Cieniawa Stanisław Niebo nie, bo

Stanisław Cieniawa

NIEBO? NIE, BO...

Kraków 1995



SPIS TREŚCI

TEMATY DO ROZWAŻAŃ O ROLI KOŚCIOŁA W DZIEJACH OJCZYZNY NASZEJ 4

Czy Kościół katolicki jest dziełem Chrystusa? 4

Czy Polska Kościołowi zawdzięcza swój byt narodowy? 7

Wnioski mogące służyć za podstawę do dalszych rozważań 19

NIEZNANE OBSZARY CHRZEŚCIJAŃSTWA 21

Jedyny Bóg prawdziwy: doświadczany, miłowany, wieczny i żywy. 22

Religia niższa: powszechny, podmiotowy związek z Bogiem 31

Religia wyższa, czyli wierność Bogu jako przedmiotowi miłości 33

ZAKOŃCZENIE 37


NIEBO?

NIE, BO PIEKŁO NASZYCH OJCÓW DOWODZI, ŻE KOŚCIÓŁ, KTÓRY DOŃ PROWADZI, SAM JEST GNĘBIONY PRZEZ DEMONY...



TEMATY DO ROZWAŻAŃ O ROLI KOŚCIOŁA W DZIEJACH OJCZYZNY NASZEJ

Czy Kościół katolicki jest dziełem Chrystusa?

Podczas przesłuchania u Piłata Jezus powiedział: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18, 36). Poza garstką zastrachanych uczniów Jezus nie miał nikogo, kto mógłby wystąpić w jego obronie. Nie miał też majątku ani pieniędzy, których czar mógłby wybawić go z opresji. Mógł walczyć i zwyciężać jedynie siłą szlachetności swych czynów i prawdziwości swych słów. Pod tymi względami zupełnie różni się od Jezusa Kościół katolicki, który jako instytucja narodził się w IV wieku, za czasów Konstantyna: jest potęgą polityczną, ekonomiczną i organizacyjną. W najnowszej Historii Kościoła czytamy: „Od roku 315 pojawiają się pierwsze symbole chrześcijańskie na monetach, tym cudownym instrumencie propagandy, a w roku 323 znikają ostatnie emblematy pogańskie w państwie rzymskim. Kościół katolicki zyskuje uprzywilejowany status prawny: państwo uznaje prawomocność wyroków sądów biskupich, nawet w sprawach czysto świeckich; Kościołowi zostaje przyznane prawo do przyjmowania spadków, dzięki czemu posiadłości jego będą mogły się rozrastać”1. Konstantyn obdarza duchowieństwo dodatkowymi względami, takimi jak dotacje pieniężne czy ulgi podatkowe.

Takie prawa i przywileje wywalcza sobie Kościół we wszystkich krajach przyjmujących chrześcijaństwo, toteż wszędzie rośnie jego znaczenie polityczne i bogactwo. „W Polsce u schyłku średniowiecza Kościół był obok króla największym posiadaczem ziemskim. W jego posiadaniu znajdowało się ok. 10-12 proc. ogółu ziemi uprawnej. Szczególnie wielkie kompleksy majątkowe były skupione v rękach biskupów. I tak, dobra arcybiskupa gnieźnieńskiego składały się w początkach XVI w. z 292 wsi i 13 miast, krakowskiego - z 225 wsi i 11 miast, od 141 do 181 osad obejmowały posiadłości biskupów: poznańskiego, płockiego i wrocławskiego (...). Biskupi rywalizowali o bogatsze biskupstwa, zwłaszcza o gnieźnieńskie i krakowskie. Każdy biskup zajmował też wysoką pozycję w hierarchii państwowej, wchodząc w skład rady królewskiej, a od końca XV w. w skład senatu, czyli izby wyższej uformowanego wówczas ostatecznie sejmu.

Bogate uposażenie posiadały również liczne opactwa, zwłaszcza benedyktyńskie i cysterskie, których posiadłości obejmowały po kilkadziesiąt, a w przypadku Tyńca nawet ponad sto osad. Obok biskupstw i opactw do najlepiej uposażonych instytucji kościelnych należały kapituły katedralne, których majątek obejmował również zwykle po kilkadziesiąt osad. Mniej okazałe, ale na ogół dość duże, były dochody plebanów. Źródłem ich uposażenia były dochody z ziemi wynoszącej ok. 1-2 łany (30-80 morgów), dochody z dziesięcin oraz różnych opłat uiszczanych przez wiernych za posługi religijne. Plebani również konkurowali o bogate parafie, podczas gdy ubogie często wcale nie były obsadzone”2. Prawdziwy proletariat stanowili wynagradzani przez plebanów wikariusze. Dysproporcje w uposażeniu duchownych były tym większe, iż bardziej wpływowe duchowieństwo nierzadko kumulowało po kilka stanowisk, a więc i źródeł dochodów. Regułą było skupienie duchowieństwa w miastach.

W zakresie świadczeń na rzecz państwa Kościół cieszył się daleko sięgającą swobodą, którą zdołał wywalczyć sobie już w poprzednich stuleciach”3. Było to źródłem stałych konfliktów między duchowieństwem i szlachtą. Dotyczyły one głównie trzech spraw: dziesięciny, wolności duchowieństwa od podatków oraz sądownictwa kościelnego. „Duchowni nawet za zbrodnie nie podlegali sądom świeckim, a w razie odwołania się do Rzymu - strona świecka zwykle przegrywała”4. Świeccy byli natomiast zobowiązani do pomagania duchownym w egzekwowaniu kar. „Egzekucja wyroków sądów kościelnych miała do roku 1432 zapewnioną pomoc władzy świeckiej, co wyrażało się w tym, że starostowie zajmowali dobra tych, którzy przez jeden rok i sześć tygodni pozostawali w ekskomunice z powodu niewypełnienia wyroków sądów kościelnych, i zatrzymywali je do czasu zadośćuczynienia przez wyklętego”5.

Możność łatwego bogacenia się duchownych sprawiała, że na księży szli często ludzie żądni przede wszystkim zysku, co nie mogło nie odbić się na obyczajach tej warstwy. Pionier literatury narodowej, Biernat z Lublina, piętnował Kościół, w którym „wszystko zdworzało”, i biskupów za to, że „wiarę zelżyli”. Nie lepiej, a chyba jeszcze gorzej niż w Polsce było pod tym względem w innych krajach. Wiadomo, że jedną z przyczyn rewolucji francuskiej było zdzierstwo, bogactwo i rozwiązłość wyższego kleru francuskiego. Podczas gdy wikariusz miał 500 liwrów rocznie, to przeciętny biskup miał 50 tysięcy, a niektórzy, jak na przykład biskup strassburski, 400 tysięcy. Biskup żył z trudu proboszcza i wikarego, a traktował ich gorzej niż swego lokaja. Nic dziwnego, że niżsi duchowni bywali często działaczami rewolucji6.

Najbardziej ponurą stroną dziejów Kościoła katolickiego było okrucieństwo względem tych, którzy w jakiś sposób wyłamywali się spod jego władzy lub nie zgadzali się na podległość. Szczytem imperialistycznych uroszczeń Kościoła była bulla papieża Bonifacego VIII Unam sanctam (1302), w której tenże papież, idąc w ślady swych znakomitych poprzedników, Innocentego III i Innocentego IV, uważa się za najwyższego władcę całego chrześcijańskiego świata. Do niego należy zatwierdzanie wyborów królów i cesarza, a gdyby nie nadawał się na to stanowisko, pozbawianie go tronu, ponieważ cesarz otrzymuje swój urząd od papieża. „Bulla Unam sanctam uchodziła za punkt kulminacyjny, nec plus ultra roszczeń średniowiecznego papiestwa, i niewątpliwie Bonifacy chciał, żeby była ona potwierdzeniem najwyższej, jeśli nie jedynej, władzy sprawowanej przez papieża w sferze świeckiej i duchowej”7. Na nieposłusznych władców papieże mieli straszliwą broń - klątwę, interdykt, zwolnienie wiernych od obowiązku posłuszeństwa, zakaz udzielania im jakiejkolwiek pomocy8.

Kościół najokrutniej karał za sprzeciwianie się dogmatom wiary, za herezję. Powszechnie znana jest działalność świętej inkwizycji, powołanej do ścigania i tępienia heretyków oraz czarownic. Oto co pisze katolicki autor Historii Kościoła: „Sposób przeprowadzania procesu był niekorzystny dla oskarżonego (...). Wiek XII i stulecia wcześniejsze uchodziły pod wieloma względami za okresy okrucieństwa i bezprawia, a zwyczajowe kary, jakie wtedy wymierzano, były barbarzyńskie, ale zalegalizowane i wyrachowane okrucieństwo XIII wieka było zjawiskiem nowym. Tortury, które budziły odrazę we wcześniejszym pokoleniu, teraz stosowano bez żadnych skrupułów”9.

Okrucieństwo Kościoła stawało się zbrodnią wołającą o pomstę do nieba, gdy było stosowane wobec ludzi szlachetnych, żyjących zgodnie z nakazami Ewangelii i zarzucających Kościołowi, że ewidentnie łamie te nakazy. Takiego okrucieństwa doznali m.in. Jan Wiklif, Jan Hus i Hieronim. Wiklif był profesorem teologii w Oxfordzie. Został on znienawidzony za to, że jako pierwszy przetłumaczył Bibie na język angielski i Anglicy mogli już dostrzegać sprzeczność między życiem kleru a Ewangelią. Zresztą sam tę sprzeczność piętnował z całą żarliwością. Papież Grzegorz XI wysłał do Anglii trzy bulle: na uniwersytet, do króla i do biskupów, z żądaniem, by wspólnymi siłami „uciszono” śmiałka. Już biskupi zebrali się, by Wiklifa skazać na śmierć, ale oto zmarł nagle sam Grzegorz XI i biskupi musieli się rozjechać. Trzykrotnie pozywano Wiklifa przed sąd, ale nie była mu pisana śmierć męczeńska. Śmiercią męczeńską zginęli Hus i Hieronim. Husa skazał na spalenie sobór w Konstancji. Spłonął na stosie, mimo iż był profesorem i rektorem uniwersytetu w Pradze. Hieronim przerażony śmiercią Husa, osłabiony chorobą i więzieniem załamał się i ugiął przed autorytetem Rzymu, ale po roku ciężkiego więzienia zrozumiał swój błąd i opowiedział się po stronie przyjaciela. Stanąwszy przed sądem powiedział:

Potępiliście Wiklifa i Husa nie dlatego, że zachwiali słuszność nauk kościelnych, lecz dlatego, że piętnowali bezwstydne czyny duchowieństwa, jego wystawność, dumę i wszystkie występki. Ja również to potępiam i jestem gotów na śmierć”10.

Historia Kościoła roi się od takich świetlanych postaci, które wierząc w możliwość zreformowania Kościoła wyprowadzały tę instytucję z zaułków dogmatyzmu, zastoju i wstecznictwa, a które „w nagrodę” za to były poddawane najwymyślniejszym szykanom. Nierzadko bywało tak, że gdy dzieło ich życia zaczynało wydawać owoce, ich już nie było wśród żyjących. Niewiele znaczyły dla nich słowa wdzięczności i uznania wypowiadane później nad ich mogiłą.

Współczesny teolog, prof. Charles Wackenheim, wykładowca teologii na uniwersytecie w Strasbourgu, taką oto podaje diagnozę tego rozbratu między postępowaniem hierarchii kościelnej a Ewangelią: „W ciągu stuleci punkt ciężkości życia kościelnego przesuwał się z głoszenia wyzwalającej prawdy ku trosce o spójność wewnętrzną i dalsze trwanie samego Kościoła (...). Struktura, której celem było wcielać idee, sama stała się celem dla siebie”11. Według tego teologa to zło pieniło się w Kościele już od drugiej połowy IV wieku. „Jeszcze w sto lat przed Soborem Watykańskim II papież Pius IX jak najostrzej (w Syllabusie) potępił pogląd, że «każdy człowiek posiada wolność wyboru i wyznawania takiej religii, jaką uznaje za prawdziwą». Nie dziw przeto, że szermierze praw człowieka musieli występować przeciwko Kościołowi oficjalnemu. Dzięki nim podstawowe prawa człowieka należą do najcenniejszych dóbr kultury europejskiej. Jest więc tragedią świata zachodniego, że ideały, które zrodziły się z posłannictwa chrześcijańskiego, były w ciągu całych stuleci zwalczane przez władze kościelne”12.

Ktokolwiek dokładnie zapozna się z historią Kościoła, jego życiem i doktryną z jednej strony, a Ewangelią z drugiej, ten musi skłaniać się do poglądu tak oto wyrażonego przez wybitnego znawcę katolicyzmu, Józefa Kellera: „Jezus nie chciał takiego Kościoła i nie «założył» go. Majestatyczne słowa: «Piotrze, ty jesteś opoką, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go» wypisane w bazylice św. Piotra w Rzymie, nie pochodzą od Jezusa, lecz są późniejszym dodatkiem. Pomiędzy nauczaniem Jezusa a Kościołem rzymskokatolickim jest przepaść, której nie jest w stanie zasypać nawet najwymyślniejsza argumentacja apologetów”13.

Każdy, kto broni poglądu, że Kościół rzymskokatolicki jest Kościołem Chrystusowym, apostolskim i świętym, z reguły wskazuje na to, że instytucja ta trwa już dwa tysiące lat, a „bramy piekielne” nie przemogły jej. Otóż argumentacja ta zupełnie chybia celu. Nie trzeba być zdeklarowanym pesymistą ani satanistą, by zauważyć, że na tym naszym świecie, ponoć najlepszym z możliwych, najdłużej trwa to, co złe, szkodliwe, bezsensowne, wsteczne. Co gorsza, nie ma ani jednego takiego zła, z którym by ludzkość rozprawiła się definitywnie, natomiast pojawiają się nowe rodzaje zła i mają jak najlepsze widoki na przyszłość. Od zarania dziejów istnieją prostytucja i alkoholizm, a zamiast ustępować znajdują coraz liczniejszych i młodszych towarzyszy: nikotynizm, narkomanię, lekomanię itp. Tysiące lat trwają w komplecie grzechy główne i grzechy urągające najstarszym przykazaniom. Definitywnie giną natomiast rzeczy dobre: mnogie gatunki roślin i zwierząt, kryniczne wody, zielone lasy, solidna powłoka ozonowa. Ich miejsce zajmują nie znane dawniej szkodniki lasów i pól uprawnych, ogrodów, sadów, skażenie środowiska, wyeksploatowanie zasobów naturalnych. Nie zmniejsza się, lecz wzrasta przestępczość, i co gorsza, pojawiła się przestępczość zorganizowana, wykwalifikowana, posługująca się najnowszą techniką. Nie zamierzają ustępować uciskające ludzi skostniałe instytucje, a najpotężniejszą z nich jest - właśnie Kościół. Podczas gdy państwa z trudem i mozołem dopracowują się demokracji, Kościół po staremu wpaja zgoła inne postawy.

W naturze każdej instytucji kapłańskiej, jako służącej Bogu, leży nie tylko dążenie do absolutnej władzy i panowania nad światem, ale i zasada nierówności, którą najjaśniej sformułował papież Pius X w encyklice Vehementer nos z 1906 roku: „Kościół jest z natury swojej społecznością nierówną, składa się bowiem z dwu kategorii osób: pasterzy i trzody. Tylko hierarchia kieruje nim i rządzi (...). Obowiązkiem mas jest pogodzić się z tym, że są rządzone, i spełniać w duchu podporządkowania się rozkazy tych, którzy rządzą”14.

Czy kiedykolwiek społeczeństwa, będące bezwolną „trzodą” poganianą przez „pasterzy”, i to zhierarchizowanych, zrozumieją, docenią i udoskonalą demokrację? Apologetom Kościoła wcale nie przychodzi do głowy, iż może być i tak, że mocom piekielnym ani się śni „przemagać” go, gdyż za ich staraniem powstał i wybornie im służy, toteż ktokolwiek usiłuje go ulepszać, zbliżać do Ewangelii, naraża się na gniew i odwet księcia piekieł - Szatana, czyli Belzebuba.

Czy Polska Kościołowi zawdzięcza swój byt narodowy?

Na soborze w Konstancji (tym samym, który spalił Husa i Hieronima) dominikanin niemiecki Falkenberg głosił, że nie może być większej zasługi wobec chrześcijaństwa niż walka z Polakami. „Dla obrony porządku chrześcijańskiego wolno bez grzechu zabić każdego Polaka, dostojnikom zaś polskim i królowi Władysławowi Jagielle należą się szubienice”15. Temu duchowi krzyżactwa, z którym solidaryzowało się wielu rycerzy na Zachodzie, polska delegacja na sobór z Pawłem Włodkowicem z Brudzewa na czele przeciwstawiła teorię opartą na dwóch tezach: 1) że względem pogan obowiązuje to samo prawo, co względem chrześcijan i 2) nie wolno narzucać wiary przemocą. Feliks Koneczny pisze: „Brudzewski zadał Krzyżakom klęskę cięższą niż Witold i Zyndram z Maszkowic. Ludzie dobrej woli poczęli odtąd opuszczać sprawę Zakonu”16.

Moralna siła drugiej tezy rozbija w proch cały ten porządek, do którego musiał dostosować się Mieszko I poddając się pod zwierzchnictwo papieża. Historycy zgodnie twierdzą, że religia pogańska Słowian była szlachetna, pokojowa, przesycona uczuciami przyjaźni z ludźmi i z przyrodą, wesołością i poezją. Jej ducha nieźle oddał Józef Ignacy Kraszewski w Starej Baśni. „Wszystkie ludy słowiańskie miały pojęcie o jednym wszechmocnym bóstwie, które wszystkiemu dało początek, które tworzy porządek świata, nagradza i karze (...) Wierząc w nieśmiertelność duszy, ofiarowywano zmarłym, których ciała palono, napoje i jadła”17.

Nasi przodkowie długo nie mogli rozstać się ze swoją starą religią - pragnienie powrotu do niej było jednym z ważnych powodów wielu buntów i powstań. Ale w tamtych okolicznościach Polacy musieli przyjąć chrześcijaństwo, by uniknąć ciągłego „nawracania” przez hordy Falkenbergów. Zresztą pomimo chrztu jeszcze w roku 1147 Św. Bernard z Clairvaux pod sugestią Niemców nawoływał do krucjaty przeciwko Słowianom. „Najtragiczniejszy był - jak pisze O. Halecki - incydent pod murami Szczecina obleganego przez krzyżowców idących coraz dalej na wschód, a stwierdzających poniewczasie, że atakowali tam Pomorzan już nawróconych przez św. Ottona z Bambergu”18.

A jednak religia przyjęta pod presją konieczności nie przyniosła Polakom szczęścia. Od XI wieku nasi wschodni sąsiedzi wyznawali prawosławie, od wystąpienia Lutra w Niemczech rozwijał się protestantyzm, w Czechach szerzył się husytyzm, wierna zaś papiestwu Polska znalazła się w otoczeniu innowierców, co miało ratalny wpływ na nasze narodowe losy. Nawet arcykatolicki historyk O. Halecki przyznaje, że „byliśmy zagrożeni w dużej mierze z powodu naszego katolicyzmu”19. Napisana przez Haleckiego historia Polski przeniknięta jest przekonaniem jej autora o wyjątkowym tragizmie naszych dziejów, który najzwięźlej wyrażają słowa odnoszące się bezpośrednio do naszej sytuacji w momencie wybuchu II wojny światowej: „Naród nasz doznał nie tylko pogardy wrogów, ale także lekceważenia (ze strony) sprzymierzeńców i obojętności świata”20.

Główną przyczyną naszych nieszczęść narodowych było to, że Kościół odgrywał w naszym kraju pierwszorzędną rolę, a więcej niż polską racją stanu kierował się własnymi interesami i interesami papiestwa. By zadowalająco uzasadnić tę tezę, trzeba by napisać grubą księgę, my jednak z konieczności ograniczymy się do wyliczenia ważniejszych faktów mogących stanowić tematy do obszerniejszych rozważań. Prokościelni historycy aż nadto uzasadnili i wpoili ludziom przekonanie, że działalność Kościoła w Polsce zawsze była chwalebna i wprost zbawienna dla Polaków, że Polska zawdzięcza Kościołowi swój byt narodowy. Społeczeństwo polskie jest o tym już tak przekonane, iż nie ma potrzeby jeszcze raz tego dowodzić - trzeba natomiast, dla obiektywnej prawdy i dla całości obrazu naszych dziejów, zerknąć i na odwrotną stronę medalu.

