Frost Jeaniene Nocna Łowczyni 2 JEDNĄ NOGĄ W GROBIE CAŁOŚĆ

1

Jeaniene Frost

Jedną nogą

w grobie

Cykl Nocna Łowczyni

Część 2

Tłumaczenie

2

Mojemu ojcu.

Jesteś i zawsze będziesz

Mym bohaterem.

3

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Czekałam przed wysokim, czteropiętrowym domem w Manhasset, należącym

do pana Liama Flannery. Nie była to wizyta towarzyska, co mógł stwierdzić każdy,

kto na mnie spojrzał. Długa kurtka, którą miałam na sobie była rozpięta,

w pełnej krasie ukazując zarówno broń i kaburę przy moim boku, jak i moją odznakę

FBI. Miałam na sobie luźne spodnie i bluzkę, które miały ukryć dobre dziesięć

kilo srebrnej broni przyczepionej do moich ramion i ud.

Zapukałam do drzwi. Po chwili otworzyły się i stanął w nich starszy mężczyzna

w garniturze.

- Agentka specjalna Catrina Arthur - powiedziałam. – Przyszłam do pana Flannery’ego.

Catrina nie było moim prawdziwym imieniem, jednak takie właśnie widniało na

moim identyfikatorze. Odźwierny uśmiechnął się nieszczerze.

- Zobaczę czy pan Flannery jest w domu. Proszę zaczekać.

Wiedziałam, że Liam Flannery był w środku. Wiedziałam również, że pan Flannery

nie był człowiekiem, podobnie jak stojący przede mną mężczyzna. Cóż, ja

też nie mogłam o sobie tego powiedzieć, chociaż byłam tu jedyną, która miała

puls.

Kilka minut później drzwi otworzyły się ponownie.

- Pan Flannery zgodził się z panią zobaczyć.

To był jego pierwszy błąd. Jeśli miałam tu cokolwiek do powiedzenia, będzie to

również jego ostatni.

Moja pierwsza myśl, kiedy tylko weszłam do domu Liama Flannery’ego było:

Wow. Ręcznie rzeźbione drewno zdobiło wszystkie ściany, podłogę pokrywał

wyglądający na naprawdę drogi marmur, a wszędzie, gdzie tylko spojrzałam,

stały gustownie porozstawiane antyki. Bycie martwym nie znaczy, że trzeba żyć

jak trup.

Poczułam, jak włosy na karku jeżą mi się, kiedy pokój zalała fala mocy. Flannery

nie wiedział, że to odczuwałam, tak samo, jak czułam moc od jego lokaja. Mogłam

wyglądać tak zwyczajnie, jak każda przeciętna osoba, lecz miałam kilka

asów w rękawie. No i mnóstwo noży, oczywiście.

- Agentko Arthur – odezwał się Flannery. – Z pewnością chodzi pani o moich

pracowników. Składałem już jednak zeznania na policji.

Miał angielski akcent, dziwnie kontrastujący z jego irlandzkim nazwiskiem.

Poczułam dreszcz na kręgosłupie, kiedy go usłyszałam. Angielska intonacja wywoływała

we mnie wspomnienia.

4

Odwróciłam się. Flannery wyglądał nawet lepiej niż na zdjęciu w aktach. Jego

blade, kryształowe ciało niemal lśniło przy jego beżowej koszuli. Jedno przyznam

wampirom – wszyscy mają cudowną skórę. Oczy Liama były koloru czystego

turkusa, a kasztanowe włosy opadały za kołnierzyk.

Tak, ładniutki był. Prawdopodobnie nie miał żadnego problemu ze zdobywaniem

pożywienia. Jednak największe wrażenie robiła jego aura. Spływała z niego

łaskoczącymi, przepełnionymi mocą falami. Bez wątpienia był wyższym rangą

wampirem.

- Tak, chodzi o Thomasa Stillwella i Jerome’a Hawthorna. Biuro wdzięczne będzie

za pańską współpracę.

Odpowiedziałam grzecznie i wymijająco, lecz tylko po to, by ocenić ile osób

znajduje się w domu. Wytężyłam słuch, lecz jak na razie nie wyłapałam nikogo

prócz Flannery’ego, lokaja ghula i mnie.

- Oczywiście. Wszystko dla prawa i porządku – powiedział z cieniem rozbawienia

w głosie.

- Wygodnie będzie panu rozmawiać tutaj czy może woli pan przejść do bardziej

prywatnego miejsca? – spytałam, starając się jeszcze bardziej rozejrzeć.

Powolnym krokiem podszedł do mnie.

- Agentko Arthur, skoro chce pani zamienić ze mną słówko na osobności, to proszę

mówić mi Liam. I doprawdy mam nadzieję, że porozmawiamy o czymś innym

niż nudni Jerome i Thomas.

Och, jak tylko znajdę się z nim sama, nie zamierzam dużo mówić. Ponieważ był

zamieszany w śmierć swoich pracowników, Flannery wpisał się na moją listę rzeczy

do załatwienia, chociaż nie przyszłam tu, by go aresztować. Przeciętni ludzie

nie wierzyli w wampiry lub ghule, nie było więc mowy o procesie karnym dla tych,

którzy popełniali morderstwa. Nie, zamiast tego była powołana tajna jednostka

Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, i w takich przypadkach mój szef, Don,

wysyłał mnie, bym zajęła się sprawą. To prawda, po świecie nieumarłych krążyły

o mnie plotki. Takie, które narodziły się, kiedy już wykonywałam tę robotę. Jednak

tylko jeden wampir wiedział, kim naprawdę byłam. Wampir, którego nie

widziałam już ponad cztery lata.

- Liam, nie flirtujesz chyba z agentką federalną, prowadzącą oficjalne śledztwo,

prawda?

- Catrina, niewinny człowiek nie lęka się sygnału radiowozu, kiedykolwiek tylko

rozbrzmi w oddali. Przynajmniej mogę pochwalić federalnych za to, że wysłali do

mnie ciebie, tak piękną kobietę. Wyglądasz jakoś znajomo, chociaż nie sądzę,

żebyśmy się wcześniej spotkali.

- Bo nie spotkaliśmy się – odpowiedziałam natychmiast. – Zaufaj mi, zapamiętałabym.

Nie chciałam, by zabrzmiało to jak komplement, lecz moje słowa sprawiły, że

roześmiał się cicho w sposób, który był zbyt dwuznaczny, jak na mój gust.

5

- Mogę się o to założyć.

Ty zadowolony z siebie skurwielu. Zobaczymy jak długo zachowasz na twarzy ten

uśmieszek.

- Wracając do tematu, Liam. Porozmawiamy tutaj czy gdzieś na osobności?

Westchnął, jakby w poczuciu porażki.

- Skoro upierasz się przy tym, to równie dobrze możemy pomówić w bibliotece.

Chodź ze mną.

Podążyłam za nim przez puste, urządzone z większym przepychem pokoje.

Biblioteka była wspaniała, z setkami nowych i starych ksiąg, a nawet ze zwojami,

pięknie wyeksponowanymi w szklanych gablotach. Jednak to dzieło na ścianie

przyciągnęło moją uwagę

- To wygląda… prymitywnie.

Na pierwszy rzut oka wydawało się zrobione z drewna lub kości słoniowej, lecz

przy bliższym spojrzeniu wyglądało, jakby było z kości. Ludzkich.

- To dzieło aborygeńskie, ma niemal trzy tysiące lat. Dostałem od znajomych

z Australii.

Liam podszedł bliżej, a jego turkusowe oczy zaczęły zmieniać barwę na szmaragdową.

Rozpoznałam te przebłyski zieleni. Żądza i głód wyglądały u wampira

tak samo. Z powodu obu ich oczy wypełniały się zielonym blaskiem, a z dziąseł

wysuwały się kły. Liam był albo głodny, albo napalony, jednak nie miałam najmniejszego

zamiaru zaspokoić żadnego z jego pragnień.

Rozległ się dzwonek mojej komórki.

- Słucham - powiedziałam

- Agentko Arthur, czy wciąż przesłuchuje pani pana Flannery’ego? – zapytał mój

zastępca, Tate.

- Tak. Powinnam skończyć w ciągu trzydziestu minut.

Tłumaczenie: Gdybym nie odezwała się ponownie za pół godziny, Tate i mój

oddział ruszyłby po mnie.

Bez żadnego słowa więcej Tate rozłączył się. Nie cierpiał, kiedy wykonywałam

robotę sama, wielka szkoda dla niego.

W domu Flannery’ego było cicho jak w grobowcu, którym mógł się też stać.

Dużo czasu minęło, odkąd walczyłam z wysokim rangą wampirem.

- Wierzę, że policja przekazała panu, że znalezione ciała Thomasa Stillwella

i Jerome’a Hawthorna zostały w znacznym stopniu pozbawione krwi. Nie było

jednak żadnych widocznych ran, tłumaczących ten stan – powiedziałam, natychmiast

nawiązując do tematu.

Liam wzruszył ramionami.

- Czy Biuro ma jakąś teorię na ten temat?

Och, mieliśmy coś więcej niż tylko teorię. Wiedziałam, że Liam z pewnością

zamknął ranki po ugryzieniu na szyjach Thomasa i Jerome’a kroplą własnej krwi,

6

zanim jeszcze zmarli. Boom, dwa ciała wysuszone z krwi, nie ma wampira, by

zebrać wieśniaków z widłami – dopóki wiedziałeś czego szukać.

- Ty z pewnością masz taką, prawda? – odparowałam beznamiętnym głosem.

- Wiesz jaką mam teorię, Catrina? Że smakujesz tak samo dobrze, jak wyglądasz.

W gruncie rzeczy, to od momentu, gdy cię zobaczyłem, nie myślałem o niczym

innym.

Nie opierałam się, kiedy Liam podszedł do mnie i uniósł palcem moją twarz.

Jakby nie było, to rozproszy go bardziej niż jakakolwiek inna rzecz, którą bym wymyśliła.

Jego usta były chłodne i wibrujące energią, i przyjemnie łaskotały moje wargi.

Całował bardzo dobrze, doskonale wyczuwając kiedy pocałunek pogłębić i kiedy

naprawdę go pogłębić. Przez minutę pozwoliłam sobie rozkoszować się nim –

Boże, cztery lata celibatu naprawdę dają mi się we znaki! – po czym przeszłam do

interesów.

Objęłam go ramionami, za jego plecami wyjmując z rękawa sztylet. W tym samym

momencie Liam przesunął dłonie na moje biodra i poczuł zarys noży pod

moim ubraniem.

- Co do…? – mruknął, odsuwając się ode mnie.

- Niespodzianka! – uśmiechnęłam się… i zaatakowałam.

Cios byłby zabójczy, lecz Liam okazał się szybszy niż oczekiwałam. W momencie,

kiedy wbiłam mu nóż w plecy, podciął mi kolana, przez co ostrze o cal ominęło

jego serce. Zamiast jednak odzyskać równowagę, upadłam, unikając kopnięcia

wymierzonego w moją głowę. Liam błyskawicznie spróbował kopnąć mnie jeszcze

raz, lecz szarpnął się w tył, kiedy trzy wyrzucone przeze mnie sztylety utkwiły

w jego piersi. Cholera, znow nie trafiłam go w serce.

- O żesz słodki Jezu! - wykrzyknął Liam. Przestał udawać człowieka i pozwolił

oczom zabłysnąć szmaragdowym blaskiem, jednocześnie wysuwając kły z górnych

dziąseł. – Ty musisz być osławioną Rudą Kostuchą. Co sprowadza do mojego

domu wampirze straszydło?

Brzmiał na zaintrygowanego, lecz nie przestraszonego. Był jednak bardziej

ostrożny, okrążając mnie, gdy odrzucając kurtkę zerwałam się na nogi, by mieć

lepszy dostęp do broni.

- To co zwykle - odpowiedziałam. – Zabiłeś ludzi. Jestem tu, by wyrównać rachunki.

Liam dosłownie przewrócił oczami.

- Uwierz mi, mała, Jerome’a i Thomasa już od dawna to czekało. Te złodziejskie

bękarty mnie okradły. Tak trudno dziś znaleźć dobrą pomoc.

- Mów dalej, pięknisiu. Mnie wszystko jedno.

Rozluźniając napięcie w karku przetoczyłam głową po ramionach, po czym

ujęłam w dłoń więcej noży. Żadne z nas nie mrugnęło, kiedy wypatrywaliśmy

ruchu tego drugiego. O czym Liam nie miał pojęcia to to, że wiedziałam, że we7

zwał pomoc. Słyszałam, jak ghul po cichu skradał się w naszą stronę, ledwie zakłócając

ruch powietrza. Gadka Liama była tylko grą na czas.

Potrząsnął głową w wyraźnym samooskarżeniu.

- Twój wygląd powinien był mnie ostrzec. Krążą słuchy, że Ruda Kostucha ma

włosy czerwone jak krew, szare jak dym oczy, a twoja skóra… mmm, to prawdziwa

różnica. Nigdy nie widziałem na człowieku tak pięknej skóry. Boże, dziewczyno,

nie zamierzałem nawet cię ugryźć. Cóż, w każdym razie nie w takim sensie,

jak myślisz.

- Pochlebia mi, że równie mocno chcesz mnie zerżnąć, co zabić. Doprawdy, Liam,

to słodkie.

- Jakby nie było, walentynki były zaledwie w zeszłym miesiącu. – Uśmiechnął się

szeroko.

Pozwoliłam mu skierować się w kierunku drzwi. Celowo wyciągnęłam najdłuższy

sztylet z nogawki spodni, będący praktycznie małym mieczem, i przełożyłam

go do drugiej dłoni.

Liam uśmiechnął sie jeszcze szerzej.

- Robi wrażenie, ale jeszcze nie widziałaś mojej lancy. Zrzuć ubranko, a ci pokażę.

Jeśli wolisz, możesz nawet zostawić na sobie kilka noży. To sprawi, że wszystko

będzie jeszcze bardziej interesujące.

Udał, że rzuca się naprzód, lecz nie chwyciłam przynęty. Zamiast tego lewą ręką

rzuciłam w niego pięcioma ostrzami i obróciłam się gwałtownie, by uniknąć uderzenia

ghula za moimi plecami. Zamachnęłam się i jednym ruchem, który poczułam

w całym ramieniu, z całej siły wbiłam sztylet w jego szyję.

Ostrze wyszło z drugiej strony. Głowa ghula przez moment obracała się wokół

własnej osi, po czym opadła na podłogę. Tylko w jeden sposób można było zabić

te istoty – właśnie taki.

Liam wyrwał z siebie noże tak, jakby to były wykałaczki.

- Ty parszywa dziwko, teraz na pewno cię dorwę! Magnus był moim przyjacielem

od ponad czterdziestu lat!

To znaczyło koniec żartów. Z nieprawdopodobną szybkością Liam rzucił się na

mnie. Oprócz swojego ciała i zębów nie miał żadnej broni, lecz te i tak budziły

grozę. Liam zaczął wściekle okładać mnie pięścią, jednak ja odpowiedziałam mu

równie niszczącymi ciosami. Przez kilka minut biliśmy się, przewracając każdy

stolik i lampę na naszej drodze. W końcu rzucił mną przez pokój. Odbiłam się od

ściany i upadłam na ziemię obok rzeźby, którą tak podziwiałam. Kiedy do mnie

doskoczył, wyrzuciłam przed siebie nogi i kopnięciem odrzuciłam go na oszkloną

gablotę. Zerwałam rzeźbę ze ściany i rzuciłam, celując w jego głowę.

Liam uchylił się, przeklinając, gdy skomplikowane dzieło sztuki roztrzaskało się

za jego plecami.

- Nie masz krzty cholernego szacunku dla artefaktów? Ten okaz był starszy ode

mnie! I jakim cudem, u licha, masz takie oczy?

8

Nie musiałam patrzeć na swoje odbicie, by wiedzieć o czym mówił. Moje

uprzednio szare spojrzenie było teraz równie szmaragdowe, jak jego. Walka obudziła

we mnie mroczne dziedzictwo, jakie zostawił mi w spadku mój nieznany

ojciec.

- Ta koścista układanka była starsza od ciebie, tak? To ile ty masz, dwieście lat?

Dwieście pięćdziesiąt? No, to silny jesteś. Zabijałam wampiry, które miały nawet

po siedemset lat, a nie uderzały tak mocno, jak ty. Zabicie ciebie to będzie prawdziwa

zabawa.

Klnę się na Boga, że nie żartowałam. Nie czułam żadnej przyjemności, kiedy

wbijałam w serce wampira i zostawiałam prochy jednostce do posprzątania.

Liam uśmiechnął się do mnie.

- Dwieście dwadzieścia, mała. W latach bez tętna, oczywiście. Te wcześniejsze

były niczym więcej jak nędzą i rozpaczą. Londyn był wtedy prawdziwym rynsztokiem.

Teraz prezentuje się o wiele lepiej.

- Wielka szkoda, że więcej go nie zobaczysz.

- Wątpię w to, mała. Sądzisz, że zabicie mnie sprawi ci przyjemność? Bo ja wiem,

że z ogromną przyjemnością cię zerżnę.

- No, to pokaż, co tam masz – drażniłam się z nim

Rzucił się przez pokój – zbyt szybko, żebym mogła uskoczyć – i z potworną siłą

uderzył mnie pięścią. Poczułam, jak w mojej głowie eksploduje wielka kula światła.

Taki cios z pewnością posłałby przeciętnego człowieka do grobu. Ja jednak

nigdy nie byłam normalna, więc mimo nudności reagowałam szybko.

Wywróciłam oczami i z otwartymi ustami bezwładnie opadłam na podłogę,

kusząco odsłaniając gardło. Niedaleko mojej zwiotczałej dłoni leżał jeden z noży,

które Liam wyrwał sobie z piersi. Zastanawiałam się czy kopnie mnie, kiedy będę

tak leżała, czy może sprawdzi jak ciężko jestem ranna?

Moja zagrywka jednak się opłaciła.

- Tak lepiej – powiedział cicho Liam i ukląkł obok mnie. Przesunął dłońmi po moim

ciele, po czym mruknął z rozbawieniem.

- Doprawdy, jednoosobowa armia. Kobieta ma na sobie cały arsenał.

Służbowym ruchem rozpiął mi spodnie. Podejrzewałam, że chciał zdjąć ze mnie

wszystkie noże – to było by naprawdę mądre posunięcie. Jednak kiedy przesuwał

materiał przez moje biodra, zatrzymał się.

Powoli przesunął palcem po tatuażu na moim biodrze, który zrobiłam sobie

cztery lata temu, zaraz po tym jak porzuciłam swoje dawne życie w Ohio.

Wykorzystując nadarzającą się okazję, zacisnęłam dłoń na najbliżej leżącym

sztylecie i wbiłam mu go w serce.

Liam zamarł i wbił we mnie zszokowany wzrok.

- Myślałem, że skoro Alexander mnie nie zabił, to nie zrobi tego nikt…

Miałam właśnie zadać ten ostatni, śmiertelny cios, kiedy w końcu dotarło do

mnie, co powiedział. Statek, ktory nazwano Alexander. Pochodził z Londynu i był

9

nieumarły już od dwustu dwudziestu lat. Posiadał aborygeńskie dzieło sztuki, ktore

dostał od przyjaciela z Australii…

- Którym z nich jesteś? – spytałam, nieruchomo trzymając nóż. Gdyby się poruszył,

ostrze rozcięłoby jego serce na kawałki. Jednak gdyby tego nie zrobił, nie

umarłby. Na razie.

- Co?

- W 1788 czterech skazańców pożeglowało do jednej z kolonii karnych w Nowej

Południowej Walii na statku, który nazywał się Alexander. Wkrótce po przybyciu

na miejsce jeden z nich uciekł. Rok później ten sam skazaniec powrócił i pozabijał

wszystkich w kolonii, prócz swoich przyjaciół. Jeden został z wampirem z wyboru,

jednak dwóch mężczyzn zmieniono siłą. Wiem kim nie jesteś, dlatego przyznaj

się jak brzmi twoje imię.

Jeśli było to możliwe, wyglądał na jeszcze bardziej wstrząśniętego niż wtedy,

gdy sztyletem przebiłam jego serce.

- Zaledwie kilkoro ludzi na świecie zna tę historię.

Trąciłam lekko ostrze, które zagłębiło się w jego sercu na kolejny milimetr.

W porządku, miał rację.

- Ian. Jestem Ian.

O żesz kurwa! Leżał na mnie facet, który niemal dwieście dwadzieścia lat temu

zmienił miłość mojego życia w wampira. I jak tu nie mówić o ironii.

Liam - lub Ian – przyznał, że jest mordercą. Rzeczywiście, jego pracownicy mogli

go okraść, ale nie musieli. Jednak na świecie nie brakowało głupców. Wampiry

postępowały według własnych zasad, jeśli chodziło o ich własność. Byli fanatycznie

wręcz terytorialni. Gdyby Thomas i Jerome wiedzieli czym był i mimo to go

okradli, wiedzieliby też o konsekwencjach. Jednak nie to zaprzątało mi głowę.

W końcu wszystko sprowadzało się do jednego prostego wniosku – może i odeszłam

od Bonesa, lecz nie mogłam zabić osoby odpowiedzialnej za to, że pojawił

się w moim życiu. Taa, jestem bardzo sentymentalna. ]

- Liam, czy – jak wolisz – Ian, posłuchaj mnie bardzo uważnie. Oboje teraz wstaniemy.

Wyciągnę z ciebie nóż, po czym uciekniesz. Twoje serce zostało zranione,

ale niedługo się uleczysz. Byłam winna komuś życie… i zdecydowałam, że to

życie będzie twoje.

Wpatrywał się we mnie. Szmaragdowy blask jego oczu połączył się z moim.

- Crispin. – Prawdziwe imię Bonesa zawisło między nami, lecz nie zareagowałam.

Ian roześmiał się przez ból.

- To mógłby być tylko Crispin. Powinienem był wiedzieć po twoim sposobie walki,

nie wspominając nawet o identycznym jak u niego tatuażu. Wredna sztuczka, tak

udawać brak przytomności. On nigdy by się na to nie nabrał. Kopałby cię dotąd,

aż przestałabyś udawać.

- Masz rację – przyznałam spokojnie. – To była pierwsza lekcja, jakiej udzielił mi

Bones. Zawsze kop leżącego. Uważałam. Ty – nie.

10

- No, no, mała Ruda Kostucha. Więc to przez ciebie przez ostatnich kilka lat Bones

jest w tak podłym nastroju.

Moje serce natychmiast przepełniła radość. Ian właśnie potwierdził coś, o czym

nie pozwalałam sobie myśleć. Bones żył. Nawet, jeśli nienawidził mnie za to, że

od niego odeszłam - żył.

Widząc w tym szansę dla siebie, Ian zaczął drążyć temat.

- Ty i Crispin, hmm? Nie rozmawiałem z nim od kilku miesięcy, ale wiem, jak go

znaleźć. Mogę cię do niego zabrać, gdybyś chciała.

Myśl, że mogłabym ponownie zobaczyć Bonesa wywołała u mnie lawinę emocji.

Chcąc je ukryć, roześmiałam się szyderczo.

- Za żadne skarby. Bones znalazł mnie i zmienił w przynętę na typy, które miał

zabić. Namówił mnie nawet na ten tatuaż. A skoro mowa o skarbach… Jak zobaczysz

Bonesa, możesz mu powiedzieć, że wciąż jest mi winien pieniądze. Nigdy

nie dał mi mojej działki za żadne zlecenie, tak jak obiecał. Jedyny powód, że dziś

jest twój szczęśliwy dzień to to, że kiedyś uratował moją matkę. Miałam za to

u niego dług, ale teraz ty jesteś moją zapłatą. Lecz jeśli jeszcze raz kiedykolwiek

zobaczę Bonesa, to przebitego ostrzem mojego noża.

Każde słowo bolało, lecz musiałam to zrobić. Nie zamierzałam nadstawiać karku

Bonesa przez przyznanie, że wciąż go kocham. Gdyby Ian powtórzył, co powiedziałam,

Bones wiedziałby, że to nieprawda. Nie odmówił mi zapłaty za zlecenia,

które z nim wykonałam – to ja nie chciałam tych pieniędzy. Nie namówił mnie też

na tatuaż. Zrobiłam sobie identyczne, krzyżujące się kości ze zwykłej, pustej tęsknoty,

kiedy go opuściłam.

- Jesteś w połowie wampirem. Musisz być, z tymi lśniącymi oczami. Powiedz –

jak…?

Niemal się powstrzymałam, ale pomyślałam: a co mi tam. Ian i tak znał już mój

sekret. Kwestia jak sprawiła jednak, że natychmiast spoważniałam.

- Jakiś świeżo zmarły wampir zgwałcił moją matkę. Na jej nieszczęście, jego sperma

wciąż była w porządku. Nie wiem, kim jest, lecz pewnego dnia znajdę go

i zabiję. Do tej chwili zadowolę się zabijaniem innych, takich jak on.

Gdzieś w odległym krańcu pokoju rozległ się dzwonek mojej komórki. Nie ruszyłam

się, by ją odebrać, lecz zaczęłam bardzo szybko mówić.

- To moje wsparcie. Jeśli nie odbiorę, przyjdą tu uzbrojeni. Bardziej uzbrojeni niż

możesz sobie wyobrazić. Poruszaj się bardzo powoli i wstań. Kiedy wyjmę z ciebie

nóż, zaczniesz uciekać, jakby cię piekło goniło. Zachowasz życie, ale opuścisz

to miejsce i nigdy do niego nie wrócisz. Umowa stoi? Pomyśl, nim odpowiesz, bo

z pewnością nie żartuję.

Ian uśmiechnął się powściągliwie.

- Och, wierzę ci. Trzymasz w dłoni nóż wbity w moje serce. To sprawia, że nie

masz powodu kłamać.

Nawet nie mrugnęłam.

11

- W takim razie zaczynamy.

Bez słowa więcej, Ian zaczął podciągać się na kolana. Widziałam, że każdy ruch

sprawiał mu niewyobrażalny ból, lecz zacisnął usta i nawet nie pisnął. Kiedy oboje

już staliśmy, ostrożnie wyjęłam nóż z jego pleców i wyciągnęłam zakrwawione

ostrze przed siebie.

- Żegnaj, Ian. A teraz spadaj.

Ruchem tak szybkim, że jego obraz się rozmył, wypadł przez okno. Poruszał się

wolniej niż przedtem, lecz jego szybkość wciąż robiła wrażenie. Od strony drzwi

doszedł mnie odgłos kroków ludzi spieszących w moją stronę. Musiałam zrobić

jeszcze jedną rzecz.

Trzymany w ręku sztylet zatopiłam sobie w brzuchu. Wbiłam go wystarczająco

głęboko, by upaść na kolana, lecz na tyle wysoko, by uniknąć śmiertelnej rany.

Kiedy mój zastępca, Tate, wbiegł do pokoju, dysząc klęczałam na podłodze,

a krew spływała z mojej rany na piękny, gruby dywan.

- Jezu, Cat! - wykrzyknął. – Niech ktoś przyniesie Bramsa!

Pozostali dwaj kapitanowie w mojej jednostce, Dave i Juan, wypadli na zewnątrz,

by wykonać polecenie. Tate podniósł mnie i na rękach wyniósł z domu.

Urywanymi słowami wydawałam instrukcje.

- Jeden z nich uciekł, ale go nie gońcie. Jest zbyt silny. W domu nie ma nikogo

innego, ale zróbcie szybki obchód i wycofajcie się. Musimy szybko stąd znikać, na

wypadek, gdyby wrócił z posiłkami. Wyrżnęliby nas wszystkich.

- Jedna runda, a potem odwrót. Odwrót! – rozkazał Dave, zamykając drzwi vana,

do którego mnie zabrano. Tate wyciągnął ze mnie sztylet i przycisnął do rany

bandaże, jednocześnie podając mi do połknięcia pigułki, których nie miała żadna

apteka.

Po czterech latach pracy zespołowi genialnych naukowców oraz mojemu szefowi

- Donowi, udało się przefiltrować składniki krwi nieumarłych i stworzyć cudowny

lek. W przypadku zwykłych ludzi, jak magia leczył rany takie jak złamane

kości czy krwotok wewnętrzny. Nazwaliśmy go Brams, na cześć autora, który

rozsławił wampiry.

- Nie powinnaś była wchodzić tam sama – naskoczył na mnie Tate. – Do diabła,

Cat, następnym razem mnie posłuchaj!

Roześmiałam się słabo.

- Cokolwiek zechcesz. Nie jestem w nastroju do kłótni.

I wtedy odpadłam.

12

ROZDZIAŁ DRUGI

Mój dom był małym, dwupiętrowym budynkiem stojącym na końcu ślepej uliczki,

z wnętrzem urządzonym niemal po spartańsku. Na parterze stała samotna kanapa,

kilka regałów na książki, parę lamp oraz barek, po brzegi wypełniony ginem

i tonikiem. Gdybym nie miała w połowie wampirzej wątroby, już dawno temu

marskość wygnałaby mnie z tego świata. Oczywiście Tate, Juan i Dave nigdy nie

skarżyli sie na ilość posiadanej przeze mnie wódy. Regularna dostawa alkoholu

i talia kart wystarczyły, by wciąż wracali. Tym większa szkoda, że nawet na trzeźwo

nie byli dobrzy w pokera. Wystarczyło ich upić i tylko czerpać przyjemność

z obserwowania, jak z każdą sekundą znikają ich umiejętności do gry.

Jak można załapać się na taki luksus? Mój szef, Don, odnalazł mnie, kiedy miałam

dwadzieścia dwa lata i popadłam w pewien konflikt z prawem. Wiecie, zwykłe

przewinienie młodocianych. Zabiłam gubernatora stanu Ohio i kilkoro jego

pracowników, jednak wszyscy oni propagowali białe niewolnictwo i sprzedawali

młode dziewczyny jako jedzenie i rozrywkę. Taa, zasłużyli na śmierć, szczególnie

od chwili, kiedy niemal zostałam jedną z dziewczyn, którymi handlowali. Razem z

moim wampirzym chłopakiem, Bonesem, wymierzyliśmy im naszą własną wersję

sprawiedliwości, pozostawiając za sobą mnóstwo ciał.

Po tym, jak mnie aresztowano, moje śmieszne wyniki badań wyjawiły, że nie

byłam do końca człowiekiem. Don pochwycił mnie, bym kierowała jego tajną

jednostką „Agencji Bezpieczeństwa Narodowego”, dając mi ofertę, której nie

mogłam odrzucić. Mówiąc dokładniej, zagroził mi śmiercią. Wzięłam tę robotę.

Czy miałam jakiś inny wybór?

Jednak pomimo wielu wad, Don naprawdę dbał o bezpieczeństwo tych, których

prawo nie mogło ochronić. Ja również o to dbałam. Właśnie dlatego ryzykowałam

życie. Czułam, że właśnie po to urodziłam się w połowie martwa, jednak z ludzkim

wyglądem. Jednocześnie mogłam być przynętą i haczykiem czającym się

w ciemności. Nie było to cudowne życie, to prawda, lecz przynajmniej dla niektórych

sprawiałam różnicę.

Kiedy przebierałam się w piżamę, zadzwonił mój telefon. Ponieważ była już niemal

północ, był to albo któryś z chłopaków, albo Denise. Moja matka zawsze

wcześniej kładła się spać.

- Cześć, Cat. Właśnie weszłaś?

Denise wiedziała czym się zajmuję, tak jak wiedziała, czym jestem. Pewnej

nocy, włócząc się po okolicy, natknęłam się na wampira, który starał się zrobić

z jej gardła drink-bar. Zanim go zabiłam, zobaczyła wystarczająco dużo by wiedzieć,

że nie byłam do końca człowiekiem. Musiałam jednak przyznać, że nie

13

wrzasnęła, zemdlała lub zrobiła którąkolwiek z tych rzeczy, które z pewnością

zrobiłaby przeciętna osoba. Po prostu zamrugała i powiedziała:

- Wow. Jestem ci winna piwo… co najmniej.

- Taa – odpowiedziałam do słuchawki. – Dopiero co.

- Ach, zły dzień? - spytała.

Nie wiedziała jednak, że spędziłam niemal cały dzień lecząc się z zadanej sobie

rany, przy dużym udziale Bramsa i wątpliwej korzyści płynącej z faktu, że dźgnęłam

się ostrzem pokrytym wampirzą krwią. Tak po prawdzie, ta krew zdziałała

o niebo więcej niż wszystkie cudowne pigułki Dona. Nic nie uzdrawiało tak dobrze,

jak wampirza krew.

- Hmm, dzień jak co dzień. A ty? Jak twoja randka?

Roześmiała się.

- Rozmawiam z tobą przez telefon. To chyba mówi samo za siebie, nie? W gruncie

rzeczy, to właśnie miałam zamiar rozmrozić sernik. Wpadniesz?

- Jasne, ale jestem już w piżamie.

- Nie zapomnij puchatych kapci. – Niemal widziałam szeroki uśmiech Denise. –

Bez nich nie wyglądałabyś dobrze.

- Do zobaczenia.

Odłożyłam słuchawkę i uśmiechnęłam się. Samotność musiała sobie poczekać.

Przynajmniej dopóki nie skończy się sernik.

O tej porze nocy, ulice Virginii w większości były opustoszałe, jednak miałam

oczy szeroko otwarte. Właśnie teraz była pora, kiedy nieumarłe istoty polowały

najczęściej. Zazwyczaj był to jakiś pożywiający się wampir. Używali swojego

hipnotycznego spojrzenia oraz halucynogenu w kłach, by napić się i zniknąć,

zostawiając swoje ofiary ze zmienioną pamięcią i niedoborem żelaza we krwi. To

właśnie Bones mi o tym powiedział. Nauczył mnie wszystkiego o wampirach:

o ich talentach (licznych!), słabościach (niewielu, z czego światło słoneczne, krzyże

i drewniane kołki się do nich nie zaliczały), wierzeniach (że Kain był pierwszym

wampirem. Bóg ukarał go za zabicie Abla, zmieniając w coś, co musi pić krew

jako przypomnienie, że przelał krew brata), i o tym, że żyli w społeczeństwie

przypominającym piramidę (najważniejszy wampir rządził „dziećmi”, które stworzył).

Taa, Bones nauczył mnie wszystkiego, co wiedziałam.

I wtedy od niego odeszłam.

Skręciłam gwałtownie i nacisnęłam hamulec, kiedy przed maskę wyskoczył mi

kot. Wysiadłam i znalazłam go, leżącego niedaleko auta. Wyrywał mi się, ale złapałam

go mocniej i dokładnie obejrzałam. Na nosie miał krew, trochę zadrapań,

a kiedy dotknęłam jego nogi - zawył. Była złamana, nie miałam żadnych wątpliwości.

Mamrocząc coś uspokajająco, wydobyłam z kieszeni komórkę.

- Właśnie potrąciłam kociaka – powiedziałam Denise. – Możesz mi znaleźć adres

jakiegoś weterynarza? Nie mogę go tak zostawić.

14

Westchnęła ze współczuciem i poszła po książkę telefoniczną. Po chwili była już

z powrotem.

- Ten ma gabinet otwarty całą dobę i jest niedaleko ciebie. Daj mi znać, co z kotkiem,

dobra? Włożę sernik z powrotem do zamrażalnika.

Rozłączyłam się, po czym zadzwoniłam do weterynarza po dalsze wskazówki.

Po dziesięciu minutach zaparkowałam przed Futrzastą Arką Noego.

Na piżamę narzucony miałam płaszcz, jednak zamiast butów na nogach naprawdę

miałam puszyste, niebieskie kapcie. Prawdopodobnie wyglądałam jak

gosposia z piekła rodem.

Kiedy weszłam, mężczyzna za kontuarem uśmiechnął się.

- Czy to pani właśnie dzwoniła? W sprawie kota?

- To ja.

- I nazywa się pani…?

- Panno. Cristine Russell. – To było nazwisko, którego teraz używałam. Był to

kolejny hołd mojej utraconej miłości, jako że ludzkie nazwisko Bonesa brzmiało

Crispin Russell. Kiedyś zgubi mnie mój przeklęty sentyment.

Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Jestem doktor Noah Rose.

Noah. To wyjaśniało dziwną nazwę kliniki. Lekarz zabrał zwierzątko na prześwietlenie

i wrócił zaledwie po kilku minutach.

- Ma złamaną nogę, ogólne potłuczenia i jest niedożywiony. Za kilka tygodni

powinien wydobrzeć. To przybłęda?

- Tak, o ile mi wiadomo, doktorze.

- Noah, bardzo proszę. Milutki kotek. Zamierzasz go zatrzymać?

Wzdrygnęłam się na słowo kotek, jednak udało mi sie to ukryć.

- Tak – odpowiedziałam natychmiast.

Kociak utkwił we mnie wzrok, jakby rozumiał, że właśnie przypieczętowano

jego los. Z maleńką nogą w gipsie i maścią na licznych zadrapaniach, wyglądał

prawdziwie żałośnie.

- Z odrobiną jedzenia i odpoczynku, kociak niedługo będzie jak nowy.

- To świetnie. Ile jestem winna?

Uśmiechnął się z zażenowaniem.

- Nic. Postąpiłaś bardzo ładnie. Za dwa tygodnie będziesz musiała przynieść go

do mnie, żeby zdjąć gips. Kiedy ci pasuje?

- Byle późno. Ja… pracuję w dziwnych godzinach.

- Wieczory nie stanowią problemu.

Ponownie nieśmiało się do mnie uśmiechnął. Coś mi podszepnęło, że nie dla

każdego był tak przyjazny. Jednak wydawał się nieszkodliwy, a to rzadkość

u mężczyzn, których spotykałam.

- Co powiesz na czwartek za dwa tygodnie, o ósmej?

- W porządku.

15

- Dzięki za pomoc, Noah. Mam u ciebie dług. – Z kotem zawiniętym w ręcznik,

ruszyłam w stronę drzwi.

- Zaczekaj! – Wyszedł zza kontuaru i zatrzymał się. – To naprawdę nieprofesjonalne,

ale skoro sądzisz, że jesteś mi coś winna… Nie mówię, że jesteś, ale… Jestem

nowy w tym mieście i… cóż, nie znam wielu ludzi. Większość moich klientów

jest starsza lub zamężna… Co staram się powiedzieć to…

Słysząc jego poplątaną przemowę uniosłam pytająco brew, na co dosłownie się

zarumienił.

- Nieważne. Jeśli nie pojawisz się na umówioną wizytę, zrozumiem. Przepraszam.

Biedak był słodki. Przyjrzałam mu się szybko, inaczej niż na początku, kiedy

dokonałam pełnej oceny niebezpieczeństwa grożącego mi z jego strony, gdy tylko

weszłam do środka. Noah był wysoki, miał ciemne włosy i był w chłopięcy

sposób przystojny.

Może umówię go z Denise – powiedziała przecież, że jej ostatnia randka nie była

najlepsza.

- W porządku, Noah, odpowiedź brzmi „tak”. W gruncie rzeczy, moja przyjaciółka

Denise i ja zamierzałyśmy wybrać się na obiad. Może się do nas przyłączysz?

Wypuścił powietrze z płuc.

- Poniedziałek pasuje mi doskonale. Zadzwonię do ciebie w niedzielę, żeby to

potwierdzić. Zazwyczaj niczego takiego nie robię. Boże, to zabrzmiało jak jakaś

utarta kwestia. Pozwól, ze poproszę cię o numer telefonu, zanim odstraszę cię

swoim gadaniem.

Z uśmiechem napisałam numer mojej komórki. Gdyby zaiskrzyło pomiędzy

Noah i Denise, wyszłabym cichutko, po angielsku, zanim kelner podałby deser.

Gdyby okazał się kretynem, to upewnię się, żeby ruszył w swoją drogę bez zawracania

jej głowy. Hej, od czego są przyjaciele?

- Proszę, nie zmień zdania – powiedział, kiedy podałam mu karteczkę z numerem.

Zamiast odpowiedzi pomachałam mu tylko na pożegnanie.

16

ROZDZIAŁ TRZECI

W następny poniedziałek, dokładnie za dziesięć szósta, zadzwonił mój telefon.

Zerknęłam na numer, który się wyświetlił i zmarszczyłam brwi. Dlaczego Denise

dzwoniła do mnie ze swojego domu? Miała być tutaj już piętnaście minut temu.

- Co jest? – odezwałam się do słuchawki. – Spóźniasz się.

Usłyszałam, jak głęboko zaczerpnęła powietrza.

- Cat, nie złość się na mnie, ale… nie przyjadę.

- Jesteś chora? – zapytałam zmartwiona.

Ponownie głęboko odetchnęła.

- Nie. Nie przychodzę, bo chcę, żebyś to ty umówiła się z Noah. Sama. Mówiłaś,

że wygląda na miłego faceta.

- Ale ja nie chcę iść na randkę! - zaprotestowałam. – Zaprosiłam go tylko po to,

żebyś mogła go poznać, ale miałam też plan na wypadek, gdyby nie był w twoim

typie.

- Na litość Boską, Cat, ja nie potrzebuję kolejnej randki, ale ty tak! Mam na myśli,

że moja babcia bardziej korzysta z życia niż ty. Słuchaj, wiem, że nie lubisz mówić

o tamtym facecie, kimkolwiek był, ale jesteśmy przyjaciółkami od ponad trzech

lat. Musisz w końcu zacząć żyć. Oszołom Noah swoimi zdolnościami do picia,

niech mu uszy uschną od twojego języka, ale spróbuj zabawić się z facetem, którego

nie masz zamiaru zabić pod koniec dnia. Chociaż raz. Może wtedy nie będziesz

taka smutna.

Uderzyła w czuły punkt. Mimo, że nigdy nie mówiłam jej o szczegółach mojego

związku z Bonesem – szczególnie tego, że był wampirem – wiedziała, że kogoś

kochałam, ale go straciłam. Wiedziała też, jak samotna się czułam – nawet bardziej

niż kiedykolwiek się do tego przyznałam.

Westchnęłam.

- Nie sądzę, by to był dobry pomysł.

- A ja tak – ucięła natychmiast. – Nie jesteś martwa, więc musisz przestać się

zachowywać, jakbyś była. To tylko obiad, a nie ucieczka do Vegas. Nikt nie mówi,

że musisz znów się z nim spotkać. Ale idź tam, tylko ten jeden raz. No dalej.

Spojrzałam na mojego nowego kotka. Zamrugał, co również wzięłam za „tak”.

- W porządku. Noah powinien być tu za pięć minut. Pójdę, ale – jak znam siebie –

powiem coś zupełnie niestosownego i za godzinę będę z powrotem.

Denise roześmiała się.

- Nieważne. Przynajmniej spróbujesz. Zadzwoń do mnie, jak wrócisz.

Pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Wyglądało na to, że miałam randkę.

Czy byłam na nią gotowa, czy nie.

17

Mijając lustro, przyjrzałam się sobie dużo uważniej. Moje świeżo ufarbowane na

brąz włosy sięgały ramion i wyglądały obco. O to jednak chodziło, na wypadek,

gdyby Ian zdecydował się potwierdzić plotki o mnie. Nie potrzebowałam, żeby

przez kolor moich włosów wampiry lub ghule domyśliły się, kim jestem. Może

blondynki miały więcej zabawy, lecz ja liczyłam na wyższą liczbę ciał. Ruda Kostucha

poszła do piachu. Niech żyje Brązowy Żniwiarz!

Kiedy Noah zapukał do drzwi, byłam tak przygotowana, jak to tylko możliwe.

Uśmiech zamarł mu na ustach, kiedy mnie zobaczył.

- Byłaś przedtem ruda, prawda? Nie wyobraziłem sobie tego?

Uniosłam brew, już nie rudą, lecz w kolorze miodu.

- Potrzebowałam zmiany. Całe życie byłam ruda i teraz nabrałam ochoty na odmianę.

Natychmiast zmienił zdanie.

- Cóż, wyglądasz pięknie. Jesteś piękna. To znaczy byłaś piękna wcześniej i wciąż

jesteś. Chodźmy, zanim zmienisz zdanie.

Już to zrobiłam, chociaż nie miało to nic wspólnego z nim. Wciąż jednak - mimo,

że z niechęcą to przyznawałam - Denise miała rację. Mogłam spędzić kolejny

wieczór zamęczając się wspomnieniami o kimś, kogo nie mogłam mieć, albo

mogłam wyjść i dla odmiany spędzić miły wieczór.

- Złe wieści - powiedziałam. – Moja przyjaciółka… hmm, coś ją zatrzymało i nie da

rady do nas dołączyć. Przykro mi. Jeśli zechcesz wszystko odwołać, zrozumiem.

- Nie – powiedział natychmiast Noah i uśmiechnął się. – Jestem głodny. Chodźmy

coś zjeść.

To tylko jedna randka, przypomniałam sobie idąc do samochodu. Jaką szkodę

mogła przynieść?

Pojechałam z Noah do Renardo, włoskiego baru. Z grzeczności piłam tylko

czerwone wino, nie chcąc ujawniać moich skłonności do ogromnych ilości ginu

z tonikiem.

- Czym się zajmujesz, Cristine? - zapytał.

- Prowadzę badania polowe i rekrutację dla Biura.

W pewnym sensie była to prawda, jeśli można było nazwać ściganie i zabijanie

istot nocy badaniami. Albo zdefiniować podróże po kraju i prowadzenie poszukiwań

w wojsku, policji, FBI, a nawet w więzieniach jako rekrutację. Hej, żeby skutecznie

zabijać nieumarłych nie można było dyskryminować tych, których się zatrudniło,

prawda? Niektórzy z najlepszych członków naszej jednostki nosili kiedyś

pomarańczowe wdzianko. Juan był stałym bywalcem instytucji penitencjarnych,

kiedy wybrał pracę dla Dona zamiast dwudziestu lat za kratami. Ta mieszanina

nie tworzyła może najlepiej zachowującej się jednostki, ale z pewnością była

zabójcza.

Noah otworzył szeroko oczy.

- Biura? Jesteś agentką FBI?

18

- Nie do końca. Nasz wydział podlega bardziej pod Agencję Bezpieczeństwa Narodowego.

- Och, masz więc jeden z tych zawodów, o których mogłabyś mi powiedzieć, ale

później musiałabyś mnie zabić? – drażnił się.

Niemal udławiłam się winem. Ty to powiedziałeś, koleś.

- Uff, nic tak ekscytującego. Po prostu rekrutuję personel i prowadzę badania.

Jednak cały czas jestem pod telefonem i pracuję w różnych godzinach. To dlatego

Denise lepiej pasowałaby na twoją przewodniczkę po Richmond niż ja.

Powiedziałam to wyraźnie, żeby pozbawić go złudzeń. Noah był słodki, ale

z pewnością nic więcej się nie zdarzy.

- Rozumiem nienormowany czas pracy i życie pod telefonem. W razie nagłego

wypadku ludzie dzwonią do mnie, nie zważając na porę. To nic poważnego, jak

w twojej pracy, ale wciąż. Nawet najmniejsze rzeczy w życiu zasługują na uwagę.

Zawsze wyczuwałem prawdziwy charakter człowieka po tym, jak traktował słabszych

od siebie.

No, no. Właśnie o szczebel awansował w moich oczach.

- Przykro mi, że Denise nie mogła przyjść – powiedziałam, prawdopodobnie już

po raz piąty. – Myślę, że byś ją polubił.

Noah pochylił się do mnie.

- Z pewnością, ale nie żałuję, że nie przyszła. Brak spotkań z ludźmi posłużył mi

tylko jako wymówka, żeby cię zaprosić. Tak naprawdę, to chciałem iść z tobą na

randkę. To chyba przez te puchate kapcie.

Roześmiałam się, co mnie bardzo zaskoczyło. Mówiąc szczerze, spodziewałam

się kiepskiej zabawy, natomiast to było… przyjemne.

- Zapamiętam to sobie.

Przyglądałam mu się nad kieliszkiem. Noah miał na sobie szarą koszulę z rozpiętym

kołnierzem, sportową kurtkę i grafitowe spodnie. Jego czarne włosy były

świeżo ostrzyżone, lecz jeden kosmyk wciąż opadał mu na czoło. Noah z pewnością

nie mógł cierpieć na brak randek. Nawet jeśli jego skóra nie miała tej kryształowej

poświaty, która lśniła w świetle księżyca…

Potrząsnęłam głową. Do diabła, musiałam przestać wciąż myśleć o Bonesie! Nie

było dla nas nadziei. Nawet, gdyby udało nam się pokonać ogromne przeszkody,

jakie stawiały moja praca, albo kipiąca nienawiść mojej matki do wszystkiego, co

ma kły, wciąż by nam nie wyszło. Bones był wampirem. Pozostanie młody na

wieczność, podczas gdy ja zestarzeję się i umrę. Jedyny sposób na to, by to się nie

stało, to przemiana. Tej jednak nie chciałam. Nieważne, jak bardzo raniło to moje

serce, jedyne co mogłam zrobić, to od niego odejść. Do diabła, Bones mógł już

nawet o mnie nie myśleć. Prawdopodobnie ruszył dalej ze swoim życiem – nie

widzieliśmy się ponad cztery lata. Być może ja również powinnam tak zrobić.

- Może podarujemy sobie deser i przejdziemy się? – zapytałam pod wpływem

impulsu.

19

- Z przyjemnością - Noah nie wahał się ani sekundy.

Czterdzieści minut zajął nam dojazd na plażę. Był marzec i wciąż panował mróz,

owinęłam się więc płaszczem, by chronić się przed zimną bryzą. Noah szedł blisko

obok mnie, z rękami w kieszeniach.

- Uwielbiam ocean. Właśnie dlatego przeprowadziłem się z Pittsburgha do Virginii.

Odkąd zobaczyłem go po raz pierwszy, wiedziałem, że chcę mieszkać blisko

niego. Jest coś w oceanie, przez co czuję się mały, ale jakbym wciąż pozostawał

cząstką czegoś wielkiego. To brzmi beznadziejnie, ale taka jest prawda.

Uśmiechnęłam się smutno.

- To wcale nie jest beznadziejne. W taki sam sposób czuję się, kiedy jestem

w górach. Jeżdżę tam, kiedy tylko mam okazję…

Mój głos ucichł, kiedy przypomniałam sobie z kim po raz pierwszy je zobaczyłam.

To musi się skończyć.

W napadzie pragnienia, by o wszystkim zapomnieć, chwyciłam Noah i niemal

szarpnęłam jego głowę w dół, ku mojej. Przez chwilę wahał się, lecz później odpowiedział

na pocałunek. Objął mnie ramionami, a gdy go całowałam jego puls

trzykrotnie przyspieszył.

Tak samo nagle jak zaczęłam, teraz odsunęłam się.

- Przepraszam. To było niegrzeczne z mojej strony.

Roześmiał się krótko.

- Na taką właśnie niegrzeczność liczyłem. W gruncie rzeczy, to planowałem łagodny

manewr: poprosić cię, byś usiadła, może objąłbym cię ramieniem… ale

bardziej podoba mi się twoja metoda.

Boże, jego warga krwawiła. Głupia, zapomniałam o swojej sile. Biedny Noah,

najwyraźniej cierpiał na niedosyt molestowania. Przynajmniej nie wbiłam mu

jego własnych zębów w gardło – mógłby protestować mocniej.

Noah chwycił mnie za ramiona, i tym razem z własnej woli pochylił głowę ku

mojej twarzy. Powstrzymałam swoją siłę, całując go łagodnie i pozwalając, by

językiem delikatnie wniknął w moje usta. jego tętno wzrosło jeszcze bardziej,

a krew skierowała się w dół. Niemal zabawnie było słyszeć reakcję jego ciała.

Po chwili odepchnęłam Noah.

- To wszystko, na co możesz liczyć.

- Bardzo mnie to cieszy, Cristine. Poza tym, chciałbym się jeszcze z tobą spotkać.

Naprawdę chcę ponownie się z tobą spotkać.

Jego twarz była poważna i niezwykle szczera. Zupełnie inna od mojej, skrywającej

wszystkie moje sekrety.

Westchnęłam ponownie.

- Noah, prowadzę bardzo… dziwne życie. Moja praca wymaga, bym często podróżowała,

wyjeżdżała bez uprzedzenia i odwoływała niemal wszystkie swoje

plany. Czy to brzmi jak coś, w co chciałbyś się angażować?

20

Skinął głową.

- Brzmi świetnie, bo to twoje życie. Z wielką przyjemnością się w nie zaangażuję.

Rozsądna część mojego mózgu wysłała mi ostrzeżenie. Nie rob tego. Moja samotność

jednak odrzuciła je gwałtownie.

- W takim razie ja również z chęcią się z tobą spotkam.

21

ROZDZIAŁ CZWARTY

Głośny łomot do moich drzwi sprawił, że aż podskoczyłam w łóżku. Była dopiero

dziewiąta rano. Nikt nie przychodził do mnie tak wcześnie - wszyscy wiedzieli, jak

długo śpię. Nawet Noah, z którym umawiałam się już od miesiąca, wiedział, że

ma nie dzwonić ani nie zjawiać się u mnie o tak nieludzkiej godzinie.

Zeszłam na dół, z przyzwyczajenia chowając srebrny nóż do kieszeni szlafroka,

po czym zerknęłam przez wizjer.

Po drugiej stronie drzwi stał Tate, który sam wyglądał, jakby dopiero wstał.

- Co się stało? – zapytałam, otwierając drzwi.

- Musimy jechać do ośrodka. Don na nas czeka. Wezwał już Juana i Dave’a.

Zostawiłam drzwi otwarte i poszłam na górę ubrać się. Mowy nie ma, żebym

pokazała się w mojej piżamie z Tweetym. To z pewnością nie przyczyniło by mi

szacunku wśród moich ludzi.

Ubrałam się i szybko umyłam zęby, po czym mrużąc oczy w ostrym, słonecznym

świetle wdrapałam się do samochodu Tate’a.

- Wiesz, dlaczego nas wzywają? Dlaczego Don najpierw do mnie nie zadzwonił?

Tate odchrząknął.

- Chciał poznać moją opinię, zanim z tobą porozmawia. Wczorajszej nocy w Ohio

popełniono kilka morderstw. Bardzo widowiskowe, bez żadnego ukrywania ciał.

W gruncie rzeczy zwłoki zostały specjalnie wystawione na widok publiczny.

- Co w tym takiego dziwnego? To straszne, naprawdę, ale co w tym niezwykłego?

Byłam zdezorientowana. Nie rzucaliśmy się pędem na każde miejsce zbrodni,

bo nie bylibyśmy w stanie wszystkich ich zatuszować. Było coś jeszcze, czego mi

nie mówił.

- Jesteśmy prawie na miejscu. Don zaraz wprowadzi cię w szczegóły. Ja miałem

cię tylko odebrać.

Zanim dołączył do Dona, Tate był żołnierzem w jednostce specjalnej. Lata spędzone

w wojsku właśnie dały o sobie znać. Wykonuj rozkazy, nie podawaj w wątpliwość

decyzji dowodztwa. Właśnie to Don lubił w nim najbardziej. Z tego samego

powodu przyprawiałam go o niestrawność, gdyż moje motto było tego zupełnym

przeciwieństwem.

Po dwudziestu minutach byliśmy już w ośrodku. Uzbrojeni strażnicy jak zwykle

pozdrowili nas przy bramie. Tate i ja przyjeżdżaliśmy tu tak często, że nawet nie

pokazywaliśmy już identyfikatorów. Praktycznie znaliśmy wszystkich po imieniu,

pamiętaliśmy również ich stopnie oraz numer.

Don siedział w swoim biurze, nie przestając chodzić z kąta w kąt. Uniosłam brwi

niemal po linię włosów – mój szef był zazwyczaj spokojny i skupiony. Dopiero

22

drugi raz od momentu, kiedy mnie zrekrutował widziałam, jak to robił. Po raz

pierwszy było to, kiedy dowiedział się, że Ian - Liam Flannery, jak Don wciąż

o nim myślał - uciekł. Don chciał, żebym go schwytała i sprowadziła z powrotem

jak hodowlane zwierzątko, z którego mógłby ściągać krew i produkować więcej

Bramsów. Kiedy wróciłam bez Iana, myślałam, że Don pęknie w szwach. Albo

wydepta rów w dywanie. Moja rana stanowiła dla niego sprawę drugorzędną.

Moim zdaniem priorytety Dona były naprawdę pokręcone.

Na jego biurku leżał zestaw zdjęć, wyglądających na ściągnięte z Internetu.

Kiedy weszliśmy zatrzymał się i wskazał na nie.

- Mam przyjaciela w departamencie policji Franklin County, który dwie godziny

temu przeskanował mi je i wysłał mailem. Zabezpieczył już ten obszar i usunął

funkcjonariuszy i patologów z miejsca zbrodni. Wyruszacie, jak tylko zjawi się tu

cała grupa. Wybierz najlepszych ludzi, bo będą ci potrzebni. Przygotujemy dodatkowy

oddział gotowy ruszyć do akcji na twój rozkaz. Trzeba natychmiast to

zakończyć.

Franklin County. Moje dawne miasteczko.

- Przestań być taki tajemniczy, Don. Masz moją uwagę.

W odpowiedzi podał mi jedno ze zdjęć. Ukazywało ono niewielki pokój, w którym

środek podłogi zakrywała sterta rozczłonkowanych ciał. Poznałam go natychmiast,

gdyż kiedyś była to moja sypialnia w domu dziadków. Zobaczyłam

napis, jaki ktoś zostawił na ścianie i zamarłam. Teraz wiedziałam już, dlaczego

Don tak świrował.

Hej, kici kici.

Niedobrze. Wcale nie kurwa dobrze. Fakt, że ta złośliwa wiadomość była skierowana

bezpośrednio do mnie i znajdowała się w domu, w którym dorastałam,

oznaczał dwie rzeczy. Ktoś znał moje przybrane imię… i te prawdziwe też.

- Gdzie moja matka? – to było moją pierwszą myślą. Być może znali prawdę tylko

o Catherine Crawfield, ale może wiedzieli też o Cristine Russell.

Don podniósł dłoń.

- Wysłałem dwóch ludzi z poleceniem, by ją tu sprowadzili. Zrobiliśmy to na

wszelki wypadek, ponieważ myślę, że jeśli wiedzieliby kim teraz jesteś i gdzie

mieszkasz, nie zawracaliby sobie głowy twoim rodzinnym domem.

Tak, to prawda. Byłam tak zdenerwowana, że przestałam jasno myśleć. Nie mogłam

zaś sobie na to pozwolić, bo nie było czasu na głupotę.

- Masz jakiekolwiek pojęcie, kto mógłby to być, Cat?

- Oczywiście, że nie! Dlaczego miałabym mieć?

Don rozważał to przez chwilę, bezwiednie pocierając palcem brew.

- To zbieg okoliczności, że od miesiąca umawiasz się z Noah Rose i nagle ktoś cię

odnajduje? Powiedziałaś mu, czym jesteś? I czym się zajmujesz?

Rzuciłam Donowi złośliwe spojrzenie.

23

- Dokładnie sprawdziłeś Noah w chwili, kiedy tylko dowiedziałeś się, że się z nim

umawiam. Bez mojego pozwolenia, mogłabym dodać. I nie, Noah nie wie niczego

o wampirach, o tym co robię, ani czym jestem. Lepiej, żeby to był ostatni raz,

kiedy muszę cię o tym zapewniać.

Don zgadzając się ze mną skinął głową, po czym ponownie zaczął spekulować.

- Myślisz, ze to mógł być Liam Flannery? Powiedziałaś mu cokolwiek, co mógłby

później wykorzystać, by cię wytropić?

Po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz. W porządku, Ian miał powiązania

z moją przeszłością. Przez Bonesa. Bones znał stary adres mojej rodziny, moje

prawdziwe nazwisko i tylko on nazywał mnie Kotkiem. Czyżby to był Bones? Czy

zrobiłby coś tak skrajnego, żeby tylko wyciągnąć mnie z kryjówki? Czy po czterech

latach wciąż o mnie myślał?

- Nie, nic nie powiedziałam Flannery’emu. Nie widzę, dlaczego on miałby za to

odpowiadać.

Kłamstwo bez wahania spłynęło z moich ust. Jeśli to Bones był za to odpowiedzialny,

bezpośrednio albo pośrednio, sama się z nim rozliczę. Don i Tate myśleli,

że jego ciało leżało ciasno zapakowane w firmowej lodówce. Nie zamierzałam

wyprowadzać ich z błędu.

Przyjechali Juan i Dave. Oni też wyglądali, jakby dopiero co wyciągnięto ich

z łóżek. Krótko Don zapoznał ich z zaistniałą sytuacją oraz jej znaczeniem.

- Cat, zostawię ci czterech ludzi - podsumował. – Wybierz ich i zatkaj ten przeciek.

Samoloty będą gotowe, kiedy tylko się zbierzecie. I tym razem nie martwcie

się przyprowadzaniem jakichkolwiek jeńców. Po prostu wyeliminujcie wszystkich,

którzy o tobie wiedzą.

Ponuro skinęłam głową. Modliłam się, by moje podejrzenia okazały się mylne.

- Byłaś w domu od czasu, kiedy zaczęłaś pracę z tym Oddziałem Zabójców prosto

z Piekła? Myślisz, że ktokolwiek mógłby cię rozpoznać?

Dave podtrzymywał lekką rozmowę podczas, gdy zataczaliśmy koło przed lądowaniem.

- Nie, nie byłam tam od śmierci dziadków. Miałam tylko jednego przyjaciela –

z pewnością nie miałam tu na myśli pewnego napalonego ducha alkoholika – ale

skończył już studia i kilka lat temu przeprowadził się do Santa Monica.

Mówiłam o Timmiem, moim dawnym sąsiedzie. Kiedy ostatni raz sprawdzałam,

był reporterem w jednej z gazet typu „prawda jest tam”. Wiecie, w tym typie, że

raz na ruski rok wpadną na jakąś prawdziwą, niesamowitą historię i zmienią życie

Dona w piekło, kiedy szukał sposobów by ją podważyć. Timmie wierzył, że zostałam

zastrzelona przez policję po zamordowaniu moich dziadków, kilku policjantów

i gubernatora. Co za reputacja. Don doprawdy nie oszczędzał jej, żeby sprawić,

bym zniknęła. Miałam nawet nagrobek i fałszywy raport z autopsji.

24

- Poza tym… - Strząsnęłam z siebie wspomnienia, jak deszcz z mokrej kurtki. –

Z moimi krótszymi i brązowymi włosami wyglądam zupełnie inaczej. Nikt by

mnie teraz nie poznał.

Poza Bonesem. On poznałby mnie wszędzie po samym zapachu. Na myśl, że

mogłabym go znów zobaczyć, nawet w tak morderczych okolicznościach, moje

serce zaczęło walić jak oszalałe. Jakże nisko upadłam.

- Jesteś pewna co do Coopera? - Dave trącił mnie lekko i spojrzał na tył samolotu.

Mieliśmy naszą własną strefę na przodzie maszyny. Czyż nie byliśmy wyjątkowi?

- Wiem, że minęły dopiero dwa miesiące odkąd przyjęliśmy Coopera, ale jest

sprytny, szybki i bezlitosny. Lata, jakie spędził jako tajny agent w wydziale narkotyków

z pewnością mu pomogły. Dobrze wypadł na sesjach treningowych, czas

więc, by sprawdzić, jak radzi sobie w terenie.

Dave zmarszczył brwi.

- On cię nie lubi, Cat. Myśli, że pewnego dnia staniesz przeciwko nam przez to, że

jesteś mieszańcem. Sądzę, że powinno mu się podać soczek i wymazać ostatnie

dwa miesiące z jego pamięci.

Podać soczek” oznaczało techniki prania mózgu, które Don doskonalił przez

ostatnie lata. Wampiry, które przetrzymywaliśmy były dojone z jadu, jak węże.

Halucynogen, który produkowały ich kły, był później rafinowany i pomnażany.

W połączeniu ze zwykłymi metodami mieszania w głowach, stosowanymi przez

wojsko, pozostawiał uczestnika szczęśliwie nieświadomego wszelkich szczegółów

dotyczących naszej jednostki. Właśnie tak dokonywaliśmy odsiewu podczas

rekrutacji i nie martwiliśmy się o to, że któryś zacznie paplać o cizi z nadnaturalnymi

mocami. Wszystko, co pamiętali, to dzień ciężkiego treningu.

- Cooper nie musi mnie lubić – ma tylko wykonywać rozkazy. Jeśli nie potrafi tego

robić, to wyleci. Albo umrze, jeśli najpierw go zabiją. Teraz jest ostatnim z naszych

zmartwień.

Samolot z szarpnięciem wylądował. Dave uśmiechnął się do mnie.

- Witaj w domu, Cat.

25

ROZDZIAŁ PIĄTY

Dom, w którym dorastałam stał w wiśniowym sadzie wyglądającym, jakby nikt

od lat go nie doglądał. Może nawet od czasu, kiedy zamordowano moich dziadków.

Nigdy nie myślałam, że jeszcze kiedyś zobaczę Licking Falls w stanie Ohio.

Przerażające było to, że w tym małym miasteczku czas zdawał się zatrzymać.

Boże, ten dom zdobył naprawdę złą sławę - w jego ścianach zabito cztery osoby.

Dwie zginęły przypuszczalnie z rąk własnej wnuczki, która później ruszyła w bezsensowną,

morderczą wyprawę, no i teraz ta para.

Ironią było, że ostatni raz, kiedy wchodziłam po schodach tego ganku, było to

również po popełnieniu podwójnego morderstwa. Poczułam ogarniający mnie

ból, kiedy przed oczami pojawił mi się obraz dziadka rozciągniętego na kuchennej

podłodze i krwawych odcisków dłoni mojej babki na schodach, gdy usiłowała

się czołgać.

Dave i ja okrążyliśmy kuchnię, ostrożni by nie naruszyć niczego bardziej niż to

potrzebne.

- Zbadano już ciała? Znaleziono cokolwiek?

Tate kaszlnął.

- Ciała wciąż tu są, Cat. Don rozkazał, żeby nikt ich nie ruszał, dopóki ty ich nie

obejrzysz. Niczego też nie zabrano.

Świetnie. Don był aż nazbyt mądry.

- Sfotografowano już je? Sporządzono niezbędną dokumentację? Możemy je tak

szybko przelecieć?

Juan skrzywił się na mój dobór słów, lecz Tate tylko skinął głową. Dom otaczał

dodatkowy oddział, na wypadek, gdyby była to pułapka. Było jeszcze przed południem,

byliśmy więc nieco bardziej bezpieczni. Wampiry nienawidziły wcześnie

wstawać. Nie, ściągnęli mnie tu specjalnie i gotowa byłam się założyć, że ktokolwiek

to zrobił, teraz piękniał we śnie.

- W porządku. Zaczynajmy.

Godzinę później Cooper ledwo już wytrzymywał.

- Zaraz się porzygam.

Spojrzałam na niego nad szczątkami tego, co kiedyś było parą szczęśliwych

ludzi. O tak, śniada twarz Coopera była zdecydowanie zielona.

- Zrób tak, a zjesz te wymiociny z podłogi, żołnierzu.

W odpowiedzi tylko przeklął. Odwróciłam się od niego i powróciłam do badania

torsu przede mną. Od czasu do czasu słyszałam skurcze jego żołądka, jednak

przełykał żółć i pracował dalej. Wstrzymywałam się jednak z nadzieją, że wytrzyma

do końca.

26

Dłonią wyczułam coś dziwnego w klatce piersiowej kobiety. Coś twardego, lecz

nie była to kość. Wyciągnęłam przedmiot ostrożnie, ignorując okropny dźwięk

ssania, kiedy go wyciągałam.

Tate i Juan z uwagą pochylili się nade mną.

- Wygląda, jak jakiś kamień – zauważył Tate.

- Co to ma niby znaczyć? – zastanawiał się Juan.

Poczułam, jak wszystko we mnie twardnieje, aż miałam wrażenie, że jestem jak

kamień, który trzymałam w dłoni. W środku wszystko we mnie krzyczało.

- To nie kamień. To kawałek wapnia. Z jaskini.

- Trzymajcie się w promieniu siedmiu kilometrów od jaskini. Podejdziecie bliżej,

a usłyszą bicie waszych serc. Żadnych helikopterów nad głowami, ani radia. Stosujcie

tylko sygnalizację dłońmi – nie chcemy wydać liczby naszych ludzi. Wejdę

do jaskini od głównego wejścia i dacie mi dokładnie trzydzieści minut. Jeśli nie

wyjdę, rozwalicie ją rakietami, po czym obstawicie teren. Tylko miejcie oczy

z tyłu głowy. Jeśli z jaskini wyjdzie cokolwiek innego ode mnie, strzelajcie do tego

tak długo, dopóki będziecie pewni, że naprawdę nie żyje. A potem dodajcie jeszcze

parę strzałów.

- Ten plan jest do dupy! - napadł na mnie ze złością Tate. – Te pociski tylko cię

zabiją, a wampiry i tak mogą wygrzebać się spod ziemi później. Jeśli nie wyjdziesz,

pójdziemy po ciebie. Kropka.

- Tate ma rację. Nie wysadzimy cię, dopóki nie pokażę ci mojej parówy. – Nawet

Juan brzmiał na zmartwionego. Jego aluzja była również nieszczera.

- Mowy nie ma, Cat – zgodził się Dave. - Uratowałaś mi tyłek zbyt wiele razy, bym

teraz wcisnął ten guzik.

- To nie jest demokracja. – W moim głosie pojawił się lód. – Ja tutaj podejmuję

decyzje. Wy je wykonujecie. Nie rozumiecie? Jak nie wrócę za pół godziny, to

znaczy, że nie żyję.

Rozmawialiśmy w śmigłowcu, żeby utrudnić zadanie podsłuchującym szpiclom.

Po tym jak znalazłam ten kawałek skały, stałam się prawdziwą paranoiczką. Nie

cierpiałam się do tego przyznawać, lecz nie mogłam sobie wyobrazić, kto inny

oprócz Bonesa mógł go zostawić. Ta pamiątka z jaskini była zbyt osobista, by

mógł to być Ian. Tylko Bones wiedział o jaskini i pozostałych rzeczach. Na myśl,

że to on porozrywał na strzępy tych ludzi, poczułam mdłości. Co takiego mogło

się stać przez cztery lata, że aż tak się zmienił? Że był w stanie zrobić tak makabryczną

rzecz? Właśnie dlatego potrzebowałam tylko trzydziestu minut. Albo on

zabije mnie, albo ja jego, jednak tak czy inaczej, będzie to szybko. Bones zawsze

przechodził prosto do interesów i z pewnością nie planował romantycznego spotkania.

Nie wtedy, gdy przesłał mi bukiet z części ciała.

Helikopter wylądował dwadzieścia pięć kilometrów od celu. Mieliśmy samochodem

podjechać kolejne osiemnaście, a ostatnie siedem kilometrów miałam

27

pokonać pieszo. Przez cały ten czas cała trójka bez przerwy kłóciła się ze mną,

lecz ignorowałam ich. Mój umysł był jak odrętwiały. Desperacko pragnęłam zobaczyć

znów Bonesa, lecz nigdy nie wyobrażałam sobie, że będzie to w taki sposób.

Dlaczego? Zastanawiałam się po raz kolejny. Dlaczego Bones miałby zrobić coś

tak strasznego, tak ekstremalnego, po tak długim czasie?

- Cat, nie rób tego – spróbował Tate po raz ostatni.

Otuliłam się szczelniej kurtką. Podszyta była ogromną ilością srebrnej broni,

bardziej przydatnej do czegoś więcej niż ciepło. Zima nie odpuszczała szybko

w tym roku.

Tate chwycił mnie za ramię, lecz natychmiast wyszarpnęłam je z jego uścisku.

- Jeśli zginę, ty przejmiesz dowodzenie. Utrzymaj ich przy życiu. To twoje zadanie.

To zaś jest moje.

Zanim zdołał powiedzieć coś jeszcze, rzuciłam się pędem w las.

Ostatnie dwa kilometry przeszłam spokojnie, bojąc się konfrontacji. Uszy miałam

wyczulone na każdy dźwięk, lecz właśnie dlatego jaskinia była tak dobrą kryjówką.

Wzniesienia i wgłębienia terenu odbijały dźwięk, przez co nie mogłam

wyłapać żadnych odgłosów. Co dziwne, kiedy podeszłam bliżej wydawało mi się,

że słyszę bicie czyjegoś serca. Lecz może był to mój własny puls. Kiedy dotknęłam

skały przy wejściu do pieczary, poczułam płynącą z wewnątrz energię. Wampirzą

energię, wibrującą w powietrzu. Och, Boże.

Tuż przed tym, jak pochyliłam się pod nawisem w progu, wcisnęłam guzik

w zegarku. Właśnie rozpoczęło się odliczanie dokładnie trzydziestu minut.

W każdej dłoni trzymałam paskudnie wyglądające sztylety, nie mówiąc już

o tym, że cała obwieszona byłam nożami do rzucania. W spodnie wetknęłam

sobie nawet broń z magazynkiem wypełnionym srebrnymi kulami. Przygotowanie

do zabijania kosztowało małą fortunę.

Moje oczy zdążyły już przywyknąć do niemal nieobecnego w jaskini światła,

które sączyło się do wnętrza przez niewielkie pęknięcia w skale. Jak dotąd wejście

było czyste. Z głębi jednak dochodziły różne dźwięki, i pytanie, na które nie chciałam

odpowiadać, nagle głośno i wyraźnie rozbrzmiało mi w głowie: Czy potrafiłabym

zabić Bonesa? Czy byłabym w stanie spojrzeć w jego brązowe oczy, albo te

zielone, i znieść jego władzę, jaką miał nade mną? Nie miałam pojęcia i stąd właśnie

mój zapasowy plan z rakietami. Gdyby mi się nie udało, im powiedzie się z

pewnością. Będą silni, nawet jeśli ja okazałabym słabość. Albo gdybym zginęła,

cokolwiek było by pierwsze.

- Podejdź bliżej – zachęcił mnie jakiś głos.

Słowa odbiły się echem od ścian. Czy miały angielski akcent? Nie byłam pewna.

Mój puls przyspieszył, gdy ruszyłam w głąb pieczary.

Wiele się tu zmieniło, odkąd byłam tu po raz ostatni. Przestrzeń, która kiedyś

pełniła funkcję salonu była w ruinie. Kanapa leżała na boku, rozerwana dosłownie

28

na strzępy. Puch z poduszek jak śnieg pokrywał podłogę, telewizor wyglądał,

jakby rzucono nim o skałę, a lampy nie świeciły już od bardzo dawna. Kawałki

parawanu, który niegdyś chronił moją skromność, leżały teraz rozrzucone gdzie

tylko popadło. Ktoś najwyraźniej w szale zniszczył wszystko, co się tu znajdowało.

Szczerze mówiąc, bałam się zajrzeć do sypialni, lecz w końcu tam zerknęłam…

i moje serce zamarło.

Z łóżka zostały tylko fragment piany. Kawałki drewna i drzazgi pokrywały większość

podłogi tak gęsto, że sięgały mi kostek. W niektórych miejscach na ścianie

widoczne były ślady, jakby ktoś uderzał w nie pięścią lub innym twardym przedmiotem.

Poczułam, jak wzbiera we mnie udręka. To wszystko stało się przeze

mnie, byłam tego pewna. Równie dobrze mogłam zrobić to własnymi rękami.

Powietrze za mną przeciął chłodny prąd. Odwróciłam się gwałtownie, z nożami

gotowymi do rzutu. Przede mną stał wampir, wpatrujący się we mnie lśniącymi

zielenią oczami. Za nim stało kolejnych sześciu. Ich energia zagęściła powietrze

na tej małej przestrzeni, lecz byli równo rozstawieni, jeśli można było tak powiedzieć.

Od jednego czułam niemal trzask przepełniającej go mocy, jednak jego

twarz była mi całkowicie obca.

- Kim do diabła jesteście, chłopcy?

- Przyszłaś. Twój dawny chłopak nie kłamał. Nie byłem pewien czy możemy mu

ufać – odezwał się wampir stojący z przodu. Miał kręcone, brązowe włosy i wyglądał

w ludzkich latach – na dwadzieścia pięć lat. Po mocy sączącej się z jego

ciała oceniłam go na jakieś pięćset, albo młodszego Pana, wampira wyższej rangi.

Z całej siódemki on był najbardziej niebezpieczny, a jego słowa przeraziły mnie.

Twoj dawny chłopak. Właśnie stąd o mnie wiedzieli.

Matko Boska, to nie Bones zabił tych ludzi. Zamiast niego zrobiły to te wampiry!

To, co zrobili mu, by zmusić go do wyjawienia wszystkich tych informacji przyprawiło

mnie o mdłości, lecz jednocześnie rozwścieczyło.

- Gdzie on jest?

To było jedyne pytanie, które teraz się liczyło. Jeśli zabili Bonesa, wszystkich

zamienię w dokładne repliki materaca za moimi plecami. Kompletnie nierozpoznawalne.

- Jest tutaj. Wciąż żyje. Jeśli chcesz, żeby tak zostało, zrobisz co ci każę.

Pozostali z jego sługusów zaczęli rozchodzić się na boki, osaczając mnie. Jedyne

wyjście wiodło do sypialni. Ponieważ jednak była to zamknięta przestrzeń,

w niczym mi nie pomoże.

- Chcę go zobaczyć.

Loczek uśmiechnął się z wyższością.

- Żadnych żądań, dziewczyno. Myślisz, że te noże naprawdę cię ochronią?

Kiedy zamordowano moich dziadków i samochodem wjechałam w ścianę budynku,

by uratować moją matkę, myślałam, że nie mogę być już bardziej wściekła.

Jakże się myliłam. Czysta rządza krwi falą rozlała się przeze mnie tak gwał29

townie, że zaczęłam drżeć. Najwyraźniej wzięli to za strach, a uśmiechy na ich

twarzach stały się jeszcze szersze. Loczek zrobił krok w moją stronę.

Sztylety, które trzymałam w dłoniach poleciały w ich kierunku zanim jeszcze

pomyślałam, by je wyrzucić i po samą rękojeść wbiły się w serce wampira po mojej

lewej, oblizującego właśnie usta. Zanim jego język zakończył tę obraźliwą

podróż, wampir przechylił się do przodu i padł na twarz. Za tymi dwoma wyleciało

jeszcze więcej noży, po czym w moich dłoniach pojawiły się kolejne.

- Zapytam jeszcze raz. Tym razem radzę mnie nie wkurzać. Spędziłam cały ranek

siedząc z tyłkiem we wnętrznościach. Następne ostrza są dla ciebie, Loczku, chyba

że pokażesz mi to, co chcę zobaczyć. Twoi chłopcy może i mnie dorwą, ale

będziesz zbyt martwy, by cię to obchodziło.

Wbiłam wzrok w jego oczy i pozwoliłam zobaczyć, że mam na myśli każde jedno

słowo. Dopóki nie pokażą mi Bonesa, zakładałam najgorsze. W takim przypadku

zamierzałam odejść z hukiem, i niech Bóg mi świadkiem, zabiorę ich ze

sobą.

W moim spojrzeniu musiało być coś, co potraktował poważnie. Kiwnął głową na

swoich dwóch oszołomionych zastępców. Zanim wybiegli z jaskini, ostatni raz

rzucili spojrzenie w stronę swojego kolegi, który powoli zaczął się marszczyć.

Jeden cios nożem, który nie został przekręcony, nie zabiłby wampira. Lecz dwa

ostrza wystarczająco pocięły jego serce. W tle usłyszałam klekot żelaznych łańcuchów

i nagle dotarło do mnie, gdzie trzymali Bonesa. Do diabła, tam, gdzie on

kiedyś przykuł do ściany mnie. Teraz byłam pewna, że słyszałam bicie serca.

Czyżby jego strażnik był człowiekiem?

Przywódca przyglądał mi się bez współczucia.

- To ty mordowałaś naszych przez ostatnie parę lat. Człowiek z siłą nieśmiertelnych,

ta, którą nazywają Rudą Kostuchą. Wiesz, ile pieniędzy jesteś warta?

Żesz cholera jasna, czyż to nie ironia? Był łowcą głów, a ja jego celem. Cóż, tak

sądziłam, że to tylko kwestia czasu. Nie można wybić setek istot i spodziewać się,

że nikt się o to nie wkurzy.

- Mnóstwo, mam nadzieję. Nie cierpię być na wyprzedaży.

Zmarszczył brwi.

- Kpisz sobie ze mnie. Nazywam się Lazarus i powinnaś drżeć przede mną. Pamiętaj,

trzymam w garści życie mężczyzny, którego kochasz. Co dla ciebie znaczy

więcej – przeznaczenie twoje czy jego?

Czy kochałam Bonesa wystarczająco, by dla niego umrzeć? Absolutnie. Ulga, że

to nie on stał za tymi morderstwami była tak wielka, że na myśl o mojej zbliżającej

się śmierci poczułam niemal radość. Wolałabym umierać każdego dnia ponownie,

niż chociaż raz jeszcze podejrzewać go o takie okrucieństwo.

Płacz przywrócił mnie do rzeczywistości. Co się tu działo? Szybko zerknęłam na

zegarek: do wybuchu bomb zostało jeszcze piętnaście minut. Bones będzie mu30

siał szybko uciekać przed ich uderzeniem. Lazarus niestety nie odbierze żadnej

nagrody. Może mu o tym powiem, zanim skończy się czas.

Do moich stop rzucono jakiegoś szlochającego człowieka. Spojrzałam na niego

pogardliwie, po czym odwróciłam się do Lazarusa.

- Przestań grać na zwłokę. Nie muszę patrzeć na jedną z waszych człowieczych

zabawek, żeby wierzyć, że straszne z was typy. Naprawdę, dygoczę ze strachu.

Gdzie jest Bones?

- Bones? - zapytał Lazarus i rozejrzał się dookoła. - Gdzie?

Niemal w tym samym momencie dotarły do mnie dwie rzeczy. Po pierwsze,

sądząc po wyrazie twarzy Lazarusa, nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie był

Bones. Po drugie, poznaczona łzami twarz u moich stóp należała do tego małego,

kłamliwego gówniarza, który uwiódł mnie i porzucił, gdy miałam szesnaście lat.

31

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Danny? – spytałam z niedowierzaniem. – Danny Milton? Z twojego powodu

musiałam przywlec tu swój tyłek aż z Virginii?

Danny również nie cieszył się, że mnie widzi.

- Zrujnowałaś mi życie! - zawył. – Najpierw twój świrnięty chłopak zmiażdżył mi

rękę, potem okazało się, że wcale nie umarłaś, a teraz te kreatury mnie porwały!

Przeklinam dzień, w którym cię spotkałem!

- I nawzajem, dupku! – prychnęłam.

Lazarus przyglądał mi się podejrzliwie.

- Ten facet powiedział, że kiedyś byłaś w nim zakochana. Udajesz, żebym tylko

go nie zabił.

- Chcesz go zabić? – Być może wariowałam przez myśl, że pozostało mniej niż

piętnaście minut do ataku, albo może miałam po prostu dość. – Nie krępuj się!

Patrz, nawet ci pomogę!

Wyciągnęłam broń wetkniętą na plecach za pasek spodni i na ślepo strzeliłam

do Danny‘ego. Lazarus i pozostałe wampiry oszołomił taki rozwój wydarzeń, co

natychmiast wykorzystałam. Następna seria pocisków wylądowała na twarzy

Lazarusa. Nie zawracałam sobie głowy strzelaniem mu w serce, bo chciałam go

żywego. Gdyby udało mi się przeżyć, miał informacje, których od niego chciałam,

dlatego opróżniłam w niego cały magazynek, drugą ręką rzucając noże w pozostałą

piątkę.

Rzucili się na mnie. Zanim zdążyłam ich z siebie strząsnąć, ich kły zatopiły się

w moim ciele, rozrywając skórę. Wszystko działo się błyskawicznie. Nieprzerwanie

okładałam pięściami i wydzierałam każdy fragment ciała, który nie był mój.

