TRINE ANGELSEN
SAGA CÓRKA MORZA VII
Elizabeth czuła, jak jej serce boleśnie tłucze się w piersi. Oddychała ciężko. Zasłaniając usta dłonią, tłumiła szloch. Jej rozdygotane ciało oblało się potem, zupełnie, jakby chwyciła ją gorączka. W głowie zapanował chaos. Jens jednak żyje! Nie zginął! Nabrała nagle co do tego całkowitej pewności. Niepojęte, przecież czekała, długo go opłakiwała, pogrążona w żałobie, by wreszcie pogodzić się z tym, że już nigdy nie zobaczy swojego przyjaciela z dzieciństwa, kochana i męża. Ciało wypełniło się strumieniem pulsującej radości. W euforii zamierzała już budzić Kristiana, by podzielić się z nim radosną wiadomością, gdy nagle coś ją przed tym powstrzymało. Przecież teraz, gdy jesteśmy małżeństwem, nie mogę opowiedzieć Krystianowi, że Jens żyje!! Ale Jensa także poślubiłam. Bolesna prawda niemal ją przeraziła. Otarła pośpiesznie twarz, stwierdzając ze zdumieniem, że policzki ma mokre od łez.
Jens, gdzie jesteś? - myślała z rozpaczą i wpatrywała się w mrok, jakby tam gdzieś ukryta była odpowiedź.
Znów powróciła bolesna tęsknota.
- Jens - wyszeptała, uświadamiając sobie nagle, że już dawno nie wypowiedziała na głos jego imienia.
Teraz Kristian przejął rolę ojca zarówno Marii, jak i Ane. To on był głową domu, on utrzymywał całą rodzinę. Właśnie dlatego nie mówiła często o Jensie, mimo, że poprzysięgła sobie pielęgnować o nim wspomnienia, tak by dzieci, zwłaszcza Ane, go zapamiętały.
Po cichu wymknęła się z łóżka i ukradkiem poszła do dziewczynek. Nie miała odwagi zapalić świecy, pochyliła się więc nad łóżkiem, w którym spały, by ma nie popatrzeć. Słyszała ich równe krótkie oddechy.
Ane, mamrocząc coś przez sen, wypięła pupę i obróciła się na bok.
- Twój tata żyje - szepnęła Elizabeth i pogładziła córeczkę po mięciutkich włoskach. - Żyje, ale nie wiem, gdzie jest, maleńka.
Maria też bardzo kochała Jensa, pomyślała Elizabeth, otuliwszy siostrę kołdrą, bo dziewczynka rozkopała się u miała całkiem zimne nogi. Przypomniała sobie ów dzień, gdy ojciec powiadomił je o śmierci Jensa. Maria, wówczas zaledwie ośmioletnia, uczepiła się i szlochała, póki nie zabrakło jej łez.
Przez dwa długie lata Elizabeth rozpaczała po stracie męża i choć z czasem nauczyła się z tym żyć, nigdy nie przestała za nim tęsknić. Ta tęsknota przez cały czas drzemała w jej sercu. Czasami wyobrażała sobie, że słyszy go lub widzi. W przebłyskach chwil zdarzało jej się pomyśleć: muszę powiedzieć o tym Jensowi, by potem nagle ocknęła się ze świadomością, że odszedł na zawsze. Za każdym razem cierpiała równie boleśnie.
Pocałowała pośpiesznie dzieci i powoli zeszła po schodach.
Dotknęła klamki w drzwiach do pokoju Helene i wtedy nagle się rozmyśliła.
Nie, uświadomiła sobie, nie mogę jej o tym powiedzieć. Będzie mnie przekonywać, że to tylko sen, przywidzenie, fantazja…
Tylko ja wiem, że to prawda, bo wielokrotnie doświadczałam podobnego uczucia, gdy widziałam rzeczy niewidoczne dla oczu innych.
Cóż, przyjdzie mi samotnie to dźwigać. A jeśli któregoś dnia Jens stanie tu, na schodach? Co zrobię wówczas? - pomyślała, nieruchomiejąc.
Nie wiedziała, po prostu nie miała pojęcia, jakby postąpiła, gdyby się zdarzyło coś takiego.
Ciężkim krokiem wróciła po schodach na górę. Wślizgnęła się z powrotem pod okrycie i położyła się na samym brzeżku łóżka. Stopy miała zupełnie zimne. Krisian na szczęście się nie obudził, akurat teraz nie byłby w stanie z nim rozmawiać. Potrzebowała trochę czasu, by przemyśleć wszystko i zebrać w sobie siły, by nie dać po sobie poznać, co ją trapi.
W nocy prawie nie zmrużyła oka, a mimo to nie znalazła rozwiązania. Słoneczne promienie przeniknęły przez firanki. Czekał ją nowy dzień u boku Kristiana. Jak zdoła spojrzeć mu w oczy, przemilczając to, co do czego zyskała pewność?
Nagle poczuła na biodrze ciepłą dłoń i usłyszała, jak Kristian mruczy zaspany:
- Nie śpisz, moja Elizabeth?
Zwykle napełniała ją duma, gdy się tak do niej zwracał, teraz zaś miała wrażenie, że jej ciało krępuje coraz mocniej zaciskający się rzemień. Usiłowała uspokoić oddech i udawała, że śpi, ale on, nie zauważając na to, przeciągnął ją do siebie.
- Pragnę ciebie - wyszeptał, całując ją po plecach i po karku.
Elizabeth zacisnęła powieki, zadowolona, że leży odwrócona do niego plecami i nie musi mu patrzeć w oczy.
Kristian wsunął dłoń pod jej ramieniem i ścisnął pierś.
- Przestań - mruknęła, usiłując go odsunąć.
- Jednak nie śpisz? - spytał i uniósłszy się na łokciu, odgarnął włosy z jej twarzy.
Nie odpowiedziała, ale znów odepchnęła jego dłoń.
- A co ty taka nieprzystępna? - zapytał, gładząc ją po brzuchu.
Muszę mu pozwolić, bo inaczej domyśli się, że coś jest nie tak, pomyślała, obracając się na bok i przyjmując jego leciutki pocałunek.
- Jestem zaspana - skłamała, po czym zarzuciwszy mu ręce na szyję, przywarła do niego, choć wszystko w niej protestowało, gdy całował i pieścił jej ciało.
Postępuję niewłaściwie, dudniło jej w głowie, dopuszczam się zdrady wobec Kristiana, jak i wobec Jensa. Proszę, nie rób tego, nie teraz, błagała go w duchu. Poczekajmy z tym, zobaczymy…
Nie zdobyła się jednak na protest, gdy zdejmował z niej koszulę nocną, a potem całował i pieścił językiem jej brzuch i uda. I choć jej ciało zareagowało pożądaniem, myślami była zupełnie gdzie indziej.
- Poczekaj - wyszeptała, wymykając mu się z objęć.
- Zrobiłem coś nie tak? - zapytał niepewnie.
- Nie, spróbujemy czegoś nowego - odparła, kładąc się na brzuchu i rozchylając uda.
Mruknął coś niezrozumiale, zaraz jednak poczuła jego ciężar. Z ulgą zanurzyła twarz w poduszce. Nie była w stanie znieść jego spojrzenia.
Kiedy w chwilę później osunął się na bok wyczerpany, stwierdził:
- Chyba nie było ci dobrze.
- Owszem - odparła, podciągając kołdrę pod samą brodę.
- Ale nie tak, jak zazwyczaj - upierał się przy swoim.
- Jestem trochę rozkojarzona - wyjaśniła, pomyślawszy, że to przynajmniej nie jest kłamstwo.
- Dlaczego?
- W każdej chwili mogą wejść dzieci. Po tym nie wiem czemu, ale coś źle spałam tej nocy.
- Może w takim razie spróbujemy jeszcze raz - spytał, a w jego głosie wyczuła rozbawienie.
- Nie, Kristianie! - zmusiła się do uśmiechu i pośpiesznie zerwała się z łóżka. - Pora wstawać!
Ubierając się, pilnowała, by do męża odwrócić się plecami.
Zgodnie z wcześniejszymi obawami trudno było jej tego dnia spojrzeć Krystianowi w oczy, a ilekroć przemawiał do niej czule, ściskając ją w żołądku. Zmuszała się jednak do uśmiechu i udawała, że wszystko jest tak jak zwykle.
Tylko Helene domyśliła się, że coś ją trapi. Stała przy ławie w kuchni i przesiewała mąkę przez sito zrobione z krowiego wymiona rozciągającego na drewnianej obręczy. Rozbite grudki sypały się di dzieży niczym śnieg.
- Jesteś dziś dziwnie zamyślona - zagadnęła Helene, uchwyciwszy wzrok Elizabeth.
- Kto? Ja? Nie, skąd? - odparła niepewnie. - Zastanawiam się nad tym co zwykle.
- Na przykład? - zapytała Helene, odstawiając na bok worek z mąką.
- No, wiesz… Niebawem trzeba będzie posadzić ziemniaki, wyprowadzić stado na łąki, zwieźć i osuszyć torf. Na wiosnę czeka nas mnóstwo roboty.
Helene podeszła do niej i ciepłym, zachęcającym do zwierzeń głosem, powiedziała:
- Wydaje mi się, że męczy cię coś jeszcze.
Może opowiedzieć jej o wszystkim? - zastanawiała się Elizabeth. Podzielić się tym ciężarem, który mnie przytłacza? Przyznać się do zamordowania Leonarda?
- Wstałam w nocy, żeby przynieść sobie trochę wody z wiadra - ciągnęła przyjaciółka. - I zauważyłam, że wchodzisz po schodach na strych. Co robiłaś na dole?
Powiedz! - przynaglała się w myślach Elizabeth. Teraz masz szansę. Helene cię widziała, może to jest znak.
- Ja… zdawało mi się, że coś słyszałam - zaczęła z ociąganiem i zawahała się. Bo jeśli Helene jej nie uwierzy albo zdradzi komuś powierzoną tajemnicę? - Zeszłam na dół, by się rozejrzeć, ale nikogo nie zauważyła. Chyba kot dostał się do izby.
Z jaką łatwością przychodzą mi kłamstwa, pomyślała zawstydzona i odetchnęła głęboko. Odczekała chwilę, po czym wyszła z kuchni, mówiąc:
- Czas się wreszcie zabrać do pracy!
Mało brakowało, pomyślała i przystanęła w ciemnym kącie korytarza. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe.
Póki co się nie zdradziła, choć okłamała Helene, swoją najlepszą przyjaciółkę. Przed Krystianem też chyba zdoła ukryć swoje uczucia, pod warunkiem, że zachowa spokój.
Tymczasem drzwi otworzyły się z trzaskiem i rozległo się ciężkie tupanie.
Elizabeth wyszła mężowi naprzeciw i powitała go promiennym uśmiechem. Kristian odwzajemnił uśmiech. Tak, pomyślała. Dam sobie radę.
Lavina przejrzała wszystkie ryby, które wyjęła z sieci i uśmiechnęła się, zadowolona, z udanego połowu.
O burty łodzi pluskały fale. Niebo zasnuło się szarymi chmurami, ale deszczu póki co nie trzeba się było obawiać. Przez chwilę nie odrywała wzroku od wyspy, gdzie Andreas znosił kamienie przeznaczone na ogrodzenie. Trzeba odgrodzić zwierzęta, bo inaczej zeżrą krzewinki, oznajmił i zabrał się do pracy.
- Andreas - wypowiedziała Lavina na głos, jakby smakował imię. - Ciekawe, jak naprawdę się nazywa. A jeśli któregoś dnia odzyska pamięć?
Ciarki jej przeszły po plecach. Miała nadzieję, że to nigdy nie nastąpi.
Cofnęła się myślami do wydarzeń sprzed dwóch lat.
Sztormowe morze jak zwykle wyrzuciło na brzeg Wyspy Topielca szczątki zatopionych łodzi. Okropna nazwa, pomyślała z uśmiechem, nadana wyspie nie bez powodu, skoro niegdyś fale znosiły się tu na ląd topielców. Tamtego dnia, gdy po sztormie morze się nieco uspokoiło, Lavina wyszła na brzeg nazbierać drewna, które przydawało się do naprawienia chaty i obory leżącego na połamanej łodzi odwróconej do góry dnem. Ledwo dychał, ale jego dłoń kurczowo ściskała rękojeść noża wbitego w poszycie. Na rękojeści były wyryte inicjały J. R. Mężczyzna wydał jej się niezwykle przystojny, wysoki, muskularny, silny… Namęczyła się bardzo, by go przenieść do chaty. Zdjęła z niego ubrania i obrzeżała rany. Po opuchliźnie i zasinieniu poznała, że prawa noga jest złamana, zdoła ją nastawić i usztywnić. Mężczyzna jęczał z bólu, gdy to robiła. Żadnych innych zewnętrznych obrażeń i niego nie zauważyła.
- Rzeczywiście jest silny i wytrzymały, poznałam się na tym od razu - mruknęła do siebie i chwyciła za wiosła. Poruszając nimi rytmicznie, popłynęła w stronę brzegu.
Z początku nie wiązała z nim żadnych planów. Dopiero gdy odzyskał przytomność i zrozumiała, że mężczyzna nic nie pamięta, nawet swojego imienia, postanowiła zatrzymać go na wyspie. Jeśli wróci mu pamięć, wyjaśni, że go pokochała i zrobiła to, co uważała za słuszne. Tak czy inaczej uratowała mu życie.
Owa mistyfikacja wymagała jednak pewnych przygotowań. Lavina pozbyła się więc szczątków jego łodzi, w obawie, że mógłby ją rozpoznać, a potem nafaszerowała go kłamstwami. Powiedziała mu, że ma na imię Andreas i jest jej mężem. Gdy wracał z zimowego połowu, sztorm zatopił jego łódź, a on cudem się uratował. Znalazła go na brzegu.
Przyjął jej wyjaśnienia bez żadnych zastrzeżeń.
Potrzebowała takiego młodego i silnego mężczyzny do cięższych prac. Odkąd została na wyspie sama, brakowało jej męskiej ręki. Uznała, że jeśli rozbitek przeżyje, to będzie z niego pożytek.
Otoczyła go staranną opieką i pielęgnowała najlepiej, jak potrafiła. Parzyła mu napary z ziół na gorączkę, tak że w końcu wyleczyła go z zapalenia płuc i duszącego kaszlu, który wstrząsał jego ciałem. Raz po raz żałowała, że go ocaliła. Ciężko jej było obracać go w łóżku, robił pod siebie jak dziecko, a kiedy wróci mu apetyt, to z trudem nastarczała jedzenia, by wykarmić. Noga pozostała sztywna i sprawiała mu ból. Nadal kulał. Długo rwało, nim wreszcie wstał z łóżka i stał się przydatny.
Lavina przestała na chwilę wiosłować, by nieco odpocząć. Sidła wygodniej na ławeczce.
Poczuła nad nim władzę, gdy po raz pierwszy spali ze sobą. Rozebrawszy się do naga, umyła się na jego oczach i wtedy zauważyła, jak na niego działa. Nie wzbraniał się, gdy dosiadła go i ujeżdżała jak amazonka, póki obojgu nie zakręciło się w głowach.
Tak, czuła wówczas nad nim swą władzę. Z czasem doznania stały się bardziej intensywne i przyjemniejsze. Wcześniej brał ją w posiadanie ojciec. Matka umarła przy porodzie, więc przez cały życie mieszkała na wyspie tylko z ojcem. To on zaciągał ją do łóżka, gdy przyszła mu na to ochota i decydował, co ma robić. Wykorzystywał jej ciało, odkąd w wieku około jedenastu lat zaczęła nabierać kobiecych kształtów, aż do wieku dorosłego, gdy już broniła się przed tym, przeważnie nieskutecznie. Przed pięcioma laty ojca zabrało morze i prawdę powiedziawszy, wcale za nim nie tęskniła.
Mijał czas, a Andreas zaczął zadawać pytania.
Gdzie reszta załogi? Dlaczego nikt ich nie odwiedza? Czy nie ma innej rodziny? Z czego będą żyć? Musiała więc wymyślać coraz to nowe kłamstwa.
Powiedziała mu, że cała załoga kutra poszła na dno i tylko on się uratował. Rodziny nie mają, a od innych ludzi raczej stronią. Zawsze lubiliśmy tak żyć, skwitowała krótko.
Przypominało jej się, że obrzucił ją wówczas uważniejszym spojrzeniem, jakby powątpiewał w opowiedzianą przez nią historię, jednak się nie odezwał.
Andreas ułożył kolejny duży kamień i odgarnąwszy dłonią spoconą grzywkę, postanowił odpocząć przez chwilę. Od wielu już dni buduje ogrodzenie i wreszcie widać jakieś efekty jego pracy. Jeszcze parę dni, a będzie mógł powiedzieć: robota skończona. Tej wiosny zrobił już niemało. Cała szopa została wypełniona po brzegi torfem.
Przy brzegu stały budki lęgowe, które Lavina zbudowała dla edredonów, miękkopiórych kaczek polarnych. Opiekowała się ptakami, dzięki czemu każdego roku zbierała z ich gniazd duże ilości puchu, który był towarem bardzo poszukiwanym. Lavina wymieniała puch na inne produkty. Poza tym sprzedawała także przedmioty wystrugane przez niego z drewna: chochle, mieszadełka i inne przybory kuchenne. Poświęcał majsterkowaniu długie jesienne wieczory. Lubił to i czuł, że ma dryg do tego.
Przeniósł wzrok na oborę. Postanowił, że latem wymieni drewniane deski jednej z dłuższych ścian budynku. Zgromadził już dość drewna na ten cel, zbierając to, co wyrzuciło morze, a także to, co Lavinie udało się pozyskać, wyżebrać bądź wymienić, na stałym lądzie. Nieliczne drzewa, które porastały wyspę, zdążył już wyciągnąć, gdy naprawiał chatę. Nie pojmował, jak mógł doprowadzić zabudowania do takiej ruiny. Pewnie dlatego, że większość czasu i sił zabierały mu połowy.
Zacisnął dłonie i zapatrzył się w morze. Bardzo mu doskwierało to, że nie jest w stanie wejść do łodzi. Dla niego, rybaka, to porażka. Za każdym razem jednak, gry próbował się przemóc, ogarniała go panika. Dygotał, pot oblewał mu całe ciało, zaciskało się gardło i zdawało mu się, że się zaraz udusi. Nie potrafił nazywać słowami tego strachu, który wysysał z niego wszystkie siły.
Żaden normalny mężczyzna tak się nie zachowuje, był tego pewien. Gdy napomknął o tym Lavinie, odpowiedziała jedynie, że przynajmniej taki z tego pożytek, że morze jej go nie zabierze. Wydawała się być z tego powodu dziwnie zadowolona. Opowiadała mu, że zawsze gdy wypływał, bardzo się o niego bała.
Minęły już dwa lata od tego zdarzenia, pomyślał, usiłując sobie przypomnieć tek okropny dzień sztormowy. Pływał ponoć na dużym kutrze, zapewnie z pięcioosobową załogą. Morze gotowało się, czarne fale, wysokie jak górskie szczyty, pochłaniały łódź za łodzią. Pamiętał nawołujących do siebie mężczyzn ubranych w skórzane ubrania, ale nie potrafił rozróżnić ich twarzy. Zdawało mu się, że otulała go miękka szara mgła, przez którą nie może się przebić.
Woda chłostała go w twarz, a w uszach rozbrzmiewało echo przeraźliwych krzyków. Ludzie walczyli o żucie, a on nie mógł nic uczynić, by im pomóc! Dopiero gdy…
Nagle przypomniało mu się coś więcej. Wysilał się, by wydobyć z zakamarków pamięci jakieś nowe obrazy. Zobaczył, że młody mężczyzna wstaje. Nie, to raczej chłopiec, tak, na pewno chłopiec pokładowy. On krzyczy, by usiadł, ale sztorm tłumi jego słowa. I nagle nadchodzi fala i zmiata chłopaka z pokładu. Ten woła o pomoc i na moment ich spojrzenia się spotykają.
Boże Święty! Widzi teraz wyraźnie tę dziecinną twarz, na której maluje się przerażenie. Lubi tego chłopca, wie to na pewno, czuje się za niego odpowiedzialny. Może to jego młodszy brat albo jakiś krewny?
Nie, Lavina powiedziała przecież, że z jego rodziny już nikt nie żyje. Pomarli dawno temu, na długo przed katastrofę.
Przypomniał sobie, że rzucił chłopcu linę i krzyczał, by się jej złapał. Chłopiec pokładowy posłuchał się, ale zaraz nadeszła kolejna spieniona fala i uderzyła z siłą wybuchu. Jego także zmiotło z pokładu i pochłonęła go czarna głębia. Zrobiło się cicho. Ciężkie skórzane ubranie ciągnęło go w dół do zimnej, pozbawionej dźwięków głębi. Poddał się temu bezwolnie, póki płuca nie zaczęły się desperacko domagać powietrza. Dopiero wówczas zaczął machać nogami i rękami, dziękując Bogu, że potrafi pływać. Im zacieklej jednak walczył, tym większy był to wysiłek dla płuc. Przez parę sekund, gdy ból stał się już nie do zniesienia, przemknęło mu przez myśl, by się poddać. Resztkami sił wydostał się jednak na powierzchnię. Chwytał łapczywie powietrze, dusząc się i krztusząc wodą. Oczy go szczypały, bolało całe ciało.
Nie wie, co wydarzyło się później. Jakimś sposobem udało mu się wdrapać na odwróconą do góry dnem łódź i ostatkiem sił uczepił się jej, zaciskając dłoń na rękojeści noża wbitego w drewniane poszycie. Sam wbił ten nóż? To bez znaczenia. Towarzyszyła mu tylko jedna myśl, trzymać się mocno. Pamięta, jak miotały nim fale, słyszy wciąż wycie sztormowego wiatru, tłumiącego krzyki pozostałych rybaków. A potem fale porwały go dalej i dalej, aż wszystko pochłonął mrok.
Znów rozbolała go głowa i zebrało mu się na mdłości, jak zawsze, gdy usiłował sobie przypomnieć przeszłość. Miał wrażenie, jakby wokół głowy zaciskała się żelazna obręcz, na parę sekund zamknął oczy, a gdy podniósł powieki, zauważył Lavinę, która cumowała łódź na brzegu.
Postanowił kontynuować pracę aż do podwieczorku. Otarł dłonią policzek i wyczuł bliznę. Lavina mówiła, że to pozostałość po rannie, której nabawił się, gdy się poznali. Ona była służącą we dworze, gdzie on pracował jako parobek. Miała jeszcze jednego kawalera i obaj strasznie się o nią pobili. Od tamtej pory właśnie pozostała mu ta blizna.
Z jakiegoś powodu coś mu się w tej historii nie zgadzało, nie umiał jednak określić co. Andreas zacisnął zęby, walcząc z bólem głowy, ale nie przewał pracy.
W niewielkiej izbie nagromadziła się para od gorącej wody. Andreas przetarł szmatką swój nagi tors, zerkając na Lavinę, która siedziała przy palenisku i rozczesywała włosy, raczej nie należy do wstydliwych, pomyślał, przypominając sobie, jak po raz pierwszy, który pamiętał. Leżał wówczas i wpatrywał się w jej zgranie uformowane ciało.
- Co, zapomniałeś, jak wyglądam nago? - zapytała.
Rzeczywiście, nie pamiętał. Nie pamiętał w ogóle, by był w taki sposób z jakąś kobietą. Ale chyba jednak był, bo potrafił ją zaspokoić. Wiedział, co robić, by wywołać w niej dziką żądzę i jęki rozkoszy.
Chociaż często zrzucała ubrania na jego oczach, nigdy nie miał dość widoku jej nagiego ciała. Był pod tym względem nienasycony. Za każdy razem ogarniało go takie silne pożądanie, że tracił nad sobą władzę. Lavina budzi we mnie dziką chuć. Pomyślał, czując, twardniejącą męskość. Spod półprzymkniętych oczu podglądał, jak siedzi na stołku, rozłożywszy szeroko uda. Piersi ma jędrne i pełne, brzuch płaski i mocny. Ciężka praca na wyspie wyraźnie służy jej ciału, pomyślał.
Raz po raz odchylała w tył głowę, a jej mokre włosy uderzały z plaskiem o krągłe biodra. Podejrzewał, że robi tak celowo, wiedząc, jak to na niego działa.
- Umyć ci plecy? - mruknęła, podchodząc do niego powoli.
Pochylił się. Miał nadzieję, że nie zauważyła jego twardej męskości.
Miękkimi ruchami namydliła mu plecy, raz po raz przywierając do nich twardymi piersiami i przesuwając dłoń w kierunku brzucha. Ona widzi, co się ze mną dzieje, pomyślał oszołomiony, gdy poczuła nagle jej dłonie po wewnętrznej stronie ud i na kroczu.
- Wiesz, że doprowadzasz mnie do szaleństwa - jęknął cicho.
- Mhm - mruknęła i przyssała się do jego szyi, wywołując przyjemne mrowienie w podbrzuszu.
- Może chcesz się osuszyć? - zapytała, podnosząc się kocim ruchem.
Nie odrywał od niej wzroku, gdy, kręcąc biodrami, odeszła kawałek, po czym, nie uginając nóg, schyliła się po ubranie z podłogi.
Dyszał ciężko i wpatrywał się w wąską szparkę okoloną kręconymi włoskami. Poderwał się z balii i w jednej chwili znalazł się przy niej. Chwyciwszy ją za pośladki, rzucił ochryple:
- Sama się o to prosisz!
A potem wniknął w nią z głębokim językiem.
Poddała się jego rytmowi, ale gdy już był bliski osiągnięcia rozkoszy, cofnęła się nagle.
- Jeszcze trochę - rzucił błagalnie, ale ona tylko się uśmiechnęła i błyszczącymi oczami powiedziała:
- Nie, poczujesz coś lepszego.
Uklękła przed nim i uchwyciła w usta jego członek.
Trwało to zaledwie parę sekund. Miał wrażenie, że świat eksplodował i mieni mu się przed oczami feerią barw.
Wyczerpany, omal nie osunął się na podłogę. Lavina jednak oznajmiła stanowczo:
- Teraz moja kolej.
- Nie nadaję się do niczego - jęknął udręczony.
- To ci trochę pomogę - rzuciła lekko i ułożywszy się na łóżku, rozchyliła szeroko uda. - Pieść mnie!
Posłusznie zrobił, co mu kazała. Powiódł koniuszkiem języka po delikatnej skórze, która miała słodki smak i pachniała mydłem. Kobieta poruszyła biodrami. Ciche pojękiwanie i widok rozkołysanych dużych piersi podnieciły go do tego stopnia, że znów poczuł w sobie moc.
- Chodź - wyszeptała.
Ostrożnie wniknął w nią, ciasną i gorącą, a ona przywarła do niego, zacisnęła łydki na jego plecach i unosząc biodra, jęknęła:
- Weź mnie, mocno!
Nie dał się dwa razy prosić.
Gdy już było po wszystkim, zamyślony, wpatrywał się w powałę.
- Nad czym tak dumasz? - zapytała Lavina, wtuliwszy się w jego ramię.
- Jesteś pewna, że oprócz imienia Andreas nie mam jeszcze jakiegoś drugiego? - zapytał i popatrzył na nią pośpiesznie, bo wyczuł napięcie w jej ciele. Była piękną kobietą, ale czasami w jej błękitnoszarych oczach dostrzegł jakąś dzikość.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytała ostro. - Nazywasz się Andreas Sanberg.
- Czuję, że to nieprawda - odparł i omiótł spojrzeniem izbę. Dlaczego mu się wydaje, że nie należy do tego miejsca? Dlaczego nagle zaczął powątpiewać w słowa Laviny? Przecież wcześniej przyjmował je bez zastrzeżeń.
- Nieprawda - przedrzeźniała go, prychając szyderczo. - Przecież ty nic nie pamiętasz! Musiałam ci nawet przypomnieć, jak się nazywasz i opowiedzieć ci całą twoją przeszłość.
Nagle zmieniła ton i znów zaczęła się do niego przymilać i tulić. - Myślisz, że mnie było tak łatwo? Przecież ty nawet nie pamiętałeś, że jestem twoją żoną!
Pożałował natychmiast, że jej o tym wspomniał i pocałował ją w czoło. Pachniała wciąż mydłem.
- Latem będziemy się kąpać w morzu, co ty na to? - zapytała łagodnie.
- E, to za zimno - odparł.
- Nie w tej małej zacisznej zatoczce, wiesz. Wygrzejemy się po kąpieli na białym drobnym piasku na brzegu.
Mówiła coś dalej, ale on jej nie słuchał, bo nagle pojawił mu się przed oczami obraz. Piasek, wrzeszczące mewy, ciepła bryza muskająca skórę… To musiało być latem…
Tak, był nagi po kąpieli, ale nie sam. Kobieta… nie widział jej twarzy, czuł jedynie jej miękką skórę, zapach…
Lavina wyrwała go z marzeń.
- Nie słyszysz, co do ciebie mówię? - zapytała, unosząc się na łokciu.
- Coś mi się przypomniało - odparł rozkojarzony.
- Piasek na brzegu i ja nago razem z…
Nie zdążył dokończyć, gdy dostrzegł błysk w jej oczach.
- No widzisz, jednak pamiętasz plażę w zatoczce - rzuciła krótko i położyła się z powrotem.
Nie odpowiedział. Miał jakieś wewnętrzne przekonanie, że to nie z Laviną leżał. Czyżby ją zdradził?
- Pośpijmy teraz - szepnęła, muskając jego tors. - Jutro popłynę na stały ląd i wymienię na mąkę drewniane łyżki, które wystrugałeś. Upiekę ci potem świeży chleb.
Pokiwał głową w mroku i zamknął oczy. Jakże pragnął przezwyciężyć strach przed morzem! Mógłby wówczas popłynąć z nią na stały ląd. Tak mu brakowało ludzi, rozmów z nimi.
Później, uspokajał się w myślach. Za jakiś czas na pewno dam radę znów wsiąść do łodzi. Może powinienem codziennie przez chwilę próbować?
Wnet zasnął, ale znów męczył go ten sam sen, który powtarzał się już od jakiegoś czasu. We śnie przeżywał na nowo dzień katastrofy na morzu, krzyki i nawoływała rybaków, uderzające fale, chłód i ból.
Demoniczny topielec też tam był, a z nim pełno trupów. Wiosłowali w swoich przepełnionych łodziach, a między skałami odbijał się echem ich złowieszczy śmiech.
Ale tym razem sen się nieco różnił, bo nim woda zamknęła się nad jego głową, wykrzyknął jakieś imię.
Zerwał się i zlany potem, usiadł na łóżku, z trudem łapiąc oddech.
- Znów ci się śniły koszmary? - zapytała Lavina łagodnie i otoczyła go ramieniem. - Chodź tu, połóż się z powrotem.
Poddał się jej, ale nie słuchał, jak go pocieszała.
- Krzyknąłem we śnie imię kobiety - rzekł nagle.
Lavina ucichła.
- Elizabeth, tak brzmiało to imię. Krzyknąłem: Elizabeth - stwierdził i znów usiadł. - Czy ktoś, kogo znam nosi takie imię? - zapytał ochryple przenikając wzrokiem ciemność, popatrzył na Lavinę.
- Twoja matka - odpowiedziała. - Ale ona od dawna nie żyje.
Tak, może chodzi o moją matkę, pomyślał. Wiedział tylko, że ta kobieta była dla niego ważna. Nie potrafił jednak wydobyć z pamięci, jak wygląda.
Elizabeth, powtórzył w duchu. Elizabeth?
Przez otwarte kuchenne okno dochodziły odgłosy i zapachy kojarząc się z wiosną. Poprzedniego dnia Kristian i Ole z pomocą paru komorników rozrzucili obornik, na pokryte wciąż połaciami śniegu, pola.
Wiosna to moja pora roku, pomyślała Elizabeth, stawiając na stole maselniczkę. Wiosna i lato przynoszą nowe życie i napełniają nadzieją i ciepłem zmarznięte zimą ciała. Źle znosiła porę jesienno-zimową, gdy dni były krótkie i szybko zapadały ciemności. Właśnie wtedy zginął Jens. Wtedy widziała go po raz ostatni. Od tamtej pory zima zawsze przypomniała jej o tej tragedii.
Odkąd nabrała pewności, że Jens jednak żyje, poruszyła się niczym po cienkim lodzie. Ważyła każde słowo, pilnowała się na każdym kroku w obawie, że powie lub zrobi coś niewłaściwego. Nikt nie może się domyślić, że Jens żyje - jeszcze nie. Najpierw sama muszę postanowić, jak się zachowam. Ale wraz z upływem dni, gdy nic się nie wydarzyło, uspokoiła się nieco. Po wielu nieprzespanych nocach zdecydowała wreszcie, że nie będzie się martwić na zapas i zastanowi się, co robić, gdy Jens naprawdę się pojawi. Trudno przewidzieć, co się wydarzy. Czas pokaże.
Odsunęła od sienie ponure myśli i podeszła do okna. Z łąki na zboczu dolatywało beczenie owiec o pobrzękiwanie dzwonków. Niektórzy gospodarze wypuścili już zwierzęta na pastwiska, by zaoszczędzić na paszy. Wysoko pod lasem skubały kępki trawy i pąki brzeziny. Pod tym względem nie ma różnicy pomiędzy biedakami a bogatymi, pomyślała, ogarniając spojrzeniem dziedziniec i zatrzymując wzrok na oborze. Tu, we dworze, także oszczędza się paszę.
Rozglądając się za Marią, wychyliła się przez okno. Wysłała siostrę na brzeg, by zawołała Nikoline i Olego na podwieczorek. We dwoje od rana zbierali wodorosty dla zwierząt, na pewno więc już byli głodni i zmęczeni. Ona ugotowała, dla inwentarza na wieczór, gęstą zupę z rybich resztek, którą zwierzęta chętne zjadały.
Nagle zauważyła Marię. Podchodziła ścieżką razem z jakąś obcą kobietą.
- A kogoż to ona prowadzi? - zdziwiła się i odsunęła na bok firankę.
- Co mówisz? - spytała Gurine. Kucharka w ostatnim czasie mocno przygłuchła.
Elizabeth powtórzyła pytanie.
- Wygląda mi na Lavinę, ale nie jestem pewna - odpowiedziała Gurine.
- Tak, to ona - potwierdziła Helene, podszedłszy do okna.
- A kim jest Lavina? - zapytała Elizabeth, przyglądając się z uwagą kobiecie w czarnej chustce, spod której nie widać było dokładnie twarzy.
- Mieszka na Wyspie Topielca, położonej na samym skraju, w miejscu gdzie szkiery ustępują pola otwartemu morzu.
Elizabeth popatrzyła podejrzliwie na Helene, zastanawiając się, czy ta nie stroi sobie z niej żartów, ale przyjaciółka ciągnęła z powagą. - Uważam, że jest trochę dziwna, skoro woli mieszkać całkiem sama z dala od ludzi.
- A czego ona tu chce?
- Od czasu do czasu przypływa łodzią na stały ląd, być coś wyżebrać albo wymienić się na jedzenie. Dawno jej nie było. Przynajmniej odkąd ty tu zostałaś gospodynią.
- Biedny człowiek - mruknęła Elizabeth, podchodząc do drzwi.
- Mamy gościa - oznajmiła Maria.
Elizabeth wyciągnęła rękę, a Lavina przedstawiła się i ukłoniła, ale nie tak głęboko, z pokorą, jak to czynią biedacy.
- Mam nadzieję, że nie przybywam nie w porę - rzekła i zmierzyła wzrokiem nową gospodynię Dalsrud.
Helene ma rację, w tej kobiecie jest coś przerażającego, pomyślała Elizabeth.
- Właśnie siadamy do podwieczorku - rzekła. - Więc jeśli nie pogardzisz tym, co na stole, to zapraszam, przyłącz się do nas.
Kiedy Lavina zdjęła chustkę i szal, Elizabeth z trudem oderwała od niej wzrok. Ta około czterdziestoletnia kobieta, okazała się bowiem o wiele piękniejsza, niż przypuszczała. Miała gęste włosy w kolorze piasku, a na jej twarzy prawie nie znać było zmarszczek. Miała wydatny biust i wąską talię. A kiedy Ane o coś ją zagadnęła, uśmiechnęła się, odsłaniając białe mocne zęby.
W tej samej chwili do izby weszła Nikoline, a za nią Ole i Kristian.
- Witaj, Lavino! - rzucił Kristian lekko. - Dawno się nie pokazywałaś w naszych stronach. Widzę, że już poznałaś moją żonę, siadajmy więc do stołu.
Podczas posiłku Elizabeth rzucała nieznajomej ukradkowe spojrzenia, speszyła się jednak, gdy ta uchwyciła jej wzrok.
- Ty nie z tych strona - stwierdziła Lavina.
- Nie - odparła Elizabeth i już miała wspomnieć, że wywodzi się z ubogiej rodziny, ale coś ją powstrzymało. Uznała, że nie musi się nikomu tłumaczyć. Zagadnęła więc kobietę z innej beczki:
- Słyszałam, że mieszkasz sama na wyspie.
- Tak, już pięć lat minęło, odkąd mój ojciec utonął.
- Nie czujesz się samotna? - zdziwiła się Elizabeth, podsuwając gościowi maselniczkę.
Lavina posmarowała kromkę chleba i pokręciła głową.
- Nie nigdy. Mam swoje zwierzęta i ptactwo. To bardzo dobre towarzystwo, nigdy mi się nie sprzeciwiają.
- No tak, w tym zapewne masz rację - mruknęła Elizabeth i przypomniała sobie ten czas, gdy mieszkała wysoko w Dalen. Mimo że miała dziewczynki i niedaleko rodzinę, przeżyła wiele samotnych chwil. A jak musi się czuć ta kobieta, nie mając zupełnie nikogo? Zwłaszcza, że podobno rzadko przepływa na stały ląd.
- A więc nie zamierzasz postarać się wkrótce o męża? - zapytał Kristian i zaśmiał się.
- Nie, nigdy!
Ostra odpowiedź padła tak szybko, że Elizabeth aż się wzdrygnęła. Rozejrzała się wokół, sprawdzając, czy inni też na to zwrócili uwagę, ale wszyscy zdawali się być pochłonięci jedzeniem.
- Dobrze sobie radzę bez pomocy mężczyzny - dodała nieco łagodniej Lavina.
Żuła przez chwilę, a gdy nikt się nie odezwał, skinęła na Marię i Ane, pytając:
- Obie są twoje?
Elizabeth napotkała na moment spojrzenie jej szaroniebieskich oczu.
- Ane, młodsza, jest moją córką z pierwszego małżeństwa, a Maria to moja siostra.
- Nasi rodzice umarli - odezwała się Maria nieproszona. - Tata Ane nazywał się Jens, ale teraz jej tatą jest Kristian.
- Jedz! - upomniała ją spokojnie, lecz stanowczo Elizabeth, wbijając wzrok w siostrę. Nie miała ochoty, by jakaś obca kobieta dowiedziała się o nich wszystkiego.
- Uważam, że mała jest podobna do gospodarza - stwierdziła nagle Lavina.
Elizabeth poczuła, jak krew uderza jej do twarzy, wstała więc szybko i podeszła do paleniska po czajnik z kawą.
- Dolać komuś? - zapytała, ale tylko Ole wystawił kubek.
- Co masz na myśli? - spytał Kristian, spoglądając tona Ane, to na Lavinę.
- Nic - odparła szybko. - Bzdury gadam.
Kristian wzruszył ramionami i skinął na Elizabeth, gdy podeszła z czajnikiem. Drżącą ręką nalała mu kawy. Unikała wzroku innych w obawie, że się zdradzi.
Co ta kobieta może wiedzieć? Co takiego dostrzegła, czego inni nie widzą? Zwykle wszyscy powtarzali, że Ane jest podobna do Elizabeth, a Ragna nawet kiedyś dopatrzyła się u małej podobieństwa do Jensa.
Gdybym nie miała nic do ukrycia, zapytałabym naturalnie, co miała na myśli, przemknęło jej przez głowę.
- Wydaje ci się, że moja córka jest podobna do Kristiana? - zapytała pewnym głosem.
Lavina pokręciła głową.
- Nie, myślałam o czymś innym, a co innego powiedziałam - rzuciło lekko. - To nieporozumienie.
Elizabeth zaśmiała się i usiadła z powrotem przy stole. Uchwyciła spojrzenie Helene, w którym wyczytała: Mało brakowało.
- Jutro zaczynamy strzyżenie owiec - rzekła szybko Elizabeth, by skierować rozmowę na inne tory. - Nikoline, ty będziesz sortowała wełnę, a Helene pójdzie z nami do obory.
Służące skinęły głowami, a Nikoline posłała wszystkie triumfujące spojrzenie. - Helene potrafi lepiej strzyc niż ty - dodała Elizabeth, wbijając wzrok w Nikoline, która natychmiast spoważniała.
Dalej już posiłek przebiegł w milczeniu. Przez moment Elizabeth miała wrażenie, że domownicy obserwują każdy jej ruch, ale gdy poniosła wzrok, zobaczyła, że wszyscy pochyleni nad jedzeniem, zajęci są własnymi myślami.
