Sandner Henryk CZŁOWIEK I PRZYRODA EWOLUCJO A EKOLOGIA

HENRYK SANDNER

CZŁOWIEK I PRZYRODA



Każdy organizm przetwarza, własne środowisko w sposób, który umożliwia mu pełne zaspokajanie, jego, życipwych potrzeb. Zmiany te są^ n,a_ ogół nieznaczne nawet wówczas, gdy organizmy zwie­rzęce występują w większych ilościach i prowadzą społeczny tryb życia. Wystarczy przyjrzeć się zmianom, jakie wprowadzają w swym środowisku np. mrówki.

Gdy jednak zmiany dokonane przez organizmy są zbyt duże, obracają się zazwyczaj przeciwko nim samym. Wyobraźmy sobie ograniczony teren pokryty roślinnością, która stanowi pokarm ży­jących tam zwierząt. Gdy rozmnożą się one nadmiernie i zaczną zbyt radykalnie przekształcać środowisko (niszczyć rośliny), wkrót­ce wystąpi niedobór żywności, a liczba zwierząt zacznie się szyb­ko zmniejszać.

Zmiany wywoływane_przez_organizmy zwierzęce i roślinne jńe są groźne dla całokształtu gospodarki przyrody. Działalność po­szczególnych gatunków zwierząt czy roślin jest uzależniona od ich przystosowania do otaczających warunków żyda, nie jest przemy­ślana, ale jednak ukierunkowana. Działania poszczególnych ga­tunków uzupełniają się w swoisty sposób, co w całości świata organicznego stwarza ład i harmonię sprawiające wrażenie zupeł­nej niezmienności życia. Jak wiemy, wrażenie to jest złudne. Zmiany zachodzą, tylko niezwykle powoli, tak powoli, że nie za­kłócają ogólnej harmonii w przyrodzie. Podstawą tej harmonii są ogólne przemiany energii i materii, w których uczestniczą niezli- ozone rzesze organizmów zwierzęcych i roślinnych. Mimo ogrom­nej różnorodności, można wśród nich wyróżnić trzy zasadnicze grupy.

Pierwszą tworzą rośliny zielone, które odznaczają się zdolnością tworzenia własnej substancji organicznej z dwutlenku węgla za­wartego w powietrzu i z wody przy udziale światła. Jest to znane zjawisko fotosyntezy, czyli syntezy materii organicznej dzięki wy­korzystaniu energii słonecznej. Do syntezy związków białkowych z produktów asymilacji C02 rośliny zużywają również substancje

mineralne zawarte w glebie. Tę grupę organizmów nazywamy producentami, choć nie tylko one zajmują się produkcją. Ich produkcja jest jednak pierwotna i bez nich nie byłaby możliwa egzystencja innych grup organizmów, które nie mają takich uzdol­nień, jak rośliny zielone.

Następna grupa organizmów wytwarza własną substancję orga­niczną z kosztownego surowca, jakim jest już gotowa materia organiczna roślinna lub zwierzęca. Nosi ona nazwę konsu­mentów.

Źródłem powstawania wszelkiej materii organicznej na Ziemi jest energia słoneczna, dwutlenek węgla i sole mineralne. Energii słonecznej starczy zapewne jeszcze na długo. Inaczej jest z dwu­tlenkiem węgla i związkami mineralnymi. Zapasy tych substancji w atmosferze i glebie są ograniczone i ciągłe ich uszczuplanie powinno by doprowadzić w końcu do całkowitego wyczerpania, co byłoby równoznaczne z końcem życia na Ziemi. Życie jednak ciągle istnieje i rozwija się dzięki temu, że zapasy soli mineral­nych i dwutlenku węgla są uzupełniane. Istnieją bowiem orga­nizmy, które wykorzystują martwą materię organiczną, doprowa­dzając do jej rozkładu na proste związki mineralne. Działalność taką nazywamy redukcją, a organizmy takie (należą do nich głów­nie bakterie) — reducentami. Z kolei wszystkie organizmy oddychające tlenem atmosferycznym wydalają dwutlenek węgla, dzięki czemu jego ilość w atmosferze nie ulega zmianie. Zapasy tlenu odnawiają rośliny, które przyswajając dwutlenek węgla wy­korzystują tylko atomy węgla zawarte w cząstkach tego gazu, uwalniają zaś atomy tlenu.

Takim, w skrócie, przemianom podlega materia w przyrodzie. Składa się na nie niezliczona ilość procesów biochemicznych, zwią­zanych z odżywianiem się, oddychaniem i innymi czynnościami wszystkich żywych organizmów. Przyroda tworzy wielką, zrówno­ważoną, harmonijną całość. Cykl ogólnych przemian, jakie w niej zachodzą, jest względnie prosty. Prosty jest w tym sensie, że wiemy dobrze, do czego przemiany te prowadzą, i rozumiemy, że są absolutnie niezbędne, by życie istniało trwale na Ziemi. Nie znaczy to jednak wcale, byśmy znali istotę mechanizmu tych przemian. Dalecy na przykład jesteśmy jeszcze od całkowitego poznania mechanizmu fotosyntezy, czyli mechanizmu produkcji pierwotnej.

Nazwaliśmy przyrodę harmonijną i zrównoważoną całością. Naj­ogólniej oznacza to, że zasadnicze przemiany materii i energii zapewniają niezużywalność wszystkich elementów żyda orga­nicznego. Elementy te są ustawicznie użytkowane przez jedne organizmy, a zwracane przyrodzie przez inne. Jest to niemalże zamknięty, samowystarczalny układ. „Niemal”, gdyż nie wolno

nam zapominać o stałym dopływie energii słonecmej, bez

układ ten, oczywiście, nie mógłby funkcjonować^ Zachodzi jedj

pytanie, co warunkuje tę ogólną równowagę w przyrodzie? Sasaa' ^ fakt istnienia trzech uzupełniających się grup organizmów nie tłumaczy jeszcze wszystkiego. Na podstawową przemianę materii składają się niezliczone procesy zachodzące w organizmach nale­żących do tych grup. Nie tylko jakość tych procesów jest istotna, ale również ich ilość, zależna od liczebności osobników poszczegól­nych gatunków roślin i zwierząt. Nadmierny rozwój ilościowy zwierząt roślinożernych prowadzi do niedoboru pokarmu, który z kolei powoduje spadek liczebności konsumentów; następstwem tego spadku będzie oczywiście bujny rozwój roślin, który znów umożliwi wzrost ilości zwierząt itd., itd. Takie proste mechanizmy spotyka się w przyrodzie niezwykle rzadko. Najczęściej mamy do czynienia z bardzo skomplikowanym układem wzajemnie za­leżnych elementów. Mechanizmy regulacyjne zabezpieczające utrzymywanie się tych układów są również skomplikowane i bar­dzo trudne do rozszyfrowania. Badaniem tych mechanizmów zaj­muje się gałąź ekologii zwana biocenologią. Nauka ta zaj­muje się jednostkami zespołowego życia w przyrodzie, które nazy­wamy biocenozami. Biocenoza, to całość życia w określonym środowisku, np. w lesie czy jeziorze. Wszystkie elementy takiej całości są ze sobą wzajemnie powiązane. Skład biocenozy nie jest dowolny i przypadkowy. W biocenozie uczestniczą rośliny i zwie­rzęta przystosowane do warunków środowiska fizycznego i przy­stosowane wzajemnie do siebie. Odżywiając się, oddychając i roz­mnażając się zabezpieczają egzystencję całości. Ich działalność życiowa decyduje o zasadniczych przemianach energii i materii, warunkujących trwałe utrzymywanie się tego wszystkiego, co niezbędne jest do życia. Biocenoza wraz z jej fizycznym środowi­skiem tworzy swoisty układ biologiczny, który jest jak gdyby mi­niaturą całej przyrody. Istniejące w biocenozie mechanizmy regu­lacyjne utrzymują wahania liczebności poszczególnych gatun­ków — składników biocenozy — w odpowiednich granicach, dzięki czemu ten dynamiczny układ utrzymuje się w stanie względnej równowagi.

Wszystko to, co tu powiedzieliśmy, odnosi się do niektórych środowisk na kuli ziemskiej, środowisk, które określamy jako naturalne. Kiedyś odnosiło się do całej żywej przyrody. Od chwili jednak, gdy na Ziemi pojawił się t^owidiJL zaczął ingerować w spija wy natury, równowaga i harmonia zaczęłyuulegać zaklóce- RicmTrCźłowiek^należyto grupy konsumentów. Korzysta on z go- tSWejsubstancjr^organicznej, roślinnej! zwierzęcej. W dawnych '«za&aeh^gciy ludżTna Ziemi było jeszcze bardzo mało, sama kon­sumpcja substancji organicznej nie mogła być* źródłem zakłóceń

porządku w przyrodziej Powiedzieliśmy na początku, że każdy organizm przetwarza swe środowisko w taki sposób, by mógł jak najlepiej zaspokajać swe potrzeby życiowe. To przetwarzanie śro­dowiska, związane ze sprawami odżywiania lub rozmnażania, jest u zwierząt, a tym bardziej u roślin, dość ograniczone. Człowiek natomiast od początku swego społecznego bytu wprowadźał istotne zmiany w otoczeniu. W miarę rozwoju społeczeństw ludzkich, roz­woju kultury i wzrostu zaludnienia, zwiększał się wpływ człowie­ka na środowisko. W ciągu ostatnich kilku tysięcy lat wpływ ten wzrasta niesłychanie szybko. W historii żyda na Ziemi jest to co prawda niezmiernie krótki okres, ileż jednak zmian zaszło przez ten czas pod wpływem działalności człowieka. Nasze pokolenie, żyjące na terenach całkowicie niemal ukształtowanych ludzką ręką, nie zdaje sobie sprawy z rozmiaru tych zmian. Nie chodzi tu nawet o ogromne miasta, nie kończące się szachownice pól uprawnych, uregulowane rzeki. Przecież nawet i to, co wydaje się nam enklawą naturalnej, dzikiej przyrody, jest naprawdę tyl­ko jej namiastką. Trzeba by przywrócić do życia myśliwego z cza­sów Mieszka I, a powiedziałby nam, jak różnią się dzisiejsze nasze puszcze — Białowieska czy Kampinoska — od ówczesnych. Mówią nam o tym zresztą, ale językiem naukowym, przeróżne dane, ze­brane przez botaników, zoologów, leśników. Na podstawie tych danych można odtworzyć obraz dawnych puszcz i zdać sobie do­kładniej sprawę z tego, w jakim kierunku i w jakim stopniu gos­podarka ludzka je zmieniła.

Człowiek w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat stał__sigjgotężną siłą, zmieniającą krajobraz, klimat i stosunki panujące pomiędzy żywymi organizmami. Jest to siła ma miarę^tak ppt^znycK czynni- ków, jak rucfiy górotwórcze czy zlodowacenia. Jeszcze tylko głębie oceanów i najwyższe szczyty gór nie uległy wyraźniejszym zmia­nom pod wpływem działalności człowieka. Powoli jednak wpływ ten sięga wszędzie. A co Będzie w przyszłości? Istotny wpływ człowieka na przyrodę datuje się mniej więcej_jłd-czasu, _gdy za­czął on używać pierwszych naraędzii korzystać z dobrodziejstw ognia. Zmiany potężne, które dostrzegamy na każdym "kroku, za­częły się zaledwie kilkaset lat temu. Tempo zmian rośnie dziś jak lawina. Co będzie więc za lat kilkadziesiąt, co będzie za kilkaset lat?

Na pewno człowiek nie zejdzie z drogi podboju natury. Na pewno nie zrezygnuje z wykorzystywania tego wszystkiego* co dostarcza mu lub co kryje otaczająca go przyroda. Wszystko ied- nak zależy od tego, jak będziemy z tych dóbr przyrody korzystać. Jeśli nauczymy się korzystać mądrze, zachowując ogólną równo­wagę w przyrodzie, nie prowadząc gospodarki rabunkowej, przy­szłe pokolenia, Uczące już dziesiątki miliardów ludzi, będą błogo*-

sławić nas za rozsądek i umiar. Dziś nie wszyscy jeszcze zdajcntnl sobie sprawę z tego, jakie niebezpfeezeiistwor nad" riajnr^9|H|^^ czym grozi nierozsądna gospodarka^ Za kilkadziesiąt łat prawd» ta będzie znana wszystkim. Będzie wówczas jasne dla każdegu tlP że brak rozsądku w ostatnich trzech dziesiątkach" lat XX “wieku mógłby doprowadzić naszą ojczyznę — Ziemię —- do katastrofy. Im prędzej ta prawda o otaczającej przyrodzie^! zagrażającej Jej zagładzie dotrze do świadomości wszystkich, tyrif dla nas- lepiejr

Na przekór naturalnemu ładowi

OD HARMONII 00 DYSHARMONII MIĘDZY CZŁOWIEKIEM A NATURĄ

Człowiek pierwotny był niemal całkowicie bezsilny wobec po­tężnych sifnatury, szczególnie przyrody martwej. Bezsilny,.a rów­nocześnie'zależny. Z konieczności musiał walczyć. Była to ciężka ~TvalETo Byt, "wTHSrej bronii ślę^irzed wrogami i konkurentami T atakował zwierzęta stanowiące jego pokarm, chronił się przed zimnem, deszczem, burzą, wiatrem. Te ciężkie zmagania człowieka pierwotnego, prymitywnego, wypełniały niemal całe jego_ życie. /Strach i bezsilność wobec jednych czynników i walka z innymi ; elementami przyrody kształtowały przez długie tysiąclecia psychi­kę pierwotnego człowieka.

Jak wiadomo, już we wczesnych fazach rozwoju człowieka formowały się wierzenia, pierwotne religie. Lepiej nam znane są wierzenia i religie dziś żyjących społeczeństw prymitywnych niż zaczątki religii ludów sprzed kilkunastu tysięcy lat. Religio­znawstwo zdobyło jednak dostatecznie dużo wiadomości, by moż­na było wytworzyć sobie pogląd, jak formowały się pierwotne wierzenia i jaka była ich ewolucją. Cecha charakterystyczna wszystkich pierwotnych wierzeń i religii jest to, że kształtują się właśnie _pod wpływem stosunku człowieka do przyrody. W pierwotnych formach religii przebija strach 1 "bezsilność z jed­nej strońy7 a zależność od przyrody — z drugiej. Właśnie na tle stosunku dawnych ludzi do przyrody zrodziła się magia jako niezwykle ważny atrybut pierwotnych religii. Praktyki magiczne zastępowały realną działalność i utrzymywały podświadomą wia­rę człowieka w zdolność osiągania celów. W magiczny sposób miano m.in. przeciwdziałać suszy, powodzi lub burzy, uzyskiwać powodzenie w polowaniu. Niektóre praktyki magiczne przetrwały u ludów prymitywnych do dziś. Wśród plemion australijskich np.

rozpowszechniony jest rytualny taniec przed polowaniem na gury, stanowiące główne źródło pożywienia. Aby polowanie się udało, Australijczycy tańczą rytmicznie wokół rysunku wy­obrażającego właśnie jedno z tych tak cennych dla nich zwie­rząt.

Gdy na Wyspach Karolińskich rodzi się dziecko płci męskiej, jego pępowinę umieszcza się na łodzi. Mieszkańcy tych wysp wierzą, że dzięki temu chłopiec będzie w przyszłości dobrym rybakiem, a właśnie rybołówstwo jest ich głównym zajęciem. Inna ciekawa praktyka magiczna odbywała się wśród pierwotnej ludności wyspy Hokkaido, Wysp Kurylskich i Sachalinu. Schwy­tanego młodego niedźwiadka karmiono mlekiem kobiety aż do czasu, gdy wyrósł. Wtedy odbywała się zbiorowa modlitwa do zwierzęcia. Niedźwiedzia proszono, by powrócił w postaci innego osobnika, dał się upolować i służył jako pożywienie dla ludzi. Następnie zabijano go i zjadano podczas rytualnej uczty. Przy­toczone tu obrzędy magiczne, związane z niezwykle ważnymi spra­wami zdobywania pokarmu, stanowią formę presji wywieranej przez człowieka na przyrodę.

Również z bezsilności i strachu wobec przyrtjdy zrodził się fe- tyszyzm i jego bardziej rozwinięta, wyższa forma — totemizm, będący zaczątkiem wiary w opiekuńcze duchy i związany już z organizacją rodową. Totemizm polegał na wieree we wspólne pochodzenie całego rodu od jakiegoś zwierzęcia. To zwierzę — totem — staję się z czasem przedmiotem kultu. Niejednokrotnie stwarzano sobie ziakaz zabijania go, a jeśli zdarzyło się to jednak, następowały rytualne akty przeprosin. Były to pierwsze zakazy, z których zrodziło się pojęde „tabu”. Grupy myśliwych obie­rały sobie przodka i opiekuna w postaci jakiegoś zwierzęcia, któ­re od tej chwili stawało się dla nich tabu. Normalnie grupa taka odżywiała się mięsem innych zwierząt, które z kolei były tote­mami innych grup myśliwych. Wiązało się to oczywiście z po­wstawaniem różnych form zależności, wpływów i podziałów pracy. Stąd również wywodzą się zakazy stosunków seksualnych w ob­rębie grupy rodowej. Chodziło bowiem o korzyści wynikające z wiązania się stosunkami pokrewieństwa z innymi rodami, a po­legające'na rozszerzeniu bazy pokarmowej. Oddanie kobiety za żonę członkowi innego rodu, pozwalało często na zapewnienie sobie

nowego gatunku zwierzęcia do jedzenia, na które danej grupie nie wolno by/o polować.

Również niektóre zakazy religijne związane były z totemizmem Tak m.in. tłumaczy się dziś zakaz spożywania wieprzowiny u lu­dów semickich. Nie ma podstaw, by przypuszczać, że już w tych czasach, gdy zakaz ten powstał, zdawano sobie sprawę ze związ­ku między spożywaniem wieprzowiny a pewnymi chorobami pa­sożytniczymi (trychinoza). Raczej wywodzi się on z jakichś daw­nych, totemicznych powiązań z tym zwierzęciem. Od zakazów wiodła niekiedy droga do spożywania rytualnego. Tak było praw­dopodobnie z rybą, która kiedyś była totemem różnych ple­mion palestyńskich, trudniących się rybołówstwem. Z czasem sta­ła się pokarmem postnym. Dodajmy, że wcześniej jeszcze weszła do symboliki chrześcijaństwa.

Nie jest wykluczone, że totemizm dał początek hodowli nie­których zwierząt. Gdy przeradzał się on w kult, ludzie musieli mieć swój totem pod ręką na okazję obrzędów czy uczt rytual­nych. Trzymali więc odpowiednie zwierzę w klatce, karmiąc je. Mogło to z czasem doprowadzić do udomowienia.

Totemizm przeradzał się stopniowo w animizm, azyli wiarę w istoty duchowe, wyrażającą już pewną emancypację człowieka spod przemożnych sił otaczającej przyrody. Kult istot duchowych wiązał się ze składaniem ofiar, które wśród ludów trudniących się myślistwem stanowiły zazwyczaj zwierzęta. Z biegiem roz­woju rolnictwa coraz częściej jako ofiary składano płody rolne, jak zboże czy owoce. Plony w rolnictwie zależały od martwych sił przyrody, co znów stawało się źródłem kultu słońca, wiatru, deszczu. W miarę klasowego rozwarstwiania się dawnych spo­łeczeństw, w których formowały się stosunki zależności i wy­zysku, następowała personifikacja bóstw. Charakterystyczne jed­nak, że bóstwa wyobrażano eobie przynajmniej częściowo w po­staci zwierzęcej. Były to zazwyczaj ludzkie postacie z głowami czy kończynami zwierzęcymi, albo też po prostu zwierzęta. Takie postacie bóstw spotykamy w wielu pierwotnych religiach.

Na przykład w starożytnym Egipcie czczony był jako bóg nieba i płodności Min. Jego symbolem był piorun, a wyobrażany był w postaci byka uczestniczącego w uroczystościach związanych z pracami rolniczymi lub też w postaci sokoła. Boga tego identy­

fikowano niekiedy ż Horusem, którego również przedsta wiam w postaci sokoła lub człowieka o głowie sokoła. Ozyrys przyj­mował postać barama, bogini Hathor — krowy, Seth — węża.

W Babilonii uosobieniem bogini Isztar była początkowo krowa. Zwierzę to odgrywało dużą rolę również w okresie formowania

I

się religii weddyjskiej i do dziś jest świętym zwierzęciem hin­duizmu i neobraminizmu.

Również w Grecji istniała swoista zwierzęca symbolika bóstw. Zeus np. często był przedstawiany w postaci byka, Hera w po­staci pawicy, Afrodyta — gołębicy itd. Poza tym w mitologii greckiej istniała cała galeria półludzi-półzwierząt (centaury, har­pie, chimery, syreny itd.). Siły martwej przyrody wiązano z okreś-

lonymi bóstwami, przypisując np. Zeusowi moc zsyłania pioru­nów (Zeus „gromowładny”).

Również w starożytnych Chinach bogów utożsamiano często ze zwierzętami. Według mitów sprzed 3 tys. lat twórca świata Hun- -tun przedstawiany był w postaci nietoperza lub psa z rogami. W ogóle religia w tym kraju polegała wówczas na kulcie zjawisk przyrody, traktowanych jako duchy. Podobnie w Japonii w cza­sach starożytnych czczono zwierzęta i martwe siły przyrody. Wśród Kami, czyli obiektów kultu, były zarówno zwierzęta, jak słońce, góry, burza i morze.

Prasłowiańscy hodowcy bydła uprawiali praktyki magiczne ma­jące zwiększyć płodność zwierząt, posługując się figurkami ba- ranów, wołów, a także ryb. O dużym ongiś znaczeniu łowiectwa na obszarach dzisiejszej Polski świadczy kult boga-jelenia. Od­kryty na Śląsku rysunek jeźdźca na jeleniu z ceramiki sprzed 2500 lat interpretowany jest dziś jaiko swoista próba personifi­kacji bóstwa-jelenia. Pod koniec okresu starożytnego ówcześni Po­lacy czcili wiele bóstw uosabiających siły przyrody, czy też chro­niących płody rolne, zwierzęta domowe itd. Rgieł był bogiem urodzajów, Weles — bogiem bydła, Pogwizd — wiatru.

Przytoczyliśmy tu tylko niewielką limbę przykładów. Trzeba by przedstawić istotne elementy wszystkich niemal pierwotnych religii, by w całej rozciągłości wykazać, jak ogromny wpływ wywierała przyroda na kształtowanie się osobowości ludzi. Był to wpływ przemożny, a wierżenia religijne i mity stanowią je­dynie tę stronę życia naszych przodków, która wpływ ten naj­wyraźniej ujawnia.

Pierwsze kontakty człowieka pierwotnego z przyrodą żywą po- legaly~ńa żbfe"raniu jadalnych nasion, owoców i innych części roślin oraz na łowieniu zwierząt. W tym okresie jego wpływ na przyrodę był zupełnie nieznaczny, tym bardziej że liczba miesz­kańców kuli ziemskiej Była wówczas bardzo mała. W niczym nie uszczuplał człowiek nieprzebranych zasobów roślinnych, nie wpływał też w istotny sposób na liczebność populacji zwierzę­cych. Trudno nawet byłoby zakwalifikować ówazesnego człowie­ka do grupy drapieżców, czyli organizmów chwytających żyiwą zdobycz i pożerających ją. Dopiero w miarę wytwarzania narzędzi stał się człowiek prawdziwym drapieżcą, inicjując łowiectwo

zwierząt lądowych i ryb. W tych zespołach ludzkich kobiety mowały się zbieraniem pokarmu roślinnego, zaś mężczyźni po­lowali oraz łowili ryby. Były to grupy koczujące. Przed powsta­niem gospodarki rolnej wyżywienie jednego osobnika wymagało znacznie więcej powierzchni ziemi niż później, gdy ziemia ta za­częła produkować rośliny specjalnie przeznaczone dla człowieka, gdy zaczęła się regularna upra/wa roślin. Dlatego trzeba było czę­sto przenosić się z miejsca na miejsce w ślad za wędrującą zwie­rzyną, która poszukiwała pożywienia i wody. Trudna walka o byt i liczne kontakty między grupami ludzkimi prowadziły do wy­twarzania się różnych form współpracy, polegającej na specja­lizacji w zdobywaniu pokarmu.

O obyczajach i stosunku do przyrody ludzi owych czasów moż­na wyrobić sobie pewien sąd, obserwując współczesne plemiona, zamieszkujące Australię czy Afrykę. Żyją one na terenach mi­nimalnie tylko zmienionych przez cywilizację, niemal natural­nych. Zajmują się również prymitywnym myślistwem i zbierac­twem, prowadzą więc podobny tryb życia, co pierwotne grupy ludzkie sprzed 10 tysięcy lat. Na przykład plemiona Pigmejów, zamieszkujące dziś północno-zachodnie rejony Konga, trudnią się łowiectwem, polując na antylopy, słonie, małpy. Zbierają również larwy owadów i owoce. Rytm ich życia jest dostosowany do na­turalnego rytmu otaczającej przyrody, do sezonowych wędrówek zwierząt i zmian w świede roślinnym. Ich stosunek do natury nacechowany jest instynktownym rozsądkiem. Polują w taki spo­sób, by nie uszczuplać pogłowia tych gatunków zwierząt, od któ­rych istnienia zależy ich egzystencja. Swą działalnością nie na­ruszają równowagi w otaczającej przyrodzie. Są naprawdę na­turalnym jej elementem i bezwiednie stosują się do praw eko­logicznych, które od najdawniejszych czasów regulują stosunki między drapieżcą a ofiarą.

Podobny stosunek do przyrody obserwujemy u niektórych ple­mion Indian zamieszkujących lasy nad Amazonką. Istnieją tam przepisy regulujące łowiectwo z punktu widzenia racjonalnej ochrony dzikich zwierząt. Przepisy te podyktował instynkt lub wiekowe doświadczenie.

Mamy prawo przypuszczać, że ludzie pierwotni postępowali podobnie. Zabrzmi to paradoksalnie, ale można zaryzykować

twierdzenie, że tym rozsądniej postępowali wobec przyrody, im mniej mieli rozumu. Dopiero rozum zaczął podsuwać im takie pomysły jak podpalanie lasu dla ułatwienia sobie polowania. Po­żary lasów były w dawnych czasach najdalej idącym przejawem ingerencji człowieka w sprawy przyrody.

Postępy techniki myśliwskiej doprowadziły już przed tysią- ćamTTat do wytępienia pewnych gatunków zwierząt. Można są­dzić, że wyginięcie niedźwiedzia jaskiniowego, pospolitego dra­pieżnika epoki lodowcowej, nie nastąpiło bez udziału człowieka. Był on zresztą również przedmiotem kultu człowieka przedhi­storycznego, o czym świadczą liczne rysunki tego zwierzęcia od­kryte na ścianach jaskiń. Kult nie przeszkadzał jednak wówczas łowom, które zapewne przyczyniły się do likwidacji tego gatunku. ^Jeśli porównujemy ludzi pierwotnych ze współczesnymi dzikimi plemionami, to wspomnieć trzeba ćTpoważnej ingerencji w spra­wy przyrody plemion indiańskich już w historycznych czasach. Polując na bizony, które stanowiły podstawę ich egzystencji, pod­palali lasy, powodując w ten sposób rozszerzenie się obszaru tra­wiastych sawan i w ten sposób zmienili wydatnie szatę roślinną Ameryki Północnej.

Taki stan rzeczy trwał mniej więcej do 80 w. p.n.e., kiedy zaczęła się „rewolucja rolnicza”. Chyba takiej nazwy należy użyć dla określenia ogromnego przewrotu, jaki nastąpił w związku z zagospodarowaniem ziemi i rozpoczęciem produkcji roślinnej. By­ła to nie tylko prawdziwa rewolucja w rozwoju społecznym czło­wieka, ale również rewolucja w rozwoju stosunku człowieka do natury. Od tej chwili człowiek zaczął w znacznie szybszym tem­pie i w znacznie istotniejszy sposób przekształcać swe środowisko, przekształcać otaczającą przyrodę. '

W tym ważnym, przełomowym momencie Ziemię zamieszki­wało mniej ludzi, niż dziś wynosi liczba mieszkańców Tokio. Tych niespełna 10 milionów ludzi wchodziło w nową erę z poważnym wyposażeniem. Używano już wówczas sieci do łowienia ryb, czó­łen z wiosłami, nart i sani. Istniały różnorodne narzędzia służące do polowania i do przygotowywania pożywienia. Ówczesnemu człowiekowi towarzyszył już pies.

ROLNICTWO I JEGO KONSEKWENCJE

Udomowienie zwierząt

Zaczęło się od aklimatyzacji i hodowli zwierząt domowych. Zresztą w niektórych rejonach Ziemi rolnictwo nigdy nie po­sunęło się dalej, tzn. nie objęło produkcji roślinnej.'(^Udomawianie zwierząt^ było; poważnym krokienr naprzód w drodze do. opano- wania przyrody!) JByła to zarazem silna ingerencja w naturalne stosunki między żywymi organizmami, a więc i sprawy ewolucji. Człowiek zaczął sam nadawać^ kierunek zmianom, ~jakim podle­gają gatunki. Zaczął również zmieniać zasięgi udomowionych ga­tunków, gdyż przenosząc się z miejsca na miejsce prowadził ze sobą^zwierzęta.

r Nie jest łatwą sprawą wyjaśnienie wszystkich ciekawych pro­blemów, związanych z udomowieniem zwierząt. Nauka, szcze­gólnie archeologia, ciągle gromadzi dane na ten temat. Tych da­nych zebrano już dużo, ale wiele interesujących spraw czeka jeszcze na zbadanie. Nie znamy dotychczas przodków niektórych zwierząt domowych. Nie znamy np. przodka dromadera (wiel­

błąda jednogarbnego), który w stanie dzikim nigdzie nie wy­stępuje. Zbyt wielu natomiast mamy „kandydatów” na przodka psa, który pierwszy został udomowiony. Oswojenie psa nastąpiło w południowych rejonach Azji albo w rejonie śródziemnomors­kim. Stopniowo powstawały liczne rasy tego zwierzęcia, a dzięki

człowiekowi rozprzestrzeniały się. Udomowienie i rozprzestrze­nienie psa jest przykładem ogromnej ingerencji człowieka w spra­wy przyrody już w dawnych czasach, kiedy nie pomagała mu w tym jeszcze technika.

Co zmieniło sig w przyrodzie przez wprowadzenie i rozprze­strzenienie nowego elementu? Oczywiście ścisła odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. Nauki ekologiczne biedzą się właśnie nad ustaleniem roli poszczególnych gatunków zwierząt i roślin w ogól­nej gospodarce przyrody. Z tego jednak, oo wiemy o łańcuchach pokarmowych i innych współzależnościach w przyrodzie, mamy

prawo wnosić, że rola każdego gatunku, a szczególnie gatunfc» licznie reprezentowanego w przyrodzie, jest bardzo istotna. Nie brzmi to może zbyt przekonywająco, ale jest tak, że zarówno usunięcie jednego gatunku z biocenozy, jak wprowadzenie no­wego stwarza cały łańcuch różnorodnych konsekwencji, z któ-

tir

#•

M

rych zdajemy sobie na ogół sprawę tylko wówczas, gdy są one dla nas wyraźnie niekorzystne lub wyraźnie korzystne. Dlatego orientujemy się dobrze, jakie zmiany spowodowało wtargnięcie stonki ziemniaczanej na kontynent europejski, natomiast trudno nam ocenić następstwa „stworzenia” i rozprzestrzenienia na świe- cie psa.

Zatrzymajmy się chwilę nad sprawą udomowienia bydła. Po­chodzenie bydła domowego można było wyjaśnić stosunkowo ła­two. Przodków nie ma co prawda wśród żyjących obecnie zwie­rząt, należał do nich jednak niewątpliwie wymarły w XVII w. tur. Wyginięcie tego zwierzęcia to jeden z przykładów ingerencji człowieka w sprawy natury, związanych z myślistwem. Tur, ongiś bardzo szeroko rozprzestrzeniony, był wszędzie tępiony i znikał stopniowo z różnych obszarów swego występowania.

Wiadomo, że występował w Indiach i w Egipcie, w Palestynie, Grecji i na Półwyspie Pirenejskim. Jeszcze w X w. naszej ery polowano na tury w Szwajcarii, a w XV w. — w Niemczech. Ostatnie tury żyły w okolicach Warszawy, w Puszczy Jakto­rowskiej. Z zachowanych do dziś protokołów lustracyjnych wy­nika, że w 1564 żyło tam 48 turów, a w 1602 — już tylko 4.

2,60m

Ostatnia krowa padła w 1627. Znacznie wcześniej, bo 7 do 8 tys. lat temu, tur został oswojony i dał początek kilku rasom bydła domowego, jak bydło podolskie, węgierskie, hiszpańskie, włoskie i angielskie. Wszystkie te rasy bydła odznaczają się du­żym wzrostem i siłą oraz rozłożystymi rogami.

Tura udomowiono prawdopodobnie w rózhych miejscach nie­zależnie od siebie. Głównym terenem oswajania tego zwierzęcia była zapewne południowa Europa i Mała Azja. Znane są stare rzeźby asyryjskie, wyobrażające łapanie turów w sieci. Można z^jgo wnosić, że właśnie w Mezopotamii udomowiono tura.

| Inne rasy bydła, odznaczające się mniejszym wzrostem, wcześ­niej jeszcze wyhodowane zostały w drodze udomowienia zwie-

rzęcia, którego nazwa naukowa brzmi Bos brachicoroides. Zwie» rzę to, mniejsze od tura i o odmiennej budowie czaszki, należało do tego samego co tur rodzaju i dawno już wymarło/Od niego pochodzi najstarsza rasa bydła domowego, tzw. bycuo torfowe, które dało początek m.in. czerwonej rasie polskiej. Bydło torfowe powstało prawdopodobnie w Europie na terenie dzisiejszej Fran-

ł&:

cji. W czasie częstych wędrówek ludów bydło domowe również zmieniało miejsce, różne rasy krzyżowały się. W nowszych do­piero czasach nauka rolnicza zajęła się racjonalną hodowlą bydła. v Tak więc z winy człowieka wyginęły dwa gatunki, występu­jące stosunkowo nielicznie, a na ich miejsce powstały liczne rasy krów, których jest dziś wielokrotnie więcej i które rozprzestrze­nione są po całym świecie^

v~"£iiczby obrazujące rozmiary hodowli zwierząt na świecie mówią nam bardzo wiele. Na ich podstawie można bowiem zdać sobie sprawę z ilości roślinnego pokarmu, którą one konsumują, a więc i z rozmiarów zmian, jakie wprowadza hodowla zwierząt. Na ca­łym świecie hoduje się obecnie ponad miliard sztuk bydła, a więc zaledwie trzykrotnie mniej, niż wynosi ludność świata. Również liczba owiec przekracza miliard. Koni jest znacznie mniej, bo

okoIo 60 min. Mniejsze^maaeni^^int5S!!|ą^?W!iW^^Stuj widzenia ma hodowla świń, których liczba przekracza 600 min.

W miarę rozwoju hodowli bydła człowiek musiał wypalać lub wycinać lasy i zamieniać je w pastwiska. Likwidowanie lasów

było groźną w skutkach ingerencją człowieka w sprawy przyrody. % Zresztą nie tylko hodowcy bydła przyczyniali się do likwidacji lasów. Wkrótce przyłączyli się do nich rolnicy. W miarę rozwoju uprawy ziemi trzeba było przecież wypalać lub karczować lasy, by zdobywać nowe obszary pod uprawę. O różnych następstwach likwidacji lasów będzie mowa później. ^Teraz zatrzymajmy się nad działalnością człowieka na odcinku uprawy ziemi. Działal­ność ta nie da się sprowadzić do samego wyrąbywania lasów i wprowadzania na ich miejsce nowych, wyhodowanych przez człowieka odmian roślin. Konsekwencje rolnictwa są różnorodne, na razie jednak zajmiemy się pierwszymi krokami człowieka na tym polu.

Uprawa roślin

Jak już wspomnieliśmy, hodowla zwierząt ma nieco starszą historię niż uprawa roli. O początkach tej ostatniej wiemy bar­dzo mało. Na pewno jednak już przed 5—6 tys. lat człowiek dysponował nasionami zbóż i innych roślin, niewiele różniącymi się od współczesnych. Świadczą o tym znaleziska egipskie czy peruwiańskie. Również mieszkańcy naszego Biskupina uprawiali groch bardzo zbliżony do współczesnych odmian tej rośliny; dzia­ło się to prawie 3 tys. lat temu.

C Pierwotny człowiek żył z myślistwa i zbieractwa. Zbierał wszystko, co nadawało się do jedzenia. Jest rzeczą zrozumiałą, że ten sposób zdobywania pożywienia był wystarczający tylko na tych obszarach kuli ziemskiej, gdzie ciepły klimat umożliwiał całoroczną wegetację roślin. Dziś jeszcze żyją w takich rejonach plemiona prowadzące podobny tryb życia. Inaczej wyglądała sy­tuacja na obszarach klimatu umiarkowanego, gdzie zimowa przer­wa w wegetacji roślin zmuszała pierwotnego człowieka do gro­madzenia zapasów. Można wyobrazić sobie! że człowiek składał na zimę w prymitywnych schowkach różne, nasiona. Rozsypane niechcący kiełkowały, a następnie wyrastały z'nich rośliny. Mogło to oczywiście podsunąć myśl świadomej uprawy takich roślin. Były to prawdopodobnie nasiona różnych traw i w ten sposób rozpoczęła się hodowlą i uprawa zbóż.

Tak brzmi jedna z hipotez, zastrzegamy się jednak, że nie

wszystkim trafia ona do przekonania. Być może pierwszym upra­wom podlegały nie rośliny trawiaste strefy klimatu umiarkowa­nego, lecz rośliny tworzące bulwy lub grube korzenie, które rosną w tropikalnych lasach. W takim przypadku ojczyzną rolnictwa byłaby zapewne południowo-wschodnia Azja.

Sprawa początków i rozwoju rolnictwa jest niezwykle interesu­jąca, gdyż wiąże się ściśle z rozwojem społecznym i w ogóle z rozwojem kultury. Nie będziemy się jednak nią tutaj zajmować, bardziej nas bowiem interesuje sytuacja, jaka zaistniała, gdy rol­nictwo wyszło już z wstępnej fazy rozwoju i zaczęło rozprze­strzeniać się po świede. Chodzi nam przecież o to, by zdać sobie sprawę, w jaki sposób i w jakim stopniu rolnictwo zmieniło i zmienia przyrodę.

» Zacznijmy od kilku liczb obrazujących rozmiary uprawy roś­lin na świecie. Liczba globalna niewiele nam powie, gdyż za­gospodarowanie Ziemi jest bardzo nierównomierne. Jeśli intere­sują nas szczególnie zmiany w gospodarce przyrody, jakich doko­nał człowiek np. w Europie, ciekawsze będą oczywiście dane dotyczące krajów europejskich. Jak więc wygląda obecnie sy­tuacja w Europie?

W szeregu krajów użytki rolne obejmują ponad 50% ogólnej powierzchni. Na przykład w Belgii 55%, w Bułgarii 52%, Cze­chosłowacji 56%, Danii 72%, Francja 62%, Grecji 68%, Hisz­panii 70%, Holandii 68%, Jugosławii 58%, w Niemczech około 58%, w Rumunii 62%, Szwajcarii 52%, na Węgrzech 75%, w Wielkiej Brytanii ponad 80%, we Włoszech 68% i wreszcie w Polsce 64%. Tylko kilka krajów europejskich posiada mało użytków rolnych w stosunku do globalnej powierzchni, która oczywiście obejmuje również jeziora, rzeki i góry. Należy do nich Finlandia („kraj tysiąca jezior”), mająca nieco ponad 8% użytków rolnych, Norwegia (3%) i Szwecja (ponad 8%).

W Stanach Zjednoczonych użytki rolne obejmują 47% grun­tów, w ZSRR pona4 25%. Liczby te dobrze obrazują rozmiary zmian, jakie wprowadził człowiek w przyrodzie. Są to zmiany niezwykle istotne. Na szatę roślinną obszarów zagospodarowa­nych rolniczo składają się przecież w ogromnej większości formy roślin, które przed epoką rolnictwa nie istniały w ogóle i które przestałyby wkrótce istnieć, gdyby człowiek znikł z kuli ziem­

skiej. Sposób rozmieszczenia tych roślin jest również najzupepHl niej sztuczny.

Pomijamy na razie najrozmaitsze konsekwencje swoistej podarki rolnej. Trzeba jednak zaznaczyć, że tereny nie objęte gospodarką rolną to nie zawsze obszary dziewiczej przyrody. Dużą część tych obszarów stanowią lasy w znacznej mierze zmie­nione bezpośrednio (przez gospodarkę leśną) czy pośrednio (np. przez meliorację) ręką człowieka. Duża część zmieniona została gruntownie przez urbanizację i uprzemysłowienie. O wszystkich tych sprawach będziemy jeszcze mówili, tu podkreślamy jedynie, że i tak ogromne dla niektórych krajów liczby, obrazujące zagos­podarowanie rolnicze nie w pełni jeszcze przedstawiają ogrom zmian,'.

\T Przechodząc do analizy zmian jakościowych, jakie wprowa­dziło rolnictwo, można zacząć od ziemniaka, rośliny, która w Pol­sce zajmuje drugie miejsce pod względem powierzchni uprawnej. Nie wiemy, kiedy został on wprowadzony do uprawy w swej ojczyźnie, Ameryce Południowej. Wykopaliska w rejonach sta­rych kultur Inków, Majów czy Azteków mówią nam, że już od dawna uprawiano tam różne odmiany tej rośliny. W XVI w. ziemniak trafił do Europy, ale wiele lat upłynęło, zanim się roz­powszechnił najpierw w Anglii, później w Niemczech i we Fran­cji. Na ziemiach Polski ziemniak znalazł się dopiero pod koniec XVIII w. Już w połowie XIX w. uprawa tej rośliny tak się roz­szerzyła, że niektóre gospodarstwa przeznaczały pod nią trzecią część powierzchni uprawnej. Później nastąpiło ograniczenie upra­wy ziemniaka w Polsce na skutek ogromnych szkód powodowa­nych przez choroby grzybowego pochodzenia, głównie przez tzw. zarazę ziemniaczaną. Zresztą choroby te ograniczyły uprawę ziem­niaka również w wielu innych krajach. Dziś ogólna powierzchnia pól ziemniaczanych na świecie znacznie przekracza 200 tys. km2, a zbiory roczne sięgają 300 min t.

Przed kilkuset laty do Europy trafiło wiele odmian ziemniaka. Nie wszystkie dały się utrzymać w uprawie. W szczególności nie przyjęły się w Europie środkowej ziemniaki „krótkiego dnia” (o małych wymaganiach świetlnych). Ziemniaki dziś u nas upra­wiane są blisko spokrewnione z gatunkiem o nazwie naukowej Solanum andigenum. Gatunek ten występuje w bardzo licznych

odmianach w górach Ameryki Południowej na wysokości od 2 do 4 tys. m. Fakt bardzo ciekawy, do którego powrócimy przy oma­wianiu przemieszczeń fauny i flory jako następstwa działalności człowieka.

Ziemniak został wprowadzony do uprawy najpierw w Ame­ryce Południowej. Dziś roślina ta nie odgrywa w swej ojczyźnie większej roli, została bowiem wyparta przez kukurydzę. Roz­powszechniła się natomiast tak silnie w Europie, że trzy zaledwie kraje europejskie — Polska, Niemcy i Francja — produkują trzecią część światowych plonów tej rośliny. Dopiero z Europy ziemniak trafił do Ameryki Północnej i tu nastąpiło jedno z naj­ciekawszych i najbardziej brzemiennych w skutki spotkań, a mia­nowicie z chrząszczem, który dzięki temu zrobił zawrotną „ka­rierę” biologiczną. Mowa oczywiście o stonce ziemniaczanej. Do sprawy tej jeszcze wrócimy.

Przejdźmy do dwóch szeroko rozpowszechnionych zbóż: psze­nicy i żyta. Pszenica charakteryzuje się wielkim zróżnicowaniem gatunkowym i odmianowym. Podział genetyczny, opierający się na liczbie chromosomów w jądrach komórkowych, uwzględnia 3 grupy.

Do pierwszej należą pszenice o 14 chromosomach, jak np. sa- mopsza, uprawiana już od wielu tysięcy lat, czy dziki gatunek pszenicy ośćcowatej — Triticum aegilopoides — z rejonu Blis­kiego Wschodu i Półwyspu Bałkańskiego. W wykopaliskach z daw­nych osiedli znaleziono różne formy przejściowe między samo- pszą a dziką pszenicą, co wskazuje na pochodzenie tej pierwszej. Warto dodać, że proces, który zapewne ongiś trwał bardzo dłu­go, dziś — w warunkach doświadczalnych — można powtórzyć w ciągu kilku zaledwie lat, przeprowadzając pszenicę ośćcowatą w formy zbliżone do samopszy. Samopsza jest dziś uprawiana w niektórych zakątkach Europy Zachodniej, głównie na paszę.

Grupa druga charakteryzuje się garniturem 28 chromosomów. Należy tu płaskurka, spotykana w starych wykopaliskach, psze­nica twarda, uprawiana powszechnie w południowej Europie, pół­nocnej Afryce oraz w obu Amerykach, pszenica polska, znana z Włoch i Hiszpanii, i wreszcie dziki gatunek Triticum dicoccoides z górskich rejonów Libanu, z Palestyny i Armenii, z którego za­pewne wywodzi się płaskurka.

Trzecią grupę tworzą tzw. pszenice miękkie, charaktei się garniturami 48 -chromosomowytm. Należą tu dwa gS uprawne: pszenica zwyczajna i zbitokłosa, z 'których wywodzą «ę liczne szlachetne odmiany pszenic uprawianych dziś na całym świecie. Nie ma w tej grupie gatunku dzikiego, należy więc są­dzić, że pszenice miękkie powstały ze skrzyżowania dzikich przed­stawicieli dwóch pierwszych grup gdzieś w górskich rejonach Azji.

Pszenica uprawiana jest od bardzo dawna. Znamy wiele form uprawnych już z epoki kamienia gładzonego. Ziarna samopszy znaleziono m.in. u nas w jaskiniach ojcowskich. Ponieważ psze­nice nie są składnikiem pierwotnej roślinności naszych ziem, stąd wniosek, że przyniosły je do Polski szczepy rolnicze z cieplej­szych stron. Badania nad historią i ewolucją pszenicy dowodzą, że roślina ta odbywała niegdyś ogromne wędrówki. Dziś pod upra­wą tej najpopularniejszej rośliny zbożowej znajduje się na całym świecie ponad 2 min km2 ziemi, czyli obszar 7-krotnie większy od Polski. Niemal połowa ogólnego areału pszenicy przypada na ZSRR i USA. Roczne światowe plony wynoszą ponad 300 min ton. Pszenica, jako roślina krajów ciepłych i suchych, jest mało od­porna na działanie klimatu bardziej chłodnego i wilgotnego.

Natomiast żyto jest w dużym stopniu odporne na niekorzystne warunki klimatyczne. Nie wymaga ono również tak dobrej gleby jak pszenica. Fakty te wywarły decydujący wpływ na drogę roz­woju żyta jako rośliny uprawnej. W różnych rejonach Azji żyto występuje jako chwast na polach uprawnych pszenicy. W doli­nach domieszki żyta są małe, im wyżej jednak, im klimat jest ostrzejszy, tym te domieszki są większe. Na wysokości 1500 m do­mieszka żyta przekracza już 30%. Podobne zjawisko obserwuje się na nizinach w miarę pogarszania się gleby lub w miarę po­suwania się na północ. Chwast, o którym tu mowa, stanowi od­mianę tego samego gatunku, do którego należy nasze żyto upraw­ne. Występuje on w najrozmaitszych formach. Zmienność ta, któ­rej nie obserwuje się u żyta, odnosi się między innymi do stopnia łamliwości osi kłosów, od której zależy osypywanie się ziarna. Jest zrozumiałe, że formy łatwo osypujące się są typowe dla chwastów. Ta cecha przecież ułatwia im egzystencję w warunkach konku­rencji z rośliną uprawną, a więc zbieraną w pewnym określonym

momencie. W „interesie” chwastów współwystępu j ących z psze­nicą jest wcześniejsze dojrzewanie i rozsiewanie nasion, zanim nastąpi sprzęt. Szanse na wykorzystanie gospodarcze miały więc formy nie osypujące się łatwo.

Dla pierwotnego rolnika czystość uprawy nie stanowiła pro­blemu. Nie sortował on różnych nasion w zbiorze ani do kon­sumpcji, ani do wysiewu, jeśli więc wraz z ziarnem pszenicy zbierał mączyste ziarna żyta, nie przeszkadzało mu to. W ten sposób ziarno żyta znów trafiało na grunt uprawny. Można sobie łatwo wyobrazić, że w miarę rozszerzania się czy przesuwania uprawy pszenicy na obszary mniej dla niej korzystne, żyto brało powoli górę.

Zajrzyjmy znów do naczyń glinianych znalezionych w jaski­niach ojcowskich. Zrazu dominuje tam pszenica. Wśród jej ziaren spotyka się nieliczne ziarna żyta-chwastu. Prawdopodobnie żyto wraz z pszenicą zawleczone zostało na ziemie Polski przez ple­miona, które przywędrowały aż gdzieś od stepów czarnomorskich.

Działo się to między L a XXXV stuleciem p.n.e., kiedy na naszych ziemiach panowały o wiele korzystniejsze warunki kli­matyczne niż w okresie późniejszym. Było cieplej i pszenica mia­ła lepsze warunki rozwoju. W końcu omawianego okresu klimat uległ ochłodzeniu i żyto zaczęło wypierać pszenicę, by w X wie­ku p.n.e. stać się dominującym zbożem w całej Europie północnej i środkowej. Pszenica w mniej korzystnych dla niej warunkach klimatycznych utrzymuje się tylko na lepszych glebach: czarno- ziemach, rędzinach i madach. Obszar uprawy żyta na świecie obejmuje dziś ok. 240 tys. km2, zaś zbiory przekraczają 31 min t rocznie.

Zatrzymajmy się jeszcze krótko nad innymi gatunkami zbóż uprawianych w Polsce. Jęczmień, w przeciwieństwie do pszenicy i żyta, odznacza się dużymi zdolnościami adaptacyjnymi, dzięki czemu może być uprawiany na bardzo różnorodnych obszarach, od krajów ciepłych aż poza koło podbiegunowe, od nizin do wy­sokości ponad 4600 m w górach Tybetu. Jęczmień uprawiany był we wszystkich starożytnych krajach rolniczych. Pochodzi z dwóch ośrodków: abisyńskiego i chińskiego.

Owies stał się rośliną uprawną znacznie później niż jęcz­mień. Najstarsze jego ślady kopalne pochodzą z XV w. p.n.e.

z Europy północnej i środkowej. Na' przełomie dawnej i ery owies zjawił się w starożytnyfl?Rzymie, w VII w. uprawia« był w Chinach, w XVII w. trafił do Ameryki, a w XVIII do i Australii. Owies sięga jeszcze dalej na północ niż jęczmień, triPl aż do 80° szerokości północnej. Powierzchnia uprawy owsa w cią­gu ostatnich kilkudziesięciu lat wydatnie zmniejszyła się i dziś obejmuje ponad 320 tys. km2.

Pochodzenie jęczmienia i owsa nie jest całkowicie wyjaśnione. Najprawdopodobniej oba te zboża wywodzą się z bliskich im ga­tunków dzikich, które dziś występują często jako chwasty.

Wszystkie omówione tu zboża, podobnie jak proso i gryka, po­chodzą ze Starego Świata. Inna była historia tak popularnej dziś kukurydzy, która wywodzi się z Ameryki Środkowej i Południo­wej. Kukurydza była tam uprawiana od najdawniejszych czasów. Z początkiem XVI w. została przewieziona do Europy, gdzie roz­przestrzeniła się w XVIII w. Roślina ta zrobiła wielką karierę w południowej Europie, północnej Afryce i południowej Azji. Ob­szar uprawy kukurydzy obejmuje dziś około 1 min km2, a plony sięgają 250 min t rocznie.

Przedstawienie historii wszystkich roślin dziś uprawianych by­łoby może zbyt nużące. Poprzestańmy więc tylko na jeszcze jed­nej roślinie — buraku cukrowym. Jest on interesujący z kilku względów. Po pierwsze, odgrywa bardzo dużą rolę w rolnictwie europejskim, a szczególnie w polskim, po drugie, jest to roślina bardzo „młoda”; znalazła się w uprawie polowej niewiele ponad 100 lat temu. Wreszcie wiąże się z nią niezwykle ciekawa histo­ria rozprzestrzenienia się w Europie groźnego szkodnika — plus­kwiaka płaszczyńca burakowego, historia, którą później zajmiemy się dokładniej.

Burak jako roślina ogrodowa znany był od bardzo dawna w krajach śródziemnomorskich. Jeszcze wcześniej w różnych re­jonach Europy i Azji liście dzikiego buraka nadmorskiego Beta marítima zbierane były i wykorzystywane jako pokarm i to dało początek uprawie ogrodowej tej rośliny. Dopiero w XVI w. po­jawia się w uprawie polowej burak pastewny w licznych odmia­nach. W okresie wojen napoleońskich blokada kontynentu zmu­siła uczonych francuskich do poszukiwania rośliny, która zastą­piłaby trzcinę cukrową jako surowiec do wyrobu cukru. Dzięki

wysiłkom Acharda i Vilmorina powstały typy buraków cukro­wych uprawiane do dziś.

W ciągu tak krótkiego czasu uprawa buraka cukrowego objęła ponad 80 tys. km2. W Polsce, która pod względem uprawy tej rośliny znajduje się na jednym z pierwszych miejsc na świecie, areał uprawy buraka wynosi dziś ponad 4,5 tys. km2. Światowe plony przekraczają rocznie 200 min ton. Uprawa buraka cukro­wego koncentruje się w krajach europejskich, w Azji i Ameryce Północnej.

Tę krótką historię rozwoju najważniejszych upraw rolniczych przedstawiliśmy po to, by uzmysłowić tempo i rozmiar zmian w szacie roślinnej, powodowanych tą drogą przez człowieka. Nie jest to jednak obraz całości. Spróbujmy teraz wytworzyć sobie taki obraz na podstawie rozwoju rolnictwa w różnych ośrod­kach cywilizacyjnych.

W różnych ośrodkach cywilizacyjnych

Najstarszą cywilizacją rolniczą była prawdopodobnie Mezopo­tamia. Już w zamierzchłych czasach istniał tam system kanałów nawadniających, a rolnicy posługiwali się pługiem zaprzężonym w woły. Tysiące lat przed naszą erą skonstruowano tam już pry­mitywny siewnik, który umocowywano do pługa. Uprawiano jęcz­mień, pszenicę, proso, sezam, len i niektóre warzywa. W IV w. p.n.e. dotarł do Mezopotamii ryż. Bardzo wysoko stało też ogrod­nictwo. Ogrody były nawadniane. Hodowano w nich palmy dak­tylowe, figi, granaty, grusze, migdały, bawełnę drzewiastą, mor­wę i winorośl. Pomiędzy drzewami uprawiano liczne rośliny wa­rzywne, jak cebulę, czosnek, pory, sałatę, cykorię, ogórki, buraki i inne. Choć dzieje tego kraju były zmienne, rolnictwo rozwijało się niezależnie od tego, komu służyły jego plony. Dopiero na­jazdy tureckie (X w.) obróciły wniwecz wysiłki wielu pokoleń. Niezwykle bogata, żyzna ziemia zamieniona została wówczas w krótkim czasie w pustynię. W ostatnich czasach Irak i Syria — powstałe na terenie dawnej Mezopotamii — podejmują wy­siłki, by dźwignąć podupadłe rolnictwo. Znacznie dłużej trwał rozkwit rolnictwa na terenie dzisiejszego Iranu.

Drugim ośrodkiem rolniczym czasów starożytnych był Egipt.

Rolnictwo od najdawniejszych czasów opierało się tam ni stemie irygacyjnym obszarów przylegającydi. do Nilu. Było szerokie, ongiś zielone pasmo biegnące przez pustynię. Utrzymało i się ono do dziś, z tym że w późnym średniowieczu uległo znacz­nemu zwężeniu w wyniku zniszczeń wojennych. Nawadniane przez wody Nilu tereny dawały bogaty plon, zbierany 2—3 razy do roku. Na terenach zalewanych bezpośrednio przez wody Nilu uprawa była bardzo prosta. Nasiona rozrzucano, a przepędzane kozy i świnie wdeptywały je w ziemię. Na terenach sztucznie nawadnianych stosowano staranniejszą uprawę mechaniczną. W Egipcie uprawiano pszenicę, jęczmień, bób, soczewicę, baweł­nę, winorośl i różne warzywa. Kwitło również sadownictwo.

W świętych księgach indyjskich znaleźć można wiele wzmia­nek, które rzucają światło na dzieje zagospodarowywania Indii. Mowa tam o karczowaniu lasów i o tworzeniu systemu nawadnia­nia. W Indiach uprawiano pszenicę, ryż, trzcinę cukrową, ba­wełnę, jutę, liczne warzywa i drzewa owocowe.

Wcześnie osiągnęło bardzo wysoki poziom rolnictwo w Chi­nach, mimo że warunki klimatyczne były tam zawsze mało sprzy­jające. Na temat stanu rolnictwa mamy wiele zapisków w sta­rych księgach chińskich. W Chinach stosowano wiele metod agrotechnicznych, uprawiano rozmaite rośliny. Oprócz różnych zbóż znano sorgo, bawełnę, herbatę, trzcinę cukrową, fasolę, ko­nopie, melony i cebulę. Już przed 2 tys. lat stosowano tam pło- dozmian. W XV w. wprowadzono do uprawy kukurydzę, a w XVII w. — ziemniaki.

Znacznie mniej wiemy o rozwoju rolnictwa w cywilizacjach staroamerykańskich. Prawdopodobnie powstało ono o wiele wcześniej niż rolnictwo w Egipcie, Mezopotamii czy Chinach. Świadczą o tym zachowane resztki doskonałych urządzeń nawad­niających. Te najstarsze cywilizacje upadły, a później na ich gru­zach pojawiły się inne na terytorium dzisiejszego Meksyku, Gwa­temali i innych terenach Ameryki Południowej. Ciekawe, że cy­wilizacje te i związane z nimi rolnictwo koncentrowały się na te­renach podgórskch i górzystych. Poza tymi terenami poziom kul­tury był bardzo niski i rolnictwo w ogóle nie istniało. Kres sta­rym cywilizacjom położył ostatecznie najazd Hiszpanów w X,VI w.

Nowsze badania przyniosły wiele danych o historii rolnictwa

w Środkowej i Południowej Ameryce. Dowiedzieliśmy się z nich

0 tragicznej historii Majów, którzy przeżywali okres świetności 1 na początku naszej ery. Zamieszkiwali oni wówczas tereny dzi- 1 siejszej Gwatemali, pokryte obecnie rozległymi bagnami i nie- 1 przebytą dżunglą. Z odnalezionych tam ruin i różnych wyko- fl palisk można odtworzyć sobie historię sprzed 15 wieków, kiedy I na terenach tych kwitło rolnictwo — uprawiano kukurydzę, fa- I solę, bawełnę, tytoń, krzewy kakaowe i wiele innych roślin. Dzi- I siejsze bagna były wówczas zapewne jeziorami, które wraz z licz- 1 nymi rzekami i kanałami tworzyły wielką sieć wodną, warun- 1 kującą rozkwit rolnictwa. W miarę zagęszczania się ludności się- j gano po nowe tereny uprawne. Rozpoczęło się karczowanie la- 1 sów pokrywających zbocza górskie. Powstawały nowe osiedla i

1 nowe pola uprawne. Urodzaj był tam początkowo bardzo duży i i kolonizacja postępowała dalej. Nie znano jednak wówczas geo- 1 logii i nie przewidziano zgubnych następstw tej nierozważnej go- I spodarki. Deszcze zaczęły spłukiwać urodzajną glebę do strumieni, j rzek i jezior. Ziemia na zboczach górskich przestała rodzić. Zamu- lone jeziora przekształcały się w bagna. Ludność zaczęły dzie­siątkować głód i choroby. Kto żył, uciekał z tych okolic.

Historia Majów jest klasycznym przykładem tragicznych kon- I sekwencji niewłaściwej gospodarki dobrami przyrody. Nie raz jeszcze przyjdzie nam powracać do tego tematu i to nawet wów- j czas, gdy będzie mowa o gospodarce najnowszych czasów.

We wszystkich cywilizacjach amerykańskich najważniejszą roś­liną była kukurydza. Inkowie uprawiali też na dużą skalę ziem­niaki. fasolę, banany, Aztekowie — tytoń i dynię.

W Europie rolnictwo koncentrowało się początkowo na połud- ! niu i związane było z ośrodkami północnoafrykańskimi i azja­tyckimi. Ziemię pokrywała tam bujna, pierwotna roślinność, któ- > rej nie starły lodowce. Natomiast w Europie północnej i środko­wej warunki, jakie panowały tam przed kilkoma tysiącami lat, bynajmniej nie sprzyjały powstawaniu społeczeństw o wyższej kulturze. Twarda walka z przeciwnościami przyrody uniemożli­wiała osiągnięcie dobrobytu.

Rolnictwo greckie osiągnęło wysoki poziom już w X w. p.n.e. Znano tam pług, ziemię nawożono, stosowano płodozmian. Po­czątki rolnictwa greckiego są jednak na pewno o wiele starsze.

Uprawiano w Grecji jęczmień, pszenicę, groch, soczewicę, mak, sezam, później także lucernę. Od czasów wypraw AleksaiH dra Macedońskiego rozpowszechniła się uprawa ryżu. Z drzew i krzewów owocowych hodowano jabłonie, grusze, figi, oliwki i winorośl. W późniejszych wiekach, w miarę politycznego upadku Grecji, upadało również rolnictwo.

Podobne były dzieje rolnictwa rzymskiego. I tam również pod koniec okresu rozkwitu cesarstwa zaczynało brakować żywności, którą trzeba było sprowadzać z Afryki. Uprawiano tam te same rośliny co w Grecji. Stosunkowo późno zaczęto uprawę winorośli i oliwek. Dopiero na przełomie I i II w. p.n.e. pojawiły się w Rzy­mie figi, cytryny, brzoskwinie, morele, granaty, jabłonie i grusze. W okresie największej potęgi politycznej docierało tam różnymi drogami wszystko, czym dysponował ówczesny obszar śród- zierrtnomorski i azjatycki, wraz z najrozmaitszymi roślinami użytkowymi i ozdobnymi, z których dużo się w Italii zaaklima­tyzowało.

Wędrówki roślin

Nauka o rozwoju rodowym roślin i zwierząt dostarcza wiele danych, przemawiających za dużą rolą rozmaitych czynników w ewolucji świata organicznego i kształtowaniu się stosunków biocenotycznych w różnych środowiskach. Czynniki takie, a szcze­gólnie klimat, wyzwalają w organizmach nowe, przystosowawcze cechy, są to więc czynniki ewolucyjne, które swym działaniem wpływają na powstawanie z biegiem czasu nowych odmian, a na­stępnie i gatunków. Sytuacje takie mogą zaistnieć, gdy klimat na danym terytorium ulega wyraźnej zmianie albo gdy organizmy, zmieniając miejsce przebywania, trafiają do strefy odmiennego klimatu.

Zmiana warunków klimatycznych bywa tak silnym bodźcem, ze powoduje często szybkie wytwarzanie się nowych form, od­znaczających się zwielokrotnioną liczbą chromosomów w jądrach komórkowych. Są to tzw. formy poliploidalne. Oczywiście nowe formy różnią się od starych nie tylko liczbą chromosomów. Zmia­na tej liczby idzie z reguły w parze ze zmianami morfologicz­nymi i fizjologicznymi. Gdy okazują się one korzystne, nowa for-

ma szybko rozwija się i roeprzest rżenia. Na tym nie koniec, gdyi nowe formy krzyżują się między sobą i z pokrewnymi formami miejscowymi. Tak więc wprowadzenie jakiejś rośliny na nowy teren może przynieść różnorodne konsekwencje, wyrażające się jakościowymi i ilościowymi zmianami w świecie roślin. Z tych faktów trzeba sobie dobrze zdawać sprawę analizując przemie­szczanie roślin uprawnych, jakie dokonywało się za sprawą czło­wieka na przestrzeni wieków. O przemieszczeniach tych mówi­liśmy już trochę, przedstawiając rolnictwo najdawniejszych cen­trów cywilizacyjnych i historię najważniejszych upraw. Spróbuj­my zebrać tę garść informacji i nieoo je uzupełnić.

Rolnictwo na ziemiach środkowej i północnej Europy powstało zapewne za sprawą plemion, które przywędrowały z południa i południowego wschodu. Przyniosły one ze sobą nasiona zbóż i innych, nie znanych na tych terenach gatunków roślin. Również najazd Ariów (plemion indoeuropejskich) na Indie przed 4 tys. lat przyniósł różne zmiany w gospodarce rolnej.

Duże na pewno znaczenie miały wędrówki ludów związane z upadkiem cesarstwa rzymskiego. Były to przecież wędrówki z całym dobytkiem. Na miejsce osiedlenia trafiały więc zwierzęta domowe i narzędzia pracy. Musiały tam też trafiać nasiona roślin uprawianych w miejscu pobytu. Znamy wędrówki, do których zmuszała i zmusza jeszcze historia najnowsza, i wówczas zawsze ludność wiejska przynosi ze sobą na nowe miejsce ulubione od­miany roślin.

Więcej konkretnych faktów aklimatyzacji roślin na nowych terenach wiąże się z wkroczeniem Arabów na terytorium Europy zachodniej. Wkrótce potem rozkwitło rolnictwo i ogrodnictwo w środkowej i południowej Hiszpanii, gdzie dotarły wówczas wszystkie rośliny uprawiane przez Arabów na terytorium Afryki i Azji. Wiele z nich zaaklimatyzowało się i zawędrowało później dalej. To samo odnośnie do rozprzestrzeniania roślin można by po­wiedzieć o wyprawach krzyżowych, najazdach tatarskich i innych wielkich ruchach ludów.

Przełomowym momentem, jeśli idzie o przemieszczanie roślin, a także zwierząt, było odkrycie Ameryki i datujące się od tego czasu stale kontakty Europy z tym kontynentem. Wkrótce zawę­drowały do Europy ziemniaki, kukurydza, pomidory, papryka,

słonecznik, tytoń i wiele innych roślin. W nowszych już nastąpiła „inwazja” brazylijskiego drzewa kauczukowego H łudniowej Azji. Brazylia przez długie lata broniła się przed **¡039 wozem nasion tej cennej rośliny i utrzymywała monopol na piMM dukcję kauczuku. W drugiej połowie XIX w. udało się komat* przemycić nasiona do. Anglii. Wkrótce trafiły one na Cejlon i na Malaje, gdzie powstały wielkie plantacje tego drzewa. Potem obszar uprawy rozszerzył się na Indie i Indonezję. Nie były to jedyne konsekwencje wywozu nasion drzewa kauczukowego z te­rytorium Brazylii. Wkrótce po pierwszej wojnie światowej, gdy spadło nieco zapotrzebowanie na kauczuk, plantacje brazylijskie zaczęły szybko podupadać. Na tereny opuszczanych plantacji, jak i sąsiadujących z nimi osiedli, zaczęła z powrotem wkraczać tro­pikalna dżungla. Wkrótce plantacje południowo-wschodniej Azji dostarczały już ponad 90% światowej produkcji kauczuku.

Wiele roślin odbyło dalekie wędrówki. Kakaowiec zawędrował z Brazylii środkowej do Afryki, krzew kawowy z Afryki do Azji południowej i Ameryki (największe dziś na świecie plantacje kawowca są w Brazylii). Takie rośliny, jak ziemniak, pomidor, tytoń i drzewa cytrusowe, systematycznie rozszerzały swój zasięg docierając i aklimatyzując się tam wszędzie, gdzie pozwalały na to warunki. W nowszych czasach nawet i warunki klimatyczne przestają być przeszkodą w rozprzestrzenianiu się roślin upraw­nych. Hodowcy wytwarzają ooraz to nowe odmiany roślin, które mogą się również rozwijać w mniej korzystnych warunkach. Tą drogą udało się ¡np. rozszerzyć obszar uprawy pszenicy w Kana­dzie daleko na północ. Podobnie w Związku Radzieckim rozsze­rzono znacznie obszary uprawy wielu drzew owocowych.

Na ziemiach Polski

Dziś człowiek może w pewnej mierze wpływać na warunki klimatyczne, zmieniając układ stosunków wodnych, glebę i szatę roślinną. Dawny człowiek zdany był całkowicie na istniejące wa­runki. Nie były one jednak stałe. Zmieniały się powoli, ale usta­wicznie, raz w jednym, raz w innym kierunku. W jakich warun­kach powstawało rolnictwo na ziemiach Polski? Jaki klimat

panował w połowie trzeciego tysiąclecia p.n.e.? Wchodziliśmy wówczas w okres klimatyczny zwany subborealnym. Charaktery­zował się on stosunkowo niewielkimi opadami. W warunkach tego klimatu lasy stopniowo wycofywały się na północ, a ich miejsce zajmowała roślinność stepowa. Ówczesna, choć bardzo prymi­tywna gospodarka ludów okresu neolitycznego przyczyniła się do przyśpieszenia inwazji tzw. iasostepu, tym bardziej że naturalne tendencje przemian krajobrazu ułatwiały odlesianie terenu. Za­mieszkujące ziemie polskie plemiona zajmowały się głównie ko- pieniactwem, czyli prymitywną uprawą roli, poprzedzającą wła­ściwe rolnictwo. Nawet plemiona pasterskie hodujące zwierzęta ubocznie trudniły się kopieniactwem. W tym okresie zaczął się szerzyć tzw. wypaleniskowy system uprawy ziemi. Pojedyncze wypaleniska były niewielkie, w sumie jednak obejmowały spore obszary. Nie ulega kwestii, że system ten musiał niejednokrotnie powodować większe pożary lasów. Zachodzące zmiany sprzyjały formowaniu się wartościowych dla rolnictwa gleb, czamoziemów i czarnych gleb pobagiennych. Gleby takie powstały na terenie Kujaw, we Wrocławskiem, a pojedynczymi płatami również w Małopołsce i na Górnym Śląsku.

Okres subborealny trwał do połowy IX stulecia p.n.e. Następny okres, subatlantycki, charakteryzowało oziębienie klimatu i wzrost opadów. W konsekwencji tych zmian rozprzestrzeniły się takie drzewa, jak brzoza, świerk, jodła i buk. Podniósł się wówczas poziom wód, które zalewały duże obszary. Okres subatlantycki trwał prawie do końca IV w. n.e. W ciągu następnych stuleci, mniej więcej do okresu powstania Państwa Polskiego, było nieco cieplej i nieco mniejsza była ilość opadów. Rolnictwo w tym okresie wykazało pewne postępy. Uprawę motykową (nowocze­śniejsza forma kopieniactwa) zastąpiła uprawa sprzężajna.

Na wielu terenach odlesienie przybrało duże rozmiary. Na przykład na Śląsku trzecia część lasów zastąpiona została polami ornymi. Podobnie było w Wielkopolsce i na Kujawach. Sprzyjało to oczywiście kontynentalizacji klimatu przez obniżenie poziomu wód gruntowych. Następny okres przyniósł ponowne oziębienie i wzrost ilości opadów. Okres ten — drugie tysiąclecie naszej ery — trwa do dziś. Charakteryzuje się on ogromną zmiennością układów pogody. Oczywiście nie jest wykluczone, że i dawniej

istniała taka zmienność, nie mamy jednak z tych czasów

Akcje odlesiania przybierały z czasem coraz bardziej na 'WĘj^Ł W ciągu ostatnich 600 lat powierzchnia lasów na ziemiach ?4|H zmniejszyła się blisko dwukrotnie. Wpłynęło to na pewno m<iaM| rzystnie na stosunki wodne, przyczyniając się do zwiększenia spływu wód powierzchniowych i obniżenia poziomu wód grunto­wych. Można powiedzieć, że w drugiej połowie obecnego tysiącle­cia klimat nie tyle zmienił się sam przez się, ile na skutek dzia­łalności ludzkiej. Trzeba również podkreślić, że następstwem znacznego odlesienia kraju jest wzmożenie procesów erozyjnych, szczególnie na terenach falistych, gdzie woda spływa z wszelkich wzniesień, zmywając powierzchniowe warstwy gleby. W ciągu ostatniego pięćsetlecia zanotowano trzy okresy gwałtownego na­silenia procesów erozyjnych. Pierwszy rozpoczął się podczas two­rzenia się systemu gospodarki folwarczno-pańszczyżnianej i trwał około 200 lat. Erozja dotknęła wówczas szczególnie tereny lessowe Wyżyny Lubelskiej i Wyżyny Małopolskiej. Drugi okres przypadł na drugą połowę XIX w. i objął obszar byłego zaboru rosyj­skiego, gdzie w tym czasie wyrąbano 25°/o lasów. Szczególne na­silenie erozji stwierdzono na terenie Gór Świętokrzyskich. Trzeci okres przypada na lata po II wojnie światowej i wiąże się z likwi­dacją naturalnych odłogów, zakrzewień, remiz dla zajęcy i ptaków łownych. Erozja objęła Wyżynę Lubelską, Wyżynę Małopolską, Pojezierze, Wyżynę Łódzką oraz Pogórze Karpackie i Przedgórze Sudeckie.

Tak w skrócie przedstawiały się warunki, w jakich zapoczątko­wane zostało i rozwijało się rolnictwo na ziemiach Polski. Przyj­rzyjmy się teraz, jak rozwijające się rolnictwo wpłynęło na prze­strzeni wieków na naturalny układ stosunków panujących w przy­rodzie.

Pierwsi rolnicy przybyli na nasze ziemie z południa na przeło­mie V i IV tysiąclecia p.n.e. Powstały wówczas rozproszone osady na lessowych terenach Dolnego Śląska, w Małopolsce zachodniej, na Lubelszczyźnie, a także na Pomorzu. Już wówczas uprawiano żyto, o czym świadczą odciski ziaren na szczątkach naczyń z tych czasów, wykopanych na terenie powiatu Mogilno. Ponieważ ho­dowla innych zbóż jest historycznie wcześniejsza, należy sądzić,

że rolnictwo było już w tych czasach na ziemiach Polski zaawan­sowane. Uprawiano więc na pewno proso, jęczmień i pszenicę. Hodowano również bydło, owce i świnie. Osady rolnicze nie były zapewne stałe. Dopiero w III i II tysiącleciu p.n.e. powstawały większe i trwałe osady. W północnych rejonach, silniej zalesio­nych, przeważała hodowla zwierząt, w południowych — uprawa roślin.

Od początku epoki brązu trwały wędrówki różnych plemion, w wyniku których na obszarach dzisiejszej Polski osiedliły się liczne pasterskie plemiona, pochodzące aż z zachodnich kresów Europy. W związku z tym w okresie od XVIII do XV w. p.n.e. zaczyna dominować również i w południowych rejonach gospo­darka hodowlana.

Od około VIII w. p.n.e. datuje się silniejszy rozwój ogrodnictwa i rolnictwa w północnych i środkowych obszarach kraju. Wiąże się to z rozszerzeniem się na wschód kultury łużyckiej. Pojawia się coraz więcej osad i grodów. Uprawia się w tym czasie różne zboża, ale głównie pszenicę i jęczmień, a z innych roślin — bób, groch, soczewicę, len i mak. Rozpowszechniony był wówczas chów bydła, którego używano m. in. w charakterze siły pociągowej. Koń zjawił się dość późno i na początku epoki żelaza był jeszcze dość rzadki. Na podstawie licznych wykopalisk wiadomo, że pod koniec okresu starożytnego hodowano na ziemiach Polski wszystkie znane dziś gatunki ssaków domowych. Przyjął się również chów drobiu dzięki kontaktom z krajami południowymi. W II w. p.n.e. zbierano już plony wszystkich dzisiejszych gatunków zbóż. Obok różnych roślin ogrodowych sadzono zapewne także drzewa owocowe.

