Baranowski B Ludzie gościńca w XVII XVIII wieku Historia marginesu społecznego

Baranowski Bohdan

LUDZIE GOŚCIŃCA W XVII - XVIII WIEKU

HISTORIA MARGINESU SPOŁECZNEGO






Dawna Polska była krajem, w którym panował wyraźny podział sta-nowy. Istniały jednak liczne rzesze ludzi, które nie mieściły się w tym usta-lonym wówczas podziale na podstawowe stany: szlachtę, mieszczan i chło-pów. Ludzie ci zwani w terminologii łacińskiej „vagantes“, „vagabundae", „rustici vagi“, „licentiosi“ lub nawet „laici“, po polsku zaś „luźnymi“, „swawolnymi“, „wagabundami“, „hultajami", „włóczęgami“, „wałęsami“, „wagusami“, „bandosami“ itp., niezależnie od pochodzenia społecznego nie mogli być zaliczani ani do stanu chłopskiego, ani do żadnego innego. Warunki ich życia, obyczaje były w znacznym stopniu inne niż chłopów pańszczyźnianych. Korzystali ze znacznej swobody, nie byli. przypisani do ziemi, jak chłopi. Jednak warunki ich życia były przeważnie o wiele gorsze niż tych ostatnich.

Książka ta próbuje przedstawić życie ludzi gościńca, w przeważającej większości ludzi luźnych — chociaż częściowo i takich, których nie moż-na by zaliczyę do ich liczby — mniej więcej od końca XVI w. aż do mo-mentu upadku dawnej Rzeczypospolitej. Tłem zaś, na którym oglądamy najczęściej tych ludzi są różne drogi i bezdroża, po których wędrowali, oraz karczmy, będące miejscem ich odpoczynku i zabawy.

Drogi, z jakich korzystali ludzie tamtych czasów, dość poważnie różniły się od tych, po których odbywa się współczesny ruch komunikacyjny. Naturalnie nie było wówczas żadnych autostrad ani nawet szos, ale rów-nież i zwykłe gościńce różniły się od naszych dróg gruntowych. Nie były one tak prosto wytyczone, jak obecnie. Przeważnie wiły się łagodną serpen-tyną, omijając wszystkie większe wzniesienia czy miejsca bardziej pias- czyste lub błotniste. Po brzegach nie były obramowane rowami. Wyboje, które się wytworzyły na skutek ich używania, całymi dziesiątkamy lat nie były zasypywane.

Gościńce mające większe znaczenie gospodarcze, łączące większe miasta, jak np. Warszawę z Krakowem, Lublinem, Poznaniem, Gdań-skiem lub Wilnem, były przeważnie dość szerokie, ale równie rzadko po-prawiane jak inne o mniejszym znaczeniu, toteż stan ich pozostawiał wiele do życzenia. Oto np. jak wyglądał bardzo ważny trakt handlowy wiodący z Krakowa do Gdańska na odcinku między Łodzią a Zgierzem w osiem-dziesiątych latach XVIII w.: „droga dla częstych korzeni i wybojów, za-krętów, błota, uprzykrzona, całą milę aż po wieś Bałuty“.1

Stan dróg o mniejszym znaczeniu przedstawiał się jeszcze gorzej. Oto np. jak wyglądała również w osiemdziesiątych latach posiadająca cha-rakter tylko lokalny droga wiodąca ze wsi Żabie do Srebrnej pod miastecz-kiem Łodzią: „droga podczas lata sucha, a podczas roztopów mokra, błotnista“.2

Podróżni, obojętne czy to korzystający z najważniejszych szlaków handlowych, czy też z dróg o lokalnym charakterze, musieli na wielu od-cinkach brnąć w piasku. Na innych, szczególnie w porze deszczowej, po-wstawały olbrzymie kałuże, które trzeba było obchodzić półdróżkami lub ścieżkami, biegnącymi niekiedy w pewnej odległości od gościńca, brnąc niekiedy po kolana w błocie lub przylepiającej się do obuwia glinie.

Przeprawy przez niewielkie nawet strumyki urastały niekiedy do po-ważnego problemu. Mosty na takich strumykach rzadko były wystawiane, a jeśli nawet istniały, to ich stan był kiepski. Pół biedy było latem, wów-czas podróżny idący piechotą zdejmował buty, podwijał portki i próbował przejść w tym miejscu, w którym strumień wydawał się najbardziej płytki. Znacznie gorzej było późną jesienią lub zimą, gdy brodzenie przez lodo-wato zimną wodę nie należało z pewnością do przyjemności. A wówczas, gdy na strumyku wytworzył się lód, ale jeszcze nie tak mocny, aby mógł utrzymać człowieka, przebycie takiego potoku było niekiedy zupełnie nie-możliwe.

Również na większych rzekach liczba mostów była bardzo mała. Sto-łeczna Warszawa posiadała most postawiony na łodziach, który mógł być użytkowany tylko w pewnych porach roku, gdy prąd wody nie był zbyt wartki. I on jednak nieraz przez długie lata, po rozerwaniu go przez wodę, nie bywał odnawiany. O wiele prościej było więc korzystać z pro-mów, które były czynne na wszystkich prawie większych rzekach, w miej-scach, w których przecinały je bardziej uczęszczane gościńce i szlaki handlowe.

Nic więc dziwnego, że wędrówki, jakie odbywali lic/ni ludzie gościńca, były w tamtejszych czasach o wiele trudniejsze niż obecnie.

^ \ ^ \ , Ali

Wędrującego po gościńcu człowieka, o ile tylko miał jakąś niewielką kwotę pieniędzy, czekały jednak miejsca odpoczynku, w których mógł ogrzać się, pokrzepić zgłodniały organizm lub też przy kubku piwa czy też półkwaterce gorzałki rozweselić się i zapomnieć o wszystkich troskach. Były to karczmy.

Trudno jest odpowiedzieć na pytanie, kiedy na ziemiach obecnej Pol-ski powstały pierwsze karczmy lub instytucje do nich podobne. Można się domyślać, że było to bardzo, bardzo dawno temu. Z pewnością od niepamiętnych czasów w wielu miejscowościach, szczególnie w tych, które leżały na uczęszczanych szlakach handlowych, lub tam, gdzie znajdowały się większe skupiska mieszkańców, gdzie często przybywała okoliczna ludność, znajdowały się domy, w których za pewną opłatą można było otrzymać pożywienie lub nocleg. Właściciele takich domów nie zawsze zajmowali się wyłącznie karczmarstwem. Dość często byli to z pewnością rolnicy, rzemieślnicy lub ludzie jakiegoś innego zawodu, którzy tylko ubocznie trudnili się obsługą podróżnych.

W wiekach średnich wzmianki o tych karczmach, po łacinie zwanych „tabernae“, są dość częste. Trudno jest jednak dokładnie stwierdzić, w jaki sposób była prowadzona taka „taberna“: Prawdopodobnie niektóre z nich mieściły się w specjalnie wystawionych budynkach, znacznie większych niż przeciętne chałupy. Przeważnie jednak znajdowały się one w zwykłych domach mieszkalnych. Przybywający do karczmy konsumenci nabywali zwykle napoje alkoholowe, a więc piwo lub miód, niekiedy zamawiali również jadło, które im gotowała karczmarka. Z pewnością niekiedy ko-rzystali też z noclegu w zagrodzie karczmarza, a więc w samej chałupie, lub też na sianie w którymś z budynków gospodarczych.

Trudno jest również ustalić, od kiedy na ziemiach polskich powstało tzw. „regale“ panującego, obejmujące przymus propinacyjny, czyli mo-nopol na produkcję i sprzedaż napojów alkoholowych. Prawdopodobnie tego rodzaju monopol nic był powszechny, lecz istniał tylko w niektórych miejscowościach, a więc np. w osiedlach targowych na podgrodziach i in.

Powoli dawne „regrle“ książęce wymykało się władcom z rąk. Począt-kowo kościół, a następnie rycerze, otrzymując znaczne dobra ziemskie, uzyskiwali zwolnienie od ciężarów prawa książęcego. Stopniowo prawo propinacji, początkowo będące „regale“ książęcym, przechodziło na feu-dalnych posiadaczy ziemskich.

W związku z tzw. osadnictwem na prawie zachodnioeuropejskim, u nas najczęściej zwanym prawem niemieckim, powstały karczmy sołtysie. Otóż zasadzca nowej wsi, czy też przenoszonej na prawo niemieckie, sołtys

P**IMRĄIaffelp

Tl *rVb <•>, ■* ■ r* iMajt -:. • !#♦ J

Wirowi

% *2 «A> » X*t X

ot ł W m «Ł Jt -fi*'.*«

I otrzymywał (zazwyczaj większe niż zwykłe chłopskie) gospodarstwo rol- K ne, a także szereg innych uprawnień. Bardzo często dostawał on również I prawo zakładania „wolnej karczmy“. Ta tzw. „wolna karczma“ („taberna | libra“) miała prawo produkowania napojów alkoholowych, a więc piwa ˇ1 i miodu, a także sprzedawania ich. Nie zawsze zresztą sołtys miał czas sam

ii osobiście zajmować się karczmą. Dość często prowadził ją, na rachunek U sołtysa, któryś z uboższych chłopów lub też była ona wydzierżawiana.

W wiekach średnich powstawały również liczne karczmy plebańskie. Niekiedy wiązało się to z posiadaniem przez plebana (w charakterze jego uposażenia) pewnej powierzchni ziemi, kiedy indziej otrzymywał on od pana wsi specjalne uprawnienia do założenia karczmy. Najczęściej pleban wypuszczał w dzierżawę swoją karczmę lub też osadzał w niej człowieka, który administrował na rachunek duchownego. Zdarzały się jednak wy-padki, że niekiedy sam pleban zajmował się karczmarstwem, a po zakoń-czeniu nabożeństwa rozpoczynał w tabernie pracę, sprzedając trunki i po- j trawy lub nawet usługując konsumentom. Zwierzchnie władze kościelne f z wyraźną dezaprobatą patrzyły na te uboczne zajęcia wiejskich probosz-czów. Szereg zarządzeń zabraniało księżom szynkowania w budynku karczmy plebańskiej, usługiwania gościom, a nawet przebywania w karcz-mie. Te ostatnie zastrzeżenia nic przyjęły się zresztą. A duchowni dość często odwiedzali lokale karczemne. Również karczmy należące do pro-boszczów utrzymywały się do końca istnienia dawnej Rzeczypospolitej, i a w niektórych wypadkach czynne były jeszcze w początkach XIX w.

W wielu miastach, a niekiedy nawet i po wsiach, wszystkim micszcza- I nom, czy nawet i chłopom, wolno było warzyć i sprzedawać piwo. Istniały więc tam karczmy mieszczańskie lub chłopskie.

Tak więc już pod koniec średniowiecza spotykało się różne karczmy, a więc stanowiące własność pana dóbr, proboszcza, sołtysa czy również karczmy mieszczańskie i chłopskie. Karczma była wówczas nie tylko miej-scem konsumpcji alkoholu i jadła, ale również sklepem, w którym można było nabywać różne towary. Ubocznie karczmarze trudnili się również piekarstwem i rzeźnictwem.

Brak jest dokładnych opisów karczem z późnego średniowiecza. Do-myślać się jednak można, że przeważnie mieściły się one w specjalnych budynkach, znacznie większych niż chłopskie chałupy, ale także drewnia-nych i krytych słomą. Izba karczemna była z pewnością również większa niż zwykła izba mieszkalna. Prawdopodobnie w większych karczmach leżących przy ważniejszych gościńcach znajdowały się alkierze lub ko-

mory, w których mogli przenocować podróżni. Przy takich karczmact * istniały również dość często stajnie dla koni.

W końcu średniowiecza karczmy w małych miasteczkach nie różniły I się zbytnio od karczem wiejskich. Być może jedynie mieściły się w więk-szych budynkach lub też posiadały szerszy asortyment ofiarowanych goś- ciom napojów i jadła. Już jednak w dużych miastach można było spotkać I karczmy innnego typu. Co prawda na przedmieściach czynne były tańsze I karczmy drewniane, nie różniące się zbytnio od'wiejskich. Jednak przyv rynku lub przy głównych ulicach dawnego miasta tego typu lokale gastro-nomiczne mieściły się już w budynkach murowanych, znacznie obszer-niejszych i solidniejszych.

Rozwój gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej przyniósł dość po- i ważne zmiany również w strukturze ówczesnego karczmarstwa. W okresie j tzw. „skupu sołectw“ (zabieranie sołectw ich dotychczasowym użytkowni-kom i włączanie do folwarków szlacheckich) prawie zupełnie zanikały | tak liczne dawniej karczmy sołtysie. Tak samo prawie zupełnie zlikwido- I wane zostały „wolne“ karczmy chłopskie. Na wsi utrzymywały się więc I niemal tylko dwa typy karczem, a mianowicie karczmy dworskie oraz ple- I bańskie. W miastach spotykało się jednak obok karczem należących do j pana dawnego miasta czy też do starosty karczmy proboszczowskie, klasz- I torne, a także karczmy mieszczańskie. Te ostatnie były jednak tylko w tych miastach, w których pan feudalny nie posiadał wyłącznego prawa pro- I pinacji bądź też wydzierżawiał je jednemu lub też większej liczbie karcz- I marzy.

W końcu średniowiecza w wielu okolicach istniał przymus propina- J cyjny, polegający na tym, że poddanym danego pana nie wolno było na-1 bywać innych trunków niż te, które wyprodukował jego dwór lub upraw-1 nieni przez niego arendarze. W XVI w., a także w następnych stuleciach, .feudalny przymus propinacyjny rozwinął się w całej pełni. W wielu dobrach I za jedno z cięższych przestępstw uważano korzystanie z „cudzej“ karczmy. Chłop, który np. udając się do miasteczka na targ zaszedł z „uszczerbkiem pańskiej intraty" do miejskiej karczmy, otrzymywał porcję plag lub też | osadzany był w dybach czy też w gąsiorze (specjalny przyrząd do osadza-1 nia w nim w nadzwyczaj niewygodnej i męczącej pozycji skazańca). Dość 1 znamienna jest wzmianka z księgi sądowej wsi Kasina, stanowiącej włas-1 ność klasztorną z 1748 r., w której zarządzający tymi dobrami ojciec eko-| nom „skarżył się na swawolnych Kasinianów, że biorą gdzie im się podoba I gorzałki, a stąd intrata upada i obraza Boska dzieje się [...] sądzi o. przeor i tych wszystkich na karę takową, aby dali każdy z nich po zło. 8 winy i wziął |

po plag 15, a na potym całej gromadzie surowo przykazuje, aby nigdzie, a osobliwie w Skrzydlnej, nigdzie nie pijali, pod osobliwą karą i grzyw-nami“.3 Jak więc z tego widać, w mniemaniu pobożnego przeora korzy-stanie z cudzej karczmy było nie tylko ciężkim przewinieniem wobec za-sad systemu gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej, ale również i „obra-zą Boską“. W niektórych dobrach za korzystanie z obcej karczmy chłopów jkarano w bestialski wprost sposób, a więc przez „nurzanie w przeręblach“, trzymanie jedynie w bieliźnie przez cały dzień w gąsiorze na trzaskającym mrozie, a zdarzały się nawet wypadki zabatożenia na śmierć „zuchwalca“, który się ważył iść do obcej karczmy.

