Wykład
pierwszy cz. I
Witajcie
drodzy przyjaciele!
Cieszę
się, że znów jestem w Petersburgu i spotykam się z wami. Kiedy
byłem tu w 1989 roku, rozmawialiśmy opodstawach buddyjskich nauk.
Tym razem naszkicują praktyki różnych tradycji buddyzmu.
Wielu
z was zna fragmenty praktyk buddyjskich, wiecie na przykład jak
robić pokłony, znacie techniki therawady, służące rozwijaniu
pełnej uważności, nauki stopniowej ścieżki lamrim czy też
medytacje szkoły kagiu. Wielu z was zna z pewnością techniki
medytacji na bóstwo, na przykład Tarę, czy nawet medytacje
wyższych klas tantry, na przykład tantry Wadżrabhajrawy.
Czasami
trudno nam zrozumieć, jak to wszystko z sobą współgra. Spróbuję
przedstawić uporządkowany obraz drogi do oświecenia, byście
fragmenty praktyk ujrzeli w kontekście całej drogi - zarówno sutr
jak i tantr. Oczywiście, nie mamy czasu na szczegółowe omawianie
wszystkich praktyk, niemniej spróbuję zapoznać was z tymi, z
którymi zapewnie zetkniecie się w przyszłości.
Zaczniemy
od ogólnych zagadnień dotyczących medytacji, a następnie omówimy
tantryczne praktyki wstępne. Praktyki te dzielimy na zwykłe i
szczególne. Wśród pierwszych można spotkać praktyki wspólne dla
therawady i mahajany oraz właściwe tylko mahajanie. Wszystkie
obecne są również w tantrze, składając się na tzw. stopniową
ścieżkę - lamrim. Niektóre z nich wykorzystuje się również w
praktyce lodziong - treningu umysłu. Później omówimy specjalne
praktyki wstępne - praktyki szczególne, wykorzystywane wyłącznie
w tantrze, 100 tys. pokłonów, recytowanie mantry Wadżrasattwy itd.
Porozmawiamy o tantrze, udzielaniu inicjacji, różnicach pomiędzy
inicjacją a "dzienangiem" oraz oślubowaniach, które
przyjmuje się podczas inicjacji. Omówimy pierwszą klasę tantr, do
której należą na przykład praktyki związane z Tarą i
czteroramiennym Awalokiteśwarą. Później porozmawiamy o praktykach
wyższych klas tantry oraz ich specyfice, wyjaśnimy je na
przykładzie Wadżrabhajarawy (Jamantaki). Chciałbym pokazać, co je
łączy i na czym polegają pewne różnice, na przykład w kagiu i
gelug; jak wiążą się z sobą różne systemy bóstw, na przykład
Wadżrabhajrawy, Czakrasamwary lub Kalaczakry. Jest to oczywiście
ogromny materiał. Zobaczymy, czy uda nam się z nim
uporać.
Zaczniemy
od tego, że Budda był człowiekiem; żył w Indiach 2500 lat temu.
Osiągnął stan buddy, tzn. pokonał wszystkie swoje wady i
urzeczywistnił cały potencjał po to, by być maksymalnie
pożytecznym i pomocnym dla wszystkich istot. To właśnie znaczy
stać się buddą, osiągnąć oświecenie. Dosłownie oznacza to
całkowite przebudzenie (słowo przebudzić się, budzić ma ten sam
rdzeń co słowo "budda"). Budda nauczał, że każdy może
osiągnąć oświecenie, ponieważ w każdym z nas tkwi natura buddy.
Mówimy tu nie o naturze buddy, lecz o tym, że natura każdego z nas
pozwala osiągnąć stan buddy. Przyjmują to wszystkie tradycje
buddyzmu tybetańskiego. System kagiu kładzie na to szczególny
nacisk - mówi się tu dużo o naturze buddy. Inne szkoły, między
innymi gelug, wprowadzają ten temat później. Wszyscy mamy umysły
idlatego możemy czegoś doświadczyć, coś wiedzieć i rozumieć.
Wszyscy mamy zdolność kontaktowania się. Wszyscy doświadczamy
uczuć. Wszyscy dysponujemy pewną energią. Ichociaż może być ona
różna, wszyscy mamy "materiał roboczy". Nie musimy
szukać go gdzieś na zewnątrz, mamy go w sobie. W szkole ningma, w
systemie całkowitej doskonałości - dzogczen - mówi się, że
wszystko jest już wewnętrznie dokonane. Wyjaśnia się to
następująco: wyobraźmy sobie, lustro pokryte brudem. Kiedy oczyści
się je, niczego już nie trzeba do niego dodawać, ponieważ lustro
odbija wszystko całkowicie i doskonale. Ta właściwość jest wnim
zawarta i o tym właśnie mówi system całkowitej
doskonałości.
Niezależnie
od tego, czy kładzie się na to nacisk czy nie, nie wszyscy są
zgodni co do tego, że tkwi w nas natura buddy. W systemie therawady
- gdzie staramy się osiągnąć nie stan budy, lecz arhata,
wyzwolonego - nie wyklucza się możliwości stania się buddą;
therawada, z założenia przeznaczona jest dla ludzi, którzy mają
skromniejsze potrzeby. Budda nauczał, że w naszej epoce pojawi się
tysiąc buddów, którzy staną się nauczycielami wszechświata. I
już wiadomo, kim będą ci buddowie, którzy osiągną swój cel,
podążając drogą bodhisattwów. Tak więc niezbyt praktycznie
byłoby kierować swoje wysiłki w tym kierunku. Ludziom, którzy
mają mniejsze aspiracje i uważają, że najlepsze, co można robić,
to uczyć się przezwyciężać własne problemy, bardziej odpowiada
therawada.
Nietrudno
umieścić to w ramach zwykłej drogi buddyjskiej. O therawadyjskich
sposobach uwalniania się od problemów Budda mówi w mahajanie,
gdzie przedstawia je owiele głębiej i dokładniej: "Tak,
oczywiście to prawda, że w naszej epoce tysiąc buddów stanie się
nauczycielami świata, ustanawiającymi zasady wiary buddyjskiej, ale
może istnieć także wielu innych buddów, którzy nie będą
tworzyć tak wielu systemów". Dlatego, dążenie do stanu buddy
ma sens i jest o wiele bardziej wartościowe niż sama nirwana -
wyzwolenie się od osobistych problemów. Prawdziwe osiągnięcie to
przezwyciężenie własnych wad i urzeczywistnienie całego
potencjału po to, by stać się jak najlepszym oparciem dla
innych.
Jak
widać, therawada i mahajana nie wykluczają się wzajemnie, są
tylko przeznaczone dla różnych typów ludzi i rozpatrują możliwość
stania się buddą w dwóch różnych aspektach.
Tę
drogę, zarówno do osiągnięcia stanu wyzwolenia, jak i do stanu
buddy, Budda Siakjamuni ujął w tak zwanych "Czterech
szlachetnych prawdach". Są to cztery fakty prawdziwe z punktu
widzenia wszystkich istot o wysokim stopniu urzeczywistnienia.
Po
pierwsze, istnieją rzeczywiste problemy: ból, niepowodzenia,
starość i śmierć; cierpimy, doświadczając tego, czego nie
chcemy, lub nie dostając tego, czego pragniemy. Źródłem naszych
problemów jest fakt, iż wszystko się bezustannie zmienia: kiedy
jest nam chłodno, wchodzimy do ciepłego pokoju, gdy robi się
gorąco, musimy wyjść zpokoju albo otworzyć okna. Potem robi się
zimno i znów musimy ogrzać pokój. Na głębszym poziomie znajdują
się problemy, które można by nazwać ogólnymi. Na przykład to,
że mamy ciało, które zapada na różne choroby, doświadczamy
uczuć i takich stanów emocjonalnych, które sprawiają, że łatwo
nas obrazić lub wyprowadzić z równowagi. Wszyscy tego
doświadczamy.
Po
drugie, problemy mają rzeczywiste przyczyny. Jesteśmy pomieszani:
mylimy się co do realności tego, co dzieje się dookoła, mamy
niepokojące przyzwyczajenia, stresy, zmartwienia i lęki, z powodu
których działamy bezmyślnie iimpulsywnie, doprowadzając do
konfliktów. To powoduje mimowolne pojawianie się naszych
problemów.
Po
trzecie, można doprowadzić do autentycznego przerwania tych
problemów. To znaczy, że nie jesteśmy skazani na wieczne zmagania
z nimi czy na godzenie się na nie bez sprzeciwu. Aby jednak udało
się nam rzeczywiście uporać ztymi problemami, musimy wiedzieć o
czwartym fakcie - o istnieniu autentycznej drogi. Powinniśmy
aktywnie działać, a nie oczekiwać, że problemy odejdą same, albo
modlić się, by zniknęły. Przede wszystkim powinniśmy rozpoznać
przyczynę problemów i uwolnić się właśnie od niej. Wówczas
problemy przestaną się pojawiać. Idzie tu ozmianę naszych
przyzwyczajeń, postępowania i stosunku do świata.
Budda
nauczał wielu technik, dzięki którym możemy zmienić nasz sposób
widzenia świata. Gdy stosujemy jedną z nich, nie powinniśmy
przywiązywać się do niej i uważać za jedynie słuszną metodę,
zalecaną przez Buddę. Budda, podobnie jak lekarz, proponuje różne
metody leczenia i lekarstwa na różne choroby. Naiwnością byłoby
sądzić, że lekarstwo na gruźlicę jest najlepszym lekarstwem na
wszystkie inne dolegliwości tylko dlatego, że cierpimy właśnie na
gruźlicę. Dla ludzi, którzy mają kłopoty z wątrobą lub z
trawieniem, najlepsze będą leki na wątrobę i trawienie. Nie
należy więc traktować wybranej linii nauk jak ulubionej drużyny
piłkarskiej, która powinna współzawodniczyć i walczyć z innymi
tradycjami jakby były one innymi klubami. To wielki błąd,
wynikający z braku wiedzy i zrozumienia. Mówi się na przykład, że
niektóre tradycje buddyzmu związane są jedynie z intelektualnym
poznaniem, inne zaś wyłącznie z prawdziwą praktyką. To
nieprawda, wszystkie tradycje kładą nacisk na praktykę, niemniej,
by praktykować, trzeba wiedzieć, co robić, rozumieć to, co się
robi i robić dopiero wtedy, gdy się rozumie. Oznacza to, że
niezależnie od tradycji każdy powinien zarówno studiować, jak i
praktykować.
Podstawową
praktyką jest medytacja. Z reguły podczas przedstawiania zarysu
drogi buddyjskiej mówi się najpierw o prawidłowym widzeniu
rzeczywistości, a dopiero potem oprawidłowej medytacji i właściwym
postępowaniu. Przede wszystkim niezbędne jest więc zrozumienie, co
właściwie chcemy osiągnąć, a następnie pielęgnowanie w sobie
pożytecznych nawyków. Na tym właśnie polega sens medytacji - aby
w końcu rzeczywiście wprowadzić je w życie, zastosować w
działaniu. Medytacja to nie jakieś tam ćwiczenie wykonywane we
własnym pokoju, które nie ma związku zżyciem; medytacja to coś,
co pomaga uczynić nasze życie lepszym. Dlatego też, mówiąc o
użyteczności buddyjskiego światopoglądu, powinniśmy mieć na
uwadze wszystkie jego aspekty: naukę, praktykę i skuteczne
wcielanie ich w życie.
A
więc na proces medytacji składają się trzy aspekty. Przypomina to
proces przyjmowania pożywienia. Kiedy jemy, musimy włożyć
pożywienie do ust, przeżuć je i przełknąć. Podobnie
postępujemy, jeżeli chcemy praktykować: najpierw musimy studiować
to, co chcemy praktykować; innymi słowy - włożyć pożywienie do
ust. Później należy myśleć nad tym dopóty, dopóki się tego
nie zrozumie - przeżuć. I wreszcie powinniśmy wyrabiać
dobroczynne nawyki, to znaczy medytować, czyli przełknąć i
strawić pokarm. W tym procesie coś się integruje, staje się
częścią nas samych. Oto czym jest medytacja.
Jeżeli
spróbujemy jeść, nie otwierając przy tym ust, to jedzenie
zostanie na łyżce. Podobnie, jeśli umysł jest zamknięty, niczego
się nie nauczymy. Jeżeli jedzenie wypada nam zust, nie nasycimy się
nim. Gdy to, czego słuchamy, jednym uchem wpada, a drugim wypada -
nie przynosi nam żadnego pożytku. Tradycyjny sposób uczenia się -
wkuwanie wszystkiego na pamięć - jest jak jedzenie z ustami pełnymi
gumy do żucia, nader nieprzyjemny. Podobnie, jeśli umysł
wypełniają uprzedzenia i przesądy, prowadzi to do poważnych
trudności. Dlatego też należy słuchać bez uprzedzeń i starać
się zrozumieć to, o czym mowa.
Następnie
pokarm należy przeżuwać, bo jeśli od razu go połkniemy, nabawimy
się niestrawności. Praktykowanie wtaki sposób, bez uprzedniego
zapoznania się z zagadnieniem, prowadzi do wielu problemów. Odnosi
się to do każdej techniki buddyjskiej. Musimy więc przejść drugi
etap - przemyśliwanie. Powinniśmy przekonać się o mądrości
zasłyszanych nauk. Musimy zrozumieć, dlaczego należy praktykować
i świadomie podjąć decyzję: "Tak, rzeczywiście chcę to
robić".
Tak
właśnie mówił Budda: "Nie wierzcie w to, co mówię, tylko
dlatego że mnie szanujecie, lecz przemyślcie moje słowa i
sprawdźcie ich prawdziwość, tak jak gdybyście kupowali złoto".
W buddyzmie nie robi się niczego wyłącznie z powodu ślepej wiary.
Przeciwnie, Budda próbuje nas przekonać, że należy rozmyślać i
rozumieć, co robimy i po co. Wówczas praktyka staje się
rzeczywiście niewzruszona.
A
zatem analizujemy otrzymane nauki, porównujemy je ze swoim życiem i
doświadczeniami, sprawdzając, na ile są mądre. Weźmy na przykład
nauki o miłości do czujących istot lub naukę o rzeczywistości.
Aby mogły rzeczywiście działać i przynieść stosowne rezultaty,
muszą wytrzymać próbę naszego rozumu i zgadzać się z naturą
rzeczy. Dopiero gdy zrozumiemy nauki i utwierdzimy się w
przekonaniu, że chcemy je stosować, zaczynamy medytować. Medytacja
wgruncie rzeczy oznacza pielęgnowanie określonych, pozytywnych
przyzwyczajeń i przeobrażanie ich w część nas samych. Przypomina
ćwiczenie np. gry na fortepianie, uczymy się widzieć rzeczywistość
otwartym umysłem. Praktykujemy miłość do innych. Praktykujemy
przekształcenie własnego wizerunku, dążąc do stworzenia
pozytywnego obrazu samego siebie przy pomocy medytacji bóstw. Jest
to pożyteczne, ponieważ może być wykorzystane w codziennym
życiu.
Dobrze
czasami zrobić tzw. medytację przekrojową, tj. przegląd całej
drogi buddyjskiej, po to, by zrozumieć, jakie miejsce zajmuje na
niej konkretna praktyka medytacyjna. Może się bowiem okazać, że
poświęcamy zbyt wiele uwagi jednemu aspektowi, a zbyt mało innym i
w rezultacie tracimy perspektywę własnej drogi - jakbyśmy na
początku obiadu zapchali sobie żołądek sałatą, nie zostawiając
miejsca na danie główne, bo nie wiedzieliśmy, że zostanie podane
po przystawkach.
Sam
proces medytacji składa się z dwóch części: medytacji
analitycznej (choć tłumaczenie takie nie jest zupełnie udane) oraz
medytacji stabilizującej.
Medytację
analityczną zapewne lepiej byłoby nazywać praktyką rozróżniającą.
Pomaga ona rozróżniać rzeczy ispojrzeć na nie bardziej życzliwie,
na przykład patrzeć na niemiłą nam osobę, utrzymując przy tym
pozytywne nastawienie do rzeczywistości, a nie projektując własne
fantazje. Staramy się zachować czujność tu i teraz, rozwijając
dobre przyzwyczajenia, by nie dręczyć umysłu niekończącą się
mentalną paplaniną i prymitywnymi myślami. Uczymy się patrzeć na
świat z perspektywy bardziej konstruktywnych nawyków, wyrabiając w
sobie pozytywne odruchy poprzez wielokrotnepowtarzanie argumentacji,
która doprowadziła nas do przekonania o ich niezbędności.
Robi
się to nie po to, by je rozumieć - ponieważ mamy to już za sobą
- lecz po to, by je poczuć. Aby rozwinąć miłość, która w
istocie jest pragnieniem, by inni byli szczęśliwi, możemy sobie
wyobrazić kogoś, kto sprawia nam problemy (na przykład w domu) i
pomyśleć, powiedzmy, tak: "Przecież to też człowiek, taki
sam jak ja. Wszyscy pragniemy szczęścia i nikt nie chce cierpieć.
Tak jak ja, wszyscy mają prawo być szczęśliwi. Kiedy są w złym
nastroju, oczywiście też nie chcą być nielubiani, odrzucani czy
traktowani grubiańsko. Pragną, dokładnie tak jak ja, by inni
odnosili się do nich z dobrocią i zrozumieniem i starali się im
pomóc. Dlatego muszę starać się poczuć miłość do tego
człowieka, pragnąć, by był szczęśliwy".
Następnie
staramy się rzeczywiście poczuć miłość i troskliwość, patrzeć
na człowieka z miłością. Na tym poziomie proces praktyki jest
niewerbalny. Po prostu staramy się dostrzec i odczuć tę relację.
I kiedy nabierzemy w tym wprawy, nauczymy się budzić w sobie takie
uczucie niemal natychmiast, nie powtarzając całego toku rozważań.
Ale nie powinniśmy oszukiwać siebie i mówić: "O tak, czuję
miłość" - nie czując jej. Wielokrotne powtarzanie całego
szeregu argumentów pozwoli nam autentycznie poczuć miłość.
Naprawdę nie ma sensu siedzieć i powtarzać: "Ja ją
czuję".
Nauczywszy
się patrzeć na świat życzliwie, stabilizujemy ów stan, to znaczy
stan maksymalnej koncentracji na tym, cowidzimy. Jeśli nasze
skupienie słabnie, należy wrócić doprocesu budowania
koncentracji, starając się poczuć pozytywne nastawienie i spojrzeć
na świat z tej perspektywy. Jeśli nas umysł staje się pusty, to
niekoniecznie musimy siedzieć jak warzywko na grządce. Medytować
to nie znaczy ćwiczyć się w byciu ogórkiem, który siedzi i nic
nie robi. Należy się otrząsnąć i wypowiedzieć w umyśle jakieś
słowa, które przypomną nam, że próbujemy poczuć miłość. Może
to być krótka fraza, na przykład: "To taki sam człowiek jak
ja; on też chce być szczęśliwy" lub po prostu słowo
"miłość", które przywróci nam owo uczucie. W tym
właśnie tkwi istota medytacji. Postępujemy tak, przy każdej
praktyce - od najprostszych po najbardziej zaawansowane praktyki
tantryczne.
Jeśli
chcemy zajmować się medytacją, musimy nauczyć się koncentracji.
Należy nie tylko coś poczuć, ale jak gdyby do tego przylgnąć;
wymaga to bardzo wiele pracy, gdyż koncentracja przychodzi z trudem.
Medytować to nie siedzieć iopróżniać swój umysł, a kiedy
przyjdą do głowy przyjemne myśli, to mieć jeszcze bezpłatną
rozrywkę. Medytacja buddyjska to coś zupełnie innego.
W
instrukcjach do niektórych medytacji mówi się, że powinniśmy
oczyścić umysł ze wszystkich myśli. Porównajmy umysł do radia:
rzecz nie w tym, że trzeba je włączyć - radio jest włączone
zawsze. Tu staramy się pozbyć zakłóceń. Idzie o wyłączenie,
wyciszenie, pozbycie się niepokojów, rozmów, głupich piosenek,
które chodzą nam po głowie. To właśnie nazywamy oczyszczeniem
myśli. Niemniej radio jest nadal włączone; umysł - bystry,
klarowny i rześki - postrzega wszystko, co się wydarza. Nie
siedzimy jak ogórek albo kloc.
A
więc musimy skoncentrować się i utrzymywać tę koncentrację,
rozwijać uważność w chwili rozproszenia. Czasami dajemy się
ponieść myślom lub wpadamy w otępienie. Musimy więc być czujni
i uważać, by nie stracić przedmiotu koncentracji, ponownie skupiać
rozproszony umysł - za każdym razem szybciej.
Proces
ten ma wiele stopni. Istnieją również liczne subtelne poziomy
nieuważności lub otępienia umysłu; ich analiza jest niezwykle
skomplikowana. Metody te opierają się na wiekach doświadczeń, a
instrukcje mówią na przykład: tak, to się zdarza, w takiej
sytuacji stosuje się to, a kiedy wydarzy się to czy to, należy
zastosować tamto, lecz jeśli nie pomaga, róbcie tak i tak.
Wskazówki te są niezwykle szczegółowe. Koncentracja jest jednym z
najważniejszych aspektów medytacji i rozwinięcie jej wymaga wiele
pracy. Jeżeli nie nauczymy się koncentracji, nasza "medytacja"
będzie tylko siedzeniem, marzeniem i rozmyślaniem - o żonie, o
tym, co mamy zamiar zjeść wieczorem - i nie przyniesie nam żadnego
pożytku.
Powinniśmy
opanować różne etapy i różne stopnie koncentracji, niezależnie
od tego, na jakim skupiamy się obiekcie. Stosując techniki
therawady, często skupiamy się na czymś fizycznym, na przykład na
oddechu. Możemy obserwować oddech na czubku nosa, na wysokości
klatki piersiowej lub żołądka - jest wiele różnych tradycji. Nie
powinniśmy jednak przywiązywać się do praktyki, którą właśnie
wykonujemy, twierdząc, że to jedyne, czego nauczał Budda.
W
tradycji mahajany staramy się skupiać na zjawiskach mentalnych, a
nie fizycznych, tzn. nie na odczuciach fizycznych, takich jak
oddychanie, lecz na stanach świadomości, na przykład najczęściej
na wizualizacji buddy. Pamiętajcie, że celem praktyki buddyjskiej
jest przeobrażenie umysłu. Nasze problemy nie znikną, jeśli
będziemy stać na głowie iprzybierać osobliwe pozycje. Powinniśmy
zmienić swoje nawyki i nauczyć się koncentrować na tym, co
przynosi pożytek.
Skupiamy
więc uwagę na obrazie buddy, który odtwarzamy w wyobraźni
(zamiast zwyczajnie patrzeć na jego wizerunek). Koncentrowanie się
na postaci buddy ma wiele zalet, ponieważ przypomina nam o tym, do
czego dążymy - owłaściwościach buddy, którym pragniemy się
stać, aby pomagać innym. W ten sposób rozwijamy więc nie tylko
zdolność koncentracji.
Podczas
praktyki tantry, pogłębiamy koncentrację, wizualizując siebie
jako buddę. Niemniej sam proces dążenia do rozwinięcia
koncentracji jest taki sam - niezależnie od tego, czy skupiamy się
na oddychaniu czy na wizualizacji. W tantrze koncentrujemy się na
formie buddy (w postaci jednego z niezliczonych bóstw), którym
jesteśmy my sami. Dodatkową zaletą takiej praktyki jest
przekształcenie, przeobrażenie obrazu nas samych - podczas tego
procesu oddzielamy rzeczywistość od fantazji.
W
trakcie medytacji możemy koncentrować się na różnych obiektach.
Praktykując mahamudrę, którą stosuje się nie tylko w tradycji
kagiu, ale i w gelugpie i sakiapie (wningmapie odpowiednikiem
mahamudry jest dzogczen), koncentrację osiąga się nie przez
skupienie na konkretnym przedmiocie, lecz na samym umyśle. Niełatwo
określić, na czym właściwie polega koncentracja, stan, kiedy
umysł jest jasny, klarowny i uważny. Umysł nigdy nie wygasa, nie
ma końca. Zawsze, w każdej chwili coś powstaje: uczucie, myśli
itd. Izawsze jest jakiś sposób, aby włączyć się w ten stan, bo
dzięki niemu widzimy, myślimy, czujemy. Staramy się skupić na
owym procesie, który trwa nieprzerwanie i w istocie jest tym, co
nazywa się umysłem. Praktyka ta nie jest oczywiście łatwa, gdyż
naprawę trudno prawidłowo określić, na czym konkretnie należy
się skoncentrować. To subtelny proces, lecz równocześnie
nadzwyczaj pożyteczny i to z wielu przyczyn: pracując z umysłem
jako takim, możemy bezpośrednio przekształcić go i prowadzić ku
bardziej konstruktywnym, twórczym stanom.
Możemy
korzystać ze wszystkich technik służących pogłębianiu
koncentracji, niezależnie do tego, jaką medytację praktykujemy:
rozwijania miłości, wizualizacji bóstwa czy powtarzania mantry.
Medytujemy po to, by pozbyć się swoich problemów. W mahajanie
również i po to, by urzeczywistnić cały swój potencjał i stać
się autentycznie pożytecznym dla wszystkich istot.
Przystępując
do dowolnej praktyki buddyjskiej, należy mieć właściwą
motywację. Budowaniu jej służą nauki nazywane lamrim, to znaczy
"stopniową ścieżką" lub "etapami drogi". W
języku tybetańskim mamy dwa terminy: pierwszy oznacza "tych,
którzy przechodzą wszystko od razu" (czigcziarła), drugi zaś
"tych, którzy podążają ścieżką stopniowo"
(lamrimpa). Często rodzi to mnóstwo nieporozumień.
"Ci,
którzy przechodzą wszystko od razu" zaczynają od najbardziej
zaawansowanych praktyk, z reguły nadzwyczaj prostych, i bardzo
szybko osiągają rezultaty. Cudzoziemcy, uważający się zazwyczaj
za zaawansowanych, myślą, żenie muszą zaczynać od początku.
Słysząc o ścieżce "tych, co przechodzą wszystko od razu",
rzucają się na nią, myśląc: "O, to jest dla mnie!".