Oczywiście wszelkie dane na temat rozwoju rolnictwa na zie­miach Polski w czasach przedhistorycznych są wyrywkowe, chi)ć ciągle uzupełniane przez archeologów. Do tych danych wykopa­liskowych dopiero w okresie historycznym dochodzą zapiski. Na podstawie różnych materiałów można pokusić się o zrekonstruo­wanie charakteru krajobrazu Polski z początku okresu historycz­nego. Puszcze leśne pokrywały wówczas większą część kraju. Pola uprawne wmontowane w krajobraz leśny nigdzie nie tworzyły jeszcze większych skupień. Pola uprawne weszły jednak już na stałe w krajobraz. Umożliwił to rozwój hutnictwa, co wpłynęło

na upowszechnienie metalowych narzędzi rolniczych. stałej uprawy roli nastąpiło zapewne Ipoa koniec przedłM|H^| nego okresu Polski. Fakt ten oczywiści© miał bardzo istotne o|H czenie dla kierunku i stopnia przekształcania środowiska pC!$PJ rodniczego przez człowieka.

O systemie uprawy ziemi w owym okresie mało wiemy. dopodobnie stosowano tzw. system przemienno-odłogowy, pole* I gający na tym, że corocznie uprawiano pole aż do wyjałowienia I gleby, by na następne lata pozostawić je odłogiem i użytkowali I jako pastwisko. Ponieważ okres leżenia odłogiem musiał być zna­cznie (oo najmniej dwukrotnie) dłuższy niż okres uprawy, na te­renach objętych rolnictwem przeważały pastwiska. Ten stan rze­czy zmieniał się z czasem. W miarę wzrostu zagęszczenia ludności i doskonalenia metod pracy na roli rosła powoli tendencja do bar­dziej intensywnej uprawy ziemi, a więc i skracania okresu odło­gowania. Doprowadziło to z biegiem lat do nowego systemu — płodozmianu. Była to tzw. trójpolówka nieregularna. Zazwyczaj po zbożu ozimym i jarym trzeciego roku pole leżało odłogiem.

Z danych rękopiśmiennych oraz wykopaliskowych wynika, że we wczesnym okresie historycznym było już w Polsce dobrze rozwinięte ogrodnictwo i sadownictwo. Oprócz wymienionych wyżej roślin uprawiano rzepę, ogórki, marchew, koper, buraki, cebulę, kapustę i inne warzywa. Hodowano różne drzewa owoco­we, a co ciekawsze — ścisłe dane paleobotaniczne mówią o ho­dowli brzoskwiń i orzechów włoskich na całym niemal obszarze Polski. Na przełomie XI i XII w. istniało także sporo winnic. Ze zwierząt domowych najczęściej hodowano w tym czasie świnie. Wzrastała ilość koni, głównie wierzchowych.

Pod koniec średniowiecza silnie rozwijało się osadnictwo rolne. Karczowano lasy i rozszerzano stale zasięg uprawy ziemi. Nie­jednokrotnie były to planowe akcje, podejmowane przez władców feudalnych. Dawne obszary puszcz leśnych, świadomie kiedyś oszczędzane jako naturalne granice między różnymi plemionami, teraz w jednolitym organizmie państwowym szybko ulegały likwi­dacji. Szczególnie silnie rozwijało się osadnictwo za panowania Kazimierza Wielkiego i jego następców. Ubytek lasów w Polsce w ciągu XV w. ocenia się na około 20%. Silnemu ograniczeniu ulega Puszcza Świętokrzyska. Z Mazowsza przenikają osadnicy

na Podlasie i Mazury, gdzie szczególnie po bitwie pod GrunwaL* dem powstają liczne wsie.

W doborze roślin uprawnych zaszły w tych czasach pewneH zmiany. Rozszerzyła się przede wszystkim uprawa żyta. Pospolite | stało się proso, z którego wyrabiano jagły; nie gardzono nim na- M wet na dworze królewskim. Już w ciągu XIII w. zaczęto na zie- I miach Polski uprawiać tatarkę, która przyszła tu ze Wschodu. -1 Nieoo później zjawiła się wyka. Rzepa uprawiana początkowo a w ogrodach trafiła teraz na pola.

W połowie XVI w. Polskę zamieszkiwało około 7 milionów ■ ludzi, ich rozmieszczenie było jednak bardzo nierównomierne, i We wschodnich rejonach zagęszczenie nie przekraczało 6 mie- j szkańców na 1 km2. Mówi to nam o stopniu przeobrażania przy- j I rody, tym bardziej że ogromną większość ludności Polski stano- 1 wili wówczas mieszkańcy wsi. Przyrost naturalny ludności był znaczny (prawdopodobnie około 40 na 1000 mieszkańców rocznie), j stąd ciągły odpływ ludzi ze wsi, który częściowo zasilał miasta, głównie jednak — nowe osady. Na przykład w ciągu XV w. i XVI w. liczba wsi w Wielkopolsce wzrosła o około 36%, a obszar lasów i bagien skurczył się do około 40% ogólnej powierzchni.

Zakres uprawianych roślin nieznacznie tylko zmienił się do

XVIII w. W połowie tego stulecia bardzo rozpowszechniły się w Europie zachodniej ziemniaki. Nabrały one w Polsce znaczenia gospodarczego dopiero pod koniec XVIII w. W tym samym czasie rozpowszechniła się bardzo uprawa koniczyny oraz uprawa ty­toniu. Z powszechnie uprawianych zbóż żyto stale zajmowało pierwsze miejsce. W połowie XIX w. stanowiło ono ponad 50% wszystkich upraw zbożowych.

Uprawą buraków cukrowych zaczęto się interesować w Polsce już pod koniec XVIII w. W połowie XIX w. zaczął się silnie roz­wijać przemysł cukrowniczy. Od tego momentu uprawa buraków stawała się z roku na rok ooraz bardziej opłacalna.

Dziś w Polsce użytki rolne zajmują ponad 63% powierzchni kraju, a lasy — poniżej 27%. W uprawach przeważają zboża (ok.

55%). Ziemniaki zajmują około 18% ogólnej powierzchni gruntów ornych, a buraki cukrowe — około 3%.

Przedstawiliśmy w ogromnym skrócie historię rozwoju -rałsfp|| qtwa i związanych z nim zmian w szacie roślinnej kuli ziemskiej. Jest to oczywiście obraz .bardzo niekompletny nie tylko z tegó'^ względu, że nie można było poświęcić tu na te sprawy więcej miejsca, ale również dlatego, że brak jest wielu danych na temat pochodzenia pierwotnych ośrodków i rozprzestrzeniania się wielu roślin uprawnych. Jednak nawet ten niepełny obraz ilustruje cha­rakter i rozmiary zmian,] akie zaszłyna nal^yliijpobie w ciągu ostatnich kilku tysięcy lak^Początkowozmiany te miały charakter głównie jakościowy: człowiek zmieniał rośliny^ Gwałtowne zmia­ny ilościowe'na skutek rozprz&trceniania ślę gospodarki rolnej zaczęły się w nowszych czasach i od kilkuset lat przybierają ciągle na sile./i/>v^'

Przedstawiliśmy na razie tylko jedną stronę zagadnienia: eks­pansję roślin uprawnych. Druga strona to równoległe kurczenie się nąfufalnyćH zgrupowań roślinnych. Rozpatrując konsekwencje ' zagospodarowywania obszarów lądowych przez człowieka, musi­my obie te strony mieć na uwadze, tym bardziej że konsekwencje ujemne wiążą się w pierwszym rzędzie właśnie z likwidacją na­turalnej roślinności, a zwłaszcza lasów. Mówiliśmy już o tym, że przed laty ogromne obszary lądowe pokryte były lasami. W miarę wzrostu ludndsćT świata iasy musiały — rzecz zrozumiała — ule- ga^stopniowej-itTkwMaćjlT Drzewa bowiem nie tylko przeszka­dzały ^człowiekowi w uprawie roli, ale były mu również potrzebne, głównie na opał i^uduIecTOcena tego zjawiska jest dlatego bar­dzo trudna, gdyż~nie-zawsze oddzielić można konieczność od nie­rozważnej gospodarki.

\ Spójrzmy na dzisiejszą gospodarkę leśną. Co roku wykorzy­stuje sie obecnie na świecie jporiad 1,5 min ms drewnat z czego^ prawie połowa zużywana jest na opał, około 38% jako budulec, reszta zaś do celów przemysłowych, głównie do wyrobu papieru. Ta ostatnia pozycja rośnie w ostatnich czasach bardzo silnie i bę­dzie stale wzrastać, gdyż rozwija się czytelnictwo, zwiększają się nakłady gazet i książek. Należy się również spodziewać, że szybki przyrost ludności zmusi do oddawania gospodarce rolnej coraz to n<5wych terenów, po części na pewno zalesionych, mimo wysiłków

nauk rolniczych, zmierzających do ciągłego udoskonalania pro-J dukcji roślinnej, a więc do uzyskiwania maksymalnych plonów z pól uprawnych.

Europa należy do najhardziej „odlesionych” kontynentów, i

Likwidacja lasów na diiżą skalę trwa tu od kilkuset lat. Niewielką I poctechę stanowi fakt, że tereny leśne mogą być przekształcane I w obszary o urodzajnej glebie. Wysoki poziom rolnictwa w no-j wych czasach zabezpiecza bowiem przed tzw. degradacją gleby, 1 czyli pozbawieniem jej próchnicy. Likwidacja lasów przybrała ] szczególnie groźne rozmiary w krajach Śródziemnomorskich/J W Hiszpanii np. powierzchnia lasów nie przekracza dziś 12°/o I powierzchni kraju. W Grecji powierzchnia lasów spadła w ciągu I kilkuset lat z 65% do 15%.

W całej Europie (bez Związku Radzieckiego) lasy zajmują 30% I ogólnej powierzchni, podczas gdy pola uprawne blisko 50°7o. Ca- I łość lasów europejskich stanowi 3% ogólnej powierzchni lasów I na ¿wiecie.

Również w Afryce zlikwidowano dużo lasów. Wpłynęło to bar- I dzo niekorzystnie na stan gleb oraz na cały reżim wodny. Choć I lasy afrykańskie stanowią jeszcze 17% ogólnego zalesienia świa­ta, obejmują zaledwie 1U powierzchni tego kontynentu.

Ogromnemu zniszczeniu uległy lasy Północnej Ameryki, gdzie nawet w Kanadzie powierzchnia ich skurczyła się do 43% ogólnej powierzchni kraju.

Wyrąb lasów prowadzi nie tylko do ich ilościowego zubożenia. Giną przy tej okazji liczne odmiany i gatunki. Szczególnie dotkli­wie odczuły to lasy Ameryki Północnej. Wiele cennych gatunków drzew zlikwidował tam człowiek całkowicie. Dziś, głównie dzięki temu, że północna Kanada jest jeszcze słabo zaludniona i zago­spodarowana, lasy Ameryki Północnej stanowią jeszcze 39% ogól­nej powierzchni tej części świata, a 16% zalesionej powierzchni całego świata.

Ogromnego spustoszenia dokonała gospodarka człowieka w pier­wotnych lasach Ameryki Południowej, i to stosunkowo niedawno.

I tutaj doszło do znacznej erozji gleb. Szczególnie intensywnie postępowała i nadal postępuje eksploatacja lasów w Brazylii. Przykładem służyć może jedno z najcenniejszych drzew tego kraju — araukaria, czyli igława. Ilość tych drzew zmniejsza się

w zastraszającym tempie. W ciągu 20 lat (od 1933 do łMJI wierzchnia lasów araukariowychHv stanie Parana zmniejszyła z 7,5 min ha do 2,5 min ha. W całej Ameryce Południowej 9H| stanowią mimo tak silnej eksploatacji jeszcze ponad połowę ogjNH nej powierzchni, a w stosunku do powierzchni lasów na całyBt™ świecie — 22%.

Bardziej jeszcze niepokojąca jest sytuacja w Azji. Lasy zajmują tam obecnie zaledwie 19% ogólnej powierzchni (12®/o ogólnej po­wierzchni lasów na świecie). Liczba ta byłaby znacznie niższa, gdyby nie ogromne obszary lasów syberyjskich. W Chinach np. lasami pokryte jest zaledwie 9% powierzchni tego ogromnego kraju.

W Australii lasy zajmują 11% terenu, tj. najmniejszą po­wierzchnię w porównaniu z innymi częściami świata.

. Gdy mowa o rabunkowej gospodarce zasobami leśnymi, dodać trzeba, że ogromne' spustoszenia czynią ciągle pożary lasów. Na przykład w Stanach Zjednoczonych pożary zniszczyły w jednym tylko roku (1952) 30 min m3 drewna na przestrzeni 5,6 min ha. Dużą rolę odgrywają również choroby i szkodniki lasów. Oczywi­ście ich rola jest tym większa, im bardziej las różni się od pusz­czy pierwotnej. O sprawacKTycTi będziemy jeszcze mówili.

'Ogólna powierzchnia lasów na świecie jest dziś bardzo uszczu­plona, a przyszłość nie zapowiada się lepiej. Lasy zajmują dziś na całej Ziemi powierzchnie 4 400 min ha, 'ćo odpowiada '/a po­wierzchni wszystkich kontynentów. W chwili obecnej tereny za­gospodarowane rolniczo zajmują nieco mniej, bo 24% ogólnej powierzchni lądów..--

Z ogólnej powierzchni leśnej ponad połowa przypada na lasy dostępne. Dalsze wykorzystywanie lasów nie przebiega równo­miernie. Wynika to z niekorzystnego składu gatunkowego oraz z geograficznego rozmieszczenia lasów na Ziemi. W gospodarce drzewnej na całym świecie główną rolę odgrywa drewno drzew iglastych, znajdujące szerokie zastosowanie zarówno w budow­nictwie, jak i w przemyśle papierniczym, w górnictwie (stropy) i w innych dziedzinach. Drewno drzew liściastych ma znaczenie drugorzędne. Z gospodarczego punktu widzenia współczesny skład gatunkowy lasów jest niekorzystny, lasy iglaste zajmują bowiem tylko 36% ogólnej zalesionej powierzchni, zaś lasy liściaste aż

6Wo. Również rozmieszczenie geograficzne lasów iglastych nie jest korzystne: grupują się one głównie na półkuli północnej, i to w jej północnych rejonach, podczas gdy południowe rejony pół­kuli północnej stanowią domenę lasów liściastych. Potencjał pro­dukcyjny lasów iglastych na całym świecie wynosi tylko 32%, j natomiast ich udział w produkcji drewna sięga 84%. Lasy tropi- j kalne, zajmujące ogromną powierzchnię ponad 1 mld ha, mają i potencjał produkcyjny przekraczający 60%, natomiast ich udział w produkcji drewna użytkowego sięga zaledwie 6% produkcji ’ światowej. Ogólny zapas drewna w postaci rosnących drzew oce- . nia się dziś na ponad 150 mld m3. Z tej liczby 70 mld m3 przy- I pada na Związek Radziecki, 37 mld m3 na Amerykę Północną, I natomiast zaledwie 11 mld m3 na Europę bez ZSRR. Tak więc na Europę bez ZSRR przypada tylko 7% całości zasobów leśnych, podczas gdy ta część świata zamieszikiwana jest przez około 440 min ludzi, tzn. 14% ludności świata. Związek Radziecki wraz z Ameryką Północną i Południową skupiają 76% zapasów drewna w postaci rosnących drzew; na pozostałe obszary przypada tylko 24%. Wszystkie te liczby wskazują na niekorzystny rozkład ge- j ograficzny lasów i równocześnie na trudności związane z ich rącjonalnym wykorzystywaniem.

" Lasy ustawicznie rosną. Oblicza się, że ogólny przyrost drewna na obszarze lasów użytkowanych sięga 2800 min m3 rocznie, wy­korzystanie drewna natomiast nie przekracza 1800 min m3. Zda­wałoby się, że jest to stosunek bardzo korzystny, świadczący, iż rabunkowa gospodarka zasobami leśnymi dawnych okresów ulega obecnie naprawie. W rzeczywistości jest jednak inaczej. Lasy łatwo dostęphe użytkowane są nadmiernie, zaś w lasach niedo­stępnych nadwyżki przyrostu marnują się. W ostatecznym roz­rachunku lasów nie przybywa, ale ubywaj W Polsce mamy obecnie 7750 tys. Ha lasów, co stanowi 25% powierzchni całego kraju. Z całej zalesionej powierzchni Polski 75% przypada na sosnę, 12% na świerk i jodłę, a 13% na drze­wostany liściaste, głównie dęby i buki. Ogromna dewastacja lasów polskich w okresie dwóch ostatnich wojen sprawiła, że do dziś jeszcze leśnictwo nasze uozwija się pod znakiem deficytu drewna. Według przewidywań dopiero około 1975 bilans zostanie zrówno­ważony.

Dziś w większości lasów wyrąb odbywa się zgodnie z ^ gami nowoczesnej gospodarki leśnej. Istnieją jednak kraje, prowadzi się zupełnie niewłaściwą gospodarkę leśną. Są kraje i takie tereny, w których uwidacznia się wyraźny antago* i nizm między rolnictwem a leśnictwem. W krajach takich po nĘĘ dzień praktykuje się wypalanie lasów. Metoda ta niesie niewątpli­wie korzyści, jeśli idzie o hodowlę bydła: w Afryce centralnej i na niektórych innych obszarach, po wypaleniu roślinności, z na­staniem pory deszczowej szybko wyrasta trawa i wtedy na młode pastwiska wypuszcza się bydło. Dodatkową korzyścią stąd płynącą jest niszczenie masy kleszczy, które utrzymują się na suchoro- ślach, a stanowią prawdziwą plagę na tych terenach. Trzeba stwierdzić, że na temat wartości tej metody do niedawna toczyły się jeszcze dyskusje. Nie ulega jednak kwestii jej szkodliwość z punktu widzenia gospodarki leśnej, jak również z punktu wi­dzenia potrzeb ogólnej ochrony roślin. Wypalanie lasów jest nie­wątpliwie pozostałością z okresu bardzo prymitywnej gospodarki.

Na terenach nierównych, pagórkowatych czy górzystych wypa­lanie roślinności prowadzi do silnej erozji i do całkowitego wyja­łowienia gleby. Poza tym wypalanie lasów i roślin zmienia śro­dowisko, przyczyniając się do powstawania zupełnie odmiennych, wtórnych zbiorowisk roślinnych. Istnieją rośliny, które po takiej akcji bardzo trudno regenerują, są jednak takie, których nasiona wytrzymują nawet pożar lasu. Te ostatnie dość szybko odtwarzają swą populację po pożarze. W wyniku wypalania suchoroślowych lasów powstaje tzw. sawanna sucha, zaś przez wypalanie zarośli tworzy się sawanna ciernista, w skład której wchodzą wysokie trawy, cierniste krzewy i pojedyncze drzewa. Metoda wypalania lasów stosowana jest do dziś poza centralną Afryką także na Madagaskarze i w Ameryce Południowej, stanowiąc przykład wadliwej gospodarki leśnej. Nie znaczy to jednak wcale, by go­spodarka prowadzona nowoczesnymi metodami nie miała żadnych

iw H I ¡H. Bulili

\ Przejdźmy obecnie do przedstawienia skutków ogołacania ziemi z lasów. Zagadnienie to najłatwiej będzie omówić na przykładzie- nam najBliższym, a więc na przykładzie zmian, jakie zaszły

wyniku.odlesiąnia na terenach Polski.

Znamy z historii wiele przypadków, kiedy postęp cywilizacji

podągai za sobą zjawisko pustynnienia dużych obszarów. Wystarj czy wspomnieć, jak żyzne były kiedyś obszary Azji Centralnej, Afryki północnej i inne tereny, które w wyniku działalności czło­wieka zamieniły się w jałowe pustynie. Zdawałoby się, że jest to przeszłość, która obecnie nie może się powtórzyć. Tymczasem właśnie dziś spotykamy się z analogicznymi zjawiskami, wynika­jącymi z niewłaściwego użytkowania lasów i w ogóle z niewła­ściwej gospodarki.

Niewłaściwa gospodarka leśna i wodna prowadzi do pogarsza­nia się warunków glebowych. Pogarszanie się warunków glebo- wych. a szczególnie warunków wodnych w glebie, wpływa oczy­wiście na szatę roślinną, a więc i w ogóle na całokształt stosun­ków przyrodniczych. Zachodzące -przy tym_zmifiny określa, sjg jako stepowienie kra j o b r a z u. Na obszarach bagien­nych procesy stepowienia prowadzą w początkowych etapach do tworzenia się żyznych, czarnych ziem, doskonałych do uprawy roślin. W późniejszych etapach sytuacja pogarsza się i ziemie~te przestają już służyć rolnictwu. Procesy stepowienia doprowadzają' w końcu do powstawania obszarów pustynnych.

Zjawisko stepowienia zachodzi dziś w Europie środkowej. Za­gadnienie to jest o tyle nowe, że dopiero od niedawna zajęła się nim nauka. Na obszarach podlegających powolnemu stepowieniu leży również Polska, a w szćzegolńóści Wielkopolska i Kujawy. Problem zmian zachodzących na tych obszarach, a prowadzących do stepowienia, podjęty był już przed wojną. Zwrócił nań uwagę wybitny specjalista w zakresie ochrony przyrody Adam Wodzicz- ko. Po wojnie nauka wróciła do tego problemu.

Wielkopolska i Kujawy przed tysiącami lat stanowiły jedną olbrzymią puszczę. Las pokrywał niemal nieprzerwanym płasz­czem wielkie obszary polodowoowe i jedynie w pradolinach rzek zalegały olbrzymie bagna i moczary. Właśnie przez nie torowały sobie drogę Warta, Noteć, Barycza i Odra. Wielkopolska jest więc z natury krainą leśną i można sądzić, że gdyby dziś ustała tam działalność gospodarcza człowieka, kraina ta znów pokryłaby się lasem. Nie należy jednak sądzić, że procesy stepowienia są tu wywołane wyłącznie działalnością człowieka. Dokładniejsze ba­dania wykazały, że stepowienie Wielkopolski i Kujaw jest proce­sem stosunkowo młodym, nie sięgającym poza okres subborealny.

Dawniej panował na tych ziemiach klimat bardzo wilgotny, a czło- I Wiek nie ingerował zupełnie w sprawy przyrody. Proces""3^^^H wienia zaczął się mniej więcej 2 tys. lat p.n.e.,. kiedy to II»Mil wiele jezior i bagien z tych obszarów, przeobrażając się nieraz v,- żyzr.e. czarne ziemie. Tak więc proces' stepowienia zaczął prze­biegać niezależnie od działalności człowieka, był to jednak proces bardzo powolny, którego wyraźnych skutków pewnie jeszcze do dziś nie dałoby się zauważyć. Dopiero rozwijające się na tych ziemiach od schyłku neolitu rolnictwo przyśpieszyło ten naturalny proces, związany ze zmianami klimatycznymi. Ogromna żyzność czarnych ziem i łatwość ich uprawy były niewątpliwie bardzo atrakcyjnym czynnikiem dla pierwotnych rolników. Tym też można sobie wytłumaczyć szybki przyrost ludności w istniejących tu osiedlach rolniczych, szczególnie w epoce brązu i żelaza.

Rozpatrując wpływ rolnictwa na przyrodę nie wolno zapomi­nać, że prymitywne metody uprawy i związany z tym minimalny plon wymagały w tych czasach znacznie większej powierzchni ziemi w przeliczeniu na głowę ludności, która z tego plonu żyła, niż dziś. Oczywiście fakt ten miał wielkie znaczenie, jeśli idzie

o dalsze procesy stepowienia. Zdobywanie nowej ziemi pod upra­wę wymagało usuwania lasów. Z kolei odlesianie wpływało na stosunki klimatyczne i geologiczne Wielkopolski i Kujaw. Było to jednak tylko pogłębianie i znaczne ¡przyśpieszanie naturalnych tendencji, jaikie na tym obszarze istnieją. W ostatnim 500-leciu p.n.e. żyło już na obszarach Polski wiele plemion słowiańskich. Kujawianie i Wielkopolanie nie uczestniczyli w zasadzie w póź­niejszych wędrówkach ludów słowiańskich i uprawiając rolę kon­tynuowali odlesianie tego terenu. Wiadomo, że uprawy obejmo­wały już wtedy wiele roślin — pszenicę, jęczmień, proso, len, bób, soczewicę, groch, mak, rzepak itd. Żyto rozpowszechniło się do­piero w średniowieczu i wtedy również zjawił się owies.

Wiek XVI i XVII to okres rozkwitu gospodarki pańszczyżnia- 210-Xo 1 warcznej. Powierzchnia upraw rolnych zaczęła się rozsze­rzać bardzo szybko, powstawały „jak grzyby po deszczu” duże, zagospodarowane kompleksy. Do końca XVIII w., tzn. do czasów rozbiorów, krajobraz Wielkopolski i Kujaw wykazywał jeszcze równowagę i harmonię. Niewielkie w tych czasach możliwości techniczne, choć ograniczyły wyraźnie powierzchnię lasów, nie

wprowadziły jednak poważnych zaburzeń i głębokich zmian. Cią­gle jeszcze duże obszary lasu dominowały na tych terenach, a za­lesienie pradolin Warty i Noteci nosiło nawet znamiona całkowi­cie pierwotnej przyrody. Dopiero gospodarka pod zaborem prus­kim zadecydowała o gwałtownych zmianach krajobrazu Wielko­polski i Kujaw. Przede wszystkim rozpoczęto na ogromną skalę prace melioracyjne i regulacyjne. Osuszano błota, regulowano i obwałowywano rzeki. Znikać zaczęły błota i mokradła, wypro­stowały się biegi rzek i strumyków. Wszystkie te zabiegi w sposób bardzo istotny zaczęły wpływać na 'klimat tych obszarów. Chłopi, zepchnięci na najgorsze grunty, nabywali parcele leśne i poleśne i w ten sposób proces odlesiania terenu postępował dalej.

Nowe warunki klimatyczne oraz charakter gospodarki leśnej spowodowały istotne zmiany w składzie gatunkowym drzewo= stanu. Lasy wielkopolskie i kujawskie, kiedyś zróżnicowane ogromnie pod względem gatunków i wieku drzew, zaczęły zmie­niać się aa jednogatunkowe, monotonne drzewostany sosnowe. Obecnie ogólna powierzchnia lasów na terenach Wielkopolski i Kujaw wynosi około 12°/o całej powierzchni tego terenu. Fakt ten w połączeniu ze zmianą struktury gatunkowej lasów wpływa silnie na kontynentalizację klimatu. Zwiększają się różnice ter­miczne zimy i lata. Usunięcie z krajobrazów rolniczych drzew i krzewów sprzyja wiatrom, których porywistość w Wielkopolsce jest dziś niemal tak duża jak na Wybrzeżu. Wiatry sprzyjają osu­szaniu terenu, są najgorszym wrogiem gleby, zabierając jej wilgoć

i zwiewając najcenniejsze cząstki. Ograniczenie zalesień i nadanie im niewłaściwej struktury gatunkowej wpływa z kolei na zmniej­szenie się liczby opadów. Przesuszenie gleby zmienia całą jej strukturę, upośledzając żyde organizmów. Burze piaskowe w okre­sach suszy stały się już w Wielkopolsce pospolitym zjawiskiem, a Poznań — miasto zdawałoby się bardzo czyste i pełne zieleni — charakteryzuje się największym opadem pyłu ze wszystkich miast Polski B wyjątkiem Śląska. Trzeba jeszcze podkreślić, że przemia­na struktury drzewostanu z mieszanych na w przeważającej więk­szości sosnowe przeprowadzona została w okresie panowania pru­skiego z całą dokładnością. Obok wymienionych już poprzednio konsekwencji wpłynęło to dodatkowo na zakwaszenie gleby, za­burzenia w krążeniu wody, a także na 'klęskowe po jawy szkodni­

ków. Przykładem służyć mogą masowe pojawy sówki chokwM|^H które nawiedziły lasy wielkopolskie i pomorskie w latach 192 —1924.

Sówka choinówika jest to motyl, którego gąsienice żerują wy­łącznie na sośnie, preferując drzewa starsze. Motyle latają w dru­giej połowie marca i w pierwszej połowie kwietnia. Po kopulacji samice składają jaja na igłach sosny. Jedna samica składa około 150 jajeczek w ciągu swego życia. Z jaj wylęgają się gąsieniczki, które w ciągu maja żerują na młodych pędach sosen. To stadium larwalne trwa około 5 tygodni, po czym gąsienice schodzą do ziemi, gdzie przepoczwarczają się i w tej formie zimują. W ciągu krótkiego okresu żerowania gąsienice sówki choinówki mogą do­konać katastrofalnych zniszczeń, jeśli występują w dużych ilo­ściach. Jedna gąsienica zjada dziennie około 18 igieł. Przy maso­wym pojawię oznacza to ogromne spustoszenie.

W latach 1922—1924 zdewastowanych zostało na terenie Wiel­kopolski i Pomorza ponad 200 tys. ha lasu w wieku od 20 do 80 lat. Niektóre nadleśnictwa, jak np. Potrzebowice lub Wronki, zo­stały całkowicie pozbawione sosny. Był to prawdziwy kataklizm

o nie notowanych dotąd rozmiarach. Leśnicy byli zupełnie bez­radni wobec tej klęski, a wszelkie dostępne wówczas metody zwalczania szkodnika okazały się nieskuteczne.

W sukurs przyszła lasom dopiero sama przyroda. Gwałtowny rozwój sówki choinówki stworzył korzystne warunki dla rozwoju jej wrogów naturalnych i właśnie pasożyty i patogeny, czyli czynniki chorobotwórcze, położyły kres klęsce, niestety jednak zbyt późno. Źródłem tej ogromnej klęski była wadliwa gospodar­ka leśna. Przy zabiegach o maksymalne wykorzystanie lasu za­pomniano o prawach przyrody. Oczywiście, las jednorodny, jedno- gatunkowy jest gospodarczo o wiele korzystniejszy, gdyż zarówno jego założenie, jak hodowla i eksploatacja są o wiele łatwiejsze. Zapomniano jednak, że las jest organizmem żywym, w którym każdy gatunek rośliny czy zwierzęcia odgrywa zupełnie określoną rolę, a całość stanowi zamknięty, zharmonizowany układ. Sztucz­ne zubożenie tego układu musi pociągnąć za sobą określone kon­sekwencje biocenotyczne. Jedną z tych konsekwencji jest wzrost nasilenia ilościowego gatunków fitofagicznych, czyli roślinożer­nych, związanych z jedyną niemal w takich monokulturach ro-

śliną — sosną. Później wystarczy korzystny dla danego fitofaga zbieg okoliczności w postaci korzystnego układu warunków kli­matycznych, by nastąpił masowy pojaw, a w konsekwencji klęska gospodarcza.

Stosując różne nowoczesne metody badawcze potrafiono od­tworzyć w dużym przybliżeniu dawną szatę roślinną omawianych terienów. W dawnych czasach w lasach pokrywających Wielko- polskę i Kujawy przeważały dęby i graby. W lasach mieszanych spory udział miał buk. Sosna, która dziś jest najważniejszym, a w wielu przypadkach jedynym składnikiem lasów Wielkopolski, stanowiła ongiś jedynie domieszkę; większe skupienia sosny po­krywały tylko najuboższe gleby. Sosna zjawiała się samoistnie w miejscach wysuszonych, jałowych, o piaszczystym podłożu.

Z reguły towarzyszyły jej inne drzewa, jak brzoza brodawkowata, osika i dąb.

O składzie gatunkowych występujących niegdyś lasów na tych terenach świadczą nazwy wsi *. Okazuje się, że w Wielkopolsce najwięcej nazw o charakterze topograficznym wywodzi się od dębu, np. Dębe, Dęby, Dąbki, Dąbrowa, Dąbrówka, Dębowiec, Dębogóra, Dąbrowice, Dębsko, Dębionki, Dębino, Dębowo, Dębo- rzyce, Dębowa Łęka, Cienkodęby itd.

Wiele nazw pochodzi również od graba: Grabia, Grabowo, Gra- boszewo, Grabonóg, Grabów i inne. Sporo nazw pochodzi od brzo­zy, mniej od buka, lipy, olchy, wierzby i świerka. Wszystkie te nazwy powstały w XVI w. i znalezione zostały w starych zapis­kach. Świadczą one, że rzeczywiście lasy liściaste, a szczególnie dąb, odgrywały dawniej główną rolę w drzewostanach Wielko­polski i Kujaw. Dziś na omawianym terenie sosna dominuje w sposób zdecydowany, stanowiąc 85°/o drzewostanów. Dąb i inne drzewa liściaste stanowią zaledwie 140/o, natomiast 1°/« przypada na świerk. Zamiana drzewostanów liściastych i mieszanych na monotonne, o tym samym wieku drzewostany sosnowe, sadzone w równe rzędy i szeregi, doprowadziła do wyginięcia wielu ga­tunków roślin i zwierząt spotykanych dawniej na tych terenach. Nasze dane na ten temat są oczywiście ograniczone, gdyż dokład­niejsze zapiski naukowe datują się od stosunkowo niedawna.

Można jednak dla.-przykładu wymienić takie rośliny, }ak żywiec dziewięciolistny czy storczyk obuwik, które notowane były w oko-^j licach Poznania ]eszcze w połowie ubiegłego wieku, a których już od dawna tam znaleźć nie można. Podobnych przykładów dałoby się przytoczyć więcej.

Również wśród fauny stwierdzono .duże zmiany w kierunku uprzywilejowania gatunków stepowych. Zwierzęta leśne żyjące wśród krzewów ustępowały stopniowo miejsca gatunkom, które nie wymagają osłony, wytrzymują suszę i wiatr. Dawno już wy­ginęły tu taikie zwierzęta, jak żubr, łoś, ryś i żbik. Dziki, jelenie, borsuki występują w niewielkich ilościach i utrzymują się dzięki specjalnej opiece ze strony łowiectwa. Znacznie rzadsze stały się jeże, łasice i ryjówki. Stworzyło to oczywiście dogodne warunki rozwoju tego rodzaju zwierzętom, jak np. nornik zwyczajny. Ten stepowy gatunek co pewien czas pojawia się w dużych ilościach i wówczas powoduje duże straty w rolnictwie.

Coraz liczniejszy jest w Wielkopolsce i na Kujawach skowronek polny oraz potrzeszcz — ptaki charakterystyczne dla otwartych równin. Coraz częściej spotyka się świergotka polnego i kulona — gatunki charakterystyczne dla suchych, otwartych, piaszczystych terenów. Nie jest również przypadkiem, że drop, zwany europej­skim strusiem, nigdzie w Polsce nie występuje w tak dużych skupieniach jak w Poznańskiem i na Kujawach. Pospolite stają się tu stepowe formy szarańczaków, np. pasikonik, znikają na­tomiast liczne owady związane z mieszanymi lasami i zaroślami. Pospolity dawniej paź żeglarek od dawna już nie jest spotykany. Na ten temat mamy jednak mało konkretnych informacji. Więcej danych dostarcza nam fauna ślimaków lądowych. Jest to grupa, której poszczególne gatunki charakterystyczne są dla określonych środowisk. Porównując dane wykopaliskowe oraz dawne zapiski I z obecną sytuacją, możemy wnioskować o zmianach, jakie I zachodzą.

Na terenie Wielkopolski stwierdzono występowanie 62 ga­tunków oskorupionych ślimaków lądowych. 42 z nich to gatunki

I leśne, charakterystyczne dla lasów liściastych o bogatym pod­szyciu, a 20 to ślimaki miejsc odkrytych. Na terenach obecnie bezleśnych, szczególnie na polach, spotyka się często zbielałe skorupki ślimaków, wyrzucone podczas orki, a pochodzące z róż-

nych okresów, ale z reguły niezbyt dawnych. Skorupki pozwa­lają na określenie gatunków. Okazuje się, że w wielu wypad­kach są to gatunki leśne, dziś na terenie Wielkopolski już w ogó­le nie występujące albo występujące bardzo rzadko. Dowodzi to, że na tych bezleśnych terenach kiedyś rosły lasy liściaste, a usu­nięcie tych lasów względnie ograniczanie ich ilości na dużej prze­strzeni wpłynęło na zniknięcie niektórych gatunków zwierzęcych z tych terenów. Tak np. wśród skorupek znajdowanych na po­lach stwierdzono gatunek Helicigona lapicida. Gatunek ten wy­stępuje obecnie w Polsce w okolicach Krakowa, Kielc i w Sude­tach, a więc w południowych rejonach kraju, oraz na Pomorzu. Mamy więc na terenie Polski jak gdyby dwa przerwane, rozdzie­lone zasięgi. Liczne skorupki znajdowane na polach w Wielko- polsce świadczą o tym, że kiedyś zasięg ten był jednolity. Po­dobnych przykładów można by przytoczyć więcej. Rozpowszech­niły się natomiast ostatnio gatunki ślimaków sucholubne lub sy- nantropijne, tzn. związane z siedliskami ludzkimi. Bardzo pospo­lity jest w tej chwili w Poznańskiem gatunek Helicella obvia, dawniej ograniczony do okolic stepowych na południowo-wschod- nich krańcach Polski. Dzięki działalności człowieka rozszerzył silnie swój zasięg i utrzymuje się wszędzie, gdzie znajduje od­powiednie dla siebie warunki.

Kierunek zmian jest zupełnie wyraźny — ubożeje fauna leśna, wzbogaca się fauna o charakterze stepowym. Ogólny bilans jest jednak zdecydowanie ujemny. W wyniku odlesienia terenu fau­na ogólnie wziąwszy ubożeje i dochodzi do poważnego zachwia­nia równowagi biologicznej. Zmiany, o których mowa, nie wyni­kają tylko z likwidacji lasów. Likwidacja lasów wiąże się bowiem ze zmianami w reżimie wodnym (spotęgowanymi przez regulacje rzek i osuszanie bagien), jak również z wprowadzeniem na wiel­kie obszary nowych zupełnie roślin — roślin uprawnych.

Przenieśmy się teraz myślą do Puszczy Białowieskiej. Również na przykładzie tego dużego, zalesionego kompleksu można po­kazać ujemne avpływy gospodarki ludzkiej. Jeśli obszar Puszczy Białowieskiej potraktujemy jako wyodrębnioną jednostkę fitoso- cjologiczną również w sensie historycznym, to trzeba stwierdzić, że na przestrzeni ostatniego tysiąclecia nie uległa ona tak du-* żemu zmniejszeniu jak inne rejony Polski. Puszcza należała od

bardzo dawna do dóbr królewskich i dzięki temu podlegała iu»^! nym nieco formom eksploatacji niż pozostałe lasy. Istotny wpływ człowieka na puszczę związany był z osadnictwem. Duże nasi­lenie osadnictwa przypada tu na XV i XVI w. Już w połowie XVI w. osadnictwo dotarło do zachodnich granic dzisiejszej Bia­łowieży. Z tych czasów znane są już miejscowości nad Narewką (Lenikowo) i w pobliżu dzisiejszej Hajnówki (Postołowo). W po­łowie XVIII w. istniało już wokół Puszczy kilkanaście osiedli. Później liczba ich stale wzrastała. Wszystko to działo się w ja­kimś sensie kosztem puszczy. Powstawały również osiedla wew­nątrz samej puszczy. W 1696 istniało już osiedle Białowieża.

Skutki osadnictwa można ująć liczbowo. Według ścisłych da­nych w 1639 cała powierzchnia Puszczy wynosiła 1664 km*. W ciągu około 300 lat osiedla, pola, łąki i nieużytki objęły łącz­nie 637 km2; odlesione w wyniku zabiegów regulacyjnych doliny rzeczne — 116 km2. Razem więc ubytek lasów w ciągu tego okresu wyniósł około 750 km2, co stanowi 45% powierzchni za- lesień z połowy XVII w. Niezależnie od tego gospodarka czło­wieka spowodowała wiele zmian w rzeźbie terenu i w układzie stosunków hydrograficznych. Z kolei te zmiany wpłynęły i wpły­wają ciągle jeszcze na kształtowanie się formacji roślinnych

i w konsekwencji na skład faunistyczny puszczy. Osiedla z po­lami uprawnymi i łąkami stworzyły i stwarzają warunki do po­wstawania i rozprzestrzeniania się specyficznej roślinności. Po­między osiedlami powstała sieć dróg śródleśnych, którymi wkra­czają do puszczy rośliny określane jako antropofity, czyli rośliny związane z gospodarką człowieka. Wraz z nimi wkraczają rów­nież pewne gatunki zwierząt, szczególnie owadów. Te sztuczne drogi stworzone przez człowieka ułatwiają również rozprzestrze­nianie się lokalnym gatunkom, co z kolei przyczynia się do istot­nych zmian w stosunkach fitosocjologicznych.

Trzeba wziąć jeszcze pod uwagę, że dość prymitywna gospo­darka rolna, odznaczająca się dużym zachwaszczeniem pól, była dodatkowym czynnikiem sprzyjającym zmianom na terenie pu­szczy. Zachwaszczenie sprzyjało bowiem przedostawaniu się w głąb drzewostanów obcych gatunków roślin. W hodowli bydła istniał zawsze niedobór paszy, który rozwiązywano przez wy­pasanie bydła w lasach. Związane z tym szkody, zarówno bez-

pośrednie, jak i zmiany w zbiorowiskach roślinnych były i Są I doić poważne. Już od 1700 wypasanie bydła w lasach Białowieży I podlegało ograniczeniom. Problem ten jednak pozostał aktualny I nawet do dziś. Porównywano na przykład obszary wypasane przez I 60 lat z obszarami, na które bydło nie było wprowadzane. W tych I pierwszych stwierdzono duże zmiany strukturalne, wypasanie po- I woduje bowiem poważne ¡¡niszczenia warstwowej struktury lasu. I Nawet zagłębienia po radcach bydła stwarzają korzystne warun- I ki dla rozwoju specyficznej roślinności. Duże ilości nawozu sprzy- I jają rozwojowi tzw. nitrofilnych gatunków roślin. Dzisiaj te obce I puszczy gatunki spotyka się nawet w dość dużej odległości od I osiedli.

Do XVII w. Puszcza Białowieska nie była objęta racjonalną I gospodarką leśną. Problem ten próbował dopiero rozwiązać Ty- I zenhaus. W końcu XIX w. Puszcza stała się terenem łowieckim I carów i dbano w niej głównie o dużą liczebność zwierzyny łow- I nej. Niejednokrotnie przekraczała ona tzw. pojemność łowiska, co I przyczyniało się do znacznych nieraz szkód. Wiele zamieszania I

i strat powodowało sprowadzenie tu zwierząt z innych regionów I geograficznych. W latach 1891—1907 introdukcja objęła ponad I 800 sam, blisko 200 jeleni i 125 danieli z Syberii, Niemiec, Kau- I kazu, Austrii i innych rejonów. Była to bardzo nierozważna i je- I dnostronna gospodarka, która przyniosła opłakane skutki, dające się odczuć jeszcze dziś. Puszcza uległa dużej dewastacji. Wiele gatunków krzewów znikło całkowicie, zmieniła się również struk- | tura zbiorowisk leśnych. Do dziś istnieją luki w drzewostanach. Brak jest drzew tworzących tzw. średnią warstwę wiekową. Nad­miar zwierzyny łownej i uszkodzenia drzew przez nią spowo­dowane przyczyniły się również do rozszerzenia się chorób i szko­dników drzew. Z 990 gatunków roślin naczyniowych dzisiejszej Puszczy Białowieskiej 226 to antropofity. Już zestawienie tych liczb mówi o ogromnych zmianach jakościowych. Do tego do­chodzą jeszcze poważne zmiany ilościowe, wyrażające się w ogra­niczeniu ilościowym szeregu gatunków, a wzroście nasilenia wy­stępowania innych.

Przedstawiliśmy wpływ człowieka na lasy na dwóch zupełnie odmiennych obszarach. Wielkopolska i Kujawy to tereny ogrom­nie zdewastowane ręką ludzką. Wykazanie niekorzystnych wpły­

w6w odlesienia tych terenów jest bardzo łatwym zadanieOK^j^l szcza Białowieska to do dziś ogromny kompleks leśny, który ni#^ zbyt słusznie nazywamy puszczą pierwotną, choć teren ten został tak silnie zmieniony działalnością człowieka, że w gruncie rzeczy niewiele już ma wspólnego z pradawną puszczą. Właśnie na przy­kładzie Puszczy Białowieskiej okazuje się, że nie tylko sama likwidacja lasów, ale również inne formy działalności człowieka mogą zmieniać stosunki panujące na terenach zalesionych.

Wspomnieliśmy, że likwidacja lasów i tworzenie wielkich prze­strzeni zagospodarowanych rolniczo a zupełnie odsłoniętych przy­czynia się do erozji gleb. Erozja gleb jest zjawiskiem bardzo złożonym, wywoływanym przez kompleks przyczyn. Niewątpli­wie jedną z jej przyczyn są zaburzenia reżimu wodnego, powo­dowane nie tylko odlesieniem, ale w większej jeszcze mierze re­gulacją rzek i niewłaściwie przeprowadzonymi melioracjami te­renu. Do tych spraw przejdziemy obecnie.

Zakłócenia stosunków wodnych

Zasadniczym źródłem wody,jaką dysponujemy w życiu oso­bistym, w rolnictwiepleśnictwie, przemyśle, w żegludze i w ry­bactwie, są opady atmosferyczne w postaci deszczu i śniegu. Część tej wody uzyskanej z opadów spływa źródłami, strumienia­mi i rzekami, większa jej'część dociera jednak do wnętrza gleby

i przenlkErdo wód gruntowych.“ Właśnie wody gruntowe są naj­ważniejszym rezerwuarem wodnym. Od ich ilości i poziomu zależy całość gospodarki wodnej na danym terenie. Oczywiście poziom wody gruntowej, jak i jej ilość, zależy od opadów, które uzu­pełniają braki. Powinniśmy zatem naszą działalność tak ustawiać, by bilans wodny był co najmniej zrównoważony. Jeśli będzie on ujemny, to w konsekwencji doprowadzimy do przesuszenia te­renu i wszystkich groźnych następstw tego zjawiska. Zapotrze­bowanie na wodę nie utrzymuje się stale na jednakowym pozio­mie, lecz rośnie z roku na rok zarówno ze względu na zwiększa­jącą się liczbę ludności, jak i ze względu na rozwój przemysłu. Duże znaczenie ma także powierzchnia wód otwartych. Wiemy, ■że~WćTdy są zbiornikiem ciepła, działając wyrównująco na tempe-

raturę całej okolicy. Zwiększone parowanie tych wód wpływa na ochłodzenie przegrzanych mas powietrza, gdy temperatura jest . wysoka, a wraz ze zniżką temperatury w ciągu nocy staje się źródłem mgły lub rosy, która ma duże znaczenie dla roślinności, Obszary pozbawione większych powierzchni wód otwartych od­znaczają się warunkami klimatycznymi bardziej kontynentalnymi, charakteryzującymi się m.in. dużymi wahaniami dobowymi tem­peratury. Działalność człowieka wpływa zarówno na powierzchnię ogólną wód otwartych, jak i na poziom wód gruntowych. Czło­wiek wywiera więc silny wpływ na ogólną gospodarkę wodną: W jakich kierunkach idzie ten wpływ?

Zastanówmy się najpierw nad rolą prac melioracyjnych i regu­lacyjnych w całokształcie gospodarki wodnej. Zabiegi te przy­noszą niewątpliwie szereg realnych korzyści, na ogół jednak prze­prowadza się je, nie uwzględniając skutków, które wystąpią do­piero w dalszej przyszłości. Obie kategorie zabiegów pociągają za sobą z reguły obniżenie poziomu wód otwartych na dużych nieraz obszarach i zmniejszenie się ich powierzchni. Obniżenie poziomu lustra wody w jeziorach równoznaczne jest z poważnym uszkodzeniem czy nawet zniszczeniem ipasa przybrzeżnego, zwa­nego litoralem, a więc tej części jeziora, która wywiera nie­mal decydujący wpływ na całą jego strukturę, na całe jego życie. Litoral to główny pas produkcyjny jeziora, miejsce tarła i żero­wania większości gatunków ryb. Wytworzenie nowego pasma litoralu trwa bardzo długo. Zabiegi melioracyjne wpływają zde­cydowanie także na obniżenie poziomu wód gruntowych i tym samym zmniejszają dopływ tych wód do zbiorników wodnych. Dalszą konsekwencją jest ograniczenie dopływu do jezior soli mi­neralnych, w szczególności soli wapnia, które mają ogromne zna­czenie dla rozwoju roślinności wodnej. Wszystko to razem pro­wadzi do rozmaitych schorzeń wód, wyrażających się m.in. po­wstawaniem w okresie letnim w warstwach przydennych. dużych ilości siarkowodoru.

Regulacja rzek polega na budowie wałów nadbrzeżnych, wy­prostowywaniu biegu rzek, budowie tzw. ostróg itp. Wszystkie te zabiegi są niewątpliwie pożyteczne z pewnego punktu widzenia, prowadzą jednak do likwidacji łach, zakoli, starorzeczy i innych zacisznych odcinków. Wszystkie te części rzeki mają bardźo istot­

ny wpływ na życie organizmów wodnych. Życie to zostaje zubożone. Ponieważ przepływ wód w rzekach uregulowanych ule» ga przyspieszeniu, pogarsza to jeszcze ogólny bilans wodny da* nego obszaru. Chroniąc przyległe do rzek tereny od powodzi i po­lepszając żeglowność rzek, dokonuje człowiek równocześnie głę­bokich zmian biologicznych w samej rzece i zmian klimatycznych w jej otoczeniu. Zmiany klimatyczne są oczywiście następstwem obniżenia poziomu wód gruntowych i zmniejszenia powierzchni parującej, Łachy, zakola i starorzecza są terenem życia ryb i wie­lu innych organizmów wodnych, od których życie ryb z kolei zależy. Wraz z tymi specyficznymi fragmentami rzecznymi zanika również bogata roślinność właściwa miejscom podmokłym, ginie także bogaty świat drobnych organizmów zwierzęcych./

Spróbujmy na przykładzie Kujaw bliżej zanalizować wpływ zabiegów regulacyjnych i melioracyjnych na stosunki przyrodni­cze. Dziś Kujawy charakteryzują się małą ilością opadów atmo­sferycznych, wynoszących w ciągu roku przeciętnie 490 mm. Średnia temperatura roczna wynosi 8°C, a amplituda wahań średniej temperatury stycznia i lipca 21°C. Przyjmuje się, że am­plituda taka dla klimatu oceanicznego wynosi 10°C, a dla klimatu kontynentalnego 30°C. Wynika z tego, że klimat Kujaw zaczyna zbliżać się do klimatu kontynentalnego. Konsekwencją małych opadów jest cienka pokrywa śnieżna w ciągu zimy. Fakt ten w po­łączeniu z silnymi wiatrami z kierunków północno-wschodnich przyczynia się do szkód wywołanych mrozem na polach. Bilans wodny tej krainy jest ujemny, co wynika z małej liczby opadów oraz dużego wyparowywania.

Do zachwiania bilansu wodnego na Kujawach przyczyniła się w dużej mierze nieoględna gospodarcza działalność człowieka, prowadząca do odwodnienia terenu. Po trwających długie lata zabiegach melioracyjnych w okresie rozbiorów dziś w dalszym ciągu przeprowadza się prace osuszające, które dają doraźne ko­rzyści, umożliwiając uprawę rolną i łąkową wielu hektarów ziemi, prowadzą jednak do utraty naturalnych zbiorników retencyjnych

i w konsekwencji pogłębiają niekorzystny bilans wodny. Trzeba do tego jeszcze dodać, że w okresie powojennym rozbudowane tu zostały liczne zakłady przemysłowe i tym samym zwiększyły swoje zapotrzebowanie na wodę.

Oto jeden z przykładów: Zakłady Sodowe w Mątwach wy bu. dowaiy niedawno 17 studzien głębinowych. Pobór wody z tych studzien spowodował tak znaczne obniżenie się poziomu wód gruntowych, że okoliczne wsie zostały dosłownie pozbawione wo­dy. A oto inny przykład. Przeprowadzane prace melioracyjne na torfowiskach w okolicach Dzienian w powiecie inowrocławskim spowodowały całkowite zniknięcie rzeczki Czerwonej Strugi, która wypływała z tych torfowisk. Brak wody na Kujawach od­czuwa się dziś nie tylko w rolnictwie, przemyśle i w gospodar­stwie domowym, ale również w leśnictwie. Tempo obniżania się wód gruntowych jest tu bardzo szybkie. Lasy reagują na to m.in. tzw. wydzielaniem się posuszu, czyli zamieraniem drzew w wy­niku działania niekorzystnych warunków. W szybkim tempie za­chodzą również zmiany gatunkowe w drzewostanach.

Sięgnijmy po jeszcze inne przykłady. Poziom Jeziora Wię- chorskiego obniżył się o cały metr w wyniku przekopania ka­nału dla odwodnienia sąsiednich łąk. Wiele jezior uległo zupeł­nemu zanikowi lub znacznie obniżyło poziom wody głównie w wyniku nieprzemyślanych prac melioracyjnych. Istnieje szereg danych na temat obniżania się poziomu lustra wody w Gople. Pro­ces ten trwa od bardzo dawna. Za życia Długosza, a więc w koń­cu XV w., Gopło łączyło się przez jeziora Slesińskie i Gosławskie za pośrednictwem rzeczki Goplanicy z Wartą, z drugiej zaś stro­ny za pośrednictwem rzeki Bachorzy z Wisłą. W tych czasach małe statki wpływały z Gopła do Bachorzy i stamtąd były prze­ciągane do Wisły. Za czasów Księstwa Warszawskiego przeprowa­dzono na polecenie księcia Druckiego-Lubeckiego badania rzek spławnych. Badania te przeprowadził Surowiecki, który stwier­dził. że choć widoczne były jeszcze wówczas ślady dawnego ko­ryta Goplanicy, rzeka jednak już nie istniała, a po Bachorzy pozostały tylko bagna. Tenże Surowiecki obliczył, że poziom Go­pła od czasów Długosza do 1810 obniżył się o około 3,5 m. Dziś można stwierdzić, że od 1810 poziom Gopła uległ dalszemu, wy­datnemu obniżeniu. Potrzymiech, który był jeszcze wyspą w 1880, dziś stał się połwyspem. Regulacja Noteci spowodowała obniże­nie się poziomu Gopła o prawie 3 m. Powierzcnma Jeziora Ję­drzejewskiego zmalała o 8 ha w ciągu niespełna 70 lat. Na terenie nadleśnictwa Gołąbki istnieje grupa jezior, które według ścisłych

danych sprzed kilkudziesięciu'- laty tworzyły jedno, duże zioro.

Prace melioracyjne na terenie Kujaw nabrały pełnego chu pod koniec XVIII i w XIX w. W latach 1780—1790 osuszono w dużej mierze kompleks bagien zalegających dno doliny toruń- sko-eberswaldzkiej oraz doliny Noteci i Gąsawy. Dokończenie tych prac nastąpiło w 100 lat później. Duże znaczenie dla Kujaw miało osuszenie rzeki Bachorzy. Szeroka dolina tej rzeki jeszcze w pierwszej połowie XIX w. stanowiła ogromne bagnisko. Do prac melioracyjnych przystąpiono w 1838. W wyniku tych prac bagnisko to zamieniło się na żyzne łąki. Jeszcze według danych z 1880 tereny te były wykorzystywane jako łąki, lecz dziś w znacznej mierze uległy już przesuszeniu i zostały zaorane. Dla Ziemi Chełmińskiej duże znaczenie miało osuszenie w połowie

XIX w. Niziny Nadwiślańskiej w okolicy Chełmna. W tym czasie zmeliorowano tam blisko 9 tys. ha błot.

Wymieniono tu tylko najważniejsze prace melioracyjne na Kujawach. Wiele z nich nie zostało zarejestrowanych, wiele po­minięto. Wszystkie te zabiegi przynosiły niewątpliwie jedynie doraźne korzyści. Z reguły wiązały się jednak z niszczeniem na­turalnych zbiorników retencyjnych i obniżaniem poziomu wód gruntowych na terenach przyległych. W niektórych wypadkach nieprzemyślane melioracje powodowały bardzo szybko ujemne efekty: w następstwie obniżania się poziomu wód gruntowych wysychały duże połacie lasów.

Sytuacja w Wielkopolsce i na Kujawach, choć szczególnie nie­korzystna, nie jest w Polsce wyjątkowa. Ogólnie wziąwszy, na terenie całego kraju układ stosunków wodnych pogarsza się po­woli. Prace melioracyjne prowadzi się wszędzie. Ich doraźny zysk gospodarczy pojawia się dość szybko, natomiast ich wpływ na ogólną gospodarkę wodną danego terenu ujawnia się znacznie później. Stwierdzono na przykład, że po osuszeniu bagien nad rzeką Obrą poziom wód gruntowych ustabilizował się dopiero po upływie 40 lat, w promieniu blisko 3 km. Melioracje, jak również regulacja rzek są na pewno niezbędne w naszej gospodarce, muszą być jednak przeprowadzane z troską nie tylko o doraźne korzyści rolnictwa, ale również o zasoby wodne kraju. Konieczna tu jest wielka ostrożność w działaniu, gdyż naprawienie błędów

niefortunnych melioracji nie jest rzeczą łatwą. Za przykład niech I nam posłuży sytuacja na Śląsku. Z uwagi na ujemne skutki gos- 1 podarcze melioracji dokonanych na tym terenie w okresie roz- 1 biorów zaniechano tu już w okresie międzywojennym konser- I wacji urządzeń melioracyjnych. Podniósł się wówczas co prawda I poziom wód gruntowych, ale na skutek tego zaczęły ginąć te drzewa, które wykształciły głębiej sięgające systemy korzeniowe. Ta sytuacja ujawniła się później w okresach silnych burz. W la­tach 1957—1958 huragany zwaliły w dwóch nadleśnictwach śląs­kich ponad 150 ms drewna. Pogorszył się również stan zdrowotny pozostałych przy życiu drzew. Niewątpliwie na terenie Śląska ob­serwuje się łączne działanie kilku niekorzystnych czynników — przede wszystkim wadliwie przeprowadzanych dawniej meliora­cji oraz ujemnego wpływu zatrutego powietrza.

Erozja gleb

W gruncie rzeczy całe nasze życie zależy od cienkiej warstwy skorupy ziemskiej, zwanej glebą. Gleba decyduje o tzw. produkcji pierwotnej, zaś od produkcji pierwotnej zależy cała produkcja wtórna, czyli życie całego świata zwierzęcego.. Gleba, jak żywy organizm, ustawicznie tworzy się i zamiera. Zamierania gleby po­woduje erozja. Erozja jest procesem, którego tempo bywa imien­ne i w dużej mierze zależne ód ingerencji” człowieka. Wyróżnia się erozję naturalną i erozję sztuczną — powodowaną działal­nością człowieka.

Podstawą tworzenia się gleby są skały. Zawarte w nich składniki mineralne uwalniają się pod wpływem procesów wietrzenia i za­silają glebę w postaci rozdrobnionego substratu. Te zasoby mi­neralne w połączeniu z wodą i przy udziale energii słonecznej warunkują życie roślin. Roślinność odgrywa bardzo dużą rolę w dalszym kształtowaniu się gleb. Obumarłe resztki roślin sta­nowią źródło próchnicy. Roślinność w dużej mierze wpływa na drobnoustroje glebowe, nader istotne dla przemiany materii, gdyż przywracają glebie zużywane przez rośliny substancje mineralne. Roślinność decyduje również o pozostałej mikroflorze i mikro­faunie glebowej. Wszystkie te organizmy odgrywają doniosłą rolę

w życiu gleby, w przemianach w niej zachodzących. RośHmSŁ stanowi również zabezpieczenie gleb przed erozją. Korzenie rCjflB| wiążą glebę i stanowią fizyczną osłonę przed działaniem wianM i wody.

Jeśli traktujemy glebę jako swego rodzaju organizm, możemy mówić również o jej zdrowiu lub też chorobie. W glebie zdrowej panuje harmonia między jej najrozmaitszymi właściwościami za­równo fizycznymi, jak chemicznymi i biologicznymi. Taka gleba jest odporna na działanie niekorzystnych czynników środowiska. Zdrowe gleby spotykamy niekiedy na stepach, w naturalnych la­sach, a także na terenach zagospodarowanych rolniczo, ale tylko tam, gdzie panuje bardzo wysoka kultura rolna. Choroby gleby mogą mieć różne przyczyny i różne objawy. Mogą one dotyczyć struktury fizycznej, która z kolei wpływa na stosunki wodne i tlenowe, mogą dotyczyć jej składu chemicznego, tzn. braku pew­nych składników lub nadmiaru innych, i wreszcie jej struktury biologicznej.

W warunkach naturalnych panuje najczęściej równowaga mię­dzy naturalnymi zjawiskami erozji powietrznej i wodnej a pro­cesami rozwoju gleby. Dzięki tej równowadze erozja nie prowadzi do degradacji gleby. Inaczej wygląda sytuacja na terenach obję­tych działalnością człowieka i to zarówno na terenach zagospo­darowanych rolniczo, jak i na terenach leśnych i innych, na które człowiek wywiera swój wpływ. Na tych terenach procesy erozyj­ne mogą i zdobywają zdecydowaną przewagę nad procesami gle- botwórczymi, w związku z czym gleba ulega stopniowej degra­dacji. Ta nierozważna gospodarka ludzka doprowadziła już w minionych okresach do katastrofalnych strat, zamieniając w nie­użytki ogromne patacie żyznych gleb Afryki, Azji i innych kon­tynentów. Wiele z tych obszarów po dziś dzień stanowi nieuży­teczną pustynię. Straty dotyczą jednak nie tylko tych obszarów, gdzie erozja całkowicie zniszczyła glebę. Jest wiele obszarow za-* gospodarowanych rolniczo, gdzie gleby uległy w mniejszym lub większym stopniu zerodowaniu, przez co wydajność ich została zmniejszona. Całkowita powierzchnia gleb martwych na świecie wynosi około 40®/« ogólnej powierzchni lądów. Wiele z tych ob­szarów utraciło glebę w wyniku działania czynników natural­nych, jak np. wybuchów wulkanów. Największy jednak jest

w tym udział człowieka. Wystarczy przyjrzeć się krajom Bliskiego Wschodu, które były kiedyś kolebką rolnictwa. Powierzchni« nieużytków w Iraku sięga 50%>, w Algierii 80°/o, a w Libii aż 93"/t. Podobnie wyglądają inne, żyzne niegdyś obszary Azji, Afry­ki, Ameryki i Europy. Oblicza się, że rzeka Huang-ho w Chinach zabiera co roku i wprowadza do morza około 650 min ton gleby. Odpowiada to półmetrowej warstwie gleby na obszarze 5 tys. ha.

W Stanach Zjednoczonych obliczono, że erozja wodna doprowa­dziłaby do zmycia zaledwie 20-centymetrowej warstwy gleby I w rejonie rzeki Missisipi w ciągu 30 tys. lat, gdyby była ona I pokryta roślinnością trawiastą i nie poddana gospodarce rolnej. I Przy wprowadzeniu na te obszary uprawy żyta ten sam efekt I uzyskano by już po 10 latach. Chodzi tu oczywiście o obszar I

0 lekkiej pochyłości (16%).

Erozja gleb stanowi dziś poważne zagrożenie bytu człowieka na I Ziemi. Degradacja gleby pod wpływem nierozważnej działalności I człowieka następuje szybko. Przywrócenie całkowicie zdegrado­wanych gleb gospodarce ludzkiej jest zadaniem bardzo trudnym

1 długotrwałym. Jednak nauka potrafi obecnie przeciwstawić się erozji. Niejednokrotnie przyczyną erozji jest zagospodarowywa- I nie rolnicze takich terenów, których produktywność uwarunkowa­na jest istnieniem naturalnych biocenoz. Likwidacja tych osta­tnich i stworzenie w ich miejsce agrocenoz musi w takich warun­kach skończyć się klęską człowieka. Tak bywa niemal zawsze, gdy człowiek usiłuje zagospodarować stoki górskie. W warun­kach naturalnych odpowiednia roślinność potrafi przeciwstawić się działaniu wodnej erozji. W warunkach rolniczych erozja szyb­ko zdobywa przewagę, co prowadzi nieuchronnie do całkowitej degradacji gleby. Wpływ człowieka na procesy erozyjne najsilniej uwidacznia się w rejonach subtropikalnych i tropikalnych. Na przykład na Madagaskarze 80%> gleb uległo bardzo silnemu dzia­łaniu erozji w efekcie nadmiernego odlesienia i wadliwej gospo­darki rolnej.

Zagadnieniem erozji zajmuje się nauka w ciągu ostatnich kil­kudziesięciu lat bardzo intensywnie. Istnieje bogata literatura na ten temat. Wyróżnia się różne formy erozji wodnej i powietrznej, uzupełniające się wzajemnie. Z punktu widzenia gospodarczego istotny jest wspólny efekt ich działania. Wyróżnianie form ero­

zji opiera się na analizie mechanizm« jej działania. Dla nao tniejsze są przyczyny erozji, gdyż tylko znajomość przyczyn iMWMj pomóc w zabezpieczeniu się przed jej skutkami. Na erozję jako zjawisko wywołane opadami deszczowymi i wiatrem nie mamy w zasadzie większego wpływu. Na pewno jednak mamy wpływ na te wszystkie zjawiska mieszczące się w kręgu działalności gos­podarczej człowieka, które erozję przyspieszają:

Jednym z najważniejszych czynników- sprzyjających erozji jest pozbawienie terenu pokrywy lasów. I tu oczywiście zaznacza się "ód razu istotny konflikt, gdyż bez odlesiania nie można wyobrazić sobie gospodarki rolnej. Pomijamy już oczywiście sprawę właści­wej proporcji. Rzecz jasna, przedsięwzięcie to nie powinno prze­kroczyć odpowiedniej dla danego obszaru granicy. Niezależnie jednak od tego w każdym przypadku odlesienie terenu i oddanie go pod gospodarkę rolną jest czynnikiem przyspieszającym ero­zję. Nie powinno to dziwić, jeśli zważymy jak wielką rolę od­grywa las w utrzymywaniu wilgotności gleby i jej zwięzłej struk­tury. Korzenie drzew tworzą podziemną sieć, która stanowi jak gdyby szkielet gleby. Z drugiej strony las jest ogromnym zbior­nikiem wilgoci.

Stwierdzono, że suchy mech z 1 m2, ważący około 1 kg, po deszczu może ważyć do 5 kg. W ten sposób można obliczyć, że las

o powierzchni 10 tys. ha może utrzymać po deszczu 500 tys. m3 wody. I to tylko we mchu. Oczywiście rośliny uprawne nie mają takich możliwości, nie mają nawet takich możliwości jak trawy, choćby dlatego, że ich okres wegetacji jest stosunkowo krótki, a plonem wielu upraw są właśnie korzenie lub podziemne pędy. Tak więc u samych podstaw rolnictwa tkwi jak gdyby błąd, z któ­rym jednakże musimy się pogodzić.

Drugim istotnym czynnikiem wpływającym na tempo_erozji jest ~vg1igotH0Sć'~gIeby. Ten czynnik zależy w dużej mierze od naszej działalności.^ Mówiliśmy już o tyni w poprzednim rozdziale. W większym jeszcze stopniu zależne od człowieka są czynniki związane z uprawą gleby. Nieprawidłowa uprawa gleby, prowa- ~dząca do istotnych zmian '^JeQtrukturze fizycznej i chemicznej, może w znacznej mierze przyspieszać procesy erozyjne.

Przykładem nieprawidłowej gospodarki rolnej, w wyniku któ­rej doszło do poważnej degradacji gleby, służyć mogą stosunki na

obszernych, równinnych terenach Stanów Zjednoczonych w ubie­głym stuleciu. W drugiej połowie XIX w. wkroczyli tam ko- ^ loniści ze wschodu, z terenów bardziej zalesionych. Naturalną roślinność tych terenów — trawy — zastępowano uprawami zbóż i kukurydzy, a więc roślinami, które bardzo słabo chronią glebę przed erozją wodną i powietrzną. W latach osiemdziesiątych ubie­głego stulecia, gdy intensywnie zagospodarowywano te tereny, warunki klimatyczne były sprzyjające. Kolejne lata odznaczały ; się dużymi opadami. Ale począwszy od 1890 nastąpił okres dłu­gotrwałych susz, pospolitego zresztą zjawiska w tych rejonach. Wiełu farmerów zmuszonych było wówczas opuścić swoje po­siadłości. W późniejszych latach, a szczególnie w okresie I wojny światowej i w trudnych latach powojennych, nastąpiło na nowo zagospodarowywanie tych terenów. Wreszcie przyszły lata trzy­dzieste XX w., kiedy do szalejącego kryzysu ekonomicznego przy­łączyła się ogromna susza. Silne wiatry na tych otwartych prze­strzeniach porywały cząstki gleby, degradując ją jeszcze bardziej. Prawdziwą katastrofę przyniósł dzień 12 maja 1934. Porywisty wiatr wzniecił potworną burzę piaskową na terenie stanów Kan­sas, Teksas, Oklahoma i we wschodniej części stanu Kolorado. Burza idąca w kierunku wschodnim przysłoniła zupełnie niebo nad Waszyngtonem, Nowym Jorkiem i innymi miastami na wschodnim wybrzeżu Atlantyku. Skutki tego kataklizmu są je­szcze do dziś widoczne. Na niektórych terenach burza pozbawiła glebę 25-centymetrowej wierzchniej warstwy. Cząstki gleby uno­szone były na wysokość ponad 3 km. Była to jedna z najwięk­szych katastrof gospodarczych, wywołanych przez człowieka, a ściślej mówiąc jego działalnością gospodarczą nie opartą na zna­jomości praw przyrody. Po tej katastrofie miliony hektarów ziemi leżało odłogiem. Rozpoczęto natychmiast akcję zmierzającą do usu­nięcia szkód. Powstała specjalna Służba Ochrony Gleb. Lata czter­dzieste okazały się pod względem warunków atmosferycznych ko­rzystne dla tej akcji. Susza roku 1950 przekreśliła jednak wiele zamierzeń, a z kolei gwałtowne deszcze w 1957 znów doprowa­dziły do całkowitej degradacji tych gleb. Okazało się, że znacznie łatwiej jest doprowadzić glebę do złego stanu niż ją naprawić Erozja-jest największym naturalnym wrogiem rolnictwa, toteż nauki rolnicze wkładają ogromny wysiłek w opracowanie'metod

zabezpieczenia gleb przed tą klęską. Nie chodzi tu o znal*#! jakiejś jednej recepty. Takiej recepty nie ma i nie będzie,gjfU erozja zależy od najrozmaitszych czynników. Dla każdego teriSH niezbędne są inne wskazania. Wspólne jest tylko jedno — fizycz­ne, chemiczne i biologiczne prawa przyrody. Poznanie tych praw pozwoli na coraz lepsze przygotowywanie recept na każdą oko­liczność.

Agrocenozy

Na samym początku mówiliśmy o równowadze w przyrodzie. Chodziło oczywiście o względną równowagę, gdyż w żywej przy­rodzie zachodzą ustawiczne wahania liczebności poszczególnych gatunków. W naturalnych biocenozach wahania te są stosunkowo niewielkie. Biocenozy takie są zazwyczaj bardzo bogate, tzn. skła­dają się | dużej liczby gatunków, powiązanych troficznymi zależ­nościami. Właśnie te wzajemne powiązania troficzne stanowią naj­ważniejszy czynnik mechanizmów regulacyjnych, którymi cha­rakteryzują się biocenozy.

Ponieważ biocenoza jest jak gdyby organizmem wyższego rzę­du, żyjącym samodzielnie, mówimy, że posiada mechanizmy sa- moregulacyjne. Każdy element biocenozy ma w niej swe określo­ne miejsce, określoną rolę, a w związku z tym i określone nasi­lenie ilościowe. Jeśli jakiś element „wyłamuje się" z tych ram, natychmiast uruchamiają się mechanizmy regulacyjne i przywra­cają poprzednie stosunki ilościowe. Można to zilustrować nastę­pującym przykładem. Jakiś gatunek owada rozmnożył się ponad „obowiązującą” w biocenozie normę. Stworzyło to natychmiast korzystne warunki rozwoju dla jego wrogów naturalnych, np. grzybów pasożytniczych, owadów pasożytniczych i drapieżnych. Rozmnożenie się tych gatunków prowadzi oczywiście do pogorsze­nia się warunków egzystencji omawianego owada. Jest on wów­czas atakowany przez licznych wrogów i jego populacja zmniej­sza się szybko. Tym samym kończy się koniunktura dla jego wro­gów i również ich liczebność spada. Można sobie wyobrazić jesz­cze szereg wahań ilościowych obu tych czynników: owada i jego naturalnych wrogów. Wahania będą jednak coraz mniejsze i — teoretycznie — wygasną całkowicie.

Przedstawiony tu przykładowo przebieg procesu realizuje sio w przyrodzie bardzo rzadko. Rzecz jasna, na nasilenie ilościowe komponentów biocenoz oddziaływają nie tylko takie dwustronne stosunki. Wpływy są różnorodne, co „zamazuje” nieraz obraz za­leżności między gatunkiem a jego wrogami naturalnymi. Im bio­cenoza jest uboższa, im mniej w niej gatunków, tym zależności te są bardziej jaskrawe. Szczególnie jaskrawo uwidaczniają się one, gdy dany gatunek ma niewielu wrogów naturalnych. Zachwianie równowagi może być wówczas źródłem znacznych „wyskoków” ilościowych w obrębie tego gatunku.

Szczególna sytuacja powstaje w ubogich, sztucznych bioceno­zach, jakie wytworzyły się na terenach zagospodarowanych rol­niczo. W odróżnieniu od naturalnych biocenoz nazywa się je agrocenozami. Najbardziej istotny z biocenotycznego punktu widzenia jest tu fakt, że rośliny uprawia się w monokulturach. Na pole wprowadza się jedną roślinę uprawną i dokłada się wszel­kich starań, by inne rośliny — chwasty — nie zasiedlały tego pola w ciągu całego okresu wegetacji. Rośliny stanowią tę pod­stawową w biocenozie grupę organizmów, które nazwaliśmy pro­ducentami. Na nich oparta jest egzystencja gatunków zwierzę­cych, konsumentów pierwszego i dalszych rzędów. Obecność na polu jednego tylko gatunku rośliny z natury rzeczy ogranicza egzystencję gatunków zwierzęcych. Oczywiście najlepsze warun­ki egzystencji znajdują na takim polu gatunki odżywiające się daną rośliną. Gatunki takie są z reguły szkodliwe dla gospodarki rolnej.

Konsekwentny czytelnik mógłby sobie tak oto wyobrazić dalszy przebieg procesu: jeśli na polu uprawnym żyje dużo zwierząt od­żywiających się uprawianą tam rośliną, to istnieją tam również dogodne warunki egzystencji dla wrogów naturalnych tych zwie­rząt; tworzy się zatem zamknięty układ, w którym nasilenie ilościowe gatunków szkodliwych dla nas regulowane jest przez ich wrogów naturalnych. Na pozór tak właśnie być powinno, w rzeczywistości jest jednak inaczej.

Szkodniki roślin uprawnych — to głównie owady. Obfitość pokarmu dla tych owadów, i to pokarmu doborowego, jest w wie­lu przypadkach decydującym warunkiem ich egzystencji. Inne warunki są niejako automatycznie spełnione — a więc, tempera­

tura i wilgotność powietrza, do których wahań dane przystosowane, oraz inne czynniki abiotyczne. Rzadko się zdarł® by o egzystencji owada fitofagicznego decydowały jeszcze dodał» kowe czynniki biotyczne. Tak bywa z niektórymi mszycami, któr# wymagają dla egzystencji dwóch roślin: w ciągu lata przebywają na roślinach uprawnych na polu, na zimę przenoszą się na odpo­wiednie drzewa i krzewy. Mszyca burakowa np. przenosi się na zimę na krzewy trzmieliny lub kruszyny i jeśli takich krzewów nie ma w okolicy, to egzystencja mszycy jest niemożliwa.

