1
Jeaniene Frost
Jedną nogą
w grobie
Cykl Nocna Łowczyni
Część 2
Tłumaczenie
2
Mojemu ojcu.
Jesteś i zawsze będziesz
Mym bohaterem.
3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Czekałam przed wysokim, czteropiętrowym domem w Manhasset, należącym
do pana Liama Flannery. Nie była to wizyta towarzyska, co mógł stwierdzić każdy,
kto na mnie spojrzał. Długa kurtka, którą miałam na sobie była rozpięta,
w pełnej krasie ukazując zarówno broń i kaburę przy moim boku, jak i moją odznakę
FBI. Miałam na sobie luźne spodnie i bluzkę, które miały ukryć dobre dziesięć
kilo srebrnej broni przyczepionej do moich ramion i ud.
Zapukałam do drzwi. Po chwili otworzyły się i stanął w nich starszy mężczyzna
w garniturze.
- Agentka specjalna Catrina Arthur - powiedziałam. – Przyszłam do pana Flannery’ego.
Catrina nie było moim prawdziwym imieniem, jednak takie właśnie widniało na
moim identyfikatorze. Odźwierny uśmiechnął się nieszczerze.
- Zobaczę czy pan Flannery jest w domu. Proszę zaczekać.
Wiedziałam, że Liam Flannery był w środku. Wiedziałam również, że pan Flannery
nie był człowiekiem, podobnie jak stojący przede mną mężczyzna. Cóż, ja
też nie mogłam o sobie tego powiedzieć, chociaż byłam tu jedyną, która miała
puls.
Kilka minut później drzwi otworzyły się ponownie.
- Pan Flannery zgodził się z panią zobaczyć.
To był jego pierwszy błąd. Jeśli miałam tu cokolwiek do powiedzenia, będzie to
również jego ostatni.
Moja pierwsza myśl, kiedy tylko weszłam do domu Liama Flannery’ego było:
Wow. Ręcznie rzeźbione drewno zdobiło wszystkie ściany, podłogę pokrywał
wyglądający na naprawdę drogi marmur, a wszędzie, gdzie tylko spojrzałam,
stały gustownie porozstawiane antyki. Bycie martwym nie znaczy, że trzeba żyć
jak trup.
Poczułam, jak włosy na karku jeżą mi się, kiedy pokój zalała fala mocy. Flannery
nie wiedział, że to odczuwałam, tak samo, jak czułam moc od jego lokaja. Mogłam
wyglądać tak zwyczajnie, jak każda przeciętna osoba, lecz miałam kilka
asów w rękawie. No i mnóstwo noży, oczywiście.
- Agentko Arthur – odezwał się Flannery. – Z pewnością chodzi pani o moich
pracowników. Składałem już jednak zeznania na policji.
Miał angielski akcent, dziwnie kontrastujący z jego irlandzkim nazwiskiem.
Poczułam dreszcz na kręgosłupie, kiedy go usłyszałam. Angielska intonacja wywoływała
we mnie wspomnienia.
4
Odwróciłam się. Flannery wyglądał nawet lepiej niż na zdjęciu w aktach. Jego
blade, kryształowe ciało niemal lśniło przy jego beżowej koszuli. Jedno przyznam
wampirom – wszyscy mają cudowną skórę. Oczy Liama były koloru czystego
turkusa, a kasztanowe włosy opadały za kołnierzyk.
Tak, ładniutki był. Prawdopodobnie nie miał żadnego problemu ze zdobywaniem
pożywienia. Jednak największe wrażenie robiła jego aura. Spływała z niego
łaskoczącymi, przepełnionymi mocą falami. Bez wątpienia był wyższym rangą
wampirem.
- Tak, chodzi o Thomasa Stillwella i Jerome’a Hawthorna. Biuro wdzięczne będzie
za pańską współpracę.
Odpowiedziałam grzecznie i wymijająco, lecz tylko po to, by ocenić ile osób
znajduje się w domu. Wytężyłam słuch, lecz jak na razie nie wyłapałam nikogo
prócz Flannery’ego, lokaja ghula i mnie.
- Oczywiście. Wszystko dla prawa i porządku – powiedział z cieniem rozbawienia
w głosie.
- Wygodnie będzie panu rozmawiać tutaj czy może woli pan przejść do bardziej
prywatnego miejsca? – spytałam, starając się jeszcze bardziej rozejrzeć.
Powolnym krokiem podszedł do mnie.
- Agentko Arthur, skoro chce pani zamienić ze mną słówko na osobności, to proszę
mówić mi Liam. I doprawdy mam nadzieję, że porozmawiamy o czymś innym
niż nudni Jerome i Thomas.
Och, jak tylko znajdę się z nim sama, nie zamierzam dużo mówić. Ponieważ był
zamieszany w śmierć swoich pracowników, Flannery wpisał się na moją listę rzeczy
do załatwienia, chociaż nie przyszłam tu, by go aresztować. Przeciętni ludzie
nie wierzyli w wampiry lub ghule, nie było więc mowy o procesie karnym dla tych,
którzy popełniali morderstwa. Nie, zamiast tego była powołana tajna jednostka
Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, i w takich przypadkach mój szef, Don,
wysyłał mnie, bym zajęła się sprawą. To prawda, po świecie nieumarłych krążyły
o mnie plotki. Takie, które narodziły się, kiedy już wykonywałam tę robotę. Jednak
tylko jeden wampir wiedział, kim naprawdę byłam. Wampir, którego nie
widziałam już ponad cztery lata.
- Liam, nie flirtujesz chyba z agentką federalną, prowadzącą oficjalne śledztwo,
prawda?
- Catrina, niewinny człowiek nie lęka się sygnału radiowozu, kiedykolwiek tylko
rozbrzmi w oddali. Przynajmniej mogę pochwalić federalnych za to, że wysłali do
mnie ciebie, tak piękną kobietę. Wyglądasz jakoś znajomo, chociaż nie sądzę,
żebyśmy się wcześniej spotkali.
- Bo nie spotkaliśmy się – odpowiedziałam natychmiast. – Zaufaj mi, zapamiętałabym.
Nie chciałam, by zabrzmiało to jak komplement, lecz moje słowa sprawiły, że
roześmiał się cicho w sposób, który był zbyt dwuznaczny, jak na mój gust.
5
- Mogę się o to założyć.
Ty zadowolony z siebie skurwielu. Zobaczymy jak długo zachowasz na twarzy ten
uśmieszek.
- Wracając do tematu, Liam. Porozmawiamy tutaj czy gdzieś na osobności?
Westchnął, jakby w poczuciu porażki.
- Skoro upierasz się przy tym, to równie dobrze możemy pomówić w bibliotece.
Chodź ze mną.
Podążyłam za nim przez puste, urządzone z większym przepychem pokoje.
Biblioteka była wspaniała, z setkami nowych i starych ksiąg, a nawet ze zwojami,
pięknie wyeksponowanymi w szklanych gablotach. Jednak to dzieło na ścianie
przyciągnęło moją uwagę
- To wygląda… prymitywnie.
Na pierwszy rzut oka wydawało się zrobione z drewna lub kości słoniowej, lecz
przy bliższym spojrzeniu wyglądało, jakby było z kości. Ludzkich.
- To dzieło aborygeńskie, ma niemal trzy tysiące lat. Dostałem od znajomych
z Australii.
Liam podszedł bliżej, a jego turkusowe oczy zaczęły zmieniać barwę na szmaragdową.
Rozpoznałam te przebłyski zieleni. Żądza i głód wyglądały u wampira
tak samo. Z powodu obu ich oczy wypełniały się zielonym blaskiem, a z dziąseł
wysuwały się kły. Liam był albo głodny, albo napalony, jednak nie miałam najmniejszego
zamiaru zaspokoić żadnego z jego pragnień.
Rozległ się dzwonek mojej komórki.
- Słucham - powiedziałam
- Agentko Arthur, czy wciąż przesłuchuje pani pana Flannery’ego? – zapytał mój
zastępca, Tate.
- Tak. Powinnam skończyć w ciągu trzydziestu minut.
Tłumaczenie: Gdybym nie odezwała się ponownie za pół godziny, Tate i mój
oddział ruszyłby po mnie.
Bez żadnego słowa więcej Tate rozłączył się. Nie cierpiał, kiedy wykonywałam
robotę sama, wielka szkoda dla niego.
W domu Flannery’ego było cicho jak w grobowcu, którym mógł się też stać.
Dużo czasu minęło, odkąd walczyłam z wysokim rangą wampirem.
- Wierzę, że policja przekazała panu, że znalezione ciała Thomasa Stillwella
i Jerome’a Hawthorna zostały w znacznym stopniu pozbawione krwi. Nie było
jednak żadnych widocznych ran, tłumaczących ten stan – powiedziałam, natychmiast
nawiązując do tematu.
Liam wzruszył ramionami.
- Czy Biuro ma jakąś teorię na ten temat?
Och, mieliśmy coś więcej niż tylko teorię. Wiedziałam, że Liam z pewnością
zamknął ranki po ugryzieniu na szyjach Thomasa i Jerome’a kroplą własnej krwi,
6
zanim jeszcze zmarli. Boom, dwa ciała wysuszone z krwi, nie ma wampira, by
zebrać wieśniaków z widłami – dopóki wiedziałeś czego szukać.
- Ty z pewnością masz taką, prawda? – odparowałam beznamiętnym głosem.
- Wiesz jaką mam teorię, Catrina? Że smakujesz tak samo dobrze, jak wyglądasz.
W gruncie rzeczy, to od momentu, gdy cię zobaczyłem, nie myślałem o niczym
innym.
Nie opierałam się, kiedy Liam podszedł do mnie i uniósł palcem moją twarz.
Jakby nie było, to rozproszy go bardziej niż jakakolwiek inna rzecz, którą bym wymyśliła.
Jego usta były chłodne i wibrujące energią, i przyjemnie łaskotały moje wargi.
Całował bardzo dobrze, doskonale wyczuwając kiedy pocałunek pogłębić i kiedy
naprawdę go pogłębić. Przez minutę pozwoliłam sobie rozkoszować się nim –
Boże, cztery lata celibatu naprawdę dają mi się we znaki! – po czym przeszłam do
interesów.
Objęłam go ramionami, za jego plecami wyjmując z rękawa sztylet. W tym samym
momencie Liam przesunął dłonie na moje biodra i poczuł zarys noży pod
moim ubraniem.
- Co do…? – mruknął, odsuwając się ode mnie.
- Niespodzianka! – uśmiechnęłam się… i zaatakowałam.
Cios byłby zabójczy, lecz Liam okazał się szybszy niż oczekiwałam. W momencie,
kiedy wbiłam mu nóż w plecy, podciął mi kolana, przez co ostrze o cal ominęło
jego serce. Zamiast jednak odzyskać równowagę, upadłam, unikając kopnięcia
wymierzonego w moją głowę. Liam błyskawicznie spróbował kopnąć mnie jeszcze
raz, lecz szarpnął się w tył, kiedy trzy wyrzucone przeze mnie sztylety utkwiły
w jego piersi. Cholera, znow nie trafiłam go w serce.
- O żesz słodki Jezu! - wykrzyknął Liam. Przestał udawać człowieka i pozwolił
oczom zabłysnąć szmaragdowym blaskiem, jednocześnie wysuwając kły z górnych
dziąseł. – Ty musisz być osławioną Rudą Kostuchą. Co sprowadza do mojego
domu wampirze straszydło?
Brzmiał na zaintrygowanego, lecz nie przestraszonego. Był jednak bardziej
ostrożny, okrążając mnie, gdy odrzucając kurtkę zerwałam się na nogi, by mieć
lepszy dostęp do broni.
- To co zwykle - odpowiedziałam. – Zabiłeś ludzi. Jestem tu, by wyrównać rachunki.
Liam dosłownie przewrócił oczami.
- Uwierz mi, mała, Jerome’a i Thomasa już od dawna to czekało. Te złodziejskie
bękarty mnie okradły. Tak trudno dziś znaleźć dobrą pomoc.
- Mów dalej, pięknisiu. Mnie wszystko jedno.
Rozluźniając napięcie w karku przetoczyłam głową po ramionach, po czym
ujęłam w dłoń więcej noży. Żadne z nas nie mrugnęło, kiedy wypatrywaliśmy
ruchu tego drugiego. O czym Liam nie miał pojęcia to to, że wiedziałam, że we7
zwał pomoc. Słyszałam, jak ghul po cichu skradał się w naszą stronę, ledwie zakłócając
ruch powietrza. Gadka Liama była tylko grą na czas.
Potrząsnął głową w wyraźnym samooskarżeniu.
- Twój wygląd powinien był mnie ostrzec. Krążą słuchy, że Ruda Kostucha ma
włosy czerwone jak krew, szare jak dym oczy, a twoja skóra… mmm, to prawdziwa
różnica. Nigdy nie widziałem na człowieku tak pięknej skóry. Boże, dziewczyno,
nie zamierzałem nawet cię ugryźć. Cóż, w każdym razie nie w takim sensie,
jak myślisz.
- Pochlebia mi, że równie mocno chcesz mnie zerżnąć, co zabić. Doprawdy, Liam,
to słodkie.
- Jakby nie było, walentynki były zaledwie w zeszłym miesiącu. – Uśmiechnął się
szeroko.
Pozwoliłam mu skierować się w kierunku drzwi. Celowo wyciągnęłam najdłuższy
sztylet z nogawki spodni, będący praktycznie małym mieczem, i przełożyłam
go do drugiej dłoni.
Liam uśmiechnął sie jeszcze szerzej.
- Robi wrażenie, ale jeszcze nie widziałaś mojej lancy. Zrzuć ubranko, a ci pokażę.
Jeśli wolisz, możesz nawet zostawić na sobie kilka noży. To sprawi, że wszystko
będzie jeszcze bardziej interesujące.
Udał, że rzuca się naprzód, lecz nie chwyciłam przynęty. Zamiast tego lewą ręką
rzuciłam w niego pięcioma ostrzami i obróciłam się gwałtownie, by uniknąć uderzenia
ghula za moimi plecami. Zamachnęłam się i jednym ruchem, który poczułam
w całym ramieniu, z całej siły wbiłam sztylet w jego szyję.
Ostrze wyszło z drugiej strony. Głowa ghula przez moment obracała się wokół
własnej osi, po czym opadła na podłogę. Tylko w jeden sposób można było zabić
te istoty – właśnie taki.
Liam wyrwał z siebie noże tak, jakby to były wykałaczki.
- Ty parszywa dziwko, teraz na pewno cię dorwę! Magnus był moim przyjacielem
od ponad czterdziestu lat!
To znaczyło koniec żartów. Z nieprawdopodobną szybkością Liam rzucił się na
mnie. Oprócz swojego ciała i zębów nie miał żadnej broni, lecz te i tak budziły
grozę. Liam zaczął wściekle okładać mnie pięścią, jednak ja odpowiedziałam mu
równie niszczącymi ciosami. Przez kilka minut biliśmy się, przewracając każdy
stolik i lampę na naszej drodze. W końcu rzucił mną przez pokój. Odbiłam się od
ściany i upadłam na ziemię obok rzeźby, którą tak podziwiałam. Kiedy do mnie
doskoczył, wyrzuciłam przed siebie nogi i kopnięciem odrzuciłam go na oszkloną
gablotę. Zerwałam rzeźbę ze ściany i rzuciłam, celując w jego głowę.
Liam uchylił się, przeklinając, gdy skomplikowane dzieło sztuki roztrzaskało się
za jego plecami.
- Nie masz krzty cholernego szacunku dla artefaktów? Ten okaz był starszy ode
mnie! I jakim cudem, u licha, masz takie oczy?
8
Nie musiałam patrzeć na swoje odbicie, by wiedzieć o czym mówił. Moje
uprzednio szare spojrzenie było teraz równie szmaragdowe, jak jego. Walka obudziła
we mnie mroczne dziedzictwo, jakie zostawił mi w spadku mój nieznany
ojciec.
- Ta koścista układanka była starsza od ciebie, tak? To ile ty masz, dwieście lat?
Dwieście pięćdziesiąt? No, to silny jesteś. Zabijałam wampiry, które miały nawet
po siedemset lat, a nie uderzały tak mocno, jak ty. Zabicie ciebie to będzie prawdziwa
zabawa.
Klnę się na Boga, że nie żartowałam. Nie czułam żadnej przyjemności, kiedy
wbijałam w serce wampira i zostawiałam prochy jednostce do posprzątania.
Liam uśmiechnął się do mnie.
- Dwieście dwadzieścia, mała. W latach bez tętna, oczywiście. Te wcześniejsze
były niczym więcej jak nędzą i rozpaczą. Londyn był wtedy prawdziwym rynsztokiem.
Teraz prezentuje się o wiele lepiej.
- Wielka szkoda, że więcej go nie zobaczysz.
- Wątpię w to, mała. Sądzisz, że zabicie mnie sprawi ci przyjemność? Bo ja wiem,
że z ogromną przyjemnością cię zerżnę.
- No, to pokaż, co tam masz – drażniłam się z nim
Rzucił się przez pokój – zbyt szybko, żebym mogła uskoczyć – i z potworną siłą
uderzył mnie pięścią. Poczułam, jak w mojej głowie eksploduje wielka kula światła.
Taki cios z pewnością posłałby przeciętnego człowieka do grobu. Ja jednak
nigdy nie byłam normalna, więc mimo nudności reagowałam szybko.
Wywróciłam oczami i z otwartymi ustami bezwładnie opadłam na podłogę,
kusząco odsłaniając gardło. Niedaleko mojej zwiotczałej dłoni leżał jeden z noży,
które Liam wyrwał sobie z piersi. Zastanawiałam się czy kopnie mnie, kiedy będę
tak leżała, czy może sprawdzi jak ciężko jestem ranna?
Moja zagrywka jednak się opłaciła.
- Tak lepiej – powiedział cicho Liam i ukląkł obok mnie. Przesunął dłońmi po moim
ciele, po czym mruknął z rozbawieniem.
- Doprawdy, jednoosobowa armia. Kobieta ma na sobie cały arsenał.
Służbowym ruchem rozpiął mi spodnie. Podejrzewałam, że chciał zdjąć ze mnie
wszystkie noże – to było by naprawdę mądre posunięcie. Jednak kiedy przesuwał
materiał przez moje biodra, zatrzymał się.
Powoli przesunął palcem po tatuażu na moim biodrze, który zrobiłam sobie
cztery lata temu, zaraz po tym jak porzuciłam swoje dawne życie w Ohio.
Wykorzystując nadarzającą się okazję, zacisnęłam dłoń na najbliżej leżącym
sztylecie i wbiłam mu go w serce.
Liam zamarł i wbił we mnie zszokowany wzrok.
- Myślałem, że skoro Alexander mnie nie zabił, to nie zrobi tego nikt…
Miałam właśnie zadać ten ostatni, śmiertelny cios, kiedy w końcu dotarło do
mnie, co powiedział. Statek, ktory nazwano Alexander. Pochodził z Londynu i był
9
nieumarły już od dwustu dwudziestu lat. Posiadał aborygeńskie dzieło sztuki, ktore
dostał od przyjaciela z Australii…
- Którym z nich jesteś? – spytałam, nieruchomo trzymając nóż. Gdyby się poruszył,
ostrze rozcięłoby jego serce na kawałki. Jednak gdyby tego nie zrobił, nie
umarłby. Na razie.
- Co?
- W 1788 czterech skazańców pożeglowało do jednej z kolonii karnych w Nowej
Południowej Walii na statku, który nazywał się Alexander. Wkrótce po przybyciu
na miejsce jeden z nich uciekł. Rok później ten sam skazaniec powrócił i pozabijał
wszystkich w kolonii, prócz swoich przyjaciół. Jeden został z wampirem z wyboru,
jednak dwóch mężczyzn zmieniono siłą. Wiem kim nie jesteś, dlatego przyznaj
się jak brzmi twoje imię.
Jeśli było to możliwe, wyglądał na jeszcze bardziej wstrząśniętego niż wtedy,
gdy sztyletem przebiłam jego serce.
- Zaledwie kilkoro ludzi na świecie zna tę historię.
Trąciłam lekko ostrze, które zagłębiło się w jego sercu na kolejny milimetr.
W porządku, miał rację.
- Ian. Jestem Ian.
O żesz kurwa! Leżał na mnie facet, który niemal dwieście dwadzieścia lat temu
zmienił miłość mojego życia w wampira. I jak tu nie mówić o ironii.
Liam - lub Ian – przyznał, że jest mordercą. Rzeczywiście, jego pracownicy mogli
go okraść, ale nie musieli. Jednak na świecie nie brakowało głupców. Wampiry
postępowały według własnych zasad, jeśli chodziło o ich własność. Byli fanatycznie
wręcz terytorialni. Gdyby Thomas i Jerome wiedzieli czym był i mimo to go
okradli, wiedzieliby też o konsekwencjach. Jednak nie to zaprzątało mi głowę.
W końcu wszystko sprowadzało się do jednego prostego wniosku – może i odeszłam
od Bonesa, lecz nie mogłam zabić osoby odpowiedzialnej za to, że pojawił
się w moim życiu. Taa, jestem bardzo sentymentalna. ]
- Liam, czy – jak wolisz – Ian, posłuchaj mnie bardzo uważnie. Oboje teraz wstaniemy.
Wyciągnę z ciebie nóż, po czym uciekniesz. Twoje serce zostało zranione,
ale niedługo się uleczysz. Byłam winna komuś życie… i zdecydowałam, że to
życie będzie twoje.
Wpatrywał się we mnie. Szmaragdowy blask jego oczu połączył się z moim.
- Crispin. – Prawdziwe imię Bonesa zawisło między nami, lecz nie zareagowałam.
Ian roześmiał się przez ból.
- To mógłby być tylko Crispin. Powinienem był wiedzieć po twoim sposobie walki,
nie wspominając nawet o identycznym jak u niego tatuażu. Wredna sztuczka, tak
udawać brak przytomności. On nigdy by się na to nie nabrał. Kopałby cię dotąd,
aż przestałabyś udawać.
- Masz rację – przyznałam spokojnie. – To była pierwsza lekcja, jakiej udzielił mi
Bones. Zawsze kop leżącego. Uważałam. Ty – nie.
10
- No, no, mała Ruda Kostucha. Więc to przez ciebie przez ostatnich kilka lat Bones
jest w tak podłym nastroju.
Moje serce natychmiast przepełniła radość. Ian właśnie potwierdził coś, o czym
nie pozwalałam sobie myśleć. Bones żył. Nawet, jeśli nienawidził mnie za to, że
od niego odeszłam - żył.
Widząc w tym szansę dla siebie, Ian zaczął drążyć temat.
- Ty i Crispin, hmm? Nie rozmawiałem z nim od kilku miesięcy, ale wiem, jak go
znaleźć. Mogę cię do niego zabrać, gdybyś chciała.
Myśl, że mogłabym ponownie zobaczyć Bonesa wywołała u mnie lawinę emocji.
Chcąc je ukryć, roześmiałam się szyderczo.
- Za żadne skarby. Bones znalazł mnie i zmienił w przynętę na typy, które miał
zabić. Namówił mnie nawet na ten tatuaż. A skoro mowa o skarbach… Jak zobaczysz
Bonesa, możesz mu powiedzieć, że wciąż jest mi winien pieniądze. Nigdy
nie dał mi mojej działki za żadne zlecenie, tak jak obiecał. Jedyny powód, że dziś
jest twój szczęśliwy dzień to to, że kiedyś uratował moją matkę. Miałam za to
u niego dług, ale teraz ty jesteś moją zapłatą. Lecz jeśli jeszcze raz kiedykolwiek
zobaczę Bonesa, to przebitego ostrzem mojego noża.
Każde słowo bolało, lecz musiałam to zrobić. Nie zamierzałam nadstawiać karku
Bonesa przez przyznanie, że wciąż go kocham. Gdyby Ian powtórzył, co powiedziałam,
Bones wiedziałby, że to nieprawda. Nie odmówił mi zapłaty za zlecenia,
które z nim wykonałam – to ja nie chciałam tych pieniędzy. Nie namówił mnie też
na tatuaż. Zrobiłam sobie identyczne, krzyżujące się kości ze zwykłej, pustej tęsknoty,
kiedy go opuściłam.
- Jesteś w połowie wampirem. Musisz być, z tymi lśniącymi oczami. Powiedz –
jak…?
Niemal się powstrzymałam, ale pomyślałam: a co mi tam. Ian i tak znał już mój
sekret. Kwestia jak sprawiła jednak, że natychmiast spoważniałam.
- Jakiś świeżo zmarły wampir zgwałcił moją matkę. Na jej nieszczęście, jego sperma
wciąż była w porządku. Nie wiem, kim jest, lecz pewnego dnia znajdę go
i zabiję. Do tej chwili zadowolę się zabijaniem innych, takich jak on.
Gdzieś w odległym krańcu pokoju rozległ się dzwonek mojej komórki. Nie ruszyłam
się, by ją odebrać, lecz zaczęłam bardzo szybko mówić.
- To moje wsparcie. Jeśli nie odbiorę, przyjdą tu uzbrojeni. Bardziej uzbrojeni niż
możesz sobie wyobrazić. Poruszaj się bardzo powoli i wstań. Kiedy wyjmę z ciebie
nóż, zaczniesz uciekać, jakby cię piekło goniło. Zachowasz życie, ale opuścisz
to miejsce i nigdy do niego nie wrócisz. Umowa stoi? Pomyśl, nim odpowiesz, bo
z pewnością nie żartuję.
Ian uśmiechnął się powściągliwie.
- Och, wierzę ci. Trzymasz w dłoni nóż wbity w moje serce. To sprawia, że nie
masz powodu kłamać.
Nawet nie mrugnęłam.
11
- W takim razie zaczynamy.
Bez słowa więcej, Ian zaczął podciągać się na kolana. Widziałam, że każdy ruch
sprawiał mu niewyobrażalny ból, lecz zacisnął usta i nawet nie pisnął. Kiedy oboje
już staliśmy, ostrożnie wyjęłam nóż z jego pleców i wyciągnęłam zakrwawione
ostrze przed siebie.
- Żegnaj, Ian. A teraz spadaj.
Ruchem tak szybkim, że jego obraz się rozmył, wypadł przez okno. Poruszał się
wolniej niż przedtem, lecz jego szybkość wciąż robiła wrażenie. Od strony drzwi
doszedł mnie odgłos kroków ludzi spieszących w moją stronę. Musiałam zrobić
jeszcze jedną rzecz.
Trzymany w ręku sztylet zatopiłam sobie w brzuchu. Wbiłam go wystarczająco
głęboko, by upaść na kolana, lecz na tyle wysoko, by uniknąć śmiertelnej rany.
Kiedy mój zastępca, Tate, wbiegł do pokoju, dysząc klęczałam na podłodze,
a krew spływała z mojej rany na piękny, gruby dywan.
- Jezu, Cat! - wykrzyknął. – Niech ktoś przyniesie Bramsa!
Pozostali dwaj kapitanowie w mojej jednostce, Dave i Juan, wypadli na zewnątrz,
by wykonać polecenie. Tate podniósł mnie i na rękach wyniósł z domu.
Urywanymi słowami wydawałam instrukcje.
- Jeden z nich uciekł, ale go nie gońcie. Jest zbyt silny. W domu nie ma nikogo
innego, ale zróbcie szybki obchód i wycofajcie się. Musimy szybko stąd znikać, na
wypadek, gdyby wrócił z posiłkami. Wyrżnęliby nas wszystkich.
- Jedna runda, a potem odwrót. Odwrót! – rozkazał Dave, zamykając drzwi vana,
do którego mnie zabrano. Tate wyciągnął ze mnie sztylet i przycisnął do rany
bandaże, jednocześnie podając mi do połknięcia pigułki, których nie miała żadna
apteka.
Po czterech latach pracy zespołowi genialnych naukowców oraz mojemu szefowi
- Donowi, udało się przefiltrować składniki krwi nieumarłych i stworzyć cudowny
lek. W przypadku zwykłych ludzi, jak magia leczył rany takie jak złamane
kości czy krwotok wewnętrzny. Nazwaliśmy go Brams, na cześć autora, który
rozsławił wampiry.
- Nie powinnaś była wchodzić tam sama – naskoczył na mnie Tate. – Do diabła,
Cat, następnym razem mnie posłuchaj!
Roześmiałam się słabo.
- Cokolwiek zechcesz. Nie jestem w nastroju do kłótni.
I wtedy odpadłam.
12
ROZDZIAŁ DRUGI
Mój dom był małym, dwupiętrowym budynkiem stojącym na końcu ślepej uliczki,
z wnętrzem urządzonym niemal po spartańsku. Na parterze stała samotna kanapa,
kilka regałów na książki, parę lamp oraz barek, po brzegi wypełniony ginem
i tonikiem. Gdybym nie miała w połowie wampirzej wątroby, już dawno temu
marskość wygnałaby mnie z tego świata. Oczywiście Tate, Juan i Dave nigdy nie
skarżyli sie na ilość posiadanej przeze mnie wódy. Regularna dostawa alkoholu
i talia kart wystarczyły, by wciąż wracali. Tym większa szkoda, że nawet na trzeźwo
nie byli dobrzy w pokera. Wystarczyło ich upić i tylko czerpać przyjemność
z obserwowania, jak z każdą sekundą znikają ich umiejętności do gry.
Jak można załapać się na taki luksus? Mój szef, Don, odnalazł mnie, kiedy miałam
dwadzieścia dwa lata i popadłam w pewien konflikt z prawem. Wiecie, zwykłe
przewinienie młodocianych. Zabiłam gubernatora stanu Ohio i kilkoro jego
pracowników, jednak wszyscy oni propagowali białe niewolnictwo i sprzedawali
młode dziewczyny jako jedzenie i rozrywkę. Taa, zasłużyli na śmierć, szczególnie
od chwili, kiedy niemal zostałam jedną z dziewczyn, którymi handlowali. Razem z
moim wampirzym chłopakiem, Bonesem, wymierzyliśmy im naszą własną wersję
sprawiedliwości, pozostawiając za sobą mnóstwo ciał.
Po tym, jak mnie aresztowano, moje śmieszne wyniki badań wyjawiły, że nie
byłam do końca człowiekiem. Don pochwycił mnie, bym kierowała jego tajną
jednostką „Agencji Bezpieczeństwa Narodowego”, dając mi ofertę, której nie
mogłam odrzucić. Mówiąc dokładniej, zagroził mi śmiercią. Wzięłam tę robotę.
Czy miałam jakiś inny wybór?
Jednak pomimo wielu wad, Don naprawdę dbał o bezpieczeństwo tych, których
prawo nie mogło ochronić. Ja również o to dbałam. Właśnie dlatego ryzykowałam
życie. Czułam, że właśnie po to urodziłam się w połowie martwa, jednak z ludzkim
wyglądem. Jednocześnie mogłam być przynętą i haczykiem czającym się
w ciemności. Nie było to cudowne życie, to prawda, lecz przynajmniej dla niektórych
sprawiałam różnicę.
Kiedy przebierałam się w piżamę, zadzwonił mój telefon. Ponieważ była już niemal
północ, był to albo któryś z chłopaków, albo Denise. Moja matka zawsze
wcześniej kładła się spać.
- Cześć, Cat. Właśnie weszłaś?
Denise wiedziała czym się zajmuję, tak jak wiedziała, czym jestem. Pewnej
nocy, włócząc się po okolicy, natknęłam się na wampira, który starał się zrobić
z jej gardła drink-bar. Zanim go zabiłam, zobaczyła wystarczająco dużo by wiedzieć,
że nie byłam do końca człowiekiem. Musiałam jednak przyznać, że nie
13
wrzasnęła, zemdlała lub zrobiła którąkolwiek z tych rzeczy, które z pewnością
zrobiłaby przeciętna osoba. Po prostu zamrugała i powiedziała:
- Wow. Jestem ci winna piwo… co najmniej.
- Taa – odpowiedziałam do słuchawki. – Dopiero co.
- Ach, zły dzień? - spytała.
Nie wiedziała jednak, że spędziłam niemal cały dzień lecząc się z zadanej sobie
rany, przy dużym udziale Bramsa i wątpliwej korzyści płynącej z faktu, że dźgnęłam
się ostrzem pokrytym wampirzą krwią. Tak po prawdzie, ta krew zdziałała
o niebo więcej niż wszystkie cudowne pigułki Dona. Nic nie uzdrawiało tak dobrze,
jak wampirza krew.
- Hmm, dzień jak co dzień. A ty? Jak twoja randka?
Roześmiała się.
- Rozmawiam z tobą przez telefon. To chyba mówi samo za siebie, nie? W gruncie
rzeczy, to właśnie miałam zamiar rozmrozić sernik. Wpadniesz?
- Jasne, ale jestem już w piżamie.
- Nie zapomnij puchatych kapci. – Niemal widziałam szeroki uśmiech Denise. –
Bez nich nie wyglądałabyś dobrze.
- Do zobaczenia.
Odłożyłam słuchawkę i uśmiechnęłam się. Samotność musiała sobie poczekać.
Przynajmniej dopóki nie skończy się sernik.
O tej porze nocy, ulice Virginii w większości były opustoszałe, jednak miałam
oczy szeroko otwarte. Właśnie teraz była pora, kiedy nieumarłe istoty polowały
najczęściej. Zazwyczaj był to jakiś pożywiający się wampir. Używali swojego
hipnotycznego spojrzenia oraz halucynogenu w kłach, by napić się i zniknąć,
zostawiając swoje ofiary ze zmienioną pamięcią i niedoborem żelaza we krwi. To
właśnie Bones mi o tym powiedział. Nauczył mnie wszystkiego o wampirach:
o ich talentach (licznych!), słabościach (niewielu, z czego światło słoneczne, krzyże
i drewniane kołki się do nich nie zaliczały), wierzeniach (że Kain był pierwszym
wampirem. Bóg ukarał go za zabicie Abla, zmieniając w coś, co musi pić krew
jako przypomnienie, że przelał krew brata), i o tym, że żyli w społeczeństwie
przypominającym piramidę (najważniejszy wampir rządził „dziećmi”, które stworzył).
Taa, Bones nauczył mnie wszystkiego, co wiedziałam.
I wtedy od niego odeszłam.
Skręciłam gwałtownie i nacisnęłam hamulec, kiedy przed maskę wyskoczył mi
kot. Wysiadłam i znalazłam go, leżącego niedaleko auta. Wyrywał mi się, ale złapałam
go mocniej i dokładnie obejrzałam. Na nosie miał krew, trochę zadrapań,
a kiedy dotknęłam jego nogi - zawył. Była złamana, nie miałam żadnych wątpliwości.
Mamrocząc coś uspokajająco, wydobyłam z kieszeni komórkę.
- Właśnie potrąciłam kociaka – powiedziałam Denise. – Możesz mi znaleźć adres
jakiegoś weterynarza? Nie mogę go tak zostawić.
14
Westchnęła ze współczuciem i poszła po książkę telefoniczną. Po chwili była już
z powrotem.
- Ten ma gabinet otwarty całą dobę i jest niedaleko ciebie. Daj mi znać, co z kotkiem,
dobra? Włożę sernik z powrotem do zamrażalnika.
Rozłączyłam się, po czym zadzwoniłam do weterynarza po dalsze wskazówki.
Po dziesięciu minutach zaparkowałam przed Futrzastą Arką Noego.
Na piżamę narzucony miałam płaszcz, jednak zamiast butów na nogach naprawdę
miałam puszyste, niebieskie kapcie. Prawdopodobnie wyglądałam jak
gosposia z piekła rodem.
Kiedy weszłam, mężczyzna za kontuarem uśmiechnął się.
- Czy to pani właśnie dzwoniła? W sprawie kota?
- To ja.
- I nazywa się pani…?
- Panno. Cristine Russell. – To było nazwisko, którego teraz używałam. Był to
kolejny hołd mojej utraconej miłości, jako że ludzkie nazwisko Bonesa brzmiało
Crispin Russell. Kiedyś zgubi mnie mój przeklęty sentyment.
Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jestem doktor Noah Rose.
Noah. To wyjaśniało dziwną nazwę kliniki. Lekarz zabrał zwierzątko na prześwietlenie
i wrócił zaledwie po kilku minutach.
- Ma złamaną nogę, ogólne potłuczenia i jest niedożywiony. Za kilka tygodni
powinien wydobrzeć. To przybłęda?
- Tak, o ile mi wiadomo, doktorze.
- Noah, bardzo proszę. Milutki kotek. Zamierzasz go zatrzymać?
Wzdrygnęłam się na słowo kotek, jednak udało mi sie to ukryć.
- Tak – odpowiedziałam natychmiast.
Kociak utkwił we mnie wzrok, jakby rozumiał, że właśnie przypieczętowano
jego los. Z maleńką nogą w gipsie i maścią na licznych zadrapaniach, wyglądał
prawdziwie żałośnie.
- Z odrobiną jedzenia i odpoczynku, kociak niedługo będzie jak nowy.
- To świetnie. Ile jestem winna?
Uśmiechnął się z zażenowaniem.
- Nic. Postąpiłaś bardzo ładnie. Za dwa tygodnie będziesz musiała przynieść go
do mnie, żeby zdjąć gips. Kiedy ci pasuje?
- Byle późno. Ja… pracuję w dziwnych godzinach.
- Wieczory nie stanowią problemu.
Ponownie nieśmiało się do mnie uśmiechnął. Coś mi podszepnęło, że nie dla
każdego był tak przyjazny. Jednak wydawał się nieszkodliwy, a to rzadkość
u mężczyzn, których spotykałam.
- Co powiesz na czwartek za dwa tygodnie, o ósmej?
- W porządku.
15
- Dzięki za pomoc, Noah. Mam u ciebie dług. – Z kotem zawiniętym w ręcznik,
ruszyłam w stronę drzwi.
- Zaczekaj! – Wyszedł zza kontuaru i zatrzymał się. – To naprawdę nieprofesjonalne,
ale skoro sądzisz, że jesteś mi coś winna… Nie mówię, że jesteś, ale… Jestem
nowy w tym mieście i… cóż, nie znam wielu ludzi. Większość moich klientów
jest starsza lub zamężna… Co staram się powiedzieć to…
Słysząc jego poplątaną przemowę uniosłam pytająco brew, na co dosłownie się
zarumienił.
- Nieważne. Jeśli nie pojawisz się na umówioną wizytę, zrozumiem. Przepraszam.
Biedak był słodki. Przyjrzałam mu się szybko, inaczej niż na początku, kiedy
dokonałam pełnej oceny niebezpieczeństwa grożącego mi z jego strony, gdy tylko
weszłam do środka. Noah był wysoki, miał ciemne włosy i był w chłopięcy
sposób przystojny.
Może umówię go z Denise – powiedziała przecież, że jej ostatnia randka nie była
najlepsza.
- W porządku, Noah, odpowiedź brzmi „tak”. W gruncie rzeczy, moja przyjaciółka
Denise i ja zamierzałyśmy wybrać się na obiad. Może się do nas przyłączysz?
Wypuścił powietrze z płuc.
- Poniedziałek pasuje mi doskonale. Zadzwonię do ciebie w niedzielę, żeby to
potwierdzić. Zazwyczaj niczego takiego nie robię. Boże, to zabrzmiało jak jakaś
utarta kwestia. Pozwól, ze poproszę cię o numer telefonu, zanim odstraszę cię
swoim gadaniem.
Z uśmiechem napisałam numer mojej komórki. Gdyby zaiskrzyło pomiędzy
Noah i Denise, wyszłabym cichutko, po angielsku, zanim kelner podałby deser.
Gdyby okazał się kretynem, to upewnię się, żeby ruszył w swoją drogę bez zawracania
jej głowy. Hej, od czego są przyjaciele?
- Proszę, nie zmień zdania – powiedział, kiedy podałam mu karteczkę z numerem.
Zamiast odpowiedzi pomachałam mu tylko na pożegnanie.
16
ROZDZIAŁ TRZECI
W następny poniedziałek, dokładnie za dziesięć szósta, zadzwonił mój telefon.
Zerknęłam na numer, który się wyświetlił i zmarszczyłam brwi. Dlaczego Denise
dzwoniła do mnie ze swojego domu? Miała być tutaj już piętnaście minut temu.
- Co jest? – odezwałam się do słuchawki. – Spóźniasz się.
Usłyszałam, jak głęboko zaczerpnęła powietrza.
- Cat, nie złość się na mnie, ale… nie przyjadę.
- Jesteś chora? – zapytałam zmartwiona.
Ponownie głęboko odetchnęła.
- Nie. Nie przychodzę, bo chcę, żebyś to ty umówiła się z Noah. Sama. Mówiłaś,
że wygląda na miłego faceta.
- Ale ja nie chcę iść na randkę! - zaprotestowałam. – Zaprosiłam go tylko po to,
żebyś mogła go poznać, ale miałam też plan na wypadek, gdyby nie był w twoim
typie.
- Na litość Boską, Cat, ja nie potrzebuję kolejnej randki, ale ty tak! Mam na myśli,
że moja babcia bardziej korzysta z życia niż ty. Słuchaj, wiem, że nie lubisz mówić
o tamtym facecie, kimkolwiek był, ale jesteśmy przyjaciółkami od ponad trzech
lat. Musisz w końcu zacząć żyć. Oszołom Noah swoimi zdolnościami do picia,
niech mu uszy uschną od twojego języka, ale spróbuj zabawić się z facetem, którego
nie masz zamiaru zabić pod koniec dnia. Chociaż raz. Może wtedy nie będziesz
taka smutna.
Uderzyła w czuły punkt. Mimo, że nigdy nie mówiłam jej o szczegółach mojego
związku z Bonesem – szczególnie tego, że był wampirem – wiedziała, że kogoś
kochałam, ale go straciłam. Wiedziała też, jak samotna się czułam – nawet bardziej
niż kiedykolwiek się do tego przyznałam.
Westchnęłam.
- Nie sądzę, by to był dobry pomysł.
- A ja tak – ucięła natychmiast. – Nie jesteś martwa, więc musisz przestać się
zachowywać, jakbyś była. To tylko obiad, a nie ucieczka do Vegas. Nikt nie mówi,
że musisz znów się z nim spotkać. Ale idź tam, tylko ten jeden raz. No dalej.
Spojrzałam na mojego nowego kotka. Zamrugał, co również wzięłam za „tak”.
- W porządku. Noah powinien być tu za pięć minut. Pójdę, ale – jak znam siebie –
powiem coś zupełnie niestosownego i za godzinę będę z powrotem.
Denise roześmiała się.
- Nieważne. Przynajmniej spróbujesz. Zadzwoń do mnie, jak wrócisz.
Pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Wyglądało na to, że miałam randkę.
Czy byłam na nią gotowa, czy nie.
17
Mijając lustro, przyjrzałam się sobie dużo uważniej. Moje świeżo ufarbowane na
brąz włosy sięgały ramion i wyglądały obco. O to jednak chodziło, na wypadek,
gdyby Ian zdecydował się potwierdzić plotki o mnie. Nie potrzebowałam, żeby
przez kolor moich włosów wampiry lub ghule domyśliły się, kim jestem. Może
blondynki miały więcej zabawy, lecz ja liczyłam na wyższą liczbę ciał. Ruda Kostucha
poszła do piachu. Niech żyje Brązowy Żniwiarz!
Kiedy Noah zapukał do drzwi, byłam tak przygotowana, jak to tylko możliwe.
Uśmiech zamarł mu na ustach, kiedy mnie zobaczył.
- Byłaś przedtem ruda, prawda? Nie wyobraziłem sobie tego?
Uniosłam brew, już nie rudą, lecz w kolorze miodu.
- Potrzebowałam zmiany. Całe życie byłam ruda i teraz nabrałam ochoty na odmianę.
Natychmiast zmienił zdanie.
- Cóż, wyglądasz pięknie. Jesteś piękna. To znaczy byłaś piękna wcześniej i wciąż
jesteś. Chodźmy, zanim zmienisz zdanie.
Już to zrobiłam, chociaż nie miało to nic wspólnego z nim. Wciąż jednak - mimo,
że z niechęcą to przyznawałam - Denise miała rację. Mogłam spędzić kolejny
wieczór zamęczając się wspomnieniami o kimś, kogo nie mogłam mieć, albo
mogłam wyjść i dla odmiany spędzić miły wieczór.
- Złe wieści - powiedziałam. – Moja przyjaciółka… hmm, coś ją zatrzymało i nie da
rady do nas dołączyć. Przykro mi. Jeśli zechcesz wszystko odwołać, zrozumiem.
- Nie – powiedział natychmiast Noah i uśmiechnął się. – Jestem głodny. Chodźmy
coś zjeść.
To tylko jedna randka, przypomniałam sobie idąc do samochodu. Jaką szkodę
mogła przynieść?
Pojechałam z Noah do Renardo, włoskiego baru. Z grzeczności piłam tylko
czerwone wino, nie chcąc ujawniać moich skłonności do ogromnych ilości ginu
z tonikiem.
- Czym się zajmujesz, Cristine? - zapytał.
- Prowadzę badania polowe i rekrutację dla Biura.
W pewnym sensie była to prawda, jeśli można było nazwać ściganie i zabijanie
istot nocy badaniami. Albo zdefiniować podróże po kraju i prowadzenie poszukiwań
w wojsku, policji, FBI, a nawet w więzieniach jako rekrutację. Hej, żeby skutecznie
zabijać nieumarłych nie można było dyskryminować tych, których się zatrudniło,
prawda? Niektórzy z najlepszych członków naszej jednostki nosili kiedyś
pomarańczowe wdzianko. Juan był stałym bywalcem instytucji penitencjarnych,
kiedy wybrał pracę dla Dona zamiast dwudziestu lat za kratami. Ta mieszanina
nie tworzyła może najlepiej zachowującej się jednostki, ale z pewnością była
zabójcza.
Noah otworzył szeroko oczy.
- Biura? Jesteś agentką FBI?
18
- Nie do końca. Nasz wydział podlega bardziej pod Agencję Bezpieczeństwa Narodowego.
- Och, masz więc jeden z tych zawodów, o których mogłabyś mi powiedzieć, ale
później musiałabyś mnie zabić? – drażnił się.
Niemal udławiłam się winem. Ty to powiedziałeś, koleś.
- Uff, nic tak ekscytującego. Po prostu rekrutuję personel i prowadzę badania.
Jednak cały czas jestem pod telefonem i pracuję w różnych godzinach. To dlatego
Denise lepiej pasowałaby na twoją przewodniczkę po Richmond niż ja.
Powiedziałam to wyraźnie, żeby pozbawić go złudzeń. Noah był słodki, ale
z pewnością nic więcej się nie zdarzy.
- Rozumiem nienormowany czas pracy i życie pod telefonem. W razie nagłego
wypadku ludzie dzwonią do mnie, nie zważając na porę. To nic poważnego, jak
w twojej pracy, ale wciąż. Nawet najmniejsze rzeczy w życiu zasługują na uwagę.
Zawsze wyczuwałem prawdziwy charakter człowieka po tym, jak traktował słabszych
od siebie.
No, no. Właśnie o szczebel awansował w moich oczach.
- Przykro mi, że Denise nie mogła przyjść – powiedziałam, prawdopodobnie już
po raz piąty. – Myślę, że byś ją polubił.
Noah pochylił się do mnie.
- Z pewnością, ale nie żałuję, że nie przyszła. Brak spotkań z ludźmi posłużył mi
tylko jako wymówka, żeby cię zaprosić. Tak naprawdę, to chciałem iść z tobą na
randkę. To chyba przez te puchate kapcie.
Roześmiałam się, co mnie bardzo zaskoczyło. Mówiąc szczerze, spodziewałam
się kiepskiej zabawy, natomiast to było… przyjemne.
- Zapamiętam to sobie.
Przyglądałam mu się nad kieliszkiem. Noah miał na sobie szarą koszulę z rozpiętym
kołnierzem, sportową kurtkę i grafitowe spodnie. Jego czarne włosy były
świeżo ostrzyżone, lecz jeden kosmyk wciąż opadał mu na czoło. Noah z pewnością
nie mógł cierpieć na brak randek. Nawet jeśli jego skóra nie miała tej kryształowej
poświaty, która lśniła w świetle księżyca…
Potrząsnęłam głową. Do diabła, musiałam przestać wciąż myśleć o Bonesie! Nie
było dla nas nadziei. Nawet, gdyby udało nam się pokonać ogromne przeszkody,
jakie stawiały moja praca, albo kipiąca nienawiść mojej matki do wszystkiego, co
ma kły, wciąż by nam nie wyszło. Bones był wampirem. Pozostanie młody na
wieczność, podczas gdy ja zestarzeję się i umrę. Jedyny sposób na to, by to się nie
stało, to przemiana. Tej jednak nie chciałam. Nieważne, jak bardzo raniło to moje
serce, jedyne co mogłam zrobić, to od niego odejść. Do diabła, Bones mógł już
nawet o mnie nie myśleć. Prawdopodobnie ruszył dalej ze swoim życiem – nie
widzieliśmy się ponad cztery lata. Być może ja również powinnam tak zrobić.
- Może podarujemy sobie deser i przejdziemy się? – zapytałam pod wpływem
impulsu.
19
- Z przyjemnością - Noah nie wahał się ani sekundy.
Czterdzieści minut zajął nam dojazd na plażę. Był marzec i wciąż panował mróz,
owinęłam się więc płaszczem, by chronić się przed zimną bryzą. Noah szedł blisko
obok mnie, z rękami w kieszeniach.
- Uwielbiam ocean. Właśnie dlatego przeprowadziłem się z Pittsburgha do Virginii.
Odkąd zobaczyłem go po raz pierwszy, wiedziałem, że chcę mieszkać blisko
niego. Jest coś w oceanie, przez co czuję się mały, ale jakbym wciąż pozostawał
cząstką czegoś wielkiego. To brzmi beznadziejnie, ale taka jest prawda.
Uśmiechnęłam się smutno.
- To wcale nie jest beznadziejne. W taki sam sposób czuję się, kiedy jestem
w górach. Jeżdżę tam, kiedy tylko mam okazję…
Mój głos ucichł, kiedy przypomniałam sobie z kim po raz pierwszy je zobaczyłam.
To musi się skończyć.
W napadzie pragnienia, by o wszystkim zapomnieć, chwyciłam Noah i niemal
szarpnęłam jego głowę w dół, ku mojej. Przez chwilę wahał się, lecz później odpowiedział
na pocałunek. Objął mnie ramionami, a gdy go całowałam jego puls
trzykrotnie przyspieszył.
Tak samo nagle jak zaczęłam, teraz odsunęłam się.
- Przepraszam. To było niegrzeczne z mojej strony.
Roześmiał się krótko.
- Na taką właśnie niegrzeczność liczyłem. W gruncie rzeczy, to planowałem łagodny
manewr: poprosić cię, byś usiadła, może objąłbym cię ramieniem… ale
bardziej podoba mi się twoja metoda.
Boże, jego warga krwawiła. Głupia, zapomniałam o swojej sile. Biedny Noah,
najwyraźniej cierpiał na niedosyt molestowania. Przynajmniej nie wbiłam mu
jego własnych zębów w gardło – mógłby protestować mocniej.
Noah chwycił mnie za ramiona, i tym razem z własnej woli pochylił głowę ku
mojej twarzy. Powstrzymałam swoją siłę, całując go łagodnie i pozwalając, by
językiem delikatnie wniknął w moje usta. jego tętno wzrosło jeszcze bardziej,
a krew skierowała się w dół. Niemal zabawnie było słyszeć reakcję jego ciała.
Po chwili odepchnęłam Noah.
- To wszystko, na co możesz liczyć.
- Bardzo mnie to cieszy, Cristine. Poza tym, chciałbym się jeszcze z tobą spotkać.
Naprawdę chcę ponownie się z tobą spotkać.
Jego twarz była poważna i niezwykle szczera. Zupełnie inna od mojej, skrywającej
wszystkie moje sekrety.
Westchnęłam ponownie.
- Noah, prowadzę bardzo… dziwne życie. Moja praca wymaga, bym często podróżowała,
wyjeżdżała bez uprzedzenia i odwoływała niemal wszystkie swoje
plany. Czy to brzmi jak coś, w co chciałbyś się angażować?
20
Skinął głową.
- Brzmi świetnie, bo to twoje życie. Z wielką przyjemnością się w nie zaangażuję.
Rozsądna część mojego mózgu wysłała mi ostrzeżenie. Nie rob tego. Moja samotność
jednak odrzuciła je gwałtownie.
- W takim razie ja również z chęcią się z tobą spotkam.
21
ROZDZIAŁ CZWARTY
Głośny łomot do moich drzwi sprawił, że aż podskoczyłam w łóżku. Była dopiero
dziewiąta rano. Nikt nie przychodził do mnie tak wcześnie - wszyscy wiedzieli, jak
długo śpię. Nawet Noah, z którym umawiałam się już od miesiąca, wiedział, że
ma nie dzwonić ani nie zjawiać się u mnie o tak nieludzkiej godzinie.
Zeszłam na dół, z przyzwyczajenia chowając srebrny nóż do kieszeni szlafroka,
po czym zerknęłam przez wizjer.
Po drugiej stronie drzwi stał Tate, który sam wyglądał, jakby dopiero wstał.
- Co się stało? – zapytałam, otwierając drzwi.
- Musimy jechać do ośrodka. Don na nas czeka. Wezwał już Juana i Dave’a.
Zostawiłam drzwi otwarte i poszłam na górę ubrać się. Mowy nie ma, żebym
pokazała się w mojej piżamie z Tweetym. To z pewnością nie przyczyniło by mi
szacunku wśród moich ludzi.
Ubrałam się i szybko umyłam zęby, po czym mrużąc oczy w ostrym, słonecznym
świetle wdrapałam się do samochodu Tate’a.
- Wiesz, dlaczego nas wzywają? Dlaczego Don najpierw do mnie nie zadzwonił?
Tate odchrząknął.
- Chciał poznać moją opinię, zanim z tobą porozmawia. Wczorajszej nocy w Ohio
popełniono kilka morderstw. Bardzo widowiskowe, bez żadnego ukrywania ciał.
W gruncie rzeczy zwłoki zostały specjalnie wystawione na widok publiczny.
- Co w tym takiego dziwnego? To straszne, naprawdę, ale co w tym niezwykłego?
Byłam zdezorientowana. Nie rzucaliśmy się pędem na każde miejsce zbrodni,
bo nie bylibyśmy w stanie wszystkich ich zatuszować. Było coś jeszcze, czego mi
nie mówił.
- Jesteśmy prawie na miejscu. Don zaraz wprowadzi cię w szczegóły. Ja miałem
cię tylko odebrać.
Zanim dołączył do Dona, Tate był żołnierzem w jednostce specjalnej. Lata spędzone
w wojsku właśnie dały o sobie znać. Wykonuj rozkazy, nie podawaj w wątpliwość
decyzji dowodztwa. Właśnie to Don lubił w nim najbardziej. Z tego samego
powodu przyprawiałam go o niestrawność, gdyż moje motto było tego zupełnym
przeciwieństwem.
Po dwudziestu minutach byliśmy już w ośrodku. Uzbrojeni strażnicy jak zwykle
pozdrowili nas przy bramie. Tate i ja przyjeżdżaliśmy tu tak często, że nawet nie
pokazywaliśmy już identyfikatorów. Praktycznie znaliśmy wszystkich po imieniu,
pamiętaliśmy również ich stopnie oraz numer.
Don siedział w swoim biurze, nie przestając chodzić z kąta w kąt. Uniosłam brwi
niemal po linię włosów – mój szef był zazwyczaj spokojny i skupiony. Dopiero
22
drugi raz od momentu, kiedy mnie zrekrutował widziałam, jak to robił. Po raz
pierwszy było to, kiedy dowiedział się, że Ian - Liam Flannery, jak Don wciąż
o nim myślał - uciekł. Don chciał, żebym go schwytała i sprowadziła z powrotem
jak hodowlane zwierzątko, z którego mógłby ściągać krew i produkować więcej
Bramsów. Kiedy wróciłam bez Iana, myślałam, że Don pęknie w szwach. Albo
wydepta rów w dywanie. Moja rana stanowiła dla niego sprawę drugorzędną.
Moim zdaniem priorytety Dona były naprawdę pokręcone.
Na jego biurku leżał zestaw zdjęć, wyglądających na ściągnięte z Internetu.
Kiedy weszliśmy zatrzymał się i wskazał na nie.
- Mam przyjaciela w departamencie policji Franklin County, który dwie godziny
temu przeskanował mi je i wysłał mailem. Zabezpieczył już ten obszar i usunął
funkcjonariuszy i patologów z miejsca zbrodni. Wyruszacie, jak tylko zjawi się tu
cała grupa. Wybierz najlepszych ludzi, bo będą ci potrzebni. Przygotujemy dodatkowy
oddział gotowy ruszyć do akcji na twój rozkaz. Trzeba natychmiast to
zakończyć.
Franklin County. Moje dawne miasteczko.
- Przestań być taki tajemniczy, Don. Masz moją uwagę.
W odpowiedzi podał mi jedno ze zdjęć. Ukazywało ono niewielki pokój, w którym
środek podłogi zakrywała sterta rozczłonkowanych ciał. Poznałam go natychmiast,
gdyż kiedyś była to moja sypialnia w domu dziadków. Zobaczyłam
napis, jaki ktoś zostawił na ścianie i zamarłam. Teraz wiedziałam już, dlaczego
Don tak świrował.
Hej, kici kici.
Niedobrze. Wcale nie kurwa dobrze. Fakt, że ta złośliwa wiadomość była skierowana
bezpośrednio do mnie i znajdowała się w domu, w którym dorastałam,
oznaczał dwie rzeczy. Ktoś znał moje przybrane imię… i te prawdziwe też.
- Gdzie moja matka? – to było moją pierwszą myślą. Być może znali prawdę tylko
o Catherine Crawfield, ale może wiedzieli też o Cristine Russell.
Don podniósł dłoń.
- Wysłałem dwóch ludzi z poleceniem, by ją tu sprowadzili. Zrobiliśmy to na
wszelki wypadek, ponieważ myślę, że jeśli wiedzieliby kim teraz jesteś i gdzie
mieszkasz, nie zawracaliby sobie głowy twoim rodzinnym domem.
Tak, to prawda. Byłam tak zdenerwowana, że przestałam jasno myśleć. Nie mogłam
zaś sobie na to pozwolić, bo nie było czasu na głupotę.
- Masz jakiekolwiek pojęcie, kto mógłby to być, Cat?
- Oczywiście, że nie! Dlaczego miałabym mieć?
Don rozważał to przez chwilę, bezwiednie pocierając palcem brew.
- To zbieg okoliczności, że od miesiąca umawiasz się z Noah Rose i nagle ktoś cię
odnajduje? Powiedziałaś mu, czym jesteś? I czym się zajmujesz?
Rzuciłam Donowi złośliwe spojrzenie.
23
- Dokładnie sprawdziłeś Noah w chwili, kiedy tylko dowiedziałeś się, że się z nim
umawiam. Bez mojego pozwolenia, mogłabym dodać. I nie, Noah nie wie niczego
o wampirach, o tym co robię, ani czym jestem. Lepiej, żeby to był ostatni raz,
kiedy muszę cię o tym zapewniać.
Don zgadzając się ze mną skinął głową, po czym ponownie zaczął spekulować.
- Myślisz, ze to mógł być Liam Flannery? Powiedziałaś mu cokolwiek, co mógłby
później wykorzystać, by cię wytropić?
Po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz. W porządku, Ian miał powiązania
z moją przeszłością. Przez Bonesa. Bones znał stary adres mojej rodziny, moje
prawdziwe nazwisko i tylko on nazywał mnie Kotkiem. Czyżby to był Bones? Czy
zrobiłby coś tak skrajnego, żeby tylko wyciągnąć mnie z kryjówki? Czy po czterech
latach wciąż o mnie myślał?
- Nie, nic nie powiedziałam Flannery’emu. Nie widzę, dlaczego on miałby za to
odpowiadać.
Kłamstwo bez wahania spłynęło z moich ust. Jeśli to Bones był za to odpowiedzialny,
bezpośrednio albo pośrednio, sama się z nim rozliczę. Don i Tate myśleli,
że jego ciało leżało ciasno zapakowane w firmowej lodówce. Nie zamierzałam
wyprowadzać ich z błędu.
Przyjechali Juan i Dave. Oni też wyglądali, jakby dopiero co wyciągnięto ich
z łóżek. Krótko Don zapoznał ich z zaistniałą sytuacją oraz jej znaczeniem.
- Cat, zostawię ci czterech ludzi - podsumował. – Wybierz ich i zatkaj ten przeciek.
Samoloty będą gotowe, kiedy tylko się zbierzecie. I tym razem nie martwcie
się przyprowadzaniem jakichkolwiek jeńców. Po prostu wyeliminujcie wszystkich,
którzy o tobie wiedzą.
Ponuro skinęłam głową. Modliłam się, by moje podejrzenia okazały się mylne.
- Byłaś w domu od czasu, kiedy zaczęłaś pracę z tym Oddziałem Zabójców prosto
z Piekła? Myślisz, że ktokolwiek mógłby cię rozpoznać?
Dave podtrzymywał lekką rozmowę podczas, gdy zataczaliśmy koło przed lądowaniem.
- Nie, nie byłam tam od śmierci dziadków. Miałam tylko jednego przyjaciela –
z pewnością nie miałam tu na myśli pewnego napalonego ducha alkoholika – ale
skończył już studia i kilka lat temu przeprowadził się do Santa Monica.
Mówiłam o Timmiem, moim dawnym sąsiedzie. Kiedy ostatni raz sprawdzałam,
był reporterem w jednej z gazet typu „prawda jest tam”. Wiecie, w tym typie, że
raz na ruski rok wpadną na jakąś prawdziwą, niesamowitą historię i zmienią życie
Dona w piekło, kiedy szukał sposobów by ją podważyć. Timmie wierzył, że zostałam
zastrzelona przez policję po zamordowaniu moich dziadków, kilku policjantów
i gubernatora. Co za reputacja. Don doprawdy nie oszczędzał jej, żeby sprawić,
bym zniknęła. Miałam nawet nagrobek i fałszywy raport z autopsji.
24
- Poza tym… - Strząsnęłam z siebie wspomnienia, jak deszcz z mokrej kurtki. –
Z moimi krótszymi i brązowymi włosami wyglądam zupełnie inaczej. Nikt by
mnie teraz nie poznał.
Poza Bonesem. On poznałby mnie wszędzie po samym zapachu. Na myśl, że
mogłabym go znów zobaczyć, nawet w tak morderczych okolicznościach, moje
serce zaczęło walić jak oszalałe. Jakże nisko upadłam.
- Jesteś pewna co do Coopera? - Dave trącił mnie lekko i spojrzał na tył samolotu.
Mieliśmy naszą własną strefę na przodzie maszyny. Czyż nie byliśmy wyjątkowi?
- Wiem, że minęły dopiero dwa miesiące odkąd przyjęliśmy Coopera, ale jest
sprytny, szybki i bezlitosny. Lata, jakie spędził jako tajny agent w wydziale narkotyków
z pewnością mu pomogły. Dobrze wypadł na sesjach treningowych, czas
więc, by sprawdzić, jak radzi sobie w terenie.
Dave zmarszczył brwi.
- On cię nie lubi, Cat. Myśli, że pewnego dnia staniesz przeciwko nam przez to, że
jesteś mieszańcem. Sądzę, że powinno mu się podać soczek i wymazać ostatnie
dwa miesiące z jego pamięci.
„Podać soczek” oznaczało techniki prania mózgu, które Don doskonalił przez
ostatnie lata. Wampiry, które przetrzymywaliśmy były dojone z jadu, jak węże.
Halucynogen, który produkowały ich kły, był później rafinowany i pomnażany.
W połączeniu ze zwykłymi metodami mieszania w głowach, stosowanymi przez
wojsko, pozostawiał uczestnika szczęśliwie nieświadomego wszelkich szczegółów
dotyczących naszej jednostki. Właśnie tak dokonywaliśmy odsiewu podczas
rekrutacji i nie martwiliśmy się o to, że któryś zacznie paplać o cizi z nadnaturalnymi
mocami. Wszystko, co pamiętali, to dzień ciężkiego treningu.
- Cooper nie musi mnie lubić – ma tylko wykonywać rozkazy. Jeśli nie potrafi tego
robić, to wyleci. Albo umrze, jeśli najpierw go zabiją. Teraz jest ostatnim z naszych
zmartwień.
Samolot z szarpnięciem wylądował. Dave uśmiechnął się do mnie.
- Witaj w domu, Cat.
25
ROZDZIAŁ PIĄTY
Dom, w którym dorastałam stał w wiśniowym sadzie wyglądającym, jakby nikt
od lat go nie doglądał. Może nawet od czasu, kiedy zamordowano moich dziadków.
Nigdy nie myślałam, że jeszcze kiedyś zobaczę Licking Falls w stanie Ohio.
Przerażające było to, że w tym małym miasteczku czas zdawał się zatrzymać.
Boże, ten dom zdobył naprawdę złą sławę - w jego ścianach zabito cztery osoby.
Dwie zginęły przypuszczalnie z rąk własnej wnuczki, która później ruszyła w bezsensowną,
morderczą wyprawę, no i teraz ta para.
Ironią było, że ostatni raz, kiedy wchodziłam po schodach tego ganku, było to
również po popełnieniu podwójnego morderstwa. Poczułam ogarniający mnie
ból, kiedy przed oczami pojawił mi się obraz dziadka rozciągniętego na kuchennej
podłodze i krwawych odcisków dłoni mojej babki na schodach, gdy usiłowała
się czołgać.
Dave i ja okrążyliśmy kuchnię, ostrożni by nie naruszyć niczego bardziej niż to
potrzebne.
- Zbadano już ciała? Znaleziono cokolwiek?
Tate kaszlnął.
- Ciała wciąż tu są, Cat. Don rozkazał, żeby nikt ich nie ruszał, dopóki ty ich nie
obejrzysz. Niczego też nie zabrano.
Świetnie. Don był aż nazbyt mądry.
- Sfotografowano już je? Sporządzono niezbędną dokumentację? Możemy je tak
szybko przelecieć?
Juan skrzywił się na mój dobór słów, lecz Tate tylko skinął głową. Dom otaczał
dodatkowy oddział, na wypadek, gdyby była to pułapka. Było jeszcze przed południem,
byliśmy więc nieco bardziej bezpieczni. Wampiry nienawidziły wcześnie
wstawać. Nie, ściągnęli mnie tu specjalnie i gotowa byłam się założyć, że ktokolwiek
to zrobił, teraz piękniał we śnie.
- W porządku. Zaczynajmy.
Godzinę później Cooper ledwo już wytrzymywał.
- Zaraz się porzygam.
Spojrzałam na niego nad szczątkami tego, co kiedyś było parą szczęśliwych
ludzi. O tak, śniada twarz Coopera była zdecydowanie zielona.
- Zrób tak, a zjesz te wymiociny z podłogi, żołnierzu.
W odpowiedzi tylko przeklął. Odwróciłam się od niego i powróciłam do badania
torsu przede mną. Od czasu do czasu słyszałam skurcze jego żołądka, jednak
przełykał żółć i pracował dalej. Wstrzymywałam się jednak z nadzieją, że wytrzyma
do końca.
26
Dłonią wyczułam coś dziwnego w klatce piersiowej kobiety. Coś twardego, lecz
nie była to kość. Wyciągnęłam przedmiot ostrożnie, ignorując okropny dźwięk
ssania, kiedy go wyciągałam.
Tate i Juan z uwagą pochylili się nade mną.
- Wygląda, jak jakiś kamień – zauważył Tate.
- Co to ma niby znaczyć? – zastanawiał się Juan.
Poczułam, jak wszystko we mnie twardnieje, aż miałam wrażenie, że jestem jak
kamień, który trzymałam w dłoni. W środku wszystko we mnie krzyczało.
- To nie kamień. To kawałek wapnia. Z jaskini.
- Trzymajcie się w promieniu siedmiu kilometrów od jaskini. Podejdziecie bliżej,
a usłyszą bicie waszych serc. Żadnych helikopterów nad głowami, ani radia. Stosujcie
tylko sygnalizację dłońmi – nie chcemy wydać liczby naszych ludzi. Wejdę
do jaskini od głównego wejścia i dacie mi dokładnie trzydzieści minut. Jeśli nie
wyjdę, rozwalicie ją rakietami, po czym obstawicie teren. Tylko miejcie oczy
z tyłu głowy. Jeśli z jaskini wyjdzie cokolwiek innego ode mnie, strzelajcie do tego
tak długo, dopóki będziecie pewni, że naprawdę nie żyje. A potem dodajcie jeszcze
parę strzałów.
- Ten plan jest do dupy! - napadł na mnie ze złością Tate. – Te pociski tylko cię
zabiją, a wampiry i tak mogą wygrzebać się spod ziemi później. Jeśli nie wyjdziesz,
pójdziemy po ciebie. Kropka.
- Tate ma rację. Nie wysadzimy cię, dopóki nie pokażę ci mojej parówy. – Nawet
Juan brzmiał na zmartwionego. Jego aluzja była również nieszczera.
- Mowy nie ma, Cat – zgodził się Dave. - Uratowałaś mi tyłek zbyt wiele razy, bym
teraz wcisnął ten guzik.
- To nie jest demokracja. – W moim głosie pojawił się lód. – Ja tutaj podejmuję
decyzje. Wy je wykonujecie. Nie rozumiecie? Jak nie wrócę za pół godziny, to
znaczy, że nie żyję.
Rozmawialiśmy w śmigłowcu, żeby utrudnić zadanie podsłuchującym szpiclom.
Po tym jak znalazłam ten kawałek skały, stałam się prawdziwą paranoiczką. Nie
cierpiałam się do tego przyznawać, lecz nie mogłam sobie wyobrazić, kto inny
oprócz Bonesa mógł go zostawić. Ta pamiątka z jaskini była zbyt osobista, by
mógł to być Ian. Tylko Bones wiedział o jaskini i pozostałych rzeczach. Na myśl,
że to on porozrywał na strzępy tych ludzi, poczułam mdłości. Co takiego mogło
się stać przez cztery lata, że aż tak się zmienił? Że był w stanie zrobić tak makabryczną
rzecz? Właśnie dlatego potrzebowałam tylko trzydziestu minut. Albo on
zabije mnie, albo ja jego, jednak tak czy inaczej, będzie to szybko. Bones zawsze
przechodził prosto do interesów i z pewnością nie planował romantycznego spotkania.
Nie wtedy, gdy przesłał mi bukiet z części ciała.
Helikopter wylądował dwadzieścia pięć kilometrów od celu. Mieliśmy samochodem
podjechać kolejne osiemnaście, a ostatnie siedem kilometrów miałam
27
pokonać pieszo. Przez cały ten czas cała trójka bez przerwy kłóciła się ze mną,
lecz ignorowałam ich. Mój umysł był jak odrętwiały. Desperacko pragnęłam zobaczyć
znów Bonesa, lecz nigdy nie wyobrażałam sobie, że będzie to w taki sposób.
Dlaczego? Zastanawiałam się po raz kolejny. Dlaczego Bones miałby zrobić coś
tak strasznego, tak ekstremalnego, po tak długim czasie?
- Cat, nie rób tego – spróbował Tate po raz ostatni.
Otuliłam się szczelniej kurtką. Podszyta była ogromną ilością srebrnej broni,
bardziej przydatnej do czegoś więcej niż ciepło. Zima nie odpuszczała szybko
w tym roku.
Tate chwycił mnie za ramię, lecz natychmiast wyszarpnęłam je z jego uścisku.
- Jeśli zginę, ty przejmiesz dowodzenie. Utrzymaj ich przy życiu. To twoje zadanie.
To zaś jest moje.
Zanim zdołał powiedzieć coś jeszcze, rzuciłam się pędem w las.
Ostatnie dwa kilometry przeszłam spokojnie, bojąc się konfrontacji. Uszy miałam
wyczulone na każdy dźwięk, lecz właśnie dlatego jaskinia była tak dobrą kryjówką.
Wzniesienia i wgłębienia terenu odbijały dźwięk, przez co nie mogłam
wyłapać żadnych odgłosów. Co dziwne, kiedy podeszłam bliżej wydawało mi się,
że słyszę bicie czyjegoś serca. Lecz może był to mój własny puls. Kiedy dotknęłam
skały przy wejściu do pieczary, poczułam płynącą z wewnątrz energię. Wampirzą
energię, wibrującą w powietrzu. Och, Boże.
Tuż przed tym, jak pochyliłam się pod nawisem w progu, wcisnęłam guzik
w zegarku. Właśnie rozpoczęło się odliczanie dokładnie trzydziestu minut.
W każdej dłoni trzymałam paskudnie wyglądające sztylety, nie mówiąc już
o tym, że cała obwieszona byłam nożami do rzucania. W spodnie wetknęłam
sobie nawet broń z magazynkiem wypełnionym srebrnymi kulami. Przygotowanie
do zabijania kosztowało małą fortunę.
Moje oczy zdążyły już przywyknąć do niemal nieobecnego w jaskini światła,
które sączyło się do wnętrza przez niewielkie pęknięcia w skale. Jak dotąd wejście
było czyste. Z głębi jednak dochodziły różne dźwięki, i pytanie, na które nie chciałam
odpowiadać, nagle głośno i wyraźnie rozbrzmiało mi w głowie: Czy potrafiłabym
zabić Bonesa? Czy byłabym w stanie spojrzeć w jego brązowe oczy, albo te
zielone, i znieść jego władzę, jaką miał nade mną? Nie miałam pojęcia i stąd właśnie
mój zapasowy plan z rakietami. Gdyby mi się nie udało, im powiedzie się z
pewnością. Będą silni, nawet jeśli ja okazałabym słabość. Albo gdybym zginęła,
cokolwiek było by pierwsze.
- Podejdź bliżej – zachęcił mnie jakiś głos.
Słowa odbiły się echem od ścian. Czy miały angielski akcent? Nie byłam pewna.
Mój puls przyspieszył, gdy ruszyłam w głąb pieczary.
Wiele się tu zmieniło, odkąd byłam tu po raz ostatni. Przestrzeń, która kiedyś
pełniła funkcję salonu była w ruinie. Kanapa leżała na boku, rozerwana dosłownie
28
na strzępy. Puch z poduszek jak śnieg pokrywał podłogę, telewizor wyglądał,
jakby rzucono nim o skałę, a lampy nie świeciły już od bardzo dawna. Kawałki
parawanu, który niegdyś chronił moją skromność, leżały teraz rozrzucone gdzie
tylko popadło. Ktoś najwyraźniej w szale zniszczył wszystko, co się tu znajdowało.
Szczerze mówiąc, bałam się zajrzeć do sypialni, lecz w końcu tam zerknęłam…
i moje serce zamarło.
Z łóżka zostały tylko fragment piany. Kawałki drewna i drzazgi pokrywały większość
podłogi tak gęsto, że sięgały mi kostek. W niektórych miejscach na ścianie
widoczne były ślady, jakby ktoś uderzał w nie pięścią lub innym twardym przedmiotem.
Poczułam, jak wzbiera we mnie udręka. To wszystko stało się przeze
mnie, byłam tego pewna. Równie dobrze mogłam zrobić to własnymi rękami.
Powietrze za mną przeciął chłodny prąd. Odwróciłam się gwałtownie, z nożami
gotowymi do rzutu. Przede mną stał wampir, wpatrujący się we mnie lśniącymi
zielenią oczami. Za nim stało kolejnych sześciu. Ich energia zagęściła powietrze
na tej małej przestrzeni, lecz byli równo rozstawieni, jeśli można było tak powiedzieć.
Od jednego czułam niemal trzask przepełniającej go mocy, jednak jego
twarz była mi całkowicie obca.
- Kim do diabła jesteście, chłopcy?
- Przyszłaś. Twój dawny chłopak nie kłamał. Nie byłem pewien czy możemy mu
ufać – odezwał się wampir stojący z przodu. Miał kręcone, brązowe włosy i wyglądał
– w ludzkich latach – na dwadzieścia pięć lat. Po mocy sączącej się z jego
ciała oceniłam go na jakieś pięćset, albo młodszego Pana, wampira wyższej rangi.
Z całej siódemki on był najbardziej niebezpieczny, a jego słowa przeraziły mnie.
Twoj dawny chłopak. Właśnie stąd o mnie wiedzieli.
Matko Boska, to nie Bones zabił tych ludzi. Zamiast niego zrobiły to te wampiry!
To, co zrobili mu, by zmusić go do wyjawienia wszystkich tych informacji przyprawiło
mnie o mdłości, lecz jednocześnie rozwścieczyło.
- Gdzie on jest?
To było jedyne pytanie, które teraz się liczyło. Jeśli zabili Bonesa, wszystkich
zamienię w dokładne repliki materaca za moimi plecami. Kompletnie nierozpoznawalne.
- Jest tutaj. Wciąż żyje. Jeśli chcesz, żeby tak zostało, zrobisz co ci każę.
Pozostali z jego sługusów zaczęli rozchodzić się na boki, osaczając mnie. Jedyne
wyjście wiodło do sypialni. Ponieważ jednak była to zamknięta przestrzeń,
w niczym mi nie pomoże.
- Chcę go zobaczyć.
Loczek uśmiechnął się z wyższością.
- Żadnych żądań, dziewczyno. Myślisz, że te noże naprawdę cię ochronią?
Kiedy zamordowano moich dziadków i samochodem wjechałam w ścianę budynku,
by uratować moją matkę, myślałam, że nie mogę być już bardziej wściekła.
Jakże się myliłam. Czysta rządza krwi falą rozlała się przeze mnie tak gwał29
townie, że zaczęłam drżeć. Najwyraźniej wzięli to za strach, a uśmiechy na ich
twarzach stały się jeszcze szersze. Loczek zrobił krok w moją stronę.
Sztylety, które trzymałam w dłoniach poleciały w ich kierunku zanim jeszcze
pomyślałam, by je wyrzucić i po samą rękojeść wbiły się w serce wampira po mojej
lewej, oblizującego właśnie usta. Zanim jego język zakończył tę obraźliwą
podróż, wampir przechylił się do przodu i padł na twarz. Za tymi dwoma wyleciało
jeszcze więcej noży, po czym w moich dłoniach pojawiły się kolejne.
- Zapytam jeszcze raz. Tym razem radzę mnie nie wkurzać. Spędziłam cały ranek
siedząc z tyłkiem we wnętrznościach. Następne ostrza są dla ciebie, Loczku, chyba
że pokażesz mi to, co chcę zobaczyć. Twoi chłopcy może i mnie dorwą, ale
będziesz zbyt martwy, by cię to obchodziło.
Wbiłam wzrok w jego oczy i pozwoliłam zobaczyć, że mam na myśli każde jedno
słowo. Dopóki nie pokażą mi Bonesa, zakładałam najgorsze. W takim przypadku
zamierzałam odejść z hukiem, i niech Bóg mi świadkiem, zabiorę ich ze
sobą.
W moim spojrzeniu musiało być coś, co potraktował poważnie. Kiwnął głową na
swoich dwóch oszołomionych zastępców. Zanim wybiegli z jaskini, ostatni raz
rzucili spojrzenie w stronę swojego kolegi, który powoli zaczął się marszczyć.
Jeden cios nożem, który nie został przekręcony, nie zabiłby wampira. Lecz dwa
ostrza wystarczająco pocięły jego serce. W tle usłyszałam klekot żelaznych łańcuchów
i nagle dotarło do mnie, gdzie trzymali Bonesa. Do diabła, tam, gdzie on
kiedyś przykuł do ściany mnie. Teraz byłam pewna, że słyszałam bicie serca.
Czyżby jego strażnik był człowiekiem?
Przywódca przyglądał mi się bez współczucia.
- To ty mordowałaś naszych przez ostatnie parę lat. Człowiek z siłą nieśmiertelnych,
ta, którą nazywają Rudą Kostuchą. Wiesz, ile pieniędzy jesteś warta?
Żesz cholera jasna, czyż to nie ironia? Był łowcą głów, a ja jego celem. Cóż, tak
sądziłam, że to tylko kwestia czasu. Nie można wybić setek istot i spodziewać się,
że nikt się o to nie wkurzy.
- Mnóstwo, mam nadzieję. Nie cierpię być na wyprzedaży.
Zmarszczył brwi.
- Kpisz sobie ze mnie. Nazywam się Lazarus i powinnaś drżeć przede mną. Pamiętaj,
trzymam w garści życie mężczyzny, którego kochasz. Co dla ciebie znaczy
więcej – przeznaczenie twoje czy jego?
Czy kochałam Bonesa wystarczająco, by dla niego umrzeć? Absolutnie. Ulga, że
to nie on stał za tymi morderstwami była tak wielka, że na myśl o mojej zbliżającej
się śmierci poczułam niemal radość. Wolałabym umierać każdego dnia ponownie,
niż chociaż raz jeszcze podejrzewać go o takie okrucieństwo.
Płacz przywrócił mnie do rzeczywistości. Co się tu działo? Szybko zerknęłam na
zegarek: do wybuchu bomb zostało jeszcze piętnaście minut. Bones będzie mu30
siał szybko uciekać przed ich uderzeniem. Lazarus niestety nie odbierze żadnej
nagrody. Może mu o tym powiem, zanim skończy się czas.
Do moich stop rzucono jakiegoś szlochającego człowieka. Spojrzałam na niego
pogardliwie, po czym odwróciłam się do Lazarusa.
- Przestań grać na zwłokę. Nie muszę patrzeć na jedną z waszych człowieczych
zabawek, żeby wierzyć, że straszne z was typy. Naprawdę, dygoczę ze strachu.
Gdzie jest Bones?
- Bones? - zapytał Lazarus i rozejrzał się dookoła. - Gdzie?
Niemal w tym samym momencie dotarły do mnie dwie rzeczy. Po pierwsze,
sądząc po wyrazie twarzy Lazarusa, nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie był
Bones. Po drugie, poznaczona łzami twarz u moich stóp należała do tego małego,
kłamliwego gówniarza, który uwiódł mnie i porzucił, gdy miałam szesnaście lat.
31
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Danny? – spytałam z niedowierzaniem. – Danny Milton? Z twojego powodu
musiałam przywlec tu swój tyłek aż z Virginii?
Danny również nie cieszył się, że mnie widzi.
- Zrujnowałaś mi życie! - zawył. – Najpierw twój świrnięty chłopak zmiażdżył mi
rękę, potem okazało się, że wcale nie umarłaś, a teraz te kreatury mnie porwały!
Przeklinam dzień, w którym cię spotkałem!
- I nawzajem, dupku! – prychnęłam.
Lazarus przyglądał mi się podejrzliwie.
- Ten facet powiedział, że kiedyś byłaś w nim zakochana. Udajesz, żebym tylko
go nie zabił.
- Chcesz go zabić? – Być może wariowałam przez myśl, że pozostało mniej niż
piętnaście minut do ataku, albo może miałam po prostu dość. – Nie krępuj się!
Patrz, nawet ci pomogę!
Wyciągnęłam broń wetkniętą na plecach za pasek spodni i na ślepo strzeliłam
do Danny‘ego. Lazarus i pozostałe wampiry oszołomił taki rozwój wydarzeń, co
natychmiast wykorzystałam. Następna seria pocisków wylądowała na twarzy
Lazarusa. Nie zawracałam sobie głowy strzelaniem mu w serce, bo chciałam go
żywego. Gdyby udało mi się przeżyć, miał informacje, których od niego chciałam,
dlatego opróżniłam w niego cały magazynek, drugą ręką rzucając noże w pozostałą
piątkę.
Rzucili się na mnie. Zanim zdążyłam ich z siebie strząsnąć, ich kły zatopiły się
w moim ciele, rozrywając skórę. Wszystko działo się błyskawicznie. Nieprzerwanie
okładałam pięściami i wydzierałam każdy fragment ciała, który nie był mój.
