FEAR-080207-GW- Kosciol potrzebuje Grossa - czarne jest czarne -Stanislaw Obirek
Znamienna jest ewolucja "Rzeczpospolitej", która w 2000 roku odegrała
niezwykle istotną rolę w debacie nad zbrodnią w Jedwabnem, a
dziś wyróżnia się niechętnym, by nie powiedzieć agresywnym tonem publikacji.
Pamiętam, jakim wstrząsem była dla mnie lektura artykułu Andrzeja Kaczyńskiego "Całopalenie" zamieszczonego w "Rzeczpospolitej" z 5 maja 2000 roku. Tekst ten rozpoczął ogólnonarodową debatę. Dziś wstrząsów innego rodzaju dostarczają teksty na łamach tej gazety podpisywane przez jej redaktorów.
Podobną ewolucję daje się zaobserwować w Instytucie Pamięci Narodowej,
który z instytucji pomagającej społeczeństwu w poznaniu prawdy stał się
organem upolitycznionej grupy historyków, dla których ważniejsze jest
forsowanie z góry przyjętych tez niż analiza dokumentów.
czarne jest czarne, czyli że zbrodnia jest zbrodnią i nawet najbardziej drobiazgowo
odtworzony kontekst historyczny tej zbrodni nie usprawiedliwia
"Warto się tej debacie uważnie przypatrywać. Przejdzie bowiem do historii jako jedna z najdziwniejszych debat, której najbardziej energiczni uczestnicy zarzekają się, że książki nie tylko nie przeczytali, ale tego robić nie zamierzają i ostrzegają innych, by tego nie robili."
###############################################################
http://www.gazetawyborcza.pl/1,75515,4905748.html
lub
http://www.archiwum.wyborcza.pl/Archiwum/1,0,5030156,20080207RP-DGW,KOSCIOL_POTRZEBUJE_GROSSA,.html
Kościół potrzebuje Grossa
Stanisław Obirek*2008-02-07, ostatnia aktualizacja 2008-02-06 19:40
Brakuje dziś prorockich głosów ludzi Kościoła, którzy przypomnieliby, że "czarne jest czarne", czyli że zbrodnia jest zbrodnią i nawet najbardziej drobiazgowo odtworzony kontekst historyczny tej zbrodni nie usprawiedliwia
Debata wokół książki Jana Tomasza Grossa "Strach" jest inna niż wokół wcześniejszej książki tego autora "Sąsiedzi". Inni są też jej uczestnicy.
Znamienne, iż wcześniejsze książki Grossa żadnej debaty nie wywoływały, choć dotyczyły tematów równie trudnych:
"W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali. Polska a Rosja 1939-42" o losach Polaków zesłanych na Sybir, "Studium zniewolenia. Wybory październikowe 22 X 1939", a nawet "Upiorna dekada Upiorna dekada. Trzy eseje o stereotypach na temat Żydów, Polaków, Niemców i komunistów 1939-1948".
Zwłaszcza ta ostatnia książka dotykała wielu spraw, które w całej jaskrawości pojawiły się w "Sąsiadach" i w "Strachu".
Co ciekawe, w toczącej się obecnie debacie niewiele o samej książce, dużo o jej autorze, a najwięcej o powodach, dla których nie powinna się ukazać, najpierw po angielsku i już w ogóle po polsku.
Warto się tej debacie uważnie przypatrywać. Przejdzie bowiem do historii jako jedna z najdziwniejszych debat, której najbardziej energiczni uczestnicy zarzekają się, że książki nie tylko nie przeczytali, ale tego robić nie zamierzają i ostrzegają innych, by tego nie robili. Dlaczego?
Antysemityzm jest śmiercionośny
Najbardziej zdumiewające są głosy hierarchów Kościoła katolickiego. Najpierw głos zabrał abp Józef Życiński, który powiedział, że książka Grossa "rani i dzieli, często bez powodu".
Kardynał Stanisław Dziwisz napisał w liście do dyrektora Znaku, że lektura tej książki "napełniła go wielkim bólem", i jednoznacznie wskazał na niestosowność jej publikowania właśnie w Znaku.
Wreszcie abp Kazimierz Nycz, odnosząc się do sposobu przedstawienia historii w "Strachu", powiedział: "nie można traktować w sposób wybiórczy faktów i wydarzeń, bo takie pokazywanie prawdy w sposób wybiórczy nie służy pojednaniu i tej jedności, o którą się modlimy w Dzień Judaizmu".
Nie tylko nie podzielam tych głosów, ale uważam, że są one głęboko krzywdzące zarówno wobec autora "Strachu", jak i samej książki. Nade wszystko zaś utrudniają polskim katolikom spokojny namysł nad ciemną stroną własnej historii.