Wielu rzetelnie myślących historyków jest zdania, że właśnie to, co pro-kościelna historiografia skrzętnie przemilcza, najbardziej zaważyło na naszych losach.

1. Wątpliwe pożytki z poddania państwa polskiego papieżowi. Nasamprzód zapytajmy: czy Mieszko I wprowadził w 966 roku do Polski autentyczne chrześcijaństwo? W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10, 30-37) Jezus uczył, że naszym bliźnim jest każdy człowiek, niezależnie od wyznania i narodowości. Zatem zarówno cesarz niemiecki, jak i papież, znający chyba Ewangelię, powinni byli wiedzieć to, co na soborze w Konstancji głosił Paweł Włodkowic: że względem pogan obowiązuje to samo prawo co względem chrześcijan i że nie wolno krzewić wiary przemocą. Ale cesarz i papież nie kierowali się duchem Ewangelii, lecz duchem przemocy, duchem rzymskiego imperializmu i tego demona wprowadził Mieszko I do Polski przyjmując chrzest. Od tego momentu cała historia Polski - na równi z historią innych tak zwanych „chrześcijańskich” społeczeństw - była i jest historią przemocy, wzajemnej nienawiści, konfliktów i wojen dyktowanych przez tego demona.

Mieszko I myślał, że przyjmując chrześcijaństwo, czyli zwierzchnictwo papieży, odbierze Niemcom pretekst do agresji, ale historia dowiodła, że się mylił. Papieże byli wówczas podwładnymi cesarzy w sprawach świeckich i często składali im nawet przysięgę wierności. Dlatego Mieszko przekazując swój kraj papieżowi, przekazał go tym samym cesarzowi i ułatwił mu ingerencję w sprawy polskie. „Starano się zasugerować nauce, że chrzest ocalił Polskę przed inwazją germańską. W rzeczywistości Kościół katolicki i Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego były... ściśle z sobą spokrewnione. Sukces jednego z tych mocarstw był zarazem i niemalże w równej mierze sukcesem drugiego z nich. Od czasu przyjęcia chrześcijaństwa Polska otworzyła wrota inwazji skuteczniejszej, pokojowej, ujarzmiającej tym silniej, że pod hasłami dogmatów religijnych... Przyniesiono do Polski obce Słowiańszczyźnie wyobrażenia i urządzenia ustrojowe, które miały zapewnić Kościołowi w Polsce potęgę i rządy, tak jak spełniały już tę rolę w państwach zachodnich. Gdyby Polska uległa była inwazji germańskiej, zaszłyby na naszych ziemiach podobne przeobrażenia ustrojowe”21.

Polskę obroniły przed inwazją germańską zwycięstwa Bolesława Chrobrego, a nie przyjęcie papiesko-cesarskiego zwierzchnictwa. Przyjęcie tego zwierzchnictwa nakładało tylko na naród ciężki obowiązek płacenia papieżom świętopietrza i dawania księżom dziesięcin.

Mieszko I liczył też na to, że przyjęcie chrześcijaństwa ułatwi mu opanowanie podbitych plemion. Faktycznie jednak stało się ono początkiem blisko stuletniej wojny domowej, w wyniku której został rozbity ustrój rodowy i jego ideologia - religia pogańska. Zaprowadzenie chrześcijaństwa w Polsce odbywało się w sposób krwawy i okrutny, przy zbrojnej pomocy z zewnątrz. Przy okazji misjonarze chrześcijańscy zniszczyli prawie doszczętnie wszystkie pomniki polskiej kultury pogańskiej.

W ten sposób, już u zarania naszych dziejów, papiestwo przedstawiło się nam jako instytucja antypolska, podporządkowana cesarzom niemieckim i dostarczająca im broni ideologicznej, sankcjonującej ich ekspansję na wschód; jako instytucja antyludowa, dostarczająca broni ideologicznej księciu i jego drużynie przeciw masom walczącym o zachowanie ustroju rodowego; w końcu papiestwo oddziałało jako instytucja antykulturalna, gdyż usankcjonowało dzieło zniszczenia wszelkich śladów przedchrześcijańskiej kultury Polski22.

2. Wątpliwe metody stosowane przez Kościół w walce o autonomię.

Niewielu było w Polsce władców, którzy twardo bronili polskiej racji stanu przed uroszczeniami Kościoła, i niewielu było biskupów, którzy śmiało sprzeciwiali się papieżom w walce o dobro kraju. Andrzej Nowicki wskazuje na „piękny przykład niezależności od wrogiego Polsce Rzymu”, jaki za Władysława II dali biskupi polscy, „nie ugiąwszy się przed klątwą legata papieskiego ani nawet samego papieża Eugeniusza III, który w roku 1149 wezwał cesarza niemieckiego Konrada do wyprawy krzyżowej na Polskę w celu zmuszenia arcybiskupa gnieźnieńskiego i innych biskupów polskich do posłuszeństwa papieżowi”23. Były to jednak wypadki rzadkie, wyjątki od reguły bezwzględnego posłuszeństwa Rzymowi. Drugą taką dość powszechną regułą było wichrzenie, wywoływanie buntów i burzenie państwa, budowanego z trudem przez książąt typu Bolesława Chrobrego i Bolesława Śmiałego O biskupach polskich XII i XIII wieku słusznie pisze Tadeusz Wojciechowski, że „nie umieli apostołować, ale umieli burzyć na równi i razem z panami świeckimi... pomagając do rozburzenia państwa”24.

Katolicki historyk przyznaje, że „okolicznością sprzyjającą uzyskiwaniu przez Kościół niezależnego stanowiska w państwie było postępujące od 1138 roku rozbicie państwa na dzielnice i związane z tym osłabienie władzy monarszej. Ułatwiało to Kościołowi zdobywanie coraz to nowych przywilejów, które pozwoliły duchowieństwu na wyłamanie się spod ogólnie obowiązujących praw i ukształtowanie się w XIII wieku w odrębny stan z własnym aparatem sądowniczym”25. Dowodzi to zasadniczej przeciwstawności interesów: co dla Polski było szkodliwe, to dla Kościoła korzystne, sprzyjało „wyłamaniu się spod ogólnie obowiązujących praw”. Nic dziwnego: „chrześcijaństwo było wszak importem zewnętrznym”.

Na czoło metod wymuszania przywilejów wysunęła się stale stosowana przez duchowieństwo metoda buntowania młodszych braci przeciwko starszemu. Najstarszy z synów zmarłego księcia zostawał następcą na mocy starszeństwa, młodzi mogli dojść do władzy tylko w przypadku jego bezpotomnej śmierci lub w drodze przewrotu. Za pomoc przy przewrocie musieli płacić. Duchowieństwo obiecywało im pomoc w dokonaniu przewrotu w zamian za obietnice wielkich przywilejów, nadań, w zamian za ziemię, niewolników, pieniądze, uprawnienia. Stając po stronie młodszych braci duchowieństwo stale wzniecało - we własnym interesie - niepokoje, bunty, wojny domowe, aby się w tym chaosie jak najbardziej obłowić26.

Do królów i książąt, którzy przy pomocy biskupów złamali ustanowioną przez Krzywoustego zasadę senioratu i wbrew polskiej racji stanu służyli interesom Kościoła, należeli: Kazimierz Mnich, Władysław Herman, Kazimierz Sprawiedliwy, Leszek Biały i Władysław Plwacz (Odonic). Kazimierz Mnich, który przy pomocy swego wuja arcybiskupa Hermana sprowadził Niemców na własny kraj i zadał powstańcom klęskę pod Płockiem w 1042 roku, został nazwany „Odnowicielem”, a powinien być nazywany „Pacyfikatorem”, gdyż uśmierzając bunt doprowadził kraj do ostatecznego zniszczenia, nędzy i głodu, a w konsekwencji do zarazy.

Za pomoc okazaną przy pacyfikowaniu własnego narodu Kazimierz musiał zapłacić cesarzowi i papieżowi. Cesarzowi zapłacił w ten sposób, że uznał się za lennika i zobowiązał do płacenia daniny w wysokości 300 grzywien rocznie, papieżowi zaś zapłacił reformą świętopietrza, które za Chrobrego i Mieszka II płacone było ryczałtem ze skarbu królewskiego, a od czasów Kazimierza zaczęto je ściągać systemem „podymnym”, to znaczy po denarze od każdej rodziny.

Za niedołężnego Władysława Hermana, kukły biskupów i Niemców, rządy sprawował jego spowiednik, Niemiec Otto von Mistelbach, oko i ucho cesarza niemieckiego na dworze polskim.

Mieszko Stary rządził 35 lat Wielkopolską „w spokoju i szczęściu, od wszystkich szanowany i kochany”. Po śmierci Bolesława Kędzierzawego wstąpił na tron krakowski i zaczął zaprowadzać porządek w całej Polsce ściąganiem podatków i ściganiem bezprawia bez względu na osobę. Tym naraził się duchowieństwu. Najmłodszy jego brat Kazimierz nie miał żadnych praw do tronu, ale biskupi uczynili go królem, za co musiał im słono zapłacić. Jak Władysław Herman nie mógł równać się z Bolesławem Śmiałym, tak i Kazimierz nie mógł dorównać Mieszkowi Staremu, ale biskupom właśnie o to chodziło, aby na polskim tronie zasiadały ich bezwolne kukły. Gdy w 1194 roku Kazimierz został otruty, na tronie powinien był zasiąść Władysław Wielki Laskonogi), syn Mieszka Starego, ale biskupi osadzili na tronie małoletniego syna Kazimierza, Leszka Białego, by móc w jego imieniu sprawować rządy. Kukłą arcybiskupa gnieźnieńskiego był Władysław Odonic. Dwaj synowie otrutego Kazimierza (którego za podpisanie na synodzie w Łęczycy (1180) aktu kapitulacji państwa polskiego przed agenturą papieską w Polsce nazwano „Sprawiedliwym”), mianowicie Leszek Biały i Konrad Mazowiecki, na synodzie w Borzykowie zobowiązali się do przestrzegania zasady wyboru biskupów przez kapituły, do pozostawienia w gestii biskupów obsadzania niższych stanowisk kościelnych i do wyłączenia duchowieństwa spod jurysdykcji władzy świeckiej. Te przywileje nadane Kościołowi w latach 1210-1215 w Borzykowie i w Wolbarzu wkrótce zostały rozszerzone i objęły wszystkie ziemie polskie. Kościół wyemancypował się spod władzy państwowej, a silniej związał z możnowładztwem, z którego szeregów rekrutowała się większość dostojników kościelnych27.

Wszystkie te swobody wywalczyli biskupi znaną metodą podburzania i popierania juniorów przeciwko seniorom. Nie obchodziły ich szkody wyrządzone krajowi - liczyły się tylko korzyści własne i papiestwa.

3. Poniżenie i osłabienie władzy państwowej oraz uświęcenie wszelkiej opozycji przez kanonizację biskupa-spiskowca i uczynienie go - patronem Polski.

Wiadomo, że Polacy nie grzeszą nadmiarem szacunku i uległości wobec własnego państwa. Wiele się na to złożyło - konieczność walki z państwami zaborczymi, z hitlerowskim okupantem. Najważniejszym wszakże czynnikiem krzewienia opozycji wobec państwa polskiego był i jest Kościół. Jakże znamienne jest to, że biskup Stanisław ze Szczepanowa, którego Gall Anonim wyraźnie nazywa zdrajcą (traditor), który wraz z możnowładztwem zorganizował spisek przeciwko królowi i został przez niego ukarany śmiercią, był wkrótce kanonizowany jako męczennik za świętą sprawę Kościoła i ogłoszony patronem Polski! Bolesław Śmiały był zbyt dobrym królem, by mógł przypaść do gustu hierarchii kościelnej, żądnej nieograniczonych przywilejów i swobód. Gdyby był biskupią kukłą, tak jak jego rywal, Władysław Herman, na pewno biskup Stanisław nie uknułby spisku i on nie musiałby go karać zgodnie z ówczesnym surowym obyczajem. Nie to było złe, że zdrajca poniósł karę, lecz to, że nastąpiło to za późno, gdy zdrada wydała już owoce i buntownikom udało się z pomocą obcych wypędzić Bolesława Śmiałego, a na tronie osadzić Władysława Hermana. „W rezultacie tego buntu ziemię krakowską zabrali Czesi, przepadł tytuł królewski, a Polska popadła znów w zależność od cesarstwa niemieckiego”28.

Ktokolwiek dokładnie a bezstronnie przestudiuje historię Polski, to niechybnie zauważy, że tego rodzaju „przysług” oddanych przez Kościół ojczyźnie naszej było około setki, podczas gdy rzeczywistych pożytków tej samej mniej więcej wagi było trzykrotnie mniej. Kościół mimo najlepszych chęci nie mógł wciąż Polsce szkodzić, bo nie mógł do końca podciąć korzenia swojego bytu w naszym kraju. Niemniej stanowisko Kościoła, wobec Polski było na ogół zdecydowanie wrogie. Niezmiennie dowodzili tego swoimi czynami i słowami papiescy legaci i nuncjusze. W roku 1462 na zjeździe piotrkowskim legat Hieronim oświadczył, iż „byłoby lepiej, żeby trzy państwa zginęły, niż gdyby chociaż jedno z praw Stolicy Apostolskiej zostało nadwerężone”29. Nie brakowało też i Polaków-fanatyków. Słynny jezuicie kaznodzieja, ks. Piotr Skarga, wołał: „Niech zginie Polska, jeżeli to będzie z korzyścią dla papiestwa”.

Z uwagi na to, że nie jesteśmy w sanie napisać i wydać grubej księgi, musimy dalsze „przysługi” Kościoła i „szlachetne czyny” jego przedstawicieli jedynie wypunktować, rezygnując z nawet tak nikłego jak powyżej ich omówienia. Co więcej, nie możemy wszystkich ważniejszych faktów wymienić z powodu braku miejsca.

4. Bezgraniczna samowola i bezkarność polskiego wyższego duchowieństwa (rozpustnik i warchoł, biskup Paweł z Przemankowa, i karierowicz, zdrajca, czeski agent, biskup Jan Muskata).

5. Wzrost zależności kościoła polskiego i Polski od papiestwa (ustawiczna kontrola i ingerencja kurii rzymskiej w nasze sprawy poprzez legatów, uciążliwi kolektorzy wywożący z Polski olbrzymie sumy tytułem świętopietrza, ryczałt z nominacji nowych dostojników kościelnych, dziesięcina papieska, czyli podatek od dochodów duchowieństwa).

6. Szykanowanie księcia Henryka Brodatego za mądrość i niezależną postawę (pomimo iż był człowiekiem bardzo pobożnym, mężem św. Jadwigi Śląskiej, twórcą bogatych fundacji na rzecz klasztorów i ojcem Henryka Pobożnego - umaił jako wyklęty przez Kościół).

7. Wynoszenie na ołtarze bogatych feudałów i zakonników z pominięciem pobożnej biedoty dowodzące klasowego charakteru Kościoła oraz tego, że beatyfikacje i kanonizacje służą mu jako narzędzie podnoszenia swego prestiżu i gromadzenia bogactwa, szczególnie w wieku XIII.

8. Zakony - bastionami papiestwa na ziemiach polskich.

9. Niemieckie konwenty franciszkańskie - polityczną ekspozyturą feudałów niemieckich służącą ich parciu na wschód.

10. Zadanie franciszkanów: uśmierzać bunty najuboższych warstw społecznych poprzez manifestowanie rzekomego ubóstwa znoszonego z pokorą i pogodą ducha; zadanie dominikanów: strzeżenie ortodoksji, pełnienie funkcji inkwizytorów w walce z herezją.

11. Utwierdzane przez Kościół rozbicie dzielnicowe - hamulcem rozwoju gospodarczego Polski.

12 Zakonnicy i kanonicy - zawodowymi fałszerzami dokumentów (Tyniec, Lubiąż, Wrocław itd.).

13. Fałszerstwa dokumentów jaka środek do bogacenia się zakonów i kapituł oraz do ujarzmiama chłopów, „prawnego” nakładania na nich nieznośnych ciężarów.

14. Popełniane przez kler nadużycia związane z pobieraniem dziesięciny (np. niepozwalanie na sprzęt zboża, aż pleban zabierze co dziesiątą kopę, co w czasie słot powodowało zgnojenie całych zbiorów).

15 Chciwość, mściwość i żądza władzy kleru jako główne powody rzucania klątw na opornych oraz interdyktów na całe miasta i kraje.

16. Utrzymywanie ludu w ciemnocie dla tym łatwiejszego wykorzystywania go („szlachcic płacił księdzu za to, żeby ten robił z chłopa pokorne bydlę”).

17. Papieskie warunki przyznania Władysławowi Łokietkowi korony: zakończenie sprawy sądowej biskupa Jana Muskaty (który temuż Łokietkowi mocno dał się we znaki), zwiększenie wywożonego z Polski świętopietrza i ustanowienie inkwizycji.

18. Zgubna dla Polski polityka kardynała Zbigniewa Oleśnickiego (którego ostro krytykował już historyk Jan Długosz): jako zażarty anty-husyta nie dopuścił do powstania unii polsko-czeskiej, natomiast wplątał króla Władysława Warneńczyka w niepotrzebną wojnę z Turcją, która zakończyła się klęską Polski i śmiercią młodego króla.

19. Niechlubna i okrutna działalność inkwizycji w Polsce (papież Marcin V w jednym z listów przekonywał króla Władysława Jagiełłę: „Nie może się nazywać zbrodnią, cokolwiek jest podjęte w obronie wiary katolickiej”).

20. Znamienny fakt obłożenia klątwą najlepszych królów polskich (Kazimierza Wielkiego, Kazimierza Jagiellończyka).

21. Pisma Jana Ostroroga świadczące o zepsuciu papieży i biskupów („Papież udaje, że obraca swe skarby na budowanie kościołów, lecz w istocie używa ich dla wzbogacenia swych krewnych, na dwór, na stajnie, że nie powiem na co gorsze... Duchowni złupiwszy lud oddają się rozpuście i rozwiązłości... Po Rzymie kraj nasz jest największym zbiornikiem oszustwa i świętokupstwa: duchowieństwo sprzedaje pogrzeby, ostatnie oleje, pokutę, chrzty, śluby, to jest wszystkie obrzędy, które powinny być bezpłatnie udzielane... Wielkim złem jest, że klasztory napełnione są próżniakami i nieudolnymi ludźmi”).

22. Zdumiewający program ratowania i umacniania papiestwa opracowany przez papieża Pawła IV: 1) rozbudzenie antysemityzmu, 2) nasilenie działalności inkwizycji, 3) masowe unicestwianie i konfiskowanie majątków przeciwników, 4) wciągnięcie pospólstwa do czynnej akcji pogromowej, zachęcanie do mordowania, bezczeszczenia zwłok, niszczenia i rabowania dóbr innowierców, 5) wielka ofensywa przeciwko bezbożnej kulturze). Program ten byt realizowany w Polsce w dobie kontrreformacji.

23. Nuncjusze papiescy - szpiedzy i agenci Habsburgów (Commendone, Laureo, Di Capua, Martelli, Pallavicini).

24. Papiestwo jako niezawodny sojusznik naszych wrogów - Krzyżaków. Na sejmie piotrkowskim w 1525 roku uznano, że nadszedł odpowiedni moment do uderzenia na Krzyżaków i zupełnego wypędzenia ich z Prus. Ale agenci watykańscy z biskupem wrocławskim Maciejem Drzewickim na czele zaczęli nalegać, aby zawrzeć z Krzyżakami stuletni pokój. Ostatecznie prokrzyżackie stanowisko zwyciężyło i Polska, sobie na zgubę, zgodziła się na ugodę z Krzyżakami i zmarnowała nadarzającą się okazję odebrania im Prus.

25. Biskupi w senacie więcej dbali o interesy własne i papiestwa niż o interesy Polski. Było to zrozumiałe i oczywiste, gdyż nie król, ale papież rozdzielał godności i awanse tudzież kapelusze kardynalskie.

26. Wrogość papiestwa wobec biskupów i księży patriotów. Kiedy np. prymas Polski, Jan Łaski, nie dał się przekupić i nakłonić do antypolskiej polityki w sprawie krzyżackiej i w sprawie wojny z Turcją absolutnie nie odpowiadającej polskiej racji stanu, otrzymał od papieża Klemensa VII pismo pełne inwektyw: „Syn ciemności, a brat zdrajcy Judasza, Jan Łaski, z imienia arcybiskup, ale z czynów arcydiabeł”. Jan Łaski stał na czele ugrupowania, które szczerze popierało króla Zygmunta Starego, toteż król nie pozwolił na rozpowszechnianie tego osobliwego dokumentu w Polsce i odesłał go kurii papieskiej.