Jednakże, jak mawiał jeden z moich nauczycieli i jak twierdzi Jego
Świątobliwość Dalajlama, taka postawa jest zazwyczaj jedynie
wyrazem lenistwa. Ludzie, którzy mają takie podejście, starają
się unikać ciężkiej pracy. Są leniwi i szukają lekkiej, prostej
drogi, która nie wymaga zbyt wiele wysiłku. Rzeczywiście, można
powiedzieć, że tantra to bardzo szybka ścieżka, ale kto
powiedział, że lekka? Nie jest lekka. I jedynym powodem, by nią
podążać, powinno być zatroskanie losem innych istot, że nie
możemy czekać, podążając dłuższą drogą, na chwilę, aż
wreszcie uzyskamy zdolność niesienia im naprawdę skutecznej
pomocy. Tylko z powodu tak wielkiej troski o innych, zwanej
bodhiczittą, wkracza się na szybką ścieżkę, ścieżkę
tantry.
Jednakże,
jak już mówiłem, nie jest to wcale ścieżka łatwa i w samej
tantrze znów mamy podziały na "tych, którzy przechodzą
wszystko od razu" i na "tych, którzy idą stopniową
ścieżką". Jeżeli zajrzymy do komentarzy, to stanie się
zupełnie jasne, kto "przechodzi wszystko do razu".
Nawszystkich poziomach tantry, staramy się osiągnąć jasność
widzenia rzeczywistości, oczyszczając wszelkie zaciemnienia. Jak
pamiętacie, jest to również celem ścieżki sutr mahajany oraz
therawady. Jednakże tutaj nasze aspiracje są tak wielkie, że
staramy się wykorzystać świadomość jak najskuteczniej - również
poziomy subtelne, ledwie uchwytne, niczym promień lasera. Powstaje
pytanie: jak dotrzeć do tego najsubtelniejszego poziomu świadomości?
Istnieje ścieżka stopniowej pracy z różnymi subtelnymi energiami,
czakrami itd. Są również metody dla "tych, którzy przechodzą
wszystko od razu", na przykład koncentracja na niekonceptualnej
świadomości i inne techniki.
Etap
po etapie, pracując z energiami, osiąga się następujące efekty:
energie prostsze wchodzą w kanał centralny. Jest to bardzo trudne.
Możemy zrozumieć ów proces, jednakże urzeczywistnienie go w
praktyce to zupełnie inna sprawa. Następnie rozpuszczamy energie w
kanale centralnym, wczakrze serca lub we wszystkich sześciu czakrach
naraz (na przykład w systemie Kalaczakry). Robimy to po to, by
dotrzeć do najsubtelniejszego, najbardziej nieuchwytnego poziomu
świadomości. "Ten, kto przechodzi wszystko od razu" po
prostu koncentruje się na niekonceptualnej świadomości, a wtedy
automatycznie wiatry subtelnych energii rozpuszczają się w
centralnym kanale; komentarze objaśniają ten proces bardzo
szczegółowo.
Wszystkie
bez wyjątku nauki buddyjskie uznają prawo przyczyny i skutku, jedną
z fundamentalnych zasad buddyjskiej teorii. Głosi ono, że wszystko,
co się wydarza, ma przyczynę i skutek. Wiatry nie wejdą więc do
kanału centralnego i nie rozpuszczą się w nim, jeśli nie będzie
po temu jakiegoś powodu. A zatem to oczywiste, że "ci, którzy
przechodzą wszystko od razu" stworzyli odpowiednie przyczyny -
albo w poprzednich żywotach, albo wcześniej w tym życiu,
praktykując stopniową ścieżkę. Teraz, koncentrując się na
niekonceptualnym stanie świadomości, zbierają efekty wcześniej
wypracowanych nawyków. Nie zapominajcie otym!
Każdy
powinien więc przejść kiedyś wszystkie etapy ścieżki. Naprawdę
nie ma innego wyjścia. Tradycje buddyzmu tybetańskiego różnią
się przede wszystkim perspektywą, z jakiej objaśnia się nauki. Na
przykład w tradycjach gelug i sakia dominuje perspektywa stopniowej
ścieżki, natomiast w niektórych tekstach kagiu i w pewnych
tekstach ningmapy przedstawia się drogę z punktu widzenia "tych,
którzy przechodzą wszystko od razu". Oczywiście istnieją
różne typy ludzi. Jednakże "ci, którzy przechodzą wszystko
od razu" stanowią niewątpliwie mniejszość. Większość
ludzi, którzy usiłują podążać tą drogą, nie stworzyła
przyczyn uzyskania powodzenia - choć siedzą i praktykują, nie
dzieje się nic szczególnego. Brak im nawyków powstających dzięki
poprzednim etapom praktyki. Dlatego również w szkołach kagiu i
ningma uważa się, że wszyscy powinni stopniowo przejść
podstawową część drogi. Wszystkie tradycje mówią też, że
każdy praktykujący powinien rozumieć pustkę, rozwinąć
bodhiczittę. Jest to po prostu niezbędne. Bodhiczitta to pragnienie
całkowitego poświęcenia się osiągnięciu stanu buddy dla dobra
wszystkich czujących istot. Nauki każdej tradycji mówią też o
praktykach wstępnych (100 tys. pokłonów, recytacja mantr
Wadżrasattwy, ofiarowanie mandali itd.), ponieważ nawet jeśli
wypracowaliśmy w przeszłości niezbędne odruchy, należy je
najpierw obudzić. Jeśli nie ma się takich nawyków, praktyki te
mogą dać im początek. A więc różnią się tylko style; w
istocie wszyscy robią to samo.
Powinniśmy
patrzeć na siebie uczciwie. Nasze oczarowanie "tymi, którzy
wszystko przechodzą od razu" spowodowane jest z reguły
lenistwem. Po prostu chcemy, żeby wszystko przychodziło łatwo i
szybko, ponieważ nie chce się nam pracować. Najczęściej tylko z
powodu dumy sądzimy, że mamy zapomniane nawyki.
Wykład
pierwszy cz. II
Pierwszym
etapem stopniowej ścieżki jest droga sutr. Sutra to pewien temat,
praktyka, którą można przedstawiać na różne sposoby, w
zależności od tradycji. Materiał jest ten sam, różnią się
tylko akcenty. Na przykład w kagiu naucza się przede wszystkim z
punktu widzenia "natury buddy". Wsystemie gelug kładzie
się nacisk na związek z duchowym nauczycielem. Związek ten stanowi
podstawę wszystkich praktyk; sposób uczenia uzależnia się od
motywacji. W tradycji sakia punktem wyjścia wszystkich nauk jest
szlachetna prawda dotycząca cierpienia, w ningmapie zaś nauczają
tak zwanych dziewięciu ścieżek składających się na niezależny,
stopniowy system. Przede wszystkim należy zrozumieć, że nabyte
umiejętności i nawyki stanowią podstawę dalszych, bardziej
zaawansowanych praktyk. Weźmy na przykład motywację, która
rozwija się w oparciu o cztery szlachetne prawdy. Jego Świątobliwość
Dalajlama uważa tę drogę za najważniejszą, ponieważ nie tylko
ludzie Zachodu, ale wszyscy współcześni ludzie mają skłonność
do poznawania świata przez rozum.
Wiem,
oczywiście, że wielokrotnie słyszeliście nauki lamrim. Dlatego
nie będę wdawał się w szczegóły. Chciałbym tylko podkreślić,
że wszystkie nauki buddyjskie mają wspólny cel.
Praktyki
takie jak medytacja Białej Tary lub Jamantaki nie wyrastają z
próżni. Jeśli nawet tak się złożyło, że zostajemy w nie
wtajemniczeni na wstępie naszej znajomości zbuddyzmem, to jednak
przeskoczenie pierwszych stopni byłoby niewyobrażalnym błędem. Na
wstępnym etapie wszystkie praktyki tantry zawierają medytację
bodhiczitty, medytację na pustkę, krótkie praktyki oczyszczające
(Wadżrasattwa itp.). Stanowią one część każdej praktyki
tantrycznej, nie sposób ich ominąć. Zgodnie ze stopniową ścieżką
lamrim wszystkie te medytacje należy praktykować, a nie jedynie
przyjąć do wiadomości.
Od
czasów Atisi, wielkiego indyjskiego mistrza, który przyniósł
buddyzm do Tybetu w nowej erze, wyróżnia się trzy poziomy
motywacji. Pierwszy znich to postanowienie, że będzie się pracować
nad sobą po to, by nie pogarszać swojej sytuacji nie tylko w tym
życiu, ale w przyszłych żywotach.
Na
drugim chcemy nie tylko poprawić swą sytuację, ale pozbyć się
wszelkich problemów, nawet ich najdrobniejszych śladów.
Na
trzecim poziomie pragniemy całkowicie pozbyć się własnych
problemów, aby stać się zdolnym do niesienia skutecznej pomocy
innym istotom. Chcemy uwolnić się od wszelkich ograniczeń, wad, by
być autentycznie pożytecznym dla wszystkich.
Taka
jest motywacja w mahajanie. Motywacja therawady to usilne pragnienie
pozbycia się wszystkich problemów. Nie należy jednak myśleć, że
w therawadzie nie ma miłości, troski o innych, współczucia, że
ścieżka ta jest najzwyczajniej egoistyczna. Byłoby to zupełne
niezrozumienie istoty therawady: skoro jest to nauka Buddy, to
nieodzownie zawiera miłość iwspółczucie! W mahajanie do miłości
i współczucia, o których mówi therawada dochodzi powszechna
odpowiedzialność. Miłość to życzenie innym, by byli szczęśliwi,
a współczucie, to życzenie, by byli wolni od problemów i
cierpień. Praktykujący therawadę urzeczywistniają miłość i
współczucie. Mahajana posuwa się jednak dalej, podkreślając
osobistą odpowiedzialność za niesienie pomocy innym. O ile to wy
powinniście przyprowadzić konia do wodopoju, to picie za niego wody
byłoby zupełnym absurdem. Budda nie może więc zrozumieć
rzeczywistości za nas, musimy zrozumieć ją sami. Niemniej jednak,
z punktu widzenia mahajany, możemy wziąć na siebie pewną
odpowiedzialność i próbować pomagać innym w ujrzeniu
rzeczywistości. W mahajanie naszą motywacją jest dążenie do
przezwyciężenia swoich problemów i wad oraz do urzeczywistnienia
swego potencjału po to, by zyskać zdolność niesienia pomocy innym
w jak najlepszy sposób.
Należy
jednak pamiętać, że nikt na świecie - nawet budda - nie może być
wszechobecnym obrońcą. Nie ma czegoś takiego jak wszechmoc. I nikt
prócz nas samych nie może przezwyciężyć naszych osobistych
problemów i cierpień. Gdyby istniała taka możliwość i gdyby
wszechwładne istoty miały współczucie, już dawno pomogłyby nam
uwolnić się od wszelkich problemów. Ponieważ do tej pory to nie
nastąpiło, istnieje tylko jedno wyjaśnienie - jest to po prostu
niemożliwe. Chyba że te wszechmocne istoty są okrutne iniewrażliwe
na cierpienia albo chcą, żeby ich twory ratowały się same, raczą
je więc trudnościami. Tylko po co wszechmocny stwórca miałby
bawić się ze swoimi stworzeniami? Buddyści wyciągają stąd jeden
wniosek - nikt nie może rozwiązać cudzych problemów. Wszystko, co
możemy zrobić, to starać się pomóc innym, żeby oni sami mogli
rozwiązać swoje problemy. Praktykujący mahajanę powinni robić
wszystko, co możliwe, by pomagać innym. Ale nie powinni uważać
się za wszechmocne bóstwa. To bardzo ważne. Kiedy podążamy
ścieżką bodhiczitty i doznajemy niepowodzenia (na przykład
staramy się komuś pomóc, a on mimo to popełnia samobójstwo), nie
powinniśmy obarczać się winą. Siła oświeconego wpływu buddy i
siła karmy człowieka - tzn. impulsów określających na
najgłębszym poziomie jego czyny - są równe. To coś w rodzaju
zachowania energii: ilość energii w przestrzeni jest stała. Siły
te nie mogą się nawzajem zniszczyć. Powinnyśmy robić wszystko,
co w naszej mocy, by pomóc innym, ale jeśli impulsy jakiegoś
człowieka są na tyle silne, że mimo wszystko chce odebrać sobie
życie, to nie jesteśmy w stanie mu w tym przeszkodzić.
Twierdzenie, że jesteśmy odpowiedzialni za jego samobójcze
skłonności, byłoby już subtelną formą egoizmu. Podążając
drogą bodhisattwy, powinniśmy robić wszystko, co do nas należy.
Jeśli coś się udaje, nie należy myśleć: "O, jak fajnie! To
dzięki mnie!" - ponieważ prawdziwą przyczyną są
predyspozycje i skłonności drugiego człowieka, które teraz dają
o sobie znać. Nie należy też winić się za to, że nic się nie
udaje, ponieważ przyczyną są zakodowane wczłowieku nawyki.
Tak
więc istnieją różne poziomy motywacji. Na poziomie wstępnym
staramy się rozwinąć intuicję, skłonności do unikania złych
sytuacji, również w przyszłych żywotach. Po pierwsze musimy
uporać się z tendencją do użalania się nad sobą: "Ach,
jaki jestem biedny, nie mam magnetofonu!", "Ach, ja
nieszczęsny, muszę stać w kolejce". Źródłem takiej postawy
jest przede wszystkim niedocenianie tego, co mamy.
Nie
mamy magnetofonu, ale mamy uszy i dobrze słyszymy; wspaniale jest
nie być głuchym. Może nie mamy samochodu, ale mamy nogi.
Powinniśmy cieszyć się tym, że możemy chodzić. Nie mamy
ulubionego sera, ale jest coś do jedzenia i nie umieramy z głodu.
Dlatego zamiast ubolewać, lepiej wykorzystywać to, co mamy -
ludzkie życie. Cieszmy się, że nie jesteśmy w obozie
koncentracyjnym, że nie jesteśmy upośledzeni umysłowo, że nie
żyjemy w strefie epidemii dżumy, że możemy pracować nad sobą i
rozwijać się. Mamy książki, czasami przyjeżdżają wielcy
nauczyciele. Być może nie tak często jak do innych ośrodków, ale
przyjeżdżają! Trzeba to cenić i wykorzystywać!
Warto
nad tym medytować, by przestało być li tylko intelektualnym
zrozumieniem. Powinniśmy to naprawdę poczuć! Co to za duchowy
rozwój, jeśli potrafimy tylko użalać się na swój los. Trzeba
przestać się skarżyć i zacząć pracować!
Podczas
medytacji wykorzystujemy wyobraźnię i wizualizujemy siebie w
naprawdę strasznej sytuacji, na przykład w obozie koncentracyjnym
albo w szpitalu psychiatrycznym, gdzie są nam aplikowane narkotyki,
które zamieniają nas widiotów. Wyobraźmy sobie, że udało się
nam wydostać z tego obozu czy szpitala. Jaka jest różnica pomiędzy
tymi, których uwolniono, a nami - tutaj i teraz? Absolutnie żadna!
Tylko że my nie doceniamy tego, co mamy, w przeciwieństwie do
człowieka, który właśnie odzyskał wolność. Wyobraźmy więc
sobie, że uwolniono nas z tego koszmaru. Umieraliśmy ze zwykłego
czy duchowego głodu, a teraz mamy wszystko, czego chcieliśmy.
Spróbujmy przeżyć to wmedytacji! Najpierw musimy to sobie
uświadomić, później ujrzeć iskoncentrować się na tym.
Spróbujmy spojrzeć na siebie jak na ludzi posiadających wszystkie
swobody; poczujmy, że to naprawdę tak jest. I skoncentrujmy się na
tym!
W
gruncie rzeczy jesteśmy w bardzo dobrej sytuacji; mogłoby być
znacznie gorzej. Poczujmy wartość ludzkiego życia.
Niemniej
życie to nie będzie trwało wiecznie. Jeśli nawet rozumiemy, że
mieliśmy szczęście, zyskując tak wielkie możliwości, potrafimy
roztrwonić je bez sensu. Przyczyna jest prosta: wszyscy zachowujemy
się tak, jakbyśmy mieli żyć wiecznie; wszyscy myślimy, że
będzie jakieś jutro. Nasz stosunek do śmierci nie ma nic wspólnego
z realizmem. Musimy uświadomić sobie, że śmierć istnieje, by nie
tracić czasu. Nie po to, żeby się dręczyć, lecz by podnieść
się z fotela przed telewizorem i zmusić do wykorzystania swego
potencjału, swoich możliwości. Dlatego powinniśmy rozmyślać o
tym, że czas śmierci nie jest znany, a ona sama - nieuchronna.
Każdy, kto się urodził - umiera. Czasami warto wspomnieć
wszystkich znajomych, którzy odeszli. I pomyśleć, jaka jest
różnica pomiędzy nimi a mną. Jeżeli umierają prezydenci i
królowie, dlaczego ja nie miałbym umrzeć! Musimy też uświadomić
sobie, że nie wiemy, kiedy przyjdzie śmierć. Żeby umrzeć, nie
trzeba być starym. W każdej chwili może nas potrącić
samochód.
Wielu
ludzi żali się na starość. Moja matka (bardzo mądra kobieta,
mieszkająca w USA w domu starców), kiedy staruszkowie żalą się
na starość i choroby, mówi im: "Pamiętajcie, że jedyną
alternatywą dla starości jest śmierć wmłodości. Co wam się
bardziej podoba?". Umrzeć można w każdej chwili, a gdy
nadejdzie śmierć, to, co uważamy dziś za tak istotne, nie
przyniesie nam żadnego pożytku. Jeśli na przykład pojechaliśmy
opalać się na Krym i umieramy teraz opaleni, to nie jest to zbyt
pocieszające, czyż nie? Ajak ma się do śmierci nowa fryzura?
Umierając, nie znajdziemy ukojenia ani we wspaniałym mieszkaniu,
ani w wielkim bankowym koncie. Spokój może dać nam jedynie myśl o
nabytych przyzwyczajeniach i predyspozycjach, od których będzie
zależeć nasze następne życie.
Jeśli,
na przykład, zakończyliśmy jakieś przygotowania, które zapewnią
naszej rodzinie dostatnie życie, to będzie nam łatwiej umierać. W
ten sposób można przygotować się do przyszłego życia. Nauki
buddyjskie mówią o poprzednich iprzyszłych żywotach; umysł, a
ściślej jego najsubtelniejsze, najbardziej nieuchwytne warstwy nie
mają ani początku, ani końca. Nauki therawady mówią, że kiedy
umiera człowiek, który osiągnął nirwanę, strumień jego
świadomości zostaje przerwany, słowem - gaśnie jak świeca. Nie
przeczy to jednak twierdzeniu, że umysł nie ma początku, ani
końca. Idzie tu nie o przerwanie strumienia świadomości, lecz jego
istnienie w poprzedniej postaci, jakości. Świadomość istnieje
nadal, ale nie niesie w sobie zalążka bezustannie, niekontrolowanie
powtarzających się problemów.
Najważniejsza
jest tu idea ciągłości. Prawo zachowania energii głosi, że ani
materia, ani energia nie mogą zostać zniszczone, a jedynie
przekształconej tzn., że nie mają one ani początku, ani końca.
Nauki buddyjskie mówią, że odnosi się to do świadomości.
Świadomość to nie mózg, lecz funkcje, to, co dzieje się w
oparciu o mózg, z punktu widzenia przeżywającego: wizje, myśli
oraz wchodzenie w relacje znimi w taki czy inny sposób. Owe procesy
powstawania różnych rzeczy i wchodzenia w relacje z nimi są
ciągłe, tj. nie mają początku ani końca. Powstają z
poprzedniego stanu danej rzeczy i postępują dalej, tworząc
następny moment jej istnienia. Ani materia, ani energia nie mogą
zrodzić samej świadomości - żaden moment materii czy energii nie
może spowodować zmiany strumienia świadomości; są one tylko
okolicznościami towarzyszącymi. Zilustrujmy to przykładem: drzewo
można przekształcić w drwa, a te w popiół. Samo drzewo jest
wynikiem wzajemnego oddziaływania na siebie wody, nasionka, ziemi
itd. Tak oto w logicznej kolejności przebiega proces zmiany stanu
materii. Podobnie następują po sobie różne stany świadomości.
Gniew może zmienić się w szczęście, a szczęście - w żal lub
apatię. Gniew nie może przeobrazić się w drzwi, tylko w zjawiska
o tej samej jakości, tworzące strumień bez początku i bez końca.
Tak więc świadomość, tak jak materia i energia, jest strumieniem
bez początku i bez końca. Moment pierwszy wywołuje w świadomości
moment drugi, a moment drugi - moment trzeci; siłę, która za tym
stoi - owo czepianie się konsekwencji, wtradycji europejskiej nazywa
się instynktem samozachowawczym. Dzięki tej sile na przykład
wynurzamy się z wody, by zaczerpnąć powietrza. I tak moment
pierwszy wywołuje moment drugi, a moment drugi - moment trzeci.
Dlaczego więc moment trzeci miałby nie wywołać momentu czwartego,
nawet gdyby moment trzeci był chwilą śmierci? Powstał on w
rezultacie "czepiania się" istnienia i sam w sobie zawiera
to lgnięcie - byłoby nielogiczne, gdyby w konsekwencji nie
powodował następnego momentu.
Być
może życie powstaje z niczego, skoro nie było poprzedzającego jej
momentu? A jeśli był poprzedni moment, to gdzie? Możemy
powiedzieć: "Życie przyszło do mnie od rodziców". Ale
nie mówimy teraz o odruchach i przyzwyczajeniach, które
przyswoiliśmy sobie od rodziców, nikt ich nie neguje. Idzie o samą
zdolność bycia świadomym i poszukiwanie jej źródeł - skąd się
ona bierze? Jeżeli zdolność uświadamiania sobie czegokolwiek
pochodzi od rodziców, to jak przechodzi ona na dziecko, kiedy, w
trakcie jakiego procesu? Jeśli nie umiemy odpowiedzieć na te
pytania, to nie możemy twierdzić, że pochodzi ona od rodziców.
Utrzymując, że pochodzi od Boga, wplątujemy się w szereg
logicznych sprzeczności. Jeśli przyjmiemy istnienie niezmiennego
Boga Stwórcy, to skąd się wzięła zmienność itp.? Jeżeli
mówimy, że życie pochodzi od Boga, to powstaje pytanie, skąd
wziął się Bóg. Pozostaje przyznać, że Bóg nie ma początku, że
był zawsze, i znów dochodzimy do wniosku, iż początku nie było i
świadomość pochodzi z poprzedniego momentu swego
istnienia.
Spójrzmy
na dowolne dziecko. Nie przychodzimy na świat jak czyste kasety
magnetofonowe. Od pierwszych dni przejawiamy specyficzne zdolności i
cechy charakteru. Bez wątpienia pewną rolę odgrywają cechy
genetyczne i wpływy socjalne. Nie wyjaśnia to jednak, dlaczego w
tej samej rodzinie jedno dziecko lubi matematykę, a drugie sztukę;
dlaczego jedno jest dobre, a drugie złe. Bardzo prawdopodobne, że
nawyki i talenty określają ciągłe następstwa wywodzące się
zprzeszłości. Bo skąd mógłby się wziąć genialny czteroletni
pianista? Na tej samie zasadzie dziecięca złość jest kontynuacją
nawyku złoszczenia się zbudowanego wprzeszłych żywotach.
W
momencie śmierci naszym cierpieniom może ulżyć świadomość, że
stworzyliśmy zbawienne przesłanki, nawyki, które przejdą w nasze
następne życie. Jeżeli na przykład w tym życiu wiele uczyliśmy
się i medytowaliśmy, to w następnym będziemy bardziej
uduchowieni. Jeżeli w tym życiu nie robiliśmy nic takiego, to
duchowe dążenia nie powstaną w następnym życiu z
niczego.
Rozmyślajcie
więc o tym, że (1) śmierć jest nieunikniona, (2) czas jej
nadejścia jest nieznany i (3) w chwili śmierci przydatna będzie
jedynie świadomość, że zrobiliśmy coś, by się przygotować.
Pobudzi nas to do wykorzystywania drogocennych sposobności, jakie
niesie z sobą obecne życie. Powinniśmy nad tym medytować, myśleć
o śmierci i wyobrażać sobie siebie na łożu śmierci, pytając
się jednocześnie, czy jesteśmy na nią przygotowani. To bardzo
pomaga. Gdyby przyszło nam umrzeć już dziś, czy bylibyśmy w
pełni zadowoleni z naszego życia? Jeżeli będziemy z sobą
szczerzy, zrozumiemy, żenie ma czasu do stracenia. Oczywiście nie
powinniśmy stawać się fanatykami. Czasami trzeba się rozluźnić,
odprężyć, bo stracimy entuzjazm albo staniemy się maniakami. Czas
trzeba jednak tracić z głową, jest on bowiem ograniczony.
Po
śmierci są dwie możliwości: nasza sytuacja albo się polepszy,
albo pogorszy. Ludzie nie zawsze odradzają się jako ludzie, a
zwierzęta jako zwierzęta. Nie należy myśleć, że nic się nie
zmieni. I nie warto marnować czasu na rozmyślanie, jak istota
ludzka może odrodzić się jako pies. To, że jesteśmy ludźmi, nie
jest najważniejsze. Strumień świadomości nie ma końca.
"Zamieszkuje" to w ciele człowieka, to w ciele zwierzęcia,
to ducha w zależności od wykształconych nawyków. Jeżeli to, co
robimy, jest negatywne, należy spodziewać się odrodzenia w
sytuacji gorszej niż obecna, aponieważ nie chcemy tego (kto
chciałby być robakiem, którego każdy może rozdeptać!),
zastanawiamy się, jak tego uniknąć.
Wówczas
pojawia się schronienie. "Schronienie" - to bardzo
niedobre tłumaczenie, ponieważ sugeruje bierność. Brzmi jak
prośba: "O buddo! Ratuj mnie!" - a budda kładzie nam rękę
na głowę i ratuje. Niestety tak nie jest.
Sytuacja
komplikuje się jeszcze bardziej, gdy w tłumaczeniach pojawia się
słowo "błogosławieństwo". Tybetański odpowiednik
oznacza dosłownie "inspirację". Natchnieni przykładem
buddy, musimy pracować samodzielnie, by znaleźć ową ochronę.
Innymi słowy, żeby uniknąć pogorszenia sytuacji, w jakiej się
znajdujemy, powinniśmy obrać w życiu pozytywny, właściwy
kierunek. I takie jest prawdziwe znaczenie słowa "schronienie":
"niezawodny, pozytywny kierunek". Trzymając się tego
kierunku, staramy się praktykować dharmę. Dharma, "środki
ochronne", jej metody inauki pozwalają nam pokonać wszelkie
ułomności i ograniczenia i w pełni urzeczywistnić nasz potencjał.
