Jacq Christian Ramzes 05 Pod akacją Zachodu


1

Promienie zachodzącego słońca okrywały złocistym blaskiem fasady świą¬tyń w Pi-Ramzes, stolicy, którą Ramzes Wielki kazał wybudować w samym środku Delty. Turkusowe miasto, nazywane tak ze względu na kolor powle¬kanych szkliwem płytek, którymi ozdobiono fasady domów, było uosobie¬niem bogactwa, siły i piękna.

Dobrze się tutaj żyło, ale tego wieczoru olbrzymi Sardyńczyk, Serramanna, nie poddawał się urokowi ani łagodnego powiewu, ani słodyczy nieba, które zabarwiało się już lekko czerwienią. W kasku przyozdobionym rogami, z mieczem u boku, ufryzowanymi wąsami, dawny pirat, a obecnie dowódca straży przybocznej Ramzesa, w bardzo złym nastroju galopował ku willi, w której hetycki książę, Uri-Teszub, od lat pędził żywot rezydenta. Uri-Teszub, pozbawiony władzy syn króla Hetytów, Muwattalego, był zaprzysięg¬łym wrogiem Ramzesa. Zdradziecki Uri-Teszub przyczynił się do śmierci własnego ojca, gdyż chciał zająć jego tron. Okazał się jednakże mniej prze¬biegły niż brat Muwattalego, Hattusil. Kiedy Uri-Teszub upajał się świado¬mością, że trzyma już władzę w garści, Hattusil zawładnął tronem, zmuszając swojego rywala do ucieczki. Ucieczkę przygotował dyplomata Asza, przyja¬ciel Ramzesa z dzieciństwa.

Serramanna uśmiechnął się. Nieprzejednany wojownik anatolijski, zwy¬kły dezerter! Ironia losu, że właśnie Ramzes, człowiek, którego Uri-Teszub nienawidził najbardziej na świecie, udzielił mu politycznego azylu w zamian za informacje o hetyckiej armii i jej uzbrojeniu.

Kiedy w dwudziestym pierwszym roku panowania Ramzesa Egipt i Hety¬ci, ku wzajemnemu zaskoczeniu, zawarli traktat o pokoju i obustronnej pomocy w razie napaści z zewnątrz, Uri-Teszub pomyślał, że nadeszła jego ostatnia godzina. Czyż nie nadawał się doskonale na ofiarę przebłagalną i wspaniały dar, jaki Ramzes mógłby złożyć Hattusilowi, aby przypieczętować to przymierze? Ale szanujący prawo azylu faraon odmówił wydania swojego gościa.

Teraz Uri-Teszub już się nie liczył. I Serramanna nie miał wcale ochoty na wypełnienie misji, którą powierzył mu Ramzes.

Willa Hetyty znajdowała się na północnym krańcu miasta, w samym środku gaju palmowego. On sam wiódł przynajmniej luksusową egzystencję na tej ziemi faraonów, którą tak gorąco pragnął zniszczyć.

Serramanna uwielbiał Ramzesa i będzie mu wierny do śmierci; wykona też, choć niechętnie, to przykre zadanie.

Przy wejściu do willi wartę trzymali dwaj policjanci, uzbrojeni w sztylety i pałki — obaj wyznaczeni przez Serramannę.

Nic się nie działo?

Nic, komendancie. Hetyta trzeźwieje po pijaństwie. W ogrodzie, przy basenie.

Olbrzymi Sardyńczyk przestąpił bramę posiadłości i szybkim krokiem ruszył po wysypanej piaskiem alei prowadzącej do basenu. I tu trzej policjanci dniem i nocą pilnowali byłego naczelnego wodza armii hetyckiej, któremu czas upływał najedzeniu, pijatykach, pływaniu i spaniu.

Jaskółki migotały wysoko na niebie, dudek w przelocie musnął ramię Serramanny. Z drgającą nerwowo szczęką, zaciśniętymi pięściami, groźnym spojrzeniem dowódca straży przygotowywał się do działania. Po raz pierwszy żałował, że jest na służbie Ramzesa.

Jak dzikie zwierzę, wyczuwając bliskie niebezpieczeństwo, Uri-Teszub obudził się, zanim jeszcze usłyszał ciężkie stąpanie olbrzyma.

Wielki, muskularny Uri-Teszub nosił długie włosy, tors porastało gęste rude owłosienie. Zahartowany w czasie ostrych anatolijskich zim, nic nie utracił ze swojej siły.

Teraz leżał wyciągnięty na kamiennych płytkach stanowiących obramowanie basenu i spod przymkniętych powiek patrzył na zbliżającego się do­wódcę straży przybocznej Ramzesa Wielkiego.

A więc odpowiednia godzina nadeszła.

Od chwili podpisania odrażającego dlań układu pokojowego pomiędzy Egiptem a Hetytami Uri-Teszub nie czuł się już bezpieczny. Setki razy przemyśliwał nad ucieczką, ale ludzie Serramanny nie dali mu sposobności. Czyż po to uniknął ekstradycji, by jakiś okrutnik, równie nieprzejednany jak on sam, zarżnął go teraz jak wieprza?

Wstawaj — rozkazał Serramanna.

Uri-Teszub nie przywykł do przyjmowania rozkazów. Powoli, jakby chciał przedłużyć swoje ostatnie chwile, podniósł się i stanął na wprost człowieka, który przyszedł poderżnąć mu gardło.

Wzrok Serramanny wyrażał z trudem hamowaną wściekłość.

Uderz, rzeźniku — powiedział Hetyta z pogardą — bo tak rozkazał ci twój pan. Nie zrobię ci nawet tej przyjemności, że będę się bronił.

Palce Serramanny zacisnęły się niecierpliwie na rękojeści krótkiego miecza.

Wynoś się.

Uri-Teszub miał wrażenie, że nie dosłyszał.


Plecionka, spódniczka, sandały, bochenek chleba, wiązka cebuli i dwa talizmany z fajansu, które będzie mógł wymienić na żywność: taki był mizer­ny bagaż przydzielony Uri-Teszubowi. Z nim przez wiele godzin błąkał się po ulicach Pi-Ramzes jak lunatyk. Odzyskana wolność działała jak wino, Hetyta nie mógł nawet zebrać myśli.

Nie ma piękniejszego miasta niż Pi-Ramzes — głosi ludowa piosenka — biedaka traktuje się tu jak bogacza, akacja i sykomora rzucają cień na space­rujących, pałace błyszczą złotem i turkusem, wiatr jest pełen słodyczy, ptaki igrają nad stawami". Uri-Teszub dał się oczarować powabem stolicy wybu­dowanej w żyznym regionie, nad jedną z odnóg Nilu, w obramowaniu dwóch szerokich kanałów. Łąki obfitujące w szlachetne zioła, sady skrywające dorodne jabłonie, rozległe gaje oliwne, o których powiadano, że dostarczają więcej oliwy niż jest piasku nad brzegiem Nilu, winnice dające słodkie wino o smaku świeżych owoców, domy tonące w kwiatach... Pi-Ramzes było tak odmienne od stolicy hetyckiego imperium, surowego Hattusas, miasta-fortecy, które wznosiło się wysoko na płaskowyżu anatolijskim.

Okrutna myśl jak żądło wyrwała Uri-Teszuba z odrętwienia. Nigdy nie zostanie władcą Hetytów, zemści się jednak na Ramzesie, który popełnił błąd, dając mu wolność. Jeżeli usunie faraona, od czasu zwycięstwa nad wojskami sprzymierzonymi pod Kadesz uważanego za równego bogu, Uri-Teszub po­grąży w chaosie Egipt, a może też cały Bliski Wschód. Cóż mu pozostało, jeśli nie owa piekąca żądza, by szkodzić i niszczyć, która pozwoli mu zapomnieć, że był zabawką przeciwnego losu?

Otoczył go różnorodny tłum. Zmieszali się w nim Egipcjanie, Nubijczycy, Syryjczycy, Libijczycy, Grecy i wielu innych, przybyłych, by podziwiać tę stolicę, którą Hetyci jeszcze niedawno chcieli zrównać z ziemią.

Obalić Ramzesa... Uri-Teszub nie miał żadnej możliwości, by tego doko­nać. Był już tylko pokonanym wojownikiem.

Uri-Teszub opuścił wzrok na mężczyznę średniego wzrostu, o kasztano­wych, bardzo żywych oczach. Lniana przepaska ściągała jego gęste włosy, krótka ruda broda, przycięta w szpic, zdobiła podbródek. Przemawiająca tak uniżenie postać nosiła spływającą aż do kostek suknię w kolorowe prążki.

Jest pokój, książę, rozpoczęła się nowa epoka, dawne błędy zostały wymazane. Byłem bogatym i wpływowym kupcem, teraz na nowo zająłem się handlem. Nikt mi nie robi zarzutów, tak jak przedtem jestem szanowany w arystokratycznym towarzystwie.

Raia był członkiem hetyckiej siatki szpiegowskiej w Egipcie, która dzia­łała na zgubę Ramzesa, dopóki nie została rozbita przez egipskich wywiadow­ców. Rai udało się zbiec. Po pobycie w Hattusas powrócił do przybranej ojczyzny.

Różne pogłoski krążyły na twój temat: raz, że się ciebie pozbędą w dość okrutny sposób, innym razem, że cię wypuszczą na wolność. Już od ponad miesiąca moi ludzie stale pilnowali tej willi. Chciałem ci pomóc w odzyskaniu chęci do życia... i oto jestem. Czy pozwolisz zaprosić się na chłodne piwo?

Uri-Teszub zawahał się, dzień obfitował w tak wielkie emocje. Ale in­stynkt utwierdzał go w przekonaniu, że syryjski kupiec może mu posłużyć do urzeczywistnienia jego planów.

W gospodzie rozmowy przybrały pomyślny obrót. Raia był świadkiem metamorfozy Uri-Teszuba: wygnaniec stopniowo przeobrażał się w groźnego

wojownika, gotowego do nowych podbojów. Syryjski kupiec nie omylił się: mimo lat spędzonych na wygnaniu, były głównodowodzący hetyckiej armii nie utracił nic ze swojej zaciekłości i siły.

Nie mam zwyczaju rozwodzić się w czczej gadaninie, Raia. Czego ode mnie oczekujesz?

Syryjski kupiec ściszył głos:

Raia pokręcił głową.

Ale wytłumacz mi najpierw, dlaczego ty, będąc kupcem, podejmujesz takie ryzyko i wplątujesz się w tak niebezpieczną przygodę?

Raia uśmiechnął się nieprzyjemnie.

Bo nienawidzę go tak samo jak ty.


2

Przybrany w szeroki złoty naszyjnik, w białej spódniczce podobnej do tych, jakie z upodobaniem nosili faraonowie okresu piramid, obuty w białe sandały, Ramzes Wielki odprawiał poranne obrządki w świątyni tysiąca lat, Ramesseum, wzniesionej na zachodnim brzegu Teb. W ciszy rozbudzał boską moc ukrytą we wnętrzu naosu. Dzięki niej energia będzie krążyła między niebem a ziemią, Egipt stanie się na podobieństwo kosmosu, a żądza niszcze­nia wrodzona rodzajowi ludzkiemu zostanie powstrzymana.

W pięćdziesiątym piątym roku życia Ramzes był atletycznie zbudowa­nym mężczyzną, mającym metr osiemdziesiąt wzrostu, o owalnej głowie pokrytej jasnoblond czupryną, szerokim czole z wystającymi łukami brwio­wymi, przenikliwym spojrzeniu, długim, cienkim i garbatym nosie, okrągłych uszach o delikatnych płatkach. Promieniowała z niego magnetyczna siła i naturalny autorytet. W obecności Ramzesa nawet ludzie silnego charakteru tracili pewność siebie; czyż bowiem nie bóg ożywił tego faraona, który zapełnił kraj budowlami i zwyciężył wszystkich swoich wrogów?

Trzydzieści trzy lata panowania... Jedynie sam Ramzes znał prawdziwy ciężar prób, przez które musiał przejść. Pierwszą próbą była śmierć jego ojca, Setiego, która pozostawiła go osamotnionego, w chwili gdy Hetyci przygoto­wywali się do wojny. Bez pomocy Amona, boskiego ojca, Ramzes, zdradzony

przez swoje własne oddziały, nie triumfowałby pod Kadesz. Żył w szczęściu i pokoju, zapewne, ale i jego matka, Tuja, będąca uosobieniem prawowitości władzy, złączyła się już ze swoim dostojnym małżonkiem w krainie światło­ści, w której wiecznie żyją dusze sprawiedliwych. A niezbadane przeznacze­nie uderzyło jeszcze raz, i to w sposób najokrutniejszy, zadając ranę, której nic nie uleczy. Wielka małżonka królewska, Nefertari, zmarła w jego ramio­nach w Abu Simbel, w Nubii, tam właśnie, gdzie Ramzes, chcąc oddać cześć niezniszczalnej jedności pary królewskiej, nakazał wznieść dwie świątynie.

Faraon stracił trzy najdroższe sobie osoby, trzy osoby, które go ukształto­wały i których miłość była bezgraniczna. Jednakże musiał nadal panować i uosabiać Egipt z taką samą wiarą i z takim samym zapałem.

Czterech towarzyszy jego zwycięstw opuściło go również: dwa konie, tak odważne na polu bitwy, lew Zabijaka, który niejeden raz uratował mu życie, i złotożółty pies, Stróż, uhonorowany za swoje zasługi mumifikacją pierwszej klasy. Służbę po nim objął Stróż numer dwa, potem trzeci, który tak niedawno się urodził.

Na zawsze odszedł grecki poeta Homer, który zakończył życie w swoim ogrodzie w Egipcie, wpatrując się w ulubione przezeń drzewo cytrynowe. Ramzes wspomniał z nostalgią swoje spotkanie z autorem Iliady i Odysei, tak zafascynowanym odmienną cywilizacją faraonów.

Po śmierci Nefertari Ramzesa opanowała pokusa, by zrzec się władzy i powierzyć ją swemu starszemu synowi, Cha, ale sprzeciwił się temu krąg jego najbliższych przyjaciół, przypominając monarsze, że faraonem pozostaje się do końca życia i że do siebie już się nie należy. Bez względu na to, jakich cierpień będzie doświadczał jako człowiek, musi do końca wypełniać swoje powołanie. Tego wymagało prawo Maat i Ramzes, na wzór swoich poprzed­ników, podporządkował się Zasadzie.

Tu, w świątyni milionów lat, promieniującej tajemniczą mocą chroniącą jego królestwo, Ramzes zaczerpnął siły koniecznej, aby dalej rządzić. Mimo iż czekała go za chwilę ważna ceremonia, monarcha niespiesznym krokiem przechodził przez sale Ramesseum, które było okolone długim, trzystumetrowym murem, osłaniającym również dwa wielkie dziedzińce z pilastrami przedstawiającymi króla w postaci Ozyrysa, obszerną salę z czterdziestoma ośmioma kolumnami i sanktuarium, gdzie przebywała boska moc. Wejście do świątyni wyznaczały dwa pylony wysokości siedemdziesięciu metrów, o któ­rych pisano, że sięgają nieba; po południowej stronie znajdował się pałac. Wokół miejsca świętego była ogromna biblioteka, składy, skarbiec przecho­wujący cenne kruszce, biura pisarzy i mieszkania kapłanów. To miasto-świątynia pulsowało dzień i noc, bo służba bogu nie zna, co to odpoczynek.

Na krótką chwilę Ramzes pozostał jeszcze w części sanktuarium poświę­conej jego matce, Tui. Wpatrywał się w płaskorzeźbę przedstawiającą zespo-

lenie królowej z tchnieniem boga Amona-Re, ukrytego i jaśniejszego jedno­cześnie, i w scenę karmienia faraona, symbolizującą przekazywanie wiecznej młodości.


W pałacu mogli się już niecierpliwić. Król oderwał się od wspomnień. Nie zatrzymał się ani przed wyciosanym z jednego bloku różowego granitu osiemnastometrowym kolosem, którego nazywano „Ramzesem, światłością królów", ani przed akacją posadzoną w drugim roku jego panowania, i skie­rował się do ozdobionej szesnastoma kolumnami sali audiencyjnej, gdzie zgromadzili się zagraniczni dyplomaci.


Zielone i pełne iskier oczy, nosek mały i prosty, delikatnie zarysowane wargi, ledwie zaznaczony podbródek; Izet urodziwa, przekroczywszy pięć­dziesiątkę, dalej urzekała radością życia i pogodą ducha. Lata nie miały nad nią władzy: jej wdzięk i uwodzicielska moc pozostały nie zmienione.

Czy król opuścił już świątynię? — zaniepokojona Izet zwróciła się do pokojowej.

Nie niepokój się, pani, ujrzeć Ramzesa to taki przywilej, że nikt nie ośmieli się niecierpliwić.

Ujrzeć Ramzesa... Tak, to największy z przywilejów. Izet przypomniała sobie swoje pierwsze spotkanie miłosne z księciem Ramzesem, gwałtownym młodym mężczyzną, który zdawał się wtedy odsunięty od władzy. Jacy byli szczęśliwi w szałasie z trzciny na skraju łanu zboża, ciesząc się z tajemnicy dzielonego szczęścia! Potem zjawiła się delikatna Nefertari, która nie zdając sobie nawet z tego sprawy, miała zalety wielkiej małżonki królewskiej. Ramzes się nie omylił, jednakże to Izet urodziwa dała mu dwóch synów: Cha i Merenptaha. Był czas, że Izet odczuwała wobec Ramzesa pewną nie­chęć, ale czuła się niezdolna do wypełniania przytłaczających obowiązków królowej i nie miała innych ambicji, jak dzielić, choćby w najmniejszym stopniu, życie człowieka, którego kochała do szaleństwa.

Ani Nefertari, ani Ramzes nie odepchnęli jej; według protokołu, „druga małżonka", Izet, miała niezrównane szczęście ocierać się o życie monarchy i należeć do jego dworu. Niektórzy uważali, że zmarnowała własne życie, ale Izet nie zwracała uwagi na krytykę, wolała być służebną Ramzesa niż żoną jakiegoś ograniczonego i pełnego pretensji dostojnika.

Śmierć Nefertari pogrążyła ją w głębokiej żałobie. Królowa nie była jej rywalką, lecz przyjaciółką, wobec której odczuwała szacunek i podziw. Wiedząc, że żadne słowa nie złagodzą bólu monarchy, nadal pozostawała w cie­niu, milcząca i delikatna.

I stała się rzecz nieoczekiwana.

Oto czas żałoby dobiegał końca. Ramzes sam zamknął drzwi do grobowca Nefertari, a następnie zwrócił się do Izet urodziwej, by została nową wielką małżonką królewską. Żaden władca nie mógł rządzić samotnie, faraon był bowiem uosobieniem jedności pierwiastków męskich i żeńskich, zgodnych i uzupełniających się.

Nigdy Izet urodziwa nie zamierzała zostać królową Egiptu, a porównanie z Nefertari onieśmielało ją. Ale woli Ramzesa nie można było się przeciwsta­wiać. Izet podporządkowała się pomimo swoich obaw. Została „słodyczą miłości, tą, która widzi bogów Horusa i Seta, ostatecznie zespolonych w oso­bie faraona, władczynią Dwóch Ziem, tą, której głos daje radość"... Te tradycyjne tytuły nie miały dla niej żadnego znaczenia. Rzeczywistym cudem było to, że dzieliła życie Ramzesa, jego nadzieje i jego troski. Izet poślubiła największego monarchę, jakiego znała ziemia, i zaufanie, którym ją obdarzył, wystarczało jej do szczęścia.

Jego Wysokość prosi cię, pani — powiedziała pokojowa.

W peruce w kształcie martwego sępa, przedłużonej dwoma sterczącymi piórami, ubrana w długą białą suknię ściągniętą w talii czerwonym paskiem z powiewającymi końcami, przyozdobiona w złoty naszyjnik i bransolety, wielka małżonka królewska skierowała się ku sali audiencyjnej. Wykształce­nie szlachetnie urodzonej i bogatej damy, jakie otrzymała, będąc jeszcze młodziutką dziewczyną, nauczyło ją odpowiedniego zachowania w czasie ceremonialnych uroczystości. Tym razem i ona będzie, jak faraon, ośrodkiem bezlitosnego zainteresowania dygnitarzy.

Izet urodziwa zatrzymała się metr przed Ramzesem. Oto on, jej pierwsza i jedyna miłość — nadal była pod jego wrażeniem. Był zbyt wielki dla niej, nigdy nie przenikała horyzontu jego myśli, ale magia namiętności wypełniała tę, zdawałoby się nie do przyjęcia, dzielącą ich przepaść.

Czy jesteś gotowa? Królowa Egiptu skłoniła się.

Kiedy pojawiła się królewska para, gwar rozmów ucichł. Ramzes i Izet urodziwa zajęli miejsca na tronie.


Przyjaciel faraona z dzieciństwa i minister spraw zagranicznych, zawsze elegancki Asza, który chętnie lansował nową modę, zbliżył się do tronu. Patrząc uważnie na tego pełnego wyrafinowania dostojnika, z małym, wypie­lęgnowanym wąsikiem, oczyma błyszczącymi inteligencją i o jakby wzgard­liwym sposobie bycia, któż mógłby przypuszczać, że był on człowiekiem

przygody i nie zawahał się rzucić swojego życia na szalę podczas niebez­piecznej misji szpiegowskiej na hetyckim terytorium. Wielbiciel pięknych kobiet, bogatych strojów i wykwintnej kuchni, Asza zwracał na świat spoj­rzenie pełne ironii, nierzadko rozczarowania, ale w jego sercu płonęło nieugaszone pragnienie: pracować na chwałę Ramzesa, jedynej osoby, wobec której odczuwał, choć nigdy by mu tego nie wyznał, bezgraniczne uwielbienie.

Wasza Wysokość, Południe składa ci hołd i przynosi swoje bogactwa, prosząc cię o życiodajne tchnienie. Północ błaga o cud twojej obecności. Wschód łączy na nowo swoje ziemie, aby ci je ofiarować. Zachód pokornie pada na kolana, jego przywódcy przychodzą z pokłonem.

Ambasador Hetytów odłączył się od tłumu dyplomatów i skłonił głowę przed parą królewską.