Walcząc o ciągłe wyciąganie noży i utrzymywanie ich kłów z dala od mojego gardła,

byłam dotkliwie świadoma tykających sekund. Jakby nie było, jedną rzeczą

było umrzeć dla Bonesa, nieważne czy zwariował, czy nie. Zupełnie inną zaś

umrzeć dla tego śliniącego się sukinsyna Danny’ego Miltona. Można było spokojnie

powiedzieć, że wciąż żywiłam urazę.

W chwili, gdy wyeliminowałam ostatniego wampira, wydłubując mu niemal

sztyletem serce, mój zegarek wskazał, że pozostało niecałe trzydzieści sekund.

Lazarus, żywy pomimo całego magazynka srebrnych kul w twarzy, czołgał się

w stronę Danny’ego. Danny jęczał bezsilnie i próbował się od niego odsunąć. Nie

było czasu, by wyciągnąć z Lazarusa jakiekolwiek informacje, nie mówiąc już

o tym, żeby go zabić i uratować Danny’ego. Miałam go zaledwie tyle, by wykonać

jedną z tych rzeczy.

32

Bez momentu zastanowienia chwyciłam Danny’ego i przerzuciłam go sobie

przez ramię, pędem rzucając się ku wejściu do jaskini. Wrzasnął i zaczął mnie

przeklinać, kiedy szarpnęłam go do góry. W momencie, kiedy zobaczyłam słońce

wlewające się przez główny otwór pieczary, czas dobiegł końca. Za plecami usłyszałam

biegnącego Lazarusa, jednak był zbyt daleko. Nigdy mu się nie uda. Ale

mnie również nie. Czas minął.

Zamiast eksplozji, której oczekiwałam, usłyszałam głosy i dostrzegłam ruch na

zewnątrz. Dwie postacie weszły do jaskini. Tate i Dave. Wiedziałam, że nie widzieli

mnie w ciemności, wrzasnęłam więc do nich.

- Nie strzelać!

- Wstrzymać ogień, to Cat! - huknął Tate.

Następnie wypadki potoczyły się błyskawicznie, chociaż w mojej pamięci zawsze

przypominały zwolniony obraz.

- Nieprzyjaciel za mną. Celować w górę! – krzyknęłam i natychmiast padłam na

ziemię, by nie zasłaniać linii strzału. Tate, który nie nawet na moment nie zmienił

pozycji, strzelił ślepo w ciemność za mną. Dave odrzucił broń, próbując odnaleźć

mnie w egipskich ciemnościach. Zamiast ze mną jednak stanął twarzą w twarz

z Lazarusem.

Kiedy wampir rozerwał jego tętnicę, rozległ się chorobliwy charkot. Wrzasnęłam,

upuszczając Danny’ego i rzucając się w jego stronę. Lazarus ze wszystkich sił

rzucił we mnie Davem, którego ciało zbiło mnie z nóg. Gorąca krew rozlała mi się

na dłoniach, kiedy zacisnęłam je na jego szyi, rozpaczliwie starając się zatamować

krwotok. Przez cały ten czas Tate nie przestawał strzelać, lecz Lazarus odrzucił

go na kamienną ścianę i wybiegł.

Z zewnątrz dobiegł nas odgłos innych strzałów, kiedy rozstawiony w terenie

oddział strzelał do uciekającego wampira.

- Mamy rannego! Mamy rannego!

Juan pędem wbiegł do jaskini, oświecając drogę latarką, a za nim podążał Cooper

i pozostali. Zerwałam z siebie koszulę, by zrobić z niej prowizoryczny opatrunek

na ranę Dave’a.

Ten z trudnością wydobywał z siebie słowa.

- …ie… po…ólcie… mi …rzeć…

Miałam tylko jedną szansę. A może nawet mniej.

- Przytrzymaj go! – krzyknęłam do Juana i równie szybko jak z niej wybiegłam,

tak teraz z powrotem popędziłam w głąb jaskini. Kiedy natknęłam się na pierwsze

ciało, zarzuciłam je sobie na plecy i zawróciłam.

- Co robisz, do diabła? – spytał napastliwie Cooper.

Zignorowałam go i głęboko rozcięłam nożem tętnicę na szyi martwego krwiopijcy.

Zaczęła płynąć krew, lecz było jej za mało. Kompletnie więc oderwałam

głowę i odwróciłam wampira do góry nogami, trzymając go za kostki. Teraz równy

strumień czerwonego płynu spływał na Dave’a.

33

- Otwórzcie mu usta i zmuście do przełykania - nakazałam. Boże, niech nie będzie

za poźno. Niech nie będzie za poźno…!

Juan, ze łzami spływającymi mu po policzkach, rozchylił wargi Dave’a. Jednocześnie

modlił się, na głos i po hiszpańsku. Bezlitośnie kopnęłam nieboszczyka,

by skierować jeszcze więcej krwi w dół, a Juan zmusił Dave’a do przełykania.

Skóra wokół rany Dave’a zaczęła reagować na krew nieumarłego, lecz nie dość

szybko. Strumienie tryskającej z jego tętnicy krwi zmniejszyły się, po czym zupełnie

ustały. Dave był martwy.

Wypadłam z jaskini, kipiąc żalem. Ze wszystkich ludzi, którzy przeszukiwali

teren, złapałam najbliższego mnie.

- Dokąd pobiegł? Widziałeś, w którą stronę uciekł?

Żołnierz, Kelso, zbladł, gdy zobaczył mnie całą pokrytą we krwi.

- Nie widzieliśmy. Ktoś krzyknął „wampir”, jednak wszystko co zobaczyłem, to

drzewa. Szukamy go teraz, nie mógł uciec daleko.

- Jak diabli nie mógł - warknęłam. Wyższy rangą, w pełni rozpędzony wampir,

nawet ranny biegnąc mógł osiągnąć prawie sto kilometrów na godzinę. Ale po

moim trupie uda się Lazarusowi zwiać. Po moim trupie.

Trzech żołnierzy wciąż nachylało się nad ciałem Dave’a. Juan be wstydu płakał,

a oczy Tate’a również wypełniały łzy.

- Wampir przedarł się przez zewnętrzny kordon – zaczęłam bez ogródek. - Zamierzam

go dorwać. Tate, daj mi nadajnik i ustaw częstotliwość, a później zorganizuj

grupę. Podążycie za mną. I od razu mówię, że mam w dupie zasady, bo właśnie

w tej chwili je zmieniam. Kiedy go dostanę w swoje ręce, tylko ci, którzy zrobią

dokładnie to co powiem, będą tam ze mną. Jeśli ktoś nie chce wykonywać moich

poleceń, może odejść na bok i dołączyć do pozostałych. Nie stanę dziś nad ciałem

kolejnego z moich ludzi, nieważne co mówi Don. Ktokolwiek chce być na miejscu,

kiedy ten wampir dostanie za swoje, niech idzie ze mną. Powiedzcie reszcie oddziału,

żeby się wstrzymali, dopóki nie wyjdziemy.

Tate i Juan natychmiast się podnieśli. Cooper się zawahał. Wpatrywałam się

w niego bez mrugnięcia okiem.

- Jaj nie masz, Coop?

Rzucił mi wyważone spojrzenie.

- W połowie jestem Sycylijczykiem, a w połowie Afrykaninem. Obie kultury wierzą

w zasłużoną karę. A jedyną osobą, która tutaj nie ma jaj, jesteś ty, dowódco.

- W takim razie wydaj reszcie rozkaz, by pozostali na razie się wycofali, a potem

dołącz do mnie. Zobaczymy, z jakiego materiału jesteś zrobiony.

Głową wskazał Danny’ego, wciąż z szoku skulonego na ziemi.

- A co z nim?

- Przekaż go medycznym. Ma ranę postrzałową.

- Wampiry go postrzeliły? – zapytał zaskoczony Tate. Wampiry prawie nigdy nie

używają broni. Dlaczego miałyby to robić, kiedy ich kły były bardziej skuteczne?

34

- Nie. Ja to zrobiłam. Ruszajmy, liczy się każda sekunda.

Cooper przerzucił sobie Danny’ego przez ramię i bez słowa skierował się w kierunku

światła. Usłyszałam, jak przekazuje reszcie oddziału, by wstrzymali się

z działaniami, dopóki nie sprawdzimy czy w jaskini nie ma żadnych ocalałych.

Gdy to mówił, zamknęłam oczy Dave’a. Po powrocie Coopera skierowałam się do

wnętrza jaskini, oświecając drogę latarką, by pozostali widzieli dokąd idą.

- Tędy.

Kiedy doszliśmy do miejsca, gdzie zabiłam pozostałe wampiry, odwróciłam się

do nich.

- W porządku, ludzie, powiem to tylko raz. Weźcie nóż, złapcie wampira i nie

obchodzi mnie czy będziecie musieli zlizać im krew z jaj, macie wypić jej tak dużo

jak możecie. Człowiek może wypić pół litra krwi zanim jego organizm automatycznie

zacznie ją odrzucać. Oczekuję, że w tej chwili każdy z was łyknie po pół

litra. Wampir, który zabił Dave’a był wyższej rangi i w minutę pokonuje ponad

półtora kilometra. Nie ma czasu na dyskusje o moralności. W ciągu kilkudziesięciu

sekund te ciała zaczną się marszczyć i starzeć. Wchodzicie w to albo spadacie.

Jako przykład, rozcięłam szyję wampira leżącego przede mną i niczym pittbul

wgryzłam się w ranę. Przez sekundę nikt się nie poruszył. Podniosłam głowę

i obrzuciłam ich szmaragdowym spojrzeniem moich oczu.

- Czy Dave zrezygnowałby z zemsty za śmierć przyjaciela tylko dlatego, że miał

delikatny żołądek?

To podziałało. Wkrótce pieczarę wypełniły dźwięki ssania i przełykania. Krew

z rozkładających się wampirów smakowała okropnie, ale nawet po śmierci wypełniała

ją moc. Po kilku potężnych łykach poczułam, jak zaczynają zachodzić we

mnie zmiany. W chwili, kiedy zaczęła smakować mniej ohydnie, drżąc odrzuciłam

wampira na bok.

- Przestańcie.

Doszedł mnie zgodny pomruk zadowolenia. Z moim mieszanym pochodzeniem

przychodziło mi łatwiej polubić ten smak. Oni, w przeciwieństwie do mnie, nie

byli jednak zagrożeni tym, że poddadzą się potrzebie pożywiania krwią.

- Cat?

Tate wyciągnął dłoń, by mnie dotknąć. Wzdrygnęłam się – bicie jego serca było

głośniejsze w moich uszach. Wyczuwałam też na nim krew, pot i łzy. Właśnie o to

chodziło. Czułam jego zapach. Jego i wszystkich innych.

- Nie dotykaj mnie. Daj mi chwilę. – Zacisnęłam dłonie w pięści. Jak przez mgłę

przypomniałam sobie, jak Bones położył mnie na łóżku, siłą powstrzymując od

ponownego wgryzienia się w jego szyję. Przeczekaj to, Kotek, to minie…

Zaczerpnęłam kilka głębokich oddechów i znów byłam w stanie myśleć. podeszłam

do miejsca, w którym leżał Lazarus po tym, jak go postrzeliłam. Głęboko

zaciągnęłam się wonią jego krwi, po czym ją polizałam, pozwalając by jej zapach

wypełnił moje zmysły. Z ponurą satysfakcją odwróciłam się do Tate’a.

35

- Mam go. Dajcie mi nadajnik i jedźcie za mną samochodem. Kiedy się zatrzymam,

to będzie znaczyło, że go dorwałam. Dowiemy się, co wie.

- Cat… - Tate z zastanowieniem przyjrzał się najpierw swoim dłoniom, po czym

rozejrzał się po jaskini. Wiedziałam, że w tej chwili doświadcza więcej niż kiedykolwiek

w swoim życiu.

- Czuję…

- Wiem. Ruszamy.

36

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Ponieważ srebro było dla wampirów jak kryptonit, bardzo spowolniło Lazarusa.

Owszem, używał swojej mocy, by się uzdrowić, ponieważ jednak jeszcze się nie

pożywił, nie osiągał swojej pełnej prędkości. Większość krwi Dave’a rozlała się na

ziemię, nie trafiając do jego ust, a on sam uciekł do lasu zanim zdołał łyknąć jeszcze

raz. Zwiększyłam jeszcze swoją szybkość, kierując się jego zapachem jak

niewidzialnym znakiem drogowym. Co więcej, znałam te lasy. Właśnie tutaj trenował

mnie Bones. Korzenie i królicze nory, o które potykał się Lazarus, ja przeskakiwałam

z łatwością. Wspomnienia tak szybko i intensywnie zaczęły napływać

w mojej pamięci, że miałam wrażenie, jakbym słyszała za plecami jego kpiący,

angielski akcent.

Czy to wszystko, na co cię stać, Kotek? Poruszaj się tak wolno, a zaraz będziesz

niczym więcej jak rumieńcem na czyichś policzkach… No dalej, Kotek! To śmiertelny

pojedynek, a nie cholerna herbatka!

Boże, jak ja go nienawidziłam podczas tych pierwszych kilku tygodni! I ileż bym

nie dała, by być tam znów. Wspomnienia dodały mi sił, by biec jeszcze szybciej.

Wyraźnie czułam zapach Lazarusa – był jakieś siedem kilometrów przede mną.

Ponieważ biegł pod wiatr, jeszcze nie wyłapał mojej woni, lecz wkrótce i tak mnie

usłyszy. Miałam nadzieję, że się bał. Jeśli nie, wkrótce będzie.

Lazarus wybiegł z lasu na drogę, uskakując przed samochodami jadącymi z obu

stron autostrady. Kilka chwil później ja również wypadłam zza linii drzew. Rozległ

się pisk hamulców, gdy kierowcy zatrzymywali się gwałtownie na widok dziwnych

smug migającymi im przed szybą. Goniłam go przez cudze podwórka i tory

kolejowe, zmniejszając dystans między nami. Widziałam go przed sobą, zaledwie

półtora kilometra ode mnie, zmierzającego w stronę jeziora. Nie było mowy,

żebym pozwoliła mu do niego dotrzeć. Z moją zależnością od tlenu z łatwością

zgubiłby mnie w wodzie. Sięgnęłam w pamięci po coś jeszcze, co by mnie zainspirowało

i po raz kolejny pojawił mi się obraz ciemnobrązowych oczu.

Nie boj się, słonko. Wrocę, nim się spostrzeżesz.

Ostatnie słowa, jakie powiedział do mnie Bones. Ostatni raz, kiedy słyszałam

jego głos. Właśnie takiej motywacji potrzebowałam. Może gdybym pobiegła wystarczająco

szybko, mogłabym to wszystko odwrócić i jeszcze raz poczuć jego

obejmujące mnie ramiona…

Dopadłam Lazarusa mniej niż dwadzieścia metrów od wody. Srebrny nóż, który

przyczepiony miałam do ramienia, z całym cierpieniem wbiłam w jego serce. Nie

przekręciłam go jednak. Jeszcze nie. Musieliśmy pogadać.

37

- Jakie to uczucie, Lazarus? Boli, prawda? A wiesz, co naprawdę zaboli? Jeśli poruszę

nim nawet odrobinę…

Leciutko trąciłam ostrze. Załapał o co chodzi, a jego oczy zabłysły zielonym

światłem.

- Natychmiast mnie wypuść – powiedział wibrującym głosem.

Roześmiałam się złośliwie.

- Nieźle, ale nie sądzę. Wampirza kontrola na mnie nie działa, koleś. Wiesz dlaczego?

Po raz pierwszy pozwoliłam mu ujrzeć ogień w moich oczach. Przez wszystkie

te kule tkwiące w jego twarzy, zdołał go wcześniej przegapić.

Lazarus z niedowierzaniem wpatrywał się w moje oczy.

- To niemożliwe. Oddychasz, twoje serce bije… to niemożliwe.

- Taa, ciekawe, prawda? Życie to prawdziwa suka.

Zapiszczały hamulce zatrzymującego się samochodu, po czym rozległ się odgłos

wielu kroków. Nie potrzebowałam się odwracać by wiedzieć, że to Tate, Juan

i Cooper.

- Cóż, amigos, patrzcie, jaką wielką mysz złapał nam kot – przeciągle powiedział

Juan z jadem w głosie. Mieli wyciągniętą i wycelowaną w wampira broń. Lazarus

ponownie spróbował hipnozy.

- Zastrzelcie ją. Chcecie ją zastrzelić. Zabijcie ją - rozkazał, wpatrując się w ich

oczy.

- Nie chcemy jej zastrzelić – poprawił go Tate, posyłając serię pocisków prosto

w nogę Lazarusa. – Chcemy zastrzelić ciebie.

Lazarus wrzasnął raz, a potem drugi, kiedy Cooper również go postrzelił, trafiając

w udo.

- Wstrzymajcie ogień… na razie. Mam do niego kilka pytań. I mam nadzieję, że

będzie na tyle głupi, by dać mi wymówkę do pocięcia go tak samo, jak on pociął

tę parę wczorajszego dnia.

Lazarus ogłuszony swoją bezsilnością.

- Czym ty jesteś? Dlaczego nie mogę kontrolować twoich ludzi?

- Bo napili się soczku z twoich kolesi w jaskini i teraz w ich żyłach płynie krew

nieumarłych. Jak w przypadku pilota ze słabymi bateriami, twój sygnał nie jest

zbyt silny. A teraz koniec gadania o pierdołach. Będę zadawać ci pytania, a moi

przyjaciele będą odcinać ci coś za każdym razem, gdy mi nie odpowiesz. Zbierzcie

się, chłopcy. Mamy tu mnóstwo mięsa dla wszystkich.

Przykucnęli dookoła Lazarusa i każdy z nich chwycił nóż. Uśmiechnęłam się

odwracając Lazarusa na plecy i umieszczając sobie jego głowę na kolanach. Nie

usunęłam jednak noża z jego pleców.

- Powiedz mi teraz, jak spotkałeś Danny’ego Miltona…

38

Helikopter z ciałem Dave’a wzbił się w niebo, a cała nasza trójka nie odrywała od

niego wzroku, póki nie zniknął w chmurach. Drugi śmigłowiec, z resztą oddziału

na pokładzie, czekał na nas niedaleko. Byliśmy jedynymi, którzy nie wsiedli jeszcze

na jego pokład.

- Czy właśnie tak się czujesz każdego dnia, Cat? Silniejsza, szybsza… lepsza od

innych? Bo właśnie tak się czuję z tym gównem w żyłach. Lepszy od innych.

I przeraża mnie to w diabły.

Tate mówił cicho, gdyż nie było potrzeby podnoszenia głosu nawet przy obracających

się łopatach maszyny. Moja odpowiedź była równie cicha. Przez następne

kilka godzin z odległości nawet stu metrów usłyszą najcichszy szept.

- Uwierz mi, Tate, widok Dave’a z dziurą zamiast gardła sprawia, że czuję wszystko

inne, lecz nie wyższość nad innymi. Dlaczego żeście mnie nie posłuchali i nie

wystrzelili tego pocisku? Gdybyście to zrobili, Dave by teraz żył.

Juan położył dłoń na moim ramieniu.

- Dave nie chciał tego zrobić, querida. Powiedział, że za żadne skarby nie odpali

ładunku. Powiedział, żebyśmy natychmiast wywlekli stamtąd twój tyłek. Właśnie

wtedy weszliśmy do jaskini…

- To nie wasza wina – powiedziałam łamliwy głosem. – Tylko moja. Kazałam wam

wstrzymać ogień. Powinnam ostrzec was przed wampirem. Najpierw, zanim powiedziałam

cokolwiek innego.

Nagle odwróciłam się i ruszyłam w stronę śmigłowca. Byłam już niemal przy

drzwiach, kiedy usłyszałam głos Coopera. Od momentu wyjścia z jaskini nie odezwał

się ani słowem.

- Dowódco.

Zatrzymałam się i czekałam. Mój kręgosłup przypominał stalowy pręt.

- Tak, Cooper? – Zasługiwałam na każde oskarżenie. Dowodziłam akcją, w której

zginął mój człowiek.

Cooper zatrzymał się obok mnie.

- Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, kim jesteś, pomyślałem, że jesteś jakimś

dziwadłem – powiedział, jakby stwierdzał coś oczywistego. – Albo wypadkiem

przy pracy matki natury, pomyłką… nie wiem. Ale wiem jedno. Ty dowodzisz, ja

wykonuję twoje rozkazy. Tak, jak robił Dave. Robiąc to, nie mylił się.

Cooper zamilkł, po czym minął mnie i wsiadł do śmigłowca. Tate i Juan chwycili

moje dłonie i wszyscy razem podążyliśmy za nim.

Don nieprzerwanie stukał piórem w jeden z wielu raportów piętrzących się na

jego biurku. Oboje byliśmy w dołku - wcześniej dzisiejszego ranka odbył się pogrzeb

Dave’a. Zanim do nas dołączył, Dave był strażakiem i mieliśmy wrażenie,

jakby zjawili się na nim wszyscy z jego remizy. Widok jego siostry, ze zgarbionymi

ramionami zamykającej wieko jego trumny, będzie mnie nawiedzał po wieki.

39

Minęły dwa dni, odkąd wróciliśmy z Ohio i Don czytał ostatnie opisy tego, co się

tam stało.

- Cztery lata temu, po tym jak uratowałaś matkę, kiedy została porwana przez

wampiry, zaczęto opowiadać historie o rudowłosej dziewczynie z niezwykłymi

zdolnościami. Po tych wszystkich latach, które spędziłaś z nami, ilość tych plotek

wzrosła. Co za tym idzie, Lazarus został zatrudniony, by wytropić i zabić tego

Rudego Żniwiarza” - westchnął Don. – Co wciąż nie wyjaśnia, jak powiązał ciebie

z Catherine Crawfield. Nie zdołałaś tego z niego wyciągnąć?

- Nie – odparłam bez emocji w głosie. – Walczył, kiedy go przesłuchiwaliśmy i mój

sztylet przeciął jego serce. Jak się dowiedział, że Żniwiarz jest podobno martwą

Catherine Crawfield, nie wiem. Być może miał szczęście i zgadł, jak na przykład

odnalezienie jaskini, czytając stare raporty policyjne, które naprowadziły go na

ten obszar lasów. Znalazł Danny’ego, bo najwyraźniej kretyn lubił paplać o tym,

jak to kiedyś przespał się z niesławną morderczynią gubernatora.

- A tekst: „Hej, kici, kici”?

- Kilka lat temu Hennessey, wampir, który kierował interesami gubernatora, znał

mnie jako Cat. Musiał komuś o tym powiedzieć.

Don potarł czoło, znak, że był już zmęczony. Wszyscy byliśmy, lecz nie mogłam

zasnąć, za każdym razem po zamknięciu oczu widząc rozerwane gardło Dave’a.

- Myślę, że jedyne co ma teraz znaczenie, to że Lazarus nie znał twojej obecnej

tożsamości. Teraz dalej, następny problem. Kiedy biegłaś za Lazarusem, zostałaś

namierzona przez jeden z naszych nadajników. Według tego, co pokazywał, osiągałaś

prędkość ponad stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Poza tym, niektórzy

z oddziału twierdzili, że kiedy wasza trójka opuściła jaskinię, wszyscy mieliście

na twarzach krew. Jest coś, o czym chcielibyście mi powiedzieć?

Don nie był głupcem. Wiedział, że mój poprzedni rekord wynosił około dziewięćdziesięciu.

Dodając to do podwyższonego poziomu antyciał w moim organizmie,

miał wszelkie prawo być podejrzliwy. Trzech mężczyzn kategorycznie zaprzeczyło

wykonywaniu jakichkolwiek niezwykłych czynności, podając Bramsy

jako powód ich dziwnych wyników badań. Miałam mu wszystko ułatwiać?

- Nie.

Don westchnął i obrócił się na krześle plecami do nas, wbijając wzrok w ścianę.

Kiedy na powrót się do nas odwrócił, zrezygnował z tej linii pytań.

- Postrzeliłaś Danny’ego Miltona. Czy to jakaś nowa taktyka negocjacyjna?

W jego głosie zabrzmiała nutka aprobaty. Danny nie miał zbyt wielu wielbicieli,

szczególnie po wydaniu mnie i – co za tym idzie – śmierci Dave’a.

- Chciałam zdezorientować wampiry. Zadziałało.

- W rzeczy samej. Jest teraz w programie ochrony świadków. Nie sądzę, żeby był

na tyle głupi, by dalej o tym paplać. Nie, żeby było jeszcze o czymś gadać. Sprzątacze

porządnie się nim zajęli.

40

Sprzątacze. Ładna nazwa dla ludzi, którzy prali mózgi. Żałowałam, że zamiast

w bok nie strzeliłam mu w głowę. Wtedy mogłabym zasztyletować Lazarusa,

a Dave wciąż by żył. Teraz zawdzięczałam Danny’emu trzy rzeczy: moje dziewictwo,

wydanie mnie policji kilka lat temu, a teraz Dave’a.

- Cat. - Don wstał i zapiął marynarkę. – Wiem, że winisz siebie. Wszyscy lubili

Dave’a. Po przeczytaniu raportów orzeczono, że popełnił błąd, który doprowadził

do jego śmierci. Powinien zachować pozycję, a nie opuszczać broń. To właśnie

był błąd, który kosztował go życie. Daję ci dwa następne tygodnie wolnego. Żadnego

treningu, rekrutacji, żadnego meldowania się w ośrodku. Oczyść swój umysł

i zrzuć z siebie winę. Jest coś, co nazywają życiem, a nie tylko egzystencją.

- Życie? – roześmiałam się bez radości. Co za wspaniały pomysł. – Spróbuję.

41

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Cat, miło znów cię widzieć.

Słowa Dona były miłe, lecz wyraz jego twarzy jasno mi mówił, że zaraz porządnie

mnie wkurzy. Był to mój pierwszy dzień z powrotem po moim wymuszonym,

dwutygodniowym urlopie i naprawdę cieszyłam się, że wracam już do pracy. Cały

ten czas spędziłam bowiem albo przeklinając się za śmierć Dave’a, albo rozmyślając

nad tym, że Bones był dla mnie prawdziwie stracony. Z jakiegoś powodu wyobrażałam

go sobie wciąż w tej jaskini, czekającego na mnie, gdybym kiedykolwiek

miała wrócić. Było to nielogiczne, irracjonalne, i błędne myślenie, jak się

okazało. Jego zapach wyczuwalny przez mój udoskonalony nos był tak słaby, że

prawie nieistniejący. Bonesa nie było tam od lat.

Może wrócić więc do roboty, gdzie moje życie było nieustannie zagrożone?

Brzmiało nieźle.

- Jest coś, o czym nie wiesz – ciągnął Don. – Podjęto decyzję, by nie wzywać cię

od razu, ale nadszedł już czas, by cię o tym powiadomić.

- O czym? – W moim głosie pojawił się lód. – Co, w całej swojej pomysłowości,

postanowiłeś przede mną ukryć?

Zmarszczył brwi.

- Nie bądź złośliwa. Podjąłem decyzję w oparciu o informacje, które posiadałem.

Ponieważ sama dochodziłaś do siebie po wstrząsie, nie powinnaś być tak szybka

w obarczaniu mnie winą.

O-o, bronił się. To nie był dobry znak.

- Dobra. Mów. Czego nie wiem?

- Po tym, jak zginął Dave, byłaś roztrzęsiona, ale to zrozumiałe. Właśnie dlatego

dałem ci wolne. Cztery dni po tym, jak poszłaś na urlop, otrzymałem telefon

z programu ochrony świadków. Danny Milton zniknął.

- Co zrobił?! – Zerwałam się z krzesła i uderzyłam pięścią w jego biurko. Wszystko,

co na nim leżało, podskoczyło. – Jak mogłeś mi o tym nie powiedzieć? Właśnie

przez tego osmarkanego gówniarza nie zabiłam Lazarusa, a Dave zginął

przez moją decyzję!

Don spojrzał na mnie spokojnie.

- Nie powiedziałem ci właśnie przez to, jak teraz reagujesz. Dave był żołnierzem

zanim jeszcze cię spotkał, Cat. Znał ryzyko. Nie odbieraj mu tego. Zrobiło by to

z niego słabszego mężczyznę niż w rzeczywistości był.

- Zachowaj kazanie na niedzielę, pastorze - rzuciłam. Czy ktoś słyszał cokolwiek

o Dannym? Znaleziono jego ciało, albo cokolwiek innego? Jakim cudem do chole42

ry zniknął cztery dni po tym, jak wyjechaliśmy z Ohio? Czy nie został przeniesiony

do bezpiecznego miejsca, jak kazałam?

- Przewieźliśmy go śmigłowcem do Chicago, gdzie w szpitalu bez przerwy był

pilnowany. Szczerze mówiąc, nie wiemy co się stało. Kiedy Danny zniknął, Tate

sam pojechał na miejsce. Niczego jednak nie znalazł. Od tamtego momentu słuch

po Miltonie zaginął.

- To był wampir. - Moja odpowiedź była natychmiastowa. – Tylko wampir mógł

wejść i wyjść z taką łatwością, nie będąc zauważonym i nie alarmując straży.

Prawdopodobnie hipnozą wyprał im mózgi, by zapomnieli, że go kiedykolwiek

widzieli. Coś musiało pozostać na miejscu. Wampiry zawsze zostawiają wskazówkę

to jak ich wizytówka! Jadę do tego szpitala.

- Nie, nie jedziesz. Wszystko w szpitalu zostało obejrzane i sfotografowane, ale

nie to jest naszym problemem. Nasz problem to kwestia czy Danny wciąż żyje,

a jeśli tak, to jakie grozi mu niebezpieczeństwo. Czy jest cokolwiek, co powiedziałaś

przy nim, a co może być użyte przeciwko tobie? Mimo, że zmieniono mu pamięć,

czy jest jakiekolwiek ryzyko, jakie przychodzi ci do głowy?

W głowie wirowało mi na myśl o tak gładkim sposobie porwania Danny’ego.

Musiała być jakaś wskazówka. Tate po prostu jej nie znalazł.

- Pokażcie mi zdjęcia. Potem pomyślę o twoim problemie.

Mruknął coś, rozdrażniony.

- Dam ci zdjęcia. Zrobię nawet coś więcej. Wszystkie rzeczy tam zgromadzone

mamy tutaj, w ośrodku, aż do ostatniego wacika. Każę dostarczyć je do twojego

biura i możesz sobie tracić czas. Jak już jednak skończysz, powiesz mi czy jest

cokolwiek, co mógł powtórzyć komuś Danny, a co powinno nas martwić.

- Tak właśnie zrobię, Don – prychnęłam niegrzecznie.

Pół godziny później zaczęłam przeglądać zdjęcia szpitalnej sali. Don miał rację.

Wszystko wyglądało tak czysto, jak to możliwe. Nawet kroplówka wyciągnięta

z ramienia Danny’ego niewinnie leżała na łóżku, jakby czekała na kolejną żyłę.

Żadnych odcisków stóp, dłoni, krwi. Nie było nawet śladu po płynach ustrojowych,

a najmniejsza nawet rzecz leżała na swoim miejscu. Teleportacja nie mogła

być bardziej schludna. A może to właśnie było to. Może Danny został w pizdu

porwany przez obcych. Warto było by powiedzieć o tym Donowi, żeby tylko zobaczyć

wyraz jego twarzy.

Po tym, jak przez godzinę przeglądałam zdjęcia, przeszłam do przeglądania

zawartości kolejnych pudeł, w których mieściły się wszystkie akcesoria medyczne

i rzeczy osobiste. Para butów, w których podeszwy nie były starte. Ubrania, bielizna,

skarpetki, balsam po goleniu (wylałam odrobinę na biurko. Tak. Stary, dobry

balsam), bawełniane waciki, bandaże, starannie zapakowane igły, zwinięte ręczniki

papierowe, zegarek…

Przed oczami zaczęły pojawiać mi się plamy. Dłoń, którą wyciągnęłam, by

chwycić zegarek drżała tak bardzo, że dwa razy nie udało mi się go złapać. Moje

43

tętno przyspieszyło i miałam wrażenie, że zemdleję. Znałam ten zegarek. Jakby

nie było – kiedyś należał do mnie.

Dla każdego innego był to zwyczajny, stary zegarek. Nic wymyślnego, żadnej

znanej marki, po prostu prosty zegarek, który mógł należeć zarówno do kobiety

jak i do mężczyzny. To, że nie był pokazowy, było celowe, lecz miał jedną rzecz,

która odbiegała od standardu. Po wciśnięciu ledwie widocznego po boku guzika,

wysyłany był sygnał. Sygnał, który miał krótki zasięg i był odbierany tylko na

jednym pagerze. Ten guzik uratował mi kiedyś życie, a ostatni raz, kiedy go widziałam,

to gdy zdjęłam go z nadgarstka i zostawiłam na pożegnalnej wiadomości,

którą napisałam do Bonesa.

Gdybym to ja pojechała do Chicago, znalazłabym zegarek. Gdyby zaś Don ten

jeden raz nie trzymał mnie pod kloszem, właśnie ja bym tam pojechała. Ja, nie

Tate, a Bones zostawił mi wszystko, oprócz swojego numeru telefonu. Pager miał

zasięg zaledwie siedmiu kilometrów. Bones był tak blisko, czekając aż nacisnę

ten guzik.

Trzymałam zegarek tak mocno, że krawędzie zaczęły kaleczyć mi skórę. Nie

wiedziałam jakim cudem Bones usłyszał o Dannym, albo co się w ogóle stało, ale

był szybki. Po tych wszystkich latach skontaktował się ze mną. Po prostu nie

dostałam wiadomości na czas.

Czysta ironia tej sytuacji przyprawiła mnie o śmiech. Tak też odnalazł mnie Don,

leżącą na podłodze i zanoszącą się gorzkim śmiechem. Przyjrzał mi się z uwagą,

lecz nie wszedł do środka.

- Może powiesz mi, co cię tak śmieszy?

- Och, miałeś rację - wydyszałam. – Nic tu nie ma. Żadnych wskazówek. Ale możesz

być spokojny o Danny’ego Miltona. Wierz mi, ten facet jest martwy.

- O jakim wampirze tu mówimy? – spytałam, wspinając się do vana. Zazwyczaj

chłopaki nie zabierali mnie z domu, chyba że jeden z nich był wciąż na miejscu

zbrodni. Kiedy Tate zadzwonił i powiedział, że jest w drodze, przeprosiłam Noah,

z którym miałam iść na kolację i wyszłam. Kolejny przerwany wieczór. Dlaczego

Noah wciąż się przy mnie kręcił, nie miałam pojęcia.

- Prawdopodobnie młody, może jest ich dwóch – odpowiedział Tate. Od chwili,

kiedy zaczął się mój związek z Noah, odnosił się do mnie oficjalnie. Nie miałam

pojęcia co spowodowało takie zachowanie.

Nie odezwaliśmy się, dopóki nie zaparkowaliśmy przy klubie. Nawet przez dudnienie

muzyki słyszałam bicie ludzkich serc. Mnóstwa serc.

- Dlaczego ludzie z klubu nie zostali ewakuowani?

- Nie ma żadnych ciał - powiedział Cooper. – Po prostu ktoś zgłosił, że widział

walczącą kobietę z zakrwawioną szyją. Potem kobieta zniknęła. Don nie chciał,

żeby wampiry stały się podejrzliwe, jeśli tu jeszcze są.

44

Cooper więcej niż sprostał moim oczekiwaniom. Od tego okropnego popołudnia

w jaskini nigdy już nie kwestionował moich rozkazów. Wciąż prosto w twarz

nazywał mnie dziwadłem, nie przeszkadzało mi to jednak. Nie wtedy, gdy

brzmiało to jak „Jesteś dziwadłem, dowódco. Dalej, ludzie, słyszeliście sukę! Ruszać

się!”. Mógł mnie nazywać jakkolwiek tylko chciał, byle tylko ogólny wydźwięk

był właśnie taki.

- Reszta oddziału jest gotowa?

To było najmniej przygotowana akcja przeciwko potencjalnym mordercom,

jaką kiedykolwiek mieliśmy przeprowadzić. Faceci nie byli nawet odpowiednio

ubrani. Pewnie pomyśleli, że skoro anonimowy informator brzmiał jak pijany, to

to wszystko ściema. Nie był by to pierwszy raz, kiedy otrzymaliśmy fałszywy

alarm. Albo nawet pięćdziesiąty.

- Querida, po prostu wejdźmy do środka i sprawdźmy to – powiedział ze zniecierpliwieniem

Juan – Jeśli to nic, stawiam drinki wszystkim.

Stoi. Bez żadnych więcej uwag zarzuciłam na siebie płaszcz i skierowaliśmy się

ku drzwiom. Majowy wieczór nie był zimny, jednak trencz ukrywał moją broń.

Chłopaki – jak zwykle – wpuścili mnie pierwszą i kiedy tylko weszłam do środka

wiedziałam, że to pułapka.

- Niespodzianka! - krzyknęła Denise.

Jej okrzyk powtórzyło kilkoro członków mojego oddziału, jak i około dwudziestu

pięciu męskich pracowników czegoś, co najwyraźniej było barem ze striptizem.

Zamrugałam zdezorientowana.

- Moje urodziny były w zeszłym tygodniu.

- Wiem, Cat! – roześmiała się – Dlatego właśnie to przyjęcie to niespodzianka.

Możesz podziękować Tate’owi. To właśnie on wymyślił fałszywą akcję, by cię tu

ściągnąć.

Byłam oszołomiona.

- Czy Noah tu jest?

Denise prychnęła.

- W klubie go-go? Nie. Możesz się założyć, że twojej matki również nie zaprosiłam!

Na myśl o mojej matce w męskim klubie ze striptizem roześmiałam się szczerze.

Z wrzaskiem by stąd uciekła.

Tate podszedł do mnie i pocałował w policzek.

- Sto lat, Cat – powiedział miękko.

Uściskałam go. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak ostatnie ochłodzenie między

nami mnie rozstroiło. On i Juan byli dla mnie jak bracia, których nigdy nie

miałam.

Juan stanął ze mną i objął mnie ramionami.

- Denise zatrudniła mnie, żebym dzisiaj był twoim żigolo. Powiedz mi, ile razy

chcesz mieć orgazm, a ja obiecuję ci je dać. Dzięki mnie definicję zawodowego

45

mordercy, querida. Mmm, twój tyłeczek jest jak okrągły… auu! – urwał nagle,

kiedy łokieć Tate’a wbił mu się w żebra. Przewróciłam oczami.

- Jestem wciąż uzbrojona, Juan. A ty wciąż masz wyrok do odsiedzenia za niszczenie

samochodów. Powinieneś chyba o tym pamiętać. – Rozejrzałam się po

klubie i wyłowiłam kolejną znajomą twarz. – Czy to Don? Jak go namówiliście na

przyjście do takiego miejsca?

Don zbliżył się do mnie, wyglądając na tak samo rozluźnionego, jak byłaby moja

matka.

- Wszystkiego najlepszego, Cat - powiedział, nieznacznie się do mnie uśmiechając.

Nie cieszysz się, że to Juan wybrał miejsce za mnie? Zamiast alkoholu

i męskich przepasek na biodrach serwowano by latte i przekąski. Ktoś przyniósł ci

już ginu?

- Masz – zaćwierkała Denise, podając mi wysoką szklankę. Uśmiechnęła się do

Dona. – Wyglądasz jak jej szef. Dokładnie tak, jak sobie ciebie wyobrażałam.

- A ty musisz być Denise. Nazywam się Don, lecz nie zapamiętuj. Nie powinnaś

o tym wiedzieć.

Machnęła beztrosko ręką.

- Jeśli poprawi ci to humor, tak się uchleję, że nie będę pamiętać nawet mojego

imienia. I co myślisz o takim zabezpieczeniu?

Rzucił mi chłodny uśmiech.

- Teraz widzę, dlaczego wy dwie tak dobrze się dogadujecie.

- Gdzie jest nasza urodzinowa dziewczyna? – zagruchał umięśniony facet w cętkowanych

stringach.

- Tutaj! – odpowiedziała natychmiast Denise. – I potrzebuje tańca na kolanach.

Bezzwłocznie!

- Nie bój się, tatuśku, zaraz zajmę się twoją dziewczynką. – Striptizer uśmiechnął

się szeroko do Dona.

O mało nie zakrztusiłam się ginem.

- On nie jest moim ojcem – poprawiłam od razu.

- Nie? Słodziutka, masz to samo spojrzenie. Te same sztywne ramiona i ostry

wzrok. Zaraz coś na to poradzę, cudowna dziewczyno, ale ty… – mrugnął do

Dona – Do ciebie wyślę Chipa.

Denise roześmiała się. Don wyglądał na jeszcze bardziej chorego niż wtedy,

kiedy wzięto go za mojego ojca.

- Gdybyś mnie potrzebowała, Cat – powiedział poirytowany – to będę gdzieś

rogu. Będę się ukrywać.

Klub zamknięto o trzeciej nad ranem. Don uprzejmie zorganizował rozwiezienie

członków mojego oddziału do domów, lecz nawet powiel kim wiadrze ginu

z tonikiem, wciąż byłam wystarczająco trzeźwa, by odwieźć Denise, Juana i Tate‘

a. Ponieważ Tate mieszkał najbliżej mnie, jego odwiozłam ostatniego. Dzielnie

46

próbował iść w stronę drzwi, lecz jego stopy wciąż kierowały się w swoją własną

stronę. Rozbawił mnie ten widok i w końcu postanowiłam wnieść go do środka.

Dzięki bogu zdołał wyjąć już klucz, nie musiałam więc go przeszukiwać.

Tak wiele razy, kiedy on przychodził do mnie, ja nigdy nie byłam w jego domu.

Wnętrze jednopiętrowego budynku było wystarczająco czyste, by uszczęśliwić

zawodowego wojskowego. Nie miał żadnych zwierzątek, nawet rybki, a ścian nie

zdobiły żadne obrazy. Jego sypialnia wyglądała podobnie. Żadnych dekoracji,

jedynie telewizor. Mogłabym rzucić się na jego łóżko i tak zostać, ale po tym, jak

wtaszczyłam na nie jego bezwładne ciało i ściągnęłam mu buty, przeszła mi na to

ochota.

Na szafce nocnej zauważyłam stojące zdjęcie. Było to pierwsze, które zobaczyłam

w całym domu, z ciekawością mu się więc przyjrzałam. Ku mojemu zaskoczeniu

zobaczyłam na nim siebie i wyglądało na to, że zostało zrobione przypadkowo.

Ze wszystkich możliwych sytuacji, byłam na miejscu zbrodni, stojąc bokiem

odwrócona do obiektywu. Najwyraźniej Tate zrobił je podczas fotografowania

ciał.

- Dlaczego masz to zdjęcie? – zapytałam głośno, niespecjalnie oczekując odpowiedzi.

Tate wymamrotał coś, co mogło być moim imieniem i nagle z gwałtownością,

której nie podejrzewałam u niego w tym stanie, chwycił mnie i pociągnął na siebie.

Byłam tak zdumiona, że nawet się nie ruszyłam. Tate zaczął mnie całować,

a jego ciepłe i smakujące alkoholem wargi wygłodniale poruszały się na moich.

Rozchylił moje usta i wniknął językiem do ich wnętrza. Kiedy sięgnął do zamka

moich spodni, w końcu zareagowałam.

- Przestań – rzuciłam i odepchnęłam go od siebie tak mocno, że głową uderzył

o wezgłowie.

Tate oddychał ciężko, z ciemnoniebieskimi oczami szklistymi od wypitego alkoholu

i innych rzeczy.

- Czy kiedykolwiek chciałaś czegoś, czego nie mogłaś mieć? – zapytał szorstko.

Nie mogłam z siebie wykrztusić słowa. Cztery lata czysto platonicznej znajomości,

a tu nagle Tate patrzy na mnie w taki sposób, że Juan ze swoimi pożądliwymi

spojrzeniami powinien się zawstydzić.

Tate roześmiał się gorzko i przeczesał dłonią swoje krótkie, czarne włosy.

- Zszokowana? Nie powinnaś być. Pragnąłem cię od pierwszego dnia, kiedy zobaczyłem

cię w tym szpitalnym łóżku, wyglądającą jak jakiś cholerny anioł ze swoimi

rudymi włosami i szarymi oczami. Taa, jestem pijany, ale to i tak prawda.

Może rano nie będę nic pamiętał. Nie martw się, potrafię radzić sobie z sytuacją,

taką jaką jest. Po prostu musiałem cię dzisiaj pocałować. Nieważne, co by się

później stało.

47

- Tate, ja… przykro mi. – Cóż innego mogłam powiedzieć? Ja również musiałam

zbyt dużo wypić, gdyż nigdy nie wydawał mi się tak atrakcyjny, z tym niebezpiecznym

błyskiem w oczach. Denise zawsze mówiła, że jest sobowtórem Brada

Pitta w Pan i Pani Smith.

Uśmiechnął się z goryczą.

- Słyszysz bicie mojego serca, tak? Kiedy napiłem sie tej krwi w Ohio, słyszałem

twoje. Czułem twój zapach na moich dłoniach.

- Jesteś moim przyjacielem. – Mój głos zadrżał lekko, gdyż surowość na jego

twarzy zaalarmowała i przywróciła mnie do rzeczywistości. – Ale pracujemy razem.

Nie mogę dać ci więcej.

Westchnął i krótko skinął głową.

- Wiem, ze nie czujesz do mnie tego samego. Jeszcze.

To jedno słowo sprawiło, że wstałam i ruszyłam do drzwi. Jak dla mnie, niosło ze

sobą zbyt wiele znaczeń, żebym została dłużej.

- Zanim wyjdziesz, odpowiedz mi na jedno pytanie. Jedno, ale powiedz prawdę.

Byłaś kiedykolwiek zakochana?

Zachwiałam się, a moja odpowiedź przypominała warknięcie.

- Tate, nie… nie sądzę, że powinniśmy o tym mówić…

- Gówno – przerwał mi. – Właśnie się przed tobą otworzyłem. Odpowiedz.

Być może pomyślałam, że rzeczywiście może rano nic nie pamiętać, a może

zwyciężyła szczerość. W każdym razie powiedziałam mu prawdę.

- Raz, kilka lat temu. Zanim ciebie poznałam.

Tate nawet nie mrugnął, lecz wbił wzrok w moje oczy.

- Kto to był? Co się stało?

Odwróciłam się od niego, gdyż właśnie zamierzałam skłamać. Odpowiedziałam

dopiero wtedy, gdy stałam w drzwiach.

- Wiesz, kim był. To wampir, z którym spałam i który rozwalił twój samochód

w dniu, w którym się poznaliśmy. Wiesz więc, co się stało. Zabiłam go.

48

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Praca była szaleńcza. W pewnym sensie to dobrze. Harmonogram ostatnich

dwóch tygodni do minimum ograniczył dziwną atmosferę między Tatem i mną.

Trudno było zachowywać się niezdarnie, kiedy wciąż ryzykowaliśmy życiem.

Sprawy z Noah również nie układały się różowo. Pomimo jego licznych wysiłków,

moje częste nieobecności jeszcze bardziej napięły nasz i tak wątły związek.

A ostatnio on zaczął wspominać o „pogłębieniu” spraw między nami. Nie żebym

obwiniała go za starania – byliśmy ze sobą już ponad dwa miesiące, lecz to na

pewno się nie stanie.

Wiedziałam, że nic z tego nie będzie, nieważne jak wspaniałym mężczyzną był

Noah. Między nami było zbyt wiele kłamstw – wszystkie z mojej strony – ale najważniejsze

było to, że wciąż nie byłam gotowa zapomnieć o moim poprzednim,

przeklętym związku. Hej, przynajmniej próbowałam. Teraz musiałam delikatnie

spławić Noah. Już mu nawet powiedziałam, że zrozumiem, jeśli mój napięty grafik

będzie dla niego zbyt ciężki do zniesienia. Jednak albo Noah był uparty, albo

nie załapał aluzji. Będę musiała zacząć stosować bardziej drastyczne metody, lecz

nie miałam zamiaru zadzwonić do niego, powiedzieć Koniec z nami! i rozłączyć

się. Lubiłam Noah i nie znosiłam myśli, że mogłabym go skrzywdzić.

We wtorek, o niewiarygodnie wczesnej porze, zadzwonił mój telefon. Wyskoczyłam

z łóżka, by go odebrać, jednocześnie rozglądając się za ubraniem i przeklinając

tę martwą kreaturę, przez którą dzwoniono do mnie przed ósmą rano.

W słuchawce usłyszałam jednak głos Denise.

- Co się stało? – spytałam natychmiast.

- Nic! Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale nie mogłam się powstrzymać.

Och, Cat, jestem taka szczęśliwa. Wychodzę za mąż!

Nie wyskoczyłam z żadnymi protestami typu „Czy jesteś pewna? Tak szybko?!”

Spotykała się ze swoim chłopakiem, Randym, dopiero od dwóch tygodni, lecz

Denise nie była z natury impulsywna i powiedziała, że wiedziała, że go kocha

i czuła, że to uczucie jest odwzajemnione. Widząc jej spojrzenie wiedziałam też,

że wszystko co bym mówiła o pośpiechu, czekaniu czy ostrożności i tak trafiło by

na głuchego. Poza tym, miała wystarczająco dużo rzeczy na głowie. Rodzice

Denise odmówili poznania Randy’ego ponieważ był katolikiem, a oni Żydami.

Jego rodzice również nie tryskali radością co do niezwykle krótkiego związku

młodych. Kto powiedział, że zakochanie się jest proste? Z pewnością nie ja.

Zamierzałam przeprowadzić małą rozmowę z jej rodzicami. Przez lata starałam

się zapanować nad mocą moich oczu. Nie była ona tak wielka, jak u wampirów,

lecz i tak zamierzałam spróbować. Denise zasługiwała na szczęśliwy ślub i zrobię

49

wszystko, co w mojej przeklętej mocy, żeby się tak stało. Co mogło by pójść źle?

Nie mogli być gorzej nastawieni do ślubu niż byli teraz.

Uparłam się zapłacić za kwiaty, fotografa i ciasto. Oni mieli pokryć resztę kosztów.

Denise próbowała mi odmówić, lecz zagroziłam jej moimi nożami i napięciem

przedmiesiączkowym. W godzinach, które miałam wolne od pracy umówiłyśmy

się wybrać po jej suknię, suknie druhen, kwiaty oraz zaproszenia. Randy’ego

poznałam dopiero na cztery dni przed ślubem. Ku mojej uldze – co było

bardzo egoistyczne, przyznaję – wprowadzał się do niej, a nie na odwrót. Denise

powiedziała, że był niezależnym konsultantem do spraw oprogramowania - istnym

geniuszem komputerowym, jak się zachwycała – i dlatego było mu łatwiej się

przenieść, niż dla niej, z jej stałą pracą.

Denise zatrudniła mnie jako pomoc przy rozpakowywaniu jego rzeczy. Kiedy

Randy podjechał pod jej dom, po raz pierwszy mu się przyjrzałam. Miał metr

siedemdziesiąt pięć wzrostu, brązowe włosy, okulary bez oprawek i szczupłą,

atletyczną budowę. W pewien spokojny sposób był przystojny, lecz najbardziej

spodobały mi się jego oczy. Kiedy patrzył na nią, promieniały.

Randy pocałował Denise na przywitanie, po czym wyciągnął do mnie dłoń.

- Ty musisz być Cat. Denise nie może przestać o tobie mówić. Dziękuję za całą

twoją pomoc przy organizowaniu ślubu.

Zignorowałam jego dłoń i uścisnęłam go.

- Tak się cieszę, że cię w końcu poznałam! I nie martw się o pomoc. Prawdopodobnie

nigdy nie wyjdę za mąż, pośrednio żyję więc jej ślubem. Rozpakujmy

twoje rzeczy. Denise ma dzisiaj ostatnią przymiarkę i nie może się na nią spóźnić.

Randy zmieszał się.

- Eee, kochanie nie powiedziałaś przypadkiem, że będziemy mieć wystarczająco

ludzi do pomocy? Jest nas tylko trójka.

- Nie martw się – roześmiała się Denise. - Cat pochodzi z długiej linii farmerów.

Uwierz mi, moglibyśmy tylko stać i przyglądać się, jak sama wszystko wnosi, ale

to było by niegrzeczne.

Randy przyjrzał mi się z wątpliwością wypisaną w oczach. Denise, dotrzymując

danego mi słowa, nie powiedziała mu nic na temat mojego prawdziwego pochodzenia.

Myślał, że po prostu pracowałam dla rządu.

Randy podążył za mną na tył samochodu.

- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Spotykam się dziś z przyjacielem, jednym

z moich drużbów, który zaoferował swoją pomoc. Odmówiłem mu, na podstawie

tego, co powiedziała Denise, ale mogę do niego zadzwonić. Naprawdę, nie chcę,

żebyś się przemęczała.

- Randy, to słodkie, ale nie martw się. Skończymy zanim się obejrzysz.

Pół godziny później Randy wpatrywał się w swoje meble, starannie poustawiane

w ładnym, dwupiętrowym domu Denise. Czasami bycie w połowie martwą nie

zawsze było do kitu.

50

- Farmerzy? – zapytał z niedowierzaniem, patrząc na mnie.

- Farmerzy – uśmiechnęłam się. – Od pięciu pokoleń.

- Racja – powiedział, a Denise ukryła chichot.

- Idź, weź prysznic – ponagliłam ją. – Musimy iść.

- Randy, o której dzisiaj wrócisz? Czy Cat i ja mamy same zjeść obiad?

- Tak. Spotykam się dziś z przyjacielem, zajmie mi to więc chwilę.

Odchrząknęłam, udając groźną.

- No dobrze, już idę! - ustąpiła.

- Dziękuję ci za pomoc – powiedział jeszcze raz Randy. – Nie tylko przy przeprowadzce.

Albo ślubie. Denise mówiła mi, że zawsze może na ciebie liczyć. To rzadkość,

mieć taką przyjaciółkę.

Wpatrywał się we mnie bez żadnego udawania i wiedziałam, dlaczego Denise

do niego coś poczuła. W jego spojrzeniu było coś bardzo bezpośredniego.

- Nie ma za co. – Nie powiedziałam nic więcej. W jakiś sposób wiedziałam, że nie

muszę.

- Jestem gotowa – powiedziała wesoło Denise kilka minut później.

Po raz ostatni objęłam Randy’ego na pożegnanie.

- Naprawdę wspaniale było cię w końcu poznać.

- Ciebie też. Opiekuj się moją dziewczyną.

- Och, opiekuje się – zapewniła go Denise. – Możesz mi wierzyć.

Cztery godziny później, po przymiarce Denise i nie przerwanym – choć raz! -

obiedzie, podrzuciłam ją do domu, po czym pojechałam do siebie. Była już niemal

pierwsza w nocy. Jak dla mnie można by powiedzieć, że noc była jeszcze młoda.

Wysiadłam z samochodu i natychmiast poczułam niezwykłe napięcie w powietrzu.

Nie było żadnych dziwnych dźwięków, słyszałam jedynie szmer rozmów

ludzi w sąsiednich domach. Nikogo też nie zobaczyłam. Wciąż jednak, gdy wyciągnęłam

przed siebie dłonie, miałam wrażenie, jakby powietrze przede mną

miało formę. Unosił się w nim niezwykle słaby ślad nieludzkiej energii - nie na

tyle, żeby coś czaiło się w ciemności, lecz wcześniej musiało tak być. Być może

była to jakaś przechodząca przypadkiem istota . Nie był by to pierwszy raz. Było

coś w tej atmosferze, co nie wydawało się groźne. Wampiry i ghule wysyłają inne

wibracje, gdy polują.

Wzruszyłam w myślach ramionami. Gdyby znalazła mnie jakaś martwa istota,

która żywiłaby do mnie złe zamiary, czekałaby w środku. Na wszelki wypadek

ostrożnie weszłam do domu, po czym sprawdziłam wszystkie pokoje. Nic.

Wzięłam prysznic i wdrapałam się do łóżka. Żaden potwór się pod nim nie krył –

sprawdziłam – lecz wciąż to dziwne uczucie nie chciało mnie opuścić. Mogłabym

przysiąc, że ktoś był w moim domu. Jednak to było głupie. Jezu, popadałam

w taką samą paranoję, co Don.

51

Ostatecznie zamknęłam oczy, starając się odciąć od wspomnienia tej starej,

dziecięcej opowieści na dobranoc… Gdybym umarła zanim się obudzę…

Spałam z jednym z noży, ukrytym pod materacem, powtarzając sobie, że nie

jestem paranoiczką. Byłam po prostu ostrożna.

Taa, jasne. Ja też w to nie wierzyłam.

52

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Denise, już prawie czas.

Znajdowałyśmy się w odosobnionym pokoju w country klubie, aby uniknąć

spotkania z panem młodym. Miały się tu odbyć zarówno ceremonia jak i przyjęcie

weselne. Kiedy układałam jej welon, Denise rozpromieniła się w uśmiechu.

- Nie wiem, co powiedziałaś moim rodzicom. Musiałaś im chyba podać narkotyki,

ale i tak mnie to nie obchodzi!

Uściskałam ją niewinnie. Nie było potrzeby mówić jej, że rzeczywiście to zrobiłam,

za pomocą esencji wampirzego halucynogenu w ich mrożonych herbatach

oraz odrobiną wpływu moich niezwykłych oczu. Ku mojemu zaskoczeniu, podziałało.

Mimo, że wciąż byli skonsternowani, jeśli chodzi o różnice wyznaniowe,

przyjechali tu.

Felicity wolnym krokiem weszła do pokoju. Nie lubiłam jej, jednak była kuzynką

Denise oraz jedną z jej druhen, tak więc musiałam być uprzejma. Podczas, gdy ja

pomagałam Denise się przygotować, ona przechadzała się wśród gości w poszukiwaniu

samotnych mężczyzn. Ta kobieta była bez przerwy napalona.

- W końcu pokazał się ostatni z drużbów - powiedziała.

Westchnęłam z ulgą. Nie trzeba będzie opóźniać ślubu.

- Prawdziwe z niego ciacho - ciągnęła. Sądziła, że każdy o mocnej budowie

i z fiutkiem był prawdziwym ciachem, jednak zatrzymałam to dla siebie. – Widziałam

go tylko przez sekundę i to od tyłu, ale mówię wam, co za tyłek…

- Felicity, mogłabyś wziąć kwiaty? – zasugerowałam, przewracając do Denise

oczami.

Denise uśmiechnęła się szeroko.

- Dobre wieści, Felicity. Właśnie on jest dzisiaj twoją parą. Nigdy go nie spotkałam,

ale Randy powiedział, że jest wolny.

Denise usadziła gości przy długim, prostokątnym stole, z naprzemiennie siedzącymi

kobietami i mężczyznami. Moim zdaniem dziwnie było rozmieszczać tak

gości, to była jednak jej impreza, nie moja.

- Co za ciacho – mruknęła ponownie Felicity.

Współczułam facetowi. Prawdopodobnie zacznie go obmacywać pod stołem

zanim jeszcze zaczną się toasty.

Brat Randy’ego, Philip, wetknął głowę do pokoju.

- Gotowa jesteś, Denise?

Odwróciła się do mnie z ledwie skrywanym podekscytowaniem.

- Chodźmy wydać mnie za mąż!

Uśmiechnęłam się do Philipa.

- Spotkamy się przy księdzu.

53

Denise zrezygnowała z tradycyjnego marszu do ołtarza w rytm pięknej, instrumentalnej

ballady. Zamiast mistrza ceremonii prowadzącego druhny alejką,

Randy i jego drużbowie czekali na samym jej końcu. Druhny miały iść jedna po

drugiej, zgodnie z hierarchią. Jako główna druhna, szłam tuż przed Denise. Po raz

ostatni poprawiłam jej welon i zajęłam swoje miejsce w orszaku.

Kiedy weszłam do pomieszczenia, gdzie zebranych było ponad czterdzieści pięć

osób z rodziny i przyjaciół, poczułam falę czystej, nieludzkiej mocy. O żesz

w mordę, jeden z gości jest wampirem. Lepiej, żeby planował jeść tylko tort, albo

będę musiała pobawić się stołowym srebrem. To by była niezła sztuczka, zabić

jednego z gości na przyjęciu tak, żeby nikt tego nie zauważył. Od prawej do lewej

przesunęłam wzrokiem po twarzach gości, szukając źródła.

Obok mojej matki siedział Noah, którego Denise zaprosiła, zanim zdążyłam jej

powiedzieć, że staram się zakończyć nasz związek. Noah uśmiechnął się do mnie,

kiedy szłam wąskim przejściem między ławkami. Odpowiedziałam mu uśmiechem,

jednocześnie po wojskowemu dokonując inspekcji. Goście panny młodej,

czysto. Goście pana młodego, czysto. Z jakiegoś powodu nie przyszło mi do głowy

spojrzeć do przodu, gdzie stał pan młody z drużbami. Kiedy już to zrobiłam, miałam

tak otępiały umysł, że nie od razu pojęłam co widzę.

Miał inne włosy. Miodowo-brązowe, zamiast platynowo blond, które pamiętałam.

Były również dłuższe, zwijając się miękko nad uszami, a nie obejmując jego

głowę jak jedwabisty hełm. Blada skóra lśniła przy hebanowej czerni jego smokingu,

tworząc zapierający dech w piersiach kontrast. Oczy o tak ciemnym odcieniu

brązu, że niemal czarne, bez cienia szoku, który czułam zatopiły wzrok

w moich.

Obiekty będące w ruchu poruszały się dalej, w tym samym kierunku, dopóki nie

natrafiły na falę dziwnej siły. Byłam dowodem na działanie prawa bezwładności

Newtona, ponieważ pomimo tego, że wstrzymałam oddech, a moje serce na

sekundę zamarło, jakimś cudem udało mi się nieprzerwanie iść alejką.

Bones pożerał mnie oczami. Wewnątrz mnie wybuchło zupełnie nieznane mi

uczucie, które mój spowolniały umysł rozpoznał dopiero po długiej chwili. Radość.

Zalała mnie czysta, nieskażona niczym radość. Miałam właśnie rzucić się

naprzód i popędzić wprost w jego ramiona, lecz powstrzymałam się.

Co Bones tutaj robił? I dlaczego nie był zaskoczony widząc mnie tutaj?

Ta myśl powstrzymała mnie od wszelkich szaleństw, jak rzucenie się mu na

szyję, co chciałam przed chwilą zrobić. Jeśli Bones nie był zdumiony, że mnie

widzi, to dlatego, że wiedział, że tu będę. Lecz skąd to wiedział? I najważniejsze

pytania: Jak mnie odnalazł? Czego chciał?

Teraz nie był czas, żeby się tego dowiedzieć. To był ślub Denise. Nie zrujnuję jej

go przez urządzenie sceny.

Dzięki Bogu i wszystkim świętym, pomyślałam, że moja matka nie przygląda się

zbytnio drużbom.

54

Nie zawahałaby się ani chwili przed zrujnowaniem tego szczególnego dla Denise

dnia. Cokolwiek zamierzał Bones, zajmę się tym po ślubie.

Albo zemdleję. Cokolwiek stanie się wcześniej.

Przestałam dramatyzować i zajęłam miejsce obok Felicity. Kiedy Denise ruszyła

alejką, jej kuzynka pochyliła się do mnie i syknęła mi do ucha.

- Nawet nie myśl o tym towarze. Jest mój.

- Zamknij się - powiedziałam, zbyt cicho, by inni usłyszeli. Czułam, jak pocą mi się

dłonie, a kolana trzęsą, jakby były zrobione z galarety. Jak zdołam przetrwać ten

ślub? Bliskość Bonesa była niewiarygodna. Marzyłam o nim przez cztery i pół

roku, a teraz wystarczyło, bym wyciągnęła dłoń i mogłam go dotknąć. Wydawało

się to takie nierealne.

Randy wziął dłoń Denise, podaną mu przez jej ojca. Sędzia pokoju rozpoczął

przemowę z przysięgami, zmodyfikowanymi ze względu na wyznania młodych.

Bones odwrócił się i wraz z pozostałymi drużbami stanął twarzą do niego.

Ceremonia minęła, jak we mgłę. Felicity musiała mnie szturchnąć, żebym odebrała

bukiet od Denise, kiedy nadszedł czas wymiany obrączek. Kiedy sędzia

w końcu ogłosił ich mężem i żoną, odczułam wielką ulgę. To podłe z mojej strony.

Byłam na ślubie mojej najlepszej przyjaciółki, a jedyne czego sobie życzyłam, to

żeby już się skończył, bym miała dosyć czasu na wzięcie się w garść.

Denise i Randy ruszyli do wyjścia, a ja niemal puściłam się biegiem, kiedy już

przyszła moja kolej, by za nimi podążyć. Philip starał się powstrzymać mnie, zmuszając

do spokojnego marszu, jednak szarpnęłam go za ramię, żeby przyspieszył.

- Muszę do łazienki – szepnęłam z desperacją. Czego potrzebowałam, to moment

na osobności, by odzyskać zachwianą równowagę. - Powiedz Noah, żeby na mnie

nie czekał. Później pójdę prosto do zdjęć.

Kiedy tylko wyszliśmy z kaplicy, natychmiast rzuciłam się do łazienki, całkowicie

zapominając o swoim bukiecie, który rzuciłam gdzieś na ziemię.

Łazienka mieściła się po drugiej stronie klubu. Kiedy weszłam już do środka,

opadłam na podłogę przy zlewie.

Och Boże, och Boże, jego widok sprawił, że wszystkie emocje, które od siebie

odsuwałam zalały mnie z bezlitosną siłą. Musiałam wziąć się w garść. I to szybko.

Oparłam głowę o zgięte kolana.

- Witaj, Kotek.

Byłam tak zajęta swoim załamaniem, że nie słyszałam nawet wchodzącego

Bonesa. Jego głos był tak samo jedwabisty, jak go zapamiętałam, z tak samo

uwodzicielskim angielskim akcentem. Poderwałam głowę do góry, i w samym

środku mojego walącego się w gruzy świata, zaczęłam martwić się o najmniej

ważną teraz rzecz.

- Boże, Bones, to damska toaleta! Co będzie, jeśli ktoś cię zobaczy?

Roześmiał się cicho i niesamowicie uwodzicielsko. Noah całował mnie ze słabszym

efektem.

55

- Wciąż jesteś pruderyjna? Nie bój się, zamknąłem drzwi na klucz.

Jeśli to miało złagodzić moje napięcie, miało zupełnie przeciwny efekt. Zerwałam

się z podłogi, lecz nie miałam dokąd uciec. Blokował jedyne wyjście.

- Spójrz na siebie, słonko. Nie mogę powiedzieć, że wolę cię w brązowych włosach,

lecz co do reszty… jesteś taka soczysta.

Bones przesunął językiem po dolnej wardze, jednocześnie prześlizgując wzrokiem

po moim ciele. Gorąco, jakie zobaczyłam w jego oczach niemal pieściło

moją skórę. Zrobił krok w moją stronę, na co rozpłaszczyłam się na ścianie.

- Nie ruszaj się.

Nonszalancko oparł się o kontuar.

- Czemu się tak gorączkujesz? Myślisz, że jestem tu, by cię zabić?

- Nie. Gdybyś miał mnie zabić, nie bawiłbyś się w całą tą pułapkę przy ołtarzu.

Najwyraźniej znasz moje aktualne nazwisko, więc dopadłbyś mnie którejś nocy,

kiedy wróciłabym do domu.

Zagwizdał z uznaniem.

- To prawda, zwierzaczku. Nie zapomniałaś, jak pracuję. Wiesz, że przez te lata

przynajmniej trzy razy zaproponowano mi kontrakt na legendarnego Rudego

Żniwiarza? Jeden koleś dawał półtora miliona nagrody za twoje zwłoki.

Cóż, to akurat nie było dla mnie niespodzianką. Jakby nie było, Lazarus próbował

dorwać mnie z tego samego powodu.

- Co odpowiedziałeś, skoro właśnie potwierdziłeś, że nie jesteś tutaj w tym celu?

Bones wyprostował się, a całe jego rozbawienie gdzieś zniknęło.

- Och, zgodziłem się, oczywiście. Potem wytropiłem sukinsyna i zagrałem w nogę

jego głową. Po tym mój telefon przestał dzwonić.

Poczułam w gardle ciasny węzeł, kiedy to sobie wyobraziłam. Znając jego zrobił

dokładnie to, co powiedział.

- W takim razie dlaczego tu jesteś?

Uśmiechnął się i podszedł bliżej, ignorując moje wcześniejsze polecenie.

- Nie cieszysz się, że mnie widzisz po tych wszystkich latach? Wiesz, dlaczego

chciałem złapać cię znienacka? Żebym mógł zobaczyć twoje oczy i dowiedzieć

się, co w tej chwili czujesz.

Uwaga! Niebezpieczeństwo! Dzieliło nas mniej niż krok. Nigdy nie potrafiłam

oprzeć się jego dotykowi i nie zamierzałam teraz testować mojej siły woli. Gorączkowo

starałam się znaleźć jakiś sposób, by odwrócić jego uwagę.

- Poznałeś już mojego chłopaka?

Trafiłam w dziesiątkę. Zmrużył oczy i zacisnął wargi w cienką linię. Tak, Noah

obojgu nam potrafił zniszczyć nastrój.

Wykorzystałam przewagę. Ryzyko przed pożądaniem – tak było bezpieczniej.

- Wyjaśnij mi, jakim cudem zjawiłeś się w życiu Randy’ego i zostałeś drużbą na

jego ślubie? Dowiedziałeś się, że moja najlepsza przyjaciółka za niego wychodzi?

Musiałeś szybko wyprać mu mózg. Byli zaręczeni zaledwie miesiąc.

56

Uniósł palec, jakby chciał coś pokreślić.

- Randy’ego znam od sześciu miesięcy. Na długo przed tym, jak poznała go Denise.

Niezwykły facet, nie sądzisz? Wiesz, jakie były jego pierwsze słowa do mnie,

kiedy od godziny siedzieliśmy obok siebie w barze? Powiedział: „Mam nadzieję,

że to nie będzie wyryte na moim nagrobku, ale przez cały czas, jak tu siedzimy,

nie odetchnąłeś nawet raz. Może powiesz mi, jak to robisz?”.

Zamrugałam. Denise kiedyś powiedziała, że Randy myślał otwarcie. Okazywało

się, że nawet bardzo otwarcie.

I nie doceniłam rozmiaru jego jaj.

- Wie, czym jesteś?

Bones skinął głową.

- Na sekundę spojrzałem mu w oczy, kiedy moje lśniły zielenią, i powiedziałem, że

nic nie widział. Wtedy zamrugał w taki sam sposób, jak teraz zrobiłaś to ty i zapytał

czy to miało zadziałać.

Teraz byłam naprawdę pod wrażeniem. Randy miał naturalną odporność na

wpływ wampirzej siły, nawet kogoś takiego jak Bones.

- Oczywiście tego się nie spodziewałem. Zaczęliśmy rozmawiać i w końcu zaprzyjaźniliśmy

się. Dopiero tydzień temu, po tym, jak zgodziłem się być drużbą na

jego ślubie, spotkał się ze mną w barze cały przesiąknięty twoim zapachem. Tego

dnia pomagałaś mu przenosić meble.

Poczułam ulgę, chociaż jednocześnie ból, że spotkanie z Bonesem było wynikiem

przypadku.

- Więc to tylko zbieg okoliczności? Eee, doszedłeś już do siebie po tym, co się

stało kiedyś?

Utkwił wzrok w moich oczach.

- Och, chciałabyś wiedzieć, prawda? Chyba jednak ci nie powiem. Możesz się nad

tym do woli zastanawiać, tak jak ja, kiedy dostałem twój słodki liścik. Jednak

powiem ci coś – mamy pewne niedokończone sprawy. I pewne, jak diabli, że je

dokończymy, nieważne jak bardzo byś chciała tego uniknąć.

O żesz. Zostawiłam mu ten list, bo wiedziałam, że nie będę potrafiła stanąć

przed nim i pożegnać się z nim twarzą w twarz. Teraz, cztery lata później, wciąż

nie byłam pewna czy mam wystarczająco dużo siły.

- Cather…, eee, Cristine! Jesteś tam?

Moja matka głośno zapukała do drzwi, na co odetchnęłam z ulgą. Po raz pierwszy

cieszyłam się, że przyszła.

Wargi Bonesa drgnęły.

- Myślę, że przywitam się z twoją mamą, Kotek. Nie widzieliśmy się przecież tak

długo.

- Nawet nie…

57

Groźba, którą miałam właśnie wygłosić zamarła mi na ustach, kiedy otworzył

drzwi. Spojrzała na niego ze zdumieniem, po chwili dopiero rozpoznając, na kogo

patrzy. Jej twarz natychmiast zrobiła się purpurowa.

- Ty! Ty!

- Cudownie cię znów widzieć, Justino – powiedział Bones z diabelskim uśmiechem.

Wyglądasz niezwykle atrakcyjnie w tym kolorze.

- Ty brudny psie! – wściekła się. – Każdej nocy modliłam się, żebyś zdechł i gnił

w piekle!

- Mamo! – powiedziałam uprzejmie. Najwyraźniej jej serce nie zmiękło ani na

jotę.

Bones wzruszył ramionami.

- Musiałaś robić to bardzo cicho. Zdaje się, że Wszechmogący cię nie usłyszał.

Wskazałam palcem drzwi.

- Bones, cokolwiek masz mi do powiedzenia, to może poczekać do końca wesela.

Moja przyjaciółka oraz twój przyjaciel są na zewnątrz, czekając, aż staniemy z nimi

do zdjęć. I właśnie to zrobimy. Mamo, zrób cokolwiek, najmniejszą nawet

rzecz, by zniszczyć wesele Denise, a przysięgam na Boga, że pozwolę, żeby cię

ugryzł.

- Z wielką przyjemnością – zapewnił mnie.

Głową ponownie wskazałam na drzwi.

- Wychodzić!

- Drogie panie. – Skłonił się i wyszedł.

Patrzyłam jak się oddala, po czym podeszłam do zlewu i przemyłam wodą

twarz. Jakby nie było, musiałam ładnie wyjść na zdjęciach.

58

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jeszcze kilka razy musiałam grozić mojej matce, zanim zgodziła się nie przerywać

awanturą przyjęcia weselnego. Albo powiadomiła Bonesa o mojej pracy.

Stanowczym głosem obiecałam jej wtedy, że jeśli zrobi którąkolwiek z tych rzeczy,

sama zostanę wampirem.

- On właśnie tego od ciebie chce, Catherine. Chce ukraść twoją duszę i zmienić cię

w bestię – powiedziała po raz trzeci, odprowadzając mnie do hallu.

- Cóż, w takim razie pamiętaj o tym i trzymaj buzię na kłódkę, dobrze? I na litość

Boską, nazywaj mnie Cristine. Czy można jeszcze bardziej rzucać się w oczy?

Doszłyśmy do drzwi. Denise puściła Randy’ego, z którym pozowała i wyszła

nam na spotkanie.

- Och, Cat, nie wiedziałam, że przyjaciel Randy’ego jest… - zniżyła głos - wampirem!

Ale nie martw się. Rozmawiałam już z Randym. Był niezwykle zdumiony, że

również wiem o ich istnieniu! Mamy ze sobą tyle wspólnego. W każdym razie,

Randy przysięga, że ten wampir jest nieszkodliwy. Mówi, że zna go od miesięcy.

Moja matka spojrzała na Denise, jakby urosły jej trzy głowy.

- Nieszkodliwy?! Nie mówimy o psie, który może, ale nie musi ugryźć! Mówimy

o mordercy

- No, no – przerwałam jej, dla podkreślenia dotykając swojej szyi. Zamknęła usta

i odeszła. Nieco dalej usłyszałam, jak Bones prychnął śmiechem. Przez cały czas

nas słuchał.

- W porządku, Denise – zapewniłam ją. – On wie, że tak długo, jak będzie chował

swoje kły, nie będzie żadnych problemów.

- A niby skąd to wie? – zapytała praktycznie. – Rozmawiałaś z nim? Przez jakiś

czas siedziałaś w toalecie, a nigdzie go wtedy nie widziałam. Przyparłaś go do

muru?

Raczej odwrotnie.

- Eee, w pewnym sensie… eee – jąkałam się. Było to coś, czego nie robiłam od lat.

Znam go. To znaczy, wcześniej mieliśmy już ze sobą kontakt. Znaczy, w Virginii.

On, hmm, łączyło nas coś. Ja nie mieszam się w jego sprawy, a on w moje.

Denise przyjęła moje wyjaśnienie, nie wnikając w szczegóły.

- Cóż, w takim razie chodźmy zrobić kilka zdjęć. Cieszę się, że nie będziecie ze

sobą walczyć. Powiedz mu, żeby nie wspominał o tobie przy Randym, dobrze?

Twojemu szefowi wyłysiały by jaja, gdyby się dowiedział ile osób o tobie wie.

- Dobrze powiedziane. – W rzeczy samej.

59

Bones był tajemniczym partnerem Felicity. Była tym zachwycona, bezwstydnie

wciskając się obok niego przy każdym ujęciu. Co gorsza, był dla niej czarujący.

Zaraz po zakończeniu zdjęć mogłabym z uśmiechem na ustach zabić ich oboje.

Jednak nie mogłam pokazać, jak bardzo mi to przeszkadzało z tego samego

powodu, dla którego nie rzuciłam się w jego ramiona przy ołtarzu. Nieważne,

jakie były moje uczucia, nic się między nami nie zmieniło. Nie mogłam więc pozwolić,

by dowiedział się, jak bardzo wciąż mi na nim zależało. Wszystko, co mogłam

zrobić, to zachować spokój i mieć nadzieję, że Bones kupi to na tyle, żeby

tym razem samemu ode mnie odejść.

Kiedy tylko zrobiono ostatnie zdjęcie, ruszyłam w stronę baru. Była tylko jedna

rzecz, która mogła mi dzisiaj pomóc, i był to gin. Mnóstwo ginu. Jednym tchem

opróżniłam szklankę, zanim jeszcze barman zdążył odejść.

- Jeszcze jeden.

Na twarzy barman pojawiła się ciekawość, ale bez słowa nalał mi kolejnego

drinka. Oceniłam ilość płynu w szklance i zmierzyłam go ponurym spojrzeniem.

- Więcej alkoholu – powiedziałam zwięźle.

- Topisz swoje smutki? – dobiegł mnie z tyłu znajomy, kpiący głos.

- Nie twój interes – powiedziałam prostując się.

- Tutaj jesteś, kochanie!

Noah podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. Widząc to, Bones zacisnął

usta w cienką linię.

- Eee, Noah… Odprowadzę cię do twojego stolika. – Chciałam odciągnąć go od

Bonesa, który patrzył na Noah jakby chciał raczej napić się jego krwi, a nie tego,

co oferował bar.

Odprowadziłam Noah na jego miejsce, jako że ja siedziałam osobno, razem

z resztą ślubnego orszaku. Kiedy tylko od niego odeszłam, moja matka odciągnęła

mnie na bok. Jej twarz była cała czerwona.

- Wiesz, co zrobiła ta bestia, kiedy odeszłaś od niego razem z Noah? Mrugnął do

mnie!

Zaskoczyła mnie tak bardzo, że roześmiałam się. Boże, to było bezcenne. Jej

uszy pewnie zaczęły dymić, kiedy to zrobił.

- Myślisz, że to zabawne? – spytała oburzona.

- Cóż, mamo. Ryzykował dla ciebie własnym życiem, a ty robiłaś co tylko mogłaś,

żeby zginął. Może nie pałać do ciebie uczuciem.

Mówiłam cicho, lecz lekceważącym tonem, nie przejmując się tym, co robił jej

Bones. Wiedziałam, że nigdy by jej nie skrzywdził, lecz z pewnością da jej popalić.

Bóg tylko wiedział, co mnie czekało.

Na głównym stole rozmieszczono wizytówki z nazwiskami. Sam stół był długi,

prostokątny i ustawiony tak, by widać było całą salę. Usiadłam na miejscu oznaczonym

Cristine Russell”. Randy usiadł po mojej lewej stronie, a Denise zajęła

60

miejsce po jego prawej. Obok mnie miejsce zarezerwowane było dla kogoś

o nazwisku Chris Pin. Kto…?

- Chyba żartujecie – powiedziałam głośno. Dlaczego nie dam sobie z tym spokoju

i po prostu się nie zastrzelę?

- Justina, ponownie się widzimy. - Bones podszedł do stołu i zajął miejsce, podczas

gdy ja wręcz podskoczyłam na swoim. – Nie chciałbym być niegrzeczny, ale

sądzę, ze twoje miejsce jest tam.

Skinął głową w stronę Noah, nie zważając na dramat.

- Tutaj jesteś! - zapiszczała Felicity. Chwyciła Bonesa za ramię i uśmiechnęła się

do niego. – Jesteśmy dzisiaj parą, więc żadnego więcej uciekania! Mam nadzieję,

że tańczysz tak samo cudownie, jak wyglądasz.

- Zdzira – mruknęłam, lecz niewystarczająco cicho.

- Mówiłaś coś? – spytała, bez przerwy nieśmiało mrugając do Bonesa.

- Eee, powodzenia – powiedziałam normalnym już tonem i cofnęłam się.

- Och, nie potrzebuję go – odparła Felicity, wyglądając na zadowoloną z siebie.

Wypiłam swój gin i ponownie ruszyłam w stronę baru. Moja matka poszła za

mną, nie spuszczając wzroku z Bonesa.

- Och, panno Russell – zawołał za mną Bones.

Zamarłam. Nacisk, jaki położył na moje fałszywe nazwisko był celowy. Z drugiej

jednak strony, czego się spodziewałam? Jako swojej przykrywki użyłam prawdziwego

nazwiska Bonesa. Sądziłam, że tego nie zauważy? Albo skomentuje? –

Byłaby pani taka kochana i przyniosła mi drinka? Z pewnością pamięta pani, co

piję.

Przez moją głowę przemknęła seria przekleństw, lecz wzięłam głęboki oddech

i uspokoiłam się. Denise była moją najlepszą przyjaciółką. Zasługiwała na cudowne

przyjęcie, a nie na krwawą łaźnię.

- Ten obrzydliwy pasożyt… - zaczęła moja matka

- Zamknij się – powiedziałam do niej. Doszłyśmy do baru, gdzie rzuciłam barmanowi

mordercze spojrzenie. – Wysoka szklanka. Sam gin. Nawet nie myśl o komentarzu.

Zbladł, lecz nalał to, co chciałam. Pociągnęłam długi łyk, po czym dodałam:

- A, tak. I pieprzoną whiskey, czystą.

61

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Felicity spojrzała na moją wysoką, w połowie opróżnioną szklankę z ginem

i gwałtownie zaczerpnęła powietrza.

- Cristine, nie możesz przystopować z tym piciem? To wesele mojej kuzynki, na

litość Boską!

Słysząc jej pruderyjny ton nabrałam ochoty, by rozwalić jej tę szklankę na głowie.

Nie chciałam jednak robić sceny, ścisnęłam więc szkło tak mocno, że szklanka

rozprysła mi się w ręku. Gin rozlał się przede mną, a moja dłoń zaczęła krwawić.

- O żesz w mordę! – krzyknęłam.

Wszyscy odwrócili głowy w moją stronę. Bones ukrył śmiech, udając, że kaszle.

- Nic ci nie jest? - Randy popatrzył na mnie ze zmartwieniem i owinął moją dłoń

serwetką. Potem spojrzał na Bonesa, który niewinnie wzruszył ramionami.

- Wszystko w porządku, Randy – powiedziałam zmartwiała.

Denise wyjrzała zza pleców swojego nowego męża.

- Chcesz zamienić się miejscami? – zapytała cicho.

Myśleli, że jestem roztrzęsiona dlatego, że Bones jest wampirem. To było moje

najmniejsze zmartwienie. Jego bliskość już teraz darła na strzępy moją samokontrolę,

a przyjęcie dopiero się zaczęło.