W związku z propinacyjnym przymusem dochodziło do częstych spo-rów między panami feudalnymi a proboszczami. Panowie nie pozwalali swym poddanym na uczęszczanie do karczem proboszczowskich, du-chowni natomiast bronili swego źródła dochodu. Tak np. w Zielonej Pusz-czy Kurpiowskiej w Myszyńcu w drugiej połowie XVII i w pierwszej po-łowie XVIII w. przez długie lata toczyła się ostra rywalizacja między karczmą starościńską a karczmą duchowną należącą do istniejącej tam misji jezuickiej.4

Trudno jest ustalić liczbę karczem wiejskich na ziemiach polskich. Stosunkowo pewne dane, dzięki badaniom Mariana Szczepaniaka, po-siadamy tylko dla zachodniej Wielkopolski (województwo poznańskie, kaliskie i wyłączone później z tego ostatniego gnieźnieńskie). Otóż w I. 1651 — 1670 na 100 wsi przypadało na tamtym terenie 41. a w I. 1771 —1790 — 71 karczem.5 Wzrost więc był olbrzymi.

Karczmy wiejskie albo były bezpośrednio administrowane prze/ dwór, albo też wydzierżawiane, czyli —- jak się wówczas mówiło — oddawane w arendę. Dla średniozamożnej szlachty znacznie korzystniej było trzy-mać karczmę we własnej administracji. Karczmarz rozliczać się wówczas musiał ze wszystkich dochodów lub też tylko z zysków z trunków wsta-wianych mu z dworskiego browaru czy też gorzelni, natomiast z innych płacił określony ryczałt. Tego rodzaju rozliczenia odbywały się rzadko, a więc np. raz do roku w dniu św. Jana (24 czerwca), bądź znacznie czę-ściej, niekiedy nawet co tydzień. W dobrach natomiast wielkiej własności korzystniej było oddawać wszystkie dochody z karczmy w arendę, której wysokość ustalona była na każdy rok czy też niekiedy na okres 3 lat lub nawet i dłuższy (6 lub 9 lat). Do obowiązków karczmarza należało też wów-czas przeprowadzanie remontów budynków karczemnych, a w momencie zakończenia okresu arendy winien oddać je w takim stanie, w jakim je otrzymał. W niektórych dobrach istnieli wreszcie tzw. okupni karczmarze,

którzy za wpłaconą jednorazowo sumę stawali się dziedzicznymi właści-cielami karczmy, z której jednak corocznie musieli płacić jeszcze pewien ustalony czynsz.

Społeczne i narodowościowe pochodzenie karczmarzy wiejskich było bardzo różne. Na ziemiach wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, a czę-ściowo również i na ziemiach polskich leżących na prawym brzegu Wisły, karczmarzami wiejskimi byli najczęściej Żydzi. Na ziemiach polskich dawnej Rzeczypospolitej leżących na lewym brzegu Wisły olbrzymią więk-szość karczmarzy stanowili rdzenni Polacy, poddani chłopi, albo też tzw. „luźni", ludzie nie mający określonej przynależności społecznej. Niekiedy wreszcie wiejską karczmę brał w arendę „łyk" z pobliskiego miasteczka, który mieszkając na wsi zachowywał jednak swe prawa miejskie. A wresz-cie zdarzały się, chociaż bardzo rzadko, wypadki, że arendarzem lub admi-nistratorem karczmy był zdeklasowany szlachcic, niekiedy nawet daleki krewniak właściciela dóbr. Naturalnie taki szlachecki arendarz za każdym razem zaznaczał, że dzierżawi nie tylko karczmę, ale i związaną z nią zie-mię.'W ten też sposób omijał on przepisy głoszące, że szlachcic zajmujący się handlem traci swój szlachecki klejnot. Na ziemiach polskich leżących poza granicami ówczesnej Rzeczypospolitej, a mianowicie na Śląsku, Ziemi Lubuskiej, Pomorzu Zachodnim i Mazurach, znaczną część karcz-marzy stanowili niemieccy przybysze. Natomiast na terenach wchodzą-cych w skład ówczesnego państwa polskiego liczba karczmarzy Niemców, z wyjątkiem Pomorza Gdańskiego i Warmii, była bardzo mała.

Rola karczmarza w życiu dawnej folwarczno-pańszczyźnianej wsi polskiej była dość różna. Na ogół utrzymuje się pogląd, że byli oni „okiem“ i „uchem“ pańskim. Z pewnością wielokrotnie musieli oni spełniać obo-wiązki dworskich konfidentów. Jednocześnie jednak prawie każdy karcz-marz starał się utrzymać jak najlepsze stosunki z gromadą. Niekiedy więc udzielał chłopom rad w walce z feudalnym uciskiem i wyzyskiem. Zda-rzały się również wypadki, że karczmarze stawali na czele chłopskiego ruchu oporu przeciw panom. Spraw tych więc nie można generalizować i uważać, że karczmarze zawsze byli zausznikami dworu.

O wiele bardziej wyobcowani ze środowiska wiejskiego byli żydowscy arendarze karczem na wschodnich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. Przeważnie byli oni dzierżawcami nie tylko karczem, ale również i całej propinacji. Na tamtych terenach gospodarka folwarczno-pańszczyźniana nigdy nie rozwinęła się należycie, gdyż wywóz zboża do bałtyckich por-tów był prawie niemożliwy. Najważniejszą więc pozycję w dochodach dóbr stanowiła propinacja. Właściciel wsi wydzierżawiał karczmę żydow-

[ skiemu arendarzowi za określoną sumę pieniędzy, udzielał mu też po- | mocy w ściąganiu z chłopów należności za trunki. I oto taki karczmarz. | zmuszany do płacenia wysokiej arendy, w bezwzględny sposób wyzyski- i wał ukraińskiego lub białoruskiego chłopa, zmuszał go do zakupu w dwor- I skiej karczmie określonej ilości gorzałki, a w przeciwnym razie wysyłał dworskich pachołków na egzekucję nieraz fikcyjnych należności. I oto , we wszystkich niemal antyleudalnych powstaniach chłopów ukraińskich i białoruskich z XVII i XVIII w. równie silnie przebijała nienawiść do polskich panów, jak również i do ich żydowskich arendarzy.

Wiejska karczma mieściła się zwykle w środku wsi. Tam gdzie był kościół, stawiano ją najchętniej w jego bliskim sąsiedztwie, aby parafia-nie po niedzielnym nabożeństwie blisko mieli do jej budynku. Niekiedy ] jednak karczmę budowano w pewnym oddaleniu od wsi. np. przy trakcie, po którym często jeździli podróżni. Zdarzało się również, że karczma sytuowana była na samej granicy danych włości, aby łatwiej było do niej ściągać przybyszów z innych majętności. Tak np. w maleńkiej wsi Bałuty, położonej koło miasteczka Łodzi, karczma zbudowana została na samej niemal granicy miejskiej. „Z krzywdą" więc karczmarzy z miasteczka arendarz karczmy bałuckiej, zwanej Zagórów, gdyż leżała niemal za wzgó-rzem, na którym wznosił się łódzki kościół, często gościł jako klientów mieszczan, którzy uważali, że piwo przez niego podawane było lepsze lub też nastrój u niego panujący bardziej im odpowiadał.

Leżące w pewnym oddaleniu od wsi karczmy nosiły przeważnie dość charakterystyczne nazwy, a więc Wygoda, Wygódka. Radość, Rozkosz, Rozkoszna, Uciecha, Ucieszka. Hulanka, Pohulanka. Huląjdusza, Za-bawa, Wesoła, Zgoda, Czekaj, Poczekaj, Lowigość. ł.apigość. ł.apigrosz, Łapiguz, Łowiguz, Ostatnigrosz, Utrata, Piekło, Piekiełko, Sodoma, Rzym, Mitręga, Wymysłów, Nazłość, Zawada, Przekora. Wilcza Jama itp.

Położone przy traktach handlowych karczmy, tzw. „zajezdne lub „gościńce“, posiadały zwykle oprócz właściwej części karczemnej jeszcze tzw. „stan“, czyli stajnie z wozownią, w których podróżujący mogli po-stawić swe konie lub nawet bryki czy też ładowne wozy kupieckie. Ów „stan” mógł być osobnym budynkiem stojącym w podwórzu. Bardzo czę-sto znajdował się on pod jednym dachem z karczmą. Dość rozpowszech-niony, szczególnie na ziemiach leżących na wschód od Wisły, był sche-mat karczmy ustawionej szerokim frontem do drogi, przez środek której biegł kryty przejazd do „stanu“ zbudowanego na tyłach właściwego bu-dynku karczmy. Znacznie częściej jednak „stan stanowił jakby prze-

dłużenie właściwego budynku karczmy pobudowanej frontem czy też szczytem do drogi.

Karczmy prawie zawsze były drewniane, kryte słomą lub znacznie rza-dziej gontem. Jedynie tylko na ziemiach polskich znajdujących się poza granicami dawnej Rzeczypospolitej, szczególnie zaś na Śląsku, gdzie bu-dulec drewniany był stosunkowo dość drogi, karczmy względnie często stawiane były z cegły lub kamienia. Na ziemiach polskich dawnej Rzeczy-pospolitej dopiero w drugiej połowie XVIII w. spotkać można było, dość rzadko zresztą, murowane wiejskie karczmy.

Wyposażenie wewnętrzne karczmy składało się zwykle z prostych drewnianych sprzętów, a więc stołów, ław i stołków. Również wyposaże-nie izb lub komór, które służyły za miejsce noclegu podróżnych, było bardzo proste. Przeważnie znajdowały się tam tylko szerokie ławy słu-żące do spania lub też świeżą słomę rozpościerano na podłodze czy też raczej polepie z gliny. W nielicznych tylko karczmach, do których czę-sto zajeżdżała szlachta, znajdowały się przeznaczone dla niej alkierze (aby nic potrzebowała się stykać z „pospólstwem“), w których obok stołu i ław znajdowały się jeszcze drewniane zydle itp. W takich karczmach dla szlacheckich gości niekiedy znajdowały się specjalne komory do spa-nia, w których stały drewniane łoża z pierzynami i poduszkami. Myto się zwykle w glinianej misie albo pod studnią.

Karczmę na wsi rozpoznać można było po wywieszonej na niej wiesze. Stąd też pochodziło powiedzenie „od wiechy do wiechy“, czyli od karczmy do karczmy. Znane było również przysłowie „gdy piwo kwaśnieje, wiechę chowają“.

Podstawą konsumpcji w karczmach na ziemiach polskich był prasło-wiański napój — piwo. W każdym niemal folwarku znajdował się pry-mitywnie wyposażony browar, w którym produkowano je na potrzeby dworu, poddanych chłopów i karczmy. Piwo wytwarzane było częściowo z jęczmienia, częściowo jednak i z innych zbóż. Smak takiego piwa produ-kowanego dla poddanych z najgorszych gatunków surowca był niezbyt zachęcający. Oto jak pisał znany autor z połowy XVII w., wojewoda poz-nański Krzysztof Opaliński:

[...] i pić każą piwo.

Którym by same trzeba diabły truć w piekle 6.

A oto wypowiedź w tej sprawie siedemnastowiecznego utworu p.t. La-ment chłopski na pany:

Co nic bywało przedtem jako żywo. nic chodź do wsi sąsiedniej na piwo; u pana zasię narobią go z jarzu, z sieczki, z tatarki — wydaj go szynkarzu.7

W karczmach dbających o szlachecką klientelę obok zwykłego piwa przeznaczonego dla chłopów dostać było można również i piwo lepszych gatunków (np. tzw. dubeltowe itp.), produkowane w dworskim browarze lub niekiedy sprowadzane nawet z dość odległego miasta, które słynęło z piwowarskiego kunsztu. Na Mazowszu np. ze swego piwa słynęło miasto Warka, a piwo wareckie uważane było za szczyt produkcji z tego zakresu. Chętnie też rozpowiadana była anegdota, jak to jeden z papieży, przeby-wając poprzednio jako nuncjusz w Polsce, zasmakował w wareckim piwie, i na łożu śmierci wołał o nie, wykrzykując „Pivo di Warka". Otaczający go kardynałowie myśląc, że chodzi tu o imię jakiejś szczególnie adoro-wanej przez papieża świętej, wciągnęli na listę postaci szczególnie czczo-nych przez kościół „Santa Piva di Varea“.

Na zachodnim Mazowszu ze swego piwa słynął również Łowicz, w Łę~ czyckiem Brzeziny, Bielawy, Sobota i Inowłódz, w Sieradzkiem sam Sie-radz, Brzeźnica i Wolibórz, w zachodniej Wiclkopolsce Leszno. W wierszu z XVII w. znajdujemy taką ocenę piwa z różnych miast:

[...] Najdziesz tu leszczyńskie łagodne, z gęstą pianą obaczysz brzezińskie, albo łowickie, co więc chłopom gębę krzywi, albo wareckie, którym Warszawa się żywi.8

W XVI w. poczęła się rozpowszechniać na naszych ziemiach kon-sumpcja gorzałki. Na temat pojawienia się wódki na ziemiach polskich powtarzane były różne legendy. Prawdopodobnie wódka, wynaleziona przez Arabów w Maroku w XV w. i mająca tam zastosowanie jedynie w aptekarstwie, rozpowszechniła się następnie w zachodniej Europie, a z kolei dalej w Polsce, na Ukrainie i Białorusi, a wreszcie w Rosji. We-dług innej wersji do wynalezienia wódki doszło zarówno w Maroku, jak i w Rosji.

Na ziemiach polskich niemal od początków XIX w. produkcja i kon-sumpcja wódki nic była zbyt wysoka. Szczególnie na ziemiach zachodnich nadal niemal wyłącznie konsumowano piwo. Natomiast znacznie większą rolę konsumpcja wódki odgrywała na terenach leżących na wschód od Wisły, a szczególnie na wschodnim Mazowszu, Podlasiu i w Lubelszczyźnic. Tam. szczególnie w XVIII w., pito wódki dość dużo. Natomiast na zie

v\\ I | i ' I

miach ukraińskich i białoruskich dawnej Rzeczypospolitej w XVII i XVIII w. wódka niemal zupełnie wyparła piwo i stała się powszechnie konsumo-wanym trunkiem.

