Witaminy zamiast leków: prawda czy mit?
O tym, że witaminy są niezmiernie ważne w zapobieganiu chorobom wszyscy wiemy. A czy mogą działać terapeutyczne? Jak najbardziej, tym zajmuje się od kilkudziesięciu lat medycyna ortomolekularna – na dzień dzisiejszy dosyć skrzętnie spychana do kategorii „medycyny alternatywnej i komplementarnej”. Leczenie witaminami zamiast farmaceutykami to fakt, a nie fikcja. Fakt udokumentowany obszerną literaturą medyczną. Wiele osób jednak może zapytać: ale jeśli jest to tak dobre, to dlaczego mój lekarz o tym nie wie? Ano nie wie z kilku powodów, a głównie dlatego bo się tego nie uczył. Wykształcenie współczesnego młodego lekarza polega bowiem w dużej mierze na tym, żeby go nauczyć jaki farmaceutyk ma przepisać na jaką dolegliwość. Generalnie koncept odnośnie witamin jest zatem dzisiaj dopasowany odpowiednio do medycyny ortodoksyjnej operującej farmaceutykami i stworzonej na potrzeby przemysłu je produkującego, czyli taki, że witamina to coś co człowiek potrzebuje w znikomej ilości i „zbilansowana” dieta na co dzień mu tego dostarcza, a tak ogólnie to z małymi wyjątkami (np.zastrzyków z B12, które sobie zdobyły należne miejsce nawet w medycynie akademickiej) do niczego się „to coś” raczej nie nadaje i niczego nie leczy, a nawet może być wysoce szkodliwe przyjmowane w większej ilości niż „zalecana”. O tym, że tak nie jest świadczą jednak prace wielu lekarzy opublikowane na przestrzeni ostatnich 80 lat, którzy sięgając po olbrzymie dawki witamin osiągali i nadal osiągają sukcesy w leczeniu swoich pacjentów: bez leków lub z bardzo małym ich udziałem. Jak im się to udaje i co wiedzą, czego nie wie Twój lekarz?
Właśnie czytam książkę „Niacin – The Real Story” („Niacyna – prawdziwa historia” czy też „Cała prawda o niacynie”, niestety niedostępna w języku polskim) napisaną przez dra Abrama Hoffera i dra Andrew Saul’a. Autorzy podali tam zasady na których medycyna ortomolekularna się opiera. W medycynie ortomolekularnej stosuje się w pierwszym rzędzie substancje występujące w organizmie w stanie naturalnym i to w takich ilościach, które odpowiadają jego aktualnemu zapotrzebowaniu. Zobaczmy: czy nie tak chcielibyśmy by leczyli nas nasi lekarze? Czy nie tego powinni uczyć od małego w szkołach – jak powinniśmy sami dbać o nasz zdrowie?
10 ZASAD W MEDYCYNIE ORTOMOLEKULARNEJ:
1. Większość chorób związanych jest z niedożywieniem tkanek. Dotyczy to nie tylko stanów przewlekłych ale i ostrych infekcji (wirusowych lub bakteryjnych), które ulegają pogorszeniu w stanach nieodpowiedniego zaopatrzenia tkanek w substancje potrzebne do przemian biochemicznych. Ortodoksyjni lekarze potrzebni są w związku z tym głównie dla osób potrzebujących pomocy po wydarzeniach powodujących urazy.
2. Dawanie choremu ciału farmaceutyków by je wyleczyć to jak wsypanie trujących chemikaliów do jeziora by je oczyścić. Zabijanie mikroorganizmów lub maskowanie symptomów jest niczym więcej jak tymczasowym rozwiązaniem w najlepszym przypadku.
3. Przywracanie zdrowia naturalnie może odbyć się nie drogą farmakologiczną, lecz jedynie dostarczeniem składników odżywczych. Każda bowiem komórka ludzkiego ciała składa się wyłącznie z tego co jemy i pijemy. Nie mamy ani jednej komórki w ciele zbudowanej z farmaceutyków.