- Cristine! - Noah podszedł do mnie i zdjął serwetkę z mojej dłoni. – Jak źle to

wygląda?

- Nic mi nie jest – rzuciłam ostro, jednak na widok zranienia na jego twarzy zalało

mnie poczucie winy. – Jestem po prostu zażenowana – wymyśliłam na poczekaniu.

Nic mi nie będzie. Wracaj na miejsce. Nie pogarszajmy sytuacji.

Noah wyglądał na udobruchanego i zrobił, o co go prosiłam. Uśmiechnęłam się,

by ukryć moje zdradliwe myśli.

- Naprawdę – dodałam, kierując słowa do Denise.

Zebrałam fragmenty rozbitego szkła i zaczęłam układać je na zakrwawionej

serwetce.

- Pójdę do łazienki umyć rękę i przy okazji wyrzucę szkło.

- Pójdę z tobą - zaproponowała Denise.

- Nie! – Wyglądała na przestraszoną moją gwałtowną odmową. Spojrzałam krótko

na Bonesa, po czym wróciłam do niej wzrokiem. Otworzyła szeroko oczy,

kiedy zrozumiała o co chodzi. Cóż, przynajmniej w części.

- Chris – zwróciła się do niego. – Mógłbyś pójść z Cristine i zobaczyć czy są gdzieś

jakieś bandaże? Randy powiedział… - Zamilkła na chwilę, lecz zaraz na wpół zło62

śliwie dokończyła - Randy powiedział, że masz wielkie doświadczenie, jeśli chodzi

o radzenie sobie z krwawiącymi ranami.

- Och, jesteś lekarzem? – zagruchała do niego Felicity.

Bones wstał i rzucił Denise uśmiech pełen uznania na jej dobór słów.

- W Londynie zajmowałem się wieloma rzeczami - odpowiedział Felicity wymijająco.

Odeszliśmy od stołu, lecz najpierw zatrzymałam się przy barze. Barman wytrzeszczył

oczy na widok zakrwawionej serwetki w moim ręku.

- Gin. Bez szklanki, daj całą butelkę – powiedziałam bez ogródek.

- Hmm, może powinna pani…

- Daj pani butelkę, kolego – przerwał mu Bones, błyskając w jego stronę zielenią

swoich oczu.

Bez dalszej zwłoki barman włożył butelkę do mojej wciąż krwawiącej dłoni.

Odkręciłam zakrętkę, odrzuciłam na bok zaplamione zawiniątko ze szkłem i pociągnęłam

długi łyk. Potem poprowadziłam Bonesa na najdalszy kraniec parkingu,

gdzie było najmniej samochodów. Cierpliwie poczekał, aż ponownie się napiję.

Rozmazałam krew na całej butelce, lecz nie obchodziło mnie to.

- Lepiej ci? – spytał, kiedy przerwałam, by chwycić powietrza. Jego usta drżały

z rozbawienia.

- Ani trochę - odpowiedziałam. – Słuchaj, nie wiem jak długo jeszcze moja matka

będzie siedziała cicho, lecz na wypadek gdybyś nie zauważył – ona cię nienawidzi.

Za chwilę zadzwoni po oddział i będzie starała się nadziać cię na srebrny rożen

postawiony nad otwartym ogniem. Musisz stąd iść.

- Nie.

- Do diabła, Bones! – Puściły mi nerwy. Dlaczego musiał być taki cudowny, dlaczego

musiał stać tak blisko mnie i dlaczego musiałam go tak bardzo kochać? –

Czy ty naprawdę próbujesz umrzeć? Jeden telefon do mojego szefa, tyle wystarczy,

żeby tak się stało. I uwierz mi, moja matka z pewnością pieści już swoją komórkę.

Bones przewrócił oczami.

- Sukinsyny takie, jak twój szef, ścigały mnie przez większość mojego nieumarłego

życia, a jednak wciąż żyję, kiedy oni już nie. Nie przeraża mnie ani twój szef,

ani matka, Kotek. Jeśli chcesz, możemy teraz odbyć zaległą rozmowę. Jeśli zaś

nie, sugeruję powrót na przyjęcie. Jednak możesz zapomnieć o tym, że odejdę –

albo, że zrobisz to ty, jeśli chodzi o ścisłość. Znalazłem cię ładnych kilka dni temu.

Jest powód, dlaczego dowiedziałaś się o tym dopiero teraz. Spróbuj ponownie

zniknąć jak sen jakiś złoty, a zapewniam cię, że będzie to krótka ucieczka.

W dodatku porozmawiamy wtedy w zupełnie innych okolicznościach. Na przykład

takich, gdzie będziesz skuta kajdankami, żebyś nie mogła znów uciec. Sama

określisz warunki tej rozmowy, słonko, ale cholernie długo na nią czekałem.

63

O-o. Wiedziałam, że Bones nigdy nie blefował, jednak nawet gdybym nie wiedziała,

wyraz jego oczu mówił, że ma na myśli każde słowo.

- To ciebie czułam w domu tamtej nocy, prawda? – spytałam oskarżycielsko. To

musiał być on. To była ta sama noc, kiedy Bones spotkał się w barze z Randym.

Na jego ustach pojawił się nieznaczny uśmiech. Łagodny wiatr poruszył jego

włosami, a w smokingu, ze światłem księżyca pieszczącym jego wyraziste rysy,

wyglądał absolutnie zniewalająco.

- Więc mnie wyczułaś. Zastanawiałem się czy tak będzie.

Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Mogłam być odporna na moc wampirów,

lecz Bones zawsze był dla mnie jak kryptonit.

- Musimy już wracać na przyjęcie – powiedziałam tylko, odwracając wzrok.

Wyciągnął do mnie dłoń.

- Masz coś przeciwko, żebym łyknął trochę z twojej butelki?

Podałam mu gin, uważając, by nie dotknąć jego palców swoimi. Jednakże zamiast

napić się alkoholu, Bones chwycił butelkę i – nie spuszczając ze mnie wzroku

zlizał moją krew z jej powierzchni. Jego język wyginał się na każdej krzywiźnie

szkła, a kiedy oszołomiona mu się przyglądałam, poczułam zalewającą mnie

falę ognia. Kiedy na szkle nie została już ani jednak kropla krwi, z powrotem podał

mi butelkę.

Myśl o swojej pracy! - krzyczał mój mózg. – Myśl o wszystkim, byle nie o tym, jak

to było, kiedy czułaś ten język na swoim ciele!

Wyciągnęłam do niego drżącą rękę i zrobiłam krok w jego stronę, jednak on

chwycił moją dłoń. Szarpnęłam ją, lecz miałam wrażenie, jakby mój nadgarstek

był skuty kajdankami z hartowanej stali.

- Przestań – powiedział łagodnie Bones wyciągając z kieszeni nóż. Otworzyłam

szeroko oczy, jednak on tylko naciął lekko dłoń, która trzymała moją, po czym

przycisnął wypływającą krew do mojej rany. Poczułam lekkie łaskotanie, kiedy

rana się zamykała.

Przyciągnęłam do siebie rękę. Tym razem mi na to pozwolił, lecz jego migoczące

szmaragdowo oczy powiedziały mi, że był tak samo poruszony moim dotykiem,

jak ja, czując jego dotyk na mojej skórze.

Taa, musiałam stąd odejść. Teraz. Natychmiast.

Odwróciłam się i szybko ruszyłam przed siebie. Jakimś cudem udało mi się na

niego nie oglądać.

Przyjęcie okazało się piekłem na ziemi. Kiedy tylko wrócił Bones, Felicity zaczęła

wylewać z siebie prawdziwy potok dwuznaczności, a on nie zrobił nic, by go powstrzymać.

W ponurym nastroju zostałam przy stole, nieprzerwanie ich obserwując

i pijąc z uporem potępionych.

Noah akurat dzisiaj został wezwany do swojej kliniki. Przed wyjściem wylewnie

przeprosił Denise, lecz niemal nie dostrzegłam, że go nie ma.

64

Denise i Randy wyszli niemal jako ostatni. Za dwa dni mieli wyjechać w swoją

podróż poślubną, a dzisiaj wracali do jej domu. Pocałowałam ich oboje, życząc

mnóstwa szczęścia, jednocześnie dostając szału przez to, że od pięciu minut nie

widziałam nigdzie Felicity i Bonesa. Z tego co wiedziałam, wciąż tu byli.

Nie mogąc się powstrzymać, zaczęłam ich szukać, idąc niewidocznym śladem

emanującej z niego energii. Kiedy ich znalazłam, stanęłam jak wryta.

Stali na samym końcu patio, zaraz obok głównej sali. Było ciemno jak w studni,

lecz bez problemu wszystko widziałam. Felicity stała odwrócona do mnie tyłem,

obejmując go ramionami. Blask księżyca odbijał się od jego skóry, podkreślając

rysy jego twarzy, kiedy pochylał się i ją całował.

Byłam już dźgana nożem, postrzelona, poparzona, ugryziona przez wampira,

pobita do nieprzytomności aż zbyt wiele razy, a nawet wbito we mnie kołek.

Żadne z tego jednak nie bolało nawet w części tak bardzo, jak widok jego warg na

jej. Z moich ust wyrwało się westchnienie, tak ciche, że niemal niesłyszalne, lecz

brzmiała w nim czysta agonia.

W tej chwili Bones podniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie. Jego spojrzenie

zdawało się mówić „Nie podoba ci się? Co zamierzasz z tym zrobić?”.

Uciekłam stamtąd tak szybko, jak tylko mogłam, rzucając się do samochodu

i natychmiast zapalając silnik. Wampirzy terytorializm obudził się we mnie z pełną

siłą. Musiałam stąd odjechać, żeby nie zabić Felicity, a technicznie nie zrobiła

przecież nic złego. Nie, to ja miałam problem. Ona po prostu całowała mężczyznę,

którego kochałam… i porzuciłam.

65

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Byłam tak roztrzęsiona, że musiałam się czymś zająć. Jutrzejszej nocy mieliśmy

prowadzić dochodzenie w klubie GiGi, miejscu, gdzie zniknęły dwie dziewczyny.

Ich ciał nie odnaleziono, lecz coś w sposobie, w jaki policja zlekceważyła jakikolwiek

związek z klubem, wskazywał mi na jakiegoś wampira. Na szczęście klub

znajdował się niedaleko, zaledwie godzinę jazdy stąd. Wciąż w sukni druhny,

przymocowałam noże do ud i pojechałam prosto na miejsce. Pieprzyć wsparcie.

Tate i chłopaki mogli obstawić go sobie jutro. Dzisiejszego wieczoru zapoluję na

wampiry i zamierzam zrobić to sama.

Pięćdziesiąt minut później wysiadłam z samochodu, wciąż nieziemsko wściekła,

ruszyłam do wejścia. Kiedy byłam w połowie drogi, usłyszałam głośny krzyk

i odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził. Stał tam młody człowiek, na

którego szyi widniały krwawe ślady. Gorączkowo machał rękami i wołał o pomoc

niedaleko wejścia do klubu. Nikt nie zwracał na niego uwagi, przechodząc obok

niego. Dopiero, kiedy ktoś przeszedł przez niego, zrozumiałam.

- Hej, koleś! – krzyknęłam, odwracając się do niego. - Tutaj!

Kilka osób obejrzało się na mnie, a bramkarz rzucił mi bardzo dziwne spojrzenie.

Bez wątpienia zastanawiał się, ile wódy zdążyłam już wypić. Na twarzy zakrwawionego

chłopaka pojawił się wyraz niezmiernej ulgi, po czym chwiejnym krokiem

ruszył w moją stronę.

- Dzięki Bogu! Nikt mnie nie słucha, a moja dziewczyna umiera! Nie wiem, dlaczego

wszyscy mnie ignorują…

Cholera. Jedyny świadomy duch, którego spotkałam, doskonale wiedział, że nie

żyje. Większość duchów było zaledwie odbiciem ich ludzkiej postaci, bez końca

powtarzających jakieś wydarzenie z przeszłości. A nie przerażonym i zdezorientowanym

gościem, który nie miał zielonego pojęcia, dlaczego nikt nie zwraca na

niego uwagi.

- Gdzie ona jest?

Może to wcale nie miało sensu. Jego dziewczyna mogła umrzeć nawet kilka lat

temu. Jednak miał na sobie współczesne ubranie, uzupełnione kolczykiem w brwi

i przekłutym języku. Wyobraźcie sobie, że tak przechodzicie w życie wieczne.

- Tutaj! – Rzucił się prosto przez drzwi, podczas gdy ja musiałam przepchnąć się

przez długą kolejkę ludzi.

- Szukam mojego chłopaka – powiedziałam tonem wyjaśnienia, odpowiadając na

kilka wrogich spojrzeń. – Wiem, że jest w środku razem z tą zdzirą, z którą pracuję.

66

Dzięki temu kobiety stanęły po mojej stronie. Popchnęły mnie do przodu,

z kilkoma okrzykami „Dorwij go, kochana!”. Bramkarz nawet nie poprosił mnie

o dowód, kiedy przeszłam przez drzwi. Najwyraźniej wyglądałam na więcej niż

dwadzieścia jeden lat.

Martwy chłopak poprowadził mnie do drzwi w odległej części klubu, tuż przy

toaletach. Były zamknięte, jednak zdrowo nimi szarpnęłam i zamek puścił. Za

nimi ukazał się wąski, nieoświetlony korytarz prowadzący do kolejnych zamkniętych

drzwi. Ach, prywatny pokój, całkowicie dźwiękoszczelny. Ogłuszający hałas

muzyki tutaj był niemal niesłyszalny.

Nie widziałam już nigdzie ducha. Była tam tylko siedząca na krześle dziewczyna,

zwrócona twarzą w stronę drzwi. Najwyraźniej nie była w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Chyba, żeby potraktować za takie malowanie paznokci. Kiedy

mnie zobaczyła, otworzyła szeroko oczy.

- Jak się tu dostałaś? To miejsce tylko dla członków klubu!

Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam odznakę, jedną z wielu, którą nosiłam.

- Policja, cukiereczku. To robi ze mnie członka każdego klubu - odpowiedziałam,

ruszając do jedynych drzwi za jej plecami.

Potrząsnęła głową i powróciła do malowania paznokci.

- Nie chcesz tam wchodzić. Ale cóż, to twój pogrzeb.

Po tym wątpliwym okazaniu troski, nałożyła kolejną warstwę różowego lakieru

na palec u nogi. Otworzyłam drzwi.

W środku był duch chłopaka, który wskazał na nieprzytomną dziewczynę w ramionach

wampira.

- Proszę, pomóż jej!

W pomieszczeniu znajdowało się około sześciu wampirów. Czułam, że żaden –

w swoich nieumarłych latach – nie jest starszy ode mnie. Na podłodze leżały dwa

ciała. Jedno z nich należało do ducha chłopaka, który pochylał się rozgorączkowany

nad dziewczyną, którą się właśnie pożywiano. Wciąż jeszcze żyła, lecz sądząc

po jej pulsie dużo jej tego życia nie zostało. Wampir nie przestał ssać, by

spojrzeć na ducha, chociaż wiedziałam, że martwy sukinsyn go widział. Osobiście

dziwnie bym się czuła, kiedy widmo kogoś, kogo właśnie zabiłam, wisiało nade

mną, podczas gdy ja bym jadała. Temu typowi najwyraźniej jednak było to obojętne.

Drugie ciało również należało do młodej kobiety, a na kolanach innego

wampira kolejna dziewczyna kurczowo czepiała się życia. Jej powieki zatrzepotały,

po czym zamknęły się, kiedy zauważyła, że się w nią wpatruję.

- Powinnaś była słuchać Brandy – mruknął do mnie jeden z wampirów w nędznej

imitacji złowieszczego głosu.

- Panny Różowe Paznokcie? – spytałam podciągając do góry suknię.

Z zainteresowaniem patrzyli, jak moje spódnice wędrowały coraz wyżej, pokazując

coraz więcej moich ud. Podciągałam suknię nie po to, by odwrócić ich uwagę,

chociaż to też była jakaś korzyść. Chciałam jednak dostać się do noży, które

67

miałam przyczepione do nóg. Kiedy je w końcu zobaczyli, nastrój nagle zmienił

się z pełnego pożądania i głodu na nieufny.

- No, skurwiele – powiedziałam biorąc po kilka noży w każdą dłoń. - Pozwólcie, że

się przedstawię.

- Zapomniałaś o kimś.

Miałam właśnie rzucić kolejnymi nożami, kiedy zatrzymał mnie ten głos. Bones

wszedł do pokoju i uważnie przyjrzał się rzezi. Większość wampirów uśmierciłam

sztyletami, jednak te, które zabiły te dzieciaki, rozerwałam gołymi rękami. Chociaż

tyle mogłam zrobić.

- O kim?

Uśmiechnął się z zadowoleniem.

- O tej małej dziwce, która czaiła się tu z bronią, chociaż już tego nie robi.

Najwyraźniej mówił o Brandy z różowymi paznokciami. Jego dobroduszny wyraz

twarzy mnie nie zwiódł. Znając jego, będzie nosiła ten kolor w piekle.

- Dwie z tych dziewczyn jeszcze żyją. Daj im trochę swojej krwi. Zadziała o wiele

szybciej niż to, czym ja dysponuję.

Bones wziął ode mnie nóż i naciął sobie dłoń, po czym podszedł do każdej

z dziewczyn i zmusił je, by przełknęły kilka kropel.

- Nic jej nie będzie? – zapytał duch, nachylając się nad swoją dziewczyną.

Usłyszałam, jak stopniowo powraca jej słaby, lecz równy puls, gdy krew Bonesa

zaczęła leczyć jej obrażenia. Po chwili uśmiechnęłam.

- Tak. Teraz już wszystko będzie dobrze.

Odpowiedział uśmiechem, pokazując, że przed śmiercią miał dołeczki w policzkach.

Boże, był taki młody! Potem jednak zmarszczył brwi.

- To nie wszyscy. Były jeszcze trzy takie istoty. Powiedzieli, że tu wrócą.

Prawdopodobnie wyszli, by złowić na obiad kogoś jeszcze. Bydlaki.

- Dorwę ich - obiecałam. – Nie martw się. To moja praca.

Ponownie się uśmiechnął… po czym jego kontury zaczęły się rozmywać, a cała

postać blednąć. W końcu całkowicie zniknął.

W milczeniu wpatrywałam się w puste miejsce.

- Odszedł?

Bones wiedział, o co pytam.

- Tak myślę. Udało mu się zrobić to, na czym mu zależało, ruszył więc dalej. Czasami

niektórzy są na tyle uparci, że tkwią tu całymi latami, by dokończyć jedną

sprawę.

A on zaufał mi, że wykonam ją dla niego. Może i nie było wielu rzeczy, w których

byłam dobra, jednak zemsta za ludzi, którym ukradziono życie, była zdecydowanie

moją specjalnością.

Ruszyłam w stronę drzwi.

- A ty co niby robisz? - zapytał Bones.

68

- Zamierzam zabrać ciało Panny Różowe Paluszki i przynieść je tutaj – rzuciłam

przez ramię. – Potem poczekam, aż wrócą ich przyjaciele i ich też zabiję.

Bones ruszył za mną.

- Brzmi nieźle.

Wyszliśmy na parkiet leżący najbliżej toalet. Ktokolwiek chciałby dostać się do

prywatnego, upiornego pokoju, musiałby najpierw minąć nas. Nie chciałam z nim

tańczyć - mimo, że była to najlepsza przykrywka - lecz Bones po prostu zawlókł

mnie na parkiet w taki sam sposób, jak zrobił to na naszej pierwszej randce.

- Jesteś zawodowym zabójcą, prawda? - spytał. – Nie możesz cała pokryta krwią

kręcić się w pobliżu tego korytarza i myśleć, że nikt tego nie dostrzeże.

Moja lawendowa suknia rzeczywiście pokryta była czerwonymi plamami.

W łazience zmyłam z rąk krew, lecz na to nie mogłam nic poradzić. Bones miał

rację – byłabym doskonale widoczna, wałęsając się w korytarzu, a nawet przy

barze. Lecz gdybym tańczyła z nim, przyciśnięta do jego ciała, nikt by tego nie

zauważył.

Problem był jednak taki, że dotykając Bonesa w taki sposób, moja samokontrola

niemal legła w gruzach. Ostatni raz, kiedy trzymałam go w ten sposób był wtedy,

gdy widziałam go po raz ostatni. Pamiętałam to, jakby to było wczoraj: walczyłam

wtedy z łzami i powtarzałam sobie, że odejście od niego to jedyne wyjście.

Taa, pewne rzeczy się nie zmieniły.

Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu czegoś, co zwróciło by moją uwagę.

Czegokolwiek, bylebym tylko nie musiała myśleć o tym, jak bardzo tęskniłam do

jego ramion.

- A tak w ogóle, to dlaczego tutaj jesteś? Myślałam, że będziesz zajęty Felicity.

Wyglądaliście na bardzo sobą zaabsorbowanych.

Uniósł brew.

- Czyżby widok nas całujących się aż tak bardzo cię poruszył? Nie wyobrażam

sobie, dlaczego. Czy nie napisałaś w tamtym liście, żebym szedł dalej ze swoim

życiem?

To był cios poniżej pasa. Zaczęłam się od niego odsuwać, lecz tylko zacieśnił

uścisk. Miałam do wyboru albo z nim nie walczyć, albo wywołać scenę i – być

może – przegapić okazję złapania morderców.

W ponurym nastroju zaczęłam ponownie tańczyć, nie cierpiąc tego, że wciąż tak

bardzo mi na nim zależało, kiedy najwyraźniej w nim pozostał tylko gniew.

- Wiedzieli, czym jestem, Bones. Ludzie, którzy tamtego dnia przyszli do szpitala.

Dowiedzieli się wszystkiego z wyników moich badań. I wiedzieli też o wampirach.

Ten, który dowodził…

- Don? – podsunął mi.

Och, tak więc odrobił pracę domową.

69

- Tak, Don. Powiedział, że całe życie szukał kogoś wystarczająco silnego, kto

mógłby walczyć z wampirami, a nie był jednym z nich. Zaproponował mi układ.

Przeniósłby nas, a ja dowodziłabym jego jednostką. W zamian obiecał zostawić

cię w spokoju. Inaczej żadne z nas nie miałoby szans na przeżycie. Bylibyśmy

ścigani jak zwierzęta, a sam wiesz, że moja matka prędzej by umarła niż poszła

z tobą. Również wolałaby, żebym umarła niż została zmieniona w wampira,

a mówmy szczerze, chciałbyś, żebym w końcu to zrobiła!

Bones prychnął z goryczą, obracając mną nieco zbyt mocno.

- To o to, do cholery, chodziło? Wierzysz, że zmieniłbym cię w wampira? Do diabła,

Kotek, czy kiedykolwiek pomyślałaś o tym, żeby ze mną porozmawiać, zamiast

od razu uciekać?

- To nie miało by znaczenia. W końcu zacząłbyś nalegać, żebym to zrobiła - odpowiedziałam

z uporem.

- Powinnaś mi była zaufać - mruknął. – Kiedy cię okłamałem?

- Kiedy mnie okłamałeś? - wytknęłam. – A co z tym, że porwałeś i zamordowałeś

Danny’ego Miltona? Przysiągłeś mi, że nigdy go nie dotkniesz, lecz nie sądzę, że

siedzi sobie w Meksyku i popija margarity, prawda?

- Zmusiłaś mnie, żebym przysiągł, że nie zabiję, okaleczę, ciężko zranię, rozczłonkuję,

oślepię, będę torturował, nie wykrwawię, albo w inny sposób uszkodzę

Danny’ego Miltona. Albo stał obok i przyglądał się, jak robi to ktoś inny. Powinnaś

zachować swoje troski dla kogoś bardziej wartościowego. Danny bez skrupułów

rzucił cię, jak jakiś zły nawyk. Wiesz, to całe pranie mózgu nie zdaje egzaminu

w kontakcie ze wzrokiem wampira wyższej rangi. Przynajmniej gnojek chociaż

raz się na coś przydał. Powiedział mi, gdzie mieszkasz. W Virginii. Wcześniej zawęziłem

obszar twojego zamieszkania do trzech stanów, a Danny zaoszczędził

mi trochę czasu. Dlatego powiedziałem Rodneyowi, żeby zabił go szybko i nie

zostałem, żeby popatrzeć.

- Ty bękarcie.

Bones wzruszył ramionami.

- Jestem nim od chwili narodzin.

Przez kilka minut tańczyliśmy w milczeniu. Wciąż rozglądałam się za zdradzającą

wampiry kryształową skórą, lecz jak na razie Bones i ja byliśmy tu jedynymi

nieludzkimi istotami. Gdzie jesteście, krwiopijcy? No, pokażcie swoje kły…

- To jak długo już umawiasz się z doktorkiem od zwierząt? - spytał Bones.

Kpina w jego głosie sprawiła, że cała zesztywniałam.

- Nie twój interes.

Roześmiał się krótko.

- Tak? Wcześniej wyglądałaś, jakbyś miała wbić kołek prosto w serce biednej

Felicity, a mnie skąpisz odpowiedzi na proste pytanie?

Muzyka przeszła w nieco wolniejszą. W duchu zaczęłam przeklinać ją, Bonesa

i zabójców, którzy postawili mnie w tej sytuacji.

70

- Chciałam wbić kołek w jej serce, bo jest głupią pindą, która mnie wkurza. Nie

miało to z tobą nic wspólnego.

Bones roześmiał się, lecz tym razem miękko.

- Kłamczucha.

Przysunął się bliżej, przytulając się do mnie w rytm muzyki. Czując mięśnie falujące

pod jego ubraniem, zacisnęłam dłonie w pięści. Teraz powstrzymywałam coś

więcej niż tylko łzy, lecz przypomniałam sobie, że i tak by nam nie wyszło.

Skrzydełka jego nosa zadrgały, a ja zaklęłam w duchu. Mogłam udawać chłodną

ile tylko chciałam, lecz Bones był wampirem. Jednym pociągnięciem nosa potrafił

ocenić, jak wielki miał na mnie wpływ.

- Być może jednak za mną tęskniłaś – powiedział cicho, a w jego oczach zamigotała

zieleń.

Udałam obojętną.

- Nie pochlebiaj sobie. Po prostu dobrze tańczysz. Wyglądało na to, że Felicity

jest tego samego zdania.

- Widok mnie całującego Felicity było najlepszym na co zasługiwałaś po tym jak

musiałem patrzeć, jak ten człowieczy misiek klei się do ciebie - odpowiedział

uprzejmie Bones. – Doprawdy, Kotek, o czym ty myślisz? Twoja matka ma większe

jaja niż Noah.

- Jego jaja są w porządku! – rzuciłam się, po czym spurpurowiałam. Niech mnie

diabli, jeśli to wiedziałam. Boże, ja to rzeczywiście powiedziałam?

Bones prychnął i obrócił mnie, po czym ponownie do siebie przyciągnął.

- Jasne. Nic dziwnego, że jesteś taka napalona, kiedy jesteś ze mną. Sądzę, że

miałaś większą przyjemność, kiedy bzykałaś się sama ze sobą, niż kiedy robiłaś to

z nim. To musi być naprawdę frustrujące.

Drażnił mnie, pocierając swoimi biodrami o moje. Zawrzał we mnie gniew, tuszując

nieco moje pożądanie. Mowy nie było, żebym przyznała, że nie spałam

jeszcze z Noah albo, do diabła, z kimkolwiek po Bonesie. Frustrujące? To nawet

w części nie oddawało tego, co czułam.

Lecz ja również mogłam go drażnić. Podciągnęłam nogę do góry, obejmując nią

Bonesa w pasie i stanowczym ruchem pokręciłam tyłkiem, ocierając się o jego

biodra. Jego oczy całkowicie zalśniły zielenią.

- Wygląda na to, że nie tylko ja jestem sfrustrowana, panie Twardy Jak Skała.

Przygaś nieco oczy. Jeszcze ludzie coś zauważą.

Bones zamknął oczy, po czym objął mnie ciasno w pasie i pochylił się tak bardzo,

że dotknął mojego ucha ustami.

- Uważaj, słonko. Może i nie jestem na ciebie zły, ale to nie znaczy, że wciąż cię

nie pragnę. Jeśli więc zrobisz to jeszcze raz, przelecę cię tu i teraz, i pieprzyć każdego,

kto będzie chciał patrzeć.

71

Nagła twardość, jaką poczułam na brzuchu powiedziała mi, że to nie jest pusta

groźba. To mnie przeraziło… i napaliło w taki sposób, o jakim nie chciałam nawet

myśleć.

Bones głęboko zaczerpnął powierza. Zadrżałam. Wiedziałam, że ponieważ

wampiry nie musiały oddychać, wciągał zapach mojego pożądania.

- Och, Kotek… - Jego głos pogłębił się. – Teraz po prostu stawiasz mi wyzwanie,

prawda?

Nie zdążyłam mu odpowiedzieć – lub zrobić czegoś jeszcze gorszego – kiedy

energia w pomieszczeniu zmieniła się. Bones również to poczuł, jednak dużo

wyraźniej niż ja. Zesztywniał i gwałtownie otworzył oczy, już nie zielone, lecz

głęboko brązowe.

- Przyszli.

72

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Grupa wampirów składała się z dwóch mężczyzn i kobiety. Poruszali się przez

tłum z zabójczą i zmysłową gracją, której żadna żyjąca osoba nie mogłaby skopiować.

Wielka szkoda jednak, że ludzie nie potrafili wyczuć grożącego im niebezpieczeństwa.

Nie, zamiast tego wyginali się i walczyli o uwagę pięknych drapieżców.

Wtedy wampiry zrobiły coś, przez co aż głośno jęknęłam. Rozdzieliły się. Cholera.

Miałam nadzieję, że razem pójdą do swojego ukrytego pokoju, a Bones i ja

zablokujemy im wyjście i spokojnie ich zabijemy. Ale oczywiście to było by zbyt

łatwe.

- Będę musiała zadzwonić po mój oddział – powiedziałam cicho do Bonesa. –

Zabezpieczą teren.

Prychnął pogardliwie.

- Jasne. Twoje żołnierzyki są dobrą godzinę stąd, a ja czuję rządzę krwi, jaka dosłownie

się z nich wylewa. Wkrótce będą się żywić. Poczekasz, a ktoś zginie.

Miał rację. Cała trójka wydawała się wybierać już sobie przystawki. Gdyby którekolwiek

z nich ruszyło w stronę bardzo zapaskudzonej, prywatnej strefy, a później

wszczęło alarm, pozostała dwójka by zwiała. Co więcej, nie mogłam teraz

wystąpić jako przynęta. Krew na mojej sukni rujnowała niewinny wygląd.

- Masz jakiś pomysł? - spytałam

Bones uśmiechnął się.

- Mam.

Zaskoczył mnie, chwytając najbliżej stojącą dziewczynę i przyciągając ją do

siebie. Objął dłońmi jej głowę i przyciągnął jej twarz do swojej. Miałam właśnie

zapytać, co do cholery sobie wyobrażał, kiedy zauważyłam, że jego oczy rozbłysły

zielenią, częściowo niewidoczną dzięki zasłonie jego rąk. Trwało to zaledwie

chwilę. Oczy Bonesa powróciły do swojego normalnego, brązowego koloru,

a dziewczyna wpatrywała się tępo przed siebie, z posłuszeństwem wypisanym na

twarzy.

- Idź do toalety – nakazał jej Bones – i zamień się sukienką z tą kobietą.

W podziwie potrząsnęłam głową, kiedy do głowy wpadła mi pewna myśl.

- Mogłeś zrobić to już wcześniej. Wtedy nie musielibyśmy razem tańczyć!

Bones uśmiechnął się tylko.

- Rzeczywiście, mogłem.

Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, po czym ruszyłam do damskiej toalety. Kilka

kobiet dziwnie na nas spojrzało, kiedy weszłyśmy razem do jednej kabiny, lecz

73

nie miałam teraz czasu, żeby przejmować się mrugnięciami i szturchnięciami

w bok.

Szybko zdjęłam z siebie sukienkę, a ona równie sprawnie zrzuciła swoją, dokładnie

jak jej kazano. Jej kiecka była na mnie lekko ciasna i o wiele bardziej sprośna

od mojej sukni druhny. Była również bez pleców, musiałam więc pozbyć się

stanika. Kiedy wyszłyśmy z kabiny, dostrzegłam w lustrze swoje odbicie. Moje

cycki niemal wylewały się z głęboko wyciętego dekoltu i każdy mógł dostrzec, że

nie miałam stanika.

Jak za dawnych czasow, pomyślałam ironicznie. Wyglądam jak dziwka, a Bones

mnie ubezpiecza, kiedy idę zapolować na krwiopijcow. Jedyne, co by dopełniło obrazka,

to brak majtek.

Uśmiechnęłam się. I ponownie weszłam do kabiny.

Kiedy podeszłam do wampira, który wydawał się najbliższy zabrania swojej

towarzyszki na krótki dla jej żywota wypad, nie zawracałam sobie głowy jakąś

gadką. Po prostu łokciem odtrąciłam smukłą blondynkę, z którą właśnie rozmawiał

i rzuciłam mu moją bieliznę na klatkę piersiową.

- Kiedy tylko cię zobaczyłam – zamruczałam – wiedziałam, że nie będą mi potrzebne.

To zwróciło jego uwagę. Spojrzał na moje majteczki, po czym przyłożył sobie do

twarzy i głęboko się zaciągnął. Fuj, pomyślałam, lecz uśmiech nawet na chwilę nie

zszedł z moich ust. Facet odepchnął na bok protestującą blondynę.

- Nieważne – powiedział do niej.

- Dziwka – syknęła do mnie dziewczyna, po czym odeszła.

Jezu. Właśnie uratowałam jej życie, a ona tak mi dziękowała?

Wzięłam go za ręce i celowo otarłam się o niego piersiami.

- Mam nadzieję, że nie należysz do rozmownych?

W odpowiedzi jedynie pociągnął mnie przez tłum ludzi. Nigdzie nie widziałam

Bonesa, lecz nie zmartwiło mnie to. Jeśli ja nie mogłam go dostrzec, to oni również.

Mogłam nie ufać moim uczuciom, jeśli chodziło o niego, lecz bez wahania

powierzałam mu własne życie.

Przeszliśmy korytarzem i byliśmy tuż przy jednym z ukrytych pokoi, kiedy mój

towarzysz zatrzymał się i pytająco pociągnął nosem.

- Co do… - zaczął.

Nie pozwoliłam mu dokończyć. Sięgnęłam dłonią pod sukienkę i z całej siły

wbiłam srebrne ostrze w jego serce, zanim zdołał powiedzieć coś jeszcze. To było

naprawdę proste. Stał zwrócony do mnie plecami, nawet przez chwilę nie podejrzewając

zagrożenia.

Zaciągnęłam go szybko do pokoju, mrucząc coś do siebie i starając się nie zostawić

śladów rozmazanej krwi.

Dzięki Bogu, że wampiry nie tryskały krwią w taki sposób, jak pokazują to na

filmach, lecz przy ich czułym powonieniu wystarczyło by nawet kilka kropel.

74

Będąc w pokoju sprawdziłam stan obu dziewczyn. Wciąż były nieprzytomne,

lecz Bones powiedział, że ich stan jest na tyle stabilny, ze możemy zająć się naszą

akcją. Zauważyłam, że były bardzo blade i zmarszczyłam brwi. Ostatnimi wampirami

trzeba będzie się szybko zająć. Te dziewczyny powinny leżeć w szpitalu,

a nie w pokoju pełnym zwłok.

Zszokowane westchnienie zwróciło moją uwagę. W drzwiach stała doskonale

nieruchoma wampirzyca, lecz jej ludzki towarzysz był daleki od jej spokoju. Ponownie

gwałtownie zaczerpnął powietrza, po czym zaczął krzyczeć.

- O żesz – westchnęłam.

Kobieta uderzyła chłopaka w głowę tak mocno, że stracił przytomność zanim

jeszcze upadł na podłogę. Wtedy odsłoniła mordercze kły i skoczyła na mnie tak

szybko, że jej obraz się rozmył.

Pozwoliłam jej się do mnie zbliżyć, po czym przetoczyłam się na bok i kopnęłam

ją nogami. Jej prędkość i mój manewr sprawiły, że wyleciała w powietrze i z hukiem

uderzyła o ścianę. Skoczyłam na nią zanim zdołała się pozbierać, wbijając jej

sztylet w serce i z satysfakcją przekręcając go dwa razy.

- Kotek, na zewnątrz!

Wypadłam przez drzwi i rzuciłam się w dół korytarza zaledwie chwilę po tym,

jak usłyszałam okrzyk Bonesa, lecz i tak ledwie zdążyłam dostrzec jak goni ostatniego,

uciekającego z klubu wampira. I to by było na tyle, jeśli chodzi o miłą

i cichą egzekucję całego tria.

Przedarłam się przez tłum z niemal taką samą szybkością, co on. Kiedy znalazłam

się już na parkingu, zatrzymałam się jedynie na tyle, by wyrwać komórkę

z ręki kogoś, kto miał na tyle pecha, że akurat rozmawiał przez telefon.

- Dzięki! – wykrzyknęłam. – Oddzwoni do ciebie! - dodałam do słuchawki i rozłączyłam

się. Wybrałam numer wciąż jednym okiem patrząc na Bonesa, jak osaczał

ostatniego wampira. Był jakieś czterdzieści pięć metrów ode mnie i coraz bardziej

się do niego zbliżał. Jasna cholera, zapomniałam, jaki był szybki.

- Tate – wydyszałam, kiedy tylko odebrał. – Nie mogę mówić, lecz potrzebujemy

grupy przy klubie GiGi, natychmiast. Mamy tu ciała wampirów i ludzi. Są też trzy

ofiary, które wciąż żyją i od diabła świadków.

- Co ty robisz w klubie GiGi? - warknął Tate. – Miałaś się tym zająć jutro, z nami!

Przeskoczyłam przez płot, rwąc przy tym moją pożyczoną sukienkę i odstawiłam

małego Speedy Gonzalesa pędząc zatłoczoną ulicą.

- Nie mogę teraz rozmawiać - powtórzyłam. – Gonię wampira. Zadzwonię później!

Wyrzuciłam telefon i wyciągnęłam kolejny sztylet.

Nigdzie nie widziałam już Bonesa. Zniknął z mojego pola widzenia, kiedy ja

próbowałam nie dać się potrącić przez pędzące ulicą pojazdy. Jednakże wciąż

biegłam w tym samym kierunku, przeklinając moje wysokie obcasy i rozważając

czy szybciej będzie zatrzymać się i w pizdu zdjąć je z nóg, czy dalej biec w par75

szywcach, dzięki którym mogłam skręcić sobie kark. Czyż nie piękne było by

epitafium na moim nagrobku?

Tu leży Cat. Zabita nie przez krwiopijcow, lecz przez buty od Ferragamo.

Byłam w połowie boiska szkolnego, kiedy w końcu zdecydowałam się zdjąć

buty. Szpilki i trawa nie równały się stabilności. W tym momencie jednak zobaczyłam

w oddali przebłysk zieleni.

Oczy wampira, błyszczące w ciemności. Pieprzyć obcasy, cała naprzód!

Zobaczyłam ich w chwili, gdy Bones wyszarpnął swój sztylet z piersi wampira.

Obaj znajdowali się na ziemi nowego placu budowy. W duchu westchnęłam

z ulgi. O tej porze ekipy już dawno tu nie było. To dobrze. Nie musieliśmy martwić

się świadkami.

Przeskoczyłam przez płot i podbiegłam do Bonesa. Serce niemal wyskoczyło mi

z piersi w przypływie adrenaliny i po długim biegu. Na koniec Bones kopnął zwłoki,

po czym odwrócił się do mnie.

- Musimy pogadać, Kotek.

- Teraz? – zapytałam z niedowierzaniem, wskazując na ciało u jego stóp.

- Koleś nigdzie się przecież nie wybiera, więc tak. Teraz.

Natychmiast zaczęłam się cofać. Przez ostatnią godzinę byłam tak bardzo zaabsorbowana

łapaniem wampirów, że całkowicie zapomniałam jak inaczej przedstawiały

się teraz sprawy między nami. Głupia byłam. Tak dobrze się czułam

w rutynie łapania bandziorów, że skończyłam na opuszczonym placu budowy,

gdzie nie miałam dokąd uciec. Gdybym była mądrzejsza, zostałabym w klubie

i pozwoliła Bonesowi samemu gonić tego gościa.

Bones zobaczył, jak się cofam i zmarszczył brwi.

- Nie waż się zrobić nawet jednego kroku.

- J-ja… muszę wracać do klubu, moja jednostka jest już w drodze… - zaczęłam się

wykręcać.

- Kochasz mnie jeszcze?

Jego bezpośrednie pytanie sprawiło, że się potknęłam. Odwróciłam wzrok

i przeklęłam się za kłamstwo, jakie zamierzałam powiedzieć.

- Nie.

Nie odzywał się tak długo, że odważyłam się na niego zerknąć. Bones wbijał we

mnie tak twardy wzrok, że zaczęłam się zastanawiać czy potrafi patrzeć na wylot

mojej głowy.

- Skoro mnie nie kochasz, to dlaczego nie zabiłaś Iana? Wbiłaś mu nóż prosto

w serce. Jedyne, co musiałaś zrobić, to przekręcić ostrze. Jakby nie było, twoją

pracą jest zabijanie wampirów, lecz jemu pozwoliłaś żyć. To tak, jakbyś wysłała

mi cholerną walentynkę.

- Z sentymentu. – Chwytałam się brzytwy. – Ze względu na dawne czasy.

Jego usta zadrżały.

76

- Cóż, słonko, jak mówi stare porzekadło, za każdy dobry uczynek jest kara. Powinnaś

była go zabić, ponieważ teraz Ian cię szuka. Zrobiłaś na nim wielkie wrażenie.

Podczas gdy ja nigdy nie zmusiłbym cię, żebyś robiła coś wbrew swojej

woli, Ian chce cię odnaleźć, by zrobić coś dokładnie odwrotnego.

- O czym ty mówisz?

Bones uśmiechnął się nieprzyjemnie.

- Jest zakochany, oczywiście. Ian kolekcjonuje rzadkie okazy, a ty jesteś najrzadszym,

jaki istnieje, mój ty śliczny mieszańcu. Jesteś w niebezpieczeństwie. Ian nie

wie, że cię odnalazłem, lecz sam niedługo też cię wytropi.

Pomyślałam nad tym przez chwilę, po czym wzruszyłam ramionami.

- To nie ma znaczenia. Raz już go pokonałam, pokonam i drugi.

- Nie w taki sposób, w jaki on to rozegra. – W jego głosie pojawiło się coś, przez

co rzuciłam mu ostre spojrzenie. – Znam swojego Pana. Ian nie przyjdzie do ciebie

pewnej nocy, żeby stoczyć uczciwą walkę. Najpierw dorwie wszystkich, których

kochasz, a dopiero później zawrze z tobą umowę. Na jego warunkach.

A wierz mi, nie spodobają ci się. Teraz, jedynym twoim atutem jestem ja. Ponieważ

przez twój sprytny opis naszego związku Ian wierzy, że mnie nienawidzisz

i to z wzajemnością. Nieźle, swoją drogą. Szczególnie podobała mi się ta część

z pieniędzmi. Wciąż chcesz dostać czek?

- Sama ci go dam, jeśli stąd odejdziesz.

Bones mnie zignorował.

- Co więcej, wciąż jest wyznaczona cena za twoją głowę. Powiedziałem ci w kiblu,

że sam dostałem kilka zleceń na ciebie, zanim dotarłem do ich źródeł. Jednak

wciąż nie wiem, kto wyznaczył ostatnią nagrodę. Ona lub on jest niezwykle dyskretny.

Tak więc wisi nad tobą jeszcze jedna groźba, i to gorsza od Iana. Czy ci się

to podoba, czy nie, potrzebujesz mojej pomocy.

- Wampiry i ghule cały czas na mnie polują – powiedziałam lekceważąco. –

A gdybym potrzebowała pomocy, to mam swoją jednostkę.

- Ludzi? – Pogarda aż kapała z jego głosu. – Jedyny sposób, w jaki zdołają cię

ochronić, to kiedy obezwładnią napastnika zbyt dużą ilością jedzenia!

- Jesteś arogantem.

Bones podszedł do mnie, aż dzieliło nas zaledwie dwa kroki.

- Jestem potężny. Bardziej niż zdajesz sobie sprawę. To prawda, a nie arogancja.

Wszyscy członkowie twojego oddziału razem wzięci nie zdołają obronić cię tak,

jak ja. I dobrze o tym wiesz. Teraz nie ma czasu na twój głupi upór robienia

wszystkiego samej, Kotek. Chcesz mojej pomocy, czy nie, otrzymasz ją.

- Do diabła, Bones, ile razy mam ci powtarzać, że najlepiej mi pomożesz, gdy

odejdziesz? Doceniam ostrzeżenie mnie przed Ianem, lecz jeśli zostaniesz przy

mnie, to ty znajdziesz się w niebezpieczeństwie. Nie martw się o mnie, dam sobie

radę.

Bezczelnie uniósł brew.

77

- I nawzajem, zwierzaczku. Ani trochę nie boję się twojego szefa, ani bandy wesołych

chłopaczków. Chcesz się mnie pozbyć? To musisz mnie zabić.

O żesz. Tego nie mogłam zrobić. Do diabła, nie wiedziałam czy potrafię go zabić

nawet wtedy, gdy myślałam, ze wymordował niewinną rodzinę!

- W takim razie to ja odejdę – powiedziałam, z frustracji stając się nieodpowiedzialna.

Już raz uciekłam i zrobię to ponownie!

Bones natychmiast chwycił mnie w ramiona i odchylił głowę do tyłu. Zrobił to

tak szybko, że nie dostrzegłam nawet, by się poruszał. A może to przeze mnie, a

nie przez jego prędkość. Byłam tak zaabsorbowana powstrzymywaniem pewnych

emocji, że niemal zapomniałam o również fizycznej ochronie. A tak po

prawdzie, nigdy nie spodziewałam się, ze mnie ugryzie.

Taa, w przypadku Bonesa zawsze całkowicie się odsłaniałam.

Wbił kły głęboko w moją skórę. Jak pamiętnego razu, kiedy pozwoliłam, by

mnie ugryzł, to, co logika podpowiadała, że będzie bolało, zamiast tego było

bardzo przyjemne. Bardzo, bardzo przyjemne. Uczucie to narastało z każdym

pociągnięciem jego ust. Zalało mnie dziwne uczucie gorąca, pomimo mojej krwi

wypływającej wprost w usta Bonesa. Powinnam odczuwać zimno, nie gorąco.

Przestań, chciałam powiedzieć, lecz nie mogłam wydobyć z siebie słów. Zamiast

tego jęknęłam chrapliwie. Bones objął mnie jeszcze ciaśniej, odchylając jeszcze

bardziej do tyłu i oblizując moją szyję, zanim ponownie zatopił w niej zęby.

Drżałam z rozkoszy nawet, gdy w głowie odezwało mi się ostrzeżenie. Zamierza

mnie zabić? Zmienić w wampira? Żadna z tych możliwości mi nie odpowiadała.

Przed oczami pojawiły mi się plamki, zakładając, że wciąż miałam je otwarte. Do

tego w uszach rozbrzmiewał mi huk, który był albo biciem mojego serca, albo

hałasem, który słyszy się tuż przed utratą przytomności.

Zaczęłam uderzać pięściami w jego plecy. Tylko tyle byłam w stanie zrobić, by

dać mu znać, żeby już przestał, ponieważ z moich ust wciąż wydobywały się ciche,

ekstatyczne jęki. Właśnie wtedy uprzytomniłam sobie, że mogę go powstrzymać,

jeśli będę tego chciała. Srebrny nóż miałam wciąż w dłoni. Czułam

w palcach jego chłodny ciężar.

Bones musiał również to poczuć. Na moment cofnął się, z kroplami mojej krwi

jak rubiny plamiącej jego kły, po czym z rozmysłem ponownie się pochylił. Głębokie

ssanie, jakie później poczułam, sprawiło, że zmiękły mi kolana. Przez moje

ciało przebiegł dreszcz tak gwałtowny, że przez głowę przebiegła mi tylko jedna

myśl: jeśli umrę, to przynajmniej szczęśliwa.

Nie musiałam jednak umierać. Wszystko, co musiałam zrobić, to skierować

odpowiednio ostrze i wbić je jednym, mocnym ruchem.

Bones nie trzymał moich rąk. Swobodnie obejmowałam nimi jego plecy, podczas

gdy on jedną dłoń wplecioną miał w moje włosy, a drugą podtrzymywał mi

plecy. Szarość, która pojawiła się przed moimi oczami, pogłębiła się, a hałas

78

w uszach stał się ogłuszający. Albo on, albo ja. To był jedyny wybór jaki miałam,

gdyż nie wyglądało na to, że zamierza kiedykolwiek przestać.

Zacisnęłam palce na sztylecie, gotowa zatopić je w jego ciele… i rozluźniłam się.

Ostrze wyślizgnęło mi się z dłoni, którymi zamiast tego przyciągnęłam do siebie

Bonesa. Nie potrafię, pomyślałam jeszcze. Poza tym, są gorsze sposoby na to, by

umrzeć.

79

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Powoli wracała mi świadomość. Najpierw – co najważniejsze – zauważyłam, że

moje serce wciąż bije. No dobra, jestem żywa i nie jestem wampirem. To zawsze

jakiś plus. Potem odkryłam, że mam pod głową poduszkę, a następnie, że leżę na

łóżku, zawinięta po szyję w koc. Dzięki zaciągniętym zasłonom, w pokoju było

ciemno. Od tyłu zaś obejmowały mnie czyjeś ramiona, niemal tak samo blade jak

moje.

To mnie do końca obudziło.

- Gdzie jesteśmy?

Nie musiałam pytać z kim tu byłam, chociaż umysł miałam jeszcze nieco otępiały.

- W domu, który wynajmuję. W Richmond.

- Jak długo byłam nieprzytomna? – Nie miałam pojęcia dlaczego, lecz głupie

szczegóły wydawały mi się bardzo ważne.

- Plus-minus cztery godziny. Wystarczająco długo, żebyś zabrała wszystkie koce.

Słuchałem jak chrapiesz i patrzyłem, jak coraz bardziej owijasz się w kokon,

i zdałem sobie sprawę, że tego brakowało mi najbardziej. Trzymania cię, kiedy

śpisz.

Usiadłam, a moja dłoń natychmiast powędrowała do szyi. Jak podejrzewałam,

była gładka. Nie było żadnych ranek, które wskazywały by, co się stało. Bones

zamknął je zaledwie kroplą swojej krwi, wymazując wszelkie ślady wczorajszego

zdarzenia.

- Ugryzłeś mnie – powiedziałam oskarżycielsko, lecz z o wiele mniejszym gniewem

niż zamierzałam. Albo było to przez halucynogen w jego kłach, albo przez

utratę krwi, która sprawiała, że czułam… mniejszy stres.

A powinnam być zestresowana. Mimo, że wciąż oboje byliśmy ubrani, byłam

w łóżku z Bonesem, a nie był to najlepszy pomysł, jeśli chciałam zachować jakikolwiek

emocjonalny dystans.

- Tak – powiedział tylko. Nie zadał sobie nawet trudu, by usiąść, lecz swobodnie

wyciągnął się na poduszkach.

- Dlaczego?

- Z wielu powodów. Chcesz, żebym wszystkie je wymienił?

- Tak. – W moim głosie pojawiła się nutka paniki. Jak dla mnie, wyglądał na zbyt

mało przejętego.

- Po pierwsze, by coś udowodnić – powiedział, podnosząc się w końcu. Mogłaś

mnie zabić. Tak po prawdzie, to powinnaś była mnie zabić. Wampir wysysał

80

z ciebie krew, a ty miałaś w dłoni srebrny nóż. Tylko głupiec nie wbiłby tego

ostrza… albo ktoś, komu zależy bardziej niż się do tego przyznaje.

- Ty draniu! Ugryzłeś mnie, żeby mnie przetestować? – wykrzyknęłam. Wściekła

wyskoczyłam z łóżka i natychmiast zachwiałam się, ogarnięta nagłą falą zawrotów

głowy. Wyglądało na to, że Bones najadł się do syta. – Założę się, że cholernie

byś żałował, gdybym rzeczywiście je wbiła. Jak mogłeś być taki głupi? Mogłeś

zginąć!

- Ty też – odparł natychmiast. – Szczerze, po latach zastanawiania się, co do mnie

czujesz, warto było ryzykować życie, by się tego dowiedzieć. Przyznaj to, Kotek.

Nie przestałaś mnie kochać tak samo, jak ja nie przestałem kochać ciebie, i żadne

twoje zaprzeczenia, kłamstwa ani ten kretyn, z którym się umawiasz, tego nie

zmienią.

Musiałam odwrócić wzrok. Słysząc, że wciąż mnie kocha, poczułam w sercu falę

gorąca. Ledwie nawet zwróciłam uwagę na to, że obraził Noah.

- To nie ma znaczenia – powiedziałam w końcu. – To i tak się nie uda, Bones. Nic

nie zmieni tego, czym jesteś, a ja z pewnością nie zmienię siebie.

- Powiedz mi, Kotek. Kiedy chodzi o ciebie i o mnie, o nikogo innego, czy przeszkadza

ci, że nie jestem człowiekiem? Wiem, co myślą inni – twoja matka, pracownicy,

twoi przyjaciele… ale czy ciebie obchodzi, że jestem wampirem?

Właściwie, to nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Zawsze trzeba było rozważyć

inne sprawy. Pozbawiona jednak tego, odpowiedziałam natychmiast.

- Nie, nie dbam o to.

Na sekundę zamknął oczy. Kiedy je otworzył, były pełne zdecydowania.

- Wiem, że mnie opuściłaś, bo uważałaś, że musisz mnie chronić. Że nie poradziłbym

sobie z dzielącymi nas przeszkodami. Próbowałaś więc ruszyć dalej ze swoim

życiem, bo wiedziałaś, że nam się nie uda. Ale widzisz, ja nie mogłem iść dalej

z moim, bo wiedziałem, że nam naprawdę się uda. Kotek, zacząłem cię szukać od

dnia, w którym mnie opuściłaś, i mam dość życia bez ciebie. Ty załatwiłaś już

sprawy na swój sposób, teraz pozwól na to mi.

- O czym ty mówisz?

- Mówię o tym, żebyś mi zaufała, co powinnaś zrobić już cztery lata temu. Jestem

wystarczająco silny, żeby poradzić sobie z wszelkimi problemami, jakie stworzą

twoja matka, praca, albo cokolwiek innego. Wciąż ci na mnie zależy, a ja również

nigdy nie przestałem cię kochać. Możemy pokonać wszelkie przeszkody, gdybyś

tylko dała nam szansę.

Och, gdybym. Boże, gdyby to było takie proste!

- Nawet jeśli wyłączysz z tego moją pracę i matkę, to wciąż nam nie wyjdzie,

Bones. Jesteś wampirem. Miałam na myśli każde słowo, kiedy mówiłam, że mnie

to nie obchodzi, ale dla ciebie to będzie miało znaczenie! Co zrobisz, kiedy się

zestarzeję, podasz mi środek na artretyzm? Będziesz chciał mnie przemienić.

Będziesz miał do mnie pretensję, kiedy się nie zgodzę, a to nas zniszczy.

81

Wpatrywał się we mnie bez jednego mrugnięcia okiem.

- Dla jasności: nigdy nie zmuszę cię, żebyś została wampirem. Nie będę cię naciskał,

zmuszał, podpuszczał, albo obwiniał. Czy to dla ciebie wystarczająco jasne?

- Więc nie przeszkadza ci, że się pomarszczę, osiwieję, zniedołężnieję, a potem

umrę? – zapytałam ostro. – Czy właśnie to mówisz?

Przez jego twarz przemknęło coś jakby żal.

- Usiądź, Kotek.

- Nie. – Po kręgosłupie przeszedł mi dreszcz. Cokolwiek to było, że nagle zaczął

być taki współczujący, musiało być złe. Dziękuję, postoję. – Powiedz mi. Czego

nie wiem? Umieram czy co?

To by wyjaśniało, dlaczego nie przejmował się moim starzeniem się.

Bones wstał i stanął przede mną.

- Nigdy nie zastanawiałaś się, ile będziesz żyła? Tak naprawdę, myślałaś o tym?

- Nie – roześmiałam się gorzko. – Myślałam, że przy mojej pracy raczej szybko

zginę.

- Pomijając to - ciągnął. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe. – Jesteś w połowie

wampirem. Nigdy nie byłaś chora, twoje ciało goi się w nienaturalnym tempie

i nie możesz złapać żadnej choroby zakaźnej, jaka dotknęła ludzką populację.

Nawet narkotyki i trucizny muszą być w naprawdę dużym stężeniu, żeby miały na

ciebie wpływ, więc dlaczego myślisz, że osiągniesz zaledwie przeciętną długość

życia?

Otworzyłam usta, by zacząć się z nim spierać, lecz po chwili je zamknęłam.

W pewien sposób przypominało mi to noc, kiedy moja matka powiedziała czym

jestem, ponieważ moją pierwszą reakcją było zaprzeczenie.

- Nabierasz mnie. Mam tętno, oddycham, dostaję okres, golę nogi… Ja żyję. Miałam

dzieciństwo!

- Mówiłaś mi, że twoje zdolności ujawniły się głównie w wieku dojrzewania.

Prawdopodobnie w wyniku burzy hormonalnej. To, co może wywołać wady wrodzone,

u ciebie zwiększyło cechy nosferatu, które od tej pory się wzmacniały.

Twój puls i oddychanie sprawiają jedynie, że jeszcze łatwiej cię zabić, lecz nie

jesteś człowiekiem. Nigdy nie byłaś. Po prostu naśladujesz ich lepiej niż inne

wampiry.

- Kłamca! – krzyknęłam.

Nawet nie drgnął.

- Twoja skóra nie postarzała się od dnia, w którym ode mnie odeszłaś. Nie dostałaś

nawet jednej zmarszczki. Prawda, masz dopiero dwadzieścia siedem lat

i oznaki starzenia pojawiły by się u ciebie nie prędzej niż za kilka lat, lecz wciąż...

Powinna być różnica w jej fakturze, gładkości… - Przeciągnął palcem po moim

policzku, by podkreślić swoje słowa. – Ale takiej nie ma. No i ta krew.

Zawirowało mi w głowie.

- Jaka krew?

82

- Moja. Nie miałem szansy, by ci o tym powiedzieć, bo dwa dni później odeszłaś.

Prawdopodobnie nie miało to dużego znaczenia, lecz cóż. W noc, kiedy uratowaliśmy

twoją mamę, wypiłaś moją krew. Nie tylko kilka kropel, by się uleczyć, lecz

dobry litr. Samo to dodało by z pięćdziesiąt lat do życia normalnej osoby. Dla

ciebie zaś, kto wie? Może nawet dwa razy tyle.

Wyrwałam dłoń z jego ręki, lecz złapał ją, zanim zdążyłam go uderzyć.

- Ty draniu! Nie powiedziałeś mi tego. Okłamałeś mnie!

- Zmieniło by to twoją decyzję? Myślałaś, że oboje tamtej nocy zginiemy, jak

sobie przypominasz, a i tak zrobiłabyś wszystko, by uratować swoją mamę. A tak

szczerze, i bez tego mogłabyś żyć nawet tak długo jak ja. Możesz nie wierzyć mi

na słowo. Idź do swojego szefa. Popatrz mu w oczy i zapytaj, co wie. Po wszystkich

tych badaniach, które robiono ci przez te wszystkie lata, z pewnością dużo.

Właśnie dlatego nie muszę naciskać na ciebie, żebyś została wampirem. Z twoim

mieszanym pochodzeniem i okazjonalnym piciem mojej krwi, będziesz żyła tak

długo, jak będziesz chciała. Taka, jaka jesteś.

To nie mogło się dziać. Miałam wrażenie, jakby ściany zaczęły się walić wokół

mnie. Wszystko, co chciałam zrobić, to uciec od prawdy i być sama. Chciałam być

z daleka nawet od Bonesa. Szczególnie od Bonesa.

Odrętwiała odwróciłam się i ruszyłam do drzwi, lecz stanął mi na drodze.

- A ty dokąd idziesz?

Odepchnęłam go.

- Gdziekolwiek, byle dalej stąd. Nie mogę teraz na ciebie patrzeć.

Nie przejął się tym.

- Nie jesteś w stanie kierować.

Roześmiałam się gorzko.

- W takim razie dlaczego po prostu nie otworzysz dla mnie żyły? Co znaczy kolejne

pięćdziesiąt lat?

Bones wyciągnął do mnie dłoń, lecz odtrąciłam ją.

- Nie dotykaj mnie.

Wiedziałam, że część tego, co czuję, to irracjonalny gniew. Przysłowiowe zabijanie

posłańca i tym podobne. Lecz nic nie mogłam na to poradzić.

Bones opuścił dłonie.

- W porządku. Dokąd chcesz pojechać? Zawiozę cię.

- Zabierz mnie do domu.

Otworzył przede mną drzwi.

- Panie przodem.

Bones wysadził mnie pod domem, z komentarzem, że zobaczymy się jutro. Nie

odpowiedziałam. Czułam zbyt wiele różnych emocji, a i tak miałam już o czym

myśleć.

Kiedy już weszłam do środka, zadzwoniłam do Dona, żeby mu powiedzieć, że

nic mi nie jest. Jak się spodziewałam, na mojej automatycznej sekretarce było

83

mnóstwo wiadomości od niego i Tate’a. rozumiałam ich zmartwienie – dzwoniłam

do nich kilka godzin temu, by powiedzieć, że ścigam wampira. Po tym słuch

po mnie zaginął.

Zmyśliłam historyjkę o dziesięciogodzinnym pościgu, który skończył się na

budowie, która - o dziwo - była niedaleko klubu GiGi. Miałam nadzieję, że Bones

zostawił tam ciało wampira, bo jeśli nie, musiałabym wymyślić jakieś kolejne

kłamstwo. Potem powiedziałam Donowi, że po pościgu jestem tak wykończona,

że przyjdę do pracy dopiero pojutrze. Nie kwestionował mojej wersji przebiegu

wydarzeń. Dlaczego by miał? Nigdy przedtem go nie okłamałam.

Dobre było to, że według słów Dona dwie ofiary są w szpitalu i są szanse na ich

pełne wyzdrowienie. Nie wiedział jednak, że inny wampir ocalił je przed śmiercią.

A ja daleka byłam od wyjaśniania mu tego.

Po rozmowie z nim wzięłam długi prysznic, zmywając z siebie resztki krwi. Gdybym

tylko tak samo łatwo mogła zmyć z mojej przeszłości wszystkie błędy.

W głowie rozbrzmiał mi głos Bonesa. Szukałem cię od dnia, w ktorym odeszłaś…

Będziesz żyła tak długo, jak będziesz chciała. Taka, jaka jesteśTy załatwiłaś już

sprawy na swoj sposob, teraz pozwol na to mi…

Wczoraj, wszystko miało dla mnie sens. Wiedziałam, co mam robić i nie podważałam

swoich decyzji – chociaż niektóre niewyobrażalnie bolały – i wiedziałam,

w jakim kierunku idzie moje życie. Dzisiaj wszystko to się zmieniło. Miałam

o wiele więcej pytań niż przekonań, nie wiedziałam, co do cholery mam robić,

i dowiedziałam się, że mam o wiele więcej czasu, by spieprzyć sobie życie niż

myślałam.

Żałowałam, że nie mogłam porozmawiać z Denise. Miała wyjątkowy talent do

znajdowaniu sensu w chaosie. Lecz wczoraj był jej ślub. Taa, powiedzieć, że była

nieosiągalna, to niedopowiedzenie.

Do matki zadzwoniłabym, gdybym potrzebowała motywacji, by skoczyć z mostu.

Przepełniały ją ślepe uprzedzenia, nie mądrość, a telefon do niej poważnie

mógł by mnie zachęcić, by to wszystko skończyć.

Chociaż musiałam przyznać, że byłam zszokowana, kiedy pierwsze słowa Dona

do mnie były „To gdzie ten wampir z wesela?”. Moja matka nie wypaplała jeszcze

nic o Bonesie… jeszcze. Jak na nią, była to oznaka niesamowitej wstrzemięźliwości.

W mojej jednostce nie było nikogo, z kim mogłabym pogadać o moich rozterkach.

Nawet tym, których uważałam za przyjaciół - Tate, Juan i Cooper – nie mogłam

w tym ufać.

Noah, cóż… no dobra, musiałam z nim porozmawiać. Jednak nie o moich najgłębszych

sekretach, lecz o tym, co było między nami. Pozwoliłam, by rzeczy

trwały zbyt długo, a to było nie fair. Już i tak byłam tchórzem, a gra na czas robiła

go ze mnie jeszcze większego.

84

Przez kolejną godzinę krążyłam po domu. Byłam zmęczona, lecz wiedziałam, że

i tak nie usnę. Mój kot znudził się już ściganiem za moimi kostkami, gdy chodziłam

w kółko po pokoju i poszedł na piętro. Nie przestawałam wędrówki po

wszystkich pomieszczeniach, a słowa Bonesa mnie prześladowały. Szukałem cię

od dnia, w ktorym odeszłaś… Będziesz żyła tak długo, jak będziesz chciała. Taka,

jaka jesteśTy załatwiłaś już sprawy na swoj sposob, teraz pozwol na to mi…

- Kogo chcę oszukać? – sfrustrowana spytałam w końcu na głos. Mniej się przejmowałam

planami Iana wobec mnie, zleceniem na moje życie, lub czymkolwiek

innym, niż pytaniem: czy Bones i ja mieliśmy razem jakąś szansę? W momencie,

gdy dowiedziałam się o mojej długowieczności, absolutnie wszystkie przeszkody

piętrzące się przed naszym związkiem zniknęły. Owszem, pracowałam dla rządowego

odpowiednika Pogromców Duchów, a moja matka prędzej wbiłaby sobie

igły w oczy niż wolała, bym umawiała się z wampirem, lecz… co, jeśli Bones miał

rację? Co, jeśli nasz związek miał szansę na przetrwanie? Boże, po tych wszystkich

latach ledwie mogłam uwierzyć, że mogłam ponownie o nim myśleć.

Teraz najważniejsze pytanie było: Czy będę w stanie zaryzykować i się tego dowiedzieć?

85

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Kiedy później tego dnia weszłam do jego biura, Don spojrzał na mnie z umiarkowanym

zainteresowaniem. To jednak zmieniło się w podejrzliwość, kiedy zamknęłam

za sobą drzwi i przekręciłam klucz. Zazwyczaj musiał przypominać mi,

bym w ogóle je za sobą zamykała.

- O co chodzi, Cat? Powiedziałaś, że to pilne.

Tak, powiedziałam. Pomyślałam o Bonesie mówiącym, że Don wiedział o mojej

długowieczności i momentalnie porządnie się wściekłam. Czas zrobić zadymę.

- Widzisz, Don, mam pytanie i mam nadzieję, że będziesz ze mną szczery.

Uniósł brew.

- Myślę, że zawsze mogłaś liczyć na moją szczerość.

- Mogłam? – spytałam ostrzejszym głosem. – W porządku, w takim razie powiedz

mi… Jak długo mnie dymasz?

Słysząc to przestał unosić brwi.

- Nie wiem, o czym mówisz…

- Bo gdybym ja miała wydymać ciebie – przerwałam mu – wzięłabym butelkę

ginu, puściłabym Franka Sinatrę… i przygotowałabym wózek inwalidzki, ponieważ

z pewnością dostałbyś ataku serca. Ale ty, Don, ty dymasz mnie już od lat i to

bez kropli wina, bez muzyki, kwiatów, słodyczy, czy czegokolwiek innego!

- Cat… - zaczął ostrożnie. – Jeśli chcesz coś powiedzieć, to przejdź do rzeczy. Ta

analogia staje się mocno przesadzona.

- Ile mam lat?

- Dopiero miałaś urodziny, doskonale wiesz ile. Dwadzieścia siedem…

Jego biurko z hukiem uderzyło o ścianę, roztrzaskując się w tysiące mahoniowych

drzazg. Papiery rozpierzchły się w nieładzie, a komputer runął na podłogę.

Wszystko stało się, zanim nawet zdążył mrugnąć.

- Ile mam lat?

Don rozejrzał się po swoim zdemolowanym biurze, po czym wyprostował się

i spojrzał na mnie przez teraz wolną przestrzeń.

- Dziewiętnaście lub dwadzieścia, sądząc po gęstości kości i badaniach. Twoje

zęby również to potwierdzają.

Najwyraźniej pod koniec okresu dojrzewania mój organizm zdecydował, że ma

dość starzenia się. Roześmiałam się gorzko.

- Wygląda na to, że nie będę potrzebowała kuracji przeciwzmarszczkowych, co?

Ty okrutny sukinsynu, zamierzałeś mi kiedykolwiek powiedzieć? Czy raczej chciałeś

zaczekać, aż pożyję wystarczająco długo, by samej coś zauważyć?

86

Przestał udawać, a gdybym nie znała go tak dobrze, powiedziałabym, że poczuł

ulgę.

- Miałem zamiar w końcu ci powiedzieć. Kiedy nadszedł by odpowiedni czas.

- Taa. Wiedziałeś też, że masz go mnóstwo? Kto jeszcze wie? – Krążyłam po pokoju,

nie spuszczając wzroku z Dona, który spokojnie siedział w samym środku

chaosu, jakim było teraz jego biuro.

- Tate i główny lekarz, doktor Lang. Prawdopodobnie jego asystent, Brad Parker.

- Powiedziałeś Tate’owi o dodatkowych kilkudziesięciu latach, jakie zyskał? Czy

też czekałeś na „odpowiedni czas”?

Wyraz twarzy Dona zmienił się ze spokojnego na zmieszany. Kiedy zawahał się,

wkurzyłam się.

- Nawet nie waż się twierdzić, że nie wiesz o czym mówię! Tamtej nocy w Ohio

zbadałeś nas wszystkich i – jak zawsze – każdego następnego tygodnia. Nie powiedziałeś

im?

- Nie byłem pewien – odparł.

- W takim razie pozwól, że cię zapewnię! Każdy z nich napił się dobre pół litra

starej, wampirzej krwi. To da im ile? Przynajmniej ze dwadzieścia lat, prawda?

Wiesz, zawsze myślałam, że zabraniasz nam picia czystej krwi, bo bałeś się, że za

bardzo polubimy jej smak, szczególnie ja. Jednak ty przejmowałeś się czymś

innym, prawda? Wiedziałeś już, czego może dokonać! Jak się dowiedziałeś?

Jego głos był zimny.

- Ktoś, kogo znałem wiele lat temu, tak jak ja zaczął grać w dobrej drużynie, lecz

w końcu przeszedł na stronę wroga. Całymi latami się nie starzał. Właśnie wtedy

dowiedziałem się, co może wampirza krew, i dlatego Bramsy są tak dokładnie

filtrowane. Nie mają w sobie nawet krzty niebezpiecznej trucizny.

- Ta trucizna, o której mówisz, stanowi połowę mojego DNA - rzuciłam. – Czy

właśnie dlatego dajesz mi to gówno zawsze, kiedy ruszamy na akcje? Bo trzeba

będzie się martwić o jednego węża mniej?

- Na początku – powiedział ostro, również wstając. Rozłożył ramiona. – Spójrz na

siebie. Jesteś jak bomba zegarowa w ludzkiej skórze. Cała ta moc, wszystkie te

nieludzkie zdolności… Kiedyś wierzyłem, że znudzą ci się twoje ograniczenia i po

prostu się ich pozbędziesz. Całkowicie zmienisz stronę. Właśnie dlatego powiedziałem

Tate’owi, kiedy wstąpiłaś do nas, żeby był przygotowany, by cię zabić.

Jednak ty nigdy nie zawiodłaś i nigdy nie poddałaś się pragnieniu, by sięgnąć po

władzę. Szczerze mówiąc… to było inspirujące.

Don uśmiechnął się nieznacznie.

- Pięć lat temu pozbawiony byłem złudzeń, jeśli chodzi o charakter człowieka,

który wystawiony jest na nadnaturalny wpływ. Kiedy cię odkryłem, myślałem, że

jeszcze szybciej poddasz się dziedzictwu twojej krwi. Tak, najpierw wysyłałem cię

na najbardziej ryzykowne akcje, żeby zmaksymalizować twoją przydatność, zanim

przejdziesz na drugą stronę i trzeba będzie się ciebie pozbyć. Jednak to się

87

nie stało. Ty, która w swoim kodzie genetycznym nosisz to samo zepsucie, które

zawładnęło już tyloma przed tobą, udowodniłaś, że jesteś najlepsza z nas wszystkich.

Słowem – i wcale tu nie dramatyzuję – przywróciłaś mi nadzieję.

Nie odrywałam od niego wzroku. W odpowiedzi, nawet na moment nie spuścił

oczu. W końcu wzruszyłam ramionami.

- Wierzę w to, co robię bez względu na to czy ty wierzysz we mnie, czy nie. Biorę

tydzień wolnego, by to przemyśleć i zastanowić się, co dalej. Kiedy wrócę, odbędziemy

jeszcze jedną rozmowę, jednak tym razem przy Tate’cie, Juanie i Cooperze.

Powiesz im o konsekwencjach wypicia tej krwi. I mylisz się co do czegoś,

Don. Wampirza krew nie jest zatruta – wszystko zależy od tego czy osoba, która

ją wypije, jest pełna zepsucia. Hej, nie musisz wierzyć mi na słowo, ale spójrz na

chłopaków. Oni czuli tę samą moc, czuli, co mogli dzięki niej zrobić… a jednak nie

stali się źli. Ta krew cię nie zmienia, ona tylko wzmacnia twoje cechy, lepsze czy

gorsze. Pamiętaj o tym, choć mam wrażenie, że będę musiała jeszcze ci o tym

przypomnieć.

- Cat.

Don zatrzymał mnie, kiedy kopnęłam resztki biurka, by otworzyć drzwi.

- Ale zamierzasz wrocić, tak?

Stanęłam, z ręką na klamce.

- Och, wrócę. Czy ci się to podoba, czy nie.

Nie zaskoczyło mnie uczucie nagłej zmiany energii w domu. Byłam w kuchni,

podgrzewając w kuchence mrożony obiad, kiedy nagle poczułam, że nie jestem

sama.

- Uprzejmie jest pukać – powiedziałam, nawet się nie obracając. – Moje frontowe

drzwi są pod tym względem jak najbardziej w porządku.

Uczucie napływającej mocy wzmogło się, kiedy Bones wszedł do kuchni.

- Owszem, ale tak jest bardziej dramatycznie. Zgodzisz się?

Kuchenka zapikała. Wyjęłam z niej mój obiad, chwyciłam widelec i usiadłam

przy stole. Bones zajął miejsce naprzeciw mnie, obserwując mnie z umiarkowaną

ostrożnością.

- Nie zamierzam proponować ci czegokolwiek – powiedziałam lekceważąco. –

Moja szyja i ja doskonale wiemy, że już jadłeś.

Nieznacznie wykrzywił wargi.

- Już ci mówiłem, że nie chodzi o pożywienie.

- Nie, chodziło ci o udowodnienie swojej racji – Włożyłam do ust kęs i powoli go

żułam. – Następnym razem użyj może czegoś innego niż moja tętnica, jako swojego

Wyjścia A?

- To nie tętnica. Zbyt szybko straciłabyś przytomność, a chciałem, żebyś zdecydowała

czy chcesz mnie zabić, czy nie - odparł Bones, nie spuszczając ze mnie

wzroku. – Ugryzłem cię obok. Dlatego trwało to dłużej… i dlatego bardziej się

88

delektowałem twoją krwią, zamiast po prostu przełykać jej gwałtowny wypływ

z tętnicy.

Zawahałam się. Oczy Bonesa migotały zielenią na to wspomnienie, jak płynna

mięta w czekoladzie, a jeśli miałam być szczera, to musiałam przyznać, że sama

również poczułam wypełniającą mnie falę przyjemności. Jego ugryzienie można

by uznać jako grę wstępną, było tak dobre.

Jednak musieliśmy załatwić kilka ważniejszych spraw, mimo że moje libido

wcale nie podzielało mojego zdania.

- Więc – powiedziałam, biorąc kolejny kęs. – Jesteś więc napalony na to, by zostać

tu, aż minie niebezpieczeństwo w postaci Iana i zlikwidowałeś każdego, kto

oferował nagrodę za moje zwłoki, tak?

Bones skinął głową.

- Zgadza się.

- I prawdopodobnie śledziłeś mnie, kiedy pojechałam dzisiaj do pracy, tylko czekając,

aż zwieję?

Wzruszył ramionami.

- Powiedzmy, że żaden samolot by dzisiaj nie wystartował.

Moje spojrzenie stwardniało.

- W takim razie zakładam, że potem pojechałeś za mną do Noah i podsłuchiwałeś?

Bones pochylił się do mnie, a na jego twarzy malował się zimny wyraz.

- Normalnie nigdy bym nie skrzywdził kogoś niewinnego, lecz przyznaję się do

pewnego braku racjonalnego myślenia, jeśli chodzi o ciebie. Uratowałaś mu życie

przez to, że z nim dziś zerwałaś, bo gdybym usłyszał w tym domu cokolwiek innego,

złamałbym go w pół.

- Zapewne byś spróbował - mruknęłam. - Noah nie wierzy w wampiry, ghule czy

cokolwiek bardziej nadnaturalnego niż Święty Mikołaj. Lepiej, żebyś go nie

skrzywdził.

- Kotek, gdybym zamierzał go zabić, zrobiłbym to, zanim jeszcze byś się dowiedziała,

że jestem w mieście. Lecz nie mogłaś oczekiwać, że trzymałbym kciuki,

kiedy byś go bzykała. Pamiętasz swoją reakcję, kiedy wczoraj całowałem Felicity?

O tak, chciałam wtedy wyrwać jej wszystkie kończyny po kolei. Wampirzy terytorializm.

Nie liczyło się tu, kto był niewinny, a kto nie.

- W porządku - powiedziałam. – Wciąż coś do siebie czujemy. Ty sądzisz, że nam

się uda, pomimo mojej pracy oraz matki, która nienawidzi wampirów. Ponieważ

nie zgadzasz się na to, by odejść, z powodu Iana i kontraktu na moje życie…

Na jego ustach zaczął pojawiać się uśmiech.

- Wywieszasz białą flagę?

- Nie tak szybko. Mówię tylko, że możemy zacząć powoli. Zobaczymy, czy ten

związek nie wybuchnie nam prosto w twarz. Nie mowię, że wyznam ci wieczną

miłość i padnę na plecy z rozłożonymi nogami.

89

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Są jeszcze inne pozycje.

Te słowa – i spojrzenie jego oczu – odczułam jako pieszczotę na mojej skórze.

Głęboko zaczerpnęłam powietrza. Właśnie dlatego zdecydowałam się na celibat.

Mowy nie było, żebym utrzymała na wodzy swoje emocje, gdybym wmieszała

w to wszystko seks. W mniej niż pięć sekund wykrzyczałabym mu w twarz moją

wieczną miłość.

- Bez dyskusji.

- Zgoda.

Zamrugałam zdziwiona, a część mnie wciąż nie wierzyła w to, co się właśnie

stało. Czy to rzeczywistość? Czy kolejny zwariowany sen, jakich miałam już wiele

o Bonesie?

- W porządku.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Albo zrobić. Miałam uścisnąć mu dłoń? Przypieczętować

słowa pocałunkiem? Wykrzyknąć „Celibat jest do kitu!” i zedrzeć z siebie

ubranie? Powinna istnieć jakaś wampirza instrukcja chodzenia na randki – ja

nie miałam o niczym pojęcia.

Bones przechylił głowę na bok, po czym westchnął z rezygnacją.

- Kotek… Twoje postanowienie trzeba będzie poddać próbie prędzej niż myślałaś.

Co?

- O czym ty mówisz?

Wstał.

- Twoja mama tu jest.

90

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Skoczyłam na równe nogi.

- O żesz!

Spanikowana zerwałam się z krzesła, nie dbając, by je do końca odsunąć…

i potknęłam się. To tyle, jeśli chodzi o pół-wampirzy refleks. Wtedy kątem oka

zauważyłam, co robi Bones.

- Eee, co ty wyprawiasz?

Spokojnie poszedł do salonu i rozsiadł się na kanapie.

- Zostaję tu. Właśnie zgodziłaś się dać nam szansę, a tym razem odmawiam być

zaciągnięty do szafy. Będziesz musiała wyjść z trumny i powiedzieć o mnie mamie.

Powinienem był wcześniej cię do tego skłonić. Zamiast tego dowiedziała się

o naszym związku po tym, jak na jej oczach zamordowano jej rodziców. Nic

dziwnego, że przyjęła to źle.

- Przyjęła to źle? – Wspomnienie śmierci moich dziadków zaostrzyło mój ton. –

Próbowała cię zabić!

Rozległo się głośne bębnienie w drzwi. Moja matka nigdy nie była delikatna.

Bones uniósł brew.

- Ty jej otworzysz czy mam to zrobić ja?

To miało wszędzie wypisaną katastrofę. Lecz po wyrazie jego twarzy poznałam,

że nie mam najmniejszych szans na to, by namówić go na ukrycie się. Poza tym

naprawdę był dla mnie zbyt silny, bym znów zaciągnęła go do szafy.

- Jedną chwilę, mamo! - zawołałam. Potem zaczęłam szukać butelki ginu. Rany,

będzie mi potrzebna.

- Pójdzie prosto do Dona - mruknęłam.

- Pozwól jej - odparł Bones. – Ja i tak zostaję.

Rzuciłam mu ostatnie rozdrażnione spojrzenie i ruszyłam do drzwi. To by było

na tyle, jeśli chodzi o wolne wchodzenie w ten związek – wyglądało na to, że

zostałam rzucona na głęboką wodę. Teraz była najlepsza okazja na to, by sprawdzić

czy Bones nie mylił się mówiąc o pokonywaniu przeszkód przed nami. Ta

jedna była o niebo większa niż Don kiedykolwiek mógł być.

Moja matka weszła do domu, kiedy tylko otworzyłam drzwi. Już wtedy narzekała.

- … zadzwoniłam do Noah na komórkę, szukając ciebie, a on mi powiedział, że

z nim zerwałaś! Nie mów mi, że nie wiem dlaczego, Catherine. Przyszłam tu, by ci

powiedzieć, że to koniec. W tej chwili. Już kilka lat temu rzuciłaś ten kawał morderczego

śmiecia i zrobisz to jeszcze raz! Nie będę spokojnie siedzieć i patrzeć, jak

zmieniasz się w takiego samego demona, jaki cię spłodził…

91

Jej głos zamarł i przeszedł w syk, kiedy zauważyła Bonesa siedzącego na kanapie,

wpatrującego się w nią z czymś, co można by nazwać rozbawieniem.

- Witam, Justino – powiedział, przeciągając samogłoski. – Jakże miło cię znów

widzieć. Może usiądziesz? - Dla lepszego efektu poklepał wolne miejsce obok

siebie.

W jednej sekundzie jej twarz z bladej stała się jaskrawoczerwona. Zamknęłam

drzwi i zdrowo pociągnęłam z butelki. Niech zacznie się histeria.

Obróciła się do mnie, kipiąc oburzeniem.

- Na litość Boską, Catherine! Co jest z tobą nie tak? Czy znów cię rzucił na ciebie

czar?

Bones roześmiał się słysząc jej słowa. Z wielką gracją podniósł się z kanapy

i ruszył w jej stronę. Widząc to, cofnęła się kilka kroków.

- Jeśli ktoś jest tu pod czyimś urokiem, Justino, to ja. Twoja córka rzuciła go na

mnie cztery lata temu i do dzisiaj się spod niego nie wyzwoliłem. Och, będziesz

też zachwycona wieścią, że postanowiliśmy spróbować jeszcze raz z naszym

związkiem. Nie trudź się ze składaniem gratulacji – wierz mi, twój wyraz twarzy

wystarczy za takie.