To, co stanowi wyjątek u owadów fitofagicznych, jest niemal regułą u owądów pasożytniczych, a one właśnie należą do naj­ważniejszych wrogów naturalnych owadów szkodliwych. Chodzi tu głównie o pasożytnicze błonkówki i muchówki. Owady te prze­chodzą w rozwoju pełne przeobrażenie. Larwy ich — zupełnie niepodobne do postaci dorosłych — przepoczwarczają się i z po- czwarek wylęgają się postacie dorosłe. Larwy nie tylko wyglądem różnią się od postaci dorosłych. Właśnie one pędzą pasożytniczy tryb życia. Owady dorosłe odżywiają się natomiast często nekta­rem określonych kwiatów. Brak tych kwiatów uniemożliwia w wielu przypadkach egzystencję pasożytniczych owadów. Ale to jeszcze nie wszystko. Często się zdarza, że owad pasożytniczy miewa kilka pokoleń w ciągu roku, natomiast owad szkodliwy tylko jedno lub dwa. Wówczas może zaistnieć sytuacja, że dla drugiego czy dalszych pokoleń pasożyta nie ma już odpowiednie­go pokarmu.

Najlepiej sytuację tę można zilustrować na przykładzie kru­szynka, maleńkiej pasożytniczej błonkówki. Larwy kruszynka pa­sożytują w jajach różnych owadów. Kruszynek miewa w naszych warunkach do 7 pokoleń rocznie. Przypuśćmy, że w końcu maja czy na początku czerwca znajduje się w sadzie dużo postaci dorosłych tej błonkówki. Jest to właśnie okres składania jaj przez groźnego szkodnika jabłoni, owocówkę jabłkóweczkę. Samiczki te­go motyla składają jaja na zawiązkach owoców. Z jaj wychodzą gąsienice i wdrążają się w głąb owoców. Mówi się później, że jabłka są robaczywe. Gdy kruszynek występuje w sadzie licznie, poraża większość jaj owocówki, ratując tym samym zbiory. W po­rażonych jajach owocówki kruszynek przechodzi cały rozwój i — jeśli jest ciepło — już po 3 tygodniach zjawiają się postacie do-

rosie następnego pokolenia. Jest ich dużo, a każda samiczka kru­szynka ma do złożenia kilkadziesiąt jaj. Zaczyna się lot w po­szukiwaniu jaj innych owadów. Tymczasem jaj tych brak lub jest ich bardzo mało. Żaden owad nie składa bowiem w tym czasie w pobliżu masowo jaj. Kruszynek, który nie jest w stanie poko­nać większych odległości, ginie wkrótce nie złożywszy jaj w ogóle. Następnego lata, gdy zjawi się owocówka jabłkóweczka (daje ona tylko jedno pokolenie rocznie w warunkach klimatycznych Polski), nie będzie już w koronach drzew kruszynka, albo będzie on wy­stępował w zbyt małych ilościach, by mógł odegrać poważniejszą rolę.

Podobnie bywa z owadami drapieżnymi. Niejednokrotnie sta­nowią one istotny czynnik redukujący populacje szkodliwych owadów. Gdy te ostatnią roślinożerne owady występują w du­żych ilościach, dostarczają pokarmu gatunkom drapieżnym. Koń­czy się jednak okres prosperity i zaczyna się emigracja w poszu­kiwaniu nowego pokarmu. Gdy zjawia się następne pokolenie szkodnika, nie ma już w pobliżu jego wrogów.

Podobnie inne pożyteczne dla nas organizmy nie znajdują na terenach zagospodarowanych rolniczo właściwych warunków eg­zystencji. Na przykład ptaki owadożerne nie utrzymują się na otwartych przestrzeniach, pozbawionych zalesień i zakrzewień. A przecież „idealny” krajobraz rolniczy, to równa, płaska sza­chownica pól bez drzew i krzewów. Ptaki są co prawda dobrymi lotnikami i w poszukiwaniu pokarmu oddalają się od swych gniazd, nigdy jednak zbyt daleko. Duże przestrzenie polne nie są z reguły nawiedzane przez drobne ptactwo owadożerne.

Tak więc człowiek sam stworzył warunki sprzyjające egzy­stencji gatunków fitofagicznych, gospodarczo szkodliwych, a nie sprzyjające wrogom naturalnym tych szkodników. Konsekwencje znamy dobrze: szkodliwe owady i roztocze przynoszą gospodarce rokrocznie ogromne szkody. Dodać trzeba, że warunki uprawy większości roślin ułatwiają rozwój różnych chorób, wywoływa­nych głównie przez grzyby i wirusy. Choroby roślin również po­wodują wielkie straty.

Choroby i szkodniki roślin

Mógłby czytelnik zadać sobie pytanie: skąd się wzięły te wszy-P stkie szkodniki i czynniki chorobotwórczej skoro rośliny uprawne' 1 to twory nowe w przyrodzie, dzieło człowieka, który je wyhodo­wał. Odpowiedź jest łatwa. Wszystkie rośliny uprawne wywodzą się z dzikich. To czym się różnią od swych dziko rosnących przod­ków, decyduje właśnie o ich wartościach odżywczych i smako­wych. Należy sądzić, że zmiany spowodowane przez człowieka przypadły również do gustu tym owadom, roztoczom, grzybom pasożytniczym i innym patogenom, które od dawien dawna odży­wiały się tkankami czy sokiem roślin — przodków dzisiejszych roślin uprawnych. Normalnym zjawiskiem było więc i jest nadal przechodzenie gatunków z roślin dziko rosnących na pokrewne rośliny uprawne. Oczywiście, większość takich możliwości została już dawno zrealizowana, zapewne jednak nie wszystkie. Świadczą

o tym przykłady stonki ziemniaczanej i płaszczyńca burakowe­go, którym warto poświęcić nieco uwagi.

Stonka ziemniaczana opisana została przez amerykańskiego en­tomologa Tomasza Saya już w 1824 jako chrząszcz żerujący na liściach chwastów z rodziny psiankowatych, głównie na Solanujn rostratum. Zasięg stonki był początkowo bardzo ograniczony. Wy­stępowała ona na niewielkim obszarze w południowo-wschodniej części Ameryki Północnej. Zasięg tego chrząszcza pokrywał się z zasięgiem głównej rośliny żywicielskiej. Po opanowaniu przez białych kolonistów Meksyku chwast ten zaczął dość szybko roz­przestrzeniać się wzdłuż dróg handlowych. Wraz z nim powę­drowała stonka, przystosowując się do bardziej suchego klimatu. Dotarła ona w ten sposób na północ aż do Kanady, zaś na wschód tylko do Kansas i Nebraski. Dalsze rozszerzanie zasięgu stonki w kierunku wschodnim uniemożliwiał brak pokarmu dla chrzą­szcza.

Taka sytuacja utrzymywała się do połowy XIX w., do czasu gdy do rejonu Kolorado dotarli koloniści ze wschodu, wprowa­dzając tam uprawę ziemniaków. Ziemniak, należący również do rodziny psiankowatych, okazał się doskonałym pokarmem dla stonki. Przystosowanie się stonki do nowego pokarmu nastąpiło bardzo szybko i przyniosło w efekcie ogromny wzrost jej pręż-

ności biologicznej. Tak oto stonka, owad obojętny z punktu wi­dzenia gospodarczego, stała się szkodnikiem jednej z najważniej­szych dziś roślin uprawnych. Gdyby emigranci angielscy nie wprowadzili do Ameryki Północnej ziemniaków, stonka, być może, do dziś nie figurowałaby w rejestrze szkodników.

Dalsza historia stonki nadaj ś się do opisu raczej dla wytraw­nego autora powieści sensacyjnych. Jej zwycięski pochód na wschód przez Stany Zjednoczone aż do Atlantyku,. wielokrotne „desanty” na wybrzeżach Europy, uwieńczone w końcu powo­dzeniem, i wreszcie opanowywanie po kolei krajów Europy, to rzeczywiście historia sensacyjna, jedyna w swoim rodzaju.

Zetknięcie stonki z ziemniakiem nastąpiło na terenie stanu Ko­lorado około 1855. Oficjalnie zarejestrowano stonkę jako szkod­nika ziemniaków w 1859. Wszystkie nazwy stonki z wyjątkiem łacińskiej, nadanej jej 30 lat wcześniej, wiążą się z jej szkodliwą działalnością czy też z miejscem, w którym ta działalność została po raz pierwszy stwierdzona (Colorado beeile, Kartoffelkäfer, Kółoradskij żuk itd.).

Już w 1861 stonka przekroczyła rzekę Missouri. Kierunki i dro­gi jej ekspansji wyznaczały rejony uprawy ziemniaka, coraz

^Rększe i bardziej zagęszczone w miarę posuwania się na wschód. Wkrótce przekroczona została następna zapora — rzeka Missisipi. Przejście stonki przez stan Illinois opisywane było szeroko w pra­sie amerykańskiej i porównywane do natarcia potężnej armii. W 1872 stany Pensylwania i Nowy Jork były już całkowicie opa­nowane, a dwa lata później stonka osiągnęła wybrzeże Atlantyku.

W tym czasie notowano ją jako groźnego szkodnika w 25 sta­nach USA oraz w południowej Kanadzie. W ciągu następnych lat stonka opanowywała stopniowo dalsze tereny. Triumfalny pochód chrząszcza ze stanu Kolorado do wybrzeży Atlantyku trwał ok. 16 lat, a więc owad średnio posuwał się rocznie o około 180 km.

By zdać sobie sprawę dokładniej z rozmiarów klęski gospo­darczej, jaką wywoływała w tych czasach stonka w Ameryce, trzeba uświadomić sobie, że nie dysponowano wtedy jeszcze żad­nymi skutecznymi metodami ochrony roślin przed szkodnikami. Pod jesień, gdy zjawiało się drugie pokolenie chrząszcza, owady koncentrowały się w takim nasileniu, że masy ich zalegały nawet na ulicach miast. Jeden z entomologów amerykańskich opisał wrześniowy nalot stonki na plażę nowojorską (Coney Island), stwierdzając, że owady pokryły ją grubą warstwą na przestrzeni wielu kilometrów, budząc popłoch wśród kąpiących się i wypo­czywających mieszkańców miasta. Zdarzało się, że pociągi mu­

siały się zatrzymywać, gdyż koła ślizgały się, rozgniatając masy chrząszczy.

Stonka była w łatach 1870—1900 najpopularniejszym obiektem badań entomologicznych w Ameryce Północnej. Na jej temat uka­zała się nieprawdopodobnie wielka liczba różnego rodzaju publi­kacji. Badano jej biologię w zależności od warunków klimatycz­nych i glebowych, badano wpływ różnych czynników na jej roz­rodczość i tendencje do przelotów, poszukiwano skutecznych spo­sobów zwalczania.

Już na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia ento­mologowie amerykańscy byli zdania, że opanowanie Europy przez stonkę jest tylko kwestią czasu. Rzeczywiście, przy ożywionej wymianie towarowej między kontynentami nie sposób było się ustrzec przed inwazją stonki na Europę. W 1876 odkryto ją w Bre­mie, rok później — w Liverpoolu i Rotterdamie. Wielokrotnie w następnych latach obserwowano „desanty” stonki w licznych portach europejskich. Powstawały nawet w pobliżu miast porto­wych ogniska tej plagi, obejmujące po kilka hektarów pól ziem-

maczanych. Rolnictwo krajów Europy zachodniej było I przygotowane do odparcia ataku. Ogniska likwidowano w zaród* ku. Sytuacja zresztą poprawiała się w miarę rozwoju nowoczes­nych środków ochrony roślin. Na początku XX w. rolnictwo dys­ponowało już sporą liczbą preparatów chemicznych, wystarcza­jących do likwidacji niewielkich ognisk stonki. Kto wie, czy nie udałoby się uchronić Europy od klęski stonki, gdyby obrona wy­trwała do naszych czasów. Obecnie możliwości ochrony roślin w postaci nieprzebranego arsenału środków chemicznych i dosko­nałej aparatury w połączeniu z nowoczesną organizacją kon­troli wywożonych i wwożonych płodów rolnych stanowiłyby do­stateczną zapewne zaporę przed inwazją stonki, choć trudno sobie nawet wyobrazić, ile kosztowałoby to wysiłków organizacyjnych i stałej pracy we wszystkich zagrożonych krajach.

Na szczęście” wysiłek ten jest już zbędny. Stonka „wykorzy­stała” rozprzężenie panujące w Europie pod koniec i w pierw­szych latach po zakończeniu I wojny światowej i usadowiła się na dobre we wschodniej Francji. Stwierdzono ją w 1922 w oko­licach Bordeaux, ale opanowany przez nią w tym czasie teren był już zbyt duży, by można było ówczesnymi środkami ogniska szkodnika zlikwidować, tym bardziej że początkowo nie docenia­no wcale niebezpieczeństwa. W ciągu 5 lat stonka opanowała 10 departamentów Francji. W 1930 opanowany teren przekraczał już 100 tys. km2. W kilka lat później stonka osiągnęła granice Belgii. Niemiec, Szwajcarii i Hiszpanii. Na terytorium Francji, podobnie jak w Ameryce, szybkość przesuwania się na wschód była wielka i osiągała w sprzyjających okresach 200 km rocznie. W 1938 ston­ka występowała już na całym terytorium Francji. Wcześniej je­szcze stwierdzono ogniska stonki w Belgii, Szwajcarii, Luksem­burgu, Niemczech, Holandii i Hiszpanii. Główny kierunek „na­tarcia” wiódł ciągle na wschód. W Niemczech włożono moc wy­siłków, by powstrzymać pochód szkodnika. Zmobilizowano wszel­kie dostępne środki. Okres II wojny światowej nie sprzyjał jed­nak realizacji trudnych zamierzeń organizacyjnych. Przeciwnie, ruchy wojsk i transporty żywności ułatwiały szkodnikowi eks­pansję.

Właśnie tym czynnikom należy zawdzięczać fakt, że jeszcze przed końcem wojny stonka znalazła się na terytorium Polski.

Nie zostało to co prawda stwierdzone oficjalnie, tak jednak na­leży przypuszczać na podstawie faktu, że duże ognisko wykryte zostało w 1946 w województwie kieleckim, a więc daleko od gra­nicy z NRD. Wiadomo, że stacjonowały tam w 1944 duże od­działy wojsk niemieckich. Stonka zawleczona została na ten te­ren prawdopodobnie wraz z transportami żywności dla wojska. Dziś stonka występuje na terenie całego kraju i uchodzi w rol­nictwie za najgroźniejszego szkodnika. Dzieje jej ekspansji są świetnym przykładem, ilustrującym równocześnie kilka spraw. Po pierwsze, ukazują mechanizm przechodzenia owadów z roślin dzi­ko rosnących na uprawne. Ziemniak okazał się doskonałym po­karmem dla owada, który przez tysiące lat zadowalał się bardzo skromnym pokarmem, jaki stanowiły rośliny dziko rosnące. Przy­kład stonki ilustruje zarazem, jakie nieobliczalne następstwa może przynieść taka zmiana pokarmu. Rośliny, na których występowała stonka w swej pierwotnej ojczyźnie, nie rosną w skupieniach i w dużych ilościach. Zarówno więc ilość, jak i zapewne wartość odżywcza tego pokarmu limitowały nasilenie stonki. Zetknięcie się z ziemniakiem, rośliną uprawianą na dużych przestrzeniach, stworzyło stonce od razu inne zupełnie możliwości rozwoju i roz­przestrzeniania się. Okazało się, że owad ten odznacza się ogrom­ną prężnością biologiczną, z której przez długie tysiące lat nie mógł korzystać. Dopiero w nowych, korzystnych warunkach prężność ta ujawniła się w całej pełni. Na przykładzie stonki można przeko­nać się również, jak człowiek przyczynia się do rozprzestrzeniania się gatunków. Gdyby nie wprowadzono w Ameryce Północnej ziemniaków do uprawy, stonka zapewne do dziś jeszcze żyłaby na niewielkim obszarze tego kontynentu i nikt nie dowiedziałby się, jakie drzemały w niej ukryte możliwości.

Drugim przykładem, który warto rozpatrzyć, jest płaszczyniec burakowy, niewielki owad z rzędu pluskwiaków różnoskrzydłych, opisany w 1861 przez Fiebera. Żył on w Europie na dziko rosną­cych roślinach z rodziny komosowatych i należał prawdopodobnie do rzadkości entomologicznych, znanych tylko specjalistom. Gdy w drugiej połowie XIX w. rozpowszechniła się na Śląsku uprawa buraków cukrowych, doszło do zetknięcia się płaszczyńca z tym nowym pokarmem. Nie nastąpiła co prawda taka „eksplozja" jak w przypadku stonki i ziemniaków, zaszło jednak inne, bardzo cie­

kawe zjawisko. Do ..eksplozji” zapewne dlatego nie doszło, płaszczyniec nie miał tak wielkiej potencjalnej prężności biolo­gicznej jak stonka ziemniaczana. Tego, co zostało „odhamowane*' przy kontakcie z burakiem, wystarczyło zaledwie na to, by płasz­czyniec stał się gatunkiem pospolitym, ale nie występującym ma­sowo. Tym niemniej okazał się on bardzo groźnym szkodnikiem. Jego szkodliwość ma charakter

średnie (obniżałby (plon), wy- |H stępując w bardzo dużych iloś­ciach.

Nasilenie ilościowe tego owa­da jest jednak na ogół niewiel­kie. Właściwa szkodliwość pła- szczyńca wiąże się z faktem, że wszedł on w ścisły kontakt z pewnymi wirusami chorobo­twórczymi i stał się ich przeno- sicielem. Wirusy te (tzw. Beta virus 3) dostają się do organiz­mu owada wraz z sokami cho­rej rośliny. Od tej chwili owad g •

taki wprowadza wirusy do tka­nek innych roślin, w momencie nakłuwania ich liści. Płaszczyniec zimuje jako owad dorosły pod zeschłymi liśćmi lub pod korą drzew i wiosną, gdy trafia na plantacje młodych buraków, zawleka tam zarazę. Przenoszona przezeń choroba jest bardzo groźna. Nazywa się kędzierzawką płaszczyńcową. Porażone liście buraka ulegają silnemu skędzierzawieniu, zmniejsza się tym samym powierzchnia asymilacyjna i następuje szereg zaburzeń w fizjologii rośliny. W efekcie plon ulega wydatnemu zmniejszeniu.

Zetknięcie płaszczyńca z burakiem cukrowym nastąpiło praw­dopodobnie w okolicach Głogowa. W każdym razie tam właśnie po raz pierwszy ujawniła się kędzierzawka. Było to na początku naszego stulecia. Od tego czasu płaszczyniec rozprzestrzenia się głównie w kierunku północnym i wschodnim. Ściśle mówiąc, za-

pośredni. On sam wysysa sok z liści buraka i powodowałby może wyraźne szkody bezpo-

częla rozprzestrzeniać się populacja płaszczyńca związana z wiru. sem, owad ten występował bowiem sporadycznie od dawna na znacznie większym obszarze. W latach trzydziestych płaszczyniec i kędzierzawka dotarły w rejon Wielkopolski, gdzie buraki po­wszechnie uprawiano. Ówczesna prasa fachowa pełna była infor­

macji na temat płaszczyńca; uznano go za wroga buraka nr 1. Dziś populacja płaszczyńca związana z wirusem kędzierzawki przekroczyła już Wisłę i zasięg jej powoli przesuwa się na wschód.

Straty powodowane przez choroby i szkodniki roślin uprawnych są ogromne. Nieraz zdarza się, że w wyniku działalności szkodni­ków czy patogenów pozostaje człowiekowi tylko mała część plo­nu. Problem chorób i szkodników jest tak stary jak samo rolni­ctwo. W najstarszych zapiskach spotykamy wzmianki na temat pojawów szkodliwych owadów, gryzoni i chorób. Problem ten

narasta! jednak w r6iar$ rozwoju rolnictwa i największe klęski przyniósł dopiero wiek XVIII i XIX. Inna sprawa, że nasze infiMH macje o tym, oo działo się dawniej, są bardzo skąpe i niedokładne. Ściślejsze dane naukowe gromadzi się zaledwie od stu kilkudzie­

sięciu lat. Przytoczone wyżej przykłady stonki ziemniaczanej i płaszczyńoa burakowego pochodzą z tego ostatniego okresu.

Można tu jeszcze przypomnieć prawdziwą klęskę, jaką spowo­dował pewien grzyb pasożytniczy w Irlandii. W połowie ubiegłe­go stulecia rozprzestrzeniła się w Irlandii choroba ziemniaków, zwana zarazą ziemniaczaną, wywoływana przez grzyb Phytophtora infestans. Ziemniaki — trzeba wiedzieć — były wówczas naj­ważniejszą rośliną uprawną w tym kraju. Można rzec, że ludność Irlandii żyła z ziemniaków. Straty rokrocznie były bardzo duże. Prawdziwa katastrofa nastąpiła w 1846. Choroba zniszczyła wów­czas ponad 90% plonów. Zadecydował o tym wyjątkowo korzy-

stay pa grzyba układ warunków termicznych i wilgotnościowych. Skutki klęski były niezwykle dotkliwe: ponad ćwierć miliona ludzi zmarło po prostu z głodu. Blisko 3 min Irlandczyków wy­emigrowało wówczas z kraju, głównie do Ameryki Północnej. Dodać można, że i na kontynencie europejskim choroba ta spowo- dowała wiele klęsk. W Niemczech doszło nawet na tym tle do poważnych rozruchów wśród ludności wiejskiej.

Dziś zaraza ziemniaczana stanowi również istotny problem' gospodarczy w krajach, w iktórych uprawia się dużo ziemniaków, a więc w Polsce, w Niemczech i w Związku Radzieckim. Szcze-J golnie daje się we znaki na obszarach położonych nisko i w latach wilgotnych. Atakuje oprócz ziemniaków również pomidory. Chcąc zapobiec szkodom, ziemniaki opryskuje się w odpowiednim czasie. preparatami grzybobójczymi i w ten sposób nie dopuszcza się do rozwoju choroby. Hoduje się również ziemniaki odporne na zarazę.

Wiele zmartwień przeżyli hodowcy winorośli we Francji, gdy zjawił się tam grzyb, mączniak rzekomy winorośli. Poważne stra­ty gospodarcze na Cejlonie przyniósł masowy pojaw szkodnika kawy, muchówki Hemileia vastatrix. Duże klęski na plantacjach bawełny w Ameryce wywołał zawleczony tam chrząszcz Anthono- mus grandis. Szkodniki przenoszące się z jednego kontynentu na drugi z reguły powodowały ogromne straty.

Dopiero w ostatnich czasach zajęto się dokładniej ekonomiczną oceną strat powodowanych przez szkodniki i choroby roślin. Dzię­ki temu dowiedzieliśmy się, jaką rolę odgrywają również te liczne gatunki szkodników i patogenów roślin, które uchodziły dawniej uwadze, gdyż nie powodowały szkód wyraźnie rzucających się w oczy. Podsumowanie dało przerażający obraz. Pierwsze dokład­niejsze obliczenia strat przeprowadzono w Stanach Zjednoczonych. W kraju o tak wysokim poziomie rolnictwa, gdzie powszechnie stosuje się zabiegi zwalczania chorób i szkodników, roczne straty przez nie powodowane sięgają obecnie 8 mld dolarów rocznie. Oznacza to całkowitą likwidację plonów na powierzchni ponad 40 min ha, czyli na powierzchni dwukrotnie większej niż cała powierzchnia użytków rolnych w Polsce.

Ostatnio dokonano zestawienia strat na całym świecie. Takie obliczenia sprawiają trudności i otrzymane liczby na pewno obar­czone są pewnymi błędami. Mogą być zarówno zawyżone, jak

i zaniżone, wynika z nich jednak niedwuznacznie, że eony corocznie szkodnikom, patogenom i chwastom jest ogromny. Ogólnie sięga 30% rocznych plonów.' Większy jest w krajach

o klimacie subtropikalnym i tropikalnym niż w krajach o klimacie umiarkowanym. Można sądzić, że w Polsce roczne straty wynoszą od 15 do 20°/o.

Oto kilka liczb odnoszących się do światowego rolnictwa. Straty wyrażone są w procentach w stosunku do potencjalnego plonu (plon faktyczny + straty). Pszenicy traci się rocznie prawie 25%. Jest to 25 razy więcej, niż zbieramy jej co roku w kraju. Straty w ryżu wynoszą 46%, w kukurydzy 35%, w ziemniakach 32%. W Polsce ziemniaki zajmują po życie największą powierzchnię wśród wszystkich ‘roślin uprawnych (18% ogólnej powierzchni upraw). Pomimo tego straty światowe prawie trzykrotnie prze­wyższają rcały roczny zbiór tej rośliny w Polsce. Buraków cukro­wych traci się na całym świećie 24%, co stanowi pięciokrotny plon całej Polski. Trzcina cukrowa ulega zniszczeniu w 55%, kawa w 44%, kakao w 46%, tytoń w 31%, a bawełna w 34%.

Straty wyrażone w liczbach bezwzględnych były dawniej mniej­sze. Wynika to jednak głównie z faktu, że produkcja rolna była wówczas znacznie mniejsza. Liczby procentowe były zapewne tylko nieznacznie niższe.

Chemiczna ochrona roślin

Człowiek od dawna zdawał sobie sprawę z roli przynajmniej najgroźniejszych szkodników i chorób roślin, od najdawniejszych też czasów datują się próby zwalczania tych plag. Były to począt­kowo próby bardzo nieporadne. Z jednej strony posiadano ogra­niczone wiadomości o szkodnikach i czynnikach chorobotwórczych, a z drugiej —'nie wypracowano jeszcze żadnych racjonalnych metod ochrony roślin. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero w nowszych czasach, gdy człowiek sięgał do broni chemicznej. Jeśli pominiemy różne drobne, nieudolne próby, to rozwój metody chemicznej zaczął się dopiero w drugiej połowie XIX stulecia. Zastosowano już wówczas miedziowe i siarkowe preparaty do zwalczania niektórych chorób oraz preparaty arsenowe i pocho-

(j7Prm> roślinnego do zwalczania niektórych szkodników. Zakres użytkowania chemicznych środków w rolnictwie był jednak do czasu X wojny światowej niewielki. W okresie międzywojennym produkcją chemicznych środków ochrony roślin zainteresowały się już poważnie wielkie (koncerny chemiczne. Zrozumiano, że na truciu owadów i patogenów roślin można robić dobre interesy. Jednak jeszcze w 1939 sytuacja nie zasługiwała na specjalne za­interesowanie z punktu widzenia spraw, które stanowią przed­miot naszych rozważań. Środki chemiczne używane były głównie w sadownictwie, warzywnictwie i w szklarniach. Na dużych obszarach pól uprawnych na ogół nie prowadzono wówczas takich zabiegów. Również asortyment środków chemicznych był stosun­kowo mały, a dominowały w nim związki nieorganiczne.

Przewrót w chemicznej ochronie roślin zaczął się w pierwszych latach po II wojnie światowej. Rozwój chemicznej ochrony roślin w latach powojennych zasługuje na nieco szersze omówienie. Hi­storia ta jest ciekawa zarówno ze względu na niebywały postęp nauki w tak krótkim czasie, jak i na niebywałe i niespodziewane jego konsekwencje. t

Zaczęło się to właściwie już w 1939, kiedy chemik szwajcarski P. Müller odkrył owadobójcze właściwości związku organicznego dwuchlorodwufenylotrójchloroetanu, zwanego w skrócie DDT. Związek ten znany był od dawna. Jego syntezy dokonał niemiecki chemik O. Zeidler w 1873. Większość tego rodzaju syntez nie znajdowała w owych czasach praktycznego zastosowania, odnoto­wywano je po prostu w czasopismach naukowych. Tak było i z DDT. Dopiero odkrycie Mullera przyniosło sławę zarówno od­krywcy, jak i związkowi chemicznemu, którego zastosowanie w ochronie roślin zrewolucjonizowało całkowicie tę dziedzinę rol­nictwa. Już wcześniej DDT znalazło zastosowanie do celów sani­tarnych: używano go podczas wojny do zwalczania wszy. Po woj­nie środek ten, produkowany w Polsce pod nazwą A z o t o x u, trafił powszechnie na pola uprawne. O powodzeniu DDT zadecy­dowały trzy czynniki; tania i nieograniczona produkcja, wszech­stronne działanie i rzekoma nieszkodliwość dla ludzi i zwierząt stałocieplnych. Dwa z tych walorów nie wytrzymały jednak pró­by czasu. Po prostu okazało się, że z tą wszechstronnością działa­nia i nieszkodliwością sprawa ma się całkiem inaczej. Na razie

PDT stało się jednak najmodniejszym, najgłośniejBzym śroflflH chemicznym. Każdy niemal owad po zetknięciu z tym preparat«^ ginął po upływie krótszego czy dłuższego czasu. Zdawało się wiS że znaleziono panaceum na wszystkie szkodniki w rolnictwie.

W 1943 A. Dupire i M. Raucourt odkryli owadobójcze właści­wości innego związku organicznego* sześciochlorocyMoheksanu, zwanego w skrócie HCH. I ten związek znany był od dawna. Jego syntezy dokonał w 1825 słynny Faraday. Temu uczonemu nie mogło nawet przyjść na myśl, ile zamieszania spowoduje kiedyś ten związek. HCH znalazło również szerokie zastosowanie po wojnie. Na bazie DDT i HCH powstało wiele preparatów stosowa­nych w ochronie roślin, powstało też wiele związków pokrewnych. Rozwinęła się nowa, ogromna gałąź przemysłu chemicznego.

Dalszym krokiem naprzód była synteza pierwszego owadobój­czego związku fosforoorganicznego. Został on oznaczony symbo­lem E 605. Jego nazwa zwyczajowa brzmi dziś Paration. Syn­tezy dokonał G. Schrader, który w 1952 przekazał ochronie roślin także inny fosforoorganiczny preparat, o nazwie Systox. Pre­parat .ten wykazuje ciekawe właściwości. Przenika on do wnętrza rośliny i działa toksycznie na owady wysysające jej soki, po pew­nym jednak czasie ulega rozkładowi na związki zupełnie nieto­ksyczne, które roślina może zużytkować. Tak więc roślina opry­skana Systoxem staje się na pewien czas toksyczna dla atakują­cych ją owadów o narządach gębowych kłująco-ssących. Synteza Systoxu dała początek nowemu kierunkowi w ochronie roślin. Zapoczątkowała ona rozwój preparatów systemicznych, czyli układowych, a więc działających przez organizm roślinny.

Dziś chemia na usługach ochrony roślin dysponuje ogromnym asortymentem różnorodnych środków do zwalczania szkodników. Postęp objął oczywiście i inne grupy środków — jak fungi­cydy — środki do zwalczania patogenów roślin, akaricydy — do zwalczania roztoczy, nematocydy — do zwalczania nicie­ni, rodentycydy — do zwalczania gryzoni. Zastosowanie wszystkich tych preparatów wzrasta niepomiernie. Chemia wkro­czyła szeroko na pola uprawne. Równolegle rozwinęła się jeszcze jedna dziedzina chemii: produkcja herbicydów, czyli środ­ków do chemicznego zwalczania chwastów. Herbicydy — to naj-

młodsze dziecko chemii fitofarmaceutycznej, ale rozwija się bar­dzo szybko. Rolnictwo dysponuje już wielką ilością różnych her­bicydów, które znajdują z każdym rokiem ooraz szersze zasto­sowanie.

Skutki chemizacji

Obecnie sytuacja wygląda tak, że rokrocznie na pola, łąki i lasy trafiają na całym świede ogromne ilości różnych, przeważnie sil­nie trujących środków chemicznych. Środki te wprowadza się coraz doskonalszymi sposobami. Szerokie zastosowanie znalazły w ochronie roślin samoloty, za pomocą których rozsiewa się spro­szkowane preparaty chemiczne po polach i lasach. Różne związki chemiczne trafiają przy tym nie tylko na rośliny, które mają chronić przed szkodnikami i chorobami, a wiatr znosi je nieraz daleko od punktu przeznaczenia. Przenikają one do gleby, dostają się bezpośrednio lub za pośrednictwem wód gruntowych do zbior­ników wodnych, zatruwając je. Należy przy tym pamiętać, że wiele ze stosowanych w ochronie roślin związków chemicznych odznacza się dużą trwałośdą. Niektóre z nich zachowują toksy­czne właściwości przez wiele lat. Nawet i te jednak związki, które ulegają stosunkowo szybko rozkładowi, zmieniają chemizm środo­wiska (np. gleb czy wód), wprowadzają więc zaburzenia w ogólnej równowadze chemicznej, panującej w przyrodzie.

Szczególnie silne jest oddziaływanie związków chemicznych, które długo zachowują swe toksyczne właściwości. Należą do nich m. in. DDT i HCH. Substancje te, jak wiele zresztą innych, od­znaczają się działaniem przez kontakt. Owady giną w wyniku zetknięda się z nimi powierzchnią ciała. Jest to zupełnie inne działanie niż preparatów opartych na związkach arsenowych czy fluorowych, które działają wewnętrznie i muszą się dostać wpierw do przewodu pokarmowego owada, by wywołać zatrucie. Rzecz jasna, mogą być one skuteczne tylko w stosunku do owadów

o narządach gębowych gryzących.

Takie narządy gębowe mają np. chrząszcze i gąsienice motyli. Jeśli żywią się liśćmi, to zjadają całe ich fragmenty, pozostawia­jąc niekiedy tylko tzw. żyłki. Jeśli liście pokryte zostały przedtem trucizną, to spora jej ilość dostaje się do przewodu pokarmowego

żerujących owadów i ulegają one 6zybko zatruciu. MmH wysysają sok z roślin za pomocą narządów gębowych klując cych, nie mogą pobrać większej ilości trucizny, która zalega jady»’ nie na powierzchni liści, a nie przenika do tkanek roślinnych. Dlatego właśnie szerokie zastosowanie znalazły preparaty układo­we, które wraz z sokiem rośliny przedostają się do organizmu mszycy.

Preparaty wewnętrzne, czyli żołądkowe, działają tylko na te owady, które odżywiają się tkankami opryskanej nimi lub opylonej rośliny. Trują więc niemal wyłącznie owady szkod­liwe. Inaczej jest z preparatami kontaktowymi. Dzia­łają one na wszystkie owady (i nie tylko owady), które zetkną się z rośliną potraktowaną tymi preparatami. Są więc szkodliwe także dla różnych owadów pożytecznych. O takich preparatach mówi­my, że brak im selektywności. A właśnie kontaktowe preparaty znalazły w latach powojennych największe zastosowanie. Zresztą preparaty układowe, zanim przenikną do wnętrza rośliny, co trwa zwykle kilkanaście do kilkudziesięciu godzin, działają również kontaktowo i są wówczas nieselektywne.

Szkodliwość działania środków nieselektywnych łatwo sobie uzmysłowić. Stosowane w ubogich agrocenozach jeszcze bardziej ograniczają lićzebność organizmów dla nas pożytecznych. Na po­lach potraktowanych takimi preparatami zamiera niemal całko­wicie życie.

Szkodliwość preparatów kontaktowych powiększa fakt, że owa­dy fitofagiczne wykazują z reguły większą odporność na działanie różnych trucizn niż owady pasożytnicze. Dlatego nieliczne prze­żywające zabieg chemiczny owady — to z reguły fitofagi. Również odradzanie się wyniszczonych populacji szybciej następuje u owa­dów fitofagicznych niż u ich wrogów naturalnych. Tak więc w konsekwencji masowego stosowania zabiegów chemicznych preparatami kontaktowymi ma większych obszarach w znacznie większej mierze ulega uszczupleniu fauna pożyteczna niż szkodliwa.

Już dawno przekonaliśmy się, że nie ma mowy o totalnej lik­widacji jakiegokolwiek szkodnika za pomocą zabiegów chemicz­nych. Jednak ich zaniechanie oznaczałoby szybką regenerację populacji szkodliwych owadów na całym obszarze występowania,

natomiast regeneracja populacji gatunków pożytecznych nastąpi- łaby z dużym opóźnieniem. Wynika z tego, że — przynajmniej w początkowym okresie — szkodliwość fitofagów byłaby znacznie większa niż przed rozpoczęciem zabiegów chemicznych. Dlatego trudno jest obecnie zejść z drogi chemicznego zwalczania szkod­ników. Zdawałoby się, że nie kryje to nic groźnego w skutkach. Przecież cała uprawa roślin zależna jest od najrozfnaitszych za­biegów agrotechnicznych, z których również nie można się wyco­fać. Trzeba stosować orkę, nawożenie i wiele innych, często bardzo pracochłonnych i kłopotliwych zabiegów, by zebrać odpowiedni plon. Można więc do tych zabiegów włączyć na stałe zabiegi che­miczne. Niestety, sprawa przedstawia się inaczej.

Wspomnieliśmy już, a dalej będzie jeszcze szerzej mowa o nie­bezpieczeństwie skażenia środowisk życia i wprowadzenia poważ­nych zaburzeń w ogólnej równowadze chemicznej panującej w przyrodzie. Jest to niebezpieczeństwo, 'które stawia całą che­miczną ochronę roślin pod znakiem zapytania. Celowo zwrócili­śmy uwagę na fakt, że na razie z drogi tej nie ma właściwie od­wrotu. Mało tego. W miarę rozpowszechniania się tej metody stosowanie jej stanie się z czasem koniecznością dla wszystkich rolników. Zabiegi chemiczne zmieniają systematycznie stosunki ilościowe między fitofagami a ich wrogami naturalnymi ¡na nie­korzyść tych ostatnich. Taka sytuacja odbija się również na tych polach, gdzie nie stosuje się zabiegów chemicznych. I tam stosun­ki pogarszają się, a więc rosną straty powodowane działalnością szkodników. Jedyną przed nimi obroną jest obecnie włączenie się do ogólnej akcji chemicznej ochrony roślin. Można więc sobie wyobrazić, że za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat wszystkie pola, sady, warzywniki będą opryskiwane lub opylane kilka razy do roku toksycznymi środkami chemicznymi. Jest to wizja przera­żająca.

Przecież już dziś ślady DDT i innych związków chemicznych znajdują się w organizmach wszystkich niemal ludzi. Człowiek spożywa szkodliwe substancje z mlekiem, mięsem, jajami, owo­cami, warzywami, a nawet z miodem. Nie są one obojętne dla zdrowia nawet wówczas, gdy nie dostrzega się konkretnych obja­wów chorobowych. Gdy chemizacja rolniotwa osiągnie wielokrot­nie większe jeszcze rozmiary, dojść może do katastrofy. Naszym

celem nie jest jednak przedstawianie niekorzystnych gospodarki człowieka na jego zdrowie. Zostawmy więc tę na boku, a zajmijmy się przyrodniczymi konsekwencjami chemi­zacji. Te zmiany powodowane zabiegami chemicznymi, o których wyżej mówiliśmy, mają zapewne charakter odwracalny. Gdybyś­my nagle, jednego dnia zrezygnowali z zabiegów chemicznych, nastąpiłby na pewno wzrost nasilenia form szkodliwych. Odczuli­byśmy to oczywiście jako wielką klęskę gospodarczą. Po pewnym czasie jednak (zapewne po kilku latach) nastąpiłaby jakaś „stabi­lizacja”! dzięki ilościowemu zwiększeniu się form pożytecznych. Być może również przywrócona zostałaby zachwiana równowaga chemiczna. Trudno snuć przypuszczenia, czy zmiany wymienione powyżej okazałyby się również odwracalne po 50 lub 100 latach masowego stosowania zabiegów. Zabiegi chemiczne powodują inne jeszcze zmiany. Mamy podstawy, by przypuszczać, że przy­najmniej niektóre z nich okażą się trwałe. Chodzi o zmiany spo­wodowane uodpornianiem się szkodników na działanie pesty­cydów, czyli chemicznych preparatów ochrony roślin.

Szkodniki uodporniają się

Samo pojęcie „odporność” nie wymaga długich wyjaśnień. Ro­zumiemy przez nie właściwość organizmu, dzięki której nie ginie on pod wpływem toksycznego preparatu. Może to być właściwość naturalna lub nabyta. Odporność naturalna jest oczywiście poję­ciem umownym. Jeśli z dwóch pokrewnych gatunków owadów jeden ginie pod wpływem jakiejś dawki trucizny, a drugi nie, uważamy ten drugi za naturalnie odporny.

W praktyce odnosimy zwykle pojęcie odporności nie do osobni­ka, lecz do całej populacji, czyli zbioru osobników reprezentują­cych dany gatunek w przyrodzie. Jeśli mówimy, że jakaś popula­cja wykazuje odporność, to nie znaczy wcale, że żaden z jej osobników nie ginie pod wpływem preparatu chemicznego. Róż­nice między .populacją odporną a wrażliwą są najczęściej natury ilościowej i wyrażają się procentem śmiertelności.

Ze zjawiskami odporności szkodników na środki chemiczne spo­tykamy się od dawna. Już na początku naszego stulecia zauwa-

żono, źe pewne populacje różnych gatunków szkodników drzew 1 owocowych wykazują odporność na działanie związków arseno-1 wych, za pomocą których zwalczano wówczas wiele szkodliwych I owadów w rolnictwie. W całej okazałości zjawisko to ujawniło się jednak dopiero w latach powojennych, właśnie w wyniku ma­towego stosowania DDT. Zaczęło się od tego, że nadchodzić za- częły alarmujące wieści o szkodliwej działalności w sadach rozto­cza, zwanego popularnie czerwonym pajączkiem, którego po­prawna nazwa polska brzmi przędziorek owocowiec. Szkodnik ten, od dawna pospolity w sadach Europy, nie wyrządzał nigdy poważniejszych sricód, nie występował bowiem w większych ilo­ściach. Teraz rozpoczął się nowy etap w jego historii. Zaczął on zjawiać się w sadach w dużych ilościach, wyrządzając nieraz po­ważne szkody. Wyjaśnienie tej zagadki okazało się całkiem łatwe. Stwierdzono mianowicie, że wzrostowi nasilania występowania tego szkodnika towarzyszy znikanie jego wrogów naturalnych, głównie innych drapieżnych roztoczy. Wystarczyło trochę obser­wacji w terenie oraz doświadczeń laboratoryjnych nad wpływem DDT na przędziorka owocowca i jego wrogów naturalnych, by dojść do przekonania, że właśnie masowe stosowanie tego prepa­ratu przyczyniło się, co prawda pośrednio, do tej nowej, niekorzy­stnej dla nas sytuacji. Okazało się, że przędziorek owocowiec jest odporny na działanie DDT, natomiast jego wrogowie naturalni, odwrotnie, wykazują dużą wrażliwość na ten preparat. Mechanizm działania preparatu chemicznego jest w takim przypadku dość prosty. Pod jego wpływem zmniejsza się ilość wrogów natural­nych przędziorka, on sam zaś przeżywa atak chemiczny i uwol­niony od wrogów zwiększa swą liczebność. Z roli wrogów natu­ralnych przędziorka nie zdawaliśmy sobie dawniej sprawy. Jak duża jest ona w istocie, ujawniło nam dopiero systematyczne stosowanie zabiegów chemicznych w sadach.

Przytoczone tu fakty dotyczą również innych gatunków przę- dziorków. Okazało się, że roztocze roślinożerne odznaczają się x natury małą wrażliwością na różne środki chemiczne i mają skłonność do bardzo szybkiego uodporniania się na nie. Już na początku lat pięćdziesiątych zaczęły napływać wiadomości o uod­pornianiu się przędziorków na działanie preparatów fosforoorga­nicznych. Wiadomości te dochodziły najpierw z różnych okolic

Ameryki Północnej, a później również z innych kontynentów. W 1962 stwierdzono powstawanie odpornych populacji przędzioiJ ka owocowca również w Polsce.

Powojenny rozwój chemii fitofarmaceutycznej doprowadził do powstania grupy środków do zwalczania roztoczy. Środki te, zwane akaricydami, również wykazały małą | skuteczność i były bezsilne wobec róż­nych gatunków roztoczy. Odporność roz­toczy na akaricydy zaobserwowano naj­pierw w Stanach Zjednoczonych, póź­niej również w innych krajach, np. w Wielkiej Brytanii i Holandii. Ujaw­niała się ona bardzo szybko, zwłaszcza w Kalifornii, gdzie nasilenie chemicz­nego zwalczania szkodników było i jest szczególnie duże. Stwierdzono np., że utrwalanie się odporności jednego z ga­tunków przędziorków atakujących drze­wa cytrusowe na preparat chemiczny Tedion następuje już po kilku ko­lejnych zabiegach i wkrótce odporność pewnych populacji staje się ponad 100- krotnie większa niż populacji wrażli­wych.

Powstawanie odporności u roztoczy nietrudno prześledzić w warunkach do­świadczalnych. Przyjrzyjmy się jedne- mu z doświadczeń tego rodzaju, prze- —

prowadzonemu przed kilku laty w Polsce. Obiektem doświadczeń był przędziorek chmielowiec, pasożytujący na chmielu, fasoli i in­nych roślinach strączkowych. Zebrano trzy populacje tego przę- dziorka, jedną na plantacji chmielu i dwie w dwóch różnych szklarniach. Wszystkie osobniki, jak i ich kolejne generacje po­tomne traktowano w ciągu dwóch sezonów różnymi środkami che­micznymi. Następnie po ostatnim zabiegu wybrano po kilkadzie­siąt samiczek i poddano je działaniu fosforoorganicznego prepa­ratu Metasystox. Śmiertelność tych samiczek pod wpływem Metasystoxu porównano ze śmiertelnością takiej samej liczby sa­

miczek przędziorka chmielowea pobranych z fasoli z ogrodu w którym nigdy jeszcze nie dokonywano opryskiwań chemika- liami. Okazało się, że te ostatnie samiczki były najmniej odporne. Jeśli odporność ich przyjmiemy za 1, to odporność pozostałych wahała się w granicach od 4,5 do 7,5.

Nad doświadczeniem tym umyślnie zatrzymaliśmy się, by po­kazać, jak stosunkowo szybko wytwarza się odporność roztoczy w warunkach, które przecież niejednokrotnie powtarzają się w praktyce.

Drugą grupą organizmów, która ujawniła dużą zdolność do uodporniania się na działanie pestycydów, oikazały się muchówki. Jak wiadomo, w pierwszych latach po wojnie zaczęto na szeroką skalę zakrojone zwalczanie muchy domowej za pomocą DDT. Już w krótkim czasie po rozpoczęciu tej akcji okazało się, że ten wspaniały środek w wielu przypadkach zawodzi. Z czasem pre­parat coraz częściej okazywał się nieskuteczny. Przyczyną było wytwarzanie się ras odpornych. Zjawisko stało się tak powszech­ne, że w wielu rejonach trzeba było całkowicie zrezygnować ze zwalczania muchy za pomocą DDT, jak również i pokrewnych preparatów. Mucha domowa stała się zresztą najpopularniejszym obiektem badań nad odpornością nabytą owadów na insektycydy. Badania takie podjęto w licznych pracowniach na całym świecie, gdy stało się jasne, jakie poważne konsekwencje gospodarcze przynieść mcjże rozpowszechniające się zjawisko odporności szkod­ników na działanie środków chemicznych. Okazało się, że coraz więcej szkodliwych gatunków owadów i roztoczy reaguje na kon­takt z substancjami toksycznymi, wytwarzając populacje odporne. Do 1960 znano już ponad 130 gatunków stawonogów odpornych na różne pestycydy. Po upływie dalszych 4 lat liczba gatunków odpornych przekroczyła 180. Obecnie szacuje się ją na około 300 gatunków.

Znamy dziś szereg gatunków roztoczy o dużym znaczeniu dla rolnictwa, jak również dla higieny, odpornych na działanie akari- cydów i insektycydów. W różnych krajach Europy d Ameryki stwierdzano istnienie odpornych na DDT populacji karalucha, prusaka, wszy głowowej, pluskwy domowej i kilku gatunków pcheł. Silnie rozwinęła się odporność wśród komarów i innych

muchówek zwalczanych przez człowieka. Stwierdzono'^ odporne populacje bielinków, stonki ziemniaczanej i wieluffiM^ szkodników w rolnictwie. U niektórych gatunków proces uodpH niania się następuje bardzo szybko. Szybkość tę należy mierzjm nie miesiącami czy latami, lecz liczbą pokoleń. Z tego wynika, że im więcej pokoleń w roku daje dany gatunek, tym większe ma szanse uodpornienia się w krótkim czasie. Wpływ na tempo uod* porniania się wywiera również częstotliwość zabiegów chemicz­nych, nic więc dziwnego, że najwięcej wiadomości na temat uod­porniania się szkodników dociera — jak dotąd — ze Stanów Zjednoczonych, przede wszystkim z sadowniczych okręgów Ka­lifornii.

Zanim zajmiemy się mechanizmem uodporniania się stawono­gów na pestycydy, zapoznajmy się z niektórymi zjawiskami towa­rzyszącymi temu procesowi. Do najważniejszych należy tzw. od­porność krzyżowa. Otóż odporność na jeden ze środków chemicz­nych równoznaczna jest częstokroć z odpornością na szereg innych substancji. Stwierdzono np., że muchy domowe uodpornione na preparat Diazinon wykazały znacznie większą odporność na DDT i inne preparaty z grupy chlorowanych węglowodorów, a na preparat Toxafen okazały się 3 tysiące razy odporniejsze niż osobniki nie uodpornione. Niemal stałym zjawiskiem jest odpor­ność na wszystkie związki fosforoorganiczne w przypadku uod­pornienia się owada na działanie jednego z nich. Krzyżowa od­porność zwiększa znacznie i tak już wielkie niebezpieczeństwo związane i uodpornianiem się stawonogów na pestycydy. Wydaje się, że krzyżowa odporność jest związana z faktem ogólnie zwięk­szonej odporności na działanie niekorzystnych czynników u orga­nizmów, które uodporniły się na działanie jakiegoś środka chemi­cznego. Znamy wiele faktów, które za tym przemawiają. Stwier­dzono, że system nerwowy owadów odpornych na insektycydy odznacza się znacznie mniejszą wrażliwością niż system nerwowy owadów nieodpornych. Zauważono również szereg innych różnic między owadami uodpornionymi i nieuodpomionymi. Między in­nymi skonstatowano różnicę w reakcjach na głodQwanie, działa­nie niekorzystnych temperatur i niekorzystnego pokarmu. Ogólnie stwierdzono, że owady uodpornione są lepiej dostosowane do zno­szenia niekorzystnych warunków żyda. Wynika z tego oczywiście,

że niebezpieczeństwo rozprzestrzeniania się takich populacji jest I bandzo duże.

Nasza działalność w postaci stosowania środków chemicznych I staje się niezwykle ostrym czynnikiem selekcji i ewolucji. Stosu- I jąc zabiegi chemiczne niszczymy w pierwszym rzędzie okazy słabe I i wrażliwe, pozostawiając przy życiu osobniki silniejsze. Jest to I więe niekorzystna z naszego punktu widzenia selekcja. Działalność ta prowadzi do powstawania odpornych populacji. Oznacza to, że niebezpieczeństwo, jakie stanowią dla rolnictwa szkodliwe owady, zamiast zmniejszać się w wyniku naszych zabiegów, będzie stale wzrastać. Potencjalne zagrożenie ze strony szkodliwych owadów będzie coraz większe, a w związku z tym coraz większe będą mu­siały być nasze wysiłki zmierzające do ochrony upraw, jeśli będą one w dalszym ciągu oparte na tej samej chemicznej broni.

W tym miejscu niejeden z czytelników na pewno zaprotestuje. Czemu ten czynnik ewolucji i selekcji, jakim są w naszym ręku chemiczne metody ochrony roślin, działa tylko na organizmy szkodliwe? Powinien w ten sam sposób działać na gatunki poży­teczne i one także powinny uodporniać się w miarę kontaktu ze środkami chemicznymi, a w miarę uodporniania powinna wzra­stać ich liczebność, a więc i rola w agrocenozach. Niestety, tak nie jest. Ogólnie rzecz biorąc, takie gatunki pożyteczne, jak paso­żytnicze błonkówki i muchówki, wykazują znacznie większą wraż­liwość na środki chemiczne niż gatunki 'roślinożerne. To samo dotyczy wielu gatunków owadów drapieżnych.

Można by tu sięgnąć do powojennej historii przędziorka owo- cowca. Właśnie jego wrogowie naturalni — drapieżne roztocze — okazali się bardzo wrażliwi na działanie DDT. Nie znaczy to wca­le, by gatunki pożyteczne wyłamywały się z ogólnej prawidło­wości, jaką stanowi niewątpliwie proces uodporniania się stawo­nogów na działanie pestycydów. Zanotowano już szereg wypad­ków uodporniania się także gatunków pożytecznych. Procesy te postępują jednak u nich znacznie wolniej. Do tego trzeba dodać, że rola organizmów pożytecznych w agrocenozach jest na ogół bardzo mała. W sumie omawiane tu zjawiska prowadzą do sytua­cji, w której rola organizmów pożytecznych staje się stosunkowo jeszcze mniejsza. Jeśli nawet wzrasta ona w wyniku uodporniania

się ich, to znacznie bardziej wzrasta w tym samym czasie rok gatunków szkodliwych.

Wszystko, oo tu powiedzieliśmy na temat zjawisk odporności owadów na pestycydy, wystarcza w zasadzie, aby udowodnić, że zjawiska te są groźne dla nas i będą zapewne w najbliższej przy­szłości źródłem coraz większych kłopotów w rolnictwie. Wszak okres masowego stosowania środków chemicznych trwa stosunko­wo niedługo. Wiele gatunków, szczególnie takich, które mają tylko jedno pokolenie rocznie, nie zdążyło jeszcze wytworzyć populacji odpornych. Do takich np. gatunków w Polsce należy stonka ziem­niaczana. Jej odporność na działanie chlorowanych węglowodorów jednak już znacznie wzrosła. Należy się spodziewać, że za kilka­naście lat może ona w ogóle przestać reagować na te związki. Sprawą otwartą jest, jak zachowa się wówczas ten szkodnik w sto­sunku do preparatów z innych grup.

Zagadnienie odporności stawonogów na pestycydy jest tak dużej wagi, że warto zatrzymać się jeszcze chwilę nad sprawą mecha­nizmów powstawania tej cechy. Jak już wspomniano, od kilku­nastu lat trwają intensywne badania tego zagadnienia w wielu laboratoriach na całym świecie. Miejmy nadzieję, że jego poznanie da nam do ręki broń do walki z tym groźnym zjawiskiem.

Za jeden z najważniejszych mechanizmów odpornościowych uważa się enzymatyczny rozkład substancji toksycznych wewnątrz organizmu. Większość prac na ten temat dotyczy DDT. Okazało się, że w organizmach stawonogów odbywa się przemiana toksy­cznego związku DDT w nietoksyczny DDD. Istotnym momentem tej przemiany jest oddzielenie jednej cząsteczki chlorowodoru. Przemiana DDT w DDD zachodzi prawdopodobnie w organizmach wszystkich stawonogów. Im jednak organizm jest wrażliwszy, tym słabsze i powolniejsze jest przekształcanie. U stawonogów odpornych tempo tego zjawiska jest wielokrotnie szybsze. Prze­miany, a ściślej rozkład DDT, zachodzą pod wpływem specjalnych enzymów, zwanych dehydrochlorynazami. U muchy domowej enzymy te koncentrują się w mózgu i w ciałach tłusz­czowych, w mniejszych ilościach we krwi.

Badania nad enzymatycznym rozkładem i przemianami sub­stancji toksycznych w organizmach stawonogów prowadzone są dziś na bardzo szeroką skalę na całym świecie. Uzyskano wiele

ciekawych informacji na ten temat. Wykryto już wiele różnych enzymów i sporo rozmaitych typów przemian, nie zawsze zresztą korzystnych dla organizmu. Istnieją przypadki, gdy enzymatyczna działalność prowadzi do powstawania w organizmie jeszcze bar­dziej toksycznych substancji. Procesy biochemiczne zachodzące w takich organizmach do złudzenia przypominają niektóre pro­cesy chemiczne w zakładach produkujących pestycydy. W przy­padku korzystnych dla organizmu przemian enzymatycznych nie­toksyczne metabolity bywają usuwane na zewnątnz lub magazy­nowane w ustroju. Na przykład DDD — nietoksyczny metabolit DDT — pozostaje w organizmie odpornego stawonoga, natomiast pentachlorocykloheksan — nietoksyczny metabolit lindanu (HCH) — wydalany jest ńa zewnątrz. Stwierdzono również wydalanie z organizmu substancji toksycznych w postaci niezmienionej. Na przykład mucha domowa wydala p r o 1 a n w ilości 43% po upływie 24 godzin i pozostałą ilość w ciągu na­stępnej doby. Istnieją również pewne dane, wskazujące na możli­wość magazynowania niezmienionych substancji toksycznych w niewrażliwych na nie tkankach.

Problem uodporniania się stawonogów jest ze zrozumiałych względów przedmiotem szczególnego zainteresowania genetyków. Niestety, genetyka nie jest, jak dotąd, w stanie wiele wyjaśnić. Istnieją prawdopodobnie różne mechanizmy genetyczne. Niewy­kluczone, że nawet w poszczególnych przypadkach przenoszenie cech odporności z pokolenia na pokolenie odbywa się na drodze kombinacji różnych mechanizmów. Wielu genetyków wyraża prze­konanie, że pestycydy nie wywołują mutacji, że działają one tyl­ko jako czynnik selekcyjny, usuwający osobniki wrażliwe. Nie wydaje się jednak, by można było w ten sposób wyjaśnić całość skomplikowanych zjawisk uodporniania się stawonogów na dzia­łanie pestycydów.

Osobnym zagadnieniem są biocenotyczne konsekwencje uodpor­niania się szkodników na pestycydy, ożyli wpływ tych zjawisk na ilościowe i jakościowe stosunki wśród organizmów żywych zamieszkujących tereny zagospodarowane. Już nawet niezależnie od zjawisk uodporniania normalny mechanizm oddziaływania za­biegów chemicznych na agrocenozy jest dla nas niekorzystny. Jeśli bowiem niszczące działanie środków chemicznych obejmuje w jed­

nakowym stopniu gatunki szkodliwe i pozyteczne, to będą „regenerowały” populacje gatunków szkodliwych, które względem pokarmowym zależne są tylko od roślin. Gatunki paso­żytnicze i drapieżne, które w stosunku do roślin są jak gdyby konsumentem drugiego rzędu, a więc w swojej egzystencji za­leżne są zarówno od pokarmu roślinnego, jak i od właściwego im pokarmu — gatunków szkodliwych, „regenerują” po takim nisz­czącym działaniu zabiegów chemicznych wolniej. Można teore­tycznie przewidzieć, że systematyczne stosowanie zabiegów che­micznych prowadzi do ciągłego ubożenia populacji gatunków po­żytecznych w stosunku do populacji gatunków szkodliwych. Dla­tego raz rozpoczęte zabiegi chemiczne "trzeba już stosować bez przerwy, gdyż w przypadku ich zaniechania szkodliwa, fauna ustabilizowałaby się prawdopodobnie na wyższym ilościowo po­ziomie niż przed momentem wprowadzenia tych zabiegów.

Jakkolwiek jeszcze ciągle niewiele wiemy o istocie zjawisk od­porności, czyni się wysiłki, by im zapobiec. Pierwsze „recepty” opierały się na teoretycznych przesłankach i nie zawsze okazy­wały się dobre. Na przykład nanzucało się następujące wskazanie: trzeba stosować silne dawki trucizn, aby efekt zabiegu był pełny i nie pozostawały przy życiu nawet osobniki o większej odporno­ści naturalnej. Praktyka wykazała jednak, że nie ma doskonałych zabiegów chemicznych i zawsze pewna ilość okazów pozostaje przy życiu. Im mniejszy jest procent takich pozostałych przy ży­ciu szkodników, tym większe są szanse powstania populacji od­pornej. I odwrotnie, jeśli procent pozostałych przy życiu osobni­ków jest większy, oznacza to, że znajdują się okazy wśród nich bardziej wrażliwe, dzięki którym proces uodporniania się popula­cji będzie postępował znacznie wolniej. Im silniejsza dawka pre­paratu, tym ostrzejsza selekcja, tym bardziej odporne zwierzęta pozostają przy życiu. Trzeiba jednak podkreślić, że stosowanie słabszych dawek preparatów chemicznych ma inne niekorzystne konsekwencje. Okazało się mianowicie, że małe dawki preparatu działają na stawonogi stymulująoo, co wyraża się w bardziej in­tensywnym żerowaniu, większej rozrodczości, szybszym rozwoju itd.

Z wszystkiego, co powiedzieliśmy tu na temat wpływu środków chemicznych na organizmy zamieszkujące środowiska zagospoda­

rowane, wynika, że chemiczna ochrona roślin jest potężnym czyn­nikiem modyfikującym żywą przyrodę. Działa ona selekcyjnie zmieniając, i to bardzo, stosunki ilościowe pomiędzy poszczegól­nymi gatunkami współżyjącymi w agrocenozach, a niekiedy eli­minując całkowicie pewne gatunki na jakiejś przestrzeni. Zmiany wprowadzane przez zabiegi chemiczne mają stosunkowo trwały charakter, a następstwa są z reguły dla nas niekorzystne. Dziś jesteśmy w stanie stwierdzić, jakie są następstwa bezpośrednie. Inne, groźniejsze zapewne następstwa mogą ujawnić się dopiero w przyszłości. Chemiczna metoda ochrony roślin jest więc sztucz­nym czynnikiem ewolucji, którym jak dotąd posługujemy się w sposób z punktu widzenia gospodarczego dla nas niekorzystny...

R ozdzi ał trzeci

PRZEMIESZCZENIA GATUNKÓW

Rozprzestrzenianie się roślin i ■zwierząt, jego przebieg i przy­czyny są przedmiotem badań geografii roślin i geografii zwierząt. Nauki te studiują zasięgi poszczególnych gatunków, faktyczne i potencjalne, okazuje się bowiem, że z reguły gatunki nie wystę­pują wszędzie tam, gdzie mogłyby egzystować. Dla większości gatunków, szczególnie lądowych, istnieje wiele potencjalnych sie­dlisk poza faktycznym zasięgiem ich występowania. Wyjaśnienie jest bardzo proste. Gatunek powstaje w określonym miejscu i ma pewne przystosowania, dzięki którym może istnieć w określonych granicach zmienności różnych czynników, takich np. jak tempera­tura i wilgotność powietrza. Naturalną tendencją każdego gatunku jest rozprzestrzenianie się. Odbywa się ono wolniej lub szybciej we wszystkich kierunkach tak długo, aż napotka przeszkody. Mogą to być przeszkody fizyczne, jak np. brzeg oceanu dla zwie­rząt lądowych, ale mogą to być również przeszkody ekologiczne w postaci układu warunków wykraczających poza granice przy­stosowania gatunku. W ten sposób po upływie pewnego czasu gatunek osiąga w danym regionie granice swego potencjalnego zasięgu. Tymczasem w innym regionie tego samego kontynentu albo na innych kontynentach może być jeszcze wiele miejsc speł­niających warunki egzystencji tego gatunku. Zarówno zwierzęta, jak i rośliny mogą dzięki pewnym właściwościom z czasem prze­dostać się na niektóre z tych miejsc. Takie właściwości, to np. zdolność lotu u ptaków lub wytwarzanie form przenoszonych z wiatrem albo z wodą u roztoczy, grzybów czy bakterii. Jednak nawet najwspanialsze przystosowania nie pozwalają gatunkom lądowym przekroczyć takiej bariery, jaką stanowi ocean na prze­strzeni kilku tysięcy kilometrów. Zresztą nawet w obrębie jedne­

go kontynentu istnieją dla wielu gatunków bariery trudne lub ^ niemożliwe do przekroczenia.

Każde wkroczenie gatunku na nowy teren, tzn. wypełnienie jakiejś „białej plamy” w jego potencjalnym zasięgu ma ogromne znaczenie dla ewolucji tego gatunku, a także dla ewolucji .tych wszystkich form, z którymi wejdzie on w kontakt na nowym terenie. Przypomnijmy, że gatunki nie żyją w odosobnieniu, lecz tworzą naturalne zgrupowania, które nazywamy biocenozami. Każdy gatunek ma w biocenozie określoną rolę. Między innymi zużywa on określone zasoby pokarmowe środowiska i sam jest ich dostarczycielem dla innych gatunków. Wkroczenie gatunku na nowy teren to wkroczenie do nowej biocenozy, to nawiązanie nowych kontaktów, często przystosowanie się do odmiennego po­karmu, z reguły zaś stworzenie nowych możliwości pokarmowych dla niektórych miejscowych drapieżców, pasożytów czy fitofagów. Na innym terenie gatunek znajduje się w nowej dla siebie sytua­cji biocenotycznej, zaś pod wpływem jego wkroczenia zmienia się również sytuacja wszystkich w zasadzie elementów tej biocenozy. Istnieje wiele danych wskazujących na to, że takie przemieszcze­nia gatunków niejednokrotnie decydują o powstawaniu nowych gatunków. Szczególnie duże znaczenie mają przemieszczenia na duże odległości, związane z istotną zmianą środowiska.

Te wstępne uwagi wystarczą zapewne, by uwypuklić znaczenie ingerencji człowieka w sprawy rozprzestrzenienia gatunków roślin i zwierząt. Otóż człowiek od dawna już przemieszcza gatunki. Dawniej czynił to na niewielkie stosunkowo odległości, w now­szych czasach — nawet na największe. Czyni on to świadomie i nieświadomie. Świadome przemieszczenia, czyli introduk­cje, obejmowały dawniej głównie rośliny uprawne. Zresztą do dziś człowiek próbuje aklimatyzować wszelkie możliwe rośliny użytkowe i ozdobne we wszystkich niemal zakątkach kuli ziem­skiej. Tymi sprawami nie będziemy się jednak zajmowali. Rośliny uprawne nie wypadają na ogół spod kontroli człowieka, i dlatego takie introdukcje nie mają większego znaczenia dla całości przy­rody. Pominiemy również sprawy introdukcji zwierząt hodowa­nych. Zajmiemy się natomiast introdukcjami i zawleczeni a- mi (tzn. nie zamierzonymi przemieszczeniami) innych zwierząt i roślin, gdyż stanowią one przykłady gwałtowniejszych ingeren-

w sprawy przyrody, ingerencji wywołujących nieobliczalne” nieraz skutki. Zaczniemy od zawleczeń.

Zawleczenia

Wypadki zawleczeń zaczęły się na pewno z chwilą pierwszych wędrówek człowieka. Dotyczyły one w pierwszym rzędzie róż­nych zewnętrznych i wewnętrznych pasożytów człowieka oraz czynników chorobotwórczych. Zasięg przemieszczeń był jednak ograniczony do czasów międzykontynentalnych podróży morskich. Wtedy dopiero otworzyły się możliwości przenoszenia roślin i zwierząt z jednego kontynentu na drugi. Szczególnie łatwo było zawlec rośliny, których nasiona mogły znieść długotrwałą podróż. Dla drobnych zwierząt bezkręgowych podróże międzykontynen- talne trwały zbyt długo, zwłaszcza do czasu wprowadzenia stat­ków parowych. Nie dotyczyło to oczywiście owadów i roztoczy odżywiających się ziarnem zbóż czy innymi produktami żywno­ściowymi. Takie szkodniki od dawna miały możliwości zaaklima­tyzowania się we wszystkich niemal krajach na świecie i możli­wości te wykorzystały, utrzymując się wszędzie tam, gdzie po­zwalały im na to warunki klimatyczne. Nie będziemy się tu jednak zajmować zawleczeniami pasożytów i chorób człowieka ani szkod­nikami przechowalniowymi. Są to sprawy bardzo interesujące, ale ich wpływ na przyrodę, na stosunki biocenotyczne, wreszcie na przebieg ewolucji (poza ewolucją samych zawleczonych gatun­ków) jest stosunkowo niewielki.

Zanim zajmiemy się kilkoma ciekawymi wypadkami zawleczeń, przypomnijmy sobie jeszcze opisane już wyżej wypadki zmian zasięgu gatunków, spowodowanych działalnością człowieka. Wróć­my do klasycznego przykładu stonki ziemniaczanej oraz płasz- czyńca burakowego. Oba te gatunki, a zwłaszcza stonka, rozsze­rzyły swój zasięg wielokrotnie dzięki wprowadzeniu do uprawy roślin, które okazały się dogodnym dla nich pokarmem. Takich przykładów byłoby wiele, choć nie wszystkie znane są nauce. Interesujący jest przykład komara Anopheles gambiae. Gatunek ten występował kiedyś wyłącznie w tropikalnej Afryce. Około 1929 został on przypadkowo nawleczony do Brazylii, gdzie usa­

dowił się na terenach błotnistych w pobliżu morza. Zwrócono nań uwagę dopiero wówczas, gdy w okolicy wybuchła ostra epidemia malarii. Po kilku latach epidemia rozszerzyła się na kilkaset mil w głąb lądu. Setki tysięcy ludzi zachorowało na malarię, -wiele tysięcy zmarło. Klęska została wreszcie opanowana dzięki ogrom­nym wysiłkom rządu, który zorganizował szeroką akcję zwal­czania komarów. Skutki zawleczenia Ariopheles gambiae na ląd południowoamerykański okazały się znacznie groźniejsze niż sku­tki jego obecności na terenie Afryki. Można to wytłumaczyć bra­kiem odporności na malarię wśród ludności brazylijskiej.

Kilka dalszych przykładów dotyczy zawleczeń owadów na te­ren Ameryki Północnej. Spośród około 200 najważniejszych szkod­ników roślin w Ameryce Północnej blisko połowa pochodzi z in­nych kontynentów. Najwięcej szkodliwych gatunków owadów za­wleczonych zostało z Europy, co wiąże się z intensywnymi sto­sunkami handlowymi między tymi kontynentami.

Zacznijmy jednak od omówienia szkodnika zawleczonego z Au­stralii. Jest to czerwiec biały, owad z rzędu pluskwiaków równo- skrzydłych. W swej ojczyźnie, Australii, czerwiec biały żyje głów­nie na gałązkach akacji australijskiej. Do sadów zagląda rzadko i nie jest groźnym szkodnikiem. Akacja australijska należy do drzew ozdobnych i prawdopodobnie z tym właśnie drzewem prze­dostał się ten owad około 1869 do Kalifornii. Przez dłuższy czas

nie zwracano na niego uwagi, szybko jednak rozprzestrzenił się bardzo silnie i wówczas okazało się, że atakuje drzewa cytru­sowe i stał się niezmiernie uciążliwym intruzem. W stosunkowo lerótkim czasie szkodnik ten przy pomocy człowieka opanował kilkadziesiąt krajów na wszystkich kontynentach, wtargnął rów­nież na liczne wyspy na Atlantyku i Pacyfiku. W Europie opa­nował sady w Hiszpanii, Portugalii i we Włoszech.

Czerwiec biały należy do owadów pozbawionych zdolności lotu. Jest on jednak pomimo to doskonale przystosowany do szybkiego opanowywania znacznych obszarów. Młode larwy odbywają wę­drówki po gałęziach drzew, i gdy dostaną się na wierzchołek, porywane są wiatrem na znaczne odległości. Ta właściwość uła­twia szkodnikowi szybkie rozprzestrzenianie się. W ciągu kilku­dziesięciu lat czerwiec biały powiększył wielokrotnie swój zasięg występowania we wschodnich rejonach Australii. Opanował on w zasadzie tereny o podobnych warunkach klimatycznych, bo głównie obszary podzwrotnikowe. Jednak na terenie Europy i Azji posunął się dość daleko na północ, zaś w Ameryce Południowej wtargnął aż do strefy równikowej. Zmienił więc warunki swej egzystencji. Zmienił również, choć w niedużej mierze, żywe śro­dowisko swego życia. Ogólnie możemy zatem stwierdzić, że in­gerencja człowieka, dzięki której owad ten tak znacznie rozsze­rzył swój zasięg, wpłynęła w istotny sposób na jego dalszą ewo­lucję.

W tym samym czasie, co czerwiec biały, wtargnął na teren Ameryki Północnej innych szkodnik — brudnica nieparka, motyl, którego gąsienice żywią się liśćmi różnych drzew. Od dawna żyje on na obszarach Europy i Azji. Występuje tu w lasach liściastych

i w sadach, nie wyrządzając na ogół zbyt poważnych szkód. Wią­że się to z faktem, że gatunek ten jest dobrze „wmontowany" w naturalne biocenozy i agrocenozy tych terenów. Ma on licz­nych wrogów naturalnych, skutecznie redukujących jego liczeb­ność. Inna zupełnie sytuacja wytworzyła się na nowym terenie. Tam brudnica nieparka wkrótce stała się niezwykle groźnym szkodnikiem. Zaatakowała lasy liściaste i sady i posuwała się na zachód, opanowując coraz to nowe tereny. Pierwsze masowe po­jawienie szkodnika nastąpiło w czerwcu 1889 w okolicach Bostonu. Gąsienice pojawiły się w ogromnych ilościach na krzewach i drze-

wach owocowych, w parkach i w lasach liściastych. Było ich tak dużo, że odbywały wędrówki, wkraczając na ulice przedmieść, wpełzając do mieszkań. Okoliczne lasy i sady zostały całkowicie pozbawione liści. Klęska była ogromna, a pojaw nowego, nie zna­nego dotychczas szkodnika stał się sensacją nr 1, zapełniając pierwsze strony gazet. Ciało gąsienic brudnicy pokrywają włoska, które w zetknięciu z delikatną skórą powodują stany zapalne, szczególnie u dzieci. Fakt ten przyczynił się do jeszcze większej powszechnej paniki. Rozpoczęta się bezładna walka z tajemni­czym szkodnikiem. Mieszkańcy miasta wylegli na ulice i wyle­wali na gąsienice wrzątek i naftę. Pod koniec lipca pojawiły się roje motyli, których lot trwał do końca sierpnia. Unoszone wia­trem rozszerzyły swój zasięg. W następnym roku klęska objęła jeszcze większe obszary. W 1905 brudnica występowała już na terenie 10 000 km*, szerząc wszędzie prawdziwe spustoszenie. Pozbawione liści drzewa usychały. W tym czasie rozpoczęto zwalczanie brudnicy preparatami arsenowymi. Przyniosło to tylko niewielką poprawę sytuacji.

Latem 1916 w szkółce drzew owooowych w New Jersey zau­ważono niewielką ilość chrząszczy nie znanych w Ameryce. Oka­zało się, że są to chrząszcze należące do gatunku Popilia japonica. Chrząszcze te zostały zawleczone z Azji. Z niewielkiego począ­tkowo ogniska owady rozprzestrzeniły się na wszystkie strony

i w 1941 zajęły już teren ponad 30 000 km2. I w tym wypadku okazało się, że owad zupełnie inaczej zachowuje się w swej oj­czyźnie, a inaczej na podbitym, nowym terenie. W Japonii Po­pilia nie powoduje poważniejszych szkód. W Ameryce liczebność jej populacji osiągnęła ogromne rozmiary. Sytuacja przypomi­nała trochę lata pięćdziesiąte w Polsce, kiedy stonka ziemniaczana występowała na polach ziemniaczanych w ogromnych ilościach. Tuż po I wojnie światowej nasilenie chrząszczy Popilia japonica w sadach amerykańskich było tak wielkie, że z drzew zbierano szkodniki całymi wiadrami. Pastwą chrząszczy padały nie tylko drzewa owocowe, ale również inne drzewa liściaste. Stwierdzono, że ogółem ponad 250 gatunków roślin atakowanych' jest przez tego groźnego szkodnika.

Można by przytoczyć jeszcze wiele przykładów zawleczeń szkod­ników do Ameryki Północnej. Do takich zawleczonych gatunków

należą pryszczarek heski, owocówka jabikóweczka, omacnica pwffi sowianka i wiele innych. Ameryka była kontynentem szczególnie uprzywilejowanym, jeśli idzie o inwazję szkodników roślic. Zna­my jednak wiele przykładów odwrotnych zawleczeń. Jednym z nich jest filoksera winiec — mszyca uszkadzająca korzenie wi­norośli.