Wódka w tamtych czasach produkowana była ze zboża, przeważnie z żyta. w prymitywnie wyposażonych dworskich gorzelniach, lub niekiedy w browarach, które jednak musiały mieć wówczas specjalne dodatkowe urządzenia produkcyjne. Pędzona w takich niedostatecznych pod wzglę-dem technicznym warunkach wódka posiadała przykry zapach. Dla chłop-skiej klienteli nie stanowiło to dość istotnej przeszkody. Dla ludzi posia-dających jednak większe wymagania zaprawiano wódkę anyżem lub też innymi przyprawami. Ceny zresztą tych różnych anyżówek lub innych gatunkowych wódek były znacznie wyższe niż zwykłej siwuchy. W tamtych czasach przeważnie konsumowano wódki niskoprocentowe, np. posia-dające tylko 20—35% czystego alkoholu. Niekiedy jednak siwuchy były znacznie silniejsze i moc ich dochodziła nawet do 45—55%.

W XVI — XVIII w. ze względu na dość poważne ograniczenie pszczel- nictwa staropolski napój, jakim był miód, konsumowany był coraz rza-dziej. Był to zresztą trunek dość drogi, pity tylko przez szlachtę lub bo-gatszych mieszczan. Wino, importowane najczęściej z Węgier, chociaż niekiedy przywożone również drogą morską z zachodniej Europy, było dość kosztowne i pozwolić sobie na nie mogła tylko bogatsza klientela szlachecka i mieszczańska.

Sprawa pijaństwa chłopów pańszczyźnianych w XVII i XVIII w. była z pewnością trochę wyolbrzymiona w dawnej literaturze naukowej. Osta-tnie badania w znacznym stopniu podważyły tego rodzaju poglądy. Oto ze względu na brak gotówki chłop nie był w stanie konsumować zbyt wiele alkoholu, ale sam sposób picia powodował, że tak często spotykało się pijanych chłopów. W pijackiej kompanii za pewnego rodzaju punkt ho-noru uchodziło wstawić do nieprzytomności współbiesiadników czy na-wet i siebie doprowadzić do tego stanu. Ze względów oszczędnościowych starano się upić w sposób jak najtańszy. Pito więc przeważnie bez żadnych przekąsek, mieszano gorzałkę z podgrzanym piwem itp. W stanie zamro-czenia alkoholowego pobudliwość chłopów była dużo większa niż zwykle, nierzadko więc dochodziło do różnych karczemnych burd i awantur. Cho-ciaż więc wódki nie konsumowano zbyt wiele, jej właśnie przypisywano różne negatywne przejawy ówczesnego życia wsi lub małego miasteczka. Wyraźnie podkreślał to pisarz z czasów saskich, ks. Serafin Gamalski, w swoim wierszowanym utworze pt. Wódka z e/iksierem, w którym znajdo-wały się takie rozdziały, jak „Gorzałka bezbożna“, „Wódka poczesna

bezbożna“, „Wódka poczesna nieszczęsna“, „Wódka gorsza niż diabeł“, I „Czarownica gorzałka“, „Lepsi diabli niż wódka“, „Wódka gorsza niźli ogień“ itp. A oto charakterystyczna wypowiedź ks. Gamalskiego:

O! Gdyby taki proces na wódkę wydano.

żeby jej, bez medyka rady nie pijano;

Wyschłoby w Polsce naszej źródło wiela złego.

Lepszeby wybuchnęło dobra potrzebnego.9

Niskoprocentowe piwo było stosunkowo tanie, a jego spożycie wy- i sokie. W drugiej połowie XVIII w. wynosiło ono przeciętnie około 100 litrów rocznie na każdego mieszkańca. Bogatsi mieszczanie lub chłopi wypijali nawet po 2 — 3 litry dziennie piwa. Spożywali je niemal do każdego posiłku, gasili nim pragnienie w skwarne dni. Zimą sporządzano różnego : rodzaju piwne polewki. Wódki natomiast pito jeszcze w tamtych czasach bardzo mało. Można przyjąć, że przeciętna roczna konsumpcja gorzałki wynosiła około 2 — 3 litrów na osobę.

Asortyment potraw, jakie było można dostać w zwykłej wiejskiej karcz-mie, był przeważnie dość ubogi. Głównie była to kiełbasa, wędzona sło-nina itp. Dla zatrzymującej się w karczmie szlachty zabijano niekiedy drób. A wreszcie na dni postne posiadano pewien zapas wędzonych śledzi lub — gdy blisko była rzeka czy też staw — ryb.

Często karczmarze korzystali z różnych magicznych sposobów, aby za-pewnić sobie odpowiednią klientelę. Szczególną pomoc w szynkowanin przynosić miały, według powszechnego mniemania, rzeczy związane z wi-sielcem. Powróz na przykład, na którym został powieszony przestępca, uważano za środek gwarantujący dobrą sprzedaż piwa i miodu. Jedna z kobiet oskarżonych o czary zeznawała przed sądem miejski n; kaliskim w 1593 r., że „gdy raz więźnia prowadzono na męki, tedy mu dano pić od Badury, ja oddawając statek rzekłam lunąwszy po domu, by tak wiele gości na tym piwie, jako tych ludzi za tym człowiekiem idzie“.10 Dla po-zyskania odbiorców na piwo i inne napoje alkoholowe można było kropić lub obmywać naczynia, w których je trzymano, ukropem z wywarzonych ziół. Czasami kropiono całą karczmę lub też naczynia z napojami wy-warem z mrówek lub mrowiska, aby się pijący trzymali tego szynku jak mrówki swego gniazda. Charakterystyczne są zeznania jednej z domnie-manych czarownic zeznającej przed sądem miejskim kaliskim: „Łukaszo- wej w Stawiszynie przyniosłam mrowiska, wzięła go na miedzy [...] u gro-chu, a mówiła: Bożą mocą, aby się tak do niej ludzie nawrócili, jako się i wy nawrócicie do swego gniazda. Dałam jej te mrówki mówiąc: naści

[...] i wysypała je do piwnicy za moją poradą. Targowniku też urwała w tej drodze i dała jej go na miedzy, a jest to ziele /z/ białym kwiatkiem [...] a mówiłam jej, a że będziesz dobry targ miała na piwo. Odczynin też ur-wała tamże [...] a kto ziele ma, mówią, z żółtym kwiatkiem, iż ma szczę-ście do szynku“.11

Rola karczmy w życiu dawnej wsi była bardzo duża; spełniała też ona różne funkcje. Często służyła nie tylko jako miejsce sprzedaży napojów alkoholowych, ale również i innych towarów potrzebnych chłopu, a więc soli, śledzi, nawet gwoździ itp. Tu także chłop mógł sprzedawać niektóre płody swego gospodarstwa. Było to wreszcie jedyne na wsi miejsce roz-rywki, zarówno dla młodzieży, jak i dla starszych. W niedzielę w karczemnej izbie bawiła się cała wieś. Tam przy dźwiękach wiejskiej orkiestry odby-wały się tańce. Tam najczęściej obradował sąd i samorząd wiejski.

Opinia cudzoziemców o polskich karczmach i zajazdach nie była zbyt pozytywna. Tak np. podróżujący po Małopolsce w końcu XVIII w. Jan Jakub Kausch tak oto opisywał tamtejsze karczmy i zajazdy: „Podróżny nie ma co marzyć o gościnnym pokoju, o łóżku, nie może nawet liczyć, że zaspokoi głód. Zajazd w mieście czy na wsi tym tylko różni się od zwykłe-go domu, że składa się z jednej wielkiej izby z kominem i ma wielką staj-nię dla koni podróżnych. Kto przywiezie z sobą znaczny zapas żywności i inne niezbędne przedmioty, może oczywiście liczyć na zabezpieczenie pozostałych drobnych potrzeb; kto jednak tego nie uczyni, dotkliwie od-czuje braki na każdym kroku [...] Dlatego też Polak nie podróżuje bez pościeli i bez służącego, który by potrafił przyrządzić mu jakąś potrawę z przywiezionych z sobą zapasów żywności [...] Właśnie wybierając się w podróż do Krakowa nie zaopatrzyłem się w łóżko [...] Liczyliśmy na to, że w najgorszym wypadku dostaniemy trochę siana [...], ponieważ jednak przez cały dzień padał deszcz, a siano nie było jeszcze zwiezione, nie po-zostało nam nic innego, jak przykryć się płaszczami i spędzić kilka go-dzin w objęciach Morfeusza na wilgotnych stertach siana [...] Mieliśmy też szczęście, że udało nam się wrócić [...] bez robactwa. Jest to, jak mnie uczy własne doświadczenie, bardzo rzadki wypadek, zwłaszcza po spędze-niu kilku nocy w polskich zajazdach“.12

W małych miasteczkach karczmy czy też gospody nie różniły się zbytnio od tych, zjakimi można się było spotkać na wsi. Często mieściły się one w zwykłych izbach mieszkalnych. Sporo było jednak budynków posta-wionych specjalnie dla celów konsumpcji gastronomicznej, posiadających dużą izbę karczemną oraz specjalne alkierzyki dla „lepszej“ klienteli. W poszczególnych miastach liczba lokali gastronomicznych była bardzo

Swysoka. Pamiętać jednak trzeba, że niektóre z nich czynne były tylko ■w dni targowe i świąteczne. Tak np. przy końcu XVIII w. w liczącym około 4 tysięcy ludności Białymstoku znajdowało się około 50 takich lokali, w posiadającym niecałe 2 tysiące ludności Augustowie — 21. W Piotrko-wie, który wraz z przedmieściami w tym czasie liczył około 5 tysięcy miesz-kańców, ale który w okresie urzędowania Trybunału Koronnego był miej- Jscem wielkich zjazdów szlachty, liczba lokali gastronomicznych, czyn-nych zresztą przeważnie tylko okresowo, dochodziła do stu. W stołecznej Warszawie natomiast, posiadającej wówczas około 120 tysięcy stałej i niestałej ludności, w 1792 r. było ich 1799.

W większych miastach, a niekiedy nawet i średnich, zróżnicowanie lokali typu gastronomicznego było dość duże. Na ogół były to typowe karczmy lub gospody, zwane również, szczególnie w XVIII w., szynkami (od niemieckiego słowa „schenken“ — „nalewać“), przeznaczone dla ma- sf .cj. dość ubogiej klienteli. Jednocześnie jednak powstawały lokale

o wyższym standardzie, mieszczące się w znacznie solidniejszych budyn-kach, lepiej wyposażone, posiadające większy asortyment jadła i trunków, przeznaczone dla bogatszej klienteli.

Specjalnym typem lokali gastronomicznych dla zamożniejszej klienteli były tzw. winiarnie, bardzo często prowadzone przez cudzoziemców, a więc Włochów, Węgrów lub Ormian. Specjalizowały się one w propo-nowaniu klientom drogich, ale cieszących się uznaniem w snobistycznych .środowiskach zagranicznych win, a także różnego rodzaju przysmaków, wschodnich „bakaliji“ i in.

W drugiej połowie XVIII w. w Warszawie, a także i w niektórych wię-kszych miastach polskich, pojawiły się lokale nowego już typu. Były to traktiernie, restauracje, kawiarnie i cukiernie. Nowe te nazwy, niezbyt ˇjeszcze ugruntowane w języku polskim, nie zawsze wówczas używane były konsekwentnie. Często ten sam lokal raz nazywany był traktiernią, a kiedy *indziej restauracją lub też raz kawiarnią, a kiedy indziej cukiernią.

W XVIII w. w dużych miastach, a szczególnie w Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu i Szczecinie, coraz to bardziej rozpowszechniły się uliczne bu- jfetśy-j gdzie najbiedniejsza klientela za niezbyt wysoką opłatą mogła na-być flaki, kiełbasę czy nawet miskę zupy i kawałek chleba, które to potra-wy konsumowano stojąc lub nawet siadając na bruku. Uliczni sprzedawcy jadła przeważnie lokowali się w pobliżu targowisk, przystani rzecznych, ˇale również niekiedy i na bardziej uczęszczanych ulicach.

W XVI — XVIII w. w miastach polskich coraz liczniejsze stały się za-jazdy i gospody, w których podróżny mógł nie tylko skorzystać z posiłku.

ale również zatrzymać się na noc lub też nawet i na dłuższy pobyt. Poziom miejskich zajazdów lub gospód był dość różny, co wywoływane było za-równo czynnikami lokalnymi, jak również nastawieniem ich na uboższą czy też zamożniejszą klientelę. W małych miasteczkach niekiedy nie różniły się one zupełnie od zwykłych wiejskich zajezdnych karczem. W większych jednak grodach różnice te były dość duże. Istniały więc gospody nie cie-szące się zbyt dobrą opinią. Zatrzymywali się w nich tylko ludzie „prostej kondycyi“. Do spania służyły tu rozłożone we wspólnej sypialnej izbie snopy słomy, co najwyżej okryte niezbyt czystą płachtą. Przyjezdny kładł się na słomie lub nawet na podłodze i okrywał się swym kożuchem, żu- panem czy też wiezioną z sobą derką. Były też w miastach zajazdy, w któ-rych dla furmanów i czeladzi była ogólna izba do spania, szlachcic jednak lub kupiec znaleźć mógł osobny alkierzyk z szeroką ławą lub nawet i łóż-kiem do spania.

W miastach, gdzie odbywały się większe zjazdy szlachty lub kupców, powstawały całe dzielnice, w których przeważającą część domów prze-znaczono na wynajmowanie przyjezdnym. W Piotrkowie, w którym przez kilka miesięcy w roku obradował Trybunał Koronny, „co dom to gospoda“, ą na przedmieściu zwanym Poświętne, pobudowanym na gruntach na-leżących do arcybiskupa gnieźnieńskiego, które stanowiło jakby osobny organizm miejski, niemal wszyscy mieszczanie wynajmowali całe swe domy lub tylko poszczególne „stancyje“ przyjeżdżającej w sprawach są-dowych szlachcie.

Najwięcej zajazdów i gospód posiadała jednak Warszawa. Szczególnie w drugiej połowie XVIII w. liczba ich bardzo wzrosła. Naturalnie spot-kało się tam zajazdy i gospody bardzo różnego typu i przeznaczone dla dość różnej klienteli. Tak np. flisacy, którzy po spławieniu tratew lub szkut naładowanych zbożem, wracali przez Warszawę do swych okolic, zatrzymywali się zwykle w specjalnej gospodzie na Powiślu. Ogólne sypial-nie mieściły się w kilku salach, mieszczących się na parterze i na poddaszu. Na miejscu znajdowała się również izba szynkowa. Flisacy, pragnąc unik-nąć kradzieży, mogli zdeponować wiezione przez siebie pieniądze u właści-ciela zajazdu. Dla przejeżdżających przez Warszawę ewangelików istniała specjalna gospoda, wzniesiona z zasiłku zamożnych mieszczan pro-testanckich, która w końcu XVIII w. zajmowała aż trzy budynki drew-niane i jeden murowany. Przybywający do stolicy kupcy ormiańscy ko-rzystali zwykle z gospody stanowiącej własność pochodzącego ze Lwowa Ormianina, Lukasiewicza, który swym ziomkom za niewielkim faktornem > ułatwiał zawieranie różnego rodzaju handlowych interesów.

