Historia mało znana
"Kurier Żuławski" 01-02-2006
DZIEŃ PAMIĘCI O HOLOKAUŚCIE
27 stycznia obchodziliśmy po raz pierwszy Dzień Pamięci o Holokauście. Uchwaliło go w listopadzie ubiegłego roku Zgromadzenie Ogólne ONZ dla uczczenia pamięci wszystkich ofiar mordów dokonanych przez hitlerowców podczas II wojny światowej. Jako datę obchodów ONZ wybrała rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau 27 stycznia 1945r. Z okazji rocznicy Metropolita krakowski arcybiskup Stanisław Dziwisz i premier Kazimierz Marcinkiewicz wspólnie zapalili świecę ustawioną w oknie Pałacu Arcybiskupów Krakowskich. Płomień świecy zabłysnął o godzinie 16.00 w jednym z okien od strony ul. Franciszkańskiej. O uczczenie Międzynarodowego Dnia Pamięci o Holokauście, poprzez włączenie się do akcji "Płomień Pamięci", arcybiskup Dziwisz apelował do wiernych 25 stycznia. W liście skierowanym do parafii Archidiecezji Krakowskiej napisał: "Przez ten znak pragniemy wspomnieć tragiczny los tak wielu ludzi i błagać Boga o miłosierdzie i pokój w naszej Ojczyźnie i na całym świecie". Pragnąc uczcić pamięć około 30 tysięcy zamordowanych w obozie koncentracyjnym Stutthof Żydów przedstawiamy naszym Czytelnikom relację więźniarki tego obozu – jednej z niewielu tych, którym udało się przeżyć.
RELACJA CHAJI BER
Urodziła się 10 lipca 1914 roku w Rawie Mazowieckiej. Oprócz niej, w rodzinie było jeszcze czworo rodzeństwa. Ojciec zmarł w 1930r. i w związku z tym utrzymanie rodziny spoczęło na barkach matki. Po ukończeniu szkoły powszechnej Chaja rozpoczęła naukę krawiectwa. Chciała w ten sposób pomóc rodzinie, która żyła w biedzie. W małej miejscowości było bardzo trudno o pracę, więc w 1930 roku przeniosła się do Łodzi, gdzie w 1938 wyszła za mąż i urodziła syna – Jankiela.
Łódzkie Getto
Na początku wojny Niemcy wyrzucili rodzinę Chaji z zajmowanego dotychczas mieszkania, przydzielając inne, w znacznie gorszym stanie. W lutym 1940r. jej mąż został złapany przez Niemców podczas ulicznej łapanki i wysłany do Kielc. Stamtąd, podczas likwidacji getta, wysłano go do Treblinki, gdzie zginął. W grudniu 1941r. z powodu warunków panujących w łódzkim getcie umarł synek Chaji.
Pod koniec sierpnia 1944r., w czasie likwidacji getta, Chaja trafiła na dwa tygodnie do obozu w Auschwitz, a stamtąd została wysłana do Stutthofu.
Pobyt w Stutthofie i kwarantanna
Najpierw podróż odbywała się wagonami towarowymi, w których wcześniej przewożono węgiel. Było bardzo ciepło. Stłoczonych w wagonach ludzi oblepiał pot zmieszany z pyłem węglowym. Gdy przeładowywano ich do wagonów kolejki wąskotorowej na stacji Tiegenhof (obecnie Nowy Dwór Gdański), miało się wrażenie, że oto do Stutthofu Niemcy transportują czarnoskórych więźniów – wszyscy byli czarni od węglowego pyłu.
Z Tiegenhofu transport rusza do Stutthofu. Tam nowoprzybyłych umieszczono w trzech niedawno postawionych barakach. Nadzór nad „zugangami” (tak określano nowych więźniów) sprawowały trzy blokowe – czeskie Żydówki.
Na początek jedna z blokowych oświadczyła, że więźniarki mają przestrzegać idealnej ciszy bo jeśli nie, to „ją na długo popamiętają”. Dla zobrazowania swoich słów wyciągnęła z szeregu jedną z kobiet i kilkakrotnie uderzyła ją w głowę trzymaną w ręku deską. Kobieta upadła. Tak rozpoczęła się „obozowa edukacja” nowych więźniów.
Poród
W grudniu 1944r. Chaja Ber była świadkiem wstrząsającego wydarzenia, które odcisnęło piętno na całym jej dalszym życiu. Oto jej relacja: „W grudniu 1944r. zdarzył się w naszym bloku wypadek. Wśród ciemnej, mroźnej nocy rozległy się nagle jęki w jakiejś części baraku. Okazało się, że to kobieta, z naszego transportu, rodzi. Nie było widać po niej, że jest w ciąży, bo dawno przedtem by ją wykończyli. Panowały egipskie ciemności. Okienka w baraku zasłonięte były zamarzniętymi trupami. Wylewało się na nie nieczystości, kał i mocz, bo innych możliwości nie było. Z zewnątrz nie docierała ani odrobina światła. Po ciemku nie można było pomóc rodzącej. Ktoś poleciał po światło i przyniósł od jakiejś sztubowej płonący kawałek drewna. Przy tym świetle odebrano poród. Na świat przyszła dziewczynka. Kiedy wieść o tym obiegła cały blok, kobiety zaczęły płakać i wołać, że to dobry znak, że teraz już będzie pokój.