Jeszcze raz pociągnęłam z butelki, tym razem jednak dłużej. Bones najwyraźniej

zrezygnował z zabicia mojej matki uprzejmością i rzucał się jej od razu do gardła.

Typowy wampir.

Głos mojej matki ociekał kwasem.

- Myślałam, że przestałaś się kurwić w chwili, kiedy od niego odeszłaś, Catherine,

lecz zdaje się, że zaledwie zrobiłaś sobie przerwę.

Twarz Bonesa zmieniła się w kamień i odpowiedział jej, zanim jeszcze zdołałam

wymyślić jakąś gniewną odpowiedź.

- Nigdy więcej nie waż się mówić do niej w ten sposób. – W jego głosie czaiła się

czysta groźba. – Możesz nazywać mnie jak tylko chcesz, lecz nie będę stał i przyglądał

się, jak z czystej ignorancji szkalujesz swoją córkę.

Cofnęła się kolejny krok i coś zmieniło się w wyrazie jej twarzy. Jak gdyby

w końcu zdała sobie sprawę, że musi zwrócić się bezpośrednio do niego, a nie

przeze mnie.

- Zamierzasz tak stać i patrzeć, jak mi grozi? – zapytała mnie z gniewem, zmieniając

taktykę. – Domyślam się, że również siedziałabyś wygodnie i tylko patrzyła,

kiedy wysysałby ze mnie życie?

- Och, zamknij się, mamo - rzuciłam. – Nie zrobiłby ci krzywdy, a to o wiele więcej

niż to, co ty byś zrobiła jemu, gdybyś miała taką szansę. Przepraszam, że cię nie

bronię, kiedy jesteś wkurzona, że nie pozwala ci mnie wyzywać. To musi być ta

skaza na moim charakterze.

Potrząsnęła w moim kierunku palcem.

92

- Krew jak oliwa, zawsze wypłynie, mówił mój ojciec. I miał rację! Spójrz na siebie!

Poniżyłaś się, zostawiając porządnego mężczyznę dla obrzydliwego kundla, a on

nie jest nawet zwierzęciem! Jest czymś gorszym!

- Stoję tuż obok, Justino, i lepiej się do tego przyzwyczaj. Chcesz nazywać mnie

kundlem? W takim razie spójrz tutaj.

Bones stanął przede mną tak, że musiała albo spojrzeć na niego, albo odwrócić

wzrok. Moja matka po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy. Trzeba jej jednak

przyznać, że nie cofnęła się pod naporem jego wzroku. Miała wiele cech, lecz

tchórzostwo nie było jedną z nich.

- Ty. Przypomnij mi, jak się nazywasz?

Słysząc jej złośliwą aluzję do jego braku ważności, uśmiechnęłam się za jego

plecami. Doskonale wiedziała, jak ma na imię.

- Bones. Nie mogę powiedzieć, że to przyjemność, być tobie formalnie przedstawionym,

lecz był już chyba najwyższy czas. Nie sądzisz?

Obserwowałam ją zza jego ramienia. Lekceważącym wzrokiem zlustrowała go

od stóp do głów, po czym wzruszyła ramionami.

- Nie, nie sądzę. Cóż. Jakiś ty ładny. – W jej ustach nie zabrzmiało to jak komplement.

Jej ojciec również był ładny. Wręcz boski. Oczywiście o tym wiesz, Catherine

wygląda dokładnie jak on. Czasami przez to podobieństwo nie mogłam

na nią patrzeć.

Poczułam silne uczucie bólu – całe życie o tym wiedziałam. Mogła mnie kochać,

lecz mnie nie akceptowała. Może nigdy nie zaakceptuje.

- Może i wygląda, doprawdy nie wiem – odpowiedział spokojnie Bones. – Nigdy

gościa nie spotkałem. Lecz pozwól, że cię zapewnię – ma w sobie wiele z ciebie.

Po pierwsze, upór. Odwagę. Złośliwy charakterek, kiedy się zdenerwuje. Potrafi

również długo trzymać urazę, ale tutaj bijesz ją w przedbiegach. Po ponad dwudziestu

siedmiu latach, wciąż karzesz ją za to, co przytrafiło się tobie.

Na te słowa podeszła do niego, niemal dźgając go palcem w pierś.

- Jak śmiesz! Masz czelność prosto w twarz wytykać mi to, co zrobił jeden z was

i co z pewnością nie raz robiłeś sam, ty parszywy, morderczy potworze!

Bones również zrobił krok naprzód. Stali teraz nos w nos.

- Gdybym był zaledwie morderczym potworem, to już dawno temu odhaczyłbym

cię na mojej liście. Zapewniam cię, moje życie było by wtedy o wiele prostsze.

Przez ciebie miała związane ręce, kiedy te chciwe wilki przyszły do niej z tą niewielką

ofertą, a wszyscy doskonale wiemy, dlaczego to zrobiła, prawda? absolutnie

nie przeszkadza ci, że przez ostatnie kilka lat była tak nieszczęśliwa jak ja,

albo że śmiertelnie ryzykowała, i to częściej niż cholerny Houdini. Nie, ty zatopiłaś

się w satysfakcji, że twoja córka zabija wampiry, a nie bzyka się z jednym

z nich! Cóż, Justino, mam nadzieję, że podobała ci się ta przerwa, bo z nią koniec.

Wróciłem tu i zostaję.

Rzuciła mi przez ramię pełne napięcia spojrzenie.

93

- Catherine! Nie chcesz chyba na poważnie zostać z tą kreaturą! On zabierze ci

duszę, przemieni cię…

- Moja dusza należy do mnie i do Boga, mamo. Bones nie mógłby jej zabrać nawet,

gdyby chciał. – Wyszłam zza pleców Bonesa i stanęłam z nią twarzą w twarz.

Postaw na swoim. Teraz albo nigdy. – Lecz nie pozwolę ani tobie, ani komukolwiek

innemu więcej decydować, co będę robić w moim życiu prywatnym. Nie

musisz lubić Bonesa. Do diabła, jeśli o mnie chodzi, to możesz nienawidzić go jak

psa, lecz tak długo, jak z nim jestem, będziesz musiała go tolerować. Tak samo

Don i pozostali, albo… albo odejdę i nigdy już nie wrócę.

Bez słowa przyglądała mi się, co raz przenosząc wzrok ze mnie na Bonesa. Po

chwili w jej oczach pojawił się błysk. Roześmiałam się gorzko.

- Tylko spróbuj, mamo. Tylko zadzwoń do mnie do pracy i niech przez ciebie go

zabiją. Sama widziałaś co im zrobił kilka lat temu na autostradzie, a wtedy nie był

nawet wściekły! Co więcej, jeśli ktokolwiek spróbuje go zabić, sama skręcę mu

kark. Bez względu na to, kto to jest. – Pozwoliłam jej zobaczyć w moich oczach,

że mówię poważnie. Mogłam zrobić cokolwiek innego, by tego uniknąć, lecz

w końcu właśnie to miałam to na myśli. – A potem, Bones i ja znikniemy. Na stałe.

Naprawdę tego chcesz? Jakby nie było, jeśli będę tutaj, z wami wszystkimi, szanse

będą o wiele mniejsze, że zapragnę przemiany w wampira. Ale zabierz mi

wszelkie ludzkie wsparcie, a… cóż, nigdy się nie dowiesz.

Bezwstydnie grałam na jej największym strachu, ale sobie na to zasłużyła. wargi

Bonesa drgnęły.

- Spójrz na to z tej strony – powiedział Bones do mojej matki z diabolicznym

uśmiechem. – Jeśli zostawisz nas w spokoju, Cat może z czasem się mną znudzić.

Lecz zmuszanie nas do odejścia daje mi inne możliwości… - Nie dokończył zdania.

- Jakbym wierzyła we wszystko, co mówisz - odparowała. – Było by lepiej dla

wszystkich, gdybyś sam wbił w siebie kołek i zdechł. Gdybyś naprawdę ją kochał,

zrobiłbyś to.

Bones rzucił jej znudzone spojrzenie, po czym wypalił.

- Wiesz, jaki jest twój problem, Justino? Zdecydowanie potrzebujesz porządnego

bzykania.

Łyknęłam porządny łyk ginu, by zatuszować śmiech, jaki mnie ogarnął. Boże,

żebym pomyślała o tym raz… myślałam o tym tysiące razy!

Sapnęła oburzona. Bones zignorował to.

- Nie, żebym sam oferował ci usługi. Przestałem się kurwić jeszcze w osiemnastym

wieku.

Z wrażenia gwałtownie zaczerpnęłam powietrza… i zachłysnęłam się ginem.

Nie powiedział właśnie mojej matce o swojej poprzedniej profesji. Słodki Jezu,

spraw, bym się przesłyszała! Jednak tak nie było, a Bones kontynuował.

94

- … ale mam kolegę, który jest mi coś winien. Być może uda mi się go przekonać,

by… Kotek, wszystko w porządku?

Przestałam oddychać w chwili, kiedy przyznał się do swojego dawnego zawodu.

Dodajcie do tego gin w moich płucach, a nie, nic nie było w porządku.

Moja matka była niczego nieświadoma. Z jej ust zaczęły wypływać nieskończone

obelgi.

- Obrzydliwy, zdegenerowany, zboczony pedale

- Czy to nie właściwe odbicie jej dzieciństwa? Bardziej się przejmujesz sobą niż

swoją córką, cholerna babo! Nie widzisz, że ona się krztusi?

Bones kilka razy uderzył mnie w plecy, a ja starałam się wykrztusić gin z tchawicy.

Pierwszy oddech, który nabrałam, przeraził mnie. Oczy natychmiast napełniły

mi się łzami, lecz przynajmniej byłam w stanie zaczerpnąć kolejny, nie mniej

bolesny, a potem jeszcze jeden.

Bones upewnił się, że oddycham, po czym podjął temat w momencie, w którym

skończyła moja matka.

- Z pedałem się nie zgodzę, Justino. Moimi klientkami były tylko kobiety, nie

mężczyźni. Po prostu chciałem to wyjaśnić. Nie chciałbym, żebyś wierzyła w jakiekolwiek

kłamstwa o mnie. Oczywiście, jeśli nie wierzysz moim rekomendacjom

jako kochanka, sądzę, że przyjaciel twojej córki, Juan, mógłby podjąć się

uciążliwego zadania…

- Dość! - wrzasnęła, na oścież otwierając drzwi.

- Odwiedź nas wkrótce! – zawołał zatrzasnął za nią drzwi wystarczająco mocno,

by zatrzęsły się szyby w oknach.

- Pójdzie prosto do Dona – powiedziałam głosem ochrypłym od przypadkowego

zachłyśnięcia się ginem.

Bones tylko się uśmiechnął.

- Nie, nie pójdzie. Jest zdenerwowana, lecz przebiegła. Nieźle ją zaskoczyło, kiedy

postawiłaś się jej. Będzie to w sobie dusić, a potem poczeka na odpowiednią

okazję. Pomimo wszystkiego, co ci powiedziała, nigdy nie zaryzykuje, że ją opuścisz.

Nie ma nikogo innego, jak wiesz.

Nie byłam przekonana.

- Wciąż powinieneś na siebie uważać. Mogą wysłać za tobą oddział.

Bones roześmiał się.

- Żeby skończyć co? Żeby mnie zatrzymać, potrzebna by była mała armia, a i tak

usłyszałbym, gdyby chcieli atakować. Nie bój się, słonko. Nie jest łatwo mnie

zabić. A teraz… chcesz to nosić? Czy może chcesz nałożyć coś innego?

- Po co? – zapytałam podejrzliwie.

- Zabieram cię na obiad - odpowiedział. – To właśnie robi sie na randkach, prawda?

Poza tym twoje poprzednie danie jest zimne, a i tak nie wyglądało zachęcająco,

kiedy było ciepłe.

- Ale co, jeśli… - zaczęłam, lecz zaraz urwałam.

95

Po jego wyrazie twarzy poznałam, że Bones wiedział, co chciałam powiedzieć:

A co, jeśli nas razem zobaczą? Jeśli rzeczywiście chciałam dać Bonesowi i temu

związkowi szansę, wtedy będę musiała pogodzić jego i moją pracę. A bardziej

szczegółowo, będę musiała pogodzić Dona z Bonesem. Albo odejść… i mieć nadzieję,

że nie będę następnym zadaniem grupy.

Teraz albo nigdy.

- Pójdę się przebrać. Zaczekaj na mnie.

Bones uśmiechnął się do mnie ironicznie.

- Już do tego przywykłem.

96

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Wbrew moim obawom, trzy dni minęły bez żadnego telefonu od mojej matki

lub z biura. Zdumiało mnie, że Bones najwyraźniej miał rację mówiąc, że moja

matka nie pobiegnie do Dona, krzycząc po drodze „Nosferatu, aaa!”, albo coś

w tym stylu. Czyżby naprawdę tak bardzo bała się, że odejdę? Po tym, jak przywykłam

do myśli, że matka byłaby szczęśliwsza beze mnie, dziwnie było mi uwierzyć,

że poświęciła część swego pełnego nienawiści uprzedzenia dla mojego

związku.

Albo po prostu grała na czas. Przypominało to jakiś scenariusz.

Bones codziennie mnie gdzieś zabierał. Chodziliśmy na kolacje, do kina, baru

lub po prostu spacerowaliśmy po Richmond. Gdybym miała mówić szczerze,

mogłabym powiedzieć, że nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa. Każdego wieczoru,

kiedy otwierałam drzwi i widziałam go stojącego na progu, moje serce

wykonywało dziwne salto. Z pewnością to słyszał, lecz nigdy nie powiedział nawet

słowa. Bones z pełną konsekwencją trzymał się zasady „krok po kroku”, którą

ustaliłam i czekał na mój kolejny ruch.

A przychodziło mi coraz trudniej go nie zrobić. Pewnie, sama powiedziałam,

żebyś my sie nie spieszyli, lecz im więcej czasu z nim spędzałam, tym coraz rzadziej

myślałam, że brak pośpiechu to dobry pomysł.

Za każdym razem, kiedy trzymał moją dłoń, kiedy nasze ciała ocierały się

o siebie… do diabła, każdej nocy, kiedy zostawiał mnie na ganku nie robiąc nic

więcej, jak całując mnie na pożegnanie, płonęłam z pożądania. Nie mogłam już

znieść tej powolności. Niedługo z pewnością skończę rzucając się na niego.

Czwartej nocy Bones powiedział, że zamiast zabrać mnie gdzieś na kolację, sam

mi ją ugotuje. Zgodziłam się, zastanawiając jednocześnie czy był to wstęp do tej

bardziej romantycznej części wieczoru. Jeśli dopuścić do głosu moje ciało, na

deser nie będzie żadnego jedzenia.

Ponieważ nie miałam w domu nic oprócz mrożonych dań, poszedł najpierw do

sklepu. Wyszłam na ganek, by go przywitać i musiałam się uśmiechnąć na widok

licznych toreb z zakupami. W pewnej chwili jednak dostrzegłam, jak na jego twarzy

pojawia się twardy wyraz.

- Jesteśmy obserwowani.

Bones nie odwrócił się, mówiąc to, a lata praktyki sprawiły, że oparłam się chęci

rozejrzenia się samej. Zamiast tego wzięłam od niego kilka toreb i zapytałam

miękko.

- Ian?

97

- Nie. To twój kumpel, ten sam co w Ohio. Jest w swoim samochodzie, w dole

ulicy, a po sposobie, w jaki właśnie podskoczyło jego tętno, już wie. Poznał, czym

jestem.

- Tate? – Był jedyną osobą, którą Bones widział w Ohio, kiedy Don użył swojej

taktyki „dołącz do mnie lub zgiń”. – Myślisz, że to moja matka do niego zadzwoniła?

Bones naparł na mnie zmuszając, bym weszła do środka.

- Jego puls tak szaleje, że z pewnością jest zaskoczony. Nie, o niczym nie wiedział.

Pewnie myślał, że zaproponuje ci swoje towarzystwo i miał nadzieję, że się

złamiesz i zaczniesz z nim bzykać. Kretyn.

Zaczęłam krążyć po pokoju. Bones spokojnie odłożył zakupy. Praktyczność była

zdecydowanie jego mocną stroną. Tyle mi przyszło z trenowania chłopakow, by

dostrzegali te niewielkie rożnice w wyglądzie i ruchu, ktore odrożniają wampiry od

reszty populacji, pomyślałam. Najwyraźniej spisałam się aż nazbyt dobrze, skoro

Tate z tak daleka zobaczył, czym był Bones. Wytężyłam słuch i wszystkie inne

zmysły. Po sekundzie ja również usłyszałam przyspieszony oddech i tętno Tate’a.

tak, spokojnie można było powiedzieć, że był wstrząśnięty.

W następnej chwili Tate ryknął silnikiem i gwałtownie ruszył z miejsca, kierując

się w kierunku przeciwnym do tego, gdzie mieszkał. Nie trudno było zgadnąć,

dokąd jechał.

- Chciałam mieć jeszcze trochę czasu – powiedziałam z umiarkowaną rozpaczą.

Bones podał mi tylko gin z tonikiem. Wypiłam go zanim jeszcze lód zdążył

schłodzić szklankę.

- Lepiej, słonko? – Uśmiechnął się. – To działa na ciebie jak jakaś cholerna przytulanka.

- Lubię ten smak. Ale tak mówią wszyscy pijacy, prawda? – Westchnęłam, nagle

zmęczona.

- Chcesz, żebym sobie poszedł, czy został i zobaczył co zrobią? Już ci mówiłem,

jeśli przyjdą uzbrojeni, z daleka ich usłyszymy. Decyzja należy do ciebie.

Zastanowiłam się przez chwilę, po czym podniosłam na niego wzrok.

- Cóż, sądzę, że i tak by się wkrótce dowiedzieli. Tate dojedzie do ośrodka w pół

godziny. Kolejne trzydzieści minut zajmie Donowi podjęcie decyzji o ich następnych

krokach, i jeszcze trzydzieści dotarcie jednostki tutaj, jeśli tak zdecydują.

Tate nie ma pojęcia, że go widzieliśmy, myśli więc, że nie ma pośpiechu. Równie

dobrze możesz zostać. Skoro odważyłam się powiedzieć mojej matce, to Don

będzie jak bułka z masłem.

Próbowałam humorem przykryć niepokój, jaki zaczął skręcać mi żołądek. Bones

jednak wiedział, że nie czułam się tak pewnie, jak starałam się brzmieć.

- Wszystko będzie dobrze, Kotek. Zobaczysz.

Dokładnie godzinę później rozległ się dźwięk mojego telefonu. Tak bardzo spieszyłam

się, by go odebrać, że niemal złamałam go na pół.

98

- Halo? – Trzeba było mi przyznać, że w moim głosie nie zabrzmiała nawet nutka

obawy. Po drugiej stronie linii Don brzmiał jednak mniej wyrafinowanie.

- Cat? To ty?

- To moja komórka. Spodziewałeś się kogoś innego?

Na moment w słuchawce zapadła cisza, po czym zapytał ostrożnie.

- Wszystko u ciebie w porządku?

Och, myślał więc, że zwabiłam wampira do siebie do domu na małe tete a tete

z kołkiem w roli głównej. Cóż, punkt dla niego, że pomyślał, że jestem niewinna.

Tate tego nie zrobił.

- Jak najbardziej. Dlaczego pytasz? O co chodzi?

Don ponownie na kilka sekund zamilkł. W końcu odezwał się.

- Mamy tutaj pilną sytuację. Jak szybko możesz tu przyjechać?

Rzuciłam Bonesowi krótkie spojrzenie. W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.

- Daj mi godzinę.

- Godzina. Będę czekał.

Och, z pewnością będziesz.

Rozłączyłam się, po czym wybuchłam.

- Nie zrezygnuję z ciebie!

Gdy tylko te słowa wypłynęły z moich ust, zdałam sobie sprawę, że naprawdę

tak myślę. Ostatnie kilka dni uświadomiło mi, jak bardzo byłam bez niego nieszczęśliwa.

Miałam wrócić do pustego życia tylko po to, by wszyscy wokół mnie

poczuli się lepiej? Nie, dziękuję.

Bones roześmiał się ponuro.

- Cholerna racja. Nie zamierzam odejść tylko dlatego, że nie dadzą nam swojego

błogosławieństwa.

- Ale i tak się nie poddam. – Podświadomie podjęłam również tę decyzję, lecz

dopiero teraz powiedziałam to na głos. – Dla mnie to coś więcej niż praca. Mogę

zrobić różnicę w życiu tych ludzi, którzy nie mają do kogo się zwrócić, Bones.

Wiem, że muszę stawić czoła Donowi i chłopakom, ale nie odejdę, dopóki mnie

do tego nie zmuszą.

- Jasna cholera - westchnął Bones. – Jeśli chcesz kontynuować swoją krucjatę

oczyszczania tego świata z morderców, możesz robić to ze mną. Oni ci do tego

niepotrzebni.

- Ale ja jestem im potrzebna. Jeśli nie pozostawią mi innego wyboru, odejdę.

Jednak najpierw zrobię wszystko, by zmienili zdanie.

Wpatrywał się we mnie z mieszaniną frustracji i rezygnacji. W końcu uniósł dłonie

do góry.

- W porządku. Będę musiał pomyśleć, co z tym zrobić, jak i co zrobić z Ianem,

chociaż w jego przypadku mamy trochę więcej czasu. Może z miesiąc, przy odrobinie

szczęścia. Skoro twój kumpel jeszcze się tego n domyślił, to nie mów jesz99

cze szefowi, kim naprawdę jestem. Muszę dopracować kilka szczegółów, zanim

dowiedzą się, że nie zabiłaś mnie wtedy w Ohio.

- Jakich szczegółów? Dotyczących Iana?

- Nie Iana. Dona. Interesujący koleś. Przez kilka ostatnich miesięcy trochę szperałem

na jego temat. Czekam właśnie na pewne informacje. Jak będę już wszystko

wiedział, powiem ci o co chodzi.

Don?

- Jakie informacje?

- Powiem ci, jak będę wszystko wiedział - powtórzył. Potem zmienił temat. –

Wiesz, że pojadę tam za tobą, ale jak bardzo zabezpieczony jest ten wasz budynek?

Gdyby próbowali zmusić cię do odejścia, dokąd by cię zabrali? Na pas startowy?

- Tak, staraliby się mnie przetransportować gdzieś samolotem, gdyby sytuacja

stała się poważna. Samoloty zazwyczaj stamtąd nie startują. Jeśli więc zobaczyłbyś,

że jeden z nich zaczyna kołować, prawdopodobnie będę na jego pokładzie.

- Nie musisz tam iść, chociaż widzę, że już się na to nastawiłaś. Jednak pomyśl

przez chwilę. Skoro nie mogą przekonać cię, byś mnie zostawiła, a sądzą, że

spróbujesz uciec, kiedy będą chcieli zatrzymać cię siłą, to co ich powstrzymuje

przed zabiciem cię? Gwarantuję ci, że nie będzie cię na pokładzie żadnego samolotu,

który stąd wystartuje, ale nie mam ochoty patrzeć, jak idziesz prosto w coś,

co może okazać się pułapką. Jak bardzo jesteś pewna tych ludzi?

Też o tym pomyślałam – całkowicie na zimno i bez emocji. Po chwili potrząsnęłam

jednak głową.

- Pociągną za spust dopiero wtedy, gdy skończą im się inne opcje. Będą chcieli

mnie najpierw uratować. Zdejmą mnie wtedy, gdy zacznę zabijać ludzi, ale

w innym przypadku… nie. To nie w stylu Dona.

Spojrzałam mu prosto w oczy, gdyż chciałam, by je widział, kiedy będę mówiła

następne słowa.

- Kiedy od ciebie odeszłam, myślałam, że to jedyny sposób na to, by ocalić ciebie

i moją matkę. Naprawdę tak myślałam. Lecz w ciągu tych kilku lat zdążyłam poznać

Dona. Potrafi być gruboskórnym sukinsynem, ale nie jest takim zimnokrwistym

potworem, jak na początku o nim myślałam. Don nie zostawiłby mojej matki

bezbronnej, gdybym z tobą zniknęła. I nieważne, że właśnie tym mi groził,

kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Tak, zabiłby mnie, gdyby pomyślał, że

zrujnuję mu akcję, lecz to była by ostateczność. Nie boję się tam iść, ale tak jak

powiedziałam - nie zrezygnuję z ciebie tylko dlatego, że nie spodoba się mu, że

jesteś wampirem, a ja się z tobą umawiam.

Bones podszedł do mnie i bardzo delikatnie pogładził mnie po twarzy. Wsunął

dłoń w moje włosy i pochylił swoją twarz do mojej. Kiedy jego usta dotknęły moich

warg, jęknęłam cicho.

100

Dreszcz, jaki natychmiast przebiegł po moim ciele mogła spowodować jego

moc, jako że mój język zaczął łaskotać mnie, kiedy dotknęłam nim jego. Lecz

pomyślałam zaraz, że to musiało być coś innego, szczególnie, gdy poczułam jeszcze

większy napływ tej mocy, kiedy jego język mocniej potarł o mój. Przyciągnęłam

go do siebie bliżej, aż nasze ciała były samo złączone, jak nasze usta. W jednej

sekundzie moje pragnienie, które powstrzymywałam w sobie tyle lat, nagle

wypłynęło na powierzchnię. Zacisnęłam dłonie na jego ramionach, po czym zaczęłam

gwałtownie przesuwać nimi po jego ciele, w nagłej potrzebie poczucia jak

najwięcej jego ciała.

Bones przesunął ramiona na moją talię i przyciągnął mnie do siebie z taką siłą,

że na następny dzień będę miała pewnie siniaki. Jego usta zaatakowały moje

wargi z taką gwałtownością, że moje serce zaczęło walić jak oszalałe, niemal

wybuchając mi w piersi. Najwyraźniej to usłyszał, i poczuł zapach mojego pożądania,

gdyż otarł się o mnie biodrami twardym, pełnym napięcia ruchem, który

niemal na miejscu doprowadził mnie do szczytowania.

Wyrwałam mu się. Mogłam to zrobić teraz, albo nigdy. Bones wciąż trzymał

mnie w ramionach, a oczy szmaragdowym ogniem wpatrywały się w moje. Poczułam,

jak jego ręce napinają się, jakby nie mógł zdecydować czy mnie odepchnąć,

czy przyciągnąć z powrotem.

- Jeśli jeszcze raz cię pocałuję, to już nie przestanę – powiedział ochryple.

Jego ostrzeżenie było jak echo moich własnych słów. Oddychałam krótkimi,

gwałtownymi zrywami. Zostań, wołało we mnie wszystko. Don dopiero po dobrej

godzinie pojawi się tu ze wsparciem…

- Nie możemy, nie teraz - jęknęłam. – Albo chłopakom niezwykle łatwo przyjdzie

cię zabić. Jakby nie było, już i tak będziesz leżał pode mną, rozłożony na łopatki.

Bones roześmiał się, lecz zabrzmiało to raczej jak pomruk.

- Z przyjemnością zaryzykuję.

Cofnęłam się, dosłownie odginając jego palce ze swoich ramion.

- Nie teraz - powtórzyłam, chociaż jedyne co chciałam zrobić, to wrzasnąć: Tak,

zrobmy to teraz, pospiesz się! – Muszę się tym zająć. Już i tak zbyt długo z tym

zwlekałam, nie sądzisz?

Sfrustrowany spojrzał na wybrzuszenie w swoich spodniach.

- Zdecydowanie zbyt długo.

Roześmiałam się.

- Nie z tym. Wiesz, co mam na myśli.

Bones przeciągnął dłonią po włosach i rzucił mi spojrzenie, które mówiło, że

zastanawia się czy nie rzucić mnie na dywan. Musiałam odwrócić wzrok, gdyż

bałam się, że to co zobaczy w moich oczach tylko go zachęci.

- No dobrze - powiedział. – Twoja praca. Przejdźmy do możliwości, że niezbyt

dobrze przyjmą wieści. Chcę, byś była gotowa na ucieczkę, jeśli zajdzie taka potrzeba.

101

- Och, o to się nie bój – odpowiedziałam z uśmiechem. – Taką drogę mam opracowaną

od lat.

102

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Strażnik przy wjeździe do ośrodka nie pomachał do mnie, jak zazwyczaj.

- Przykro mi, ale… uhm, musimy sprawdzić pani wóz.

Zasłoniłam dłonią usta, by ukryć uśmiech. Don zrobił się drażliwy.

- Co tam, Manny? Nowe przepisy?

- Tak, właśnie o to chodzi.

Moje volvo otoczyło kolejnych trzech zbrojonych mężczyzn. Przeszukali wnętrze

auta, podwozie, zajrzeli nawet pod maskę. W końcu Manny wyprostował się

i skinął głową.

- Może pani jechać.

Przy drugiej i trzeciej bramie również mnie zatrzymano, za każdym razem powtarzając

procedurę. Przejechanie sześciokilometrową drogą prowadzącą wokół

głównych zabudowań zajęło mi dobre dwadzieścia minut.

Nie sprawdzano mnie tak dokładnie od pierwszego roku mojej pracy z Donem.

Nie wiedział, że Bones nie musiał siedzieć mi na karku. Przyjechał bowiem sam,

na swoim nowym, odlotowym motocyklu, i przyczaił się niedaleko pasa startowego.

Tak na wszelki wypadek.

Kiedy byłam już w środku, strażnicy nie byli już tak staranni. Z łatwością przeszłam

przez rutynową kontrolę. Najwyraźniej bali się tylko tego, że wwiozę ze

sobą niechcianego gościa. Kiedy weszłam do biura Dona, zobaczyłam, że Juan

i Tate również tam byli. Świetnie, interwencja.

- Cześć, chłopaki.

Juan skinął głową, lecz Tate zignorował mnie. Don wstał zza biurka.

- Cat. Masz dwadzieścia minut spóźnienia.

- Coś mnie zatrzymało. – Nie mogłam się oprzeć. – A kiedy dojechałam już do

ośrodka, strażnicy niemal rozebrali mnie do naga.

- Zamknij drzwi, Juan – nakazał spokojnie Don. Gestem wskazał mi miejsce.

Usiadłam i natychmiast położyłam stopy na jego nowym biurku.

- Ładny kolor - skomentowałam. – Wygląda lepiej niż ten stary. Co to za pilna

sprawa? – Jakbym nie wiedziała.

- Ty - rzucił Tate.

Don machnął ręką, by się uciszył i znacząco na niego spojrzał. Bawił się więc

w Tatę Niedźwiedzia1, a Tate i Juan byli jego wsparciem.

1 Tata Niedźwiedź (Papa Bear) – postać z Ulicy Sezamkowej

103

- Cat, tamtego dnia powiedziałem ci, jak bardzo niezwykłe jest to, że nigdy nie

zawiodłaś w swojej pracy. Zdaje się, że zrobiłem to przedwcześnie. Wiemy

o wampirze. Co masz nam do powiedzenia?

Uśmiechnęłam się do niego zimno. Bones powiedział, bym na razie nie mówiła,

kim jest, a mnie to pasowało. Bóg wiedział, jak bardzo już byli roztrzęsieni.

- Szpiegujesz mnie? Myślałam, że już dawno temu przestałeś to robić. Ty wścibski

gnojku, nie twoja sprawa z kim się umawiam, dopóki wykonuję swoją pracę.

Takiej odpowiedzi nie oczekiwał. Don najwyraźniej myślał, że pod jego oskarżycielskim

wzrokiem skulę ramiona. Jednak jeśli nie zrobiłam tego przy matce, on

też nie miał żadnych szans.

- Związałaś się z wampirem! Właśnie to przyznałaś! - wybuchnął Tate.

Wzruszyłam ramionami.

- Wiesz, co mówi stare powiedzenie. Po śmierci, w łóżku mistrzem jest trup.

- Christos - mruknął Juan.

- Nigdy tego nie słyszałem – odpowiedział spokojnie Don. – Nie widzisz powagi

tego, do czego się przyznajesz? Bratasz się z wrogiem w najbardziej dogodny

sposób, narażając na niebezpieczeństwo życia tych, którymi dowodzisz. Ta istota

niewątpliwie przez ciebie chce infiltrować naszą jednostkę.

Prychnęłam niegrzecznie.

- On w dupie ma twoją jednostkę, Don. Możesz mi wierzyć lub nie, ale zależy mu

na mnie bardziej niż na tym, co tu robimy.

- Nie widzę, jak to możliwe - warknął Don, tracąc opanowanie. – Spójrz na wpływ,

jaki już na tobie wywarł. Ryzykujesz życie dla seksu. A zdaje mi się, że pamiętam,

że prywatne związki z wampirami zostały kategorycznie zakazane, kiedy zgodziłaś

się na współpracę ze mną.

Nie zamierzałam poprawiać Dona w kwestii natury mojego związku, a poza tym

i tak zdecydowałam o porzuceniu celibatu. Plus, najwyraźniej Tate nie rozpoznał

Bonesa z przeszłości, gdyż cała ta sprawa inaczej by się potoczyła. Cóż, któż mógł

go winić? Widział Bonesa zaledwie przez ułamek sekundy – tuż przed tym, zanim

Bones zniszczył jego samochód, napił się z niego krwi, po czym odrzucił w powietrze.

W dodatku Bones miał wtedy inne włosy.

- Tak… Cóż wiele rzeczy zmieniło się od tamtej pory, prawda? – zauważyłam

łagodnie. – Weźmy pod uwagę na przykład wynalezienie Bramsów. Albo uwięzione

wampiry na terenie ośrodka. Och - i nie zapominajmy też o tym – lata, które

zostały dodane do naszego życia.

Kiwnęłam głową w kierunku Juana i Tate’a. Wyraz twarzy Dona powiedział mi,

że nie rozmawiał z nimi na ten temat. Nie było nic lepszego, jak odsunąć od siebie

ogień.

- To nie ma teraz najmniejszego znaczenia - stwierdził Don.

Kpiąco uniosłam brew.

104

- Zapytajmy ich o to, co? Tate, Juan, wiedzieliście o tym, ze jeśli wypijecie wampirzą

krew, to przedłuży ona wasze życie o dobre dwadzieścia lat? Ja o tym nie

wiedziałam, ale dobry, stary Don wiedział o tym od dawna. Wiedział, co zaszło

w Ohio, ale nie zadał sobie trudu, by wam o tym powiedzieć. Chyba pomyślał, że

nie będziecie zainteresowani.

- Madre de Dios, to prawda? – wyrzucił z siebie Juan. Tate również wyglądał na

oszołomionego. Zwróciłam się do niego.

- Niezbyt to miłe, kiedy ktoś wie, ile będziesz żył i zatrzymuje to tylko dla siebie,

prawda? Przynajmniej ja powiedziałam Donowi, że musi was o tym poinformować.

Ty nie oddałeś mi tej uprzejmości!

- To ma być jakaś zemsta? – spytał cicho.

Ból w jego oczach miał niewiele wspólnego z najnowszą wieścią, lecz mnóstwo

w odniesieniu do mojej poprzedniej informacji. Właśnie wtedy dotarło do mnie,

że byłam ślepa. Boże, Tate był we mnie zakochany. Było to tak wyraźne, że nie

można było tego nie dostrzec.

- Nie, to nie ma z tym nic wspólnego. – Nie było potrzeby kłamać. – Nie miało

z żadnym z was i właśnie tak zostanie.

- Nie ma mowy, żebym pozwalał na takie zachowanie – powiedział obojętnym

głosem Don. – Zagrożone jest życie zbyt wielu ludzi, a mnie zależy na nich, nawet

jeśli ty o nich nie dbasz.

Wstałam i pochyliłam się nad nim.

- Pierdol się, szefie. Zależy mi na życiu każdego jednego członka mojej jednostki,

i udowodniłam to niezliczona ilość razy. Nie wierzysz mi? To mnie zwolnij.

- Querida, nie gorączkuj się tak – odezwał się błagalnym tonem Juan. Don nie

poruszył się. – Martwimy się o ciebie. A co, jeśli ten wampir dowie się czym jesteś?

- On wie – przerwałam mu.

Don zaklął, na co aż zamrugałam z wrażenia. Nigdy nie stracił tak nad sobą

kontroli.

- A skąd o tym wie, Cat? Powiedziałaś mu? Może też narysowałaś mu cholerną

mapę z naszą lokalizacją? Mam nadzieję, że jest nieziemski w łóżku, bo właśnie

zrujnowałaś wszystko, na co pracowaliśmy!

- Nie, nie powiedziałam mu. – Zaczęłam improwizować. – Poznałam go kilka lat

temu. Od tamtego czasu wiedział, czym jestem, i wyjechał z Ohio zanim wyszło

to całe gówno. Zobaczyłam go ponownie dopiero miesiąc temu, kiedy wpadłam

na niego niedaleko stąd. Ma zaledwie sto lat i jestem silniejsza od niego, wie

więc, że musi trzymać gębę na kłódkę, albo go zabiję. I tyle.

- Jak mogłaś to zrobić? -zapytał Tate, rzucając mi spojrzenie, w którym dostrzegłam

lekkie obrzydzenie. – Jak mogłaś pieprzyć się ze zwłokami? Naprawdę przeszłaś

z jednej skrajności w drugą. Najpierw Noah, a potem zostajesz amatorką

nekrofilii!

105

Wkurzył mnie.

- Czy nikt już nie pamięta, że w połowie też jestem wampirem? Kiedy mówisz

gówniane rzeczy o nieumarłych, mówisz również o mnie! To jakby skinheadzi

próbowali przekonać Halle Berry, by poszła z nimi na neonazistowską paradę! Jak

mogłam to zrobić? Może ty mi powiesz, Tate? Albo ty, Juan? Obaj próbowaliście

mnie przelecieć. Zdaje się, że to robi z was również amatorów nekrofilii.

Nie był to czysty cios, lecz zadałam go celowo. Musieli przestać widzieć wszystkie

wampiry jako złe, a Bóg mi świadkiem, było cholernie trudno pozbyć się tego

nawyku. Jakby nie było, całe lata zajęło mi spojrzenie na sprawę z szerszego

punktu widzenia, no i w jednym się zakochałam.

Don kaszlnął, niezadowolony z obrotu sytuacji.

- Nikt nie zapomina kim jesteś. Jednakże nie zmienia to celu naszej misji. Zabijasz

nieumarłych. Wszyscy to robicie. To niezwykle ważne zadanie, z olbrzymią odpowiedzialnością.

Co powstrzyma twojego kochasia od wyświadczenia jego pobratymcom

przysługi i poinformowania ich, gdzie mieszka osławiony Żniwiarz?

Jakby nie było, nie możesz im zagrozić, jeśli jesteś martwa.

- Juan, z iloma różnymi kobietami spałeś w ciągu ostatnich czterech lat? - spytałam

niespodziewanie.

Podrapał się po brodzie.

- Yo no se, querida, może… z jedną na tydzień? – odpowiedział, zanim Don rzucił

mu karcące spojrzenie.

- To nie jest konieczne!

- A ja myślę, że jest – powiedziałam ostro. – Plus minus z jedną na tydzień. Przez

cztery lata, odkąd Juan tu pracuje, daje to ponad dwieście różnych kobiet. A tak

na marginesie: Juan, jesteś dziwką. Jednak ile z tych dziewczyn zostało dokładnie

sprawdzonych czy nie są jakimś Renfieldem, albo sługą jakiegoś ghula? Wy seksistowskie

sukinsyny, jestem jedyną, która musi się tłumaczyć z powodu tego,

z kim się umawia! Cóż, nadszedł koniec czasu czystości. Don, sprawa wygląda

tak. Albo mi ufasz, albo nie. Nigdy cię nie zawiodłam i nie odejdę z jednostki,

dopóki mnie do tego nie zmusisz. Kropka. A teraz, chyba że macie prawdziwą

pilną sprawę, chciałabym wrócić na swój urlop. I do moich zwłok, dziękuję.

Zdecydowanie ruszyłam do drzwi, lecz Tate blokował je swoim ciałem i nawet

nie zamierzał się ruszyć.

- Zejdź mi z drogi – powiedziałam, a w moim głosie rozbrzmiał ton groźby.

- Cat. - Don wstał i lekko ujął mnie pod łokieć. – Skoro nie mamy powodu do

obaw ze strony twojego związku z tym wampirem, to nie będziesz miała nic przeciwko

wstąpieniu do laboratorium i pobraniu ci próbki krwi. Nie byłaś tak niewybredna

i nie piłaś wampirzej krwi, prawda?

Prychnęłam.

- To nie jest mój ulubiony napój, przykro mi. Lecz skoro badania polepszą ci nastrój,

to proszę bardzo. Prowadź.

106

- Będę z tobą szczery - powiedział Don, kiedy szliśmy na drugi poziom. Tate i Juan

byli tuż za nami. – Nie mam pojęcia, co z tym zrobię. Muszę myśleć o całej jednostce.

Nie mogę ryzykować ich życia polegając jedynie na twoim słowie, że ta

istota nie jest niebezpieczna.

- I właśnie tu wkracza zaufanie. Poza tym, gdyby chciał skrzywdzić kogokolwiek

z jednostki, mógł to zrobić w zeszły weekend w klubie GiGi. Don, nie spieprz czegoś

dobrego przez swoje ślepe uprzedzenia. Oboje wiemy, że mnie potrzebujesz.

Przyjrzał mi się chwilę, kiedy weszliśmy do laboratorium.

- Chcę wierzyć, że nie zwrócisz się przeciwko nam. Ale nie wiem czy potrafię.

Później, kiedy badania wykazały, że nie byłam naćpana sokiem nosferatu, Tate

odprowadził mnie do samochodu. Od chwili w biurze Dona nie odezwał się do

mnie ani słowem, a ja nie nawiązywałam rozmowy. Pozwalali mi odejść, lecz

wiedziałam, że nic tak naprawdę nie postanowiono. Nie przeszkadzało mi to –

teraz nie miałam już nic do ukrycia.

Cóż, prawie nic.

Tate z przyzwyczajenia otworzył przede mną drzwi. Wsunęłam się na siedzenie,

lecz ich nie zamknęłam. Jego palce bębniły rytmicznie o dach wozu.

- Założę się, że myślałaś, że to dobro zwyciężyło zło, jeśli chodzi o to, że nie wiedziałem

ile jeszcze będę żył. Powiedziałem Donowi, żeby poinformował cię

o tym, że się nie starzejesz, już trzy lata temu, kiedy zyskali co do tego pewność.

Odmówił, a to on jest szefem. Czasami po prostu musisz wykonywać rozkazy,

nawet jeśli tego nie chcesz.

- Czasami. – Wbiłam w niego wzrok. – Ale nie zawsze. Nie, jeśli dotyczy to twoich

przyjaciół. Zdaje się jednak, że mamy na ten temat inne zdanie.

- Tak… Cóż, mamy inne zdanie co do wielu różnych rzeczy. – Ciemnoniebieskie

oczy napotkały spojrzenie moich. – Naprawdę dałaś mi tam po dupie. Najpierw

swobodnie mówisz, że masz chłopaka wampira, a potem ogłaszasz, że próbowałem

cię przelecieć. Co dalej? Wyciągniesz fiuta i powiesz, że naprawdę jesteś

facetem?

Jego kwaśny ton nie wskazywał na żart, lecz i tak uśmiechnęłam się lekko.

- Zapędź mnie w róg, a wyciągnę szpony. Wiesz o tym. Chciałabym, żebyście

wszyscy mieli trochę wiary. Zależy mi na moim oddziale i pracy, którą wykonuję.

Gdyby tak nie było, dlaczego miałabym znosić to gówno?

Wykrzywił usta.

- Mogłaś ogłupić Dona, Cat, ale nie mnie. Widziałem dzisiaj twoją twarz. Nigdy do

nikogo nie uśmiechałaś się w taki sposób, jak dziś wieczorem do tego wampira.

Właśnie dlatego nie ufam ci, że nie wplączesz się w coś, co cię przerasta. Bo już to

zrobiłaś.

107

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Bones pokazał się u mnie punktualnie o siódmej następnego dnia. Mieliśmy

plan udać się na wczesną kolację, a potem uciec – w każdym razie mieliśmy być

razem do kolejnego ranka. Poprzedniego wieczora, kiedy tylko opuściłam ośrodek,

Don zarządził moją całodobową obserwację. Powiedzieć, że psuło mi to

humor, to mało. Prawdopodobnie, dla maksymalnego potencjału szpiegowania,

skierowali również na mój dom mikrofony.

To doprowadziło mnie do bezgranicznej furii. Co Don sobie myślał, że skoro

opuściłam ośrodek bez żadnego nadzoru, to zacznę natychmiast rozdawać jego

plany każdej napotkanej istocie bez pulsu? Gdyby Don nie przyjął postawy „większego

dobra”, bez zastanowienia rzuciłabym tę robotę.

Wciąż wściekałam się z tego powodu, kiedy otworzyłam drzwi, by wpuścić Bonesa

do środka… po czym stanęłam jak wryta i przyjrzałam mu się od góry do

dołu.

Miał na sobie eleganckie, czarne spodnie i granatową koszulę, a jego skóra lśniła

w kontraście z ciemnym materiałem. Na ramionach zarzuconą miał luźno czarną,

skórzaną kurtkę, która dopełniała całości.

To właśnie kurtka przykuła moją uwagę. Była długa, niemal sięgająca łydek.

- Jasny gwint! Czy to jest to, o czym myślę? – wyrzuciłam z siebie.

Bones uśmiechnął się i obrócił.

- Podoba ci się? Jakby nie było, ty zatrzymałaś swoj świąteczny prezent. – Skinął

głową w kierunku mojego volvo, stojącego na podjeździe. – Wydawało mi się

więc oczywiste, że muszę dostać swój. Szczególnie, że zabrałaś moją drugą kurtkę.

Kurtka, którą lata temu kupiłam mu na święta, leżała na nim idealnie. Nigdy nie

miałam szansy mu jej dać, gdyż Don dorwał mnie tuż przed świętami. Bones

musiał wydostać ją z kryjówki w moim starym mieszkaniu, pod luźną deską

w kuchennym kredensie. Powiedziałam mu, gdzie jest na dzień przed tym, jak go

opuściłam. Na myśl o nim, jadącym tam, by ją zabrać, niemal wybuchłam płaczem.

Coś z tego musiało pokazać się na mojej twarzy, gdyż jego spojrzenie złagodniało.

- Przepraszam, słonko – powiedział i przyciągnął mnie do siebie. Niemal słyszałam

trzask aparatów robiących zbliżenie naszych postaci. – Nie sądziłem, że to cię

zasmuci.

Zapanowałam nad emocjami.

108

- Nic mi nie jest – powiedziałam nieco szorstko i pogładziłam skórę. – Wspaniale

w niej wyglądasz. Tak, jak to sobie wyobrażałam – oprócz tego, że masz inny

kolor włosów, oczywiście.

Bones potrząsnął głową.

- To mój naturalny kolor. Ostatnio raczej nie zawracałem sobie głowy farbowaniem,

a platyna nieco się wyróżniała, prawda? A który z nich wolisz?

Zastanowiłam się chwilę.

- Poznałam cię jako blondyna, więc ten kolor wydaje mi się bardziej naturalny.

Ale nie martw się. Nie obleję cię później utleniaczem.

Roześmiał się cicho.

- Cokolwiek cię podnieca. - Mówiąc to przesunął wzrokiem po moim ciele, przez

co poczułam ciepło wszędzie, gdzie tylko spojrzał.

Miałam na sobie prostą koszulkę bez rękawów, z dekoltem zarówno z przodu,

jak i na plecach. Poza tym lekki makijaż, żadnej biżuterii i zdecydowanie żadnych

perfum. Każdy wampir, którego znałam tego nienawidził. Z ich zmysłem powonienia,

każdy ich zapach był zbyt ciężki, nieważne jak niewiele go użyto.

- Gotowa? – spytał łagodnie.

- Uhu… - Z jakiegoś powodu nie potrafiłam wydobyć z siebie bardziej zrozumiałej

odpowiedzi. Boże, nie pragnęłam niczego więcej niż to, by spędzić dosłownie całe

lata w jego ramionach, a wkrótce moje marzenie się spełni. Dlaczego więc nagle

ogarnęła mnie taka nerwowość? Pomyślałby kto, że zmieniłam się w nastolatkę

w noc balu maturalnego.

Bones wspiął się na swój motocykl: nowy, odjazdowy Ducati. Zawsze lubił motory,

chociaż nie był to mój ulubiony środek transportu. Wciąż jednak był niezbędny

w naszych planach późniejszego zgubienia ogona Dona. Po pierwsze, nie

byłabym zaskoczona, gdyby Don nakazał podłożyć pluskwę w moim samochodzie,

kiedy rozmawiałam z nim wczoraj, a po drugie, nikt nie był w stanie złapać

wampira na motorze.

Bones spojrzał na mnie z rozbawieniem, kiedy nałożyłam na głowę kask i wspięłam

na tylne siedzenie.

- Słyszę ich. Pędzą tu jak szczury. Zobaczymy czy za nami nadążą. Na początek

potraktuję ich łagodnie.

Odpalił silnik i pognał w głąb ulicy, nie zwracając najmniejszej uwagi na ograniczenia

prędkości. Objęłam go ciaśniej w pasie. Tak, zdecydowanie przypominały

mi się dawne czasy.

Restauracja, do której zabrał mnie Bones nazywała się Skylines i mieściła się na

dwudziestym czwartym piętrze budynku. Zewnętrzne, szklane ściany prezentowały

niesamowitą panoramę miasta, a nasz stolik znajdował się tuż przy oknie.

Mój wzrok przykuły czerwone i białe światła samochodów tłoczących się niżej

i bezwiednie zaczęłam się zastanawiać, w którym znajdowali się ludzie Dona.

Przy całym hałasie panującym na dole oraz ludźmi przebywającymi w budynku,

109

trudno było to określić. Jednak z pewnością tam byli. Wszystko, co mogłam zrobić,

to powstrzymać się od pomachania im z naszego miejsca.

- Pokazujesz im, że nie zamierzaliśmy nigdzie uciec? – skomentowałam, kiedy

kelner przyjął zamówienie na wino i przystawki.

Uśmiechnął się.

- Nie chciałem, żeby wpadli tu uzbrojeni i zrujnowali nam kolację. A tak przy okazji…

nie spojrzałaś nawet w menu.

Przejrzałam szybko listę dań, lecz moje spojrzenie wciąż wracało do Bonesa. Nie

byłam jedyną, która go podziwiała. Jego doskonale wyrzeźbione rysy w połączeniu

z gracją jego ruchów sprawiła, że kiedy weszliśmy, w jego stronę obróciły się

wszystkie kobiece twarze. Jego ciemne włosy kontrastowały z krystalicznie połyskującą,

bladą skórą. Zaczęłam się zastanawiać, jakie uczucie obudził by ich dotyk

w moich dłoniach. Guzik przy jego kołnierzyku był rozpięty, pozwalając mi

dostrzec fragment jego klatki piersiowej, która – jak wiedziałam z doświadczenia

była twarda jak stolik, przy którym siedzieliśmy. Pamiętałam, jak bardzo erotycznym

doznaniem było, gdy przesuwałam po niej palcami i przyciągałam go

bliżej. Jak jego moc pulsowała na mojej skórze, kiedy nasze ciała zespalały się ze

sobą. Jak jego oczy lśniły szmaragdem, kiedy był we mnie. I jak jego wampirza

zdolność kontrolowania przepływu swojej krwi znaczyła, że mógł się ze mną kochać

do chwili, gdy niemal umierałam z rozkoszy.

Nic dziwnego, że nie mogłam skoncentrować się na menu. Jedzenie? Kto go

potrzebował? Nagle całkowicie przestałam denerwować się tym, co miało nastąpić

później. W gruncie rzeczy chciałam, by wydarzyło się to o wiele, wiele szybciej.

Bones musiał zauważyć to w moim wzroku, gdyż jego oczy zaczęły migotać

zielenią.

- Przestań, słonko. Sprawiasz, że niezwykle trudno przychodzi mi się kontrolować.

- Nie wiem, o czym mówisz – powiedziałam zakładając jedną nogę na drugą

i pozwalając mu usłyszeć szelest skóry ocierającej się o skórę, jako że byłam bez

pończoch.

Podszedł kelner z winem. Wzięłam niewielki łyk i poprawiłam się na krześle,

nieznacznie dotykając dekoltu. Po latach praktyki, jedyne co doprowadziłam do

perfekcji, to sposób na rozgrzanie wampira. Tak wyglądało niemal całe moje

życie, jednak teraz z pewnością nie skończy się to wbiciem w niego kołka. Cudowna

odmiana.

Bones pochylił się do mnie .

- Wiesz, jaka jesteś piękna? – W jego głosie brzmiał chrapliwy ton. – Absolutnie

zachwycająca. Zamierzam spędzić wiele godzin ponownie zapoznając moje usta

z twoim ciałem i nie mogę się doczekać sprawdzenia czy smakujesz tak samo

dobrze, jak pamiętam.

110

Przez moment obracałam wino w ustach, zanim je przełknęłam. Do tego jednak

nie przywykłam. Moje poprzednie cele nigdy nie wywołały we mnie tak gorącej

reakcji.

- Naprawdę musimy zostać tu do końca posiłku? – Utkwiłam wzrok w jego oczach

i przeciągnęłam palcem po jego dłoni. – Może weźmy jedzenie na wynos, hmm?

Otworzył usta, by mi odpowiedzieć… i nagle znalazłam się na podłodze, przetaczając

się pod sąsiednie stoliki, czując na sobie ciężar jego ciała. Rozległ się huk

roztrzaskującego się szkła oraz przerażone krzyki ludzi. Stoliki poprzewracały się,

a ludzie zostali zrzuceni z krzeseł, podczas gdy ja zastanawiałam się co się dzieje

i dlaczego, do diabła, piecze mnie czoło.

Musiałam instynktownie zamknąć oczy, gdyż kiedy je otworzyłam, z moich ust

wyrwał się krzyk. Twarz Bonesa była tuż obok mojej, a krwawa dziura w jego

czole plamiła jego włosy szkarłatem , po chwili zaczynając samej się zasklepiać.

- Postrzelono cię! – powiedziałam bez tchu. – Ktoś próbował cię zabić!

Fakty zaczęły docierać do mnie dopiero po chwili. Leżeliśmy na podłodze. Bones

odciągnął mnie od naszego stolika, lecz wciąż widziałam, gdzie byliśmy.

W szkle widniały trzy otwory po kulach, lecz żaden z nich nie był przy jego miejscu.

Bones pomógł mi wstać, własnym ciałem zasłaniając mnie od okna, a kiedy

mówił, prawda uderzyła mnie pełną siłą.

- Nie mnie, Kotek. Ciebie.

111

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Nie miałam czasu przetrawić jego słów.

- Złap się mojej szyi i nie puszczaj – powiedział Bones ze wściekłym okrucieństwem.

Dorwiemy drania.

W chwili, gdy oplotłam jego szyję ramionami, objął mnie ciasno, po czym rzucił

się do tyłu, wprost przez szklaną ścianę za nami.

Mój krzyk utonął w huku roztrzaskującego się szkła i nagle poczułam, jak swobodnie

opadam w powietrzu. Moje nogi bezładnie młóciły powietrze, a żołądek

ścisnął mi się w nagłym skurczu. Wiatr wbijał mi w oczy tysiące igieł, lecz nie mogłam

ich zamknąć, wbijając przerażony wzrok w błyskawicznie zbliżający się

grunt. Moje dłonie zacisnęły się na jego szyi, jakby w uścisku prawdziwie potępionej

duszy, kiedy stało się coś niewiarygodnego. Zaczęliśmy zwalniać.

Niedowierzając własnym oczom spojrzałam w górę, chcąc sprawdzić czy jakimś

magicznym sposobem nad naszymi głowami nie pojawił się spadochron. Poza

światłami budynku nie było tam jednak nic. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić,

usłyszałam świst i poczułam nagły podmuch, po czym przestaliśmy spadać.

Zamiast tego zaczęliśmy po ukosie prześlizgiwać się w powietrzu, w kierunku

czarnego vana, który z piskiem opon właśnie włączył się do ruchu. Krzyk zamarł

mi w ustach, zdławiony niebotycznym zdumieniem.

Rozległ się zgrzyt pędzących samochodów, kiedy kierowcy gwałtownie zaczęli

hamować albo z powodu szaleńczej jazdy vana, albo na widok ciemnej formy

błyskawicznie przesuwającej się nad ich głowami. Van coraz bardziej przyspieszał,

lecz my byliśmy szybsi. Bones dogonił go w kilka sekund, chwytając za tylny

zderzak i przewracając samochód, nawet na chwilę nie wypuszczając mnie z uścisku.

Z potężnym hukiem wóz opadł na dach. Nadjeżdżające samochody zaczęły

gwałtownie skręcać i ponownie rozległ się pisk hamulców. W nagłym zrywie Bones

wzbił się wyżej, wydostając nas z coraz bardziej niebezpiecznego ruchu ulicznego

i postawił mnie na chodniku wydając jedno, krótkie polecenie.

- Zostań tu.

Zanim zdołałam wykrztusić jakąkolwiek odpowiedź, pędem ruszył w stronę

wraku vana. Rozbrzmiały wystrzały i kolejne wrzaski świadków, a kilka sekund

później Bones wyłonił się zza przewróconego wozu z mężczyzną niedbale przerzuconym

przez jedno ramię.

- Idziemy.

Ponownie mocno chwycił mnie w pasie, po czym ziemia uciekła spod naszych

stóp. Oczy niemal wypadły mi z orbit. Matko Boska, poruszaliśmy się tak szybko.

112

Nie chcąc, by moje nogi wirowały równie bezładnie, jak mój umysł, splotłam je

z jego, niemal bojąc się spojrzeć w dół, by sprawdzić, jak wysoko byliśmy.

Dziesięć minut później Bones wylądował w uliczce przy pustych magazynach,

a zrobił to tak delikatnie, jakby zeskoczył z krawężnika. Dyszałam ze zdumienia,

i wpatrywałam się w niego, jakbym widziała go pierwszy raz w życiu.

- Potrafisz latać? – wykrztusiłam w końcu.

Spojrzał na mnie i potrząsnął nieszczęsnym zabójcą, jak szmacianą lalką.

- Mówiłem ci, że jestem o wiele potężniejszy niż sądzisz.

Nie przestawałam się na niego gapić. Można by pomyśleć, że był obojętny,

gdyby tylko nie wytrząsał życia z mężczyzny, którego miał w rękach.

- Ale ty potrafisz latać? – powtórzyłam po chwili, doszczętnie ogłupiała.

- Jestem wampirem wysokiej rangi. Jeśli taki wampir ma wystarczającą moc i jest

dostatecznie stary, to jest jedna z zalet. Są też inne, ale o nich pogadamy później

powiedział Bones, kiedy mężczyzna uchylił powieki, zwrócił na niego uwagę, po

czym wytrzeszczył oczy. Był już całkowicie przytomny i wyglądał tak samo, jak ja,

kiedy Bones wystrzelił z nami przez tamto okno. Srał ze strachu.

Bones rzucił go na ziemię i przykląkł obok. Jego oczy rozbłysły szmaragdem,

a po ostrym nakazie mężczyzna przestał się szarpać i usiadł nieruchomo.

- Ta kobieta - powiedział Bones, wskazując mnie głową. – Dlaczego chciałeś ją

zabić?

- Interesy – odpowiedział monotonnym głosem, oszołomiony lśniącymi tęczówkami.

Po to mnie wynajęto.

Kolejny zabójca. Zdaje się, że Bones nie mylił się mówiąc, że wyznaczono nagrodę

za zabicie mnie.

- Kto cię wynajął? – spytał natychmiast Bones.

- Nie wiem. Zlecenie przyszło wraz z dołączonymi instrukcjami, a pieniądze miały

być przelane po wykonaniu zadania. Czasami dostaję robotę z czyjegoś polecenia,

jednak nie tym razem.

- Kotek – powiedział do mnie Bones nie odrywając wzroku od oczu nieznajomego.

Zapisz to.

Wyciągnął z kieszeni portfel, do którego doczepiony był niewielki długopis.

Użyłam pierwszego lepszego kawałka papieru, który okazał się być banknotem.

- Nazwisko.

- Ellis Pierson.

Było tak zwyczajne, a w dodatku pasowało do jego wyglądu. Poza świeżo zakrwawionym

nosem i licznymi siniakami, wyglądał tak samo groźnie jak Myszka

Miki. Ellis miał czarne, schludnie ostrzyżone włosy, wystający brzuch i po dziecięcemu

okrągłe policzki. Sukinsyn był jednak świetny w celowaniu z karabinu. Gdyby

Bones mnie nie odciągnął, brakowało by mi teraz sporej części mózgu. Skąd

Bones jednak wiedział o wystrzałach wciąż było poza moimi możliwościami pojmowania.

113

- Pseudonimy, wszystkie.

Miał ich kilka. Będzie mi potrzebne więcej pieniędzy.

Jedno po drugim, Bones zadawał Ellisowi pytania dotyczące kontraktu na moje

życie, a lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, jak powinny one brzmieć. Tajniki wykonywanej

pracy, pomyślałam z sarkazmem. Tylko płatny zabojca przesłucha innego

zabojcę.

Zacisnęłam zęby, kiedy Ellis obojętnym głosem opowiadał, jak dostał szczegółowe

instrukcje dotyczące mojego zejścia z tego świata. Miałam umrzeć tylko

i wyłącznie przez postrzał w głowę, przy użyciu minimum trzech kul, z odległości

nie mniejszej jak trzysta metrów. Żadnych bomb, trucizn, konfrontacji fizycznej

lub jakiegokolwiek innego kontaktu w pobliżu mojego domu bądź samochodu.

Ellis nie miał pojęcia czym byłam, lecz ten, kto go wynajął, doskonale zdawał

sobie z tego sprawę. Te warunki były zbyt dokładne, by mógł to być przypadek.

Zanim Bones skończył przesłuchanie zdążyłam zapisać dwanaście różnych

banknotów, a w dłoni złapał mnie skurcz. Zważywszy na alternatywę, nie zamierzałam

jednak narzekać. W końcu Bones przysiadł na piętach i zapytał czy jest

coś, o czym Ellis nie wspomniał.

- W ostatnim mailu klient się zniecierpliwił i przyspieszył termin wykonania zadania.

Powiedział, że ze względu na nowe okoliczności zlecenie należy wykonać

natychmiast. Moje wynagrodzenie wzrosło by o dwadzieścia procent, gdyby

zostało wykonane dziś. Jechałem za nią od domu aż do restauracji. Wtedy łatwiej

uciec w powstałym zamieszaniu.

Sukinsyn. Ktoś chciał mnie szybko widzieć martwą, a ktokolwiek to był, wiedział

gdzie mieszkam. Poczułam skurcz w żołądku, gdyż ten fakt znała ograniczona

ilość ludzi.

Nie sądziłam, że oddamy go w ręce policji, lecz szybkość, z jaką Bones szarpnięciem

przyciągnął ku sobie Ellisa i zacisnął wargi na jego szyi wciąż mnie przestraszyła.

Nie był to pierwszy raz, kiedy byłam świadkiem uśmiercenia kogoś przez

ugryzienie, lecz pierwszy, kiedy tylko stałam i nic nie zrobiłam. Serce Ellisa najpierw

przyspieszyło, potem zwolniło, a na końcu zupełnie ustało.

- Czy to boli? – zapytałam zimno, gdy Bones wypuścił z rąk bezwładne ciało, pozwalając

by opadło na ziemię.

Grzbietem dłoni otarł usta.

- Nie bardziej, jak na to zasługiwał, ale na to już nie mieliśmy czasu.

Dotykiem tak delikatnym, że mogło by uspokoić dziecko, musnął palcami zadrapanie

na mojej skroni. Wiedziałam, skąd się tam wzięło. Była to rana od pocisku.

- Było tak cholernie blisko, bym cię stracił – wyszeptał. – Nie zniósłbym tego,

Kotek.

114

Zdecydowanym ruchem przyciągnął mnie do siebie, i dopiero wtedy dotarło do

mnie, co się stało. Pewnie, wiele razy próbowano mnie zabić. Zbyt wiele, by je

zliczyć, lecz strzał z dalekiej odległości wydawał się taki… wredny. Zadrżałam.

- Zimno ci? Dać ci moją kurtkę? – Zaczął zdejmować z siebie swoją skórzaną kurtkę,

lecz powstrzymałam go.

- Jesteś ciepły. Nigdy taki nie byłeś.

Przyczyna jego podwyższonej temperatury leżała jakieś trzy metry od nas, lecz

nie obchodziło mnie to. Trzymałam go w ramionach i pochłaniałam to niezwykłe

ciepło. Potem pociągnęłam za kołnierzyk jego koszuli i odpięłam jeden guzik, by

poczuć jego skórę na swoim policzku.

- Nie rób tego, słonko - powiedział Bones napiętym głosem. – Pozostało we mnie

niewiele kontroli.

Tyle, że nie chciałam, by się kontrolował. Ani, żebym robiła to ja. W tamtej restauracji

zaledwie nanosekundy dzieliły mnie od wstąpienia do Królestwa Niebieskiego,

a jednak wciąż tu byłam. Żywa, bez żadnej rany… i niechętna, by zmarnować

chociaż jedną minutę więcej.

Pocałowałam go w obojczyk, dla lepszego dostępu odpinając kolejny guzik.

Dłonie Bonesa zacisnęły się na moich plecach. Fale powstrzymywanej mocy

emanujące z jego ciała podnieciły mnie. Pod moimi wargami jego skóra wydawała

się buzować energią błagającą, by ją uwolnić. Wysunęłam język i przesunęłam

go niżej na jego pierś, aż dotarłam do ciemnych brodawek. Wtedy Bones gwałtownie

przyciągnął moją twarz do swojej, a jego wargi opadły na moje.

Jego usta miały metaliczny posmak, lecz nie odrzucało mnie to. Zamiast tego

całowałam go, jakbym chciała wchłonąć go w siebie, ssąc jego język i rwąc na nim

koszulę. Bones podniósł mnie i szybko zaniósł mnie w odległy kraniec parkingu,

gdzie było więcej cienia. Plecami dotknęłam czegoś twardego i nierównego, lecz

nie odwróciłam się, by sprawdzić co to. Byłam zbyt zajęta przesuwaniem dłoni po

jego ciepłym ciele, które odsłoniła podarta koszula.

Bones szarpnął moją sukienkę rozrywając ją na przodzie. Jego usta zostawiały

ciepły ślad od mojej szyi aż po piersi, w cudowny sposób drażniąc kłami moją

skórę. Z gardła wyrwał mi się stłumiony jęk, gdy pociągnął w dół mój stanik

i gwałtownie zaczął ssać mój sutek. Poczułam płonące we mnie, pulsujące pożądanie.

Było tak ostre, że niemal sprawiało mi ból.

Wcisnęłam dłoń pomiędzy nasze ściśle zespolone ze sobą ciała z jedną tylko

myślą – by zniszczyć jego spodnie. Jednak wszystkie myśli uleciały mi z głowy,

kiedy wsunął palce w moje majtki, po czym wepchnął je we mnie. Wygięłam plecy

wystarczająco mocno, by uderzyć głową w cokolwiek, o co byłam oparta,

a z gardła wydarł mi się krzyk. Poczułam skurcz w lędźwiach, a z każdą jego

pieszczotą napięcie we mnie rosło. W pewnej chwili jednak jego dłoń zniknęła,

zostawiając mnie mokrą i pulsującą słodkim bólem.

- Nie mogę czekać – mruknął z zaciekłością w głosie.

115

Gdybym mogła cokolwiek powiedzieć, zdecydowanie bym się z nim zgodziła.

Jednak wszystkie moje zdolności wokalne wykorzystałam na okrzyki rozkoszy

wywołane pieszczotami jego palców. Bones przesunął się, ponownie usłyszałam

dźwięk rozdzieranego materiału, po czym wdarł się we mnie głęboko. W tej samej

chwili zawładnął moimi ustami, zduszając mój krzyk ekstazy, kiedy poczułam

w sobie jego twarde ciało. Przez moje ciało przebiegł dreszcz i uczucie słodkiego

bólu, gdy Bones zaczął rytmicznie się we mnie poruszać.

W głowie, jak mantra, rozlegała mi się jedna sekwencja: Mocniej-szybciej-więcejtak!

Byłam w stanie myśleć tylko o tym, desperacko wczepiając się w jego plecy,

by w jakiś sposób znaleźć się jeszcze bliżej niego. Bones wsunął dłonie pod moje

biodra, jeszcze bardziej mnie do siebie przyciskając, a powierzchnia za moimi

plecami kołysała się w rytm naszych ruchów. Pomiędzy jego pocałunkami niemal

nie mogłam oddychać, lecz nie zważałam na to. Wszystko, co się liczyło, to narastająca

wewnątrz mnie namiętność, przez którą zakończenia moich nerwów

kurczyły się i zwijały szaleńczo.

- Nie przerywaj, nie przerywaj! – wykrztusiłam. Zabrzmiało to jednak jak zniekształcony

jęk wydany wprost w jego usta.

Bones musiał go jednak sobie przetłumaczyć, gdyż przyspieszył tak bardzo, że

nie byłam pewna czy jestem jeszcze przytomna. Od wewnątrz zaczęły mną targać

spazmy, kiedy moje ciało zaczęło drżeć od nadmiaru rozkoszy. Usłyszałam,

jak Bones jęknął, niezwykle cicho w porównaniu z łomotem mojego serca, a kilka

sekund później poczułam w sobie jego wilgoć.

Zajęło dobrych kilka minut, zanim byłam w stanie cokolwiek powiedzieć.

- Coś wbija mi się… w plecy.

Wciąż nie mogłam oddychać normalnie. Oczywiście Bones nie miał tego problemu,

wcale nie musząc oddychać. Odsunął mnie i spojrzał na ten przedmiot.

- Gałąź.

W końcu zerknęłam za siebie. Tak, było tam drzewo. Ze sterczącą z przodu,

niewiarygodnie połamaną gałęzią.

Opuściłam nogi z jego talii i stanęłam na ziemi. Spojrzałam na swoją sukienkę.

Zrujnowana.

Zdaje się jednak, że nie mogłam narzekać, gdyż koszula Bonesa była w strzępach.

Potem ukradkiem rozejrzałam się po parking czy przypadkiem nie zafundowaliśmy

komuś darmowego widowiska. Dzięki Bogu, nikt nie czaił się w pobliżu.

Dobrze się też złożyło, że Bones wybrał drzewo rosnące w cieniu.

- Tak wygląda koniec wielu lat wyrzeczeń – mruknęłam, wciąż drżąc po przeżytym

orgazmie.

Bones całował moją szyję. Słysząc moje słowa zatrzymał się jednak.

- Lat? – zapytał cicho.

Nagle poczułam dziwną nieśmiałość. Taa, przy tym, co właśnie zrobiliśmy, nie

miała żadnego sensu, lecz była prawdziwa. Jedną rzeczą było dać się złapać

116

z – dosłownie - opuszczonymi spodniami podczas zrywu namiętności. Zupełnie

jednak inną być złapaną z kwestią celibatu powiewającą swobodnie na wietrze.

Wciąż, było już za późno, by to odwołać. Zaczerpnęłam głęboko powietrza.

- Tak. Noah był pierwszym mężczyzną, z którym się umawiałam i my nie… Cóż.

Nie. Tyle wystarczy powiedzieć.

Bones pogładził mnie po ramionach .

- Nie miało by znaczenia, gdybyś miała kogoś po mnie, Kotek. Och, nie zrozum

mnie źle, obchodziło by mnie to, lecz w końcu i tak nie miało by to znaczenia.

Jednak pozwól mi powiedzieć, że jestem bardzo, bardzo zadowolony, że tak nie

było.

Pocałował mnie długo i namiętnie. Po chwili jednak jęknął z rezygnacją i odsunął

się ode mnie.

- Musimy stąd iść, słonko. Wkrótce ktoś się tu na nas natknie.

Tak, a ze zwłokami leżącymi nieopodal, gdyby był to policjant, oskarżono by

nas o wiele więcej niż tylko publiczne obnażanie się.

- Bones – powiedziałam i zamilkłam. No dobra, nie miałam żadnego prawa o to

pytać, gdyż to ja go rzuciłam i zostawiłam pisemne instrukcje, by ruszył dalej ze

swoim życiem. Jednak nie mogłam się powstrzymać. – Ja powiem ci to samo: to

bez znaczenia, lecz… jak to było z tobą? Wolałabym wiedzieć niż się zastanawiać.

Spojrzał mi prosto w oczy.

- Raz. Było wystarczająco blisko, by się liczyło. Nie zamierzam zgrywać Clintona

i nazywać tego inaczej. Po Chicago, kiedy zostawiłem ci ten zegarek, a ty nie

przyszłaś, byłem w strasznym nastroju. Myślałem, że naprawdę o mnie zapomniałaś

albo ci nie zależało. W tym samym czasie w mieście była moja dawna

kochanka. Zaprosiła mnie do sypialni, a ja poszedłem.

Nie powiedział nic więcej, lecz nie mogłam na tym poprzestać. Jakie to dla mnie

typowe.

- A potem?

Mimo, że nie odwrócił wzroku, jego spojrzenie stwardniało.

- Byliśmy w łóżku, posmakowałem jej, a potem przerwałem, zanim sprawy zaszły

dalej. Przez cały czas wyobrażałem sobie, że była tobą, ale nie mogłem już dłużej

udawać. Przeprosiłem więc i wyszedłem.

Posmakował jej. Wiedziałam, że nie mówił o jedzeniu. Zalała mnie fala palącej

zazdrości i musiałam użyć całej siły woli, by odepchnąć od siebie obraz jego ust na

ciele innej w ten sposob.

- To nie ma znaczenia – udało mi się powiedzieć, lecz mówiłam poważnie. jednak

o Boże – to tak bardzo bolało.

- Przepraszam - powiedział. W jego głosie słyszałam wyrzuty sumienia. – Nie

powinienem był pozwolić, by to zaszło tak daleko. Byłem zły, samotny i czułem,

że mam do tego prawo. To niezbyt honorowa kombinacja.

117

Otworzyłam oczy. Księżyc otaczała biała aureola, a jego promienie sprawiały, że

skóra Bonesa wydawała się lśnić.

- To nie ma znaczenia - powtórzyłam, tym razem z większą pewnością w głosie. –

A tak dla ścisłości, o zegarku dowiedziałam się dopiero po fakcie. Nie mówię, że

uciekłabym z tobą, gdybym znalazła go wcześniej, ale… z pewnością wcisnęłabym

ten guzik. Nie mogłabym się powstrzymać.

Uśmiechnął się. Ten widok rozwiał ból po jego wcześniejszym wyznaniu.

- Jeśli chodzi o ciebie, to ja również nigdy nie byłem w stanie się powstrzymać.

A teraz naprawdę musimy już iść.

Kaszlnęłam cicho.

- Eee, pieszo?

- Nie – prychnął podciągając spodnie. – W ten szybszy sposób.

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że nie powiedziałeś mi, że umiesz latać - poskarżyłam

się. – Przychodzi mi na myśl kilka sytuacji w Ohio, kiedy zaoszczędziłabym na

benzynie!

- Nie powiedziałem ci o tym wtedy, bo bałem się pokazać ci, na jak wiele sposobów

nie jestem jak normalny człowiek.

Biorąc pod uwagę moje uprzedzenia w tamtym czasie, nie mogłam go za to

winić.

- Potrafisz też za jednym razem przeskoczyć wysoki budynek? – spytałam po

chwili.

Objął mnie, a jego śmiech połaskotał mnie w szyję.

- Spróbujemy zrobić to jutro.

Kiwnęłam głową w stronę martwego zabójcy.

- Co z nim zrobimy?

- Zostawimy go. Jestem pewien, że wkrótce twoi chłopcy i tak się tu zjawią, więc

to ich problem. Wrócimy do mojego domu i dowiemy się, kto wynajął niedawno

zmarłego Ellisa Piersona.

Zacisnął ramiona wokół mnie. W następnej chwili wystrzelił w górę, jakby do

jego stóp doczepione były rakiety i poczułam pęd powietrza. Tym razem nie zacisnęłam

oczu, lecz gdy dystans między nami a ulicą powiększał się, ciasno do niego

przywarłam.

- Nigdy się nie rozbijasz, prawda? - wykrztusiłam.

Roześmiał się cicho, a wiatr porwał jego śmiech.

- Nie ostatnio.

118

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Bones zostawił swój laptop i inne obciążające dokumenty w domu, który wynajmował

i właśnie tam się skierowaliśmy. Jakby mało było szczęścia, jego komórka

wciąż była w kieszeni jego kurtki. Z oczywistych powodów nie wracaliśmy

do mnie. Sądząc po pośpiechu, z jakim zleceniodawca chciał mojej śmierci, mógł

tam czekać na mnie kolejny zabójca. Przez następne kilka dni będę musiała posyłać

kogoś, żeby nakarmił mojego kota.

Kiedy byliśmy już bezpieczni w jego domu i mogłam skoncentrować się na

czymś więcej niż „Aaa, zbyt wysoko, za szybko!”, mój umysł wypełnił się różnymi

myślami.

- Myślisz, że za tymi zleceniami stoi Ian?

- Mowy nie ma - bez wahania odparł Bones. - Ian chce cię żywą, by dodać cię do

swojej kolekcji. Było by to trudne, gdybyś miała głowę w kawałkach.

Przypomniałam sobie te trzy niewielkie otwory w szybie.

- Skąd wiedziałeś, żeby zepchnąć mnie z drogi?

- Usłyszałem wystrzały. Ellis nie użył tłumika.

W tamtym czasie moja głowa była jakiś metr od okna. Do diabła, ależ był szybki.

Odczytał to z mojego spojrzenia.

- Nie dostatecznie szybki. Jeden z pocisków zadrasnął twoją skórę. To dla mnie o

wiele za wolno.

Roześmiałam się cierpko.

- To i tak szybciej niż myślałam, że to możliwe. A ta sztuczka z lataniem wprost

mnie zabiła. Wciąż jednak, nigdy nie możemy wrócić do tamtej restauracji. zdemolowałeś

to miejsce i nawet nie zapłaciłeś za wino.

- Oboje wiemy, co to musiało być - powiedział Bones ignorując moje słowa. –

Najwyraźniej Don zdecydował się ci nie ufać.

Przez chwilę rozważałam to, lecz zaraz potrząsnęłam głową.

- To nie Don. To nie ma sensu. Ellis powiedział, że dostał kontrakt tydzień temu.

To znaczy, został zaplanowany zanim ktokolwiek wiedział, że pojawiłeś się w

moim życiu. Don nie miał powodu, żeby pragnąć wtedy mojej śmierci. Przecież

grałam według jego reguł.

Bones wstał i zaczął krążyć po pokoju.

- Masz rację. Jestem tak cholernie wzburzony tym, że niemal miałem na sobie

twój mózg, że nie myślę jasno. W porządku, wygląda na to, że Don jest czysty.

Może. Ale to oznacza, że w twojej jednostce jest zdrajca. To nie jest jakiś tam

zwykły kontrakt, gdzie przeciętny nieumarły chce dorwać Rudego Żniwiarza. To

119

jest ktoś, kto jest wtajemniczony w to, czym jesteś i gdzie mieszkasz. A to równa

się ilu ludziom?

W zamyśleniu dotknęłam zadrapania na skroni.

- Cała moja jednostka, naukowcy Dona, niektórzy ze strażników… jakaś setka

ludzi.

Zmarszczył brwi.

- To wielu podejrzanych, a to również znaczy, że nie zajmie długo, aż cię złapią.

Trzeba będzie złożyć wizytę w twojej pracy. Będę musiał wywąchać, kto może

być potencjalnym Judaszem.

- Bones. – Podeszłam do niego. – Nie rozumiesz. To miejsce jest mocno strzeżone

i mocno uzbrojone. Wiem o tym, bo sama pomagałam zaprojektować to miejsce!

Istnieją tylko dwa sposoby, na jakie wampir może dostać się do ośrodka bez

urządzania krwawej łaźni. Jeden z nich, to po śmierci. Takie wampiry trzymane są

w lodówkach do późniejszych badań. Ten drugi sposób jest niemal tak samo

nieprzyjemny – przetransportowanie w specjalnej kapsule z wbitymi w okolice

serca srebrnymi sztyletami. Te wampiry utrzymujemy przy życiu dla ich krwi,

z której produkujemy Bramsy. To wszystko. Koniec pieśni.

Zamiast się zniechęcić, zamyślony postukał palcem w brodę, po czym wyciągnął

komórkę i wybrał numer.

- Tak, dziękuję, poczekam… Dobrze. Jedną dużą pizzę, z dodatkowym serem,

peperoni i grzybami. I dwa litry coca-coli. Tak… gotówką. Czterdzieści minut?

Podaję adres…

Kiedy się rozłączył, zdezorientowana zamrugałam oczami.

- To jakiś szyfr?

Roześmiał się.

- Tak, to szyfr. Żeby przywieźli dużą pizzę i napój. Nie zdążyłaś nic zjeść, a nie

możesz przeze mnie głodować. Nie bój się – cała pizza jest dla ciebie. Jak wiesz,

ja już się najadłem. A teraz opowiedz mi o tej kapsule.

- To najgorszy pomysł, jaki kiedykolwiek miałeś.

Twarz bolała mnie już od zaciskania zębów. Niemal już ochrypłam od kłótni,

lecz Bones był nieporuszony.

- To jedyny sposób, bym znalazł się w wystarczającej odległości od tych ludzi,

żeby wywąchać, kto chce się ciebie pozbyć. Jeśli ktokolwiek z nich jest sługusem

wampira lub ghula, z pewnością wyczuję ten zapach. Albo będzie chciał uciec,

albo będzie śmierdział strachem. W każdym razie, dowiemy się, kto to.

- Albo skończysz zapakowany obok Switcha.

- Nie ma takiej możliwości, zwierzaczku. Dzwoń.

Bones po raz piąty podał mi swój telefon. Rzuciłam mu miażdżące spojrzenie,

po czym w końcu wzięłam od niego komórkę i wybrałam numer.

- Don, to ja – powiedziałam, kiedy odebrał.

120

- Cat, jesteś ranna? – Musiałam przyznać, że wydawał się naprawdę zmartwiony.

- Nie, ale ktoś stara się zmienić ten stan rzeczy. Słuchaj, jadę do ośrodka, zobaczymy

się za jakąś godzinę. Nie pozwól nikomu, nikomu, wyjechać, dopóki się nie

zjawię. Zadzwoń, jeśli ktoś to jednak zrobi. W jednostce jest szczur.

- Oczywiście, przyjeżdżaj natychmiast. Porozmawiamy, jak już tu będziesz. Ale

nikt od nas nie mógłby…

- Chcesz, żebym przyjechała czy nie? Takie są moje warunki i jestem cholernie

mało elastyczna, jeśli o nie chodzi. Szczególnie od chwili, kiedy dzisiejszego wieczora

moja głowa niemal pożegnała się z karkiem.

Zamilkł na moment, po czym westchnął.

- Dobrze, skoro przez to poczujesz się bezpieczna. Gdzie jest twój, eee, towarzysz?

- Wyszedł, nie wiem dokąd. W tej chwili bardziej martwię się o swój własny tyłek.

- Pospiesz się. Odwołam oddział, ale jeśli nie zjawisz się tu dokładnie za godzinę,

ponownie go wyślę.

Rozłączyłam się i niemal rzuciłam telefonem w Bonesa.

- Zadowolony?

Dotknął wargami zranienia na mojej skroni.

- Jeszcze nie, ale będę. Jedź prosto na miejsce i nigdzie się nie zatrzymuj.

Ruszyłam do drzwi, lecz po kilku krokach zatrzymałam się.