Dla przybywających do Warszawy rzemieślników specjalne gospody j posiadały różne cechy. Szczególnie chętnie korzystali z nich czeladnicy pochodzący z innych miejscowości. Gospody takie mieściły się w osobnych i budynkach lub też w wynajętych na ten cel domach mieszczańskich. Czę- | sto prowadzone były przez wdowy po zmarłych rzemieślnikach z danego cechu, które nie tylko wynajmowały przybyszom pomieszczenie, prze-ważnie część wieloosobowej izby, ale jednocześnie, po stosunkowo nic- ! zbyt wysokich cenach, zapewniały wikt, opierunek czy nawet opiekę w wypadku choroby.

Spotkać wreszcie można było gospody, które miały charakter zwykłych domów publicznych. Pokoje w nich wynajmowały przeważnie różne „ślicz-notki“, które tu przyjmowały swych klientów. Prowadzenie tego typu gos-pód narażało właścicieli na wiele kłopotów, zarazem jednak przynosiło i bardzo poważne zyski. Nic więc dziwnego, że nawet niektórzy magnaci lub dostojnicy państwowi na terenach podwarszawskich jurydyk stawiali takie gospody dla „kobiet powłócznych". W końcu XVIII w. znane były np. „gospody“ pobudowane przez generała Czapskiego na terenach przv- I legających do Ogrodu Saskiego, które poddzierżawiył dość podejrzanym osobnikom, którzy z kolei jako klientki przyjmowali dziewczyny lekkiego prowadzenia. Gospody te były budynkami drewnianymi, wystawionymi w tandetny sposób, stąd też zwano je zwykle „budami".

Istniał wreszcie w Warszawie cały szereg różnego rodzaju zajazdów i gospód przeznaczonych dla szlachty czy leż dla przybywających do sto-licy kupców. Stan wyposażenia tych lokali był bard/o różny. Przeważnie mieściły się w budynkach drewnianych, usytuowanych nie w samym mie-ście, ale na terenie podmiejskich jurydyk. Niektóre z nich były jednak murowane i znajdowały się w obrębie Starego lub Nowego Miasta.

Większość zajazdów w miastach nie przedstawiała się zbyt dobrze. Tak np. podróżujący po Polsce w 1767 r. szlachcic pruski Ernst Ahasverius von Lehndorff w następujący sposób pisał o Białymstoku: „Jest to bardzo piękne miasto [...] Natomiast gospody tutejsze nic pasują do całości: na-leżą one do Żydów i brak w nich najkonieczniejszych wygód“.13

Od końca XVII w. w Warszawie, a następnie i w innych dużych miastach poczęły powstawać specjalne zajazdy, z francuska noszące nazwę hoteli. Były to przeważnie duże budynki murowane, mogące pomieścić znac/ną liczbę gości, w których zwykle parterowa część przeznaczona była na szynk, traktiernie czy też restauracje. Pierwszy taki hotel, zwany Marywilem, powstał w Warszawie w początkach lat dziewięćdziesiątych XVII stulecia na terenach zajmowanych obecnie przez Plac Teatralny oraz Teatr Wielki

21

\SX\ IMs

i Narodowy. Wzniesiony on został za pieniądze królowej „Marysieńki“ Sobieskiej, stąd też wywodziła się jego nazwa („Marieville“ — Miasto Marii). Nie cieszył się on zbyt dobrą opinią. Kilkakrotnie zdarzały się tu dość tajemnicze morderstwa, miały miejsce liczne kradzieże itp. Również stan higieny pozostawiał wiele do życzenia. Mimo to, jak wspomniał prze-bywający w Warszawie w dziewięćdziesiątych latach XVIII w. Fryderyk Schultz z Rygi, „rzadko jest tu pokój próżny, bo tu mieszkania najtańsze w Warszawie“.14

W latach 1785 — 1787 zbudowany został na ul. Tłumackiej zespół hotelu Pod Orłem Białym. Był to wówczas najlepszy i najbardziej nowo-czesny hotel w stolicy.-

Również w drugiej połowie XVIII w. po kilka względnie dobrych ho-teli, również ściśle powiązanych z zakładami gastronomicznymi, posiadał Gdańsk, Szczecin i Wrocław. Znacznie gorzej przedstawiał się natomiast stan hoteli, jakie powstawały dopiero pod koniec XVIII w., w Krakowie, Poznaniu i Lwowie.15

Z pewnością podróżujący po gościńcu zamożny szlachcic czy też ku-piec korzystać mógł z wygodnych i drogich zajazdów, a później nawet i hoteli. Przeciętny jednak „człowiek gościńca“, a więc szukający pracy „luźny“, wracający ze spławu flis, wędrowny kramarz czy też kuglarz, nie miał do nich wstępu. Nocował więc on w najtańszej karczmie, bardzo często nawet na strychu, w stogu siana, w opuszczonej cegielni czy latem — nawet na trawie w krzakach. Mimo to jednak często zachodził do karczmy, aby się tam pożywić, wypić pół kwarty piwa, porozmawiać z takimi jak i on „ludźmi gościńca“, dowiedzieć się o trudach czekającej go dalszej drogi.

n

Życiorysy zapisywane w izbie tortur

Pamiętnikarstwo chłopskie pozornie wykazać się może zaledwie bardzo krótkim rodowodem. Jeszcze nawet w XIX stuleciu nieliczni byli wieś-niacy, którzy potrafili władać piórem i na papierze odnotowywali wspom-nienia ze swego życia. Dopiero w XX w. chłopskie pamiętniki stają się coraz bardziej liczne. Były to już jednak inne czasy, inny też był kulturalny poziom wsi. Należy jednak pamiętać, że również z okresu XVI — XVIII w. dysponujemy znacznym zasobem, liczącym powyżej tysiąca, a być może i kilku tysięcy, autentycznych życiorysów chłopów, ludzi luźnych, włóczę-gów, którzy chociaż nie posiadali umiejętności pisania, to jednak dość dokładnie opowiadali o kolejach swego życia. Z pewnością nie były to z formalnego punktu widzenia pamiętniki, ale biograficzny materiał przez nich podawany, mający wiele cech typowych dla literatury pamiętnikarskiej.

Zgodnie z zasadą obowiązującą w sądownictwie dawnej Rzeczypospo-litej oskarżony w jakiejkolwiek sprawie karnej, jeśli nie był zbyt dobrze znany kompletowi sędziowskiemu, dokładnie był wypytywany o pocho-dzenie, koleje życia itp. Dobrze obeznany z osiemnastowiecznym wymia-rem sprawiedliwości proboszcz w Rzeczycy, we wschodniej części dawnego województwa łęczyckiego, ks. Jędrzej Kitowicz tak oto opisywał te „inda- gacyje“ oskarżonych w sądach miejskich: „Wójt zatem zaczął się pytać więźnia najprzód: jakiej jest kondycyi, jakiej wiary, gdzie się urodził, czym się bawił od młodości lat aż do czasu ostatniej swej kaptywacyi, jeżeli już kiedy był o podobny kryminał obwiniony, sądzony lub torturami próbo-wany? Gdy na te wszystkie pytania więzień odpowiedział, jak rozumiał, a pisarz wszystkie pomienione depozycyje zapisał, dopiero wójt przystąpi! do rzeczy, o którą chodziło i rozpoczynał namawiać więźnia, aby nie dal się męczyć torturami i dobrowolnie przyznał się do zarzucanych mu przestępstw“.1

Indagacyje“ dotyczące pochodzenia i kolei życia obwinionego odby- I wały się jednak nie tylko w sądach miejskich, które były instytucjami kompetentnymi zarówno dla mieszkańców miast, a także w znacznej części I spraw karnych i dla chłopów z sąsiednich wsi, ludzi luźnych, włóczęgów,

: jak i również elementów przestępczych schwytanych w danym mieście lub w jego okolicy. W podobny sposób przeprowadzały bardzo często ba-dania sądy grodzkie. Również osoby złapane w Warszawie na gorącym uczynku lub podejrzane o popełnienie jakiegoś przewinienia i odesłane do aresztu marszałka koronnego były badane przez instygatorów, którzy przygotowując materiał do przewodu sądowego bardzo dokładnie wy-pytywali o pochodzenie oraz dotychczasowe koleje życia.

Również i władze wojskowe, w pewnych okresach czasu, szczególnie w drugiej połowie XVIII w., chcąc wychwycić działających na terenie Rzeczypospolitej szpiegów lub werbowników obcych państw, szczególnie zaś Prus, badając osoby podejrzane, też domagały się od nich podania dokładnego życiorysu, który też niekiedy bywał skrupulatnie zaproto-kołowany.

W zależności od charakteru sądu, a także właściwych cech przewodni-czącego i pisarza sposób redagowania indagand mógł być bardzo różny. Czytając protokoły zeznań w niektórych zespołach ksiąg miejskich odnosi się wrażenie, że pisarz wiernie, słowo w słowo, notował to, co usłyszał z ust oskarżonego. Takie np. bardzo dokładne dane znaleźć można w pro-tokołach sądu ławniczo-wójtowskiego miasta Kalisza. Co prawda nie zawsze informacje o pochodzeniu i życiu oskarżonych podawane były w zbyt dokładny sposób. W wielu jednak wypadkach zeznania le stano-wiły materiał obszerny i prawdopodobnie przekazany jak najbardziej wiernie. Kiedy indziej natomiast, szczególnie w drugiej połowie XVIII w., zeznania takie ulegały bardzo poważnemu stylistycznemu wygładzeniu. Tak np. czytając liczne materiały zeznań osób zatrzymanych w areszcie marszałka koronnego 2, nadzwyczaj zresztą ciekawy materiał dla badań nad życiem ludzi marginesu społecznego Warszawy i jej okolic, wyczuwa się, że uległy one dość starannej przeróbce językowej i stylistyeznej przez protokołującego zeznania pisarza albo przez podpisującego je instygatora koronnego. Nie można się zresztą temu dziwić. W mniejszych miastach, czy nawet w średniej wielkości Kaliszu, pisarza miejskiego nie raziły wy-powiadane niezbyt literackim językiem zeznania oskarżonego. Natomiast w stołecznej Warszawie okresu Oświecenia protokolant czy nawet insty- gator czuliby się zażenowani, gdyby przyszło im podpisywać sprzeczne z podstawowymi wymaganiami ówczesnej stylistyki wypowiedzi ludzi pa-

li

U \M

chodzących z dołów społecznych. Dlatego też nie zniekształcając prawdo-, podobnie faktów, znacznie skracali informacje o pochodzeniu i życiu oskarżonego, a także zmieniali styl i język zeznań.

W większości jednak pisarz protokołujący zeznania, nawet w wypadku daleko idących zmian językowych i stylistycznych, zachowywał auten-tyczny charakter wypowiedzi oskarżonego. Podawane więc były one w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Spotyka się jednak zeznania, nie-kiedy zredagowane w sposób nadzwyczaj dokładny, w których wyczuwa* się autentyczność języka oskarżonego, a które jednak zredagowane były w trzeciej osobie liczby pojedynczej. A wreszcie wielu pisarzy, szczególnie w miastach mniejszych lub średniej wielkości, bez żadnego skrępowania przechodziło w zeznaniach od pierwszej do trzeciej osoby i odwrotnie. Niekiedy być może oznaczało to, że notując wypowiedź oskarżonego w pierwszej osobie pisarz chciał podkreślić, że są to dosłowne wypowiedzi podsądnego, natomiast wówczas, gdy używał trzeciej, miało to być możek znaczyć, że zostały one podane w znacznym skrócie. W większości jednak wypadków było to spowodowane nie chęcią zaakcentowania dośłownego lub też znacznie skróconego zapisu, ale pewnym niechlujstwem, jakie panowało w kancelariach sądowych wielu mniejszych, a nawet i średnich miast. Oto np. wyjątki z zeznań człowieka luźnego, który w 1614 r. przed sądem wójtowsko-ławniczym miasta Kalisza oskarżony o kradzież świń stwierdzał: „A potem zaszedł do pana pisarza do Kosinowa i wstąpieł w małżeństwo z Jadwigą Płóciennikówną tego roku. I ma tam matkę w Ko- sinowie, a ożenieł się przed żniwy. A gdy mię chciał pisarz mieć za podda-nego, poszedłem precz i z żoną i przyjąłem służbę u pana Biskupskiego do owiec, od świętego Michała i tam żonę mam. A skoro po jarych żniwach pasał w Borkowie [...]“3

Do chwili obecnej bardzo mała liczba życiorysów osób stojących przed sądami w charakterze oskarżonych została opublikowana. Stosunkowo dość dużą grupę stanowią protokoły procesów o czary4, jakie toczyły się w wielu miastach, a także w ich okolicach 5. Wydawcy, którzy publikowali takie materiały, główną uwagę zwracali na problematykę religioznawczą oraz etnograficzną zeznań tych domniemanych wspólniczek szatana. Stąd też niekiedy opuszczali pozornie mało ciekawe dla tej tematyki dane do-tyczące różnych powiązań rodzinnych i kolei życia oskarżonych.

Publikacji — wprawdzie nielicznych — doczekały się zeznania zbój-ników z terenu południowej Małopolski 6. Szczególnie dokładny materiał biograficzny zawarty został w wydanych przez Stanisława Szczotkę ze-znaniach znanego harnasia zbójnickiego z XVIII stulecia — Baczyńskiego.7

Osobno trzeba wymienić dwa niewielkie zbiorki zeznań oskarżonych w sprawach karnych, wydane przez Zofię Turską. Pierwszy z nich zawiera około- sześćdziesięciu zeznań osób oskarżonych o różne przestępstwa i przewinienia, zaczerpniętych w olbrzymiej większości z ksiąg grodzkich wschodniego Mazowsza z XVIII w.8 W drugim natomiast — znalazło się dziewięćdziesiąt zeznań oskarżonych badanych przez instygatora koron-nego z lat 1787—1794.9 W obydwóch jednak powyżej wymienionych wydawnictwach źródłowych dokonane zostały znaczne skróty. Opuszczone zostały pozornie mniej ciekawe ustępy, nie wnoszące nic nowego do historii społecznej i gospodarczej, ale które stanowić mogą bardzo cenne źródło poznania obyczajów chłopów, mieszczan oraz ludzi marginesu społecz-nego. Mimo wszystko są to największe zbiory życiorysów tego typu.