27. Niesprawiedliwe przywileje kleru jako przyczyna niezgody. Szlachta była szczególnie oburzona tym, że duchowieństwo było zwolnione od obowiązku uiszczania podatki na obronę kraju oraz od innych ciężarów, ciężary te zostały przerzucone na ludzi świeckich, którzy w dodatku musieli oddawać klerowi dziesięcinę.

28. Walka z reformacją o utrzymanie niesprawiedliwych przywilejów. Zwolennicy reformacji poddawali krytyce instytucję Kościoła i jego funkcjonariuszy, żądali ich obieralności przez ogół wiernych oraz utworzenia kościoła narodowego jak w Anglii. Zmuszano duchowieństwo do stałych świadczeń na obronę kraju, starostom zabroniono wykonywania wyroków sądów duchownych w stosunku do ludzi świeckich i domagano się wykluczenia biskupów z senatu z powodu ich politycznej zależności od papieża. Kler walcząc z reformacją walczył nie o dogmaty, ale o te i inne przywileje. Jego sojusznikami byli posiadacze bojący się utraty swoich majątków na rzecz ewangelicznej idei sprawiedliwości społecznej.

29. Jezuickie metody, ks. Skarga i zwycięstwo kontrreformacji. Jezuitów sprowadził do Polski kard. Hozjusz w roku 1564. Zastosowali oni w walce przeciw polskim antypapieżnikom dwie metody: podburzanie tłumów do pogromów i wymuszanie na królu posłuszeństwa dla dyktowanej przez nich polityki personalnej przy rozdawnictwie urzędów. Dzieje pogromów i tumultów przedstawił Wacław Sobieski w książce „Nienawiść wyznaniowa tłumów za rządów Zygmunta III”. Ks. Skarga zaś w swych kazaniach i broszurach głosił: „Konfederacja Warszawska (1573), ustawa tolerancyjna, to wilcze, tyrańskie, piekielne, dzikie prawo... Chroni ona wszystkie wiary, a przecież tylko jedna wiara może być dobra... Kto bluźni, niech śmiercią umrze... Wywiedź bluźniercę przed obóz i niech go kamieniami zabije lud wszystek”. W roku 1668 sejm zabronił pod karą banicji występowania z kościoła katolickiego. To położyło kres rozwojowi protestantyzmu w Polsce.

30. Żywotny do dziś w Polsce model religijności z czasów saskich. Jest to religijność płytka, teatralna, sentymentalna, bez duchowej głębi, nacechowana bigoterią, obskurantyzmem i fanatyzmem.

31. Unia brzeska i wyniszczające Polskę wojny kozackie. W 1596 r. zawarto w Brześciu unię, mocą której Kościół prawosławny na terenie państwa polskiego podporządkował się władzy papieskiej w Rzymie. Wkrótce jednak okazało się, że unici są w mniejszości i że unia nie cieszy się popularnością. Hasło obrony prawosławia przed zachłannością łacinników stało się sztandarową dewizą wojen kozackich, tak dokuczliwych dla ówczesnej Polski.

32. Wplątanie Polski w bezsensowne wojny z Rosją i Szwecją. Gdy w czerwcu 1587 roku hetman Zamojski przepędził kandydującego na polski tron arcyksięcia austriackiego Maksymiliana, istniała możliwość nader korzystnego związania Polski z Rosją przez przyjęcie na tron carewicza Fiodora, z którym łatwo byłoby odpierać Kozaków, Turków, Tatarów... Ale nuncjusze papiescy, jezuici i inni fanatycy nie pozwolili na to. Królem został Zygmunt III Waza, wychowanek jezuitów, do którego jednak Zamojski natychmiast się zraził i zapytał osoby królowi towarzyszące: „Jakieżeście to nieme diablę nam przywieźli?” To „nieme diablę” faktycznie Polskę „urządziło” stawszy się kukłą jezuitów. Polska była otoczona krajami, które wcześniej lub później od Kościoła rzymskiego odpadły, a Zygmunt postanowił ziścić marzenia jezuitów i wszystkie te kraje rzucić pod nogi papieżowi. Michał Bobrzyński pisze: „Wiążąc się z Habsburgami miała im Polska dopomóc do zgniecenia protestantyzmu w Czechach, Węgrzech i Rzeszy Niemieckiej; dopomagając Zygmuntowi w jego prawach do szwedzkiej korony miała Szwecję do Kościoła rzymskiego nawrócić; odnawiając unię kościelną z Rusią a mieszając się w sprawy wewnętrzne Moskwy miała i tam katolicyzm zaszczepić”. Bobrzyński podkreśla absurdalność tych planów lak pod względem militarnym, jak religijnym i stwierdza: „Mogła Polska wytrwać w katolicyzmie, tak jak wytrwała Francja, ale prowadząc swoją własną, zdrowym rozsądkiem nakazaną politykę i nie oddając jej na łup jezuitów...” A Zygmunt, jako godny wychowanek jezuitów, zamierzał nawet Polskę sprzedać Austrii za jej pomoc w ulokowaniu się na tronie szwedzkim...

33. Wplątanie Polski w bezsensowne wojny z Turcją i klęska pod Cecorą (1620). Te wojny i tę klęskę ściągnęło na Polskę poparcie wojskowe, którego król udzielił Habsburgom pod wpływem papieża faworyzującego tych ultrakatolickich dynastów. Tu jeszcze raz widzimy, jak zgubne były ingerencje papieskie w polskie sprawy.

34. Podsycanie nienawiści wyznaniowej. Najazd szwedzki na Polskę za Jana Kazimierza wychowanka jezuitów propaganda katolicka przedstawiała jako karę boską za pobłażanie heretykom.

35. Skąpstwo kleru i jezuitów. Egoistyczne duchowieństwo polskie poskąpiło kosztowności kościelnych na obronę państwa przed Szwedami. Jezuici - najbogatszy wówczas zakon w Polsce - nie ustąpili pod tym względem nawet wobec nacisku nuncjusza papieskiego. A Jezus uczył: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi...” (Mt 6, 19).

36. Kłamliwa propaganda paulinów. Sfabrykowano wtedy dla celów propagandowych legendę o cudownej obronie klasztoru paulinów z cudownym obrazem Matki Boskiej na Jasnej Górze w Częstochowie. Tymczasem ta dobrze ufortyfikowana, usytuowana na wysokiej skale twierdza miała trzykrotną przewagę w artylerii nad Szwedami, którzy zresztą musieli odstąpić od niej, ponieważ rozwijające się powstanie anty-szwedzkie w Małopolsce zagroziło tyłom ich wojsk. Wbrew legendzie nie chodziło tu też o obronę cudownego obrazu przed zbeszczeszczeniem przez heretyckich żołdaków, gdyż obrazu w ogóle na Jasnej Górze nie było. Przezorni paulini zdołali go bowiem zawczasu wywieźć w bezpieczne miejsce na Śląsk. Legenda jasnogórska nie mogła być sygnałem inspirującym i wywołującym antyszwedzki ruch oporu, gdyż rozwijał się on wtedy pomyślnie i od kilku miesięcy odnosił sukcesy.

37. Ścięcie i spalenie Kazimierza Łyszczyńskiego za ateizm. Urodził się 4 marca 1634 roku, był szlachcicem. Jego młodość przypadła na czasy Trylogii Sienkiewicza. Wstąpił do zakonu jezuitów, tam odbył studia wyższe, ale po ośmiu latach wystąpił, ożenił się i miał córkę. Był trzykrotnie posłem na sejm. Za trzecim razem wybierał króla Jana Sobieskiego (19 maja 1674 roku). W tym też roku zaczyna pisać swój traktat De non existentia Dei. Jego córka wyszła za mąż za bliskiego krewnego i biskup łucki Jan Stanisław Witwicki surowo upomniał Łyszczyńskiego. Ten odpowiedział mu, że kościelne zakazy zawierania małżeństw między krewnymi nie mają znaczenia, bo małżeństwo jest umową świecką. Oburzony biskup dnia 30 sierpnia 1686 roku uroczyście ekskomunikował Łyszczyńskiego, co już czyniło go heretykiem.

Jego dłużnik, stolnik bracławski Jan Brzoska, chcąc pozbyć się wierzyciela wykradł mu rękopis traktatu i spowodował, że Łyszczyński został oskarżony o ateizm i w 1688 roku wtrącony do więzienia.

Na sejmie w 1688 roku bronił Łyszczyńskiego Ludwik Konstanty Pociej, późniejszy hetman i wojewoda wileński. Biskupi byli inspirowani przez nuncjusza papieskiego, którym wówczas był Giacopo Cantelmi, i wszyscy żądali kary śmierci. Dnia 28 marca 1689 roku odczytano skazańcowi wyrok, a dwa dni później, w środę, na rynku Starego Miasta w Warszawie Łyszczyński spalił swoje rękopisy, potem kat ściął mu głowę, a następnie zwłoki wywieziono za miasto i spalono. Podobno miał być spalony żywcem, ale król okazał mu łaskę i pozwolił na ścięcie.

Autor streszczonego tu życiorysu, Andrzej Nowicki, zauważa w zakończeniu, że triumf fanatyzmu religijnego był pozorny. „Coraz więcej ludzi zaczynało myśleć tak jak Łyszczyński, a w sto lat od napisania przezeń traktatu - w roku 1773 - ks. Piotrowski skarżył się, że Warszawa pełna jest Łyszczyńskich30.

Jakiej prawdy nie chciał odwołać Łyszczyński i ocenił ją wyżej niż własne życie? Tej, że Bóg, w jakiego ludzie wierzą, jest chimerą, że panująca religia spełnia dwie ujemne funkcje: gasi światło rozumu i ujarzmia prosty lud wymysłem wiary w Boga, natomiast ateizm spełnia funkcję dodatnią, gdyż jest prawdą wyzwalającą z uciemiężenia31.

38. Zmarnowanie szansy odzyskania Prus Książęcych przez intrygi papieskie. Dnia 16 października 1676 roku król Jan III Sobieski zawarł z Turcją bardzo korzystny rozejm. Było to sprzeczne z interesami Austrii i Watykanu, toteż katoliccy fanatycy urządzili na Sobieskiego straszliwą nagonkę, grożąc mu pozbawieniem go tronu. Wyobraźmy sobie, co musiał przeżywać król, który po to zawarł ten rozejm, aby mieć wolne ręce dla odzyskania Prus, gdyż nadarzała się okazja. Ale kto to wyperswaduje fanatykom? Polska jest „przedmurzem chrześcijaństwa” i ma święty obowiązek tępić innowierców, a nie wchodzić z nimi w układy! „Akcja wichrzycielska agentów austriackich z nuncjuszem papieskim na czele przybrała największe nasilenie przed sejmem grodzieńskim (1678-9), który miał ratyfikować polsko-turecki traktat w Żurawnie. Papież Innocenty XI pisze do senatu polskiego: „Z bólem nie do wiary dowiedzieliśmy się o mających się odbyć na najbliższym sejmie obradach ratyfikacji pokoju z Turcją, który ciężką plamę położy na imieniu Waszym”. Jednocześnie papież wniósł «za pośrednictwem nuncjusza uroczysty protest przeciwko rokowaniom pokojowym z Turcją». Co więcej, tym urzędowym dokumentom towarzyszyły liczne osobiste pisma... Nie ma prawie dygnitarza polskiego, nie mówiąc już oczywiście o biskupach, który by nie był zaszczycony osobnym brewem papieskim”.

39. Odsiecz wiedeńska jako krok milowy w kierunku rozbiorów Polski. W interesie papiestwa leżało, by Polska wykrwawiała się w niepotrzebnych wojnach z Turcją i pośrednio umacniała te wszystkie potęgi, które niebawem rozbiorą ją na części. Szczytem naiwności Polaków było chlubienie się tym, że są „przedmurzem” i działają dla dobra państw zachodnich. Feliks Koneczny wylicza długi szereg bitew, jakie Polacy od XIII wieku stoczyli w obronie chrześcijaństwa, ale na koniec zauważa: „Kiedy Polska wyciągnęła dłoń ku Europie wzywając pomocy, nikt się nie ruszył. Francuzi, Niemcy, Hiszpanie - mieli przed sobą robotę pilniejszą: musieli jeszcze przez lat 30 palić i mordować w imię katolicyzmu lub protestantyzmu”32. Co nam dała ta chlubna rola „przedmurza”? Jedynie wyniszczenie kraju i kulturalne zacofanie. Oto znów słowa Konecznego: „Cóż dziwnego, że naród wojowników, postawiony koleją losów na straży zachodniej cywilizacji, nie dotrzymywał kroku w rozwoju umysłowym, ekonomicznym, państwowo-organizacyjnym tym swoim szczęśliwym sąsiadom, co mieli... znacznie więcej czasu na zrzucanie pancerza i oddawanie się pracy intelektualnej, przemysłowej lub artystycznej. Z tego tytułu należy się nam... słuszny wymiar zasługi, z uwzględnieniem nie tylko tego, cośmy dokonali, ale i tego, co w czasie wojennym można było dokonać”33. Możemy czekać na ten „słuszny wymiar” do końca świata!

Król Jan Sobieski zaprzepaścił ogromne szanse, gdy odstąpił od Ludwika XIV (zbuntowała go przeciwko niemu żona Marysieńka, bo nie dał jej ojcu-bufonowi tytułu księcia Francji), a przystąpił do osi Watykan - Wiedeń i wyruszył z odsieczą. Według Bobrzyńskiego „trwanie w przymierzu austriackim, sprzecznym z najistotniejszym interesem Polski, gotowało jej i Sobieskiemu już tylko same upokorzenia i klęski”. Wiązało się to z jak najbardziej błędną polityką w stosunku do Rosji i Prus. „Powróciwszy z wyprawy wiedeńskiej, na której miał dostateczną sposobność przekonać się o nieszczerości Austrii i jej obietnic, starał się Sobieski dla tym skuteczniejszego poparcia wojny tureckiej wciągnąć do ligi chrześcijańskiej Rosję. Zostawił jej król wolne ręce do wewnętrznego rozwoju i wzmożenia się, tak samo jak Prusom, i nie wahał się nawet przez Krzysztofa Grzymułtowskiego zawrzeć z nią w roku 1686 wieczystego pokoju. Za przyrzeczenie pomocy przeciw Tatarom przyznano Rosji ostatecznie Smoleńsk i Czernichów, a za półtora miliona złotych także i Kijów...”34. W ten sposób Polska dla upragnionej przez papiestwo i nuncjuszy wojny z Turcją wyświadczyła wspaniałe przysługi wszystkim trzem przyszłym zaborcom.

40. Nieszczęsna wyprawa mołdawska - najokazalszy owoc knowań nuncjuszy. Całe 22-letnie panowanie Sobieskiego składa się z czterech lat rządów tego króla, przeciwko któremu nuncjusz Martelli organizuje bunty, i z osiemnastu lat rządów nuncjuszy, którzy za pośrednictwem Marysieńki manewrują Sobieskim jak kukiełką. Za sprawą Pałlaviciniego dochodzi do skutku wyprawa mołdawska, w której armia polska, wspanialsza od tej, która kilka lat przedtem ruszyła pod Wiedeń, oszukana przez sojuszników - w interesie których działał Pallavicini - poniosła straszną klęskę. Tak to nuncjusze papiescy - szpiedzy i agenci Habsburgów - prowadzili Polskę do ostatecznej ruiny.

41. Popieranie przez papieża Sasa-zbrodniarza przeciwko królowi Stanisławowi Leszczyńskiemu. Słusznie A. Krausher pisze, że „nigdy jeszcze w Polsce tyle głów pod toporem kata nie spadło, nigdy jeszcze tyle języków przez mózg nie wyrwano, nigdy jeszcze tylu ludzi nie skazano na spalenie za zobelżenie panującej religii, ile za Augusta II”. August II Sas, niedawny luteranin, zaskarbił sobie zaufanie papieża do tego stopnia, że kiedy rozgorzała wojna o tron między Sasem a Leszczyńskim, który wykazał się tolerancją wobec różnowierców, papież pod karą klątwy nakazał polskiemu episkopatowi pojednanie się z Augustem II Sasem, grożąc równocześnie złożeniem z urzędu biskupowi, który odważy się koronować Leszczyńskiego na króla. I rzeczywiście: ciężkie kary spotkały zarówno biskupa poznańskiego Mikołaja Święcickiego, który proklamował Leszczyńskiego królem, jak i arcybiskupa lwowskiego Konstantego Zielińskiego, który ostatecznie koronował Leszczyńskiego. Pierwszy zmarł w drodze z więzienia, drugi na wygnaniu.

42. Papieże i nuncjusze - przykładem dla wrogich sąsiadów Polski. Tym mieszaniem się w wewnętrzne sprawy Polski z największą jej szkodą papieże i nuncjusze papiescy dali przykład i zachętę państwom ościennym, które też niebawem dokonały rozbioru Polski.

43. Niehumanitaryzm i wstecznictwo fanatyków religijnych. Utrzymująca się wówczas wiara w opętanie przez diabła i w możliwość zaprzedania mu duszy rozpętała nagonkę na czarownice i czarowników. Ofiarą tego ponurego zabobonu padło wtedy w Polsce ok. 30-40 tys. osób. „Winnych” najczęściej palono na stosie. Inną formą fanatyzmu wsławili się uczestnicy konfederacji barskiej. Gdy w roku 1768 sejm przyznał innowiercom równouprawnienie i wznowił ustawę o niezapisywaniu dóbr ziemskich Kościołowi, konfederaci ostro zaatakowali te przywileje i zakazy, co spowodowało w 1773 roku poważne ograniczenie tych kulturalnych zdobyczy.

44. Dalsze szerzenie przez kościoły i klasztory prymitywnej dewocji i ciemnoty. W 1773 roku było w całej Rzeczypospolitej 11 165 zakonników, szerzących ciemnotę i fanatyzm, gdyż sami słynęli z nieuctwa, co stwierdzał nawet nuncjusz papieski Visconti pisząc w 1766 roku: „Zakonnicy mają takie niskie wykształcenie, iż ciemnota jest wśród nich powszechna” „Mnichy - pisał król Stanisław August Poniatowski - niszczą i fanatyzują całą Polskę”.

45. Machinacje nuncjusza Archettiego i unicestwienie próby ratowania Rzeczyposposlitej poprzez reformę praw. Król wiedząc, że złe i niesprawiedliwe prawo było jedną z głównych przyczyn upadku Polski, zlecił A. Zamojskiemu i jego współpracownikom opracowanie nowego kodeksu. Ponieważ jednak kodeks uderzał tak w samowolę szlachty, jak i w zakony bezpośrednio zależne od papieża i ułatwiające mu bezprawną ingerencję w sprawy polskie, nuncjusz z zakonnikami podburzyli szlachtę i kodeks został obalony.

46. Jezuickie metody kształcenia i analfabetyzm szlachty. Po wypędzeniu arian z Polski niemal całe kształcenie pozostawało w gestii jezuitów. O metodach i efektach tego kształcenia świadczy fakt, że w wielu rejonach kraju panował analfabetyzm wśród szlachty (a cóż dopiero wśród chłopów!). Zapoczątkowana przez Konarskiego reforma oświaty była zajadle zwalczana przez jezuitów.

47. Biskupi polscy na czele listy zdrajców. Zaciekli wrogowie obozu reform, biskupi: Kossakowski, Massalski, SieraKowski i Skarszewski, przystąpili do konfederacji targowickiej. W ślad za nimi poszło wielu niższych duchownych. Papież Pius VI przesłał Targowicy swoje błogosławieństwo. W czasie insurekcji kościuszkowskiej (potępionej przez papieża) wyżej wymienieni biskupi (z wyjątkiem Skarszewskiego) zawiśli na szubienicy jako płatni zdrajcy. Na skutek interwencji króla Kościuszko zamienił Skarszewskiemu wyrok śmierci na dożywotnie więzienie. Ten ułaskawiony zdrajca Polski został w 1824 r. mianowany prymasem Królestwa Kongresowego. Prymas Michał Poniatowski, brat króla Stanisława Poniatowskiego, okazał się szpiegiem króla pruskiego. Otruł się, aby uniknąć odpowiedzialności za udostępnienie tajnych informacji wojskowych oblegającym Warszawę Prusakom i Rosjanom.

48. Wydanie „Polski zawsze wiernej” Kościołowi na łup zaborcom - innwowiercom. Kiedy Maria Teresa pragnąc uspokoić swoje katolickie sumienie zwróciła się do papieża po radę w sprawie zaboru (pierwszego rozbioru Polski w roku 1772), papież Klemens XIV odpisał jej: „Najechanie Polski i jej podział były nie tylko rzeczą polityczną, lecz leżały w interesie religii i dla duchowej korzyści Kościoła było konieczne, aby dwór wiedeński rozpostarł swe panowanie w Polsce o ile można najdalej”.