- Bones, zanim to zrobimy, muszę ci o czymś powiedzieć. Wiesz, że nadal mi na

tobie zależy, ale to coś więcej. Ja… wciąż cię kocham. Tak naprawdę nigdy nie

przestałam, chociaż w ciągu tych kilku lat starałam się to zrobić. Nie oczekuję, że

czujesz w ten sam sposób…

- Nigdy nie przestałem cię kochać – przerwał mi biorąc mnie w ramiona. – Nawet

na chwilę. Nawet, kiedy byłem na ciebie potwornie wściekły za to, że odeszłaś,

zawsze cię kochałem, Kotek.

Pocałował mnie powoli i głęboko, jakbyśmy mieli cały czas na świecie. Chciałabym,

żeby tak było, lecz bałam się, że go nigdy więcej nie zobaczę.

Z drżącym westchnieniem odepchnęłam go od siebie.

- Później pocałuję cię jeszcze raz. A teraz za bardzo przeraża mnie to, co chcesz

zrobić.

Bones uśmiechnął się, całkowicie spokojny i przesunął palcem po mojej dolnej

wardze.

- Nie mogę się doczekać. Jest coś jeszcze, ale musisz zrobić dokładnie tak, jak ci

powiem. Weź to. – Podał mi zaklejoną kopertę. – Schowaj to w swoim ubraniu

i otwórz dopiero wtedy, kiedy ci powiem. To informacja, na którą czekałem, ale

muszę być przy tym, gdy będziesz ją czytać. Przysięgnij, że poczekasz.

- Nie bądź taki melodramatyczny. – Wsunęłam kopertę pod koszulę i wetknęłam

ją za stanik. – Słowo harcerza, dobrze?

- Kocham cię.

121

To zatrzymało mnie przy drzwiach, gdy miałam już dłoń na klamce.

- Nie daj się zabić. Bez względu na wszystko.

Z moich oczu wyczytał o co mi chodziło.

- Nie powinno do tego dojść, lecz jeśli jednak, to postaram się nie zabić nikogo

z nich.

- Jasne – powiedziałam łamiącym się głosem. – Nie wiem tylko czy oni okażą ci

podobną uprzejmość.

Tym razem, kiedy dojechałam na motorze do strzeżonej bramy i zdjęłam kask,

wpuszczono mnie bez wahania. Jakby nie było, nie mogłam ukryć wampira na

kierownicy, prawda? Pojechałam wprost do głównego wejścia, zostawiając motocykl

dosłownie w drzwiach, a Tate i Juan wyszli mi na spotkanie. Obaj wyglądali

okropnie.

- Christos, querida, obawialiśmy się najgorszego – wykrzyknął Juan. Tate był

mniej ekspresyjny, lecz jak sparaliżowany wpatrywał się w ranę na moim czole.

- Jezu. To ślad od pocisku?

- Oczywiście – odparłam lekceważąco. – Byłeś jednym z moich wczorajszych

szpiegów? Czy usłyszałeś raport od kogoś innego?

Ruszyliśmy do biura Dona. Ku mojej uldze zobaczyłam jak drzwi dokładnie się

za nami zamykają. Dobrze, Don zatrzymał wszystkich w środku.

Tate wciąż wyglądał na roztrzęsionego.

- Właściwie, to oglądałem nagranie. Filmowano cię. Don ma taśmy.

- Przynajmniej zobaczę, jak wyglądałam w tej sukience. Teraz jest już w strzępach.

- Wyglądałaś pięknie, querida. – Zawsze można ufać Juanowi, że bez względu na

okoliczności nigdy nie przegapi okazji. – Rzuć tego bladego kolesia bez tętna, a ja

się tobą zaopiekuję.

- Ten „blady koleś bez tętna” ocalił mi wczoraj życie, Juan – przypomniałam mu

posępnie. – Nie byłabym ładna mając trzy dziury w głowie, prawda?

Kiedy weszliśmy Don wstał, a to rzadkość. Przez chwilę mi się przyglądał, a na

jego twarzy pojawiło się coś, czego nie potrafiłam nazwać.

- Pokaż mi – powiedziałam bez wstępu.

Wiedział, co miałam na myśli i pilotem włączył plazmę, zanim jeszcze Tate zdążył

zamknąć za nami drzwi.

Ktokolwiek mnie nagrywał, miał lepszy widok niż mój niedoszły zabójca. Wyglądało

na to, że znajdował się w sąsiednim budynku, gdyż nachylenie było łagodniejsze.

Beznamiętnie patrzyłam na niemy film, na którym Bones i ja siedzieliśmy

na swoich miejscach, kelner przyniósł nam wino, następnie Bones pochylił

się do mnie, a ja pogładziłam jego dłoń. Następna scena ukazała niemal niewidoczny

ruch, niemożliwy do wyśledzenia dla ludzkiego oka. Wtedy na ekranie

pojawił się niesamowity obraz roztrzaskującej się do wewnątrz szyby i ciemnej

122

postaci bezładnie opadającej ze mną na podłogę, po czym obiektyw skierował się

na vana stojącego na ulicy.

Kamerzysta najwyraźniej przestał filmować i przemieścił się, gdyż następne

ujęcia były o wiele bardziej przyziemne. Ukazywały martwe ciało Ellisa Piersona

oraz zbliżenie na ranki na jego szyi. Bones nie zadał sobie trudu, by je wyleczyć.

Wiedział, że moja jednostka zgarnie dowody.

Don wyłączył nagranie i spojrzał na mnie z ostrożnym oczekiwaniem.

- Rozumiem, że to był wynajęty morderca?

- Tak. Mój partner nie był zachwycony, że przerwano nam kolację.

- Och, twój partner z pewnością ją skonsumował – mruknął z sarkazmem Tate.

- Wiesz, Tate, nie mogę powiedzieć, by wtedy mi to przeszkadzało. Jakby nie

było, chwilę przedtem usłyszałam szczegółowy opis tego, jak zapłacono mu za

rozwalenie mi głowy.

- Cat.- Don oparł dłonie na biurku i usiadł. – Musisz nam opowiedzieć o tym wampirze,

z którym jesteś. Zaczynasz z nim się umawiać i nagle stajesz się celem

zamachu? Ze strony kogoś, kto dokładnie wiedział gdzie będziesz? To zbyt duży

zbieg okoliczności.

- Czyżbyś czegoś nie dostrzegał na tym filmie? – powiedziałam z irytacją. – Ten

wampir przyjął za mnie pieprzoną kulkę w głowę! Wyjaśnij mi, w jaki sposób jest

to oznaka wrogości!

- Analizowałem to nagranie klatka po klatce, Cat – odezwał się matowym głosem

Tate. – Poruszał się szybciej niż pocisk, dosłownie, po czym wyskoczył z budynku

i leciał! Nie tylko więc musi być wysokim rangą wampirem, ale też musi być najpotężniejszym

wysokim rangą, jakiego kiedykolwiek spotkałem.

Dobrze, że Tate wciąż nie rozpoznał Bonesa z Ohio, mimo że oglądał nagranie,

na którym Bones był. Być może to było jak w tym starym, pełnym uprzedzeń

powiedzeniu, tylko z tą różnicą, że dla Tate’a to wszystkie wampiry wyglądały tak

samo. Wciąż jednak, nie była to kwestia na dziś. Niech myślą, że Bones był jakimś

wampirem, którego niedawno poznałam. Później dowiedzą się prawdy, lecz na

razie utrzymywanie ich w niewiedzy pasowało do naszego planu.

- Tate, nie jestem idiotką. Uświadomiłam sobie to samo kiedy tylko skończył

z wynajętym zabójcą, lecz jak już powiedziałam, najwyraźniej nie chce mnie widzieć

martwą. Jednak sądzi, że ktoś w moim otoczeniu chce inaczej, tylko z innego

punktu widzenia. Sądzi, że to ktoś stąd i że Don jest kluczem.

- Co?

- Huh?

- Que?

Odezwali sie wszyscy na raz, machnęłam więc dłonią.

- Nie powiedział mi zbyt dużo. Tylko tyle, że musi to jeszcze potwierdzić. Mam

jego komórkę – zadzwoni, kiedy skończy. Wspomniał jednak pewne imię i po123

wiedział, że ta osoba ma z tym związek. Don, może je rozpoznasz, gdyż mnie ono

nic nie mówi.

W tej części Bones był bardzo szczegółowy. Nie mrugnęłam, napotykając spojrzenie

starszego mężczyzny.

- Maximillian. Kiedykolwiek o nim słyszałeś?

Z twarzą Dona stało się coś, czego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. Zbladł

i wyglądał tak, jakby zaraz miał zemdleć. Sukinsyn. Sądząc po jego chorobliwej

reakcji, z pewnością rozpoznał to imię.

- Co się stało, szefie? Wyglądasz, jakby ktoś właśnie przeszedł po twoim grobie.

Tate i Juan rzucili mu zaciekawione spojrzenia, lecz na ich twarzach malowała

się obojętność. Być może Don był jedyny, który znał ten sekret.

Don otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz w tym momencie rozległ się dzwonek

jego komórki. Spojrzał na numer, odebrał telefon, po czym spojrzał na mnie

z uwagą i zakrył mikrofon słuchawki.

- Ja… muszę wyjść do hallu, tam jest lepszy zasięg.

- Coś się stało? – spytałam natychmiast.

- Nie, nie – zapewnił mnie idąc w stronę drzwi. – Dajcie mi chwilę.

Don wyszedł z biura, a sądząc po odgłosach, zrobili tak wszyscy na piętrze, gdyż

nie słyszałam nic z tego co mówił.

Tate wykorzystał okazję.

- Cat, musisz nam coś powiedzieć o tym wampirze, z którym się związałaś. Powiedz

wszystko, co o nim wiesz, bo wygląda na to, że on posiada o wiele więcej

informacji niż mówi.

Zjeżyłam się, kiedy odezwał się do mnie jak do szeregowca.

- Ma na imię Crispin, przez ostatnie dziesięć lat mieszkał w Virginii i potrafi wytrzymać

całą noc w łóżku. - Masz. I wypchaj się.

Tate rzucił mi złe spojrzenie.

- To miło, ale nie mówi nam nic użytecznego.

Wzruszyłam ramionami.

- Czy kwestia tego kim jest Maximillian albo jak jest połączony z ośrodkiem nie

jest ważniejsza? A ty znasz to imię?

- Nie – zaprzeczył natychmiast. Sądząc po wyrazie jego twarzy nie kłamał, choć

nie dałabym za to głowy.

W tym momencie zadzwonił jego telefon. Spojrzał na numer i zmarszczył brwi.

- Tak… co? w porządku, już idę. - Tate rozłączył się i wstał. – Muszę iść, Don mnie

do czegoś potrzebuje. Juan, zostań tu z Cat. Żadne z was nie ma prawa stąd

wyjść, dopóki nie wrócimy.

Wyszedł. Zostaliśmy z Juanem sami.

- Tak pomiędzy zazdrością Tate’a i paranoją Dona, prawdopodobnie rozmawiają

teraz z moją matką, jak to postradałam zmysły – powiedziałam gorzko. – Po czte124

rech latach i wszystkich tych razach, kiedy ryzykowałam życie, oto, jak mi się

odpłacają. Każą mi czekać z tobą w roli niańki. Niezły kawał.

Juan nie odpowiedział, lecz jego milczenie mówiło wszystko.

- Juan. – Obróciłam się na krześle, by spojrzeć mu w twarz. – Jesteś jedynym,

który nie rzuca bezpodstawnych oskarżeń. O osobie nie świadczy tylko temperatura

jego ciała. Widziałeś wystarczająco dużo, by to wiedzieć. Nie pozwól im

spieprzyć wszystkiego przez głupie uprzedzenia. Po prostu przyjrzyj się faktom

bez potępiania kogokolwiek, to wszystko, o co proszę.

- Jestem ci to winien, querida. Wiele razy ocaliłaś mi życie. – Normalny, żartobliwy

ton Juana zniknął, a on sam był tak samo posępny jak ja. – Nie będę cię osądzał,

lecz twój kochanek… Jemu nic nie zawdzięczam.

Ujęłam jego dłoń i uścisnęłam mocno.

- Wtedy zrób to dla mnie. Proszę. Dla mnie.

Drzwi otworzyły się szeroko, kiedy Don i Tate wrócili. Don odezwał się pierwszy.

- Cat, wysyłam kilku ludzi, by sprowadzili tu twoją matkę. Tutaj będzie bezpieczna

do czasu, kiedy odkryjemy, kto stoi za zamachem na twoje życie. To tak na

wszelki wypadek. Muszę wykonać kilka telefonów i wezwać jeszcze kilkoro ludzi,

możesz więc poczekać w swoim biurze. Po wyjściu oddziału ośrodek zostanie

zamknięty, tak jak prosiłaś. Porozmawiamy, kiedy tu wrócą.

Poczułam, jak kurczy mi się żołądek, lecz zdławiłam strach. Bones powiedział,

bym mu zaufała. Tym razem dokładnie tak zrobię.

- W porządku. Przywieźcie moją matkę.

Tate chwycił Juana za ramię i niemal ściągnął go z krzesła.

- Ruszamy.

125

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Czas dosłownie pełznął. Dopiero po dobrych trzech godzinach usłyszałam cokolwiek

z odległej części ośrodka. Było tam kilkoro ludzi z mojej jednostki. Wszyscy

mówili głośno, wyraźnie podekscytowani. Było to jedyne wejście z zewnątrz

na czwarty poziom, gdzie przetrzymywano wampiry. Wytężyłam słuch, po czym

usłyszałam niemożliwy do pomylenia alarm wzmocnionej windy, używanej jedynie

do przenoszenia kapsuły.

Natychmiast wpadłam do biura Dona. Rozmawiał przez telefon, lecz na mój

widok z wyjątkową pewnością siebie odłożył słuchawkę.

- Wrócili i mają ze sobą kapsułę. Don, co się do diabła dzieje?

- Usiądź. - Głową wskazał mi miejsce. Westchnęłam i zajęłam je. – Obawiam się,

że mam pewne przykre informacje, Cat. Nie powiedziałem ci nic wcześniej, gdyż

nie chciałem podejmować ryzyka, że odejdziesz. Wcześniej zadzwoniła do mnie

twoja matka. Bała się. Najwyraźniej twój nowy chłopak zadzwonił do niej i powiedział,

że ją odwiedzi. Kiedy już przyszedł, zaatakował ją. Nic jej nie jest, ma

tylko kilka zadrapań i siniaków. Po tym, jak przyjechaliśmy… eee… poddał się

i został przetransportowany tutaj. Dał nam jednak do zrozumienia, że wie kto stoi

za zamachami na ciebie. W tej chwili nasi unieruchamiają go i niedługo poddadzą

szczegółowemu przesłuchaniu.

- Chcę się z nim zobaczyć – powiedziałam natychmiast.

Don potrząsnął głową.

- Mowy nie ma. Jesteś za bardzo zaangażowana emocjonalnie, a to zaburza twój

osąd. Ponadto od godziny twój dostęp do niższych poziomów jest ograniczony.

Masz zakaz kontaktowania się z którymkolwiek z wampirów. Przykro mi, lecz do

takich decyzji zmusiły mnie twoje poczynania. Nie bądź dla siebie zbyt ostra.

Wielu innych również poddało się ich wpływowi. Niech to będzie dla ciebie lekcja.

Będę cię na bieżąco informował.

Odprawiał mnie. Wściekła skoczyłam na równe nogi.

- W porządku. Jeśli chcesz zgrywać twardziela, to pozwól mi pogadać z Tatem,

zanim przystąpi do przesłuchania. Możesz zrobić chociaż tyle. Skoro tak bardzo

martwisz się, że narobię na dole dymu, to każ Tate’owi przyjść tutaj. Może spotkać

się ze mną w moim biurze.

Don spojrzał na mnie z ledwie skrywanym rozdrażnieniem, lecz podniósł słuchawkę

i wykonał telefon.

- Będzie tu za piętnaście minut.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi.

126

Jeśli wchodząc do mojego biura Tate oczekiwał, że będę dygotać ze strachu na

skórzanej kanapie, niezwykle się rozczarował.

Usiadłam za biurkiem i chłodnym gestem wskazałam na drzwi.

- Zamknij.

Tate spełnił polecenie, a następnie skrzyżował ręce na piersi.

- Przyszedłem, jak prosiłaś, lecz możesz sobie oszczędzić trudu, Cat. Cokolwiek

powiesz nie zmieni sytuacji. Złapaliśmy go na gorącym uczynku, w domu twojej

matki. Ma szczęście, że przeżyła, jeśli cię to obchodzi. Chyba, że nie widzisz już

niczego poza twoim kochankiem.

Wyglądał, jakby czuł do mnie umiarkowany wstręt. Jednak kiedy do niego podeszłam,

jego tętno przyspieszyło.

- Och, obchodzi mnie to bardziej niż myślisz, Tate. Zależy mi nie tylko na nim,

lecz również na tobie. Właśnie dlatego ciebie pierwszego o coś poproszę i mam

nadzieję, że postąpisz właściwie. Weź ze sobą Juana i wypuść go. Potem włączymy

tryb alarmowy i całkowicie zamkniemy budynek. Właśnie tak znajdziemy

naszego kreta i dowiemy się, kim jest. Możemy zrobić to na dwa sposoby, lecz

i tak to nastąpi.

Potrząsnął głową, a skrzydełka jego nosa zadrgały.

- Straciłaś rozum, Cat. Po prostu całkowicie zwariowałaś! Boże, żaden seks nie

jest wart odrzucania całego swojego życia dla…

- Ja go kocham – przerwałam mu.

Przeklął dosadnie, po czym dokończył.

- Teraz już wiem, że zwariowałaś! Spotykasz się z nim dopiero od kilku tygodni

i myślisz, że się zakochałaś? To kurewsko głupie!

Chwycił mnie za ramiona i mocno mną potrząsnął. W odpowiedzi jedynie złapałam

go za nadgarstki.

- Tate, kiedyś oskarżyłeś mnie, że nikomu nie ufam. Miałeś rację. Jednak teraz

zaufam tobie i mam nadzieję, że ty odpłacisz mi tym samym. Kiedy go dzisiaj

zobaczyłeś, kiedy spojrzałeś mu prosto w oczy i naprawdę go zobaczyłeś… czy nie

wyglądał znajomo?

- Oczywiście, że wyglądał. Całymi godzinami oglądałem to parszywe nagranie!

I to ja zauważyłem go tamtej nocy przed twoim domem.

Zacisnęłam uścisk.

- Nie z wczoraj, ani z nagrania. Dalej z przeszłości. Mówiąc szczerze, widziałeś go

jedynie przez sekundę, lecz była to taka sekunda, którą pamiętasz do końca życia.

Jakby nie było, postrzeliłeś go. Tuż przed tym, jak wbił się w niego samochód.

- To…

Tate zamilkł. Na jego twarzy zaczęło pojawiać się zrozumienie. Wbił we mnie

spojrzenie szeroko otwartych oczu, po czym zacisnął wargi w cienką, twardą linię.

- Coż – powiedział łagodnie. – Czyż nie zrobiłaś z wszystkich nas głupków, Catherine

Crawfield?

127

Głęboko zaczerpnęłam powietrza.

- To Bones - wampir, którego powiedziałam ci, że zabiłam w Ohio. Nie zrobiłam

tego jednak. Odeszłam od niego i zamiast jego podrzuciłam inne ciało. Od tamtego

czasu go nie widziałam. Spotkaliśmy się dopiero kilka tygodni temu, kiedy

pojawił się na ślubie Denise. Cała dzisiejsza akcja była ukartowana po to, by

sprowadzić tu Bonesa, żeby mógł odnaleźć zdrajcę. Wiedział, że gdyby poszedł

do mojej matki, to pierwsze co by zrobiła, to wezwała oddział. Powiedziałam mu

też, że dostanie się do ośrodka albo w kapsule, albo martwy. Wybrał kapsułę,

pomimo ryzyka, że będąc w niej związanym mógłby zginąć.

Tate wciąż wyglądał na zszokowanego.

- Niemal go zabiłem. Był już unieruchomiony i wiedziałem, że wystarczy żebym

lekko potrząsnął kapsułą, a te wszystkie ostrza rozerwały by mu serce na strzępy.

Juan mnie powstrzymał. Powiedział mi, że zamiast go potępiać najpierw powinniśmy

go przesłuchać. Minęły ponad cztery lata. Spotkałaś go ponownie dopiero

niedawno, ale kochałaś go przez cały ten czas?

- Tak.

Tate roześmiał się, lecz zabrzmiało to bardziej jak warknięcie.

- Oczywiście, że kochałaś. Ale to nie znaczy, że złamię wszelkie zasady dotyczące

wampirów, by go wypuścić.

- On wyjdzie z tej kapsuły. – Wbiłam palce w jego nadgarstki. – Pytanie jednak

brzmi: czy będziesz przytomny, kiedy to się stanie? Jesteś moim przyjacielem,

Tate. Na wiele sposobów moim najlepszym przyjacielem, jednak chcę wyrazić się

jasno. Wydostanę go i zabiję każdego, kto stanie mi na drodze. Ciebie. Juana.

Dona. Każdego. Chcę, byś przy mnie był, jako partner i przyjaciel, lecz zrobię to

sama, jeśli nie będę miała innego wyjścia.

Wyglądał, jakby chciał mnie uderzyć.

- Niech cię szlag, Cat. Niech cię szlag! Byłaś z nim ile? Sześć miesięcy? Przy mnie

spędziłaś całe cztery pieprzone lata! Aż tyle dla ciebie znaczy? Więcej niż wszystko,

o co walczyłaś i wszystko, czego dokonałaś? Pomyśl, na litość Boską!

Wbiłam w niego wzrok i nie zawahałam się.

- Tak, tyle jest dla mnie wart. Może tego nie rozumiesz. Czy kiedykolwiek byłeś

komuś coś winien? Wszystkie twoje atuty, wszystkie zwycięstwa, każda jedna

rzecz, która dla ciebie znaczyła wszystko… a którą zawdzięczasz jednej osobie?

Właśnie tym dla mnie jest Bones.

Tate nagle szarpnięciem przyciągnął mnie do siebie.

- Ty jędzo, rozumiem to doskonale, bo właśnie tym jesteś dla mnie ty.

Nie odepchnęłam go, lecz pozwoliłam, by nasze ciała dzielił zaledwie centymetr.

- Jeśli przekazałam ci cokolwiek wartościowego, to dlatego, że najpierw on mnie

tego nauczył. I właśnie dlatego ty również masz u niego dług.

Coś zaiskrzyło w jego ciemnych oczach, mimo że opuścił ramiona.

128

- Gówno mu jestem winien. Jednak… jestem winien tobie. Czy to jest twoja cena?

- Skoro tak chcesz to nazwać. - Lepiej z nim negocjować niż pobić do nieprzytomności.

- Chodzi nie tylko o otwarcie samej kapsuły, Cat. Na czterech poziomach są

świetnie wyszkoleni strażnicy, a kiedy ktoś tylko zauważy więźnia idącego korytarzem,

nastąpi automatyczna blokada ośrodka. Twój wampir z pewnością nie

zahipnotyzuje ich wszystkich, by byli mu posłuszni. Ktoś włączy alarm. Wiesz

o tym, sama zaprojektowałaś ten system!

- Właśnie dlatego pójdziesz tam sobie swobodnie z Juanem, a ja zostanę tutaj

i obejdę zabezpieczenia.

Tate odsunął się ode mnie i zaczął krążyć po pokoju.

- Don zmienił twój status dostępu, kiedy tylko dowiedział się o tobie i tym wampirze.

Twoje hasła już nie zadziałają. Nawet moje tutaj nie wystarczą.

Zignorowałam jego ostatnie słowa i wybrałam odpowiedni numer w komórce.

- Randy, wszystko zgodnie z planem. Dokładnie za dziesięć minut wyciągnij

wtyczkę. Wyłącz wszystkie poziomy poza pierwszym i połączoną z nim windą,

sięgającą parteru. Pełne odcięcie prądu, takie w starym stylu. Pocałuj ode mnie

Denise. Mam u ciebie dług.

Rozłączyłam się i spojrzałam na Tate’a.

- Zejdź na dół, natychmiast. Za dziesięć minut wysiądzie zasilanie i to miejsce

zmieni się w istny grobowiec. Całkiem odpowiednie porównanie, nie sądzisz?

Skoro wypuszczasz z trumny zmarłego. Jedyne, co będzie działało, to to co chcę,

by działało. Naprawdę myślałeś, że po tylu latach nie zostawiłam sobie awaryjnych

haseł, na wypadek gdyby Don zwróciłby się przeciwko mnie?

Wstał, a na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie.

- Skoro mogłaś zrobić to sama, to po co zawracałaś sobie głowę proszeniem mnie

o pomoc?

- Jesteś moim przyjacielem – powtórzyłam otwierając szufladę i wyjmując z niej

broń, którą następnie zatknęłam za pasek spodni. – I wciąż chcę, byś dowodził tą

jednostką, chociaż żadne z was wydaje się w to nie wierzyć. Pospiesz się, masz

jeszcze tylko dziewięć minut…

Denise miała rację co do Randy’ego. Rzeczywiście był komputerowym geniuszem.

Za pomocą haseł, które mu dałam, włamał się do serwera i umieścił w nim

wirusa, którym zdalnie kierował.

Teraz wirus ten zamroził wszystko. Nawet telefony nie działały. Sąsiadująca

z nami wieża telefoniczna, która przechwytywała sygnały z naszych komórek,

również miała awarię zasilania. Mój telefon był satelitarny i wciąż działał, a kiedy

zgasły światła byłam jedyną osobą, której nie zaskoczyła nagła ciemność. Po

prostu podeszłam do windy i czekałam.

Kiedy rozsunęły się drzwi, Bones stał dokładnie przede mną. Podeszłam do

niego i zarzuciłam mu ręce na szyję.

129

- Pilnujcie tych drzwi – powiedziałam do stojących w odległym kącie windy Tate’a

i Juana. - Nikt ma się do nich nie zbliżać, nawet Don.

- Co ty robisz? - zapytał Tate, kiedy wyszli na korytarz.

- Daję mu krwi. W kapsule stracił jej bardzo dużo i teraz trzeba ją uzupełnić.

- Jezu, Cat…

Wcisnęłam guzik zasuwający drzwi, skutecznie odcinając się od protestów Tate’a.

- Wiedziałem, że uda ci się do mnie dostać, słonko - powiedział Bones.

Uścisnęłam go mocno.

- Boże, przez ostatnie kilka godzin niemal umierałam ze zmartwienia!

Pocałował mnie, delikatnie badając każdy zakamarek moich ust i przesunął

dłońmi po moim ciele. Chwyciłam się go kurczowo, czując mdłości, kiedy moje

palce natrafiły na niewielkie dziury w jego ubraniu w miejscach, gdzie srebrne

ostrza kapsuły przebiły jego ciało.

- Daruj sobie grę wstępną – szepnęłam przerywając pocałunek. – Po prostu mnie

ugryź.

Bones roześmiał się cicho.

- Jakaś ty niecierpliwa.

Delikatnie odsunął moje włosy i przesunął usta na moją szyję. Przez chwilę językiem

pieścił moją tętnicę, po czym zatopił w niej kły.

Zadrżałam, instynktownie chwytając go kurczowo, gdy poczułam dwa ostre

ukłucia. Było to zupełnie inne uczucie niż poprzednio, gdy mnie gryzł. Mniej erotyczne,

za to o wiele bardziej drapieżne. Wciąż jednak moje serce zaczęło mocniej

bić, kolana ugięły się pode mną, a moje ciało ogarnęło cudowne ciepło.

Drzwi windy otworzyły się dokładnie w chwili, kiedy Bones podniósł głowę.

Rozległ się złowrogi dźwięk odbezpieczanej broni i sekundę później wyciągnęłam

zza pasa swoją, celując nią w napastnika.

- Uspokój się, Tate! Strzel, a odpowiem tym samym.

Musieliśmy stanowić nie lada widok: Bones zlizywał z kłów ostatnie krople mojej

krwi, a ja celowałam bronią w każdego, tylko nie w wampira pijącego z mojej

szyi. Do diabła, rozumiałam reakcję Tate’a, ale to nie znaczyło, że miałam mu

pozwolić zabić Bonesa. Juan również wyciągnął broń, lecz przynajmniej trzymał

ją opuszczoną. Mądry facet.

Bones spojrzał na Tate’a i nawet nie zadał sobie trudu, by ukryć kły.

- Nie bój się o jej bezpieczeństwo, kolego. Nigdy bym jej nie skrzywdził. Widziałem

jednak sposób w jaki na nią patrzysz, nie dam ci więc tej samej gwarancji.

- Tate – powiedziałam ostrzegawczym tonem. – Opuść broń.

Tate wbił we mnie wzrok.

- Do diabła, Cat. Mam nadzieję, że wiesz co robisz.

- W porządku, Kotek - powiedział Bones. – Nie strzeli.

130

Tate opuścił broń w chwili, gdy od zbyt dużej utraty krwi zakręciło mi się w głowie

i zachwiałam się. Bones zabrał mi broń i swobodnym ruchem podał ją Juanowi,

który zdumiony nie odrywał od niego wzroku.

- Nazwałeś ją Kotkiem? I pozwoliła ci? Trzy dni spędziłem w śpiączce, kiedy tak do

niej powiedziałem! A moje jaja nigdy nie doszły do siebie po tym, jak kopniakiem

wbiła mi je w kręgosłup!

- I bardzo dobrze - pochwalił Bones. – Ona jest moim Kotkiem. I nikogo innego.

Stuknęłam go palcem w pierś.

- Mógłbyś? Trochę mi się kręci w głowie.

- Przepraszam, skarbie.

Podniósł mnie na nogi, jednocześnie przecinając sobie język o jeden ze swoich

kłów. Istniało wiele innych sposobów, na jakie mogłam napić się jego krwi. Domyśliłam

się jednak, że zrobił to specjalnie - jako dodatek do słów skierowanych

do Tate’a. Oddałam mu pocałunek, przełykając te kilka tak potrzebnych mi kropel.

To takie w stylu Bonesa, upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu – podkreślał

swoją własność i przywracał mi siły.

Właśnie ten moment wybrał sobie Don, by minąć oszołomionych widzów tego

przedstawienia i zobaczyć mnie, wtuloną w ramiona wampira i ze stopami wiszącymi

w powietrzu.

- Co się tu do diabła dzieje?

Bones postawił mnie na podłodze i w mgnieniu oka znalazł się przy nim. Trzeba

Donowi przyznać, że nie zaczął się cofać.

- Musisz być niezwykle zdeterminowany, by mnie zabić, żeby posunąć się do

czegoś takiego – skomentował sucho, prostując ramiona.

- Nie przyszedłem tu po ciebie, staruszku – powiedział Bones, uważnie lustrując

go od stóp do głów. – Jestem tu, by znaleźć szczura, którego masz w ogródku.

Najpierw jednak sobie porozmawiamy: ty, ja i ona. Wystarczająco długo trzymałeś

ją w niewiedzy.

- Tate, Juan, upewnijcie się, by nikt nie przeszedł przez te drzwi i zbytnio się nie

rozbrykał. Ośrodek jest zabezpieczony, lecz ktoś mógłby wyciągnąć broń. Nie

chowajcie więc swojej i bądźcie przygotowani na wszystko.

Skinęłam głową w stronę gabinetu Dona.

- Za tobą, szefie.

Don zajął swoje miejsce, jakby była to zwykła narada, a nie wroga konfrontacja,

a my usiedliśmy naprzeciwko.

- Don, chciałabym przedstawić ci Bonesa. Prawdziwego Bonesa, nie tego podrzutka,

którego trzymamy w lodówce. Pewnie pamiętasz go z Ohio, gdzie znacząco

zmienił oblicze autostrady.

- Wszystkie te lata, Cat – powiedział Don ze smutkiem w głosie. – Przez cały ten

czas pracowałaś dla drugiej strony. Brawo, naprawdę zrobiłaś ze mnie głupca.

Oburzona otworzyłam usta, by coś powiedzieć, lecz Bones mnie ubiegł.

131

- Ty niewdzięczny sukinsynu. Tylko dzięki niej nie wyjmuję sobie ciebie spomiędzy

zębów. Ma cię za przyzwoitego faceta. Nie to, że się z nią zgadzam, jednak

nawet na chwilę nie zawiodła twojego zaufania. Ty jednak nie możesz powiedzieć

tego samego.

Przewróciłam oczami. Grożenie śmiercią. Jak rany, najlepszy sposób na rozpoczęcie

rozmowy.

- Niczego nie udawałam, Don - powiedziałam. – Kiedy wyjechaliśmy z Ohio myślałam,

że opuściłam Bonesa na dobre. Wytropił mnie i odnalazł zaledwie dwa

tygodnie temu, a ja nigdy nie zrobiłam niczego, by zdradzić jednostkę.

Don potrząsnął głową, jakby ganiąc się za coś.

- Powinienem był wyczuć zasadzkę. Żaden wampir się nie poddaje. Jak przekonałaś

matkę, by w to zagrała?

- Ona nie grała – powiedziałam ponuro. - Bones powiedział jej, że chce się z nią

spotkać bez mojej wiedzy. Wiedzieliśmy, co zrobi.

Bones prychnął.

- Kiedy przyjechałem do jej domu, zdążyła przyczernić sobie oczy i rozbić niemal

wszystkie meble. Wróćmy jednak do ciebie, Don. Od naprawdę wielu lat wykonuję

pewien zawód. Znajduję ludzi i jestem w tym naprawdę dobry. Wyobraź sobie

więc moje zaskoczenie, kiedy tak piekielnie długo zajmowało mi odszukanie jej, a

potem nie mogłem znaleźć żadnej informacji na temat jej ojca. Mogłem przewidzieć

trudności ze znalezieniem jednego z nich, ale dwojga? Oboje ukryto tak

starannie, że odniosłem wrażenie, jakby zrobiła to… ta sama osoba.

Zaczęłam mieć złe przeczucia. Bones uścisnął moją dłoń.

- Kiedy Cat zniknęła jak sen jakiś złoty, uderzyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza, to

jak zdołałeś odnaleźć ją tak szybko. Pojawiłeś się w dniu, kiedy ją aresztowano,

dzierżąc w ręku wszystkie fakty z jej życia. To było zbyt… gładkie. Znalezienie

takich informacji zajmuje dużo czasu. Musiałeś zbierać je od dłuższego czasu,

pytanie jednak: skąd wiedziałeś, że powinieneś to robić? Była tylko jedna możliwość.

Wiedziałeś już, czym była.

- Co? – wykrzyknęłam zrywając się z krzesła. - Don, co ty ukrywasz?

- Usiądź, słonko. - Bones chwycił mnie w chwili, gdy miałam rzucić się na Dona.

Jego twarz pokryła się bladością.

- Druga rzecz, która mnie zastanawiała, to jakim cudem nie było żadnych przypadków

nagłej śmierci, z podejrzanym pasującym do opisu jej ojca w czasie, kiedy

została zgwałcona jej matka. Nie było nawet jednych niezidentyfikowanych

zwłok. To właśnie Ian rozwiązał tę zagadkę. Ty znasz go jako Liama Flannery’ego,

Don. Wysłałeś Cat, by go zabiła, lecz nie był jednym ze zwykłych celów, prawda?

- Nie – odpowiedziałam za Dona, który zacisnął wargi w cienką linię. – Nie był.

Przejdź do sedna, Bones.

- Miałem raczej nadzieję, że Don dokończy mówić za mnie, lecz on milczy. Prawdopodobnie

ma nadzieję, że to tylko moje domysły, prawda?

132

Don nie odpowiedział, na co Bones westchnął.

- Otwórz tę kopertę, którą ci wcześniej dałem, Kotek.

Drżącymi palcami wyciągnęłam kopertę ze stanika, rozerwałam i rozłożyłam

schowaną w niej kartkę. Był to artykuł z gazety. Tekst natychmiast rozmył mi się

przed oczami - wystarczyło, bym spojrzała na zdjęcie przy nim zamieszczone.

Widniał na nim rudy, uśmiechnięty mężczyzna o wysokich kościach policzkowych,

prostym nosie, szczęce męskiej, lecz niezwykle znajomej. Nie mogłam

tego stwierdzić, lecz gotowa byłam się założyć, że miał szare oczy. Mimo, że

zdjęcie było wyblakłe, podobieństwo było uderzające. W końcu miałam twarz, na

której mogłam skupić swoją nienawiść. Była ona odbiciem mojej własnej.

Nic dziwnego, że matka żywiła urazę.

Tak bardzo byłam zaabsorbowana wpatrywaniem się w twarz ojca, że dopiero

po chwili spojrzałam na osobę stojącą obok niego. Tę, która obejmowała go ramieniem.

Rodzina świętuje pochwałę oficera federalnego” głosił tytuł.

Czas nie obszedł się z nim łaskawie, lecz natychmiast go rozpoznałam. Wyrwał

mi się pełen wściekłości krzyk, po czym rzuciłam artykułem w Dona.

- Cóż, czyż to nie jest jeden wielki żart? Jeden potwornie wielki kawał! Teraz już

wiem jak się czuł Luke Skywalker, kiedy Darth Vader powiedział mu, kim jest. Ty

jednak nie jesteś moim ojcem. Jesteś jego bratem.

133

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Nie odrywałam wzroku od mojego szefa.

- Mam ci mówić: wujku Don? Ty skurwielu, wysłałeś mnie na ile samobójczych

misji wiedząc, że jestem twoją siostrzenicą? Ty i moja matka macie ze sobą wiele

wspólnego – to wy powinniście być ze sobą spokrewnieni!

Don w końcu się odezwał.

- A dlaczego miałem myśleć, że będziesz się od niego różnić? Trzydzieści pięć lat

temu mój starszy brat prowadził dochodzenie w sprawie Liama Flannery’ego, po

czym zniknął. Lata mijały. Myśleliśmy, że nie żyje, a nikt nam nie powiedział nad

czym pracował. Wstąpiłem do FBI, bo chciałem się dowiedzieć co się z nim stało.

Z czasem dowiedziałem się, co tak naprawdę ścigał. Przysiągłem kontynuować

jego polowanie i w ten sposób go docenić, lecz wtedy - jak grom z jasnego nieba

zjawił się u mnie. Kazał mi zapomnieć o Liamie i podziemnych istotach, które

ścigałem, albo mnie zabije. Mój własny brat. Nie mogłem w to uwierzyć.

Sześć miesięcy później, w tym samym mieście w Ohio, do którego za nim pojechałem,

zaatakowano twoją matkę. Kiedy przeczytałem opis jej gwałciciela wiedziałem,

że to on, i wiedziałem też, że przeszedł na drugą stronę. Potem, pięć

miesięcy później, urodziła dziecko. Dziecko, u którego udokumentowano anomalię

genetyczną. Tak, podejrzewałem go od samego początku i postanowiłem

okresowo sprawdzać, jak się rozwijasz. Jednocześnie zacząłem tworzyć ten wydział.

Lata mijały, nic się nie działo i zacząłem o tobie zapominać. Pewnego dnia

twoje nazwisko wypłynęło w powiązaniu z serią dziwnych morderstw i zrabowanych

grobów. Kiedy zamordowano twoich dziadków, byłem już w drodze do

Ohio.

Don uśmiechnął się, lecz nie było w nim radości.

- Wierzę również, że życie jest lubi z nas żartować. Bóg dał mi jedyną rzecz wystarczająco

silną, by zatrzymać mojego brata i innych z jego gatunku - jego własną

córkę. Tak, wykorzystałem cię. Czekałem na moment, kiedy – tak jak on -

przejdziesz na ich stronę. To się jednak nie stało. Kiedy w końcu uwierzyłem, że

jesteś inna, wysłałem cię do Flannery’ego, żeby zmusić go do wydania Maxa. Los

jednak zdecydował, że Liam uciekł. Domyślam się, że to on nasłał na ciebie wczorajszego

zabójcę.

W głowie zawirowało mi od tej niespodziewanej wiadomości. Ian stworzył mojego

ojca? Mężczyzna, który zmienił Bonesa był również stwórcą Maxa? To sprawiało,

że Ian po części ponosił odpowiedzialność za moją na wpół umarłą egzystencję.

Niewiarygodne.

134

- To nie Flannery zatrudnił tego zabójcę – odezwał się Bones. – On chce dostać ją

żywą. Nie, ktoś inny pragnie jej śmierci. Ktoś powiązany z tą jednostką.

Don prychnął szyderczo.

- Jak niby zamierzasz się dowiedzieć, kto jest tym mitycznym zdrajcą? Chcesz

torturować cały personel?

Bones spojrzał na niego z gniewem.

- Jak na kogoś, kto przez lata zgłębiał naturę wampirów, zdecydowanie ich nie

doceniasz. Zapomniałeś o tym?

Jego oczy rozbłysły zielonym blaskiem, który na moment oświetlił twarz Dona.

Ten odwrócił wzrok.

- Hipnotyzujące oczy nosferatu. Wiele razy pragnąłem je posiadać, by dowiedzieć

się prawdy od ludzi, jednak bez pozostałych konsekwencji.

- Tak. No cóż, za potęgę trzeba zapłacić. Mam cię puścić, Kotek, żebyś mogła

rozbić mu czaszkę?

Bones nie wydawał się poruszony tym zamiarem. Wpatrywałam się w Dona.

Nagle zdałam sobie sprawę, że mamy takie same oczy. Dlaczego nigdy wcześniej

tego nie zauważyłam?

- Powinnam cię zabić za to, co mi zrobiłeś, ale tego nie zrobię. Tak się składa, że

lepiej niż ktokolwiek wiem jak to jest, kiedy pragnie się zemsty. To sprawia, że

zaczynasz postępować nierozważnie. Na przykład wysyłasz siostrzenicę na misję,

by zginęła, żebyś ty pewnego dnia mógł osaczyć swojego brata. Poza tym –

wzruszyłam ramionami – nie licząc mojej matki, jesteś jedyną rodziną, jaka mi

została. Możesz pójść z nami lub zostać, nie obchodzi mnie to. Jednak jeśli do nas

dołączysz, nie wchodź nam w drogę. Myślisz, że zdołasz to zrobić?

Don wstał.

- Tak.

Tate i Juan wciąż stali za drzwiami.

- Wszytko między nami w porządku, Cat? – zapytał Tate. Zerknął na Bonesa,

który oceniającym wzrokiem przyglądał się stojącym z otwartymi ustami pracownikom.

- Na razie. Tate, ty i Don możecie pomóc. Zacznijmy od rzeczy oczywistych.

Gdzie jednostka? Oni wiedzą czym jestem i gdzie mieszkam. Po tym, jak wyjdziemy

z tego pokoju, nimi zajmiemy się najpierw.

- Wezwaliśmy tutaj całą trzydziestkę. Są teraz w sali treningowej, jednak są

uzbrojeni, Cat. Będziemy musieli wzywać ich stamtąd w grupach, żeby od razu

nie potraktowali pana Ostre Ząbki kołkiem. - Tate spojrzał z pogardą na Bonesa,

który jeszcze bardziej wzmógł przerażenie pracowników i teraz obwąchiwał każdego

z nich.

- Myślisz, że przestraszę się pokoju pełnego ludzi? - odparował Bones. – Niech

zatrzymają swoje zabawki. Dam im nauczkę. Nieważne, jak dobrze ich wytrenowała,

nie są nią.

135

Juan zamrugał.

- Pokona ich wszystkich, kiedy będą mieli przy sobie srebro?

Tak bardzo, jak chciałam temu zaprzeczyć – w końcu włożyłam kawał ciężkiej

roboty w ich trening - prawda była taka, że nigdy nie spotkali wampira tak potężnego

jak Bones. Szczególnie zaś wampira na zamkniętej przestrzeni, nieważne

czy wielkości boiska, czy nie.

- Tak. Bones, czy to jednak konieczne? Czy mamy na to czas? Nie musisz zabijać

żadnego z nich – to moi ludzie.

- Tak będzie lepiej. Mając wszystkich w jednym miejscu pójdzie nam szybciej niż

grupa po grupie. Wasz zdrajca najzacieklej będzie starał się mnie zabić. Albo

będzie się najbardziej pocił, nieważne. Ten pokój jest sprawdzony – żaden z ludzi

tutaj nie jest kretem. Nie bój się o swoich wesołych towarzyszy, Robin Hoodzie.

Przeżyją, by zginąć innego dnia.

- Chcę tam być. - Don wyglądał na zawodowo zainteresowanego. – Nigdy nie

widziałem wysokiego rangą wampira w akcji. Dotychczas „podziwiałem” jedynie

potworne rezultaty tych akcji.

- I tutaj ponownie się mylisz - powiedział Bones. – Całymi latami widziałeś, jak Cat

walczy, więc widziałeś takiego wampira. Jedyna różnica jest taka, że ona ma puls.

Nasza sala treningowa nie była zwykłą salą gimnastyczną. Była fantazyjnym

torem przeszkód, wraz ze zwisającymi z sufitu linami, rozpadającymi się murkami,

ruchomą podłogą, wypływającą nagle wodą i olbrzymią powierzchnią do

biegania. Przytłumiony blask świateł awaryjnych działał na korzyść Bonesa, zapewniając

jedynie słabą poświatę.

Bones uparł się, byśmy poczekali z Donem w biurze z oknami wychodzącymi na

salę. Nie chciał, żeby w walce ktoś przez przypadek mnie zranił.

No dobra, było na co popatrzeć. Kiedy jego twarz pojawiła się w przebłyskach

słabego światła rozległy się krzyki, po czym wszyscy zaczęli poruszać się w tak

szalonym tempie, że nawet ja nie mogłam za nim nadążyć.

- Christos - wykrztusił Juan z nabożeństwem w głosie. – Patrzcie jak on lata.

Bones wirował dookoła, zaprzeczając wszelkim prawom fizyki, burząc formację,

jaką wpoiłam moim ludziom, wpadając na nich swoim ciałem i powalając ich jak

pionki. Tate z niesmakiem potrząsnął głową.

- Lata pracy można wrzucić prosto w pieprzony kanał. Mam ochotę sam dać im

wycisk.

- Cooper stara się zebrać ich razem - zaobserwowałam. – Upss, poległ. Do diabła,

Bones naprawdę uderza jak prawdziwy sukinsyn. Będę potrzebowała dobre pół

litra jego krwi, by ich potem uzdrowić.

- Dlaczego myślisz, że ci ją da? – spytał sceptycznie Don.

- Bo go o to poproszę. Naprawdę jesteś oporny. Dla mnie wszedł wcześniej do

naszej piekielnej kapsuły, a jednak myślisz, że odmówi mi krwi? Głupek.

136

Mój szef – a może powinnam raczej powiedzieć: wujek – nie odpowiedział.

- W porządku, Kotek – zawołał Bones. – Są czyści. Całkiem niezła grupa facetów.

Bezceremonialnie kopnął jedną z leżących bezwładnie form, otrzymując w zamian

pełen bólu jęk. Na widok miny Tate’a potrząsnęłam głową.

- Powiedziałam ci, że to on mnie wszystkiego nauczył. Kopnij ich, gdy leżą. To

była jego ulubiona reguła. Resztę już znasz.

- Do diabła, Cat, jest tam od niecałych dziesięciu minut. Jak może stwierdzić, że

żaden z nich nie jest zdrajcą? Większość z nich teraz nie jest nawet przytomna!

- Ufam mu – powiedziałam z prostotą. - Bones nie powiedziałby tak, gdyby nie

był pewny, a mnie to wystarczy.

Na twarzy Juana malowało się czyste oszołomienie, kiedy wpatrywał się

w resztki naszego oddziału. Po chwili na jego wargach pojawił się uśmiech.

- To – powiedział – było w dechę!

Dopiero, kiedy zbliżyliśmy się do piętra badań i patologii Bones przyspieszył

kroku. Kiedy tylko otworzyły się drzwi windy jego oczy stały się zielone. Pocałował

mnie mocno i szybko, po czym wepchnął mnie z powrotem do windy.

- Zostań tu – powiedział zwięźle. – Coś czuję.

Bones odszedł, a za nim poszli Juan i Don. Tate został ze mną.

- To jakieś pieprzone polowanie na kaczki - mruknął. – Czuje coś? Jaki zapach

niby może…

- Cii! - powiedziałam, wytężając słuch, by wyłapać każdy, najmniejszy nawet

dźwięk z sąsiedniego pokoju. Rozległ się tam hałas krótkiej szamotaniny, krzyk,

a następnie kpiące prychnięcie.

- Patrzcie, patrzcie, cóż my tu mamy? O nie, nie odwracaj się, spójrz prosto na

mnie…

- Ma kogoś – powiedziałam do Tate’a i przecisnęłam się obok niego.

W laboratorium Bones jedną ręką przyciskał do ściany asystenta naszego patologa,

Brada Parkera. Blask jego spojrzenia rozjaśnił pokój szmaragdową poświatą.

- No dobrze, na czym stanęliśmy? Powiedz mi o wszystkim, co tutaj knułeś, i bądź

przy tym dokładny. Możesz zacząć od wspólników.

- Jest jeden - wymamrotał Brad. – Wygląda dokładnie jak ona.

Zamarłam. Don spojrzał na mnie i poczułam, jak po kręgosłupie przebiegł mnie

zimny dreszcz. Nie mieliśmy wątpliwości, kogo Brad miał na myśli.

Bones zerknął na mnie, lecz zaraz wrócił spojrzeniem do mężczyzny, którego

miał przed sobą.

- Doprawdy? To teraz opowiedz mi o reszcie…

Tym razem Juan i Tate zaczęli zadawać pytania, a ja po raz kolejny w ciągu

ostatnich kilku dni słyszałam, jak planowano mnie zabić. Brad nazywał go innym

imieniem, lecz zleceniodawcą bez wątpienia był mój ojciec. Najwyraźniej po tym,

jak Ian połączył ze sobą podobieństwo w wyglądzie Czerwonego Żniwiarza

137

a swoim własnym sługusem, Maxem, mój ojciec zdecydował, że nie chce być

tatą. Wytropił mnie przez Dona wiedząc, że to on musi mnie wspierać. Znajdź

jedno, a drugie będzie niedaleko, założył słusznie. Wiedząc naprawdę dużo zarówno

o swoim bracie, jak i o Biurze, Max niesamowicie szybko zrobił postępy.

Potem znalazł to, czego szukał w Bradzie Parkerze, człowieku, którego lojalność

można było kupić i który wiedział wystarczająco dużo, by opłacało mu się zapłacić.

Ten pomysł niemal wypalił. Gdybym nie była na randce z wampirem, odstrzelono

by mi głowę.

Kiedy Bones skończył, spojrzał na Dona i uniósł brew.

- Masz do niego jeszcze jakieś pytania?

Don wyglądał na oszołomionego.

- Nie, mogę szczerze powiedzieć, że pomyślałeś o wszystkim. Tate? Juan? Coś

jeszcze?

Milcząco potrząsnęli głowami. Tate był raczej skąpy w swojej odpowiedzi, zaciskając

usta w cienką linię, lecz Juan patrzył na Bonesa z błyskiem podziwu

w oczach. To już początek.

- Chcecie go zamknąć?

Pytanie było adresowane do Dona. Doceniłam gest, jaki się za tym krył. Bones

odwlekał nieuniknioną śmierć Brada. Ku mojemu zaskoczeniu, Don machnął

dłonią.

- Wiesz, że nie pozwolimy mu żyć. Nie z tym, co o nas wie. Tylko nie narób bałaganu.

Tate się wściekł.

- Na litość Boską, możemy zabrać go na dół i tam zastrzelić!

- Nie bądź dziecinny, Tate - uciął Don. – Kulka czy ugryzienie, koniec i tak jest ten

sam. A to jest jego prawo. To on go odnalazł, nie my. Cat niedługo byłaby martwa,

gdyby nie on, a bez względu na to, co o mnie myśli, nie chcę, by się tak stało.

Mówiąc ostatnią część, Don spojrzał prosto na mnie. Zrozumiałam, co chciał

w ten sposób powiedzieć. Oferował Bonesowi pokój w postaci tętnicy Brada

Parkera. Nie był to może szczyt smaku, lecz zawsze to początek.

- Zrób to szybko – powiedziałam do Bonesa. – Wiem, że chciałbyś się nie spieszyć,

lecz nie rób tego. Nie jest tego wart.

Nie wyszłam z pomieszczenia, lecz Tate tak, wzdychając przy tym głęboko.

Juan poruszył się niespokojnie, lecz został, Don natomiast nawet nie mrugnął

okiem.

Bonesowi nie przeszkadzała publiczność. W pełni wysunął kły i wbił je w szyję

Brada, przełykając długimi i regularnymi pociągnięciami. Nikt oprócz mnie nie

słyszał nieuchronnego dźwięku nadchodzącej śmierci. Tak jak prosiłam, przyszła

szybko.

138

- Tak jak sobie życzyłeś, staruszku - powiedział Bones chwilę później, pozwalając

ciału Brada bezwładnie opaść na podłogę. – Nawet jedna kropelka nie została

rozlana.

Przestąpiłam nad zwłokami Brada i podeszłam do Bonesa, który ciepłymi wargami

pocałował mnie w czoło. Dwie śmierci w ciągu dwóch dni - prawdopodobnie

był pełen. Z drugiej strony jednak zamknięcie w kapsule musiało go porządnie

wysuszyć.

- Wiesz, że będę chciał go dorwać, Don. – Nie było potrzebne wspominać imienia,

a z jakiegoś powodu nawet nie chciałam, by je powiedział.

- Tak, wiem. – Zmierzył wzrokiem naszą dwójkę, po czym ściągnął brwi. – Cat,

chciałbym porozmawiać z tobą na osobności. Są rzeczy, o których musimy porozmawiać.

- Możemy rozmawiać, lecz Bones idzie z nami. Doprawdy, gdyby nawet nas nie

słyszał – a to mało prawdopodobne – po prostu powtórzyłabym mu wszystko

później.

Bones uśmiechnął się z zadowoleniem. No cóż, zasłużył na odrobinę triumfu.

Don kaszlnął.

- Skoro nalegasz. Juan, mógłbyś usunąć…? – Gestem nieznacznie wskazał na

ciało Brada, po czym ruszyliśmy do jego biura.

139

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

- Odchodzisz od nas? - zaczął Don bez wstępów, kiedy zamknęłam drzwi. Bardzo

dobre pytanie, biorąc pod uwagę, co ukrywał przede mną przez te wszystkie lata.

Rozejrzałam się po biurze Dona, po czym ponownie zwróciłam na niego wzrok.

Nie byliśmy do siebie podobni, lecz w moich żyłach płynęła jego krew, jak i krew

mojej matki. Po kilku chwilach milczenia dotarło jednak do mnie, że nie nienawidziłam

go za jego kłamstwa. Nieważne czy kłamał świadomie, czy tylko przemilczał

pewne rzeczy. Kim byłam, by tak ostro karać go za błędy? Jakby nie było,

sama popełniłam ich całkiem pokaźną liczbę.

- Nie.

Don westchnął, jakby z ulgą, lecz Bones z frustracją przeczesał dłonią włosy.

- Żesz jasna... Ty po prostu nie chcesz wybrać łatwiejszego sposobu.

- Nie mogę postąpić inaczej.

Bones przyglądał mi się przez chwilę, po czym odwrócił się do Dona.

- Zostanie w jednostce jedynie wtedy, gdy ja będę z nią. Potraktuj to jako transakcję

jedno dostajesz gratis”. Nie będę przeszkadzał jej robić tego, co nazywa

pracą, lecz nie pozwolę, by za nią zginęła. Żaden z tamtych ludzi nie jest wystarczająco

silny, by zapewnić jej wsparcie. Ja wręcz przeciwnie. Chcesz jej? W porządku,

ale dostaniesz również mnie.

Tego nie oczekiwałam. Don najwyraźniej również nie, gdyż wpatrywał się

w Bonesa.

- Chyba nie oczekujesz, że pozwolę wampirowi wejść do jednostki, której zadaniem

jest zabijanie wampirów! To nawet nie szaleństwo – to samobójstwo!

Bones uśmiechnął się cierpliwie i usiadł, niespiesznie stukając palcami w jego

biurko.

- Słuchaj, kolego, mam gdzieś całą tę twoją jednostkę, lecz jak diabli zależy mi na

jej życiu. Złożę ci więc ofertę, a ty ją zaakceptujesz.

Don zamrugał oczami na tę bezpośredniość. Zżerała mnie ciekawość, co to była

za oferta, gdyż dla mnie również to była nowość.

- Dlaczego powodzenie waszych misji zależy tylko od niej? - ciągnął Bones. – Bo

jest twoim najsilniejszym żołnierzem. Bez niej zostanie ci jedynie grupa ludzi,

którzy rewelacyjnie poradzą sobie w regularnej walce, lecz w przypadku wampirów

i ghuli skończą jako posiłek. Doskonale o tym wiesz. Właśnie dlatego aż podskoczyłeś

z radości, kiedy odkryłeś, jak zabójczą bronią okazała się być Cat

w wieku dwudziestu dwóch lat. A nie myśl, że zapomniałem, że to dzięki twoim

manipulacjom byłem sam przez ostatnie kilka lat. Tylko za to mam ochotę ze140

drzeć z ciebie skórę jak z pomarańczy, kiedy jeszcze byś żył i wrzeszczał. Ale zeszliśmy

z tematu.

- Ździebko – powiedziałam zirytowana.

Bones ciągnął, jakbym wcale się nie odezwała.

- Ponieważ zależy jej, by wciąż tu pracować, musimy dojść do porozumienia. Jak

świetnie jest wyszkolona w walce, nikt nie jest niezawodny. Gdyby teraz zginęła

w walce, to był by koniec twojej jednostki, gdyż nie masz nikogo innego, by ją

zastąpić. To pierwsza część mojej oferty. Nigdy nie będziesz musiał martwić się,

że Cat nie wróci z misji, ponieważ – jeśli nie będę leżał na ziemi martwy – wróci

z niej zawsze.

- Chcesz dla mnie pracować? - zapytał Don zdziwiony.

Bones roześmiał się.

- Nie dla ciebie, staruszku. Dla niej. I tak słuchałbym tylko jej.

Na mojej twarzy musiało pojawić się takie samo zdumienie, jak u Dona, gdyż

Bones zamilkł na chwilę i ujął moją dłoń.

- Nie martwię się tym, że będziesz miała nade mną kontrolę. Możesz dowodzić ile

tylko zechcesz, dopóki będziemy razem. Swoje żądania ograniczę jedynie do

sypialni.

Zarumieniłam się. Widząc to Bones roześmiał się cicho i pocałował moją dłoń.

Don również wyglądał, jakby chciał zmienić temat.

- A druga część twojej oferty?

Bones wyprostował się, lecz wciąż nie puszczał mojej ręki.

- Ach, druga część. To właśnie z jej powodu mi nie odmówisz. Mogę dać ci to,

czego tak bardzo, acz w tajemnicy pragnąłeś od momentu, kiedy założyłeś tutaj

ten mały projekt naukowy.

- A co twoim zdaniem to jest? - zapytał Don wyraźnie sceptyczny.

- Wampiry - odpowiedział Bones. – Chcesz mieć swoje własne wampiry.

- Nie, to nieprawda! – zaprzeczyłam natychmiast.

Jednak Don nie stanął w swojej własnej obronie. Zamiast tego dziwnym wzrokiem

wpatrywał się w Bonesa. Jakby nagle ten stał się dla niego interesujący.

Bones wygodnie rozparł się w fotelu.

- Chcesz tego, czego pragnie każdy dowódca oddziału – lojalnych żołnierzy, którzy

są silniejsi od wroga. Ile razy żałowałeś, że więcej twoich żołnierzy nie posiada

jej mocy? Ile razy pragnąłeś dowodzić jednostką, która posiada takie same atuty,

jak twoi wrogowie? To oferta jednorazowa. Dokonaj właściwego wyboru, a ja

udoskonalę twój oddział.

Oszołomiona wpatrywałam się w Dona, który rozważał propozycję Bonesa. Po

chwili mój szef oparł dłonie na biurku.

- A co, jeśli zmienią stronę, jeśli odwrócą się przeciwko nam? Z tego co wiem, to

się zdarza, a takim przypadku sprowadzę na siebie chaos i doprowadzę do zniszczenia

reszty wydziału.

141

- To proste. Zagrożą tobie, to zagrożą jej. A wtedy ich zabiję. Nie zawahałbym się

nawet sekundę, żeby wyeliminować groźbę przeciwko jej życiu, a na dowód tego

masz już dwa ciała. Jednakże może uspokoi cię pewien okres treningu. Wybierz

potencjalnych kandydatów i daj im surowej, czystej krwi. Przypatrz się, jak sobie

radzą z nową mocą. Jeśli nie będą panowali nad jej odrobiną, wtedy nie zapanują

nad pełnią. Lecz jeśli zdołają ją kontrolować… - Bones pozwolił, by reszta zdania

zawisła w powietrzu.

- Niech to dobrze zrozumiem - powiedział Don ożywiony. – Będziesz towarzyszył

Cat w misjach, by zminimalizować grożące jej niebezpieczeństwo. Zgodzisz się

również przemienić wybranych żołnierzy w wampiry. Będą kontrolowani przez

ciebie, powstrzymywani, jeśli okaże się to konieczne i przez Cat wykonywali moje

rozkazy. Dobrze mówię?

- Tak. – W głosie Bonesa nie było nawet nuty wahania. Wciąż byłam ogłuszona

tymi negocjacjami.

- Coś jeszcze?

- Ja mam pewne warunki – wtrąciłam, dostrzegając okazję. – Mój terminarz ulega

zmianie. Twój wydział osiągnął właśnie nową rangę, Don, nie chcę więc słyszeć

żadnych narzekań. Po pierwsze, żadnej obserwacji. Lepiej, żebym więcej nie

zobaczyła ani nie usłyszała żadnego z twoich ludzi, ponieważ od dzisiejszego

dnia, miejsce mojego zamieszkania będzie tajemnicą. W ten sposób nikt nie wydobędzie

z nich prawdy torturami, nie zahipnotyzuje wzrokiem lub nie przekupi,

jak Brada Parkera. Poza tym wszystko inne zostaje wstrzymane, dopóki nie złapiemy

mojego ojca. Twój brat będzie dla nas priorytetem, nie zgodzisz się ze

mną, wujku?

Don milczał dłuższą chwilę. W końcu na jego wargach pojawił się sardoniczny

uśmiech.

- Cóż, Cat, Bones… Wydaje mi się, że umowa stoi.

Pakt został zawarty, lecz zanim wyjdziemy, trzeba zająć się jeszcze kilkoma

innymi sprawami.

- Czy moja matka wciąż tu jest?

- Tak, w jednym z bunkrów. Chcesz się z nią zobaczyć?

- Nie. Jednak niech tutaj zostanie. Jeśli mój ojciec wiedział, gdzie mnie odnaleźć,

to nie będzie bezpieczna w swoim domu.

- Nie możemy też pozwolić, żeby twój oddział wałęsał się po okolicy, żeby Max

ich dorwał i dowiedział się, że jestem w to wszystko zamieszany, Kotek - powiedział

Bones. – Co do reszty twoich pracowników, zbierz ich. Nie będą pamiętali,

że mnie kiedykolwiek widzieli.

- A co z Noah? – zapytał nagle Don. Zamrugałam, zdziwiona.

- On o niczym nie wie.

142

- On nie o to pyta – wyjaśnił spokojnie Bones. - Noah stanowiłby doskonałą przynętę

na ciebie i nieważne czy coś wie, czy nie. Max mógłby sądzić, że wciąż coś do

niego czujesz.

O tym nie pomyślałam.

- W takim razie zacznijcie go obserwować, Don, zarówno w pracy, jak i w domu.

Ktokolwiek zauważy ślad nadnaturalnej mocy, a wkroczymy. Być może schwytamy

Maxa w jego własną pułapkę.

- Zaraz wykonam telefon – zapewnił Don.

Wstaliśmy. To był długi dzień, a jeszcze nie dobiegł końca.

- Bones, kiedy ty i Don będziecie jaśnieć wzrokiem na personel, pozwólcie, że

zapoznam oddział z twoim nowym statusem.

Bones uśmiechnął się szeroko.

- Pozdrów swojego kumpla, Kotek. Nie mogę się doczekać, żeby zacząć nad nim

pracować.

Wiedziałam, kogo miał na myśli.

- Z Tatem, Bones. Nie nad nim.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Racja.

Godzinę później głowa pękała mi z bólu. Tate, jak się spodziewałam, wpadł

we wściekłość. Juan, po tym jak rozwiałam kilka jego wątpliwości, był nieoczekiwanie

zblazowany, a ponieważ Cooper był trzecim kapitanem, przywrócono mu

przytomność, po czym poinformowano, że facet, który go powalił jest teraz oficjalnie

członkiem zespołu. Tate sądził, że Cooper go poprze, lecz on przyjął to

nawet lepiej niż Juan.

- Porządnie dał nam po dupie, Dowódco. Gdyby chciał nas zabić, z pewnością by

to zrobił.

- To ten sam wampir, który mnie wyszkolił, Coop. Och, w dodatku z nim sypiam.

Mówię o tym, żeby zaoszczędzić Tate’owi kłopotu z ogłoszeniem tego już za kilka

sekund. Masz z tym jakiś problem?

Cooper nawet nie drgnął.

- Jesteś świrem. Dlaczego miałabyś chcieć kogoś innego niż świra?

- Ja, kurwa, w to nie wierzę! – powiedział Tate z niesmakiem.

Bones wszedł do pokoju. Tate wbił w niego wzrok, kiedy Bones objął mnie ramieniem.

- Lepiej się czujesz, kolego? – zapytał Coopera. – Jeśli nie, niedługo to się zmieni.

Don właśnie wyciągnął ze mnie pół litra – powiedział z uśmiechem. – Coś mi się

zdaje, że główny patolog nie za bardzo chciał mnie sam kłuć. Biedny facet cały się

trząsł, chociaż nie mam pojęcia dlaczego.

- Może dlatego, że właśnie zrobiłeś sobie obiad z jego asystenta, amigo - zauważył

sucho Juan.

143

Cooper tego nie usłyszał. Przesunął na mnie wzrok.

- Pozwalamy mu jeść ludzi?

- Najwyraźniej - warknął Tate.

- Brad Parker uknuł spisek z innym wampirem, by wybawić mnie od nieszczęścia

mojej egzystencji, Cooper. - rzuciłam Tate’owi gniewne spojrzenie. – Słyszałeś

o wczorajszej nocy? Cóż, możesz podziękować niedawno zmarłemu panu Parkerowi

za sprzedanie informacji o moim miejscu zamieszkania i innych słabościach.

Cooper spojrzał na Bonesa, po czym wzruszył ramionami.

- No, to na to zasłużył. Jednak umarł zbyt szybko. Najpierw trzeba było porządnie

mu wpieprzyć.

Bones zdusił śmiech i pocałował mnie w skroń.

- Ty i ja doskonale się ze sobą dogadamy, żołnierzu.

Tate mruknął coś obraźliwego i poczułam, że mam już tego dość.

- Chcę, żebyś ze mną pracował, Tate, ale nie zmuszę cię do tego. Wchodzisz w to

czy nie? Decyzję musisz podjąć teraz.

Tate skrzyżował ramiona na piersi.

- Wchodzę w to, Cat. Nigdy bym cię nie opuścił. Szczególnie wtedy, gdy śmierć

dyszy ci w kark.

- Bardzo śmieszne - odparłam, gdyż Bones miał usta tuż przy mojej szyi. – A poza

tym doskonale wiesz, że wampiry nie oddychają. A teraz, skoro omówiliśmy już

wszystkie szczegóły dotyczące naszego nowego oddziału, idę do domu. Muszę

zaplanować zjazd rodzinny.

144

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Skręciliśmy na parking na południowej stronie kampusu Virginia Tech. Bones

wyłączył silnik i oparł motocykl o drzewo. Potoczyłam spojrzeniem po kamiennych

fasadach budynków i brukowanych ulicach, po których – choć była już jedenasta

w nocy - wciąż wałęsali się studenci.

- Zdawało mi się, że mówiłeś, że mamy się spotkać z jakimś mega ważnym wampirem.

Czy może zatrzymałeś się tu, bo chciałeś wrzucić coś na ząb?

Bones roześmiał się cicho.

- Nie, słonko. Właśnie w tym miejscu mamy się z nim spotkać. Chociaż dokładnie

rzecz ujmując: pod tym miejscem.

- Pod tym miejscem? – powtórzyłam za nim unosząc brwi.

Ujął mnie pod ramię.

- Chodź za mną.

Przeszliśmy przez kampus i skierowaliśmy się do Derring Hall. Widok mijających

mnie młodych twarzy przypomniał mi o moim własnym pobycie w collegu. Nie

ukończyłam studiów – cała ta sprawa z zamordowaniem gubernatora i zrekrutowaniem

mnie przez Dona przeszkodziła w realizacji moich planów i uzyskaniu

dyplomu. Wciąż jednak, dostałam nawet więcej niż szansę, by wyrwać się z mojego

małego miasteczka i podróżować. Któż mógł jednak wiedzieć, że to nie

ukończenie studiów z wyróżnieniem, a umiejętność rzucania srebrnymi nożami

będzie moją przepustką do lepszego życia?

Weszliśmy do Derring Hall i skierowaliśmy się w dół. Po pokonaniu kilku kondygnacji

schodów i długiego korytarza, znaleźliśmy się w piwnicy. Bones z przyjaznym

uśmiechem na ustach podszedł do stojącego tam strażnika… i zahipnotyzował

go spojrzeniem.

- Pozwolisz nam przejść i zapomnisz, że nas kiedykolwiek widziałeś - powiedział.

Strażnik skinął głową i przepuścił nas, a z jego twarzy nie znikało oszołomienie.

W piwnicy nie było żadnych innych ludzi. Bones poprowadził mnie przez kilka

pustych magazynów, aż doszliśmy do niewielkiej, zamkniętej bramy. Swobodnym

ruchem zerwał kłódkę i otworzył przede mną drzwi.

- Ty pierwsza, Kotek.

Weszłam do środka i stanęłam w wąskim, prowadzącym w ciemność tunelu. Na

ścianach wisiało mnóstwo tablic „Uwaga! Azbest!” oraz innych znaków ostrzegających

przed niebezpieczeństwem.

- Nie mogliśmy po prostu spotkać się w Starbucks2? – spytałam z przekąsem.

2 Starbucks – amerykańska sieć kawiarni

145

Bones zamknął za sobą kraty.

- Tutaj jest większa szansa, że nikt nas nie zobaczy, ani nie podsłucha. Nikt nawet

nie wie, że Mencheres jest już w Stanach.

- A Mencheres to ten sam wampir, który stworzył Iana – dodałam zamyślona. –

Więc to niejako czyni z niego twojego zębatego dziadziusia.

Po kilkunastu metrach tunel zrobił się szerszy. Na ścianach wiły się rury i przewody

elektryczne, a temperatura bez przerwy zmieniała się z normalnej na gorącą.

Minęliśmy ten odcinek i stanęliśmy przed wejściem do kilku różnych korytarzy.

Rany, to miejsce było jak istny labirynt.

Bones wszedł do tunelu po prawej.

- Zmienił mojego stwórcę, więc tak, jest również moim Panem. Lecz ważniejsze

jest to, że jest niezwykle potężnym wampirem, którego Ian nie chciałby wkurzyć.

Ponieważ twój ojciec, Max, jest członkiem klanu Iana i wciąż znajduje się pod jego

ochroną, to w wampirzym świecie każdy atak przeciwko niemu byłby równy zaatakowaniu

samego Iana.

- Ale fakt, że Max starał się odstrzelić mi głowę już nic nie znaczy? – spytałam

z irytacją.

- Ty nie masz żadnego Pana, który zaliczyłby cię do swojej linii – odpowiedział

Bones spokojnie. – Pamiętasz jak ci mówiłem, że wampiry posługują się pewną

formą feudalizmu? Kiedy jeden wampir tworzy nowego, bierze go pod ochronę,

tak samo robi jego Pan. Lecz ciebie nikt nie zmienił – ty się urodziłaś. Dlatego

żaden wampir nie wziął za ciebie odpowiedzialności. A to sprawia, że nie masz

żadnego Pana, który broniłby cię w przypadku ataku.

- W takim razie zabicie Maxa, kiedy już go znajdę wywoła regularną wojnę

z ludźmi Iana. Jakbym nie miała innych problemów z twoim napalonym stwórcą.

Bones skinął głową.

- Właśnie dlatego chcę zmienić twój status w świecie wampirów. Wezmę cię pod

swoją ochronę, lecz najpierw muszę wyzwolić się spod władzy Iana. W przeciwnym

razie – ponieważ to on jest głową naszej linii - to, co ogłoszę swoim, będzie

również jego. Właśnie dlatego spotykamy się z Mencheresem. Ian będzie o niebo

mniej chętny, by wziąć na mnie odwet, jeśli Mencheres zgodzi się ze mną sprzymierzyć.

- Czy Ian wiedział, że szukałeś mnie … wcześniej?

- Po tym, jak na niego wpadłaś, tak. Powiedziałem mu, że polowałem na ciebie,

żeby zmniejszyć straty jakie czynisz w świecie nieumarłych. Kiedy jednak okazał

swoje pożądanie wobec ciebie i podał mi twój opis naszego dawnego związku, to

- by zniechęcić go do ciebie - powiedziałem mu kilka słów niegodnych gentlemana.

- Na przykład?

146

- Popatrzmy… Powiedziałem mu, że nieustannie jęczysz, potwornie głośno chrapiesz

i jesteś żałosna w łóżku. Och, i że zdecydowanie nie dbasz o higienę osobistą.

- Że co?

Roześmiał się.

- Kotek, miałem na uwadze tylko twoje dobro. Jakby nie było, sama nazwałaś

mnie kanciarzem i powiedziałaś, że nie chcę zapłacić ci za pracę. Nie dbałaś wtedy

o moją reputację, prawda?

- Próbowałam cię chronić, nie szkalować!

- To tak jak ja. Ian jednak nie uwierzył w moje słowa i wciąż był opętany myślą

o tobie. Oczywiście nie tak jak ja, ale o tym nie wiedział.

Jak będę starała się zniechęcić Iana, użyję jego sposobu. Jakby nie było, mógł

wymyśleć coś innego niż to, że byłam jazgotliwą, śmierdzącą, chrapiącą jak trąba

kiepską kochanką.

Dotarliśmy do kolejnego rozwidlenia tunelu. Tym razem Bones skierował się

w lewo i pogrążyliśmy się w dalsze czeluści podziemia kampusu. To się nazywa

prywatność, pomyślałam. Musieliśmy być dobre piętnaście metrów pod ziemią.

- A może ty zabijesz Iana, a ja Maxa? - mruknęłam. – Moim skromnym zdaniem,

to by rozwiązało mnóstwo kłopotów z nieumarłymi.

Bones zatrzymał się. Chwycił mnie za ramiona, a na jego twarzy pojawiła się

powaga.

- Gdybym musiał wybierać pomiędzy tobą a Ianem, Kotek, to tak. Zabiłbym go.

Lecz pomimo wielu waśni między nami przez te wszystkie lata, albo faktu, że

w pogoni za tobą okazał się być okrutnym sukinsynem… - Bones zamknął na

chwilę oczy. – Łączy nas więź – powiedział w końcu. - Ian zmienił mnie w to, czym

dzisiaj jestem, a jest obecny w moim życiu już ponad dwieście lat. Jeżeli istnieje

jakiś sposób na rozwiązanie tego problemu bez potrzeby zabijania go, to właśnie

z niego skorzystam.

Zalała mnie fala wstydu. Idiotka, wyrzucałam sobie. Powinnaś o tym wiedzieć.

- Przepraszam. Oczywiście, że nie mógłbyś go ot tak zabić. Kiedy dowiedziałam

się, kim jest, ja również nie potrafiłam tego zrobić.

Bones uśmiechnął się posępnie.

- Zanim to się skończy może się okazać, że jednak będę musiał go zabić. Lecz jeśli

już do tego dojdzie, będę wiedział, że to był mój jedyny wybór.

Zaczęliśmy znów iść. Od czasu do czasu widziałam na ścianie jakieś graffiti,

które wskazywały, że ten tunel nie zawsze był opustoszały.

- Tak w ogóle, to dlaczego to wszystko tutaj jest?

- Kiedyś były to główne tunele odprowadzające parę - odpowiedział Bones. –

W ten sposób ogrzewano uniwersytet. Teraz używają ich również do przeciągania

linii komputerowej, telefonicznej i elektrycznej. Niektóre z tych tuneli biegną

prosto do elektrowni. Łatwo jest się tutaj zgubić, jeśli nie wiesz, dokąd idziesz.

147

W końcu dotarliśmy do końca kolejnego tunelu. Ku mojemu zdumieniu, biegł

tam podziemny strumień.

Bones zatrzymał się.

- Właśnie tutaj spotkamy się z Mencheresem.

- Bez jaj - prychnęłam.

Po dobrej minucie rozległ się cichy zgrzyt, po czym – niczym z filmu o Drakuli -

w jednej ze ścian otworzyły się przypominające wrota do krypty drzwi, zza których

wyłonił się ciemnowłosy wampir.

Brakuje mu jedynie peleryny, pomyślałam mimowolnie. Wtedy wyglądałby doskonale.

Wampir jednak nie miał peleryny. Poczułam na skórze gwałtowną falę mocy,

jakby ktoś poraził mnie prądem. Wow. Kimkolwiek jest, jest naszpikowany prawdziwą

mocą.

- Panie – powiedział Bones, postępując krok w jego stronę. – Dziękuję ci za przybycie.

Mencheres wyglądał najdalej na trzydzieści lat. Miał długie, czarne włosy, czarne

jak węgiel oczy i budowę nosa, która w połączeniu z jego śniadą skórą sugerowała

bliskowschodnie korzenie. Jednak to jego moc mnie zdumiała. Nigdy nie

czułam nic, co przypominało by jego iskrzącą aurę. Nic dziwnego, że Bones powiedział,

że Ian nie chciałby mieć Mencheresa jako swojego wroga. Czując wypływającą

z niego moc, ja również.

- Bones – powiedział obejmując mojego kochanka. – Minęło wiele lat.

No dobra, przynajmniej brzmiał przyjaźnie.

Bones odwrócił się do mnie.

- To jest Cat.

Podeszłam naprzód i wyciągnęłam rękę, niepewna jaki był oficjalny protokół.

Mencheres uśmiechnął się nieznacznie i ujął ją. Kiedy tylko jego palce zamknęły

się wokół moich, chciałam wyszarpnąć dłoń z powrotem. Aj! Równie dobrze mogłam

wsadzić mokry palec w gniazdko elektryczne. Udało mi się wątle potrząsnąć

jego dłonią, po czym puściłam ją. Musiałam użyć niemal całej mojej samokontroli,

by powstrzymać się od potarcia ręki i rozmasowania nagłej drętwoty. Później

będę musiała zapytać Bonesa jak bardzo stary był Mencheres. Obstawiałam jego

urodziny w skali tysięcy, a nie setek lat.

Kiedy już skończyliśmy się witać, Bones przeszedł wprost do sedna sprawy.

- Opuszczam linię Iana - powiedział. - Ian chce ją dla siebie, a ona pragnie zamordować

jednego z jego ludzi. Sam więc widzisz, dlaczego muszę wymówić mu

swoją lojalność i stać się głową mojej własnej linii.

Mencheres spojrzał na mnie.

- Naprawdę myślisz, że zabicie ojca sprawi, że twoje życie stanie się lepsze?

Nie byłam przygotowana na to pytanie, zaczęłam się więc jąkać.

148

- Eee, tak... Jak diabli, tak. Po pierwsze, nie musiałabym się martwić, że właśnie

jakiś zabójca namierza mnie z karabinu, a po drugie jestem zdania, że będzie to

niezwykle satysfakcjonujące.

- Zemsta jest najbardziej pustą z emocji – powiedział Mencheres lekceważąco.

- Jest lepsza niż duszony w środku gniew – odparowałam.

- Nie powiedziałem, że chce zabić swego ojca – wtrącił się Bones łagodnym głosem.

Skąd o tym wiedziałeś, Panie?

No właśnie, skąd? Uniosłam brwi, lecz Mencheres wzruszył tylko ramionami.

- Przecież wiesz już, jak.

Bonesowi zdawała się wystarczyć taka odpowiedź. Mnie nie.

- Więc? – naciskałam.

- Mencheres widzi pewne rzeczy - odpowiedział Bones. - Wizje, fragment przyszłości,

tego typu rzeczy. To jedna z jego zdolności.

Świetnie. Musieliśmy przekonać wampirzego mędrca, by stanął po naszej stronie.

Zdaje się, że skoro widział przyszłość, to i tak już wiedział czy to dobry pomysł,

czy nie.

- Masz jakiś cynk, jeśli chodzi o giełdę? – Nie mogłam się powstrzymać, by nie

zapytać. – Rządowa pensja to gówniane pieniądze.

- Masz zamiar zadeklarować, że ona jest jedną z twoich? – zapytał Mencheres

Bonesa, całkowicie mnie ignorując. – Czy dlatego chciałeś spotkać się ze mną

w sekrecie? Żeby prosić mnie o wsparcie, jeśli przez nią wybuchnie wojna pomiędzy

tobą a Ianem?

- Tak – odpowiedział natychmiast Bones. Robiłam wszystko, by nie rzucić: Jeszcze

tego nie wiesz, Panie Mądraliński?

Mencheres rzucił mi spojrzenie, od którego niespokojnie przestąpiłam z nogi na

nogę. Jezu, przecież nie powiedziałam tego głośno.

Bones westchnął.

- Kotek, zdaje się, że muszę cię poinformować, że Mencheres potrafi również

czytać w myślach ludzi. Sądząc zaś po wyrazie jego twarzy domyślam się, że

mieszańców też.

O-o. No, to wpadłam.

- Upss – powiedziałam, po czym zmrużyłam oczy. – Zgaduję, że myśli wampirów

nie czyta. W innym przypadku nie ująłbyś tego w tych słowach.

- Nie, wampirzych myśli nie - przyznał Bones. Nagle jego usta drgnęły. – Chyba,

że coś ukrywasz, Panie.

Mencheres również lekko się uśmiechał.

- Gdybym miał taką moc, uchroniłaby mnie ona przed wieloma złymi decyzjami.

Nie, słyszę tylko ludzkie myśli. No, i mieszańców. Powiedziałeś jej już pod jakim

pretekstem zadeklarujesz ją jako swoją, Bones?

Sądząc po sposobie, w jaki nagle Bones zesztywniał, nie potrzebowałam umieć

czytać myśli by wiedzieć, że coś przede mną ukrył.

149

- Wyduś to wreszcie – powiedziałam ostrzegawczym tonem.

Bones spojrzał mi prosto w oczy.

- Każdy wampir jest terytorialny. Wiesz o tym. Znalazłem cię, ugryzłem cię i bzykałem.

Wszystko to zaś na długo przed tym, jak Ian na ciebie spojrzał. W świecie

wampirów to czyni z ciebie moją… moją własność. Chyba, że z własnej woli odrzucę

swoje prawa, by…

- Ty sukinsynu! - wybuchłam. - Bones! Powiedz mi, że nie chciałeś ryczeć nade

mną, jakbym była wielkim kawałem mięsa, którym nie chcesz się dzielić!

- Nie patrzę na ciebie w ten sposób, dlaczego więc ma znaczenie, jakiego pretekstu

użyję? - odparował Bones. – Szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego w ogóle

Mencheres podniósł ten temat.

- Ponieważ nie zgadzam się stanąć przy twoim boku, dopóki nie będzie znała

wszystkich konsekwencji – odparł chłodno Mencheres.

Westchnęłam.

- I nie potrzebował nawet super zdolności by wiedzieć, że będę wściekła. Najwyraźniej

ty również nie, gdyż pominąłeś ten mały fakt. Mowy nie ma, Bones. Mowy.

Nie ma. Dalej, ogłoś swoją niezależność względem Iana i stań się głową swojej

własnej linii. Możesz jednak zapomnieć, że ja będę nazywała ciebie swoim

Panem, niezależnie od pretekstu.