Faraon jest władcą promieniującej światłości — rozpoczął mowę — tchnieniem żaru, który ożywia lub spala. Oby jego „ka" trwało wiecznie, oby jego czasy były szczęśliwe, a wylew Nilu się nie opóźniał, bo działa on boską energią, on, który w swojej osobie jednoczy niebo i ziemię. Pod panowaniem Ramzesa nie ma buntowników, każdy kraj żyje w pokoju.

Po przemowach nastąpiło wręczanie darów. Od Nubii aż do protektoratów w Kanaan i Syrii, imperium Ramzesa Wielkiego złożyło hołd swojemu władcy.


Pałac pogrążył się już we śnie, świeciło się jedynie w biurze królewskim.

Co się dzieje, Aszo? — zapytał Ramzes.


Asza przesunął delikatnym palcem po naperfumowanych wąsach.

Gdy chodzi o Hetytów, pozostawanie w niepewności jest niebezpiecznym błędem.

Czy powinienem sądzić, że chcesz, abym dowiedział się prawdy?

Mieliśmy zbyt wiele spokojnych lat. Ostatnimi czasy trochę się rozle­niwiłeś.


3

Niewysoki, wątły i szczupły, pomimo olbrzymich ilości jadła, które po­chłaniał bez względu na porę dnia i nocy, Ameni był, tak jak Asza, przyja­cielem Ramzesa z dzieciństwa. Urodzony pisarz, pracował bez znużenia i zarządzał niewielkim zespołem dwudziestu specjalistów, którzy opracowy­wali dla faraona streszczenia wszystkich najważniejszych dokumentów. Nie­jeden raz Ameni dowiódł swej niezwykłej skuteczności, i choć zazdrośnicy nie szczędzili krytyk, Ramzes całkowicie na nim polegał.

Mimo bolących pleców pisarz upierał się, by samemu nosić drewniane tabliczki i papirusy, a miał przy tym tak bladą cerę, że wydawał się często pra­wie chory. Zamęczał jednakże swoich podwładnych, bo potrzebował tylko krótkiego snu i mógł godzinami posługiwać się pędzelkiem, aby zredagować poufne notatki, które docierały wyłącznie do wiadomości samego Ramzesa.

Faraon postanowił spędzić kilka miesięcy w Tebach, Ameni przeniósł się tam zatem ze swoimi pomocnikami. Oficjalnie „noszący sandały" króla pi­sarz lekceważył sobie tytuły i zaszczyty, tak jak władcę Egiptu interesowała go jedynie pomyślność kraju. Nie dawał więc sobie chwili wytchnienia z obawy, by nie popełnić jakiegoś niewybaczalnego błędu.

Ameni przełykał właśnie kleik jęczmienny ze świeżym serem, kiedy do jego biura, zawalonego dokumentami, wkroczył Ramzes.

Jeszcze nie zjadłeś?

Nic nie szkodzi, Wasz Królewska Mość, choć twoje przybycie nie wróży nic dobrego.

Twoje ostatnie raporty wydawały się raczej uspokajające.

„Wydawały się"... Skąd takie zastrzeżenie? Wasza Królewska Mość nie wyobraża sobie chyba, że skrywam przed nim choćby najmniejszy szczegół!

Z wiekiem Ameni stał się zrzędą. Źle znosił krytykę, skarżył się na wa­runki pracy i wciąż narzekał na tych, którzy usiłowali dawać mu dobre rady.

Nic takiego sobie nie wyobrażam — powiedział Ramzes łagodnie — staram się tylko zrozumieć.

Co chcesz zrozumieć?

Czy jest coś, co sprawia ci kłopoty? Ameni zastanawiał się na głos.

Nawadnianie jest doprowadzone do perfekcji, tak samo groble utrzy­mywane są w należytym porządku... Naczelnicy prowincji przestrzegają zaleceń i nie wykazują żadnych dążeń do źle pojętej samodzielności... Rol­nictwo jest pod dobrym zarządem, ludność najada się do syta i dobrze mieszka, z organizacją uroczystości nie ma problemu, zespoły kierowników robót, kamieniarzy, ociosywaczy kamieni, rzeźbiarzy i malarzy pracują na terenie całego kraju... Nie, nie sądzę.

Ramzes powinien się zatem uspokoić, ponieważ nikt tak jak Ameni nie umiał dostrzec niedociągnięć w administracji i gospodarce kraju. Jednakże król pozostał zatroskany.

Czy Wasza Królewska Mość skrywa przede mną jakąś ważną infor­mację?

Czuję, że zbliża się burza, która narasta w samym wnętrzu Egiptu, burza niosąca niszczycielski grad.

Ameni przywiązywał wagę do intuicji monarchy. Jak jego ojciec, Seti, Ramzes utrzymywał szczególne więzy z przerażającym bogiem Setem, wład­cą niebieskich burz i piorunów, ale jednocześnie obrońcą słonecznej barki przed potworami usiłującymi ją zniszczyć.

Ameni zwinął jakiś papirus i uporządkował pędzelki. Bzdurne gesty, aby rozproszyć smutek, który owładnął duszą jego i duszą Ramzesa. Nefertari była uosobieniem piękna, inteligencji i wdzięku, spokojnym uśmiechem nie­biańskiego Egiptu. Kiedy miał szczęście ją widzieć, Ameni prawie zapominał o pracy. Ale Izet urodziwej osobisty sekretarz faraona nie cenił wcale. Ramzes bez wątpienia miał słuszność, wybierając ją, aby dzieliła z nim tron, chociaż funkcja królowej była zbyt ciężka, jak na barki tej kobiety, tak dalekiej od rozumienia, na czym polega istota władzy. Dobrze, że przynajmniej kochała Ramzesa, ta właśnie zaleta zacierała wiele jej niedostatków.

Wiem, wiem — zrzędził Ameni —ja, mimo że chciałbym mieć choć jeden dzień odpoczynku, odłożę ten przywilej na później.


Biała, z czerwonym grzbietem, a bokami ubarwionymi na zielono, długa na metr dwadzieścia żmija rogata, o spłaszczonej głowie i grubym ogonie, podpełzała z boku w kierunku pary, która obejmowała się w cieniu palmy. Gad, który dzień spędził zagrzebany w piasku, teraz gdy zapadła noc, wyru­szył na polowanie. W czasie upału jego ukąszenie powodowało natychmia­stową śmierć.

Ani kobieta, ani mężczyzna, ściskający się namiętnie, nie zdawali się dostrzegać niebezpieczeństwa. Gibka, sprężysta jak liana, piękna Nubijka nie wypuszczała z objęć swojego kochanka, pięćdziesięciokilkuletniego, mocne­go i krępego mężczyzny o czarnych włosach i bladej, matowej skórze. Raz słodka, raz nalegająca, Nubijka nie dawała ani chwili wytchnienia Egipcjani­nowi, który atakował ją z zapałem, jak podczas pierwszego spotkania. W ła­godnym cieple nocy łączyła ich miłość gorąca jak słońce lata.

Żmija zbliżyła się do nich już na odległość metra.

Z pozorną brutalnością mężczyzna rzucił kobietę na plecy, a ona ruchem szybkim i energicznym uchwyciła gada mocno za szyję. Wąż zasyczał i ukąsił w próżnię.

Piękna zdobycz — zauważył Setau, nie wypuszczając żony z objęć. — Jad pierwszej jakości, otrzymany bez zbytniego zachodu.

Nagle piękna Nubijka znieruchomiała.

Zaklinacz węży, Setau, przyjaciel faraona z dzieciństwa, któremu Ramzes powierzył zarządzanie nubijską prowincją, bardzo poważnie potraktował ostrzeżenie swojej żony, pięknej czarodziejki. Wspólnie schwytali już niezli­czoną ilość najniebezpieczniejszych węży i zbierali jad niezbędny do przygo­towania leków pomocnych na groźne choroby.

Niezależni, ceniący swobodę, Setau i Lotos towarzyszyli jednakże Ram­zesowi na polach bitwy, zarówno na Południu, jak i na Północy, opatrując rannych żołnierzy. Sprawowali też zarząd nad królewskim laboratorium, ale bezgranicznie szczęśliwi byli dopiero wówczas, gdy faraon polecił im, by doprowadzili do kwitnącego stanu prowincję nubijską, którą tak kochali; Wprawdzie wicekról Nubii, urzędnik, który kochał wygody, a nienawidził zimna, usiłował hamować ich inicjatywy, lecz tak naprawdę obawiał się tej pary, której siedziba była strzeżona przez kobry.

Podniosła się, nadal trzymając żmiję w zaciśniętej pięści.

Trudno. Jeśli Ramzes potrzebuje naszej pomocy, to musimy być przy nim.

Już od dawna opryskliwy Setau, któremu żaden z wysokich urzędników nie mógł dyktować, co ma robić, nie kwestionował dłużej poleceń słodkiej Lotos.


Wielki kapłan Amona dożył późnego wieku. Jak napisał mędrzec Ptahhotep w swoich słynnych Maksymach, ostateczna starość objawia się ciągłym zmęczeniem, słabością, która nie chce ustąpić, i skłonnością do przysypiania nawet w ciągu dnia. Wzrok słabnie, słuch staje się przytępiony, sił brakuje, serce się męczy, usta z trudem wymawiają słowa, kości bolą, zanika zmysł smaku i węchu i równie ciężko wstać, jak usiąść.

Mimo tych cierpień stary Nebu dalej wypełniał misję, którą powierzył mu Ramzes: czuwać nad bogactwami boga Amona i jego miasta-świątyni w Karnaku. Wielki kapłan niemal wszystkie sprawy materialne przekazał drugiemu prorokowi, Bachenowi, który sprawował władzę nad osiemdziesięcioma ty­siącami osób, pracujących na placach budowy, w warsztatach, na polach, w sadach i winnicach.

Kiedy Ramzes wyznaczył go na wielkiego kapłana, Nebu rozumiał, o co chodzi. Młody monarcha żądał, aby Karnak mu podlegał i nie dążył do usamodzielnienia się. Ale Nebu nie okazał się figurantem i podjął walkę, aby Karnak nie był ograbiany przez inne świątynie. A że faraon dbał o utrzymanie zgody w całym kraju, Nebu czuł się szczęśliwy jako najwyższy kapłan.

Bachen przynosił mu wszelkie informacje i starzec nie opuszczał już swojej skromnej, składającej się z trzech izb siedziby wybudowanej niedaleko świętego jeziora w Karnaku. Wieczorem lubił podlewać klomby irysów, je­den przy bramie, a drugi w dalszej części ogrodu. Kiedy nie będzie miał już sił, aby się nimi zajmować, poprosi króla, by odsunął go od urzędu.

Siedzący w kucki ogrodnik właśnie wyrywał chwasty. Nebu nie krył swojego niezadowolenia.

Nikomu nie wolno dotykać moich irysów! — Nawet faraonowi Egiptu?

Ramzes podniósł się i odwrócił.

Wasza Królewska Mość, zechciej...

Masz rację, że osobiście pilnujesz tego skarbu, Nebu. Uczciwie praco­wałeś dla Egiptu i dla Karnaku. Sadzić, widzieć, jak rośnie, podtrzymywać to kruche i tak piękne życie... Czy istnieje bardziej szlachetna praca? Po śmierci Nefertari myślałem o tym, by zostać ogrodnikiem, z dala od tronu, z dala od władzy.

Zbliża się burza, Nebu, potrzebuję ludzi pewnych i kompetentnych, ażeby stawić czoło rozpętanym żywiołom. Bez względu na twój wiek i stan zdrowia, nie wycofuj się jeszcze. Nadal trzymaj Karnak silną ręką.



4

Ambasador kraju Cheta, niewysoki, chudy mężczyzna około sześćdzie­siątki zgłosił się przy wejściu do ministerstwa spraw zagranicznych. Zgodnie ze zwyczajem złożył bukiet chryzantem i lilii na kamiennym ołtarzu przed posągiem małpy, wyobrażeniem Thota, boga pisarzy Języka sakralnego i wie­dzy. Następnie zwrócił się do stojącego z włócznią żołnierza.

Ambasador zaczął chodzić tam i z powrotem. Ubrany był w czerwono-niebieską suknię z frędzlami, czarne włosy błyszczały mu od pachnącej pomady z drzewa gumowego, twarz ocieniała szeroka broda.

Uśmiechnięty Asza wyszedł na jego spotkanie.

Mam nadzieję, że nie kazałem ci zbyt długo czekać? Przejdźmy do ogrodu, drogi przyjacielu, tam będziemy mieli spokój.

Dookoła basenu pokrytego błękitnym lotosem rosły palmy i jujuby, które rzucały przyjemny cień. Na stoliczku o jednej nóżce służący postawił alaba­strowe czarki z chłodnym piwem i wyszedł.

Bądź spokojny — powiedział Asza — nikt nie może nas tu usłyszeć. Ambasador hetycki zawahał się, zanim usiadł na składanym drewnianym

krzesełku przyozdobionym poduszką z zielonego lnu.

Szef egipskiej dyplomacji nie przestawał się uśmiechać.

i o swoich koniach, a także wyraził radość, że traktat, który na zawsze połą­czył Egipt i kraj Cheta, jest tak wspaniale respektowany. Twarz ambasadora stała się nieprzenikniona.

Król Hattusil był zaskoczony tonem ostatnich listów faraona. Od­niósł wrażenie, że Ramzes traktuje go jak podwładnego, a nie jak równego sobie.

Asza wyczuwał agresywność dyplomaty.

Czy jedna tak drobna różnica w interpretacji mogłaby podważyć nasze przymierze?

Boję się zrozumieć... Czy to stanowisko nie może być przedmiotem negocjacji?

Nie.

Asza obawiał się takiego postawienia sprawy. Pod Kadesz Hattusil dowo­dził wojskami sprzymierzonymi, które pokonał Ramzes. Uraza widać nie wygasła, skoro doszukiwał się jakiegokolwiek pretekstu, aby na nowo utwier­dzić się w swoim poczuciu wyższości.

Czy posunięcie się aż do...

Egipcjanin podał Hetycie list napisany przez Ramzesa. Zaintrygowany dyplomata przeczytał tekst na głos.

„Czy dobrze się czujesz, mój bracie Hattusilu, a także twoja małżonka,twoja rodzina, twoje konie i twoje prowincje? Właśnie uważnie zbadałem twoje zarzuty. Sądzisz, że potraktowałem cię jak jednego z moich poddanych, i to mnie zasmuciło. Bądź przekonany, że mam dla Ciebie szacunek należny
twojemu stanowisku, czyż nie jesteś królem Hetytów? Bądź pewny, że uważam cię za brata".

Ambasador wydawał się zaskoczony.

Ramzes chce pokoju. I mam ci oznajmić ważną decyzję: w Pi-Ramzes zostanie otwarty pałac dla krajów zagranicznych, gdzie ty i inni dyplomaci moglibyście korzystać ze stałej administracji i pomocy zespołu pisarzy. W ten sposób egipska stolica stałaby się ośrodkiem trwałego dialogu ze swoimi sojusznikami i z krajami podległymi.

To godne uwagi — przyznał Hetyta.

Czy mogę zatem mieć nadzieję, że szybko odstąpicie od swoich wojennych zamiarów?

Obawiam się, że nie.

Tym razem Asza zaniepokoił się naprawdę.

Czy mam sądzić, że nic nie załagodzi drażliwości króla?

Wróćmy do sprawy zasadniczej. Hattusil życzy sobie również umoc­nienia pokoju, ale stawia jeden warunek.

Ambasador hetycki ujawnił prawdziwe intencje króla. Asza nie miał już ochoty się uśmiechać.



Tak jak każdego ranka, rytualiści celebrowali kult „ka" Setiego w jego wspaniałej świątyni w Gurnie, na zachodnim brzegu Teb. Kapłan odpowie­dzialny za te upamiętniające zmarłego faraona obrzędy przygotowywał się właśnie do złożenia na ołtarzu ofiary z winogron, fig i drewna jałowca, kiedy jeden z jego podwładnych szepnął mu do ucha kilka słów.

Faraon, tutaj? Ależ nikt mi nic nie powiedział!

Odwróciwszy się, kapłan dostrzegł od razu wysoką postać monarchy ubranego w szatę z białego lnu. Moc i magnetyzerska siła Ramzesa wystar­czały, by wyróżnić go spośród innych celebransów.

Faraon wziął tacę ofiarną i wszedł do kaplicy, gdzie przebywała dusza jego ojca. W tej właśnie świątyni Seti ogłosił koronację swojego młodszego syna, kończąc w ten sposób okres wprowadzania go w tajniki władzy. Dwie korony „wielkie moce" zostały solidnie przytwierdzone na głowie Syna światłości, którego los stał się odtąd losem Egiptu.

Objąć władzę po Setim wydawało się niepodobieństwem. Ale prawdziwa wolność Ramzesa polegała na tym, że nie decydował o swoich wyborach, lecz żył według Zasady i spełniał wolę bogów tak, aby ludzie byli szczęśliwi.

Teraz Seti, Tuja i Nefertari wędrowali po szczęśliwych drogach wiecznoś­ci i pływali niebiańskimi barkami; na ziemi świątynie i grobowce unieśmiertel­niały ich imiona. I do ich „ka" zwracali się ludzie, którzy pragnęli przeniknąć tajemnice tamtego świata.

Po zakończeniu rytuału Ramzes skierował się do świątynnego ogrodu, gdzie górowała olbrzymia sykomora, w której uwiły gniazda siwe czaple.

Słodka i poważna melodia oboju wprawiła go w zachwyt. Muzyka była powolna, o smutnej modulacji, którą rozweselał uśmiech, tak jak nadzieja rozprasza zawsze wszelkie przygnębienie.


22

Siedząc na murku w cieniu listowia, muzykantka grała z zamkniętymi ocza­mi. Miała czarne i połyskliwe włosy, rysy twarzy czyste i regularne jak rysy bogini. Trzydziestotrzyletnia Meritamon była w rozkwicie swojej piękności.

Serce Ramzesa ścisnął smutek. Tak bardzo przypominała swoją matkę Nefertari, że mogłaby być jej sobowtórem. Mając zdolności do muzyki, Meritamon postanowiła jako bardzo młoda dziewczyna wstąpić do świątyni i prowadzić życie tutaj, w odosobnieniu, na służbie bóstwa. Takie było też marzenie Nefertari, które zburzył Ramzes, prosząc ją, by została jego wielką małżonką królewską. Meritamon mogła zajmować miejsce w pierwszym szeregu świątynnych muzykantek w Karnaku, ale wolała pozostać tutaj w po­bliżu ducha Setiego.

Ostatnie nuty wzbiły się ku słońcu; muzykantka położyła obój na murku i otwarła szeroko szaroniebieskie oczy.

Ojcze! Od dawna tutaj jesteś?

Ramzes pochwycił córkę w ramiona i długo trzymał w objęciu.

Brakuje mi ciebie, Meritamon.

Faraon poślubił Egipt, jego dzieckiem jest cały lud. Ty, który masz więcej niż setkę synów i córek, pamiętasz jeszcze o mnie?

Odsunął ją i popatrzył na nią ze zdumieniem.

„Dzieci królewskie"... Chodzi tu tylko o tytuły honorowe. Ty jesteś córką Nefertari, mojej jedynej miłości.




Graj nadal tę niebiańską muzykę, Meritamon, Egipt jej potrzebuje.


Niepokój ścisnął serce młodej kobiety.

Graj, Meritamon, graj także dla faraona, twórz harmonię, zaklinaj bóstwa, przyciągnij je do Dwóch Ziem. Burza nam grozi, a będzie straszliwa.


5

Serramanna walił pięścią w ścianę strażnicy, aż oderwał się kawałek gipsu.

Jak to zniknął?

Zniknął, komendancie — potwierdził żołnierz, który miał za zadanie pilnować hetyckiego księcia, Uri-Teszuba.

Olbrzymi Sardyńczyk uchwycił swojego podwładnego za ramiona i nie­szczęśnik, choć sam silny, sądził, że tamten go zmiażdży.

Ten Uri-Teszub to człowiek wolny, komendancie! Nie mamy żadnego powodu nasyłać na niego policję. Wezyr nas oskarży, że działamy niezgodnie z prawem.

Serramanna zaryczał jak wściekły byk i puścił swojego podwładnego. Ten niezdara miał rację.

Ochrona wokół faraona została podwojona. Pierwszemu, który uchybi dyscyplinie, wgniotę hełm do czaszki!

Członkowie straży otaczającej Ramzesa nie lekceważyli tej pogróżki. W przystępie furii dawny pirat zdolny był ją wykonać.

Aby wyładować swoją wściekłość, Serramanna wykonał całą serię ciosów sztyletem w sam środek drewnianej tarczy strzelniczej. To zniknięcie Uri-Te­szuba nie wróżyło nic dobrego. Drążony nienawiścią Hetyta wykorzysta odzyskaną wolność jako oręż przeciwko władcy Egiptu. Ale kiedy i jak?

W asyście Aszy Ramzes osobiście dokonał otwarcia pałacu krajów zagra­nicznych wobec całej gromady dyplomatów. Ze zwykłym sobie polotem Asza wygłosił płomienną mowę, w której słowa „pokój", „przyjazne stosunki", „współpraca gospodarcza" powracały w regularnych odstępach. Tak jak być powinno, wystawna uczta zakończyła uroczystość, która wskazała na nową pozycję Pi-Ramzes jako przyjaznej wszystkim narodom stolicy Bliskiego Wschodu.

Po swoim ojcu Setim Ramzes odziedziczył władzę przenikania ludzkich sekretów. Pomimo zdolności aktorskich Aszy wiedział, że jego przyjaciel jest zaniepokojony i że troski te wiązały się z burzą, którą władca przewidywał.

Zaledwie uroczystości dobiegły końca, Ramzes i Asza odłączyli się od tłumu gości.

Cóż za błyskotliwe zakończenie przemówienia, Aszo.

Obowiązki zawodowe, Wasza Królewska Mość. To przedsięwzięcie uczyni cię jeszcze popularniejszym.

Tylko cię uprzedzę. Jeśli nie zgodzisz się na warunki Hattusila, to będzie wojna.

A więc szantaż! Jeśli tak, to nie chcę się nawet z nimi zapoznawać.

Wysłuchaj mnie, proszę! Zbyt wiele pracowaliśmy dla pokoju, ty i ja,
by zobaczyć, jak w jednej chwili ulega ruinie.

Mów zatem, ale nic przede mną nie ukrywaj.

Wiesz, że Hattusil i Putuhepa mają jedną córkę. Mówi się, że to młoda kobieta o wielkiej piękności i o bystrym umyśle.