Elizabeth pomogła służącym sprzątnąć ze stołu. Lavina zaś wstała i podniosła z podłogi swój węzełek, mówiąc:
- Mam tu trochę różnych rzeczy, które może was zainteresują.
- Wyjęła parę chochli i łyżek z drewna.
Elizabeth podeszła bliżej i wzięła do ręki jedną z nich. Pogładziwszy palcem parę razy, popatrzyła na Lavinę i zapytała ochryple.
- Kto wystrugał te łyżki?
Może to było złudzenie, ale zdawało jej się, że kobieta drgnęła. Zaraz jednak wyprostowała się dumnie i odpowiedziała pewna sienie:
- Ja. Podobają się?
- Owszem, są niezwykle piękne - odparła Elizabeth i dodała odruchowo: - Rzadko się zdarza, by kobiety zajmowały się struganiem i rzeźbieniem w drewnie.
Tak naprawdę oniemiała, bo leżące przed ni przedmioty przypominały do złudzenia te, które kiedyś strugał Jens. Ale to, oczywiście, nie może być prawda. Pochyliła się raz jeszcze nad łyżkami.
- Rzadko też się zdarza, że kobiety mieszkają same na wyspie - odpowiedziała ze spokojem Lavina. - Skoro jednak tak przyszło mi żyć, musiałam się nauczyć tego i owego.
- Co prawda to prawda - zaśmiał się Kristian i wstając od stołu, zwrócił się do Olego:
- No, jak tam, wracamy do roboty? Kobiety niech się zajmują swoimi sprawami.
Rzeczywiście, Lavina z pewnością potrafi posługiwać się nożem, pomyślała Elizabeth, i oznajmiła stanowczo:
- Kupię wszystkie. Ile za nie chcesz?
- Pieniądze nie są mi potrzebne - odpowiedziała Lavina. - Chętnie za to wezmę w zamian mąkę, jeśli nie macie nic przeciwko temu.
- Dostaniesz mąkę - postanowiła szybko Elizabeth i popiła ostatni łyk kawy, bo nagle poczuła, że całkiem zaschło jej w gardle.
- Mogłabyś mi powróżyć z fusów? - zagadnęła Nikoline, siadając z powrotem przy stole.
- Jeśli gospodyni nie ma dla ciebie innej roboty - odparła Lavina, zerkając na Elizabeth.
- Jeszcze z pięć minut możemy odpocząć - zadecydowała Elizabeth i przeniosła chochle i łyżki na ławę, by się im dokładniej przyjrzeć.
- Widzę za tobą wielu mężczyzn, zerwane związki - zaczęła Lavina.
Elizabeth zerknęła przez ramię i zauważyła, że Nikoline kręci się speszona.
Póki co, się zgadza, pomyślała Elizabeth. O ile to, co Nikoline wyprawia z mężczyznami, można uznać za związki.
- Nieszczęśliwa miłość? - zapytała Lavina, ale gdy Nikoline nie odpowiedziała, popatrzyła uważnie do kubka i dodała: - Zmieniłaś posadę, jak widzę.
Tym razem służąca pokiwała z zapałem głową i zrobiła wielkie oczy.
Na miłość boską, pomyślała Elizabeth, czy ta Nikoline jest aż taka głupia, by wierzyć w te bzdury? Pewnie ostatnio Lavina widziała Nikoline posługującą w domu, a teraz z rozmowy przy posiłku zorientowała się, że dziewczyna wysłana jest do obory. Nie trzeba być jasnowidzem, by zauważyć takie rzeczy. Elizabeth przestała słuchać i skupiła całą swoją uwagę na chochli. Podniosła ją do lampy i stwierdziła z całym przekonaniem, że wygląda dokładnie tak, jakby ją zrobił Jens.
- Porządna chochla - zauważyła Gurine, biorąc także do ręki jedną z nich. - To sztuka tak wygładzić drewno. A jak dobrze się ją trzyma!
Elizabeth przyznała rację Gurine. Przedmioty wykonane przez Jena zawsze pasowały do kobiecej ręki, tak samo jak te.
- Nie każdy tak potrafi - ciągnęła Gurine. - Najczęściej ta sztuka jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna.
Elizabeth pokiwała zamyślona. Okazuje się, że nie tylko Jens posiadł tę sztukę. Ku swemu zdumieniu poczuła zawód. Szybko odłożyła chochlę i zwróciła się do Laviny:
- Chodź ze mną do spichlerza, to dam ci mąkę. A ty, Nikoline, pomóż Gurine przy zmywaniu naczyń.
Elizabeth napełniła mąkę płócienny worek, a do drugiego nasypała soli. Potem rozejrzała się i rzekła:
- Dam ci jeszcze trochę chleba i podpłomyków.
Lavina pokiwała głową z ożywieniem, ale się nie odezwała.
- A więc twój ojciec nie żyje - zagadnęła Elizabeth, szukając czegoś, w co mogłaby zapakować chleb.
- Tak, zabrało go morze. Tak samo jak wielu innych rybaków - dodała Lavina.
- Mój pierwszy mąż też utonął - odezwała się cicho Elizabeth. - Miał na imię Jens.
- Wiem.
- Skąd wiesz? - spytała Elizabeth i zimny dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Twoja siostra mówiła.
- Rzeczywiście. - Uśmiechnęła się przepraszająco i dodała: - To było podczas zimowych połowów przed dwoma laty. Pamiętasz tamten dzień sztormowy?
Przez twarz Laviny przemknął grymas.
- Tak, pamiętam - odpowiedziała niewyraźnie. - Dziękuję za handel, ale teraz muszę już wracać do domu. To kawał drogi, a trzeba się zając inwentarzem.
- Ja też dziękuję - odpowiedziała Elizabeth, czując niejaką ulgę, że ta kobieta odchodzi. Gdy zamykała drzwi do spichlerza, przybiegła Maria, wołając:
- Elizabeth, mogę pomóc przy sortowaniu wełny?
Ane też się zaopiekuję. Mogę?
Lavina obróciła się i popatrzyła na nią dziwnym, jakby zastygłym wzrokiem.
- Masz na imię Elizabeth?
- Tak, nie mówiła,?
- Nie.
- Coś nie tak? - zdziwiła się Elizabeth.
- Nie, nie, nic takiego - odpowiedziała kobieta, tracąc nagle zainteresowanie. - Przypomniałam sobie kogoś o tym imieniu.
Nim Elizabeth zdążyła ją coś więcej zapytać, kobieta pośpieszyła ścieżką w dół do brzegu. Elizabeth otuliła się mocniej chustą, a gdy nad jej głową rozległo się głośnie karakanie, dreszcze przeszły jej po plecach.
Storli, tak nazywał się dwór położony na samym skraju wsi od północy. Złośliwi powiadali, że właściciele dworu są tacy skąpi, że dosypują służbie do pożywienia tyle soli, że nie da się tego zjeść, dzięki czemu zawsze coś zostaje na następny posiłek. Nie dbają też o wyposażenie swoich pracowników w ubrania i buty, a ludzie pracują u nich od wschodu słońca aż późny wieczór.
Mimo to gospodarze Storli nie mieli kłopotu ze znalezieniem rąk do pracy. W okolicy panowała bowiem wielka bieda i we dworze umieszczono często dzieci z ubogich komorniczych rodzin.
Któregoś dnia późną jesienią z wizytą u Elizabeth zjawiła się osobiści gospodyni ze Storli.
Helene przybiegła ją o tym powiadomić.
- Wiedźma tu przyszła i pyta o ciebie - rzekła.
- Ucisz się - zganiła ją Elizabeth. - Co ty sobie mylisz? Jeszcze cię usłyszy!
- I dobrze! - prychnęła Helene. - Wszyscy ją tak nazywają. To skąpiradło, wredne i naburmuszone babsko!
- Jak myślisz, czego ona może mnie chcieć? - zastanawiała się na głos Elizabeth, odkładając na bok robótkę.
Kiedy Elizabeth pojawiła się w szerokim korytarzu, Petra, bo tak miała na imię gospodyni Storli, stała już w drzwiach wyjściowych.
- Dzień dobry i zapraszam - przywitała się Elizabeth, uścisnąwszy dłoń starszej kobiecie. - Proszę do środka - powtórzyła, wskazując ręką na izbę.
- Dziękuję, ja tylko na chwilę.
- Ale kawy może zdążymy się razem napić?
- Dziękuję, skoro nalegacie - odpowiedziała gospodyni Storli i weszła do środka.
A kiedy na stole znalazły się ciasta i kanapki, Petrze nagle przestało się śpieszyć.
- Nie oszczędzacie, jak widzę - stwierdziła, częstując się kolejną kromką chleba obłożoną solonym mięsem.
Elizabeth nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć, więc pominęła uwagę sąsiadki milczeniu.
- Powiada się, że po tłustych latach przychodzą chude - dodała Petra i zaśmiała się, pochłaniając kolejne kęsy.
W takim razie dlaczego tyle jesz, bezczelna babo! - pomyślała Elizabeth, ale przełknęła te sowa wraz z łykiem kawy. Ostawiając zaś filiżankę na spodku, zapytała:
- Domyślam się, że macie do mnie jakąś sprawę.
- Tak, chodzą słuchy, że potraficie ładnie farbować wełnę.
- Czy ja wiem? Trochę się tym zajmuję, to prawda, ale… czy robię to lepiej niż inni? - krygowała się Elizabeth, nie przyznając się, że przez całe lato zbierała różne rośliny, wrzosy i mchy, przydatne między innymi do farbowania włóczki. - Może mówmy sobie po imieniu!
Petra chrząknęła, ale nie podjęła tego tematu. Zapytała natomiast:
- Mogę zobaczyć jakieś wasze prace?
Moje prace, powtórzyła w myślach Elizabeth i uznała, że to ładnie brzmi. Równocześnie odczuła zawód, że Petra odnosi się do niej z dystansem.
- Mam tu trochę motków - odpowiedziała i przyniosła wiklinowy koszyk na robótki.
Petra odchyliła głowę i odsunęła motek na odległość ramienia, by obejrzeć go uważnie ze wszystkich stron.
Elizabeth przysiadła na brzegu krzesła i poczuła się jak w szkole, gdy nauczyciel sprawdzał, czy przygotowała się do lekcji.
- W końcu gospodyni Storli odłożyła wełnę.
- Znakomita robota - odrzekła i dodała jednym tchem: - Czy nie pofarbowałabyś dla mnie trochę włóczki? Zapłacę ci.
No, no, pomyślała Elizabeth. Może plotki o jej skąpstwie są jednak wyolbrzymione? Poza tym zwróciła się do mnie na ty, co zabrzmiało jakoś milej.
- Uznajmy to za sąsiedzką przysługę odpowiedziała na głos.
- O, nie. Nasza rodzina nigdy nikomu nie była nic dłużna i nie będzie - odparła Petra i wstała od stołu. Wkładając rękawiczki, dodała: - Dziękuję za poczęstunek. Przyślę tu którąś ze swoich służących z wełną i listą kolorów.
Elizabeth zdołała jedynie skinąć głową. Ale gdy została sama, poczuła się oszołomiona i podekscytowana. Pomyśleć tylko, że ludzie we wsi gadają o jej umiejętnościach! A przecież farbowała jedynie trochę wełny dla Dorte, kiedy mieszkali w Dalen. Elizabeth zamyśliła się. Upłynie jeszcze trochę czasu, zanim zdoła się pozbyć tej uniżoności biedaka, która towarzyszyła jej przez całe dotychczasowe życie.
Wnet pojawiła się Helene.
- Czego chciała Wiedźma?
- Poprosiła mnie, bym pofarbowała dla niej wełnę.
- No, no. Wiedźma nie zwykła prosić się nikogo, bo uważa, że wszystko robi najlepiej.
Choć słowa przyjaciółki powinny ją mile połechtać, to jednak gdzieś uleciała duma, którą w pierwszej chwili poczuła.
Przypomniały jej się zasłyszane kiedyś słowa, że choć niektórym ludziom się zdaje, iż są lepsi od innych, to w oczach Boga wszyscy są maluczcy. To samo dotyczy gospodarzy Storli. Nie są kimś lepszym niż ona.
Już następnego dnia służąca ze Storli przyniosła wełnę. Elizabeth jednak nie spieszyła się z pracą. Dopiero po paru dniach udała się do pralni i zaczęła przygotowywać kolory. Zajęło jej to sporo czasu, ponieważ Petra zamówiła sobie zarówno czerwoną, niebieską, jak i żółtą włóczkę. Ciekawe, jakby sąsiadka zareagowała, gdyby się dowiedziała, że niebieski kolor uzyskuje się z moczu? - pomyślała Elizabeth rozbawiona, gdy już wieszała Elizabeth rozbawiona, gdy już wieszała pofarbowane motki na ścianie. Niełatwo było pozbyć się niemiłego zapachu, ale w końcu udało się włóczkę przewietrzyć.
Elizabeth spodziewała się, że Petra przyśle swoją służącą, by się dowiedzieć, kiedy może odebrać pofarbowaną wełnę, ale gdy minęły trzy tygodnie, a ona się nie odezwała, Elizabeth postanowiła sama zanieść barwne motki do Storli.
Ole wyszczotkował brązową kobyłkę, tak że błyszczała piękne, a gdy parobek na dziedzińcu w Storli wziął od niej konia, zauważyła podziw w jego oczach i poczuła dumę. Posiadanie pięknych i dorodnych koni świadczyło o dobrobycie gospodarzy. Niektórzy karmili swe konie lepiej niż pozostały inwentarz, tylko dlatego by się pokazać. Ale Elizabeth uważała, że nie wolno znęcać się nad zwierzętami. W takiej sytuacji lepiej trzymać ich mniej, by paszy starczyło dla wszystkich.
- Czy gospodyni jest w izbie? - zapytała Elizabeth wychudzonego i brudnego parobka, który mógł mieć co najwyżej osiem lat. Malec umknął spojrzeniem, jakby się czegoś obawiał.
- Tak - odpowiedział po chwili ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- Dziękuję, uwiąż dobrze mojego konia, żeby nie uciekł - rzekła i pogłaskała chłopca po brudnym policzku. Kącikiem oka dostrzegła, że malec zaczerwienił się po same uszy i dotknął policzka, gdy ona oddalała się w kierunku budynku mieszkalnego.
Gospodyni osobiście wyszła na schody i ją przywiązała.
- Dzień dobry, witam we dworze.
- Dziękuję, przywiozłam pofarbowaną wełnę, o którą mnie prosiliście - rzekła Elizabeth i podstawiła bliżej kosz.
Petra kiwnęła głową i chyba najchętniej wzięłaby od niej kosz na schodach i się pożegnała, uznała jednak, że nie wypada i bez zbytniego entuzjazmu powiedziała:
- Wejdź, proszę, do środka, to sobie obejrzę.
Elizabeth przestąpiła próg chłodnej izby, gdzie jej wskazano miejsce przy stole. Petra wydała polecenia służącym i po chwili jedna z nich nakryła do stołu.
- Zimno dziś - zagadnęła Elizabeth, widząc, że nikt się nie kwapi napalić w piecu.
- Wystarczy się cieplej ubrać - skwitowała Petra i capnęła służącą po plecach. - Ile razy ci mówiłam, że nie można tak głośno stukać filiżankami o stół. Jeszcze je potłuczesz! - huknęła na dziewczynę.
Elizabeth przypatrywała się tej scenie zdumiona.
Służąca mogła mieć około dwudziestu lat. Jak można tak traktować dorosłą osobę? Wszystko jedno służącą czy nie.
Nigdy bym się tak nie zachowała wobec ludzi, którzy pracują u nas we dworze, pomyślała.
Dziewczyna ze łzami w oczach wróciła do kuchni.
- Trudno teraz o dobrych pracowników - narzekała Petra, otulając się mocniej szalem.
Rzeczywiście, pomyślała Elizabeth cierpko. Jak ktoś się tak zachowuje! Na głos zaś rzekła:
- To już dorosła i ładna dziewczyna, jak widzę.
- Dorosła i ładna - przedrzeźniała się Petra i prychnęła pogardliwie. Zreflektowała się jednak i dodała łagodniej: - Poczęstuj się, proszę.
Elizabeth wypiła trochę kawy przypominającej Laurę i zerknęła na paterę, na której leżało sześć kruchych ciastek. Zastanawiała się, czy dla niej przewidziano trzy.
Nie, chyba Petra nie jest aż taka skąpa? Chociaż po tym wszystkim, co tu zobaczyła, już nic jej nie dziwiło.
- Smaczna kawa - skłamała, gdy Petra spojrzała na nią pytająco. - I dobre ciastka - dodała, nadgryzając niewielki kęs. - Chciała popatrzeć na wełnę?
Tym razem nie czuła nerwowego ścisku w żołądku, gdy Petra przyglądała się uważnie pofarbowanej wełnie. Straciła nazbyt wiele szacunku dla tek skąpej baby.
- Dobra robota - mruknęła Petra w końcu i założyła okulary, by przyjrzeć się jeszcze dokładniej.
- Dziękuję - odparła Elizabeth, powoli przeżuwając ciastko. Za nic w świecie nie poczęstuję się drugim, postanowiła.
Ktoś przeszedł pod oknem, Petra wyciągnęła szyję, by sprawdzić kto.
- Ci żebracy bez przerwy nachodzą porządnych ludzi - rzekła z pogardą. - Myślałam, że komisja dla ubogich zajmie się nimi i zaoszczędzi nam tej natrętnej żebraniny.
- To, co dostają, nie starcza im na życie - zauważyła Elizabeth.
- Bo za dużo chcą! - odparła Petra. - Ubóstwo jest cnotą, tak jest napisane w Billi, a próżność to grzech.
- Nie wydaje mi się, by żebracy byli specjalnie próżni - zauważyła Elizabeth. - Zabiegają jedynie o to, by nie pomrzeć z głodu i chłodu.
Petra posłała jej ostre spojrzenie, ale nie skomentowała tego, bo nasłuchiwała odgłosów z kuchni. Elizabeth słyszała, że służące coś mówią, ale nie rozróżniała słów.
W końcu gospodyni uśmiechnęła się i pokiwała głową zadowolona.
- Odprawiły go za drzwi i bez niczego, tak jak je nauczyłam.
Elizabeth wpatrywała się w Petrę, nie dowierzając temu, co usłyszała. Do ich dworu też często zachodzili żebracy, ale wszyscy domownicy uważali, że należy tych biedaków przyjąć godnie. Postanowiła w duchu, że potraktuje uch jeszcze lepiej, gdy pojawią się znowu.
- Odwiedziła nas niedawno Lavina - zagadnęła Elizabeth z braku innych tematów.
- Chyba jej nie wpuściłaś do środka? - przeraziła się Petra, kładąc dłoń na piersi.
- Owszem, wpuściłam. A dlaczego nie miałabym tego zrobić?
Petra pokruszyła ciastko na talerzyku i włożyła parę okruchów do ust.
- Tu, w Stroli, na pewno jej noga nie postanie.
Elizabeth straciła już wszelkie złudzenia co do Petry, więc jej nie zaskoczyły te słowa. - Współczuję jej, chyba nie łatwo jest żyć samej na wyspie z dala od ludzi - powiedziała.
- Na Wyspie Topielca - rzekła Petra i się wzdrygnęła.
- Skąd taka nazwa?
- Powiadają, że kiedyś morze wyrzucało tam na brzeg ciała topielców.
- Rzeczywiście, ludzie wymyślają różne dziwne nazwy - odparła Elizabeth i dodała: - Przyszła wymienić ba na mąkę drewniane łyżki, które sama wystrugała w drewnie.
- Drewniane łyżki? - powtórzyła Petra.
- Tak, mówiła, że ojciec ją nauczył strugać.
- Nigdy nie słyszała, by Lavina zajmowała się struganiem w drewnie. Zazwyczaj przywozi tylko ptasi puch na wymianę.
Petra zapatrzyła się przez okno, po czym mrużące oczy, zniżyła głos:
- Podobno ona potrafi wróżyć z fusów i zajmuje się czarną magią.
Elizabeth nie zdobyła się powstrzymać od śmiechu, ale Petra wbiła w nią potępiający wzrok i powiedziała:
- Śmiej się, śmiej! Ale ta czarownica ma powiązania z siłami nieczystymi. Jako osoba bogobojna uważam, że powinnam cię ostrzec.
Elizabeth odchrząknęła i wyjaśniła już z powagą.
- Przepraszam, ale te wróżby z fusów to zwyczajne bujdy. Słyszałam sama, co wróżyła jednej z moich służących. Każdy by mógł powiedzieć takie rzeczy.
Petra zakrztusiła się, przełykając ciastko, i chwilę trwało, nim przestała kasłać. W końcu spytała z niedowierzaniem:
- Pozwoliłaś na takie diabelskie sztuczki pod swoim dachem?
- Chyba to nazbyt ostre słowa na zwykłą zabawę.
Petra sięgnęła po robótkę i przez długą chwilę w przytłaczającej ciszy słychać było jedynie postukiwanie drutów.
- Ta Lavina chodziła do szkoły? - odezwała się w końcu Elizabeth.
Petra odłożyła na kolana robótkę i ożywiła się znowu, pochylając się nad stołem, jakby powierzała sąsiadce jakieś tajemnice.
- Jej ojciec odmówił wysłania jej do szkoły. W tamtych czasach izby na naukę dla dzieci użyczały kolejno poszczególne dwory. Wymyślała najróżniejsze powody, by zatrzymać córkę w domu: a to że dziecka nie ma butów, ubrania, jedzenia, a to znów, że jest zła pogoda. Kiedy jednak władze zaczęły naciskać, rozgniewał się, a właściwie wpadł we wściekłość. Dosłownie. Podobno umiał rzucać urok na ludzi. Możesz mi wierzyć, wielu odczuło to na własnej skórze.
Elizabeth ścisnęło w żołądku, bo sama doświadczyła podobnych posądzeń.
- E, to po prostu musiała być zwykły przypadek - rzekła z uśmiechem.
Petra zareagowała jak rozjuszony byk.
- O, nie! Jak ten chłop się na kogoś zawziął, to biada nieborakowi! Podobnie jak wielu innych ojciec Laviny uważał, że szkoła to dla dzieci strata czasu. Minęło parę lat, gdy władze znów zareagowały. Lavina zdążyła tymczasem podrosnąć. Zarówno lensman, jak i pastor uważali, że chrześcijańskie nauki dobrze jej zrobią, jak również poznanie innych ludzi.
Petra wstała i sprawdziwszy, czy nikt nie podsłuchuje pod drzwiami, mówiła dalej ściszonym głosem: - W końcu się pojawiła, ale co ona wyrabiała… Bezwstydnica.
Elizabeth poczuła się nieswojo i nie wiedziałam jak zareagować, zwyciężała w niej jednak ciekawość. Bardzo chciała się dowiedzieć czegoś więcej o tej tajemniczej kobiecie.
- Zachowywała się gorzej niż dziwka - ciągnęła Petra. - Podnosiła spódnicę i pokazywała swe wdzięki zarówno nauczycielowi, jak i innym uczniom. A gdy ktoś próbował jej zwrócić uwagę, śmiała się tylko i pytała, czy nie widzieli nigdy gołej baby.
Elizabeth była wstrząśnięta i zastanawiała się, czy to, co opowiada Petra, może być prawdą? Przecież nikt publicznie nie robi takich rzeczy!
Wypiła resztkę pozbawionej smaku kawy i postanowiła wracać do domu. Nim jednak zdążyła się oderwać, Petra ciągnęła dalej:
- Ludzie gadają, że Lavina dzieliła łoże z własnym ojcem.
Usta Elizabeth otwierały się i zamykały wiele razy, ale nie była w stanie nic wykrztusić.
- Mam na myśli to, że oni…
- Chyba domyśla, się, co chcesz powiedzieć - przerwała jej gwałtownie Elizabeth i wstała z krzesła. - Mnie się jednak zdaje, że skoro nie ma na to świadków, należałoby potraktować te oskarżenia jako złośliwe plotki. Uważam, że rozpowiadanie o kimś takich rzeczy to po prostu świństwo. Dziękuję za ciastka i kawę. Chyba już muszę wracać do domu. - Ja tam plotek nie słucham - rzekła Petra purpurowa na twarzy. - Ale to najprawdziwsza prawda. Skoro wolisz pozostać niedowiarkiem, twoja sprawa. Nic mi do tego.
Niedowiarkiem, pomyślała z pogardą Elizabeth. Rzeczywiście, świetne usprawiedliwienie dla plotkarstwa. Z wymuszonym uśmiechem powiedziała:
- Mam nadzieję, że będziesz zadowolona z wełny, a jeśli potrzeba ci będzie więcej, to po prostu powiedz!
- Dziękuje. Wspomniałaś ostatnio, że nie chcesz zapłaty, ale tak jak już ci mówiłam, my tu, we dworze, spłacamy swoje długi.
Petra poszła do dużego sekretarzyka i wysunęła szufladkę. Pogrzebała w niej chwilę, po czym odwróciła się do Elizabeth i wręczyła jej zawiniątko.
Zdawało jej się, że w środku są pieniądze.
- Niepotrzebnie - rzekła Elizabeth, nie wiedząc, jak ma się zachować. Petra uznałaby to za nieuprzejmość z jej strony?
Gospodyni tymczasem odprowadzała ją do wyjścia i nim się zorientowała, stała już na schodach, a drzwi się za nią zamknęły.
Lekka mżawka zwilżyła papier. Gdy Elizabeth ujrzała zawartość zawiniątka, straciła mowę. Wpatrywała się w małą błyszczącą monetę. Trzy szylingi! Na tyle wyceniono jej pracę? Mimo że wyraziła gotowość wyświadczenia sąsiedzkiej przysługi, ta zapłata stanowiła jawne szyderstwo. Nie jestem przecież ubogą służącą ani żebraczką, pomyślała, zastanawiając się, czy nie wrócić do izby i nie oddać monety. Nagle zastygła w bezruchu, bo zobaczyła idącą przez dziedziniec służącą z dwoma ciężkimi wiadrami.
- Amanda? - odezwała się z niedowierzaniem, uświadomiwszy sobie, że mówi szeptem. - Amanda, to ty? - dodała nieco głośniej i zeszła po schodach.
Wychudzona dziewczynka podniosła wzrok. Elizabeth stała przez chwilę jak skamieniała, widząc jej apatyczne spojrzenie, podkrążone oczy i włosy w strąkach. Połatana sukienka, jaką miała na sobie, przypominała szmatę. Na bose stopy włożyła drewniaki.
- Kochana ty moja, nie masz nic cieplejszego do ubrania? - zapytała Elizabeth, wpatrując się z przerażeniem w dziewczynkę. - Nie miała pojęcia, że to ty tu pracujesz.
Amanda popatrzyła na nią ospałym wzrokiem, ale odpowiedziała:
- Włożyłam na siebie wszystkie ubrania, jakie mam.
Ale nie powinnam narzekać, skoro mam posadę. Wiesz, że moi rodzice nie mogą nas wszystkich wykarmić, a ja skończyłam już czternaście lat.
Zdawało się, że coś jeszcze chce powiedzieć, ale urwała i wbiła w ziemię. Elizabeth położyła jej dłoń na ramieniu, z przerażeniem stwierdzając, że z dziewczynki została skóra i kości. Amanda zawsze filigranowa, teraz jest po prostu wychudzona.
- Nic nie jesz? - zapytała.
- Tylu trzeba tu nakarmić. Gospodarze mówią, że nie będą nas paść jak świnie na Boże Narodzenie.
Elizabeth wzięła to w pierwszej chwili za żart, ale gdy napotkała załzawione oczy Amandy, poczuła uścisk w sercu.
- Dziecko, kochane - wyszeptała ochryple.
Amanda nagle zerknęła przez ramię i rzekła przestraszona:
- Muszę zanieść wodę do obory.
- Weź. To tylko trzy szylingi, ale więcej nie mam przy sobie - rzekła Elizabeth, wtykając zawiniątko z monetą do kieszeni fartucha dziewczynki, nim ta się zdążyła odwrócić.
Petra wyszła z powrotem na schody i skrzyżowała ręce na piersi. Elizabeth miała wrażenie, że wszystko się w niej gotuje ze złości. Unosiła lekko brzeg spódnicy i długimi krokami zbliżyła się do budynku mieszkalnego.
- Zobaczyłam, o zgrozo, jak wy tu traktujecie służącą - odezwała się głosem.
- O co ci chodzi? - spytała Petra, zadarłszy głowę.
- Wystarczy rzucić okiem na Amandę, by zrozumieć, że nie dostaje ani jedzenia, ani ubrań. A wykonuje pracę, do której potrzeba silnego mężczyzny.
- Zdaje się, że dorastałaś w podobnych - stwierdziła Petra cierpko.
Elizabeth poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy, zastanawiała się, czy słuch jej nie myli.
- To prawda, że wywodzę się z ubogiej rodziny, ale właśnie dlatego potrafię współczuć innym - wylała z siebie. - Innym też by się przydało pożyć trochę w biedzie, to może by nabrali ludzkich cech.
- Jak traktujemy służbę, nie powinno nikogo obchodzić. A już zwłaszcza ciebie - dodała Petra lodowato, po czym odwróciła się na pięcie i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Elizabeth zacisnęła pięści. Nikomu nie wolno tak traktować ludzi! Nawet zwierzęta w oborze mają lepiej! Biedna Amanda.
Ścisnęło ją w krtani i poprzysięgła cicho:
- Nie pozwolę, by cię tu zmarnowali.
A potem skinęła się w stronę konia uwiązanego do drzewa.
Wszystko się w niej burzyło, nie była w stanie rozsądnie myśleć, gdy szybkim kłusem oddalała się rozmokłą drogą. Jak można tak postępować? Gospodarze Storli mają wszystko, o czym biedak może jedynie pomarzyć. Jak Petra może patrzeć na wychudzone i brudne dzieci pracujące i niej w obejściu? Tacy jak ona zwą się chrześcijanami?
Elizabeth zatrzymała konia szarej chacie komorniczej, w której mieszkała rodzina Amandy. Uznawszy, że powinna porozmawiać z rodzicami dziewczynkami, zapukała mocno do drzwi.
- Wejść! - usłyszała niski męski głos.
- Dzień dobry, niech Bóg wam pobłogosławi strawę - przywitała się Elizabeth, gdy zobaczyła posilającą się przy stole rodzinę.
- Dzień dobry. Co sprowadza jaśnie panią w nasze skromnego progi? - zapytał chłop.
O co mu chodzi? Zastanawiała się Elizabeth, słysząc w jego głosie szyderstwo. Może poczuł się urażony tym, że wbrew jego woli przysłała jedzenie i ubrania?
- Przychodzę w imieniu waszej córki.
Mężczyzna posilał się rozwodnioną kaszą i dopiero po dłuższej chwili zapytał:
- Której?
- Amandy. Wracam z dworu Storli, gdzie zawiozłam pofarbowaną wełnę.
Właściwie, po co im mówię o wełnie? Zastanowiła się w duchu. Czyżbym próbowała się usprawiedliwić i wyjaśnić, co w ogóle robiłam u takich ludzi? Ogarnął ją gniew i musiała przełknąć parę razy ślinę, nim mogła mówić dalej.
- Amandzie nie jest tam dobrze, tak to powiem.
Zamilkła. Nikt na nią nie patrzył. Matka Amandy wyskrobywała resztki z talerza i pomagała zjeść najmłodszemu dziecku.
Elizabeth podniosła głos.
- Chodzi bez pończoch, w obszarpanym ubraniu, wychudła, bo dostaje niewiele do jedzenia…
Chłop przerwał jej:
- Po co tu przychodzicie i nam to opowiadacie? Gospodarze Storli nie różnią się od was!
- Jak to? - spytała Elizabeth ochryple.
- Wszyscy bogacze są tacy sami - dodał i odsunął od siebie pusty talerz.
Elizabeth postanowiła puścić mimo uszu jego niesprawiedliwe uwagi, zapytała jedynie:
- Zamierzacie jej ta tam pozwolić zostać?
- A mamy inny wybór?
- Tak, zabrać ją stamtąd i znaleźć jej inną posadę.
Chłop zaśmiał się krótko z goryczą, po czym zaczął dłubać w zębach kawałkiem drzazgi i rzucił stanowczo:
- Dziękujemy za wizytę.
Elizabeth otworzyła usta, by zaprotestować, ale nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Czy ci ludzie całkiem stracili rozum? Nie troszczą się o własne dziecko? W głowie kłębiło jej się od pytań, gdy gospodarz lekko, lecz stanowczo wypchnął ją za drzwi.
Rozpadało się na dobre, ona jednak w ogóle nie zwracała na to uwagi. Wróciwszy do dworu, bez słowa oddała konia Olemu i skierowała się prosto do budynku mieszkalnego.
Kristian wyszedł na korytarz.
- Długo cię nie było - rzekł.
- Tak, ja… muszę się przebrać - odpowiedziała tylko i wbiegła po schodach, czując, że głos jej się łamie. Skierowała się do drzwi pokoju, ale usłyszała, że Kristian podąża za nią.
- Stało się coś? - zapytał z troską.
Ściągnęła mokrą spódnicę i bluzkę, i rzuciła na podłogę. Nagle poczuła się całkiem bezbronna. Sięgnęła po wełniany koc i otuliwszy się nim, siadła ba brzeżku łóżka.
- No, to teraz opowiadaj, co się stało powtórzył Kristian.
- Nie stój nade mną - poprosiła, bo czuła się jak karcone dziecko. A gdy usiadł obok, zaczęła mówić: - Byłam we dworze Storli zawieźć pofarbowaną włóczkę. Zbierałam się już do odjazdu, gdy zobaczyłam Amandę, która jest tam służącą.
- Amandę? - zdziwił się, nie rozumiejąc, o kogo chodzi.
Elizabeth utkwiła w nim spojrzenie.
- A, dziecko komorników, pamiętam - rzekł pośpiesznie.
- Jej ta, nie jest dobrze - dodała Elizabeth, a jej oczy zalśniły od łez. - Prawie nie dostaje tam jeść, a wykonuje pracę przeznaczoną dla dorosłego mężczyzny.
I… - przełknęła ślinę i otarła rożkiem koca twarz.
Kristian otoczył ją ramieniem.
- No, dobrze już, dobrze, przecież na pewno nie jest jej ta, aż tak źle. Kto ci o tym opowiedział?
- Sama to widziałam. Zresztą wypytałam ją trochę.
Nie mogła powiedzieć za wiele, bo Petra wyszła na schody. Powinieneś ja widzieć, Kristian. Te wielkie oczy małej wychudzonej twarzyczce. Zostały z niej tylko skóra i kości. Zapytałam Petrę, jak może traktować ludzi w taki sposób?
Dłoń, która głaskała ją po plecach, zatrzymała się gwałtownie.
- Powiedziałaś tak do gospodyni Storli? - zapytał Kristian, nagle zmieniwszy ton.
- Tak, powiedziałam. A ona mi to na to, że nic mi do tego.
Kristian wstał i zaczął się przechadzać nerwowo po pokoju. Elizabeth popatrzyła na niego zdezorientowana, czując niepokój ściskający ją w żołądku. Otuliła się mocniej kocem i już zamierzała dodać, jak zareagowali rodzice Amandy, ale nagle uznała, że lepiej nie wspomnieć mężowi o tej wizycie.
- Dlaczego, na miłość boską, powiedziałaś coś takiego? - zapytał, rozkładając ramiona.
- Ponieważ oni obchodzą się z ludźmi gorzej niż z bydłem - odparła Elizabeth wzburzona.
- Teraz to już przesadzasz.
- Czyżby? Co możesz wiedzieć, skoro tam nie byłaś?
Nigdy nie chodziłeś głodny i obszarpany, tak jak ona.
- Nie, nie chodziłem - odparł miękko i przytulił ją mocno do siebie.
Z oczu Elizabeth popłynęły łzy i pomoczyły mu koszulę.
- Elizabeth, kochanie, ty gdybyś tylko mogła, ratowałabyś cały świat, ale tak się nie da.
Odsunęła się lekko od niego.
- Czy Amanda nie mogłaby zostać naszą służącą?
Przecież jej rodzie mają obowiązek stawiania się do pracy w Dalsrud, to nasi komornicy…
- Tak, ale ich dzieciom wolno pracować gdzie indziej, a my nie możemy zabierać innym służących.
Amanda podpisała umowę z gospodarzami Storli.
- Ale jej tam jest nie dobrze, przecież ci mówię.
- Storli nie łamią prawa - stwierdził Kristian, a Elizabeth zrozumiała, że nic nie mogą zrobić. Dopiero teraz w pełni dotarł do niej sens słów wypowiedzianych przez ojca Amandy. Jej rodzice są bezsilni, bo ich córka związana jest umową.
Pewnie takich jak Amanda nie brakuje w okolicy, pomyślała Elizabeth. Może niektóre służące cierpią jeszcze gorszą biedę. Jednak myśl, że powinna coś zrobić, nie dawała jej spokoju. Przecież musi się znaleźć jakieś rozwiązanie!
Niewiele spała tej nocy, za każdym razem, gdy ogarnął ją sen, widziała wciąż na nowo błagające o pomoc oczy Amandy.
Przez otwarte na oścież okno powiewał czerwcowy wietrzyk, poruszając lekko firankami. Elizabeth miała nadzieję, że czeka ich ciepły dzień. Kristian zszedł już na dół, lada chwila wstaną służące. Niechętnie podniosła się z miękkiego łóżka, które wciąż pachniało miłością i Krystianem. Pogładziła jego poduszkę, po czym sięgnęła po białą bluzkę i czarną spódnicę. Miała ochotę się wystroić, mimo że to dzień powszedni. Do miski wlała letniej wody z dzbanka i nagle poczuła przeszywający ból w krzyżu i w dole brzucha. Policzyła pośpiesznie w myślach i upewniła się, że nadeszła pora miesięcznego krwawienia. Poczłapała w stronę komody i wyjęła podpaski. Z ulgą pomyślała, że nie zaszła w ciążę. To dobrze, bo jeśli Jens naprawdę żyje… Chłód przeszedł jej po policzkach. Gwałtownie zakryła dłonią usta, jakby w obawie, że może wypowiedzieć te myśli na głos.
Podniosła wzrok i napotkała własne odbicie w lustrze.
W bladej twarzy dostrzegła wzburzone spojrzenie. Kolana jej zadrżały, osunęła się na stołeczek przy toaletce. Skąd jej się biorą w ogóle takie myśli? Przecież pragnęła urodzić jeszcze jedno dziecko, dziecko, podobne do Kristiana, którego tak kocha i… Reszta utonęła w gęstej mgle. Ukryła twarz w dłoniach, czując jak się czerwieni ze wstydu i przerażenia. Równie dobrze, może się przyznać: Jensa też kocha tak samo mocno jak tego, któremu przyrzekała wierność na wieki i z którym dzieliła stół i łoże przez ostatnie miesiące. Powoli wstała, podeszła do okna i zapatrzyła się w morze.
- Gdzie jesteś, Jensie? - wyszeptała ledwie słyszalnie. - Wiem, że gdzieś tam jesteś, ale gdzie? Dlaczego nie ma od ciebie żadnych wieści? Dlaczego?
Czy gdyby Jens się nieoczekiwanie pojawił, to byłaby wówczas skłonna wrócić do Dalen? Do biedy, pustych żołądków i ciężkiej harówki od świtu do nocy? Jen był jej najlepszym przyjacielem, przez wiele lat jedynym przyjacielem, jej pierwszą miłością i strażnikiem jej największej tajemnicy. Nie znam nikogo równie miłego, pomyślała, czując jak ściska ją w gardle.
- Jensie, wróć do mnie. Tak bardzo się za tobą stęskniłam - zaszlochała.
Szybko się jednak ocknęła, bo usłyszała, że Ane majaczy coś przez sen. Czy mogę narażać dzieci? - pomyślała nagle. Czy postąpiłabym słusznie ciągnąc je z powrotem do biedy? Kto wie, czy najadałyby się wówczas codziennie do syta? Te dwie małe dziewczynki, które lubiła zaskakiwać drobnymi prezentami, dla których szyła sukienki i które stroiła w piękne koronki. Maryjka, która tak polubiła cukier i naleśniki, i Ane, oczko w głowie Gurine, nie pamiętająca już być może innego życia niż to obecne. Czy mogę je tego wszystkiego pozbawić?
Gdyby był tu Jens, wiedziałaby, jak postąpić, pomyślała. Zawsze wiedział co jest najlepsze.
Powoli odwróciła się do okna i drżącymi dłońmi dokończyła toaletę, po czym opuściła pokój.
Kiedy później Maria zapytała ją, dlaczego jest taka milcząca i dziwna, wytłumaczyła się bólem głowy.
- Nie możesz sobie zaparzyć herbatki z kwiatków? - zapytała Ane.
- Z ziół - poprawiła ją Maria łagodnie.
- Tak, pomyślę - odpowiedziała Elizabeth z roztargnieniem, nakrywając stół do śniadania. Dzieci jakoś jej się uda zmylić, ale co z Krystianem? Mąż zna ją dobrze i od razu się domyśli, że coś ją gnębi.