Walcząc o ciągłe wyciąganie noży i utrzymywanie ich kłów z dala od mojego gardła,
byłam dotkliwie świadoma tykających sekund. Jakby nie było, jedną rzeczą
było umrzeć dla Bonesa, nieważne czy zwariował, czy nie. Zupełnie inną zaś
umrzeć dla tego śliniącego się sukinsyna Danny’ego Miltona. Można było spokojnie
powiedzieć, że wciąż żywiłam urazę.
W chwili, gdy wyeliminowałam ostatniego wampira, wydłubując mu niemal
sztyletem serce, mój zegarek wskazał, że pozostało niecałe trzydzieści sekund.
Lazarus, żywy pomimo całego magazynka srebrnych kul w twarzy, czołgał się
w stronę Danny’ego. Danny jęczał bezsilnie i próbował się od niego odsunąć. Nie
było czasu, by wyciągnąć z Lazarusa jakiekolwiek informacje, nie mówiąc już
o tym, żeby go zabić i uratować Danny’ego. Miałam go zaledwie tyle, by wykonać
jedną z tych rzeczy.
32
Bez momentu zastanowienia chwyciłam Danny’ego i przerzuciłam go sobie
przez ramię, pędem rzucając się ku wejściu do jaskini. Wrzasnął i zaczął mnie
przeklinać, kiedy szarpnęłam go do góry. W momencie, kiedy zobaczyłam słońce
wlewające się przez główny otwór pieczary, czas dobiegł końca. Za plecami usłyszałam
biegnącego Lazarusa, jednak był zbyt daleko. Nigdy mu się nie uda. Ale
mnie również nie. Czas minął.
Zamiast eksplozji, której oczekiwałam, usłyszałam głosy i dostrzegłam ruch na
zewnątrz. Dwie postacie weszły do jaskini. Tate i Dave. Wiedziałam, że nie widzieli
mnie w ciemności, wrzasnęłam więc do nich.
- Nie strzelać!
- Wstrzymać ogień, to Cat! - huknął Tate.
Następnie wypadki potoczyły się błyskawicznie, chociaż w mojej pamięci zawsze
przypominały zwolniony obraz.
- Nieprzyjaciel za mną. Celować w górę! – krzyknęłam i natychmiast padłam na
ziemię, by nie zasłaniać linii strzału. Tate, który nie nawet na moment nie zmienił
pozycji, strzelił ślepo w ciemność za mną. Dave odrzucił broń, próbując odnaleźć
mnie w egipskich ciemnościach. Zamiast ze mną jednak stanął twarzą w twarz
z Lazarusem.
Kiedy wampir rozerwał jego tętnicę, rozległ się chorobliwy charkot. Wrzasnęłam,
upuszczając Danny’ego i rzucając się w jego stronę. Lazarus ze wszystkich sił
rzucił we mnie Davem, którego ciało zbiło mnie z nóg. Gorąca krew rozlała mi się
na dłoniach, kiedy zacisnęłam je na jego szyi, rozpaczliwie starając się zatamować
krwotok. Przez cały ten czas Tate nie przestawał strzelać, lecz Lazarus odrzucił
go na kamienną ścianę i wybiegł.
Z zewnątrz dobiegł nas odgłos innych strzałów, kiedy rozstawiony w terenie
oddział strzelał do uciekającego wampira.
- Mamy rannego! Mamy rannego!
Juan pędem wbiegł do jaskini, oświecając drogę latarką, a za nim podążał Cooper
i pozostali. Zerwałam z siebie koszulę, by zrobić z niej prowizoryczny opatrunek
na ranę Dave’a.
Ten z trudnością wydobywał z siebie słowa.
- …ie… po…ólcie… mi …rzeć…
Miałam tylko jedną szansę. A może nawet mniej.
- Przytrzymaj go! – krzyknęłam do Juana i równie szybko jak z niej wybiegłam,
tak teraz z powrotem popędziłam w głąb jaskini. Kiedy natknęłam się na pierwsze
ciało, zarzuciłam je sobie na plecy i zawróciłam.
- Co robisz, do diabła? – spytał napastliwie Cooper.
Zignorowałam go i głęboko rozcięłam nożem tętnicę na szyi martwego krwiopijcy.
Zaczęła płynąć krew, lecz było jej za mało. Kompletnie więc oderwałam
głowę i odwróciłam wampira do góry nogami, trzymając go za kostki. Teraz równy
strumień czerwonego płynu spływał na Dave’a.
33
- Otwórzcie mu usta i zmuście do przełykania - nakazałam. Boże, niech nie będzie
za poźno. Niech nie będzie za poźno…!
Juan, ze łzami spływającymi mu po policzkach, rozchylił wargi Dave’a. Jednocześnie
modlił się, na głos i po hiszpańsku. Bezlitośnie kopnęłam nieboszczyka,
by skierować jeszcze więcej krwi w dół, a Juan zmusił Dave’a do przełykania.
Skóra wokół rany Dave’a zaczęła reagować na krew nieumarłego, lecz nie dość
szybko. Strumienie tryskającej z jego tętnicy krwi zmniejszyły się, po czym zupełnie
ustały. Dave był martwy.
Wypadłam z jaskini, kipiąc żalem. Ze wszystkich ludzi, którzy przeszukiwali
teren, złapałam najbliższego mnie.
- Dokąd pobiegł? Widziałeś, w którą stronę uciekł?
Żołnierz, Kelso, zbladł, gdy zobaczył mnie całą pokrytą we krwi.
- Nie widzieliśmy. Ktoś krzyknął „wampir”, jednak wszystko co zobaczyłem, to
drzewa. Szukamy go teraz, nie mógł uciec daleko.
- Jak diabli nie mógł - warknęłam. Wyższy rangą, w pełni rozpędzony wampir,
nawet ranny biegnąc mógł osiągnąć prawie sto kilometrów na godzinę. Ale po
moim trupie uda się Lazarusowi zwiać. Po moim trupie.
Trzech żołnierzy wciąż nachylało się nad ciałem Dave’a. Juan be wstydu płakał,
a oczy Tate’a również wypełniały łzy.
- Wampir przedarł się przez zewnętrzny kordon – zaczęłam bez ogródek. - Zamierzam
go dorwać. Tate, daj mi nadajnik i ustaw częstotliwość, a później zorganizuj
grupę. Podążycie za mną. I od razu mówię, że mam w dupie zasady, bo właśnie
w tej chwili je zmieniam. Kiedy go dostanę w swoje ręce, tylko ci, którzy zrobią
dokładnie to co powiem, będą tam ze mną. Jeśli ktoś nie chce wykonywać moich
poleceń, może odejść na bok i dołączyć do pozostałych. Nie stanę dziś nad ciałem
kolejnego z moich ludzi, nieważne co mówi Don. Ktokolwiek chce być na miejscu,
kiedy ten wampir dostanie za swoje, niech idzie ze mną. Powiedzcie reszcie oddziału,
żeby się wstrzymali, dopóki nie wyjdziemy.
Tate i Juan natychmiast się podnieśli. Cooper się zawahał. Wpatrywałam się
w niego bez mrugnięcia okiem.
- Jaj nie masz, Coop?
Rzucił mi wyważone spojrzenie.
- W połowie jestem Sycylijczykiem, a w połowie Afrykaninem. Obie kultury wierzą
w zasłużoną karę. A jedyną osobą, która tutaj nie ma jaj, jesteś ty, dowódco.
- W takim razie wydaj reszcie rozkaz, by pozostali na razie się wycofali, a potem
dołącz do mnie. Zobaczymy, z jakiego materiału jesteś zrobiony.
Głową wskazał Danny’ego, wciąż z szoku skulonego na ziemi.
- A co z nim?
- Przekaż go medycznym. Ma ranę postrzałową.
- Wampiry go postrzeliły? – zapytał zaskoczony Tate. Wampiry prawie nigdy nie
używają broni. Dlaczego miałyby to robić, kiedy ich kły były bardziej skuteczne?
34
- Nie. Ja to zrobiłam. Ruszajmy, liczy się każda sekunda.
Cooper przerzucił sobie Danny’ego przez ramię i bez słowa skierował się w kierunku
światła. Usłyszałam, jak przekazuje reszcie oddziału, by wstrzymali się
z działaniami, dopóki nie sprawdzimy czy w jaskini nie ma żadnych ocalałych.
Gdy to mówił, zamknęłam oczy Dave’a. Po powrocie Coopera skierowałam się do
wnętrza jaskini, oświecając drogę latarką, by pozostali widzieli dokąd idą.
- Tędy.
Kiedy doszliśmy do miejsca, gdzie zabiłam pozostałe wampiry, odwróciłam się
do nich.
- W porządku, ludzie, powiem to tylko raz. Weźcie nóż, złapcie wampira i nie
obchodzi mnie czy będziecie musieli zlizać im krew z jaj, macie wypić jej tak dużo
jak możecie. Człowiek może wypić pół litra krwi zanim jego organizm automatycznie
zacznie ją odrzucać. Oczekuję, że w tej chwili każdy z was łyknie po pół
litra. Wampir, który zabił Dave’a był wyższej rangi i w minutę pokonuje ponad
półtora kilometra. Nie ma czasu na dyskusje o moralności. W ciągu kilkudziesięciu
sekund te ciała zaczną się marszczyć i starzeć. Wchodzicie w to albo spadacie.
Jako przykład, rozcięłam szyję wampira leżącego przede mną i niczym pittbul
wgryzłam się w ranę. Przez sekundę nikt się nie poruszył. Podniosłam głowę
i obrzuciłam ich szmaragdowym spojrzeniem moich oczu.
- Czy Dave zrezygnowałby z zemsty za śmierć przyjaciela tylko dlatego, że miał
delikatny żołądek?
To podziałało. Wkrótce pieczarę wypełniły dźwięki ssania i przełykania. Krew
z rozkładających się wampirów smakowała okropnie, ale nawet po śmierci wypełniała
ją moc. Po kilku potężnych łykach poczułam, jak zaczynają zachodzić we
mnie zmiany. W chwili, kiedy zaczęła smakować mniej ohydnie, drżąc odrzuciłam
wampira na bok.
- Przestańcie.
Doszedł mnie zgodny pomruk zadowolenia. Z moim mieszanym pochodzeniem
przychodziło mi łatwiej polubić ten smak. Oni, w przeciwieństwie do mnie, nie
byli jednak zagrożeni tym, że poddadzą się potrzebie pożywiania krwią.
- Cat?
Tate wyciągnął dłoń, by mnie dotknąć. Wzdrygnęłam się – bicie jego serca było
głośniejsze w moich uszach. Wyczuwałam też na nim krew, pot i łzy. Właśnie o to
chodziło. Czułam jego zapach. Jego i wszystkich innych.
- Nie dotykaj mnie. Daj mi chwilę. – Zacisnęłam dłonie w pięści. Jak przez mgłę
przypomniałam sobie, jak Bones położył mnie na łóżku, siłą powstrzymując od
ponownego wgryzienia się w jego szyję. Przeczekaj to, Kotek, to minie…
Zaczerpnęłam kilka głębokich oddechów i znów byłam w stanie myśleć. podeszłam
do miejsca, w którym leżał Lazarus po tym, jak go postrzeliłam. Głęboko
zaciągnęłam się wonią jego krwi, po czym ją polizałam, pozwalając by jej zapach
wypełnił moje zmysły. Z ponurą satysfakcją odwróciłam się do Tate’a.
35
- Mam go. Dajcie mi nadajnik i jedźcie za mną samochodem. Kiedy się zatrzymam,
to będzie znaczyło, że go dorwałam. Dowiemy się, co wie.
- Cat… - Tate z zastanowieniem przyjrzał się najpierw swoim dłoniom, po czym
rozejrzał się po jaskini. Wiedziałam, że w tej chwili doświadcza więcej niż kiedykolwiek
w swoim życiu.
- Czuję…
- Wiem. Ruszamy.
36
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ponieważ srebro było dla wampirów jak kryptonit, bardzo spowolniło Lazarusa.
Owszem, używał swojej mocy, by się uzdrowić, ponieważ jednak jeszcze się nie
pożywił, nie osiągał swojej pełnej prędkości. Większość krwi Dave’a rozlała się na
ziemię, nie trafiając do jego ust, a on sam uciekł do lasu zanim zdołał łyknąć jeszcze
raz. Zwiększyłam jeszcze swoją szybkość, kierując się jego zapachem jak
niewidzialnym znakiem drogowym. Co więcej, znałam te lasy. Właśnie tutaj trenował
mnie Bones. Korzenie i królicze nory, o które potykał się Lazarus, ja przeskakiwałam
z łatwością. Wspomnienia tak szybko i intensywnie zaczęły napływać
w mojej pamięci, że miałam wrażenie, jakbym słyszała za plecami jego kpiący,
angielski akcent.
Czy to wszystko, na co cię stać, Kotek? Poruszaj się tak wolno, a zaraz będziesz
niczym więcej jak rumieńcem na czyichś policzkach… No dalej, Kotek! To śmiertelny
pojedynek, a nie cholerna herbatka!
Boże, jak ja go nienawidziłam podczas tych pierwszych kilku tygodni! I ileż bym
nie dała, by być tam znów. Wspomnienia dodały mi sił, by biec jeszcze szybciej.
Wyraźnie czułam zapach Lazarusa – był jakieś siedem kilometrów przede mną.
Ponieważ biegł pod wiatr, jeszcze nie wyłapał mojej woni, lecz wkrótce i tak mnie
usłyszy. Miałam nadzieję, że się bał. Jeśli nie, wkrótce będzie.
Lazarus wybiegł z lasu na drogę, uskakując przed samochodami jadącymi z obu
stron autostrady. Kilka chwil później ja również wypadłam zza linii drzew. Rozległ
się pisk hamulców, gdy kierowcy zatrzymywali się gwałtownie na widok dziwnych
smug migającymi im przed szybą. Goniłam go przez cudze podwórka i tory
kolejowe, zmniejszając dystans między nami. Widziałam go przed sobą, zaledwie
półtora kilometra ode mnie, zmierzającego w stronę jeziora. Nie było mowy,
żebym pozwoliła mu do niego dotrzeć. Z moją zależnością od tlenu z łatwością
zgubiłby mnie w wodzie. Sięgnęłam w pamięci po coś jeszcze, co by mnie zainspirowało
i po raz kolejny pojawił mi się obraz ciemnobrązowych oczu.
Nie boj się, słonko. Wrocę, nim się spostrzeżesz.
Ostatnie słowa, jakie powiedział do mnie Bones. Ostatni raz, kiedy słyszałam
jego głos. Właśnie takiej motywacji potrzebowałam. Może gdybym pobiegła wystarczająco
szybko, mogłabym to wszystko odwrócić i jeszcze raz poczuć jego
obejmujące mnie ramiona…
Dopadłam Lazarusa mniej niż dwadzieścia metrów od wody. Srebrny nóż, który
przyczepiony miałam do ramienia, z całym cierpieniem wbiłam w jego serce. Nie
przekręciłam go jednak. Jeszcze nie. Musieliśmy pogadać.
37
- Jakie to uczucie, Lazarus? Boli, prawda? A wiesz, co naprawdę zaboli? Jeśli poruszę
nim nawet odrobinę…
Leciutko trąciłam ostrze. Załapał o co chodzi, a jego oczy zabłysły zielonym
światłem.
- Natychmiast mnie wypuść – powiedział wibrującym głosem.
Roześmiałam się złośliwie.
- Nieźle, ale nie sądzę. Wampirza kontrola na mnie nie działa, koleś. Wiesz dlaczego?
Po raz pierwszy pozwoliłam mu ujrzeć ogień w moich oczach. Przez wszystkie
te kule tkwiące w jego twarzy, zdołał go wcześniej przegapić.
Lazarus z niedowierzaniem wpatrywał się w moje oczy.
- To niemożliwe. Oddychasz, twoje serce bije… to niemożliwe.
- Taa, ciekawe, prawda? Życie to prawdziwa suka.
Zapiszczały hamulce zatrzymującego się samochodu, po czym rozległ się odgłos
wielu kroków. Nie potrzebowałam się odwracać by wiedzieć, że to Tate, Juan
i Cooper.
- Cóż, amigos, patrzcie, jaką wielką mysz złapał nam kot – przeciągle powiedział
Juan z jadem w głosie. Mieli wyciągniętą i wycelowaną w wampira broń. Lazarus
ponownie spróbował hipnozy.
- Zastrzelcie ją. Chcecie ją zastrzelić. Zabijcie ją - rozkazał, wpatrując się w ich
oczy.
- Nie chcemy jej zastrzelić – poprawił go Tate, posyłając serię pocisków prosto
w nogę Lazarusa. – Chcemy zastrzelić ciebie.
Lazarus wrzasnął raz, a potem drugi, kiedy Cooper również go postrzelił, trafiając
w udo.
- Wstrzymajcie ogień… na razie. Mam do niego kilka pytań. I mam nadzieję, że
będzie na tyle głupi, by dać mi wymówkę do pocięcia go tak samo, jak on pociął
tę parę wczorajszego dnia.
Lazarus ogłuszony swoją bezsilnością.
- Czym ty jesteś? Dlaczego nie mogę kontrolować twoich ludzi?
- Bo napili się soczku z twoich kolesi w jaskini i teraz w ich żyłach płynie krew
nieumarłych. Jak w przypadku pilota ze słabymi bateriami, twój sygnał nie jest
zbyt silny. A teraz koniec gadania o pierdołach. Będę zadawać ci pytania, a moi
przyjaciele będą odcinać ci coś za każdym razem, gdy mi nie odpowiesz. Zbierzcie
się, chłopcy. Mamy tu mnóstwo mięsa dla wszystkich.
Przykucnęli dookoła Lazarusa i każdy z nich chwycił nóż. Uśmiechnęłam się
odwracając Lazarusa na plecy i umieszczając sobie jego głowę na kolanach. Nie
usunęłam jednak noża z jego pleców.
- Powiedz mi teraz, jak spotkałeś Danny’ego Miltona…
38
Helikopter z ciałem Dave’a wzbił się w niebo, a cała nasza trójka nie odrywała od
niego wzroku, póki nie zniknął w chmurach. Drugi śmigłowiec, z resztą oddziału
na pokładzie, czekał na nas niedaleko. Byliśmy jedynymi, którzy nie wsiedli jeszcze
na jego pokład.
- Czy właśnie tak się czujesz każdego dnia, Cat? Silniejsza, szybsza… lepsza od
innych? Bo właśnie tak się czuję z tym gównem w żyłach. Lepszy od innych.
I przeraża mnie to w diabły.
Tate mówił cicho, gdyż nie było potrzeby podnoszenia głosu nawet przy obracających
się łopatach maszyny. Moja odpowiedź była równie cicha. Przez następne
kilka godzin z odległości nawet stu metrów usłyszą najcichszy szept.
- Uwierz mi, Tate, widok Dave’a z dziurą zamiast gardła sprawia, że czuję wszystko
inne, lecz nie wyższość nad innymi. Dlaczego żeście mnie nie posłuchali i nie
wystrzelili tego pocisku? Gdybyście to zrobili, Dave by teraz żył.
Juan położył dłoń na moim ramieniu.
- Dave nie chciał tego zrobić, querida. Powiedział, że za żadne skarby nie odpali
ładunku. Powiedział, żebyśmy natychmiast wywlekli stamtąd twój tyłek. Właśnie
wtedy weszliśmy do jaskini…
- To nie wasza wina – powiedziałam łamliwy głosem. – Tylko moja. Kazałam wam
wstrzymać ogień. Powinnam ostrzec was przed wampirem. Najpierw, zanim powiedziałam
cokolwiek innego.
Nagle odwróciłam się i ruszyłam w stronę śmigłowca. Byłam już niemal przy
drzwiach, kiedy usłyszałam głos Coopera. Od momentu wyjścia z jaskini nie odezwał
się ani słowem.
- Dowódco.
Zatrzymałam się i czekałam. Mój kręgosłup przypominał stalowy pręt.
- Tak, Cooper? – Zasługiwałam na każde oskarżenie. Dowodziłam akcją, w której
zginął mój człowiek.
Cooper zatrzymał się obok mnie.
- Kiedy po raz pierwszy usłyszałem, kim jesteś, pomyślałem, że jesteś jakimś
dziwadłem – powiedział, jakby stwierdzał coś oczywistego. – Albo wypadkiem
przy pracy matki natury, pomyłką… nie wiem. Ale wiem jedno. Ty dowodzisz, ja
wykonuję twoje rozkazy. Tak, jak robił Dave. Robiąc to, nie mylił się.
Cooper zamilkł, po czym minął mnie i wsiadł do śmigłowca. Tate i Juan chwycili
moje dłonie i wszyscy razem podążyliśmy za nim.
Don nieprzerwanie stukał piórem w jeden z wielu raportów piętrzących się na
jego biurku. Oboje byliśmy w dołku - wcześniej dzisiejszego ranka odbył się pogrzeb
Dave’a. Zanim do nas dołączył, Dave był strażakiem i mieliśmy wrażenie,
jakby zjawili się na nim wszyscy z jego remizy. Widok jego siostry, ze zgarbionymi
ramionami zamykającej wieko jego trumny, będzie mnie nawiedzał po wieki.
39
Minęły dwa dni, odkąd wróciliśmy z Ohio i Don czytał ostatnie opisy tego, co się
tam stało.
- Cztery lata temu, po tym jak uratowałaś matkę, kiedy została porwana przez
wampiry, zaczęto opowiadać historie o rudowłosej dziewczynie z niezwykłymi
zdolnościami. Po tych wszystkich latach, które spędziłaś z nami, ilość tych plotek
wzrosła. Co za tym idzie, Lazarus został zatrudniony, by wytropić i zabić tego
„Rudego Żniwiarza” - westchnął Don. – Co wciąż nie wyjaśnia, jak powiązał ciebie
z Catherine Crawfield. Nie zdołałaś tego z niego wyciągnąć?
- Nie – odparłam bez emocji w głosie. – Walczył, kiedy go przesłuchiwaliśmy i mój
sztylet przeciął jego serce. Jak się dowiedział, że Żniwiarz jest podobno martwą
Catherine Crawfield, nie wiem. Być może miał szczęście i zgadł, jak na przykład
odnalezienie jaskini, czytając stare raporty policyjne, które naprowadziły go na
ten obszar lasów. Znalazł Danny’ego, bo najwyraźniej kretyn lubił paplać o tym,
jak to kiedyś przespał się z niesławną morderczynią gubernatora.
- A tekst: „Hej, kici, kici”?
- Kilka lat temu Hennessey, wampir, który kierował interesami gubernatora, znał
mnie jako Cat. Musiał komuś o tym powiedzieć.
Don potarł czoło, znak, że był już zmęczony. Wszyscy byliśmy, lecz nie mogłam
zasnąć, za każdym razem po zamknięciu oczu widząc rozerwane gardło Dave’a.
- Myślę, że jedyne co ma teraz znaczenie, to że Lazarus nie znał twojej obecnej
tożsamości. Teraz dalej, następny problem. Kiedy biegłaś za Lazarusem, zostałaś
namierzona przez jeden z naszych nadajników. Według tego, co pokazywał, osiągałaś
prędkość ponad stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Poza tym, niektórzy
z oddziału twierdzili, że kiedy wasza trójka opuściła jaskinię, wszyscy mieliście
na twarzach krew. Jest coś, o czym chcielibyście mi powiedzieć?
Don nie był głupcem. Wiedział, że mój poprzedni rekord wynosił około dziewięćdziesięciu.
Dodając to do podwyższonego poziomu antyciał w moim organizmie,
miał wszelkie prawo być podejrzliwy. Trzech mężczyzn kategorycznie zaprzeczyło
wykonywaniu jakichkolwiek niezwykłych czynności, podając Bramsy
jako powód ich dziwnych wyników badań. Miałam mu wszystko ułatwiać?
- Nie.
Don westchnął i obrócił się na krześle plecami do nas, wbijając wzrok w ścianę.
Kiedy na powrót się do nas odwrócił, zrezygnował z tej linii pytań.
- Postrzeliłaś Danny’ego Miltona. Czy to jakaś nowa taktyka negocjacyjna?
W jego głosie zabrzmiała nutka aprobaty. Danny nie miał zbyt wielu wielbicieli,
szczególnie po wydaniu mnie i – co za tym idzie – śmierci Dave’a.
- Chciałam zdezorientować wampiry. Zadziałało.
- W rzeczy samej. Jest teraz w programie ochrony świadków. Nie sądzę, żeby był
na tyle głupi, by dalej o tym paplać. Nie, żeby było jeszcze o czymś gadać. Sprzątacze
porządnie się nim zajęli.
40
Sprzątacze. Ładna nazwa dla ludzi, którzy prali mózgi. Żałowałam, że zamiast
w bok nie strzeliłam mu w głowę. Wtedy mogłabym zasztyletować Lazarusa,
a Dave wciąż by żył. Teraz zawdzięczałam Danny’emu trzy rzeczy: moje dziewictwo,
wydanie mnie policji kilka lat temu, a teraz Dave’a.
- Cat. - Don wstał i zapiął marynarkę. – Wiem, że winisz siebie. Wszyscy lubili
Dave’a. Po przeczytaniu raportów orzeczono, że popełnił błąd, który doprowadził
do jego śmierci. Powinien zachować pozycję, a nie opuszczać broń. To właśnie
był błąd, który kosztował go życie. Daję ci dwa następne tygodnie wolnego. Żadnego
treningu, rekrutacji, żadnego meldowania się w ośrodku. Oczyść swój umysł
i zrzuć z siebie winę. Jest coś, co nazywają życiem, a nie tylko egzystencją.
- Życie? – roześmiałam się bez radości. Co za wspaniały pomysł. – Spróbuję.
41
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Cat, miło znów cię widzieć.
Słowa Dona były miłe, lecz wyraz jego twarzy jasno mi mówił, że zaraz porządnie
mnie wkurzy. Był to mój pierwszy dzień z powrotem po moim wymuszonym,
dwutygodniowym urlopie i naprawdę cieszyłam się, że wracam już do pracy. Cały
ten czas spędziłam bowiem albo przeklinając się za śmierć Dave’a, albo rozmyślając
nad tym, że Bones był dla mnie prawdziwie stracony. Z jakiegoś powodu wyobrażałam
go sobie wciąż w tej jaskini, czekającego na mnie, gdybym kiedykolwiek
miała wrócić. Było to nielogiczne, irracjonalne, i błędne myślenie, jak się
okazało. Jego zapach wyczuwalny przez mój udoskonalony nos był tak słaby, że
prawie nieistniejący. Bonesa nie było tam od lat.
Może wrócić więc do roboty, gdzie moje życie było nieustannie zagrożone?
Brzmiało nieźle.
- Jest coś, o czym nie wiesz – ciągnął Don. – Podjęto decyzję, by nie wzywać cię
od razu, ale nadszedł już czas, by cię o tym powiadomić.
- O czym? – W moim głosie pojawił się lód. – Co, w całej swojej pomysłowości,
postanowiłeś przede mną ukryć?
Zmarszczył brwi.
- Nie bądź złośliwa. Podjąłem decyzję w oparciu o informacje, które posiadałem.
Ponieważ sama dochodziłaś do siebie po wstrząsie, nie powinnaś być tak szybka
w obarczaniu mnie winą.
O-o, bronił się. To nie był dobry znak.
- Dobra. Mów. Czego nie wiem?
- Po tym, jak zginął Dave, byłaś roztrzęsiona, ale to zrozumiałe. Właśnie dlatego
dałem ci wolne. Cztery dni po tym, jak poszłaś na urlop, otrzymałem telefon
z programu ochrony świadków. Danny Milton zniknął.
- Co zrobił?! – Zerwałam się z krzesła i uderzyłam pięścią w jego biurko. Wszystko,
co na nim leżało, podskoczyło. – Jak mogłeś mi o tym nie powiedzieć? Właśnie
przez tego osmarkanego gówniarza nie zabiłam Lazarusa, a Dave zginął
przez moją decyzję!
Don spojrzał na mnie spokojnie.
- Nie powiedziałem ci właśnie przez to, jak teraz reagujesz. Dave był żołnierzem
zanim jeszcze cię spotkał, Cat. Znał ryzyko. Nie odbieraj mu tego. Zrobiło by to
z niego słabszego mężczyznę niż w rzeczywistości był.
- Zachowaj kazanie na niedzielę, pastorze - rzuciłam. Czy ktoś słyszał cokolwiek
o Dannym? Znaleziono jego ciało, albo cokolwiek innego? Jakim cudem do chole42
ry zniknął cztery dni po tym, jak wyjechaliśmy z Ohio? Czy nie został przeniesiony
do bezpiecznego miejsca, jak kazałam?
- Przewieźliśmy go śmigłowcem do Chicago, gdzie w szpitalu bez przerwy był
pilnowany. Szczerze mówiąc, nie wiemy co się stało. Kiedy Danny zniknął, Tate
sam pojechał na miejsce. Niczego jednak nie znalazł. Od tamtego momentu słuch
po Miltonie zaginął.
- To był wampir. - Moja odpowiedź była natychmiastowa. – Tylko wampir mógł
wejść i wyjść z taką łatwością, nie będąc zauważonym i nie alarmując straży.
Prawdopodobnie hipnozą wyprał im mózgi, by zapomnieli, że go kiedykolwiek
widzieli. Coś musiało pozostać na miejscu. Wampiry zawsze zostawiają wskazówkę
– to jak ich wizytówka! Jadę do tego szpitala.
- Nie, nie jedziesz. Wszystko w szpitalu zostało obejrzane i sfotografowane, ale
nie to jest naszym problemem. Nasz problem to kwestia czy Danny wciąż żyje,
a jeśli tak, to jakie grozi mu niebezpieczeństwo. Czy jest cokolwiek, co powiedziałaś
przy nim, a co może być użyte przeciwko tobie? Mimo, że zmieniono mu pamięć,
czy jest jakiekolwiek ryzyko, jakie przychodzi ci do głowy?
W głowie wirowało mi na myśl o tak gładkim sposobie porwania Danny’ego.
Musiała być jakaś wskazówka. Tate po prostu jej nie znalazł.
- Pokażcie mi zdjęcia. Potem pomyślę o twoim problemie.
Mruknął coś, rozdrażniony.
- Dam ci zdjęcia. Zrobię nawet coś więcej. Wszystkie rzeczy tam zgromadzone
mamy tutaj, w ośrodku, aż do ostatniego wacika. Każę dostarczyć je do twojego
biura i możesz sobie tracić czas. Jak już jednak skończysz, powiesz mi czy jest
cokolwiek, co mógł powtórzyć komuś Danny, a co powinno nas martwić.
- Tak właśnie zrobię, Don – prychnęłam niegrzecznie.
Pół godziny później zaczęłam przeglądać zdjęcia szpitalnej sali. Don miał rację.
Wszystko wyglądało tak czysto, jak to możliwe. Nawet kroplówka wyciągnięta
z ramienia Danny’ego niewinnie leżała na łóżku, jakby czekała na kolejną żyłę.
Żadnych odcisków stóp, dłoni, krwi. Nie było nawet śladu po płynach ustrojowych,
a najmniejsza nawet rzecz leżała na swoim miejscu. Teleportacja nie mogła
być bardziej schludna. A może to właśnie było to. Może Danny został w pizdu
porwany przez obcych. Warto było by powiedzieć o tym Donowi, żeby tylko zobaczyć
wyraz jego twarzy.
Po tym, jak przez godzinę przeglądałam zdjęcia, przeszłam do przeglądania
zawartości kolejnych pudeł, w których mieściły się wszystkie akcesoria medyczne
i rzeczy osobiste. Para butów, w których podeszwy nie były starte. Ubrania, bielizna,
skarpetki, balsam po goleniu (wylałam odrobinę na biurko. Tak. Stary, dobry
balsam), bawełniane waciki, bandaże, starannie zapakowane igły, zwinięte ręczniki
papierowe, zegarek…
Przed oczami zaczęły pojawiać mi się plamy. Dłoń, którą wyciągnęłam, by
chwycić zegarek drżała tak bardzo, że dwa razy nie udało mi się go złapać. Moje
43
tętno przyspieszyło i miałam wrażenie, że zemdleję. Znałam ten zegarek. Jakby
nie było – kiedyś należał do mnie.
Dla każdego innego był to zwyczajny, stary zegarek. Nic wymyślnego, żadnej
znanej marki, po prostu prosty zegarek, który mógł należeć zarówno do kobiety
jak i do mężczyzny. To, że nie był pokazowy, było celowe, lecz miał jedną rzecz,
która odbiegała od standardu. Po wciśnięciu ledwie widocznego po boku guzika,
wysyłany był sygnał. Sygnał, który miał krótki zasięg i był odbierany tylko na
jednym pagerze. Ten guzik uratował mi kiedyś życie, a ostatni raz, kiedy go widziałam,
to gdy zdjęłam go z nadgarstka i zostawiłam na pożegnalnej wiadomości,
którą napisałam do Bonesa.
Gdybym to ja pojechała do Chicago, znalazłabym zegarek. Gdyby zaś Don ten
jeden raz nie trzymał mnie pod kloszem, właśnie ja bym tam pojechała. Ja, nie
Tate, a Bones zostawił mi wszystko, oprócz swojego numeru telefonu. Pager miał
zasięg zaledwie siedmiu kilometrów. Bones był tak blisko, czekając aż nacisnę
ten guzik.
Trzymałam zegarek tak mocno, że krawędzie zaczęły kaleczyć mi skórę. Nie
wiedziałam jakim cudem Bones usłyszał o Dannym, albo co się w ogóle stało, ale
był szybki. Po tych wszystkich latach skontaktował się ze mną. Po prostu nie
dostałam wiadomości na czas.
Czysta ironia tej sytuacji przyprawiła mnie o śmiech. Tak też odnalazł mnie Don,
leżącą na podłodze i zanoszącą się gorzkim śmiechem. Przyjrzał mi się z uwagą,
lecz nie wszedł do środka.
- Może powiesz mi, co cię tak śmieszy?
- Och, miałeś rację - wydyszałam. – Nic tu nie ma. Żadnych wskazówek. Ale możesz
być spokojny o Danny’ego Miltona. Wierz mi, ten facet jest martwy.
- O jakim wampirze tu mówimy? – spytałam, wspinając się do vana. Zazwyczaj
chłopaki nie zabierali mnie z domu, chyba że jeden z nich był wciąż na miejscu
zbrodni. Kiedy Tate zadzwonił i powiedział, że jest w drodze, przeprosiłam Noah,
z którym miałam iść na kolację i wyszłam. Kolejny przerwany wieczór. Dlaczego
Noah wciąż się przy mnie kręcił, nie miałam pojęcia.
- Prawdopodobnie młody, może jest ich dwóch – odpowiedział Tate. Od chwili,
kiedy zaczął się mój związek z Noah, odnosił się do mnie oficjalnie. Nie miałam
pojęcia co spowodowało takie zachowanie.
Nie odezwaliśmy się, dopóki nie zaparkowaliśmy przy klubie. Nawet przez dudnienie
muzyki słyszałam bicie ludzkich serc. Mnóstwa serc.
- Dlaczego ludzie z klubu nie zostali ewakuowani?
- Nie ma żadnych ciał - powiedział Cooper. – Po prostu ktoś zgłosił, że widział
walczącą kobietę z zakrwawioną szyją. Potem kobieta zniknęła. Don nie chciał,
żeby wampiry stały się podejrzliwe, jeśli tu jeszcze są.
44
Cooper więcej niż sprostał moim oczekiwaniom. Od tego okropnego popołudnia
w jaskini nigdy już nie kwestionował moich rozkazów. Wciąż prosto w twarz
nazywał mnie dziwadłem, nie przeszkadzało mi to jednak. Nie wtedy, gdy
brzmiało to jak „Jesteś dziwadłem, dowódco. Dalej, ludzie, słyszeliście sukę! Ruszać
się!”. Mógł mnie nazywać jakkolwiek tylko chciał, byle tylko ogólny wydźwięk
był właśnie taki.
- Reszta oddziału jest gotowa?
To było najmniej przygotowana akcja przeciwko potencjalnym mordercom,
jaką kiedykolwiek mieliśmy przeprowadzić. Faceci nie byli nawet odpowiednio
ubrani. Pewnie pomyśleli, że skoro anonimowy informator brzmiał jak pijany, to
to wszystko ściema. Nie był by to pierwszy raz, kiedy otrzymaliśmy fałszywy
alarm. Albo nawet pięćdziesiąty.
- Querida, po prostu wejdźmy do środka i sprawdźmy to – powiedział ze zniecierpliwieniem
Juan – Jeśli to nic, stawiam drinki wszystkim.
Stoi. Bez żadnych więcej uwag zarzuciłam na siebie płaszcz i skierowaliśmy się
ku drzwiom. Majowy wieczór nie był zimny, jednak trencz ukrywał moją broń.
Chłopaki – jak zwykle – wpuścili mnie pierwszą i kiedy tylko weszłam do środka
wiedziałam, że to pułapka.
- Niespodzianka! - krzyknęła Denise.
Jej okrzyk powtórzyło kilkoro członków mojego oddziału, jak i około dwudziestu
pięciu męskich pracowników czegoś, co najwyraźniej było barem ze striptizem.
Zamrugałam zdezorientowana.
- Moje urodziny były w zeszłym tygodniu.
- Wiem, Cat! – roześmiała się – Dlatego właśnie to przyjęcie to niespodzianka.
Możesz podziękować Tate’owi. To właśnie on wymyślił fałszywą akcję, by cię tu
ściągnąć.
Byłam oszołomiona.
- Czy Noah tu jest?
Denise prychnęła.
- W klubie go-go? Nie. Możesz się założyć, że twojej matki również nie zaprosiłam!
Na myśl o mojej matce w męskim klubie ze striptizem roześmiałam się szczerze.
Z wrzaskiem by stąd uciekła.
Tate podszedł do mnie i pocałował w policzek.
- Sto lat, Cat – powiedział miękko.
Uściskałam go. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak ostatnie ochłodzenie między
nami mnie rozstroiło. On i Juan byli dla mnie jak bracia, których nigdy nie
miałam.
Juan stanął ze mną i objął mnie ramionami.
- Denise zatrudniła mnie, żebym dzisiaj był twoim żigolo. Powiedz mi, ile razy
chcesz mieć orgazm, a ja obiecuję ci je dać. Dzięki mnie definicję zawodowego
45
mordercy, querida. Mmm, twój tyłeczek jest jak okrągły… auu! – urwał nagle,
kiedy łokieć Tate’a wbił mu się w żebra. Przewróciłam oczami.
- Jestem wciąż uzbrojona, Juan. A ty wciąż masz wyrok do odsiedzenia za niszczenie
samochodów. Powinieneś chyba o tym pamiętać. – Rozejrzałam się po
klubie i wyłowiłam kolejną znajomą twarz. – Czy to Don? Jak go namówiliście na
przyjście do takiego miejsca?
Don zbliżył się do mnie, wyglądając na tak samo rozluźnionego, jak byłaby moja
matka.
- Wszystkiego najlepszego, Cat - powiedział, nieznacznie się do mnie uśmiechając.
– Nie cieszysz się, że to Juan wybrał miejsce za mnie? Zamiast alkoholu
i męskich przepasek na biodrach serwowano by latte i przekąski. Ktoś przyniósł ci
już ginu?
- Masz – zaćwierkała Denise, podając mi wysoką szklankę. Uśmiechnęła się do
Dona. – Wyglądasz jak jej szef. Dokładnie tak, jak sobie ciebie wyobrażałam.
- A ty musisz być Denise. Nazywam się Don, lecz nie zapamiętuj. Nie powinnaś
o tym wiedzieć.
Machnęła beztrosko ręką.
- Jeśli poprawi ci to humor, tak się uchleję, że nie będę pamiętać nawet mojego
imienia. I co myślisz o takim zabezpieczeniu?
Rzucił mi chłodny uśmiech.
- Teraz widzę, dlaczego wy dwie tak dobrze się dogadujecie.
- Gdzie jest nasza urodzinowa dziewczyna? – zagruchał umięśniony facet w cętkowanych
stringach.
- Tutaj! – odpowiedziała natychmiast Denise. – I potrzebuje tańca na kolanach.
Bezzwłocznie!
- Nie bój się, tatuśku, zaraz zajmę się twoją dziewczynką. – Striptizer uśmiechnął
się szeroko do Dona.
O mało nie zakrztusiłam się ginem.
- On nie jest moim ojcem – poprawiłam od razu.
- Nie? Słodziutka, masz to samo spojrzenie. Te same sztywne ramiona i ostry
wzrok. Zaraz coś na to poradzę, cudowna dziewczyno, ale ty… – mrugnął do
Dona – Do ciebie wyślę Chipa.
Denise roześmiała się. Don wyglądał na jeszcze bardziej chorego niż wtedy,
kiedy wzięto go za mojego ojca.
- Gdybyś mnie potrzebowała, Cat – powiedział poirytowany – to będę gdzieś
rogu. Będę się ukrywać.
Klub zamknięto o trzeciej nad ranem. Don uprzejmie zorganizował rozwiezienie
członków mojego oddziału do domów, lecz nawet powiel kim wiadrze ginu
z tonikiem, wciąż byłam wystarczająco trzeźwa, by odwieźć Denise, Juana i Tate‘
a. Ponieważ Tate mieszkał najbliżej mnie, jego odwiozłam ostatniego. Dzielnie
46
próbował iść w stronę drzwi, lecz jego stopy wciąż kierowały się w swoją własną
stronę. Rozbawił mnie ten widok i w końcu postanowiłam wnieść go do środka.
Dzięki bogu zdołał wyjąć już klucz, nie musiałam więc go przeszukiwać.
Tak wiele razy, kiedy on przychodził do mnie, ja nigdy nie byłam w jego domu.
Wnętrze jednopiętrowego budynku było wystarczająco czyste, by uszczęśliwić
zawodowego wojskowego. Nie miał żadnych zwierzątek, nawet rybki, a ścian nie
zdobiły żadne obrazy. Jego sypialnia wyglądała podobnie. Żadnych dekoracji,
jedynie telewizor. Mogłabym rzucić się na jego łóżko i tak zostać, ale po tym, jak
wtaszczyłam na nie jego bezwładne ciało i ściągnęłam mu buty, przeszła mi na to
ochota.
Na szafce nocnej zauważyłam stojące zdjęcie. Było to pierwsze, które zobaczyłam
w całym domu, z ciekawością mu się więc przyjrzałam. Ku mojemu zaskoczeniu
zobaczyłam na nim siebie i wyglądało na to, że zostało zrobione przypadkowo.
Ze wszystkich możliwych sytuacji, byłam na miejscu zbrodni, stojąc bokiem
odwrócona do obiektywu. Najwyraźniej Tate zrobił je podczas fotografowania
ciał.
- Dlaczego masz to zdjęcie? – zapytałam głośno, niespecjalnie oczekując odpowiedzi.
Tate wymamrotał coś, co mogło być moim imieniem i nagle z gwałtownością,
której nie podejrzewałam u niego w tym stanie, chwycił mnie i pociągnął na siebie.
Byłam tak zdumiona, że nawet się nie ruszyłam. Tate zaczął mnie całować,
a jego ciepłe i smakujące alkoholem wargi wygłodniale poruszały się na moich.
Rozchylił moje usta i wniknął językiem do ich wnętrza. Kiedy sięgnął do zamka
moich spodni, w końcu zareagowałam.
- Przestań – rzuciłam i odepchnęłam go od siebie tak mocno, że głową uderzył
o wezgłowie.
Tate oddychał ciężko, z ciemnoniebieskimi oczami szklistymi od wypitego alkoholu
i innych rzeczy.
- Czy kiedykolwiek chciałaś czegoś, czego nie mogłaś mieć? – zapytał szorstko.
Nie mogłam z siebie wykrztusić słowa. Cztery lata czysto platonicznej znajomości,
a tu nagle Tate patrzy na mnie w taki sposób, że Juan ze swoimi pożądliwymi
spojrzeniami powinien się zawstydzić.
Tate roześmiał się gorzko i przeczesał dłonią swoje krótkie, czarne włosy.
- Zszokowana? Nie powinnaś być. Pragnąłem cię od pierwszego dnia, kiedy zobaczyłem
cię w tym szpitalnym łóżku, wyglądającą jak jakiś cholerny anioł ze swoimi
rudymi włosami i szarymi oczami. Taa, jestem pijany, ale to i tak prawda.
Może rano nie będę nic pamiętał. Nie martw się, potrafię radzić sobie z sytuacją,
taką jaką jest. Po prostu musiałem cię dzisiaj pocałować. Nieważne, co by się
później stało.
47
- Tate, ja… przykro mi. – Cóż innego mogłam powiedzieć? Ja również musiałam
zbyt dużo wypić, gdyż nigdy nie wydawał mi się tak atrakcyjny, z tym niebezpiecznym
błyskiem w oczach. Denise zawsze mówiła, że jest sobowtórem Brada
Pitta w Pan i Pani Smith.
Uśmiechnął się z goryczą.
- Słyszysz bicie mojego serca, tak? Kiedy napiłem sie tej krwi w Ohio, słyszałem
twoje. Czułem twój zapach na moich dłoniach.
- Jesteś moim przyjacielem. – Mój głos zadrżał lekko, gdyż surowość na jego
twarzy zaalarmowała i przywróciła mnie do rzeczywistości. – Ale pracujemy razem.
Nie mogę dać ci więcej.
Westchnął i krótko skinął głową.
- Wiem, ze nie czujesz do mnie tego samego. Jeszcze.
To jedno słowo sprawiło, że wstałam i ruszyłam do drzwi. Jak dla mnie, niosło ze
sobą zbyt wiele znaczeń, żebym została dłużej.
- Zanim wyjdziesz, odpowiedz mi na jedno pytanie. Jedno, ale powiedz prawdę.
Byłaś kiedykolwiek zakochana?
Zachwiałam się, a moja odpowiedź przypominała warknięcie.
- Tate, nie… nie sądzę, że powinniśmy o tym mówić…
- Gówno – przerwał mi. – Właśnie się przed tobą otworzyłem. Odpowiedz.
Być może pomyślałam, że rzeczywiście może rano nic nie pamiętać, a może
zwyciężyła szczerość. W każdym razie powiedziałam mu prawdę.
- Raz, kilka lat temu. Zanim ciebie poznałam.
Tate nawet nie mrugnął, lecz wbił wzrok w moje oczy.
- Kto to był? Co się stało?
Odwróciłam się od niego, gdyż właśnie zamierzałam skłamać. Odpowiedziałam
dopiero wtedy, gdy stałam w drzwiach.
- Wiesz, kim był. To wampir, z którym spałam i który rozwalił twój samochód
w dniu, w którym się poznaliśmy. Wiesz więc, co się stało. Zabiłam go.
48
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Praca była szaleńcza. W pewnym sensie to dobrze. Harmonogram ostatnich
dwóch tygodni do minimum ograniczył dziwną atmosferę między Tatem i mną.
Trudno było zachowywać się niezdarnie, kiedy wciąż ryzykowaliśmy życiem.
Sprawy z Noah również nie układały się różowo. Pomimo jego licznych wysiłków,
moje częste nieobecności jeszcze bardziej napięły nasz i tak wątły związek.
A ostatnio on zaczął wspominać o „pogłębieniu” spraw między nami. Nie żebym
obwiniała go za starania – byliśmy ze sobą już ponad dwa miesiące, lecz to na
pewno się nie stanie.
Wiedziałam, że nic z tego nie będzie, nieważne jak wspaniałym mężczyzną był
Noah. Między nami było zbyt wiele kłamstw – wszystkie z mojej strony – ale najważniejsze
było to, że wciąż nie byłam gotowa zapomnieć o moim poprzednim,
przeklętym związku. Hej, przynajmniej próbowałam. Teraz musiałam delikatnie
spławić Noah. Już mu nawet powiedziałam, że zrozumiem, jeśli mój napięty grafik
będzie dla niego zbyt ciężki do zniesienia. Jednak albo Noah był uparty, albo
nie załapał aluzji. Będę musiała zacząć stosować bardziej drastyczne metody, lecz
nie miałam zamiaru zadzwonić do niego, powiedzieć Koniec z nami! i rozłączyć
się. Lubiłam Noah i nie znosiłam myśli, że mogłabym go skrzywdzić.
We wtorek, o niewiarygodnie wczesnej porze, zadzwonił mój telefon. Wyskoczyłam
z łóżka, by go odebrać, jednocześnie rozglądając się za ubraniem i przeklinając
tę martwą kreaturę, przez którą dzwoniono do mnie przed ósmą rano.
W słuchawce usłyszałam jednak głos Denise.
- Co się stało? – spytałam natychmiast.
- Nic! Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale nie mogłam się powstrzymać.
Och, Cat, jestem taka szczęśliwa. Wychodzę za mąż!
Nie wyskoczyłam z żadnymi protestami typu „Czy jesteś pewna? Tak szybko?!”
Spotykała się ze swoim chłopakiem, Randym, dopiero od dwóch tygodni, lecz
Denise nie była z natury impulsywna i powiedziała, że wiedziała, że go kocha
i czuła, że to uczucie jest odwzajemnione. Widząc jej spojrzenie wiedziałam też,
że wszystko co bym mówiła o pośpiechu, czekaniu czy ostrożności i tak trafiło by
na głuchego. Poza tym, miała wystarczająco dużo rzeczy na głowie. Rodzice
Denise odmówili poznania Randy’ego ponieważ był katolikiem, a oni Żydami.
Jego rodzice również nie tryskali radością co do niezwykle krótkiego związku
młodych. Kto powiedział, że zakochanie się jest proste? Z pewnością nie ja.
Zamierzałam przeprowadzić małą rozmowę z jej rodzicami. Przez lata starałam
się zapanować nad mocą moich oczu. Nie była ona tak wielka, jak u wampirów,
lecz i tak zamierzałam spróbować. Denise zasługiwała na szczęśliwy ślub i zrobię
49
wszystko, co w mojej przeklętej mocy, żeby się tak stało. Co mogło by pójść źle?
Nie mogli być gorzej nastawieni do ślubu niż byli teraz.
Uparłam się zapłacić za kwiaty, fotografa i ciasto. Oni mieli pokryć resztę kosztów.
Denise próbowała mi odmówić, lecz zagroziłam jej moimi nożami i napięciem
przedmiesiączkowym. W godzinach, które miałam wolne od pracy umówiłyśmy
się wybrać po jej suknię, suknie druhen, kwiaty oraz zaproszenia. Randy’ego
poznałam dopiero na cztery dni przed ślubem. Ku mojej uldze – co było
bardzo egoistyczne, przyznaję – wprowadzał się do niej, a nie na odwrót. Denise
powiedziała, że był niezależnym konsultantem do spraw oprogramowania - istnym
geniuszem komputerowym, jak się zachwycała – i dlatego było mu łatwiej się
przenieść, niż dla niej, z jej stałą pracą.
Denise zatrudniła mnie jako pomoc przy rozpakowywaniu jego rzeczy. Kiedy
Randy podjechał pod jej dom, po raz pierwszy mu się przyjrzałam. Miał metr
siedemdziesiąt pięć wzrostu, brązowe włosy, okulary bez oprawek i szczupłą,
atletyczną budowę. W pewien spokojny sposób był przystojny, lecz najbardziej
spodobały mi się jego oczy. Kiedy patrzył na nią, promieniały.
Randy pocałował Denise na przywitanie, po czym wyciągnął do mnie dłoń.
- Ty musisz być Cat. Denise nie może przestać o tobie mówić. Dziękuję za całą
twoją pomoc przy organizowaniu ślubu.
Zignorowałam jego dłoń i uścisnęłam go.
- Tak się cieszę, że cię w końcu poznałam! I nie martw się o pomoc. Prawdopodobnie
nigdy nie wyjdę za mąż, pośrednio żyję więc jej ślubem. Rozpakujmy
twoje rzeczy. Denise ma dzisiaj ostatnią przymiarkę i nie może się na nią spóźnić.
Randy zmieszał się.
- Eee, kochanie nie powiedziałaś przypadkiem, że będziemy mieć wystarczająco
ludzi do pomocy? Jest nas tylko trójka.
- Nie martw się – roześmiała się Denise. - Cat pochodzi z długiej linii farmerów.
Uwierz mi, moglibyśmy tylko stać i przyglądać się, jak sama wszystko wnosi, ale
to było by niegrzeczne.
Randy przyjrzał mi się z wątpliwością wypisaną w oczach. Denise, dotrzymując
danego mi słowa, nie powiedziała mu nic na temat mojego prawdziwego pochodzenia.
Myślał, że po prostu pracowałam dla rządu.
Randy podążył za mną na tył samochodu.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Spotykam się dziś z przyjacielem, jednym
z moich drużbów, który zaoferował swoją pomoc. Odmówiłem mu, na podstawie
tego, co powiedziała Denise, ale mogę do niego zadzwonić. Naprawdę, nie chcę,
żebyś się przemęczała.
- Randy, to słodkie, ale nie martw się. Skończymy zanim się obejrzysz.
Pół godziny później Randy wpatrywał się w swoje meble, starannie poustawiane
w ładnym, dwupiętrowym domu Denise. Czasami bycie w połowie martwą nie
zawsze było do kitu.
50
- Farmerzy? – zapytał z niedowierzaniem, patrząc na mnie.
- Farmerzy – uśmiechnęłam się. – Od pięciu pokoleń.
- Racja – powiedział, a Denise ukryła chichot.
- Idź, weź prysznic – ponagliłam ją. – Musimy iść.
- Randy, o której dzisiaj wrócisz? Czy Cat i ja mamy same zjeść obiad?
- Tak. Spotykam się dziś z przyjacielem, zajmie mi to więc chwilę.
Odchrząknęłam, udając groźną.
- No dobrze, już idę! - ustąpiła.
- Dziękuję ci za pomoc – powiedział jeszcze raz Randy. – Nie tylko przy przeprowadzce.
Albo ślubie. Denise mówiła mi, że zawsze może na ciebie liczyć. To rzadkość,
mieć taką przyjaciółkę.
Wpatrywał się we mnie bez żadnego udawania i wiedziałam, dlaczego Denise
do niego coś poczuła. W jego spojrzeniu było coś bardzo bezpośredniego.
- Nie ma za co. – Nie powiedziałam nic więcej. W jakiś sposób wiedziałam, że nie
muszę.
- Jestem gotowa – powiedziała wesoło Denise kilka minut później.
Po raz ostatni objęłam Randy’ego na pożegnanie.
- Naprawdę wspaniale było cię w końcu poznać.
- Ciebie też. Opiekuj się moją dziewczyną.
- Och, opiekuje się – zapewniła go Denise. – Możesz mi wierzyć.
Cztery godziny później, po przymiarce Denise i nie przerwanym – choć raz! -
obiedzie, podrzuciłam ją do domu, po czym pojechałam do siebie. Była już niemal
pierwsza w nocy. Jak dla mnie można by powiedzieć, że noc była jeszcze młoda.
Wysiadłam z samochodu i natychmiast poczułam niezwykłe napięcie w powietrzu.
Nie było żadnych dziwnych dźwięków, słyszałam jedynie szmer rozmów
ludzi w sąsiednich domach. Nikogo też nie zobaczyłam. Wciąż jednak, gdy wyciągnęłam
przed siebie dłonie, miałam wrażenie, jakby powietrze przede mną
miało formę. Unosił się w nim niezwykle słaby ślad nieludzkiej energii - nie na
tyle, żeby coś czaiło się w ciemności, lecz wcześniej musiało tak być. Być może
była to jakaś przechodząca przypadkiem istota . Nie był by to pierwszy raz. Było
coś w tej atmosferze, co nie wydawało się groźne. Wampiry i ghule wysyłają inne
wibracje, gdy polują.
Wzruszyłam w myślach ramionami. Gdyby znalazła mnie jakaś martwa istota,
która żywiłaby do mnie złe zamiary, czekałaby w środku. Na wszelki wypadek
ostrożnie weszłam do domu, po czym sprawdziłam wszystkie pokoje. Nic.
Wzięłam prysznic i wdrapałam się do łóżka. Żaden potwór się pod nim nie krył –
sprawdziłam – lecz wciąż to dziwne uczucie nie chciało mnie opuścić. Mogłabym
przysiąc, że ktoś był w moim domu. Jednak to było głupie. Jezu, popadałam
w taką samą paranoję, co Don.
51
Ostatecznie zamknęłam oczy, starając się odciąć od wspomnienia tej starej,
dziecięcej opowieści na dobranoc… Gdybym umarła zanim się obudzę…
Spałam z jednym z noży, ukrytym pod materacem, powtarzając sobie, że nie
jestem paranoiczką. Byłam po prostu ostrożna.
Taa, jasne. Ja też w to nie wierzyłam.
52
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Denise, już prawie czas.
Znajdowałyśmy się w odosobnionym pokoju w country klubie, aby uniknąć
spotkania z panem młodym. Miały się tu odbyć zarówno ceremonia jak i przyjęcie
weselne. Kiedy układałam jej welon, Denise rozpromieniła się w uśmiechu.
- Nie wiem, co powiedziałaś moim rodzicom. Musiałaś im chyba podać narkotyki,
ale i tak mnie to nie obchodzi!
Uściskałam ją niewinnie. Nie było potrzeby mówić jej, że rzeczywiście to zrobiłam,
za pomocą esencji wampirzego halucynogenu w ich mrożonych herbatach
oraz odrobiną wpływu moich niezwykłych oczu. Ku mojemu zaskoczeniu, podziałało.
Mimo, że wciąż byli skonsternowani, jeśli chodzi o różnice wyznaniowe,
przyjechali tu.
Felicity wolnym krokiem weszła do pokoju. Nie lubiłam jej, jednak była kuzynką
Denise oraz jedną z jej druhen, tak więc musiałam być uprzejma. Podczas, gdy ja
pomagałam Denise się przygotować, ona przechadzała się wśród gości w poszukiwaniu
samotnych mężczyzn. Ta kobieta była bez przerwy napalona.
- W końcu pokazał się ostatni z drużbów - powiedziała.
Westchnęłam z ulgą. Nie trzeba będzie opóźniać ślubu.
- Prawdziwe z niego ciacho - ciągnęła. Sądziła, że każdy o mocnej budowie
i z fiutkiem był prawdziwym ciachem, jednak zatrzymałam to dla siebie. – Widziałam
go tylko przez sekundę i to od tyłu, ale mówię wam, co za tyłek…
- Felicity, mogłabyś wziąć kwiaty? – zasugerowałam, przewracając do Denise
oczami.
Denise uśmiechnęła się szeroko.
- Dobre wieści, Felicity. Właśnie on jest dzisiaj twoją parą. Nigdy go nie spotkałam,
ale Randy powiedział, że jest wolny.
Denise usadziła gości przy długim, prostokątnym stole, z naprzemiennie siedzącymi
kobietami i mężczyznami. Moim zdaniem dziwnie było rozmieszczać tak
gości, to była jednak jej impreza, nie moja.
- Co za ciacho – mruknęła ponownie Felicity.
Współczułam facetowi. Prawdopodobnie zacznie go obmacywać pod stołem
zanim jeszcze zaczną się toasty.
Brat Randy’ego, Philip, wetknął głowę do pokoju.
- Gotowa jesteś, Denise?
Odwróciła się do mnie z ledwie skrywanym podekscytowaniem.
- Chodźmy wydać mnie za mąż!
Uśmiechnęłam się do Philipa.
- Spotkamy się przy księdzu.
53
Denise zrezygnowała z tradycyjnego marszu do ołtarza w rytm pięknej, instrumentalnej
ballady. Zamiast mistrza ceremonii prowadzącego druhny alejką,
Randy i jego drużbowie czekali na samym jej końcu. Druhny miały iść jedna po
drugiej, zgodnie z hierarchią. Jako główna druhna, szłam tuż przed Denise. Po raz
ostatni poprawiłam jej welon i zajęłam swoje miejsce w orszaku.
Kiedy weszłam do pomieszczenia, gdzie zebranych było ponad czterdzieści pięć
osób z rodziny i przyjaciół, poczułam falę czystej, nieludzkiej mocy. O żesz
w mordę, jeden z gości jest wampirem. Lepiej, żeby planował jeść tylko tort, albo
będę musiała pobawić się stołowym srebrem. To by była niezła sztuczka, zabić
jednego z gości na przyjęciu tak, żeby nikt tego nie zauważył. Od prawej do lewej
przesunęłam wzrokiem po twarzach gości, szukając źródła.
Obok mojej matki siedział Noah, którego Denise zaprosiła, zanim zdążyłam jej
powiedzieć, że staram się zakończyć nasz związek. Noah uśmiechnął się do mnie,
kiedy szłam wąskim przejściem między ławkami. Odpowiedziałam mu uśmiechem,
jednocześnie po wojskowemu dokonując inspekcji. Goście panny młodej,
czysto. Goście pana młodego, czysto. Z jakiegoś powodu nie przyszło mi do głowy
spojrzeć do przodu, gdzie stał pan młody z drużbami. Kiedy już to zrobiłam, miałam
tak otępiały umysł, że nie od razu pojęłam co widzę.
Miał inne włosy. Miodowo-brązowe, zamiast platynowo blond, które pamiętałam.
Były również dłuższe, zwijając się miękko nad uszami, a nie obejmując jego
głowę jak jedwabisty hełm. Blada skóra lśniła przy hebanowej czerni jego smokingu,
tworząc zapierający dech w piersiach kontrast. Oczy o tak ciemnym odcieniu
brązu, że niemal czarne, bez cienia szoku, który czułam zatopiły wzrok
w moich.
Obiekty będące w ruchu poruszały się dalej, w tym samym kierunku, dopóki nie
natrafiły na falę dziwnej siły. Byłam dowodem na działanie prawa bezwładności
Newtona, ponieważ pomimo tego, że wstrzymałam oddech, a moje serce na
sekundę zamarło, jakimś cudem udało mi się nieprzerwanie iść alejką.
Bones pożerał mnie oczami. Wewnątrz mnie wybuchło zupełnie nieznane mi
uczucie, które mój spowolniały umysł rozpoznał dopiero po długiej chwili. Radość.
Zalała mnie czysta, nieskażona niczym radość. Miałam właśnie rzucić się
naprzód i popędzić wprost w jego ramiona, lecz powstrzymałam się.
Co Bones tutaj robił? I dlaczego nie był zaskoczony widząc mnie tutaj?
Ta myśl powstrzymała mnie od wszelkich szaleństw, jak rzucenie się mu na
szyję, co chciałam przed chwilą zrobić. Jeśli Bones nie był zdumiony, że mnie
widzi, to dlatego, że wiedział, że tu będę. Lecz skąd to wiedział? I najważniejsze
pytania: Jak mnie odnalazł? Czego chciał?
Teraz nie był czas, żeby się tego dowiedzieć. To był ślub Denise. Nie zrujnuję jej
go przez urządzenie sceny.
Dzięki Bogu i wszystkim świętym, pomyślałam, że moja matka nie przygląda się
zbytnio drużbom.
54
Nie zawahałaby się ani chwili przed zrujnowaniem tego szczególnego dla Denise
dnia. Cokolwiek zamierzał Bones, zajmę się tym po ślubie.
Albo zemdleję. Cokolwiek stanie się wcześniej.
Przestałam dramatyzować i zajęłam miejsce obok Felicity. Kiedy Denise ruszyła
alejką, jej kuzynka pochyliła się do mnie i syknęła mi do ucha.
- Nawet nie myśl o tym towarze. Jest mój.
- Zamknij się - powiedziałam, zbyt cicho, by inni usłyszeli. Czułam, jak pocą mi się
dłonie, a kolana trzęsą, jakby były zrobione z galarety. Jak zdołam przetrwać ten
ślub? Bliskość Bonesa była niewiarygodna. Marzyłam o nim przez cztery i pół
roku, a teraz wystarczyło, bym wyciągnęła dłoń i mogłam go dotknąć. Wydawało
się to takie nierealne.
Randy wziął dłoń Denise, podaną mu przez jej ojca. Sędzia pokoju rozpoczął
przemowę z przysięgami, zmodyfikowanymi ze względu na wyznania młodych.
Bones odwrócił się i wraz z pozostałymi drużbami stanął twarzą do niego.
Ceremonia minęła, jak we mgłę. Felicity musiała mnie szturchnąć, żebym odebrała
bukiet od Denise, kiedy nadszedł czas wymiany obrączek. Kiedy sędzia
w końcu ogłosił ich mężem i żoną, odczułam wielką ulgę. To podłe z mojej strony.
Byłam na ślubie mojej najlepszej przyjaciółki, a jedyne czego sobie życzyłam, to
żeby już się skończył, bym miała dosyć czasu na wzięcie się w garść.
Denise i Randy ruszyli do wyjścia, a ja niemal puściłam się biegiem, kiedy już
przyszła moja kolej, by za nimi podążyć. Philip starał się powstrzymać mnie, zmuszając
do spokojnego marszu, jednak szarpnęłam go za ramię, żeby przyspieszył.
- Muszę do łazienki – szepnęłam z desperacją. Czego potrzebowałam, to moment
na osobności, by odzyskać zachwianą równowagę. - Powiedz Noah, żeby na mnie
nie czekał. Później pójdę prosto do zdjęć.
Kiedy tylko wyszliśmy z kaplicy, natychmiast rzuciłam się do łazienki, całkowicie
zapominając o swoim bukiecie, który rzuciłam gdzieś na ziemię.
Łazienka mieściła się po drugiej stronie klubu. Kiedy weszłam już do środka,
opadłam na podłogę przy zlewie.
Och Boże, och Boże, jego widok sprawił, że wszystkie emocje, które od siebie
odsuwałam zalały mnie z bezlitosną siłą. Musiałam wziąć się w garść. I to szybko.
Oparłam głowę o zgięte kolana.
- Witaj, Kotek.
Byłam tak zajęta swoim załamaniem, że nie słyszałam nawet wchodzącego
Bonesa. Jego głos był tak samo jedwabisty, jak go zapamiętałam, z tak samo
uwodzicielskim angielskim akcentem. Poderwałam głowę do góry, i w samym
środku mojego walącego się w gruzy świata, zaczęłam martwić się o najmniej
ważną teraz rzecz.
- Boże, Bones, to damska toaleta! Co będzie, jeśli ktoś cię zobaczy?
Roześmiał się cicho i niesamowicie uwodzicielsko. Noah całował mnie ze słabszym
efektem.
55
- Wciąż jesteś pruderyjna? Nie bój się, zamknąłem drzwi na klucz.
Jeśli to miało złagodzić moje napięcie, miało zupełnie przeciwny efekt. Zerwałam
się z podłogi, lecz nie miałam dokąd uciec. Blokował jedyne wyjście.
- Spójrz na siebie, słonko. Nie mogę powiedzieć, że wolę cię w brązowych włosach,
lecz co do reszty… jesteś taka soczysta.
Bones przesunął językiem po dolnej wardze, jednocześnie prześlizgując wzrokiem
po moim ciele. Gorąco, jakie zobaczyłam w jego oczach niemal pieściło
moją skórę. Zrobił krok w moją stronę, na co rozpłaszczyłam się na ścianie.
- Nie ruszaj się.
Nonszalancko oparł się o kontuar.
- Czemu się tak gorączkujesz? Myślisz, że jestem tu, by cię zabić?
- Nie. Gdybyś miał mnie zabić, nie bawiłbyś się w całą tą pułapkę przy ołtarzu.
Najwyraźniej znasz moje aktualne nazwisko, więc dopadłbyś mnie którejś nocy,
kiedy wróciłabym do domu.
Zagwizdał z uznaniem.
- To prawda, zwierzaczku. Nie zapomniałaś, jak pracuję. Wiesz, że przez te lata
przynajmniej trzy razy zaproponowano mi kontrakt na legendarnego Rudego
Żniwiarza? Jeden koleś dawał półtora miliona nagrody za twoje zwłoki.
Cóż, to akurat nie było dla mnie niespodzianką. Jakby nie było, Lazarus próbował
dorwać mnie z tego samego powodu.
- Co odpowiedziałeś, skoro właśnie potwierdziłeś, że nie jesteś tutaj w tym celu?
Bones wyprostował się, a całe jego rozbawienie gdzieś zniknęło.
- Och, zgodziłem się, oczywiście. Potem wytropiłem sukinsyna i zagrałem w nogę
jego głową. Po tym mój telefon przestał dzwonić.
Poczułam w gardle ciasny węzeł, kiedy to sobie wyobraziłam. Znając jego zrobił
dokładnie to, co powiedział.
- W takim razie dlaczego tu jesteś?
Uśmiechnął się i podszedł bliżej, ignorując moje wcześniejsze polecenie.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz po tych wszystkich latach? Wiesz, dlaczego
chciałem złapać cię znienacka? Żebym mógł zobaczyć twoje oczy i dowiedzieć
się, co w tej chwili czujesz.
Uwaga! Niebezpieczeństwo! Dzieliło nas mniej niż krok. Nigdy nie potrafiłam
oprzeć się jego dotykowi i nie zamierzałam teraz testować mojej siły woli. Gorączkowo
starałam się znaleźć jakiś sposób, by odwrócić jego uwagę.
- Poznałeś już mojego chłopaka?
Trafiłam w dziesiątkę. Zmrużył oczy i zacisnął wargi w cienką linię. Tak, Noah
obojgu nam potrafił zniszczyć nastrój.
Wykorzystałam przewagę. Ryzyko przed pożądaniem – tak było bezpieczniej.
- Wyjaśnij mi, jakim cudem zjawiłeś się w życiu Randy’ego i zostałeś drużbą na
jego ślubie? Dowiedziałeś się, że moja najlepsza przyjaciółka za niego wychodzi?
Musiałeś szybko wyprać mu mózg. Byli zaręczeni zaledwie miesiąc.
56
Uniósł palec, jakby chciał coś pokreślić.
- Randy’ego znam od sześciu miesięcy. Na długo przed tym, jak poznała go Denise.
Niezwykły facet, nie sądzisz? Wiesz, jakie były jego pierwsze słowa do mnie,
kiedy od godziny siedzieliśmy obok siebie w barze? Powiedział: „Mam nadzieję,
że to nie będzie wyryte na moim nagrobku, ale przez cały czas, jak tu siedzimy,
nie odetchnąłeś nawet raz. Może powiesz mi, jak to robisz?”.
Zamrugałam. Denise kiedyś powiedziała, że Randy myślał otwarcie. Okazywało
się, że nawet bardzo otwarcie.
I nie doceniłam rozmiaru jego jaj.
- Wie, czym jesteś?
Bones skinął głową.
- Na sekundę spojrzałem mu w oczy, kiedy moje lśniły zielenią, i powiedziałem, że
nic nie widział. Wtedy zamrugał w taki sam sposób, jak teraz zrobiłaś to ty i zapytał
czy to miało zadziałać.
Teraz byłam naprawdę pod wrażeniem. Randy miał naturalną odporność na
wpływ wampirzej siły, nawet kogoś takiego jak Bones.
- Oczywiście tego się nie spodziewałem. Zaczęliśmy rozmawiać i w końcu zaprzyjaźniliśmy
się. Dopiero tydzień temu, po tym, jak zgodziłem się być drużbą na
jego ślubie, spotkał się ze mną w barze cały przesiąknięty twoim zapachem. Tego
dnia pomagałaś mu przenosić meble.
Poczułam ulgę, chociaż jednocześnie ból, że spotkanie z Bonesem było wynikiem
przypadku.
- Więc to tylko zbieg okoliczności? Eee, doszedłeś już do siebie po tym, co się
stało kiedyś?
Utkwił wzrok w moich oczach.
- Och, chciałabyś wiedzieć, prawda? Chyba jednak ci nie powiem. Możesz się nad
tym do woli zastanawiać, tak jak ja, kiedy dostałem twój słodki liścik. Jednak
powiem ci coś – mamy pewne niedokończone sprawy. I pewne, jak diabli, że je
dokończymy, nieważne jak bardzo byś chciała tego uniknąć.
O żesz. Zostawiłam mu ten list, bo wiedziałam, że nie będę potrafiła stanąć
przed nim i pożegnać się z nim twarzą w twarz. Teraz, cztery lata później, wciąż
nie byłam pewna czy mam wystarczająco dużo siły.
- Cather…, eee, Cristine! Jesteś tam?
Moja matka głośno zapukała do drzwi, na co odetchnęłam z ulgą. Po raz pierwszy
cieszyłam się, że przyszła.
Wargi Bonesa drgnęły.
- Myślę, że przywitam się z twoją mamą, Kotek. Nie widzieliśmy się przecież tak
długo.
- Nawet nie…
57
Groźba, którą miałam właśnie wygłosić zamarła mi na ustach, kiedy otworzył
drzwi. Spojrzała na niego ze zdumieniem, po chwili dopiero rozpoznając, na kogo
patrzy. Jej twarz natychmiast zrobiła się purpurowa.
- Ty! Ty!
- Cudownie cię znów widzieć, Justino – powiedział Bones z diabelskim uśmiechem.
– Wyglądasz niezwykle atrakcyjnie w tym kolorze.
- Ty brudny psie! – wściekła się. – Każdej nocy modliłam się, żebyś zdechł i gnił
w piekle!
- Mamo! – powiedziałam uprzejmie. Najwyraźniej jej serce nie zmiękło ani na
jotę.
Bones wzruszył ramionami.
- Musiałaś robić to bardzo cicho. Zdaje się, że Wszechmogący cię nie usłyszał.
Wskazałam palcem drzwi.
- Bones, cokolwiek masz mi do powiedzenia, to może poczekać do końca wesela.
Moja przyjaciółka oraz twój przyjaciel są na zewnątrz, czekając, aż staniemy z nimi
do zdjęć. I właśnie to zrobimy. Mamo, zrób cokolwiek, najmniejszą nawet
rzecz, by zniszczyć wesele Denise, a przysięgam na Boga, że pozwolę, żeby cię
ugryzł.
- Z wielką przyjemnością – zapewnił mnie.
Głową ponownie wskazałam na drzwi.
- Wychodzić!
- Drogie panie. – Skłonił się i wyszedł.
Patrzyłam jak się oddala, po czym podeszłam do zlewu i przemyłam wodą
twarz. Jakby nie było, musiałam ładnie wyjść na zdjęciach.
58
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Jeszcze kilka razy musiałam grozić mojej matce, zanim zgodziła się nie przerywać
awanturą przyjęcia weselnego. Albo powiadomiła Bonesa o mojej pracy.
Stanowczym głosem obiecałam jej wtedy, że jeśli zrobi którąkolwiek z tych rzeczy,
sama zostanę wampirem.
- On właśnie tego od ciebie chce, Catherine. Chce ukraść twoją duszę i zmienić cię
w bestię – powiedziała po raz trzeci, odprowadzając mnie do hallu.
- Cóż, w takim razie pamiętaj o tym i trzymaj buzię na kłódkę, dobrze? I na litość
Boską, nazywaj mnie Cristine. Czy można jeszcze bardziej rzucać się w oczy?
Doszłyśmy do drzwi. Denise puściła Randy’ego, z którym pozowała i wyszła
nam na spotkanie.
- Och, Cat, nie wiedziałam, że przyjaciel Randy’ego jest… - zniżyła głos - wampirem!
Ale nie martw się. Rozmawiałam już z Randym. Był niezwykle zdumiony, że
również wiem o ich istnieniu! Mamy ze sobą tyle wspólnego. W każdym razie,
Randy przysięga, że ten wampir jest nieszkodliwy. Mówi, że zna go od miesięcy.
Moja matka spojrzała na Denise, jakby urosły jej trzy głowy.
- Nieszkodliwy?! Nie mówimy o psie, który może, ale nie musi ugryźć! Mówimy
o mordercy…
- No, no – przerwałam jej, dla podkreślenia dotykając swojej szyi. Zamknęła usta
i odeszła. Nieco dalej usłyszałam, jak Bones prychnął śmiechem. Przez cały czas
nas słuchał.
- W porządku, Denise – zapewniłam ją. – On wie, że tak długo, jak będzie chował
swoje kły, nie będzie żadnych problemów.
- A niby skąd to wie? – zapytała praktycznie. – Rozmawiałaś z nim? Przez jakiś
czas siedziałaś w toalecie, a nigdzie go wtedy nie widziałam. Przyparłaś go do
muru?
Raczej odwrotnie.
- Eee, w pewnym sensie… eee – jąkałam się. Było to coś, czego nie robiłam od lat.
– Znam go. To znaczy, wcześniej mieliśmy już ze sobą kontakt. Znaczy, w Virginii.
On, hmm, łączyło nas coś. Ja nie mieszam się w jego sprawy, a on w moje.
Denise przyjęła moje wyjaśnienie, nie wnikając w szczegóły.
- Cóż, w takim razie chodźmy zrobić kilka zdjęć. Cieszę się, że nie będziecie ze
sobą walczyć. Powiedz mu, żeby nie wspominał o tobie przy Randym, dobrze?
Twojemu szefowi wyłysiały by jaja, gdyby się dowiedział ile osób o tobie wie.
- Dobrze powiedziane. – W rzeczy samej.
59
Bones był tajemniczym partnerem Felicity. Była tym zachwycona, bezwstydnie
wciskając się obok niego przy każdym ujęciu. Co gorsza, był dla niej czarujący.
Zaraz po zakończeniu zdjęć mogłabym z uśmiechem na ustach zabić ich oboje.
Jednak nie mogłam pokazać, jak bardzo mi to przeszkadzało z tego samego
powodu, dla którego nie rzuciłam się w jego ramiona przy ołtarzu. Nieważne,
jakie były moje uczucia, nic się między nami nie zmieniło. Nie mogłam więc pozwolić,
by dowiedział się, jak bardzo wciąż mi na nim zależało. Wszystko, co mogłam
zrobić, to zachować spokój i mieć nadzieję, że Bones kupi to na tyle, żeby
tym razem samemu ode mnie odejść.
Kiedy tylko zrobiono ostatnie zdjęcie, ruszyłam w stronę baru. Była tylko jedna
rzecz, która mogła mi dzisiaj pomóc, i był to gin. Mnóstwo ginu. Jednym tchem
opróżniłam szklankę, zanim jeszcze barman zdążył odejść.
- Jeszcze jeden.
Na twarzy barman pojawiła się ciekawość, ale bez słowa nalał mi kolejnego
drinka. Oceniłam ilość płynu w szklance i zmierzyłam go ponurym spojrzeniem.
- Więcej alkoholu – powiedziałam zwięźle.
- Topisz swoje smutki? – dobiegł mnie z tyłu znajomy, kpiący głos.
- Nie twój interes – powiedziałam prostując się.
- Tutaj jesteś, kochanie!
Noah podszedł do mnie i pocałował mnie w policzek. Widząc to, Bones zacisnął
usta w cienką linię.
- Eee, Noah… Odprowadzę cię do twojego stolika. – Chciałam odciągnąć go od
Bonesa, który patrzył na Noah jakby chciał raczej napić się jego krwi, a nie tego,
co oferował bar.
Odprowadziłam Noah na jego miejsce, jako że ja siedziałam osobno, razem
z resztą ślubnego orszaku. Kiedy tylko od niego odeszłam, moja matka odciągnęła
mnie na bok. Jej twarz była cała czerwona.
- Wiesz, co zrobiła ta bestia, kiedy odeszłaś od niego razem z Noah? Mrugnął do
mnie!
Zaskoczyła mnie tak bardzo, że roześmiałam się. Boże, to było bezcenne. Jej
uszy pewnie zaczęły dymić, kiedy to zrobił.
- Myślisz, że to zabawne? – spytała oburzona.
- Cóż, mamo. Ryzykował dla ciebie własnym życiem, a ty robiłaś co tylko mogłaś,
żeby zginął. Może nie pałać do ciebie uczuciem.
Mówiłam cicho, lecz lekceważącym tonem, nie przejmując się tym, co robił jej
Bones. Wiedziałam, że nigdy by jej nie skrzywdził, lecz z pewnością da jej popalić.
Bóg tylko wiedział, co mnie czekało.
Na głównym stole rozmieszczono wizytówki z nazwiskami. Sam stół był długi,
prostokątny i ustawiony tak, by widać było całą salę. Usiadłam na miejscu oznaczonym
„Cristine Russell”. Randy usiadł po mojej lewej stronie, a Denise zajęła
60
miejsce po jego prawej. Obok mnie miejsce zarezerwowane było dla kogoś
o nazwisku Chris Pin. Kto…?
- Chyba żartujecie – powiedziałam głośno. Dlaczego nie dam sobie z tym spokoju
i po prostu się nie zastrzelę?
- Justina, ponownie się widzimy. - Bones podszedł do stołu i zajął miejsce, podczas
gdy ja wręcz podskoczyłam na swoim. – Nie chciałbym być niegrzeczny, ale
sądzę, ze twoje miejsce jest tam.
Skinął głową w stronę Noah, nie zważając na dramat.
- Tutaj jesteś! - zapiszczała Felicity. Chwyciła Bonesa za ramię i uśmiechnęła się
do niego. – Jesteśmy dzisiaj parą, więc żadnego więcej uciekania! Mam nadzieję,
że tańczysz tak samo cudownie, jak wyglądasz.
- Zdzira – mruknęłam, lecz niewystarczająco cicho.
- Mówiłaś coś? – spytała, bez przerwy nieśmiało mrugając do Bonesa.
- Eee, powodzenia – powiedziałam normalnym już tonem i cofnęłam się.
- Och, nie potrzebuję go – odparła Felicity, wyglądając na zadowoloną z siebie.
Wypiłam swój gin i ponownie ruszyłam w stronę baru. Moja matka poszła za
mną, nie spuszczając wzroku z Bonesa.
- Och, panno Russell – zawołał za mną Bones.
Zamarłam. Nacisk, jaki położył na moje fałszywe nazwisko był celowy. Z drugiej
jednak strony, czego się spodziewałam? Jako swojej przykrywki użyłam prawdziwego
nazwiska Bonesa. Sądziłam, że tego nie zauważy? Albo skomentuje? –
Byłaby pani taka kochana i przyniosła mi drinka? Z pewnością pamięta pani, co
piję.
Przez moją głowę przemknęła seria przekleństw, lecz wzięłam głęboki oddech
i uspokoiłam się. Denise była moją najlepszą przyjaciółką. Zasługiwała na cudowne
przyjęcie, a nie na krwawą łaźnię.
- Ten obrzydliwy pasożyt… - zaczęła moja matka
- Zamknij się – powiedziałam do niej. Doszłyśmy do baru, gdzie rzuciłam barmanowi
mordercze spojrzenie. – Wysoka szklanka. Sam gin. Nawet nie myśl o komentarzu.
Zbladł, lecz nalał to, co chciałam. Pociągnęłam długi łyk, po czym dodałam:
- A, tak. I pieprzoną whiskey, czystą.
61
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Felicity spojrzała na moją wysoką, w połowie opróżnioną szklankę z ginem
i gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
- Cristine, nie możesz przystopować z tym piciem? To wesele mojej kuzynki, na
litość Boską!
Słysząc jej pruderyjny ton nabrałam ochoty, by rozwalić jej tę szklankę na głowie.
Nie chciałam jednak robić sceny, ścisnęłam więc szkło tak mocno, że szklanka
rozprysła mi się w ręku. Gin rozlał się przede mną, a moja dłoń zaczęła krwawić.
- O żesz w mordę! – krzyknęłam.
Wszyscy odwrócili głowy w moją stronę. Bones ukrył śmiech, udając, że kaszle.
- Nic ci nie jest? - Randy popatrzył na mnie ze zmartwieniem i owinął moją dłoń
serwetką. Potem spojrzał na Bonesa, który niewinnie wzruszył ramionami.
- Wszystko w porządku, Randy – powiedziałam zmartwiała.
Denise wyjrzała zza pleców swojego nowego męża.
- Chcesz zamienić się miejscami? – zapytała cicho.
