Padał deszcz.
Właściwie, jeśli miałby oddać pogodzie sprawiedliwość, nie powinien nazywać deszczem tego, co działo się na zewnątrz. To była raczej nawałnica. Gwałtowna, porywcza i diabelnie silna. Drzewa uginały się pod naporem wiatru i tylko ich stosunkowo giętkie drewno pozwalało im utrzymać się w pionie i nie dać się podmuchom. Kurtyna wody zasłaniała sobą cały świat, a bębnienie kropel o dachy, chodniki i dawno udeptane ścieżki przywodziło na myśl raczej dzieło życia szalonego perkusisty niż spokojne preludium, do którego zwykło się je porównywać.
I,
jak zwykle przy takiej pogodzie, bolała go głowa. Przez cały dzień
tępy, pulsujący ból przeszkadzał mu w wypełnianiu obowiązków,
ale wieczorem, wraz z burzą, nadszedł zupełnie inny rodzaj bólu.
Siedział więc pod kocem, powoli rozmasowując skronie i czując się
tak, jakby jego czaszka miała w każdej chwili eksplodować.
Przymknął oczy i wsłuchał się w szybki, choć jednostajny rytm
nawałnicy.
Nie lubił deszczu. Deszcz przywoływał
wspomnienia, a nie wszystkie wydarzenia wspomina się miło. Chociaż,
bywały i takie, które przypominały mu dlaczego stał się tym, kim
się stał.
W zamyśleniu przejechał palcem po ciemnej plamie tatuażu znajdującej się na policzku, tuż pod okiem. Tak, niektóre przypominały wiele i wciąż motywowały do parcia naprzód.
Hollow
był ogromny. Olbrzymi. Jego potężne cielsko przysłaniało
wszystko inne, przyciągało wzrok. Zmuszało do zapomnienia o całym
świecie i skupienia się na jednej, jedynej myśli.
Przeżyć.
Hisagi patrzył w górę i próbował zmusić swoje ciało do ruszenia się z miejsca. Bezskutecznie. Strach sparaliżował wszystkie jego mięśnie, najmniejszy ruch wydawał się być niemożliwym, a nogi wrosły mu w ziemię. Z narastającym przerażeniem patrzył jak potężna łapa potwora zbliża się do niego i ledwie zarejestrował fakt, że prawie nie może oddychać. Uścisk miażdżył mu żebra sprawiając, że każdy oddech rozrywał mu płuca, wypełniając drobne, dziecięce ciało ostrym, przenikliwym bólem. Shuuhei wypuścił powietrze i słuchał, jak urywane westchnienie zamienia się w chrapliwy krzyk. Zacisnął powieki w oczekiwaniu na śmierć.
Poprawka.
Mając
nadzieję na śmierć. Śmierć, która szybkim, celnym cięciem
zakończy to wszystko - zabierze ból i strach, zabierze echo jego
własnego krzyku i trzask powoli miażdżonych kości.
Najpierw
pomyślał, że ktoś wysłuchał jego prośby. Że umarł. Chwyt
rozluźnił się nagle i zanim jego ciało opadło na zdeptaną przez
potwora trawę boleśnie przypominając o sobie, naprawdę myślał,
że nie żyje. Trudno jednak twierdzić, że konfrontacja z twardym
gruntem to część bezbolesnego ponoć procesu umierania.
Ryk
hollowa rozwiał się w szumie gwałtownego wichru, który zresztą
zniknął równie szybko jak się pojawił. Shuuhei jeszcze przez
dłuższą chwilę nie otwierał oczu, bojąc się tego, co mógł
zobaczyć. W końcu jednak zmusił się do tego i ostrożnie uchylił
powieki.
Tatuaż.
Pierwsze,
co zobaczył to umięśniony tors widoczny między połami
kapitańskiego haori i dwie czarne cyfry, które odcinały się od
lekko śniadej skóry.
Szóstka i dziewiątka.
Później,
gdy podrósł i dostał się do Akademii Shinigami, wytatuował je
sobie na policzku. Żeby pamiętać. Żeby za każdym razem, gdy
spojrzy w lustro czy dotknie wytatuowanego miejsca przypominał
sobie, dlaczego postanowił zostać shinigami.
Podniósł
głowę i zobaczył zmrużone, jasnozłote oczy, które wpatrywały
się w niego ze zniecierpliwieniem. Hisagi otarł łzy
przedramieniem, próbując opanować niekontrolowany szloch
wydzierający się z jego piersi.