- Co za kłopot… - Nie zdawała sobie sprawy, że wypowiada na głos swoje myśli. Ocknęła się dopiero, gdy Nikoline spojrzała na nią z ukosa i zapytała:
- A co ty masz za kłopoty?
- Nie, nic takiego - odparła pośpiesznie.
Tak jak się obawiała, przez cały posiłek czuła na sobie spojrzenie Kristiana, usiłowała wymyślić jakąś wymówkę, ale nic jej nie przychodziło do głowy.
- Słyszałam, że Klausie ma kolejne dziecko - rzekła Helene.
- Biedaczka - mruknęła Nikoline. - Ile to już sumie, piętnaścioro?
- Nie, to jest czternaste.
- Jak będzie miało na imię? - zapytała Ane.
- Nilla.
Ane tak to rozbawiło, że zachichotała.
- Ciekawe, kto wymyślił takie dziwne imię. Pewnie siostrzyczka albo braciszek.
Nikolina odparła coś oschle, ale zraz też się roześmiała.
- Czemu nie nazwali dziecka po prostu Nils? - dopytywała się Ane pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu.
- Ponieważ to jest dziewczynka - odpowiedziała Helene, co do tego stopnia rozśmieszyło Ane, że przewróciła kubek z mlekiem.
Nastrój przy tle nieco zelżał, ale kiedy później Elizabeth stała na schodach, wyprawiając Marię do szkoły, Kristian podszedł do niej i objął ją ramieniem.
- Czymś się dręczysz - stwierdził, szepcząc jej do ucha.
Musiała mu udzielić wyjaśnienia, które go uspokoi.
- Zaczęłam dziś krwawić - odrzekła, zmuszając się, by spojrzeć mu w oczy. Gdy buc nie odpowiedział, dodała: - A to znaczy, że wciąż nie spodziewam się dziecka.
Zagryzła wargi i wbiła wzrok w ziemię. Gdyby mąż wiedział, o czym naprawdę pomyślała, gdy to odkryła… Ze wstydu aż się skuliła pod spojrzeniem jego czarnych oczu. A jeszcze gorzej poczuła się, gdy ją objął.
- Nie przejmuj się, moja Elizabeth - przemówił do niej czule. - Przed nami całe życie. Zdajmy się na czas.
- Tak - przytaknęła z uśmiechem i ostrożnie uwolniła się z jego objęć, tłumacząc: - Muszę wracać do pracy.
- Jesteś silna - usłyszała za plecami, zanim zamknęły się za nią drzwi do kuchni.
Na szczęście była sama i mogła pracować w spokoju, choć w jej głowie panował kompletny chaos.
- Elizabeth, bo spalisz - usłyszała do drzwi wołanie Helene.
Drgnęła i omal nie upuściła na podłogę ciężkiego żelazka. Zrozpaczona, spojrzała na brązowy ślad na kołnierzyku koszuli Kristiana. Tego nie da się sprać, tkanina jest zniszczona, pomyślała z rozpaczą.
Helene podeszła do niej i pocieszała, głaszcząc ją po plecach:
Elizabeth poczuła pieczenie pod powiekami i wstrzymała oddech, by się nie rozpłakać, ale przyjaciółka to zauważyła.
- Kochana ty moja, przecież to nic strasznego. Jeśli chcesz, pomogę ci i zrobić to od razu. Raz dwa i będzie gotowe. Wiesz, że umiem dobrze szyć. Takie nieszczęście może się każdemu przydarzyć.
- Nie o to chodzi - rzekła Elizabeth i odsunęła na bok koszulę. Raczej… - powstrzymała się.
Przyjaciółka zaczesała luźne kosmyki za ucho.
W tym jej geście jest coś matczynego, pomyślała Elizabeth.
- Opowiedz mi lepiej o wszystkim, co cię trapi, to wspólnie znajdziemy jakąś radę - powiedziała łagodnie Helene i stanowczym ruchem posadziła ją na krześle.
- Dostałam dziś miesięczne krwawienie - zaczęła Elizabeth niepewnie.
- Biedactwo - rzekła Helene. - I co, pewnie cię boli?
- Nie, ale Kristian miał nadzieję, że…
- Kristian? A ty?
Helene przejrzała mnie na wylot, pomyślała Elizabeth, niezdecydowana, czy cieszyć się, czy smucić z tego powodu. Ociągała się chwilę, nim podjęła na nowo.
- Właściwie to nie wiem. Ja już przecież urodziłam jedno dziecko, poza tym jestem odpowiedzialna za Marię…
To nieprawda, pomyślała. Dziewczynki są dla mnie wyłącznie źródłem radości, a nie znoju.
- Pamiętasz jak byłam któregoś dnia u Petry Storli zawieźć pofarbowaną wełnę? - zagadnęła pośpiesznie, uprzedzając pytania Helene.
Przyjaciółka pokiwała głową.
- Amanda jest tam służącą. Prawie nie dostaje jedzenia, a tyra jak wół.
- I męczy cię to, że nie możesz jej pomóc - stwierdziła Helene.
- Tak, wciąż o tym myślę. Bardzo bym chciała ją wesprzeć, ale nie wiem w jaki sposób.
Helene zapatrzyła się przez okno. A gdy odwróciła się po chwili do Elizabeth, na jej twarzy malowała się powaga.
- Bywały takie chwile, że mi się zdawało, że nie ma Boga. Choćby wtedy, gdy Leonard mnie gwałcił. Ale wtedy zrozumiała, że to ludzie są źli, a nie Bóg. Wydaje mi się, że Stwórca ma we wszystkim jakiś cel, tylko że my nie zawsze go rozumiemy. I pomoc nadejdzie, choć może nie od razu, albo nie taka, jakiej oczekiwaliśmy.
Elizabeth popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- A jaki niby sens miało to, że Leonard brał cię gwałtem?
- Doświadczyłam tego, zanim to spotkało ciebie, dlatego łatwiej mi było cię zrozumieć i pocieszać.
Elizabeth poklepała ją po dłoni.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Helene - rzekła wzruszona.
- Bóg ma jakiś zamysł także w odniesieniu do Amandy. Zobaczysz. Bądź tylko cierpliwa.
Tak, tylko tymczasem dziewczynka padnie z głodu i zmęczenia, pomyślała Elizabeth, po czym uśmiechnęła się bezbarwnie i powiedziała z ociąganiem:
- Jeszcze jedno mnie męczy, ale nie powinnam ci ciągle zawracać głowy.
- Czyż nie jesteśmy przyjaciółkami? - spytała Helene.
- Owszem.
- Przyjaciółki rozmawiają o tym, co je boli. Ty wciąż mnie wysłuchiwałaś, Elizabeth. A ile dla mnie zrobiłaś! Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć.
- Skończ już z tym, Helene - oznajmiła Elizabeth z naciskiem. - Nie chcę więcej tym słyszeć.
- W takim razie powiedz, co naprawdę cię dręczy.
- Że Ane nie jest córką Jensa i że okłamuję Kristiana.
Nagle wzdrygnęła się, usłyszawszy jakiś szmer przy drzwiach kuchennych. Jakby zaskrzypiała deska w podłodze, pomyślała, czując na rękach gęsią skórkę. Przyłożyła palec do ust, dając Helene znak, by umilkła, umilkła, następnie podkradła się do drzwi i potworzyła je znienacka.
- A dlaczego ty tu stoisz? - zapytała, patrząc prosto w niebieskie oczy Nikoline, w których czaiła się wrogość.
- Właśnie przyszłam - odparła od niechcenia. Nikoline.
- Skąd?
- Z obory.
Elizabeth chciała już spytać, dlaczego w takim razie nie było słychać trzasku otwieranych drzwi wejściowych, ale ugryzła się w język. Służąca na pewno wymyśliłaby coś na poczekaniu.
- W takim razie wracaj do swoich obowiązków - rzuciła ostro i zamknęła drzwi, a siadając obok Helene, szepnęła: - Nikoline podsłuchiwała pod drzwiami. Jak myślisz, co mogła usłyszeć?
Helene zagryzła wargę.
- Nie wiem, Elizabeth. Miejmy nadzieję, że niewiele.
Obyś miała rację, bo inaczej ciemno to widzę, pomyślała Elizabeth i ciarki jej przeszły po plecach, gdy przypomniała sobie nienawistne spojrzenie Nikoline.
Zapach świeżo skoszonej trawy drażnił nozdrza, a słońce przygrzewało w plecy. Elizabeth szła za mężczyznami i grabiła siano, opędzając się raz po raz od natrętnych much. Zerknęła na bok w kierunku rodziców Amandy, którzy stawili się jak wszyscy komornicy do prac w Dalsrud. Przez cały czas czekała na okazję, by zapytać, co u ich córki, ale wciąż w pobliżu kręcili się jacyś ludzie. Komornicy przyprowadzili ze sobą najmłodsze dzieci, które też starały się być w miarę możliwości pomocne, ale właściwie głównie się bawiły. Ane, która im towarzyszyła, zawołała nagle przestraszona:
- Ależ, Pusiu, co ty tu robisz? Czyżbyś się za mną tak bardzo stęskniła?
Dorodna kotka miauknęła zadowolona i pozwoliła się pogłaskać małym rączkom.
Elizabeth znów zerknęła na rodziny z komorniczych zagród. Muszą poczekać, aż zakończą się prace na polach należących do dworu i dopiero wtedy zaczną sianokosy u siebie. Przypomniała sobie, jak bardzo się zawsze przeciwko temu buntowała. Uważała, że to niesprawiedliwe, gdy Dorte musiała stawiać się do pracy w Heilmy. Uśmiechnęła się na myśl o tym, że wdowa z Nesce i Jakob wkrótce wezmą ślub. Może to prawda, co mówiła ostatnio Helene, że w każdym zdarzeniu ukryty jest zmysł Boży, pomyślała. Postanowiła jakoś dodatkowo nagrodzić komorników za ich pracę, mimo że w innych dworach nie było takiego zwyczaju.
Zatrzymała wzrok na Nikoline. Minął już miesiąc, gdy ją przyłapała na podsłuchiwaniu pod drzwiami. Służąca nie wspomniała nawet słowem o tym zdarzeniu, ale raz po raz Elizabeth przyłapywała ją na tym, że przypatruje się jej z bezczelnym uśmiechem. Gdy pytała, o co chodzi, Nikoline tylko wzruszała ramionami i nie odpowiadała.
Nagle Elizabeth wzmogła czujność, bo zauważyła, że służąca podchodzi wolnym krokiem do Kristiana.
- Gorąco, co? - usłyszała, jak Nikoline zagaduje Kristiana.
- Ano, gorąco - odpowiedział, nie przerywając pracy. - Przesuń się, bo stoisz mi na drodze.
- Może ci coś przynieść?
- Pilnuj swojej roboty, Nikoline. Wiem, co ci się skrycie marzy, ale lepiej nie próbuj, bo znów sobie narobisz wstydu - dodała.
Nikoline zakręciła spódnicą, rzucając złośliwe:
- Inni zdaje się też są skryci.
- O czym wy mówicie? - spytał Kristian, popijając chciwie wodę.
Elizabeth poczuła, jak perlisty pot spływa jej po plecach, ale odparła niewzruszonym głosem:
- No, właśnie, służko, wyjaśnij! Słyszałaś, o co pyta gospodarz.
Nikoline spurpurowiała na twarzy o odwróciła się na pięcie.
- Co to ma wszystko znaczyć, na miłość boską?
Elizabeth zmusiła się do uśmiechu i wzruszyła ramionami.
- Chyba już zdążyłeś poznać tę dziewkę? Wciąż coś wymyśla. Przestałam już na to zwracać uwagę.
- Nic z tego nie rozumiem - rzekł powoli Kristian i popatrzył na żonę badawczo. - Te wasze rozmowy brzmią jakoś dziwnie. Czyżbyś miała przede mną jakieś tajemnice?
Mimo że Kristian zwrócił się do niej z uśmiechem, wychwyciła w jego głosie podejrzliwość. Popatrzyła więc mu prosto w oczy i spytała:
- A jakież ja mogę mieć przed tobą tajemnice? Czego mogłabym się dopuścić, skoro w ogóle nie opuszczam dworu i przez cały czas jestem z tobą albo w twoim towarzystwie innych ludzi?
Uśmiechnął się do niej krzywo.
- Nie musisz się od razu tak złościć! Co to, pożartować nie można?
Roześmiała się, by pokryć niemiłe wrażenie, i rzekła wesoło:
Chwyciła z powrotem za grabie, ale uspokoiła się dopiero po chwili, gdy znów zabrzęczały kosy. Okazuje się, że Nikoline nie podsłuchała jej rozmowy z Helen. Gdyby było inaczej, już dawno by to roztrąbiła na wszystkie strony, a już na pewno wykorzystałaby okazji, jaka jej się przed chwilą natrafiła. Ale ta dziewucha nie jest głupia, domyślała się, że Elizabeth coś ukrywa, a znając ją, można być pewnym, że nie spocznie, póki się nie dowie wszystkiego.
Ze strony Nikoline nadal grozi jej niebezpieczeństwo.
Kiedy dzień miał się już ku końcowi, do Elizabeth podeszła matka Amandy i ukłoniła się nisko.
- Wybaczcie, proszę, że mój mąż tak się uniósł. Mam nadzieję, że okażecie nam miłosierdzie u nas stąd nie wyrzucicie.
- Ależ co wy gadacie? - Elizabeth niemal się zaśmiała.
- Skąd wam przyszło do głowy, że was ktoś wyrzuci?
- Przecież zagroda należy do dworu. Wiem, że mój mąż zachował się niewybaczalnie. Dręczy mnie taka niepewność, że nie mogę sobie znaleźć miejsca.
Rzeczywiście, gdyby Kristian dowiedział się o tym zdarzeniu, mógłby się rozgniewać i zechcieć ukarać niepokornych komorników, uświadomiła sobie nagle Elizabeth. A przynajmniej udzieliłby chłopu reprymendy, by pokazać, gdzie jego miejsce.
- Nie wyrzucimy was, bądźcie spokojni. A co u Amandy? - dodała szybko, gdy kobieta chciała odejść.
- Podobno lepiej. Lato to dobry czas - rzekła kobieta, zapatrzywszy się gdzieś w dal. - Można nazbierać jagód, borówek, jest ciepło i przyjemnie. Tak, to dobra pora. - Nagle się ocknęła i dodała z naciskiem: - Rozumiecie, że niewiele możemy zrobić?
- Tak - odparła Elizabeth cicho. - Rozumiem.
Kobieta pokiwała głową i rzuciła na odchodnym:
- Pójdę już, zanim mój chłop mnie zobaczy, bo będzie się dopytywał, o czym z wami rozmawiałam.
- Tak, chyba już musicie iść - rzekła Elizabeth i odprowadziła kobiecinę spojrzeniem. Westchnęła ciężko i szeptem dorzuciła: Gdybym tylko mogła temu zaradzić.
Po zakończonych sianokosach w Heimly rozpoczęły się przygotowania do wesela. W zaproszeniu, jakie przyszło do Dalsrud, wyczytali, że dla nich czworga przewiany jest nocleg.
- W takim razie będziemy się mogli bawić do białego rana - powiedział Kristian, gdy się szykowali. - Wiesz, że czego się cieszę?
Elizabeth, która męczyła się z zapięciem maluteńkich guziczków przy sukni, pokręciła głową.
- Z tego, że nauczyłem cię tańczyć i teraz będziemy mogli razem wywijać.
Zapięła ostatni guzik i odwróciła się do męża.
- Ale ja jeszcze sobie tak dobrze nie radzę. Tylko sobie wstydu narobię!
- Na pewno nie. Uwierz mi, tańczysz z prawdziwą gracą.
Kristian mrugnął do niej okiem, a ona odwróciła się, bo wystarczył ten mały gest, by poczuła, jak krew się burzy.
Z sąsiedniego pomieszczenia dolatywały odgłosy Helene z dziećmi.
- Mam tylko nadzieję, że się nie wybrudzą, nim zacznie się wesele - rzucił Kristian.
- Nie obawiaj się! Ane uwielbia się stroić, lubi też gdy wszyscy się zachwycają, jak ładnie wygląda.
- A ty nie lubisz, gdy ją chwalą?
Elizabeth zamyśliła się i odparła po chwili z lekką niechęcią:
- Nie. Obawiam się, że od tych pochwał przewrócił się jej w głowie.
- Chyba nie powinnaś się o to martwić - zaśmiał się krótko. - Ona nie jest próżna. Nie widzisz, jak się troszczy o innych? A jaka jest dobra dla zwierząt! Poza tym nie powinnaś wciąż czynić porównań między dziewczynkami.
- Przecież tego nie robię - skłamała, unikając wzroku Kristiana, ale w duchu przyznała mu rację. Wciąż sprawdzała z obawą, czy Ane nie przejawia jakichś skłonności odziedziczonych po Leonardzie. O Marię była spokojniejsza, bo siostra, choć oczywiście, też lubiła stroje i ozdoby, była raczej przyziemna i nie obawiała się pracy. Mała Ane zaś przypominała aniołka i wydawała się taka krucha. I o wszystkich się troszczyła…
- Zamyśliłaś się… - stwierdził Kristian.
- Owszem, przyszło mi na myśl, że wspaniale wyglądasz - wyznała szczerze. - Masz taką cygańską urodę! Biała koszula podkreśliła twoją opaleniznę.
- Moja mama miała ciemną karnację - wyjaśnił, przeczesując palcami czarną grzywkę. - A wiesz, że bogaci ludzie uznają opaleniznę za przejaw plebejskości?
Elizabeth roześmiała się, sądząc, że sobie żartuje.
- To prawda - zapewnił. - Jak ktoś jest opalony, to znaczy, że pracuje w polu. A bogacze tego nie robią.
- No, nie, co za bzdura - oburzyła się. - Wiesz, Kristianie, ostatnio wiele rozmyślałam. Męczy mnie, to że dom ojca stoi pusty.
Siadła przy toaletce.
- Kiedy Mathilde się tam wprowadzi? Mówiłaś, że to trochę potrawa.
- Wiesz, że ona nie jest taka jak wszyscy. Może czuje się bezpiecznej, mieszkając u Jakoba i Dorte.
Kristian pokiwał głową.
- Dom w Dalen też stoi pusty. Nie rozumiem, jaka to różnica?
Elizabeth uchwyciła jego spojrzenie w lustrze i wyjaśniła:
Dom w Dalen jest zbudowany z solidnych bali, a ojca nie jest taki mocny.
- Dlaczego te zagrody tyle dla ciebie znaczą? - zapytał Kristian, kładąc jej ręce na ramiona.
Po chwili namysłu, sformułowana krótko:
- Bo to jest spuścizna Marii i Ane.
- One wyjdą bogato za mąż. Po co im ciasne chaty komornicze? - prychnął.
Elizabeth poczuła się dotknięta i zapytała, zaciskając dłonie.
- A skąd ci wiadomo, że wyjdą bogato za mąż? Może zostaną starymi pannami?
Kristian zaśmiał się.
Elizabeth poczuła się urażona. Najpierw prycha lekceważąco, a teraz ją wyśmiewa.
- Czuję się spokojna, widzę, że dzieci mają domy - odparła i wstała z miejsca.
- Czyżby tu było dla nich za mało miejsca? - spytał, rozkładając ręce.
- Dalsrud nie jest ich własnością. Poza tym, jeśli rzeczywiście te chaty nie będą im potrzebne, zawsze mogą je sprzedać - dodała.
- Nie złość się Elizabeth - poprosił, chcąc ją przytulić.
- To zastanów się najpierw, proszę, zanim coś powiesz - odparła lekko i wyślizgnęła się z jego ramion.
W szafie znalazła swoją jedwabną chustkę, a gdy dotknęła jej palcami, miała wrażenie, jakby prąd przeszedł przez jej ciało. Powiedziała kiedyś Jensowi, że będzie zakładać chustkę tylko na wyjątkowe okazje, teraz jednak wyjęła ją z przekory.
- A co ty tam masz? - zapytał Kristian, gdy stanął za jej plecami.
- Jedwabną chustkę - odpowiedziała krótko, zwlekając jednak z zarzuceniem jej na ramiona, ale Kristian sam to robił.
- Pięknie wyglądasz - stwierdził. - Skąd ją masz?
- Kupił mi ją Jens, gdy był na zimowym łowisku.
Poczuła, jak palce Kristiana wwiercają się jej w ramię.
Zdziwiła się. Czyżby był zazdrosny o ozdobę od mężczyzny, który już nie żyje?
- A czemu jej nie nosisz? - spytał twardym, obcym głosem.
- Jakoś się nie składało - odparła i podeszła z powrotem do toaletki. - Pomożesz mi zapiąć? - spytała. Wyjmując broszkę, którą dostała od niego na Boże Narodzenie.
Opalone silne dłonie były już całkiem spokojne, gdy przypinały jej broszkę.
- Wiesz, że jesteś najpiękniejszą i najszczęśliwszą kobietą na świecie? - spytał, całując ją w głowę.
Bez słowa chwyciła go pod rękę, gdy wchodzili. Może tylko jej się zdawało, że Kristian jest zazdrosny? Na ramieniu wciąż czuła jednak ból. Specjalnie sięgnęła po chustkę, ponieważ chciała wzbudzić w nim zazdrość. Wiedziała, że zapyta, skąd ją ma. Zawstydziła się w duchu, ale na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
W drodze do kościoła nie przestawała rozmyślać o dwóch zagrodach, o których wspomniała Krystianowi. W umowie był zapis, że w każdej chwili może odkupić zagrodę ojca. Obiecała jednak wynająć ją Mathilde i gdyby znalazła innego najemcę, prostoduszna Mathilde mogłaby to odczuć jako zdradę. Tak bardzo się ucieszyła, gdy zrozumiała, że będzie mogła zamieszkać w tej chacie razem z córką. Dlaczego jednak się nie wprowadziła? Może ojciec jej przeszkadza? Czyżby nadal nie chciał oddać swojej wnuczki? Pewnie nie wierzy w to, że Mathilde sobie poradzi z dzieckiem sama.
Przyjechali dość późno, gdy ludzie już zaczęli wchodzić do kościoła. Elizabeth wygładziła spódnicę i sprawdziła, czy biała bluzka nie jest pognieciona, po czym chwyciła za ręce dziewczynki. Kątem oka dostrzegła, że wiele osób otwarcie się jej przygląda. Tym razem nie ma się czego wstydzić. Dziewczynki są ładnie ubrane w granatowe sukienki, a buciki świecą im się tak, że można się w nich przejrzeć. Nie tak jak kiedyś, gdy przychodziły do kościoła w starych przerobionych sukienkach i drewniakach.
Poczuła na plecach dłoń Kristiana. Nachyliwszy się, szepnął jej do ucha:
- Wielu cię dzisiaj podziwia. Myślą pewnie, że przyprowadziłem piękną huldrę.
- Bzdury opowiadasz - prychnęła, ale słowa te sprawiły jej przyjemność.
W kościele rozdzielili się i każde z nich usiadło po swojej stronie nawy. Słychać było szmery rozmów, szuranie, ktoś chrząknął, inny kasłała, i dopiero gdy pojawił się pastor, zapadła cisza.
Pastor wygłosił kazanie, długie i nudne. Jego monotonny głos uśpił co niektórych. Elizabeth pełna podziwu zerknęła na dziewczynki, które siedziały spokojnie. Dopiero po odśpiewaniu paru psalmów, Ane szepnęła:
- Dostaniemy zaraz ciastko i sok od pastora?
Maria, usłyszawszy to, zaczęła chichotać i Elizabeth musiała ją uciszyć.
- To ty jej nagadałaś takich rzeczy? - zapytała młodszą siostrę.
Maria gwałtownie pokręciła głową, jednak Elizabeth poznała, że dziewczynka mija się z prawdą. W tej samej chwili jednak zabrzmiały organy, otworzyły się drzwi kościelne i do środka weszła młoda para. Elizabeth wzięła Ane na ręce, by córeczka lepiej widziała, i poczuła, jak napływają jej do oczu łzy wzruszenia.
U boku uczesanego na mokro Jakoba, któremu mimo to sterczały loki, kroczyła Dorte. Miała na sobie nową suknię, szeroką u dołu, podkreślającą jej krągłe biodra i dorodne piersi. Ale najbardziej uwagę Elizabeth przykuły zielone oczy panny młodej, błyszczące szczęściem niczym oczy dziecka w Boże Narodzenie. Wokół usianej piegami twarzy kręciły się loki. Wygląda jak młoda dziewczyna, pomyślała Elizabeth, przełykając głośno ślinę. Zerknęła na dzieci z Heimly, które siedziały w ławkach z przodu. Pomyślała z radością, że mogłaby wreszcie będą miały nową matkę. Lepsza nie mogłaby im się trafić.
Pastor odprawiał dalej nabożeństwo, ona zaś odszukała wzrokiem Mathilde, która siedziała razem z dziećmi. Elizabeth przyrzekła, że jej córki nie odda nikomu. Pamięta jak jej się serce krajało, widząc rozpacz i rozczarowanie Mathilde, kiedy już się wydawało, że nie uda jej się dotrzymać słowa. A gdybym teraz pozwoliła zamieszkać w swoim domu innym ludziom? Jak ona by to zniosła?
Jakob odpowiedział głośno i pewnie sakramentalne: tak, a pastor potwierdził, że stali się z Dorte prawowitymi małżonkami.
Ci dwoje są jakby stworzeni dla siebie, pomyślała Elizabeth wzruszona. Była pewna, że Ragna i pierwszy mąż Dorte patrzą z nieba i myślą dokładnie to samo.
Kiedy skręcili na dziedziniec Heimly, natychmiast podbiegł do nich najęty parobek i zaopiekował się koniem. Wielu gości już przybyło na miejsce. Elizabeth rozpoznała licznych znajomych ze Strovika i innych wsi. Wśród zaproszonych byli: doktor, lensman, kowali, ale też zwykli chłopi.
Elizabeth nabrała głębokiego oddechu i podeszła do Mathilde. Służąca ukłoniła się lekko, mówiąc:
- Witamy we dworze. Jak miło, że mogliście przybyć.
Elizabeth domyśliła się, że dziewczyna na tę okoliczność nauczyła się zdania na pamięć.
- Dziękuję - odpowiedziała, uścisnąwszy jej dłoń. - Próbowałam porozmawiać z tobą przed kościołem, ale zniknęłaś mi nagle.
- Nie lubię, gdy jest tylu ludzi - wyznała Mathilde, szurając stopą, rozpromieniła się jednak zaraz, mówiąc: - Czyż Dorte nie wygląda cudownie jako panna młoda?
- Tak, rzeczywiście - uśmiechnęła się Elizabeth. - Ale i ty ładnie wyglądasz. Masz nową suknię?
Mathilde zarumieniła się.
- Tak, uszyła mi ją Dorte, ale tkaninę sama utkałam.
Elizabeth już miała zapytać, dlaczego służąca nie chce mieszkać w domu jej ojca, gdy Mathilde nieoczekiwanie dodała:
- Sofie nie ma na weselu.
- Ach, nie - odparła Elizabeth i szybko dodała: - Chciałabym z tobą o czymś porozmawiać.
Mathilde uśmiechnęła się niewinnie i popatrzyła na nią z zaciekawieniem. Ale właśnie w tym momencie wyszedł mistrz ceremonii i zaprosił wszystkich do stołu. Goście więc skierowali się do drzwi.
- Dziś jestem gościem, a nie służącą - szepnęła Mathilde i zniknęła.
Elizabeth nie miała później okazji z nią porozmawiać, gdyż podczas obiadu usadowiono je po przeciwnych końcach długiego stołu ustawionego w izbie. Wśród gwaru zupę na mięsie. Zapanowała miła atmosfera i słychać było wesoły śmiech. Biesiadnikom polewano piwo uwarzone przez Jakoba. Krystian raczył się obficie złocistym trunkiem, natomiast Elizabeth popijała wodę z dzbanka. Oby się tylko nie upił, pomyślała zatroskana, zerkać raz po raz na męża, ale inni goście też wznosili co chwila toasty.
Kiedy już podano kawę, Elizabeth zauważyła nagle, że żona lensmana nachyliła się do Ane i coś do niej mówi. Znieruchomiała i udając, że ogląda wyłożone na stoliku prezenty dla młodej pary, obserwowała ukradkiem, jak żona lensmana przygląda się uważnie dziewczynce, a potem kieruje swój wzrok na Kristiana. Elizabeth zrobiło się na przemian gorąco i zimno. W końcu opanowała strach i podeszła do córeczki.
- Nie wolno przeszkadzać gościom - zwróciła się do małej i chwyciwszy ją za rękę, chciała odejść.
- Nie mogę się nadziwić, jak ona jest podobna do Kristiana.
- Czyżby? Ane i Kristian podobni do siebie? - wyraziła zdumienie Elizabeth, przełykając z trudem ślinę. - Niestety, to niemożliwe, ponieważ jak pani zapewnie wiadomo, nie ma między nimi pokrewieństwa. - Udawała rozbawienie, ale sama słyszała, jak sztucznie brzmi jej śmiech.
- Tak, to rzeczywiście dość dziwnie, ale coś w tym jest, że ludzie, gdy mieszkają pod jednym dachem, upodobniają się do siebie - rzuciła lekko żona lensmana.
Elizabeth poczuła wielką ulgę, zrozumiawszy, że żona lensmana rzeczywiście tak myśli. Tymczasem podeszła do nich Mathilde.
- Elizabeth, mówiłaś, że chcesz ze mną porozmawiać…
- Tak, ale… nie, to nic pilnego - odparła, czując, że najpierw musi wyjść na świeże powietrze i trochę ochłonąć. W izbie było duszno, mimo że już wieli gości wyległo na dziedziniec.
- W takim razie ja ci opowiem nowinę - ciągnęła Mathilde. - Pojutrze przeprowadzam się do Nymark, do domu po twoim ojcu. Dorte pomoże mi tam posprzątać, a potem…
Głos Mathilde dźwięczał jej w uszach a w sercu czuła pulsującą radość.
- Przeprowadzisz się? - zapytała uśmiechnięta. - To wspaniale! Rozumiem, że się z tego cieszysz?
- Och tak! Pozostanę służącą we dworze, a Dorte będzie mnie codziennie zaglądać. Mama i tata obiecali, że Sofie będzie mogła teraz ze mną zamieszkać.
- No to pozostaje mi tylko życzyć ci wszystkiego dobrego - odezwała się Elizabeth i uścisnęła jej dłoń. - Jestem pewna, że Sofie i tobie będzie tam dobrze. Następnym razem gdy tu przyjadę, to was odwiedzę.
Elizabeth poczuła się tak, jakby ktoś rozwiązał ściskającą pętlę. Nie do wiary, w mojej głowie drobne sprawy urastają zawsze do wielkich problemów, pomyślała. Najważniejsze jednak, że nie muszę się martwić, że dom ojca stoi pusty.
- Mathilde wspaniale zajmuje się dziećmi i domem. Wszystko układa się jak najlepiej - powiedziała nieco później Dorte, kiedy Elizabeth wspomniała o przeprowadzce służącej.
- Jakob przyrzekł zadbać o budynki, a ja odbyłam rozmowę z ojcem Mathilde. Nic już nie stoi na przeszkodzie, by mogła zamieszkać w Nymark razem ze swoim dzieckiem. Tak, wszystko powoli wraca do normy.
Elizabeth weszła po cichu na strych, by sprawdzić, co z Ane. Pod stopami zaskrzypiała lekko podłoga. Podeszła do łóżka, gdzie córeczka z rączkami nad głową leżała pogrążona w głębokim śnie. Długie ciemne rzęsy rzucały cień na pucołowate policzki pokryte złocisto brązową opalenizną.
- Wyglądasz jak aniołek - wyszeptała Elizabeth. Jestem pewna, że tak właśnie wyglądają te najpiękniejsze z nich.
Podeszła do szerokiego łóżka u pogładziła pościel, którą naszykowała dla nich Dorte. Pachniała letnim wiatrem i mydłem. Elizabeth wydawało się dziwne, że będzie tu spać z Krystianem Dalsrud nie należy do tego miejsca, uderzyło ją nagle. To Jens tu sypiał i jadał. Z Jensem bawiła się tu jako dziecko. Zalała ją fala wspomnień. Przypomniało jej się, jak siedzieli przy kuchennym stole i buzie im się nie zamykały, a Ragna podawała im pajdy chleba polane gęstym słodkim syropem. Albo jak Jens zachorował na gardło i nie mógł wychodzić z domu. Odwiedzała go wówczas, przychodziła na strych, ale na szczęście nie do tego pokoju. Elizabeth nie wiedziała czy byłaby w stanie zasnąć u boku Kristiana, gdyby im pościelono w tamtym pokoju. Odczuwałaby to jako zdradę.
Byliśmy z Jensem jak rodzeństwo, rozmyślała, póki nie dorośliśmy i nie obudziły się w nas inne uczucia.
Powoli wstała i popatrzyła przez okno. Choć zapadł wieczór, nadal było jasno jak za dnia. Zupełnie jak tamtego lata, gdy zauważyła, jak Jens wymyka się z domu Dorte. Od tego się wszystko zaczęło. Myślała, że Jens ją zdradził. Rodzice wysłali ją na posadę do Dalsrud, gdzie spotkała Kristiana.
Gdy doleciały do niej dźwięki muzyki, postanowiła zejść na dół, zanim ktoś zacznie jej szukać. Z innego pokoiku na strychu usłyszała chichoty. Uchyliła więc drzwi i zajrzała do środka. Marii i Indianne skręcały się ze śmiechu na łóżku, a Olav stał obok.
- A co wy tu robicie? - zapytała Elizabeth. - Czy nie powinniście już spać?
- Olav rzuca w nas poduszkami - zawołała Maria z zarumienioną twarzą i rozwichrzonymi włosami.
- Przestańcie już, bo obudzicie Ane i Daniela - upomniała ich Elizabeth i skierowała się po schodach w dół.
Olav ma dopiero dwanaście lat, ale z czasem wyrośnie na przystojnego mężczyznę, pomyślała. A jego o rok młodsza siostra już teraz odznacza się prawdziwą urodą. Ciemna karnacja i piękne rysy wyróżniają ją spośród innych.
Elizabeth zatrzymała się na schodach przed domem i powiodła spojrzeniem po gościach. Jakaś para młodych ludzi wymknęła się ukradkiem za oborę. Dziewczyna śmiała się u zarzuciła długimi warkoczami. Inna para wirowała w tańcu. Chłopka ujął mocno partnerkę w wąskiej talii. Oto co znaczy młodość, pomyślała Elizabeth. Może zanim, tak jak ja, skończę dwadzieścia jeden lat, będę już małżonkami i rodzicami?
Pod ścianą spichlerza dostrzegła Jakoba i Kristiana w towarzystwie innych mężczyzn. Siedzieli sobie tam i opowiadali coś hałaśliwie, wybuchając raz po raz głośnym śmiechem. Popijali z kubków kawę, ale sądząc po nastrojach, zapewnie dolewali do niej coś mocniejszego.
- No, Erasmus - wołała Kristian. - Pijemy, aż się zrobi ciemno. Na zdrowie!
Wszyscy ryknęli śmiechem, omal nie pospadawszy ze stołków.
- To chyba będziemy musieli zamknąć oczy, bo inaczej przyjdzie nam pić aż do jesieni - odparł mężczyzna o imieniu Erasmus.
- Czyżby ktoś tu miał zamiar iść spać? - dopytywał się Kristian.
Mężczyźni solidarnie pokręcili głowami, po czym wznieśli kolejny toast, wychwalając pod niebiosa dobrą kawę.
- Wygląda na to, że świetnie się bawią - odezwała się z lekkim uśmiechem Dorte, która podeszła do Elizabeth. Ta zaś przytaknęła i zapytała:
- A ty? Jaki był ten dzień dla ciebie?
- Najpiękniejszy - odparła Dorte z wewnętrznym przekonaniem. - Nic nie mogło mi go zepsuć, bo to, że Jakob zechciał mnie pojąć za żonę, to… Nie znajduję słów - dodała, rumieniąc się po same uszy.
- Doskonale rozumie, co masz na myśli - odpowiedziała Elizabeth, przypominając sobie swoje dwa śluby. W obu przypadkach czuła się najszczęśliwsza kobietą na świecie.
- Pójdziemy do nich? - spytała Dorte, skinąwszy głową w stronę mężczyzn.
Ruszyły spacerkiem, postanawiając się przysiąść do swych mężów.
- Witamy w dobrowolnej kompanii, moje panie - powitał je Erasmus i ukłoniwszy się z przesadą, wskazał miejsce na skrzynkach od ryb.
Jakob usadził go z powrotem, kładąc mu na barku swą wielką dłoń, i upomniał:
- Uspokój się i zachowaj jak człowiek!
Dorte chwyciła Jakoba pod ramię i po chwili znów potoczyła się wesoła rozmowa.
Nagle podbiegł do nich jakiś wyrostek, wołając:
- Erasmus! Czy to nie twój kuc?
- Oczywiście, że mój. Może nie jest zbyt urodziwy, ale silny i posłuszny - chwalił się Erasmus. - łagodniejszego konia nie znajdziecie w całej okolicy. I zapewniam, że nie grymasi. Zjada wszystko, co się mu da.
Młokos przebierał nogami niecierpliwie, usiłując wejść gadatliwemu Erasmusowi w słowo.
- Kuc się zerwał i zjada twój surdut - wtrącił wreszcie i wskazał ręką w kierunku budynku mieszkalnego.
- He? Zjada mój nowy surdut? - ryknął Erasmus. - Przeklęty! Już ja mu pokażę… - dalszy potok soczystych przekleństw utonął w salwie śmiechu. Towarzystwo przy spichlerzu pokładało się ze śmiechu, kiedy Erasmus ruszył co sił w nogach za swoim niewielkim potarganym kucem.
- Nie chciałbym mieć lofockiego kuca, nawet gdyby mi go ktoś dawał za darmo - zaśmiał się Kristian. - Może to i prawda, że są silne i niewymagające, ale zżerają wszystko co popadnie, od ubrań po ryby suszące się na stojakach. A jakie są uparte! Nie, dziękuję bardzo!
- Przypomina mi się jak kiedyś Ragnę kopnął koń - zaczął Jakob i zapalił fajkę. - Opowiadałem ci o tym, Kristianie?
Elizabeth przeniknęła fala gorąca i chłodu. Zwilżyła wargi, by coś powiedzieć, ale w gardle całkiem jej zaschło i nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
- Musieliśmy sprowadzić doktora, rozumiesz - słyszała, jak Jakob opowiada z przejęciem. - Lekarstwo, które jej zostawił, powaliłoby chłopa, zrozumiesz.
Elizabeth nie była w stanie dłużej panować nad sobą. Przepraszam, mruknęła i pobiegła do wygódki. Skulona myślała rozpaczliwie:
- Dobry Boże, czy ta historia o Leonardzie zawsze już będzie mnie prześladować?
Za każdym razem, gdy padało imię Leonard, jej ciało sztywniało i oblewał ją zimny pot. Pewnego dnia Kristian to zauważy i domyślił się, że coś przed nim ukrywam, pomyślała z lękiem.
Być może teraz Jakob opowiada o buteleczce opium, która nagle przepadła właśnie wtedy, gdy Elizabeth wróciła z Dalsrud do domu na święta Bożego Narodzenia i ich odwiedziła. Kto wie, czy kiedyś ktoś nie połączy tego z tajemniczą śmiercią Leonarda.
Elizabeth zgięła się wpół i wtuliła twarz w kolana. A jeśli to Kristian połączy te dwa fakty i odkryje prawdę?
Wówczas czekaj ją szafot.
- Nie - szeptała zdruzgotana. - Nie chcę umierać!
Przecież mam pod opieką Marię i Ane. Co one zrobią beze mnie?
Krzyknęła przestraszona, gdy ktoś zapukał mocno do drzwi.
- To ja, Dorte - usłyszała. - Co z tobą? Coś długo tam siedzisz.
Elizabeth drżącą dłonią otarła twarz i odetchnęła parę razy głęboko.
- Tak, wszystko dobrze. Trochę tylko rozbolał mnie brzuch - skłamała i wygładziła suknię, którą nieco wygniotła.
- Mam nadzieję, że nie zaszkodziło co jedzenie - rzekła Dorte z zatroskaniem w głowie. Elizabeth poczuła wyrzuty sumienia.
- Nie, nawet tak nie myśl - powiedziała, otwierając drzwi. To wszystko przez miesięczne krwawienie.
- Biedaczko - pożałowała jej Dorte. - Znasz się tak dobrze na ziołach, nie mogłabyś sobie przyrządzić jakiegoś naparu, bu złagodzić ból?
- Zostawiła, zioła w Dalsrud. Ale na szczęście nie jest już tak źle.
Popatrzyła w stronę spichlerza, gdzie Kristian żartował i śmiał się z innymi. Wrócił Erasmus, więc pewnie złapał kuca i uratował swój surdut. Skrzypek przygrywał niestrudzenie, a na dziedzińcu wciąż podrygiwały pary.
- Nie masz ochoty trochę powirować w tańcu? - zapytała Elizabeth, uchwyciwszy spojrzenie Dorte.