Urzeczywistniając dharmę, możemy przestać niepokoić się
pogorszeniem swojej sytuacji. Uwolnimy się od złości, zmęczenia
iwszystkich problemów.
Dowodzą
tego buddowie - ci, którzy rzeczywiście urzeczywistnili dharmę,
nasi nauczyciele. Wskazuje na to sangha - społeczność
zaawansowanych praktykujących dążących do tego pozytywnego celu.
Zauważcie, że słowo "sangha" nie odnosi się do każdej
grupy ludzi, uważających się za buddystów. Nie oznacza ono tylko
mnichów i mniszek; oni sanghę symbolizują i dlatego zasługują na
szacunek. Zdarza się jednak, że wśród osób odwiedzających
ośrodki buddyjskie oraz samych mnichów i mniszek są ludzie z
problemami psychicznymi. Dlatego też mówiąc o sandze jako źródle
niezawodnego kierunku, mówimy wyłącznie o praktykujących, którzy
osiągnęli wysoki stopień duchowego urzeczywistnienia, niezależnie
od tego, kim są - mnichami, mniszkami czy osobami świeckimi. Widzą
oni rzeczywistość taką, jaką ona jest. Obieramy więc ów
kierunek, aby zapobiec pogorszeniu naszej sytuacji. Metodą
pozwalającą zapobiec pogarszaniu się sytuacji jest rezygnacja z
destruktywnych działań, ponieważ czyny takie przysparzają innym
problemów i stają się źródłem takich samych działań,
wymierzonych w nas samych. Czasami ujmuje się to następująco:
"Postępujesz nieuczciwie, popełniasz grzech i dlatego idziesz
do piekła. Postępując cnotliwie, gromadzisz zasługę i zostajesz
nagrodzony". Podobnych przykładów używali chrześcijańscy
misjonarze, wierzący w karę po sądzie ostatecznym. W buddyzmie
żadnego sądu ostatecznego nie ma. Postępując głupio, stwarzamy
negatywny potencjał, zpowodu którego sami będziemy cierpieć.
Jeżeli postępujemy rozważnie, powstaje potencjał pozytywny,
dzięki któremu będziemy szczęśliwsi.
Przypomnijmy
dziesięć głównych destruktywnych czynów. Trzy pierwsze dotyczą
ciała: (1) zabijanie i zadawanie fizycznego bólu innym, (2)
kradzież, tj. branie tego, co nie zostało nam dane i (3)
nierozsądne postępowanie seksualne (którym obrażamy kogoś, na
przykład dopuszczając się gwałtu lub nawiązując stosunki z
partnerem innej osoby). Nie ma tu mowy o "moralnym
postępowaniu", po prostu działania takie są głupie i
destruktywne.
Cztery
destruktywne działania mowy to: (1) kłamstwo, (2) sianie niezgody,
tzn. wypowiedzi wzbudzające wrogie nastawienie do innych,
rozdzielające przyjaciół itd., (3) ordynarne słowa, (4) czcza
paplanina (w ten sposób marnujemy czas i innych odrywamy od
pracy).
I,
wreszcie, trzy destruktywne działania umysłu: (1) zawiść, na
przykład: "mój sąsiad ma fajny magnetofon, przydałby mi się
taki", (2) zła wola - życzenie źle innym i rozmyślanie nad
sposobem skrzywdzenia ich, (3) tzw. postawa antagonistyczna, tzn. nie
tylko zaprzeczanie temu, co prawdziwe, ale i walka z każdym, kto
myśli inaczej niż my. Jeśli na przykład nie mamy racji i ktoś to
wykaże, nie należy natychmiast myśleć: "Nie, to ja mam
rację, a nie ty". Kiedy ktoś mówi, "że należy działać
dla dobra innych", my myślimy "wcale nie" i nie tylko
odrzucamy jego punkt widzenia, ale i uważamy, że takiego człowieka
trzeba posłać do więzienia, aby umierać. Chodzi tu o nastawienia
tego rodzaju.
Wymieniliśmy
dziesięć najbardziej destrukcyjnych działań. Prowadzą one do
pogorszenia naszej sytuacji w przyszłości. Karma to impulsy. Karma
nie znaczy "los" czy "przeznaczenie". Mówimy tu
o impulsach, które skłaniają nas do robienia czegoś. Jeśli
obrażamy innych, to pojawia się impuls, popychający nas do
powtarzania tego działania w przyszłości. W ten sposób możemy
stać się sadystą w tym lub wprzyszłym życiu. Impulsy takie mogą
też popychać nas do wchodzenia w sytuacje, w których to my
będziemy obrażani. Jeżeli chcemy tego uniknąć, powinniśmy
powstrzymać się od destrukcyjnych działań, zająć się czymś
twórczym, pożytecznym. Nad tym również trzeba medytować,
odnosząc to do swego życia. Jeżeli na przykład mamy problemy z
alkoholizmem, możemy najpierw wyobrażać sobie straszne następstwa
tego nałogu. Wyobraźmy sobie, że leżymy na ulicy w kałuży
własnych wymiocin i moczu, porzuceni przez wszystkich przyjaciół i
krewnych. Wzbudzamy w sobie silne pragnienie, by tak się nie stało,
po czym zwracamy się do buddy, dharmy isanghi, obierając ten
niezawodny kierunek we własnym życiu. Następnie rozmyślamy o tym,
że choć nie tarzamy się jeszcze po ulicy, to jesteśmy od tego już
o krok. I znowu, aby uniknąć takiej sytuacji, staramy się podążać
we właściwym kierunku. W ten sam sposób możemy pracować ze
wszystkimi problemami, nie tylko ze skłonnością do picia.
Rozmyślamy o tym, że musimy zapobiec zgubnym skutkom danej
skłonności i obrać właściwy kierunek.
Postępujemy
tak ze wszystkimi destruktywnymi działaniami: z kłamstwem, agresją
itp. Powinniśmy pamiętać omożliwości tragicznego odrodzenia w
następstwie powyższych działań i o niezawodnym sposobie
uwolnienia się od nich. Możemy wyobrażać sobie, że stoimy na
krawędzi takiego okropnego przeobrażenia. Możemy myśleć o
sytuacji, wjakiej się znaleźliśmy, i o skłonnościach, które
mogą doprowadzić do opłakanych skutków. Jeżeli macie jakieś
pytania, możecie je teraz zadać.
Pyt.:
Proszę opowiedzieć coś o dyspucie w Samje.
Odp.:
Kiedy buddyzm dotarł do Tybetu, w Samje odbyła się wielka dysputa,
by rozstrzygnąć, jaka odmiana buddyzmu będzie kultywowana w
Tybecie - indyjska czy chińska. Strona indyjska zwyciężyła i w
Tybecie rozpowszechnił się buddyzm z Indii. Głównym tematem
dysputy był stosunek do nihilizmu. Chińscy buddyści twierdzili, że
"obłok biały czy czarny, tak czy owak okrywa mrokiem niebo".
Innymi słowy: myśli pozytywne i negatywne zaciemniają umysł w
takim samym stopniu. Dlatego też dążyli oni do odrzucenia każdej
myśli. Trudno powiedzieć, czy pogląd ten był reprezentowany w
jakiejś konkretnej chińskiej szkole. W każdym razie odrzucał
związki przyczynowo-skutkowe. Strona indyjska kwestionowała to,
przekonując, że "trzeba przyznać, iższczęście powstaje i
trwa dzięki twórczej postawie i myśleniu". Dyskutowano więc
o relatywnym poziomie istnienia związków przyczynowo-skutkowych.
Zwyciężyło stanowisko, iż na poziomie względnym istnieje związek
przyczyny i skutku.
Pyt.:
Czym różnią się terminy "szierab" i "jeszie"?
Odp.:
"Szierab" tłumaczę jako "świadomość
rozróżniającą", to znaczy rozróżnianie między tym, co
pozytywne, atym, co negatywne. Na głębszym poziomie jest to
odróżnienie rzeczywistości od fikcji, to znaczy rozumienie pustki.
Wrócimy do tego później.
Pojęcie
"pustki" odnosi się do faktu, że rzeczy istnieją nie
tak, jak to sobie wyobrażamy. W wielu książkach używa się
pojęcia "całkowitej" lub "absolutnej prawdy",
jednak tłumaczenie takie dezorientuje. Nie ma takiej rzeczy pod
słońcem, którą można by nazwać absolutem. Tak więc mowa tu o
najgłębszym poziomie rzeczywistości.
Termin
"jeszie" oddaję jako "świadomość głęboką".
Słowo to oznacza, że możliwe jest rozumienie zjawisk równocześnie
na dwóch poziomach. To znaczy nie tylko pojmowanie najgłębszego
poziomu rzeczywistości (tj. widzenie tego, że rzeczy nie są takie,
jakimi się nam wydają), ale też dostrzeganie ich powszechnie
względnej realności - realności powstawania, warunków, następstw
itd. Tak więc "jeszie" to również rozumienie pozorów, a
nie tylko tego, że rzeczy nie istnieją w wyimaginowany sposób. To
wyjaśnienie bardzo ogólne, ale myślę, że szczegóły nie będą
dla was interesujące.
Pyt.:
Czy Jego Świątobliwość Dalajlama odwiedzał nasz kraj i czy
zamierza odwiedzić go w przyszłości?
Odp.:
Jego Świątobliwość Dalajlama był w Rosji trzy razy (od 1992 roku
siedem razy - uwaga redakcji). Jeżeli okoliczności będą
sprzyjające - przede wszystkim jeżeli otrzyma odpowiednie
zaproszenie i gwarancje dyplomatyczne, jestem przekonany, że
przyjedzie tu znowu.
Pyt.:
Czy mógłby Pan określić, ile czasu należy poświęcić praktyce,
by wystarczyło to na osiągnięcie stanu oświecenia?
Odp.:
Trudno określić czas potrzebny do osiągnięcia stanu buddy; różne
tradycje mają na to odmienne poglądy. Poza tym do osiągnięcia
oświecenia potrzeba nie tylko medytacji, ale i działania na rzecz
innych. Czynniki te nazywa się "dwoma nagromadzeniami":
nagromadzeniem pozytywnego potencjału, czyli, jak chce większość
tłumaczy, "zasługi", powstającej dzięki pomaganiu
innym, oraz "nagromadzeniem głębokiej świadomości" czy,
jak zazwyczaj oddaje się to wtłumaczeniach na języki zachodnie -
"wglądu", które powstaje dzięki pogłębianiu
zrozumienia rzeczywistości. Drogą sutr wędruje się do tego celu
przez trzy tzw. niezmierzone epoki.
Praktykując
trzy niższe klasy tantr, można osiągnąć ten stan w ciągu
jednego życia. Niemniej mówi się tu o bardzo długim życiu, gdyż
przyjmuje się, że dzięki tantrycznym metodom można przedłużać
życie, i to znacznie.
Jeśli
praktykujemy tantrę najwyższą, możemy osiągnąć oświecenie w
ciągu jednego "zwykłego" życia. Niektóre teksty mówią,
że trzeba na to "minimum trzech lat" (często spotyka się
określenie "trzy lata i trzy miesiące", ale w istocie
idzie tu o trzy lata i trzy fazy księżyca).
Podkreślam
jednakże, że liczenie na uzyskanie oświecenia po zwykłym
trzyletnim odosobnieniu byłoby absurdem (na temat oświecenia
porozmawiamy później, ponieważ interesuje to wiele osób).
Określenie "trzy lata i trzy fazy księżyca" pochodzi z
nauk Kalaczakry.
Nauki
Kalaczakry mówią, że wykonujemy jeden oddech na cztery sekundy, a
więc 21 600 oddechów w ciągu dnia. Liczbę tę dzieli się na 12
okresów (po 1 800 oddechów). Podczas tych okresów wdychamy raz
przez jedno, raz przez drugie nozdrze. Podczas przechodzenia oddechu
z jednego nozdrza do drugiego jego część trafia do kanału
centralnego. Dzieje się tak 675 razy dziennie i proces ów nazywa
się "oddechem głębokiej świadomości". Nauki te
spotykamy tylko w systemie Kalaczakry. Inne tantry mówią, że z
reguły oddech nie trafia do kanału centralnego.
Celem
praktyki tantr wyższej klasy jest wprowadzenie wszystkich "wiatrów"
do kanału centralnego, rozpuszczenie ich w nim i - tym samym -
osiągnięcie najsubtelniejszego poziomu świadomości. Tylko w ten
sposób możemy niezwykle szybko ujrzeć rzeczywistość taką, jaka
jest, urzeczywistnić pustkę, przekroczyć wszelkie ograniczenia,
stać się prawdziwie pożytecznym dla innych istot.
Jeśli
przyjąć, że idealna długość ludzkiego życia wynosi 100 lat i
że codziennie wykonujemy 675 oddechów głębokiej świadomości, to
mnożąc tę liczbę przez liczbę dni życia, a zgodnie z
kalendarzem księżycowymrok ma 360 dni, i dzieląc otrzymany wynik
przez 21 600 oddechów dziennie, otrzymamy liczbę pełnych dni
"oddychania głębokiej świadomości". W ciągu stu lat
życia daje to trzy lata i czterdzieści pięć dni, tj. trzy lata i
trzy fazy księżyca. Tyle właśnie czasu trzeba na wprowadzenie
wszystkich wiatrów (oddechów) do kanału centralnego w procesie, o
którym mówiłem.
Można
osiągnąć oświecenie w ciągu jednego życia, choć jest to
niezwykle trudne. Przypominam, że trzeba rozwinąć cały swój
potencjał, by stać się człowiekiem, który "przechodzi
wszystko od razu". To zdarza się wyjątkowo rzadko.
Słyszymy
często o "nieoczekiwanym", błyskawicznym oświeceniu.
Oczywiście istnieje moment kulminacyjny, kiedy znikają ostatnie
zaciemnienia. Nie znaczy to jednak, że chwila taka przychodzi bez
żadnych przyczyn. Dlatego Jego Świątobliwość Dalajlama mówi, że
postawa Buddy, który osiągnął oświecenie metodą sutry, jest
dlań prawdziwą inspiracją.
Jeżeli
zdamy się na techniki umożliwiające osiągnięcie oświecenia w
ciągu trzech lat, to najpierw pojawi się nadzieja, a potem
rozczarowanie. Pamiętając o trzech nieprzeliczonych epokach i
pracując bez żadnych oczekiwań, rozwijamy się równomiernie.
Postawa taka daje znacznie więcej wytrwałości w kontynuowaniu
pracy dla dobra innych.
Pyt.:
Co może Pan powiedzieć o percepcji pozazmysłowej?
Odp.:
Są dwa rodzaje takich zdolności. W przypadku wrodzonych nie ma nic
niezwykłego. W opisach "świętych ziemi" mówi się, że
zamieszkujące je istoty posiadają różnorodne zdolności
nadprzyrodzone, zwłaszcza "postrzeganie pozazmysłowe".
Istoty znajdujące się w bardo mogą przechodzić przez ściany,
widzieć swe poprzednie żywoty itd. Nie są to więc jakieś
niezwykłe osiągnięcia, lecz po prostu właściwości niektórych
form życia. Istnieje również percepcja pozazmysłowa, rozwinięta
w wyniku praktyki medytacyjnej. Niektórzy ludzie mają pewne
predyspozycje do postrzegania pozazmysłowego. Zdolności takie mogą
się pojawić, jeśli w poprzednim życiu było się bogiem, lub być
rezultatem praktyki w tym lub poprzednich żywotach.
Pyt.:
Czy w buddyzmie tybetańskim są ćwiczenia fizyczne, podobne do jogi
lub chińskiego u-szu?
Odp.:
Są, ale nieco inne. Najbardziej znane ćwiczenie fizyczne, należące
do sześciu jog Naropy, robi się po to, by subtelne energie płynęły
tak, jak powinny. Wykonuje się je jako praktykę wstępną; w
przeciwieństwie do ćwiczeń hathajogi i chińskich sztuk walki nie
tworzą odrębnego systemu.
Pyt.:
Jak praktykować lamrim? Czy przerabiać jeden temat dziennie, czy
powtarzać wszystkie?
Odp.:
Nie musimy powtarzać wszystkiego podczas każdej sesji medytacyjnej,
choć bywa to bardzo pomocne. Czyta się krótki Lamrim Tsonkhapy,
opisujący całą ścieżkę, lub tekst zatytułowany Lama Cziepa.
Nie jest to jednak obowiązkowe.
Podczas
przerwy pytano mnie o "Tybetańską księgę umarłych".
Należy ona do tantrycznej tradycji szkoły ningma. Tytuł przekładu
angielskiego nie ma nic wspólnego z oryginalnym tytułem
tybetańskim, który należałoby oddać jako "Wyzwolenie między
wcieleniami poprzez słuchanie". Evans Wentz, który dokonał
pierwszego przekładu, nawiązał do "Egipskiej księgi
umarłych". Nie mając szczegółowych informacji, doszedł do
wniosku, że "Wyzwolenie przez słuchanie" jest tybetańskim
odpowiednikiem tej egipskiej księgi. Niemniej w tradycji
tybetańskiej mamy więcej tekstów tego rodzaju. Nie należy więc
sądzić, że tzw. Księga umarłych to coś niezwykle ważnego i
jedynego w swym rodzaju w buddyzmie tybetańskim. Opisano w niej
tylko jedną z wielu technik. Można stosować ją podczas marzeń
sennych, próbując utrzymać świadomość tego, że śnimy, lub
pomiędzy śmiercią a narodzinami - że znajdujemy się w bardo,
gdzie koncentracji nie zakłócają doznania zmysłowe. W bardo
stosuje się więc pewne praktyki tantryczne, na przykład
wizualizacje. W gruncie rzeczy książka ta jest specjalnym
podręcznikiem takich wizualizacji związanych z jednym, szczególnym
systemem medytacji konkretnego bóstwa.
Jeżeli
praktykowaliśmy wizualizację tego właśnie bóstwa, to wchodząc w
bardo, będziemy mogli przypomnieć sobie ów obraz i kontynuować
medytację (na tej samej zasadzie w snach często się pojawia to,
czym zajmowaliśmy się za dnia). Tybetańska księga umarłych ma
przypomnieć praktykującemu obrazy, które widział, nim znalazł
się w bardo. Należy tu zwrócić uwagę na kilka spraw. Po pierwsze
nie są to obrazy uniwersalne, lecz specyficzne wizualizacje
praktykowane wtym systemie. Jeżeli zajmowaliście się innymi
praktykami, pojawi się coś innego. Jeżeli nie medytowaliście, po
śmierci zapewne nie ukażą się podobne wizje, nawet jeśli ktoś
będzie czytał dla was ów tekst. Po drugie, jak zauważył jeden z
moich nauczycieli, skoro ludzie nie słuchają naszych rad za życia,
to z jakiej racji mielibyśmy sądzić, że wysłuchają ich po
śmierci? O wiele lepiej poświęcić się praktyce, niż robić
sobie nadzieję, że ktoś przypomni nam o niej, kiedy umrzemy.
Skończmy na tym i zadedykujmy nagromadzoną zasługę.
Wykład
drugi cz. I
Przyglądając
się praktykom buddyjskim, stwierdziliśmy, że strukturę nauk Buddy
wyznaczają cztery szlachetne prawdy - cztery fakty, dostrzegane
przez wszystkie istoty, które osiągnęły wysoki poziom duchowego
urzeczywistnienia:
wszyscy doświadczamy autentycznych problemów,
wszystkie problemy mają prawdziwe przyczyny,
problemów tych można się rzeczywiście pozbyć,
podążanie prawdziwą drogą umożliwia usunięcie problemów; jeżeli znikają przyczyny, nie pojawiają się problemy.
Problemy,
z którymi się spotykamy, istnieją na wielu poziomach. Mówiliśmy
o rozwijaniu odpowiedniej motywacji, powiązanej z naturą owych
problemów. Rozwinięcie właściwej motywacji jest absolutnie
niezbędne i stanowi fundament wszelkich praktyk buddyjskich.
Na
wstępnym poziomie motywację stanowi pragnienie uniknięcia
pogorszenia naszej sytuacji w przyszłości, zwłaszcza w przyszłych
żywotach.
W
tym celu powinniśmy przede wszystkim przestać użalać się nad
sobą, rozumiejąc, że mamy drogocenne ludzkie życie, które być
może nie jest doskonałe, ale mogłoby być owiele gorsze. Mamy
powody do radości - nie jesteśmy upośledzeni umysłowo, nie
zamknięto nas w obozie koncentracyjnym. Następnie należy
przypomnieć sobie, że możliwości, którymi dysponujemy, nie będą
trwać wiecznie, ponieważ śmierć jest nieuchronna, a czas jej
nadejścia nieznany. W każdej chwili może nas potrącić samochód,
a kiedy nadejdzie śmierć, nie pomogą nam żadne doczesne sprawy
iosiągnięcia. Wszystko, co mamy: nasi przyjaciele, nasze muskuły
itp., okaże się bezużyteczne. Pożytek przyniosą jedynie środki,
które przedsięwzieliśmy, by uniknąć gorszych wcieleń,
utrwalające konstruktywne nawyki, przechodzące w następne życie i
nadające mu pomyślny kierunek. Postanawiamy więc nie trwonić
możliwości, jakie mamy, lecz wykorzystywać je póki są.
Rozumiemy, że po śmierci odrodzimy się w lepszych lub gorszych
warunkach. Powinniśmy coś zrobić, by nie odrodzić się w
gorszych. Nie ma nikogo, kto mógłby nas wybawić. Obierzmy
niezawodny kierunek, który wyznaczają budda, dharma i
sangha.
Pragniemy
uwolnić się od wszelkich ograniczeń i urzeczywistnić cały swój
potencjał. Odpowiednich metod dostarcza nam dharma. Obrawszy ten
kierunek, możemy przezwyciężyć gniew i tym samym ochronić
siebie. Jeżeli będziemy unikać konfliktów i nieporozumień, nasza
sytuacja się nie pogorszy. Nadajemy więc życiu niezawodny
kierunek, taki, jaki obierali buddowie ijakim podążają
praktykujący, którzy osiągnęli wysoki poziom duchowego
urzeczywistnienia - sangha; unikamy destruktywnych działań i
stajemy się kreatywni.
Zagadnieniom
tym poświęcony był poprzedni wykład. Teraz omówmy drugi,
przejściowy poziom motywacji i związane z nim praktyki. Na tym
poziomie nie zadowala nas polepszenie własnej sytuacji czy też
niedopuszczenie do jej pogorszenia. Teraz przeszkadzają nam nawet
najdrobniejsze problemy i staramy się ich pozbyć raz na zawsze.
Idzie tu o wszelkie trudne sytuacje związane z naszymi relacjami z
innymi, na przykład przywiązanie, złość, konflikty. Mieszkamy w
bardzo wygodnym mieszkaniu, ale przez cały czas jesteśmy
niezadowoleni - nie ma w tym nic dobrego. Jeżeli jesteśmy tak
przywiązani do przyjaciółki, że w chwili gdy wychodzi z domu,
zaczynamy cierpieć, to nawet bycie milionerem przestaje być
atrakcyjne, czyż nie? Staramy się więc znaleźć sposób, aby
odciąć się od takich sytuacji, od bólu związanego z
przeszkadzającymi postawami, od nadmiernego przywiązania czy
złości.
Wiele
tekstów buddyjskich opisuje techniki pozwalające uwolnić się od
takich problemów. Już lamrim mówi o ich najgłębszym korzeniu:
naszej niewiedzy, nieświadomości; także "Bodhiczariavatara",
"Przewodnik po ścieżce bodhisattwy". Warto zapoznać się
z niektórymi technikami, ponieważ są one bardzo
praktyczne.
Zacznijmy
od pożądania. Jeśli jesteśmy bardzo przywiązani do czyjegoś
ciała, możemy wyobrazić sobie, że wewnątrz tego ciała znajdują
się wnętrzności, nerwy, kości itd. i uświadomić sobie, że
postrzegamy je po prostu nieprawdziwie. Wydaje się nam piękne,
pociągające i czyste tylko dlatego, że nie widzimy go takim, jakim
rzeczywiście jest. Pomyślmy o tym, co znajduje się w tym ciele, w
żołądku iwjelitach. Popatrzmy na szkielet pokryty tkankami i
zadajmy sobie pytanie, dlaczego uważamy to ciało za piękne,
brzydząc się jednocześnie przeżutym i wyplutym na stół mięsem.
Dlaczego filiżanka mojej ukochanej jest czysta, afiliżanka
nieznajomego robotnika - brudna? Dlaczego uważamy, że filiżanka
mężczyzny, który pije kawę przy sąsiednim stoliku, jest brudna,
a z radością sięgamy po kubek ukochanej? Dla nas jest ona czysta,
dlaczego więc inne filiżanki uważamy za brudne? Jaka jest między
nimi różnica? Nie ma żadnej!
Rozmyślając
w ten sposób, zobaczymy, że cierpienie znika, wypierane przez
bardziej realistyczny stosunek do świata i ludzi. Należy zwalczać
niezdrowe przyzwyczajenia: "Muszę cię dotykać, cały czas
muszę być blisko ciebie" - ponieważ mogą nas naprawdę
unieszczęśliwić.
Patrząc
na ciało, wyobrażajmy sobie wnętrzności, szkielet, a wówczas
nasze przywiązanie się zmniejszy. Albo wyobraźmy sobie, jak będzie
ono wyglądać za 60 lat. Takie techniki są bardzo przydatne.
Jeśli
jesteśmy przywiązani, powiedzmy, do lodów, wyobraźmy sobie cały
pokój wypełniony lodami i pomyślmy, że już nigdy nie będziemy
jeść nic innego, tylko dlatego że ktoś powiedział: "Tego
chciałeś. Na zdrowie!". Zrozumiemy wówczas, czy tego właśnie
chcemy naprawdę.
Dobrze
patrzeć na bliskiego nam człowieka jak na przepięknego, dzikiego
ptaka, który przypadkiem wleciał do nas przez okno. Jeżeli
zamkniemy go w klatce, umrze. Ptak jest wolny, może odlecieć, i
odleci. Rozkoszujmy się nim, dopóki z nami jest. A kiedy odleci -
cóż, to naturalne, od początku o tym wiedzieliśmy! To bardzo
pomocna wskazówka, zwłaszcza gdy obiektem praktyki są nasze dzieci
ipartnerzy.
Medytując
w taki sposób, staramy się rozwinąć nawyki, które pozwolą nam
patrzeć na świat i ludzi bardziej konstruktywnie. Oczywiście, nie
chodzi o to, by wizualizować sobie, że człowiek, do którego
jesteśmy bardzo przywiązani, jest ptakiem - idzie o zmianę naszego
stosunku do tej osoby. To bardzo pomaga, zwłaszcza gdy jesteśmy
zakochani. Mówimy sobie tak: to drogocenne i wspaniałe, ale nie
będzie trwać wiecznie. Rozwijanie takiego nastawienia jest naprawdę
pomocne.
