Jak stworzyć bohatera? Pięć pułapek, których możesz uniknąć
Bohaterowie są sercem opowieści. Bez nich nawet najpiękniejsze scenografie pozostaną puste, najbardziej wartka fabuła pozostanie teorią, a najbardziej wykwintny język nie wzniesie się ponad czcze gadanie. Jak więc ich zrobić, żeby ich zrobić dobrze?
Zaraz przeczytasz o pięciu pułapkach, w które tak naprawdę może wpaść każdy. W dziełach niedoświadczonych twórców widać te pomyłki wyraźniej, ale da się znaleźć ślady po nich również u niektórych wyjadaczy. Różnica jest taka, że ci drudzy nauczyli się je pudrować – przykrywają braki grubymi warstwami efektownej akcji, tudzież po prostu nawałem zgrabnych słów. Ja postaram się dać Ci sugestie jak rzeczywiście wybrnąć z kłopotów, a nie tylko odwrócić od nich uwagę.
Zacznijmy od pułapki najbardziej zdradliwej…
Mary Sue może wszystko
Mary Sue to taki typ bohatera, któremu wszystko się udaje, który posiada niemal każdą wyobrażalną zaletę i – oczywiście – którego wszyscy uwielbiają. Jeśli ktoś Mary Sue nie uwielbia, automatycznie staje się czarnym charakterem opowieści, bo przecież tylko podły człowiek nie zapałałby miłością do tego żywego ucieleśnienia wszelkich cnót.
Gdy widzisz, że Twój bohater to Mary Sue – zabij ją. Zabij, zanim złoży jaja!
Da się tę postać zrobić dobrze, to znaczy tak, żeby czytelnik również ją polubił – wtedy nagle okazje się strawna. Jej obecność zawsze jednak odbiera realizmu opowieści i wciąga ją na tory sztampy. No i psuje napięcie – czytelnik nie dowierza twórcy Mary Sue, że rzeczywiście wpakuje ją w prawdziwe kłopoty.
Oczywiście Mary Sue to wytwór kompleksów autora – tacy ludzie nie istnieją. Przykład pokazuje jednak, jak zwiększyć wiarygodność budowanych przez nas postaci. Powiedziałbym: ten sam kierunek, tylko inny zwrot.
Twój bohater będzie wyglądać bardziej realnie, jeśli popełni kilka błędów. Ot, zapomni o czymś. Potknie się w najgorszym możliwym momencie. Palnie coś głupiego. Rozleje kawę. Upuści i rozbije telefon. Oczywiście masz pełne prawo wykorzystać jego pomyłki do dalszego gromadzenia kłopotów i nakręcania śruby. Wręcz zachęcam!
Idąc dalej – warto też, żeby postać stawała przed problemami, które przerastają jej możliwości.
Przeszkody nie muszą koniecznie leżeć na drodze do jej celu (te w końcu przezwycięży). Warto jednak dać znak czytelnikowi, że bohater jest tylko człowiekiem. Autobus może mu się spóźnić i nic na to nie poradzi. Trafi na policjanta, który wstał lewą nogą – i dostanie mandat, choćby nie wiem co zrobił. Niektórzy ludzie mogą postaci nie lubić tylko dlatego, że jest ruda, wyznaje inną religię, jest kobietą, Marsjaninem, albo ma po prostu krzywy nos. I nie da się z tym nic zrobić. Rzeczywistość każdego jakoś ogranicza – osobowość przejawia się w tym, jak na te ograniczenia reagujemy oraz jak sobie z nimi radzimy.
Papierowe kukiełki
Trochę nie dowierzam ludziom, którzy przekonują, że w pewnym momencie ich bohaterowie zaczynają żyć własnym życiem. Dla mnie postacie literackie to zawsze kukiełki, które muszą popychać fabułę do przodu, a więc wypełniają narzucone przez nią role. Jeśli główny bohater rzeczywiście ma być w centrum opowieści, musi ogniskować wszelkie kłopoty oraz narzucać ton. Jeśli ma pomocników – stanowią lustro, w którym może się odbić. Jeśli ma wroga – jest on ścianą, z którą główna postać z pewnością się zderzy.
