Czechow Antoni Persona

PERSONA

Wakuje posada pisarza w kancelarii inspektora podatkowego z uposażeniem 250 rubli rocznie. Osoby, które ukończyły przynajmniej szkołę powiatową lub trzy klasy gimnazjum, winny zwracać się pisemnie, załączając życiorys i adresując podanie na ręce p. inspektora podatkowego we wsi Podżyłkino, ulica Gęsia".

Przeczytawszy po raz dwudziesty to ogłoszenie Misza Nabałdasznikow, młody człowiek z pryszczami na czole, nosem czerwonym od chronicznego kataru, w spodniach koloru kawowego, przespacerował się po pokoju, pomyślał i powiedział do swej mamusi:

Ukończyłem nie trzy klasy gimnazjum, lecz cztery. Charakter pisma mam tak wspaniały, że mógłbym zostać literatem lub ministrem. No, a pensja, jak mama widzi, znakomita — dwadzieścia rubli miesięcznie. Wobec mizernego stanu naszych finansów, poszedłbym nawet za pięć... Szkoda gadać, posada jak najbardziej odpowiednia, lepszej mi nie trzeba. Tylko jedna rzecz paskudna, mamusiu: trzeba napisać życiorys!

No to weź i napisz.

Łatwo powiedzieć: ,,Napisz!" Żeby napisać życiorys, trzeba mieć talent, a jak go tu napisać bez talentu? Napisać zaś byle jak, aby zbyć, piąte przez dziesiąte, to, mamusia sama rozumie, nie wypada. To nie jest wypracowanie dla nauczyciela: będzie dołączone do podania i razem z dokumentami pójdzie do kancelarii. Nie wystarczy napisać czysto i na dobrym papierze. Styl musi być piękny! Rzecz jasna, jakże mogłoby być inaczej? Bo jeżeli tak po prostu spojrzeć na inspektora podatkowego Iwana Andrieicza, to szyszka z niego niewielka. Sekretarz gubernialny, sześć lat pętał się bez posady, zadłużony we wszystkich sklepikach. Jeżeli jednak wniknie się głębiej, to nie, mamusiu! To persona, ważna osobistość! Widzi mama, co stoi w ogłoszeniu: ,,Adresując podanie"... Po-da-nie! A podania, przecież, składane są tylko znacznym osobom. Ani mnie, ani mamusi, ani wujkowi Niłowi nikt podania nie złoży.

Racja — zgodziła się mamusia. — Ale na co mu, potrzebny twój życiorys.

Tego to już nie wiem... Zapewne potrzebny. Misza jeszcze raz przeczytał ogłoszenie, przeszedł się z kąta w kąt i pogrążył w marzeniach. Kto choć raz w życiu siedział bez posady i zadręczał się bezczynnością, ten wie, jak ogłoszenie w rodzaju wyżej opisanego podnieca ducha. Misza, który od samego gimnazjum nie przełknął ani jednego kęsa, by mu ktoś nie wypomniał, że jest darmozjadem, paradował w starych spodniach wujka Niła i wychodził na ulicę tylko wieczorami, kiedy nie było widać jego podartych butów i wyświechtanej marynarki, odprężył się duchowo na samą myśl o możliwości otrzymania pracy. Dwadzieścia rubli miesięcznie — to pieniądze nie byle jakie! Co prawda, trudno za nie założyć cugową stajnię lub wyprawić wesele, lecz za to zupełnie wystarczą, by od razu, w pierwszym miesiącu, jak marzył Misza, kupić nowe spodnie, buty, czapkę, harmonię i dać matce na utrzymanie jakieś pięć, sześć rubli. Tak czy inaczej, mała pensja znacznie jest lepsza od dużego braku pieniędzy. Miszę jednak nie tyle zachwycała perspektywa dwudziestu rubli, co błogie poczucie, że matka przestanie mu wreszcie wykłuwać oczy jego bezczynnością i nieustannie beczeć, a wujek Nił Kuźmicz poniecha morałów i zaklinania się, że złoi skórę wałkoniowi siostrzeńcowi.

Zamiast pętać się z kąta w kąt — przerwała jego marzenia matka — usiadłbyś lepiej i ułożył podanie.

Nie umiem, mamusiu, układać — westchnął Misza. — Przyznam się, że już z pięć razy siadałem do pisania i nic z tego. Chcę napisać mądrze, a wychodzi tak jakoś zwyczajnie, jakbym pisał do ciotki z Kriemieńczuga.

To nic, że zwyczajnie. Inspektor nie będzie wymagający. Za moje modlitwy macierzyńskie i cierpliwość Pan Bóg zmiękczy mu serce: nie rozgniewa się, jeżeli coś będzie nie tak, jak potrzeba. Pewnie sam w twoim wieku był nie nazbyt uczony?

