Czerwona gangrena ma różowe źródło
.: Data publikacji 13-Mar-2006 :: Odsłon: 1307 :: Recenzja :: :: :.
Waldemar Łysiak (ur. 1944): pisarz, eseista, erudyta, architekt i historyk sztuki, a nadto precyzyjnie oddzielający dobro od zła publicysta, demaskator „wilczych dołów” demokracji absolutnej, młot na kłamców i faryzeuszy. Dr W. Łysiak pracował na stanowisku starszego wykładowcy na Politechnice Warszawskiej na Wydziale Architektury, był kierownikiem katedry Historii Kultury i Cywilizacji, wcześniej asystentem prof. Jana Zachwatowicza i prof. Andrzeja Gruszeckiego. Z uczelni został usunięty w 1992 r., po 20 latach pracy. Jest autorem ponad czterdziestu tomów różnorodnej literatury (narracyjnej, eseistycznej, historiozoficznej, publicystycznej), wyróżniającej się coraz rzadziej spotykaną wyrazistością etyczną i stylistyczną (styl to człowiek). Jego najnowsza książka, zatytułowana Rzeczpospolita kłamców – Salon, wywołała taką furię, że medialni liderzy Salonu duszą się i czerwienieją, stosując swą ulubioną metodę zamilczania, tak że grożą im ataki apoplektyczne. Kto wie, czy wytrzymają jednak i czy nie zareagują jak zwykle inwektywami, bo na uargumentowany sprzeciw ich po prostu nie stać. Nie mają szans. O poczytności książek W. Łysiaka świadczy także wielkość ich sprzedaży, np. w ciągu roku sprzedano 200.000 egz. Konkwisty (wyd. I. 1988), a najnowszej – Rzeczypospolitej kłamców... w ciągu pierwszego tygodnia (sprzedaż od 15 XI) wydawca sprzedał 30.000 egz. Na stronach 10/11 publikujemy wywiad z pisarzem oraz wypowiedzi o nim: Krzysztofa Kąkolewskiego, Marcina Wolskiego i Rafała Ziemkiewicza.
JB
Czerwona gangrena ma różowe źródło
Z Waldemarem Łysiakiem rozmawia Jerzy Biernacki
Dlaczego jest Pan Bonapartystą, i co to oznacza?
W warstwie historycznej oznacza to, że jestem bałwochwalcą – zagorzałym fanem cesarza Napoleona Wielkiego, który pobił naszych zaborców i przywrócił Polakom suwerenność, a światu dał nowoczesny zbiór cywilizowanych praw, „Kodeks Napoleoński”. W warstwie politycznej natomiast oznacza to, że jestem umiarkowanym przeciwnikiem demokracji parlamentarnej i zdecydowanym przeciwnikiem demokracji kryminalnej, czyli zwolennikiem etycznie oświeconego absolutyzmu á la Bonaparte. Marzy mi się komendant Piłsudski u władzy.
Jaki zawód chciałby Pan wykonywać, gdyby nie został Pan pisarzem?
Zawód matematyka lub antykwariusza.
Czemuż więc, miast studiować matematykę, ukończył Pan architekturę w Warszawie i historię sztuki w Rzymie?
Nie mogłem studiować wszystkiego, a zamiłowanie do sztuki – tak do sztuki budowlanej, jak i do malarstwa czy rzeźby – wyniosłem z domu. Pokłosiem tych fascynacji jest m.in. osiem tomów „Malarstwa białego człowieka”, czyli moja wizja historii malarstwa europejskiego. Jeśli zaś chodzi o architekturę, to przez dwadzieścia lat wykładałem na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej.
Skąd wyrzucono Pana w 1992 roku.
Wyrzucono mnie za poglądy polityczne, konkretnie za wrogość wobec Unii Demokratycznej i całej michnikowszczyzny. To była głośna sprawa swego czasu.
Nie byłaby głośna, i pewnie w ogóle by jej nie było, gdyby Pan nie demonstrował swych poglądów piórem w książkach i na łamach prasy. Zwłaszcza na łamach prasy. Uważam, i tak samo uważa wielu, że w dziedzinie publicystyki nie ma Pan sobie równych. Czy publicystyka jest według Pana nie mniej szlachetną domeną pisarską niż literatura piękna?
To są dwie niby różne dziedziny tworzenia piórem, które wszelako mają wspólny mianownik – jest nim forma. Czyli maniera pisarska, lub jak kto woli, styl. Wszystko zależy od niego, i to tak bardzo, że Oskar Wilde ujął to pysznym paradoksem: „Prawda jest kwestią formy”. Ja wkładam więcej wysiłku w literaturę piękną, w moje nowele i powieści, także w eseistykę, lecz rutyna warsztatowa, którą się zyskuje dzięki temu, ma naturalne konsekwencje dla warsztatu publicystycznego czy historiograficznego. Lubię płodozmian, więc uprawiam różne gatunki pisarskie.
Pańską najnowszą książką historiozoficzno-publicystyczną jest Rzeczpospolita kłamców – Salon, gdzie wytoczył Pan ciężkie oskarżenia pod innym adresem niż kieruje oskarżenia większość rodzimych publicystów. Modne jest bowiem piętnowanie ludzi SLD, za rozliczne afery, tymczasem Pan wziął na cel tzw. „lewicę laicką”, środowisko socliberalnej inteligencji, twierdząc, że to oni stanowią grono głównych winowajców obecnego stanu III RP.