Myśleli, że jestem roztrzęsiona dlatego, że Bones jest wampirem. To było moje
najmniejsze zmartwienie. Jego bliskość już teraz darła na strzępy moją samokontrolę,
a przyjęcie dopiero się zaczęło.
- Cristine! - Noah podszedł do mnie i zdjął serwetkę z mojej dłoni. – Jak źle to
wygląda?
- Nic mi nie jest – rzuciłam ostro, jednak na widok zranienia na jego twarzy zalało
mnie poczucie winy. – Jestem po prostu zażenowana – wymyśliłam na poczekaniu.
– Nic mi nie będzie. Wracaj na miejsce. Nie pogarszajmy sytuacji.
Noah wyglądał na udobruchanego i zrobił, o co go prosiłam. Uśmiechnęłam się,
by ukryć moje zdradliwe myśli.
- Naprawdę – dodałam, kierując słowa do Denise.
Zebrałam fragmenty rozbitego szkła i zaczęłam układać je na zakrwawionej
serwetce.
- Pójdę do łazienki umyć rękę i przy okazji wyrzucę szkło.
- Pójdę z tobą - zaproponowała Denise.
- Nie! – Wyglądała na przestraszoną moją gwałtowną odmową. Spojrzałam krótko
na Bonesa, po czym wróciłam do niej wzrokiem. Otworzyła szeroko oczy,
kiedy zrozumiała o co chodzi. Cóż, przynajmniej w części.
- Chris – zwróciła się do niego. – Mógłbyś pójść z Cristine i zobaczyć czy są gdzieś
jakieś bandaże? Randy powiedział… - Zamilkła na chwilę, lecz zaraz na wpół zło62
śliwie dokończyła - Randy powiedział, że masz wielkie doświadczenie, jeśli chodzi
o radzenie sobie z krwawiącymi ranami.
- Och, jesteś lekarzem? – zagruchała do niego Felicity.
Bones wstał i rzucił Denise uśmiech pełen uznania na jej dobór słów.
- W Londynie zajmowałem się wieloma rzeczami - odpowiedział Felicity wymijająco.
Odeszliśmy od stołu, lecz najpierw zatrzymałam się przy barze. Barman wytrzeszczył
oczy na widok zakrwawionej serwetki w moim ręku.
- Gin. Bez szklanki, daj całą butelkę – powiedziałam bez ogródek.
- Hmm, może powinna pani…
- Daj pani butelkę, kolego – przerwał mu Bones, błyskając w jego stronę zielenią
swoich oczu.
Bez dalszej zwłoki barman włożył butelkę do mojej wciąż krwawiącej dłoni.
Odkręciłam zakrętkę, odrzuciłam na bok zaplamione zawiniątko ze szkłem i pociągnęłam
długi łyk. Potem poprowadziłam Bonesa na najdalszy kraniec parkingu,
gdzie było najmniej samochodów. Cierpliwie poczekał, aż ponownie się napiję.
Rozmazałam krew na całej butelce, lecz nie obchodziło mnie to.
- Lepiej ci? – spytał, kiedy przerwałam, by chwycić powietrza. Jego usta drżały
z rozbawienia.
- Ani trochę - odpowiedziałam. – Słuchaj, nie wiem jak długo jeszcze moja matka
będzie siedziała cicho, lecz na wypadek gdybyś nie zauważył – ona cię nienawidzi.
Za chwilę zadzwoni po oddział i będzie starała się nadziać cię na srebrny rożen
postawiony nad otwartym ogniem. Musisz stąd iść.
- Nie.
- Do diabła, Bones! – Puściły mi nerwy. Dlaczego musiał być taki cudowny, dlaczego
musiał stać tak blisko mnie i dlaczego musiałam go tak bardzo kochać? –
Czy ty naprawdę próbujesz umrzeć? Jeden telefon do mojego szefa, tyle wystarczy,
żeby tak się stało. I uwierz mi, moja matka z pewnością pieści już swoją komórkę.
Bones przewrócił oczami.
- Sukinsyny takie, jak twój szef, ścigały mnie przez większość mojego nieumarłego
życia, a jednak wciąż żyję, kiedy oni już nie. Nie przeraża mnie ani twój szef,
ani matka, Kotek. Jeśli chcesz, możemy teraz odbyć zaległą rozmowę. Jeśli zaś
nie, sugeruję powrót na przyjęcie. Jednak możesz zapomnieć o tym, że odejdę –
albo, że zrobisz to ty, jeśli chodzi o ścisłość. Znalazłem cię ładnych kilka dni temu.
Jest powód, dlaczego dowiedziałaś się o tym dopiero teraz. Spróbuj ponownie
zniknąć jak sen jakiś złoty, a zapewniam cię, że będzie to krótka ucieczka.
W dodatku porozmawiamy wtedy w zupełnie innych okolicznościach. Na przykład
takich, gdzie będziesz skuta kajdankami, żebyś nie mogła znów uciec. Sama
określisz warunki tej rozmowy, słonko, ale cholernie długo na nią czekałem.
63
O-o. Wiedziałam, że Bones nigdy nie blefował, jednak nawet gdybym nie wiedziała,
wyraz jego oczu mówił, że ma na myśli każde słowo.
- To ciebie czułam w domu tamtej nocy, prawda? – spytałam oskarżycielsko. To
musiał być on. To była ta sama noc, kiedy Bones spotkał się w barze z Randym.
Na jego ustach pojawił się nieznaczny uśmiech. Łagodny wiatr poruszył jego
włosami, a w smokingu, ze światłem księżyca pieszczącym jego wyraziste rysy,
wyglądał absolutnie zniewalająco.
- Więc mnie wyczułaś. Zastanawiałem się czy tak będzie.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Mogłam być odporna na moc wampirów,
lecz Bones zawsze był dla mnie jak kryptonit.
- Musimy już wracać na przyjęcie – powiedziałam tylko, odwracając wzrok.
Wyciągnął do mnie dłoń.
- Masz coś przeciwko, żebym łyknął trochę z twojej butelki?
Podałam mu gin, uważając, by nie dotknąć jego palców swoimi. Jednakże zamiast
napić się alkoholu, Bones chwycił butelkę i – nie spuszczając ze mnie wzroku
– zlizał moją krew z jej powierzchni. Jego język wyginał się na każdej krzywiźnie
szkła, a kiedy oszołomiona mu się przyglądałam, poczułam zalewającą mnie
falę ognia. Kiedy na szkle nie została już ani jednak kropla krwi, z powrotem podał
mi butelkę.
Myśl o swojej pracy! - krzyczał mój mózg. – Myśl o wszystkim, byle nie o tym, jak
to było, kiedy czułaś ten język na swoim ciele!
Wyciągnęłam do niego drżącą rękę i zrobiłam krok w jego stronę, jednak on
chwycił moją dłoń. Szarpnęłam ją, lecz miałam wrażenie, jakby mój nadgarstek
był skuty kajdankami z hartowanej stali.
- Przestań – powiedział łagodnie Bones wyciągając z kieszeni nóż. Otworzyłam
szeroko oczy, jednak on tylko naciął lekko dłoń, która trzymała moją, po czym
przycisnął wypływającą krew do mojej rany. Poczułam lekkie łaskotanie, kiedy
rana się zamykała.
Przyciągnęłam do siebie rękę. Tym razem mi na to pozwolił, lecz jego migoczące
szmaragdowo oczy powiedziały mi, że był tak samo poruszony moim dotykiem,
jak ja, czując jego dotyk na mojej skórze.
Taa, musiałam stąd odejść. Teraz. Natychmiast.
Odwróciłam się i szybko ruszyłam przed siebie. Jakimś cudem udało mi się na
niego nie oglądać.
Przyjęcie okazało się piekłem na ziemi. Kiedy tylko wrócił Bones, Felicity zaczęła
wylewać z siebie prawdziwy potok dwuznaczności, a on nie zrobił nic, by go powstrzymać.
W ponurym nastroju zostałam przy stole, nieprzerwanie ich obserwując
i pijąc z uporem potępionych.
Noah akurat dzisiaj został wezwany do swojej kliniki. Przed wyjściem wylewnie
przeprosił Denise, lecz niemal nie dostrzegłam, że go nie ma.
64
Denise i Randy wyszli niemal jako ostatni. Za dwa dni mieli wyjechać w swoją
podróż poślubną, a dzisiaj wracali do jej domu. Pocałowałam ich oboje, życząc
mnóstwa szczęścia, jednocześnie dostając szału przez to, że od pięciu minut nie
widziałam nigdzie Felicity i Bonesa. Z tego co wiedziałam, wciąż tu byli.
Nie mogąc się powstrzymać, zaczęłam ich szukać, idąc niewidocznym śladem
emanującej z niego energii. Kiedy ich znalazłam, stanęłam jak wryta.
Stali na samym końcu patio, zaraz obok głównej sali. Było ciemno jak w studni,
lecz bez problemu wszystko widziałam. Felicity stała odwrócona do mnie tyłem,
obejmując go ramionami. Blask księżyca odbijał się od jego skóry, podkreślając
rysy jego twarzy, kiedy pochylał się i ją całował.
Byłam już dźgana nożem, postrzelona, poparzona, ugryziona przez wampira,
pobita do nieprzytomności aż zbyt wiele razy, a nawet wbito we mnie kołek.
Żadne z tego jednak nie bolało nawet w części tak bardzo, jak widok jego warg na
jej. Z moich ust wyrwało się westchnienie, tak ciche, że niemal niesłyszalne, lecz
brzmiała w nim czysta agonia.
W tej chwili Bones podniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie. Jego spojrzenie
zdawało się mówić „Nie podoba ci się? Co zamierzasz z tym zrobić?”.
Uciekłam stamtąd tak szybko, jak tylko mogłam, rzucając się do samochodu
i natychmiast zapalając silnik. Wampirzy terytorializm obudził się we mnie z pełną
siłą. Musiałam stąd odjechać, żeby nie zabić Felicity, a technicznie nie zrobiła
przecież nic złego. Nie, to ja miałam problem. Ona po prostu całowała mężczyznę,
którego kochałam… i porzuciłam.
65
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Byłam tak roztrzęsiona, że musiałam się czymś zająć. Jutrzejszej nocy mieliśmy
prowadzić dochodzenie w klubie GiGi, miejscu, gdzie zniknęły dwie dziewczyny.
Ich ciał nie odnaleziono, lecz coś w sposobie, w jaki policja zlekceważyła jakikolwiek
związek z klubem, wskazywał mi na jakiegoś wampira. Na szczęście klub
znajdował się niedaleko, zaledwie godzinę jazdy stąd. Wciąż w sukni druhny,
przymocowałam noże do ud i pojechałam prosto na miejsce. Pieprzyć wsparcie.
Tate i chłopaki mogli obstawić go sobie jutro. Dzisiejszego wieczoru zapoluję na
wampiry i zamierzam zrobić to sama.
Pięćdziesiąt minut później wysiadłam z samochodu, wciąż nieziemsko wściekła,
ruszyłam do wejścia. Kiedy byłam w połowie drogi, usłyszałam głośny krzyk
i odwróciłam głowę w stronę, z której dochodził. Stał tam młody człowiek, na
którego szyi widniały krwawe ślady. Gorączkowo machał rękami i wołał o pomoc
niedaleko wejścia do klubu. Nikt nie zwracał na niego uwagi, przechodząc obok
niego. Dopiero, kiedy ktoś przeszedł przez niego, zrozumiałam.
- Hej, koleś! – krzyknęłam, odwracając się do niego. - Tutaj!
Kilka osób obejrzało się na mnie, a bramkarz rzucił mi bardzo dziwne spojrzenie.
Bez wątpienia zastanawiał się, ile wódy zdążyłam już wypić. Na twarzy zakrwawionego
chłopaka pojawił się wyraz niezmiernej ulgi, po czym chwiejnym krokiem
ruszył w moją stronę.
- Dzięki Bogu! Nikt mnie nie słucha, a moja dziewczyna umiera! Nie wiem, dlaczego
wszyscy mnie ignorują…
Cholera. Jedyny świadomy duch, którego spotkałam, doskonale wiedział, że nie
żyje. Większość duchów było zaledwie odbiciem ich ludzkiej postaci, bez końca
powtarzających jakieś wydarzenie z przeszłości. A nie przerażonym i zdezorientowanym
gościem, który nie miał zielonego pojęcia, dlaczego nikt nie zwraca na
niego uwagi.
- Gdzie ona jest?
Może to wcale nie miało sensu. Jego dziewczyna mogła umrzeć nawet kilka lat
temu. Jednak miał na sobie współczesne ubranie, uzupełnione kolczykiem w brwi
i przekłutym języku. Wyobraźcie sobie, że tak przechodzicie w życie wieczne.
- Tutaj! – Rzucił się prosto przez drzwi, podczas gdy ja musiałam przepchnąć się
przez długą kolejkę ludzi.
- Szukam mojego chłopaka – powiedziałam tonem wyjaśnienia, odpowiadając na
kilka wrogich spojrzeń. – Wiem, że jest w środku razem z tą zdzirą, z którą pracuję.
66
Dzięki temu kobiety stanęły po mojej stronie. Popchnęły mnie do przodu,
z kilkoma okrzykami „Dorwij go, kochana!”. Bramkarz nawet nie poprosił mnie
o dowód, kiedy przeszłam przez drzwi. Najwyraźniej wyglądałam na więcej niż
dwadzieścia jeden lat.
Martwy chłopak poprowadził mnie do drzwi w odległej części klubu, tuż przy
toaletach. Były zamknięte, jednak zdrowo nimi szarpnęłam i zamek puścił. Za
nimi ukazał się wąski, nieoświetlony korytarz prowadzący do kolejnych zamkniętych
drzwi. Ach, prywatny pokój, całkowicie dźwiękoszczelny. Ogłuszający hałas
muzyki tutaj był niemal niesłyszalny.
Nie widziałam już nigdzie ducha. Była tam tylko siedząca na krześle dziewczyna,
zwrócona twarzą w stronę drzwi. Najwyraźniej nie była w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Chyba, żeby potraktować za takie malowanie paznokci. Kiedy
mnie zobaczyła, otworzyła szeroko oczy.
- Jak się tu dostałaś? To miejsce tylko dla członków klubu!
Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam odznakę, jedną z wielu, którą nosiłam.
- Policja, cukiereczku. To robi ze mnie członka każdego klubu - odpowiedziałam,
ruszając do jedynych drzwi za jej plecami.
Potrząsnęła głową i powróciła do malowania paznokci.
- Nie chcesz tam wchodzić. Ale cóż, to twój pogrzeb.
Po tym wątpliwym okazaniu troski, nałożyła kolejną warstwę różowego lakieru
na palec u nogi. Otworzyłam drzwi.
W środku był duch chłopaka, który wskazał na nieprzytomną dziewczynę w ramionach
wampira.
- Proszę, pomóż jej!
W pomieszczeniu znajdowało się około sześciu wampirów. Czułam, że żaden –
w swoich nieumarłych latach – nie jest starszy ode mnie. Na podłodze leżały dwa
ciała. Jedno z nich należało do ducha chłopaka, który pochylał się rozgorączkowany
nad dziewczyną, którą się właśnie pożywiano. Wciąż jeszcze żyła, lecz sądząc
po jej pulsie dużo jej tego życia nie zostało. Wampir nie przestał ssać, by
spojrzeć na ducha, chociaż wiedziałam, że martwy sukinsyn go widział. Osobiście
dziwnie bym się czuła, kiedy widmo kogoś, kogo właśnie zabiłam, wisiało nade
mną, podczas gdy ja bym jadała. Temu typowi najwyraźniej jednak było to obojętne.
Drugie ciało również należało do młodej kobiety, a na kolanach innego
wampira kolejna dziewczyna kurczowo czepiała się życia. Jej powieki zatrzepotały,
po czym zamknęły się, kiedy zauważyła, że się w nią wpatruję.
- Powinnaś była słuchać Brandy – mruknął do mnie jeden z wampirów w nędznej
imitacji złowieszczego głosu.
- Panny Różowe Paznokcie? – spytałam podciągając do góry suknię.
Z zainteresowaniem patrzyli, jak moje spódnice wędrowały coraz wyżej, pokazując
coraz więcej moich ud. Podciągałam suknię nie po to, by odwrócić ich uwagę,
chociaż to też była jakaś korzyść. Chciałam jednak dostać się do noży, które
67
miałam przyczepione do nóg. Kiedy je w końcu zobaczyli, nastrój nagle zmienił
się z pełnego pożądania i głodu na nieufny.
- No, skurwiele – powiedziałam biorąc po kilka noży w każdą dłoń. - Pozwólcie, że
się przedstawię.
- Zapomniałaś o kimś.
Miałam właśnie rzucić kolejnymi nożami, kiedy zatrzymał mnie ten głos. Bones
wszedł do pokoju i uważnie przyjrzał się rzezi. Większość wampirów uśmierciłam
sztyletami, jednak te, które zabiły te dzieciaki, rozerwałam gołymi rękami. Chociaż
tyle mogłam zrobić.
- O kim?
Uśmiechnął się z zadowoleniem.
- O tej małej dziwce, która czaiła się tu z bronią, chociaż już tego nie robi.
Najwyraźniej mówił o Brandy z różowymi paznokciami. Jego dobroduszny wyraz
twarzy mnie nie zwiódł. Znając jego, będzie nosiła ten kolor w piekle.
- Dwie z tych dziewczyn jeszcze żyją. Daj im trochę swojej krwi. Zadziała o wiele
szybciej niż to, czym ja dysponuję.
Bones wziął ode mnie nóż i naciął sobie dłoń, po czym podszedł do każdej
z dziewczyn i zmusił je, by przełknęły kilka kropel.
- Nic jej nie będzie? – zapytał duch, nachylając się nad swoją dziewczyną.
Usłyszałam, jak stopniowo powraca jej słaby, lecz równy puls, gdy krew Bonesa
zaczęła leczyć jej obrażenia. Po chwili uśmiechnęłam.
- Tak. Teraz już wszystko będzie dobrze.
Odpowiedział uśmiechem, pokazując, że przed śmiercią miał dołeczki w policzkach.
Boże, był taki młody! Potem jednak zmarszczył brwi.
- To nie wszyscy. Były jeszcze trzy takie istoty. Powiedzieli, że tu wrócą.
Prawdopodobnie wyszli, by złowić na obiad kogoś jeszcze. Bydlaki.
- Dorwę ich - obiecałam. – Nie martw się. To moja praca.
Ponownie się uśmiechnął… po czym jego kontury zaczęły się rozmywać, a cała
postać blednąć. W końcu całkowicie zniknął.
W milczeniu wpatrywałam się w puste miejsce.
- Odszedł?
Bones wiedział, o co pytam.
- Tak myślę. Udało mu się zrobić to, na czym mu zależało, ruszył więc dalej. Czasami
niektórzy są na tyle uparci, że tkwią tu całymi latami, by dokończyć jedną
sprawę.
A on zaufał mi, że wykonam ją dla niego. Może i nie było wielu rzeczy, w których
byłam dobra, jednak zemsta za ludzi, którym ukradziono życie, była zdecydowanie
moją specjalnością.
Ruszyłam w stronę drzwi.
- A ty co niby robisz? - zapytał Bones.
68
- Zamierzam zabrać ciało Panny Różowe Paluszki i przynieść je tutaj – rzuciłam
przez ramię. – Potem poczekam, aż wrócą ich przyjaciele i ich też zabiję.
Bones ruszył za mną.
- Brzmi nieźle.
Wyszliśmy na parkiet leżący najbliżej toalet. Ktokolwiek chciałby dostać się do
prywatnego, upiornego pokoju, musiałby najpierw minąć nas. Nie chciałam z nim
tańczyć - mimo, że była to najlepsza przykrywka - lecz Bones po prostu zawlókł
mnie na parkiet w taki sam sposób, jak zrobił to na naszej pierwszej randce.
- Jesteś zawodowym zabójcą, prawda? - spytał. – Nie możesz cała pokryta krwią
kręcić się w pobliżu tego korytarza i myśleć, że nikt tego nie dostrzeże.
Moja lawendowa suknia rzeczywiście pokryta była czerwonymi plamami.
W łazience zmyłam z rąk krew, lecz na to nie mogłam nic poradzić. Bones miał
rację – byłabym doskonale widoczna, wałęsając się w korytarzu, a nawet przy
barze. Lecz gdybym tańczyła z nim, przyciśnięta do jego ciała, nikt by tego nie
zauważył.
Problem był jednak taki, że dotykając Bonesa w taki sposób, moja samokontrola
niemal legła w gruzach. Ostatni raz, kiedy trzymałam go w ten sposób był wtedy,
gdy widziałam go po raz ostatni. Pamiętałam to, jakby to było wczoraj: walczyłam
wtedy z łzami i powtarzałam sobie, że odejście od niego to jedyne wyjście.
Taa, pewne rzeczy się nie zmieniły.
Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu czegoś, co zwróciło by moją uwagę.
Czegokolwiek, bylebym tylko nie musiała myśleć o tym, jak bardzo tęskniłam do
jego ramion.
- A tak w ogóle, to dlaczego tutaj jesteś? Myślałam, że będziesz zajęty Felicity.
Wyglądaliście na bardzo sobą zaabsorbowanych.
Uniósł brew.
- Czyżby widok nas całujących się aż tak bardzo cię poruszył? Nie wyobrażam
sobie, dlaczego. Czy nie napisałaś w tamtym liście, żebym szedł dalej ze swoim
życiem?
To był cios poniżej pasa. Zaczęłam się od niego odsuwać, lecz tylko zacieśnił
uścisk. Miałam do wyboru albo z nim nie walczyć, albo wywołać scenę i – być
może – przegapić okazję złapania morderców.
W ponurym nastroju zaczęłam ponownie tańczyć, nie cierpiąc tego, że wciąż tak
bardzo mi na nim zależało, kiedy najwyraźniej w nim pozostał tylko gniew.
- Wiedzieli, czym jestem, Bones. Ludzie, którzy tamtego dnia przyszli do szpitala.
Dowiedzieli się wszystkiego z wyników moich badań. I wiedzieli też o wampirach.
Ten, który dowodził…
- Don? – podsunął mi.
Och, tak więc odrobił pracę domową.
69
- Tak, Don. Powiedział, że całe życie szukał kogoś wystarczająco silnego, kto
mógłby walczyć z wampirami, a nie był jednym z nich. Zaproponował mi układ.
Przeniósłby nas, a ja dowodziłabym jego jednostką. W zamian obiecał zostawić
cię w spokoju. Inaczej żadne z nas nie miałoby szans na przeżycie. Bylibyśmy
ścigani jak zwierzęta, a sam wiesz, że moja matka prędzej by umarła niż poszła
z tobą. Również wolałaby, żebym umarła niż została zmieniona w wampira,
a mówmy szczerze, chciałbyś, żebym w końcu to zrobiła!
Bones prychnął z goryczą, obracając mną nieco zbyt mocno.
- To o to, do cholery, chodziło? Wierzysz, że zmieniłbym cię w wampira? Do diabła,
Kotek, czy kiedykolwiek pomyślałaś o tym, żeby ze mną porozmawiać, zamiast
od razu uciekać?
- To nie miało by znaczenia. W końcu zacząłbyś nalegać, żebym to zrobiła - odpowiedziałam
z uporem.
- Powinnaś mi była zaufać - mruknął. – Kiedy cię okłamałem?
- Kiedy mnie okłamałeś? - wytknęłam. – A co z tym, że porwałeś i zamordowałeś
Danny’ego Miltona? Przysiągłeś mi, że nigdy go nie dotkniesz, lecz nie sądzę, że
siedzi sobie w Meksyku i popija margarity, prawda?
- Zmusiłaś mnie, żebym przysiągł, że nie zabiję, okaleczę, ciężko zranię, rozczłonkuję,
oślepię, będę torturował, nie wykrwawię, albo w inny sposób uszkodzę
Danny’ego Miltona. Albo stał obok i przyglądał się, jak robi to ktoś inny. Powinnaś
zachować swoje troski dla kogoś bardziej wartościowego. Danny bez skrupułów
rzucił cię, jak jakiś zły nawyk. Wiesz, to całe pranie mózgu nie zdaje egzaminu
w kontakcie ze wzrokiem wampira wyższej rangi. Przynajmniej gnojek chociaż
raz się na coś przydał. Powiedział mi, gdzie mieszkasz. W Virginii. Wcześniej zawęziłem
obszar twojego zamieszkania do trzech stanów, a Danny zaoszczędził
mi trochę czasu. Dlatego powiedziałem Rodneyowi, żeby zabił go szybko i nie
zostałem, żeby popatrzeć.
- Ty bękarcie.
Bones wzruszył ramionami.
- Jestem nim od chwili narodzin.
Przez kilka minut tańczyliśmy w milczeniu. Wciąż rozglądałam się za zdradzającą
wampiry kryształową skórą, lecz jak na razie Bones i ja byliśmy tu jedynymi
nieludzkimi istotami. Gdzie jesteście, krwiopijcy? No, pokażcie swoje kły…
- To jak długo już umawiasz się z doktorkiem od zwierząt? - spytał Bones.
Kpina w jego głosie sprawiła, że cała zesztywniałam.
- Nie twój interes.
Roześmiał się krótko.
- Tak? Wcześniej wyglądałaś, jakbyś miała wbić kołek prosto w serce biednej
Felicity, a mnie skąpisz odpowiedzi na proste pytanie?
Muzyka przeszła w nieco wolniejszą. W duchu zaczęłam przeklinać ją, Bonesa
i zabójców, którzy postawili mnie w tej sytuacji.
70
- Chciałam wbić kołek w jej serce, bo jest głupią pindą, która mnie wkurza. Nie
miało to z tobą nic wspólnego.
Bones roześmiał się, lecz tym razem miękko.
- Kłamczucha.
Przysunął się bliżej, przytulając się do mnie w rytm muzyki. Czując mięśnie falujące
pod jego ubraniem, zacisnęłam dłonie w pięści. Teraz powstrzymywałam coś
więcej niż tylko łzy, lecz przypomniałam sobie, że i tak by nam nie wyszło.
Skrzydełka jego nosa zadrgały, a ja zaklęłam w duchu. Mogłam udawać chłodną
ile tylko chciałam, lecz Bones był wampirem. Jednym pociągnięciem nosa potrafił
ocenić, jak wielki miał na mnie wpływ.
- Być może jednak za mną tęskniłaś – powiedział cicho, a w jego oczach zamigotała
zieleń.
Udałam obojętną.
- Nie pochlebiaj sobie. Po prostu dobrze tańczysz. Wyglądało na to, że Felicity
jest tego samego zdania.
- Widok mnie całującego Felicity było najlepszym na co zasługiwałaś po tym jak
musiałem patrzeć, jak ten człowieczy misiek klei się do ciebie - odpowiedział
uprzejmie Bones. – Doprawdy, Kotek, o czym ty myślisz? Twoja matka ma większe
jaja niż Noah.
- Jego jaja są w porządku! – rzuciłam się, po czym spurpurowiałam. Niech mnie
diabli, jeśli to wiedziałam. Boże, ja to rzeczywiście powiedziałam?
Bones prychnął i obrócił mnie, po czym ponownie do siebie przyciągnął.
- Jasne. Nic dziwnego, że jesteś taka napalona, kiedy jesteś ze mną. Sądzę, że
miałaś większą przyjemność, kiedy bzykałaś się sama ze sobą, niż kiedy robiłaś to
z nim. To musi być naprawdę frustrujące.
Drażnił mnie, pocierając swoimi biodrami o moje. Zawrzał we mnie gniew, tuszując
nieco moje pożądanie. Mowy nie było, żebym przyznała, że nie spałam
jeszcze z Noah albo, do diabła, z kimkolwiek po Bonesie. Frustrujące? To nawet
w części nie oddawało tego, co czułam.
Lecz ja również mogłam go drażnić. Podciągnęłam nogę do góry, obejmując nią
Bonesa w pasie i stanowczym ruchem pokręciłam tyłkiem, ocierając się o jego
biodra. Jego oczy całkowicie zalśniły zielenią.
- Wygląda na to, że nie tylko ja jestem sfrustrowana, panie Twardy Jak Skała.
Przygaś nieco oczy. Jeszcze ludzie coś zauważą.
Bones zamknął oczy, po czym objął mnie ciasno w pasie i pochylił się tak bardzo,
że dotknął mojego ucha ustami.
- Uważaj, słonko. Może i nie jestem na ciebie zły, ale to nie znaczy, że wciąż cię
nie pragnę. Jeśli więc zrobisz to jeszcze raz, przelecę cię tu i teraz, i pieprzyć każdego,
kto będzie chciał patrzeć.
71
Nagła twardość, jaką poczułam na brzuchu powiedziała mi, że to nie jest pusta
groźba. To mnie przeraziło… i napaliło w taki sposób, o jakim nie chciałam nawet
myśleć.
Bones głęboko zaczerpnął powierza. Zadrżałam. Wiedziałam, że ponieważ
wampiry nie musiały oddychać, wciągał zapach mojego pożądania.
- Och, Kotek… - Jego głos pogłębił się. – Teraz po prostu stawiasz mi wyzwanie,
prawda?
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć – lub zrobić czegoś jeszcze gorszego – kiedy
energia w pomieszczeniu zmieniła się. Bones również to poczuł, jednak dużo
wyraźniej niż ja. Zesztywniał i gwałtownie otworzył oczy, już nie zielone, lecz
głęboko brązowe.
- Przyszli.
72
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Grupa wampirów składała się z dwóch mężczyzn i kobiety. Poruszali się przez
tłum z zabójczą i zmysłową gracją, której żadna żyjąca osoba nie mogłaby skopiować.
Wielka szkoda jednak, że ludzie nie potrafili wyczuć grożącego im niebezpieczeństwa.
Nie, zamiast tego wyginali się i walczyli o uwagę pięknych drapieżców.
Wtedy wampiry zrobiły coś, przez co aż głośno jęknęłam. Rozdzieliły się. Cholera.
Miałam nadzieję, że razem pójdą do swojego ukrytego pokoju, a Bones i ja
zablokujemy im wyjście i spokojnie ich zabijemy. Ale oczywiście to było by zbyt
łatwe.
- Będę musiała zadzwonić po mój oddział – powiedziałam cicho do Bonesa. –
Zabezpieczą teren.
Prychnął pogardliwie.
- Jasne. Twoje żołnierzyki są dobrą godzinę stąd, a ja czuję rządzę krwi, jaka dosłownie
się z nich wylewa. Wkrótce będą się żywić. Poczekasz, a ktoś zginie.
Miał rację. Cała trójka wydawała się wybierać już sobie przystawki. Gdyby którekolwiek
z nich ruszyło w stronę bardzo zapaskudzonej, prywatnej strefy, a później
wszczęło alarm, pozostała dwójka by zwiała. Co więcej, nie mogłam teraz
wystąpić jako przynęta. Krew na mojej sukni rujnowała niewinny wygląd.
- Masz jakiś pomysł? - spytałam
Bones uśmiechnął się.
- Mam.
Zaskoczył mnie, chwytając najbliżej stojącą dziewczynę i przyciągając ją do
siebie. Objął dłońmi jej głowę i przyciągnął jej twarz do swojej. Miałam właśnie
zapytać, co do cholery sobie wyobrażał, kiedy zauważyłam, że jego oczy rozbłysły
zielenią, częściowo niewidoczną dzięki zasłonie jego rąk. Trwało to zaledwie
chwilę. Oczy Bonesa powróciły do swojego normalnego, brązowego koloru,
a dziewczyna wpatrywała się tępo przed siebie, z posłuszeństwem wypisanym na
twarzy.
- Idź do toalety – nakazał jej Bones – i zamień się sukienką z tą kobietą.
W podziwie potrząsnęłam głową, kiedy do głowy wpadła mi pewna myśl.
- Mogłeś zrobić to już wcześniej. Wtedy nie musielibyśmy razem tańczyć!
Bones uśmiechnął się tylko.
- Rzeczywiście, mogłem.
Rzuciłam mu krótkie spojrzenie, po czym ruszyłam do damskiej toalety. Kilka
kobiet dziwnie na nas spojrzało, kiedy weszłyśmy razem do jednej kabiny, lecz
73
nie miałam teraz czasu, żeby przejmować się mrugnięciami i szturchnięciami
w bok.
Szybko zdjęłam z siebie sukienkę, a ona równie sprawnie zrzuciła swoją, dokładnie
jak jej kazano. Jej kiecka była na mnie lekko ciasna i o wiele bardziej sprośna
od mojej sukni druhny. Była również bez pleców, musiałam więc pozbyć się
stanika. Kiedy wyszłyśmy z kabiny, dostrzegłam w lustrze swoje odbicie. Moje
cycki niemal wylewały się z głęboko wyciętego dekoltu i każdy mógł dostrzec, że
nie miałam stanika.
Jak za dawnych czasow, pomyślałam ironicznie. Wyglądam jak dziwka, a Bones
mnie ubezpiecza, kiedy idę zapolować na krwiopijcow. Jedyne, co by dopełniło obrazka,
to brak majtek.
Uśmiechnęłam się. I ponownie weszłam do kabiny.
Kiedy podeszłam do wampira, który wydawał się najbliższy zabrania swojej
towarzyszki na krótki dla jej żywota wypad, nie zawracałam sobie głowy jakąś
gadką. Po prostu łokciem odtrąciłam smukłą blondynkę, z którą właśnie rozmawiał
i rzuciłam mu moją bieliznę na klatkę piersiową.
- Kiedy tylko cię zobaczyłam – zamruczałam – wiedziałam, że nie będą mi potrzebne.
To zwróciło jego uwagę. Spojrzał na moje majteczki, po czym przyłożył sobie do
twarzy i głęboko się zaciągnął. Fuj, pomyślałam, lecz uśmiech nawet na chwilę nie
zszedł z moich ust. Facet odepchnął na bok protestującą blondynę.
- Nieważne – powiedział do niej.
- Dziwka – syknęła do mnie dziewczyna, po czym odeszła.
Jezu. Właśnie uratowałam jej życie, a ona tak mi dziękowała?
Wzięłam go za ręce i celowo otarłam się o niego piersiami.
- Mam nadzieję, że nie należysz do rozmownych?
W odpowiedzi jedynie pociągnął mnie przez tłum ludzi. Nigdzie nie widziałam
Bonesa, lecz nie zmartwiło mnie to. Jeśli ja nie mogłam go dostrzec, to oni również.
Mogłam nie ufać moim uczuciom, jeśli chodziło o niego, lecz bez wahania
powierzałam mu własne życie.
Przeszliśmy korytarzem i byliśmy tuż przy jednym z ukrytych pokoi, kiedy mój
towarzysz zatrzymał się i pytająco pociągnął nosem.
- Co do… - zaczął.
Nie pozwoliłam mu dokończyć. Sięgnęłam dłonią pod sukienkę i z całej siły
wbiłam srebrne ostrze w jego serce, zanim zdołał powiedzieć coś jeszcze. To było
naprawdę proste. Stał zwrócony do mnie plecami, nawet przez chwilę nie podejrzewając
zagrożenia.
Zaciągnęłam go szybko do pokoju, mrucząc coś do siebie i starając się nie zostawić
śladów rozmazanej krwi.
Dzięki Bogu, że wampiry nie tryskały krwią w taki sposób, jak pokazują to na
filmach, lecz przy ich czułym powonieniu wystarczyło by nawet kilka kropel.
74
Będąc w pokoju sprawdziłam stan obu dziewczyn. Wciąż były nieprzytomne,
lecz Bones powiedział, że ich stan jest na tyle stabilny, ze możemy zająć się naszą
akcją. Zauważyłam, że były bardzo blade i zmarszczyłam brwi. Ostatnimi wampirami
trzeba będzie się szybko zająć. Te dziewczyny powinny leżeć w szpitalu,
a nie w pokoju pełnym zwłok.
Zszokowane westchnienie zwróciło moją uwagę. W drzwiach stała doskonale
nieruchoma wampirzyca, lecz jej ludzki towarzysz był daleki od jej spokoju. Ponownie
gwałtownie zaczerpnął powietrza, po czym zaczął krzyczeć.
- O żesz – westchnęłam.
Kobieta uderzyła chłopaka w głowę tak mocno, że stracił przytomność zanim
jeszcze upadł na podłogę. Wtedy odsłoniła mordercze kły i skoczyła na mnie tak
szybko, że jej obraz się rozmył.
Pozwoliłam jej się do mnie zbliżyć, po czym przetoczyłam się na bok i kopnęłam
ją nogami. Jej prędkość i mój manewr sprawiły, że wyleciała w powietrze i z hukiem
uderzyła o ścianę. Skoczyłam na nią zanim zdołała się pozbierać, wbijając jej
sztylet w serce i z satysfakcją przekręcając go dwa razy.
- Kotek, na zewnątrz!
Wypadłam przez drzwi i rzuciłam się w dół korytarza zaledwie chwilę po tym,
jak usłyszałam okrzyk Bonesa, lecz i tak ledwie zdążyłam dostrzec jak goni ostatniego,
uciekającego z klubu wampira. I to by było na tyle, jeśli chodzi o miłą
i cichą egzekucję całego tria.
Przedarłam się przez tłum z niemal taką samą szybkością, co on. Kiedy znalazłam
się już na parkingu, zatrzymałam się jedynie na tyle, by wyrwać komórkę
z ręki kogoś, kto miał na tyle pecha, że akurat rozmawiał przez telefon.
- Dzięki! – wykrzyknęłam. – Oddzwoni do ciebie! - dodałam do słuchawki i rozłączyłam
się. Wybrałam numer wciąż jednym okiem patrząc na Bonesa, jak osaczał
ostatniego wampira. Był jakieś czterdzieści pięć metrów ode mnie i coraz bardziej
się do niego zbliżał. Jasna cholera, zapomniałam, jaki był szybki.
- Tate – wydyszałam, kiedy tylko odebrał. – Nie mogę mówić, lecz potrzebujemy
grupy przy klubie GiGi, natychmiast. Mamy tu ciała wampirów i ludzi. Są też trzy
ofiary, które wciąż żyją i od diabła świadków.
- Co ty robisz w klubie GiGi? - warknął Tate. – Miałaś się tym zająć jutro, z nami!
Przeskoczyłam przez płot, rwąc przy tym moją pożyczoną sukienkę i odstawiłam
małego Speedy Gonzalesa pędząc zatłoczoną ulicą.
- Nie mogę teraz rozmawiać - powtórzyłam. – Gonię wampira. Zadzwonię później!
Wyrzuciłam telefon i wyciągnęłam kolejny sztylet.
Nigdzie nie widziałam już Bonesa. Zniknął z mojego pola widzenia, kiedy ja
próbowałam nie dać się potrącić przez pędzące ulicą pojazdy. Jednakże wciąż
biegłam w tym samym kierunku, przeklinając moje wysokie obcasy i rozważając
czy szybciej będzie zatrzymać się i w pizdu zdjąć je z nóg, czy dalej biec w par75
szywcach, dzięki którym mogłam skręcić sobie kark. Czyż nie piękne było by
epitafium na moim nagrobku?
Tu leży Cat. Zabita nie przez krwiopijcow, lecz przez buty od Ferragamo.
Byłam w połowie boiska szkolnego, kiedy w końcu zdecydowałam się zdjąć
buty. Szpilki i trawa nie równały się stabilności. W tym momencie jednak zobaczyłam
w oddali przebłysk zieleni.
Oczy wampira, błyszczące w ciemności. Pieprzyć obcasy, cała naprzód!
Zobaczyłam ich w chwili, gdy Bones wyszarpnął swój sztylet z piersi wampira.
Obaj znajdowali się na ziemi nowego placu budowy. W duchu westchnęłam
z ulgi. O tej porze ekipy już dawno tu nie było. To dobrze. Nie musieliśmy martwić
się świadkami.
Przeskoczyłam przez płot i podbiegłam do Bonesa. Serce niemal wyskoczyło mi
z piersi w przypływie adrenaliny i po długim biegu. Na koniec Bones kopnął zwłoki,
po czym odwrócił się do mnie.
- Musimy pogadać, Kotek.
- Teraz? – zapytałam z niedowierzaniem, wskazując na ciało u jego stóp.
- Koleś nigdzie się przecież nie wybiera, więc tak. Teraz.
Natychmiast zaczęłam się cofać. Przez ostatnią godzinę byłam tak bardzo zaabsorbowana
łapaniem wampirów, że całkowicie zapomniałam jak inaczej przedstawiały
się teraz sprawy między nami. Głupia byłam. Tak dobrze się czułam
w rutynie łapania bandziorów, że skończyłam na opuszczonym placu budowy,
gdzie nie miałam dokąd uciec. Gdybym była mądrzejsza, zostałabym w klubie
i pozwoliła Bonesowi samemu gonić tego gościa.
Bones zobaczył, jak się cofam i zmarszczył brwi.
- Nie waż się zrobić nawet jednego kroku.
- J-ja… muszę wracać do klubu, moja jednostka jest już w drodze… - zaczęłam się
wykręcać.
- Kochasz mnie jeszcze?
Jego bezpośrednie pytanie sprawiło, że się potknęłam. Odwróciłam wzrok
i przeklęłam się za kłamstwo, jakie zamierzałam powiedzieć.
- Nie.
Nie odzywał się tak długo, że odważyłam się na niego zerknąć. Bones wbijał we
mnie tak twardy wzrok, że zaczęłam się zastanawiać czy potrafi patrzeć na wylot
mojej głowy.
- Skoro mnie nie kochasz, to dlaczego nie zabiłaś Iana? Wbiłaś mu nóż prosto
w serce. Jedyne, co musiałaś zrobić, to przekręcić ostrze. Jakby nie było, twoją
pracą jest zabijanie wampirów, lecz jemu pozwoliłaś żyć. To tak, jakbyś wysłała
mi cholerną walentynkę.
- Z sentymentu. – Chwytałam się brzytwy. – Ze względu na dawne czasy.
Jego usta zadrżały.
76
- Cóż, słonko, jak mówi stare porzekadło, za każdy dobry uczynek jest kara. Powinnaś
była go zabić, ponieważ teraz Ian cię szuka. Zrobiłaś na nim wielkie wrażenie.
Podczas gdy ja nigdy nie zmusiłbym cię, żebyś robiła coś wbrew swojej
woli, Ian chce cię odnaleźć, by zrobić coś dokładnie odwrotnego.
- O czym ty mówisz?
Bones uśmiechnął się nieprzyjemnie.
- Jest zakochany, oczywiście. Ian kolekcjonuje rzadkie okazy, a ty jesteś najrzadszym,
jaki istnieje, mój ty śliczny mieszańcu. Jesteś w niebezpieczeństwie. Ian nie
wie, że cię odnalazłem, lecz sam niedługo też cię wytropi.
Pomyślałam nad tym przez chwilę, po czym wzruszyłam ramionami.
- To nie ma znaczenia. Raz już go pokonałam, pokonam i drugi.
- Nie w taki sposób, w jaki on to rozegra. – W jego głosie pojawiło się coś, przez
co rzuciłam mu ostre spojrzenie. – Znam swojego Pana. Ian nie przyjdzie do ciebie
pewnej nocy, żeby stoczyć uczciwą walkę. Najpierw dorwie wszystkich, których
kochasz, a dopiero później zawrze z tobą umowę. Na jego warunkach.
A wierz mi, nie spodobają ci się. Teraz, jedynym twoim atutem jestem ja. Ponieważ
przez twój sprytny opis naszego związku Ian wierzy, że mnie nienawidzisz
i to z wzajemnością. Nieźle, swoją drogą. Szczególnie podobała mi się ta część
z pieniędzmi. Wciąż chcesz dostać czek?
- Sama ci go dam, jeśli stąd odejdziesz.
Bones mnie zignorował.
- Co więcej, wciąż jest wyznaczona cena za twoją głowę. Powiedziałem ci w kiblu,
że sam dostałem kilka zleceń na ciebie, zanim dotarłem do ich źródeł. Jednak
wciąż nie wiem, kto wyznaczył ostatnią nagrodę. Ona lub on jest niezwykle dyskretny.
Tak więc wisi nad tobą jeszcze jedna groźba, i to gorsza od Iana. Czy ci się
to podoba, czy nie, potrzebujesz mojej pomocy.
- Wampiry i ghule cały czas na mnie polują – powiedziałam lekceważąco. –
A gdybym potrzebowała pomocy, to mam swoją jednostkę.
- Ludzi? – Pogarda aż kapała z jego głosu. – Jedyny sposób, w jaki zdołają cię
ochronić, to kiedy obezwładnią napastnika zbyt dużą ilością jedzenia!
- Jesteś arogantem.
Bones podszedł do mnie, aż dzieliło nas zaledwie dwa kroki.
- Jestem potężny. Bardziej niż zdajesz sobie sprawę. To prawda, a nie arogancja.
Wszyscy członkowie twojego oddziału razem wzięci nie zdołają obronić cię tak,
jak ja. I dobrze o tym wiesz. Teraz nie ma czasu na twój głupi upór robienia
wszystkiego samej, Kotek. Chcesz mojej pomocy, czy nie, otrzymasz ją.
- Do diabła, Bones, ile razy mam ci powtarzać, że najlepiej mi pomożesz, gdy
odejdziesz? Doceniam ostrzeżenie mnie przed Ianem, lecz jeśli zostaniesz przy
mnie, to ty znajdziesz się w niebezpieczeństwie. Nie martw się o mnie, dam sobie
radę.
Bezczelnie uniósł brew.
77
- I nawzajem, zwierzaczku. Ani trochę nie boję się twojego szefa, ani bandy wesołych
chłopaczków. Chcesz się mnie pozbyć? To musisz mnie zabić.
O żesz. Tego nie mogłam zrobić. Do diabła, nie wiedziałam czy potrafię go zabić
nawet wtedy, gdy myślałam, ze wymordował niewinną rodzinę!
- W takim razie to ja odejdę – powiedziałam, z frustracji stając się nieodpowiedzialna.
– Już raz uciekłam i zrobię to ponownie!
Bones natychmiast chwycił mnie w ramiona i odchylił głowę do tyłu. Zrobił to
tak szybko, że nie dostrzegłam nawet, by się poruszał. A może to przeze mnie, a
nie przez jego prędkość. Byłam tak zaabsorbowana powstrzymywaniem pewnych
emocji, że niemal zapomniałam o również fizycznej ochronie. A tak po
prawdzie, nigdy nie spodziewałam się, ze mnie ugryzie.
Taa, w przypadku Bonesa zawsze całkowicie się odsłaniałam.
Wbił kły głęboko w moją skórę. Jak pamiętnego razu, kiedy pozwoliłam, by
mnie ugryzł, to, co logika podpowiadała, że będzie bolało, zamiast tego było
bardzo przyjemne. Bardzo, bardzo przyjemne. Uczucie to narastało z każdym
pociągnięciem jego ust. Zalało mnie dziwne uczucie gorąca, pomimo mojej krwi
wypływającej wprost w usta Bonesa. Powinnam odczuwać zimno, nie gorąco.
Przestań, chciałam powiedzieć, lecz nie mogłam wydobyć z siebie słów. Zamiast
tego jęknęłam chrapliwie. Bones objął mnie jeszcze ciaśniej, odchylając jeszcze
bardziej do tyłu i oblizując moją szyję, zanim ponownie zatopił w niej zęby.
Drżałam z rozkoszy nawet, gdy w głowie odezwało mi się ostrzeżenie. Zamierza
mnie zabić? Zmienić w wampira? Żadna z tych możliwości mi nie odpowiadała.
Przed oczami pojawiły mi się plamki, zakładając, że wciąż miałam je otwarte. Do
tego w uszach rozbrzmiewał mi huk, który był albo biciem mojego serca, albo
hałasem, który słyszy się tuż przed utratą przytomności.
Zaczęłam uderzać pięściami w jego plecy. Tylko tyle byłam w stanie zrobić, by
dać mu znać, żeby już przestał, ponieważ z moich ust wciąż wydobywały się ciche,
ekstatyczne jęki. Właśnie wtedy uprzytomniłam sobie, że mogę go powstrzymać,
jeśli będę tego chciała. Srebrny nóż miałam wciąż w dłoni. Czułam
w palcach jego chłodny ciężar.
Bones musiał również to poczuć. Na moment cofnął się, z kroplami mojej krwi
jak rubiny plamiącej jego kły, po czym z rozmysłem ponownie się pochylił. Głębokie
ssanie, jakie później poczułam, sprawiło, że zmiękły mi kolana. Przez moje
ciało przebiegł dreszcz tak gwałtowny, że przez głowę przebiegła mi tylko jedna
myśl: jeśli umrę, to przynajmniej szczęśliwa.
Nie musiałam jednak umierać. Wszystko, co musiałam zrobić, to skierować
odpowiednio ostrze i wbić je jednym, mocnym ruchem.
Bones nie trzymał moich rąk. Swobodnie obejmowałam nimi jego plecy, podczas
gdy on jedną dłoń wplecioną miał w moje włosy, a drugą podtrzymywał mi
plecy. Szarość, która pojawiła się przed moimi oczami, pogłębiła się, a hałas
78
w uszach stał się ogłuszający. Albo on, albo ja. To był jedyny wybór jaki miałam,
gdyż nie wyglądało na to, że zamierza kiedykolwiek przestać.
Zacisnęłam palce na sztylecie, gotowa zatopić je w jego ciele… i rozluźniłam się.
Ostrze wyślizgnęło mi się z dłoni, którymi zamiast tego przyciągnęłam do siebie
Bonesa. Nie potrafię, pomyślałam jeszcze. Poza tym, są gorsze sposoby na to, by
umrzeć.
79
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Powoli wracała mi świadomość. Najpierw – co najważniejsze – zauważyłam, że
moje serce wciąż bije. No dobra, jestem żywa i nie jestem wampirem. To zawsze
jakiś plus. Potem odkryłam, że mam pod głową poduszkę, a następnie, że leżę na
łóżku, zawinięta po szyję w koc. Dzięki zaciągniętym zasłonom, w pokoju było
ciemno. Od tyłu zaś obejmowały mnie czyjeś ramiona, niemal tak samo blade jak
moje.
To mnie do końca obudziło.
- Gdzie jesteśmy?
Nie musiałam pytać z kim tu byłam, chociaż umysł miałam jeszcze nieco otępiały.
- W domu, który wynajmuję. W Richmond.
- Jak długo byłam nieprzytomna? – Nie miałam pojęcia dlaczego, lecz głupie
szczegóły wydawały mi się bardzo ważne.
- Plus-minus cztery godziny. Wystarczająco długo, żebyś zabrała wszystkie koce.
Słuchałem jak chrapiesz i patrzyłem, jak coraz bardziej owijasz się w kokon,
i zdałem sobie sprawę, że tego brakowało mi najbardziej. Trzymania cię, kiedy
śpisz.
Usiadłam, a moja dłoń natychmiast powędrowała do szyi. Jak podejrzewałam,
była gładka. Nie było żadnych ranek, które wskazywały by, co się stało. Bones
zamknął je zaledwie kroplą swojej krwi, wymazując wszelkie ślady wczorajszego
zdarzenia.
- Ugryzłeś mnie – powiedziałam oskarżycielsko, lecz z o wiele mniejszym gniewem
niż zamierzałam. Albo było to przez halucynogen w jego kłach, albo przez
utratę krwi, która sprawiała, że czułam… mniejszy stres.
A powinnam być zestresowana. Mimo, że wciąż oboje byliśmy ubrani, byłam
w łóżku z Bonesem, a nie był to najlepszy pomysł, jeśli chciałam zachować jakikolwiek
emocjonalny dystans.
- Tak – powiedział tylko. Nie zadał sobie nawet trudu, by usiąść, lecz swobodnie
wyciągnął się na poduszkach.
- Dlaczego?
- Z wielu powodów. Chcesz, żebym wszystkie je wymienił?
- Tak. – W moim głosie pojawiła się nutka paniki. Jak dla mnie, wyglądał na zbyt
mało przejętego.
- Po pierwsze, by coś udowodnić – powiedział, podnosząc się w końcu. Mogłaś
mnie zabić. Tak po prawdzie, to powinnaś była mnie zabić. Wampir wysysał
80
z ciebie krew, a ty miałaś w dłoni srebrny nóż. Tylko głupiec nie wbiłby tego
ostrza… albo ktoś, komu zależy bardziej niż się do tego przyznaje.
- Ty draniu! Ugryzłeś mnie, żeby mnie przetestować? – wykrzyknęłam. Wściekła
wyskoczyłam z łóżka i natychmiast zachwiałam się, ogarnięta nagłą falą zawrotów
głowy. Wyglądało na to, że Bones najadł się do syta. – Założę się, że cholernie
byś żałował, gdybym rzeczywiście je wbiła. Jak mogłeś być taki głupi? Mogłeś
zginąć!
- Ty też – odparł natychmiast. – Szczerze, po latach zastanawiania się, co do mnie
czujesz, warto było ryzykować życie, by się tego dowiedzieć. Przyznaj to, Kotek.
Nie przestałaś mnie kochać tak samo, jak ja nie przestałem kochać ciebie, i żadne
twoje zaprzeczenia, kłamstwa ani ten kretyn, z którym się umawiasz, tego nie
zmienią.
Musiałam odwrócić wzrok. Słysząc, że wciąż mnie kocha, poczułam w sercu falę
gorąca. Ledwie nawet zwróciłam uwagę na to, że obraził Noah.
- To nie ma znaczenia – powiedziałam w końcu. – To i tak się nie uda, Bones. Nic
nie zmieni tego, czym jesteś, a ja z pewnością nie zmienię siebie.
- Powiedz mi, Kotek. Kiedy chodzi o ciebie i o mnie, o nikogo innego, czy przeszkadza
ci, że nie jestem człowiekiem? Wiem, co myślą inni – twoja matka, pracownicy,
twoi przyjaciele… ale czy ciebie obchodzi, że jestem wampirem?
Właściwie, to nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Zawsze trzeba było rozważyć
inne sprawy. Pozbawiona jednak tego, odpowiedziałam natychmiast.
- Nie, nie dbam o to.
Na sekundę zamknął oczy. Kiedy je otworzył, były pełne zdecydowania.
- Wiem, że mnie opuściłaś, bo uważałaś, że musisz mnie chronić. Że nie poradziłbym
sobie z dzielącymi nas przeszkodami. Próbowałaś więc ruszyć dalej ze swoim
życiem, bo wiedziałaś, że nam się nie uda. Ale widzisz, ja nie mogłem iść dalej
z moim, bo wiedziałem, że nam naprawdę się uda. Kotek, zacząłem cię szukać od
dnia, w którym mnie opuściłaś, i mam dość życia bez ciebie. Ty załatwiłaś już
sprawy na swój sposób, teraz pozwól na to mi.
- O czym ty mówisz?
- Mówię o tym, żebyś mi zaufała, co powinnaś zrobić już cztery lata temu. Jestem
wystarczająco silny, żeby poradzić sobie z wszelkimi problemami, jakie stworzą
twoja matka, praca, albo cokolwiek innego. Wciąż ci na mnie zależy, a ja również
nigdy nie przestałem cię kochać. Możemy pokonać wszelkie przeszkody, gdybyś
tylko dała nam szansę.
Och, gdybym. Boże, gdyby to było takie proste!
- Nawet jeśli wyłączysz z tego moją pracę i matkę, to wciąż nam nie wyjdzie,
Bones. Jesteś wampirem. Miałam na myśli każde słowo, kiedy mówiłam, że mnie
to nie obchodzi, ale dla ciebie to będzie miało znaczenie! Co zrobisz, kiedy się
zestarzeję, podasz mi środek na artretyzm? Będziesz chciał mnie przemienić.
Będziesz miał do mnie pretensję, kiedy się nie zgodzę, a to nas zniszczy.
81
Wpatrywał się we mnie bez jednego mrugnięcia okiem.
- Dla jasności: nigdy nie zmuszę cię, żebyś została wampirem. Nie będę cię naciskał,
zmuszał, podpuszczał, albo obwiniał. Czy to dla ciebie wystarczająco jasne?
- Więc nie przeszkadza ci, że się pomarszczę, osiwieję, zniedołężnieję, a potem
umrę? – zapytałam ostro. – Czy właśnie to mówisz?
Przez jego twarz przemknęło coś jakby żal.
- Usiądź, Kotek.
- Nie. – Po kręgosłupie przeszedł mi dreszcz. Cokolwiek to było, że nagle zaczął
być taki współczujący, musiało być złe. Dziękuję, postoję. – Powiedz mi. Czego
nie wiem? Umieram czy co?
To by wyjaśniało, dlaczego nie przejmował się moim starzeniem się.
Bones wstał i stanął przede mną.
- Nigdy nie zastanawiałaś się, ile będziesz żyła? Tak naprawdę, myślałaś o tym?
- Nie – roześmiałam się gorzko. – Myślałam, że przy mojej pracy raczej szybko
zginę.
- Pomijając to - ciągnął. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe. – Jesteś w połowie
wampirem. Nigdy nie byłaś chora, twoje ciało goi się w nienaturalnym tempie
i nie możesz złapać żadnej choroby zakaźnej, jaka dotknęła ludzką populację.
Nawet narkotyki i trucizny muszą być w naprawdę dużym stężeniu, żeby miały na
ciebie wpływ, więc dlaczego myślisz, że osiągniesz zaledwie przeciętną długość
życia?
Otworzyłam usta, by zacząć się z nim spierać, lecz po chwili je zamknęłam.
W pewien sposób przypominało mi to noc, kiedy moja matka powiedziała czym
jestem, ponieważ moją pierwszą reakcją było zaprzeczenie.
- Nabierasz mnie. Mam tętno, oddycham, dostaję okres, golę nogi… Ja żyję. Miałam
dzieciństwo!
- Mówiłaś mi, że twoje zdolności ujawniły się głównie w wieku dojrzewania.
Prawdopodobnie w wyniku burzy hormonalnej. To, co może wywołać wady wrodzone,
u ciebie zwiększyło cechy nosferatu, które od tej pory się wzmacniały.
Twój puls i oddychanie sprawiają jedynie, że jeszcze łatwiej cię zabić, lecz nie
jesteś człowiekiem. Nigdy nie byłaś. Po prostu naśladujesz ich lepiej niż inne
wampiry.
- Kłamca! – krzyknęłam.
Nawet nie drgnął.
- Twoja skóra nie postarzała się od dnia, w którym ode mnie odeszłaś. Nie dostałaś
nawet jednej zmarszczki. Prawda, masz dopiero dwadzieścia siedem lat
i oznaki starzenia pojawiły by się u ciebie nie prędzej niż za kilka lat, lecz wciąż...
Powinna być różnica w jej fakturze, gładkości… - Przeciągnął palcem po moim
policzku, by podkreślić swoje słowa. – Ale takiej nie ma. No i ta krew.
Zawirowało mi w głowie.
- Jaka krew?
82
- Moja. Nie miałem szansy, by ci o tym powiedzieć, bo dwa dni później odeszłaś.
Prawdopodobnie nie miało to dużego znaczenia, lecz cóż. W noc, kiedy uratowaliśmy
twoją mamę, wypiłaś moją krew. Nie tylko kilka kropel, by się uleczyć, lecz
dobry litr. Samo to dodało by z pięćdziesiąt lat do życia normalnej osoby. Dla
ciebie zaś, kto wie? Może nawet dwa razy tyle.
Wyrwałam dłoń z jego ręki, lecz złapał ją, zanim zdążyłam go uderzyć.
- Ty draniu! Nie powiedziałeś mi tego. Okłamałeś mnie!
- Zmieniło by to twoją decyzję? Myślałaś, że oboje tamtej nocy zginiemy, jak
sobie przypominasz, a i tak zrobiłabyś wszystko, by uratować swoją mamę. A tak
szczerze, i bez tego mogłabyś żyć nawet tak długo jak ja. Możesz nie wierzyć mi
na słowo. Idź do swojego szefa. Popatrz mu w oczy i zapytaj, co wie. Po wszystkich
tych badaniach, które robiono ci przez te wszystkie lata, z pewnością dużo.
Właśnie dlatego nie muszę naciskać na ciebie, żebyś została wampirem. Z twoim
mieszanym pochodzeniem i okazjonalnym piciem mojej krwi, będziesz żyła tak
długo, jak będziesz chciała. Taka, jaka jesteś.
To nie mogło się dziać. Miałam wrażenie, jakby ściany zaczęły się walić wokół
mnie. Wszystko, co chciałam zrobić, to uciec od prawdy i być sama. Chciałam być
z daleka nawet od Bonesa. Szczególnie od Bonesa.
Odrętwiała odwróciłam się i ruszyłam do drzwi, lecz stanął mi na drodze.
- A ty dokąd idziesz?
Odepchnęłam go.
- Gdziekolwiek, byle dalej stąd. Nie mogę teraz na ciebie patrzeć.
Nie przejął się tym.
- Nie jesteś w stanie kierować.
Roześmiałam się gorzko.
- W takim razie dlaczego po prostu nie otworzysz dla mnie żyły? Co znaczy kolejne
pięćdziesiąt lat?
Bones wyciągnął do mnie dłoń, lecz odtrąciłam ją.
- Nie dotykaj mnie.
Wiedziałam, że część tego, co czuję, to irracjonalny gniew. Przysłowiowe zabijanie
posłańca i tym podobne. Lecz nic nie mogłam na to poradzić.
Bones opuścił dłonie.
- W porządku. Dokąd chcesz pojechać? Zawiozę cię.
- Zabierz mnie do domu.
Otworzył przede mną drzwi.
- Panie przodem.
Bones wysadził mnie pod domem, z komentarzem, że zobaczymy się jutro. Nie
odpowiedziałam. Czułam zbyt wiele różnych emocji, a i tak miałam już o czym
myśleć.
Kiedy już weszłam do środka, zadzwoniłam do Dona, żeby mu powiedzieć, że
nic mi nie jest. Jak się spodziewałam, na mojej automatycznej sekretarce było
83
mnóstwo wiadomości od niego i Tate’a. rozumiałam ich zmartwienie – dzwoniłam
do nich kilka godzin temu, by powiedzieć, że ścigam wampira. Po tym słuch
po mnie zaginął.
Zmyśliłam historyjkę o dziesięciogodzinnym pościgu, który skończył się na
budowie, która - o dziwo - była niedaleko klubu GiGi. Miałam nadzieję, że Bones
zostawił tam ciało wampira, bo jeśli nie, musiałabym wymyślić jakieś kolejne
kłamstwo. Potem powiedziałam Donowi, że po pościgu jestem tak wykończona,
że przyjdę do pracy dopiero pojutrze. Nie kwestionował mojej wersji przebiegu
wydarzeń. Dlaczego by miał? Nigdy przedtem go nie okłamałam.
Dobre było to, że według słów Dona dwie ofiary są w szpitalu i są szanse na ich
pełne wyzdrowienie. Nie wiedział jednak, że inny wampir ocalił je przed śmiercią.
A ja daleka byłam od wyjaśniania mu tego.
Po rozmowie z nim wzięłam długi prysznic, zmywając z siebie resztki krwi. Gdybym
tylko tak samo łatwo mogła zmyć z mojej przeszłości wszystkie błędy.
W głowie rozbrzmiał mi głos Bonesa. Szukałem cię od dnia, w ktorym odeszłaś…
Będziesz żyła tak długo, jak będziesz chciała. Taka, jaka jesteś… Ty załatwiłaś już
sprawy na swoj sposob, teraz pozwol na to mi…
Wczoraj, wszystko miało dla mnie sens. Wiedziałam, co mam robić i nie podważałam
swoich decyzji – chociaż niektóre niewyobrażalnie bolały – i wiedziałam,
w jakim kierunku idzie moje życie. Dzisiaj wszystko to się zmieniło. Miałam
o wiele więcej pytań niż przekonań, nie wiedziałam, co do cholery mam robić,
i dowiedziałam się, że mam o wiele więcej czasu, by spieprzyć sobie życie niż
myślałam.
Żałowałam, że nie mogłam porozmawiać z Denise. Miała wyjątkowy talent do
znajdowaniu sensu w chaosie. Lecz wczoraj był jej ślub. Taa, powiedzieć, że była
nieosiągalna, to niedopowiedzenie.
Do matki zadzwoniłabym, gdybym potrzebowała motywacji, by skoczyć z mostu.
Przepełniały ją ślepe uprzedzenia, nie mądrość, a telefon do niej poważnie
mógł by mnie zachęcić, by to wszystko skończyć.
Chociaż musiałam przyznać, że byłam zszokowana, kiedy pierwsze słowa Dona
do mnie były „To gdzie ten wampir z wesela?”. Moja matka nie wypaplała jeszcze
nic o Bonesie… jeszcze. Jak na nią, była to oznaka niesamowitej wstrzemięźliwości.
W mojej jednostce nie było nikogo, z kim mogłabym pogadać o moich rozterkach.
Nawet tym, których uważałam za przyjaciół - Tate, Juan i Cooper – nie mogłam
w tym ufać.
Noah, cóż… no dobra, musiałam z nim porozmawiać. Jednak nie o moich najgłębszych
sekretach, lecz o tym, co było między nami. Pozwoliłam, by rzeczy
trwały zbyt długo, a to było nie fair. Już i tak byłam tchórzem, a gra na czas robiła
go ze mnie jeszcze większego.
84
Przez kolejną godzinę krążyłam po domu. Byłam zmęczona, lecz wiedziałam, że
i tak nie usnę. Mój kot znudził się już ściganiem za moimi kostkami, gdy chodziłam
w kółko po pokoju i poszedł na piętro. Nie przestawałam wędrówki po
wszystkich pomieszczeniach, a słowa Bonesa mnie prześladowały. Szukałem cię
od dnia, w ktorym odeszłaś… Będziesz żyła tak długo, jak będziesz chciała. Taka,
jaka jesteś… Ty załatwiłaś już sprawy na swoj sposob, teraz pozwol na to mi…
- Kogo chcę oszukać? – sfrustrowana spytałam w końcu na głos. Mniej się przejmowałam
planami Iana wobec mnie, zleceniem na moje życie, lub czymkolwiek
innym, niż pytaniem: czy Bones i ja mieliśmy razem jakąś szansę? W momencie,
gdy dowiedziałam się o mojej długowieczności, absolutnie wszystkie przeszkody
piętrzące się przed naszym związkiem zniknęły. Owszem, pracowałam dla rządowego
odpowiednika Pogromców Duchów, a moja matka prędzej wbiłaby sobie
igły w oczy niż wolała, bym umawiała się z wampirem, lecz… co, jeśli Bones miał
rację? Co, jeśli nasz związek miał szansę na przetrwanie? Boże, po tych wszystkich
latach ledwie mogłam uwierzyć, że mogłam ponownie o nim myśleć.
Teraz najważniejsze pytanie było: Czy będę w stanie zaryzykować i się tego dowiedzieć?
85
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Kiedy później tego dnia weszłam do jego biura, Don spojrzał na mnie z umiarkowanym
zainteresowaniem. To jednak zmieniło się w podejrzliwość, kiedy zamknęłam
za sobą drzwi i przekręciłam klucz. Zazwyczaj musiał przypominać mi,
bym w ogóle je za sobą zamykała.
- O co chodzi, Cat? Powiedziałaś, że to pilne.
Tak, powiedziałam. Pomyślałam o Bonesie mówiącym, że Don wiedział o mojej
długowieczności i momentalnie porządnie się wściekłam. Czas zrobić zadymę.
- Widzisz, Don, mam pytanie i mam nadzieję, że będziesz ze mną szczery.
Uniósł brew.
- Myślę, że zawsze mogłaś liczyć na moją szczerość.
- Mogłam? – spytałam ostrzejszym głosem. – W porządku, w takim razie powiedz
mi… Jak długo mnie dymasz?
Słysząc to przestał unosić brwi.
- Nie wiem, o czym mówisz…
- Bo gdybym ja miała wydymać ciebie – przerwałam mu – wzięłabym butelkę
ginu, puściłabym Franka Sinatrę… i przygotowałabym wózek inwalidzki, ponieważ
z pewnością dostałbyś ataku serca. Ale ty, Don, ty dymasz mnie już od lat i to
bez kropli wina, bez muzyki, kwiatów, słodyczy, czy czegokolwiek innego!
- Cat… - zaczął ostrożnie. – Jeśli chcesz coś powiedzieć, to przejdź do rzeczy. Ta
analogia staje się mocno przesadzona.
- Ile mam lat?
- Dopiero miałaś urodziny, doskonale wiesz ile. Dwadzieścia siedem…
Jego biurko z hukiem uderzyło o ścianę, roztrzaskując się w tysiące mahoniowych
drzazg. Papiery rozpierzchły się w nieładzie, a komputer runął na podłogę.
Wszystko stało się, zanim nawet zdążył mrugnąć.
- Ile mam lat?
Don rozejrzał się po swoim zdemolowanym biurze, po czym wyprostował się
i spojrzał na mnie przez teraz wolną przestrzeń.
- Dziewiętnaście lub dwadzieścia, sądząc po gęstości kości i badaniach. Twoje
zęby również to potwierdzają.
Najwyraźniej pod koniec okresu dojrzewania mój organizm zdecydował, że ma
dość starzenia się. Roześmiałam się gorzko.
- Wygląda na to, że nie będę potrzebowała kuracji przeciwzmarszczkowych, co?
Ty okrutny sukinsynu, zamierzałeś mi kiedykolwiek powiedzieć? Czy raczej chciałeś
zaczekać, aż pożyję wystarczająco długo, by samej coś zauważyć?
86
Przestał udawać, a gdybym nie znała go tak dobrze, powiedziałabym, że poczuł
ulgę.
- Miałem zamiar w końcu ci powiedzieć. Kiedy nadszedł by odpowiedni czas.
- Taa. Wiedziałeś też, że masz go mnóstwo? Kto jeszcze wie? – Krążyłam po pokoju,
nie spuszczając wzroku z Dona, który spokojnie siedział w samym środku
chaosu, jakim było teraz jego biuro.
- Tate i główny lekarz, doktor Lang. Prawdopodobnie jego asystent, Brad Parker.
- Powiedziałeś Tate’owi o dodatkowych kilkudziesięciu latach, jakie zyskał? Czy
też czekałeś na „odpowiedni czas”?
Wyraz twarzy Dona zmienił się ze spokojnego na zmieszany. Kiedy zawahał się,
wkurzyłam się.
- Nawet nie waż się twierdzić, że nie wiesz o czym mówię! Tamtej nocy w Ohio
zbadałeś nas wszystkich i – jak zawsze – każdego następnego tygodnia. Nie powiedziałeś
im?
- Nie byłem pewien – odparł.
- W takim razie pozwól, że cię zapewnię! Każdy z nich napił się dobre pół litra
starej, wampirzej krwi. To da im ile? Przynajmniej ze dwadzieścia lat, prawda?
Wiesz, zawsze myślałam, że zabraniasz nam picia czystej krwi, bo bałeś się, że za
bardzo polubimy jej smak, szczególnie ja. Jednak ty przejmowałeś się czymś
innym, prawda? Wiedziałeś już, czego może dokonać! Jak się dowiedziałeś?
Jego głos był zimny.
- Ktoś, kogo znałem wiele lat temu, tak jak ja zaczął grać w dobrej drużynie, lecz
w końcu przeszedł na stronę wroga. Całymi latami się nie starzał. Właśnie wtedy
dowiedziałem się, co może wampirza krew, i dlatego Bramsy są tak dokładnie
filtrowane. Nie mają w sobie nawet krzty niebezpiecznej trucizny.
- Ta trucizna, o której mówisz, stanowi połowę mojego DNA - rzuciłam. – Czy
właśnie dlatego dajesz mi to gówno zawsze, kiedy ruszamy na akcje? Bo trzeba
będzie się martwić o jednego węża mniej?
- Na początku – powiedział ostro, również wstając. Rozłożył ramiona. – Spójrz na
siebie. Jesteś jak bomba zegarowa w ludzkiej skórze. Cała ta moc, wszystkie te
nieludzkie zdolności… Kiedyś wierzyłem, że znudzą ci się twoje ograniczenia i po
prostu się ich pozbędziesz. Całkowicie zmienisz stronę. Właśnie dlatego powiedziałem
Tate’owi, kiedy wstąpiłaś do nas, żeby był przygotowany, by cię zabić.
Jednak ty nigdy nie zawiodłaś i nigdy nie poddałaś się pragnieniu, by sięgnąć po
władzę. Szczerze mówiąc… to było inspirujące.
Don uśmiechnął się nieznacznie.
- Pięć lat temu pozbawiony byłem złudzeń, jeśli chodzi o charakter człowieka,
który wystawiony jest na nadnaturalny wpływ. Kiedy cię odkryłem, myślałem, że
jeszcze szybciej poddasz się dziedzictwu twojej krwi. Tak, najpierw wysyłałem cię
na najbardziej ryzykowne akcje, żeby zmaksymalizować twoją przydatność, zanim
przejdziesz na drugą stronę i trzeba będzie się ciebie pozbyć. Jednak to się
87
nie stało. Ty, która w swoim kodzie genetycznym nosisz to samo zepsucie, które
zawładnęło już tyloma przed tobą, udowodniłaś, że jesteś najlepsza z nas wszystkich.
Słowem – i wcale tu nie dramatyzuję – przywróciłaś mi nadzieję.
Nie odrywałam od niego wzroku. W odpowiedzi, nawet na moment nie spuścił
oczu. W końcu wzruszyłam ramionami.
- Wierzę w to, co robię bez względu na to czy ty wierzysz we mnie, czy nie. Biorę
tydzień wolnego, by to przemyśleć i zastanowić się, co dalej. Kiedy wrócę, odbędziemy
jeszcze jedną rozmowę, jednak tym razem przy Tate’cie, Juanie i Cooperze.
Powiesz im o konsekwencjach wypicia tej krwi. I mylisz się co do czegoś,
Don. Wampirza krew nie jest zatruta – wszystko zależy od tego czy osoba, która
ją wypije, jest pełna zepsucia. Hej, nie musisz wierzyć mi na słowo, ale spójrz na
chłopaków. Oni czuli tę samą moc, czuli, co mogli dzięki niej zrobić… a jednak nie
stali się źli. Ta krew cię nie zmienia, ona tylko wzmacnia twoje cechy, lepsze czy
gorsze. Pamiętaj o tym, choć mam wrażenie, że będę musiała jeszcze ci o tym
przypomnieć.
- Cat.
Don zatrzymał mnie, kiedy kopnęłam resztki biurka, by otworzyć drzwi.
- Ale zamierzasz wrocić, tak?
Stanęłam, z ręką na klamce.
- Och, wrócę. Czy ci się to podoba, czy nie.
Nie zaskoczyło mnie uczucie nagłej zmiany energii w domu. Byłam w kuchni,
podgrzewając w kuchence mrożony obiad, kiedy nagle poczułam, że nie jestem
sama.
- Uprzejmie jest pukać – powiedziałam, nawet się nie obracając. – Moje frontowe
drzwi są pod tym względem jak najbardziej w porządku.
Uczucie napływającej mocy wzmogło się, kiedy Bones wszedł do kuchni.
- Owszem, ale tak jest bardziej dramatycznie. Zgodzisz się?
Kuchenka zapikała. Wyjęłam z niej mój obiad, chwyciłam widelec i usiadłam
przy stole. Bones zajął miejsce naprzeciw mnie, obserwując mnie z umiarkowaną
ostrożnością.
- Nie zamierzam proponować ci czegokolwiek – powiedziałam lekceważąco. –
Moja szyja i ja doskonale wiemy, że już jadłeś.
Nieznacznie wykrzywił wargi.
- Już ci mówiłem, że nie chodzi o pożywienie.
- Nie, chodziło ci o udowodnienie swojej racji – Włożyłam do ust kęs i powoli go
żułam. – Następnym razem użyj może czegoś innego niż moja tętnica, jako swojego
Wyjścia A?
- To nie tętnica. Zbyt szybko straciłabyś przytomność, a chciałem, żebyś zdecydowała
czy chcesz mnie zabić, czy nie - odparł Bones, nie spuszczając ze mnie
wzroku. – Ugryzłem cię obok. Dlatego trwało to dłużej… i dlatego bardziej się
88
delektowałem twoją krwią, zamiast po prostu przełykać jej gwałtowny wypływ
z tętnicy.
Zawahałam się. Oczy Bonesa migotały zielenią na to wspomnienie, jak płynna
mięta w czekoladzie, a jeśli miałam być szczera, to musiałam przyznać, że sama
również poczułam wypełniającą mnie falę przyjemności. Jego ugryzienie można
by uznać jako grę wstępną, było tak dobre.
Jednak musieliśmy załatwić kilka ważniejszych spraw, mimo że moje libido
wcale nie podzielało mojego zdania.
- Więc – powiedziałam, biorąc kolejny kęs. – Jesteś więc napalony na to, by zostać
tu, aż minie niebezpieczeństwo w postaci Iana i zlikwidowałeś każdego, kto
oferował nagrodę za moje zwłoki, tak?
Bones skinął głową.
- Zgadza się.
- I prawdopodobnie śledziłeś mnie, kiedy pojechałam dzisiaj do pracy, tylko czekając,
aż zwieję?
Wzruszył ramionami.
- Powiedzmy, że żaden samolot by dzisiaj nie wystartował.
Moje spojrzenie stwardniało.
- W takim razie zakładam, że potem pojechałeś za mną do Noah i podsłuchiwałeś?
Bones pochylił się do mnie, a na jego twarzy malował się zimny wyraz.
- Normalnie nigdy bym nie skrzywdził kogoś niewinnego, lecz przyznaję się do
pewnego braku racjonalnego myślenia, jeśli chodzi o ciebie. Uratowałaś mu życie
przez to, że z nim dziś zerwałaś, bo gdybym usłyszał w tym domu cokolwiek innego,
złamałbym go w pół.
- Zapewne byś spróbował - mruknęłam. - Noah nie wierzy w wampiry, ghule czy
cokolwiek bardziej nadnaturalnego niż Święty Mikołaj. Lepiej, żebyś go nie
skrzywdził.
- Kotek, gdybym zamierzał go zabić, zrobiłbym to, zanim jeszcze byś się dowiedziała,
że jestem w mieście. Lecz nie mogłaś oczekiwać, że trzymałbym kciuki,
kiedy byś go bzykała. Pamiętasz swoją reakcję, kiedy wczoraj całowałem Felicity?
O tak, chciałam wtedy wyrwać jej wszystkie kończyny po kolei. Wampirzy terytorializm.
Nie liczyło się tu, kto był niewinny, a kto nie.
- W porządku - powiedziałam. – Wciąż coś do siebie czujemy. Ty sądzisz, że nam
się uda, pomimo mojej pracy oraz matki, która nienawidzi wampirów. Ponieważ
nie zgadzasz się na to, by odejść, z powodu Iana i kontraktu na moje życie…
Na jego ustach zaczął pojawiać się uśmiech.
- Wywieszasz białą flagę?
- Nie tak szybko. Mówię tylko, że możemy zacząć powoli. Zobaczymy, czy ten
związek nie wybuchnie nam prosto w twarz. Nie mowię, że wyznam ci wieczną
miłość i padnę na plecy z rozłożonymi nogami.
89
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Są jeszcze inne pozycje.
Te słowa – i spojrzenie jego oczu – odczułam jako pieszczotę na mojej skórze.
Głęboko zaczerpnęłam powietrza. Właśnie dlatego zdecydowałam się na celibat.
Mowy nie było, żebym utrzymała na wodzy swoje emocje, gdybym wmieszała
w to wszystko seks. W mniej niż pięć sekund wykrzyczałabym mu w twarz moją
wieczną miłość.
- Bez dyskusji.
- Zgoda.
Zamrugałam zdziwiona, a część mnie wciąż nie wierzyła w to, co się właśnie
stało. Czy to rzeczywistość? Czy kolejny zwariowany sen, jakich miałam już wiele
o Bonesie?
- W porządku.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Albo zrobić. Miałam uścisnąć mu dłoń? Przypieczętować
słowa pocałunkiem? Wykrzyknąć „Celibat jest do kitu!” i zedrzeć z siebie
ubranie? Powinna istnieć jakaś wampirza instrukcja chodzenia na randki – ja
nie miałam o niczym pojęcia.
Bones przechylił głowę na bok, po czym westchnął z rezygnacją.
- Kotek… Twoje postanowienie trzeba będzie poddać próbie prędzej niż myślałaś.
Co?
- O czym ty mówisz?
Wstał.
- Twoja mama tu jest.
90
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Skoczyłam na równe nogi.
- O żesz!
Spanikowana zerwałam się z krzesła, nie dbając, by je do końca odsunąć…
i potknęłam się. To tyle, jeśli chodzi o pół-wampirzy refleks. Wtedy kątem oka
zauważyłam, co robi Bones.
- Eee, co ty wyprawiasz?
Spokojnie poszedł do salonu i rozsiadł się na kanapie.
- Zostaję tu. Właśnie zgodziłaś się dać nam szansę, a tym razem odmawiam być
zaciągnięty do szafy. Będziesz musiała wyjść z trumny i powiedzieć o mnie mamie.
Powinienem był wcześniej cię do tego skłonić. Zamiast tego dowiedziała się
o naszym związku po tym, jak na jej oczach zamordowano jej rodziców. Nic
dziwnego, że przyjęła to źle.
- Przyjęła to źle? – Wspomnienie śmierci moich dziadków zaostrzyło mój ton. –
Próbowała cię zabić!
Rozległo się głośne bębnienie w drzwi. Moja matka nigdy nie była delikatna.
Bones uniósł brew.
- Ty jej otworzysz czy mam to zrobić ja?
To miało wszędzie wypisaną katastrofę. Lecz po wyrazie jego twarzy poznałam,
że nie mam najmniejszych szans na to, by namówić go na ukrycie się. Poza tym
naprawdę był dla mnie zbyt silny, bym znów zaciągnęła go do szafy.
- Jedną chwilę, mamo! - zawołałam. Potem zaczęłam szukać butelki ginu. Rany,
będzie mi potrzebna.
- Pójdzie prosto do Dona - mruknęłam.
- Pozwól jej - odparł Bones. – Ja i tak zostaję.
Rzuciłam mu ostatnie rozdrażnione spojrzenie i ruszyłam do drzwi. To by było
na tyle, jeśli chodzi o wolne wchodzenie w ten związek – wyglądało na to, że
zostałam rzucona na głęboką wodę. Teraz była najlepsza okazja na to, by sprawdzić
czy Bones nie mylił się mówiąc o pokonywaniu przeszkód przed nami. Ta
jedna była o niebo większa niż Don kiedykolwiek mógł być.
Moja matka weszła do domu, kiedy tylko otworzyłam drzwi. Już wtedy narzekała.
- … zadzwoniłam do Noah na komórkę, szukając ciebie, a on mi powiedział, że
z nim zerwałaś! Nie mów mi, że nie wiem dlaczego, Catherine. Przyszłam tu, by ci
powiedzieć, że to koniec. W tej chwili. Już kilka lat temu rzuciłaś ten kawał morderczego
śmiecia i zrobisz to jeszcze raz! Nie będę spokojnie siedzieć i patrzeć, jak
zmieniasz się w takiego samego demona, jaki cię spłodził…
91
Jej głos zamarł i przeszedł w syk, kiedy zauważyła Bonesa siedzącego na kanapie,
wpatrującego się w nią z czymś, co można by nazwać rozbawieniem.
- Witam, Justino – powiedział, przeciągając samogłoski. – Jakże miło cię znów
widzieć. Może usiądziesz? - Dla lepszego efektu poklepał wolne miejsce obok
siebie.
W jednej sekundzie jej twarz z bladej stała się jaskrawoczerwona. Zamknęłam
drzwi i zdrowo pociągnęłam z butelki. Niech zacznie się histeria.
Obróciła się do mnie, kipiąc oburzeniem.
- Na litość Boską, Catherine! Co jest z tobą nie tak? Czy znów cię rzucił na ciebie
czar?
Bones roześmiał się słysząc jej słowa. Z wielką gracją podniósł się z kanapy
i ruszył w jej stronę. Widząc to, cofnęła się kilka kroków.