4. Terapia złożona ze składników odżywczych wspomaga naturalną odporność na choroby. Terapia oparta na farmaceutykach z reguły obniża odporność na choroby. Zdrowe rośliny, zdrowe zwierzęta i zdrowi ludzie nie zapadają na choroby. Lekarze nie lubią o tym mówić, ponieważ zdrowi ludzie nie chodzą do lekarza.
5. Ilość składnika odżywczego jaki musi być użyty do terapii wskazuje na stopień niedoboru u pacjenta. Mamy więc do czynienia nie tyle z „megadawkami” witamin, ile z mega niedoborami. Nie uzupełniony w porę niedobór przechodzi w stan zależności (vitamin depedency) od witaminy.
6. Najpoważniejszym objawem ubocznym przy witaminach jest nie przyjmowanie ich w odpowiadających aktualnym potrzebom systemu ilościach.
7. W terapiach witaminowych szybkość powrotu do zdrowia jest proporcjonalna do pobieranej dawki. Tak jak pewna określona ilość paliwa jest niezbędna by odpalić samolot lub statek kosmiczny – pewna bardzo duża ilość składnika odżywczego będzie potrzebna by uleczyć chorobę.
8. Powodem dla którego jeden składnik odżywczy może wyleczyć wiele chorób jest to, że niedobór tego jednego składnika może spowodować bardzo wiele chorób.
9. W wysokich dawkach składnik odżywczy może działać jak lek, ale żaden lek nigdy nie będzie działać jak składnik odżywczy.
10. Suplementacja witaminami w razie potrzeby nie jest problemem, to ich brak jest problemem. Witaminy są rozwiązaniem.
Podsumowując: terapia składnikami odżywczymi jest w porównaniu z farmaceutykami niedroga, efektywna w usuwaniu przyczyn (a nie jedynie skutków) schorzenia i – co najważniejsze – bezpieczna. Rocznie nie odnotowuje się nawet jednego przypadku śmierci z powodu witamin.
Jak to się ma do kosztów (pokrywanych bezpośrednio lub pośrednio, bo przecież na specyfiki „refundowane” czy „darmowe” my wszyscy, lud pracujący miast i wsi, płacimy podatki i składki), efektywności (jeden lek przestał działać, idziemy po następny) i bezpieczeństwa (szereg skutków ubocznych i przypadków kalectwa lub śmierci spowodowanych czynnikami jatrogennymi czyli wywołanymi przez lekarzy) z jakimi mamy do czynienia w przypadku farmaceutyków?
Czy lekarze ortomolekularni bronią się rękami i nogami przed używaniem leków? Nie, kiedy pacjent bardzo cierpi leki są czasami potrzebne aby np. zlikwidować na jakiś czas symptomy i ulżyć cierpieniom chorego. I wtedy są owszem stosowane, ale JEDNOCZEŚNIE włączana jest terapia składnikami odżywczymi (witaminy, minerały, probiotyki, kwasy tłuszczowe, enzymy, proteiny itd.) w odpowiednio dopasowanych do sytuacji dużych dawkach, powodujących pozytywną odpowiedź kliniczną. Pacjent zdrowieje ponieważ usunięta zostaje przyczyna symptomów, a organizm dostał to, co naturalnie w nim występuje, lecz czego mu brakowało aby prawidłowo funkcjonować czyli być zdrowym. W momencie gdy nie sygnalizuje już symptomami, że coś jest nie tak, stosowanie lekarstw likwidujących symptomy staje się zbędne. Jak słusznie zauważa dr Hoffer – niektórzy pacjenci będą wymagać tylko środków konwencjonalnych, niektórzy doskonale poradzą sobie całkowicie bez nich, a inni będą wymagać umiejętnego połączenia obydwu.
