9 lekcji, jak uniknąć porażki start-upu
Eric T. Wagner, Forbes.com 18.06.2014 09:48
Kurt Theobald w ciągu pięciu lat założył 10 start-upów. Wszystkie upadły. Nie poddał się, a sukces odniósł z tym jedenastym. Teraz radzi innym, jak postępować, by nie popełniać jego błędów i odnieść sukces trochę szybciej niż on
„9 na 10 biznesów upada. Wpadłem więc na niezawodny pomysł: stworzyć 10 biznesów” - Robert Kiyosaki, inwestor, autor książek motywacyjnych.
Dobrze powiedziane. Jednak jak to jest założyć 10 start-upów na przestrzeni pięciu lat i odnieść 10 porażek, by ostatecznie stworzyć firmę o przychodach sięgających 3 mln dolarów? Poznajcie Kurta Theobalda, założyciela i prezesa Classy Llama.
Po dziesięciu porażkach Theobald nie poddał się, a z popiołów narodził się pomysł na kolejny, jedenasty start-up. Ten w końcu odniósł sukces. Classy Llama, trafiło na listę 500 najszybciej rozwijających się firm w USA przygotowywaną przez magazyn Inc., zatrudnia kilkanaście osób i w końcu ma dobre perspektywy.
Theobald chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami. Kto jak kto, ale on ma ich pod dostatkiem. Oto 9 lekcji, które pomogą innym uniknąć jego błędów.
Theobald to kliniczny przypadek syndromu podążania za błyszczącymi okazjami. Czy cokolwiek dobrego z tego wyszło? Niekoniecznie.
„To był jeden z moich największych błędów. Jeśli coś wyglądała interesująco, zabierałem się za to. Angażowałem się w każdy pomysł, każdą okazję, która się pojawiała. Podążałem za różnymi możliwościami, a nigdy nie podchodziłem do nich strategicznie. W konsekwencji poniosłem wiele porażek.”
Lekcja? Działaj strategicznie. Nie podążaj za każdą okazją, jakkolwiek atrakcyjnie by wyglądała. Postaraj się zidentyfikować swoje mocne strony i wybieraj możliwości, które zgodne z nimi i twoim nadrzędnym celem.
W świecie start-upów jak mantrę powtarza się zasadę „upadaj szybko” („fail fast”). To wygląda na niezłą radę dla każdego start-upu. Jednak czy istnieją sytuacje, w których w stosowaniu jej można posunąć się za daleko?
W ciągu 5 lat upadło 10 biznesów Theobalda: „Szybka rezygnacja z pomysłu i upadek start-upu wcale nie muszą być takie opłacalne. Jestem niecierpliwym człowiekiem i jest to jedna z moich największych wad. Bardzo szybko rezygnuję - czasem być może zbyt szybko. Najlepsi przedsiębiorcy czasami trzymają się swoich pomysłów, próbują ich realizacji na różne sposoby, potrafią spojrzeć na nie z różnych stron i ostatecznie udaje im się osiągnąć sukces. Pracują nad nimi aż uda im się znaleźć właściwe i skuteczne podejście.”
Lekcja? Tak, przyjmuj strategię szybkiego upadku. Ale równoważ ją z nieustępliwością i determinacją. Przecież nie chcesz stać się poszukiwaczem złota, który przestaje kopać na kilkanaście centymetrów przed kruszcem.
Każdy biznes, który osiągnął sukces, ma jedną wspólną cechę: jego właścicielom udało się znaleźć właściwy sposób na realizację swojego biznesowego pomysłu, a następnie go skalują. Nie można jednak skalować zanim znajdzie się tę właściwą receptę.
Theobald o jednej ze swoich 10 porażek: „Musiałem zrezygnować z tego pomysłu, gdyż nie udało mi się zyskać wystarczających przychodów, by podtrzymywać przyjęty model biznesu. Po prostu nie był rentowny, a przyjęta formuła działania była błędna na najbardziej podstawowym poziomie. Nie minęło wiele czasu, a musiałem zamknąć biznes.”
Lekcja? Najpierw znajdź działającą formułę, potem skaluj działania. Zrób odwrotnie, a znajdziesz się na drodze prowadzącej prosto do upadku.
