69 by Mikacz

69 by Mikacz

Padał deszcz.

Właściwie, jeśli miałby oddać pogodzie sprawiedliwość, nie powinien nazywać deszczem tego, co działo się na zewnątrz. To była raczej nawałnica. Gwałtowna, porywcza i diabelnie silna. Drzewa uginały się pod naporem wiatru i tylko ich stosunkowo giętkie drewno pozwalało im utrzymać się w pionie i nie dać się podmuchom. Kurtyna wody zasłaniała sobą cały świat, a bębnienie kropel o dachy, chodniki i dawno udeptane ścieżki przywodziło na myśl raczej dzieło życia szalonego perkusisty niż spokojne preludium, do którego zwykło się je porównywać.

I, jak zwykle przy takiej pogodzie, bolała go głowa. Przez cały dzień tępy, pulsujący ból przeszkadzał mu w wypełnianiu obowiązków, ale wieczorem, wraz z burzą, nadszedł zupełnie inny rodzaj bólu. Siedział więc pod kocem, powoli rozmasowując skronie i czując się tak, jakby jego czaszka miała w każdej chwili eksplodować. Przymknął oczy i wsłuchał się w szybki, choć jednostajny rytm nawałnicy.
Nie lubił deszczu. Deszcz przywoływał wspomnienia, a nie wszystkie wydarzenia wspomina się miło. Chociaż, bywały i takie, które przypominały mu dlaczego stał się tym, kim się stał.

W zamyśleniu przejechał palcem po ciemnej plamie tatuażu znajdującej się na policzku, tuż pod okiem. Tak, niektóre przypominały wiele i wciąż motywowały do parcia naprzód.

Hollow był ogromny. Olbrzymi. Jego potężne cielsko przysłaniało wszystko inne, przyciągało wzrok. Zmuszało do zapomnienia o całym świecie i skupienia się na jednej, jedynej myśli.
Przeżyć.

Hisagi patrzył w górę i próbował zmusić swoje ciało do ruszenia się z miejsca. Bezskutecznie. Strach sparaliżował wszystkie jego mięśnie, najmniejszy ruch wydawał się być niemożliwym, a nogi wrosły mu w ziemię. Z narastającym przerażeniem patrzył jak potężna łapa potwora zbliża się do niego i ledwie zarejestrował fakt, że prawie nie może oddychać. Uścisk miażdżył mu żebra sprawiając, że każdy oddech rozrywał mu płuca, wypełniając drobne, dziecięce ciało ostrym, przenikliwym bólem. Shuuhei wypuścił powietrze i słuchał, jak urywane westchnienie zamienia się w chrapliwy krzyk. Zacisnął powieki w oczekiwaniu na śmierć.

Poprawka.

Mając nadzieję na śmierć. Śmierć, która szybkim, celnym cięciem zakończy to wszystko - zabierze ból i strach, zabierze echo jego własnego krzyku i trzask powoli miażdżonych kości.
Najpierw pomyślał, że ktoś wysłuchał jego prośby. Że umarł. Chwyt rozluźnił się nagle i zanim jego ciało opadło na zdeptaną przez potwora trawę boleśnie przypominając o sobie, naprawdę myślał, że nie żyje. Trudno jednak twierdzić, że konfrontacja z twardym gruntem to część bezbolesnego ponoć procesu umierania.

Ryk hollowa rozwiał się w szumie gwałtownego wichru, który zresztą zniknął równie szybko jak się pojawił. Shuuhei jeszcze przez dłuższą chwilę nie otwierał oczu, bojąc się tego, co mógł zobaczyć. W końcu jednak zmusił się do tego i ostrożnie uchylił powieki.
Tatuaż.

Pierwsze, co zobaczył to umięśniony tors widoczny między połami kapitańskiego haori i dwie czarne cyfry, które odcinały się od lekko śniadej skóry.
Szóstka i dziewiątka.
Później, gdy podrósł i dostał się do Akademii Shinigami, wytatuował je sobie na policzku. Żeby pamiętać. Żeby za każdym razem, gdy spojrzy w lustro czy dotknie wytatuowanego miejsca przypominał sobie, dlaczego postanowił zostać shinigami.