- Nie, już się dość wytańczyłam! Nabawiłam się odcisków i musiałam zmienić swoje nowe buty na drewniaki - odparła i wystawiła ze śmiechem nogę. - Zresztą Jakob nie trzyma się już zbyt pewnie na nogach. Patrzyłam za to z podziwem, jak ty się nauczyłaś dobrze tańczyć - dodała.
Elizabeth poczuła, że się rumieni. Tak, rzeczywiście, gdy Kristian chwycił ją w talii i zawirowali w tańcu, poczuła się przez chwilę znów jak młoda dziewczyna. Miała wrażenie, że unosi się nad dziedzińcem, a gdy się trochę ośmieliła, w ogóle nie myliły jej się kroki. Wielu kawalerów prosiło ją do tańca. Z paroma zatańczyła, ale innym odmawiała uprzejmie, tłumacząc się, zmęczeniem. Tak naprawdę chodziło jej o Krystiana. Zauważyła jego pociemniałe oczy, gdy tańczyła z innymi, i nie chciała dawać mu powodów zazdrości.
- Zamyśliłaś się - zauważyła Dorte.
- Co takiego? Tak, rzeczywiście.
- Może się przejdziemy kawałek? - zaproponowała Dorte i skinęła głową w stronę drogi.
- Chętnie - odparła Elizabeth, zadowolona, że odwlecze moment powrotu do rozbawionego grona przy spichlerzu. Żeby podtrzymać rozmowę, rzuciła: - No, popatrz, obie wyszłyśmy ponownie za mąż, po tym jak naszych pierwszych mężów zabrało morze.
- Tak, czy to nie dziwne - mruknęła Dorte. - Ale chyba nieźle trafiłyśmy, prawda? - Zamyśliła się na chwilę i dodała: - Pochodzimy z ubogich rodzin, a wyszłyśmy bogato za mąż. Ty, oczywiście, jesteś bogatsza ode mnie, ale…
- Miłości i szczęścia nie da się przeliczyć na pieniądze - przerwała jej Elizabeth i natychmiast pożałowała tych słów.
Dorte zatrzymała się i popatrzyła na nią przenikliwym wzrokiem.
- Czyżbyś nie była szczęśliwa, Elizabeth? Czy Kristian nie jest dobrym mężem?
- Ale jest, naprawdę! I mam wszystko, czego mogłabym pragnąć, a nawet więcej. Tak mi się tylko powiedziało.
Przez chwilę spacerowały w milczeniu. Muzyka i śmiech przycichły w oddali. Wieczorne słońce zabarwiło niebo i góry na czerwono, zaś zielonkawa tafla fiordu kontrastowała z białym piaskiem na brzegu. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonego siana. Elizabeth pomyślała, że jej rodzinna wieś jest naprawdę piękna.
Czy kiedykolwiek wcześniej przyszło jej to do głowy? Nie, gdy była młodsza, miała wrażenie, że dusi się tu pośród wysokich szczytów. Pragnęła stąd uciec, przeżyć coś nowego, zobaczyć inne miejsca, poznać je, żyć…
- Jak myślisz, czy małżeństwo może być udane, jeśli mąż i żona mają przed sobą jakieś tajemnice? - spytała Elizabeth, nie odrywając wzroku od spokojnych wód fiordu.
Dorte ociągnęła się przez chwilę i wreszcie odpowiedziała:
- Trudno powiedzieć. Nigdy nie miałam żadnych tajemnic ani przed pierwszym mężem, ani przed Jakobem.
- Żadnych, nawet jakichś drobnych? - zdziwiła się Elizabeth i spojrzała na nią. - Nigdy nie pomyślałaś sobie, że o tym on nigdy nie może się dowiedzieć, bo byłby… hm… zły, zazdrosny albo… no, nie wiem.
Dorte pokręciła głową.
- Może mam straszne nudne życie? - zaśmiała się.
- Poza tym nie potrafię kłamać. Od razu się czerwienię, oblewam się potem i jest mi niedobrze. Wolę od razu powiedzieć całą prawdę.
Elizabeth się przestraszyła, że Dorte ją zapyta, czy ona ukrywa coś przed Krystianem, ale na szczęście takie pytanie nie padło. Może przyjaciółka rozumiała więcej, niż dawała temu wyraz? Cała Dorte, na wskroś dobra i miła.
Elizabeth westchnęła. Przy Jensie nie musiała kłamać. Zawsze mówiła mu prawdę, choć czasem nie od razu. Jens wiedział nawet, że pozbawiła życia Leonarda. I nigdy jej nie zawiódł.
- Lepiej już wracajmy, zanim zaczną nas szukać - zdecydowała.
Dorte tylko pokiwała głową i niewiele się też odzywała, gdy ruszyły z powrotem tą samą ścieżką.
Kristian nawet nie zauważył, że jej nie było przez jakiś czas. Wesoła kompania przerzedziła się i na placu boju pozostali jedynie Kristian i Erasmus. Jakob przysiadł się do innych gości, a pozostali wrócili do swoich domów.
- Chyba pójdziemy się już położyć - szepnęła Elizabeth mężowi do ucha, wsuwając mu rękę pod ramię.
- Co? Chcesz się kłaść? - zdziwił się, spojrzawszy na nią mętnym wzrokiem.
- Nie, no przestań - wtrącił się Erasmus. - Siadaj, Elizabeth i napij się z nami. Proszę! - Podał jej brudny kubek, który podniósł z ziemi.
Elizabeth, która wstała o świcie, czuła już się zmęczona długim, obfitującym we wrażenia, dniem.
- Nie, dziękuję. Może innym razem. Idziesz, Kristianie? - zapytała, odwracając się do męża.
Erasmus splunął.
- Chyba nie odejdziesz z żoną, Kristianie, teraz, gdy nam tu tak wesoło. No, pokaż, że z ciebie prawdziwy chłop, a nie jakiś tchórz! Na zdrowie!
- Zrobisz, jak zechcesz - odparła Elizabeth i odwracając się, rzuciła do Erasmusa: - Twój kuc znów się zerwał.
Minęła chwila, nim chłop zdołał stanąć na nogach, a potem chwiejnym krokiem podążył po raz kolejny łapać swojego kuca.
Kristian zaśmiał się cicho i oparł się ciężko o Elizabeth.
Poszedł łapać kuca, który sobie stoi spokojnie uwiązany tam z boku.
- Chodź, już - rzekła, odwracając głowę, by nie wąchać przesiąkniętego gorzałą oddechu męża. - Dorte przygotowała dla nas miękkie i czyste posłanie.
Ruszył za nią, nucąc po drodze jakąś melodię. Dużo trudu kosztowało ją, by zdjąć z niego ubranie, sam bowiem nie wykonał najmniejszego gestu, by jej pomóc. Gdy już ułożyli się oboje w łóżku, Elizabeth odetchnęła z ulgą.
- No, co maleńka - mruknął Kristian, usiłując wsunąć rękę pod jej nocną koszulę. - Jesteś pewna, że nie chcesz się trochę popieścić?
- Zdecydowanie - oświadczyła stanowczo. - Nie teraz, gdy jesteś w takim stanie. Wydaje mi się, że powinieneś się najpierw trochę wyspać.
Była pewna, że Kristiana dopadnie nazajutrz straszny ból głowy, ale sam sobie winien. Pogładziła go z miłością po czarnej grzywce i pomyślała, że mąż nawet gdy wypije za dużo, wygląda pociągająco. Czuła, że nie pozostaje całkiem obojętna na urok muskularnego ciała.
Zdawało jej się, że Kristian zasnął, dlatego obróciła się na bok i zamknęła oczy. Powoli pogrążyła się we śnie, gdy nagle poczuła stukanie w ramię i usłyszała szept:
- Elizabeth? Śpisz?
- Już nie - wymamrotała zmęczona.
- To dobrze, bo chciałem ci opowiedzieć pewną historię, którą opowiedział mi Jakob. Wiesz, kiedy Ragnę, jego pierwszą żonę, kopnął koń… - zaczął.
Już mu miała powiedzieć, że doskonale wie, iż pierwsza żona Jakoba miała na imię Ragna, ale ugryzła się w język. Nie miała ochoty wysłuchiwać pijackich wywodów męża. Zatkała więc ucho i zacisnęła powieki. Wiedziała, że na nic się nie zda próba ucieszenia Kristiana. Najlepiej pozwolić mu się wygadać, a potem na pewno uśnie.
- I wiesz, moja śliczna, dzieciaki bardzo się tym przejęły. Wciąż bawiły się w doktora i bez pozwolenia sięgały po lekarstwa Ragny. Jakob musiał w końcu zamknąć lekarstwa w kufrze na strychu.
Elizabeth otworzyła oczy i opuściła dłoń zasłaniającą ucho. Tego epizodu jeszcze nigdy nie słyszała.
Kristian zaś bełkotał dalej:
- Ale dzieciaki nie przestawały mu jęczeć i marudzić - zaśmiał się cicho i nagle zaczął z innej beczki. - Przypomniał mi się ten kuc Erasmusa. Zjadł mu pół surduta, ledwie Erasmus zdążył go pochwalić, że nie jest wybredny i żre wszystko. To dopiero dziwak! - Ziewnął, po czym mówił dalej: - Co to ja mówiłem? Aha. No, więc Jakob nalał do buteleczki wody i przykleił karteczkę, na której napisał „opium”. Tak samo, jak nazywało się to lekarstwo Ragny, rozumiesz. Elizabeth? Słuchasz, co do ciebie mówię, najmilsza?
- Tak - wyszeptała i musiała odchrząknąć. Serce waliło jej w piersi, a zaciśnięte dłonie były wilgotne od potu.
To nie może być prawda, myślała, czując szum w uszach. Czy to możliwe, że… Jakże się cieszyła, że leży odwrócona plecami do Kristiana nie widzi, co się z nią dzieje.
- No i tak, moja piękna - ciągnął Kristian. - dzieciaki zostawiły tę buteleczkę na oknie w kuchni. Któregoś dnia jednak buteleczka zniknęła bez śladu. Szukali wszędzie, ale nie znaleźli. Ja to myślę, że zabrała ją jakaś huldra lub topielec. A ty? Jesteś tego samego zdania? Teraz to ty wyglądasz jak huldra. Może to byłaś ty? - zaśmiał się zadowolony ze swojego żartu i przytulił ją mocno.
Czuła się tak, jakby uszło z niej całe powietrze. To była woda, a nie żadna trucizna, dudniło jej w głowie. Wlałam Leonardowi do kawy wodę! Nie otrułam go!
O, dobry Boże w niebiosach, nie jestem morderczynią, jestem niewinna… Pośpiesznie otarła policzki mokre od łez.
Przez wszystkie te lata trwała w przeświadczeniu, że otruła Leonarda. Błagała Boga o przebaczenie, z tego powodu spędziła niejedną bezsenną noc. Płakała i żałowała. Była pewna, że któregoś dnia spotkała ją za surowa kara. Przez ponad cztery lata żyła w przekonaniu o swojej winie. Teraz poczuła nagle tak wielką ulgę, że najchętniej wykrzyczałaby ją wszystkim, którzy tylko chcieliby jej słuchać.
Uderzyła ją jednak kolejna myśl: skoro Leonard nie został otruty, to w takim razie, z jakiego powodu umarł?
Bez namysłu trąciła Kristiana łokciem i zapytała:
- Kristianie, śpisz?
- Mhm.
- Na co umarł twój ojciec? - zapytała chrapliwym głosem, wstrzymując oddech w napięciu. Nagle bowiem przesuszyła się, że będzie ją wypytywał, po co chce to wiedzieć?
Pomyślała zdesperowana, że powinna trzymać język za zębami.
- Zatruł się jedzeniem - wymamrotał Kristian, pochrapując.
Muszę się dowiedzieć czegoś więcej, pomyślała. To jedyna okazja, di jutra Kristian zapomni, o co go pytałam, a nawet jeśli nie, to zaprzeczę i wmówię mu, że mu się to tylko śniło.
- A co takiego zjadł? - zapytała, potrząsając męża za ramię.
- He?
- Co takiego zjadł ojciec, że się zatruł?
- Przynętę na ryby.
Elizabeth puściła jego ramię. Czyżby to wszystko było jedynie pijackim bełkotem? Zagryzła wargi, by się nie rozpłakać. Zgasła w niej nadzieja.
Kristian jednak odwrócił się na bok i wymamrotał:
- Ojciec zjadł małże. Słyszał, że ludzie w mieście używają to za przysmak. I od tego umarł…
Małże, myślała zdezorientowana, przypominając sobie, że słyszała jakąś rozmowę na ten temat. Ale kiedy i gdzie? Grzebała w pamięci… Tak, na swoim weselu! Żona lensmana i Bergette opowiadały, że w niektórych miejscach gotowane małże stanowią przysmak. Dostała gęsiej skórki. Jak to ludziom przechodzi przez gardło!
Wytarła wilgotne dłonie o pościel. Wsłuchana w miarowy oddech Kristiana, zapatrzyła się w powiewającą w otartym oknie firankę. Poczuła ulgę w całym ciele, od koniuszków palców po czubki stóp.
Wstała po cichu i wyszła na dwór w tę letnią noc.
W samej koszuli nocnej o boso powędrowała ba brzeg i zanurzyła stopy w białym piasku, a potem pozwoliła je obmyć falom. Odchyliła głowę i popatrzyła w niebo, które zdawało się być takie dalekie jak wieczność.
Może jednak trafię tam po śmierci, pomyślała i zaśmiała się głośno z radości.
W powietrzu wyczuwało się przenikliwy chłód, zwiastujący rychłe nadejście jesieni i zimy. Las i górskie zbocza zapłonęły czerwienią i żółcią, a rankiem na kałużach zbierała się cienka warstwa lodu. Wyglądało to pięknie, ale Elizabeth z niechęcią myślała o zbliżającym się czasie.
Lato pozostało już tylko dalekim wspomnieniem.
Ciepłe promienie słońca na twarzy, trawa, która łaskotała bose stopy… Nawet gdyby się bardzo starać, trudno przywołać te cudowne doznania, gdy za oknem rozhula się wicher i śnieżna zamieć.
Wróciła myślami do wesela Dorte i Jakoba. Następnego dnia, tak jak przypuszczała, Kristian złapał potworny ból głowy. Niewiele pamiętał z poprzedniego wieczoru i nie dociekał, dlaczego pytała go o Leonarda. Ona zaś szczęśliwa, że pozbyła się brzemienia winy, pielęgnowała męża szczególnie troskliwie.
Oskubawszy suche listki z kwiatów w doniczce, które wyhodowała z odnóżek otrzymanych od Dorte, wyjrzała przez okno. Po szybach spływały strumyki deszczu. Przez dziedziniec, pomiędzy błotem i kałużami przemykała Maria.
Elizabeth wyszła jej naprzeciw do korytarza.
- Maryjko, biedactwo, ale przemokłaś! - pożałowała siostry, biorąc od niej mokre ubranie. Wejdź do kuchni, to się rozgrzejesz. Przy okazji opowiesz mi, jak było dziś w szkole.
Gurine zaparzyła herbatę i podstawiła małej Ane ciasteczka. Elizabeth miała zwrócić kucharce uwagę, by nie dawała małej słodyczy, bo potem nie chce jeść obiadu, ale nie zdążyła, bo Maria zapytała ją:
- Elizabeth, pamiętasz Amandę?
- Tak - potwierdziła i poczuła nagły niepokój. - Co z nią?
- Jest służącą w Storli, zachorowała.
Elizabeth osunęła się na krzesło.
- Skąd wiesz? - spytała, mając nadzieję, że to jakieś nieporozumienie.
- Ze szkoły. Wiele dzieciaków o tym opowiadało. - Maria odgarnęła z czoła mokre włosy i popatrzyła na siostrę szeroko otwartymi oczyma. - Podobno leży w starej izbie dla parobków, której już dawno nikt nie używa.
Elizabeth chwyciła siostrę mocno za ramię i patrząc jej prosto w oczy, zapytała:
- Jesteś tego całkiem pewna?
- Całkiem. Mogę przysiąc na Boga i Biblię.
- O mój Boże - westchnęła Gurine. - Niestety, tak niewiele możemy zrobić.
Elizabeth westchnęła, obawiając się, że to prawda. Nie wspomniała Krystianowi więcej o Amandzie, skro uznał, że nie da się rozwiązać tego problemu, i dziewczynka musi pozostać na posadzie, ale teraz…
- Podobno nie dają jej nawet jeść i nikt tam do niej nie zagląda ani się nią nie opiekuje - dodała Maria.
Słowa siostry wyrwały Elizabeth z rozmyślań.
Ścisnęło ją w żołądku i przypomniała sobie od razi swoją matkę, jej chorobę i śmierć. Wstała i rezolutnie oznajmiła:
- Jadę do Storli.
- Ależ, moje dziecko - zaoponowała Grudne, wychodząc za nią do sieni. - Co ty tam zrobisz? Nie działaj pochopnie! Gospodarz tylko się zdenerwuje, poza tym nie potrzeba nam sporu z…
Elizabeth zarzuciła szal i tonem ostrzejszym niż zamierzała, oświadczyła:
- Kristian powinien mnie wesprzeć wcześniej, nie doszłoby wówczas do tego.
Gurine złożyła ręce i zdążyła tylko wymamrotać pod nosem, by była ostrożna, gdy Elizabeth zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zaprzęgła konia do wozu. Pierwszy raz robiła to sama.
Ręce jej się trzęsły, gdy ustawiła konie pomiędzy dwoma ciężkimi dyszułkami i zakładała uprzęż, ale na szczęście w pobliżu nie było widać ani Olego, ani Kristiana.
- Zresztą teraz i tak nie zdołaliby mnie powstrzymać - wycedziła.
Popędziła konia, tak że spod kół rozprysły się kamienie i błoto.
Deszcz zacinał prosto w twarz, ale Elizabeth zrobiło się gorąco, a gdy dotarła do Storli, nawet się spociła. Zeskoczyła z wozu, przywiązała lejce do drzewa i skierowała się wprost do izby dla parobków. Przynajmniej tak sądziła. Walący się budynek, szary, niepomalowany, odróżniał się bowiem od pozostałych. Popchnęła wykrzywione drzwi, które zaskrzypiały na zardzewiałych zawiasach. Wewnątrz kwaśny zaduch uderzył ją w nozdrza.
- Amanda - odezwała się Elizabeth, nic nie widząc w ciemnościach. - Amanda, jesteś tu?
Wzrok powoli oswajał się z mrokiem. Z kąta doleciał słaby jęk o pokasływanie.
W jednej chwili znalazła się tam i uklękła przy łóżku.
- Amanda, moja droga, słyszysz mnie? - zapytała ostrożnie. - To ja, Elizabeth.
Dziewczynka nie odpowiedziała. Skulona w kłębek leżała okryta starą końską derką, brudną i śmierdzącą.
Elizabeth dotknęła dłonią czoła Amandy i aż się przeraziła.
- Mój Boże, przecież ten dzieciak ma wysoką gorączkę - wymamrotała i stanęła na drżących nogach.
W tej samej chwili usłyszała, że ktoś wchodzi, więc się odwróciła.
- A co ty robisz w cudzej posiadłości? - warknęła Petra.
Elizabeth parę razy przełykała ślinę, zanim ze ściśniętego gardła zdołała wydobyć słowa.
- Nie zamierzacie posłać po doktora? - zapytała drżącym głosem. - Dziecka jest śmiertelnie chory.
- Phi! Od lekkiego przeziębienia jeszcze się nikomu nic nie stało - prychnęła Petra. - A teraz wyjdź stąd natychmiast, bo nie masz prawa tu przebywać.
Elizabeth w kilku krokach znalazła się przy niej i zakomunikowała:
- Daję ci dwie minuty. Albo poślesz po doktora, albo zabieram dziewczynę do siebie.
- Tylko spróbuj! Zaraz tu przyprowadzę męża - splunęła Petra i odwróciła się na pięcie.
Elizabeth chwyciła ją za ramię i odezwała się zatrważająco spokojnie:
- Ostrzegałam cię już wcześniej. Nie awanturuj się, bo sprowadzę lensmana, jeśli będzie trzeba. Bo to, co robisz, to bezprawie!
Petra zrobiła się purpurowa na twarzy, wyrwała się Elizabeth i pobiegła w stronę budynku mieszkalnego. Wewnętrzny głos ostrzegał Elizabeth, że posuwa się za daleko, ale go nie posłuchała. Podeszła do Amandy i wzięła ją na ręce. Serce jej się ścisnęło z żalu, gdy zobaczyła, jak bardzo dziewczyna wychudła od ostatniego spotkania. Przez ubranie wyczuwała wystające kości. Z walącym serem przebiegła przez dziedziniec, położyła chorą ostrożnie na wozie i otuliła futrzanymi okryciami. Żeby tylko nie wypadła, pomyślała Elizabeth. W tej samej chwili usłyszała za plecami nadbiegających ludzi, szarpnęła wiec mocno za lejce i krzyknęła:
- Wio! Ruszaj!
Koń położył uszy po sobie, potrząsnął łbem, rozsypując czarną grzywę, i ruszył z kopyta. W zamieszaniu, jakie powstało, Elizabeth zdążyła zobaczyć, jak parobek uskoczył w ostatniej chwili w bok.
Popędziła konia przez wieś, tak że spod kopyt bryzgało błoto. W uszach czuła szum, deszcz zacinał w twarz, a ona pokrzykiwała:
- Szybciej, szybciej!
W jednej ręce trzymała lejce, a drugą przytrzymywała bezwładne ciało dziewczynki. Raz po raz zerkała przez ramę, żeby sprawdzić, czy ktoś ich nie ściga. Droga była jednak pusta.
Jakiś chłop wyszedł z obory i na widok rozpędzonego wozu zatrzymał się i przeżegnał.
Będą mieli we wsi o czym gadać, pomyślała.
Na dziedzińcu w Dalsud, szarpnęła mocno lejce, by zatrzymać konia. Ole wybiegł z izby dla parobków.
- Co się dzieje? - zawołał, rzucając okiem na prychającego z wysiłku konia.
- Zajmij się nim, dobrze - rzuciła mu przez ramię i wziąwszy na ręce Amandę, pośpiesznie ruszyła do budynku mieszkalnego. W korytarzu wpadła prosto do Kristiana.
- Weź ją i zanieś na górę! - powiedziała, podając mu chorą.
Zbiegły się służące.
- To Amanda? - zapytała Helene, patrząc na oddalającego się Kristiana.
- Tak, to ona - odparła krótko Elizabeth. - Helene, dosiądź Gniadego i sprowadź doktora, tylko migiem! Chodzi o życie - dodała i pośpiesznie weszła za Krystianem na strych.
- Gdzie ją znalazłaś? - zapytał, gdy zaczęła zdejmować z Amandy mokre ubrania.
- W rozwalonej izbie dla parobków we Sworze Storli.
- Co? - krzyknął. - Byłaś tam i zabrałaś ich służącą? Zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś? Za chwile będziemy mieli na karku lensmana i…
- Milcz! - warknęła Elizabeth. - Dzieciak jest umierający, a oni nie zgodzili się posłać po doktora.
- Słyszałam o tym dziś w szkole - rozległ się głos przy drzwiach. - Wszyscy opowiadali, jak źle jest z Amandą. Powinieneś się cieszyć, że Elizabeth ją tu przywiozła.
Jaka ta Maryjka jest odważna, pomyślała Elizabeth, zerkając na siostrę. Dzięki niej Amanda znalazła się w Dalsrud. Być może uratowała jej życie.
Kristian otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale się nie odezwał.
- Mario, powiedz Gurine, by nastawiła wodę - Elizabeth zwróciła się łagodnie do siostry.
Dziewczynka tylko siknęła głową i zniknęła.
- Nie zamierzam tolerować takiego zachowania, ani z twojej strony ani ze strony twojej siostry - rzucił gwałtownie Kristian, zaciskając szczęki.
- A to już twój kłopot - odparła krótko i powiesiła mokre ubrania na oparciu krzesła.
- Śmiesz mi odpowiedzieć w taki sposób? - oburzył się, podchodząc o krok bliżej.
- Co innego mogłam uczynić? - zapytała zdziwiona i popatrzyła mężowi prosto w oczy.
Długo nie odrywał od niej wzroku, w końcu odwrócił się na pięcie i rzucił:
- Musze powiadomić Storli.
- Czarny koń jest zdrożny, a na gniadym Helene pojechała po doktora - powiedziała Elizabeth. - Ale nie obawiaj się, na pewno wróci lada chwila - dodała oschle, przykładając znów dłoń do czoła Amandy.
- Powinnaś była najpierw porozmawiać ze mną - rzekł Kristian spokojnie.
- Czy nie próbowałam?
- Ale to było dawno.
- Tak, i nic nie zostało zrobione. Zerknij na nią, a ja pójdę po wodę - rzuciła krótko i pobiegła do kuchni.
- Tu jest Wrzątek - oznajmiła Guroine, a do dzbanka nalałam zimnej wody. Słyszała,, że to biedne dziecko ma gorączkę.
- Bardzo dziękuję, Gurine, co jak bym bez cienie zrobiła? - odezwała się z wdzięcznością Elizabeth i poklepała kucharkę po ramieniu. Następnie wsypała do wrzątku zioła: korę wierzbową na gorączkę i kwiat pierwiosnka działający wykrztuśnie. Potrzebowała także okładu z wełnianej ściereczki nasączonej tłuszczem, by położyć dziewczynie na piersi.
Tymczasem weszła Nikoline i upewniła się:
- Przywiozłaś ze Storli służącą?
- Owszem - odparła Elizabeth. - A o co ci chodzi?
- No to będzie awantura - oznajmiła Nikoline ze złośliwą radością. - Tym razem się doigrałaś. Siedzisz w bagnie po uszy. Ciekawe, jak z tego wyjdziesz…
- Milcz, Nikoline - cisnęła Gurine tonem tak ostrym, że aż Elizabeth odwróciła się zdziwiona reakcją spokojnej zwykle kucharki. Nie znała jej od tej strony.
Elizabeth odstawiła dzbanek i podeszła do Nikoline.
Znalazłszy się z nią twarzą w twarz, wycedziła cicho:
- Mam nadzieję, że zrozumiałaś już, że nic ci do tego.
- Jakby mnie to cokolwiek obchodziło! - prychnęła służąca, udając obojętną.
- Ostrzegam cię i biada, jeśli nie posłuchasz!
Wypowiedziawszy te słowa, Elizabeth zabrała wszystkie przygotowane rzeczy i wróciła na strych. Kristian siedział w bujnym fotelu i zamyślony patrzył przed siebie. Gdy weszła, wstał bez słowa. Elizabeth zaczęła pośpiesznie przykładać Amandzie zimne kompresy, by schłodzić ciało trawione gorączką. Zastanawiała się, co powiedzieć Krystianowi. W myślach układała słowa, które jednak nie chciały jej przejść przez gardło. Mąż rozgniewał ją, a zrazem uraził. W końcu przemogła się, wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Ufam, Kristianie, że udzielisz mi pełnego wsparcia.
Nie usłyszawszy odpowiedzi, odwróciła się i zauważyła, że wyszedł. Siadła więc na brzegu łóżka i zmieniała kompresy. Rzuciła okiem przez szybę i stwierdziła, że przestało padać. Upewniwszy się, że wywar z ziół nieco ostygł, potrząsnęła lekko Amandą i odezwała się cicho:
- Obudź się, dziecino, musisz to wypić. Zobaczysz, od razu się lepiej poczujesz.
Dziewczyna nie zareagowała, Elizabeth wzięła więc łyżeczkę i wlewała wywar powoli do ust chorej. Połknęła sporu, choć część płynu spłynęła jej po brodzie.
Elizabeth sięgnęła znów po szmatkę i schładzała rozpalone ciało dziewczyny. Co chwila wyglądała przez okno. Wprawdzie przypuszczała, że doktor wiele nie pomoże, ale zależało jej, by chociaż zbadał chorą.
W domu panowała cisza, jakby wszyscy chodzili po plecach. Już kiedyś przeżyła podobną sytuację, gdy zachorowała mama, potem, gdy sama wpadła do morza, no i gdy było źle z Ane. Nigdy jednak nie czuła się taka samotna jak teraz.
Kristianie, dlaczego nie jesteś przy mnie? - powtarzała w myślach. Przecież małżeństwo powinno się zawsze wspierać, w dobrym i złym.
- Och, Jensie - westchnęła, ale natychmiast zakryła usta, by powstrzymać cisnące się słowa i szloch. Nie wolno mi się teraz rozpłakać, powtarzała sobie w myślach surowo. Nie czas ani nie pora, by okazać własną słabość. Przygładziła pośpiesznie włosy. Wnet przybędą, doktor i gospodarze Storli. Musi być gotowa na ich przyjęcie.
Do pomieszczenia wpadła tymczasem Helene i z rozpalonymi policzkami zakomunikowała, że doktor już jest.
- Przyślij go tutaj! - poleciła krótko Elizabeth i wstała. - I… daj mi znać, gdy przyjdą ze Storli.
- Oczywiście, na mnie możesz liczyć.
- Dziękuję, Helene. Cieszę się, że tu jesteś - wyszeptała, zastanawiając się, czy Helene domyśliła się konfliktu między nią a Krystianem.
Lekarz osłuchał Amandę, mamrocząc pod nosem coś niezrozumiałego. Dotykał czoła chorej i usiłował nawiązać z nią jakiś kontakt.
Elizabeth przechadzała się bezradnie po pokoju i wydawało jej się, że to strasznie długo trwa. Żeby już coś powiedział, myślała, gryząc paznokcie.
- Przykładałam jej zimne okłady i poiłam wywarem z ziół - odezwała się w końcu, ale lekarz nie zareagował.
Nagle w drzwiach stanęła znów Helene i szepnęła:
- Przybyli i zdaje się, że prowadzą ze sobą lensmana.
Elizabeth ścisnęło w żołądku. Bo chociaż w głębi serca się tego obawiała, okazało się to dla niej mimo wszystko wstrząsem. Zerknęła pośpieszne w lustro. Ktoś, kto jej nie zna, nie zauważył jej zdenerwowania. Sama się dziwiła, że potrafi stworzyć pozory takiego spokoju.
- Zejdę na dół i ich powita, - odpowiedziała przyjaciółce. - A ty tu zostań. Posiedzisz przy Amandzie, gdy doktor już skończy ją badać.
Helene uścisnęła jej dłoń i posłała uśmiech, by dodać otuchy.
- Na pewno wszystko będzie dobrze - wyszeptała, a Elizabeth tylko kiwnęła głową.
Zdążyła zejść do korytarza, gdy otworzyły się drzwi. Petra Storli, purpurowa na twarzy, ze wściekłym wzrokiem wtargnęła do środka i wskazując drżącym palcem na Elizabeth, oświadczyła:
- Oto i ona.
- Czegóż się można po kimś takim spodziewać - zawtórował jej mąż, spoglądając bykiem na Elizabeth.
Lensman odchrząknął i upomniał ich tubalnym głosem.
- Proszę się uspokoić i zachowywać, jak należy. Dzień dobry, pani Dalsrud.
- Dzień dobry - przywitała się Elizabeth spięta i uścisnęła dłoń lensmana. Gospodarze Storli ani myśleli podać jej rąk. - Myśl, że będzie najlepiej, jeśli przejdziemy do salonu - zaproponowała. - Tam będziemy mogli porozmawiać w spokoju.
- Nie przyjechaliśmy tu na pogawędki, tylko zabrać naszą służącą - warknęła Petra.
Elizabeth nie odpowiedziała, prowadząc gości do salonu, ale czuła, że wszystko się w niej trzęsie z tłumionego gniewu.
- Proszę usiąść - zwróciła się uprzejmie do gości. - Podać coś do picia? Może kawy?
- Nie, dziękuję - odpowiedział lensman, uprzedzając pozostałych. - proszę sobie nie robić kłopotu z naszego powodu.
- Przechodź do rzeczy i rób to, co do ciebie należy - zawołał gospodarz Storli, który ani myślał się uspokoić.
Elizabeth spojrzała zdziwiona na lensmana, który sprawiał wrażenie lekko zażenowanego. Rozpiął płaszcz i poluzował kołnierzyk przy koszuli, po czym zaczął:
- Tak, powiadomiono mnie, że była pani w domu tu obecnych gospodarzy Storli i siłą zabrała stamtąd służącą. Czy to się zgadza?
Elizabeth nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać.
Odpowiedziała głośno:
- Nie, nie zgadza się.
Petra zerwała się i już chciała coś powiedzieć, ale lensman nakazał jej usiąść.
- Załatwimy to spokojnie - oświadczył władczym tonem, a Petra go, o dziwo, posłuchała.
- Zaprzecza pani więc, że zabrała służącą - rzekł lensman.
- Nie, tego nie zaprzeczam - odparła Elizabeth. - Ale nie wchodziłam do domu mieszkalnego gospodarzy. Byłam w walącej się izbie dla parobków, która właściwie już nie nadaje się do użytku, i stamtąd zabrałam Amandę.
- Wypraszam sobie taką bezczelność! - huknął gospodarz Storli, przechadzając się nerwowo w tę i z powrotem.
- Jeśli się nie uspokoicie, będę musiał prosić o opuszczenie pomieszczenia - oświadczył lensman, a z tonu jego głosu można się było domyślić, że nie toleruję sprzeciwu.
Elizabeth spokojnie mówiła dalej:
- Amanda jest niedożywiona, zaniedbana, a musiała wykonywać pracę jak mężczyzna, mimo że ma dopiero czternaście lat i jak na swój wiek jest bardzo drobna.
- O, to są poważne zarzuty. Ma pani na to świadków?
- Lensmanie, może pan o to zapytać mieszkańców we wsi - odparła krótko.
Wyjął chustkę i wytarł nos, po czym kontynuował przesłuchanie.
- Wiadomo wam, że prawo nie zezwala na takie zachowanie, jakiego się dopuściliście?
- To była sprawa życia i śmierci - odpowiedziała Elizabeth. Amanda jest ciężko chora, a gospodyni odmówiła wezwania doktora. - Dziewczę leżało w chłodzie i wilgoci w czymś co bardziej przypomina ziemiankę niż chatę.
- Nie zamierzam tolerować kolejnych kłamstw - wrzasną Storli, aż Elizabeth podskoczyła. - Wszystko to kłamstwa, od początku do końca. Czyżby lensman wierzył bardziej ubogiej służącej niż człowiekowi z taką pozycją jak moja?
Elizabeth poczuła się dotknięta jego słowami, ale nie dała się sprowokować. W duchu powtórzyła sobie, że sam ośmiesza się ten, co krzyczy najgłośniej.
- Proszę o spokój - próbował uciszyć go lensman, ale gospodarz się nie poddawał.
- Żądam, byś ją postawił przed sądem, a nasza służąca ma natychmiast wrócić do nas.
- Po moim trupie - rozległo się nagle i w drzwiach stanął Kristian, na którego widok Elizabeth zrobiło się zimno i gorąco. Ledwie się powstrzymała, by nie podbiec do niego i nie rzucić się mu na szyję.
- Nie życzę sobie, by tak oczerniać moją żonę. Służąca leży na strychu i nie wróci do was ani teraz, ani później.
Oczy mu pociemniały, ale mówił spokojnie i tak stanowczo, że wszyscy ucichli.
- To mój dom i ja tu decyduję - dodał, stając u boku Elizabeth. - Przejrzałem umowy z komornikami. Dalsrud ma prawo pierwszeństwa do siły roboczej rodzin z zagród komorniczych. Innymi słowy: miejsce Amandy jest tutaj. Jeśli ktoś ma jakiej wątpliwości, mogę przynieść dokumenty.
Lensman zerkną na gospodarzy Storli i kręcąc głową, rzekł pośpiesznie:
- Nie, nie ma takiej potrzeby.
Twarz Petry po samą szyję pokryła się czerwonymi plamami.
- Tak czy inaczej, żądam oczyszczenia z zarzutów, jakie nam tu postawiono! Jakobyśmy nie dbali o swoją służbę.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i do środka weszła Nikoline, powiadamiając, że doktor już zbadał chorą.
- Poproś go tutaj - poleciała szybko Elizabeth.
- Niestety przyjechał po niego parobek z sąsiedztwa i musiał pilnie jechać. Poprosił mnie o przekazanie wiadomości.
- Jakiej? - spytała Elizabeth lekko poirytowana, że doktor w taki sposób opuścił dom. Ale wytłumaczyła sobie, że z pewnością miał pilne wezwanie.
- Doktor stwierdził, że to zapalnie płuc i niewiele może zrobić. Powiedział też, że Amanda jest wychudzona i osłabiona, więc nie ma jak się bronić przed chorobą.
- Dziękuję, Nikoline, możesz odejść.
Elizabeth skinęła głową, po czym obrzuciła lensmana i goście wielce wymownym spojrzeniem: A co nie mówiłam? Teraz mi wierzycie?
- Ta służąca to złodziejka - zawołała Petra i wyjęła monetę. - Zobaczcie, co znalazłam w jej fartuchu.
Elizabeth podeszła bliżej.
- Tę monetę dostała ode mnie. To ta sama, którą mi dałaś jako zapłatę za pofarbowane wełny.
- A jak to udowodnisz? - cisnęła gospodyni.
- Będzie mi trudno, ale z drugiej strony nie sądziła, że tak wam się źle powodzi, że utrata trzech szylingów was rujnuje.
- Chyba już podziękujemy - zagrzmiał lensman, nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, i popchnął gospodarzy Storli do wyjścia. - Przepraszamy, za kłopot.
Elizabeth odetchnęła przeciągle i przeczesała drżącą ręką włosy. Miała takie wrażenie, jakby ktoś ją wyżął i cisnął o ziemię.
- Idę na górę do Amandy - powiedziała zmęczonym głosem, gdy usłyszała zatrzaskiwanie drzwi wyjściowych. - Powiadom jej rodziców Kristianie. I dziękuję za wsparcie - dodała, spojrzawszy na niego.
Mimo wszystko wziął ją w obronę, choć może bardziej ratował własny honor.
Miała nadzieję, że ją pogłaszcze chociaż po policzku albo coś powie, on jednak milczał odwrócony do niej plecami.
Po cichu opuściła salon i skierowała się z powrotem na strych.
- Co z nią? - spytała Elizabeth, podchodząc do łóżka.
- Bez zmian - odpowiedziała Helene, a Elizabeth wyczuła w jej głosie lekkie drżenie. Przeraziło ją to, bo Helene zwykle zachowywała spokój.
Potarła ramiona, bo w pomieszczeniu zrobiło się chłodno.
- Mam dorzucić torfu? - spytała Helene.
- Na razie nie, Amanda ma wysoką gorączkę - odparła Elizabeth, siadając na krześle obok łóżka.
- Jesteś pewna, że nic więcej nie mogę już tu zrobić? - spytała Helene.
- Tak, pozostaje nam teraz jedynie czekać.
- Pomodlę się za nią - rzekła cicho Helene, zamykając za sobą drzwi.
Szczuplutka twarz Amandy wydawała się jeszcze mniejsza w wielkim łóżku.
- Jak wyzdrowiejesz, będzie ci tu u nas dobrze - odezwała się Elizabeth, spokojna, że nie są to słowa bez pokrycia. - Zostaniesz tu w Dalsrud jak długo zechcesz. Przyrzekam. Będziesz spała w normalnym łóżku, okryta owczy, futrem, będziesz się najadać do syta każdego dnia.
Głos jej się załamał i chwilę trwało nim się opanowała. Piec całkiem wystygł, wstała wiec i napaliła.
Amanda poruszyła się niespokojnie, szczękając zębami.
- Marzniesz? - spytała Elizabeth, przykładając dłoń do czoła dziewczyny. Wciąż była gorąca i się nie pociła.
Zanurzyła szmatkę w zimnej wodzie i zaczęła od nowa schładzać jej ciało.
- Amando, słyszysz mnie? Wypij jeszcze trochę wywaru na zbicie gorączki - prosiła, przystawiając kubek do ust chorej.
Tym razem też trochę płynu spłynęło po brodzie, ale sporo wypiła. Elizabeth położyła się z boku, przytulając twarz do ramienia.
W myślach raz jeszcze odtworzyła zdarzenia minionego dnia. Możliwe, że nie do końca działa, jak należy. Powinna oczywiście porozmawiać z Krystianem i z gospodarzami Storli, zamiast zabierać Amandę. Ale co się stało, to się nie odstanie. Zresztą, czy rozmowa by cokolwiek zmieniła? Pewnie skończyłoby się na tym, że Amanda umarłaby na zapalenie płuc.
Złożyła dłonie i pomodliła się:
- Boże Wszechmogący. Okaż swą sprawiedliwość, zachowaj Amandę przy życiu i oszczędź jej dalszych cierpień. Potrzebujemy jej tu bardziej niż Ty, zachowają ją więc. Amen.
A potem zamknęła oczy i po omacku chwyciła drobną dłoń Amandy, jakby chciała przelać wychudzonej dziewczynce trochę własnych sił.
Nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło.
- Elizabeth, obudź się! - mówił ktoś do niej, dotykając ciężką dłonią jej ramienia.
