Bo
to nie tak...
Kocham
Cię choć wcale nie mam już marzeń
Kocham
Cię chociaż dawno już nie znam bajek
Scarlett
umiera ale Graphite zostaje *
~~***~~
-
Bo to nie tak, że ja go kochałem.
Uśmiechnął
się kpiąco, patrząc na mnie trudnym do zinterpretowania wzrokiem.
Całą swoją postawą dawał do zrozumienia, że słucha tylko z
tego powodu, iż nie ma nic ciekawszego do roboty. Spuścił wzrok,
przyglądając się swoim paznokciom.
Ale
jednak był. I słuchał.
-
To była obsesja, mój drogi. Nie mogłem znieść tego, że
odepchnął mnie te siedem lat temu, w pociągu. Od tamtej pory nie
potrafiłem przestać o nim myśleć. Kiedy na szóstym roku zdałem
sobie sprawę, w którą stronę zmierza moje zainteresowanie nim…
Odwrócił
wzrok, patrząc w stronę okna. Na jego twarzy malował się spokój,
jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.
-
Zdobyłem go. Wystarczyła mała kłótnia, żebyśmy wreszcie się
do siebie zbliżyli. Paradoksalne, wiem. Jednak, czy to nie
naturalne, że rękoczyny zastąpiliiśmy brutalnym seksem?
Znowu
uśmiechnął się po swojemu. Jednak zauważyłem coś w jego
oczach, coś jakby... tęsknotę? Na mojej twarzy również zagościł
uśmieszek. Przypatrywałem się mojemu milczącemu rozmówcy przez
równe pięć minut, po czym otrząsnąłem się i kontynuowałem:
-
Nasz związek właśnie tak wyglądał: brutalny, zmysłowy,
namiętny. Do czasu...
Przerwałem,
żeby wziąć się w garść i stłumić jakoś palące uczucie w
gardle. Spoglądał na mnie z tym samym, beznamiętnym wyrazem
twarzy, co zwykle.
-
Jak wiesz, w tamtym czasie działalność Voldemorta nasilała się
coraz bardziej. Codziennie znikali ludzie, a Stary Voldy urządzał
krwawe jatki pod samym nosem bezradnego Ministerstwa. Harry czuł się
okropnie – trwał rok szkolny, a on bezpiecznie siedział pod
spódnicą Dumbledore’a. Bezpiecznie w jego języku znaczyło tyle,
co bezsilnie.
Patrzył
uważnie, analizując mnie tym swoim chłodnym spojrzeniem
niebieskich oczu.
Zadrżałem.
-
Kiedy Voldemort porwał Lupina, a po tygodniu zabił go w Czarnym
Dworze....
Zamknąłem
oczy, jakby chcąc odgrodzić się od wypowiadanych przez mnie słów.
Od palących, okropnych wspomnień, jakie ze sobą niosły.
-
On... On wtedy nie wytrzymał. Uciekł z Hogwartu, żeby się
zemścić. Wtedy doszło do ostatecznej bitwy.
Przygryzłem
wargę tak mocno, że poczułem smak krwi. Syknąłem z bólu, jednak
po chwil znowu zacząłem opowiadać.
-
Harry Potter. Złoty chłopiec Gryffindoru, cudowne dziecko,
wymykające się śmierci z rąk, nawet tego za bardzo nie chcąc.
Będąc niemowlęciem, sprawił, że Voldemort zniknął. Przeżył,
pokonując go wówczas, a w wieku siedemnastu lat ponownie się z nim
zmierzył, ginąc…
Na
chwilę ukryłem twarz w dłoniach – kolejny raz byłem zmuszony
się opanować.
-
Umarł, zabierając Voldemorta ze sobą.
Patrzył
na mnie z niemym spokojem. Taki chłodny, zdystansowany.
Jednak…
był moim przyjacielem – jedynym, który nie zginął z ręki
Czarnego Pana.
Nie
oglądając się za siebie, wyszedłem z pokoju. Jednak, gdybym
jakimś cudem mógł go zobaczyć, ukazałby mi się widok
odwróconych do mnie pleców.
Mój
przyjaciel, zawsze zachowujący dystans, powiernik sekretów. Nie
zadawał żadnych pytań, a ja miałem słuszność, twierdząc, że
nigdy nikomu ich nie zdradzi.
Voldemort
musiałby stłuc wszystkie lustra na świecie, żeby mi go odebrać.
Koniec
*
"Fortepian" Closterkeller
_________________