- Czego płaczesz? - odezwał
się shinigami, chowając Zanpakutou - Przeżyłeś, powinieneś się
cieszyć!
Shuuhei spojrzał na niego i przełknął ślinę.
Uśmiech tego kapitana wydał mu się odrobinę przerażający, ale
jego postawa, umięśnione ciało, szacunek jakim darzyli go
podwładni - to wszystko imponowało chłopcu. Zerknął jeszcze raz
na tatuaż, po czym przeniósł wzrok z powrotem na twarz swojego
wybawcy.
Silna,
ciepła dłoń zacisnęła się na jego przedramieniu i stanowczo,
choć nie sprawiając mu bólu, podniosła go do góry.
- No,
wstawaj, mały - mruknął shinigami i puścił go. Hisagi zachwiał
się, jednak udało mu się utrzymać równowagę. - Jak masz na
imię?
Chłopiec potarł oczy piąstkami.
- Hi... Hisagi
Shuuhei - zająknął się, nagle podekscytowany myślą, że
rozmawia z kapitanem jednej z trzynastu dywizji.
- Shuuhei? -
powtórzył mężczyzna - To świetne imię! Nie płacz już!
Świetne
imię.
Hisagi uśmiechnął się do siebie w ciemności, wciąż
rozmasowując skronie.
Muguruma Kensei.
Nie zapytał go
wtedy o imię, ale nietrudno było się dowiedzieć. W Seiretei wciąż
znajdowało się sporo osób, które go pamiętały.
Shuuhei
nie miał przyjemności spotkać go gdy wstąpił w szeregi Gotei 13
jeszcze podczas nauki w Akademii. Nie spotkał go nawet gdy został
porucznikiem dziewiątej dywizji, tak naprawdę, nie spotkał go
nigdy więcej.
Kensei zniknął nocą, kilka godzin po tym, jak
uratował go z łap hollowa. Według powszechnej opinii padł ofiarą
eksperymentu Urahary, jednak Kisuke nigdy o tym nie mówił.
A
Hisagi miał pewność, że tak naprawdę nikt nie jest do końca
pewien, co się z nim stało. Z nim i kilkoma innymi wysokimi rangą
shinigami, którzy zniknęli w tym samym czasie. Później pojawił
się ktoś inny, kto zajął miejsce Kenseia i rozlokował się w
większości myśli Hisagiego.
Światło
zaświeciło się nagle, a Shuuhei zmrużył oczy. Jasna kula kidou
po krótkiej chwili wybuchła, zmieniając się w gryzącą chmurkę
dymu.
- Cholerrrra - zaklął ktoś, potykając się o stolik -
Czy ty musisz siedzieć w takich ciemnościach?
Na wąskich
wargach Hisagiego pojawił się lekki uśmiech.
- Pada -
mruknął, chowając się pod kocem. Przybysz powoli podszedł do
fotela i dźgnął palcem niekształtną bryłę jaką tworzył
skulony pod przykryciem Shuuhei.
- Zdychasz - stwierdził
bezceremonialnie i jednym szybkim ruchem zerwał z niego koc.
Hisagi
podciągnął kolana pod brodę, jeszcze bardziej kuląc się na
fotelu.
- Daj mi spokój, Renji.
- Spokój? - prychnął
Abarai, nachylając się nad nim - Ty masz ewidentną sklerozę.
Shuuhei otworzył jedno oko.
- Ja?
Porucznik
szóstej dywizji łypnął na niego z dezaprobatą.
- Nie, ja.
Rusz się, Shuu!
Hisagi spróbował dosięgnąć odrzuconego na
bok koca, jednak mu się to nie udało. Westchnął ze
zrezygnowaniem.
- Przecież wszystko już zrobiłem, po co...
Renji nie dał mu dokończyć. Stanowczo chwycił go za
przedramiona i pociągnął do góry.
- Pijemy, Shuu!
Umawialiśmy się, nie?
Przebłyski. Faktycznie, Shuuhei
mgliście przypominał sobie, że umawiał się z Renjim na sake,
jednak za nic nie potrafił wyłonić z tego wszystkiego żadnej
konkretnej daty.
- Ale dzisiaj? - jęknął.
Abarai
pociągnął go do siebie i zaskoczony Hisagi poleciał do przodu, z
impetem wpadając na Renjiego.