- Zdajesz sobie sprawę, że jesteś teraz hipokrytką? – zapytał mnie głosem,

w którym wrzał gniew. – Zaledwie przedwczoraj szczerze powiedziałem Donowi,

że podczas misji będę przyjmował od ciebie rozkazy, a ty nie zgadzasz się, by inni

nawet myśleli, że przyjmujesz takie ode mnie?

Otworzyłam usta… lecz nie miałam argumentu, by się z nim spierać. Przeklęci

ludzie, którzy używali logiki. I jak tu mówić o sprawiedliwości.

- Musi być jakiś inny sposób – powiedziałam w końcu. – Zamiast krążyć wokół

Iana używając seksistowskich wymówek, musi być coś czym zmusimy go, by

zostawił mnie w spokoju.

- To wcale nie seksistowskie - powiedział Mencheres wzruszając ramionami. –

Gdyby Bones był kobietą, a ty mężczyzną, zadeklarowałby to w taki sam sposób.

Wampiry nie dyskryminują kogoś ze względu na płeć. To domena ludzi.

- Nieważne - ucięłam, niezbyt zainteresowana dyskusją na temat różnic między

kulturą ludzi i wampirów.

Wtedy coś zaczęło formować się w mojej głowie. Być może był sposób, by wykorzystać

strukturę społeczną wampirów na moją korzyść…

Rzuciłam Bonesowi szeroki uśmiech.

- Powiesz Ianowi, że mnie znalazłeś. I zaoferujesz mu, że mnie do niego zaprowadzisz.

150

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

- Cat. – Don podniósł wzrok znad dokumentów. - Wejdź. Właśnie przeglądam

raporty patologa z tamtego pamiętnego dnia. – Wyglądał niemal radośnie, kiedy

przesunął swój wzrok na Bonesa. – Posiadasz niezły ładunek w swojej krwi. Gdybyśmy

mogli wytoczyć z ciebie pół litra tygodniowo, moglibyśmy praktycznie

pozbyć się wszystkich wampirów, które tu trzymamy.

- Zrobisz ze mnie kran? - zapytał Bones z rozbawieniem. – Niezły z ciebie krwiopijca,

czyż nie?

- Przyszliśmy tu w pewnym celu, Don. Równie dobrze możesz wezwać Juana,

Tate’a i Coopera. Wtedy nie będziemy musieli ponownie wszystkiego mówić.

Don zaciekawiony wezwał pozostałych. Po kilku minutach weszli do biura,

a kiedy zamknęli za sobą drzwi, zaczęłam bez zbędnych wstępów.

- Wszyscy wiecie, że jestem mieszańcem. Czego jednak nie wiecie, a o czym ja

dowiedziałam się dopiero niedawno, to że wampir, który zgwałcił moją matkę

jest bratem Dona.

Don był wyraźnie niezadowolony, że uwaga skupiła się na nim, lecz zignorowałam

go.

- Pamiętacie Liama Flannery’ego z Nowego Jorku? Naprawdę ma na imię Ian i to

on jest stwórcą Bonesa. Ian jednak zmienił jeszcze innego wampira. Tym wampirem

jest właśnie Max. Don wiedział o tym od lat – właśnie dlatego zostaliśmy

wysłani, by sprowadzić go tutaj. Po walce, którą stoczyliśmy Ian bardzo się podekscytował

i zdecydował się uczynić ze mnie swoją atrakcję tygodnia. Według

Bonesa Ian należy do tych osób, które nie zawahają się użyć moich bliskich, żeby

tylko zapewnić sobie moją współpracę. Istnieje jednak sposób, żeby się ode mnie

odczepił bez urządzania krwawej łaźni, lecz niesie ze sobą wielkie niebezpieczeństwo.

Teraz nadchodziła trudna część. Mój plan polegał na tym, żeby wyzwać Iana do

walki, gdzie zwycięzca brałby wszystko. Bones jednak przypomniał mi, że Ian

prawdopodobnie mi odmówi. Nie, Ian musiał poczuć, że ma nad wszystkim kontrolę,

a był tylko jeden sposób, by mu to zapewnić.

Bones westchnął zirytowany i pochylił się do przodu.

- Słuchajcie. Żeby Ian dal się sprowokować, musi być pewien, że ma na nią jakiegoś

haka. Mówiąc dokładniej, cennego zakładnika. Ian to mądry gość, który

prawdopodobnie nie zabije kogoś, kto jest przedmiotem targu, ale nie ma na to

gwarancji. Cat zamierza uratować każdego, kto będzie przynętą, po czym użyje

strażników Iana jako pionków. W ten sposób chce zmusić go do przysięgi, że

zostawi ją w spokoju. Jeśli Ian składając tę obietnicę złoży przysięgę krwi,

151

w wampirzym świecie będzie nią związany. W przypadku, gdyby ze zwykłej rządzy

odmówił wstawienia się za swoimi ludźmi, straciłby szacunek wszystkich.

Jednak zanim Cat się tam znajdzie… nikt nie będzie mógł zagwarantować bezpieczeństwa

tego, kto zgodzi się zostać wabikiem.

Kiedy Bones skończył nastała cisza. Tate pierwszy przerwał milczenie.

- To sprawi, że ten wampir przestanie na ciebie polować, Cat? W takim razie możesz

na mnie liczyć.

Don kaszlnął cicho, jakby niespokojny.

- Musi być jakiś inny sposób, byśmy mogli…

- Na mnie też, querida - dodał Juan. - Ten pendaho może mieć dwa robaki na haczyku

zamiast jednego. Tak będzie lepiej wyglądało.

- Też w to wchodzę - powiedział Cooper. – Któż by chciał wiecznie żyć?

Jezus Mario. Poczułam, że zaraz wybuchnę płaczem. Jakie to nieprofesjonalne.

Don zaczął protestować, lecz Bones przerwał mu łagodnie.

- Daruj sobie, staruszku. To dorośli ludzie, a przecież nie jest tak, że przez ostatnie

kilka lat nie zajmowali się ogrodnictwem, prawda? Poza tym wiedziałem, co

odpowiedzą, a znam ich dopiero kilka dni. Dlaczego miałbyś oczekiwać innej

reakcji?

- Cat, nie możesz zabrać moich najlepszych ludzi do wrogiego siedliska, jakiego

nigdy jeszcze nie widzieli! Gdyby wszyscy zginęli, dosłownie wykończyło by to

nasz wydział!

Dla podkreślenia swoich słów Don uderzył pięścią w stół. Bones spojrzał mu

w oczy, lecz jego wzrok był pozbawiony zielonych błysków.

- Tu i teraz, musisz zdecydować co jest dla ciebie ważniejsze. Twoja siostrzenica…

czy ryzyko, że stracisz tę jednostkę. Wszyscy dokonujemy wyborów, z którymi

musimy później żyć. Ten należy do ciebie.

- Poza tym to nie są niewinne owieczki - dodałam. – W całej misji nie będą tylko

przynętą – będą jak konie trojańskie. Kogokolwiek Ian wybierze, by ich pilnował,

z pewnością nie będzie oczekiwał, jak bardzo są twardzi. Oni walczą z wampirami

już od bardzo dawna, Don. Gdybym nie wierzyła, że sobie z tym poradzą, nigdy

nie pozwoliłabym się im zgłosić.

Don bez słowa zaczął się we mnie wpatrywać, lecz ja wytrzymałam jego spojrzenie.

Bones przewidział również tę reakcję. Don pierwszy odwrócił wzrok. Kiedy

się odezwał, miał zachrypnięty głos.

- Modlę się do Boga, że nie popełniłaś błędu ufając tej istocie, Cat. Jeśli cię oszukał,

wszyscy za to odpokutujemy. Lepiej, żeby był tak samo dobry, jak jest arogancki.

Czterech z czterech. Bones uśmiechnął się z triumfem.

- Nie bój się, kolego. Nie oszukuję jej i jestem tak dobry, jak arogancki. Jakby nie

było, ciebie też przekonałem. Cat była pewna, że odmówisz. Powiedziałem jej

jednak, że na pewno tego nie zrobisz.

152

Don wyglądał na tak samo zmartwionego, jak ja się czułam, lecz więcej nie protestował.

- Zorganizowanie wszystkiego zajmie jakieś kilka tygodni - powiedział Bones. –

Do tego czasu wasza trójka będzie zajęta. Jeśli sprawy zaczną się sypać, będziecie

musieli szybko reagować. Wszyscy znacie cenę za wypicie wampirzej krwi,

tak?

Cooper nie wiedział o co chodzi. W ciągu kilku minut powiadomiono go o konsekwencjach

jego poczynań w jaskini. Przyjął to lepiej niż ja. Po prostu prychnął

z niedowierzaniem.

- Witaj w klubie świrów – powiedziałam ze współczuciem. – Wszystko czego potrzebujecie

to odporność na kontrolę umysłu, a to można osiągnąć jedynie przez

wypicie krwi wampira. Każdy, kto odmówi, zostanie. Nie zaryzykuję waszego

życia, albo życia ludzi wokół was, pozwalając by jakiś wampir hipnozą skłonił was

do posłuszeństwa.

- Jestem gotowy na ten soczek - powiedział Tate, ponownie zgłaszając się jako

pierwszy. – Ale nie pogniewasz się, jeśli odmówię wyssania go z jego języka, jak

zrobiłaś to wcześniej?

Bones prychnął z rozbawieniem.

- Nie bój się, nie jesteś w moim typie. Ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości?

Nie było żadnych głosów sprzeciwu. Bones wstał.

- No, to w porządku. Chodźmy do laboratorium, żeby Don mógł ponownie podpiąć

się do mojej żyły. Doprawdy, staruszku, tak się ekscytujesz moją krwią, jak

głodny wampir soczystą tętnicą. Pewien jesteś, że nie ukrywasz jakichś cech

rodzinnych?

- To nie jest śmieszne – odparł ostro Don, lecz również wstał i wszyscy skierowaliśmy

się do laboratorium.

Droga, która do niego wiodła została oczyszczona z pozostałych pracowników

ośrodka, by zminimalizować ryzyko zdemaskowania Bonesa. To samo zrobiono

w skrzydle badań patologicznych. Kiedy już tam doszliśmy, Bones rzucił Tate’owi

oceniające spojrzenie.

- Gotowy na ulepszenie? Po tym, jak weźmiesz pierwszą dawkę, dam ci taki wycisk,

że posrasz się na siedem różnych kolorów. Zobaczymy, ile zniesiesz.

- Dawaj – odpowiedział Tate. – Cat tłucze mnie od lat. Lat. Ile razem czasu z nią

spędziłeś? Jakieś sześć miesięcy?

Bones chwycił go, bez wątpienia zamierzając zadać mu wielki ból, lecz uwiesiłam

się na jego ramieniu.

- Przestań! Tate, dosyć tych zaczepek. Bones, ile ty masz lat? Może dam ci po

prostu parę moich majtek, żebyś zawiesił sobie na szyi, co? Wtedy, kiedy tylko

poczujesz się zazdrosny, zamachasz nimi przed nosem każdego, kto cię wkurzy.

- Jakbyś nosiła majtki - mruknął Tate.

Walnęłam go pięścią w ramię.

153

- To żaden twój interes, ale nie zakładam majtek tylko wtedy, gdy wykonuję robotę!

Zamiast wpaść w złość z powodu wiedzy, jaką miał Tate na temat mojej bielizny,

Bones rzucił mi dziwne spojrzenie i usiadł na krześle, które mu wskazano.

Don wyciągnął rurkę i torebkę, po czym wkłuł się igłą w żyłę Bonesa. Doktor

Lang, główny patolog, wciąż nie chciał robić tego sam.

- Kotek, wciąż polujesz na wampiry nie mając na sobie majtek? – zapytał, a na

jego twarzy wciąż widniał ten dziwny wyraz.

- Jeśli jestem przynętą, to tak. Ale kiedy chcemy kogoś dopaść, to nie. Dlaczego

pytasz?

Jego usta zadrżały.

- Później ci powiem – odparł wymijająco.

Aż podskoczyłam. Skoro wyglądał tak dziwnie, to znaczy, że coś ukrywał.

- Powiedz mi teraz.

Pięć par oczu spojrzało na niego z wyczekiwaniem. Jedynie Don nie wyglądał na

zaintrygowanego tą wymianą zdań. Zamiast tego wbijał wzrok w plastikową

torbę wypełniającą się powoli czerwonym płynem.

Wargi Bonesa ponownie zadrżały.

- Słonko, możesz nakładać na siebie więcej odzieży. Nie, żebym za tym był, ale

z drugiej strony jestem stronniczy. To, co ci powiedziałem o wpływie, jaki ma

brak bielizny na uwiedzenie wampira… cóż. Mogłem nieco naciągnąć prawdę.

- Ty co? – Ze zdumienia szeroko otworzyłam usta.

Juan rzucił Bonesowi niemal nabożne spojrzenie.

- Namówiłeś ją na chodzenie bez majtek przez tyle lat? Madre de Dios, to jest

godne podziwu. Mógłbym się od ciebie wiele nauczyć, amigo.

- Okłamałeś mnie.

Zignorowałam uznanie Juana i podeszłam do Bonesa, aż dźgnęłam go palcem

w pierś. Bones zatrząsł się, próbując powstrzymać śmiech.

- Cóż, Kotek, nie do końca było to kłamstwo. Zaledwie upiększenie prawdy. Powiedziałem

ci, że wampiry nie mogą się temu oprzeć i w przypadku niektórych

rzeczywiście tak jest. Na przykład w moim, kiedykolwiek jestem obok ciebie.

A pamiętasz może, jaka wtedy byłaś? Taka spięta i pruderyjna… Nie mogłem się

powstrzymać, by nie wbić ci małej szpilki. Ale doprawdy, nigdy nie zamierzałem

pozwolić, by trwało to tak długo…

Mój głos kipiał gniewem.

- Ty zboczony, zdemoralizowany dupku! Jak mogłeś?!

- Tak, to była wredna sztuczka – zgodził się natychmiast Tate.

Bones śmiejąc się cicho wyciągnął do mnie dłoń, lecz odtrąciłam ją.

- Nie dotykaj mnie. Jesteś trupem.

- Oczywiście, byłem nim zanim jeszcze mnie spotkałaś – powiedział wciąż się

śmiejąc. – Kocham cię, Kotek.

154

- Nawet nie próbuj się z tego wykręcić. Zobaczymy czy będziesz mnie kochał, gdy

ci za to odpłacę.

- Wtedy też będę cię kochał - zawołał Bones, kiedy rzuciłam się do wyjścia. Nawet

wtedy.

Ze współczuciem patrzyłam, jak ciałem Tate’a wstrząsają dreszcze. Biały kubek,

w którym przed chwilą było pół litra krwi Bonesa, wypadł z jego drżącej dłoni.

Bones chwycił go za ramiona, dopóki z jego wzroku nie zniknęła szklistość, dreszcze

ustały i nie oddychał już tak, jakby miał się zaraz udusić.

- Puść mnie - warknął Tate, kiedy tylko był w stanie coś powiedzieć.

Bones odsunął ręce. Tate zaczerpnął kilka głębokich oddechów, a jego szeroko

otwarte oczy napotkały mój wzrok.

- Jezu, Cat. Jest zupełnie inaczej niż wtedy w jaskini. Co ten dupek ma w swojej

krwi?

Pominęłam obelgę i odpowiedziałam jedynie na pytanie.

- Moc. Krew, którą piłeś wcześniej pochodziła od słabego i martwego wampira,

nie ma więc porównania. Nic ci nie jest?

- Wszystko jest takie głośne i wyraźne. – Potrząsnął głową, jak pies strząsający

z siebie wodę. – I ten zapach! Do diabła, Juan, ty śmierdzisz! Nie kąpałeś się dzisiaj?

- Odwal się – warknął Juan zażenowany. – Kąpałem, ale zabrakło mi mydła. Nie

brałem pod uwagę, że będziemy przechodzić test na obwąchiwanie.

Wiedziałam, że posiadanie węchu wampira było niezwykłym przeżyciem. To

tak, jakby urodzić się ślepym i nagle odzyskać wzrok. Nie można było uwierzyć,

jak wiele się straciło.

- Dobra, Juan, teraz ty.

Po tym, jak wszyscy trzej wypili już krew, skierowaliśmy się do sali gimnastycznej

na trening. Poszedł nieźle, chociaż byłam pewna, że moi ludzie mieli inne

zdanie na temat traktowania ich przez Bonesa. Dona nie opuszczały nerwy, lecz

wyraźnie się odprężył widząc, jak Bones ocucił Tate’a po stoczonej walce, a następnie

odesłał go, rzucając kilka uwag konstruktywnej krytyki, a nawet pochwałę.

Tate podszedł do mnie i powiedział jedną rzecz.

- Sukinsyn, uderza mocniej niż pieprzony wagon towarowy.

Uśmiechnęłam się.

- Wiem.

- Genialnie ich wyszkoliłaś, Kotek.

Cooper właśnie dochodził do siebie. Bones zostawił go i podszedł do mnie.

- Bez wątpienia są najtwardszymi ludźmi, jakich spotkałem – powiedział do Dona.

Z dodatkową siłą po wypiciu mojej krwi będą równali się młodemu wampirowi.

Mówiąc to Bones pocałował mnie w czoło. To jedno dotknięcie, w połączeniu

z kilkugodzinnym obserwowaniem jego drapieżnego baletu bez koszuli, wywoła155

ło u mnie niezwykle prymitywna reakcję. Poczułam skurcz w lędźwiach, które

nagle zaczęły domagać się uwagi.

O-o. Musiałam się stamtąd wynieść, i to szybko. Zanim chłopaki wychwycą

zapach mojej rządzy.

- Z tych emocji cała się spociłam. Pójdę się odświeżyć. Ja, eee… Zobaczymy się

później – powiedziałam i praktycznie wybiegłam z pokoju, starając się zachować

godność.

- A ty dokąd niby idziesz? – usłyszałam pytanie Tate’a. W jego głosie zabrzmiał

cień gniewu. – Nie ten kierunek, Bones. Męskie prysznice są zupełnie gdzie indziej.

- Tak, umieszczę tę informację razem z innymi, które mnie nie dotyczą - odpowiedział

kpiąco Bones.

Zignorowałam ich i szłam dalej. Dotarłam do szatni, zamknęłam drzwi i momentalnie

zrzuciłam z siebie ubranie. Zimny prysznic – właśnie tego potrzebowałam.

Głos Tate’a wciąż jednak doszedł mnie przez drzwi.

- Masz coś, co wstydzisz się nam pokazać, wampirze? – drażnił się.

Bones tylko się roześmiał. Sądząc po bliskości dźwięku, był już niemal przy

drzwiach.

- Nie bądź głupi. A ty gdzie chciałbyś teraz być?

- Nie odpowiadaj – usłyszałam ostrzegawczy głos Juana i w tej samej chwili Bones

wszedł do mojej szatni.

Stałam już pod strumieniem zimnej wody. Zadrżałam, kiedy poczułam na sobie

jego wzrok, lecz nie miało to nic wspólnego z lodowatą cieczą.

- Nie tutaj. To… nie wypada.

Bones jednym ruchem zrzucił z siebie spodnie i buty. Podszedł do mnie i sięgnął

za mnie dłonią, by zmienić strumień z zimnego na gorący.

- Mam ich gdzieś – powiedział klękając przede mną. Wargami zaczął pieścić mój

brzuch. – Chcę cię, Kotek, a ty pragniesz mnie. – Wysunął język i z bezlitosną

dokładnością przesunął go niżej. – To wszystko, o co dbam.

Czując, jak miękną mi kolana, chwyciłam go kurczowo za ramiona, a moje

zmartwienia o przyzwoitość wyleciały przez przysłowiowe okno. Gorąca woda

oblewała nas w taki sam sposób, w jaki krew buzowała w moich żyłach.

- Zaraz upadnę – wykrztusiłam.

- Przytrzymam cię – odpowiedział zachrypniętym głosem.

Uwierzyłam mu.

Kiedy godzinę później wyszliśmy z szatni, moja twarz była zaróżowiona od

seksu, gorącego prysznica i spojrzenia, jakie rzucił mi Tate, kiedy weszłam do

biura. Czekał tam na mnie. Na prośbę Dona Bones po drodze zatrzymał się

w laboratorium, by ponownie zabawić się w dawcę.

156

- Chryste, Cat. Nie mogłaś trochę poczekać, by wpełznąć z nim do trumny? - spytał

Tate potrząsając z niesmakiem głową.

Udało mu się zepsuć mi humor.

- Po pierwsze, to nie twój interes, a po drugie… Skąd wiesz, czy tylko nie rozmawialiśmy?

Nie rozmawialiśmy, lecz nie o to chodziło.

Tate prychnął bezczelnie.

- Mam zmysły na steroidach, zapomniałaś? Nie tylko to słyszałem, ale teraz również

czuję tego zapach. Cuchniesz tym, nawet po prysznicu.

Boże, jak mogłam być tak głupia? Szczerze, to przywykłam do bycia jedyną

z super ostrymi zmysłami.

- W takim razie wróć do punktu pierwszego: to nie twój interes. – Mowy nie było,

bym skuliła się pod jego spojrzeniem.

Ponownie prychnął, lecz tym razem z rozgoryczeniem.

- Taa, wyraziłaś się bardzo wyraźnie.

Ból, jaki pokazał się na jego twarzy powstrzymał mnie przed rzuceniem jakiejś

kąśliwej uwagi.

- Tate. Nie próbuję cię zranić ani niczego udowodnić. To, co dzieje się pomiędzy

mną a nim nie ma nic wspólnego z tobą.

Jak gdyby ktoś go wezwał, Bones stanął w drzwiach. Tate minął go, jakby wcale

go nie zauważył, rzucając w moją stronę ostatni komentarz.

- Ty może niczego nie udowadniasz, ale on z pewnością. Zapomnij o wieszaniu

mu na szyi swoich majtek – właśnie wytarzał się w twoim zapachu.

- Gotowa, słonko? - spytał Bones ignorując Tate’a.

- Ma rację? – Nie odpuściłam, chociaż z góry znałam odpowiedź.

Bones przyjrzał mi się z powagą.

- Częściowo. Zawsze cię pragnę, a wiesz, że walka pobudza moją krew. Ale czy

przeszło mi przez myśl, że będę dosłownie podtykał mu twój zapach pod nos?

Tak. Lepiej niech szybko pozbędzie się iluzji, jeśli chodzi o ciebie. Jednak czy

zachowałbym się inaczej, gdybyśmy byli sami? Oczywiście, że nie. Nie mogę się

tobą nasycić.

- To nie będzie łatwe – burknęłam, kierując się do wyjścia.

Bones wzruszył ramionami.

- Nic, co jest coś warte, nie jest.

157

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Następnego dnia Bones był bardzo zajęty ściąganiem swoich ludzi z kraju,

a nawet z zagranicy. Chciał, by byli w pobliżu, kiedy powiadomi Iana, że mnie

znalazł i ma zakładników. Zmusił mnie, bym została, a sam poszedł do mojego

domu i zabrał kota, który nie był zadowolony, że zostawiłam go samego na ponad

dwa dni. Kolejnego dnia obudziliśmy się oboje o dziesiątej - co dla nas obojga

było piekielnie wczesną porą - i pojechaliśmy prosto do ośrodka.

- Mówiłaś, że trzymacie tutaj schwytane wampiry, zgadza się, Kotek? – zapytał,

kiedy dotarliśmy na miejsce.

- Tak, trzy. Dlaczego pytasz?

Bones zamyślił się na chwilę.

- Mogą się do czegoś przydać. Pokaż mi je.

Tate, Juan i Cooper zjechali z nami na niższy poziom, gdzie trzymaliśmy więźniów.

Strażnicy odwrócili wzrok, kiedy Bones przechodził obok nich. Don wcześniej

poinstruował ich, by nie reagowali, lecz nigdy nie widzieli wampira, który nie

byłby związany i swobodnie wałęsał się po ośrodku. Powietrze wypełnił zapach

ich niepokoju.

- W tej celi trzymamy Zrzędę – powiedziałam i uniosłam wykończoną srebrem

roletę, która ukrywała wampira przed wzrokiem pracowników. Podnoszono ją

jedynie wtedy, kiedy pozostali strażnicy znajdowali się poza tym pomieszczeniem.

Ponieważ jednak Tate, Juan i Cooper wypili krew Bonesa, mogli patrzeć na

wampira bez obaw. – Naprawdę ma na imię Dillon. Przynajmniej tak nam powiedział.

Jak zgaduję, ma około trzydziestu lat. Tych nieumarłych, oczywiście.

Błękitne oczy Dillona otworzyły się szeroko, kiedy napotkały chłodne, oceniające

spojrzenie brązowych. Bones skinął głową, dając nam znak, że zakończył prezentację.

- Dalej jest Jack, ale nazywamy go Wesołkiem. Ma naprawdę piskliwy głos, stąd

ksywka. Powiedziałabym, że sześćdziesiąt? Siedemdziesiąt? Dorwaliśmy go podczas

meczu baseballa. Lubił napić się z dziewczyn roznoszących piwo.

Sześćdziesiąt lub siedemdziesiąt ponownie odnosiło się do wieku po śmierci,

chociaż wyglądało na to, że za życia również miał coś koło tego. Jack był niewysoki,

cały w zmarszczkach i wyglądał na słabowitego. Do chwili jednak, kiedy

rzucał się komuś do gardła.

- A to… - Podniosłam ostatnią roletę, za którą była wampirzyca schwytana przeze

mnie kilka miesięcy temu. - …jest Słoneczko. Nie znamy jej prawdziwego imienia.

Nigdy nam go nie wyjawiła.

158

Kiedy tylko Słoneczko podniosła wzrok, natychmiast z wampirzą szybkością

rzuciła się do dzielącej nas szyby.

- Bones! Jak się tu dostałeś? Z resztą nieważne. Zabij ich i wydostań mnie stąd!

- Belinda, miło mi cię tutaj widzieć – powiedział Bones i roześmiał się cicho. –

Przykro mi, że cię rozczaruję, ale nie jestem tu, by cię ratować.

- Znasz ją? – zapytałam głupio. To było oczywiste.

Dotknęła szyby.

- Jak możesz tak mówić po tym, ile dla siebie znaczyliśmy?

Zesztywniałam, lecz Tate bez wahania się odezwał.

- Posuwałeś Słoneczko?

Również czekałam na odpowiedź Bonesa, wbijając w niego znaczący wzrok.

- Belindo, nie znaczyliśmy dla siebie nic. Po prostu bzyknęliśmy się kilka razy –

odpowiedział Bones dosadnie.

Zacisnęłam dłonie w pięści. Teraz żałowałam, że od razu jej nie zabiłam.

Juan powiedział coś po hiszpańsku, z czego nic nie zrozumiałam. Ku mojemu

zdumieniu, Bones odpowiedział w tym samym języku. Juan roześmiał się głośno,

od czego na jego czole pojawiło się mnóstwo zmarszczek.

- To niezbyt grzeczne - rzuciłam, w najmniejszym stopniu nierozbawiona. W jakiś

sposób wiedziałam, że nie omawiali kwestii uzębienia Słoneczka – czy tam Belindy.

Po raz pierwszy spojrzałam na nią jak na kobietę… i nie spodobało mi się to, co

zobaczyłam. Belinda była bardzo ładna, nawet bez krzty makijażu. Miała długie

blond włosy (stąd przezwisko, jakie jej daliśmy), duże piersi i wąską talię nad

zaokrąglonymi biodrami. Jej chabrowe oczy podkreślały różową barwę ust. Doskonałymi

do całowania Bonesa…

- Przepraszam, Kotek – powiedział Bones ponownie po angielsku.

Juan poklepał mnie po plecach.

- On mówi lepiej po hiszpańsku niż ja, querida.

- Najwyraźniej jest mnostwo innych rzeczy, których o nim nie wiem - wymruczałam

groźnie. Tate zakaszlał, starając się ukryć śmiech.

Bones odwrócił się do Belindy.

- Przestań trzepotać rzęsami. Skoro jesteś w tej celi to znaczy, że próbowałaś ją

skrzywdzić. – Głową wskazał na mnie. – Jak dla mnie więc możesz siedzieć tu

dotąd, aż zmienisz się w proch. Jednakże twój pobyt tu może być milszy, jeśli

zdarzą się dwie rzeczy. Pierwsza z nich dotyczy tej uroczej damy przy moim boku.

Musiałaby się na to zgodzić. Druga zaś wymagać będzie twojej absolutnej współpracy.

Jeżeli jej jednak nie będzie, zginiesz okrutną i powolną śmiercią. Czy to

jasne?

Belinda skinęła głową i cofnęła się. Opuściłam roletę, nie chcąc więcej patrzeć

na jej twarz.

- Jeden głos „za” na okrutną i powolną śmierć – powiedziałam również się cofając.

159

Kiedy już opuściliśmy poziom z celami więźniów, napadłam na Bonesa.

- Ty i ona? Fuj!

Moi trzej kapitanowie zostali w tyle, lecz z ich nowym zmysłem słuchu i tak nie

miało to znaczenia. Bones założył ramiona na piersi i westchnął z rezygnacją.

- Kotek, to było przed tobą. I nic dla mnie nie znaczyło.

Tyle rozumiałam, ale wciąż... Czułam się jeszcze gorzej niż wtedy, gdy spotkałam

inną byłą Bonesa, Franceskę. Ona przynajmniej pomogła nam wytropić

skurwiela, który prowadził Dania do Podania z ludźmi w postaci głównych dań.

Za Belindą (którą poznałam, kiedy jej współlokatorka przyprowadziła mnie do

nich myśląc, że będę robić za obiad dla dwojga) nie stały żadne okoliczności łagodzące.

- Najwyraźniej znaczyło coś dla niej.

Bones wzruszył ramionami.

- To zabij ją, jeśli poprawi ci to humor. Nie mogę powiedzieć, że bym cię o to

winił, ale tak naprawdę mnie to nie obchodzi. Jeśli chcesz, sam to zrobię.

Stanęłam jak wryta. Sądząc po jego twarzy, Bones mówił całkowicie poważnie.

Naprawdę by ją zabił, albo po prostu stał i patrzył, jak ja to robię.

- Nie zabijam ludzi tylko dlatego, że jestem zazdrosna. – W każdym razie jeszcze

nie. – W porządku. Zachowam się jak dorosła, chociaż na myśl ciebie z nią chce mi

się rzygać. To jaki masz pomysł?

Tate, Juan i Cooper weszli do sali treningowej. Nie mieli na sobie pełnego rynsztunku,

na który składały się: elastyczny, wykończony srebrem ochraniacz na szyję

(który zaprojektowałam po śmierci Dave’a) i automatyczna lub półautomatyczna

broń ze srebrnymi pociskami. Nie, wszyscy mieli na sobie zwyczajne, bawełniane

spodnie i koszulki, które zazwyczaj nosili podczas treningu. Tylko, że to nie był

zwykły trening, nawet według naszych standardów. Obok mnie Bones trzymał

Belindę w żelaznym uścisku. Don, bezpieczny piętro wyżej w pokoju z oknem

wychodzącym na salę, wyglądał niesamowicie ponuro. Nie podobał mu się ten

pomysł. Mi też nie, ale nie znaczyło to, że nie dostrzegałam płynących z niego

zalet.

- Chłopaki, jesteście gotowi? - spytałam.

Mój głos był spokojny, choć ściskało mnie w żołądku. Wszyscy troje twierdząco

skinęli głowami.

- W takim razie weźcie nóż. Każdy z was tylko jeden.

Posłusznie podeszli do pojemnika, w którym składowaliśmy noże niczym złom.

Spojrzałam na Bonesa. Kiwnął krótko głową i nachylił się do ucha Belindy.

- Pamiętaj, co ci powiedziałem – powiedział łagodnie, choć jego głos wręcz ociekał

lodem.

Puścił ją. Belinda, niczym diabeł tasmański, natychmiast rzuciła się na moich

ludzi.

160

Rozpierzchli się po sali z szybkością, która tydzień temu była by dla nich niemożliwa.

Jednak napełnieni krwią Bonesa z łatwością uniknęli jej pierwszego

ataku. Tate obrócił się za plecami Belindy, biorąc zamach swoim nożem i wbijając

go jej w ciało w miejscu, gdzie było serce.

Momentalnie odwróciła się i sięgnęła do pleców, podczas gdy ja warknęłam do

Tate’a.

- Tak, to było świetne, jeśli miałbyś na celu ją zabić. Ale mówiłam wam, że to test

walki ze strażnikami Iana. Jeśli wszyscy będą martwi, to jakich zakładników użyję

do negocjacji?

Na twarzy Tate’a na moment pojawiło się zażenowanie.

- Przepraszam – mruknął. – Zdaje się, że to już nawyk.

Belinda wyrwała w końcu nóż z pleców i rzuciła go Tate’owi do stóp.

- Dupek – warknęła do niego.

Bones rzucił mi znaczące spojrzenie.

- Widzisz, dlaczego nalegałem na stalowe noże zamiast srebrnych? Domyśliłem

się, że któryś z nich może spanikować i spróbować zabić, zamiast schwytać.

Wiedziałam, że nic bardziej nie szarpało nerwów niż stanięcie twarzą w twarz

z wampirem, mając przy sobie jedynie jedną broń, lecz Tate i pozostali musieli

zapanować nad swoimi emocjami. Nie tylko było by źle stanąć do negocjacji bez

zakładników, lecz gdybyśmy zabili ludzi Iana, to zacząłby postępować jeszcze

bardziej nieracjonalnie.

- Waszym zadaniem jest schwytać Belindę nie zabijając jej – powiedziałam ostro.

Jeśli nie potraficie tego zrobić, wypadacie z misji. Kropka.

- Jeśli nie zrobicie tego w ciągu godziny - zamruczała Belinda – To zasmakuję

w jednym z nich. Mmm, świeża krew. Nie próbowałam jej od ponad roku.

Mówiąc to oblizała usta i popatrzyła na moich ludzi z żądzą, która niewiele miała

wspólnego z seksem. Juan przełknął ślinę. Tate cofnął się. Nawet stoicko spokojny

Cooper wyglądał na zaniepokojonego. To była dla nich nowość.

- To będzie dla was jakaś motywacja – powiedziałam chłodno. – To kto będzie

szczęśliwy za godzinę? Wy, chłopaki, czy ona?

Belinda odsłoniła kły i ponownie się na nich rzuciła. Tym razem wybrała sobie

jednego z nich i uderzyła nisko, powalając Juana z nóg. Ten zaczął wstawać, lecz

Belinda była szybsza. Niemal wbiła kły w jego szyję, kiedy w końcu udało mu się

ja odepchnąć.

Zesztywniałam, gotowa samej rzucić się do akcji, lecz Bones chwycił mnie za

ramię. W tej samej chwili Cooper i Tate skoczyli na Belindę. Cooper złapał ją za

włosy i szarpnął jej głowę do tyłu, a Tate kopnął ją w twarz z siłą, która normalnej

osobie złamała by kark.

Belinda przez moment była oszołomiona. Jednak tylko moment. Potem sięgnęła

ręką do tyłu i przerzuciła Coopera przez głowę, odrzucając go na dobre cztery

metry.

161

- Pozwól im samym sobie z tym poradzić – powiedział do mnie cicho Bones. - Nie

zawsze będziesz obecna, by im pomóc.

Zacisnęłam zęby. Pewnie, Bones zagroził Belindzie prawdziwie straszliwą karą,

jeśli by się zagalopowała i zabiła któregoś z nich, lecz to i tak nie pomogło by

martwemu. Bones nie sądził, że była na tyle głupia, by tego spróbować. Ja nie

byłam jednak tego taka pewna. Wciąż jednak logika była nie do podważenia.

Belinda była wampirem o przeciętnej sile. Jeśli moi ludzie nie daliby sobie rady

z nią, to znaczy, że nie ma co mówić o pokonaniu ludzi Iana. Nie ma to jak wyrok

w postaci kłow. No dalej, chłopaki, sprawcie bym była z was dumna. Powalcie tę

blond cizię.

Tate i Juan zaszli Belindę od tyłu, podczas gdy Cooper wstał i się otrząsnął. Po

jego czole pociekła strużka krwi. Skrzydełka nosa Belindy zadrgały w wyrazie

głodu. Zerknęła na Juana, uśmiechnęła się i rozerwała swój top. Jej pełne, nieskrępowane

stanikiem piersi, ukazały się w pełnej okazałości.

Juan wbił w nie wzrok, zwalniając na sekundę. Tylko tyle było jej trzeba. Rzuciła

się na niego i uderzyła pięścią w czoło. Juan wywrócił oczy do góry i zwalił się na

podłogę. Tate popędził do niej, lecz Belinda zdążyła dopaść Coopera i z całej siły

uderzyć go w żołądek. Cooper zgiął się w pół, a ona nachyliła się i zlizała z jego

czoła sączącą się krew.

- Przystawka - mruknęła, po czym podniosła Coopera, jakby był zabawką i rzuciła

nim w nadbiegającego Tate’a. Obaj faceci upadli w bezładnej plątaninie rąk i nóg.

Zazgrzytałam zębami. Bones ujął moją dłoń i mocno ją uścisnął. Wiedziałam

o czym myślał. Będziemy musieli wymyśleć jakiś plan B, by złapać ludzi Iana,

gdyż ta cycata Barbie równo kopała im tyłki, mimo, że ich było trzech, a ona jedna.

Cóż, teraz już dwóch, jako że Juan stracił przytomność. Niech tylko go dorwę.

Żeby dać się rozproszyć parą cycków. Juan będzie żałował, że wróci mu świadomość.

Pięćdziesiąt minut później Tate i Cooper byli zlani potem, Juan właśnie się budził,

a Belinda wciąż nie była schwytana. Och, Tate i Cooper kilka razy byli blisko,

lecz nie zdołali utrzymać jej wystarczająco długo, by doprowadzić ją do Bonesa,

co było ich celem. Poczułam pustkę w żołądku. Gdyby była to jedynie sprawa

zabicia kogoś, udało by im się to ładne kilka razy. Nie mogli jej jednak złapać, nie

wykorzystując niedozwolonych środków. Żesz kurwa. To pociągnie za sobą poważne

konsekwencje. W dodatku jedną z nich już za chwilę.

Belinda uśmiechnęła się, pokazując odsłonięte kły.

- Wygrałam. Chcę więc mojej nagrody. Chyba, że jesteś kłamcą, Bones.

Bones skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nią twardym wzrokiem.

- Powiedziałem, że ją dostaniesz. Jednakże nie powiedziałem kiedy.

Belinda zaczęła go przeklinać, kiedy nagle Tate jej przerwał.

- Miejmy to już za sobą – powiedział i podszedł – albo raczej pokuśtykał – w jej

kierunku.

162

Otworzyłam szeroko oczy.

- Tate… - zaczęłam.

- Daruj sobie – przerwał mi. – Zawiedliśmy cię, Cat. Myślisz, ze jej ugryzienie zaboli

mnie bardziej niż ten fakt?

Szorstkość w jego głosie sprawiła, że oczy zaszły mi łzami i musiałam odwrócić

wzrok. Chciałam mu powiedzieć, że to nie była jego wina, że nawet z dodatkiem

krwi Bonesa wciąż był człowiekiem, a Belinda nie. Nawet dla mnie łatwiej było

zabić wampira niż go złapać. W innym wypadku Don miałby o wiele więcej tych

istot w swoich celach. Jednak wiedziałam, że przez moje współczucie Tate poczuje

się jeszcze gorzej, nie powiedziałam więc nic. Udawałam, że zafascynowała

mnie ściana przeciwna do tej, przy której stał.

- A kto mówi, że to właśnie ciebie chcę? - zapytała Belinda.

- To nie ma znaczenia. Tylko mnie dostaniesz - odpowiedział Tate twardo. - Rozumiesz

na czym polega łańcuch dowodzenia, pijawko? Z nas trzech, ja mam

najwyższą rangę. Bierzesz więc moją żyłę albo żadną.

Zamrugałam gwałtownie. Boże, jakie to do niego podobne, by wziąć za kogoś

kulkę. No, tym razem ugryzienie. Właśnie dlatego był takim dobrym dowódcą.

Nigdy nie uchylał się od obowiązku względem swoich ludzi.

Poczułam raczej niż zobaczyłam, że Belinda się uśmiecha.

- Zdaje się, że będziesz musiał wystarczyć. Podejdź tu.

- Nie tak szybko - powiedział Bones, kiedy wzięłam się w garść i odwróciłam do

wszystkich. – Z nadgarstka, Belindo. Nie z szyi.

Wydęła usta w grymasie, który był zarówno złowrogi, jak i kuszący.

- Ale bardziej lubię z szyi.

- To cholernie wielka szkoda – odparł zimno Bones. - Spieraj się dalej, a nie dostaniesz

nic.

Miałam właśnie powiedzieć to samo. Rozerwane ramię stanowiło o wiele mniej

nieprzyjemny widok niż rozerwana tętnica, tak na wypadek, gdyby Belinda pomyślała

o złamaniu swojej obietnicy dobrego zachowania. Wciąż jednak wydawała

się bać Bonesa i wierzyć, że spełni swoje groźby i sprawi, że Słoneczko gorzko

tego pożałuje. Miałam wrażenie, że nabrała takiego przekonania po jego reputacji.

Właśnie dlatego Bones wybrał Belindę, a nie pozostałe dwa wampiry. Nie znali

go, nie wiedzieli więc, że spełni dokładnie każde swoje słowo. Belinda jednak

znała go dobrze. Zbyt dobrze, jak na mój gust, lecz na to już nic nie mogłam poradzić.

Uśmiechnęła się i sięgnęła po Tate’a. Jej top wciąż wisiał na niej rozerwany,

całkowicie odsłaniając piersi. Przyciągnęła go do siebie i przytuliła. Serce Tate’a

biło w przyspieszonym tempie, lecz sądziłam, że to raczej wynik niepokoju przed

ugryzieniem niż podekscytowania, że ma na sobie jej cycki.

- Nie bój się, mój piękny, spodoba ci się to – zamruczała, po raz ostatni oblizując

kły.

163

Tate prychnął.

- W życiu.

Belinda roześmiała się tylko.

- A jednak tak – odparła i zatopiła kły w ramieniu Tate’a.

Zobaczyłam, jak jego ciałem wstrząsa dreszcz, a serce jeszcze bardziej przyspiesza.

Zacisnął wargi w cienką linię, lecz i tak wyrwał mu się pełen zaskoczenia

jęk. Kiedy Belinda przełknęła i jeszcze zaczęła ssać jeszcze gwałtowniej, Tate na

sekundę zamknął oczy. Raptem jednak na powrót je otworzył i wbił we mnie

wzrok.

Trwało to zaledwie kilka chwil, lecz miałam wrażenie, że czas rozciągał się

w nieskończoność. W jego ciemnoniebieskich oczach dostrzegłam tę samą intensywność,

jak tej nocy, kiedy upił się i wyznał mi co do mnie czuje.

Wiedziałam, że czuje to obezwładniające ciepło sączące się w żyłach. Tę uderzającą

do głowy, zmysłową gorączkę, która zaprzeczała wszelkiej logice. Oczywiście

nie zdarzało się to za każdym razem, kiedy wampir kogoś ugryzł. Z doświadczenia

podczas niektórych walk, jakie z nimi stoczyłam wiedziałam, że takie

ugryzienie mogło boleć jak diabli. Lecz jeśli wampir nie chciał krzywdzić – nie

czuło się żadnego bólu. Najmniejszego.

- Wystarczy - powiedział Bones zdawkowo.

Belinda powoli odsunęła głowę, oblizując kły. Tate nie poruszył się. Po prostu

wpatrywał się we mnie, jakbym posiadła jakąś nieziemską moc i oszołomiła go.

- Zamknij rany - polecił Bones Belindzie. Tate nie zadał sobie nawet trudu, by

zetrzeć z ramienia strużki wciąż wypływającej z ranek krwi.

Belinda skaleczyła opuszek swojego palca i przeciągnęła nim po ranach. Zniknęły

w ciągu kilku sekund.

- Czy właśnie dlatego nie możesz się trzymać od niego z dala, Cat? – zapytał

w końcu Tate, ignorując wszystkich wokół.

Zdumiało mnie to pytanie, lecz Bones uśmiechnął się tylko, ukazując cień swoich

własnych kłów.

- Chciałbyś w to wierzyć, nieprawdaż kolego?

- Tate, skąd ci to przyszło do głowy? – wykrztusiłam w końcu.

- Daruj sobie, słonko – powiedział lekkim tonem Bones, wciąż uśmiechając się

nieznacznie. – Nie dbam o to, jakimi argumentami się pociesza, kiedy jest w łóżku

sam, a ty jesteś ze mną. Belinda, twój czas dobiegł końca. Wracaj do celi.

Wyszliśmy, nie mówiąc już nic więcej. Kiedy odprowadzaliśmy ją do celi, Belinda

wciąż oblizywała kły.

164

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Codziennie wyprowadzaliśmy Belindę z celi, by poćwiczyła z Tatem, Juanem

i Cooperem. Oni na to nalegali, nie ja. Nie mogli zaakceptować faktu, że nie sprostali

wyzwaniu, jakim było schwytanie jej i wciąż byli zdeterminowani, by wziąć

udział w pojmaniu ludzi Iana. Nie podobało mi się to, lecz Tate po raz pierwszy był

tak nieugięty. Belindzie nie wydawało się to przeszkadzać. Mimo, że nie dostała

więcej swojej krwawej nagrody, codziennie opuszczała swoją małą celę i dostawała

dodatkową porcję osocza. Plus, była chyba zadowolona z faktu, że nie potrafiliśmy

jej pojmać – przynajmniej na początku.

Po czterech dniach upokarzania chłopakom zaczęło iść lepiej. Kilka razy udało

im się wbić nóż w ciało Belindy pod takim kątem, że gdyby ostrza były ze srebra,

jeden ruch dłonią by ją wykończył. A to - sama wiedziałam - wystarczyło, by

wampir był niezwykle skłonny do współpracy. Za jakiś tydzień będą na tyle gotowi,

by Bones mógł wykonać telefon do Iana i powiedzieć mu o mnie i o zakładnikach,

których wziął. Wtedy będę mogła wcielić w życie mój drugi plan. Ten dotyczący

mojego ojca, o którym nie powiedziałam Bonesowi. Och tak. Już nie mogłam

się tego doczekać.

W czwartek pojechałam z Bonesem odebrać jednego z jego ludzi z lotniska.

Osoba ta przylatywała z Londynu i najwyraźniej była pierwszym wampirem, którego

Bones stworzył. Czasami wampirza hierarchia przypominała mi „Ojca

chrzestnego”. Na haju.

- Nie pytałaś o to i nie było też zbytnio czasu, ale musisz wiedzieć kogo tu odbieramy.

Dotarliśmy właśnie do hali, w której reszta ludzi czekała na przylatujących bliskich.

W dzisiejszej dobie środków bezpieczeństwa na lotniskach tylko dotąd

mogliśmy dojść. No, chyba że Bones włączyłby swoje zielone reflektory.

- Kolejna była laska? - zażartowałam.

Bones nie roześmiał się.

- Tak, można ją tak nazwać.

Skoro miałam się tym zajmować, będę potrzebować litrów ginu.

- Świetnie. Wprost nie mogę się doczekać, by ją poznać.

- Pamiętasz jak ci mówiłem, że kiedy byłem człowiekiem jedna z moich klientek

przekonała sędziego, by wysłał mnie do Australii zamiast wieszać mnie za kradzież?

Cóż, to właśnie Annette. Po tym, jak wróciłem do Londynu jako wampir,

odszukałem ludzi, którzy okazali mi dobroć. Madame Lucille - burdelmama, która

pomagała mnie wychować – już wtedy nie żyła, podobnie jak inne prostytutki,

z którymi mieszkałem. Jednak Annette wciąż tam była. Zaoferowałem jej to życie,

a ona przyjęła propozycję. Właśnie po nią tu przyjechaliśmy.

165

Cholera. Już jej nienawidziłam, a jeszcze się nie spotkałyśmy. To już była dla

mnie podłość.

- I zostanie z nami dzisiaj. Będzie tak przytulnie.

Bones ujął moją dłoń.

- Nie martw się. Jesteś dla mnie jedyna, Kotek. Uwierz w to.

Kilka sekund później powietrze nagle stało się jakby naelektryzowane.

- Już jest – powiedział niepotrzebnie.

W naszym kierunku szła kobieta, poruszając się z gracją, którą miały jedynie

wampiry. Jej chłodne, patrycjuszowskie rysy aż krzyczały, że jest arystokratką,

a jej jasna skóra lśniła delikatnie.

Dlaczego nie mogła być brzydka?, pomyślałam mimowolnie. Wygląda jak skrzyżowanie

Marilyn Monroe i Susan Sarandon!

Kobieta natychmiast zwróciła na mnie swoje bursztynowe oczy i od razu wiedziałam,

że mamy ze sobą coś wspólnego. Ona również mnie nie lubiła.

- Crispin, dostanę całusa po tak długim locie?

Mówiła z czystym akcentem brytyjskiej klasy wyższej. Miała na sobie szykowną,

granatową marynarkę i pasujące do niej spodnie, i gotowa byłam się założyć, że

jej buty kosztowały więcej niż wynosiła moja wypłata. Od samego patrzenia na

nią zaczęłam się czuć, jakbym miała ubrudzoną twarz lub jedzenie między przednimi

zębami.

- Oczywiście - odpowiedział Bones i musnął ustami oba jej policzki. Odwzajemniła

jego gest, rzucając mi przy tym uśmieszek, który mówił mi jak Malo tak naprawdę

znaczyłam.

Bones odwrócił się do mnie.

- To jest Cat – przedstawił mnie.

Wyciągnęłam dłoń. Ujęła ją w sposób typowy dla damy, jedynie na ułamek sekundy

zaciskając swoje delikatne, blade palce.

Och, również ją wypełniała moc. Nie była wampirem wysokiej rangi, lecz miała

jej wystarczająco dużo, bym poczuła łaskotanie.

- Niezmiernie miło mi cię w końcu poznać, skarbie. Miałam ogromną nadzieję, że

Crispin zdoła cię odnaleźć. – Jakby w geście pocieszenia przesunęła palcem po

jego policzku. – Biedaczek, szalał z niepokoju, że przydarzyło ci się coś naprawdę

strasznego.

To już oficjalne. Nienawidziłam jej. Jakże to miłe z jej strony, że przypomniała

mi, że przez kilka lat cierpiał przeze mnie katusze. Gdzie był ten śliczny, srebrny

sztylet, kiedy go tak potrzebowałam?

- Jak widzisz, Annette, znalazł mnie całą i zdrową. – Dla lepszego efektu podniosłam

do ust jego dłoń.

Jej uśmiech stał się zimny.

- Za chwilę powinien wyjechać mój bagaż. Crispin, może przyprowadzisz samochód,

podczas gdy Cat i ja weźmiemy moje rzeczy?

166

Nie wiedziałam co zrobić – zostać z nią sama czy zaoferować samej przyprowadzić

samochód, żeby on dotrzymał jej towarzystwa. Żadna z tych opcji mi się nie

podobała. Zdecydowałam się jednak na to pierwsze, gdyż łatwiej mi było to

znieść. Bones wyszedł więc z hali, by znaleźć nasze auto.

Annette miała mnóstwo toreb, które z wielką chęcią mi wręczała, jakbym była

mułem. Jednocześnie rozmawiała ze mną, a każde jej słowo podszyte było wrogością.

- Czyż twoja skóra nie jest śliczna? Całe to wiejskie powietrze bez wątpienia przyczyniło

się do jej wyglądu. Crispin chyba wspominał mi, że wychowałaś się na

farmie. – Jak zwierzęta, mówił jej złośliwy uśmieszek.

Zanim odpowiedziałam zawiesiłam sobie na ramieniu jej potwornie ciężką torbę.

Boże, cóż ona tam zapakowała? Cegły?

- Nie na farmie. Moi dziadkowie mieli sad wiśniowy. To jednak nie miało wpływu

na moją cerę. Mam to po wampirze, który zgwałcił moją matkę.

Cmoknęła znacząco.

- Przyznaję, miałam trudności z uwierzeniem w to, kiedy Crispin powiedział mi

czym jesteś. Lecz cóż, po ponad dwustuletnim związku musisz wierzyć komuś na

słowo.

Nieźle. Mow, jak długo byliście razem. Jakbym już tego nie wiedziała. Ja jednak też

nie zapomniałam języka w gębie.

- Nie mogę się doczekać, aż mi o sobie opowiesz, Annette. Bones ledwie o tobie

wspomniał. Tak naprawdę to powiedział jedynie, że płaciłaś mu za seks, kiedy był

jeszcze człowiekiem.

Wygięła usta w lekkim uśmiechu.

- Jakie to urocze, że nazywasz go jego przybranym imieniem. Wszystkie jego

nowe znajome tak do niego mówią.

Znajome? Zazgrzytałam zębami.

- Takie imię mi podał, kiedy się spotkaliśmy. Jesteśmy tym, czym się stajemy,

a nie tym, od czego zaczynaliśmy. – On nie jest już twoją zabaweczką, zrozumiałaś?

- Doprawdy? Zawsze wierzyłam, że ludzie nigdy się nie zmieniają.

- Cóż, zobaczymy.

Niosąc wszystkie jej torby ruszyłyśmy do wyjścia. Ponieważ większość bagażu

dźwigałam ja, skorzystałam z okazji, że szłam za nią i dokładnie się jej przyjrzałam.

Miała jasne włosy do ramion, które w świetle lekko połyskiwały czerwienią,

pięknie komponując się z brzoskwiniową cerą. Była o wiele bardziej ponętna ode

mnie, no i nieco niższa. Gdyby była człowiekiem, to oceniłabym ją na jakieś

czterdzieści pięć lat. To jednak nie było w jej przypadku wadą, gdyż emanowała

gorącą, dojrzałą zmysłowością, przy której młode dziewczyny wydawały się być

stratą czasu.

167

Bones spojrzał tylko na mnie, obładowaną całym jej bagażem i rzucił mi się

z pomocą.

- Cholera jasna, Annette. Powinnaś była mi powiedzieć ile toreb ze sobą zabrałaś!

- Och, wybacz mi, Cat – zaśmiała się Annette w udawanych przeprosinach. –

Przywykłam do tego, że podróżuje ze mną sługa.

- Nie ma sprawy – powiedziałam przez zęby. Sługa! Wyobrażała sobie, że kim to

niby jest?

Upchaliśmy torby w bagażniku i w końcu odjechaliśmy.

- Kiedy przyjeżdża reszta naszych? – spytała, moszcząc się na siedzeniu. Ponieważ

Max znał moje volvo, jechaliśmy teraz nowym wozem. Tym razem było to

w pełni wyposażone BMW. Będę musiała zapytać później Bonesa skąd je wziął.

- Dzisiaj i jutro. Do piątku, jak sądzę, wszyscy powinni być już na miejscu.

Annette pociągnęła nosem, jednak nie znaczyło to, że ma ochotę go wydmuchać.

- Doprawdy, Crispin, jakim cudem Belinda dostała się w tę małą pułapkę Cat? Nie

widziałam jej chyba od twoich urodzin kilka lat temu. Ile to było: pięć, sześć lat

temu?

- Wpadła, bo zaczęła pracować z tymi, którzy lubili dostawać posiłek do domu.

W jego głosie był jakiś chłód, który przykuł moją uwagę. Wiedziałam, że coś się

święci, kiedy tylko dostrzegłam chytry uśmieszek na ustach Annette.

- Jakie to straszne. Musiała bardzo się zmienić. Czy to nie zaledwie pięć lat temu

byliśmy razem, we trójkę?

Bones spojrzał na nią w lusterku, a ja przetłumaczyłam sobie „byliśmy razem,

we trójkę”. Gotowa byłam się założyć, że nie spotkali się na herbatę. A pięć lat

temu Bones był już ze mną.

- Odpowiedz na pytanie, kochanie. To było pięć czy sześć lat temu, kiedy bzykaliście

się we trójkę? Widzisz Annette, Bones powiedział mi już, że spał z Belindą,

lecz dziękuję ci za informację, że również miałaś w tym swój udział.

Bones zatrzymał samochód na poboczu.

- Annette, nie będę tolerował takiego chamstwa – powiedział, okręcając się do

niej, by spojrzeć jej w twarz. – Jak widzisz Cat doskonale wie, co sugerujesz, lecz

ja nie mam pojęcia, dlaczego rzucasz jej to w twarz. Wiesz również dobrze, że to

było osiem lat temu, zanim ją spotkałem. I bardzo ci podziękuję za niezabawianie

jej więcej swoimi wspomnieniami.

W jego głosie brzmiała taka sama wściekłość, jaką ja czułam. Annette zerknęła

na mnie, po czym uniosła brwi w udawanej niewinności.

- Najmocniej przepraszam. Być może to długi lot sprawił, że się zapomniałam.

- Kotek. - Bones spojrzał na mnie. – Czy to ci wystarczy?

Nie, nie wystarczało. Z chęcią wyrzuciłabym Jej Wysokość oraz jej pięćdziesiąt

kilo bagażu na drogę, ale to nie było by dojrzałe.

168

- Myślę, że jakoś zniosę informację o tym małym trójkąciku, lecz tak dla ścisłości,

Annette: możesz zapomnieć o jakichkolwiek powtórkach z udziałem naszej trójki.

- Nie śmiałabym o tym marzyć – zapewniła mnie z dziwnym uśmieszkiem, który

wychwyciłam w lusterku. Och, to jeszcze nie koniec tej wojny. Mogłam się o to

założyć.

Pozostała podróż minęła bez dalszych incydentów. Ku mojej uldze, Annette

zaczęła przez telefon ustalać przeniesienie do innego mieszkania już od jutrzejszego

dnia. Bones w następnym tygodniu planował powiedzieć Ianowi, że mnie

znalazł, a w jeszcze kolejnym chciał zainscenizować pojmanie moich trzech kapitanów.

A gdzieś w samym środku zamartwiania się Ianem, bezpieczeństwem

moich ludzi, starającym się mnie uśmiercić ojcem i Bonesem, któremu uda się

wywalczyć sobie wolność, miałam przed oczami obraz Annette, Belindy i Bonesa

w pozycji zwiniętego precla. Niech ją szlag. To ostatnia rzecz, o której chciałabym

teraz myśleć.

Kiedy Annette usłyszała, że w plan zaangażowani są moi ludzie, była zafascynowana.

- Zwykli ludzie? Z własnej woli wchodzący do kryjówki Iana jako element przetargowy?

Och, Crispin, musisz pozwolić mi ich poznać. Możemy zaprosić ich dziś na

kolację?

- Lepiej, żeby chodziło jej o prawdziwe jedzenie na stole - mruknęłam.

- Ależ Cat, dokładnie to miałam na myśli. Nie możemy przecież zjeść przynęty,

prawda? – powiedziała z chichotem.

Bones spojrzał na mnie, lecz tylko wzruszyłam ramionami.

- To nie taki zły pomysł, by się najpierw poznali. Może wtedy nie będą się tak

bardzo denerwować całą tą sprawą z Armią Ciemności. – Albo czymś więcej, jeśli

chodzi o Annette.

- Cokolwiek zechcesz. Mnie wszystko jedno. Jeśli się zgodzą, wpadnę po nich po

tym, jak odbiorę Rodneya. Będzie dzisiaj naszym drugim gościem.

- Rodneya? Tego ghula? – Jak nisko musiałam upaść w hierarchii Koła Miłośników

Ludzkości, że tak bardzo cieszyłam się, że znów zobaczę kogoś, kto je surowe

mięso. Chociaż musiałam przyznać, że to skomplikuje moje menu. - Och, polubiłam

go. Nigdy się nie rozgniewał, nieważne ile razy moja matka go obraziła.

Bones uśmiechnął się. Właśnie zaniósł bagaż Annette do jej pokoju. Ona zaś

siedziała teraz przy kuchennym stole i popijała herbatę. Usiadłam na kanapie,

dzierżąc w dłoni wysoką, choć niemal już pustą szklankę z ginem.

- Czekaj. – Nie mogłam ścierpieć, że muszę mówić o tym przy Królowej Suk, lecz

szeptanie było zbędne. – Czy on… to znaczy, ostatnim razem kiedy się spotkaliśmy…

czy on mnie nienawidzi?

169

To właśnie u Rodneya w domu żeśmy zatrzymali się kilka lat temu, kiedy opuściłam

Bonesa. We dwoje pojechali wtedy załatwić jakąś sprawę, a kiedy wrócili

i zastali dom pusty, musiała się tam rozegrać całkiem nieprzyjemna scena.

Bones usiadł obok mnie, trzymając w ręku własną szklankę.

- Oczywiście, ze cię nie nienawidzi. Był nieźle wkurzony na Dona za to, że ci groził,

chociaż wtedy nie wiedzieliśmy, kto to zrobił. Co do twojej matki, to… cóż.

Nie zdobyła przyjaciela.

Roześmiałam się.

- Tak, rzadko jej się to zdarza.

Bones pochylił się do mnie.

- Tak naprawdę, to jest nieco niespokojny, jeśli chodzi o wasze spotkanie, jednak

nie z tego powodu. Rodney myśli, że może z powodu Danny’ego żywisz do niego

urazę.

Ach. Całkiem o tym zapomniałam. Morderstwo mojego byłego chłopaka nie

stało zbyt wysoko na mojej obecnej liście zmartwień. Biedny Danny. Z pewnością

trwale pożałował, że kiedykolwiek mnie uwiódł.

- To bardziej twoja wina, Bones. Już o tym mówiliśmy. Poza tym, przyjeżdża tu,

by nam pomóc.

- Powiedziałem mu, że tak powiesz.

Urażona, dźgnęłam go palcem w pierś.

- Myślisz, że wiesz już wszystko, co?

Jego dłonie pieściły moje plecy.

- Nie wszystko, ale pewne rzeczy. Kiedy tylko się poznaliśmy wiedziałem, że bez

wątpienia się w tobie zakocham. A potem wiedziałem, że zrobię wszystko, żebyś

odwzajemniła to uczucie.

Annette z głośnym szczękiem odstawiła filiżankę na stół.

- Pójdę pod prysznic.

Bones nawet nie podniósł wzroku.

- Tak zrób.

Po chwili usłyszeliśmy, jak drzwi łazienki zamykają się za nią z trzaskiem.

- Cały czas powtarzasz, że od razu się we mnie zakochałeś, ale też biłeś mnie do

nieprzytomności i przez te kilka tygodni byłeś dla mnie tak bardzo opryskliwy.

Prawdziwy gbur.

Bones roześmiał się.

- Prosiłaś się o to bicie, a gdybym okazał ci jakąkolwiek słabość, wzięłabyś mnie

pod pantofel. Oczywiście, że nie okazywałem, co do ciebie czułem. Nienawidziłaś

samego mojego widoku.

- Teraz cię nie nienawidzę.

Dla podkreślenia moich słów wolno przeciągnęłam językiem po jego szyi.

W odpowiedzi wziął mnie na ręce i ruszył po schodach.

Sapnęłam, domyślając się, co zamierzał.

170

- Zaczekaj, tylko się drażniłam! Nie możemy, ona nas usłyszy! – Nawet przy odkręconej

w prysznicu wodzie równie dobrze mogliśmy ją do nas zaprosić.

Bones pokonywał trzy stopnie za jednym razem, po czym wszedł do naszego

pokoju i położył mnie na łóżku.

- Ja się nie drażniłem i nie obchodzi mnie to. – Pocałował mnie głęboko, jednocześnie

ściągając ze mnie ubranie. – Mamy zaledwie godzinę. Nie zmarnujmy jej.

171

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

- Zajmie mi jakieś trzy godziny odebranie Rodneya i podjechanie po twoich ludzi,

Kotek. Do tego czasu dasz sobie radę z Annette?

Bones i tak był już spóźniony. Ja byłam powodem jego opieszałości, jednak nie

potrafiłam wzbudzić w sobie poczucia winy.

- Nie martw się o to. Jeśli naprawdę zacznie mnie lekceważyć, mam swoje srebro.

Dla podkreślenia zerknęłam w kierunku wypchanej bronią szafy.

Parsknął śmiechem.

- Skoro nie robi ci to różnicy, wolałbym wrócić do was i zastać was w takim stanie,

w jakim was opuszczałem.

- Skoro nalegasz. Idź już, będę na ciebie czekać.

Powiedziałam to automatycznie, lecz jego oczy natychmiast zasnuły się mgłą.

Z westchnieniem wyskoczyłam z łóżka i uścisnęłam go mocno.

- Możesz powiedzieć Rodneyowi, że może postawić swój własny tyłek na to, że

będę tu, gdy wrócicie.

Bones pocałował mnie w czoło i uśmiechnął się, nagle znów radosny.

- Pewnie, że będziesz. Zadzwoń do swoich ludzi, niech się przygotują. Niedługo

się zobaczymy.

- Po drodze postaraj się nie walnąć Tate’a.

Prychnął tylko.

- Zobaczymy.

Po tym jak wyszedł, zadzwoniłam do chłopaków z zaproszeniem, po czym przez

pięć minut słuchałam, jak Don wykłócał się o wyjście ludzi z ośrodka, podczas gdy

Max był wciąż na wolności.

- Don, będą tu dwa wampiry, ghul i ja. Kto by się na to porwał? Na litość Boską, to

tylko kolacja,. Przysięgam, że żaden z nich nie jest w menu. Równie dobrze mogą

spotkać się z tymi, którym powierzą swoje życie.

W końcu oddał słuchawkę Tate’owi i przekazał moją propozycję. Tate od razu ją

przyjął. Chciał sprawdzić każde jedne zwłoki, jak to milutko ujął. W domu nie było

żadnego jedzenia ani czasu na gotowanie, wykąpałam się więc i poszłam do

kuchni poszukać książki telefonicznej. Rodney miał gówniane szczęście, gdyż

żadna knajpa, którą w niej znalazłam, nie oferowała surowego mięsa lub części

ciała. Zdecydowałam się na kuchnię włoską i zamówiłam dla każdego inne danie.

Dostawa miała być za godzinę, akurat na czas ich przyjazdu.

Dwadzieścia minut później Annette wręcz wpłynęła do pokoju, ubrana w długą,

falującą spódnicę i pasujący do niej, brzoskwiniowy top. Wyglądała jak milion

172

dolców, lecz kiedy tylko poczułam wibracje w powietrzu, wiedziałam, że będą

kłopoty.

- Cóż, moja droga, musisz być bardzo z siebie zadowolona po tej scenie w samochodzie.

Pozwól jednak, że ci coś przypomnę: ja byłam z Crispinem przez ponad

dwieście lat i będę przez kolejne dwieście. Ty z kolei zadziwisz mnie, jeśli wytrwasz

miesiąc.

Z trzaskiem zamknęłam książkę. Och, przyszedł czas na bezpośredni atak, czyż

nie?

- Widzę, dlaczego czujesz się zagrożona, Annette. Kiedy osoba, którą kochasz,

zakochuje się w kimś innym… to prawdziwie zły dzień, prawda? Słuchaj, jestem

skłonna przełknąć twój wcześniejszy związek z nim i traktować cię z przyjaźnią,

ale wkurz mnie tylko, a pożałujesz.

Uśmiechnęła się, w złośliwym wyrazie unosząc kąciki ust.

- Ty głupia dziewczyno, przetrwałam tysiące takich marzycielek, jak ty. Zdaje się

nawet, że dziesiątki tysięcy. Crispin zawsze do mnie wracał. A wiesz dlaczego? Bo

ja daję mu to, czego naprawdę chce. Nie opowiedział ci całej historii z tych urodzin

osiem lat temu, prawda? Nie było nas tylko troje – było nas pięcioro. Dwie

żywe dziewczyny plus Belinda i ja, wszyscy się bzykaliśmy. Sama wybrałam ludzi.

Crispin po prostu uwielbia ciepłe, żywe ciało, a poza tym, musieliśmy coś zjeść.

Cóż, coś innego.

O żesz kurwa. Annette roześmiała się, widząc moją twarz. Wiedziała, że osiągnęła

swój cel.

- Och, słodziutka, nie potrafię nawet zliczyć tych wszystkich razy, kiedy byliśmy

minimum we troje. Crispin jest tak cholernie nienasycony. Zawsze był, nawet

jako człowiek. A ty nie jesteś dla niego taka święta. Powiedział ci o tym, że kilka

miesięcy temu spędziliśmy razem noc? Jesteś dla niego niczym więcej jak wybojem

na długiej, krętej drodze. Lepiej, żeby od razu to do ciebie dotarło.

Kilka miesięcy temu. A więc to ona była tą „prawie” z Chicago. Zacisnęłam dłonie,

aż zbielały mi kłykcie.

- Tak naprawdę, to Bones powiedział mi o tym, Annette. Nie otrzymałaś jednak

pełnej usługi, prawda? Bones powiedział mi, że polizał cię języczkiem, po czym

zostawił – rozgrzaną i niezaspokojoną. To musiało trochę zaboleć, hmm? Zostać

samą i bez fiuta do ujeżdżenia? – Skoro chciała grać nieczysto, byłam gotowa.

Zobaczymy, kto skończy bardziej pokryty szlamem.

Uniosła swoje wypielęgnowane brwi.

- Nie masz dużego doświadczenia z mężczyznami, prawda? Może i zostawił mnie

w samym środku seksu, ale w żaden sposób nie byłam niezaspokojona. Crispin

potrafi robić takie rzeczy językiem, jakich przeciętni mężczyźni nie potrafią całym

ciałem. Zanim wyszedł byłam bardzo zaspokojona, zapewniam cię. Nie tak, jak

bym wolała, lecz wampiry to cierpliwy gatunek. Wróci do mnie, a ja będę czekać.

Miałam dość.

173

- Wiesz, co właśnie zrobiłaś? – spytałam łagodnie. Annette spojrzała na mnie

badawczo. – Zagrałaś na moim ostatnim nerwie.

Zanim zdążyła nawet mrugnąć rzuciłam w nią stołem, and po czym moja pięść

wylądowała w jej idealnie ułożonych włosach. Upadła na wyłożoną kaflami podłogę,

lecz zaraz zerwała się z niej z szybkością nosferatu. Mój kot uciekł na piętro,

najwyraźniej niezainteresowany tym, kto wygra tę bitwę.

- Szybka mała z ciebie, co? - zakpiła Annette. – Musisz taka być, skoro wciąż żyjesz.

Och, moja droga, czyżbym cię zdenerwowała? Słuchanie was dwojga

w łóżku niemal mnie uśpiło. Nigdy nie słyszałam, żeby Crispin brzmiał na tak

znudzonego.

- Zaraz wybiję z ciebie tę zdzirę, Annette – wycedziłam przez zęby. – A to wymaga

nieco pracy, ty zarozumiała angielska dziwko!

- Nie tak łatwo mnie… aaa!

Uderzyłam ją w głowę krzesłem, które roztrzaskało się w drzazgi, po czym rzuciłam

jej ciałem do drugiego pokoju. Annette nie była jednak żadnym tam zwiędłym

fiołkiem. Ruszyła na mnie z rozświetlonymi zielenią oczami i odsłoniętymi

kłami, cała ozdobiona drzazgami z kuchennego krzesła. Zamiast czekać, co mi

zrobi, rzuciłam się na nią i przewróciłam na podłogę. Celowo kłapnęła szczękami,

lecz trzymałam ją za gardło, z całej siły zadając ciosy nogami i wolną pięścią.

Tarzałyśmy się po podłodze w plątaninie rąk i nóg, ale suka nawet na chwilę nie

zamilkła.

- Nigdy nie miałaś go w taki sposób, jak ja, ty purytańska dziewko. Odejście od

Crispina było najmądrzejszą rzeczą, jaką mogłaś zrobić, bo tylko podsyciło to

jego zainteresowanie. Gdybyś tego nie zrobiła, rzuciłby cię już dawno temu. Nie

mam pojęcia, dlaczego znosi monotonię seksu z tobą, skoro nie potrafisz dać mu

rady, gdy się nie kontroluje. Och, a jeśli chodzi o to, że wyznaje ci miłość? Słyszałam

to od niego tysiące razy, lecz w moim przypadku, czas pokazał, że mówił

szczerze. Równie dobrze możesz się spakować i wynieść. Już jesteś przeszłością.

Rąbnęłam jej głową o podłogę, by w końcu ją uciszyć i uśmiechnęłam się, słysząc

chrupnięcie, kiedy coś pękło. Annette była silna, lecz nie wystarczająco silna.

Wbiłam kolano w jej kręgosłup i naciskałam dotąd, aż pękł. Zawyła, a jej ciało

wygięło się pod dziwnym kątem. Podczas gdy była chwilowo unieruchomiona,

popędziłam do sypialni i chwyciłam zakrzywiony, srebrny nóż.

Kiedy zbiegłam na dół, Annette leżała wciąż na podłodze i pełne rozbawienia

prychnięcie wyrwało mi się z ust.

- Mój Boże, myślałaś, że się na to nabiorę? Pierwsza rzecz, jakiej nauczył mnie

Bones, to kopać leżącego.

Zamachnęłam się stopą, by kopnąć ją w żebra, kiedy nagle poruszyła się - szybciej

niż się po niej spodziewałam – podcinając mi drugą nogę.

- Wiem o tym, ty bezczelny mieszańcu, ale najwyraźniej nie słuchałaś zbyt uważnie,

gdy mówił jak to zablokować!

174

Ponownie zaczęłyśmy tarzać się po dywanie, przewracając zagradzające nam

meble. Mocowałyśmy się tak przez dobre dziesięć minut. Annette udało się zadać

kilka celnych ciosów, lecz w końcu wbiłam ostrze w jej pierś.

Zamarła. Natychmiast jej oczy wróciły do swojej zwykłej, bursztynowej barwy,

a z gardła wyrwał jej się cichy, pełen zaskoczenia okrzyk.

- Przynajmniej osiągnęłaś to, co chciałaś. Przykro mi jednak powiedzieć, ale spudłowałaś.

I to bardzo.

Usiadłam na niej okrakiem, trzymając nóż nieruchomo.

- Ja nie chybiam, suko. Wystarczy, że ruszę nadgarstkiem, a zostanie po tobie

sterta popiołu i straszny smród. Myślę, że musimy poważnie pogadać, jak kobieta

ze zdzirą. Wiem, dlaczego to robisz. Chcesz, żebym znów od niego odeszła, ale

oszczędzę ci nerwów, gdyż to nigdy nie nastąpi. Bones wybaczył mi, że go zostawiłam

i uciekałam przez tyle lat, więc możesz się założyć o swoją zużytą przez

seks grupowy cipę, że ja wybaczę mu jedną minetę z tobą. Wyrażam się jasno?

Annette patrzyła na mnie z bólem wypisanym na twarzy. To srebro musiało

boleć, wiedziałam z doświadczenia.

- Nie zasługujesz na niego.

Niemal się roześmiałam.

- Masz rację. To jednak jego problem, nie twój. Jednak ty również masz dylemat:

zaakceptujesz sytuację taką, jaką jest czy znikniesz z jego życia? Widzisz, nie

poszatkowałam jeszcze twojego serducha, bo Bonesowi naprawdę na tobie zależy.

Biedaczysko, naprawdę nie ma zbyt dobrego gustu, jeśli chodzi o kobiety,

prawda? Jeśli dasz radę być przy nim jedynie w platoniczny sposób, ja przemogę

się, by nie pociąć na kawałki twego serca, chociaż bardzo, bardzo tego chcę. Co ty

na to? Umowa stoi?

Nagle przestraszona otworzyła szeroko oczy.

- Złaź ze mnie, on zaraz tu będzie! Niech to, ależ się na mnie wścieknie!

Zamrugałam ze zdziwienia. Siedziałam na niej, wbijając nóż w jej pierś, a ona

bardziej martwiła się tym, że Bones ją skarci? Miała nieźle pokręcone priorytety.

- Umowa stoi? – powtórzyłam uparcie.

Spojrzała na mnie z irytacją.

- Rany Boskie, tak! A teraz daj mi wstać! Muszę tu posprzątać. Niech to, właśnie

przyspieszył!

Przewróciłam oczami i ostrożnie wyjęłam nóż z jej ciała. Natychmiast zerwała

się z podłogi, jednak nie we wrogich zamiarach. Wręcz przeciwnie, stała się jedną

wielką, poruszającą się smugą, jak Martha Stewart na czystej kokainie.

Chwilę później rozległo się trzaśnięcie drzwiczek, po czym drzwi do domu otworzyły

się z rozmachem. Bones wbił wzrok w Annette, a na twarzy miał wypisaną

taką furię, że niemal jej współczułam.

- I to, Annette, jest właśnie pilates – powiedziałam rozciągając się przesadnie.

175

- Niezwykle to relaksujące – pospieszyła z zapewnieniem, po czym spojrzała na

niego z niewinnością w oczach. - Ależ Crispin, wcześnie wróciłeś…

- Daruj sobie – przerwał jej.

Uniósł brew, podszedł do mnie, po czym sięgnął za mnie i ze spodni wyciągnął

mi zakrwawiony nóż, który z pośpiechu tam schowałam. Wtedy stanął przed

Annette i pomachał jej nim przed twarzą.

- Jeśli pilates nie jest prawdziwie zabójczą dyscypliną, to powiedziałbym, że się

biłyście. W gruncie rzeczy walczyłyście tak głośno, że usłyszałem was kilka kilometrów

stąd.

W jego głosie brzmiała ledwie skrywana groźba. Napięcie wzrosło. Nagle, za

jego plecami, zobaczyłam w drzwiach twarz.

- Rodney!

Zarzuciłam ramiona na szyję zaskoczonego ghula, który wyglądał, jakby nie

oczekiwał tak ciepłego powitania. Tate, Juan i Cooper zostali przy samochodzie,

lecz gestem zawołałam ich do środka. Cokolwiek, byle tylko rozbroić tę tykającą

bombę, zanim wybuchnie scena, w której nie chciałam brać udziału. W tym samym

momencie na podjeździe zatrzymał się kolejny samochód, tym razem

z logo włoskiej restauracji.

- Patrzcie. – Na twarzy rozkwitł mi szeroki, fałszywy uśmiech. – Jedzenie już jest!

Kto jest głodny?

176

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Annette uprzejmie przeprosiła nas i poszła zmienić ubranie. Ja zrobiłam to samo.

Rodney bez komentarza zaczął podnosić połamane meble, podczas gdy

Bones podążył za mną do sypialni.

- Nie teraz – powiedziałam, zanim jeszcze zdążył otworzyć usta. – Wszystko załatwiłyśmy.

Chłopaki już tu są, tak samo jak obiad. Usiądźmy więc na jakichkolwiek

siedzeniach, które zostały i zjedzmy. Reszta może poczekać.

Zacisnął usta.

- W porządku. Ale to nie koniec. Wciąż kipisz wściekłością – czuję jej zapach. Tym

jednak zajmiemy się po kolacji.

Bones rzucił swój płaszcz na łóżko, po czym ruszył do wyjścia, rzucając przez

ramię ostatni komentarz.

- Najlepiej załóż coś z długim rękawem. Masz podrapane całe ramiona.

Kolacja była istnym treningiem na cierpliwość. Annette bez wysiłku i nawet

śladu zażenowania czarowała moich trzech kapitanów. Wyglądała tak niewinnie,

że nikt nie powiedziałby, że mogłaby być zdolna do podłości lub że jest zimna

i nieczuła. Juan skandalicznie z nią flirtował, a Tate posłał jej nawet kilka uśmiechów.

Tymczasem Bones usiadł i rozmyślał nad czymś w milczeniu, które graniczyło

wręcz z nieuprzejmością. Wciągnęłam Rodneya w rozmowę i starałam się

ignorować wwiercający się we mnie wzrok jego brązowych oczu.

Czy Bones był zły, że pchnęłam Annette nożem? Boże, ona wciąż gadała! Co

więcej, pomimo moich zaprzeczeń, to co powiedziała zatruwało mój umysł. Wiele

kobiet na raz. Ciepłe, żywe ciało. Dziesiątki tysięcy.

To prawda? Pewnie, wiedziałam, że zanim mnie poznał Bones nie był mnichem

cóż, był niegdyś żigolakiem, oczekiwałam więc po nim pewnej rozwiązłości –

lecz ta część historii nieźle mnie zszokowała. Tak, wiedziałam, że miał jakieś byłe.

Prawdopodobnie wiele byłych, lecz nigdy nie przypuszczałam, że nacięcia na jego

pasku będą wynosiły tyle, ile było na liczniku kilometrów w moim samochodzie!

Na samą myśl o tym chciałam go dosłownie zabić, lecz również schować się

w jakiejś szczelinie.

Kiedy talerze były już puste, buzowały we mnie najróżniejsze emocje.

- Zagramy w karty, panowie? – spytała Annette. Z jednej ze swoich niezliczonych

toreb wyjęła talię i wprawnie ją przetasowała. Oczy Tate’a i Juana zabłysły. Niewiele

było rzeczy, które kochali bardziej niż dobrą partię pokera.

Bones natychmiast wstał.

177

- My dwoje nie. Przyjemnej gry, Annette. Możesz potem odwieźć przyjaciół Cat.

Rodney może pojechać z tobą i wskazać ci drogę. Potem jednak twoje szczęście

się skończy.

Czworo mężczyzn nie było głupcami. Wszyscy wiedzieli, że się biłyśmy, i nie

było trudno zgadnąć, dlaczego. Do diabła, Rodney pewnie też wszystko słyszał.

Teraz rzucił Annette współczujące spojrzenie.

- To nie było uprzejme – powiedziałam natychmiast po wejściu do sypialni. Bones

zamknął za nami drzwi. – Równie dobrze możesz zostawić je otwarte – i tak nas

słyszą.

- Ktokolwiek wystarczająco niewychowany, by podsłuchiwać kiedy może nas

ignorować, słucha na własne ryzyko – odpowiedział Bones w wyraźnym ostrzeżeniu

do tych na dole. Oparł się o drzwi. - Kolacja była stratą czasu – ledwo co tknęłaś

jedzenie. A teraz powiedz mi co zaszło.

Szczerze mówiąc, starałam się o tym zapomnieć, gdyż zżerały mnie wątpliwości.

Nic dziwnego, że nie miałam apetytu.

- Zwykła pyskówka. Annette powiedziała kilka złośliwych rzeczy, ja jej również,

po czym dla podkreślenia swoich słów wbiłam w nią nóż.

Bones wciąż był poważny.

- Więc to wszystko? Wszystko gra i nie żywisz do niej urazy?

Bez przekonania skinęłam głową.

W mgnieniu oka znalazł się przy mnie. Kiedy pochylił głowę, by mnie pocałować,

drgnęłam i odwróciłam głowę. Widząc to wyprostował się.

- Jasne. Są dwa sposoby, na które słowo w słowo usłyszę, co powiedziała do ciebie

Annette. Jeden, to gdy cię o to poproszę. Drugi, kiedy to z niej dosłownie

wyduszę. Ta samolubna część mnie ma nadzieję, że nic nie powiesz, lecz to zaszkodziło

by dobru naszej sprawy. Kotek, jak ci często mówiłem, możesz powiedzieć

mi wszystko. Wszystko. Pytanie tylko: czy zechcesz?

Na szafce nocnej zauważyłam butelkę z ginem, jeszcze w jednej czwartej pełną.

Zanim odpowiedziałam usiadłam na łóżku i wypiłam wszystko duszkiem.

- W porządku. Annette powiedziała, że – mówiąc w skrócie – byłeś rozszalałym

zboczeńcem, który uwielbiał mieć minimum dwie kobiety na raz, a szczególnie

ludzkie kobiety, ze względu na ich ciepłe ciała. Również, że przeleciałeś ich więcej

niż ma populacja tego stanu i wkrótce się mną znudzisz… - Przerwałam na sekundę,

by nabrać oddechu. – Że gdy się wcześniej kochaliśmy, brzmiałeś na znudzonego,

a ja nigdy bym nie dała rady temu, co naprawdę lubisz w łóżku. Połowie

kobiet, które bzykasz mówisz, że je kochasz, a gdybym od ciebie nie odeszła, już

dawno byś mnie rzucił… Och, i że to ją wylizałeś kilka miesięcy temu.