Świadomość wszystkich nitek, za które trzeba pociągnąć, być może pomaga w ogarnięciu fabuły, ale nie pomaga w stworzeniu bardziej realistycznych bohaterów. Ba, może wręcz przeszkadzać, bo za bardzo wtłacza ich w role, które akurat pełnią. Na to jednak jest inna rada.
Otóż, wystarczy tych nitek czytelnikowi nie pokazywać. Trzeba zasłonić je scenografią.
Zadbaj o to, żeby umieścić w ramach swojej opowieści dowody na to, że bohaterowie mają życie wykraczające poza ich rolę w opowieści. Muszą posiadać przeszłość, czyli pewne rekwizyty opowieści, pewne relacje z ludźmi – powinny być zdefiniowane niezależnie od bieżących wydarzeń. To, jak wyglądają, świadczy właśnie o osobowości bohaterów. Być może już przed rozpoczęciem opowieści są skłóceni z rodzicami (tudzież ze swoimi dorosłymi dziećmi). Być może mają kłopoty finansowe, które nie powstały w wyniku opisywanych na bieżąco wydarzeń. A możliwe, że po prostu zrobili kiedyś coś, czego nie potrafią sobie wybaczyć.
Warto pamiętać też o teraźniejszości. Postacie mają przecież pracę, kredyty, dzieci, szkołę, psa – i całą masę innych zobowiązań. Może zabiegają o czyjąś miłość i nie chcieliby odpuścić? A może siedzą na paru kilogramach kokainy, którą trzeba upłynnić, zanim kontrahenci upomną się o zaległe pieniądze? Kłopoty, w które wpadają na początku opowieści, prawdopodobnie nie wyrwą ich zupełnie z normalnego życia. Ciągle przychodzą rachunki do opłacenia. Ciągle trzeba gdzieś mieszkać i coś jeść. Gdy faktycznie postanowisz odizolować bohaterów od normalnego życia (np. pakując do więzienia lub przenosząc do alternatywnej rzeczywistości) – pamiętaj, że oni nie zapomną o swoich obowiązkach ot tak. Nawet jeśli hasają po tęczy z jednorożcami, mają pełne prawo martwić się, czy ktoś nakarmi pozostawionego w domu psa.
No i – opłaca się pomyśleć o przyszłości. Każdy z nas ma jakieś marzenia i nadzieje, więc fikcyjni bohaterowie również powinni. Nie dyskryminuj ich tylko dlatego, że nie są prawdziwi.
Epickie dzieło potrzebuje pierdyliarda bohaterów!
W naszej kulturze funkcjonują opowieści, które po brzegi zapełnione są różnej maści bohaterami. Nierzadko to naprawdę wybitne dzieła, które wiele zyskują na tej różnorodności. Czytając taką – dajmy na to – „Pieśń Lodu i Ognia” można uwierzyć, że to proste tak ciągnąć opowieść przez różne punkty widzenia. I jeszcze co chwila zmuszać czytelnika do nawiązywania więzi z nowymi herosami. W końcu innym pisarzom się udało!
Powiem wprost – w rzeczywistości to cholernie trudne. Zwłaszcza na takim poziomie, żeby czytelnik czerpał z tego przyjemność. Serio, wierz mi: to wyczyn kaskaderski.
Każdemu, kto nie czuje się jeszcze mistrzem pióra (ot, choćby ja się nie czuję…), polecam stosować sprawdzony schemat: jeden bohater główny i maksymalnie do trzech bohaterów drugoplanowych. Przy czym najlepiej jeśli narracja rzeczywiście będzie skupiać się na najważniejszej postaci, kierując reflektory na pozostałych tylko wtedy, gdy to absolutnie niezbędne.