Sprawa tej mszycy przypomina nieco historię stonki ziemnia­czanej. W swej ojczyźnie, tzn. we wschodnich rejonach Stanów Zjednoczonych, filoksera winiec żyje na dzikiej winorośli. Gdy

przedostała się do Europy, szybko rozprzestrzeniła się na tere­nach uprawy winorośli we Francji, Włoszech, Hiszpanii, trafiła także do północnej Afryki. Wszędzie okazała się niezwykle groź­nym szkodnikiem. We Francji doszło już niemal do katastrofy

i wówczas ktoś wpadł na pomysł, by europejskie odmiany wi­norośli zaszczepić na amerykańskich podkładkach. Pomysł ten był zbawienny. Amerykańskie odmiany winorośli okazały się bar­

dziej odporne na atak mszycy, która żeruje na korzeniach. Klęsk« została zażegnana.

Innym gatunkiem zawleczonym z Ameryki do Europy jest ba­wełnica korówka. Ten maleńki owad, podobnie jak czerwiec bia­ły i filoksera winiec, należy do rzędu pluskwiaków równoskrzy. dłych. W 1785 jeden z ogrodników angielskich sprowadzi! sobie z Ameryki kilkadziesiąt jabłoni. Z tymi właśnie drzewkami prze­dostała się na nowy teren bawełnica korówka. Wystarczyło 25 lat, aby cała niemal Wielka Brytania została opanowana przez no­wego szkodnika. Wkrótce przedostał się on na kontynent i zaczął szerzyć spustoszenie w sadach Europy zachodniej. W tych cza­sach nie istniała jeszcze zorganizowana ochrona roślin i wobec masowych pojawów szkodników, szczególnie szkodników nowych, nieznanych, ogrodnicy i rolnicy byli wówczas bezsilni. Nie było

wtedy jeszcze żadnych prze­pisów kwarantannowych, utrudniających rozprzestrze­nianie się szkodników. Mogły więc one swobodnie rozsze­rzać swój zasięg korzystając z nieświadomej pomocy czło­wieka. W ciągu XIX w. ba­wełnica korówka opanowała niemal całą Europę, a następ­nie wielkie tereny w Azji i Afryce, Australię i Amerykę Południową. Niewiele znaimy przykładów tak gwałtownego rozszerzenia zasięgu w tak krótkim czasie. W połowie . XIX w. bawełnica znalazła się na Krymie i zaczęła opa­nowywać południowe obszary ówczesnej Rosji. Do Polski dotarła pod koniec XIX w.

Bawełnica korówka należy do gatunków, których możli­wości egzystencji wykraczają

poza zakres zmienności najważniejszych czynników klimatycznych w 3e3 ojczyźnie. Dzięki temu mogła ona bez trudu opanować obszary na różnych szerokościach geograficznych, we wszystkich niemal rejonach klimatycznych kuli ziemskiej. Takie rozszerzenie warunków egzystencji musiało wywrzeć wpływ na tego owada.

Jednl^^^miandostfzec^nozna w Europie jest inny niż w jej ojczyźnie, Ameryce Północnej, W Ameryce bawełnica przenosi się pod koniec lata na wiązy, usadawia się na ich korzeniach i tam zimuje, aby w następnym roku powrócić na jabłonie. Taka cecha nazywa się dwudomowo-. ścią. W Europie bawełnica stała się gatunkiem jednodomowym, związanym wyłącznie z jabłonią. Jest to bardzo istotna zmiana biologiczna. Można sądzić, że zmian tych jest i będzie jeszcze więcej.

Interesująca jest również historia związana z zawleczeniem do Europy mątwika ziemniaczanego. Nicień ten atakujący korzenie ziemniaka odznacza się ciekawą biologią. Larwy i samce mątwika mają typowy obły kształt nicieni, natomiast samiczka dojrzewa­jąc przekształca się w okrągławą cystę, stanowiącą ochronę dla jaj. Takie cysty z jajami mogą przez długie lata przebywać w ziemi. W odpowiednim momencie, to znaczy wtedy, gdy zjawia się nowa roślina żywicielska, z cyst wychodzą larwy i atakują jej system korzeniowy. Wydzieliny korzeni ziemniaka stymulują wychodzenie larw z cyst. Przystosowanie to jest dla mątwika bar­

dzo cenne, gdyż jego pokarm zjawia się w danym miejscu raz na kilka lat.

Mątwik ziemniaczany dał się po raz pierwszy poznać jako szkodnik w 1881. Zauważono wówczas na korzeniach ziemniaków w Niemczech północnych cysty tego nicienia. Sądzono początkowo że jest to odmiana wcześniej już odkrytego mątwika burakowego. Dopiero w 1923 uznano go za odrębny gatunek, żyjący na ko­rzeniach niektórych roślin z rodziny psiankowatych, do których należy m.in. ziemniak. W tym czasie mątwik był już poważnym szkodnikiem ziemniaków w szeregu krajów europejskich, głównie nadbałtyckich. Badania eksperymentalne nad tym nicieniem wy­kazały, że jego larwy są najbardziej aktywne w temperaturze 10—15°C, podczas gdy larwy pokrewnego mu gatunku, mątwika burakowego, są najaktywniejsze w temperaturze około 25°C. Fakt ten wskazuje na tendencje rozprzestrzeniania się mątwika ziem­niaczanego w krajach o klimacie umiarkowanym.

Do 1952 mątwik ziemniaczany spotykany był wyłącznie w kra­jach europejskich oraz w jednym tylko rejonie na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. To stanowisko na Long Island w pobliżu Nowego Jorku wykryte zostało w 1941. Nie ulega wątpliwości, że mątwik ziemniaczany zawleczony został do portu nowojorskiego z Europy. Mimo ogromnego wysiłku amerykań­skiej służby ochrony roślin nie udało się do dziś tego stosunkowo niewielkiego ogniska mątwika zlikwidować. Wówczas, w 1941, obej­mowało ono około 50 ha, dziś rozrosło się do blisko 8 tys. ha. Cała wyspa jest pilnie strzeżona, obowiązują tam ścisłe prze­pisy kwarantannowe. Mimo to mątwik przedostał się przez kor­dony i w 1967 stwierdzony został na polach na północny zachód od Nowego Jorku, w głębi.kontynentu, w pobliżu miasta Pratts- burg. Jeszcze wcześniej wykryto ogniska mątwika ziemniacza­nego na Nowej Fundlandii i na Vancouver.

Mątwik ziemniaczany jest ściśle związany z ziemniakiem. Ziem­niak nie jest jednak rośliną europejską. Jak wiadomo, sprowadzo­ny został do Europy z Ameryki Południowej. Skąd więc mątwik dostał się do Europy? Cofnijmy się do 1951. Wszystkie transporty ziemniaków zawijające do portów Ameryki Północnej, podlegały wówczas ścisłej kontroli. 3 kwietnia 1951. pewien statek z tran­sportem kartofli z Peru zawinął do portu Seattle na północno-

I zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. W transporcie stwier­dzono obecność cyst mątwika ziemniaczanego. Kilka miesięcy póź­niej odkryto cysty mątwika w transporcie peruwiańskich ziem­niaków w porcie nowojorskim. Fakty te dały dużo do myślenia. W gruncie rzeczy udzieliły one odpowiedzi na wyżej postawione pytanie. Amerykański nematolog A.L. Taylor porozumiał się na-

tychmiast ze swym peruwiańskim kolegą C.B. de Segurą. Ju$ w rok później Segura wraz z innym nematologiem J.E. Willem stwierdzili obecność mątwika ziemniaczanego w wysokich An­dach. Ziemniaki są tam od dawna uprawiane na wysokości do 4700 m n.p.m. Rośnie tam również wiele odmian dzikich ziemnia­ków. Okazało się, że mątwik jest w tych rejonach bardzo pospo­litym gatunkiem. Nie zauważono go przedtem dlatego, że dłu­gotrwałe „współżycie“ ziemniaków z tym nicieniem doprowadziło do powstania mechanizmów odpornościowych. Mimo więc znacz­nego „zamątwiczenia“ pól brak jest tam zewnętrznych objawów działalności szkodnika. Stąd ujawniono go dopiero dzięki specjal­nie zorganizowanym badaniom. Tym samym została wyświetlona sprawa pochodzenia mątwika. Okazuje się, że przedostał się on prawdopodobnie już na początku XVII w. wraz z ziemniakami do Europy i usadowił się najpierw w Wielkiej Brytanii, później w Niemczech i innych krajach w rejonie Morza Bałtyckiego. Ujawnił się jako poważny szkodnik dopiero wtedy, gdy ziemniaki stały się rośliną powszechnie uprawianą.

Na tym nie kończy się historia rozprzestrzeniania się mątwika ziemniaczanego. Stwierdzono jego występowanie jeszcze w wielu krajach, nie tylko o klimacie umiarkowanym. Znaleziono go m.in. w Hiszpanii, Portugalii, we Włoszech, w Grecji i Austrii. Wy­kryto również ogniska mątwika w Izraelu i w Indiach. Okazało się, że w Ameryce Południowej nicień ten żyje również poza Peru, wzdłuż pasma Andów. Większe znaczenie gospodarcze ma mątwik jednak tylko w krajach chłodniejszych.

Tak więc ojczyzną mątwika ziemniaczanego jest Ameryka Po­łudniowa, kontynent, na którym poza rejonem wysokogórskim nie ma właściwie warunków dla egzystencji tego nicienia. Zro­dził się tam wysoko w górach, a miejscowe warunki klimatyczne nie pozwalały mu zejść niżej. Gdyby nie człowiek, prawdopodob­nie zasięg jego byłby do dziś bardzo ograniczony. Dzięki czło­wiekowi znalazł przybraną ojczyznę, Europę, która stwarza mu znacznie korzystniejsze warunki rozwoju.

Może się nasunąć jeszcze jedno pytanie. Dlaczego tak późno zauważono obecność mątwika w ziemniakach pochodzących z jego ojczyzny? Otóż w Peru, jak również w innych krajach Ameryki Południowej, mątwik koncentruje się w rejonach o bardzo niskim

poaB^^łoImctwa. Eksport uprawianych tam ziemniaków należy d^Tzadkości. Nic więc dziwnego, że nawet mimo kontroli po­łudniowo-amerykańskich transportów długo nie udało się stwier­dzić w nich mątwika. Dlatego właśnie mątwik ziemniaczany tra­fił do Ameryki Północnej nie z sąsiedniej Ameryki Południowej, ale właśnie z Europy.

Tych kilka przykładów zawleczeń, to zaledwie drobna część znanych nam inwazji gatunków zwierzęcych i roślinnych, spowo­dowanych w sposób nie zamierzony przez człowieka. Nie wyczer­pują one nawet listy inwazji 'bardzo groźnych w skutkach, in­wazji, które w sposób bardzo wyraźny odbiły się na gospodarce krajów nimi dotkniętych.

Można by wspomnieć jeszcze o zawleczeniu z Ameryki Pół­nocnej do Europy podczas II wojny światowej oprzędnicy je­siennej. Ten motyl — szkodnik drzew liściastych — znalazł się w 1940 na Węgrzech i szybko rozprzestrzenił się, opanowując kraje Europy południowej. Na nowym terenie atakuje on przede wszystkim morwę. Ciekawe, że w swej ojczyźnie oprzędnica żywi się raczej liśćmi innych drzew liściastych. Fakt ten świadczy

o zmianach, jakie zaszły w obrębie tego gatunku w związku z za­wleczeniem go na teren Europy.

Wszystkie niemal podane tu przykłady dotyczą szkodników roś-1 lin. Wybraliśmy je dlatego, że tego rodzaju zawleczenia powo-l dują poważne konsekwencje gospodarcze, toteż mamy o takich I inwazjach stosunkowo dobre informacje. Znacznie mniej wiado­mości posiadamy o wypadkach zawleczenia zwierząt nie mają­cych bezpośredniego znaczenia gospodarczego. Nie znaczy to jed­nak, by zawleczenia te nie powodowały poważnych zaburzeń I w przyrodzie.

, Introdukcje

Introdukcje, które tu zostaną omówione, datują się od stosun­kowo niedawna. Chorlzi mianowicie o wprowadzenie pewnych tzw. pożytecznych gatunków, głównie owadów pasożytniczych, na nowy teren. Wprowadza się je w ślad za zawleczonymi gatunkami szkodliwymi w celu przywrócenia zachwianej równowagi. Sama idea tego rodzaju akcji powstała dopiero w połowie ubiegłego stulecia, gdy poznano już nieco faunę owadów, a w szczególności owadów pasożytniczych. Realizacja takich introdukcji była jednak wówczas jeszcze bardzo trudna. Najczęściej chodziło o sprowadze­nie jakiegoś pożytecznego gatunku z innego kontynentu, tymcza­sem transport morski trwał bardzo długo i owady nie docierały na miejsce żywe.

Oto jeden z interesujących przykładów. Działo się to zaledwie przed 60 laty.

Na wyspie Ambon, położonej między Celebes a Nową Gwineą, entomolog amerykański Muir znalazł pasożytniczą muchówkę Ce- romosia sphenospori, którą postanowił przewieźć na Hawaje. Mu­chówka ta pasożytuje w ciele innego owada, chrząszcza z rodziny ryjkowców Rhdbdocnemis obscura. Ten szkodnik trzciny cukro­wej, bananów i innych roślin zawleczony został w połowie XIX w. na. Hawaje, gdzie zaaklimatyzował się szybko i stał się bardzo uciążliwym szkodnikiem, groźniejszym niż na terenach, z któ­rych pochodził (Tahiti). Jest to zresztą zjawisko normalne, na nowy teren bowiem trafiają owady zazwyczaj bez swych wro­gów naturalnych, toteż ich egzystencja jest tam o wiele łatwiejsza niż w ojczyźnie, gdzie w ciągu bardzo długiego czasu liczne pa­sożyty i drapieżce zdążyły przystosować się do tego pokarmu.

Gdy Muir zaczął realizować swe zamierzenia wyspa Ambon rOp miała jeszcze stałego połączenia komunikacyjnego z Australią. Uczony wybrał więc dłuższą trasę, przez Hong-Kong. Już jednak na ten pierwszy etap muchówki dotarły martwe. Rozpoczęto więc poszukiwania na innych, bardziej dogodnych pod względem ko­munikacyjnym miejscach. Po upływie trzech lat Muir znalazł ryjkowca Rhabdocnemis obscura porażonego przez pasożytniczy gatunek Ceromasia sphenospori na Nowej Gwinei. Podróż z ty­mi muchówkami do Honolulu została przerwana na skutek cho­roby Muira. Pozbawione opieki pasożyty dotarły na miejsce .prze­znaczenia martwe. Z początkiem 1910 uczony zorganizował na­stępny transport. W tym celu założył w Australii małą stację ho­dowlaną, by tam zrobić przerwę w podróży, wyhodować następne pokolenie muchówki i w ten sposób powiększyć szansę przewie­zienia żywych pasożytów na miejsce. W maju 1910 udało się do­wieźć żywe pasożyty do Australii. Z tym materiałem Muir udał się w dalszą drogę, ale nabawił się tymczasem malarii i znów musiał przerwać podróż. Hodowla utrzymała się jednak i po wy­zdrowieniu entomolog dotarł w sierpniu 1910 na miejsce. Cała więc akcja zajęła 4 lata i została uwieńczona powodzeniem tylko dzięki uporowi i entuzjazmowi uczonego, którego niewątpliwie pasjonował efekt wprowadzenia pasożyta na opanowany przez szkodnika teren. Warto dodać, że akcja przyniosła pożądany sku­tek, gdyż już po upływie 3 lat stwierdzono wyraźny spadek na­silenia szkodliwych chrząszczy, a po upływie dalszych kilku łat straciły one całkowicie gospodarcze znaczenie na obszarze upra­wy trzciny cukrowej na Hawajach. Opisany tutaj przypadek jest dość specyficzny, gdyż dotyczy gatunku pasożytującego w ciele innego owada. Niewątpliwie znacznie łatwiej jest przemieszczać inne owady, szczególnie owady fitofagiczne.

Oto przykład takiej introdukcji gatunku fitofagicznego z Ame­ryki do Australii. Trzeba jednak zacząć tę historię od innej in­trodukcji. Jeszcze w końcu XVIII w. jakiś ogrodnik sprowadził do Australii kilka gatunków opuncji. Te ozdobne rośliny roz­rosły się bujnie i po kilkunastu latach stały się uciążliwymi chwa­stami. Zwłaszcza fatalne następstwa miało wprowadzenie na ten kontynent w 1839 ozdobnego gatunku Opuntia bentonit. W ciągu kilkudziesięciu lat opuncje opanowały obszar 4 min ha, a w 1920—

już 24 min ha, co było równoznaczne ze zmniejszeniem się 0 tyfe hektarów powierzchni pastwisk australijskich. Przeprowadzane przez farmerów akcje zwalczania opuncji nie przyniosły pożąda, nych rezultatów. Rozpoczęto więc poszukiwanie ich wrogów na­turalnych w południowych rejonach Stanów Zjednoczonych, skąd rośliny te zostały sprowadzone. Poszukiwano ich również na in­nych terenach, wszędzie tam, gdzie występowały opuncje. Potem ściągnięto do Australii szereg gatunków owadów żywiących się opuncjami. Wszystko jednak bez skutku. Dopiero sprowadzenie motyla Cdltoblastis cactorum w 1925 przyniosło ratunek. Po­czątkowo hodowano go w specjalnych insektariach, okazało się jednak, że zabiegi te są zbędne. Efekt introdukcji ujawnił się bardzo szybko: gąsienice motyla spowodowały prawdziwy pogrom kaktusów. Już w 1936 stwierdzono 10-krotne zmniejszenie się obszaru opanowanego przez opuncje. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane.

Zacytujemy teraz przykład introdukcji dotyczącej owada dra­pieżnego. Chodzi o sprowadzenie z Australii do Ameryki Północ­nej biedronki Rodolia cardinalis. W 1888 entomolog amerykański Koebele zaobserwował w jednym z sadów w Południowej Ade- laidzie biedronkę odżywiającą się czerwcem białym. Przypomnij­my, że czerwiec biały to szkodnik zawleczony z Australii do Ame­ryki Północnej. Już pierwszy transport chrząszczy, przywieziony do Kalifornii, wprowadzony na drzewa opanowane przez białego czerwca, okazał się wystarczający do zaaklimatyzowania się. Wszelkie zabiegi hodowlane były zbędne. Chrząszcz zaczął się szybko rozprzestrzeniać, a jego działalność przyniosła niebawem efekt. Już w 1892 stwierdzono, że czerwiec biały przestał odgry­wać w Kalifornii rolę gospodarczą. Taka sytuacja utrzymuje się do dziś.

Biedronkę wprowadzono nie tylko do Ameryki Północnej. Za­interesowały się nią wszystkie kraje, które nawiedził czerwiec biały. W krótkim stosunkowo czasie wszędzie tam trafiła biedron­ka. W ten sposób człowiek rozprzestrzenił tego chrząszcza po ca­łym niemal świecie. Biedronka odgrywa ogromną rolę obniżając liczebność białego czerwca, i dzięki niej zbędne są chemiczne za­biegi zwalczania tego szkodnika. Ciekawe, że Rodolia cardinalis odgrywa najmniejszą rolę w swej ojczyźnie, w Australii. Być

może o jej roli zadecydował fakt, że na nowych terenach bie­dronka znalazła się bez swoich wrogów naturalnych. Obecnie bie­dronka Rodolia cardinalis na nowych terenach występuje w znacz­nie większych ilościach niż w Australii.

W poprzednich rozdziałach była już mowa o innym szkodliwym gatunku, zawleczonym w ubiegłym stuleciu do Ameryki Północnej

motylu brudnicy nieparce. Również tego szkodnika postano­wiono zwalczyć biologicznymi metodami, za pomocą jego wrogów naturalnych. Jeszcze pod koniec XIX w. używano przeciwko brud­nicy preparatów arsenowych, z dość dobrym zresztą skutkiem.

Z początkiem XX w. szkodnik opanował jednak stan Massachu- setts, gdzie stosowanie preparatów arsenowych było zabronione. Właśnie ten fakt spowodował zainteresowanie się metodami bio­logicznymi, które były już w owym czasie z powodzeniem stoso­wane w celu zwalczenia wielu zawleczonych szkodników. Zaini­cjowano akcję poszukiwania wrogów naturalnych brudnicy nie­parki na terenie Europy. Akcja ta trwała długo, tym bardziej że przerwała ją I wojna światowa. W latach dwudziestych wzno­wiono poszukiwania z dużym rozmachem. Założono wiele stacji hodowlanych w różnych krajach Europy, między innymi dwie na terenie Polski. W stacjach tych prowadzono hodowle pasożytów brudnicy nieparki, a wyhodowane egzemplarze przesyłano do Ameryki, gdzie wypuszczano je na terenach opanowanych przez szkodnika. W ten sposób do 1929 sprowadzono blisko 50 gatun­ków różnych owadów pasożytniczych w łącznej liczbie ponad mi­liona osobników. 15 gatunków zaaklimatyzowało się na nowym terenie i egzystuje tam do dziś. Akcja ta przyniosła bardzo ko­rzystne rezultaty — nasilenie szkodnika wyraźnie się zmniejszyło.

Nas jednak interesują ekologiczne konsekwencje tych zabie­gów. Dzięki tej akcji fauna amerykańska wzbogaciła się o 15 ga­tunków owadów pasożytniczych. Mało mamy informacji na te­mat ich biologii na nowym terenie, należy jednak przypuszczać, że weszły one w kontakt nie tylko ze swym dawnym żywicielem, brudnicą nieparką. Niektóre z nich to gatunki polifagiczne, pa­sożytujące w wielu gatunkach żywicieli. Jest prawdopodobne, że na nowym gruncie przystosowały się one do pasożytowania w in­nych zupełnie gatunkach owadów. Jest również możliwe, że te pasożytnicze owady znalazły w nowym środowisku nowych wro­gów naturalnych. Nie jest też wykluczone, że wprowadzone do Ameryki owady pasożytnicze przeniosły ze sobą swoich pasoży­tów, na co wówczas nie zwracano takiej uwagi jak dzisiaj. Zja­wisko pasożytowania w pasożycie, zwane nadpasożytnic- twem, jest u owadów bardzo pospolite. Pasożyt drugiego rzędu jest w tej sytuacji gatunkiem szkodliwym dla nas. Dziś przy akcjach introdukcyjnych obowiązują specjalne przepisy kwaran­tannowe. dzięki którym wprowadzenie pasożytów drugiego rzę­du (nadpasożytów) wraz z pasożytami pierwszego rzędu stało się niemożliwe. Być może, że nie 15, lecz znacznie więcej gatunków

owadów przedostało się podczas -j- . brudnicy na teren Ameryki. W sumie cała ta akcja spowodowała poważne zmiany i zaburzenia w układzie stosunków biocenotycz- nych, wprowadzone zaś tam gatunki znalazły się w odmiennym nieco układzie warunków, co nie pozostało bez wpływu na ich dalszą ewolucję.

W podrozdziale o zawleczeniach przedstawiliśmy inwazję ba- wełnicy korówki na Europę i inne kontynenty. Również w przy­padku tego szkodnika dokonano próby biologicznego zwalczania za pomocą jego wrogów naturalnych. Na myśl tę wpadli euro­pejscy entomolodzy dość późno, bo dopiero w 1920. Okazało się, że bawełnica korówka w swojej ojczyźnie, Ameryce, ma pasożyta który żyje wyłącznie w ciele tej mszycy. Jest to pasożyt specy­ficzny, a więc szczególnie cenny w biologicznym zwalczaniu. Pa­sożyt ten, osiec korówkowy, należy do rzędu błonkówek. Opano­wane przez ośca mszyce szybko giną, a ciało ich czernieje, dzięki czemu łatwo odróżnić opanowane przez pasożyty osobniki w ko­lonii mszyc. Ośca sprowadzono najpierw do Francji i do Włoch. Efekty tego zabiegu okazały się wspaniałe. Wkrótce osiec trafił do innych krajów. Do jednych sprowadzano go, do innych tra­fiał już sam, gdyż jak się okazało, zaaklimatyzował się na terenie Europy doskonale. W tym samym czasie zaczęto wprowadzać ośca również do krajów pozaeuropejskich — do Japonii, Indii, Nowej Zelandii, Australii, Afryki i Ameryki Południowej.

Do Polski sprowadzano ośca w 1935. Podczas kontroli skute-

wcześniej w wielu rejonach, co wskazywałoby na przeniknięcie tego pasożyta do Polski na drodze naturalnej z krajów ościen­nych. Wszędzie tam, gdzie pojawił się osiec, bawełnica korówka już po krótkim czasie spadała do rzędu szkodników o małym znaczeniu gospodarczym.

Przykład bawełnicy korówki i ośca korówkowego jest bardzo interesujący. Te dwa owady tworzą w pewnym sensie zamknięty układ troficzny. Egzystencja ośca korówkowego jest całkowicie zależna od obecności jego żywiciela. Tym wyłącznym żywicielem jest bawełnica korówka. Gdy bawełnica korówka znika całkowicie z jakiegoś terenu, znika stamtąd i osiec. Takie właśnie sytuacje zdarzają się szczególnie w Europie środkowej i północnej. Ba­wełnica korówka jest dość wrażliwa na działanie niskich tempe­ratur. Gdy zima jest ostra, populacja jej ginie na dużych nieraz przestrzeniach. Osiec jest znacznie mniej wrażliwy i może prze­żyć taką zimę, ginie jednak później z braku pokarmu. Oczywiście po kilku latach bawełnica korówka na nowo opanowuje oczy­szczony z niej teren, natomiast znacznie dłużej trwa regeneracja populacji ośca korówkowego. Właśnie w takich sytuacjach wska­zana jest interwencja człowieka, który może przyśpieszyć proces opanowywania terenu przez ośca.

Introdukcja ośca korówkowego na tereny opanowane przez ba*

lnicę korówkę stanowi z punktu widzenia ekologicznego ja*v dyby przywrócenie naturalnego układu. Takiego układu, jaltf ■ istnieje w ojczyźnie szkodnika i jego wroga. Niewątpliwie jednak

i tu nastąpiły pewne komplikacje biocenotyczne, gdyż osiec stal się nowym pokarmem dla miejscowych gatunków drapieżnych czy pasożytniczych.

Wśród wielu akcji introdukcyjnych tego rodzaju systuacje zwią­zane z niewielkimi zaburzeniami są jednak bardzo rzadkie. Naj­częściej introdukcja wrogów naturalnych szkodnika wywołuje bardzo poważne komplikacje biocenotyczne. Wprowadzone paso­żyty czy drapieżce dostosowują się do nowych żywicieli czy ofiar, do gatunków, z którymi dotychczas nie miały żadnych kontak­tów. Również zawleczony szkodnik bywa atakowany przez miejs­cowe gatunki pasożytów i drapieżców. Wreszcie introdukowane pasożyty i drapieżce mogą stanowić pokarm dla miejscowych drapieżców czy pasożytów drugiego rzędu. W wyniku takich in­trodukcji powstają więc nowe zupełnie powiązania biocenotycz­ne, nowe zupełnie ogniwa w łańcuchach pokarmowych. Wszystkie te zmiany są przez człowieka nie zaplanowane i nie przewidziane. Akcja ma jeden cel, ale liczne skutki. Nie wolno więc rozpatry­wać konsekwencji omawianych akcji wyłącznie z utylitarnego punktu widzenia. Nie wystarczy dojrzeć w nich tylko: najpierw szkody związane z nadmiernym rozwojem ilościowym zawleczo­nego szkodnika, a później korzyści płynące z ograniczenia jego rozwoju. Konsekwencje takich akcji są na pewno znacznie szersze.

Niewiele jednak o nich wiemy. Nie wiemy nawet, czy te uboczne konsekwencje są korzystne czy niekorzystne dla gospodarki. W na­szych rozważaniach nie to jest jednak najistotniejsze. Ważne jest to, że każda introdukcja, niezależnie od tego widocznego, głów« nego następstwa, jest źródłem różnorodnych zmian biocenotycz- nych, zmian o charakterze łańcuchowym. Każda introdukcja jest brutalną ingerencją w układy stosunków biocenotycznych.

LIKWIDACJA GATUNKÓW

Kilkakrotnie mówiliśmy już o równowadze panującej w dzi­kiej przyrodzie i uświadomiliśmy sobie, ze każda —ingerencja w sprawy biocenozy prowadzi do różnego rodzaju zaburzeń. W rozdziale poświęconym konsekwencjom rolnictwa staraliśmy się przedstawić na różnych przykładach szkodliwe skutki inge­rencji człowieka w naturalne stosunki panujące w biocenozach. W szczególności zobrazowaliśmy sytuacje, jakie wytworzyły się na terenach zagospodarowanych rolniczo, gdzie w miejsce natu­ralnych biocenoz powstały agrocenozy pozbawione już w zasadzie mechanizmów wewnętrznej samoregulacji.

Ingerując w sprawy przyrody człowiek wprowadza zmiany iloś­ciowe i jakościowe. DotycKcźaś^mowiliśmy-głównie o zmianach —itósćlowych. Wiązały się one z likwidacją lasów, ze zmianami sto­sunków wodnych, z różnymi nieprawidłowościami rolnictwa, m.in. z chemiczną ochroną roślin. Zmiany natury jakościowej dotyczyły głównie zawleczeń i introdukcji. Ingerencja człowieka w_sprawy przyrody prowadzi jednakże do poważniej szych jeszczejzmian ja- itóściowych. polegających na likwidacji całych gatunków w skali ogólnej lub lokalnej W warunkach naturalnych zjawiska takie zdarzają się rzadko i wiążą się zwykle z jakąś poważną zmianą czynników abiotycznych. Na przykład całkowite odcięcie dużej za­toki od morza prowadzi do stopniowego „wysłodzenia“ wody

i w związku z tym znikają stamtąd całkowicie gatunki związane wyłącznie z wodą słoną. Również radykalne zmiany klimatu, np. silne oziębienie (okres zlodowaceń), doprowadzają do likwidacji tych gatunków, które nie są zdolne przystosować się do nowych warunków.

Oczywiście zdarzają się równięż w przyrodzie całkowite likwi-

dacje gatunków^j* regały jednak chodzi tu o ich wymieranie. Wymieranle-_<>dhywa się bardzo powoli nile stanowi na ogół poważniejszego wstrząsu dla tych biocenoz, z których pewne gatunki ustępują. Gatunek wymierający staje się coraz mniej liczny i w ten sposób ¡stopniowo zmniejsza się jego rola w bio­cenozie. Zupełnie inna jest sytuacja, gdy gatunek zostaje zlikwi­dowany w szybkim tempie. Tego rodzaju likwidacja gatunków w obrębie poszczególnych bioceiłoz czy w ogóle w całej przy­rodzie stanowi bardzo silny w^tipąs, prowadzący do zachwiania równowagi biocenotycznej. Im większa była rola gatunku, tym

- «łpfcw y jest wstrząs.

Człowiek swoją działalnością gospodarczą doprowadził już do likwidacji licznych gatunków roślin i zwierząt. Wiele z nich dzię­ki tej działalności znikło z określonych terenów, nieraz z całych kontynentów, wiele przestało istnieć w ogóle. Likwidacja taka odbywała się i odbywa w dwojaki sposób^-^ albo przez zmiany warunków egzystencji, albo przez bezpośrednie tępienie. Jeśli Idzie

o zwierzęta łowne, to bardzo często oba te czynniki działały i dzia­łają łącznie. Mówiliśmy już o likwidacji lasów na różnych obsza­rach. Niszczenie lasów miało ogromny wpływ na życie zwierząt leśnych. Szczególnie zaznaczyło się to na terenie Europy. Nie tyle istotne było tutaj ogólne ograniczenie powierzchni zalesio­nych, ile likwidacja dużych kompleksów leśnych. Im mniejsze są bowiem lasy, tym trudniejsze stają się warunki egzystencji dla wielu zwierzątrBardżo charakterystyczna z tego punktu widze­nia była likwidacja takiego gatunku jak tur lub niedoszła łikwi—

dacja żubra. —- —

Za czasów Juliusza Cezara tur należał jeszcze do pospolitych zwierząt w puszczy Europy środkowej. W IX w. Karol Wielki polował na tury we Francji. W Polsce jeszcze i w późniejszych czasach tur występował bardzo licznie. W XIII w. jego liczebność zaczęła szybko obniżać się. Król Władysław Jagiełło próbował uratować tura od likwidacji zakazując polowań na to zwierzę. Ostatni okaz tura padł w Puszczy Jaktorowskiej pod Warszawą

w 1627,

W zasadzie podobna była historia żubra, który ongiś zamiesz­kiwał knieje leśne od gór Kaukazu aż po wybrzeża7 Atlantyku. W miarę likwidacji lasów zasięg tego zwierzęcia kurczył się rap-

Jtownie. W XIX w. ograniczony on był już tylko do obszaru -puszczy Białowieskiej. W czasie I wojny światowej żubr prze­stał istnieć jako gatunek żyjący w warunkach naturalnych. Do» piero po wojnie nastąpiło jak gdyby odrestaurowanie tegó ga­tunku przez sprowadzenie do Puszczy Białowieskiej osobników zachowanych w różnych ogrodach zoologicznych i rezerwatach. W ten sposób w ostatniej niemal chwili uratowany został byt na­turalny tego gatunku, który dziś występuje na terenie Polski i Związku Radzieckiego w liczbie kilkuset sztuk. Inny gatunek uratowany niemal w ostatniej chwili od zagłady stanowi cedr libański. To piękne drzewo było niegdyś szeroko rozprzestrze­nione w Libanie, a dziś utrzymuje się dzięki ochronie gatunkowej na trzech niewielkich stanowiskach na południe od miasta Ta- rabulus (Trypolis).

Danych na temat całkowitej likwidacji gatunków mamy stosunkowo niewiele. Dopiero bowiem od niedawna istnieją nau­kowe zapiski-na temat występowania zwierząt. Więcej nieco da­nych posiadamy o zwierzętach dużych, głównie o ssakach. O in­nych kręgowcach, a zwłaszcza o bezkręgowcach, wiadomości na ten temat są bardzo ograniczone. Podobnie przedstawia się sy­tuacja, jeśli idzie o świat roślinny. I tu informacje nasze są bar­dzo skąpe i dotyczą głównie gatunków dużych, izn. drzew I

V Przypuszcza sie. że w ciągu naszej ery, a więc w ciągu nie­spełna 2 t.vs. lat, ^ wyniszczono ną- świecie^ponad 100 gatunków ssaków.,„ponad 200 gatunków ptaków i około 40 gatunków owa­dów. .Oblicza się, że blisko 600 gatunkom lub odmianom ssaków grezt-tłzi^ wyniszczemeT^Podobny Tos grbżT bUSro 200 gatunkom lub odmianom ptaków.

Całkowicie znikł z Europy lew, który dawniej był pospolitym gatunkiem na Półwyspie Bałkańskim. Pospolity niegdyś w całej Europie zachodniej niedźwiedź dziś występuje już tylko wysoko w Pirenejach, choć jeszcze na początku XX w. spotykano go we Francji, Szwajcarii, Austrii i w Niemczech. Wytępiony został w zachodniej Europie wilk. Również wiele ptaków drapieżnych zostało całkowicie zlikwidowanych w Europie, ewentualnie utrzy­mują się jeszcze wysoko w górach. Na przykład jeszcze w XVI w. żył w Szwajcarii ibis, o czym pisał znany przyrodnik K. Gesner. Dziś ptaka tego nie ma w Europie zupełnie. Resztki tego gatunku

można spotkać w Północnej Afryce. Trzeba jednak stwierdzić, że Europa pod względem likwidacji całych gatunków roślin czy zwierząt znajduje się wśród wszystkich kontynentów na ostatnim miejscu. Można to wytłumaczyć w ten sposób, że opanowywanie przyrody na europejskim terenie odbywało się stopniowo i dzięki temu wiele gatunków mogło dostosować się do nowych warun­ków życia lub też przenieść się do Azji czy Afryki.

Procesy zagospodarowywania ziemi w Ameryce Północnej trwały znacznie krócej niż w Europie. To, co w Europie realizo­wało się w ciągu kilkunastu wieków, w Ameryce trwało zaledwie 200 lat. W Europie ludzie — można rzec — powoli i łagodnie opanowywali przyrodę. W Ameryce do walki z naturą przystąpił człowiek uzbrojony już w dość nowoczesną technikę. Przez długi czas stosunek do przyrody charakteryzował się tu gospodarką rabunkową. W ciągu tych 200 lat ze 170 min ha lasów pozostało dziś nie więcej niż 7 min. Już ten fakt zadecydował o likwidacji wielu zwierząt i roślin. Jak szybko odbywały się te procesy, może świadczyć przykład gołębia wędrownego.

Ptak ten gnieździł się ogromnymi stadami w lasach liściastych wschodnich rejonów Ameryki Północnej. Według niektórych da­nych, w stanie Wisoonsin w drugiej połowie XIX w. gnieździło się na obszarze ponad 2 tys. km2 136 min tych gołębi. Pod cięża­rem gniazd tych ptaków łamały się gałęzie dębów, klonów i bu­ków. Nie ulega kwestii, że gołąb wędrowny był najliczniej repre­zentowanym gatunkiem wśród zwierząt kręgowych Ameryki Pół­nocnej. Ptak ten był od dawna przedmiotem łowów Indian, którzy wysoko cenili jego mięso. Jednakże łowy utrzymywane były w takich rozmiarach, że nie uszczuplały populacji gołębia. Dopie­ro biali koloniści zapoczątkowali bezmyślną akcję, która zakoń­czyła się w końcu katastrofą gatunku. Gołąb stał się przedmiotem odstrzału, szczególnie w okresie przelotów. Oczywiście strzelano bardziej dla przyjemności niż z potrzeby. Większości padłych ptaków nawet nie wykorzystywano. Innym „sportem" stało się wybieranie piskląt z gniazd. Już w latach siedemdziesiątych ubie­głego stulecia liczebność wędrownego gołębia zaczęła się raptow­nie zmniejszać, a pod koniec stulecia stał się on rzadkością. Wręcz trudno w to uwierzyć, ale w 1899 ostatni raz widziano go na swobodzie. W 1909 roku ogłoszono nagrodę za dostarczenie rnfor-

macji o choćby jednej gnieżdżącej się parze. Nagrody tej )«<4M nikt nie otrzymał, a 1 września 1914 zakończył życie ostatni okaz tego gatunku w ogrodzie zoologicznym. Nie tylko bezmyślne tę­pienie było przyczyną tej katastrofy. Współdziałały tu ze sobą dwa czynniki — tępienie i pogarszanie się warunków bytowania.

Przejdźmy znów do spraw biocenozy i roli poszczególnych jej elementów. Łatwo sobie wyobrazić, jak wielką rolę w biocenozach leśnych Ameryki Północnej odgrywał gołąb wędrowny, jeśli wy­stępował masowo. Jak ogromny musiał być wpływ tego ptaka na to, co stanowiło jego pokarm i na te wszystkie gatunki, dla któ­rych on sam był pożywieniem. W ciągu krótkiego czasu nastąpiła jego likwidacja. Czyż nie był to potężny wstrząs dla biocenoz leśnych kontynentu amerykańskiego?

W tym samym roku co gołąb wędrowny i w tym samym ogro­dzie zoologicznym — w Cincinnati — zginął ostatni okaz małej papużki Conuropsis carolinensis. Tymczasem jeszcze w zeszłym stuleciu papużki te były bardzo pospolite w lesistych terenach na południowym wschodzie Stanów Zjednoczonych.

Znacznemu ograniczeniu uległ zasięg stepowego cietrzewia Tympanuchus cupido. Kiedyś zasięg jego obejmował całą środ­kową część Stanów Zjednoczonych i wkraczał nawet na teryto­rium Kanady, dziś został wielokrotnie zmniejszony i rozerwany. Pospolity niegdyś kondor kalifornijski dziś egzystuje w liczbie zaledwie kilkuset sztuk. W znacznej mierze zdziesiątkowane zo­stały populacje ptaków gnieżdżących się w północnych rejonach Ameryki Północnej, a przelatujących na zimę w południowe re­jony tego kontynentu lub do Ameryki Południowej. Na trasie przelotów były one obiektem odstrzału myśliwych, wskutek czego w ciągu kilkudziesięciu lat stały się prawdziwą rzadkością.

Zył kiedyś wielki ptak, bezskrzydła alka, którego zasięg byl bardzo szeroki. Dziś pozostała po nim w kilku muzeach tylko niewielka ilość jaj i wypchanych egzemplarzy. Alka występo­wała niegdyś w Ameryce Północnej i na Nowej Fundlandii, w Grenlandii, Szkocji, Skandynawii, a jeszcze dawniej — we Francji, Hiszpanii, a nawet we Włoszech. Od dawien dawna były alki przedmiotem łowów ze strony człowieka, łowów tym łat­wiejszych, że nie latały i były w zasadzie zupełnie bezbronne.

O spożywaniu tych ptaków świadczą liczne ślady znajdowane

i w popiele dawnych ognisk na wschodnim wybrzeżu Ameryki Pój. nocnej oraz w Europie, zwłaszcza w Skandynawii. Mamy dowody że jeszcze w okresie neolitu służyły one w Skandynawii za po­karm. Już w XVII w. ptak ten stawał się rzadki, aż wyginą} doszczętnie.

Bardzo znamienna jest historia bizona. Jest to też jedna z ciem­nych kart historii podboju przyrody. Potężne to zwierzę występo­wało kiedyś w ogromnych stadach na wielkim obszarze równin­nym Ameryki Północnej. Przypuszcza się, że przed kilkuset laty liczba bizonów sięgała 75 min. Liczba to ogromna, tym bardziej że waga bizona sięga 1,5 tony. Stosując taką miarę, można prze­liczyć ówczesną populację bizona na ponad miliard ludzi. Gwał­towna likwidacja bizona zaczęła się od chwili, gdy zetknęli się z nim pierwsi biali koloniści. W miarę Ich posuwania się na zachód liczba bizonów zmniejszała się systematycznie. W drugiej połowie XIX w. tępienie bizona przybrało zastraszające rozmiary. Tępio­no go nie tylko dla korzyści, jakie przynosił, ale po prostu dla przyjemności. Strzelano do tych zwierząt nawet z okien pociągów. Nieraz jedynym trofeum myśliwskim był język bizona, uznawany za wielki przysmak, a cała reszta zwierzęcia zostawała w miejscu, gdzie został zabity. Z dawnych kronik można się dowiedzieć, że np. w sezonie łowieckim 1872/1873 w jednym tylko stanie Kansas upolowano około 200 tys. bizonów. W okresie od 1870 do 1875 ginęło rocznie około 2,5 min tych zwierząt. Już w latach 1880 do 1885 bizon stał się rzadkością, co odczuły dotkliwie plemiona in­diańskie, które od dawien dawna zajmowały się polowaniem na bizony, ale tylko w celu zaspokojenia najistotniejszych potrzeb. Zimą 1886—1887 wielu Indian zmarło z głodu. Od zupełnej zagła­dy uratowały bizona przepisy ochrony gatunkowej.

Spotkanie człowieka z bizonem skończyło się tragicznie. Jest to niewątpliwie jeden z najsmutniejszych fragmentów w historii kontaktów człowieka z przyrodą. Podobny los nie ominął też in­nych wielkich ssaków Ameryki Północnej. Do rzadkości należy dziś jeleń wapiti, kiedyś bardzo pospolity na terenie całej Amery­ki Północnej. Renifer liczył jeszcze na początku XX w. ponad 100 min osobników, podczas gdy dziś pozostało przy życiu nie więcej niż 2®/* pierwotnej jego populacji. Podobny los spotkał leśnego jelenia, karibu.

Wspomnijmy jeszcze o wielkim niedźwiedziu grizli. Był ar «edyś bardzo pospolity w całej zachodniej części Ameryki Pó^ nocnej. Dziś poza Alaską, , liczba jego nie przekracza tysiąca

osobników. fjMj

Kubańska papuga Ara tricolor była ostatni raz obserwowana w naturze w 1885. Od tego czasu nikt jej nie widział i gatunek ten prawdopodobnie przestał istnieć. Być może dawniej na Kubie występowało więcej gatunków z rodzaju Ara i wszystkie zostały wyniszczone.

Ameryka Południowa nie była tak bardzo narażona na wygu­bienie zwierząt i roślin jak inne kontynenty. Zagospodarowywa­nie tej części świata zaczęło się stosunkowo później. Duże połacie tego kraju pozostały do dziś nienaruszone i dzięki temu mogły się tam utrzymać przy życiu liczne gatunki zwierząt, których los w innym wypadku nie byłby pewny. I tu jednak nastąpiło zagro­żenie niektórych gatunków. Przykładem służyć mogą szynszyle. Gryzonie te były kiedyś niezwykle pospolite wysoko w Andach w rejonie Peru, Boliwii, Chile i w północnej Argentynie. Utrzy­mywały się one z reguły na wysokości powyżej 3 tys. m. W XIX w. stały się przedmiotem łowów ze względu na piękne futro. W związ­ku z tym ilość ich zaczęła się szybko zmniejszać. W Chile, kraju, który stanowił centrum handlu skórkami szynszyli, w 1905 sprze­dano jeszcze ponad 18 tys. skórek, w 1908 liczba ta spadła już tylko do kilku tysięcy, a w rok później do 2 tys. Od tych czasów szynszyle przestały prawie istnieć w naturze. Dziś gatunek ten zawdzięcza swą egzystencję tylko temu, że rozpoczęto hodowle szynszyli w fermach. W warunkach naturalnych spotkać go jesz­cze można tylko w północnych rejonach Argentyny i w Boliwii. W Ameryce Południowej również przetrzebiono lamy. Przyczy­niły się do tego z jednej strony polowania, a z drugiej — wyko­rzystywanie terenów wysokogórskich na pastwiska dla zwierząt domowych.

Na wyspach przylegających do Ameryki Południowej zwierzęta i rośliny poniosły większe straty niż na kontynencie. Na przykład roślinność wysp Juan Femandez została w dużej mierze zniszczo­na przez człowieka, m. in. przez wprowadzenie tam kóz. Całko­witej likwidacji uległ endemiczny gatunek drzewa sandałowego Santalum femandezjanum na skutek nadmiernej eksploatacji.

Dużych zniszczeń dokonał człowiek na wyspach Galapagos. Wy. spy te odznaczały się niegdyś niezwykle interesującą fauną i fl0_ rą. Było to żywe laboratorium przyrody, teren bardzo ciekawych obserwacji, cennych z punktu widzenia ewolucjonizmu. Właśnie tu zrodziła się teoria ewolucji Darwina, gdy uczony zatrzymał się u wybrzeży Galapagos w czasie swojej podróży na statku „Beagle” w 1835. Fauna Galapagos odznacza się ogromną liczbą gatunków endemicznych; np. wśród saimych ptaków 70°/o stanowią endemity. Mała powierzchnia wysp nie dawała zwierzętom wiele sposobności do przystosowania się do -obcowania z człowiekiem. Kolonizacja tego terenu, szczególnie w w. XIX, miała charakter bardzo swoisty. Trafiali tam ludzie najgorszego autoramentu. Pierwszą ich ofiarą padły słynne, ogromne żółwie, których śred­nica sięgała 1,5 m. Od tych zwierząt wyspy noszą swoją nazwę (Galapago znaczy po hiszpańsku żółw). Oblicza się, że w ciągu XIX w. zginęło około 10 min żółwi. Na niektórych wyspach nie ma już ich zupełnie, na innych występują w bardzo niewielkich ilościach. Znacznie zmniejszyła się również liczba wielkich le­gwanów. Niewiele tych wielkich jaszczurów przetrwało do naszych dni. Szczególnie dotyczy to gatunków morskich, do których należy blisko dwumetrowy Amblyrhynchus cristatus, występujący jako endemit u wybrzeży Galapagos.

Na Galapagos nie było prawie wcale ssaków, dlatego w XVII w. angielscy korsarze wprowadzili tam kozy, które rozmnożyły się ogromnie. Niszcząc roślinność, kozy stały się konkurentami żółwi i przyczyniły się również do zmniejszenia ich ilości. W celu ogra­niczenia ilości kóz Hiszpanie sprowadzili psy, te jednak w pierw­szym rzędzie napastowały i tępiły igwany. Później ściągano jesz­cze na Galapagos różne zwierzęta domowe, m. in. świnie, które zaczęły wyjadać jaja żółwi i igwanów. Zawleczono też szczury i myszy. Wszystko to razem przyczyniło się do znacznego uszczu­plenia różnych miejscowych gatunków.

Zwierzęta Azji również odniosły szkody na skutek działalności człowieka. Pospolite niegdyś w południowych rejonach Azji noso­rożce stały się dziś prawdziwą rzadkością. Ich rogom, jak również innym częściom ciała przypisywano specjalne właściwości leczni­cze i to podobno było przyczyną wytępienia tych zwierząt. Jedno- rogi nosorożec indyjski, występujący niegdyś na całym terytorium

Indii i na Półwyspie Indochińskufię dziś spotykany jest tjH Nepalu i Asamie. Nosorożec jawajski był kiedyś pospolity nft obszarze od Indii przez Półwysep Indochiński aż do Jawy. Dziś na zachodzie Jawy żyje zaledwie kilkadziesiąt okazów tego ga­tunku. Pojedyncze egzemplarze prawdopodobnie żyją jeszcze w Birmie. Również pospolity niegdyś dwurogi nosorożec suma- trzański dziś występuje tylko w nielicznych miejscach dawnego zasięgu, a ogólna liczba osobników tego gatunku nie przekracza prawdopodobnie 200 sztuk. Całkowicie wymarł indyjski gepard, a liczba lwów indyjskich nie przekracza obecnie 200 okazów.

W północnych rejonach Azji łowiectwo również spowodowało znaczne zmniejszenie się liczebności niektórych gatunków, m. in. soboli. Istnienie ich jednak nie jest zagrożone. Znacznie ograni­czony został zasięg suhaka. Jeszcze w XVII w. występował on od Karpat aż do zachodnich Chin. Rogi tej antylopy były wyko­rzystywane jako środek leczniczy, szczególnie przez chińskich lekarzy, co przyczyniło się do jej silnego wytępienia. Dziś dzięki specjalnym zabiegom ochrony przyrody liczba tych antylop nieco wzrosła. ‘ -,'i

Niegdyś na obszarach stepowych Azji pospolity był dziki koń Przewalskiego, we wschodniej natomiast Europie występował po­spolicie tarpan. Dziś dzikie konie należą do rzadkpśd, a do tego nie mamy pewności, czy nie są to osobniki powstałe ze skrzyżo­wania ich z domowymi. Podobnie znikł niemal całkowicie dziki wielbłąd dwugarbny, który kiedyś był pospolity w zachodniej części pustyni Gobi.

Niedawno wymarł na Nowej Zelandii wielki struś moa. Do rodzaju tego należało kilka gatunków. Niektóre z nich sięgały 3,5 m wysokości. Trzeba jednakże stwierdzić, że szereg gatunków tego rodzaju wyginęło już przed pojawieniem się na Nowej Ze­landii ludzi. Prawdopodobnie ptaki te były już na wymardu. Nie­wątpliwie jednak człowiek również przyczynił się do tego. Świad­czą o tym różne wykopaliska, w kt.órych odnaleziono kości 6 ga­tunków z rodzaju Moa. Nowoczesne metody badawcze pozwoliły stwierdzić, że szczątki te nie mają więoej niż 700 lat. Do wygi­nięcia strusi przyczyniły się pożary wzniecane przez myśliwych. Wiele jeszcze innych gatunków ptaków znikło z różnych wysp Pacyfiku. Na Hawajach np. wytępiono ostatecznie w 1898 ptaka

mama. Inny ptak z tych wysp, kazarka hawajska, występował w 1951 już tylko w ilości kilkudziesięciu okazów. Zabiegi ochron^ ne uratowały go od kompletnej zagłady.

Dziś może to się już wydać dziwne, ale na początku naszego,' stulecia moda na pióra do kapeluszy była przyczyną masowego niszczenia ptaków. W tym okresie wyspy Oceanu Spokojnego stały się przedmiotem wielu ekspedycji myśliwych, głównie Ja­pończyków, którzy polowali na ptaki o barwnych piórach. Ofiarą tych polowań padły m. in. albatrosy z gatunku Diomedea alba- trus. Na ptaki te polowano w czasie gniazdowania. W okresie od 1887 do 1903 japońscy „zbieracze piór” wytłukli ponad 500 tysięcy albatrosów. Dzisiaj są one bardzo rzadkie. Żyje ich jeszrań- prawdopodobnie tylko kilkadziesiąt sztuk.

Prawdziwego spustoszenia dokonały na terenie Australii wpro­wadzane tam przez człowieka zwierzęta ssące z Europy i innych kontynentów. Szczególnie wiele złego narobiły psy i koty, które stały się tam groźnymi drapieżnikami, i w wyniku tego szybko zaczęła zmniejszać się liczba miejscowych, prymitywnych ssaków z grupy torbaczy. .Wprowadzone do Australii króliki stały się groźnymi konkurentami miejscowych zwierząt roślinożernych. Wiele zwierząt australijskich ginęło na skutek polowań. Myśli­stwo dało się szczególnie we znaki słynnej koali. Na zwierzątka te polowano bardzo chętnie ze względu na ich cenne futro.

Wprowadzenie różnych zwierząt drapieżnych do Australii spo­wodowało również bardzo duże straty wśród ptactwa. Wiele ga­tunków ptaków wyginęło całkowicie, inne występują dziś w bar­dzo małych ilościach.

Afryka, podobnie jak Ameryka Południowa, w znacznej mierze oparła się zgubnej działalności gospodarczej człowieka. W gruncie rzeczy do dziś jeszcze istnieje tam jakaś naturalna równowaga przyrodnicza. Tym niemniej zasięgi poszczególnych zwierząt zo­stały znacznie ograniczone. Najsilniejsze rozmiary przybrało to w północnej Afryce. Prawie zupełnie został zlikwidowany w tej części kontynentu lew. Kiedyś bardzo pospolity, np. w Algierze, i w Tunisie, znikł z tych krajów pod koniec ubiegłego stulecia. Jeszcze przez pewien czas utrzymywały się lwy jedynie w górach Środkowego Atlasu. Znikł również całkowicie z północnej Afryki bawolec. Krewny naszego jelenia, jeleń berberyjski, jeszcze w cza-

sach Imperium Rzymskiego zlikwidowany został niemal całkowi­cie w północnej części zachodniej Afryki. Dziś kilkaset tych jeleni żyje na granicy Algierii i Tunezji.

Afryka równikowa stanowiła przez długie wieki raj dla dzikich zwierząt. Ludności miejscowej było tam niedużo i myślistwo nie stanowiło żadnego zagrożenia dla fauny. Sytuacja zmieniła się dopiero w tym. momencie, gdy na te tereny wkroczyli Europej­czycy. Przeogromne ilości dzikich zwierząt, tysiące słoni, żyraf, zebr i antylop rozbudziły w kolonizatorach najbardziej dzikie instynkty: z jednej strony — przyjemność zabijania, z drugiej — korzyści, jakie przynosiła masowa rzeź zwierząt. Rozwinął się handel kością słoniową i skórami. Systematyczne niszczenie dzikich zwierząt, w szczególności wielkich kopytnych, zaczęło się w Afry­ce południowej z chwilą, gdy opanowali ją Holendrzy. Pierw­szą ofiarą masowych polowań padła antylopa modra. Występo­wała ona wyłącznie w południowej Afryce, i to stosunkowo nie­licznie. Już na początku XIX w. przestała istnieć jako gatunek. Podobny los spotkał zebrę kwagga. Mimo że występowała w bar­dzo dużych ilościach, została zlikwidowana przez Burów w ciągu kilkudziesięciu zaledwie lat. Nieco dłużej trwał żywot pokrewnej odmiany zebry — Eąuus quagga burchelli. Ostatni osobnik tego gatunku zakończył żywot na początku naszego stulecia w londyń­skim ogrodzie zoologicznym. Wiele gatunków antylop, jak również zebra górska i słoń znikły całkowicie z południowych rejonów Afryki. Słoń był silnie likwidowany również w innych częściach Afryki, szczególnie w południowych rejonach Sahary. O rozmia­rach likwidacji świadczyć może fakt, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia sama Wielka Brytania otrzymywała co roku ponad 500 tys. ton kości słoniowej. W latach osiemdziesiątych padało rocznie w Afryce do 70 tys. słoni. Nie uniknął zagłady i nosorożec. Podobnie jak w Azji, również i w Afryce ceniono jego rogi. Wytrzebiono go więc na wielu obszarach afrykańskiego kontynentu. Nawet zwierzęta nie przynoszące bezpośrednich ko­rzyści, jak żyrafy, zostały silnie wyniszczone, a zasięg ich znacz­nie się zmniejszył.

Poważnych spustoszeń dokonał człowiek na Wyspach Maska- reńskich. Fauna tych wysp była niezmiernie ciekawa, pełna ga­tunków endemicznych. Na Wyspach Maskareńskich z 28 gatun-

1 ów ptaków naziemnych, charakterystycznych dla tych terenowi zniszczył człowiek całkowicie 24. Między innymi likwidacji uległy 3 gatunki gołębi: Raphus culcullatus, R. solitarius i Pezophatl solitarius. Miały one silnie zredukowane skrzydła i odznaczały się dużymi rozmiarami ciała. Jest zupełnie zrozumiałe, że ptaki takie mogły utrzymać się tylko pod nieobecność wrogów natural­nych. Tym wrogiem, który zjawił się w ich dziejach, był człowiek. On właśnie doprowadził szybko do likwidacji gołębi. Pozostały po nich jedynie szczątki kostne w muzeach i rysunki. Wymienio­ne gołębie wyginęły w XVII i XVIII w. Znacznie później, bo w latach trzydziestych XIX w., zginął ostatni okaz papugi Masca- rinus mascarinus oraz szpak Fregipus varius.

Powyższe przykłady nie wyczerpują oczywiście ani wszystkich likwidacji, ani innych zmian dokonanych przez człowieka. Po­czątkowo wiele z wymienionych wyżej wysp nie było w ogóle zamieszkałych. Tak np. wyspa Réunion była jeszcze w XVI w. bezludna. W połowie XVII w. znalazło się tam doslownié kilku­nastu ludzi, a 100 lat później, w 1772, liczba ludności tej wyspy wzrosła do 37 tys. Obecnie liczba mieszkańców przekracza 200 tys. Oczywiście obecność ludzi na tych wyspach wiązała się z likwi­dacją lasów, zagospodarowywaniem ziemi, myślistwem i innymi formami niszczenia flory i fauny. Dodać można, że obecność czło­wieka na Maskarenach doprowadziła do wprowadzenia się na nie szeregu nowych gatunków, co jeszcze bardziej pogłębiło charakter zmian. . ■ >

Podobnej. degradacji uległa flora i fauna Madagaskaru. Jednym z poważnych następstw wycinania lasów na tej wyspie była silna erozja gleb. Jeśli idzie o faunę Madagaskaru, to najbardziej ucier­piały z winy człowieka lemury — niegdyś bardzo tam pospolite, a dziś należące do . zwierząt zagrożonych w swym istnieniu.

Można by przytoczyć jeszcze szereg faktów wyniszczenia ga­tunków czy ograniczenia ich liczebności na wielu innych wyspach Pacyfiku i Atlantyku. Można by również przytoczyć fakty świad­czące o tym, że nawet morska fauna uległa zmianom na skutek odlowówJ Przytoczyliśmy jednak doiyć przykładów, by pokazać, jak wiele zmian wprowadził człowiek likwidując gatunki roślin i zwierząt. Największe dzieło zniszczenia dokonane zostało od XVII do XIX w. Te spustoszenia nie były na ogół wynikiem dzia-

¡alności koniecznej dla egzystencji człowieka. Przeciwnie, na większość gatunków zwierząt i roślin wyniszczona została na skutek nadmiernego i nieprzemyślanego odstrzału czy odłowu oraz bezmyślnego karczowania lasów. Dziś na szczęście tego ro­dzaju przyczyny przestały być groźne dla egzystencji zwierząt i roślin, pozostały jednak lub też powstały inne ...

HHi 1 " Rozdział piąty

UJEMNE WPŁYWY CYWILIZACJI TECHNICZNEJ

Z konsekwencji zanieczyszczeń środowiska przyrodniczego pro­duktami przemysłu zdaje" sobie człowiek sprawę od bardzo dawna, ale do tej pory je lekceważył. Problem ten nawet w dawnych czasach dawał o sobie znać, choć na niewielką skalę i na bardzo ograniczonej przestrzeni. Już w pismach Pliniusza Starszego (I w. n.e.) spotykamy wzmianki na temat szkód powodowanych przez gazy powstające przy wytopie metali. Wielkie jednak nie­bezpieczeństwo ujawniło się dopiero w nowszych czasach w związ­ku z gigantycznym rozrostem przemysłu, szczególnie hutnictwa i górnictwa. Myślano z początku, że zasoby wodne i powietrzne są tak wielkie, iż zanieczyszczenia nie mogą "wpłynąć poważnie na całość przyrody. Wkrótce jednak, w miarę nasilania się za­nieczyszczeń i silnej ich koncentracji w rejonach uprzemysło­wionych, skutki dały znać o sobie. Dały o sobie znać nie tylko skutki zanieczyszczeń wody i powietrza, ale również efekty dzia­łalności górniczej oraz niektórych innych przemysłów, odpowie­dzialnych za powstawanie hałd, zagłębień i zapadlisk w terenie. Rozpatrzymy kolejno ujemne wpływy przemysłu na dwa naj­ważniejsze elementy środowiska przyrodniczego:.wodę i atmosferę.

Zanieczyszczenia wód

Wystarczy śledzić codzienną prasę, aby wyobrazić sobie szkody, jakie powodują chociażby w Polsce ścieki przemysłowe. Ciągle np. czyta się o zatrutych rybach. Z notatek prasowych dowia­dujemy się, ile tysięcy złotych strat ponosi w związku z tym ustawicznie nasza gospodarka. Jak oblicza się te straty? Oczywi­

ście, tylko wartością śniętych ryb. Trudno bowiem obliczyć zostałe straty, wynikające z wy trucia innych organizmów zanie­czyszczonych zbiorników wód.

Wody idealnie czystej oczywiście nie ma w ogóle w przyrodzie. Pojęcie zanieczyszczenia wód ma więc względną wartość w za­leżności od tego, jak działają różne domieszki na organizmy wodne i jak wpływają na wartość użytkową wody. Tę ostatnią sprawę pominiemy, gdyż interesuje nas tu jedynie wpływ działal­ności człowieka na żywą przyrodę. Przykładem względności za­nieczyszczeń wód może być wprowadzanie do zbiorników wod­nych słonych wód z kopalni. Wody takie silnie zanieczyszczają zbiorniki słodkowodne, natomiast wprowadzone do morza nie po­wodują zanieczyszczeń.

Zbiorniki wodne, a szczególnie rzeki, zanieczyszczane są ścieka­mi przemysłowymi i miejskimi Stopień skażenia zależny jest od "wielkości ścieku i od wielkości zbiornika. Oczywiście, im większy zbiornik (rzeka, jezioro), tym większe rozcieńczenie zanieczysz­czeń. Zanieczyszczenia wpływają na skład biologiczny wód. Pod ich wpływem giną pewne gatunkizwierząt i roślin i pojawiają się inne, dostosowane do nowych warunków fizykochemicznych. ~Fakf'ten został wykorzystany do opracowania metody biologicz­nej analizy wody. Z obecności lub nieobecności pewnych gatun­ków możemy wnosić o cechach wody, o charakterze i stopniu jej zanieczyszczenia. Istnieją gatunki charakterystyczne dla wód

0 bardzo małej zawartości wapnia, inne, występujące w wodach z dużą domieszką związków organicznych, gatunki tlenolubne

1 takie, które żyją w warunkach niemal beztlenowych itd.

Do niedawna najgroźniejszym źródłem zanieczyszczeń wód były ścieki przemysłower W ostatnich latach powstały dwa nowe źródła: llitergeiltyrktSreHbśtają się do rzek ze ściekami miejskimi i któ- Tych zawar1x>ść w tych ściekach wzrasta z roku na rok, oraz tok- symp flyrią7.ki chemiczne, stosowane w ochronie roślin przed chorobami i szkodnikami. Każdy rodzaj przemysłu skaza" wody swymi ściekami w swoisty sposób.

Ścieki i hut wytapiających żelazo zawierają dużo pyłu, popiół, drobne ilości cyjanku, siarki i fenolu. Gdy nie oczyszczone ucho­dzą do rzek, powodują duże zmiany we właściwościach fizyko­chemicznych wody i wpływają w sposób bardzo istotny na florę

i faunę. Zawiesiny z nich pochodzące opadają na dno i zabijają niemal całkowicie życie na dnie zbiornika. Związki cyjanu wy­wierają również istotny wpływ na przebieg procesów biochemi­cznych w wodzie, choć rozkład ich następuje dość szybko.

/ Ścieki zakładów przemysłu metalowego wprowadzają do rzek I duże ilości rozpuszczonych soli i zawiesiny Wodorotlenku żelaza.

/ Niektóre sole działają trująco. Wodorotlenek żelaza niszczy drobne bezkręgowce, stanowiące pokarm ryb, a u ryb powoduje schorze­nia. Pod wpływem takich ścieków zmienia się odczyn wody (wzrasta zawartość kwasów) oraz zmniejsza się zawartość tlenu w wodzie na skutek utleniania się związków żelazawych na żelazowe.

Ścieki z kopalni węgla kamiennego i brunatnego również od­działują bardzo szkodliwie. na życie organiczne zbiorników wod­nych. Wprowadzają one do rzek duże ilości soli kuchennej oraz różnych osadów. Silnie zanieczyszcza się przy tym dno i brzegi, gdzie żyją organizmy stanowiące pokarm wielu gatunków ryb.

Ze ściekami przemysłu gazowniczego i koksowniczego przenika do rzek m. in. fenol i związki siarki.

Bardzo niebezpieczne są ścieki przemysłu nawozów sztucznych zawierające liczne substancje toksyczne oraz wpływające ujemnie na procesy samooczyszczania się wód.

Ścieki przemysłu barwników nieorganicznych zawierają takie szkodliwe substancje, jak kwas siarkowy, związki żelaza, cyjanu, chloru, siarki i ołowiu.

Ścieki przemysłu garbarskiego wprowadzają do rzek zawiesiny tworzące osady denne, w których zachodzą procesy gnilne. Inne związki w nich rozpuszczone powodują zmniejszanie się stężenia tlenu, który zużywany jest podczas procesów utleniania. Związki wapnia i chromu wpływają niekorzystnie na gospodarkę rybną.

Bardzo szkodliwe biologicznie są ścieki przemysłu włókien sztucznych. Na przykład przy produkcji włókien wiskozowych — do ścieków, a z nimi do rzek dostają się wielosiarczki sodowe, związki cynku, wolny kwas siarkowy i dwusiarczan węgla. Związ­ki te niszczą życie w wodzie.

Scieki przemysłu celulozowo-papierniczego zanieczyszczają nie­bezpiecznie rzeki na odcinkach sięgających dziesiątków kilome­trów. Zawierają one włókno celulozowe i związki lignino-sulfo-

owe, które rozkładają się bardzo wolno, zużywając tlen zawarty w wodzie. Już to samo może być przyczyną wymierania organiz­mów wodnych. W skład tych ścieków wchodzi też kwas siarkowy. Gdy stężenie przekracza granicę 1 :100, zaczynają się procesy samooczyszczania wody, które w tym wypadku prowadzą do po­wstawania siarkowodoru, co stanowi wtórne zanieczyszczenia zbiornika i jest źródłem dalszego ubytku tlenu. W tych warun­kach zaczynają się intensywnie rozwijać pewne grzyby, zmienia się całkowicie skład flory i fauny. Podobnie działają ścieki prze­mysłu włókienniczego. Również ścieki przemysłu cukrowniczego przyczyniają się do zużywania tlenu zawartego w wodzie i in­tensywnego rozwoju grzybów. Ponieważ kampanie cukrownicze odbywają się późną jesienią, kiedy temperatura wód jest dość niska, zanieczyszczenia utrzymują się na bardzo długich odcin­kach rzek, powodując poważne zaburzenia biocenotyczne. To samo dotyczy ścieków przemysłu ziemniaczanego.

Osobne zagadnienie, którego rola wzrasta z roku na rok, sta­nowią ścieki radioaktywne. Źródłem ich są reaktory atomowe, laboratoria izotopowe, pralnie odzieży ochronnej używanej przy pracy w takich laboratoriach, wreszcie instytucje, które stosują substancje radioaktywne do celów leczniczych, przemysłowych czy naukowych. Niebezpieczeństwo związane z wprowadzeniem substancji radioaktywnych do zbiorników wodnych jest ogromne. Tu już chodzi nie tylko o wpływ tego rodzaju zanieczyszczeń na życie organiczne zbiorników wodnych, ale o możliwości przedo­stawania się substancji radioaktywnych do roślin (przez wyko­rzystywanie zanieczyszczonych wód do nawadniania pól), a z nimi do organizmów zwierząt domowych. Substancje te mogą w ten sposób krążyć w przyrodzie, kumulując się w ustrojach niektórych roślin i zwierząt i docierając różnymi drogami również do na­szych organizmów.

Produkcja detergentów, czyli rozpuszczonych substancji czysz­czących, działających na zasadzie zmniejszania napięcia powierz­chniowego, zaczęła się jeszcze przed wojną, ale dopiero od kilku­nastu lat rozwinęła się na wielką skalę. Dziś są one powszechnie stosowane i stanowią poważne źródło zanieczyszczania wód. Ich zawartość w ściekach miejskich sięga kilkunastu miligramów w Utrze. Wprowadzone do rzek wpływają niekorzystnie na sto-

sunki tlenowe i bezpośrednio szkodliwie na organizmy wodne W Tamizie np., gdzie stężenie detergentów w rejonie ujścia prze­kracza 1 mg/l, brak zupełnie tlenu w wodzie, a zapach siarko­wodoru wyczuwalny jest z daleka. Detergenty działają toksycznie na pewne gatunki bakterii, glonów i grzybów. Bezpośrednia szkodliwość dla ryb zaczyna się dopiero przy bardzo dużych stę­żeniach tych substancji w wodzie.

Na temat przenikania do wód toksycznych środków ochrony roślin mało jeszcze mamy ścisłych danych. Środki te jednak prze­dostają się i będą się przedostawać do wód powierzchniowych, nawet przy zachowaniu największej ostrożności przy wykony­waniu zabiegów chemicznych. Opryskuje się nimi lub opyla pola, ogrody warzywne i sady, przy czym trafiają one oczywiście nie tylko na pędy roślin, ale i na glebę. Zresztą deszcze spłukują je z roślin, przenikają zatem do wód gruntowych, a przy ulewnych deszczach trafiają nawet bezpośrednio do zbiorników wodnych.

Ścieki fabryk wytwarzających środki ochrony roślin zatruwają wody rzek tymi substancjami. Bywają środki, które ulegają szyb­ko rozkładowi na połączenia nietrujące, ale są również takie sub­stancje, które długo zachowują toksyczność. Takie trwalsze środki mogą odkładać się w organizmach zwierząt. Gromadzą się one zwykle w ciałach tłuszczowych i są dzięki temu nieszkodliwe dla „właściciela”, ale mogą być groźne dla jego konsumenta. Tak czy inaczej toksyczne związki zawarte w wodach rzek, jezior i mórz wchodzą w obieg materii i na pewno nie pozostają bez wpływu na życie organiczne zbiorników wodnych, nie mówiąc o niebez­pieczeństwie dla ludzi. Badania ostatnich lat wykazały, że ryby mórz i oceanów zawierają pokaźne ilości DDT i innych pestycy­dów. Ilość krążących w organizmach substancji toksycznych bę­dzie ustawicznie wzrastać w miarę rozszerzania się chemicznych metod ochrony roślin.

Zanieczyszczanie wód budzi dziś wielki niepokój na całym świecie. Ogromna większość wód powierzchniowych wykazuje poważne zanieczyszczenia. Największe z nich obserwuje się oczy­wiście w rejonach przemysłowych. Tak jest we wszystkich kra­jach. W Polsce największe zanieczyszczenia wykazują rzeki i inne zbiorniki wodne na Śląsku. Stosunkowo czyste rzeki spotyka się jeszcze na wschód od Wisły i na północ od Noteci. I w tych jed­

nak rejonach coraz częściej spotykamy się ze skażeniem wód, związanym z budową coraz to nowych obiektów przemysłowych. Załączona mapka ilustruje stan zanieczyszczenia większych rzek w Polsce. Dodać trzeba, że zanieczyszczenia wkraczają już do krainy jezior mazurskich, warmińskich i zachodniego Pomorza.

Jakąś miarą skażenia naszych wód są niewątpliwie straty w ry- bostanie. Oblicza się, że rocznie tego rodzaju straty, spowodowane zatruwaniem wód, przekraczają 6 min zł. Największy udział

w tych stratach ma przemysł spożywczy (24%), na drugim miej. scu znajduje się przemysł chemiczny (20%), na trzecim zaś gór­nictwo i energetyka (16®/o).

/ Sytuacja w Polsce jest poważna, ale istnieją kraje, gdzie wody /rzek i jezior są znacznie bardziej zanieczyszczone. Kryje się za tym duże niebezpieczeństwo, i to podwójne. Po pierwsze, już dziś (odczuwa się brak czystej wody na obszarach o gęstym zaludnie­niu. Zapotrzebowanie na tę wodę będzie jednak stale rosło, bę­dzie więc też rósł deficyt. Po drugie, zanieczyszczenia są źródłem poważnych zaburzeń biocenotycznych. W wielu wypadkach nisz­czą one całkowicie życie organiczne całych zbiorników wodnych lub ich fragmentów, kiedy indziej działają selektywnie, tzn. nisz­czą pewne gatunki, stwarzając innym możliwość silniejszego roz­woju. Ocena tego drugiego kierunku oddziaływania zanieczyszczeń jest trudna. Dotychczasowe doświadczenia wskazują jednak, że zaburzenia biocenotyczne są na ogół dla człowieka niekorzystne.

Już od dawna zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie grożą nam w wyniku zanieczyszczenia wód. Zanim przejdziemy do omówienia środków zaradczych, zastanówmy się, jak przyroda sama broni się przed tą swoistą ingerencją człowieka.

Pierwszym procesem, który w konsekwencji prowadzi do samo­oczyszczenia się wód, jest sedymentacja, czyli opadanie cięższych zawiesin na dno zbiornika, gdzie różne związki organiczne ulegają rozkładowi przy współudziale mikroorganizmów. Sedymentacja zaczyna się natychmiast po przejściu ścieków do zbiornika wod­nego. Dalszy proces to rozcieńczanie szkodliwych substancji. Naj­bardziej istotnym momentem są procesy biochemiczne, w wyniku których ulegają mineralizacji znajdujące się w zanieczyszczonej wodzie związki organiczne. Białka rozkładają się na prostsze związki, z których powstaje amoniak, a ten z kolei utlenia się na azotyny i azotany. Część tych końcowych produktów rozkładu białek (azotany) wykorzystywana jest przez rośliny wodne i w ten sposób przyczynia się do produkcji nowej substancji organicznej. Rozkładające się tłuszcze dają w końcowym efekcie wodę i dwu­tlenek węgla. Podobne są końcowe produkty rozkładu węglowo­danów. Te procesy rozkładowe wymagają jednak dużego zużycia tlenu rozpuszczonego w wodzie, samooczyszczanie się wód powo­duje zatem zubożenie wody w tlen. Cały ten proces trwa długo,

a więc rozciąga się w rzekach na wiele kilometrów, niekiedy aż do 200 poniżej ujścia ścieku. W warunkach naszego kraju, gdzie rzeki są stosunkowo krótkie, procesy samooczyszczania kończą się często dopiero przy ujściu głównych rzek do morza.

Poświęcimy jeszcze kilka słów zanieczyszczeniom mórz. Na szczęście ilość wody w morzach i oceanach jest tak wielka, że — miejmy nadzieję — długo jeszcze nie będzie im groziło poważ­niejsze skażenie w wyniku lekkomyślnej działalności człowieka. W morzach zachodzą, podobnie jak w wodach słodkich, procesy samooczyszczania wód. Przy małym stosunkowo dopływie zanie­czyszczeń procesy te stanowią wystarczające zabezpieczenie. Już dziś jednak problemem stają się zanieczyszczenia lokalne.