- Wychłostam Annette do samych kości. – Głos Bonesa był cichy i pełen furii. –

Gdybym był tobą, z pewnością bym ją zabił. Żesz jasna cholera.

Szarpnął za klamkę, gwałtownie otwierając na oścież drzwi.

- Rodney, odwieź chłopaków i zostaw tu Annette!

178

Nie zaczekał nawet na odpowiedź, tylko ponownie je zatrzasnął. Usłyszałam,

jak Rodney mruknął coś twierdząco i wszyscy zaczęli się zbierać.

- Cz to prawda? - spytałam. – Jesteś na nią wściekły, ale czy dlatego że mi skłamała?

Czy dlatego, że powiedziała mi prawdę?

Na sekundę zamknął oczy.

- Kotek, przykro mi, że rozmawiamy o tym w takich okolicznościach, ale nie miałem

najmniejszego zamiaru ukrywać przed tobą mojej przeszłości. Krótka odpowiedź

na to, co ci powiedziała Annette brzmi: tak, byłem z wieloma kobietami.

Z mnóstwem kobiet. Ludzkich i nieludzkich.

Mnostwem. Jak wcześniej wspominałam, biorąc pod uwagę jego wiek, byłą

profesję oraz zabójczy - dosłownie! – wygląd, nie oczekiwałam innej odpowiedzi.

Chciałam jednak dokładniejszej informacji w odniesieniu do słowa: mnostwo.

- Zazwyczaj w grupach? Tysiące? Dziesiątki tysięcy?

Bones podszedł do łóżka i ukląkł obok mnie.

- Pozwól, że ci wyjaśnię jak to było, kiedy stałem się wampirem. Przez kilka lat

rozmyślałem nad losem, jaki wymusił na mnie Ian, lecz w końcu doszedłem do

wniosku, że równie dobrze mogę się nieźle zabawić. Wtedy miałem talent do

jednej tylko rzeczy, a mianowicie do bzykania. Jeśli dziewczyna chciała mieć

towarzyszkę, gdy byliśmy w łóżku, z pewnością nie oponowałem. Z biegiem lat

zacząłem uśmiercać tych, którzy moim zdaniem na śmierć zasłużyli. Później zacząłem

czerpać z tego zyski. Wkrótce zabijanie stało się kolejną rzeczą, którą

mistrzowsko opanowałem, i z tymi dwoma talentami sądziłem, że jestem tak

szczęśliwy, jak tylko mogę być.

Trwało to kilka lat. Annette często lądowała w moim łóżku, sama bądź z towarzyszkami.

Wtedy przyjaciel poprosił mnie, bym znalazł mordercę jego córki.

Wytropiłem go i jego szefa w pewnym barze w Ohio. Tam spotkałem ciebie i

zakochałem się. Nie wyobrażasz sobie, jakie to uczucie, po tylu latach… pustki.

Nie myślałem nawet, że byłem zdolny do miłości, lecz czułem, że mogę dać komuś

coś więcej niż tylko seks lub zabijanie na zlecenie. A teraz moja zaufana

przyjaciółka Annette starała się mi to odebrać, rzucając ci w twarz moją przeszłość

i mając nadzieję, że to zniszczy łączące nas uczucie.

Nigdy nie rozmawialiśmy o tym jak Bones został zabójcą, a tym bardziej nie

mówiliśmy o jego pierwszych latach jako wampira. Zdałam sobie sprawę, że

pomimo tych kilku miesięcy razem większość czasu spędziliśmy uganiając się za

bandytami, a niezwykle mało rozmawialiśmy o sobie lub o tym, kim byliśmy.

Nietrudno również było wyobrazić sobie tryb życia, jaki opisał Bones. Nie mogłam

porównać naszych doświadczeń seksualnych, lecz przez ostatnie cztery i pół

roku ja również nie miałam ludziom do zaoferowania nic prócz umiejętności zabójcy.

A na koniec dnia było to niezwykle samotne uczucie.

- Nie oceniaj jej tak surowo, Bones. Annette cię kocha. Dlatego zrobiła to, co

zrobiła. Nie podoba mi się twoja rozległa historia seksualna, lecz mogę ją zaak179

ceptować… jeśli pozostanie przeszłością. Jednak nigdy nie będę uczestniczyć

w trójkątach, czworokątach, pięciokątach czy innych trapezach. Jeśli masz nadzieję,

że w końcu dam się na to namówić… to mamy problem.

- Poza tą chwilą zapomnienia z Annette, której naprawdę szczerze żałuję, przez

te wszystkie lata nie dotknąłem żadnej kobiety. Nie chciałem żadnej, oprócz

ciebie. A co do tego, że wszystkim kobietom mówiłem, że je kocham… Kiedy

byłem dziwką, mówiłem to wszystkim moim klientkom. Wtedy był to niemal

stały element mojej pracy. Właśnie dlatego mówiłem to Annette, lecz odkąd

przestałem być człowiekiem, nie powiedziałem tego nikomu prócz ciebie.

W jego oczach dostrzegłam prawdę.

- W takim razie… w porządku.

- W porządku? - Bones pociągnął mnie do siebie, aż oboje znaleźliśmy się na podłodze,

z twarzami oddalonymi od siebie zaledwie o centymetr.

- Tak – powiedziałam miękko i musnęłam palcami jego twarz. – W porządku.

Kiedy tym razem mnie pocałował, nie odsunęłam się, tylko ciasno objęłam go

ramionami.

Po długiej chwili Bones odsunął się.

- Wciąż muszę załatwić sprawę z Annette. Możesz patrzeć na nią z wyrozumiałością,

lecz zawiodła moje zaufanie. Tego zaś nie mogę jej darować. Annette! –

wykrzyknął nagle. – Chodź tutaj!

Wzruszyłam ramionami, a do głowy wpadł mi pomysł, o którym do tej pory

wstydziłabym się powiedzieć.

- Rób co chcesz, ale proponowałabym coś innego. Możesz pobić ją do krwi lub…

możesz dać mi tak ogromne i wspaniałe orgazmy, że od mojego krzyku Annette

dostanie pęcherzy na uszach. Jeśli znasz jakieś byłe dziwkarskie, różnorodne

wampirze sztuczki, które do tej pory przede mną ukrywałeś, to lepiej z nich skorzystaj.

Mam tylko jeden warunek. Lepiej, żeby ten seks przewyższył jakąkolwiek

usługę, jaką serwowałeś jej lub innym, bo jeśli jutro nie obudzę się czerwona

z zażenowania z powodu tego, co mi robiłeś, będę bardzo rozczarowana.

Annette bez pukania otworzyła drzwi. Bones wstał i spojrzał na nią przerażającym

wzrokiem.

- Ty i ja mamy do załatwienia pewną sprawę – powiedział z aksamitną groźbą

w głosie. Potem zerknął na mnie. – Poźniej.

I zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

- Próbujesz zawiesić sobie na szyi moje majtki? – Wyraz jego naznaczonych już

zielenią oczu sprawił, że załamał mi się głos.

- Nie masz na sobie żadnych.

Powoli podszedł do mnie i podniósł mnie z podłogi.

- Muszę cię zapewnić, że w łóżku nie musisz mi niczego udowadniać, i że z nikim

nie było mi tak dobrze, lecz tylko głupiec odrzuca taką propozycję, jaką właśnie

mi złożyłaś. Nie mam wszystkich rekwizytów, a i nie starczy nam nocy, bym po180

kazał ci wszystkie sposoby, na które marzyłem, że cię biorę, lecz obiecuję ci jedno…

- Jego glos stał się głębszy. – Kiedy rano będziesz znów w stanie myśleć,

będziesz prawdziwie zgorszona.

181

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

Celowo powolnymi ruchami zaczął rozpinać koszulę. Zafascynowana patrzyłam,

jak z każdym rozpiętym guzikiem pojawia się coraz większy fragment jego

kremowej skóry. Kiedy skończył, zsunął ją z siebie i szarpnięciem oderwał oba

rękawy, a następnie jednym z nich zawiązał mi oczy.

Kiedy wszystko ogarnęła ciemność zacisnęłam dłonie, aż paznokcie wbiły mi się

w ciało. Zrobił to naprawdę dobrze. Następne co poczułam, to jego dłonie układające

mnie na łóżku i uwalniające mnie z ubrania. Bones umocował coś do mojego

nadgarstka, a następnie wyciągnął na długość moje ramię i przywiązał je do

ramy łóżka. Po chwili to samo zrobił z moją drugą ręką.

- Nie naciągaj ich - szepnął. – Nie są wystarczająco mocne, by cię utrzymać. Rozluźnij

się. – Roześmiał się cicho. – Pozwól mi pracować.

Tak związana mogłam jedynie słuchać, jak porusza się po pokoju. Wydawało mi

się, że poszedł do łazienki i przeszukiwał szafki, jednak nie miałam pojęcia po co.

Czułam się - mówiąc delikatnie - nieco zażenowana, lecz nie trwało długo, zanim

wrócił. Przesunął dłońmi po moich ramionach, po czym objął nimi moje piersi.

Jego wargi zamknęły się wokół mojego sutka i poczułam jego w pełni wysunięte

kły. Polizał szczyt mojej piersi, a dotyk jego płaskich, ludzkich zębów sprawił, że

stwardniał. Gwałtownie nabrałam powietrza, kiedy delikatnie zatopił w niej kły,

nie przebijając jednak skóry. Zaczął mocno ssać mój sutek, aż przeszyła mnie fala

pożądania.

- Chcę cię dotknąć - jęknęłam, naprężając trzymające mnie więzy.

Przytrzymał moje nadgarstki, nie odrywając ust od mojej skóry.

- Później.

Jego angielski akcent był teraz jeszcze bardziej wyraźny, a po tym, jak otarł się

o mnie biodrem poznałam, że również był nagi. W pokoju niżej rozbrzmiał telewizor,

a Annette znacząco zwiększyła głośność. Nie obchodziło mnie to jednak. Nie

wtedy, gdy Bones wzmógł nacisk na moją pierś. Po chwili poczułam ukłucie, kiedy

wbił we mnie kły.

Krzyknęłam, jednak nie z bólu. Jęknął chrapliwie i zaczął ssać mocniej, napełniając

usta moją krwią. Tak jak poprzednim razem, gdy ze mnie pił, zaczęło ogarniać

mnie ciepło. Moja pierś przyjemnie płonęła, lecz czułam też lekki dreszcz obawy.

Powiedziałam mu, by skorzystał z wszelkich znanych mu sztuczek… i właśnie to

robił.

- Twoje serce wręcz mnie ogłusza, lecz nie będziesz się długo bała – mruknął

i zajął się drugą piersią. – Wypędzę z ciebie ten strach.

182

Gwałtownie nabrałam powietrza, kiedy ugryzł mnie ponownie, w taki sam sposób

jak przed chwilą. Teraz oba moje sutki były twarde, a piersi pulsowały gorącem.

Prześliznął ustami po moim ramieniu, zsuwając się ze mnie i przesuwając

ciało wyżej.

Na nadgarstku, tuż przy moich niewidocznych więzach, poczułam jego język.

Przez chwilę drażnił skórę zataczając nim niewielkie kręgi, po czym nakrył to

miejsce ustami i wbił kły tak szybko, że nie zdążyłam nawet napiąć mięśni. Ten

sam, słodki ból, który czułam w piersiach, teraz ogarnął moją rękę. Gorące, pulsujące

fale biły zgodnie z moim sercem.

Jeśli narkomani czują coś takiego, pomyślałam oszołomiona, czując ciepło ogarniające

moje ramię, to doskonale rozumiem, dlaczego to robią.

- Czujesz teraz enzym z mojej krwi – powiedział gardłowo Bones. – Z każdym

uderzeniem twojego serca wypełnia twoje żyły. Gdybyś była człowiekiem, nie

ważyłbym się więcej cię ugryźć. Większa ilość mogła by cię wtedy odurzyć, ale ty

nie jesteś człowiekiem. Mogę więc zrobić to…

Jęknęłam głośno, kiedy ugryzł mój drugi nadgarstek. Teraz to słodkie, niewiarygodne

gorąco wypełniało całą górną połowę mego ciała. Dobry Boże, gdybym

wiedziała, że wampirze ugryzienie może tak działać, zażądałabym żeby codziennie

ze mnie pił.

Bones ścisnął moje nadgarstki, a ja podskoczyłam. Nacisk jego dłoni sprawiał,

że ciepło zdawało się wnikać we mnie głębiej.

- Nie ruszaj się, słonko.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Chciałam naprężyć więzy, by ponownie poczuć

wnikające we mnie gorąco. Jednak odwiódł mnie od tego dotyk jego skóry na

moich wargach, kiedy na powrót przysunął się do mnie i mocno uszczypnął moje

sutki. To nagłe ukłucie połączone z ogniem, jaki wciąż szalał w moich piersiach

sprawiło, że szarpnęłam się z okrzykiem.

- Jeszcze!

Bones roześmiał się miękko.

- Och tak. Dostaniesz jeszcze.

Niemal oszalałam z oczekiwania, kiedy Bones rozłożył moje nogi i wsunął się

między nie, jedno ramię podkładając pod moje biodra. Jego usta były niewiarygodnie

blisko, lecz nie zrobił tego, co chciałam. Zamiast tego pocierać nosem

o moje udo.

- Bones, proszę – powiedziałam urywanie. Pragnęłam poczuć w sobie jego język.

Jak się we mnie zagłębia… Smakuje... Liże…

- Jeszcze nie. – Jego oddech podrażnił moją skórę, powodując, że pożądanie

wybuchło we mnie jeszcze gwałtowniej. Zacisnęłam zęby, przeklinając go w myślach.

- Tak. Teraz.

- Jeszcze nie.

183

Miałam właśnie zacząć się z nim spierać, złapana w kołowrót żądzy i przepływającego

przeze mnie gorąca, gdy Bones wbił zęby w moje udo.

Wygięłam się w łuk i nieświadomie naciągnęłam trzymające mnie więzy. Poczułam

w ciele kolejny wybuch płynnego ognia, którego moc zwiększyła nowa doza

gorąca z moich nóg, i wtedy wstrząsnął mną spazm, po którym całe moje ciało

ogarnęło drżenie. O żesz! Nawet nie dotknął mnie między nogami, a ja leżałam

wstrząsana orgazmem, który wynosił 9 w dziesięciostopniowej skali.

Bones odsunął usta od mojego uda, które pulsowało tak bardzo, że miałam

wrażenie jakby tętnica miała - jak gejzer - wybuchnąć krwią. Nie zdążyłam nawet

złapać tchu, kiedy zdecydowane liźnięcie jego języka głęboko w moim ciele ponownie

mnie go pozbawiło. Ramieniem, które wciąż trzymał pod moimi biodrami,

przyciągnął mnie bliżej siebie, ustami dziko atakując moje różowe ciało. Odrzuciłam

głowę do tyłu, a moje jęki stały się jeszcze głośniejsze. Poczułam zbliżający

się, kolejny szczyt, który jeszcze przyspieszał jego wirujący w moim ciele

język… I nagle wszystko ustało.

- Jeszcze nie! – krzyknęłam, kierowana ślepym pragnieniem.

- Nie ruszaj się.

Bones zacisnął wokół mnie ramiona, aż od pasa w dół byłam całkowicie unieruchomiona.

Szorstki dotyk jego ust sprawił, że zadrżałam. Nagle przesunął wargi

na moją łechtaczkę i zaczął ssać. Powoli. Celowo. Pomimo ogarniającej mnie

ekstazy, coś w sposobie, w jaki to robił, zaniepokoiło mnie. Chyba nie zamierzał…?

Kiedy zatopił we mnie kły, przez ułamek sekundy mogłam myśleć jasno, po

czym zalała mnie fala ognia, jakiej wcześniej nigdy nie doznałam. Jak przez mgłę

czułam dalsze ssanie i słyszałam ogłuszające krzyki, lecz nie miałam pojęcia, kto

je wydawał. Jeden po drugim moim ciałem wstrząsały orgazmy, od których miałam

wrażenie, że rozpadam się na cząsteczki. Wszystko we mnie płonęło i eksplodowało,

by zaraz znów stanąć w ogniu. W końcu zaczęłam dochodzić do siebie

i dotarło do mnie, że to ja tak krzyczałam.

Bones zdjął mi opaskę z oczu. Fragmenty koszuli, którymi przywiązał mnie do

łóżka, wisiały w strzępach i wyglądało na to, że podarłam prześcieradła. Bones

przytrzymywał mnie pod sobą, niezdolną do jakiegokolwiek ruchu. Mgła w końcu

zniknęła mi sprzed oczu i mogłam skupić wzrok na jego twarzy.

Zobaczyłam na niej czysto męski uśmiech, który z pełnego zadowolenia zmienił

się w zarozumiały. Nie przestawałam drżeć, szczególnie, kiedy mnie pocałował,

a na jego języku poczułam smak krwi oraz innych rzeczy.

- Och, Kotek - zachrypiał. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile przyjemności mi

to sprawiło. Do diabła, już się nawet spuściłem. Myślałem, że swoją rozkoszą

wręcz mnie wykastrujesz. Wiesz jak długo szalałaś od mojego ugryzienia?

Nie miałam bladego pojęcia.

- Pięć minut?

184

Ku mojemu zdumieniu, mój głos był cichy i zachrypnięty. Bones roześmiał się.

- Spróbuj raczej dwadzieścia. Policja już tu była, lecz Annette ich spławiła. Sądzę,

że sąsiedzi pomyśleli, że ktoś tu kogoś morduje.

- Co? – wykrztusiłam. W następnej sekundzie zaś gwałtownie nabrałam powietrza,

kiedy jednym ruchem zdecydowanie wbił się w moje ciało. Krzyknęłam,

kiedy biodrami natarł na moją pulsującą od ugryzienia łechtaczkę. Miałam wrażenie,

jakby błyskawica poraziła mnie poniżej pasa.

Bones jęknął z satysfakcją.

- Gorąco, prawda?

To wielkie niedopowiedzenie.

- Ja płonę. Płonę. Boże, Bones, jest mi tak dobrze! – Moja porywczość zdumiała

mnie samą, lecz chciałam więcej. Musiałam dostać więcej, i nie musiałam tego

przed nim ukrywać. - Nie przestawaj, nie przestawaj!

Bones zaczął poruszać się mocniej i szybciej, a ja poczułam radość z powodu tej

gwałtowności. Każde jego pchnięcie zalewało mnie nową falą ognia, sprawiając,

że niemal szalałam z pożądania. Jego tors przylegał do moich piersi, zgniatając

moje sutki, a dłońmi ściskał moje nadgarstki. Nacisk w tych wszystkich, tak wrażliwych

teraz miejscach, popchnął mnie w odmęty kolejnego orgazmu, lecz wciąż

było mi mało. Między jękami rozkoszy pospieszałam go i wołałam o jeszcze,

a kiedy osiągnął szczyt, dołączyłam do niego w krzyku, który niemal całkowicie

odebrał mi głos.

Bones wysunął się ze mnie i wyszedł z łóżka, lecz ledwie zwróciłam na to uwagę.

Nie byłam w stanie się ruszyć, a moje serce biło tak gwałtownie, że byłam pewna,

że dostanę jakiegoś ataku.

Po kilku minutach wrócił i odwrócił mnie na bok. Poczułam, jak wsunął palce

między moje uda, pokryte jakąś gęstą, lecz raczej płynną substancją. Pocałował

mnie w szyję, po czym rozsmarował ją między moimi pośladkami.

Zadrżałam. O Boże. Wiedziałam, co zamierzał.

Bones przysunął się do mnie, przyjmując odpowiednią pozycję.

- Wszystko w porządku, Kotek, nie bój się. Spokojnie…

Zaczęłam jęczeć, kiedy rozchylił mi pośladki i zaczął na mnie napierać. Z gardła

wyrwał mi się cichy, ochrypły okrzyk. Bones jęknął i chwycił moje biodra. Pchnął

delikatnie i zaczął we mnie wchodzić. Pulsował… choć może to byłam ja. W każdym

razie, nowe uczucie było dziwne i niemal niepokojące.

Bones sięgnął do mojej łechtaczki i zaczął ją pocierać, szybko na powrót wzniecając

we mnie ogień. Potem wsunął się głębiej w czeluść, której nigdy nie naruszono.

Z gardła wyrwał mi się kolejny okrzyk. Bones natychmiast przestał.

- Boli cię?

Jego głos był niski i przepełniony żądzą, lecz nie ruszał się, jakby czekając na

moją odpowiedź. Jego wypełniające mnie ciało nie sprawiało mi jako takiego

185

bólu, lecz budziło niezwykle silne doznania. Nie byłam pewna czy mnie boli, czy

sprawia mi przyjemność, czy może wszystko na raz.

Kiedy nie odpowiedziałam twierdząco, zadał kolejne pytanie.

- Chcesz, żebym przestał?

Kiedy się odezwałam, mój głos ponownie był ochrypły i cichy.

- Nie.

Bones wyciągnął szyję, by mnie pocałować. Palcami znów zaczął mnie pobudzać,

jednocześnie powoli poruszając się we mnie, za każdym razem wchodząc

nieco głębiej. Nie wiedziałam czy to przez namiętność jego pocałunku, jego kolejny

raz rozpalające mnie palce czy coś jeszcze innego, lecz wygięłam się w łuk

i zaczęłam poruszać z nim w jednym rytmie.

- Tak - jęknął. - Tak…

Mój umysł wciąż opierał się tej nowej czynności, lecz moje ciało nie znało słowa

moralność. Bones nie przestając gładzić mnie w najczulszym miejscu nieznacznie

zwiększał tempo, budując łagodny rytm, na który nie mogłam nie odpowiedzieć.

Zatopiłam paznokcie w jego ramieniu, jęcząc wprost w jego usta i pozwoliłam, by

zapanował nade mną instynkt.

Nie sądziłam, że to możliwe. Prawdopodobnie nie było by, gdybym w ogóle

mogła myśleć, lecz wkrótce poczułam rozkosz, która zdumiała mnie bardziej niż

sposób, w jaki jej doznałam. Bones jęknął gardłowo i gwałtownie wycofał się ze

mnie. Sekundę później poczułam na udach ciepłą wilgoć.

- Nie ruszaj się, słonko – szepnął głosem wciąż wibrującym od orgazmu. – Umyję

nas oboje.

Sekundę po tej niepotrzebnej uwadze, gdyż nie sądziłam, że w ogóle jestem

w stanie się ruszyć, wyciągnął ręcznik z leżącej niedaleko miski i przeciągnął nim

po moich udach. Z na wpół zamkniętymi oczami patrzyłam, jak po chwili obmywa

się drugim. Gdy skończył, rzucił oba kawałki materiału na podłogę i wziął mnie

w ramiona.

Ugryzł się w język i pocałował mnie. Na jego wargi spłynęły krople jego krwi,

które spiłam tak zachłannie, jakbym umierała z pragnienia. Pieczenie w moim

gardle zniknęło, co było plusem, lecz płonące we mnie gorąco również odpłynęło.

Przerwałam pocałunek i spojrzałam na swoje piersi. Niewielkie ranki po ugryzieniu

zabliźniły się na moich oczach. Krew Bonesa oczywiście wyleczyła o wiele

więcej niż tylko mój głos, i nie mogłam nie poczuć odrobiny rozczarowania.

Roześmiał się, gdy zobaczył na co patrzę.

- Och, Kotek, nawet dobrze nie zacząłem ucztować na twoim ciele. Nie mogę

nasycić się tym dźwiękiem, kiedy pęka twoja skóra lub odurzającego smaku twojej

krwi wypełniającej moje usta…

Na dowód swoich słów ugryzł mnie we wszystkie miejsca, w które wbił kły

wcześniej, aż groziła mi niemal ponowna utrata głosu. Nie żebym o to dbała,

186

siedząc na nim, gdy każdy ruch mojego ciała zalewał mnie nową falą rozkoszy.

Struny głosowe? Kto by ich potrzebował?

Bones usiadł, przyciągnął mnie do siebie i zatopił zęby w mojej szyi. Boże, jeśli

nie zabije mnie przed świtem, będę naprawdę zdumiona. Nie przestając ssać

przesunął mnie na sobie tak, że nogami oplotłam go w pasie. Pił ze mnie w tym

samym rytmie, w którym wbijał się we mnie, a ja mgliście zastanawiałam się

dlaczego moja skóra jeszcze nie dymi. Miałam wrażenie, jakbym stała w ogniu.

- Ugryź mnie, Kotek. Pij ze mnie tak, jak ja piję z ciebie.

Zatopiłam w nim zęby o wiele gwałtowniej niż on. Rzeczywiście, usłyszałam

charakterystyczne pyknięcie rozdzielającej się skóry, po czym moje usta wypełniła

krew. Była ciepła, gdyż przed chwilą wypełniała jeszcze moje żyły, lecz nieodwracalnie

zmieniona przez jego ciało. Piliśmy z siebie nawzajem i miałam wrażenie,

że nie dzieli nas nic więcej. Jego ciało było moim ciałem, jego krew moją

krwią - naszą krwią, która z każdym łykiem przepływała przez nas oboje.

Mój nos wypełniły różne zapachy. Kolory wyostrzyły się i pojaśniały. Moje tętno,

które już wcześniej wydawało się głośne, teraz praktycznie mnie ogłuszało.

W chwili, gdy poczułam zbliżający się, nieodparty głód, Bones odsunął mnie od

siebie.

- Wystarczy.

Wściekła wbiłam w niego paznokcie, chcąc przyciągnąć go do siebie i ponownie

wgryźć się w jego ciało. Na powrót rzucił mnie na materac i wszedł we mnie

z gwałtownością, która jednak wciąż mnie nie zadawalała. Rozległ się cichy huk,

kiedy łóżko załamało się pod nami.

- Do diabła, Bones, daj mi jeszcze! – ryknęłam. Nie wiedziałam tylko czy żądam

seksu, krwi, czy obu.

- Tylko na taką walkę cię stać? – drażnił się ze mną.

Oderwałam dłonie od jego porytych moimi paznokciami pleców i zaczęłam

zlizywać jego krew z palców. Chwycił mnie jednak za nadgarstki i napierał dalej,

trzymając gardło niezwykle blisko moich ust. Chciałam przyssać się do niego i pić.

Chciałam rozerwać mu skórę i poczuć krew wlewającą mi się do ust, przelewającą

się przez moje żyły i wypełniającą mnie całą. Coś zbudziło się we mnie i teraz

walczyło, by się wydostać.

- Lepiej nie przestawaj mnie rżnąć – warknęłam, a jego twarz rozjaśnił dekadencki

uśmiech. – Jeśli to zrobisz, wpiję cię do sucha.

Bones roześmiał się dziko.

- Wysuszysz mnie z pewnością, choć nie napijesz się krwi. Zanim skończę, będziesz

błagała, bym przestał – obiecał, po czym rzucił się do walki.

187

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

- Obudź się, słonko. Już niemal południe.

Otworzyłam oczy i napotkałam spojrzenie pary brązowych oczu. Bones siedział

na łóżku... a raczej jego resztkach.

Wspomnienia z minionej nocy stanęły mi przed oczami z pełną jasnością. Na

widok mojej twarzy roześmiał się.

- A oto i moja nagroda – rumieniec na twoich policzkach. Jesteś wystarczająco

zgorszona naszym zachowaniem? Gdybyś była katoliczką, uszy księdza, któremu

byś się spowiadała pewnie by stanęły w ogniu. Pamiętasz jak kazałaś mi przysiąc,

że mam to powtórzyć bez względu na to, co powiesz dzisiejszego ranka?

Teraz, kiedy o tym wspomniał, przypomniałam sobie, że rzeczywiście powiedziałam

coś takiego. Świetnie. Zostałam zdradzona przez własną rozwiązłość.

- Boże, Bones… niektóre z tych rzeczy były naprawdę zboczone.

- Potraktuję to jako komplement. – Zbliżył się do mnie. – Kocham cię. Nie wstydź

się niczego, co robiliśmy, nawet jeśli górę bierze twoja pruderia.

Spojrzałam na jego szyję, na miejsce, w którym go ugryzłam. Oczywiście nie

było na niej żadnych śladów. Moja szyja wyglądała podobnie. Po tej ilości krwi,

jaką z niego wypiłam, przez najbliższe kilka dni będę się uzdrawiać tak samo

szybko jak on.

- Po dzisiejszej nocy nigdy już nie będę patrzyła na twoje kły w ten sposób, jak

dotychczas. Część mnie pragnie przeprosić cię za to, że do tej pory się powstrzymywałeś.

Druga jednak chce, byś to ty przeprosił mnie, bo wiedziałeś lepiej!

Ponownie się roześmiał.

- Zaufaj mi, mam ci jeszcze wiele do pokazania, lecz teraz nie mamy na to czasu.

Pozwoliłem ci dłużej pospać i teraz mamy trochę spóźnienia.

Odrzuciłam prześcieradła i ruszyłam do łazienki. Spóźnienie czy nie, miałam

zamiar wziąć prysznic. Bones był już po kąpieli, kompletnie ubrany. Jego włosy

były wciąż wilgotne.

- Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć – zawołał za mną. – Tate tu jest. Został na

noc.

Szampon cienką strugą trysnął na ścianę, zamiast na moją dłoń. Po raz pierwszy

tego ranka usłyszałam na dole bicie serca.

- Dlaczego?

Kiedy wszedł do łazienki, w jego głosie rozbrzmiała udawana rozwaga.

- Przekonał Rodneya, by odwiózł pozostałych i przywiózł go tu z powrotem. Rzekomo

kierował się troską o ciebie. Kiedy przyjechał, my byliśmy już bardzo sobą

188

zajęci. Annette zaprosiła go, by został i dotrzymał jej towarzystwa. Przyjął zaproszenie.

Drążek od prysznica z hałasem odpadł ze ściany, kiedy szarpnęłam zasłonką, by

na niego spojrzeć. Bones złapał go i umocował na swoim miejscu.

- Tate i Annette? Nie grali chyba w pokera, prawda?

- Nie. Zazdrosna jesteś? – zapytał wprost.

- Nie. A ty?

- Absolutnie. Tylko zirytowany jej złośliwościami wobec ciebie, ale z tym dam

sobie radę.

- Kiedyś Tate nazwał mnie amatorką nekrofilii. – W moim głosie zabrzmiała nutka

gniewu. – Będę musiała oddać mu ten komplement.

- Właśnie to zrobiłaś. Słucha nas, czuję to.

Słuchał? Wścibski dupek. Wiedział, że nie lubiłam Annette. Nie tylko ona była tu

złośliwa.

Nagle do głowy wpadła mi kolejna myśl.

- Wiedziałeś o tym wczoraj, tak?

Bones twierdząco skinął głową.

- Zapomnij o pytaniu mnie, dlaczego nic ci nie powiedziałem. Za żadne skarby

bym nam nie przerwał, a Tate miał prawo podjąć decyzję o spędzeniu tu nocy.

Jednak nie bój się – natychmiast o nim zapomniałem. Ty pochłonęłaś całą moją

uwagę.

Myjąc włosy zdecydowałam, że nie mam do niego pretensji. Jakby nie było,

niezwykle trudno było mi nawet dokończyć kąpiel i nie rzucić go z powrotem na

łóżko. Moja skromność mogła być urażona, lecz reszta mnie nie.

Bones głęboko wciągnął powietrze, a kiedy poczuł zapach mojego ciała, w jego

oczach zamigotały zielone iskierki.

- Idę na dół. Nie mogę być tak blisko ciebie i nie pragnąć cię, a nie mamy czasu.

Z wampirzą szybkością opuścił pokój. Uśmiechnęłam się i wróciłam do kąpieli.

Kiedy zeszłam na dół, w moją stronę odwróciły się cztery twarze. Wszyscy siedzieli

przy kuchennym stole, lecz po wczorajszej awanturze cierpieliśmy na deficyt

krzeseł. Nie przerywając rozmowy z Rodneyem Bones posadził mnie sobie na

kolanach i postukał palem w stojący przed nim, pełen jedzenia talerz.

- Zjedz coś. Nie mogę dopuścić, byś zemdlała tylko dlatego, że nic nie jesz.

- Jestem zdziwiony, że w ogóle może chodzić – odezwał się Tate nie podnosząc

wzroku. – Po tym, co słyszałem w nocy, musiałeś dać jej dobre pięć litrów swojej

krwi.

- A to chyba nie twoja sprawa? – spokojnie odparł Bones i zacisnął ramiona wokół

mnie, kiedy poderwałam dłoń, by trzasnąć Tate’a w głowę. – W pracy jesteś jego

przełożoną, Kotek. Teraz jednak jesteście na gruncie prywatnym, więc te zasady

nie mają zastosowania.

189

- N twoim miejscu bym siedziała cicho, Tate - ostrzegłam. – Poza tym miło widzieć,

że ty również nie kulejesz. Chociaż teraz siedzisz, więc nie mogę być tego

pewna.

Tate nie cofnął się przed wyzwaniem.

- Sama powiedziałaś, że po śmierci, w łóżku mistrzem jest trup. Pomyślałem, że

sprawdzę czy masz rację.

Rodney roześmiał się.

- Powiedziałaś tak, Cat?

Bones uśmiechnął się nieznacznie.

- Jestem szczęśliwy, mogąc tak dobrze reprezentować mój gatunek.

Wpatrywałam się w Tate’a, lecz w końcu moje wargi drgnęły. Tate również się

uśmiechnął, po czym prychnął z rozbawieniem.

- Chryste, Cat. Pomyśl, że Dave na nas teraz patrzy. Prawdopodobnie nie wierzy

własnym oczom – jemy śniadanie przy jednym stole z wampirami.

Na dźwięk imienia Dave’a moje oczy napełniły się łzami. Nagle zażenowany,

Tate odwrócił wzrok.

- Szkoda, że wtedy ciebie z nami nie było, truposzu – powiedział po chwili do

Bonesa. – Przynajmniej mógłbyś uratować go tą swoją turbo-krwią. Cat nie zdołała

wlać w niego wystarczająco dużo, mimo że wycisnęła tego wampira jak gąbkę.

Jeśli potrafisz sprawić, że to się więcej nie powtórzy, to może warto będzie

mieć cię w zespole. Pomimo faktu, że cię nie znoszę.

Zamiast poczuć się obrażonym, Bones w zamyśleniu postukał palcem w brodę.

Wymienił spojrzenie z Rodneyem, po czym obrócił mnie do siebie.

- Kotek, nie mówiłaś mi, że kiedy twój kolega umierał, wlałaś w niego wampirzą

krew. Czy ją połknął?

- Juan zmusił go, by trochę przełknął. Boże, Bones! Dave stracił niemal pół gardła.

Wykrwawił się, zanim zdążył całkowicie uleczyć.

- Ciekawe - stwierdził Rodney.

Spojrzałam na niego ze złością.

- Więcej niż ciekawe. To był nasz przyjaciel.

Ghul otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz Bones mu przerwał.

- Nie teraz, kolego. Kotek, zmienił się nasz plan. Kiedy spałaś, zadzwonił do mnie

Ian i powiedział, że ma informacje dotyczące miejsca twojego pobytu. Wiedzieliśmy,

że to tylko kwestia czasu nim się dowie, chociaż wolałbym mieć jeszcze

z tydzień, by wszystko dokładnie zaaranżować. Ale to bez znaczenia, wszystko

już ustalone. Powiedziałem Ianowi, że wczoraj sam cię odnalazłem i że mam

zakładników, których mu dzisiaj przekażę. Ian był zachwycony i teraz organizuje

przyjęcie powitalne. Cholerny facet, zawsze lubił pokazówki.

Zesztywniałam.

- W porządku, w takim razie ruszamy dziś wieczorem. Powiem Donowi, żeby

ściągnął resztę chłopaków i… ustalimy szczegóły.

190

- Właściwie, Cat, to jest kilka problemów. Ian nie był zachwycony faktem, że

pojmałem troje twoich ludzi, by mieć kartę przetargową. Chce więcej i wysyła

kogoś, by to zdobył.

Po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz.

- Co znaczy „więcej”?

- Noah – powiedział bez ogródek Tate. – A to jeszcze nie wszystko.

- Mógłbyś? - Bones spojrzał na Tate’a z irytacją, po czym ponownie zaczął mówić.

Twój niecierpliwy kolega ma rację, Kotek, jednak to nie jest największy problem.

Ian wymyślił, że zabije jednego z nich na twoich oczach. Ma to być dla ciebie

zachęta do spełnienia jego żądań, a jednocześnie zemsta za zabicie jego lokaja.

Ian zdecydował się akurat na Noah, gdyż najwyraźniej osoba, która dowiedziała

się o tobie nie miała pojęcia, że z nim zerwałaś. Co więcej, Ian wysłał twojego

ojca, Maxa, by pojmał Noah. Z tego, co słyszałem, Max sam zaoferował, że to

zrobi.

Odsunęłam od siebie talerz i zeskoczyłam z jego kolan.

- Don kazał obserwować mieszkanie Noah, tak? Złapiemy Maxa, tego gnojka,

i zabijemy go. To mnie uszczęśliwi.

Bones potrząsnął głową.

- Nie możemy, słonko. Jeśli to zrobimy, Ian dowie się, że z nim pogrywamy. Bo

jak inaczej można by wyjaśnić obecność na miejscu jednostki zabójców wampirów?

Stracimy przewagę, element zaskoczenia, a z pewnością nie będę cię narażał.

Jak myślisz, dlaczego Max zaproponował siebie do tego zadania? Prawdopodobnie

chce użyć Noah jako przedmiotu szantażu, a potem zabić cię, kiedy tylko

się pojawisz! Ian tego nie wie, ale my tak. Nie bój się, Rodney zapewni Noah bezpieczeństwo.

Pierwszy go złapie. Ian nie zabije Noah – uważa, że facet jest zbyt

cenny. Max, z drugiej strony, zrobiłby to tylko po to, by cię wkurzyć i zmusić do

pościgu za nim.

- Ty pojedź – powiedziałam natychmiast. - Rodney, tu nie chodzi o ciebie, ale jeśli

coś pójdzie nie tak… jeśli Max pokaże się wcześniej niż oczekiwałeś, to chciałabym,

żeby na miejscu znalazł się ktoś, kto przerazi go wystarczająco, by nie pociągał

za sznurki. Ktoś taki jak ty, Bones. Nie tylko jesteś starym wampirem

z reputacją sukinsyna. W linii Iana stoisz wyżej i Max o tym wie. Nie ważyłby się

przy tobie nic zrobić, lecz bez ciebie, w mojej głowie wciąż pojawia się obraz nagrobka

Noah.

- Nie - odparł stanowczo Bones. – Będę z tobą, pomagać pojmać strażników Iana.

Skoro tak bardzo przejmujesz się Maxem, Annette może towarzyszyć Rodneyowi

w drodze po Noah.

- Proszę – powiedziałam szyderczo. - Jakby Annette obchodziło, że Noah może

się coś stać. Gdyby zginął, ledwie by ją to obeszło. Ciebie też, gwoli ścisłości, ale

dla mnie to naprawdę ważne!

191

To było wredne z mojej strony, ale prawdziwe. W geście poddania Bones uniósł

ręce do góry.

- Jeśli tylko o mnie chodzi, to mam gdzieś czy Noah umrze. Nie przeczę temu. Ale

przez to byś cierpiała, a tego za nic nie chcę.

- Ja wezmę Annette. – Słowa same wypłynęły z moich ust. – Może robić za moje

wsparcie w pojmaniu strażników Iana, a ty pojedziesz z Rodneyem po Noah.

Bones rzucił mi spojrzenie sugerujące, że zwariowałam, do czego – tak po

prawdzie – było mi niedaleko.

- Myślisz, że pozwolę ci zaatakować grupę wampirów – grupę, której nie chcesz

zabić, co jak dobrze wiemy, wszystko cholernie utrudnia – a ja mam jechać

i ochronić twojego doktorka?

Słysząc zjadliwość, z jaką wypowiedział ostatnie słowa, poczułam jeszcze większą

determinację, by zapewnić Noah bezpieczeństwo. Rodney wiedział, że Bones

nie przejąłby się, gdyby coś mu się stało. Annette też to wiedziała. Lecz jeśli Bones

poszedłby sam… traktowałby to jako sprawę honoru, by Noah był bezpieczny.

Nieważne, jak bardzo go nie lubił.

- Właściwie, to tak będzie nawet lepiej – zaczęłam improwizować. – Możemy

założyć dwie rzeczy. Po pierwsze, dzięki moim brązowym włosom strażnicy nie

zorientują się, kim jestem, a po drugie, kiedy już się zorientują, będą robili

wszystko, by mnie nie zabić. Ian byłby naprawdę wściekły, gdyby ktoś pozbawił

go zdobyczy, prawda? Z pewnością o tym wiedzą. Z nimi jestem bezpieczniejsza

niż z kimkolwiek innym.

- To rzeczywiście może być lepsze wyjście, Crispin - powiedziała Annette. – Nie

będą przewidywać pułapki, jeśli pomyślą, że jesteśmy tam by zapewnić im…

rozrywkę.

Bones długą chwilę milczał, po czym odwrócił się do Annette i uśmiechnął zimno.

- Po wczorajszym, zastanawiam się nad twoimi ukrytymi motywami. Pozwól

więc, że powiem ci co się stanie, jeśli spadnie jej choć włos z głowy. Odetnę cię od

mojej linii. - Bones wyjął z kieszeni nóż i naciął nim dłoń, nawet na chwilę nie

spuszczając wzroku z Annette. – Na mą krew, przysięgam, że zrzeknę się ciebie.

A potem sowicie wynagrodzę tego, kto uczyni z twojego życia prawdziwe piekło.

Rozumiesz mnie?

Annette głośno przełknęła ślinę. Nie mogłam powstrzymać grymasu współczucia,

jakie dla niej poczułam. To, co Bones właśnie jej obiecał, było gorsze od wyroku

śmierci. Annette byłaby cenną zdobyczą dla kogoś nieumarłego i okrutnego,

a nie była na tyle silna, by samej się obronić. Dorzućcie trochę kasy dla każdego

Martwego Zboka, a naprawdę będzie udupiona.

Bones spojrzał na mnie i uniósł brew.

- Teraz Annette może ci towarzyszyć, a ja pojadę po Noah.

192

Biedny Noah. Jedyny powód, dla którego w ogóle został w to wplątany, to że

miał nieszczęście spotykać się ze mną. W gruncie rzeczy, byłam jedyną osobą,

która w całym tym pokręconym planie była naprawdę bezpieczna. Teraz Annette

będzie chronić mnie do końca swojego nieumarłego życia, a ludzie Iana raczej

zaryzykują swoje życie niż skrzywdzą nową, upragnioną zabawkę swojego pana.

W tym momencie Bones ryzykował, starając się chronić Noah, nie mówiąc już

o tym, że jeśli Annette i mnie nie uda się pokonać ludzi Iana, to moi kapitanowie

znajdą się w największym niebezpieczeństwie. Ian powiedział, że zabije jednego

z nich - zarówno, by udowodnić swoją wyższość, jak i z zemsty.

Dzisiejsza noc zadecyduje o wszystkim, i nagle nie mogłam znieść myśli, że

stawiamy wszystko na to, że cała akcja zakończy się sukcesem. A co, jeśli nie?

Dlaczego wszyscy oni mieli ryzykować życie, by mnie uratować? Jakby nie było,

istniało jeszcze inne wyjście, które wymagało jedynie mojego poświęcenia.

W ułamku sekundy podjęłam decyzję.

- Bones. – Podeszłam do niego i chwyciłam jego dłoń. – Nic z tego nie musi się

zdarzyć. Ian chce mnie tylko dlatego, że jako mieszaniec jestem unikatem. Jeśli

jednak będę w pełni wampirem, straci mną zainteresowanie. Także zrób to.

Zmień mnie.

Oczekiwałam wybuchu protestu ze strony Tate’a, lecz najbardziej stanowcza

odmowa była wypowiedziana dużo łagodniejszym tonem.

- Nie.

Zaskoczona zamrugałam oczami i poczułam falę gniewu.

- Do jasnej cholery, zrób to! Czy może jednak Annette miała rację? Temperatura

mojego ciała aż tyle dla ciebie znaczy?

Drugi tani chwyt. Bones zacieśnił swój uścisk, kiedy próbowałam uwolnić dłoń.

- Nie zrobisz nic pochopnie, zanim się temu nie przyjrzysz. Odwaga przed rozumem

nic nie da. – Jego odmowa przebiła się przez wrzaski Tate’a, który zamknął

się i z niedowierzaniem wpatrywał się w Bonesa. – Nie chcesz tego, słonko - ciągnął

Bones. – Myślisz, że nie masz wyboru, lecz powtarzałem ci wiele razy, że

zawsze znajdzie się jakieś wyjście. Jeżeli naprawdę chcesz, żebym cię zmienił, to

zrobię to. Dobrze o tym wiesz. Ale nie tak. Od tej decyzji nie ma odwrotu, a najmniejszy

nawet żal sprawia, że wybór okazuje się zły.

Przyciągnął mnie do siebie, a jego następne słowa zabrzmiały miękko tuż przy

moich uszach.

- A gdybym tak bardzo lubił temperaturę swojego ciała, za każdym razem, kiedy

bym cię bzykał, wrzucałbym cię do gorącej kąpieli. W ciągu dwudziestu minut

byłabyś gorąca - czy byś była wampirem, czy nie - więc do diabła z Annette i jej

złośliwymi komentarzami.

- Coś mogło by ci się stać w starciu z Maxem - mruknęłam.

Bones prychnął.

193

- Nie ma szans. Masz rację - Max jest zbyt wielkim tchórzem, by ze mną walczyć,

a nawet gdyby to zrobił, złamałbym go w pół i dostarczył ci jego szczątki w pudełku.

- W takim razie zostają moi ludzie. Jeśli Annette i mnie się nie uda, nie będę po

prostu stać i patrzeć, jak Ian zabija jednego z nich.

Bones rozparł się wygodnie na krześle, lecz wciąż nie puszczał mojej dłoni.

- Jak o tym pomyśleć, jest jeszcze jedno wyjście. Kiedy już uwolnię się od linii

Iana, to będę mógł zabrać ze sobą moich ludzi i wszystkich, którzy do mnie należą.

Nie spodoba ci się to, ale fakt jest faktem. W wampirzej kulturze, na mocy

krwi i dzielonego łóżka, jesteś uważana za moją własność. Twoich ludzi również

zadeklaruję jako swoich. Wtedy Ian nie będzie mógł ich zabić, nie ryzykując tym

samym wojny ze mną.

- Ale nie żywiłeś się ani nie pieprzyłeś żadnego z nich! - wybuchłam. – I jeśli sprawy

nie staną się zupełnie pokręcone, to z pewnością się nie zmieni!

- Wolałbym już umrzeć – mruknął Tate.

- Już i tak masz właściciela, głupku – powiedział uprzejmym tonem Bones. - Annette

jest z mojej linii, więc po tym jak się z nią przespałeś może oświadczyć, że

należysz do niej. A to z kolei sprawia, że jesteś również mój, chociaż nie napawa

mnie to szczęściem.

- Co? - zapytał Tate zaskoczony. – Nie jestem żadnym chłoptasiem do gryzienia!

Annette roześmiała się gardłowo.

- Ale według naszego prawa, kochany, jesteś moim chłoptasiem. Kiedy tylko

będę tego chciała.

- Powinieneś przeczytać uwagi napisane drobnym druczkiem, zanim wskoczyłeś

jej do łóżka, Tate – powiedziałam bezlitośnie. – Będziesz miał szczęście, jeśli nie

odpłacę ci za to co mi zrobiłeś, i nie powiem o tym Donowi. Ale teraz mamy ważniejsze

sprawy na głowie. Dobra, Bones. Jeśli ty lub Annette ugryziecie Coopera

i Juana, to jesteśmy bezpieczni, jeśli sprawy z Ianem się skomplikują?

- Tak – powiedział ignorując spojrzenie Tate’a.

To mi wystarczyło. Nie chciałam zapowiadać się pomieszczeniu pełnym wampirów

jako czyjaś własność, ale jeśli miałam do wyboru to lub patrzenie na śmierć

jednego z moich ludzi… to pieprzyć moją dumę. Ich też. Życie było ważniejsze niż

zranione ego.

- W porządku – powiedziałam i wstałam. – Pojedziemy do ośrodka, by jedno

z was ugryzło Juana i Coopera, a potem Annette i ja weźmiemy chłopaków jako

przynętę i zamienimy się z ludźmi Iana. Ty i Rodney pojedziecie po Noah… Kiedy

mamy spotkać się z Ianem?

- Około północy, Kotek. To daje ci trochę czasu, ponieważ między pojmaniem

jego ludzi i spotkaniem z Ianem, musisz spędzić trochę czasu w spa.

- W spa? – powtórzyłam, jakbym nigdy nie słyszała tego słowa. – Dlaczego, na

Boga, miałabym to zrobić?

194

- Ponieważ potrzebujesz minimum godziny w saunie, żeby usunąć ze skóry mój

zapach – odpowiedział spokojnie Bones. – Jeśli pójdziesz do Iana w tym stanie, od

jednego pociągnięcia nosem pozna, że go podeszliśmy. A wtedy dopiero rozpęta

się chaos. Nie bój się, wszystko już gotowe.

- Spa – powtórzyłam i potrząsnęłam głową. To uzupełniało listę dziesięciu rzeczy,

których nie myślałam, że będę dzisiaj robić. Wyglądało jednak na to, że miałam

dzisiaj randkę z sauną. I z ludźmi Iana. Z samym Ianem.

I z moim ojcem.

Dzisiejsza noc będzie bez wątpienia bardzo pracowita.

195

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

Tate, Juan i Cooper siedzieli już na tyłach vana. Wszyscy mieli ręce skute kajdankami,

usta zaklejone szeroką taśmą, której trzy niezużyte rolki leżały przy ich

stopach. Samochód nie był luksusowy: nie był wyposażony w żaden odtwarzacz

DVD, system dolby surround czy podgrzewane siedzenia. Właściwie to nie było

w nim żadnych tylnych siedzeń, a poza metalową kratą oddzielającą kabinę kierowcy

od reszty wnętrza, w samochodzie nie było nic. Rodney wyposażył van,

a sądząc po wyglądzie, moi ludzie nie byli pierwszymi, którzy byli w nim więzieni.

Prowadziła Annette. Nie protestowałam, gdyż dobrze to wyglądało. Bones

powiedział Ianowi, że Annette dostarczy zakładników jego ludziom, a Ian miał

przekazać to dalej. Miałam robić za miłośniczkę kłów, którą Annette planowała

użyć później. Naprawdę napaloną, biseksualną miłośniczkę kłów, jako że miałam

zasugerować ludziom Iana, by nieco sobie z nami pofolgowali. Ani Annette, ani

Bones nie sądzili, by przekonanie ich sprawiło jakiekolwiek trudności, jakie niebezpieczeństwo

mogło by więc nieść pozostawienie trzech związanych ludzi

samych i poudawanie przed grupą wampirów?

Oczywiście tamci mieli pozostawać w błogiej nieświadomości, ale o to właśnie

chodziło.

- Jesteśmy już niemal na miejscu - powiedziała Annette. Były to jej pierwsze słowa

od chwili, kiedy wyjechaliśmy. Godzinne milczenie jednak w żadnym razie mi

nie przeszkadzało – rozmowa z Annette nie była zbyt wysoko na mojej liście priorytetów.

Z tyłu samochodu doszedł mnie nagle nowy zapach, któremu towarzyszył

wzrost tętna u moich ludzi. Na wieść o końcu podróży poczuli zdecydowany

przypływ adrenaliny. Ponieważ nie mieliśmy więcej czasu, by jeszcze poćwiczyli

z Belindą, nie oczekiwałam by zdołali powstrzymać ludzi Iana na tyle długo, byśmy

z Annette ich związały. Mieliśmy jednak nadzieję, że Tate, Juan i Cooper

wystarczająco ich rozproszą, by ułatwić nam dwóm zadanie. I oczywiście, że po

drodze nie zginą.

Ponownie odetchnęłam. Niezwykłe było móc rozpoznać ludzkie emocje po

zapachu. Odziedziczyłam mnóstwo po moim nieumarłym ojcu, lecz niesamowicie

czuły zmysł węchu nie należał do tych rzeczy. Może - jeśli go dzisiaj spotkam –

podziękuję mu za pozostałe cechy. Tuż przed tym, jak go zabiję.

Wtedy jeszcze raz głęboko wciągnęłam powietrze, lecz tym razem zmarszczyłam

brwi. Moje ciało wciąż pachniało Bonesem, mimo wziętego rano prysznica.

Właśnie dlatego chciał, żebym skorzystała ze spa, jednak teraz, na dziesięć minut

przed spotkaniem z Ianem, na nic mi się to zdało.

196

- Wciąż pachnę Bonesem – powiedziałem do Annette. – Czy to nie wzbudzi podejrzeń

u ludzi Iana, kiedy będziemy odstawiać przed nimi tę szopkę?

Annette uśmiechnęła się lekko.

- Według nich jesteś kolejną ładną dziewczyną, a nie Czerwonym Żniwiarzem,

którego pragnie Ian. Dlatego też będzie dla nich całkowicie normalne, że pachniesz

jak Crispin. Właśnie niby wracamy po odebraniu od niego więźniów, pamiętasz?

Crispin ma reputację. W gruncie rzeczy powinnaś pachnieć również mną,

żeby wszystko było wiarygodne.

Zazgrzytałam zębami, na co Annette uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Prędzej piekło zamarznie – powiedziałam spokojnie.

Cmoknęła z przekąsem.

- Szkoda – odparła. Powoli obrzuciła mnie przy tym spojrzeniem, które natychmiast

przypomniało mi, że dla Annette kobiety były tak samo pociągające jak

mężczyźni. Zdaje się, że skoro nie udało się jej odciągnąć mnie od Bonesa, to

postanowiła zastosować politykę „nie możesz ich pokonać, to do nich dołącz”.

Bębniłam palcami w drzwi vana, powstrzymując się by nie warknąć: „Daleko

jeszcze?” Walka z wampirami podniecała mnie bardziej niż podryw ze strony

byłej kochanki Bonesa. Szczególnie, że jedyny powód, dla którego chciała iść ze

mną do łóżka, to żeby on mógł do nas dołączyć.

Jakieś pięć minut później Annette wjechała na parking przed rzędem magazynów.

Szybko rozejrzałam się dookoła. Było piątkowe, późne popołudnie, większość

ludzi poszła więc do domu – oczywiście zakładając, że magazyny te należały

do zwyczajnej firmy ze zwyczajnymi pracownikami. Annette wyciągnęła telefon

i wybrała numer.

- Otwórz drzwi – powiedziała w ramach powitania. – Jesteśmy na miejscu.

Cofnęła samochód i wjechała za bramę, która zamknęła się gdy tylko znaleźliśmy

się w środku. Zastanawiałam się, jak niby mieliśmy przekazać trzech skutych

i zakneblowanych facetów bez zwracania na siebie uwagi. Na tyle, na ile mogłam,

obrzuciłam spojrzeniem wnętrze magazynu. Poza sześcioma zbliżającymi się do

nas wampirami wydawało się, że nie było tu nikogo. To plus. Jednak fakt, że magazyn

składał się tylko z jednego, zarąbiście wielkiego pomieszczenia, był zdecydowanie

wadą.

Nasz wóz był jedyną rzeczą, która zajmowała tutaj miejsce. Przeklęłam w myślach.

Tyle by było, jeśli chodzi o pomysł wywabiania ich dwójkami do innego

pomieszczenia, aby pozostali nie wiedzieli co się dzieje. Napotkałam wzrok Annette

i głową wskazałam na wielką przestrzeń. W odpowiedzi jedynie wzruszyła

ramionami i bez słowa wysiadła z samochodu.

Suka.

- Witaj, moja piękna – powitał Annette jeden z wampirów, a w jego głosie zabrzmiał

francuski akcent. Jego prawe oko zasłaniała przepaska, a skrzywiony nos

wyraźnie wskazywał, że - jeszcze za jego ludzkiego życia – musiał być kilkakrotnie

197

złamany. Wciąż jednak te defekty wydawały się współpracować z jego osobą,

nadając mu łajdacki, mroczny wygląd.

Annette pocałowała go namiętnie w usta. Moje brwi powędrowały niemal pod

linię włosów. No, no. Albo Annette bardzo lubiła powitania, albo nie był to nieznajomy.

- Francois - wymruczała. – Minęło zbyt wiele czasu.

Powiedział coś po francusku, czego nie potrafiłam przetłumaczyć. Najwidoczniej

jednak Annette nie miała tego problemu, gdyż roześmiała się i odpowiedziała

w tym samym języku. Irytowało mnie, że nie wiedziałam o czym mówią.

Zapamiętać: Rozszerzyć umiejętności językowe.

Cokolwiek było tematem ich rozmowy, sprawiło to, że Francois spojrzał na mnie

z błyskiem w, eee, oku.

Nagle nie byłam już taka pewna, że zabranie jako wsparcie Annette zamiast

Bonesa było takim dobrym pomysłem. Nie lubiła mnie – to wiedziałam na pewno.

A co, jeśli powiedziała temu wampirowi, że to wszystko pułapka? Co, jeśli groźba

Bonesa nie przerażała jej tak bardzo? Zazdrość była irracjonalnym uczuciem,

a Annette mogła sobie wymyśleć, że opowie później Bonesowi jakąś zmyśloną

historię i odsunie od siebie jego gniew. Poruszyłam się z niepokojem i rzuciłam

szybkie spojrzenie na moich związanych ludzi. Sprawy mogły potoczyć się źle…

i to bardzo szybko.

Francois delikatnie odsunął blond lok z twarzy Annette, po czym szybkim krokiem

podszedł wprost do mnie. Napięłam mięśnie i sięgnęłam dłonią do moich

sięgających ud butów. W cholewach miałam ukryte noże. Możliwe, że niedługo

nie będzie żadnych ludzi, którymi mogłabym pohandlować z Ianem.

Francois otworzył moje drzwi. Uśmiechnęłam się udając, że zalotnie bawię się

krańcami butów, gdy w rzeczywistości gładziłam rękojeść jednego ze sztyletów.

- Nie miałem przyjemności poznać cię - powiedział Francois. – Nazywam się

Francois, a moja przyjaciółka Annette zdradziła mi, że ty jesteś Selena.

Pozwoliłam, by ujął moją dłoń i pocałował ją, mimo że musiałam w tym celu

odsunąć ją od noży. Za plecami Francois zobaczyłam, jak Annette wita się z pozostałymi

wampirami. Zauważyłam, że znała wszystkie ich imiona i skrzywiłam

się w duchu. Jeśli jeszcze mnie nie zdradziła, to za chwilę zrobi to przy ludziach

Iana i to w naprawdę wielkim stylu. W końcu dotarła do mnie maestria tego, co

robił Bones. Wszyscy należeli do Iana, więc Bones musiał ich znać. Niektórych

nawet całkiem dobrze. I dla mnie zdecydował się ich oszukać. Pewnie, nie były to

niewiniątka, skoro zgodzili się być strażnikami i potencjalnymi katami moich

kapitanów. Dużo łatwiej było zdradzić wrogów niż przyjaciół.

- Selena, zwierzaczku mój, podejdź do mnie – powiedziała Annette przywołując

mnie gestem.

Ponownie uśmiechnęłam się do Francois i przeprosiłam go. Nonszalancko przeszedł

na tył vana i, gdy podeszłam do Annette i grupy wampirów, zniknął mi

198

z oczu. Jeśli ma zamiar odwrocić się ode mnie, pomyślałam ponuro, to teraz jest na

to idealny czas.

Jednak Annette jedynie przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała w szyję, swobodnym

ruchem głaszcząc moje ramię. Za nami, od strony vana doszedł mnie

hałas, gdy Francois wyprowadzał Tate’a, Juana i Coopera. Ich serca biły nieco

szybciej, lecz nic nie wskazywało na to, że są w bezpośrednim niebezpieczeństwie.

- Selena, poznaj moich przyjaciół – powiedziała Annette.

Natychmiast zostałam obsypana deszczem powitalnych pocałunków, jakby to

był jakiś bar dla ciot, a nie miejsce przekazania zakładników. Annette roześmiała

się, kiedy jeden z wampirów – zdaje się, że przedstawił się jako Hatchet3 - wepchnął

mi przy tym język do ust i porządnie obmacał mi tyłek.

- Wystarczy, Hatchet – przerwała mu Annette uśmiechając się figlarnie i odsuwając

mnie od niego. - Selena lubi się najpierw pobawić, lecz raczej nie z facetem.

Mam rację, skarbie?

Suka, pomyślałam ponownie widząc wyzwanie w jej oczach, lecz uśmiechnęłam

się tylko i pozwoliłam, by mnie objęła. Przynajmniej nie łapała mnie za tyłek.

Jeszcze.

- Całkowicie – powiedziałam urywanym głosem. – Wciąż jednak wolę skończyć

z czymś sztywniejszym niż język. Będziecie wszyscy bardzo zajęci? Czy przysługują

wam, hmm… przerwy?

Mówiąc to polizałam palce. Annette stała za mną, sugestywnie gładząc dłońmi

moje ciało, i niemal zabawnie było widzieć jak oczy wszystkich natychmiast rozbłysły

zielenią.

- Kiedy mamy być u Iana? – zapytał jeden z nich.

Gdzieś zza vana doszła nas odpowiedź Francois.

- Na jedenastą, za ponad cztery godziny.

Annette przesunęła ustami wzdłuż mojej szyi, na co zadrżałam z nieudawanej

przyjemności. Sposób, w jaki jej zęby drażniły moją skórę wywołał u mnie gęsią

skórkę. Przeciągnęła po niej językiem, ocierając się o moje ciało powolnymi, zmysłowymi

ruchami.

Hatchet zaczął się rozbierać. Zdziwiona zamrugałam oczami. Najwyraźniej tyle

wystarczyło, by go podniecić.

Francois wyszedł zza vana i od tyłu objął Annette. Z jej gardła wydobył się cichy

pomruk i wężowym ruchem otarła się o niego. Jej ręce wciąż spoczywały na moich

biodrach, więc w rezultacie poruszyłam się w taki sam sposób. Wtedy Francois

wyciągnął ramiona i objął dłońmi moje piersi. Pozostali mężczyźni również

zaczęli ściągać z siebie ubranie. Wkrótce na własne oczy przekonałam się, że nie

3 Hatchet /ang./ - topór

199

mieli przy sobie broni. Do tej pory jedyne noże, jakie tu zobaczyłam, leżały bezładnie

rozrzucone w pobliżu vana. Rzeczywiście nie oczekiwali zasadzki.

Pochyliłam się udając, że poddaję się zmysłom… i w jednej chwili w moich dłoniach

pojawiły się cztery sztylety. W samą porę - Francois przesunął dłonie niżej

i zaczął mnie macać. A może to Annette zrobiła się nieco swawolna?

- Teraz! – krzyknęłam i wyrzuciłam z dłoni ostrza.

Dwa z nich wbiły się w oczy Hatcheta, a następne dwa w oczy wampira stojącego

obok niego. Wrzasnęli obaj i złapali za nie, chcąc je wyszarpnąć, podczas gdy

rzuciłam się na nich i huknęłam ich głowami na tyle mocno, że rozległ się chrzęst,

lecz nie na tyle mocno, by ich zabić. Hatchet i jego przyjaciel upadli na ziemię

i oślepieni zaczęli zwijać się z bólu. Nie przejmowałam się jednak – szybko się

uleczą. Pozostałe wampiry rzuciły się, by chwycić za broń… i stanęli oko w oko

z Tatem, Juanem i Cooperem.

- Pamiętacie nasze kajdanki? – spytał Tate i podniósł do góry jedne z nich. – To

atrapy.

Wampiry nawet nie próbowały hipnozą wymóc na nich posłuszeństwa. Zamiast

tego natarły na nich z odsłoniętymi kłami i uniesionymi pięściami. Zdążyłam to

wszystko dostrzec mimo mocowania się z dwójką na podłodze, gdy starałam się

wbić sztylety w ich pierś w taki sposób, by ich nie zabić. Annette miała ręce pełne

roboty z Francois, który wydawał się kląć na nią zarówno po angielsku, jak

i w swoim rodzimym języku.

Każdy z moich kapitanów miał przy sobie jeden srebrny nóż, ukryty w podeszwie

buta. Tylko z taką bronią stali na drodze wampirów do ich własnego arsenału.

W tej chwili, widząc atakujących ich krwiopijców miałam wrażenie, że czas

wyraźnie zwolnił. Wiedziałam jednak, że nie mogę interweniować. Chyba, że

najpierw zabiję dwa wampiry, z którymi się zmagałam.

Okrakiem usiadłam na Hatchetcie i przytrzymałam go, jednocześnie szybkim

ruchem przecinając gardło temu drugiemu wystarczająco głęboko, że niemal

odcięłam mu przy tym głowę. To go na chwilę zajmie. Na tyle długo, bym sięgnęła

do buta po kolejne ostrza. Zignorowałam ból, kiedy Hatchet z uderzył mnie

pięścią w żołądek i z całej siły wbiłam sztylet w jego pierś.

Zamarł - ostrze przeszyło dokładnie jego serce. Pochyliłam się nad nim, aż moje

włosy dotknęły jego twarzy.

- Nie ruszaj się, a nic ci się nie stanie. Nie chcę, żebyś zginął. Po prostu potrzebuję,

żebyś był mi posłuszny.

Podniósł na mnie wzrok, a z jego ust padło tylko jedno słowo.

- Żniwiarz.

Wiedziałam, że moje oczy zaczęły błyszczeć, co było normalne w tych okolicznościach.

W odpowiedzi skinęłam głową.

- We własnej osobie. A teraz nawet nie waż się ruszyć.

200

Zeskoczyłam z niego i kątem oka dostrzegłam błyskawiczny ruch, gdy Juan,

Tate i Cooper toczyli najważniejszą walkę w ich życiu. Cooper już teraz miał dwa

potężne cięcia na ramieniu, lecz nadal pewnie się trzymał i blokował każdy błyskawiczny

atak. Z warg Tate’a spływała krew, lecz również wydawało się, że nie

odniósł poważnych zranień. Z kolei Juan… gdzie do diabła był Juan?

Wampir obok mnie zaczął się podnosić, a jego gardło niemal całkowicie zdążyło

się uleczyć. Chwyciłam go za głowę i huknęłam nią o ziemię, skutecznie go oszałamiając.

Następnie złapałam go za nogę i odwlokłam kilka metrów od Hatcheta.

Odskoczyłam, kiedy stopą próbował podciąć mi nogi i zatopiłam nóż w jego sercu.

- Chcesz żyć? – spytałam trącając nieco ostrze. – To ani drgnij.

Annette powaliła już Francois. Żadne z nich nie miało broni, wydawało się więc,

że zagryzą się na śmierć. Spojrzałam na nią, a potem na moich ludzi. Juana wciąż

nigdzie nie było. Doszłam do wniosku, że jest po drugiej stronie vana. Zamarłam

na moment, po czym rzuciłam kolejnym nożem w Hatcheta, kiedy dłonią zaczął

powoli sięgać do sztyletu w jego piersi. Ostrze wbiło się w sam środek jego czoła.

- Następny sztylet cię wykończy - warknęłam. – Nie próbuj nic więcej.

Nagle Juan wyleciał ponad dachem wozu. Całe jego ciało było poranione, lecz

jego tętno było stabilne. Wysokie jak diabli, lecz stabilne. Podskoczyłam do niego

i złapałam go, nim zwalił się na ziemię.

- Patrz, jak chodzisz – powiedziałam z nikłym uśmiechem. Pomogłam mu stanąć

na nogach, po czym skoczyłam na dach vana. Stąd dostrzegłam blond wampira,

z którym walczył Juan, a który niemal już doszedł do sterty broni. Nie wahałam

się. Jakbym nurkowała z pomostu, odbiłam się od dachu i skoczyłam na niego,

powalając go na ziemię. Upadł ciężko, gdyż wciąż wczepiałam się w jego plecy.

- Juan, upewnij się, by wampiry nie wyciągnęły z siebie srebra! – zdążyłam krzyknąć,

zanim łokieć faceta pode mną trafił mnie w twarz. Auuu! Poczułam ból ze

złamanego nosa, a w gardle smak krwi. Jednak to nie powstrzymało mnie przed

wyświadczeniem mu tej samej przysługi: obiema rękami chwyciłam jego głowę

i uderzyłam jego twarzą o ziemię. Usłyszałam przy tym satysfakcjonujący

chrzęst.

- Teraz jesteśmy kwita - wydyszałam, po czym wyjęłam nóż z buta i zatopiłam go

w jego plecach. – A teraz mam przewagę.

- Cat, uważaj! - krzyknął Cooper.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam pędzącego wprost na mnie wampira. Ponownie

sięgnęłam do butów… i nie znalazłam tam nic. Nie miałam już ani noży, ani czasu

na ucieczkę.

W tym momencie ktoś zaatakował krwiopijcę z boku. W natłoku kończyn mignęła

mi twarz Tate’a. Wyglądało na to, że zaatakował go w ostatniej sekundzie.

Zdzierając na betonie kolana podpełzłam do porzuconych, acz pięknych, srebrnych

noży.

201

- Głowy do góry! - zawołałam. Moi ludzie natychmiast się pochylili, a ostrza trafiły

w nieumarłe ciała, powodując wybuch nowej fali wrzasków. Tate ponownie skoczył

na wampira, który chciał mnie zaatakować, a ja rzuciłam mu nóż. Złapał go

jedną ręką i w następnej chwili wbił go w plecy przeciwnika.

- Nie przekręcaj! – przypomniałam mu, włączając się w walkę Coopera.

Pięć minut później było już po wszystkim. Francois pokonaliśmy jako ostatniego.

Kiedy odciągnęłam go od Annette, zatapiając sztylet w jego plecach, wciąż ją

przeklinał.

- Dlaczego? – spytał z gniewem, a jego silny akcent sprawił, że było to niemal

niezrozumiałe.

Annette cała pokryta była krwią – swoją i Francois. Z nienaruszoną skórą i rozmazanymi

na niej szkarłatnymi smugami, wyglądała jak ponętna Sissy Spacek na

końcu filmu Carrie.

- Widzisz, kim ona jest? – zapytała spokojnie Francois, wskazując na mnie głową.

Twój pan jej pragnie. Moj pan ją kocha. Przykro mi, Francois, lecz jestem winna

lojalność Crispinowi, nie Ianowi.

Zaciągnęłam Francois do vana, gdzie Annette zaczęła owijać jego nadgarstki

szeroką taśmą. W normalnych okolicznościach nie powstrzymało by to żadnego

wampira, lecz dalsze ruchy mogły sprawić, że wbite w niego ostrze rozcięło by

mu serce. Francois doskonale o tym wiedział.

- Równie dobrze możesz mnie zabić – powiedział gorzkim tonem Francois. – Bo

właśnie to zrobi Ian, kiedy dowie się, że daliśmy się oszukać i pojmać.

- Nie sądzę - odparłam. – W takim przypadku rozpowiem wszystkim, że w lutym

Ian dał się nabrać na tę samą sztuczkę. Widzisz, skończył w dokładnie takiej samej

pozycji co teraz ty, Francois. Coś mi się jednak wydaje, że należy do tych

aroganckich dupków, którzy nie chcieliby, by stało się to wiedzą powszechną.

Bądźcie grzeczni, chłopcy, a obiecuję – dożyjecie kolejnego dnia.

Tate zbliżył się do mnie. Zdjął z siebie koszulę i podał mi ją.

- Twój nos wciąż krwawi, Cat.

O tak, czułam to. Czułam też smak krwi, która nieprzerwanie spływała mi do

ust. Wytarłam twarz w koszulę. Annette skończyła krępować Francois, po czym

skaleczyła się w dłoń i podsunęła mi ją niemal pod nos.

Spojrzałam w jej oczy… i przyciągnęłam jej rękę do ust. Nacięcie było głębokie

i chociaż uleczyło się niemal natychmiast, krew, która z niego wypłynęła wciąż

wypełniała dłoń Annette. Zlizałam ją szybko i ze zdziwieniem zauważyłam, że

smakowała inaczej niż Bones. W następnej sekundzie poczułam swędzenie, gdy

mój nos zrastał się.

- Dzięki – powiedziałam i puściłam jej rękę.

Na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech.

- Nie chciałabyś mieć przecież oszpeconej twarzy, prawda? Jakby nie było, musisz

iść na jeszcze jedno przyjęcie.

202

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

Godzinę później nikt by nie powiedział, że robiłam dzisiaj coś bardziej wyczerpującego

niż malowanie paznokci lub chodzenie po sklepach. Byłam właśnie

w spa i relaksowałam się w kąpieli parowej, a jedna z pracownic ośrodka masowała

mi stopy i robiła mnóstwo innych rzeczy. Starałam się grzecznie sprzeciwić

takiemu rozpieszczaniu, lecz powiedziano mi, że wszystkie zabiegi zostały już

opłacone. Prawdę mówiąc czułam się cudownie, mój protest nie był więc do końca

szczery.

Później zaś przyszła kolej na saunę, złuszczanie oraz ziołową kąpiel z dodatkiem

mięty i egzotycznych pachnideł. Jeśli po tych wszystkich zabiegach pozostanie na

mnie chociaż ślad zapachu Bonesa, będzie to istny cud. Nawet moje zęby wybielono

specjalnym roztworem, który niemal wypalił mi dziąsła.

Kiedy już przepuszczono mnie przez ten cały kosmetyczny magiel, pracownica

wręczyła mi pudełko.

- Proszę bardzo. To dla pani.

W środku znajdowała się sukienka, komórka, komplet kluczyków z opisem samochodu

oraz naprawdę wysokie szpilki. Kiedy tylko wyjęłam je z pudełka, moją

twarz rozjaśnił uśmiech. Chłopaki nie będą jedynymi wyposażonymi w niebezpieczne

obuwie. Obcasy wykonane były z litego srebra, pokrytego jedynie warstwą

czarnej farby.

Spojrzałam na zegar i szybko się przebrałam. W końcu stanęłam przed lustrem…

i zamarłam.

Sukienka cała wręcz krzyczała Bonesem, gdyż bardziej przypominała seksowną

bieliznę niż wieczorową suknię. Była bez pleców, wiązana na szyi, a na widok

sięgającego mi niemal pasa dekoltu zamarłaby nawet Jennifer Lopez. Obustronna

taśma klejąca przytrzymywała mi na piersiach dwa pasma czarnego materiału.

Dół sukni zarówno z przodu jak i z tyłu był wysoko wycięty, a jedyna rzecz, która

sprawiała, że strój nie był obsceniczny, to przezroczyste kawałki materiału sięgające

połowy uda i poruszające się z każdym moim krokiem. Jedna rzecz była

pewna – sukni nie brakowało płynności. Nie było jej aż tyle, by utrudniała ruch.

Kiedy tylko nałożyłam na twarz makijaż, rozległ się sygnał z przysłanej mi komórki.

Z drugiej strony odezwał się nieznajomy głos.

- Żniwiarzu, spotkasz się z nami na wiadukcie przy Czterdziestej Piątej i Wilkes.

I lepiej, żebyś była sama. Do tej pory powinnaś już wiedzieć, że mamy czworo

twoich ludzi i że nie potrzebujemy ich wszystkich.

Co za czarujący facet. Nawet żadnego „witaj”.

- Zagram w tę grę, lecz jeśli zabijesz któregoś z nich, będziesz następny.

203

W drodze na parking wyciągnęłam nowe kluczyki. Były od niebieskiego Explorera

zaparkowanego tuż przy wejściu. Ruszyłam z miejsca i jedną ręką zapięłam

pasy, gdyż wypadnięcie przez przednią szybę nie leżało w moich dzisiejszych

planach. Przynajmniej o tym nie wiedziałam. W wyznaczonym miejscu czekały na

mnie dwa wozy, a w każdym z nich siedziały cztery wampiry.

- Dobra, chłopaki, zaczynajmy – powitałam ich.

Osiem par oczu zlustrowało mnie od stóp do głów. Wyciągnęłam przed siebie

ramiona i obróciłam się powoli dookoła.

- Możecie sprawdzić czy nie mam żadnej broni, lecz znajdziecie tylko tyle, ile

widzicie. A teraz, jeśli skończyliście już się gapić, to mam randkę z waszym szefem.

Kimkolwiek by był.

- Witaj, kochanie – odezwał się za mną głos z wyraźnym angielskim akcentem.

Obróciłam się gwałtownie, by zobaczyć wysokiego wampira z czarnymi, nastroszonymi

włosami, swobodnie opierającego się o barierę przy autostradzie. Jeszcze

chwilę temu go tam nie było. Jego aura była tak silna, że jasne było iż jest

najpotężniejszym z grupy. Był wampirem wyższej klasy… i nie był to pierwszy raz,

kiedy go spotkałam.

- Tam, skąd pochodzę, grzecznie jest przedstawić się, zanim nazwie się kogoś

seksistowskim określeniem. Może jednak nie nauczono cię manier?

Uśmiechnął się i wyprostował, by zaraz złożyć przede mną najbardziej wytworny

ukłon, jaki kiedykolwiek widziałam.

- Ależ oczywiście. Jakże to nieuprzejme z mojej strony. Nazywam się Spade.

Kontrolowałam swoją twarz na tyle, by nie ukazać swoich emocji, lecz w duchu

uśmiechnęłam się szeroko. To był przyjaciel Bonesa. Kilka lat temu, kiedy się

poznaliśmy, z góry założyłam, że był bandziorem i usiłowałam rozbić mu głowę

dużymi kamieniami. Po tym jak zjawił się Bones i potwierdził jego tożsamość,

Spade otrzepał się z kurzu… po czym dobitnie skrytykował mnie za sposób prezentacji

i witania gości.

- Spade. Fajne imię. Zmuszono cię, byś je wybrał z jakiegoś komiksu?

Oczywiście wiedziałam, dlaczego wybrał to imię. Spade, razem z Bonesem, był

więźniem w Nowej Południowej Walii. Nadzorcy nazywali byłego barona Charlesa

DeMortimera nazwą przydzielonego mu do pracy narzędzia, którym był właśnie

szpadel. Zachował to imię, by nigdy nie zapomnieć bezsilności, jaką wtedy

czuł.

Jego wargi drgnęły, lecz szybko się opanował.

- Później wyjaśnię ci mój wybór, aniele. A teraz… gdybyś mogła do mnie podejść.

Muszę sprawdzić czy nie masz przy sobie broni.

Pozostała ósemka otoczyła nas ochronnym kręgiem, gdy Spade powoli i dokładnie

przesuwał dłońmi po moim ciele. Kiedy skończył, na jego twarzy pojawił

się uśmiech.

204

- Teraz to naprawdę przyjemność poznać cię. – Głową wskazał jeden z samochodów.

Pani przodem.

Skierowaliśmy się na odległą, całkowicie opuszczoną drogę, na której czekał już

helikopter. Nie rozmawialiśmy już więcej. Przy starcie bębniłam palcami po

udzie. Pozostałe wampiry nie odrywały ode mnie wzroku, lecz ignorowałam je.

Spade ze swej strony milczał, lecz od czasu do czasu rzucał mi nieznaczny, pełen

zadowolenia uśmiech.

Wylądowaliśmy niecałe dwie godziny później. Nie miałam zegarka, lecz zgadywałam,

że było około jedenastej trzydzieści. Niedługo… Już naprawdę niedługo.

W duchu zmówiłam modlitwę, by dzisiejszego wieczora nie zginął nikt oprócz

mego ojca, po czym wysiadłam ze śmigłowca, by odegrać swoją rolę.

Ian zdecydowanie lubił huczną rozrywkę. Jego dom był jeszcze większy od poprzedniego

i przypominał naprawdę duży dwór. W świetle księżyca ogrody nabrały

niesamowitych kształtów, a dla maksymalnego efektu wystawiono rząd

zapalonych pochodni. Liczne posągi zamarły w powitalnych lub bojowych pozach,

a niektóre z nich były wyjątkowo barbarzyńskie. Kiedy przechodziliśmy pod

marmurowym łukiem mimowolnie zaczęłam się zastanawiać czy te greckie rzeźby

były autentyczne. Znając jednak zamiłowanie Iana do rzadkich i cennych rzeczy,

prawdopodobnie były.

Kiedy otworzyły się drzwi, uderzyła we mnie tak duża fala skumulowanej, nadnaturalnej

energii, że musiałam się na chwilę zatrzymać. Miałam wrażenie, jakby

poraził mnie prąd o ogromnym, nieludzkim wprost natężeniu. Dobry Boże, co za

istoty tutaj były? Nagle jednak zrozumiałam. Znajdowała się tutaj sama elita. Nie

wiedziałam czy byłam gotowa na zawodowe działanie, lecz było zbyt późno na

odwrót.

Hall, który właśnie przemierzaliśmy wypełniony był wampirami i ghulami. Czułam

na sobie ciężar ich spojrzeń, jednak wbiłam przed siebie wzrok i zmusiłam

nogi, by nie drżały. Nigdy nie okazuj strachu. To znaczyło by tyle samo, co dzwonek

wzywający na kolację.

Dwa towarzyszące nam wampiry otworzyły gigantyczne, wspaniale rzeźbione

drzwi. Spade wskazał mi gestem, bym weszła do środka. Wyprostowałam ramiona

i weszłam do nieznanego, niebezpiecznego dla mnie świata tak swobodnym

krokiem, jakbym była Kopciuszkiem na balu.

Kopuła Gromu, pomyślałam natychmiast. Gotycka, luksusowa Kopuła Gromu.

Amfiteatr okazałych krzeseł, kanap i postumentów otaczał pusty środek pomieszczenia,

który można by uważać za arenę. Pokój urządzono w stylu stadionu,

gdzie z każdego rzędu widać było groźną, prostokątną platformę. Ponieważ

przejście, którym szłam, dochodziło wprost do niej, skierowałam się właśnie tam.

Na mój widok wybuchł szum pomruków. Było ich tak wiele, że trudno było mi

cokolwiek z nich zrozumieć. Najwyraźniej byłam dziś atrakcją wieczoru. Jakie to

205

miłe. Z całych sił powstrzymywałam się, by wśród tych licznych twarzy nie szukać

tej, którą tak kochałam. Bones tu był. Nawet w wirze całej tej energii - czułam go.

Do diabła, po tej ilości krwi, jaką z niego wczoraj wypiłam, czułam jego zapach.

Ian niczym król, siedział na samym środku, tuż przed platformą. Najniższy rząd

siedzeń znajdował się o jeden stopień wyżej od niej, przechyliłam więc lekko

głowę, spojrzałam na niego i udałam zaskoczenie.

- A więc to ty za tym wszystkim stoisz? Szczerze żałuję, że wtedy nie przekręciłam

tego noża. Podejdź do mnie, a zaraz naprawię to przeoczenie.

Ian również starannie się ubrał. Miał na sobie doskonałej jakości, luźną koszulę

z żabotem z czystego jedwabiu. Sądząc po stylu zgadywałam, że pochodziła

z końca osiemnastego wieku. Jej perłowy kolor niemal zlewał się z jego skórą,

a kasztanowe włosy były pieczołowicie ułożone. Kiedy patrzył na mnie, jego turkusowe

oczy zabłysły oczekiwaniem.

- Twój nadęty garniturek nie oddawał ci sprawiedliwości, Catherine. Jesteś

wprost zachwycająca.

- Raz na zawsze – i dobrze, że słyszy to tak wiele osób. Przynajmniej nie będę

musiała się powtarzać – na imię mam Cat. – Ponieważ wszyscy mnie już widzieli,

ukrywanie tego nie miało sensu. – Przechodząc do sprawy… Przywlokłam tutaj

swój tyłek nie po to, by usłyszeć, że podoba ci się moja suknia. Gdzie są moi ludzie?