Nazajutrz odbyła się selekcja. Wygnano nas wszystkie z baraku. Wewnątrz została tylko położnica z noworodkiem. Później Niemiec przeprowadzający selekcję kazał i ją wynieść na zewnątrz. Dwie kobiety wywlokły ją na kocu i położyły na śniegu. Nie trwało długo, jak przestała dawać oznaki życia, ale dziecko jeszcze żyło. W pewnej chwili podbiegła do maleństwa moja koleżanka – Szewa Rozenblum, złapała je na ręce i chciała zanieść do rewiru. Ale dostała straszne bicie i nie dała rady, musiała położyć dziecko obok trupa matki”.
Głód
Na ekspozycji usytuowanej w poobozowym krematorium wypisano szesnaście sposobów uśmiercania ludzi, stosowanych przez Niemców w KL Stutthof. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę z tego, że obok chorób, największym zabójcą w obozie był głód. Doświadczyła tego również Chaja Ber. Oto dwa opisane przez nią zdarzenia:
– „Razem ze mną w bloku była niejaka pani Wajland z Łodzi. Była to kobieta, której w getcie stosunkowo nieźle się wiodło. Miała tam jakiś sklepik, w którym wymieniała jedne produkty za drugie, oczywiście nie bezinteresownie. Wyglądała lepiej niż inne kobiety, ale Stutthofu nie przetrzymała. Kiedy umarła ciało jej, jak wszystkie inne, rzucono za okno. Po tym podeszła do jej trupa jakaś dziewczyna, znalezionym kawałkiem szkła rozcięła brzuch i wyciągnęła z niego wnętrzności. Ktoś doniósł o tym Niemcom. Przyszli, bo zainteresowało ich to wydarzenie jako niecodzienna rozrywka. Dziewczyna w międzyczasie roznieciła ognisko i chciała te wnętrzności upiec.... Niemcy nie zabili wówczas tej dziewczyny. Ale co się z nią dalej stało, nie wiem”.
– „Po śmierci Feli Szwarc, na opróżnione po niej miejsce na wspólnej pryczy, przyprowadziła mi jedna ze sztubowych, swoją znajomą dziewczynkę, 14-letnią Paśkę z Rygi. Kropla wody była w tym czasie marzeniem. Toteż pewnego dnia, kiedy zobaczyłam miskę z jakimś płynem, którą przyniosła Paśka rzuciłam się łapczywie do picia. Dopiero później dowiedziałam się, że przez kilka dni pod rząd piłam mocz. W tych warunkach dociągnęłam do ewakuacji obozu.
Ewakuacja
Pod koniec kwietnia 1945 roku Chaja Ber wraz z innymi więźniami KL Stutthof zostaje włączona do transportu ewakuacyjnego drogą morską. W tym czasie jest tak wycieńczona, że nie może poruszać się o własnych siłach. Wraz z innymi, będącymi w podobnym stanie więźniami, Niemcy przewożą ją wąskotorówką do Mikoszewa, gdzie szczęśliwie udaje się jej dostać na pokład ewakuacyjnej barki. Ci, którym nie udało się przejść po wąskiej kładce, znaleźli swój grób w morzu.
Podróż trwała 10 dni. W tym czasie wielu więźniów zmarło. Ich ciała wyrzucono za burtę. Więźniowie nie mieli żadnego jedzenia. Pili wyłącznie morską wodę. Podczas podróży barka została zbombardowana, ponieważ niemiecka załoga nie zgodziła się na wywieszenie białej flagi na maszcie. W wyniku bombardowania wszyscy więźniowie zostali ranni. Chaja Ber, zanim straciła przytomność w wyniku odniesionych ran, próbowała popełnić samobójstwo skacząc do morza. Ponieważ barka płonęła, Chaja wolała utonąć niż ulec spaleniu. Była jednak tak wycieńczona, że nie miała siły skoczyć za burtę. Po chwili straciła przytomność.
Płonąca barka została zatrzymana przy jakiejś latarni morskiej. Tam wszystkich więźniów przeładowano na inny statek. Będąc nieprzytomną, Chaja Ber nie pamięta co się z nią dalej działo. Gdy odzyskała świadomość, znajdowała się w szpitalu w Kronshagen, pod opieką Anglików.W szpitalu przebywała do lipca 1945r. Ważyła wtedy 29 kg.
Dała świadectwo prawdzie
Relacja Chaji Ber daje wstrząsające świadectwo prawdy o zbrodniach hitlerowskich popełnianych w czasie II wojny światowej. Jej zeznania spisano w 1962r. w Izraelu, dokąd wyjechała z Polski w 1957r. Kopia tych zeznań znajduje się w archiwum Państwowego Muzeum Stutthof w Sztutowie.
(historicus)