Dzięki takiemu podejściu łatwiej będzie Ci przekonać czytelników, że warto przejąć się losami wszystkich bohaterów. Po prostu – jest ich tak niewielu! Jeśli postanowisz postać zabić, rosną szanse, że ktoś będzie po niej płakać. Sama opowieść staje się też bardziej klarowna. Wiadomo, komu dopingować. Wiadomo, o co toczy się gra. No i – last but not least – zyskujesz miejsce na pokazanie osobowości bohaterów oraz na rozłożenie wszystkich tych rekwizytów, o których mówiłem wcześniej (i o których powiem też później).
Pewnym ułatwieniem jest fakt, że nie ma ograniczeń na bohaterów trzecioplanowych, czyli na role epizodyczne. Pamiętaj tylko, że czytelnicy traktują takich delikwentów jak elementy dekoracji. Często nie warto wymyślać im nawet imion, nie mówiąc już o opisach dłuższych niż dwa zdania.
Opowieść, której nie potrafisz ogarnąć, nigdy nie będzie opowieścią, którą skończysz. Nie warto łapać wszystkich srok za ogon, wystarczy jedna, byle nie uciekła.
Moje słowa – takie piękne
Początkujący pisarze często wykładają się na założeniu, że jeśli jakaś postać ma bogate wnętrze, to trzeba ten fakt przedstawić jak najbardziej literalnie. Stąd biorą się kwieciste monologi wprost do czytelnika, wszystkie te wymuszone metafory, barokowe emocje – proza wygłaszana sopranem.
OK, niech będzie – to nie tylko przypadłość młodych i niedoświadczonych. Kilku klasyków też poszło tą drogą. Za ich czasów może i nie był to zły pomysł. Wedle dzisiejszych standardów to jednak kompletna porażka.
Proza dobra dzisiaj to proza obrazowa i oszczędna. Napisana w punkt, a nie rozlewająca się bez opamiętania. Pamiętaj więc, że czyny Twojego bohatera zawsze będą znaczyć więcej niż jego słowa. Słowa zawsze będą ważniejsze niż myśli. Natomiast te myśli, które sobie faktycznie wyartykułuje w głowie, zawsze będą ważniejsze niż niewyartykułowana gra podświadomości, przejawiająca się w efemerydalnych emocjach. Szczerze mówiąc, tego ostatniego naprawdę nie warto opisywać wprost, bo to najkrótsza droga do bełkotu.
Gdy więc chcesz pokazać niuanse psychiki bohatera, zamiast monologu wybierz drgnięcie ust, chwilę zawahania, łzy, krzyk rozpaczy, szczery śmiech, twarde spojrzenia, westchnienie. Pozwól postaciom przeglądać się w innych ludziach jak w lustrze. Pokaż, jak bohaterowie reagują, gdy są zdenerwowani – jak mówią, jak traktują towarzyszy. Pokaż, jacy są, gdy odpoczywają, a jacy, gdy są smutni. Jeśli pomyślą coś ciekawego, niech spróbują podzielić się tym z innymi w ramach dialogu.
Gdy piszesz w pierwszej osobie, to jeszcze lepiej. Skup się na tym jak bohater postrzega świat. Pokaż jego charakter w tym jak opisuje akcje swoje i cudze. Jakim językiem mówi. Jak komentuje świat zewnętrzny, ale – nie jak trzęsie się nad każdą ze swoich emocji.
Jeśli zdecydujesz, że nie ma innej opcji i rzeczywiście musisz mu wejść z narracją do głowy – OK. Pamiętaj tylko, żeby zrobić to oszczędnie. Celne słowa zapadają w pamięć. Liczne – pożerają się nawzajem.
Dylematy młodego Wertera
Cóż, w ogóle zadbaj o to, żeby bohaterowie mieli co robić. Skoro czytelnik najchętniej poznaje ich w ruchu, niech nie siedzą na kanapie i nie dumają bez przerwy o życiu. Postać bierna jest marnym materiałem na opowieść. Gorzej nawet – istnieje tylko teoretycznie.