Przejdźmy
do gniewu. Jak działa ten mechanizm? Ktoś robi coś niemiłego.
Chcemy, by przestał, i złościmy się na niego, co z reguły
wyprowadza nas z równowagi jeszcze bardziej. Pomyślmy, dlaczego ów
człowiek tak postępuje. Coś go niepokoi, cierpi, jest rozstrojony
i dlatego nam dokucza. Jeśli chcemy, żeby przestał, należy życzyć
mu szczęścia - uwolnienia się od tego, co budzi w nim niepokój
isprawia, że nas rani. A zatem prawdziwym antidotum na gniew jest
miłość.
Kiedy
ktoś nam bardzo dokucza, spójrzmy na niego jak na chore dziecko.
Czy będziemy złościć się na nie, jeśli płacze tylko dlatego,
że ma gorączkę? Wręcz przeciwnie, będziemy kochać je jeszcze
bardziej i postaramy się, by odczuło naszą miłość. Tak
wyglądają metody, które stosujemy na tym poziomie, by pozbyć się
negatywnych skłonności takich jak przywiązanie czy gniew. Są to
bardzo ważne, podstawowe techniki, bez których nie można
praktykować buddyzmu.
Podstawowe
nauki na ten temat znajdują się w zbiorze tekstów lodziongu
("oczyszczania nawyków"). Wyjaśniają one, jak
przekształcić swe przyzwyczajenia, zwłaszcza wtrudnych sytuacjach.
Zazwyczaj tytuł ten oddaje się jako "trening umysłu",
ale moim zdaniem, brzmi to zbyt intelektualnie, ponieważ
przyzwyczajenia związane są raczej zsercem. Teksty te wykorzystują
wszystkie tradycje tybetańskie, przede wszystkim najbardziej znane:
"Osiem wersów" i"Siedem punktów" o oczyszczeniu
przyzwyczajeń. Jedna z ważniejszych nauk zawartych wtych tekstach
mówi, że porażkę bierzemy na siebie, a zwycięstwo oddajemy
innym. Tak przy okazji - to najlepszy sposób na zakończenie każdego
sporu. Podczas kłótni powiedzmy w końcu: "Tak, oczywiście,
masz rację!". I dyskusja skończona! Oddajmy zwycięstwo
przeciwnikowi, to przecież nie ma większego znaczenia! Ktoś mówi
coś głupiego. Nic nas nie zmusza do wypowiadania się na ten temat.
Przynosi to tylko nowe kontrargumenty i jeszcze większe trudności.
Podarujcie zwycięstwo innym! Niech inni myślą, że jesteście
głupsi, i niech mówią swoje! To niezwykle skuteczna metoda,
pozwalająca unikać kłopotów i nieprzyjemności.
Często
myślę o swoim wujku i cioci. Kiedy wujek mówi, że coś jest
niebieskie, ciocia twierdzi, że jest granatowe. Bez przerwy
sprzeczają się o zupełnie nieistotne sprawy. Najlepszym sposobem
ucinania takich sporów jest oddanie zwycięstwa przeciwnikowi.
Przyznajmy, że coś jest granatowe, chociaż wg nas jest błękitne.
Oczywiście mówimy tu o sprawach błahych, a nie dotyczących życia
i śmierci.
Większość
kłótni jest jednak niedorzeczna. Kontynuowanie dyskusji nie ma
wówczas żadnego sensu, gdyż oponenci i tak nie słuchają naszych
argumentów. Po co tracić czas?
Kiedy
zaczniemy szukać głębszych przyczyn bezustannie powtarzających
się problemów, głupich sprzeczek między moją ciocią a wujkiem,
przekonamy się, że ich sednem jest niewiedza czy też
nieświadomość. Na pewno nie jest to najlepsze tłumaczenie tego
terminu, bo to jakbyśmy mówili komuś, że jest głupi albo ciemny.
Idzie tu raczej o to, że nie wiemy, kim naprawdę jesteśmy i jak
istniejemy, co sprawia, że czujemy się zagrożeni. W rezultacie
usiłujemy chwytać się jakiegokolwiek wyobrażenia czy wizerunku
swojej osoby - jak moja ciotka i wujek, którzy budują obraz pt. "Ja
zawsze mam rację, ty ciągle się mylisz!". Niestety nadal nie
czujemy się bezpiecznie. I dlatego ciotka musi ciągle poprawiać
wujka. Utożsamiając się z pewnym wizerunkiem musimy go bronić. A
utożsamić możemy się z czymkolwiek, jakbyśmy w myślach
obrysowali coś grubą kreską i powiedzieli: "To ja. To jest
niezmiernie mocne i wieczne! Wszystko wokół mnie jest nieistotne,
liczę się tylko ja"! Możemy identyfikować się z czymś, co
rzeczywiście ma z nami związek, na przykład "ja mężczyzna".
Jeśli jednak nasza tożsamość oprze się tylko na tym, poczujemy
się zagrożeni ibędziemy bez przerwy udowadniać sobie i innym, że
jesteśmy mężczyzną . Dla podtrzymania wizerunku "ja
mężczyzna" otworzymy butelkę zębami i wypijemy ją w
mgnieniu oka. Możemy oprzeć swą tożsamość na idei "ja
matka Piotra". Ale i w tym przypadku będziemy musieli wesprzeć
ów obraz określonymi zachowaniami, by zachować poczucie
bezpieczeństwa: ciągle podpowiadać Piotrowi, w co ma się ubrać,
co ma jeść, co ma robić, chociaż Piotr ma już 35 lat. Jeśli
Piotr nie będzie postępować tak, jak chcemy, nasz obraz ulegnie
zachwianiu i poczujemy się zagrożeni. Możemy również
identyfikować się z czymś zupełnie fikcyjnym, nieistniejącym, na
przykład wmówić sobie: "Jestem szkaradny, nie zasługuję na
miłość, nie zasługuję na szczęście". I choć
pragnęlibyśmy szczęścia, to w relacjach zinnymi ludźmi będziemy
zachowywać się tak idiotycznie, że zmusimy naszych partnerów, by
chcąc nie chcąc, nas odrzucili. A to po raz kolejny dowiedzie, że
jesteśmy potworem niezasługującym na miłość.
Możemy
utożsamić się z młodym, pięknym ciałem i myśleć, że zawsze
będziemy młodzi. A kiedy pojawi się siwizna i ciało zacznie
odmawiać posłuszeństwa, zaczniemy farbować włosy, biegać
truchtem i uprawiać gimnastykę, chociaż to właśnie może nas
wpędzić do grobu. Wszystko po to, by udowodnić sobie, że jesteśmy
młodzi.
Można
też identyfikować się z czymś zewnętrznym, na przykład z
drużyną piłki nożnej. Żeby czuć się bezpiecznie ipodtrzymywać
ten wizerunek, musimy chodzić na wszystkie mecze, które rozgrywa
nasza drużyna, wrzeszczeć i bić wszystkich kibiców innych drużyn.
Zwycięstwo naszego klubu jest najważniejsze na świecie, nic innego
się nie liczy.
Istnieją
różne rodzaje lgnięcia do własnego obrazu; wszystkie one są
reakcją na brak poczucia bezpieczeństwa. Na przykład możemy być
przywiązani do gromadzenia, wnadziei, że posiadanie rzeczy zapewni
nam bezpieczeństwo; albo, identyfikując się z wizerunkiem
intelektualisty, zakładamy, że jeśli będziemy mieć dużo
książek, to osiągniemy bezpieczeństwo. Nie ma znaczenia, czy
czytamy je, czy nie, bo każdy, kto wejdzie do naszego mieszkania,
ujrzy półki zastawione książkami i powie: "O, ten to
prawdziwy intelektualista!".
Innym
szkodliwym nastawieniem jest gniew, niechęć, uruchamiające
odmienny mechanizm. Jego istota tkwi w tym, że staramy się
odepchnąć rzeczy, które jak się nam wydaje, stanowią dla nas
zagrożenie. Możemy utożsamić się na przykład z wizerunkiem
dobrej gospodyni lub gospodarza i czuć się bezpiecznie tylko wtedy,
gdy utrzymujemy w domu wzorowy porządek. Każdy na pewno ma
znajomych, którzy fanatycznie sprzątają swe mieszkania i nie mogą
nawet zjeść do końca obiadu, nie zaczynając zmywać naczyń.
Możemy też mieć nawyk robienia czegoś w określony sposób
iwpadać w gniew tylko dlatego, że ktoś robi to inaczej.
Trzeci
mechanizm to "umysł zaślepiony niewiedzą" czy też
"zamknięte serce". Tu otaczamy się murem i ignorujemy
wszystko, co mogłoby nas zaniepokoić. Utożsamiamy się z obrazem
"człowieka bez problemów". Twierdzę, że nie mam żadnych
problemów, a jeśli człowiek, z którym żyję, nagle zaczyna mówić
o sprawach, które mogą coś między nami zepsuć, włączam
telewizor i nie przyjmuję tego do wiadomości.
Tak
oto przyzwyczajenia i nawyki zmuszają nas do impulsywnych działań.
Mając 50 nieprzeczytanych książek, wciąż kupujemy nowe,
sprzątamy jak opętani mieszkanie albo włączamy telewizor, gdy
ktoś zaczyna mówić o poważnych sprawach. Takie impulsywne
postępowanie powoduje powtarzanie się naszych problemów. To
właśnie nazywamy samsarą.
Do
uwolnienia się z niej potrzebujemy zrozumienia tego, co nazywa się
"pustką". "Pustka" i "nicość" to złe
terminy, nie chodzi bowiem o to, że nic nie istnieje. To tybetańskie
słowo należałoby raczej oddawać jako "nieobecność".
Na
różne sposoby projektujemy swoje wizje na otoczenie. Te projekcje
są fantazją, czystą fikcją, niemającą nic wspólnego z
rzeczywistością. Nikt nie może być tylko "mężczyzną"
lub tylko "matką Piotra" - bezustannie i niezmiennie.
Wszyscy odgrywamy wiele innych życiowych ról.
Dlatego
też ograniczanie swej tożsamości nie ma żadnego sensu. Może i
jesteśmy matką Piotra, ale nie byliśmy nią w dzieciństwie. Poza
tym jesteśmy czyjąś córką, czyjąś żoną, czyimś
przyjacielem, gdzieś pracujemy, tzn. wypełniamy wiele innych
funkcji. Musimy zrozumieć, że nasze fantastyczne wizje siebie
samych i innych istot nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
Nie mamy stałej, trwałej tożsamości, której musielibyśmy
dowodzić ibronić. Nie oznacza to jednak, że nie istniejemy.
Siedzimy, rozmawiamy, możemy być czyimś przyjacielem, czyjąś
matką itd. Mówimy więc, że wszystko jest współzależne,
powstaje zależnie od punktu widzenia i warunków.
To
właśnie powinniśmy starać się zrozumieć, medytując i
rozmyślając o pustce i medytując na pustkę, by uczynić owo
zrozumienie częścią nas samych. Bez takiej medytacji nie można
praktykować innych. Przekształcenie własnego wizerunku za pomocą
tantrycznej medytacji nie polega tylko na wykorzystaniu siły
pozytywnego myślenia: "To i to jest okropne, ale ja jestem
wspaniały!", "Byłem potworny, ateraz jestem cudowny".
Oznaczałoby to tylko zmianę wizerunku negatywnego na pozytywny.
Przyniosłoby to jeszcze więcej kłopotów i problemów niż
poprzedni, negatywny wizerunek. Kiedy praktykujemy tantrę,
wizualizując różnych buddów, żaden z nich nie powinien być
obwiedziony grubą kreską. Jedynie rozumiejąc, że fantazja to
rzeczywistość, możemy próbować przeobrazić nasz wizerunek.
Wjednym zbuddyjskich tekstów czytamy, że jeśli wizualizujemy
siebie w postaci Wadżrabhajrawy bez rozumienia pustki, to wkolejnym
wcieleniu odrodzimy się jako zjawa mająca kształt Wadżrabhajrawy.
Nie wolno lgnąć do żadnej wizji, zuporem maniaka twierdząc: "Oto
ja". Praktyka taka byłaby po prostu destruktywna - zwłaszcza w
buddyjskiej tantrze. Zrozumienie pustki jest fundamentem wszystkich
tantrycznych medytacji, czymś absolutnie nieodzownym.
Musimy
więc wypracować pozytywne nawyki. W tym celu medytujemy, starając
się zrozumieć, jakie mamy wyobrażenie o sobie samych. Musimy być
wobec siebie naprawdę uczciwi, by zrozumieć, z czym się
identyfikujemy - ze swoim intelektem, ze swoim ciałem, z tym, co
posiadamy, ze swoimi uczuciami? Następnie sprawdzamy, czy ów
wizerunek jest faktycznie naszym "ja" - stałym,
niezmiennym, niewzruszonym. Gdyby była to prawdziwa tożsamość,
powinna być zawsze taka sama. Istnieje wiele medytacji, które można
tu wykorzystać, ale nie będziemy o nich szczegółowo mówić.
Przede wszystkim musimy skoncentrować się na nieobecności to
znaczy na tym, że nie jesteśmy tacy, jak się nam wydaje. W tym
celu analizujemy kolejne argumenty. Następnie, powtarzając te
rozważania w medytacji, powinniśmy po prostu poczuć, że nie
jesteśmy wyłącznie "matką Piotra" czy "przedmiotem
seksualnego pożądania".
Aby
zrozumieć, czym jest medytacja na nieobecność, przyjrzyjmy się
szklance, którą trzymam w dłoni. Widzicie ją, czy nie? Teraz, gdy
ją schowałem, widzicie, że nie ma jej w mojej ręce, nieprawdaż?
I to jest nieobecność. Nie nicość. Może wygląda to jak "nic",
ale w gruncie rzeczy to brak, nieobecność szklanki. Możemy w ten
sposób analizować różne rodzaje "nieobecności".
Wszyscy widzimy, że w tym pokoju nie ma słonia, choć oczywiście
mógłby tu być, ponieważ słoń to coś istniejącego. Widzimy
również, że w tym pokoju nie ma potwora; potwór to coś
nieistniejącego. Wtym przypadku nie mówimy, że jest on nieobecny,
ponieważ coś takiego jak potwór nie istnieje. Ten sposób
istnienia jest całkowicie fikcyjny; ani my, ani nikt inny nie
istnieje w wyimaginowany sposób. Ja nie istnieję jako człowiek
zawsze prawy, a ty jako wieczny łajdak - takich ludzi nie ma.
Właśnie na tym należy koncentrować się podczas medytacji - na
nieobecności. Powinniśmy dostrzec to również w codziennym życiu.
Widząc na przykład, że jacyś ludzie idiotycznie się zachowują,
mówimy "Idioci!" i przy okazji bardzo się denerwujemy.
Kiedy uświadomimy sobie, że nie istnieje coś takiego, jak
kompletny idiota, zrozumiemy, że istnieją pewne przyczyny i
warunki, które każą tym ludziom zachować się w danej chwili
idiotycznie, choć wistocie nie są idiotami. Zrozumienie to pomoże
nam odnosić się do nich ze współczuciem, a nie wyłącznie
kląć.
Powinniśmy
zrozumieć, że wszystko jest podobne do iluzji. Kładę nacisk na
słowo "podobne", gdyż nie chodzi wcale o to, że wszystko
jest iluzją. Gdyby tak było, to nie byłoby żadnej różnicy
między faktycznym zjedzeniem obiadu azjedzeniem go tylko w wyobraźni
- w obu przypadkach mielibyśmy pełny żołądek. Mówiąc, że
wszystko jest podobne iluzji, stwierdzamy, że choć wydaje się nam
to trwałe iniewzruszone, w istocie takie nie jest. Pogląd ów
podzielają therawada i mahajana. W therawadzie mówi się głównie
onas samych, a w mahajanie dodatkowo o relacjach z całym
otoczeniem.
W
systemie therawady badamy przede wszystkim powstawanie różnych
uczuć - myśli i obrazy, bezustannie powstające w naszym umyśle -
wykorzystując technikę nazywaną wipasianą. Obserwujemy na
przykład ruchy własnej nogi, uświadamiając sobie, że każdy
moment naszego istnienia utkany jest z wielu nieprzerwanie
zmieniających się rzeczy. Następny krok polega na uświadomieniu
sobie, że nie ma nic takiego jak "ja" - jest tylko ów
bezustannie zmieniający się strumień. W therawadzie technika ta
służy odczuciu autentycznej nieobecności jakiejkolwiek trwałego
obrazu.
W
mahajanie na poziomie sutr w większym stopniu wykorzystuje się
myślenie analityczne i logikę. Badamy swą tożsamość i
dochodzimy do takich samych wniosków jak wtherawadzie. Praktykując
mahamudrę - zwłaszcza techniki tradycji kagiu - rozpatrujemy
współzależność między zjawiskami a umysłem i dochodzimy do
identycznych wniosków. Człowiek, który wydaje się idiotą, nie
istnieje wyłącznie wtakiej postaci, w jakiej jawi się naszemu
umysłowi. Mamy więc wiele metod poszukiwania, ale wnioski są
zawsze te same.
Praktykując
najwyższe tantry, również szukamy intuicji nieobecności, pustki.
Istnieje wiele metod osiągnięcia tego zrozumienia i uwolnienia się
od "niewiedzy" - korzenia wszystkich problemów i błędów.
Specyfika tej praktyki polega na dochodzeniu do tego zrozumienia za
pomocą najsubtelniejszej i najgłębszej warstwy naszej świadomości.
Podążając ścieżką sutr oraz tantr należących do niższych
klas, mamy do czynienia z płytszymi warstwami świadomości.
Najsubtelniejszy poziom jest poza wszelkimi pojęciami. Jeżeli
zdołamy do niego dotrzeć i wykorzystać go, uzyskamy największe
rezultaty.
Poziom
ten można osiągnąć na wiele sposobów. W szkołach gelug, kagiu i
sakia pracuje się z subtelnymi energiami, by dotrzeć do tego
najbardziej nieuchwytnego poziomu poprzez rozpuszczenie poziomów
"grubych". Nauki dzogczen szkoły ningma mówią, że aby
dojść do najsubtelniejszego poziomu, nie trzeba rozpuszczać
"grubszych" - można rozpoznać go jako podłoże każdego
momentu świadomości. To nieprawdopodobnie trudne zadanie. Dlatego
też najpierw trzeba wykonać wieleset tysięcy pokłonów i innych
praktyk.
W
chwili gdy uzyskujemy niekonceptualne poczucie tożsamości -
wszystko urzeczywistnia się natychmiast. Część naszych problemów
rozpuszcza się dzięki praktykom związanym z subtelnymi energiami.
Niemniej metody umożliwiające dotarcie do poziomów
najsubtelniejszych nie są już z nimi związane.
A
zatem rozumienie pustki jest sercem każdej praktyki buddyjskiej,
niezależnie od tego, czy należy ona do tantr, sutr czy therawady.
Zrozumienie to winno towarzyszyć każdej medytacji.
Do
rozwijania koncentracji możemy wykorzystywać różne obiekty.
Podstawą praktyki tego rodzaju jest zawracanie uwagi ilekroć
"gubimy" obiekt, na którym się skupialiśmy. Jeśli umysł
błądzi, po prostu zasypiamy. Do rozpoznania chwili, kiedy umysł
dochodzi do przedmiotu koncentracji, potrzeba wprawy. Trening
uważności polega na zachowywaniu moralnej samodyscypliny, to znaczy
na wystrzeganiu się negatywnych działań fizycznie i psychicznie
obrażających inne istoty. Osiągniemy to, jeżeli będziemy
przekonani, że pozytywne czyny przynoszą dobre rezultaty, a
destruktywne - negatywne. Nabrawszy takiego przeświadczenia,
nauczymy się korygować swą świadomość i nie dopuszczać do
błądzenia umysłu.
Pamiętajcie,
że mówimy tu o poziomie przejściowym. Nasza motywacja ma popychać
do pracy nad rozwijaniem dyscypliny moralnej, koncentracji i
zrozumienia "pustki", "nieobecności". Na tym
poziomie termin oddaje się często jako "wyrzeczenie".
Uważam, że to złe tłumaczenie, ponieważ w językach zachodnich
słowo to sugeruje porzucenie wszystkiego i zamknięcie się w
jaskini, a tu idzie o konsekwentne zmierzanie ku wyzwoleniu. Patrzymy
na nasze problemy, bezustannie powtarzające się wbrew naszej woli -
niekończące się spory mojej cioci i wujka o to, co jest
niebieskie, a co granatowe, i dochodzimy do wniosku, że mamy tego
dość. Mówimy sobie: "To niedorzeczne, chcę się od tego
uwolnić!" i podejmujemy stanowczą decyzję, by z tym skończyć.
To właściwie przejściowy poziom ścieżki.
A
poziom wyższy? Myślimy na nim nie tylko o sobie ioswoich
problemach, ale i o tym, jak udzielić pomocy innym. Przede wszystkim
kieruje nami pragnienie przezwyciężenia problemów i wad i dążenie
do zapewnienia jak najskuteczniejszego wsparcia innym.
Aby
uzyskać taką motywację, należy rozmyślać o wielości naszych
powiązań z innymi i choćby z tego powodu powinniśmy robić coś
dla ich dobra. Jeżeli ręka nie pomaga nodze, w którą wbił się
kolec, to jest to objaw skrajnej głupoty - ręka powinna pomóc
nodze, ponieważ są od siebie uzależnione. My także jesteśmy
związani ze wszystkimi istotami i dlatego powinniśmy im pomagać.
Spójrzmy tylko na przedmioty i produkty, których codziennie
potrzebujemy, azrozumiemy intensywność naszych związków z innymi.
Pomyślmy, skąd bierze się chleb i masło, które jemy na
śniadanie. Ludzie obsiali pole, zebrali plony, zmełli ziarno na
mąkę, z mąki upiekli chleb i zawieźli go do sklepu. Musieli więc
także zbudować drogi i ciężarówki, wydobyć węgiel igaz -
wszystko po to, żebyśmy mogli zjeść śniadanie. Pozostają
jeszcze krowy, gospodarstwa rolne i proces produkcji masła. Wnioski?
Setki tysięcy ludzi i zwierząt przyczyniły się do powstania
kromki chleba z masłem, która leży przed nami na talerzu.
Praca
li tylko dla siebie byłaby absurdem, gdy wokół nas jest tyle istot
i ich problemów. Myślimy więc o dobroci, jaką inni ludzie okazali
nam poprzez swą pracę, i staramy się im za to odwdzięczyć.
Rozwijamy w sobie miłość - życzenie innym szczęścia oraz
współczucie - życzenie, by uwolnili się od swoich problemów.
Niemniej same dobre życzenia nie wystarczają - trzeba pójść
dalej. Nie będziemy się przyglądać, jak nasze dziecko tonie w
rzece, myśląc: "Biedactwo, tak nie chciałem, żeby to się
stało". Wręcz przeciwnie, bierzemy na siebie pełną
odpowiedzialność za pomaganie wszystkim istotom. Nie znaczy to
wcale, że ten, kto praktykuje therawadę, pozwoli dziecku utonąć.
Nie bierzcie tego dosłownie. W mahajanie kładzie się tylko większy
nacisk na naszą użyteczność, przydatność dla innych.
Podjąwszy
to wyjątkowe postanowienie niesienia autentycznej pomocy innym,
spójrzmy na siebie i sprawdźmy, czy naprawdę jesteśmy do tego
zdolni. Przekonamy się, że bywamy zmęczeni, przygnębieni i
wściekli. Jak więc mamy pomagać innym, skoro sami jesteśmy tacy
słabi? Dlatego też rozwijamy bodhiczittę: serce, które bez reszty
dąży do osiągnięcia stanu buddy, najlepszego oparcia dla
wszystkich istot. Dążymy do pozbycia się wszystkich problemów i
wad oraz do urzeczywistnienia wszystkich zdolności, by jak najlepiej
pomagać innym. Z taką motywacją praktykuje się tantrę; na tym
właśnie polega bodhiczitta.
Bodhiczitta
zależy od naszego zrozumienia pustki i, co za tym idzie, stopnia, w
jakim potrafimy uporać się z przeszkodami.
Wykład
drugi cz. II
Są
dwie grupy przeszkód czy też mentalnych trudności, które nie
pozwalają nam osiągnąć wyzwolenia. Do pierwszej należą
destruktywne nawyki, na przykład przywiązanie do czyjegoś ciała
lub pożądanie go. Można się od nich uwolnić i osiągnąć
nirwanę jak arhaci. Nirwana to uwolnienie się od wszelkich lęków,
a arhat to istota wyzwolona, ale nawet na tym poziomie nie jesteśmy
jeszcze wolni od skłonności do przywiązywania się itp. Skłonność
taka nie wywołuje już destruktywnych odruchów, tzn. przeszkód
pierwszej grupy - przestajemy na przykład domagać się pożądanej
kobiety - niemniej same przyzwyczajenia pozostają źródłem
niepokojów. Wywołują one to, co zazwyczaj określa się "iluzją"
czy też "pozorami dualności". Sprowadza się to do tego,
że spostrzeżenia naszego umysłu nie odpowiadają rzeczywistości,
sprawiając na przykład, że jakaś kobieta wydaje się nam
seksualnie pociągająca. Mówiliśmy już o tym: gdyby rzeczywiście,
obiektywnie, była "seksowna", to pociągałaby także
dzieci i psy!
W
gruncie rzeczy wydaje się ona atrakcyjna tylko takiemu umysłowi,
który ma skłonności do pożądania i przywiązania. "Dualność
postrzegania" nie oznacza więc widzenia jednocześnie dwóch
obrazów. Mówimy o tym, co robi nasz umysł, który zmusza nas do
widzenia rzeczy takimi, jakimi wistocie one nie są, na przykład
widzimy kobietę jako seksualnie pociągającą. Jak możemy pomóc
tej kobiecie, jeśli widzimy ją w fałszywym świetle? Możemy jej
nie pożądać. Uwalniamy się od pożądania; to była pierwsza
przeszkoda. Niemniej - jak wcześniej - nasz umysł uznaje ją za
pociągającą, co sprawia, że wciąż nie możemy jej w pełni
zrozumieć. Dlatego też nie uda się nam udzielić prawdziwej,
pełnej pomocy.