Szkoda tym większa, że nie trzeba zaczynać od zera. Początek został zrobiony, i to dość dawno, wprawdzie nie przez biskupów, ale jednak przez katolików. Najpierw prof. Jan Błoński w swoim eseju "Biedni Polacy patrzą na getto" opublikowanym w 1987 roku w "Tygodniku Powszechnym" użył po raz pierwszy bodajże kategorii moralnych i religijnych, stawiając ważne pytanie o polski antysemityzm: "Czy doprowadził do wzięcia udziału w ludobójstwie?". Błoński odpowiadał przecząco i upatrywał w tym rolę chrześcijaństwa, które zatrzymało zbrodniczą rękę: "Jeśli nie wzięliśmy udziału w tej zbrodni, to dlatego, że byliśmy jeszcze trochę chrześcijanami, że w ostatniej chwili pojęliśmy, jak szatańskie to było przedsięwzięcie".
Dziesięć lat później na łamach tego samego tygodnika ukazał się, w środku burzliwej debaty nad obecnością religijnych symboli w Auschwitz, tekst ks. Stanisława Musiała "Czarne jest czarne".
Autor przypominał, że "po tym wszystkim, czego dokonali na naszej ziemi naziści, wciąż brak społecznej świadomości, że antysemityzm ze swej natury i w każdej swej formie jest śmiercionośny". Musiał przypominał, iż bez chrześcijańskiego "nauczania pogardy" nie byłoby rasistowskiego i zbrodniczego antysemityzmu.
Dziś brak takich tekstów, brak prorockich głosów ludzi Kościoła, którzy przypomnieliby, że "czarne jest czarne", czyli że zbrodnia jest zbrodnią i że nic, nawet najbardziej drobiazgowo odtworzony kontekst historyczny, tej zbrodni nie usprawiedliwia.
Przywoływanie jako przeciwwagi dla "Strachu" heroicznych gestów
Polaków ratujących Żydów uważam za chybione, gdyż ani gest heroiczny
na tym nie zyskuje, ani zbrodnia nie staje się mniej odrażająca.
Przemyśleć Holocaust
W moim przekonaniu Jan Gross swoimi książkami pomaga Kościołowi i szerzej chrześcijaństwu uporać się z własną przeszłością. Problem w tym, że sam Kościół nie tylko z tej pomocy nie chce skorzystać, ale też robi wszystko, by kolejną szansę zaprzepaścić.
Podobnie zresztą wypowiedział się w 2005 roku papież Benedykt XVI w synagodze w Kolonii, obwiniając o Holocaust tajemnicze neopogaństwo:
"W XX wieku, w najciemniejszym okresie historii Niemiec i Europy, szalona rasistowska ideologia, zrodzona z neopogaństwa, umożliwiła próbę zaplanowanego i systematycznie dokonanego przez reżim wyniszczenia europejskich Żydów. Tak dokonało się Szoah". Podobną wykładnię Holocaustu powtórzył niemiecki papież rok później w Auschwitz.
Również głosy biskupów polskich potwierdzają, iż lekcję Holocaustu mają ciągle przed sobą.
Te głosy dziwią tym bardziej, że towarzyszy im przekonanie, iż Europa winna być dumna ze swoich chrześcijańskich korzeni i nie powinna o nich zapominać. A więc mamy dwie różne Europy?
Jakże wyraziście brzmi w tym kontekście wyznanie niemieckiego teologa Johannesa B. Metza, który w 1997 roku w ramach konferencji „Szoah pomiędzy interpretacją a wspomnieniem” powiedział:
„należę do pokolenia Niemców, którzy uczyli się wolno - zbyt wolno - pojmować siebie jako pokolenie »po Auschwitz «, i staram się uwzględniać to w moim sposobie uprawiania teologii, na ile starcza mi sił. Auschwitz oznaczało dla mnie przez lata przerażenie we wszystkich znanych nam odmianach teologii, strach, który okazał się nagle tak wyraźny, że mówienie o Bogu bez określonego kontekstu jest mową pustą i ślepą. Stawiałem sobie więc pytanie, czy istnieje Bóg, do którego można się jeszcze modlić po takiej katastrofie?”.
Nasi biskupi nie czują potrzeby stawiania sobie pytań wobec przeszłości Holocaustu.
Nie wydaje mi się to słuszne, bo to właśnie ich postawa "sprawia ból i rodzi podziały", gdyż paraliżuje wszelkie próby dotarcia do prawdy, zwłaszcza tej bolesnej.
A kto ma pomóc polskim katolikom uporać się z przeszłością, z którą borykają się na co dzień? Czy to wymysły Jana Tomasza Grossa, czy pamięć mieszkańców polskich wsi, miasteczek i miast, w których do dziś wspomnienie żydowskich sąsiadów budzi poczucie wstydu i lęku.