Mogłoby się wydawać, że gdy w 1830 roku Polacy-katolicy chwycili za broń, by walczyć o wolność z ciemięzcą, którym był prawosławny car, papież niechybnie stanie po ich stronie. Tymczasem stało się inaczej - papież poparł cara, a potępił powstańców. W wydanym do polskiego kleru breve z dnia 9 czerwca 1832 roku papież Grzegorz XVI pisze:

Dowiedzieliśmy się o okropnym nieszczęściu, w jakie to kwitnące królestwo (Polska) pogrążyło się w ostatnim roku; jednocześnie dowiedzieliśmy się, że to nieszczęście zostało spowodowane jedynie przez intrygi wichrzycieli, którzy w tych nieszczęsnych czasach... podnieśli się przeciwko władzy prawowitych monarchów (to znaczy cara) i pogrążyli w przepaść swą ojczyznę łamiąc wszystkie więzy prawowitego posłuszeństwa. Obecnie z łaski Boga pokój i porządek zostały przywrócone (to znaczy powstanie zostało uśmierzone), toteż znów otwieramy wam nasze serce”35. Aby nie było wątpliwości, papież powołuje się na św. Pawła i dodaje: „Niechaj wszyscy pamiętają, że według słów Apostoła nie ma władzy, tylko od Boga: ta zaś co jest, od Boga ustanowiona jest. A zatem kto się opiera władzy, opiera się rozporządzeniu boskiemu, a ci, co się opierają, sami na siebie ściągają potępienie. Dlatego to boskie i ludzkie prawa oburzają się na tych, co przez haniebne bunty, spiski i zamachy, usiłują złamać zaprzysiężoną wiarę monarchom”36. W tym samym duchu wypowiadali się następni papieże: Pius IX potępiając powstanie styczniowe, Leon XIII i Pius X. W gruncie rzeczy wszyscy dawali jednakową radę: „Niech się Polacy modlą, czczą cara i wierzą”.

Kiedy bierzemy pod uwagę to wszystko, co dla naszej zguby zdziałali papieże i ich nuncjusze oraz te ich cyniczne rady to ich wydanie „Polski zawsze wiernej” na łup zaborcom-innowiercom, to rozumiemy dramatyczne wołanie poety: „O Polsko!... Twa zguba w Rzymie!”

49. Szykanowanie ks. Piotra Ściegiennego - bojownika o wyzwolenie społeczne. Ściegienny szerzył w zaborze carskim uświadomienie polityczne nawołując do czynnego przeciwstawienia się ciemiężycielom traktującym pańszczyznę i poddaństwo jako zrządzenie boskie. Wzywał chłopów do walki z rządami zaborców o niepodległość i wyzwolenie społeczne. W roku 1844 wykryto spisek ks. Ściegiennego przygotowującego powstanie, aresztowano go i skazano na bezterminową katorgę na Syberii, z której wrócił po 25 latach. Władze duchowne, zamiast ująć się za nim, ukarały go odebraniem mu święceń kapłańskich. Czyż ks. Ściegienny nie praktykował prawdziwej miłości bliźniego nakazanej przez Chrystusa?

50. Wroga stronniczość pełnomocnika Stolicy Apostolskiej, prałata Achillesa Rattiego. W roku 1920, w czasie plebiscytu na Górnym Śląsku, prałat Ratti (późniejszy papież Pius XI) tak wyraźnie działał na szkodę Polski a sprzyjał Niemcom, że oburzone społeczeństwo polskie doprowadziło do wysunięcia w sejmie wniosku, by Ratti natychmiast opuścił Polskę.

51. W roku 1925 został zawarty konkordat między Polską a Stolicą Apostolską. Zapewniał on liczne przywileje Kościołowi katolickiemu w Polsce. Główną cechą polskiego katolicyzmu w 20-leciu międzywojennym był wojujący antykomunizm rozwijający się pod wpływem inspiracji Watykanu i pod przypomnianym, dawnym hasłem: „Polska przedmurzem chrześcijaństwa”. Konkordat nie był sprawiedliwy w stosunku do innych wyznań. Prowadzono akcję dyskryminacji i prześladowań wobec prawosławnej mniejszości wyznaniowej we wschodnich województwach. Dyskryminowani byli ludzie o niezależnym światopoglądzie. Dążność do klerykalizacji życia społecznego objawiał Kościół przez powoływanie wielu stowarzyszeń: Akcji Katolickiej, Sodalicji Mariańskiej, Milicji Niepokalanej, Krucjaty Eucharystycznej i innych, mających za zadanie penetrację różnych środowisk społecznych. Kościół wyraźnie dążył do przywrócenia dawnego monopolu w sferze światopoglądowej.

52. Sprzymierzenie się Kościoła z faszyzmem w celu zniszczenia komunizmu. Papież Pius XII był dokładnie poinformowany przez Hitlera o planie napaści na Polskę. Celem ostatecznym i najważniejszym miała być inwazja na Związek Radziecki. Warunkiem tej inwazji było okupowanie Polski. Gdy 1 września 1939 roku Polska została napadnięta, to papież, zgodnie z zawartym porozumieniem, nie wystąpił w obronie Polski i nie potępił niemieckiej agresji.

53. Wyraźna wrogość Kościoła wobec ustroju Polski Ludowej. Niezależnie od wszelkich słabości i błędów socjalizmu Kościół musi przyznać, że jego założenia ideowe były bliższe chrześcijaństwu aniżeli wilcze prawa kapitalizmu. Dlatego trudno zrozumieć, dlaczego Kościół był od samego początku tak wrogo nastawiony do budowy socjalizmu w Polsce. (Najprawdopodobniej dlatego tak ofiarnie walczył z socjalizmem, aby przypadkiem nie doznały uszczerbku jego kapitały rozlokowane w setkach banków na całym świecie, i aby odzyskać majątki w Polsce, gromadzone ze szkodą dla niej od czasów średniowiecza). Kto może zaręczyć, czy ta budowa nie okazałaby się pomyślna, gdyby Kościół nie siał dywersji, nie psuł i nie szkodził, lecz z całą apostolską żarliwością przyłożył rękę do tej ambitnej budowy? Mógł nie zgadzać się z marksistowskim materializmem, mógł krytykować i rugować wszystkie błędy budownictwa socjalizmu w teorii i w praktyce, ale powinien był docenić i umacniać to, co w socjalizmie było zgodne z Ewangelią i z Dziejami Apostolskimi. Tego nie czynił i w tym tkwi powód, że teraz Kościół - o ile nie zatracił zupełnie sumienia i humanistycznej wrażliwości - może poniekąd czuć się winnym widząc, jak w obecnym społeczeństwie polskim dokonuje się zatrważająca polaryzacja na grupkę bogaczy i morze nędzy.

54. Problemy nowego konkordatu. „Dochody kleru (chrzty, śluby, pogrzeby itd.) powinny być księgowane i powinien być płacony od nich podatek. Zamiast płacenia podatków, jak by nakazywała przyzwoitość, kler konkordatem chce przerzucić na państwo, tzn. na podatników, wszelkie koszty remontów, ubezpieczeń itd. oraz utrzymania swoich obiektów. Już obciążył kosztami wynagrodzeń: budżet wojska - kapelanami i budżet szkolnictwa - katechetami, a wiele innych dziedzin kosztami wszelakiego „duszpasterstwa”. - Cmentarze powinny być komunalne. Co będzie z grzebaniem innowierców lub ateistów? Pod płot lub za płot? Tak ma wyglądać w praktyce chrześcijańska miłość bliźniego? - Śluby powinny być nadal cywilne. Religia to sprawa osobista, a założenie rodziny - społeczna. Łatwo zawrzeć ślub kościelny, po jakimś czasie zmienić wiarę, zawrzeć następny itd. - Rozwody są konieczne. Człowiek jest omylny, może popełnić błąd przy wyborze partnera. Czy przez całe życie ludzie ci, a co gorsza, ich potomstwo, mają żyć w piekle, w awanturach, w nienawiści? W imię czego?”

Tę wypowiedź jakiś autor zamieścił w prasie tygodniowej wśród wielu innych, tak samo pełnych sprzeciwu i niepokoju. Takim sprzeciwem i niepokojem żyły poprzez długie wieki najszersze kręgi polskiego społeczeństwa, lecz nie mogły się wypowiedzieć z powodu braku środków lub - ze strachu.

Na tym kończymy to wyliczanie dowodów dość osobliwej miłości świętego Kościoła do Polski zawsze mu wiernej (Polonia semper fidelis). Kto zna historię Polski, ten potwierdzi, że jest ich co najmniej drugie tyle. Kto by chciał sprawdzić tu wymienione lub szukać dalszych, może je skonfrontować z poniższym wykazem literatury. Korzystaliśmy z niej według kolejności:

1. Włodzimierz Szafrański, Chrześcijaństwo w dziejach Polski

2. Andrzej Nowicki, 1000 lat zatargów z papieżami

3. L.J. Rogier i in. (red.), Historia Kościoła (pięciotomowa)

4. Michał Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie

5. Feliks Koneczny, Polskie logos i ethos

6. Oskar Halecki, Tysiąclecie Polski katolickiej

7. Józef Keller, Katolicyzm jako religia i ideologia

8. Józef Siemek, Śladami klątwy

9. Janusz Tazbir, Spotkania z historią

10. Leszek Podhorodecki, Chanat krymski

11. A. Nowicki, Wykłady o krytyce religii w Polsce

12. Jerzy Kłoczowski (red.), Chrześcijaństwo w Polsce

13. Łukasz Kurdybacha, Dzieje kodeksu Andrzeja Zamoyskiego

14. Bożena Krzywobłocka, Historiozoficzny spór o rolę katolicyzmu w Polsce

15. Janusz Tazbir, Historia Kościoła katolickiego w Polsce (1460-1795)

Wnioski mogące służyć za podstawę do dalszych rozważań

Wydobywając z kart historii te dowody osobliwej miłości i troski Kościoła katolickiego w stosunku do Polski, bynajmniej nie mieliśmy na celu pogrążenia go w opinii Polek i Polaków, lecz znalezienie odpowiedzi na nurtujące społeczeństwo polskie pytanie: co, u licha, z tą religią katolicką? Praktykować - nie praktykować? Otóż jeżeli kler katolicki, tak świecki, jak zakonny, daje takie „dowody” wierności zasadom świętej Ewangelii: miłości, pokory, ubóstwa, wyrzeczenia, ofiarności w walce o sprawiedliwość i pokój na ziemi, to mamy murowaną pewność, że praktykowanie religii katolickiej zamiast przybliżać, oddala ludzi od tych zasad. Coś tu jest na pewno złe: życie Kościoła lub te zasady.

Cóż zatem należy czynić? Czy dążyć do obalenia Kościoła, do nowej rewolucji? Boże broń. Katolicyzm i socjalizm to dostateczne dowody, że po zwycięstwie rewolucji wyłażą z nor najdziksze bestie i profanują jej sztandarowe hasła używając ich do celów wprost przeciwstawnych. Zrozumiał to Stanisław Ossowski: „Przyjmując słowa i praktyki, które służyły ruchowi rewolucyjnemu, nadawało się im inną treść lub ograniczało do sytuacji izolowanych od codziennego życia. Wspólnota chleba i wina nie przestała się nazywać «komunią», gdy uczyniono z niej sakrament udzielany przy ołtarzu. Biskup nadal odbywał w Wielki Czwartek rytualną czynność mycia nóg dziadom, ale to nie groziło zmniejszeniem dystansu, który go od nich dzielił (...). Sprzątaczka lub woźny bywali tytułowani «towarzyszami» przez tych, którzy rozporządzali nieograniczonymi kontami w banku, korzystali ze specjalnych sklepów, instytucji usługowych i specjalnych przedszkoli dla swych dzieci”37. Sytuacja staje się tym gorsza, gdy po rewolucji te dzikie bestie wyhodują superpotwory - odczłowieczające, krwiożercze instytucje. Tylko papież (Leon X) był zdolny powiedzieć: „To nie do wiary, ile można zarobić na jednej głupiej bajce o Chrystusie”38. Wszakże ludzie mniej zepsuci mogą znaleźć w Ewangeliach zaczyn autentycznego chrześcijaństwa - inne pojęcie religii i Boga. Temu celowi służy druga część tej książeczki.



NIEBO?

NIE, BO JEDENASTY ARGUMENT WSKAZUJE, ŻE PO ŚMIERCI ISTNIEJE PRZYCZYNOWA ODPŁATA



NIEZNANE OBSZARY CHRZEŚCIJAŃSTWA

Wychowawczy wpływ chrześcijaństwa sięga daleko poza krąg ludzi uważających się za chrześcijan. Zresztą i poza tym wpływem ludzie mogą nieświadomie cenić i urzeczywistniać wartości chrześcijańskie. Przecież wartości te o tyle tylko są żywe i ekspansywne, o ile odpowiadają potrzebom każdego człowieka, a potrzeby te mogą być, w sprzyjających warunkach, realizowane i poza oficjalnym chrześcijaństwem. Z drugiej strony oficjalne chrześcijaństwo, jego organizacje, doktryny i kulty nie zawsze sprzyjają przejawianiu się wartości rdzennie chrześcijańskich. Wszak wiadomo, że ważnymi źródłami ateizmu, niewiary i sekciarstwa są „słabe punkty” Kościoła na wielu polach działalności i obecności wśród ludzi39. W związku z tym przeciwnicy Kościoła nie zawsze działają na szkodę chrześcijaństwa: często pomagają oni chrześcijanom w przezwyciężaniu owych „słabych punktów” ich organizacji i zbliżaniu się do tego, co w chrześcijaństwie jest istotne, uniwersalne.

Z tej racji niezwykle potrzebne i doniosłe są rozważania o istocie chrześcijaństwa - tego chrześcijaństwa, które nie zamyka się w granicach aktualnej ortodoksji, lecz stanowi pomost do innych religii i do wszystkich ludzi dobrej woli. Wprowadzenie do pojęcia takiego chrześcijaństwa może nie podobać się tym, którzy biorą drobiazgi za jego istotę, w sumie jednak może być źródłem wiary i optymizmu. W świetle tego pojęcia ujrzymy nieznane obszary chrześcijaństwa, które można by porównać do żyznych dolin poza tymi łańcuchami gór, które dotychczas uważaliśmy za ostateczną granicę „naszego świata”. Poznanie i włączenie tych żyznych dolin do oficjalnego chrześcijaństwa jest rzeczą o wiele ważniejszą i pilniejszą (a przy tym o wiele łatwiejszą) niż ewangelizowanie Azji czy Afryki, niż nakłanianie ludzi odchodzących od Kościoła do życia według oficjalnego modelu chrześcijanina. Może w świetle pojęcia uniwersalnego chrześcijaństwa obecne kłopoty Kościoła z innymi ekspansywnymi religiami i sektami, a nawet z ateizmem i niewiarą, okażą się w znacznej mierze „zbędnymi troskami”?

Ażeby wyrobić sobie prawdziwe pojęcie uniwersalnego chrześcijaństwa, musimy dysponować jasno określonymi kryteriami. Dla ogółu wiernych takim kryterium jest wzór osobowy Jezusa osadzony na Ewangeliach. Wszakże już tu widzimy poważne niebezpieczeństwo: przecież na przykład Tomasza Kempis oparł swoją książeczkę O naśladowaniu Chrystusa na Ewangeliach i tych innych źródłach, książeczka ta była czytana i ceniona przez wieki niemal jak sama Ewangelia, a obecnie zarzuca się jej trzy wielkie błędy: „dewaloryzację i pogardę świata, wybranie Boga przez jak największe odwrócenie się od stworzeń i całkowity rozdział między miłością Boga a miłością ludzi”40. Czy dziś jesteśmy już wolni od tych błędów? Chyba nie, skoro ks. Alfons Skowronek pisze: „Dzisiejsi kaznodzieje często nie potrafią otrząsnąć się z wrażenia, że mówią obok czy ponad rzeczywistością, zapominając, w jakiej walce o nagi byt toczy się życie dzisiejszego człowieka”41. Autor obwinia za to supranaturalizm, czyli ucieczkę w sferę czysto duchową, skutkiem której wiara stała się niespostrzeżenie nadbudową unoszącą się wysoko ponad konkretną rzeczywistością.

Ten supranaturalizm jest do dziś tak zakorzeniony, że podważenie go na pewno zostanie potępione jako atak na całą sferę nadprzyrodzoną. Ponieważ jednak poszukujemy pojęcia chrześcijaństwa wykraczającego poza wszelką religijną ortodoksję, musimy na pierwszym planie postawić kryteria naukowe i doświadczalne, a Pismo św. i wzór osobowy Jezusa - na drugim. Wszakże choćby ktoś powiedział, że Jezus jest postacią mityczną i że Pismo Św. jest zbiorem mitów, kryteria te musimy traktować jako istotne, gdyż przez dwa tysiąclecia kształtowały ludzką kulturę.

W Ewangelii według Św. Jana czytamy: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. A w interesującej nas kwestii prawda wyjściowa jest taka, iż „można mówić o apostazji mas w XX wieku. Faktem jest, że ciągle przybywa ludzi, którzy żyją tak, jak gdyby Bóg nie istniał: ich horyzont ogranicza się do sfery działalności zawodowej oraz stosunków społecznych, zupełnie nie dręczy ich metafizyczna trwoga, nie odczuwają wcale potrzeby religii i nie starają się opierać swych czynów na zasadach religijnych. Ateizm praktyczny istnieje również na płaszczyźnie działalności politycznej. Zakłada się, że ta ostatnia rządzi się własnymi prawami, które nie mają nic wspólnego z ogólnie przyjętą moralnością ani z wiarą w Boga. Kryteriami są skuteczność i sukces. Religia jest uważana co najwyżej za instrument w służbie działalności politycznej (...) Także w interesach postępuje się tak, jak gdyby Bóg nie istniał i jak gdyby nie było problemu sumienia”42. A poza tym ateizmem praktycznym istnieje także ateizm teoretyczny i agnostycyzm.

Tak wygląda życie ludzi świeckich, a jaka jest prawda o życiu ludzi duchownych? Dominuje „klerykalizm wewnątrzkościelny tłumiący aktywność i odpowiedzialność świeckich, nadmierne akcentowanie eklezjalnej jedności ze szkodą dla różnorodności i pluralizmu w sprawach nie objętych dogmatycznymi orzeczeniami, piętnowanie świata i jego błędów zamiast poszukiwania odpowiedzi na niepokoje i aspiracje duchowe ludzi, przejawy erozji chrześcijańskiej tożsamości i dekadencji wiary, nadmierne mnożenie struktur i nabożeństw kościelnych, niedostatecznie uwspółcześnione duszpasterstwo, zbiurokratyzowana fikcja życia parafialnego, chłodna rutyna liturgii, przykry kryzys kaznodziejstwa”43.

Oba te cytaty nie są wypaczeniem obrazu, ale skondensowaniem prawdy o upadku religii tak a tak pojmowanej, w celu unaocznienia konieczności szukania pojęcia czy pojęć religii bliższej życiu ludzi. Otóż można przekonująco udowodnić, aczkolwiek nie w szczupłych ramach tej wypowiedzi, że prawdziwe chrześcijaństwo faktycznie podbijające świat zawiera dwie religie - niższą i wyższą - żywiołowo praktykowane, a przez Kościoły mniej lub więcej lekceważone, mimo iż obie te religie dominują na kartach Ewangelii i każdą z nich uosabiał Jezus z Nazaretu. By jednak opisać te religie, musimy wpierw odkryć takiego Boga, którego wszyscy ludzie naprawdę miłują ponad wszystko - bez nakazu.

Jedyny Bóg prawdziwy: doświadczany, miłowany, wieczny i żywy

Stopniowy, lecz niepowstrzymany zanik religijnej wiary nasuwa nam pytanie: czy wraz z tą wiarą zaniknie i religia, czy może wzniesie się na wyższy poziom? Kto utożsamia religię z wiarą, ten jest wrogiem religii, zakłada jej kres. W takim przypadku ostatnią deską ratunku byłby pogląd Karla Rahnera, że kto zaakceptuje swoje człowieczeństwo (a tym samym człowieczeństwo innego) jako mające sens, ten jest „wierzącym implicite, czyli „anonimowym chrześcijaninem” i ma szansę zbawienia44. Jednak nie jest konieczna taka redukcja religijnych aspiracji do namiastek. Jeśli zrozumiemy i zaakceptujemy pojęcie Boga najżywiej doświadczanego i miłowanego ponad wszystko - bez nakazu, to okaże się, że religia nie zanika wraz z wiarą, lecz na odwrót - rozwija się i wznosi na wyższy poziom poznania, którym według św. Tomasza z Akwinu jest poziom wiedzy, bezpośredniego doświadczenia.

