Generał Błasik nie był dowódcą na Tu-154M
Nasz Dziennik, 2011-01-13
Z
płk. Andrzejem Kołodziejem, byłym szefem Oddziału Transportu
Lotniczego Szefostwa Wojsk Lotniczych Dowództwa Sił Powietrznych,
rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Długo
znał Pan gen. Andrzeja Błasika?
-
Pana generała Błasika poznałem 14 lat temu, kiedy przyszedł do
Dowództwa Sił Powietrznych. Pracowaliśmy w sąsiednich pokojach.
Dał się poznać jako profesjonalista, znający się na lotnictwie
myśliwsko-bombowym, z którego się wywodził, jak również
posiadał ogromny zasób wiedzy z lotnictwa transportowego. Już jako
dowódca Sił Powietrznych w chwilach, kiedy potrzebował bardziej
precyzyjnej wiedzy, wielokrotnie wzywał mnie do siebie.
Przedstawiałem mu materiały dotyczące lotnictwa transportowego,
samolotów, ich wykorzystania oraz wykonywanych zadań. Sprawiało mi
to ogromną przyjemność, że dowódca chce korzystać z mojej
wiedzy, aczkolwiek jeszcze raz podkreślę, że sam miał naprawdę
bardzo duży zasób wiedzy.
Często
konsultował się ze swoimi współpracownikami?
-
Tak. Gdy przychodziło się do dowódcy, zawsze był przygotowany
merytorycznie i rozpoczynała się dyskusja na argumenty. Nie można
było pozwolić sobie na to, by pobieżnie przedstawiać informacje.
Nie spotkałem się z taką sytuacją, żeby dowódca nie zapoznał
się z moim zdaniem, jeżeli sprawy dotyczyły wykorzystania
lotnictwa transportowego. Wychodząc od dowódcy, mogłem liczyć na
to, że stanowisko wypracowane podczas dyskusji jest obowiązujące.
Dowódca bardzo poważnie podchodził do otrzymywanego materiału czy
informacji.
Jak
wyglądała codzienna współpraca z generałem?
-
Współpracowało mi się z dowódcą bardzo dobrze. Jeżeli było
trzeba, miałem z panem generałem kontakt o każdej porze doby.
Wielokrotnie sytuacja wymagała pracy w godzinach nocnych. Dowódca
przyjeżdżał, wzywał mnie i razem pracowaliśmy do rana. Cały
czas było widać u dowódcy ogromny profesjonalizm, chęć wykonania
(realizacji) zadania z uwzględnieniem warunków bezpieczeństwa. Nie
robił jednak nic na siłę. Wielokrotnie obserwowałem, jak dzwonił
bezpośrednio do ambasad innych państw po to, żeby uzyskać zgody
dyplomatyczne na przelot najważniejszych osób w państwie. Czynnie
włączał się w realizację zadań typowych dla lotnictwa
transportowego.
Jakie
są procedury zabezpieczenia lotu z najważniejszymi osobami w
państwie?
-
Zabezpieczenia przelotu najważniejszych osób w państwie zawarte są
w instrukcji HEAD. Jej przestrzeganie powoduje, że na odpowiednim
poziomie przygotowany jest zarówno samolot, który ulega
sprawdzeniu, jak również załoga, wykonująca zadanie, musi mieć
czas na przygotowanie się do wykonania lotu z najważniejszymi
osobami w państwie. Do tych lotów nie wszyscy piloci są
dopuszczani. Muszą oni legitymować się odpowiednim nalotem i
poziomem wyszkolenia i dopiero wtedy mogą wykonywać lot z
najważniejszymi osobami w państwie.
Generał
Błasik ingerował w skład załóg?
