Michał Jurjewicz Lermontow
Żagiel
Samotny
żagiel na przestworzu
Bieleje wśród błękitu fal.
Co wypatruje on na morzu?
Czemu od stron swych pędzi w dal ?
Wiatr
świszcze, w górę pną się fale
I skrzypią reje, maszt się gnie,
A on nie szuka szczęścia wcale
I nie od szczęścia w oddal mknie.
Pod
nim świetlista wody grzywa,
Nad nim złocisty promień zórz
A on, zuchwały, burzy wzywa,
Jak gdyby spokój był wśród burz....
OJCZYZNA
Kocham ojczyznę, ale dziwna miłość moja!
Nie przezwycięży tego ni rozsądek,
Ni sława, krwią zdobyta w bojach,
Ani pełen dufności dostojny porządek,
Ani mroczne stulecia owiane legendą
Do pogodnych mnie marzeń pobudzać nie będą.
Lecz
kocham — za co? sam dokładnie nie wiem —
Jej stepy
otulone martwą ciszą,
Bezbrzeżne lasy, które zwolna
się kołyszą,
Morzom podobne rzeki przy
wylewie...
Lubię, gdy wiejską drogą wóz podrzuca w
biegu,
W cień nocy wbijać się spokojnym
wzrokiem,
Dostrzegać z obu stron, wzdychając do
noclegu,
Drżące światełka smutnych siół, okrytych
mrokiem.
Lubię
ze ściernisk dymek siwy
I tabor w stepie nocujący,
Na
wzgórzu pośród żółtej niwy
Brzóz parę lubię
bielejących.
Nie znaną wielu mam uciechę,
Kiedy
stodołę pełną widzę,
Słomianą na chałupie
strzecho,
Okna rzeźbioną okiennicę;
I w
święto, w wieczór pełen rosy,
Pół nocy jam oglądać
gotów
Pijanych chłopów gwar i pląsy
Pośród
przyświstów i tupotów.
Więzień
Otwórz,
otwórz mi ciemnicę,
Daj mi światło, jasny maj,
Czarnooką
daj dziewicę,
Z czarną grzywą konia daj.
Na oczętach
swej pieszczotki
Złożę całus długi, słodki,
Zegnę
dumny konia łeb,
I jak wicher pomknę w step.
Ale
krata ta wysoka,
Mocny zamek kutych drzwi;
Gdzieś
daleko czarnooka,
W pysznym zamku marzy, śni;
Śród
zielonej fali polnej
Bez wędzidła, jak ptak
wolny,
Rumak rześko igra, mknie,
Na wiatr ogon rozwiał
się.
Samem, sam tu dla zagłady:
Nagie ściany,
wieczna ćma,
Ledwie miga ptaszek szary
I gasnącym
światłem drga;
Tylko słychać jak za drzwiami
Miarowymi
brzmi krokami,
Aż więzienny tętni strop,
Niemy, głuchy,
carski chłop.
tłumaczenie: Bronisław Szwarce
ŚMIERĆ POETY
Pomścij,
o władco, pomścij!
Upadnę ci do nóg:
Bądź
sprawiedliwy i mordercę ukarz,
Żeby następnym wiekom
kara ta
Twój sprawiedliwy wyrok rozgłosiła,
Żeby
złorzyńca prawo czuł.
Zginął poeta! — Chciał imienia
I czci przed plotką bronić złą...
Z ołowiem w piersi, bez pomszczenia
Położył dumną głowę swą!...
Nie mógł docinków znieść nikczemnych,
Których nie szczędził jemu świat,
Porwał
się na opinie ciemnych —
Samotnie, jako wprzód... i
padł!
Padł!... Na cóż teraz próżne łkanie,
Żałosny
pustych pochwał chór,
Ten bełkot i rąk umywanie?
—
Już zakończony z losem spór!
Któż
prześladował jak nie wy
Wzloty talentu znakomite,
Gdy
dla uciechy ognie skryte
Rozdmuchiwaliście, ze
skry?
Cieszcie się... — Znieść nie było
łatwo
Bólu, co w serce mu. się wżarł.
Zgasło
geniuszu cudne światło
I uwiądł tryumfalny laur.
Zabójca mierzył z zimną krwią...
Nie ma ratunku przed mordercą:
Spokojnie bije puste serce,
Pistolet w ręku ani drgnął.
I cóż dziwnego?... Gdzieś z oddali,
Podobny setkom tych przybłędów,
Na połów szczęścia i urzędów
Tutaj na losu przybył fali.
Nasz język nie przemawiał doń,
Drwił z obyczajów bez obawy;
Nie mógł szanować naszej sławy,
Nie mógł zrozumieć w chwili krwawej,
Na co podnosi swoją dłoń!...
A.
on nie żyje — pochowany,
Jak pieśniarz ów, co miły,
choć nieznany,
A
też zazdrości ślepej łup,
I z tak cudowną
przezeń siłą opiewany.
Jemu też bezlitosna dłoń
otwarła grób.
Czemuż
to od spokoju, przyjaźni szczęśliwej
Odszedł w pełen
zazdrości i próżny straszliwie,
Duszny dla wolnych
serc i żądz płomiennych świat?