Opracowane na początku ubiegłego wieku zalecenia odnośnie dawek witamin i minerałów mają według autorów trzy zasadnicze błędy:
1. Jedna dawka dobra dla każdego: niestety jak coś jest do wszystkiego to jest niczego! Określenie dawek minimalnych zalecanych czy też maksymalnych uznane jako „bezpieczne” nijak się mają do praktyki klinicznej: w zasadzie każdy z nas tak samo jak ma inne linie papilarne, inne skłonności genetyczne do takich czy innych chorób czy inne zapotrzebowanie kaloryczne – tak samo i ma inne, bardzo indywidualne zapotrzebowanie na składniki odżywcze. Na przykład: ktoś kto nie ma umiejętności zarządzania stresem i do tego będzie pił hektolitrami kawę i colę będzie miał inne zapotrzebowanie na magnez, a więc i szybciej nabawi się niedoborów (z symptomami np. w postaci drgającej powieki) niż gdyby stresów nie miał (potrafił nad nimi panować), a zamiast kawy i coli pijał codziennie hektolitry zielonych koktajli. Niestety dzisiaj niemal wszyscy należą do pierwszej grupy osób, a mało kto do drugiej. Kiedy prawie wiek temu ustalano „zalecane dawki” witamin i minerałów kawa była luksusem, cola była nowością, a cukier był stosunkowo drogi. Syropu fruktozowo-glukozowego nie było wcale. Do żywności były stosowane nieliczne dodatki, a nie ponad 1500 jakich można uświadczyć dzisiaj. Owoców i warzyw nie zbierało się gdy były jeszcze niedojrzałe, a hodowane były na nawozach naturalnych w bogatszych niż dzisiaj w minerały glebach. Codzienność też była jakby mniej stresująca.
2. Dawka zalecana dzienna jest mylnie przedstawiona jako „100% zapotrzebowania dziennego” (np. na opakowaniach suplementów) co jest jedynie półprawdą: owe 100% ani nie dotyczy wszystkich ludzi ani ochrony przed wszystkimi chorobami. Dotyczy tylko ludzi (bardzo) zdrowych, żyjących w (dużo czystszym) środowisku jakie panowało niemal wiek temu oraz w odniesieniu jedynie do ochrony przed typowymi chorobami z deficytu (witamina C – szkorbut, witamina D – krzywica, witamina B1 – beri-beri, witamina B3 – pelagra itd.). W ten sposób logicznie przechodzimy do punktu trzeciego.
3. Jedna witamina przyporządkowana jest jednej chorobie. Na przykład: witamina C – szkorbut, witamina B1 – beri-beri, witamina B3 – pelagra, itd. Więc powszechnie się uważa, że jak nie mam szkorbutu, beri-beri, krzywicy czy pelagry to mam wystarczającą podaż odpowiedniej witaminy. Nic bardziej błędnego: jest ona co prawda odpowiednia aby zapobiec symptomom wspomnianych chorób, jednak jest za mała aby zapobiec lub wyleczyć inne. Ilość witaminy C znajdująca się na czubku główki szpilki (zalecane 80mg) wystarczy aby zapobiec szkorbutowi oraz uleczyć jego symptomy, jednak będzie za mała aby zapobiec lub uleczyć symptomy nowotworu. Ilość niacyny mieszcząca się na czubku główki szpilki (zalecane 16 mg) będzie wystarczająca by zapobiec i cofnąć symptomy pelagry, jednak nie będzie wystarczająca aby zapobiec i cofnąć symptomy schizofrenii. Niewielka dawka witaminy D wystarczy by zapobiec krzywicy, ale ta sama nie wystarczy aby zmniejszyć ryzyko chorób nowotworowych (pisałam o tym obszernie tutaj)
Przy witaminach jak słusznie zauważają autorzy obowiązuje zasada „nieco za dużo jest lepiej niż nieco za mało” podczas gdy przy farmaceutykach musimy trzymać się zasady dokładnie odwrotnej.
Optymalna ilość witamin i minerałów
Tymczasem popatrzmy jaka by była przybliżona optymalna ilość dobowa witamin i minerałów, dostosowana do współczesnych warunków w jakich żyjemy (stres, zanieczyszczenie środowiska, używki, chemia w żywności, kosmetykach itd.). Nie minimalna aby ochronić się przed np. szkorbutem (a kto zresztą na typowy szkorbut w krajach rozwiniętych dzisiaj choruje?), ale optymalna – taka, która zapewni nam silny system immunologiczny i przedłuży nam życie (w zdrowiu na dodatek) i ochroni przed chorobami typu rak, cukrzyca, depresja, choroby serca – to są bowiem współcześnie gnębiące nas choroby, a nie szkorbut czy beri-beri, które w społeczeństwach cywilizowanych niemal nie występują w swojej postaci klinicznej.