- Jeśli ktoś jest tu pod czyimś urokiem, Justino, to ja. Twoja córka rzuciła go na
mnie cztery lata temu i do dzisiaj się spod niego nie wyzwoliłem. Och, będziesz
też zachwycona wieścią, że postanowiliśmy spróbować jeszcze raz z naszym
związkiem. Nie trudź się ze składaniem gratulacji – wierz mi, twój wyraz twarzy
wystarczy za takie.
Jeszcze raz pociągnęłam z butelki, tym razem jednak dłużej. Bones najwyraźniej
zrezygnował z zabicia mojej matki uprzejmością i rzucał się jej od razu do gardła.
Typowy wampir.
Głos mojej matki ociekał kwasem.
- Myślałam, że przestałaś się kurwić w chwili, kiedy od niego odeszłaś, Catherine,
lecz zdaje się, że zaledwie zrobiłaś sobie przerwę.
Twarz Bonesa zmieniła się w kamień i odpowiedział jej, zanim jeszcze zdołałam
wymyślić jakąś gniewną odpowiedź.
- Nigdy więcej nie waż się mówić do niej w ten sposób. – W jego głosie czaiła się
czysta groźba. – Możesz nazywać mnie jak tylko chcesz, lecz nie będę stał i przyglądał
się, jak z czystej ignorancji szkalujesz swoją córkę.
Cofnęła się kolejny krok i coś zmieniło się w wyrazie jej twarzy. Jak gdyby
w końcu zdała sobie sprawę, że musi zwrócić się bezpośrednio do niego, a nie
przeze mnie.
- Zamierzasz tak stać i patrzeć, jak mi grozi? – zapytała mnie z gniewem, zmieniając
taktykę. – Domyślam się, że również siedziałabyś wygodnie i tylko patrzyła,
kiedy wysysałby ze mnie życie?
- Och, zamknij się, mamo - rzuciłam. – Nie zrobiłby ci krzywdy, a to o wiele więcej
niż to, co ty byś zrobiła jemu, gdybyś miała taką szansę. Przepraszam, że cię nie
bronię, kiedy jesteś wkurzona, że nie pozwala ci mnie wyzywać. To musi być ta
skaza na moim charakterze.
Potrząsnęła w moim kierunku palcem.
92
- Krew jak oliwa, zawsze wypłynie, mówił mój ojciec. I miał rację! Spójrz na siebie!
Poniżyłaś się, zostawiając porządnego mężczyznę dla obrzydliwego kundla, a on
nie jest nawet zwierzęciem! Jest czymś gorszym!
- Stoję tuż obok, Justino, i lepiej się do tego przyzwyczaj. Chcesz nazywać mnie
kundlem? W takim razie spójrz tutaj.
Bones stanął przede mną tak, że musiała albo spojrzeć na niego, albo odwrócić
wzrok. Moja matka po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy. Trzeba jej jednak
przyznać, że nie cofnęła się pod naporem jego wzroku. Miała wiele cech, lecz
tchórzostwo nie było jedną z nich.
- Ty. Przypomnij mi, jak się nazywasz?
Słysząc jej złośliwą aluzję do jego braku ważności, uśmiechnęłam się za jego
plecami. Doskonale wiedziała, jak ma na imię.
- Bones. Nie mogę powiedzieć, że to przyjemność, być tobie formalnie przedstawionym,
lecz był już chyba najwyższy czas. Nie sądzisz?
Obserwowałam ją zza jego ramienia. Lekceważącym wzrokiem zlustrowała go
od stóp do głów, po czym wzruszyła ramionami.
- Nie, nie sądzę. Cóż. Jakiś ty ładny. – W jej ustach nie zabrzmiało to jak komplement.
– Jej ojciec również był ładny. Wręcz boski. Oczywiście o tym wiesz, Catherine
wygląda dokładnie jak on. Czasami przez to podobieństwo nie mogłam
na nią patrzeć.
Poczułam silne uczucie bólu – całe życie o tym wiedziałam. Mogła mnie kochać,
lecz mnie nie akceptowała. Może nigdy nie zaakceptuje.
- Może i wygląda, doprawdy nie wiem – odpowiedział spokojnie Bones. – Nigdy
gościa nie spotkałem. Lecz pozwól, że cię zapewnię – ma w sobie wiele z ciebie.
Po pierwsze, upór. Odwagę. Złośliwy charakterek, kiedy się zdenerwuje. Potrafi
również długo trzymać urazę, ale tutaj bijesz ją w przedbiegach. Po ponad dwudziestu
siedmiu latach, wciąż karzesz ją za to, co przytrafiło się tobie.
Na te słowa podeszła do niego, niemal dźgając go palcem w pierś.
- Jak śmiesz! Masz czelność prosto w twarz wytykać mi to, co zrobił jeden z was
i co z pewnością nie raz robiłeś sam, ty parszywy, morderczy potworze!
Bones również zrobił krok naprzód. Stali teraz nos w nos.
- Gdybym był zaledwie morderczym potworem, to już dawno temu odhaczyłbym
cię na mojej liście. Zapewniam cię, moje życie było by wtedy o wiele prostsze.
Przez ciebie miała związane ręce, kiedy te chciwe wilki przyszły do niej z tą niewielką
ofertą, a wszyscy doskonale wiemy, dlaczego to zrobiła, prawda? absolutnie
nie przeszkadza ci, że przez ostatnie kilka lat była tak nieszczęśliwa jak ja,
albo że śmiertelnie ryzykowała, i to częściej niż cholerny Houdini. Nie, ty zatopiłaś
się w satysfakcji, że twoja córka zabija wampiry, a nie bzyka się z jednym
z nich! Cóż, Justino, mam nadzieję, że podobała ci się ta przerwa, bo z nią koniec.
Wróciłem tu i zostaję.
Rzuciła mi przez ramię pełne napięcia spojrzenie.
93
- Catherine! Nie chcesz chyba na poważnie zostać z tą kreaturą! On zabierze ci
duszę, przemieni cię…
- Moja dusza należy do mnie i do Boga, mamo. Bones nie mógłby jej zabrać nawet,
gdyby chciał. – Wyszłam zza pleców Bonesa i stanęłam z nią twarzą w twarz.
Postaw na swoim. Teraz albo nigdy. – Lecz nie pozwolę ani tobie, ani komukolwiek
innemu więcej decydować, co będę robić w moim życiu prywatnym. Nie
musisz lubić Bonesa. Do diabła, jeśli o mnie chodzi, to możesz nienawidzić go jak
psa, lecz tak długo, jak z nim jestem, będziesz musiała go tolerować. Tak samo
Don i pozostali, albo… albo odejdę i nigdy już nie wrócę.
Bez słowa przyglądała mi się, co raz przenosząc wzrok ze mnie na Bonesa. Po
chwili w jej oczach pojawił się błysk. Roześmiałam się gorzko.
- Tylko spróbuj, mamo. Tylko zadzwoń do mnie do pracy i niech przez ciebie go
zabiją. Sama widziałaś co im zrobił kilka lat temu na autostradzie, a wtedy nie był
nawet wściekły! Co więcej, jeśli ktokolwiek spróbuje go zabić, sama skręcę mu
kark. Bez względu na to, kto to jest. – Pozwoliłam jej zobaczyć w moich oczach,
że mówię poważnie. Mogłam zrobić cokolwiek innego, by tego uniknąć, lecz
w końcu właśnie to miałam to na myśli. – A potem, Bones i ja znikniemy. Na stałe.
Naprawdę tego chcesz? Jakby nie było, jeśli będę tutaj, z wami wszystkimi, szanse
będą o wiele mniejsze, że zapragnę przemiany w wampira. Ale zabierz mi
wszelkie ludzkie wsparcie, a… cóż, nigdy się nie dowiesz.
Bezwstydnie grałam na jej największym strachu, ale sobie na to zasłużyła. wargi
Bonesa drgnęły.
- Spójrz na to z tej strony – powiedział Bones do mojej matki z diabolicznym
uśmiechem. – Jeśli zostawisz nas w spokoju, Cat może z czasem się mną znudzić.
Lecz zmuszanie nas do odejścia daje mi inne możliwości… - Nie dokończył zdania.
- Jakbym wierzyła we wszystko, co mówisz - odparowała. – Było by lepiej dla
wszystkich, gdybyś sam wbił w siebie kołek i zdechł. Gdybyś naprawdę ją kochał,
zrobiłbyś to.
Bones rzucił jej znudzone spojrzenie, po czym wypalił.
- Wiesz, jaki jest twój problem, Justino? Zdecydowanie potrzebujesz porządnego
bzykania.
Łyknęłam porządny łyk ginu, by zatuszować śmiech, jaki mnie ogarnął. Boże,
żebym pomyślała o tym raz… myślałam o tym tysiące razy!
Sapnęła oburzona. Bones zignorował to.
- Nie, żebym sam oferował ci usługi. Przestałem się kurwić jeszcze w osiemnastym
wieku.
Z wrażenia gwałtownie zaczerpnęłam powietrza… i zachłysnęłam się ginem.
Nie powiedział właśnie mojej matce o swojej poprzedniej profesji. Słodki Jezu,
spraw, bym się przesłyszała! Jednak tak nie było, a Bones kontynuował.
94
- … ale mam kolegę, który jest mi coś winien. Być może uda mi się go przekonać,
by… Kotek, wszystko w porządku?
Przestałam oddychać w chwili, kiedy przyznał się do swojego dawnego zawodu.
Dodajcie do tego gin w moich płucach, a nie, nic nie było w porządku.
Moja matka była niczego nieświadoma. Z jej ust zaczęły wypływać nieskończone
obelgi.
- Obrzydliwy, zdegenerowany, zboczony pedale…
- Czy to nie właściwe odbicie jej dzieciństwa? Bardziej się przejmujesz sobą niż
swoją córką, cholerna babo! Nie widzisz, że ona się krztusi?
Bones kilka razy uderzył mnie w plecy, a ja starałam się wykrztusić gin z tchawicy.
Pierwszy oddech, który nabrałam, przeraził mnie. Oczy natychmiast napełniły
mi się łzami, lecz przynajmniej byłam w stanie zaczerpnąć kolejny, nie mniej
bolesny, a potem jeszcze jeden.
Bones upewnił się, że oddycham, po czym podjął temat w momencie, w którym
skończyła moja matka.
- Z pedałem się nie zgodzę, Justino. Moimi klientkami były tylko kobiety, nie
mężczyźni. Po prostu chciałem to wyjaśnić. Nie chciałbym, żebyś wierzyła w jakiekolwiek
kłamstwa o mnie. Oczywiście, jeśli nie wierzysz moim rekomendacjom
jako kochanka, sądzę, że przyjaciel twojej córki, Juan, mógłby podjąć się
uciążliwego zadania…
- Dość! - wrzasnęła, na oścież otwierając drzwi.
- Odwiedź nas wkrótce! – zawołał zatrzasnął za nią drzwi wystarczająco mocno,
by zatrzęsły się szyby w oknach.
- Pójdzie prosto do Dona – powiedziałam głosem ochrypłym od przypadkowego
zachłyśnięcia się ginem.
Bones tylko się uśmiechnął.
- Nie, nie pójdzie. Jest zdenerwowana, lecz przebiegła. Nieźle ją zaskoczyło, kiedy
postawiłaś się jej. Będzie to w sobie dusić, a potem poczeka na odpowiednią
okazję. Pomimo wszystkiego, co ci powiedziała, nigdy nie zaryzykuje, że ją opuścisz.
Nie ma nikogo innego, jak wiesz.
Nie byłam przekonana.
- Wciąż powinieneś na siebie uważać. Mogą wysłać za tobą oddział.
Bones roześmiał się.
- Żeby skończyć co? Żeby mnie zatrzymać, potrzebna by była mała armia, a i tak
usłyszałbym, gdyby chcieli atakować. Nie bój się, słonko. Nie jest łatwo mnie
zabić. A teraz… chcesz to nosić? Czy może chcesz nałożyć coś innego?
- Po co? – zapytałam podejrzliwie.
- Zabieram cię na obiad - odpowiedział. – To właśnie robi sie na randkach, prawda?
Poza tym twoje poprzednie danie jest zimne, a i tak nie wyglądało zachęcająco,
kiedy było ciepłe.
- Ale co, jeśli… - zaczęłam, lecz zaraz urwałam.
95
Po jego wyrazie twarzy poznałam, że Bones wiedział, co chciałam powiedzieć:
A co, jeśli nas razem zobaczą? Jeśli rzeczywiście chciałam dać Bonesowi i temu
związkowi szansę, wtedy będę musiała pogodzić jego i moją pracę. A bardziej
szczegółowo, będę musiała pogodzić Dona z Bonesem. Albo odejść… i mieć nadzieję,
że nie będę następnym zadaniem grupy.
Teraz albo nigdy.
- Pójdę się przebrać. Zaczekaj na mnie.
Bones uśmiechnął się do mnie ironicznie.
- Już do tego przywykłem.
96
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Wbrew moim obawom, trzy dni minęły bez żadnego telefonu od mojej matki
lub z biura. Zdumiało mnie, że Bones najwyraźniej miał rację mówiąc, że moja
matka nie pobiegnie do Dona, krzycząc po drodze „Nosferatu, aaa!”, albo coś
w tym stylu. Czyżby naprawdę tak bardzo bała się, że odejdę? Po tym, jak przywykłam
do myśli, że matka byłaby szczęśliwsza beze mnie, dziwnie było mi uwierzyć,
że poświęciła część swego pełnego nienawiści uprzedzenia dla mojego
związku.
Albo po prostu grała na czas. Przypominało to jakiś scenariusz.
Bones codziennie mnie gdzieś zabierał. Chodziliśmy na kolacje, do kina, baru
lub po prostu spacerowaliśmy po Richmond. Gdybym miała mówić szczerze,
mogłabym powiedzieć, że nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa. Każdego wieczoru,
kiedy otwierałam drzwi i widziałam go stojącego na progu, moje serce
wykonywało dziwne salto. Z pewnością to słyszał, lecz nigdy nie powiedział nawet
słowa. Bones z pełną konsekwencją trzymał się zasady „krok po kroku”, którą
ustaliłam i czekał na mój kolejny ruch.
A przychodziło mi coraz trudniej go nie zrobić. Pewnie, sama powiedziałam,
żebyś my sie nie spieszyli, lecz im więcej czasu z nim spędzałam, tym coraz rzadziej
myślałam, że brak pośpiechu to dobry pomysł.
Za każdym razem, kiedy trzymał moją dłoń, kiedy nasze ciała ocierały się
o siebie… do diabła, każdej nocy, kiedy zostawiał mnie na ganku nie robiąc nic
więcej, jak całując mnie na pożegnanie, płonęłam z pożądania. Nie mogłam już
znieść tej powolności. Niedługo z pewnością skończę rzucając się na niego.
Czwartej nocy Bones powiedział, że zamiast zabrać mnie gdzieś na kolację, sam
mi ją ugotuje. Zgodziłam się, zastanawiając jednocześnie czy był to wstęp do tej
bardziej romantycznej części wieczoru. Jeśli dopuścić do głosu moje ciało, na
deser nie będzie żadnego jedzenia.
Ponieważ nie miałam w domu nic oprócz mrożonych dań, poszedł najpierw do
sklepu. Wyszłam na ganek, by go przywitać i musiałam się uśmiechnąć na widok
licznych toreb z zakupami. W pewnej chwili jednak dostrzegłam, jak na jego twarzy
pojawia się twardy wyraz.
- Jesteśmy obserwowani.
Bones nie odwrócił się, mówiąc to, a lata praktyki sprawiły, że oparłam się chęci
rozejrzenia się samej. Zamiast tego wzięłam od niego kilka toreb i zapytałam
miękko.
- Ian?
97
- Nie. To twój kumpel, ten sam co w Ohio. Jest w swoim samochodzie, w dole
ulicy, a po sposobie, w jaki właśnie podskoczyło jego tętno, już wie. Poznał, czym
jestem.
- Tate? – Był jedyną osobą, którą Bones widział w Ohio, kiedy Don użył swojej
taktyki „dołącz do mnie lub zgiń”. – Myślisz, że to moja matka do niego zadzwoniła?
Bones naparł na mnie zmuszając, bym weszła do środka.
- Jego puls tak szaleje, że z pewnością jest zaskoczony. Nie, o niczym nie wiedział.
Pewnie myślał, że zaproponuje ci swoje towarzystwo i miał nadzieję, że się
złamiesz i zaczniesz z nim bzykać. Kretyn.
Zaczęłam krążyć po pokoju. Bones spokojnie odłożył zakupy. Praktyczność była
zdecydowanie jego mocną stroną. Tyle mi przyszło z trenowania chłopakow, by
dostrzegali te niewielkie rożnice w wyglądzie i ruchu, ktore odrożniają wampiry od
reszty populacji, pomyślałam. Najwyraźniej spisałam się aż nazbyt dobrze, skoro
Tate z tak daleka zobaczył, czym był Bones. Wytężyłam słuch i wszystkie inne
zmysły. Po sekundzie ja również usłyszałam przyspieszony oddech i tętno Tate’a.
tak, spokojnie można było powiedzieć, że był wstrząśnięty.
W następnej chwili Tate ryknął silnikiem i gwałtownie ruszył z miejsca, kierując
się w kierunku przeciwnym do tego, gdzie mieszkał. Nie trudno było zgadnąć,
dokąd jechał.
- Chciałam mieć jeszcze trochę czasu – powiedziałam z umiarkowaną rozpaczą.
Bones podał mi tylko gin z tonikiem. Wypiłam go zanim jeszcze lód zdążył
schłodzić szklankę.
- Lepiej, słonko? – Uśmiechnął się. – To działa na ciebie jak jakaś cholerna przytulanka.
- Lubię ten smak. Ale tak mówią wszyscy pijacy, prawda? – Westchnęłam, nagle
zmęczona.
- Chcesz, żebym sobie poszedł, czy został i zobaczył co zrobią? Już ci mówiłem,
jeśli przyjdą uzbrojeni, z daleka ich usłyszymy. Decyzja należy do ciebie.
Zastanowiłam się przez chwilę, po czym podniosłam na niego wzrok.
- Cóż, sądzę, że i tak by się wkrótce dowiedzieli. Tate dojedzie do ośrodka w pół
godziny. Kolejne trzydzieści minut zajmie Donowi podjęcie decyzji o ich następnych
krokach, i jeszcze trzydzieści dotarcie jednostki tutaj, jeśli tak zdecydują.
Tate nie ma pojęcia, że go widzieliśmy, myśli więc, że nie ma pośpiechu. Równie
dobrze możesz zostać. Skoro odważyłam się powiedzieć mojej matce, to Don
będzie jak bułka z masłem.
Próbowałam humorem przykryć niepokój, jaki zaczął skręcać mi żołądek. Bones
jednak wiedział, że nie czułam się tak pewnie, jak starałam się brzmieć.
- Wszystko będzie dobrze, Kotek. Zobaczysz.
Dokładnie godzinę później rozległ się dźwięk mojego telefonu. Tak bardzo spieszyłam
się, by go odebrać, że niemal złamałam go na pół.
98
- Halo? – Trzeba było mi przyznać, że w moim głosie nie zabrzmiała nawet nutka
obawy. Po drugiej stronie linii Don brzmiał jednak mniej wyrafinowanie.
- Cat? To ty?
- To moja komórka. Spodziewałeś się kogoś innego?
Na moment w słuchawce zapadła cisza, po czym zapytał ostrożnie.
- Wszystko u ciebie w porządku?
Och, myślał więc, że zwabiłam wampira do siebie do domu na małe tete a tete
z kołkiem w roli głównej. Cóż, punkt dla niego, że pomyślał, że jestem niewinna.
Tate tego nie zrobił.
- Jak najbardziej. Dlaczego pytasz? O co chodzi?
Don ponownie na kilka sekund zamilkł. W końcu odezwał się.
- Mamy tutaj pilną sytuację. Jak szybko możesz tu przyjechać?
Rzuciłam Bonesowi krótkie spojrzenie. W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.
- Daj mi godzinę.
- Godzina. Będę czekał.
Och, z pewnością będziesz.
Rozłączyłam się, po czym wybuchłam.
- Nie zrezygnuję z ciebie!
Gdy tylko te słowa wypłynęły z moich ust, zdałam sobie sprawę, że naprawdę
tak myślę. Ostatnie kilka dni uświadomiło mi, jak bardzo byłam bez niego nieszczęśliwa.
Miałam wrócić do pustego życia tylko po to, by wszyscy wokół mnie
poczuli się lepiej? Nie, dziękuję.
Bones roześmiał się ponuro.
- Cholerna racja. Nie zamierzam odejść tylko dlatego, że nie dadzą nam swojego
błogosławieństwa.
- Ale i tak się nie poddam. – Podświadomie podjęłam również tę decyzję, lecz
dopiero teraz powiedziałam to na głos. – Dla mnie to coś więcej niż praca. Mogę
zrobić różnicę w życiu tych ludzi, którzy nie mają do kogo się zwrócić, Bones.
Wiem, że muszę stawić czoła Donowi i chłopakom, ale nie odejdę, dopóki mnie
do tego nie zmuszą.
- Jasna cholera - westchnął Bones. – Jeśli chcesz kontynuować swoją krucjatę
oczyszczania tego świata z morderców, możesz robić to ze mną. Oni ci do tego
niepotrzebni.
- Ale ja jestem im potrzebna. Jeśli nie pozostawią mi innego wyboru, odejdę.
Jednak najpierw zrobię wszystko, by zmienili zdanie.
Wpatrywał się we mnie z mieszaniną frustracji i rezygnacji. W końcu uniósł dłonie
do góry.
- W porządku. Będę musiał pomyśleć, co z tym zrobić, jak i co zrobić z Ianem,
chociaż w jego przypadku mamy trochę więcej czasu. Może z miesiąc, przy odrobinie
szczęścia. Skoro twój kumpel jeszcze się tego n domyślił, to nie mów jesz99
cze szefowi, kim naprawdę jestem. Muszę dopracować kilka szczegółów, zanim
dowiedzą się, że nie zabiłaś mnie wtedy w Ohio.
- Jakich szczegółów? Dotyczących Iana?
- Nie Iana. Dona. Interesujący koleś. Przez kilka ostatnich miesięcy trochę szperałem
na jego temat. Czekam właśnie na pewne informacje. Jak będę już wszystko
wiedział, powiem ci o co chodzi.
Don?
- Jakie informacje?
- Powiem ci, jak będę wszystko wiedział - powtórzył. Potem zmienił temat. –
Wiesz, że pojadę tam za tobą, ale jak bardzo zabezpieczony jest ten wasz budynek?
Gdyby próbowali zmusić cię do odejścia, dokąd by cię zabrali? Na pas startowy?
- Tak, staraliby się mnie przetransportować gdzieś samolotem, gdyby sytuacja
stała się poważna. Samoloty zazwyczaj stamtąd nie startują. Jeśli więc zobaczyłbyś,
że jeden z nich zaczyna kołować, prawdopodobnie będę na jego pokładzie.
- Nie musisz tam iść, chociaż widzę, że już się na to nastawiłaś. Jednak pomyśl
przez chwilę. Skoro nie mogą przekonać cię, byś mnie zostawiła, a sądzą, że
spróbujesz uciec, kiedy będą chcieli zatrzymać cię siłą, to co ich powstrzymuje
przed zabiciem cię? Gwarantuję ci, że nie będzie cię na pokładzie żadnego samolotu,
który stąd wystartuje, ale nie mam ochoty patrzeć, jak idziesz prosto w coś,
co może okazać się pułapką. Jak bardzo jesteś pewna tych ludzi?
Też o tym pomyślałam – całkowicie na zimno i bez emocji. Po chwili potrząsnęłam
jednak głową.
- Pociągną za spust dopiero wtedy, gdy skończą im się inne opcje. Będą chcieli
mnie najpierw uratować. Zdejmą mnie wtedy, gdy zacznę zabijać ludzi, ale
w innym przypadku… nie. To nie w stylu Dona.
Spojrzałam mu prosto w oczy, gdyż chciałam, by je widział, kiedy będę mówiła
następne słowa.
- Kiedy od ciebie odeszłam, myślałam, że to jedyny sposób na to, by ocalić ciebie
i moją matkę. Naprawdę tak myślałam. Lecz w ciągu tych kilku lat zdążyłam poznać
Dona. Potrafi być gruboskórnym sukinsynem, ale nie jest takim zimnokrwistym
potworem, jak na początku o nim myślałam. Don nie zostawiłby mojej matki
bezbronnej, gdybym z tobą zniknęła. I nieważne, że właśnie tym mi groził,
kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Tak, zabiłby mnie, gdyby pomyślał, że
zrujnuję mu akcję, lecz to była by ostateczność. Nie boję się tam iść, ale tak jak
powiedziałam - nie zrezygnuję z ciebie tylko dlatego, że nie spodoba się mu, że
jesteś wampirem, a ja się z tobą umawiam.
Bones podszedł do mnie i bardzo delikatnie pogładził mnie po twarzy. Wsunął
dłoń w moje włosy i pochylił swoją twarz do mojej. Kiedy jego usta dotknęły moich
warg, jęknęłam cicho.
100
Dreszcz, jaki natychmiast przebiegł po moim ciele mogła spowodować jego
moc, jako że mój język zaczął łaskotać mnie, kiedy dotknęłam nim jego. Lecz
pomyślałam zaraz, że to musiało być coś innego, szczególnie, gdy poczułam jeszcze
większy napływ tej mocy, kiedy jego język mocniej potarł o mój. Przyciągnęłam
go do siebie bliżej, aż nasze ciała były samo złączone, jak nasze usta. W jednej
sekundzie moje pragnienie, które powstrzymywałam w sobie tyle lat, nagle
wypłynęło na powierzchnię. Zacisnęłam dłonie na jego ramionach, po czym zaczęłam
gwałtownie przesuwać nimi po jego ciele, w nagłej potrzebie poczucia jak
najwięcej jego ciała.
Bones przesunął ramiona na moją talię i przyciągnął mnie do siebie z taką siłą,
że na następny dzień będę miała pewnie siniaki. Jego usta zaatakowały moje
wargi z taką gwałtownością, że moje serce zaczęło walić jak oszalałe, niemal
wybuchając mi w piersi. Najwyraźniej to usłyszał, i poczuł zapach mojego pożądania,
gdyż otarł się o mnie biodrami twardym, pełnym napięcia ruchem, który
niemal na miejscu doprowadził mnie do szczytowania.
Wyrwałam mu się. Mogłam to zrobić teraz, albo nigdy. Bones wciąż trzymał
mnie w ramionach, a oczy szmaragdowym ogniem wpatrywały się w moje. Poczułam,
jak jego ręce napinają się, jakby nie mógł zdecydować czy mnie odepchnąć,
czy przyciągnąć z powrotem.
- Jeśli jeszcze raz cię pocałuję, to już nie przestanę – powiedział ochryple.
Jego ostrzeżenie było jak echo moich własnych słów. Oddychałam krótkimi,
gwałtownymi zrywami. Zostań, wołało we mnie wszystko. Don dopiero po dobrej
godzinie pojawi się tu ze wsparciem…
- Nie możemy, nie teraz - jęknęłam. – Albo chłopakom niezwykle łatwo przyjdzie
cię zabić. Jakby nie było, już i tak będziesz leżał pode mną, rozłożony na łopatki.
Bones roześmiał się, lecz zabrzmiało to raczej jak pomruk.
- Z przyjemnością zaryzykuję.
Cofnęłam się, dosłownie odginając jego palce ze swoich ramion.
- Nie teraz - powtórzyłam, chociaż jedyne co chciałam zrobić, to wrzasnąć: Tak,
zrobmy to teraz, pospiesz się! – Muszę się tym zająć. Już i tak zbyt długo z tym
zwlekałam, nie sądzisz?
Sfrustrowany spojrzał na wybrzuszenie w swoich spodniach.
- Zdecydowanie zbyt długo.
Roześmiałam się.
- Nie z tym. Wiesz, co mam na myśli.
Bones przeciągnął dłonią po włosach i rzucił mi spojrzenie, które mówiło, że
zastanawia się czy nie rzucić mnie na dywan. Musiałam odwrócić wzrok, gdyż
bałam się, że to co zobaczy w moich oczach tylko go zachęci.
- No dobrze - powiedział. – Twoja praca. Przejdźmy do możliwości, że niezbyt
dobrze przyjmą wieści. Chcę, byś była gotowa na ucieczkę, jeśli zajdzie taka potrzeba.
101
- Och, o to się nie bój – odpowiedziałam z uśmiechem. – Taką drogę mam opracowaną
od lat.
102
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Strażnik przy wjeździe do ośrodka nie pomachał do mnie, jak zazwyczaj.
- Przykro mi, ale… uhm, musimy sprawdzić pani wóz.
Zasłoniłam dłonią usta, by ukryć uśmiech. Don zrobił się drażliwy.
- Co tam, Manny? Nowe przepisy?
- Tak, właśnie o to chodzi.
Moje volvo otoczyło kolejnych trzech zbrojonych mężczyzn. Przeszukali wnętrze
auta, podwozie, zajrzeli nawet pod maskę. W końcu Manny wyprostował się
i skinął głową.
- Może pani jechać.
Przy drugiej i trzeciej bramie również mnie zatrzymano, za każdym razem powtarzając
procedurę. Przejechanie sześciokilometrową drogą prowadzącą wokół
głównych zabudowań zajęło mi dobre dwadzieścia minut.
Nie sprawdzano mnie tak dokładnie od pierwszego roku mojej pracy z Donem.
Nie wiedział, że Bones nie musiał siedzieć mi na karku. Przyjechał bowiem sam,
na swoim nowym, odlotowym motocyklu, i przyczaił się niedaleko pasa startowego.
Tak na wszelki wypadek.
Kiedy byłam już w środku, strażnicy nie byli już tak staranni. Z łatwością przeszłam
przez rutynową kontrolę. Najwyraźniej bali się tylko tego, że wwiozę ze
sobą niechcianego gościa. Kiedy weszłam do biura Dona, zobaczyłam, że Juan
i Tate również tam byli. Świetnie, interwencja.
- Cześć, chłopaki.
Juan skinął głową, lecz Tate zignorował mnie. Don wstał zza biurka.
- Cat. Masz dwadzieścia minut spóźnienia.
- Coś mnie zatrzymało. – Nie mogłam się oprzeć. – A kiedy dojechałam już do
ośrodka, strażnicy niemal rozebrali mnie do naga.
- Zamknij drzwi, Juan – nakazał spokojnie Don. Gestem wskazał mi miejsce.
Usiadłam i natychmiast położyłam stopy na jego nowym biurku.
- Ładny kolor - skomentowałam. – Wygląda lepiej niż ten stary. Co to za pilna
sprawa? – Jakbym nie wiedziała.
- Ty - rzucił Tate.
Don machnął ręką, by się uciszył i znacząco na niego spojrzał. Bawił się więc
w Tatę Niedźwiedzia1, a Tate i Juan byli jego wsparciem.
1 Tata Niedźwiedź (Papa Bear) – postać z Ulicy Sezamkowej
103
- Cat, tamtego dnia powiedziałem ci, jak bardzo niezwykłe jest to, że nigdy nie
zawiodłaś w swojej pracy. Zdaje się, że zrobiłem to przedwcześnie. Wiemy
o wampirze. Co masz nam do powiedzenia?
Uśmiechnęłam się do niego zimno. Bones powiedział, bym na razie nie mówiła,
kim jest, a mnie to pasowało. Bóg wiedział, jak bardzo już byli roztrzęsieni.
- Szpiegujesz mnie? Myślałam, że już dawno temu przestałeś to robić. Ty wścibski
gnojku, nie twoja sprawa z kim się umawiam, dopóki wykonuję swoją pracę.
Takiej odpowiedzi nie oczekiwał. Don najwyraźniej myślał, że pod jego oskarżycielskim
wzrokiem skulę ramiona. Jednak jeśli nie zrobiłam tego przy matce, on
też nie miał żadnych szans.
- Związałaś się z wampirem! Właśnie to przyznałaś! - wybuchnął Tate.
Wzruszyłam ramionami.
- Wiesz, co mówi stare powiedzenie. Po śmierci, w łóżku mistrzem jest trup.
- Christos - mruknął Juan.
- Nigdy tego nie słyszałem – odpowiedział spokojnie Don. – Nie widzisz powagi
tego, do czego się przyznajesz? Bratasz się z wrogiem w najbardziej dogodny
sposób, narażając na niebezpieczeństwo życia tych, którymi dowodzisz. Ta istota
niewątpliwie przez ciebie chce infiltrować naszą jednostkę.
Prychnęłam niegrzecznie.
- On w dupie ma twoją jednostkę, Don. Możesz mi wierzyć lub nie, ale zależy mu
na mnie bardziej niż na tym, co tu robimy.
- Nie widzę, jak to możliwe - warknął Don, tracąc opanowanie. – Spójrz na wpływ,
jaki już na tobie wywarł. Ryzykujesz życie dla seksu. A zdaje mi się, że pamiętam,
że prywatne związki z wampirami zostały kategorycznie zakazane, kiedy zgodziłaś
się na współpracę ze mną.
Nie zamierzałam poprawiać Dona w kwestii natury mojego związku, a poza tym
i tak zdecydowałam o porzuceniu celibatu. Plus, najwyraźniej Tate nie rozpoznał
Bonesa z przeszłości, gdyż cała ta sprawa inaczej by się potoczyła. Cóż, któż mógł
go winić? Widział Bonesa zaledwie przez ułamek sekundy – tuż przed tym, zanim
Bones zniszczył jego samochód, napił się z niego krwi, po czym odrzucił w powietrze.
W dodatku Bones miał wtedy inne włosy.
- Tak… Cóż wiele rzeczy zmieniło się od tamtej pory, prawda? – zauważyłam
łagodnie. – Weźmy pod uwagę na przykład wynalezienie Bramsów. Albo uwięzione
wampiry na terenie ośrodka. Och - i nie zapominajmy też o tym – lata, które
zostały dodane do naszego życia.
Kiwnęłam głową w kierunku Juana i Tate’a. Wyraz twarzy Dona powiedział mi,
że nie rozmawiał z nimi na ten temat. Nie było nic lepszego, jak odsunąć od siebie
ogień.
- To nie ma teraz najmniejszego znaczenia - stwierdził Don.
Kpiąco uniosłam brew.
104
- Zapytajmy ich o to, co? Tate, Juan, wiedzieliście o tym, ze jeśli wypijecie wampirzą
krew, to przedłuży ona wasze życie o dobre dwadzieścia lat? Ja o tym nie
wiedziałam, ale dobry, stary Don wiedział o tym od dawna. Wiedział, co zaszło
w Ohio, ale nie zadał sobie trudu, by wam o tym powiedzieć. Chyba pomyślał, że
nie będziecie zainteresowani.
- Madre de Dios, to prawda? – wyrzucił z siebie Juan. Tate również wyglądał na
oszołomionego. Zwróciłam się do niego.
- Niezbyt to miłe, kiedy ktoś wie, ile będziesz żył i zatrzymuje to tylko dla siebie,
prawda? Przynajmniej ja powiedziałam Donowi, że musi was o tym poinformować.
Ty nie oddałeś mi tej uprzejmości!
- To ma być jakaś zemsta? – spytał cicho.
Ból w jego oczach miał niewiele wspólnego z najnowszą wieścią, lecz mnóstwo
w odniesieniu do mojej poprzedniej informacji. Właśnie wtedy dotarło do mnie,
że byłam ślepa. Boże, Tate był we mnie zakochany. Było to tak wyraźne, że nie
można było tego nie dostrzec.
- Nie, to nie ma z tym nic wspólnego. – Nie było potrzeby kłamać. – Nie miało
z żadnym z was i właśnie tak zostanie.
- Nie ma mowy, żebym pozwalał na takie zachowanie – powiedział obojętnym
głosem Don. – Zagrożone jest życie zbyt wielu ludzi, a mnie zależy na nich, nawet
jeśli ty o nich nie dbasz.
Wstałam i pochyliłam się nad nim.
- Pierdol się, szefie. Zależy mi na życiu każdego jednego członka mojej jednostki,
i udowodniłam to niezliczona ilość razy. Nie wierzysz mi? To mnie zwolnij.
- Querida, nie gorączkuj się tak – odezwał się błagalnym tonem Juan. Don nie
poruszył się. – Martwimy się o ciebie. A co, jeśli ten wampir dowie się czym jesteś?
- On wie – przerwałam mu.
Don zaklął, na co aż zamrugałam z wrażenia. Nigdy nie stracił tak nad sobą
kontroli.
- A skąd o tym wie, Cat? Powiedziałaś mu? Może też narysowałaś mu cholerną
mapę z naszą lokalizacją? Mam nadzieję, że jest nieziemski w łóżku, bo właśnie
zrujnowałaś wszystko, na co pracowaliśmy!
- Nie, nie powiedziałam mu. – Zaczęłam improwizować. – Poznałam go kilka lat
temu. Od tamtego czasu wiedział, czym jestem, i wyjechał z Ohio zanim wyszło
to całe gówno. Zobaczyłam go ponownie dopiero miesiąc temu, kiedy wpadłam
na niego niedaleko stąd. Ma zaledwie sto lat i jestem silniejsza od niego, wie
więc, że musi trzymać gębę na kłódkę, albo go zabiję. I tyle.
- Jak mogłaś to zrobić? -zapytał Tate, rzucając mi spojrzenie, w którym dostrzegłam
lekkie obrzydzenie. – Jak mogłaś pieprzyć się ze zwłokami? Naprawdę przeszłaś
z jednej skrajności w drugą. Najpierw Noah, a potem zostajesz amatorką
nekrofilii!
105
Wkurzył mnie.
- Czy nikt już nie pamięta, że w połowie też jestem wampirem? Kiedy mówisz
gówniane rzeczy o nieumarłych, mówisz również o mnie! To jakby skinheadzi
próbowali przekonać Halle Berry, by poszła z nimi na neonazistowską paradę! Jak
mogłam to zrobić? Może ty mi powiesz, Tate? Albo ty, Juan? Obaj próbowaliście
mnie przelecieć. Zdaje się, że to robi z was również amatorów nekrofilii.
Nie był to czysty cios, lecz zadałam go celowo. Musieli przestać widzieć wszystkie
wampiry jako złe, a Bóg mi świadkiem, było cholernie trudno pozbyć się tego
nawyku. Jakby nie było, całe lata zajęło mi spojrzenie na sprawę z szerszego
punktu widzenia, no i w jednym się zakochałam.
Don kaszlnął, niezadowolony z obrotu sytuacji.
- Nikt nie zapomina kim jesteś. Jednakże nie zmienia to celu naszej misji. Zabijasz
nieumarłych. Wszyscy to robicie. To niezwykle ważne zadanie, z olbrzymią odpowiedzialnością.
Co powstrzyma twojego kochasia od wyświadczenia jego pobratymcom
przysługi i poinformowania ich, gdzie mieszka osławiony Żniwiarz?
Jakby nie było, nie możesz im zagrozić, jeśli jesteś martwa.
- Juan, z iloma różnymi kobietami spałeś w ciągu ostatnich czterech lat? - spytałam
niespodziewanie.
Podrapał się po brodzie.
- Yo no se, querida, może… z jedną na tydzień? – odpowiedział, zanim Don rzucił
mu karcące spojrzenie.
- To nie jest konieczne!
- A ja myślę, że jest – powiedziałam ostro. – Plus minus z jedną na tydzień. Przez
cztery lata, odkąd Juan tu pracuje, daje to ponad dwieście różnych kobiet. A tak
na marginesie: Juan, jesteś dziwką. Jednak ile z tych dziewczyn zostało dokładnie
sprawdzonych czy nie są jakimś Renfieldem, albo sługą jakiegoś ghula? Wy seksistowskie
sukinsyny, jestem jedyną, która musi się tłumaczyć z powodu tego,
z kim się umawia! Cóż, nadszedł koniec czasu czystości. Don, sprawa wygląda
tak. Albo mi ufasz, albo nie. Nigdy cię nie zawiodłam i nie odejdę z jednostki,
dopóki mnie do tego nie zmusisz. Kropka. A teraz, chyba że macie prawdziwą
pilną sprawę, chciałabym wrócić na swój urlop. I do moich zwłok, dziękuję.
Zdecydowanie ruszyłam do drzwi, lecz Tate blokował je swoim ciałem i nawet
nie zamierzał się ruszyć.
- Zejdź mi z drogi – powiedziałam, a w moim głosie rozbrzmiał ton groźby.
- Cat. - Don wstał i lekko ujął mnie pod łokieć. – Skoro nie mamy powodu do
obaw ze strony twojego związku z tym wampirem, to nie będziesz miała nic przeciwko
wstąpieniu do laboratorium i pobraniu ci próbki krwi. Nie byłaś tak niewybredna
i nie piłaś wampirzej krwi, prawda?
Prychnęłam.
- To nie jest mój ulubiony napój, przykro mi. Lecz skoro badania polepszą ci nastrój,
to proszę bardzo. Prowadź.
106
- Będę z tobą szczery - powiedział Don, kiedy szliśmy na drugi poziom. Tate i Juan
byli tuż za nami. – Nie mam pojęcia, co z tym zrobię. Muszę myśleć o całej jednostce.
Nie mogę ryzykować ich życia polegając jedynie na twoim słowie, że ta
istota nie jest niebezpieczna.
- I właśnie tu wkracza zaufanie. Poza tym, gdyby chciał skrzywdzić kogokolwiek
z jednostki, mógł to zrobić w zeszły weekend w klubie GiGi. Don, nie spieprz czegoś
dobrego przez swoje ślepe uprzedzenia. Oboje wiemy, że mnie potrzebujesz.
Przyjrzał mi się chwilę, kiedy weszliśmy do laboratorium.
- Chcę wierzyć, że nie zwrócisz się przeciwko nam. Ale nie wiem czy potrafię.
Później, kiedy badania wykazały, że nie byłam naćpana sokiem nosferatu, Tate
odprowadził mnie do samochodu. Od chwili w biurze Dona nie odezwał się do
mnie ani słowem, a ja nie nawiązywałam rozmowy. Pozwalali mi odejść, lecz
wiedziałam, że nic tak naprawdę nie postanowiono. Nie przeszkadzało mi to –
teraz nie miałam już nic do ukrycia.
Cóż, prawie nic.
Tate z przyzwyczajenia otworzył przede mną drzwi. Wsunęłam się na siedzenie,
lecz ich nie zamknęłam. Jego palce bębniły rytmicznie o dach wozu.
- Założę się, że myślałaś, że to dobro zwyciężyło zło, jeśli chodzi o to, że nie wiedziałem
ile jeszcze będę żył. Powiedziałem Donowi, żeby poinformował cię
o tym, że się nie starzejesz, już trzy lata temu, kiedy zyskali co do tego pewność.
Odmówił, a to on jest szefem. Czasami po prostu musisz wykonywać rozkazy,
nawet jeśli tego nie chcesz.
- Czasami. – Wbiłam w niego wzrok. – Ale nie zawsze. Nie, jeśli dotyczy to twoich
przyjaciół. Zdaje się jednak, że mamy na ten temat inne zdanie.
- Tak… Cóż, mamy inne zdanie co do wielu różnych rzeczy. – Ciemnoniebieskie
oczy napotkały spojrzenie moich. – Naprawdę dałaś mi tam po dupie. Najpierw
swobodnie mówisz, że masz chłopaka wampira, a potem ogłaszasz, że próbowałem
cię przelecieć. Co dalej? Wyciągniesz fiuta i powiesz, że naprawdę jesteś
facetem?
Jego kwaśny ton nie wskazywał na żart, lecz i tak uśmiechnęłam się lekko.
- Zapędź mnie w róg, a wyciągnę szpony. Wiesz o tym. Chciałabym, żebyście
wszyscy mieli trochę wiary. Zależy mi na moim oddziale i pracy, którą wykonuję.
Gdyby tak nie było, dlaczego miałabym znosić to gówno?
Wykrzywił usta.
- Mogłaś ogłupić Dona, Cat, ale nie mnie. Widziałem dzisiaj twoją twarz. Nigdy do
nikogo nie uśmiechałaś się w taki sposób, jak dziś wieczorem do tego wampira.
Właśnie dlatego nie ufam ci, że nie wplączesz się w coś, co cię przerasta. Bo już to
zrobiłaś.
107
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Bones pokazał się u mnie punktualnie o siódmej następnego dnia. Mieliśmy
plan udać się na wczesną kolację, a potem uciec – w każdym razie mieliśmy być
razem do kolejnego ranka. Poprzedniego wieczora, kiedy tylko opuściłam ośrodek,
Don zarządził moją całodobową obserwację. Powiedzieć, że psuło mi to
humor, to mało. Prawdopodobnie, dla maksymalnego potencjału szpiegowania,
skierowali również na mój dom mikrofony.
To doprowadziło mnie do bezgranicznej furii. Co Don sobie myślał, że skoro
opuściłam ośrodek bez żadnego nadzoru, to zacznę natychmiast rozdawać jego
plany każdej napotkanej istocie bez pulsu? Gdyby Don nie przyjął postawy „większego
dobra”, bez zastanowienia rzuciłabym tę robotę.
Wciąż wściekałam się z tego powodu, kiedy otworzyłam drzwi, by wpuścić Bonesa
do środka… po czym stanęłam jak wryta i przyjrzałam mu się od góry do
dołu.
Miał na sobie eleganckie, czarne spodnie i granatową koszulę, a jego skóra lśniła
w kontraście z ciemnym materiałem. Na ramionach zarzuconą miał luźno czarną,
skórzaną kurtkę, która dopełniała całości.
To właśnie kurtka przykuła moją uwagę. Była długa, niemal sięgająca łydek.
- Jasny gwint! Czy to jest to, o czym myślę? – wyrzuciłam z siebie.
Bones uśmiechnął się i obrócił.
- Podoba ci się? Jakby nie było, ty zatrzymałaś swoj świąteczny prezent. – Skinął
głową w kierunku mojego volvo, stojącego na podjeździe. – Wydawało mi się
więc oczywiste, że muszę dostać swój. Szczególnie, że zabrałaś moją drugą kurtkę.
Kurtka, którą lata temu kupiłam mu na święta, leżała na nim idealnie. Nigdy nie
miałam szansy mu jej dać, gdyż Don dorwał mnie tuż przed świętami. Bones
musiał wydostać ją z kryjówki w moim starym mieszkaniu, pod luźną deską
w kuchennym kredensie. Powiedziałam mu, gdzie jest na dzień przed tym, jak go
opuściłam. Na myśl o nim, jadącym tam, by ją zabrać, niemal wybuchłam płaczem.
Coś z tego musiało pokazać się na mojej twarzy, gdyż jego spojrzenie złagodniało.
- Przepraszam, słonko – powiedział i przyciągnął mnie do siebie. Niemal słyszałam
trzask aparatów robiących zbliżenie naszych postaci. – Nie sądziłem, że to cię
zasmuci.
Zapanowałam nad emocjami.
108
- Nic mi nie jest – powiedziałam nieco szorstko i pogładziłam skórę. – Wspaniale
w niej wyglądasz. Tak, jak to sobie wyobrażałam – oprócz tego, że masz inny
kolor włosów, oczywiście.
Bones potrząsnął głową.
- To mój naturalny kolor. Ostatnio raczej nie zawracałem sobie głowy farbowaniem,
a platyna nieco się wyróżniała, prawda? A który z nich wolisz?
Zastanowiłam się chwilę.
- Poznałam cię jako blondyna, więc ten kolor wydaje mi się bardziej naturalny.
Ale nie martw się. Nie obleję cię później utleniaczem.
Roześmiał się cicho.
- Cokolwiek cię podnieca. - Mówiąc to przesunął wzrokiem po moim ciele, przez
co poczułam ciepło wszędzie, gdzie tylko spojrzał.
Miałam na sobie prostą koszulkę bez rękawów, z dekoltem zarówno z przodu,
jak i na plecach. Poza tym lekki makijaż, żadnej biżuterii i zdecydowanie żadnych
perfum. Każdy wampir, którego znałam tego nienawidził. Z ich zmysłem powonienia,
każdy ich zapach był zbyt ciężki, nieważne jak niewiele go użyto.
- Gotowa? – spytał łagodnie.
- Uhu… - Z jakiegoś powodu nie potrafiłam wydobyć z siebie bardziej zrozumiałej
odpowiedzi. Boże, nie pragnęłam niczego więcej niż to, by spędzić dosłownie całe
lata w jego ramionach, a wkrótce moje marzenie się spełni. Dlaczego więc nagle
ogarnęła mnie taka nerwowość? Pomyślałby kto, że zmieniłam się w nastolatkę
w noc balu maturalnego.
Bones wspiął się na swój motocykl: nowy, odjazdowy Ducati. Zawsze lubił motory,
chociaż nie był to mój ulubiony środek transportu. Wciąż jednak był niezbędny
w naszych planach późniejszego zgubienia ogona Dona. Po pierwsze, nie
byłabym zaskoczona, gdyby Don nakazał podłożyć pluskwę w moim samochodzie,
kiedy rozmawiałam z nim wczoraj, a po drugie, nikt nie był w stanie złapać
wampira na motorze.
Bones spojrzał na mnie z rozbawieniem, kiedy nałożyłam na głowę kask i wspięłam
na tylne siedzenie.
- Słyszę ich. Pędzą tu jak szczury. Zobaczymy czy za nami nadążą. Na początek
potraktuję ich łagodnie.
Odpalił silnik i pognał w głąb ulicy, nie zwracając najmniejszej uwagi na ograniczenia
prędkości. Objęłam go ciaśniej w pasie. Tak, zdecydowanie przypominały
mi się dawne czasy.
Restauracja, do której zabrał mnie Bones nazywała się Skylines i mieściła się na
dwudziestym czwartym piętrze budynku. Zewnętrzne, szklane ściany prezentowały
niesamowitą panoramę miasta, a nasz stolik znajdował się tuż przy oknie.
Mój wzrok przykuły czerwone i białe światła samochodów tłoczących się niżej
i bezwiednie zaczęłam się zastanawiać, w którym znajdowali się ludzie Dona.
Przy całym hałasie panującym na dole oraz ludźmi przebywającymi w budynku,
109
trudno było to określić. Jednak z pewnością tam byli. Wszystko, co mogłam zrobić,
to powstrzymać się od pomachania im z naszego miejsca.
- Pokazujesz im, że nie zamierzaliśmy nigdzie uciec? – skomentowałam, kiedy
kelner przyjął zamówienie na wino i przystawki.
Uśmiechnął się.
- Nie chciałem, żeby wpadli tu uzbrojeni i zrujnowali nam kolację. A tak przy okazji…
nie spojrzałaś nawet w menu.
Przejrzałam szybko listę dań, lecz moje spojrzenie wciąż wracało do Bonesa. Nie
byłam jedyną, która go podziwiała. Jego doskonale wyrzeźbione rysy w połączeniu
z gracją jego ruchów sprawiła, że kiedy weszliśmy, w jego stronę obróciły się
wszystkie kobiece twarze. Jego ciemne włosy kontrastowały z krystalicznie połyskującą,
bladą skórą. Zaczęłam się zastanawiać, jakie uczucie obudził by ich dotyk
w moich dłoniach. Guzik przy jego kołnierzyku był rozpięty, pozwalając mi
dostrzec fragment jego klatki piersiowej, która – jak wiedziałam z doświadczenia
– była twarda jak stolik, przy którym siedzieliśmy. Pamiętałam, jak bardzo erotycznym
doznaniem było, gdy przesuwałam po niej palcami i przyciągałam go
bliżej. Jak jego moc pulsowała na mojej skórze, kiedy nasze ciała zespalały się ze
sobą. Jak jego oczy lśniły szmaragdem, kiedy był we mnie. I jak jego wampirza
zdolność kontrolowania przepływu swojej krwi znaczyła, że mógł się ze mną kochać
do chwili, gdy niemal umierałam z rozkoszy.
Nic dziwnego, że nie mogłam skoncentrować się na menu. Jedzenie? Kto go
potrzebował? Nagle całkowicie przestałam denerwować się tym, co miało nastąpić
później. W gruncie rzeczy chciałam, by wydarzyło się to o wiele, wiele szybciej.
Bones musiał zauważyć to w moim wzroku, gdyż jego oczy zaczęły migotać
zielenią.
- Przestań, słonko. Sprawiasz, że niezwykle trudno przychodzi mi się kontrolować.
- Nie wiem, o czym mówisz – powiedziałam zakładając jedną nogę na drugą
i pozwalając mu usłyszeć szelest skóry ocierającej się o skórę, jako że byłam bez
pończoch.
Podszedł kelner z winem. Wzięłam niewielki łyk i poprawiłam się na krześle,
nieznacznie dotykając dekoltu. Po latach praktyki, jedyne co doprowadziłam do
perfekcji, to sposób na rozgrzanie wampira. Tak wyglądało niemal całe moje
życie, jednak teraz z pewnością nie skończy się to wbiciem w niego kołka. Cudowna
odmiana.
Bones pochylił się do mnie .
- Wiesz, jaka jesteś piękna? – W jego głosie brzmiał chrapliwy ton. – Absolutnie
zachwycająca. Zamierzam spędzić wiele godzin ponownie zapoznając moje usta
z twoim ciałem i nie mogę się doczekać sprawdzenia czy smakujesz tak samo
dobrze, jak pamiętam.
110
Przez moment obracałam wino w ustach, zanim je przełknęłam. Do tego jednak
nie przywykłam. Moje poprzednie cele nigdy nie wywołały we mnie tak gorącej
reakcji.
- Naprawdę musimy zostać tu do końca posiłku? – Utkwiłam wzrok w jego oczach
i przeciągnęłam palcem po jego dłoni. – Może weźmy jedzenie na wynos, hmm?
Otworzył usta, by mi odpowiedzieć… i nagle znalazłam się na podłodze, przetaczając
się pod sąsiednie stoliki, czując na sobie ciężar jego ciała. Rozległ się huk
roztrzaskującego się szkła oraz przerażone krzyki ludzi. Stoliki poprzewracały się,
a ludzie zostali zrzuceni z krzeseł, podczas gdy ja zastanawiałam się co się dzieje
i dlaczego, do diabła, piecze mnie czoło.
Musiałam instynktownie zamknąć oczy, gdyż kiedy je otworzyłam, z moich ust
wyrwał się krzyk. Twarz Bonesa była tuż obok mojej, a krwawa dziura w jego
czole plamiła jego włosy szkarłatem , po chwili zaczynając samej się zasklepiać.
- Postrzelono cię! – powiedziałam bez tchu. – Ktoś próbował cię zabić!
Fakty zaczęły docierać do mnie dopiero po chwili. Leżeliśmy na podłodze. Bones
odciągnął mnie od naszego stolika, lecz wciąż widziałam, gdzie byliśmy.
W szkle widniały trzy otwory po kulach, lecz żaden z nich nie był przy jego miejscu.
Bones pomógł mi wstać, własnym ciałem zasłaniając mnie od okna, a kiedy
mówił, prawda uderzyła mnie pełną siłą.
- Nie mnie, Kotek. Ciebie.
111
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Nie miałam czasu przetrawić jego słów.
- Złap się mojej szyi i nie puszczaj – powiedział Bones ze wściekłym okrucieństwem.
– Dorwiemy drania.
W chwili, gdy oplotłam jego szyję ramionami, objął mnie ciasno, po czym rzucił
się do tyłu, wprost przez szklaną ścianę za nami.
Mój krzyk utonął w huku roztrzaskującego się szkła i nagle poczułam, jak swobodnie
opadam w powietrzu. Moje nogi bezładnie młóciły powietrze, a żołądek
ścisnął mi się w nagłym skurczu. Wiatr wbijał mi w oczy tysiące igieł, lecz nie mogłam
ich zamknąć, wbijając przerażony wzrok w błyskawicznie zbliżający się
grunt. Moje dłonie zacisnęły się na jego szyi, jakby w uścisku prawdziwie potępionej
duszy, kiedy stało się coś niewiarygodnego. Zaczęliśmy zwalniać.
Niedowierzając własnym oczom spojrzałam w górę, chcąc sprawdzić czy jakimś
magicznym sposobem nad naszymi głowami nie pojawił się spadochron. Poza
światłami budynku nie było tam jednak nic. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić,
usłyszałam świst i poczułam nagły podmuch, po czym przestaliśmy spadać.
Zamiast tego zaczęliśmy po ukosie prześlizgiwać się w powietrzu, w kierunku
czarnego vana, który z piskiem opon właśnie włączył się do ruchu. Krzyk zamarł
mi w ustach, zdławiony niebotycznym zdumieniem.
Rozległ się zgrzyt pędzących samochodów, kiedy kierowcy gwałtownie zaczęli
hamować albo z powodu szaleńczej jazdy vana, albo na widok ciemnej formy
błyskawicznie przesuwającej się nad ich głowami. Van coraz bardziej przyspieszał,
lecz my byliśmy szybsi. Bones dogonił go w kilka sekund, chwytając za tylny
zderzak i przewracając samochód, nawet na chwilę nie wypuszczając mnie z uścisku.
Z potężnym hukiem wóz opadł na dach. Nadjeżdżające samochody zaczęły
gwałtownie skręcać i ponownie rozległ się pisk hamulców. W nagłym zrywie Bones
wzbił się wyżej, wydostając nas z coraz bardziej niebezpiecznego ruchu ulicznego
i postawił mnie na chodniku wydając jedno, krótkie polecenie.
- Zostań tu.
Zanim zdołałam wykrztusić jakąkolwiek odpowiedź, pędem ruszył w stronę
wraku vana. Rozbrzmiały wystrzały i kolejne wrzaski świadków, a kilka sekund
później Bones wyłonił się zza przewróconego wozu z mężczyzną niedbale przerzuconym
przez jedno ramię.
- Idziemy.
Ponownie mocno chwycił mnie w pasie, po czym ziemia uciekła spod naszych
stóp. Oczy niemal wypadły mi z orbit. Matko Boska, poruszaliśmy się tak szybko.
112
Nie chcąc, by moje nogi wirowały równie bezładnie, jak mój umysł, splotłam je
z jego, niemal bojąc się spojrzeć w dół, by sprawdzić, jak wysoko byliśmy.
Dziesięć minut później Bones wylądował w uliczce przy pustych magazynach,
a zrobił to tak delikatnie, jakby zeskoczył z krawężnika. Dyszałam ze zdumienia,
i wpatrywałam się w niego, jakbym widziała go pierwszy raz w życiu.
- Potrafisz latać? – wykrztusiłam w końcu.
Spojrzał na mnie i potrząsnął nieszczęsnym zabójcą, jak szmacianą lalką.
- Mówiłem ci, że jestem o wiele potężniejszy niż sądzisz.
Nie przestawałam się na niego gapić. Można by pomyśleć, że był obojętny,
gdyby tylko nie wytrząsał życia z mężczyzny, którego miał w rękach.
- Ale ty potrafisz latać? – powtórzyłam po chwili, doszczętnie ogłupiała.
- Jestem wampirem wysokiej rangi. Jeśli taki wampir ma wystarczającą moc i jest
dostatecznie stary, to jest jedna z zalet. Są też inne, ale o nich pogadamy później
– powiedział Bones, kiedy mężczyzna uchylił powieki, zwrócił na niego uwagę, po
czym wytrzeszczył oczy. Był już całkowicie przytomny i wyglądał tak samo, jak ja,
kiedy Bones wystrzelił z nami przez tamto okno. Srał ze strachu.
Bones rzucił go na ziemię i przykląkł obok. Jego oczy rozbłysły szmaragdem,
a po ostrym nakazie mężczyzna przestał się szarpać i usiadł nieruchomo.
- Ta kobieta - powiedział Bones, wskazując mnie głową. – Dlaczego chciałeś ją
zabić?
- Interesy – odpowiedział monotonnym głosem, oszołomiony lśniącymi tęczówkami.
– Po to mnie wynajęto.
Kolejny zabójca. Zdaje się, że Bones nie mylił się mówiąc, że wyznaczono nagrodę
za zabicie mnie.
- Kto cię wynajął? – spytał natychmiast Bones.
- Nie wiem. Zlecenie przyszło wraz z dołączonymi instrukcjami, a pieniądze miały
być przelane po wykonaniu zadania. Czasami dostaję robotę z czyjegoś polecenia,
jednak nie tym razem.
- Kotek – powiedział do mnie Bones nie odrywając wzroku od oczu nieznajomego.
– Zapisz to.
Wyciągnął z kieszeni portfel, do którego doczepiony był niewielki długopis.
Użyłam pierwszego lepszego kawałka papieru, który okazał się być banknotem.
- Nazwisko.
- Ellis Pierson.
Było tak zwyczajne, a w dodatku pasowało do jego wyglądu. Poza świeżo zakrwawionym
nosem i licznymi siniakami, wyglądał tak samo groźnie jak Myszka
Miki. Ellis miał czarne, schludnie ostrzyżone włosy, wystający brzuch i po dziecięcemu
okrągłe policzki. Sukinsyn był jednak świetny w celowaniu z karabinu. Gdyby
Bones mnie nie odciągnął, brakowało by mi teraz sporej części mózgu. Skąd
Bones jednak wiedział o wystrzałach wciąż było poza moimi możliwościami pojmowania.
113
- Pseudonimy, wszystkie.
Miał ich kilka. Będzie mi potrzebne więcej pieniędzy.
Jedno po drugim, Bones zadawał Ellisowi pytania dotyczące kontraktu na moje
życie, a lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, jak powinny one brzmieć. Tajniki wykonywanej
pracy, pomyślałam z sarkazmem. Tylko płatny zabojca przesłucha innego
zabojcę.
Zacisnęłam zęby, kiedy Ellis obojętnym głosem opowiadał, jak dostał szczegółowe
instrukcje dotyczące mojego zejścia z tego świata. Miałam umrzeć tylko
i wyłącznie przez postrzał w głowę, przy użyciu minimum trzech kul, z odległości
nie mniejszej jak trzysta metrów. Żadnych bomb, trucizn, konfrontacji fizycznej
lub jakiegokolwiek innego kontaktu w pobliżu mojego domu bądź samochodu.
Ellis nie miał pojęcia czym byłam, lecz ten, kto go wynajął, doskonale zdawał
sobie z tego sprawę. Te warunki były zbyt dokładne, by mógł to być przypadek.
Zanim Bones skończył przesłuchanie zdążyłam zapisać dwanaście różnych
banknotów, a w dłoni złapał mnie skurcz. Zważywszy na alternatywę, nie zamierzałam
jednak narzekać. W końcu Bones przysiadł na piętach i zapytał czy jest
coś, o czym Ellis nie wspomniał.
- W ostatnim mailu klient się zniecierpliwił i przyspieszył termin wykonania zadania.
Powiedział, że ze względu na nowe okoliczności zlecenie należy wykonać
natychmiast. Moje wynagrodzenie wzrosło by o dwadzieścia procent, gdyby
zostało wykonane dziś. Jechałem za nią od domu aż do restauracji. Wtedy łatwiej
uciec w powstałym zamieszaniu.
Sukinsyn. Ktoś chciał mnie szybko widzieć martwą, a ktokolwiek to był, wiedział
gdzie mieszkam. Poczułam skurcz w żołądku, gdyż ten fakt znała ograniczona
ilość ludzi.
Nie sądziłam, że oddamy go w ręce policji, lecz szybkość, z jaką Bones szarpnięciem
przyciągnął ku sobie Ellisa i zacisnął wargi na jego szyi wciąż mnie przestraszyła.
Nie był to pierwszy raz, kiedy byłam świadkiem uśmiercenia kogoś przez
ugryzienie, lecz pierwszy, kiedy tylko stałam i nic nie zrobiłam. Serce Ellisa najpierw
przyspieszyło, potem zwolniło, a na końcu zupełnie ustało.
- Czy to boli? – zapytałam zimno, gdy Bones wypuścił z rąk bezwładne ciało, pozwalając
by opadło na ziemię.
Grzbietem dłoni otarł usta.
- Nie bardziej, jak na to zasługiwał, ale na to już nie mieliśmy czasu.
Dotykiem tak delikatnym, że mogło by uspokoić dziecko, musnął palcami zadrapanie
na mojej skroni. Wiedziałam, skąd się tam wzięło. Była to rana od pocisku.
- Było tak cholernie blisko, bym cię stracił – wyszeptał. – Nie zniósłbym tego,
Kotek.
114
Zdecydowanym ruchem przyciągnął mnie do siebie, i dopiero wtedy dotarło do
mnie, co się stało. Pewnie, wiele razy próbowano mnie zabić. Zbyt wiele, by je
zliczyć, lecz strzał z dalekiej odległości wydawał się taki… wredny. Zadrżałam.
- Zimno ci? Dać ci moją kurtkę? – Zaczął zdejmować z siebie swoją skórzaną kurtkę,
lecz powstrzymałam go.
- Jesteś ciepły. Nigdy taki nie byłeś.
Przyczyna jego podwyższonej temperatury leżała jakieś trzy metry od nas, lecz
nie obchodziło mnie to. Trzymałam go w ramionach i pochłaniałam to niezwykłe
ciepło. Potem pociągnęłam za kołnierzyk jego koszuli i odpięłam jeden guzik, by
poczuć jego skórę na swoim policzku.
- Nie rób tego, słonko - powiedział Bones napiętym głosem. – Pozostało we mnie
niewiele kontroli.
Tyle, że nie chciałam, by się kontrolował. Ani, żebym robiła to ja. W tamtej restauracji
zaledwie nanosekundy dzieliły mnie od wstąpienia do Królestwa Niebieskiego,
a jednak wciąż tu byłam. Żywa, bez żadnej rany… i niechętna, by zmarnować
chociaż jedną minutę więcej.
Pocałowałam go w obojczyk, dla lepszego dostępu odpinając kolejny guzik.
Dłonie Bonesa zacisnęły się na moich plecach. Fale powstrzymywanej mocy
emanujące z jego ciała podnieciły mnie. Pod moimi wargami jego skóra wydawała
się buzować energią błagającą, by ją uwolnić. Wysunęłam język i przesunęłam
go niżej na jego pierś, aż dotarłam do ciemnych brodawek. Wtedy Bones gwałtownie
przyciągnął moją twarz do swojej, a jego wargi opadły na moje.
Jego usta miały metaliczny posmak, lecz nie odrzucało mnie to. Zamiast tego
całowałam go, jakbym chciała wchłonąć go w siebie, ssąc jego język i rwąc na nim
koszulę. Bones podniósł mnie i szybko zaniósł mnie w odległy kraniec parkingu,
gdzie było więcej cienia. Plecami dotknęłam czegoś twardego i nierównego, lecz
nie odwróciłam się, by sprawdzić co to. Byłam zbyt zajęta przesuwaniem dłoni po
jego ciepłym ciele, które odsłoniła podarta koszula.
Bones szarpnął moją sukienkę rozrywając ją na przodzie. Jego usta zostawiały
ciepły ślad od mojej szyi aż po piersi, w cudowny sposób drażniąc kłami moją
skórę. Z gardła wyrwał mi się stłumiony jęk, gdy pociągnął w dół mój stanik
i gwałtownie zaczął ssać mój sutek. Poczułam płonące we mnie, pulsujące pożądanie.
Było tak ostre, że niemal sprawiało mi ból.
Wcisnęłam dłoń pomiędzy nasze ściśle zespolone ze sobą ciała z jedną tylko
myślą – by zniszczyć jego spodnie. Jednak wszystkie myśli uleciały mi z głowy,
kiedy wsunął palce w moje majtki, po czym wepchnął je we mnie. Wygięłam plecy
wystarczająco mocno, by uderzyć głową w cokolwiek, o co byłam oparta,
a z gardła wydarł mi się krzyk. Poczułam skurcz w lędźwiach, a z każdą jego
pieszczotą napięcie we mnie rosło. W pewnej chwili jednak jego dłoń zniknęła,
zostawiając mnie mokrą i pulsującą słodkim bólem.
- Nie mogę czekać – mruknął z zaciekłością w głosie.
115
Gdybym mogła cokolwiek powiedzieć, zdecydowanie bym się z nim zgodziła.
Jednak wszystkie moje zdolności wokalne wykorzystałam na okrzyki rozkoszy
wywołane pieszczotami jego palców. Bones przesunął się, ponownie usłyszałam
dźwięk rozdzieranego materiału, po czym wdarł się we mnie głęboko. W tej samej
chwili zawładnął moimi ustami, zduszając mój krzyk ekstazy, kiedy poczułam
w sobie jego twarde ciało. Przez moje ciało przebiegł dreszcz i uczucie słodkiego
bólu, gdy Bones zaczął rytmicznie się we mnie poruszać.
W głowie, jak mantra, rozlegała mi się jedna sekwencja: Mocniej-szybciej-więcejtak!
Byłam w stanie myśleć tylko o tym, desperacko wczepiając się w jego plecy,
by w jakiś sposób znaleźć się jeszcze bliżej niego. Bones wsunął dłonie pod moje
biodra, jeszcze bardziej mnie do siebie przyciskając, a powierzchnia za moimi
plecami kołysała się w rytm naszych ruchów. Pomiędzy jego pocałunkami niemal
nie mogłam oddychać, lecz nie zważałam na to. Wszystko, co się liczyło, to narastająca
wewnątrz mnie namiętność, przez którą zakończenia moich nerwów
kurczyły się i zwijały szaleńczo.
- Nie przerywaj, nie przerywaj! – wykrztusiłam. Zabrzmiało to jednak jak zniekształcony
jęk wydany wprost w jego usta.
Bones musiał go jednak sobie przetłumaczyć, gdyż przyspieszył tak bardzo, że
nie byłam pewna czy jestem jeszcze przytomna. Od wewnątrz zaczęły mną targać
spazmy, kiedy moje ciało zaczęło drżeć od nadmiaru rozkoszy. Usłyszałam,
jak Bones jęknął, niezwykle cicho w porównaniu z łomotem mojego serca, a kilka
sekund później poczułam w sobie jego wilgoć.
Zajęło dobrych kilka minut, zanim byłam w stanie cokolwiek powiedzieć.
- Coś wbija mi się… w plecy.
Wciąż nie mogłam oddychać normalnie. Oczywiście Bones nie miał tego problemu,
wcale nie musząc oddychać. Odsunął mnie i spojrzał na ten przedmiot.
- Gałąź.
W końcu zerknęłam za siebie. Tak, było tam drzewo. Ze sterczącą z przodu,
niewiarygodnie połamaną gałęzią.
Opuściłam nogi z jego talii i stanęłam na ziemi. Spojrzałam na swoją sukienkę.
Zrujnowana.
Zdaje się jednak, że nie mogłam narzekać, gdyż koszula Bonesa była w strzępach.
Potem ukradkiem rozejrzałam się po parking czy przypadkiem nie zafundowaliśmy
komuś darmowego widowiska. Dzięki Bogu, nikt nie czaił się w pobliżu.
Dobrze się też złożyło, że Bones wybrał drzewo rosnące w cieniu.
- Tak wygląda koniec wielu lat wyrzeczeń – mruknęłam, wciąż drżąc po przeżytym
orgazmie.
Bones całował moją szyję. Słysząc moje słowa zatrzymał się jednak.
- Lat? – zapytał cicho.
Nagle poczułam dziwną nieśmiałość. Taa, przy tym, co właśnie zrobiliśmy, nie
miała żadnego sensu, lecz była prawdziwa. Jedną rzeczą było dać się złapać
116
z – dosłownie - opuszczonymi spodniami podczas zrywu namiętności. Zupełnie
jednak inną być złapaną z kwestią celibatu powiewającą swobodnie na wietrze.
Wciąż, było już za późno, by to odwołać. Zaczerpnęłam głęboko powietrza.
- Tak. Noah był pierwszym mężczyzną, z którym się umawiałam i my nie… Cóż.
Nie. Tyle wystarczy powiedzieć.
Bones pogładził mnie po ramionach .
- Nie miało by znaczenia, gdybyś miała kogoś po mnie, Kotek. Och, nie zrozum
mnie źle, obchodziło by mnie to, lecz w końcu i tak nie miało by to znaczenia.
Jednak pozwól mi powiedzieć, że jestem bardzo, bardzo zadowolony, że tak nie
było.
Pocałował mnie długo i namiętnie. Po chwili jednak jęknął z rezygnacją i odsunął
się ode mnie.
- Musimy stąd iść, słonko. Wkrótce ktoś się tu na nas natknie.
Tak, a ze zwłokami leżącymi nieopodal, gdyby był to policjant, oskarżono by
nas o wiele więcej niż tylko publiczne obnażanie się.
- Bones – powiedziałam i zamilkłam. No dobra, nie miałam żadnego prawa o to
pytać, gdyż to ja go rzuciłam i zostawiłam pisemne instrukcje, by ruszył dalej ze
swoim życiem. Jednak nie mogłam się powstrzymać. – Ja powiem ci to samo: to
bez znaczenia, lecz… jak to było z tobą? Wolałabym wiedzieć niż się zastanawiać.
Spojrzał mi prosto w oczy.
- Raz. Było wystarczająco blisko, by się liczyło. Nie zamierzam zgrywać Clintona
i nazywać tego inaczej. Po Chicago, kiedy zostawiłem ci ten zegarek, a ty nie
przyszłaś, byłem w strasznym nastroju. Myślałem, że naprawdę o mnie zapomniałaś
albo ci nie zależało. W tym samym czasie w mieście była moja dawna
kochanka. Zaprosiła mnie do sypialni, a ja poszedłem.
Nie powiedział nic więcej, lecz nie mogłam na tym poprzestać. Jakie to dla mnie
typowe.
- A potem?
Mimo, że nie odwrócił wzroku, jego spojrzenie stwardniało.
- Byliśmy w łóżku, posmakowałem jej, a potem przerwałem, zanim sprawy zaszły
dalej. Przez cały czas wyobrażałem sobie, że była tobą, ale nie mogłem już dłużej
udawać. Przeprosiłem więc i wyszedłem.
Posmakował jej. Wiedziałam, że nie mówił o jedzeniu. Zalała mnie fala palącej
zazdrości i musiałam użyć całej siły woli, by odepchnąć od siebie obraz jego ust na
ciele innej w ten sposob.
- To nie ma znaczenia – udało mi się powiedzieć, lecz mówiłam poważnie. jednak
– o Boże – to tak bardzo bolało.
- Przepraszam - powiedział. W jego głosie słyszałam wyrzuty sumienia. – Nie
powinienem był pozwolić, by to zaszło tak daleko. Byłem zły, samotny i czułem,
że mam do tego prawo. To niezbyt honorowa kombinacja.
117
Otworzyłam oczy. Księżyc otaczała biała aureola, a jego promienie sprawiały, że
skóra Bonesa wydawała się lśnić.
- To nie ma znaczenia - powtórzyłam, tym razem z większą pewnością w głosie. –
A tak dla ścisłości, o zegarku dowiedziałam się dopiero po fakcie. Nie mówię, że
uciekłabym z tobą, gdybym znalazła go wcześniej, ale… z pewnością wcisnęłabym
ten guzik. Nie mogłabym się powstrzymać.
Uśmiechnął się. Ten widok rozwiał ból po jego wcześniejszym wyznaniu.
- Jeśli chodzi o ciebie, to ja również nigdy nie byłem w stanie się powstrzymać.
A teraz naprawdę musimy już iść.
Kaszlnęłam cicho.
- Eee, pieszo?
- Nie – prychnął podciągając spodnie. – W ten szybszy sposób.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że nie powiedziałeś mi, że umiesz latać - poskarżyłam
się. – Przychodzi mi na myśl kilka sytuacji w Ohio, kiedy zaoszczędziłabym na
benzynie!
- Nie powiedziałem ci o tym wtedy, bo bałem się pokazać ci, na jak wiele sposobów
nie jestem jak normalny człowiek.
Biorąc pod uwagę moje uprzedzenia w tamtym czasie, nie mogłam go za to
winić.
- Potrafisz też za jednym razem przeskoczyć wysoki budynek? – spytałam po
chwili.
Objął mnie, a jego śmiech połaskotał mnie w szyję.
- Spróbujemy zrobić to jutro.
Kiwnęłam głową w stronę martwego zabójcy.
- Co z nim zrobimy?
- Zostawimy go. Jestem pewien, że wkrótce twoi chłopcy i tak się tu zjawią, więc
to ich problem. Wrócimy do mojego domu i dowiemy się, kto wynajął niedawno
zmarłego Ellisa Piersona.
Zacisnął ramiona wokół mnie. W następnej chwili wystrzelił w górę, jakby do
jego stóp doczepione były rakiety i poczułam pęd powietrza. Tym razem nie zacisnęłam
oczu, lecz gdy dystans między nami a ulicą powiększał się, ciasno do niego
przywarłam.
- Nigdy się nie rozbijasz, prawda? - wykrztusiłam.
Roześmiał się cicho, a wiatr porwał jego śmiech.
- Nie ostatnio.
118
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Bones zostawił swój laptop i inne obciążające dokumenty w domu, który wynajmował
i właśnie tam się skierowaliśmy. Jakby mało było szczęścia, jego komórka
wciąż była w kieszeni jego kurtki. Z oczywistych powodów nie wracaliśmy
do mnie. Sądząc po pośpiechu, z jakim zleceniodawca chciał mojej śmierci, mógł
tam czekać na mnie kolejny zabójca. Przez następne kilka dni będę musiała posyłać
kogoś, żeby nakarmił mojego kota.
Kiedy byliśmy już bezpieczni w jego domu i mogłam skoncentrować się na
czymś więcej niż „Aaa, zbyt wysoko, za szybko!”, mój umysł wypełnił się różnymi
myślami.
- Myślisz, że za tymi zleceniami stoi Ian?
- Mowy nie ma - bez wahania odparł Bones. - Ian chce cię żywą, by dodać cię do
swojej kolekcji. Było by to trudne, gdybyś miała głowę w kawałkach.
Przypomniałam sobie te trzy niewielkie otwory w szybie.
- Skąd wiedziałeś, żeby zepchnąć mnie z drogi?
- Usłyszałem wystrzały. Ellis nie użył tłumika.
W tamtym czasie moja głowa była jakiś metr od okna. Do diabła, ależ był szybki.
Odczytał to z mojego spojrzenia.
- Nie dostatecznie szybki. Jeden z pocisków zadrasnął twoją skórę. To dla mnie o
wiele za wolno.
Roześmiałam się cierpko.
- To i tak szybciej niż myślałam, że to możliwe. A ta sztuczka z lataniem wprost
mnie zabiła. Wciąż jednak, nigdy nie możemy wrócić do tamtej restauracji. zdemolowałeś
to miejsce i nawet nie zapłaciłeś za wino.
- Oboje wiemy, co to musiało być - powiedział Bones ignorując moje słowa. –
Najwyraźniej Don zdecydował się ci nie ufać.
Przez chwilę rozważałam to, lecz zaraz potrząsnęłam głową.
- To nie Don. To nie ma sensu. Ellis powiedział, że dostał kontrakt tydzień temu.
To znaczy, został zaplanowany zanim ktokolwiek wiedział, że pojawiłeś się w
moim życiu. Don nie miał powodu, żeby pragnąć wtedy mojej śmierci. Przecież
grałam według jego reguł.
Bones wstał i zaczął krążyć po pokoju.
- Masz rację. Jestem tak cholernie wzburzony tym, że niemal miałem na sobie
twój mózg, że nie myślę jasno. W porządku, wygląda na to, że Don jest czysty.
Może. Ale to oznacza, że w twojej jednostce jest zdrajca. To nie jest jakiś tam
zwykły kontrakt, gdzie przeciętny nieumarły chce dorwać Rudego Żniwiarza. To
119
jest ktoś, kto jest wtajemniczony w to, czym jesteś i gdzie mieszkasz. A to równa
się ilu ludziom?
W zamyśleniu dotknęłam zadrapania na skroni.
- Cała moja jednostka, naukowcy Dona, niektórzy ze strażników… jakaś setka
ludzi.
Zmarszczył brwi.
- To wielu podejrzanych, a to również znaczy, że nie zajmie długo, aż cię złapią.
Trzeba będzie złożyć wizytę w twojej pracy. Będę musiał wywąchać, kto może
być potencjalnym Judaszem.
- Bones. – Podeszłam do niego. – Nie rozumiesz. To miejsce jest mocno strzeżone
i mocno uzbrojone. Wiem o tym, bo sama pomagałam zaprojektować to miejsce!
Istnieją tylko dwa sposoby, na jakie wampir może dostać się do ośrodka bez
urządzania krwawej łaźni. Jeden z nich, to po śmierci. Takie wampiry trzymane są
w lodówkach do późniejszych badań. Ten drugi sposób jest niemal tak samo
nieprzyjemny – przetransportowanie w specjalnej kapsule z wbitymi w okolice
serca srebrnymi sztyletami. Te wampiry utrzymujemy przy życiu dla ich krwi,
z której produkujemy Bramsy. To wszystko. Koniec pieśni.
Zamiast się zniechęcić, zamyślony postukał palcem w brodę, po czym wyciągnął
komórkę i wybrał numer.
- Tak, dziękuję, poczekam… Dobrze. Jedną dużą pizzę, z dodatkowym serem,
peperoni i grzybami. I dwa litry coca-coli. Tak… gotówką. Czterdzieści minut?
Podaję adres…
Kiedy się rozłączył, zdezorientowana zamrugałam oczami.
- To jakiś szyfr?
Roześmiał się.
- Tak, to szyfr. Żeby przywieźli dużą pizzę i napój. Nie zdążyłaś nic zjeść, a nie
możesz przeze mnie głodować. Nie bój się – cała pizza jest dla ciebie. Jak wiesz,
ja już się najadłem. A teraz opowiedz mi o tej kapsule.
- To najgorszy pomysł, jaki kiedykolwiek miałeś.
Twarz bolała mnie już od zaciskania zębów. Niemal już ochrypłam od kłótni,
lecz Bones był nieporuszony.
- To jedyny sposób, bym znalazł się w wystarczającej odległości od tych ludzi,
żeby wywąchać, kto chce się ciebie pozbyć. Jeśli ktokolwiek z nich jest sługusem
wampira lub ghula, z pewnością wyczuję ten zapach. Albo będzie chciał uciec,
albo będzie śmierdział strachem. W każdym razie, dowiemy się, kto to.
- Albo skończysz zapakowany obok Switcha.
- Nie ma takiej możliwości, zwierzaczku. Dzwoń.
Bones po raz piąty podał mi swój telefon. Rzuciłam mu miażdżące spojrzenie,
po czym w końcu wzięłam od niego komórkę i wybrałam numer.
- Don, to ja – powiedziałam, kiedy odebrał.
120
- Cat, jesteś ranna? – Musiałam przyznać, że wydawał się naprawdę zmartwiony.
- Nie, ale ktoś stara się zmienić ten stan rzeczy. Słuchaj, jadę do ośrodka, zobaczymy
się za jakąś godzinę. Nie pozwól nikomu, nikomu, wyjechać, dopóki się nie
zjawię. Zadzwoń, jeśli ktoś to jednak zrobi. W jednostce jest szczur.
- Oczywiście, przyjeżdżaj natychmiast. Porozmawiamy, jak już tu będziesz. Ale
nikt od nas nie mógłby…
- Chcesz, żebym przyjechała czy nie? Takie są moje warunki i jestem cholernie
mało elastyczna, jeśli o nie chodzi. Szczególnie od chwili, kiedy dzisiejszego wieczora
moja głowa niemal pożegnała się z karkiem.
Zamilkł na moment, po czym westchnął.
- Dobrze, skoro przez to poczujesz się bezpieczna. Gdzie jest twój, eee, towarzysz?
- Wyszedł, nie wiem dokąd. W tej chwili bardziej martwię się o swój własny tyłek.
- Pospiesz się. Odwołam oddział, ale jeśli nie zjawisz się tu dokładnie za godzinę,
ponownie go wyślę.