Stosunkowo niezbyt liczne są te życiorysy z XVI, a raczej głównie z koń-ca tego wieku. Znacznie więcej jest ich z XVII, a najliczniejsze są z XVIII, szczególnie zaś z końca tegoż stulecia. Liczbowe przedstawienie materiałów tego typu jest jeszcze obecnie niemożliwe, gdyż należałoby dokonać peł-nej ich inwentaryzacji. Zresztą nie decyduje tu liczba. W niektórych bo-wiem zespołach miejskich ksiąg sądowych znajdują się zeznania oskarżo-nych, w których dane dotyczące pochodzenia oraz kolei losu zostały zre-dukowane do kilku, a nawet niekiedy i do jednego zdania. W zależności więc od tego, co będziemy uważać za życiorys, liczba ich wynosić może mniej więcej albo około tysiąca, albo nawet i kilku tysięcy.

Życiorysy oskarżonych albo aresztowanych składane podczas zeznań, przechowywane są w największej liczbie w księgach miejskich, księgach grodzkich, aktach Komisji Cywilno-Wojskowych oraz aktach sądu mar-szałkowskiego, chociaż można je znaleźć i w różnych innych działach materiałów archiwalnych.

Wymiar sprawiedliwości, obowiązujący na ziemiach dawnej Rzeczy-pospolitej, był dość skomplikowany. Poszczególne stany prawowały się w osobnych sądach. Niekiedy obowiązywały tam odmienne przepisy praw-ne. Osoby duchowne podlegały sądom duchownym, szlachta sądom szla-checkim (grodzkim, ziemskim i innym), mieszczanie sądom miejskim, a chłopi — sądom patrymonialnym dziedzica, sądom samorządu wiej-skiego, niekiedy sądom miejskim lub nawet innym organom wymiaru ■sprawiedliwości.

W miastach w sprawach karnych sądził sąd ławniczo-wójtowski, w któ-rym zasiadał wójt z ławnikami, lub też czasami konkurujący z nim sąd radziecki, złożony z burmistrza i rajców miejskich. Niekiedy zaś ważniejsze sprawy karne rozpatrywał sąd „ekstraordynaryjny“, złożony zarówno

/ przedstawicieli ławy, jak i rady miejskiej. Podział kompetencji w po- 1 szczególnych miastach nie zawsze był między sądami jednakowy. Zasad-niczo jednak olbrzymia większość spraw karnych rozpatrywana była przez sąd) ławniczo-wójtowskie.

Zasiadający w sądach miejskich rajcy i ławnicy, w życiu prywatnym przeważnie kupcy czy rzemieślnicy, nie mieli zbyt dużego pojęcia o wy-miarze sprawiedliwości. W małych miasteczkach nie umieli oni niejedno-krotnie pisać ani czytać, a zamiast swych podpisów kładli znak krzyża. Na porządku dziennym były wypadki, że sędziowie przed przystąpieniem do pracy nieźle raczyli się gorzałką lub jakimś innym trunkiem.

Obowiązujące przepisy prawa miejskiego, wywodzące się ze źródeł niemieckich (Zwierciadło saskie1 znane były głównie z prawniczych opra-cowań Bartłomieja Groickiego, z końca XVI w., które wielokrotnie ogła-szane drukiem, przez dwa stulecia cieszyły się powagą zbioru praw. Po-przez dzieła Groickiego wprowadzony został do praktyki sądów miejskich kodeks karny wydany przez cesarza Karola V, tzw. Constilutio Criminalis Carolina, oraz różne zachodnioeuropejskie zasady prawne. W mniema-niu bardziej nawet wykształconych mieszczan Prawo cesarskie (Carolina) było jakby nową kodyfikacją przestarzałych już pod pewnymi względami przepisów Zwierciadła saskiego i dlatego też dość chętnie się na nie po-woływano. Wyrokując w sprawach karnych sądy miejskie, najczęściej nie wspominając o dziele Groickiego, wymieniały jako podstawę prawną cytowane przez niego punkty Zwierciadła saskiego, Caroliny lub nawet różne wyjątki ze Starego i Nowego Testamentu pism ojców Kościoła. Opie-rano się także na tradycjach miejscowej praktyki.

Obowiązujące w miastach prawo niemieckie nie odznaczało się łagod-nością. Za prawie każde przestępstwo przewidywało ono karę śmierci. Za kradzież groziła szubienica, za złamanie szóstego przykazania — miecz katowski. Nic więc dziwnego, że przy specjalnym nastawieniu kompletu sędziowskiego drobna na pozór sprawa mogła się skończyć wyrokiem gardłowym. Tu też leżało wielkie pole do nadużyć.

Sądy miejskie, w których zasiadali przeważnie przedstawiciele zamoż-nego miejscowego mieszczaństwa, zupełnie inaczej odnosiły się do osób z tego samego środowiska społecznego, a inaczej do biedoty miejskiej i ludzi luźnych. Gdy więc syn któregoś z zamożniejszych i bardziej wpły-wowych mieszczan popełnił jakiś czyn zasługujący według obowiązujących przepisów prawa miejskiego na surową karę, to sędziowie starali się brać pod uwagę wszelkiego rodzaju okoliczności łagodzące, a wydając wyrok ograniczali się przeważnie do kary pieniężnej i publicznej pokuty. Bar-

dziej surowe wyroki w stosunku do przedstawicieli bogatego mieszczań-stwa wydawane były bardzo rzadko, a więc w wypadku jakiegoś specjal-nie ciężkiego przestępstwa, gorszącego catą społeczność miejską lub też «wtedy, gdy obwiniony pozostawał w zatargu z którymś z dostojników miejskich. Niekiedy więc różnego rodzaju spory o władzę w mieście lub i dzierżawę przynoszących znaczne dochody opłat targowych, gruntów miejskich itp. znajdowały swój epilog przed sądem. Przeciw znienawidzo-nemu przeciwnikowi lub członkom jego rodziny można było zorganizować proces o cudzołóstwo lub czary i z całą surowością karać domniemanego złoczyńcę. Sprawy tego rodzaju zdarzały się jednak bardzo rzadko. Na ogół zaś do ludzi z tej samej sfery sędziowie odnosili się z dużą wyrozu-miałością.

Natomiast wobec biedoty miejskiej lub ludzi luźnych inne było oblicze sądu. Powołując się na groźnie brzmiące przepisy tak zwanego Krwawego Saksona czy Caroliny, zgodnie z obowiązującą w danym miasteczku tra-dycją, sędziowie wydawali okrutne nieraz wyroki, którymi miano od-straszyć innych od tego rodzaju „uczynków Bogu i prawu niemiłych".

Praktyka sądowa w znacznym stopniu zależna była od wzorów za-chodnich. Szczególnie sądy miejskie z drobiazgową ścisłością naślado-wały zwyczaje zachodnich sąsiadów. Zgodnie z tymi wzorami tortury sia-ły się powszechnie przyjętym środkiem do wydobycia zeznań z oskarżo-nego. Zgodnie z duchem prawa niemieckiego również i dla polskich sądów miejskich podstawowe znaczenie miało przyznanie się oskarżonego do jzarzucanego mu przestępstwa (tzw. „królowa dowodu" — regina proha- 'tionis). Nie zwracano natomiast żadnej prawie uwagi na to, w jakich oko-licznościach zeznanie takie zostało z oskarżonego wydobyte. Naturalnie najpewniejszym środkiem były tu tortury.

Mimo powszechnie panujących poglądów okresem stosowania naj- Isroższych tortur przy badaniu oskarżonych byio w całej prawic Europie nie wczesne średniowiecze, lecz dopiero czasy późniejsze. Sądownictwo karne XVI i XVII stulecia ma o wiele bardziej okrutny charakter niż |w średniowieczu. A i u nas w Polsce nigdy chyba tak często nie byty slo- isowanc tortury, jak w XVII i pierwszej połowic XVIII stulecia. Poważne izmiany nastąpiły dopiero w czasach Oświecenia.

Opisy tortur stosowanych w polskich sądach miejskich budzą dziś ˇdreszcz zgrozy. Niemniej były to tylko środki niewyszukane i stosunkowo mało skuteczne w porównaniu z tymi, do których sięgały sądy zachodnio-europejskie. Zachowane do dziś dnia na Zachodzie liczne muzea tortur pozwalają stwierdzić, jak wyrafinowany i pomysłowy był ów cały reper-

mar narzędzi przeznaczonych do zadawania bólu. Pod tym względem polskie sądy miejskie, chociaż pilnie starały się naśladować zachodnie wzory, zostały daleko w tyle. Bardzo dokładne opisy tortur stosowanych zwykle w sądach miejskich dał wspomniany już ks. Jędrzej Kitowicz. Jak wyglądały takie tortury, mówił jeden z protokółów badań oskarżo-nego przed sądem miejskim. Oto oskarżony, przypalany świecami przez kata, do niczego się nie chciał przyznać, tylko krzyczał: „Dla Pana Boga nie wiem nic więcy! Panny Maryi o przyczynę do Pana Boga wzywając; także wtóry, trzeci i czwarty raz. Potem egzekutor przyprawiwszy gorzałki miskę siarką i papier umoczywszy zapalał. U spodku wyciągnionego pod plecy zapaloną podstawiał. Którego nad płomieniem trzymając [...] (py-tał), aby powiedział, a nie dał się psować. Który nic nie zeznał, tylko Pan-nie Maryi się w opiekę podawając zmiłowania prosieł [...] Która gorzałka gdy się spaleła, (kat) znowu przygotował plastry papierowe z siarką i go-rzałką na boki mu włożył, drewnami z obu stron boków na bokach przy-ciskając, zapalał. Który palony wokoło nic więcy nie zeznał miłosierdzia dla Pana Boga prosząc. Zaczym ogień ustał i onego też mistrz spuścieł, którego się pytał, aby się przyznał [...]“10

Nie wszędzie jednak miasta dysponowały katem. Utrzymanie „mistrza sprawiedliwości“ pociągało za sobą znaczne koszty. Z zasady trzymały go więc tylko miasta większe. Mniejsze miasteczka, gdzie poważniejsze sprawy kryminalne zdarzały się dość rzadko, w miarę potrzeby starały się sprowadzać kata z większych ośrodków miejskich. Pociągało to jednak za sobą znaczne koszty, a niekiedy nawet napotykało dość poważne sprzeciwy ze strony władz drugiego miasta. W XIX w. dość rozpowszech-1 niona była anegdota odnosząca się do czasów dawnej Rzeczypospolitej, jak to jedno z mniejszych miasteczek zwróciło się do władz Sandomierza z prośbą o wypożyczenie kata. Władze miejskie Sandomierza, mając ja- I kieś zadawnione pretensje do mieszkańców tegoż miasteczka, miały jako-by odpowiedzieć, że kata mają tylko „dla wygody“ własnych obywateli i nie zgodziły się go wypożyczyć. Nie wiemy, czy anegdota ta jest praw-dziwa. Doskonale jednak oddaje sytuację ówczesnego wymiaru sprawiedli-wości.

Wysokie koszty związane ze sprowadzeniem kata były przyczyną, że w małych miasteczkach dość rzadko korzystano z wysokich kwalifikacji zawodowych „mistrza sprawiedliwości". Starano się więc prowadzić mniej-sze sprawy w ten sposób, aby nie korzystać z usług kata. Niekiedy zastąpić go mógł tzw. „sługa miejski“, który potrafił wysmagać przy pręgierzu winowajcę lub przepędzić go z miasta. W opinii jednak ludzi tamtych cza-

Isów nie posiadał on odpowiednich kwalifikacji do stosowania tortur lub (do wykonywania wyroków śmierci. Względy oszczędnościowe powodo- iwały, iż sądy małych miasteczek w drobniejszych sprawach kryminalnych [wyrokowały o wiele łagodniej niż sądy dużych miast. Dla zbadania i uka- [rania winowajcy nie opłacało się sprowadzać kata, który by go zgodnie Iz obowiązującym zwyczajem na torturach „przeegzaminował“, a następnie I obwiesił. Oszczędniej było skazać go na plagi i przepędzić z miasta za- jgroziwszy, że jeśli jeszcze raz znajdzie się na tym terenie, ukarany zostanie Lna gardle“.

Nie można jednak zapominać, że publiczne wykonanie wyroku sta- r nowiło dla mieszkańców miasta oraz okolicznych wsi wspaniałe widowis- tko. Ludzie pozbawieni jakichkolwiek rozrywek kulturalnych tłumnie [zbiegali się na tego rodzaju makabryczne spektakle. Nieraz odbywali kilkomilowe podróże, aby móc uczestniczyć w widowisku bardziej wyra- 'finowanych męczarni. Nic więc dziwnego, że sądy miejskie, wydając wy- iroki, zwracały uwagę na widowiskową stronę wykonania kary. Obecność kata dodawała splendoru groźnemu spektaklowi. Przy oszczędnościowej . polityce małych miasteczek można było dać mieszkańcom niezłe „przed-stawienie“ bez udziału „mistrza sprawiedliwości“. Chłosta złoczyńcy pod pręgierzem, następnie naigrawanie się z niego gawiedzi miejskiej czy wresz-cie uroczyste przepędzenie go z miasta przez tłum mieszkańców uzbro-jonych w rózgi lub prowadzenie go w pseudouroczystym orszaku z za-palonymi świecami, który na kpiny towarzyszy! delikwentowi odzianemu w śmiertelną koszulę — wszystko to stwarzało teatralne efekty.

Tak samo teatralnym widowiskiem stawała się publiczna pokuta, dość chętnie naznaczana przez sądy miejskie. Oto osobnik, oskarżony o kra-dzież kilku snopków żyta, stać musiał przed kościołem w niedziele w śmier-telnej koszuli z ukradzionymi snopkami na plecach. Panna winna prze-kroczenia szóstego przykazania brała udział w niedzielnym nabożeństwie w drewnianej lub słomianej koronie na głowie z polanem drzewa imitu-jącym dziecko na ręku. Prawne zwyczaje związane z publiczną pokutą dość różne były nie tylko w poszczególnych okolicach, ale nawet w po-szczególnych miasteczkach. Dużo też /ależało od pomysłowości sędziów, którzy chcieli urządzić ciekawe widowisko dla swoich współobywateli.

Inaczej natomiast wyglądała sprawa wymiaru sprawiedliwości na te-renie wsi. Instytucja tzw. sądów wiejskich, a więc sądów, w których za-siadali przedstawiciele samorządu wiejskiego, dość rozwinięta na tere-nie południowej Małopolski, w innych regionach nie odgrywała poważ-niejszej roli. Co prawda w XVI w., szczególnie w Łęczyckiem, funkcjo-

31

w fc. v V .V\ V

nowały sądy wiejskie, zorganizowane zresztą zupełnie inaczej niż w Mało- polsce. od których wyroków można było apelować do wyższych instancji prawnych (np. sądów grodzkich i ziemskich). Już jednak przy końcu tego stulecia kompetencje ich coraz to bardziej były ograniczane i powoli dzia-łalność ich zamierała.