- Zamordujesz mnie kiedyś -
westchnął Shuuhei cofając się o krok. Wyszeptał odpowiednią
inkantację i jasna, świetlista kulka rozżarzyła się obok nich.
Hisagi z rozbawieniem zauważył blady rumieniec na twarzy Abaraia.
- Sam się zamordujesz, wystarczy poczekać - burknął Renji
wzruszając ramionami - Powinieneś mi dziękować, że pozbyłem się
Matsumoto.
Shuuhei wzdrygnął się.
- Dzięki. Ostatnim
razem usiłowała mnie zmolestować.
- Jak na moje oko, to był
gwałt - zaśmiał się Abarai. Hisagi spiorunował go wzrokiem,
ignorując uporczywy ból głowy.
- Renji!
- Znaczy,
usiłowanie gwałtu - sprostował porucznik szóstej dywizji, wciąż
szczerząc zęby. Wyciągnął zza paska butelkę sake i pomachał
nią przed nosem towarzysza. - Koniec gadania!
Na
zewnątrz wszystko już się uspokoiło.
Deszcz zamienił się
w niemrawą mżawkę, a wiatr odpoczywał, od czasu do czasu
pogwizdując cicho w gałęziach drzew.
Hisagi
niepewnie patrzył na zawalony pustymi butelkami stolik i Renjiego,
który właśnie usiłował wytrząsnąć resztki alkoholu z jednej z
nich.
- Nie sądzisz, że wypiliśmy wystarczająco? -
westchnął w końcu Shuuhei, odpędzając niewygodne wyrzuty
sumienia. Tak naprawdę sam wypił dosłownie odrobinę - doskonale
wiedział, czym skończyłoby się takie leczenie migreny. Renji
natomiast unicestwił już trzy butelki sake i z żalem stwierdził,
że teraz nie ma co pić.
- Wszystko - wymamrotał Abarai,
robiąc zamyśloną minę i opierając się łokciami o kolana - Nie
ma nic?
- Nic - potwierdził Hisagi. Abarai westchnął ponuro
i spróbował wstać.
- To trzeba wracać do k... k... - Sake
zarówno plątała jak i rozplątywała języki. Skutecznie.
-
Do kwatery. - Usłużnie podpowiedział Shuuhei, wykazując się
refleksem i łapiąc chwiejącego się Renjiego - Ale możesz spać
tutaj.
Abarai łypnął na niego podejrzliwie.
- Knujesz
coś? - spytał, marszcząc brwi i usiłując skupić spojrzenie
mniej więcej w okolicach twarzy Hisagiego.
- Skąd.
Renji
jednak nie dał się zwieść. Przechylił lekko głowę i cmoknął
z niezadowoleniem.
- Zboczeniec - burknął.
Shuuhei
przewrócił oczami i złapał rudzielca za ramię.
- Słuchaj
- powiedział spokojnie, uśmiechając się z politowaniem - Mam rude
włosy?
Badawcze spojrzenie Abaraia omiotło ramiona Hisagiego
i zatrzymało się na krótkich, nastroszonych włosach.
-
Myślę, że to czarny - mruknął w końcu porucznik szóstej
dywizji. - Ale włosy można zmienić!
Hisagi zachichotał i
delikatnie poklepał go po policzku.
- Ej. Patrz na mnie, no. A
teraz powiedz mi, Renji - przemówił tonem znudzonego
psychoanalityka - Czy ja mam monstrualnych rozmiarów biust?
Pytanie
to zastanowiło Renjiego. Zerknął na klatkę piersiową bruneta,
podrapał się po czole i w końcu podniósł niepewny wzrok na
Hisagiego.
Shuuhei westchnął.
- Tak, możesz sprawdzić.
Renji pogładził tors przyjaciela i pokręcił głową.
-
Nie masz.
Hisagi uśmiechnął się. Od dłoni Abaraia biło
przyjemne ciepło, a Shuuhei właśnie odkrył, jak bardzo tęsknił
za dotykiem drugiej osoby.
Zamrugał ze zdziwieniem, nagle uświadamiając sobie, że Renji wciąż nie zabiera ręki. Wręcz przeciwnie. Abarai wsunął dłoń między poły czarnego kimona i powoli gładząc miękką skórę, wychylił się do przodu. Shuuhei czuł na szyi najpierw jego spokojny oddech, a potem dotyk gorących, spierzchniętych ust. Przymknął oczy, przytrzymując rudzielca za ramiona, a potem, przeklinając się duchu za tę decyzję, stanowczo go od siebie odsunął.