Tym lepiej dla niej.

Hattusil pragnie umocnić pokój. Według niego najlepszym sposobem jest wyprawienie wesela.

Czy mam rozumieć?...

Zrozumiałeś od pierwszego słowa. Aby ostatecznie przypieczętować nasze przymierze, Hattusil żąda nie tylko, abyś poślubił jego córkę, ale przede wszystkim, abyś uczynił ją wielką małżonką królewską.

Zapomniałeś, że Izet urodziwa pełni już tę funkcję?

Takie żądanie jest niedorzeczne i oburzające!

Na pozór tak. W rzeczywistości nie jest pozbawione pewnych ko­rzyści.

Nie mogę tak upokorzyć Izet.

Nie jesteś mężem takim jak inni. Wielkość Egiptu musi być ponad twoimi uczuciami.

Czy nie poznałeś zbyt wielu kobiet, Aszo, że stałeś się tak cyniczny?



Setau, zaklinacz węży, zakochany w Nubii, Asza, wnikliwy dyplomata, Ameni, pisarz skrupulatny i oddany... Brakowało tylko Mojżesza, aby odtwo­rzyć spotkanie uczniów wyższej uczelni w Memfis, którzy tyle lat temu dzie­lili radość przyjaźni i zastanawiali się nad naturą prawdziwej władzy.

Kucharz Ramzesa przeszedł samego siebie: sałatka z porów i dyni w mięs­nym sosie, jagnię pieczone z tymiankiem, do tego przecier z fig, marynowane cynadry, kozi ser i ciasto na miodzie polane sokiem z szarańczynu. Na cześć tego spotkania Ramzes kazał też podać czerwone wino z trzeciego roku panowania Setiego, którego aromat wprawił Setau w rodzaj ekstazy.

może będziemy mogli przejść do poważnych tematów.

Jedynie Mojżesz jest nieobecny — przypomniał Ramzes, zamyślony.

Gdzie on teraz przebywa, Aszo?

Faraon nie zaprzeczył. Setau zwrócił się do Ameniego.

Dyplomata opłukał sobie palce w miseczce wody zaprawionej cytryną.

Hattusil wyraził nieoczekiwane żądanie: chce wydać swoją córkę za Ramzesa.

Gdzie tu problem? — rozbawił się Setau.—Taki rodzaj dyplomatycz­nego małżeństwa był z powodzeniem praktykowany w przeszłości i ta Hetytka będzie jedną żoną więcej!

Hetycki król domaga się, by jego córka została wielką małżonką królewską.

Setau podskoczył.

To znaczy, że nasz odwieczny wróg każe faraonowi odtrącić Izet!


Jesteście zbyt impulsywni — oświadczył Asza — tu w grę wchodzi sprawa pokoju.

Hetyci nie będą nam narzucali swoich praw! — zaprotestował Setau.

Ufam tylko instynktowi.

Ameni i Setau spojrzeli pytająco na Ramzesa.

Sam podejmę decyzję — rzekł faraon.



6

Naczelnik konwoju nie mógł się zdecydować. Czy pójść wzdłuż wybrzeża, przez Bejrut, kierując się na południe, przeciąć Kanaan i dojechać do Sile, czy też wykorzystać drogę wzdłuż Antylibanu i Góry Hermon, zostawiając Da­maszek na wschodzie?

Fenicji nie brakowało uroku: lasy dębowe i cedrowe, orzechy rzucające chłodny cień, figowce o wybornych owocach, gościnne wioski, gdzie przy­jemnie było się zatrzymać.

Trzeba było jednak jak najszybciej dostarczyć do Pi-Ramzes oliban ze­brany w wielkim trudzie na Półwyspie Arabskim.

Do tej białej pachnącej żywicy, którą Egipcjanie nazywali „sonter", „ta, która uświęca", dołączano nie mniej cenną czerwonawą mirrę. Świątynie potrzebowały tych rzadkich substancji do odprawiania obrzędów, ich cudow­ny zapach rozchodził się z sanktuariów aż do nieba i zachwycał bogów. Używali ich też balsamiści i medycy.

Drzewo z białą żywicą z Arabii, z drobnymi ciemnozielonymi listkami, miało pięć do ośmiu metrów wysokości. W sierpniu i wrześniu otwierały się jego złociste kwiaty z purpurowym sercem, gdy tymczasem pod korą perliły się kropelki białej żywicy. Doświadczony zbieracz, który potrafił zręcznie

zeskrobywać korę, wymawiając przy tym starą formułę magiczną: „Bądź błogosławione, drzewo z białą żywicą, faraon sprawił, że urośniesz", mógł otrzymać nawet trzy plony na rok.

Konwojenci wieźli także miedź azjatycką, cynę i szkło, ale te towary, choć poszukiwane i łatwe do sprzedania, nie miały wartości olibanu. Po dostarcze­niu tego ładunku opiekun konwoju będzie odpoczywał w swojej pięknej willi w Delcie.

Dostawca olibanu, łysiejący grubas z wystającym brzuchem, lubił biesia­dować, ale pracę traktował poważnie. Osobiście sprawdzał stan wózków i doglądał osłów. Jego ludzie byli dobrze żywieni i korzystali z długich od­poczynków, nie mieli więc prawa narzekać, chyba że chcieliby stracić zajęcie.

Szef konwoju wybrał wąską górską drogę, trudniejszą, ale za to krótszą niż droga nadbrzeżna. Będzie tam więcej cienia, a zwierzętom przyda się odrobina chłodu.

Osły posuwały się raźnym krokiem, dwudziestu konwojentów podśpie­wywało sobie półgłosem, wiatr ułatwiał pochód.

Kiedy wreszcie zapomnisz, że byłeś najemnikiem? Teraz jest pokój i drogi są bezpieczne.

Jeśli to włóczędzy, niech nikt na mnie nie liczy, że im oddam swoją porcję.

Przestań się martwić i pilnuj osłów. Czoło pochodu zatrzymało się nagle.

Naczelnik, wściekły, przeszedł na początek kolumny. Stos ściętych gałęzi tarasował osłom drogę.

Uprzątnijcie to!

W chwili gdy konwojenci znajdujący się na przedzie zabrali się do odrzu­cania gałęzi, grad strzał powalił ich na ziemię. Ich towarzysze, oszołomieni, starali się uciec, ale nie wymknęli się napastnikom. Były najemnik, wymachu­jąc sztyletem, wspiął się na kamieniste zbocze i stamtąd rzucił się na jednego z łuczników. Ale atletycznie zbudowany mężczyzna z długimi włosami roz­łupał mu czaszkę ostrzem topora osadzonego na krótkim trzonku.

Tragedia rozegrała się w ciągu kilku minut. Jedynie naczelnik konwoju został oszczędzony. Drżący, niezdolny do ucieczki, patrzył na zbliżającego się zabójcę, którego szeroki tors pokrywało gęste, rude owłosienie.

Daruj mi życie... Uczynię cię bogaczem!


Uri-Teszub wybuchnął śmiechem i zatopił miecz w brzuchu nieszczęśni­ka. Hetyta nie znosił kupców.

Jego wspólnicy, Fenicjanie, wyciągali z trupów swoje strzały. Posłuszne osły poddały się rozkazom nowych panów.

Syryjczyk Raia odczuwał strach przed gwałtownością Uri-Teszuba, ale czy mógłby znaleźć lepszego sojusznika dla stronnictw, którym nie odpowia­dał pokój i na wszelkie sposoby starały się obalić Ramzesa? W okresie rozejmu Raia wzbogacił się, ale był przekonany, że wojna rozpocznie się na nowo i Hetyci ponowią atak na Egipt. Dawny naczelny wódz Hetytów został znowu wybrany większością głosów przez oddziały swoich zwolenników i ożywiał w nich upodobanie do zwycięstw. Za okazaną mu pomoc Raia spodziewał się, teraz czy w przyszłości, uprzywilejowanego stanowiska.

Jednak gdy Hetyta pojawił się w jego magazynie, Raia nie mógł po­wstrzymać ledwie dostrzegalnego odruchu cofnięcia się. Miał wrażenie, że ten okrutnik, gwałtowny, a jednocześnie zimny jak lód, mógłby mu poderżnąć gardło dla samej przyjemności zabijania.

Syryjczykowi zatrzęsła się bródka. Prosił Uri-Teszuba, by nawiązał kon­takt z Fenicjanami i odkupił od nich dostawę olibanu pochodzącą z Półwyspu Arabskiego. Pertraktacje mogły się przeciągać, ale Raia dał Uri-Teszubowi dostatecznie dużo płytek cyny, by przekonać naczelnika konwoju do odstą­pienia ładunku. Syryjski kupiec dorzucił również dla równowagi płytkę srebra z kontrabandy, rzadko spotykane wazy i sztuki pięknych tkanin.


Rzuciliśmy ciała na dno wąwozu.

Raia zastanawiał się, czy nie powinien raczej prowadzić spokojnej egzy­stencji kupca, ale było już za późno, aby się wycofać. Przy najmniejszym zastrzeżeniu Uri-Teszub pozbędzie się go od razu.

Owszem, ale każdy kupujący może naprowadzić na nasz ślad. Ten oliban jest przeznaczony do świątyń.

Rady kupców są zawsze godne pogardy! Będziesz sprzedawał dla mnie niewielkie ilości kupcom właśnie odjeżdżającym do Grecji lub Cypru. A my zaczniemy tworzyć siatki wiernych zauszników zdecydowanych na zniszczenie tego przeklętego kraju.

Plan Uri-Teszuba był nawet dość rozsądny. Dzięki fenickim pośrednikom Raia szybko upłynniłby oliban, nie ryzykując zbytnio. Na wskroś nieprzyjazna Egiptowi Fenicja dawała schronienie wielu przeciwnikom polityki Hattusila.

Muszę wzbudzić szacunek — ciągnął dalej Hetyta — Serramanna nie przestanie mnie nękać, chyba że okazałby się próżniakiem, który postanowił korzystać z uroków życia.

Raia namyślał się.

Powinieneś ożenić się z kobietą bogatą i poważną. Jedyne wyjście to majętna wdowa, spragniona miłości.

Miałbyś jakąś pod ręką? Raia podrapał się w bródkę.

Mam rozległą klientelę... Nasuwają mi się dwie lub trzy propozycje. W przyszłym tygodniu urządzę ucztę i przedstawię cię.

Kiedy z Półwyspu Arabskiego wyruszy następny ładunek olibanu?

Jeśli uda nam się rozpuścić kilka fałszywych pogłosek, które przyczynią się do zwiększenia wzburzenia i pozbawią Ramzesa jednego czy dwóch najważ­niejszych popleczników, w głównych miastach wybuchną niebezpieczne za­mieszki.

Uri-Teszub wyobraził sobie Egipt w morzu ognia i krwi, oddany w ręce łupieżców, zdeptane przez armię hetycką obie korony faraona, wzrok Ram­zesa ogarniętego przerażeniem.

Nienawiść tak wykrzywiła twarz Hetyty, że syryjski kupiec poczuł strach. Na kilka chwil Uri-Teszub wstąpił do królestwa ciemności, tracąc kontakt ze światem.

Chcę uderzyć szybko i potężnie, Raia.


Mamy więc szansę, Raia! A może sądzisz, że jestem mniej groźny niż Ramzes?



7

Służebna Izet urodziwej długo namydlała plecy królowej, zanim wylała na jej smukłe ciało letnią, pachnącą wodę. Używała bogatej w saponinę substancji, wydobytej z kory balanitu, drzewa cennego i szlachetnego. Potem rozmarzona królowa Egiptu powierzyła się zręcznym dłoniom swojej manikiurzystki i fryzjerki. Służący przyniósł jej czarkę chłodnego mleka.

W Pi-Ramzes Izet urodziwa czuła się lepiej niż w Tebach. Tam na zachodnim brzegu, w Dolinie Królowych, był grobowiec Nefertari, a w Ramesseum jej kaplica, gdzie Ramzes często sam odprawiał obrzędy religijne. Tutaj, w otwartej na cały świat stolicy, założonej przez faraona, życie toczyło się szybko i nie myślano tyle o przeszłości i o tamtym świecie.

Izet przyglądała się sobie w owalnym lusterku z wypolerowanego brązu, którego rączka była wyrzeźbiona w kształcie nagiej kobiety o długich nogach i głowie zwieńczonej baldaszkiem papirusa.

Tak, jeszcze była piękna. Jej skóra była delikatna jak cenna tkanina, twarz zachowała nadzwyczajną świeżość, w oczach błyszczała miłość. Ale jej piękność nigdy nie dorówna piękności Nefertari i była wdzięczna Ramzesowi, że nie okłamywał jej, twierdząc, iż pewnego dnia zapomni o swojej pierw­szej wielkiej małżonce królewskiej. Izet nie była o nią zazdrosna, przeciwnie, odczuwała brak Nefertari, a to, że obdarzyła Ramzesa dwoma synami, wy­starczało jej do szczęścia.

Jakże oni byli różni! Starszy Cha miał trzydzieści siedem lat i piastował wysokie godności religijne, a najszczęśliwszy czuł się w świątynnych biblio­tekach. Młodszy, dwudziestosiedmioletni Merenptah był równie muskularnie zbudowany jak jego ojciec i wyraźnie lubił dowodzić. Być może jeden z nich zostanie powołany do rządzenia krajem, ale faraon mógł wybrać na następcę również jednego ze swoich licznych „synów królewskich", z których więk­szość okazała się świetnymi zarządcami.

Izet nie dbała ani o władzę, ani o przyszłość. Upajała się każdą chwilą cudu ofiarowanego jej przez los. Żyć obok Ramzesa, razem uczestniczyć w oficjal­nych uroczystościach, przyglądać się, jak sprawuje rządy na Dwóch Zie­miach. .. Czy istniało wspanialsze życie?

Służebna zaplotła włosy królowej, nasączyła je zapachem mirry, następ­nie nałożyła jej krótką perukę, na której upięła diadem z karneolem i z perłami.

Zechciej wybaczyć moją poufałość... Ale Wasz Królewska Mość wygląda zachwycająco!

Izet uśmiechnęła się. Musi pozostać piękna dla Ramzesa, sprawić, aby tak długo, jak to tylko możliwe, nie zauważał, że jej młodość już minęła.

Właśnie gdy się podnosiła, zjawił się Ramzes. Żaden mężczyzna nie mógł, się z nim równać, nikt nie miał takiej inteligencji, siły i postawy. Bogowie, ofiarowali mu wszystko, a on oddawał ten dar swojemu krajowi.

Izet urodziwa obawiała się tej próby. Nefertari potrafiła rządzić, ona nie. Sama myśl, że miałaby się włączyć w sprawy państwowe, napawała ją przerażeniem.

On żąda dużo więcej, aby została moją wielką małżonką królewską. . Izet urodziwa przez kilka chwil trwała bez ruchu, potem jej oczy wypełniły się łzami. Cud się skończył. Trzeba się wycofać i ustąpić miejsca młodej i pięknej Hetytce, która będzie symbolem przyjaznych stosunków między Egiptem a krajem Cheta. Izet nie przeważy szali na swoją stronę.

Decyzja należy do ciebie — oznajmił Ramzes. — Czy zgadzasz się opuścić swoje stanowisko i usuniesz się?

Królowa uśmiechnęła się smutno.

Uczyniłeś mnie bardzo szczęśliwą, Ramzesie, twoja wola jest wolą Egiptu.

No dobrze, ale ja się nie zgadzam! Hetycki król nie będzie dyktował swoich decyzji faraonowi Egiptu. Nie jesteśmy narodem barbarzyńców, któ­rzy traktują kobiety jak stworzenia niższe. Który władca Dwóch Ziem ośmielił się kiedykolwiek odtrącić swoją wielką małżonkę królewską, tę, która jest częścią osoby faraona? I to ode mnie, Ramzesa, jakiś wojownik z Anatolii śmie żądać, abym pogwałcił prawo moich przodków!

Ramzes delikatnie ujął dłonie Izet urodziwej.

Przemawiałaś w sprawie Egiptu tak, jak powinna to uczynić prawdzi­wa królowa. Do mnie teraz należy działanie.


Światło zachodzącego słońca, wpadające do obszernego biura Ramzesa przez jedno z trzech wielkich okien z kolumienkami pośrodku, otaczało złocistą aureolą posąg Setiego. Ożywiony przez talent rzeźbiarza wizerunek monarchy, mający zgodnie z wymaganym rytuałem otwarte usta i oczy, nieustannie przypominał o zachowywaniu prawości, przesłaniu, które odbie­rał tylko jego syn, gdy cisza wieczoru stroiła się wspaniałym blaskiem.

Białe ściany, wielki stół, na którym leżała rozłożona mapa Bliskiego Wschodu, fotel z prostym oparciem dla faraona, wyplatane krzesła dla gości, biblioteczka z tekstami mówiącymi o zabezpieczeniu duszy królewskiej i sza­fa na papirusy — tak surowy był wystrój biura, w którym Ramzes Wielki sam podejmował najważniejsze decyzje dotyczące przyszłości kraju.

Monarcha zasięgał najpierw rady mędrców z Domu Życia w Heliopolis, wielkich kapłanów stojących na czele większych sanktuariów, Ameniego, wezyra i ministrów, później zamykał się w swoim biurze i rozmawiał z duszą swojego ojca. Jeszcze nie tak dawno miał oparcie w Nefertari i Tui. Izet urodziwa znała swoje ograniczenia i nie była mu żadną pomocą. Ciężar samotności stawał się coraz większy. Wkrótce będzie musiał poddać próbie

obu swoich synów, by dowiedzieć się, który z nich okaże się zdolny prowa­dzić dalej dzieło zapoczątkowane przez pierwszego faraona.

Egipt był jednocześnie silny i słaby. Silny, bo przetrwała w nim Zasada Maat, nienaruszona, mimo ludzkich ułomności. Słaby, bo świat zmieniał się i coraz więcej miejsca zajmowała w nim tyrania, chciwość i egoizm. Faraoni z pewnością ostatni bronili panowania bogini Maat, będącej uosobieniem Powszechnej Zasady sprawiedliwości i miłości. Wiedzieli bowiem, że bez Maat świat zmieni się w pole bitwy, gdzie barbarzyńcy, używając coraz straszliwszej broni, będą staczali walki, aby zwiększyć swoje przywileje i zniszczyć wszelkie więzy z bogami.

Wprowadzić Maat w miejsce nieładu, przemocy, niesprawiedliwości, kłamstwa i nienawiści stało się zadaniem faraona, który wypełniał je, korzy­stając z życzliwości niewidzialnych mocy. A to, czego domagał się król Hetytów, sprzeciwiało się Zasadzie Maat.

Strażnik wprowadził Aszę ubranego w lnianą szatę i nadzwyczaj wytwor­ną koszulę z długimi rękawami.

Nie chciałbym pracować w takim miejscu jak to — powiedział do Ramzesa. — Jest naprawdę zbyt surowe.

Mój ojciec nie lubił przeładowanych wnętrz i ja też nie lubię.

Faraon nie może się za bardzo rozpraszać. Ci, którzy tobie zazdrosz­czą, są głupcami albo nie zdają sobie z tego sprawy. Czy Wasza Królewska Mość podjął już decyzję?

Minister spraw zagranicznych popatrzył na rozłożoną mapę Bliskiego Wschodu.

Tego się właśnie obawiałem.

Żądania Hattusila są zniewagą. Gdybym im uległ, zaparłbym się instytucji faraonów.

Asza oparł wskazujący palec na terytorium Hetytów.

To decyzja faraona i Ramzesa Wielkiego. Twój ojciec postąpiłby tak samo.

Zastawiłeś na mnie pułapkę?

Wypełniłem swoje obowiązki dyplomaty z myślą o pokoju. Czy był­bym przyjacielem Ramzesa, gdybym nie wystawił go na próbę?

Usta króla drgnęły w ledwie dostrzegalnym uśmiechu.

Kiedy Wasza Królewska Mość wyda rozkaz ogólnej mobilizacji?

Brakuje ci ufności, Aszo.

Dyplomata zmarszczył brwi, sądził, że dobrze zna Ramzesa, ale jeszcze raz faraon go zaskoczył.

Z naszym wielkim przyjacielem Hattusilem zawarliśmy traktat o wza­jemnej pomocy — ciągnął dalej król — wyjaśnisz mu zatem, że obawiam się libijskiego ataku na naszą zachodnią granicę. Otóż, od czasu wprowadzenia pokoju nasze uzbrojenie zdążyło się już zestarzeć i brakuje nam żelaza. Zażądasz więc od hetyckiego króla, aby nam je dostarczył, i to w znacznej ilości. Dzięki niemu, zresztą zgodnie z warunkami naszej umowy, będziemy mogli obronić się przed najeźdźcami.

Asza, zbity z tropu, skrzyżował ramiona.



8

Cha, syn Ramzesa i Izet urodziwej, nie chciał robić kariery w armii czy administracji. Nie pociągały go te świeckie obowiązki, gdyż był urodzonym badaczem i odczuwał prawdziwą namiętność do świętych ksiąg mędrców i do zabytków Starego Państwa. Twarz miał kanciastą i surową, czaszkę wygolo­ną, oczy ciemnoniebieskie. Był raczej szczupły, a chodził trochę sztywno z powodu bolących stawów. Okrył się sławą, występując przeciw Mojżeszowi i jego magicznym sztuczkom, i sprawował zdecydowane rządy nad kapłana­mi boga Ptaha w Memfis. Świeckie obowiązki wynikające z urzędu wielkiego kapłana przekazał innym, aby do woli badać ukryte moce objawiające się w powietrzu i w kamieniu, w wodzie i w drzewie.

Dom Życia w Heliopolis przechowywał „ducha światłości", to znaczy święte archiwa pochodzące ze złotego wieku, kiedy to faraonowie wznosili piramidy, a mędrcy opracowywali rytuały. Czyż w tej błogosławionej epoce nie przenikali sekretów życia i śmierci? Uczeni ci nie tylko sami zgłębiali tajemnice wszechświata, ale również przełożyli je na hieroglify, aby przeka­zać swoją wizję przyszłym pokoleniom.

Cha, uznawany przez wszystkich za najlepszego znawcę tradycji, został wybrany na organizatora pierwszego święta „sed" Ramzesa, na uświetnienie trzydziestego roku jego panowania. W wyniku tak długiego okresu sprawo­wania władzy magiczna moc faraona mogła już ulec wyczerpaniu. Należało zatem zgromadzić wokół niego wszystkich bogów i boginie, aby ta niebiańska wspólnota dała mu nową energię. Wiele demonów, na próżno, usiłowało przeciwstawić się odrodzeniu Ramzesa*.