W sprawach karnych coraz większego znaczenia nabierała decyzja pana wsi. W drobnych sprawach karnych, szczególnie w różnych prze-winieniach wobec dworu, nakazywał on wymierzyć oskarżonemu porcję plag, osadzić go w gąsiorze czy „nurzać“ w przeręblu. Jeśli pan sam nie miał ochoty zajmować się tego rodzaju sprawami lub nie chciał brać na siebie odpowiedzialności przed opinią publiczną czy też przed władzami niebieskimi za niesłuszne wyroki, oddawał je do rozpatrzenia samorzą-dowi wiejskiemu, który w XVII i XVIII w., szczególnie we wsiach szla-checkich, w zupełności był podporządkowany jego woli.

Władze wiejskie nie wymierzały kar zbyt surowych. Najostrzej karane były wszelkie wykroczenia przeciwko „zwierzchności“ oraz kradzież na dworskim. Równie surowo karane było nieprzestrzeganie przepisów koś-cielnych, łamanie postów czy niemoralne prowadzenie. Natomiast za inne wykroczenia, np. pobicie czy pokaleczenie, wymierzano kary nadzwyczaj; łagodne.

Władze wiejskie nie wydawały prawie nigdy tzw. wyroków „gardło-wych“, czyli wyroków śmierci. Prawdopodobnie nawet w mniemaniu ju-rystów z tamtych czasów nie miały one do tego prawa. Natomiast przedsta-wiciele samorządu wiejskiego — dla dodania sobie powagi — od czasuj do czasu grozili oskarżonym „mieczem“ lub nawet wydawali wyroki śmier-ci, które zresztą sami lub za pośrednictwem dworu zaraz zamieniali na chłostę, grzywnę pieniężną lub pokutę kościelną. W wyjątkowych tylko] wypadkach, gdy przestępstwo było nadzwyczaj ciężkie, złoczyńcę karano i śmiercią. Dla tego rodzaju spraw kompetentny był już nie sąd wiejski, ale] miejski lub nawet grodzki.

W sądzie miejskim zasiadali mieszczanie pozornie niezależni od woli pana wsi, którzy mogli wydawać bezstronne wyroki. Prawie zawsze jednak byli to kupcy lub rzemieślnicy z pobliskiego miasteczka, którzy ekonomicz-nie byli zależni w mniejszym lub większym stopniu od ziemianina odda- i jącego im sprawę do rozpatrzenia. A co ważniejsze — urzędowanie ich nie I było bezpłatne. Szlachcic, chcąc surowo ukarać swego poddanego, musiall do swej wsi sprowadzić sąd miejski lub winowajcę odstawić do miastecz-ka. I w jednym, i w drugim wypadku obowiązany był wnosić do sądu dość znaczne jak na owe czasy opłaty, a także dać odpowiednie napiwki po-

szczególnym sędziom i katowi. Bez wniesienia opłat lub zwyczajowych napiwków sąd miejski nie rozpatrzyłby żadnej sprawy karnej, a zdarzały się nawet wypadki, że skazanego na śmierć chłopa puszczano wolno, gdy pan czy też samorząd wiejski nie chciał ponieść kosztów tortur, a następnie wykonania wyroku' śmierci. Nic więc dziwnego, że rozpatrując sprawy chłopskie sędziowie nie byli bezstronnymi przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości, lecz raczej tylko płatnymi funkcjonariuszami powierzają-cego im takie sprawy szlachcica.

Pan wsi, niezadowolony z wyroku sądu miejskiego, mógł odebrać z jego rąk swego poddanego i przekazać go innemu sądowi. Na tym tle docho-dziło do pewnego rodzaju konkurencji pomiędzy poszczególnymi miastami, które „nie zważając na poczciwość“ odbierały jedne drugim tego rodzaju klientelę. Ponieważ prawie każdy wyrok śmierci poprzedzić musiały — zgodnie z „majdeburskim obyczajem“ — tortury, ważne było, czy dany sąd dysponował katem fachowcem, czy też tylko amatorem tego rzemiosła, oraz to — w jakim stopniu starał się zadowolić swego „chlebodawcę“, Szlachcica. Prawdopodobnie z tych też przyczyn szlachta nie lubiła od-dawać swych poddanych do sądów dużych miast, które na ogół próbowały zachowywać pewną bezstronność, lecz raczej wybierała małe miasteczka, których ławnicy starali się wyrokować zgodnie z jej intencjami.

Oddanie przez pana lub zależny od niego samorząd wiejski obwinio-nego o jakiekolwiek przewinienie chłopa w ręce sądu miejskiego było dlań nieodwołalnym wyrokiem śmierci. Wzięty na tortury, pod wpływem bólu przyznawał się do wszystkich zarzucanych mu zbrodni i ponosił następnie „zasłużoną“ karę.

Stwierdzić jednak trzeba, że szlachta lub samorząd wiejski bardzo rzadko przekazywały sprawy chłopskie sądom miejskim. Po pierwsze, każdy poddany przedstawiał dla pana zbyt wielką wartość gospodarczą, by go można było z powodu byle jakich przewinień pozbawić życia. Po drugie zaś — ukaranie śmiercią chłopa było sprawą kosztowną. Sąd miej-ski, poszczególni sędziowie, a wreszcie kat pobierali tak słone opłaty, że nieraz koszt wykonania wyroku równał się cenie kilku dobrych wołów. Z zasady przekazywano sądom miejskim sprawy o czary, żaden z praw- .dziwych chrześcijan nie chciał trzymać w swych dobrach czarownicy, wspólniczki szatana, która według „praw boskich i ludzkich“ zasłużyła na spalenie na stosie. Oddawano w ręce kata chłopów, którzy swym po-stępowaniem gorszyli całą wieś, a więc pozostawali w nielegalnych związ-kach małżeńskich, popełnili bigamię, kazirodztwo, dzieciobójstwo itp. Często również pod błahym pozorem oddawano w ręce „miejskiej spra-

wiedliwości" krnąbrnego „wichrzyciela“, który odważył się buntować ! całą wieś przeciw uświęconym tradycją prawom ucisku pańszczyźnianego. 1

W pewnych wypadkach szlachcic lub nawet i samorząd wiejski pragnąc 1 w sposób oszczędny pozbyć się ze wsi poddanego, który swym postępo-1 waniem gorszył lub buntował całą gromadę, nie ponosząc zbytecznych I wydatków na sąd miejski i kata, skazywał obwinionego lub obwinioną I na wieczyste wypędzenie ze wsi, tzw. „wyświecenie“. Poczytny w końcu 1 XVII i w XVIII w. pisarz rolniczy Jakub Kazimierz Haur, na którego książce’^ uczyły się gospodarować liczne pokolenia szlacheckie, radził: „Względem zaś domowego i miłosiernego karania, gdy kto nie chce na gardło insty- gować, pogotowiu koszt na to łożyć dla sprawiedliwości, więc i uczynić gromadę nie tylko z chłopami, ale i ze wszystkimi ich niewiastami, co ich jest w dziedzinie, po pas ją rozebrawszy, każdy mając rózgę, od dworu aż do granicy, aby ją wszyscy śmigali, warkocz słomą zaplotszy za-palić i ze wsi precz wyświecić, napomniawszy ją surowo, aby we wsi nigdzie ' nie postała i aby jej też żaden nie chował i przechowywać pod karaniem nieważył się, gdyż takowej złoczynicy kat za dekretem szyję ucina.“11

Prawdopodobnie względy oszczędnościowe decydowały, że o wiele \ częściej karano oskarżonego wiecznym wygnaniem, do czego kompetentny był bezpłatny sąd wiejski, niż kosztownymi „kryminałami“ miejskiej spra-wiedliwości. W tym właśnie leży tajemnica, że tak rzadko w stosunkach wiejskich spotkać się można z wyrokami śmierci.

Trzeba jednak pamiętać, że w ostatnich latach istnienia dawnej Rzeczy-pospolitej tortury zostały zlikwidowane. Z badania oskarżonych odpadły też te tak typowe dla poprzednich czasów wymuszania zeznań przy po-- mocy kata. Można jednak wysunąć pewne obawy, czy tak natychmiast po likwidacji tortur prowincjonalne sądy miejskie z nich zrezygnowały. Może nie stosowano ich już w sposób tak bardzo drastyczny, z pomocą kata, ale na pewno nimi grożono, a niekiedy może bito oskarżonego, wy-kręcano mu palce, wieszano za ręce itp.

Sądy miejskie, a więc najczęściej ławniczo-wójtowskie, wymierzały sprawiedliwość zarówno mieszkańcom danego miasta, przestępcom schwy-1 tanym na jego terenie albo w jego okolicy, włóczęgom, a także w niektó-rych poważniejszych sprawach kryminalnych chłopom z sąsiednich wsi. W zasięgu więc karnej kompetencji sądów miejskich znajdowała się pra-wie cała ludność plebejska na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej.

Księgi miejskie zachowały się tylko dla niektórych miast. Przechowy-wane są one przeważnie w różnych archiwach państwowych, nie zawsze według kryteriów podziału terytorialnego. Są zresztą tereny, gdzie księgi

miejskie zachowały się tylko dla bardzo nielicznych miast, i to przeważnie w bardzo niewielkiej liczbie. Tak np. bardzo duża ilość zespołów ksiąg miejskich, głównie z północnych terenów stworzonego przez Niemców w la-tach drugiej wojny światowej tzw. Generalnego Gubernatorstwa, uległa zniszczeniu w Warszawie w 1944 r.

Zdarzało się również, że niekiedy sąd miejski, szczególnie posiadający uprawnienia dla większego kompleksu dóbr, przeprowadzał bardzo do-kładne badania osób zatrzymanych, które musiały podawać swe życiorysy.

Sądy grodzkie były zasadniczo sądami szlacheckimi, ale wymierzały one również sprawiedliwość w sprawach związanych z bezpieczeństwem publicznym. Oddawano więc do nich schwytanych złoczyńców, niekiedy zatrzymanych włóczęgów itp. Sposób badania oskarżonych był mniej więcej taki sam, jak i w sądach miejskich. Dlatego też zeznania o pocho-dzeniu oraz kolejach losu oskarżonych są sformułowane w sposób dość podobny, do tych, jakie znajdują się w księgach miejskich.

Zespoły ksiąg grodzkich zachowały się nie dla całego terenu ziem pol-skich dawnej Rzeczypospolitej. Np. w 1944 r. w Warszawie zniszczeniu uległ szereg zespołów ksiąg grodzkich z terenu północnej Małopolski, Mazowsza i Podlasia.

Znaczny materiał omawianego typu znajdował się w aktach Komisji Cywilno-Wojskowych, utworzonych w 1789 r. Do ich obowiązków na- j leżało pełnienie szeregu funkcji policyjnych i sądowych. W związku z za- I rządzeniami mającymi na celu walkę z włóczęgostwem i żebractwem, a tak-że z próbą wprowadzenia obowiązku paszportowego, zatrzymywani byli i poddawani badaniu różnego rodzaju ludzie przychwyceni w miastach, po wsiach lub na gościńcu. Stąd w aktach liczne były „indagacyje“ zatrzy- , manych osób. Zgodnie z dawniejszą praktyką dość dokładnie wypytywano

o pochodzenie, stosunki rodzinne, przebieg życia itp. W 1944 r. większość I zespołów akt Komisji Cywilno-Wojskowych została zniszczona. Zarówno I jednak w Archiwum Głównym Akt Dawnych, jak i w archiwum krakow- I skim oraz lubelskim zachowała się część materiału dotyczącego ich dzia-łalności.

Do obowiązków marszałka wielkiego koronnego należało czuwanie I nad bezpieczeństwem monarchy. Z tych też przyczyn władza jego w okre- I sie pobytu króla w Warszawie obejmowała to miasto, a także jego naj- | bliższe sąsiedztwo. Szczególnie w okresie Oświecenia podlegały mu wszyst- ■ kie sprawy typu policyjnego z terenu stolicy i jej okolic. Zarówno przestępcy I złapani na gorącym uczynku, a także różni awanturnicy, pijacy itp., za I trzymani przez organa porządkowe, osadzani byli w areszcie marszał-

kowskim, a następnie badani przez działającego w imieniu marszałka instygatora. W odniesieniu do ostatnich lat istnienia dawnej Rzeczypospo- 3 litej, a mianowicie 1787—1794, zachował się bardzo obszerny materiał, j wynosi on około pięciuset zeznań. Słusznie wydawczyni jego części — < Z. Turska zwracała uwagę, iż przyjmując, że ludność Warszawy wynosiła 1 wówczas około stu tysięcy, dysponujemy życiorysami dla 0,5% jej ludności, i

I oto nasuwa się pytanie, kim byli ludzie, którzy składali swe zezna-1 nia? Przeważnie byli to osobnicy z dołów społecznych: chłopi, mieszczą-v nie, wędrujący za pracą ludzie luźni, zawodowi włóczędzy, różnego ro- ! dzaju przestępcy, złodzieje, szulerzy, prostytutki. Nie brakowało jednak — szczególnie jeśli chodzi o zeznania składane przed instygatorami koron-nymi — spauperyzowanej szlachty. W olbrzymiej większości oskarżeni ci to Polacy, chociaż nie brak było również Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, Niemców, Żydów, Cyganów bądź stale mieszkających na zie-miach polskich, bądź niekiedy tylko wędrujących po ich terenie.

Zarzuty, które władze stawiały zatrzymanym, były bardzo różne. W znacznej części dotyczyły one włóczęgostwa, zwykłych burd karczem-nych. Niekiedy jednak odnosiły się do poważniejszych przewinień, jak to „grzechów przeciwko szóstemu przykazaniu“, nierządu, szulerstwa, pa-serstwa, złodziejstwa. A wreszcie nie brak było „przestępców“, wobec których sądy z zasady wydawały wyroki śmierci, a więc czarownic i cza-rowników, bigamistów, i podpalaczy, morderców, zbójników, szpiegów.

Podczas badań sędziowie zadawali drobiazgowe pytania, nie mające najczęściej nic wspólnego ze sprawą, o którą chodziło. Pytano np. o zna-jomość pacierza, przykazań itp. Odpowiedzi, jakie dawali luźni, wskazują,^ że władze kościelne nie zajmowały się zbytnio tego rodzaju parafianami. , Większość ich co prawda od biedy umiała pacierz, ale rzadko kiedy znała i przykazania. Najczęstsze stwierdzenie brzmi: „Boże przykazanie za księ- ; dżem mawiał, ale go nie umie“.12 Wyjątkowo rzadko spotkać się możnal ze stwierdzeniem że: „Przykazanie Pańskie umie, ale niedobrze“.13 Nato- i miast znacznie lepiej przedstawiała się znajomość sfer piekielnych. O Lu-j cyferze, diabłach, chowańcach, Łysej Górze posiadano najczęściej dość* szerokie wiadomości.