I czego chcesz? Musisz wręcz tryskać zachwytem, że udało ci się mnie wytropić

i zaszantażować.

Ian uśmiechnął się z wyższością, przeświadczony o swojej przewadze.

- Za odnalezienie cię możesz podziękować swojemu staremu przyjacielowi, Cat.

Mam wrażenie, że chyba go jeszcze pamiętasz. Crispin, przywitaj się ze swoją

byłą uczennicą.

- Witaj, słonko. Minęło dużo czasu odkąd cię… smakowałem – usłyszałam jego

głos.

Ukryłam uśmiech i odwróciłam się w jego stronę.

Może i byłam uprzedzona, ale moim zdaniem Bones wyglądał o wiele lepiej niż

Ian, chociaż nie mogłam powstrzymać nieznacznego uśmiechu, kiedy zobaczyłam

jego włosy. W którymś momencie, od czasu kiedy widziałam go po raz ostatni,

zafarbował je na ten sam platynowy blond, który nosił gdy spotkaliśmy się po

raz pierwszy. Były również świeżo przycięte, okrywając jego głowę miękkimi

falami. Miał na sobie szkarłatną koszulę, bardzo współczesną w porównaniu

z Ianem, a przy krwawym materiale jego skóra lśniła jakby pokryta milionami

kryształków. Najwyższy czas, by odwrócić wzrok. I to szybko. Zanim zacznę się

ślinić.

- Bones, co za nieoczekiwany niesmak – powiedziałam czystym głosem. – Jezu,

jeszcze nie leżysz w piachu? Już lata temu miałam nadzieję zobaczyć twój koniec.

Wciąż masz ten problem z przedwczesnym wytryskiem?

206

Ian roześmiał się głośno, a z nim cała jego sekcja. Wszyscy byli rozmieszczeni

względem rodowodu, z najmłodszymi wampirami zajmującymi najwyższe i najbardziej

oddalone od platformy miejsca. Bones symbolicznie siedział w niższym

rzędzie grupy Iana, a jego odpowiedzi towarzyszyła kolejna salwa śmiechu.

- Być może, gdybyś w międzyczasie tak głośno nie chrapała, mógłbym się bardziej

skoncentrować.

Nieźle. Odwróciłam się do niego plecami.

- No dobrze, Ian. Dosyć tych pierdół. Wystroiłam się w tę ładną kieckę, a najwyraźniej

tutaj jest impreza. Mogę wiedzieć z jakiej okazji?

Ian natychmiast przybrał melodramatyczny ton.

- Jak świat długi i szeroki mówiłem wszystkim, że mściwy człowiek nazywany

Czerwonym Żniwiarzem tak naprawdę jest wampirem ukrytym za bijącym sercem

i ciepłym ciałem. Nie ma innego znanego mieszańca na świecie. Mówiąc

krótko, Cat, chcę byś przystała do mnie, jako jedna z moich. Ponieważ nie sądziłem,

byś była skłonna przyjąć tę propozycję po naszym ostatnim spotkaniu, pojmałem

czworo twoich ludzi by upewnić się, że będziesz bardziej… otwarta, gdy

będziemy dzisiaj to rozważać.

Ian nie miał pojęcia, że zdołałam uwolnić troje z tej czwórki, a ponadto miałam

szóstkę jego ludzi. Prawdopodobnie myślał, że Francois i pozostali po prostu się

spóźniają.

- Uhm – mruknęłam cynicznie. – I zgaduję, że jako „jedna z twoich” będę musiała

spędzić z tobą mnostwo czasu.

Ian uśmiechnął się z czymś więcej niż tylko cieniem przebiegłości.

- Jakby nie było, na początku trzeba będzie cię obserwować.

- A jeśli odmówię, to zgaduję, że zabijesz moich ludzi?

Wzruszył ramionami.

- Doprawdy, dziecinko. Czy naprawdę musiałbym zabić ich wszystkich, zanim byś

zobaczyła, ze to co ci oferuję nie jest takie okropne? Myślę, że wystarczyła by

śmierć jednego, co najwyżej dwóch.

Ty zimny sukinsynu, pomyślałam, przyglądając mu się. Fakt, że był praktyczny,

a nie opętany obsesją, mnóstwo mi o nim powiedział. Ian nie wydawał się szczególnie

szczęśliwy perspektywą uśmiercenia moich ludzi, ale zrobiłby to. Wiedziałam

też, że Bones potrafił być równie zimny. I mówiąc szczerze - ja również.

- Mówiłeś o mnie ludziom – powiedziałam, nagle zmieniając taktykę. – Założę się

jednak, że trudno im było ci uwierzyć. Mam im zaprezentować moje umiejętności?

To znaczy… Zaprosiłeś tu tych wszystkich gości, lecz do tej pory nie widzieli

jeszcze nic ekscytującego.

W oczach Iana pojawiło się zainteresowanie. Bones powiedział, że Ian lubił pokazówki.

Coś mi się wydawało, że się nie mylił.

- Jaką demonstrację zatem proponujesz, mój śliczny Czerwony Żniwiarzu?

207

- Wystaw swojego najsilniejszego wojownika. Pokonam go, lub ją, używając tylko

tego, co mam teraz na sobie.

Rozłożyłam ramiona i powoli okręciłam się dookoła pokazując, że nie mam przy

sobie żadnej broni, lecz oczywiście Ian wiedział już, że zostałam przeszukana.

Cóż, to nie moja wina, że nikt nie przyjrzał się moim butom.

- Czego żądasz, jeśli wygrasz? - spytał Ian.

- Jednego z moich ludzi, całego i zdrowego. I zdecyduję, kto to ma być.

Ian przez długą chwilę nie odrywał ode mnie wzroku. Odwzajemniłam jego

spojrzenie z niewinnością wypisaną w oczach.

- Zgoda – odezwał się w końcu.

- Dobrze – powiedziałam. - Wybieram Noah.

Cholera, gdybym sama zdołała odbić Noah, miałabym wielki kłopot z głowy. No

i czy Ian nie byłby zaskoczony, że sam oddał mi swojego jedynego zakładnika?

Bones wybrał ten moment, żeby wstać.

- Ian, zanim zacznie się ten cyrk, mam sprawę, którą chciałbym z tobą załatwić.

Szczerze mówiąc darowałbym sobie całe to dzisiejsze wydarzenie, gdyby nie to,

że kazałeś mi się tu zjawić. I w tym problem, mój Panie. Nie chcę by decydował

o mnie ktokolwiek poza mną, a nadszedł na to już najwyższy czas. Uwolnij mnie

ze swojej linii.

Zanim zdołał zapanować nad twarzą, Ian wyglądał tak, jakby ktoś zadał mu

porządny cios.

- Porozmawiamy o tym później, Crispin, kiedy nie będzie nas już nic rozpraszać –

powiedział, usiłując go zbyć i nie pokazać przy tym słabości.

Bones machnął tylko ręką.

- Przy naszej tradycji, gdy wszyscy muszą temu świadczyć, nie będzie lepszego

czasu niż teraz. Kiedy odejdę, nie chcę od ciebie nic więcej niż to, co zgodnie

z naszym prawem jest moje – wampiry, które stworzyłem, wszystko co do nich

należy oraz wszystkich należących do mnie ludzi. Długo na to czekałem, Ian, i nie

mam zamiaru czekać ani chwili dłużej. - W jego ostatnim zdaniu zabrzmiał nieznoszący

sprzeciwu ton, który wszyscy usłyszeli.

Głos Iana natychmiast zmienił się z przymilnego na uprzejmy.

- A jeśli odmówię? Grozisz, że wyzwiesz mnie do walki, by wygrać swoją wolność?

- Tak – odpowiedział krótko Bones. – Ale czy jest taka potrzeba? Nasze losy splotły

się ze sobą jeszcze w czasach, gdy byliśmy ludźmi i nie powinniśmy się rozchodzić,

gdy jeden z nas zostanie pokonany przez własny upór. Uwolnij mnie

swoim słowem, nie w wyniku walki. To moje życzenie.

Nie wyobrażałam sobie kilkusetletniej, wspólnej z kimś historii, jaką Bones dzielił

z Ianem, a która w dodatku dosłownie wykraczała poza śmierć. Ian nie wydawał

mi się nikim szczególnym, lecz skoro Bones tak usilnie starał się go nie zabić,

musiało w nim być coś więcej. Wiedziałam, że lojalność Bonesa przez to, że Ian

go stworzył, na tym się kończy. Może Ian był trochę jak Don. Okrutny i manipulu208

jący, kiedy chodziło o to czego pragnął, lecz w środku nie był złą osobą. W innym

wypadku Bones nie zadawałby sobie trudu prosząc go o wolność, kiedy mógł

wyzwać Iana na pojedynek i zabić go, by ją uzyskać. Gdyby do tego doszło, Bones

z łatwością pokonałby Iana i doskonale o tym wiedział. Pytanie tylko: czy wiedział

jego Pan?

Ian przez długą chwilę rozważał swoją odpowiedź. Całe pomieszczenie wypełniała

cisza. Zamarłam, kiedy wyjął zza spodni nóż i przedzierając się przez gości

podszedł do Bonesa. Spojrzał na nóż, na Bonesa, po czym odwrócił sztylet

ostrzem do siebie.

- Wtedy idź i bądź Panem swojej własnej linii. Bądź podległy jedynie sobie i prawu,

którego przestrzegać muszą wszystkie dzieci Kaina. Uwalniam cię.

Podał Bonesowi nóż, który przyjął go z szacunkiem.

- Wszyscy jesteście świadkami – zawołał Bones do wszystkich.

Wow, to było słodkie i… krótkie. Spodziewałam się czegoś bardziej krwawego

lub ceremonialnego.

Ian westchnął z rezygnacją.

- Długo byliśmy ze sobą, Crispin. To dziwne uczucie, kiedy nie jesteś już jednym

z moich. Jakie masz plany?

- Pewnie takie same, jak każdy nowy Pan linii – powiedział lekkim tonem Bones,

chociaż jego twarz stwardniała. – Wszelkim kosztem będę bronił tych, którzy

należą do mnie.

Wiedziałam co miał na myśli, lecz znaczenie tych słów nie dotarło do Iana.

- Nie musisz tu dłużej zostawać. Chcesz zatem wyjechać? Czy poczekasz, by zobaczyć

czy twoja była uczennica wygrywa wyzwanie?

Bones uśmiechnął się i spojrzał na mnie.

- Nie przegapiłbym tej części, kolego. Stawiam na to, że wygra. Chyba, że zapomniała

już wszystko, czego jej uczyłem.

- Raczej w to wątpię - odparł Ian sucho.

- Jakie są zasady tej walki? - spytałam. – Osądzacie zwycięstwo po tym kto kogo

pierwszy powali i zmusi do poddania?

Ian podszedł do swojej kanapy i usiadł na niej wygodnie.

- Nie, dziecino, to nie zapasy. Wygrasz dopiero wtedy, gdy zabijesz swojego

przeciwnika. Ten jednak nie ma obowiązku cię uśmiercić, lecz może dostarczyć

cię do moich stóp w każdym stanie. Kiedy zaś to zrobi, będziesz moja.

Przyjęłam tę informację i pozwoliłam, by światło zabłysło w moich oczach. Ich

blask jak dwa szmaragdowe lasery przeszył powietrze, powodując wybuch wielu

cichych rozmów. Ian powiedział im czym byłam, ale dopiero teraz w to uwierzyli.

- Wystaw najlepszego, Ian. Jestem gotowa.

Uśmiechnął się.

- Nie chcesz, by twój dawny kochanek najpierw życzył ci szczęścia? – Palcem

wskazał na sufit.

209

Spojrzałam do góry… i zamarłam. Co za skurwiel. W klatce zawieszonej pod

samym sufitem był Noah. Doprawdy, miał widok z lotu ptaka. Żeby zaś niczego

nie przeoczył, klatkę przechylono nieco w bok. Co za gówniany los, kiedy poniżej

rozgrywa się walka o twoje życie, a ty nie masz na to żadnego wpływu.

Zielony blask moich oczu padł na twarz Noah, który wpatrywał się we mnie

z przerażeniem. Był to właśnie taki wyraz twarzy, który wyobrażałam sobie

u niego, gdyby dowiedział się czym byłam. Czasami mieć rację było naprawdę do

kitu.

- Grendel - zawołał Ian. – Co byś powiedział na dostarczenie do mnie tego mieszańca?

Z drugiej strony pokoju doszedł mnie głośny śmiech. Z ławy wstał łysy mężczyzna

i gwizdnął – powoli i z uznaniem.

- Przyniosę ją do ciebie, Ian. Z wielką przyjemnością ją złamię.

Spojrzałam na mojego przeciwnika i powoli przesunęłam po nim wzrokiem.

O-o. To mógł być pewien problem.

210

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

Po pierwsze, stojący przede mną mężczyzna miał ponad dwa metry wzrostu.

Każde z jego ramion było grubsze od mojej talii, a nogi przypominały pokryte

skórą pnie drzew. Jak na kogoś jego rozmiarów, poruszał się lekko i nawet z pewną

gracją, przez którą poczułam, że żołądek skręca mi się w węzeł.

Był masywny i szybki, a to nie wróżyło dobrze. Jednak najbardziej zmartwiło

mnie to, że nie był wampirem. Był ghulem.

Mogłam wbijać mu moje srebrne obcasy w serce aż do usranej śmierci, a i tak

nic by to nie dało. W dodatku żaden z tych obcasów nie mógł służyć jako sztylet,

bym mogła obciąć mu głowę. No to w porząsiu. To będzie interesujące.

Ian uśmiechnął się do mnie, wyraźnie oczekując zwycięstwa.

- Wiesz, kto to jest, Cat? To Grendel, najbardziej osławiony najemnik ghuli. Ma

niemal sześćset lat i jest dawnym stradioti weneckich armii. Grendelowi niegdyś

płacono za ilość głów, które ściął, a to, mój kwiatuszku, było kiedy jeszcze żył.

Przelotem spojrzałam na Bonesa. Uniósł brew. Czy mam interweniować? - pytały

jego oczy. Wiedziałam, że mógł temu wszystkiemu zapobiec powołując się na

prawo własności, a jego spojrzenie mówiło mi, że opis tego mięśniaka, Grendela,

nie był ani na jotę przesadzony.

Ponownie dokładnie przyjrzałam się ghulowi. Taa, bez wątpienia wyglądał na

wrednego sukinsyna. A moją jedyną bronią była para butów. Spojrzałam w górę,

na Noah, i na jego twarzy dostrzegłam rezygnację. Najwyraźniej był przeświadczony,

że bez względu na to co się stanie, i tak zginie. Mogłam wybrać łatwiejszy

sposób. Ogłosić, że jestem Bonesa Dziwką do Gryzienia i odejść z co najwyżej

złamanym paznokciem. To jednak nie w moim stylu. Nie, wolałabym raczej walczyć

z tym kolosem i wygrać moją wolność niż żeby oddano mi ją walkowerem.

Lecz gdzie były działa, kiedy ich potrzebowałam?

- Nie okalecz jej zbytnio, Grendelu. Mam co do niej plany na później – powiedział

Ian ze znaczącym uśmieszkiem.

Ghul roześmiał się głośno.

- Przeżyje. Wyleczenie innych ran należy do ciebie.

No, to mnie pocieszył. Zerknęłam na Bonesa i niemal niedostrzegalnie potrzasnęłam

głową, dając mu znać, że nie chcę jego interwencji. Następnie strzeliłam

kłykciami i skupiłam wzrok na zbliżającym się Grendelu.

Ghul przyjrzał mi się z zawodową, bezduszną dokładnością, bez wątpienia decydując,

którą z moich kości złamać najpierw.

- Żeby pokazać ci, że się ciebie nie lękam – powiedział głębokim głosem - pozwolę

ci zadać pierwszy cios i nie będę się bronił.

211

- Nie odpowiem tą samą uprzejmością – odpowiedziałam natychmiast.

Rozciągnął usta w zimnym uśmiechu.

- Mam nadzieję, że nie. W takim przypadku wszystko skończyło by się zbyt szybko

i nie było by żadnej zabawy.

Jak miło. Grendel Gigant był sadystą. Kto powiedział, że życie jest łatwe?

Głęboko zaczerpnęłam powietrza… i wyskoczyłam w powietrze rzucając się na

niego i wyrzucając stopy w potężnym kopnięciu. Moje obcasy wbiły mu się

w szyję i szarpnęłam nimi na zewnątrz w nadziei, że – niczym nożyczki – rozetną

mu kolumnę kręgosłupa.

Jednak tak się nie stało. W efekcie wyrwałam jedynie dwa wielkie kawały mięsa

z jego gardła, a impet mojego ataku był tak silny, że oboje zachwialiśmy się

i upadliśmy na ziemię. Wylądowałam na nim okrakiem, obejmując jego głowę

udami, lecz natychmiast poderwałam się na nogi.

Ian roześmiał się, rozbawiony tak bardzo, że oczy zaszkliły się mu różowymi

łzami.

- Walcząc kiedyś ze mną nie zastosowałaś tej techniki, Cat. Śmiem twierdzić, że

czuję się oszukany.

Grendel nie był w tak samo radosnym nastroju. Wstał, potarł dłonią skórę, która

już zaczynała się goić i rzucił mi bardzo wrogie spojrzenie.

- Zapłacisz mi za to cierpieniem.

Co niby miałam powiedzieć? Że mi też to nie pasowało?

Grendel wyrzucił przed siebie pięść. Było to niemal komiczne, gdyż dostrzegłam

jedynie smugę, a potem… bum! Poleciałam na siedzenia za mną i wylądowałam

na dwóch świetnie ubranych wampirzycach, które nie mówiąc nawet „dzień dobry”

wrzuciły mnie z powrotem na arenę. Kiedy tylko wylądowałam na ziemi

przetoczyłam się na bok, o włos unikając kopnięcia, które wgniotło by mi wnętrzności

w klatkę piersiową. Natychmiast też poderwałam się do góry, by nie zwalił

się na mnie jak jakiś zapaśnik. Ja pierdolę, szybki był! I wcale nie żartował! Po raz

kolejny odskoczyłam i jego pięść, zamiast na moich żebrach, wylądowała na moim

barku.

Kiedy pękł mi obojczyk, rozległ się głośny trzask, a po sekundzie kolejny, gdy

zamarkował cios lewą, a uderzył nisko prawą, miażdżąc przynajmniej trzy moje

żebra. Dysząc z bólu odskoczyłam, lecz poczułam kolejne uderzenie w plecy, gdy

nie okazałam się wystarczająco szybka. Twarzą uderzyłam o podłogę areny i od

razu zaczęłam się z niej gramolić, lecz poczułam jak zacisnął dłoń na mojej kostce.

Szarpnięciem przyciągnął mnie do siebie i zamachnął się, by wpakować mi pięść

w bok. W ostatniej sekundzie odsunęłam się, więc nie połamał mi całej klatki

piersiowej, lecz udało mu się trafić w nerkę. Plując krwią przeturlałam się na bok,

ledwie łapiąc oddech. Grendel puścił moją nogę. Wstał i roześmiał się.

- To jest ten Czerwony Żniwiarz, którego wszyscy tak się boją? To?

212

Rozległ się gromki aplauz. Najwyraźniej nie byłam ulubienicą tłumu. Wciąż się

śmiejąc Grendel pokłonił się nisko, a we mnie wybuchła zimna furia. Ten skurwiel

nie odda mnie Ianowi rechocząc, że okazałam się łatwa. Zabiję go. I nieważne czy

czułam ból, czy nie. No dalej, Cat. Jeszcze nie skończyłaś.

- Cipa.

Powiedziałam to cicho, podnosząc się do półprzysiadu. Grendel natychmiast

przestał się śmiać. Pochylił się nade mną, ponownie biorąc zamach by mnie uderzyć.

Jednak zamiast się cofnąć, rzuciłam się do przodu, a moja pozycja okazała

się doskonała do tego, by ustami wyrządzić jak najwięcej szkód.

Z jego ust wydarł się krzyk. Nie gryzłam go więcej, gdyż moim głównym celem

było odwrócić jego uwagę, a nie było nic lepszego niż przeżute krocze ghula, by

myślał tylko o nim. Kiedy instynktownie zakrył podbrzusze, szybko zaszłam go od

tyłu i jak małpa skoczyłam mu na plecy, oplatając nogami w pasie. I wtedy wbiłam

palce w jego oczy.

Grendel wrzasnął. Zatopiłam palce jeszcze głębiej, ignorując obrzydzenie. Zaczął

miotać rękami do tyłu, usiłując uderzyć mnie w cokolwiek. Unikając morderczych

ciosów zeskoczyłam na ziemię i stopą podcięłam mu nogi. Mimo, że już nie

wbijałam mu palców w oczy, wciąż nic nie widział. Jeszcze się nie uleczyły. Miałam

zaledwie kilka sekund.

Ponownie się na niego rzuciłam, wykorzystując siłę uderzenia jako dźwigni, gdy

chwyciłam go za głowę i z całej siły zaczęłam szarpać nią we wszystkie strony.

Rozległ się wyraźny trzask, lecz to nie wystarczyło.

Moje mięśnie napięły się jak postronki, gdy resztką sił szarpnęłam nią po raz

ostatni i nagle upadłam, a głowa Grendela wylądowała na moich kolanach, wpatrując

się we mnie krwawymi oczodołami.

- Zapomniałeś… kopnąć mnie… gdy leżałam – udało mi się wykrztusić.

Chwilę pełnej szoku ciszy przerwał szum nagłych rozmów. Wyplułam z ust krew

- nie przejmując się tym, jak bardzo nie pasowało to do damy - i przycisnęłam

ramię do pulsującego bólem boku.

Gdyby nie był tak zadowolony z siebie, Grendel pokonałby mnie. Jeszcze jeden

taki cios w mój bok, a nie byłabym w stanie odkręcić butelki z wodą. Nawet teraz

czułam się, jakby przejechał po mnie czołg. A nawet pociąg. I to wielki. Twarz

Grendela wciąż zwrócona była w moją stronę, a skóra na niej już zaczynała się

kurczyć. Odrzuciłam ją od siebie z obrzydzeniem. Niektórzy lubili zbierać trofea.

Ja do nich nie należałam.

Powoli stanęłam na nogach i wbiłam wzrok w Iana, który wciąż wytrzeszczał na

mnie oczy.

- Opuść… klatkę.

Przez nacisk moich połamanych żeber wciąż nie za bardzo mogłam mówić. Ian

zacisnął usta, lecz skinął głową. Po chwili rozległ się zgrzyt żelaznego łańcucha

213

i opuszczono Noah na podłogę. Kiedy wypuszczono go z klatki, z przerażeniem

spojrzał na mnie i leżącą obok zakrwawioną głowę ghula. I zaczął wrzeszczeć.

- Niech ktoś go uciszy – rozkazał Ian rozdrażniony.

Spade natychmiast podniósł się z miejsca i podszedł do Noah, wbijając w niego

swoje hipnotyczne spojrzenie, natychmiast go uciszając. Potem chwycił go za

ramię i poprowadził przejściem do drzwi, skąd do tej pory wszystko obserwował.

Rozluźniłam się nieco. Przy Spadzie Noah był najbezpieczniejszy.

Co dziwne, Ian zaczął klaskać, lecz jego gest wyrażał bardziej kpinę niż gorącą

owację, jaką dostał Grendel.

- Świetna robota, Żniwiarzu! Teraz nikt już nie będzie szydził z twojego przydomku.

Jak każdy z obecnych, jestem nawet więcej niż pod wrażeniem. Udowodniłaś,

że jesteś silna, pomysłowa i bezlitosna. Zwyciężyłaś w rzuconym ci wyzwaniu

i uwolniłaś jednego ze swoich ludzi. Jednakże… wciąż mam jeszcze troje. Ile są

warte dla ciebie ich życia, złotko? Przyłącz się do mnie, przysięgnij mi lojalność,

a puszczę ich wolno. No dalej, to naprawdę nie będzie nieprzyjemne. W rzeczy

samej, płynie z tego wiele korzyści. Niedługo sama się o tym przekonasz.

Ian uśmiechnął się mówiąc ostatnie słowa, pozostawiając niewiele wątpliwości

co do tego o czym mówił.

Bones wstał.

- Dość już widziałem, Ian. Teraz cię opuszczę.

- Ale to najlepsza część - powiedział Ian i mrugnął do mnie.

Pokazałam mu środkowy palec, na co on roześmiał się.

- Och, czytasz w moich myślach, Cat.

Bones ruszył przejściem. Ponad setka ludzi wstała i podążyła za nim. Wytrzeszczyłam

na nich oczy. Wszyscy należeli do niego?

- Nie ma potrzeby, bym zostawał dłużej, kolego. Życzę ci dobrej nocy. – Zszedł

dalej, aż znalazł się tuż przy samej arenie, po czym odwrócił się i uśmiechnął do

Iana. - Zanim jednak wyjdę, złożę wyrazy szacunku twojemu honorowemu gościowi.

Ian roześmiał się cicho.

- Uważaj. Możesz skończyć jak Grendel.

- Zawsze lubiłem ryzykowne życie - odpowiedział Bones i wskoczył na platformę.

Kiedy się do mnie zbliżał, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

- Gratuluję wspaniałego pokazu niesportowego zachowania. Podły z ciebie zawodnik.

Musiał cię szkolić ktoś naprawdę utalentowany.

Roześmiałam się, chociaż sprawiało mi to ból.

- O tak. Prawdziwie arogancki sukinsyn.

- Wiesz, co mówią o patykach i kamieniach. To co, może mały całus na poczet

dawnych czasów?

- Chcesz całusa? Chodź i weź go sobie.

214

Widziałam Iana stojącego zaraz za plecami Bonesa. Roześmiał się cicho i mruknął

do towarzyszącej mu osoby coś o wielkich szansach Bonesa na to, że odgryzę

mu usta. Jednak śmiech ten szybko zmienił się w syk wściekłości, kiedy Bones

wziął mnie w ramiona, a ja wpiłam się wargami w jego usta. Całując go nie zamknęłam

również oczu – wyraz twarzy Iana był bezcenny.

- Co do diabła…?

Ian wstał tak gwałtownie, że wstając przewrócił kanapę. Zignorowałam go,

wgryzając się w język Bonesa, co wszyscy mogli zobaczyć. Zaczął leczyć się jak

tylko zaczęłam czuć się lepiej, gdy jego krew uzdrawiała moje poranione ciało.

Ian wściekł się, widząc taki zwrot w sytuacji i spojrzał na Bonesa wzrokiem płonącym

szmaragdowym ogniem.

- Wystarczy, Crispin! Cat jest moja, możesz więc zabrać z niej ręce i wynieść się

stąd!

Zamiast tego Bones zacieśnił uścisk na mojej talii.

- Obawiam się, że nie mogę się z tym zgodzić. A moim rękom bardziej podoba się

tam, gdzie teraz są.

- Oszalałeś? - Ian wskoczył na arenę. Gdyby był człowiekiem, z pewnością miałby

zawał. – Co to ma znaczyć? Śmiesz robić sobie ze mnie wroga przez kobietę,

którą ledwo znosisz? Której nie widziałeś od lat? Nie takie zachowanie powinien

pokazać swoim ludziom nowy przywódca. Chyba, że kryje się za tym coś jeszcze?

Czy to jakaś wymówka, by zacząć ze mną wojnę?

Bones spojrzał na Iana spokojnie.

- Nie staram się zacząć z tobą wojny, Ianie, lecz jeśli ty ją zaczniesz, ja ją skończę.

To proste. Nie pozwolę, byś ją do czegokolwiek zmusił. Lecz jeśli wybierze ciebie,

odejdę. To co, słonko? Z kim byś chciała być – ze mną czy Ianem?

- Z tobą – powiedziałam bez wahania, uśmiechając się lekko. – Przykro mi, Ian,

ale nie jesteś w moim typie. No i to porwanie moich przyjaciół i grożenie mi ich

śmiercią? Bardzo nie w porządku.

W oczach Iana zabłysnął gniew. Uśmiechnął się groźnie.

- Cat, pamiętasz, jak zabiłaś mojego przyjaciela, Magnusa? Właśnie zdecydowałaś,

że tak samo skończy jeden z twoich przyjaciół.

Wyciągnął z kieszeni komórkę i wybrał numer.

- Jeśli teraz odsuniesz się od Crispina – ciągnął – Może pozwolę ci przekonać

mnie, bym tego nie robił. Lecz radzę ci wyjść z nader hojną ofertą, gdyż jestem

naprawdę wkurzony. W innym zaś razie będziemy ciągnąć słomki, który z twoich

dziś umrze.

Usłyszałam sygnał, który dobiegł mnie z telefonu Iana. Po chwili zastąpił go głos

Tate’a.

- Halo – powiedział radosnym tonem. – Tu telefon Francois.

- Daj go do telefonu - rzucił Ian.

215

- Cześć, kolego – zawołałam wystarczająco głośno, by Tate mnie usłyszał. – Właśnie

rozmawiasz z Ianem. Przekaż mu proszę dobre wieści.

Śmiech Tate’a rozbrzmiał w powietrzu.

- Och, cześć, Ian. Francois nie może teraz podejść. Ma nieco związane ręce…

i kilka srebrnych sztyletów w piersi.

Ian zatrzasnął klapkę telefonu, a jego twarz zmieniła się w czysty lód.

- Nie trzymasz żadnych moich ludzi jako zakładników, Ian – powiedziałam bez

ogródek. – Ale ja mam kilkoro twoich.

216

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Ian wpatrywał się w Bonesa z takim wyrazem twarzy, jakby zaraz miał się na

niego rzucić.

- Zdradziłeś mnie – warknął.

Bones nawet nie drgnął.

- Powziąłem wszelkie konieczne kroki, by upewnić się, że nie zmusisz Cat do

powzięcia złej decyzji. To nie osiemnasty wiek, Ian. Manipulowanie kobietami, by

przyszły do twojego łóżka nie jest już modne.

- Jeśli chcesz odzyskać swoich ludzi, Ian – ciągnęłam – to zgodzisz się zostawić

mnie oraz moich ludzi w spokoju. Nie zabiłam żadnego z twoich i zwrócę ich tobie

nietkniętych. Najpierw jednak musisz przysiąc, że nigdy więcej nie będziesz mnie

niepokoił. To jak będzie? Twoi ludzie czy twój fiut?

Ian rozejrzał się, wpatrując się w liczne twarze czekających na jego decyzję.

Potem znów spojrzał na Bonesa, a jego oczy rozbłysły prawdziwą wściekłością.

W końcu zatrzymał wzrok na mnie.

- Dobra robota, Czerwony Żniwiarzu – powtórzył. Tym razem jednak w jego głosie

zabrzmiała gorycz. – Wygląda na to, że kolejny raz cię nie doceniłem… No

a twój spryt… - Ponownie wbił w Bonesa palące, szmaragdowe spojrzenie. Po

chwili wyciągnął do mnie dłoń. – Umowa stoi. Możesz odejść.

Bones uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę, lecz wbiłam pięty w ziemię.

- Nie tak szybko – powiedziałam i odetchnęłam głęboko. – Najpierw musimy

załatwić jeszcze jeden problem.

- Kotek, co ty robisz? – spytał cicho Bones.

Nie spojrzałam na niego, lecz skoncentrowałam uwagę na Ianie. Gdybym wcześniej

powiedziała Bonesowi co planuję, zacząłby się ze mną kłócić. Mówiłby, że to

zbyt niebezpieczne, a może nawet zabronił zabrać mnie przed oblicze Iana. Jednak

Bones nie rozumiał, że nie mogłam dojść tak daleko i nie zrobić tego, co właśnie

miałam zamiar uczynić.

- Wiem, że wampiry mogą wyzwać swoich Panów na pojedynek. Cóż, Ianie, ja

wyzywam swojego ojca, Maxa. Skoro ty tu jesteś, on również gdzieś tu się kręci.

Przyprowadź go. Domagam się mojego wampirzego prawa, by z nim walczyć.

Bones jęknął coś, co brzmiało jak „Do diabła, Kotek”, a ku mojemu zaskoczeniu

Ian wybuchł śmiechem. Szczerym. Jakbym właśnie powiedziała mu najzabawniejszy

kawał, jaki w życiu słyszał. Do oczu dosłownie napłynęły mu różowe łzy,

które wytarł rękawem, wciąż trzęsąc się ze śmiechu.

- Co w tym, cholera, takiego śmiesznego? – spytałam gwałtownie.

217

- Słyszeliście to? - spytał Ian, opanowując się na tyle, by obrócić się i stanąć twarzą

do publiczności. Bones skamieniał.

- Powinnaś była mi o tym powiedzieć, Kotek – powiedział zgrzytając zębami.

- Kazałbyś mi poczekać – syknęłam do niego, na co Ian ponownie się roześmiał.

- Och, oczywiście, że by to zrobił, Cat. Widzisz, właśnie ogłosiłaś, że uważasz się

za wampira. Ty wiesz co to znaczy, Crispin, podobnie jak każdy tutaj obecny. Jako

wampir, Cat, od tej chwili jesteś moja. I dziękuję ci, Crispin, że odszedłeś z szeregu

moich ludzi.

- Ale ja rzuciłam wyzwanie Maxowi – powiedziałam z gniewem. – Tak więc musi

on je przyjąć. Jeśli go zabiję, będę wtedy niezależnym wampirem i nikt nie będzie

rościć do mnie pretensji!

Ian roześmiał się jeszcze głośniej, a Bones rzucił mi spojrzenie, jakby poważnie

rozważał czy mnie nie udusić.

- Och, cukiereczku, nie zrozumiałaś kilku rzeczy. Mogłabyś wyzwać Maxa do walki

o swoją wolność – gdyby był Panem swojej własnej linii. Ale nie jest. Wciąż pozostaje

w mojej władzy, a ty – jako świeżo wykluty członek mojej linii, przez rok nie

możesz rzucić mi wyzwania. Prawo to ustanowiono, by powstrzymać nowe

i nierozważne wampiry przed czymś, czemu nie dali by rady podołać – wyjaśnił

uprzejmie Ian. – Z tego więc wynika, że wcale nie musiałem porywać twoich ludzi,

ponieważ sama weszłaś mi w ręce. I obawiam się, że masz przed sobą jeszcze

trzysta sześćdziesiąt pięć dni, zanim wyzwiesz mnie po raz kolejny. Zastanawiam

się, co zrobimy, by wypełnić ten czas.

Uśmiech Iana powiedział mi, że miał już na myśli konkretne rzeczy. Przeklęłam

w duchu. Do diabła, dlaczego nie dowiedziałam się więcej o wampirzych liniach

i rodowodzie zanim zdecydowałam, że to dobry pomysł? Dlaczego pozwoliłam,

by moja oślepiająca żądza zemsty na ojcu skłoniła mnie do ukrycia tego przed

Bonesem?

Mencheres powiedział, że zemsta jest najbardziej pustą z emocji. Najwyraźniej

również motywowała ludzi do czynienia rzeczy, które okazywały się najgłupsze

z możliwych.

- Tyle, że ja należę do Bonesa – powiedziałam używając prawa własności jako

ostatniego argumentu. – Pił ze mnie i robił ze mną w łóżku takie rzeczy, które w

dobrych kilku stanach uznane są za nielegalne!

- Rodowód przebija prawo własności - powiedział Ian jedwabistym głosem. – Tak

więc pomimo tego, że Crispin ma bez wątpienia miłe wspomnienia chwil spędzonych

z tobą… będzie to jedyne, co mu po tobie pozostanie.

- Wybacz Ian, lecz sądzę inaczej - odparł Bones i wyprostował się. – Masz rację,

pochodzenie znaczy więcej niż własność. Jednak nie możesz rościć do niej praw,

jeśli jest moją żoną.

Ian wyglądał na tak samo zdezorientowanego, jak ja się czułam.

- Ale nie jest – stwierdził w końcu to, co oczywiste.

218

Bones wyciągnął z kieszeni nóż. Napięłam mięśnie zakładając, że zaczynamy

walkę. Jednak Bones przeciągnął ostrzem po wnętrzu swojej dłoni, po czym

krwawiącą tak ręką uścisnął moją dłoń.

- Prawem krwi, jesteś moją żoną – powiedział wyraźnie. Potem ściszył głos, bym

tylko ja go słyszała. – Wyobrażałem sobie tę chwilę w nieco bardziej romantyczny

sposób, lecz nie pozwalają na to okoliczności.

- Chyba oszalałeś! - wrzasnął Ian z wściekłością, wyszarpując sztylet zza paska.

- Nie ruszać się! – natychmiast zagrzmiał jakiś głos.

Ian zamarł, podobnie jak Bones, który właśnie zwrócił swój nóż w stronę swego

niedawnego Pana. Przejściem zaczęła schodzić ciemnowłosa postać, a ludzie

odsuwali się na boki, by pozwolić jej przejść. Nie musiałam patrzeć, by wiedzieć,

że to Mencheres. Powiedziała mi to obmywająca moją skórę, czysta moc.

- Mencheres - powiedział Bones pochylając lekko głowę. – Czy nie mylę się

w moich założeniach?

- Nie, za wyjątkiem jednego – odpowiedział wampir gładko.

- Zawsze opowiadałeś się po jego stronie, nie mojej! - rzucił Ian, tracąc szacunek.

Bones przewrócił oczami.

- Byle nie znów to.

- To nie jest kwestia wybierania stron - odparł Mencheres spokojnie. – Powiedziałem,

że Bones miał rację we wszystkim, prócz jednego. Cat nie ogłosiła go jeszcze

swoim mężem.

Ian chwycił się tego.

- Cat, nie wiesz co to oznacza. To nie jest tak, jak w małżeństwach śmiertelników,

gdzie rozwody są tak samo powszechne jak oddychanie. Jeśli się na to zgodzisz,

będziesz związana z Crispinem na resztę życia. Nie można zmienić zdania, nie

można się uwolnić, dopóki jedno z was nie umrze. Nawet, gdybyś przespała się

z innym facetem, miałby prawo zabić go i nie martwić się o zemstę.

Mencheres uśmiechnął się, lecz nie był to wesoły uśmiech.

- Tak. Kiedy wypowie się te słowa, nigdy nie można ich już cofnąć.

Odwróciłam wzrok od Mencheresa i spojrzałam w brązowe oczy. Bones uniósł

brew i czekał na moją decyzję.

- Nie sądzisz, że już czas, byś poznała swojego ojca? – spytał Ian kusząc mnie.

To przyciągnęło moją uwagę. Odwróciłam się od niego i ścisnęłam w dłoni nóż,

który wręczył mi Bones.

Ian korzystał z nadarzającej się okazji.

- Zawrzyjmy umowę, Cat. Ogromnie różniącą się od tej, którą miałem na myśli na

początku. Możesz odejść stąd dzisiaj z moim zapewnieniem, że nie powołam się

więcej na moje prawo do ciebie i nie będę dręczyć twoich ludzi. Co więcej, dam ci

Maxa, byś postąpiła z nim jak tylko zechcesz. Wszystko, czego w zamian żądam,

to byś odrzuciła te ofertę i na zawsze wyrzekła się Crispina. Dasz na to słowo.

219

Zdumiona otworzyłam usta, a moje palce zaciskające się na rękojeści sztyletu

zbielały.

- Maximillian, podejdź tu! - ryknął Ian.

Drzwi do hallu otworzyły się i Spade odsunął się z przejścia, by przepuścić wysokiego

mężczyznę. No, no. Najwyraźniej tamto zdjęcie ukazało jedynie ułamek

łączącego nas podobieństwa. Bez wątpienia mieliśmy takie same twarze. Naprawdę

wyglądałam tak jak on.

W czymś w rodzaju szoku, puściłam dłoń Bonesa. Max podszedł do samej areny

i zatrzymał się, nie podchodząc zbyt blisko nas. Pokonałam więc te ostatnie metry,

które nas od siebie dzieliły.

Miał szkarłatne włosy, tak samo lśniące i gęste jak moje. Boże, te oczy, srebrzysto

szare, dokładnie, jak moje. Miał wysokie kości policzkowe, pełne usta, prosty

nos, zdecydowaną linię szczęki… Wszystko było identyczne jak u mnie, lecz miało

czysto męskie cechy. Nawet staliśmy w podobny sposób. Miałam wrażenie, że

patrzę w dziwne, zmieniające płeć zwierciadło i jedyne co mogłam przez długą

chwilę robić, to po prostu na niego się gapić.

Ze swojej strony, Max nie odezwał się nawet słowem. Na jego twarzy jednocześnie

malowały się wyzwanie i rezygnacja, kiedy przesunął wzrok ze mnie na Iana.

Jednak nie prosił o łaskę. Żadnego z nas. To była odwaga… czy po prostu zdawał

sobie sprawę, że nie przyniesie mu to nic dobrego?

W końcu odzyskałam głos.

- Wiesz, co sobie obiecałam, kiedy moja matka powiedziała mi czym jestem i jak

do tego doszło?

Przysunęłam się do niego tak blisko, na ile to możliwe, bez dotykania. Stał absolutnie

nieruchomo, jak rzeźby w ogrodzie. Poruszały się jedynie jego oczy, które

wodziły za mną, nagle skoncentrowane.

Obeszłam go dookoła, muskając palcami jego ramiona. Drgnął, czując ich dotyk,

na co roześmiałam się kpiąco i nienawistnie.

- Och, Max, czuję poziom twojej mocy, a nie jest jej zbyt wiele. Jestem o wiele

silniejsza od ciebie. Ale ty o tym już wiesz, prawda? Właśnie dlatego starałeś się

rozwalić mi głowę. Żebym nie dopadła cię pierwsza. Czy masz jakiekolwiek pojęcie,

jak długo czekałam, by cię zabić?

Wciąż milczał. Ian spojrzał na mnie pytająco, lecz zignorowałam go. Nie miał

pojęcia, co planował Max, to jasne. Krążyłam wokół mojego ojca i ogarniał mnie

coraz większy gniew, że nie powiedział ani słowa.

- Po raz pierwszy usłyszałam o tobie w dzień moich szesnastych urodzin. Słodka

szesnastka, a co dostałam? Pełną wiedzę o moim koszmarnym dziedzictwie.

Przysięgłam więc sobie, że cię odnajdę i zabiję cię. Dla niej. Że swoim własnym

życiem zapłacisz za zgwałcenie mojej matki. Słyszałeś, co Ian mi zaoferował?

Twój tyłek i wszystko, co się go trzyma!

220

Furia tryskała z każdego pora mojej skóry, a moje oczy zapłonęły szmaragdowo,

gdy ponownie stanęłam z nim twarzą w twarz.

- No dalej, Max, co o tym myślisz? Niezły prezent, co? Kto by odrzucił coś takiego?

Pragnęłam cię zabić bardziej niż czegokolwiek innego w moim całym pokręconym,

nadnaturalnym i patologicznym życiu!

Nóż, który dał mi Bones drżał w mojej dłoni, płonącej z chęci zatopienia go

w jego sercu. W końcu, po kolejnej długiej chwili, znów się roześmiałam. Gorzko.

Moja żądza zemsty już raz dzisiaj niemal kosztowała mnie Bonesa. Przynajmniej

nie popełnię tego samego błędu po raz drugi.

- Ty bezużyteczny fiucie, zaraz zrobisz pierwszą, ostatnią i jedyną rzecz jako mój

ojciec. Jest w moim życiu ktoś, kto znaczy dla mnie o wiele więcej niż twoja

śmierć. Gratulacje, frajerze. Właśnie poprowadziłeś pannę młodą do ołtarza.

Zamiast przekręcić ten nóż w sercu ojca, przeciągnęłam nim po ręce, którą natychmiast

chwyciłam wciąż wyciągniętą do mnie, bladą dłoń.

- Na zawsze już razem związani, co? Mnie to pasuje. Prawem krwi, Bones, jesteś

moim mężem. To mam właśnie powiedzieć, tak?

Gwałtownie mnie całując Bones aż przechylił mnie do tyłu. Domyśliłam się

więc, że to była moja odpowiedź.

221

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

Max przerwał milczenie dopiero po tym, jak Bones skończył mnie całować.

Przesunął po mnie spojrzeniem, po czym uśmiechnął się. Naprawdę zimno.

- Skoro za pierwszym razem się nie uda, próbuj dalej. Wierzysz w to, mała? Bo ja

tak. Ty i ja… Jeszcze nadejdzie nasz dzień. Zapamiętaj moje słowa.

- Czy on jej grozi? - zapytał Bones Iana z zimną satysfakcją, podczas gdy ja spojrzałam

w zimne oczy ojca. – Być może powinieneś mu przypomnieć, że ktokolwiek,

kto będzie chciał skrzywdzić moją żonę – lub kogokolwiek, kto do niej należy,

jak na przykład jej wuj – w rzeczywistości wypowie wojnę również mnie. Czy

takie jest twoje stanowisko, Ian? On mówi w twoim imieniu?

Ian rzucił Maxowi spojrzenie, w którym czaiła się prawdziwa groźba.

- Nie, nie mówi. I nie ma na ten temat nic do powiedzenia. Nieprawdaż Max?

Max rozejrzał się po twarzach ludzi Bonesa, którzy również wbijali w niego złowrogi

wzrok.

- Nie, nie mam nic do powiedzenia na ten temat – powiedział tonem, który jasno

wskazywał, że w innych okolicznościach wypowiedziałby się bardzo wylewnie. –

Jednak chcę coś powiedzieć na temat jej matki. – Ponownie na mnie spojrzał. –

Źle cię poinformowano. Tak, spałem z nią… ale jej nie zgwałciłem.

Bones zacisnął na moim ramieniu dłoń wyczuwając, że zaraz wybuchnę. Ian

również to zobaczył.

- Straciłaś swoją szansę, Cat. Pamiętaj, że to działa w dwie strony. Max należy do

mnie i jest pod moją ochroną. Dotknij go choć palcem, a wywołasz wojnę.

Wzięłam się w garść. W innym czasie, w innym miejscu. Nie tutaj, gdzie mogło by

to wywołać krwawą łaźnię pomiędzy ludźmi Bonesa i Iana.

- Prawdopodobnie zgwałciłeś już tyle kobiet, że nawet nie pamiętasz kim była –

powiedziałam siląc się na spokój.

Max uśmiechnął się.

- Nigdy nie zapomina się pierwszej dziewczyny, a ona była pierwszą po mojej

przemianie. Była piękną brunetką z dużymi, niebieskimi oczami i milutkimi, krągłymi

cyckami. Taka młoda i chętna. Taka świeża. Doprawdy cudownie się bawiłem

rżnąc ją na tylnym siedzeniu tego samochodu. Protestować zaczęła dopiero

po tym, jak skończyłem. Otworzyła oczy, zobaczyła zielony blask w moich, dostrzegła

kły… i zaczęła wrzeszczeć jak sto diabłów. Płakać też. Darła się histerycznie

i mówiła, że jestem jakimś diabelskim pomiotem. To było bardzo zabawne.

Do tego stopnia zabawne, że nawet nie zawracałem sobie głowy, by temu

zaprzeczyć. Powiedziałem jej, że owszem, jestem demonem. Że wszystkie wampiry

to demony i że właśnie pozwoliła, by jeden z nich ją zerżnął. Potem pożywi222

łem się z niej, aż przestała wrzeszczeć i straciła przytomność. I właśnie to, moja

mała, naprawdę wydarzyło się pomiędzy twoją matką a mną.

- Kłamca – rzuciłam.

Jego uśmiech przybrał okrutny wyraz.

- Sama ją spytaj.

Najwyraźniej Max potrafił dobrze kłamać. Ktokolwiek, kto zleciłby zabicie swojej

własnej córki z pewnością łgałby jak z nut, kiedy tylko by chciał. Jednak jakoś…

jakoś… nie byłam pewna czy teraz też kłamie. Odkąd pamiętam moja matka

zawsze zapalczywie twierdziła, że wszystkie wampiry to demony. Myślałam,

że to tylko ogólne wyrażenie jej wstrętu, lecz może kryło się w tym coś więcej.

Gdyby Max powiedział jej, że jest demonem, że są nimi wszystkie wampiry, to

z pewnością by tłumaczyło jej mieszane uczucia do mnie jak i jej stanowczy protest

przeciwko postrzeganiu ich jako coś innego niż czyste zło.

- Tak dokładnie pamiętasz jej matkę, co? - spytał Bones tonem konwersacji, gdy

ja wciąż się zmagałam z tymi rewelacjami.

Pełen wyższości uśmieszek nie schodził z ust Maxa.

- Czyż właśnie nie to powiedziałem?

- A jak się nazywała? – Padło kolejne, obojętne pytanie.

- Justina Crawfield! - rzucił Max. – Zamierzasz mnie zaraz zapytać, jakiego koloru

miała majtki?

Bones uśmiechnął się, lecz nie był to przyjemny uśmiech.

- Kiedy Ian domyślił się, że to ty jesteś jej ojcem, to zdaje się, że wspomniał również,

jak bardzo Cat pragnie cię zabić. Nieźle się wtedy wystraszyłeś, co? Zacząłeś

myśleć nad znalezieniem kogoś, kto znalazłby ją szybciej. Udowodniłeś właśnie,

że doskonale pamiętasz jej matkę. Żadnym więc problemem było by sprawdzenie

nazwiska dziecka, które urodziła tyle lat temu. Podałeś tę informację zabójcy,

Lazarusowi, prawda? Kazałeś mu zabić tę parę w jej dawnym domu, by wyciągnąć

ją z ukrycia, lecz nawet kiedy weszła w jego pułapkę, nie zdołał jej zabić.

Musiałeś już wtedy srać ze strachu. Zdecydowałeś się więc dopaść ją przez jedyne

źródło, o którym wiedziałeś. Swojego brata.

Wiedziałeś, że Don wysłał ją za Ianem, bo któż inny by to zrobił, i kopałeś tak

długo, aż znalazłeś kreta w jego jednostce. Osobę, która podałaby kolejnemu

zabójcy jej adres i co więcej, wskazałaby na jej słabości. Dobry plan, koleś, ale

chciałbym cie poinformować, że twój mały gryzoń i jego wspólnik zostali wytępieni.

- Ty skurwysynu! – wykrztusiłam, gdy wszystko nagle nabrało sensu.

- O co tu chodzi? – spytał podejrzliwie Ian.

- Max odnalazł ją dużo wcześniej niż ja, jednak zatrzymał tę wiedzę dla siebie. Od

miesięcy działa za twoimi plecami, Ian, starając się ja zabić i ochronić swój żałosny

tyłek. Niezbyt to lojalne z jego strony, prawda?

- Nie mam pojęcia o czym mówisz! – upierał się Max.

223

Wpatrywałam się w mężczyznę, który był moim ojcem i wiedziałam, że teraz

niezaprzeczalnie kłamał. Wyraz twarzy Iana mówił, że on też o tym wie.

- Masz na to jakikolwiek dowód, Crispin?

Nikogo nie zwiódł jego chłodny wygląd. Oczy Iana błyszczały zielono.

Bones twierdząco skinął głową.

- Mam kopie przelewów bankowych i transakcji z ostatniej próby. Głupi sukinsyn,

płacąc za informację szczurowi w jej jednostce skorzystał osobistego rachunku.

Sądzę, że zdołasz połączyć ten rachunek z Maxem. Bez wątpienia znajdziesz

również duży transfer pieniędzy w kwietniu, kiedy zamordowano ludzi mieszkających

w jej starym domu.

Wargi Iana pobielały z gniewu. Wbiłam w Maxa złośliwe spojrzenie.

- O-o. Chyba ktoś ma kłopoty.

Prawda, jego życie nie wisiało na włosku, lecz sądząc po twarzy Iana, Max

wkrótce zacznie żałować, że wcześniej nie wybrałam zabicia go.

Ian rzucił Bonesowi ostatnie, długie spojrzenie, po czym odwrócił się, uprzejmym

gestem wskazując Maxowi, by za nim podążył.

- Hej, Max – zawołałam za nim, kiedy ruszył przejściem. – Miej oczy z tyłu głowy.

Nigdy nie wiesz, kiedy ktoś nie zechce ci jej uciąć.

Zobaczyłam, jak stężały mu ramiona, lecz nie odwrócił się. Przeszedł przez te

same wielkie, podwójne drzwi… i znikł mi z oczu.

Zobaczymy się jeszcze, obiecałam mu w duchu. Teraz już wiem kim jesteś. Możesz

więc uciekać, lecz nie ukryjesz się.

Być może największym dla mnie szokiem było, kiedy pozostałe wampiry zaczęły

również opuszczać salę bez jednej nawet groźby wymamrotanej pod nosem.

Zdaje się, że poważnie potraktowali ostrzeżenie Bonesa, że ktokolwiek, kto

spróbowałby mnie skrzywdzić, poczuje na własnej skórze jego i jego ludzi.

Spade zszedł w dół, do samej areny i z uznaniem poklepał Bonesa po plecach.

- Do diabła, koleś. Ty żonaty? Teraz widziałem już wszystko.

Napięcie wyraźnie opuściło Bonesa, gdy uśmiechnął się do przyjaciela.

- Charles – powiedział, nazywając go prawdziwym imieniem. – Coś mi się zdaje,

że potrzebujemy transportu.

Zabraliśmy się ze Spadem, który zawiózł nas na lądowisko, skąd helikopter

zabrał nas z powrotem do magazynu. Kiedy tam dotarliśmy, Bones wypuścił

sześciu ludzi Iana i powiedział im, że są wolni. Wyglądali na oszołomionych, że

uwolniono ich tak łatwo, jednak nie spierali się i szybko zniknęli w mroku nocy.

Został jeszcze jeden przystanek, gdzie Spade wysiadł, po czym dotarliśmy do

ośrodka. Do tej pory poczułam się już fizycznie i emocjonalnie zmęczona, jednak

wciąż były sprawy, którymi musieliśmy się zająć.

Po dojechaniu na miejsce udaliśmy się prosto do biura Dona. Na mój widok wuj

zmarszczył czoło, jakby zażenowany, i szybko odwrócił wzrok od mojego stroju.

No tak. Zapomniałam, że byłam prawie goła.

224

- Eee, Cat, może chcesz jakiś fartuch laboratoryjny… albo coś?

Bones zdjął kurtkę.

- Trzymaj, słonko. Załóż to, zanim twój wuj się zaczerwieni. Z resztą i tak to zrób,

albo zaraz grzmotnę Juana za usilne zapamiętywanie każdej krągłości twojego

tyłka.

Wzięłam zaoferowaną mi kurtkę i rzuciłam Juanowi znaczące spojrzenie.

W odpowiedzi uśmiechnął się tylko, jak zwykle nie skruszony.

- A czego oczekiwałeś? Skoro nie chciałeś, żebym patrzył, nie powinieneś jej pozwolić

chodzić przede mną w tym stroju, amigo.

- Wszyscy tu jesteście, mniemam więc, że akcja zakończyła się sukcesem. – Don,

jak zwykle, od razu przeszedł do rzeczy. - Cat, dałaś instrukcje, by przetransportowano

Noah Rose bezpośrednio do szpitala? I żeby zniszczono jego samochód

w wypadku, który później został odnotowany na policji?

- Tak. Bones mógłby pozbawić pracy twoich ludzi od prania mózgu, Don. Noah

nie ma pojęcia, co dzisiaj widział. Wszystko, co pamięta, to że miał wypadek

samochodowy i rano musi zadzwonić do firmy ubezpieczeniowej. Nie musisz się

o niego martwić.

- Wiesz co? To podnosi bardzo dobre pytanie. - Tate spojrzał wrogo na Bonesa. –

Skąd mamy wiedzieć, że przez ten cały czas nam również nie mieszał w głowach?

Twoja decyzja, by przyjąć go do jednostki mogła nie być twoja. Mógł wepchnąć ci

ją do głowy, Don!

Bones odpowiedział na ten zarzut.

- Don wie, że tak nie było. Po pierwsze, biuro jest monitorowane przez zasilaną

bateriami kamerę w suficie, która nagrywa wszystko, co się dzieje w biurze. Słyszę

ją, staruszku – powiedział widząc zaskoczoną twarz Dona. – Oczywiście

mógłbym wmówić ci, że oglądałeś wszystko, co tutaj zaszło, kiedy tak naprawdę

tak nie było, lecz stałeś się czujny, kiedy tylko wyszło na jaw, że twoja bratanica

bzyka się z wampirem. Wtedy zacząłeś sięgać do kielicha. Piłeś wampirzą krew,

by uodpornić się na hipnozę naszych oczu. Czuję na tobie jej zapach.

Twarz Dona potwierdzała słowa Bonesa. Potrząsnęłam głową.

- Nigdy mi nie zaufasz, prawda? Słuchaj, jestem zmęczona, więc skończmy to

szybko. Ian i Max wciąż żyją, lecz nie będą nam już zagrażać. To już załatwione.

Zgodnie z prawem nosferatu, Bones jakby mnie… eee, poślubił.

Don gwałtownie potarł brew.

- Co?

Krótko wyjaśniłam zasady zawarcia takiego związku, po czym wzruszyłam ramionami.

- Z ludzkiego punktu widzenia, wciąż jestem singielką. Jednak dla każdego nieumarłego,

jestem poślubiona Bonesowi… z dobrodziejstwem inwentarza. Przykro

mi, że nie mogłam dać od ciebie Maxowi wszystkiego najlepszego, Don, ale

któregoś dnia go dopadnę. Obiecuję.

225

Don wbił we mnie spojrzenie tych samych, szarych oczu. On przynajmniej jednak

uśmiechnął się lekko.

- Dałem mu to, co najlepsze. Posłałem mu ciebie.

Poczułam, jak w gardle rośnie mi kamień i nagle oczy zaszły mi łzami.

- Jest jeszcze jedna sprawa, którą musimy omówić – powiedział Bones, zaskakując

mnie.

- Dobrze, byle szybko. Zaraz zasnę na stojąco.

- Wczoraj Tate powiedział, że wasz przyjaciel napił się wampirzej krwi, zanim

umarł. To raczej znaczący szczegół.

Podejrzliwie zmarszczyłam brwi.

- Niby jak? Nie zmieniła go w wampira. Zdążył przełknąć co najwyżej kilka łyków.

Pochowaliśmy go trzy dni później i uwierz mi, był martwy.

- Nie przeczę, jeśli mowa o człowieku bądź wampirze. Istnieje jednak jeszcze

jeden gatunek, prawda?

Wszyscy wbiliśmy w niego wzrok. Bones mruknął coś pod nosem.

- Wampiry i ghule to siostrzane rasy, jak wam już mówiłem. Wiecie, że wampir

rodzi się, gdy człowiek wykrwawi się do momentu, gdy jest bliski śmierci i wtedy

napije się dużo wampirzej krwi. Tworzenie ghula nie różni się tak bardzo. Najpierw

śmiertelnie rani się człowieka, potem daje mu się do wypicia wampirzą

krew, jednak nie na tyle dużo, by przeżył. Po śmierci ghul wyjmuje serce człowieka

i zamienia je ze swoim. Ghule mogą żyć mając wyrwane serce i dlatego właśnie

jedynym sposobem na zabicie ich jest ścięcie im głowy. Po tym, jak się je zamieni,

na nowe serce człowieka wylewa się wampirzą krew, która je… aktywuje, z braku

lepszego słowa. Powstaje nowy ghul.

Znaczenie jego słów powoli do nas docierało. Przed oczami mignęła mi twarz

Rodneya, kiedy wczorajszego wieczora spojrzał na Bonesa i powiedział „Ciekawe”.

Nie miał na myśli morderstwa Dave’a. Myślał o jego ponownych narodzinach.

- Dave nie żyje już od kilku miesięcy, Bones. Wpompowano w niego litry formaldehydu

i zakopano w ziemi. Mówisz mi, że to możliwe? Oczywiście, że tak - inaczej

po co w ogóle byś o tym wspominał? Och Boże. Och Boże.

- To jest możliwe, ale czy tego chcecie? Wciąż byłby waszym przyjacielem, ze

wszystkimi wspomnieniami i cechami osobowości, prócz jednej: tego, co je. Ghule

jedzą głównie surowe mięso, jednak czasami muszą urozmaicić swoją dietę.

Wiecie, o czym mówię.

- Jezu – mruknął Tate. W myślach powtórzyłam to za nim. I już po moim apetycie.

- Pozbądźcie się na moment swojej odruchowej odrazy – ciągnął Bones. - Normalnie

nawet nie rozważałbym czyjejś przemiany nie mając wcześniej jej zgody,

lecz skoro zainteresowany nie może się wypowiedzieć, pytam was. Byliście jego

najbliższymi przyjaciółmi. Co by wybrał? Pozostać w ziemi martwym… czy z niej

wyjść?

226

Możliwość, żeby Dave do nas wrócił – chodził, mówił, sypał żartami i był z nami,

była do zrealizowania. Nagle opuściło mnie wszelkie zmęczenie.

- Musimy decydować teraz? - spytał Don.

Bones skinął głową.

- Normalnie, z oczywistych powodów, wskrzeszenie dokonywane jest w chwili

śmierci. Z każdym dniem, kiedy ktoś leży w grobie, możliwość jego odrodzenia

zanika. To znaczy, że trzeba będzie ogromnej mocy, by wszystko wyszło. Rodney

zaproponował, że zostanie stwórcą, Kotek, jednak chce wyjechać z miasta przez

tę sprawę z Ianem. Jest Panem własnej linii, dlatego nie podlega mojej ochronie

i sądzi, że Ian mógłby spróbować zemścić się na tych, którzy nie są z nami związani.

Wyjeżdża jutro, skoro więc mamy to zrobić, musi to być dzisiaj.

- Skoro twój przyjaciel wyjeżdża, to co stanie się z Davem, jeśli to zrobimy? –

spytał praktycznie Don. – Czy będzie musiał wyjechać ze swoim Panem?

Bones machnął dłonią, zbywając tę kwestię.

- Niekoniecznie. Ja mogę się nim zająć. Wampiry od tysiącleci były dla ghuli rodziną

zastępczą, i nawzajem. Jak już mówiłem, to siostrzane rasy. Po kilku tygodniach

przystosowania się, dostaniecie go z powrotem i to w ulepszonej wersji.

- A co, jeśli my się zgodzimy, wy to zrobicie, a Dave zdecyduje, że woli być raczej

martwy niż nieumarły? Co wtedy? - Tate wyglądał, jakby gnębiła go ta myśl. Pomyślałam

o tym samym.

- Wtedy dostanie to, czego pragnie – odparł łagodnie Bones. – I tak jest martwy,

jeśli więc zdecyduje wrócić do tego stanu, to wróci. Dlatego też będziemy mieć

na miejscu miecz. Zrobi się to szybko, a Dave wróci do ziemi.

Kiedy ten obraz pojawił mi się przed oczami, miałam wrażenie, że zwymiotuję.

Uczucie to chyba było wspólne dla wszystkich. Bones uścisnął moją dłoń.

- Skoro nikt z was nie może zaakceptować go jako ghula, to nie oczekujcie, że on

to zrobi. Będzie musiał mieć wasze pełne i niepodważalne wsparcie, albo kończymy

rozmowę w tej chwili. Bycie ghulem nie zmieni go jako osoby. Jedynie

zmieni jego zdolności. Będzie silniejszy, szybszy i z nowymi zmysłami, ale wciąż

będzie tym samym facetem. Czy ten gość znaczy dla was więcej niż wasze obrzydzenie

do tego, co będzie jadł?

- Tak.

To Juan się odezwał. Jego oczy pełne były łez.

- Obudźmy go i pozwólmy mu wybrać. Brak mi przyjaciela. W dupie mam to, co

będzie jadł.

W moim gardle ponownie pojawiła się ta wielka kula. Stojący w pobliżu Cooper

wzruszył ramionami.

- Nie znałem go dobrze, więc moja opinia powinna się liczyć najmniej. Skoro

jednak Cat daje sobie radę będąc w połowie dziwadłem, dlaczego Dave nie miałby

poradzić sobie z byciem całym? Dla mnie to nawet prostsze.

Tate wpatrywał się w Bonesa spokojnym, kalkulującym wzrokiem.

227

- Masz w głębokim poważaniu to, co myślimy. Chcesz to zrobić tylko dla niej.

- Absolutnie – zgodził się Bones bez wahania. – Coś do tego macie? To w takim

razie takie już wasze szczęście.

- Tak… Cóż, ja mówię, byśmy spróbowali. Myślę jednak, że pieprzysz i nie dasz

rady wyciągnąć go spod tego nagrobka. Jeśli się jednak mylę, z pewnością przeproszę.

Don i ja byliśmy jedynymi, od których zależało podjęcie decyzji. Mój wuj wpatrywał

się w Bonesa, a jego brew była już niemal całkowicie wyskubana.

- Mamy w wojsku zasadę: nie zostawiaj swoich za sobą. Nigdy tego nie zrobiliśmy

i ja nie zamierzam być pierwszym, który zacznie. Wskrzeście go.

Zostałam tylko ja. Pomyślałam o Davie i o strachu, że spróbujemy przywrócić go

do życia, lecz nie uda nam się to. Albo gorzej: uda się, lecz Dave znienawidzi się

i trzeba będzie go zabić. W końcu przypomniałam sobie o jego ostatnich słowach,

które wykrztusił, wykrwawiając się na śmierć w moich ramionach: …ie …ozwol

mi… rzeć…

To mi wystarczyło.

- Zrób to.

228

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

Cmentarz całkowicie odgrodzono. Zamknięto nawet strefę powietrzną nad jego

terenem. Wokół terenu rozstawieni byli wszyscy żołnierze z mojej jednostki, a za

nimi było jeszcze więcej straży. Don nie chciał ryzykować, że ktokolwiek nam

dzisiaj przerwie. Wszystko również filmował, a jeden z jego ludzi w bezpośrednim

sąsiedztwie grobu trzymał aparat.

Rodney ogarnął wzrokiem całą tę pompę i potrząsnął głową.

- Chyba sobie żartujecie. Popatrzcie tylko na całe to gówno.

Całe to gówno” tyczyło się ponad setki żołnierzy obecnych na miejscu. Rodney

wstydził się występować przed kamerą. Nie ufał rządowi tak dalece, jak mógł nim

rzucić – co w jego przypadku oznaczało całkiem sporą odległość. Wystarczy rzec,

że nie przepadał za publicznością.

Bones nie dbał o widzów. Kiedy w końcu nadszedł czas, uniósł w górę trzy palce.

Z dwunastu ochotników z jednostki, właśnie tylu wystąpiło. Mogliśmy użyć worków

z krwią, jednak według Bonesa świeża dawała większego kopa. Moi trzej

kapitanowie i ja nie byliśmy dzisiaj w menu, gdyż chciał byśmy byli w pogotowiu,

gdyby sprawy przybrały zły obrót. Jak na przykład głowa Dave’a. Na wszelki wypadek

przy moich stopach leżał miecz. Uparłam się samej go użyć, gdyby stało

się to konieczne. Dave był moim przyjacielem. Jeśli by chciał umrzeć po raz drugi,

to zginąłby z ręki kogoś, kto go kocha, jakkolwiek to pocieszenie było raczej wątpliwe.

W pobliżu, lecz nie rzucając się w oczy, stał zespół medyczny. Bones wypił

z ochotników tyle krwi, że aż zaczęli słabnąć, po czym trzech mężczyzn chwiejąc

się poszło do ratowników. Dzięki nowoczesnej technice medycy natychmiast

dokonają transfuzji.

Trumnę podniesiono z ziemi. Patrzenie na nią bolało. Złamano wszelkie zaczepy

i bolce, a po chwili odrzucono wieko. W świetle lamp ukazała się twarz leżącego

w środku Dave’a. Mimo tego, że było już zupełnie ciemno, znajdowaliśmy się

w namiocie. Postawiono go również na rozkaz Dona, który dostał wręcz paranoi,

że ktoś mógłby zobaczyć, co się tutaj dzieje. Zwykłe wskrzeszanie zwłok sprawiło,

że stał się strasznie roztrzęsiony.

Rodney miał już przy sobie specjalny, zakrzywiony nóż, którego miał użyć nieco

później. Ciało Dave’a wyjęto z trumny i ułożono na ziemi, a cała nasza piątka

zgromadziła się przy grobie.

- Jezu – wymamrotał Tate na widok w pełni oświetlonych zwłok.

229

Chwyciłam jego dłoń i zauważyłam, że drży. Podobnie jak moja. Nawet Juan

obok mnie trząsł się lekko, chwyciłam więc i jego rękę. Kiedy od pasa po szyję

rozcięto ubranie Dave’a, bezwiednie wzmogłam uścisk.

Zdusiłam okrzyk, gdy Rodney zagłębił to straszne, zakrzywione ostrze w klatce

piersiowej Dave’a równie sprawnie, jakby kroił zwykłe ciasto. Następnie wyciął

spory fragment jego żeber, odsłaniając w ten sposób serce i kilka otaczających je

organów. Bones po prostu odłożył fragment ciała na stojącą obok tacę, która

teraz nie przypominała mi nic innego jak półmisek.

Kto zamawiał żeberka? – przemknęła mi przez głowę makabryczna myśl.

Rodney zdjął z siebie koszulę, po czym dokładnie ją złożył i zostawił poza naszym

kręgiem. Miał już tam przygotowane zapasowe spodnie. Potem kucnął

obok Bonesa, ubranego jedynie w parę szortów. Jego skóra lśniła w jaskrawym

świetle fluorescencyjnych lamp, lecz dzisiaj mój podziw dla jej piękna gdzieś

zniknął. To pewnie przez widok jego, tym samym nożem wycinającego fragment

żeber Rodneya, które następnie otrzepał z krwi… i wyciął serce ghula z jego piersi.

Dwóch z oczekujących dawców krwi zwymiotowało, a reszta wyglądała, jakby

miała na to wielka ochotę. Nie winiłam ich za to, lecz wdzięczna byłam, że moje

gardło pozostało suche. Przez cały ten czas Rodney był niezwykle cichy. Jedynie

jęknął kilka razy i rzucił komentarz o zemście. Bones słysząc to prychnął z rozbawieniem

i położył serce Rodneya na kolejnej tacy. W końcu zwrócił swoja uwagę

na Dave’a.

Po wycięciu żeber teraz poszło mu łatwiej. Wystarczyło zaledwie kilka ruchów

nożem i serce Dave’a leżało już obok. Rodney bezceremonialnie wepchnął je

sobie w pierś, a w tym samym czasie Bones ułożył dawną pikawkę Rodneya

w ciele Dave’a. W końcu, usatysfakcjonowany efektem, pochylił się nad torsem

martwego i głębokim cięciem przesunął nożem po swojej szyi.

Widząc jego otwierające się gardło jęknęłam głośno. Bones ostrzegał mnie, że

będzie to bardzo nieprzyjemny widok, lecz słyszeć a widzieć to dwie różne rzeczy.

Używając swojej mocy, skierował krew do szyi, z której trysnęła szkarłatnym

strumieniem. Po tym, jak rana zagoiła się, musiał jeszcze trzykrotnie ją otwierać,

przez co od strony jednostki dobiegło więcej odgłosów wymiotów. Kiedy w końcu

czerwony strumień zwolnił, Bones odłożył na bok nóż i dłonią wezwał dawców.

- Ruszać się – syknął, gdy się zawahali.

Jeden po drugim, uklękło przy nim siedmiu ludzi. Bones pił z szyi każdego

z nich, po czym chwiejnym krokiem oddalali się od niego. Kiedy ostatni z nich

zniknął przy jednostce medycznej, Bones ponownie otworzył arterię, a strumień

krwi trysnął z nową siłą.

Coś zaczęło się dziać. Poczułam to, zanim jeszcze można było cokolwiek dostrzec.

Powietrze zdawało się coraz bardziej naładowane energią, a moja skóra

ścierpła, kiedy jej fala spłynęła po moich ramionach. Na klatkę piersiową Dave’a

230

wciąż spływała krew Bonesa, przelewając się przez powstałą jamę. Zamarłam,

widząc jak mały palec Dave’a drgnął.

- Święty, kurwa, Boże – wykrztusił Tate.

Dłoń Dave’a powoli zacisnęła się, napinając mięśnie. Następnie poruszył stopą,

a jego palce zaczęły sporadycznie drgać, chociaż strumień krwi Bonesa ponownie

zwolnił.

- Potrzebuje więcej. Sprowadź kolejnych sześciu ludzi – warknął Rodney, gdyż

z otwartym gardłem Bones raczej nie mógł mówić.

Niezdolna powstrzymać spływających mi po twarzy łez, wykrzyknęłam rozkaz.

Powstała mała szamotanina, kiedy dawcy zebrali się wokół nas. Rodney pomógł

trzymać ich przed Bonesem wystarczająco długo, by uzupełnił swój zasób, po

czym każdego z mężczyzn zaniesiono do jednostki medycznej. Miałam tylko

nadzieję, że Don przywiózł wystarczająco duży zapas krwi, gdyż poszło jej tutaj

o wiele więcej niż zakładaliśmy.

Kiedy Dave przekręcił na bok głowę i otworzył oczy, opadłam na kolana. Rodney

nałożył wycięte żebra z powrotem na klatkę piersiową Dave’a, jakby dopasowywał

kolejny fragment układanki, a Bones potarł brzegi rany otaczającą ją krwią.

Musiałam dwa razy próbować, zanim w końcu udało mi się coś powiedzieć.

- Dave?

Otworzył usta, po czym zamknął je na moment. Po chwili jednak usłyszałam

chrapliwy głos, na którego dźwięk łzy na nowo potoczyły się z moich oczu.

- Cat? Czy… ten wampir… uciekł?

Boże, on myślał, że wciąż jest w tej jaskini w Ohio! Ponieważ jednak było to jego

ostatnie wspomnienie, miało to jakiś sens.

Bones i Rodney odsunęli się. Juan płakał cicho, mamrocząc coś po hiszpańsku.

Tate ukląkł, zszokowany jak nigdy dotąd i wybuchł płaczem, kiedy dotknął dłoni

Dave’a i poczuł jego uścisk.

- Nie wierzę. Kurwa, nie wierzę!

Dave popatrzył na naszą trójkę i zmarszczył brwi.

- Co sie stało? Ludzie, wyglądacie okropnie… Czy ja jestem w szpitalu?

Otworzyłam usta, by mu odpowiedzieć, kiedy nagle spojrzał za mnie i gwałtownie

usiadł.

- Tu jest wampir! Co…

W końcu zauważył krew. Siedzący kilka kroków za nami Bones również był nią

pokryty. Chwyciłam Dave’a za ramiona i zaczęłam gorączkowo do niego mówić.

- Nie ruszaj się jeszcze. Twoja pierś jeszcze całkiem się na powrót nie związała.

- Co? – Opuścił wzrok na swoje ciało, po czym przesunął go na namiot, aż w końcu

zatrzymał go na trumnie i nagrobku, na którym wyryte było jego imię.

- Dave, posłuchaj mnie – powiedziałam stanowczo. – Nie martw się o tego wampira.

Nie skrzywdzi cię. Ani ghul siedzący obok niego. Wtedy w Ohio ty… ty nie

zostałeś ranny. Zostałeś zabity. To twój grób i trumna, w której leżałeś przez

231

ostatnie trzy miesiące. Tamtego dnia umarłeś, ale… sprowadziliśmy cie z powrotem.

Wpatrywał się we mnie, jakbym zwariowała, po czym na jego usta wypłynął

łamiący serce uśmiech.

- Starasz się mnie nastraszyć za to, że złamałem szyk. Wiedziałem, że będziesz

wściekła, ale nigdy nie myślałem, że posuniesz się tak daleko

- Ona nie chce cię wystraszyć - wykrztusił Tate przez łzy. – Ty umarłeś. Wszyscy

widzieliśmy, jak umarłeś.

Dave zaalarmowany spojrzał na Juana, który przełknął łzy i z całych sił go uścisnął.

- Mi amigo, byłeś martwy.

- Ale co… Jak…

Podeszłam do Bonesa i Rodneya i położyłam im dłonie na ramionach.

- Mieliśmy wybór, Dave, a teraz ty również musisz dokonać swojego. Tych dwóch

cię wskrzesiło, lecz jest za to cena. Twoje człowieczeństwo umarło wraz z tobą

i nic tego nie zmieni. Jesteś teraz tylko z nami… ponieważ jesteś ghulem. Bardzo

cię przepraszam, że nie ostrzegłam cię na czas, kiedy tamten wampir wybiegł

z jaskini. Zabił cię, ale teraz możesz żyć jako… nieumarły.

Kiedy spojrzał na nas, na otoczenie oraz swój nagrobek, na jego twarzy pojawiło

się zaprzeczenie.

- Posłuchaj, koleś. Dotknij swojej szyi – powiedział rzeczowo Bones. – Nie masz

tętna. Weź ten nóż – wskazał na przedmiot, którego używał cały wieczór – i przeciągnij

nim po dłoni. Zobacz co się stanie.

Dave ostrożnie przyłożył do szyi dwa palce. Odczekał chwilę, po czym jego oczy

rozszerzyły się w szoku. Następnie chwycił nóż i szybkim ruchem przeciągnął nim

po skórze na ręku. Z rany wypłynęła wąska strużka krwi, po czym zamknęła się

szybko. Dave wrzasnął.

Podbiegłam do niego i chwyciłam jego dłonie.

- Dave, pozwól, że powiem ci coś z doświadczenia. Możesz pokonać nieoczekiwane

dziedzictwo. Stajemy się tacy, jakimi chcemy być, bez względu na wszystko.

Bez względu na wszystko. Jesteś wciąż sobą. Będziesz wciąż śmiał się, płakał,

robił swoje, przegrywał w pokera… Wszyscy cię kochamy, posłuchaj mnie. Jest

w tobie coś więcej niż tętno! O wiele więcej.

Dave zaczął płakać, a z jego oczu spłynęły różowe łzy. Juan, Tate i ja objęliśmy

go razem, zakrywając go, kiedy się trząsł. W końcu odepchnął nas i otarł łzy, wpatrując

się w krew na swoich palcach.

- Nie czuję się martwy - szepnął. - Pamiętam… twój krzyk, Cat. I pamiętam twoją

twarz. Ale nie pamiętam umierania! A jak niby mam żyć, skoro jestem martwy?

Tate odpowiedział mu ostro.

- Śmierć utknęła w tej trumnie, a nie w tobie. Jesteś moim przyjacielem i zawsze

nim będziesz. Nieważne, co będziesz jadł. Nie uwierzyłem temu blademu łajda232

kowi, kiedy powiedział, że może cię wskrzesić. Ale jednak tu jesteś i nie waż się

nawet myśleć o tym, by znów pójść do piachu. Potrzebuję cię, chłopie. Bez ciebie

to było piekło.

- Brakowało mi ciebie, amigo - powiedział Juan niemal niezrozumiale. – Nie możesz

mnie znów opuścić. Tate jest nudny, a Cooper chce tylko trenować. Zostajesz.

Dave wbił w nas wzrok.

- Co takiego się stało, że wampir i ghul wskrzeszają dla was martwych?

Ponownie chwyciłam jego dłoń.

- Chodź z nami, a wszystko ci opowiemy. Nic ci nie będzie, obiecuję ci. Kiedyś mi

ufałeś. Proszę, błagam cię, zaufaj mi i teraz.

Usiadł i przez chwilę przyglądał się nagrobkowi oraz twarzom otaczających go

ludzi. W końcu na jego ustach pojawił się nieznaczny uśmiech.

- To najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Czuję się dobrze. Mój

umysł wciąż jest jak z waty, ale jak na martwego czuję się cholernie dobrze. Czy

my jesteśmy na cmentarzu?

Kiedy skinęłam głową, wstał.

- Nie cierpię cmentarzy. Zabierajmy się stad w cholerę.

Zarzuciłam mu ręce na szyję i ponownie wybuchłam płaczem, jednak tym razem

śmiałam się przez łzy.

- Będę zaraz za tobą.

Juan wyprowadził Dave’a z namiotu. Nie mówiąc ani słowa Don poklepał go po

plecach, a jego oczy również zalśniły.

Bones wciąż siedział z Rodneyem na ziemi. Rzuciłam się mu na szyję z taką siłą,

że przewrócił się na plecy. Nie zwracałam uwagi na krew, którą był pokryty

i z przepełniającą mnie radością pocałowałam go mocno. Kiedy w końcu odsunęłam

się od niego, na jego ustach pojawił się uśmiech.

- Nie ma za co.

- Ahem. - Rodney uśmiechnął się szeroko. – Ja również pomogłem, pamiętasz?

Natychmiast zaserwowałam mu pełne cmoków wyrazy wdzięczności, na widok

których Bones z rozbawieniem na twarzy przyciągnął mnie do siebie.

- Dzięki, to już wystarczy, słonko. Jeśli nie przestaniesz, nigdy się go nie pozbędziesz.

- Wyglądasz okropnie, Bones. Boże, czy to zawsze jest takie brutalne?

Odpowiedział mi Rodney.

- Nie, normalnie nie. Zazwyczaj wystarczy pół litra krwi, ale wasz chłopak był

martwy od bardzo dawna. Szczerze mówiąc nie myślałem, że nam się uda. Masz

szczęście, że Bones jest silny.

- Mam szczęście – zgodziłam się, lecz nie z tego powodu.

- Hej, Strażniku Krypty.

To był Tate, na którego twarzy malowało się zdecydowanie.

233

- Dotrzymuję słowa. Jestem tu, by przeprosić cię za to, że twierdziłem iż pieprzysz.

W tym wypadku jestem kurewsko szczęśliwy, że nie miałem racji. Jednak

ponieważ wampiry cenią bardziej czyny, nie słowa, możesz poużywać sobie na

mój koszt. Wyglądasz jak gówno. Czy ktoś ci kiedyś mówił, że jesteś zbyt blady?

Bones roześmiał się.

- Raz czy dwa… Ale ponieważ jestem wykończony, pozwolę sobie skorzystać

z twojej oferty.

Wstał, a Tate przechylił na bok głowę.

- Nie całuj mnie najpierw – prychnął.

Bones nie odpowiedział na to, tylko zatopił zęby w jego szyi. Chwilę później

uniósł swoją blond głowę.

- Przeprosiny przyjęte. Kotek, nie chcemy, by twój przyjaciel czekał. Musi się

nauczyć mnóstwa rzeczy. Rodney, bardzo dziękuję ci za pomoc, jednak wiem, że

bardzo chcesz już jechać. Zadzwonię do ciebie za kilka dni.

Uścisnęłam go gorąco, po czym ghul zniknął w mroku nocy. Bones objął mnie

ramieniem, a Tate szedł po mojej drugiej stronie.

- Wciąż jednak musimy poradzić sobie z moją matką - powiedziałam.

- W rzeczy samej, tak. Nie może przecież wciąż próbować mnie zabić, prawda?

Ale nie bój się. Nie będzie trudniej sobie z nią poradzić niż wskrzesić umarłego.

- Nie bądź taki pewny.

Jednak nawet moja matka nie mogła zepsuć mi humoru. Nie wtedy, gdy za mną

widniał pusty grób, a jego były okupant czekał na nas przy samochodzie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2 Jedną nogą w grobie(204)
NOCNA ŁOWCZYNI Jeaniene Frost
Nocna Łowczyni 00 Reckoning Frost Jeanine
Limeryki Jedną nogą
Chmielewska Joanna Dwie glowy i jedna noga
Rozdziały 29 37 Nocna Łowczyni 5
Joanna Chmielewska Cykl Przygody Joanny (17) Dwie głowy i jedna noga
Referaty, CZYTELNICTWO, Wydawnictwo zwarte-jest to dzieło stanowione zamkniętą całość, jedna lub wie
Jeaniene Frost W pół do śmierci
Wstrząsająca relacja strażaka w całości widziałem tylko jedną młodą dziewczynę
Jeaniene Frost Night Huntress 05 This Side of the Grave
Unbound A Night Huntress Novella 0 5 Jeaniene Frost
Jeaniene Frost Night Huntress 05 This Side of the Grave(eng)
Devil to Pay A Night Huntress Novella 3 5 Jeaniene Frost
Ilona Andrews & Jeaniene Frost Magic Graves

więcej podobnych podstron