Cha nie zadowolił się odczytywaniem tajemnych ksiąg. Nawiedzały go daleko szerzej zakrojone plany, tak rozległe, że potrzebował poparcia samego faraona. Zanim jednak przedstawił swoje marzenia ojcu, musiał je po trochu sprowadzić do realnych rozmiarów. Oto dlaczego od świtu robił pomiary w kamieniołomach Gór Czerwonych, niedaleko Heliopolis, chcąc wyszukać w tym miejscu odpowiednie bloki kwarcytu. Właśnie tutaj, według mitu, bogowie dokonali masakry ludzi zbuntowanych przeciwko światłości, któ­rych krew na zawsze wsączyła się w kamień.

Chociaż nie posiadał umiejętności kamieniarza czy rzeźbiarza, Cha instynk­townie wyczuwał surowiec. Dostrzegł utajoną energię, która przebiegała w żyłach kamiennego bloku.

Czego szukasz, synu?

W blasku porannego słońca, które zwyciężywszy ciemności, wyciskało piętno na swoim pustynnym imperium, stał Ramzes i przypatrywał się Cha.

Starszy syn króla wstrzymał oddech. Cha wiedział, że Nefertari poświę­cała swoje życie, aby ocalić go od uroków straszliwego maga, i niekiedy zastanawiał się, czy Ramzes nie doświadcza na jego widok pewnej niechęci.


Czy nie mamy pokoju z Hetytami?

Sam dobierz sobie kierownika robót i kamieniarzy. Surowa twarz Cha rozjaśniła się.

Dziwne to miejsce — zauważył Ramzes — krew buntowników prze­sączyła te kamienie. Odwieczna walka ciemności ze światłem pozostawiła tutaj głębokie ślady. W Czerwonych Górach działają takie moce, że należy zapuszczać się w te strony z wielką ostrożnością. Nie jesteś tu przypadkowo, Cha, jakiego skarbu szukasz?

Starszy syn króla przysiadł na brunatnawym bloku skalnym.

Księgi Thota, ojcze. Księgi, która zawiera sekret hieroglifów. Ona znajduje się gdzieś w nekropolii w Sakkarze. Znajdę ją, nawet jeśli moje poszukiwania będą musiały trwać wiele lat.


Pięćdziesięcioczteroletnia pani Tanit była bardzo piękną Fenicjanką, a jej obfite kształty przyciągały wzrok nawet dużo młodszych od niej mężczyzn.

Wdowa po bogatym kupcu, który był przyjacielem Syryjczyka Rai, odziedzi­czyła w spadku znaczną fortunę i korzystają z niej bez umiarkowania, wydając ucztę za ucztą w swojej okazałej willi w Pi-Ramzes.

Pulchna Fenicjanką szybko pocieszyła się po śmierci męża, którego uwa­żała za prostaka i nudziarza. Po kilku tygodniach udawanego smutku Tanit znalazła ukojenie w ramionach wspaniałego Nubijczyka. Ale odszedł, tak jak poprzedni kochankowie Tanit, gdyż nie sprostał jej temperamentowi.

Tanit mogła powrócić do Fenicji, ale coraz bardziej lubiła Egipt. Dzięki władzy i promieniowaniu mocy Ramzesa ziemia faraonów miała posmak raju. Nigdzie indziej kobieta nie czuła się tak wolna.

Pod wieczór zjawili się goście. Bogaci Fenicjanie prowadzący interesy z panią Tanit, wysocy urzędnicy olśnieni urodą Fenicjanki, rodacy, których kusił jej majątek, i kilka nowych twarzy, które pani domu lubiła wynajdywać. Cóż było bowiem bardziej ekscytującego niż czuć na sobie spojrzenie zain­trygowanego mężczyzny? Pani Tanit potrafiła być raz wesoła, raz daleka, nigdy nie pozwalając swojemu rozmówcy odgadnąć, jak się zakończy ich spotkanie. We wszystkich okolicznościach do niej należała inicjatywa, i to ona podejmowała decyzję. Mężczyzna, który usiłował dominować, nie miał żadnej szansy, aby ją zdobyć.

Jak zwykle dania będą wyśmienite, a szczególnie comber zajęczy w piw­nym sosie, do tego kawior z oberżyny i znakomite wina; dzięki swoim znajomościom w pałacu Tanit otrzymała nawet kilka dzbanów czerwonego wina z Pi-Ramzes, pochodzącego z dwudziestego pierwszego roku panowania Ramzesa, daty pamiętnego traktatu pokojowego z Hetytami. I jak zwykle Tanit będzie rzucała pożądliwe spojrzenia na najprzystojniejszych mężczyzn w poszukiwaniu swojej następnej zdobyczy.


Jak twoje interesy?

Praca, dużo pracy... Produkowanie luksusowych konserw wymaga wykwalifikowanych pracowników, a ci żądają wysokich zarobków. Jeśli chodzi o egzotyczne wazy, które tak ceni sobie arystokracja, trzeba je przy­wozić z innych krajów, a to pociąga za sobą wiele pertraktacji i wyjazdów. Dobrzy rzemieślnicy nie są tani. Ale ponieważ moja reputacja opiera się na jakości, ciągle muszę inwestować. To dlatego nie będę nigdy bogaty.

Pokój, traktat zawarty przez Ramzesa i Hattusila, imperium hetyckie pozbawione chęci do podbojów, triumfujący Egipt... Raia nie zniesie dłużej tchórzostwa i odszczepieństwa, które były przyczyną tej klęski. Tyle wysił­ków włożył, aby nad całym Bliskim Wschodem rozciągała się hegemonia armii anatolijskiej, że teraz nie wyrzeknie się tej walki.

Ustawiona na filarku lampa oświetlała Uri-Teszuba, stojącego z dala od grupek gości, prowadzących banalne rozmowy. Migotliwe światło podkreśla­ło twarde rysy jego twarzy, bogactwo długich włosów, męski tors pokryty rudym owłosieniem, twardą muskulaturę wojownika.

Tanit oniemiała z wrażenia. Nigdy jeszcze nie widziała kogoś tak dzikiego i zmysłowego. Uczta przestała się liczyć. Fenicjanka miała w głowie tylko jedną myśl: jak najszybciej zdobyć tego wspaniałego mężczyznę.


9

Ramzes przyglądał się walce Serramanny z Merenptahem. W pancerzu z ruchowymi blachami, rogatym kasku zwieńczonym dyskiem z brązu, trzy­mając okrągłą tarczę, Sardyńczyk walił mieczem w prostokątną tarczę młod­szego syna Ramzesa, zmuszając go do cofania się. Faraon poprosił dowódcę swej straży, aby nie oszczędzał przeciwnika. Merenptah, który chciał dowieść swej dzielności w walce, nie mógł sobie wymarzyć godniejszego przeciwnika.

Liczący dwadzieścia siedem lat Merenptah, Umiłowany boga Ptaha, był prawdziwym atletą obdarzonym przy tym odwagą, rozsądkiem i wspaniałym refleksem. Sardyńczyk, mimo że miał już pięćdziesiątkę, nic nie utracił ze swojej siły i dynamizmu. Dorównać mu stanowiło nie lada wyczyn.

Merenptah ustępował placu, potem powracał do natarcia, odparowywał ciosy, przechodził raz na prawą, raz na lewą stronę, aż po trochu zmęczył Serramannę.

Nieoczekiwanie olbrzym zatrzymał się i rzucił na ziemię swój długi miecz o trójkątnym ostrzu i tarczę.

Dosyć harców. Bijemy się na gołe pięści.

Merenptah zawahał się przez chwilę, po czym postąpił tak samo jak Sardyńczyk. Patrząc na nich, Ramzes jeszcze raz przeżywał walkę wręcz, w której nad brzegiem Morza Śródziemnego pokonał pirata Serramannę, zanim uczynił go dowódcą swojej osobistej straży.

Syn króla został zaskoczony nagłym atakiem kolosa, który rzucił się na niego z głową naprzód. W szkole wojskowej Merenptah nie nauczył się walczyć jak dziki zwierz. Powalony jak długi na plecy w kurz koszarowej podłogi, myślał, że się udusi pod ciężarem byłego pirata.

Nie potrzeba. Zobaczyłem to, co chciałem zobaczyć. A ponieważ do­stałeś już pożyteczną lekcję, mianuję cię głównodowodzącym egipskiej armii.

Serramanna przyzwalająco pokiwał głową.

Nie dalej niż za miesiąc — ciągnął Ramzes — dostarczysz mi kom­pletny i szczegółowy raport o stanie naszych wojsk i jakości ich uzbrojenia.

Merenptah z trudem jeszcze łapał oddech, kiedy Ramzes oddalał się już na swoim rydwanie, którym osobiście powoził. Komu powierzyć los Egiptu: uczonemu Cha czy wojowniczemu Merenptahowi? Gdyby zdolności każde­go z nich połączyć w jednej i tej samej osobie, wybór byłby łatwy. A nie było już Nefertari, która mogłaby mu doradzić. Liczni „synowie królewscy" rów­nież posiadali wiele zalet, ale żaden z nich nie miał tak silnej osobowości jak dwaj synowie Izet urodziwej. A Meritamon, córka Nefertari, wybrała życie w ciszy świątyni.

Ramzes musiał zdawać sobie sprawę, jak słuszna jest rada, którą dziś rano jasno sformułował Ameni: „Niech Wasza Królewska Mość odrodzi się poprzez obrzędy, aby mógł sprawować rządy tak długo, dopóki ostatecznie nie wyczerpie swojej energii. Tak zawsze postępowali faraonowie".

Raia opuścił swój skład, przeszedł przez dzielnicę warsztatów, minął pałac królewski i ruszył szeroką aleją, która prowadziła do świątyni Pi-Ram-zes. Obsadzona akacjami i sykomorami rzucającymi dobroczynny cień, wy­glądała majestatycznie i spokojnie.

Kupiec pozostawił po lewej stronie świątynię Amona, a po prawej świą­tynię Ra. Krokiem, który miał wydawać się swobodny, skierował się ku świątyni Ptaha. W pobliżu świątyni należało się wycofać, w zewnętrznej ścianie murowano stele, na których rzeźbiarze wyryli uszy i oczy. Czyż bóg nie słyszy wszystkich najbardziej sekretnych słów i nie widzi wszelkich najbardziej skrywanych intencji?

Zabobony", pomyślał Raia, jednakże poczuł się nieswojo. Ominął za­kręt narożnika, gdzie w murze była urządzona wnęka, w której umieszczono posążek bogini Maat. Dzięki temu lud mógł podziwiać największą tajemni­cę cywilizacji faraonów, odwieczną Zasadę, zrodzoną poza czasem i prze­strzenią.

Raia zjawił się przed drzwiami pracowni. Dozorca go znał. Wymienili kilka banalnych uwag o pięknie stolicy, kupiec pożalił się na skąpstwo niektórych klientów, później pozwolono mu wejść do tej części świątyni, która była przeznaczona dla złotników. Raia, koneser cennych waz, odwie­dzał ich często, wypytywał zatem o rodzinne nowinki i zdrowie.

Stary pracownik odwrócił się plecami od Rai, przyzwyczajony do tych przymówek. Dyskretnie, w sposób prawie niezauważalny, obserwował prak­tykantów, przywożących sztabki złota do jego towarzyszy, którzy ważyli je pod kontrolą wyszkolonych pisarzy. Cenny metal wkładano potem do zamk­niętego naczynia postawionego na ogniu, dmuchawka podsycała płomień. Niektórzy dmuchacze mieli nadęte policzki, aby nie stracić rytmu. Inni pracownicy przelewali stopiony metal do różnego kształtu zbiorników i po­wierzali materiał złotnikom, którzy obrabiali je na kowadle za pomocą ka­miennych młotów, formując z niego naszyjniki, bransolety, wazy, ozdoby do bram świątynnych i posągów. Sekrety rzemiosła były przekazywane z mistrza na ucznia w ciągu wymaganego wielu lat okresu terminowania.

Wspaniały — powiedział Raia do złotnika, który właśnie ukończył cenny napierśnik.


Raia odczekał aż do zakończenia pracy, aby pomówić ze swoim rodakiem. Po dwóch niepowodzeniach z cieślą i murarzem, którzy okazali się zadowo­leni ze swojej kondycji, sukces był całkowity.

Syryjski dmuchacz, dawny jeniec, pojmany niedaleko Kadesz, nie godził się na przegraną Hetytów i pragnął zerwania pokoju. Rozgoryczony, zawzięty i żądny odwetu, był typem człowieka, jakiego potrzebował Raia i Uri-Teszub. Co więcej, robotnik miał kilku przyjaciół podzielających jego poglądy.

Raia bez trudu przekonał go, aby dla niego pracował i wszedł do grupy opozycyjnej, której zadaniem miało być zagrożenie interesom Egiptu.


Uri-Teszub ugryzł swoją kochankę w szyję i obejmował ją wciąż gwał­townie. Tanit była zadowolona. Nareszcie poznała prawdziwą namiętność, tę mieszaninę brutalności i ciągle nie zaspokojonego pragnienia.

Zostań jeszcze — poprosiła.


Hetyta wykorzystał względy okazywane mu przez piękną Fenicjankę. W twierdzach Anatolii Uri-Teszub nauczył się posługiwać kobietami tak, jak na to zasługiwały.

Przez chwilę Tanit doznawała uczucia trwogi, po raz pierwszy nie kon­trolowała sytuacji. Ten brutalny mężczyzna o niewyczerpanej energii był wprost przerażający. Nigdy nie napotka znowu podobnego kochanka zdolne­go dzielić jej najgorętsze pragnienia.

W połowie nocy zerwała się.

Kiedy kobieta i mężczyzna żyją pod jednym dachem, na oczach wszystkich, są małżeństwem. A więc jesteśmy poślubieni.

Zaskoczona, odsunęła się.

Zobaczymy się znowu, ale... Uri-Teszub cisnął ją z powrotem na łoże.

Będziesz mnie słuchała, kobieto, jestem synem zmarłego króla Hety­tów i prawowitym dziedzicem imperium. Ty jesteś tylko fenicką ladacznicą, która będzie mi służyła i zaspokajała wszystkie moje potrzeby. Czy zdajesz sobie sprawę, jaki to dla ciebie zaszczyt, że biorę cię za żonę?

Tanit usiłowała protestować, ale Uri-Teszub przydusił ją gwałtownie.

Jeśli mnie zdradzisz — powiedział cichym, chrapliwym głosem — zabiję cię.



10

Z trzcinowego koszyka Setau wyjął trójkątny bochenek wiejskiego chle­ba, miseczkę owsianki, suszoną rybę, gołąbka ugotowanego na parze, pieczo­ną przepiórkę, dwie cynadry gotowane w winie, żeberka wołowe na warstwie smażonej cebuli, figi i ziołowy ser. Powoli kładł jedną potrawę po drugiej na biurku Ameniego, zmuszając go do odsuwania papirusów, które ten właśnie studiował.

Co to jest?

Bladolicy pisarz oburzył się.

Inaczej mówiąc, czynisz mnie odpowiedzialnym za swoje przyszłe błędy. Setau wydawał się zaskoczony.

Ależ... oczywiście! Ty z tym swoim niezrozumiałym językiem pisa­rzy będziesz mógł to wszystko uzasadnić.

Gołąb ugotowany na parze okazał się cudem. Ameni nie ukrywał zachwytu.

Dzięki mnie wciągu kilku lat stanie się najbogatszą prowincją Egiptu! Ameni ostro zabrał się do pieczonej przepiórki.

Ponieważ rozwiązaliśmy już te drobne problemy — powiedział Setau — muszę ci wyznać, że jestem bardzo zaniepokojony.

Z jakiego powodu?

Wczoraj wieczorem kochałem się z Lotos, nagle ona wyprostowała się i krzyknęła: „Jakiś potwór tu krąży!" Ale nie chodziło ani o nasze dwie kobry, które czuwają w nogach łoża, ani o hetycką armię, którą Ramzes tak czy inaczej zwycięży po raz drugi, jeśli trzeba będzie.

Rozpoznałeś to monstrum?


Kiedy pierwsze promienie słońca wpadły do sypialni, Serramanna otwo­rzył oczy. Po jego lewej stronie spała młoda Nubijka. Po prawej jeszcze młodsza Libijka. Sardyński olbrzym nawet nie pamiętał ich imion.

Wstawać, smarkule!

Ponieważ olbrzym źle obliczył swoją siłę, klapsy, które wymierzył dwóm towarzyszkom nocy, były mniej pieszczotliwe, niż sobie życzył. Spłoszone kobiece piski przyprawiły go o ból głowy.

Ubierajcie się i wynoście!

Serramanna zanurkował w basenie, który zajmował większą część ogrodu, i pływał przez prawie dwadzieścia minut. Według niego był to najlepszy środek na usunięcie skutków wina i nocnych hulanek.

Odzyskawszy formę, zabrał się do pochłaniania bochna świeżego chleba, cebuli, słoniny i suszonej wołowiny, kiedy służący zawiadomił go o przybyciu jednego z jego podwładnych.

Trzymając jeszcze w zębach kawał suszonej wołowiny, Serramanna wsko­czył na konia.


Odźwierny w willi pani Tanit powinien zażądać od sardyńskiego olbrzyma oficjalnego dokumentu uprawniającego go do przesłuchiwania właścicielki,

ale wyperswadował mu to rozsierdzony wzrok Serramanny. Zawołał ogrod­nika i poprosił go, by zaprowadził dowódcę straży przybocznej Ramzesa przed oblicze pani domu.

Ubrana w suknię z przezroczystego lnu, która prawie wcale nie zakrywała jej obfitych kształtów, Tanit jadła śniadanie na ocienionym tarasie w towarzystwie Uri-Teszuba prezentującego bogactwo swojego rudego owłosienia.

Słynny Serramanna! — wykrzyknął Hetyta widocznie rozradowany tą wizytą. — Czy zaprosimy go, by dzielił z nami posiłek, moja droga?

Sardyński olbrzym stanął naprzeciw Fenicjanki, która przytuliła się do Uri-Teszuba.


Sardyńczyk spostrzegł, że szyja Fenicjanki nosiła ślady ugryzienia.

Ten Hetyta spędził noc pod twoim dachem i zdaje się, postanowił tutaj zamieszkać. Czy wiesz, co to oznacza, pani Tanit?

Odpowiedz, ukochana—polecił Uri-Teszub. — Powiedz mu, że jesteś kobietą wolną, jak każda Egipcjanka, i że sama podejmujesz decyzje.

Fenicjanka zareagowała gwałtownie.

Wyjdź z mojego domu!

Jestem zaskoczony — dorzucił Uri-Teszub ironicznie. — Myślałem, że przyjmujemy przyjaciela, a odkrywam, że jesteśmy przesłuchiwani przez napastliwego policjanta. Czy masz oficjalny dokument, który uprawnia cię do przekroczenia progu prywatnej posiadłości, Serramanno?

ale tym razem odejdź! Znikaj, Serramanno, i zostaw w spokoju uczciwą parę małżonków, którzy o niczym innym nie myślą, jak tylko, by cieszyć się swoim szczęściem.

Uri-Teszub objął w porywie Fenicjankę. Zapominając o obecności Sardyńczyka, zaczęła się tulić do swojego małżonka bez najmniejszego skrępo­wania.


Regały i szafy w biurze Ameniego pod ciężarem administracyjnych doku­mentów groziły zawaleniem. Nigdy osobisty sekretarz króla nie miał do opracowania tylu ważnych aktów jednocześnie, a ponieważ osobiście spraw­dzał każdy szczegół, nie sypiał więcej niż dwie godziny na dobę i mimo protestów współpracowników skreślił urlopy należne w przyszłym tryme­strze. Wysokie premie uspokoiły wzburzone umysły.

Ameni zajmował się wnioskami Setau dotyczącymi Nubii i odpierał argumenty wicekróla, zwolennika dotychczasowego stanu, przedstawiając swoje opinie wezyrowi Pazerowi, który nie dowierzał specjalistom od gospo­darki. Każdego dnia odwiedzał też Ramzesa, aby przyspieszyć tysiące de­cyzji, przygotowawszy uprzednio starannie konkretne dane, których domagał się władca. Pozostawała reszta, cała reszta spraw, bo Egipt musiał być nadal krajem wielkim, ziemią niezrównaną, której należało służyć, nie zważając na swoje własne zmęczenie.

Jednakże kiedy Serramanna wtargnął do jego biura, blady pisarz o zapad­łej twarzy zapytywał samego siebie, czy jego barki udźwigną jeszcze jeden ciężar.



I pomyśleć, że istnieją próżniacy, którzy mają czas, by myśleć o mi­łości! Uspokój się, Serramanno, Uri-Teszubowi udał się w końcu jakiś podbój, ale ten wyeliminuje go na zawsze z drogi wojny.

11

Hattusas*, stolica hetyckiego imperium, nie zmieniło się wcale. Zbudo­wana na płaskowyżu środkowej Anatolii, wystawiona na upalne lata i lodo­wate zimy twierdza składała się z miasta dolnego, w którym najbardziej wyróżniającą się budowlą była świątynia boga Burzy i bogini Słońca, oraz miasta górnego, gdzie dominował pałac króla, pragnącego bezustannie pilno­wać ciągnących się przez dziewięć kilometrów murów obronnych najeżonych wieżami i blankami.

Nie bez wzruszenia Asza ponownie spoglądał na Hattusas, ucieleśnioną w kamieniu militarną potęgę Hetytów. Czyż dużo brakowało, by nie stracił tu życia podczas szczególnie niebezpiecznej misji szpiegowskiej, która poprze­dziła bitwę pod Kadesz?

Orszak zwierzchnika egipskiej dyplomacji musiał jeszcze przejechać przez jałowe stepy i zapuścić się w niegościnne wąwozy, zanim dotrze do stolicy, otoczonej masywami górskimi, których sama obecność odstraszała ewentualnego najeźdźcę. Hattusas miało wygląd niezdobytej fortecy, wznie­sionej na stromym skalnym wzgórzu, za cenę niewiarygodnych trudów. Jakże byli daleko od Egiptu i jego otwartych, gościnnych i serdecznych miast!