Bóg, w którego musimy wierzyć, jest z istoty swej daleki. Im silniej ludzie wierzą, tym tragiczniej przeżywają jego oddalenie i milczenie, skarżą się wprost na „straszne milczenie Boga”. Jakże wymowna jest następująca strofa z wiersza Musseta Espoir en Dieu:

Czemuś pozwolił, by nędzne stworzenie O Bogu śniło, Boga zgadywało?

Ziemię dokoła pustoszy wątpienie; Widzimy nazbyt wiele - lub za mało45.

Wobec tego łatwo zrozumieć tych, którzy jak Giordano Bruno, Bartłomiej Spinoza czy Immanuel Kant rezygnowali z religii objawionej i traktowali Boga jako Absolut. Ale była to znów filozoficzna namiastka religii. Miał rację ks. Stanisław Kowalczyk pisząc: „Podważanie osobowości Boga powoduje, iż jego Transcendencję trudno uznać za partnera dialogu miłości, za Stwórcę świata i ojca wszystkich ludzi”46. Wszakże ów „dialog” bywa źródłem rozterki, gdyż Bóg osobowy faktycznie milczy...

Punktem wyjścia w pozytywnym rozwiązywaniu problemu Boga jest podkreślenie faktu, że istnieje twórczość kosmiczna, która stale podtrzymuje w istnieniu i przeobraża wszystkie obiekty Wszechświata, dzięki której istnieje życie, świat roślinny i zwierzęcy oraz człowiek, wraz ze swoją organizacją społeczną, cywilizacją i kulturą. W każdej komórce żywej zakodowana jest mądrość istotnie przewyższająca naszą inteligencję47. „W porównaniu z całościowością i racjonalnością procesów biosyntezy działania inżynierów, chemików, laureatów Nagrody Nobla są niezgrabne, prymitywne, koślawe i kulawe”48.

Twórczość kosmiczna przejawia się nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz nas. Ma ona tutaj charakter podmiotowy i dzieli się na szereg rodzajów. Znana nam jest twórczość techniczna, inżynieryjna, naukowa, artystyczna. Wszakże najbardziej podmiotowa, a przez to najmniej uświadamiana jest twórczość mityczna, która jest dla naszego życia wewnętrznego tym, czym światło i ciepło słońca dla życia organicznego. Permanentny akt twórczości mitycznej zasadniczo nie jest naszym aktem - jest takim samym darem, jak promienie Słońca docierające do powierzchni Ziemi. Podstawowym efektem tego permanentnego aktu jest wizja mityczna, zawierająca wszystkie nasze ideały i aspiracje, pragnienia i ambicje, marzenia o pomyślności i o lepszej przyszłości. Psychologowie, teoretycy twórczości, znają te „wizje idealne”, czyli „wyobrażenia stanu, który nie istnieje, a który ma być doskonalszy od tego, który istnieje”, wskazują na ich funkcję motywującą, sterującą i kompensacyjną, wykrywają te wizje we wzorach osobowych, utopiach i mitach49, a zwykle przeoczają fakt, że u podstaw tych wizji znajduje się permanentna twórczość mityczna, stałe „światło” umysłu, w którym owe wizje są zanurzone jak kwiaty w blasku słońca. To „światło” jest źródłem naszego poczucia bezpieczeństwa, spokoju i optymizmu. Nie gaśnie nigdy, nocą zamienia się w poświatę, stanowiącą tło dla marzeń sennych. Jest w znacznej mierze niezależne od realnych wydarzeń, wszakże jego „pulsowanie” uświadamia nam, że to właśnie ono jest miarą wartości i sensu życia. Jeśli wizje mityczne funkcjonują jako „wyobrażenia nadwartościowe”, to znaczy takie, dla których skłonni jesteśmy poświęcać siły, zdrowie i życie, to permanentna twórczość mityczna jest sferą aksjologicznie nadrzędną, gdyż stanowi przedmiot odniesienia w ocenie samych wizji.

W literaturze przedmiotu stosunkowo najtrafniejszym opisem tej twórczości kosmicznej o charakterze przedmiotowo-podmiotowym jest hinduistyczne równanie BRAHMAN=ATMAN. „Brahman jest pierwiastkiem kosmicznym - duszą i jedyną realnością Wszechświata, Atman to pierwiastek psychiczny - dusza i jedyna realność w człowieku. Ja to Wszechświat”50.

Tę świadomość realności Bóstwa, jaką mieli autorzy Upaniszadów, zauważa i podkreśla ks. Stanisław Kowalczyk51. Wszakże pomiędzy autorami i interpretatorami Upaniszadów a wprowadzaną tu koncepcją Boga zachodzi ta istotna różnica, że nasza koncepcja Boga ugruntowana jest na kardynalnym rozróżnieniu: Bóg jest mitem - mit jest Bogiem, którego dotąd nie zna religioznawstwo. Teza „Bóg jest mitem” jest tezą ateizmu słusznego wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z bogami stworzonymi przez ludzi w drodze mityzacji pewnych doniosłych dla ludzi przedmiotów (osób, rzeczy, pojęć). Błąd mityzowania najpełniej przejawił się w rozumowaniu Św. Anzelma z Aosty. Przyjął on jako pewnik nie wymagający dowodu, że Bóg jest istotą najdoskonalszą (według ludzkiej miary!). Jako istota najdoskonalsza musi istnieć nie tylko w myśli, ale i w obiektywnej rzeczywistości, zatem - Bóg rzeczywiście istnieje. Otóż św. Anzelm mimo woli dał dowód, że istnieje Bóg - „oświecająca” wszystkie umysły twórczość mityczna, mocą której ludzie tworzą sobie bogów wyznaniowych będących chimerami. Wobec faktu istnienia zła Bóg mógłby być nieskończoną Mocą albo nieskończoną Dobrocią, nigdy zaś tym i tym jednocześnie. Wobec ludzkiego poczucia wolności Bóg mógłby być albo Wielkim Zwodzicielem, który wyposażył nas w złudzenie wolności, by tym pewniej rządzić nami despotycznie, a zarazem przerzucać na nas odpowiedzialność za wszelkie zło i surowo karać za nie, albo - mityczną wizją osobistą ludzi, która nie niweczy ludzkiej autonomii i wolności, lecz na odwrót - utwierdza ją. Dlatego dewizą konsekwentnego teizmu jest teza: „mit jest Bogiem”52.

Powyższe rozróżnienie uwydatnia ignorowaną do dziś różnicę między żywą twórczością mityczną a utrwalonymi i kostniejącymi mitami. Dotychczasowe teorie mitu są fałszywe, bo kadłubowe. Wszystkie mitologie przedstawiają mit jako bajeczną opowieść o bogach i demonach, a dziwnym trafem pomijają żywą twórczość mityczną, która tak się ma do utrwalonych i kostniejących mitów, jak ogień do czadu, który wytwarza.

Pomimo tego błędnego przesunięcia akcentu z „ognia” na „czad” wszyscy badacze mitu uwydatniają jego doniosłość dla życia ludzi. Mircea Eliade podkreśla nierozerwalny związek mitu z doświadczeniami religijnymi53. To samo stwierdza Karl Rahner pisząc: „Mit jest całkowicie uprawnionym środkiem wyrazu dla ostatecznych doświadczeń człowieka”54. Leszek Kołakowski wykazuje wszechobecność mitu w naszym życiu i zaznacza, że tak zwane „cnoty boskie”, czyli wiara, nadzieja i miłość, są tylko tam, gdzie żyje mit.55 Józef Kozielecki twierdzi, że bez mitu nie ma autentycznej miłości, nie ma odwagi do podjęcia ryzyka ani dzielności. Jego zdaniem „mity są często nośnikami nowych wartości. Wartości te mają formę absolutną, bezwarunkową i trwałą. Dobra przemijalne, względne i przypadkowe znajdują się poza obszarami zajmowanymi przez mit”56.

Jeżeli tak wysoką ocenę otrzymują mity wyartykułowane i utrwalone, będące raczej „czadem”, to o ileż wyżej należy cenić „ogień”, czyli żywą twórczość mityczną? Jest ona taką formą kosmicznej twórczości, mądrości i mocy, jaka tylko jest możliwa na poziomie wytworzonej przez ewolucję, filogenezę i ontogenezę świadomości człowieka. Wszystkie mitologie i wszystkie objawienia, cała nieprzebrana „wiedza” o bogach, demonach i nadprzyrodzonych światach, to tylko „czad” i „dym” - Bogiem jest tylko uniwersalna twórczość mityczna, „która oświeca każdego człowieka, gdy na ten świat przychodzi” (J 1, 9). Czyż można dziwić się autorom Upaniszadów, że o tym nie wiedzieli i ulegali pokusie mityzacji, skoro wszystkie późniejsze religie popełniają ten sam błąd przenosząc pojęcie Boga i jego kult z żywej twórczości mitycznej na jej twory i kreując mnóstwo bogów będących kostniejącymi mitami?

Wszyscy stworzeni przez ludzi bogowie i wszystkie absoluty są nieme, sztuczne - prawdziwie osobowy charakter ma tylko sama twórczość mityczna, gdyż przy udziale człowieka rodzi jego najbardziej osobiste, fascynujące wizje, „wyobrażenia nadwartościowe”, dla których ludzie chętnie poświęcają swe siły, a niekiedy zdrowie i życie. A skoro twórczość mityczna, „wcielona” w osobistą wizję człowieka ma najwyższą aksjologiczną rangę, to mamy tu pierwszy, aksjologiczny argument, że właśnie ona jest prawdziwym Bogiem człowieka.

Po drugie, jeśli twórczość mityczna jest szczytowym przejawem twórczości kosmicznej w człowieku, a ta twórczość ustawicznie tworzy i podtrzymuje Wszechświat, to jest ona iskrą bożą w nas, czyli że potraktowanie twórczości mitycznej jako Boga ma również uzasadnienie ontologiczne. Tomiści twierdzą, że Bóg jest Aktem Czystym - powinni tylko dodać, że jest to czysty akt twórczości mitycznej, w którego człowiek nie musi wierzyć, gdyż go bezpośrednio doświadcza. Nic nie jest bliższe i droższe człowiekowi niż jego własna wizja mityczna. Zdanie św. Augustyna, że Bóg jest nam bliższy niż my sami sobie, dopiero teraz jest prawdziwe - w odniesieniu do Boga wiary jest fałszywe. Mamy tu trzeci, gnoseologiczny argument na rzecz tezy, że naszym prawdziwym Bogiem jest twórczość mityczna wcielona w wizję.

Niezwykle doniosły jest argument czwarty - logiczny. Wszyscy filozofowie świata liczący się z logiką zauważają, że wobec faktu istnienia zła nie może istnieć Bóg po ludzku doskonały, to znaczy wszechmocny i zarazem nieskończenie dobry. Tę nurtującą wielu ludzi trudność najjaśniej sformułował Epikur: „Bóg (mianowicie wszechmocny zwierzchnik świata i ludzi) albo chce usunąć zło a nie może, albo może a nie chce, albo nie chce i nie może, albo chce i może; jeśli chce i nie może, to jest niedołężny, co uchybia Bogu; jeśli może a nie chce, to jest zawistny, co mu również uwłacza; jeśli nie chce i nie może, to jest zawistny i niedołężny, wiec również nie jest Bogiem, a jeśli chce i może, co jedynie Bogu przystoi, to skąd się bierze zło, albo dlaczego go nie usuwa?”57 Warto zauważyć, że Epikur pierwszy opowiedział się za istnieniem „bogów wizyjnych”, czyli wyobrażeń istot doskonałych i szczęśliwych, które powstają w umysłach ludzi we wszystkich krajach i epokach. I tylko tym bogom przyznawał nieśmiertelność58. Otóż kiedy pojmujemy Boga jako żywą twórczość mityczną będącą podmiotową formą uniwersalnej twórczości kosmicznej nawiązując do hinduistycznego równania BRAH-MAN=ATMAN, to rozumiemy, że tworzenie i niszczenie stanowią nie-rozdzielną jedność, tak jak dwie strony jednego i tego samego medalu, toteż to, co my uważamy za zło, jest koniecznym składnikiem ładu Wszechświata, kosmosu, zatem wizja mityczna człowieka miłującego Boga zamiast buntu zawiera podziw dla tego boskiego ładu i pokorną akceptację cierpienia, starości i śmierci59. Do buntu prowokuje Bóg zmityzowany, pod każdym względem po ludzku doskonały, popadający w sprzeczność z rzeczywistością. Autorzy Upaniszadów też zaczynali mityzować Boga, ale jeszcze zachowali ten trzeźwy sąd: „Brahman to siła, którą wcieloną we wszystkie istoty mamy zawsze przed sobą, która wszystkie światy tworzy, dźwiga, podtrzymuje i znów wchłania w siebie...”60. Z argumentem czwartym ściśle wiąże się piąty, rzec można - trynitarny, bo tłumaczący symbol Trójcy świętej i postęp religijny. Wizja mityczna każdego człowieka jest troista, bo natura ludzka jest troista: biologiczna (amoralna), społeczna (moralna) i kulturalna (duchowa). Bóg Ojciec (żydowski Jehowa) symbolizuje biologiczny aspekt wizji mitycznej, Syn Boży (Chrystus) symbolizuje aspekt społeczny, moralny, gdyż w Nowym Testamencie dominuje treść etyczna, Duch Święty zaś symbolizuje aspekt kulturalny, duchowy. Miał zatem rację Joachim z Fiore, kiedy twierdził, że najpierw była era Boga Ojca (czasy Starego Testamentu), potem era Syna (chrześcijaństwo), a po niej nadejdzie era Ducha Świętego. Ta powstała w XII wieku periodyzacja wywarła znaczny wpływ na dzieje, na myśl polityczną, co zauważa Joseph Ratzinger, aczkolwiek ubolewa nad zeświecczeniem chrześcijańskiej myśli eschatologicznej61 . Wiele faktów przemawia za tym, że era Ducha Świętego już się rozpoczęła, a nasze rozróżnienie „Bóg jest mitem - mit jest Bogiem” może tylko przyśpieszyć jej świadomą inaugurację. Obecny kryzys chrześcijaństwa jest kryzysem przełomu er, który można zażegnać tylko przez odważne zerwanie z przeżytym pojęciem Boga i zdecydowane wkroczenie w erę trzecią. Kiedy Jezus zapowiadał przyjście Ducha Świętego, to zdawał sobie sprawę, że światu potrzebna jest nie tylko nauka, ale i metanauka, która by wyzwoliła Jego naukę z więzów czasu i przestrzeni.

Ważnym wkładem do tej metanauki jest podane przez J. Ratzingera wyjaśnienie, że „wyznacznikiem Jezusowego orędzia o Królestwie jest teraz, a nie „tam”, i nie „potem”. Nie obraca się ono wokół spekulacji czasowych i przestrzennych. Jego centrum stanowi osoba Jezusa, jego zasadniczymi kategoriami, stanowiącymi nierozdzielną jedność, jest łaska i pokuta, łaska i etos”. Ale „Jezus nie jest Królestwem przez swą prostą fizyczną obecność, lecz przez promieniującą z Niego moc Ducha Świętego”62. Siedliskiem tej mocy jest wizja mityczna.

Tak jak żydowski Jahwe, biologiczny aspekt wizji mitycznej jest amoralny. To tłumaczy zło moralne dziejące się w świecie ludzi. W przyrodzie ożywionej panuje prawo dżungli, mityczną zaś personifikacją tego prawa dżungli jest Szatan wraz z całym swym wojskiem diabłów, demonów. Jezus podniósł religię na poziom moralny, toteż „miał do czynienia” z królestwem Szatana, o czym nieźle informują Ewangelie. Wszakże walka z tymi ciemnymi siłami nie mogła być skuteczna, gdyż człowiekowi nie była przyznana pełna autonomia: w judaizmie panowało nad nim Prawo, w dotychczasowym chrystianizmie - Instytucja. W erze Ducha Świętego jednostka będzie miała zagwarantowaną autonomię dzięki programowemu kultywowaniu osobistej wizji mitycznej. Wprawdzie we wszystkich erach człowiek stale współdziała z czystym aktem twórczości mitycznej, tak jak Ziemia współdziała ze Słońcem w procesie rozwoju życia, ale to, co w wizji mitycznej pochodzi od człowieka, wciąż miewa charakter demoniczny, gdyż jest skażone namiętnościami i złudzeniami. Niemniej ów zakorzeniony w przepastnym Bycie Akt twórczości mitycznej, „zabarwiony” najbardziej osobistymi aspiracjami i marzeniami i mający postać jasnej, fascynującej wizji, jest Bogiem wizyjnym konkretnej jednostki ludzkiej. Era Ducha Świętego zacznie się na dobre wtedy, gdy każdemu człowiekowi zostanie przyznane prawo do otwartego zastąpienia Boga wyznaniowego własnym Bogiem wizyjnym, gdy kult religijny będzie kultem Bogów wizyjnych i gdy dzięki temu ośrodkiem każdej wizji będzie idealne, bosko-ludzkie ja (Ratzingerowski „Jezus Chrystus promieniujący mocą Ducha Świętego”). Dopiero wtedy każdy chrześcijanin stanie się zaczynem Królestwa Bożego na ziemi. W związku z tym bodajże najważniejszym argumentem za zmianą pojęcia Boga jest argument szósty - eschatologiczny. Związane z nim obawy i lęki przed pełną autonomią jednostek w sferze religijnej powinna rozproszyć wyłożona przy końcu koncepcja religii wyższej.

Siódmym jest argument historyczny. Dzieje religii dowodzą, że wszyscy bogowie i ich dworzanie, wszystkie nadprzyrodzone światy będące tworami wyobraźni mitycznej, z czasem dezaktualizują się, obumierają i giną w mrokach, natomiast ich matka - twórczość mityczna - wciąż rozjaśnia ludzką egzystencję i towarzyszy człowiekowi w jego wędrówce od początku aż po kres istnienia na ziemi. Zatem jest wyższa od tych bogów, tak jak złoto jest wyższe od wszelkich przedmiotów pozłacanych. Bogowie wyznaniowi są zanurzeni w historii, a tylko twórczość mityczna afirmująca subiektywność jednostek jest ponad historią. O ile artyzm, uczestnictwo w sztuce, wspólnym śpiewie itp. wiążą się z twórczością mityczną, o tyle nabożeństwa i uroczystości kościelne są radosnym kultem Boga prawdziwego, wizyjnego, niezależnie od ściśle wyznaniowej treści modlitw i recytacji. Przeżywanie ducha wspólnoty, wspólnego uniesienia, rozpłomienia wyobraźnię mityczną tak dziś, jak i za czasów Sofoklesa.

Ernest Cassirer pisał, że wyobraźnia mityczna tym różni się od estetycznej, iż utożsamia obraz przedmiotu z tymże przedmiotem, co rodzi wiarę w realne istnienie tego przedmiotu. Tak więc w społeczności pierwotnej tancerz występujący w masce demona nie naśladuje demona, lecz staje się nim, to znaczy wierzy, że jest demonem63. U podstaw wiary zawsze jest mit - gdyby nie było mitu, nie byłoby wiary. Ale mity cudze, wpojone przez tradycję i wychowanie, niezbyt zespolone z osobistą wizją mityczną, rodzą wiarę słabą, niepewną. Może ona rozbłysnąć jasnym płomieniem w czasie nabożeństwa, w podniosłej aurze muzyki organowej, wspólnych śpiewów i modłów, pod wpływem uroczystych słów i gestów kapłana, ale tuż po wyjściu z kościoła po tej wierze nie ma ani śladu. Zmienia się raptownie sposób myślenia i zachowania. Trafnie zaobserwował tę „schizofrenię” przeciętnego chrześcijanina założyciel Opus Dei, Josemaria Escriva de Balaguer, gdyż napisał: „W niedzielę wyznaje swą wiarę i przysięga iść za przykładem Chrystusa, a w poniedziałek i w następne do soboty włącznie dni odkłada uczucia wiary i miłości bliźniego do szafy, razem ze świątecznym ubraniem”64.