Zdezorientowana rozejrzała się wokół.
- Wypociła z siebie gorączkę - powiedział Kristian. Ściereczką wycierając troskliwie czoło Amandy. - Wybacz, że nie przyszedłem wcześniej, ale sam pojechałem do jej rodziców. Zawiozłem im też trochę suszonego owczego udźca - dodał bezbarwnie.
- Dziękuję - rzekła cicho Elizabeth i wzięła od niego szmatkę. Następnie odwróciła kołdrę, bo od spodu cała była przepocona.
- Amanda wyzdrowieje - zapewnił ją z przekonaniem. - Dzięki tobie. Jesteś odważna, Elizabeth, i za to cię podziwiam.
Nie zdołała mu odpowiedzieć, bo poczuła gulę w gardle. Kristian mówi, że Amanda wyzdrowieje. Tym razem Bóg mnie wysłuchał, pomyślała.
- Teraz Helene przyjdzie tu przy niej posiedzieć - dodał Kristian. - A my chodźmy do siebie.
Z ociąganiem ruszyła za nim, a gdy zamykali drzwi do swego pokoju, usłyszała, że Helene wchodzi po schodach.
- Amanda jest w dobrych rękach. Nic się nie lękaj! - powiedział Kristian i stanął za jej plecami.
Elizabeth oparła się o niego i zamknęła oczy, a on objąwszy ją, pocałował w szyję i leciutko ugryzł w ucho. Przeszedł ją dreszcz rozkoszy. A gdy jego dłonie dotknęły jej piersi i ścisnęły je mocno, jęknęła z bólu i radości. Bezwolna lecz drżąca z tęsknoty, pozwoliła mu rozpiąć guziki sukni. Tylko w ten sposób mogła zapomnieć na chwilę o Amandzie.
- A teraz bielizna - szepnął, rozwiązując jedwabne tasiemki. Wnet została jedynie w cienkich pończochach. Poczuła jak kulą jej się brodawki.
- Chodź - wyszeptała niecierpliwie, manipulując przy jego spodniach, gdy on tymczasem zrzucał koszulę.
Zadrżała z pożądania, gdy ujrzała jego sztywną męskość.
- Weź mnie odezwała się błagalnym tonem, kładąc się na łóżku. Wciąż miała na sobie pończochy, co nagle wydawało jej się bardzo podniecające.
Powoli musnął palcem jej pierś, brzuch i rozchylił uda.
- Nie… - wymamrotała, zawstydziwszy się gwałtownie.
- Czyż nie oglądałem już wcześniej wszystkich zakamarków twojego ciała? - przypomniał jej, delikatnie ją pieszcząc. Czuła, jak wylewają się z niej soki, a roszone mrowienie w okolicach krzyża świadczyło o tym, że za moment osiągnie ekstazę. On jednak nieoczekiwanie przerwał pieszczoty. Położył się obok i przywarł wargami do twardych brodawek, a dłonią pogładził uda, brzuch, wzgórek łonowy. Poruszyła biodrami, usiłując naprowadzić jego dłoń w to miejsce, gdzie odczuwała szczególną rozkosz, on jednak zaśmiał się cicho:
- Nie bądź taka niecierpliwa.
Dam ci niecierpliwością, pomyślała i uchwyciła jego członek.
Jęknął naprężył się, ale daremnie próbował się uwolnić. Po chwili już leżał na niej.
- Wygrałaś - rzekł, nakrywając ją swym ciałem i spoglądając pociemniałymi oczami.
A kiedy wreszcie w nią wniknął, uleciały wszelkie złe myśli. Odzyskała na powrót tego Kristiana, którego pokochała i przyrzekła miłować na dobre i na złe.
Z nim pragnę pozostać, pomyślała. Nawet jeśli Jens żyje.
Nadszedł czternasty dzień października. Na starej listwie, na której kreskami i obrazkami oznakowano poszczególne cykle w roku, widoczna była przy tej dacie rękawica.
- To znaczy, że dziś wypada pierwszy dzień zimy - Gurine wyjaśniła Marii.
- Nigdy nie zaglądasz do kalendarza? - zapytała Maria.
Gurine, nie dosłyszawszy jej, mówiła dalej.
- Jaka pogoda w pierwszy dzień zimy, taka cała zima.
- To znaczy, że przez całą zimę będzie mało śniegu? - zapytała Maria nieco głośniej.
- Tak mówi mądrość ludowa - odparła Gurine. - Zwyczajowo też od tego dnia zakłada się koniom uprzęże z dzwonkami.
Elizabeth krzątała się razem ze służącymi, przygotowując śniadanie, i przysłuchiwała się pogawędkom.
W nocy zabudowania przykryła cienka warstwa śniegu, spodziewała się jednak, że śnieg szybko stopnieje. Październik jest bardzo kapryśnym miesiącem i można się spodziewać wszystkiego, łącznie ze sztormem.
- Z niechęcią myślę o uboju - westchnęła Nikoline już po raz czwarty tego ranka. - Naprawdę tego nienawidzę - dodała, stawiając z trzaskiem na stole cukierniczkę.
- Ale specjalnie się nie wzbraniasz przed jedzeniem mięsa - dogryzła jej Helene.
Nikoline skrzywiła się i zagadnęła Elizabeth.
- A dlaczego córka komorników miga się od roboty?
Elizabeth odstawiła talerz i spojrzawszy na służącą z rezygnacją, powiedziała:
- Ona ma na imię Amanda i leży w łóżku z powodu zapalenia płuc. Jeszcze to do ciebie nie dotarło?
Nikoline zaczerwieniła się.
- Oczywiście, ale ile można leżeć? Przecież już dawno przestała kaszleć, gorączki też już nie ma.
- Po chorobie jest bardzo osłabiona i musi nabrać sił. Poza tym nie ty, lecz ja jestem odpowiedzialna za służące we dworze i ja też decyduję - odparła Elizabeth stanowczo.
Nikoline zamilkła, gdyż do izby wszedł Ole i Kristian. Siedli u szczytu stołu i rozmawiali o uboju, który zaczął się bladym świtem, zanim domownicy wstali.
- Takie odgłosy nie są przeznaczone dla uszu kobiet i dzieci - mówili, jakby chcieli sobie dodać ważności.
Nieoczekiwanie w kuchni pojawiła się Amanda. Twarz miała bladą, ale włosy starannie uczesane i splecione w dwa warkocze opadające na piersi. Siląc się na uśmiech, rzekła:
- Przepraszam, jeśli przeszkadzam…
- Ależ, dziecko! Co ty tu robisz? - odezwała się Elizabeth, podchodząc do niej. - Miałam właśnie zanieść ci kaszę.
- Wiem - odpowiedziała, spuszczając wzrok. - Ale smutno mi tak samej. Może mogłabym się na coś przydać? Nie mogę tylko leżeć i czekać, aż ktoś mnie obsłuży.
Nikoline pokiwała głową, a Helene, która to zauważyła, trąciła ją mocno łokciem.
- Jeśli masz ochotę zjeść śniadanie, to oczywiście możesz - rzekła Elizabeth i pogłaskała dziewczynę łagodnie po policzku. Ale jeśli chodzi o pracę, to już inna sprawa.
- Słyszałam, że dziś jest ubój - odparła niepewnie Amanda.
- Tak, za chwilę przyjdzie twoja mama - odparła Elizabeth. - Chciałbyś z nią porozmawiać?
- Och tak, jeśli mogę?
Elizabeth zaśmiała się cicho, domyśliwszy się wreszcie, dlaczego Amanda wciąż bardzo osłabiona, wstała z łóżka.
- Oczywiście, że możesz. Gurine pewnie ma coś do cerowania, usiądziesz z nią w kuchni i jej pomożesz.
- Siadaj tutaj - odezwał się Ole. Przesunął się trochę i zrobił jej miejsce obok siebie przy stole.
Elizabeth przyjrzała mu się uważniej, sięgając po talerz i kubek dla Amandy. Ole często zaglądał do dziewczyny na poddasze, gdy leżała chora. Z początku nawet wydawało jej się, że zbyt często. Nie wypadało, żeby młody siedemnastoletni mężczyzna przebywał w pomieszczeniu chorej panny. Ale odniosła wrażenie, że Amanda bardzo sobie ceni jej wizyty. Drzwi były zawsze otarte, Elizabeth słyszała więc, jak chłopak jej czyta i jak razem rozmawiają. Było coś wzruszającego w tym, że poświęcał dziewczynie tyle czasu, nie zaniedbując własnych obowiązków.
- Weź więcej cukru - zachęcał Ole i posypał kaszę grubą warstwą słodkich kryształków.
- Uff, co ty robisz? - zapytała Amanda zażenowana. - To marnotrawstwo!
- Posłuchaj się, od razu ci wróci apetyt - wtrącił się Kristian. - Powinnaś trochę przybrać na wadze.
Ole podsunął bliżej Amandy dzbanek z mlekiem i coś szepnął, ale nikt inny poza nią tego nie usłyszał. Elizabeth zauważyła, że dziewczynka oblała się rumieńcem i wbiła wzrok w talerz. Czyżby tych dwoje miało się ku sobie? - pomyślała nagle. - Nie, niemożliwe. Ole jest już dorosły, a Amanda to jeszcze dziewczynka. Ma zaledwie czternaście lat.
Czyżby Ole chciał ją nakłonić do czegoś, na co ona nie jest jeszcze gotowa? Dziewczyna dopiero zaczyna się zmieniać, ledwie widać zalążki piersi. Jeszcze nieprędko obudzą się w niej cielesne tęsknoty. Dziewczęta w tym wieku nie wiedzą dobrze, co może łączyć kobietę i mężczyznę. Amanda wprawdzie była przy porodzie matki, ale to co innego.
Elizabeth sama miała ponad szesnaście lat, gdy zrozumiała, że między nią a Jensem istnieje coś więcej niż tylko przyjaźń.
Nagle Elizabeth zauważyła, że młodzi ukryli dłonie pod blatem stołu i patrzą na siebie.
Jak ja mogłam pozwolić Olemu przesiadywać u Amandy na strychu? - przeraziła się. Czas najwyższy, by dziewczyna przeniosła się do pokoiku Heleny. Tam przyjaciółka przynajmniej jej przypilnuje.
- Nie jesz? - spytał Kristian, trącając ją lekko w bok.
Elizabeth drgnęła.
- Co takiego? Jem, zamyśliłam się tylko przez chwilę.
- O czym tak myślisz?
- O niczym szczególnym. Postanowiłam upiec chleb. Żony komorników, które przyjdą pomagać przy rozbieraniu mięsa, mogłaby zjeść z nami podwieczorek. Tym sposobem zaoszczędziliśmy na czasie.
Nie planowała tego wcześniej, tak jej się tylko powiedziało, ale uznała, że to świetny pomysł. Dzięki temu nie będzie musiała przez cały czas towarzyszyć kobietom przy dzieleniu mięsa, a czuła do tego zajęcia głęboką odrazę.
- Mario, ty dziś pilnujesz Ane! Nie wolno jej wchodzić ani do pralni, ani do obory - przykazała siostrze i zaczęła jeść. Kasza co prawda zdążyła wystygnąć, ale wmusiła w siebie jeszcze parę łyżek.
- Ane powinna przywyknąć, do tego, że zwierzęta dają nam nie tylko wełnę i mleko odparła Maria spokojnie, wychylając kubek.
- A co będzie robić? - spytała Ane, patrząc to na Marię, to na mamę.
- Będziemy robić jedzenie ze zwierząt - odpowiedziała Maria, nim Elizabeth zdążyła ją powstrzymywać.
- Co?
Elizabeth wbiła ostrzegawczy wzrok w siostrę i zwróciła się do córeczki:
- Będziemy robić kiełbasy, rolady i mnóstwo smacznych rzeczy. Potrzebujemy do tego mięsa.
Kristian zaśmiał się głośno.
- A to dopiero wyjaśnienie. Twoja mama, chce powiedzieć, że z niektórych zwierząt otrzymamy pożywienie.
Ane pokiwała głową zamyślona, a przyłożywszy rączki do piersi, poprosiła:
Wiem, tylko nie zabierajcie mojej Pusi.
- Oczywiście, że nie zabierzemy ci Pusi - roześmiał się Kristian, unikając wzroku Elizabeth.
Helene przerwała tę rozmowę, oznajmiając:
- Nadchodzą kobiety do pomocy.
- Przyślę do ciebie mamę - zwróciła się Elizabeth do Amandy. - Pomyślałam też, że mogłabyś się przenieść do pokoiku Helen. Tam jest duże łóżko, zmieścicie się obie. W ciągu dnia zanieś swoją pościel.
- Bardzo dziękuję! - odpowiedziała Amanda. - Będę miała przynajmniej z kim porozmawiać przed snem.
Elizabeth pokiwała głową.
- Tak, będziesz miała z kim porozmawiać - powtórzyła, postanawiając pomówić z Olem, jak tylko się nadarzy okazja.
Gdy weszła do budynku pralni, w którym stał duży piec, mdły zapach krwi uderzył ją w nozdrza. Wzdłuż ścian, na ławach, leżały tusze zwierząt. Niektóre już oprawione ze skóry, zakrwawione i nagie.
Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu matki Amandy, a gdy ją zobaczyła, rzekła:
- Wasza córka jest w kuchni i bardzo by chciała porozmawiać.
- Nigdy nie zdołam wyrazić wdzięczności za to, co dla niej zrobiliście - odezwała się wychudzona kobieta, ale Elizabeth natychmiast jej przerwała.
- Nie ma o czym mówić. Proszę pójść do niej, bardzo się ucieszy, gdy zobaczy mamę.
Kobieta, oddaliła się, ciągle się kłaniając.
Elizabeth tymczasem zauważyła, że któreś z komorniczych dzieci posadzono do mieszania krwi i ogarnęło ją współczucie dla dziewczynki. Ona sama nienawidziła tego zajęcia, bo od razu zbierało jej się na mdłości. Ale dziewczynka jakoś się wzbraniała. Może jest z tych twardych, jak Maria, pomyślała Elizabeth, patrząc na miskę z krwią. Dziewczynka mieszała, gawędząc i chichocząc z innymi dziećmi. Raz po raz podniosła drewniany kijek i wyjmowała ohydne śliskie kawałki mięsa.
Elizabeth poczuła, jak mdłości podchodzą jej do gardła, a pot oblewa całe ciało. Otworzyła pośpiesznie drzwi, by wpuścić trochę świeżego powietrza, i wzięła głęboki oddech. Dostała gęsiej skórki i nie mogła opanować dygotania, mimo to dalej stała w drzwiach.
- Wydaje mi się, że jest trochę chłodno - odezwała się cicho któraś z krzątających się przy mięsie kobiet.
- Róbcie swoje, a ja zaraz wrócę - rzuciła Elizabeth przez ramię. - Muszę wyjść za potrzebą.
Szybkim krokiem skierowała się za oborę, nad rzekę. Towarzyszyła jej tylko jedna myśl: ukryć się, by nikt jej nie widział. Przełykała ślinę, starając się powstrzymać wymioty. Od dzieciństwa uczestniczyła przy rozbieraniu mięsa, mimo to nie potrafiła opanować mdłości, kiedy krew i mięso były jeszcze ciepłe.
Oddychając ciężko, osunęła się na duże głaz przy brzegu rzeki. Drżącą dłonią otarła twarz i zapatrzyła się przed siebie. Przypomniała sobie tamten dzień przed pięciu laty, kiedy poszła po wodę do rzeki. Razem z Helene robiły wtedy w pralni wielkie pranie. Sama zaoferowała się przynieść wody do płukania, by przy okazji trochę się ochłodzić i odetchnąć świeżym powietrzem.
Nagle znalazł się przy niej Leonard i zapytał, czy nie potrzebna jej pomoc. Pomyślała wtedy nawet, że koniecznie musi opowiedzieć mamie, że sam bogaty gospodarz chciał jej pomagać. Zawstydzona, ukłoniła się nisko i podziękowała za propozycję, mówiąc, że sobie poradzi. To, co się wydarzyło potem, przypominało koszmar. Uciekała, spódnica plątała jej nogi, drewniaki były śliskie i ciężkie. Powalił ją. Upokorzenie, akie czuła, gdy nazywał ją dziwką i wywłoką, zapiekło bardziej niż ciosy, jakie jej zdał. A bił mocno. Poszarpał nowe majtki, z których była taka dumna. Te, które mama szyła misternie i prasowała, zanim postała ją na służbę do bogatych ludzi.
Poczuła w ustach słony smak i uświadomiła sobie, że płacze.
Gdy Leonard wdarł się w nią, poczuła przeraźliwy ból, a przed oczami zamigotały jej świetliste punkciki. Zupełnie jakby ktoś przecinał ją noże, i odzierał ze skóry.
Potem na drżących nogach dotarła do Helene, zaciskając w dłoni guziki.
Dlaczego on zrobił mi coś takiego? Dlaczego? zadawała sobie to jedno pytanie.
Byłam wtedy niewinnym dzieckiem, pomyślała, czując, jak z obrzydzenia wywraca się jej żołądek. Zwymiotowała wszystko, co zjadła na śniadanie, wypłukała potem usta i obmyła twarz brzegiem fartucha.
- A ci, zemdliło cię? - usłyszała za plecami głos Nikoline.
- Co ty tu robisz? - zapytała rozgniewana, odwróciwszy się gwałtownie.
- Przyszłam nabrać wody - odpowiedziała służąca z miną niewiniątka i napełniła wiadro.
Elizabeth oddychała ciężko, zastanawiając się, czy Nikoline zauważyła na jej policzkach ślady łez.
- Porzuć wreszcie ten nawyk i przestań skradać się za ludźmi i podchodzić do nich znienacka - rzekła Elizabeth, zamierzając odejść.
- Nie dokucza ci czasem ta sama dolegliwość, na jaką cierpiałaś wówczas, gdy byłaś jeszcze służącą we dworze? - zapytała Nikoline i popatrzyła jej bezczelnie w oczy.
Elizabeth znieruchomiała.
- O co ci chodzi?
- O nic szczególnego. Tyle tylko, że mdłości miewają na ogół kobiety, które się spodziewają dziecka.
Odwróciła się i zamierzała odejść, ale Elizabeth chwyciła ją za ramię tak mocno, że z wiadra chlusnęła woda.
- Posłuchaj mnie, służko! Zachowaj dla siebie swoje uwagi, dobrze ci radzę! Postaraj się, bo jeśli będę miała cię dość, to twoja umowa może się okazać nic nie warta!
Nikoline wpatrywała się w nią, mrużąc oczy w wąskie szparki.
- Nie możesz, bo Leonard…
- Leonard nie żyje - przerwała jej Elizabeth. - A ja i owszem, i to ja tu teraz rządzę. Wiec nie próbuj nadwerężać mojej cierpliwości. Ostrzegam cię po raz ostatni.
Wypowiedziawszy te sowa zostawiła Nikoline i skierowała się pośpiesznie do budynku mieszkalnego.
W korytarzu wpadła na Helene.
- Przyszłam tylko po drewniane miski z kuchni… - wyjaśniła przyjaciółka i urwała. Przyjrzała się uważnie Elizabeth. - Coś nie tak? Płakałaś?
- Widać? - spytała Elizabeth, wycierając twarz.
- Trochę - odparła Helene.
Elizabeth odetchnęła głęboko i rozejrzała się wokół pośpiesznie, by sprawdzić, czy tym razem nie ma kogoś w pobliżu.
- Zrobiło mi się niedobrze i zwymiotowałam.
- Spodziewasz się dziecka?
- Nie, na pewno nie. Po prostu nie mogę znieść zapachu ciepłej krwi i świeżego mięsa. Nawet gdy pomyślę, od razu mnie mdli. - Ściszyła głos i dodała: - Pobiegłam nad rzekę, ale gdy przez chwilę oddychałam świeżym powietrzem, przypomniał mi się tamek dzień, gdy Leonard…
Helene poklepała ją po ramieniu i wyszeptała czule:
- Biedactwo.
Elizabeth przełknęła głośno ślinę.
- Nikoline nadeszła znienacka i musiała widzieć, jak wymiotowałam, bo zapytała, czy to ta sama dolegliwość, na którą cierpiałam, gdy byłam tu na posadzie służącej.
- Niemożliwie! - zawołała Helene, zakrywając usta dłonią. Zaraz jednak spytała szeptem: - A co ty jej odpowiedziałaś?
- Przywołałam ją do porządku. Ale byłam strasznie zaskoczona. Nie spodziewałam się, że ona może coś o tym wiedzieć.
- Nie, no jasne - odparła Helene zamyślona. - Ale mnie się zdaje, że ona nic nie wie. Inaczej już dawno byłoby o tym głośno. Ale może ja…
- Nie - przerwała jej Elizabeth, domyślając się, co chce powiedzieć Helene. - O nic jej nie wypytuj! Zachowuj się tak, jakby naszej rozmowy nie było. A ja tymczasem zastanowię się, jak ją podejść.
Helene zgodziła się niechętnie, a potem skierowała się z powrotem do pralni.
- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz - mruknęła do siebie pod nosem.
- Jak to dobrze, że w Dasrud pojawili się na służbie młodzi, którzy będą mogli powoli przejąć obowiązki - odezwała się Gurine, kiedy Elizabeth wyrabiała ciasto na chleb.
- Co masz na myśli? - zapytała Elizabeth, spojrzawszy na staruszkę.
- Dwór potrzebuje młodej kucharki i młodych służących. Tak, tak… Moje oczy już nie są takie, jak były kiedyś. Bogu dziękować, że do cerowania trafiła mi się dziś Amanda. Dobre z ciebie dziecko.
- Mam czternaście lat i na wiosnę pójdę do konfirmacji - odpowiedziała Amanda lekko urażona.
- Co ty powiesz? Aż czternaście? Och, młodzi, młodzi - Gurine ogarnęła wesołość i poklepała się po udach. - A może masz też już ukochanego?
Amanda ukłuła się i włożyła palce do ust. Z pewnym ociąganiem pokiwała głową i odparła:
- Tak, chyba tak. On w każdym razie mówi, że mnie bardzo lubi. Mogę więc chyba uznać go za mojego chłopaka.
Elizabeth korciło, by zapytać, czy to Ole, ale się powstrzymała.
Gurine zapatrzyła się zamyślona, a potem ostrzegła:
- Tylko bądź ostrożna, żeby nie zajść w ciążę, zanim nie wyjdziesz za mąż.
Elizabeth zesztywniała. Na szczęście była odwrócona plecami.
- Jeszcze przez kilka lat nie myślę wychodzić za mąż ani mieć dzieci - prychnęła Amanda. - Najpierw muszę pójść do konfirmacji.
Ty naiwna mała istoto, pomyślała Elizabeth i westchnęła. Konfirmacja? Nawet po tej uroczystości pozostaniesz dzieckiem. Ciekawe, czy skończy tak jak jej matka, w skrajnej biedzie, z gromadką jedenaściorga dzieci do wychowania.
Gurine przerwała jej rozmyślania.
- Przypomniała mi się pewna para rodzeństwa z Lofotów, której urodziło się dziecko.
- Co? - Elizabeth aż się odwróciła. Rodzeństwu urodziło się dziecko? Ich dziecko?
Gurine pokiwała głową, a Amanda skrzywiła się i rzekła z odrazą:
- Fuj, jak mogli?
Stara kucharka westchnęła.
- To był w tysiąc osiemset dwudziestym ósmym roku. Pracowałam jako służąca w pewnym dworze niedaleko miejsca, gdzie to się zdarzyło. Byłam wtedy młoda, miałam zaledwie dwadzieścia osiem lat.
Elizabeth obliczyła szybko w myślach, że obecnie Gurine skończyła sześćdziesiąt pięć lat.
- A ile lat miało rodzeństwo? - zapytała.
- Ona dwadzieścia cztery, a on był o trzy lata starszy, ale Bóg poskąpił im rozumu. To było dwoje biedaków, mieli nie po kolei w głowie i nie wiem, czy w ogóle chodzili do szkoły. Ktoś, kto przysłuchiwał się rozprawie sądowej, opowiedział mi o tym. Powtórzył też słowa sędziego. - Wyprostowała się i wyrecytowała z pamięci: - Tych dwoje nieszczęśników, bezrozumnych i niewyuczonych w chrześcijańskiej nauce, nie potrafiło odeprzeć pokusy i dopuściło się zarzucanego im czynu. Te słowa wbiły mi się w pamięć. Teraz ciągle o czymś zapomniałam, ale to wciąż pamiętam. Biedne dziecko umarło w miesiąc po narodzeniu.
- A oni się pobrali? - zapytała Amanda.
- Nie, skąd, zawirowałaś dziecino? Oboje zostali skazani na śmierć za to, że dopuścili się kazirodztwa.
Elizabeth przeszły ciarki po plecach. Skazani na śmierć, pobrzmiewało jej w uszach. Jak ci biedni ludzie musieli się bać! O czym myśleli, gdy zapadł wyrok? Jak długo siedzieli w lochu i czekali? Podziękowała Stwórcy raz jeszcze za to, że dowiedziała się, iż nie jest winna śmierci Leonarda.
- Opowiedz coś jeszcze - poprosiła Amanda.
- W innej znów wsi żył sobie stary chłop - ciągnęła Gurowe. - Gdy miał sześćdziesiąt sześć lat dwudziestopięcioletnia córka pasierba urodziła mu dziecko.
Ta dziewczyna zapewne została wzięta gwałtem tak jak ja, pomyślała Elizabeth i zapytała:
- I co się z nią stało?
- Spotkała ich taka sama kara, oboje zostali straceni.
- Ale ich przecież nie łączyło pokrewieństwo! - stwierdziła Amanda poruszona i zaniosła się kaszlem.
Ona jeszcze całkiem nie wyzdrowiała, pomyślała Elizabeth. Musze jej przyrządzić wywar z ziół.
- Owszem, pasierb był wtedy traktowany jako krewny - odpowiedziała Gurine.
- Dość już tych opowieści - oznajmiła stanowczo Elizabeth i przykryła ciasto szmatką. - Gurine, weź marchew ze spiżarni i obierz. Ziemniaki ja przyniosę. Co powiesz, na soloną rybę z marchwią i stopionym masłem na obiad, Amando?
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
- W powszedni dzień? Ależ to pańskie jedzenie!
- Za moich młodych lat tak nie bywało - mruknęła Helene, kierując się do spiżarni.
A kiedy Elizabeth zeszła do piwnicy, znów przypomniała jej się Nikoline. Powoli rodził się w jej głowie pewien plan.
Minęło parę dni, nim udało jej się ów plan zrealizować.
- Helene, muszę pomówić z tobą na osobności - rzekła Elizabeth któregoś dnia przedpołudnia, gdy były w kuchni same.
Przyjaciółka w mig się zorientowała, o co chodzi i podjęła grę.
- To coś ważnego? - zapytała. - No, bo wiesz, akurat jestem zajęta…
- Muszę ci o tym powiedzieć - przerwała jej Elizabeth. - Coś się stało - dodała, prowadząc przyjaciółkę do salonu.
Wskazała Helene krzesło, sama zaś stanęła pośrodku pomieszczenia.
- Wydaje mi się, że ktoś zna moją tajemnicę o Ane - zaczęła Elizabeth.
- A któż mógłby coś wiedzieć? - zapytała Helene, a jej zdumienie zabrzmiało szczerze.
- Myślę, że Nikoline wie o wszystkim. Tego dnia, gdy mieliśmy ubój we dworze, źle się poczułam, a ona powiedziała mi wtedy, że wie, iż byłam brzemienna, gdy pracowałam we dworze jako służąca.
Helene zamilkła na chwilę, po czym spytała:
- Myślisz, że zamierza powiedzieć komuś o tym?
- Nie wiem. Kristian wie, oczywiście, że spodziewałam się dziecka, gdy byłam na posadzie w Dalsrud, a co powieszą inni właśnie mnie nie obchodzi. W końcu to nie jest znowu takie straszne.
Mówiąc to, przechadzała się po salonie, przestawiała ozdoby, poprawiała obrusy i serwety.
- To dlaczego nie powiesz jej tego wprost? Przestałabyś się zadręczać i skończyłyby się tajemnice - rzekła Helene.
- No, nie wiem - wahała się Elizabeth. - To taki wstyd, że zaszłam w ciążę z Jensem, zanim dostałam posadę w Dalsrud! Przecież nie byliśmy wtedy jeszcze zaręczeni.
Wstrzymała oddech, by nie wybuchnąć śmiechem, bo kątem oka dostrzegła w uchylonych drzwiach fartuch Nikoline. Celowo ich nie zamknęła. Była niemal pewna, że służąca nie zdoła się powstrzymać przed podsłuchiwaniem.
- Ale przecież wzięliście ślub! - Helene mówiła głośno, by służąca usłyszała. - A mało to dziewcząt rodzi panieńskie dzieci? Nie, jeśli cię ktoś spyta, to powiedz jak było, i nie zawracaj sobie głowy takimi głupstwami.
- Chyba masz rację - odparła Elizabeth. - Trochę mi ulżyło, gdy z tobą o tym porozmawiałam. Dziękuję za radę. Wracajmy już do naszych zajęć.
Kątem oka zauważyła, że Nikoline na palcach odchodzi.
- No, to ma teraz nad czym rozmyślać - szepnęła do Helene.
- Pozostaje tylko mieć nadzieję, że złapała przynętę, bo z tą służką nigdy nie wiadomo.
Rzeczywiście, za Nikoline trudno nadążyć. Zobaczymy, co przyniesie czas, pomyślała Elizabeth.
Amanda szybko powracała do zdrowia, a gdy nadszedł listopad pracowała już na równi ze wszystkimi. Któregoś dnia Elizabeth w drodze do stodoły usłyszała dziewczęcy śmiech dolatujący z zagrody dla koni. Odruchowi cofnęła się i ukryła w cieniu.
Znów rozległ się perlisty śmiech, teraz już ni ma wątpliwości, że to Amanda. Nikt nie śmieje się tak radośnie jak ona. Ta dziewczyna jest doprawdy wyjątkowa, we wszystkim co robi, potrafi dostrzec coś zabawnego, pomyślała Elizabeth, przypomniawszy sobie, jak kiedyś pracowały razem przy wykopkach. - Chuda dziewczynka powiedziała wówczas: Popatrz jaki wielki ziemniak! Wystarczyłby pewno na obiad dla całej naszej rodziny. Albo jak opowiadała o swoich bliskich: Mam dziewięcioro rodzeństwa. Pomyśl, tyle dzieci, ile ja mam lat.
Zaciekawiona, co tak rozbawiło Amandę, Elizabeth wciągnęła szyję i wyjrzała ostrożnie z ukrycia. Usłyszała głos Olego:
- Co byś chciała dostać na Boże Narodzenie, Amando?
- Nic.
- I tak dostaniesz prezent, bo mam trochę oszczędności. Nie stać mnie może na coś drogiego, ale…
- A ty, co byś chciał? - zapytała pośpiesznie Amanda.
- Rękawice palczatki, żeby mi nie marzły ręce, kiedy popłynę zimą na łowisko. Mogłabyś wpleść tam trochę swoich włosów, wtedy będę mocne i dobre… i będą mi przypominały o tobie za każdym razem, gdy je włożę na ręce.
Elizabeth osłupiała. Ona wplatała kosmyki włosów w rękawice Jensa i Kristiana, ale dopiero gdy byli małżeństwem. A więc jednak jest tak, jak się obawiała!
Ole zaś mówił dalej:
- Kupię ci coś, jak będę na połowach w Storvaagen. Tylko powiedz, co sobie życzysz?
- Nie trwoń na mnie pieniędzy! - odpowiedziała Amanda.
- Ależ tak! No, co byś chciała: jedwabny szal, postyllę czy…
To zaszło już za daleko, stwierdziła Elizabeth i już chciała wyjść z ukrycia, gdy usłyszała odpowiedź Amandy:
- Byłoby mi bardzo miło, gdybyś mi przywiózł tutkę karmelków. Mogłabym się podzielić z moim młodszym rodzeństwem.
Elizabeth przypomniała sobie teraz, że miała zamiar porozmawiać poważnie z Olem, ale całkiem wyleciało jej to z głowy. Zresztą nie zauważyła, żeby ci dwoje spędzali ze sobą zbyt wiele czasu, uznała więc, że już im minęło. Ależ się pomyliła!
Popchnęła łopatę, a gdy spadła, robiąc hałas, w jednej chwili młodzi znaleźli się przy Elizabeth. Udawała, że jest zaskoczona.
- O, tu jesteś, Amando! Właśnie zamierzałam się rozejrzeć za tobą. Gurine potrzebuje twojej pomocy w kuchni - rzekła łagodnie z uśmiechem.
Amanda dygnęła i zniknęła, ale gdy Ole zamierzał wyjść za nią, Elizabeth chwyciła go za ramię. Jakże on wyrósł i wyprzystojniał przez te ostatnie lata, pomyślała. Nic dziwnego, że Amanda jest nim zauroczona.
- Domyślam się, że coś czujesz do Amandy - zaczęła Elizabeth, wbijając wzrok w parobka.
Spuścił na chwilę głowę, ale zaraz spojrzał na nią i potwierdził skinieniem.
- Tak, jest mi bardzo droga, ale nie zaniedbuję przez to pracy.
- Nie o to mi chodzi - rzekła z powagą Elizabeth.
- Nie podoba mi się, że smalisz do niej cholewki.
Ole spojrzał na nią ostrym wzrokiem, a wargi zacisnęły się w wąską kreskę.
- Nie rozumiem, o co wam chodzi.
- Amanda jest jeszcze dzieckiem, ma dopiero czternaście lat, a ty już jesteś dorosłym młodzieniaszkiem. Muszę wyjaśnić to dokładniej?
Na policzkach Olego pojawił się lekki rumieniec.
- Nie - odparł i zamilkł na chwilę, po czym dodał:
- W przyszłym roku Amanda pójdzie do konfirmacji.
Wnet będzie dorosła. Czasz szybko płynie.
- Owszem, ale jeszcze szybciej pojawia się męska chuć.
Sama była zaszokowana, że zdobyła się na wypowiedzenie takich słów, ale zależało jej, by nie pozostawić żadnych wątpliwości.
- Mam nadzieję, że rozumiesz powagę tego, co mówię, Ole.
- Wiem w każdym razie, że Amanda wiele dla mnie znaczy. Będę jej pilnował i się o nią troszczył, na ile to w mojej mocy. Nie chcę, by jej się stało coś złego.
Elizabeth ścisnęła mocniej jego ramię i wycedziła:
- Biada ci, jeśli skrzywdzisz Amandę, albo jeśli przez ciebie popadnie w kłopoty. Ostrzegam, że nie będę miała wówczas dla ciebie litości. Zapamiętaj to sobie!
Puściła jego ramię i spodziewała się, że chłopak odejdzie, on jednak nie ruszył się z miejsca.
- Nie jest mi trudni przyrzec, że jej nie skrzywdzę - rzekł z powagą, po czym wyszedł.
Z jakiegoś powodu Elizabeth czuła, że Ole zaopiekuje się Amandą, choć w takich sprawach nigdy nie można mieć do końca pewności. Życie jest pełne niespodzianek, czego sama wielokrotnie doświadczyła.
Nie zawsze mieli czas, by wybrać się w niedzielę do kościoła, ale czasami udawali się na nabożeństwo. Pomimo zmęczenia po całym tygodniu pracy, gdy wkładali odświętne ubrania ogarniał ich podniosły nastrój.
Elizabeth zerknęła w lustro, zastanawiając się, czy by nie założyć jedwabnej chustki, prezentu od Jensa. Ostatecznie zrezygnowała i zerknąwszy na górną szufladkę w toaletce, postanowiła przypiąć broszkę otrzymaną od Kristiana, by ucieszyć męża.
Jakież było jej zdziwienie, gdy się okazało, że broszka nie leży na swoim miejscu. Poszperała dokładniej, ale jej nie znalazła. Drżącymi rękami otwierała kolejne szufladki i sprawdzała ich zawartość. Kolana się pod nią ugięły, ale wciąż nie traciła nadziei na odnalezienie ozdoby.
- Niedawno zginął jej grzebień do włosów. Czy to możliwe, by ona, która zwykle trzyma wokół siebie taki porządek, zapodziała nagle dwie rzeczy? I to takie, które są dla nie bardzo cenne?
Uklękła i zajrzała pod łóżko. W tym momencie wszedł Kristian.
- Szukasz czegoś?
- Tak - odpowiedziała drżącym głosem, czując, że w gardle całkiem jej zaschło. - Nie mogę znaleźć broszki, którą mi podarowałeś w ubiegłym roku na Boże Narodzenie. Leżała… zawsze w górnej szufladce toaletki, ale teraz jej tam nie ma.
Wstrzymała oddech, on zaś podszedł do toaletki i spytał:
- Szukałaś wszędzie?
- Tak - odparła ostrzejszym tonem, niż zamierzała. - Przeszukałam wszystkie szuflady, ale broszki nie znalazłam.
Kristian przystanął i stwierdził, patrząc na nią uważnie.
- Czymś się martwisz.
Jak on mnie już dobrze zna, pomyślała Elizabeth, a na głos odpowiedziała:
- Zgubiłam też mój srebrny grzebień. Może po prostu odłożyłam w innym miejscu? Ostatnio miałam na głowie tyle spraw.
- Nie - odparł. - Nikt nie ma takiego porządku w swoich rzeczach jak ty.
- Podejrzewasz, że ktoś ukradł mi grzebień i broszkę? - spytała niepewnie.
- Tak, i dowiem się kto, obojętnie, ile czasu miałoby mi to zabrać - odpowiedział stanowczo, schodząc po schodach.
- Poczekaj, Kristianie - porosiła.- Nie rób niczego pochopnie! Przecież całkiem możliwe, że sama gdzieś zapodziałam te przedmioty.
Na dole wszyscy już stali gotowi do wyjścia. Kristian stanął na najniższym stopniu i oznajmił:
- Zanim udany się do kościoła, mam wam coś do powiedzenia.
Elizabeth poczuła się zakłopotana, przekonana, że mąż postępuje niewłaściwie.
- Elizabeth zginął srebrny grzebień, a teraz broszka.
Rozległ się cichy pomruk.
- Nie rzucam na nikogo podejrzeń - ciągnął Kristian. - proszę jedynie, byście mieli oczy szeroko otarte. Zapewne ozdoby te leżą w jakimś innym miejscu.
Znów dało się słyszeć szmer i rozmowy. Elizabeth szybko więc dodała:
- Teraz już śpieszmy się, żeby zdążyć na nabożeństwo.
Helene zwolniła nieco kroku i na moment została z Elizabeth sama.
- Mimo że Kristian był tak miły i nie wypowiedział tego na głos, wszyscy domyślamy się, że doszło do kradzieży.
Elizabeth nie wiedziała, co powiedzieć.
- Przecież ty nigdy byś nie zgubiła czegoś tak cennego - dodała Helene cicho.
Kolejna już osoba mówi mi to samo, pomyślała Elizabeth.
- Zjemy i wracamy do porządków - zapowiedziała Elizabeth, przygryzając podpłomyki.
U schyłku listopada przygotowania do świąt odciągnęły uwagę Elizabeth od zaginionych przedmiotów. Zaginionych, nie skradzionych, tak wolała o nich myśleć. Elizabeth mimo woli obserwowała, kto pilnuje swoich rzeczy, a kto nie, wychodząc z założenia, że złodziej nie bałby się, że coś mu zginie. Nic w ten sposób nie odkryła.
Ta sprawa męczyła wszystkich domowników z ulgą więc dali pochłonąć wirowi przedświątecznych porządków.
- Amanda, ty posprzątasz pokój, który zajmujesz z Helene - rozdzielała obowiązki Elizabeth - a Helene posprząta u Gurine. Ty, Nikoline, zrobisz porządek w izbie parobków.
Nikoline wypuściła z ręki widelec, aż stuknęło o blat stołu.
- Dlaczego wszyscy mogą sprzątać w domu mieszkalnym, a ja muszę wychodzić na dwór?
Elizabeth wbiła w nią wzrok.
- Dlatego, że tak zdecydowałam.
Jedli przez chwilę w milczeniu, po czym Elizabeth podjęła na nowo:
- Ja sprzątnę strych, a ty, Mario zaopiekujesz się Ane i przy okazji pomożesz trochę Amandzie.
Siostra pokiwała głową, Gurine zaś chrząknęła niepewnie i zaproponowała:
- Ja bym się mogła zająć Ane, odciążyłam trochę Marię.
- Jeśli chcesz - zgodziła się Elizabeth, myślami krążąc już gdzie indziej.
Zza szczytów napływały ciężkie chmury. Sądziła, że dobra pogoda utrzyma się nieco dużej, i zdążą wytrzepać na śniegu chodniki. Co i rusz zastanawiała się jak zdążą ze wszystkim do świąt. Uśmiechała się blado, przypominając sobie, że dokładnie takie same obawy żywiła w ubiegłym roku, a także wcześniej, gdy mieszkała w Dalen, gdzie nie było tyle pracy co tu, we dworze.
Kristian wyrwał ją z zamyślenia.
- Spodziewam się, że wrócimy po południu przed posiłkiem.
