Nad ranem Po nocy blaszanego płaczu, Który po dachach drży bez końca, Serce oślepłe jak w puchaczu Przez sen się boi dnia – bez słońca. Nieustępliwa, skisła słota, W gardzielach rynien, starych gaduł, Jak uprzykrzona anegdota Na śmierć obrzydza ziemi padół. W apatii światła, w barw anemii, Świt jak piec zimny, dreszcze szerzy I duszę trwożny lęk oniemia, Że zegar ostro wnet uderzy. O, ten codzienny, gorzki przymus Budzenia się jesiennym ranem, Gdy w głąb snu szumi złudnie primus, Jak latem potok w Zakopanem. Kelner idealny Jeszcze jako pikolak nad pikolakami Zwracał na siebie gości uwagę i twarze, Gdy zbiegając z bufetu wygrywał nogami, Nieprześcignienie szybkie na schodach pasaże. Z czasem swą sztukę posiadł doskonale, Że osłupienie budził w najstarszych bywalcach, Gdy, wyfraczony, w pędzie przynosił na salę Tuzin bomb piwa z pianą w każdych pięciu palcach. Kiedy go w biegu zawiódł śliski stopień zdradny, Fiknął z bombami kozła, zerwał się na nogi Z triumfem, że kropelki nie uronił zadnej . I odtąd nie chciał nigdy już znać innej drogi. Raz gdy zniósł wódki flakon i butelkę wina Stłukł w koźle szkło! Dość było losowi igraszek! Lecz nie! Bo już na stole - jakaż gości mina! - Wódka i wino stały na baczność bez flaszek! Otium W niedzielę popołudniu wszystkie fortepiany Grają w domu. W pokoju mym huczy jak w bębnie. Grzmią zewsząd, wszystkie razem i każdy odrębnie. Z podłogą tańczy sufit i chwieją się ściany. Od „Modlitwy dziewicy „ do „Rapsodii” Liszta Skowyczą histeryczne spazmy fioriturek, , Chwytam lampę, jak bombę blady terrorysta, Lecz hamuje mój zapęd od kontaktu sznurek. Nagle buchają piekłem obłąkane jazze , I czuję , że sam tańczę jak diabeł z Murzynem A okropna Cyganka, kiedy zmysły tracę, Zapamiętale wali mnie w łeb tamburynem 716 Zatarty fresk Ciekawość mnie i troska męczy nieustanna: Co robi nowa śliczna morelowa panna, Która przybrawszy postać boskiego anioła, Wiatr lotu zachowała w krnąbrnych puklach czoła. I wznosząc wzrok zarazem i sarni i orli, Z natchnionego nakazu Melozza da Forli, W tunice miodopłynnej, w włosów aureoli, Trącała struny smukłej jako jej dłoń wioli; Aż swej własnej muzyki niebiańskimi tony Porwana, w swe ojczyste uleciała strony, By w mej pamięci barwą owocu trwać samą, Jak na zatartym fresku; morelową plamą. Zwłoka Żegnaj śnie wiosny daleki, Witajcie, chmury i smutki. Miałem dzień piękny i krótki. Nikt nie zwycięża na wieki. Wdzięczność ma tobie się kłania, Choć dnie ku cieniom mnie wiodą, Że starość dajesz mi młodą, Gdy wszystko jest godne kochania; Że zwłoką raczysz mnie darzyć Każąc się spóźniać godzinie, Kiedy się cierpi jedynie, Lecz się nie umie już marzyć. Noc zimowa Ścisnęła ziemię kosmata Śniegiem, puszysta i biała, Grudniowa noc lodowata, Szarością swą osiwiała. Wśród granatowej nieb wnęki W mrozie dygocze gwiazd drżączka I lśni księżyca sierp cienki Jak ślubna starca obrączka. 717