Podniósł głowę i zobaczył zmrużone, jasnozłote oczy, które wpatrywały się w niego ze zniecierpliwieniem. Hisagi otarł łzy przedramieniem, próbując opanować niekontrolowany szloch wydzierający się z jego piersi.
- Czego płaczesz? - odezwał się shinigami, chowając Zanpakutou - Przeżyłeś, powinieneś się cieszyć!
Shuuhei spojrzał na niego i przełknął ślinę. Uśmiech tego kapitana wydał mu się odrobinę przerażający, ale jego postawa, umięśnione ciało, szacunek jakim darzyli go podwładni - to wszystko imponowało chłopcu. Zerknął jeszcze raz na tatuaż, po czym przeniósł wzrok z powrotem na twarz swojego wybawcy.

Silna, ciepła dłoń zacisnęła się na jego przedramieniu i stanowczo, choć nie sprawiając mu bólu, podniosła go do góry.
- No, wstawaj, mały - mruknął shinigami i puścił go. Hisagi zachwiał się, jednak udało mu się utrzymać równowagę. - Jak masz na imię?
Chłopiec potarł oczy piąstkami.
- Hi... Hisagi Shuuhei - zająknął się, nagle podekscytowany myślą, że rozmawia z kapitanem jednej z trzynastu dywizji.
- Shuuhei? - powtórzył mężczyzna - To świetne imię! Nie płacz już!

Świetne imię.
Hisagi uśmiechnął się do siebie w ciemności, wciąż rozmasowując skronie.
Muguruma Kensei.
Nie zapytał go wtedy o imię, ale nietrudno było się dowiedzieć. W Seiretei wciąż znajdowało się sporo osób, które go pamiętały.

Shuuhei nie miał przyjemności spotkać go gdy wstąpił w szeregi Gotei 13 jeszcze podczas nauki w Akademii. Nie spotkał go nawet gdy został porucznikiem dziewiątej dywizji, tak naprawdę, nie spotkał go nigdy więcej.
Kensei zniknął nocą, kilka godzin po tym, jak uratował go z łap hollowa. Według powszechnej opinii padł ofiarą eksperymentu Urahary, jednak Kisuke nigdy o tym nie mówił.
A Hisagi miał pewność, że tak naprawdę nikt nie jest do końca pewien, co się z nim stało. Z nim i kilkoma innymi wysokimi rangą shinigami, którzy zniknęli w tym samym czasie. Później pojawił się ktoś inny, kto zajął miejsce Kenseia i rozlokował się w większości myśli Hisagiego.

Światło zaświeciło się nagle, a Shuuhei zmrużył oczy. Jasna kula kidou po krótkiej chwili wybuchła, zmieniając się w gryzącą chmurkę dymu.
- Cholerrrra - zaklął ktoś, potykając się o stolik - Czy ty musisz siedzieć w takich ciemnościach?
Na wąskich wargach Hisagiego pojawił się lekki uśmiech.
- Pada - mruknął, chowając się pod kocem. Przybysz powoli podszedł do fotela i dźgnął palcem niekształtną bryłę jaką tworzył skulony pod przykryciem Shuuhei.
- Zdychasz - stwierdził bezceremonialnie i jednym szybkim ruchem zerwał z niego koc.
Hisagi podciągnął kolana pod brodę, jeszcze bardziej kuląc się na fotelu.
- Daj mi spokój, Renji.
- Spokój? - prychnął Abarai, nachylając się nad nim - Ty masz ewidentną sklerozę.
Shuuhei otworzył jedno oko.
- Ja?
Porucznik szóstej dywizji łypnął na niego z dezaprobatą.
- Nie, ja. Rusz się, Shuu!
Hisagi spróbował dosięgnąć odrzuconego na bok koca, jednak mu się to nie udało. Westchnął ze zrezygnowaniem.
- Przecież wszystko już zrobiłem, po co...
Renji nie dał mu dokończyć. Stanowczo chwycił go za przedramiona i pociągnął do góry.
- Pijemy, Shuu! Umawialiśmy się, nie?
Przebłyski. Faktycznie, Shuuhei mgliście przypominał sobie, że umawiał się z Renjim na sake, jednak za nic nie potrafił wyłonić z tego wszystkiego żadnej konkretnej daty.
- Ale dzisiaj? - jęknął.
Abarai pociągnął go do siebie i zaskoczony Hisagi poleciał do przodu, z impetem wpadając na Renjiego.
- Zamordujesz mnie kiedyś - westchnął Shuuhei cofając się o krok. Wyszeptał odpowiednią inkantację i jasna, świetlista kulka rozżarzyła się obok nich. Hisagi z rozbawieniem zauważył blady rumieniec na twarzy Abaraia.
- Sam się zamordujesz, wystarczy poczekać - burknął Renji wzruszając ramionami - Powinieneś mi dziękować, że pozbyłem się Matsumoto.
Shuuhei wzdrygnął się.
- Dzięki. Ostatnim razem usiłowała mnie zmolestować.
- Jak na moje oko, to był gwałt - zaśmiał się Abarai. Hisagi spiorunował go wzrokiem, ignorując uporczywy ból głowy.
- Renji!
- Znaczy, usiłowanie gwałtu - sprostował porucznik szóstej dywizji, wciąż szczerząc zęby. Wyciągnął zza paska butelkę sake i pomachał nią przed nosem towarzysza. - Koniec gadania!