Czemu podawał rękę
nikczemnym oszczercom,
Zawierzył pustym słowom,
wiarołomnym sercom,
Choć ludzi znał na wylot z młodych
lat?...
Ściągnąwszy
dawny wieniec — drugi mu cierniowy,
Spowity laurem, ich
włożyły dłonie:
Kolce dotknęły sławnej głowy,
Okrutnie
raniąc jego skronie.
Ostatnie jego chwile jeszcze
przepojono
Zdradzieckim szeptem, z jakim głupcy sobie
drwią,
I umarł z żądzą zemsty niezaspokojoną:
Z
sobą gorycz nadziei zawiedzionych wziął.
Zamilkły
cudnych pieśni wtóry,
Już się na nowo nie
rozlegą:
Schronieniem piewcy grób ponury,
Pieczęć
na ustach leży jego.
A wy, rozzuchwalone dzieci
Ojców,
co byli słynni z swych nikczemnych spraw,
Wy, co stopą
służalczą teraz tratujecie
Szczątki rodów,
zepchniętych przez zwyczajny traf!
Wy, stojący
u tronu chciwą zgrają wilczą,
Wolności, naszej sławy
i geniusza kaci!
Pod sklepieniami prawa się chowacie,
I
sąd, i prawda wobec was zamilczą!...
Lecz jest, jest
Boski Sad, faworyci rozpusty!
Jest groźny Sędzia, który
trwa;
Dźwięk złota jest dla niego pusty,
I
myśli, i uczynki naprzód zna.
Wtedy
daremnie już będziecie biec z potwarzą:
Do łask wam
ona nie otworzy drzwi,
I
nie zmyjecie już całą krwią czarną waszą
Poety
sprawiedliwej krwi!
SPÓR
Raz w kaukaski dzień ponury,
W gronie siostrzyc - gór
Wdał się Kazbek był z Szat-Górą
W zasadniczy spór
„Strzeż się! mówił do Kazbeka
Siwowłosy Szat, –
Zdajesz ty się na człowieka,
Lecz on ci nie brat!
Dziś rozkłada swe obozy
Na uskokach skał,
A od rana w twych wąwozach
Topór będzie grzmiał;
On żelazną swą łopatę
W twoją wbije pierś
I po skarby twe bogate
W niej wyrąbie perć.
Już wpełzają karawany
Aż pod samą grań,
Gdzie kłębiły się tumany
Nad gniazdami kań.
Strzeż się ludzi! Chociaż trudny
Był im pierwszy krok,
Ludzie chytrzy, a Wschód ludny
I groźny jak smok!”
„Ja tam Wschodu się nie boję! –
Kazbek hardo rzekł. –
Ludzki ród tam śpi w spokoju
Już dziewiąty wiek.
Popatrz: w cieniu pod czynarą
Senny Gruzji syn
Wychlustuje na szalwary
Pianę słodkich win.
Tam spowity w dym kalianu
Pod fontanny szum
Drzemie władca Teheranu
Słodkich pełen dum.
U podnóźa Jeruzalem,
Gdzie Bóg tworzył raj,
Oniemiały po nim z żalu
Martwy leży kraj.
A tam dalej Nil zielony
Chłodząc pustyń żar,
Wokół grobów faraonów
Gasi wieczny skwar.
Beduini po najazdach
W chłodnym cieniu szatr
Opiewają, patrząc w gwiazdy,
Chwałę dawnych lat.
Wszystko, co me widzą oczy,
Drzemie w słodkim śnie.
Nie, na Wschodzie nie znam mocy,
Która zmoże mnie!”
„Nie przechwalaj się swą mocą! –
Mówił stary Szat. –
Tam w tumanie, na Północy
Zły się zrywa wiatr!”
Olbrzym Kazbek zatrwożony
Groźną wieścią był
I w północną mglistą stronę
Wzrok swój gniewny wbił.
Tam, ku swemu zaskoczeniu,
Pełen gorzkich dum
Ujrzał dziwne poruszenie,
Trwożny słyszał szum.
Od Uralu do Dunaju
Poprzez świata pół
Bagnetami połyskając
Szedł za pułkiem pułk.
Białe chwieją się sułtamy
Jak te kłosy zbóż,
Galopują pstre ułany
Gęsty wznosząc kurz;
Szeregami bataliony
W zwartym szyku prą,
sztandarami poprzedzone,
Tarabanów grą.
Mkną działony i gonitwą
Wyrównują front.
Gdzieś tam dymi, jak przed bitwą,
Zapalony lont.
Na
zwycięstwa, na ofiary
Wśród bitewnych burz
Wiedzie ich generał stary,
Posiwiały już.
Ciągną armie ponure
Z szumem wielkich wód,
Grozy pełne, niczym chmury,
Wprost na Wschód, na Wschód.
Chmurny, rozeźlony srogo,
Pełen przeczuć złych
Kazbek chciał policzyć wrogów,
Lecz nie zliczył ich.
Smutnym wzrokiem w krąg potoczył
Na dziesiątki mil,
Potem czapę wbił na oczy
I na wieki zmilkł.