-
Nie jest mi znany taki przypadek. To leżało w gestii dowódcy pułku
eskadry, który realizował dane zadanie. Jeżeli były jakiekolwiek
opóźnienia w realizacji zadania z najważniejszymi osobami w
państwie, generał Błasik zawsze chciał wiedzieć, jaki był tego
powód. Gdy winne były warunki meteorologiczne i lot przesuwany był
np. o dwie lub trzy godziny, dowódca oczekiwał na informacje, kiedy
pogoda może ulec poprawie i czy będzie można wykonywać lot. W
kontaktach bezpośrednich z dowódcą nie spotkałem jakiegokolwiek
nacisku, że ten lot, czy to zadanie, musi być bezwarunkowo
wykonany. Bardzo dużo uwagi poświęcał bezpieczeństwu wykonywania
zadań. Bywało tak, że nasze samoloty wracające z zagranicy
wielokrotnie zostawały na lotniskach międzylądowania ze względu
na niesprzyjające warunki meteorologiczne w kraju na lotniskach
docelowych. Dowódca stawiał sprawę jednoznacznie: analizuj warunki
atmosferyczne, jeżeli jest możliwość, to niech samoloty wracają,
jednocześnie oczekiwał bieżącej informacji, gdzie są samoloty.
Nigdy z ust dowódcy nie padła sugestia: oni muszą dziś
wrócić!
Lot
do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. był standardowo zabezpieczany czy
może różnił się czymś od podobnych lotów z prezydentem
państwa?
-
Według mojej wiedzy, lot ten był przygotowywany zgodnie z
obowiązującą w tym czasie instrukcją HEAD. Zarówno 7, jak i 10
kwietnia nie było żadnych odstępstw od procedury.
Zna
Pan lotnisko Smoleńsk Siewiernyj?
-
Nie znam go, nigdy tam nie latałem. Z pobieżnych dostępnych
informacji należy zwrócić uwagę na fakt, że to lotnisko nie
posiadało systemu precyzyjnego lądowania ILS, a jedynie dwie
radiolatarnie, podobne wyposażenie było w latach 80., 90. XX wieku
na wielu lotniskach w Polsce. Zdecydowanie bezpieczniej ląduje się,
gdy jest pełne oprzyrządowanie lotniska. Nie ulega wątpliwości,
że gdy na lotnisku jest precyzyjny system lądowania, to w
zdecydowany sposób pomaga dowódcy załogi w wykonywaniu zadania.
Wykorzystanie precyzyjnych systemów do lądowania ILS w znacznym
stopniu poprawiło bezpieczeństwo wykonywania procedury lądowania w
trudnych warunkach meteorologicznych.
Brał
Pan udział w ćwiczeniach NATO-wskich razem z gen. Błasikiem?
-
W minionym roku wykonywałem zadania na rzecz NATO na terenie
Słowacji, Czech, Niemiec i Litwy, materiał z tego lotu był
prezentowany w magazynie wojskowym.
Często
latał Pan z generałem?
-
Wykonywałem loty z generałem Błasikiem zarówno po kraju, jak i po
Europie, wykonywałem zadania w składzie załogi na Bryzie, jak
również w składzie delegacji z dowódcą Sił Powietrznych. Po
zajęciu miejsca w samolocie dowódca zawsze pytał mnie o warunki
panujące na lotnisku docelowym, jak również, jaka pogoda jest na
lotniskach zapasowych. Nie spotkałem się z tym, żeby gen. Błasik
nie interesował się pogodą na lotnisku docelowym czy zapasowym, a
także tym, czy lot dojdzie do skutku. Kiedy warunki były
niesprzyjające, informowałem dowódcę, że nie ma pogody i
proponuję poczekać godzinę, dwie lub trzy. Mówiłem dowódcy, że
jeżeli warunki się poprawią, będzie możliwość wykonania lotu,
w przeciwnym razie lot może nie dojść do skutku. Nigdy -
podkreślam - nigdy nie spotkałem się z jakimkolwiek naciskiem ze
strony dowódcy, że muszę bezwarunkowo realizować zadanie. Nie
spotkałem się też z sytuacją, by dowódca w jakikolwiek sposób
sugerował załodze, z którą leciałem, żeby mimo wszystko
poleciała lub wykonała coś wbrew obowiązującym przepisom.
Latał
Pan z gen. Błasikiem jako pasażer, gdy on pilotował?
-
Tak, miałem tę przyjemność lecieć z panem generałem samolotem
Jak-40, na który dowódca był wyszkolony.
Czy
spotkał się Pan kiedykolwiek z sytuacją, że "wyrzucał"
drugiego pilota z kabiny i siadał na jego miejscu za sterami, o czym
pisał niedawno "Wprost"?