Trochę lepiej przedstawiała się sytuacja w latach sześćdziesiątych | i siedemdziesiątych XVII wieku. Stosunkowo częściej spotykamy się z łudź-i mi, którzy kiedyś chodzili do szkół i umieli się nawet podpisać. Nie sądźmy jednak, by był to okres podniesienia się poziomu kulturalnego. Natomiaslf musimy pamiętać, że były to lata największych wojennych zniszczeń, kiedy *

! bardzo wzrosła liczba wykolejeńców pochodzących z innych grup spo-łecznych, a to sprawiało, że niejeden z nich posiadał szeroki zasób wiado-mości z różnych dziedzin.

Zeznania oskarżonych przynoszą nieoceniony materiał do badań nad tak mało zbadanym folklorem polskim XVI—XVIII w. Na pierwszy plan wysuwają się tu z pewnością protokoły procesów czarownic, domniema-nych wspólniczek szatana. Ponury zabobon, który przyszedł do nas z Za-chodu, rozprzestrzenił się na ziemiach polskich dość późno.14 Jeszcze w XVI w. rzadko kiedy sądy rozpatrywały sprawy o szkodzenie przez czarownice ludziom za pomocą czarów. Dopiero w pierwszej połowie XVII stulecia spopularyzowały się one na dobre na ziemiach polskich. Naj-większy rozkwit walki z nieczystymi siłami przypada w Polsce na drugą połowę XVII i pierwszą połowę XVIII w. W czasach Oświecenia procesy

0 czary stawały się coraz rzadsze. Kres położyła im ustawa z 1776 r. za- t braniająca sądom rozpoznawania takich spraw.15

W protokołach zeznań domniemanych czarownic znaleźć można ; olbrzymi materiał dotyczący wierzeń ludowych z zakresu demonologii.

Sędziowie wypytywali postawione przed ich oblicze kobiety o różne prak- I tyki „czarowskie“. Oskarżone o spółkę z diabłem przyznawały się początko- I wo przeważnie do tzw. „białych czarów“, a więc takich, które miały być , „pożyteczne“, ewentualnie przeciwdziałać złym, tzw. „czarnym czarom“, a więc szkodliwym dla ludzi i ich dobytku. Dopiero pod wpływem strasz- ! liwego bólu zadawanego torturami umęczone kobiety przyznawały się do wszystkich zarzucanych im przestępstw. Opowiadały więc o diabłach

1 innych istotach demonicznych, o sabatach na Łysej Górze, „czarnych ; czarach“, mających doprowadzić do zguby sąsiadów, o sposobach wy-woływania susz, sprowadzania deszczów i gradów lub odbierania w ma-giczny sposób krowom mleka.

Można jednak mieć najzupełniej słuszne wątpliwości co do wiaro- godności tego rodzaju wymuszonych torturami zeznań. Trudno jest jednak przypuszczać, aby prosta wiejska kobieta fantazjowała. Po prostu opo-wiadała ona o wierzeniach w złe siły domoniczne czy też o różnych prze-sądach, które rozpowszechnione były w tamtych czasach w danej okolicy. Konfrontując zeznania czarownic z późniejszymi materiałami zebranymi przez dziewiętnastowiecznych ludoznawców uderza nas to, że schemat tych wierzeń był mniej więcej taki sam, a więc występowały w nich diabły, upiory, zmory, południce, boginki, mamuny, topielce, latawce, wilko-łaki, domowe chowańce, inkluzy. Zarazem jednak wiele informacji do-

tyczących tych postaci było trochę innych niż to zapisywali dziewiętnasto-* wieczni etnografowie. A dziwić się temu nie należy, gdyż z pewnością j wierzenia z zakresu demonologii ludu polskiego w XVII czy nawet XVIII w. nie były takie same jak w XIX stuleciu. Tak np. według zapisów dziewiętna- stowiecznych ludoznawców polskich zmorą była kobieta, która nocą prze-mieniała się w kota, łasicę czy też mysz i dusiła lub wysysała krew ze śpią-cych osób.16 Z zeznań natomiast osiemnastowiecznych czarownic wy-1 nika, że był to rodzaj diablicy zamieszkującej bagna lub wielkie przestrzc-^ nie leśne.

Zeznania domniemanych czarownic przynoszą bardzo dużo materiału do zagadnienia zaklęć i zamawiań ludowych, a więc tych form folkloru, i które jak dotychczas najsłabiej są przebadane.17

Oto np. szereg zaklęć pochodzących z zeznań szesnastowiecznej j wędrownej złodziejki, zajmującej się również znachorstwem, która spa-lona została jako czarownica: „Kurka czarnego uchowawszy zabieła 1 i powąske we krwi jego /w/ wigiliją świętego Tomy omoczeła i tę powąskę 1 podle dzieżów mleka kładła mówiąc: Czarownice, czarownięta, nie drzewi tego trojga pożytku mojego to jest śmietanki, serwatki i mleka odijmiecie 1 i tej powąski“. Inne z zamówień z zeznań tej samej kobiety dotyczyło ochro- ,1 ny krów przed złą mocą czarownic. Oto w „wigiliją Bożego Narodzenia zostawiwszy po łyżce każdej potrawy“ dawała bydłu „przypozywając I wszystkich czarownic i czarowniąt na tę karmią, na którą jeżeli nie bę- ■ dziecie, abyście przez cały rok u mnie nie bywali“. Taż sama kobieta zezna-wała, że w wigilię świętego Tomasza, Bożego Narodzenia, Wielkanocy, świętego Jana „śledzi mleczów i z gorczycą, smołą i z czosnkiem pospołu v zwierciwszy, krowom między rogami mazała“, wygłaszając następującą i formułę: „Czarownice i czarownięta nie odyjmujcie mojego trojga pożytku, bo wam tak będzie śmierdziało i brzydło, jako ta gorczyca z inszymi rze- I czarni zmieszana“.

Już na torturach kobieta ta przyznała się, że zna sposoby zaklinania | diabła. Oto we czwartek wieczorem patrząc w zwierciadło należało wy-głosić następującą formułę: „Czarcie, przykazujęć przez Bożą moc przy-w nieś mi tego, kiedy co komu zginęło“. Po chwilowym zaprzestaniu tortur I kobieta ta przyznała się do magicznych sposobów, jakich używała, abyI uchronić krowy od złych mocy czarownic. Oto gotowała ona „powąskę“ I w serwatce, i wypowiadała następujące zaklęcia: „Nic powąskę warzę, ale I twe członki, krew, serce i wszystkie siły twoje [...], że jakoś ty często odejmo-1 wała mleko i trój pożytek krowom moim, tak abyś to często przywrócieła, to coś mi odjęła". Na następnym badaniu przyznała się do wypowiadania I

I następującego zaklęcia chroniącego ją od diabła. Oto należało obwieść I wokół siebie nożem i mówić: „Diable, abyś do mnie nie przystępował, poko I to żelazo około mnie zastępuje“. Również przyznała się do zaklęć mają- I cych na celu zwiększenie mleczności swych krów. Należało w dzień świą- j teczny iść do rzeki, obwieść się dookoła nożem, i wypowiedzieć: „Nie bierzę I cię, wodo, ale ja bierzę ciebie, śmietano, ze wszystkich granic i od wszyst- I kich zwierząt“.18

Natomiast inna z domniemanych szesnastowiecznych czarownic skła-dając swe zeznania podała, że gdy jej krowa nagle poczęła dawać mniej mleka, szła nad rzekę i nabierając wodę z miejsca, gdzie nikt poprzednio nie nabierał, wypowiadała następującą formułę: „Pana Boga miłego mocą, Paniej Maryjej i wszystkich świętych pomocą, nie pragnę cudzego, jeno swego własnego, aby mi się pożytek wszytek, jako pierwszy był do bydlę- i cia mojego wrócieł“. Po powrocie zaś do domu wodą tą omywała kro-wę od rogów do ogona, wypowiadając taką formułę: „Zatem przybeło mleka więcej niż pierwy.“19

Jeszcze inna domniemana czarownica przytoczyła formułkę, za po-mocą której zażegnywała piwo, aby nie kwaśniało: „Świadłam Bożą mocą, Panny Maryjej mocą i wszystkich świętych pomocą, oziminę i jarzynę, świem tu przyrok i urzeczenie i te robaki z tej piwnicy od tego piwa i stat-ków, i tego gospodarza i gospodyni, i wszelakiego statku ich, wszystko zło i te robaki i te gusła, jeżeliby przy tym piwie i złości, które by tu były złem“. Znała też ona inną formułę zamawiana piwa: „Najświętsza Panno Maryja, wzywa Cię ku sobie grzeszna, nędzna, abyś się raczyła do Swego Najmilszego Syna przyczynić, aby to Pan Jezus od tego piwa albo wina z tej piwnicy raczył przemienić i uśmierzyć te robaki, jako liczemierniki uśmierzył, gdy o jego zdrowie stali. Przez moc Boga Wszechmogącego, aby przepadły /w/ ziemie. W imię Ojca i Syna i Ducha Sw. po trzykroć.“20

Tak więc w zachowanych dokumentach typu sądowego kryją się olbrzy-mie materiały mogące posiadać duże znaczenie dla badan nad folklorem. Będą to więc, po pierwsze, zupełnie nie wyzyskane, niekiedy bardzo obszerne, życiorysy stanowiące jakby pierwowzór późniejszych pamiętników, po dru-gie, informacje o wierzeniach w złe i dobre moce, po trzecie, liczne formuły zamówień czy nawet krótkich, ludowych modlitw, skierowanych zarówno do różnych sił z chrześcijańskich, jak i przedchrześcijańskich wierzeń.

W zeznaniach osób, badanych przez rozmaitego rodzaju instancje sądo-we czy też porządkowe, zawarte są też bogate informacje o ludziach różnych kategorii, których można by podciągnąć pod wspólną nazwę ludzi gościńca.

a więc nie tylko o zwyczajnych włóczęgach i wagabundach, ale również i in-1 nych. którzy niekiedy, z racji swego zawodu, większą część roku spędzali i na gościńcach, a więc o wędrownych handlarzach, niedźwiednikach, kugla-1 rzach. wracających ze spławu flisach, poganiaczach przeganiających stada 1 wołów, furmanach, wędrownych czeladnikach i wielu jeszcze innych. Z pew- nością ludzi tych nie można w żadnym wypadku podciągnąć pod umowny I i stosunkowo mało sprecyzowany termin ludzi luźnych. Byli oni zresztą! powiązani z bardzo różnymi kręgami społecznymi, znajdowali się na od-1 miennych poziomach kulturalnych czy też na różnym poziomie moralności. Łączył ich tylko gościniec i karczma, gdzie chcąc lub nie chcąc, musieli się i spotykać.

III

W poszukiwaniu chleba

W dawnej Rzeczypospolitej znajdowało się sporo ludzi, których bar-1 dzo trudno byłoby zaszeregować do któregokolwiek z istniejących sta-1 nów. W stosunku do nich mieszczanie i chłopi uważali się za uprzywilejo-1 wanych i wyżej stojących w społecznej drabinie. Tamci, najczęściej zwani j ludźmi luźnymi, pozornie wolni od ciężkiego pańszczyźnianego jarzma,] nie posiadający często stałego miejsca zamieszkania, nie mieli jednak zbyt I łatwego życia. W zamian za dość iluzoryczną swobodę przypadała im ’ w udziale nędza, głód, poniewierka.

Tak istotne w dziejach dawnej Rzeczypospolitej zagadnienie ludzi i luźnych nie doczekało się jeszcze w naszej literaturze naukowej wystarcza-1 jącego oświetlenia. Przedwojenne badania, naukowe tylko na marginesie I innej problematyki zajmowały się, przeważnie nadzwyczaj pobieżnie, tym tematem Dopiero w Polsce Ludowej ukazało się szereg prac z tego za-| kresu, które bardzo poważnie posunęły nasz stan znajomości tego za-1 gadnienia2. Mimo to nie można uważać wszystkiego za odpowiednio j wyjaśnione, wciąż mamy tu jeszcze wiele luk i niejasności.

Trudności opracowania wspomnianego problemu wynika w znacznym stopniu z braku odpowiednich źródeł. Prawie aż do czasów stanisła-wowskich ludźmi luźnymi nie zajmowały się władze dawnej Rzeczypospolitej, I nie zajmowała się opinia publiczna, nie zajmowała się nawet ówczesna! literatura. Nic więc dziwnego, że prawie wszyscy dawni badacze nic do-i strzegali zupełnie tego problemu. Dopiero reformy administracyjne dawnej Rzeczypospolitej przeprowadzone w czasach stanisławowskich stworzyły nowe zespoły archiwalne, w których o wiele częściej niż po-przednio poczęli występować ludzie luźni. Z tych też może przyczyn w nauce polskiej dominująca jest teza, w moim mniemaniu dość wątpliwa,

że bardzo poważne nasilenie tego zjawiska nastąpiło dopiero w czasach Oświecenia.

Prawdopodobnie zagadnienie ludzi luźnych występowało już w średnio-wieczu, chociaż w skąpych przekazach źródłowych z tamtych czasów moż-na znaleźć bardzo mało wzmianek na ich temat. W XVI stuleciu, w okre-sie poważnego wzrostu dobrobytu na wsi polskiej, zjawisko to z pewnością występowało, ale nie przybierało poważniejszych rozmiarów. Dopiero pauperyzacja ludności wiejskiej, jaka wyraźnie nastąpiła w pierwszej po-łowie XVII w., spowodowała, że problem ten stał się bardziej widoczny. Znaczne jednak nasilenie tego zjawiska nastąpiło w latach wojennych zniszczeń drugiej połowy XVII i początków XVIII stulecia.

Wojny, które toczyły się na ziemiach polskich, pociągnęły za sobą olbrzymie zniszczenia i zubożenie całego kraju. Nieprzyjacielskie wojska rabowały ludność, paliły wsie i miasta. Zgodnie z przyjętymi powszechnie w tamtych czasach zwyczajami obce wojska żywiły się z rekwizycji prze-prowadzanych w sposób jak najbardziej bezwzględny. A wreszcie pamiętać musimy, że żołnierze tych obcych armii przeprowadzali na własną rękę bezlitosną grabież miejscowej ludności, na co zresztą przez palce patrzyli ich przełożeni. Niekiedy więc wystarczył kilkogodzinny postój obcego żołnierza na wsi, by nastąpiła kompletna jej ruina. Cóż bowiem mógł ro-bić chłop, któremu obcy żołnierze zabrali cały żywy inwentarz i wszyst-kie zapasy, zniszczyli końmi siano i zboże, a często jeszcze i jego samego, gdy chciał im tego bronić, zbili i poranili. Chłopu takiemu nie pozostawało wtedy nic innego, jak rzucić rodzinną wieś i powiększyć liczbę biedoty miejskiej lub szukać szczęścia na gościńcu.