Następnie
trzeba uwolnić się od przeszkód należących do drugiej grupy,
utrudniających poznanie. Są to swego rodzaju ślady lub "nałogi",
uformowane przez nasze błędne przyzwyczajenia. Aby się ich pozbyć,
potrzebujemy zrozumienia "nieobecności", zrozumienia, że
rzeczy nie istnieją w wymyślony przez nas sposób. Z tym samym
zrozumieniem przystępowaliśmy do wizualizacji. Od niego
zaczynaliśmy. Dlaczego więc zrozumienie to nie obraz obu grup
problemów?
Rzecz
tkwi w poziomie motywacji, który określa "siłę", zjaką
umysł postrzega "nieobecność". Jeśli wyznacza ją tylko
determinacja w pozbywaniu się własnych problemów, to wystarczy
uporać się ze stanami lękowymi. Jeśli wzbudziliśmy bodhiczittę
i rozumiemy, że powinniśmy stać się prawdziwie pożyteczni dla
wszystkich, to nabieramy sił pozwalających przezwyciężyć
trudności z obu grup.
Wyobraźmy
sobie szkolenie w leczeniu ukąszeń. Student, który chce zdać
egzamin i zostać lekarzem po to tylko, by uniknąć bezrobocia,
zdoła w końcu wykuć materiał obowiązkowy. Jeśli w zajęciach
weźmie udział matka, której dziecko ukąsiła żmija, to nauczy
się ona wszystkiego znacznie lepiej i szybciej, gdyż wie aż za
dobrze, że wiedza ta może się jej przydać. Podobnie bodhiczitta
daje nam nieopisaną energię, która pozwala przejrzeć
rzeczywistość - niezależnie od tego, czy praktykujemy w tradycji
gelug, z jej logicznym podejściem do zagadnienia, czy też
urzeczywistniamy naturę umysłu, jak to się robi w tradycji
mahamudry szkoły kagiu.
Podczas
medytacji mahamudry traktujemy swe nawyki jak falę marszczącą
powierzchnię jeziora, pamiętając, że niezależnie od tego, czy
powierzchnia jest gładka, czy nie, woda pozostaje wodą. Niezależnie
od tego, co się dzieje z taflą, woda pozostaje wodą. Rozumiemy
więc, że na przykład niepokój - jak fala - nie jest czymś
samoistnym, lecz pozostaje w umyśle. Dochodzimy do tego samego
zrozumienia, do którego doszlibyśmy drogą czystej logiki.
Siłą,
która pozwoli nam przezwyciężyć nie tylko stany niepokoju, ale i
skłonności do nich i skończyć ze wszystkimi zabawnymi
przywidzeniami, jest bodhiczitta. We wszystkich tradycjach podstawowe
zasady są takie same, różnią się jedynie techniki. Gelugpa na
przykład proponuje autoanalizę i dokonanie właściwego wyboru
"własnego wizerunku", w kagiu mówią: "Spójrz w
umysł, a zobaczysz, czym są te przywidzenia".
Po
pierwsze, należy praktykować "równy", bezstronny
stosunek do rzeczywistości, tzn. dostrzegać, że wszystkie istoty
są równe. Kiedy dziesięcioro dzieci płacze z głodu, to czy można
dać mleko tylko dwóm lub trzem, dlatego że bardziej się nam
podobają? Jeżeli przyjrzymy się takiej sytuacji z boku,
zrozumiemy, że byłoby to nieuczciwe, ponieważ wszystkie dzieci
mają to samo prawo do szczęścia.
Rozwijając
współczucie, można na przykład wyobrażać sobie, że jest się
kurczęciem, któremu za chwilę będzie odrąbana głowa. Gorąco
zapragniemy, by tak się nie stało. Następnie wyobrażamy sobie, że
kurczęciem jest nasza matka i wzbudzamy w sobie pragnienie czy
życzenie, by nie stało jej się nic złego. Później w roli
kurczaka wyobrażamy sobie ojca, krewnych, przyjaciół, wrogów,
nieznajomych i wreszcie samego kurczaka, otwierając w ten sposób
serce i wypełniając je pragnieniem, by wszyscy uwolnili się od
swoich problemów.
Tego
rodzaju praktyk jest bardzo wiele. Należy do nich "tonglen",
co dosłownie znaczy "dawanie - branie", dawanie innym
własnego szczęścia i branie na siebie ich problemów. To bardzo
skuteczna praktyka, pomagająca znaleźć odwagę w obliczu
trudności. Nie wystarczy samo pragnienie stania się buddą -
praktyki trzeba urzeczywistniać wdziałaniu, dopiero wtedy
doprowadzą nas one do stanu buddy. Przejście na poziom tzw.
bodhiczitty aktywnej czy też "zastosowania", w odróżnieniu
od poziomu "bodhiczitty dążenia", wiąże się z
przyjęciem ślubowań bodhisattwy.
Ślubowania
bodhisattwy przyjmuje się przy każdej tantrycznej inicjacji.
Praktykowanie tantry bez "aktywnej bodhiczitty" i
wszystkich ślubowań bodhisattwy jest po prostu bezsensowne. Wszyscy
wiecie, że do praktykowania tantry i pokonania wszystkich trudności
na tej drodze potrzeba ogromnej ilości energii. Nasze serce musi
przepełniać pragnienie stania się buddą, najlepszym pomocnikiem
dla wszystkich.
W
języku tybetańskim serce i umysł określa się tym samym słowem.
Jeżeli praktykujemy tantryczne medytacje iwizualizujemy siebie w
postaci buddy, nie rozbudziwszy bodhiczitty, to jesteśmy albo
szaleni, albo na najlepszej drodze do obłędu.
Bodhiczitta
jest niezbędna do praktykowania tantry. Zajmujemy się nią nie po
to, by siedzieć kącie i jak wariat fantazjować na swój temat: "To
ja jestem Napoleonem" albo "To ja jestem Buddą".
Zajmujemy się nią po to, by nauczyć się lepiej pomagać innym i
naprawdę to robić. Jeśli wmówię sobie, że nie mogę pomagać
innym i że nie mam na to ochoty, tworząc negatywny wizerunek samego
siebie, to naprawdę przeszkodzi mi on, wręcz uniemożliwi niesienie
pomocy innym. Jeśli jednak zmienię ów wizerunek (oczywiście,
pamiętając przy tym, że wokół nowego obrazu nie powinno być
"grubej kreski") i powiem: "Jestem Awalokiteśwarą,
troszczę się o innych, pragnę im pomóc" - sytuacja ulegnie
zmianie. Jaki sens miałaby praktyka tantry, gdybym nadal miał
siedzieć w kącie, zajmując się jakimiś rytuałami? Są one
potrzebne jedynie do umocnienia naszego wizerunku, abyśmy mogli
wykorzystać go do pomagania innym, a nie po to, by myśleć: "Jestem
Awalokiteśwarą, jestem święty" i wziąć go w ramki.
Czym
więc jest ślubowanie bodhisattwy? Przede wszystkim obietnicą, że
nie będziemy postępować w sposób, który przeszkadzałby pomagać
innym - na przykład mówić, że jesteśmy najlepsi, lepsi od
innych, lub upodabniać się do tych nauczycieli, którzy twierdzą:
"Jestem absolutnie niezwykły", po to tylko, by otrzymać
od uczniów więcej pieniędzy i uzyskać nad nimi większą władzę.
Ślubowania bodhisattwy wytyczają nasze postępowanie, pomagając
unikać głupiego zachowania w relacjach z innymi. Dobrze nauczyć
się ich na pamięć, zwłaszcza gdy praktykuje się tantrę. Na
poziomie "bodhiczitty zastosowania" staramy się rozwijać
tzw. sześć doskonałości. Ten sanskrycki termin należałoby
raczej oddawać nie jako doskonałości, lecz "dalekosiężne
postawy" prowadzące nas do samego oświecenia.
Pierwsza
z nich - szczodrość - to pragnienie dawania; druga - dyscyplina
moralna - to unikanie krzywdzenia innych istot i dążenie do bycia
im pomocnym; trzecia - cierpliwość - to spokojne znoszenie
wszystkich trudności związanych z praktyką, kontaktami z innymi
ludźmi i sytuacjami, które wyzwalają w nas gniew; czwarta -
pozytywny entuzjazm - to radość z pozytywnych działań, pomagająca
przezwyciężyć lenistwo; piąta - koncentracja - to stan
niezachwianej równowagi umysłu, w której nie ma miejsca na żadne
błądzenie, i wreszcie szósta - mądrość lub świadomość
rozróżniająca - to odróżnianie rzeczywistości od iluzji,
fantazji.
Pomaganie
innym poprzez owych sześć "doskonałości" pozwala zebrać
to, co nazywa się "dwoma nagromadzeniami".
Pierwsze
z nich to nagromadzenie czy też skarbnica pozytywnego potencjału
lub, jak chce wielu tłumaczy, "zasługi". Nie idzie tu
jednak o stawianie sobie plusów i oczekiwanie jakichś nagród, ale
o pielęgnowanie pozytywnych właściwości w celu uzyskania ciała
buddy, które jest niezbędne, by skutecznie pomagać
innym.
Widzenie
rzeczywistości taką, jaka jest, pozwala zbudować drugie
nagromadzenie - nagromadzenie głębokiej świadomości, często
nazywanej "wglądem", która stanowi podstawową przyczynę
uzyskania umysłu buddy. Jeżeli chcemy coś osiągnąć,
potrzebujemy obu nagromadzeń.
Nie
możemy pomagać innym, jeżeli nie rozumiemy rzeczywistości, jeżeli
nie pojmujemy, co się dzieje. Zdrugiej strony, nie posiądziemy
zrozumienia rzeczywistości, nie pomagając innym. Na tym opiera się
technika sutry, służąca osiągnięciu ciała i umysłu
buddy.
Tantry
opierają się na tej samej zasadzie, ale pozwalają osiągnąć
ciało i umysł buddy znacznie szybciej. Nie znaczy to, że negujemy
drogę sutr; po prostu chcemy zrobić więcej. W tantrze
koncentrujemy się na formie jakiegoś aspektu buddy - na przykład
Tary lub Wadżrabhajrawy - tworząc w ten sposób przyczyny uzyskania
ciała buddy. Ale to nie znaczy, że przestajemy pomagać innym, bo
pomaganie również stanowi przyczynę uzyskania ciała buddy. Robimy
jedno i drugie. Wten sposób techniki sutr i tantr uzupełniają się.
Kiedy zaczynamy zajmować się jednym, nie porzucamy drugiego. Tantra
to bardziej efektywna metoda praktyki sutr.
Aby
rzeczywiście przystąpić do praktykowania tantry, należy wykonać
tzw. szczególne praktyki wstępne, stanowiące niezbędne
dopełnienie praktyk zwykłych. Najczęściej powtarzamy po 100
tysięcy razy każdą z kilku praktyk. Praktyki wstępne istnieją we
wszystkich czterech tradycjach buddyzmu tybetańskiego, niemniej
wykonuje się je na różne sposoby. W tradycji kagiu i ningma
praktyki te otwierają duchową ścieżkę. Styl ten spotyka się
także w szkole sakia. Wtradycji gelug nie trzeba wykonywać ich na
wstępie. Uważa się, że można praktykować je stopniowo w miarę
podążania ścieżką. By zilustrować sens szczególnych praktyk
wstępnych, można porównać je do podróżowania samochodem. Żeby
ruszyć w drogę, trzeba nalać do baku trochę benzyny i włączyć
silnik. Potem, od czasu do czasu, trzeba dolewać benzyny i czyścić
silnik. Tak więc nawet jeśli wykonaliśmy te praktyki 100 tysięcy
razy, nie powinniśmy myśleć: "Wystarczy, już ich nie
potrzebuję! Zapłaciłem nieprzyjemny podatek i teraz mogę zająć
się czymś bardziej interesującym". Otóż nie, do praktyk
tych musimy wracać na całej drodze. Jeżeli przyjrzycie się
strukturze praktyk nazywanych sadhanami, służących osiągnięciu
urzeczywistnienia poprzez identyfikację z postacią buddy,
przekonacie się, że ich częścią są zawsze pokłony,
oczyszczająca mantra Wadżrasattwy, ofiarowanie mandali i gurujoga.
Niektórzy błędnie nazywają te praktyki "pudżami", i
mówiąc na przykład "Robię pudżę Awalokiteśwary",
myślą, że słowo "pudża" oznacza każdy rytuał. Otóż
nie, termin "pudża" ma węższe znaczenie, jest to
specyficzny rytuał ofiarowania. Właściwa nazwa takich praktyk,
"sadhana", oznacza osiąganie urzeczywistnienia poprzez
utożsamianie się z postacią buddy. Medytacji takiej towarzyszą
zawsze praktyki wstępne.
Jak
już wspomniałem, styl wykonywania praktyk wstępnych różni się w
zależności od tradycji, na przykład w szkole gelug nie mówi się,
że najpierw trzeba sto tysięcy razy powtórzyć mantrę
Wadżrasattwy lub zrobić sto tysięcy pokłonów, by przejść do
innych praktyk. Podobne różnice spotykamy w podejściu do tzw.
trzyletnich odosobnień. W szkołach ningma, kagiu i sakia na
trzyletnim odosobnieniu wykonuje się zazwyczaj cały zestaw praktyk
i kontemplacji danej szkoły. To znaczy, że przez trzy miesiące
wykonuje się jedną praktykę, trzy miesiące - drugą, trzy
miesiące - trzecią itd. przez trzy lata. Daje to ogromną energię
czy też impuls - jak wówczas, gdy robimy wszystkie praktyki wstępne
równocześnie. W szkole gelug praktykuje się wszystkie te medytacje
inaczej. Udając się na przykład na odosobnienie Wadżrabhajrawy,
kontynuujemy je dopóty, dopóki jest to niezbędne i dopiero potem
praktykujemy w odosobnieniu medytację Tary itd. A więc, robimy
dokładnie to samo, tyle że w innym stylu. Na trzyletnim
odosobnieniu w tradycji gelug wykonuje się tylko jedną praktykę.
Tymczasem w szkole kagiu praktyka odosobnieniowa poświęcona jednemu
bóstwu trwa trzy lub pięć lat i rozpoczyna się dopiero po odbyciu
trzyletniego odosobnienia, podczas którego wykonuje się wiele
praktyk.
Chciałbym
powiedzieć tu kilka słów o znaczeniu terminu "lama";
różni się ono bowiem w zależności od tradycji. Wgelugpie lama to
wysoki duchowy nauczyciel, którego wsanskrycie nazywa się "guru".
Nazywa się tak również inkarnacje - "tulku" oraz
noszących zaszczytny tytuł rinpocze - "drogocenny". Na
przykład Jego Świątobliwość Dalajlama lub Jego Świątobliwość
Karmapa czy Kalu Rinpocze, Bakula Rinpocze - to bardzo wielcy
nauczyciele; nazywa ich się lamami.
Tymczasem
w tradycji kagiu, a czasami również w ningma, mianem lamy określa
się ludzi, którzy ukończyli trzyletnie odosobnienie. W tym wypadku
słowo "lama" oznacza kogoś innego - mistrza rytuału,
który przez trzy lata wiódł życie pustelnika i ma prawo wykonywać
wszelkie rytuały związane z praktyką bóstwa danej linii przekazu.
Lamowie tacy mogą odwiedzać społeczności czy ośrodki buddyjskie
iprowadzić rytuały. Nie znaczy to jednak, że mogą równać się
na przykład z Kalu Rinpocze i że są wielkimi, zaawansowanymi
nauczycielami.
Z
kolei w Ladakhu lamą nazywa się każdego mnicha, co nadaje temu
słowu zupełnie nowe znaczenie. Zauważymy, że wielcy lamowie i
mistrzowie rytuałów wcale nie muszą być mnichami.
W
tradycji buriackiej słowo "lama" łączy znaczenie
nadawane mu w Ladakhu i szkole kagiu. Lamą nazywa się człowieka,
który odbył coś w rodzaju trzyletniego odosobnienia tradycji kagiu
- na przykład przeszedł intensywne szkolenie w Ułan Bator,
otrzymał niezbędne nauki do prowadzenia rytuałów tradycji gelug i
stał się mistrzem ceremonii. Tak więc słowo to posiada wiele
znaczeń i jego sens powinien zawsze wynikać z kontekstu. Znaczenia
te nie wykluczają się nawzajem, mimo że słowo to jest tak
wieloznaczne.
Oprócz
praktyk wstępnych (pokłonów itd.) mamy wiele innych praktyk, które
można wykonywać po sto tysięcy razy. W tradycji karma kagiu są
cztery klasyczne praktyki: pokłony, praktyka Wadżrasattwy,
ofiarowanie mandali i gurujoga. W tradycji gelug jest 9 takich
praktyk; obok czterech wspólnych z kagiu, recytuje się sto tysięcy
razy formułę schronienia, sto tysięcy razy powtarza praktykę
Samajawadżry (dla wzmocnienia związku z nauczycielem), praktykę
"Pożerającego daka", polegającą na składaniu ofiar i
paleniu pewnych substancji, symbolizujących negatywności, praktykę
ofiarowania wody oraz wykonywania stu tysięcy "tsatsa",
specjalnych figurek z gliny.
Rytuałów
takich jest znacznie więcej. Duchowy nauczyciel może poprosić
uczniów o ich wykonywanie, nim uczeń przystąpi do innych
medytacji. Praktyką wstępną może być na przykład powtarzanie
mantry Awalokiteśwary - OM MANI PEME HUNG - i gromadzenie
pozytywnego potencjału, "dolewanie paliwa". Praktyki takie
można wykonywać sto tysięcy razy lub stale, bez liczenia, do
chwili pojawienia się oznak powodzenia.
Znakami
takimi mogą być powtarzające się sny - na przykład że
wymiotujemy lub biegniemy do toalety, jak gdybyśmy oczyszczali się
z jakichś nieczystości. Możemy śnić, że wkładamy nową, białą,
czystą odzież, wspinamy się na szczyt góry, widzimy wschód
księżyca lub słońca, spotykamy naszego nauczyciela lub wchodzimy
do świątyni. Znaki takie wskazują, że oczyszczenie postępuje
pomyślnie.
Można
również wykonywać praktyki wstępne przez całe życie, bez
liczenia.
Teraz
pobieżnie omówimy podstawowe praktyki wstępne. Zaczynamy od
pokłonów, których istotą jest okazywanie szacunku, co pomaga nam
okiełznać dumę. Nie idzie o skłanianie się, by całować stopy
buddy itd.- nic z tych rzeczy. Po prostu okazujemy szacunek celowi
naszej praktyki, tym, którzy wykonywali ją wcześniej, oraz sobie
samym - za to, że możemy poświęcić się praktyce. Brak
poszanowania może przeszkadzać duchowemu rozwojowi. Sam moment
składania pokłonu pomaga poskromić dumę i rozwinąć skromność.
Kiedy wyciągamy się na podłodze ze złożonymi dłońmi, daje to
ważny skutek psychologiczny - otwierając umysł, rozwijamy
ufność.
Oczywiście
nie należy myśleć, że po wykonaniu stu tysięcy pokłonów lub
innych praktyk zaczną dziać się cuda.
Złożenie
stu tysięcy pokłonów lub powtórzenie stu tysięcy razy mantry
Wadżrasattwy pozwala na oczyszczenie negatywnego potencjału, pod
warunkiem że praktykuje się zdoskonałą uwagą i pełną
koncentracją. A to jest niezwykle trudne. Dlatego należy podchodzić
do praktyki realistycznie inie oczekiwać cudów. Jeżeli wbrew
naszym oczekiwaniom po wykonaniu praktyk wstępnych nic się nie
wydarzy, będziemy głęboko rozczarowani. Należy więc starać się,
tak dobrze jak potrafimy, rozwijać pozytywne właściwości
iuwalniać się od negatywnych.
Podczas
medytacji Wadżrasattwy oczyszczamy się znegatywności, wyobrażając
sobie, że pozbywamy się ich w trakcie recytacji stusylabowej
mantry. Najważniejsza jest oczywiście właściwa postawa - musimy
spojrzeć w przeszłość i szczerze przyznać się do błędów,
które popełniliśmy, wzbudzić sobie żal i pragnienie unikania ich
w przyszłości. Nie ma to nic wspólnego z poczuciem winy:
"Dopuściłem się strasznych rzeczy i bardzo zawiniłem. To
okropne, nigdy nie uda mi się tego naprawić". Nie powinniśmy
czuć się winni, lecz żałować, że zrobiliśmy to, co zrobiliśmy.
Tak samo jak żałujemy, że zjedliśmy coś niedobrego iteraz źle
się czujemy. Następnie przyrzekamy, że będziemy unikać
popełniania negatywnych czynów, obieramy pozytywny kierunek i
otwieramy serce na bodhiczittę - pragnienie osiągnięcia stanu
buddy, by jak najlepiej pomagać innym istotom. Dopiero teraz
przystępujemy do praktyki, na przykład Wadżrasattwy.
Przez
ofiarowanie mandali, która symbolizuje wszechświat, rozumiemy
gotowość do poświęcenia wszystkiego, by stać się buddą. Aby to
osiągnąć, musimy pokonać wiele trudności, których istotą jest
to, że nie poświęcamy całej energii praktyce.
Gurujoga
to sposób przejmowania właściwości guru, cech oczyszczonego
ciała, mowy i myśli. Gurujoga nie ma nic wspólnego z kultem
jednostki. Guru - współczesny nauczyciel albo założyciel tradycji
- symbolizuje buddę. A my dążymy do rozwinięcia w sobie
właściwości buddy i staramy się uzyskać je jak
najszybciej.
Sposób
wizualizowania nauczyciela - w postaci Congkhapy, Karmapy, Guru
Rinpocze czy Sakia Pandity - nie jest tu najistotniejszy. Wszyscy oni
są jednym, uosabiają przymioty oświecenia, cechy buddy. Rytualne
teksty, które recytujemy podczas wizualizacji, mogą się od siebie
różnić wzależności od tradycji, ale idea przewodnia jest zawsze
ta sama.
Po
wykonaniu zwykłych i specjalnych praktyk wstępnych (lub po
przystąpieniu do nich) należy otrzymać inicjację czy, jak
wolałbym tłumaczyć ten termin - "przekaz mocy". Często
się zdarza, że otrzymujemy inicjację przed rozpoczęciem praktyk
wstępnych. To zrozumiałe, że kiedy nagle pojawia się wielki
nauczyciel i udziela inicjacji, oczywiście ją przyjmujemy. Niemniej
nawet jeśli mamy już "przekaz mocy", musimy wykonać
praktyki wstępne.
"Przekaz
mocy" - to jak gdyby kolejny zabieg czyszczenia silnika i
dolewania benzyny. Podczas inicjacji wyobrażamy sobie -
wizualizujemy - że oczyszczamy negatywności i zasiewamy nasiona
pozytywnych właściwości, które dojrzeją w przyszłości.
Inicjacje są bardzo ważne, gdyż autentycznie wiążą nas z żywą
tradycją. Linia przekazywania ich pochodzi od samego Buddy. Daje nam
to pewność, że nasze praktyki mają bardzo mocne podstawy. Jeśli
rzeczywiście zamierzamy zajmować się daną praktyką, musimy
przyjąć ślubowanie bodhisattwy. W przypadku praktyk należących
do dwóch wyższych klas tantry przyjmuje się ponadto ślubowania
tantryczne, które stanowią zobowiązania do unikania czynów
przeszkadzających w osiągnięciu powodzenia w praktyce. Jeśli na
przykład będziemy mówić, że nauczyciel jest idiotą, to jak mamy
wierzyć w to, czego naucza? Czy mamy szanse na rezultat przy takim
stosunku do nauk? Toteż pierwsze ślubowanie tantryczne mówi, że
nie powinniśmy poniżać swego nauczyciela, wypowiadając się o nim
bez szacunku. Oznacza to również, że należy bardzo uważnie
dokonać wyboru nauczyciela, nim przyjmie się od niego
inicjację.
"Dzienang"
często tłumaczy się jako kolejne dopuszczenie (zezwolenie). Przy
przekazie mocy (po tybetańsku "łang") wykorzystuje się
mandalę - wizerunek pałacu danego bóstwa. Po ceremonii kładzie
się pod poduszkę i materac źdźbło trawy; tej nocy nasze sny mogą
mieć szczególne znaczenie. Poza tym na ręce zawiązuje się
sznureczek, przesłania oczy opaską itd. Przy dzienangu, tzn.
kolejnym zezwoleniu, procedura jest inna. Zazwyczaj przeprowadza się
go przy pomocy tormy z ciasta z różnobarwnymi ozdobami. Na jej
szczycie umieszcza się zwykle wizerunek bóstwa. Na sam rytuał
składają się inicjacje, służące oczyszczeniu ciała, mowy,
umysłu i wszystkich trzech naraz. Wielu ludzi myśli, że dzienang
to poziom wstępny, a łang - zaawansowany; w rzeczywistości jest
odwrotnie. Jeden z moich nauczycieli ujął to w ten sposób:
inicjacja czy przekaz mocy to wręczenie miecza, który jest ostry
podczas kolejnego zezwolenia.
Uzyskując
przekaz mocy otrzymujemy zezwolenie na wizualizowanie siebie w
postaci bóstwa. Kolejne zezwolenie daje dodatkową siłę do
praktykowania. W tradycji Congkhapy najpierw udziela się przekazu
mocy, a dopiero później kolejnego zezwolenia. Przekaz mocy stanowi
postawę do otrzymania kolejnego zezwolenia na praktykowanie
medytacji każdego bóstwa tej lub niższej klasy. Otrzymawszy
kolejne zezwolenie bez przekazu mocy, można wizualizować bóstwo
przed sobą, a nie siebie jako bóstwo.
Jednak
nawet w szkole gelug nie zawsze przestrzega się tej zasady. W innych
tradycjach, na przykład w kagiu lub ningmie, często wizualizuje się
siebie jako bóstwo po otrzymaniu tylko kolejnego zezwolenia; zależy
to przede wszystkim od decyzji nauczyciela. A więc i do tego
zagadnienia podchodzi się odmiennie w różnych tradycjach. Niemniej
we wszystkich tradycjach, również w ningmapie, ślubowania łang i
dzienang są jednakowe. Ślubowania tantryczne pomagają w nawiązaniu
ścisłego kontaktu ze wszystkimi rodzinami buddy równocześnie.
Poza tym istnieje dziewiętnaście praktyk związanych z konkretnymi
rodzinami. Praktyka czterech rodzajów szczodrości jest na przykład
związana z rodziną Ratnasambhawy.