Albo jesteś przedsiębiorcą, albo nim nie jesteś. Kropka. Nie ma półśrodków, nie można być „trochę w ciąży”. Przedsiębiorcy, którzy zdają sobie sprawę ze swoich predyspozycji, mają największe szanse, by osiągnąć sukces w długim okresie.
„Kierowałem się dwoma zasadami. Pierwsza - jeśli upadnę, podniosę się i spróbuję ponownie. Za każdym razem. Druga - podnoszę się, ponieważ oto kim jestem, jako przedsiębiorca. Te dwie zasady napędzały mnie i podnosiły na duchu po każdej porażce. Nie można przestać. Jeśli miałbym przestać, byłoby to zaprzeczenie tego, kim jestem.”
Lekcja? Zapamiętajcie to. Jeśli naprawdę wierzycie, że jesteście przedsiębiorcami, trzymajcie się tych zasad i wpiszcie je w swoją tożsamość. Nigdy się nie poddawajcie.
„Wierzę, że przedsiębiorcy, którzy osiągają największe sukcesy, mają głęboko zakorzenioną potrzebę i przyczynę działania. Mają cel dla swoich działań wykraczający poza pieniądze i niezależność. Najlepszym współczesnym przykładem tego poczucia jest Steve Jobs, który powrócił do Apple akceptując pensję wynoszącą jednego dolara. Tylko dlatego, że zależało mu na wielkości, na tym, by swoimi działaniami uzyskać wpływ na cały świat. To mentalność, dzięki której udało mi się zmienić. To kluczowa różnica między wyjątkowymi sukcesami w biznesie a drobnymi sukcesami w biznesie.”
Lekcja? Odszukaj w sobie tę głęboką potrzebę i przyczynę działania. Jeśli zajmujesz się tym tylko i wyłącznie dla możliwych do zdobycia pieniędzy, wolności czy niezależności, twoje szanse na sukces mogą być mniejsze.
Jesteś w stanie zidentyfikować to „coś”, o którym mówiła poprzednia lekcja? Jeśli tak, w takim razie rozumiesz, że przedsiębiorczość nie polega na koncentrowaniu się na sobie.
„Jeśli ganiasz za przychodzącymi i odchodzącymi okazjami, twoim głównym celem jest zdobycie czegoś dla siebie. Zacząłem odnosić sukcesy dopiero wtedy, gdy dokonałem zmiany w moim sposobie myślenia. Moja rola zmieniła się od koncentrowania się na sobie do skupiania się na osiąganiu sukcesów przez innych. Dzięki takiemu podejściu udało mi się osiągać znacznie lepsze wyniki.”
Lekcja? Zrób obrót o 180 stopni. Spróbuj znaleźć się na miejscu swojego ____ (tu wpisz „klienta”, „członka zespołu”, „dostawcę” etc.). Skup się na tym, by to oni odnosili sukcesy i byli zadowoleni. Zrób tak, a nigdy nie będziesz musiał martwić się o siebie.
Jaka jest prawdziwa recepta na sukces? Deleguj zadania i obowiązki, zwiększaj uprawnienia innych, wspieraj ich możliwości oddając kontrolę. Jaka jest częsta odpowiedź na to zalecenie? „Co? Oddać kontrolę? Nie ma mowy. To moje dzieło i ja nim zarządzam. Ja je kontroluję. Poza tym rzuciłem wcześniejszą pracę, bo miałem dość tego, że nie mogę niczego kontrolować.”
Co na to Theobald? „Kontrola jest niebezpieczna. Tak naprawdę oddając ją w ręce innych, zwiększając ich uprawnienia, zyskujesz kontrolę. Trzeba dzielić się władzą i włączać innych w proces zarządzania i decydowania o przyszłości. W pewnym momencie rozwoju biznesu nie jesteś w stanie go prowadzić starając się utrzymać wszystko pod kontrolą.”
Lekcja? Jedynymi elementami, które docelowo powinieneś kontrolować w swojej firmie, są: wizja, długoterminowy cel i kluczowe wartości firmy.