Na zewnątrz wszystko już się uspokoiło.
Deszcz zamienił się w niemrawą mżawkę, a wiatr odpoczywał, od czasu do czasu pogwizdując cicho w gałęziach drzew.

Hisagi niepewnie patrzył na zawalony pustymi butelkami stolik i Renjiego, który właśnie usiłował wytrząsnąć resztki alkoholu z jednej z nich.
- Nie sądzisz, że wypiliśmy wystarczająco? - westchnął w końcu Shuuhei, odpędzając niewygodne wyrzuty sumienia. Tak naprawdę sam wypił dosłownie odrobinę - doskonale wiedział, czym skończyłoby się takie leczenie migreny. Renji natomiast unicestwił już trzy butelki sake i z żalem stwierdził, że teraz nie ma co pić.
- Wszystko - wymamrotał Abarai, robiąc zamyśloną minę i opierając się łokciami o kolana - Nie ma nic?
- Nic - potwierdził Hisagi. Abarai westchnął ponuro i spróbował wstać.
- To trzeba wracać do k... k... - Sake zarówno plątała jak i rozplątywała języki. Skutecznie.
- Do kwatery. - Usłużnie podpowiedział Shuuhei, wykazując się refleksem i łapiąc chwiejącego się Renjiego - Ale możesz spać tutaj.
Abarai łypnął na niego podejrzliwie.
- Knujesz coś? - spytał, marszcząc brwi i usiłując skupić spojrzenie mniej więcej w okolicach twarzy Hisagiego.
- Skąd.
Renji jednak nie dał się zwieść. Przechylił lekko głowę i cmoknął z niezadowoleniem.
- Zboczeniec - burknął.
Shuuhei przewrócił oczami i złapał rudzielca za ramię.
- Słuchaj - powiedział spokojnie, uśmiechając się z politowaniem - Mam rude włosy?
Badawcze spojrzenie Abaraia omiotło ramiona Hisagiego i zatrzymało się na krótkich, nastroszonych włosach.
- Myślę, że to czarny - mruknął w końcu porucznik szóstej dywizji. - Ale włosy można zmienić!
Hisagi zachichotał i delikatnie poklepał go po policzku.
- Ej. Patrz na mnie, no. A teraz powiedz mi, Renji - przemówił tonem znudzonego psychoanalityka - Czy ja mam monstrualnych rozmiarów biust?
Pytanie to zastanowiło Renjiego. Zerknął na klatkę piersiową bruneta, podrapał się po czole i w końcu podniósł niepewny wzrok na Hisagiego.
Shuuhei westchnął.
- Tak, możesz sprawdzić.
Renji pogładził tors przyjaciela i pokręcił głową.
- Nie masz.
Hisagi uśmiechnął się. Od dłoni Abaraia biło przyjemne ciepło, a Shuuhei właśnie odkrył, jak bardzo tęsknił za dotykiem drugiej osoby.

Zamrugał ze zdziwieniem, nagle uświadamiając sobie, że Renji wciąż nie zabiera ręki. Wręcz przeciwnie. Abarai wsunął dłoń między poły czarnego kimona i powoli gładząc miękką skórę, wychylił się do przodu. Shuuhei czuł na szyi najpierw jego spokojny oddech, a potem dotyk gorących, spierzchniętych ust. Przymknął oczy, przytrzymując rudzielca za ramiona, a potem, przeklinając się duchu za tę decyzję, stanowczo go od siebie odsunął.

Zarumieniona twarz Renjiego, rozchylone usta i pytające spojrzenie ciemnoczerwonych oczu wywołały w myślach Hisagiego niemałą rewolucję. Najchętniej przyciągnąłby go do siebie i nie wypuszczałby już nigdy więcej, jednak zdrowy rozsądek doradzał coś zupełnie innego. Hisagi poprawił kimono, odetchnął parę razy próbując uspokoić oddech i w końcu poczuł się na siłach, by się odezwać.
- Lepiej już się połóż - stwierdził ukrywając drżenie głosu, chwytając Renjiego za łokieć i prowadząc go do łóżka - Rano masz trening z Ikkaku, prawda?
- Mhm. - Abarai skinął głową - A ty gdzie będziesz...
Shuuhei przegnał niedorzeczne obrazy podsuwane mu przez rozszalałą wyobraźnię i przerwał mu.
- Zdrzemnę się w fotelu. Nie pierwszy raz, nie martw się o mnie.