-
Nie posiadam takich informacji. Proszę pana, jeżeli dowódca był w
składzie załogi, to automatycznie siadał na prawym fotelu i
wykonywał lot. Wykonując lot z dowódcą, który był w składzie
załogi, należało się liczyć z możliwością zamiany drugiego
pilota. W związku z tym zabierany był zawsze drugi pilot, który
mógł w każdej chwili zamienić dowódcę na pokładzie i
kontynuować zadanie jako drugi pilot.
Fakt,
że gen. Błasik leciał jako drugi pilot w składzie załogi, był
uwzględniany w planie lotu?
-
Tak, był zawsze uwzględniany. Nigdy nie spotkałem się z tym, żeby
drugi pilot w czasie lotu, gdy dowódca Sił Powietrznych był na
pokładzie, był wymieniany. Nie spotkałem się z tym, ja takiego
przypadku nie widziałem.
Ostatnio
w TVN24 płk Latkowski i płk Gruszczyk stwierdzili, że na pokładzie
Tu-154M decyzji nie podejmował dowódca tego statku mjr Arkadiusz
Protasiuk, lecz z racji swej rangi gen. Andrzej Błasik.
-
Należy tu w tym momencie odnieść się do regulaminu lotów, który
nie przewiduje, że osoba najstarsza stopniem, nie wykonująca lotów
na danym typie statku powietrznego, jest szefem i zawiaduje na danym
pokładzie statku powietrznego. Można byłoby zapytać o co innego
tych, którzy tak twierdzą, a mianowicie, czy prezes linii
lotniczej, który leci jako pasażer tych linii, jest szefem załogi
i lotu? Czy on odpowiada za bezpieczeństwo wykonania lotu czy
kapitan (dowódca załogi), który realizuje zadanie? Takie przepisy
nie są mi znane. Tak więc stwierdzenia są dla mnie daleko idącą
sugestią.
Część
dziennikarzy do dziś chętnie kolportuje tezy, jakoby gen. Błasik
mógł siedzieć za sterami samolotu lub wpływać na decyzje
załogi.
-
Nie wyobrażam sobie, żeby dowódca usiadł za sterami tupolewa, bo
nie miał do tego uprawnień, tym bardziej, jak podają media, jeżeli
już był w kabinie, to widział, jaka jest pogoda, co się stało w
ostatnich minutach lotu tupolewa, na to pytanie winna odpowiedzieć
komisja badająca katastrofę. Nie przyjmuję takiej informacji,
byłoby to wbrew logice, wbrew warunkom bezpieczeństwa i zdrowemu
rozsądkowi, bo nikt na pokładzie tego samolotu nie był kamikadze -
ani załoga, ani pan gen. Błasik.
Jak
ocenia Pan pracę generała Błasika jako dowódcy Sił Powietrznych
RP? Co nowego wprowadził do polskiego lotnictwa?
-
Nie będę kusił się o ocenę prac mojego dowódcy, mogę podać
kilka przykładów mówiących o profesjonalizmie i zaangażowaniu
pana gen. Błasika w sprawy dotyczące lotnictwa.
Mianowicie?
-
W trakcie kadencji pana gen. Błasika został podpisany kontrakt na
zakup 8 samolotów M-28B/PT-65. Credo pana generała Błasika było
jedno: musimy kupić samoloty z najlepszym wyposażeniem, jakie
dzisiaj jest na rynku, po to, żeby służyły 25-30 lat i nie
wymagały głębokiej modernizacji. Za czasów pana generała
Błasika, kiedy został podpisany kontrakt na zakup bryz, po raz
pierwszy w historii lotnictwa transportowego razem z tymi samolotami
zakupiony został certyfikowany symulator. Ponadto wprowadzone
zostały samoloty F-16, jak również samoloty C-130. Za kadencji
gen. Błasika po raz pierwszy rozpoczęto tankowanie w powietrzu, a
także ujednolicono normy i dopasowano wykonywanie zadań do
standardów, jakie obowiązują w NATO. Dzięki temu dziś nie ma
żadnej rozbieżności między naszymi procedurami a procedurami
NATO-wskimi. Przez krótki czas, kiedy był dowódcą, a więc przez
około 3 lata, gen. Błasik miał bardzo duże osiągnięcia. Myślę,
że nie każdy dowódca w ciągu tak krótkiego czasu tak wiele
rzeczy by wprowadził. Mimo że proces wprowadzania samolotów F-16
to nie jest wyłącznie zasługa generała, to on cały czas żył
tym tematem, żył szkoleniem naszych załóg. Nieustannie
podkreślał, że jak najlepsze wyszkolenie pilotów na F-16 stanowi
priorytet naszego lotnictwa. Nie umniejsza to oczywiście zadaniom
wykonywanym w lotnictwie transportowym, bo dowódca widział potrzeby
tego lotnictwa. Nie w pełni udało się zrealizować zakup samolotu
VIP (tu też widział potrzeby), ale to już jest sytuacja niezależna
od dowódcy.