Rozłączyłam się i niemal rzuciłam telefonem w Bonesa.
- Zadowolony?
Dotknął wargami zranienia na mojej skroni.
- Jeszcze nie, ale będę. Jedź prosto na miejsce i nigdzie się nie zatrzymuj.
Ruszyłam do drzwi, lecz po kilku krokach zatrzymałam się.
- Bones, zanim to zrobimy, muszę ci o czymś powiedzieć. Wiesz, że nadal mi na
tobie zależy, ale to coś więcej. Ja… wciąż cię kocham. Tak naprawdę nigdy nie
przestałam, chociaż w ciągu tych kilku lat starałam się to zrobić. Nie oczekuję, że
czujesz w ten sam sposób…
- Nigdy nie przestałem cię kochać – przerwał mi biorąc mnie w ramiona. – Nawet
na chwilę. Nawet, kiedy byłem na ciebie potwornie wściekły za to, że odeszłaś,
zawsze cię kochałem, Kotek.
Pocałował mnie powoli i głęboko, jakbyśmy mieli cały czas na świecie. Chciałabym,
żeby tak było, lecz bałam się, że go nigdy więcej nie zobaczę.
Z drżącym westchnieniem odepchnęłam go od siebie.
- Później pocałuję cię jeszcze raz. A teraz za bardzo przeraża mnie to, co chcesz
zrobić.
Bones uśmiechnął się, całkowicie spokojny i przesunął palcem po mojej dolnej
wardze.
- Nie mogę się doczekać. Jest coś jeszcze, ale musisz zrobić dokładnie tak, jak ci
powiem. Weź to. – Podał mi zaklejoną kopertę. – Schowaj to w swoim ubraniu
i otwórz dopiero wtedy, kiedy ci powiem. To informacja, na którą czekałem, ale
muszę być przy tym, gdy będziesz ją czytać. Przysięgnij, że poczekasz.
- Nie bądź taki melodramatyczny. – Wsunęłam kopertę pod koszulę i wetknęłam
ją za stanik. – Słowo harcerza, dobrze?
- Kocham cię.
121
To zatrzymało mnie przy drzwiach, gdy miałam już dłoń na klamce.
- Nie daj się zabić. Bez względu na wszystko.
Z moich oczu wyczytał o co mi chodziło.
- Nie powinno do tego dojść, lecz jeśli jednak, to postaram się nie zabić nikogo
z nich.
- Jasne – powiedziałam łamiącym się głosem. – Nie wiem tylko czy oni okażą ci
podobną uprzejmość.
Tym razem, kiedy dojechałam na motorze do strzeżonej bramy i zdjęłam kask,
wpuszczono mnie bez wahania. Jakby nie było, nie mogłam ukryć wampira na
kierownicy, prawda? Pojechałam wprost do głównego wejścia, zostawiając motocykl
dosłownie w drzwiach, a Tate i Juan wyszli mi na spotkanie. Obaj wyglądali
okropnie.
- Christos, querida, obawialiśmy się najgorszego – wykrzyknął Juan. Tate był
mniej ekspresyjny, lecz jak sparaliżowany wpatrywał się w ranę na moim czole.
- Jezu. To ślad od pocisku?
- Oczywiście – odparłam lekceważąco. – Byłeś jednym z moich wczorajszych
szpiegów? Czy usłyszałeś raport od kogoś innego?
Ruszyliśmy do biura Dona. Ku mojej uldze zobaczyłam jak drzwi dokładnie się
za nami zamykają. Dobrze, Don zatrzymał wszystkich w środku.
Tate wciąż wyglądał na roztrzęsionego.
- Właściwie, to oglądałem nagranie. Filmowano cię. Don ma taśmy.
- Przynajmniej zobaczę, jak wyglądałam w tej sukience. Teraz jest już w strzępach.
- Wyglądałaś pięknie, querida. – Zawsze można ufać Juanowi, że bez względu na
okoliczności nigdy nie przegapi okazji. – Rzuć tego bladego kolesia bez tętna, a ja
się tobą zaopiekuję.
- Ten „blady koleś bez tętna” ocalił mi wczoraj życie, Juan – przypomniałam mu
posępnie. – Nie byłabym ładna mając trzy dziury w głowie, prawda?
Kiedy weszliśmy Don wstał, a to rzadkość. Przez chwilę mi się przyglądał, a na
jego twarzy pojawiło się coś, czego nie potrafiłam nazwać.
- Pokaż mi – powiedziałam bez wstępu.
Wiedział, co miałam na myśli i pilotem włączył plazmę, zanim jeszcze Tate zdążył
zamknąć za nami drzwi.
Ktokolwiek mnie nagrywał, miał lepszy widok niż mój niedoszły zabójca. Wyglądało
na to, że znajdował się w sąsiednim budynku, gdyż nachylenie było łagodniejsze.
Beznamiętnie patrzyłam na niemy film, na którym Bones i ja siedzieliśmy
na swoich miejscach, kelner przyniósł nam wino, następnie Bones pochylił
się do mnie, a ja pogładziłam jego dłoń. Następna scena ukazała niemal niewidoczny
ruch, niemożliwy do wyśledzenia dla ludzkiego oka. Wtedy na ekranie
pojawił się niesamowity obraz roztrzaskującej się do wewnątrz szyby i ciemnej
122
postaci bezładnie opadającej ze mną na podłogę, po czym obiektyw skierował się
na vana stojącego na ulicy.
Kamerzysta najwyraźniej przestał filmować i przemieścił się, gdyż następne
ujęcia były o wiele bardziej przyziemne. Ukazywały martwe ciało Ellisa Piersona
oraz zbliżenie na ranki na jego szyi. Bones nie zadał sobie trudu, by je wyleczyć.
Wiedział, że moja jednostka zgarnie dowody.
Don wyłączył nagranie i spojrzał na mnie z ostrożnym oczekiwaniem.
- Rozumiem, że to był wynajęty morderca?
- Tak. Mój partner nie był zachwycony, że przerwano nam kolację.
- Och, twój partner z pewnością ją skonsumował – mruknął z sarkazmem Tate.
- Wiesz, Tate, nie mogę powiedzieć, by wtedy mi to przeszkadzało. Jakby nie
było, chwilę przedtem usłyszałam szczegółowy opis tego, jak zapłacono mu za
rozwalenie mi głowy.
- Cat.- Don oparł dłonie na biurku i usiadł. – Musisz nam opowiedzieć o tym wampirze,
z którym jesteś. Zaczynasz z nim się umawiać i nagle stajesz się celem
zamachu? Ze strony kogoś, kto dokładnie wiedział gdzie będziesz? To zbyt duży
zbieg okoliczności.
- Czyżbyś czegoś nie dostrzegał na tym filmie? – powiedziałam z irytacją. – Ten
wampir przyjął za mnie pieprzoną kulkę w głowę! Wyjaśnij mi, w jaki sposób jest
to oznaka wrogości!
- Analizowałem to nagranie klatka po klatce, Cat – odezwał się matowym głosem
Tate. – Poruszał się szybciej niż pocisk, dosłownie, po czym wyskoczył z budynku
i leciał! Nie tylko więc musi być wysokim rangą wampirem, ale też musi być najpotężniejszym
wysokim rangą, jakiego kiedykolwiek spotkałem.
Dobrze, że Tate wciąż nie rozpoznał Bonesa z Ohio, mimo że oglądał nagranie,
na którym Bones był. Być może to było jak w tym starym, pełnym uprzedzeń
powiedzeniu, tylko z tą różnicą, że dla Tate’a to wszystkie wampiry wyglądały tak
samo. Wciąż jednak, nie była to kwestia na dziś. Niech myślą, że Bones był jakimś
wampirem, którego niedawno poznałam. Później dowiedzą się prawdy, lecz na
razie utrzymywanie ich w niewiedzy pasowało do naszego planu.
- Tate, nie jestem idiotką. Uświadomiłam sobie to samo kiedy tylko skończył
z wynajętym zabójcą, lecz jak już powiedziałam, najwyraźniej nie chce mnie widzieć
martwą. Jednak sądzi, że ktoś w moim otoczeniu chce inaczej, tylko z innego
punktu widzenia. Sądzi, że to ktoś stąd i że Don jest kluczem.
- Co?
- Huh?
- Que?
Odezwali sie wszyscy na raz, machnęłam więc dłonią.
- Nie powiedział mi zbyt dużo. Tylko tyle, że musi to jeszcze potwierdzić. Mam
jego komórkę – zadzwoni, kiedy skończy. Wspomniał jednak pewne imię i po123
wiedział, że ta osoba ma z tym związek. Don, może je rozpoznasz, gdyż mnie ono
nic nie mówi.
W tej części Bones był bardzo szczegółowy. Nie mrugnęłam, napotykając spojrzenie
starszego mężczyzny.
- Maximillian. Kiedykolwiek o nim słyszałeś?
Z twarzą Dona stało się coś, czego jeszcze nigdy u niego nie widziałam. Zbladł
i wyglądał tak, jakby zaraz miał zemdleć. Sukinsyn. Sądząc po jego chorobliwej
reakcji, z pewnością rozpoznał to imię.
- Co się stało, szefie? Wyglądasz, jakby ktoś właśnie przeszedł po twoim grobie.
Tate i Juan rzucili mu zaciekawione spojrzenia, lecz na ich twarzach malowała
się obojętność. Być może Don był jedyny, który znał ten sekret.
Don otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz w tym momencie rozległ się dzwonek
jego komórki. Spojrzał na numer, odebrał telefon, po czym spojrzał na mnie
z uwagą i zakrył mikrofon słuchawki.
- Ja… muszę wyjść do hallu, tam jest lepszy zasięg.
- Coś się stało? – spytałam natychmiast.
- Nie, nie – zapewnił mnie idąc w stronę drzwi. – Dajcie mi chwilę.
Don wyszedł z biura, a sądząc po odgłosach, zrobili tak wszyscy na piętrze, gdyż
nie słyszałam nic z tego co mówił.
Tate wykorzystał okazję.
- Cat, musisz nam coś powiedzieć o tym wampirze, z którym się związałaś. Powiedz
wszystko, co o nim wiesz, bo wygląda na to, że on posiada o wiele więcej
informacji niż mówi.
Zjeżyłam się, kiedy odezwał się do mnie jak do szeregowca.
- Ma na imię Crispin, przez ostatnie dziesięć lat mieszkał w Virginii i potrafi wytrzymać
całą noc w łóżku. - Masz. I wypchaj się.
Tate rzucił mi złe spojrzenie.
- To miło, ale nie mówi nam nic użytecznego.
Wzruszyłam ramionami.
- Czy kwestia tego kim jest Maximillian albo jak jest połączony z ośrodkiem nie
jest ważniejsza? A ty znasz to imię?
- Nie – zaprzeczył natychmiast. Sądząc po wyrazie jego twarzy nie kłamał, choć
nie dałabym za to głowy.
W tym momencie zadzwonił jego telefon. Spojrzał na numer i zmarszczył brwi.
- Tak… co? w porządku, już idę. - Tate rozłączył się i wstał. – Muszę iść, Don mnie
do czegoś potrzebuje. Juan, zostań tu z Cat. Żadne z was nie ma prawa stąd
wyjść, dopóki nie wrócimy.
Wyszedł. Zostaliśmy z Juanem sami.
- Tak pomiędzy zazdrością Tate’a i paranoją Dona, prawdopodobnie rozmawiają
teraz z moją matką, jak to postradałam zmysły – powiedziałam gorzko. – Po czte124
rech latach i wszystkich tych razach, kiedy ryzykowałam życie, oto, jak mi się
odpłacają. Każą mi czekać z tobą w roli niańki. Niezły kawał.
Juan nie odpowiedział, lecz jego milczenie mówiło wszystko.
- Juan. – Obróciłam się na krześle, by spojrzeć mu w twarz. – Jesteś jedynym,
który nie rzuca bezpodstawnych oskarżeń. O osobie nie świadczy tylko temperatura
jego ciała. Widziałeś wystarczająco dużo, by to wiedzieć. Nie pozwól im
spieprzyć wszystkiego przez głupie uprzedzenia. Po prostu przyjrzyj się faktom
bez potępiania kogokolwiek, to wszystko, o co proszę.
- Jestem ci to winien, querida. Wiele razy ocaliłaś mi życie. – Normalny, żartobliwy
ton Juana zniknął, a on sam był tak samo posępny jak ja. – Nie będę cię osądzał,
lecz twój kochanek… Jemu nic nie zawdzięczam.
Ujęłam jego dłoń i uścisnęłam mocno.
- Wtedy zrób to dla mnie. Proszę. Dla mnie.
Drzwi otworzyły się szeroko, kiedy Don i Tate wrócili. Don odezwał się pierwszy.
- Cat, wysyłam kilku ludzi, by sprowadzili tu twoją matkę. Tutaj będzie bezpieczna
do czasu, kiedy odkryjemy, kto stoi za zamachem na twoje życie. To tak na
wszelki wypadek. Muszę wykonać kilka telefonów i wezwać jeszcze kilkoro ludzi,
możesz więc poczekać w swoim biurze. Po wyjściu oddziału ośrodek zostanie
zamknięty, tak jak prosiłaś. Porozmawiamy, kiedy tu wrócą.
Poczułam, jak kurczy mi się żołądek, lecz zdławiłam strach. Bones powiedział,
bym mu zaufała. Tym razem dokładnie tak zrobię.
- W porządku. Przywieźcie moją matkę.
Tate chwycił Juana za ramię i niemal ściągnął go z krzesła.
- Ruszamy.
125
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Czas dosłownie pełznął. Dopiero po dobrych trzech godzinach usłyszałam cokolwiek
z odległej części ośrodka. Było tam kilkoro ludzi z mojej jednostki. Wszyscy
mówili głośno, wyraźnie podekscytowani. Było to jedyne wejście z zewnątrz
na czwarty poziom, gdzie przetrzymywano wampiry. Wytężyłam słuch, po czym
usłyszałam niemożliwy do pomylenia alarm wzmocnionej windy, używanej jedynie
do przenoszenia kapsuły.
Natychmiast wpadłam do biura Dona. Rozmawiał przez telefon, lecz na mój
widok z wyjątkową pewnością siebie odłożył słuchawkę.
- Wrócili i mają ze sobą kapsułę. Don, co się do diabła dzieje?
- Usiądź. - Głową wskazał mi miejsce. Westchnęłam i zajęłam je. – Obawiam się,
że mam pewne przykre informacje, Cat. Nie powiedziałem ci nic wcześniej, gdyż
nie chciałem podejmować ryzyka, że odejdziesz. Wcześniej zadzwoniła do mnie
twoja matka. Bała się. Najwyraźniej twój nowy chłopak zadzwonił do niej i powiedział,
że ją odwiedzi. Kiedy już przyszedł, zaatakował ją. Nic jej nie jest, ma
tylko kilka zadrapań i siniaków. Po tym, jak przyjechaliśmy… eee… poddał się
i został przetransportowany tutaj. Dał nam jednak do zrozumienia, że wie kto stoi
za zamachami na ciebie. W tej chwili nasi unieruchamiają go i niedługo poddadzą
szczegółowemu przesłuchaniu.
- Chcę się z nim zobaczyć – powiedziałam natychmiast.
Don potrząsnął głową.
- Mowy nie ma. Jesteś za bardzo zaangażowana emocjonalnie, a to zaburza twój
osąd. Ponadto od godziny twój dostęp do niższych poziomów jest ograniczony.
Masz zakaz kontaktowania się z którymkolwiek z wampirów. Przykro mi, lecz do
takich decyzji zmusiły mnie twoje poczynania. Nie bądź dla siebie zbyt ostra.
Wielu innych również poddało się ich wpływowi. Niech to będzie dla ciebie lekcja.
Będę cię na bieżąco informował.
Odprawiał mnie. Wściekła skoczyłam na równe nogi.
- W porządku. Jeśli chcesz zgrywać twardziela, to pozwól mi pogadać z Tatem,
zanim przystąpi do przesłuchania. Możesz zrobić chociaż tyle. Skoro tak bardzo
martwisz się, że narobię na dole dymu, to każ Tate’owi przyjść tutaj. Może spotkać
się ze mną w moim biurze.
Don spojrzał na mnie z ledwie skrywanym rozdrażnieniem, lecz podniósł słuchawkę
i wykonał telefon.
- Będzie tu za piętnaście minut.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi.
126
Jeśli wchodząc do mojego biura Tate oczekiwał, że będę dygotać ze strachu na
skórzanej kanapie, niezwykle się rozczarował.
Usiadłam za biurkiem i chłodnym gestem wskazałam na drzwi.
- Zamknij.
Tate spełnił polecenie, a następnie skrzyżował ręce na piersi.
- Przyszedłem, jak prosiłaś, lecz możesz sobie oszczędzić trudu, Cat. Cokolwiek
powiesz nie zmieni sytuacji. Złapaliśmy go na gorącym uczynku, w domu twojej
matki. Ma szczęście, że przeżyła, jeśli cię to obchodzi. Chyba, że nie widzisz już
niczego poza twoim kochankiem.
Wyglądał, jakby czuł do mnie umiarkowany wstręt. Jednak kiedy do niego podeszłam,
jego tętno przyspieszyło.
- Och, obchodzi mnie to bardziej niż myślisz, Tate. Zależy mi nie tylko na nim,
lecz również na tobie. Właśnie dlatego ciebie pierwszego o coś poproszę i mam
nadzieję, że postąpisz właściwie. Weź ze sobą Juana i wypuść go. Potem włączymy
tryb alarmowy i całkowicie zamkniemy budynek. Właśnie tak znajdziemy
naszego kreta i dowiemy się, kim jest. Możemy zrobić to na dwa sposoby, lecz
i tak to nastąpi.
Potrząsnął głową, a skrzydełka jego nosa zadrgały.
- Straciłaś rozum, Cat. Po prostu całkowicie zwariowałaś! Boże, żaden seks nie
jest wart odrzucania całego swojego życia dla…
- Ja go kocham – przerwałam mu.
Przeklął dosadnie, po czym dokończył.
- Teraz już wiem, że zwariowałaś! Spotykasz się z nim dopiero od kilku tygodni
i myślisz, że się zakochałaś? To kurewsko głupie!
Chwycił mnie za ramiona i mocno mną potrząsnął. W odpowiedzi jedynie złapałam
go za nadgarstki.
- Tate, kiedyś oskarżyłeś mnie, że nikomu nie ufam. Miałeś rację. Jednak teraz
zaufam tobie i mam nadzieję, że ty odpłacisz mi tym samym. Kiedy go dzisiaj
zobaczyłeś, kiedy spojrzałeś mu prosto w oczy i naprawdę go zobaczyłeś… czy nie
wyglądał znajomo?
- Oczywiście, że wyglądał. Całymi godzinami oglądałem to parszywe nagranie!
I to ja zauważyłem go tamtej nocy przed twoim domem.
Zacisnęłam uścisk.
- Nie z wczoraj, ani z nagrania. Dalej z przeszłości. Mówiąc szczerze, widziałeś go
jedynie przez sekundę, lecz była to taka sekunda, którą pamiętasz do końca życia.
Jakby nie było, postrzeliłeś go. Tuż przed tym, jak wbił się w niego samochód.
- To…
Tate zamilkł. Na jego twarzy zaczęło pojawiać się zrozumienie. Wbił we mnie
spojrzenie szeroko otwartych oczu, po czym zacisnął wargi w cienką, twardą linię.
- Coż – powiedział łagodnie. – Czyż nie zrobiłaś z wszystkich nas głupków, Catherine
Crawfield?
127
Głęboko zaczerpnęłam powietrza.
- To Bones - wampir, którego powiedziałam ci, że zabiłam w Ohio. Nie zrobiłam
tego jednak. Odeszłam od niego i zamiast jego podrzuciłam inne ciało. Od tamtego
czasu go nie widziałam. Spotkaliśmy się dopiero kilka tygodni temu, kiedy
pojawił się na ślubie Denise. Cała dzisiejsza akcja była ukartowana po to, by
sprowadzić tu Bonesa, żeby mógł odnaleźć zdrajcę. Wiedział, że gdyby poszedł
do mojej matki, to pierwsze co by zrobiła, to wezwała oddział. Powiedziałam mu
też, że dostanie się do ośrodka albo w kapsule, albo martwy. Wybrał kapsułę,
pomimo ryzyka, że będąc w niej związanym mógłby zginąć.
Tate wciąż wyglądał na zszokowanego.
- Niemal go zabiłem. Był już unieruchomiony i wiedziałem, że wystarczy żebym
lekko potrząsnął kapsułą, a te wszystkie ostrza rozerwały by mu serce na strzępy.
Juan mnie powstrzymał. Powiedział mi, że zamiast go potępiać najpierw powinniśmy
go przesłuchać. Minęły ponad cztery lata. Spotkałaś go ponownie dopiero
niedawno, ale kochałaś go przez cały ten czas?
- Tak.
Tate roześmiał się, lecz zabrzmiało to bardziej jak warknięcie.
- Oczywiście, że kochałaś. Ale to nie znaczy, że złamię wszelkie zasady dotyczące
wampirów, by go wypuścić.
- On wyjdzie z tej kapsuły. – Wbiłam palce w jego nadgarstki. – Pytanie jednak
brzmi: czy będziesz przytomny, kiedy to się stanie? Jesteś moim przyjacielem,
Tate. Na wiele sposobów moim najlepszym przyjacielem, jednak chcę wyrazić się
jasno. Wydostanę go i zabiję każdego, kto stanie mi na drodze. Ciebie. Juana.
Dona. Każdego. Chcę, byś przy mnie był, jako partner i przyjaciel, lecz zrobię to
sama, jeśli nie będę miała innego wyjścia.
Wyglądał, jakby chciał mnie uderzyć.
- Niech cię szlag, Cat. Niech cię szlag! Byłaś z nim ile? Sześć miesięcy? Przy mnie
spędziłaś całe cztery pieprzone lata! Aż tyle dla ciebie znaczy? Więcej niż wszystko,
o co walczyłaś i wszystko, czego dokonałaś? Pomyśl, na litość Boską!
Wbiłam w niego wzrok i nie zawahałam się.
- Tak, tyle jest dla mnie wart. Może tego nie rozumiesz. Czy kiedykolwiek byłeś
komuś coś winien? Wszystkie twoje atuty, wszystkie zwycięstwa, każda jedna
rzecz, która dla ciebie znaczyła wszystko… a którą zawdzięczasz jednej osobie?
Właśnie tym dla mnie jest Bones.
Tate nagle szarpnięciem przyciągnął mnie do siebie.
- Ty jędzo, rozumiem to doskonale, bo właśnie tym jesteś dla mnie ty.
Nie odepchnęłam go, lecz pozwoliłam, by nasze ciała dzielił zaledwie centymetr.
- Jeśli przekazałam ci cokolwiek wartościowego, to dlatego, że najpierw on mnie
tego nauczył. I właśnie dlatego ty również masz u niego dług.
Coś zaiskrzyło w jego ciemnych oczach, mimo że opuścił ramiona.
128
- Gówno mu jestem winien. Jednak… jestem winien tobie. Czy to jest twoja cena?
- Skoro tak chcesz to nazwać. - Lepiej z nim negocjować niż pobić do nieprzytomności.
- Chodzi nie tylko o otwarcie samej kapsuły, Cat. Na czterech poziomach są
świetnie wyszkoleni strażnicy, a kiedy ktoś tylko zauważy więźnia idącego korytarzem,
nastąpi automatyczna blokada ośrodka. Twój wampir z pewnością nie
zahipnotyzuje ich wszystkich, by byli mu posłuszni. Ktoś włączy alarm. Wiesz
o tym, sama zaprojektowałaś ten system!
- Właśnie dlatego pójdziesz tam sobie swobodnie z Juanem, a ja zostanę tutaj
i obejdę zabezpieczenia.
Tate odsunął się ode mnie i zaczął krążyć po pokoju.
- Don zmienił twój status dostępu, kiedy tylko dowiedział się o tobie i tym wampirze.
Twoje hasła już nie zadziałają. Nawet moje tutaj nie wystarczą.
Zignorowałam jego ostatnie słowa i wybrałam odpowiedni numer w komórce.
- Randy, wszystko zgodnie z planem. Dokładnie za dziesięć minut wyciągnij
wtyczkę. Wyłącz wszystkie poziomy poza pierwszym i połączoną z nim windą,
sięgającą parteru. Pełne odcięcie prądu, takie w starym stylu. Pocałuj ode mnie
Denise. Mam u ciebie dług.
Rozłączyłam się i spojrzałam na Tate’a.
- Zejdź na dół, natychmiast. Za dziesięć minut wysiądzie zasilanie i to miejsce
zmieni się w istny grobowiec. Całkiem odpowiednie porównanie, nie sądzisz?
Skoro wypuszczasz z trumny zmarłego. Jedyne, co będzie działało, to to co chcę,
by działało. Naprawdę myślałeś, że po tylu latach nie zostawiłam sobie awaryjnych
haseł, na wypadek gdyby Don zwróciłby się przeciwko mnie?
Wstał, a na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie.
- Skoro mogłaś zrobić to sama, to po co zawracałaś sobie głowę proszeniem mnie
o pomoc?
- Jesteś moim przyjacielem – powtórzyłam otwierając szufladę i wyjmując z niej
broń, którą następnie zatknęłam za pasek spodni. – I wciąż chcę, byś dowodził tą
jednostką, chociaż żadne z was wydaje się w to nie wierzyć. Pospiesz się, masz
jeszcze tylko dziewięć minut…
Denise miała rację co do Randy’ego. Rzeczywiście był komputerowym geniuszem.
Za pomocą haseł, które mu dałam, włamał się do serwera i umieścił w nim
wirusa, którym zdalnie kierował.
Teraz wirus ten zamroził wszystko. Nawet telefony nie działały. Sąsiadująca
z nami wieża telefoniczna, która przechwytywała sygnały z naszych komórek,
również miała awarię zasilania. Mój telefon był satelitarny i wciąż działał, a kiedy
zgasły światła byłam jedyną osobą, której nie zaskoczyła nagła ciemność. Po
prostu podeszłam do windy i czekałam.
Kiedy rozsunęły się drzwi, Bones stał dokładnie przede mną. Podeszłam do
niego i zarzuciłam mu ręce na szyję.
129
- Pilnujcie tych drzwi – powiedziałam do stojących w odległym kącie windy Tate’a
i Juana. - Nikt ma się do nich nie zbliżać, nawet Don.
- Co ty robisz? - zapytał Tate, kiedy wyszli na korytarz.
- Daję mu krwi. W kapsule stracił jej bardzo dużo i teraz trzeba ją uzupełnić.
- Jezu, Cat…
Wcisnęłam guzik zasuwający drzwi, skutecznie odcinając się od protestów Tate’a.
- Wiedziałem, że uda ci się do mnie dostać, słonko - powiedział Bones.
Uścisnęłam go mocno.
- Boże, przez ostatnie kilka godzin niemal umierałam ze zmartwienia!
Pocałował mnie, delikatnie badając każdy zakamarek moich ust i przesunął
dłońmi po moim ciele. Chwyciłam się go kurczowo, czując mdłości, kiedy moje
palce natrafiły na niewielkie dziury w jego ubraniu w miejscach, gdzie srebrne
ostrza kapsuły przebiły jego ciało.
- Daruj sobie grę wstępną – szepnęłam przerywając pocałunek. – Po prostu mnie
ugryź.
Bones roześmiał się cicho.
- Jakaś ty niecierpliwa.
Delikatnie odsunął moje włosy i przesunął usta na moją szyję. Przez chwilę językiem
pieścił moją tętnicę, po czym zatopił w niej kły.
Zadrżałam, instynktownie chwytając go kurczowo, gdy poczułam dwa ostre
ukłucia. Było to zupełnie inne uczucie niż poprzednio, gdy mnie gryzł. Mniej erotyczne,
za to o wiele bardziej drapieżne. Wciąż jednak moje serce zaczęło mocniej
bić, kolana ugięły się pode mną, a moje ciało ogarnęło cudowne ciepło.
Drzwi windy otworzyły się dokładnie w chwili, kiedy Bones podniósł głowę.
Rozległ się złowrogi dźwięk odbezpieczanej broni i sekundę później wyciągnęłam
zza pasa swoją, celując nią w napastnika.
- Uspokój się, Tate! Strzel, a odpowiem tym samym.
Musieliśmy stanowić nie lada widok: Bones zlizywał z kłów ostatnie krople mojej
krwi, a ja celowałam bronią w każdego, tylko nie w wampira pijącego z mojej
szyi. Do diabła, rozumiałam reakcję Tate’a, ale to nie znaczyło, że miałam mu
pozwolić zabić Bonesa. Juan również wyciągnął broń, lecz przynajmniej trzymał
ją opuszczoną. Mądry facet.
Bones spojrzał na Tate’a i nawet nie zadał sobie trudu, by ukryć kły.
- Nie bój się o jej bezpieczeństwo, kolego. Nigdy bym jej nie skrzywdził. Widziałem
jednak sposób w jaki na nią patrzysz, nie dam ci więc tej samej gwarancji.
- Tate – powiedziałam ostrzegawczym tonem. – Opuść broń.
Tate wbił we mnie wzrok.
- Do diabła, Cat. Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
- W porządku, Kotek - powiedział Bones. – Nie strzeli.
130
Tate opuścił broń w chwili, gdy od zbyt dużej utraty krwi zakręciło mi się w głowie
i zachwiałam się. Bones zabrał mi broń i swobodnym ruchem podał ją Juanowi,
który zdumiony nie odrywał od niego wzroku.
- Nazwałeś ją Kotkiem? I pozwoliła ci? Trzy dni spędziłem w śpiączce, kiedy tak do
niej powiedziałem! A moje jaja nigdy nie doszły do siebie po tym, jak kopniakiem
wbiła mi je w kręgosłup!
- I bardzo dobrze - pochwalił Bones. – Ona jest moim Kotkiem. I nikogo innego.
Stuknęłam go palcem w pierś.
- Mógłbyś? Trochę mi się kręci w głowie.
- Przepraszam, skarbie.
Podniósł mnie na nogi, jednocześnie przecinając sobie język o jeden ze swoich
kłów. Istniało wiele innych sposobów, na jakie mogłam napić się jego krwi. Domyśliłam
się jednak, że zrobił to specjalnie - jako dodatek do słów skierowanych
do Tate’a. Oddałam mu pocałunek, przełykając te kilka tak potrzebnych mi kropel.
To takie w stylu Bonesa, upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu – podkreślał
swoją własność i przywracał mi siły.
Właśnie ten moment wybrał sobie Don, by minąć oszołomionych widzów tego
przedstawienia i zobaczyć mnie, wtuloną w ramiona wampira i ze stopami wiszącymi
w powietrzu.
- Co się tu do diabła dzieje?
Bones postawił mnie na podłodze i w mgnieniu oka znalazł się przy nim. Trzeba
Donowi przyznać, że nie zaczął się cofać.
- Musisz być niezwykle zdeterminowany, by mnie zabić, żeby posunąć się do
czegoś takiego – skomentował sucho, prostując ramiona.
- Nie przyszedłem tu po ciebie, staruszku – powiedział Bones, uważnie lustrując
go od stóp do głów. – Jestem tu, by znaleźć szczura, którego masz w ogródku.
Najpierw jednak sobie porozmawiamy: ty, ja i ona. Wystarczająco długo trzymałeś
ją w niewiedzy.
- Tate, Juan, upewnijcie się, by nikt nie przeszedł przez te drzwi i zbytnio się nie
rozbrykał. Ośrodek jest zabezpieczony, lecz ktoś mógłby wyciągnąć broń. Nie
chowajcie więc swojej i bądźcie przygotowani na wszystko.
Skinęłam głową w stronę gabinetu Dona.
- Za tobą, szefie.
Don zajął swoje miejsce, jakby była to zwykła narada, a nie wroga konfrontacja,
a my usiedliśmy naprzeciwko.
- Don, chciałabym przedstawić ci Bonesa. Prawdziwego Bonesa, nie tego podrzutka,
którego trzymamy w lodówce. Pewnie pamiętasz go z Ohio, gdzie znacząco
zmienił oblicze autostrady.
- Wszystkie te lata, Cat – powiedział Don ze smutkiem w głosie. – Przez cały ten
czas pracowałaś dla drugiej strony. Brawo, naprawdę zrobiłaś ze mnie głupca.
Oburzona otworzyłam usta, by coś powiedzieć, lecz Bones mnie ubiegł.
131
- Ty niewdzięczny sukinsynu. Tylko dzięki niej nie wyjmuję sobie ciebie spomiędzy
zębów. Ma cię za przyzwoitego faceta. Nie to, że się z nią zgadzam, jednak
nawet na chwilę nie zawiodła twojego zaufania. Ty jednak nie możesz powiedzieć
tego samego.
Przewróciłam oczami. Grożenie śmiercią. Jak rany, najlepszy sposób na rozpoczęcie
rozmowy.
- Niczego nie udawałam, Don - powiedziałam. – Kiedy wyjechaliśmy z Ohio myślałam,
że opuściłam Bonesa na dobre. Wytropił mnie i odnalazł zaledwie dwa
tygodnie temu, a ja nigdy nie zrobiłam niczego, by zdradzić jednostkę.
Don potrząsnął głową, jakby ganiąc się za coś.
- Powinienem był wyczuć zasadzkę. Żaden wampir się nie poddaje. Jak przekonałaś
matkę, by w to zagrała?
- Ona nie grała – powiedziałam ponuro. - Bones powiedział jej, że chce się z nią
spotkać bez mojej wiedzy. Wiedzieliśmy, co zrobi.
Bones prychnął.
- Kiedy przyjechałem do jej domu, zdążyła przyczernić sobie oczy i rozbić niemal
wszystkie meble. Wróćmy jednak do ciebie, Don. Od naprawdę wielu lat wykonuję
pewien zawód. Znajduję ludzi i jestem w tym naprawdę dobry. Wyobraź sobie
więc moje zaskoczenie, kiedy tak piekielnie długo zajmowało mi odszukanie jej, a
potem nie mogłem znaleźć żadnej informacji na temat jej ojca. Mogłem przewidzieć
trudności ze znalezieniem jednego z nich, ale dwojga? Oboje ukryto tak
starannie, że odniosłem wrażenie, jakby zrobiła to… ta sama osoba.
Zaczęłam mieć złe przeczucia. Bones uścisnął moją dłoń.
- Kiedy Cat zniknęła jak sen jakiś złoty, uderzyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza, to
jak zdołałeś odnaleźć ją tak szybko. Pojawiłeś się w dniu, kiedy ją aresztowano,
dzierżąc w ręku wszystkie fakty z jej życia. To było zbyt… gładkie. Znalezienie
takich informacji zajmuje dużo czasu. Musiałeś zbierać je od dłuższego czasu,
pytanie jednak: skąd wiedziałeś, że powinieneś to robić? Była tylko jedna możliwość.
Wiedziałeś już, czym była.
- Co? – wykrzyknęłam zrywając się z krzesła. - Don, co ty ukrywasz?
- Usiądź, słonko. - Bones chwycił mnie w chwili, gdy miałam rzucić się na Dona.
Jego twarz pokryła się bladością.
- Druga rzecz, która mnie zastanawiała, to jakim cudem nie było żadnych przypadków
nagłej śmierci, z podejrzanym pasującym do opisu jej ojca w czasie, kiedy
została zgwałcona jej matka. Nie było nawet jednych niezidentyfikowanych
zwłok. To właśnie Ian rozwiązał tę zagadkę. Ty znasz go jako Liama Flannery’ego,
Don. Wysłałeś Cat, by go zabiła, lecz nie był jednym ze zwykłych celów, prawda?
- Nie – odpowiedziałam za Dona, który zacisnął wargi w cienką linię. – Nie był.
Przejdź do sedna, Bones.
- Miałem raczej nadzieję, że Don dokończy mówić za mnie, lecz on milczy. Prawdopodobnie
ma nadzieję, że to tylko moje domysły, prawda?
132
Don nie odpowiedział, na co Bones westchnął.
- Otwórz tę kopertę, którą ci wcześniej dałem, Kotek.
Drżącymi palcami wyciągnęłam kopertę ze stanika, rozerwałam i rozłożyłam
schowaną w niej kartkę. Był to artykuł z gazety. Tekst natychmiast rozmył mi się
przed oczami - wystarczyło, bym spojrzała na zdjęcie przy nim zamieszczone.
Widniał na nim rudy, uśmiechnięty mężczyzna o wysokich kościach policzkowych,
prostym nosie, szczęce męskiej, lecz niezwykle znajomej. Nie mogłam
tego stwierdzić, lecz gotowa byłam się założyć, że miał szare oczy. Mimo, że
zdjęcie było wyblakłe, podobieństwo było uderzające. W końcu miałam twarz, na
której mogłam skupić swoją nienawiść. Była ona odbiciem mojej własnej.
Nic dziwnego, że matka żywiła urazę.
Tak bardzo byłam zaabsorbowana wpatrywaniem się w twarz ojca, że dopiero
po chwili spojrzałam na osobę stojącą obok niego. Tę, która obejmowała go ramieniem.
“Rodzina świętuje pochwałę oficera federalnego” głosił tytuł.
Czas nie obszedł się z nim łaskawie, lecz natychmiast go rozpoznałam. Wyrwał
mi się pełen wściekłości krzyk, po czym rzuciłam artykułem w Dona.
- Cóż, czyż to nie jest jeden wielki żart? Jeden potwornie wielki kawał! Teraz już
wiem jak się czuł Luke Skywalker, kiedy Darth Vader powiedział mu, kim jest. Ty
jednak nie jesteś moim ojcem. Jesteś jego bratem.
133
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Nie odrywałam wzroku od mojego szefa.
- Mam ci mówić: wujku Don? Ty skurwielu, wysłałeś mnie na ile samobójczych
misji wiedząc, że jestem twoją siostrzenicą? Ty i moja matka macie ze sobą wiele
wspólnego – to wy powinniście być ze sobą spokrewnieni!
Don w końcu się odezwał.
- A dlaczego miałem myśleć, że będziesz się od niego różnić? Trzydzieści pięć lat
temu mój starszy brat prowadził dochodzenie w sprawie Liama Flannery’ego, po
czym zniknął. Lata mijały. Myśleliśmy, że nie żyje, a nikt nam nie powiedział nad
czym pracował. Wstąpiłem do FBI, bo chciałem się dowiedzieć co się z nim stało.
Z czasem dowiedziałem się, co tak naprawdę ścigał. Przysiągłem kontynuować
jego polowanie i w ten sposób go docenić, lecz wtedy - jak grom z jasnego nieba
– zjawił się u mnie. Kazał mi zapomnieć o Liamie i podziemnych istotach, które
ścigałem, albo mnie zabije. Mój własny brat. Nie mogłem w to uwierzyć.
Sześć miesięcy później, w tym samym mieście w Ohio, do którego za nim pojechałem,
zaatakowano twoją matkę. Kiedy przeczytałem opis jej gwałciciela wiedziałem,
że to on, i wiedziałem też, że przeszedł na drugą stronę. Potem, pięć
miesięcy później, urodziła dziecko. Dziecko, u którego udokumentowano anomalię
genetyczną. Tak, podejrzewałem go od samego początku i postanowiłem
okresowo sprawdzać, jak się rozwijasz. Jednocześnie zacząłem tworzyć ten wydział.
Lata mijały, nic się nie działo i zacząłem o tobie zapominać. Pewnego dnia
twoje nazwisko wypłynęło w powiązaniu z serią dziwnych morderstw i zrabowanych
grobów. Kiedy zamordowano twoich dziadków, byłem już w drodze do
Ohio.
Don uśmiechnął się, lecz nie było w nim radości.
- Wierzę również, że życie jest lubi z nas żartować. Bóg dał mi jedyną rzecz wystarczająco
silną, by zatrzymać mojego brata i innych z jego gatunku - jego własną
córkę. Tak, wykorzystałem cię. Czekałem na moment, kiedy – tak jak on -
przejdziesz na ich stronę. To się jednak nie stało. Kiedy w końcu uwierzyłem, że
jesteś inna, wysłałem cię do Flannery’ego, żeby zmusić go do wydania Maxa. Los
jednak zdecydował, że Liam uciekł. Domyślam się, że to on nasłał na ciebie wczorajszego
zabójcę.
W głowie zawirowało mi od tej niespodziewanej wiadomości. Ian stworzył mojego
ojca? Mężczyzna, który zmienił Bonesa był również stwórcą Maxa? To sprawiało,
że Ian po części ponosił odpowiedzialność za moją na wpół umarłą egzystencję.
Niewiarygodne.
134
- To nie Flannery zatrudnił tego zabójcę – odezwał się Bones. – On chce dostać ją
żywą. Nie, ktoś inny pragnie jej śmierci. Ktoś powiązany z tą jednostką.
Don prychnął szyderczo.
- Jak niby zamierzasz się dowiedzieć, kto jest tym mitycznym zdrajcą? Chcesz
torturować cały personel?
Bones spojrzał na niego z gniewem.
- Jak na kogoś, kto przez lata zgłębiał naturę wampirów, zdecydowanie ich nie
doceniasz. Zapomniałeś o tym?
Jego oczy rozbłysły zielonym blaskiem, który na moment oświetlił twarz Dona.
Ten odwrócił wzrok.
- Hipnotyzujące oczy nosferatu. Wiele razy pragnąłem je posiadać, by dowiedzieć
się prawdy od ludzi, jednak bez pozostałych konsekwencji.
- Tak. No cóż, za potęgę trzeba zapłacić. Mam cię puścić, Kotek, żebyś mogła
rozbić mu czaszkę?
Bones nie wydawał się poruszony tym zamiarem. Wpatrywałam się w Dona.
Nagle zdałam sobie sprawę, że mamy takie same oczy. Dlaczego nigdy wcześniej
tego nie zauważyłam?
- Powinnam cię zabić za to, co mi zrobiłeś, ale tego nie zrobię. Tak się składa, że
lepiej niż ktokolwiek wiem jak to jest, kiedy pragnie się zemsty. To sprawia, że
zaczynasz postępować nierozważnie. Na przykład wysyłasz siostrzenicę na misję,
by zginęła, żebyś ty pewnego dnia mógł osaczyć swojego brata. Poza tym –
wzruszyłam ramionami – nie licząc mojej matki, jesteś jedyną rodziną, jaka mi
została. Możesz pójść z nami lub zostać, nie obchodzi mnie to. Jednak jeśli do nas
dołączysz, nie wchodź nam w drogę. Myślisz, że zdołasz to zrobić?
Don wstał.
- Tak.
Tate i Juan wciąż stali za drzwiami.
- Wszytko między nami w porządku, Cat? – zapytał Tate. Zerknął na Bonesa,
który oceniającym wzrokiem przyglądał się stojącym z otwartymi ustami pracownikom.
- Na razie. Tate, ty i Don możecie pomóc. Zacznijmy od rzeczy oczywistych.
Gdzie jednostka? Oni wiedzą czym jestem i gdzie mieszkam. Po tym, jak wyjdziemy
z tego pokoju, nimi zajmiemy się najpierw.
- Wezwaliśmy tutaj całą trzydziestkę. Są teraz w sali treningowej, jednak są
uzbrojeni, Cat. Będziemy musieli wzywać ich stamtąd w grupach, żeby od razu
nie potraktowali pana Ostre Ząbki kołkiem. - Tate spojrzał z pogardą na Bonesa,
który jeszcze bardziej wzmógł przerażenie pracowników i teraz obwąchiwał każdego
z nich.
- Myślisz, że przestraszę się pokoju pełnego ludzi? - odparował Bones. – Niech
zatrzymają swoje zabawki. Dam im nauczkę. Nieważne, jak dobrze ich wytrenowała,
nie są nią.
135
Juan zamrugał.
- Pokona ich wszystkich, kiedy będą mieli przy sobie srebro?
Tak bardzo, jak chciałam temu zaprzeczyć – w końcu włożyłam kawał ciężkiej
roboty w ich trening - prawda była taka, że nigdy nie spotkali wampira tak potężnego
jak Bones. Szczególnie zaś wampira na zamkniętej przestrzeni, nieważne
czy wielkości boiska, czy nie.
- Tak. Bones, czy to jednak konieczne? Czy mamy na to czas? Nie musisz zabijać
żadnego z nich – to moi ludzie.
- Tak będzie lepiej. Mając wszystkich w jednym miejscu pójdzie nam szybciej niż
grupa po grupie. Wasz zdrajca najzacieklej będzie starał się mnie zabić. Albo
będzie się najbardziej pocił, nieważne. Ten pokój jest sprawdzony – żaden z ludzi
tutaj nie jest kretem. Nie bój się o swoich wesołych towarzyszy, Robin Hoodzie.
Przeżyją, by zginąć innego dnia.
- Chcę tam być. - Don wyglądał na zawodowo zainteresowanego. – Nigdy nie
widziałem wysokiego rangą wampira w akcji. Dotychczas „podziwiałem” jedynie
potworne rezultaty tych akcji.
- I tutaj ponownie się mylisz - powiedział Bones. – Całymi latami widziałeś, jak Cat
walczy, więc widziałeś takiego wampira. Jedyna różnica jest taka, że ona ma puls.
Nasza sala treningowa nie była zwykłą salą gimnastyczną. Była fantazyjnym
torem przeszkód, wraz ze zwisającymi z sufitu linami, rozpadającymi się murkami,
ruchomą podłogą, wypływającą nagle wodą i olbrzymią powierzchnią do
biegania. Przytłumiony blask świateł awaryjnych działał na korzyść Bonesa, zapewniając
jedynie słabą poświatę.
Bones uparł się, byśmy poczekali z Donem w biurze z oknami wychodzącymi na
salę. Nie chciał, żeby w walce ktoś przez przypadek mnie zranił.
No dobra, było na co popatrzeć. Kiedy jego twarz pojawiła się w przebłyskach
słabego światła rozległy się krzyki, po czym wszyscy zaczęli poruszać się w tak
szalonym tempie, że nawet ja nie mogłam za nim nadążyć.
- Christos - wykrztusił Juan z nabożeństwem w głosie. – Patrzcie jak on lata.
Bones wirował dookoła, zaprzeczając wszelkim prawom fizyki, burząc formację,
jaką wpoiłam moim ludziom, wpadając na nich swoim ciałem i powalając ich jak
pionki. Tate z niesmakiem potrząsnął głową.
- Lata pracy można wrzucić prosto w pieprzony kanał. Mam ochotę sam dać im
wycisk.
- Cooper stara się zebrać ich razem - zaobserwowałam. – Upss, poległ. Do diabła,
Bones naprawdę uderza jak prawdziwy sukinsyn. Będę potrzebowała dobre pół
litra jego krwi, by ich potem uzdrowić.
- Dlaczego myślisz, że ci ją da? – spytał sceptycznie Don.
- Bo go o to poproszę. Naprawdę jesteś oporny. Dla mnie wszedł wcześniej do
naszej piekielnej kapsuły, a jednak myślisz, że odmówi mi krwi? Głupek.
136
Mój szef – a może powinnam raczej powiedzieć: wujek – nie odpowiedział.
- W porządku, Kotek – zawołał Bones. – Są czyści. Całkiem niezła grupa facetów.
Bezceremonialnie kopnął jedną z leżących bezwładnie form, otrzymując w zamian
pełen bólu jęk. Na widok miny Tate’a potrząsnęłam głową.
- Powiedziałam ci, że to on mnie wszystkiego nauczył. Kopnij ich, gdy leżą. To
była jego ulubiona reguła. Resztę już znasz.
- Do diabła, Cat, jest tam od niecałych dziesięciu minut. Jak może stwierdzić, że
żaden z nich nie jest zdrajcą? Większość z nich teraz nie jest nawet przytomna!
- Ufam mu – powiedziałam z prostotą. - Bones nie powiedziałby tak, gdyby nie
był pewny, a mnie to wystarczy.
Na twarzy Juana malowało się czyste oszołomienie, kiedy wpatrywał się
w resztki naszego oddziału. Po chwili na jego wargach pojawił się uśmiech.
- To – powiedział – było w dechę!
Dopiero, kiedy zbliżyliśmy się do piętra badań i patologii Bones przyspieszył
kroku. Kiedy tylko otworzyły się drzwi windy jego oczy stały się zielone. Pocałował
mnie mocno i szybko, po czym wepchnął mnie z powrotem do windy.
- Zostań tu – powiedział zwięźle. – Coś czuję.
Bones odszedł, a za nim poszli Juan i Don. Tate został ze mną.
- To jakieś pieprzone polowanie na kaczki - mruknął. – Czuje coś? Jaki zapach
niby może…
- Cii! - powiedziałam, wytężając słuch, by wyłapać każdy, najmniejszy nawet
dźwięk z sąsiedniego pokoju. Rozległ się tam hałas krótkiej szamotaniny, krzyk,
a następnie kpiące prychnięcie.
- Patrzcie, patrzcie, cóż my tu mamy? O nie, nie odwracaj się, spójrz prosto na
mnie…
- Ma kogoś – powiedziałam do Tate’a i przecisnęłam się obok niego.
W laboratorium Bones jedną ręką przyciskał do ściany asystenta naszego patologa,
Brada Parkera. Blask jego spojrzenia rozjaśnił pokój szmaragdową poświatą.
- No dobrze, na czym stanęliśmy? Powiedz mi o wszystkim, co tutaj knułeś, i bądź
przy tym dokładny. Możesz zacząć od wspólników.
- Jest jeden - wymamrotał Brad. – Wygląda dokładnie jak ona.
Zamarłam. Don spojrzał na mnie i poczułam, jak po kręgosłupie przebiegł mnie
zimny dreszcz. Nie mieliśmy wątpliwości, kogo Brad miał na myśli.
Bones zerknął na mnie, lecz zaraz wrócił spojrzeniem do mężczyzny, którego
miał przed sobą.
- Doprawdy? To teraz opowiedz mi o reszcie…
Tym razem Juan i Tate zaczęli zadawać pytania, a ja po raz kolejny w ciągu
ostatnich kilku dni słyszałam, jak planowano mnie zabić. Brad nazywał go innym
imieniem, lecz zleceniodawcą bez wątpienia był mój ojciec. Najwyraźniej po tym,
jak Ian połączył ze sobą podobieństwo w wyglądzie Czerwonego Żniwiarza
137
a swoim własnym sługusem, Maxem, mój ojciec zdecydował, że nie chce być
tatą. Wytropił mnie przez Dona wiedząc, że to on musi mnie wspierać. Znajdź
jedno, a drugie będzie niedaleko, założył słusznie. Wiedząc naprawdę dużo zarówno
o swoim bracie, jak i o Biurze, Max niesamowicie szybko zrobił postępy.
Potem znalazł to, czego szukał w Bradzie Parkerze, człowieku, którego lojalność
można było kupić i który wiedział wystarczająco dużo, by opłacało mu się zapłacić.
Ten pomysł niemal wypalił. Gdybym nie była na randce z wampirem, odstrzelono
by mi głowę.
Kiedy Bones skończył, spojrzał na Dona i uniósł brew.
- Masz do niego jeszcze jakieś pytania?
Don wyglądał na oszołomionego.
- Nie, mogę szczerze powiedzieć, że pomyślałeś o wszystkim. Tate? Juan? Coś
jeszcze?
Milcząco potrząsnęli głowami. Tate był raczej skąpy w swojej odpowiedzi, zaciskając
usta w cienką linię, lecz Juan patrzył na Bonesa z błyskiem podziwu
w oczach. To już początek.
- Chcecie go zamknąć?
Pytanie było adresowane do Dona. Doceniłam gest, jaki się za tym krył. Bones
odwlekał nieuniknioną śmierć Brada. Ku mojemu zaskoczeniu, Don machnął
dłonią.
- Wiesz, że nie pozwolimy mu żyć. Nie z tym, co o nas wie. Tylko nie narób bałaganu.
Tate się wściekł.
- Na litość Boską, możemy zabrać go na dół i tam zastrzelić!
- Nie bądź dziecinny, Tate - uciął Don. – Kulka czy ugryzienie, koniec i tak jest ten
sam. A to jest jego prawo. To on go odnalazł, nie my. Cat niedługo byłaby martwa,
gdyby nie on, a bez względu na to, co o mnie myśli, nie chcę, by się tak stało.
Mówiąc ostatnią część, Don spojrzał prosto na mnie. Zrozumiałam, co chciał
w ten sposób powiedzieć. Oferował Bonesowi pokój w postaci tętnicy Brada
Parkera. Nie był to może szczyt smaku, lecz zawsze to początek.
- Zrób to szybko – powiedziałam do Bonesa. – Wiem, że chciałbyś się nie spieszyć,
lecz nie rób tego. Nie jest tego wart.
Nie wyszłam z pomieszczenia, lecz Tate tak, wzdychając przy tym głęboko.
Juan poruszył się niespokojnie, lecz został, Don natomiast nawet nie mrugnął
okiem.
Bonesowi nie przeszkadzała publiczność. W pełni wysunął kły i wbił je w szyję
Brada, przełykając długimi i regularnymi pociągnięciami. Nikt oprócz mnie nie
słyszał nieuchronnego dźwięku nadchodzącej śmierci. Tak jak prosiłam, przyszła
szybko.
138
- Tak jak sobie życzyłeś, staruszku - powiedział Bones chwilę później, pozwalając
ciału Brada bezwładnie opaść na podłogę. – Nawet jedna kropelka nie została
rozlana.
Przestąpiłam nad zwłokami Brada i podeszłam do Bonesa, który ciepłymi wargami
pocałował mnie w czoło. Dwie śmierci w ciągu dwóch dni - prawdopodobnie
był pełen. Z drugiej strony jednak zamknięcie w kapsule musiało go porządnie
wysuszyć.
- Wiesz, że będę chciał go dorwać, Don. – Nie było potrzebne wspominać imienia,
a z jakiegoś powodu nawet nie chciałam, by je powiedział.
- Tak, wiem. – Zmierzył wzrokiem naszą dwójkę, po czym ściągnął brwi. – Cat,
chciałbym porozmawiać z tobą na osobności. Są rzeczy, o których musimy porozmawiać.
- Możemy rozmawiać, lecz Bones idzie z nami. Doprawdy, gdyby nawet nas nie
słyszał – a to mało prawdopodobne – po prostu powtórzyłabym mu wszystko
później.
Bones uśmiechnął się z zadowoleniem. No cóż, zasłużył na odrobinę triumfu.
Don kaszlnął.
- Skoro nalegasz. Juan, mógłbyś usunąć…? – Gestem nieznacznie wskazał na
ciało Brada, po czym ruszyliśmy do jego biura.
139
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
- Odchodzisz od nas? - zaczął Don bez wstępów, kiedy zamknęłam drzwi. Bardzo
dobre pytanie, biorąc pod uwagę, co ukrywał przede mną przez te wszystkie lata.
Rozejrzałam się po biurze Dona, po czym ponownie zwróciłam na niego wzrok.
Nie byliśmy do siebie podobni, lecz w moich żyłach płynęła jego krew, jak i krew
mojej matki. Po kilku chwilach milczenia dotarło jednak do mnie, że nie nienawidziłam
go za jego kłamstwa. Nieważne czy kłamał świadomie, czy tylko przemilczał
pewne rzeczy. Kim byłam, by tak ostro karać go za błędy? Jakby nie było,
sama popełniłam ich całkiem pokaźną liczbę.
- Nie.
Don westchnął, jakby z ulgą, lecz Bones z frustracją przeczesał dłonią włosy.
- Żesz jasna... Ty po prostu nie chcesz wybrać łatwiejszego sposobu.
- Nie mogę postąpić inaczej.
Bones przyglądał mi się przez chwilę, po czym odwrócił się do Dona.
- Zostanie w jednostce jedynie wtedy, gdy ja będę z nią. Potraktuj to jako transakcję
„jedno dostajesz gratis”. Nie będę przeszkadzał jej robić tego, co nazywa
pracą, lecz nie pozwolę, by za nią zginęła. Żaden z tamtych ludzi nie jest wystarczająco
silny, by zapewnić jej wsparcie. Ja wręcz przeciwnie. Chcesz jej? W porządku,
ale dostaniesz również mnie.
Tego nie oczekiwałam. Don najwyraźniej również nie, gdyż wpatrywał się
w Bonesa.
- Chyba nie oczekujesz, że pozwolę wampirowi wejść do jednostki, której zadaniem
jest zabijanie wampirów! To nawet nie szaleństwo – to samobójstwo!
Bones uśmiechnął się cierpliwie i usiadł, niespiesznie stukając palcami w jego
biurko.
- Słuchaj, kolego, mam gdzieś całą tę twoją jednostkę, lecz jak diabli zależy mi na
jej życiu. Złożę ci więc ofertę, a ty ją zaakceptujesz.
Don zamrugał oczami na tę bezpośredniość. Zżerała mnie ciekawość, co to była
za oferta, gdyż dla mnie również to była nowość.
- Dlaczego powodzenie waszych misji zależy tylko od niej? - ciągnął Bones. – Bo
jest twoim najsilniejszym żołnierzem. Bez niej zostanie ci jedynie grupa ludzi,
którzy rewelacyjnie poradzą sobie w regularnej walce, lecz w przypadku wampirów
i ghuli skończą jako posiłek. Doskonale o tym wiesz. Właśnie dlatego aż podskoczyłeś
z radości, kiedy odkryłeś, jak zabójczą bronią okazała się być Cat
w wieku dwudziestu dwóch lat. A nie myśl, że zapomniałem, że to dzięki twoim
manipulacjom byłem sam przez ostatnie kilka lat. Tylko za to mam ochotę ze140
drzeć z ciebie skórę jak z pomarańczy, kiedy jeszcze byś żył i wrzeszczał. Ale zeszliśmy
z tematu.
- Ździebko – powiedziałam zirytowana.
Bones ciągnął, jakbym wcale się nie odezwała.
- Ponieważ zależy jej, by wciąż tu pracować, musimy dojść do porozumienia. Jak
świetnie jest wyszkolona w walce, nikt nie jest niezawodny. Gdyby teraz zginęła
w walce, to był by koniec twojej jednostki, gdyż nie masz nikogo innego, by ją
zastąpić. To pierwsza część mojej oferty. Nigdy nie będziesz musiał martwić się,
że Cat nie wróci z misji, ponieważ – jeśli nie będę leżał na ziemi martwy – wróci
z niej zawsze.
- Chcesz dla mnie pracować? - zapytał Don zdziwiony.
Bones roześmiał się.
- Nie dla ciebie, staruszku. Dla niej. I tak słuchałbym tylko jej.
Na mojej twarzy musiało pojawić się takie samo zdumienie, jak u Dona, gdyż
Bones zamilkł na chwilę i ujął moją dłoń.
- Nie martwię się tym, że będziesz miała nade mną kontrolę. Możesz dowodzić ile
tylko zechcesz, dopóki będziemy razem. Swoje żądania ograniczę jedynie do
sypialni.
Zarumieniłam się. Widząc to Bones roześmiał się cicho i pocałował moją dłoń.
Don również wyglądał, jakby chciał zmienić temat.
- A druga część twojej oferty?
Bones wyprostował się, lecz wciąż nie puszczał mojej ręki.
- Ach, druga część. To właśnie z jej powodu mi nie odmówisz. Mogę dać ci to,
czego tak bardzo, acz w tajemnicy pragnąłeś od momentu, kiedy założyłeś tutaj
ten mały projekt naukowy.
- A co twoim zdaniem to jest? - zapytał Don wyraźnie sceptyczny.
- Wampiry - odpowiedział Bones. – Chcesz mieć swoje własne wampiry.
- Nie, to nieprawda! – zaprzeczyłam natychmiast.
Jednak Don nie stanął w swojej własnej obronie. Zamiast tego dziwnym wzrokiem
wpatrywał się w Bonesa. Jakby nagle ten stał się dla niego interesujący.
Bones wygodnie rozparł się w fotelu.
- Chcesz tego, czego pragnie każdy dowódca oddziału – lojalnych żołnierzy, którzy
są silniejsi od wroga. Ile razy żałowałeś, że więcej twoich żołnierzy nie posiada
jej mocy? Ile razy pragnąłeś dowodzić jednostką, która posiada takie same atuty,
jak twoi wrogowie? To oferta jednorazowa. Dokonaj właściwego wyboru, a ja
udoskonalę twój oddział.
Oszołomiona wpatrywałam się w Dona, który rozważał propozycję Bonesa. Po
chwili mój szef oparł dłonie na biurku.
- A co, jeśli zmienią stronę, jeśli odwrócą się przeciwko nam? Z tego co wiem, to
się zdarza, a takim przypadku sprowadzę na siebie chaos i doprowadzę do zniszczenia
reszty wydziału.
141
- To proste. Zagrożą tobie, to zagrożą jej. A wtedy ich zabiję. Nie zawahałbym się
nawet sekundę, żeby wyeliminować groźbę przeciwko jej życiu, a na dowód tego
masz już dwa ciała. Jednakże może uspokoi cię pewien okres treningu. Wybierz
potencjalnych kandydatów i daj im surowej, czystej krwi. Przypatrz się, jak sobie
radzą z nową mocą. Jeśli nie będą panowali nad jej odrobiną, wtedy nie zapanują
nad pełnią. Lecz jeśli zdołają ją kontrolować… - Bones pozwolił, by reszta zdania
zawisła w powietrzu.
- Niech to dobrze zrozumiem - powiedział Don ożywiony. – Będziesz towarzyszył
Cat w misjach, by zminimalizować grożące jej niebezpieczeństwo. Zgodzisz się
również przemienić wybranych żołnierzy w wampiry. Będą kontrolowani przez
ciebie, powstrzymywani, jeśli okaże się to konieczne i przez Cat wykonywali moje
rozkazy. Dobrze mówię?
- Tak. – W głosie Bonesa nie było nawet nuty wahania. Wciąż byłam ogłuszona
tymi negocjacjami.
- Coś jeszcze?
- Ja mam pewne warunki – wtrąciłam, dostrzegając okazję. – Mój terminarz ulega
zmianie. Twój wydział osiągnął właśnie nową rangę, Don, nie chcę więc słyszeć
żadnych narzekań. Po pierwsze, żadnej obserwacji. Lepiej, żebym więcej nie
zobaczyła ani nie usłyszała żadnego z twoich ludzi, ponieważ od dzisiejszego
dnia, miejsce mojego zamieszkania będzie tajemnicą. W ten sposób nikt nie wydobędzie
z nich prawdy torturami, nie zahipnotyzuje wzrokiem lub nie przekupi,
jak Brada Parkera. Poza tym wszystko inne zostaje wstrzymane, dopóki nie złapiemy
mojego ojca. Twój brat będzie dla nas priorytetem, nie zgodzisz się ze
mną, wujku?
Don milczał dłuższą chwilę. W końcu na jego wargach pojawił się sardoniczny
uśmiech.
- Cóż, Cat, Bones… Wydaje mi się, że umowa stoi.
Pakt został zawarty, lecz zanim wyjdziemy, trzeba zająć się jeszcze kilkoma
innymi sprawami.
- Czy moja matka wciąż tu jest?
- Tak, w jednym z bunkrów. Chcesz się z nią zobaczyć?
- Nie. Jednak niech tutaj zostanie. Jeśli mój ojciec wiedział, gdzie mnie odnaleźć,
to nie będzie bezpieczna w swoim domu.
- Nie możemy też pozwolić, żeby twój oddział wałęsał się po okolicy, żeby Max
ich dorwał i dowiedział się, że jestem w to wszystko zamieszany, Kotek - powiedział
Bones. – Co do reszty twoich pracowników, zbierz ich. Nie będą pamiętali,
że mnie kiedykolwiek widzieli.
- A co z Noah? – zapytał nagle Don. Zamrugałam, zdziwiona.
- On o niczym nie wie.
142
- On nie o to pyta – wyjaśnił spokojnie Bones. - Noah stanowiłby doskonałą przynętę
na ciebie i nieważne czy coś wie, czy nie. Max mógłby sądzić, że wciąż coś do
niego czujesz.
O tym nie pomyślałam.
- W takim razie zacznijcie go obserwować, Don, zarówno w pracy, jak i w domu.
Ktokolwiek zauważy ślad nadnaturalnej mocy, a wkroczymy. Być może schwytamy
Maxa w jego własną pułapkę.
- Zaraz wykonam telefon – zapewnił Don.
Wstaliśmy. To był długi dzień, a jeszcze nie dobiegł końca.
- Bones, kiedy ty i Don będziecie jaśnieć wzrokiem na personel, pozwólcie, że
zapoznam oddział z twoim nowym statusem.
Bones uśmiechnął się szeroko.
- Pozdrów swojego kumpla, Kotek. Nie mogę się doczekać, żeby zacząć nad nim
pracować.
Wiedziałam, kogo miał na myśli.
- Z Tatem, Bones. Nie nad nim.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Racja.
Godzinę później głowa pękała mi z bólu. Tate, jak się spodziewałam, wpadł
we wściekłość. Juan, po tym jak rozwiałam kilka jego wątpliwości, był nieoczekiwanie
zblazowany, a ponieważ Cooper był trzecim kapitanem, przywrócono mu
przytomność, po czym poinformowano, że facet, który go powalił jest teraz oficjalnie
członkiem zespołu. Tate sądził, że Cooper go poprze, lecz on przyjął to
nawet lepiej niż Juan.
- Porządnie dał nam po dupie, Dowódco. Gdyby chciał nas zabić, z pewnością by
to zrobił.
- To ten sam wampir, który mnie wyszkolił, Coop. Och, w dodatku z nim sypiam.
Mówię o tym, żeby zaoszczędzić Tate’owi kłopotu z ogłoszeniem tego już za kilka
sekund. Masz z tym jakiś problem?
Cooper nawet nie drgnął.
- Jesteś świrem. Dlaczego miałabyś chcieć kogoś innego niż świra?
- Ja, kurwa, w to nie wierzę! – powiedział Tate z niesmakiem.
Bones wszedł do pokoju. Tate wbił w niego wzrok, kiedy Bones objął mnie ramieniem.
- Lepiej się czujesz, kolego? – zapytał Coopera. – Jeśli nie, niedługo to się zmieni.
Don właśnie wyciągnął ze mnie pół litra – powiedział z uśmiechem. – Coś mi się
zdaje, że główny patolog nie za bardzo chciał mnie sam kłuć. Biedny facet cały się
trząsł, chociaż nie mam pojęcia dlaczego.
- Może dlatego, że właśnie zrobiłeś sobie obiad z jego asystenta, amigo - zauważył
sucho Juan.
143
Cooper tego nie usłyszał. Przesunął na mnie wzrok.
- Pozwalamy mu jeść ludzi?
- Najwyraźniej - warknął Tate.
- Brad Parker uknuł spisek z innym wampirem, by wybawić mnie od nieszczęścia
mojej egzystencji, Cooper. - rzuciłam Tate’owi gniewne spojrzenie. – Słyszałeś
o wczorajszej nocy? Cóż, możesz podziękować niedawno zmarłemu panu Parkerowi
za sprzedanie informacji o moim miejscu zamieszkania i innych słabościach.
Cooper spojrzał na Bonesa, po czym wzruszył ramionami.
- No, to na to zasłużył. Jednak umarł zbyt szybko. Najpierw trzeba było porządnie
mu wpieprzyć.
Bones zdusił śmiech i pocałował mnie w skroń.
- Ty i ja doskonale się ze sobą dogadamy, żołnierzu.
Tate mruknął coś obraźliwego i poczułam, że mam już tego dość.
- Chcę, żebyś ze mną pracował, Tate, ale nie zmuszę cię do tego. Wchodzisz w to
czy nie? Decyzję musisz podjąć teraz.
Tate skrzyżował ramiona na piersi.
- Wchodzę w to, Cat. Nigdy bym cię nie opuścił. Szczególnie wtedy, gdy śmierć
dyszy ci w kark.
- Bardzo śmieszne - odparłam, gdyż Bones miał usta tuż przy mojej szyi. – A poza
tym doskonale wiesz, że wampiry nie oddychają. A teraz, skoro omówiliśmy już
wszystkie szczegóły dotyczące naszego nowego oddziału, idę do domu. Muszę
zaplanować zjazd rodzinny.
144
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
Skręciliśmy na parking na południowej stronie kampusu Virginia Tech. Bones
wyłączył silnik i oparł motocykl o drzewo. Potoczyłam spojrzeniem po kamiennych
fasadach budynków i brukowanych ulicach, po których – choć była już jedenasta
w nocy - wciąż wałęsali się studenci.
- Zdawało mi się, że mówiłeś, że mamy się spotkać z jakimś mega ważnym wampirem.
Czy może zatrzymałeś się tu, bo chciałeś wrzucić coś na ząb?
Bones roześmiał się cicho.
- Nie, słonko. Właśnie w tym miejscu mamy się z nim spotkać. Chociaż dokładnie
rzecz ujmując: pod tym miejscem.
- Pod tym miejscem? – powtórzyłam za nim unosząc brwi.
Ujął mnie pod ramię.
- Chodź za mną.
Przeszliśmy przez kampus i skierowaliśmy się do Derring Hall. Widok mijających
mnie młodych twarzy przypomniał mi o moim własnym pobycie w collegu. Nie
ukończyłam studiów – cała ta sprawa z zamordowaniem gubernatora i zrekrutowaniem
mnie przez Dona przeszkodziła w realizacji moich planów i uzyskaniu
dyplomu. Wciąż jednak, dostałam nawet więcej niż szansę, by wyrwać się z mojego
małego miasteczka i podróżować. Któż mógł jednak wiedzieć, że to nie
ukończenie studiów z wyróżnieniem, a umiejętność rzucania srebrnymi nożami
będzie moją przepustką do lepszego życia?
Weszliśmy do Derring Hall i skierowaliśmy się w dół. Po pokonaniu kilku kondygnacji
schodów i długiego korytarza, znaleźliśmy się w piwnicy. Bones z przyjaznym
uśmiechem na ustach podszedł do stojącego tam strażnika… i zahipnotyzował
go spojrzeniem.
- Pozwolisz nam przejść i zapomnisz, że nas kiedykolwiek widziałeś - powiedział.
Strażnik skinął głową i przepuścił nas, a z jego twarzy nie znikało oszołomienie.
W piwnicy nie było żadnych innych ludzi. Bones poprowadził mnie przez kilka
pustych magazynów, aż doszliśmy do niewielkiej, zamkniętej bramy. Swobodnym
ruchem zerwał kłódkę i otworzył przede mną drzwi.
- Ty pierwsza, Kotek.
Weszłam do środka i stanęłam w wąskim, prowadzącym w ciemność tunelu. Na
ścianach wisiało mnóstwo tablic „Uwaga! Azbest!” oraz innych znaków ostrzegających
przed niebezpieczeństwem.
- Nie mogliśmy po prostu spotkać się w Starbucks2? – spytałam z przekąsem.
2 Starbucks – amerykańska sieć kawiarni
145
Bones zamknął za sobą kraty.
- Tutaj jest większa szansa, że nikt nas nie zobaczy, ani nie podsłucha. Nikt nawet
nie wie, że Mencheres jest już w Stanach.
- A Mencheres to ten sam wampir, który stworzył Iana – dodałam zamyślona. –
Więc to niejako czyni z niego twojego zębatego dziadziusia.
Po kilkunastu metrach tunel zrobił się szerszy. Na ścianach wiły się rury i przewody
elektryczne, a temperatura bez przerwy zmieniała się z normalnej na gorącą.
Minęliśmy ten odcinek i stanęliśmy przed wejściem do kilku różnych korytarzy.
Rany, to miejsce było jak istny labirynt.
Bones wszedł do tunelu po prawej.
- Zmienił mojego stwórcę, więc tak, jest również moim Panem. Lecz ważniejsze
jest to, że jest niezwykle potężnym wampirem, którego Ian nie chciałby wkurzyć.
Ponieważ twój ojciec, Max, jest członkiem klanu Iana i wciąż znajduje się pod jego
ochroną, to w wampirzym świecie każdy atak przeciwko niemu byłby równy zaatakowaniu
samego Iana.
- Ale fakt, że Max starał się odstrzelić mi głowę już nic nie znaczy? – spytałam
z irytacją.
- Ty nie masz żadnego Pana, który zaliczyłby cię do swojej linii – odpowiedział
Bones spokojnie. – Pamiętasz jak ci mówiłem, że wampiry posługują się pewną
formą feudalizmu? Kiedy jeden wampir tworzy nowego, bierze go pod ochronę,
tak samo robi jego Pan. Lecz ciebie nikt nie zmienił – ty się urodziłaś. Dlatego
żaden wampir nie wziął za ciebie odpowiedzialności. A to sprawia, że nie masz
żadnego Pana, który broniłby cię w przypadku ataku.
- W takim razie zabicie Maxa, kiedy już go znajdę wywoła regularną wojnę
z ludźmi Iana. Jakbym nie miała innych problemów z twoim napalonym stwórcą.
Bones skinął głową.
- Właśnie dlatego chcę zmienić twój status w świecie wampirów. Wezmę cię pod
swoją ochronę, lecz najpierw muszę wyzwolić się spod władzy Iana. W przeciwnym
razie – ponieważ to on jest głową naszej linii - to, co ogłoszę swoim, będzie
również jego. Właśnie dlatego spotykamy się z Mencheresem. Ian będzie o niebo
mniej chętny, by wziąć na mnie odwet, jeśli Mencheres zgodzi się ze mną sprzymierzyć.
- Czy Ian wiedział, że szukałeś mnie … wcześniej?
- Po tym, jak na niego wpadłaś, tak. Powiedziałem mu, że polowałem na ciebie,
żeby zmniejszyć straty jakie czynisz w świecie nieumarłych. Kiedy jednak okazał
swoje pożądanie wobec ciebie i podał mi twój opis naszego dawnego związku, to
- by zniechęcić go do ciebie - powiedziałem mu kilka słów niegodnych gentlemana.
- Na przykład?
146
- Popatrzmy… Powiedziałem mu, że nieustannie jęczysz, potwornie głośno chrapiesz
i jesteś żałosna w łóżku. Och, i że zdecydowanie nie dbasz o higienę osobistą.
- Że co?
Roześmiał się.
- Kotek, miałem na uwadze tylko twoje dobro. Jakby nie było, sama nazwałaś
mnie kanciarzem i powiedziałaś, że nie chcę zapłacić ci za pracę. Nie dbałaś wtedy
o moją reputację, prawda?
- Próbowałam cię chronić, nie szkalować!
- To tak jak ja. Ian jednak nie uwierzył w moje słowa i wciąż był opętany myślą
o tobie. Oczywiście nie tak jak ja, ale o tym nie wiedział.
Jak będę starała się zniechęcić Iana, użyję jego sposobu. Jakby nie było, mógł
wymyśleć coś innego niż to, że byłam jazgotliwą, śmierdzącą, chrapiącą jak trąba
kiepską kochanką.
Dotarliśmy do kolejnego rozwidlenia tunelu. Tym razem Bones skierował się
w lewo i pogrążyliśmy się w dalsze czeluści podziemia kampusu. To się nazywa
prywatność, pomyślałam. Musieliśmy być dobre piętnaście metrów pod ziemią.
- A może ty zabijesz Iana, a ja Maxa? - mruknęłam. – Moim skromnym zdaniem,
to by rozwiązało mnóstwo kłopotów z nieumarłymi.
Bones zatrzymał się. Chwycił mnie za ramiona, a na jego twarzy pojawiła się
powaga.
- Gdybym musiał wybierać pomiędzy tobą a Ianem, Kotek, to tak. Zabiłbym go.
Lecz pomimo wielu waśni między nami przez te wszystkie lata, albo faktu, że
w pogoni za tobą okazał się być okrutnym sukinsynem… - Bones zamknął na
chwilę oczy. – Łączy nas więź – powiedział w końcu. - Ian zmienił mnie w to, czym
dzisiaj jestem, a jest obecny w moim życiu już ponad dwieście lat. Jeżeli istnieje
jakiś sposób na rozwiązanie tego problemu bez potrzeby zabijania go, to właśnie
z niego skorzystam.
Zalała mnie fala wstydu. Idiotka, wyrzucałam sobie. Powinnaś o tym wiedzieć.
- Przepraszam. Oczywiście, że nie mógłbyś go ot tak zabić. Kiedy dowiedziałam
się, kim jest, ja również nie potrafiłam tego zrobić.
Bones uśmiechnął się posępnie.
- Zanim to się skończy może się okazać, że jednak będę musiał go zabić. Lecz jeśli
już do tego dojdzie, będę wiedział, że to był mój jedyny wybór.
Zaczęliśmy znów iść. Od czasu do czasu widziałam na ścianie jakieś graffiti,
które wskazywały, że ten tunel nie zawsze był opustoszały.
- Tak w ogóle, to dlaczego to wszystko tutaj jest?
- Kiedyś były to główne tunele odprowadzające parę - odpowiedział Bones. –
W ten sposób ogrzewano uniwersytet. Teraz używają ich również do przeciągania
linii komputerowej, telefonicznej i elektrycznej. Niektóre z tych tuneli biegną
prosto do elektrowni. Łatwo jest się tutaj zgubić, jeśli nie wiesz, dokąd idziesz.
147
W końcu dotarliśmy do końca kolejnego tunelu. Ku mojemu zdumieniu, biegł
tam podziemny strumień.
Bones zatrzymał się.
- Właśnie tutaj spotkamy się z Mencheresem.
- Bez jaj - prychnęłam.
Po dobrej minucie rozległ się cichy zgrzyt, po czym – niczym z filmu o Drakuli -
w jednej ze ścian otworzyły się przypominające wrota do krypty drzwi, zza których
wyłonił się ciemnowłosy wampir.
Brakuje mu jedynie peleryny, pomyślałam mimowolnie. Wtedy wyglądałby doskonale.
Wampir jednak nie miał peleryny. Poczułam na skórze gwałtowną falę mocy,
jakby ktoś poraził mnie prądem. Wow. Kimkolwiek jest, jest naszpikowany prawdziwą
mocą.
- Panie – powiedział Bones, postępując krok w jego stronę. – Dziękuję ci za przybycie.
Mencheres wyglądał najdalej na trzydzieści lat. Miał długie, czarne włosy, czarne
jak węgiel oczy i budowę nosa, która w połączeniu z jego śniadą skórą sugerowała
bliskowschodnie korzenie. Jednak to jego moc mnie zdumiała. Nigdy nie
czułam nic, co przypominało by jego iskrzącą aurę. Nic dziwnego, że Bones powiedział,
że Ian nie chciałby mieć Mencheresa jako swojego wroga. Czując wypływającą
z niego moc, ja również.
- Bones – powiedział obejmując mojego kochanka. – Minęło wiele lat.
No dobra, przynajmniej brzmiał przyjaźnie.
Bones odwrócił się do mnie.
- To jest Cat.
Podeszłam naprzód i wyciągnęłam rękę, niepewna jaki był oficjalny protokół.
Mencheres uśmiechnął się nieznacznie i ujął ją. Kiedy tylko jego palce zamknęły
się wokół moich, chciałam wyszarpnąć dłoń z powrotem. Aj! Równie dobrze mogłam
wsadzić mokry palec w gniazdko elektryczne. Udało mi się wątle potrząsnąć
jego dłonią, po czym puściłam ją. Musiałam użyć niemal całej mojej samokontroli,
by powstrzymać się od potarcia ręki i rozmasowania nagłej drętwoty. Później
będę musiała zapytać Bonesa jak bardzo stary był Mencheres. Obstawiałam jego
urodziny w skali tysięcy, a nie setek lat.
Kiedy już skończyliśmy się witać, Bones przeszedł wprost do sedna sprawy.
- Opuszczam linię Iana - powiedział. - Ian chce ją dla siebie, a ona pragnie zamordować
jednego z jego ludzi. Sam więc widzisz, dlaczego muszę wymówić mu
swoją lojalność i stać się głową mojej własnej linii.
Mencheres spojrzał na mnie.
- Naprawdę myślisz, że zabicie ojca sprawi, że twoje życie stanie się lepsze?
Nie byłam przygotowana na to pytanie, zaczęłam się więc jąkać.
148
- Eee, tak... Jak diabli, tak. Po pierwsze, nie musiałabym się martwić, że właśnie
jakiś zabójca namierza mnie z karabinu, a po drugie jestem zdania, że będzie to
niezwykle satysfakcjonujące.
- Zemsta jest najbardziej pustą z emocji – powiedział Mencheres lekceważąco.
- Jest lepsza niż duszony w środku gniew – odparowałam.
- Nie powiedziałem, że chce zabić swego ojca – wtrącił się Bones łagodnym głosem.
– Skąd o tym wiedziałeś, Panie?
No właśnie, skąd? Uniosłam brwi, lecz Mencheres wzruszył tylko ramionami.
- Przecież wiesz już, jak.
Bonesowi zdawała się wystarczyć taka odpowiedź. Mnie nie.
- Więc? – naciskałam.
- Mencheres widzi pewne rzeczy - odpowiedział Bones. - Wizje, fragment przyszłości,
tego typu rzeczy. To jedna z jego zdolności.
Świetnie. Musieliśmy przekonać wampirzego mędrca, by stanął po naszej stronie.
Zdaje się, że skoro widział przyszłość, to i tak już wiedział czy to dobry pomysł,
czy nie.
- Masz jakiś cynk, jeśli chodzi o giełdę? – Nie mogłam się powstrzymać, by nie
zapytać. – Rządowa pensja to gówniane pieniądze.
- Masz zamiar zadeklarować, że ona jest jedną z twoich? – zapytał Mencheres
Bonesa, całkowicie mnie ignorując. – Czy dlatego chciałeś spotkać się ze mną
w sekrecie? Żeby prosić mnie o wsparcie, jeśli przez nią wybuchnie wojna pomiędzy
tobą a Ianem?
- Tak – odpowiedział natychmiast Bones. Robiłam wszystko, by nie rzucić: Jeszcze
tego nie wiesz, Panie Mądraliński?
Mencheres rzucił mi spojrzenie, od którego niespokojnie przestąpiłam z nogi na
nogę. Jezu, przecież nie powiedziałam tego głośno.
Bones westchnął.
- Kotek, zdaje się, że muszę cię poinformować, że Mencheres potrafi również
czytać w myślach ludzi. Sądząc zaś po wyrazie jego twarzy domyślam się, że
mieszańców też.
O-o. No, to wpadłam.
- Upss – powiedziałam, po czym zmrużyłam oczy. – Zgaduję, że myśli wampirów
nie czyta. W innym przypadku nie ująłbyś tego w tych słowach.
- Nie, wampirzych myśli nie - przyznał Bones. Nagle jego usta drgnęły. – Chyba,
że coś ukrywasz, Panie.
Mencheres również lekko się uśmiechał.
- Gdybym miał taką moc, uchroniłaby mnie ona przed wieloma złymi decyzjami.
Nie, słyszę tylko ludzkie myśli. No, i mieszańców. Powiedziałeś jej już pod jakim
pretekstem zadeklarujesz ją jako swoją, Bones?
Sądząc po sposobie, w jaki nagle Bones zesztywniał, nie potrzebowałam umieć
czytać myśli by wiedzieć, że coś przede mną ukrył.
149
- Wyduś to wreszcie – powiedziałam ostrzegawczym tonem.
Bones spojrzał mi prosto w oczy.
- Każdy wampir jest terytorialny. Wiesz o tym. Znalazłem cię, ugryzłem cię i bzykałem.
Wszystko to zaś na długo przed tym, jak Ian na ciebie spojrzał. W świecie
wampirów to czyni z ciebie moją… moją własność. Chyba, że z własnej woli odrzucę
swoje prawa, by…
- Ty sukinsynu! - wybuchłam. - Bones! Powiedz mi, że nie chciałeś ryczeć nade
mną, jakbym była wielkim kawałem mięsa, którym nie chcesz się dzielić!
- Nie patrzę na ciebie w ten sposób, dlaczego więc ma znaczenie, jakiego pretekstu
użyję? - odparował Bones. – Szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego w ogóle
Mencheres podniósł ten temat.