Dr Hoffer wraz z innymi lekarzami proponuje następujące poziomy najważniejszych witamin i minerałów jako optymalne (dla ludzi dorosłych zdrowych, nie poddanych nadmiernym stresom, niepalących, niepijących alkoholu, kawy itd.):
– witamina B1(tiamina)- 25 mg (obecnie 1,1 mg)
– witamina B2 (ryboflawina) – 25 mg (obecnie 1,4 mg)
– witamina B3 (niacyna) – 300 mg (obecnie 16 mg)
– witamina B6 (pirydoksyna) – 26 mg (obecnie 1,4 mg)
– kwas foliowy – 2000 mcg (obecnie 100 mcg)
– kobalamina (witamina B12) – 500 mcg (obecnie 1,5 mcg)
– witamina C – 2000 mg (obecnie 80 mg)
– witamina D3 – 1500 j.m. (obecnie 200 j.m.)
witamina E (jako naturalna mieszanka tokoferoli) – 200 j.m. (obecnie 15 j.m.)
– cynk – 25 mg (obecnie 10 mg)
– magnez – 600 mg (obecnie 375 mg)
– selen – 200 mcg (obecnie 50 mcg)
– chrom – 200 mcg (obecnie 40 mg)
Zwykła multiwitamina nie będzie przekraczała obecnie zalecanych dawek oraz będą one określone jako „100% dziennego zapotrzebowania” wraz z ostrzeżeniem, że „tylko 1 kapsułka dziennie, nie wolno przekraczać tej dawki”, co już jak wiemy jest mydleniem oczu. Przypomnijmy sobie co mówił dr Saul jako piątą zasadę na zachowanie zdrowia: czerp zawsze składniki odżywcze z naturalnej i nieprzetworzonej diety, jednak jeśli z jakichkolwiek powodów nie masz aktualnie dostępu do dobrego jedzenia to przynajmniej bierz multiwitaminę (taką zwykłą) do każdego posiłku.
Oprócz aptecznych witamin posiadających skromniutkie RDA w składzie mamy jeszcze suplementy specjalistyczne, do których można uciec się w razie potrzeby (stres, choroba, wzmożony wysiłek fizyczny lub umysłowy itd.). Preparat witaminowo-minerałowy posiadający dosyć zbliżone do proponowanych przez dra Hoffera dzienne ilości można znaleźć na przykład pod nazwą „dla sportowców” (np. Olimp Labs). Normalny człowiek nie mający ze sportem wiele wspólnego złapałaby się za głowę widząc przekroczoną ilość procent „dziennego zapotrzebowania” na opakowaniu i doszedłby do wniosku, że skoro nie trenuje wyczynowo, to taka ilość witamin i minerałów jak nic mogłaby go zabić lub co najmniej ostro mu zaszkodzić. Otóż nie, nic bardziej mylnego, to jest właśnie ilość zbliżona do tych rekomendowanych przez medycynę ortomolekularną dla „normalnego” człowieka. Dodajmy jeszcze: ilości te są nie tylko istotnie dalekie od megadawek używanych w terapiach ortomolekularnych, ale i bardzo mocno dalekie od dawek mogących mieć działanie toksyczne. Przypomnijmy: przy witaminach obowiązuje zasada „nieco za dużo jest lepiej niż nieco za mało”. Nawet taki „mocny” suplement „dla sportowców” w przypadku gdy nasz organizm narażony jest w określonych warunkach (choroba, stres itd.) na zwiększone zapotrzebowanie – nie będzie niczym co mogłoby nam zaszkodzić. To brak witamin szkodzi.
Pomyślmy przez chwilę: mamy powiedzmy jakiś tuzin witamin i z tym tuzinem organizm wykonuje miliony operacji biochemicznych na minutę, czy zatem dziwne jest, że niedobór którejś z nich może wywołać przy różnych poziomach niedoboru wiele różnych symptomów (zwanych chorobami), a nie tylko jeden? Czy brak jakiegokolwiek farmaceutyku w organizmie wywołuje symptomy jakiejkolwiek choroby?