Zarumieniona
twarz Renjiego, rozchylone usta i pytające spojrzenie
ciemnoczerwonych oczu wywołały w myślach Hisagiego niemałą
rewolucję. Najchętniej przyciągnąłby go do siebie i nie
wypuszczałby już nigdy więcej, jednak zdrowy rozsądek doradzał
coś zupełnie innego. Hisagi poprawił kimono, odetchnął parę
razy próbując uspokoić oddech i w końcu poczuł się na siłach,
by się odezwać.
- Lepiej już się połóż - stwierdził
ukrywając drżenie głosu, chwytając Renjiego za łokieć i
prowadząc go do łóżka - Rano masz trening z Ikkaku, prawda?
-
Mhm. - Abarai skinął głową - A ty gdzie będziesz...
Shuuhei
przegnał niedorzeczne obrazy podsuwane mu przez rozszalałą
wyobraźnię i przerwał mu.
- Zdrzemnę się w fotelu. Nie
pierwszy raz, nie martw się o mnie.
Kilkanaście
minut później, gdy przygryzając wargę przyglądał się śpiącemu
przyjacielowi, pozwolił sobie dotknąć długich, czerwonych włosów
rozsypanych na poduszce. Przez chwilę przesuwał jedno z pasm między
palcami, bezwiednie się uśmiechając. W końcu cofnął dłoń i
odsunął się.
Kuląc się na fotelu pod szorstkim, grubym
kocem doszedł do ponurego wniosku, że jeszcze nigdy nie nienawidził
siebie aż tak bardzo..
Mógłby
wypić znacznie więcej. Tak naprawdę wcale nie był pijany i wpływ
alkoholu traktował jako doskonałą wymówkę.
Ukrywał się.
Udawał, że nie wie, co robi. Gdyby wszystko poszło po jego
myśli, nie musiałby ciągnąć tego dalej. Mógłby zasnąć,
obejmując go w pasie, opierając podbródek na jego ramieniu i
marszcząc nos, drażniony przez roztrzepane, czarne włosy. Mógłby
obudzić się i uśmiechnąć.
Gdyby Hisagi spał, musnąłby
ustami jego tatuaż i wstał. Gdyby się obudził, powiedziałby mu
wszystko tak, jak to sobie zaplanował.
Oczywiście
nie mogło się udać. Renji zbyt dobrze wiedział, że z jego planów
nic nie zostaje. Czasem tylko mała ujma na honorze i kolejny
fałszywy uśmiech.
Abarai westchnął i wstał, odrzucając na
bok kołdrę. Jego wzrok padł na stojący niedaleko fotel, na którym
spał skulony Shuuhei. Zaplątany w gruby koc, blady, z ciemnymi
cieniami pod oczami i rozwichrzonymi włosami, dość ciężko
oddychając.
Renji zaklął w myślach i podszedł do Hisagiego. Faktycznie, Shuuhei nie wyglądał najlepiej i Abarai skrzywił się, czując wredne, dobitne ukucie sumienia. W końcu to on namówił go na picie sake, nie zwracając zbytnio uwagi na to, że boli go głowa. Jak mógł zapomnieć, że zawsze gdy padało, Hisagi zaszywał się w swoich kwaterach i twierdził, że umiera?
Natychmiast
przed oczami Renjiego stanął lekko przyblakły obraz z przeszłości.
Shuuhei siedzący samotnie w auli Akademii, ze spuszczoną
głową i długimi, jasnymi palcami kurczowo ściskającymi skronie.
Z zamkniętymi oczami, rozchylonymi lekko ustami i delikatnie
zmarszczonym czołem. Słysząc kroki powoli, krzywiąc się, unosi
głowę i otwiera oczy. Abarai doskonale pamiętał moment, w którym
na wąskie usta Hisagiego wypływa blady uśmiech.
- Cześć,
Renji.
Pamiętał głos, jak zawsze spokojny, choć niemal
niezauważalnie drżący od bólu. Słowa, wypowiedziane przy
zaciśnięte zęby. Nie mógł zapomnieć. Dlatego też teraz, stojąc
nad Hisagim, wyrzucał sobie swoją bezmyślność.
- Idiota -
warknął sam do siebie.
Shuuhei
poruszył się. Powoli otworzył oczy i z zaskoczeniem stwierdził,
że stoi nad nim Renji, który ma wyraźnie zatroskaną minę.
I
rozpuszczone włosy.