- Ponieważ nie zgadzam się stanąć przy twoim boku, dopóki nie będzie znała
wszystkich konsekwencji – odparł chłodno Mencheres.
Westchnęłam.
- I nie potrzebował nawet super zdolności by wiedzieć, że będę wściekła. Najwyraźniej
ty również nie, gdyż pominąłeś ten mały fakt. Mowy nie ma, Bones. Mowy.
Nie ma. Dalej, ogłoś swoją niezależność względem Iana i stań się głową swojej
własnej linii. Możesz jednak zapomnieć, że ja będę nazywała ciebie swoim
Panem, niezależnie od pretekstu.
- Zdajesz sobie sprawę, że jesteś teraz hipokrytką? – zapytał mnie głosem,
w którym wrzał gniew. – Zaledwie przedwczoraj szczerze powiedziałem Donowi,
że podczas misji będę przyjmował od ciebie rozkazy, a ty nie zgadzasz się, by inni
nawet myśleli, że przyjmujesz takie ode mnie?
Otworzyłam usta… lecz nie miałam argumentu, by się z nim spierać. Przeklęci
ludzie, którzy używali logiki. I jak tu mówić o sprawiedliwości.
- Musi być jakiś inny sposób – powiedziałam w końcu. – Zamiast krążyć wokół
Iana używając seksistowskich wymówek, musi być coś czym zmusimy go, by
zostawił mnie w spokoju.
- To wcale nie seksistowskie - powiedział Mencheres wzruszając ramionami. –
Gdyby Bones był kobietą, a ty mężczyzną, zadeklarowałby to w taki sam sposób.
Wampiry nie dyskryminują kogoś ze względu na płeć. To domena ludzi.
- Nieważne - ucięłam, niezbyt zainteresowana dyskusją na temat różnic między
kulturą ludzi i wampirów.
Wtedy coś zaczęło formować się w mojej głowie. Być może był sposób, by wykorzystać
strukturę społeczną wampirów na moją korzyść…
Rzuciłam Bonesowi szeroki uśmiech.
- Powiesz Ianowi, że mnie znalazłeś. I zaoferujesz mu, że mnie do niego zaprowadzisz.
150
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
- Cat. – Don podniósł wzrok znad dokumentów. - Wejdź. Właśnie przeglądam
raporty patologa z tamtego pamiętnego dnia. – Wyglądał niemal radośnie, kiedy
przesunął swój wzrok na Bonesa. – Posiadasz niezły ładunek w swojej krwi. Gdybyśmy
mogli wytoczyć z ciebie pół litra tygodniowo, moglibyśmy praktycznie
pozbyć się wszystkich wampirów, które tu trzymamy.
- Zrobisz ze mnie kran? - zapytał Bones z rozbawieniem. – Niezły z ciebie krwiopijca,
czyż nie?
- Przyszliśmy tu w pewnym celu, Don. Równie dobrze możesz wezwać Juana,
Tate’a i Coopera. Wtedy nie będziemy musieli ponownie wszystkiego mówić.
Don zaciekawiony wezwał pozostałych. Po kilku minutach weszli do biura,
a kiedy zamknęli za sobą drzwi, zaczęłam bez zbędnych wstępów.
- Wszyscy wiecie, że jestem mieszańcem. Czego jednak nie wiecie, a o czym ja
dowiedziałam się dopiero niedawno, to że wampir, który zgwałcił moją matkę
jest bratem Dona.
Don był wyraźnie niezadowolony, że uwaga skupiła się na nim, lecz zignorowałam
go.
- Pamiętacie Liama Flannery’ego z Nowego Jorku? Naprawdę ma na imię Ian i to
on jest stwórcą Bonesa. Ian jednak zmienił jeszcze innego wampira. Tym wampirem
jest właśnie Max. Don wiedział o tym od lat – właśnie dlatego zostaliśmy
wysłani, by sprowadzić go tutaj. Po walce, którą stoczyliśmy Ian bardzo się podekscytował
i zdecydował się uczynić ze mnie swoją atrakcję tygodnia. Według
Bonesa Ian należy do tych osób, które nie zawahają się użyć moich bliskich, żeby
tylko zapewnić sobie moją współpracę. Istnieje jednak sposób, żeby się ode mnie
odczepił bez urządzania krwawej łaźni, lecz niesie ze sobą wielkie niebezpieczeństwo.
Teraz nadchodziła trudna część. Mój plan polegał na tym, żeby wyzwać Iana do
walki, gdzie zwycięzca brałby wszystko. Bones jednak przypomniał mi, że Ian
prawdopodobnie mi odmówi. Nie, Ian musiał poczuć, że ma nad wszystkim kontrolę,
a był tylko jeden sposób, by mu to zapewnić.
Bones westchnął zirytowany i pochylił się do przodu.
- Słuchajcie. Żeby Ian dal się sprowokować, musi być pewien, że ma na nią jakiegoś
haka. Mówiąc dokładniej, cennego zakładnika. Ian to mądry gość, który
prawdopodobnie nie zabije kogoś, kto jest przedmiotem targu, ale nie ma na to
gwarancji. Cat zamierza uratować każdego, kto będzie przynętą, po czym użyje
strażników Iana jako pionków. W ten sposób chce zmusić go do przysięgi, że
zostawi ją w spokoju. Jeśli Ian składając tę obietnicę złoży przysięgę krwi,
151
w wampirzym świecie będzie nią związany. W przypadku, gdyby ze zwykłej rządzy
odmówił wstawienia się za swoimi ludźmi, straciłby szacunek wszystkich.
Jednak zanim Cat się tam znajdzie… nikt nie będzie mógł zagwarantować bezpieczeństwa
tego, kto zgodzi się zostać wabikiem.
Kiedy Bones skończył nastała cisza. Tate pierwszy przerwał milczenie.
- To sprawi, że ten wampir przestanie na ciebie polować, Cat? W takim razie możesz
na mnie liczyć.
Don kaszlnął cicho, jakby niespokojny.
- Musi być jakiś inny sposób, byśmy mogli…
- Na mnie też, querida - dodał Juan. - Ten pendaho może mieć dwa robaki na haczyku
zamiast jednego. Tak będzie lepiej wyglądało.
- Też w to wchodzę - powiedział Cooper. – Któż by chciał wiecznie żyć?
Jezus Mario. Poczułam, że zaraz wybuchnę płaczem. Jakie to nieprofesjonalne.
Don zaczął protestować, lecz Bones przerwał mu łagodnie.
- Daruj sobie, staruszku. To dorośli ludzie, a przecież nie jest tak, że przez ostatnie
kilka lat nie zajmowali się ogrodnictwem, prawda? Poza tym wiedziałem, co
odpowiedzą, a znam ich dopiero kilka dni. Dlaczego miałbyś oczekiwać innej
reakcji?
- Cat, nie możesz zabrać moich najlepszych ludzi do wrogiego siedliska, jakiego
nigdy jeszcze nie widzieli! Gdyby wszyscy zginęli, dosłownie wykończyło by to
nasz wydział!
Dla podkreślenia swoich słów Don uderzył pięścią w stół. Bones spojrzał mu
w oczy, lecz jego wzrok był pozbawiony zielonych błysków.
- Tu i teraz, musisz zdecydować co jest dla ciebie ważniejsze. Twoja siostrzenica…
czy ryzyko, że stracisz tę jednostkę. Wszyscy dokonujemy wyborów, z którymi
musimy później żyć. Ten należy do ciebie.
- Poza tym to nie są niewinne owieczki - dodałam. – W całej misji nie będą tylko
przynętą – będą jak konie trojańskie. Kogokolwiek Ian wybierze, by ich pilnował,
z pewnością nie będzie oczekiwał, jak bardzo są twardzi. Oni walczą z wampirami
już od bardzo dawna, Don. Gdybym nie wierzyła, że sobie z tym poradzą, nigdy
nie pozwoliłabym się im zgłosić.
Don bez słowa zaczął się we mnie wpatrywać, lecz ja wytrzymałam jego spojrzenie.
Bones przewidział również tę reakcję. Don pierwszy odwrócił wzrok. Kiedy
się odezwał, miał zachrypnięty głos.
- Modlę się do Boga, że nie popełniłaś błędu ufając tej istocie, Cat. Jeśli cię oszukał,
wszyscy za to odpokutujemy. Lepiej, żeby był tak samo dobry, jak jest arogancki.
Czterech z czterech. Bones uśmiechnął się z triumfem.
- Nie bój się, kolego. Nie oszukuję jej i jestem tak dobry, jak arogancki. Jakby nie
było, ciebie też przekonałem. Cat była pewna, że odmówisz. Powiedziałem jej
jednak, że na pewno tego nie zrobisz.
152
Don wyglądał na tak samo zmartwionego, jak ja się czułam, lecz więcej nie protestował.
- Zorganizowanie wszystkiego zajmie jakieś kilka tygodni - powiedział Bones. –
Do tego czasu wasza trójka będzie zajęta. Jeśli sprawy zaczną się sypać, będziecie
musieli szybko reagować. Wszyscy znacie cenę za wypicie wampirzej krwi,
tak?
Cooper nie wiedział o co chodzi. W ciągu kilku minut powiadomiono go o konsekwencjach
jego poczynań w jaskini. Przyjął to lepiej niż ja. Po prostu prychnął
z niedowierzaniem.
- Witaj w klubie świrów – powiedziałam ze współczuciem. – Wszystko czego potrzebujecie
to odporność na kontrolę umysłu, a to można osiągnąć jedynie przez
wypicie krwi wampira. Każdy, kto odmówi, zostanie. Nie zaryzykuję waszego
życia, albo życia ludzi wokół was, pozwalając by jakiś wampir hipnozą skłonił was
do posłuszeństwa.
- Jestem gotowy na ten soczek - powiedział Tate, ponownie zgłaszając się jako
pierwszy. – Ale nie pogniewasz się, jeśli odmówię wyssania go z jego języka, jak
zrobiłaś to wcześniej?
Bones prychnął z rozbawieniem.
- Nie bój się, nie jesteś w moim typie. Ktoś ma jeszcze jakieś wątpliwości?
Nie było żadnych głosów sprzeciwu. Bones wstał.
- No, to w porządku. Chodźmy do laboratorium, żeby Don mógł ponownie podpiąć
się do mojej żyły. Doprawdy, staruszku, tak się ekscytujesz moją krwią, jak
głodny wampir soczystą tętnicą. Pewien jesteś, że nie ukrywasz jakichś cech
rodzinnych?
- To nie jest śmieszne – odparł ostro Don, lecz również wstał i wszyscy skierowaliśmy
się do laboratorium.
Droga, która do niego wiodła została oczyszczona z pozostałych pracowników
ośrodka, by zminimalizować ryzyko zdemaskowania Bonesa. To samo zrobiono
w skrzydle badań patologicznych. Kiedy już tam doszliśmy, Bones rzucił Tate’owi
oceniające spojrzenie.
- Gotowy na ulepszenie? Po tym, jak weźmiesz pierwszą dawkę, dam ci taki wycisk,
że posrasz się na siedem różnych kolorów. Zobaczymy, ile zniesiesz.
- Dawaj – odpowiedział Tate. – Cat tłucze mnie od lat. Lat. Ile razem czasu z nią
spędziłeś? Jakieś sześć miesięcy?
Bones chwycił go, bez wątpienia zamierzając zadać mu wielki ból, lecz uwiesiłam
się na jego ramieniu.
- Przestań! Tate, dosyć tych zaczepek. Bones, ile ty masz lat? Może dam ci po
prostu parę moich majtek, żebyś zawiesił sobie na szyi, co? Wtedy, kiedy tylko
poczujesz się zazdrosny, zamachasz nimi przed nosem każdego, kto cię wkurzy.
- Jakbyś nosiła majtki - mruknął Tate.
Walnęłam go pięścią w ramię.
153
- To żaden twój interes, ale nie zakładam majtek tylko wtedy, gdy wykonuję robotę!
Zamiast wpaść w złość z powodu wiedzy, jaką miał Tate na temat mojej bielizny,
Bones rzucił mi dziwne spojrzenie i usiadł na krześle, które mu wskazano.
Don wyciągnął rurkę i torebkę, po czym wkłuł się igłą w żyłę Bonesa. Doktor
Lang, główny patolog, wciąż nie chciał robić tego sam.
- Kotek, wciąż polujesz na wampiry nie mając na sobie majtek? – zapytał, a na
jego twarzy wciąż widniał ten dziwny wyraz.
- Jeśli jestem przynętą, to tak. Ale kiedy chcemy kogoś dopaść, to nie. Dlaczego
pytasz?
Jego usta zadrżały.
- Później ci powiem – odparł wymijająco.
Aż podskoczyłam. Skoro wyglądał tak dziwnie, to znaczy, że coś ukrywał.
- Powiedz mi teraz.
Pięć par oczu spojrzało na niego z wyczekiwaniem. Jedynie Don nie wyglądał na
zaintrygowanego tą wymianą zdań. Zamiast tego wbijał wzrok w plastikową
torbę wypełniającą się powoli czerwonym płynem.
Wargi Bonesa ponownie zadrżały.
- Słonko, możesz nakładać na siebie więcej odzieży. Nie, żebym za tym był, ale
z drugiej strony jestem stronniczy. To, co ci powiedziałem o wpływie, jaki ma
brak bielizny na uwiedzenie wampira… cóż. Mogłem nieco naciągnąć prawdę.
- Ty co? – Ze zdumienia szeroko otworzyłam usta.
Juan rzucił Bonesowi niemal nabożne spojrzenie.
- Namówiłeś ją na chodzenie bez majtek przez tyle lat? Madre de Dios, to jest
godne podziwu. Mógłbym się od ciebie wiele nauczyć, amigo.
- Okłamałeś mnie.
Zignorowałam uznanie Juana i podeszłam do Bonesa, aż dźgnęłam go palcem
w pierś. Bones zatrząsł się, próbując powstrzymać śmiech.
- Cóż, Kotek, nie do końca było to kłamstwo. Zaledwie upiększenie prawdy. Powiedziałem
ci, że wampiry nie mogą się temu oprzeć i w przypadku niektórych
rzeczywiście tak jest. Na przykład w moim, kiedykolwiek jestem obok ciebie.
A pamiętasz może, jaka wtedy byłaś? Taka spięta i pruderyjna… Nie mogłem się
powstrzymać, by nie wbić ci małej szpilki. Ale doprawdy, nigdy nie zamierzałem
pozwolić, by trwało to tak długo…
Mój głos kipiał gniewem.
- Ty zboczony, zdemoralizowany dupku! Jak mogłeś?!
- Tak, to była wredna sztuczka – zgodził się natychmiast Tate.
Bones śmiejąc się cicho wyciągnął do mnie dłoń, lecz odtrąciłam ją.
- Nie dotykaj mnie. Jesteś trupem.
- Oczywiście, byłem nim zanim jeszcze mnie spotkałaś – powiedział wciąż się
śmiejąc. – Kocham cię, Kotek.
154
- Nawet nie próbuj się z tego wykręcić. Zobaczymy czy będziesz mnie kochał, gdy
ci za to odpłacę.
- Wtedy też będę cię kochał - zawołał Bones, kiedy rzuciłam się do wyjścia. Nawet
wtedy.
Ze współczuciem patrzyłam, jak ciałem Tate’a wstrząsają dreszcze. Biały kubek,
w którym przed chwilą było pół litra krwi Bonesa, wypadł z jego drżącej dłoni.
Bones chwycił go za ramiona, dopóki z jego wzroku nie zniknęła szklistość, dreszcze
ustały i nie oddychał już tak, jakby miał się zaraz udusić.
- Puść mnie - warknął Tate, kiedy tylko był w stanie coś powiedzieć.
Bones odsunął ręce. Tate zaczerpnął kilka głębokich oddechów, a jego szeroko
otwarte oczy napotkały mój wzrok.
- Jezu, Cat. Jest zupełnie inaczej niż wtedy w jaskini. Co ten dupek ma w swojej
krwi?
Pominęłam obelgę i odpowiedziałam jedynie na pytanie.
- Moc. Krew, którą piłeś wcześniej pochodziła od słabego i martwego wampira,
nie ma więc porównania. Nic ci nie jest?
- Wszystko jest takie głośne i wyraźne. – Potrząsnął głową, jak pies strząsający
z siebie wodę. – I ten zapach! Do diabła, Juan, ty śmierdzisz! Nie kąpałeś się dzisiaj?
- Odwal się – warknął Juan zażenowany. – Kąpałem, ale zabrakło mi mydła. Nie
brałem pod uwagę, że będziemy przechodzić test na obwąchiwanie.
Wiedziałam, że posiadanie węchu wampira było niezwykłym przeżyciem. To
tak, jakby urodzić się ślepym i nagle odzyskać wzrok. Nie można było uwierzyć,
jak wiele się straciło.
- Dobra, Juan, teraz ty.
Po tym, jak wszyscy trzej wypili już krew, skierowaliśmy się do sali gimnastycznej
na trening. Poszedł nieźle, chociaż byłam pewna, że moi ludzie mieli inne
zdanie na temat traktowania ich przez Bonesa. Dona nie opuszczały nerwy, lecz
wyraźnie się odprężył widząc, jak Bones ocucił Tate’a po stoczonej walce, a następnie
odesłał go, rzucając kilka uwag konstruktywnej krytyki, a nawet pochwałę.
Tate podszedł do mnie i powiedział jedną rzecz.
- Sukinsyn, uderza mocniej niż pieprzony wagon towarowy.
Uśmiechnęłam się.
- Wiem.
- Genialnie ich wyszkoliłaś, Kotek.
Cooper właśnie dochodził do siebie. Bones zostawił go i podszedł do mnie.
- Bez wątpienia są najtwardszymi ludźmi, jakich spotkałem – powiedział do Dona.
– Z dodatkową siłą po wypiciu mojej krwi będą równali się młodemu wampirowi.
Mówiąc to Bones pocałował mnie w czoło. To jedno dotknięcie, w połączeniu
z kilkugodzinnym obserwowaniem jego drapieżnego baletu bez koszuli, wywoła155
ło u mnie niezwykle prymitywna reakcję. Poczułam skurcz w lędźwiach, które
nagle zaczęły domagać się uwagi.
O-o. Musiałam się stamtąd wynieść, i to szybko. Zanim chłopaki wychwycą
zapach mojej rządzy.
- Z tych emocji cała się spociłam. Pójdę się odświeżyć. Ja, eee… Zobaczymy się
później – powiedziałam i praktycznie wybiegłam z pokoju, starając się zachować
godność.
- A ty dokąd niby idziesz? – usłyszałam pytanie Tate’a. W jego głosie zabrzmiał
cień gniewu. – Nie ten kierunek, Bones. Męskie prysznice są zupełnie gdzie indziej.
- Tak, umieszczę tę informację razem z innymi, które mnie nie dotyczą - odpowiedział
kpiąco Bones.
Zignorowałam ich i szłam dalej. Dotarłam do szatni, zamknęłam drzwi i momentalnie
zrzuciłam z siebie ubranie. Zimny prysznic – właśnie tego potrzebowałam.
Głos Tate’a wciąż jednak doszedł mnie przez drzwi.
- Masz coś, co wstydzisz się nam pokazać, wampirze? – drażnił się.
Bones tylko się roześmiał. Sądząc po bliskości dźwięku, był już niemal przy
drzwiach.
- Nie bądź głupi. A ty gdzie chciałbyś teraz być?
- Nie odpowiadaj – usłyszałam ostrzegawczy głos Juana i w tej samej chwili Bones
wszedł do mojej szatni.
Stałam już pod strumieniem zimnej wody. Zadrżałam, kiedy poczułam na sobie
jego wzrok, lecz nie miało to nic wspólnego z lodowatą cieczą.
- Nie tutaj. To… nie wypada.
Bones jednym ruchem zrzucił z siebie spodnie i buty. Podszedł do mnie i sięgnął
za mnie dłonią, by zmienić strumień z zimnego na gorący.
- Mam ich gdzieś – powiedział klękając przede mną. Wargami zaczął pieścić mój
brzuch. – Chcę cię, Kotek, a ty pragniesz mnie. – Wysunął język i z bezlitosną
dokładnością przesunął go niżej. – To wszystko, o co dbam.
Czując, jak miękną mi kolana, chwyciłam go kurczowo za ramiona, a moje
zmartwienia o przyzwoitość wyleciały przez przysłowiowe okno. Gorąca woda
oblewała nas w taki sam sposób, w jaki krew buzowała w moich żyłach.
- Zaraz upadnę – wykrztusiłam.
- Przytrzymam cię – odpowiedział zachrypniętym głosem.
Uwierzyłam mu.
Kiedy godzinę później wyszliśmy z szatni, moja twarz była zaróżowiona od
seksu, gorącego prysznica i spojrzenia, jakie rzucił mi Tate, kiedy weszłam do
biura. Czekał tam na mnie. Na prośbę Dona Bones po drodze zatrzymał się
w laboratorium, by ponownie zabawić się w dawcę.
156
- Chryste, Cat. Nie mogłaś trochę poczekać, by wpełznąć z nim do trumny? - spytał
Tate potrząsając z niesmakiem głową.
Udało mu się zepsuć mi humor.
- Po pierwsze, to nie twój interes, a po drugie… Skąd wiesz, czy tylko nie rozmawialiśmy?
– Nie rozmawialiśmy, lecz nie o to chodziło.
Tate prychnął bezczelnie.
- Mam zmysły na steroidach, zapomniałaś? Nie tylko to słyszałem, ale teraz również
czuję tego zapach. Cuchniesz tym, nawet po prysznicu.
Boże, jak mogłam być tak głupia? Szczerze, to przywykłam do bycia jedyną
z super ostrymi zmysłami.
- W takim razie wróć do punktu pierwszego: to nie twój interes. – Mowy nie było,
bym skuliła się pod jego spojrzeniem.
Ponownie prychnął, lecz tym razem z rozgoryczeniem.
- Taa, wyraziłaś się bardzo wyraźnie.
Ból, jaki pokazał się na jego twarzy powstrzymał mnie przed rzuceniem jakiejś
kąśliwej uwagi.
- Tate. Nie próbuję cię zranić ani niczego udowodnić. To, co dzieje się pomiędzy
mną a nim nie ma nic wspólnego z tobą.
Jak gdyby ktoś go wezwał, Bones stanął w drzwiach. Tate minął go, jakby wcale
go nie zauważył, rzucając w moją stronę ostatni komentarz.
- Ty może niczego nie udowadniasz, ale on z pewnością. Zapomnij o wieszaniu
mu na szyi swoich majtek – właśnie wytarzał się w twoim zapachu.
- Gotowa, słonko? - spytał Bones ignorując Tate’a.
- Ma rację? – Nie odpuściłam, chociaż z góry znałam odpowiedź.
Bones przyjrzał mi się z powagą.
- Częściowo. Zawsze cię pragnę, a wiesz, że walka pobudza moją krew. Ale czy
przeszło mi przez myśl, że będę dosłownie podtykał mu twój zapach pod nos?
Tak. Lepiej niech szybko pozbędzie się iluzji, jeśli chodzi o ciebie. Jednak czy
zachowałbym się inaczej, gdybyśmy byli sami? Oczywiście, że nie. Nie mogę się
tobą nasycić.
- To nie będzie łatwe – burknęłam, kierując się do wyjścia.
Bones wzruszył ramionami.
- Nic, co jest coś warte, nie jest.
157
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
Następnego dnia Bones był bardzo zajęty ściąganiem swoich ludzi z kraju,
a nawet z zagranicy. Chciał, by byli w pobliżu, kiedy powiadomi Iana, że mnie
znalazł i ma zakładników. Zmusił mnie, bym została, a sam poszedł do mojego
domu i zabrał kota, który nie był zadowolony, że zostawiłam go samego na ponad
dwa dni. Kolejnego dnia obudziliśmy się oboje o dziesiątej - co dla nas obojga
było piekielnie wczesną porą - i pojechaliśmy prosto do ośrodka.
- Mówiłaś, że trzymacie tutaj schwytane wampiry, zgadza się, Kotek? – zapytał,
kiedy dotarliśmy na miejsce.
- Tak, trzy. Dlaczego pytasz?
Bones zamyślił się na chwilę.
- Mogą się do czegoś przydać. Pokaż mi je.
Tate, Juan i Cooper zjechali z nami na niższy poziom, gdzie trzymaliśmy więźniów.
Strażnicy odwrócili wzrok, kiedy Bones przechodził obok nich. Don wcześniej
poinstruował ich, by nie reagowali, lecz nigdy nie widzieli wampira, który nie
byłby związany i swobodnie wałęsał się po ośrodku. Powietrze wypełnił zapach
ich niepokoju.
- W tej celi trzymamy Zrzędę – powiedziałam i uniosłam wykończoną srebrem
roletę, która ukrywała wampira przed wzrokiem pracowników. Podnoszono ją
jedynie wtedy, kiedy pozostali strażnicy znajdowali się poza tym pomieszczeniem.
Ponieważ jednak Tate, Juan i Cooper wypili krew Bonesa, mogli patrzeć na
wampira bez obaw. – Naprawdę ma na imię Dillon. Przynajmniej tak nam powiedział.
Jak zgaduję, ma około trzydziestu lat. Tych nieumarłych, oczywiście.
Błękitne oczy Dillona otworzyły się szeroko, kiedy napotkały chłodne, oceniające
spojrzenie brązowych. Bones skinął głową, dając nam znak, że zakończył prezentację.
- Dalej jest Jack, ale nazywamy go Wesołkiem. Ma naprawdę piskliwy głos, stąd
ksywka. Powiedziałabym, że sześćdziesiąt? Siedemdziesiąt? Dorwaliśmy go podczas
meczu baseballa. Lubił napić się z dziewczyn roznoszących piwo.
Sześćdziesiąt lub siedemdziesiąt ponownie odnosiło się do wieku po śmierci,
chociaż wyglądało na to, że za życia również miał coś koło tego. Jack był niewysoki,
cały w zmarszczkach i wyglądał na słabowitego. Do chwili jednak, kiedy
rzucał się komuś do gardła.
- A to… - Podniosłam ostatnią roletę, za którą była wampirzyca schwytana przeze
mnie kilka miesięcy temu. - …jest Słoneczko. Nie znamy jej prawdziwego imienia.
Nigdy nam go nie wyjawiła.
158
Kiedy tylko Słoneczko podniosła wzrok, natychmiast z wampirzą szybkością
rzuciła się do dzielącej nas szyby.
- Bones! Jak się tu dostałeś? Z resztą nieważne. Zabij ich i wydostań mnie stąd!
- Belinda, miło mi cię tutaj widzieć – powiedział Bones i roześmiał się cicho. –
Przykro mi, że cię rozczaruję, ale nie jestem tu, by cię ratować.
- Znasz ją? – zapytałam głupio. To było oczywiste.
Dotknęła szyby.
- Jak możesz tak mówić po tym, ile dla siebie znaczyliśmy?
Zesztywniałam, lecz Tate bez wahania się odezwał.
- Posuwałeś Słoneczko?
Również czekałam na odpowiedź Bonesa, wbijając w niego znaczący wzrok.
- Belindo, nie znaczyliśmy dla siebie nic. Po prostu bzyknęliśmy się kilka razy –
odpowiedział Bones dosadnie.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Teraz żałowałam, że od razu jej nie zabiłam.
Juan powiedział coś po hiszpańsku, z czego nic nie zrozumiałam. Ku mojemu
zdumieniu, Bones odpowiedział w tym samym języku. Juan roześmiał się głośno,
od czego na jego czole pojawiło się mnóstwo zmarszczek.
- To niezbyt grzeczne - rzuciłam, w najmniejszym stopniu nierozbawiona. W jakiś
sposób wiedziałam, że nie omawiali kwestii uzębienia Słoneczka – czy tam Belindy.
Po raz pierwszy spojrzałam na nią jak na kobietę… i nie spodobało mi się to, co
zobaczyłam. Belinda była bardzo ładna, nawet bez krzty makijażu. Miała długie
blond włosy (stąd przezwisko, jakie jej daliśmy), duże piersi i wąską talię nad
zaokrąglonymi biodrami. Jej chabrowe oczy podkreślały różową barwę ust. Doskonałymi
do całowania Bonesa…
- Przepraszam, Kotek – powiedział Bones ponownie po angielsku.
Juan poklepał mnie po plecach.
- On mówi lepiej po hiszpańsku niż ja, querida.
- Najwyraźniej jest mnostwo innych rzeczy, których o nim nie wiem - wymruczałam
groźnie. Tate zakaszlał, starając się ukryć śmiech.
Bones odwrócił się do Belindy.
- Przestań trzepotać rzęsami. Skoro jesteś w tej celi to znaczy, że próbowałaś ją
skrzywdzić. – Głową wskazał na mnie. – Jak dla mnie więc możesz siedzieć tu
dotąd, aż zmienisz się w proch. Jednakże twój pobyt tu może być milszy, jeśli
zdarzą się dwie rzeczy. Pierwsza z nich dotyczy tej uroczej damy przy moim boku.
Musiałaby się na to zgodzić. Druga zaś wymagać będzie twojej absolutnej współpracy.
Jeżeli jej jednak nie będzie, zginiesz okrutną i powolną śmiercią. Czy to
jasne?
Belinda skinęła głową i cofnęła się. Opuściłam roletę, nie chcąc więcej patrzeć
na jej twarz.
- Jeden głos „za” na okrutną i powolną śmierć – powiedziałam również się cofając.
159
Kiedy już opuściliśmy poziom z celami więźniów, napadłam na Bonesa.
- Ty i ona? Fuj!
Moi trzej kapitanowie zostali w tyle, lecz z ich nowym zmysłem słuchu i tak nie
miało to znaczenia. Bones założył ramiona na piersi i westchnął z rezygnacją.
- Kotek, to było przed tobą. I nic dla mnie nie znaczyło.
Tyle rozumiałam, ale wciąż... Czułam się jeszcze gorzej niż wtedy, gdy spotkałam
inną byłą Bonesa, Franceskę. Ona przynajmniej pomogła nam wytropić
skurwiela, który prowadził Dania do Podania z ludźmi w postaci głównych dań.
Za Belindą (którą poznałam, kiedy jej współlokatorka przyprowadziła mnie do
nich myśląc, że będę robić za obiad dla dwojga) nie stały żadne okoliczności łagodzące.
- Najwyraźniej znaczyło coś dla niej.
Bones wzruszył ramionami.
- To zabij ją, jeśli poprawi ci to humor. Nie mogę powiedzieć, że bym cię o to
winił, ale tak naprawdę mnie to nie obchodzi. Jeśli chcesz, sam to zrobię.
Stanęłam jak wryta. Sądząc po jego twarzy, Bones mówił całkowicie poważnie.
Naprawdę by ją zabił, albo po prostu stał i patrzył, jak ja to robię.
- Nie zabijam ludzi tylko dlatego, że jestem zazdrosna. – W każdym razie jeszcze
nie. – W porządku. Zachowam się jak dorosła, chociaż na myśl ciebie z nią chce mi
się rzygać. To jaki masz pomysł?
Tate, Juan i Cooper weszli do sali treningowej. Nie mieli na sobie pełnego rynsztunku,
na który składały się: elastyczny, wykończony srebrem ochraniacz na szyję
(który zaprojektowałam po śmierci Dave’a) i automatyczna lub półautomatyczna
broń ze srebrnymi pociskami. Nie, wszyscy mieli na sobie zwyczajne, bawełniane
spodnie i koszulki, które zazwyczaj nosili podczas treningu. Tylko, że to nie był
zwykły trening, nawet według naszych standardów. Obok mnie Bones trzymał
Belindę w żelaznym uścisku. Don, bezpieczny piętro wyżej w pokoju z oknem
wychodzącym na salę, wyglądał niesamowicie ponuro. Nie podobał mu się ten
pomysł. Mi też nie, ale nie znaczyło to, że nie dostrzegałam płynących z niego
zalet.
- Chłopaki, jesteście gotowi? - spytałam.
Mój głos był spokojny, choć ściskało mnie w żołądku. Wszyscy troje twierdząco
skinęli głowami.
- W takim razie weźcie nóż. Każdy z was tylko jeden.
Posłusznie podeszli do pojemnika, w którym składowaliśmy noże niczym złom.
Spojrzałam na Bonesa. Kiwnął krótko głową i nachylił się do ucha Belindy.
- Pamiętaj, co ci powiedziałem – powiedział łagodnie, choć jego głos wręcz ociekał
lodem.
Puścił ją. Belinda, niczym diabeł tasmański, natychmiast rzuciła się na moich
ludzi.
160
Rozpierzchli się po sali z szybkością, która tydzień temu była by dla nich niemożliwa.
Jednak napełnieni krwią Bonesa z łatwością uniknęli jej pierwszego
ataku. Tate obrócił się za plecami Belindy, biorąc zamach swoim nożem i wbijając
go jej w ciało w miejscu, gdzie było serce.
Momentalnie odwróciła się i sięgnęła do pleców, podczas gdy ja warknęłam do
Tate’a.
- Tak, to było świetne, jeśli miałbyś na celu ją zabić. Ale mówiłam wam, że to test
walki ze strażnikami Iana. Jeśli wszyscy będą martwi, to jakich zakładników użyję
do negocjacji?
Na twarzy Tate’a na moment pojawiło się zażenowanie.
- Przepraszam – mruknął. – Zdaje się, że to już nawyk.
Belinda wyrwała w końcu nóż z pleców i rzuciła go Tate’owi do stóp.
- Dupek – warknęła do niego.
Bones rzucił mi znaczące spojrzenie.
- Widzisz, dlaczego nalegałem na stalowe noże zamiast srebrnych? Domyśliłem
się, że któryś z nich może spanikować i spróbować zabić, zamiast schwytać.
Wiedziałam, że nic bardziej nie szarpało nerwów niż stanięcie twarzą w twarz
z wampirem, mając przy sobie jedynie jedną broń, lecz Tate i pozostali musieli
zapanować nad swoimi emocjami. Nie tylko było by źle stanąć do negocjacji bez
zakładników, lecz gdybyśmy zabili ludzi Iana, to zacząłby postępować jeszcze
bardziej nieracjonalnie.
- Waszym zadaniem jest schwytać Belindę nie zabijając jej – powiedziałam ostro.
– Jeśli nie potraficie tego zrobić, wypadacie z misji. Kropka.
- Jeśli nie zrobicie tego w ciągu godziny - zamruczała Belinda – To zasmakuję
w jednym z nich. Mmm, świeża krew. Nie próbowałam jej od ponad roku.
Mówiąc to oblizała usta i popatrzyła na moich ludzi z żądzą, która niewiele miała
wspólnego z seksem. Juan przełknął ślinę. Tate cofnął się. Nawet stoicko spokojny
Cooper wyglądał na zaniepokojonego. To była dla nich nowość.
- To będzie dla was jakaś motywacja – powiedziałam chłodno. – To kto będzie
szczęśliwy za godzinę? Wy, chłopaki, czy ona?
Belinda odsłoniła kły i ponownie się na nich rzuciła. Tym razem wybrała sobie
jednego z nich i uderzyła nisko, powalając Juana z nóg. Ten zaczął wstawać, lecz
Belinda była szybsza. Niemal wbiła kły w jego szyję, kiedy w końcu udało mu się
ja odepchnąć.
Zesztywniałam, gotowa samej rzucić się do akcji, lecz Bones chwycił mnie za
ramię. W tej samej chwili Cooper i Tate skoczyli na Belindę. Cooper złapał ją za
włosy i szarpnął jej głowę do tyłu, a Tate kopnął ją w twarz z siłą, która normalnej
osobie złamała by kark.
Belinda przez moment była oszołomiona. Jednak tylko moment. Potem sięgnęła
ręką do tyłu i przerzuciła Coopera przez głowę, odrzucając go na dobre cztery
metry.
161
- Pozwól im samym sobie z tym poradzić – powiedział do mnie cicho Bones. - Nie
zawsze będziesz obecna, by im pomóc.
Zacisnęłam zęby. Pewnie, Bones zagroził Belindzie prawdziwie straszliwą karą,
jeśli by się zagalopowała i zabiła któregoś z nich, lecz to i tak nie pomogło by
martwemu. Bones nie sądził, że była na tyle głupia, by tego spróbować. Ja nie
byłam jednak tego taka pewna. Wciąż jednak logika była nie do podważenia.
Belinda była wampirem o przeciętnej sile. Jeśli moi ludzie nie daliby sobie rady
z nią, to znaczy, że nie ma co mówić o pokonaniu ludzi Iana. Nie ma to jak wyrok
w postaci kłow. No dalej, chłopaki, sprawcie bym była z was dumna. Powalcie tę
blond cizię.
Tate i Juan zaszli Belindę od tyłu, podczas gdy Cooper wstał i się otrząsnął. Po
jego czole pociekła strużka krwi. Skrzydełka nosa Belindy zadrgały w wyrazie
głodu. Zerknęła na Juana, uśmiechnęła się i rozerwała swój top. Jej pełne, nieskrępowane
stanikiem piersi, ukazały się w pełnej okazałości.
Juan wbił w nie wzrok, zwalniając na sekundę. Tylko tyle było jej trzeba. Rzuciła
się na niego i uderzyła pięścią w czoło. Juan wywrócił oczy do góry i zwalił się na
podłogę. Tate popędził do niej, lecz Belinda zdążyła dopaść Coopera i z całej siły
uderzyć go w żołądek. Cooper zgiął się w pół, a ona nachyliła się i zlizała z jego
czoła sączącą się krew.
- Przystawka - mruknęła, po czym podniosła Coopera, jakby był zabawką i rzuciła
nim w nadbiegającego Tate’a. Obaj faceci upadli w bezładnej plątaninie rąk i nóg.
Zazgrzytałam zębami. Bones ujął moją dłoń i mocno ją uścisnął. Wiedziałam
o czym myślał. Będziemy musieli wymyśleć jakiś plan B, by złapać ludzi Iana,
gdyż ta cycata Barbie równo kopała im tyłki, mimo, że ich było trzech, a ona jedna.
Cóż, teraz już dwóch, jako że Juan stracił przytomność. Niech tylko go dorwę.
Żeby dać się rozproszyć parą cycków. Juan będzie żałował, że wróci mu świadomość.
Pięćdziesiąt minut później Tate i Cooper byli zlani potem, Juan właśnie się budził,
a Belinda wciąż nie była schwytana. Och, Tate i Cooper kilka razy byli blisko,
lecz nie zdołali utrzymać jej wystarczająco długo, by doprowadzić ją do Bonesa,
co było ich celem. Poczułam pustkę w żołądku. Gdyby była to jedynie sprawa
zabicia kogoś, udało by im się to ładne kilka razy. Nie mogli jej jednak złapać, nie
wykorzystując niedozwolonych środków. Żesz kurwa. To pociągnie za sobą poważne
konsekwencje. W dodatku jedną z nich już za chwilę.
Belinda uśmiechnęła się, pokazując odsłonięte kły.
- Wygrałam. Chcę więc mojej nagrody. Chyba, że jesteś kłamcą, Bones.
Bones skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nią twardym wzrokiem.
- Powiedziałem, że ją dostaniesz. Jednakże nie powiedziałem kiedy.
Belinda zaczęła go przeklinać, kiedy nagle Tate jej przerwał.
- Miejmy to już za sobą – powiedział i podszedł – albo raczej pokuśtykał – w jej
kierunku.
162
Otworzyłam szeroko oczy.
- Tate… - zaczęłam.
- Daruj sobie – przerwał mi. – Zawiedliśmy cię, Cat. Myślisz, ze jej ugryzienie zaboli
mnie bardziej niż ten fakt?
Szorstkość w jego głosie sprawiła, że oczy zaszły mi łzami i musiałam odwrócić
wzrok. Chciałam mu powiedzieć, że to nie była jego wina, że nawet z dodatkiem
krwi Bonesa wciąż był człowiekiem, a Belinda nie. Nawet dla mnie łatwiej było
zabić wampira niż go złapać. W innym wypadku Don miałby o wiele więcej tych
istot w swoich celach. Jednak wiedziałam, że przez moje współczucie Tate poczuje
się jeszcze gorzej, nie powiedziałam więc nic. Udawałam, że zafascynowała
mnie ściana przeciwna do tej, przy której stał.
- A kto mówi, że to właśnie ciebie chcę? - zapytała Belinda.
- To nie ma znaczenia. Tylko mnie dostaniesz - odpowiedział Tate twardo. - Rozumiesz
na czym polega łańcuch dowodzenia, pijawko? Z nas trzech, ja mam
najwyższą rangę. Bierzesz więc moją żyłę albo żadną.
Zamrugałam gwałtownie. Boże, jakie to do niego podobne, by wziąć za kogoś
kulkę. No, tym razem ugryzienie. Właśnie dlatego był takim dobrym dowódcą.
Nigdy nie uchylał się od obowiązku względem swoich ludzi.
Poczułam raczej niż zobaczyłam, że Belinda się uśmiecha.
- Zdaje się, że będziesz musiał wystarczyć. Podejdź tu.
- Nie tak szybko - powiedział Bones, kiedy wzięłam się w garść i odwróciłam do
wszystkich. – Z nadgarstka, Belindo. Nie z szyi.
Wydęła usta w grymasie, który był zarówno złowrogi, jak i kuszący.
- Ale bardziej lubię z szyi.
- To cholernie wielka szkoda – odparł zimno Bones. - Spieraj się dalej, a nie dostaniesz
nic.
Miałam właśnie powiedzieć to samo. Rozerwane ramię stanowiło o wiele mniej
nieprzyjemny widok niż rozerwana tętnica, tak na wypadek, gdyby Belinda pomyślała
o złamaniu swojej obietnicy dobrego zachowania. Wciąż jednak wydawała
się bać Bonesa i wierzyć, że spełni swoje groźby i sprawi, że Słoneczko gorzko
tego pożałuje. Miałam wrażenie, że nabrała takiego przekonania po jego reputacji.
Właśnie dlatego Bones wybrał Belindę, a nie pozostałe dwa wampiry. Nie znali
go, nie wiedzieli więc, że spełni dokładnie każde swoje słowo. Belinda jednak
znała go dobrze. Zbyt dobrze, jak na mój gust, lecz na to już nic nie mogłam poradzić.
Uśmiechnęła się i sięgnęła po Tate’a. Jej top wciąż wisiał na niej rozerwany,
całkowicie odsłaniając piersi. Przyciągnęła go do siebie i przytuliła. Serce Tate’a
biło w przyspieszonym tempie, lecz sądziłam, że to raczej wynik niepokoju przed
ugryzieniem niż podekscytowania, że ma na sobie jej cycki.
- Nie bój się, mój piękny, spodoba ci się to – zamruczała, po raz ostatni oblizując
kły.
163
Tate prychnął.
- W życiu.
Belinda roześmiała się tylko.
- A jednak tak – odparła i zatopiła kły w ramieniu Tate’a.
Zobaczyłam, jak jego ciałem wstrząsa dreszcz, a serce jeszcze bardziej przyspiesza.
Zacisnął wargi w cienką linię, lecz i tak wyrwał mu się pełen zaskoczenia
jęk. Kiedy Belinda przełknęła i jeszcze zaczęła ssać jeszcze gwałtowniej, Tate na
sekundę zamknął oczy. Raptem jednak na powrót je otworzył i wbił we mnie
wzrok.
Trwało to zaledwie kilka chwil, lecz miałam wrażenie, że czas rozciągał się
w nieskończoność. W jego ciemnoniebieskich oczach dostrzegłam tę samą intensywność,
jak tej nocy, kiedy upił się i wyznał mi co do mnie czuje.
Wiedziałam, że czuje to obezwładniające ciepło sączące się w żyłach. Tę uderzającą
do głowy, zmysłową gorączkę, która zaprzeczała wszelkiej logice. Oczywiście
nie zdarzało się to za każdym razem, kiedy wampir kogoś ugryzł. Z doświadczenia
podczas niektórych walk, jakie z nimi stoczyłam wiedziałam, że takie
ugryzienie mogło boleć jak diabli. Lecz jeśli wampir nie chciał krzywdzić – nie
czuło się żadnego bólu. Najmniejszego.
- Wystarczy - powiedział Bones zdawkowo.
Belinda powoli odsunęła głowę, oblizując kły. Tate nie poruszył się. Po prostu
wpatrywał się we mnie, jakbym posiadła jakąś nieziemską moc i oszołomiła go.
- Zamknij rany - polecił Bones Belindzie. Tate nie zadał sobie nawet trudu, by
zetrzeć z ramienia strużki wciąż wypływającej z ranek krwi.
Belinda skaleczyła opuszek swojego palca i przeciągnęła nim po ranach. Zniknęły
w ciągu kilku sekund.
- Czy właśnie dlatego nie możesz się trzymać od niego z dala, Cat? – zapytał
w końcu Tate, ignorując wszystkich wokół.
Zdumiało mnie to pytanie, lecz Bones uśmiechnął się tylko, ukazując cień swoich
własnych kłów.
- Chciałbyś w to wierzyć, nieprawdaż kolego?
- Tate, skąd ci to przyszło do głowy? – wykrztusiłam w końcu.
- Daruj sobie, słonko – powiedział lekkim tonem Bones, wciąż uśmiechając się
nieznacznie. – Nie dbam o to, jakimi argumentami się pociesza, kiedy jest w łóżku
sam, a ty jesteś ze mną. Belinda, twój czas dobiegł końca. Wracaj do celi.
Wyszliśmy, nie mówiąc już nic więcej. Kiedy odprowadzaliśmy ją do celi, Belinda
wciąż oblizywała kły.
164
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Codziennie wyprowadzaliśmy Belindę z celi, by poćwiczyła z Tatem, Juanem
i Cooperem. Oni na to nalegali, nie ja. Nie mogli zaakceptować faktu, że nie sprostali
wyzwaniu, jakim było schwytanie jej i wciąż byli zdeterminowani, by wziąć
udział w pojmaniu ludzi Iana. Nie podobało mi się to, lecz Tate po raz pierwszy był
tak nieugięty. Belindzie nie wydawało się to przeszkadzać. Mimo, że nie dostała
więcej swojej krwawej nagrody, codziennie opuszczała swoją małą celę i dostawała
dodatkową porcję osocza. Plus, była chyba zadowolona z faktu, że nie potrafiliśmy
jej pojmać – przynajmniej na początku.
Po czterech dniach upokarzania chłopakom zaczęło iść lepiej. Kilka razy udało
im się wbić nóż w ciało Belindy pod takim kątem, że gdyby ostrza były ze srebra,
jeden ruch dłonią by ją wykończył. A to - sama wiedziałam - wystarczyło, by
wampir był niezwykle skłonny do współpracy. Za jakiś tydzień będą na tyle gotowi,
by Bones mógł wykonać telefon do Iana i powiedzieć mu o mnie i o zakładnikach,
których wziął. Wtedy będę mogła wcielić w życie mój drugi plan. Ten dotyczący
mojego ojca, o którym nie powiedziałam Bonesowi. Och tak. Już nie mogłam
się tego doczekać.
W czwartek pojechałam z Bonesem odebrać jednego z jego ludzi z lotniska.
Osoba ta przylatywała z Londynu i najwyraźniej była pierwszym wampirem, którego
Bones stworzył. Czasami wampirza hierarchia przypominała mi „Ojca
chrzestnego”. Na haju.
- Nie pytałaś o to i nie było też zbytnio czasu, ale musisz wiedzieć kogo tu odbieramy.
Dotarliśmy właśnie do hali, w której reszta ludzi czekała na przylatujących bliskich.
W dzisiejszej dobie środków bezpieczeństwa na lotniskach tylko dotąd
mogliśmy dojść. No, chyba że Bones włączyłby swoje zielone reflektory.
- Kolejna była laska? - zażartowałam.
Bones nie roześmiał się.
- Tak, można ją tak nazwać.
Skoro miałam się tym zajmować, będę potrzebować litrów ginu.
- Świetnie. Wprost nie mogę się doczekać, by ją poznać.
- Pamiętasz jak ci mówiłem, że kiedy byłem człowiekiem jedna z moich klientek
przekonała sędziego, by wysłał mnie do Australii zamiast wieszać mnie za kradzież?
Cóż, to właśnie Annette. Po tym, jak wróciłem do Londynu jako wampir,
odszukałem ludzi, którzy okazali mi dobroć. Madame Lucille - burdelmama, która
pomagała mnie wychować – już wtedy nie żyła, podobnie jak inne prostytutki,
z którymi mieszkałem. Jednak Annette wciąż tam była. Zaoferowałem jej to życie,
a ona przyjęła propozycję. Właśnie po nią tu przyjechaliśmy.
165
Cholera. Już jej nienawidziłam, a jeszcze się nie spotkałyśmy. To już była dla
mnie podłość.
- I zostanie z nami dzisiaj. Będzie tak przytulnie.
Bones ujął moją dłoń.
- Nie martw się. Jesteś dla mnie jedyna, Kotek. Uwierz w to.
Kilka sekund później powietrze nagle stało się jakby naelektryzowane.
- Już jest – powiedział niepotrzebnie.
W naszym kierunku szła kobieta, poruszając się z gracją, którą miały jedynie
wampiry. Jej chłodne, patrycjuszowskie rysy aż krzyczały, że jest arystokratką,
a jej jasna skóra lśniła delikatnie.
Dlaczego nie mogła być brzydka?, pomyślałam mimowolnie. Wygląda jak skrzyżowanie
Marilyn Monroe i Susan Sarandon!
Kobieta natychmiast zwróciła na mnie swoje bursztynowe oczy i od razu wiedziałam,
że mamy ze sobą coś wspólnego. Ona również mnie nie lubiła.
- Crispin, dostanę całusa po tak długim locie?
Mówiła z czystym akcentem brytyjskiej klasy wyższej. Miała na sobie szykowną,
granatową marynarkę i pasujące do niej spodnie, i gotowa byłam się założyć, że
jej buty kosztowały więcej niż wynosiła moja wypłata. Od samego patrzenia na
nią zaczęłam się czuć, jakbym miała ubrudzoną twarz lub jedzenie między przednimi
zębami.
- Oczywiście - odpowiedział Bones i musnął ustami oba jej policzki. Odwzajemniła
jego gest, rzucając mi przy tym uśmieszek, który mówił mi jak Malo tak naprawdę
znaczyłam.
Bones odwrócił się do mnie.
- To jest Cat – przedstawił mnie.
Wyciągnęłam dłoń. Ujęła ją w sposób typowy dla damy, jedynie na ułamek sekundy
zaciskając swoje delikatne, blade palce.
Och, również ją wypełniała moc. Nie była wampirem wysokiej rangi, lecz miała
jej wystarczająco dużo, bym poczuła łaskotanie.
- Niezmiernie miło mi cię w końcu poznać, skarbie. Miałam ogromną nadzieję, że
Crispin zdoła cię odnaleźć. – Jakby w geście pocieszenia przesunęła palcem po
jego policzku. – Biedaczek, szalał z niepokoju, że przydarzyło ci się coś naprawdę
strasznego.
To już oficjalne. Nienawidziłam jej. Jakże to miłe z jej strony, że przypomniała
mi, że przez kilka lat cierpiał przeze mnie katusze. Gdzie był ten śliczny, srebrny
sztylet, kiedy go tak potrzebowałam?
- Jak widzisz, Annette, znalazł mnie całą i zdrową. – Dla lepszego efektu podniosłam
do ust jego dłoń.
Jej uśmiech stał się zimny.
- Za chwilę powinien wyjechać mój bagaż. Crispin, może przyprowadzisz samochód,
podczas gdy Cat i ja weźmiemy moje rzeczy?
166
Nie wiedziałam co zrobić – zostać z nią sama czy zaoferować samej przyprowadzić
samochód, żeby on dotrzymał jej towarzystwa. Żadna z tych opcji mi się nie
podobała. Zdecydowałam się jednak na to pierwsze, gdyż łatwiej mi było to
znieść. Bones wyszedł więc z hali, by znaleźć nasze auto.
Annette miała mnóstwo toreb, które z wielką chęcią mi wręczała, jakbym była
mułem. Jednocześnie rozmawiała ze mną, a każde jej słowo podszyte było wrogością.
- Czyż twoja skóra nie jest śliczna? Całe to wiejskie powietrze bez wątpienia przyczyniło
się do jej wyglądu. Crispin chyba wspominał mi, że wychowałaś się na
farmie. – Jak zwierzęta, mówił jej złośliwy uśmieszek.
Zanim odpowiedziałam zawiesiłam sobie na ramieniu jej potwornie ciężką torbę.
Boże, cóż ona tam zapakowała? Cegły?
- Nie na farmie. Moi dziadkowie mieli sad wiśniowy. To jednak nie miało wpływu
na moją cerę. Mam to po wampirze, który zgwałcił moją matkę.
Cmoknęła znacząco.
- Przyznaję, miałam trudności z uwierzeniem w to, kiedy Crispin powiedział mi
czym jesteś. Lecz cóż, po ponad dwustuletnim związku musisz wierzyć komuś na
słowo.
Nieźle. Mow, jak długo byliście razem. Jakbym już tego nie wiedziała. Ja jednak też
nie zapomniałam języka w gębie.
- Nie mogę się doczekać, aż mi o sobie opowiesz, Annette. Bones ledwie o tobie
wspomniał. Tak naprawdę to powiedział jedynie, że płaciłaś mu za seks, kiedy był
jeszcze człowiekiem.
Wygięła usta w lekkim uśmiechu.
- Jakie to urocze, że nazywasz go jego przybranym imieniem. Wszystkie jego
nowe znajome tak do niego mówią.
Znajome? Zazgrzytałam zębami.
- Takie imię mi podał, kiedy się spotkaliśmy. Jesteśmy tym, czym się stajemy,
a nie tym, od czego zaczynaliśmy. – On nie jest już twoją zabaweczką, zrozumiałaś?
- Doprawdy? Zawsze wierzyłam, że ludzie nigdy się nie zmieniają.
- Cóż, zobaczymy.
Niosąc wszystkie jej torby ruszyłyśmy do wyjścia. Ponieważ większość bagażu
dźwigałam ja, skorzystałam z okazji, że szłam za nią i dokładnie się jej przyjrzałam.
Miała jasne włosy do ramion, które w świetle lekko połyskiwały czerwienią,
pięknie komponując się z brzoskwiniową cerą. Była o wiele bardziej ponętna ode
mnie, no i nieco niższa. Gdyby była człowiekiem, to oceniłabym ją na jakieś
czterdzieści pięć lat. To jednak nie było w jej przypadku wadą, gdyż emanowała
gorącą, dojrzałą zmysłowością, przy której młode dziewczyny wydawały się być
stratą czasu.
167
Bones spojrzał tylko na mnie, obładowaną całym jej bagażem i rzucił mi się
z pomocą.
- Cholera jasna, Annette. Powinnaś była mi powiedzieć ile toreb ze sobą zabrałaś!
- Och, wybacz mi, Cat – zaśmiała się Annette w udawanych przeprosinach. –
Przywykłam do tego, że podróżuje ze mną sługa.
- Nie ma sprawy – powiedziałam przez zęby. Sługa! Wyobrażała sobie, że kim to
niby jest?
Upchaliśmy torby w bagażniku i w końcu odjechaliśmy.
- Kiedy przyjeżdża reszta naszych? – spytała, moszcząc się na siedzeniu. Ponieważ
Max znał moje volvo, jechaliśmy teraz nowym wozem. Tym razem było to
w pełni wyposażone BMW. Będę musiała zapytać później Bonesa skąd je wziął.
- Dzisiaj i jutro. Do piątku, jak sądzę, wszyscy powinni być już na miejscu.
Annette pociągnęła nosem, jednak nie znaczyło to, że ma ochotę go wydmuchać.
- Doprawdy, Crispin, jakim cudem Belinda dostała się w tę małą pułapkę Cat? Nie
widziałam jej chyba od twoich urodzin kilka lat temu. Ile to było: pięć, sześć lat
temu?
- Wpadła, bo zaczęła pracować z tymi, którzy lubili dostawać posiłek do domu.
W jego głosie był jakiś chłód, który przykuł moją uwagę. Wiedziałam, że coś się
święci, kiedy tylko dostrzegłam chytry uśmieszek na ustach Annette.
- Jakie to straszne. Musiała bardzo się zmienić. Czy to nie zaledwie pięć lat temu
byliśmy razem, we trójkę?
Bones spojrzał na nią w lusterku, a ja przetłumaczyłam sobie „byliśmy razem,
we trójkę”. Gotowa byłam się założyć, że nie spotkali się na herbatę. A pięć lat
temu Bones był już ze mną.
- Odpowiedz na pytanie, kochanie. To było pięć czy sześć lat temu, kiedy bzykaliście
się we trójkę? Widzisz Annette, Bones powiedział mi już, że spał z Belindą,
lecz dziękuję ci za informację, że również miałaś w tym swój udział.
Bones zatrzymał samochód na poboczu.
- Annette, nie będę tolerował takiego chamstwa – powiedział, okręcając się do
niej, by spojrzeć jej w twarz. – Jak widzisz Cat doskonale wie, co sugerujesz, lecz
ja nie mam pojęcia, dlaczego rzucasz jej to w twarz. Wiesz również dobrze, że to
było osiem lat temu, zanim ją spotkałem. I bardzo ci podziękuję za niezabawianie
jej więcej swoimi wspomnieniami.
W jego głosie brzmiała taka sama wściekłość, jaką ja czułam. Annette zerknęła
na mnie, po czym uniosła brwi w udawanej niewinności.
- Najmocniej przepraszam. Być może to długi lot sprawił, że się zapomniałam.
- Kotek. - Bones spojrzał na mnie. – Czy to ci wystarczy?
Nie, nie wystarczało. Z chęcią wyrzuciłabym Jej Wysokość oraz jej pięćdziesiąt
kilo bagażu na drogę, ale to nie było by dojrzałe.
168
- Myślę, że jakoś zniosę informację o tym małym trójkąciku, lecz tak dla ścisłości,
Annette: możesz zapomnieć o jakichkolwiek powtórkach z udziałem naszej trójki.
- Nie śmiałabym o tym marzyć – zapewniła mnie z dziwnym uśmieszkiem, który
wychwyciłam w lusterku. Och, to jeszcze nie koniec tej wojny. Mogłam się o to
założyć.
Pozostała podróż minęła bez dalszych incydentów. Ku mojej uldze, Annette
zaczęła przez telefon ustalać przeniesienie do innego mieszkania już od jutrzejszego
dnia. Bones w następnym tygodniu planował powiedzieć Ianowi, że mnie
znalazł, a w jeszcze kolejnym chciał zainscenizować pojmanie moich trzech kapitanów.
A gdzieś w samym środku zamartwiania się Ianem, bezpieczeństwem
moich ludzi, starającym się mnie uśmiercić ojcem i Bonesem, któremu uda się
wywalczyć sobie wolność, miałam przed oczami obraz Annette, Belindy i Bonesa
w pozycji zwiniętego precla. Niech ją szlag. To ostatnia rzecz, o której chciałabym
teraz myśleć.
Kiedy Annette usłyszała, że w plan zaangażowani są moi ludzie, była zafascynowana.
- Zwykli ludzie? Z własnej woli wchodzący do kryjówki Iana jako element przetargowy?
Och, Crispin, musisz pozwolić mi ich poznać. Możemy zaprosić ich dziś na
kolację?
- Lepiej, żeby chodziło jej o prawdziwe jedzenie na stole - mruknęłam.
- Ależ Cat, dokładnie to miałam na myśli. Nie możemy przecież zjeść przynęty,
prawda? – powiedziała z chichotem.
Bones spojrzał na mnie, lecz tylko wzruszyłam ramionami.
- To nie taki zły pomysł, by się najpierw poznali. Może wtedy nie będą się tak
bardzo denerwować całą tą sprawą z Armią Ciemności. – Albo czymś więcej, jeśli
chodzi o Annette.
- Cokolwiek zechcesz. Mnie wszystko jedno. Jeśli się zgodzą, wpadnę po nich po
tym, jak odbiorę Rodneya. Będzie dzisiaj naszym drugim gościem.
- Rodneya? Tego ghula? – Jak nisko musiałam upaść w hierarchii Koła Miłośników
Ludzkości, że tak bardzo cieszyłam się, że znów zobaczę kogoś, kto je surowe
mięso. Chociaż musiałam przyznać, że to skomplikuje moje menu. - Och, polubiłam
go. Nigdy się nie rozgniewał, nieważne ile razy moja matka go obraziła.
Bones uśmiechnął się. Właśnie zaniósł bagaż Annette do jej pokoju. Ona zaś
siedziała teraz przy kuchennym stole i popijała herbatę. Usiadłam na kanapie,
dzierżąc w dłoni wysoką, choć niemal już pustą szklankę z ginem.
- Czekaj. – Nie mogłam ścierpieć, że muszę mówić o tym przy Królowej Suk, lecz
szeptanie było zbędne. – Czy on… to znaczy, ostatnim razem kiedy się spotkaliśmy…
czy on mnie nienawidzi?
169
To właśnie u Rodneya w domu żeśmy zatrzymali się kilka lat temu, kiedy opuściłam
Bonesa. We dwoje pojechali wtedy załatwić jakąś sprawę, a kiedy wrócili
i zastali dom pusty, musiała się tam rozegrać całkiem nieprzyjemna scena.
Bones usiadł obok mnie, trzymając w ręku własną szklankę.
- Oczywiście, ze cię nie nienawidzi. Był nieźle wkurzony na Dona za to, że ci groził,
chociaż wtedy nie wiedzieliśmy, kto to zrobił. Co do twojej matki, to… cóż.
Nie zdobyła przyjaciela.
Roześmiałam się.
- Tak, rzadko jej się to zdarza.
Bones pochylił się do mnie.
- Tak naprawdę, to jest nieco niespokojny, jeśli chodzi o wasze spotkanie, jednak
nie z tego powodu. Rodney myśli, że może z powodu Danny’ego żywisz do niego
urazę.
Ach. Całkiem o tym zapomniałam. Morderstwo mojego byłego chłopaka nie
stało zbyt wysoko na mojej obecnej liście zmartwień. Biedny Danny. Z pewnością
trwale pożałował, że kiedykolwiek mnie uwiódł.
- To bardziej twoja wina, Bones. Już o tym mówiliśmy. Poza tym, przyjeżdża tu,
by nam pomóc.
- Powiedziałem mu, że tak powiesz.
Urażona, dźgnęłam go palcem w pierś.
- Myślisz, że wiesz już wszystko, co?
Jego dłonie pieściły moje plecy.
- Nie wszystko, ale pewne rzeczy. Kiedy tylko się poznaliśmy wiedziałem, że bez
wątpienia się w tobie zakocham. A potem wiedziałem, że zrobię wszystko, żebyś
odwzajemniła to uczucie.
Annette z głośnym szczękiem odstawiła filiżankę na stół.
- Pójdę pod prysznic.
Bones nawet nie podniósł wzroku.
- Tak zrób.
Po chwili usłyszeliśmy, jak drzwi łazienki zamykają się za nią z trzaskiem.
- Cały czas powtarzasz, że od razu się we mnie zakochałeś, ale też biłeś mnie do
nieprzytomności i przez te kilka tygodni byłeś dla mnie tak bardzo opryskliwy.
Prawdziwy gbur.
Bones roześmiał się.
- Prosiłaś się o to bicie, a gdybym okazał ci jakąkolwiek słabość, wzięłabyś mnie
pod pantofel. Oczywiście, że nie okazywałem, co do ciebie czułem. Nienawidziłaś
samego mojego widoku.
- Teraz cię nie nienawidzę.
Dla podkreślenia moich słów wolno przeciągnęłam językiem po jego szyi.
W odpowiedzi wziął mnie na ręce i ruszył po schodach.
Sapnęłam, domyślając się, co zamierzał.
170
- Zaczekaj, tylko się drażniłam! Nie możemy, ona nas usłyszy! – Nawet przy odkręconej
w prysznicu wodzie równie dobrze mogliśmy ją do nas zaprosić.
Bones pokonywał trzy stopnie za jednym razem, po czym wszedł do naszego
pokoju i położył mnie na łóżku.
- Ja się nie drażniłem i nie obchodzi mnie to. – Pocałował mnie głęboko, jednocześnie
ściągając ze mnie ubranie. – Mamy zaledwie godzinę. Nie zmarnujmy jej.
171
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
- Zajmie mi jakieś trzy godziny odebranie Rodneya i podjechanie po twoich ludzi,
Kotek. Do tego czasu dasz sobie radę z Annette?
Bones i tak był już spóźniony. Ja byłam powodem jego opieszałości, jednak nie
potrafiłam wzbudzić w sobie poczucia winy.
- Nie martw się o to. Jeśli naprawdę zacznie mnie lekceważyć, mam swoje srebro.
Dla podkreślenia zerknęłam w kierunku wypchanej bronią szafy.
Parsknął śmiechem.
- Skoro nie robi ci to różnicy, wolałbym wrócić do was i zastać was w takim stanie,
w jakim was opuszczałem.
- Skoro nalegasz. Idź już, będę na ciebie czekać.
Powiedziałam to automatycznie, lecz jego oczy natychmiast zasnuły się mgłą.
Z westchnieniem wyskoczyłam z łóżka i uścisnęłam go mocno.
- Możesz powiedzieć Rodneyowi, że może postawić swój własny tyłek na to, że
będę tu, gdy wrócicie.
Bones pocałował mnie w czoło i uśmiechnął się, nagle znów radosny.
- Pewnie, że będziesz. Zadzwoń do swoich ludzi, niech się przygotują. Niedługo
się zobaczymy.
- Po drodze postaraj się nie walnąć Tate’a.
Prychnął tylko.
- Zobaczymy.
Po tym jak wyszedł, zadzwoniłam do chłopaków z zaproszeniem, po czym przez
pięć minut słuchałam, jak Don wykłócał się o wyjście ludzi z ośrodka, podczas gdy
Max był wciąż na wolności.
- Don, będą tu dwa wampiry, ghul i ja. Kto by się na to porwał? Na litość Boską, to
tylko kolacja,. Przysięgam, że żaden z nich nie jest w menu. Równie dobrze mogą
spotkać się z tymi, którym powierzą swoje życie.
W końcu oddał słuchawkę Tate’owi i przekazał moją propozycję. Tate od razu ją
przyjął. Chciał sprawdzić każde jedne zwłoki, jak to milutko ujął. W domu nie było
żadnego jedzenia ani czasu na gotowanie, wykąpałam się więc i poszłam do
kuchni poszukać książki telefonicznej. Rodney miał gówniane szczęście, gdyż
żadna knajpa, którą w niej znalazłam, nie oferowała surowego mięsa lub części
ciała. Zdecydowałam się na kuchnię włoską i zamówiłam dla każdego inne danie.
Dostawa miała być za godzinę, akurat na czas ich przyjazdu.
Dwadzieścia minut później Annette wręcz wpłynęła do pokoju, ubrana w długą,
falującą spódnicę i pasujący do niej, brzoskwiniowy top. Wyglądała jak milion
172
dolców, lecz kiedy tylko poczułam wibracje w powietrzu, wiedziałam, że będą
kłopoty.
- Cóż, moja droga, musisz być bardzo z siebie zadowolona po tej scenie w samochodzie.
Pozwól jednak, że ci coś przypomnę: ja byłam z Crispinem przez ponad
dwieście lat i będę przez kolejne dwieście. Ty z kolei zadziwisz mnie, jeśli wytrwasz
miesiąc.
Z trzaskiem zamknęłam książkę. Och, przyszedł czas na bezpośredni atak, czyż
nie?
- Widzę, dlaczego czujesz się zagrożona, Annette. Kiedy osoba, którą kochasz,
zakochuje się w kimś innym… to prawdziwie zły dzień, prawda? Słuchaj, jestem
skłonna przełknąć twój wcześniejszy związek z nim i traktować cię z przyjaźnią,
ale wkurz mnie tylko, a pożałujesz.
Uśmiechnęła się, w złośliwym wyrazie unosząc kąciki ust.
- Ty głupia dziewczyno, przetrwałam tysiące takich marzycielek, jak ty. Zdaje się
nawet, że dziesiątki tysięcy. Crispin zawsze do mnie wracał. A wiesz dlaczego? Bo
ja daję mu to, czego naprawdę chce. Nie opowiedział ci całej historii z tych urodzin
osiem lat temu, prawda? Nie było nas tylko troje – było nas pięcioro. Dwie
żywe dziewczyny plus Belinda i ja, wszyscy się bzykaliśmy. Sama wybrałam ludzi.
Crispin po prostu uwielbia ciepłe, żywe ciało, a poza tym, musieliśmy coś zjeść.
Cóż, coś innego.
O żesz kurwa. Annette roześmiała się, widząc moją twarz. Wiedziała, że osiągnęła
swój cel.
- Och, słodziutka, nie potrafię nawet zliczyć tych wszystkich razy, kiedy byliśmy
minimum we troje. Crispin jest tak cholernie nienasycony. Zawsze był, nawet
jako człowiek. A ty nie jesteś dla niego taka święta. Powiedział ci o tym, że kilka
miesięcy temu spędziliśmy razem noc? Jesteś dla niego niczym więcej jak wybojem
na długiej, krętej drodze. Lepiej, żeby od razu to do ciebie dotarło.
Kilka miesięcy temu. A więc to ona była tą „prawie” z Chicago. Zacisnęłam dłonie,
aż zbielały mi kłykcie.
- Tak naprawdę, to Bones powiedział mi o tym, Annette. Nie otrzymałaś jednak
pełnej usługi, prawda? Bones powiedział mi, że polizał cię języczkiem, po czym
zostawił – rozgrzaną i niezaspokojoną. To musiało trochę zaboleć, hmm? Zostać
samą i bez fiuta do ujeżdżenia? – Skoro chciała grać nieczysto, byłam gotowa.
Zobaczymy, kto skończy bardziej pokryty szlamem.
Uniosła swoje wypielęgnowane brwi.
- Nie masz dużego doświadczenia z mężczyznami, prawda? Może i zostawił mnie
w samym środku seksu, ale w żaden sposób nie byłam niezaspokojona. Crispin
potrafi robić takie rzeczy językiem, jakich przeciętni mężczyźni nie potrafią całym
ciałem. Zanim wyszedł byłam bardzo zaspokojona, zapewniam cię. Nie tak, jak
bym wolała, lecz wampiry to cierpliwy gatunek. Wróci do mnie, a ja będę czekać.
Miałam dość.
173
- Wiesz, co właśnie zrobiłaś? – spytałam łagodnie. Annette spojrzała na mnie
badawczo. – Zagrałaś na moim ostatnim nerwie.
Zanim zdążyła nawet mrugnąć rzuciłam w nią stołem, and po czym moja pięść
wylądowała w jej idealnie ułożonych włosach. Upadła na wyłożoną kaflami podłogę,
lecz zaraz zerwała się z niej z szybkością nosferatu. Mój kot uciekł na piętro,
najwyraźniej niezainteresowany tym, kto wygra tę bitwę.
- Szybka mała z ciebie, co? - zakpiła Annette. – Musisz taka być, skoro wciąż żyjesz.
Och, moja droga, czyżbym cię zdenerwowała? Słuchanie was dwojga
w łóżku niemal mnie uśpiło. Nigdy nie słyszałam, żeby Crispin brzmiał na tak
znudzonego.
- Zaraz wybiję z ciebie tę zdzirę, Annette – wycedziłam przez zęby. – A to wymaga
nieco pracy, ty zarozumiała angielska dziwko!
- Nie tak łatwo mnie… aaa!
Uderzyłam ją w głowę krzesłem, które roztrzaskało się w drzazgi, po czym rzuciłam
jej ciałem do drugiego pokoju. Annette nie była jednak żadnym tam zwiędłym
fiołkiem. Ruszyła na mnie z rozświetlonymi zielenią oczami i odsłoniętymi
kłami, cała ozdobiona drzazgami z kuchennego krzesła. Zamiast czekać, co mi
zrobi, rzuciłam się na nią i przewróciłam na podłogę. Celowo kłapnęła szczękami,
lecz trzymałam ją za gardło, z całej siły zadając ciosy nogami i wolną pięścią.
Tarzałyśmy się po podłodze w plątaninie rąk i nóg, ale suka nawet na chwilę nie
zamilkła.
- Nigdy nie miałaś go w taki sposób, jak ja, ty purytańska dziewko. Odejście od
Crispina było najmądrzejszą rzeczą, jaką mogłaś zrobić, bo tylko podsyciło to
jego zainteresowanie. Gdybyś tego nie zrobiła, rzuciłby cię już dawno temu. Nie
mam pojęcia, dlaczego znosi monotonię seksu z tobą, skoro nie potrafisz dać mu
rady, gdy się nie kontroluje. Och, a jeśli chodzi o to, że wyznaje ci miłość? Słyszałam
to od niego tysiące razy, lecz w moim przypadku, czas pokazał, że mówił
szczerze. Równie dobrze możesz się spakować i wynieść. Już jesteś przeszłością.
Rąbnęłam jej głową o podłogę, by w końcu ją uciszyć i uśmiechnęłam się, słysząc
chrupnięcie, kiedy coś pękło. Annette była silna, lecz nie wystarczająco silna.
Wbiłam kolano w jej kręgosłup i naciskałam dotąd, aż pękł. Zawyła, a jej ciało
wygięło się pod dziwnym kątem. Podczas gdy była chwilowo unieruchomiona,
popędziłam do sypialni i chwyciłam zakrzywiony, srebrny nóż.
Kiedy zbiegłam na dół, Annette leżała wciąż na podłodze i pełne rozbawienia
prychnięcie wyrwało mi się z ust.
- Mój Boże, myślałaś, że się na to nabiorę? Pierwsza rzecz, jakiej nauczył mnie
Bones, to kopać leżącego.
Zamachnęłam się stopą, by kopnąć ją w żebra, kiedy nagle poruszyła się - szybciej
niż się po niej spodziewałam – podcinając mi drugą nogę.
- Wiem o tym, ty bezczelny mieszańcu, ale najwyraźniej nie słuchałaś zbyt uważnie,
gdy mówił jak to zablokować!
174
Ponownie zaczęłyśmy tarzać się po dywanie, przewracając zagradzające nam
meble. Mocowałyśmy się tak przez dobre dziesięć minut. Annette udało się zadać
kilka celnych ciosów, lecz w końcu wbiłam ostrze w jej pierś.
Zamarła. Natychmiast jej oczy wróciły do swojej zwykłej, bursztynowej barwy,
a z gardła wyrwał jej się cichy, pełen zaskoczenia okrzyk.
- Przynajmniej osiągnęłaś to, co chciałaś. Przykro mi jednak powiedzieć, ale spudłowałaś.
I to bardzo.
Usiadłam na niej okrakiem, trzymając nóż nieruchomo.
- Ja nie chybiam, suko. Wystarczy, że ruszę nadgarstkiem, a zostanie po tobie
sterta popiołu i straszny smród. Myślę, że musimy poważnie pogadać, jak kobieta
ze zdzirą. Wiem, dlaczego to robisz. Chcesz, żebym znów od niego odeszła, ale
oszczędzę ci nerwów, gdyż to nigdy nie nastąpi. Bones wybaczył mi, że go zostawiłam
i uciekałam przez tyle lat, więc możesz się założyć o swoją zużytą przez
seks grupowy cipę, że ja wybaczę mu jedną minetę z tobą. Wyrażam się jasno?
Annette patrzyła na mnie z bólem wypisanym na twarzy. To srebro musiało
boleć, wiedziałam z doświadczenia.
- Nie zasługujesz na niego.
Niemal się roześmiałam.
- Masz rację. To jednak jego problem, nie twój. Jednak ty również masz dylemat:
zaakceptujesz sytuację taką, jaką jest czy znikniesz z jego życia? Widzisz, nie
poszatkowałam jeszcze twojego serducha, bo Bonesowi naprawdę na tobie zależy.
Biedaczysko, naprawdę nie ma zbyt dobrego gustu, jeśli chodzi o kobiety,
prawda? Jeśli dasz radę być przy nim jedynie w platoniczny sposób, ja przemogę
się, by nie pociąć na kawałki twego serca, chociaż bardzo, bardzo tego chcę. Co ty
na to? Umowa stoi?
Nagle przestraszona otworzyła szeroko oczy.
- Złaź ze mnie, on zaraz tu będzie! Niech to, ależ się na mnie wścieknie!
Zamrugałam ze zdziwienia. Siedziałam na niej, wbijając nóż w jej pierś, a ona
bardziej martwiła się tym, że Bones ją skarci? Miała nieźle pokręcone priorytety.
- Umowa stoi? – powtórzyłam uparcie.
Spojrzała na mnie z irytacją.
- Rany Boskie, tak! A teraz daj mi wstać! Muszę tu posprzątać. Niech to, właśnie
przyspieszył!
Przewróciłam oczami i ostrożnie wyjęłam nóż z jej ciała. Natychmiast zerwała
się z podłogi, jednak nie we wrogich zamiarach. Wręcz przeciwnie, stała się jedną
wielką, poruszającą się smugą, jak Martha Stewart na czystej kokainie.
Chwilę później rozległo się trzaśnięcie drzwiczek, po czym drzwi do domu otworzyły
się z rozmachem. Bones wbił wzrok w Annette, a na twarzy miał wypisaną
taką furię, że niemal jej współczułam.
- I to, Annette, jest właśnie pilates – powiedziałam rozciągając się przesadnie.
175
- Niezwykle to relaksujące – pospieszyła z zapewnieniem, po czym spojrzała na
niego z niewinnością w oczach. - Ależ Crispin, wcześnie wróciłeś…
- Daruj sobie – przerwał jej.
Uniósł brew, podszedł do mnie, po czym sięgnął za mnie i ze spodni wyciągnął
mi zakrwawiony nóż, który z pośpiechu tam schowałam. Wtedy stanął przed
Annette i pomachał jej nim przed twarzą.
- Jeśli pilates nie jest prawdziwie zabójczą dyscypliną, to powiedziałbym, że się
biłyście. W gruncie rzeczy walczyłyście tak głośno, że usłyszałem was kilka kilometrów
stąd.
W jego głosie brzmiała ledwie skrywana groźba. Napięcie wzrosło. Nagle, za
jego plecami, zobaczyłam w drzwiach twarz.
- Rodney!
Zarzuciłam ramiona na szyję zaskoczonego ghula, który wyglądał, jakby nie
oczekiwał tak ciepłego powitania. Tate, Juan i Cooper zostali przy samochodzie,
lecz gestem zawołałam ich do środka. Cokolwiek, byle tylko rozbroić tę tykającą
bombę, zanim wybuchnie scena, w której nie chciałam brać udziału. W tym samym
momencie na podjeździe zatrzymał się kolejny samochód, tym razem
z logo włoskiej restauracji.
- Patrzcie. – Na twarzy rozkwitł mi szeroki, fałszywy uśmiech. – Jedzenie już jest!
Kto jest głodny?
176
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
Annette uprzejmie przeprosiła nas i poszła zmienić ubranie. Ja zrobiłam to samo.
Rodney bez komentarza zaczął podnosić połamane meble, podczas gdy
Bones podążył za mną do sypialni.
- Nie teraz – powiedziałam, zanim jeszcze zdążył otworzyć usta. – Wszystko załatwiłyśmy.
Chłopaki już tu są, tak samo jak obiad. Usiądźmy więc na jakichkolwiek
siedzeniach, które zostały i zjedzmy. Reszta może poczekać.
Zacisnął usta.
- W porządku. Ale to nie koniec. Wciąż kipisz wściekłością – czuję jej zapach. Tym
jednak zajmiemy się po kolacji.
Bones rzucił swój płaszcz na łóżko, po czym ruszył do wyjścia, rzucając przez
ramię ostatni komentarz.
- Najlepiej załóż coś z długim rękawem. Masz podrapane całe ramiona.
Kolacja była istnym treningiem na cierpliwość. Annette bez wysiłku i nawet
śladu zażenowania czarowała moich trzech kapitanów. Wyglądała tak niewinnie,
że nikt nie powiedziałby, że mogłaby być zdolna do podłości lub że jest zimna
i nieczuła. Juan skandalicznie z nią flirtował, a Tate posłał jej nawet kilka uśmiechów.
Tymczasem Bones usiadł i rozmyślał nad czymś w milczeniu, które graniczyło
wręcz z nieuprzejmością. Wciągnęłam Rodneya w rozmowę i starałam się
ignorować wwiercający się we mnie wzrok jego brązowych oczu.
Czy Bones był zły, że pchnęłam Annette nożem? Boże, ona wciąż gadała! Co
więcej, pomimo moich zaprzeczeń, to co powiedziała zatruwało mój umysł. Wiele
kobiet na raz. Ciepłe, żywe ciało. Dziesiątki tysięcy.
To prawda? Pewnie, wiedziałam, że zanim mnie poznał Bones nie był mnichem
– cóż, był niegdyś żigolakiem, oczekiwałam więc po nim pewnej rozwiązłości –
lecz ta część historii nieźle mnie zszokowała. Tak, wiedziałam, że miał jakieś byłe.
Prawdopodobnie wiele byłych, lecz nigdy nie przypuszczałam, że nacięcia na jego
pasku będą wynosiły tyle, ile było na liczniku kilometrów w moim samochodzie!
Na samą myśl o tym chciałam go dosłownie zabić, lecz również schować się
w jakiejś szczelinie.
Kiedy talerze były już puste, buzowały we mnie najróżniejsze emocje.
- Zagramy w karty, panowie? – spytała Annette. Z jednej ze swoich niezliczonych
toreb wyjęła talię i wprawnie ją przetasowała. Oczy Tate’a i Juana zabłysły. Niewiele
było rzeczy, które kochali bardziej niż dobrą partię pokera.
Bones natychmiast wstał.
177
- My dwoje nie. Przyjemnej gry, Annette. Możesz potem odwieźć przyjaciół Cat.
Rodney może pojechać z tobą i wskazać ci drogę. Potem jednak twoje szczęście
się skończy.
Czworo mężczyzn nie było głupcami. Wszyscy wiedzieli, że się biłyśmy, i nie
było trudno zgadnąć, dlaczego. Do diabła, Rodney pewnie też wszystko słyszał.
Teraz rzucił Annette współczujące spojrzenie.
- To nie było uprzejme – powiedziałam natychmiast po wejściu do sypialni. Bones
zamknął za nami drzwi. – Równie dobrze możesz zostawić je otwarte – i tak nas
słyszą.
- Ktokolwiek wystarczająco niewychowany, by podsłuchiwać kiedy może nas
ignorować, słucha na własne ryzyko – odpowiedział Bones w wyraźnym ostrzeżeniu
do tych na dole. Oparł się o drzwi. - Kolacja była stratą czasu – ledwo co tknęłaś
jedzenie. A teraz powiedz mi co zaszło.
Szczerze mówiąc, starałam się o tym zapomnieć, gdyż zżerały mnie wątpliwości.
Nic dziwnego, że nie miałam apetytu.
- Zwykła pyskówka. Annette powiedziała kilka złośliwych rzeczy, ja jej również,
po czym dla podkreślenia swoich słów wbiłam w nią nóż.
Bones wciąż był poważny.
- Więc to wszystko? Wszystko gra i nie żywisz do niej urazy?
Bez przekonania skinęłam głową.
W mgnieniu oka znalazł się przy mnie. Kiedy pochylił głowę, by mnie pocałować,
drgnęłam i odwróciłam głowę. Widząc to wyprostował się.
- Jasne. Są dwa sposoby, na które słowo w słowo usłyszę, co powiedziała do ciebie
Annette. Jeden, to gdy cię o to poproszę. Drugi, kiedy to z niej dosłownie
wyduszę. Ta samolubna część mnie ma nadzieję, że nic nie powiesz, lecz to zaszkodziło
by dobru naszej sprawy. Kotek, jak ci często mówiłem, możesz powiedzieć
mi wszystko. Wszystko. Pytanie tylko: czy zechcesz?