I
Panczenlama (nauczyciel V Dalajlamy) wprowadził do tradycji gelug
praktykę wspierającą dziewiętnaście pozostałych. W tradycji
gelug, otrzymując inicjację należącą do wyższych klas tantry,
ślubuje się wykonywać tę praktykę sześć razy dziennie. W
tradycji kagiu, ningma i sakia nie ma takiego zwyczaju, co nie
znaczy, że odrzucają one dziewiętnaście praktyk. W tych szkołach
stanowią one odrębne medytacje. A więc i tu, choć podejście jest
odmienne, w istocie wszyscy robią to samo.
Warto
zwrócić uwagę na jeszcze jeden termin - "lung", "przekaz
ustny" lub "przekaz tekstu". Lung otrzymuje się od
nauczyciela, który po prostu powtarza lub czyta określony tekst lub
mantrę. Daje to dodatkową energię do osiągnięcia powodzenia.
Kiedy słyszymy dany tekst lub powtarzamy mantrę, lung wiąże nas z
całą linią nauczycieli, którzy robili to przed nami. Można więc
otrzymać ustny przekaz każdej mantry bez przekazu mocy. Możemy
wówczas powtarzać daną mantrę, ale nie mamy prawa wizualizować
siebie w postaci odpowiadającego jej aspektu buddy. Również często
spotykamy tybetańskie słowo "tri" (w Buriacji wymawiane
jako "did"), które oznacza "komentarz" lub
"objaśnienie" do praktyki.
Istnieje
więc wiele ceremonii pomagających rozpocząć tantryczne praktyki.
Powinniśmy cieszyć się, że nie musimy wykonywać ich tak jak
Tybetańczycy, którzy przed otrzymaniem nauk obowiązkowo uczą się
na pamięć wszystkich tekstów. Dla nas, cudzoziemców, jest to o
wiele prostsze.
Pyt.:
Co to jest "pratitia samutpada" i jak się to ma do
wadżrajany?
Odp.:
Pratitia
samutpada
to sanskryckie słowo oznaczające "współzależne
powstawanie", które interpretować można na wielu poziomach.
Na poziomie podstawowym oznacza fakt, iż zjawiska nie są stałe i
powstają zależnie od przyczyn i warunków (jak na przykład stół,
na którego istnienie składają się drewno, praca stolarza itd. Nie
możemy więc powiedzieć, że istnieje on tylko i wyłącznie jako,
powiedzmy, "mój" stół).
Na
innym poziomie rozpatruje się statyczność i niestatyczność
zjawisk, które traktuje się jako zbiór elementów. Przestrzeń
jest na przykład statyczna. Przestrzeń - to brak przeszkód dla
innych zjawisk. Nie ma na przykład nic, co przeszkadzałoby
istnieniu tego kubka w trójwymiarowej przestrzeni. Nie ma żadnych
przeszkód dla istnienia jego górnej, środkowej i dolnej części,
a więc całego kubka.
Na
poziomie najgłębszym idzie o to, że wszystkie zjawiska zarówno
statyczne, jak i niestatyczne - powstają w rezultacie przyklejenia
im etykietek.
Trzymam
w ręku tę rzecz. Gdy naleję do niej wody, mogę powiedzieć, że
jest to szklanka, ale mogę też wstawić do niej kwiaty i wtedy
będzie wazonem albo wpuścić rybki, zmieniając ją w akwarium.
Czym więc jest? Może być szklanką, wazonem, akwarium - w
zależności od tego, jaką przylepi się jej etykietę i jak się
przejawia. To jedna zinterpretacji współzależnego powstawania.
Dlatego to, co wydaje się nam szklanką, wazonem czy akwarium,
zależy od świadomości, od umysłu obserwatora.
W
tantrze kładzie się nacisk na iluzoryczność zjawisk. Nasza
zwykła, codzienna postać czy forma buddy to znowu tylko iluzje,
uzależnione od naszego umysłu i owych etykietek. Kiedy zrozumiemy,
że zjawiska nie istnieją tak, jak się to nam wydaje, przestaniemy
utrwalać tę iluzję i zaczniemy uświadamiać sobie, jak jest w
rzeczywistości. A rzeczywistością zjawisk jest współzależne
powstawanie.
Pyt.:
Jaka jest formuła współzależnego powstawania?
Odp.:
Dwanaście ogniw łańcucha współzależnego powstawania opisuje
proces odradzania się - tzn. niekontrolowanego powtarzania się
naszych problemów w zależności od różnych czynników. We
wszystkich klasach tantry poprzez medytację pustki uświadamiamy
sobie przyczynę tego procesu - własną niewiedzę. W wyższych
tantrach przeobrażamy proces śmierci, bardo i odradzania się; nie
rządzą nimi już ogniwa procesu współzależnego powstawania, lecz
zrozumienie pustki i współczucia.
Pyt.:
Kim jest nauczyciel?
Odp.:
Tybetańskie słowo "lama" jest tłumaczeniem sanskryckiego
terminu "guru", co dosłownie znaczy "ciężki",
w tym sensie, że nauczyciel rozwinął wszystkie właściwości,
które my staramy się urzeczywistnić. Słowo "lama"
oznacza człowieka przewyższającego zwykłych ludzi. Trzeba
dokładnie sprawdzić nauczyciela, by przekonać się, czy
rzeczywiście ma odpowiednie kwalifikacje. Duchowym nauczycielem może
być człowiek, który osiągnął więcej niż my i potrafi nas
czegoś nauczyć. Dopóki nie próbuje wyjaśniać rzeczy, których
nie zna, będzie dla nas pożyteczny. Najwięksi nauczyciele, tacy
jak na przykład Jego Świątobliwość Dalajlama, mają pełne,
wszechstronne kwalifikacje.
Cechy
nauczyciela, opisywane w wielu tekstach, wzajemnie się dopełniają.
Najważniejszą z nich jest niewątpliwie współczucie - gorące
pragnienie, by pomagać innym, a nie wykorzystywać ich do swoich
celów. Nauczyciel powinien zawsze postępować etycznie i uczciwie i
nie krzywdzić innych istot. Powinien mieć głębokie zrozumienie
rzeczywistości - pustki - głębokie doświadczenie medytacyjne,
powołanie, cierpliwość w nauczaniu dharmy oraz zdolność jasnego
wyrażania się.
Jak
widzicie, wymienia się wiele cech, niemniej najważniejszą z nich
jest motywacja - współczucie.
Wyklad
trzeci cz. I
W
trakcie poprzednich wykladów pokrótce omówilismy buddyjskie nauki.
Wiemy juz, ze podstawowa idea buddyzmu mówi, iz mozemy nauczyc sie
pokonywania bezustannie powracajacych problemów. Mianem "problemów"
okreslamy nie tylko zewnetrzne trudnosci. Skupiamy sie raczej na
problemach wewnetrznych, psychologicznych. Powstaja one z okreslonych
powodów, mozemy jednak je przezwyciezyc, jezeli wkroczymy na
prawdziwa sciezke.
Przede
wszystkim musimy uporac sie z problemami wewnetrznymi, takimi jak
gniew, przywiazanie, drazliwosc, nerwowosc itd. Mówiac o karmie,
poruszylismy takze kwestie problemów zewnetrznych, na przyklad
sytuacji, które sprawiaja nam ból. Przyczynami takich problemów sa
bledy, jakie popelniamy, nie rozumiejac zasad funkcjonowania swiata i
nas samych. Ów brak zrozumienia sprawia, ze próbujemy utozsamiac
sie z jakas postacia. Usilujac potwierdzic i umocnic to poczucie,
pozwalamy, by kierowaly nami destruktywne nawyki. A to nas
unieszczesliwia, stwarza problemy psychologiczne i sprawia, ze
dzialamy impulsywnie, przysparzajac sobie problemów zewnetrznych i
wiklajac sie wniekonczaca sie walke. Mechanizm karmy, o którym
mówilismy, to bodzce zmuszajace nas do postepowania wokreslony
sposób i wchodzenia w przykre sytuacje, bedace odbiciem tego, co
wczesniej sami zrobilismy innym.
Celem
praktyki buddyjskiej jest uwolnienie od wszelkich tego rodzaju
problemów. Wspominalismy równiez, ze powinnismy troszczyc sie nie
tylko o siebie, ale pomagac innym w osiagnieciu tego celu.
Przed
wyruszeniem w droge powinnismy najpierw zdecydowac, gdzie i po co
jedziemy. Podobnie wkraczajac na duchowa sciezke, trzeba zrozumiec,
jaki jest jej cel. Praktykujac lamrim (stopniowa sciezke), uzyskujemy
pewne pojecie o owym celu i rozwijamy motywacje, od której
uzalezniony jest nasz rozwój.
Na
pierwszym poziomie staramy sie uniknac sytuacji, wjakiej sie
znajdujemy - tzn. chcemy uzyskac w przyszlosci lepsze odrodzenie.
Nastepnie staramy sie raz na zawsze uwolnic od wszelkich problemów.
Naszym jedynym celem jest osiagniecie pelnego wyzwolenia, czyli
nirwany. Na trzecim poziomie motywacji dazymy do przezwyciezenia
wszystkich swych ograniczen, wad i urzeczywistnienia calego
potencjalu, by stac sie maksymalnie pozytecznym dla innych.
Ostatecznym celem, do którego dazymy, jest osiagniecie stanu buddy.
Potrzebujemy wiec przekonania, ze wkazdym z nas tkwi potencjal
takiego urzeczywistnienia.
Jezeli
podrózujemy samochodem marki "Kagiu", to od samego
poczatku podkreslamy, ze natura kazdej istoty pozwala na osiagniecie
stanu buddy. Jezeli jedziemy samochodami innych marek, na przyklad
"Ningma", "Sakia" lub "Gelug", bedziemy
miec odmienne - ale róznice sa tu nieznaczne - wizje ostatecznego
rezultatu. Gelugpowie podkreslaja przede wszystkim role duchowego
nauczyciela, bez którego nie da sie dotrzec do kresu drogi.
Oczywiscie w innych szkolach równiez podkresla sie wage i znaczenie
nauczyciela, ale gelugpowie klada na to szczególny nacisk.
Jezeli
wybralismy sakiape, zanim siadziemy za kierownica i ruszymy z
miejsca, powinnismy uswiadomic sobie, na czym polegaja nasze
problemy.
Wsiadajac
do samochodu marki "Ningma", powinnismy byc przekonani, ze
wyposazono go we wszystko, co niezbedne do podrózowania. Nie musimy
szukac niczego wiecej, wystarczy tylko przyciskac pedal
gazu.
Niezaleznie
od tego, jakim samochodem jedziemy, pamietajmy, ze wszystkie one sa
dobre i tylko nieznacznie róznia sie miedzy soba. Znajdziemy w nich
wszystkie aspekty sciezki sutr, o których wspominalem: dazenie do
wolnosci (nazywane najczesciej "wyrzeczeniem"), zrozumienie
pustki, bodhiczitte oraz koncentracje i moralna dyscypline. Skladaja
sie one na silnik i kola pojazdu. Jesli ich brak, samochód nigdzie
nie pojedzie. Elementy te sa wspólne wszystkim tradycjom. Nazywa sie
je ogólnymi praktykami wstepnymi; bez nich nie posuniemy sie nawet o
krok.
Prócz
tego mamy wspólny kierunek - "schronienie". Jesli
zdecydujemy sie na jazde samochodem wyscigowym - praktyki tantryczne
- to, niezaleznie od tego, czy pochodza one ze szkoly kagiu, gelug,
ningma czy sakia, musimy wykonac pewne specyficzne praktyki wstepne:
przeczyscic silnik i nalac benzyny. Te superszybkie praktyki wstepne
to poklony, recytacja mantry Wadzrasattwy itd. Powinni wykonywac je
wszyscy adepci - niezaleznie od tego, czy chca wlac cala benzyne i
oczyscic silnik przed odjazdem jak wgelugpie i - do pewnego stopnia -
sakiapie, czy tez robic stopniowo w drodze. Widzimy, ze w podejsciu
szkoly gelug nie tankuje sie do pelna, lecz nalewa troche paliwa, w
miare potrzeb. Tymczasem w ningmie, kagiu i niektórych szkolach
sakia najpierw napelnia sie bak do pelna i dopiero wówczas rusza w
droge. Tak czy owak wtrakcie podrózy wszyscy powinni od czasu do
czasu dodac benzyny i przeczyscic silnik.
Ludzie,
którzy pragna odbyc te podróz, dziela sie na dwie grupy. Jedni
staraja sie bardzo dokladnie przygotowac i nim wyrusza w droge, musza
przynajmniej zapoznac sie z mapa. Takie podejscie jest
charakterystyczne dla szkól gelug i sakia. Inni ruszaja od razu i
zerkaja na mape w trakcie podrózy. To bardziej odpowiada stylom
szkól kagiu i ningmy. Niezaleznie od stylu jazdy wazne jest, ze
kierujemy sie mapa!
Zanim
zasiadziemy za kierownica samochodu wyscigowego, musimy zdac egzamin
na prawo jazdy i przejsc odpowiednie testy - otrzymac przekaz mocy.
Prowadzac samochód, musimy przestrzegac zasad ruchu drogowego:
przestrzegania slubowan, które przyjmujemy podczas przekazu mocy,
slubowan bodhisattwy oraz - w dwóch wyzszych klasach tantry -
slubowan tantrycznych.
Congkhapa,
zalozyciel tradycji gelug, podkresla, ze do przyjecia wyzszych
slubowan powinny istniec podstawy. Taka niezawodna podstawe stanowia
slubowania pratimokszy.
Slubowania
te zwiazane sa z dazeniem do osiagniecia wlasnego wyzwolenia;
przyjmuja je nie tylko mnisi i mniszki, ale i ludzie swieccy. Osoba,
która je przyjmuje, zobowiazuje sie, ze nie bedzie zabijac, krasc,
krzywdzic innych niewlasciwym postepowaniem w sprawach seksu oraz
przyjmowac srodków odurzajacych, tzn. alkoholu, narkotyków itp.
A
wiec aby przyjac slubowania bodhisattwy i slubowania tantryczne,
nalezy przestrzegac podstaw dyscypliny moralnej. Zagadnieniom tym
poswiecilismy poprzednie wyklady, teraz bardziej szczególowo omówimy
droge tantry i zastanowimy sie, dlaczego jest szybsza od
innych.
Zacznijmy
od znaczenia samego slowa "tantra". Tantra - to "strumien"
lub "ciaglosc", "nieprzerwany strumien". Wyróznia
sie tu trzy poziomy: podstawe, droge i rezultat.
Na
poziomie podstawy mówi sie o ciaglosci swiadomosci. Poziom drogi
dotyczy kontemplowania róznych form buddy. Zadna z nich (na przyklad
Tara) nie prosi o jedzenie, nie starzeje sie, nie kladzie sie spac -
a wiec praktyke Tary mozna kontynuowac nieprzerwanie, jak niekonczacy
sie, wieczny strumien. Wszystkie formy buddy istnieja wiecznie. Na
poziomie rezultatu idzie o rózne ciala buddy i rózne aspekty jego
umyslu, które takze istnieja wiecznie.
A
zatem tantra to praktyka nieprzerwanego strumienia form buddy
podejmowana w celu oczyszczenia strumienia swiadomosci i osiagniecia
ciala i umyslu buddy. Slowo "tantra" odnosi sie równiez do
tekstów poswieconych tym zagadnieniom.
Istnieja
cztery klasy tantr: krijatantra, czariatantra, jogatantra oraz
anuttarajogatantra. W systemie ningmy istnieja tez tantry klasy
mahajogi, anujogi i atijogi, które sa w istocie podgrupami wyzszej,
czwartej klasy tantr, anuttarajogi (nalezy do nich na przyklad
dzogczen).
Krijatantra
to rytualna praktyka, w której duza wage przywiazuje sie do
zewnetrznego postepowania. Wykonujac stosowne rytualy (istnieja one
we wszystkich klasach tantry), przestrzegamy zasad czystosci,
wegetarianskiej diety itp. Najpopularniejsze praktyki nalezace do
tantr tej klasy to rytualy Zielonej Tary, Bialej Tary oraz
czteroramiennego Awalokiteswary. W czariatantrze kladzie sie równy
nacisk na zewnetrzne i wewnetrzne aspekty praktyki.
W
tantrach nalezacych do najwyzszej klasy, anuttarajogi, najwieksza
wage maja szczególne praktyki wewnetrzne, zwiazane z subtelnymi
energiami i najsubtelniejszymi poziomami swiadomosci. Praktyki
nalezace do drugiej i trzeciej klasy nie sa zbyt rozpowszechnione. Z
reguly praktykuje sie tylko rytualy krija- i anuttarajogatantry. Do
najbardziej rozpowszechnionych tantr anuttarajogi naleza:
praktykowana w tradycji gelug tantra Jamantaki (wystepuje on w wielu
formach, z których najbardziej znane to "Jamantaka Jednooki"
i "Mandala 13 bóstw") oraz Guhiasamadza i Czakrasamwara
(nazywany tez Heruka).
W
tradycji kagiu slowem "heruka" czesto okresla sie meskie
bóstwa. W tradycji gelug odnosi sie ono tylko do jednego bóstwa -
Czakrasamwary. Te trzy systemy anuttarajogi byly podstawowymi
praktykami w Górnym i Dolnym Uniwersytecie Tantrycznym w Lhasie
(slowa "górny" i "dolny" odnosza sie do ich
polozenia w dolinie Lhasy, a nie hierarchii). Istnieje równiez pewna
technika laczenia wszystkich trzech systemów.
Partnerka
Czakrasamwary jest Dordze Naldziorma (sanskryt: Wadzrajogini).
Chociaz systemu tego nie studiuje sie w tantrycznych uniwersytetach,
to w gelugpie jest on powszechnie praktykowany do dzis. Istnieje,
oczywiscie, wiele innych bóstw medytacyjnych - jidamów, lecz te sa
najwazniejsze.
W
tradycji kagiu podstawowymi bóstwami tantrycznymi sa równiez
Czakrasamwara i Wadzrajogini oraz forma Awalokiteswary, która na
poziomie anuttarajogatantry nazywa sie Gialla Giamtso. Bóstwa te
maja szczególne znaczenie wkarma kagiu (jednej z 13 szkól w obrebie
tradycji kagiu), niemniej praktykuje sie, i inne formy. Praktyki te,
na przyklad Guhiasamadza, wywodza sie z tradycji, której dal
poczatek Marpa.
W
tradycji sakia glównym bóstwem jest Hewadzra. Bóstwo to
praktykowane jest równiez w gelug i kagiu, ale wlasnie sakia
przypisuje szczególne znaczenie tej praktyce.
Praktyki
te istnieja we wszystkich tradycjach. Wiele z nich pochodzi z
przekladów Marpy. Na przyklad szesc jog Naropy praktykuje sie we
wszystkich tradycjach buddyzmu tybetanskiego, a nie tylko w kagiu. Z
odrebnoscia linii przekazu wiaza sie pewne róznice w stylu, jednak
wszystkie te nauki pochodza z jednego zródla.
Glównym
bóstwem medytacyjnym w tradycji ningmy jest Hajagriwa, którego
praktyki znajdziemy równiez w tradycji gelug. Inne wazne bóstwo
ningmapów oraz kagiupów to Wadzrakilaja.
Nie
ma bóstw, których praktyki przekazuje tylko jedna szkola. Medytacje
wielu - na przyklad Wadzrajogini - praktykuje sie we wszystkich
tradycjach. Nie nalezy tez myslec, ze bóstwa naleza wylacznie do
jednej z czterech klas tantry. Mamy praktyke Awalokiteswary na
poziomie krijatantry (w jego czteroramiennej i tysiacramiennej
postaci), ale jest tez forma Awalokiteswary na poziomie
anuttarajogatantry, zwana Gialla Giaco. Bóstwa te spotykamy nie
tylko w kagiu, ale i w gelugpie. Istnieje praktyka Tary na poziomie
anuttarajogatantry, na przyklad Czittamani Tara wtradycji gelug.
Formy Tary istnieja w tradycjach gelug, kagiu isakia, ale nie w
ningmie, poniewaz dotarly do Tybetu znacznie pózniej niz rozwinela
sie tradycja ningmy.
Istnieje
wiec wiele tradycji wywodzacych sie z róznych linii przekazu (na
przyklad praktyka czie - "odciecia", bedaca odmiana
anuttarajogi i wywodzaca sie od praktykujacej ja niegdys wielkiej
jogini Maczik Labdryu; i te praktyke znajdziemy w licznych
tradycjach). W Tybecie przekazywano niezliczone praktyki, zwiazane ze
wszystkimi formami czy tez aspektami buddy. Nie zapominajmy o tym, by
nie tworzyc falszywych wyobrazen.
Tybetanska
nazwa "forma buddy" - jidam - oznacza doslownie "tego,
z kim nalezy nawiazac scisly zwiazek". "Ji" oznacza
"umysl" lub "serce", a sylaba "dam" to
skrót od "damcig" - "scisly zwiazek".
Najczesciej slowo "jidam" oddaje sie w naszych
tlumaczeniach jako "bóstwo". Wprowadza to w blad wielu
ludzi, którzy sadza, ze buddyzm jest religia politeistyczna. Staram
sie wiec unikac takich terminów. Nazywajmy jidamy formami buddy - i
tak na najglebszym poziomie wszystkie one reprezentuja w pelni
oswiecony stan buddy.
Niektóre
z tych form byly historycznymi postaciami, ludzmi, którzy stali sie
buddami. Tara na przyklad byla kobieta, która rozwijala bodhiczitte.
Przyjela slubowanie odradzania sie w ciele kobiety az do osiagniecia
oswiecenia, aby podtrzymywac na duchu kobiety, które staraja sie
podazac sciezka, i przekonac je, ze moga osiagnac oswiecenie. Inne
formy sa emanacjami czy tez wcieleniami buddy. Budda ukazywal sie w
postaci Kalaczakry lub Czakrasamwary, nauczajac pewnych tantr. Musimy
miec swiadomosc, ze budda moze przejawiac sie w formie róznych
postaci, na przyklad Tary. Dlatego, skupiajac sie podczas medytacji
na wizerunku Tary, nie powinnismy myslec o niej jak o stole lub o
innym zwyklym przedmiocie. Kazdy z jidamów reprezentuje calkowicie
oswiecona istote, tzn. budde. Bez wzgledu na to, czy byly one
kiedykolwiek rzeczywistymi postaciami, czy nie, budda moze ukazac sie
w formie kazdej z nich. Zespalajac sie z wybrana forma buddy, mozemy
szybciej rozwijac sie duchowo, gdyz kazda z nich uosabia pewien
aspekt pelnego oswiecenia. Awalokiteswara na przyklad reprezentuje
przede wszystkim wspólczucie - pragnienie, by wszystkie istoty
uwolnily sie od swych problemów; Mandziusri - madrosc, czysta
swiadomosc; Tara - energie, zywotnosc izdolnosc przekazywania tej
energii innym, na przyklad poprzez uzdrawianie; Wadzrapani -
niezwykla zdolnosc dokonywania wszystkiego.
Tak
wiec kazda z tych form uosabia jeden z aspektów oswiecenia. Mozemy
praktykowac, pracowac z nimi jak zwlasnym wizerunkiem na poziomie
czariatantry, krijatantry lub anuttarajogatantry. Nie powinnismy wiec
dziwic sie, gdy nagle spotykamy opis praktyki tego samego bóstwa,
rózniacej sie od tej, która wykonujemy. Formy Awalokiteswary moga
byc przedstawiane na wiele sposobów; nie trzeba sie trzymac kurczowo
jednego aspektu i mówic: "On moze objawiac sie tylko w tej
postaci". Awalokiteswara miewa dwa, cztery, tysiac ramion, moze
siedziec, stac, moze byc bialy lub czerwony, moze miec wiele róznych
atrybutów, moze byc sam lub z partnerka. Niemniej kazdy wizerunek
zawiera aspekt wspólczucia. Istnieja rózne linie przekazu i rózne
tradycje; nawet w ramach jednej tradycji moga byc rózne linie
przekazu i drobne róznice - nie ma w tym nic strasznego.
Warto
zapamietac zasade, która sformulowal jeden z wybitnych wspólczesnych
lamów Szamarpa Rinpocze: "Symetria jest glupia". Jest w
tym wiele prawdy, zwlaszcza w odniesieniu do tradycji tybetanskiej, w
której symetrii nie ma - chocby w mnogosci owych róznorodnych
form.
Praktyki
zwiazane z tymi licznymi formami nazywa sie "sadhanami",
czyli sposobami osiagniecia urzeczywistnienia w danej postaci. Jak
juz mówilem, "sadhana" nie jest wcale synonimem "pudzy".
Pudza to ceremonia, podczas której ofiarowuje sie okreslone
substancje. Jeden z takich rytualów, praktykowany glównie na
poziomie anuttarajogatantry, nazywa sie "cog". Podczas
takiego ofiarowania uzywa sie miesa i alkoholu. Ofiary symbolizuja tu
rózne elementy i piec czesci ciala, na najglebszym poziomie zas -
dziesiec (tzn. piec i piec ) róznych energii ciala, tzw. wiatrów
(tyb.: lung). W wyzszej klasie tantry staramy sie przeksztalcac owe
energie, by wejsc na najsubtelniejszy poziom swiadomosci, aby jak
najszybciej nauczyc sie widzenia rzeczywistosci.
Ofiarowanie
symbolizuje wiec oczyszczenie, przemiane i wykorzystanie subtelnych
energii ciala. Przy takim ofiarowaniu i przeobrazeniu z pewnoscia nie
wypija sie butelki wódki. To zupelne nieporozumienie. Ofiarowanie
cogu (cogczie) nie jest pretekstem do pijanstwa!
W
kazdej tradycji tybetanskiej praktykuje sie rozmaite ceremonie, które
zwykle wiaza sie z róznymi postaciami buddy. Najczesciej rytualy
takie odprawia sie na czesc wielkich nauczycieli danej tradycji. W
tradycji gelug najpopularniejsza ceremonia jest "lama cziepa",
tzn. ofiarowanie nauczycielowi. Tu slowo "lama" nie odnosi
sie do tych, którzy wykonuja rytualy lub siedza w swiatyni podczas
ceremonii, lecz oznacza w pelni oswieconego, wielkiego duchowego
nauczyciela, takiego jak na przyklad Dalajlama.
W
tradycji kagiu powszechnie praktykuje sie cog Milarepy. W tradycji
ningmy cog poswiecony jest Guru Rinpocze, Padmasambhawie. W tradycji
sakia praktykuje sie cogi poswiecone zalozycielom tej tradycji.
Niezaleznie od róznorodnosci postaci i recytowanych tekstów rytualy
te laczy idea wspólna dla wszystkich tradycji
tybetanskich.