Gdy jednak dany farmaceutyk jest stosowany przy różnych chorobach to nazywa się go „lekiem o szerokim spektrum działania”, ale gdy jedna witamina (C, D, niacyna, E) stosowana jest z powodzeniem i bez skutków ubocznych przez wiele dziesięcioleci do leczenia różnych chorób nazywane jest to nadal „ciemnotą”, „zabobonem” lub w najlepszym razie „medycyną alternatywną” lub „komplementarną”.
Duma i uprzedzenie
Właśnie ze względu na tego typu uprzedzenia publikacje z prasy medycznej dotyczące terapeutycznego stosowania składników odżywczych bardzo ostrożnie i jedynie selektywnie wybierane są do publikacji na PubMedzie (angielskojęzyczna internetowa baza danych z której korzystają lekarze akademiccy, obejmująca artykuły z dziedziny medycyny i nauk biologicznych, pochodzące z czasopism medycznych). Jak można łatwo się domyślać terapie witaminami, których nie można opatentować pozostają w konflikcie interesów z farmaceutykami na których patentowaniu się właśnie zarabia, a praktycznie każde czasopismo medyczne ma sponsorów w postaci reklamodawców (producentów lekarstw), których reklamy zawsze gęsto zapełniają strony każdego szanującego się medycznego czasopisma.
Z niejasnych powodów czasopismo medyczne „Journal of Orthomolecular Medicine” założone niemal pół wieku temu przez Abrama Hoffera jest jak się wydaje wpisane na jakąś czarną listę. Jeśli artykuł ukazuje się jedynie w tym czasopiśmie to jest skazany na niebyt. Jeśli ukaże się równocześnie w „Journal of Orthomolecular Medicine” i jednocześnie gdzie indziej – ma szansę znaleźć się w bazie PubMed. Na zapytania wydawców dlaczego prace publikowane są jedynie selektywnie PubMed nie odpowiada lub zbywa ogólnikami (typu „dziękujemy za wiadomość, odpiszemy w odpowiednim czasie”).
Nie sposób zauważyć, że jest to nic innego jak regularna cenzura. Jest to tym dziwniejsze, że czasopismo to spełnia wszelkie kryteria i jest „peer-reviewed” (oceniane przez niezależnych i anonimowych recenzentów będących specjalistami w danym zakresie wiedzy). Jedne prace są jednak na portalu dopuszczane do ogólnej wiadomości dla wszystkich lekarzy akademickich, a inne nie są. A lekarze akademiccy muszą trzymać się „Evidence Based Medicine” czyli medycyny opartej na faktach (na dowodach) i bazują głównie na tych publicznie dostępnych na tym rządowym portalu. O tym jednak, że owe fakty podlegają cenzurze i rozróżnia się fakty lepsze (warte upublicznienia) i fakty gorsze (skazane na zignorowanie) – mało kto wie. Czy można się zatem dziwić, że przeciętny lekarz nie ma pojęcia o możliwości użycia witamin w terapii? Jeśli nie ma zaindeksowanych w ogólnodostępnej bazie źródeł tej wiedzy, to skąd ma on to wiedzieć? Natomiast może on znaleźć bez problemu zaindeksowane liczne artykuły deprecjonujące wartość witamin (najczęściej opisujące badania z użyciem za małych, niewystarczających do wywołania jakiegokolwiek efektu terapeutycznego dawek).
Dlatego jeśli ktokolwiek (pacjent lub lekarz) chce zapoznać się z całością literatury medycznej w temacie, to znajdzie ją na profesjonalnej witrynie osobno w tym celu stworzonej, archiwum zawierające wszystkie artykuły (na dzień dzisiejszy ponad 600) opublikowane od 1967 roku do dziś znajduje się pod adresem: http://orthomolecular.org/library/jom/
Możecie zapytać: wszystko fajnie, sam koncept mi się podoba i przemawia do mnie, literatura medyczna daje dowody, że leczenie witaminami działa i odpowiednio monitorowane nie jest toksyczne, ale problem w tym, że ja nie mam pod ręką lekarza ortomolekularnego ani żadnego lekarza naturoterapeuty, to co mam zrobić?
O tym napiszę w jednym z kolejnych artykułów: jak zrobić ze swojego lekarza naturoterapeutę i czy w ogóle się da?