Na szafce nocnej zauważyłam butelkę z ginem, jeszcze w jednej czwartej pełną.
Zanim odpowiedziałam usiadłam na łóżku i wypiłam wszystko duszkiem.
- W porządku. Annette powiedziała, że – mówiąc w skrócie – byłeś rozszalałym
zboczeńcem, który uwielbiał mieć minimum dwie kobiety na raz, a szczególnie
ludzkie kobiety, ze względu na ich ciepłe ciała. Również, że przeleciałeś ich więcej
niż ma populacja tego stanu i wkrótce się mną znudzisz… - Przerwałam na sekundę,
by nabrać oddechu. – Że gdy się wcześniej kochaliśmy, brzmiałeś na znudzonego,
a ja nigdy bym nie dała rady temu, co naprawdę lubisz w łóżku. Połowie
kobiet, które bzykasz mówisz, że je kochasz, a gdybym od ciebie nie odeszła, już
dawno byś mnie rzucił… Och, i że to ją wylizałeś kilka miesięcy temu.
- Wychłostam Annette do samych kości. – Głos Bonesa był cichy i pełen furii. –
Gdybym był tobą, z pewnością bym ją zabił. Żesz jasna cholera.
Szarpnął za klamkę, gwałtownie otwierając na oścież drzwi.
- Rodney, odwieź chłopaków i zostaw tu Annette!
178
Nie zaczekał nawet na odpowiedź, tylko ponownie je zatrzasnął. Usłyszałam,
jak Rodney mruknął coś twierdząco i wszyscy zaczęli się zbierać.
- Cz to prawda? - spytałam. – Jesteś na nią wściekły, ale czy dlatego że mi skłamała?
Czy dlatego, że powiedziała mi prawdę?
Na sekundę zamknął oczy.
- Kotek, przykro mi, że rozmawiamy o tym w takich okolicznościach, ale nie miałem
najmniejszego zamiaru ukrywać przed tobą mojej przeszłości. Krótka odpowiedź
na to, co ci powiedziała Annette brzmi: tak, byłem z wieloma kobietami.
Z mnóstwem kobiet. Ludzkich i nieludzkich.
Mnostwem. Jak wcześniej wspominałam, biorąc pod uwagę jego wiek, byłą
profesję oraz zabójczy - dosłownie! – wygląd, nie oczekiwałam innej odpowiedzi.
Chciałam jednak dokładniejszej informacji w odniesieniu do słowa: mnostwo.
- Zazwyczaj w grupach? Tysiące? Dziesiątki tysięcy?
Bones podszedł do łóżka i ukląkł obok mnie.
- Pozwól, że ci wyjaśnię jak to było, kiedy stałem się wampirem. Przez kilka lat
rozmyślałem nad losem, jaki wymusił na mnie Ian, lecz w końcu doszedłem do
wniosku, że równie dobrze mogę się nieźle zabawić. Wtedy miałem talent do
jednej tylko rzeczy, a mianowicie do bzykania. Jeśli dziewczyna chciała mieć
towarzyszkę, gdy byliśmy w łóżku, z pewnością nie oponowałem. Z biegiem lat
zacząłem uśmiercać tych, którzy moim zdaniem na śmierć zasłużyli. Później zacząłem
czerpać z tego zyski. Wkrótce zabijanie stało się kolejną rzeczą, którą
mistrzowsko opanowałem, i z tymi dwoma talentami sądziłem, że jestem tak
szczęśliwy, jak tylko mogę być.
Trwało to kilka lat. Annette często lądowała w moim łóżku, sama bądź z towarzyszkami.
Wtedy przyjaciel poprosił mnie, bym znalazł mordercę jego córki.
Wytropiłem go i jego szefa w pewnym barze w Ohio. Tam spotkałem ciebie i
zakochałem się. Nie wyobrażasz sobie, jakie to uczucie, po tylu latach… pustki.
Nie myślałem nawet, że byłem zdolny do miłości, lecz czułem, że mogę dać komuś
coś więcej niż tylko seks lub zabijanie na zlecenie. A teraz moja zaufana
przyjaciółka Annette starała się mi to odebrać, rzucając ci w twarz moją przeszłość
i mając nadzieję, że to zniszczy łączące nas uczucie.
Nigdy nie rozmawialiśmy o tym jak Bones został zabójcą, a tym bardziej nie
mówiliśmy o jego pierwszych latach jako wampira. Zdałam sobie sprawę, że
pomimo tych kilku miesięcy razem większość czasu spędziliśmy uganiając się za
bandytami, a niezwykle mało rozmawialiśmy o sobie lub o tym, kim byliśmy.
Nietrudno również było wyobrazić sobie tryb życia, jaki opisał Bones. Nie mogłam
porównać naszych doświadczeń seksualnych, lecz przez ostatnie cztery i pół
roku ja również nie miałam ludziom do zaoferowania nic prócz umiejętności zabójcy.
A na koniec dnia było to niezwykle samotne uczucie.
- Nie oceniaj jej tak surowo, Bones. Annette cię kocha. Dlatego zrobiła to, co
zrobiła. Nie podoba mi się twoja rozległa historia seksualna, lecz mogę ją zaak179
ceptować… jeśli pozostanie przeszłością. Jednak nigdy nie będę uczestniczyć
w trójkątach, czworokątach, pięciokątach czy innych trapezach. Jeśli masz nadzieję,
że w końcu dam się na to namówić… to mamy problem.
- Poza tą chwilą zapomnienia z Annette, której naprawdę szczerze żałuję, przez
te wszystkie lata nie dotknąłem żadnej kobiety. Nie chciałem żadnej, oprócz
ciebie. A co do tego, że wszystkim kobietom mówiłem, że je kocham… Kiedy
byłem dziwką, mówiłem to wszystkim moim klientkom. Wtedy był to niemal
stały element mojej pracy. Właśnie dlatego mówiłem to Annette, lecz odkąd
przestałem być człowiekiem, nie powiedziałem tego nikomu prócz ciebie.
W jego oczach dostrzegłam prawdę.
- W takim razie… w porządku.
- W porządku? - Bones pociągnął mnie do siebie, aż oboje znaleźliśmy się na podłodze,
z twarzami oddalonymi od siebie zaledwie o centymetr.
- Tak – powiedziałam miękko i musnęłam palcami jego twarz. – W porządku.
Kiedy tym razem mnie pocałował, nie odsunęłam się, tylko ciasno objęłam go
ramionami.
Po długiej chwili Bones odsunął się.
- Wciąż muszę załatwić sprawę z Annette. Możesz patrzeć na nią z wyrozumiałością,
lecz zawiodła moje zaufanie. Tego zaś nie mogę jej darować. Annette! –
wykrzyknął nagle. – Chodź tutaj!
Wzruszyłam ramionami, a do głowy wpadł mi pomysł, o którym do tej pory
wstydziłabym się powiedzieć.
- Rób co chcesz, ale proponowałabym coś innego. Możesz pobić ją do krwi lub…
możesz dać mi tak ogromne i wspaniałe orgazmy, że od mojego krzyku Annette
dostanie pęcherzy na uszach. Jeśli znasz jakieś byłe dziwkarskie, różnorodne
wampirze sztuczki, które do tej pory przede mną ukrywałeś, to lepiej z nich skorzystaj.
Mam tylko jeden warunek. Lepiej, żeby ten seks przewyższył jakąkolwiek
usługę, jaką serwowałeś jej lub innym, bo jeśli jutro nie obudzę się czerwona
z zażenowania z powodu tego, co mi robiłeś, będę bardzo rozczarowana.
Annette bez pukania otworzyła drzwi. Bones wstał i spojrzał na nią przerażającym
wzrokiem.
- Ty i ja mamy do załatwienia pewną sprawę – powiedział z aksamitną groźbą
w głosie. Potem zerknął na mnie. – Poźniej.
I zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
- Próbujesz zawiesić sobie na szyi moje majtki? – Wyraz jego naznaczonych już
zielenią oczu sprawił, że załamał mi się głos.
- Nie masz na sobie żadnych.
Powoli podszedł do mnie i podniósł mnie z podłogi.
- Muszę cię zapewnić, że w łóżku nie musisz mi niczego udowadniać, i że z nikim
nie było mi tak dobrze, lecz tylko głupiec odrzuca taką propozycję, jaką właśnie
mi złożyłaś. Nie mam wszystkich rekwizytów, a i nie starczy nam nocy, bym po180
kazał ci wszystkie sposoby, na które marzyłem, że cię biorę, lecz obiecuję ci jedno…
- Jego glos stał się głębszy. – Kiedy rano będziesz znów w stanie myśleć,
będziesz prawdziwie zgorszona.
181
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
Celowo powolnymi ruchami zaczął rozpinać koszulę. Zafascynowana patrzyłam,
jak z każdym rozpiętym guzikiem pojawia się coraz większy fragment jego
kremowej skóry. Kiedy skończył, zsunął ją z siebie i szarpnięciem oderwał oba
rękawy, a następnie jednym z nich zawiązał mi oczy.
Kiedy wszystko ogarnęła ciemność zacisnęłam dłonie, aż paznokcie wbiły mi się
w ciało. Zrobił to naprawdę dobrze. Następne co poczułam, to jego dłonie układające
mnie na łóżku i uwalniające mnie z ubrania. Bones umocował coś do mojego
nadgarstka, a następnie wyciągnął na długość moje ramię i przywiązał je do
ramy łóżka. Po chwili to samo zrobił z moją drugą ręką.
- Nie naciągaj ich - szepnął. – Nie są wystarczająco mocne, by cię utrzymać. Rozluźnij
się. – Roześmiał się cicho. – Pozwól mi pracować.
Tak związana mogłam jedynie słuchać, jak porusza się po pokoju. Wydawało mi
się, że poszedł do łazienki i przeszukiwał szafki, jednak nie miałam pojęcia po co.
Czułam się - mówiąc delikatnie - nieco zażenowana, lecz nie trwało długo, zanim
wrócił. Przesunął dłońmi po moich ramionach, po czym objął nimi moje piersi.
Jego wargi zamknęły się wokół mojego sutka i poczułam jego w pełni wysunięte
kły. Polizał szczyt mojej piersi, a dotyk jego płaskich, ludzkich zębów sprawił, że
stwardniał. Gwałtownie nabrałam powietrza, kiedy delikatnie zatopił w niej kły,
nie przebijając jednak skóry. Zaczął mocno ssać mój sutek, aż przeszyła mnie fala
pożądania.
- Chcę cię dotknąć - jęknęłam, naprężając trzymające mnie więzy.
Przytrzymał moje nadgarstki, nie odrywając ust od mojej skóry.
- Później.
Jego angielski akcent był teraz jeszcze bardziej wyraźny, a po tym, jak otarł się
o mnie biodrem poznałam, że również był nagi. W pokoju niżej rozbrzmiał telewizor,
a Annette znacząco zwiększyła głośność. Nie obchodziło mnie to jednak. Nie
wtedy, gdy Bones wzmógł nacisk na moją pierś. Po chwili poczułam ukłucie, kiedy
wbił we mnie kły.
Krzyknęłam, jednak nie z bólu. Jęknął chrapliwie i zaczął ssać mocniej, napełniając
usta moją krwią. Tak jak poprzednim razem, gdy ze mnie pił, zaczęło ogarniać
mnie ciepło. Moja pierś przyjemnie płonęła, lecz czułam też lekki dreszcz obawy.
Powiedziałam mu, by skorzystał z wszelkich znanych mu sztuczek… i właśnie to
robił.
- Twoje serce wręcz mnie ogłusza, lecz nie będziesz się długo bała – mruknął
i zajął się drugą piersią. – Wypędzę z ciebie ten strach.
182
Gwałtownie nabrałam powietrza, kiedy ugryzł mnie ponownie, w taki sam sposób
jak przed chwilą. Teraz oba moje sutki były twarde, a piersi pulsowały gorącem.
Prześliznął ustami po moim ramieniu, zsuwając się ze mnie i przesuwając
ciało wyżej.
Na nadgarstku, tuż przy moich niewidocznych więzach, poczułam jego język.
Przez chwilę drażnił skórę zataczając nim niewielkie kręgi, po czym nakrył to
miejsce ustami i wbił kły tak szybko, że nie zdążyłam nawet napiąć mięśni. Ten
sam, słodki ból, który czułam w piersiach, teraz ogarnął moją rękę. Gorące, pulsujące
fale biły zgodnie z moim sercem.
Jeśli narkomani czują coś takiego, pomyślałam oszołomiona, czując ciepło ogarniające
moje ramię, to doskonale rozumiem, dlaczego to robią.
- Czujesz teraz enzym z mojej krwi – powiedział gardłowo Bones. – Z każdym
uderzeniem twojego serca wypełnia twoje żyły. Gdybyś była człowiekiem, nie
ważyłbym się więcej cię ugryźć. Większa ilość mogła by cię wtedy odurzyć, ale ty
nie jesteś człowiekiem. Mogę więc zrobić to…
Jęknęłam głośno, kiedy ugryzł mój drugi nadgarstek. Teraz to słodkie, niewiarygodne
gorąco wypełniało całą górną połowę mego ciała. Dobry Boże, gdybym
wiedziała, że wampirze ugryzienie może tak działać, zażądałabym żeby codziennie
ze mnie pił.
Bones ścisnął moje nadgarstki, a ja podskoczyłam. Nacisk jego dłoni sprawiał,
że ciepło zdawało się wnikać we mnie głębiej.
- Nie ruszaj się, słonko.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Chciałam naprężyć więzy, by ponownie poczuć
wnikające we mnie gorąco. Jednak odwiódł mnie od tego dotyk jego skóry na
moich wargach, kiedy na powrót przysunął się do mnie i mocno uszczypnął moje
sutki. To nagłe ukłucie połączone z ogniem, jaki wciąż szalał w moich piersiach
sprawiło, że szarpnęłam się z okrzykiem.
- Jeszcze!
Bones roześmiał się miękko.
- Och tak. Dostaniesz jeszcze.
Niemal oszalałam z oczekiwania, kiedy Bones rozłożył moje nogi i wsunął się
między nie, jedno ramię podkładając pod moje biodra. Jego usta były niewiarygodnie
blisko, lecz nie zrobił tego, co chciałam. Zamiast tego pocierać nosem
o moje udo.
- Bones, proszę – powiedziałam urywanie. Pragnęłam poczuć w sobie jego język.
Jak się we mnie zagłębia… Smakuje... Liże…
- Jeszcze nie. – Jego oddech podrażnił moją skórę, powodując, że pożądanie
wybuchło we mnie jeszcze gwałtowniej. Zacisnęłam zęby, przeklinając go w myślach.
- Tak. Teraz.
- Jeszcze nie.
183
Miałam właśnie zacząć się z nim spierać, złapana w kołowrót żądzy i przepływającego
przeze mnie gorąca, gdy Bones wbił zęby w moje udo.
Wygięłam się w łuk i nieświadomie naciągnęłam trzymające mnie więzy. Poczułam
w ciele kolejny wybuch płynnego ognia, którego moc zwiększyła nowa doza
gorąca z moich nóg, i wtedy wstrząsnął mną spazm, po którym całe moje ciało
ogarnęło drżenie. O żesz! Nawet nie dotknął mnie między nogami, a ja leżałam
wstrząsana orgazmem, który wynosił 9 w dziesięciostopniowej skali.
Bones odsunął usta od mojego uda, które pulsowało tak bardzo, że miałam
wrażenie jakby tętnica miała - jak gejzer - wybuchnąć krwią. Nie zdążyłam nawet
złapać tchu, kiedy zdecydowane liźnięcie jego języka głęboko w moim ciele ponownie
mnie go pozbawiło. Ramieniem, które wciąż trzymał pod moimi biodrami,
przyciągnął mnie bliżej siebie, ustami dziko atakując moje różowe ciało. Odrzuciłam
głowę do tyłu, a moje jęki stały się jeszcze głośniejsze. Poczułam zbliżający
się, kolejny szczyt, który jeszcze przyspieszał jego wirujący w moim ciele
język… I nagle wszystko ustało.
- Jeszcze nie! – krzyknęłam, kierowana ślepym pragnieniem.
- Nie ruszaj się.
Bones zacisnął wokół mnie ramiona, aż od pasa w dół byłam całkowicie unieruchomiona.
Szorstki dotyk jego ust sprawił, że zadrżałam. Nagle przesunął wargi
na moją łechtaczkę i zaczął ssać. Powoli. Celowo. Pomimo ogarniającej mnie
ekstazy, coś w sposobie, w jaki to robił, zaniepokoiło mnie. Chyba nie zamierzał…?
Kiedy zatopił we mnie kły, przez ułamek sekundy mogłam myśleć jasno, po
czym zalała mnie fala ognia, jakiej wcześniej nigdy nie doznałam. Jak przez mgłę
czułam dalsze ssanie i słyszałam ogłuszające krzyki, lecz nie miałam pojęcia, kto
je wydawał. Jeden po drugim moim ciałem wstrząsały orgazmy, od których miałam
wrażenie, że rozpadam się na cząsteczki. Wszystko we mnie płonęło i eksplodowało,
by zaraz znów stanąć w ogniu. W końcu zaczęłam dochodzić do siebie
i dotarło do mnie, że to ja tak krzyczałam.
Bones zdjął mi opaskę z oczu. Fragmenty koszuli, którymi przywiązał mnie do
łóżka, wisiały w strzępach i wyglądało na to, że podarłam prześcieradła. Bones
przytrzymywał mnie pod sobą, niezdolną do jakiegokolwiek ruchu. Mgła w końcu
zniknęła mi sprzed oczu i mogłam skupić wzrok na jego twarzy.
Zobaczyłam na niej czysto męski uśmiech, który z pełnego zadowolenia zmienił
się w zarozumiały. Nie przestawałam drżeć, szczególnie, kiedy mnie pocałował,
a na jego języku poczułam smak krwi oraz innych rzeczy.
- Och, Kotek - zachrypiał. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile przyjemności mi
to sprawiło. Do diabła, już się nawet spuściłem. Myślałem, że swoją rozkoszą
wręcz mnie wykastrujesz. Wiesz jak długo szalałaś od mojego ugryzienia?
Nie miałam bladego pojęcia.
- Pięć minut?
184
Ku mojemu zdumieniu, mój głos był cichy i zachrypnięty. Bones roześmiał się.
- Spróbuj raczej dwadzieścia. Policja już tu była, lecz Annette ich spławiła. Sądzę,
że sąsiedzi pomyśleli, że ktoś tu kogoś morduje.
- Co? – wykrztusiłam. W następnej sekundzie zaś gwałtownie nabrałam powietrza,
kiedy jednym ruchem zdecydowanie wbił się w moje ciało. Krzyknęłam,
kiedy biodrami natarł na moją pulsującą od ugryzienia łechtaczkę. Miałam wrażenie,
jakby błyskawica poraziła mnie poniżej pasa.
Bones jęknął z satysfakcją.
- Gorąco, prawda?
To wielkie niedopowiedzenie.
- Ja płonę. Płonę. Boże, Bones, jest mi tak dobrze! – Moja porywczość zdumiała
mnie samą, lecz chciałam więcej. Musiałam dostać więcej, i nie musiałam tego
przed nim ukrywać. - Nie przestawaj, nie przestawaj!
Bones zaczął poruszać się mocniej i szybciej, a ja poczułam radość z powodu tej
gwałtowności. Każde jego pchnięcie zalewało mnie nową falą ognia, sprawiając,
że niemal szalałam z pożądania. Jego tors przylegał do moich piersi, zgniatając
moje sutki, a dłońmi ściskał moje nadgarstki. Nacisk w tych wszystkich, tak wrażliwych
teraz miejscach, popchnął mnie w odmęty kolejnego orgazmu, lecz wciąż
było mi mało. Między jękami rozkoszy pospieszałam go i wołałam o jeszcze,
a kiedy osiągnął szczyt, dołączyłam do niego w krzyku, który niemal całkowicie
odebrał mi głos.
Bones wysunął się ze mnie i wyszedł z łóżka, lecz ledwie zwróciłam na to uwagę.
Nie byłam w stanie się ruszyć, a moje serce biło tak gwałtownie, że byłam pewna,
że dostanę jakiegoś ataku.
Po kilku minutach wrócił i odwrócił mnie na bok. Poczułam, jak wsunął palce
między moje uda, pokryte jakąś gęstą, lecz raczej płynną substancją. Pocałował
mnie w szyję, po czym rozsmarował ją między moimi pośladkami.
Zadrżałam. O Boże. Wiedziałam, co zamierzał.
Bones przysunął się do mnie, przyjmując odpowiednią pozycję.
- Wszystko w porządku, Kotek, nie bój się. Spokojnie…
Zaczęłam jęczeć, kiedy rozchylił mi pośladki i zaczął na mnie napierać. Z gardła
wyrwał mi się cichy, ochrypły okrzyk. Bones jęknął i chwycił moje biodra. Pchnął
delikatnie i zaczął we mnie wchodzić. Pulsował… choć może to byłam ja. W każdym
razie, nowe uczucie było dziwne i niemal niepokojące.
Bones sięgnął do mojej łechtaczki i zaczął ją pocierać, szybko na powrót wzniecając
we mnie ogień. Potem wsunął się głębiej w czeluść, której nigdy nie naruszono.
Z gardła wyrwał mi się kolejny okrzyk. Bones natychmiast przestał.
- Boli cię?
Jego głos był niski i przepełniony żądzą, lecz nie ruszał się, jakby czekając na
moją odpowiedź. Jego wypełniające mnie ciało nie sprawiało mi jako takiego
185
bólu, lecz budziło niezwykle silne doznania. Nie byłam pewna czy mnie boli, czy
sprawia mi przyjemność, czy może wszystko na raz.
Kiedy nie odpowiedziałam twierdząco, zadał kolejne pytanie.
- Chcesz, żebym przestał?
Kiedy się odezwałam, mój głos ponownie był ochrypły i cichy.
- Nie.
Bones wyciągnął szyję, by mnie pocałować. Palcami znów zaczął mnie pobudzać,
jednocześnie powoli poruszając się we mnie, za każdym razem wchodząc
nieco głębiej. Nie wiedziałam czy to przez namiętność jego pocałunku, jego kolejny
raz rozpalające mnie palce czy coś jeszcze innego, lecz wygięłam się w łuk
i zaczęłam poruszać z nim w jednym rytmie.
- Tak - jęknął. - Tak…
Mój umysł wciąż opierał się tej nowej czynności, lecz moje ciało nie znało słowa
moralność. Bones nie przestając gładzić mnie w najczulszym miejscu nieznacznie
zwiększał tempo, budując łagodny rytm, na który nie mogłam nie odpowiedzieć.
Zatopiłam paznokcie w jego ramieniu, jęcząc wprost w jego usta i pozwoliłam, by
zapanował nade mną instynkt.
Nie sądziłam, że to możliwe. Prawdopodobnie nie było by, gdybym w ogóle
mogła myśleć, lecz wkrótce poczułam rozkosz, która zdumiała mnie bardziej niż
sposób, w jaki jej doznałam. Bones jęknął gardłowo i gwałtownie wycofał się ze
mnie. Sekundę później poczułam na udach ciepłą wilgoć.
- Nie ruszaj się, słonko – szepnął głosem wciąż wibrującym od orgazmu. – Umyję
nas oboje.
Sekundę po tej niepotrzebnej uwadze, gdyż nie sądziłam, że w ogóle jestem
w stanie się ruszyć, wyciągnął ręcznik z leżącej niedaleko miski i przeciągnął nim
po moich udach. Z na wpół zamkniętymi oczami patrzyłam, jak po chwili obmywa
się drugim. Gdy skończył, rzucił oba kawałki materiału na podłogę i wziął mnie
w ramiona.
Ugryzł się w język i pocałował mnie. Na jego wargi spłynęły krople jego krwi,
które spiłam tak zachłannie, jakbym umierała z pragnienia. Pieczenie w moim
gardle zniknęło, co było plusem, lecz płonące we mnie gorąco również odpłynęło.
Przerwałam pocałunek i spojrzałam na swoje piersi. Niewielkie ranki po ugryzieniu
zabliźniły się na moich oczach. Krew Bonesa oczywiście wyleczyła o wiele
więcej niż tylko mój głos, i nie mogłam nie poczuć odrobiny rozczarowania.
Roześmiał się, gdy zobaczył na co patrzę.
- Och, Kotek, nawet dobrze nie zacząłem ucztować na twoim ciele. Nie mogę
nasycić się tym dźwiękiem, kiedy pęka twoja skóra lub odurzającego smaku twojej
krwi wypełniającej moje usta…
Na dowód swoich słów ugryzł mnie we wszystkie miejsca, w które wbił kły
wcześniej, aż groziła mi niemal ponowna utrata głosu. Nie żebym o to dbała,
186
siedząc na nim, gdy każdy ruch mojego ciała zalewał mnie nową falą rozkoszy.
Struny głosowe? Kto by ich potrzebował?
Bones usiadł, przyciągnął mnie do siebie i zatopił zęby w mojej szyi. Boże, jeśli
nie zabije mnie przed świtem, będę naprawdę zdumiona. Nie przestając ssać
przesunął mnie na sobie tak, że nogami oplotłam go w pasie. Pił ze mnie w tym
samym rytmie, w którym wbijał się we mnie, a ja mgliście zastanawiałam się
dlaczego moja skóra jeszcze nie dymi. Miałam wrażenie, jakbym stała w ogniu.
- Ugryź mnie, Kotek. Pij ze mnie tak, jak ja piję z ciebie.
Zatopiłam w nim zęby o wiele gwałtowniej niż on. Rzeczywiście, usłyszałam
charakterystyczne pyknięcie rozdzielającej się skóry, po czym moje usta wypełniła
krew. Była ciepła, gdyż przed chwilą wypełniała jeszcze moje żyły, lecz nieodwracalnie
zmieniona przez jego ciało. Piliśmy z siebie nawzajem i miałam wrażenie,
że nie dzieli nas nic więcej. Jego ciało było moim ciałem, jego krew moją
krwią - naszą krwią, która z każdym łykiem przepływała przez nas oboje.
Mój nos wypełniły różne zapachy. Kolory wyostrzyły się i pojaśniały. Moje tętno,
które już wcześniej wydawało się głośne, teraz praktycznie mnie ogłuszało.
W chwili, gdy poczułam zbliżający się, nieodparty głód, Bones odsunął mnie od
siebie.
- Wystarczy.
Wściekła wbiłam w niego paznokcie, chcąc przyciągnąć go do siebie i ponownie
wgryźć się w jego ciało. Na powrót rzucił mnie na materac i wszedł we mnie
z gwałtownością, która jednak wciąż mnie nie zadawalała. Rozległ się cichy huk,
kiedy łóżko załamało się pod nami.
- Do diabła, Bones, daj mi jeszcze! – ryknęłam. Nie wiedziałam tylko czy żądam
seksu, krwi, czy obu.
- Tylko na taką walkę cię stać? – drażnił się ze mną.
Oderwałam dłonie od jego porytych moimi paznokciami pleców i zaczęłam
zlizywać jego krew z palców. Chwycił mnie jednak za nadgarstki i napierał dalej,
trzymając gardło niezwykle blisko moich ust. Chciałam przyssać się do niego i pić.
Chciałam rozerwać mu skórę i poczuć krew wlewającą mi się do ust, przelewającą
się przez moje żyły i wypełniającą mnie całą. Coś zbudziło się we mnie i teraz
walczyło, by się wydostać.
- Lepiej nie przestawaj mnie rżnąć – warknęłam, a jego twarz rozjaśnił dekadencki
uśmiech. – Jeśli to zrobisz, wpiję cię do sucha.
Bones roześmiał się dziko.
- Wysuszysz mnie z pewnością, choć nie napijesz się krwi. Zanim skończę, będziesz
błagała, bym przestał – obiecał, po czym rzucił się do walki.
187
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
- Obudź się, słonko. Już niemal południe.
Otworzyłam oczy i napotkałam spojrzenie pary brązowych oczu. Bones siedział
na łóżku... a raczej jego resztkach.
Wspomnienia z minionej nocy stanęły mi przed oczami z pełną jasnością. Na
widok mojej twarzy roześmiał się.
- A oto i moja nagroda – rumieniec na twoich policzkach. Jesteś wystarczająco
zgorszona naszym zachowaniem? Gdybyś była katoliczką, uszy księdza, któremu
byś się spowiadała pewnie by stanęły w ogniu. Pamiętasz jak kazałaś mi przysiąc,
że mam to powtórzyć bez względu na to, co powiesz dzisiejszego ranka?
Teraz, kiedy o tym wspomniał, przypomniałam sobie, że rzeczywiście powiedziałam
coś takiego. Świetnie. Zostałam zdradzona przez własną rozwiązłość.
- Boże, Bones… niektóre z tych rzeczy były naprawdę zboczone.
- Potraktuję to jako komplement. – Zbliżył się do mnie. – Kocham cię. Nie wstydź
się niczego, co robiliśmy, nawet jeśli górę bierze twoja pruderia.
Spojrzałam na jego szyję, na miejsce, w którym go ugryzłam. Oczywiście nie
było na niej żadnych śladów. Moja szyja wyglądała podobnie. Po tej ilości krwi,
jaką z niego wypiłam, przez najbliższe kilka dni będę się uzdrawiać tak samo
szybko jak on.
- Po dzisiejszej nocy nigdy już nie będę patrzyła na twoje kły w ten sposób, jak
dotychczas. Część mnie pragnie przeprosić cię za to, że do tej pory się powstrzymywałeś.
Druga jednak chce, byś to ty przeprosił mnie, bo wiedziałeś lepiej!
Ponownie się roześmiał.
- Zaufaj mi, mam ci jeszcze wiele do pokazania, lecz teraz nie mamy na to czasu.
Pozwoliłem ci dłużej pospać i teraz mamy trochę spóźnienia.
Odrzuciłam prześcieradła i ruszyłam do łazienki. Spóźnienie czy nie, miałam
zamiar wziąć prysznic. Bones był już po kąpieli, kompletnie ubrany. Jego włosy
były wciąż wilgotne.
- Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć – zawołał za mną. – Tate tu jest. Został na
noc.
Szampon cienką strugą trysnął na ścianę, zamiast na moją dłoń. Po raz pierwszy
tego ranka usłyszałam na dole bicie serca.
- Dlaczego?
Kiedy wszedł do łazienki, w jego głosie rozbrzmiała udawana rozwaga.
- Przekonał Rodneya, by odwiózł pozostałych i przywiózł go tu z powrotem. Rzekomo
kierował się troską o ciebie. Kiedy przyjechał, my byliśmy już bardzo sobą
188
zajęci. Annette zaprosiła go, by został i dotrzymał jej towarzystwa. Przyjął zaproszenie.
Drążek od prysznica z hałasem odpadł ze ściany, kiedy szarpnęłam zasłonką, by
na niego spojrzeć. Bones złapał go i umocował na swoim miejscu.
- Tate i Annette? Nie grali chyba w pokera, prawda?
- Nie. Zazdrosna jesteś? – zapytał wprost.
- Nie. A ty?
- Absolutnie. Tylko zirytowany jej złośliwościami wobec ciebie, ale z tym dam
sobie radę.
- Kiedyś Tate nazwał mnie amatorką nekrofilii. – W moim głosie zabrzmiała nutka
gniewu. – Będę musiała oddać mu ten komplement.
- Właśnie to zrobiłaś. Słucha nas, czuję to.
Słuchał? Wścibski dupek. Wiedział, że nie lubiłam Annette. Nie tylko ona była tu
złośliwa.
Nagle do głowy wpadła mi kolejna myśl.
- Wiedziałeś o tym wczoraj, tak?
Bones twierdząco skinął głową.
- Zapomnij o pytaniu mnie, dlaczego nic ci nie powiedziałem. Za żadne skarby
bym nam nie przerwał, a Tate miał prawo podjąć decyzję o spędzeniu tu nocy.
Jednak nie bój się – natychmiast o nim zapomniałem. Ty pochłonęłaś całą moją
uwagę.
Myjąc włosy zdecydowałam, że nie mam do niego pretensji. Jakby nie było,
niezwykle trudno było mi nawet dokończyć kąpiel i nie rzucić go z powrotem na
łóżko. Moja skromność mogła być urażona, lecz reszta mnie nie.
Bones głęboko wciągnął powietrze, a kiedy poczuł zapach mojego ciała, w jego
oczach zamigotały zielone iskierki.
- Idę na dół. Nie mogę być tak blisko ciebie i nie pragnąć cię, a nie mamy czasu.
Z wampirzą szybkością opuścił pokój. Uśmiechnęłam się i wróciłam do kąpieli.
Kiedy zeszłam na dół, w moją stronę odwróciły się cztery twarze. Wszyscy siedzieli
przy kuchennym stole, lecz po wczorajszej awanturze cierpieliśmy na deficyt
krzeseł. Nie przerywając rozmowy z Rodneyem Bones posadził mnie sobie na
kolanach i postukał palem w stojący przed nim, pełen jedzenia talerz.
- Zjedz coś. Nie mogę dopuścić, byś zemdlała tylko dlatego, że nic nie jesz.
- Jestem zdziwiony, że w ogóle może chodzić – odezwał się Tate nie podnosząc
wzroku. – Po tym, co słyszałem w nocy, musiałeś dać jej dobre pięć litrów swojej
krwi.
- A to chyba nie twoja sprawa? – spokojnie odparł Bones i zacisnął ramiona wokół
mnie, kiedy poderwałam dłoń, by trzasnąć Tate’a w głowę. – W pracy jesteś jego
przełożoną, Kotek. Teraz jednak jesteście na gruncie prywatnym, więc te zasady
nie mają zastosowania.
189
- N twoim miejscu bym siedziała cicho, Tate - ostrzegłam. – Poza tym miło widzieć,
że ty również nie kulejesz. Chociaż teraz siedzisz, więc nie mogę być tego
pewna.
Tate nie cofnął się przed wyzwaniem.
- Sama powiedziałaś, że po śmierci, w łóżku mistrzem jest trup. Pomyślałem, że
sprawdzę czy masz rację.
Rodney roześmiał się.
- Powiedziałaś tak, Cat?
Bones uśmiechnął się nieznacznie.
- Jestem szczęśliwy, mogąc tak dobrze reprezentować mój gatunek.
Wpatrywałam się w Tate’a, lecz w końcu moje wargi drgnęły. Tate również się
uśmiechnął, po czym prychnął z rozbawieniem.
- Chryste, Cat. Pomyśl, że Dave na nas teraz patrzy. Prawdopodobnie nie wierzy
własnym oczom – jemy śniadanie przy jednym stole z wampirami.
Na dźwięk imienia Dave’a moje oczy napełniły się łzami. Nagle zażenowany,
Tate odwrócił wzrok.
- Szkoda, że wtedy ciebie z nami nie było, truposzu – powiedział po chwili do
Bonesa. – Przynajmniej mógłbyś uratować go tą swoją turbo-krwią. Cat nie zdołała
wlać w niego wystarczająco dużo, mimo że wycisnęła tego wampira jak gąbkę.
Jeśli potrafisz sprawić, że to się więcej nie powtórzy, to może warto będzie
mieć cię w zespole. Pomimo faktu, że cię nie znoszę.
Zamiast poczuć się obrażonym, Bones w zamyśleniu postukał palcem w brodę.
Wymienił spojrzenie z Rodneyem, po czym obrócił mnie do siebie.
- Kotek, nie mówiłaś mi, że kiedy twój kolega umierał, wlałaś w niego wampirzą
krew. Czy ją połknął?
- Juan zmusił go, by trochę przełknął. Boże, Bones! Dave stracił niemal pół gardła.
Wykrwawił się, zanim zdążył całkowicie uleczyć.
- Ciekawe - stwierdził Rodney.
Spojrzałam na niego ze złością.
- Więcej niż ciekawe. To był nasz przyjaciel.
Ghul otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz Bones mu przerwał.
- Nie teraz, kolego. Kotek, zmienił się nasz plan. Kiedy spałaś, zadzwonił do mnie
Ian i powiedział, że ma informacje dotyczące miejsca twojego pobytu. Wiedzieliśmy,
że to tylko kwestia czasu nim się dowie, chociaż wolałbym mieć jeszcze
z tydzień, by wszystko dokładnie zaaranżować. Ale to bez znaczenia, wszystko
już ustalone. Powiedziałem Ianowi, że wczoraj sam cię odnalazłem i że mam
zakładników, których mu dzisiaj przekażę. Ian był zachwycony i teraz organizuje
przyjęcie powitalne. Cholerny facet, zawsze lubił pokazówki.
Zesztywniałam.
- W porządku, w takim razie ruszamy dziś wieczorem. Powiem Donowi, żeby
ściągnął resztę chłopaków i… ustalimy szczegóły.
190
- Właściwie, Cat, to jest kilka problemów. Ian nie był zachwycony faktem, że
pojmałem troje twoich ludzi, by mieć kartę przetargową. Chce więcej i wysyła
kogoś, by to zdobył.
Po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz.
- Co znaczy „więcej”?
- Noah – powiedział bez ogródek Tate. – A to jeszcze nie wszystko.
- Mógłbyś? - Bones spojrzał na Tate’a z irytacją, po czym ponownie zaczął mówić.
– Twój niecierpliwy kolega ma rację, Kotek, jednak to nie jest największy problem.
Ian wymyślił, że zabije jednego z nich na twoich oczach. Ma to być dla ciebie
zachęta do spełnienia jego żądań, a jednocześnie zemsta za zabicie jego lokaja.
Ian zdecydował się akurat na Noah, gdyż najwyraźniej osoba, która dowiedziała
się o tobie nie miała pojęcia, że z nim zerwałaś. Co więcej, Ian wysłał twojego
ojca, Maxa, by pojmał Noah. Z tego, co słyszałem, Max sam zaoferował, że to
zrobi.
Odsunęłam od siebie talerz i zeskoczyłam z jego kolan.
- Don kazał obserwować mieszkanie Noah, tak? Złapiemy Maxa, tego gnojka,
i zabijemy go. To mnie uszczęśliwi.
Bones potrząsnął głową.
- Nie możemy, słonko. Jeśli to zrobimy, Ian dowie się, że z nim pogrywamy. Bo
jak inaczej można by wyjaśnić obecność na miejscu jednostki zabójców wampirów?
Stracimy przewagę, element zaskoczenia, a z pewnością nie będę cię narażał.
Jak myślisz, dlaczego Max zaproponował siebie do tego zadania? Prawdopodobnie
chce użyć Noah jako przedmiotu szantażu, a potem zabić cię, kiedy tylko
się pojawisz! Ian tego nie wie, ale my tak. Nie bój się, Rodney zapewni Noah bezpieczeństwo.
Pierwszy go złapie. Ian nie zabije Noah – uważa, że facet jest zbyt
cenny. Max, z drugiej strony, zrobiłby to tylko po to, by cię wkurzyć i zmusić do
pościgu za nim.
- Ty pojedź – powiedziałam natychmiast. - Rodney, tu nie chodzi o ciebie, ale jeśli
coś pójdzie nie tak… jeśli Max pokaże się wcześniej niż oczekiwałeś, to chciałabym,
żeby na miejscu znalazł się ktoś, kto przerazi go wystarczająco, by nie pociągał
za sznurki. Ktoś taki jak ty, Bones. Nie tylko jesteś starym wampirem
z reputacją sukinsyna. W linii Iana stoisz wyżej i Max o tym wie. Nie ważyłby się
przy tobie nic zrobić, lecz bez ciebie, w mojej głowie wciąż pojawia się obraz nagrobka
Noah.
- Nie - odparł stanowczo Bones. – Będę z tobą, pomagać pojmać strażników Iana.
Skoro tak bardzo przejmujesz się Maxem, Annette może towarzyszyć Rodneyowi
w drodze po Noah.
- Proszę – powiedziałam szyderczo. - Jakby Annette obchodziło, że Noah może
się coś stać. Gdyby zginął, ledwie by ją to obeszło. Ciebie też, gwoli ścisłości, ale
dla mnie to naprawdę ważne!
191
To było wredne z mojej strony, ale prawdziwe. W geście poddania Bones uniósł
ręce do góry.
- Jeśli tylko o mnie chodzi, to mam gdzieś czy Noah umrze. Nie przeczę temu. Ale
przez to byś cierpiała, a tego za nic nie chcę.
- Ja wezmę Annette. – Słowa same wypłynęły z moich ust. – Może robić za moje
wsparcie w pojmaniu strażników Iana, a ty pojedziesz z Rodneyem po Noah.
Bones rzucił mi spojrzenie sugerujące, że zwariowałam, do czego – tak po
prawdzie – było mi niedaleko.
- Myślisz, że pozwolę ci zaatakować grupę wampirów – grupę, której nie chcesz
zabić, co jak dobrze wiemy, wszystko cholernie utrudnia – a ja mam jechać
i ochronić twojego doktorka?
Słysząc zjadliwość, z jaką wypowiedział ostatnie słowa, poczułam jeszcze większą
determinację, by zapewnić Noah bezpieczeństwo. Rodney wiedział, że Bones
nie przejąłby się, gdyby coś mu się stało. Annette też to wiedziała. Lecz jeśli Bones
poszedłby sam… traktowałby to jako sprawę honoru, by Noah był bezpieczny.
Nieważne, jak bardzo go nie lubił.
- Właściwie, to tak będzie nawet lepiej – zaczęłam improwizować. – Możemy
założyć dwie rzeczy. Po pierwsze, dzięki moim brązowym włosom strażnicy nie
zorientują się, kim jestem, a po drugie, kiedy już się zorientują, będą robili
wszystko, by mnie nie zabić. Ian byłby naprawdę wściekły, gdyby ktoś pozbawił
go zdobyczy, prawda? Z pewnością o tym wiedzą. Z nimi jestem bezpieczniejsza
niż z kimkolwiek innym.
- To rzeczywiście może być lepsze wyjście, Crispin - powiedziała Annette. – Nie
będą przewidywać pułapki, jeśli pomyślą, że jesteśmy tam by zapewnić im…
rozrywkę.
Bones długą chwilę milczał, po czym odwrócił się do Annette i uśmiechnął zimno.
- Po wczorajszym, zastanawiam się nad twoimi ukrytymi motywami. Pozwól
więc, że powiem ci co się stanie, jeśli spadnie jej choć włos z głowy. Odetnę cię od
mojej linii. - Bones wyjął z kieszeni nóż i naciął nim dłoń, nawet na chwilę nie
spuszczając wzroku z Annette. – Na mą krew, przysięgam, że zrzeknę się ciebie.
A potem sowicie wynagrodzę tego, kto uczyni z twojego życia prawdziwe piekło.
Rozumiesz mnie?
Annette głośno przełknęła ślinę. Nie mogłam powstrzymać grymasu współczucia,
jakie dla niej poczułam. To, co Bones właśnie jej obiecał, było gorsze od wyroku
śmierci. Annette byłaby cenną zdobyczą dla kogoś nieumarłego i okrutnego,
a nie była na tyle silna, by samej się obronić. Dorzućcie trochę kasy dla każdego
Martwego Zboka, a naprawdę będzie udupiona.
Bones spojrzał na mnie i uniósł brew.
- Teraz Annette może ci towarzyszyć, a ja pojadę po Noah.
192
Biedny Noah. Jedyny powód, dla którego w ogóle został w to wplątany, to że
miał nieszczęście spotykać się ze mną. W gruncie rzeczy, byłam jedyną osobą,
która w całym tym pokręconym planie była naprawdę bezpieczna. Teraz Annette
będzie chronić mnie do końca swojego nieumarłego życia, a ludzie Iana raczej
zaryzykują swoje życie niż skrzywdzą nową, upragnioną zabawkę swojego pana.
W tym momencie Bones ryzykował, starając się chronić Noah, nie mówiąc już
o tym, że jeśli Annette i mnie nie uda się pokonać ludzi Iana, to moi kapitanowie
znajdą się w największym niebezpieczeństwie. Ian powiedział, że zabije jednego
z nich - zarówno, by udowodnić swoją wyższość, jak i z zemsty.
Dzisiejsza noc zadecyduje o wszystkim, i nagle nie mogłam znieść myśli, że
stawiamy wszystko na to, że cała akcja zakończy się sukcesem. A co, jeśli nie?
Dlaczego wszyscy oni mieli ryzykować życie, by mnie uratować? Jakby nie było,
istniało jeszcze inne wyjście, które wymagało jedynie mojego poświęcenia.
W ułamku sekundy podjęłam decyzję.
- Bones. – Podeszłam do niego i chwyciłam jego dłoń. – Nic z tego nie musi się
zdarzyć. Ian chce mnie tylko dlatego, że jako mieszaniec jestem unikatem. Jeśli
jednak będę w pełni wampirem, straci mną zainteresowanie. Także zrób to.
Zmień mnie.
Oczekiwałam wybuchu protestu ze strony Tate’a, lecz najbardziej stanowcza
odmowa była wypowiedziana dużo łagodniejszym tonem.
- Nie.
Zaskoczona zamrugałam oczami i poczułam falę gniewu.
- Do jasnej cholery, zrób to! Czy może jednak Annette miała rację? Temperatura
mojego ciała aż tyle dla ciebie znaczy?
Drugi tani chwyt. Bones zacieśnił swój uścisk, kiedy próbowałam uwolnić dłoń.
- Nie zrobisz nic pochopnie, zanim się temu nie przyjrzysz. Odwaga przed rozumem
nic nie da. – Jego odmowa przebiła się przez wrzaski Tate’a, który zamknął
się i z niedowierzaniem wpatrywał się w Bonesa. – Nie chcesz tego, słonko - ciągnął
Bones. – Myślisz, że nie masz wyboru, lecz powtarzałem ci wiele razy, że
zawsze znajdzie się jakieś wyjście. Jeżeli naprawdę chcesz, żebym cię zmienił, to
zrobię to. Dobrze o tym wiesz. Ale nie tak. Od tej decyzji nie ma odwrotu, a najmniejszy
nawet żal sprawia, że wybór okazuje się zły.
Przyciągnął mnie do siebie, a jego następne słowa zabrzmiały miękko tuż przy
moich uszach.
- A gdybym tak bardzo lubił temperaturę swojego ciała, za każdym razem, kiedy
bym cię bzykał, wrzucałbym cię do gorącej kąpieli. W ciągu dwudziestu minut
byłabyś gorąca - czy byś była wampirem, czy nie - więc do diabła z Annette i jej
złośliwymi komentarzami.
- Coś mogło by ci się stać w starciu z Maxem - mruknęłam.
Bones prychnął.
193
- Nie ma szans. Masz rację - Max jest zbyt wielkim tchórzem, by ze mną walczyć,
a nawet gdyby to zrobił, złamałbym go w pół i dostarczył ci jego szczątki w pudełku.
- W takim razie zostają moi ludzie. Jeśli Annette i mnie się nie uda, nie będę po
prostu stać i patrzeć, jak Ian zabija jednego z nich.
Bones rozparł się wygodnie na krześle, lecz wciąż nie puszczał mojej dłoni.
- Jak o tym pomyśleć, jest jeszcze jedno wyjście. Kiedy już uwolnię się od linii
Iana, to będę mógł zabrać ze sobą moich ludzi i wszystkich, którzy do mnie należą.
Nie spodoba ci się to, ale fakt jest faktem. W wampirzej kulturze, na mocy
krwi i dzielonego łóżka, jesteś uważana za moją własność. Twoich ludzi również
zadeklaruję jako swoich. Wtedy Ian nie będzie mógł ich zabić, nie ryzykując tym
samym wojny ze mną.
- Ale nie żywiłeś się ani nie pieprzyłeś żadnego z nich! - wybuchłam. – I jeśli sprawy
nie staną się zupełnie pokręcone, to z pewnością się nie zmieni!
- Wolałbym już umrzeć – mruknął Tate.
- Już i tak masz właściciela, głupku – powiedział uprzejmym tonem Bones. - Annette
jest z mojej linii, więc po tym jak się z nią przespałeś może oświadczyć, że
należysz do niej. A to z kolei sprawia, że jesteś również mój, chociaż nie napawa
mnie to szczęściem.
- Co? - zapytał Tate zaskoczony. – Nie jestem żadnym chłoptasiem do gryzienia!
Annette roześmiała się gardłowo.
- Ale według naszego prawa, kochany, jesteś moim chłoptasiem. Kiedy tylko
będę tego chciała.
- Powinieneś przeczytać uwagi napisane drobnym druczkiem, zanim wskoczyłeś
jej do łóżka, Tate – powiedziałam bezlitośnie. – Będziesz miał szczęście, jeśli nie
odpłacę ci za to co mi zrobiłeś, i nie powiem o tym Donowi. Ale teraz mamy ważniejsze
sprawy na głowie. Dobra, Bones. Jeśli ty lub Annette ugryziecie Coopera
i Juana, to jesteśmy bezpieczni, jeśli sprawy z Ianem się skomplikują?
- Tak – powiedział ignorując spojrzenie Tate’a.
To mi wystarczyło. Nie chciałam zapowiadać się pomieszczeniu pełnym wampirów
jako czyjaś własność, ale jeśli miałam do wyboru to lub patrzenie na śmierć
jednego z moich ludzi… to pieprzyć moją dumę. Ich też. Życie było ważniejsze niż
zranione ego.
- W porządku – powiedziałam i wstałam. – Pojedziemy do ośrodka, by jedno
z was ugryzło Juana i Coopera, a potem Annette i ja weźmiemy chłopaków jako
przynętę i zamienimy się z ludźmi Iana. Ty i Rodney pojedziecie po Noah… Kiedy
mamy spotkać się z Ianem?
- Około północy, Kotek. To daje ci trochę czasu, ponieważ między pojmaniem
jego ludzi i spotkaniem z Ianem, musisz spędzić trochę czasu w spa.
- W spa? – powtórzyłam, jakbym nigdy nie słyszała tego słowa. – Dlaczego, na
Boga, miałabym to zrobić?
194
- Ponieważ potrzebujesz minimum godziny w saunie, żeby usunąć ze skóry mój
zapach – odpowiedział spokojnie Bones. – Jeśli pójdziesz do Iana w tym stanie, od
jednego pociągnięcia nosem pozna, że go podeszliśmy. A wtedy dopiero rozpęta
się chaos. Nie bój się, wszystko już gotowe.
- Spa – powtórzyłam i potrząsnęłam głową. To uzupełniało listę dziesięciu rzeczy,
których nie myślałam, że będę dzisiaj robić. Wyglądało jednak na to, że miałam
dzisiaj randkę z sauną. I z ludźmi Iana. Z samym Ianem.
I z moim ojcem.
Dzisiejsza noc będzie bez wątpienia bardzo pracowita.
195
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
Tate, Juan i Cooper siedzieli już na tyłach vana. Wszyscy mieli ręce skute kajdankami,
usta zaklejone szeroką taśmą, której trzy niezużyte rolki leżały przy ich
stopach. Samochód nie był luksusowy: nie był wyposażony w żaden odtwarzacz
DVD, system dolby surround czy podgrzewane siedzenia. Właściwie to nie było
w nim żadnych tylnych siedzeń, a poza metalową kratą oddzielającą kabinę kierowcy
od reszty wnętrza, w samochodzie nie było nic. Rodney wyposażył van,
a sądząc po wyglądzie, moi ludzie nie byli pierwszymi, którzy byli w nim więzieni.
Prowadziła Annette. Nie protestowałam, gdyż dobrze to wyglądało. Bones
powiedział Ianowi, że Annette dostarczy zakładników jego ludziom, a Ian miał
przekazać to dalej. Miałam robić za miłośniczkę kłów, którą Annette planowała
użyć później. Naprawdę napaloną, biseksualną miłośniczkę kłów, jako że miałam
zasugerować ludziom Iana, by nieco sobie z nami pofolgowali. Ani Annette, ani
Bones nie sądzili, by przekonanie ich sprawiło jakiekolwiek trudności, jakie niebezpieczeństwo
mogło by więc nieść pozostawienie trzech związanych ludzi
samych i poudawanie przed grupą wampirów?
Oczywiście tamci mieli pozostawać w błogiej nieświadomości, ale o to właśnie
chodziło.
- Jesteśmy już niemal na miejscu - powiedziała Annette. Były to jej pierwsze słowa
od chwili, kiedy wyjechaliśmy. Godzinne milczenie jednak w żadnym razie mi
nie przeszkadzało – rozmowa z Annette nie była zbyt wysoko na mojej liście priorytetów.
Z tyłu samochodu doszedł mnie nagle nowy zapach, któremu towarzyszył
wzrost tętna u moich ludzi. Na wieść o końcu podróży poczuli zdecydowany
przypływ adrenaliny. Ponieważ nie mieliśmy więcej czasu, by jeszcze poćwiczyli
z Belindą, nie oczekiwałam by zdołali powstrzymać ludzi Iana na tyle długo, byśmy
z Annette ich związały. Mieliśmy jednak nadzieję, że Tate, Juan i Cooper
wystarczająco ich rozproszą, by ułatwić nam dwóm zadanie. I oczywiście, że po
drodze nie zginą.
Ponownie odetchnęłam. Niezwykłe było móc rozpoznać ludzkie emocje po
zapachu. Odziedziczyłam mnóstwo po moim nieumarłym ojcu, lecz niesamowicie
czuły zmysł węchu nie należał do tych rzeczy. Może - jeśli go dzisiaj spotkam –
podziękuję mu za pozostałe cechy. Tuż przed tym, jak go zabiję.
Wtedy jeszcze raz głęboko wciągnęłam powietrze, lecz tym razem zmarszczyłam
brwi. Moje ciało wciąż pachniało Bonesem, mimo wziętego rano prysznica.
Właśnie dlatego chciał, żebym skorzystała ze spa, jednak teraz, na dziesięć minut
przed spotkaniem z Ianem, na nic mi się to zdało.
196
- Wciąż pachnę Bonesem – powiedziałem do Annette. – Czy to nie wzbudzi podejrzeń
u ludzi Iana, kiedy będziemy odstawiać przed nimi tę szopkę?
Annette uśmiechnęła się lekko.
- Według nich jesteś kolejną ładną dziewczyną, a nie Czerwonym Żniwiarzem,
którego pragnie Ian. Dlatego też będzie dla nich całkowicie normalne, że pachniesz
jak Crispin. Właśnie niby wracamy po odebraniu od niego więźniów, pamiętasz?
Crispin ma reputację. W gruncie rzeczy powinnaś pachnieć również mną,
żeby wszystko było wiarygodne.
Zazgrzytałam zębami, na co Annette uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Prędzej piekło zamarznie – powiedziałam spokojnie.
Cmoknęła z przekąsem.
- Szkoda – odparła. Powoli obrzuciła mnie przy tym spojrzeniem, które natychmiast
przypomniało mi, że dla Annette kobiety były tak samo pociągające jak
mężczyźni. Zdaje się, że skoro nie udało się jej odciągnąć mnie od Bonesa, to
postanowiła zastosować politykę „nie możesz ich pokonać, to do nich dołącz”.
Bębniłam palcami w drzwi vana, powstrzymując się by nie warknąć: „Daleko
jeszcze?” Walka z wampirami podniecała mnie bardziej niż podryw ze strony
byłej kochanki Bonesa. Szczególnie, że jedyny powód, dla którego chciała iść ze
mną do łóżka, to żeby on mógł do nas dołączyć.
Jakieś pięć minut później Annette wjechała na parking przed rzędem magazynów.
Szybko rozejrzałam się dookoła. Było piątkowe, późne popołudnie, większość
ludzi poszła więc do domu – oczywiście zakładając, że magazyny te należały
do zwyczajnej firmy ze zwyczajnymi pracownikami. Annette wyciągnęła telefon
i wybrała numer.
- Otwórz drzwi – powiedziała w ramach powitania. – Jesteśmy na miejscu.
Cofnęła samochód i wjechała za bramę, która zamknęła się gdy tylko znaleźliśmy
się w środku. Zastanawiałam się, jak niby mieliśmy przekazać trzech skutych
i zakneblowanych facetów bez zwracania na siebie uwagi. Na tyle, na ile mogłam,
obrzuciłam spojrzeniem wnętrze magazynu. Poza sześcioma zbliżającymi się do
nas wampirami wydawało się, że nie było tu nikogo. To plus. Jednak fakt, że magazyn
składał się tylko z jednego, zarąbiście wielkiego pomieszczenia, był zdecydowanie
wadą.
Nasz wóz był jedyną rzeczą, która zajmowała tutaj miejsce. Przeklęłam w myślach.
Tyle by było, jeśli chodzi o pomysł wywabiania ich dwójkami do innego
pomieszczenia, aby pozostali nie wiedzieli co się dzieje. Napotkałam wzrok Annette
i głową wskazałam na wielką przestrzeń. W odpowiedzi jedynie wzruszyła
ramionami i bez słowa wysiadła z samochodu.
Suka.
- Witaj, moja piękna – powitał Annette jeden z wampirów, a w jego głosie zabrzmiał
francuski akcent. Jego prawe oko zasłaniała przepaska, a skrzywiony nos
wyraźnie wskazywał, że - jeszcze za jego ludzkiego życia – musiał być kilkakrotnie
197
złamany. Wciąż jednak te defekty wydawały się współpracować z jego osobą,
nadając mu łajdacki, mroczny wygląd.
Annette pocałowała go namiętnie w usta. Moje brwi powędrowały niemal pod
linię włosów. No, no. Albo Annette bardzo lubiła powitania, albo nie był to nieznajomy.
- Francois - wymruczała. – Minęło zbyt wiele czasu.
Powiedział coś po francusku, czego nie potrafiłam przetłumaczyć. Najwidoczniej
jednak Annette nie miała tego problemu, gdyż roześmiała się i odpowiedziała
w tym samym języku. Irytowało mnie, że nie wiedziałam o czym mówią.
Zapamiętać: Rozszerzyć umiejętności językowe.
Cokolwiek było tematem ich rozmowy, sprawiło to, że Francois spojrzał na mnie
z błyskiem w, eee, oku.
Nagle nie byłam już taka pewna, że zabranie jako wsparcie Annette zamiast
Bonesa było takim dobrym pomysłem. Nie lubiła mnie – to wiedziałam na pewno.
A co, jeśli powiedziała temu wampirowi, że to wszystko pułapka? Co, jeśli groźba
Bonesa nie przerażała jej tak bardzo? Zazdrość była irracjonalnym uczuciem,
a Annette mogła sobie wymyśleć, że opowie później Bonesowi jakąś zmyśloną
historię i odsunie od siebie jego gniew. Poruszyłam się z niepokojem i rzuciłam
szybkie spojrzenie na moich związanych ludzi. Sprawy mogły potoczyć się źle…
i to bardzo szybko.
Francois delikatnie odsunął blond lok z twarzy Annette, po czym szybkim krokiem
podszedł wprost do mnie. Napięłam mięśnie i sięgnęłam dłonią do moich
sięgających ud butów. W cholewach miałam ukryte noże. Możliwe, że niedługo
nie będzie żadnych ludzi, którymi mogłabym pohandlować z Ianem.
Francois otworzył moje drzwi. Uśmiechnęłam się udając, że zalotnie bawię się
krańcami butów, gdy w rzeczywistości gładziłam rękojeść jednego ze sztyletów.
- Nie miałem przyjemności poznać cię - powiedział Francois. – Nazywam się
Francois, a moja przyjaciółka Annette zdradziła mi, że ty jesteś Selena.
Pozwoliłam, by ujął moją dłoń i pocałował ją, mimo że musiałam w tym celu
odsunąć ją od noży. Za plecami Francois zobaczyłam, jak Annette wita się z pozostałymi
wampirami. Zauważyłam, że znała wszystkie ich imiona i skrzywiłam
się w duchu. Jeśli jeszcze mnie nie zdradziła, to za chwilę zrobi to przy ludziach
Iana i to w naprawdę wielkim stylu. W końcu dotarła do mnie maestria tego, co
robił Bones. Wszyscy należeli do Iana, więc Bones musiał ich znać. Niektórych
nawet całkiem dobrze. I dla mnie zdecydował się ich oszukać. Pewnie, nie były to
niewiniątka, skoro zgodzili się być strażnikami i potencjalnymi katami moich
kapitanów. Dużo łatwiej było zdradzić wrogów niż przyjaciół.
- Selena, zwierzaczku mój, podejdź do mnie – powiedziała Annette przywołując
mnie gestem.
Ponownie uśmiechnęłam się do Francois i przeprosiłam go. Nonszalancko przeszedł
na tył vana i, gdy podeszłam do Annette i grupy wampirów, zniknął mi
198
z oczu. Jeśli ma zamiar odwrocić się ode mnie, pomyślałam ponuro, to teraz jest na
to idealny czas.
Jednak Annette jedynie przyciągnęła mnie do siebie i pocałowała w szyję, swobodnym
ruchem głaszcząc moje ramię. Za nami, od strony vana doszedł mnie
hałas, gdy Francois wyprowadzał Tate’a, Juana i Coopera. Ich serca biły nieco
szybciej, lecz nic nie wskazywało na to, że są w bezpośrednim niebezpieczeństwie.
- Selena, poznaj moich przyjaciół – powiedziała Annette.
Natychmiast zostałam obsypana deszczem powitalnych pocałunków, jakby to
był jakiś bar dla ciot, a nie miejsce przekazania zakładników. Annette roześmiała
się, kiedy jeden z wampirów – zdaje się, że przedstawił się jako Hatchet3 - wepchnął
mi przy tym język do ust i porządnie obmacał mi tyłek.
- Wystarczy, Hatchet – przerwała mu Annette uśmiechając się figlarnie i odsuwając
mnie od niego. - Selena lubi się najpierw pobawić, lecz raczej nie z facetem.
Mam rację, skarbie?
Suka, pomyślałam ponownie widząc wyzwanie w jej oczach, lecz uśmiechnęłam
się tylko i pozwoliłam, by mnie objęła. Przynajmniej nie łapała mnie za tyłek.
Jeszcze.
- Całkowicie – powiedziałam urywanym głosem. – Wciąż jednak wolę skończyć
z czymś sztywniejszym niż język. Będziecie wszyscy bardzo zajęci? Czy przysługują
wam, hmm… przerwy?
Mówiąc to polizałam palce. Annette stała za mną, sugestywnie gładząc dłońmi
moje ciało, i niemal zabawnie było widzieć jak oczy wszystkich natychmiast rozbłysły
zielenią.
- Kiedy mamy być u Iana? – zapytał jeden z nich.
Gdzieś zza vana doszła nas odpowiedź Francois.
- Na jedenastą, za ponad cztery godziny.
Annette przesunęła ustami wzdłuż mojej szyi, na co zadrżałam z nieudawanej
przyjemności. Sposób, w jaki jej zęby drażniły moją skórę wywołał u mnie gęsią
skórkę. Przeciągnęła po niej językiem, ocierając się o moje ciało powolnymi, zmysłowymi
ruchami.
Hatchet zaczął się rozbierać. Zdziwiona zamrugałam oczami. Najwyraźniej tyle
wystarczyło, by go podniecić.
Francois wyszedł zza vana i od tyłu objął Annette. Z jej gardła wydobył się cichy
pomruk i wężowym ruchem otarła się o niego. Jej ręce wciąż spoczywały na moich
biodrach, więc w rezultacie poruszyłam się w taki sam sposób. Wtedy Francois
wyciągnął ramiona i objął dłońmi moje piersi. Pozostali mężczyźni również
zaczęli ściągać z siebie ubranie. Wkrótce na własne oczy przekonałam się, że nie
3 Hatchet /ang./ - topór
199
mieli przy sobie broni. Do tej pory jedyne noże, jakie tu zobaczyłam, leżały bezładnie
rozrzucone w pobliżu vana. Rzeczywiście nie oczekiwali zasadzki.
Pochyliłam się udając, że poddaję się zmysłom… i w jednej chwili w moich dłoniach
pojawiły się cztery sztylety. W samą porę - Francois przesunął dłonie niżej
i zaczął mnie macać. A może to Annette zrobiła się nieco swawolna?
- Teraz! – krzyknęłam i wyrzuciłam z dłoni ostrza.
Dwa z nich wbiły się w oczy Hatcheta, a następne dwa w oczy wampira stojącego
obok niego. Wrzasnęli obaj i złapali za nie, chcąc je wyszarpnąć, podczas gdy
rzuciłam się na nich i huknęłam ich głowami na tyle mocno, że rozległ się chrzęst,
lecz nie na tyle mocno, by ich zabić. Hatchet i jego przyjaciel upadli na ziemię
i oślepieni zaczęli zwijać się z bólu. Nie przejmowałam się jednak – szybko się
uleczą. Pozostałe wampiry rzuciły się, by chwycić za broń… i stanęli oko w oko
z Tatem, Juanem i Cooperem.
- Pamiętacie nasze kajdanki? – spytał Tate i podniósł do góry jedne z nich. – To
atrapy.
Wampiry nawet nie próbowały hipnozą wymóc na nich posłuszeństwa. Zamiast
tego natarły na nich z odsłoniętymi kłami i uniesionymi pięściami. Zdążyłam to
wszystko dostrzec mimo mocowania się z dwójką na podłodze, gdy starałam się
wbić sztylety w ich pierś w taki sposób, by ich nie zabić. Annette miała ręce pełne
roboty z Francois, który wydawał się kląć na nią zarówno po angielsku, jak
i w swoim rodzimym języku.
Każdy z moich kapitanów miał przy sobie jeden srebrny nóż, ukryty w podeszwie
buta. Tylko z taką bronią stali na drodze wampirów do ich własnego arsenału.
W tej chwili, widząc atakujących ich krwiopijców miałam wrażenie, że czas
wyraźnie zwolnił. Wiedziałam jednak, że nie mogę interweniować. Chyba, że
najpierw zabiję dwa wampiry, z którymi się zmagałam.
Okrakiem usiadłam na Hatchetcie i przytrzymałam go, jednocześnie szybkim
ruchem przecinając gardło temu drugiemu wystarczająco głęboko, że niemal
odcięłam mu przy tym głowę. To go na chwilę zajmie. Na tyle długo, bym sięgnęła
do buta po kolejne ostrza. Zignorowałam ból, kiedy Hatchet z uderzył mnie
pięścią w żołądek i z całej siły wbiłam sztylet w jego pierś.
Zamarł - ostrze przeszyło dokładnie jego serce. Pochyliłam się nad nim, aż moje
włosy dotknęły jego twarzy.
- Nie ruszaj się, a nic ci się nie stanie. Nie chcę, żebyś zginął. Po prostu potrzebuję,
żebyś był mi posłuszny.
Podniósł na mnie wzrok, a z jego ust padło tylko jedno słowo.
- Żniwiarz.
Wiedziałam, że moje oczy zaczęły błyszczeć, co było normalne w tych okolicznościach.
W odpowiedzi skinęłam głową.
- We własnej osobie. A teraz nawet nie waż się ruszyć.
200
Zeskoczyłam z niego i kątem oka dostrzegłam błyskawiczny ruch, gdy Juan,
Tate i Cooper toczyli najważniejszą walkę w ich życiu. Cooper już teraz miał dwa
potężne cięcia na ramieniu, lecz nadal pewnie się trzymał i blokował każdy błyskawiczny
atak. Z warg Tate’a spływała krew, lecz również wydawało się, że nie
odniósł poważnych zranień. Z kolei Juan… gdzie do diabła był Juan?
Wampir obok mnie zaczął się podnosić, a jego gardło niemal całkowicie zdążyło
się uleczyć. Chwyciłam go za głowę i huknęłam nią o ziemię, skutecznie go oszałamiając.
Następnie złapałam go za nogę i odwlokłam kilka metrów od Hatcheta.
Odskoczyłam, kiedy stopą próbował podciąć mi nogi i zatopiłam nóż w jego sercu.
- Chcesz żyć? – spytałam trącając nieco ostrze. – To ani drgnij.
Annette powaliła już Francois. Żadne z nich nie miało broni, wydawało się więc,
że zagryzą się na śmierć. Spojrzałam na nią, a potem na moich ludzi. Juana wciąż
nigdzie nie było. Doszłam do wniosku, że jest po drugiej stronie vana. Zamarłam
na moment, po czym rzuciłam kolejnym nożem w Hatcheta, kiedy dłonią zaczął
powoli sięgać do sztyletu w jego piersi. Ostrze wbiło się w sam środek jego czoła.
- Następny sztylet cię wykończy - warknęłam. – Nie próbuj nic więcej.
Nagle Juan wyleciał ponad dachem wozu. Całe jego ciało było poranione, lecz
jego tętno było stabilne. Wysokie jak diabli, lecz stabilne. Podskoczyłam do niego
i złapałam go, nim zwalił się na ziemię.
- Patrz, jak chodzisz – powiedziałam z nikłym uśmiechem. Pomogłam mu stanąć
na nogach, po czym skoczyłam na dach vana. Stąd dostrzegłam blond wampira,
z którym walczył Juan, a który niemal już doszedł do sterty broni. Nie wahałam
się. Jakbym nurkowała z pomostu, odbiłam się od dachu i skoczyłam na niego,
powalając go na ziemię. Upadł ciężko, gdyż wciąż wczepiałam się w jego plecy.
- Juan, upewnij się, by wampiry nie wyciągnęły z siebie srebra! – zdążyłam krzyknąć,
zanim łokieć faceta pode mną trafił mnie w twarz. Auuu! Poczułam ból ze
złamanego nosa, a w gardle smak krwi. Jednak to nie powstrzymało mnie przed
wyświadczeniem mu tej samej przysługi: obiema rękami chwyciłam jego głowę
i uderzyłam jego twarzą o ziemię. Usłyszałam przy tym satysfakcjonujący
chrzęst.
- Teraz jesteśmy kwita - wydyszałam, po czym wyjęłam nóż z buta i zatopiłam go
w jego plecach. – A teraz mam przewagę.
- Cat, uważaj! - krzyknął Cooper.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam pędzącego wprost na mnie wampira. Ponownie
sięgnęłam do butów… i nie znalazłam tam nic. Nie miałam już ani noży, ani czasu
na ucieczkę.
W tym momencie ktoś zaatakował krwiopijcę z boku. W natłoku kończyn mignęła
mi twarz Tate’a. Wyglądało na to, że zaatakował go w ostatniej sekundzie.
Zdzierając na betonie kolana podpełzłam do porzuconych, acz pięknych, srebrnych
noży.
201
- Głowy do góry! - zawołałam. Moi ludzie natychmiast się pochylili, a ostrza trafiły
w nieumarłe ciała, powodując wybuch nowej fali wrzasków. Tate ponownie skoczył
na wampira, który chciał mnie zaatakować, a ja rzuciłam mu nóż. Złapał go
jedną ręką i w następnej chwili wbił go w plecy przeciwnika.
- Nie przekręcaj! – przypomniałam mu, włączając się w walkę Coopera.
Pięć minut później było już po wszystkim. Francois pokonaliśmy jako ostatniego.
Kiedy odciągnęłam go od Annette, zatapiając sztylet w jego plecach, wciąż ją
przeklinał.
- Dlaczego? – spytał z gniewem, a jego silny akcent sprawił, że było to niemal
niezrozumiałe.
Annette cała pokryta była krwią – swoją i Francois. Z nienaruszoną skórą i rozmazanymi
na niej szkarłatnymi smugami, wyglądała jak ponętna Sissy Spacek na
końcu filmu Carrie.
- Widzisz, kim ona jest? – zapytała spokojnie Francois, wskazując na mnie głową.
– Twój pan jej pragnie. Moj pan ją kocha. Przykro mi, Francois, lecz jestem winna
lojalność Crispinowi, nie Ianowi.
Zaciągnęłam Francois do vana, gdzie Annette zaczęła owijać jego nadgarstki
szeroką taśmą. W normalnych okolicznościach nie powstrzymało by to żadnego
wampira, lecz dalsze ruchy mogły sprawić, że wbite w niego ostrze rozcięło by
mu serce. Francois doskonale o tym wiedział.
- Równie dobrze możesz mnie zabić – powiedział gorzkim tonem Francois. – Bo
właśnie to zrobi Ian, kiedy dowie się, że daliśmy się oszukać i pojmać.
- Nie sądzę - odparłam. – W takim przypadku rozpowiem wszystkim, że w lutym
Ian dał się nabrać na tę samą sztuczkę. Widzisz, skończył w dokładnie takiej samej
pozycji co teraz ty, Francois. Coś mi się jednak wydaje, że należy do tych
aroganckich dupków, którzy nie chcieliby, by stało się to wiedzą powszechną.
Bądźcie grzeczni, chłopcy, a obiecuję – dożyjecie kolejnego dnia.
Tate zbliżył się do mnie. Zdjął z siebie koszulę i podał mi ją.
- Twój nos wciąż krwawi, Cat.
O tak, czułam to. Czułam też smak krwi, która nieprzerwanie spływała mi do
ust. Wytarłam twarz w koszulę. Annette skończyła krępować Francois, po czym
skaleczyła się w dłoń i podsunęła mi ją niemal pod nos.
Spojrzałam w jej oczy… i przyciągnęłam jej rękę do ust. Nacięcie było głębokie
i chociaż uleczyło się niemal natychmiast, krew, która z niego wypłynęła wciąż
wypełniała dłoń Annette. Zlizałam ją szybko i ze zdziwieniem zauważyłam, że
smakowała inaczej niż Bones. W następnej sekundzie poczułam swędzenie, gdy
mój nos zrastał się.
- Dzięki – powiedziałam i puściłam jej rękę.
Na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech.
- Nie chciałabyś mieć przecież oszpeconej twarzy, prawda? Jakby nie było, musisz
iść na jeszcze jedno przyjęcie.
202
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY
Godzinę później nikt by nie powiedział, że robiłam dzisiaj coś bardziej wyczerpującego
niż malowanie paznokci lub chodzenie po sklepach. Byłam właśnie
w spa i relaksowałam się w kąpieli parowej, a jedna z pracownic ośrodka masowała
mi stopy i robiła mnóstwo innych rzeczy. Starałam się grzecznie sprzeciwić
takiemu rozpieszczaniu, lecz powiedziano mi, że wszystkie zabiegi zostały już
opłacone. Prawdę mówiąc czułam się cudownie, mój protest nie był więc do końca
szczery.
Później zaś przyszła kolej na saunę, złuszczanie oraz ziołową kąpiel z dodatkiem
mięty i egzotycznych pachnideł. Jeśli po tych wszystkich zabiegach pozostanie na
mnie chociaż ślad zapachu Bonesa, będzie to istny cud. Nawet moje zęby wybielono
specjalnym roztworem, który niemal wypalił mi dziąsła.
Kiedy już przepuszczono mnie przez ten cały kosmetyczny magiel, pracownica
wręczyła mi pudełko.
- Proszę bardzo. To dla pani.
W środku znajdowała się sukienka, komórka, komplet kluczyków z opisem samochodu
oraz naprawdę wysokie szpilki. Kiedy tylko wyjęłam je z pudełka, moją
twarz rozjaśnił uśmiech. Chłopaki nie będą jedynymi wyposażonymi w niebezpieczne
obuwie. Obcasy wykonane były z litego srebra, pokrytego jedynie warstwą
czarnej farby.
Spojrzałam na zegar i szybko się przebrałam. W końcu stanęłam przed lustrem…
i zamarłam.
Sukienka cała wręcz krzyczała Bonesem, gdyż bardziej przypominała seksowną
bieliznę niż wieczorową suknię. Była bez pleców, wiązana na szyi, a na widok
sięgającego mi niemal pasa dekoltu zamarłaby nawet Jennifer Lopez. Obustronna
taśma klejąca przytrzymywała mi na piersiach dwa pasma czarnego materiału.
Dół sukni zarówno z przodu jak i z tyłu był wysoko wycięty, a jedyna rzecz, która
sprawiała, że strój nie był obsceniczny, to przezroczyste kawałki materiału sięgające
połowy uda i poruszające się z każdym moim krokiem. Jedna rzecz była
pewna – sukni nie brakowało płynności. Nie było jej aż tyle, by utrudniała ruch.
Kiedy tylko nałożyłam na twarz makijaż, rozległ się sygnał z przysłanej mi komórki.
Z drugiej strony odezwał się nieznajomy głos.
- Żniwiarzu, spotkasz się z nami na wiadukcie przy Czterdziestej Piątej i Wilkes.
I lepiej, żebyś była sama. Do tej pory powinnaś już wiedzieć, że mamy czworo
twoich ludzi i że nie potrzebujemy ich wszystkich.
Co za czarujący facet. Nawet żadnego „witaj”.
- Zagram w tę grę, lecz jeśli zabijesz któregoś z nich, będziesz następny.
203
W drodze na parking wyciągnęłam nowe kluczyki. Były od niebieskiego Explorera
zaparkowanego tuż przy wejściu. Ruszyłam z miejsca i jedną ręką zapięłam
pasy, gdyż wypadnięcie przez przednią szybę nie leżało w moich dzisiejszych
planach. Przynajmniej o tym nie wiedziałam. W wyznaczonym miejscu czekały na
mnie dwa wozy, a w każdym z nich siedziały cztery wampiry.
- Dobra, chłopaki, zaczynajmy – powitałam ich.
Osiem par oczu zlustrowało mnie od stóp do głów. Wyciągnęłam przed siebie
ramiona i obróciłam się powoli dookoła.
- Możecie sprawdzić czy nie mam żadnej broni, lecz znajdziecie tylko tyle, ile
widzicie. A teraz, jeśli skończyliście już się gapić, to mam randkę z waszym szefem.
Kimkolwiek by był.
- Witaj, kochanie – odezwał się za mną głos z wyraźnym angielskim akcentem.
Obróciłam się gwałtownie, by zobaczyć wysokiego wampira z czarnymi, nastroszonymi
włosami, swobodnie opierającego się o barierę przy autostradzie. Jeszcze
chwilę temu go tam nie było. Jego aura była tak silna, że jasne było iż jest
najpotężniejszym z grupy. Był wampirem wyższej klasy… i nie był to pierwszy raz,
kiedy go spotkałam.
- Tam, skąd pochodzę, grzecznie jest przedstawić się, zanim nazwie się kogoś
seksistowskim określeniem. Może jednak nie nauczono cię manier?
Uśmiechnął się i wyprostował, by zaraz złożyć przede mną najbardziej wytworny
ukłon, jaki kiedykolwiek widziałam.
- Ależ oczywiście. Jakże to nieuprzejme z mojej strony. Nazywam się Spade.
Kontrolowałam swoją twarz na tyle, by nie ukazać swoich emocji, lecz w duchu
uśmiechnęłam się szeroko. To był przyjaciel Bonesa. Kilka lat temu, kiedy się
poznaliśmy, z góry założyłam, że był bandziorem i usiłowałam rozbić mu głowę
dużymi kamieniami. Po tym jak zjawił się Bones i potwierdził jego tożsamość,
Spade otrzepał się z kurzu… po czym dobitnie skrytykował mnie za sposób prezentacji
i witania gości.
- Spade. Fajne imię. Zmuszono cię, byś je wybrał z jakiegoś komiksu?
Oczywiście wiedziałam, dlaczego wybrał to imię. Spade, razem z Bonesem, był
więźniem w Nowej Południowej Walii. Nadzorcy nazywali byłego barona Charlesa
DeMortimera nazwą przydzielonego mu do pracy narzędzia, którym był właśnie
szpadel. Zachował to imię, by nigdy nie zapomnieć bezsilności, jaką wtedy
czuł.
Jego wargi drgnęły, lecz szybko się opanował.
- Później wyjaśnię ci mój wybór, aniele. A teraz… gdybyś mogła do mnie podejść.
Muszę sprawdzić czy nie masz przy sobie broni.
Pozostała ósemka otoczyła nas ochronnym kręgiem, gdy Spade powoli i dokładnie
przesuwał dłońmi po moim ciele. Kiedy skończył, na jego twarzy pojawił
się uśmiech.
204
- Teraz to naprawdę przyjemność poznać cię. – Głową wskazał jeden z samochodów.
– Pani przodem.
Skierowaliśmy się na odległą, całkowicie opuszczoną drogę, na której czekał już
helikopter. Nie rozmawialiśmy już więcej. Przy starcie bębniłam palcami po
udzie. Pozostałe wampiry nie odrywały ode mnie wzroku, lecz ignorowałam je.
Spade ze swej strony milczał, lecz od czasu do czasu rzucał mi nieznaczny, pełen
zadowolenia uśmiech.
Wylądowaliśmy niecałe dwie godziny później. Nie miałam zegarka, lecz zgadywałam,
że było około jedenastej trzydzieści. Niedługo… Już naprawdę niedługo.
W duchu zmówiłam modlitwę, by dzisiejszego wieczora nie zginął nikt oprócz
mego ojca, po czym wysiadłam ze śmigłowca, by odegrać swoją rolę.
Ian zdecydowanie lubił huczną rozrywkę. Jego dom był jeszcze większy od poprzedniego
i przypominał naprawdę duży dwór. W świetle księżyca ogrody nabrały
niesamowitych kształtów, a dla maksymalnego efektu wystawiono rząd
zapalonych pochodni. Liczne posągi zamarły w powitalnych lub bojowych pozach,
a niektóre z nich były wyjątkowo barbarzyńskie. Kiedy przechodziliśmy pod
marmurowym łukiem mimowolnie zaczęłam się zastanawiać czy te greckie rzeźby
były autentyczne. Znając jednak zamiłowanie Iana do rzadkich i cennych rzeczy,
prawdopodobnie były.
Kiedy otworzyły się drzwi, uderzyła we mnie tak duża fala skumulowanej, nadnaturalnej
energii, że musiałam się na chwilę zatrzymać. Miałam wrażenie, jakby
poraził mnie prąd o ogromnym, nieludzkim wprost natężeniu. Dobry Boże, co za
istoty tutaj były? Nagle jednak zrozumiałam. Znajdowała się tutaj sama elita. Nie
wiedziałam czy byłam gotowa na zawodowe działanie, lecz było zbyt późno na
odwrót.
Hall, który właśnie przemierzaliśmy wypełniony był wampirami i ghulami. Czułam
na sobie ciężar ich spojrzeń, jednak wbiłam przed siebie wzrok i zmusiłam
nogi, by nie drżały. Nigdy nie okazuj strachu. To znaczyło by tyle samo, co dzwonek
wzywający na kolację.
Dwa towarzyszące nam wampiry otworzyły gigantyczne, wspaniale rzeźbione
drzwi. Spade wskazał mi gestem, bym weszła do środka. Wyprostowałam ramiona
i weszłam do nieznanego, niebezpiecznego dla mnie świata tak swobodnym
krokiem, jakbym była Kopciuszkiem na balu.
Kopuła Gromu, pomyślałam natychmiast. Gotycka, luksusowa Kopuła Gromu.
Amfiteatr okazałych krzeseł, kanap i postumentów otaczał pusty środek pomieszczenia,
który można by uważać za arenę. Pokój urządzono w stylu stadionu,
gdzie z każdego rzędu widać było groźną, prostokątną platformę. Ponieważ
przejście, którym szłam, dochodziło wprost do niej, skierowałam się właśnie tam.
Na mój widok wybuchł szum pomruków. Było ich tak wiele, że trudno było mi
cokolwiek z nich zrozumieć. Najwyraźniej byłam dziś atrakcją wieczoru. Jakie to
205
miłe. Z całych sił powstrzymywałam się, by wśród tych licznych twarzy nie szukać
tej, którą tak kochałam. Bones tu był. Nawet w wirze całej tej energii - czułam go.
Do diabła, po tej ilości krwi, jaką z niego wczoraj wypiłam, czułam jego zapach.
Ian niczym król, siedział na samym środku, tuż przed platformą. Najniższy rząd
siedzeń znajdował się o jeden stopień wyżej od niej, przechyliłam więc lekko
głowę, spojrzałam na niego i udałam zaskoczenie.
- A więc to ty za tym wszystkim stoisz? Szczerze żałuję, że wtedy nie przekręciłam
tego noża. Podejdź do mnie, a zaraz naprawię to przeoczenie.