Tak, twój biznes musi być dochodowy. Tak, musisz zarabiać pieniądze. Ale skupiając się tylko i wyłącznie na pieniądzach, możesz stracić z oczu szerszą perspektywę i nadarzające się okazje.
„Kiedy stajesz się bardziej efektywny, wówczas nawet jeśli twój udział w torcie będzie taki sam, to dzięki temu sam tort będzie większy. A zatem skupiając się na współpracy z innymi, na zwiększaniu potencjału swoich współpracowników, w ostatecznym rozrachunku pozytywnie wpłynie to również na twoje konto. Skup się na efektywności, a w dalszym horyzoncie odczujesz również pozytywne skutki finansowe.”
Lekcja? Nie myśl tylko o swoim portfelu, nie skupiaj się na sobie. Skup się na zwiększaniu umiejętności i uprawnień innych, deleguj zadania i koncentruj się na efektywności. Pieniądze przyjdą później.
Theobald jest również autorem książki „Szukając prawdy na samym dnie”. Zakończę moim ulubionym cytatem z niej. Dotyczy on historii człowieka, któremu nic się nie udaje, ale ciągle działa w ten sam sposób.
„Nie uda ci się osiągnąć dobrych rezultatów, jeśli będziesz wciąż popełniał te same błędy i nic nie zmienisz w swoim działaniu. Betonowa ściana nie zniknie, ani nie ustąpi, tylko dlatego, że ciągle uderzasz w nią głową. W ostatecznym rozrachunku tylko sobie zaszkodzisz. Musisz zmienić swoje podejście i zrobić to inaczej.”
Lekcja? Bądź elastyczny. Nie zamykaj się na jednym rozwiązaniu. Eksperymentuj. Bądź otwarty na rady. Spoglądaj z dystansu na swoje działania. Inaczej przegrasz starcie z betonową ścianą.
- - - - - - - -
Aleksander Kobyłka Dziennikarz
Własnoręczne tworzenie unikatowych produktów może przynieść więcej satysfakcji (o pieniądzach nie wspominając) niż praca w bezdusznej korporacji. Jak znaleźć niszę na rynku rękodzieła i jeszcze na tym zarobić?
Sylwia Całus przy pracy, fot. mat. prasowe
Specyfiką rynku rękodzieła jest to, że wystarczą niewielkie nakłady finansowe i może zacząć na nim działać właściwie każdy, kto tylko ma pomysł i zdolności manualne. Oznacza to także, że konkurencja jest duża, a sukces gwarantuje jedynie oferta, która wyróżni się na tle wielu innych propozycji. Spróbować jednak warto, ponieważ rękodzieło przeżywa swój złoty wiek.
Polacy znudzeni powtarzalnymi, masowymi towarami z sieciowych sklepów coraz częściej szukają produktów oryginalnych. To z kolei napędza modę na rodzimych lokalnych producentów i towary „hand made in Poland”. Coś, co jest estetyczne, pomysłowe, zrobione w niewielkich partiach i z największą starannością, ma duże szanse znaleźć nabywcę.
Nic
też nie stoi na przeszkodzie, by początkowa
zabawa w rękodzieło przerodziła
się z czasem w poważny i dochodowy
biznes. Wprawdzie nie jest to łatwe, ale nie brak
twórców, którzy przeszli drogę od skromnych
prób zarabiania na swoim hobby do prężnie
rozwijających się marek, znanych także
poza Polską.
Zobacz: Pakamera.
Decobazaar. Tam handluje się
rękodziełem
Co ważne, w przypadku rękodzieła można w prosty sposób przetestować popyt na swoje pomysły. Aby sprzedawać własne produkty, nie trzeba nawet tworzyć strony internetowej. Najważniejszym aktywem, które należy zaangażować w próbnym okresie, jest czas.