Kilkanaście minut później, gdy przygryzając wargę przyglądał się śpiącemu przyjacielowi, pozwolił sobie dotknąć długich, czerwonych włosów rozsypanych na poduszce. Przez chwilę przesuwał jedno z pasm między palcami, bezwiednie się uśmiechając. W końcu cofnął dłoń i odsunął się.
Kuląc się na fotelu pod szorstkim, grubym kocem doszedł do ponurego wniosku, że jeszcze nigdy nie nienawidził siebie aż tak bardzo..

Mógłby wypić znacznie więcej. Tak naprawdę wcale nie był pijany i wpływ alkoholu traktował jako doskonałą wymówkę.
Ukrywał się.
Udawał, że nie wie, co robi. Gdyby wszystko poszło po jego myśli, nie musiałby ciągnąć tego dalej. Mógłby zasnąć, obejmując go w pasie, opierając podbródek na jego ramieniu i marszcząc nos, drażniony przez roztrzepane, czarne włosy. Mógłby obudzić się i uśmiechnąć.
Gdyby Hisagi spał, musnąłby ustami jego tatuaż i wstał. Gdyby się obudził, powiedziałby mu wszystko tak, jak to sobie zaplanował.

Oczywiście nie mogło się udać. Renji zbyt dobrze wiedział, że z jego planów nic nie zostaje. Czasem tylko mała ujma na honorze i kolejny fałszywy uśmiech.
Abarai westchnął i wstał, odrzucając na bok kołdrę. Jego wzrok padł na stojący niedaleko fotel, na którym spał skulony Shuuhei. Zaplątany w gruby koc, blady, z ciemnymi cieniami pod oczami i rozwichrzonymi włosami, dość ciężko oddychając.

Renji zaklął w myślach i podszedł do Hisagiego. Faktycznie, Shuuhei nie wyglądał najlepiej i Abarai skrzywił się, czując wredne, dobitne ukucie sumienia. W końcu to on namówił go na picie sake, nie zwracając zbytnio uwagi na to, że boli go głowa. Jak mógł zapomnieć, że zawsze gdy padało, Hisagi zaszywał się w swoich kwaterach i twierdził, że umiera?

Natychmiast przed oczami Renjiego stanął lekko przyblakły obraz z przeszłości.
Shuuhei siedzący samotnie w auli Akademii, ze spuszczoną głową i długimi, jasnymi palcami kurczowo ściskającymi skronie. Z zamkniętymi oczami, rozchylonymi lekko ustami i delikatnie zmarszczonym czołem. Słysząc kroki powoli, krzywiąc się, unosi głowę i otwiera oczy. Abarai doskonale pamiętał moment, w którym na wąskie usta Hisagiego wypływa blady uśmiech.
- Cześć, Renji.
Pamiętał głos, jak zawsze spokojny, choć niemal niezauważalnie drżący od bólu. Słowa, wypowiedziane przy zaciśnięte zęby. Nie mógł zapomnieć. Dlatego też teraz, stojąc nad Hisagim, wyrzucał sobie swoją bezmyślność.
- Idiota - warknął sam do siebie.

Shuuhei poruszył się. Powoli otworzył oczy i z zaskoczeniem stwierdził, że stoi nad nim Renji, który ma wyraźnie zatroskaną minę.
I rozpuszczone włosy.
Starając się nie myśleć o czerwonej kurtynie miękko opadającej na wytatuowane ramiona i plecy, Hisagi spróbował się przeciągnąć. Jedyne, co udało mu się zrobić to przytłumienie cichego jęku, jaki wyrwał mu się gdy wszystkie mięśnie dobitnie dały o sobie znać. Abarai potrząsnął głową i uśmiechnął się kpiąco.
- Połamało cię, co? - Wyszczerzył zęby.
- Bardzo śmieszne - stęknął, próbując się poruszyć.