Ian również starannie się ubrał. Miał na sobie doskonałej jakości, luźną koszulę
z żabotem z czystego jedwabiu. Sądząc po stylu zgadywałam, że pochodziła
z końca osiemnastego wieku. Jej perłowy kolor niemal zlewał się z jego skórą,
a kasztanowe włosy były pieczołowicie ułożone. Kiedy patrzył na mnie, jego turkusowe
oczy zabłysły oczekiwaniem.
- Twój nadęty garniturek nie oddawał ci sprawiedliwości, Catherine. Jesteś
wprost zachwycająca.
- Raz na zawsze – i dobrze, że słyszy to tak wiele osób. Przynajmniej nie będę
musiała się powtarzać – na imię mam Cat. – Ponieważ wszyscy mnie już widzieli,
ukrywanie tego nie miało sensu. – Przechodząc do sprawy… Przywlokłam tutaj
swój tyłek nie po to, by usłyszeć, że podoba ci się moja suknia. Gdzie są moi ludzie?
I czego chcesz? Musisz wręcz tryskać zachwytem, że udało ci się mnie wytropić
i zaszantażować.
Ian uśmiechnął się z wyższością, przeświadczony o swojej przewadze.
- Za odnalezienie cię możesz podziękować swojemu staremu przyjacielowi, Cat.
Mam wrażenie, że chyba go jeszcze pamiętasz. Crispin, przywitaj się ze swoją
byłą uczennicą.
- Witaj, słonko. Minęło dużo czasu odkąd cię… smakowałem – usłyszałam jego
głos.
Ukryłam uśmiech i odwróciłam się w jego stronę.
Może i byłam uprzedzona, ale moim zdaniem Bones wyglądał o wiele lepiej niż
Ian, chociaż nie mogłam powstrzymać nieznacznego uśmiechu, kiedy zobaczyłam
jego włosy. W którymś momencie, od czasu kiedy widziałam go po raz ostatni,
zafarbował je na ten sam platynowy blond, który nosił gdy spotkaliśmy się po
raz pierwszy. Były również świeżo przycięte, okrywając jego głowę miękkimi
falami. Miał na sobie szkarłatną koszulę, bardzo współczesną w porównaniu
z Ianem, a przy krwawym materiale jego skóra lśniła jakby pokryta milionami
kryształków. Najwyższy czas, by odwrócić wzrok. I to szybko. Zanim zacznę się
ślinić.
- Bones, co za nieoczekiwany niesmak – powiedziałam czystym głosem. – Jezu,
jeszcze nie leżysz w piachu? Już lata temu miałam nadzieję zobaczyć twój koniec.
Wciąż masz ten problem z przedwczesnym wytryskiem?
206
Ian roześmiał się głośno, a z nim cała jego sekcja. Wszyscy byli rozmieszczeni
względem rodowodu, z najmłodszymi wampirami zajmującymi najwyższe i najbardziej
oddalone od platformy miejsca. Bones symbolicznie siedział w niższym
rzędzie grupy Iana, a jego odpowiedzi towarzyszyła kolejna salwa śmiechu.
- Być może, gdybyś w międzyczasie tak głośno nie chrapała, mógłbym się bardziej
skoncentrować.
Nieźle. Odwróciłam się do niego plecami.
- No dobrze, Ian. Dosyć tych pierdół. Wystroiłam się w tę ładną kieckę, a najwyraźniej
tutaj jest impreza. Mogę wiedzieć z jakiej okazji?
Ian natychmiast przybrał melodramatyczny ton.
- Jak świat długi i szeroki mówiłem wszystkim, że mściwy człowiek nazywany
Czerwonym Żniwiarzem tak naprawdę jest wampirem ukrytym za bijącym sercem
i ciepłym ciałem. Nie ma innego znanego mieszańca na świecie. Mówiąc
krótko, Cat, chcę byś przystała do mnie, jako jedna z moich. Ponieważ nie sądziłem,
byś była skłonna przyjąć tę propozycję po naszym ostatnim spotkaniu, pojmałem
czworo twoich ludzi by upewnić się, że będziesz bardziej… otwarta, gdy
będziemy dzisiaj to rozważać.
Ian nie miał pojęcia, że zdołałam uwolnić troje z tej czwórki, a ponadto miałam
szóstkę jego ludzi. Prawdopodobnie myślał, że Francois i pozostali po prostu się
spóźniają.
- Uhm – mruknęłam cynicznie. – I zgaduję, że jako „jedna z twoich” będę musiała
spędzić z tobą mnostwo czasu.
Ian uśmiechnął się z czymś więcej niż tylko cieniem przebiegłości.
- Jakby nie było, na początku trzeba będzie cię obserwować.
- A jeśli odmówię, to zgaduję, że zabijesz moich ludzi?
Wzruszył ramionami.
- Doprawdy, dziecinko. Czy naprawdę musiałbym zabić ich wszystkich, zanim byś
zobaczyła, ze to co ci oferuję nie jest takie okropne? Myślę, że wystarczyła by
śmierć jednego, co najwyżej dwóch.
Ty zimny sukinsynu, pomyślałam, przyglądając mu się. Fakt, że był praktyczny,
a nie opętany obsesją, mnóstwo mi o nim powiedział. Ian nie wydawał się szczególnie
szczęśliwy perspektywą uśmiercenia moich ludzi, ale zrobiłby to. Wiedziałam
też, że Bones potrafił być równie zimny. I mówiąc szczerze - ja również.
- Mówiłeś o mnie ludziom – powiedziałam, nagle zmieniając taktykę. – Założę się
jednak, że trudno im było ci uwierzyć. Mam im zaprezentować moje umiejętności?
To znaczy… Zaprosiłeś tu tych wszystkich gości, lecz do tej pory nie widzieli
jeszcze nic ekscytującego.
W oczach Iana pojawiło się zainteresowanie. Bones powiedział, że Ian lubił pokazówki.
Coś mi się wydawało, że się nie mylił.
- Jaką demonstrację zatem proponujesz, mój śliczny Czerwony Żniwiarzu?
207
- Wystaw swojego najsilniejszego wojownika. Pokonam go, lub ją, używając tylko
tego, co mam teraz na sobie.
Rozłożyłam ramiona i powoli okręciłam się dookoła pokazując, że nie mam przy
sobie żadnej broni, lecz oczywiście Ian wiedział już, że zostałam przeszukana.
Cóż, to nie moja wina, że nikt nie przyjrzał się moim butom.
- Czego żądasz, jeśli wygrasz? - spytał Ian.
- Jednego z moich ludzi, całego i zdrowego. I zdecyduję, kto to ma być.
Ian przez długą chwilę nie odrywał ode mnie wzroku. Odwzajemniłam jego
spojrzenie z niewinnością wypisaną w oczach.
- Zgoda – odezwał się w końcu.
- Dobrze – powiedziałam. - Wybieram Noah.
Cholera, gdybym sama zdołała odbić Noah, miałabym wielki kłopot z głowy. No
i czy Ian nie byłby zaskoczony, że sam oddał mi swojego jedynego zakładnika?
Bones wybrał ten moment, żeby wstać.
- Ian, zanim zacznie się ten cyrk, mam sprawę, którą chciałbym z tobą załatwić.
Szczerze mówiąc darowałbym sobie całe to dzisiejsze wydarzenie, gdyby nie to,
że kazałeś mi się tu zjawić. I w tym problem, mój Panie. Nie chcę by decydował
o mnie ktokolwiek poza mną, a nadszedł na to już najwyższy czas. Uwolnij mnie
ze swojej linii.
Zanim zdołał zapanować nad twarzą, Ian wyglądał tak, jakby ktoś zadał mu
porządny cios.
- Porozmawiamy o tym później, Crispin, kiedy nie będzie nas już nic rozpraszać –
powiedział, usiłując go zbyć i nie pokazać przy tym słabości.
Bones machnął tylko ręką.
- Przy naszej tradycji, gdy wszyscy muszą temu świadczyć, nie będzie lepszego
czasu niż teraz. Kiedy odejdę, nie chcę od ciebie nic więcej niż to, co zgodnie
z naszym prawem jest moje – wampiry, które stworzyłem, wszystko co do nich
należy oraz wszystkich należących do mnie ludzi. Długo na to czekałem, Ian, i nie
mam zamiaru czekać ani chwili dłużej. - W jego ostatnim zdaniu zabrzmiał nieznoszący
sprzeciwu ton, który wszyscy usłyszeli.
Głos Iana natychmiast zmienił się z przymilnego na uprzejmy.
- A jeśli odmówię? Grozisz, że wyzwiesz mnie do walki, by wygrać swoją wolność?
- Tak – odpowiedział krótko Bones. – Ale czy jest taka potrzeba? Nasze losy splotły
się ze sobą jeszcze w czasach, gdy byliśmy ludźmi i nie powinniśmy się rozchodzić,
gdy jeden z nas zostanie pokonany przez własny upór. Uwolnij mnie
swoim słowem, nie w wyniku walki. To moje życzenie.
Nie wyobrażałam sobie kilkusetletniej, wspólnej z kimś historii, jaką Bones dzielił
z Ianem, a która w dodatku dosłownie wykraczała poza śmierć. Ian nie wydawał
mi się nikim szczególnym, lecz skoro Bones tak usilnie starał się go nie zabić,
musiało w nim być coś więcej. Wiedziałam, że lojalność Bonesa przez to, że Ian
go stworzył, na tym się kończy. Może Ian był trochę jak Don. Okrutny i manipulu208
jący, kiedy chodziło o to czego pragnął, lecz w środku nie był złą osobą. W innym
wypadku Bones nie zadawałby sobie trudu prosząc go o wolność, kiedy mógł
wyzwać Iana na pojedynek i zabić go, by ją uzyskać. Gdyby do tego doszło, Bones
z łatwością pokonałby Iana i doskonale o tym wiedział. Pytanie tylko: czy wiedział
jego Pan?
Ian przez długą chwilę rozważał swoją odpowiedź. Całe pomieszczenie wypełniała
cisza. Zamarłam, kiedy wyjął zza spodni nóż i przedzierając się przez gości
podszedł do Bonesa. Spojrzał na nóż, na Bonesa, po czym odwrócił sztylet
ostrzem do siebie.
- Wtedy idź i bądź Panem swojej własnej linii. Bądź podległy jedynie sobie i prawu,
którego przestrzegać muszą wszystkie dzieci Kaina. Uwalniam cię.
Podał Bonesowi nóż, który przyjął go z szacunkiem.
- Wszyscy jesteście świadkami – zawołał Bones do wszystkich.
Wow, to było słodkie i… krótkie. Spodziewałam się czegoś bardziej krwawego
lub ceremonialnego.
Ian westchnął z rezygnacją.
- Długo byliśmy ze sobą, Crispin. To dziwne uczucie, kiedy nie jesteś już jednym
z moich. Jakie masz plany?
- Pewnie takie same, jak każdy nowy Pan linii – powiedział lekkim tonem Bones,
chociaż jego twarz stwardniała. – Wszelkim kosztem będę bronił tych, którzy
należą do mnie.
Wiedziałam co miał na myśli, lecz znaczenie tych słów nie dotarło do Iana.
- Nie musisz tu dłużej zostawać. Chcesz zatem wyjechać? Czy poczekasz, by zobaczyć
czy twoja była uczennica wygrywa wyzwanie?
Bones uśmiechnął się i spojrzał na mnie.
- Nie przegapiłbym tej części, kolego. Stawiam na to, że wygra. Chyba, że zapomniała
już wszystko, czego jej uczyłem.
- Raczej w to wątpię - odparł Ian sucho.
- Jakie są zasady tej walki? - spytałam. – Osądzacie zwycięstwo po tym kto kogo
pierwszy powali i zmusi do poddania?
Ian podszedł do swojej kanapy i usiadł na niej wygodnie.
- Nie, dziecino, to nie zapasy. Wygrasz dopiero wtedy, gdy zabijesz swojego
przeciwnika. Ten jednak nie ma obowiązku cię uśmiercić, lecz może dostarczyć
cię do moich stóp w każdym stanie. Kiedy zaś to zrobi, będziesz moja.
Przyjęłam tę informację i pozwoliłam, by światło zabłysło w moich oczach. Ich
blask jak dwa szmaragdowe lasery przeszył powietrze, powodując wybuch wielu
cichych rozmów. Ian powiedział im czym byłam, ale dopiero teraz w to uwierzyli.
- Wystaw najlepszego, Ian. Jestem gotowa.
Uśmiechnął się.
- Nie chcesz, by twój dawny kochanek najpierw życzył ci szczęścia? – Palcem
wskazał na sufit.
209
Spojrzałam do góry… i zamarłam. Co za skurwiel. W klatce zawieszonej pod
samym sufitem był Noah. Doprawdy, miał widok z lotu ptaka. Żeby zaś niczego
nie przeoczył, klatkę przechylono nieco w bok. Co za gówniany los, kiedy poniżej
rozgrywa się walka o twoje życie, a ty nie masz na to żadnego wpływu.
Zielony blask moich oczu padł na twarz Noah, który wpatrywał się we mnie
z przerażeniem. Był to właśnie taki wyraz twarzy, który wyobrażałam sobie
u niego, gdyby dowiedział się czym byłam. Czasami mieć rację było naprawdę do
kitu.
- Grendel - zawołał Ian. – Co byś powiedział na dostarczenie do mnie tego mieszańca?
Z drugiej strony pokoju doszedł mnie głośny śmiech. Z ławy wstał łysy mężczyzna
i gwizdnął – powoli i z uznaniem.
- Przyniosę ją do ciebie, Ian. Z wielką przyjemnością ją złamię.
Spojrzałam na mojego przeciwnika i powoli przesunęłam po nim wzrokiem.
O-o. To mógł być pewien problem.
210
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
Po pierwsze, stojący przede mną mężczyzna miał ponad dwa metry wzrostu.
Każde z jego ramion było grubsze od mojej talii, a nogi przypominały pokryte
skórą pnie drzew. Jak na kogoś jego rozmiarów, poruszał się lekko i nawet z pewną
gracją, przez którą poczułam, że żołądek skręca mi się w węzeł.
Był masywny i szybki, a to nie wróżyło dobrze. Jednak najbardziej zmartwiło
mnie to, że nie był wampirem. Był ghulem.
Mogłam wbijać mu moje srebrne obcasy w serce aż do usranej śmierci, a i tak
nic by to nie dało. W dodatku żaden z tych obcasów nie mógł służyć jako sztylet,
bym mogła obciąć mu głowę. No to w porząsiu. To będzie interesujące.
Ian uśmiechnął się do mnie, wyraźnie oczekując zwycięstwa.
- Wiesz, kto to jest, Cat? To Grendel, najbardziej osławiony najemnik ghuli. Ma
niemal sześćset lat i jest dawnym stradioti weneckich armii. Grendelowi niegdyś
płacono za ilość głów, które ściął, a to, mój kwiatuszku, było kiedy jeszcze żył.
Przelotem spojrzałam na Bonesa. Uniósł brew. Czy mam interweniować? - pytały
jego oczy. Wiedziałam, że mógł temu wszystkiemu zapobiec powołując się na
prawo własności, a jego spojrzenie mówiło mi, że opis tego mięśniaka, Grendela,
nie był ani na jotę przesadzony.
Ponownie dokładnie przyjrzałam się ghulowi. Taa, bez wątpienia wyglądał na
wrednego sukinsyna. A moją jedyną bronią była para butów. Spojrzałam w górę,
na Noah, i na jego twarzy dostrzegłam rezygnację. Najwyraźniej był przeświadczony,
że bez względu na to co się stanie, i tak zginie. Mogłam wybrać łatwiejszy
sposób. Ogłosić, że jestem Bonesa Dziwką do Gryzienia i odejść z co najwyżej
złamanym paznokciem. To jednak nie w moim stylu. Nie, wolałabym raczej walczyć
z tym kolosem i wygrać moją wolność niż żeby oddano mi ją walkowerem.
Lecz gdzie były działa, kiedy ich potrzebowałam?
- Nie okalecz jej zbytnio, Grendelu. Mam co do niej plany na później – powiedział
Ian ze znaczącym uśmieszkiem.
Ghul roześmiał się głośno.
- Przeżyje. Wyleczenie innych ran należy do ciebie.
No, to mnie pocieszył. Zerknęłam na Bonesa i niemal niedostrzegalnie potrzasnęłam
głową, dając mu znać, że nie chcę jego interwencji. Następnie strzeliłam
kłykciami i skupiłam wzrok na zbliżającym się Grendelu.
Ghul przyjrzał mi się z zawodową, bezduszną dokładnością, bez wątpienia decydując,
którą z moich kości złamać najpierw.
- Żeby pokazać ci, że się ciebie nie lękam – powiedział głębokim głosem - pozwolę
ci zadać pierwszy cios i nie będę się bronił.
211
- Nie odpowiem tą samą uprzejmością – odpowiedziałam natychmiast.
Rozciągnął usta w zimnym uśmiechu.
- Mam nadzieję, że nie. W takim przypadku wszystko skończyło by się zbyt szybko
i nie było by żadnej zabawy.
Jak miło. Grendel Gigant był sadystą. Kto powiedział, że życie jest łatwe?
Głęboko zaczerpnęłam powietrza… i wyskoczyłam w powietrze rzucając się na
niego i wyrzucając stopy w potężnym kopnięciu. Moje obcasy wbiły mu się
w szyję i szarpnęłam nimi na zewnątrz w nadziei, że – niczym nożyczki – rozetną
mu kolumnę kręgosłupa.
Jednak tak się nie stało. W efekcie wyrwałam jedynie dwa wielkie kawały mięsa
z jego gardła, a impet mojego ataku był tak silny, że oboje zachwialiśmy się
i upadliśmy na ziemię. Wylądowałam na nim okrakiem, obejmując jego głowę
udami, lecz natychmiast poderwałam się na nogi.
Ian roześmiał się, rozbawiony tak bardzo, że oczy zaszkliły się mu różowymi
łzami.
- Walcząc kiedyś ze mną nie zastosowałaś tej techniki, Cat. Śmiem twierdzić, że
czuję się oszukany.
Grendel nie był w tak samo radosnym nastroju. Wstał, potarł dłonią skórę, która
już zaczynała się goić i rzucił mi bardzo wrogie spojrzenie.
- Zapłacisz mi za to cierpieniem.
Co niby miałam powiedzieć? Że mi też to nie pasowało?
Grendel wyrzucił przed siebie pięść. Było to niemal komiczne, gdyż dostrzegłam
jedynie smugę, a potem… bum! Poleciałam na siedzenia za mną i wylądowałam
na dwóch świetnie ubranych wampirzycach, które nie mówiąc nawet „dzień dobry”
wrzuciły mnie z powrotem na arenę. Kiedy tylko wylądowałam na ziemi
przetoczyłam się na bok, o włos unikając kopnięcia, które wgniotło by mi wnętrzności
w klatkę piersiową. Natychmiast też poderwałam się do góry, by nie zwalił
się na mnie jak jakiś zapaśnik. Ja pierdolę, szybki był! I wcale nie żartował! Po raz
kolejny odskoczyłam i jego pięść, zamiast na moich żebrach, wylądowała na moim
barku.
Kiedy pękł mi obojczyk, rozległ się głośny trzask, a po sekundzie kolejny, gdy
zamarkował cios lewą, a uderzył nisko prawą, miażdżąc przynajmniej trzy moje
żebra. Dysząc z bólu odskoczyłam, lecz poczułam kolejne uderzenie w plecy, gdy
nie okazałam się wystarczająco szybka. Twarzą uderzyłam o podłogę areny i od
razu zaczęłam się z niej gramolić, lecz poczułam jak zacisnął dłoń na mojej kostce.
Szarpnięciem przyciągnął mnie do siebie i zamachnął się, by wpakować mi pięść
w bok. W ostatniej sekundzie odsunęłam się, więc nie połamał mi całej klatki
piersiowej, lecz udało mu się trafić w nerkę. Plując krwią przeturlałam się na bok,
ledwie łapiąc oddech. Grendel puścił moją nogę. Wstał i roześmiał się.
- To jest ten Czerwony Żniwiarz, którego wszyscy tak się boją? To?
212
Rozległ się gromki aplauz. Najwyraźniej nie byłam ulubienicą tłumu. Wciąż się
śmiejąc Grendel pokłonił się nisko, a we mnie wybuchła zimna furia. Ten skurwiel
nie odda mnie Ianowi rechocząc, że okazałam się łatwa. Zabiję go. I nieważne czy
czułam ból, czy nie. No dalej, Cat. Jeszcze nie skończyłaś.
- Cipa.
Powiedziałam to cicho, podnosząc się do półprzysiadu. Grendel natychmiast
przestał się śmiać. Pochylił się nade mną, ponownie biorąc zamach by mnie uderzyć.
Jednak zamiast się cofnąć, rzuciłam się do przodu, a moja pozycja okazała
się doskonała do tego, by ustami wyrządzić jak najwięcej szkód.
Z jego ust wydarł się krzyk. Nie gryzłam go więcej, gdyż moim głównym celem
było odwrócić jego uwagę, a nie było nic lepszego niż przeżute krocze ghula, by
myślał tylko o nim. Kiedy instynktownie zakrył podbrzusze, szybko zaszłam go od
tyłu i jak małpa skoczyłam mu na plecy, oplatając nogami w pasie. I wtedy wbiłam
palce w jego oczy.
Grendel wrzasnął. Zatopiłam palce jeszcze głębiej, ignorując obrzydzenie. Zaczął
miotać rękami do tyłu, usiłując uderzyć mnie w cokolwiek. Unikając morderczych
ciosów zeskoczyłam na ziemię i stopą podcięłam mu nogi. Mimo, że już nie
wbijałam mu palców w oczy, wciąż nic nie widział. Jeszcze się nie uleczyły. Miałam
zaledwie kilka sekund.
Ponownie się na niego rzuciłam, wykorzystując siłę uderzenia jako dźwigni, gdy
chwyciłam go za głowę i z całej siły zaczęłam szarpać nią we wszystkie strony.
Rozległ się wyraźny trzask, lecz to nie wystarczyło.
Moje mięśnie napięły się jak postronki, gdy resztką sił szarpnęłam nią po raz
ostatni i nagle upadłam, a głowa Grendela wylądowała na moich kolanach, wpatrując
się we mnie krwawymi oczodołami.
- Zapomniałeś… kopnąć mnie… gdy leżałam – udało mi się wykrztusić.
Chwilę pełnej szoku ciszy przerwał szum nagłych rozmów. Wyplułam z ust krew
- nie przejmując się tym, jak bardzo nie pasowało to do damy - i przycisnęłam
ramię do pulsującego bólem boku.
Gdyby nie był tak zadowolony z siebie, Grendel pokonałby mnie. Jeszcze jeden
taki cios w mój bok, a nie byłabym w stanie odkręcić butelki z wodą. Nawet teraz
czułam się, jakby przejechał po mnie czołg. A nawet pociąg. I to wielki. Twarz
Grendela wciąż zwrócona była w moją stronę, a skóra na niej już zaczynała się
kurczyć. Odrzuciłam ją od siebie z obrzydzeniem. Niektórzy lubili zbierać trofea.
Ja do nich nie należałam.
Powoli stanęłam na nogach i wbiłam wzrok w Iana, który wciąż wytrzeszczał na
mnie oczy.
- Opuść… klatkę.
Przez nacisk moich połamanych żeber wciąż nie za bardzo mogłam mówić. Ian
zacisnął usta, lecz skinął głową. Po chwili rozległ się zgrzyt żelaznego łańcucha
213
i opuszczono Noah na podłogę. Kiedy wypuszczono go z klatki, z przerażeniem
spojrzał na mnie i leżącą obok zakrwawioną głowę ghula. I zaczął wrzeszczeć.
- Niech ktoś go uciszy – rozkazał Ian rozdrażniony.
Spade natychmiast podniósł się z miejsca i podszedł do Noah, wbijając w niego
swoje hipnotyczne spojrzenie, natychmiast go uciszając. Potem chwycił go za
ramię i poprowadził przejściem do drzwi, skąd do tej pory wszystko obserwował.
Rozluźniłam się nieco. Przy Spadzie Noah był najbezpieczniejszy.
Co dziwne, Ian zaczął klaskać, lecz jego gest wyrażał bardziej kpinę niż gorącą
owację, jaką dostał Grendel.
- Świetna robota, Żniwiarzu! Teraz nikt już nie będzie szydził z twojego przydomku.
Jak każdy z obecnych, jestem nawet więcej niż pod wrażeniem. Udowodniłaś,
że jesteś silna, pomysłowa i bezlitosna. Zwyciężyłaś w rzuconym ci wyzwaniu
i uwolniłaś jednego ze swoich ludzi. Jednakże… wciąż mam jeszcze troje. Ile są
warte dla ciebie ich życia, złotko? Przyłącz się do mnie, przysięgnij mi lojalność,
a puszczę ich wolno. No dalej, to naprawdę nie będzie nieprzyjemne. W rzeczy
samej, płynie z tego wiele korzyści. Niedługo sama się o tym przekonasz.
Ian uśmiechnął się mówiąc ostatnie słowa, pozostawiając niewiele wątpliwości
co do tego o czym mówił.
Bones wstał.
- Dość już widziałem, Ian. Teraz cię opuszczę.
- Ale to najlepsza część - powiedział Ian i mrugnął do mnie.
Pokazałam mu środkowy palec, na co on roześmiał się.
- Och, czytasz w moich myślach, Cat.
Bones ruszył przejściem. Ponad setka ludzi wstała i podążyła za nim. Wytrzeszczyłam
na nich oczy. Wszyscy należeli do niego?
- Nie ma potrzeby, bym zostawał dłużej, kolego. Życzę ci dobrej nocy. – Zszedł
dalej, aż znalazł się tuż przy samej arenie, po czym odwrócił się i uśmiechnął do
Iana. - Zanim jednak wyjdę, złożę wyrazy szacunku twojemu honorowemu gościowi.
Ian roześmiał się cicho.
- Uważaj. Możesz skończyć jak Grendel.
- Zawsze lubiłem ryzykowne życie - odpowiedział Bones i wskoczył na platformę.
Kiedy się do mnie zbliżał, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Gratuluję wspaniałego pokazu niesportowego zachowania. Podły z ciebie zawodnik.
Musiał cię szkolić ktoś naprawdę utalentowany.
Roześmiałam się, chociaż sprawiało mi to ból.
- O tak. Prawdziwie arogancki sukinsyn.
- Wiesz, co mówią o patykach i kamieniach. To co, może mały całus na poczet
dawnych czasów?
- Chcesz całusa? Chodź i weź go sobie.
214
Widziałam Iana stojącego zaraz za plecami Bonesa. Roześmiał się cicho i mruknął
do towarzyszącej mu osoby coś o wielkich szansach Bonesa na to, że odgryzę
mu usta. Jednak śmiech ten szybko zmienił się w syk wściekłości, kiedy Bones
wziął mnie w ramiona, a ja wpiłam się wargami w jego usta. Całując go nie zamknęłam
również oczu – wyraz twarzy Iana był bezcenny.
- Co do diabła…?
Ian wstał tak gwałtownie, że wstając przewrócił kanapę. Zignorowałam go,
wgryzając się w język Bonesa, co wszyscy mogli zobaczyć. Zaczął leczyć się jak
tylko zaczęłam czuć się lepiej, gdy jego krew uzdrawiała moje poranione ciało.
Ian wściekł się, widząc taki zwrot w sytuacji i spojrzał na Bonesa wzrokiem płonącym
szmaragdowym ogniem.
- Wystarczy, Crispin! Cat jest moja, możesz więc zabrać z niej ręce i wynieść się
stąd!
Zamiast tego Bones zacieśnił uścisk na mojej talii.
- Obawiam się, że nie mogę się z tym zgodzić. A moim rękom bardziej podoba się
tam, gdzie teraz są.
- Oszalałeś? - Ian wskoczył na arenę. Gdyby był człowiekiem, z pewnością miałby
zawał. – Co to ma znaczyć? Śmiesz robić sobie ze mnie wroga przez kobietę,
którą ledwo znosisz? Której nie widziałeś od lat? Nie takie zachowanie powinien
pokazać swoim ludziom nowy przywódca. Chyba, że kryje się za tym coś jeszcze?
Czy to jakaś wymówka, by zacząć ze mną wojnę?
Bones spojrzał na Iana spokojnie.
- Nie staram się zacząć z tobą wojny, Ianie, lecz jeśli ty ją zaczniesz, ja ją skończę.
To proste. Nie pozwolę, byś ją do czegokolwiek zmusił. Lecz jeśli wybierze ciebie,
odejdę. To co, słonko? Z kim byś chciała być – ze mną czy Ianem?
- Z tobą – powiedziałam bez wahania, uśmiechając się lekko. – Przykro mi, Ian,
ale nie jesteś w moim typie. No i to porwanie moich przyjaciół i grożenie mi ich
śmiercią? Bardzo nie w porządku.
W oczach Iana zabłysnął gniew. Uśmiechnął się groźnie.
- Cat, pamiętasz, jak zabiłaś mojego przyjaciela, Magnusa? Właśnie zdecydowałaś,
że tak samo skończy jeden z twoich przyjaciół.
Wyciągnął z kieszeni komórkę i wybrał numer.
- Jeśli teraz odsuniesz się od Crispina – ciągnął – Może pozwolę ci przekonać
mnie, bym tego nie robił. Lecz radzę ci wyjść z nader hojną ofertą, gdyż jestem
naprawdę wkurzony. W innym zaś razie będziemy ciągnąć słomki, który z twoich
dziś umrze.
Usłyszałam sygnał, który dobiegł mnie z telefonu Iana. Po chwili zastąpił go głos
Tate’a.
- Halo – powiedział radosnym tonem. – Tu telefon Francois.
- Daj go do telefonu - rzucił Ian.
215
- Cześć, kolego – zawołałam wystarczająco głośno, by Tate mnie usłyszał. – Właśnie
rozmawiasz z Ianem. Przekaż mu proszę dobre wieści.
Śmiech Tate’a rozbrzmiał w powietrzu.
- Och, cześć, Ian. Francois nie może teraz podejść. Ma nieco związane ręce…
i kilka srebrnych sztyletów w piersi.
Ian zatrzasnął klapkę telefonu, a jego twarz zmieniła się w czysty lód.
- Nie trzymasz żadnych moich ludzi jako zakładników, Ian – powiedziałam bez
ogródek. – Ale ja mam kilkoro twoich.
216
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY
Ian wpatrywał się w Bonesa z takim wyrazem twarzy, jakby zaraz miał się na
niego rzucić.
- Zdradziłeś mnie – warknął.
Bones nawet nie drgnął.
- Powziąłem wszelkie konieczne kroki, by upewnić się, że nie zmusisz Cat do
powzięcia złej decyzji. To nie osiemnasty wiek, Ian. Manipulowanie kobietami, by
przyszły do twojego łóżka nie jest już modne.
- Jeśli chcesz odzyskać swoich ludzi, Ian – ciągnęłam – to zgodzisz się zostawić
mnie oraz moich ludzi w spokoju. Nie zabiłam żadnego z twoich i zwrócę ich tobie
nietkniętych. Najpierw jednak musisz przysiąc, że nigdy więcej nie będziesz mnie
niepokoił. To jak będzie? Twoi ludzie czy twój fiut?
Ian rozejrzał się, wpatrując się w liczne twarze czekających na jego decyzję.
Potem znów spojrzał na Bonesa, a jego oczy rozbłysły prawdziwą wściekłością.
W końcu zatrzymał wzrok na mnie.
- Dobra robota, Czerwony Żniwiarzu – powtórzył. Tym razem jednak w jego głosie
zabrzmiała gorycz. – Wygląda na to, że kolejny raz cię nie doceniłem… No
a twój spryt… - Ponownie wbił w Bonesa palące, szmaragdowe spojrzenie. Po
chwili wyciągnął do mnie dłoń. – Umowa stoi. Możesz odejść.
Bones uśmiechnął się i pociągnął mnie za rękę, lecz wbiłam pięty w ziemię.
- Nie tak szybko – powiedziałam i odetchnęłam głęboko. – Najpierw musimy
załatwić jeszcze jeden problem.
- Kotek, co ty robisz? – spytał cicho Bones.
Nie spojrzałam na niego, lecz skoncentrowałam uwagę na Ianie. Gdybym wcześniej
powiedziała Bonesowi co planuję, zacząłby się ze mną kłócić. Mówiłby, że to
zbyt niebezpieczne, a może nawet zabronił zabrać mnie przed oblicze Iana. Jednak
Bones nie rozumiał, że nie mogłam dojść tak daleko i nie zrobić tego, co właśnie
miałam zamiar uczynić.
- Wiem, że wampiry mogą wyzwać swoich Panów na pojedynek. Cóż, Ianie, ja
wyzywam swojego ojca, Maxa. Skoro ty tu jesteś, on również gdzieś tu się kręci.
Przyprowadź go. Domagam się mojego wampirzego prawa, by z nim walczyć.
Bones jęknął coś, co brzmiało jak „Do diabła, Kotek”, a ku mojemu zaskoczeniu
Ian wybuchł śmiechem. Szczerym. Jakbym właśnie powiedziała mu najzabawniejszy
kawał, jaki w życiu słyszał. Do oczu dosłownie napłynęły mu różowe łzy,
które wytarł rękawem, wciąż trzęsąc się ze śmiechu.
- Co w tym, cholera, takiego śmiesznego? – spytałam gwałtownie.
217
- Słyszeliście to? - spytał Ian, opanowując się na tyle, by obrócić się i stanąć twarzą
do publiczności. Bones skamieniał.
- Powinnaś była mi o tym powiedzieć, Kotek – powiedział zgrzytając zębami.
- Kazałbyś mi poczekać – syknęłam do niego, na co Ian ponownie się roześmiał.
- Och, oczywiście, że by to zrobił, Cat. Widzisz, właśnie ogłosiłaś, że uważasz się
za wampira. Ty wiesz co to znaczy, Crispin, podobnie jak każdy tutaj obecny. Jako
wampir, Cat, od tej chwili jesteś moja. I dziękuję ci, Crispin, że odszedłeś z szeregu
moich ludzi.
- Ale ja rzuciłam wyzwanie Maxowi – powiedziałam z gniewem. – Tak więc musi
on je przyjąć. Jeśli go zabiję, będę wtedy niezależnym wampirem i nikt nie będzie
rościć do mnie pretensji!
Ian roześmiał się jeszcze głośniej, a Bones rzucił mi spojrzenie, jakby poważnie
rozważał czy mnie nie udusić.
- Och, cukiereczku, nie zrozumiałaś kilku rzeczy. Mogłabyś wyzwać Maxa do walki
o swoją wolność – gdyby był Panem swojej własnej linii. Ale nie jest. Wciąż pozostaje
w mojej władzy, a ty – jako świeżo wykluty członek mojej linii, przez rok nie
możesz rzucić mi wyzwania. Prawo to ustanowiono, by powstrzymać nowe
i nierozważne wampiry przed czymś, czemu nie dali by rady podołać – wyjaśnił
uprzejmie Ian. – Z tego więc wynika, że wcale nie musiałem porywać twoich ludzi,
ponieważ sama weszłaś mi w ręce. I obawiam się, że masz przed sobą jeszcze
trzysta sześćdziesiąt pięć dni, zanim wyzwiesz mnie po raz kolejny. Zastanawiam
się, co zrobimy, by wypełnić ten czas.
Uśmiech Iana powiedział mi, że miał już na myśli konkretne rzeczy. Przeklęłam
w duchu. Do diabła, dlaczego nie dowiedziałam się więcej o wampirzych liniach
i rodowodzie zanim zdecydowałam, że to dobry pomysł? Dlaczego pozwoliłam,
by moja oślepiająca żądza zemsty na ojcu skłoniła mnie do ukrycia tego przed
Bonesem?
Mencheres powiedział, że zemsta jest najbardziej pustą z emocji. Najwyraźniej
również motywowała ludzi do czynienia rzeczy, które okazywały się najgłupsze
z możliwych.
- Tyle, że ja należę do Bonesa – powiedziałam używając prawa własności jako
ostatniego argumentu. – Pił ze mnie i robił ze mną w łóżku takie rzeczy, które w
dobrych kilku stanach uznane są za nielegalne!
- Rodowód przebija prawo własności - powiedział Ian jedwabistym głosem. – Tak
więc pomimo tego, że Crispin ma bez wątpienia miłe wspomnienia chwil spędzonych
z tobą… będzie to jedyne, co mu po tobie pozostanie.
- Wybacz Ian, lecz sądzę inaczej - odparł Bones i wyprostował się. – Masz rację,
pochodzenie znaczy więcej niż własność. Jednak nie możesz rościć do niej praw,
jeśli jest moją żoną.
Ian wyglądał na tak samo zdezorientowanego, jak ja się czułam.
- Ale nie jest – stwierdził w końcu to, co oczywiste.
218
Bones wyciągnął z kieszeni nóż. Napięłam mięśnie zakładając, że zaczynamy
walkę. Jednak Bones przeciągnął ostrzem po wnętrzu swojej dłoni, po czym
krwawiącą tak ręką uścisnął moją dłoń.
- Prawem krwi, jesteś moją żoną – powiedział wyraźnie. Potem ściszył głos, bym
tylko ja go słyszała. – Wyobrażałem sobie tę chwilę w nieco bardziej romantyczny
sposób, lecz nie pozwalają na to okoliczności.
- Chyba oszalałeś! - wrzasnął Ian z wściekłością, wyszarpując sztylet zza paska.
- Nie ruszać się! – natychmiast zagrzmiał jakiś głos.
Ian zamarł, podobnie jak Bones, który właśnie zwrócił swój nóż w stronę swego
niedawnego Pana. Przejściem zaczęła schodzić ciemnowłosa postać, a ludzie
odsuwali się na boki, by pozwolić jej przejść. Nie musiałam patrzeć, by wiedzieć,
że to Mencheres. Powiedziała mi to obmywająca moją skórę, czysta moc.
- Mencheres - powiedział Bones pochylając lekko głowę. – Czy nie mylę się
w moich założeniach?
- Nie, za wyjątkiem jednego – odpowiedział wampir gładko.
- Zawsze opowiadałeś się po jego stronie, nie mojej! - rzucił Ian, tracąc szacunek.
Bones przewrócił oczami.
- Byle nie znów to.
- To nie jest kwestia wybierania stron - odparł Mencheres spokojnie. – Powiedziałem,
że Bones miał rację we wszystkim, prócz jednego. Cat nie ogłosiła go jeszcze
swoim mężem.
Ian chwycił się tego.
- Cat, nie wiesz co to oznacza. To nie jest tak, jak w małżeństwach śmiertelników,
gdzie rozwody są tak samo powszechne jak oddychanie. Jeśli się na to zgodzisz,
będziesz związana z Crispinem na resztę życia. Nie można zmienić zdania, nie
można się uwolnić, dopóki jedno z was nie umrze. Nawet, gdybyś przespała się
z innym facetem, miałby prawo zabić go i nie martwić się o zemstę.
Mencheres uśmiechnął się, lecz nie był to wesoły uśmiech.
- Tak. Kiedy wypowie się te słowa, nigdy nie można ich już cofnąć.
Odwróciłam wzrok od Mencheresa i spojrzałam w brązowe oczy. Bones uniósł
brew i czekał na moją decyzję.
- Nie sądzisz, że już czas, byś poznała swojego ojca? – spytał Ian kusząc mnie.
To przyciągnęło moją uwagę. Odwróciłam się od niego i ścisnęłam w dłoni nóż,
który wręczył mi Bones.
Ian korzystał z nadarzającej się okazji.
- Zawrzyjmy umowę, Cat. Ogromnie różniącą się od tej, którą miałem na myśli na
początku. Możesz odejść stąd dzisiaj z moim zapewnieniem, że nie powołam się
więcej na moje prawo do ciebie i nie będę dręczyć twoich ludzi. Co więcej, dam ci
Maxa, byś postąpiła z nim jak tylko zechcesz. Wszystko, czego w zamian żądam,
to byś odrzuciła te ofertę i na zawsze wyrzekła się Crispina. Dasz na to słowo.
219
Zdumiona otworzyłam usta, a moje palce zaciskające się na rękojeści sztyletu
zbielały.
- Maximillian, podejdź tu! - ryknął Ian.
Drzwi do hallu otworzyły się i Spade odsunął się z przejścia, by przepuścić wysokiego
mężczyznę. No, no. Najwyraźniej tamto zdjęcie ukazało jedynie ułamek
łączącego nas podobieństwa. Bez wątpienia mieliśmy takie same twarze. Naprawdę
wyglądałam tak jak on.
W czymś w rodzaju szoku, puściłam dłoń Bonesa. Max podszedł do samej areny
i zatrzymał się, nie podchodząc zbyt blisko nas. Pokonałam więc te ostatnie metry,
które nas od siebie dzieliły.
Miał szkarłatne włosy, tak samo lśniące i gęste jak moje. Boże, te oczy, srebrzysto
szare, dokładnie, jak moje. Miał wysokie kości policzkowe, pełne usta, prosty
nos, zdecydowaną linię szczęki… Wszystko było identyczne jak u mnie, lecz miało
czysto męskie cechy. Nawet staliśmy w podobny sposób. Miałam wrażenie, że
patrzę w dziwne, zmieniające płeć zwierciadło i jedyne co mogłam przez długą
chwilę robić, to po prostu na niego się gapić.
Ze swojej strony, Max nie odezwał się nawet słowem. Na jego twarzy jednocześnie
malowały się wyzwanie i rezygnacja, kiedy przesunął wzrok ze mnie na Iana.
Jednak nie prosił o łaskę. Żadnego z nas. To była odwaga… czy po prostu zdawał
sobie sprawę, że nie przyniesie mu to nic dobrego?
W końcu odzyskałam głos.
- Wiesz, co sobie obiecałam, kiedy moja matka powiedziała mi czym jestem i jak
do tego doszło?
Przysunęłam się do niego tak blisko, na ile to możliwe, bez dotykania. Stał absolutnie
nieruchomo, jak rzeźby w ogrodzie. Poruszały się jedynie jego oczy, które
wodziły za mną, nagle skoncentrowane.
Obeszłam go dookoła, muskając palcami jego ramiona. Drgnął, czując ich dotyk,
na co roześmiałam się kpiąco i nienawistnie.
- Och, Max, czuję poziom twojej mocy, a nie jest jej zbyt wiele. Jestem o wiele
silniejsza od ciebie. Ale ty o tym już wiesz, prawda? Właśnie dlatego starałeś się
rozwalić mi głowę. Żebym nie dopadła cię pierwsza. Czy masz jakiekolwiek pojęcie,
jak długo czekałam, by cię zabić?
Wciąż milczał. Ian spojrzał na mnie pytająco, lecz zignorowałam go. Nie miał
pojęcia, co planował Max, to jasne. Krążyłam wokół mojego ojca i ogarniał mnie
coraz większy gniew, że nie powiedział ani słowa.
- Po raz pierwszy usłyszałam o tobie w dzień moich szesnastych urodzin. Słodka
szesnastka, a co dostałam? Pełną wiedzę o moim koszmarnym dziedzictwie.
Przysięgłam więc sobie, że cię odnajdę i zabiję cię. Dla niej. Że swoim własnym
życiem zapłacisz za zgwałcenie mojej matki. Słyszałeś, co Ian mi zaoferował?
Twój tyłek i wszystko, co się go trzyma!
220
Furia tryskała z każdego pora mojej skóry, a moje oczy zapłonęły szmaragdowo,
gdy ponownie stanęłam z nim twarzą w twarz.
- No dalej, Max, co o tym myślisz? Niezły prezent, co? Kto by odrzucił coś takiego?
Pragnęłam cię zabić bardziej niż czegokolwiek innego w moim całym pokręconym,
nadnaturalnym i patologicznym życiu!
Nóż, który dał mi Bones drżał w mojej dłoni, płonącej z chęci zatopienia go
w jego sercu. W końcu, po kolejnej długiej chwili, znów się roześmiałam. Gorzko.
Moja żądza zemsty już raz dzisiaj niemal kosztowała mnie Bonesa. Przynajmniej
nie popełnię tego samego błędu po raz drugi.
- Ty bezużyteczny fiucie, zaraz zrobisz pierwszą, ostatnią i jedyną rzecz jako mój
ojciec. Jest w moim życiu ktoś, kto znaczy dla mnie o wiele więcej niż twoja
śmierć. Gratulacje, frajerze. Właśnie poprowadziłeś pannę młodą do ołtarza.
Zamiast przekręcić ten nóż w sercu ojca, przeciągnęłam nim po ręce, którą natychmiast
chwyciłam wciąż wyciągniętą do mnie, bladą dłoń.
- Na zawsze już razem związani, co? Mnie to pasuje. Prawem krwi, Bones, jesteś
moim mężem. To mam właśnie powiedzieć, tak?
Gwałtownie mnie całując Bones aż przechylił mnie do tyłu. Domyśliłam się
więc, że to była moja odpowiedź.
221
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY
Max przerwał milczenie dopiero po tym, jak Bones skończył mnie całować.
Przesunął po mnie spojrzeniem, po czym uśmiechnął się. Naprawdę zimno.
- Skoro za pierwszym razem się nie uda, próbuj dalej. Wierzysz w to, mała? Bo ja
tak. Ty i ja… Jeszcze nadejdzie nasz dzień. Zapamiętaj moje słowa.
- Czy on jej grozi? - zapytał Bones Iana z zimną satysfakcją, podczas gdy ja spojrzałam
w zimne oczy ojca. – Być może powinieneś mu przypomnieć, że ktokolwiek,
kto będzie chciał skrzywdzić moją żonę – lub kogokolwiek, kto do niej należy,
jak na przykład jej wuj – w rzeczywistości wypowie wojnę również mnie. Czy
takie jest twoje stanowisko, Ian? On mówi w twoim imieniu?
Ian rzucił Maxowi spojrzenie, w którym czaiła się prawdziwa groźba.
- Nie, nie mówi. I nie ma na ten temat nic do powiedzenia. Nieprawdaż Max?
Max rozejrzał się po twarzach ludzi Bonesa, którzy również wbijali w niego złowrogi
wzrok.
- Nie, nie mam nic do powiedzenia na ten temat – powiedział tonem, który jasno
wskazywał, że w innych okolicznościach wypowiedziałby się bardzo wylewnie. –
Jednak chcę coś powiedzieć na temat jej matki. – Ponownie na mnie spojrzał. –
Źle cię poinformowano. Tak, spałem z nią… ale jej nie zgwałciłem.
Bones zacisnął na moim ramieniu dłoń wyczuwając, że zaraz wybuchnę. Ian
również to zobaczył.
- Straciłaś swoją szansę, Cat. Pamiętaj, że to działa w dwie strony. Max należy do
mnie i jest pod moją ochroną. Dotknij go choć palcem, a wywołasz wojnę.
Wzięłam się w garść. W innym czasie, w innym miejscu. Nie tutaj, gdzie mogło by
to wywołać krwawą łaźnię pomiędzy ludźmi Bonesa i Iana.
- Prawdopodobnie zgwałciłeś już tyle kobiet, że nawet nie pamiętasz kim była –
powiedziałam siląc się na spokój.
Max uśmiechnął się.
- Nigdy nie zapomina się pierwszej dziewczyny, a ona była pierwszą po mojej
przemianie. Była piękną brunetką z dużymi, niebieskimi oczami i milutkimi, krągłymi
cyckami. Taka młoda i chętna. Taka świeża. Doprawdy cudownie się bawiłem
rżnąc ją na tylnym siedzeniu tego samochodu. Protestować zaczęła dopiero
po tym, jak skończyłem. Otworzyła oczy, zobaczyła zielony blask w moich, dostrzegła
kły… i zaczęła wrzeszczeć jak sto diabłów. Płakać też. Darła się histerycznie
i mówiła, że jestem jakimś diabelskim pomiotem. To było bardzo zabawne.
Do tego stopnia zabawne, że nawet nie zawracałem sobie głowy, by temu
zaprzeczyć. Powiedziałem jej, że owszem, jestem demonem. Że wszystkie wampiry
to demony i że właśnie pozwoliła, by jeden z nich ją zerżnął. Potem pożywi222
łem się z niej, aż przestała wrzeszczeć i straciła przytomność. I właśnie to, moja
mała, naprawdę wydarzyło się pomiędzy twoją matką a mną.
- Kłamca – rzuciłam.
Jego uśmiech przybrał okrutny wyraz.
- Sama ją spytaj.
Najwyraźniej Max potrafił dobrze kłamać. Ktokolwiek, kto zleciłby zabicie swojej
własnej córki z pewnością łgałby jak z nut, kiedy tylko by chciał. Jednak jakoś…
jakoś… nie byłam pewna czy teraz też kłamie. Odkąd pamiętam moja matka
zawsze zapalczywie twierdziła, że wszystkie wampiry to demony. Myślałam,
że to tylko ogólne wyrażenie jej wstrętu, lecz może kryło się w tym coś więcej.
Gdyby Max powiedział jej, że jest demonem, że są nimi wszystkie wampiry, to
z pewnością by tłumaczyło jej mieszane uczucia do mnie jak i jej stanowczy protest
przeciwko postrzeganiu ich jako coś innego niż czyste zło.
- Tak dokładnie pamiętasz jej matkę, co? - spytał Bones tonem konwersacji, gdy
ja wciąż się zmagałam z tymi rewelacjami.
Pełen wyższości uśmieszek nie schodził z ust Maxa.
- Czyż właśnie nie to powiedziałem?
- A jak się nazywała? – Padło kolejne, obojętne pytanie.
- Justina Crawfield! - rzucił Max. – Zamierzasz mnie zaraz zapytać, jakiego koloru
miała majtki?
Bones uśmiechnął się, lecz nie był to przyjemny uśmiech.
- Kiedy Ian domyślił się, że to ty jesteś jej ojcem, to zdaje się, że wspomniał również,
jak bardzo Cat pragnie cię zabić. Nieźle się wtedy wystraszyłeś, co? Zacząłeś
myśleć nad znalezieniem kogoś, kto znalazłby ją szybciej. Udowodniłeś właśnie,
że doskonale pamiętasz jej matkę. Żadnym więc problemem było by sprawdzenie
nazwiska dziecka, które urodziła tyle lat temu. Podałeś tę informację zabójcy,
Lazarusowi, prawda? Kazałeś mu zabić tę parę w jej dawnym domu, by wyciągnąć
ją z ukrycia, lecz nawet kiedy weszła w jego pułapkę, nie zdołał jej zabić.
Musiałeś już wtedy srać ze strachu. Zdecydowałeś się więc dopaść ją przez jedyne
źródło, o którym wiedziałeś. Swojego brata.
Wiedziałeś, że Don wysłał ją za Ianem, bo któż inny by to zrobił, i kopałeś tak
długo, aż znalazłeś kreta w jego jednostce. Osobę, która podałaby kolejnemu
zabójcy jej adres i co więcej, wskazałaby na jej słabości. Dobry plan, koleś, ale
chciałbym cie poinformować, że twój mały gryzoń i jego wspólnik zostali wytępieni.
- Ty skurwysynu! – wykrztusiłam, gdy wszystko nagle nabrało sensu.
- O co tu chodzi? – spytał podejrzliwie Ian.
- Max odnalazł ją dużo wcześniej niż ja, jednak zatrzymał tę wiedzę dla siebie. Od
miesięcy działa za twoimi plecami, Ian, starając się ja zabić i ochronić swój żałosny
tyłek. Niezbyt to lojalne z jego strony, prawda?
- Nie mam pojęcia o czym mówisz! – upierał się Max.
223
Wpatrywałam się w mężczyznę, który był moim ojcem i wiedziałam, że teraz
niezaprzeczalnie kłamał. Wyraz twarzy Iana mówił, że on też o tym wie.
- Masz na to jakikolwiek dowód, Crispin?
Nikogo nie zwiódł jego chłodny wygląd. Oczy Iana błyszczały zielono.
Bones twierdząco skinął głową.
- Mam kopie przelewów bankowych i transakcji z ostatniej próby. Głupi sukinsyn,
płacąc za informację szczurowi w jej jednostce skorzystał osobistego rachunku.
Sądzę, że zdołasz połączyć ten rachunek z Maxem. Bez wątpienia znajdziesz
również duży transfer pieniędzy w kwietniu, kiedy zamordowano ludzi mieszkających
w jej starym domu.
Wargi Iana pobielały z gniewu. Wbiłam w Maxa złośliwe spojrzenie.
- O-o. Chyba ktoś ma kłopoty.
Prawda, jego życie nie wisiało na włosku, lecz sądząc po twarzy Iana, Max
wkrótce zacznie żałować, że wcześniej nie wybrałam zabicia go.
Ian rzucił Bonesowi ostatnie, długie spojrzenie, po czym odwrócił się, uprzejmym
gestem wskazując Maxowi, by za nim podążył.
- Hej, Max – zawołałam za nim, kiedy ruszył przejściem. – Miej oczy z tyłu głowy.
Nigdy nie wiesz, kiedy ktoś nie zechce ci jej uciąć.
Zobaczyłam, jak stężały mu ramiona, lecz nie odwrócił się. Przeszedł przez te
same wielkie, podwójne drzwi… i znikł mi z oczu.
Zobaczymy się jeszcze, obiecałam mu w duchu. Teraz już wiem kim jesteś. Możesz
więc uciekać, lecz nie ukryjesz się.
Być może największym dla mnie szokiem było, kiedy pozostałe wampiry zaczęły
również opuszczać salę bez jednej nawet groźby wymamrotanej pod nosem.
Zdaje się, że poważnie potraktowali ostrzeżenie Bonesa, że ktokolwiek, kto
spróbowałby mnie skrzywdzić, poczuje na własnej skórze jego i jego ludzi.
Spade zszedł w dół, do samej areny i z uznaniem poklepał Bonesa po plecach.
- Do diabła, koleś. Ty żonaty? Teraz widziałem już wszystko.
Napięcie wyraźnie opuściło Bonesa, gdy uśmiechnął się do przyjaciela.
- Charles – powiedział, nazywając go prawdziwym imieniem. – Coś mi się zdaje,
że potrzebujemy transportu.
Zabraliśmy się ze Spadem, który zawiózł nas na lądowisko, skąd helikopter
zabrał nas z powrotem do magazynu. Kiedy tam dotarliśmy, Bones wypuścił
sześciu ludzi Iana i powiedział im, że są wolni. Wyglądali na oszołomionych, że
uwolniono ich tak łatwo, jednak nie spierali się i szybko zniknęli w mroku nocy.
Został jeszcze jeden przystanek, gdzie Spade wysiadł, po czym dotarliśmy do
ośrodka. Do tej pory poczułam się już fizycznie i emocjonalnie zmęczona, jednak
wciąż były sprawy, którymi musieliśmy się zająć.
Po dojechaniu na miejsce udaliśmy się prosto do biura Dona. Na mój widok wuj
zmarszczył czoło, jakby zażenowany, i szybko odwrócił wzrok od mojego stroju.
No tak. Zapomniałam, że byłam prawie goła.
224
- Eee, Cat, może chcesz jakiś fartuch laboratoryjny… albo coś?
Bones zdjął kurtkę.
- Trzymaj, słonko. Załóż to, zanim twój wuj się zaczerwieni. Z resztą i tak to zrób,
albo zaraz grzmotnę Juana za usilne zapamiętywanie każdej krągłości twojego
tyłka.
Wzięłam zaoferowaną mi kurtkę i rzuciłam Juanowi znaczące spojrzenie.
W odpowiedzi uśmiechnął się tylko, jak zwykle nie skruszony.
- A czego oczekiwałeś? Skoro nie chciałeś, żebym patrzył, nie powinieneś jej pozwolić
chodzić przede mną w tym stroju, amigo.
- Wszyscy tu jesteście, mniemam więc, że akcja zakończyła się sukcesem. – Don,
jak zwykle, od razu przeszedł do rzeczy. - Cat, dałaś instrukcje, by przetransportowano
Noah Rose bezpośrednio do szpitala? I żeby zniszczono jego samochód
w wypadku, który później został odnotowany na policji?
- Tak. Bones mógłby pozbawić pracy twoich ludzi od prania mózgu, Don. Noah
nie ma pojęcia, co dzisiaj widział. Wszystko, co pamięta, to że miał wypadek
samochodowy i rano musi zadzwonić do firmy ubezpieczeniowej. Nie musisz się
o niego martwić.
- Wiesz co? To podnosi bardzo dobre pytanie. - Tate spojrzał wrogo na Bonesa. –
Skąd mamy wiedzieć, że przez ten cały czas nam również nie mieszał w głowach?
Twoja decyzja, by przyjąć go do jednostki mogła nie być twoja. Mógł wepchnąć ci
ją do głowy, Don!
Bones odpowiedział na ten zarzut.
- Don wie, że tak nie było. Po pierwsze, biuro jest monitorowane przez zasilaną
bateriami kamerę w suficie, która nagrywa wszystko, co się dzieje w biurze. Słyszę
ją, staruszku – powiedział widząc zaskoczoną twarz Dona. – Oczywiście
mógłbym wmówić ci, że oglądałeś wszystko, co tutaj zaszło, kiedy tak naprawdę
tak nie było, lecz stałeś się czujny, kiedy tylko wyszło na jaw, że twoja bratanica
bzyka się z wampirem. Wtedy zacząłeś sięgać do kielicha. Piłeś wampirzą krew,
by uodpornić się na hipnozę naszych oczu. Czuję na tobie jej zapach.
Twarz Dona potwierdzała słowa Bonesa. Potrząsnęłam głową.
- Nigdy mi nie zaufasz, prawda? Słuchaj, jestem zmęczona, więc skończmy to
szybko. Ian i Max wciąż żyją, lecz nie będą nam już zagrażać. To już załatwione.
Zgodnie z prawem nosferatu, Bones jakby mnie… eee, poślubił.
Don gwałtownie potarł brew.
- Co?
Krótko wyjaśniłam zasady zawarcia takiego związku, po czym wzruszyłam ramionami.
- Z ludzkiego punktu widzenia, wciąż jestem singielką. Jednak dla każdego nieumarłego,
jestem poślubiona Bonesowi… z dobrodziejstwem inwentarza. Przykro
mi, że nie mogłam dać od ciebie Maxowi wszystkiego najlepszego, Don, ale
któregoś dnia go dopadnę. Obiecuję.
225
Don wbił we mnie spojrzenie tych samych, szarych oczu. On przynajmniej jednak
uśmiechnął się lekko.
- Dałem mu to, co najlepsze. Posłałem mu ciebie.
Poczułam, jak w gardle rośnie mi kamień i nagle oczy zaszły mi łzami.
- Jest jeszcze jedna sprawa, którą musimy omówić – powiedział Bones, zaskakując
mnie.
- Dobrze, byle szybko. Zaraz zasnę na stojąco.
- Wczoraj Tate powiedział, że wasz przyjaciel napił się wampirzej krwi, zanim
umarł. To raczej znaczący szczegół.
Podejrzliwie zmarszczyłam brwi.
- Niby jak? Nie zmieniła go w wampira. Zdążył przełknąć co najwyżej kilka łyków.
Pochowaliśmy go trzy dni później i uwierz mi, był martwy.
- Nie przeczę, jeśli mowa o człowieku bądź wampirze. Istnieje jednak jeszcze
jeden gatunek, prawda?
Wszyscy wbiliśmy w niego wzrok. Bones mruknął coś pod nosem.
- Wampiry i ghule to siostrzane rasy, jak wam już mówiłem. Wiecie, że wampir
rodzi się, gdy człowiek wykrwawi się do momentu, gdy jest bliski śmierci i wtedy
napije się dużo wampirzej krwi. Tworzenie ghula nie różni się tak bardzo. Najpierw
śmiertelnie rani się człowieka, potem daje mu się do wypicia wampirzą
krew, jednak nie na tyle dużo, by przeżył. Po śmierci ghul wyjmuje serce człowieka
i zamienia je ze swoim. Ghule mogą żyć mając wyrwane serce i dlatego właśnie
jedynym sposobem na zabicie ich jest ścięcie im głowy. Po tym, jak się je zamieni,
na nowe serce człowieka wylewa się wampirzą krew, która je… aktywuje, z braku
lepszego słowa. Powstaje nowy ghul.
Znaczenie jego słów powoli do nas docierało. Przed oczami mignęła mi twarz
Rodneya, kiedy wczorajszego wieczora spojrzał na Bonesa i powiedział „Ciekawe”.
Nie miał na myśli morderstwa Dave’a. Myślał o jego ponownych narodzinach.
- Dave nie żyje już od kilku miesięcy, Bones. Wpompowano w niego litry formaldehydu
i zakopano w ziemi. Mówisz mi, że to możliwe? Oczywiście, że tak - inaczej
po co w ogóle byś o tym wspominał? Och Boże. Och Boże.
- To jest możliwe, ale czy tego chcecie? Wciąż byłby waszym przyjacielem, ze
wszystkimi wspomnieniami i cechami osobowości, prócz jednej: tego, co je. Ghule
jedzą głównie surowe mięso, jednak czasami muszą urozmaicić swoją dietę.
Wiecie, o czym mówię.
- Jezu – mruknął Tate. W myślach powtórzyłam to za nim. I już po moim apetycie.
- Pozbądźcie się na moment swojej odruchowej odrazy – ciągnął Bones. - Normalnie
nawet nie rozważałbym czyjejś przemiany nie mając wcześniej jej zgody,
lecz skoro zainteresowany nie może się wypowiedzieć, pytam was. Byliście jego
najbliższymi przyjaciółmi. Co by wybrał? Pozostać w ziemi martwym… czy z niej
wyjść?
226
Możliwość, żeby Dave do nas wrócił – chodził, mówił, sypał żartami i był z nami,
była do zrealizowania. Nagle opuściło mnie wszelkie zmęczenie.
- Musimy decydować teraz? - spytał Don.
Bones skinął głową.
- Normalnie, z oczywistych powodów, wskrzeszenie dokonywane jest w chwili
śmierci. Z każdym dniem, kiedy ktoś leży w grobie, możliwość jego odrodzenia
zanika. To znaczy, że trzeba będzie ogromnej mocy, by wszystko wyszło. Rodney
zaproponował, że zostanie stwórcą, Kotek, jednak chce wyjechać z miasta przez
tę sprawę z Ianem. Jest Panem własnej linii, dlatego nie podlega mojej ochronie
i sądzi, że Ian mógłby spróbować zemścić się na tych, którzy nie są z nami związani.
Wyjeżdża jutro, skoro więc mamy to zrobić, musi to być dzisiaj.
- Skoro twój przyjaciel wyjeżdża, to co stanie się z Davem, jeśli to zrobimy? –
spytał praktycznie Don. – Czy będzie musiał wyjechać ze swoim Panem?
Bones machnął dłonią, zbywając tę kwestię.
- Niekoniecznie. Ja mogę się nim zająć. Wampiry od tysiącleci były dla ghuli rodziną
zastępczą, i nawzajem. Jak już mówiłem, to siostrzane rasy. Po kilku tygodniach
przystosowania się, dostaniecie go z powrotem i to w ulepszonej wersji.
- A co, jeśli my się zgodzimy, wy to zrobicie, a Dave zdecyduje, że woli być raczej
martwy niż nieumarły? Co wtedy? - Tate wyglądał, jakby gnębiła go ta myśl. Pomyślałam
o tym samym.
- Wtedy dostanie to, czego pragnie – odparł łagodnie Bones. – I tak jest martwy,
jeśli więc zdecyduje wrócić do tego stanu, to wróci. Dlatego też będziemy mieć
na miejscu miecz. Zrobi się to szybko, a Dave wróci do ziemi.
Kiedy ten obraz pojawił mi się przed oczami, miałam wrażenie, że zwymiotuję.
Uczucie to chyba było wspólne dla wszystkich. Bones uścisnął moją dłoń.
- Skoro nikt z was nie może zaakceptować go jako ghula, to nie oczekujcie, że on
to zrobi. Będzie musiał mieć wasze pełne i niepodważalne wsparcie, albo kończymy
rozmowę w tej chwili. Bycie ghulem nie zmieni go jako osoby. Jedynie
zmieni jego zdolności. Będzie silniejszy, szybszy i z nowymi zmysłami, ale wciąż
będzie tym samym facetem. Czy ten gość znaczy dla was więcej niż wasze obrzydzenie
do tego, co będzie jadł?
- Tak.
To Juan się odezwał. Jego oczy pełne były łez.
- Obudźmy go i pozwólmy mu wybrać. Brak mi przyjaciela. W dupie mam to, co
będzie jadł.
W moim gardle ponownie pojawiła się ta wielka kula. Stojący w pobliżu Cooper
wzruszył ramionami.
- Nie znałem go dobrze, więc moja opinia powinna się liczyć najmniej. Skoro
jednak Cat daje sobie radę będąc w połowie dziwadłem, dlaczego Dave nie miałby
poradzić sobie z byciem całym? Dla mnie to nawet prostsze.
Tate wpatrywał się w Bonesa spokojnym, kalkulującym wzrokiem.
227
- Masz w głębokim poważaniu to, co myślimy. Chcesz to zrobić tylko dla niej.
- Absolutnie – zgodził się Bones bez wahania. – Coś do tego macie? To w takim
razie takie już wasze szczęście.
- Tak… Cóż, ja mówię, byśmy spróbowali. Myślę jednak, że pieprzysz i nie dasz
rady wyciągnąć go spod tego nagrobka. Jeśli się jednak mylę, z pewnością przeproszę.
Don i ja byliśmy jedynymi, od których zależało podjęcie decyzji. Mój wuj wpatrywał
się w Bonesa, a jego brew była już niemal całkowicie wyskubana.
- Mamy w wojsku zasadę: nie zostawiaj swoich za sobą. Nigdy tego nie zrobiliśmy
i ja nie zamierzam być pierwszym, który zacznie. Wskrzeście go.
Zostałam tylko ja. Pomyślałam o Davie i o strachu, że spróbujemy przywrócić go
do życia, lecz nie uda nam się to. Albo gorzej: uda się, lecz Dave znienawidzi się
i trzeba będzie go zabić. W końcu przypomniałam sobie o jego ostatnich słowach,
które wykrztusił, wykrwawiając się na śmierć w moich ramionach: …ie …ozwol
mi… rzeć…
To mi wystarczyło.
- Zrób to.
228
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY
Cmentarz całkowicie odgrodzono. Zamknięto nawet strefę powietrzną nad jego
terenem. Wokół terenu rozstawieni byli wszyscy żołnierze z mojej jednostki, a za
nimi było jeszcze więcej straży. Don nie chciał ryzykować, że ktokolwiek nam
dzisiaj przerwie. Wszystko również filmował, a jeden z jego ludzi w bezpośrednim
sąsiedztwie grobu trzymał aparat.
Rodney ogarnął wzrokiem całą tę pompę i potrząsnął głową.
- Chyba sobie żartujecie. Popatrzcie tylko na całe to gówno.
„Całe to gówno” tyczyło się ponad setki żołnierzy obecnych na miejscu. Rodney
wstydził się występować przed kamerą. Nie ufał rządowi tak dalece, jak mógł nim
rzucić – co w jego przypadku oznaczało całkiem sporą odległość. Wystarczy rzec,
że nie przepadał za publicznością.
Bones nie dbał o widzów. Kiedy w końcu nadszedł czas, uniósł w górę trzy palce.
Z dwunastu ochotników z jednostki, właśnie tylu wystąpiło. Mogliśmy użyć worków
z krwią, jednak według Bonesa świeża dawała większego kopa. Moi trzej
kapitanowie i ja nie byliśmy dzisiaj w menu, gdyż chciał byśmy byli w pogotowiu,
gdyby sprawy przybrały zły obrót. Jak na przykład głowa Dave’a. Na wszelki wypadek
przy moich stopach leżał miecz. Uparłam się samej go użyć, gdyby stało
się to konieczne. Dave był moim przyjacielem. Jeśli by chciał umrzeć po raz drugi,
to zginąłby z ręki kogoś, kto go kocha, jakkolwiek to pocieszenie było raczej wątpliwe.
W pobliżu, lecz nie rzucając się w oczy, stał zespół medyczny. Bones wypił
z ochotników tyle krwi, że aż zaczęli słabnąć, po czym trzech mężczyzn chwiejąc
się poszło do ratowników. Dzięki nowoczesnej technice medycy natychmiast
dokonają transfuzji.
Trumnę podniesiono z ziemi. Patrzenie na nią bolało. Złamano wszelkie zaczepy
i bolce, a po chwili odrzucono wieko. W świetle lamp ukazała się twarz leżącego
w środku Dave’a. Mimo tego, że było już zupełnie ciemno, znajdowaliśmy się
w namiocie. Postawiono go również na rozkaz Dona, który dostał wręcz paranoi,
że ktoś mógłby zobaczyć, co się tutaj dzieje. Zwykłe wskrzeszanie zwłok sprawiło,
że stał się strasznie roztrzęsiony.
Rodney miał już przy sobie specjalny, zakrzywiony nóż, którego miał użyć nieco
później. Ciało Dave’a wyjęto z trumny i ułożono na ziemi, a cała nasza piątka
zgromadziła się przy grobie.
- Jezu – wymamrotał Tate na widok w pełni oświetlonych zwłok.
229
Chwyciłam jego dłoń i zauważyłam, że drży. Podobnie jak moja. Nawet Juan
obok mnie trząsł się lekko, chwyciłam więc i jego rękę. Kiedy od pasa po szyję
rozcięto ubranie Dave’a, bezwiednie wzmogłam uścisk.
Zdusiłam okrzyk, gdy Rodney zagłębił to straszne, zakrzywione ostrze w klatce
piersiowej Dave’a równie sprawnie, jakby kroił zwykłe ciasto. Następnie wyciął
spory fragment jego żeber, odsłaniając w ten sposób serce i kilka otaczających je
organów. Bones po prostu odłożył fragment ciała na stojącą obok tacę, która
teraz nie przypominała mi nic innego jak półmisek.
Kto zamawiał żeberka? – przemknęła mi przez głowę makabryczna myśl.
Rodney zdjął z siebie koszulę, po czym dokładnie ją złożył i zostawił poza naszym
kręgiem. Miał już tam przygotowane zapasowe spodnie. Potem kucnął
obok Bonesa, ubranego jedynie w parę szortów. Jego skóra lśniła w jaskrawym
świetle fluorescencyjnych lamp, lecz dzisiaj mój podziw dla jej piękna gdzieś
zniknął. To pewnie przez widok jego, tym samym nożem wycinającego fragment
żeber Rodneya, które następnie otrzepał z krwi… i wyciął serce ghula z jego piersi.
Dwóch z oczekujących dawców krwi zwymiotowało, a reszta wyglądała, jakby
miała na to wielka ochotę. Nie winiłam ich za to, lecz wdzięczna byłam, że moje
gardło pozostało suche. Przez cały ten czas Rodney był niezwykle cichy. Jedynie
jęknął kilka razy i rzucił komentarz o zemście. Bones słysząc to prychnął z rozbawieniem
i położył serce Rodneya na kolejnej tacy. W końcu zwrócił swoja uwagę
na Dave’a.
Po wycięciu żeber teraz poszło mu łatwiej. Wystarczyło zaledwie kilka ruchów
nożem i serce Dave’a leżało już obok. Rodney bezceremonialnie wepchnął je
sobie w pierś, a w tym samym czasie Bones ułożył dawną pikawkę Rodneya
w ciele Dave’a. W końcu, usatysfakcjonowany efektem, pochylił się nad torsem
martwego i głębokim cięciem przesunął nożem po swojej szyi.
Widząc jego otwierające się gardło jęknęłam głośno. Bones ostrzegał mnie, że
będzie to bardzo nieprzyjemny widok, lecz słyszeć a widzieć to dwie różne rzeczy.
Używając swojej mocy, skierował krew do szyi, z której trysnęła szkarłatnym
strumieniem. Po tym, jak rana zagoiła się, musiał jeszcze trzykrotnie ją otwierać,
przez co od strony jednostki dobiegło więcej odgłosów wymiotów. Kiedy w końcu
czerwony strumień zwolnił, Bones odłożył na bok nóż i dłonią wezwał dawców.
- Ruszać się – syknął, gdy się zawahali.
Jeden po drugim, uklękło przy nim siedmiu ludzi. Bones pił z szyi każdego
z nich, po czym chwiejnym krokiem oddalali się od niego. Kiedy ostatni z nich
zniknął przy jednostce medycznej, Bones ponownie otworzył arterię, a strumień
krwi trysnął z nową siłą.
Coś zaczęło się dziać. Poczułam to, zanim jeszcze można było cokolwiek dostrzec.
Powietrze zdawało się coraz bardziej naładowane energią, a moja skóra
ścierpła, kiedy jej fala spłynęła po moich ramionach. Na klatkę piersiową Dave’a
230
wciąż spływała krew Bonesa, przelewając się przez powstałą jamę. Zamarłam,
widząc jak mały palec Dave’a drgnął.
- Święty, kurwa, Boże – wykrztusił Tate.
Dłoń Dave’a powoli zacisnęła się, napinając mięśnie. Następnie poruszył stopą,
a jego palce zaczęły sporadycznie drgać, chociaż strumień krwi Bonesa ponownie
zwolnił.
- Potrzebuje więcej. Sprowadź kolejnych sześciu ludzi – warknął Rodney, gdyż
z otwartym gardłem Bones raczej nie mógł mówić.
Niezdolna powstrzymać spływających mi po twarzy łez, wykrzyknęłam rozkaz.
Powstała mała szamotanina, kiedy dawcy zebrali się wokół nas. Rodney pomógł
trzymać ich przed Bonesem wystarczająco długo, by uzupełnił swój zasób, po
czym każdego z mężczyzn zaniesiono do jednostki medycznej. Miałam tylko
nadzieję, że Don przywiózł wystarczająco duży zapas krwi, gdyż poszło jej tutaj
o wiele więcej niż zakładaliśmy.
Kiedy Dave przekręcił na bok głowę i otworzył oczy, opadłam na kolana. Rodney
nałożył wycięte żebra z powrotem na klatkę piersiową Dave’a, jakby dopasowywał
kolejny fragment układanki, a Bones potarł brzegi rany otaczającą ją krwią.
Musiałam dwa razy próbować, zanim w końcu udało mi się coś powiedzieć.
- Dave?
Otworzył usta, po czym zamknął je na moment. Po chwili jednak usłyszałam
chrapliwy głos, na którego dźwięk łzy na nowo potoczyły się z moich oczu.
- Cat? Czy… ten wampir… uciekł?
Boże, on myślał, że wciąż jest w tej jaskini w Ohio! Ponieważ jednak było to jego
ostatnie wspomnienie, miało to jakiś sens.
Bones i Rodney odsunęli się. Juan płakał cicho, mamrocząc coś po hiszpańsku.
Tate ukląkł, zszokowany jak nigdy dotąd i wybuchł płaczem, kiedy dotknął dłoni
Dave’a i poczuł jego uścisk.
- Nie wierzę. Kurwa, nie wierzę!
Dave popatrzył na naszą trójkę i zmarszczył brwi.
- Co sie stało? Ludzie, wyglądacie okropnie… Czy ja jestem w szpitalu?
Otworzyłam usta, by mu odpowiedzieć, kiedy nagle spojrzał za mnie i gwałtownie
usiadł.
- Tu jest wampir! Co…
W końcu zauważył krew. Siedzący kilka kroków za nami Bones również był nią
pokryty. Chwyciłam Dave’a za ramiona i zaczęłam gorączkowo do niego mówić.
- Nie ruszaj się jeszcze. Twoja pierś jeszcze całkiem się na powrót nie związała.
- Co? – Opuścił wzrok na swoje ciało, po czym przesunął go na namiot, aż w końcu
zatrzymał go na trumnie i nagrobku, na którym wyryte było jego imię.
- Dave, posłuchaj mnie – powiedziałam stanowczo. – Nie martw się o tego wampira.
Nie skrzywdzi cię. Ani ghul siedzący obok niego. Wtedy w Ohio ty… ty nie
zostałeś ranny. Zostałeś zabity. To twój grób i trumna, w której leżałeś przez
231
ostatnie trzy miesiące. Tamtego dnia umarłeś, ale… sprowadziliśmy cie z powrotem.
Wpatrywał się we mnie, jakbym zwariowała, po czym na jego usta wypłynął
łamiący serce uśmiech.
- Starasz się mnie nastraszyć za to, że złamałem szyk. Wiedziałem, że będziesz
wściekła, ale nigdy nie myślałem, że posuniesz się tak daleko…
- Ona nie chce cię wystraszyć - wykrztusił Tate przez łzy. – Ty umarłeś. Wszyscy
widzieliśmy, jak umarłeś.
Dave zaalarmowany spojrzał na Juana, który przełknął łzy i z całych sił go uścisnął.
- Mi amigo, byłeś martwy.
- Ale co… Jak…
Podeszłam do Bonesa i Rodneya i położyłam im dłonie na ramionach.
- Mieliśmy wybór, Dave, a teraz ty również musisz dokonać swojego. Tych dwóch
cię wskrzesiło, lecz jest za to cena. Twoje człowieczeństwo umarło wraz z tobą
i nic tego nie zmieni. Jesteś teraz tylko z nami… ponieważ jesteś ghulem. Bardzo
cię przepraszam, że nie ostrzegłam cię na czas, kiedy tamten wampir wybiegł
z jaskini. Zabił cię, ale teraz możesz żyć jako… nieumarły.
Kiedy spojrzał na nas, na otoczenie oraz swój nagrobek, na jego twarzy pojawiło
się zaprzeczenie.
- Posłuchaj, koleś. Dotknij swojej szyi – powiedział rzeczowo Bones. – Nie masz
tętna. Weź ten nóż – wskazał na przedmiot, którego używał cały wieczór – i przeciągnij
nim po dłoni. Zobacz co się stanie.
Dave ostrożnie przyłożył do szyi dwa palce. Odczekał chwilę, po czym jego oczy
rozszerzyły się w szoku. Następnie chwycił nóż i szybkim ruchem przeciągnął nim
po skórze na ręku. Z rany wypłynęła wąska strużka krwi, po czym zamknęła się
szybko. Dave wrzasnął.
Podbiegłam do niego i chwyciłam jego dłonie.
- Dave, pozwól, że powiem ci coś z doświadczenia. Możesz pokonać nieoczekiwane
dziedzictwo. Stajemy się tacy, jakimi chcemy być, bez względu na wszystko.
Bez względu na wszystko. Jesteś wciąż sobą. Będziesz wciąż śmiał się, płakał,
robił swoje, przegrywał w pokera… Wszyscy cię kochamy, posłuchaj mnie. Jest
w tobie coś więcej niż tętno! O wiele więcej.
Dave zaczął płakać, a z jego oczu spłynęły różowe łzy. Juan, Tate i ja objęliśmy
go razem, zakrywając go, kiedy się trząsł. W końcu odepchnął nas i otarł łzy, wpatrując
się w krew na swoich palcach.
- Nie czuję się martwy - szepnął. - Pamiętam… twój krzyk, Cat. I pamiętam twoją
twarz. Ale nie pamiętam umierania! A jak niby mam żyć, skoro jestem martwy?
Tate odpowiedział mu ostro.
- Śmierć utknęła w tej trumnie, a nie w tobie. Jesteś moim przyjacielem i zawsze
nim będziesz. Nieważne, co będziesz jadł. Nie uwierzyłem temu blademu łajda232
kowi, kiedy powiedział, że może cię wskrzesić. Ale jednak tu jesteś i nie waż się
nawet myśleć o tym, by znów pójść do piachu. Potrzebuję cię, chłopie. Bez ciebie
to było piekło.
- Brakowało mi ciebie, amigo - powiedział Juan niemal niezrozumiale. – Nie możesz
mnie znów opuścić. Tate jest nudny, a Cooper chce tylko trenować. Zostajesz.
Dave wbił w nas wzrok.
- Co takiego się stało, że wampir i ghul wskrzeszają dla was martwych?
Ponownie chwyciłam jego dłoń.
- Chodź z nami, a wszystko ci opowiemy. Nic ci nie będzie, obiecuję ci. Kiedyś mi
ufałeś. Proszę, błagam cię, zaufaj mi i teraz.
Usiadł i przez chwilę przyglądał się nagrobkowi oraz twarzom otaczających go
ludzi. W końcu na jego ustach pojawił się nieznaczny uśmiech.
- To najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Czuję się dobrze. Mój
umysł wciąż jest jak z waty, ale jak na martwego czuję się cholernie dobrze. Czy
my jesteśmy na cmentarzu?
Kiedy skinęłam głową, wstał.
- Nie cierpię cmentarzy. Zabierajmy się stad w cholerę.
Zarzuciłam mu ręce na szyję i ponownie wybuchłam płaczem, jednak tym razem
śmiałam się przez łzy.
- Będę zaraz za tobą.
Juan wyprowadził Dave’a z namiotu. Nie mówiąc ani słowa Don poklepał go po
plecach, a jego oczy również zalśniły.
Bones wciąż siedział z Rodneyem na ziemi. Rzuciłam się mu na szyję z taką siłą,
że przewrócił się na plecy. Nie zwracałam uwagi na krew, którą był pokryty
i z przepełniającą mnie radością pocałowałam go mocno. Kiedy w końcu odsunęłam
się od niego, na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Nie ma za co.
- Ahem. - Rodney uśmiechnął się szeroko. – Ja również pomogłem, pamiętasz?
Natychmiast zaserwowałam mu pełne cmoków wyrazy wdzięczności, na widok
których Bones z rozbawieniem na twarzy przyciągnął mnie do siebie.
- Dzięki, to już wystarczy, słonko. Jeśli nie przestaniesz, nigdy się go nie pozbędziesz.
- Wyglądasz okropnie, Bones. Boże, czy to zawsze jest takie brutalne?
Odpowiedział mi Rodney.
- Nie, normalnie nie. Zazwyczaj wystarczy pół litra krwi, ale wasz chłopak był
martwy od bardzo dawna. Szczerze mówiąc nie myślałem, że nam się uda. Masz
szczęście, że Bones jest silny.
- Mam szczęście – zgodziłam się, lecz nie z tego powodu.
- Hej, Strażniku Krypty.
To był Tate, na którego twarzy malowało się zdecydowanie.
233
- Dotrzymuję słowa. Jestem tu, by przeprosić cię za to, że twierdziłem iż pieprzysz.
W tym wypadku jestem kurewsko szczęśliwy, że nie miałem racji. Jednak
ponieważ wampiry cenią bardziej czyny, nie słowa, możesz poużywać sobie na
mój koszt. Wyglądasz jak gówno. Czy ktoś ci kiedyś mówił, że jesteś zbyt blady?
Bones roześmiał się.
- Raz czy dwa… Ale ponieważ jestem wykończony, pozwolę sobie skorzystać
z twojej oferty.
Wstał, a Tate przechylił na bok głowę.
- Nie całuj mnie najpierw – prychnął.
Bones nie odpowiedział na to, tylko zatopił zęby w jego szyi. Chwilę później
uniósł swoją blond głowę.
- Przeprosiny przyjęte. Kotek, nie chcemy, by twój przyjaciel czekał. Musi się
nauczyć mnóstwa rzeczy. Rodney, bardzo dziękuję ci za pomoc, jednak wiem, że
bardzo chcesz już jechać. Zadzwonię do ciebie za kilka dni.
Uścisnęłam go gorąco, po czym ghul zniknął w mroku nocy. Bones objął mnie
ramieniem, a Tate szedł po mojej drugiej stronie.
- Wciąż jednak musimy poradzić sobie z moją matką - powiedziałam.
- W rzeczy samej, tak. Nie może przecież wciąż próbować mnie zabić, prawda?
Ale nie bój się. Nie będzie trudniej sobie z nią poradzić niż wskrzesić umarłego.
- Nie bądź taki pewny.
Jednak nawet moja matka nie mogła zepsuć mi humoru. Nie wtedy, gdy za mną
widniał pusty grób, a jego były okupant czekał na nas przy samochodzie.