Poniżej przedstawiamy sześć wskazówek dla szukających własnego pomysłu na rękodzieło. Są poparte sprawdzonymi przykładami, więc należy je traktować jedynie jako inspiracje. Kopiowanie istniejących projektów nie jest oczywiście sposobem na sukces, ale warto poznać te marki i ich twórców. I przekonać się, że możliwości rękodzielników są niemal nieograniczone
Handel rękodziełem odbywa się głównie w sieci, dzięki czemu polscy twórcy mają ułatwiony dostęp do rynków zagranicznych. Wystarczy wystawić swoje prace w jednej z internetowych galerii z rękodziełem w rodzaju Etsy.com. Atutem jest zrobienie anglojęzycznej wersji swojej strony WWW. Prawdziwym wyzwaniem jest jednak wyróżnienie się na tle olbrzymiej konkurencji – np. na Etsy.com aktywnie działa ponad 900 tys. sprzedawców.
To
właśnie oryginalny pomysł oraz wysoka
jakość wykonania przyczyniły
się do sukcesu Sylwii Całus, która od lat
tworzy unikatową biżuterię
z żywicy.
– O sukcesie zdecydowało to, że zaczęłam pracę z żywicą jako jedna z pierwszych na świecie. Nikogo nie kopiowałam, nikim się nie inspirowałam, metodą prób i błędów krok po kroku rozwijałam technologię – opowiada.
Takie pomysły jak zatopienie mchu w żywicy lub umieszczenie dmuchawców w żywicznych kulach wzbudziły wielkie zainteresowanie. W promocji nieoceniony okazał się internet i serwisy takie jak Reddit, Pinterest, Tumblr oraz blogosfera. Jej projekty były prezentowane na wielu popularnych blogach poświęconych designowi i rękodziełu, a ta darmowa reklama przełożyła się na zamówienia z zagranicy.
Obecnie Sylwia Całus aż 80 proc. przychodów osiąga poza Polską. Za granicą jej prace dostępne są również w tradycyjnych sklepach i galeriach. Coraz częściej trafiają się specjalne zamówienia, jak choćby stworzenie kolekcji biżuterii dla słynnej kanadyjskiej Art Gallery of Ontario w Toronto.
Projektantka prowadzi swój biznes od 2006 roku. Wcześniej pracowała w Polskiej Akademii Nauk, była też kuratorem społecznym w warszawskich sądach. Zrezygnowała jednak z pracy, by skupić się na twórczości artystycznej. W ramach przygotowań skończyła kurs jubilerski. Udało jej się też zdobyć 12 tys. zł dofinansowania z urzędu pracy, które przeznaczyła na zakup najpotrzebniejszych maszyn.
Sukces sprawił, że samodzielne zajmowanie się marką przestało być możliwe. Sylwia Całus zatrudniła pracowników, którzy zajmują się obsługą klientów, a także pomagają jej wytwarzać biżuterię.
– Delegowanie zadań nie było proste, ale bez tego niemożliwe jest przejście z etapu „hobby” do etapu „biznes”. Teraz zwiększam skalę działalności i wdrażam projekty, na które wcześniej brakowało mi czasu. Czuję, że to zupełnie nowy etap – ocenia.
Jednym z bodźców skłaniających do spróbowania swoich sił w rękodziele bywa potrzeba stworzenia czegoś, czego nie są w stanie zaproponować standardowe sklepy. Ta zasada dotyczy zwłaszcza produktów dla dzieci. Coraz więcej rodziców znudzonych jest powtarzalnymi wzorami ubranek oferowanych w sklepach. Tymczasem odzież dziecka dla niektórych rodziców jest kolejną formą wyrażenia swojego indywidualizmu. Stąd zapotrzebowanie na rzadkie wzory i pomysły.
Własnej
twórczości sprzyja czas ciąży i pierwsze miesiące spędzane
z dzieckiem w domu. Tak było w przypadku Moniki
Wasztyl, ręcznie szyjącej ubrania dla dzieci pod marką
Lamama.
– Po zajściu w ciążę zwolniłam
tempo życia, ukończyłam kursy szycia i projektowania ubioru.
W końcu miałam możliwość realizowania pomysłów, na które
wcześniej nie miałam czasu – mówi Monika Wasztyl,
z wykształcenia geodetka.
Ponieważ w sklepach nie mogła znaleźć ubranek dla dzieci, które byłyby jednocześnie wygodne i oryginalne, postanowiła sama uszyć wyprawkę dla swojego syna. Kiedy okazało się, że szyte przez nią z miękkiej bawełny ubranka, które cechuje prosta forma i bogactwo kolorów, wzbudziły zainteresowanie innych rodziców, tworzenie na własne potrzeby przerodziło się w biznes.