Renji zastanowił się chwilę. Z jednej strony nawet najmniejszy błąd mógłby kosztować go wszystko - straciłby przyjaciela, możliwość przypadkowego kontaktu, wieczory z sake i ratowanie Hisagiego z rąk Rangiku. Z drugiej - miał dziwne wrażenie, że jeśli nie zrobi czegoś teraz, to nie zrobi tego nigdy. Wziął głęboki i oddech i przykucnął przed fotelem.
- Shuu, ty kaleko.
Shuuhei ze zdziwieniem przyglądał się przyjacielowi.
- Co ty tu jeszcze robisz? - spytał wreszcie, mając nadzieję, że Abarai nie opuści go zbyt szybko. Wbrew zdrowemu rozsądkowi cieszyła go jego obecność.
- Czy ty myślisz? - mruknął Renji, przekrzywiając głowę - Jak ty w ogóle zamierzałeś się ruszyć, co?
- Poczekałbym, aż przejdzie? - Hisagi uśmiechnął się niepewnie - Zostaw mnie, masz chyba trening, nie?
Renji podniósł się i przysunął sobie krzesło. Usiadł naprzeciw Hisagiego i pochylił się.
- Trening nie ucieknie - wymamrotał, patrząc gdzieś w ziemię - Ikkaku zawsze jest gotów mnie zamordować.
Hisagi zerknął na niego. Abarai schylił się jeszcze bardziej, splatając dłonie na karku. Shuuhei odgarnął część czerwonych włosów i zauważył, że Renji zaciska powieki, a na jego policzki wkrada się ciemny rumieniec.
- Wszystko w porz... - spróbował zapytać Hisagi, jednak nie zdążył. Renji westchnął i cichym, zdeterminowanym tonem rzucił w ziemię dwa krótkie słowa, które sprawiły, że Shuuhei zamarł w połowie zdania.
- Kocham cię - mruknął Renji, wciąż nie otwierając oczu.
Z każdą sekundą ciszy Abarai czuł się coraz gorzej. Wreszcie skrzywił się i westchnął. Już miał wstać, gdy Hisagi roześmiał się głośno i pociągnął go za włosy.
- Gdzie idziesz, wariacie? Przecież ty jeszcze nie wytrzeźwiałeś!
Abarai przygryzł wargę, starając się opanować.
Obrócić wszystko w żart, tak. Zawsze pozostawało jeszcze trzecie wyjście.

Niespodziewanie dla Renjiego, Shuuhei wyjątkowo mocno, jak na kogoś, kto boleśnie odczuwał skutki spędzenia nocy na fotelu, pociągnął go do siebie. Zanim się zorientował znalazł się tak blisko Hisagiego, że stykali się nosami. Shuuhei wciąż się uśmiechał.
- Przepraszam - mruknął - Nie mogłem tak od razu się przestawić.
Wysunął się do przodu, składając na wargach Renjiego długi, spokojny pocałunek.
- Shu..
- Ciii... - Shuuhei przytulił policzek do policzka Abaraia - Wiesz, Renji, czego nienawidzę najbardziej?
Zapytany wydał z siebie pytający pomruk.
- Rozsądku. Nienawidzę bycia rozsądnym - ciągnął dalej Hisagi - Stosowania się do reguł i całej reszty.
- Zawsze myślałem - odezwał się Renji - Że po prostu taki jesteś. Chociaż zdarzyło ci się parę wybryków.
- Taaak - zamruczał Hisagi, bawiąc się czerwonymi włosami Renjiego - Wiesz co, rudzielcu? Myślę, że jeszcze jeden nie zaszkodzi.
Abarai uśmiechnął się i pocałował go w szyję.
- Baaaka, Shuu. Już ja się postaram, żeby ci nie zaszkodził.

The End.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Walc op 69 by Chopin
Spirit of 69 by Geaorge a Marshalla
(69) Działania niepożądane cytostatyków id 1144 ppt
pomine IV 69
4 pomiary by kbarzdo
dymano teoria by demon
69 goracych zabaw dla par
69 NW 06 Uzwojenie cewki
GR WYKŁADY by Mamlas )
Assessment of cytotoxicity exerted by leaf extracts
Alignmaster tutorial by PAV1007 Nieznany
Efficient VLSI architectures for the biorthogonal wavelet transform by filter bank and lifting sc
Budowa samolotow PL up by dunaj2
MS3 by kbarzdo
Nadszedł czas, by Michnik nauczył się żyć w demokracji
BY PL Sinczuk I Skarb ze wsi Doszniki
69 72
Jak korzystać ze zdolności parapsychicznych [up by Esi]
420 Diner Spreadable Edible Medibles by LisaMarie Costanzo

więcej podobnych podstron