Innym przejawem słabości wiary rodzonej przez mity cudze są selektywne postawy dorosłych i młodzieży wobec tradycji religijnej. „I tak na przykład przyjmuje się, że w Polsce religijność typu selektywnego obejmuje około 30 proc. katolików dorosłych, nie licząc niewierzących i religijnie obojętnych”65. Szczególnie niepokojące jest to, „że istnieje tendencja do poszerzania się tego typu postawy wobec religii, zwłaszcza w środowiskach poddanych silnym wpływom urbanizacji i industrializacji”66.

Zarówno postawy „schizofreniczne”, jak i selektywne dowodzą, że już nie Bóg i religia, ale inne wartości stanowią główny przedmiot odniesienia. Potwierdzają to inne badania zawarte w cytowanym zbiorze. Jeśli w normatywnej hierarchii wartości najniższymi są wartości hedonistyczne, wyższymi witalne, a najwyższymi duchowe i święte, to w życiu społeczeństwa nastąpiło niemal zupełne odwrócenie: najwyżej są cenione wartości hedonistyczne (ściślej: konsumpcyjne), potem idą witalne, a na końcu duchowe i święte. Wypada wątpić, czy tego rodzaju problemy wychowawcze można rozwiązać poprzez nasilenie praktyk religijnych, jak to proponuje autor67. Jedynym wyjściem jest poznać, uznać i zastosować tę wyzwalającą prawdę, że wszystkimi krokami człowieka kieruje jego Bóg wizyjny, toteż trzeba położyć znak równości między skutecznym wychowaniem człowieka a kultem jego Boga wizyjnego. Jak długo będziemy kultywować mity cudze, kostniejące i wychowanie społeczeństwa naginać do tych mitów, tak długo realizowane hierarchie wartości będą odwrotnością hierarchii postulowanej, modelowej. Taki jest ósmy, pedagogiczny argument za zmianą pojęcia Boga.

Nie tylko wiara, ale także nadzieja, miłość, wierność i tym podobne cnoty, są promieniami aureoli otaczającej Boga wizyjnego. Tego Boga każdy człowiek miłuje ponad wszystko, gdyż jest to nasze idealne ja, o którym tak pisał Fryderyk Nietzsche: „Zaprawdę trudno jakiegokolwiek bytu dowieść i trudno do przemówienia go zmusić. Powiedzcież mi bracia, czyż z rzeczy wszelkich nie jest najcudowniejsza rzecz najlepiej dowiedziona? Tak, to jest ja, i tego ja sprzeczność i zawrotność cała mówi jeszcze najrzetelniej o swym bycie, to twórcze, chcące, wartości nadające ja, które jest miarą i wartością rzeczy”68. Czyż trzeba specjalnej bystrości, by zrozumieć, że i dla Nietzschego to idealne ja jest Bogiem? Trudno dowieść istnienia Boga wyznaniowego i trudno do przemówienia go zmusić, natomiast nasze idealne ja - nasz wizyjny Bóg - najrzetelniej mówi o swym bycie, tylko z Nim można prowadzić autentyczny religijny dialog. Ktokolwiek mówi o dialogu z wymyślonym przez ludzi Bogiem osobowym, mówi nieprawdę.

Moglibyśmy całkowicie zgodzić się z Nietzschem, gdyby nie jedna rzecz: ubóstwione ja Nietzschego jest bańką na wodzie, którą lada moment zdmuchnie wiatr, natomiast w rzeczywistości to „twórcze, chcące, wartości nadające ja” ma i musi mieć swoją rację wystarczającą, swoje zakorzenienie w Bycie. To nie do pomyślenia, by to, co dla nas najpewniejsze i najcenniejsze, było tylko bańką na wodzie. Każdemu człowiekowi wystarczy nieco inteligentnej introspekcji, by dostrzec, że ośrodkiem naszego idealnego ja jest permanentny akt czystej twórczości mitycznej, ten ATMAN, który, jak mówią Upaniszady, wnosi „Pokój Wielki”, „Szczęśliwość Wieczystą”69, a który jest w gruncie rzeczy tożsamy z Brahmanem - uniwersalną mocą twórczą kosmosu. Podobne intuicje wyrażało wielu filozofów, m.in. Plotyn, a po nim św. Augustyn. Musiał je mieć i papież Jan Paweł II, skoro uwydatnił zgodną ze słowami św. Jana Ewangelisty myśl Augustyna że „Bóg jest wewnętrznym światłem wiecznym, że jest On obecny w nas jako stwórcza substancja świata, jako oświecająca prawda, jako pociągająca miłość, bliższy człowiekowi aniżeli to, co dlań najbardziej wewnętrzne i wyższy ponad to, co w nim najwznioślejsze”70.

Chrześcijaństwo zaszło bardzo daleko na drodze poznania Boga ale nie zawsze dorasta do tej wiedzy św. Augustyna, a i sam Augustyn jako biskup Hippony musiał przedstawiać Boga zgodnie z tradycją judeochrześcijańską jako władcę świata na wysokim niebie. Tak jest On przedstawiany do dziś, gdyż niewielu zna następującą krytykę tego skostniałego mitu sformułowaną przez teologa katolickiego, Karla Rahnera:

Nie ma bowiem na pewno takiego Boga, który by się objawiał i funkcjonował jako indywidualny byt istniejący obok innych bytów


i który w ten sposób niejako sam przebywałby w większym domu całej rzeczywistości. Każdy, kto szuka takiego Boga, szuka fałszywego Boga. Ateizm i bardziej naiwny rodzaj teizmu cierpią na taki sam fałszywy obraz Boga; tylko że ten pierwszy odrzuca go, podczas gdy drugi uważa, że mimo wszystko może go jeszcze brać pod uwagę. I jeden, i drugi jest w błędzie. Ten drugi (wyobrażenie żywione przez naiwny teizm) - ponieważ takiego Boga nie ma; ten pierwszy (ateizm) - ponieważ Bóg jest przecież rzeczywistością najbardziej radykalną, pierwotną i w pewnym sensie najbardziej oczywistą”71.

Tak, Bóg jest rzeczywistością najbardziej radykalną, pierwotną, i najbardziej oczywistą, ale chrześcijaństwo do dziś nie wyjaśnia, w jakim sensie. By to wyjaśnić, trzeba by wskazać na przepastną różnicę między skostniałym, mitem Boga judeochrześcijańskiego a Bogiem wizyjnym, czyli czystym aktem twórczości mitycznej ukonkretnionym przez nasze idealne ja wraz z wszystkimi naszymi aspiracjami i marzeniami. Bardzo bliską tej koncepcji Boga wizyjnego była Venice J. Bloodworth, która kosmiczną moc twórczą nazywała „Uniwersalnym Umysłem” i pisała: „Uniwersalny Umysł jest Życiem, Miłością, Mądrością, Mocą, Zdrowiem i Obfitością w doskonałości abstrakcyjnej; człowiek jest instrumentem, dzięki któremu te atrybuty stają się konkretne, zaś myśli i wyobrażenia jednostki są tym, co boską doskonałość powołuje do konkretnego zaistnienia”72. Indywidualizacja i ukonkretnienie uniwersalnej twórczości mitycznej - oto czym istotnie różni się Bóg wizyjny od wszelkich bogów wyznaniowych. Uniwersalna moc twórcza jest Bogiem kosmosu zupełnie obojętnym dla ludzi; ta moc, ta „stwórcza substancja świata” (Brahman) poprzez wyobraźnię i twórczość mityczną staje się „wewnętrznym światłem wiecznym”, Bogiem wszystkich ludzi, Atmanem, wszakże jedynym Bogiem jednostki jest Bóg wizyjny, czyli czysty akt twórczości mitycznej zindywidualizowany przez idealne ja i ukonkretniony, „zabarwiony” jej osobistymi aspiracjami i marzeniami. Kiedy mamy na uwadze łączącą wszystkich ludzi czystą twórczość mityczną, możemy mówić o jednym Bogu wizyjnym, natomiast kiedy uwydatniamy idealne ja oraz to wszystko, co swoiście „zabarwia” twórczość mityczną i nadaje jej w formie idealnego ja niepowtarzalny, indywidualny charakter, wówczas musimy używać liczby mnogiej i mówić: „Bogowie wizyjni”.

Podobnie używamy wyrazów: „człowiek” i „ludzie”.

Dla każdego człowieka jego Bóg wizyjny jest słońcem, a Bóg wyznaniowy - księżycem, to znaczy, że o tyle darzy go uczuciem, o ile znajdzie się w orbicie Boga wizyjnego. Dotychczasowe wychowanie religijne polega na przenoszeniu radości duchowych czerpanych z Boga wizyjnego na określonego Boga wyznaniowego, na kojarzeniu z własną religią wszystkiego, co dla ludzi najmilsze i najwznioślejsze. Ale ludzie mimo wszystko tkwią przy Bogu wizyjnym. Dowodzą tego mnogie wypowiedzi ludzi wierzących. Oto znamienna wypowiedź św. Teresy z Lisieux, uważanej w Kościele za niedościgły wzór miłowania Boga:

Marzysz o światłości, o ojczyźnie napełnionej cudowną wonią, marzysz o wiecznym posiadaniu Stwórcy tych wszystkich wspaniałości, spodziewasz się, że kiedyś wyjdziesz z otaczającej cię mgły. Naprzód, naprzód, ciesz się na śmierć, która ci da nie to, czego oczekujesz, ale noc jeszcze głębszą, noc nicości”73.

Te słowa świętej napisane w chwili rozterki dowodzą, że jej prawdziwym Bogiem był Bóg wizyjny (marzenie o własnym wiecznym szczęściu), zaś „posiadanie Stwórcy” było środkiem do tego celu.

Jak Boga wyznaniowego, tak i ludzi kochamy tylko o tyle, o ile opromieni ich blask Boga wizyjnego. Wiadomo, że ludzi najsilniej wiążą wspólne, doniosłe cele, ideały i wizje74. Także młody chłopiec, predestynowany przez naturę do prokreacji, kocha młodą dziewczynę poprzez wizję mityczną, która samorzutnie powstaje w jego umyśle i niczym aureola otacza postać jego wybranki. Dzięki tej wizji widzi w niej istne bóstwo, choć dla otoczenia może ona być całkiem przeciętną dziewczyną. Tak rodzi się wszelkie piękno jako „kształt miłości”.

Pomyślmy: ile ludzie w ciągu dziejów złożyli swoim bogom wyznaniowym wspaniałych deklaracji, że ich kochają nade wszystko? Jeśli człowiek nade wszystko może kochać tylko swego Boga wizyjnego, to te deklaracje były w najlepszym przypadku dowodem - „bojaźni bożej”, a w najgorszym - zwykłym kłamstwem. Wielu ludzi właśnie dlatego nie uczęszcza do kościoła, by nie składać podejrzanych deklaracji wiary i miłości. Zatem jeśli ludzie religijni mają poczuć smak prawdziwej wolności i godności, trzeba czym prędzej zmienić pojecie Boga. Taki jest dziewiąty, etyczno-psychologiczny argument za tą zmianą.

Włączenie do pojęcia Boga idealnego ja, i to - o zgrozo! - w nawiązaniu do Nietzschego, niechybnie naraża nas na zarzut, że Bóg wizyjny jest Bogiem egoizmu i pychy, podczas gdy Bóg wyznaniowy jest Bogiem altruizmu i pokory. Kto by postawił taki zarzut, dałby dowód, że dotychczas niczego nie zrozumiał. Po pierwsze, Bóg wyznaniowy nie może konkurować z wizyjnym, bo od niego czerpie swą moc i blask, jak Księżyc od Słońca; po drugie, życiem ludzi, nawet najbardziej „pobożnych”, zasadniczo kieruje Bóg wizyjny, o czym świadczy przykład Św. Teresy z Lisieux; po trzecie, jeśli każdy człowiek służy swemu idealnemu ja, a tym ja jest w istocie Bóg wizyjny, to na świecie nie ma ani ateistów, ani egoistów.

Wszystkie nieporozumienia biorą się stąd, że jedni ludzie mylą Boga wizyjnego z wyznaniowym i toczą świętą wojnę o nic, inni znów mylą Boga z demonem, gdyż pozwalają dominować biologicznemu aspektowi swej natury, w którym panuje prawo dżungli. Demon to mit upadły, podporządkowany temu prawu, osobowy lub nieosobowy75. Otóż najosobliwszą rzeczą jest to, że ci, którzy sprawiają wrażenie egoistów, są najbardziej godnymi politowania ofiarami demonów i najmniej szkodzą innym, gdyż ich szkodliwość jest jawna i łatwa do zwalczania, natomiast sprawcami największych spustoszeń są osobnicy na pozór altruistyczni i pokorni, chętnie sprzedający swą godność i wolność myśli za względy u zwierzchników, awanse i inne profity. „Dyspozycyjność, ślepa uległość wobec zwierzchnika, idzie w parze z nieludzkim postępowaniem względem podwładnych, aczkolwiek również pozorowanym przyjętymi formami i kwiecistą frazeologią”76.

Są oczywiście ludzie szczerze pokorni, skromni, wybaczający, nie sprzeciwiający się złu, ale i oni na swój sposób szkodzą społeczeństwu, sprzyjają panoszeniu się zła. Miłość zwycięża zło głównie w płomiennych kazaniach, z rzadka wśród ludzi, ale w skali społecznej jest zgoła inaczej. Pokora i skromność najczęściej są skutecznymi regułami gry, świetnie służącymi do wspinania się na szczyty hierarchii. Dlatego cywilizacja chrześcijańska jest wyraźnie zdominowana przez systemy hierarchiczne i władzę, przymus awansowania i kult sukcesu77. To nie przypadek, że właśnie w społeczeństwach chrześcijańskich toczyły się najpotworniejsze wojny, panowały najokrutniejsze reżimy i dymiły krematoria: pokora i bezmyślność, wpojona masom przez potężne instytucje, wykreowały despotów typu Hitlera i Stalina.

Trzeba zatem odrzucić bogów wyznaniowych, żądających pokory i bezmyślności (irracjonalnej wiary), a ośrodkami ludzkich spraw i kultu uczynić bogów wizyjnych, czyli definitywnie wcielić w życie tę wyzwalającą prawdę, że dla każdego człowieka nieprzewyższalną ważność ma jego ja idealne (w odróżnieniu od ja realnego) i że tłumienie samodzielności myślenia jest czynem najbardziej bezbożnym. Taki jest dziesiąty argument za zmianą pojęcia Boga - argument egocentryzmu.

Egocentryzm jest faktem - któryż człowiek nie pragnie autonomii i swobody, nie pragnie dominować, w każdym sporze zwyciężyć i postawić na swoim? Jeśli jest ktoś, kto tego nie pragnie, to już wyzbył się człowieczeństwa, albo zatrzymał się w rozwoju na etapie poczwarki zamiast rozerwać kokon i wyfrunąć motylem. Wszakże dotychczas życie społeczne jest piekłem, bo z powodu braku kultu Boga wizyjnego ludzie czynią pępkiem świata własne realne ja. Na ile kult Boga wyznaniowego wypiera kult Boga wizyjnego, na tyle ludzie są naprawdę egoistami i niszczą tkankę społeczną. Na każdym kroku obserwujemy bądź to niefrasobliwą bezmyślność, zamykanie oczu na krzywdę i zło dla rozkosznego spokoju ducha, bądź też perfidną chytrość - pokorę, skromność, apoteozę cierpienia (krzyż) jako najskuteczniejsze reguły gry. A dlaczego porusza nas troska o społeczeństwo? Bo mamy na względzie nie tylko pomyślność doczesną, ale także - a nawet przede wszystkim - szczęście wieczne. Kto niszczy społeczne warunki rozwoju duchowego, ten jest gorszycielem, a wiadomo, co powiedział Chrystus: byłoby mu lepiej, gdyby mu kamień młyński zawieszono u szyi i zatopiono w głębi morza. „Biada światu z powodu zgorszeń! Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia, lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie” (Mt 18, 7).

Życie społeczne dlatego jest takie patologiczne i gorszące, że religie wyznaniowe uzależniają pośmiertny los człowieka nie tyle od jego szlachetności w stosunku do otoczenia, ile od kościelnych praktyk religijnych.

Można być przez całe życie najgorszym draniem, przedśmiertna skrucha i spowiedź wszystko załatwią, a Bóg ponoć więcej kocha powracającego syna marnotrawnego niż dobrego, który go nigdy nie opuścił. Obecnie jak grzyby po deszczu mnożą się „bestsellery” gloryfikujące ludzką słabość, upadek, grzech. Im bardziej grzeszymy, tym bardziej manifestujemy swoją wiarę w moc zbawczą Jezusowego odkupienia i tym bardziej zasługujemy na jego miłość...

Moc Boża potrzebuje słabości człowieka” czytamy w pewnej książce, która uzyskała światowy rozgłos. „Budując system ludzkich zabezpieczeń nie pozwalasz na wzrost wiary”. „Mamy być jak lilie polne i jak ptaki niebieskie, które On, prawdziwy Pan, kocha i o które sam się troszczy”. Wiara „to uznanie własnej bezradności i oczekiwanie wszystkiego od Boga”. „On (Bóg) ma przecież prawo domagać się, żebyś oddał Mu wszystko, wszystko w sensie zawierzenia”. „Pan Bóg burzy naszą stabilizację i poprzez sytuacje trudne podważa nasze dotychczasowe zawierzenie, by w wyniku prób wiary i ogołocenia zdynamizować je”. „Święci mówią, że po upadku mamy spodziewać się łask większych niż przed upadkiem”78. By zachęcić ludzi do tej irracjonalnej wiary, autor samemu Chrystusowi przypisuje trzy szaleństwa: „Te trzy sytuacje: Betlejem, Kalwaria, Najświętszy. Sakrament to sytuacje, w których miłość Jezusa posuwa się rzeczywiście do szaleństwa, aż do krańcowego ubóstwa”79. Czy tego rodzaju książki nie zachęcają wprost do pasożytowania na cudzej zapobiegliwości, oszczędności i pracy, nie usprawiedliwiają przestępstw, szaleństw, moralnego rozpasania?

Jest religia, która nie uznaje żadnego wiecznego boga, a mimo to lepiej strzeże moralnego ładu: jest nią buddyzm. W buddyzmie „jedyną potęgą, która wszystkim rządzi, jest odwieczne Prawo świata, które znajduje wyraz w przyczynowej odpłacie za popełnione uczynki. Zajmuje ono miejsce, które w religiach uznających boga przysługuje stwórcy, opiekunowi, burzycielowi i sędziemu świata”80. Wydaje się, że jeszcze lepszym od wiary w to prawo zabezpieczeniem moralności jest wynikająca z doświadczenia i myślenia pewność, że Bóg wizyjny, którego ustawicznie doświadczamy, jako Bóg prawdziwy jest Bogiem wiecznym, a jego formą jest nasze idealne ja, które też będzie istnieć wiecznie. Cała historia rozwoju tego ja, jego boskość z jednej, a demoniczność z drugiej strony, stanowią przyczynową podstawę jakości naszego życia wiecznego, które wspiera się na tej podstawie i jak smuga światła wystrzela w nieskończoność. Długość naszego życia jest szerokością tej smugi, intensywność współdziałania z czystym aktem twórczości mitycznej - jej grubością, a proporcja boskości i demoniczności zadecyduje o jej jasności, czyli jakości. Zatem każdy dzień, każda godzina naszego życia na ziemi będzie mieć swój niezmienny odpowiednik w wieczności81. A ponieważ nie żyjemy na pustyni, lecz pośród ludzi, do tych ludzi odnosimy się lepiej lub gorzej, to i to będzie miało istotny wpływ na jakość naszej wieczności. Wyobraźmy sobie: oto wiecznie trwamy z kimś, kogo skrzywdziliśmy, lub co gorsza, zgorszyliśmy, zniszczyliśmy mu na całą wieczność pasmo światła-szczęścia. Nasza świadomość tej krzywdy będzie spotęgowana całym ogromem wieczności. Ile na ścieżkach naszego ziemskiego życia było takich przypadków? Teraz rozumiemy słowa Jezusa: lepiej by nam było zatonąć w głębinach morza z kamieniem młyńskim u szyi... I rozumiemy zarazem, jak niebezpieczne jest poleganie na Bogu wyznaniowym, który rzekomo „odpuszcza” nasze grzechy, który ponoć wprost cieszy się z naszych upadków, grzechów, szaleństw... Czy odpuszczenie grzechów naprawi zło pokrzywdzenia, zgorszenia, które powoduje sama zła wiara? Ten argument ścisłej przyczynowej odpłaty jest jedenastym argumentem przemawiającym za koniecznością zmiany pojęcia Boga.