Świadome rodzicielstwo obejmuje również obszar zabawek. Coraz większą popularnością cieszą się nietypowe edukacyjne produkty wykonane z naturalnych materiałów. Do tej mody nawiązują zabawki oferowane przez markę Trzy Myszy. Wykonywane z grubej, bardzo wytrzymałej tektury samochody, samoloty czy elementy wyposażenia domu mają pobudzać kreatywność dzieci i rozwijać ich wyobraźnię.
Udanym pomysłem może być tworzenie oferty adresowanej zarówno do dzieci, jak i dorosłych. Na przykład twórcy marki Hultaj Polski proponują szycie identycznych ubrań w dużych i małych rozmiarach. Dzięki temu rodzice mogą ubierać swoje pociechy tak samo jak siebie.
Ciekawe, nietuzinkowe produkty zawsze znajdą amatorów – pokazuje historia firmy Sankowo. Pod tą marką Anna Wróbel oferuje tworzone na szydełku włóczkowe koty i inne maskotki. Włóczka często pochodzi z materiałów z odzysku. Oprócz zabawek dla dzieci na specjalne zamówienia klientów powstają włóczkowe odpowiedniki konkretnych żywych kotów – tzw. włóczkoty.
– Na początku było to tylko hobby i nie przypuszczałam, że może to być moja pełnoetatowa praca – mówi Anna Wróbel. Jej wyroby są tak oryginalne, że cieszą się sporym zainteresowaniem nie tylko wśród miłośników kotów.
Rynek jest zalany wyrobami o bardzo podobnej stylistyce, do tego często kiepskiej jakości. Aby się przebić, trzeba znaleźć oryginalną drogę; można np. wykorzystać istniejące przedmioty i nadać im zupełnie nowe znaczenie.
Mogłoby się wydawać, że klocki Lego mogą służyć wyłącznie do zabawy. Tymczasem od kilku lat Agnieszka Biernacka tworzy z nich – pod marką Agabag – biżuterię, pendrive’y, gadżety do domu, a przede wszystkim torebki, których ceny przekraczają nawet 2 tysiące złotych.
– Zobaczyłam kiedyś „pokaz mody” z klocków francuskiego projektanta Jeana-Charles’a de Castelbajaca. Pomyślałam, że można by zrealizować taki pomysł zupełnie na serio i zrobić z klocków świetną biżuterię – wspomina Agnieszka Biernacka.
Po gruntownym rekonesansie okazało się, że nikt jeszcze na taki pomysł nie wpadł. To było jak zachęta do działania. – Materiał, z którego korzystam, wydaje się kompletnie nie nadawać do tego, co z nim robię. To dało mi dużą przewagę – mówi założycielka Agabag.
Sprzedaż produktów z klocków sukcesywnie rośnie, a marka staje się coraz bardziej znana nie tylko w kraju, ale także poza granicami Polski. Ostatnio torebki Agabag z sukcesami podbijają rynek japoński. Ich projektantka przewiduje, że wkrótce większość przychodów jej firmy będzie pochodzić ze sprzedaży za granicą.
Obecnie Agnieszka Biernacka utrzymuje się z tworzenia rękodzieła, choć dojście do tego etapu zajęło jej kilka lat.
– Oczywiście, dałoby się to zrobić lepiej i szybciej, ale w uprawianiu tego rodzaju biznesu maksymalizacja zysków nie jest wyłączną motywacją – podkreśla. I nie jest to odosobniony pogląd. Wielu rękodzielników podkreśla, że poza wymiarem finansowym ważna dla nich jest swoboda działania, możliwość realizacji swojej pasji, a także zadowolenie klientów.
Dzięki oryginalnemu pomysłowi swoją niszę na rynku znalazła też Monika Roth, studiująca projektowanie biżuterii w łódzkiej ASP. Jeden z jej znaków rozpoznawczych powstał podczas zajęć na uczelni.