Z
Moskwy w świat poszedł przekaz: polscy piloci są źle wyszkolonymi
ryzykantami.
-
Proszę pana, gdyby było tak źle, to by nasi piloci nie latali po
całym świecie, a latają od Ameryki po Afrykę, jak również do
Australii, nie mówię już o Europie. Więc jeżeli mówimy tu o
jakimś nieprofesjonalnym wyszkoleniu, można podać to w wątpliwość.
Co innego, gdyby szefowa MAK gen. Tatiana Anodina powiedziała nam na
jednej z pierwszych konferencji prasowych, dlaczego kilka godzin po
katastrofie szybko uzupełniano żarówki na ścieżce podejścia
(można to było zobaczyć na zdjęciach prezentowanych w środkach
masowego przekazu). Myślę, że to był PR-owski zabieg, by odwrócić
uwagę od trudnych pytań. Co do naszych załóg jednak, śmiem
twierdzić, że mam zupełnie inną opinię. Weźmy chociażby
pozostałe lotnictwo transportowe: CASY latały do Afganistanu,
Iraku, Afryki, nierzadko brały udział i dalej biorą w ćwiczeniach
z siłami NATO. Nie słyszałem o braku profesjonalizmu, braku
wyszkolenia naszych załóg.
Generał
Błasik widział potrzebę szkolenia załóg na symulatorach?
-
Oczywiście. Mało tego, naciskał, żeby w kontrakcie na zakup
samolotu M-28B/PT-65 był symulator certyfikowany. Nie kabina
treningowa, tylko symulator certyfikowany. Dowódca doskonale zdawał
sobie sprawę, że koszty takiego symulatora są bardzo duże, ale
wielokrotnie zaznaczał, że będzie to skutkować w przyszłości
obniżeniem kosztów szkolenia. Chciał, żeby część lotów
drugiego lotnika czy nawet dowódcy załogi wykonywać na
certyfikowanym symulatorze, a potem sprawdzić ich umiejętności w
realnym działaniu, żeby nie trzeba było robić np. pięciu czy
sześciu lotów do strefy, lecz tylko lot egzaminowy, a to byłaby
zdecydowana oszczędność. W rozmowach z dowódcą przewijał się
jeden aspekt dotyczący symulatora, że musi on być najnowszej
generacji z możliwością programowania lotnisk, których nie ma w
AIP danego kraju, jak również w JEPPESEN. Symulator powinien
posiadać możliwość skonfigurowania nieistniejącego lotniska z
uwzględnieniem rzeźby terenu, przeszkód terenowych, gdzie ktoś
kiedyś może przygotować pas startowy. Generał wiedział, że żeby
dobrze przygotować naszą załogę, musimy mieć możliwość
zaprogramowania takiego lotniska na symulatorze i on musi spełniać
wszystkie nasze oczekiwania.
To
znaczy, że do Polski sprowadzono jakieś symulatory, czy mowa tu o
wysyłaniu załóg na szkolenia za granicę?
-
Jeżeli chodzi o samoloty CASA, to pierwszy symulator samolotu C-295M
w Europie pojawił się dopiero w ubiegłym roku w Hiszpanii. Od razu
zostały podjęte rozmowy w celu zakontraktowania szkolenia na tym
symulatorze dla naszych załóg. Zostały również przewidziane
możliwości zakontraktowania lotów na nim na kolejny, 2011 rok.