Do obszarów mórz systematycznie „zaśmiecanych” przez czło­wieka należą rejony przylegające do ujść rzek. Ścieki uchodzące do rzek w pobliżu ich ujść do morza w drobnej tylko części podlegają procesom samooczyszczania. W praktyce ogromne ilości zanieczyszczeń różnego rodzaju trafiają do morza i wywierają w strefie ujściowej oraz w jej pobliżu poważny wpływ na florę

i faunę. Zachodzą tu podobne w zasadzie reakcje jak w wodach słodkich. Przy silnie trujących zanieczyszczeniach ginie lokalnie cała mikroflora i mikrofauna. Przy zanieczyszczeniach» mniej tok­sycznych zachodzi zjawisko wyraźnej selekcji: gatunki odporniej­sze przeżywają, mniej odporne giną. W konsekwencji gatunki odporniejsze rozmnażają się silnie, dają niejednokrotnie nawet ma­sowe pojawy. Zanieczyszczenia wywierają w tej strefie przynaj­mniej pośredni wpływ także na ryby. Jest to szczególnie groźne, gdy rzeki tworzą u ujścia estuaria. Skupienia tych zanieczyszczeń tworzą tam wówczas bariery, niekiedy nie do przebycia dla ryb, które w pewnym okresie muszą z mórz przedostać się w górę rzek. Do takich ryb należy m.in. łosoś. Łosoś odbywa tarło u źró­deł rzek, do których dostaje .się z morza. Później łososie odbywają wędrówki w przeciwnym kierunku. Łosoś więc część życia spę­dza w morzach, część — w wodach słodkich. Im mniej łososi do­ciera do źródeł rzek, tym mniej wypływa ich później w morze. Z dawnych zapisków wynika, że rzeki polskie obfitowały kiedyś w tę rybę. Wkraczała ona nie tylko do rzek uchodzących bezpo­średnio do Bałtyku, ale również do ich dopływów. Na przykład obfitowała kiedyś w łososie rzeka Brda, w której dziś ryba ta

jest rzadkością. Bariery zanieczyszczeń u ujścia rzek wpłynęły bardzo niekorzystnie na tę cenną rybę. Nic dziwnego więc, że ilość łososi łowionych w rzekach polskich spadła w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat gwałtownie. Również obniżył się udział łososia w połowach dalekomorskich.

Wpływ lokalnych zanieczyszczeń na zarybienie odczuwają już od dawna rybacy Portugalii i krajów skandynawskich. W końcu jednak tego rodzaju zanieczyszczenia wprowadzane do mórz z wo­dami rzek ulegają znacznemu rozcieńczeniu i rozkładowi. Można być pewnym, że przynajmniej na razie z tej strony nie grożą jeszcze poważniejsze zaburzenia równowagi w wodach morskich.

Inna jednak jest sprawa z zanieczyszczeniami w postaci produk­tów naftowych, które nie rozpuszczają się w wodzie, tworząc na jej powierzchni błony o rozmaitej grubości. Takie warstwy utrzymują się na powierzchni wód bardzo długo, a fale morskie powodują ich rozprzestrzenianie się. Obecnie przewozi się drogą morską do 600 min ton produktów naftowych rocznie. Jeśli przyjmiemy, że 1% tych produktów dostaje się do wody, to ozna­cza to porcję 6 min ton rocznie, czyli około 16 tys. ton dzien­nie. Liczby te nie wydają się wcale przesadzone, jeśli zważyć, że tankowce płuczą swoje zbiorniki na morzu. Po opróżnieniu w por­cie docelowym zbiorniki napełniane są wodą. Z tą wodą, spu­szczaną później, dostają się do morza setki metrów sześciennych ropy. Najbardziej narażone na zanieczyszczenia produktami naf­towymi jest Morze Śródziemne, stanowiące szlak naftowy z kra­jów Bliskiego Wschodu, oraz wybrzeża Francji i Wielkiej Bry­tanii.

Pierwszymi ofiarami produktów naftowych są ptaki. Siadają one na wodzie zanieczyszczonej tymi produktami i wskutek tego ich upierzenie, normalnie nie przepuszczające wody i stanowiące izolację cieplną, traci natychmiast te właściwości. Ptaki giną przez to masowo. Posiadamy pewne dane, które wskazują na roz­miary tych strat wśród ptactwa. Na przykład w rejonie Nowej Funlandii stwierdzono, że morze w czasie przypływu wyrzuca po kilkaset martwych ptaków na kilometr wybrzeża. Trzeba pod­kreślić, że ten rejon Atlantyku jest szczególnie silnie nawiedzany przez ptaki, zaś transporty morskie przybierają na sile w związku z pogłębieniem ujścia Rzeki Sw. Wawrzyńca. U wybrzeży ho­

lenderskich pada rocznie ofiarą do 50 tys. morskich ptaków z 50 różnych gatunków. Wokół Wielkiej Brytanii ginie rocznie około 250 tys. ptaków morskich.

Gdy powierzchnię wody pokrywa ropa naftowa, utrudniona jest cyrkulacja tlenu. W wyniku słabszego nasycenia wody tlenem zamiera plankton. Niezależnie od tego produkty naftowe działają bezpośrednio toksycznie na liczne morskie bezkręgowce, szcze­gólnie na skorupiaki. Ginie w ten sposób wiele ryb, a często zniszczeniu ulega również ikra.

Stwierdzono, że niektóre składniki produktów naftowych o wła­ściwościach rakotwórczych mogą być koncentrowane w organiz­mach niektórych mięczaków, np. ostryg i omułków. Stwarza to dodatkowe niebezpieczeństwo dla zdrowia człowieka.

Problem skażania wód morskich produktami naftowymi nabiera z roku na rok coraz większego znaczenia. Z planów rozwoju gos­podarczego różnych krajów na świecie wynika jasno, że transpor­ty ropy naftowej drogą morską będą jeszcze przez długie lata wzrastać. W związku z tym powiększać się będzie również ilość tych produktów, które trafiają do wody. Na niebezpieczeństwo to zwraca się już od dawna uwagę i sprawa ta była przedmiotem licznych konferencji międzynarodowych. Istnieje w tej chwili na­wet specjalna konwencja, ograniczająca miejsca załadunku, roz­ładunku i przepłukiwania tankowców. Ustalone są strefy mórz, gdzie tego rodzaju czynności są niedozwolone. Konwencja uwzględnia również wiele innych zabezpieczeń mórz przed za­nieczyszczeniami. Nie podpisały jej jednak wszystkie kraje świata, a ponadto zależna będzie od realizacji podpisanych zobowiązań.

Innym czynnikiem zatruwającym wody morskie są środki ochro­ny roślin, a w szczególności chlorowane węglowodory. Nie jest to problem specyficzny dla mórz, tylko ogólny, i jeśli w tym miejscu zwracamy nań uwagę, to ze względu na ogromną rolę różnych organizmów morskich w wyżywieniu ludzkości. Stwier­dzono bezspornie, że u wielu tych organizmów zachodzi kumu­lacja DDT i innych tego rodzaju toksycznych substancji. Dzięki temu substancje te krążą przez łańcuchy i sieci troficzne, działa­jąc toksycznie na organizmy, które są na nie specjalnie wrażliwe. Osobnym zagadnieniem jest zagrożenie zdrowia człowieka.

Jeszcze jeden czynnik zanieczyszcza oceany. Są nim substancje

radioaktywne. Sprawy te poruszamy w tym miejscu dlatego, przyjął się system izolowania tego rodzaju odpadów radioaktyw­nych w betonowych zasobnikach rzucanych na dno oceanów Skażenie radioaktywne to problem ogólny, dotyczący zarówno po- wietrzą i lądów, jak wód słodkich i słonych. Problem ten nie stanowi jeszcze na szczęście bezpośredniego dla nas zagrożenia, stwarza jednak poważne niebezpieczeństwo na przyszłość. Od­pady radioaktywne pochodzą zarówno z próbnych wybuchów ją­drowych, jak i z zakładów przemysłowych wykorzystujących pro­dukty radioaktywne. Okres aktywności promieniotwórczej niektó­rych substancji zawartych w tych odpadach obliczany jest na setki milionów lat. Izolując takie odpady w betonowych zasobnikach nie mamy całkowitej gwarancji, że pod działaniem wody morskiej nie zostaną one kiedyś uwolnione.

Odpady radioaktywne o małej aktywności usuwane są wprost do mórz. Odbywa się to pod nadzorem uczonych. Uczeni kontro­lują również przenikanie substancji radioaktywnych podczas chło­dzenia atomowych reaktorów. Jak wynika z badań i wyników kon­troli, w chwili obecnej ilości substancji radioaktywnych, dostające się do mórz, nie przekraczają jakoby ilości, które mogłyby mieć istotne znaczenie dla zdrowia człowieka oraz dla życia organizmów wodnych. W rzeczywistości sytuacja jest jednak inńa, podobna jak przy pestycydach. Substancje radioaktywne przedostają się do różnych organizmów morskich i utrzymują się w nich rzeczy­wiście w niewielkich ilościach, jednakże powiązania troficzne mo­gą powodować niebezpieczne już zagęszczenie tych substancji w określonych gatunkach zwierząt morskich. Niektóre organizmy gromadzą w znacznych ilościach określone pierwiastki. W wyniku tego zawartość ich w stosunku do otaczającego środowiska jest wielokrotnie większa. Na przykład koncentracja miedzi w orga­nizmach niektórych mięczaków morskich jest 4 tys. razy większa niż w otaczającej wodzie. Koncentracja krzemu u niektórych sko­rupiaków morskich przewyższa koncentrację tego pierwiastka w wodzie morskiej 13 tys. razy, a koncentracja fosforu w orga­nizmach niektórych ryb przewyższa 2,5 min razy koncentrację tego pierwiastka w wodzie morskiej.

Jednym z produktów próbnych reakcji jądrowych jest promie­niotwórczy stront-90. Okres jego aktywności jest krótki, bo trwa

zaledwie 25 lat, czasu tego wystarczy jednak aż nadto, żeby sku»'f pjj się on w kościach niektórych organizmów morskich. To samo dotyczy niektórych innych izotopów. Kie tylko organizmy zwie* fzęce koncentrują substancje radioaktywne. Dotyczy to również niektórych roślin. Stwierdzano np., że pewne wodorosty magazy­nują stront-90. U niektórych wodorostów koncentracja ta prze­wyższa do 40 razy koncentrację tego pierwiastka w wodzie mors­kiej. W rzece Kolumbii, do której uchodzą ścieki elektrowni ato­mowej, radioaktywność niektórych roślin wodnych przewyższa 1000 razy radioaktywność wody, w której one żyją.

Stwierdzono też nagromadzanie się niektórych izotopów ra­dioaktywnych w organizmach planktonowych i w pewnych mię­czakach. Ogromną koncentrację promieniotwórczego jodu dostrze­żono w organizmach niektórych ryb morskich. Wędrówki takich ryb stanowią dodatkowe niebezpieczeństwo rozprzestrzeniania się substancji radioaktywnych lub też koncentrowania się ich w okreś­lonych miejscach.

Jak bardzo stężenie substancji radioaktywnych zależne jest od związków pokarmowych, świadczą badania przeprowadzone w rze­ce Kolumbii. Jeśli przyjąć, że koncentracja fosforu-32 w wodzie tej rzeki wynosi 1, to u różnych wodnych bezkręgowców, szcze­gólnie owadów i skorupiaków, wynosi ona aż 35. W organizmach niektórych ptaków wodnych sięga 7500, zaś w ich jajach — 200 tys! Ponieważ substancje radioaktywne koncentrują się w or­ganizmach planktonowych, a plankton stanowi pokarm niektórych ptaków i wielu ryb, jest zrozumiałe, dlaczego w organizmach pta­ków i ryb substancje te kumulują się w wysokim stopniu.

Z roku na rok wzrasta niebezpieczeństwo skażenia biosfery substancjami radioaktywnymi. Spowodowane jest to stałym wzros­tem ilości reaktorów atomowych i innych naukowych i przemy­słowych zakładów, użytkujących energię atomową. Od nas tylko zależy, czy przysnę pokolenia uchronią się przed grozą skażeń radioaktywnych. .

Zanieczyszczenia powietrza

Otaczająca nas atmosfera ulega ustawicznie różnym zanieczy- szćżemoiPT~ Wyróżnia się zanieczyszczenia naturalne oraz skaże-

nia wywołane działalnością człowieka. Jednym ze stałych źródeł " zanieczyszczeń naturalnych są pyły kosmiczne, które z przestrze­ni międzygwiezdnej ustawicznie przedostają się w sferę przyeią-

- gania ziemskiego. Drugim takim naturalnym źródłem są wybuchy wulkanów. W wyniku działalności wulkanów do atmosfery prze­dostają się popioły oraz różne substancje gazowe, zwłaszcza siar­kowodór i dwutlenek siarki. Ilość pyłów wydobywających się podczas wybuchu wulkanu bywa niekiedy ogromna. Obliczono, że łączny ich ciężar może przekraczać przy silnych wybuchach 150 mld ton. Pyły te wyrzucane są wysoko i długo nieraz krążą wokół Ziemi. Tak było np. po wybuchu wulkanu Krakatau w 1883. Chmura pyłu osiągnęła wtedy wysokość 50 km i przez wiele lat krążyła wokół kuli ziemskiej.

Inna forma zanieczyszczeń atmosfery to gazy wydobywające się z głębi Ziemi, np. metan uchodzący z wulkanów błotnych i ba- “glen~lub Też dwutlenek węgla. Do naturalnych zanieczyszczeń atmosfery zaliczyć możni także pyły i dymy powstające podczas pożarów lasów lub stepów. Pyły i dymy unoszą się na duże wy­sokości i przenoszone bywają przez wiatry na wielkie odległości. Stwierdzono np., że dymy i pyły, powstałe podczas ogromnego pożaru lasów w 1871 w okolicach jeziora Michigan w Stanach Zjednoczonych, po długim czasie opadły w odległej Afryce. Rów­nież huragany i cyklony są źródłem zanieczyszczania atmosfery, gdyż bardzo często wzbijają one i przenoszą na duże odległości masy piasku. Piaski z Sahary można niejednokrotnie spotkać na wyspach Morza Śródziemnego. Na innym miejscu wspomniano już o słynnych burzach piaskowych w centralnych rejonach Sta­nów Zjednoczonych w 1934. Miliony ton cząstek ziemi uniosły się wtedy na wysokość kilku tysięcy metrów i przeniesione zo­stały o setki kilometrów na wschód.

Skażanie atmosfery przez człowieka jest zjawiskiem stosunkowo młodym. Przez długie wieki oddziaływanie ludzi na atmosferę było minimalne i ograniczało się do następstw wzniecanych przez człowieka pożarów lasów i stepów. Rola dymów z osiedli ludz­kich nie miała żadnego znaczenia i dopiero rozwój przemysłu zapoczątkował najnowszą erę zanieczyszczeń powietrza. Pod ter­minem skażenia atmosfery rozumiemy wprowadzanie do niej wszelkich substancji, które mogą być szkodliwe dla świata ży-

.»figo. Zjawisko to stało się szczególnijj groźne w XX w., z chwilą .-^pfówadzenia nowoczesnych metod transportu, rozbudowy prze- -¿yślu i innych dziedzin współczesnej cywilizacji technicznej. Jego ,-rtfźmIary wzrastają, szczególnie w ostatnich latach, w sposób nie­pokojący. yZanieczyszczenia znajdują się dziś niemal wszędzie. Gromadzą się nad okręgami przemysłowymi i nad dużymi mia­stami, przenoszą się jednak również nad inne tereny. Szkodliwe dla zdrowia gazy, jak np. dwutlenek siarki, przenoszą się znad zakładów przemysłowych nad tereny odległe o setki kilometrów, f /Zanieczyszczenie atmosfery przestało być dziś problemem lokal­nym, związanym z tymi czy innymi zakładami przemysłowymi, lecz stało się problemem międzynarodowym, wymagającym soli­darnej i zdecydowanej akcji ze strony wszystkich ludzi. ~"~~Naicżystsze jest niewątpliwie powietrze nad ogromnymi prze­strzeniami oceanów. Już powietrze nad osiedlami' wiejskimi za- Tyiefa-TO razy więcej zanieczyszczeń. W małych miastach zanie­czyszczenia są 35 razy większe, a w dużych — 150 razy Większe niż nad morzem. W niektórych miastach powietrze jest tak sil­nie skażone, że wykazuje 4 tys. razy więcej zanieczyszczeń niż powietrze nadmorski^ W wielu dziedzinach przemysłu jako ubocz­ny produkt powstają duże ilości pyłów, które wznoszą się w po­wietrze. Ilość ich sięga nieraz kilku procent przerabianych su­rowców. W hutnictwie ilość pyłów wprowadzanych do atmosfery sięga nawet 20% wyprodukowanej surówki. Obliczono, że w Pol­sce ilość pyłów odpadkowych, przedostających się do atmosfery z wszystkich hut, sięga 1 min ton rocznie.^naczna emisja pyłów cechuje również inne gałęzie przemysłu, jak np. przemysł bu­dowlany czy cementowy.

Przy spalaniu paliw stałych powstają popioły, sadze oraz różne szkodliwe gazy. Jeśli przyjąć, że w Polsce spala się rocznie do 100 min ton węgla, to emisja popiołów sięga 4 min ton, nie li­cząc innych związanych z tym zanieczyszczeń atmosfery. Obli­cza się, że z pyłów węglowych w ciągu roku ponad 13 ton opada na powierzchnię 1 km* kraju. Oczywiście opady te są nierówno­mierne i w pewnych okolicach mogą być nawet minimalne, a w innych, przybierać ogromne rozmiary.

Emisja różnych pyłów do atmosfery ma nie tylko aspekt hi­gieniczny i ogólnoprzyrodniczy. W skład tych pyłów wchodzą

bardzo często cenne substancje. Oblicza się, że wartość emito­wanych w Polsce pyłów sięga do 300 min zł rocznie.

Groźniejsze niż pyły są dla atmosfery zanieczyszczenia gazowe. Powietrze wielkich miast i okręgów przemysłowych jest coraz bardziej przesycone różnymi, najczęściej trującymi substancjami gazowymi. Wśród tych substancji na czoło wysuwa się dwutle­nek węgla. Jego zawartość w atmosferze znacznie wzrosła pod wpływem działalności człowieka w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Jak wiadomo, dwutlenek węgla jest cięższy od powietrza, wobec czego może znacznie pogorszyć lokalne warunki bytowania. Ustalono, że górna granica nasycenia powietrza dwutlenkiem wę­gla nie powinna ze względów zdrowotnych przekraczać 300 cm3 /m3, tymczasem już dziś w niektórych okręgach przemysłowych stężenie dwutlenku węgla w powietrzu jest dwukrotnie większe. Wydzielanie się dwutlenku węgla do atmosfery towarzyszy w za­sadzie wszelkim procesom spalania. Przy tych procesach wy­twarza się również tlenek węgla i dwutlenek siarki. Tlenek węgla uchodzi m.in. z gazami spalinowymi silników samochodowych. Przyjmuje się, że zanieczyszczenie powietrza tlenkiem węgla nie powinno stanowczo przekraczać 5 cm3/m3 powietrza, tymczasem w atmosferze niektórych rejonów uprzemysłowionych lub w tu­nelach przeznaczonych dla ruchu samochodowego stężenie tlenku węgla przekracza 50 cm3/m8 powietrza. W Los Angeles stwier­dzono, że w okresie silnych mgieł stężenie to sięga nawet 100 cms/m3 powietrza.

Dwutlenek siarki wprowadzany jest do atmosfery podczas spa­lania substancji zawierających siarkę nawet tylko w domieszkach. Oblicza się, że w Polsce do atmosfery dostaje się rocznie ponad

2 min ton tego trującego gazu. Dwutlenek siarki rozprzestrzenia się podobnie jak tlenek węgla powoli i działa tym bardziej szko­dliwie. Jest on także szkodliwy dla wszelkich metali, wywołując ich korozję.

W wyniku działalności przemysłowej człowieka do atmosfery dostają się inne jeszcze substancje gazowe, jak tlenki azotu, chlor, fluor i siarkowodór.

Nad dużymi miastami zawieszone są dśaś ogromne ilości prze­różnych pyłów, tworzących chmury o grubości 1,5 do 2,5 tys. m. Nawet przy pięknej, słonecznej pogodzie w letnie dni niebo nad

dużym miastem ma inny kolor niż w pewnej odległości od niego. Oczywiście ta chmura pyłu pochłania promienie słoneczne i stąd niedobór ich w dużych miastach. Szacuje się, że ten ubytek pro­mieniowania słonecznego sięga 20% w okresie letnim, a 50% w okresie zimowym. Obliczono np. dla atmosfery nad Wiedniem, że dolna warstwa powietrza, grubości 70 m nad Ziemią, pochłania do 6% promieni słonecznych. Następuje przy tym dość istotna selekcja: silniej zatrzymywane są promienie nadfioletowe. Stwier­dzono, że promienie te nad Paryżem stanowią zaledwie 0,3% całego słonecznego promieniowania, podczas gdy w okolicach mia­sta liczba ta wzrasta do 3%.

Pittsburg w Stanach Zjednoczonych ma opinię miasta o naj­bardziej zanieczyszczonym powietrzu. Na powierzchnię 1 km2 przypada tam ponad 100 ton pyłu. Samochody paryskie wyrzu­cają w powietrze 50 min m3 tlenku węgla w ciągu doby. Tysiąc samochodów wydziela w ciągu dnia ponad 3 tony tego trującego gazu. Oprócz tego wytwarzają one około 300 kg gazowych pro­duktów niepełnego spalania węglowodorów oraz około 100 kg innych substancji gazowych.

Wprowadzanie do atmosfery ogromnych ilości różnych substan­cji chemicznych, a w szczególności zwiększanie w powietrzu ilo­ści dwutlenku węgla, stanowi poważne zachwianie równowagi chemicznej" atmosfery.' Wszystkie przytoczone tutaj liczby i dane świadczą o tym, że sprawa zanieczyszczeń atmosfery jest dziś niezwykle poważnym problemem. Zanieczyszczenia te działają w pierwszym rzędzie bardzo niekorzystnie na zdrowie człowieka. Między .innymi stwierdzono, że w powietrzu dużych miast znaj­dują się w znacznej koncentracji substancje rakotwórcze. Szcze­gólnie szkodliwe dla człowieka jest zanieczyszczenie atmosfery

w tych wypadkach, kiedy warunki atmosferyczne wpływają na utrzymywanie się warstwy powietrza długo nad miastem. Takie niekorzystne warunki stwarza często mgła. Bardzo złą sławę ma pod tym względem mgła londyńska, zwana smog (z połączenia dwóch słów: smoke — dym i fog — mgła). Słynny smog w czasie od 5 do 8 grudnia 1952 przyczynił się do śmierci kilku tysięcy mieszkańców Londynu, a wielu powędrowało do szpitali na sku­tek schorzeń dróg oddechowych i serca.

Na marginesie można zauważyć, że niektóre substancje wpro­wadzane przez nas do atmosfery wpływają niekorzystnie na ma­teriały budowlane. Stwierdzono np., że słynny obelisk egipski, ustawiony w 1836 na placu Zgody w Paryżu, uległ od tego czasu do dziś silniejszemu rozkładowi niż od początku swego, istnienia, tzn. od czasów Ramzesa II do połowy XIX w.

^ Zanieczyszczenia atmosfery wywierają również poważny wpływ na całość przyrody. Istnieją poważne dane, aby przypuszczać, że wzrost zawartości dwutlenku węgla w powietrzu przyczynia się do zmian klimatu, powodując jego ocieplenie. Być może chodzi tu tylko o przyspieszenie procesów, które i tak w tym samym kierunku prowadzą/ Ocieplanie się klimatu wywiera oczywiście wpływ na całe życie organiczne na ziemi. W tym wypadku'chodzi

0 zmiany bardzo poważne, lecz nie rzucające się w oczy. Zanie- czyszczenia powodują natomiast .bezpośrednie, istotne i uwidacz­niające się wyraziście zmiany żywych organizmów. Ograniczenie dopływu promieni nadfioletowych wpływa np. na zahamowanie wzrostu i plenności roślin. Pył różnych substancji toksycznych, osiadając na powierzchni ziemi, wprowadza zmiany chemiczne w glebie. Najczęściej zakwasza ją na skutek działania kwasu siar­kowego, który powstaje z powiązania dwutlenku siarki z parą wodną. Zakwaszona gleba staje się mniej urodzajna^|Szkodliwe substancje zawarte w atmosferze działają również bezpośrednio szkodliwie na roślinność. Jest rzeczą znaną, że w dużych miSśtaćh oraz w okolicach dużych ośrodków przemysłowych nie ma właś­ciwie zdrowych roślin. Wszystkie drzewa cierpią na skutek osia­dania na ich liściach szkodliwych pyłów. Utrudnia to asymilację

1 oddychanie, a także jest źródłem mechanicznych uszkodzeń. W wyniku takiego działania dochodzi do zaburzeń fizjologicznych, rośliny zaczynają chorować. Niektóre gazy działają toksycznie na

rośliny- Takie jest np. działanie dwutlenku siarki, który WflfljjjH do wnętrza liści, wiąże żelazo zawarte w chloroplastach i wpływa tym samym niekorzystnie na procesy fotosyntezy. Na terenie Pol­ski szkody spowodowane przez substancje zawarte w atmosferze widoczne są szczególnie wyraźnie na Śląsku.

pierwsze wzmianki o niszczącym wpływie zanieczyszczeń po­wietrza na lasy pochodzą z drugiej połowy XIX w. W Polsce na sprawy te zwrócono uwagę już w okresie międzywojennym. Obecnie istnieje na Śląsku specjalny zakład badawczy poświęco­ny tym sprawom. Prace tego zakładu zmierzają do poznania roli poszczególnych elementów zawartych w atmosferze i ich wpływu na przyrodę żywą.

$ Przemysł śląski wprowadza do atmosfery rocznie ponad milion ton pyłów i ponad 500 tys. ton gazów, wśród których największe znaczenie ma dwutlenek siarki. Zanieczyszczenia te, a szczegól­nie pyły, opadają na miasta, pola i lasy. Można przyjąć, że w wo­jewództwie katowickim w zasięgu szkodliwego działania dymów i pyłów znajduje się około 40 tys. ha lasów. Pyły opadające na powierzchnię roślin stają się jądrem kondensacji różnych gazów, głównie dwutlenku siarki, który z wodą tworzy kwas siarkowy, działający niezwykle szkodliwie na komórki miękiszowe liści. Kwas ten przenikając do wnętrza liścia wchodzi w reakcje z cie­czami komórkowymi i niszczy ciałka zieleni, co wpływa bardzo niekorzystnie na procesy asymilacji, a więc na rozwój roślin. Naj­bardziej wrażliwe na dymy fabryczne na Śląsku są drzewa iglaste

jodła, świerk i sosna. Bardziej odporne są drzewa liściaste, zwłaszcza buk, brzoza, olsza i dąb.

/Obok dwutlenku siarki bardzo poważną rolę odgrywają zwią- ziti fiuortrrZwrócono na nie uwagę niedawno, gdy okazało się, -ze niektóre z nich, jak np. fluorowodór i czterofluorek krzemu, są wysoce toksyczne już w minimalnym stężeniu 1 części na 10 mld części powietrza. Zauważono ponadto, że związki fluoru wykazują tendencję do kumulowania się w tkankach roślin pa­stewnych. Dotyczy to zarówno związków gazowych, jak i stałych, unoszących się w postaci pyłów. Rośliny pastewne nie wykazują co prawda wówczas objawów chorobowych, choruje jednak bydło korzystające z tej paszy. Źródłem zanieczyszczenia powietrza fluorem jest przemysł metalurgiczny oraz nawozów sztucznych.

Nieznaczne ilości związków fluorowych unoszą się w powietrze również przy spalaniu węgla. Problem zanieczyszczeń atmosfery resztkami fluoru zaczął się wówczas, gdy rozwinął się przemysł aluminiowy i nawozów fosforowych, a więc przed kilkudzie­sięciu laty.

! Duże zakłady przemysłowe wyrzucają w powietrze od 100 do 1000 kg związków fluorowych na dobę. Stwierdzono, że w odle­głości do 1,5 km od huty aluminium znajduje się od 6 do 140 części związków fluorowych na miliard części powietrza. Taka sytuacja spowodowała już w niektórych okolicach zniszczenie ca­łych połaci lasów w pobliżu hut. Reakcje chorobowe roślin są różne. Liście drzew liściastych wykazują początkowo jasne plamy, a później ciemnieją na brzegach. Na drzewach iglastych igły za- ; mierają od szczytu i opadają. Niezależnie od toksycznego działania , związków fluorowych zmniejsza się powierzchnia asymilacyjna liści, co zakłóca procesy rozwojowe. Z drzew iglastych na fluor i najbardziej wrażliwa jest sosna. Z innych roślin dużą wrażli-i wość wykazuje np. jaśmin i winorośl. )

Problem zanieczyszczeń fluorem i wpływu jego związków na rośliny jest ririś bardzo poważny. By przewidzieć następstwa tego rodzaju zanieczyszczeń trzeba oczywiście umieć ustalać zawartość fluoru w atmosferze. Kiedyś stosowano analizy chemiczne pole­gające na spalaniu liści lub igieł drzew i ustalaniu zawartości związków fluorowych w popiele. Metoda ta nie jest jednak wy­starczająca. Precyzyjniejszych danych dostarczają bezpośrednie pomiary zanieczyszczeń powietrza przez związki fluoru. Dziś ist­nieją przyrządy pozwalające nie tylko na obliczanie, ale nawet na stałe rejestrowanie zmian nasilenia występowania związków fluo­rowych w powietrzu. Przyrządy te umożliwiają nawet wykrycie tak małych stężeń tych związków, jak 0,1 części na bilion części powietrza. Istnieją również inne proste metody badawcze, z któ­rych jedną przytoczymy. Metoda ta opiera się na zjawisku samo­obrony roślin, polegającym na zatykaniu szparek oddechowych żywicą. W efekcie zmniejsza się oczywiście przyswajanie dwu­tlenku węgla. Igły sosny lub świerka zalewa się wrzątkiem, a roz­puszczona żywica powoduje zmętnienie wody. Ze stopnia tego zmętnienia można wnosić o stopniu zanieczyszczenia powietrza.

Sprawa zanieczyszczeń powietrza atmosferycznego staje się dziś

powoli przedmiotem zainteresowań międzynarodowych. Jest to "zupełnie zrozumiałe, gdyż skutki tych zanieczyszczeń nie ogra­niczają się tylko do niewielkiego terenu. W bardzo., wielu wy­padkach źródła zanieczyszczeńjw jednym kraju powodują skaże­nie atmosfery w sąsiednich. Na przykład próbne eksplozje bomb Termojądrowych powodują zanieczyszczenia wyższych warstw atmosfery do wysokości 30 i więcej kilometrów nad powierzchnią Ziemi. Opadanie pyłów wzniecanych tymi wybuchami trwa nie­raz kilka lat. Nic więc dziwnego, że sprawom tym poświęcane są różne międzynarodowe zjazdy i konferencje rozpatrujące skutki „zaśmiecania” atmosfery. Na konferencjach podejmuje się próby zaradzenia złu. Współpracą^ międzynarodowa na tym odcinku na­pawa otuchą, że problem zanieczyszczeń~atmośfery zostanie opa- jiowany.

Człowiek chroni przyrodę

V Zanim jeszcze działalność gospodarcza człowieka doprowadziła do poważnych zaburzeń, których świadkami jesteśmy obecnie, odezwały się głosy rozsądku, nawołujące do ochrony przyrody. Ściślej mówiąc, pierwsze głosy nie kierowały się nawet rozsąd­kiem. Najdawniejsze motywy ochrony przyrody wywodziły się z wierzeń religijnych i zabobonów. Liczne zabytki przyrody temu właśnie zawdzięczają swe istnienie do dziś. Wiemy, że nasi po­gańscy przodkowie czcili stare drzewa, ^niedostępne fragmenty puszcz, różne źródła. Czcili i chronili. Tradycja ta utrzymywała się nawet i wtedy, gdy zmieniły się wierzenia. Dzięki temu prze­trwało wiele cennych pomników przyrody.

I Przesądom Indian zawdzięcza zachowanie się do połowy XIX w. obszar, który w 1872 ^objęty został całkowitą ochroną jako pierw­szy na świecie park narodowy. Mowa tu o wspaniałym parku Yellowstone ze słynnymi polami gejzerowymi. Właśnie gejzery bu­dziły strach wśród Indian. Obłoki pary miały być przejawem dzia­łalności złych duchów. Cały ten obszar był omijany, a tym samym chroniony. (W nowszych czasach o ochronie decydowały początko­wo względy również dalekie jeszcze od rozsądku. Chroniono różne osobliwości żywej i martwej przyrody nie dla ich gospodarczych czy przyrodniczych walorów, lecz po prostu jako osobliwości. W Niemczech w pierwszej połowie XIX w. wydawano nawet w ta­kich sprawach oficjalne zarządzenia. Niejednokrotnie jednak już wcześniej dochodziły do głosu względy gospodarcze. Na przykład w Polsce Jagiełło wydał zarządzenie chroniące przed wyrębem cis. Cenne to drzewo było wówczas nadmiernie wycinane i groziła mu zagłada. W XVII i XVIII w. dość częste już były rozpOTzą- dzenia monarchów, mające na celu ochronę lasów przed nadmier­

nym wyniszczaniem czy też ochronę niektórych zwierząt łownych. Zarządzenia ograniczające polowanie znane są zresztą z jeszcze dawniejszych czasów. Nie zawsze oczywiście spełniały one swą rolę. Tur, którego ostatni okaz padł w 1627, dużo wcześniej zna­lazł się pod urzędową ochroną (rozporządzenie Zygmunta III 11597).

'Do motywów gospodarczych zaczęły dołączać się inne, bardziej idealistyczne, wkraczające w sferę estetyki i naukij Motywy te zresztą mieszały się nieraz. W pierwszej połowie XIX w. stosu­nek człowieka do przyrody kształtował się pod przemożnym wpły­wem panującego wówczas romantyzmu, głoszącego hasło powrotu człowieka do natury. Hasło to przewijało się zarówno w poezji, jak i w pismach filozoficznych. Pierwszy rzucił je filozof fran­cuski XVIII w. Jan Jakub Rousseau. Głosili je potem poeci epoki romantyzmu w całej Europie. Pod wpływem tej idei znajdował się niewątpliwie Aleksander Humboldt, który zapoczątkował no­woczesną ochronę przyrody. Ten słynny podróżnik wprowadził pojęcie „pomnika przyrody” w odniesieniu do starych, wielkich drzew i innych tego rodzaju zabytków przyrody ożywionej i mar­twej. Pojęcie to przetrwało do dziś, a ochrona tego rodzaju za­bytków jednostkowych stanowi jeden z działów ochrony przy­rody. W drugiej połowie XIX w. zaczął ujawniać się coraz większy wpływ nauk biologicznych na rozwój ochrony przyrody, która stopniowo przekształcała się w samodzielną gałąź nauki.

\ Dziś ochrona przyrody ma własne metody badawcze własne ce- leTdoHHorych zmierza, oryginalne problemy, które rozwiązuje. Istnieją na całym świea(T placówki naukowe zajmujące się wy- Scznie~problematyką ochrony przyrody; Na wyższych uczelniach zakłada się katedry tej dyscypliny ńSukowej. Oczywiście, wiele musiało się zmienić od czasów pierwszvcjj idei „powrotu do na­tury” i ochrony „pomników przyrodyłanim ochrona przyrody stała się tym, czym jest obecnie. Najbardziej istotne zmiany zaszły i zachodzą jeszcze w ostatnich czasach, gdyż dopiero niedawno zdaliśmy sobie sprawę ze skutków spustoszeń natury, skutków, które już odczuwalny, a które grożą prawdziwą katastrofą naszym potomkom. Dopiero ostatnio zdaliśmy,^ sobie sprawę z tego, że trzeba szerokich badań naukowych, by stworzyć metody zabez­pieczenia najistotniejszych elementów środowiska życia na Ziemi

przed skutkami lekkomyślnej gospodarki ludzkiej. Zrozumienie tych spraw zadecydowało o znacznym rozszerzeniu idei, celów i zadań ochrony przyrodyjod ochrony „pomników przyrody” czy całych jej fragmentów ;(parki narodowe, rezerwaty przyrody) przeszliśmy w nowszych czasach do ochrony krajobrazu, a osta­tnio — do idei gospodarowania całością przyrody i jej zasoSSw, 1 " Ochrona to właśnie racjonalna gospodarka. Do sprawy przeiSIftr w nowoczesnej ochronie przyrody i jej związków z innymi nau­kami wrócimy jeszcze. Obecnie zatrzymajmy się nad rozwojem metod ochrony przyrody i nad podstawowymi jej kierunkami i za­daniami. <f"Pomniki przyrody to oczywiście nie tylko pojedyncze stare drzewa czy piękne skały. Pod pojęcie to można podciągnąć również większe obszary, jak fragmenty puszcz, stepów, wycfm,1 obszary charakteryzujące się oryginalną, pierwotną, nie zmienioną przez gospodarkę człowieka florą i fauną/ Takie rejony stały się w drugiej połowie XIX w. obiektem odlfony. „Dla pożytkuJjra- dości ludzi”* powstał pierwszy na świecie park narodowy Yellow­stone. W tym zawołaniu mieszczą się cele tworzenia parków na­rodowych. Dla pożytku, tzn. by zachowały się wzory tego, co było dawniej, byśmy mogli je badać, porównywać z tym, co jest dzi­siaj, i oceniać rozmiary i kierunki zmian. Dla radości — byśmy mogli choć na krótko uciec od męczącej teraźniejszości i odpo­cząć na łonie nieskażonej natury.

Po pierwszym parku powstały dalsze.fldea tworzenia parków narodowych i rezerwatów ogarnęła cały świat. Wszystkim prze-' mawiała do przekonania konieczność ratowania ginącego piękna. Nawoływali do tego pisarze, myśliciele, mężowie stanu. Yellow­stone obejmuje blisko 9 tys. km2. Oprócz niego istnieje w Sta­nach Zjednoczonych jeszcze szereg wielkich parków, z których na szczególną uwagę zasługuje położony na zachodzie USA park obejmujący ter&i występowania sekwoi, wspaniałych, wielkich do 100 m drzew iglastych, osiągających wiek kilku tys. lay.Kil­kanaście wielkich parków narodowych powstało w Kanadzie. Naj­większy z nich obejmuje powierzchnię 75 tys. km2. Wiele pięk­nych pierwotnych fagmentów przyrody podlega ochronie w kra-

I Takich słów użył prezydent Stanów Zjednoczonych Grant w dekrecie po­

wołujących do życia pierwszy park narodowy Yellowstone.

jach Ameryki Południowej, Afryki i Australii. Pcrwstały pa -grodowe w Związku Radzieckim, w Indiach, na Filipinach i w Ja/’! 'ponii, Największy park narodowy w ZSRR obejmuje i iII Ijii IWB (Sichate-Alin nad Oceanem Spokojnym). Znacznie mniejsze są parki europejskie, które zaczęły powstawać z początkiem'XX w. ■^niektórych krajach ogólna powierzchnia podlegająca ochronie sięga nawet l,5°/o całkowitej powierzchn^jCiągle powstają nowe parki. W Wielkiej Brytanii, gdzie tworaenie parków wymagało poważnych zmian w ustawodawstwie, pierwsze parki utworzono dopiero w kilka lat po II wojnie światowej.

W Polsce parki narodowe i rezerwaty tworzono również pod wpływem motywów naukowych, ogólnokulturalnych; wychowaw­czych i higieniczno-społecznych. Ci, frtórły walczyli crich jjowo- 7anip mieli na uwadze potrzebę zabezpieczenia różnorodnych pier­wotnych obszarów, charakterystycznych dla~śrcfclkbwei Europy. I Idea tworzenia parków narodowydTl rezerwatów zawsze znajdo^ wała w Polsce gorliwych orędowników zarówno wśród biologów i leśników, jak i wśród pisarzy (Żeromski) i innych działaczy kul­tury, społeczników, krajoznawców itd. Organizacja każdego z par­ków jest inna w zależności od ich właściwości przyrodniczych. To samo dotyczy ich zagospodarowywania oraz otoczenia, czyli otuli­ny. Otulina spełnia różnorodne funkcje, często związane z tury­styką, gdyż parki narodowe powinny być i są licznie odwiedzane przez turystów. W otulinach koncentrują się schroniska, hotele, restauracje, campingi.

Parki narodowe w Polsce mają poważne znaczenie dla nauki. To samo można by oczywiście^ powiedzieć o innych parkach i dla­tego zatrzymajmy się chwilę nad naukowymi aspektami ochrony przyrody w ogóle. Uznanie ochrony przyrody za osobną dyscy­plinę naukową nastąpiło niedawno, bo dopiero na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych naszego stulecia. Niemały zresztą był w tym udział polskiego uczonego i działacza Adama Wo- dziczki. Należał on do nielicznych w owych czasach biologów, którzy widzieli konkretne zapotrzebowanie społeczne na badania nad całością gospodarki przyrody.

Zasadnicze pojęcia związane z gospodarką przyrody zrodziły się już wcześniej. Prowadziły do nich tendencje rozwojowe ekologu

nauki o współzależnościach w naturze. Ekologia, wychodząc

od najprostszych związków między organizmami oraz między or­ganizmami i środowiskiem, dążyła do pełnej syntezy, wyrażającej ogólny obieg i przemiany materii i energii w przyrodzie. O postę­pie decydowały tendencje poznawcze. Znacznie później przyszło zrozumienie niebezpieczeństwa, jakie grozi w wyniku zaburzeń równowagi w przyrodzie. Wówczas dopiero zrodziła się naukowa problematyka ochrony przyrody, ekologicznej nauki zajmującej się całością gospodarki przyrody, nauki stosowanej, której celem, jest ochrona zasobów przyrody dla przyszłych pokoleń ludzkich.

Ochronę przyrody traktuje się niekiedy jako ideę wyrosłą z emocjonalnego stosunku do żywej przyrody, a oderwaną, .od istotnych potrzeb życia. Ten błędny stosunek spotyka się na szczęście coraz rzadziej.SOchrona przyrody jako nauka ma wy­raźnie zakreśloną problematykę: obejmuje przyczyny i następ^ stwa zmian, jakie wprowadza do przyrody człowiek i jego gospo­darka, jak również sposoby zabezpieczenia się przed ujemnymi konsekwencjami tej działalności. Szybki rozwój techniki-! no­wych, różnorodnych form gospodarowania rozszerza ustawicznie problematykę ochrony przyrody. To już nie tylko ochrona przed nadmierną eksploatacją lasów, niewłaściwymi zabiegami melio­racyjnymi czy przed zanieczyszczeniem wód. Dziś na pierwszy plan wysuwają się problemy ustrzeżenia się przed chemizacją i skażeniami radioaktywnymi. Rozwijająca się kosmonautyka sta­wia przed ochraną przyrody również nowe problemy, fi Jeśli idzie o gospodarcze motywy ochrony przyr(5Hy, 'to właści­wie cala pierwsza częśc książki przemawiała za nimi. Przedsta­wiono tam wiele niekorzystnych zmian, jakie spowodował czło­wiek swą ingerencją w sprawy natury. Większość tych zmian ma wyraźny aspekt ekonomiczny. Po prostu zubożają one stan posigdapia człowieka, jeśli tak można mówić o całości zasobów przyrody.iPtrzymanie tych dóbr, a więc surowców mineralnych, wody.-powietrza, zasobów pokarmowych, to niezwykle ważne za­danie, decydujące o bycie człowieka jako gatunku. Wszystkie zasoby przyrody, od których byt człowieka zależy, są wyczerpy- walne. .Surowce mineralne występują w dużych, ale ograniczo­nych przecież ilościach, Odnawianie się ich następuje tak wolno, iż praktycznie nie odgrywa dziś żadnej roli, zwłaszcza wobec ciągle wzrastającego tempa zużycia. Eksploatacja złóż mineral-

jjych jest dziś tak szybka, że w ciągu najbliższych kilkudziesi, ciu lat może zabraknąć niektórych niezbędnych dla gospodarki powieka surowców. Dlatego dalszym ich wykorzystywaniem po­winna stanowczo kierować nauka.

Jednym z surowców, którego zużycie wzrasta z roku na rok, jest woda. Przemysł zużywa ją w ogromnych ilościach. Nie tyl­ko zużywa, ale i „zanieczyszcza. Dlatego ochrona zasobów wody staje się dziś jednym z najważniejszych zadań gospodarczych. Mniej dostrzegalne jest zużywanie i zanieczyszczanie powietrza. Swoisty skład powietrza jest jednym z warunków życia na Ziemi. Zmieniając ten 'skład będziemy pogarszać warunki życia i dopro­wadzimy stopniowo do katastrofy. A więc ochrona powietrza — to ochrona życia.

W miarę zwiększania się liczby ludzi na Ziemi, wzrasta zużycie zasobów pokarmowych. Wyżywienie ludności dziś i w przyszłości

to zadanie rolnictwa. Nie sprowadza się ono jednak tylko do doskonalenia metod uprawy i hodowli roślin i zwierząt. Staje się jasne, że bez poznania i opanowania całości przemian w przy­rodzie nie uda się w przyszłości wyżywić wielu miliardów gospo­darzy Ziemi. I

Gdy mowa o gospodarczych motywach ochrony przyrody, trze- ba zwrócić uwagę na jej związek z turyityką. Oczywiście turysty- ~ka~źawsze wiąże się z umiłowaniem przyrody,-ále nie ó tó tu chodzi. Turystyka stała się dziś ruchem masowym. Wiąże się to z jednej strony z podniesieniem się stopy' życiowej i wzrostem wymagań człowieka, z drugiej — z potrzebą oderwania się miesz­kańców dużych miast od codziennego hałasu, kurzu, od tego wszy- stkiego, co niesie ze sobą współczesna cywilizacja. Turystyce sprzyja oczywiście rozwój środków-komümkáqi. Samoloty, po­ciągi, samochody przenoszą dziś szybko człowieka z jednego koń­ca kraju na drugi. Uciekając od wielkomiejskiego zgiełku czło­wiek szuka kontaktu z nieskażoną przyrodą. Parki narodowe na­bierają w tych warunkach specjalnego znaczenia.

Dochody z turystyki stanowią w niektórych krajach ogromną pozycję. Dotyczy to nie tylko krajów takich jak Włochy, gdzie zwiedza się głównie miasta z ich ciekawymi zabytkami architek­tury i sztuki. Z turystyki żyją np. niektóre kraje Afryki środ­kowej, gdzie magnesem przyciągającym turystów z całego świata

B parki narodowe z ich wspaniałą florą i fauną. Również Szwaj, laną i Finlandia wabią rzesze turystów pięknem swej przyrody. Buch turystyczny będzie dalej wzrastał. Im większy będzie po- stęp techniki, im bardziej opanuje ona nasze życie, tym większa będzie tęsknota człowieka do natury, tym chętniej zechce on od­poczywać w miejscach nie zmienionych przez gospodarkę ludz­ką. Te potrzeby człowieka stanowią dodatkowy, bardzo poważny motyw ochrony przyrody. Można piękno przyrody przeliczać na pieniądze, lecz istotniejsze jest to, że daje ono człowiekowi praw­dziwy odpoczynek, że korzystnie wpływa na kształtowanie się osobowości, że zaspokaja naturalne pragnienia estetyczne. ¡(Realizacja zadań ochrony przyrody wymaga dużych wysiłków organizacyjnych oraz współpracy międzynarodowej. Najistotniej­sze zadania są jednak dla każdego kraju specyficzne, wynikają bowiem z układu stosunków przyrodniczych. By zadania te wy­pełnić, trzeba wiedzieć, co powinno podlegać ochronie. Chodzi tu oczywiście o konkretne obiekty przyrodnicze, a nie o zasoby przy­rody w ogóle.lO ochronie tych zasobów łącznie z ochroną krajo­brazu będzie mowa później. Na razie zatrzymajmy się na ochro­nie poszczególnych obiektów przyrodniczych. Pierwszym krokiem do ich racjonalnej ochrony jest inwentaryzacja. Rozumiemy przez nią coś więcej niż odnotowanie, że tu czy tam znajduje się obiekt zasługujący na zabezpieczenie. Chodzi o pełne rozeznanie natury, historii, powiązań z otoczeniem i innych właściwości tego obiek­tu. Ze względu na konsekwencje prawne niektórych decyzji

o ochronie ważne jest również poznanie stosunków własnościo­wych. Taka inwentaryzacja stanowi podstawę działalności tych władz państwowych, których zadaniem jest ochrona, przyrody w kraju. W Polsce inwentaryzacją zajmują się specjalni konser­watorzy przyrody.

ifPrzy pracy inwentaryzacyjnej zwraca się uwagę na takie obiek­ty przyrodnicze, które stanowią naukowy dokument zmian za­chodzących w przyrodzie. Chodzi o zmiany w szacie roślinnej, składzie fauny, a także o zmiany w strukturze geologicznej kra­ju. Uwzględnia się również motywy estetyczne, inwentaryzuj ąc przedmioty po prostu piękne. Zaleca się również często ochronę obiektów związanych z ważnymi wydarzeniami historycznymi czy nawet z legendami, jak również fragmentów przyrody otaczają­

cych cenne zabytki kulturgj Nie bez znaczenia są motywy higie- ^ niczne. Chodzi o ochronę takich fragmentów przyrody, które de­cydują o istnieniu źródeł mineralnych albo odgradzają nas od szkodliwego dla zdrowia kurzu, dymu, hałasu. Przedmiotem in­wentaryzacji są więc najrozmaitsze wycinki przyrody żywej i nie­ożywionej, jak poszczególne drzewa, stanowiska pewnych roślin i zwierząt, całe grupy drzew, parki, aleje, skały, odkrywki geolo­giczne, jaskinie, źródła, wodospady.

Inwentaryzacja stanowi podstawę odpowiednich decyzji władz państwowych co do objęcia ochroną danego obiektu. Decyzja ta, w postaci zarządzeń czy rozporządzeń, to jeszcze nie wszystko.

O istnieniu chronionych obiektów i o ich znaczeniu musi być poinformowane społeczeństwo. Właśnie odpowiednio przeprowa­dzona inwentaryzacja stanowi materiał, którym posługuje się nauczyciel w szkole, przewodnik wycieczek krajoznawczych, a tak­że władze administracyjne w swych pracach nad przestrzennym zagospodarowaniem kraju.

Działalność związana z ochroną przyrody nie kończy się na zinwentaryzowaniu obiektu i na wydaniu odpowiedniego rozpo­rządzenia o ochronie. Jeśli nawet dodamy do tego działalność pro­pagandową, dydaktyczną i naukową, to nie wyczerpiemy jeszcze całości zadań związanych z ochroną konkretnych obiektów! Chro- niony fragment przyrody musi być zabezpieczony przed uszko­dzeniem czy zniszczeniem, a zniszczenie grozi mu nie tylko ze strony człowieka, ale również ze strony naturalnych sił przyrody, które stopniowo likwidują np. stare skały czy drzewa Zabezpie­czeniem chronionych obiektów przed zniszczeniem zajmują się konserwatorzy przyrody, o których była już mowa. Konserwacja polega na utrwalaniu aktualnego stanu obiektu i na zabezpie­czeniu go przed niepożądanymi zmianami. Praca konserwatorska to nie tylko odgradzanie chronionych obiektów czy umieszczanie odpowiednich tabliczek z napisami nawołującymi do właściwego zachowania się ludzi. Jest to niejednokrotnie działanie wymaga­jące naukowego przygotowania.

Są sytuacje, kiedy przedmiot chroniony powinien być całko­wicie wyłączony spod ewentualnej ingerencji człowieka. W innych wypadkach wystarcza częściowe wyłączenie lub odpowiednia in­formacja o potrzebie ochrony. Poszczególne obiekty, jak np. małe,

cenne rezerwaty, zabezpiecza się ogrodzeniami, w większych — jak parki narodowe czy rezerwaty — planuje się odpowiednią sieć dróg i ścieżek tak pomyślaną, by zapewniając dostęp dla celów turystycznych lub naukowych nie wpływała niekorzystnie na sam obiekt. Stare drzewa chroni się przed działaniem nieko­rzystnych czynników klimatycznych i biotycznych (choroby, szkod­niki) przez plombowanie cementem, wprowadzanie podpór, meta­lowych klamer itp.

Parki narodowe i rezerwaty tworzy się na obszarach w małym stopniu dotkniętych i zniekształconych gospodarką człowieka. Nie ma już dziś jednak, szczególnie w Europie, takich zakątków gdzie flora i fauna występowałyby w całkowicie pierwotnej po­staci. Jeśli używamy np. określenia „puszcza pierwotna”, to nie znaczy to, że dziś wygląda ona tak, jak przed tysiącem czy dwoma tysiącami lat. O zmianach, jakie w takich „naturalnych” środowiskach zaszły, informuje nas nauka, która potrafi rekon­struować przeszłość. Chodzi oczywiście o rekonstrukcję teore­tyczną. Niekiedy jednak można rzeczywiście w dużej mierze przywracać takim środowiskom ich dawną postać, wprowadzając do nich np. pewne elementy florystyczne czy faunistyczne. Tego rodzaju zabiegi nazywamy zagospodarowywaniem terenów chro­nionych. Gospodarka rezerwatowa to kompleks zabiegów koniecz­nych do realizacji celów ochrony danego fragmentu natury. Nie ma oczywiście wzorów takiej gospodarki, gdyż każdy chroniony obiekt stawia pod tym względem odrębne wymagania. Określenie tych wymagań poprzedzane jest zazwyczaj badaniami nauko­wymi. Do gospodarki rezerwatowej należy również przysposo­bienie terenu do potrzeb turystyki.

Przyjęło się przez „ochronę roślin” rozumieć ochronę roślin uprawnych przed chorobami i szkodnikami. Podobnie jest zresztą w innych językach. Nie ma innego określenia dla ochrony roślin w ramach ochrony przyrody. Z konieczności więc będziemy uży­wać tego określenia w przeświadczeniu, że nie wywoła to niepo-

i poważnych zadań ochrony przyrody jest zapewnienie

Ochrona gatunkowa roślin

egzystencji tym wszystkim gatunkom roślin, którym grozi wwBH ^gCZenie. Działalność zmierzającą do tego nazywamy gatunkowi^, ^gćlironą roślin. W kazcTym kraju jest dużo gatunków joślin zasłu- '-gująćych na ochronę, ponieważ należą do rzadkogój Wydawanie rozporządzeń o ochronie tak wielkiej liczby gatunków mijałoby się jednak z celem, a idea ochrony przyrody straciłaby na popu­larności, toteż listę gatunków chronionych ogranicza się do minU mum, zaś gatunkową ochronę uzupełnia się, tworząc odpowiednie rezerwaty, w których chroni się całe stanowiska rzadkich roślin.

O niektórych przyczynach rzadkości pewnych gatunków roślin była już mowa. Chodziło o działalność człowieka, w wyniku któ­rej zmieniała się i zmienia nadal szata roślinna. Są oczywiście i inne przyczyny rzadkości czy nawet zanikania niektórych gatun­ków roślin. Decydują o tym niejednokrotnie warunki klimatyczne. We florze każdego kraju spotykamy się z reliktami, czyli gatun­kami, które kiedyś w innych warunkach klimatycznych, z powo­dzeniem wegetowały na tym terenie, dziś zaś powoli zanikają, dając swym istnieniem świadectwo dawnych czasów. Utrzymanie takich reliktów jest oczywiście bardzo ważne z punktu widzenia potrzeb nauki. Dla wielu gatunków dany teren jest krańcem ich zasięgu, tzn. kończą się tu warunki, w których mogą one egzysto­wać. Istnieją wreszcie gatunki endemiczne, to znaczy występu­jące wyłącznie na niewielkim obszarze. Są to zazwyczaj gatunki

o swoistych wymaganiach, nie znoszące dużych wahań czynników ekologicznych.

Ochrona gatunkowa roślin ma krótką stosunkowo historię. Do­piero" dobra znajomość fio'fy—Historii,' jak również rozwój takieh~naukT jak-fitósocjologia i ekologia roślin, umożliwiły usta- lenie potrzeb ochrony gatunkowej w poszczególnych krajach. TFólska nalezy do krajów, w których stosunkowo wcześnie rozwi- nęła się gatunkowa ochrona roślin w oparciu o dokładną znajo­mość flory. Duże zasługi ma na tym polu wybitny botanik Marian Raciborski, który pierwszy zwrócił uwagę na gatunki zasługujące“ mTochronę. Wśród roślin tych znalazły się nie tylko relikty, ende- mity lub gatunki występujące na krańcach swego zasięgu. Raci­borski włączył do nich również gatunki ciekawe ze względu na swą biologie czy ekologię. Późniejsze badania florystyczne i fito- socjologiczne rozszerzyły tę listę. Od uświadomienia sobie, co na-

leży chronić, do realizacji tej ochrony w postaci odpowiednich rozporządzeń droga była daleka. Co prawda już w 1919 wydane zostało pierwsze takie rozporządzenie, dotyczyło ono jednak ogra­niczonej bardzo liczby gatunków i zobowiązywało do ich ochrony na niektórych jedynie terenach. Przez długie lata zasadniczą prze­szkodą dla rozwoju ochrony przyrody w ogóle był brak odpowied­niej ustawy. Ustawa taka ukazała się dopiero w 1934, zaś odpo­wiednie rozporządzenie w 1946. Nowa ustawa została ogłoszona w 1947, a oparte na niej rozporządzenie z 1957 stanowi do dziś podstawę prawną gatunkowej ochrony roślin w Polsce.

\ Lista chronionych roślin obejmuje u nas sto kilkadziesiąt ga- tunków. Większość z nich podlega całkowitej ochronie. Oznacza" to zakaz niszczenia przez zrywanie czy ścinanie na obszarze całe­go kraju! Zabronione jest również nabywanie takich roślin. Do roślin polegających częściowej ochronie należą głównie pewne~ rośliny lecznicze i przemysłowe, które ze względu Ina swą war­tość narażone są na wyniszczenie. Zbiór takich roślin dozwolony jest na określanych terenach i w ściśle określonych ilościach.

Do roślin podlegających w Polsce całkowitej ochronie należy kilka gatunków drzew, a w pierwszym rzędzie ciś. Osiąga on w Polsce wschodnią granicę swego zasięgu i występuje nielicznie w lasach górskich oraz na niżu w Polsce zachodniej. Ochronie podlega oczywiście limba, występująca jedynie wysoko w Tatrach, oraz endemiczny gatunek — brzoza ojcowska. Chronione są rów­nież dwa gatunki jarzębu: jarząb brekinia, który zachodzi na nasze tereny od południowego zachodu, osiągając tu granicę swe­go zasięgu, i jarząb szwedzki, który — odwrotnie — osiąga u nas południową granicę zasięgu, występując jedynie wzdłuż wybrze­ża. Z krzewów chronione są m. in, kosodrzewina, bluszcz, i wa­wrzynek wilcze łyko, z roślin zielnych —■ widłaki, tojady, sasanki, miłek wiosenny, rosiczki (rośliny owadożeme, osiągające w Polsce południową granicę zasięgu), mikołajek nadmorski, goryczki, sza­rotka alpejska, lilia złotogłów, śnieżyczka przebiśnieg, szafran spiski, niektóre kosaćce, storczyki i kruszczyki. Częściowej ocKro- nie podlegają m. in. porosty nadrzewne, paprotka zwyczajna, grzybień biały, czarna porzeczka, pierwiosnka lekarska, pokrzyk wilcza jagoda, ciemiężyce, konwalia majowa.

Uzupełnieniem. ochrony gatunkowej jest ochrona rezerwatowa.

Rezerwaty tworzy się dla ochrony jednego określonego gatunku " Tfezerwat florystyczny) lub teź całych zbiorowisk roślinnych zerwaty leśne, torfowiskowe itp.). Tego rodzaju ochrona obejmuje nieraz gatunki, które znajdują się na" liście^óćlirony gatunkowej. Istnieją więc w Polsce rezerwaty chroniące m. inj stanowiła -jisa,"brzozy ojcowskiej, jarzębu breklni, wiśni karłowatej, miłka wiosennego, obuwika i dziewięćsiła popłocholistnego. Chroni się również w rezerwatach rośliny rzadkie, ginące, nie znane zupeł­nie szerszemu ogółowi. Umieszczanie ich na liście ochrony gatun­kowej mijałoby się z celem i tylko taka forma ochrony jest sen­sowna. W specjalnych rezerwatach chroni się wierzbę lapońską, malinę moroszkę rosnącą na torfowiskach, rzadkie rośliny wodne, jak kłoć wiechowatą (jezioro Lisiny na Mazurach), i poryblin jeziorny (Jezioro Czarne na Mazurach), brzozę karłowatą i niską oraz skrzyp olbrzymi. Istnieją rezerwaty leśne dla ochrony mo­drzewia polskiego, jodły i buka.

Tak — w ogromnym skrócie — przedstawia się ochrona roślin w Polsce. A jak jest w innych krajach? Niewątpliwie przodują pod tym względem kraje europejskie. Zadecydował o tym nie Tylko poziom nauk botanicznych i wczesne poznanie stosunków -flerystycznych w krajach o wysokiej kulturze, ale również więk­sze niż w innych: częściach świata zagrożenie roślin zniszczeniem. Nigdzie przecież procesy urbanizacji i industrializacji nie zaszły tak daleko jak w Europie. W drugiej połowie XIX w. _w wielu państwach europejskich istniały już podstawy prawne ochrony rósEnrPrźodówały pod tym względem Szwajcaria, Austria i Niem- cyT Forma prawodawstwa ma istotne znaczenie dla realizacji ce­lów ochrony przyrody w ogóle, a roślin w szczególności. Tak np. w Belgii prawodawstwo zwróciło główną uwagę na ochronę lasów i krajobrazu w ogóle, nie objęto natomiast ochroną gatunkową roślin rzadkich i podlegających masowej eksploatacji. Dlatego znikły tam z wydm nadmorskich piękne mikołajki.

Gorzej przedstawiają się sprawy ochrony roślin w Europie po­łudniowej, a szczególnie na Półwyspie Bałkańskim. Lasy uległy tam ogromnemu spustoszeniu i wiele pospolitych dawniej ga­tunków drzew wymaga dziś ochrony. W Jugosławii np. zagro­żony jest byt świerka, sosny, modrzewia europejskiego i jałowca. W Serbii i Macedonii drzewa te podlegają dziś ochronie. Znacznie

gorsza jest sytuacja w Grecji, gdzie spustoszenia lasów dokonały kozy.

W krajach pozaeuropejskich flora mniej jest narażona na zni­szczenie i dlatego mniejsze gą“ zadania jej ochrony. Przepisy prawne powstają tam dopiero od niedawna, głównie po II wojnie światowej.JSK zakresie gatunkowejjichrony roślin przoduje Japo- nia. ¡gdzie od dawna zakorzeniony jest kult dla roślin. W innych" krajach Azji zwraca się głównie uwagę na ochronę roślin cennych dla gospodarki. Podobnie jest w krajach Ameryki Południowej. Na przykład w Wenezueli chroni się drzewa gumodajne i kauczu­kowe. W Salwadorze zapobiega się niszczeniu drzew słonolubnych zabezpieczających wybrzeża przed inwazją oceanu. Wiele gatun­ków drzew podlega ochronie w krajach afrykańskich, gdzie utwo­rzono zresztą liczne rezerwaty. Specyficzna sytuacja istnieje w Stanach Zjednoczonych. Choć są tam wspaniałe parki narodo­we, brak jest jednak podstawy prawnej dla ochrony gatunkowej roślin. Ochronie podlegają jedynie cenne drzewa zabytkowe jako pomniki przyrody. Nad słynnymi sekwojami rozciąga się pieczę w parkach narodowych i specjalnych rezerwatach.

W szczególnych przypadkach ratunkiem dla zagrożonych w swym istnieniu roślin jest ich przeniesienie na inny teren. Takie posu­nięcia są w zasadzie sprzeczne z ideą ochrony przyrody, a nawet sprzeczne z zasadami ekologii, mówiącymi o ścisłym związku organizmów z ich otoczeniem. Można tu przytoczyć ciekawy przy­kład przeniesienia roślin na nowe stanowisko, przykład świad­czący zarówno o trudnościach związanych z taką akcją, jak i o jej celowości w pewnych sytuacjach. Otóż w Nowej Kaledonii za­projektowano po II wojnie światowej budowę ogromnej zapory wodnej w delcie Yate. W rejonie tym występowało wiele rzad­kich endemicznych roślin. Niektóre porastały jedynie to stano­wisko i zniszczenie ich byłoby równoznaczne z likwidacją gatun­ków. Nic dziwnego, że projekt budowy zapory spotkał się z pro­testem botaników na całym świede, co znalazło swój wyraz na międzynarodowym kongresie botanicznym w Paryżu. Protesta- cyjne pisma wpłynęły na ręce rządu francuskiego oraz miejsco­wego parlamentu. Tymczasem jednak prace nad budową zapory były już tak zaawansowane, że trudno było zrezygnować z przed­sięwzięcia. Wobec tego w 1958 władze Nowej Kaledonii poleciły

opracowanie i realizację projektu przeniesienia najcenniejMjBB roślin na inny teren. Do pracy wzięli się botanicy, którym pomai ■ galo z całym zapałem miejscowe społeczeństwo. Znaleziono od­powiednie miejsca w innej części doliny Yate i zaczęto tam prze­nosić zagrożone rośliny. Łącznie przeniesiono 450 okazów roślin należących do 17 rodzajów. Były wśród nich ogromnie cenne okazy drzew nagozalążkowych, stanowiące niezwykłą rzadkość. Gdyby nie ta udana w zasadzie akcja, flora światowa stałaby się uboższa o kilka gatunków roślin, których stanowiska w dolinie Yate były ostatnimi na świecie.

Ochrona gatunkowa zwierząt

\ Zwierzęta bardziej jeszcze, niż rośliny narażone są na wyni­szczenie na skutek działajnoiei-eztossdeka. W krótkim stosunkowo okrSste trwlma naszej ery, a więc w ciągu niespełna 2 tys. lat, fauna samych kręgowców zmniejszyła się o kilkaset gatunków. Ściślej mówiąc, posiadamy informacje o zniknięciu z powierzchni Ziemi tylu gatunków zwierząt większych, należących do ssaków, ptaków i gadów. Nie mamy natomiast wiadomości o różnych gatunkach bezkręgowców. Nie ulega kwestii, że wiele z nich zniknęło bezpowrotnie w następstwie zmian, jakie człowiek wpro­wadził w środowiskach naturalnych. Groźniejsza jednak od tego, co było dotąd, jest perspektywa przyszłości. Ekspansja gospodarki człowieka_przybiera ciągle na sile. Człowiek zagarnia coraz nowe tereny, rozbudowując miasta i obiekty przemysłowe, eksploatuje lasy i bogactwa mineralne Ziemi. Naturalne środowiska ulegają przekształceniu. Nowe warunki przekreślają egzystencję wielu zwierząt, trudniej niż rośliny dopasowujących się do zmianJSam fakt bliskiego sąsiedztwa ludzi może już powodować zmniSJSzanie się liczebności fauny na danym terenie, a w konsekwencji pro­wadzić do wyginięcia, nawet gdyby inne warunki jej bytu nie uległy istotnej zmianie. „Nie ma miejsca dla dzikich zwierząt" — ta prawda, stwierdzona przez Bernharda Grzimka, przemawia do nas z każdym rokiem dobitniej. Do tych wszystkich niekorzystnie wpływających na zwierzęta czynników, o których była mowa w pierwszej części książki, dołączają się inne jeszcze, za które

również człowiek ponosi 'Odpowiedzialność. Chodzi o epidemie chorobowe, jakie zaczynają się nagminnie szerzyć wśród dzikich zwierząt. Coraz intensywniejsza penetracja środowisk naturalnych przez człowieka powoduje przenikanie tam różnych zarazków, i którymi dawniej nie stykali się ich mieszkańcy. Są to zarazki atakujące człowieka i zwierzęta domowe, ale w wielu wypadkach okazują się one groźne także dla zwierząt dzikich. Możliwe jest również powstawanie nowych ras organizmów chorobotwórczych i zwiększanie się ich zjadliwości w następstwie nowych kontak­tów. Przecież w dzisiejszych warunkach komunikacyjnych takie organizmy, jak bakterie i wirusy, mają nieograniczone możliwo­ści przemieszczania się.

W Kanadzie na przykład stwierdzono, że tamtejsze bizony cho­rują nagminnie na gruźlicę. Rozpowszechniona jest wśród nich również bruceloza. Wiele bawołów w parku narodowym Ruhuna na Cejlonie padło w wyniku zawleczonej tam pryszczycy. Jak wiadomo, choroba ta zagraża również naszym żubrom. W Afryce notuje się pomory hipopotamów, antylop i innych dzikich zwie­rząt, w Europie częste są epidemie wśród dzików.

Przyszłość świata zwierzęcego, a szczególnie zwierząt większych, rysuje się w bardzo ciemnych barwach. Nic więc dziwnego, że od dawna już istnieje ruch zmierzający do ochrony zwierząt przed ljJmridacją.

{ W Polsce ochrona zwierząt opiera się obecnie na dwóch aktach prawnych: na dekrecie o prawie łowieckim oraz rozporządzeniu w sprawie gatunkowej ochrony zwierząt/ Oba akty pochodzą z 1952. Dekret łowiecki ustala listę zwierząt łownych oraz wa­runki ich odstrzału, a ściślej mówiąc — ograniczenia ich odstrza­łu. "Rozporządzenie o ochronie zwierząt ustala listę gatunków, których niszczenie i jakiekolwiek użytkowanie jest zabronione. Oba akty mają ogromne znaczenie. Pierwszy decyduje o utrzy­maniu odpowiedniej liczebności tych wszystkich zwierząt, które stanowią przedmiot polowań, a więc znacznej liczby ssaków i pta­ków. Drugi akt prawny ma bardziej bierny charakter, stwarza jednak możliwości ingerencji władz w tych wszystkich wypady kach, gdy gatunkom chronionym grozi zagłada. J Fauna Polski zawiera wiele gatunków bardzo rzadkich, których istnienie jest zagrożone. Oczywiście — podobnie jak w przypadku

roślin — różne mogą być przyczyny rzadkości występowani(P yf pewnych wypadkach mamy do czynienia z naturalnym prze­rzedzaniem się populacji danego gatunku na granicy jego zasięgu. Tak jest u nas np. z łosiem czy bobrem, które na wschód od Pol­ski i w Ameryce Północnej nie należą do rzadkości. W innych wypadkach rzadkość występowania jest cechą gatunkową, tzn. że z tych czy innych powodów zwierzę nie występuje w dużych ilościach na żadnym terenie w obrębie swego zasięgu. Tak jest np. z kozicą. Wśród gatunków rzadkich bywają formy endemiczne oraz relikty, czyli gatunki, które kiedyś na naszych ziemiach wy­stępowały liczniej, dziś natomiast utrzymują się wyjątkowo, gdyż nie są przystosowane do zmienionych warunków ekologicznych. Przykładem reliktowego gatunku w Polsce jest skrzelopływka bagienna, skorupiak żyjący w Dwoistym Stawku w naszych Ta­trach oraz w podobnym zbiorniku po stronie słowackiej. Poza tymi stanowiskami skrzelopływka bagienna spotykana jest do­piero w wodach na dalekiej północy. Nietrudno domyślić się, że gatunek ten zawędrował na nasze ziemie z północy w okresie lodowcowym, gdy panowały u nas warunki klimatyczne takie, jakie dziś panują na Grenlandii i w innych rejonach Arktyki. Gdy lodowiec cofał się, a klimat ulegał ociepleniu, skrzelopływka utrzymała się tylko w tych miejscach, gdzie pozostały zbliżone do dawniejszych warunki klimatyczne.

f Wiele rzadkich u nas gatunków zwierząt umieszczono na liście gatunków chronionych. Znalazły się tam również gatunki jeszcze nie rzadkie, ale z różnych powodów narażone na wytępienie. Tak więc na liście tej figurują niektóre okazałe motyle i chrząszcze,^ które szczególnie chętnie są chwytane przez kolekcjonerów owa­dów, stając się często obiektem handlu. Ochronie podlega np. kozioróg dębosz, chrząszcz, który niejednokrotnie wyrządza nawet szkody, paź żeglarek, trupia główka i inne motyle.

Do motywów, które można by określić jako naukowe, dołącza­ją się gospodarcze motywy ochrony zwierząt. Te ostatnie zadecy­dowały o objęciu urzędową ochroną wielu tzw. pożytecznych ga­tunków. Chodzi tu o gatunki przyczyniające się z racji powiązań pokarmowych do ograniczenia liczebności gatunków dla nas szkod­liwych. Ochronie podlegają więc niektóre chrząszcze z rodziny biegaczowatych, liczne owadożeme i gryzoniożerne ptaki i ssaki.

Chroni się również trzmiele, ponieważ zapylają kwiaty. Przy wy. borze gatunków zwierząt, które mają podlegać ochronie, kiero­wano się podobnymi kryteriami, co przy wyborze roślin. Pomy­ślano o zabezpieczeniu gatunków rzadkich lub pożytecznych, ale takich, które łatwo wpadają w oczy i które nietrudno rozpoznać. Istnieje np. wśród zwierząt bezkręgowych wiele gatunków zasłu­gujących na ochronę, ale wprowadzenie ich wszystkich na urzę­dową listę mijałoby się z celem.

Osobne akty prawne dotyczą ochrony ryb. Tu sytuacja podobna jest jak w łowiectwie. Chodzi o racjonalną eksploatację tego cen­nego składnika naszego pokarmu. Pełnej ochronie podlega jedynie jesiotr zachodni, który w naszych rzekach pojawia się rzadko

i nielicznielw stosunku do innych gatunków ryb ustanowione są ochronne racresy i rozmiary. Roztacza się również pieczę nad na­turalnymi tarliskami cennych ryb, jak np. łososia.

Ze zwierząt bezkręgowych, oprócz wymienionych rzadkich, okazałych lub pożytecznych gatunków owadów, ochronie podlega również mięczak skójka perłorodna. Jest to gatunek bardzo wraż­liwy na zanieczyszczenia wód, występujący w potokach płynących na podłożach o małej zawartości wapnia. Kiedyś spotykano go w niektórych potokach na Dolnym Śląsku. Ostatnio już tam nie występuje. Wiąże się to zapewne z zanieczyszczeniem wód tego rejonu. Istnieje projekt przeniesienia do Polski pewnej liczby osobników skójki z potoków po stronie czechosłowackiej, małe są jednak szanse utrzymania tego gatunku w naszym kraju wobec pogarszającego się z roku na rok stanu czystości zbiorników wodnych.

Do zwierząt zagrożonych u nas w swym istnieniu należą płazy

i gady. Z różnych przyczyn, często atawistycznej natury, są one nagminnie tępione. Zmniejszanie się liczebności tych zwierząt jest bardzo niekorzystne z uwagi na rolę, jaką spełniają w przyrodzie. Odżywiając się owadami, ślimakami, a także drobnymi gryzonia­mi, obniżają one nasilenie występowania wielu szkodliwych dla gospodarki zwierząt. Z płazów ochronie podlegają traszki, ropu­chy, huczek ziemny, rzekotka drzewna i kumaki. Jako gatunek bardzo rzadki chroni się salamandrę. Z gadów znalazł się pod opieką prawodawstwa żółw błotny, do którego likwidacji przy­czyniają się zabiegi melioracyjne, osuszanie bagien i mokradeł.

Chroni się również jaszczurki, węża Eskulapa, miedziankę i za- jfcrońca. Wąż Eskulapa należy dziś do rzadkości, miedzianka wy- * stępuje jeszcze licznie, jest jednak tępiona w przeświadczeniu, że należy do węży jadowitych.