Pięć umocnionych bram dawało dostęp do wnętrza Hattusas. Dwie wybi­te w grubych murach dolnego miasta i trzy w murach miasta górnego. Hetycka eskorta, która towarzyszyła egipskiemu ambasadorowi przez ostatnie sto kilometrów, poprowadziła go do najwyżej położonego wejścia, Bramy Sfinksów.

Zanim ją przekroczył, Asza dokonał hetyckiego rytuału. Przełamał trzy chleby, ulał wina na kamień i wypowiedział obowiązującą formułę: „Niechaj ta skała trwa wiecznie". Egipcjanin dojrzał stojące obok naczynia z oliwą i miodem przeznaczone dla demonów, aby je ułagodzić i powstrzymać od rozsiewania nad miastem swych zatrutych wyziewów. Król Hattusil nie zmienił tradycji.

Tym razem Asza odczuwał zmęczenie podróżą. Kiedy był dużo młodszy, nie znosił pozostawania w miejscu, kochał niebezpieczeństwo i nie wahał się podejmować ryzyko. Teraz, w wieku dojrzałym, opuszczenie Egiptu stało się trudem. Ten pobyt za granicą pozbawiał go jedynej w swoim rodzaju przyje­mności: przyglądania się rządom Ramzesa. Szanujący Zasadę Maat faraon wiedział, że „najlepiej jest słuchać", zgodnie z zasadą mędrca Ptahhotepa, ulubionego pisarza Nefertari, i pozwalał swoim ministrom długo się wypo­wiadać, zważając na każdą intonację głosu i na każdą pozę. Niespodziewanie, z szybkością krokodyla Sobka, wyskakującego z głębiny wody, aby wywołać powtórne narodziny słońca, Ramzes podejmował decyzję. Proste zdanie, zrozumiałe, oczywiste, rozstrzygające. Posługiwał się władzą z niezrówna­nym wyczuciem sytuacji, bo sam był nawą państwa i jej sternikiem. Bogowie, którzy go wybrali, nie omylili się, a ludzie mieli rację, okazując mu posłu­szeństwo.

Dwaj podoficerowie w hełmach, pancerzach i butach poprowadzili Aszę do sali audiencyjnej króla Hattusila. Pałac królował na majestatycznej stromej skale o trzech ostro zakończonych szczytach. Na blankach wysokich wież bezustannie czuwali doborowi żołnierze. Władca kraju był chroniony przed wszelką napaścią z zewnątrz, dlatego też rywale pretendujący do tronu czę­ściej wybierali truciznę niż atak na ten nie do zdobycia pałac.

Hattusil schronił się tutaj, aby usunąć Uri-Teszuba, jednak Aszy, z rzadką zręcznością wypełniającemu swoją misję, udało się ułatwić ucieczkę głów­nodowodzącemu odpowiedzialnemu za śmierć swojego ojca, króla Muwattalego. Uri-Teszub znalazł azyl w Egipcie i dostarczył Ramzesowi użytecznych informacji o hetyckiej armii.

Tylko jedno wejście pozwalało przedostać się do „wielkiej twierdzy", nazywanej tak przez ludność, która spoglądała na nią z przestrachem. Kiedy ciężka brama z brązu zamknęła się za nim, Asza miał wrażenie, że jest więźniem. Pismo, które miał wręczyć Hattusilowi, nie skłaniało go do opty­mizmu.

Pocieszający znak: król nie kazał mu czekać. Asza został wprowadzony do zimnej sali z wielkimi słupami, której ściany zdobiły wojenne trofea.

Hattusil, niski, wątły, z włosami ściągniętymi przepaską, nosił srebrny naszyjnik, na lewym łokciu żelazną bransoletę, a ubrany był tak jak zawsze w długą czerwono-czarną szatę. Przypadkowy obserwator stwierdziłby, że był to człowiek raczej tuzinkowy, wręcz nieszkodliwy, nie dostrzegając zawzię­tego charakteru i strategicznych umiejętności kapłana bogini Słońca, który po długotrwałym konflikcie w końcu zdystansował o krok groźnego Uri-Teszu­ba. W trakcie tej nieubłaganej walki wspierała go jego małżonka, piękna Putuhepa, której inteligencji obawiały się zarówno kasty wojskowych, jak i kupieckie.

Asza skłonił się przed parą królewską siedzącą na masywnych, pozba­wionych elegancji tronach.

Putuhepa uśmiechnęła się.

Królowa zarumieniła się.

Hattusil sposępniał.

Nasze ludy i ich sprzymierzeńcy bardzo się z tego ucieszą. Jednakże... Zwierzchnik egipskiej dyplomacji złożył dłonie na wysokości piersi i oparł

na nich podbródek w postawie zamyślenia.

O co chodzi, Aszo?

Egipt jest krajem bogatym, Wasza Królewska Mość. Czy przestanie kiedyś być obiektem pożądania?


Faraon życzy sobie, aby jego brat, król hetyckiego imperium, przesłał mu wielką ilość żelaza, z którego będzie mógł wyrabiać broń i usunąć libijskie zagrożenie.

Nastąpiło długie milczenie. Potem Hattusil podniósł się zdenerwowany i wielkimi krokami zaczął przemierzać salę audiencyjną.

Mój brat Ramzes domaga się prawdziwej fortuny. Żelaza nie mam, a gdybym miał, zachowałbym je dla swojej własnej armii! Czy faraon chce mnie doprowadzić do nędzy i zrujnować kraj Cheta, on, który jest tak boga­ty? Moje zapasy są wyczerpane, a teraz nie jest odpowiedni czas na produko­wanie żelaza.

Asza pozostał niewzruszony.

Rozumiem.

Niech mój brat Ramzes pozbędzie się Libijczyków za pomocą swojej zwykłej broni. Później, jeśli jeszcze będzie potrzebował żelaza, wyślę mu rozsądną ilość. Powiedz mu jednak, że ta prośba zaskoczyła mnie i uraziła.

Powiadomię go o tym. Hattusil usiadł znowu.

Hattusil urwał, jakby sam przeraził się swoich słów.

Ramzes troszczy się tylko o jedno: chce postępować uczciwie. Hattusil wstał.

Rozmowa jest skończona. Przekaż to wyraźnie mojemu bratu, farao­nowi: albo jak najwcześniej ustali datę swojego ślubu z moją córką, albo będzie wojna.


12

Ameni cierpiał na krzyż, ale nigdy nie miał czasu, aby poddawać się masażom. Jak gdyby nie dość był obciążony pracą, musiał jeszcze dopoma­gać Cha w przygotowywaniu drugiej uroczystości odrodzenia króla. Ramzes wprawdzie czuł się doskonale i chciał odroczyć ceremonię, ale jego starszy syn powoływał się na autorytet tradycyjnych tekstów.

Ameni cenił obowiązkowość Cha i lubił rozmawiać z nim o literaturze, ale codzienne kłopoty zbyt obciążały osobistego sekretarza i oficjalnie „noszącego sandały" faraona, aby mógł dla przyjemności delektować się pięknem stylu.

Po zakończeniu wielkiej rady, podczas której Ramzes przedstawił szeroko zakrojony program sadzenia drzew w południowych prowincjach i upomniał urzędnika odpowiedzialnego za tamtejszą naprawę, opóźniającą się w stosun­ku do przewidywanego kalendarza, Ameni przechadzał się z królem w pała­cowym ogrodzie.

Tym razem ma niewielki zakres działania.

Cóż to za informacje, zbyt poufne, aby je mogli usłyszeć członkowie wielkiej rady?

Jest w trudnej sytuacji, on i jego Hebrajczycy. Wszyscy się ich boją, co krok muszą staczać bitwy, aby przeżyć. Jeśli się wmieszamy, problem zostanie szybko rozwiązany. Ale chodzi o Mojżesza, naszego przyjaciela z dzieciństwa, i wiem, że pozwolisz działać przeznaczeniu.

Jeśli znasz odpowiedź, po co mnie pytasz?

Ładunek olibanu, na który czekaliśmy, nie nadejdzie. - Z jakiego powodu, Ameni?

Otrzymałem długi raport od fenickiego kupca, który pertraktuje z producentami: gwałtowna burza gradowa zniszczyła drzewa, już przedtem do­tknięte jakąś chorobą. W tym roku nie ma żadnych zbiorów.

Czy taka klęska już się kiedyś wydarzyła?

Przeszukałem archiwa i mogę ci odpowiedzieć twierdząco. Na szczę­ście zjawisko jest rzadkie.

Czy nasze zapasy są wystarczające?

Żadnego ograniczenia dla świątyń nie trzeba narzucać. Wydałem już polecenie kupcom fenickim, aby wcześniej dostarczyli nam przyszłoroczny zbiór, więc będziemy mogli uzupełnić nasze rezerwy.


Raia się cieszył. Zazwyczaj tak powściągliwy, tym razem pozwolił sobie wypić dwie czarki mocnego piwa. W głowie mu się kręciło, ale jak tu się nie upić, kiedy drobne sukcesy zaczęły się składać na drogę prowadzącą do zwycięstwa?

Kontakt z syryjskimi rodakami przewyższył wszelkie jego oczekiwania. Zapał Rai ożywił słabnącą energię zwyciężonych, zawistników i zazdrośni­ków, a do Syryjczyków dołączyli też Hetyci rozczarowani polityką Hattusila, obwinianego o słabość charakteru i niezdolnego podjąć na nowo walkę z Egiptem. Kiedy obie frakcje w wielkiej tajemnicy spotkały się z Uri-Teszubem w jednym z magazynów Rai, zapanował powszechny entuzjazm. Z przy­wódcą tej miary władza znajdzie się pewnego dnia w ich zasięgu. Było też wiele innych radosnych nowin, które Raia przekaże Uri-Teszubowi, gdy tyl­ko ten przestanie podziwiać trzy nagie Nubijki tańczące na cześć gości nowej, modnej pary w Pi-Ramzes: hetyckiego księcia i pani Tanit.

Bogata Fenicjanka przeżywała jednocześnie raj i piekło. Raj, bo gwałtow­ny i porywczy Uri-Teszub uszczęśliwiał ją o każdej porze dnia i nocy, piekło, bo ciągle obawiała się, że ten potwór, o nie dających się przewidzieć re­akcjach, uderzy ją. Ona, która dotąd prowadziła życie według własnych upodobań, stała się teraz posłuszną, ale jednocześnie dręczoną strachem niewolnicą.

Około setki zaproszonych gości Tanit i Uri-Teszuba wpatrywało się w trzy młode tancerki. Ich gibkie, sprężyste ciała wirowały w tańcu, a długie, szczup­łe roztańczone nogi sprawiały, że nawet najbardziej obojętni zaczynali podry­giwać. Ale te cudowne artystki były nietykalne, po zakończeniu występu znikały, nie rozmawiając z nikim. I trzeba było czekać na ich następny wy­stęp, podczas uczty równie wspaniałej jak ta, aby podziwiać na nowo wido­wisko takiej klasy.

Uri-Teszub oddalił się od swojej żony zajętej rozmową o interesach z dwoma kupcami, którzy byli gotowi podpisać każdy kontrakt, byle tylko nie stracić ani odrobiny przedstawienia. Hetyta wziął kiść winogron i usiadł na

poduszkach obok kolumny z ornamentem opartym na motywach winorośli. Z drugiej strony przysiadł Raia. Nie patrząc na siebie, dwaj mężczyźni mogli ze sobą rozmawiać po cichu, w czasie gdy grała orkiestra.

Co masz tak pilnego, Raia?

Rozmawiałem ze starym dworzaninem, któremu tanio sprzedałem moje najpiękniejsze wazy. W pałacu są poruszeni z powodu pewnej krążącej pogłoski. Przez dwa dni starałem się uzyskać potwierdzenie. Sprawa wydaje mi się poważna.

O co chodzi?

Dla umocnienia pokoju król Hattusil domaga się, aby jego córka poślubiła Ramzesa.

Ramzes nie zgodził się odtrącić Izet urodziwej i nie ustąpi przed ultimatum Hattusila.

Za wcześnie, aby tak mówić. Moim zdaniem, najlepiej będzie nic nie zmieniać tak długo, dopóki nie otrzymamy pewnych wiadomości. Asza znaj­duje się w Hattusas, aby negocjować z królem. Mam tam jeszcze wielu przyjaciół i wkrótce będziemy powiadomieni o przebiegu wydarzeń. To jeszcze nie wszystko... Chciałbym poznać cię z kimś interesującym.

Zaprowadź go do mojej sypialni i czekaj na mnie. Przejdź za winoroślą i wejdź do domu przez bieliźniarkę. Jak tylko uczta się skończy, dołączę do was.


Po wyjściu ostatniego gościa Tanit uwiesiła się na szyi Uri-Teszuba. Płonął w niej żar, który jedynie on mógł ugasić. Niemal czule zaprowadził ją do ich sypialni, miłosnego gniazdka pełnego luksusowych sprzętów, wonnych bukietów i lampek z kadzidłem. Zanim przekroczyła próg, Tanit zaczęła ściągać suknię. Uri-Teszub popchnął ją do wnętrza. Tanit sądziła, że to jakaś niespodzianka, ale znieruchomiała, widząc Raię w towarzystwie obcego mężczyzny o kwadratowej twarzy, falujących włosach i czarnych, okrutnych oczach, w których przebłyskiwało szaleństwo.

Przestraszona Tanit pochwyciła lniane prześcieradło i okryła nim swoje obfite kształty. Zakłopotany Raia nie pojmował, dlaczego Hetyta wmieszał Fenicjankę w to spotkanie. Mężczyzna o przerażającym spojrzeniu pozostał nieruchomy.

Chcę, żeby Tanit słyszała wszystko, co będzie się tutaj mówiło — oświadczył Uri-Teszub — i żeby została naszą wspólniczką i sojuszniczką. Zresztą jej majątek posłuży naszej sprawie. Przy najmniejszym sprzeciwie z jej strony zostanie usunięta. Czy jesteśmy co do tego zgodni?

Nieznajomy kiwnął twierdząco głową, Raia uczynił to samo.

Widzisz, moja droga, nie masz żadnej szansy wymknąć się nam trzem albo tym, którzy słuchają naszych rozkazów. Czy wytłumaczyłem ci jasno?

Prawą ręką Hetyta na chwilę lekko przytulił swoją żonę. Ten prosty gest pozwolił Tanit zapomnieć o panice, która ją ogarnęła. Hetyta odwrócił się do Rai.

Przedstaw mi swojego towarzysza.

Syryjski kupiec, już uspokojony, zaczął powoli mówić.

Mieliśmy szczęście, dużo szczęścia. Nasza siatka szpiegowska była kierowana przez libijskiego maga, Ofira. Mimo jego wyjątkowych mocy i ciosów, które zadał rodzinie królewskiej, został zatrzymany i stracony. Poważna strata dla naszego stronnictwa. Ale jest ktoś, kto postanowił przejąć pochodnię i pomścić Ofira —jego brat Malfi.

Uri-Teszub obejrzał Libijczyka od stóp do głów.

Chwalebny zamiar... Ale jakimi środkami dysponuje?

Malfi jest naczelnikiem najlepiej uzbrojonego szczepu w Libii. Walka z Egiptem to cel jego życia.

Czy będzie mi całkowicie posłuszny?

Niech czeka na moje instrukcje.

Libijczyk znikł, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa.


13

Chociaż słońce dawno już wstało, pałac w Pi-Ramzes pogrążony był w głębokiej ciszy. Każdy wprawdzie zajmował się swoją pracą, ale unikano najmniejszego hałasu. Od kucharzy do pokojowych, służba przesuwała się jak cienie.

Gniew Ramzesa rzucił strach na cały pałacowy personel. Najstarsi słudzy, którzy znali monarchę od młodości, nigdy nie widzieli go w takim stanie, moc Seta ujawniła się z gwałtownością burzy, która pozostawia swoje ofiary w stanie oszołomienia.

Ramzesa bolały zęby. Po raz pierwszy, w pięćdziesiątym piątym roku życia, dotknęło go fizyczne cierpienie. Doprowadzony do furii przez nieudol­ne zabiegi, których nie szczędzili mu pałacowi dentyści, polecił, aby zniknęli mu z oczu. Nikt poza Amenim nie znał innego powodu, który podsycał gniew faraona: Hattusil zatrzymał Aszę w hetyckiej stolicy pod pretekstem dalszego prowadzenia układów. Czyż nie chodziło raczej o wzięcie zakładnika?

Nadzieje dworu spoczywały już tylko w jednej osobie: głównym medyku królestwa. Jeśli nie uda mu się przynieść ulgi zbolałemu monarsze, jego hu­mor może się jeszcze pogorszyć.

Mimo bólu Ramzes nadal pracował z jedyną istotą, która potrafiła z nim wytrzymać w taki momencie — z Amenim. On sam był zrzędą i nie znosił minoderii dworzan. Kiedy się pracuje, nie potrzeba być miłym, a to, że król był nieznośny, nie przeszkadzało mu w opracowywaniu pilnych dokumentów.

Hattusil drwi sobie z Egiptu — stwierdził faraon.

Może szuka jakiejś furtki — sugerował Ameni. — Twoja odmowa jest zniewagą nie do przyjęcia, ale to król hetyckiego imperium podejmie decyzję o wszczęciu nowego konfliktu.

Ten stary lis zrzuci odpowiedzialność na mnie!

Asza rozegrał partię po mistrzowsku. Jestem przeświadczony, że zde­zorientował Hattusila.

Mylisz się! To człowiek żądny odwetu.

Gdy tylko Asza prześle ci komunikat, będziemy znali prawdę. Dzięki kodowi, którego użyje, dowiesz się, czy negocjuje swobodnie, czy też jest uwięziony.

To pewnie główny medyk — zaoponował Ameni, idąc otworzyć drzwi.

Stojący na progu wielki szambelan królewski umierał ze strachu na myśl o zakłóceniu spokoju monarchy.

Jest już główny medyk — szepnął. — Czy Wasza Królewska Mość zgodzi się go przyjąć?

Wielki szambelan i Ameni usunęli się, by zrobić przejście młodej kobie­cie, pięknej jak majowa jutrzenka, jak świeżo rozkwitły kwiat lotosu, jak migotliwa fala na środku Nilu. Miała blond włosy, jasną twarz o delikatnych rysach, szczere spojrzenie, a oczy koloru letniego nieba. Wysmukłą szyję zdobił naszyjnik z lapis-lazuli, a na przegubach i kostkach u nóg nosiła bransoletki z krwawnika. Lniana szata okrywała jej smukłe kształty, szczupłe biodra i zgrabne nogi. Neferet, „Piękna, Cudowna, Doskonała"... Jakie inne imię mogłaby nosić? Nawet Ameni, który zupełnie nie miał czasu, by intere­sować się kobietami, płochymi stworzeniami niezdolnymi do dłuższego skon­centrowania się na urzędowym papirusie, musiał przyznać, że ona mogłaby rywalizować w piękności z Nefertari.

Przybywasz bardzo późno — poskarżył się Ramzes.

Przykro mi, Wasza Królewska Mość. Byłam na prowincji i wykony­wałam tam zabieg chirurgiczny, który, jak się spodziewam, uratuje życie pewnej dziewczynce.

Twoi koledzy medycy to głupcy i niedołęgi!

Ale ty, panie, ty cierpisz.

Nie mam czasu na cierpienie, Neferet! Ulecz mnie jak najszybciej. Ameni zwinął papirus z rachunkami, który właśnie podsuwał Ramzesowi,

skłonił się Neferet i powrócił do swojego biura. „Noszący sandały" faraona nie znosił ani okrzyków bólu, ani widoku krwi.

Czy Wasza Królewska Mość zechce otworzyć usta?

Neferet badała swojego dostojnego pacjenta. Zanim osiągnęła godne pozazdroszczenia stanowisko naczelnego medyka, studiowała i praktykowała wiele specjalności, od dentystyki do chirurgii, z oftalmologią włącznie.



Pałacowa lecznica była wystawiona na działanie powietrza i słońca, na białych ścianach przedstawiono rośliny lecznicze. Król usadowił się w wy­godnym fotelu, z głową odchyloną do tyłu, kark oparł na poduszce.

Neferet trzymała między kciukiem a palcem wskazującym lnianą nitkę, na końcu której poruszał się kawałeczek granitu przycięty w kształcie rombu, najpierw ruchem wahadłowym, a potem bardzo szybko zaczął wirować nad właściwym lekiem.

Coś jeszcze nie tak?

Badanie pulsu i oka świadczy, że jesteś obdarzony wyjątkową energią, która pozwoli ci stłumić w zarodku wiele chorób, ale na starość będą ci towarzyszyły bóle reumatyczne... I trzeba się będzie z tym pogodzić.

Mam nadzieję, że przed tym umrę.

Jesteś uosobieniem pokoju i szczęścia, Wasza Królewska Mość. Egipt pragnie, abyś dożył pięknego wieku. Dbać o twoje zdrowie to naczelny obowiązek. Czyż wiekiem mędrców nie jest sto dziesięć lat? Ptahhotep dopiero w tym wieku wydał swoje Maksymy.

Ramzes uśmiechnął się.

Opracuję wkrótce mój doroczny raport. Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja jest zadowalająca, ale nigdy dosyć krzewienia higieny. Dzięki temu w Egipcie nie ma epidemii. Twój zarządca Podwójnego Domu Złota i Srebra nie powi­nien skąpić na zakup rzadkich i drogich substancji, które wchodzą w skład leków. Właśnie dowiedziałam się, że nie otrzymamy zwykłej dostawy olibanu, a bez niego nie mogę się obejść.

Stojąc naprzeciw tysięcy rozwścieczonych Hetytów pod Kadesz, Ramzes nie zadrżał. Ale kiedy zobaczył zbliżające się do. jego ust dentystyczne przyrządy, zamknął oczy.



Rydwan Ramzesa toczył się z tak wielką prędkością, że Serramanna z trudem go doganiał. Od chwili gdy Neferet zakończyła niezwkle skuteczne zabiegi, żywotność monarchy jeszcze się zdwoiła. Jedynie Ameniemu, mimo jego ciągle bolących pleców, udawało się dostosować do rytmu pracy mo­narchy.

Zakodowany list od Aszy uspokoił Ramzesa. Szef jego dyplomacji nie był więźniem, ale przybywał w Hattusas, aby dalej prowadzić nie kończące się negocjacje. Tak jak zakładał Ameni, hetycki król obawiał się rzucić w wojenną awanturę, nie będąc pewnym zwycięstwa.