Wszystko to potwierdza tylko fakt, że gen. Błasik widział potrzebę
wykonywania lotów na symulatorach. Dla odmiany, jeżeli chodzi o
symulator M-28 Bryzę, należy tu zaznaczyć, że marynarka wojenna
posiada symulator lotu samolotu M-28, ale jest to symulator starszej
generacji, nieodzwierciedlający najnowszych osiągnięć na tym
samolocie. Mowa tu np. o przejściu na silniki kanadyjskie PT-65, jak
również zmianie wyposażenia na nowoczesną awionikę (Glass
cockpit), inną niż dotychczasowa, będąca na eksploatowanych
samolotach. Ten symulator dzięki uprzejmości Marynarki Wojennej był
wykorzystywany do tej pory w Siłach Powietrznych. Należy zwrócić
uwagę, że Bryzy, które są aktualnie eksploatowane z analogowym
wyposażeniem, wcześniej czy później będą musiały również
osiągnąć standard kupowanych obecnie samolotów.
Znał
Pan załogę Tu-154M, który rozbił się na Siewiernym?
-
Tak, bardzo często z nimi rozmawiałem. To byli ludzie niezwykle
otwarci, można było z nimi poruszać wszystkie tematy. Zawsze
profesjonalnie podchodzili do wykonania zadania. To byli naprawdę
wspaniali ludzie, przyjemni koledzy, z którymi można było, jak to
się mówi, konie kraść. Kiedy trzeba było pracować, to siadali
do pracy i wykonywali to, co do nich należy, a gdy mieli chwilę
wolnego czasu, można było ciekawie spędzać z nimi czas. Byli
pogodnymi i wesołymi osobami.
Padają
jednak zarzuty, że nie znali rosyjskiego, a nawet instrukcji obsługi
tupolewa.
-
Proszę pana, nie wiem, skąd mogą pojawiać się tak absurdalne
zarzuty. Publiczne podawanie informacji, że nie znali tupolewa, jest
zbyt daleko idącym wnioskiem. Na pewno w stresie działa się
emocjonalnie, ale nie tak, żeby jakieś karkołomne rzeczy robić,
do czego samolot nie jest ani przystosowany, ani dopuszczony. Język
rosyjski znali. Nie biorę więc tych zarzutów w ogóle pod
uwagę.
Ta
załoga lądowała już w trudnych warunkach?
-
Oczywiście. Załoga, żeby mogła wykonywać lot z najważniejszymi
osobami w państwie, musi być wyszkolona do minimalnych warunków do
wykonywania lotów na tym samolocie. I nie był to przecież ich
pierwszy lot, tuż po "zakończonym dopiero co szkoleniu".
Skoro dowódca tego statku powietrznego został dopuszczony do tego
lotu z najważniejszymi osobami w państwie, to najpierw musiał
wykonywać loty jako drugi lotnik w tychże trudnych warunkach, potem
latał z instruktorem, szkoląc się na dowódcę załogi, który
nadał mu uprawnienia do wykonywania lotów jako dowódca załogi.
Przecież ta załoga latała i do Iraku, i do Afganistanu, nie była
to więc załoga bez doświadczenia. Nie biorę pod uwagę tego, że
załoga nie znała sprzętu, na którym wykonywała lot!
Ostatnio
coraz częściej dochodzi do katastrof z udziałem tupolewów. Czy
nasz z numerem bocznym 102 to bezpieczna maszyna dla VIP-ów?
-
Nie potrafię powiedzieć, jakie jest aktualnie wyposażenie
tupolewa, bo nie latałem na nim ani nie brałem udziału w
modernizacji tego samolotu. Uważam jednak, że najwyższy czas
zmienić samoloty, chociażby na takie, które byłyby dopuszczone do
ILS II kategorii. Ten samolot dopuszczony jest do wykorzystania ILS I
kategorii, czyli podstawy 60 metrów i widoczności 800 metrów.
Coraz więcej lotnisk w Europie wyposażonych jest w ILS II
kategorii, a więc niedługo i nasze lotniska będą musiały być
wyposażone w takie systemy, żeby można było wykorzystywać
możliwości samolotu na tych lotniskach. Należy zwrócić uwagę,
że coraz mniej państw eksploatuje samoloty Tu-154 w Europie, kurczy
się zatem serwis techniczny na lotniskach, a dostępność części
zapasowych w niedługim czasie może stać się problemem.
Dziękuję
za rozmowę.