Praktykujac
medytacje róznych form buddy, odbywa sie dlugie odosobnienia,
niezaleznie do poziomu urzeczywistnienia. Podczas skomplikowanych
wizualizacji powtarza sie odpowiednie mantry zazwyczaj kilkaset
tysiecy razy. Recytuje sie nie tylko mantry zwiazane z postacia
centralna, ale równiez mantry, zwiazane z formami towarzyszacymi.
Dluga mantre postaci centralnej powtarza sie obowiazkowo nie mniej
niz sto tysiecy razy. Jesli jest to mantra krótka, na przyklad Tary,
to powtarza sie ja milion razy. Mantry innych form powtarza sie po 10
000 razy kazda. Zwykle ustala sie wiec nie czas praktykowania w
odosobnieniu, lecz ilosc powtórzen mantry. Jednak czasami okresla
sie czas, jaki powinnismy poswiecic danemu rytualowi, na przyklad w
systemie kagiu odbywa sie trzyletnie odosobnienia, podczas których
zmienia sie praktyke co jakis czas. Na koniec wykonuje sie zazwyczaj
tzw. pudze ognia - ofiarowanie poprzez spalenie róznych substancji w
trakcie skomplikowanych wizualizacji. Czesto spala sie zaledwie kilka
skladników; niektóre ceremonie tego typu sa niezwykle zlozone. W
przypadku praktyki Bialej Tary po wyrecytowaniu miliona mantr podczas
pudzy ognia pali sie specjalne, dlugie trawy, symbolizujace trawe
dlugiego zycia. W ogien wklada sie 10 000 takich trawek, powtarzajac
za kazdym razem mantre. Powinno sie zrobic to w czasie jednej sesji.
Jezeli nie nauczymy sie robic tego szybko, przyjdzie nam siedziec w
nieskonczonosc.
Po
"ofiarowaniu ognia" praktykuje sie tzw. samoinicjacje. To
bardzo dlugi i trudny rytual, wymagajacy skomplikowanych wizualizacji
podczas udzielania sobie inicjacji. Jest on bardzo wazny, gdyz
pozwala oczyscic i odnowic slubowania. Rytualy te istnieja w kazdej
klasie tantry we wszystkich tradycjach tybetanskich.
Nalezy
pamietac, ze cztery klasy tantry praktykuje sie inaczej niz lamrim,
stopniowa sciezke. Nie praktykujemy najpierw tantr nalezacych do
klasy pierwszej itd. az do anuttarajogatantry. W ramach kazdej z
czterech klas tantry istnieje pewna stopniowa sciezka. Wiekszosc
adeptów praktykuje niektóre rytualy krija - i anuttarajogatantry.
Niemal wszyscy praktykuja medytacje Bialej Tary; to jedna z
najpopularniejszych praktyk wszystkich tradycji tybetanskich. Ma ona
przedluzyc zycie po to, bysmy zdazyli wykonac nasze praktyki.
Zazwyczaj nalezy do krijatantry.
Mozna
tez praktykowac rytual innego bóstwa dlugiego zycia - Amitajusa, ale
najczesciej jest to wlasnie Tara.
Czesto
udziela sie tzw. inicjacji dlugiego zycia celang, która upowaznia do
praktykowania takich rytualów. Jednoczesnie mozna praktykowac
medytacje nalezace do anuttarajogatantry, na przyklad Jamantaki. Z
zalozenia kazdy adept powinien kontynuowac rozpoczete praktyki przez
cale zycie. Oczywiscie, w róznych okresach kladzie sie zwykle nacisk
na rózne systemy. Mój nauczyciel Serkong Rinpocze zapytany, czy
Jamantaka nie moze mówic "om mani peme hung",
odpowiedzial, ze nikt nigdy nie przerywa recytacji "om mani peme
hung" czy mantry Tary, nawet jesli stale koncentruje sie na
innej formie buddy, na przyklad przeobrazajac swój wizerunek w
Jamantake.
Nie
musimy przybierac postaci Awalokiteswary, by powtarzac ze
wspólczuciem jego mantre: "om mani padme hum". Mozna to
zrobic równiez w innej postaci. Poza tym, nie ma nic zlego w
przeksztalceniu na pewien czas wizerunku Jamantaki w oblicze
Awalokiteswary.
Istnieje
wiele róznych systemów i zdarza sie, ze otrzymujemy wtajemniczenie
w wiele z nich. W kazdym mamy do czynienia z róznymi aspektami
praktyki, czyli róznymi postaciami samego siebie. Wiele osób
urzeczywistnia po kolei rózne bóstwa, by odnalezc siebie i
zrozumiec, co powinno byc najwazniejsze w praktyce. Wizerunki róznych
bóstw moga byc przydatne w okreslonych sytuacjach, poniewaz kazda
forma buddy ma specyficzne cechy. Awalokiteswara pomaga rozwijac
glównie, choc nie wylacznie, wspólczucie, Mandziusri - madrosc
itd.
Wiekszosc
ludzi praktykuje z wieloma wizerunkami idopiero gdy sa gotowi
poswiecic wszystkie sily osiagnieciu oswiecenia, wybieraja jedna
forme. Kazda z nich jest sciezka do osiagniecia oswiecenia.
W
ogólnej teorii tantry zawsze mówi sie, ze tantra to szybka sciezka.
Powinnismy zrozumiec, dlaczego jest szybsza od sutry. Przede
wszystkim tantra to sciezka mahajany, której celem jest pelne
urzeczywistnienie calego potencjalu iuwolnienie sie od wszelkich
ograniczen, by stac sie autentycznie pozytecznym dla wszystkich
istot; innymi slowy: osiagniecie ciala i umyslu buddy.
Podazajac
sciezka sutry, budujemy tzw. dwa nagromadzenia. Pierwsze to
pielegnowanie pozytywnych wlasciwosci poprzez bycie pozytecznym,
czyli gromadzenie zaslugi imedytacja bodhiczitty, stanowiace
podstawowy warunek osiagniecia ciala buddy; uzyskawszy je, bedziemy w
stanie autentycznie pomagac innym. Do tego niezbedna jest jednak
madrosc i wlasciwe widzenie rzeczywistosci. Aby uzyskac umysl buddy,
trzeba rozwinac gleboki wglad, który musi isc w parze z niesieniem
pomocy innym, a nie byc tylko sztuka dla sztuki. Przyjmuje sie, ze na
przejscie tej sciezki trzeba "trzech niezmierzonych epok",
w ciagu których zdolamy pokonac wszelkie przeszkody i stac sie
budda. Proces ów jest wiec niezwykle czasochlonny.
Podazajac
sciezka trzech nizszych klas tantry, mozemy osiagnac oswiecenie juz w
ciagu jednego zycia - zycia bardzo dlugiego, jakim obdarzyc nas moze
któras z tantrycznych praktyk. Praktykujac najwyzsza tantre, mozna
osiagnac oswiecenie w ciagu jednego "normalnego" zycia, a
nawet wczasie trzech lat i trzech faz ksiezyca. Sciezka tantry jest
szybsza przede wszystkim dlatego, ze jest sciezka rezultatu. W
sutrze, sciezce przyczynowej, nacisk kladzie sie na budowanie
przyczyn, które przyniosa nam oswiecenie.
Cialo
buddy ma wiele szczególnych wlasciwosci, bedacych rezultatem
konkretnych przyczyn. Budda ma na przyklad dlugi jezyk, gdyz bedac
bodhisattwa troszczyl sie owszystkie zwierzeta, jak lwica wylizujac
swoje mlode. Ichoc okazywanie innym istotom takiej troski stanowi
przyczyne pojawienia sie takiej cechy fizycznej jak dlugi jezyk, to
sam w sobie nie jest on rezultatem, który staramy sie osiagnac.
W
tantrze kladzie sie nacisk na cel, do którego zmierzamy. Wyobrazamy
wiec sobie, ze juz osiagnelismy stan buddy. Praktykujemy, jak podczas
próby generalnej w teatrze - jak gdybysmy juz byli buddami.
Wyobrazmy sobie, zemamy juz cialo jednej z form buddy, ze nasze
otoczenie podobne jest otoczeniu buddy, ze mozemy doswiadczac tego,
czego doswiadcza budda, ze mozemy dzialac tak, jak dziala budda.
Oczywiscie, nie zapominajac o pustce. Wykorzystujemy wyobraznie, ale
wyraznie oddzielamy fantazje od rzeczywistosci. Nie oszukujemy wiec
samych siebie. Rzecz wtym, ze faktycznie mamy wszystkie atrybuty,
które w przyszlosci pozwola nam osiagnac stan buddy. W oparciu o to,
poslugujac sie wyobraznia, postepujemy tak, jakbysmy ten stan juz
osiagneli.
Oczywiscie,
prawdziwy spektakl rózni sie od próby kostiumowej. Niemniej stanowi
ona niezbedne przygotowanie.
Wyobrazamy
sobie, ze naprawde jestesmy jedna z form buddy i wizualizujemy siebie
w tej postaci. Niezbedne sa przy tym dwie rzeczy: po pierwsze,
osiagniecie klarownosci wizualizacji (utrzymanie obrazu z detalami) i
po drugie, "duma bóstwa" - poczucia bycia danym bóstwem,
autentyczne odczuwanie aspektu, który jest mu wlasciwy.
W
przypadku Awalokiteswary aspektem tym jest wspólczucie. Na nim
wlasnie powinnismy sie skupic przed osiagnieciem prawdziwej
klarownosci wizualizacji. Poczatkowo nie nalezy koncentrowac sie na
calym wizerunku, starajac sie wyraznie widziec jego wszystkie detale.
Znacznie wazniejsze jest poczucie, ze rzeczywiscie jestesmy ta
postacia. Z czasem, dzieki koncentracji na owym uczuciu, wszystkie
detale wizualizowanej postaci zaczna stawac sie klarowne iwyrazne.
W
ten sposób staramy sie przeksztalcic tozsamosc, poniewaz, jak juz
powiedzielismy w czesci o pustce, zazwyczaj mamy o sobie falszywe
mniemanie. Na przyklad myslimy: "Jestem idiota, nigdy niczego
nie zrozumiem" albo "Jestem nieczuly, nie potrzebuja nic
nikomu dawac". Jezeli mamy sklonnosci do podtrzymywania
negatywnego wizerunku siebie samych, to mozemy "oddalic"
go, utrzymujac wizerunek pozytywny. Oczywiscie nie nalezy uwazac go
za swoje jedyne i wieczne "ja".
Jak
pamietacie, medytacja nad pustka czy tez nieobecnoscia i analiza
"obrazu siebie" przywiodly nas do przekonania, ze jest on
absurdalny, gdyz po prostu nie istnieje.
Zwykle
wyjasnia sie to, twierdzac, ze wszystko jest jak gdyby puste. I
wlasnie rozumiejac fakt, iz nie ma niczego, co byloby jednoznacznie
okreslone, wcielamy sie w postacie buddy. To jest nasz pozytywny
wizerunek. Zamiast myslec "Jaki jestem glupi!", myslimy:
"Jestem Mandziusrim. Moge wszystko zrozumiec". Zamiast
narzekac: "Och! Brak mi sil i energii, nie moge nikomu pomóc",
zaczynamy odczuwac: "Jestem Tara, przepelnia mnie energia".
Zamiast zalic sie nad soba, utyskiwac: "Ach, jaki jestem biedny,
do niczego sie nie nadaje" i zachowywac sie dziecinnie, wcielamy
sie na przyklad w postac Jamantaki o niewyobrazalnej energii, która
pozwala nam przedrzec sie przez wszystkie psychiczne bariery i caly
infantylizm.
Kiedy
mówie o róznych postaciach buddów, czesto pada pytanie, po co im
tak duzo rak, nóg itd. Kazdy aspekt, kazdy atrybut tych postaci
sluzy konkretnym celom; nie idzie tu obudowanie wizerunku jakiegos
dziwacznego owada. Staramy sie posiasc wszechwiedzaca swiadomosc
buddy, która umozliwi nam zdawanie sobie sprawy z tego, co sie
naprawde dzieje z innymi istotami, rozumienie, jaka w istocie jest
ich sytuacja.
Jesli
spróbujemy utrzymac w swiadomosci chocby dwadziescia cztery rzeczy
jednoczesnie, to okaze sie, ze nie jest to latwe. Jesli jednak
przyzwyczaimy sie do wyobrazenia, ze mamy dwadziescia cztery rece i
ze w kazdej z nich trzymamy jakis przedmiot symbolizujacy rózne
aspekty madrosci, to pamietanie wielu rzeczy stanie sie o wiele
latwiejsze. Owe dwadziescia cztery przedmioty pomagaja rozszerzyc
obiektyw naszej swiadomosci; zaczynamy zdawac sobie sprawe z coraz
wiekszej ilosci rzeczy naraz. Kazda reka ikazda czesc ciala stanowia
wieloznaczny symbol. Jest to naprawde bardzo wyrafinowana technika i
jesli zaczynamy narzekac, ze obrazy te sa nam kulturowo obce, to
znaczy, ze nie rozumiemy ich sensu.
Pracujemy
równiez z energia mowy. Zwykle tracimy ja na bezsensowna paplanine,
zalenie sie, spiewanie glupich piosenek itd. Bardzo trudno to
powstrzymac. Równiez w tym przypadku nie staramy sie zatrzymac tej
energii, lecz jakos ja wykorzystac, na przyklad powtarzajac
mantry.
Mantra
znaczy doslownie "oslona umyslu". Z jej pomoca chronimy
umysl przed wszystkimi bzdurami, które bez przerwy wygadujemy w
myslach. Kazda z form buddy posiada swoja mantre. Powtarzanie mantry
ma utrzymywac wlasciwy obraz samego siebie przy wizualizowaniu
okreslonej postaci. Kazda sylaba mantry posiada okreslone wibracje
pozwalajace nastroic umysl, na przyklad uspokoic go lub
wyostrzyc.
Na
tym nie koniec. Na wyzszym poziomie klas tantry pracuje sie z
subtelnymi energiami, tzw. wiatrami. W sanskrycie nazywaja sie one
"prana", po tybetansku "lung" (pisze sie to
inaczej niz "lung", oznaczajacy "ustny przekaz"),
"ci" po chinsku, "ki" po japonsku.
Slowa
te odnosza sie do zwyklego oddechu, "wiatrów" oraz
wlasciwej energii. Te trzy czynniki sa wiec powiazane; oddychanie
jest scisle zwiazane z wiatrem energii, ze strumieniami energii,
które kraza po ciele. Przy praktykach zwiazanych z subtelnymi
energiami ciala wielkie znaczenie ma kontrola oddechu. Usilujac
dotrzec do najsubtelniejszego poziomu swiadomosci, za pomoca
najwyzszych tantr i techniki szesciu jog Naropy musimy rozpuscic owe
energie, wiatry w kanale centralnym - wchlonac subtelne energie do
tego kanalu. Wypowiadajac mantre, ksztaltujemy oddech. Kontrolujac
oddech, mozemy sterowac subtelnymi energiami i latwiej rozpuszczac je
w kanale centralnym. A wiec na glebszym poziomie mantra stanowi
niezbedny element przygotowan do kontrolowania subtelnych
energii.
Wyobrazamy
wiec sobie, ze mamy postac buddy i ze nasze otoczenie jest takie, jak
otoczenie buddy - jest mandala.
"Mandala"
to doslownie "okragly symbol", choc nie musi byc okragla.
Mandala symbolizuje "system swiata" - wszechswiata. Kiedy
podczas praktyki wstepnej ofiarowujemy mandale sto tysiecy razy,
ofiarowujemy symbol wszechswiata (takiego, o jakim mówia tradycyjne
nauki, tzn. z góra Meru w centrum i z czterema kontynentami wokól,
a nie wspólczesna nauka).
Na
poziomie tantry slowo "mandala" oznacza swiat danej formy
buddy i jej orszaku - miejsce, w którym one mieszkaja i zyja. Swiat
ten jest trójwymiarowy i sklada sie z centralnej budowli oraz jej
otoczenia. Patrzac na malowane lub tkane mandale, pamietajcie, ze sa
to dwuwymiarowe obrazy trójwymiarowej struktury. Nigdy nie
wizualizujemy dwuwymiarowych mandali, tylko trójwymiarowe. Nie
popadajmy tez w przesade, nazywajac kazda wzglednie symetryczna,
okragla figure mandala. Obraz dzialajacy na psychike niekoniecznie
musi byc mandala.
W
buddyzmie mianem mandali okresla sie skomplikowane budowle, wewnatrz
których widzimy siebie w postaci buddy. Kazdy architektoniczny detal
takiej budowli ma glebokie, zlozone, symboliczne znaczenie. To
kolejna metoda sluzaca rozwijaniu swiadomosci dzieki wyksztalceniu
zdolnosci widzenia coraz wiekszej ilosci rzeczy jednoczesnie. Nie
nalezy sadzic, ze od tej pory patrzymy na otaczajacy nas swiat jak na
ogromne, szare i okropne miasto. Przeciwnie - przeobrazamy je,
mówiac: "Nie! To palac, w którym kazdy szczegól kryje jakas
mysl i moze dac nam wlasciwy wglad".
Wyklad
trzeci cz. II
W
wielu systemach tantry mamy nie jedna postac, lecz bardzo wiele -
centralna oraz towarzyszace. Podczas wizualizacji widzimy siebie nie
tylko jako postac centralna lub, jesli jest to para w zjednoczeniu,
jej meska polowe. Wizualizujemy siebie jako wszystkie postacie
mandali i cala jej konstrukcje. Tak samo, jak rozumiemy, ze nie
jestesmy tylko skóra czy organami wewnetrznymi, ale calym mnóstwem
rzeczy naraz. Poszczególne detale mandali reprezentuja rózne
aspekty umyslu.
Jesli
chodzi o "tantryczne pary", to trzeba zrozumiec, ze nie
symbolizuja one polaczenia pierwiastka meskiego i zenskiego; ta
interpretacja narodzila sie na Zachodzie. Tybetanski termin
okreslajacy taka pare znaczy doslownie "ojciec imatka". By
narodzil sie budda, musimy miec to, co symbolizuje wizerunek ojca i
matki, co znaczy: wspólczucie imadrosc, które lacza sie w nas
nierozdzielnie.
Widzac
takie postaci buddy, nie nalezy wyobrazac sobie, ze tantra jest
egzotyczna forma ezoterycznego seksu. Taka bezmyslna interpretacja
nie ma nic wspólnego z prawdziwym znaczeniem tantry. Idzie tu o
"blogie zespolenie sie" wszystkich aspektów naszego
istnienia, które symbolizuje wizerunek pary w seksualnym
zjednoczeniu.
Mozna
odnosic sie do wszystkiego tak, jak robi to budda, bez jakichkolwiek
bledów, z rozkosza (zazwyczaj w tlumaczeniach uzywa sie wyrazenia
"niczym niesplamiona rozkosz", sugerujac jak gdyby, ze
rozkosz moze byc brudna; to okreslenie nie wydaje mi sie udane). W
rozkoszy nie ma bledu. Mozna zilustrowac to nastepujacym przykladem:
kiedy sluchamy muzyki, nie powinnismy zastanawiac sie, czy sasiad ma
lepszy sprzet; kiedy jemy, nie powinnismy myslec, ze zywnosc jest
zbyt droga, ze moglismy zamówic cos lepszego, ze utyjemy itd. Budda
rozkoszuje sie wszystkim, nie plamiac tego zadnymi zbednymi
wyobrazeniami. To po prostu czysta rozkosz. A wiec my wyobrazamy
sobie, ze mozemy rozkoszowac sie wszystkim dokladnie tak samo, niczym
tego nie plamiac.
To
wlasnie robimy podczas ofiarowania w rytualach tantrycznych. Czasami
skladamy ofiary postaciom, które wizualizujemy przed soba, okazujac
im w ten sposób szacunek. W innych rytualach, wizualizujac siebie w
formie buddy, skladamy ofiary jak gdyby samemu sobie i rozkoszujemy
sie nimi bez zadnych przeszkadzajacych mysli. Wyobrazamy sobie, ze
jestesmy w stanie dzialac tak, jak budda.
Budda
wywiera oswiecajacy wplyw na inne istoty. Sama swa obecnoscia
uspokaja wzburzonych ludzi. W Dharamsali mieszka lama, którego
nazywa sie tam dzieciecym lama. Kiedy dzieci marudza i placza,
przynosi sie je do tego lamy i po chwili sa juz spokojne. Wyobrazamy
wiec sobie, ze jak budda wywieramy dobroczynny, kojacy wplyw na
otoczenie. Wyobrazamy sobie równiez, ze potrafimy stymulowac,
inspirowac innych do rozwijania w sobie wspólczucia, madrosci i
innych niezbednych wlasciwosci, czyli, jak okresla sie to w tekstach
- do "wzrastania" - oraz chronic ich przed
niebezpieczenstwami. Kiedys podczas inicjacji, której udzielal w
poludniowych Indiach Jego Swiatobliwosc Dalajlama, do swiatyni
wlecial rój szerszeni. Bylem przy tym. Ludzie zaczeli sie bac. Jego
Swiatobliwosc na moment przerwal, spojrzal na rój, a szerszenie po
prostu zawrócily i wylecialy ze swiatyni. Jego Swiatobliwosc
udzielal wtedy inicjacji Jamantaki, którego postac spowijaja jezyki
ognia, symbolizujace potezna energie potrzebna w niebezpiecznych
sytuacjach.
Identyfikujemy
sie wiec z róznymi formami buddy, powtarzamy mantry, wizualizujemy
wokól siebie mandale, wyobrazamy sobie, ze poprzez emanujace z
naszych postaci promienie swiatla wywieramy dobroczynny wplyw na
otoczenie. Te tantryczne techniki sa tak niezbedne, jak próby
przygotowujace aktora do prawdziwego spektaklu.
Tantra
stanowi najszybsza sciezke równiez dlatego, ze równoczesnie
stwarzamy przyczyny osiagniecia ciala i umyslu buddy, powiazane tu
scislej niz w sutrze.
Jak
pamietacie, przyczyna uzyskania ciala buddy sa metody, a umyslu -
madrosc. W sutrze metoda urzeczywistnienia jest bodhiczitta - dazenie
do osiagniecia oswiecenia po to, by pomagac innym, oraz niesienie
faktycznej pomocy. Bodhiczitta to wspólczucie, czyli pragnienie, by
wszystkie istoty uwolnily sie od dreczacych je problemów. Madrosc to
zrozumienie pustki, czyli tego, ze rzeczy nie istnieja tak, jak nam
podpowiada nasza fantazja. Potrzebujemy obu aspektów - wspólczucia
i madrosci. Jesli rozumiemy pustke, to pomagajac innym jestesmy
swiadomi, ze owa pomoc istnieje bez jakiejs szczególnej otoczki.
Dzieki temu nie myslimy: "Tak, ja jestem swietny, a ty doprawdy
godny pozalowania. To, co dla ciebie robie, jest wspaniale!". Z
kolei zrozumienie pustki rozwija sie tylko wtedy, gdy pomagamy innym;
kiedy towarzyszy mu wspólczucie.
Niemniej
z definicji wynika, ze madrosci i metody nie da sie praktykowac
jednoczesnie. Mozemy albo patrzec na kogos, zyczac mu uwolnienia sie
od problemów - tzn. ze wspólczuciem - albo widzac, ze nie istnieje
on w jakis wymyslony sposób, tzn. praktykujac madrosc, rozumiejac
pustke.
A
wiec na poziomie sutry nie mozemy jednoczesnie stwarzac przyczyn
uzyskania ciala i umyslu buddy. Jednak dazymy do uzyskania zarówno
ciala, jak i umyslu buddy, gdyz wistocie sa one nierozdzielne.
W
tantrze natomiast mozemy jednoczesnie stwarzac przyczyny uzyskania
ciala i umyslu buddy, metody i madrosc bowiem powiazane sa tutaj
inaczej. Metoda polega na wizualizowaniu siebie w postaci jednej z
form buddy i stanowi przyczyne osiagniecia ciala buddy; wizualizujac
owe formy, rozumiemy, ze sa one w istocie puste. Rozumowanie ujawnia
wiec pustke, a osiagamy przez to wlasnie cialo. Nasz stosunek do
wizualizacji stanowi aspekt madrosci, zrozumienia pustki, a to, co
postrzegamy, tj. wizualizowane cialo - aspekt metody, przyczyne
osiagniecia ciala buddy. Rózni sie to zasadniczo od koncentracji na
pustce rzeczy lub wlasnego ciala, poniewaz ani stól, ani nasze ciala
nie sa przyczyna uzyskania ciala buddy.
Praktyka
tantry jest wiec efektywniejsza, poniewaz pozwala osiagnac
jednoczesnie cialo i umysl buddy. Dlatego tez zrozumienie pustki
stanowi decydujacy czynnik kazdej praktyki tantrycznej. Wizualizacji
zawsze towarzyszy zrozumienie pustki: nie obrysowujemy niczego
grubymi kreskami. Poza tym mozna tu latwiej zrozumiec sama idee
pustki, poniewaz kiedy cos wizualizujemy, nie jest to tak mocne i
stale. Latwiej zrozumiec to niz fakt, ze prawdziwe, realne przedmioty
nie istnieja w wyimaginowany sposób. Co wiecej, nasze fizyczne cialo
ciagle sie zmienia i jesli skupimy sie na pustce jego lub naszych
doznan, trudno nam bedzie wracac do tego samego przezycia, gdyz i
koncentracja ciagle sie zmienia. Kiedy jednak koncentrujemy sie na
pustce jednej z form buddy, to osnowa przez caly czas pozostaje taka
sama. Tara nie meczy sie i nie zmienia, pozwala nam wiec zaglebiac
sie coraz bardziej w pojmowaniu pustki. Jak pamietacie, koncentracja
na jednej z form buddy stanowi przyczyne uzyskania ciala buddy. Nie
oznacza to jednak, ze nie praktykujemy juz bodhiczitty, tak jak
robilismy to wczesniej. Oczywiscie, kontynuujemy te praktyke,
dopelniajac ja specjalnymi metodami, pozwalajacymi na szybsze
osiagniecie ciala buddy.
W
wyzszej klasie tantry, w anuttarajodze, na przyklad wpraktyce
Jamantaki, w tym samym celu wykorzystujemy - wszystkie poprzednie
wizualizacje, aby rozwinac doskonala koncentracje. Ponadto korzystamy
z technik, umozliwiajacych dotarcie do najbardziej subtelnych
poziomów swiadomosci.