Zresztą nie tylko wrogie wojska grasujące po kraju były groźne dla spokojnych mieszkańców wsi. Również i wojska sprzymierzone (np. woj-ska habsburskie w dobie wojny ze Szwecją), a nawet i własne oddziały po-stępowały podobnie jak najeźdźcy. Brak zrozumienia u szlachty dla spraw państwowych, jej ciasny egoizm i skąpstwo, a wreszcie fatalna gospodar-ka skarbowa powodowały, że najwyższym władzom Rzeczypospolitej wciąż było brak gotówki na wypłatę zaległego żołdu. Nie opłacony na czas żoł-nierz zawiązywał lak zwane „konfederacje“ lub „związki“ i zamiast wal-czyć z nieprzyjacielem zajmował się egzekwowaniem zaległego żołdu. Jak to wyglądało w praktyce, lepiej nie mówić. Tych rekwizycji wojskowych chłopi bali się na równi z napadami tatarskimi. Szczególnie tak zwane królcwszczyzny narażone były stale ze strony wojska na represje, które zwłaszcza w latach sześćdziesiątych siedemnastego wieku przybrały naj-bardziej drastyczne formy. Następstwem tych różnych rekwizycji była

masowa ucieczka chłopów z okolic nimi zagrożonych. Nic też dziwnego,» żc w niektórych królewszczyznach po takich rekwizycjach zostawała za-l ledwie niewielka część ludności, reszta rozbiegała się po świecie. A wresz-cie nie można zapominać i o wojnach domowych z tak zwanym rokoszemI Lubomirskiego na czele. Obydwie strony wytężały wtedy swą całą ener- l gię, aby zniszczyć dobra należące do zwolenników przeciwnego obozu.

Nic więc dziwnego, że na skutek wojen z połowy XVII wieku w nie-1 których okolicach większość gospodarstw była zniszczona. Tak np. w kró-l lewszczyznach ziemi chełmskiej, sanockiej i lwowskiej oraz województwa! podolskiego 53% gospodarstw uległo zniszczeniu.3 Na Pomorzu, w Wielko-1 polsce, w Małopolsce i na Mazowszu odsetek ten był również bardzo wy-l soki.4 Nie wiemy dokładnie, jak wyglądały zniszczenia na innych tere-l nach. Możliwe, że były mniejsze niż w poprzednio wymienionych oko-l licach; mimo wszystko były z pewnością bardzo duże. Zresztą, jak zo-1 baczymy to dalej, ludzie luźni, z którymi się spotykamy na terytorium I województwa kaliskiego lub sieradzkiego, niekoniecznie pochodzili z tam-1 tych okolic.

Wojny, które się toczyły na ziemiach Rzeczypospolitej w początkach I osiemnastego wieku, również podcięły gospodarczy rozwój wsi polskiej.! Zarówno Szwedzi, jak i Sasi, chociaż sprzymierzeni z Polakami, wciążI rabowali dobra należące do sojuszników strony przeciwnej. Biedny chłop,] którego pan wypowiedział się jako zwolennik Augusta II, padał ofiarą 1 represji wojsk szwedzkich, gdy na odwrót, jego sąsiad z dóbr zwolennika | Leszczyńskiego narażony był na rabunek i groźne rekwizycje ze strony! regimentów saskich. Najczęściej zresztą niekarny żołnierz rabował, co! się dało, nie wchodząc w to, czy odbywa się to zgodnie z instrukcjami jego! zwierzchników, czy też wbrew nim. Nic też dziwnego, że zniszczenia gospo-9 darcze z tego okresu, chociaż nie tak wielkie jak z połowy XVII wieku, | były jednak bardzo poważne.

Skutki tych wszystkich wojennych zniszczeń były dość różnorodne.! Jeśli chodzi o stosunki wiejskie, zaobserwować można było z jednej stro- J ny przejście znacznej części ziemi dotychczas użytkowanej przez chłopów u do folwarków, z drugiej strony — pogłębienie się zróżnicowania społecz-! nego w łonie samej wsi. Ten chłop, któremu udało się w dobie zniszczeń! wojennych ocalić sprzężaj, który ucjułał sobie w tych niebezpiecznych! czasach coś niecoś grosza, brał nieraz w uprawę ziemię porzuconą przez i sąsiada. Wzrastała więc liczba bogatych chłopów, którzy do uprawy swej! gospodarki, jak również i do odrobku nadzwyczaj wysokiej pańszczyzn) I korzystać musieli z pomocy najemników. Zresztą również i folwark, szcze-ł

i gólnie tam, gdzie obszar jego uległ znacznemu rozszerzeniu kosztem ziem chłopskich, coraz częściej korzystał z pomocy najemnej. Chociaż więc pańszczyzna nie utraciła swego zasadniczego znaczenia dla przeważającej liczby folwarków pańskich, to jednak coraz częściej będziemy się spo-tykali z najemnikami. Po części będą to spauperyzowani chłopi miejscowi, różnego rodzaju zagrodnicy i komornicy, po części jednak ludzie luźni, też zresztą w większości wypadków dawni chłopi, wyrzuceni na skutek działań wojennych na gościniec.

Jeszcze większe zniszczenie niż na wsiach wywołały wojny z drugiej po-łowy siedemnastego i początków osiemnastego wieku w miastach. Znaczna część budynków uległa spaleniu, a ich odbudowa pochłonęła wiele sił i energii. Handel i rzemiosło znajdowały się w stanie upadku. Pewne, nie-wielkie zresztą zasoby pieniężne, jakimi dysponowało mieszczaństwo pol-skie w połowie siedemnastego wieku, albo zostały zrabowane, albo odpły-nęły za granicę. Drobne zalążki stosunków kapitalistycznych, z jakimi mimo wszystko można się było spotkać w miastach polskich, uległy znisz-czeniu. Zbiedzona ludność zrujnowanych miast rozbiegła się po kraju. Ona też w pewnym stopniu zapełniała szeregi tej olbrzymiej armii ludzi luźnych, która zalała drogi i gościńce całego kraju.

Miasta nie mogły więc być spokojną przystanią, do której zawinęłyby na stałe te olbrzymie tłumy wygnanych zniszczeniami wojennymi ludzi luźnych. Co prawda przewijali się oni przez targi i karczmy zarówno mniej-szych, jak i większych miast, czasami próbowali zatrzymać się w nich na okres zimowych miesięcy, mimo wszystko jednak nie mieli możliwości usadowienia się w nich na stałe. Dopiero odbudowa gospodarcza miast, która zaczęła się już w latach trzydziestych XVIII wieku, stworzyła dla ludzi luźnych większe możliwości znalezienia stałej pracy w mieście.

Charakterystycznym zjawiskiem, z którym spotykamy się już od lat trzydziestych XVIII wieku, jest zmniejszenie się liczby ludzi luźnych. Bez-sprzecznie czynnikiem w najsilniejszym stopniu wpływającym na to była wówczas odbudowa gospodarcza kraju. Z ruiny i zniszczenia powoli dźwi-gały się zarówno miasta, jak i wsie, goiły się rany zadane w dobie wojen-nych zniszczeń. W przeżywających znaczny rozkwit gospodarczy miastach i wsiach łatwiej było o stałą pracę i zajęcie. Nic więc dziwnego, że olbrzy-mia fala ludzi luźnych powoli topniała. Co prawda szeregi olbrzymiej armii ludzi gościńca zasilali coraz to liczniej zbiegli chłopi lub biedota wiejska, których do porzucenia wsi nadal zmuszały panujące tam stosunki; mimo wszystko liczba ludzi luźnych w połowie XVIII wieku w porówna-niu | okresem poprzednim znacznie zmalała.

Natomiast zwiększenie liczby ludzi luźnych można zaobserwować! w końcu XVIII w., w okresie Oświecenia. Wiązało się to z poważnymi! zmianami gospodarczymi i społecznymi, jakie zachodziły wówczas na zie-B miach polskich. Znaczne ożywienie gospodarcze powodowało, że za poi trzebowanie na ręce do pracy było większe niż poprzednio. Szczególnie! rozrastająca się Warszawa, której ludność u schyłku dawnej Rzeczypospo-I litej przekroczyła sto tysięcy, stała się chłonnym rynkiem pracy. LudzieI gościńca znajdowali wówczas stałą pracę o wiele łatwiej niż dawniej.I W tych warunkach coraz częściej biedota chłopska szukała szczęścia na gościńcu; ściągała ich do siebie Warszawa lub też inne większe ośrodki miejskie.

W końcu XVIII w. ludzie luźni i żebracy stanowili około 4,8% ludności I w woj. mazowieckim, 2,6% w woj. poznańskim, 2,1% w woj. kaliskim,! 2,0% w woj. sieradzkim i ziemi wieluńskiej, 1,7% w woj. rawskim i 0,7%! w woj. łęczyckim 5- 1

Charakterystycznym zjawiskiem dla życia ludzi luźnych była łatwość I przenoszenia się z miejsca na miejsce. Najczęściej nie istniały dla nich! żadne więzy, jak ziemia lub dom, które by ich łączyły z jedną miejscowością;! nie potrafiły ich powstrzymać ustawy przykuwające chłopów do ziemi. I Bez żadnych więc przeszkód, w miarę potrzeby, przenosili się oni w zu- ['; pełnie inne okolice. Nie można zresztą twierdzić, że był to żywioł stale I wędrowny. Bezsprzecznie część ludzi luźnych, jak zawodowi pielgrzymi,! żebracy, różnego rodzaju elementy żyjące z kradzieży itd., prowadziła! stale wędrowny tryb życia, większość jednak tylko przejściowo stała się! ludźmi gościńca, by następnie, znalazłszy odpowiednie miejsce pracy na 1 pewien krótszy lub dłuższy okres czasu, osiąść na miejscu. Rzadko kiedy! zakładali oni domy, najczęściej po paru miesiącach lub nawet i paru latach,I gdy zaszła potrzeba, przenosili się do innej miejscowości.

Mimo utrudnionych warunków komunikacyjnych, gdy dalekie podróże! odbywać trzeba było pieszo, przestrzeń zdawała się nie odgrywać roli! dla ludzi luźnych. Przed sądem miejskim z płd. wsch. Wielkopolski spo-l tykamy się z przybyszami ż ziem ukraińskich, litewskich, nie mówiąc jużI

o przybyszach z Małopolski lub Mazowsza. Granice państwowe dla ludzi! luźnych nie stanowiły żadnej przeszkody. Ludzie z Wielkopolski masowo! udawali się na Śląsk i na odwrót — Ślązacy odbywali wędrówki na ziemie! Korony .Pamiętać jednak musimy, że były to czasy, kiedy na całym jeszcze! prawie Śląsku rozbrzmiewała mowa polska. Zresztą granicą takich wę-1 drówek był najczęściej zasięg etniczny ludności polskiej. Dalej zaczynały!

I

się trudności językowe, religijne itp. W wyjątkowych wypadkach spotkać się można z tym, że taki wędrowiec w „Saksonji był prawie przez dwie le- cie“6. Fakt ten miał jednak miejsce za panowania Augusta II, kiedy to w Dreźnie rezydowało niemało dworów magnackich, a w służbie saskiej znajdowały się całe regimenty polskie.

Mimo istnienia surowych praw na zbiegłych chłopów szczególnie w okresie zniszczeń wojennych przepisy przykuwające poddanych do ziemi stały się martwą literą. Warunki gospodarcze uniemożliwiały szlachcie rygorystyczne przestrzeganie tego rodzaju nieużytecznych przepisów. Przez palce trzeba było patrzeć na przenoszenie się dorywczo osiadłych komorników do innej wsi, trzeba było przyjmować do pracy ludzi, co do których pewne pretensje mógłby wysuwać sąsiad. Zresztą, praktycznie rzecz biorąc, siłą można było utrzymać na swym gruncie tylko osiadłego chłopa, posiadającego pewien inwentarz żywy i martwy, którego ucieczka była bardziej trudna i skomplikowana. Ludzi luźnych, których całym ma-jątkiem był najczęściej tylko niewielki węzełek, zatrzymać w ten sposób nie było można. Dlatego też w praktyce przywiązani do gruntu byli tylko posiadacze gospodarstw. Natomiast komornicy, czeladź dworska i chłop-ska itd. mieli zupełną wolność przenoszenia się z miejsca na miejsce po odpracowaniu z góry omówionego okresu. Bardzo często zdarzały się wypadki, że taki człowiek luźny służył przez pewien czas w jednym fol-warku, następnie „po Godach“ przenosił się do drugiego itd.

Te wędrówki luźnego elementu wiejskiego nie napotykały żadnych przeszkód ze strony szlachty, która chociaż bezsprzecznie mogła na swo-ją korzyść interpretować obowiązujące konstytucje o zbiegłych chłopach, to jednak praktycznie zdawała sobie sprawę, że ich zatrzymywanie było zupełnym niepodobieństwem. W wyjątkowych tylko okolicznościach, gdy chodziło o jakiegoś specjalnie wartościowego „zbiega“, występowano ze swymi pretensjami.

Natomiast jest rzeczą znaną, że miało miejsce „dobrowolne“ przyjmo-wanie przez luźnych poddaństwa 1 Najczęściej łączyło się to z objęciem przez dawnego człowieka luźnego gospodarstwa kmiecego lub z poślubie-niem przez niego poddanki danego dziedzica 8 W pewnych wypadkach miało to miejsce wtedy, gdy dawny luźny obejmował we dworze dość intrat-ne stanowisko włodarza, Strzelca, kucharza, furmana lub tp. lub gdy chciał uniknąć grożącej mu karyv.

Głównym zajęciem ludzi luźnych była mniej lub więcej dorywcza pra-ca najemna. Nic więc dziwnego, że jeśli nawet nie na stałe, to jednak na

47

V \''


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
W Kriegseisen Sejmiki Rzeczypospolitej Szlacheckiej w XVII i XVIII wieku
!! Wypracowania !!, 79, KRYZYS SZLACHECKIEGO PARLAMENTARYZMU, JEGO PRZEJAWY I KONSEKWENCJE W ŻYCIU P
16. Specyfika kultury rosyjskiej XVII i XVIII wieku na podstawie analizy wybranych zjawisk, 35 specy
16. Specyfika kultury rosyjskiej XVII i XVIII wieku na podstawie analizy wybranych zjawisk, 35 specy
35 specyfika kultury rosyjskiej w XVII i XVIII wieku, kulturoznawstwo
POLSKIE DZIEJE, Przemiany gospodarki w XVII i XVIII wieku, Przemiany gospodarki w XVII i XVIII wieku
Przykłady inicjatyw opiekuńczych nad dzieckiem w Polsce w XVII i XVIII wieku, resocjalizacja
JAK LITERATURA XVI, XVII, XVIII, WIEKU UJMOWAŁA PROBLEM POWINNOŚCI OBYWATELA WOBEC PAŃSTWA JAK DO
z problemow awansu spolecznego mieszczan w xvii i xviii wieku

więcej podobnych podstron