– Temat był następujący: „Kolor w formacie XXL”. Wówczas przyszedł mi do głowy pomysł na wykorzystanie puzzli. Później przystosowałam go do potrzeb rynku i powstała cała kolekcja – mówi Monika Roth. Szukanie własnych rozwiązań i własne interpretacje są bardzo doceniane. – Czasy nie są łatwe ze względu na dużą konkurencję, ale dobry produkt sam się broni – uważa projektantka.
To widać, gdyż coraz częściej na szyjach modelek biorących udział w sesjach zdjęciowych pojawiają się jej charakterystyczne puzzle.
Moda na modę robioną na drutach
Moda na rękodzieło w branży odzieżowej zrodziła się w Polsce w połowie poprzedniej dekady. Wówczas kończyła się fascynacja popularnymi markami dostępnymi w sieciowych sklepach. Otworzyło się tym samym pole dla modowych rękodzielników. Większość zaczynała od zindywidualizowanych dodatków do stroju, by z czasem oferować również oryginalne części garderoby.
rzykładem na to, jak rękodzieło wkroczyło do świata mody, jest firma Roboty Ręczne. Projektowane i robione na drutach ubrania autorstwa Marty Iwaniny, absolwentki warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, dziś coraz częściej pojawiają się na pokazach mody. Zaczynała od ręcznie robionych bransolet wykonywanych ze sznurka, z czasem poszerzała ofertę o czapki i szale, aż stworzyła pełną kolekcję ubrań i dodatków.
– Pomysł na biznes narodził się w naturalny sposób. Robienie na drutach było obecne w mojej rodzinie od zawsze, a to, co sama nosiłam, wzbudzało zainteresowanie moich znajomych – wspomina Marta Iwanina.
W podjęciu decyzji o założeniu własnego biznesu pomogły jej m.in. doświadczenia zdobyte podczas stażu w londyńskim studiu znanego projektanta Toma Dixona. Po powrocie do Polski udało jej się uzyskać 20 tys. złotych dofinansowania z urzędu pracy na rozpoczęcie działalności, a londyńskie kontakty zaowocowały wzmiankami w anglojęzycznych mediach. Pierwsze zamówienia też były z zagranicy.
– Decydujące dla sukcesu jest realizowanie autorskich projektów oraz indywidualne podejście do klienta. Ważne dla mnie jest również przywracanie blasku tradycyjnemu rzemiosłu, jakim jest ręczne wykonywanie dzianin – podkreśla Iwanina.
Popularność zapewniło jej połączenie mało typowego materiału z modą na zaskakujące rozwiązania estetyczne i niesymetryczne kroje. W ubiegłym roku jej kolekcja była prezentowana podczas łódzkiego Fashion Philosophy Week Poland. W tym roku już dwukrotnie zaproszona została na jedne z największych na świecie mody targów, berlińskie Bread & Butter, natomiast jej kolekcja trafiła już także do butików w Tokio.
Kolejną polską projektantką, która zdobywa coraz większe uznanie, jest Daria Salamon ze Szczecina. Produkty jej marki Fanfaronada to propozycja dla osób, które chcą wyróżniać się nieprzeciętnym ubiorem, dalekim od komercyjnych trendów i masowych produktów. Znakiem charakterystycznym kolekcji są tiulowe spódnice, w których coraz częściej pokazują się polskie celebrytki. Kolekcje są szyte w krótkich seriach, co daje kupującemu gwarancję oryginalności i indywidualności. Niektóre modele powstają nawet jako unikaty.
Poszukując inspiracji i oryginalnych pomysłów, warto spróbować wyjść poza schematy i spojrzeć na otoczenie z odmiennej perspektywy. Dobrym sposobem jest użycie nieoczywistych materiałów do tworzenia typowych przedmiotów codziennego użytku. Takimi surowcami może być drewno, beton czy wykładzina PCV. Ważne jest, aby zaprezentować je w całkowicie nowym zastosowaniu – im bardziej zadziwiającym, tym lepiej.
Ten
wymóg na pewno spełniają drewniane zegarki ręcznie
wykonywane przez Michała Napierałę, twórcę marki
Woodlans. Ich serce stanowią japońskie mechanizmy Citizena,
niektóre mają też LED-owy wyświetlacz, ale cała reszta
wystrugana jest ze specjalnie wyselekcjonowanego drewna dębowego.