Kiedy rydwan królewski jechał wzdłuż kanału, który obsługiwał wioski, wezbrane wody wycofywały się już z Dolnego Egiptu, a łagodne ciepło koń­czącego się września było balsamem dla ciała. Nikt, nawet Ameni, nie znał charakteru pilnej misji, którą Ramzes uznał za słuszne wypełnić osobiście.

Od czasu śmierci starszego brata królewskiego, Szenara, i jego wspólni­ków łatwiej było zapewnić Ramzesowi ochronę. Ale swoboda poruszania się Uri-Teszuba niepokoiła sardyńskiego olbrzyma, który ubolewał nad odwagą monarchy, na którą wiek prawie nie miał wpływu.

Ramzes zatrzymał się przed drzewem z przepięknymi lancetowatymi liśćmi, które rosło nad brzegiem kanału.

Chodź zobaczyć, Serramanno! Według archiwów Domu Życia, oto najstarsza wierzba w Egipcie. Z jej kory dobyto przeciwzapalną substancję, która przyniosła mi ulgę. Przybyłem tu, aby jej podziękować. I uczynię więcej, własnymi rękoma zasadzę wierzbowe pędy dookoła stawów w Pi-Ramzes i polecę, aby tak samo postąpiono w całym kraju. Bogowie i natura dali nam wszystko. Umiejmy spożytkować jej skarby.

Czy jakaś inna ziemia — pomyślał Serramanna — mogłaby zrodzić takiego króla?"

14

Lodowate podmuchy wichru omiatały płaskowyż Anatolii. W Hattusas jesień była niekiedy bardziej podobna do zimy. Asza nie mógł się uskarżać na gościnność Hattusila, jadło było przyzwoite, chociaż proste, a dwie młode Hetytki mające zapewnić mu rozrywkę wypełniały to zadanie z gorliwością i przekonaniem.

Brakowało mu jednak Egiptu. Egiptu i Ramzesa. Asza pragnął zestarzeć się w cieniu monarchy, któremu służył przez całe swoje życie i dla którego godził się, ze skrywanym entuzjazmem, stawiać czoło najgroźniejszym nie­bezpieczeństwom. Prawdziwą siłę, która zafascynowała młodego Aszę w cza­sie studiów w Memfis, posiadał Ramzes, a nie Mojżesz, jak sądził przez krót­ki okres.

Mojżesz walczył, by wprowadzić w życie prawdę objawioną i ostateczną, Ramzes budował dzień po dniu prawdę cywilizacji i narodu, ponieważ swoje czyny poświęcił Maat, niewidzialnym bóstwom i zasadzie życia. Podobnie jak jego poprzednicy, Ramzes wiedział, że to, co skostniałe, zmierza do śmierci. Dlatego podobny był muzykowi potrafiącemu grać na różnych instru­mentach melodię ciągle nową, choć przy użyciu tych samych, odwiecz­nych nut.

Mocy przekazanej mu przez bogów Ramzes nie zmienił we władzę nad ludźmi, ale przekształcił ją w obowiązek praworządności. Wierność Maat nie pozwoliła faraonowi Egiptu stać się tyranem. Jego funkcja nie polegała na podporządkowywaniu sobie ludzi, ale na wyzwalaniu ich z samych siebie. Ramzes sprawujący rządy przypominał kamieniarzy, w chwili gdy nadają kształt obliczu boga.

Ubrany w płaszcz z czerwono-czarnej wełny, podobny do tego, który no­sił jego zmarły brat, Hattusil wszedł do mieszkania wyznaczonego dla zwie­rzchnika egipskiej dyplomacji.

Skłamałbym, mówiąc, że nie. Teraz, o tej porze roku, nad brzegiem Nilu jest tak ciepło.

Każdy kraj ma swoje dobre strony... Nie lubisz już kraju Cheta?

A jeżeli faraon będzie obstawał przy odmowie? Hattusil odwrócił się plecami do Egipcjanina.

Wczoraj zwołałem moich generałów i wydałem rozkaz, aby przygo­towali nasze wojska do walki. Ponieważ mój brat faraon prosił mnie o żelazo, kazałem specjalnie dla niego wyprodukować niezwykłą broń.

Król odwrócił się i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza krótki i szeroki sztylet z żelaza, który wręczył Aszy.

Cudowna rzecz, nieprawdaż? Lekki i poręczny, ale potrafi przebić każdą tarczę. Pokazałem ten sztylet moim generałom i przyrzekłem im, że osobiście pójdę go odebrać, po trupie mojego brata Ramzesa, jeśli ten odrzuci moje warunki.


Słońce zachodziło już nad świątynią Seta, najdziwniejszą budowlą w Pi--Ramzes. Sanktuarium, gdzie przebywał władca burz i piorunów, zostało wzniesione na terenie dawnej stolicy Hyksosów, owych znienawidzonych zaborców, którzy wypędzili pierwszych królów osiemnastej dynastii. Ramzes przemienił to tchnące grozą miejsce w przeciwstawny biegun pozytywnej energii, odważnie spojrzał w oczy Seta i przyswoił sobie jego moc.

Tutaj, w tym zakazanym dla innych obszarze, gdzie jedynie syn Setiego ośmielał się wkraczać, faraon czerpał siłę niezbędną do przyszłej walki.

Kiedy Ramzes wyszedł ze świątyni, zbliżył się do niego Merenptah, młodszy syn.

Ani jedne koszary w Pi-Ramzes i w Memfis nie wymknęły się mojej kontroli.

Mów szczerze.

Obserwowałem ich. To ludzie majętni, tak pewni pokoju, który usta­nowiłeś, że zapomnieli prowadzić na serio ćwiczenia wojskowe. Pewna swojej siły, dumna z przeszłych zwycięstw, nasza armia drzemie.

Stan naszego uzbrojenia?

Ilość dostateczna, jakość często wątpliwa. Od kilku lat kowale pracują w zwolnionym tempie, wiele rydwanów wymaga gruntownej naprawy.

się jak prawdziwy naczelny wódz, wyślij na emeryturę niemrawych oficerów, na odpowiedzialne stanowiska mianuj ludzi pewnych, przywróć naszej armii uzbrojenie, jakiego potrzebuje. Nie przychodź do mnie, zanim nie wypełnisz swojej misji.

Merenptah skłonił się przed faraonem i powrócił do głównej kwatery.

Ojciec może powinien inaczej mówić do syna, ale Ramzes był władcą Dwóch Ziem, a Merenptah być może zostanie jego następcą.


Izet urodziwa przestała sypiać.

A przecież szczęście było jej udziałem: codziennie widziała Ramzesa, prowadziła z nim poufałe rozmowy, była obok niego podczas obrzędów i oficjalnych uroczystości... A ich dwaj synowie, Cha i Merenptah, robili świetne kariery.

Ale Izet urodziwa stawała się coraz smutniejsza i coraz bardziej samotna, tak jakby ten nadmiar szczęścia drążył ją i pozbawiał sił. Wiedziała, co jest przyczyną tych bezsennych nocy: Nefertari sprawiła, że zapanował pokój. Ona, Izet, stawała się symbolem waśni. Tak jak przyczyną straszliwej wojny trojańskiej była Helena, tak Izet, w oczach ludu, uchodziła za tę, która wywoła nowe starcie między Egiptem a krajem Cheta.

Pod przewodnictwem Merenptaha, któremu wyżsi oficerowie nie odma­wiali autorytetu, Pi-Ramzes uległo napadowi wojennej gorączki. Podjęto na nowo ćwiczenia i produkcję broni.

Fryzjerka królowej niepokoiła się.

Uprzedził ochmistrza, że przez cały dzień będzie pracował z wezyrem i naczelnikiem umocnień w Kanaan, których pilnie wezwano do Pi-Ramzes.

Każ przygotować moją lektykę.

Wasza Wysokość! Uczesanie jeszcze nie skończone, nie nałożyłam peruki, nie zrobiłam makijażu, ja...

Pospiesz się!


Izet urodziwa była niewielkim obciążeniem dla dwunastu krzepkich zu­chów, którzy zanieśli królową z pałacu do biura Ameniego. A że wielka małżonka królewska kazała im się pospieszyć, skorzystają jeszcze z premii i dodatkowego odpoczynku.

Królowa znalazła się w prawdziwym ulu. Dwudziestu pisarzy stanowiących ściśle ograniczony zespół Ameniego opracowywało wielką ilość doku­mentów i nie mogło ani sekundy poświęcić na gadaninę. Trzeba było czytać, przygotowywać streszczenia dla osobistego sekretarza króla, sortować, od­kładać do archiwum, nie dopuszczać do żadnego opóźnienia.

Izet przeszła przez salę kolumnową, niektórzy urzędnicy nie podnieśli nawet wzroku. Kiedy weszła do jego biura, Ameni przeżuwał właśnie kromkę chleba z gęsim smalcem i redagował pismo z napomnieniem do kontrolujące­go spichlerze.

Noszący sandały" Ramzesa podniósł się zaskoczony.

Królowa zamknęła za sobą drewniane drzwi do biura i zaciągnęła zasuw­kę. Pisarz poczuł się nieswojo. O ile uwielbiał Nefertari, o tyle nie cierpiał Izet, z którą zdążył się już pokłócić.

Tym razem nie wyglądała korzystnie. Wzrok miała przygaszony, twarz zmęczoną, czego nie skrywał nawet staranny makijaż.

Nie prowadź ze mną gry, Ameni. Zdaję sobie sprawę, że dwór ode­tchnie, jeśli faraon mnie odtrąci.

Wasza Królewska Mość!

Tak jest i nic nie mogę zmienić. Ty, który wiesz o wszystkim, powiedz, co o tym myśli lud?

Jesteś wielką małżonką królewską i żadna krytyka nie może cię do­sięgnąć.

Prawda, Ameni.

Pisarz opuścił wzrok, jak gdyby skupiał uwagę na swoim papirusie.

Trzeba zrozumieć lud, Wasza Wysokość, przyzwyczaił się do pokoju.

Lud kochał Nefertari, a mnie nie ceni wcale: oto prawda, którą chcesz przede mną ukryć.

To okoliczności tak się złożyły, Wasza Królewska Mość.

Porozmawiaj z Ramzesem, powiedz mu, że zdaję sobie sprawę z po­wagi sytuacji i że jestem gotowa poświęcić się, aby uniknąć konfliktu.

Osobistego sekretarza króla przekonała szczerość Izet urodziwej. Po raz pierwszy wydała mu się godna, aby być królową Egiptu.

15

Władca kraju Cheta, garbiący się, w płaszczu z czerwono-czarnej wełny, w czapce, nie obawiał się gwałtownych podmuchów lodowatego wichru, któ­re omiatały mury obronne jego stolicy. Zwierzchnik egipskiej dyplomacji, mimo że otulony w wielki płaszcz z kapturem, odczuwał ukąszenie zimna.

Obaj mężczyźni przeszli parę kroków po trasie obchodu patroli, która biegła wysoko nad stolicą, najeżoną wieżami strażniczymi. Wszędzie było pełno wojska.

Minister spraw zagranicznych Ramzesa Wielkiego długo przypatrywał się dolnemu miastu, którego serce stanowiła świątynia boga Burzy i bogini Słońca.


Czyż inaczej byłbyś przyjacielem Ramzesa?

Wiatr stał się jeszcze bardziej gwałtowny, zimno dawało się we znaki.

Takie jest również moje zdanie, ale nie możemy tu już nic zdziałać, ani ty, ani ja. Życzmy sobie, aby bogowie kraju Cheta i Egiptu byli świadkami naszej dobrej woli i spowodowali jakiś cud.


Na nabrzeżu portu rzecznego w Pi-Ramzes zaroiło się od podnieconego tłumu. Tego dnia wiele statków przybyłych z Memfis, Teb i innych miast Południa wyładowywało swoje towary. Miejscowy targ, i tak zazwyczaj bardzo ożywiony, nabrał niespotykanych rozmiarów. Dzierżawcy najdogod­niejszych miejsc, a wśród nich wiele kobiet doskonale radzących sobie ze sztuką handlu, zdecydowali się na odwiezienie większych nadwyżek do składów.

Uri-Teszub i Tanit, trzymając się za ręce, przechadzali się wśród gapiów, zatrzymując wzrok na tkaninach, sandałach, szkatułkach z cennego drewna i na wielu innych cudownych przedmiotach. Całe Pi-Ramzes spotkało się tutaj i piękna Fenicjanka usiłowała się uśmiechać do swoich licznych znajomych, zachwyconych męską postawą hetyckiego księcia.

Z głębokim zadowoleniem Hetyta zorientował się, że nie chodzą już za nim zbiry Serramanny. Niepokojenie przyzwoitego obywatela było przestęp­stwem, Uri-Teszub nie omieszkałby wnieść skargi.

Tanit rzuciła się w wir zakupów, co ją uspokoiło. Przechodząc od straganu do straganu, małżonkowie znaleźli się przed kramem Rai. Syryjski kupiec

oferował cynowe puchary, alabastrowe, wysmukłe wazy i flakoniki do perfum z barwionego szkła, rozchwytywane przez elegantki. Podczas gdy Tanit ostro targowała się o ceny z jednym z pracowników Rai, kupiec przystąpił do Uri-Teszuba.

Wspaniałe nowiny z Hattusas: pertraktacje prowadzone przez Aszę spełzły na niczym.

Rozmowy zostały ostatecznie zerwane?

Asza wraca do Egiptu. Odpowiedzią Hattusila dla Ramzesa jest żelaz­ny sztylet, który król obiecał odzyskać po trupie faraona, kiedy go zwycięży.

Uri-Teszub długą chwilę milczał.

Dziś wieczorem osobiście dostarczysz przedmioty, które zakupi u cie­bie moja żona.


Krzepki Setau z każdym dniem dziwił się coraz bardziej.

Jak Lotos, jego piękna nubijska żona, to robi, że się nie starzeje? Nie stosuje ani balsamów, ani pomad, a więc chyba tylko dzięki czarom zacho­wuje ciągle tę samą uwodzicielską moc, której jej mąż nie potrafi się oprzeć. Miłość z Lotos była cudowną grą, która nie nużyła go nigdy.

Setau czule obejmował Lotos, kiedy nagle drgnęła.

Czy nie słyszałeś szmeru?

Tylko twoje serce, które zbyt mocno bije...

Żar Setau ogarnął Lotos i myślała już tylko o miłości.


Kobieta skradająca się w ciemnościach znieruchomiała. Kiedy wślizgiwa­ła się do laboratorium, miała nadzieję, że nikogo nie zastanie, ale Setau i Lotos, gdy przebywali w Pi-Ramzes, nie chcieli zbytnio się oddalać od pojemników z jadem kobry królewskiej, kobry czarnej, żmii świszczącej i żmii rogatej. Za zgodą głównego medyka królestwa nadal prowadzili swoje badania, aby przygotować należycie nowe leki czy ulepszyć te już stosowane. Nudziły ich uczty i światowe rozrywki. Czy nie lepiej zamiast prowadzić puste, nie kończące się rozmowy, zająć się badaniem tych śmiercionośnych substancji, aby mogły ratować życie?

Słysząc szmery i oddechy, kobieta uspokoiła się. Małżonkowie byli zbyt zajęci sobą, aby dostrzec jej obecność. Teraz musiała bardzo uważać, aby nie popełnić żadnej niezręczności i jak najciszej zdobyć flakon z jadem. Ale który wybrać? Nie warto się zastanawiać. Czyż wszystkie te trucizny nie mają podobnej mocy? W stanie surowym, jeszcze przed obróbką, ich skutki były straszliwe.

Jeden krok, potem drugi, trzeci... Nagie stopy bezszelestnie przesuwały się po kamiennej posadzce. Jeszcze metr i intruzka znajdzie się w środku zakazanego wnętrza.

Nagle podniósł się jakiś kształt.

Wystraszona kobieta stanęła jak wryta. W półmroku rozpoznała kobrę królewską, która kołysała się w przód i w tył. Strach był tak silny, że zło­dziejka nie mogła nawet wydobyć głosu. Instynkt nakazał jej się wycofać, z największą powolnością, wykonując prawie niedostrzegalne ruchy.

Miała wrażenie, źe jej ucieczka trwała godzinami. Kiedy zniknęła już z pola widzenia, kobra strażniczka znowu zapadła w sen.



Ameni przeliczył papirusy: czterdzieści dwa, jeden na każdą prowincję. Końcowe wyniki będą się wahały w zależności od liczby kanałów i po­wierzchni morza. Dzięki wielkiemu jezioru urządzonemu przez faraonów Średniego Państwa, Fajum, gdzie rośnie już wiele gatunków drzew, będzie w najkorzystniejszej sytuacji. Zgodnie z zaleceniami wierzby będzie się sa­dziło w całym Egipcie, a laboratoria świątyń zajmą się wydobywaniem z kory substancji uśmierzającej ból, by hojniej niż dotychczas zaopatrywać w nią medyków.

Na ten nawał pracy Ameni zareagował atakiem szału, którego ofiarą padli jego podwładni, ale rozporządzenia faraona nie podlegały dyskusji.

Na szczęście „noszący sandały" króla nie musiał przynajmniej zajmować się przygotowaniami do wojny! Merenptah bardzo dobrze wywiązywał się ze swojego zadania i nie przychodził żalić się do jego biura.

Kiedy monarcha udawał się do świątyni Amona, aby celebrować tam obrządki wieczorne, drogę zastąpił mu Ameni, który niósł właśnie naręcze papirusów.

Ona nie chce być przyczyną konfliktu z krajem Cheta. Muszę ci wyznać, że wzruszyła mnie jej szczerość.

Jeśli urok Izet działa na ciebie, czyż nie jest zagrożone królestwo?

marne. Odtrącenie wielkiej małżonki królewskiej oznaczałoby wprowadzenie barbarzyństwa. Izet w żadnej mierze nie ponosi odpowiedzialności za udział w tym dramacie, jedyny winowajca to Hattusil.



16

W Hattusas padał lodowaty deszcz. Orszak zwierzchnika dyplomacji egipskiej był gotowy do odjazdu. Elegancka, w sukni z czerwonymi frędzlami, królowa, nie zważając na zimno, wyszła pożegnać Aszę.


Wasza Królewska Mość, chciałem ci powiedzieć... Nie, to bez znaczenia.

Jak Asza mógł wyznać królowej kraju Cheta, że spośród wszystkich kobiet, które napotkał, ona była jedyną, którą chętnie uczyniłby swoją mał­żonką? Byłaby to szalona niezręczność.

Asza patrzał na Putuhepę z uwagą, jak gdyby chciał wyryć w sobie wspomnienie jej nieprzeniknionej twarzy. Później skłonił się.

, — Nie odjeżdżaj smutny, Aszo. Zrobię wszystko, abyśmy uniknęli naj­gorszego.

Ja także, Wasza Królewska Mość.

Kiedy orszak ruszył w kierunku południa, Asza nie odwrócił się.

Setau czuł się cudownie lekko. Wyszedł z pokoju, nie budząc Lotos, tak wzruszającej, kiedy spała, i skierował się do laboratorium. Jad żmii rogatej zebrany poprzedniej nocy powinien być przerobiony jeszcze tego dnia. Mimo absorbującej pracy zarządcy nubijskiej prowincji, zaklinacz węży nie zapo­mniał o prawidłach swojego zawodu.

Młoda służąca, która przyniosła tacę z owocami, na widok Setau zdrętwia­ła z przerażenia i nie wiedziała, czy ma uciec, czy zostać. Czyż ten mężczyzna nie był czarodziejem chwytającym bez obawy jadowite żmije?

Jestem głodny, moja mała. Przynieś mi suszoną rybę, mleko i świeży chleb.

Wystraszona służąca pobiegła spełnić polecenie. Setau wszedł do ogrodu i wyciągnął się jak długi na trawie, aby lepiej chłonąć moc świeżej ziemi. Zjadł z apetytem śniadanie, potem podśpiewując refren jakiejś piosenki, trud­ny do zniesienia dla niewprawnego ucha, powrócił do skrzydła pałacu, gdzie zwykle przeprowadzał eksperymenty.

Brakowało mu jego ulubionego okrycia, tuniki ze skóry antylopy, wypeł­nionej odtrutkami na ukąszenia węży. Należało bardzo ostrożnie korzystać z tych substancji, gdyż lek mógł się okazać groźniejszy od choroby. Dzięki swojej podróżnej aptece Setau mógł wyleczyć wiele chorób.

Wczoraj, zanim wziął Lotos w ramiona, położył swoją tunikę na niskim stołku. Nie, pomylił się... To musiało być w innym pomieszczeniu. Setau przeszukał hol, małą salę kolumnową, ustępy...

Na próżno.

Ostatnia możliwość: sypialnia. Tak, oczywiście. To tam zostawił swoją cenną tunikę.

Lotos przebudziła się i Setau ucałował ją z czułością.



Serramanna spodziewał się, że tym razem Ramzes zabierze go ze sobą przeciw Hetytom. Od wielu lat dawny pirat miał ochotę podrzynać gardła barbarzyńcom z Anatolii, a potem obcinać im ręce, żeby łatwiej było liczyć zabitych przez niego wrogów. Kiedy Ramzes wydał bitwę pod Kadesz, sardyński olbrzym otrzymał rozkaz, by pozostał w Pi-Ramzes i zapewnił ochronę rodzinie królewskiej. Teraz Serramanna wyćwiczył już ludzi zdol­nych wypełniać to zadanie, a sam marzył tylko o tym, aby walczyć.

Wtargnięcie Setau do koszar, gdzie właśnie trenował, zaskoczyło Sardyń-czyka. Ci dwaj mężczyźni nie zawsze byli w najlepszych stosunkach, ale nauczyli się wzajemnie cenić i wiedzieli, że łączy ich to samo przywiązanie do Ramzesa.

Jakiś kłopot, Setau?

Spokojnie, Setau! Wyznaczę dwóch ludzi do tej sprawy, ale jesteśmy w czasie powszechnej mobilizacji i twoja tunika nie może być na pierwszym miejscu.

Chodźmy, Setau! Nie przesadzaj i chodź napić się ze mną. Potem pójdziemy razem do najlepszego garbarza w mieście. Kiedyś przecież trzeba zmienić skórę!

Chcę poznać sprawcę tej kradzieży!