Bo widzisz, czytelnik podczas lektury znajduje się dokładnie w tej samej sytuacji. Nie działa, tylko myśli. Nawet jeśli jest czytelnikiem naiwnym – to przecież i tak intuicyjnie to rozumie. Dobrze wie, że można sobie wyobrazić wszystko: inne światy, inne czasy, innych ludzi. Ba, można sobie wydumać nową definicję siebie („Przez następne pół godziny nie będę urzędnikiem skarbowym, lecz piratem z powieści przygodowej!”). Matriks, panie dzieju.
Bohater powinien więc iść inną drogą. Powinien pomagać czytelnikowi w budowaniu jego fantazji, a nie siedzieć we własnej głowie. Nie może sobie pozwolić na długie dywagacje oraz na wielostronicowe analizy. Na przykład – jeśli pokażesz jakiś ciąg zdarzeń, nie możesz później pozwolić bohaterowi rozważać przez długie akapity, czy dobrze zrobił, czy właściwie odczytał intencje innych ludzi, może mógł powiedzieć coś innego?
Jasne, ludzie tak robią, zwłaszcza introwertycy. Bohaterom opowieści to jednak nie przystoi, głównie dlatego, że czytelnik nie tego po nich oczekuje.
To oczywiście nie znaczy, że Twoi bohaterowie mogą być tylko radosnymi ekstrawertykami, albo że muszą śmigać przez wydarzenia bez żadnej refleksji. Chodzi tylko o to, jak ich dylematy pokazujesz. Najlepiej – w ruchu i w wyniku interakcji ze światem.
Dzie ja jezdem?
Na koniec – nie zapomnij też o otoczeniu postaci. Poprzez to jak i gdzie żyje możesz powiedzieć o niej więcej, niż przytaczając długie fragmenty monologów wewnętrznych. Pomijając ten aspekt i skupiając się tylko na scenografiach wymuszonych przez bieg fabuły – odzierasz bohaterów z indywidualności.
Jeśli Twój bohater chadza na siłownię, to gdzie? Droga sieciówka przy galerii handlowej będzie o nim świadczyć inaczej niż gdyby odwiedzał osiedlową dziuplę, gdzie mają jedne hantle na trzech, ale za to wszyscy znają się jak łyse konie (zwłaszcza że faktycznie są łysi). Czyta książki? A więc jakie leżą na półkach jego mieszkania? Pokaż, jak wygląda jego miejsce pracy – co ma na biurku, z kim dzieli pokój. Pokaż go w samochodzie, na spacerze, w sklepie i w knajpie ze znajomymi.
Użyj szczegółów otoczenia, aby uwiarygodnić historię bohatera – a może nawet ją opowiedzieć co uważniejszym czytelnikom. Takie podejście otwiera Ci drogę do tego, żeby bardziej pokazywać, niż opisywać. No i stwarza okazję do nienachalnego wskazywania cech charakteru postaci. Jeśli otworzy kredens w poszukiwaniu ulubionej kawy i zauważy, że już się skończyła – jak zareaguje? Jeśli wróci wieczorem zmęczona do domu i zaraz po wejściu wysiądzie jej jedyna żarówka – co zrobi?
Wymyślając postać prawdopodobnie zrobisz to na ogólnym poziomie (na przykład: „detektyw w stylu Marlowe’a”). W szczegóły pozwolisz jej obrosnąć we własnej głowie, a więc – dolepisz do niej jakieś swoje skojarzenia. Ma wąsy jak dziadek Marian, nosi płaszcz jak ten detektyw z nowego serialu, mówi niskim tembrem, jak ten pan z radia. W efekcie z tego wszystkiego powstanie wrażenie, wyczucie tej postaci, którym Ty pewnie możesz się kierować – ale którego żaden z czytelników nie doświadczy.
Potrzebujesz w swojej opowieści elementów, które świadczą o osobie bohatera, ale są wobec niego zewnętrzne. Tylko sprzęgając go ze światem możesz pokazać, że jest realny – że rzeczywiście w nim istnieje, rzeczywiście jest taki, jaki jest. Rzeczywiście, a nie tylko dlatego, że tak mówisz.