Bo to nie tak...
- Bo to nie tak, że ja go kochałem.
Uśmiechnął się kpiąco, patrząc na mnie trudnym do zinterpretowania wzrokiem. Całą swoją postawą dawał do zrozumienia, że słucha tylko z tego powodu, iż nie ma nic ciekawszego do roboty. Spuścił wzrok, przyglądając się swoim paznokciom.
Ale jednak był. I słuchał.
- To była obsesja, mój drogi. Nie mogłem znieść tego, że odepchnął mnie te siedem lat temu, w pociągu. Od tamtej pory nie potrafiłem przestać o nim myśleć. Kiedy na szóstym roku zdałem sobie sprawę, w którą stronę zmierza moje zainteresowanie nim…
Odwrócił wzrok, patrząc w stronę okna. Na jego twarzy malował się spokój, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.
- Zdobyłem go. Wystarczyła mała kłótnia, żebyśmy wreszcie się do siebie zbliżyli. Paradoksalne, wiem. Jednak, czy to nie naturalne, że rękoczyny zastąpiliśmy brutalnym seksem?
Znowu uśmiechnął się po swojemu. Jednak zauważyłem coś w jego oczach, coś jakby... tęsknotę? Na mojej twarzy również zagościł uśmieszek. Przypatrywałem się mojemu milczącemu rozmówcy przez równe pięć minut, po czym otrząsnąłem się i kontynuowałem:
- Nasz związek właśnie tak wyglądał: brutalny, zmysłowy, namiętny. Do czasu...
Przerwałem, żeby wziąć się w garść i stłumić jakoś palące uczucie w gardle. Spoglądał na mnie z tym samym, beznamiętnym wyrazem twarzy, co zwykle.
- Jak wiesz, w tamtym czasie działalność Voldemorta nasilała się coraz bardziej. Codziennie znikali ludzie, a Stary Voldy urządzał krwawe jatki pod samym nosem bezradnego Ministerstwa. Harry czuł się okropnie - trwał rok szkolny, a on bezpiecznie siedział pod spódnicą Dumbledore'a. Bezpiecznie w jego języku znaczyło tyle, co bezsilnie.
Patrzył uważnie, analizując mnie tym swoim chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu.
Zadrżałem.
- Kiedy Voldemort porwał Lupina, a po tygodniu zabił go w Czarnym Dworze....
Zamknąłem oczy, jakby chcąc odgrodzić się od wypowiadanych przeze mnie słów. Od palących, okropnych wspomnień, jakie ze sobą niosły.
- On... On wtedy nie wytrzymał. Uciekł z Hogwartu, żeby się zemścić. Wtedy doszło do ostatecznej bitwy.
Przygryzłem wargę tak mocno, że poczułem smak krwi. Syknąłem z bólu, jednak po chwil znowu zacząłem opowiadać.
- Harry Potter. Złoty chłopiec Gryffindoru, cudowne dziecko, wymykające się śmierci z rąk, nawet tego za bardzo nie chcąc. Będąc niemowlęciem, sprawił, że Voldemort zniknął. Przeżył, pokonując go wówczas, a w wieku siedemnastu lat ponownie się z nim zmierzył, ginąc…
Na chwilę ukryłem twarz w dłoniach - kolejny raz byłem zmuszony się opanować.
- Umarł, zabierając Voldemorta ze sobą.
Patrzył na mnie z niemym spokojem. Taki chłodny, zdystansowany.
Jednak… był moim przyjacielem - jedynym, który nie zginął z ręki Czarnego Pana.
Nie oglądając się za siebie, wyszedłem z pokoju. Jednak, gdybym jakimś cudem mógł go zobaczyć, ukazałby mi się widok odwróconych do mnie pleców.
Mój przyjaciel, zawsze zachowujący dystans, powiernik sekretów. Nie zadawał żadnych pytań, a ja miałem słuszność, twierdząc, że nigdy nikomu ich nie zdradzi.
Voldemort musiałby stłuc wszystkie lustra na świecie, żeby mi go odebrać.
Koniec