Starając się nie myśleć o czerwonej
kurtynie miękko opadającej na wytatuowane ramiona i plecy, Hisagi
spróbował się przeciągnąć. Jedyne, co udało mu się zrobić to
przytłumienie cichego jęku, jaki wyrwał mu się gdy wszystkie
mięśnie dobitnie dały o sobie znać. Abarai potrząsnął głową
i uśmiechnął się kpiąco.
- Połamało cię, co? -
Wyszczerzył zęby.
- Bardzo śmieszne - stęknął, próbując
się poruszyć.
Renji
zastanowił się chwilę. Z jednej strony nawet najmniejszy błąd
mógłby kosztować go wszystko - straciłby przyjaciela, możliwość
przypadkowego kontaktu, wieczory z sake i ratowanie Hisagiego z rąk
Rangiku. Z drugiej - miał dziwne wrażenie, że jeśli nie zrobi
czegoś teraz, to nie zrobi tego nigdy. Wziął głęboki i oddech i
przykucnął przed fotelem.
- Shuu, ty kaleko.
Shuuhei ze
zdziwieniem przyglądał się przyjacielowi.
- Co ty tu jeszcze
robisz? - spytał wreszcie, mając nadzieję, że Abarai nie opuści
go zbyt szybko. Wbrew zdrowemu rozsądkowi cieszyła go jego
obecność.
- Czy ty myślisz? - mruknął Renji,
przekrzywiając głowę - Jak ty w ogóle zamierzałeś się ruszyć,
co?
- Poczekałbym, aż przejdzie? - Hisagi uśmiechnął się
niepewnie - Zostaw mnie, masz chyba trening, nie?
Renji
podniósł się i przysunął sobie krzesło. Usiadł naprzeciw
Hisagiego i pochylił się.
- Trening nie ucieknie -
wymamrotał, patrząc gdzieś w ziemię - Ikkaku zawsze jest gotów
mnie zamordować.
Hisagi zerknął na niego. Abarai schylił
się jeszcze bardziej, splatając dłonie na karku. Shuuhei odgarnął
część czerwonych włosów i zauważył, że Renji zaciska powieki,
a na jego policzki wkrada się ciemny rumieniec.
- Wszystko w
porz... - spróbował zapytać Hisagi, jednak nie zdążył. Renji
westchnął i cichym, zdeterminowanym tonem rzucił w ziemię dwa
krótkie słowa, które sprawiły, że Shuuhei zamarł w połowie
zdania.
- Kocham cię - mruknął Renji, wciąż nie otwierając
oczu.
Z każdą sekundą ciszy Abarai czuł się coraz gorzej.
Wreszcie skrzywił się i westchnął. Już miał wstać, gdy Hisagi
roześmiał się głośno i pociągnął go za włosy.
- Gdzie
idziesz, wariacie? Przecież ty jeszcze nie wytrzeźwiałeś!
Abarai
przygryzł wargę, starając się opanować.
Obrócić wszystko
w żart, tak. Zawsze pozostawało jeszcze trzecie wyjście.
Niespodziewanie
dla Renjiego, Shuuhei wyjątkowo mocno, jak na kogoś, kto boleśnie
odczuwał skutki spędzenia nocy na fotelu, pociągnął go do
siebie. Zanim się zorientował znalazł się tak blisko Hisagiego,
że stykali się nosami. Shuuhei wciąż się uśmiechał.
-
Przepraszam - mruknął - Nie mogłem tak od razu się przestawić.
Wysunął się do przodu, składając na wargach Renjiego
długi, spokojny pocałunek.
- Shu..
- Ciii... - Shuuhei
przytulił policzek do policzka Abaraia - Wiesz, Renji, czego
nienawidzę najbardziej?
Zapytany wydał z siebie pytający
pomruk.
- Rozsądku. Nienawidzę bycia rozsądnym - ciągnął
dalej Hisagi - Stosowania się do reguł i całej reszty.
-
Zawsze myślałem - odezwał się Renji - Że po prostu taki jesteś.
Chociaż zdarzyło ci się parę wybryków.
- Taaak - zamruczał
Hisagi, bawiąc się czerwonymi włosami Renjiego - Wiesz co,
rudzielcu? Myślę, że jeszcze jeden nie zaszkodzi.
Abarai
uśmiechnął się i pocałował go w szyję.
- Baaaka, Shuu.
Już ja się postaram, żeby ci nie zaszkodził.
The End.