Istnieja
rózne poziomy swiadomosci i ciala. Postrzeganie zmyslowe tworzy tzw.
prosty umysl. To, co widzimy, slyszymy itd. nazywa sie prosta
swiadomoscia. Tzw. subtelna swiadomosc obejmuje myslenie
abstrakcyjne, sen itd. Myslenie o was jest subtelniejsze niz
postrzeganie zmyslowe, widzenie. Moge widziec was w snach - to
jeszcze bardziej subtelne. Moge stracic przytomnosc, byc pod narkoza,
w stanie komy - to jeszcze subtelniejszy poziom
swiadomosci.
Porównujac
swiadomosc do radia, mozna by powiedziec, ze najsubtelniejszy poziom
osiaga sie wtedy, gdy radio jest wlaczone, ale nie wydaje dzwieków.
Na innym poziomach mamy rózne dzwieki, glosne i ciche. Na poziomie
gdy radio jest po prostu wylaczone, swiadomosc czy raczej "tylko
swiadomosc" zachowuje jasnosc i ciaglosc istnienia z chwili na
chwile. W wyzszej klasie tantry staramy sie pojac pustke na tym
wlasnie poziomie, a poniewaz jest on subtelniejszy, daje to najlepsze
efekty. "Wyzszosc" tantr tej klasy polega wlasnie na
mozliwosci wykorzystania najsubtelniejszego poziomu
swiadomosci.
Jesli
idzie o cialo, sytuacja wyglada podobnie. Istnieje "cialo
proste" - (realne ksztalty, kosci itd.) i "cialo subtelne"
majace wiele poziomów. Skladaja sie na nie czakry, kanaly, wiatry i
krople. One równiez maja wiele poziomów, wlasny system subtelnych
energii, który wykorzystuje sie na przyklad w akupunkturze. Rózne
systemy tantryczne inaczej opisuja uklad czakr i kanalów. Oznacza
to, ze ukladów takich jest kilka. Owe systemy energii nie sa czescia
ciala fizycznego; jesli rozetniemy cialo, nie zobaczymy
czakry.
"Kropla"
(po tybetansku "tigle") nie jest wcale nasieniem czy sperma
- to absurd. Mówimy o subtelnych energiach ciala zwanych wiatrami.
Poruszaja sie one róznymi drogami nazywanymi kanalami. Istnieja
rózne osrodki, gdzie wiatry te spotykaja sie - czakry oraz krople
tego, co mozna by nazwac energia twórcza - ulokowane we wspominanych
osrodkach; moga poruszac sie, jesli czlowiek jest wyjatkowo dobrze
skoncentrowany. Caly ten system nazywa sie cialem subtelnym. I
wreszcie istnieje tez najsubtelniejszy, najbardziej nieuchwytny
poziom energii, zapewniajacy najsubtelniejsza fizyczna baze dla
najsubtelniejszego poziomu swiadomosci. Wracajac do analogii z
radiem, najsubtelniejszy poziom energii mozna by porównac do pradu
elektrycznego, dzieki któremu radio w ogóle
dziala.
Najsubtelniejszy
poziom energii i najsubtelniejszy poziom swiadomosci stanowia jak
gdyby dwie strony medalu. Jesli jest elektrycznosc, to znaczy, ze
radio jest wlaczone; jesli radio jest wlaczone, to znaczy, ze jest
elektrycznosc. Te dwa sa zawsze z soba scisle powiazane, nie moga bez
siebie funkcjonowac.
Praktykujac
wyzsze tantry, rozwijamy sie najszybciej, poniewaz przyczyny tworzace
cialo i umysl buddy zwiazane sa tu z soba najscislej. Staramy sie
stworzyc przyczyny powstania umyslu buddy z najsubtelniejszej
swiadomosci, aprzyczyny powstania ciala buddy - z najsubtelniejszej
energii. Poprzez tzw. praktyke ciala iluzorycznego owe najbardziej
subtelne energie przeksztalcaja sie w cialo buddy. "Praktyka
jasnego swiatla", która spotykamy w szkolach gelug i kagiu (na
przyklad w szesciu jogach Naropy), wykorzystuje najsubtelniejszy
poziom swiadomosci do zrodzenia umyslu buddy.
Aby
osiagnac cialo i umysl buddy, trzeba przejsc na najsubtelniejszy
poziom. Jesli korzystamy z metod szesciu jog Naropy, to musimy
rozpuscic subtelne energie i prosta swiadomosc przy pomocy bardzo
zlozonych praktyk, odwolujacych sie do systemu subtelnych energii.
Ten etap praktyki nazywa sie "dzogrim", tzn. faza
spelniajaca, kiedy wszystko, co niezbedne do wykonania tych praktyk,
zostalo juz osiagniete.
Fazy
tej nie mozna urzeczywistnic bez pierwszego stopnia praktyki zwanego
"kierim" - faza budowania czy tez wzbudzania, podczas
której wizualizujemy siebie w formie buddy, korzystajac z wyobrazni.
Bez wizualizacji nie osiagniemy tu zadnych rezultatów. Jesli nie
nauczymy sie wizualizowac z doskonala koncentracja, to nigdy nie
zdolamy uzyskac kontroli nad subtelnymi energiami.
W
fazie budowania za pierwszy skladnik powodzenia uwaza sie etap, na
którym, bez bladzenia umyslu, mozemy utrzymywac doskonala
wizualizacje, tzn. wyrazisty i klarowny obraz calej mandali, ze
wszystkimi detalami, - przez co najmniej cztery godziny.
Subtelny
poziom tej fazy polega na wizualizowaniu calej mandali, ze wszystkimi
bóstwami i szczególami, takimi jak na przyklad bialka oczu kazdej
postaci, w kropli, która w myslach umieszczamy na koniuszku swego
nosa. Równiez nieprzerwanie przez cztery godziny.
Dopiero
gdy osiagniemy równowage w takiej wizualizacji, zdolamy rzeczywiscie
kierowac subtelnymi energiami iuzyskamy wplyw na sposób, w jaki sie
poruszaja. Póki tego nie potrafimy, oszukujemy sie jedynie,
wyobrazajac sobie, ze osiagamy jakies niezwykle rezultaty. Faza
budowania jest wiec absolutnie niezbedna. Zwykle praktykuje sie ja w
odosobnieniu, by rozwinac i wzmocnic rezultaty.
Praktyki
takie spotykamy w tradycjach gelug, sakia i kagiu. Kiedy slyszycie o
tantrach ojcowskich i matczynych, pamietajcie, ze w pierwszych
kladzie sie nacisk na praktyke iluzorycznego ciala (na przyklad
Jamantaki i Guhjasamadzy), a w drugich - na praktyke jasnego swiatla
(na przyklad Czakrasamwara czy Dordze Naldziorma). Wyzsze tantry
dzieli sie na trzy stopnie: mahajoge, anujoge i atijoge, nazywana tez
dzogczen. Róznia sie one od siebie zasadniczo: mahajoga kladzie
nacisk na faze budowania, a anujoga - na praktyki z kanalami energii
i praktyke ciala iluzorycznego (pracuje sie tu z najsubtelniejszym
poziomem swiadomosci, który w koncowej fazie przeksztalca sie w
umysl buddy. Ten najsubtelniejszy umysl odzwierciedla wówczas cialo
buddy. Praktyke te nazywa sie teczowym cialem).
Na
kazdym z trzech stopni istnieja wszystkie te praktyki, inaczej
rozklada sie tylko nacisk. Nie mozna stwierdzic, ze na poziomie
dzogczen nie wizualizujemy siebie w formie bóstw i nie wykonujemy
pozostalych praktyk, poniewaz tak nie jest. Atijoge czesto nazywa sie
mahaatijoga, poniewaz jej praktyki wielokrotnie lacza te
poziomy.
Najsubtelniejsza
swiadomosc, zwana rigpa lub czysta swiadomoscia, nie przejawi sie w
jakiejs postaci, jesli nie stworzymy przeslanek. A przeslanki te
powstaja w fazie budowania, podczas wizualizowania odpowiednich
form.
Adepci
dzogczen "przechodza wszystko od razu". Nie próbuja
rozpuszczac wiatrów energii, lecz daza do rozpoznania
najsubtelniejszego poziomu swiadomosci i koncentruja sie na nim.
Poziom ten stanowi podloze wszelkiej swiadomosci; jezeli dysponuje
sie odpowiednimi metodami (które przekazuje sie glównie w
ningmapie), mozna rozpuscic wszystkie proste wiatry i energie. Nie
dojdzie do tego, jesli nie praktykowalismy wizualizacji anujogi,
która stanowi wprowadzenie, przygotowanie do atijogi. Nie nalezy
wiec sadzic, ze praktykujac atijoge lub dzogczen tradycji ningma
mozemy przeskoczyc wszystkie poprzednie stadia i medytacje.
Tak
oto dokonalismy ogólnego przegladu praktyk i zasad buddyzmu
tybetanskiego.
Podsumowujac:
istnieja wspólne praktyki wstepne, lamrim, budowanie motywacji,
zrozumienie pustki, bodhiczitta, koncentracja, oraz szczególne
praktyki wstepne, takie jak poklony, recytacja mantry Wadzrasattwy
itd. i slubowania. Praktyki zwiazane z róznymi formami buddy, czy to
krijatantry (na przyklad Bialej Tary), czy to anuttarajogatantry,
wiaza sie ze skomplikowanymi wizualizacjami, angazujacymi nasza
wyobraznie. Stanowia one podstawy dalszej praktyki, fazy
spelniajacej, kiedy to rzeczywiscie zaczynamy pracowac z subtelnymi
energiami. Dzieki nim mozemy dotrzec do najsubtelniejszego poziomu
swiadomosci, której podstawe stanowi najsubtelniejszy "wiatr"
energii. Pracujac z nim z pomoca najsubtelniejszej swiadomosci,
usilujemy jak najlepiej zrozumiec pustke. Stwarza to przyczyny
uzyskania ciala buddy, dzieki któremu bedziemy mogli najskuteczniej
pomagac innym istotom. Cel, do którego zmierzamy róznymi drogami -
gelugpy, sakiapy, kagiu czy ningmy - jest zawsze ten sam.
Pyt.:
Co to sa dznianasattwa i samajasattwa?
Odp.:
W fazie budowania wyzszych klas tantry samajasattwa to wizerunki
istot, z którymi staramy sie nawiazac scisly kontakt podczas
wizualizacji. Dznianasattwa zas to istota madrosci czy istota
glebokiej swiadomosci. Wokreslonym momencie wizualizacji wyobrazamy
sobie, ze istoty te lacza sie, stapiaja z nami. Wspominalem o oddechu
glebokiej swiadomosci, pozwalajacym rozpuscic subtelne energie w
centralnym kanale. Odczucia powstale podczas wizualizacji procesu
stapiania sie z nami owych istot stanowia przyczyne glebszej praktyki
rozpuszczania wiatrów w kanale centralnym. Na etapie budowania kazda
praktyka stanowi przyczyne czegos, co nastapi w fazie spelniajacej
jako jej rezultat. Dlaczego podczas prostych praktyk zwiazanych
zoddechem najpierw robimy wdech, a potem wydech? Dlatego, ze stwarza
to przeslanki do rozwiniecia zdolnosci rozpuszczenia wiatrów przy
oddechu.
Pyt.:
Kim jest rdzenny nauczyciel?
Odp.:
Rdzenny nauczyciel to niekoniecznie nasz pierwszy nauczyciel ani
taki, od którego otrzymalismy wiekszosc nauk. Jest to raczej ten
nauczyciel, z którym spotkanie stalo sie "korzeniem"
wzrostu na duchowej sciezce; ten, który wnajwiekszym stopniu
natchnal nas do praktykowania dharmy i nadal tej praktyce kierunek.
Dla wielu ludzi jest to Jego Swiatobliwosc Dalajlama lub Jego
Swiatobliwosc Karmapa. Nie musimy miec bezposredniego kontaktu z
takim nauczycielem - wazne, by byl on inspirujacy.
Pyt.:
Jaka jest róznica miedzy pojeciami "jidam" i "budda
sambhogakai"?
Odp.:
Jidamy to formy buddy; praktykujemy zwiazane znimi medytacje, by
osiagnac stan buddy. Jidam to wizerunek buddy zarówno w formie
nirmanakai, jak i sambhogakai. Slowo "kaja", które zwykle
oddaje sie jako "cialo", wgruncie rzeczy oznacza "korpus"
lub "zbiór" (w sensie zbiór tekstów, zbiór danych,
zasób wiadomosci itd.). Kaja to zbiór wielu jednostek, a nie
jednostka sama wsobie, gdyz budda moze wyrazac sie w nieskonczonej
ilosci postaci.
"Sambhoga"
oznacza pelne wykorzystywanie (mahajany), a "sambhogakaja"
- cialo, które moga zobaczyc jedynie ariabodhisattwowie, tzn.
bodhisattwowie, którzy uzyskali bezposrednia percepcje
pustki.
Nirmanakaje
moga ujrzec zwykle istoty, posiadajace pewne predyspozycje. W
niektórych systemach wyzszych klas tantry sambhogakaje nazywa sie
mowa buddy, a nirmanakaje - cialem buddy. Jidamy obejmuja oba te
aspekty.
Pyt.:
Czym róznia sie pojecia "dekonani" i "tongpani"?
Odp.:
W zasadzie niczym. Oba odnosza sie do pustki, tj. nieobecnosci
wymyslonych form istnienia.
Pyt.:
Czy w Tybecie istnieje czam, a jesli tak, jaki jest jego
kanon?
Odp.:
Czam (w fonetyce mongolskiej "cam") - to rodzaj tanca. W
tantrze istnieje szereg rytualów, praktykowanych w formie podobnej
do tanca. Czasami podczas specjalnych tanców, zwiazanych z
ofiarowaniem, mnisi wystepuja w szatach bóstw ofiarnych. Niekiedy,
praktykujac pewne sadhany, tancza przebrani w kostiumy wyobrazajace
formy danej mandali. Praktyki takie zywe sa do dzis w osadach
tybetanskich w Indiach. Istnieja rózne teksty zawierajace
instrukcje, jak to robic.
Pyt.:
Czy miedzynarodowe towarzystwo Mahabodhi nadal istnieje? Jakie sa
jego cele?
Odp.:
O ile pamietam, jest to stowarzyszenie zalozone przez mnichów ze Sri
Lanki. Jednym z jego glównych zadan byla opieka nad miejscami, do
których pielgrzymuja buddysci. Obecnie w Indiach w kazdym z takich
miejsc funkcjonuja swiatynie, odbudowane przez ten zwiazek. Obsluguja
je zreguly mnisi tradycji therawady ze Sri Lanki. Maja swój program
nauczania, ale ja nigdy nie bylem na Sri Lance i nie wiem, jak
wyglada to dzis.
Pyt.:
Czy dopuszcza sie mozliwosc otrzymania duchowej pomocy ze strony
"niespersonalizowanego" nauczyciela, którego uczen -
zwiazany z nim w poprzednim wcieleniu - w tym zyciu nie identyfikuje
sie z zadnym znanym mu czlowiekiem?
Odp.:
Czasami slyszy sie, ze ponoc mozna otrzymac pomoc od tybetanskich
mistrzów ukrytych w himalajskich jaskiniach. Osobiscie nigdy sie z
tym nie zetknalem. Oczywiscie, sa nauczyciele róznego kalibru.
Niekiedy mówi sie owewnetrznym nauczycielu, przez którego rozumie
sie najsubtelniejszy poziom swiadomosci i energii, tzw. jasne
swiatlo, rzeczywiscie prowadzace nas, jak nauczyciel, do oswiecenia.
To wlasnie najglebsze znaczenie slowa "nauczyciel". Nie ma
to jednak nic wspólnego z wyobrazeniem "mistycznych
nauczycieli" przesylajacych komus nauki. Nie nalezy sadzic, ze
przychodzace nam do glowy mysli pochodza od jakichs nauczycieli -
zewnetrznych czy wewnetrznych.
Na
najglebszym poziomie wewnetrzny nauczyciel jest tym, co wskazuje nam
kierunek. Pracujac z wewnetrznym nauczycielem, nie powinnismy
uprawiac kultu jednostki, poniewaz na najglebszym poziomie on równiez
jest manifestacja jasnego swiatla, które czesto nazywa sie natura
buddy.
Pyt.:
Jesli ktos zapomnial, jak prawidlowo wymawia sie mantre, która
przekazal mu nauczyciel, czy moze czytac ja zgodnie z zasadami
ojczystego jezyka?
Odp.:
Tak. Jest wymowa tybetanska, sanskrycka, mongolska - wszystkie one
nieco sie róznia, ale nie ma w tym wielkiego nieszczescia.
Pyt.:
Jak Pan ocenia perspektywy rozpowszechniania sie buddyzmu w
Petersburgu?
Odp.:
Oczywiscie widze wielkie zainteresowanie buddyzmem i to jest
inspirujace. Wspaniale, ze swiatynia buddyjska w Petersburgu jest
znowu dostepna dla buddystów. Sprawa najwazniejsza wydaje mi sie
jednak utrzymanie harmonii i zgody pomiedzy róznymi grupami
buddyjskimi.
Oczywiscie,
pojawia sie mnóstwo technicznych trudnosci zwiazanych z rejestracja,
nauczaniem, organizacja pracy w swiatyni. To naturalne, w takim
swiecie zyjemy. Nie powinno to jednak przeszkadzac w harmonijnej
wspólpracy wszystkich buddyjskich grup. W innych krajach, niestety,
dochodzilo do sytuacji chorych - pojawialy sie swego rodzaju sekty,
których czlonkowie zaczynali traktowac je jak druzyny pilkarskie,
które musza ograc inne zespoly. Liderzy wszystkich tradycji
tybetanskich sa temu przeciwni. Nalezy unikac sekciarstwa. Buddyzm w
waszym kraju ma dluga historie i trzeba szanowac wszystkie tradycje,
które tu dotarly. Budda nauczal róznych technik i zapoczatkowal
wiele tradycji, odpowiadajacych predyspozycjom róznych ludzi. One
sie dopelniaja i prowadza do osiagniecia tych samych celów. Dlatego
powinnismy szanowac sie nawzajem izgodnie pracowac, a nie klócic czy
walczyc z soba. Dzielmy sie mozliwosciami, które sie przed nami
otwieraja. Jezeli to zrobimy, to - moim zdaniem - buddyzm bedzie sie
rozpowszechnial.
Pyt.:
Co to jest dakini? Czy pojecie to odpowiada jakims obszarom psychiki
podczas medytacji, powiedzmy, przy identyfikowaniu sie z mandala
ciala, swiadomosci i swiata zewnetrznego?
Odp.:
Mamy tu kilka pytan. Sa dakinie i dakowie, tzn. istoty plci zenskiej
i meskiej - doslownie niebianskie dziewczeta i mlodziency tanczacy po
niebie, gdyz ich ruchów nie krepuje niewiedza.
W
anuttarajogatantrze staramy sie wykorzystac stan, który nazywa sie
blogoscia - doswiadczanie czy raczej stan szczesliwosci, który
charakteryzuje rozkosz. Nie idzie tu ozwykle rozkosze seksualne,
zapomnijcie o tym. Symbolika seksualna nie ma w tym przypadku zadnego
zwiazku zsamym seksem. Jest to doswiadczenie intensywnego szczescia
podczas rozpuszczania sie wiatrów energii w kanale centralnym;
przejmujacy, bardzo wyrazny stan, z wielka moca popychajacy umysl w
kierunku najglebszego poziomu swiadomosci. Dakinie i dakowie pomagaja
zainicjowac ów proces i stymuluja go. Pojecia tego stanu uzywa sie
na wielu róznych poziomach. Na najglebszym odnosi sie ono do
energetycznych osrodków ciala, które umozliwiaja urzeczywistnienie
tego procesu podczas praktyk jogicznych.
Na
poziomie zewnetrznym dakowie i dakinie sa silami pozwalajacymi
rozwinac blogi stan swiadomosci - jednak wcale nie za pomoca zwyklego
seksu.
Przejdzmy
do drugiej czesci pytania o zwiazki ciala, swiadomosci i mowy.
Istnieja rózne mandale. Przypomnijcie sobie te, która symbolizuje
wszechswiat - to mandala ciala. W tym przypadku wizualizuje sie w
niej rózne bóstwa albo cale systemy bóstw. Wówczas rózne czesci
naszego ciala, energie i ich zwiazki przeobrazaja sie w wizerunki
bóstw mandali, wsród których sa równiez dakinie.
Pyt.:
Czy mozna wierzyc ksiazkom Lobzanga Rampy?
Odp.:
Jest takie zjawisko, które nazywam duchowym wyzyskiem. Pewni ludzie
maja rózne widzenia i mysli. Aby dodac im wagi niezaleznie od tego,
czy sa pozyteczne, czy nie, twierdza, ze odbieraja je telepatycznie
od lamów z Tybetu, ze starozytnego Egiptu albo, najlepiej, z
Atlantydy. Poniewaz w okolicy nie ma ludzi z Tybetu, starozytnego
Egiptu czy Atlantydy, którzy mogliby powiedziec, ze wizje te nie
maja z nimi nic wspólnego, roszczen "wizjonerów" nikt nie
moze podwazyc. Takich ludzi jest tu wielu, a Lobzang Rampa nalezy do
"najwybitniejszych". Tybetanczycy nie wywiercaja sobie
dziurki w czole, zeby uzyskac trzecie oko; to wierutne bzdury. W
ksiazkach Rampy - Anglika - roi sie od takich wymyslów. Sa w nich
tez wiadomosci prawdziwe - na przyklad w Tybecie rzeczywiscie sa
góry. Niestety, wieksza czesc tego, co napisal, nie ma zadnego
zwiazku z tybetanska rzeczywistoscia. To czysta fantazja. Zdrugiej
strony, jego ksiazki przyniosly pewien pozytek, rozbudzajac
zainteresowanie Tybetem u wielu ludzi. Byc moze niektórzy z nich
postanowili dowiedziec sie, o co naprawde chodzi w naukach
tybetanskich.
Pyt.:
Czym sa choroby, szczególnie psychiczne?
Odp.:
Medycyna tybetanska dzieli choroby na trzy grupy. Do pierwszej naleza
dolegliwosci wywolane zaburzeniami narzadów wewnetrznych przez
czynniki zewnetrzne. Choroby takie leczy sie lekarstwami, przede
wszystkim leczniczymi ziolami. Do drugiej zaliczamy choroby wrodzone,
na przyklad slepote. Z zaburzeniami takimi mozna zrobic niewiele -
wlasciwie nic, poza okazywaniem chorym prawdziwej milosci. Choroby
psychosomatyczne mozna zapewne umiescic w grupie trzeciej - chorób
wywolanych przez zle duchy. Leczy sie je zazwyczaj za pomoca
religijnych rytualów i ceremonii, podczas których prosi sie duchy,
by odeszly, okazujac im milosc, zyczac, by byly szczesliwe inie
szkodzily innym.
Pyt.:
Prosze powiedziec pare slów o systemie dzogczen.
Odp.:
Wiele juz o nim mówilem. Jest to system calkowitej doskonalosci,
który praktykuje sie glównie w tradycji ningmy, choc równiez w
szkolach karma kagiu i, od czasów V Dalajlamy, w gelug. W tantrze do
najsubtelniejszego poziomu swiadomosci dociera sie dwojako. Albo
rozpuszczajac energie w kanale centralnym (na przyklad poprzez
praktyki szesciu jog Naropy), albo szukajac tego najsubtelniejszego
poziomu, który stanowi podloze kazdego stanu swiadomosci. To wlasnie
dzogczen, niezwykle trudna metoda wymagajaca wytezonej, dlugotrwalej
pracy oraz pomocy wielkich duchowych nauczycieli. Droga ta nie jest
latwa, gdyz wymaga usuniecia ogromnych przeszkód, utrudniajacych
dostrzezenie tego najsubtelniejszego poziomu. Ludzie, którzy sadza,
ze to proste, sa z reguly leniwi.
Podstawowa
nature umyslu opisuje sie na dwa sposoby. W systemach innych niz
dzogczen uwaza sie, ze jej wlasciwosci sa potencjalnie obecne, ale
ukryte. Dlatego caly wysilek - poklony i inne praktyki - zmierza do
ujawnienia, uaktywnienia tych potencjalów. Innymi slowy: wracajac do
wczesniejszego porównania, chcemy zgromadzic na scenie wszystko, co
niezbedne do spektaklu. W dzogczen zakladamy, ze wszystko jest juz
gotowe do przedstawienia i cala nasza praca (sto tysiecy poklonów,
wizualizacje itd.) potrzebna jest tylko po to, by podniesc
kurtyne.
Niezaleznie
od róznic w podejsciu do tego zagadnienia adeptów dzogczen
obowiazuja wszystkie praktyki wstepne. Dlatego nie warto zwodzic sie,
myslac, ze to taka "wzniosla", "zaawansowana" i
"lekka" sciezka. Rzeczy te pociagaja tych, którzy boja sie
pracy. Naturalnie, dzogczen to bardzo skuteczna metoda, ale inne
metody sa równie skuteczne.
Pyt.:
Na jakim etapie praktykuje sie mantre "om mani peme hung"?
Do czego sluzy?
Odp.:
Mój nauczyciel, Serkong Rinpocze mawial, ze mantre "om mani
peme hung" powinnismy recytowac zawsze. To najbardziej stabilna
i uzyteczna praktyka. Praktykujac "om mani peme hung", to
znaczy urzeczywistniajac Awalokitesware, stajemy sie bardziej
wspólczujacy. Powinno to byc naszym glównym zajeciem. Powtarzajac
"om mani peme hung", powinnismy odczuwac wspólczucie -
pragnienie, by wszystkie istoty uwolnily sie od swych problemów. To
najwazniejsze. Niech cieplo i troska o innych emanuja od nas, jak
swiatlo. Nie ma tu skomplikowanych wizualizacji; najistotniejsze jest
uczucie. Czesto mówi sie, ze wspólczucie nie wymaga jakiegos
konkretnego obiektu. Opromieniamy swiat - niczym slonce - cieplem i
troskliwoscia. Niech wszystko, co znajduje sie w naszym zasiegu,
poczuje te milosc i troske. Nie tylko zona, maz, dzieci i bliscy -
wszyscy. Ostatnie slowa Serkonga Rinpocze brzmialy: "Radzilem
wam i innym powtarzac stale om mani peme hung, ale wy nigdy nie
traktowaliscie tego powaznie, czyz nie? Nie nalezy sadzic, ze to
praktyka wylacznie dla nowicjuszy. Po cóz nam, zaawansowanym, taka
mantra?
Niech
ta mantra, dobrodziejstwo dla serca i umyslu, pozostaje z nami przez
caly dzien, wzbudzajac wspólczucie do wszystkiego, co
zyje".
Zadedykujmy
zasluge.
Tlumaczenie:
Joasia Grela