Nie tylko twierdząc, ale i dowodząc. Ta różowa inteligencja, od bardzo dawna tworząca wszechwładny opiniotwórczy Salon, dyrygowała transformacją PRL-u w III Rzeczpospolitą, wytyczała kierunki strategiczne i metody, narzucała trendy i prawo, rozdawała karty, dlatego nikt bardziej niż ona nie ponosi winy za wszechstronną, tak socjalną tudzież ekonomiczną, jak i kulturową tudzież moralną degrengoladę naszego kraju. Bez jej przyzwolenia i wsparcia postkomuniści nie mogli by się uwłaszczać i działać, byliby zepchnięci na margines, a więc całkowicie nieszkodliwi. Czerwona gangrena ma różowe źródło.
Czy Pańskim zdaniem ów Salon jest cynicznie bezideowy, a tylko pragmatyczny, żądny władzy, czy też ci ludzie naprawdę wierzą, że „nowy wspaniały świat” trzeba budować dzięki hipertolerancji, „politycznej poprawności”, lewicowości i wyeliminowaniu chrześcijaństwa z życia społecznego?
Zależy o kim Pan mówi. Jeśli mówi Pan o głównych figurach, o tych czołowych macherach, którzy są wodzami Salonu czyli „rozprowadzającymi” – to moim zdaniem stanowią oni zimny, cyniczny sztab Mefistofelesów, i mają zastępy równie farmazońskich podwykonawców w mediach oraz instytucjach publicznych. Cała salonowa reszta to klasyczne grono leninowskich „pożytecznych idiotów”, ludzie, którym zaszczepiono lewacką tudzież libertyńską „polityczną poprawność” jako postęp, a wyzwalanie z norm Dekalogu jako humanizowanie, cywilizowanie, samorealizację et cetera. Te salonowe gromady bezkrytycznie kupują propagandę fałszywego postępu, dzięki czemu orwellowska wizja ubezwłasnowolnienia mózgów święci triumfy na całym świecie, także w Polsce.
Dlaczego Salonowi tak łatwo przychodzi manipulowanie ludźmi, i dlaczego tak skutecznie potrafi on zastraszyć przeciwników, przez co publiczna krytyka wobec niego jest rzadka, marginalna i nie przynosi mu widocznych szkód, nie stawia tamy jego działalności?
Tumanienie ludzi to kwestia umiejętnej socjotechniki propagandowej, faryzejsko operującej hasełkami z arsenału humanistycznego – wolnością, godnością, tolerancją, „antyklerykalizmem” itp. Ludzka naiwność, łatwowierność, by nie rzec głupota, jest nieskończona, niczym przysłowiowe Boże miłosierdzie. Ale skuteczność, rzecz kluczowa, skuteczność tak w manipulowaniu, jak i w zastraszaniu, kneblowaniu – to kwestia środków. Czerwoni i różowi dogadali się przy „okrągłym stole”, wzajemnie sobie oferując monopol kapitałowy i medialny. Wszystkie duże polskie media są ich własnością, a przeciwnicy Salonu dysponują „niszowymi” instrumentami wpływu, docierając, do mizernej mniejszości społeczeństwa.
Jak się bronić przed nieustannym i wszechobecnym dyktatem Salonu?
Trojako. Po pierwsze: walczyć. Po drugie: walczyć. I po trzecie: walczyć.
Pan walczy słowem jak d’Artagnan szpadą, a wśród Pańskich sztychów nie brakuje i ostrych epitetów...
Epitetów? Staram się nie używać tzw. brzydkich wyrazów, natomiast unikam eufemizmów. Do czego Pan zmierza?
Do tego, że Pan zwalcza przeciwników bez litości, niemiłosiernie, walcząc językiem jak mieczem, dał Pan nawet tytuł „Piórem i mieczem” jednej ze swych książek publicystycznych. A co z językiem miłości chrześcijańskiej i z Chrystusowym nakazem kochania nieprzyjaciół?
Jestem widocznie złym chrześcijaninem, bo nie pałam miłością do wrogów, a nadstawianie drugiego policzka nie jest moim hobby. Wszelako jestem chrześcijaninem oczytanym, dlatego pamiętam, że Chrystus kazał mówić prosto i bez ogródek: „Tak, tak – nie, nie”. I że bez pardonu wyganiał handlarzy ze świątyni. Ewangelista Mateusz kilkakrotnie cytuje słowa Chrystusa o „wiecznym ogniu” i „wiecznym potępieniu” dla zatwardziałych grzeszników. W Nowym Testamencie możemy też znaleźć deklarację Chrystusa, iż przyniósł na ziemię miecz do walki ze złymi. Dlatego notorycznie lansowane ostatnio tezy, że doktryna chrześcijańska zakłada bezwarunkowe miłosierdzie, są grubym nadużyciem. Bez ekspiacji, skruchy i pokuty łotr nie jest godzien miłosierdzia. A Salon jakoś nie wyraża chęci uznania swych przewin i kategorycznie neguje uderzanie się w pierś własną, kontynuując terror i promocję zepsucia. Czemuż więc miałbym do walki z tą gangreną zakładać białe rękawiczki, Panie Redaktorze?
Jesteśmy gdzie jesteśmy. Co będzie dalej z Polską?
Nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być jeszcze gorzej. Ale wszystko w ręku Boga, jeszcze Polska nie zginęła, widzę nie tylko ciemność.
Na koniec: co Pan teraz pisze?
Powieść „Ostatnia kohorta”, której fabuła dzieje się w czasach upadku imperium rzymskiego.
Magazyn Regionu Łódzkiego „KULTURA i BIZNES” nr 21, grudzień 2004
Motto tego Magazynu: „Przyszłość należy do kultury, nie do polityki – Jan Paweł II”