– Moje zegarki to odpowiedź na anonimowość masowej produkcji. Chciałem połączyć szlachetność drewna z prostym designem. Na tarczy nie umieszczam logotypu ani zbędnych zdobień. Nie chciałem burzyć czystej formy i to przyciągnęło uwagę rynku – wyjaśnia Michał Napierała. Każdy egzemplarz robiony jest na zamówienie i ma kolejny numer.
Powstanie Woodlans poprzedziły długie przygotowania. Drewno stosowane do produkcji zegarków jest twarde i trudne w obróbce, dlatego konieczne do tego narzędzia powstawały miesiącami. Pomysł szybko jednak wzbudził zainteresowanie, w czym pomogły również takie poboczne projekty jak np. drewniane krawaty.
Na równie interesujący pomysł wykorzystania drewna wpadł Łukasz Marzecki, który pod marką Niebagatela sprzedaje wykonywane przez siebie drewniane okulary. Mimo sceptycznych ocen stolarzy, Marzecki przez wiele miesięcy szkolił warsztat, by stworzyć manufakturę projektującą i ręcznie wykonującą oprawki z drewna. Korzysta przede wszystkim z egzotycznych gatunków, które mają ciekawą i kolorową fakturę. Część dochodu z każdych sprzedanych okularów przeznacza na zasadzenie nowego drzewa.
Jeszcze bardziej nietypową propozycję mają projektanci marki STRUKTU. Tworzą biżuterię zrobioną z betonu, łącząc kostki ciężkiego budulca z elementami srebra. – Betonowe miniaturki geometrycznych brył są inspirowane warszawską architekturą, to nasz osobisty talizman związany z tym miastem. To niestandardowy i oryginalny materiał użyty w nowej funkcji – mówi Sylwia Kochaniec ze STRUKTU.
Z pewnością nie każdy zdecyduje się na betonowe kolczyki lub spinki do mankietów, ale na wysoce konkurencyjnym rynku właśnie takie zaskakujące kontrasty mogą sprawić, że nasz pomysł będzie strzałem w dziesiątkę.
Rękodziełem zainteresowani są nie tylko ludzie ceniący awangardowe pomysły, które czasem mogą być mało praktyczne. Na rynku wciąż jest także miejsce na bardziej tradycyjne rozwiązania, które koncentrują się na funkcjonalności i potrzebach odbiorcy.
Takie projekty powinny bazować na szczególnie wysokiej jakości i estetyce wykonania. Właśnie tę drogę wybrali założyciele marki Purol Design, tworzący charakterystyczne filcowe torby utrzymane w minimalistycznej stylistyce.
– Na niezwykle konkurencyjnym rynku nie wystarczy już, że produkt jest dziełem polskiego twórcy, wykonany ręcznie w Polsce, z polskich materiałów – tłumaczy Marcin Purol. – Ostateczny wygląd i kształt produktu są dziełem twórcy, ale wynikają one z konkretnych oczekiwań odbiorcy.
Jego siostra, Magdalena, pierwsze torebki tworzyła podczas studiów w poznańskiej ASP. Ich popularność sprawiła, że zamiast zająć się wyuczonym projektowaniem wnętrz, skupiła się na rękodziele. W podjęciu takiej decyzji pomocne były doświadczenia zdobyte w czasie współpracy z Akademickim Inkubatorem Przedsiębiorczości, kiedy bez większego ryzyka i przy niewielkich kosztach mogła spróbować sił w prowadzeniu własnej firmy.
Podobna idea przyświeca Sylwii Kubicy-Jureczko, założycielce marki Barboleta, która zajmuje się wyrobem autorskiej biżuterii z pasów różnokolorowej skóry naturalnej, ozdobionej charakterystycznymi dodatkami.
– Biżuterię tworzę w krótkich seriach, niektóre egzemplarze są unikatowe. Odbiorców traktuję bardzo indywidualnie, staram się spełniać ich wymaganie dotyczące wzoru, kolorów czy rozmiaru – mówi Kubica-Jureczko.
A zatem rękodzielnicy – do dzieła!