- A gdzie ty się wybierasz? - zapytała i popatrzyła na niego zdezorientowana.
- Płyniemy z Olem opróżnić sieci, które zarzuciliśmy wczoraj. Przecież już ci mówiłem.
- Teraz wypływacie? Nie widzisz, jak się chmurzy?
- Nie ma rady, musimy wyłowić sieci - rzekł stanowczo.
Elizabeth zamilkła, bo nie chciała, by służące były świadkami sprzeczki między gospodarzami, a poza tym wiedziała, że mąż i tak nie ustąpi.
Dopiero, gdy po skończonych posiłku wszyscy odeszli od stołu, odciągnęła Kristiana na korytarz i powiedziała z naciskiem:
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz. Widziałeś te ciężkie chmury?
- Uspokój się, proszę. Przecież nie wybieram się w rejs do Ameryki, a jedynie tu na fiord. Poza tym nie przy takiej niepogodzie już wypływałem - dodał, tarmosząc delikatnie jej policzki.
- Pewnie tak - mruknęła i podała mu parę suchych rękawic. - Tylko ubierz się ciepło.
Odpowiedział ze śmiechem:
- Przyrzekam, że będę ostrożny.
Nikoline, wyraźnie skwaszona, dodała do wiadra z zimną wodą trochę wrzątku, by woda była ciepła. Szarpnęła wiadrem i pochlapała podłogę.
- Masz mniej roboty, to zetrzyj - nakazała Amandzie.
- Chyba jednak sama będziesz musiała zetrzeć to, co nachlapałaś - oświadczyła Elizabeth stanowczo. - A ponieważ nie szanujesz cudzej pracy i tak lekkomyślnie trwonisz wodę, to zanim się zabierzesz do porządków w izbie dla parobków, sama przynieś kilka wiader.
- Wydaje mi się, że jesteś wobec niej zbyt surowa, - mruknęła Gurine ostrożnie.
- Zasłużyła na to - rzekła Helene i skierowała się do pokoju kucharki.
Elizabeth pośpiesznie, jakby uciekła, chwyciła swoje wiadro i podążyła na strych. Czuła się zmęczona po długich pracowitych dniach, bolały ja ramiona. Kristian złościł się trochę na nią. Uważał, że mogłaby więcej odpoczywać, ale ona na to nie zważała. Nie przywykła siedzieć z założonymi rękoma. Zresztą, żeby zdążyć z przygotowaniami do świąt, sama musi się też włączyć do pracy. Gniewało ją, kiedy Nikoline narzekała, bo ona, gospodyni, kładła się codziennie jako ostatnia.
Odwróciła się, usłyszawszy chrząknięcie za plecami.
- A czego ty znowu chcesz, Nikoline? - zapytała Elizabeth zmęczonym głosem.
- Parobek z Sørgården pyta, czy może pożyczyć konia. Mają do zwiezienia drewniane bale z poręby, a ich koń okulał.
- Dobrze, niech weźmie, ale tego czarnego. Kobyła dawno nie była zaprzęgana, zaszkodziłoby jej, gdyby musiała ciągnąć ciężkie bale.
- Przecież wiem! W końcu to ja zajmuję się zwierzętami - odparła Nikoline i zniknęła, nim Elizabeth zdążyła przywołać ją do porządku.
Kiedy już umyła ściany, co należało uczynić delikatnie, by nie zniszczyć tapet, całkiem zesztywniał jej kark i rozbolało ją w krzyżu. Porządki w pokoju dziewczynek postanowiła odłożyć na następny dzień. Nie chciała tego zlecać służącym.
Zmieniła pościel, wytarła na mokro i poukładała w szufladach i w szafkach. Pochłonięta pracą nie zauważyła, kiedy nadszedł wieczór. Ocknęła się dopiero, gdy Amanda otworzyła drzwi i drżącym zakomunikowała:
- Koń zachorował.
- A co się stało? - zaniepokoiła się Elizabeth.
- Nie wiem. Leży w zagrodzie i… Chodź, proszę! - dodała zdławionym głosem. - Zaproponowałam Nikoline, że zrobię za nią obrządek, skoro ona ma inne zajęcia. I wtedy zobaczyłam, że koń jest chory.
- A gdzie Kristian i Ole? - zapytała Elizabeth, obawiając się odpowiedzi.
- Jeszcze nie wrócili.
Więcej nie dam rady znieść, pomyślała, czując, jak uchodzą z niej siły. Zaraz jednak się opanowała, odłożyła szmatę i oznajmiła:
- Już idę.
Wyszły na dwór i zmagając się z silnym wiatrem smagającym je po twarzach, skierowały się w stronę obory. A jednak miałam rację spodziewając się zamieci, pomyślała Elizabeth, posyłając niemą modlitwę do Boga, by chronił rybaków, których niepogoda złapała na morzu.
Gdy zobaczyła leżącą w zagrodzie kobyłę, ogarnęła ją panika. Zwierzę wywracało oczami, a brzuch miało wzdęty i twardy. Rżało z bólu i zarzucało łbem. Ze współczucia Elizabeth ścisnęło serce. Podeszła bliżej, próbując przemówić spokojnie do zwierzęcia, ale kobyła wierzgnęła kopytami w przegrodę, aż posypały się wióry.
- Co jej jest? - zapytała niepewnie Amanda.
- Wzdęło ją - odpowiedziała Elizabeth z udawanym spokojem w głosie.
- Może zdechnąć - stwierdziła Amanda i rozpłakała się. Elizabeth nie była w stanie jej pocieszyć. Pomyślała, że na to teraz nie pora.
- Zaraz wracam - zawołała, i ruszyła biegiem przez dziedziniec. Wpadła do izby, nie zważając, że zostawiła na podłodze mokre ślady śniegu i błota. Drżącymi dłońmi przestawiała butelki z winem i koniakiem, wreszcie znalazła to, czego szukała. Następnie wpadła do kuchni i spiżarni.
- Bój się Boga! - wyrwało się Gurine, gdy spojrzała na butelkę wódki, którą Elizabeth trzymała w ręce.
- Gdzie tran?
- Tran? - powtórzyła jak echo Gurine.
- Tak - krzyknęła Elizabeth zniecierpliwiona i natychmiast pożałowała swojego wybuchu. - Przepraszam, ale kobyła zaniemogła - dodała łagodniejszym tonem. - Wczoraj przelałam tran do butelki i postawiłam ją tu na ławie…
- Jest na najniższej półce po lewej stronie - odpowiedziała pokornie kucharka i odsunęła się na bok, ustępując miejsca wybiegającej Elizabeth.
Gdy wróciła do obory, zastała Amandę siedzącą na stołeczku i zalewającą się łzami.
- Kobyła na pewno zdechnie - szlochała. - Tata opowiadał nam kiedyś, jak konia wzdęło i zdechł.
- Póki co jeszcze żyje - oświadczyła Elizabeth, mieszając wódkę z tranem. - Teraz musisz mi pomóc, Amando. Stań za przegrodą i sprawdź, czy zdołasz utrzymać uzdę.
- Ale ty chyba nie wejdziesz do środka - zapytała Amanda przerażona.
- Owszem, trzymaj!
W paru susach Elizabeth znalazła się przy kobyle, siadła jej okrakiem na karku i wsunęła zwierzęciu do pyska butelkę.
- Trzymaj! - zawołała do Amandy, wlewając płyn.
Koń odsłonił wielkie żółte zęby i trochę zwartości rozlało. Zeskoczyła zadowolona, w ostatniej chwili unikając silnego kopnięcia.
- Co jej podałaś? - zapytała Amanda, ocierając twarz rękawem.
- Tran z wódką. Słyszałam, że to pomaga.
- Może pobiegnę po kogoś z sąsiadów - zaproponowała niepewnie Amanda.
- Nie, nie trzeba. Sama sobie poradzę, przynieś tylko linkę! Wisi tam w przejściu.
- Do czego ci potrzebna linka?
- Rób, co ci każę!
Amanda natychmiast wykonała polecenie. Elizabeth przywiązała linkę do uzdy i wyjaśniła dziewczynie:
- Teraz podejdziesz z boku i zaczniesz pchać kobyłę, ile sił ci starczy. Nie bój się, z tamtej strony cię nie kopnie - dodała, by ją uspokoić, a sama z walącym sercem podeszła z drugiej strony. Gdyby zwierzę ją kopnęło, mogłoby jej połamać nogi. Nie było jednak czasu na sprowadzenie pomocy. Zresztą nic innego nie się zrobić.
- Wstawaj! - wydała koniowi stanowcze polecenie i pociągnęła za linkę. - No, dalej!
Zdawało się, że kobyła rozumie, że chce jej pomóc, bo zarżała, wywracając ślepia.
- Jak ona cierpi! - rozpłakała się na nowo Amanda.
- Zostawmy ją lepiej.
- Za nic w świecie. Jeśli chcemy ocalić kobyłę, to trzeba ją zmusić, by stanęła na nogi.
- To wszystko moja wina - chlipała dziewczyna i opadła na kolana przy końskim grzbiecie.
- Przestań się rozklejać i lepiej mi pomóż! - upomniała ją bezlitośnie Elizabeth i zaparłszy się o ścianę pociągnęła z całych sił. - Wstawaj! Natychmiast! - krzyczała na potężne zwierzę.
Koń posłuchał i podźwignąwszy się z wysiłkiem, stanął na drżących nogach. Przez moment Elizabeth straciła głowę, zaraz jednak wzięła się w garść i zakomenderowała: - Idziemy! - decydując się wyprowadzić kobyłę na dziedziniec. - Chodź, pobiegasz sobie! - kusiła zwierzę.
Na dworze ociepliło się tymczasem. Brnąc w topniejącym śniegu, Elizabeth przemoczyła spódnicę. Zapłakana Amanda podeszła, tłumacząc:
- To moja wina, że kobyła zaniemogła. Nie powinnam była pozwolić, by ją wzięli do ciężkiej pracy w lesie, ale ona…
Elizabeth znieruchomiała.
- Pożyczyliście kobyłę? Przecież mówiłam… - urwała, i zacisnąwszy usta, stłumiła wybuch gniewu. W jej głowie zapanował chaos. Przecież wyraźnie przekazywała, żeby gniada kobyła pozostała w zagrodzie. Czy można było źle zrozumieć polecenie?
Nie zdążyła się jednak zastanowić, bo koń z głośnym rżeniem próbował stanąć dęba.
- Uważaj! - krzyknęła do Amandy i odskoczyła, cudem umykając przed kopytami. - Już dobrze, spokojnie - uspokajała zwierzę, poklepując je po grzbiecie. - Spokojnie.
Ko zarżał i chciał się znów kłaść, ale Elizabeth pociągnęła za linkę.
- Biada ci, jeśli się położysz! - zawołała i, o dziwo, poskutkowało. W tej samej chwili na dziedziniec wybiegła Helene.
- Słyszałam, że koń zaniemógł. Wzdęło go?
- Tak - odpowiedziała Elizabeth i nie zatrzymując się, prowadziła konia po błotnistej brei. Włosy jej zwisały w mokrych strąkach, ręce miała czerwone i zgrabiałe od chłodu.
- Jeszcze się przeziębisz i nabawisz zapalenia płuc - biadoliła Helene, chwytając ją za ramię.
- Daj spokój, nie takie rzeczy zniosłam.
- Nie męcz tego konia - rzekła cicho Helene, tak by Amanda jej nie słyszała. - Sprowadzę jakiegoś mężczyznę, zwierzę trzeba zastrzelić, żeby nie cierpiało.
Elizabeth wzdrygnęła się i przystanęła na moment.
- Nie pozwolę nikomu zastrzelić konia. Przynieś lepiej jakąś derkę, żeby go okryć.
Helene popatrzyła na nią i pokręciła głową. W końcu zrobiła to, co Elizabeth nakazała i z ponurą miną założyła derkę na koński grzbiet. Zanim wróciła do budynku, rzekła, wbijając w nią wzrok:
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
- Ty też wracaj do domu! - zwróciła się Elizabeth do Amandy.
Bliska płaczu pochyliła głowę i nie przestawała prowadzić konia wokół dziedzińca.
Gdzie jesteś, Kristianie? powtarzała w duchu. Przyrzekłeś, że będziesz ostrożny. Dlaczego nie wracasz? Potrzebuję cię tutaj.
Była już bliska rezygnacji, gdy nagle usłyszała, że w brzuchu zwierzęcia poluzowało.
- Dzięki, ci dobry Boże - wyszeptała, uśmiechając się przez łzy.
Przy kolejnych rundach nie zwracała już uwagi na skostniałe dłonie i przemoknięte ubranie przylegające do ciała. Ze śmiechem ganiała konia kłusem. Spódnica z plaskiem smagała jej łydki, ale dopiero po kilkunastu takich kółkach Elizabeth uznała, że wystarczy.
- Teraz zaprowadzę cię do ciepłej zagrody i sobie odpoczniesz - przemówiła do kobyły i wprowadziła ją pod dach.
Wytarła porządnie mokrego konia i wyszczotkowała, a na koniec nałożyła mu grubą warstwę świeżego siana w zagrodzie.
- Udało nam się - wyszeptała, a kobyła prychnęła ją leciutko miękkim aksamitnym pyskiem, jakby dziękowała. Wielkie ciemne oczy spoglądały na nią ze spokojem i oddaniem.
Poklepała kobyłę po grzbiecie i powoli skierowała się do domu.
Dopiero gdy doszła do ciepłej kuchni, uświadomiła sobie, jak bardzo przemarzła. Szczękając zębami, osunęła się przy palenisku, ściągnęła przemoczone buty i zrzuciła chustę. Gurine pośpiesznie podniosła ją z podłogi.
- Koń jest zdrowy - rzuciła Elizabeth, nie patrząc na nikogo.
- Przygotowałam ci kąpiel i wyłożyłam suche ubranie - odezwała się Helene cicho.
- Dziękuję - odparła Elizabeth i się podniosła. Dopiero teraz uchwyciła spojrzenia domowników. Po kolei mierzyła ich wzrokiem, a potem rzekła:
- Najpierw chcę się dowiedzieć, dlaczego zamiast czarnego konia pożyczyliście sąsiadom kobyłę, skoro wyraźnie powiedziałam, żeby jej nie ruszać.
Zatrzymała wzrok na Nikoline.
Służąca wzruszyła ramionami i rozłożyła ręce.
- Mnie nie pytaj. Powiedziałam Amandzie, żeby pożyczyła ogiera, bo kobyła długo stała w stajni i tylko przeżuwała owies, i taki wysiłek może jej zaszkodzić.
- To… to nieprawda - wyjąkała Amanda. - Powiedziałaś, że mam…
Elizabeth przerwała jej, zwracając się do Nikoline:
- Przecież ja tobie wydałam polecenie, a nie Amandzie. Dlaczego się wciąż nią wyręczasz?
Nikoline straciła na moment pewność siebie, ale zaraz jej błękitne oczy znów rozbłysły.
- Byłam zajęta sprzątaniem. Akurat grzałam wodę.
Elizabeth przytrzymała jej spojrzenie, a w końcu służąca odwróciła wzrok, a jej policzki pokryły się czerwonymi plamami.
Elizabeth wiedziała, że Nikoline kłamie, ale nie mogę udowodnić, że służąca celkowo przekazała Amandzie inne polecenie. Dziewczę stało z boku i połykało łzy.
- Każdemu się zdarza popełnić błąd, Amando - zwróciła się do niej łagodnie. - Ale dzięki temu, że mnie w porę powiadomiłaś, kobyła jest zdrowa. - Pogłaskała dziewczynę po głowie i dodała: - A teraz otrzyj łzy i nie myśl o tym więcej.
- To wszystko? - oburzyła się Nikoline. - Pożyczyła niewłaściwego konia, przez nią omal nie zdechł i…
- I…? - spytała ostro Elizabeth. - każdy popełnia błędy. Nie ma ludzi doskonałych. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. Moim zdaniem winę za to, co się stało, ponosisz przede wszystkim ty. Wydałam ci wyraźne polecenie, którego nie przekazałaś.
Nikoline poczerwieniała jak burak i wybiegła z kuchni.
Nim Elizabeth weszła do swojego pokoju, zajrzała jeszcze do dziewczynek, Maria nie spała.
- Co z koniem? - zapytała cicho, żeby nie budzić Ane.
- Już jest zdrowy. Śpij teraz, Maryjko.
- A Kristian i Ole już wrócili?
- Nie, ale na pewno wrócą lada chwila - wyszeptała Elizabeth, a gdy siostra się uspokoiła, poszła do swego pokoju, gdzie woda w balii już odpowiednio ostygła.
Elizabeth zdjęła ubranie i z westchnieniem zanurzyła się w kąpieli. Przymknęła oczy. Znów przypomniały jej się zaginione ozdoby, ale czym prędzej odsunęła od siebie tę myśl. Nie miała siły roztrząsać tego od nowa.
Woda otulała jej ciało. Najchętniej zasnęłaby, odpłynęła w mrok. Po chwili jednak w tej pozycji zrobiło jej się niewygodnie, siadła więc i sięgnęła po mydło. Na schodach rozległy się korki i w drzwiach stanął Krystian.
Jaki on przemarznięty i zmęczony, pomyślała.
- Helene mówiła, że uratowałaś konia - rzucił chrapliwie.
Wyszła z wody i otuliła się prześcieradłem.
- Tak, udało się, coś długo was nie było! - Zmieniła temat, nie mając ochoty rozmawiać już o koniu.
- Schroniliśmy się na wysepce, gdy rozszalała się zawieja - wyjaśnił. - Co było z koniem, czemu zachorował? - spytał jednym tchem i wytarł włosy w ręcznik.
- Wszystko przez nieporozumienie wśród służących - odparła, starając się nadać głosowi lekki ton. - Na szczęście dobrze się skończyło. Najważniejsze, że wróciłeś. Pewnie jesteś głodny?
- Bardzo - odparł i ujął ją w talii. - Ale nie mam ochoty na jedzenie - dodał, składając na jej ustach gorący pocałunek.
Przywarła do niego.
Teraz już nic złego nie może się stać, przemknęło jej przez myśl, gdy poprowadził ją do łóżka i nakrył ją swym muskularnym ciałem.
Wszyscy się obawiali, że w Boże Narodzenie zabraknie śniegu. Tygodnie poprzedzające święta wydawały się szczególnie ponure, gdy ciemności szybko zapadających za oknem nie rozjaśniał biały puch. Ale wreszcie ochłodziło się i okolica przywdziała zimowe szaty.
Do świąt pozostało zaledwie parę dni, a Elizabeth miała wrażenie, że wszystko w domu jest postawione do góry nogami. Kiedyś zdawało jej się, że bogate damy siedzą tylko w fotelach, racząc się ciasteczkami i innymi frykasami, a wszystkiego dopilnowują służące. Co prawa sama zadecydowała, że chce uczestniczyć w pracach domowych, nawet w tych najcięższych, ale przecież nawet gdyby siedziała jak jakaś jaśnie panie, i tak na niej ciążyłaby odpowiedzialność za wszystko. Czy srebra wyczyszczone? Czy szkło wymyte? Nie widać śladu kurzu i odcisków palców? A jak zapasy jedzenia? Czy rolady mięsne są odpowiednio posadzone? Śledzie włożone do zalewy? Tysiąc spraw należało dopilnować. Gdy jednak wtrącała się do pracy służących, te obrzucały ją skwaszonym spojrzeniem. Elizabeth zrozumiała z czasem, że prawdziwą sztuką jest tak zwrócić uwagę, by zabrzmiała stanowczo, a nikogo nie uraziła.
Pocieszała się, że tego roku jest jej przynajmniej łatwiej niż w ubiegłym, gdy dopiero co pojawiła się w Dalsrud i przejęła obowiązki gospodyni. Ciarki jej przechodziły po plecach, ilekroć przypominała sobie własną niepewność i obawy, czy zdoła udźwignąć nową rolę.
Wyszła na dwór wytrzepać chodniki i choć ubrała się ciepło, wkładając na siebie kila warstw, i tak skostniały jej stopy i dłonie. Dawno już powinno być to zrobione, ale ponieważ brakowało śniegu, trzeba było odwlec trzepanie na ostatnią chwilę. Ale teraz przynajmniej dywaniki były świeże i czyste i dopiero na wiosnę wypierze się je znowu w potoku.
Zwinięte chodniki przeciągnęła zgrabiałymi rękoma na schody i postanowiła, że poprosi Olego, by je rozwiesił do suszenia. Całkiem straciła czucie w rękach.
W korytarzu unosił się zapach świątecznych ciast. Wesoły śmiech dzieci i pogawędki służących, dolatujące z kuchni, wywoływały uśmiech na twarzy Elizabeth. W tym przedświątecznym nastroju odnajdywała spokój i bezpieczeństwo. Tupiąc głośno, strząsnęła śnieg z butów. Pożałowała, że nie wyciągnęła swoich starych walonków, w których w taką pogodę nogi nie marzły.
Nagle stanął przed nią Kristian i zwołał:
- Jak ty wyglądasz?
Ze śmiechem pomógł jej zdjąć wierzchnie ubranie.
- Włożyłaś moją filcowaną kurtkę? Dlaczego?
- Bo jest ciepła - odpowiedziała z prostotą i podała mu rękawice, które także były na nią za duże. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, że ktoś by ich teraz znienacka odwiedził i zobaczył ją w tych ubraniach. Na przykład elegancka żona lensmana. Pewnie natychmiast obiegłaby pół wsi, by podzielić się taką sensacją.
- Nie pojmuję dlaczego ty wykonujesz wszystkie te ciężkie prace, skoro mamy służące i za to im płacimy - rzekł łagodnie.
- Służące są zajęte w kuchni. Poza tym jeszcze nikomu nie zaszkodziło, jak się trochę zmęczył. Ty sam pracujesz jak parobek, więc mnie tu nie upominaj - dodała.
Uśmiechnął się.
- Wejdź już teraz do salonu, żeby się trochę rozgrzać.
- Nie wiesz czasem, gdzie jest Ole? - spytała, mijające duże lustro, w którym mignęło jej własne odbicie:
Wyglądam na osobę szczęśliwą, przemknęło jej przez myśl i po chwili namysłu uznała, że to prawda.
- A do czego ci potrzebny Ole? - spytał Kristian, chwytając ją za rękę i prowadząc do głębokiego fotela przy piecu.
- Poproś, żeby strzepał resztki śniegu z chodników i porozwieszał je do wyschnięcia - odpowiedziała i pełna wdzięczności, siadła w fotelu i ułożyła stopy na podnóżku.
- Powiem mu, by to zrobił - rzekł Kristian i wręczył jej kieliszek ze złocistym płynem.
- Likier? - domyśliła się i upiła łyczek, delektując się słodkim trunkiem. A gdy wychyliła większy łyk, poczuła pieczenie w gardle i w piersi. Zrobiło jej się błogo, choć nie przywykła do mocniejszych trunków. Zazwyczaj sięgała po nie w święta lub przy okazji różnych uroczystości. Kristian przyciągnął bliżej krzesło i usiadł obok z kieliszkiem koniaku.
- Kogo zaprosimy do nas na święta? - zapytała, zerknąwszy na męża. Palce stóp i dłoni powoli odzyskiwały czucie, co było przyjemne, a zarazem nieco bolesne. Przysunęła stopy bliżej pieca.
- Sama zdecyduj - odpowiedział.
- Sądzę że powinniśmy zaprosić gospodarzy Storli - rzekła niepewnie, choć myślała o tym już od jakiegoś czasu.
- Po tym wszystkim, co zrobili Amandzie? I jak zachowali się wobec ciebie? - zapytał zdumiony.
- Tak, pomimo wszystko - odparła i wzięła głęboki oddech. - Dużo się nad tym zastanawiałam. Przecież przez te wszystkie lata gospodarze Storli byli dobrymi sąsiadami Dalsrud. Miałoby to się zmienić, odkąd ja nastałam tu jako gospodyni? Chyba lepiej porzucić spory. A święto Bożego Narodzenia są po temu dobrą okazją. - Ponieważ Krystian milczał, dodała: - Może Amanda poczuje się z tego powodu zawiedziona, ale ona potrafi wybaczać, to dobra dziewczyna…
Urwała, czekając cierpliwie, co Kristian jej odpowie. Zdawało się, że jej słowa zabrzmiały dziwnie żałośnie.
On zaś odchrząknął i odezwał się w końcu:
- Zrobisz, jak zechcesz, Elizabeth. Chcę w każdym razie, żebyś wiedziała, że cię podziwiam zarówno za odwagę, jak również za twoją dobroć.
Elizabeth wzruszyła ramionami, bo szczerze powiedziawszy, nie czuła się ani odważna, ani specjalnie mała. Po prostu nie lubiła konfliktów, dlatego jej zależało, by doprowadzić do zgody. Podobnie próby podejmowała też węglem Nikoline, tyle że bezskuteczne.
- Jesteśmy zaproszeni do Bergette i jej rodziny. Mówiłem już ci?- zapytał.
- Nie. - Elizabeth pokręciła głowa. Ucieszyła się, bo polubiła Bergette od pierwszej chwili, gdy się spotkały u Ragny. Bergette odwiedziła ją później tu, w Dalsrud, i przyniosła swoją księgę o ziołach. Bergette to człowiek o wielkiej dobroci. Szkoda, że nieczęsto mają okazję się widywać.
- Cieszę się bardzo - odparła. - Pomyślałam też, że powinniśmy zaprosić do nas Dorte i Jakoba.
- Oczywiście - przyznał jej rację Kristian i opróżnił kieliszek do końca. - Wyślij im liścik - zaproponował, a Elizabeth pokiwała głową z zapałem.
Pomyślała, że to będzie niezwykle miłe spotkanie.
Dziewczynki oszaleją z radości, gdy się dowiedzą, że przyjadą do nich z wizytą dzieci z Heimly. Jeszcze nigdy nie były w Dalsrud, Maria więc z pewności zechce im pokazać mnóstwo rzeczy i o wszystkim opowiedzieć.
- Elizabeth, nie znalazłaś dotąd broszki i grzebienia? - zapytał z ociąganiem Kristian.
Pokręciła głową.
- Miałam nadzieje, że zguby znajdą się przy okazji porządków świątecznych, ale… myślę, że niebawem same mi wejdą w ręce.
- Oby - odparł ponuro Kristian i wstał. - Pójdę poszukać Olego. A właściwie… sam porozwieszam chodniki. A ty tu sobie posiedź - dodał stanowczo. - Musisz odpocząć, żebyś mi się czasem nie rozchorowała na święta.
Elizabeth odstawiła kieliszek i przymknęła oczy, modląc się w duchu, by nie podupadła na zdrowiu, gdy nadejdzie Boże Narodzenie. Na ten dzień, gdy przyjdą goście z rodzinnej wsi, nie zaprosi nikogo innego.
Będzie miała Dorte i Jakoba tylko dla siebie. Porozmawiają sobie o wszystkim, co się wydarzyło od lata i od wesela. Będą podjadać smakołyki, pić wino i się weselić. Elizabeth uśmiechnęła się do siebie, czując jak ciało ciąży jej niczym ołów, a ciepło bijące od pieca rozgrzewa członki. Zmorzył ją sen.
Co też martwi Amandę? - zastanawiała się Elizabeth, zerkając na służącą, gdy wspólnie jedli śniadanie. Nakrywając do stołu, przewróciła kubek z mlekiem, nie usłyszała, gdy Elizabeth kazała jej przynieść świece. Wyglądała tak, jakby na swych drobnych barkach dźwigała wszystkie nieszczęścia tego świata. Było to zupełnie do niej niepodobne, zwłaszcza w taki dzień, w Wigilię, gdy wszystkich ogarnia radosny nastrój.
Może dziewczyna spodziewa się dziecka? - przemknęło jej przez myśl straszliwe podejrzenie. Ukradkiem zerknęła na Olego, który zazwyczaj lubił droczyć się z Amandą, a tego ranka siedział jakiś nieobecny, nie słysząc, co się do niego mówi.
Wróciła pamięcią do odbytej z nim wczesną jesienią rozmowy. Postanowiła jeszcze raz z nim pomówić.
Biada mu, jeśli nie dotrzymał przyrzeczenia!
Zmusiła się do przełknięcia resztki kaszy i wstała zadowolona, że skończył się wspólny posiłek.
Poczekała, aż wszyscy odejdą od swoich zajęć, a potem wyszła za Olem do korytarza. Stanęła przed nim z rękami skrzyżowanymi na piersi i zapytała:
- Co dręczy Amandę?
Na moment spuścił wzrok, zaraz jednak odważnie popatrzył jej w oczy i rzekł spokojnie:
- Wybacz, proszę, ale nie mogę mówić za Amandę. Niech sama powie, jeśli zechce. A jeśli nie, lepiej pozostawić ją w spokoju.
- Pozostawić w spokoju? - zapytała Elizabeth, nie wierząc własnym uszom. - Nie zamierzasz nic zrobić?
Myślałam, że troszczysz się o nią.
Gdy Ole popatrzył na nią swymi szczerymi, błękitnymi oczami, tak bardzo przypomniał jej w tym momencie Jensa, że złagodniała.
- Bardzo się troszczę o Amandę, ale w tym przypadku niewiele mogę jej pomóc - powiedział oględnie i przecisnął się do wyjścia.
Elizabeth nie wiedziała już, co ma o tym wszystkim sądzić. Zamyślona wróciła do kuchni i spytała Gurine, czy nie potrzebuje pomocy.
- Tak, Helene to dobra dziewczyna - odpowiedziała stara kucharka.
Ona coraz gorzej słyszy, biedaczka, pomyślała Elizabeth zmartwiona i przetarła szmatką stół. Z lękiem wyobraziła sobie ten dzień, gdy zabraknie poczciwej Gurine, którą dzieci traktowały jak babcię. Dla nich będzie to największy cios.
- Coś ty taka ponura? - zagadnęła ją Helene, spoglądając na nią spod oka.
- Nie, tak się tylko zastanawiałam gdzie są dzieci - skłamała.
- Poszły do salonu jeszcze raz obejrzeć choinkę.
- To lepiej bym tam zajrzała, bo Ane gotowa zjeść pierniki, które wiszą na drzewku. W zeszłym roku już próbowała - dodała Elizabeth ze śmiechem i wyszła.
Tak jak się spodziewała, Ane zdążyła już ułamać kawałek piernika. Nie miała jednak ochoty krzyczeć z tego powodu na córeczkę. Maria zaś siedziała zanurzona w głębokim fotelu i zamyślona wpatrywała się przed siebie.
- Współczuję Amandzie, że nie może spędzić Wigilii wspólnie ze swoją rodziną. Pomyśl, oni są tacy biedni.
O wiele biedniejsi niż my byliśmy, zanim się tu przeprowadziłyśmy. Ona nawet nie potrafi się cieszyć ze świąt, gdy myśli o swoich bliskich.
Elizabeth poczuła się tak, jakby ktoś wylał na nią wiadro zimnej wody. Teraz dopiero dotarło do niej, co tak naprawdę dręczy służącą.
Jak mogłam być taka ślepa i głucha? Jak mogłam się tego nie domyślić?
Zagryzła wargę, zastanawiając się przez chwilę, po czym pośpiesznie weszła na strych z szafy dziewczynek wyjęła ubranka. Powinna to zrobić przed świętami, ale wciąż odkładała, bo goniły ją inne prace.
Obie dziewczynki urosły ostatnio, więc część butów, sukienek i kurtek zrobiła się na nie za małe. Elizabeth pozbierała szybko rzeczy i zaniosła do kuchni.
- Znajdź coś, do czego bym mogła to zapakować - zwróciła się do Helene, sama zaś udała się do spichlerza.
Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, uznałby, że zwariowała, pomyślała ożywiona, obcinając spory kawał suszonego udźca. Z półki sięgnęła po: podpłomyki, duży krąg sera i osełka masła. Przyświecając sobie świecą, rozejrzała się wokół, co jeszcze by się nadało.
- Mąka! Maki potrzebują koniecznie - rzekła na głos do siebie, napełniając worek. - No i trochę kawy.
Wróciwszy do kuchni, zajrzała jeszcze do spiżarni i przyniosła stamtąd kilka świec i duży kawałek mydła, który położyła na wierzchu skrzynki, w której Helene poukładała ubranka.
- Na co ci to wszystko? - spytała przyjaciółka.
W tej samej chwili do kuchni wszedł Ole.
- Amanda zawiezie to ze sobą do domu - odpowiedziała Elizabeth. - Wynieś to Ole i umieść na sankach.
Chłopak na moment zaniemówił i tylko spoglądał to na Elizabeth, to na skrzynkę, zaraz jednak twarz rozpromieniła mu się w uśmiech.
- Oczywiście. Ależ się Amanda ucieszy!
- Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie. Źle zrozumiała sytuacją i…
- Nie ma o czym mówić - odparł i zniknął.
- Jesteś gotowa do drogi? - zapytała Elizabeth, gdy niebawem do kuchni przyszła Amanda.
- Do drogi? Dokąd? - zdziwiła się dziewczyna.
- Do domu! - odparła Elizabeth i stukając się w czoło, dodała zrezygnowana. - Nie powiedziałam ci, że w Dalsrud jest taki zwyczaj, że służba dostaje parę godzin wolnego w Wigilię?
Amanda spojrzała na Helene, która pochłonięta pracą, udawała, że nie słyszy rozmowy.
- Pozostali służący, którzy są u nas, nie mają rodziny w pobliży - wyjaśniła Elizabeth domyślając się wątpliwości dziewczyny.
Na drobnej twarzyczce pojawił się nieśmiały uśmiech.
- Naprawdę mogłabym pójść do domu? - zapytała niepewnie.
- Oczywiście. I nie zapomnij zabrać skrzynki, która stoi na sankach przy schodach.
- Skrzynki? Tej dużej?
- Tam są prezenty świąteczne dla twojej rodziny - wyjaśniła Elizabeth. - To też taki zwyczaj - skłamała.
- Och, stokrotne dzięki - rozpromieniła się Amanda o nie przestając się kłaniać, cofnęła się do drzwi. - Pomyśleć tylko, prezenty! - mamrotała, wychodząc.
- Sprawdzisz radość wielu ludziom - stwierdziła Helene, uśmiechając się do Elizabeth.
- Chciałabym uczynić znacznie więcej dla tych wszystkich biedaków.
- Gdyby na świecie była sprawiedliwość, nikt nie cierpiałby biedy. Ale Bóg pewnie i w tym nie ma swój jakiś cel - westchnął Helene.
Tak, pomyślała Elizabeth. Niezbadane są ścieżki Pana.
Podobnie jak i w poprzednim roku pozostałą część dnia domownicy spędzili we wspólnym gronie. Podczas wigilijnego obiadu Amanda opowiedziała, jak wszyscy w jej rodzinie ucieszyli się z prezentów. Elizabeth uprzedziła Kristiana, co zrobiła, ale on jak zwykle nie miał nic przeciwko temu. Jesteś odpowiedzialna za wszystkie sprawy związane z prowadzenie domu o tobie podlegają służące, stwierdził, wzruszając ramionami.
Siedzieli wszyscy w salonie. Służba otrzymała w prezencie od gospodarzy przydatne ubrania z ciepłej wełny o wszystkim oczy zalśniły radością. Tradycyjnie Gurine podziękowała za wspólną Wigilię, po czym zabrała służbę, a w salonie została jedynie rodzina. Elizabeth od wielu miesięcy nie mogła się doczekać, by zobaczyć reakcję dziewczynek, gdy dostaną swoje prezenty.
Maria wprost oniemiała na widok pięknej lalki.
- Ma pod stopami kółeczka - wyjaśniła Elizabeth.
- Jak się ją przesuwa, to porusza rękami.
To był bardzo kosztowny prezent. Protestowała, gdy Kristian pokazał jej lalkę, ale In uparł się jak dziecko.
- Pomyśl, jak ona się będzie cieszyć - przekonywał Elizabeth. - Zobaczy twarz i dłonie lalki są z porcelany, a włosy prawdziwe.
- Jesteś już dużą dziewczynką Mario - oznajmiła Elizabeth. - Pamiętaj, że musisz bardzo uważać na tę lalkę. Najlepiej, żeby ci służyła jako ozdoba.
- Stokrotne dzięki - wyszeptała Maria z namaszczeniem, gdy gładząc palcem błyszczącą sukienkę lalki. - Zawsze marzyłam o lalce, ale nigdy bym się nie spodziewała, że kiedyś taką dostanę.
Ane podeszła obejrzeć i zawołała, klaszcząc w rączki.
- Ale śliczna!
Kristian wstał i idąc do korytarza, zapytał:
- Chyba mogę już wprowadzić prezent dla Ane, co?
- Och, och, zawsze o takim marzyłam - naśladowała Marię mała Ane.
- A co to takiego? - zainteresowała się Maria.
- Nie wiem - odpowiedziała Ane rozbrajająco.
- To wózek dla lalek - wyjaśnił Kristian.
- Co? - zdziwiła się Maria i popatrzyła na Elizabeth.
Nie ma się co dziwić, że dzieci nie wiedzą, pomyślała Elizabeth. Sama też nie słyszała wcześniej o takich zabawkach, dopiero Kristian jej wyjaśnił, co to jest.
- Wózek zrobił na specjalne zamówienie kowal. W mieście ludzie używają podobnych, tyle, że oczywiście nieco większych, by wozić w nich dzieci na spacery. Ale w tym wózeczku zmieści się tylko lalka. Uszyję i lalkę - dodała pośpiesznie w obawie, że Ane przyjdzie na myśl wziąć lalkę Marii.
Wózek miał trzy kółka z metalu, a siedzenie było zrobione z brązowej skóry.
- A mogę posadzić tam Pusię? - zapytała Ane.
- Nie, nie - zaśmiał się Kristian. - Nie możesz wsadzać kotki do wózka.
Gdy dziewczynki zachwycały się otrzymanymi prezentami, Elizabeth i Kristian także wymienili się podarkami. Gruby sweter zrobiony dla niego na drutach, okazał się bardzo twarzowy. Ona zaś gładziła piękną tkaninę na suknię, jaką otrzymała od męża. Siostra Kristiana z Bergen twierdziła podobno, że zdobiona różanym motywem tkanina to ostatni krzyk mody.
- Kiedy ja włożę taką elegancką suknię? - zastanawiała się Elizabeth.
- Wtedy gdy ja się wystroję w ten pierwszy sweter - odrzekł, przytulając ją do siebie.
- Nie tutaj - szepnęła, zerkając pośpiesznie przez ramię, ale dzieci były pochłonięte prezentami.
Musnął jej usta, mówiąc:
- Dziękuję za prezent, moja Elizabeth. Ogrzał także moje serce - rzekł chrapliwie.
- Ja też dziękuję - wyszeptała i przytuliła policzek do jego piersi.
Pierwszego dnia świąt zgodnie ze zwyczajem wszyscy udali się do kościoła. Na szczęście tego roku pogoda dopisał.
- Kiedy wreszcie zaprzęgną te konie do sań - zapytała Nikoline, wyglądając niecierpliwie przez okno w kuchni.
- To musi trochę potrwać - odparła Helene, poprawiając chustkę, rękawice zaś ułożyła starannie na stole.
- Zupełnie jakby znów była Wigilia - rzekła Amanda z rozpromienionymi oczami. - Nigdy jeszcze nie jechałam do kościoła saniami. Aż mnie w brzuchu łaskocze!
- Domyślam się - odparła z pogardą Nikoline. - No, już idą - dodała pośpiesznie, zanim Elizabeth zganiła ją za złośliwą uwagę.
Rozległo się tupnie i do kuchni wszedł Kristian z Olem. Oba pozostawili kołnierze grubych płaszczy i ściągnęli czapki na same uszy.
- No, to gotowe - oznajmił Kristian, biorąc na ręce Ane, i dodał: - Tylko weźcie futrzane okrycia, bo jest ostry mróz. Wezmę na ręce tego pisklaka, by nie pomoczyła sobie od śniegu spódniczki - rzekł wesoło i ruszył przodem. -A ty, Ole, pomożesz zabrać nakrycia z owczych skór - rzucił przez ramię.
Na dziedzińcu Elizabeth zadecydowała, kto gdzie siada.
- Amanda, ty usiądziesz z przodu razem z Olem - oznajmiła, i zauważyła kątek oka jak służąca, lekko zawstydzona, uśmiechnęła się do parobka, wsiadając do sań.
On naprawdę się nią opiekuje, pomyślała Elizabeth, posyłając Nikoline do tych samym sań. Wiedziała, że Amanda u boku Olego jest bezpieczna.
- Usiądę razem z Nikoline - szepnęła jej Helene. - Nigdy nie wiadomo, co tej dziewczynie przyjdzie do głowy.
- Dobrze. - A ty Gurine usiądziesz razem z dziewczynkami - oświadczyła Elizabeth, otulając owczymi okryciami drobne ciałka.
- Pewnie już ostatni raz jadę w święta do kościoła - westchnęła Gurine, przytulając mocno do siebie dziewczynki.
- W przyszłym roku zostaniesz w domu? - zdziwiła się Maria.
- Wszystko możliwe. Wiek daje mi się coraz bardziej we znaki. Nie wiadomo, czy za rok w ogóle tu jeszcze będę.