Największy udział wśród chronionych zwierząt mają ptaki, głównie pożyteczne, których rola, jako tępicieli szkodników, zo­stała bezspornie stwierdzona. Na liście uprzywilejowanych znaj­dują się nie tylko pojedyncze gatunki, ale całe rodziny czy na­wet wyższe jednostki systematyczne. Pod ochroną znajdują się np. wszystkie nury, perkozy, sowy i dzięcioły. Pieczę rozciąga się również nad ptakami drapieżnymi, z wyjątkiem jastrzębia gołę- biarza, krogulca oraz błotniaków stawowego i zbożowego. Intere­sujące, że jeszcze do niedawna ptaki drapieżne uważano powszech­nie za szkodniki. Dopiero dokładniejsze badania doprowadziły do ich rehabilitacji. Należą one niewątpliwie, według przyjętego przez nas podziału, do gatunków pożytecznych. Ich ochrona w praktyce jest jednak problematyczna, gdyż myśliwi często nie odróżniają gatunków chronionych od podlegających odstrzałowi. Stąd ofiarą ich padają obok jastrzębi również myszołowy i inni pożyteczni mieszkańcy przestworzy. Ochronie podlegają także drobne ptaki owadożeme, jak sikory, muchołówki, pliszki, po- krzewki. Motywy ochrony tych ptaków są nie tylko gospodarczej natury. Ich ochrona w wielu krajach datuje się od bardzo dawna, a podejmowana była głównie ze względów, które można określić mianem „estetyczne”. O ile płazy i gady zawsze budziły w czło­wieku nieuzasadniony wstręt, o tyle ptaki, a zwłaszcza drobne ptaki śpiewające, cieszyły się ogromną sympatią.

Przepisy o ochronie ptaków nie przynosiłyby Widocznych rezul­tatów, gdyby nie podjęto działalności polegającej na zakładaniu odpowiednich domków na budowę gniazd i dokarmianiu ptactwa w okresach, gdy brak pokarmu mógłby doprowadzić do ich za­głady. Zarówno z estetycznych, jak gospodarczych względów za­leży nam na tym, by ptaki przebywały w naszym najbliższym otoczeniu. W szczególności chodzi o ich obecność i działalność na terenach rolniczych, a tereny takie w krajach europejskich sta­nowią — jak wiemy — ogromną większość tego wszystkiego, co nie jest miastem czy osiedlem. Z tych terenów stare, spróchniałe drzewa są ze zrozumiałych względów usuwane i ptaki nie znaj-

dują na ogół odpowiednich warunków egzystencji. Takie ptaki jak sikory, dzięcioły, szpaki, pliszki, muchołówki i sowy, nie mają tu warunków do zagnieżdżenia się. By więc utrzymać je w środo­wiskach zagospodarowanych rolniczo oraz w zagospodarowanych lasach, trzeba zakładać im specjalne domki. Zwyczaj ten jest bar­dzo stary, od dawna znany był np. wśród Kozaków. Dziś prakty­kowany jest powszechnie. Zakładaniem domków dla ptaków zaj­mują się m. in. dzieci szkolne. Akcja ta — niezależnie od pożytku, jaki przynosi mieszkańcom przestworzy — ma cenne walory wy. chowawcze. W Polsce stosuje się domki zaprojektowane przez wybitnego ornitologa Jana Sokołowskiego. Ich wyrób jest bardzo łatwy: zbija się je z desek, zachowując odpowiednie wymiary

i proporcje w zależności od przeznaczenia. Najmniejsze domki przeznaczone są dla sikor, kowalika, pełzacza, krętogłowa, mu­chołówki żałobnej i pleszki. Otwór wejściowy mierzy 33 mm śred­nicy. W okolicach, gdzie jest dużo wróbli, stosuje się jeszcze mniejszy otwór wejściowy (27 mm średnicy). Do takich dom­ków wróbel nie ma już dostępu i zamieszkują je wyłącznie si­kory. Nieco większy format domku (o 47-milimetrowej średnicy otworu wejściowego) ma charakter uniwersalny: oprócz wymie­nionych wyżej gatunków mogą się w nim gnieździć, szpaki

i mniejsze dzięcioły. Największe domki przeznaczone są dla dud­ka, gołębia siniaka, kraski, sokoła pustułki, sów oraz większych gatunków dzięciołów (zielonego i czarnego). Oprócz domków za­mkniętych buduje się również domki półotwarte, przeznaczone dla kopciuszka, pliszki siwej i much ołówek.

Domki zawiesza się na drzewach, słupach czy specjalnych pa­lach, tak aby otwór wlotowy skierowany był na wschód. Ilość ich uzależnia się od lokalnych warunków. Najmniejsze i naj­większe domki rozwiesza się z reguły rzadko. Domki wymagają kontroli i oczyszczania. Ptaki nie oczyszczają domków, zakładają nowe gniazdo na starym. W ten sposób z biegiem czasu robi się w tych domkach ciasno i przestają one spełniać swe zadanie. Poza tym gromadzi się tam kurz i brud, stanowiąc siedlisko dla pa­sożytniczych owadów i roztoczy, które utrudniają ptakom życie. Domki zakłada się nie tylko na wsi i w lesie, ale również w par­kach miejskich, ogrodach, na cmentarzach.

Wiele pożytecznych ptaków zakłada gniazda w krzewach

i wśród gałęzi drzew. Tym ptakom nasza gospodarka stwarza mniejsze kłopoty. Znikają jednak one oczywiście Z terenów cał­kowicie pozbawionych drzew i krzewów, a właśnie na takich obszarach (pola uprawne) są one bardzo potrzebne ze względu na masowe pojawy szkodliwych owadów. Z punktu widzenia ochrony tych ptaków ważne jest pozostawienie wśród pól upraw­nych zakrzewień i zadrzewień. Do sprawy tej wrócimy jeszcze, gdyż wiąże się ona ze sprawą ochrony i organizacji krajobrazów. Tu wspomnieć tylko trzeba, że sprawa ta nie jest wcale prosta. Okazało się bowiem, że zwykłe sadzenie krzewów nie jest wy­starczające. Ptaki wiją gniazda tylko w miejscach, w których pędy zagęszczają się. Takie zagęszczenia tworzą się w następstwie me­chanicznych uszkodzeń. Tego rodzaju uszkodzenia można powo­dować sztucznie, obcinając niektóre gałęzie. Wypracowano więc specjalne metody tworzenia zagęszczeń w krzewach. Wybiera się poza tym krzewy, które mają naturalne zdolności bujnego rozga­łęziania się. Należą do nich krzewiaste formy głogu, grabu i bu­ka. Duże znaczenie ma wprowadzanie żywopłotów, szczególnie ze świerków i tuj. W żywopłotach ptaki chętnie zakładają gniazda, nawet jeśli rozmieszczone są wzdłuż torów kolejowych czy na pustkowiu. Żywopłoty przycinane każdej jesieni utrzymują się przez długie lata.

Znając warunki bytowania ptaków pożytecznych można każdy ogród, park czy cmentarz tak urządzić, by powstały dobre wa­runki dla gniazdowania. W grupach krzewów czy żywopłotach zakładają gniazda m.in. kosy* zięby, strzyżyki, pokrzewki, szczy­gły i drozdy śpiewaki. Dla innych ptaków trzeba zakładać sztucz­ne zagajniki. W odpowiednio dobranym miejscu w pobliżu wody sadzi się 3-, 4-letnie krzewy i drzewa. Całość otacza się kilkoma rzędami dzikiej róży. W drugim roku dosadza się tu dzikie po­rzeczki i agresty, czarny bez, tuje lub inne krzewy. Zagajnik musi być stale pielęgnowany. W trzecim roku wszystkie krzewy przycina się nisko, tak by w następnych latach silnie się roz- krzewiły. Zagajnik jest „gotowy” po 7—8 latach i wtedy roi się w nim od ptaków. Zakładanie takich zagajników jest na pew­no godne polecenia z punktu widzenia estetyki krajobrazu i ogól­nej ochrony ptaków. Niewątpliwie zyskują one w ten sposób do­datkowe, dogodne miejsca gniazdowania. Niestety obszar, w któ-

rym ptak owadożemy zdobywa pokarm, jest na ogół niewielki. Oznacza to, że ptaki te żerują w niewielkim promieniu od swego gniazda. Oddziaływanie więc zagajników, które z natury rzeczy nie mogą być zakładane blisko siebie, jest z punktu widzenia potrzeb ochrony roślin przed szkodnikami nieduże.

Wszystkie przedstawione tu pokrótce metody ochrony ptaków I byłyby niewystarczające i wręcz niecelowe, gdybyśmy nie do- I karmiali ptactwa w trudnym dla nich zimowym okresie. Warunki I zimowe, szczególnie w naszym klimacie, przyczyniają się do I śmierci głodowej ogromnych ilości ptaków pożytecznych. Wiele I z nich odżywia się zimą owadami żerującymi wewnątrz gałęzi I

i pni drzew czy też zimującymi na ich powierzchni. Gdy drzewa I pokrywa szron, dostęp do pokarmu zostaje odcięty. Zresztą sama I krótkość dnia w miesiącach zimowych stanowi już wystarczające I utrudnienie. By zdobyć w niedogodnych warunkach dostateczną I dla przeżycia ilość pokarmu, ptak musi mieć dosyć czasu. W grud- I niu i styczniu dzień jest tak krótki, że czasu na poszukiwanie po- I żywienia nie starcza.

Zwyczaj dokarmiania ptaków zimą jest bardzo stary i pojawi} I się chyba wraz z początkami kultury. Wiąże się on z naszymi I przyjaznymi uczuciami, jakimi darzymy ptaki śpiewające i ozdob- I ne. Dokarmianie oparte jednak tylko na sentymencie nie zawsze I przynosi ptakom korzyść, a niejednokrotnie wręcz im szkodzi. I Nieodpowiedni czy nieodpowiednio wyłożony pokarm psuje się szybko. Nie przynoszą również korzyści źle założone karmiki. Wzorowym urządzeniem do karmienia ptaków jest tzw. damek heski — drewniana tacka umocowana na podwyższeniu, otoczona szklanymi ściankami i od góry osłonięta daszkiem. Daszek i bocz­ne szklane ścianki chronią pokarm kładziony na tacy przed za­moczeniem. Karmiki umieszcza się w miejscach zacisznych, w po­bliżu krzewów, na pewnej wysokości pod drzewami. Mniejsze karmiki można umieszczać na balkonach lub też zawieszać na murach czy ścianach domów. Pokarm stanowi ziarno konopi, słonecznika lub maku. Dokarmianie stosuje się w okresie od póź­nej jesieni do końca marca. Jeśli w pobliżu nie ma wody, należy umieszczać obok karmików specjalne pojniki, które sporządza się z cementu lub z drzewa. Dokarmianie ptaków jest ważnym elementem ich ochrony. Ponadto realizowane przez młodzież szkol-

ną stanowi — niezależnie od główjjjJH celu — cenny cz wychowaw czy.

Z pozostałych kręgowców na ochronę zasługują m.in. niewątpli­we nietoperze. Wszystkie krajowe gatunki nietoperzy podlegają ochronie gatunkowej. Zadecydowały o tym w dużej mierze wzglę­dy gospodarcze, gdyż te skrzydlate ssaki należą do zwierząt nad­zwyczaj pożytecznych, odżywiając się owadami, głównie szkodli­wymi. Biologia nietoperzy jest słabo poznana, stąd trudności w opracowaniu racjonalnych, czynnych metod ich ochrony. Za­kładanie dla nich specjalnych skrzynek — jak dla ptaków — byłoby akcją bardzo kosztowną, a nie wiadomo czy całkowicie celową.

t Orhroaie—podlggają. również inne zjadające owady ssaki, jak ryjówki i smużki.lKreta nie wolno tępić poza zamkniętymi ogro­dami i szkółkami drzew. Jeż jest chroniony poza ogrodzony­mi bażantarniami, ponieważ w ich obrębie może być szkodliwy, niszcząc jaja tych ptaków. Ochrona drobnych ssaków ma raczej bierny charakter w porównaniu z ochroną ptaków. To samo do­tyczy takich chronionych zwierząt, jak niedźwiedź, żbik, 4 ga­tunki z rodziny łasicowatych, bóbr i świstak. Niedźwiedź i żbik należą dziś u nas do rzadkości. Łasica i gronostaj mają duże zna­czenie gospodarcze jako tępidele drobnych gryzoni. Norka i kuna uległy niemal całkowitej zagładzie ze względu na wartość ich futerek. Bardziej czynny charakter ma ochrona łosia i żubra. Oba te wielkie ssaki przebywają zarówno na wolności, jak i w rezer­watach.

Pod ochroną znajdują się liczne gatunki zwierzęce, pożyteczne

1 punktu widzenia potrzeb gospodarki rolnej i leśnej. Ochrona ta ma głównie charakter bierny. Tak jest np. z ochroną chrząszczy | rodziny biegaczowatych. Trudno nam ocenić, jakie konkretne rezultaty przynosi wprowadzenie tych owadów na listę zwierząt chronionych. Można przypuszczać, że w wielu wypadkach świa­domość o tym, że podlegają one ochronie, powstrzymuje ento- mologów-amatorów od ich zbierania i zabijania w celu wzboga­cenia zbiorów. Być może, gdyby nie „urzędowa” ochrona, chrząsz­czy tych byłoby dziś znacznie mniej niż przed jej wprowadze­niem. Nie oznacza to jednak, że jest ich więcej.

Inna jest sytuacja w ochronie pożytecznych ptaków. Akcja za­

kładania domków i dokarmiania nie tylko chroni przed zmniej­szaniem się liczebności tych zwierząt, lecz prowadzi do jej wzro­stu. Dlatego mówimy w tym przypadku o ochronie czynnej. Czy można czynnie chronić liczne w przyrodzie gatunki pożytecznych owadów? Pytanie to od dawna niepokoi umysły entomologów zajmujących się biologicznymi metodami ochrony roślin. Oka­zuje się, że możliwości takie istnieją, a jeśli nie są dziś jeszcze realizowane, wynika to ze zbyt słabej znajomości biologii tych pożytecznych stworzeń. Spróbujmy wyjaśnić na przykładzie, na czym może polegać i jakie korzyści przynieść powinna ochrona pożytecznych owadów.

Do pożytecznych owadów należy m.in. kruszynek — maleńka pasożytnicza błonkówka, której larwy żyją w jajach innych owa­dów, odżywiając się ich zawartością. Kruszynek pasożytuje głów­nie w jajach szkodników, przynosząc nam tym samym korzyści gospodarcze. Działalność pasożytnicza kruszynka jest szczególnie cenna, gdyż niszczy on szkodnika, zanim ten mógłby zacząć swą szkodliwą dla nas działalność. Przekonano się, że kruszynek chę­tnie atakuje jaja różnych szkodliwych gospodarczo motyli, jak np. bielinka kapustnika czy owocówki jabłkóweczki (motyla, któ­rego gąsienice powodują tzw. robaczywienie jabłek). Jednak w okresie, gdy motyle te składają jaja, kruszynek występuje w niewielkiej liczbie i dlatego tylko mała część jaj szkodników zostaje przez niego zaatakowana.

Kruszynkowi poświęcono wiele badań. Okazało się, że jedną z przyczyn jego małej liczebności w sadach, ogrodach warzyw­nych i na polach jest brak odpowiedniego pokarmu dla postaci dorosłych. Larwy kruszynka odżywiają się zawartością jaj in­nych owadów, postacie dorosłe natomiast żywią się nektarem pewnych kwiatów. Gdy brak jest w otoczeniu tych kwiatów, giną szybko. Można by więc wprowadzić odpowiednie rośliny do sa­dów i ogrodów i stworzyć w ten sposób dogodniejsze warunki egzystencji dla kruszynka. Można zresztą podsunąć mu pokarm za­stępczy w postaci miodu lub roztworu cukru. Tego rodzaju za­biegi polepszyłyby sytuację, ale nie na tyle, by działalność kru­szynka była już dla nas wystarczająca. Okazuje się, że trzeba by pomyśleć również o pokarmie dla larw innych generacji tej błonkówki. Daje ona rocznie od 6 do 7 pokoleń, które nie w każ­

dej porze roku mają do dyspozycji odpowiednią liczbę jaj. flHB jaj, w których kruszynek pasożytuje, jest zbyt mało, liczebność populacji ulega obniżeniu. Racjonalna ochrona tego pasożyta wy­maga więc zatroszczenia się o pokarm dla larw i postaci dorosłych wszystkich generacji. Nie jest to zadanie łatwe. Nie udało się dotychczas opracować całego planu zabiegów, które utrzymywa­łyby populację kruszynka na danym obszarze na odpowiednim poziomie ilościowym. Prościej byłoby dożywiać niektóre inne owady pożyteczne. Niestety, sprawa ta dopiero od niedawna za­częła interesować naukę, na wyniki trzeba więc jeszcze pocze­kać.

Obszary zagospodarowane — jak już mówiliśmy w pierwszej części książki — są dziś niezwykle ubogie pod względem bioce- notycznym. Liczba gatunków składających się na agrocenozy jest zwykle bardzo niewielka. Przeważają wśród nich gatunki roślino­żerne, które znajdują w takich środowiskach najdogodniejsze wa­runki rozwoju i egzystencji. Wobec braku dostatecznej liczby wrogów naturalnych występują one zazwyczaj w dużych iloś­ciach. Sytuację tę sami stworzyliśmy, a kosztuje nas ona niemało, Ko do 30% całości plonów. Wprowadzenie w życie racjonalnych metod ochrony organizmów; pożytecznych mogłoby sytuację tę znacznie polepszyć.

REZERWATY I PARKI NARODOWE

Niejednokrotnie już wspominaliśmy o rezerwatach jako swois­tej formie ochrony poszczególnych gatunków lub też całych zbio­rowisk roślinnych czy zwierzęcych. Celem takiej ochrony jest całkowite wyłączenie pewnych obszarów wraz z ich florą i fauną spod wpływu człowieka i jego gospodarki. W miarę postępu nauk biologicznych stało się zrozumiałe, że ochrona gatunkowa polegająca li tylko na wciągnięciu na listę obiektów chronionych nie zapewni trwałej egzystencji wielu rzadkim gatunkom roślin

i zwierząt. Nie zapewnia im ona bowiem wszystkich niezbędnych warunków do życia. Warunki takie udaje się stworzyć dopiero w rezerwatach, gdzie można chronić całe zgrupowania, całe bio- cenozy. Tworzenie rezerwatów umożliwia utrwalanie ginących lub nawet restytuowanie już nie egzystujących w naturalnych warun­kach kompleksów przyrodniczych.

O historii rezerwatów i parków narodowych była już mowa. Dziś istnieje duża ich sieć na całym świecie i z każdym rokiem przybywa nowych. Rezerwaty służą rozmaitym celom, różnią się więc od siebie zarówno wielkością, jak i sposobami „urządzenia. Wyróżnia się ogólnie rezerwaty ścisłe i częściowe. W pierwszych ingerencja organizacyjno-gospodarcza człowieka ograniczona jest do minimum. W rezerwatach częściowych prowadzi się pewne zabiegi, mające na celu wytworzenie pożądanych stosunków ja­kościowych i ilościowych wśród florystycznych i faunistycznych elementów chronionego obszaru. W rezerwatach częściowych do­puszcza się również ruch turystyczny. Park narodowy jest w sto­sunku do rezerwatu jednostką wyższego rzędu, choć trzeba przy­znać, że różnice między rezerwatami a parkami narodowymi nie są zbyt wyraźnie ustalone. W Polsce ustalano granicę wielkości

rezerwatu na 500 ha. W zależności od celu, w jakim tworzy si^ ■ rezerwaty, zalicza się je do grupy rezerwatów roślinnych, zwie­rzęcych czy też przyrody nieożywionej. Nazwy poszczególnych re­zerwatów są zwykle dokładnie sprecyzowane (np. rezerwat jo­dłowy, modrzewiowy, żubrów itd.). Nazwa taka wskazuje tylko główny obiekt chroniony, lecz poza nim podlega również pieczy całe środowisko. Dla ochrony specjalnie cennych środowisk przy­rodniczych tworzy się rezerwaty krajobrazowe, w których chodzi

o utrwalenie walorów danego środowiska jako całości.

Rezerwaty przyrody nieożywionej tworzy się dla ochrony jaskiń z ich ciekawymi elementami (jak np. stalaktyty i stalag­mity w jaskiniach na obszarach krasowych), wodospadów, prze­łomów rzek, wydm nadmorskich, lodowców, wulkanów, cieka­wych odkrywek geologicznych itp. interesujących i cennych z nau­kowego punktu widzenia obiektów.

Rezerwaty roślinne, jak np. cedrowe w Algierii czy sekwojowe w Kalifornii, mają na celu ochronę określonych gatunków roślin. Przykładem rezerwatowej ochrony całych zespołów roślinnych jest Białowieski Park Narodowy. W tego typu rezerwatach ochro­nie podlega prócz flory całość fauny. Podobnie jest w rezerwa­tach zwierzęcych, gdzie chroni się poszczególne gatunki (np. żu­bra) lub całe grupy zwierząt (rezerwaty „ptasie”, afrykańskie „zwierzęce” parki narodowe, chroniące słonie, nosorożce, hipo­potamy, żyrafy i inne zwierzęta, którym grozi zagłada). Rzecz jasna, że w takich rezerwatach ochronie podlega również cała flora.

Rezerwaty w wielu wypadkach stają się warsztatami twórczej pracy badawczej. Badania dotyczą zresztą nie tylko chronionych tam obiektów. Fakt, że rezerwat wyjęty jest spod normalnej gos­podarczej ingerencji człowieka, stwarza niepowtarzalne warunki. W rezerwatach można badać naturalne przemiany w zespołach roślin i zwierząt (tzw. sukcesje), „życie” gleby nie naruszonej przez człowieka, związki między organizmami oraz między orga­nizmami a ich środowiskiem nieożywionym. Powiązania takie ist­nieją oczywiście wszędzie, ale działalność człowieka zmienia ich charakter, co utrudnia badania i prowadzić może nieraz do fał­szywych wniosków. Nic więc dziwnego, że przy wielu rezerwa­tach i parkach narodowych powstały specjalne placówki badaw-

cze, instytuty, stacje, muzea. Polskie rezerwaty i parki narodowe cieszą się ogromnym zainteresowaniem naukowców. Prowadzi się w nich rozległe studia, czego wyrazem są liczne publikacje nau­kowe.

Rolę gospodarczą rezerwatów niełatwo jest ocenić bezpośred­nio. Trudno jest mianowicie wyliczyć, ile przynoszą one państwu dochodu. Przeliczalny jest właściwie tylko dochód związany z tu­rystyką, tymczasem walory gospodarcze rezerwatów wykraczają daleko poza zyski, jakie przynosi ruch turystyczny. Rezerwaty stanowią w wielu wypadkach cenne źródło materiału wyjścio­wego dla różnych prac hodowlanych, zarówno roślinnych, jak

i zwierzęcych. Ze źródeł takich w pierwszym rzędzie korzysta gospodarka leśna. Naturalne stosunki panujące w drzewostanach puszczańskich są często wzorem dla gospodarki leśnej. Rezerwat jest z jednej strony matecznikiem, a z drugiej — poligonem do­świadczalnym dla leśników i zootechników. Badania nad związka­mi pokarmowymi, przemianą materii i obiegiem energii w natu­ralnych środowiskach pozwalają uczonym opracowywać najlepsze modele gospodarki rolnej i stwarzać warunki racjonalnej gospo­darki zasobami przyrody.

Rezerwaty i parki narodowe maja ogromne znaczenie wycho- wawcze. Umożliwiając, bezpośredni kontakt z nieskażoną przy­rodą, pozwalają poznawać i cenić jej piękno/. W parkach naro- dowych istnieją-znacznie lepsze możliwości obserwowania fauny niż gdzie indziej. Zwierzęta w parkach narodowych, nie płoszone polowaniami, nie boją się ludzi, nie wzbraniają zbliżyć się czło­wiekowi do siebie. W wielkich parkach Ameryki Północnej zwie­dzający oglądają i fotografują ze swych samochodów dzikie zwie­rzęta z bliskiej odległości.

Wspominaliśmy już, że rezerwaty i parki narodowe wymaga­ją niekiedy specjalnych zabiegów gospodarczych. Rodzaj tych zabiegów zależy od charakteru i celu rezerwatu. Jeśli rezerwat utworzony jest dla ochrony nietrwałych formacji roślinnych, ich trwałe istnienie zapewnić może tylko stała ingerencja człowieka. Tak się ma rzecz np. z łąkami, które dość szybko zarastają krzewami i drzewami i jeśli chcemy je utrzymać, muszą być sy­stematycznie koszone. Podobnie przedstawia się sprawa z rezer­watami utworzonymi dla ochrony zwierząt określonych gatun­

ków. Naturalne zmiany w zespołach roślinnych mogą po pe czasie doprowadzić do tego, że chronione zwierzę nie będzie mrrtf w rezerwacie odpowiednich dla siebie warunków życia i rozwoju.

W takich wypadkach człowiek musi interweniować. *1

Zabiegi, o których tu mówimy, dotyczą tylko rezerwatów częś­ciowych. Rezerwaty ścisłe pozostawia się ich własnemu losowi. Ingerencja człowieka ogranicza się wtedy do odpowiedniego zor­ganizowania otoczenia rezerwatu, czyli tzw. otulmy. Jest to szcze­gólnie ważne w przypadku rezerwatów małych, którym grożą niepożądane zmiany, zwłaszcza w związku z przeprowadzanymi w okolicy melioracjami lub stosowaniem chemicznych środków ochrony roślin. Niestety nie wszystkie rezerwaty mają otulinę. Szczególnie dotyczy to rezerwatów o małej powierzchni.

Rezerwaty i parki narodowe stanowią drobną częśćjpowierzchni poszczególnych krajów (w Polsce Ó,3Vo). Choć znaczenie ich jest ''wielkie, nie stanowią przeciwwagi w stosunku do procesów defor- 'Inowariia przyrody, które gospodarka ludzka realizuje ustawicznie ~wr coraz szybszym tempie. Te oazy naturalnej przyrody nie chro­nią przed zachwianiem równowagi w przyrodzie. Zabezpieczenie tej równowagi nie może polegać na wyłączaniu jej fragmentów spod ingerencji człowieka. Ludzi przybywa z każdym rokiem i po­wierzchnia kuli ziemskiej objęta gospodarką człowieka będzie stale wzrastać. Trzeba więc chronić równowagę przyrodniczą tam, gdzie człowiek egzystuje, a nie tylko tam, gdzie go nie ma. Trzeba po prostu tak gospodarować, by zaspokajając wszelkie potrzeby nie burzyć tej równowagi. Czy jest to możliwe? Na to pytanie spróbujemy odpowiedzieć w ostatnim rozdziale. Na razie posta­ramy się dokonać przeglądu tej działalności w zakresie ochrony przyrody, która do niedawna, a właściwie do dziś jeszcze stanowi wszystko, na co nas stać. Będzie to przegląd rezerwatów i par­ków narodowych. Zaczniemy od obszarów chronionych w Polsce.

Rezerwaty i parki narodowe w Polsce

Rezerwaty mają bardzo konkretne zadanie: uratować resztki pierwotnej' przyrody. Tworzenie rezerwatów powinno być zapla­nowaną akcją, obejmującą cały kraj, wszystkie regiony geogra-

fiezno-krajobrazowe. Akcja taka musi się opierać na dobrze prze­prowadzonej inwentaryzacji. Taki pogląd od dawna już przyświe­ca} działalności działaczy ochrony przyrody w Polsce. W wyniku ich pracy powstał niedawno plan sieci rezerwatów krajowych uwzględniający zarówno już istniejące rezerwaty, jak i te, które należy utworzyć. Plan ten był szeroko dyskutowany. Chodziło

o rzecz ważną: by sieć rezerwatów pod względem ich ilości, roz­mieszczenia i doboru wiernie odzwierciedlała przyrodnicze zróż­nicowanie kraju, obejmowała wszystkie istotne elementy kraj­obrazowe, florystyczne i faunistyczne i żeby równocześnie służyła celom naukowym, wychowawczym i turystycznym. Plan opiera się na licznych badaniach, które w Polsce od dawna są z zamiło­waniem uprawiane. Mimo to nie jest i nie może być doskonały. Uważa się więc go za plan tymczasowy, który realizuje się, ale który będzie stopniowo doskonalony i uzupełniany. Zaplanowano założenie ponad 800 rezerwatów o łącznej powierzchni 40 tys. ha. Dotychczas utworzono ponad 500 rezerwatów. Większość z nich stanowią rezerwaty częściowe. Akcja tworzenia obszarów chro­nionych trwa od niedawna. Przed 20 laty istniało w Polsce za­ledwie kilkadziesiąt prawnie zabezpieczonych rezerwatów przy­rody.

Rezerwaty w Polsce są^na ogół niewielkie. Szczególnie dotyczy to rezerwatów florystycznych, których powierzchnia z reguły nie przekracza kilku do kilkunastu^ hektarów. Większe są rezerwaty wodne i krajobrazowe, największe — z natury rzeczy — rezerwa­ty zwierzęce. Niektóre z tych ostatnich zajmują po kilka tysięcy hektarów. Na przykład ptasi rezerwat „Stawy Milickie” w woje­wództwie wrocławskim liczy ponad 5 tys. ha powierzchni.

Najwięcej jest w Polsce rezerwatów leśnych. Ich pełna licźba stanowić ma blisko połowę rezerwatów zaplanowanych. Na dru­gim miejscu pod względem ilości znajdują się rezerwaty flory­styczne, tzn. tereny chroniące pozaleśne zespoły roślinności. Ich ogólna liczba po zrealizowaniu tymczasowego planu przekroczy 120. Mniej zaplanowano rezerwatów zwierzęcych, których łączna liczba nie przekroczy w najbliższej przyszłości 100. Większość | nich utworzono dla ochrony ptaków. Na nieco większym po­ziomie ma się utrzymać liczba rezerwatów krajobrazowych.

Parki narodowe są z reguły większe niż rezerwaty. Tylko nie­

które rezerwaty zwierzęce przewyższają powierzchnią takie pfll narodowe, jak Tatrzański, Pieniński czy Ojcowski.barków naro­dowych mamy w Polsce niewiele, bo zaledwie 11. Stanowią one obiekt szczególnej troski zarówno władz, jak i całego społeczeń­stwa. Ich zadania są wszechstronne, choć głównie utworzono je dla celów naukowych. Mają one zabezpieczyć całość pierwotnych cech przyrody żywej i nieożywionej danego regionu geograficz­nego czy krajobrazowego dla obecnych i przyszłych pokoleń, są więc obiektami o wyjątkowym znaczeniu ze względu na swe war­tości naukowe, kulturalne i społeczne. O ideę tworzenia parków narodowych walczyli w Polsce nie tylko przyrodnicy, ale również działacze społeczno-kulturalni, pisarze i inni twórcy kultury. Par­ki narodowe w Polsce są w zasadzie dostępne dla całego społe­czeństwa. Wyjątek stanowią ścisłe rezerwaty na terenie niektó­rych parków. Korzystanie z parków możliwe jest oczywiście pod warunkiem pełnej troski o ich stan.

| Kilkakrotnie już podkreślano znaczeme parków, narodowych i rezerwatów dla badań naukowych. Są to jedyne miejsca, w Któ­rych można badać-naturalne, pierwotne-układy stosunków inTę- 'dzy organizmami, przebieg zmian biocenotycznych ze stosunków "tych wynikających, naturalne mechanizmy regulacyjne, dzięki którym nie dochodzi do raptownych skokow ilościowych w obrę- bie poszczególnych gatunków. Takie badania są potrzebne nie* tylko ze względu nafogóine cele poznawcze, ale również ze wzglę­du na możliwość wykorzystania odkrytych zależności i mecha­nizmów w praktyce rolniczej i leśnej. Samo istnienie parków na­rodowych narzuca również konieczność prowadzenia ustawicz­nych badań nad warunkami egzystencji poszczególnych gatunków czy zespołów organizmów chronionych.jjJest to szczególnie ważne w przypadkach ochrony form reliktowych lub występujących na krańcach swego zasięgu. Dlatego prowadzenie studiów naukowych na terenie parków narodowych stało się w Polsce zasadą. Nad realizacją i przebiegiem tych badań czuwa m.in. Komitet Ochrony Przyrody przy Polskiej Akademii Nauk. Badań dokonuje własny personel naukowy oraz inni pracownicy nauki, zainteresowani problematyką danego parkuj Dąży się do tego, by w każdym parku istniała odpowiednio wyposażona placówka naukowa z bi­blioteką i muzeum. Stałą, podstawową formę badań w parkach

stanowią obserwacje fenologiczne, czyli studia nad powiązaniami * różnych zjawisk w czasie, nad wędrówkami zwierząt oraz obser­wacje meteorologiczne. W każdym parku prowadzi się kronikę, która kiedyś ułatwi przestudiowanie charakteru zmian, jakie za­chodzą z biegiem lat.

Istniejących w Polsce parków jest stanowczo za mało. Już dziś dostrzegalna stała się potrzeba utworzenia parku na obszarze Po­jezierza Suwalsko-Augustowskiego, Roztocza Lubelskiego i Bie­szczad. Obecnie obszar parków obejmuje blisko 80 tys. ha, z czego ponad 14 tys. ha przypada na rezerwaty ścisłe. Na ogół ścisłe rezerwaty stanowią niewielką część powierzchni parku. Wyjątko­wa sytuacja istnieje w Białowieskim Parku Narodowym, który niemal w całości podlega ścisłej ochronie. W parkach prowadzi się swoistą gospodarkę, która napotyka niekiedy na duże trudno­ści. Celem jej jest całkowite przywrócenie dawnych stosunków biocenotycznych. W niektórych parkach {szczególnie w Kampi­noskim i Wielkopolskim) stosunki te uległy znacznemu zniekształ­ceniu i trzeba będzie dużych wysiłków, by doprowadzić je do pierwotnego stanu.

Wszystkie nasze parki narodowe są piękne i stanowią bezcenną u wartość społeczną. Jednak największe walory przyrodnicze preynM i pisuje się Tatrzańskiemu Parkowi Narodowemu. Pewne jego fragmenty podlegały już ochronie przed wojną. For­malnie utworzono go w 1954. Tatrzański P.N. obejmuje obszar ponad 21 tys. ha i ma doskonałe zaplecze od strony południowej, gdzie graniczy z analogicznym parkiem czechosłowackim. Tatry w swych najwyższych partiach uformowane zostały w trzecio­rzędzie. Ich rzeźbę przeobraziły później lodowce, które pozosta­wiły liczne kotły i jeziora. Niezwykle bogata jest flora Tatr. Wy­stępuje tam około 250 gatunków zielnych roślin górskich, a wśród nich wiele endemitów, jak np. skalnica tatrzańska, ostróżka ta­trzańska i przymiotno węgierskie. Zbadano dość dokładnie flcnrę mchów. Z 470 występujących w Tatrach gatunków Wiele znanych jest wyłącznie z tego terenu. Podobnie przedstawia się śytuacja wśród innych grup roślin niższych.

Na wysokości powyżej 700 m n.p.m. rozciąga się piętro roślin­ne, zwane reglem dolnym. Na piętro to składa się buczyna kar­packa, jodła, buk, świerk i jawor. Wśród drzew, a szczególnie

w wyrębach, występują łąki, gdzie ^spotykasię piękne kwia szafranu spiskiego. W wyższym piętrze, reglu górnym, dominuje świerk z towarzyszącą mu roślinnością^ runaP Na halach panuje bliźniczka psia trawka, a blisko górnej granicy lasu pojawia się "limba. Powyżej występuje już piętro kosodrzewiny.; Oprócz ko­sówki rośnie tam jarzębina, porzeczka skalna, brzoza karpacka i inne krzewy, a z roślin zięlny.ch_= wietlica alpejska i złocień okrągłolistny. Nad brzegami potokóv? występują barwne skupie­nia tojadu mocnego oraz ostróżka tarzańska i arcydzięgiel litwor.

Piętro kosodrzewiny sięga 1800 m n.p.m. Wyżej rozciąga się piętro halne (alpejskie) z boimką dwurzędową, sasanką białą, kosmatką brunatną, charakterystyczną dla Karpat trawą wiechli­ną granitową i innymi trawami. Można by wymienić wiele jeszcze roślin tworzących charakterystyczne, piękne zespoły na różnych podłożach, jak wapienie, wyleżyska granitowe, piargi wapienne i granitowe.

Uboższy, lecz równie ciekawy i piękny jest świat zwierzęcy TatrjlW najwyższych partiach gór spotyka się. kozicę, świstaka, polnika tatrzańskiego, darniówkę tatrzańską i inne drobne ssaki, których brak na niżu. Występują tam również charakterystyczne ptaki,.' jak pomurnik, płochacz halny, drozd obroźny oraz wspa­niały orzeł przedni. Ciekawa jest fauną zwierząt bezkręgowych ze skrzelopływką bagienną na czele.

Tatry od dawna budziły zainteresowanie wśród botaników, zo­ologów i geologów. Piśmiennictwo naukowe dotyczące tego re­gionu jest bardzo bogate. Wiele jednak pozostało jeszcze do zro­bienia z punktu widzenia ochrony tatrzańskiej przyrody.

Pieniński Park Narodo wy utworzono w 1932. Obej­muje on wapienne pasmo górskie i podobnie jak Tatrzański Park znajduje od południa i południowego zachodu przedłużenie w ana­logicznym parku narodowym po stronie czechosłowackiej. Cechy krajobrazowe Pienin są niepowtarzalne, a piękno przełomu Du­najca trudno jest opisać. Spływ Dunajcem stanowi wysoko cenio­ną atrakcję turystyczną. Już same walory krajobrazowe-są wy­starczające, by Pieniny otoczyć ochroną. Piękne wapienne turnię i granie o fantastycznych kształtach uformowane zostały w daw­nych epokach, koncentrując się na małym obszarze. Cały park obejmuje zaledwie 2,7 tys. ha. Niewielka jego część wydzielona

jest w rezerwat ścisły. Przyroda ożywiona Pienin zasługuje ze wszech miar na ochronę. Miejscowa flara roślin naczyniowych obejmuje około 1100 gatunków, z których wiele to endemity i re. -UJrty, Należą do nich złocień Zawadzkiego,,1 mniszek pieniński i pszanek pieniński. Ciekawą rośliną[ jest jałowiec sawina, którego najbliższe stanowiska znajdują się dopiero w Siedmiogrodzie. Skały wapienne są dogodnym siedliskiem dla niezwykle różno­rodnej roślinności, wśród której obok gatunków typowych dla górnych partii tatrzańskich występują formy ciepłolubne. Z taką różnorodnością spotykamy się na miejscach odkrytych. Większą część Pienin pokrywa jednak las,'% w którego skład wchodzą świer­ki, jodły, buki, jawory, jesiony, osiki, lipy i modrzewie polskie.

Flora Pienin nie jest jeszcze dokładnie zbadana. Lepiej poznano ich faunę, która nie zawiera jednak szczególnie interesujących elementów. Najciekawszą bodajże grupę zwierząt'kręgowych sta- nowią w Pieninach nietoperze, znajdujące w licznych jaskiniach niezbędne kryjówki. Z.płazów na uwagę zasługuje salamandra plamista — gatunek bardzo już dziś rzadki, podlegający ochronie. Dobrze zbadane są motyle Pienin w liczbie blisko 2 tys. gatun­ków. Bardzo bogata jest fauna mięczaków lodowych.

Ba b i o g orski P ark Na rod owy powstał dopiero w 1954, ale już 20 lat wcześniej utworzono na Babiej Górze rezerwat przyrody. Park jest stosunkowo mały (1,7 tys. ha) i chroni dość odosobniony masyw górski o specyficznej przyrodzie. Od południa graniczy z analogicznym parkiem czechosłowackim. Piętra roślin­ne, odpowiednio niższe niż w_Tatrach,_ uklaęiają się niezwykle regularnie, wyraźnie odcinając się od siebie. Flora i fauna tego • parku jest niezwykle ciekawa! Żyje tam ponadJüL gatunków roślin wysokoeórskichlz których połowa nie występuje poza tvm w Bes- kidach. Do osobliwości należy m.in. okrzyn jeleni i rogownica alpejska. Nięgwykle. interesujące są zespoły roślin łąkowych oraz muraw wysokogórskich utrzymujących się na półkach skalnych. Ze zwierzg^jsących występują na Babiej Górze ryś, jeleń kaŁ packi i niedźwiedź. Wśród ptaków “.spotyka się wiele gatunków górskich ~jak płochacza halnego i siwemiaka. W borach górnego regla żyje głuszec. Wiele endemicznych gatunków zanotowano wśród chrząszczy i innych owadów, wśród pająków i mięczaków. ETarkonoski Park Narodowy utworzono w 1959.

Obejmuje on główne pasmo Sudetów, wypiętrzone w okresie alpejskich ruchów górotwórczych. I ten park graniczy z obszarem chronionym po stronie czechosłowackiej^ Powierzchnia jpgn .prze­kracza 5,5 tys. ha. Główny masyw Karkonoszy zbudowany jest ź granitu, podczas gdy stoki południowe utworzone są z łupków krystalicznych i gnejsów. Osobliwość geologiczną Karkonoszy sta­nowią liczne kotły polodowcowe. Piętra roślinne są tu w porów­naniu z Tatrami niższe o 250 do 300 m. Flora* jest stosunkowo uboga. Na uwagę zasługują gatunki reliktowe — skalnica śnieżna i gpidosz sudecki. Na nielicznych stanowiskach występuje zimot ziół północny będący reliktem arktycznym.j Struktura lasów jest, niestety, mocno zmieniona przez człowieka. Dobrze poznana fauna Karkonoszy ma wiele interesujących gatunków .ptakóWj jak siew- ka górska^ która poza tym terenem znana jest w Europie tylko z Alp i Tatr i stanowi relikt arktyczny, d rozd obroźny oraz piet chacz halny. Żyje tam też wiele interesujących owadów.

Część obszaru Świętokrzyskiego Parku Narodo­wego znalazła się pod ochroną już w 1922 jako rezerwat ścisły. Rozporządzenie o utworzenia parku datuje się z 1950j_Qbęjmuje on ponad 6 tys. ha, z czego trzecia część podlega ścisłej ochronie. W skład parku wchodzi Pasmo Łysogórskie z Łysicą i Lysą Górą, część Doliny Wilkowskiej, wzniesienie _koło Bodzentyna wraz | niżej położonymi łąkami śródleśnymi oraz Góra Chełmowa. Jest to teren najstarszych gór w Polsce, wydźwigniętych jeszcze w erze paleozoicznej, a zbudowanych ze starych kwarcytów i piaskowców, tworzących charakterystyczne rumowiska skalne, zwane gołoborzem. Wszystko to tonie_ w słynnej puszczy jodło­wej, której piękno urzekło Żeromskiego. Osobny kompleks leśny w rejonie Chełmowej Góry utworzony jest głównie z modrzewia polskiego. W Dolinie Wilkowskiej rozciągają się _bory sosnowe. Na gołoborzach obserwuje się ciekawe zespoły roślin niższych. Łąki śródleśne charakteryzują się piękną roślinnością z pełnikiem europejskim i goryczką wąskolistną na czele. Bogata jest też fauna drobnych ssaków i ptaków, choć brak tu endemitów. Wiele interesujących gatunków górskich stwierdzono wśród ślimaków.

Górom Świętokrzyskim poświęcono wiele badań, lecz bardzo dużo jeszcze pozostało do zrobienia. Dlatego Świętokrzyski Park Narodowy, położony w środku kraju, stanowi ciągle przedmiot

zainteresowania geologów, botaników i zoologów. Najwyższe wzniesienia w Świętokrzyskim Parku Narodowym zaledwie prze­kraczają 600 m n.p.m., jednakże jest to teren górski i dlatego ten obiekt chroniony zaliczamy do grupy parków górskich, z których pięć już omówiono. Pozostał jeszcze jeden — nie utworzony co prawda formalnie —-[3?ieszczadzki Park Narodowy,

, <rTJa reaGzaćję tego słusznego projektuTiie będzie trzeba"długo 6 czekać, gdyż Bieszczady zajmują w polskim krajobrazie szczególną pozycję. Jest to część Karpat Wschodnich ze szczytami sięgają­cymi nieznacznie ponad 1200 m n.p.m. Dzięki niedostępności te­renu lasy zachowały tam w dużym stopniu charakter pierwotnej, wschodniokarpackiej puszczy z jodłą, bukiem i świerkiem, jako formami dominującymi, x>raz z licznymi endemitami tego regionu. Nie tylko poszczególne gatunki, ale i skład zgrupowań roślin i zwierząt jest tu oryginalny, niepowtarzalny. Bieszczady stano­wią również unikat pod względem krajobrazowym. Słabe zalud­nienie i specyfika położenia zadecydowały o ich dzikości, która uderza turystów. Bieszczadzki Park Narodowy ma objąć grupę najwyższych połonin i lasów o łącznej powierzchni około 6 tys. ha. Flora tego terenu jest dość dobrze poznana. Ustalono już ga­tunki i zespoły roślinne mające znaleźć w parku ochronę. Na pewno będą nią objęte jedyne w Polsce “stanowiska kosej olchy (której zarośla wychodzą ponad górną granicę lasów bukowych), stanowiska żywca gruczołowatego, wiciokrzewu czarnego, pod­biału alpejskiego, tojadu wiechowatego, wężymordu górskiego i wielu innych. Równie ciekawy, choć słabiej poznany, jest świat zwierzęcy Bieszczad z niedźwiedziem i rysiem na czele.

Z pozostałych sześciu parków narodowych specjalną pozycję t,"' zajmuje Park Ojcowski, najmniejszy z naszych parków (ponad 1,6 tys. ha), obejmujący malowniczy fragment Wyżyny "Krakowsko-Częstochowskiej — Dolinę Prądnika i_ Sąspówki, głę­boko wciętą w pokłady gómojurajśkiego wapienia. Dolina ta na przestrzeni około 11 km otoczona jest stromymi zboczami, two­rzącymi urozmaicane występy skalne, charakterystyczne iglice i maczugi. Wysokość zboczy przekracza nieraz 100 m. Znajdują się w nich liczne spękania i jaskiniej stanowiące największą oso­bliwość parku. Potoki zasilane są tu zimną wodą ze źródeł kra­sowych, co sprzyja występowaniu zimnolubnych glonów i nie-

I których zwierząt, jak np. wypławka. krynicznego charaktery«^. ■ cznego dla potoków górskich. W Ojcowskim Parku Narodowym ' I znajduje się 150 jaskiń. W największych z nich długość korytarzy sięga 240 m. Osady denne jaskiń stanowią cenny materiał do I badań geologicznych.

Szata roślinna parku jest niezwykle bogata. W jej skład wchodzi zarówno wiele osobliwości florystycznych, jak i ciekawych zespo- I Jów roślin. Lasy* porastające dno i fragmenty zboczy doliny mają

I wiele pierwotnych elementów. Są to Jasy, bukowe, bukowo-jodło- we,_grabowo-dębowe i jaworowe. Szczególnie cenną rośliną jest brzoza ojcowska i reliktowa sosna, rosnąca na niedostępnych ska-

I łach. Do osobliwości florystycznych należą rzadkie gatunki papro- ti^ jak języcznik zwyczajny, paprotnik kolczysty, zanokcica zie­lona, a poza tym tojad mołdawski, skalnicagronkową, miesięcz­nica _trwała i wiele ińhycH. Z zespołów leśnych najbardziej interesujący jest las jaworowy pokrywający głównie zacienione zbocza Chełmowej Góry. Z innych roślin najciekawsze są zbioro­wiska roślin naskalnych i sucholubnych.

Świat zwierzęcy I Ojcowskiego Parku Narodowego wykazuje wiele interesujących właściwości. W licznych jaskiniach żyją nietoperze, a między nimi bardzo rzadkie nocki orzęsione. Z rzad­szych ptaków występują _ drozd skatoy, _ pluszcz i pliszka gór­ska.

Trzy parki nizinne położone są w centralnym pasie Kraju: na krańcach wschodnich — Białowieski, w środku — Kampinoski i na zachodzie — Wielkopolski. Białowieski Park Na­rodowy istnieje z nich najdłużej, bo od 1932. Jego walory przyrodnicze znane są powszechnie. Obejmuje on ponad 5 tys, ił?,, z czego 4,7 tys. ha przypada na rezerwat ścisły. Zajmuje teren płaski, przecięty doliną rzeki Orłówki, pokryty pozostałością roz­ległych niegdyś puszcz niżu środkowoeuropejskiego. Park kryje niezwykłe bogactwo gatunków roślin i zwierząt. W skład zróżni­cowanych zespołów leśnych wchodzi tu 14 gatunków drzew. Star- sze ich okazy osiągają ogromne nieraz rozmiary, a najwyższe świerki wznoszą się ponad 50 m w górę. Zespoły leśne i inne zespoły roślinne Białowieskiego Parku Narodowego zostały dobrze poznane, podobnie zresztą jak i fauna tego ciekawego obiektu. Doszukano się tu ponad 400 gatunków roślin naczyniowych,

wśród których jest wiele bardzo interesujących, jak czosnek nie­dźwiedzią zimoziół północny, skalnica torfowiskowa, arnika górska' oraz szczególnie piękne — storczyk obuwik, pełnik i sasanka otwarta.

Fauna JPuszczy Białowieskiej szczyci się znaczną ilością żubrów. Faktycznie jednak znikły ane całkowicie z tego terenu w 1921. Dopiero w 1929 wprowadzono tam ocalałe gdzie indziej osobniki dzięki czemu doszło do odrodzenia populacji, która żyje dziś na wolności. W Puszczy występują również łosie, rysie i wiele drobnych ssaków, stanowiących obiekt specjalnego zainteresowa­nia utworzonego przy parku Zakładu Badania Ssaków. Ornitolo­dzy stwierdzili, że istnieje w Puszczy ponad 800 gatunków pta­ków, włącznie z bocianem czarnym, żurawiem i krukiem. Wiele ciekawych gatunków znaleziono wśród owadów, mięczaków i in­nych bezkręgowców.

X Ką m pin oski Pa rk N a r odowy, położony w najbliż­szym sąsiedztwie północno-zachodniego krańca Warszawy powstał w 1959 na obszarze blisko ^21 jys. ha i objęty został strefą ochron­ną o niewiele mniejszej powierzchni. W obrębie Parku utworzono 9 ścisłych rezerwatów. Park obejmuję resztki dawniej Puszczy Kampinoskiej, rozciągającej się na obszarach pradoliny Widy,

o charakterystycznym ukształtowaniu' wydmowo-ibagiennym. Jest tam wśród borów sosnowych wiele obszarów podmokłych. Na terenie jednego z rezerwatów znajduje się najdalej na zachód wysunięte stanowisko reliktowego krzewu modrzewnicy północ­nej, która występuje w Polsce w kilku tylko miejscachTDo osobli­wości należy również brzoza czarna i gnidosz królewski. Na obszarze Parku stwierdzono blisko 1000 gatunków roślin naczy­niowych. Choć flora tego obszaru została dość dobrze poznana, badania fitosocjologiczne prowadzone są nadał. Dokonuje się również badań faunistycznych. Fauna'parku zawiera wiele cieka­wych gatunków, jak np. nornika północnego, ropuchę gajówkę, sokoła wędrownego, sowę błotną, bociana czarnego, żurawią ku­lona i cietrzewia.

Kampinoski Park Narodowy, położony w pobliżu Warszawy, ma ogromne znaczenie również jako teren wycieczek i wypo­czynku. Mieszkańców stolicy przyciągają zarówno przyrodnicze

walory Puszczy, jak i liczne pamiątki historyczne z czasów wstania styczniowego i ostatniej wojny.

Wielkopolski Park Narodowy_ utworzony został formalnie w 1957 .na obszarze polodowcowym z charakterystycz­nymi utworami moreny czołowej, jak wzniesienia, -rynny, jeziora, położony jest kilkanaście kilometrów na południe od Poznania i obejmuje 5.3 tys. ha. Park stanowi z pewnością najpiękniejszy fragment krajobrazu Wielkopolski. Na piękno tego krajobrazu zwrócono już dawno uwagę. Z inicjatywy Adama Wodziczki utworzono w 1930 na tym terenie kilka rezerwatów częściowych, a w trzy lata później nastąpiło otwarcie Parku, który faktycznie więc istnieje już blisko 40 lat. Pomijając sprawę ochrony piękne­go fragmentu krajobrazu i jego przyrody, Wielkopolski Park Na­rodowy stanowi „płuca” Poznania, odgrywając większą pod tym względem rolę niż Kampinos dla Warszawy. Większą dlatego, że posiada lepsze warunki dla turystyki masowej, jest dostępniejszy i bardziej urozmaicony.

Niestety, przyroda tego Parku uległa znacznemu zniekształ­ceniu. Szczególnie dotkliwie odbiła się tu gospodarka człowieka na lasach, które zatraciły w znacznej mierze naturalny charakter. Do najbardziej pierwotnych biotopów tego terenu należą jeziora, z rynnowym Jeziorem Góreckim na czele. Fauna i flora tych jezior ma wiele ciekawych składników. Na przykład w mule dennym_Jeziora Góreckiego stwierdzono obecność rzadkiego ga­tunku skorupiaka z rzędu widłonogów, który poza tym stanowi­skiem nie był w Polsce znajdywany, zaś w jeziorze Kociołek — rzadki gatunek gąbki słodkowodnej. Szereg jezior wykazuje obja­wy starzenia się. Roślinność w coraz to innych zespołach zarasta je stopniowo. Zmiany zachodzące w faunie i florze oraz zmiany hydrologiczne w takich jeziorach stanowią przedmiot zaintereso­wania różnych specjalistów.

W Wielkopolskim Parku Narodowym istnieją tylko niewielkie bardziej naturalne fragmenty lasów.', do których należy np. bór sosnowy w Puszęzyktagie. Jednak runo leśne Parku zachowało dużą rozmaitość i obecność wielu gatunków charakterystycznych dla różnych, zniszczonych na tym terenie, zespołów leśnych. Istnieją więc możliwości stopniowego przywracania miejscowym lasom ich pierwotnego charakteru. Fauna Wielkopolskiego Parku

Narodowego została szczególnie dobrze poznana. Jest ona bar<fe0:1 interesująca ze względu na obecność wielu gatunków, które znaj.1 dują tu kraniec swego zasięgu, przede wszystkim północnego. 'J Pozostałe dwa parki narodowe położone są na wybrzeżu mor- I 'skim i powstały niedawno. Woliński Park Nar od ojyJ utworzony w 1960. obejmuje obszar o powierzchni blisko 5 tys. ha I na zachodnim i północnym wybrzeżu wyspy Wolin, obszar ufoirj mowany przez lodowiec. Od morza odcina go stromy brzeg, I kształtowany ustawicznie sztormami. Teren pokryty jest lasami I sosnowymi i mieszanymi, .w skład których wchodzi buk i dąb. 1 Występuje tu chroniony rfllkołajek nadmorski, wiciokrzęw. go- I morski, buławnik czerwony, wyblin jednolistny, zimozioł pól- I nocny oraz wiele innych ciekawych roślin. W lasach bogata, jest I flora mszaków i porostów. Zbiorowiska wydmowe skupione są na~] niewielkiej przestrzeni.

Fauna Parku Wolińskiego zawiera również wiele interesujących 1 elementów. Znamienna jest duża ilość ptaków drapieżnych. Wśród I nich spotyka się m. in. bielika, kobuza, sokoła wędrownego i orli- I ka krzykliwego. Wiele osobliwych gatunków stwierdzono wśród I pająków..

W 1966 utwortono drugi nadmorski park, nazwany S ł o w i ń- j skim Parkiem Narodowym. Znajduje się on w rejonie I jezior Łebsko i Gardno, a obejmuje ponad 18 tys. ha, w tym wspaniałe mierzeje, oddzielające te jeziora od Bałtyku, mierzeje ze słynnymi wędrującymi wydmami, których wysokość sięga nie­jednokrotnie 40 m n.p.m. Szczególnie duże skupienie wydm ru­chomych obserwuje się na Mierzei Łebskiej, która ciągnie się dość wąskim (niekiedy zaledwie o szerokości 1 km) pasmem na długości blisko 20 km. Ruchome piaski zasypują wysokie nawet drzewa, by po latach odsłaniać ich „szkielety” z długimi sznu­rami korzeni. Zasypane jeziorka dają o sobie znać zwiedzającym, których nogi brnąc w suchym piasku, raptem zapadają się nieraz w głębokie mokradła. Występują tu ciekawe, zmieniające się zespoły wydmowe z wydmuchrzycą piaskową, piaskownicą zwy­czajną, mikołajkiem nadmorskim T lepięźnikiem kutnerowatym Dalej od morza spotyka się turayeg piaskową i wierzbę piaskowy które grają ważną rolę w swoistej walce roślin z piaskiem. Je­szcze dalej występują karłowate partie borów sosnowych. Nie-

zwykle bogata jest fauna tych terenów, a szczególnie fauna p ków, dla których prawdziwym rajem są niedostępne szuwary przybrzeżne Łebska. Ciekawa jest również fauna jeziora Łebsko, które połączone kanałem z morzem, a zasilane wodami Łeby, po­siada strefy o różnym stopniu zasolenia.

W sferze projektów znajdują się dalsze parki. Na najbliższą przyszłość zapowiadają się dwa: Zwierzyniecki i Mazurska.

Zwierzyniecki (Roztocki) ma objąć środkową część Roztocza Lubelskiego (nadleśnictwo Zwierzyniec i Kosobtidy) o powierzchni ponad 6 tys. ha. Na terenie tym istnieją już rezerwaty leśne

o łącznej powierzchni blisko 900 ha. Cały teren odznacza się bar­dzo urozmaiconą rzeźbą. Porośnięty jest buczyną karpacką, jodłą, dębem, sosną i olszyną. Wśród roślin zielnych spotyka się wiele gatunków górskich i borealnych, a także sucholubnych. Również fauna zawiera elementy górskie, jak np. salamandrę plamistą.

Mazurski Park Narodowy ma objąć północno-zachodnią część Puszczy Piskiej na zachód od Mikołajek i Rucianego łącznie z je­ziorem Bełdan i doliną Krutyni. W tamtejszych lasach już utwo­rzono rezerwaty i chroni się pojedyncze okazy drzew. Rezerwat na jeziorze Łukniany zabezpiecza największe w kraju skupisko łabędzi. Tereny te są masowo odwiedzane przez turystów. Ce­lowość utworzenia tam parku jest dyskutowana. Są głosy prze­mawiające za •utworzeniem parku raczej na Pojezierzu Suwalsko- -Augustowskim.

Dalsze projekty dotyczą założenia Parku Beskidzkiego w Gor­cach oraz Goplańskiego Parku Tysiąclecia o charakterze kraj­obrazowym.

Na świecie

Była już mowa o pierwszym na świecie parku narodowym Yellowstone w USA. Projekt utworzenia tego parku zrodził się w 1870, gdy grupa badaczy urzeczona została urotiem pięknych terenów w rejonie górnego biegu rzeki Yellowstone. Wspaniałe lasy, przecięte kanionami rzek, wodospady i gejzery wywarły tak wielkie wrażenie na uczestnikach wyprawy, że podjęli myśl za­bezpieczenia tego wszystkiego dla przyszłych pokoleń. Projekt zyskał poparcie społeczeństwa i władz. W dwa lata później pre­

zydent USA Grant powziął decyzję uwieńczoną historycznym de­kretem, który zapoczątkował nowoczesną ochronę przyrody. W ślad za tym również w innych krajach zaczęto tworzyć parki naro­dowe i rezerwaty. Rozpoczęła się intensywna działalność, dzięki której w ciągu kilkudziesięciu lat objęto ochroną i uratowano w ten sposób przed zagładą setki pięknych obiektów przyrody żywej I nieożywionej.

W 1887 powstał w Kanadzie na dużym obszarze Park Naro­dowy Gór Skalistych, obejmujący rejon gorących źródeł w Banff, w śiańle Alberta. Wcześniej, bo w 1877, stworzono w Afryce, w północnym Natalu, pierwszy rezerwat dla ochrony nosorożca białego. W 1889 powstał w Kongu rezerwat dla ochrony słonia, a w 1898 w południowej Afryce — pierwszy na terenie tego kon­tynentu wielki obszar ochronny, który po X wojnie świąiowej przybrał nazwę Parku Narodowego im. Krugera (wodza Burów i prezydenta Transwalu). W_1925 utworzono^ wielki Park Naro- dowy Alberta w Kongu Belgijskim.

Już w 1878 powstały pierwsze parki narodowe w Australii, w pobliżu dwóch największych miast — Melbourne i Sydney. W 1887 założono duży park Tongariro wolowej Zelandii.

W Europie akcja tworzenia parków narodowych zaczęła się dość późno. Dopiero w 1909 powstał pierwszy w Europie Park Naro­dowy Peljekaise w Laponii.

Niewątpliwie najwięcej zrobiono dotychczas dla ochrony pier­wotnej. przyrody przez tworzenie rezerwatów i parków narodo­wych w Ameryce Północnej. Jest to zjawisko na pozór paradok­salne. Przecież najbardziej zagrożona i wyniszczona była przy­roda w Europie, będącej jednocześnie centrum kultury i nauki. Ameryka Północna, której eksploatacja gospodarcza w nowoczes­nym słowa tego znaczeniu zaczęła się znacznie później niż na kon­tynencie europejskim, zachowała znacznie dłużej piękne, zupełnie nietknięte obszary pierwotnej przyrody. Zdawałoby się, że właś­nie w Europie powinna była najpierw zrodzić się idea tworzenia rezerwatów i parków narodowych. Zapewne jednak młode, bar­dziej związane z naturą społeczeństwa Ameryki Północnej w XIX w. wrażliwsze były na piękno przyrody niż mieszczań­stwo europejskie tego okresu, które zresztą niewiele dzikiej na­tury miało wokół siebie.

W Stanach Zjednoczonych istnieje system terenów ochrott- nych, w skład których wchodzą nie tylko obiekty przyrodnicze, ale i zabytki historyczne, jak pola słynnych bitew. W chwili obecnej takich chronionych terenów znajduje się w USA blisko 200, a ich łączna powierzchnia sięga 10 min ha. Parków narodo­wych w ścisłym tego słowa znaczeniu jest 32. Najstarszy z nich, Yellowstone, obejmuje wielki obszar — blisko 900 tys. ha. Jest to wyżyna otoczona górami. Występują tam liczne gorące źródła, gejzery i wulkany błotne. Rzeki tworzą kaniony i wodospady. Uzupełnieniem tych malowniczych terenów są dzikie lasy, pełne zwierząt. W ogóle, fauna tego parku jest bardzo bogata. Bizon, łoś, antylopa widłoroga, niedźwiedzie, jeleń wapiti — to tylko przykłady największych zwierząt.

W rejonie Gór Skalistych znajdują się jeszcze trzy inne parki: Grand Teton (125 tys. ha), którego nazwa pochodzi od najwyż­szego szczytu tych gór, Glacier (410 tys. ha) — wspaniała pa­miątka okresu lodowcowego oraz Park Gór Skalistych (105 tys. ha). Wszystkie odznaczają się wspaniałym krajobrazem, bogatą florą i fauną.

Na przełomie XIX i XX w. powstały trzy parki w rejonie Gór Kaskadowych. Park Narodowy Mount Rainier obejmuje oko­lice wulkanu wznoszącego się na wysokość 4391 m n.p.m. Park Cráter Lake nosi nazwę od jeziora wypełniającego krater wy­gasłego Wulkanu Mazama. W trzecim z tych parków znajduje się czynny Wulkan Lassena.

Piękne dwa parki położone są w Kalifornii na zachodnich sto- kach gór Sierra Nevada: Park Yosemite obejmuje ponad 300 tyś. ha i chroni kaniony, jeziora, wodospady, a w południowej części

wspaniały las sekwoi. PodoBny charakter ma Park Narodowy Sequoia (ponad 340 tys. ha) i King Canyori.~Na wschód ocTTych parków, w północnej Arizonie,^znajduje się słynny Park Naro­dowy Grand Canyon o powierzchni ponad 260 tys. ha. Powstał on w 1919 w celu ochrony najpiękniejszego odcinka, wielkiego kanionu rzeki Kolorado. We wschodniej Arizonie powstał nie­dawno (w miejsce rezerwatu) niewielki stosunkowo Park Petri- fied Forest (tzn. Skamieniały Las), chroniący skamieniałe od 160 min lat araukarie.

Poza obiektami, które noszą nazwę parków narodowych, istnie-

je w zachodnich rejonach USA wiele terenów chronionych, zwa­nych pomnikami przyrody, nie różniących się właściwie niczym istotnym od parków. Należy do nich m.in. znana „Dolina Śmierci" w stanie Nevada, rozciągająca się na ogromnej przestrzeni blisko 800 tys. ha, oraz „Dinosaur” w stanie Utah, gdzie rzeki Green i Yampa tworzą kaniony.

W środkowej części Stanów Zjednoczonych niewiele jest obiek­tów chronionych. Wzdłuż wschodnich wybrzeży istnieją cztery parki, które nie odznaczają się równie wspaniałymi walorami krajobrazowymi jak inne, ale mają jednak ciekawą florę i fau­nę. W Parku Narodowym Great Smoky Mountains, położonym na granicy stanów Tennessee i Północnej Karoliny, rośnie 130 gatunków roślin zielnych i około 2500 gatunków mszaków, grzy­bów i porostów. Ozdobą tego parku są m.in. choina kanadyjska, chmielograb, lipa amerykańska, tulipanowiec i azalie. Na Flo­rydzie utworzono już po II wojnie światowej rozległy, liczący blisko 600 tys. ha powierzchni, Park Narodowy Everglades, chro­niący pierwotny subtropikalny obszar z fragmentami dżungli, bagnami i rozlewiskami wody słonawej. Niezwykle bogata jest fauna tego parku z ibisami i flamingami (czerwonakami karma­zynowymi) na czele.

Wspomnieć należy jeszcze o wielkim parku narodowym na Alasce, “obejmującym najwyższy w Ameryce Północnej szczyt McKinley (6187 m n.pjn.) i wspaniałe tajgi z niezwykle bogatą fauną ssaków. Na Alasce znajdują ~się również dwa „pomniki przyrody” rozciągające się na ogromnych obszarach. „Katmai” zajmuje ponad milion hektarów w paśmie Gór Aleuckich, a nie­wiele mniejszy „Glacier Bay” obejmuje krainę fiordów i drob­nych wysepek.

Na drugim miejscu po Stanach Zjednoczonych pod względem realizacji ochrony przyrody w parkach i rezerwatach Stoi-Ka­nada. Istnieje tam 18 typowych parków narodowych, wiele re­zerwatów i bardzo dużo parków utworzonych głównie jako te­reny rekreacyjne, stanowiących jednak zarazem teren ochrony pierwotnej roślinności i fauny. Siedem dużych parków, położo­nych w Górach Skalistych, graniczy ze sobą. Tworzy się w ten sposób wielki obszar chroniony o blisko 3 min ha powierzchni.

O jednym z tych parków była już mowa. Jest to Park Narodowy

Banff, pierwszy park narodowy w Kanadzie. Krajobrazy wtscjt' - stkich tych parków są do siebie podobne. Mają surowe grafllH pokryte w najwyższych partiach wiecznym śniegiem i lodem, głę­bokie jeziora otoczone lasami, przełomy raek, kaniony i wodo­spady. Każdy z parków ma jednak swoją „specjalność”. Tak np. Park Banff ochrania gorące źródła mineralne. W Parku Narodo­wym Jasper podziwiać można największy w Kanadzie lodowiec Athabasca, w Parku Mt. Bobson — najwyższy (3954 m n.p.m.) szczyt Gór Skalistych na terenie Kanady. Na granicy Kanady i Stanów Zjednoczonych leży Park Narodowy Jezior Watertona, utworzony w 1895. W 15 lat później Amerykanie zorganizowali po swojej stronie graniczący z nim Park Glacier. W ten sposób powstał duży, jak gdyby międzynarodowy park, nazwany później przez oba kraje Międzynarodowym Parkiem Pokoju. Takich po­granicznych parków jest dziś więcej. Są one wymownym przy­kładem niepodzielności przyrody i potrzeby współpracy między­narodowej w dziedzinie jej ochrony.

Na obszarze między jeziorem Claire, górami Koribu a Rzeką Niewolniczą powstał w 1922 Park Narodowy Bizona Leśnego. Obejmuje on blisko 5 min ha i jest największym parkiem na­rodowym na świecie, stanowiąc zarazem największe na świetie skupienie bizona. Żyje tam tych uratowanych od zagłady zwie­rząt ponad 14 tys. sztuk.

Z wielu pozostałych parków kanadyjskich dwa zasługują je­szcze na osobne omówienie. Park Narodowy Elk Island utwo­rzony we wschodniej części stanu Alberta, chroni m.in. ponad 700 okazów bizona preriowego. Park Narodowy Księcia Alberta w stanie Saskatchewan stał się sławny nie tylko ze względu na piękno krajobrazu i bogactwo zwierząt (między innymi żyje tam mnóstwo pelikanów białych i kormoranów dwuczubych), ale rów­nież przez powiązania ze znanym pisarzem Grey Owlem (Szarą Sową) i jego działalnością. Pisarz ten był ogromnym miłośnikiem przyrody i rzecznikiem jej ochrony. Wiódł życie trapera i przystał do indiańskiego plemienia Ojibwa. On właśnie w 1931 sprowadził bobry nad jezioro Ajawaan w Parku Księcia Alberta i dopro­wadził do stworzenia wielkiej kolonii tych zwierząt. Bobry stały się bohaterami jego młodzieżowych powieści (np. Sejdzio i jej

bobry). Nad jeziorem Ajawaan znajduje się chata, w której mieszkaí Grey Owi, i jego grób.

^Dość wcześnie trafiła idea-tworzenia parków narodowych do Meksyku. Istnieje tam ich dużo. Większość położona jest w gó­rach, w obrębie Wyżyny Meksykańskiej. Kilkanaście z nich obej­muje łukiem od południa stolicę państwa w promieniu do 50 km. Parki te utworzono dla różnych względów, m.in. chodziło o ochro­nę cennych zabytków dawnej kultury azteckiej oraz zachowanie terenów rekreacyjnych. Park Narodowy Nevado do Toluca, naj­większy z grupy parków położonych nieco dalej od stolicy, za­wdzięcza swą nazwę potężnemu, wygasłemu wulkanowi, który wznosi się na 4570 m n.p.m. W kraterze tego wulkanu znajdują się dwa głębokie jeziora. Trzecią grupę tworzy 13 parków ota­czających miasto stołeczne w promieniu od 150 do 300 km. Parki te mają już wyraźnie przyrodnicze walory i chronią wspaniałe zespoły roślinności tropikalnej, rozpostarte u stóp i na zboczach wysokich pasm górskich. Największy z blisko 50 parków naro­dowych Meksyku położony jest w północnej części wschodniego pasma Sierra Madre. Nosi on nazwę Cumbres de Monterrey i obejmuje blisko ćwierć miliona hektarów powierzchni. Na te­renie tego parku znajdują się liczne przełomy rzeczne, kaniony, wodospady — wszystko w otoczeniu bujnych lasów.

Pierwszy park powstał w Meksyku już w 1876 (Park Naro­dowy Desierto de Los Leones), większość utworzono jednak do­piero w latach trzydziestych naszego stulecia, kiedy władze pań­stwowe wykazywały szczególny pietyzm dla sprawy ochrony przy­rody.

Mało parków i rezerwatów znajduje się w Ameryce Środkowej, choć przyroda tego regionu szczególnie wymaga ochrony. Do­tyczy to w pierwszym rzędzie flory i fauny licznych w tych okolicach wysp. Wśród elementów florystycznych i faunistycz­nych wysp jest wiele endemitów, które mogą ulec zniszcze­niu.

W latach pięćdziesiątych bieżącego stulecia powstało szereg parków narodowych na terenie Gwatemali. Jeden z nich rozpoś­ciera się wokół pięknego jeziora Átitlán, otoczonego wieńcem czynnych wulkanów. Inny, obejmujący okolice jeziora Izabal i rzeki Dulce (od niej nazwa parku: Rio Dulce), chroni fragmenty

pierwotnej dżungli z palmami, mahoniami, cedrami hiszpańskimi" i inną bogatą roślinnością. Żyją tu jaguary, tapiry, wyjce, barwne papugi, tukany i kwezale — ptaki o wspaniałym upierzeniu, w którym przeważają barwy szmaragdowe, szkarłatne i złocisto- żółte, od dawna stanowiące przedmiot czci Indian. Pióra kwezali były symbolem władzy, sam kwezal stanowi zresztą godło pań­stwowe Gwatemali.

Inne kraje Ameryki Środkowej idą obecnie za przykładem Gwa­temali. Powstają tam rezerwaty leśne i parki narodowe. Nie­dawno utworzono Park Narodowy Cabo Blanco w Kostaryce, chroniący bujne lasy równikowe, a w nich ciekawy podgatunek czepiaka, małpki z rodziny płaksowatych, który poza tym tere­nem nigdzie zapewne nie występuje. Dwa parki narodowe i kilka rezerwatów założono na Kubie.

W krajach Ameryki Południowej wiele jest jeszcze obszarów dziewiczych^ nie_ zdewastowanych przez gospodarkę/ człowieka. —Jedrślćże wzdłuż wybrzeży^Atlantyku, tam gdzie skupiaTsię więk­szość ludności, przyroda uległa znacznym zniekształceniom i zni­szczeniu. W szczególności dotyczy to dwóch największych krajów

Brazylii i Argentyny. Ochroną ich przyrody zajęto się dość późno. Dopiero w latach trzydziestych bieżącego stulecia powstały w Brazylii dwa parki narodowe. Są to: park Itatiaia, położony w górach Serra da Mantiąueira w odległości zaledwie 120 km od stolicy, oraz przytykający niemal do miasta Terespolis park Pedra do Sino. Znajdują tam ochronę piękne zespoły roślinności tropikalnej i ciekawe gatunki zwierząt. W niewielkim stosunkowo parku Pedra do Sino (10 tys. ha) rośnie 250 gatunków storczy­ków.

W latach czterdziestych powstały dwa dalsze parki. Jeden z nich, w stanie Parana, obejmuje ponad 200 tys. ha powierzchni i chroni dawne wodospady na rzece Iguaęu. Wody tej szerokiej rzeki wciskając się do wąskiego jaru spadają z wysokości 72 m. Okolicę porasta bogata roślinność z araukariami, palmami i Ce­drami, wśród których żyją jaguary, pumy, tapiry, mrówkojady, papugi, tukany i kolibry. Przykładowo podane gatunki drzew i zwierząt nie oddają oczywiście bogactwa flory i fauny tego parku. Decydują o nim w pierwszym rzędzie rośliny kwiatowe oraz chrząszcze, motyle i inne owady. W ostatnich latach powstały

w Brazylii jeszcze trzy parki. W sumie jest ich tam 7, a po­nadto kilka rezerwatów.

Argentyna ma bogatszą sieć rezerwatów chronionych. Ruch ochronny przyrody zaczął się tam wcześniej niż w Brazylii. Z 12 parków narodowych największy i najstarszy zarazem (organiza­cję jego zapoczątkowano w 1903), o nazwie Nahuel Huapi, obej­muje blisko 800 tys. ha i położony jest w Andach Patagońskich, w pobliżu granicy chilijskiej. Z licznych szczytów spływają tam lodowce zasilające wody potoków i jezior. Brzegi jezior pora­stają bogate lasy. Osobliwością parku są ogromne i stare drzewa, zwane tam alerces (Fitzroya cupressoides). Osiągają one 50 m wysokości. Niegdyś były one liczne, dziś zachowały się w kilku zaledwie miejscach. Dla ochrony tych drzew utworzono jeszcze dwa inne parki w sąsiedztwie. Większy z nich, o powierzchni 263 tys. ha, nosi nazwę Los Alerces. Na północ od największego parku argentyńskiego powstał duży Park Narodowy Lanin, który chroni nieczynny wulkan o tej samej nazwie ze wspaniałym drze­wostanem araukariowym u jego podnóża. Nie opodal znajduje się niewielki Park Narodowy Laguna Blanca, utworzony w 1947 dla ochrony jeziora o tej samej nazwie. W tym samym czasie po­wstały dwa duże parki w prowincji Santa Cruz. Większy z nich (600 tys. ha), Park Narodowy Los Glaciares, chroni potężne lo­dowce.