Ha, spróbuję jeszcze raz; chociaż wiem, że znów nic z tego nie wyjdzie... Spróbuję.

Misza usiadł przy stole, rozłożył przed sobą arkusz papieru i zamyślił się. Po długim wytrzeszczaniu oczu na sufit wziął pióro i pomachawszy ręką, jak to robią wszyscy czciciele własnego charakteru pisma, zaczął:

Wielce Szanowny Panie Inspektorze. Urodziłem się w 1867 roku w mieście K. z ojca Kiriłła Nikanorowicza Nabałdasznikowa i matki Natalii Iwanowny. Ojciec mój pracował w cukrowni kupca Podgojskiego jako oficjalista i otrzymywał 600 rubli rocznie. Potem zwolnił się i długo był bez posady. Potem..."

Potem ojciec rozpił się i umarł z pijaństwa, ale to już była tajemnica rodzinna, której Misza nie chciał powierzać panu inspektorowi. Misza zastanowił się, przekreślił wszystko, co napisał, i po namyśle napisał znowu to samo.

Potem zmarł — ciągnął — w ubóstwie, opłakiwany przez żonę i gorąco kochającego go syna, jedynaka, Michaiła. Kiedy skończyłem 9 lat, oddali mnie do klasy wstępnej, czesne płacił Podgojski, ale kiedy ojciec rzucił posadę, przestał za mnie płacić i wystąpiłem z czwartej klasy. Uczyłem się średnio, w pierwszej i trzeciej klasie siedziałem po dwa lata, ale z kaligrafii i ze sprawowania miałem zawsze piątki". Itd.

Misza zapełnił cały arkusz. Pisał szczerze, ale bez sensu, bez wszelkiego planu i porządku chronologicznego, powtarzając się i plącząc. Wyszło coś rozwlekłego, długiego i dziecięco naiwnego. Zakończył w ten sposób: ,,Teraz jestem na utrzymaniu matki, która nie posiada żadnych środków utrzymania i dlatego najpokorniej proszę Waszą Wielmożność o danie mi posady, żebym mógł żyć i żywić moją chorowitą matkę, która również pana o to prosi. I proszę mi wybaczyć, że niepokoję", (podpis)

Nazajutrz po długich wahaniach przepisał życiorys na czysto i wraz z papierami wysłał do miejsca przeznaczenia. A po dwóch tygodniach Misza, udręczony czekaniem, drżąc na całym ciele, stał w przedpokoju inspektora podatkowego i czekał na honorarium za swój elaborat.

Czy mogę się dowiedzieć, gdzie tu jest biuro? — spytał zaglądając z przedpokoju do dużego, skąpo umeblowanego pokoju, gdzie na kanapie leżał jakiś rudy jegomość w pantoflach i w letniej pelerynie za­miast szlafroka.

A czego chcecie? — spytał rudy.

Ja... przed dwoma tygodniami złożyłem podanie…W sprawie posady pisarza. Czy mogę się widzieć z panem inspektorem?

To wprost oburzające... — warknął rudy nadając swemu obliczu wyraz cierpienia i otulając się peleryną. — Stu ludzi dziennie. Wciąż przychodzą i przychodzą. Czyżbyście, panowie, nie mieli nic innego do roboty, jak tylko mi przeszkadzać?

Rudy zerwał się, rozkraczył szeroko nogi i powiedział skandując każde słowo:

Tysiąc już razy mówiłem, że mam pisarza. Mam, mam. Mam! Pora już przestać mnie nachodzić! Mam pisarza, powtórzcie to wszystkim.

Przepraszam — wybełkotał Misza. — Nie wiedziałem.

I z niezgrabnym ukłonem wyszedł. Oto całe honorarium... Niestety!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czechow Antoni Największe miasto
Czechow Antoni Odkrycie
Czechow Antoni Na gwoździu
Czechow Antoni Zabłąkani
Czechow Antoni Odpowiednie kroki
Czechow Antoni W salonie
Czechow Antoni Kapitański mundur
Czechow Antoni Łyki
Czechow Antoni Do Paryża
Czechow Antoni U pani marszałkowej
Czechow Antoni Mróz
Czechow Antoni Wdzięczność
Czechow Antoni Niedorajda
Czechow Antoni Impresario pod kanapą
Czechow Antoni Filantrop
Czechow Antoni Noc na cmentarzu
Czechow Antoni Debiut
Czechow Antoni Świąteczne
Czechow Antoni Edukowane drewno

więcej podobnych podstron