- A gdzie będziesz? - zapytała Ane.
- Jedziemy! - przerwała im Elizabeth. - Wszyscy gotowi? Nikt nie marznie?
Wszyscy zaprzeczyli, kręcą głowami. Kristian cmoknął na konia i wyjechali na drogę, przy której stały piękne dwory i szare zagrody komorników. Pod lasem drzewa uginały się pod ciężarem śniegu, a pola przykrywał gruby dywan. Zupełnie jak w bajkach, które tato opowiadał mi w dzieciństwie, przypomniała sobie Elizabeth. Drzewa i pieńki mogą się zmienić w skrzaty, trolle i huldry.
Końskie kopyta rozpryskiwały wokół śnieg, a dźwięk dzwonków przy uprzęży mieszał się z pobrzękiwaniem z sań, które stopniowo dołączyły i utworzyły drugi orszak. Ten widok sprawił Elizabeth prawdziwą radość. Obejrzała się pośpiesznie za siebie i zauważyła, że Ole objął Amandę ramieniem. Dobrze, żeby tych dwoje połączyło prawdziwe uczucie, pomyślała. Takiego troskliwego i miłego męża potrzebowałaby Amanda.
- Dziś już nie, ale jak minie ten dzień i jeszcze jeden, to przyjdą do na w odwiedziny Danie i Fredrik - Ane tłumaczyła Gurine.
Powtarzała to kucharce parę razy, a ta wciąż udawała, że jest zaskoczona czekającą ich wizytą.
- Co ty mówisz? - powtarzała. - Przyjadą do Dalsrud? Będziesz miała się z kim bawić.
- Mhm. Daniel ma tak samo jak ja cztery lata, a Fredrik dopiero jeden i pół, pomyślała tylko. A Indianne i Olav… to są co najmniej tacy duzi jak ciocia Maria.
Elizabeth uśmiechnęła się pod nosem. Niedawno Ane nauczyła się mówić Maria, a nie Mia. Bardzo też frapowały ją liczby, a ostatnio litery. Elizabeth była ogromnie dumna ze swojej małej córeczki.
Gurne zapewne nie słyszała dobrze, co mówi do niej Ane, przytakiwała i zaprzeczała w niewłaściwych momentach. A kiedy Ane chciała się dowiedzieć, ile kucharka ma lat, musiała trzykrotnie powtórzyć pytanie. W końcu kucharka odpowiedziała.
- Tyle, ile Bóg zechce.
Ane nie dawała za wygraną, w końcu Elizabeth odwróciła się i poprosiła córeczkę, nu przestała marudzić.
- I pamiętaj, że w kościele nikomu nie wolno rozmawiać - przykazała. - Jesteś już na tyle duża, że musisz się ładnie zachowywać.
Ane naburmuszyła się lekko, ale już do samego kościoła się nie odzywała. Gdy dotarli na miejsce, znów zaczęła zamęczać Marię swymi pytaniami.
Kristian przykrył konia derką i dał mu owsa. Elizabeth rozejrzała się tymczasem po dziedzińcu kościelnym i zauważyła gospodarzy Storli, którzy gawędzili z innymi sąsiadami. Zastanawiała się, czy wypada im przeszkodzić.
Wszystko dlatego, że nie rozmawiałaś z nimi od tamtej pory, gdy przywiozłaś Amandę, pomyślała. Boisz się tego spotkania i chcesz je odwlec.
- Nie, chcę już mieć to za sobą - rzekła na głos, a Kristian, który podszedł do niej, popatrzył na nią zdziwiony.
- Coś mówiłaś?
- Tak, ja… podejdę i zaproszę gospodarzy Storli do nas za trzy dni. Tak się umówiliśmy, prawda?
Elizabeth nie dosłyszała reszty, no ruszyła stanowczym krokiem w stronę schodów, gdzie stali sąsiedzi. Nim zdążyła do nich dotrzeć, na jej drodze stanęła uboga kobieta okryta szalem, ukłoniła się i, nie podnosząc głowy, odezwała się.
- Z całego serca dziękuję za wszystkie wigilijne dary! Niech Bóg wam zawsze błogosławi!
Dopiero po tych słowach Elizabeth zorientowała się, że to matka Amandy i uśmiechnęła się serdecznie.
- Proszę potraktować to jako prezent świąteczny.
Zasłużony - rzekła i chciała już odejść, ale kobieta pociągnęła dzieci, które stały ukryte za jej plecami i nakazała:
- Podziękujcie pani Dalsrud.
Elizabeth uścisnęła małe rączki. Rozpoznała ubranka, jakie dzieci miały na sobie.
- Bardzo się cieszę, że się przydały - rzekła. - Amanda gdzieś tu jest w pobliżu. O idzie.
Kobieta raz jeszcze się ukłoniła i dodała:
- Mój mąż jest przeziębiony, dlatego został w domu - rzekła przepraszającym tonem. - Poprosił jednak, by wam za wszystko podziękować.
- Pozdrówcie go, proszę i życzcie powrotu do zdrowia. Wesołych Świąt - rzekła Elizabeth, uwolniwszy się wreszcie. Odkąd ojciec Amandy tak spokorniał, że przesyła mi pozdrowienia? - pomyślała.
Kristian podszedł do niej i stawiając na ziemi Ane, zapytał:
- I co, zaprosiłaś ich?
- Nie, zatrzymała mnie matka Amandy, żeby podziękować za jedzenie i ubrania. Tymczasem gospodarze Storli zniknęli mi z oczu - odpowiedziała Elizabeth i wzięła dziewczynki za ręce.
- Pewnie weszli już do środka - stwierdził ze spokojem Kristian. - Pośpieszmy się, bo już prawie wszyscy są w kościele. Porozmawiamy z nimi po nabożeństwie.
Kątem oka Elizabeth zauważyła, że Amanda usiadła z rodziną zupełnie z tyłu, a obok usadowiły się Helene i Nikoline. Przypomniała sobie, jak kiedyś sama siadywała w kościele w ostatniej ławce. Teraz trochę ją krępuje, że zajmuje miejsce całkiem z przodu. Zauważyła Petrę Storli i postanowiła się przysiąść obok. Ostrożnie popchnęła dziewczynki przodem, kłaniając się wokół. Niektórych parafian znała dość dobrze, a innych tylko z widzenia.
Miała już usiąść, ale Petra wstała demonstracyjnie i przesiadła się do innej ławki. Spojrzenie jakie posłała Elizabeth, było lodowate niczym zmarznięty górski potok.
Patrzyła na wyprostowaną dumnie Petrę i dopiero Maria przywróciła ją do rzeczywistości. Pociągnęła ją za rękaw i wyszeptała:
- Nie usiądziemy? Ludzie patrzą na nas jakoś dziwnie.
Siadła w ławce oniemiała i nie była w stanie skupić się na modlitwie. Kazanie pastora docierało do niej jakby z oddali. A kiedy koszyk na składkę wędrował z rąk do rąk, bezwiednie wrzuciła parę monet, i dopiero po chwili zorientowała się, że powinna podać go dalej. A gdy nabożeństwo dobiegło końca, uświadomiła sobie, że nie potrafiłaby nawet powiedzieć, czy dziewczynki siedziały spokojnie. Na dziedzińcu odszukała Helene i poprosiła:
- Zajmij się dziećmi, ja muszę jeszcze z kimś porozmawiać.
Odszukała wzrokiem gospodarzy Storli i z serce, tłukącym się w piersiach podeszła do nich.
- Wesołych Świąt - powiedziała, patrząc im prosto w oczy.
Mruknęli coś w odpowiedzi i umknęli spojrzeniem, a na policzkach Petry wystąpiły czerwone plamy. Chwyciła pod ramię męża, jakby zamierzała odejść.
- Gdybym was nie znała, pomyślałabym, że mnie unikacie - odezwała się Elizabeth, starając się, by jej słowa nie zabrzmiały nazbyt złośliwe.
Petra szarpnęła głową i zacisnęła usta, po czym odpowiedziała:
- Może mamy swoje powody.
Elizabeth uniosła brwi, ale niezrażona rzekła:
- Zatrzymuję was, bo chciałabym w imieniu swoim i Kristiania zaprosić was do nas czwartego dnia świąt.
Małżonkowie wymienili spojrzenia, a gospodarz Storli spurpurowiał.
- Ależ to prawdziwa bezczelność.
Petra przerwała mu pośpiesznie.
- Dziękujemy, ale tego dnia sami przyjmujemy gości.
Odeszli, pozostawiając Elizabeth samą.
Gdy się odwróciła, by się rozejrzeć za Kristianię, zobaczyła, że się do niej zbliża.
- To ze Strolimi rozmawiałaś przez chwilę? - zapytał.
- Tak - odparła lakonicznie o ruszyła w stronę sań.
Objął ją ramieniem i spytał:
- Co powiedzieli?
- Że sami w tym dniu przyjmują gości. Ale my nie zostaliśmy zaproszeni - rzekła, zatrzymując się i patrząc na męża.
- Może myśleli, że będą u nas inni goście - rzucił nieśmiało, ale Elizabeth zorientowała się, że chce ją pocieszyć.
- Nie musisz udawać - powiedziała łagodnie. - Potrafię wiele znieść. Zrozumiałam, że oni sobie nie życzą gościć nas u siebie. Cóż, skoro sobie życzą zwady z sąsiadami, to proszę bardzo. Mnie jest wszystko jedno.
W saniach oparła się o ramię męża.
- Cieszę się, że przyjedzie Dorte z Jakobem. Inni mnie nie obchodzą. Może to i dobrze, że tak się stało. Nie znoszę obłudy.
Maria i Ane z nosami przeklejonymi do szyby wpatrywały gości.
- Chyba idzie Daniel - odezwała się Ane.
- Głuptasie, przecież nic nie widzisz - odpowiedziała sucho Maria.
- Właśnie że widzę, śnieg, dom i… dużo dziwnych rzeczy. - Ane potrząsnęła głową, a czerwona wstążka zsunęła jej się z włosów. - Widzę anioły, bo one są wszędzie i mnie pilnują. Guirne tak powiedziała.
Elizabeth zauważyła, że Maria odwraca się i przewraca oczami, siostra za trzy miesiące skończy jedenaście lat i już od dawna nie wierzy w to, że anioły są zawsze przy niej.
Elizabeth zerknęła znad garnka, w którym gotowała halibuta. Przygotowywała te same potrawy co na Wigilię, bo chciała jak najlepiej ugościć Dorte i Jakoba. Bardzo jej zależało, by wszystko dobrze wypadło. Dorte i Jakob byli w Dalsrud tylko raz, na weselu Kristiana i Elizabeth, ale wtedy nie mieli czasu porozmawiać.
- Idę do jadalni pomóc Amandzie nakrywać do stołu - rzuciła przez ramię.
Dziewczyna była bardzo dumna, że Elizabeth przydzieliła jej takie odpowiedzialne zadanie. Nie chciała jednak zostawić jej z tym samej.
- Bardzo ładnie, Amando - pochwaliła służącą, ogarnąwszy wzrokiem stół. Kieliszki, talerze stały ta, jak jej poleciła, sztućce ułożone poprawnie. Brakowało jeszcze tylko białych lnianych serwetek. - A ty dowiedz się, czy nie jest potrzebna twoja pomoc w kuchni.
Elizabeth zdążyła złożyć ostatnią serwetkę i ułożyła ją na miejsce, gdy do jadalni wszedł Kristian.
- Tu się schowałaś - zagadnął wesoło i objął ją w pasie.
- Schowałam? - zaśmiała się, patrząc na męża. - Nakrywam do stołu, chyba widzisz.
- Nie, nie, umykasz mi, żebym ci nie skradł całusa - rzekł, obsypując ją pocałunkami. Wyrwała mu się i sprawdzając, czy nie zepsuł jej fryzury, nakrzyczała ze śmiechem:
- Kristianie! Zwariowałeś, a gdyby tu tak ktoś teraz wszedł?
- No to co? - uśmiechnął się i chwycił ją znów w ramiona. - takiej właśnie cię pragnę - wymamrotał chrapliwie i popatrzył jej głęboko w oczy.
Elizabeth oddychała nierówno. Wystarczyło, że na nią spojrzał, a ona miała ochotę pójść z nim do łóżka. Czy nigdy nie przestanie na mnie tak działać. Może ze mną jest coś nie tak? Może jestem zepsuta i bezwstydna?
Jego dłonie powoli błądziły po plecach Elizabeth, a twarz miał tak blisko, że czuła na policzku jego oddech. Dotknął wargami jej ust, gdy nagle z korytarza rozległo się wołanie Ane:
- Przyjechał Daniel! Mamooo! Przyjechał Daniel! Gdzie jesteś?
Elizabeth nie była w stanie powstrzymać śmiechu.
- Nawet na chwilę nie mogę cię mieć tylko dla siebie - pożali się.
- Nie przesadzaj - odparła Elizabeth i uszczypnęła go w bok, po czym poszli powitać gości.
Korytarz nagle wydał się za ciasny, gdy goście weszli do środka, strząsając śnieg z butów i ubrań. Wnieśli ze sobą śmiech i zmowy chłód. Służące uwijały się, odbierając płaszcze, rękawice i szale. Elizabeth uścisnęła dłoń Dorte i Jakoba.
- Witamy w Dalsrud.
- Elizabeth cieszyła się chyba jeszcze bardziej niż dzieci na wasz przyjazd - odezwał się Kristian i podał dłoń Jakubowi.
Elizabeth zaśmiała się i ukucnęła przy Fredriku, który natychmiast schował się w fałdach spódnicy Dorte.
- Mama - pisnął, a Dorte od razu wzięła go na ręce.
Nazywa ją mamą, pomyślała ze wzruszeniem Elizabeth i zrobiło jej się ciepło na sercu.
- Powtarza po dzieciach - rzekła Dorte po cichu, tak że tylko Elizabeth ją słyszała. - Zdarza się, że i najstarsze mówią do mnie mamo.
Elizabeth zerknęła na Indianne i Olava, którzy bardzo urośli od lata, ale podobnie jak Maria i Ane spoglądali na siebie nieco zawstydzeni.
- Mathilde tym razem też nie przyjechała z wami? - zapytała Elizabeth.
- Nie, wybrała się do rodziców - wyjaśniła Dorte.
- Zresztą ostatnio często u nich bywa. Posłaliśmy im trochę jedzenia. W końcu to święta.
- Obiad gotowy - powiedziała Helene, stukając Elizabeth lekko w ramię.
- Mam nadzieję, że zgłodnieliście, bo mamy naszykowane tyle jedzenia jak dal całej armii Napoleona - zażartował Kristian, gdy skierowali się do jadalni.
- A jak Mathilde sobie teraz radzi, gdy mieszka sama? - zapytała Elizabeth nieco później, gdy już trochę podjęli.
- Bardzo dobrze. Dba o dom, tak, że nie uświadczysz tam nawet pyłku kurzu. A Sofie chodzi czysto ubrana, aż miło popatrzeć.
- Zaglądamy do niej codziennie przed wieczorem obrządkiem - dodała Indianne i zaczerwieniła się spuszczając wzrok.
To były pierwsze słowa, jakie wypowiedziała po przyjeździe. Elizabeth uśmiechnęła się, dodając jej otuchy i odpowiedziała:
- Jak miło. Mathilde na pewno cieszy się, że ją odwiedzacie.
Jakob i Kristian rozmawiali o czekającej ich wyprawie na łowiska.
- Tak, tak, Kristianie, liczę na to, że w tym roku też dołączysz do mojej załogi?
- Jasne. Dziękuję, że zapytałeś.
Rozmowa toczyła się dalej na temat ryb i wspólnych znajomych. Opowiadali sobie żarty i dowcip, jak to zwykle w dobrym towarzystwie.
Elizabeth zerknęła na Daniela i rzekła do Dorte:
- On się robi coraz bardziej podobny do ciebie.
- Takie same rude włosy i piegi? - uśmiechnęła się Dorte i popatrzyła z czułością na swojego syna.
- To też, ale poza tym ma takie same rysy twarzy, kształt nosa, podbródka, kolor oczu… Nie wyparłabyś się go - zaśmiała się. - Nie będzie się mógł opędzić od dziewczyn jak dorośnie, to pewnie - dodała i zauważyła, że jej słowa ucieszyły Dorte.
- Pierwsza w kolejce siedzi tutaj - wyszeptała, wskazując na Ane, która już się trochę oswoiła i gdy jej się zdawało, że nikt na nią nie patrzy, stroiła miny, na których widok Daniel parskał śmiechem.
- Bądź grzeczna - upomniała ją Elizabeth, ale to niewiele pomogło.
Gdy już wszyscy się najedli, Dorte chciała pozbierać talerze, ale Elizabeth ją powstrzymała:
- Nie, zostaw to, służące posprzątają, a my przejdziemy sobie do salonu na kawę i ciasto.
- Mogę pokazać im pokój, gdzie śpimy z Ane? - zapytała Maria.
Elizabeth pokiwała głową.
- Czy nie czujesz się dziwnie, gdy służące wyręczając cię w pracy? - zapytała Dorte, kiedy już usiedli w salonie. W filiżankach parowała gorąca kawa, a Helene, wniósłszy tacę z siedmioma rodzajami świątecznych ciastek, zapytała, czy czegoś jeszcze sobie życzę.
Elizabeth roześmiała się serdecznie.
- To tylko teraz tak wyglądała. Wyręczam się nimi jedynie, gdy mamy gości. Na co dzień, możesz mi wierzyć lub nie, pracuję na równie z nimi. Posiłki jadamy wspólnie w kuchni, a Helene jest moją najlepszą przyjaciółką. A, mam dla cienie pozdrowienia od Bergette - dodała Elizabeth. - Zarosiła nas i odwiedziliśmy ją wczoraj. Było bardzo miło. Pamiętasz ją chyba? Spotkałyśmy ją po raz pierwszy u Ragny.
- Przesłała mi pozdrowienia? - zapytała Dorte zakłopotana.
- Mhm. Bardzo by chciała się kiedyś z tobą spotkać, bo bardzo cię polubiła. Rozmawiałyście podobno trochę podczas naszego wesela.
Elizabeth zastanawiała się, czy opowiedzieć Dorte o konflikcie z sąsiadami, ale szybko porzuciła ten zamiar. Najchętniej jak najszybciej zapomniałaby o tym, co się ostatnio wydarzyło, gdyby to tylko było możliwe.
- A co wy tak ucichłyście? - wtrącił się Kristian, wstając z miejsca. - Chyba dobrze by wam zrobił kieliszek likieru. Co ty na to, Dorte?
- Cóż, nie wiem… - zawahała się, zerkając na Elizabeth, a ta szepnęła:
- Jest bardzo dobry.
- W takim razie dziękuję, chętnie - rzekła Dorte o wzięła do ręki kieliszek, który jej podał Kristian.
- Jakże bym chciała, żebyście mogli zostać u nas do jutra - powiedziała Elizabeth, maczając usta w likierze.
- Sami nie mielibyśmy nic przeciwko temu, ale musimy wracać do domu. Sama wiesz, inwentarz.
Elizabeth pokiwała ze zrozumieniem głową, a tymczasem Krystian zabrał głos:
- Słyszałem ostatnio zabawną historię - zaczął. - Na wsypie Kjorringø mieszka sobie taki jeden. Zahl. Mają tam w zajeździe obowiązek przyjmowania rybaków, którzy udają się na Lofoty albo stamtąd wracają. Ale czasami zdarza się, że przybija tam nieraz tysiąc albo i dwa tysiące rybaków. I wtedy niektórzy śpią nawet w kościele.
Jakob pokiwał głową i dobył z kieszeni fajkę.
- Budynków jest tam sporo: piekarnia, pralnia, kuźnia. Poza tym Zahl ma też wielki magazyn, w którym na strychu może przenocować nawet koło setki mężczyzn. Podobno właściciel osobiście się przechadza z laseczką i nią wskazuje, a jeśli laseczka zastuka o podłogę, to Zahl uważa, że jest miejsce jeszcze dla jednego. Jest zwykle tak ciasno, że jak biedak z brzegu chce się obrócić na drugi bok, to musi krzyknąć obrót, a wówczas cały rząd się obraca.
Kristian poklepał się po udach, a Jakob aż się zakrztusił ze śmiechu.
- Ach, ten Zahl, ten Zahl - zaśmiewał się Kristian, jakby znał handlarza osobiście. - Ta wdowa dobrze się urządziła, ma pięćdziesiąt siedem lat, a on zaledwie trzydzieści dwa i się pobrali.
To raczej Zahl się dobrze urządził, żeniąc się bogato, pomyślała Elizabeth. Zresztą podobnie jak ja. Dzięki, Kristianie, że nie powiedziałeś tego na głos, dodała w myślach.
Z korytarza dolatywał dziecięcy śmiech. Lody szybko zostały przełamane.
Elizabeth wzniosła toast.
W ubiegłym roku zdawało jej się, że przeżyła najlepsze święta w swoim życiu, teraz zaś była pewna, że te są jeszcze lepsze. Miała wokół siebie bliskich ludzi, była najedzona i nie marzła. Czy można chcieć czegoś więcej?
Elizabeth wracała z wygódki, gdy w kuchni usłyszała płacz i podniesione głosy.
- A co tam się znowu dzieje? - mruknęła pod nosem, domyślając się, że znów Nikoline czepia się Amandy. Że też to babsko nie może zostawić dziewczyny w spokoju, pomyślała rozgniewana i szarpnęła drzwiami.
Ku swemu zaskoczeniu pośrodku kuchni ujrzała Kristiana, zaś przy stole zgromadziła się służba. Amanda szlochała, zasłaniając twarz rękawem.
- O co chodzi? - zapytała Elizabeth i popatrzyła na Kristiana.
- Znalazła się twoja broszka i grzebień - odpowiedział, wskazując na stół. - No i jeszcze parę drobiazgów, które się zapodziały - dodał.
Elizabeth podeszła bliżej i zauważyła kawałek koronki, wstążkę do włosów i kościany grzebień.
- Koronka należy do Helene, a pozostałe rzeczy są moje - wyjaśniła Nikoline, Helene jednak trąciła ją mocno łokciem w bok i szepnęła, by była cicho.
- A gdzie to wszystko znaleźliście? - zapytała Elizabeth i nagle zapragnęła nie poznawać odpowiedzi, jakże by wolała, aby to wszystko okazało się jedynie jakimś koszmarem ze snu! Niestety, to działo się naprawdę. Amanda zalewała się łzami, a Elizabeth po spojrzeniu męża domyśliła się, coraz nastąpi.
- Nikoline znalazła te przedmioty pod poduszką Amandy - odpowiedział.
- Pod poduszką? - powtórzyła Elizabeth zdumiona, dziwiąc się, czemu nagle poczuła ulgę.
Amanda podniosła wzrok, jej twarz była wykrzywiona od płaczu.
- Ja niczego nie ukradłam - szlochała. - W całym swym życiu nie wzięłam nikomu nawet drobinki cukru!
Ole otoczył ją ramieniem i szepnął parę słów, by ją pocieszyć.
- Jestem pewien, że ona mówi prawdę - odezwał się na głos, patrząc Elizabeth prosto w oczy.
Ta, bezsilna, odwróciła się do Nikoline i zapytała:
- A ty co robiłaś przy łóżku Amandy?
- Zamierzałam zdjąć powłoczki z pościeli i zabrać do prania.
- Przecież to należy do obowiązków Amandy.
Nikoline wzruszyła ramionami.
- Chciałam po prostu pomóc - odparła spokojnie, ale zaraz dodała ostrzejszym tonem. - Ciągle się mną tylko komenderuje, a tu proszę, przynajmniej wreszcie wyszło na jaw, kto jest uczciwy!
- Wystarczy, Nikoline - przerwała jej Elizabeth. Zauważyła, że Gurine trzyma się za serce i wyciera chusteczką twarz. Kucharce nic nie zginęło, może to ona…
Nie! - przywołała się w myślach do porządku. Nie dajmy się zwariować.
- Razem z Krystianem chcielibyśmy porozmawiać z Amandą na osobności - oznajmiła głośno.
Ole poderwał się i zawołał:
- Jeśli odeślecie stąd Amandę, ja także odejdę - zapowiedział. - Bo ona jest niewinna jak dziecko.
Ona wciąż jest dzieckiem, pomyślała Elizabeth.
- Dlaczego zrobiłaś coś takiego, Amando? - zapytał Kristian natychmiast, gdy tylko zostali sami.
Dziewczyna wytarła twarz rękawem, a Elizabeth podała jej chusteczkę.
- Czy czegoś ci u nas brakowało? - ciągnął. - Przecież dostajesz jedzenie i ubranie. Jeśli chciałaś więcej, mogłaś przynajmniej zapytać. - Sięgnął po kawałek koronki, odłożył i wziął do ręki srebrny grzebień. - Co chciałaś z tym zrobić? Nie widzisz wygrawerowane na grzebieniu E?
Elizabeth ściągnęła go mocno za ramię i rzekła stanowczo:
- Dajmy teraz Amandzie szansę, by się wytłumaczyła.
- Ale ja niczego nie wzięłam! - powtórzyła Amanda. - Proszę, uwierzcie! Jest mi tu tak dobrze, jak jeszcze nigdy w życiu mi nie było. Proszę, nie odsyłajcie mnie!
Znów uderzyła w płacz. Elizabeth serce się krajało, gdy patrzyła na trzęsące się szczupłe ciało. Jakże by chciała uspokoić dziewczynę i zapewnić, że nic się nie stało, a to, co się wydarzyło można puścić w niepamięć. Niestety, to niemożliwe.
- Idź do swojego pokoju i się ogarnij! Porozmawiamy później - rzekła.
Gdy została z Krystianem sama, popatrzyła na niego z powagą.
- Nie ma żadnego dowodu, że te rzeczy leżały w łóżku Amandy - stwierdziła. - Każdy mógł je tam podłożyć.
Kristian popatrzy z rezygnacją.
- A któż by to zrobił? Gurine?
- Nie - zaprzeczyła Elizabeth. - Nikoline.
- A dlaczego, na miłość boską, miałaby to zrobić? Gdyby chciała zabrać te rzeczy, to przecież nie podłożyłaby ich komuś innemu i nie przychodziłaby z tym do mnie. Chyba sama widzisz, że to nie ma sensu, Elizabeth. Zresztą Nikoline jest tu na posadzie od wielu lat i podobne zdarzenia nigdy nie miały miejsca, a teraz, krótko, po pojawieniu się Amandy, nagle zaczynają ginąc różne rzeczy.
Ma rację, pomyślała Elizabeth, choć trochę ją rozgniewało, że jej nie poparł.
- A co ze spalonym zaproszeniem na ślub? - cisnęła.
- Nie ma żadnego dowodu, że zrobiła to Nikoline.
- I nie ma również dowodu na to, że Amanda ukradła te przedmioty.
- Zastanów się, co ty właściwie mówisz! - prychnął.
Poczuła, jak serce zaczyna jej bić mocniej, ale stłumiła złość i starając się uspokoić drżenie głosu, wyjaśniła:
- Nikoline jest na wskroś zła, Kristianie. Ona chce się stąd pozbyć Amandy, dlatego to zrobiła.
- A dlaczego niby tak jej zależy na odesłaniu Amandy? Dziewczyna coś jej zrobiła?
Elizabeth pokręciła głową.
- Nie, ale…
Jak uzmysłowić Krystianowi, jaka naprawdę jest Nikoline? - myślała zrozpaczona. Zwilżyła usta i wyprostowała się, po czym rzekła ze spokojem:
- Jest coś, o czym ci nie mówiła. Pamiętasz, jak przyjmowałam poród matki Amandy?
Pokiwał głową bez słowa.
- Kiedy pojechałeś do Storvaagen, Nikoline chwaliła się, że podczas mojej nieobecności byliście ze sobą.
- Byliśmy ze sobą? - powtórzył, marszcząc brwi.
- W łóżku! Opisała z detalami, co robiliście, jak wyglądasz nago.
Spodziewała się, że Kristian wybuchnie gniewem, huknie pięścią w stół i krzyknie, że nie zamierza tolerować takich kłamstw. Dlatego przeżyła prawdziwszy wstrząs, gdy mąż odchylił głowę i zaniósł się serdecznym śmiechem.
- Coś takiego? Rzeczywiście, kobiety potrafią wymyślić najbardziej niestworzone historie, by wywołać u niej zazdrość.
Rozgniewała się, uświadomiwszy sobie, że ta opowieść tylko połechtała jego męską próżność.
- Myślisz, że mówię o tym z powodu zazdrości? - spytała lodowato. - Uważam raczej, że zachowała się bezczelnie, nieprzyzwoicie i po prostu głupio.
- Uwierzyłaś jej? - zapytał poważnie i głos mi złagodniał.
Nie odpowiedziała, co uznał za potwierdzenie, przemówił więc do niej łagodnie jak do dziecka:
- Nie możesz się tak wszystkim przejmować, Elizabeth.
- Żądam jedynie należnego mi szacunku.
- Słusznie - odpowiedział Kristian. - Ale wiesz, Nikoline znała cię wcześniej, gdy byłaś tu służącą, wiec pewnie trudno jej się przestawić.
Elizabeth odwróciła się i odetchnęła głębiej parę razy. To na nic, pomyślała. Kristian nie zrozumie. Zresztą mężczyźni nie potrafią się przyznać do pomyłki. Za nic w świecie nie ustąpią, zwłaszcza kobiecie, a już szczególnie własnej żonie. Kobieta ma być mężczyźnie poddana, tak jest zapisane w Biblii.
Skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się z powrotem do niego.
- Daj mi dwa tygodnie - poprosiła - a udowodnię, że Amanda jest niewinna.
Popatrzył na nią badawczo i przez chwilę wyglądało tak, że jej odmówi, w końcu jednak siknął głową.
- Dobrze, dwa tygodnie. Jeśli jednak nie zdobędziesz dowodów niewinności, dziewczynka będzie musiała opuścić dwór. Nie możemy mieć w domu nieuczciwej służącej.
- Dziękuję - odpowiedziała krótko i zapatrzyła się niewidzącym wzrokiem na dziedziniec.
- Chyba nie jesteś na mnie zła? - spytał.
Owszem, jestem! - miała ochotę zawołać. Jestem zła, ponieważ nie widzisz, co tu się dzieje, pod twoim nosem. Ponieważ nie poparłeś mnie, własnej żony!
Stłumiła jednak w sobie te słowa i pokręciła głową. Dopiero gdy usłyszała za plecami skrzypnięcie zamykanych drzwi, odwróciła się od okna i opadła na krzesło.
Nagle do jej serca wkradło się zwątpienie. Może jednak Kristian ma racę? Może uprzedziłam się do Nikoline, bo od pierwszych dni drze ze mną koty, dlatego ją obwiniam? Czyżbym osądziła niesprawiedliwie?
Służąca przyłapana na kradzieży ma kłopot ze znalezieniem nowej posady. Amanda jest nowa, zawsze żyła w ubóstwie. Może dała się skusić, mając na wyciągnięcie ręki takie ładne przedmioty? Wzięła, nie myśląc o konsekwencjach. Może chciała potrzymać je trochę. By poczuć, jak to jest, posiadać coś tak cennego.
Pokręciła głową. Nie, to zupełnie nie pasuje do Amandy, którą poznałam. Ale właściwie, na ile dobrze ją znam? - pytała samą siebie.
Drzwi się uchyliły i Helene wsunął głowę.
- Widziałam, że Kristian wyszedł. Mogę? - zapytała niepewnie.
- Tak, proszę, wejdź! - westchnęła Elizabeth i podniosła z krzesła.
- Chyba ci ciężko - rzekła Helene, patrząc na nią przeciągle.
- Nie wiem, co robić. Dlaczego nie powiedziałaś, że zginęła ci koronka?
- Myślałam, że ją gdzieś zapodziałam.
- Co ja mam o tym myśleć? - spytała Elizabeth. - Jakoś nie mogę uwierzyć, że Amanda jest złodziejką.
- Tym razem nie mogę ci pomóc - odparła Helene.
- Bo pozostaję także w kręgu podejrzanych. Mogłam przecież ukraść te ozdoby, a gdy omal nie zostałam zdemaskowana, włożyłam te przedmioty Amandzie pod poduszkę… na przykład.
Elizabeth przytaknęła powoli.
- Rozumiem, ale nikt cię o to nie podejrzewa. Jest jednak coś w tym, co mówisz. Udało mi się uzyskać od Kristiana dwa tygodnie, by udowodnić niewinność Amandy. - Otarła twarz i dodała zmęczonym głosem: - Porozmawiam z Amandą. Jest jeszcze w pokoju?
- Tak.
W korytarzu natknęła się na Olego.
- Chciałam jeszcze powiedzieć, że jeśli wypędzicie stąd Amandę to ja odejdę razem z nią.
Elizabeth poklepała go po ramieniu i rzekła powoli:
- Amanda ma szczęście, że trafił jej się ktoś taki jak ty, Ole. Spokojnie, póki co zostanie u nas - dodała, wchodząc do pokoiku.
Amanda z wyprostowanymi plecami siedziała na brzegu łóżka i wpatrywała się w swoje dłonie. Włosy miała starannie uczesane na mokro, warkocze zaplecione, ale na umytej twarzy wciąż znać było ślady łez.
Elizabeth siadła powoli obok służącej i zagadnęła ostrożnie:
- Amando…
Urwała, bo właściwie nie wiedziała, co powiedzieć.
Przecież nie może jej obiecać, że nie straci posady ani że podejrzewa Nikoline. Nie miała serca wyjawić dziewczynie, że być może pozostały jej co najwyżej dwa tygodnie w Dalsrud.
Pogłaskała ją po plecach.
- Muszę odejść? - zapytała Amanda, podnosząc wzrok.
- Wracaj do pracy, potem o tym porozmawiamy.
Postaraj się, nie myśleć za dużo o tym wszystkim. Dasz radę?
- Postrada się, najlepiej jak potrafię.
- To dobrze. - Elizabeth podniosła się, a wychodząc, zatrzymała się w drzwiach i poprosiła:
- Może pomogłabyś Marii w lekcjach? Siedzi w izbie i uczy się na pamięć psalmu. Ane jest tam razem z nią. Tylko, proszę, nie mów im nic o tym, co się stało.
Amanda pokiwała głową i natychmiast wstała.
Elizabeth stała przez chwilę nieruchomo, niepewna. Czy możliwe, żeby Amanda… Nie dokończyła tej myśli, a obrzuciwszy spojrzeniem pokoik, powtórzyła sobie surowo: Nie! Zaufaj intuicji! Amanda jest niewinna i tego się trzymaj!
Elizabeth przez wiele dni trzymała w kieszeni spódnicy haftowany kołnierzyk, czekając na dogodną okazję. I wreszcie się nadarzyła. Helene prasowała w kuchni ubrana.
- Mogłabyś przeprasować i to? - zapytała Elizabeth, podając kołnierzyk.
- Oczywiście, jaki piękny! Nowy?
- Dostałam go w prezencie od Dorte, więc ma dla mnie wielką wartość - skłamała Elizabeth. Na szczęście Nikoline nie miała pojęcia, że kołnierzyk został zakupiony o wędrownego kramarza, który odwiedził dwór późną jesienią. - Odłóż go potem na stolik przy drzwiach do salonu. Zabiorę, jak będę szła na górę. Tylko bardzo cię proszę, uważaj przy prasowaniu, by go czasem nie zniszczyć!
Była pewna, że Nikoline zabierze kołnierzyk, gdy tylko Helene odłoży go na stolik. Przez pół godziny stała schowana w kącie ze schodami, ale nic się nie wydarzyło. Poczuła się głupio i doznała zawodu. Nie dopuszczała jednak do siebie pojawiających się znów wątpliwości.
Na szczęście Kristian się nie dopytywał, jak jej idzie szukanie dowodów, ale zapewnie się domyślał.
Minęły już prawie dwa tygodnie. Elizabeth była coraz bardziej zdesperowana. Bolała ją głowa, zasychało jej w gardle. Ogarnęła ją rozpacz. Trudno było jej sobie wyobrazić, że Amanda zostanie wydalona, a Nikoline pozostanie we dworze. Czas ucieka, w najbliższych dniach Kristian zażąda odpowiedzi. Najchętniej wychłostałaby Nikoline i zmusiła ją, by się przyznała do podrzucenia skradzionych przedmiotów Amandzie, ale oczywiście tego nie mogła uczynić. Westchnęła ciężko, głowa rozbalowała ją na dobre.
- Mamo, nie opowiedziałabyś mi bajki? - marudziła Ane, wdrapując się jej na kolana.
- Nie, nie teraz. Boli mnie głowa - odparła zmęczona i wstała. - Chodź, zboczę, co da się zrobić.
W korytarzu natknęła się na Amandę.
- Moja droga, możesz zająć się przez chwilę Ane? Męczy mnie okropny ból głowy.
- Jasne, że mogę. Chodź, Ane! - Amanda uśmiechnęła się dobrotliwie do dziecka.
- Wiem, że opieka nad Ane nie należy do twoich obowiązków, ale uczyń ten wyjątek, póki Maria nie wróci ze szkoły. Niebawem powinna tu być.
- Nic nie szkodzi. Idę do obory nakarmić zwierzęta, a Ane może mi pomóc. Prawda, Ane?
- Tak, ja umiem bardzo dobrze pracować. Gurine tak powiedziała - odparła Ane z powagą.
- Dziękuję, Amando. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła - rzekła Elizabeth i natychmiast pożałowała wypowiedzianych słów, świadoma, że zapewne nazajutrz będzie musiała zwolnić służącą.
Nagle wyczuła niejasno, że Nikoline gdzieś z ukrycia podsłuchuje rozmowę, zaryzykowała więc i napomknęła:
- Może wydzielimy dla ciebie osobny pokoik na strychu? Nie musiałabyś mieszkać razem z Helene.
- Możesz spać ze mną - zaproponowała Ane, przypatrując się Amandzie. Ja się tak skurczę, tak skurczę, że będzie miejsce dla ciebie.
Wciągnęła policzki, pokazując, jaka może być chudziutka.
Służąca pokraśniała z radości i dygnęła, ale zaraz spuściła wzrok i powiedziała:
- Dziękuję, ale mnie się bardzo dobrze mieszka z Helene, więc jeśli nie masz nic przeciwko temu, chętnie tam pozostanę.
- Dobrze, skoro tak chcesz - odparła Elizabeth i, przyciskając palce do skroni, dodała: - Zajrzę na chwilę do kuchni, a potem pójdę do salonu położyć się na chwilę.
Na szczęście w kuchni było pusto. Na drżących nogach Elizabeth podkradła się do pokoiku Nikoline i zamknęła za sobą drzwi. Gdyby służąca teraz weszła, Elizabeth nie miałaby nic na swoje usprawiedliwienie. Trudno by jej było wytłumaczyć swoją obecność w tym miejscu, rozejrzała się pośpiesznie wokół i zauważyła niewielki kufer. Chwyciła za wieko.
- Do diabła - zaklęła, gdy się okazało, że skrzynia jest zamknięta na klucz.
Nagle drgnęła, bo zdawało jej się, że słyszy jakiś dźwięk. Po cichu wyjrzała przez szparę w drzwiach do kuchni. Wstrzymała oddech i odetchnęła z ulgą dopiero, gdy mignęła jej kota Ane. Zamknęła drzwi.
Klucz! Muszę szybko go znaleźć! Gdzie bym go schowała na miejscu Nikoline? - zastanawiała się nerwowo. Nie miała czasu na zbyt długie rozmyślania, wsunęła więc dłoń pod siennik i aż jęknęła z radości, spociły, gdy manipulowała przy zamku, ale wreszcie go otworzyła. Nie wolno mi pozostawić żadnych śladów, przeleciało jej przez głowę. Ostrożnie przesunęła jakieś ubranie, psałterz i przybory do pisania. W końcu znalazła to, czego szukała: umowę sporządzoną kiedyś przez Leonarda, w której zapisał przyrzeczenie, że Nikoline może pozostać na posadzie w Dalsrud tak długo, jak zechce.
Wsunąwszy dokument do kieszeni spódnicy, zamknęła kufer i odłożyła klucz na miejsce, a potem wymknęła się z pokoju Nikoline.
Że też mi wcześniej nie przyszło to do głowy, pomyślała, patrząc, jak płomienie w piecu pochłaniają ważny papier. Wpatrywała się w ogień, póki z umowy nie pozostał tylko popiół. Dopiero wówczas wstała i podeszła do drzwi. Przypuszczała, że Nikoline zakradła się właśnie na strych, by ukraść coś, co należy do Elizabeth.
W tej samej chwili trzasnęły drzwi wejściowe, a do korytarza weszła Amanda z Ane. Serce podskoczyło Elizabeth go gardła. Przeraziła się, że Nikoline zastanie je w korytarzu, gdy znajdzie na dół. Albo jeszcze gorzej, że Kristian zacznie rozmawiać z Amandą. Złożyła dłonie i powtarzała jak zaklęcie.
- Proszę, odejdźcie stąd, proszę…
- Mama jest w salonie? - zapytała Ane.
- Tak, boli ją głowa i musi chwilę odpocząć - odpowiedziała Amanda.