Fauna parków położonych w Andach jest ciekawa i urozmaico­na. Jeśli idzie o większe zwierzęta, to występują tam lamy gwa- nako, pancerniki, kondory, orły, nandu i wiele innych.

Na równinach północnej Argentyny powstały w latach pięć­dziesiątych dwa parki, z których większy (285 tys. ha) Rio Pil— comayo leży nad granicą Paragwaju i odznacza się ogromnym bogactwem roślinności tropikalnej z palmami i figowcami.

Chile ma 18 parków narodowych i kilkadziesiąt rezerwatów. Niektóre parki są jednak bardzo małe (po kilkadziesiąt hektarów). Na uwagę zasługuje park położony w pobliżu przylądka Horn, chroniący ogromne stada ssaków płetwonogich. Największy park chilijski (blisko 600 tys. ha) leży w rejonie Andów i powstał do­piero w 1959.

Sporą liczbę parków i rezerwatów posiada Wenezuela, choć pierwszy park powstał tam dopiero w 1937. Ostatnio utworzono

dwa wielkie parki: La Esmeralda o powierzchni blisko 400 tys. “ ha, leżący na południu kraju i obejmujący wspaniały las tropi­kalny, oraz Canaima (ponad 500 tys. ha) we wschodniej górzystej Wenezueli z najwyższym na świecie wodospadem (979 m wy­sokości). Inne parki są mniejsze. Pięknie położony jest Park Na­rodowy im. Pittiera (przyrodnika, który przyczynił się do jego utworzenia). Rozciąga się on od wybrzeży Morza Karaibskiego do rejonów wysokogórskich. Duże znaczenie dla stolicy kraju Cara­cas i jej mieszkańców mają parki narodowe El Avila i Guatopo. Pierwszy jest miejscem wypoczynku, drugi, położony nieco dalej, chroni obszar dostarczający miastu wodę.

W pozostałych krajach Ameryki Południowej niewiele jest te­renów chronionych. Boliwia ma park w Andach, obejmujący je­den z najwyższych szczytów, górę Sajama (6780 m n.p.m.). Dwa maleńkie parki istnieją w Urugwaju w pobliżu przylądka Este. W Peru jest niewielki Park Narodowy San Andrés w prowincji Cuteroo i rezerwat w pobliżu miasta Tingo Maria, oba utworzone niedawno dla ochrony ptaka, tłuszczaka peruwiańskiego. Na uwa­gę zasługuje jeszcze utworzony w 1937 paiik na Wyspach Żółwich (Galapagos), należących do Ekwadoru. Nazwa wysp pochodzi od endemicznego gatunku żółwia olbrzymiego. W ogóle fauna i flo­ra tych wysp zawiera' liczne endemity. Elementy florystyczne

i faunistyczne poszczególnych wysp różnią się od siebie; różnice te stanowiły dla Darwina jeden z cennych materiałów dowodo- wych istnienia ewolucji.

Duże rozmiary przybrała, szczególnie w ostatnich czasach, akcja tworzenia obszarów chronionych w Afryce-Zakłada się tam parki duże^ nowocześnie zaplanowane, uwzględniające również •potrzeby turystyki. O spustoszeniach, jakich doznała przyroda tego kontynentu, była już mowa. Dobrze więc się stało, że idea ochrony przyrody znalazła w krajach afrykańskich zrozumienie.

Z krajów Afryki północnej największą sieć parków posiada Algieria. Pierwsze z nich powstały w 1921. Są to parki na ogół małe, chroniące piękne fragmenty leśne w górach Atlasu. Po­dobny charakter mają w tych samych górach położone dwa parki marokańskie. Kraje Afryki zachodniej — Senegal, Mali i Niger

mają zaledwie po jednym parku, ale prócz tęgo ogromne re­zerwaty zwierzęce, które przekształcone zostaną z czasem w parki..

Parki te i rezerwaty, podobnie zresztą jak i obszary chronione w innych rejonach Afryki, mają charakter ogromnych zwierzyń­ców, gdzie skupione są w dużych ilościach lwy, słonie, żyrafy hipopotamy i inni przedstawiciele fauny afrykańskiej.

Bardzo cennym objawem jest rozsądna współpraca międzyna­rodowa w dziedzinie ochrony przyrody, jaką się często w Afryce obserwuje. Parki i rezerwaty niejednokrotnie podzielone są gra­nicami politycznymi. Tak np. wielki Park Narodowy „W”, nale­żący do Nigru, otoczony jest sześcioma dużymi rezerwatami zwie­rzęcymi, z których największy (Pendjari, 275 tys. ha) należy do Dahomeju, zaś pięć pozostałych do Górnej Wolty. „Wspólny” rezerwat zwierzęcy posiadają Republika Gwinejska i Wybrzeże Kości Słoniowej.

Liczne rezerwaty istnieją w Kamerunie, Ghanie, Nigerii i Togo. Z trzech parków w Republice Środkowoafrykańskiej największy

Bamingui-Bongoran wraz z przylegającymi doń czterema re­zerwatami zajmuje ogromny obszar ponad 2 min ha. Wszystkie parki i rezerwaty tego kraju chronią stepowe, sawannowe i inne zespoły roślinne razem z bogatą fauną. Liczne obiekty chronione posiada Sudan. Już w 1935 powstał tam wielki Park Narodowy Dinder, na którego terenie występują m.im. strusie, żyrafy, ba­woły, antylopy. W kilka lat później utworzono w Sudanie ogrom­ny Południowy Park Narodowy, obejmujący blisko 1,7 min ha. Na granicy Ugandy leży największy park tego kraju, Nimule,

o powierzchni 2 min ha. W Etiopii i Somalii ruch ochrony przy­rody zaczął się dość późno i teraz dopiero tworzy się tam parki narodowe.

W Kenii są 4 parki, z których największy, Cawo, ma ponad

2 min ha powierzchni i obejmuje półpustynne obszary z wielkimi baobabami oraz stożki wulkaniczne ze sławnymi źródłami Mzima, które wypływają spod zastygłej lawy i w których kąpią się hipo­potamy. W innym miejscu tego pięknego parku można obser­wować ze skały kąpiące się stada słoni. Największym powodze­niem wśród turystów cieszy się niewielki stosunkowo (ponad

11 tys. ha) Park Narodowy Nairobi, przylegający do stolicy kraju. Park zwiedza się tylko w samochodach, do których chętnie zbli­żają się dzikie zwierzęta. W Kenii jest jeszcze wiele ciekawych rezerwatów. Na uwagę zasługują rezerwat Amboseli, leżący u pod­

nóża Kilimandżaro, oraz ogromny rezerwat Marsabit (blisko 2,7 min ha).

Pięknymi parkami i rezerwatami może się poszczycić Tanza­nia. Park Narodowy Serengeti (ponad 1,1 min ha) obejmuje stepy między jeziorami Wiktoria i Ejasi z bardzo bogatą fauną ssaków kopytnych. W Parku Narodowym Manjara znajduje schronienie szczególnie bogata fauna ptaków z pelikanami i flamingami na czele. Wielki rezerwat Ngorongoro (blisko 800 tys. ha) chroni ogromny krater tej samej nazwy. Wnętrze krateru wypełniają stepy z licznymi okazami zwierząt (słonie, nosorożce, bawoły). Podobna sytuacja istnieje w Parku Narodowym Ngurdoto, tylko że krater jest tu znacznie mniejszy. Inny rezerwat obejmuje szczyt Kilimandżaro. Dwa ogromne rezerwaty zwierzęce utworzo­no w południowej Tanzanii. Zapewniają one egzystencję zwie­rzętom stepowym. Jeden z nich, położony nad rzeką Rungwa, obejmuje ponad 2 min ha, drugi, Selous, obejmuje blisko 3 min ha.

Piękne rezerwaty i parki narodowe posiada Uganda. Powstały one głównie dla ochrany zwierząt. W niektórych z nich pieczy podlega tylko określony gatunek zwierzęcia, jak np. goryl, noso­rożec biały czy antylopa kob. W niektórych obowiązuje tylko częściowa ochrona, tzn. że dopuszczalne są tam w pewnych okre­sach polowania. Jeden z dużych parków, Park Narodowy Królo­wej Elżbiety, leży przy granicy Konga i „przechodzi” w kon- gijski Park Narodowy Kiwu, który powstał w 1925 jako pierwszy park na kontynencie afrykańskim. Po zmianach, jakie zaszły na terenie Konga w latach sześćdziesiątych bieżącego stulecia, część tego parku znalazła się na obszarze należącym do Rwandy i pozostaje tam pod ochroną jako rezerwat goryli. W Parku Na­rodowym Garamba (blisko 500 tys. ha), położonym w północnej części Konga, żyje jeszcze dużo białych nosorożców.

Ogromny, bo liczący ponad 2,2 min ha, Park Narodowy Kafue leży w Zambii. Jego krajobraz jest dość monotonny. Chronione są tam m.in. liczne gatunki antylop, a wśród nich jedyne już dziś stado antylop leche. W rezerwacie nad jeziorem Mweru żyją czarne nosorożce.

W południowej Rodezji istnieje aż 14 parków narodowych. Nie­które z nich są jednak bardzo małe, w trzech powierzchnia nie

przekracza 300 ha. Największy z tych parków, Park Narodowy Wankie, obejmuje ponad 1,3 min ha. Leży on w zachodniej części kraju i ma charakter podobny do innych wielkich parków afry­kańskich. Część parków rodezyjskich chroni określone fragmenty krajobrazu.

Tak więc np. maleńki (282 ha) park w pobliżu miasta Smoia za­bezpiecza interesujący zespół jaskiń. Park Narodowy Wodospa­dów Wiktorii, zajmujący 53 tys. ha, obejmuje piękny fragment rzeki Zambezi, której wody spadają tam szeroką na 2 km masą w rozpadlinę położoną o 120 m niżej. Dalej woda żłobi długi, kręty kanion. Kilka parków rodezyjskich obejmuje fragmenty krajobrazu górskiego.

Liczne tereny chronione znajdują się w Republice Południowej Afryki. Najstarszy jest tu Park Narodowy Krugera o powierzchni blisko 2 min ha, położony między rzeką Sabi a Rzeką Krokodyla. Przylega do niego wielki (ponad 1 min ha) rezerwat Iimpopo. Łączna powierzchnia chronionego obszaru jest ogromna, a wspa­niała fauna tych okolic ma zapewnioną ochronę.

Trzy parki narodowe leżą w Kraju Przylądkowym. Powstały one w celu zabezpieczenia fauny, a w szczególności form narażo­nych na wyniszczenie. W pobliżu Port Elizabeth znajduje się mały Park Narodowy Słoni, utworzony dla ochrony rasy słoni poza tym terenem nigdzie już nie występujących. Ratunek nad­szedł jednak zapewne zbyt późno. Park jest mały i nie ma żadne­go ochronnego zaplecza. Przeciwnie, otoozony jest osiedlami i plantacjami drzew owocowych. Słonie nieraz opuszczały park, wyrządzając szkody w sadach, i padały od strzałów farmerów. Pozostało ich bardzo niewiele i dla uratowania ich od ostatecznej zagłady dokarmia się je obecnie.

W Parku Narodowym Zebry Górskiej znajduje się ostatnie w Afryce stado górskiej zebry przylądkowej. Park Narodowy Kalahari Gemsbok ma 850 tys. ha powierzchni i .przylega do jeszcze większego rezerwatu. Na tym ogromnym obszarze pu­stynnym żyje wiele endemicznych gatunków zwierząt i roślin, m. in. antylopa, której potoczna nazwa weszła do nazwy parku. Liczne rezerwaty przeważnie chronią ¡miejscową faunę. Podobny charakter mają też rezerwaty w Angoli i Mozambiku.

Madagaskar należy do bardzo interesujących pod względem

przyrodniczym obszarów! Występuję tam wiele form endemicz« nych i ciekawych zespołów roślin i zwierząt. Dla ich ochrony utworzono kilka rezerwatów i jeden park narodowy w rejonie masywu wulkanicznego Ambrę. W parku tym stoki wygasłych wul­kanów porastają tropikalne lasy, kryjące niezwykle bogatą faunę, w skład której wchodzą lemury, kameleony, barwne motyle i wielkie chrząszcze.

Australia ma wielką ilość parków narodowych o różnorodnym charakterze. Są to często parki niewielkie, utworzone- dla ochrony ^lokalnych o~so6IiwoscT~czyr też bardziej z myślą o zabezpieczeniu miejsc rekreacji niż o ochranie przyrody. W sumie jednak naj­cenniejsze obiekty przyrodnicze zostały w Australii zabezpieczone.

W Australii zachodniej istnieje ponad 450 parków i rezerwa­tów. Służą one głównie ochronie lasów eukaliptusowych. Niektóre rezerwaty utworzono dla otoczenia opieką skupień kangurów czy też zgrupowań ptactwa.

Na terytorium północnym znajdują się dwa parki narodowe w ścisłym tego słowa znaczeniu. Jeden z nich, niedawno utwo­rzony Park Narodowy Ayers Rock — Mount Olga, obejmuje nie­zwykle ciekawą osobliwość w postaci ogromnej skały rzuconej na płaski zupełnie step. Skała ta ma ponad 3 km średnicy i kryje liczne pieczary, w których zachowały się malowidła ścienne z cza­sów prehistorycznych.

W Australii południowej jest tylko jeden park narodowy i kilka rezerwatów. Na uwagę zasługuje tu rezerwat Flinders Chase

o powierzchni 55 tys. ha, położony na Wyspie Kangura i chro­niący endemiczny gatunek kangura czarnogłowego oraz wprowa­dzone tam dziobaki i koale.

W stanie Queensland istnieje ponad 250 niewielkich parków narodowych rozrzuconych wzdłuż wschodnich wybrzeży. Chronią one piękne fragmenty krajobrazu z cennymi zespołami roślin. Największy z nich, Park Narodowy Eungelła (blisko 50 tys. ha), obejmuje duży fragment lasu subtropikalnego z palmami i figow­cami. Niektóre e parków zlokalizowane są na przybrzeżnych wy­sepkach. W jednym z nich, na wyspie Green, zbudowano natu­ralne akwarium, w którym znajdują się zespoły zwierzęce raf koralowych.

, W Nowej Południowej Walii istnieje 17 dużych parków, z któ-

rych największy (600 tys. ha) nosi imię Kościuszki i obejmuje fragment Alp Australijskich ze szczytem Kościuszki. Zresztą więk­szość parków obejmuje tereny górskie. W bezpośrednim sąsie­dztwie Sydney znajduje się 7 parków narodowych i 4 rezerwaty. Park Narodowy Royal o powierzchni poblisko 15 tys. ha podlega ochronie od 1878. Obejmuje on piękne fragmenty leśne i pla­żowe.

W stanie Wiktoria znajduje się 15 parków, z których 5 obej­muje tereny chronione już od 70—80 lat. Zawierają one interesu­jące fragmenty krajobrazu z ciekawymi zespołami roślinnymi. Utworzony w 1905 Park Narodowy Wilson’s Promontory poło­żony jest na wybrzeżu przy Cieśninie Bassa na Przylądku Po­łudniowo-Wschodnim. Roztacza się stamtąd piękny widok ze wzniesień przybrzeżnych. W parku tym chroniony jest m. in. australijski struś emu i koala. Największy park w tym stanie (56 tys. ha) leży w rejonie półpustyni Mallee. Najchętniej zwie­dzany jest Park Narodowy Kinglake, położony niespełna 50 km na północny wschód od Melbourne, w okolicy górzystej, pełnej uroczych wąwozów i wodospadów. Rosną tam eukaliptusy, żyje kangur pospolity, kangur drzewny, koala, kolczatka i dziobak.

Na Tasmanii utworzono 8 parków narodowych i kilka rezer­watów, których łączna powierzchnia stanowi 3% powierzchni całej wyspy. Chronią one piękno krajobrazu oraz zespoły roślinne z szeregiem gatunków endemicznych.

Nowa Zelandia posiada 9 dużych parków narodowych i blisko 1000 małych rezerwatów. Łączna powierzchnia terenów podlega­jących ochronie przekracza 2 min ha, co stanowi blisko 8°/o ogól­nej powierzchni całej wyspy.

' Pierwszy park powstał tu już w 1887. Leży on w środku Wyspy Północnej i obejmuje 3 czynne wulkany (od jednego z nich, Ton- gariro, pochodzi nazwa parku). W kraterach wulkanów znajdują się gorące jeziora, stoki zaś pokryte są u góry śniegiem i lodem, a niżej lasami. Park Narodowy Egmont, otaczający górę tej samej nazwy, chroni m. in. endemiczne ptaki mieloty (kiwi). Ptaki te,

o uwstecznionych skrzydłach, pokryte długimi lancetowatymi pió­rami, z długim dziobem, na którego końcu znajdują się nozdrza, są dziś na wymarciu. Na Wyspie Północnej żyje jeden z trzech gatunków nielotów — mantella.

Na Wyspie Południowej jest 6 parków, z których 5 leży w Al­pach Południowych, zaś szósty nad Zatoką Tasmana, na północ­nym krańcu tej części Nowej Zelandii. Ten ostatni, Park Narodo­wy Tasmana, chroni piękny fragment wybrzeża wraz z drobnymi ■wysepkami i rafami koralowymi. W dużym Parku Narodowym Przełęczy Arthura wydzielony jest ścisły rezerwat zwierzęcy wo­kół szczytu Pfeifer, w którym żyją różne zwierzęta zaaklimaty­zowane na Nowej Zelandii oraz endemiczne gatunki ptaków. Na południowo-zachodnim krańcu wyspy znajduje się Park Narodo­wy Fiordów, którego teren (ponad 1,1 min ha) podlega ochronie już od 1892. Park ten zwiedza się statkami, które krążą wzdłuż fiordów w pięknej scenerii skalnych ścian i ośnieżonych szczytów górskich. Część tego parku stanowi ścisły rezerwat, chroniący rzadkie, endemiczne gatunki zwierząt.

Wśród krajów Azji w dziedzinie ochrony przyrody przoduje Japonia, która ma 19 dużych parków narodowych, 20 innych par­ków, które różnią się od tyóh pierwszych tylko formą admini­strowania, oraz ponad tysiąc rezerwatów. Łączna powierzchnia podlegająca ochronie wynosi blisko 2,4 min ha, czyli 6,4°/o ogólnej powierzchni tego kraju. Tereny chronione odznaczają się pięknym krajobrazem, na ogół górskim lub nadmorskim. Góry w Japonii, kształtowane pod wpływem świeżych ruchów tektonicznych i działalności wulkanów, są pełne jezior, potoków, wodospadów i przełomów rzecznych, wybrzeże zaś* ma urozmaiconą, postrzę­pioną linię ozdobioną licznymi wysepkami.

Największy park narodowy, Daisetsudzan (232 tys. ha), leży w centrum wyspy Hokkaido i obejmuje trzy wielkie wulkany. Na wschód od niego znajduje się Park Narodowy Akan z jeziorem

o tej samej nazwie. W jeziorze tym występuje endemiczny gatu­nek glonu marimo, chętnie hodowany przez Japońozyków w akwa­riach. Na wyspie Hokkaido istnieją jeszcze trzy inne parki, z któ­rych jeden obejmuje partię wybrzeża morskiego. Na wyspie Honsiu znajdują się 22 parki różnego typu. Najdalej na północ sięga Park Narodowy Towada-Hacimantai (ponad 83 tys. ha), złożony z dwóch części. Jedna z nich obejmuje piękne jezioro Towada, położone w kraterze wulkanu, druga — całą grupę wul­kanów, tworzących pasmo Hadmantai. W środkowej części wyspy znajduje się Park Narodowy Bandai-Asahi (190 tys. ha). Na jego

terenie położony jest słynny wulkan Bandai, którego wybuch w 1888 dokonał wielkiego spustoszenia. Rosną tam piękne lasy mieszane, a w nich żyją m. in. niedźwiedzie oraz małpki makaki japońskie. 4 parki znajdują się w niedalekiej odległości od Tokio. Najstarszy z nich to Park Narodowy Nikko o bardzo urozmaico­nym krajobrazie. Są tam czynne wulkany, wodospady, jeziora. Osobliwość tego terenu stanowią bagna położone na wysokości 1400 m n.p.m. Pokryte są one kobiercami barwnych roślin, wśród których szereg gatunków to endemity. Na uwagę zasługuje rów­nież Park Narodowy Fudżi-Hakone-Idzu z pięknym, pokrytym zawsze śniegiem wulkanem Fudżi-San, wznoszącym się na wyso­kości 3776 m n.p.m. W górach Hida leży Park Narodowy Ciubu Sangaku (170 tys. ha) chroniący piękny odcinek tych gór. Rzeka Kurobe płynie tam w kanionie, którego ściany sięgają kilkuset metrów wysokości. Istnieje tam zresztą więcej takich przełomów rzecznych. Park Narodowy Josino-Kumano odwiedzany bywa szczególnie w okresie kwitnienia japońskiej wiśni, która rośnie tu w dużych ilościach.

Wspomnieć trzeba o dwóch jeszcze parkach japońskich. Park Narodowy Seto-Maikai położony jest w obrębie Japońskiego Mo­rza Wewnętrznego i obejmuje 600 wysepek. Podobny charakter ma Park Narodowy Saikai, znajdujący się w pobliżu zachodniego krańca wyspy Kusiu. Obejmuje on wielką ilość drobnych wysepek' z subtropikalną roślinnością.

W Chinach, Mongolii, Korei, Wietnamie i Laosie zaczyna się dopiero organizowanie parków narodowych. W Kambodży nato­miast znajduje się niewielki Park Narodowy Angkor, utworzony w 1925 głównie dla ochrony cennych zabytków dawnej stolicy państwa Khmerów, zniszczonej około 2 tys. lat temu i porosłej puszczą. Istnieją tam również 2 rezerwaty chroniące najważniej­sze bogactwa tamtejszej przyrody ze słoniami, tygrysami, pante­rami, małpami oraz ciekawymi zespołami drzew i roślin trawia­stych.

Jeden park narodowy (Pukadeung) posiada Syjam. Leży on w okolicy górzystej w północno-wschodniej części kraju. Poza tym są tam 4 innego rodzaju parki, również położone w górach, chro­niące piękne fragmenty krajobrazu. Jeden duży park narodowy (456 tys. ha) istnieje na terenie Malajzji. Obejmuje on najwyższe

partie górskie. Stoki gór porasta tam dżungla, w której żyją 4 nie, tapiry, nosorożce i małpy.

W Indonezji organizacja parków narodowych zaczęła się już ■w latach trzydziestych bieżącego stulecia. Utworzono 20 parków. Największy z nich, Gunung Loser (416 tys. ha), leży na Sumatrze -w jej północnej, górzystej części. Na tej wyspie jest jeszcze 5 in­nych parków. W jednym z nich (Sumatra-Selatan, 357 tys. ha), położonym na południowo-zachodnim krańcu wyspy, występuje ciekawy gatunek rośliny pasożytniczej Rafflesia amolii o wiel­kich kwiatach, osiągających 1 m średnicy. W parkach Sumatry chronione są słonie, tapiry, nosorożce, gibbony i inne cenne ga­tunki zwierząt.

Cztery parki istnieją na Jawie. Dwa założone są na wysepkach Padar i Rindja specjalnie dla ochrony wielkiego warana z Ko­modo.

Na Borneo są 3 parki, z których największy (Kota Waringin Sampit) obejmuje 350 tys. ha. W lasach tego obiektu chronionego żyją orangutany oraz nosacze — małpy z rodziny makakowatych. Inne parki indonezyjskie znajdują się na wyspach Celebes, Bali i Lombok. Oprócz nich utworzono jeszcze w Indonezji około 120 rezerwatów, których łączna powierzchnia przekracza 2,2 min ha. W jednym z nich, na zachodnim krańcu Jawy, żyją ostatnie okazy nosorożców jawańskich.

Na Filipinach istnieje 39 parków narodowych, większość na wyspie Luzon. Parki te obejmują przeważnie piękne fragmenty krajobrazu z czynnymi lub wygasłymi wulkanami, gorącymi źród­łami, gejzerami i jeziorami. Flora i fauna tych parków jest bo­gata. Szczególnie atrakcyjny dla turystów jest najstarszy na Fili­pinach Park Narodowy Makiling, położony 60 km na południowy wschód od Manili i obejmujący stożek wulkanu Makiling. Park Narodowy Jeziora Naujan na wyspie Mindoro utworzony został głównie dla ochrony fauny związanej z tym jeziorem, zwłaszcza ptactwa wodnego.

W Birmie utworzono kilkanaście rezerwatów głównie dla ochro­ny miejscowej fauny. Żyją tam słonie, tygrysy i nieliczne już nosorożce.

W Indiach jest 7 parków narodowych i kilkadziesiąt dużych rezerwatów. Łączna powierzchnia obszarów chronionych przekra-

cza 2 min ha, co jednak stanowi niewiele jak na tak duży kraj (0,59% ogólnej powierzchni). Organizacja parków zaczęta się w latach trzydziestych bieżącego stulecia. Utworzono wówczas dwa parki u stóp Himalajów. Parki oraz rezerwaty służą głównie ochronie dużych zwierząt ssących, jak słonie, tygrysy, pantery, antylopy, małpy. Rezerwat na półwyspie Kathijawar chroni jedy­ne w Azji lwy, rezerwat Kaziranga w Asamie —; nosorożca in­dyjskiego. Ten ostatni gatunek chroniony jest również w jednym parku narodowym w Nepalu.

Trzy parki utworzono na Cejlonie. I te parki służą głównie zabezpieczeniu zagrożonych w swym istnieniu dużych ssaków.

Z krajów Bliskiego Wschodu tylko Turcja i Izrael mają parki narodowe. W Turcji są 4 parki powstałe w latach pięćdziesiątych. Trzy z nich strzegą leśne kompleksy, a czwarty — ptactwo wodne w rejonie jeziora Manyas. Organizacja parków narodowych w Izraelu zaczęła się również w latach pięćdziesiątych. Istnieją tam 3 parki narodowe i mały rezerwat Huleh, utworzony dla ochrony ptaków wodnych.

Jak już wspomniano, organizacja parków narodowych i rezerwa­tów w Europie zaczęła się stosunkowo późno, choć potrzeby ochro­ny przyrody były tu i są większe niż gdziekolwiek indziej. Po­czątek dała Szwecja w 1909. Do dziś powstało tam 16 typowych parków narodowych o łącznej powierzchni ponad 600 tys. ha i wiele różnego rodzaju rezerwatów i pomników przyrody o łącz­nej powierzchni również ponad 600 tys. ha. Największe parki obejmują północne fragmenty Gór Skandynawskich, których stoki pokrywają lasy brzozowe i świerkowe. Mnóstwo tam jezior, nie­mało też zwierząt, choć różnorodność fauny jest niewielka.

W Norwegii nie ma parków narodowych, są jednak tereny pod­legające ochronie i wyłączone spod gospodarki rolnej i leśnej. W Finlandii organizacja parków zaczęła się w latach trzydzie­stych. Z tych przedwojennych czasów przetrwały jednak do dziś tylko dwa parki, reszta uległa podczas wojny dewastacji. Zorga­nizowaną akcję ochrony przyrody wznowiono w tym kraju w 1956. Utworzono wówczas 7 parków narodowych. Służą one ochronie najpiękniejszych fragmentów jeziornego krajobrazu.

W Związku Radzieckim łącznie z jego terenami azjatyckimi istnieje blisko 100, przeważnie dużych, parków narodowych. Kilka

z nich utworzono w strefie tundry arktycznej. Należy do Lapoński Park Narodowy położony na południe od MurmtśmĘM (blisko 160 tys. ha). Najpiękniejsze fragmenty tajgi chronione w parkach: Ałtajskim (915 tys. ha). Bargwińskkn (248 tys. i Kronockim (964 tys. ha), położonym na Kamczatce. W parkach tych znajduje ochronę bogata fauna. Żyją tam łosie, jelenie, niedź­wiedzie, rysie, wilki, bobry. W parkach syberyjskich spotyka się reny i sobole.

Część Puszczy Białowieskiej, która należy do Związku Radzie­ckiego, znalazła ochronę w parku sąsiadującym z naszym Biało­wieskim Parkiem Narodowym. Jest jeszcze prócz tego w Związku Radzieckim wiele .parków leśnych. Na uwagę zasługuje wielki parki Sichote-Alin w Kraju Nadmorskim na Dalekim Wschodzie. Zajmuje on powierzchnię 600 tys. ha. Chroni się tam m. in. sosnę koreańską, lipę amurską i orzech mandżurski, a wśród nich — tygrysy, pantery, jenoty, niedźwiedzie brunatne i himalajskie, jelenie plamiste i inne zwierzęta.

Szereg parków obejmuje górskie fragmenty krajobrazu. Do nich należy Diemieżkin-Kamień w górach Uralu (147 tys. ha). Park Ilmeński im. Lenina (75 km od Czelabińska) słynie z bogactwa minerałów. Wykryto tam obecność 150 różnych minerałów, a wśród nich topazy, szafiry, granaty i akwamaryny. Kilka parków istnie­je w rejonie Kaukazu. Szczególnie pięknym krajobrazem odznacza się Kaukaski Park Narodowy (252 tys. ha) leżący w zachodniej części Kaukazu. Żyją tam w bogatych lasach zaaklimatyzowane niedawno żubrobizony, w wyższych zaś piętrach górskich — ko­ziorożce kaukaskie i kozice.

Na Ukrainie utworzono kilka parków chroniących fragmenty stepu nie tkniętego jeszcze pługiem. Są to małe parki, z których na uwagę zasługuje „Askania Nowa”, gdzie od 1875 aklimatyzuje się różne zwierzęta stepowe. Park Naurzymski (180 tys. ha) jest przykładem ochrony tzw. lasostepu. Kompleks krajobrazowy two­rzą tam stepy wraz z borami sosnowymi. Kilka parków stanowi ochronę typowego krajobrazu pustynnego wraz ze specyficzną fauną (suhakami, dżejranami, susłami cienkopalczastymi, zającami piaskowymi, dzikimi osłami kułanami). Niektóre parki obejmują zbiorniki wodne (jeziora, fragmenty rzek, jak np. deltę Wołgi), gdzie chroni się m. in. bogate zbiorowiska ptaków.

Rumunia ma jeden tylko park narodowy, ale aż 124 rezerwaty. Łączna powierzchnia terenów podlegających ochronie sięga 70 tys. ha. Park Narodowy Retezat leży w zachodniej części Karpat po­łudniowych i obejmuje ponad 40 szczytów o wysokości ponad 2200 m n.p.m. Żyją tam niedźwiedzie, rysie, kozice.

W Bułgarii jest 6 parków narodowych i ponad 30 rezerwatów. Największy i najstarszy park (założony w 1938) przylega niemal do przedmieść Sofii. Nazywa się Witosza i jest ulubionym tere­nem wycieczkowym latem i zimą. Lasy sięgają tam wysokości 1800 m n.p.m.

Akcja organizowania parków narodowych w Jugosławii rozpo­częła się w 1948. W krótkim czasie powstało 12 parków i 3 rezer­waty. Kilka parków obejmuje tereny górskie. Całość zabezpiecza najciekawsze fragmenty krajobrazu jugosłowiańskiego. W par­kach i rezerwatach znalazły się lasy górskie i rzadkie zwierzęta, jak np. niedźwiedzie. Do najładniejszych parków jugosłowiańskich należy Park Narodowy Paklenica z głębokimi jarami o wapien­nych ścianach i skałami o fantastycznych kształtach.

Grecja ma 4 parki narodowe i kilka rezerwatów zwierzęcych. Pierwszy park powstał w 1938 i objął górę Olimp (2917 m n.p.m.). Park Narodowy Samaria na Krecie utworzono w celu ochrony tamtejszej kozy bezoarowej.

Albania posiada 4 parki, które powstały w 1956. Trzy z nich to parki górskie, czwarty, Divjaka, leży w środku kraju i obejmu­je bory sosnowe oraz wydmy piaszczyste.

W Czechosłowacji istnieją 2 parki narodowe graniczące z od­powiednimi parkami po stronie Polski. Poza tym ochronie podlega blisko 600 różnych niewielkich obiektów przyrodniczych. Parki są stosunkowo duże. Park obejmujący Tatry Wysokie i Bielskie zajmuje wraz ze strefą ochronną 120 tys. ha. Park w Karkono­szach obejmuje 38 tys. ha.

Na Węgrzech znajduje się około 150 małych rezerwatów. Na terenie Austrii jest blisko 300 obiektów chronionych, z tego wie­le w rejonie Alp. W Szwajcarii istnieje tylko jeden park naro­dowy w głębi Alp Retyckich, utworzony w 1914, oraz kilka rezer­watów. Włochy posiadają 4 parki. Pierwszy z nich, Park Narodo­wy Gran Paradiso, ma 56 tys. ha powierzchni. Obejmuje on fragment Alp Graickich ze szczytami wznoszącymi się do 4000 m

n.pm. i największymi w tym kraju lodowcami. Powstał w 1922. Żyją w nim kozice, koziorożce, Świstaki i orły. Inny park alpejski, 1 utworzony w 1935, jest blisko dwa razy większy. Znajduje się w pobliżu granicy szwajcarskiej. Pozostałe dwa parki leżą na terenie Półwyspu Apenińskiego.

Parki Narodowe Wielkiej Brytanii powstały głównie z myślą

o zabezpieczeniu dla ludności większych terenów rekreacyjnych. Przyroda jest w nich tak zniekształcona, że nie mają one większe­go znaczenia z punktu widzenia potrzeb ochrony przyrody. Po­trzeby te zabezpiecza ponad 100 innych obiektów, objętych często ścisłą ochroną. W Irlandii są tylko 2 parki narodowe, które rów­nież nie mają większego znaczenia dla ochrony przyrody choćby dlatego, że dozwolone są w nich polowania. Jedyny park narodo­wy w Islandii, położony niedaleko od stolicy tego kraju, powstał w 1929 dla ochrony krajobrazu wyrzeźbionego lodowcem i dzia­łalnością wulkanów. Istnieje tam również rezerwat obejmujący wysepkę Eldey z wielką kolonią głuptaków białych, ptaków z rzę­du wiosłonogich, o rozpiętości skrzydeł około 2 m.

Dania nie ma parków narodowych, jest tam natomiast znaczna ilość rezerwatów, w których ochronę znajdują piękne fragmenty krajobrazu nadmorskiego, jak również nadbrzeżna fauna, głównie ptactwo wodne. Podobny charakter mają liczne rezerwaty holen­derskie, których jest w tym kraju ponad 200. W Belgii, natomiast są tylko dwa rezerwaty. Również w obu państwach niemieckich nie ma parków narodowych. W Niemieckiej Republice Demokra­tycznej utworzono ponad 500 rezerwatów o łącznej powierzchni ponad 70 tys. ha. Dwa największe, położone na Pojezierzu Ma- klemburskim, obejmują prócz lasów jeziora i podmokłe łąki z bo­gatą fauną ptactwa wodnego. Częściowo ochroną objęta jest głów­nie ze względu na ptactwo wyspa Hiddensee. W Niemieckiej Re­publice Federalnej zakłada się od 1956 parki natury. Mają one służyć zarówno ochronie przyrody, jak i mieszkańcom miast po­szukującym terenów wypoczynkowych. Wiele z tych parków zaj­muje duże tereny. Największy park, Pfälzer Wald, ma 167 tys. ha. Jeden z parków, położony przy granicy z Luksemburgiem, łączy się | analogicznym parkiem po strome Luksemburga. Całość tego wspólnego parku natury obejmuje 71 tys. ha powierzchni.

Francja posiada 2 parki narodowe, utworzone dopiero w 1963,

i szereg rezerwatów, powstałych wcześniej. Jeden z parków (54 tys. ha) usytuowany jest w Alpach Graickich i łączy się z wło­skim Gran Paradiso, o którym była już mowa. Drugi park obej­muje wysepkę Port-Cros na Morzu Śródziemnym. Zachowała się tam i podlega obecnie ochronie piękna roślinność z palmami i dę­bami korkowymi. Szereg rezerwatów zasługuje na miano parków narodowych. Należy do nich m. in. Camargue na południu Francji w delcie Rodanu. Wśród ciekawych zespołów roślinnych i na mo­kradłach żyją tam ogromne ilości ptaków. Ozdobą tego rezerwatu jest kolonia flamingów, licząca kilka tysięcy sztuk.

W Portugalii jest 1 górski park narodowy, w Hiszpanii zaś 5,

I których 2 położone są na Wyspach Kanaryjskich. Pierwsze parki hiszpańskie powstały już w 1918. Były to parki górskie. Parki na Wyspach Kanaryjskich chronią piękne fragmenty krajobrazu wulkanicznego.

*

Czytelnik, który wytrwał do tego ¡miejsca, odczuwa chyba znu­żenie tym suchym przeglądem parków i rezerwatów. Na pewno bardziej atrakcyjne byłoby obejrzenie odpowiedniego filmu kolo­rowego, nie mówiąc już o zwiedzeniu choćby tylko najważniej­szych obiektów chronionych na świecie. Wydaje się jednak, że dokonanie takiego przeglądu ma jakiś sens. Daje to bowiem obraz charakteru i rozmiarów tego, co rozumie się dziś pod słowami „ochrona przyrody”. Pierwszy park narodowy, powstał w 1B70, a więc przeszło 100 lat temu. W większości jednak krajów za- mtCTesowame~6cKróna przyrody rozwineło~sie znacznie później, a szerokie rozmiary i zorganizowane formy przybrało dopiero po

II wojnie światowej. W gruncie rzeczy więc historia parków naro­dowych i rezerwatów jest bardzo młoda. W ciągu kilkudziesięciu lat zabezpieczono na całym świecie dziesiątki tysięcy mniejszych lub większych terenów. W większości wypadków są. fo tereny

0 pięknym krajobrazie i ciekawych, często pierwotnych elemen­tach przyrody żywej. Podany wyżej przegląd miał za zadanie po­kazać, jakie były i są kryteria wyboru terenów pad rezerwaty

1 parki narodowe. Nie zaws?e i nie wszędzie\ą fo; lnyteriiFWien- tyczne. Niejednokrotnie sprawy ochrony przyrody schodzą na dru­gi pTan wiążąc się z turystyką czy organizowaniem wypoczynku.

Również sprawa gospodarowania terenami chronionymi nic sze i nie wszędzie wygląda jednakowo. Istnieją np. parki, w Min rych wolno polować. Na ogół jednak ruch ochrony przyrodyjna pewne wspólne rysy we wszystkich krajach na świecie. Wszystkie niemal społeczeństwa, a na pewno wszyscy rządzący tymi spo­łeczeństwami uświadomili/ sobie, że konieczne jest ratowanie gi­nących dóbr przyrody — dewastowanych krajobrazów, rujno­wanych naturalnych zespołów roślin .i zwierząt i likwidowanych kompletnie gatunków. To uświadomienie stało ślę głównym mo­torem akcji tworzenia parków narodowych i rezerwatów- ńa Jałym świecie. Zależnie od stopnia uświadomienia, jak i od warunków gospodarczych, społecznych czy politycznych, akcja ta przebiega lepiej lub gorzej w poszczególnych krajach. Żaden chyba jednak kraj nie pozostał całkowicięjjbojętny w stosunku do idei ochrony przyrody.

Tworzenie i utrzymywanie -parków- Lrezerwatów-jest. przedsię- wzięciem kosztownym i w świetle „normalnej” ekonomiki — de­ficytowym. Ta normalna ekonomika mogłaby co najwyżej doszu­kać się realnych korzyści w istnieniu tych parków, które, dają wypoczynek mieszkańcom miast, albo tych, które ściągają tury­stów | innych krajów. Nie jest to jednak zupełnie pewne. Do rachunku wchodzą bowiem nie tylko wkłady łożone na utrzyma­nie parku — 1 jednej strony i zyski z turystyki — B drugiej. Trzeba tu jeszcze uwzględnić straty, jakie ponosi się nie eksplo­atując gospodarczo terenu objętego ochroną. Jeśli np. ochronie podlega piękny wodospad, to w rachunku strat trzeba uwzględnić marnującą się energię, którą można by odpowiednio wykorzystać przez budowę hydroelektrowni. Tak wygląda sprawa w świetle normalnej ekonomiki, ekonomiki doby dzisiejszej. Można jednak spojrzeć od innej strony i zastanowić się, w jakim stopniu tak realizowana ochrona przyrody zabezpiecza świat przed komplet­nym zburzeniem równowagi w przyrodzie, jakie znaczenie dla utrzymania tej równowagi ma utrzymanie przy życiu tego czy innego gatunku zwierzęcia czy rośliny, którym groziło wyniszcze­nie. Do tej sprawy przyjdzie nam jeszcze wrócić. Poruszamy ją tu | innego względu. Chodzi o to, że jeśli nawet rola parków

i rezerwatów jest istotna z punktu widzenia zachowania równo­wagi przyrody, to wartości te mogą ocenić tylko wielcy znawcy

przyrody, a odczuć dopiero przyszłe pokolenia. Dziś niewątpliwie ochrona przyrody jest z gospodarczego punktu widzenia deficy­towa, podobnie jak deficytowa jest działalność wielu państw w dziedzinie kultury duchowej.

Fakt, iż działalność kosztowna i nie przynosząca doraźnych ko- rzyśd stała b'ię~w stosunkowo krótkim czasie tak powszechna, że w ciągu kilkudziesięciu lat objęła cały świat, napawa ogromnym optymizmem. Świadczy to o tym, że nie jesteśmy jeszcze całko­wicie wynaturzeni, że czujemy związek z otaczającą nas przyrodą. Me względy gospodarcze, a w każdym razie nie tylko względy gospodarcze decydowały w latach trzydziestych o intensywnej działalności w zakresie ochrony przyrody. Wtedy właśnie powstała wielka ilość parków i rezerwatów na całym świecie. W tych cza­sach, a tym bardziej jeszcze dawniej, gdy ruch ten dopiero się zaczynai, nie bardzo jeszcze zdawano sobie sprawę z istotnych niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą nadmierna i nie przemy­ślana ingerencja w sprawy przyrody. Dostrzegano jedynie, że zaborcza gospodarka człowieka niszczy wokół piękno przyrody. Wielki wysiłek organizacyjny i finansowy, towarzyszący tworze­niu parków narodowych i rezerwatów, podyktowany był w pierw­szym rzędzie troską o to ginące piękno.

Akcja tworzenia parków i rezerwatów na całym świecie nie została zakończona. Są kraje, w których jest jeszcze wiele do zro­bienia. Można jednak przypuszczać, że za lat kilkanaście ogromna większość obiektów godnych ochrony znajdzie się w granicach terytoriów chronionych. W ten sposób zamknięty zostanie pierw­szy etap ochrony przyrody. W tej dziedzinie pozostanie już tylko utrzymywanie zabezpieczonych obiektów w należytym stanie oraz z pewnością różne korektury w ich obrębie.

Parki narodowe, i rezerwaty dobrze spełniają swą rolę, a przy­szłe pokolenia z pewnością wysoko ocenią ten okres ochrony przyrody.

OCHRONA ZASOBÓW PRZYRODY

Pod pojęciem zasobów przyrody rozumiemy to wszystko, co na kuli ziemskiej jest niezbędne do egzystencji człowieka i całego świata organicznego, peszcze w ubiegłym stuleciu, gdy rodziła się idea ochrony przyroay, nie zdawano sobie na ogół sprawy z tego, że zasoby te są wyczerpywalne. Tempo ich eksploatacji czy nisz­czenia było jeszcze bardzo powolne w porównaniu z tym, co jest dzisiaj, a tym bardziej — w porównaniu z sytuacją, jaka będzie się rozwijać w przyszłości. Dlatego nie rodziły się jeszcze obawy, że może kiedyś zabraknąć nawet najbardziej podstawowych ele­mentów potrzebnych do życia, jak powietrze i woda. Dziś w wie­lu wypadkach niebezpieczeństwo niemal już zagląda w oczy. Tak jest np. z wodą słodką.

Woda

\ Woda jest surowcem i zarazem środowiskiem życia. To właśnie decyduje o jej wyjątkowej roli w przyrodzie. Bez wody nie do pomyślenia byłaby jakakolwiek produkcja — biologiczna czy przemysłowa. Woda jest składnikiem wszystkich żywych orga­nizmów. W większości ustrojów roślinnych i zwierzęcych stanowi ona ponad 50°/o ogólnej masy, a w niektórych sięga nawet 95%. Dalszą cechą wody, wyznaczającą jej wyjątkową rolę w przy­rodzie, jest ciągły jej ruch, ciągły obieg. Krąży ona między zie­mią a atmosferą, parując, skraplając się i opadając z powrotem na ziemięj Krąży także w obrębie powierzchniowej warstwy kuli ziemskiej między zbiornikami na powierzchni a jej skupieniami gruntowymi i wgłębnymi, cyrkuluje także między organizmami a ich otoczeniem. Woda jest środowiskiem życia, i to środowis-

kiem nie byle jakim, bo pierwotnym. Życie zaczęło się w wodzie, ściślej — w wodzie oceanów, i z wody wyszło na ląd, niekiedy -Wtórnie do niej wracając.

V Jakie znaczenie ma woda dla społeczności ludzkich, świadczą fakty upadku dawnych kultur w następstwie lekkomyślnej gospo­darki jej zasobami, która doprowadziła do pustynnienia całych krain, przykładów nie będziemy przytaczali, gdyż sprawom tym poświęciliśmy już dość dużo miejsca. Trzeba jednak stwierdzić, że mimo licznych przykładów z dawnych czasów i faktów współ­czesnych, do dziś nie ugruntowało się w umysłach przeciętnych ludzi przeświadczenie o konieczności ochrony wody. Ciągle jeszcze wydaje się nam, że zapasy wody są niewyczerpywalne. Jest to

o tyle zrozumiałe, że nasze kontynenty otoczone są bezmiarem oceanów, które stanowią 70% ogólnej powierzchni Ziemi. Ilość wody w oceanach wyraża się w niemal astronomicznych liczbach, a na jednego mieszkańca kuli ziemskiej przypada blisko 0,5 min ton wody. Te ogromne ilości nie są jednak bezpośrednio przy­datne dla rolnictwa i przemysłu. Grożący deficyt dotyczy wód słodkich. Nie chodzi jednak o deficyt w dosłownym znaczeniu. Ogólna ilość wody krążącej w przyrodzie nie zmienia się. Nie ubywa jej i nie przybywa. Mówiąc o deficycie, mamy na myśli brak wody dostępnej na określonych terenach i przydatnej dla człowieka. Istnieje co prawda teoria, że woda tworzy się od nowa w atmosferze przy udziale energii słonecznej. Słońce w okresie wzmożonej aktywności ma wyrzucać strumienie protonów, które wiążą się z tlenem atmosferycznym i wytwarzają wodę. Teoria ta nie została jeszcze udowodniona. Jeśli nawet jest prawdziwa, to roczny „przychód” byłby znikomy i wyrażałby się liczbą ok. 500 min ton wody, co w bilansie wodnym naszego globu jest wiel­kością znikomą, choć pozornie wydaje się ogromna. Wystarczy liczbę tę porównać z rocznymi opadami atmosferycznymi na te­rytorium Polski, które wynoszą blisko 200 mld ton wody w po­staci deszczu lub śniegu.

Zanim przejdziemy do sprawy najistotniejszej, tzn. do zaso­bów wodnych Polski i ich ochrony, zatrzymajmy się chwilę nad bilansem wodnym w ogóle. „Przychodem” są opady, „rozchodem”

parowanie wody. Te dwie wielkości równoważą się i jedna za­leżna jest od drugiej. Zamiast operować wielkimi liczbami glo­

balnymi, będziemy stosować liczby używane przy pomiaiwBH opadu. Jak wiadomo, opad mierzy się w milimetrach gnw|^H warstwy wody, pokrywającej daną powierzchnię.

Średnia ilość opadów na świecie wynosi ok. 1000 mm. Oznacza to, że gdyby kula ziemska miała gładką i nieprzepuszczalną po­włokę, pokryłaby się w ciągu roku warstwą wody grubości 1 m. Na lądy spada rocznie 720 mm, zaś na oceany 1120. Tak więc na oceany, które stanowią 7l°/o ogólnej powierzchni kuli ziemskiej, spada więcej (79%) wody niż na lądy. Co dzieje się z tą wodą? Zacznijmy od lądów. Z liczby 720 mm ponad 300 mm spływa rzekami do oceanów. W przeliczeniu na powierzchnię oceanów stanowi to jednak mniej — zaledwie 130 mm. Łącznie z opadem poziom wód oceanicznych podniósłby się w ciągu roku o 1250 mm. Faktycznie nie podnosi się, gdyż taka sama ilość wody wyparo­wuje. Z pozostałej na lądach wody część wyparowuje od razu z powierzchni ziemi i roślin, większość (ponad 300 mm) przenika do gleby, a z niej do tkanek roślinnych, skąd również trafia do atmosfery.

Jak wygląda w powyższym bilansie udział człowieka? Otóż „przerabiamy" łącznie 17 mm wody, z czego 3 mm pochodzi z wód powierzchniowych, zaś 14 mm z wód gruntowych. W liczbie tej mieści się również udział przemysłu, nie wchodzi natomiast w ra­chubę zużycie wody przez rośliny uprawne.

Jak wynika z powyższych zależności i liczb, niezwykle istot­na dla konkretnego obszaru jest wielkość rocznego opadu. Po­dana liczba 720 mm jest średnią liczby opadów dla lądowej części kuli ziemskiej. Liczby dla poszczególnych obszarów wahają się w bardzo dużych granicach. W Polsce na obszarach nizinnych są one niższe od średniej światowej i wynoszą od 450 do 650 mm. W Tatrach wysokość opadów przekracza 1500 mm, a w niektó­rych częściach Himalajów nawet 10 tys. mm rocznie. Im mniej­sza jest wysokość opadów, tym trudniej obdzielić nimi wszystkich użytkowników.

Sytuacja w Polsce pod względem opadów atmosferycznych nie jest najkorzystniejsza. Średnia roczna wynosi u nas 600 mm, pod­czas gdy w Czechosłowacji sięga 900 mm, a w Austrii 1000 mm. Tych 600 mm opadu daje w przeliczeniu na 1 mieszkańca Polski 6300 ms wody rocznie. Jest to bardzo dużo, gdybyśmy mieli tę

ilość do naszej dyspozycji. Wiemy jednak, że znaczna część z te­go dostaje się do morza. Wielką ilość pobierają również rośliny. Mimo to, ta ilość wody, jaka stanowi przychód w bilansie wod­nym Polski, byłaby zupełnie wystarczająca, gdyby rozkład opa­dów był równomierny. Z przytoczonych wyżej liczb wynika, że są obszary nizinne w kraju, gdzie wysokość opadów atmosfe­rycznych spada znacznie poniżej przeciętnej światowej. Wszędzie tam, gdzie wysokość opadów jest niska, mała jest również ilość wody, która pozostaje do naszego użytku, tzn. na potrzeby oso­biste człowieka i na potrzeby przemysłu.

Na zużycie wody przez rośliny nie mamy w zasadzie wpływu, a jest to zużycie ogromne. Pod tym względem rośliny są nie­zwykle marnotrawne. Tak np. rośliny zbożowe, których zapo­trzebowanie na wodę jest stosunkowo małe, zużywają (zwracając parę wodną atmosferze) tonę wody na wyprodukowanie 2 kg su­chej masy. Świerk zużywa 350 ton wody na wytworzenie 1 m3 drewna. Więcej mówią liczby obrazujące dzienne zużycie. Tak więc wyrośnięta brzoza zużywa dziennie 75 1 wody, buk — 100 1, lipa — 200 1, a 1 ha pszenicy — 25 tys. 1 wody dziennie. Dodać trzeba, że zużycie wody przez rośliny nie jest stałe. Zależy ono od wilgotności gleby, a więc w dużym stopniu od wysokości opa­dów. Stwierdzono, np., że w Szwecji 1 ha lasu świerkowego na suchej glebie transpiruje rocznie 2100 ton wody, podczas gdy na glebie wilgotnej 4000 ton. Świadczy to o dużych możliwościach dostosowywania się do niekorzystnych warunków, wskazuje rów­nież jednak na fakt, że nie możemy liczyć na żadną „pobłażli­wość” ze strony roślin. Zużywają one tyle wody, ile są w stanie w danych warunkach z ziemi pobrać. Oczywiście mniejsze zuży­cie nic nam nie daje. Jeśli w przypadku małych opadów zużycie wody przez rośliny będzie się na danym obszarze z konieczności stale zmniejszać, to w konsekwencji zmieni się skład zespołów roślinnych, zaczną ustępować rośliny o dużym zapotrzebowaniu na wodę (np. drzewa liściaste), a na ich miejsce pojawiać się gatunki o małych pod tym względem wymaganiach. Proces taki nazywamy stepowieniem i sporo już miejsca poświęciliśmy mu, omawiając stepowienie Wielkopolski. Proces ten jest skutkiem po­garszania się bilansu wodnego, a równocześnie sam przyczynia się do dalszego pogarszania się tego bilansu.

Drugim ogromnym „odbiorcą” wody jest morze. W warunkac polski z liczby 600 mm średniego rocznego opadu rośliny wyko-^ rzystują prawie 420 mm, reszta, tzn. około 180 mm, spływa do morza i — w niewielkiej części — wykorzystywana Jest przez człowieka. Tam, gdzie obniża się wysokość opadów, rośliny tran- spirują mniej, niż potrzebują. Mniejszy jest również odpływ do morza, ale i odpowiednio mniej wody możemy w takich warun­kach wygospodarować dla siebie. Takie właśnie sytuacje grożą deficytem wodnym albo wręcz taki deficyt utrwalają.

Liczby, którymi tu operowaliśmy, stanowią średnie wieloletnie. Wiemy jednak, że odpowiednie liczby dla poszczególnych lat zmie­niają się w szerokich granicach. Tak więc w latach suchych de­ficyt może przybrać nawet groźne rozmiary. Takie lata trafiają się u nas ostatnio dość często. Wysokość opadów atmosferycz­nych spada wówczas nawet poniżej 300 mm rocznie, a więc znacz­nie poniżej normalnego zapotrzebowania roślin.

Ogólnie biorąc sytuacja wodna w Polsce nie jest korzystna. Wskazuje na to średni opad roczny w porównaniu z innymi kra­jami. Są jednak bardziej precyzyjne wskaźniki. Jednym z nich jest stosunek odpływu wód do wielkości opadu. Im stosunek ten jest większy, tym sytuacja korzystniejsza, odpływ wód zależy bowiem od stanu zapasów. W miarę obniżania się wielkości opa­du, znacznie bardziej obniża się ilość wód odpływających. Na obszarach bardzo suchych wielkość opadu zrównuje się niemal z ilością wody zwracanej atmosferze w formie pary. Odpływ jest tam minimalny albo nawet w ogóle go nie ma.

Stosunek odpływu do opadu (wyrażony w procentach) spada w miarę posuwania się z zachodu na wschód, na obszarach Polski osiąga minimum (24—25%) i znów rośnie na wschód od Polski

Przyczyn tego zjawiska nie będziemy tu przedstawiać szczegó­łowo. Ogólnie można stwierdzić, że zdecydował o tym układ sto­sunków klimatycznych.

f^użycie wody i zapotrzebowanie na nią ustawicznie wzrasta na całym świeciej Na razie udział człowieka w ogólnym bilansie wodnym jest jeszcze mały. W przeliczeniu na wysokość opadu człowiek zużywa 17 mm wody. Biorąc jednak pod uwagę szybki przyrost ludności i równie gwałtowny rozwój przemysłu, który wymaga znacznie większych ilości wody niż człowiek dla siebie

osobiście, przewiduje się szybki wzrost tej liczby, o ile ... będzie on możliwy, tzn. jeśli będzie z czego czerpać coraz większe ilości wody. Tak więc problem deficytu wodnego ma co najmniej dwa istotne dla nas oblicza: grozi nam brak wody dla potrzeb własnych

i przemysłu oraz grozi niedobór wody dla roślin w ogóle, a dla roślin uprawnych w szczególności.

^Niedobór wody dla bezpośrednich potrzeb człowieka i przemy­słu wiąże się ściśle ze sprawą jej zanieczyszczenia. Chodzi tu więc nie tylko o ilość, ale i o jakość. Niedobór wody dla roślin prowadzi na dłuższą metę do stepowienia krajobrazu, przyno­sząc straty w plonie z roślin uprawnych. /

Tak przedstawia się problem wody jako surowca, problem bar­dzo skomplikowany i trudny, który został tu przedstawiony w sposób krótki i uproszczony. Wypada się obecnie zastanowić, jakie są środki ochrony wody, jak powinno się postępować, by jej zasoby w przyrodzie były w przyszłości dostępne dla czło­wieka w wystarczającej ilości i jakości. W jednym z poprzednich rozdziałów mówiliśmy o szkodliwym wpływie gospodarki na układ stosunków wodnych i klimatycznych. Osobno była oma­wiana sprawa zanieczyszczeń wód. Jeśli teraz mamy przejść do zagadnień ochrony zasobów wodnych, to zacząć trzeba od tego, że należy do niezbędnego minimum ograniczyć działalność szkodli­wą, która przyczynia się do pogłębiania deficytu wodnego.

Tubraz rzek zanieczyszczonych ściekami fabryk jest czymś tak przerażającym, że trudno powstrzymać się,1, by jeszcze'raz nie za- protestowa^przeciwko tej niewybaczalnej zbrodni wobec przy- . rody, zbrodni, którą popełnia się ciągle jeszcze, każdego dnia. Dziś wiemy już dobrze, że to również zbrodnia wobec nas sa­mych .jTo jedno jest pocieszające. Dzięki temu — miejmy na­dzieję — problem ten zostanie szybko i należycie rozwiązany. r~ Ochrona wód przed zanieczyszczeniami nie oznacza wcale ko­nieczności całkowitego oczyszczenia ścieków przemysłowych. Zresztą całkowite ich oczyszczenie jest w praktyce niemożliwe, gdyż wymaga stosowania skomplikowanych metod, a tym samym staje się nieopłacalnej Dodajmy, że zanieczyszczenia niewielkie są w praktyce nieszkodliwe dzięki zdolności samooczyszczania się naturalnych zbiorników wodnych. Chodzi o to, by stopień zanie­czyszczenia nie był zbyt duży w stosunku do możliwości samo-

oczyszczania się danego zbiornika wodnego. Należy nad nM|j|H wać, biorąc pod uwagę, że zdolność samooczyszczania się roe*| maitych wód jest różna, zależna od wiel,u czynników i zmienna w czasie.

Podstawową formą oczyszczania ścieków są zabiegi mecha­niczne. Często nie są to nawet zabiegi, a raczej warunki, w któ­rych samoczynnie oddzielają się od cieczy wszystkie łatwo opa­dające cząstki. Pozbawiony zawiesin ściek w wielu wypadkach już nadaje się do odprowadzenia. Stosuje się poza tym różnego rodzaju kraty i sita, na których zatrzymują się większe cząstki. Niekiedy przepuszcza się ścieki przez specjalne komory piaskowe, stanowiące filtr. Ścieki zawierające duże ilości tłuszczu oczyszcza się w odtłuszczalnikach. Są to komory, do których dopływa od spodu powietrze, a jego pęcherzyki ustawicznie przesuwając się w górę, porywają cząstki tłuszczu, który szybko gromadzi się na powierzchni ścieku, skąd bywa usuwany. Jeśli mechaniczne me­tody są niewystarczające, stosuje się metody chemiczne i biolo­giczne.

Metody chemiczne bazują na wprowadzaniu do wody ścieków odpowiednich związków (mleka wapiennego, siarczanu żelazawe­go i innych), dzięki którym następuje wytrącanie różnych za­nieczyszczeń.

Oczyszczanie biologiczne pojega na wprowadzaniu do ścieków odpowiednich bakterii, które przyspieszają procesy regeneracyjne wody. Bakterie te wymagają do swego rozwoju obecności tlenu, trzeba więc do zbiorników biologicznego oczyszczania wprowa­dzać powietrze. Inna metoda polega na przeprowadzaniu ścieków przez specjalne pola filtracyjne lub złoża żużlu czy tłucznia. Zło­ża takie zraszane są wodą ścieków, a na ich powierzchni rozwija­ją się bakterie, biorące udział w samooczyszczaniu ścieków.

Na pozór sprawa wygląda nieskomplikowanie. Istnieją metody oczyszczania ścieków, i to metody stosunkowo proste, należy więc tylko stosować je, a sprawa będzie rozwiązana. Niestety, praktyka nasuwa jeszcze wiele trudnych do rozwiązywania pro­blemów. Na niektóre z nich zwrócimy uwagę. Najważniejszy to problem ilości ścieków, które wymagają oczyszczania. W chwili obecnej ścieki przemysłowe i miejskie w Polsce osiągają objętość 8 mld m3 rocznie, a za kilka lat liczba ta podwoi się. Dziś ścieki

stanowią 1/8 całego odpływu wód do morza. Taki stosunek do­tyczy lat przeciętnych, w latach suchych jest on odpowiednio większy. Około 1980 stosunek ten wzrośnie do 1/3. W latach suchych natomiast ścieki będą mogły nawet stanowić prawie po­łowę odpływu. Gdyby rzeki miały być w takim stopniu „zasi­lane” ściekami nie oczyszczanymi, byłaby to absolutna klęska biologiczna. Życie w wodach zamarłoby całkowicie, a my zosta­libyśmy pozbawieni czystej wody. Przytoczone tu liczby wska­zują na ogrom pracy, jaki trzeba włożyć w oczyszczanie ścieków, by nie dopuścić do katastrofy. Dziś ciągle jeszcze ogromna więk­szość ścieków przenika do rzek i jezior nie oczyszczona. Postęp w oczyszczaniu na razie nie nadąża jeszcze za rozwojem prze­mysłu, który zużywa coraz więcej czystej wody, a zwraca coraz więcej skażonej.

ff”Istnieją rodzaje zanieczyszczeń, wobec których jesteśmy jeszcze bezsilni. Tak jest np. z solą kuchenną. Wody odpompowywane z kopalni bywają nieraz bardziej słone niż woda morskaj Już obecnie w górnym biegu Wisły przepływ chlorku sodu sięga 700 ton na dobę. Podobna jest sytuacja w górnym biegu Odry ^istnie­je wiele projektów rozwiązania tego problemu, -wszystkie są jed­nak trudne do zrealizowania.!

Innego rodzaju kwestię stanowią zanieczyszczenia wtórne. Wią­żą się one z faktem, że woda -ze ścieków oczyszczonych biologicz­nie zawiera duże ilości rozpuszczonych soli amonowych, azota­nów, fosforanów i soli potasu. Są to sole wykorzystywane przez rośliny, toteż zawierająca je woda stwarza dogodne warunki rozwoju dla flory wodnej, która zwykle w takiej wodzie bujnie się pleni. Nadmiar flory prowadzi do sipłycenia zbiornika wod­nego. Rozkładające się szczątki roślin pochłaniają tlen i w kon­sekwencji otrzymujemy objawy podobne zanieczyszczeniu przez ścieki. Mówimy wówczas o zanieczyszczeniu wtórnym. Ażeby mu zapobiec, wiąże się fosforany wodorotlenkiem żelazowym przed odprowadzeniem oczyszczonych ścieków.

Mimo różnych problemów i trudności oczyszczenie ścieków jest możliwe i sprawa ta znajdzie na pewno . właściwe rozwiązanie. Zresztą ochrona przed zanieczyszczeniami wód nie tylko na tym polega.

Wiele można zdziałać, stosując racjonalną gospodarkę wodną. 224

>

Już sama regulacja, prowadząca do zmniejszenia odpływu wód w okresach przyboru i — odwrotnie — zwiększenia w okresach posuchy, przeciwdziała zanieczyszczeniom, gdyż ścieki przemy­słowe i miejskie ulegają w takich warunkach bardziej równo­miernemu rozcieńczeniu. Duże znaczenie ma również budowa zbiorników zaporowych poniżej ujścia dużych ścieków. Jeziora zaporowe stanowią wówczas naturalną oczyszczalnię. To samo dotyczy lokalizacji zakładów przemysłowych. Przy właściwym ich usytuowaniu ścieki stają się mniej groźne.

Wiele jeszcze można zrobić w zakresie samej technologii pro­dukcji. Dotychczas małą na to zwracano uwagę, tymczasem nie­znaczna nawet zmiana technologii może wpłynąć w wielu wypad­kach na zmniejszenie ilości ścieków lub na ograniczenie ich szkod­liwości. Na przykład produkcja celulozy tzw. metodą magnezową zmniejsza trzykrotnie ilość ścieków i ogranicza ich szkodliwość w porównaniu do innych metod (np. siarczanowej). W niektórych wypadkach można tworzyć zamknięte obiegi ścieków, które nie opuszczają zakładu przemysłowego.

Racjonalna gospodarka wodna może — jak już mówiliśmy — przyczynić się do ograniczenia szkodliwości ścieków. Chodzi tu oczywiście tylko o niektóre jej elementy. Całość gospodarki wod­nej powinna chronić kraj przed deficytem wodnym, zapewniając pełne możliwości korzystania z tego surowca i zabezpieczając po­trzeby rolnictwa. Taka działalność mieści się w nowocześnie poję­tej ochronie przyrody i jej zasobów. Ochrona przyrody to jednak również ochrona piękna krajobrazu. Dlatego też gospodarując za­sobami wodnymi kraju trzeba i to mieć na względzie, by sieć wodna nie stała się w przyszłości jedynie regularną siecią kanałów.

Gospodarka wodna nie jest* pojęciem nowym. Realizowano ją już w dawnych czasach w krajach o wysokiej kulturze. W ogóle dzieje kultury ludzkiej są jak najbardziej związane z gospodarką wodną. Konieczność gospodarowania wodą była kiedyś jednym z poważnych czynników, skupiających ludność zajmującą się rol­nictwem w gromady, a później w społeczeństwa. Była więc jed­nym z czynników, który zadecydował o tworzeniu się państw. W związku z wodą i gospodarką wodną formowały się państwa w dorzeczu Nilu, Eufratu i Tygrysu. Dzięki gospodarce wodnej udało się Egiptowi zatrzymać napór pustym. Prawdopodobnie już

3 tys. lat p.n.e. budowano w Egipcie zapory i wały regulacyjne oraz kanały irygacyjne. W XX w. pji.e. utworzono sztuczne je­zioro o powierzchni 300 km2. Specjalnym kanałem połączono Nil z terenem depresyjnym i wypełniono go wodą. W okresach przy- boru wody Nilu przelewały się do jeziora. Później przegroda na kanale utrzymywała w sztucznym zbiorniku wodę do okresu su­szy. Gdy wyschnięta ziemia potrzebowała wody, otwierano zaporę

i woda spływała z powrotem do rzeki, nawadniając po drodze pola uprawne.

System zalewowy, zapoczątkowany w Egipcie w zamierzchłych czasach, przetrwał niemal bez zmian do połowy XIX w. Polegał on na tym, że pola uprawne tworzyły kwatery oddzielone grobla­mi. Gdy woda w Nilu przybierała, kwatery były zalewane na wy­sokość 1—2 m, a woda utrzymywała się tam do 2 miesięcy. Roz­dział wody na kwatery był dokładnie zaplanowany i odbywał się za pomocą systemu kanałów, śluz i tam. Czuwał nad tym cały sztab ludzi, a informacje i prognozy na temat przyboru wód podawane były do publicznej wiadomości. Sprawy sporne, dotyczące roz­działu wody, rozstrzygały specjalne sądy.

Inne kultury były związane z rzekami Tygrysem i Eufratem. Początkowo toczono tam walkę z powodziami, stanowiącymi stałą groźbę zagłady. Kiedyś równoczesny wylew tych rzek pogrążył w odmęcie całą niemal Mezopotamię. Legenda o tym potopie prze­trwała w różnych wierzeniach i religiach. Później, po opanowaniu tej plagi, zaczęła się walka o regularne nawadnianie, warunek należytego rozwoju rolnictwa. W Mezopotamii powstała sieć kana­łów, dzięki czemu osuszone zostały bagna i zabezpieczony dopływ wody w okresie suszy. Wspaniały rozkwit kultury sumeryjskiej, której ślady pozostały do dziś, możliwy był dzięki rozsądnemu „współżyciu” człowieka z wodą. Już na 3500 lat p.n.e. w Mezopo­tamii uprawiano powszechnie zboża, hodowano palmy daktylowe, figi i inne drzewa owocowe, których urodzaje były ogromne. Sy­stem irygacyjny otaczano troskliwą opieką i ciągle udoskonalano. Poziom wiedzy technicznej w zakresie gospodarki wodnej był wręcz zdumiewający. W słynnych wiszących ogrodach królowej Asyrii Semiramidy zastosowano pomysłowe urządzenia w postaci wielopiętrowych pomp, które dostarczały wodę na najwyższe ta­rasy ogrodów. W Niniwie istniała kanalizacja i wodociągi. Potem

przyszły wojny i nastąpiło spustoszenie eałego systemu irygaeff^ nego. Skończyły się urodzaje, przyszły lata głodu. Później jemoH raz założono system nawadniający, który ostatecznie zniszczyły hordy mongolskie w XIII w. n.e., kładąc kres istnieniu Mezopo­tamii. Ta żyzna niegdyś kraina zamieniła się szybko w pustynię, na której mogły się utrzymać tylko plemiona koczownicze.

W starożytnych Chinach również istniały systemy kanałów, za­bezpieczające zarówno przed wylewami wielkich rzek Huang-ho

i Jangcy, której końcowy odcinek nazywa się Jangcy-ciang, jak

i przed nadmierną suszą. Systemy irygacyjne istniały także w sta­rożytnych Indiach.

Przejdźmy jednak do naszych czasów, które są o tyle niepo­równywalne ze starożytnymi, że wielokrotnie wzrosło zapotrze­bowanie na wodę wskutek zwiększenia się zaludnienia i rozwoju przemysłu. Mówiliśmy już o błędach współczesnej gospodarki wodnej. Wiele z tych błędów nie dałoby znać o sobie, gdyby nie wytrzebienie lasów, które się dokonało wcześniej. Obecna sytuacja w krajach Europy jest trudna. Trzeba jednak szukać rozwiązań uwzględniających zarówno potężne zmiany, jakich dokonał czło­wiek w ciągu ostatnich kilkuset lat, jak i ogromne potrzeby dzi­siejsze, a coraz większe w przyszłości. Szukając rozwiązań trzeba uniknąć błędów, popełnianych jeszcze przy stosowaniu szablono­wych melioracji. Nie wolno zapominać, że każda ingerencja w spra­wy przyrody przynosi bardzo różnorodne konsekwencje. Trzeba umieć przewidzieć nawet odległe w czasie konsekwencje, jakie niesie każde naruszenie układu stosunków wodnych.

Melioracje przeprowadzane na Kujawach i w Poznańskiem w XIX w. dawały doraźne korzyści, gdyż bagna i moczary zo­stawały zagospodarowane rolniczo. Dzięki melioracjom i regulacji rzek Wielkopolska stała się krainą urodzajną. Zabiegi te spowo­dowały jednak również głębokie przeobrażenia krajobrazu, a sku­tki tych przeobrażeń dziś dają o sobie znać, o czym mówiliśmy już szczegółowo.

Melioracje powinny być przeprowadzane nie tyle z myślą

o zmianach kierunkowych (np. o osuszaniu terenu), ile z myślą

o regulacji stosunków wodnych. Chodzi o to, by stosunki te były optymalne dla nas, i to w ciągu całego roku. Zmiany jednokie­runkowe prawie zawsze prowadzą po osiągnięciu optimum do po-

garszariia się warunków. Znamy wiele wypadków nawet z ostat­nich czasów, kiedy osuszenie mokradeł oddało do użytku niewiel­ki obszar łąk, ale odbiło się zarazem bardzo niekorzystnie na okolicznych lasach, powodując usychanie drzew. Zdarza się, że po pewnym okresie eksploatacji uzyskane dzięki melioracji łąki trze­ba oddać pod uprawę, a po upływie dalszych lat teren taki staje się nieużytkiem. Melioracje powinny nam' dawać możliwości re­gulowania wilgotności gleby. Najważniejsze jednak, by uwzględ­niały całokształt stosunków wodnych i przyrodniczych na dużym obszarze, zwykle w obrębie jakiegoś dorzecza.

Nie miejsce tu na podawanie konkretnych przepisów, każda sytuacja bowiem wymaga innych zabiegów. Istnieją różne syste­my odwadniania i nawadniania. Jeśli idzie o to ostatnie, to wiel­kie możliwości kryją się w wykorzystywaniu ścieków przemysło­wych i miejskich do nawadniania pól.

Powietrze

Jeden z poprzednich rozdziałów poświęcony był sprawie zanie­czyszczeń powietrza i ich wpływowi na żywą przyrodę. Jest to problem bardzo poważny i z każdym rokiem groźniejszy. W po­wietrzu wzrasta stale zawartość dwutlenku węgla, gromadzi się w nim również tlenek węgla w efekcie ciągłego działania milio­nów silników spalinowych na świecie. W wielkich miastach wy*- dzieła się do atmosfery po kilkadziesiąt milionów metrów sześ­ciennych tego trującego gazu dziennie. Nie jest to oczywiście jedyny „wkład” człowieka do atmosfery. W wyniku działalności przemysłowej w powietrzu gromadzą się różne składniki, które normalnie występowały w zupełnie nieznacznych ilościach. Już dzisiaj istnieje niebezpieczeństwo zaburzeń w równowadze che­micznej w przyrodzie, a niezależnie od tego substancje toksyczne wprowadzane do atmosfery zagrażają zdrowiu człowieka, roślin

i zwierząt. Jak można zaradzić tej pladze XX w.?

Opracowano różne metody ochronne. Miasta można np. chronić przez odpowiednią lokalizację obiektów przemysłowych, uwzględ­niającą odległość obiektu od granic miasta oraz przeważający kierunek miejscowych wiatrów. Duże znaczenie, jeśli idzie o za­

bezpieczenie zdrowia ludności, mają pasy zieleni zakładane W miast oraz wokół obiektów przemysłowych. Szczególnie cenne t$| pasy zadrzewień. Ważny jest dobór gatunków drzew i rozmie­szczenie drzewostanu. W ogóle zieleń miejska ma ogromne zna­czenie zdrowotne, dostarczając tlenu. Jest to — jak na razie — jedyna odtrutka na spaliny, których ilość w miastach wzrasta z roku na rok. Są to jednak tylko półśrodki. Dążyć należy do tego, by szkodliwe substancje w ogóle nie przedostawały się do atmo­sfery. Dlatego trzeba budować choćby kosztowne filtry w fabry­kach, zatrzymujące pyły oraz szkodliwe związki gazowe. Należy jak najprędzej zastąpić silniki spalinowe elektrycznymi i w ten sposób przyczynić się do zmniejszenia zanieczyszczania powie­trza. Istnieje jeszcze inny aspekt tego problemu: skażenia radio­aktywne.

Niebezpieczeństwo, które zjawiło się w 1945 w chwili pierwszej eksplozji atomowej, staje się coraz groźniejszą rzeczywistością w postaci zanieczyszczeń atmosfery pyłami radioaktywnymi. Spra­wa nie ogranicza się oczywiście tylko do atmosfery. Zagrożenie wiąże się dziś nie tylko z próbnymi eksplozjami, których zakres został na szczęście bardzo ograniczony. Energia atomowa i sub­stancje radioaktywne znajdują dziś szerokie zastosowanie w prze­myśle, medycynie, w badaniach biologicznych. Sprawa likwidacji, a raczej izolacji odpadków zawierających śmiercionośne substan­cje, jest bardzo trudna do rozwiązania. Zamyka się je w betono­wych lub szklanych kulach i wrzuca do morza daleko od brzegów. Czy jest to jednak wystarczające zabezpieczenie? Jeśli mówimy już o atmosferze, to trzeba dodać, że podczas pracy reaktorów atomowych wydobywają się różne izotopy promieniotwórcze w postaci gazowej (izotopy kryptonu, ksenonu, jodu). Z następstw tych zanieczyszczeń nie zdajemy sobie jeszcze sprawy, ale mogą one być bardzo groźne dla nas i w ogóle dla życia organicznego na Ziemi. Ochrona atmosfery (i nie tylko atmosfery) przed skaże­niem odpadami radioaktywnymi jest sprawą naszego bytu na Zie­mi i dlatego powinna być już wkrótce pomyślnie rozwiązana. W ostatnich latach szereg międzynarodowych zjazdów i konferen­cji zajmowało się tym zagadnieniem. Nauka, która otworzyła przy­słowiową puszkę Pandory, czyni teraz ogromne wysiłki, by „zło”, nie rozpierzchło się po Ziemi. W nauce też cała nasza nadzieja...»