Wiem, co mówię, bo sam z takiego miasteczka pochodzę, bo od lat zajmuję się problematyką Holocaustu ze studentami i wiem, z jakimi trudnościami spotykają się oni w swych rodzinnych miejscowościach, gdy próbują dotrzeć do archiwów czy pamięci rodzinnej. Najdelikatniejsze reakcje to "daj sobie z tym spokój".
Pamiętam też, jak przez lata traktowany był zarówno przez zakon, jak i przez hierarchię kościelną ks. Stanisław Musiał, który walczył o prawdę na temat chrześcijańskiego antysemityzmu, i jaką cenę za swoją nieprzejednaną postawę przyszło mu zapłacić. Reakcje biskupów nie pomagają poznać "nieprzyswojonej pamięci", by posłużyć się tytułem znakomitej książki Michaela Steinlaufa poświęconej właśnie polskiej pamięci o Zagładzie.
Tu nie chodzi o obwinianie narodu o niepopełnione winy, tylko o umiejętność konfrontacji z przeszłością.
O to, by nie fałszować faktów, by nie nazywać czarnego białym, a białego czarnym.
Biskupi nie pomagają
Sposób przedstawienia książki Jana Grossa w mediach to oddzielny problem interesujący dla medioznawcy albo nawet dla psychiatry.
Ciekawe, iż napastliwe reakcje, z jakimi mieliśmy do czynienia w przypadku "Sąsiadów", które ograniczały się właściwie do kilku niszowych i skrajnych mediów, stały się niemal regułą.
Znamienna jest ewolucja "Rzeczpospolitej", która w 2000 roku odegrała
niezwykle istotną rolę w debacie nad zbrodnią w Jedwabnem, a
dziś wyróżnia się niechętnym, by nie powiedzieć agresywnym tonem publikacji.
Pamiętam, jakim wstrząsem była dla mnie lektura artykułu Andrzeja Kaczyńskiego "Całopalenie" zamieszczonego w "Rzeczpospolitej" z 5 maja 2000 roku. Tekst ten rozpoczął ogólnonarodową debatę. Dziś wstrząsów innego rodzaju dostarczają teksty na łamach tej gazety podpisywane przez jej redaktorów.
Podobną ewolucję daje się zaobserwować w Instytucie Pamięci Narodowej,
który z instytucji pomagającej społeczeństwu w poznaniu prawdy stał się
organem upolitycznionej grupy historyków, dla których ważniejsze jest
forsowanie z góry przyjętych tez niż analiza dokumentów.
Pierwszy prezes tej instytucji prof. Leon Kieres budził szacunek przez sposób, w jaki przyjmował kolejne rewelacje wyłaniające się z dokumentów powierzonych pieczy IPN, obecny prezes dr hab. Janusz Kurtyka zdumiewa kolejnymi enuncjacjami dość luźny mającymi związek z zawartością archiwów.
Wolę i ten aspekt sprawy pozostawić specjalistom.
Przy czym i redaktorzy "Rzeczpospolitej", i historycy IPN zarzucają zarówno Janowi Tomaszowi Grossowi, jak i tym wszystkim, którzy podzielają przesłanie jego książki, dokładnie ten sam grzech, jakiego sami się dopuszczają - historyczną nieodpowiedzialność i ideologizację dyskursu.
Dla mnie ważna jest pamięć przeszłości polsko-żydowskiej, której właściwe przedstawienie może dzięki kolejnej książce Jana Grossa stać się faktem. Jednak ani biskupi, ani media nam w tym nie pomagają. Może pomoc przyjdzie od psychiatrów, socjologów, antropologów i od historyków.
John Hartmann, amerykański psychiatra, który przez wiele lat zajmował się rozwiązywaniem sytuacji konfliktowych, pisze:
"Kluczem do jakiegokolwiek pojednania pomiędzy Polakami i Żydami jest gotowość uznania cierpień drugiej strony, realistycznego zaakceptowania odpowiedzialności za klęski i niedostatki własnej grupy oraz wola zaakceptowania i odbycia żałoby po stratach, zarówno materialnych, jak i psychologicznych związanych z wojną.
Oznacza to konieczność weryfikacji mentalności opartej na paranoicznej idei wroga. Gdyby tak się stało, zarówno Polacy, jak i Żydzi mogliby nareszcie docenić fakt, że dzięki swojemu tysiącletniemu współistnieniu na jednej ziemi zyskali więcej, niż gdyby się nigdy nie spotkali".
* Stanisław Obirek
prof. Uniwersytetu Łódzkiego na Wydziale Stosunków Międzynarodowych i Politologicznych. Opublikował m.in.: "Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi" (2002), "Religia: Schronienie czy więzienie?" (2006). W 2005 roku wystąpił z zakonu jezuitów