Ramzes przeczytał najświeższy raport Merenptaha, jasny i rzeczowy. Jego młodszy syn dał dowód wielkiej przenikliwości. Kiedy Asza powróci z kraju Cheta, faraon rozpocznie ostateczne pertraktacje z Hattusilem. Ale król He­tytów nie okaże się głupcem i, tak jak król Egiptu, wykorzysta ten okres na przygotowanie swojej armii do walki.

Doborowe oddziały egipskie były w lepszym stanie, niż Ramzes się spodziewał. Nietrudno będzie zaangażować zaprawionych do boju najemni­ków i przyspieszyć przygotowania młodych rekrutów. A uzbrojenie zostanie szybko uzupełnione dzięki wytężonej pracy w wytwórniach broni. Oficerowie mianowani przez Merenptaha i za zgodą Ramzesa zaczną wcielać do oddzia­łów żołnierzy zdolnych, aby zwycięsko przeciwstawić się Hetytom.

Kiedy Ramzes stanie na czele swojej armii w marszu na północ, serca żołnierzy rozpali pewność triumfu.

Hattusil postąpił źle, odrzucając pokój. Egipt nie tylko będzie się zaciekle bronił, ale na dodatek przejmie inicjatywę, ażeby zaskoczyć wojowników z Anatolii. Tym razem Ramzes zdobędzie twierdzę w Kadesz.

Jednakże niezwykły niepokój ścisnął serce króla, jak gdyby monarcha nie był pewny słuszności obranego kierunku, a że nie było już przy nim Nefertari, aby mu wskazać drogę, musiał zasięgnąć rady bóstwa.

Ramzes nakazał Serramannie, aby przygotował szybki statek do Hermopolis położonego w środkowym Egipcie. Kiedy władca wchodził na po­most, Izet urodziwa zwróciła się do niego z prośbą.


Biały żagiel zniknął na południu.



Na skraju pustyni, obok nekropolii, gdzie spoczywali wielcy kapłani boga Thota, rosła ogromna palma dum, dużo wyższa od innych palm tego samego gatunku. Według legendy Thot, serce boskiej światłości i pan sakralnego języka, ukazywał się tutaj swoim wiernym, którzy uchronili swoje usta od niepotrzebnych słów. Ramzes wiedział, że bóg pisarzy był orzeźwiającym źródłem dla zachowujących milczenie, a dla gadatliwych pozostawał źródłem zakrytym. Toteż król medytował dzień i noc u stóp palmy dum, ażeby wyciszyć potok zakłócających wewnętrzny spokój myśli.

O świcie potężny krzyk powitał narodziny słońca.

W odległości niecałych trzech metrów od Ramzesa stała olbrzymia małpa, pawian o wysuniętej szczęce. Faraon wytrzymał jego wzrok.

Odsłoń przede mną drogę, Thocie, ty, który znasz tajemnice nieba i ziemi. Objawiłeś Zasadę bogom i ludziom, nadałeś kształt potędze słów. Spraw, abym obrał słuszną drogę, tę, która będzie korzystna dla Egiptu.

Pawian podniósł się na tylne kończyny, a kiedy stał, był wyższy od Ramzesa. Następnie wyciągnął przednie ku słońcu, w geście uwielbienia. Król powtórzył ten gest, jego oczy mogły patrzeć w światło, nie ulegając pora­żeniu.

Głos Thota płynął z nieba, z palmy dum i z gardła babuina, a faraon łączył go w swoim sercu.

17

Deszcz lał od kilku dni jak z cebra, gęsta mgła ograniczała widoczność i orszak zwierzchnika egipskiej dyplomacji z trudem posuwał się naprzód. Asza podziwiał osły, które mimo siedemdziesięciokilogramowych ładunków szły pewnym krokiem, obojętne na okropną pogodę. W Egipcie miano je za jedno z wcieleń boga Seta o niewyczerpanej mocy. Bez osłów nie byłoby dobrobytu.

Asza śpieszył się, by jak najszybciej opuścić Syrię Północną, przejechać przez Fenicję i dotrzeć do egipskich protektoratów. Zazwyczaj podróże bawi­ły go, ale ta podróż była brzemieniem, które dźwigał z udręką. Widoki nudziły go, góry wprowadzały w zły nastrój, rzeki nasuwały czarne myśli.

Dowódcą wojskowym odpowiedzialnym za konwój był weteran należący kiedyś do armii pomocniczej, która przywiodła Ramzesowi zbrojne posiłki, wówczas gdy faraon samotnie walczył przeciw Hetytom pod Kadesz. Żoł­nierz dobrze znał Aszę i poważał go, wielkie czyny wojenne Aszy jako wywiadowcy i jego doskonała znajomość terenu zmuszały do szacunku. Minister spraw zagranicznych miał też opinię osoby o uprzejmym sposobie bycia, błyskotliwego rozmówcy, lecz od chwili wyjazdu z Hattusas był smutny i przygnębiony.

Na postoju w owczarni, gdzie ludzie i zwierzęta mogli się trochę ogrzać, weteran usiadł obok Aszy.


Nie mówisz jak dyplomata.

Zbliża się wiek odejścia w stan spoczynku. Przyrzekłem sobie, że podam się do dymisji, jak tylko podróże zaczną mi się wydawać męczące i nudne. I taki dzień nadszedł.

Król się nie zgodzi, abyś odszedł.

Jestem równie uparty jak on i postaram się go przekonać. Znalezienie mojego następcy będzie łatwiejsze, niż sobie to wyobraża. Nie wszyscy „synowie królewscy" są zwykłymi dworakami, niektórzy to wspaniali słudzy Egiptu. W moim zawodzie, kiedy wygasa ciekawość, trzeba się umieć wyco­fać. Świat zewnętrzny przestał mnie ciekawić i nie mam już innych pragnień, jak siedzieć w cieniu palm i spoglądać na płynący Nil.

Czy nie jest to tylko zwykła chwila zniechęcenia? — zapytał weteran.

Nie, nie pociąga mnie już prowadzenie pertraktacji i rozmów. Moja decyzja jest nieodwołalna.

W wiosce niedaleko Karnaku. Moja matka jest już staruszką i jestem szczęśliwy, że przy mnie spędzi spokojną starość.

Wolę poczekać, aż wiek wygasi moją namiętność do kobiet. Miejmy nadzieję, że wielki bóg mi ją wybaczy.

Weteran za pomocą krzemienia i suchego drewna rozpalił ognisko.


Zwierzęta są zmęczone i ludzie też — oponował weteran. — Kiedy odpoczną, będą szły raźniej.

Zdrzemnę się trochę — oświadczył Asza, wiedząc, że nie znajdzie snu.


Orszak przejechał przez zielony dębowy las, który górował nad urwistym stokiem, usianym gdzieniegdzie spękanymi blokami skalnymi. Na wąskiej ścieżce można było posuwać się naprzód tylko gęsiego. Niebo zmieniało się ciągle, wiatr przepędzał gromady chmur.

Jakieś dziwne uczucie dręczyło Aszę, uczucie, którego nie potrafił na­zwać. Na próżno usiłował je odegnać, marząc o brzegach Nilu, o ocienionym ogrodzie willi w Pi-Ramzes, gdzie będzie spędzał spokojne dni, w otoczeniu psów, małp i kotów, którymi w końcu będzie miał czas się zajmować.

Położył prawą rękę na rękojeści sztyletu, który powierzył mu Hattusil, aby zasiać niepokój w umyśle Ramzesa. Przestraszyć Ramzesa... Hattusil zupeł­nie nie znał faraona! Nigdy nie ustąpi przed pogróżką. Asza miał ochotę rzucić oręż do płynącej w dole rzeki, ale to przecież nie ten sztylet rozpęta wojenne działania.

W pewnym okresie życia Asza sądził, że byłoby dobrze ujednolicić obyczaje i znieść różnice między ludami. Teraz był temu przeciwny. Z jedno­rodności zrodziłyby się monstra, państwa bez własnej natury, podporząd­kowane władzom obejmującym wszystko swoimi mackami i wyzyskiwa­czom, którzy broniliby interesów człowieka, aby tym bardziej nad nim zapa­nować i zmusić, by powrócił do szeregu. Jedynie Ramzes mógł uwolnić ludzkość od właściwej jej naturze skłonno­ści do staczania się w nicość, od głupoty czy lenistwa i zaprowadzić ją do bogów. A jeśliby życie dało rodzajowi ludzkiemu tylko jednego Ramzesa, człowiek zaginie w chaosie i krwi bratobójczych walk.

Jak dobrze było się zwracać do Ramzesa po życiowe decyzje! Sam faraon nie miał innych przewodników jak niewidzialne bóstwa i moce tamtego świata.

Samotnie stał naprzeciw bóstwa w naosie i samotny był też wobec swo­jego ludu, któremu miał służyć, nie myśląc o swojej własnej chwale. A insty­tucja faraonów od tysięcy lat przezwyciężała kryzysy i pokonywała prze­szkody, ponieważ nie była z tego świata.

Asza, kiedy odstawi już swoje bagaże wędrownego ministra, zajmie się gromadzeniem dawnych tekstów traktujących o podwójnej naturze faraona, niebiańskiej i ziemskiej, i ofiaruje ten zbiór Ramzesowi. W ciepłe wieczory będą o tym rozmawiać, siedząc w altanie obrośniętej winoroślą albo nad brzegiem stawu pokrytego lotosem.

Asza miał szczęście, wiele szczęścia. Być przyjacielem Ramzesa Wielkie­go, pomagać mu w udaremnianiu spisków i odpieraniu hetyckiego zagroże­nia. .. Czy mógłby pragnąć czegoś bardziej podniecającego? Setki razy Asza tracił nadzieję co do jutra, bo przytłoczyła go podłość, zdrada i miernota, i setki razy obecność Ramzesa sprawiała, że znów zajaśniało słońce.

Martwe drzewo. Wysokie, o szerokim pniu, z odsłoniętymi korzeniami, a przecież wydawało się niezniszczalne.

Asza uśmiechnął się. Czyż to martwe drzewo nie było źródłem życia? Ptaki znalazły tu schronienie, żywiły się nim owady. Symbolizowały tajemni­cę ukrytych powiązań pomiędzy żywymi istotami. Kim byli faraonowie, jeśli nie olbrzymimi, sięgającymi nieba drzewami, które dawały pożywienie i ochronę całemu ludowi?

Ramzes nie umrze nigdy, bo z racji swojego urzędu już za życia był zmuszony do przekraczania bram tamtego świata. Jedynie poznanie rzeczy nadprzyro­dzonych pozwalało monarchom nadać właściwy kierunek codzienności.

Asza bardzo rzadko bywał w świątyniach, ale przebywał blisko Ramzesa i do jego umysłu przeniknęła część tajemnic, których depozytariuszem i straż­nikiem był faraon. Chyba jednak minister Ramzesa zmęczył się już swoim spokojnym odpoczynkiem, zanim go jeszcze rozpoczął, bo czyż nie bardziej ekscytujące byłoby wycofanie się ze świata zewnętrznego i wybranie życia w odosobnieniu świątyni, by poznać inną przygodę, przygodę umysłu?

Ścieżka stawała się coraz bardziej stroma, koń Aszy wspinał się z trudem. Jeszcze jedna przełęcz i będzie zejście do Kanaan, a potem droga ku północ­no-wschodniej granicy delty w Egipcie. Długi czas Asza wzbraniał się przed myślą, że zadowoli go proste szczęście na ojczystej ziemi, z dala od zgiełku i namiętności. Rankiem w dzień wyjazdu, spoglądając w lustro, dostrzegł swój pierwszy biały włos, widomy znak zwycięstwa starości, której tak bardzo się obawiał.

Tylko on sam zdawał sobie sprawę, że jego organizm jest wyczerpany przez zbyt wiele podróży, ryzyka i niebezpieczeństw. Naczelnemu medykowi królestwa Neferet udało się wyleczyć go z niektórych chorób i spowolnić ich postępowanie, ale Asza nie dysponował, tak jak Ramzes, energią odnawianą przez obrzędy. Dyplomata przekroczył granice swoich sił i czas jego życia dobiegał końca.

Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk człowieka, którego dosięgnął śmier­telny cios. Asza wstrzymał konia i odwrócił się. Z tyłu też dobiegały krzyki. Na dole staczano walkę, a spoza koron drzew leciały strzały.

Z obu stron drogi wyskoczyli Libijczycy i Hetyci uzbrojeni w krótkie miecze i włócznie. Połowa żołnierzy egipskich została wybita w ciągu paru minut, jednakże pokonano kilka napastników, choć byli o wiele liczniejsi.

Uciekaj! — polecił Aszy weteran. — Galopuj prosto przed siebie! Asza nie wahał się. Wymachując żelaznym sztyletem, runął na jednego

z libijskich łuczników, których łatwo było rozpoznać po dwóch piórach zatkniętych we włosy ściągnięte czarno-zieloną przepaską. Biorąc szeroki rozmach, Egipcjanin poderżnął mu gardło.

Uważaj, uwa...

Ostrzegawczy krzyk weterana zmienił się w charkot. Wojownik podobny do demona, o długich włosach i torsie porośniętym na rudo, rozłupał mu czaszkę ciężkim mieczem. W tym samym momencie strzała trafiła Aszę w plecy. Tracąc oddech, zwierzchnik egipskiej dyplomacji spadł z konia na wilgotną ziemię.

Przypominający demona wojownik zbliżył się do rannego.

Uri-Teszub...

Uri-Teszub pochwycił żelazny sztylet i wbił go w pierś Aszy.

Rozpoczęła się grabież. Gdyby nie interwencja Hetyty, Libijczycy poza­bijaliby się nawzajem.

Umierający Asza nie miał już sił, by napisać imię Uri-Teszuba. Wskazu­jącym palcem, umoczonym we własnej krwi, nakreślił tylko jeden hieroglif nu swojej tunice, tam gdzie znajduje się serce, i skonał.

Ramzes zrozumie, co oznacza ten hieroglif.


18

Pałac był pogrążony w ciszy. Po powrocie z Hermopolis Ramzes od razu zrozumiał, że niedawno rozegrał się jakiś dramat. Dworzanie poznikali, a urzędnicy chowali się w biurze.

Idź po Ameniego — polecił król Serramannie. — Znajdzie mnie na tarasie.

Z wysokości pałacu Ramzes spoglądał na swoją stolicę, którą budował Mojżesz. Białe domy z turkusowymi fasadami drzemały w cieniu palm, spacerowicze mile spędzali czas na pogawędkach w ogrodach blisko stawów. Wysokie maszty z proporcami, stojące przy pylonach, świadczyły o obecnoś­ci bóstwa.

Bóg Thot domagał się od monarchy, aby chronił pokój, bez względu na ofiary, jakie będzie musiał ponieść. Wśród krzyżujących się ambicji, faraon musiał znaleźć właściwą drogę, która pozwoli uniknąć rzezi i nieszczęść. Dając moc sercu króla, bóg wiedzy przekazał mu nowy testament. Syn Ra, słońca, które mieści w sobie boską światłość, jest też synem Thota, gwiazdy ciemności.

Ameni był bledszy niż zazwyczaj, a w oczach miał bezgraniczny smutek.

Ty przynajmniej miej odwagę powiedzieć mi prawdę!

Jego orszak został zaatakowany. Jakiś pasterz odkrył trupy i powiado­mił kananejskich policjantów. Pojechali na miejsce i jeden z nich rozpoznał

Aszę.

W pewnej fortecy, razem z innymi ciałami członków orszaku dyplo­matycznego.



Olbrzymi Sardyńczyk z grupką najemnych żołnierzy zmarnowali po kilka koni, aby jak najszybciej dotrzeć do twierdzy i równie prędko z niej powrócić. Po przybyciu do Pi-Ramzes Serramanna oddał ciało Aszy do balsamisty, któ­ry obmył je, nasączył wonnościami i spreparował, zanim zostało ukazane faraonowi.

Ramzes wziął swojego przyjaciela w ramiona, a potem umieścił na łożu w pałacowej sali. Twarz Aszy była pogodna. Owinięty w białe prześcieradło zwierzchnik egipskiej dyplomacji sprawiał wrażenie, że śpi. Ramzes w oto­czeniu Ameniego i Setau stanął przed ciałem.

Przed monarchą stawił się Serramanna.

Dawny pirat wręczył Ramzesowi sztylet.

Z żelaza! — wykrzyknął Ameni. — Złowieszczy dar króla Hattusila! Takie jest jego przesłanie: skrytobójczy mord na ambasadorze Egiptu, ser­decznym przyjacielu Ramzesa!

Serramanna nigdy nie widział Ameniego w stanie takiego wzburzenia.



Ramzes słuchał, nie okazując najmniejszej emocji.

Nie miał na to czasu. Cios zadany sztyletem był nadzwyczajnej siły, a śmierć szybka.

Przynieś mi je.

Serramanna przeraził się jak nigdy dotychczas. Dlaczego nie zaintereso­wał się tuniką i płaszczem splamionymi krwią?

Sardyńczyk biegiem opuścił pałac, skoczył na grzbiet konia i pogalopował do osady balsamistów położonej poza obrębem miasta. Sam przełożony mumifikatorów przygotował zwłoki Aszy do ostatniego ziemskiego spotkania z faraonem i przyjaciółmi.

kamiennych ogrodzeń, tratował warzywniki, zapuszczał się w wąskie uliczki, nie myśląc, że może stratować przechodniów, i nie zwalniając, wjechał w głąb krzywej ulicy. Na wysokości ostatniego domu ściągnął wodze, aby zatrzymać spienionego konia i uderzył w okiennicę.

Porzuciwszy swojego wierzchowca, Serramanna pobiegł aż do kana­łu przeznaczonego do prania zabrudzonej odzieży i bielizny. W ostatniej chwili porwał za włosy mężczyznę, który właśnie zaczynał namydlać tunikę Aszy.



Na płaszczu były ślady krwi. Na tunice również, ale z widoczną różnicą, drżącym palcem Asza nakreślił jakiś znak.

To jest hieroglif— stwierdził Ramzes. — Co odczytujesz, Ameni?

Dwie wyciągnięte ręce, wewnętrzna strona dłoni skierowana ku zie­mi... To znak przeczenia.

„Nie"... Czytam tak jak ty.

Początek nazwy albo słowa... Co Asza chciał powiedzieć? Setau, Ameni i Serramanna byli bezradni. Ramzes zastanowił się.

Asza miał tylko kilka sekund przed śmiercią i mógł nakreślić tylko jeden hieroglif. Przewidział nasze wnioskowanie: sprawcą tego okropne­go czynu nie może być nikt inny, tylko Hattusil, a zatem będę zmuszony natychmiast wypowiedzieć mu wojnę. Wówczas Asza przekazał swoje ostat-

nie słowo, aby zapobiec tragedii: „Nie". Nie, prawdziwym winowajcą nie jest Hattusil.


19

Obrzędy pogrzebowe zwierzchnika egipskiej dyplomacji były imponują­ce. Przybrany w skórę pantery Cha odprawił rytuał otwarcia oczu, uszu i ust nad sarkofagiem z pozłacanego drewna akacjowego, w którym umieszczona była mumia Aszy. Ramzes zapieczętował drzwi do jego grobowca.

Kiedy cisza znów zapadła nad nekropolią, król pozostał sam w otwartej na zewnątrz kaplicy. Pierwszy wypełnił funkcję kapłana „ka" swojego zmarłego przyjaciela, składając na ołtarzu kwiat lotosu, irysy, świeży chleb i czarkę wina. Odtąd każdego dnia kapłan wynagradzany przez pałac będzie przynosił ofiary i utrzymywał w należytym stanie wieczną siedzibę Aszy.

Mojżesz odszedł ku swojemu marzeniu, Asza do innego świata. Krąg przyjaciół z dzieciństwa zawęził się. Czasami Ramzes zaczynał żałować, że jego panowanie trwa zbyt długo i coraz częściej znaczą je cienie umarłych, Tak jak Seti, Tuja, Nefertari, Asza był niezastąpiony. Niezbyt skory do zwierzeń, przeszedł przez życie z elegancją kota. On i Ramzes nie potrzebo­wali wielu słów, aby rozumieć swoje najskrytsze myśli.

Nefertari i Asza zbudowali pokój. Bez ich determinacji i odwagi kraj Cheta nie odstąpiłby od przemocy. Ten, który zabił Aszę, nie zdawał sobie sprawy, jak niezniszczalne są więzy przyjaźni. Nawet umierając, Asza dobył ostatku sił, aby nie dopuścić do kłamliwego oskarżenia.

Każdy człowiek miałby prawo utopić swój smutek w winie, zatrzeć ból w gronie najbliższych, przywołując szczęśliwe wspomnienia. Każdy człowiek, z wyjątkiem faraona.


Rozmowa sam na sam z Ramzesem Wielkim, nawet jeśli się było je-
go młodszym synem i zarazem głównodowodzącym jego armii, stanowiła
ogromne przeżycie. Merenptah usiłował zachować zimną krew, choć wiedział, że ojciec będzie go oceniał jak Thot ważący ludzkie czyny.

Czy mam rozumieć, że wojna została już wypowiedziana?

Dzięki Aszy uniknęliśmy wpadnięcia w pułapkę i nie zerwaliśmy pierwsi traktatu pokojowego z krajem Cheta. Ale pokój nie jest przez to uratowany na stałe. Aby zachować swój honor, który, jak mniema, został zraniony, Hattusil będzie musiał napaść na Kanaan i uruchomić szeroko zakrojoną ofensywę przeciw Delcie.

Merenptah był zaskoczony.

Czy musimy... pozwolić mu na to?

Będzie sądził, że nasza armia jest w rozprężeniu i niezdolna do przeciwdziałań. Zaatakujemy go, kiedy tylko popełni tę nieostrożność, że zapuści się w odnogi Nilu i rozdzieli wojsko. Na naszym terenie Hetyci nie będą umieli swobodnie manewrować.

Merenptah wydawał się zmieszany.

Ufam ci, Wasza Królewska Mość, mam zaufanie do ciebie, jak wszys­cy Egipcjanie.

Bądź w pogotowiu, mój synu.


Serramanna zdał się na swój instynkt pirata. Nie wierzył, że Asza zginął w regularnej bitwie wydanej przez jakiegoś oficera na rozkazach króla Hattusila. Ten sam instynkt prowadził go na inny trop, na trop tej okrutnej bestii, która była zdolna zabić tylko po to, aby osłabić Ramzesa i pozbawić go cennego, wręcz nieodzownego oparcia.

Dlatego też Sardyńczyk ustawił się na stanowisku przy willi pani Tanit i czekał, aż Uri-Teszub wyjedzie.