Religia niższa: powszechny, podmiotowy związek z Bogiem

Egocentryzm byłby niebezpieczny i zły, gdyby nasze ego nie było zarazem boskim Ego. „Wewnętrzne światło wieczne” twórczości mitycznej jest ośrodkiem naszej podmiotowości, stanowi nasze aksjologiczne centrum. Człowiek może nic o Bogu nie wiedzieć i nawet nie znać pojęcia Boga, a żyje Nim, współdziała z Nim i często bywa w uniesieniu. Nasza egzystencja byłaby nie do zniesienia, gdyby nie radość i rozkosz duchowa płynąca z twórczości mitycznej. W tym sensie prawdziwe jest zdanie św. Augustyna, że Bóg jest nam bliższy niż my sami sobie (Deus intimior intimo meo).

Ten powszechny, podmiotowy związek, to współżycie i współdziałanie z Bogiem nawet nieznanym z imienia jest religią niższą głównie dlatego, że pobudką do tego współdziałania nie jest miłość do Boga jako przedmiotu, lecz jakieś ludzkie potrzeby. Czysty akt twórczości mitycznej pobudza człowieka do pragnień i marzeń, człowiek wypełnia go ich treścią, która z reguły odpowiada ludzkim dążeniom i potrzebom. Treść ta nierzadko bywa demoniczna, niezgodna z charakterem twórczości mitycznej. Człowiek to czuje i myśli tak jak rzymski poeta Owidiusz: Video meliora proboque, deteriora sequor - dostrzegam i pochwalam wzory lepsze, idę jednak za gorszymi. Popadając w konflikt z Bogiem człowiek wprowadza do swej wizji różne demony: pychy, chciwości, lubieżności, zawiści, kłamstwa, niekiedy nawet zbrodni. W ten sposób otoczka czystego aktu twórczości mitycznej staje się demoniczna - Bóg wizyjny przybiera demoniczny charakter. Wprawdzie nadal promieniuje wiarą, nadzieją i miłością - wszak nawet zbrodniarz musi fascynować się swoim przedsięwzięciem, mieć nadzieję i wierzyć w swoje możliwości - ale cnoty te są poddane demonowi. Przeważnie jednak otoczka czystego aktu nie popada w konflikt z nim, człowiek tworzy wizję zgodną z sumieniem i usiłuje ją realizować, a ta realizacja jest uzależniona od wiary w sukces.

Dowodem prawdziwości tych stwierdzeń jest całe nasze życie, życie znanych nam ludzi, życie postaci historycznych i literackich. Tę religię niższą praktykują ludzie niezależnie od kraju i epoki, płci i wieku, narodowości i wyznania. Można badać ją w różnych przekrojach: pod względem budzącej się świadomości obecności Boga pod względem proporcji pierwiastka boskiego i demonicznego, pod względem intensywności poszczególnych „cnót boskich”: wiary, nadziei i miłości, w końcu pod względem niezwykłych zjawisk, powodowanych tą intensywnością. Do tych niezwykłych zjawisk należą cudowne uzdrowienia, magia, mistyka świecka. Wszakże z uwagi na to, że podjęliśmy się utworzenia pojęcia uniwersalnego chrześcijaństwa, mamy obowiązek otworzyć Ewangelie i zwrócić uwagę na to, w jakiej mierze Jezus uosabiał tę niższą, uniwersalną religię, w której promienie aureoli Boga wizyjnego („cnoty boskie”) przebóstwiają ludzi, ich życie i wzajemne stosunki, nie osiągając poziomu świadomego kultu Boga wizyjnego jako przedmiotu miłości.

Religia niższa jest istotnym rysem osobowości Jezusa i wypełnia większość kart Ewangelii. Zenon Kosidowski pisze: „Jezus u Mateusza, podobnie zresztą jak u Marka i Łukasza, jest przede wszystkim cudotwórcą-lekarzem, nie tylko uzdrawiającym ludzi nieuleczalnie chorych, lecz także wskrzeszającym zmarłych. Nawet dwunastu apostołom, gdy wysyła ich w drogę, poleca wprawdzie głosić Królestwo Niebieskie, ale również uzdrawiać chorych i wskrzeszać umarłych”82. Wszakże i u Jana, mimo iż ten ewangelista postawił sobie za cel udowodnienie boskości Jezusa, nieobce są Zbawcy sprawy ludzkie: wskrzesza swego przyjaciela Łazarza i zamienia wodę w wino. W wykazywaniu religii niższej u Jezusa nieważna jest sprawa autentyczności tekstów i wiarygodności cudów. Wiara w boskość Jezusa i w Jego cuda ma tu znaczenie czysto ludzkie, terapeutyczne, toteż zgadzamy się z Rudolfem Bultmannem co do tego, że „historycznie jak najrealniejszy jest Chrystus wiary, wobec którego stajemy w Ewangeliach. Od takiego Chrystusa, a nie od historycznego Jezusa, wzięła początek nowa era ludzkości. On żyje nadal w wierzeniach niezliczonych pokoleń, on był i jest nie wysychającym źródłem wyzwalania się tych pokoleń z udręczeń tego świata”83. Niemniej wiara w treści religijne niezbyt uzasadnione historycznie czy naukowo jest religią trzeciej, najniższej kategorii, gdyż ma charakter samoułudy. Religia niższa, o której tu rozważamy, nie jest niższa pod względem poznawczym, lecz właśnie religijnym. Faktem jest, że cnoty boskie: wiara, nadzieja, miłość, przejawiają się w życiu wszystkich ludzi, i faktem jest, że cnoty te przejawia ewangeliczny Jezus (nieważne, w jakim stopniu historyczny, a w jakim mitologiczny) w stopniu niezrównanym. Właśnie dlatego może dokonywać czynów niezwykłych, które dzisiejsza nauka tłumaczy tajemniczą mocą tych cnót. Dla nas jest to moc Boga wizyjnego, a ściślej - „wewnętrznego światła wiecznego” twórczości mitycznej, które konstytuuje człowieczeństwo wszystkich ludzi, także „ateistów”.

W Ewangeliach jest wiele cudów nieprawdopodobnych, będących skutkiem mityzacji osoby Jezusa. Dowodzi tego fakt, że w zakresie Ewangelii synoptycznych najmniej cudów jest w Ewangelii najstarszej, według św. Marka, a najwięcej cudowności w Ewangelii według Św. Łukasza, kiedy proces mityzacji najdalej się posunął84. Ale jest też wiele cudów prawdopodobnych, dających się uzasadnić szczytową intensywnością twórczości mitycznej i wolnością od demonizmu. W życiu i działalności Jezusa cnoty boskie przejawiły się w stopniu niezrównanym, toteż i jego boska moc była niezrównana, w znacznej mierze tłumacząca jego deifikację. Najprawdopodobniejsze są te cuda, które były uzależnione nie tylko od mocy Jezusa, ale także od wiary uzdrawianego. Wiele razy Jezus mówi osobie, której wyświadczył tę łaskę: „Wiara twoja ciebie uzdrowiła”. Ale bywało i odwrotnie. Kiedy Jezus znalazł się w Nazarecie i nauczał w synagodze, jego ziomkowie zdumiewali się i pytali: „Skąd u Niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego Matce nie jest na imię Miriam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszystko? I powątpiewali o Nim. A Jezus rzekł do nich: «Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu może być prorok lekceważony». I niewiele zdziałał tam cudów z powodu ich niedowiarstwa” (Mt 13, 54-58).

Niezrównanym manifestem religii niższej jest cytowana już książka Venice J. Bloodworth Key to Yourself. Autorka obszernie uzasadnia tezę, że Jezus nie uczył wiary w Boga, lecz wiary w siebie, we własny sukces: „Kiedy Jezus mówił: «Według Twojej wiary będzie ci dane», to sformułował zdanie, które obecnie jest uważane za twierdzenie naukowe”85. „Wewnętrzne światło wieczne” twórczości mitycznej nazywała „wewnętrznym Królestwem” i pisała, że „Chrystus gwarantował pokój, moc i wszelką obfitość dóbr tym, którzy urzeczywistniają to Króleswo”86. Miała jasną świadomość istoty religii niższej polegającej na jedności i współdziałaniu naszego wiecznego idealnego ja z czystym Aktem, na naszym podmiotowym związku z Nim, stanowiącym źródło niezwykłej mocy: „Prawdziwe twoje ja - pisała - jest wieczne i trwa w jedności z Uniwersalnym Umysłem. Jeśli zaczerpniesz wody z oceanu, będzie to woda z oceanu, aczkolwiek mniejszej wielkości i mocy. Jeśli zrozumiesz prawdziwą naturę swojego ja, nie będziesz już nigdy o sobie myślał źle. To twoje ja używa ciała jako narzędzia, doskonali to narzędzie i przekształca warunki otoczenia na mocy swojej łączności z Uniwersalnym Umysłem”87.

Religia niższa jest też wszędzie tam, gdzie kontakt i współdziałanie z Bogiem wyznaniowym służą potrzebom człowieka - osobistym, rodzinnym, towarzyskim i społecznym. Ale kult Boga wyznaniowego jest religią trzeciej, najniższej kategorii. Ma rację V. Lanternari, gdy pojmuje ją po świecku jako psychotechnikę.

Religia niższa jest najsilniejszym nurtem dzisiejszej ewangelizacji, nią żyją nowo powstałe wspólnoty, na przykład „Światło-Życie”, „Gaudium vitae”, „Pro Familia”, „Totus Tuus”, „Przymierze Rodzin”. Ostatnio pojawia się mnóstwo książek rozwijających wizję mityczną skoncentrowaną na wzorze osobowym Jezusa, których zadaniem jest podnosić na duchu, leczyć schorzenia88 . Wszakże ta religia niższa, całkowicie zorientowana na potrzeby ludzi - jednostek, wspólnot, całych społeczeństw (kult Madonny Jasnogórskiej jest tu świetnym przykładem), wymaga przeciwwagi w postaci religii wyższej, którą również uosabiał Jezus z Nazaretu. Istnieją teorie religii, które nawet najbardziej wysublimowane religie zamykają w kręgu potrzeb ziemskich89, brak natomiast teorii religii wyższej, choć to ona cechowała osobiste życie Jezusa i ona stanowi największy walor nieoficjalnego, uniwersalnego chrześcijaństwa.

Religia wyższa, czyli wierność Bogu jako przedmiotowi miłości

Zasadniczą różnicą między religią niższą i religią wyższą jest to, że w niższej (aż trudno to wypowiedzieć!) - Bóg służy człowiekowi, a dopiero w wyższej stosunki wracają do normy: człowiek służy Bogu.

Prawdziwą religią jest współżycie człowieka z Bogiem. By to współżycie mogło zaistnieć, muszą być usunięte dwie bariery: wiara w Boga i Szatan wraz z jego diabłami i demonami. Religia niższa istnieje dzięki usunięciu wiary w Boga (pozostaje tylko ta wiara, jakiej domagał się Jezus od tych, których uzdrawiał: w Bożą moc oraz w skuteczność tej mocy, we własne uzdrowienie, we własny sukces). Ale w religii niższej nadal służymy prawu dżungli, którego mityczną personifikacją jest Szatan z całym swym wojskiem. Już nasze pragnienie, by nam Bóg służył, jest przejawem moralnego nieporządku. (Jeszcze gorzej jest, gdy istnieje bariera wiary w Boga wyznaniowego, wytworzona w procesie religijnego wychowania - nieuczciwego przenoszenia duchowych rozkoszy płynących ze współżycia z Bogiem wizyjnym na stosunek z Bogiem sztucznym, wyznaniowym). Dopiero w religii wyższej znikają obie te bariery: wiemy, że Bóg wizyjny, w formie naszego idealnego ja jest nam aksjologicznie bliższy niż nasze realne ja (tę wiedzę miał św. Augustyn i mają mistycy)90, toteż czynienie Boga przedmiotem wiary byłoby absurdalne i obrażające Go; nasze gorące pragnienie służenia Mu usuwa wszystkie demony wraz z zagubieniem się w potrzebach realnego ja.

Pozostaje pytanie: jak służyć Bogu? Religie wyznaniowe najczęściej redukują tę służbę do oddawania Bogu czci w świątyniach. Czy my bylibyśmy zadowoleni, gdyby Bóg oznajmił, że dostatecznie rewanżuje się nam zaszczycając nas swoim przebywaniem w naszym duchowym wnętrzu? My przedstawiamy Mu swoją nędzę, swoje potrzeby i prośby, więc zastanówmy się, jakie potrzeby i oczekiwania ma Bóg. Ks. Tadeusz Dajczer, którego książkę z lekka krytykowaliśmy, mogłaby nam służyć swoją odpowiedzią, gdyby nie tkwił po uszy w swoim nauczaniu, jak mamy wierzyć w Boga wyznaniowego. Pisze on: „Do niczego nie powinniśmy się przywiązywać, nawet do darów duchowych, nawet do Komunii św. Jest tylko jedna rzeczywistość, do której wolno nam się przywiązać i w przypadku której nie ma przywłaszczenia - wola Boża91. Tak, ale w jaki sposób Bóg objawia nam swoją wolę? Religie wyznaniowe mają gotową odpowiedź: istnieje Pismo święte i istnieją pomazańcy Boży uprawnieni do interpretowania go. Trzeba przyjść do nich i pokłonić się im, a oni bez wahania i dokładnie oznajmią nam, czego Bóg od nas chce. Niestety, ta łatwa droga jest przed nami zamknięta na kilka spustów. Po pierwsze, pomazańcy ci nie znają prawdziwego Boga, to znaczy doświadczanego i miłowanego ponad wszystko, znają tylko swojego Boga wyznaniowego, który tak się ma do wizyjnego, jak Księżyc do Słońca; po drugie, ich pouczenia i rady byłyby dla nas bezużyteczne, bo Bóg wizyjny jest zindywidualizowany przez nasze idealne ja i ukonkretniony przez nasze osobiste pragnienia i aspiracje; po trzecie, choćbyśmy nawet przystali na ich Boga, ich Pismo św. i ich wykładnię tego Pisma, to i tak nie moglibyśmy trafić z tą ich mądrością do wszystkich ludzi, a przecież nam chodzi o utworzenie pojęcia uniwersalnej religii (chrześcijańskiej), pojęcia, które byłoby odzwierciedleniem i artykulacją rzeczywistego, a niezbyt uświadomionego służenia Bogu wizyjnemu przez różnych ludzi, niezależnie od kontynentu i epoki, od płci i wieku, narodowości i wyznania.

Żył w starożytnej Grecji filozof, mianowicie Sokrates, który jako jeden z pierwszych wyraźnie mówił, jak Bóg objawia mu swoją wolę. Po pierwsze, oznajmiało mu tę wolę sumienie, które nazywał daimonionem. Sokratesa właśnie za to skazano na śmierć, że tego daimoniona stawiał wyżej od oficjalnych bożków, których wolę obwieszczali ludziom kapłani. Po drugie, objawiał mu tę wolę Boga rozum: w dialogu Kriton Platon zanotował takie oto oświadczenie Sokratesa: „Ja już taki jestem: nie tylko teraz, ale zawsze taki, że nie umiem nikogo i niczego innego słuchać, jak tylko argumentu, który mi się po rozwadze wyda najlepszy”92. Sumienie głównie odradzało mu, mówiło, czego nie należy czynić, rozum zaś idący za najlepszym argumentem dawał pozytywną radę, co należy czynić. Już w tym uwidaczniał się trzeci wyraz woli Boga: intuicja wartości. To ona podyktowała Sokratesowi całą jego humanistyczną filozofię skoncentrowaną na teorii cnót, takich jak sprawiedliwość, męstwo, hojność. W przeciwieństwie do sofistów głosił, że cnoty mają powszechną ważność i stanowią szczyt dóbr. Wszystko inne, co ludzie zwykli uważać za dobro - zdrowie, bogactwo, sława - niejednokrotnie w skutkach okazuje się złe. Człowiek powinien zabiegać o dobro najwyższe, nie licząc się z niebezpieczeństwami i śmiercią. Dla tego dobra powinien poświęcać dobra niższe i pozornie. „Czyż nie wstydzisz się - czytamy w Platońskiej Obronie Sokratesa - dbać o pieniądze, sławę, zaszczyty, a nie o rozum, prawdę i o to, by dusza stała się najlepsza?”

Tak więc już w V wieku p.n.e. wiedziano, że Bóg objawia nam swoją wolę poprzez sumienie, rozum i intuicję. Te trzy rodzaje wiedzy zwykle łączą się w jeden splot, a dominuje ten, który jest najbardziej zgodny z naszym wyposażeniem dziedzicznym, temperamentem, wykształceniem i wychowaniem. Wszakże skoro źródłowo pojętym, żywym mitem jest wyobrażenie nadwartościowe, to Bóg przemawia do nas głównie poprzez intuicję wartości, aczkolwiek rozum i sumienie też są czynne, gdyż człowiek jest organiczną jednością. Nieprzypadkowo więc prorocy i mistycy wszystkich czasów nazywają Boga Najwyższym. Pewien filozof idąc za Tomaszem Mannem napisał, że Boga odkrył Abraham pod wpływem pragnienia najwyższego93. A jeśli Bóg jako mit jest najwyższym, to czym jest Bóg wizyjny, Bóg jako Czysty Akt twórczości mitycznej? Jaka jest zasadnicza potrzeba tego Boga działającego we wnętrzu człowieka?

Jan Andrzej Kłoczowski OP interpretując poglądy Paula Tillicha pisze: „Są dwa słowa-klucze, za pomocą których Tillich dokonuje analizy pojęcia objawienia: są to „ekstaza” i „cud”. Ekstazy nie należy rozumieć jako szczególnie emocjonalnego przeżycia, połączonego z utratą samoświadomości. Ekstaza dla Tillicha to słowo na oznaczenie samej istoty ludzkiej świadomości, zdolnej do wykraczania poza siebie. Ta zdolność do wykraczania dotyczy zresztą nie tylko świadomości, ale oddaje całą dynamikę bytu człowieka. Innymi słowy, jeżeli rozumiem Tillicha, przez ekstazę oznacza zdolność do transcendencji pojmowanej nie jako rzeczywistość „spoza”, lecz jako akt człowieka, urzeczywistnienie zdolności do wykraczania poza siebie. Tak rozumiane ekstatyczne wyjście człowieka poza siebie nie jest niczym innym, jak jednoczesnym urzeczywistnieniem, odsłonięciem swojej najbardziej wewnętrznej głębi. Ekstaza nie jest elementem wyobcowania, alienacji, przeciwnie, stanowi wyjście, umożliwiające pełniejszy powrót do siebie.

W objawieniu ekstatycznie otwarty człowiek spotyka „cud”. Nie rozumie jednak Tillich cudu jako jednorazowego zawieszenia przez Boga stworzonych przez Niego samego praw przyrody. Cud to przede wszystkim odsłonięcie się boskiej rzeczywistości Sacrum. Objawienie to tyle, co revelatio, czyli odsłonięcie. Cud jest właśnie rzeczywistością takiego odsłonięcia. Aby objawienie się dopełniło, trzeba obydwu ruchów - otwarcia się człowieka i odsłonięcia Boga”94.

Jeśli tę myśl przystosujemy do tego, o czym tutaj piszemy od początku, to możemy zaakceptować takie pojęcie objawienia i takie pojęcie przekraczania siebie, transcendencji. Z tym, że wobec bezpośredniej łączności Boga i człowieka, mającej postać współistnienia i dialogu pomiędzy ja idealnym i ja realnym, objawienie ma charakter bardziej bezpośredni, i co najważniejsze, owo „wykraczanie poza siebie” jest potrzebą zarówno Boga, jak człowieka. W zakresie ludzkiej rzeczywistości Najwyższy potrzebuje przełamywać swoje granice i ciągle wzrastać. Należy to do istoty twórczości mitycznej. Elementy tej twórczości występują we wszystkich rodzajach tworzenia, toteż wszędzie ma miejsce przekraczanie siebie przez rzeczywistość bosko-ludzką. Zrozumiemy to przyjrzawszy się nieco religii wyższej Jezusa oraz innych wybitnych postaci.