- Pójdę porozmawiać z mamą, muszę powiedzieć jej coś ważnego.
Elizabeth wstrzymała oddech. Jeśli Amanda pozwoli teraz Ane tu wejść, to cały misterny plan spali na panewce, a jej czas w Dalsrud skończy się ostatecznie.
- Ale ja chcę! Ja chcę!
- Najpierw musisz umyć rączki, a potem sprawdzimy, czy w spiżarni u Gurine znajdzie się coś dobrego - kusiła Amanda.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi do kuchni, Elizabeth powoli wpuściła powietrze do płuc.
Co ta Nikoline tak się grzebie? - zastanawiała się.
W salonie zrobiło się chłodno, zmarzły jej stopy, ale nie mogła teraz odejść ze swojego posterunku, by napalić w piecu.
Już niemal straciła nadzieję, gdy nagle zauważyła, jak Nikoline po cichu przemyka się na dół ze strychu. Zatrzymała się na dole przy schodach i rozejrzała wokół. Czyżby skrywała coś pod fałdami spódnicy? - zastanawiała się Elizabeth, wysilając wzrok. Serce jej podskoczyło, gdy zobaczyła, że Nikoline zakrada się do pokoiku, który Amanda dzieli z Helene.
- Wreszcie - wyszeptała Elizabeth i bezgłośnie poszła za nią. By nie zdradzić swojej obecności, ukryła się za drzwiami i obserwowała przez szparę, jak Nikoline otwiera szufladkę stolika nocnego i wkłada coś do środka. I dopiero wtedy się ujawniła.
- A co ty tu robisz? - zapytała chłodno.
Nikoline obróciła się i popatrzyła na nią zaskoczona.
- Nic - odparła po chwili. - Ja tylko… przyszłam po coś dla Amandy. Prosiła mnie o to. Powiedziała…
- Oszczędź sobie tych kłamstw - przerwała jej Elizabeth. - Wiem, co robisz, bo cię obserwowałam. A teraz, proszę, wyjmuj, to co włożyłaś przed chwilą do szuflady. Jak się domyślam, coś, co należy do mnie.
- Nie rozumiem, o czym mówisz - Nikoline udawała zdumioną.
Elizabeth weszła do pokoiku i sama otworzyła szufladę.
- A co to takiego? - zapytała, machając służącej przed nosem haftowanym kołnierzykiem.
- Coś takiego! Znowu ukradła…
- Milcz, Nikoline! - warknęła Elizabeth. - Tym razem posunęłaś się za daleko. Przebrałaś miarę. Nie dość, że wobec mnie bez przerwy sobie pozwalasz na bezczelność, to jeszcze dopuściłaś się takiej podłości wobec Amandy. Nie zamierzam dłużej tego znosić.
- Amanda to, Amanda tamto - przedrzeźniała ją Nikoline. - Wciąż tylko słyszę, jaka ona jest we wszystkim wspaniała. Mam jej dość! - wysyczała, a jej błękitne oczy zalśniły złowrogo. - I pozbędę się jej, zobaczysz!
- Twój czas w Dalsrud właśnie się kończy - oznajmiła Elizabeth ze spokojem. - Najpierw porozmawiamy z Krystianem, a potem przeprosisz Amandę.
- Nigdy! - wykrzyknęła służąca i rzuciła się do drzwi. Przebiegła przez kuchnię, przewracając po drodze krzesło, i wparowała do swojego pokoiku.
- Bój się Boga! - przestraszyła się Gurine.
- Bój się Boga - powtórzyła za nią Ane, przypatrując się wielkimi oczami całemu zajściu.
- Gdzie to jest? -wrzasnęła Nikoline i wbiegła z powrotem do kuchni.
- Co takiego? - zapytała Elizabeth z miną niewiniątka.
- Umowa spisana przez Leonarda! Tam było wyraźnie zaznaczone, że mogę pozostać w Dalrsud, jak długo zechce.
Elizabeth wzruszyła ramionami.
- Nigdy o tym nie słyszałam.
Przez moment zdawało się, że Nikoline rzuci się jej do oczu, opanowała się jednak.
- Owszem, wiesz! Pokazywałam ci, kiedy skłamałam o… -urwała, a po chwili dodała: - Widziałaś tę umowę.
- Zdemaskowałaś się - orzekła Elizabeth. - Teraz pójdziesz ze mną do Kristiania do kantoru.
Chwyciła dziewczynę za ramie i pociągnęła ją za sobą.
- Puszczaj! - wrzasnęła Nikoline, usiłując się wyswobodzić.
Kristian na ich widok podniósł się z miejsca.
- Możecie mi wyjaśnić, co tu się dzieje? - zapytał.
- Złapałam Nikoline na gorącym uczynku, jak podrzucała kradziony przedmiot do szuflady stolika Amandy. Zresztą sama się przyznała - rzekła Elizabeth.
- Czy to prawda? - spytał Kristian, wbijając wzrok w Nikoline.
- Ktoś ukradł moją umowę. To na pewno ona - odparła Nikoline, wskazując palcem na Elizabeth.
- Odpowiedz mi na pytanie! - cisnął Kristian z pociemniałymi oczami.
- Tak, zrobiłam to - warknęła Nikoline. - Ale ona zbierała moją umowę.
Kristian stanął pośrodku pomieszczenia o oznajmił:
- Milcz! Usłyszałem już wystarczająco dużo. Pakuj się odjedziesz. Zadaje się, że masz krewnych w Bodø, prawda? - zapytał.
Nikoline niechętnie pokiwała głową.
- Jeden z moich znajomych płynie jutro na południe swoim kutrem. Zabierzesz się z nim. To wszystko. Możesz odejść.
Mijając Elizabeth, Nikoline przeszyła ją wzrokiem pełny, nienawiści.
- Z tą jeszcze nie koniec - mruknęła Elizabeth do siebie, czując jak jej ciarki przechodzą po plecach, i wyczerpana, oparła się o drzwi.
Andreas rozgrzebywał rybę na talerzu i zamyślony wyglądał przez okienko. Na dworze hulał wicher, ale śniegu spadło niewiele, bo wyspa leżała daleko od lądu, prawie na otwartym morzu. Nadszedł styczeń tysiąc osiemset siedemdziesiątego szóstego roku. Wspomniała o tym Lavina, która skrupulatnie odnotowywała mijające dni i miesiące. Domyślał się, że z jakiegoś powodu jest to dla niej ważne.
Znów naszło go przygnębiające uczucie, że jest tu obcy, że nie należy do tego miejsca. Przekonywał siebie, że to z powodu utarty pamięci. Z czasem gdy już pozna przeszłość, wszystko ulegnie zmianie na lepsze. Czekał już dość długo, mimo to ogarnęła go coraz większa niepewność. Przypominały mu się coraz to nowe szczegóły, które zupełnie nie pasowały do tego, co opowiadała mu Lavina. Większość tych urywków wspomnień zachowywał dla siebie, bo wolał unikać kolejnych wybuchów wściekłości Laviny.
Zauważył, że ona go bacznie obserwuje, zmusił się więc do jedzenia. Oszczędzali ziemniaki, podpłomyki się skończyły, ale nie brakowało koziego mleka, mięsa i ryb. Owszem, radzili sobie, mimo że posiłki były mało urozmaicone. Na przykład tego dnia rybę z ziemniakami jedli i na podwieczorek, i na kolację.
- Nie wybierasz się czasem na stały ląd? - zapytał, ale Lavina przygwoździła go stalowoszarym spojrzeniem swoich oczu.
- Nie - odparła krótko, rozgniatając ziemniaki widelcem, i dodała po chwili: - Może na wiosnę. Zobaczę. O tej porze niebezpiecznie wypływać kobiecie samej na morze. Chyba że ty chwycisz za wiosła - rzuciła z uśmiechem, a w jej głosie Andreas wyczuł wyraźne szyderstwo.
Wielokrotnie podejmował próby, by wejść do łodzi. Gdy Lavina to parę razy zauważyła, pogardliwie rzekła:
- Daruj to sobie! Jak się nabawiłeś lęku przed morzem, to już go nigdy nie pokonasz. Tak samo było z moim starym wujem. Wiem, co mówię.
Z początku jej uwierzył i pozostawił łódź na wiele dni. Potem jednak rozgniewał się na siebie i pod nieobecność Laviny próbował walczyć ze swoją słabością. Wciąż jednak paraliżował go śmiertelny strach. Za każdym razem czuł, jak zaciska mu na gardle swe szpony. Już samo wejście na pokład łodzi traktował jako zwycięstwo.
Nie miał siły kłócić się z Laviną, skupił się więc znów na zimnym i pozbawionym smaku jedzeniu. Nie tylko jej gwałtowny temperament budził jego wątpliwości. Przekonał się, że okłamywała go lub zatajała przed nim pewne sprawy. Gdyby wszystko było normalnie, po co by coś ukrywała? Na przykład ostatnio, gdy wróciła ze stałego lądu. Pytał, jak jej poszło, ale ona zachowywała się jakoś dziwnie i unikała go przez cały dzień. To właśnie wtedy zaczął marzyć o tym, by dostać się na ląd. Może wróciłaby mu pamięć?
Posiłek dokończyli w milczeniu, po czym Lavina ziewnęła przeciągle i oznajmiła:
- Pozmywam później. Teraz położę się na chwilę do łóżka. A ty rób, co chcesz.
Nie odpowiedział, ale wśliznął się pod futrzane okrycie razem z nią. Ona demonstracyjnie odwróciła się do niego plecami, jak zwykle, gdy się na niego obraziła. Rozumiał, że w ten sposób chce go ukarać. Tego wieczoru jednak był nawet zadowolony z tego powodu.
Ciało i dziki temperament Laviny wywoływały w nim bezgraniczne pożądanie, co kobieta potrafiła wykorzystać. Ostatnio jednak ów żar nieco w nim ostrzygł. Leżał zapatrzony w mrok. Domyślał się, że Lavina tylko udaje, że śpi, pilnował się jednak, by jej nie dotykać, co było dość trudne, skoro leżeli tak blisko siebie. Andreas zamknął oczy i w końcu zmorzył go sen.
Szedł boso po zielonej pachnącej łące. Lekki wietrzyk rozwiewał mu włosy. Bzyczał trzmiel, przelatując z kwiatka na kwiatek. Mężczyzna odchylił głowę i popatrzył na piękny lazur nieba. Słońce przegrzewało i na moment oślepiło. Dlatego też zdawało mu się, że wzrok go mami, gdy zobaczył zbliżającą się do niego postać. Czy to huldra? zastanawiał się, mrużąc oczy. Jej włosy opadały wokół bioder niczym złociste strugi wodospadu. Zauważył, że ma bose łydki, gdy uniosła nieco spódnicę. Stopy miała niewielkie. Była filigranowa i śliczna. Ogarnęło go przemożne pragnienie, by ją chronić przed wszelkim złem. Gdy podeszła bliżej, dostrzegł, jak w uśmiechu odsłaniała białe mocne żeby, a w złocisto brązowych oczach błyska rozbawienie. Ruszyła biegiem ku niemu, a on otworzył ramiona, by ją złapać. Czuł, jak serce mu wali w piersi. Kocham ją, zawsze ją kochałem! Pomyślał, gdy przywarła do niego drobnymi krągłymi piersiami, i zarzuciła mu na szyję szczupłe ręce. I te zapachy… Pamiętał je z innego czasu. Dotknął wargami jej ust i poczuł malinową słodycz. Może zrywała je po drodze?
- Wróciłaś, Elizabeth - wyszeptał.
- To nie ja, lecz ty wróciłeś - odpowiedziała. - Tak bardzo cię kocham…
Nagle rozpłynęła się w błękitnoszarej mgle, a on poczuł pustkę w ramionach.
- Wróć, Elizabeth - szepnął błagalnie. - Wróć!
- Cii, to tylko sen - usłyszał jakiś głos, ale dopiero po dłuższej chwili wróciła mu orientacja. Z głębokim bólem uświadomił sobie, że jest w chacie na Wyspie Topielca, a obok niego leży Lavina.
- Śniła mi się jakaś Elizabeth - wymamrotał, wciąż nie do końca obudzony. - To było takie rzeczywiste, jakby mi się naprawdę kiedyś zdarzyło.
- Elizabeth to była twoja matka - oświadczyła Lacina bez sentymentów, a w jej głosie wyczuł chłód.
- Nie, pomyślał, zamykając oczy. Elizabeth to kobieta, którą kochałem, którą całowałem i z którą byłem blisko…
Może to moja ukochana?
Udawał, że śpi, starając się oddychać miarowo i spokojnie, ale wciąż miał przed oczami postać ze snu. Czuł niemal jej zapach, dotyk jej ciała i słyszał łagodny śmiech.
Gdy się upewnił, że Lavina śpi, wstał ostrożnie i wymknął się do okna, by popatrzeć w ciemność nocy. Wiatr ucichł. Andreas ubrał się po cichu i wyszedł z chaty, po czym długimi krokami oddalił się w głąb wyspy. Czuł, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza. W jego głowie panował zamęt.
Doszedłszy na drugi koniec wyspy, zwolnił i skierował się w stronę brzegu. Nagle jego spojrzenie padło na duży cień. Zaciekawiony, podszedł bliżej brzegu i zobaczył prawie całkiem nową łódź z wiosłami. Na pewno nie była to szalupa ratunkowa z jakiegoś rozbitego statku. Zapewnie, niedokładnie zacumowaną, porwały ją fale. W pierwszym odruchu chciał już biec do Laviny i opowiedzieć, co znalazł. Gdyby sprzedała łódź, starczyłoby im pieniędzy na jedzenie i ubrania przez wiele miesięcy. Zatrzymał się jednak gwałtownie i zapatrzył się w mrok. Nie, Lavina nie dowie się o tej łodzi. Przynajmniej na razie, postanowił.
Trzymając się kurczowo krawędzi burty, wszedł do środka. Aż pobielały mu kłykcie. Przecież trawa jest na lądzie, powtarzał sobie, przełykając z trudem ślinę. Próbował uspokoić oddech i odzyskać kontrolę nad rozdygotaniem ciałem. Próbował tego wielokrotnie, ale akurat strasznie mu zależało, by sobie z tym poradzić.
- No, dalej - odezwał się głośno, a dźwięk własnego głosu pomógł mu się uspokoić. - Krok po kroku, Andreasie. Najpierw zwolnij uścisk dłoni na krawędzi burty, usiądź i chwyć wiosło!
Wykonawszy po kolei te czynności, poczuł, jak wraca mu odwaga.
- Odbij!
Odepchnął się wiosłem od kamienia i łódź powoli zsunęła się na wodę. Szumiało mu w uszach, bał się, że zaraz zwymiotuje.
Spocony jak szczur umieścił wiosła w dulkach i pociągnął nimi parę razy. Spodobało mu się. Jestem rybakiem, pomyślała ożywiony, czując, że te ruchy ma we krwi. Zaśmiał się cicho z radości. Stopniowo wróciła mu odwaga. Nie na darmo próbował się przełamać! Wiosła cięły taflę wody, a gdy już dopłynął łodzią do innej części wyspy, wciągnął ją na brzeg i ukrył pomiędzy dwoma głazami. Wiedział, że wody przepływu tu jej nie dosięgną. Tu łódź mogła czkać bezpiecznie. Nogi się pod ni, trzęsły, gdy stanął z powrotem na lądzie. Wciąż jeszcze odczuwał lęk przed morze, ale nie czuł już się więźniem na wyspie.
Wrócił do chaty. Rozebrał się niecierpliwe i wślizgnął się pod futrzane okrycie obok Laviny. Był tak poekscytowany, że nie mógł zasnąć. Całkiem nowa, łódź, myślał. Lavina nie ma pojęcia o jej istnieniu. To jego tajemnica.
Był radosny, by zauważyć, że Lavina nie śpi, tylko leży cicho.
Rankiem Lavina była jakaś milcząca. A niech się boczy, wszystko mi jedno, pomyślał Andreas i gwiżdżące, naniósł wody i ułożył suche drwa w palenisku. Miał już rozpalić, gdy wzrok jego padł na jeden z kamieni pokryty sadzą, na których widocznie były ślady palców. Chwycił go i zauważył, że jest luźny.
Pośpiesznie włożył w szparę widelec i podważył. Udało mu się wyjąć kamień, a w zagłębieniu pod nim znalazł nóż. Z bijącym mocno spacerem chwycił rękojeść, na której zauważył wyryte inicjały: J.R.
- Co oznaczają? - zapytał sam siebie na głos.
W tej samej chwili usłyszał trzask drzwi i do izby weszła Lavina z wiaderkiem mleka.
- Rozpaliłeś porządnie? - zapytała, zdejmując chustę. Nagle znieruchomiała i zapytała ostrym przenikliwym głosem: - A gdzie to znalazłeś?
- W otworze pod paleniskiem. Czyj to nóż?
Odpowiedziała z niewzruszoną miną:
- Nie wiem. Był w łodzi, którą kiedyś morze wyrzuciło na brzeg.
- A dlaczego schowałaś? Zauważyłem ślady twoich palców na kamieniu, to znaczy, że dopiero co miałaś go w ręce.
- A co, nie wolno mi pilnować cennych przedmiotów? To piękny nóż - dodała. - Lubię sobie na niego popatrzeć od czasu do czasu.
- A co zrobiłaś z łodzią? - zapytał.
- A co ty się mnie dzisiaj tak uczepiłeś - warknęła.
- Powiedz lepiej, co robiłeś w nocy? Myślisz, że nie zauważyłam, kiedy wróciłeś?
- Ja pierwszy zadałem ci pytanie - odrzekł ze spokojem i wstał. - Co zrobiłeś z łodzią?
Po raz pierwszy zauważył, że kobieta straciła pewność siebie i dlatego się zastanawiała, nim mu odpowiedziała.
- Porąbałam ją na kawałki i spaliłam.
- Dlaczego?
- Była zgniła, a ja marzłam.
- A gdzie ja wtedy byłem?
- Ty byłeś… - odrzekła i odwróciła się do niego plecami, by odstawić skopek z mlekiem. - Byłeś chory i leżałeś w łóżku.
Choć brzmiało to wiarygodnie, coś mu mówiło, że to nie jest prawda.
- W nocy wychodziłem do wygódki - skłamał i odłożył nóż na półkę. - Usłyszałem, że zwierzęta są jakieś niespokojne i zajrzałem do chlewa. Okazało się, że koza zaplątała się w sznur i trochę potrwało, nim ją uwolniłem i uspokoiłem.
Zauważył, że Lavina przyglądała mu się podejrzliwie, ale gdy uchwycił jej wzrok, pierwsza odwróciła głowę.
Przez cały dzień zachowywali się jak dwoje obcych sobie ludzi. A może rzeczywiście jesteśmy sobie obcy? pomyślał wieczorem Andreas. Nie rozmawiali ani o nożu, ani o łodzi, zerkali jedynie na siebie ukradkiem, starając się domyślić, o czym myśli to drugie.
- Lavina, kochasz mnie? - zapytał ją nagle i spojrzał w powałę.
Co mi przyszło do głowy, by pytać o coś takiego, zdenerwował się w duchu na siebie.
Zaśmiała się chrapliwie.
- Czemu pytasz? Kochasz mnie… - powtórzyła pogardliwie. - A co to za bzdury? Słyszałeś kiedyś, by ludzie brali ślub z miłości? Nie! Z wielu powodów dobrze jest mieć przy sobie mężczyznę. Ja na ciebie nie mogę narzekać, jestem zadowolona - zaśmiała się ponownie.
Właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał. Poczuł dziwną ulgę. Uświadomił sobie bowiem, że on też jej nie kocha i być może nigdy nie kochał. Odchrząknął i rzekł:
- Mam ochotę spróbować znów wsiąść do łodzi. Może mógłbym następnym razem popłynąć z tobą na stały ląd.
- Przestań gadać głupstwa! - ofuknęła go. - Jak do łodzi wsiada ktoś, kto się boi morza, to można się potopić. Poza tym, co masz do roboty na lądzie? Nic!
- Ale przynajmniej by było porozmawiać z ludźmi - rzucił lekko.
Odwróciła się do niego znienacka i lekko drżącym głosem rzuciła szyderczo:
- Ty do łodzi? Nie rozśmieszaj mnie! Na dodatek o tej porze roku. Narobisz w spodnie, zanim jeszcze wypłyniemy z zatoki.
Nie skąpiła mu kpin, ale on jej już nie słuchał. Dowiedział się tego, czego chciał. Teraz pozostaje mu tylko czekać.
Tego samego wieczora leżał, póki nie nabrał pewności, że Lavina zasnęła. Dopiero wtedy wymknął się z łóżka. Trudno by mu było wymyślić znowu jakiś powód, dla którego wstawał w nocy. Zresztą pewnie i tak by mu nie uwierzyła. Musi wymknąć się bezszelestnie. Zastanawiał się, czy nie wziąć ze sobą noża z wyrytymi na rękojeści inicjałami, bo z jakiegoś powodu wydawał mu się znajomy. Ostatecznie jednak pozostawił go na półce. Czułby się jak złodziej, gdyby go zabrał bez pozwolenia.
I tak czuł się jak ostatni łajdak, opuszczając Lavinę w taki sposób, ale wiedział, że to jego jedyna szansa. Przejrzał bowiem tę kobietę na wylot i zrozumiał, że ona trzyma go na Wyspie Topielca niemal jak więźnia. Potrzebuje kogoś, kto by wykonywał cięższe prace i kto potrafiłby ją zaspokoić w łóżku, spędzili razem wiele gorących chwil, dłużej jednak to nie może trwać. Muszę się dowiedzieć, kim naprawdę jestem!
Łódź znajdowała się w tym samym miejscu, gdzie ją ukrył: pomiędzy głazami. Męczył się trochę by ją stamtąd wydostać, wreszcie jednak spuścił ją na wodę, wszedł na pokład i rytmicznie uderzając wiosłami, oddalił się szybko od brzegu. Nie chciał dopuścić do tego, by wziął w nim górę strach. Dopiero gdy wyspa pozostała tylko maleńkim ciemnym punktem w oddali, oparł wiosła w dulkach i odetchnął głęboko. Za parę godzin znów znajdę się pośród ludzi, pomyślał. Może wówczas uzyskam odpowiedź na pytanie, kim jestem naprawdę.
Zerknął pośpiesznie przez ramię i popłynął w tym samym kierunku co Lavina, gdy wybierała się po mąkę.
Na czarnym nieboskłonie mieniły się gwiazdy. Gdy na nie patrzył, przypomniało mu się nagle pewne zdarzenie z dzieciństwa.
Dorosły mężczyzna, być może ojciec, objaśnia mu, że gwiazdy to takie otwory w niebie, przez które Bóg spogląda na niego, by sprawdzić, czy nie dzieje się mu krzywda.
Poruszył rytmicznie wiosłami. Morze już go nie przerażało.
Elizabeth świadomie unikała Nikoline. Wiedziała, że Kristian napisał list i zaświadczenie dla służącej, które miała zabrać do swoich krewnych w Bodø. Czytała ten list. Mąż nie wspomniał w nim, z jakiego powodu Nikoline została zwolniona z posady, ale też nie umieścił żadnych pochlebnych słów. Napisał jedynie, jak długo pracowała w Dalsrud i jakie miała obowiązki. Pozostawił Nikoline, by sama wyjaśniła rodzinie powód opuszczenia Dalsrud. Elizabeth zrazu męczyły lekkie wyrzuty sumienia, ale szybko je porzuciła. Nikoline zasłużyła, na to, by ją odesłać. Zamierzała wejść do kuchni, ale przystanęła przy drzwiach zza których dolatywały śmiechy i głośne rozmowy.
Usłyszała głos Nikoline:
- Tak, tak, śmiej się, Helene, tymczasem ja niebawem będę już w Bodø, a stamtąd popłynę łodzią na Kjoerrongø. Tam się nauczę etykiety i zostanę ochmistrzynią.
Helene zaniosła się śmiechem.
- Czyżby? Skąd wiesz, czy cię tam w ogóle przyjmą na naukę? Wątpię, jeśli chcesz znać moje zdanie. Tam przyjmują raczej panny z dobrych domów.
Przez chwile zaległa cisza, a potem Gurine zapytała niepewnie:
- Ale przecież służące też chyba przyjmują.
- Owszem - odparła Nikoline. - Słyszałam, że na ogłoszenie o posadzie zgłaszają się dziesiątki dziewcząt. Jak ja im pokażę swoje zaświadczenia i referencje, na pewno mnie wybiorą. Jestem pewna.
- A ja myślałem, że zamierzasz uczyć się etykiety - wtrącił do rozmowy Ole.
- Słyszałam, że nigdzie służące nie mają tak dobrze jak na Kjoerringø - ciągnęła Nikoline, nie zważając na jego słowa. - To przecież największy ośrodek handlu w całej Północnej Norwegii.
- Owszem, ale czy słyszałaś, jak Zahl traktuje swoje służące? - spytał Ole.
- O czym myślisz?
- Kantor Zahla mieści się nad kucharką. Przez okienko w suficie przenika cierpło do pomieszczenia, gdzie pracuje. Niektórzy jednak powiadają, że okienko jest po to, by Zahl mógł podglądać piersi służących. Bo w kuchni jest tak gorąco, że one wszystkie mają rozpięte bluzki.
- Kłamiesz! - żachnęła się Nikoline.
- Powtarzam tylko to, co słyszałem.
- Och, jak dobrze będzie uwolnić się od waszego widoku. A jeszcze lepiej nie słyszeć więcej imienia Elizabeth.
- Hm - odezwał się znowu Ole. - Jeśli wybierasz się na Kjoerringø, to wiedz, że tamtejsza gospodyni ma na imię Anna Elizabeth.
Helene wybuchnęła śmiechem.
Elizabeth oddaliła się na palcach. Jeśli Nikoline naprawdę dotrze na Kjoerringø, to szybko nauczy się szacunku wobec gospodarzy, pomyślała, przypominając sobie różne zasłyszane historie. Zresztą tam nawet wśród służby istnieje hierarchia. Ale podsłuchana rozmowa złagodziła nieco jej wyrzuty sumienia. Nie uległo wątpliwości, że Nikoline sobie poradzi, obojętnie, czy uda się na Kjoerringø, czy zostanie w Bodø.
- Dlaczego Nikoline stąd wyjeżdża? - zapytała Maria wieczorem, gdy Elizabeth przysiadła na brzegu jej łóżka.
Elizabeth starannie dobierała słowa, odpowiadając siostrze. Wiedziała bowiem, że prawda, wcześniej czy później dotrze di uszu Marii, wolała więc sama wyjaśnić wszystko siostrze.
- Dlatego że ukradła nam pewne rzeczy i podłożyła Amandzie pod poduszkę, żeby wszyscy myśleli, że to Amanda jest złodziejką.
- Dlaczego zrobiła coś takiego?
- Bo jest zazdrosna o Amandę.
Maria prychnęła.
- Co takiego? Dlaczego? Ale gdyby przyrzekła, że to się więcej nie powtórzy, to chyba mogłaby tu zostać?
- Nie, nie mogłaby. I skończy już z tym.
Powiedziała to takim ostrym tonem, że Maria natychmiast zamilkła i już o nic więcej nie pytała.
- Mamo, opowiedz bajkę o księciu i księżniczce! - przymiliła się Ane.
- Jeśli obiecacie, że potem od razu zaśniecie, to mogę wam opowiedzieć pewną historię, która podobna jest prawdziwa.
Dziewczynki pokiwały głowami, a Elizabeth podjęła opowieść:
- Żyła sobie kiedyś w Hiszpanii pewna księżniczka…
- A gdzie to jest? - przerwała jej Maria.
- To kraj położony bardzo, bardzo, bardzo daleko stąd - wyjaśniła Elizabeth. - Ta księżniczka zakochała się w biedaku i bardzo chciała go poślubić. Ale ponieważ ona była bogata, a on biedny, nie mogło być o tym mowy..
- Dlaczego? - zdziwiła się Ane.
- Dawno temu tak się po prosto było - skwitowała Elizabeth. - Mimo to oboje postanowili uciec do takiego miejsca, gdzie mogliby wziąć ślub i już na zawsze pozostać razem. Kiedy jednaj dotarli w okolice Lofotów, rozpętał się sztorm i żaglowiec się rozbił. Załoga utonęła, ale księżniczka ze swym ukochanym zdołali dopłynąć do lądu na Skavholmen. Tam z wyrzuconych na brzeg szczątków łodzi zebrali drewno i zbudowali sobie szałas, w którym schronili się przed niepogodą. Oboje jednak umarli z wycieńczenia i głodu.
- Biedaki - westchnęła Ane i pociągnęła kołdrę brodę.
Elizabeth zaś ciągnęła dalej:
- Zanim księżniczka umarła, poprosiła Boga, by stworzył jakiś znak dla wszystkich rybaków i marynarzy, którzy podczas niepogody znajdą się w okolicy skalistych wysp Skavholmen.
- I co, Bój jej wysłuchał? - zapytała Maria.
Elizabeth przytaknęła.
- Tak, powiada się, że rybakom, których złapał sztorm w okolicach Skavholmen, ukazuje się pałac z wieżami, a stojąca w oknie księżniczka wskazuje im drogę pomiędzy niebezpiecznym szkierami.
- Jesteś pewna, że to prawdziwa historia? - dopytywała się Miia.
- Mhm, podobno wielu widziało pałac - odpowiedziała Elizabeth z powagą. Zerknęła na Ane, która już zasnęła, i pogłaskała córeczkę po włosach. Zawsze, gdy tak siedziała przy dziewczynkach, spływał na nią osobliwy spokój. Może to za sprawą zapachu mydła, czystej pościeli, dziecięcej skóry i ich delikatnego oddechu?
Z dołu dolatywały urywki głośnej rozmowy Nikoline z Helene. Zastukały drewniaki, a potem zrobiło się ciszej i słychać było jedynie zwyczajne codzienne odgłosy z kuchni. Jeszcze tylko parę godzin i Nikoline wyjedzie. Jak dobrze będzie się jej pozbyć na zawsze!
Drgnęła, gdy Maria nagle odezwała się zaspanym głosem:
- Może Jens też zobaczył pałac i się uratował na Skavholmen.
Elizabeth popatrzyła na siostrę. Maria wypowiedziała na głos, to, o czym ona wciąż nie miała odwagi myśleć. Wciąż odsuwała od siebie przypuszczenia, że Jens żyje. Przerażało ją bowiem, że nie wie, co by zrobiła, gdyby któregoś dnia Jens stanął tu w drzwiach. Niby podjęła już decyzję, że pozostanie z Krystianem, jednak gdy sobie wyobraziła, że znów zobaczy Jensa, drżała na całym ciele.
Maria zasnęła i oddychała spokojnie, miarowo. Słowa siostry wciąż dźwięczały Elizabeth w uszach. Wstała i wyszeptała pod nosem.
- To tylko stara legenda, którą słyszałam jako dziecko.
Zmniejszyła knot w lampie i skierowała się do pokoju, w którym sypiała wraz z Krystianem. Nie przestawała myśleć, że ta legenda przypomina trochę ich sytuację: on bogaty, a ona uboga.
Westchnęła i usiadła na stołu przy toaletce. Bawiąc się srebrnym grzebieniem, znów powróciła myślami do Nikoline. Kiedyś obie były służącymi w Dalsrud. Wtedy Nikoline, pokojówka, przewyższała ją rangą. Teraz Elizabeth jako gospodyni zwalnia Nikoline z posady i oprawia ją z kwitkiem.
Uchyliły się drzwi. Elizabeth aż podskoczyła i wydała z siebie stłumiony krzyk.
- Przepraszam - tłumaczyła się Helene. - Sądziłam, że jesteś u dzieci w pokoju i chciałam tylko zostawić wyprasowane ubrania.
- Dziękuję. Nie masz ochoty usiąść tu ze mną na chwilę i porozmawiać?
- Oczywiście, coś cię dręczy?
Elizabeth przesuwała paznokciem po zębach srebrnego grzebienia, nie patrząc w oczy przyjaciółce. Nagle jednak postanowiła zrzucić z siebie przygniatający ją ciężar.
- Wiesz, Helene, że ja widzę różne rzeczy?
- Tak, zaginione owce i tym podobne.
- Teraz jestem niemal pewna, że Jens żyje. - Podniosła wzrok, ale w oczach Helene zauważyła powątpiewanie. Pośpiesznie więc dodała: - Wiem, co myślisz. Dlaczego nie daje znaku życia? Gdzie jest? Jak uniknął śmierci? Sama jednak nie znajduję odpowiedzi na te pytanie. A mimo to wiem, że się nie mylę. Bo już nie raz towarzyszyło mi podobne przeświadczenie.
Mówiła z przejęciem, pozbywszy się resztek wątpliwości.
- Nie opowiadasz mi tego, by usłyszeć, jakie jest moje zdanie - stwierdziła Helene.
Elizabeth powoli pokręciła głową.
- Nie, po prostu już zbyt długo dźwigam to sama. Czułam, że musze się z kimś podzielić.
- Biedactwo, życie cię nie rozpieszcza. Dajmy na to, że Jens żyje, Elizabeth. Czy pomyślała, co byś zrobiła, gdyby któregoś dnia stanął tu na schodach? Wszyłaś ponownie za mąż i żyjesz sobie wygodnie w wielkim dworze. Zrezygnowałabyś z tego wszystkiego i wróciłabyś do Dalen Zniosłabyś te wszystkie plotki? Nadal koszarz Jensa? A co z Kristianem?
Elizabeth uniosła ostrzegawczo dłoń.
- Uwierz mi, zastanawiałam się nad tym wszystkim wiele razy. Tak, nadal kocham Jensa. Był moim jedynym i najlepszym przyjacielem przez wiele lat, od dzieciństwa aż… no, wiesz. Ale kocham także Kristiana. Każdego na swój sposób, jeśli rozumiesz co mam na myśli.
Helene zamyśliła się.
- Wydaje mi się, że rozumiem. Jak postąpisz?
- Nie mogę znów narażać dzieci na życie w ubóstwie, dlatego zdecydowałam, że pozostanę tutaj. - Wstrzymała oddech, a potem odetchnęła znów głęboko, mówiąc: - Cieszę się, że ci o tym powiedziałam.
Na moment zapadło między nimi milczenie. W końcu Helene rzekła:
- Nikoline spakowała już wszystkie swoje rzeczy.
Szczerze mówiąc, dobrze, że się jej pozbędziemy.
- Jak ona?
Helene wzruszyła ramionami.
- Nie mówi wiele. W ciągu dnia trochę się z nią przekomarzaliśmy, ale teraz odpowiada tylko półsłówkami, gdy ją zagadujemy. Poznaję, że coś knuje, ale myślę, że teraz już nie może nikomu więcej zaszkodzić.
Elizabeth ciarki przeszły po plecach.
- Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie zobaczę jej na oczy - rzekła Helene.
- Raczej nie będziesz miała okazji - odparła Elizabeth i zawahała się: - Właściwie chciałam ci powiedzieć coś jeszcze.
- Co takiego?
Elizabeth zniżyła głos.
- Kiedy Leonard wziął mnie siłą, poprzysięgłam mu zemstę, zarówno sobie, jak i za ciebie. - Urwała na moment, po chwili podjęła na nowo: - Pamiętasz, jak pojechałam do domu ze względu na chorobę mamy?
Helene pokiwała głową.
- Ragna jakiś czas przed tym złamała rękę i doktor przepisał jej opium, bardzo silne lekarstwo. Zabrałam buteleczkę z lekarstwem i po powrocie do Dalsrud wlałam Leonardowi do kawy. W nocy zachorował i umarł.
- Przecież on się zatruł małżami? - odparła Helene.
- Tak, ale ja o tym nie wiedziałam! Dopiero na weselu Jakoba i Dorte dowiedziałam się, że w tej buteleczce, była zwykła woda, a nie lekarstwo.
Na długo zapadło pomiędzy nimi milczenie. Elizabeth poczuła się nieswojo i pożałowała, że opowiedziała Helene prawdę. Co przyjaciółka sobie teraz o niej myśli? Nieśmiało zerknęła na Helene i ku swemu zaskoczeniu zobaczyła, że ta płacze.
- Ależ, moja droga, nie smuć się - odezwała się, wycierając jej łzy.
- Nie mogę wprost uwierzyć, że zrobiłaś coś takiego dla mnie - chlipała Helene. - Że myślałaś o mnie, decydując się na taki krok.
- Nigdy nie powinnam była tego robić - rzekła Elizabeth. - Przeraża mnie, że byłam gotowa odebrać życie drugiemu człowiekowi. Ale zawsze pozostanę wdzięczna losowi za to, że urodziłam Ane. Ona jest tylko moja - i Jensa.
- Opowiedziałaś komuś o tym? To o Leonardzie?
- Tak, Jensowi. Rozmawialiśmy o tym ostatniego wieczora, zanim wyruszył na łowisko. Wtedy widziałam go po raz ostatni. Przyrzekł, że nikomu o tym nie powie.
- Jens jest wyjątkowy. Kto inny chciałby dochować takiej tajemnicy? - pokręciła głową Helene.
- Ja wtedy jeszcze nie znałam prawdy, dlatego bałam się komukolwiek o tym wspomnieć. Wiesz, że za coś takiego grozi ścięcie.
- Tak - Helene zadrżała, ale spojrzawszy Elizabeth prosto w oczy, rzuciła hardo: - Ale Leonard zasłużył na śmieć. Naprawdę tak uważam, Elizabeth. Świat nie potrzebuje takich jak on. Może kiedyś zostanę ukarana za to, co teraz mówię, ale nie cofnę tego.
Elizabeth patrzyła przerażona i nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Helene zaś mówiła dalej:
- Nie wiem, czy to prawda, słyszałam tylko, że Leonard był okrutny wobec swojej żony. Ludzie mówią, że w zimową noc wypędził ją na dwór, tak że się rozchorowała na zapalenie płuc i umarła.
- Tak, pamiętam, że zanim przyjęto mnie na posadę, gospodyni umarła na zapalenie płuc.
- Nie mogłam ci wtedy opowiedzieć wszystkiego. Ludzie gadali różne rzeczy, także i to, że on to robił ze zwierzętami.
- Co robił? - zapytała zdezorientowana Elizabeth. - Wypędził je w nocy na dwór?
- Nie, on… wiesz… - Helene zaczerwieniła się po cebulki włosów i zacinając się, próbowała wyjaśnić: - To co ludzie robią ze sobą w łóżku. Mąż i żona… rozumiesz?
Elizabeth poczuła jak zbiera jej się na mdłości i musiała przełknąć parę razy ślinę, by nie zwymiotować. To nie może być prawda! Nawet Leonard nie mógłby zrobić czegoś takiego. Chciała zaprotestować i powiedzieć, że to z pewnością tylko złośliwe plotki, gdy nagle dostrzegła w lustrze odbicie stojącej w uchylonych drzwiach Nikoline. Oniemiała. Jak porażona wpatrywała się w służącą, a w głowie przetaczała się lawina myśli. Rozmawiała z Helene o próbie zabójstwa Leonardzie, o gwałcie… Ile Nikoline z tego usłyszała?
Przełknęła ślinę i powoli odwróciła się do drzwi.
Helene wstała w tej samej chwili i wymieniła się spojrzeniem z Elizabeth.
- Chciałaś czegoś? - spytała Elizabeth. - Mimo że mówiła spokojnym głosem, w środku drżała jak osika.
- A więc to tutaj siedzicie sobie i powierzacie sobie najskrytsze tajemnice - stwierdziła Nikoline z obłędem w oczach i nie czekając na odpowiedź, ciągnęła na tym samym oddechu: - Wasza rozmowa nie była raczej przeznaczona dla moich uszu, ale w takim razie czemu nie zamknęłyście drzwi? Zapomniałam, jutro wyjeżdżam… ale przecież inni mogliby też podsłuchać wasze tajemnice.
- Jak śmiesz? - warknęła Elizabeth.
Nikoline zaśmiała się jej prosto w twarz.
- A co mam do stracenia? Zadbałaś o to, by mój czas tutaj dobiegł końca. Prawda?
- Nie, do licha, sama się o to postarałaś - przypomniała jej Elizabeth. - Nie zaczynaj od niwa!
- A ty! - rzuciła Nikoline i przygwoździła Helene spojrzeniem. - Przychodzisz tu i się przypochlebiasz gospodarzom?
- Dość tego! - oświadczyła Elizabeth i szarpnęła Nikoline za ramię. Chciała coś dodać, ale nagle pojawił się Kristian.
- Co tu się dzieje? - zapytał gniewnym głosem.
Elizabeth natychmiast puściła Nikoline, nim jednak zdążyła odpowiedzieć mężowi, służąca ją ubiegła. Spojrzała na Elizabeth i ze złośliwym uśmiechem odwróciła się do Kristiana.
- Chętnie opowiem. Podsłuchałam tu przypadkiem długa rozmowę.
Elizabeth była jak porażona. Chciała protestować, krzykiem powstrzymać Nikoline, nie dopuścić, by powiedziała coś więcej, ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
Już po wszystkim, pomyślała. Nikoline opuści Dalsrud, ale pociągnie mnie za sobą.