Gleba

Gleba należy do najcenniejszych zasobów przyrody nie tylko z punktu widzenia egzystencji człowieka. Gleba decyduje o tzw. produkcji pierwotnej, czyli o produkcji roślin, tym samym więc decyduje w ogóle o produkcji materii organicznej na kuli ziem­skiej. Niewiele jest czynników, bez których życie w żadnej po­staci istnieć by nie mogło, na pewno jednak należy do nich ta cieniutka, powierzchniowa warstwa ziemi, zwana glebą. ^Historia ludzkości wyraźnie uwidacznia rolę gleby w życiu człowieka. Obszary o żyznej glebie były kolebką cywilizacji. Tam, gdzie gle­by ulegały dewastacji, upadały całe państwa. O sprawach tych mówiliśmy w rozdziale poświęconym ochronie wody, jako innego cennego zasobu przyrody. Sprawy te wiążą się oczywiście. Nie­dobór wody w glebie prowadzi z czasem do spadku jej urodzaj­ności wskutek erozji.

| Procesy glebotwórcze są bardzo skomplikowane, a w tworzeniu się gleby współdziałają różne czynniki. Dlatego przywrócenie urodzajności glebie zdewastowanej działaniem klimatu czy czło­wieka to sprawa bardzo trudna. Nie sposób tu omówić kwestii tych dokładnie, ©graniczymy się więc do najogólniejszych stwier­dzeń |

O wartości gleby decyduje układ pięciu najważniejszych jej elementów. Są to: składniki mineralne powstające z wietrzenia skał i dzięki działalności reducentów (głównie bakterii minerali- zujących martwe, rozkładające się substancje organiczne), martwe składniki organiczne (obumarłe- szczątki roślinne i zwierzęce), żywe składniki organiczne, woda i powietrze. Elementem o ogrom­nej, regulacyjnej roli są żywe składniki organiczne, do których zaliczamy również rośliny wyższe, choć formalnie wziąwszy tylko ich część korzeniowa związana jest z glebą. Rośliny pobierają z gleby sole mineralne i wodę, „oddając” jej własne obumarłe szczątki. By szczątki te mogły być znów użyteczne dla roślin, nie­zbędna jest praca niezliczonych rzesz mijkroorganizzmów. Wystę­pują one w glebie w astronomicznych ilościach, bo w 1 g urodzaj­nej gleby znaleźć można miliardy zarodników i żywych bakterii oraz innych mikroorganizmów. W glebie żyje również wiele zwie-

rząt o większych rozmiarach, m. in. ogromne ilości roz nicieni. "v

Poszczególne grupy organizmów glebowych spełniają określolrf^ funkcje. Od zasobności tych grup i od ich współdziałania zależy I prawidłowe „życie” gleby. Nic dziwnego, że łatwo jest naruszyć równowagę biologiczną tej warstwy ziemi, a takie naruszenie równowagi z reguły prowadzi do zaburzeń kończących się „cho­robą” lub „śmiercią” gleby. Gleb, o których można by powiedzieć, że są całkowicie „zdrowe”, jest bardzo mało. Spotykamy je w re­zerwatach leśnych lub w innych nie objętych gospodarką czło­wieka terenach o bogatej szacie roślinnejl Na polach uprawnych gleby takie są wyjątkiem, choć staramy się — w sposób sztucz­ny — utrzymać je w najlepszym stanie. Odchylenia od normy idą w różnych kierunkach i mają rozmaite przejawy. Może zaistnieć np. niewłaściwa struktura fizyczna gleby, co wywiera wpływ na obieg w niej wody i powietrza, może odbiegać od normy skład chemiczny i biologiczny. Wszystko to rzutuje na jej produkcję pierwotną, czyli w warunkach gospodarki rolnej — na plon. Nie­właściwa gospodarka człowieka prowadzi do „śmierci” gleb. Cho­dzi tu nie tylko o gospodarkę rolną, a więc o całość zabiegów związanych z uprawą roślin, ale również o gospodarkę leśną

i zabiegi melioracyjne. Chodzi także o gospodarkę krajobrazu, która decyduje o właściwych proporcjach między lasami, łąkami, polami uprawnymi i innymi elementami krajobrazu. Tak więc ochrona gleby w skali światowej zależy zarówno od wysiłków poszczególnych rolników, jak i od całokształtu gospodarki? Indy­widualne wysiłki rolników nie na wiele się zdadzą, jeśli niewła­ściwa gospodarka rolna i architektura krajobrazu prowadzić bę­dzie do pogłębiania się erozji gleb i ich zubożania. Walka w takich warunkach kończy się zwykle klęską człowieka, o czym świad­czą liczne przykłady, które już nie raz były w tej książce przy­taczane.

f Jeśli idzie o działalność rolników służącą polepszeniu struktury gleby, to najważniejszą sprawą jest nawożenie (zwłaszcza nawo­zami naturalnymi), gdyż gleby uprawne mają z reguły zbyt mało przyswajalnych składników mineralnych oraz próchnicy. Indy­widualna gospodarka ma również wiele do powiedzenia w zakre­sie ochrony gleby przed zanieczyszczeniem chemicznymi środka-

mi ochrony roślin, czyli pestycydami. Niektóre pestycydy utrzy­mują się w ziemi bardzo długo. Przy ciągłym ich stosowaniu ilość ich w glebie z roku na rok wzrasta. Oddziałują one wówczas szkodliwie na roślinność i na drobnoustroje glebowe.

Jeśli idzie o ochronę gleb przed erozją przez racjonalną ogólną gospodarkę, to współdziałać tu musi biolog, rolnik, geolog i archi­tekt krajobrazu. Formy działania ustala się w zależności od ukła­du stosunków klimatycznych, hydrologicznych, od charakteru szaty roślinnej i wielu innych czynników. U podstaw takiej dzia­łalności leży naprawianie dawnych błędów. Tam więc, gdzie usu­nięto zbyt dużo lasów, trzeba przywrócić właściwszy stosunek zalesień do pozostałych powierzchni, zachowując przynajmniej 30% lasów. Odpowiednie korektury wprowadzić trzeba do urzą­dzeń melioracyjnych. Nie bez znaczenia jest konfiguracja pól uprawnych w stosunku do przeważających kierunków wiatrów

i nachylenia terenu. Duże znaczenie ochronne na terenach otwar­tych mogą odegrać pasy zadrzewień i zakrzewień.

T”Zadania na odcinku ochrony gleb są ogromne. Chodzi nie tylko

0 ratowanie przed dewastacją gleb rolniozo użytkowanych, chodzi również o przywrócenie do życia gleb „martwych”. A tjakich

/martwych gleb łącznie z terenami zabudowanymi jest dziś na A/,'/€<^&wiecie 40%. Są kraje, w których powierzchnia nieużytków (głównie zerodowanych gleb) jest zastraszająco wielka. Tak np. w Algierii sięga ona 80%, a w Libii aż 93%! Przywrócenie tych gleb rolnictwu jest konieczne, jeśli przyszłe pokolenia mają za­pomnieć o głodzie. |

Złoża mineralne

1 Złoża mineralne należą do zasobów przyrody, których ilość prędko się zmniejsza w miarę eksploatacji! To zawrotne tempo datuje się oczywiście od niedawna. W ogóle okres eksploatacji jest w stosunku do okresów powstawania złóż mineralnych nie­słychanie mały. Sięga on zaledwie kilku tysięcy lat, z tym że początkowo wydobycie to było minimalne, a wyraźnie zauważalne stało się dopiero z początkiem XIX w. Dziś tempo zużycia jest zastraszająco szybkie i budzi coraz większy niepokój. Chodzi przecież o surowce niezwykle dla człowieka ważne, jak węgiel,

ropa naftowa, żelazo, miedź, cynię, ołów, sól, siarka, tj. surowNH bez których trudno sobie wyobrazić współczesnego człowtóWW Przewiduje się, że ■zasoby węgla, ropy naftowej i gazu ziemnego wyczerpią się około roku 2100. W przewidywaniach tych bierze się pod uwagę fakt, że tempo zużycia tych surowców będzie usta­wicznie wzrastać. Podobna jest sytuacja z innymi bogactwami Ziemi. Odkrywa się co prawda coraz to nowe złożą tych bogactw, ale stanowią one tylko drobną część wzrostu zużycia. Doskonali się również metody ich wydobywania, co pozwala na eksploatację zasobów mineralnych z najgłębszych warstw Ziemi, i to jednak w nieznacznym tylko stopniu odwleka moment całkowitego wy­czerpania tych zasobów. Jeśli idzie o najważniejsze surowce — węgiel i ropę naftową, to istnieją dziś uzasadnione nadzieje czę­ściowego ich zastąpienia energią atomową i innymi formami ener­gii. Jednak węgiel i ropa wykorzystywane są dziś również w prze­myśle chemicznym i zapotrzebowanie na tym odcinku rośnie obgpnie gwałtownie.

¡Czy istnieją sposoby ochrony zasobów mineralnych? Jest to niewątpliwie zupełnie innego rodzaju zagadnienie niż ochrona żywej przyrody czy też takich martwych zasobów, które krążąc w przyrodzie nie podlegają w zasadzie zużyciu. W przypadku złóż mineralnych^ mamy też do czynienia z krążeniem. To, co wyjmu­jemy z ziemi, „wróci” tam zapewne, ale dopiero za miliony lat. Z punktu widzenia potrzeb najbliższych pokoleń nie ma to oczy­wiście żadnego znaczenia. Tak więc ochrona zasobów mineralnych może polegać jedynie na oszczędnym ich wykorzystywaniu. Oszczędność wiąże się z metodami wydobywania, technologią przeróbki oraz z samym użytkowaniem wyrobówilW latach po- * wojennych kładzie się na te sprawy coraz większy nacisk. Oka­zuje się, że możliwości są ogromne. Przerabia się dziś, stosując nowoczesne metody, surowce mineralne niskoprocentowe, które dawniej nie były w ogóle eksploatowane. Coraz częściej używa się surowców zastępczych, które łatwiej uzyskać. Gorzej przedstawia się sprawa z oszczędnym wykorzystywaniem wyrobów codzienne­go użytku. W tej dziedzinie marnotrawstwo jest wręcz zastra­szające, szczególnie w krajach bogatych o dobrze rozwiniętym przemyśle. Ogólnie biorąc, możliwości oszczędnej gospodarki za­sobami mineralnymi nie są tak wielkie, byśmy mogli pozbyć się

troski o to, oo będzie za kilkaset lat. Przy obecnym tempie zuży­cia tych surowców, nawet z poprawką na maksymalną oszczęd­ność, grozi za kilkaset lat katastrofą. W przewidywaniach tych opieramy się jednak na dzisiejszym stanie nauki i na możliwości eksploatacji... jednej tylko, naszej planety.

Zasoby roślinne

Zajmiemy się na początku sprawą zasobów leśnych. Drewno, jako główny produkt ieśny, jest ciągle jeszcze niezwykle ważnym dla gospodarki surowcem. Odnawianie się zużytych zasobów leś­nych następuje stosunkowo szybko. To nie zasoby mineralne, na których odnowienie trzeba czekać miliony lat. Już po upływie kilkudziesięciu lat od momentu posadzenia, drzewa nadają się do wyrębu i eksploatacji. Zdawałoby się, że w takiej sytuacji racjo­nalna gospodarka zasobami leśnymi nie powinna nastręczać trud­ności. Tymczasem trudności istnieją, i to nawet poważne. Wyni­kają one w dużej mierze z błędów przeszłości, gdy w wielu kra­jach doprowadzono do zachwiania równowagi między zalesieniami a powierzchnią pól uprawnych i łąk.

Lasy zajmują dziś ponad 30% ogólnej powierzchni kontynen­tów. Jest to sytuacja korzystna, ale tylko statystycznie, bo w po­szczególnych krajach przedstawia się ona niekiedy wręcz tra­gicznie. Blisko połowa zalesień świata nie nadaje się dziś jeszcze do eksploatacji. Są to po prostu lasy niedostępne. Jeśli idzie o za­lesienia użytkowane przez człowieka, to skład gatunkowy drzew nie jest korzystny. Przeważają bowiem drzewa liściaste, których drewno ma w gospodarce znacznie mniejsze znaczenie od drewna drzew iglastych. Te ostatnie stanowią zaledwie . 36% ogólnej po­wierzchni zalesień, a właśnie ich drewno wykorzystywane jest powszechnie w budownictwie, w przemyśle papierniczym i w in­nych dziedzinach przemysłu. Do tego jeszcze lasy iglaste koncen­trują się głównie na półkuli północnej, co stwarza dodatkowe trudności w ich racjonalnej eksploatacji. Istnieją zresztą jeszcze inne dysproporcje w rozmieszczeniu zalesień na kuli ziemskiej.

Wobec stosunkowo szybkiego odnawiania się zasobów leśnych założenia racjonalnej gospodarki tymi zasobami są bardzo proste.

Nietrudno jest obliczyć rOC$&y przyrost drewna w skali ■ czy całego świata. Jeszcze łatwiej uzyskać liczby obrazujące zu­życie, a ściślej mówiąc — pozyskanie drewna. Ilość drewna pozy­skanego nie powinna nigdy przewyższać ogólnego przyrostu. A jak jest faktycznie? Otóż ogólny roczny przyrost drewna na świecie wynosi obecnie około 2800 min m3, pozyskanie zaś — około 1800 min m3. Zdawałoby się więc, że sytuacja jest bardzo korzystna. W rzeczywistości jest jednak przeciwnie. Eksploatacja dotyczy głównie lasów łatwo dostępnych, natomiast w lasach trudno do­stępnych przyrost marnuje się. Zapotrzebowanie światowe na drewno pokrywane jest obecnie głównie z zasobów leśnych Euro­py, Ameryki Północnej i północnych rejonów Azji. Pozostałe obszary leśne w małym tylko stopniu są wykorzystywane. W tych warunkach na terenach eksploatacji drewna stosunek pozyskania do przyrostu nie jest korzystny, co grozi zachwianiem tam gospo­darki leśnej. .

W Polsce lasy stanowią 25% powierzchni kraju, a więc nieco poniżej gospodarczego optimum (30%). Skład gatunkowy drzew jest u nas bardzo korzystny, gdyż drzewa iglaste (głównie sosna) stanowią 87% ogólnej powierzchni zalesień. Znaczna część zale- sień (ok. 17%) przypada na lasy mniej lub bardziej zdewastowane przez złą gospodarkę. Niewłaściwa gospodarka leśna w XIX w. oraz rabunkowa gospodarka z lat I i II wojny światowej poczyniły duże spustoszenia w lasach Polski. Nasze zasoby leśne są mocno nadwerężone i dlatego obecną sytuację określają fachowcy jako deficytową. Oznacza to, że nasze zapotrzebowanie przewyższa przyrost. Uzdrowienie tego stanu rzeczy jest możliwe, ale wy­maga wieloletnich zabiegów. Operując konkretnymi liczbami, trzeba dojść do produkcji drewna przekraczającej 3 m3 rocznie z 1 ha lasu, by zrównoważyć bilans. Obecnie produkcja waha się około 2 m8 z hektara. Czeka nas więc jeszcze kilkadziesiąt lat poważnych trudności w gospodarce leśnej.

Istnieje wiele krajów, w których sytuacja jest znacznie trud­niejsza niż w Polsce. Przyczyny są na ogół podobne, a więc Wędy dotychczasowej gospodarki leśnej i nieoszczędne użytkowanie drewna. Na tę drugą kwestię trzeba zwrócić szczególnie uwagę, gdyż kryją się tu ogromne rezerwy. Otóż w skali światowej 43% drewna użytkuje się na opał, co jest straszliwym marnotrawstwem.

Również przerób drewna na tarcicę jest bardzo nieekonomiczny: odpady sięgają 65% ogólnej masy drewna. Wiele drewna można by zapewne zaoszczędzić, wprowadzając lepsze metody produkcji celulozy. Byłaby to nie tylko oszczędność drewna, ale i zasobów wodnych, gdyż fabryki celulozy odprowadzają ściekami do rzek ogromne ilości trujących substancji.

Istotnym czynnikiem w gospodarce leśnej jest stosunek po­wierzchni zalesień do pozostałej powierzchni. Obecnie stosunek ten w skali światowej jest jeszcze korzystny. Istnieje jednak ten­dencja do uzyskiwania nowych obszarów rolniczych kosztem za­lesień. Tendencja taka istnieje szczególnie w krajach Ameryki Południowej, gdzie ogromne obszary pierwotnych lasów nie są jeszcze przez człowieka eksploatowane. Dziś, gdy sprawa ochrony światowych zasobów leśnych stała się troską różnych międzyna­rodowych organizacji, a w pierwszym rzędzie Światowej Organi­zacji Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), problem ten jest dyskuto­wany zarówno z punktu widzenia naszych potrzeb, jak i potrzeb przyszłych pokoleń. Tymczasem jednak różne są jeszcze poglądy na biologiczne następstwa likwidacji pierwotnych zalesień na du­żych obszarach, jakkolwiek coraz bardziej rozpowszechnia się zrozumienie konieczności ochrony zasobów leśnych.

Racjonalna gospodarka leśna to nie tylko sprawa stosunku zu­życia do przyrostu, to także rozmieszczenie lasów w krajobrazie. Jest to jednak zagadnienie kompleksowe, do którego powrócimy jeszcze przy omawianiu ochrony krajobrazu.

Omawiając nieprawidłowości rolnictwa zwróciliśmy uwagę na zachwianie.równowagi biocenotycznej i tworzenie się na terenach zagospodarowanych agrocenoz. Główną rolę w agrocenozach obok produkowanych roślin odgrywają ich szkodniki i patogeny. Sporo miejsca poświęciliśmy chemicznemu zwalczaniu tych szkodników

i patogenów oraz różnym konsekwencjom chemicznej ochrony roślin. W innym miejscu była mowa o introdukcjach pożytecz­nych organizmów. W ten sposób „dotknęliśmy” innej metody ochrony roślin, biologicznej. Obecnie, gdy omawiamy ochronę za­sobów roślinnych, wypada zatrzymać się na sprawie ochrony tych zasobów roślinnych, które decydują o wyżywieniu ludzkości, a więc na ochronie roślin uprawnych.

Straty powodowane przez choroby i szkodniki roślin są tak

roślinnego i od tego momentu są w zasadzie całkowicie bezpieeaCHH gdyż działają jedynie na te organizmy, które odżywiają się soka- ^ mi w ten sposób potraktowanej rośliny. Nie jest to oczywiści#^ rozwiązanie idealne. Z jednej strony bowiem, tego rodzaju pre­paraty oddziałują tylko na niewielką grupę szkodników, i drugiej zaś — działają nieselektywnie w okresie od początku zabiegu do czasu przeniknięcia do rośliny. Również kiedy znajdują się w orga­nizmie roślinnym, stanowią niebezpieczeństwo dla ludzi i zwierząt w przypadku ich spożycia. Na selektywność środków chemicznych wpływa sposób ich wprowadzenia w teren. Środki układowe moż­na np. stosować w formie granulatów wprowadzanych do ziemi wraz z nasionami rośliny uprawnej. W ten sposób roślina rosnąc wciąga do swego organizmu te substancje przez korzenie i od samego początku swego rozwoju jest zabezpieczona przed atakiem określonych szkodników. Przy takim zastosowaniu środków ukła­dowych bezpieczeństwo ich jest zwiększone, gdyż powierzchnia rośliny nie jest już nimi pokryta i wobec tego owady i inne orga­nizmy, które znajdą się na niej „w pokojowych” celach, nie ulegną likwidacji.

W dziedzinie selektywizacji, bo tak nazywamy prace zmierza­jące do. zwiększenia selektywności środków chemicznych, pozo­staje jeszcze wiele do zrobienia i można się tu spodziewać dużych osiągnięć. Wiele zależy również od sposobu przeprowadzania za­biegów chemicznych. Nie ulega bowiem kwestii, że rozliczne błędy

i niedokładności przy wykonywaniu tych zabiegów powiększają niebezpieczeństwo skażenia środowiska. Duże znaczenie ma rów­nież właściwe prognozowanie występowania chorób i szkodników. Jeśli służba prognoz d sygnalizacji stanie na wysokim poziomie, będzie można ograniczyć zabiegi chemiczne tylko do tych wypad­ków, kiedy są one koniecznie potrzebne. I to również byłoby źród­łem zmniejszenia niebezpieczeństwa chemizacji.

Drugi kierunek poszukiwań to jurne, niechemiczne, bezpieczne a równie Skuteczne metody ochrony roślin. Jakie tutaj istnieją perspektywy? Mówiliśmy już, że większość z nich nie odgrywa HH większej roli praktycznej. Wymieniliśmy jednak dwie, które mają mimo wszystko perspektywy rozwoju. Chodzi tu o metody hodowlane i biologiczne.

Nie ulega kwestii, że dotychczasowe wysiłki zmierzające do

wypracowania metod hodowlanych i biologicznych są zupełnie nie­współmierne do wysiłków, jakie włożyła nauka w metody che­miczne. Środkami chemicznymi ochrony roślin zainteresowany jest już od dawna przemysł chemiczny. Wielkie koncerny wkła­dają ogromne kapitały w produkcję chemikalii. Przy wielkich fabrykach chemicznych istnieją wspaniale wyposażone laborato­ria, w których pracują najlepsi specjaliści. Ich to właśnie zasługą jest wysoki poziom chemii fitofarmaceutycznej. Dziś wypróbowu- je się masowo nowe środki chemiczne, z których kilka, a nieraz kilkanaście rokrocznie znajduje zastosowanie. Natomiast metody hodowlane i biologiczne rozwijają się głównie dzięki osobistym zamiłowaniom uczonych — biologów i rolników. Nie popiera ich wielki przemysł, nie mają do swej dyspozycji wspaniałych labo­ratoriów.

Byłoby jednak niesprawiedliwością, gdybyśmy tylko temu przy­pisywali różnicę w osiągnięciach praktycznych metod chemicznych

i innych. Na pewno metody hodowlane i biologiczne nie kryją tak ogromnych możliwości jak metody chemiczne. Nawet gdyby od dawna cieszyły się ogromnym poparciem, były należycie finanso­wane i znalazły oparcie w odpowiednim zapleczu naukowym, to

i tak osiągnięcia ich nie byłyby tak wielkie, iby mogły zdystanso­wać metody chemiczne. Niewątpliwie jednak w wielu wypadkach można by było zastąpić nimi metody chemiczne i w ten sptosób ograniczyć zakres chemizacji w rolnictwie. Jeśli więc dziś mó­wimy o poszukiwaniach nowych, niechemicznych, metod ochrony roślin, to właśnie mamy na myśli poszukiwania nowych metod hodowlanych i biologicznych nie po to, ażeby nimi całkowicie za­stąpić metody chemiczne, lecz aby ograniczyć w miarę możliwości zakres ich stosowania. Jakie są więc perspektywy dalszego roz­woju metod hodowlanych i biologicznych?

Dotychczasowe prace w zakresie metod hodowlanych są bardzo skromne. Zbyt mało jeszcze wysiłku włożono w badania nad od­pornością roślin na szkodniki. W wielu wypadkach odporność ro­ślin na działanie szkodników polega na pewnych szczegółach bu­dowy rośliny. Tak np. odmiany ziemniaków mające dużo włosków są niechętnie nawiedzane przez stonkę ziemniaczaną. Po prostu włoski na liściach przeszkadzają larwom stonki w żerowaniu. Można sobie wyobrazić odmiany ziemniaków o jeszcze większym

wydaje się jednak, że nastąpi to niedługo. Wypada tu jednak! razu stwierdzić, że likwidacja gatunków stanowi niezwykle bru­talną ingerencję człowieka w sprawy przyrody i stwarza różno­rodne możliwości wpływu na przebieg ewolucji owadów. Przed­stawiając pewne szczegóły metody zwalczania szkodników w opar­ciu o sterylizację, nie chcemy przez to jej zachwalać, ani dostrze­gać w niej przyszłości ochrony roślin. Przedstawiamy ją po pro­stu jako metodę nową, świadczącą o tym, że w dziedzinie nie- chemicznych metod zwalczania szkodników istnieją jeszcze duże możliwości i trzeba ich szukać, by ustrzec się przed skażeniem świata truciznami.

Należałoby się zastanowić, czy tego rodzaju metodę wypada zaliczać do metod biologicznych. Ponieważ polega ona na wyko­rzystywaniu żywych organizmów, mieści się w definicji metod biologicznych. Z drugiej jednak strony, samą sterylizację osiąga się sposobami fizycznymi czy chemicznymi. Nie jest jednak waż­ne zaszeregowanie metody. Istotna jest jej rola i jej możliwość.

Pierwsze próby sterylizacji owadów przeprowadzono już dość dawno, bo w 1916. Użyto wtedy promieni Roentgena. Wówczas nie chodziło jeszcze o zastosowanie sterylizacji do zwalczania szkodników. Ta idea zjawiła się dopiero w latach pięćdziesiątych. Oprócz promieni Roentgena można stosować promienie gamma, które są jednak mniej efektywne, gdyż trudniej przenikają przez okrywy ciał owadów. Wykorzystuje się je głównie do przygoto­wywania niektórych promieniotwórczych izotopów, które wpro­wadza się wraz z pokarmem do organizmów owadów.

Okazuje się, że tkanki ciała owadów, z wyjątkiem ich gruczo­łów płciowych, są bez porównania bardziej odporne na działanie promieni jonizujących niż tkanki zwierząt stałocieplnych. Dawka wywołująca przeciętnie śmiertelność 50% osobników populacji owadów jest od 200 do 400 razy większa od dawki powodującej podobną śmiertelność u zwierząt ssących lub u człowieka. Wyko­rzystuje się szczególną wrażliwość komórek gruczołów płciowych u owadów na promieniowanie jonizujące i stosuje się takie dawki tego promieniowania, by nie uszkadzały zupełnie innych komórek ciała i nie wpływały w ten sposób na żywotność sterylizowanych owadów. Pod wpływem niedużych, subletalnych dawek promie-

niowania jonizującego powstają u owadów letalne mutacje w ko­mórkach płciowych. Rezultatem może być też wstrzymanie wy­twarzania spermy u samców lub produkcji jaj u samic.

U owadów o przeobrażeniu zupełnym sterylizuje się najczęściej poczwarki. Można poddawać je wyjałowieniu w warunkach labo­ratoryjnych, a następnie postacie dorosłe wypuszczać w teren. Musi być przy tym zachowany właściwy stosunek ilościowy wy­puszczonych sterylnych samców lub samic do normalnych sam­ców lub samic, znajdujących się w danym terenie. Jednorazowa introdukcja sterylnych owadów nigdy nie przynosi wystarcza­jących rezulatów. Zabieg trzeba powtarzać kilkakrotnie w miarę pojawiania się kolejnych pokoleń szkodnika.

Nietrudno domyślić się, że omawiana tu metoda opiera się na wprowadzaniu w teren ogromnych ilości wysterylizowanych owa­dów. Chodzi przecież o zwalczanie gatunków szkodliwych, a więc z reguły występujących w dużym nasileniu. Jak wynika z teore­tycznych obliczeń, a również i eksperymentów terenowych, liczba wprowadzonych owadów sterylnych powinna być zwykle równa liczbie normalnych owadów w terenie. Skąd wziąć tyle okazów? Jak dotychczas, jedynym sposobem jest hodowla laboratoryjna. Nie zawsze jest to problem łatwy do rozwiązania. Trzeba pamię­tać, że hodowla musi być łatwa i tania, by cały zabieg był opła­calny. Sprawy zresztą komplikują się często już w trakcie hodow­li. Zdarza się mianowicie, że wyhodowane owady ustępują pod wieloma względami owadom w naturze. Ponieważ najczęściej ope­ruje się samcami, chodzi tu zazwyczaj o samce krócej żyjące, słabiej latające czy też odznaczające się słabszymi zdolnościami do kopulacji. Takie samce wprowadzone w teren nie wytrzymują konkurencji samców „naturalnych” i stąd niewielki efekt zabiegu. Tak było np. w przypadku hodowli laboratoryjnej muchówki Calliphora hominivorax. Otóż samce uzyskane z hodowli zdolne były do pięciokrotnej kopulacji, podczas gdy samce normalne kopulują średnio 11 razy. Różnica ta decydowała o słabych efek­tach akcji introdukcyjnych. Okazało się jednak, że problem ten można rozwiązać. Do naczyń hodowlanych wprowadzono 1 samca na 25 samic. W potomstwie uzyskanym z tych samic samce zdolne były już nawet do siedemnastokrotnej kopulacji i po wypuszcze­niu ich na wolność po dokonanym zabiegu sterylizacyjnym miały

nawet przewagę nad samcami naturalnymi. To oczywiście jeden z przykładów trudności, jakie się napotyka w tej dziedzinie, a zarazem przykład pokonywania przeszkód. I Pierwszej terenowej próby wykorzystania sterylnych samców dokonał na Calliphora hominivorax amerykański entomolog E. F. Knipling w 1952. Czerwie tej muchówki żerują w skórze bydła, powodując ropiejące rany. Opanowane przez pasożyta zwierzęta przeważnie giną. Pochodząca z południa muchówka utrzymywała się tylko w południowych rejonach USA, m. in. na Florydzie. Mimo ograniczonego obszaru występowania, roczne straty szaco­wano na 25 do 40 min dolarów. Już w latach trzydziestych pro­wadzono tam systematyczną akcję zwalczania pasożyta przez sma­rowanie ran bydła insektycydami i środkami odstraszającymi. Nie przyniosło to jednak pożądanych rezultatów. Wówczas Knipling zastosował zabiegi introdukcji sterylnych samców na małej wy­spie u wybrzeży Florydy, a w kilka lat później na wyspie Curacao. Poddane działaniu promieni gamma poczwarki muchów­ki zrzucano przez jakiś czas co tydzień z samolotów. Efekt był wyśmienity — szkodliwy gatunek znikł z tych wysp całkowicie. W późniejszych latach zlikwidowano w analogiczny sposób rów­nież ognisko tego pasożyta na lądzie stałym. Łączny koszt wszyst­kich akcji wyniósł ok. 5 min dolarów, a więc zaledwie część rocz­nych strat.

W ciągu minionego dwudziestolecia przeprowadzono wiele akcji zwalczania różnych szkodników (m. in. komarów, przenosicieli malarii). Nie zawsze rezultaty były tak efektowne jak zacytowane powyżej, jednak potwierdziły one opinię, że metoda wykorzysty­wania sterylnych samców kryje ogromne możliwości.

Obok sterylizacji za pomocą napromieniowywania rozwijają się metody chemicznej sterylizacji. Substancje chemiczne powodujące sterylizację noszą nazwę chemosterylantów. Ciekawa jest sama geneza tej idei. Wiąże się ona z ustawicznie prowadzonymi poszukiwaniami związków chemicznych o właściwościach cytosta­tycznych, czyli powstrzymujących proces podziału komórkowego. Chodzi tu o leki przeciwnowotworowe. Gdy rozpoczęły się próby wykorzystywania sterylnych samców, zrodziła się myśl traktowa­nia owadów takimi substancjami cytostatycznymi. Wkrótce oka­zało się, że istnieje wiele związków chemicznych, powodujących

niepłodność u owadów. Niektóre z nich działają tylko na samce, inne na samice, pozostałe zarówno na samce, jak i na samice. Substancje te mogą uniemożliwić dojrzewanie komórek płciowych, rozwój potomstwa bądź też przerwać rozwój zarodkowy czy larwalny.

Wśród chemosterylantów wyróżnia się dwie grupy związków: alkilujące i antymetabolity. Pierwsze dają podobny efekt jak na­promieniowanie, działają mianowicie w ten sposób, że zastępują w cząsteczkach białka atomy wodoru rodnikami alkilowymi (czy­li węglowodorami uboższymi o 1 atom wodoru, jak np. me­tyl — CHS czy etyl — C2H5). Tego rodzaju zmiany w cząsteczkach kwasów nukleinowych dają w efekcie bezpłodność. Antymetabo­lity są to związki stosunkowo proste, o budowie zbliżonej do me­tabolitów komórkowych, czyli produktów przemiany materii wa­runkujących syntezę białek. Wprowadzone do organizmu owada antymetabolity wykorzystywane są zamiast metabolitów, co po­woduje poważne zaburzenia w procesach syntezy. Antymetabolity nie znajdują jak dotąd większego zastosowania. Natomiast związ­ki alkilujące stanowią dziś przedmiot szczególnie intensywnych badań, a stosowanie ich daje dobre rezultaty. Można nimi działać zewnętrznie, można je również podawać owadom z pokarmem. Traktowane nimi samce nie odznaczają się mniejszą żywnotnością niż samce normalne. Związki alkilujące są bardzo niebezpieczne dla zwierząt stałocieplnych i człowieka. Niebezpieczeństwo ich stosowania wiąże się m. in. z faktem, że nie odznaczają się żadną selektywnością. Wprowadzone na pola — na co się zanosi — od­działywałyby na wszystkie organizmy zwierzęce. Byłaby to nie­wątpliwie ostrzejsza jeszcze ingerencja człowieka w sprawy przy­rody niż dotychczas praktykowana metoda zwalczania szkodników za pomocą substancji toksycznych.

Zastosowanie sterylizacji dało człowiekowi po raz pierwszy do ręki broń tak silną, że za jej pomocą można w wielu wypadkach całkowicie likwidować populacje szkodników owadów na dużych obszarach. Przykład takiej akcji przytoczony został wyżej. Szkod­liwe owady powodują tyle szkód, a ustawiczne ich zwalczanie jest tak żmudne i kosztowne, że trudno dziwić się tendencjom takiego właśnie radykalnego ich niszczenia. Są to jednak tenden­cje niebezpieczne. Już nie raz podkreślaliśmy, że likwidacja ga­

tunków na dużych obszarach to powodowanie niezwykle bniwU nych zaburzeń w układach biocenotycznyćh, zaburzeń, których ’ późniejsze konsekwencje mogą być dla człowieka bardzo nieko­rzystne. Dawniej likwidowano całe gatunki roślin i zwierząt w wy­niku bezmyślnej, rabunkowej gospodarki. Pojęliśmy dziś, że takie postępowanie było szkodliwe i ratujemy zagrożone w swej egzy­stencji gatunki, otaczając je specjalną ochroną. Czas więc zrozu­mieć, że i przy zwalczaniu szkodników nie chodzi wcale o ich całkowite wytępienie.

Przecież takie szkodliwe gatunki nie tworzą odosobnionych układów z żywicielską rośliną. Są one związane również z innymi gatunkami, stanowiąc ich pokarm. Są również związane z innymi fitofagicznymi owadami czynnikiem konkurencji. Często obserwu­je się wzrost nasilenia ilościowego szkodników podrzędnych w następstwie intensywnego zwalczania szkodnika głównego. Wykorzystywanie sterylnych owadów (zwłaszcza samców) do wal­ki ze szkodnikami okaże się bardzo cenną bronią, pod warunkiem, że będziemy jej używali tylko w celu „utrzymania w ryzach” gatunków szkodliwych, a nie w celu ich pełnej likwidacji.

Warto tu wspomnieć o jeszcze jednej metodzie, która nie zna­lazła na razie zastosowania praktycznego, budzi jednak duże na­dzieje na przyszłość. Chodzi o wykorzystywanie tzw. feromo­nów. Pod tym terminem rozumie się substancje wydzielane przez niektóre zwierzęta i wpływające na nie w określony sposób. Są to związki chemiczne o charakterze zapachowym, które dzia­łają bezpośrednio na centralny system nerwowy. Regulują one zachowanie się zwierząt w związku z pobieraniem przez nie po­karmu i rozmnażaniem się. Decydują o rozpraszaniu się populacji i o jej skupianiu się, m. in. o skupianiu się w celu kopulacji, że­rowania czy składania jaj. Bardzo interesujące, z punktu widzenia możliwości wykorzystania w ochronie roślin, są feromony płciowe, wydzielane przez osobniki jednej płci i działające na drugą płeć. Dzięki zastosowaniu feromonów można odławiać dużą ilość szkod­ników. Niekorzystny jest tu jednak fakt, że w populacjach owa­dów najczęściej stroną wabioną są samce. Zastosowanie feromonów prowadziłoby więc do wyeliminowania dużej ilości samców z po­pulacji. Jednakże może to nie dać większego efektu w tym przy­padku, jeśli samce kopulują wielokrotnie, co się często zdarza.

Pozostałe bowiem w populacji samce spełniłyby całkowicie lub w dużej części swoją rolę. Druga trudność wiąże się z tym, że feromony nie wykazują na ogół specyficzności gatunkowej, choć dawniej sądzono, że właśnie tym się odznaczają. Tak więc feromo­ny stosowane w nieodpowiednim momencie «mogą wabić nie tylko okazy tego gatunku, o którego zwalczanie nam chodzi, ale rów­nież osobniki innych pokrewnych gatunków.

Można sobie wyobrazić wykorzystywanie feromonów jako czyn­ników zakłócających normalną orientację owadów. Użycie ich w miejscu masowego występowania owadów szkodliwych może tak zakłócić orientację tych zwierząt, że nie dojdzie do normal­nych aktów kopulacji czy składania jaj. Są to jednakże tylko spe­kulacje, gdyż jak dotąd nie znamy jeszcze wyników doświadczeń, które potwierdzałyby skuteczność feromonów w praktyce.

Prace nad niechemicznymi metodami ochrony roślin rozwijają się w ostatnich latach coraz intensywniej. Wiąże się to, jak już mówiliśmy, z ogólną tendencją do stworzenia takich metod ochrony roślin, które nie zagrażałyby ani zdrowiu człowieka, ani zdrowiu całej przyrody. Ten kierunek poszukiwań w dziedzinie ochrony roślin, a ściślej mówiąc ich cel, otrzymał nazwę inte­gracji metod ochrony roślin. W osiągnięcie tego celu wkłada się duży wysiłek we wszystkich niemal krajach. Można więc żywić nadzieję, że zostanie on osiągnięty i że nauka stworzy właściwy program ochrony zasobów roślin uprawnych.

Zajmiemy się tu jeszcze problemem ochrony zasobów leśnych przed chorobami i szkodnikami. Wspominaliśmy już o nim przy innej okazji, podnosząc sprawę klęsk spowodowanych przez sówkę choinówkę w lasach Wielkopolski i Kujaw. Główną ich przyczyną był fakt, że lasy dawniej wielogatunkowe, mieszane, zastąpione zostały lasami jednorodnymi, iglastymi. Do dziś największe za­grożenie drzew ze strony szkodników i chorób dotyczy lasów jed- nogatunkowych. W takich właśnie lasach od czasu do czasu na­stępuje masowy pojaw jakiegoś szkodliwego gatunku zwierzęcego i wówczas gospodarka leśna ponosi duże straty. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja w lasach mieszanych. Tam biocenozy są z reguły bogatsze, sieci troficzne bardziej skomplikowane. Jak już mówiliśmy, w takich biocenozach każdy „wyskok” ilościowy jakiegoś gatunku jest dość szybko „gaszony”. Znaczy to, że działa

mechanizm samoregulacyjny biocenozy. W naturalnych, bogatych biocenozach mechanizm taki działa bardzo precyzyjnie. Im bar­dziej naturalne są lasy, im tworzą bogatsze pod względem bioce- notycznym środowisko, tym silniej działają czynniki samoregula- cyjne, tym rzadziej pojawiają się szkodniki, tym mniejsze są szkody przez nie powodowane.

O ile w stosunku do terenów rolniczych nie używaliśmy ter- Biinu biocenoza, a w jego miejsce wprowadziliśmy termin agro- cenoza, o tyle w leśnictwie stosowanie terminu biocenoza jest na miejscu. Przede wszystkim lasy nie egzystują tylko od wysiewu do zbioru roślin, lecz tworzą zgrupowania wieloletnie. Układy biocenotyczne w takim środowisku są więc bardziej trwałe niż na polach uprawnych, a działalność człowieka nie przecina ich co roku. Nie znaczy to jednak wcale, by były to biocenozy na­turalne. Są one gospodarką człowieka mniej lub więcej wynatu­rzone. Silnym zniekształceniom podlegają biocenozy leśne w lasach jednogatunkowych, znacznie mniejszym w lasach mieszanych.

Tak jak istnieje ochrona roślin uprawnych przed chorobami ^ szkodnikami, istnieje również jako osobna dyscyplina naukowa ochrona lasu przed chorobami i szkodnikami, fitopatología leśna oraz nauka o szkodnikach leśnych. Ochrona lasu operuje podob­nymi metodami jak ochrona roślin uprawnych. Mamy więc che­miczną i biologiczną ochronę lasu, a także fizyczne, mechaniczne i inne metody ochrony. Zakres ich stosowania, szczególnie metod chemicznych, jest jednak znacznie mniejszy. Nie ma w leśnictwie mowy o takich „kalendarzowych” zabiegach, jakie wykonuje się np. w sadownictwie, warzywnictwie czy w niektórych uprawach polowych. Zabiegi ochroniarskie w lesie stosuje się tylko wtedy, gdy rzeczywiście istnieje zagrożenie lasu ze strony szkodników lub ewentualnie profilaktycznie, jeśli istnieją wskazówki, że może nastąpić masowy pojaw szkodników.

Przyszłość ochrony’ lasu przed chorobami i szkodnikami przed­stawia się w o wiele jaśniejszych barwach niż przyszłość ochrony roślin w rolnictwie. Gdy tylko zostaną zlikwidowane całkowicie błędy przeszłości, tzn. gdy leśnictwo wyjdzie z monokultur, gdy w lasach wytworzą się bogate, zróżnicowane biocenozy, występo­wanie chorób i szkodników na pewno ulegnie samoograniczeniu. W racjonalnie zagospodarowanych lasach interwencja człowieka

w celu ochrony drzew przed chorobami i szkodnikami będzie niezbędna bardzo rzadko. Szczególnie rzadkie staną się zwłaszcza tak bezwzględne i zadające gwałt naturze interwencje jak opy­lanie dużych połaci leśnych toksycznymi środkami chemicznymi.

Zasoby zwierzęce

Omawiane tu problemy ochrony zasobów zwierzęcych odnoszą się do zwierzyny łownej w szerokim tego słowa znaczeniu.

Sytuacja w gospodarce łowieckiej jest podobna do sytuacji w gospodarce leśnej. I tutaj przyroda nadrabia straty powodo­wane przez działalność łowiecką człowieka stosunkowo szybko, nawet znacznie szybciej niż w leśnictwie, bo w ciągu kilku czy kilkunastu lat. W związku z tym założenia gospodarki łowieckiej są tak jak w leśnictwie bardzo proste. Wykorzystywanie pogłowia zwierząt łownych (odstrzał) nie powinno przewyższać „przycho­du”. Ustalenie odpowiednich liczb dla konkretnych obszarów nie przedstawia trudności. Jak zwykle jednak, trudności zjawiają się dopiero w praktyce.

Po pierwsze, trudno jest regulować odstrzał na większych ob­szarach. Po drugie, w wielu krajach warunki egzystencji zwierząt łownych są mizerne i pogarszają się na ogół z roku na rok w związku z rozwojem rolnictwa, przemysłu, środków komuni­kacji i innych elementów współczesności. Większość zwierząt łownych (przynajmniej w Europie) związana jest z lasami. Sprawa warunków ich bytu wiąże się więc ściśle z całością gospodarki leśnej.

Ochrona zwierząt to nie tylko regulowanie odstrzału i walka z kłusownictwem. Gospodarka łowiecka stawia przed sobą wiele zadań, jak np. dokarmianie zimą czy usuwanie nadmiaru drapież­ców. Celem gospodarki łowieckiej jest utrzymywanie najwyższe­go pogłowia zwierząt łownych na danym terenie przy ogranicze­niu do minimum szkód, jakie zwierzęta te mogą wyrządzać w le- sie i na polach uprawnych, oraz przy zachowaniu maksymalnych korzyści, jakie przynosi ich odstrzał. Stworzenie i utrzymanie takiej sytuacji jest w wielu wypadkach bardzo trudne. Trzeba dobrze znać pojemność terenu w stosunku do każdego gatunku

zwierzęcia łownego. Pojemność ta nie jest bynajmniej stała. Przez dokarmianie zwierząt możemy ją zwiększyć. Na przykład stosując odpowiednie dokarmianie dzików można utrzymywać na danym obszarze leśnym większą ich ilość bez obawy, że zaczną one wy­rządzać szkody na sąsiednich polach uprawnych. Ustalając wyso­kość pogłowia zwierząt łownych trzeba brać pod uwagę fakt, że większe zagęszczenie sprzyja szerzeniu się chorób zwierząt. Utrzy­mywanie ustalonej wysokości pogłowia osiąga się przez wyzna­czanie wielkości odstrzału. Odstrzały realizuje się w pewnych* tylko okresach, przestrzegając okresów ochronnych.

Dzięki temu, że mamy sporo zwierzyny łownej, łowiectwo może być i jest dość ważnym elementem gospodarki krajowej, przyno­szącym duże materialne korzyści. A oto kilka liczb charakteryzu­jących wielkość pogłowia najważniejszych zwierząt łownych w Polsce. Na terenie całego kraju żyje dziś około 45 tys. jeleni i ponad 200 tys. saren. Pogłowie dzika przekracza 30 tys. sztuk. Zajęcy mamy ponad 600 tys. Ta ostatnia liczba jest bardzo wy­soka, jeśli zważyć, że populacja tych zwierząt dość szybko rege­neruje ubytki. Pogłowie lisów żyjących na swobodzie przekracza 80 tys. sztuk. Dane dotyczące ptactwa są mniej dokładne. Wiado­mo jednak, że kuropatw żyje u nas ponad 1,5 min, bażantów łownych — ponad 100 tys.

Osobną grupę zwierząt łownych o ogromnej roli gospodarczej stanowią ryby. Ich jakościowy (fosfor!) i ilościowy udział wśród produktów spożywczych jest bardzo poważny. Dotyczy to szcze­gólnie ryb morskich. Rybołówstwo, podobnie zresztą jak łowiec­two, należy do najstarszych zajęć człowieka. Zrazu prymitywne, ulegało stopniowo doskonaleniu. Dziś jest zawodem, w którym zdobywać można różne stopnie „wtajemniczenia” do stopni nau­kowych włącznie.

Rybołówstwo uprawia się w wielu krajach w sposób zorgani­zowany. Wszelkie poczynania regulowane są w ramach gospodarki rybackiej, której głównym zadaniem jest racjonalne eksploato­wanie zasobów rybnych. Podobnie jak w gospodarce łowieckiej oznacza to zrównoważenie odłowów z przyrostem ryb. Oczywiście problematyka ochrony ryb zazębia się z problematyką ochrony wód. Dlatego m. in. inaczej zupełnie wyglądają zadania ochrony ryb morskich niż słodkowodnych.

Ochrona zasobów rybnych mórz i oceanów nie jest jeszcze pro­blemem kłopotliwym. Coraz częściej jednak spotykamy się z nie­pokojącymi objawami, które wyraźnie pokazują, jak błędne były niedawno jeszcze sądy, że zasoby rybne oceanów są praktycznie nie do wyczerpania. Połowy ryb morskich osiągają z roku na rok coraz większe rozmiary. Polskie rybołówstwo legitymowało się pod koniec okresu międzywojennego 13 min kg ryb rocznie, obec­nie połowy przekraczają 350 min kg, a na najbliższe lata planuje • się uzyskiwanie 900 min kg rocznie. Również w innych krajach obserwuje się stałe zwiększanie się odłowów ryb. Światowe po­łowy ryb w 1938 szacowano na około 20 mld kg. Obecnie liczba ta jest przeszło trzykrotnie większa. Ten ogromny wzrost wiąże się oczywiście z ciągłym doskonaleniem techniki odłowu. Nie osią­gnięto tu bynajmniej doskonałości, można więc spodziewać się, że możliwości odłowu będą się w dalszym ciągu zwiększały. Nie tech­nika więc, ale my sami musimy wyznaczyć granice eksploatacji zasobów rybnych. Sprawa jest o tyle już aktualna, że połowy prowadzi się bardzo nierównomiernie i pewne obszary eksploato­wane są obecnie w sposób, który można określić jako rabunkowy. Tak właśnie wyglądają odłowy ryb na środkowym Atlantyku i na Morzu Północnym. Koncentrują się tam flotylle rybackie więk­szości europejskich krajów.

Wody mórz i oceanów w mniejszym stopniu niż rzeki zagro­żone są skażeniem. Decyduje o tym nie ilość zanieczyszczeń, lecz ogrom wód. Nie oznacza to jednak, by nie należało już dziś my­śleć o środkach zaradczych. Zanieczyszczenia^ ściekami przemy­słowymi czy smarami okrętowymi nie są jeszcze groźne dla oce­anów i mogą mieć najwyżej lokalne znaczenie (np. w rejonach dużych portów), ale poważne niebezpieczeństwo stanowią skażenia substancjami radioaktywnymi.

Sprawa ochrony zasobów rybnych oceanów staje się w coraz większym stopniu przedmiotem troski różnych organizacji mię­dzynarodowych. Jeśli jednak łatwy jest do rozwiązania — przy­najmniej teoretycznie — problem ochrony wód morskich przed zanieczyszczeniem, to sprawa regulacji odłowów łączy się z po­ważnymi trudnościami. Poszczególne państwa regulują odłowy, a przynajmniej mogą to czynić bez trudu na wodach terytorial­nych. Na wodach otwartych przyjęto zasadę wolności żeglugi i po­

łowów. Wprowadzenie tu ograniczeń jest zadaniem trudnym, gdyż wiąże się ze zmianą dawnych konwencji międzynarodowych i wprowadzeniem nowych. Granice odłowów ustalić powinni spe­cjaliści od spraw rybołówstwa morskiego wspólnie z biologami. Jakie granice wyznaczyć jednak dla poszczególnych państw, jakie przyjąć kryteria? Dziś Japonia odławia prawie tyle ryb, co Zwią­zek Radziecki i Stany Zjednoczone razem. Peru odławia jeszcze więcej. Jak wyglądałby „przydział” Japonii i Peru przy ograni­czonych odłowach? To oczywiście tylko przykłady, ale problemów byłoby znacznie więcej. Mogą być one rozwiązane tylko na drodze odpowiednich międzynarodowych konwencji.

Inaczej zupełnie niż w morzach przedstawia się zagadnienie ochrony ryb w wodach słodkich. W morzach musimy chronić same ryby przed nadmiernym odłowem. W wodach słodkich istot­nym problemem jest ochrona środowiska. Największym bowiem zagrożeniem dla ryb w rzekach i jeziorach są zanieczyszczenia,

o których dużo już mówiliśmy. Wspominaliśmy również o tym, jak niekorzystnie może się odbić na zespołach ryb jeziornych nie­właściwa gospodarka wodna, w wyniku której poziom jeziora zo­staje wydatnie obniżony. Prowadzi to do niemal całkowitej likwi­dacji strefy litoralnej, która odgrywa niezwykle ważną rolę w ży­ciu większości ryb. Podobnie zresztą działają nagłe przybory wód.

Groźnym niebezpieczeństwem dla ryb słodkowodnych stały się coraz częściej zakładane tamy wodne, budowane dla celów ener­getycznych i przeciwpowodziowych. Stanowią one m. in. zaporę dla wędrówek ryb, wędrówek, które w wielu wypadkach stanowią biologiczną konieczność. Istnieją oczywiście różne środki zaradcze. Jak chronić wody słodkie przed zanieczyszczeniami, mówiliśmy już wyżej. Przy budowie tam i zapór wodnych już dziś uwzględ­nia się konieczność umożliwienia wędrówek najważniejszym ga- tunkom ryb.

Jakkolwiek ochrona środowisk życia ryb słodkowodnych ma znaczenie decydujące dla ich ochrony, to jednak sprawa samych odłowów nie jest bez znaczenia. Odłowy te z roku na rok wzra­stają zarówno w rzekach, jak i w jeziorach. Decydują o tym po­trzeby gospodarcze i coraz większa dostępność wód w związku z rozwojem środków komunikaęji, a także rosnąca popularność sportu wędkarskiego. W chwili obecnej zasoby rybne wód słod­

kich podlegają nadmiernej eksploatacji. Jest to zjawisko ogólne, ale szczególnie daje się ono we znaki w krajach gęsto zaludnio­nych, a więc w pierwszym rzędzie w krajach Europy zachodniej i środkowej.

Zasoby rybne wód słodkich są bardzo niejednolite. Jest zupełnie zrozumiałe, że wielkie rzeki syberyjskie czy południowoamery­kańskie mają jeszcze duże, dalekie od wyczerpania zasoby. Ina­czej wygląda sytuacja w małych rzekach europejskich. Poważne zagrożenie stanowi kłusownictwo rybne, bardzo dziś rozpow­szechnione.

Istnieją specjalne przepisy ochronne, dotyczące niektórych ga­tunków ryb Sra określonych okresach i w określonym wieku. Cho­dzi tu o ochronę osobników niewyrośniętych, które nie doszły jeszcze do wieku, w jakim odbywa się tarło. Okresy ochronne obejmują przede wszystkim okres tarła bądź okresy migracji zwią­zanych z rozrodem. Przepisy uwzględniają również sposób połowu ryb, zakazując używania niehumanitarnych sposobów. Od wszel­kich jednak rozporządzeń tego rodzaju do ich realizacji droga jest zwykle daleka. Również w przypadku ochrony ryb realizacja słu­sznych i mądrych zarządzeń nie zawsze bywa należyta. Dotyczy to nie tylko kłusowników, lecz także „legalnych” wędkarzy. Dlatego konieczne są zabiegi zmierzające do podniesienia liczebności ryb słodkowodnych przez zarybianie wód. Oczywiście nie ulega kwe­stii, że wszystkie sztuczne zabiegi w związku i tarłem i składa­niem ikry nie mogą dać tak dobrych rezultatów jak tarło natu­ralne i naturalne miotanie ikry. Dlatego traktuje się wszelkie sztuczne zabiegi jako zło konieczne. Dokonuje się ich wówczas, gdy tarło naturalne z tych czy innych względów jest uniemożli­wione lub utrudnione przez gospodarkę ludzką. Zabiegi zarybie­niowe pozwalają w konkretnych przypadkach na odtworzenie po­pulacji rybnych, które zostały z naszej winy całkowicie zlikwi­dowane.

Gospodarka zarybieniowa powinna opierać się na dobrej znajo­mości biologii i ekologii ryb oraz na dobrej znajomości środowisk przez nie zamieszkiwanych. Ogólnie można stwierdzić, że podczas gdy w wodach morskich istnieje dopiero zagrożenie ■ populacji rybnych, to w wodach słodkich sytuacja już dziś przedstawia się znacznie gorzej, szczególnie w wodach Europy zachodniej i środ­

kowej. Właściwa ochrona zasobów rybnych wód słodkich to lik­widacja zanieczyszczeń wód, z jedne] strony, oraz racjonalny od­łów i zarybianie — z drugiej.

Ochrona krajobrazów

W poprzednich rozdziałach przedstawiliśmy sytuację najważ­niejszych zasobów natury oraz perspektywy ich ochrony. Każdy z omówionych elementów istnieje na pewno w jakimś sensie sa­modzielnie i niezależnie. Ich ochrona jest sprawą pierwszorzędnej wagi, jednak nawet najsprawniej zorganizowana nie rozwiązuje jeszcze wszystkich problemów ochrony przyrody. W pierwszym rzędzie nie rozwiązuje problemu ochrony przyrody jako całości. Poszczególne elementy natury, o których mówiliśmy, są przecież ze sobą ściśle związane. Mówiliśmy przy różnych okazjach o po­wiązaniach wszystkich żywych elementów przyrody. Mówiliśmy

o ich powiązaniach z wodą i | powietrzem. Omawiając zasoby gleby zwróciliśmy również uwagą na związek zasobów mineral­nych z żywą przyrodą. Ponad wszystkimi elementami istnieje wigęjakaś wyższego rzędu całość, która również wymaga ochrony. Poszczególne elementy przyrody wiążą się w krajobrazie. Nie pomoże ochrona częściowa, jeśli krajobraz będzie chory. Chodzi nie tylko o to, by uchronić od zniszczenia wszystkie zasoby przy­rody, chodzi również o to, by znajdowały się one w krajobrazie we właściwej harmonii, we właściwych proporcjach i w równo­wadze. Krajobrazy pierwotne były i są zdrowe. Dziś jednak tych krajobrazów jest niewiele na Ziemi. Naszym celem jest ochrona tych krajobrazów, które chorują, i to ciężko nieraz chorują na skutek działalności gospodarczej człowieka.

Sprawami kształtowania krajobrazu zajmowano się już od daw­na. Dawniej jednak głównym celem, jaki tej działalności przy­świecał, były względy estetyczne. Dziś musimy chronić i kształto­wać krajobraz również ze względów biologicznych.

Używamy tu tradycyjnego określenia „ochrona krajobrazów”, lecz w gruncie rzeczy chodzi dziś przede wszystkim o uzdrowie­nie krajobrazów. Ażeby je uzdrowić, trzeba je przekształcić, trze­ba je ukształtować w wielu przypadkach na nowo. Dopiero ukształ-

towane właściwie, zdrowe krajobrazy wymagać będą ochrony. Zostańmy jednak przy tradycyjnej „ochronie krajobrazów”, pod którą rozumiemy całość zabiegów związanych z tą ochroną.

Krajobraz współczesnego człowieka to nie tylko pejzaż pól, łąk czy też terenów nie zagospodarowanych. To również miasta i osie­dla, kopalnie, wielkie zakłady przemysłowe, jeziora zaporowe, zapory, mosty itd. Mówiąc o ochronie krajobrazu, myślimy o wszy­stkich jego elementach, o wszystkich jego formach. Ochrona kraj­obrazów wiąże się z planowaniem przestrzennym, gospodarczym i społecznym. Planowanie przestrzenne ma za zadanie zapewnić całkowity ład na przestrzeni całego kraju z punktu widzenia interesów współczesnego pokolenia, jak i przyszłych pokoleń. Planowanie przestrzenne musi więc wiązać problematykę przy- rodniczo-geograficzną z problematyką rozwoju społecznego i go­spodarczego. Plany przestrzennego zagospodarowania krajobrazów powinny być wyrazem właściwego stosunku gospodarki narodo­wej do przyrody kraju. Plany takie muszą uwzględniać naprawę tego zła, które wyrządziła niewłaściwa gospodarka minionego okresu.

Zacznijmy od tych form krajobrazu, 'które w Polsce dominują, a więc od krajobrazu rolniczego. Jest on niewątpliwie na wielu obszarach jednostką niezależną i stanowi zamkniętą całość. Co w naszym krajobrazie rolniczym jest chorego, co wymaga na­prawy? Trzeba od razu stwierdzić, że w porównaniu z wieloma innymi krajami, gdzie rolnictwo stoi wyżej niż u nas, nasze kraj­obrazy rolnicze są stosunkowo mało schorzałe. Dość rzadko widzi się u nas ogromne płaszczyzny, tworzące wielką szachownicę pól bez żadnych zadrzewień, bez zakrzewień. Właśnie taki krajobraz rolniczy, który jeszcze niedawno uważało się za idealny, dziś mamy prawo uznać za najbardziej chory. Wielka, płaska szachow­nica pól to wyraz tendencji rozwojowych rolnictwa, tendencji zmierzających do stworzenia najdogodniejszych z punktu widze­nia agrotechniki warunków uprawy ziemi. Na takich polach łat­wiej przebiegają wszelkie prace, łatwiej zbiera się plon. Jednak tego rodzaju krajobraz to niemal pustynia biocenotyczna. Niewie­le tam różnych gatunków żywych organizmów. Spotyka się kilka zwykle gatunków roślin uprawnych i jeszcze kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt gatunków zwierząt związanych | tymi roślinami

węzłami troficznymi. Bogatsze jest co prawda życie gleb, i tam jednak wydatną rolę grają formy fitofagiczne.

Mówiliśmy już o tym, że w ubogich biocenozach, zwanych agrocenozami, najlepsze warunki egzystencji oprócz roślin upraw­nych znajdują właśnie organizmy żywiące się nimi, a więc orga­nizmy szkodliwe. Ubóstwo biocenotyczne krajobrazu rolnego i związany z tym brak zdolności do samoregulacji — oto właśnie przejaw jego choroby. Trudno tu dać konkretny przepis na uzdro­wienie takiego krajobrazu — zbyt mało mamy w tym zakresie doświadczeń. Jednak w oparciu o liczne obserwacje, jak również w oparciu o dane teoretyczne można ogólnie stwierdzić, że wzbo­gacenie biocenotyczne pejzażu rolniczego służyć będzie jego uzdro­wieniu. Można tu wymienić zadrzewienia śródpolne, utrzymywa­nie dzikich roślin na miedzach i innych nieużytkach, ale to jeszcze nie wszystko. Istotny na pewno jest układ przestrzenny pól oraz ich układ w czasie (płodozmian). Na razie nie ma jednego, dosko­nałego modelu struktury przestrzennej krajobrazu rolniczego. Modele takie zależą od lokalnych warunków klimatycznych, gle­bowych i innych.

Racjonalnie zorganizowany krajobraz rolniczy, bogatszy bio- cenotycznie, polepszyłby zdrowotność roślin uprawnych. Rola ga­tunków szkodliwych dla nas wydatnie zmniejszyłaby się, a w wie­lu konkretnych wypadkach obniżyłaby się na tyle, że interwencja nasza w postaci zabiegów ochronnych stałaby się zbędna. W przy­padkach najgroźniejszych szkodników interwencja ta byłaby za­pewne rzadsza niż dziś. W takiej sytuacji poważnym ogranicze­niom uległoby stosowanie chemicznych zabiegów ochrony roślin W ten sposób udałoby się, być może, zabezpieczyć zarówno zdrp- wie człowieka, jak i zdrowie przyrody przed ujemnymi konsek­wencjami nadmiernej chemizacji w rolnictwie.

Przykład Wielkopolski i Kujaw pokazał, jak człowiek swoją nierozsądną gospodarką wpływa na klimat terenów zagospodaro­wanych. Uzdrawiając i planując krajobrazy rolnicze trzeba to wziąć pod uwagę. Chodzi nie tyle o makroklimat, na który z na­tury rzeczy mamy wpływ niewielki, co o mikroklimat, który od­grywa decydującą niemal rolę, jeśli idzie o produkcję roślinną. Chodzi o warunki temperatury i wilgotności wytwarzające się w przyziemnej warstwie atmosfery wśród roślin uprawnych. Już

w odległych czasach doświadczeni rolnicy umieli gospodarzyć mikroklimatem, wykorzystując w tym celu rzeźbę terenu, wpro­wadzając stosowne zadrzewienia, kępy krzewów, stawiając odpo­wiednie płotki. Dziś nauka dostarcza nam konkretnych wskazó­wek, jak należy postępować, aby rozwijające się na polu rośliny miały najdogodniejsze warunki.

Przy planowaniu krajobrazu uwzględnia się oczywiście gospo­darkę wodną. Dziś wiemy, że najbardziej wskazane jest utrzy­mywanie wody w terenie jak najdłużej, zamim rzeki zabiorą ją do morza. Ta sprawa wiąże się nie tylko z planowaniem kraj­obrazu roślinnego. Wkracza się tu już również w krajobrazy leśne i tzw. krajobrazy naturalne. Okresowy nadmiar wód powinien być w jakiś sposób magazynowany. Służą temu zbiorniki reten­cyjne, różnego rodzaju rowy. Bardzo korzystne jest zalesienie obszarów otaczających źródła i górne biegi rzek oraz obsadzenie odpowiednimi roślinami obszarów zalewowych. Tym sposobem zabezpiecza się glebę, szczególnie w tych miejscach narażoną na erozję. Ponadto wydatnie zmniejsza się odpływ wody, gdyż — jak wiadomo — las i jego runo są wodochłonne. Na terenach nie­równych nie bez znaczenia jest układ pól i kierunek orki. Kiedyś w dążeniu do maksymalnego wykorzystania powierzchni ziemi dla rolnictwa usuwano różne naturalne zadrzewienia, otaczające zale­wiska rzeczne i drobne zbiorniki. Dziś mówi się raczej o tworze­niu nowych sztucznych stawów i jezior i o zalesianiu ich brzegów.

Sprawa wód otwartych wiąże się z makroklimatem. Wody otwarte wywierają bardzo silny wpływ na lokalne warunki kli­matyczne i mogą chronić przed ujemnymi skutkami zbyt silnego oziębienia się powietrza w okresie zimy. Woda powoli się ogrzewa' i powoli stygnie, mając największe ciepło właściwe ze wszystkich ciał. 1 cm3 wody oziębiając się o 1°C podnosi temperaturę 3000 cm3 powietrza o 1°C. Odpowiedni układ wód otwartych w kraj­obrazie z właściwą rzeźbą terenu prowadzi do tego, że w okresach silnego ochłodzenia powietrza jego najzimniejsze warstwy kierują się nad powierzchnię zbiorników wodnych, gdzie ulegają ogrza­niu. Odwrotnie, brak takich zbiorników i niewłaściwy układ ży­wopłotów, nasypów, dróg oraz torów kolejowych przyczyniają się do powstawania zimą trwałych zastoisk zimnego powietrza. W ta­kich mrozowiskach cierpią oczywiście zwłaszcza wrażliwe na mróz

rośliny ogrodnicze. We współczesnych krajobrazach coraz większą rolę zaczynają grać osiedla. Niegdyś były to niewielkie punkciki na ogromnych obszarach pejzażu pierwotnego. Powstawały zwyk­le nad brzegami wód, głównie rzek. W Średniowieczu pojawiają się liczne obramowane murami grody. W czasach nowszych kraj­obraz zmieniał się coraz szybciej. Obecnie wielkie miasta rozcią­gają się na rozległych obszarach, niszcząc niemal doszczętnie przyrodę, a ich niekorzystne oddziaływanie na nią daje się za­uważyć w dużym jeszcze promieniu poza granicami zabudowań. Na terenach silnie uprzemysłowionych (np. na Śląsku) miasta i osiedla leżą tak blisko siebie, że likwidacji ulegają wszystkie niemal naturalne krajobrazy tego terenu. Niszcząc przyrodę, wiel­kie miasta powoli skazują same siebie na zagładę, gdyż życie w nich staje się dla ludzi coraz trudniejsze. Nic dziwnego, że już w XVIII w. rodziły się myśli komponowania krajobrazu w taki sposób, by miasta nie tworzyły nadmiernych skupisk, by otoczone były zielenią. W tych czasach jednak idee kształtowania pejzażu wynikały głównie z estetycznych przesłanek. Dziś dopiero zaczy­namy w pełni rozumieć potrzebę komponowania krajobrazu w taki sposób, by spełniał on dobrze swą rolę zarówno pod względem estetycznym, jak gospodarczym i przyrodniczym. Dziś dopiero rozumiemy, że obszary wielkomiejskie, zagłębia górnicze i prze­mysłowe powinny być tak wkomponowane w krajobraz, by za­chowane zostały właściwe stosunki wielkościowe między trzema najważniejszymi elementami: strefą zurbanizowaną i uprzemy­słowioną, naturalną oraz zagospodarowaną rolniczo. Właściwe proporcje między tymi strefami oraz harmonijne między nimi powiązania to warunek „zdrowia” krajobrazu.

Z zachowanych zabytków oraz opisów dawnych obiektów tech­nicznych i przemysłowych, jak również z rozmieszczenia miast i osiedli można wnosić, że były to rozwiązania harmonizujące z otaczającym je naturalnym i rolniczym krajobrazem. Były to jednak obiekty małe. Ich harmonia z otoczeniem wynikała z prze­wagi naturalnego krajobrazu nad nimi. Nie była ona dziełem czło­wieka, lecz raczej samej przyrody. Dawniej przy zakładaniu nie­wielkich jeszcze obiektów przemysłowych i technicznych — ko­palni, mostów, dróg, kanałów — człowiek z konieczności dążył do jak największego wykorzystania naturalnych właściwości środo­

wiska. Już ten fakt w dużej mierze decydował o większym zhar­monizowaniu tych urządzeń z otaczającą przyrodą. W budowie wszelkich obiektów wykorzystywano z reguły miejscowe materia­ły budowlane (kamień, drewno).

Dziś wspaniałe środki techniczne uniezależniły procesy urbani­zacyjne i industrializacyjne od środowiska przyrodniczego. Stąd potężna koncentracja miast i osiedli oraz obiektów przemysło­wych, charakterystyczna dla pewnych rejonów Europy i Ameryki Północnej XX w. Stąd również zagęszczenie arterii komunika­cyjnych, najrozmaitszych urządzeń, wielkich konstrukcji, domi­nujących nad naturalnym ich otoczeniem. Wszystko to zdewasto­wało naturę, niejednokrotnie nieodwracalnie.

Naprawienie choćby części szkód to sprawa długa i bardzo trudna. Nie sposób przecież dziś rozładowywać ogromne skupienia miast, osiedli i urządzeń przemysłowych. W ogóle nie można lik­widować tego, co zostało zbudowane i co służy w tej chwili czło­wiekowi. Trzeba tu szukać różnych pośrednich rozwiązań i w pier­wszym rzędzie chronić otaczającą przyrodę — zarówno elementy krajobrazu naturalnego, jak zagospodarowanego rolniczo — przed ujemnymi wpływami skupień miast i urządzeń przemysłowych. Natomiast wszystko, co buduje się, czy przebudowuje obecnie i będzie budować w przyszłości, może i powinno podlegać racjo­nalnemu planowaniu z punktu widzenia potrzeb krajobrazu jako całości. W stosunku do wszystkich obecnych i przy­szłych zamierzeń można i należy stosować nowe, racjonalne kryteria, uwzględniające nie tylko doraźne materialne potrzeby człowieka, ale również potrzeby duchowe, jak również potrzeby wynikające z konieczności zachowania ogólnej równowagi biolo­gicznej. Niezależnie od spraw proporcji pomiędzy trzema głów­nymi formami krajobrazowymi, bardzo istotne jest planowanie w obrębie tego elementu, który określamy jako krajobraz zurba­nizowany. Sposób zabudowy miast, wielkość i rozmieszczenie po­wierzchni zieleni, zagospodarowanie terenów podmiejskich, to wszystko sprawy niezwykle ważne nie tylko dla zdrowia miesz­kańców tych osiedli, ale też dla „zdrowia” otaczającej przyrody. Zadrzewienia i zalesienia podmiejskie muszą być odpowiednio włączone w ogólny system zieleni miejskiej. Parki miejskie po­winny się organicznie wiązać z zielenią podmiejską i | różnymi

nami upraw ogrodniczych,' warzywniczych, ląk i pastwisk. Trzeba zresztą stwierdzić, że istnieją w tym zakresie opracowane projekty i na ogól wiemy już, jak powinny wyglądać miasta przy­szłości. Niestety, współczesnym miastom europejskim daleko do tego ideału.

Jakie są granice planowania przestrzennego, organizowania krajobrazu? Można planować i zagospodarowywać w sposób ra­cjonalny mniejsze lub większe obszary rolnicze i leśne. Można zagospodarowywać, i czyni się to już od dawna, obszary stanowią­ce tzw. krajobraz naturalny, a więc nie eksploatowane gospodar­czo przez człowieka. Można planować i zagospodarowywać tereny przemysłowe, osiedla i miasta. Można jednak również mówić

0 planowaniu przestrzennym całych wielkich regionów kraju, obejmujących najrozmaitsze formy krajobrazowe. Można wreszcie

1 trzeba dążyć do planowania i zagospodarowywania w skali ca­łego kraju. Idąc jeszcze dalej i wychodząc z założenia, że granice krajów bardzo często nie są granicami naturalnymi, nie są gra­nicami przyrodniczymi, należy zacząć też myśleć o planowym za­gospodarowywaniu przestrzeni obejmujących więcej niż jeden kraj. Oczywiście każdy region stwarza inne możliwości. Istnieją tereny kwalifikujące się bardziej do gospodarki rolniczej i leśnej, są regiony, w których w większym stopniu można organizować gospodarkę o charakterze przemysłowym i urbanizacyjnym.

Plany zagospodarowywania krajobrazu muszą uwzględniać naj­istotniejsze elementy krajobrazowe, a więc położenie geograficzne, morfologię terenu, właściwości gleby, układ stosunków wodnych, naturalną szatę roślinną oraz rozmieszczenie naturalnych bogactw podziemnych. Sprawa nie jest bynajmniej prosta i niejednokrot­nie zarysowują się istotne konflikty. Jest zrozumiałe, że terenów

o najlepszych warunkach glebowych nie należy przeznaczać pod rozbudowę przemysłu i miast. Powinny one tworzyć obszary słu­żące wyżywieniu. Tymczasem jednak takie obszary stwarzają warunki dla gęstszego zaludnienia, a więc i do większego wyko­rzystania terenu poza rolnictwem. To samo można powiedzieć

o terenach mających naturalne bogactwa mineralne. Z natury rzeczy stymulują one rozwój osiedli i obiektów przemysłowych, które ze względów czysto ekonomicznych powinny być jak naj­bliżej bazy surowcowej. Wiemy jednak, do czego takie zagęszczę-

nie prowadzi. Jest zrozumiale, że w wielu wypadkach trzeba szu­kać rozwiązań w planach kompromisowych.

Istnieją jeszcze innego rodzaju konflikty. Sytuacja obecna, taka jaką nasze pokolenie zastało, w jakiś sposób rzutuje na naszą dzisiejszą, a nawet przyszłą działalność. Do tego dołączają się najrozmaitsze palące potrzeby zaspokajania najbardziej podstawo­wych wymogów gospodarczych, które prowadzą niejednokrotnie do kroczenia po linii najsłabszego oporu. Wiele inwestycji powsta­je właśnie w wyniku tych nagłych, ostrych potrzeb w sposób nieskoordynowany, który w konsekwencji może być z wielu in­nych punktów widzenia szkodliwy. Dziś wchodzimy powoli — mowa oczywiście o sytuacji w Polsce — w okres, w którym będzie można bardziej zrównoważyć sprawy chwilowych, doraźnych po­trzeb naszego pokolenia z potrzebami przyszłych pokoleń. Dziś zaczyna się budować szeroki, perspektywiczny plan zagospodaro­wywania przestrzennego całego kraju. Zaczyna się planować i za­czyna realizować ten plan, który uwzględniając optymalne wa­runki życia dla człowieka zabezpiecza równocześnie egzystencję całej przyrody.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
edukacyjny Przyroda - człowiekowi, Przyroda i ekologia
Konkurs wiedzy Człowiek i przyroda, Przyroda i ekologia
Program edukacyjny z biologii Przyroda - człowiekowi, Przyroda i ekologia
edukacyjny Przyroda - człowiekowi, Przyroda i ekologia
Dekalog Miłośnika Przyrody z Net-u, Ekologia
Konkurs przyrodniczo matem.ekolog.1-3 dzień ziemi, NAUCZANIE ZINTEGROWANE, ekologiczny
CZŁOWIEK I PRZYRODA, College, Pedagogika, rok III, ANTROPOLOGIA KULTUROWA
Firth - Człowiek i przyroda, Kulturoznawstwo, Notatki
Człowiek i przyroda w Chłopach
Prezentacja maturalna, Chłopi człowiek i przyroda w utworze, Chłopi człowiek i przyroda w utworze
Człowiek a przyroda scenariusz zajęć

Lad czlowiek i przyroda all zmniejszony
chłopi4, Człowiek i przyroda w "Chłopach"
Ekologia a ochrona przyrody, Wykłady, Ekologia
Człowiek i przyroda w CHŁOPACH, Szkoła, Język polski, Wypracowania
Przyroda kl6 scen czlowiek1, przyroda, scenariusze kl.6
Kształt. pozytywnego stos. do przyrody, Scenariusze, Ekologia
Konspekt 3 - Stan prawny i ochrona środowiska przyrodniczego w Polsce, Ekologia

więcej podobnych podstron