Religia wyższa Jezusa najpełniej została przedstawiona w Ewangelii według św. Jana. Tam w każdym rozdziale można znaleźć wypowiedzi Jezusa tego rodzaju: „Ja zachowałem przykazania Ojca Mojego i trwam w Jego miłości” (15, 10); „Ale niech świat się dowie, że Ja miłuję Ojca i że tak czynię, jak Mi Ojciec nakazał” (14, 31); Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten już ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie sądzić go w dniu ostatecznym. Nie mówiłem bowiem sam od siebie, ale Ten, który mnie posłał, Ojciec, On Mi nakazał, co mam powiedzieć i oznajmić. A wiem, że przykazanie Jego jest życiem wiecznym” (12, 48-50). Ilekroć teologowie podejmują problem religii Jezusa, zawsze podkreślają to „posłuszeństwo”, ufność, wierność Ojcu. „W miejsce zwrotu «wiara Jezusa» znajdujemy w Nowym Testamencie wiele fragmentów, które dostarczają wskazówek na temat całkowitej ufności Jezusa do Ojca: bezwarunkowe pierwszeństwo dla woli Ojca, trwanie w tej postawie bez względu na to, co się wydarzy, dyspozycyjność tak pełna, że nie chce znać godziny”95. Z tego wynika, że wiara w Boga nie była specjalnością Jezusa: miejsce tej wiary zajęła absolutna wierność Jego woli. Tę wierność wyraźnie akcentuje inny teolog: wykazuje, że z absolutnej wierności woli Boga wynika wolność cenniejsza niż życie i że Jezus znając i uznając tę wyzwalającą prawdę był posłuszny Ojcu aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej. Ten zaś przykład i nauka Jezusa „odsyłają nas do powinności uprzedzającej wszelkie inne powinności wolnego człowieka, mianowicie do powinności poznawania prawdy i wierności prawdzie poznanej (...). Zdrada tej powinności stanowi grzech, który jest u źródeł innych grzechów i innych zniewoleń”96.

W tym punkcie stajemy przed niesłychanie doniosłą alternatywą, która zadecyduje o dalszych losach społeczeństw: CZY TYM OJCEM JEZUSA BYŁ BÓG WYZNANIOWY, CZY BÓG WIZYJNY? Czy jest możliwe, by tym Ojcem, któremu Jezus był tak absolutnie posłuszny, był starotestamentowy Jehowa? Na pewno nie! Oto rozstrzygający argument. W piątym rozdziale Ewangelii według św. Mateusza, gdzie Jezus kładzie podwaliny chrześcijaństwa, kilkakrotnie czytamy takie Jego oświadczenie: „Słyszeliście, że powiedziano przodkom: ..., a Ja wam powiadam...” To dowodzi, że jeśli Jezus był absolutnie „posłuszny” „Ojcu”, to tym „Ojcem” wcale nie był Bóg Abrahama czy Mojżesza, lecz Jego własny Bóg - Bóg wizyjny, wyróżnioną zaś treścią tej Jego wizji mitycznej była doskonała moralność, przekraczająca najwyższą dotąd moralność Starego Testamentu, moralność ujmowana bezpośrednio subtelną intuicją etyczną. Zatem żarliwe dociekanie tego, co tu i teraz jest etycznie najwyższe, intuicyjne ujmowanie tego Najwyższego i stosowanie się do tej intuicji z absolutną wiernością zapewniającą uszczęśliwiające przeświadczenie, że przez tę wierność została okazana Bogu najwyższa miłość i cześć - to była w istocie wyższa religia Jezusa aktualizująca się w stosunku do Boga jako przedmiotu miłości. Zatem ktokolwiek tak postępuje, naśladuje Jezusa w praktykowaniu wyższej religijności i jest pobożnym chrześcijaninem. Żarliwe poszukiwanie nowej prawdy w danym przedziale najwyższej, wcielanie tej prawdy w czyn z absolutną wiernością dla dobra swego i innych ludzi, czerpanie z takiej aktywności sensu życia i szczęścia - oto istota religii wyższej i uniwersalnego chrześcijaństwa. Benjamin Franklin był tym, kim był, dzięki maksymie: „Niech wzrasta we mnie ta mądrość, która odkrywa moje najwyższe dobro, i niech umacnia się moja determinacja do wypełnienia tego, co mi ta mądrość dyktuje”97.

Kto nie ceni wolności myśli jako najpiękniejszego klejnotu człowieczeństwa, lecz sprzedaje go innym za udział w ich bogactwie czy władzy, kto nie jest wierny odkrytej prawdzie w praktyce życia, ten nie kocha Boga, lecz demona i można się po nim spodziewać wszystkiego najgorszego. Kto zaś szczerze dąży ku Najwyższemu myślą i czynem, ten swoją miłością Boga przezwycięża własny egoizm i najbardziej zasługuje na zaufanie. Bardziej niż najszacowniejsza instytucja mająca swoje interesy.

Nieznanymi obszarami chrześcijaństwa są nieprzeliczone rzesze takich ludzi, którzy w ten sposób bezwiednie „przyoblekli się w Chrystusa” i oddawszy w służbę Bogu swoją osobowość, swoje siły i zdolności, budują Królestwo Boże ponad przedziałami zwalczających się wyznań.



ZAKOŃCZENIE

Świadectwa ujemnej roli Kościoła katolickiego w Polsce i świecie (część pierwsza) oraz religii katolickiej (część druga) dowodzą konieczności rozwijania ewangelicznego chrześcijaństwa, które w przeciwieństwie do kościelnego faktycznie odpowiada ludzkim potrzebom wiary w siebie, wzajemnej miłości i transcendencji, czyli wierności Najwyższemu.

Bóg sam w sobie jest niewątpliwie tajemnicą i żadne cudowne objawienia nie zasługują na wiarę, ale nasze własne doświadczenia twórczości mitycznej czyni Jego istnienie tak pewnym i oczywistym, że uciekanie się do cudzych objawień i do wiary byłoby nieuczciwością i nonsensem. Dodatkowym potwierdzeniem jest religia Jezusa - niższa i wyższa.

W. obecnej dobie, wobec przeróżnych kryzysów, patologii i zagrożeń, szczególnie doniosła jest religia wyższa. Wszystko, czym chrześcijaństwo może się chlubić, wyrosło nie z bezpłodnej wiary i poruszania wargami, lecz z absolutnej wierności intuicji najwyższego w praktyce życia. Jezus wyraźnie przestrzegał: „Nie każdy, kto Mi mówi: «Panie, Panie», wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca...” (Mt 7,21). Intuicja aż nadto wyraźnie mówi nam, że wolą bożą jest, byśmy wyzwalali się z przywar i nałogów, usilnie starali się o doskonałość własną i swoich dzieł. Kiedy na przykład sportowiec pobiją rekord, jest jak najdalszy od świątynnych rytuałów, bo tu „słowo staje się ciałem” i wcielony Bóg (wizja sukcesu) afirmuje się w najwyższym rezultacie. Ta absolutna wierność najwyższemu i fascynacja najwyższym, to istota wyższej religii. Prawdziwa pobożność papieża Jana Pawła II przejawiła się nie w jego modłach i nabożeństwach, lecz w pobiciu wszelkich rekordów poznawania świata, podróżowania (jak dotąd - 800 tys. kilometrów przebytych i drugie tyle w ambitnych planach!). Właśnie z tej wyższej religii wykwita jego charyzma.

Jeżeli chrześcijanin - jak pisze Jacques Durandeaux - już teraz, w czasie, przebywa w „Królestwie” i „w teraźniejszości kształtuje się jego wieczne oblicze”, to właśnie religia wyższa musi zapewnić ludziom pomyślność i tak ukształtować ich osobowość, by przeniesienie tego na wieczność było niebem...


© Copyright by Stanisław Cieniawa, Kraków 1995. ISBN 83-86505-11-7

1 L.J. Rogier, R. Aubert, M. D. Knowles, Historia Kościoła, IW Pax, Warszawa 1986, tomów 5. Tom 1, J. Danielou, H. I. Marrou, Od początków do roku 600, s. 188.

2 E. Wiśniowski, Bilans średniowieczni (1450-1525), w: Chrześcijaństwo w Polsce. Praca zbiorowa pod red. Jerzego Kloczowskiego, Lublin 1980, s. 98.

3 Ibidem, s. 107

4 Ibidem, s. 110

5 Ibidem.

6 Ks. M. Żywczyński, Kościół i rewolucja francuska, IW Pax, Warszawa 1950, s. 19.

7 Historia Kościoła, cyt. wyd. tom 2: M. D. Knowles, D. Obolensky, okres: 600-1500, Przełożył Ryszard Turzyński, s. 258.

8 „Klątwa, zwana także ekskomuniką lub anatemą, trzymała ludzkość w obłędnym strachu przez wieki, docierała do każdego zakątka, zagrażała każdemu człowiekowi. Klątwa strącała z tronów, wypędzała z domu i z kraju, rzucała poszczególne jednostki, grupy i całe narody przeciw sobie”. O innych skutkach klątwy patrz: J. Siemek, Śladami klątwy, LSW, Warszawa 1966, s. 15 i n.

9 Historia Kościoła, cyt. wyd. tom 2, s. 288.

10 E. G. White, Wielki bój, Wyd. Znaki czasu, Warszawa 1981, s. 86.

11 Por. Z. Lichniak, Rekolekcje kulturalne, IW Pax, Warszawa 1987, s. 127.

12 Ibidem, s. 128.

13 J. Keller, Katolicyzm jako religia i ideologia, P.W. „Iskry”, Warszawa 1979, s. 8.

14 Historia Kościoła, cyt. wyd., tom 5: R. Aubert i in., okres 1848 do czasów współczesnych, Przeł. T. Szafrański, s. 108.

15 F. Koneczny, Polskie logos i ethos. Roztrząsania o znaczeniu i celu Polski. Tom 1-2. Poznań 1921. Tom 2, s. 73.

16 Ibidem, s. 73.

17 M. Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, Opracowali i wstępem poprzedzili Marian H. Serejski i Andrzej F. Grabski, PIW, Warszawa 1986, s. 96.

18 O. Halecki, Tysiąclecie Polski katolickiej, Rzym 1966, s. 125.

19 Ibidem, s. 18.

20 Ibidem, s. 519.

21 S. Śreniowski, Dzieje chłopów w Polsce, cyt za: A. Nowicki, 7000 lat zatargów z papieżami, LSW, Warszawa 1950, s. 14.

22 A. Nowicki, 1000 lat zatargów z papieżami s. 13.

23 Ibidem, s. 31

24 Por. A. Nowicki, 1000 lat zatargów, s. 32.

25 E. Wiśniowski, Kościół polski w średniowieczu, w: Historia Kościoła, cyt. wyd., tom 2, s. 427.

26 A. Nowicki, 1000 lat zatargów, s. 36.

27 E. Wiśniowski, Kościół polski w średniowieczu, ss. 433 i in.

28 A. Nowicki, 1000 lat zatargów, s. 30.

29 Ks. Fabisz, Wiadomości o legatach i nuncjuszach. Cyt. za: A. Nowicki, 1000 lat zatargów, s. 75.

30 A. Nowicki, Wykłady o krytyce religii w Polsce, KiW, Warszawa 1965, s. 51.

31 Ibidem, s. 66.

32 F. Koneczny, Polskie logos i ethos, tom 2 s. 83.

33 Ibidem, s. 84.

34 M. Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, s. 418.

35 Por. J. Górecki, Rzym a Polska walcząca. Warszawa 194?, s. 40. Cyt. za: A. Nowicki, 1000 lat zatargów z papieżami, s. 159.

36 Ibidem, s. 160.

37 S. Ossowski, O strukturze społecznej, PWN, Warszawa 1985, s. 310.

38 Por. A. Nowicki, 1000 lat zatargów z papieżami, s. 101.

39 K. Kania, Zagrożenia i wyzwania sekt, (w:) „Słowo”, Dziennik Katolicki, Magazyn, 1994 nr 45, s. 16.

40 O. Henryk Pagiewski CSSR, O nowy model świętego, „Homo Dei”, 1976 nr 2, s. 94.

41 Ks. A. Skowronek, W chrzcie po raz pierwszy dotknięci przez Boga, „Słowo”, Dziennik Katolicki, Magazyn, wydanie jak wyżej, s. 4.

42 R. Winling, Teologia współczesna 1945-1980, przekład K Kisielewska-Sławińska, Wydawnictwo „ZNAK”, Kraków 1990, s. 34.

43 K. Kania, Zagrożenia i wyzwania sekt, „Słowo”, Wyd. jak wyżej, s. 16.

44 K. Rahner, Podstawowy wykład wiary. Wprowadzenie do pojęcia chrześcijaństwa, Przekł. T. Mieszkowski. IW Pax, Warszawa 1987, s. 188.

45 Por. M. Morawski SJ, Wieczory nad Lemanem, Wyd. Przegl. Powszechnego, Warszawa 1984, s. 53.

46 Ks. S. Kowalczyk, Filozofia Boga. KUL, Lublin 1972, s. 225.

47 Por. C. Tresmontant, Problemy duszy. Przekł. J. Kowalczyk, Warszawa 1973, s. 198.

48 P. Lenartowicz SJ, Racjonalność ducha czy racjonalność życia?, „Słowo”, wydanie jak wyżej, s. 11.

49 Por. J. Reykowski, Motywacja, postawy prospołeczne a osobowość, PWN, Warszawa 1980, s. 11.

50 Por. A. Szyszko-Bohusz, Hinduizm, buddyzm, islam, Ossolineum, Wrocław 1990, s. 27.

51 Ks. S. Kowalczyk, Drogi ku Bogu, Wrocław 1983, s. 154.

52 Por. S. Cieniawa, Świat bez ateistów, miłość bez kłamstwa. Wydawnictwo Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Instytut Filozofii, Poznań 1992, s. 106.

53 M. Eliade, Sacrum - mit - historia, Wybór esejów. Wyboru dokonał i wstępem opatrzył M. Czerwiński. Przekł. A. Tatarkiewicz, Warszawa 1974, s. 124 i in.

54 K. Rahner, Podstawowy wykład wiary, s. 99.

55 K. Kołakowski, Obecność mitu, Wyd. ABC, Kraków 1981, s. 35.

56 J. Kozielecki, Koncepcja transgresyjna człowieka. Analiza psychologiczna, PWN, Warszawa 1987, s. 102.

57 Por. A. Krokiewicz, Hedoniw Epikura, Warszawa 1951, s. 224.

58 Ibidem, s. 187.

59 Czuang-Tsy. Por. Taoizm, Wyboru tekstów dokonał Wit Jaworski, zredagował M. Dziwisz. Kraków 1988, ss. 129-133.

60 Por. A. Szyszko-Bohusz, Hinduizm, buddyzm, islam, s. 27.

61 J. Ratzinger, Eschatologia. Śmierć i życie wieczne. Poznań 1985, s. 29.

62 Ibidem, s. 50.

63 Por. H. Depta, Wyobraźnia mityczna i estetyczna, „Studia Estetyczne”, T. XI, Warszawa 1974, s. 180.

64 Por. M. Dołęgowska-Wysocka, W. A. Wysocki, Opus Dei czyli Dzieło Boże, (w:) Dziś. Przegląd Społeczny. Warszawa 1992, nr 6/21), s. 104.

65 Ks. T. Wołoszyn SJ, Selektywne postawy młodzieży wobec tradycji religijnej, (w:) Teoretyczne założenia katechezy młodzieżowej, praca zb. pod red. ks. R. Murawskiego SDB. Wyd. Salezjańskie, Warszawa 1989, s. 101.

66 Ks. R. Murawski, Rozwój religijny, wydanie jak wyżej, s. 90.

67 Ks. H. Skowroński SDB, Współczesne problemy moralne młodzieży i możliwość ich rozwiązania w sakramencie pokuty, Wyd. jak wyżej, s. 125.

68 F. Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra, Toruń 1906, s. 32.

69 Por. A. Szyszko-Bohusz, Hinduizm, buddyzm, islam, s. 47.

70 Augustinum Hipponensem. List Apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II na 1600-lecie nawrócenia się św. Augustyna. „Życie Katolickie” 1986, nr 11/12, s. 22.

71 K. Rahner, Podstawowy wykład wiary, s. 57.

72 . J. Bloodworth, Key to Yourself, California 1980, s. 30.

73 Por. B. Bro, Tylko Bóg jest ludzki, Przekł. J. Kowalczyk, Warszawa 1976, s. 18.

74 Por. J. Reykowski, Logika walki. Szkic z psychologii konfliktu społecznego w Polsce, KiW, Warszawa 1984, s. 88.

75 P. Grimal, Słownik mitologii greckiej i rzymskiej, Oss Wrocław 1990, s. 89b.

76 Por. S. Cieniawa, Humanizacja kultury. Stopnie kultury osobistej, Wyd. Uniwersytetu Szczecińskiego, Szczecin 1991, s. 55.

77 Najlepiej widzą to obserwatorzy z zewnątrz. Por. S. Sivaraksa, Buddyzm i rozwój, (w:) S. Cieniawa, Humanizacja kultury, s. 52.

78 Ks. T. Dajczer, Rozważania o wierze, Z zagadnień teologii duchowości. Edycja Paulińska, Warszawa 1993, s. 73.

79 Ibidem, s. 51.

80 Por. H. von Glasenapp, Religie niechrześcijańskie. Przekł. S. Łypacewicz. IWPax, Warszawa 1966, s. 74.

81 „Chrześcijanin już teraz, w czasie, przebywa w «Królestwie». W teraźniejszości kształtuje się jego wieczne oblicze”. J. Durandeaux, Wieczność w życiu codziennym. Szkic na temat źródeł i struktury pojęcia wieczności. Przekład L. Rutowska. IW Pax, Warszawa 1968, s. 192.

82 Z. Kosidowski, Opowieści ewangelistów, KAW, Warszawa 1979, s. 69.

83 Ibidem, s. 317.

84 Ibidem, s. 81.

85 V. J. Bloodworth, Key to Yourself, s. 50.

86 Ibidem, s. 79.

87 Ibidem, s. 28.

88 Dla przykładu wymieńmy dwie: A. de Mello, Przebudzenie, Przygotował do druku J. Francis Stroud SJ. Przekł. B. Moderska, T. Zysk. „Rebis”, Poznań 1992; Th. Forrest, J.H. Prado Flores, Jezus Chrystus uzdrowiciel mojej osoby. Przekł. K. Skorulski SJ, Wyd. Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym, Łódź 1994.

89 Jest to tzw. orientacja funkcjonalna, którą reprezentują: Frazer, Engels, Durkheim, Malinowski, Weber, Strauss, Lanternari. Por. E. Ciupak, Religia jako przedmiot refleksji naukowej. Przegląd Religioznawczy, 1994 nr 1, s. 11.

90 Por. S. Kowalczyk, Filozofia Boga, s. 212.

91 Ks. T. Dajczer, Rozważania o wierze, s. 40.

92 Platon, Kriton. Przekł. W. Witwicki, Lwów 1920, s. 164.

93 Pekka Kuusi, This World of Man, Pergamon Press, Oxford 1985, s. 56.

94 J. A. Kłoczowski OP, Paul Tillich - teolog „troski ostatecznej”. Przedmowa do: Paul Tilich, Dynamika wiary, przekł. A. Szostkiewicz, „W dradze”, Poznali 1987, s. 24.

95 R. Winling, Teologia współczesna 1945-J980, s. 369.

96 Ks. W. Słomka, Wolność i zniewolenie, Wallington, New Jersey, 1988, s. 28, 180.

97 Por. V. J. Bloodworth, Key to Yourself, s. 29.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
grzeczne dziewczynki sie nie bo fragment promocyjny) TLOKRNFBZE
Stanisław Jędryka nie żyje
Stanisław Mikulski nie żyje
Goszczurny Stanisław Morze nie odda ofiar 02 A żyć trzeba dalej
Goszczurny Stanisław Morze nie odda ofiar
Power Play Nie Bo Nie
Homilia ks bpa Stanisława Stefanka Nie jesteś niewolnikiem, lecz synem i dziedzicem Ga 4, 3 7, XX P
Goszczurny Stanisław Morze nie odda ofiar 01 Morze nie odda ofiar
Stanisław Borkacki Nie znamy prawdy o oświęcimskim karmelu
Stanisław Borkacki Nie Znamy Prawdy O Oświęcimskim Karmelu
Bo nikt nie ma z Nas, Teksty piosenek i pieśni liturgicznych wraz z akordami
10 II 12 Histologia wykład układ pokarmowy (przepisany niedokładnie, bo nie słychać)
17 5, Kmicic jednak nie wyruszy˙ ani tego dnia, ani nast˙pnego, bo gro˙ne wie˙ci pocz˙˙y nadchodzi˙
Nie pij nic gorzkiego, bo będziesz wredny
pan wołodyjowski, 7, Panna Basia dopilnowa˙a jednak Wo˙odyjowskiego, ˙eby j˙ ˙fecht˙w" uczy˙, o
Bo nikt nie ma z nas(1), Teksty piosenek i pieśni liturgicznych wraz z akordami
Nie ma symetrii między dwiema partiami, bo rządy PiS były przyzwoite, natomiast rządy PO to katastro
Zabił 5 latkę bo nie była dziewicą Wyszedł na wolność
bo to nie tak

więcej podobnych podstron