Hetyta opuścił pałacyk wczesnym przedpołudniem i oddalił się na czar­nym srokatym koniu, sprawdziwszy uprzednio, czy nie jest śledzony.

Serramanna zgłosił się u odźwiernego.

Chcę się widzieć z panią Tanit.

Fenicjanka przyjęła Sardyńczyka we wspaniałej sali z dwiema kolumna­mi, którą rozjaśniały wysokie okna, rozmieszczone tak, aby zapewniać przy­jemny powiew powietrza.

Piękna Fenicjanka zmizerniała.

Czy to oficjalna wizyta, Serramanno?

Na razie przyjacielska, a co będzie dalej, zależy od twoich odpowiedzi,

pani Tanit. — Chodzi zatem o przesłuchanie!

Zamordowany... Tanit zbladła. Aby się uwolnić od Serramanny, wystarczyło zawołać

o pomoc. Ukryci w jej domu czterej Libijczycy natychmiast usunęliby Sar­dyńczyka. Ale zabicie dowódcy straży przybocznej Ramzesa wywołałoby śledztwo, a Tanit zostałaby wciągnięta w tryby machiny sprawiedliwości. Nie, należało stawić temu czoło.

Przez moment Tanit odczuwała pokusę, by uciec do ogrodu. Serramanna poszedłby za nią, ona ostrzegłaby go o obecności Libijczyków i znów byłaby wolna... Ale nigdy nie zobaczyłaby już Uri-Teszuba! A wyrzec się takiego kochanka było ponad jej siły.

Nawet jeśli zaciągniesz mnie przed sędziego, Serramanno, nie zmie­nię moich zeznań.

Uri-Teszub cię zniszczy, pani Tanit. Uśmiechnęła się, myśląc o cudownych chwilach, które przeżyła na kilka

minut przed przyjściem Sardyńczyka.

Gdybyś się zdecydowała, daj mi znać.

Spojrzała zalotnie i bardzo łagodnie przesunęła ręką po potężnym przed­ramieniu Serramanny.

Jesteś przystojnym mężczyzną... Szkoda, że jestem już zajęta.


W złotym naszyjniku ze skarabeuszem z lapis-lazuli, z turkusowymi bransoletami na nadgarstkach i kostkach u nóg, ubrana w suknię z królewskie­go lnu i czerwony płaszcz, z koroną z dwoma wysokimi piórami na głowie, wielka małżonka królewska Izet urodziwa przemierzała powoli na rydwanie aleje Pi-Ramzes. Woźnica wybrał dwa spokojne konie. Grzbiety miały okryte barwnymi czaprakami, a łby ozdobione pękami strusich piór ufarbowanymi na niebiesko, czerwono i żółto.

Widowisko było wspaniałe. Wieść o przejeździe królowej rozeszła się lotem błyskawicy i wkrótce zgromadził się tłum, aby ją podziwiać. Dzieci rzucały płatki kwiatów lotosu pod nogi koni, a zewsząd rozlegały się pochwal­ne okrzyki. Czyż oglądanie z tak bliska wielkiej małżonki królewskiej nie było zapowiedzią pomyślności? Zapomniano o wojennych pogłoskach i każdy przyznawał rację Ramzesowi, że nie powinien odtrącić Izet urodziwej nieza­leżnie od tego, jakie będą konsekwencje jego decyzji.

Izet urodziwa, wychowana w środowisku arystokratycznym, cieszyła się tym bezpośrednim kontaktem ze swoim ludem, w którym przemieszały się różne warstwy społeczne i kultury. Wszyscy mieszkańcy Pi-Ramzes okazy­wali jej swoje przywiązanie.

Mimo zastrzeżeń woźnicy rydwanu, królowa wymogła, by odwiedzić również najuboższe dzielnice. Tam również przyjęto ją owacyjnie. Jak to dobrze być kochaną!

Po powrocie do pałacu Izet urodziwa wyciągnęła się na łożu jakby upojo­na. Nie ma nic bardziej wzruszającego jak zaufanie ludu pełnego nadziei na lepsze jutro. Wychodząc ze swojego kokonu, Izet urodziwa odkryła kraj, którego była królową.

Podczas kolacji z naczelnikami prowincji Ramzes zapowiedział nie­uchronny konflikt. Wszyscy zauważyli, że Izet urodziwa zachowała promien­ną twarz. Nie mogąc równać się z Nefertari, stała się godna swojego stano­wiska i wzbudziła szacunek starych dworzan.

Do każdego kierowała słowa pociechy. Egipt nie musiał obawiać się kraju Cheta, bo przezwycięży tę próbę dzięki Ramzesowi. Naczelnicy prowincji uważnie wsłuchiwali się w zapewnienia królowej.

Kiedy Ramzes i Izet urodziwa zostali sami na tarasie, z którego rozciągał się widok na całe Pi-Ramzes, król przygarnął ją czule do siebie.

Izet urodziwa oparła głowę na ramieniu Ramzesa.

Cokolwiek się stanie, zwyciężysz.



20

Cha nie ukrywał swojego niepokoju.

Dbaj przede wszystkim o szczęście ludu, a zdołasz ich uniknąć. Ramzes wsiadł na swój rydwan, będzie nim osobiście kierował, jadąc na

czele pułków, które przewidująco rozmieścił w kilku punktach strategicznych Delty i na granicy północno-wschodniej. Za nim pociągną Merenptah i gene­rałowie czterech korpusów armii.

Kiedy król się przygotowywał, by dać sygnał do odjazdu, jakiś jeździec w wielkim pędzie wpadł na dziedziniec koszar.

Serramanna zeskoczył z konia i podbiegł do rydwanu Ramzesa.

Wasza Królewska Mość, muszę z tobą pomówić!

Faraon zlecił Sardyńczykowi dbałość o bezpieczeństwo pałacu. Miał świadomość, że olbrzym czuje się zawiedziony, bo pragnął zabijać Hetytów, ale kogóż innego miał wybrać, by czuwał nad Cha i Izet urodziwą?

Ramzes nakazał Merenptahowi uprzedzić generałów, że wyjazd się opóźni.

Rydwan faraona ruszył w ślad za koniem Serramanny, który skierował się w stronę pałacu.



Pokojowa, bieliźniana i służebne przykucnęły na korytarzu i płakały.

Serramanna zatrzymał się na progu sypialni Izet urodziwej. We wzroku Sardyńczyka zdumienie mieszało się ze zgrozą.

Ramzes wszedł.

Odurzający zapach lilii wypełniał komnatę oświetloną południowym słońcem. Izet urodziwa ubrana w białą uroczystą suknię, w diademie z turku­sami, leżała na łożu, z rękoma wyciągniętymi wzdłuż ciała i szeroko otwar­tymi oczami.

Na nocnym stoliku z drewna sykomorowego leżała tunika ze skóry anty­lopy. Suknia Setau, którą wykradła z jego laboratorium.

Izet...

Izet urodziwa, pierwsza miłość Ramzesa, matka Cha i Merenptaha, wielka małżonka królewska, dla której gotów był podjąć walkę... Izet urodziwa oglądała inny świat.

Królowa wybrała śmierć, aby nie było wojny — wyjaśnił Serramanna. — Otruła się substancjami, które znalazła w tunice Setau, aby nie stanowić przeszkody dla pokoju.

Mówisz od rzeczy, Serramanno!

Królowa zostawiła przesłanie — wtrącił Ameni. — Przeczytałem je i poprosiłem Serramannę, aby cię powiadomił.

Stosownie do tradycji Ramzes nie zamknął oczu zmarłej. Należało odważnie stawić czoło tamtemu światu, spoglądając otwarcie i szczerze.


Pochowana w Dolinie Królowych Izet urodziwa spoczęła w grobowcu skromniejszym niż grobowiec Nefertari. Ramzes osobiście odprawił nad mumią rytuały odrodzenia. Kult „ka" królowej zostanie zapewniony przez zgromadzenie kapłanów i kapłanek, na których odtąd będzie spoczywał obowiązek ożywiania jej pamięci.

Na sarkofagu wielkiej małżonki królewskiej faraon położył gałązkę z owej sykomory, którą posadził w ogrodzie swojej wilii w Pi-Ramzes, kiedy miał siedemnaście lat. To wspomnienie z młodości sprawi, że dusza Izet urodziwej odrodzi się na nowo.

Pozakończeniu ceremonii Ameni i Setau poprosili Ramzesa o audiencję.

Król, nie odpowiedziawszy im, wspinał się na wzgórze. Setau ruszył za nim, a Ameni, mimo wysiłku narzuconego jego słabemu ciału, naśladował go.

Piasek, kamieniste zbocze, szybki chód Ramzesa sprawiły, że czuł ogień w płucach... Ameni wściekał się całą drogę, ale dotarł na szczyt, skąd król spoglądał na Dolinę Królowych i wieczne siedziby Nefertari i Izet uro­dziwej .

Setau zachowywał ciszę, aby mogło przemówić piękno monumentalnego krajobrazu, który rozpościerał się przed nim. Zdyszany Ameni usiadł na skalnym bloku i ocierał czoło wierzchem dłoni.

On też ośmielił się przerwać zamyślenie króla.

Wasza Królewska Mość, należy podjąć pilne decyzje.

Setau spodziewał się, że krytykujący ton Ameniego wywoła ostrą od­powiedź Ramzesa. Ale król poprzestał na podkreśleniu zasadniczej różnicy między ziemią uprawną a pustynią, między codziennością a wiecznością.

Jakie sidła zastawiłeś, Ameni?

Napisałem do Hattusila, króla hetyckiego imperium, aby go powiado­mić o zgonie Izet urodziwej. Podczas okresu żałoby nie może wypowiedzieć wojny.

Nikt nie zdołałby uratować Izet — jasno postawił sprawę Setau. — Ona wchłonęła zbyt wielką ilość substancji, których mieszanina była śmier­telna. Spaliłem tę przeklętą tunikę, Ramzesie.

Obawiam się twojego gniewu, ale upieram się, by ci powiedzieć moje zdanie. Izet opuściła ten świat, aby uratować pokój.

Co o tym myślisz, Setau?
Tak jak Ameni, Setau był pod wrażeniem pałającego wzroku Ramzesa.

Ale musiał być szczery.

Jeśli nie odważysz się zrozumieć przesłania Izet urodziwej, Ramzesie,

zabijesz ją po raz drugi... Uczyń tak, aby jej ofiara nie okazała się niepo­trzebna.


Stajesz się groźnym orędownikiem, Ameni.

Ja już czuję wstręt do tej kobiety!

Twoje życie nie należy do ciebie, Ramzesie. Egipt doprasza się tej ofiary.



Ramzes spędził noc na szczycie wzgórza. Kiedy pokrzepiło go wschodzą­ce słońce, zszedł jeszcze na chwilę do Doliny Królowych, a potem odszukał swoją eskortę. Nie mówiąc ani słowa, Ramzes wsiadł na swój rydwan i pędem przejechał aż do Ramesseum, swojej świątyni milionów lat. Po odprawieniu w niej obrządków świtu i kontemplacji w kaplicy Nefertari, faraon powrócił

do pałacu, gdzie poddał się długim ablucjom, wypił mleko, zjadł figi i świeży chleb.

Z wypoczętą twarzą, jak gdyby przespał wiele godzin, monarcha otwo­rzył drzwi do biura, gdzie Ameni z obrażoną miną opracowywał biurową pocztę.

Wyszukaj czysty papirus najlepszego gatunku i napisz do mojego brata, króla Hattusila.

A... jaka ma być treść listu?

Donieś mu, że zdecydowałem się uczynić jego córkę wielką małżonką królewską.


21

Uri-Teszub opróżnił trzecią czarkę wspaniałego wina z oaz. Mocne, aro­matyczne, nasączone żywicą było też używane przez balsamistów do kon­serwowania trzewi i przez medyków ze względu na jego antyseptyczne właściwości.

Pijesz zbyt wiele — przestrzegał Raia.

Trzeba umieć korzystać z przyjemności Egiptu... To wino to cud! Czy nikt cię nie śledził?

Bądź spokojny.

Syryjski kupiec odrzekł, że czekał, aż zapadnie głęboka noc, zanim wślizg­nął się do willi Fenicjanki. Nie wykrył obecności nikogo podejrzanego.

Nie, książę, nie... Nie będzie konfliktu między Egiptem a Hetytami. Uri-Teszub odrzucił czarkę daleko od siebie i pochwycił Syryjczyka za

kołnierz tuniki.

Co ty mi za bzdury opowiadasz? Moja pułapka była doskonała!

Izet urodziwa nie żyje, a Ramzes przygotowuje się do poślubienia córki króla Hattusila.

Uri-Teszub puścił swojego sojusznika.


Głupcze! Czy znasz kobietę, która zostanie wielką małżonką królewską faraona? To Hetytka, Raia, prawdziwa Hetytka — dumna, przebiegła, nieokiełznana!

Raia westchnął. Mocne wino z oaz uderzyło do głowy byłemu głównodo­wodzącemu hetyckiej armii. Pozbawiony wszelkiej nadziei, snuł nierealne wizje.

Uri-Teszub opróżnił czwartą czarkę palmowego wina.

Opuściliśmy jeden szczegół, Raia, ale jest jeszcze czas, aby to prze­prowadzić. Wykorzystasz Libijczyków.

Zasłona poruszyła się, syryjski kupiec palcem wskazał na podejrzane miejsce.

Z kocią zręcznością Uri-Teszub bezszelestnie podszedł ku zasłonie, szarpnął ją gwałtownie i wyciągnął wystraszoną Tanit.

Rozkochane spojrzenie Tanit obiecywało Hetycie przyjemny koniec no­cy. W kilku krótkich zdaniach Uri-Teszub wydał Rai polecenia.


Główna wytwórnia broni w Pi-Ramzes produkowała cały czas miecze, włócznie i tarcze, jak gdyby małżeństwo z hetycką księżniczką wcale nie miało być zawarte. Nadal przygotowywano się do wojny.

W warsztacie niedaleko kuźni przechowywano broń zdobytą niegdyś na Hetytach. Egipscy rzemieślniczy badali ją uważnie, aby zgłębić sekrety jej wytwarzania. Jeden z techników, młody wytapiacz, z głową pełną pomysłów, bardzo zainteresował się żelaznym sztyletem, który niedawno przysłano mu z pałacu.

Jakość metalu, ciężar i szerokość ostrza, poręczna rękojeść... Wszystko było niezwykłe.

Wykonać taki sam nie będzie łatwo. Musiałby przeprowadzić wiele prób... Zaintrygowany technik zważył sztylet w ręku.

Ze skórzanego worka zawieszonego przy pasie najemny żołnierz wyjął drewnianą tabliczkę i podał ją technikowi.

Ależ... to nie są hieroglify!

Gwałtownym uderzeniem pięścią w skroń Libijczyk, przysłany przez Raię, zabił Egipcjanina. Następnie podniósł drewnianą tabliczkę i sztylet, które wypadły z rąk jego ofiary, i biegiem opuścił warsztat.


Po kilku przesłuchaniach Serramanna był przeświadczony, że technik nie był wspólnikiem złodzieja sztyletu, najemnego żołnierza tak chciwego zysku, jakby go nie dostawał w armii egipskiej.

To najemnik na żołdzie Uri-Teszuba — powiedział do Ameniego Sardyńczyk.

Skryba nie przerwał pisaniny.

Czy nie sądzisz, że upierasz się na próżno? Uri-Teszub zyskał fortunę i jest zadowolony. Po co miałby zlecać kradzież sztyletu Hattusila?

Ponieważ wymyślił plan szkodzenia Ramzesowi.

Obecnie żaden konflikt z Hetytami nie jest możliwy. Najważniej­sze jest twoje dochodzenie w sprawie zabójstwa Aszy. Czy posunąłeś się naprzód?

Ta zbrodnia i kradzież tego sztyletu... Wszystko się łączy. Jeśli przytrafiłoby mi się jakieś nieszczęście, zajmij się przede wszystkim tropem Uri-Teszuba.

Jeśli przytrafiłoby ci się nieszczęście... Co planujesz?


Oni nie zawahali się przed zamordowaniem ministra spraw zagranicz­nych, serdecznego przyjaciela Ramzesa.



W samym sercu Pustyni Libijskiej obwarowany namiot Malfiego, strze­żony przez sprawdzonych ludzi, wyglądał dziwnie obco. Naczelnik szczepu żywił się mlekiem i daktylami, nie pijał ani wina, ani piwa, uważając, że napoje te pochodzą od demonów, jako że potrafią zmącić myśli.

Przyboczną straż Malfiego tworzyli wyłącznie mężczyźni z jego wioski, którzy inaczej pozostaliby biednymi wieśniakami. Jedli do syta, nosili po­rządną odzież, uzbrojeni byli we włócznie, miecze, łuki i proce, mogli też wybierać sobie kobiety, jakie chcieli, toteż oddawali prawdziwy kult Malfie-mu, którego uważali za demona pustyni. Czyż nie miał szybkości pantery, palców, co cięły jak ostrza, i oczu z tyłu głowy?

Wodzu, bijatyka! — oznajmił jego nosiwoda.

Malfi podniósł się powoli i wyszedł z namiotu. Miał kwadratową twarz, szerokie czoło, do połowy skryte pod turbanem.

W obozie ćwiczebnym, mimo iż był sam środek upalnego dnia, około pięćdziesięciu wojowników toczyło walki na białą broń lub na gołe pięści. Malfi lubił krańcowo trudne warunki, jakie niosły ze sobą żar i pustynia. Jedynie ci, którzy posiadali prawdziwy temperament wojownika, wychodzili zwycięsko z prób, na które byli wystawiani.

Próby były konieczne ze względu na trudne zadanie, jakie oczekiwało tworzącą się dopiero armię libijską: zniszczenie sił zbrojnych Ramzesa. Malfi nieustannie rozmyślał o wielu pokoleniach libijskich wodzów upokarzanych przez faraonów, jako że działania wojenne trwały od wieków i znaczyły je częste porażki, zadawane przez Egipcjan plemionom na pustyni, odważnym wprawdzie, ale źle zorganizowanym.

Ofir, starszy brat Malfiego, stosował broń, która według niego miała być najskuteczniejsza, czarną magię, i oddał ją na usługi kierowanej przez siebie prohetyckiej siatki szpiegowskiej.

Za swoją porażkę zapłacił życiem i Malfi poprzysiągł sobie, że go pomści. Powoli jednoczył plemiona libijskie z myślą, że wcześniej czy później zosta­nie ich niekwestionowanym władcą.

Spotkanie z Hetytą Uri-Teszubem dało mu dodatkową szansę na sukces. Z sojusznikiem o takim znaczeniu zwycięstwo przestało być mrzonką. Malfi będzie mógł zatrzeć wieki hańby i zawodów.

Krępy wojownik, niezwykle agresywny, zapomniał, że to ćwiczenia, i dał się ponieść emocji, zabijając uderzeniami pięści dwóch napastników, choć

byli więksi od niego i uzbrojeni we włócznie. Kiedy zbliżył się Malfi, wojownik puszył się, przygniatając stopą głowę jednego z pokonanych.

Malfi wyciągnął spod tuniki sztylet i wbił go w kark krępego wojownika.

Pojedynki natychmiast ustały. Wszystkie twarze zwróciły się ku Malfiemu.

Ćwiczcie dalej, ale zachowujcie kontrolę nad sobą — polecił Libijczyk — i pamiętajcie, że nieprzyjaciel może się pojawić, nie wiadomo skąd.


22

Wielka sala audiencyjna w Pi-Ramzes nieodmiennie budziła zachwyt. Nawet dworzanie przyzwyczajeni do wspinania się po monumentalnych schodach ozdobionych posągami powalonych wrogów i poddanych przez faraona Zasadzie Maat, wchodząc na górę, doznawali prawdziwej emocji. Wokół drzwi wejściowych rozmieszczono imiona koronacyjne króla wypisa­ne niebieskimi hieroglifami na białym tle kartuszy, których owalne kształty symbolizowały obieg planet w kosmosie, nad którym panował władca Dwóch Ziem.

Audiencje ogólne, na które zapraszano cały dwór, nie odbywały się często, jedynie wydarzenia wielkiej wagi, dotyczące przyszłości Egiptu, skłaniały Ramzesa, by zwracał się do tak licznego zgromadzenia wszystkich ważnych osobistości.

W otoczeniu dworu wyczuwało się niepokój. Sądząc po pogłoskach, hetycki król nadal był zagniewany. Czyż Ramzes nie obraził go, odmówiwszy z początku poślubienia jego córki? Opóźniona zgoda faraona nie zatarła

zniewagi.

Posadzka wielkiej sali była ułożona z ceramicznych, barwionych i powle­kanych szkliwem płytek w mozaikę wyobrażającą baseny, kwitnące ogrody, kaczki pływające po zielononiebieskim stawie i ryby przemykające wśród białych lotosów. Rytualiści, pisarze, ministrowie, naczelnicy prowincji, urzęd­nicy odpowiedzialni za składanie ofiar, strażnicy tajemnic, damy z wielkich rodów byli olśnieni rozpościerającą się wokół nich na ścianach feerią bladej zieleni, głębokiej czerwieni, jasnego błękitu, złocistej żółci i lekko wpadającej w inne odcienie bieli, w której baraszkowały czubate dudki, kolibry, jaskółki, sikorki, słowiki i zimorodki. A kiedy unosili wzrok ku górze, mogli podziwiać kwietne fryzy, a na nich polne maki, lotosy, złocienie i bławatki.

Zapanowała cisza, kiedy Ramzes wstępował na schody wiodące do złotego tronu, których ostatni stopień ozdobiony był posągiem lwa zamykającego paszczę na wrogu gwałtownie wynurzającym się z ciemności — symbol chaosu, który nieustannie usiłuje zniszczyć harmonię Maat.

Na głowie monarcha miał podwójną koronę: białą Górnego Egiptu nało-

93


żoną na czerwoną koronę Dolnego Egiptu, oznaczającą „Dwie Potęgi" posia­dające magiczną moc. Na czole błyszczał mu złoty ureus, samica kobry wyrzucająca z siebie ogień, który rozprasza ciemności. Król trzymał w pra­wej ręce berło „magia" przypominające laskę pasterską. Tak jak pasterz zbiera powierzone sobie zwierzęta i przyprowadza te, które się zgubiły, tak samo faraon powinien gromadzić rozproszone energie. Ze złotych szat Ramzesa zdawały się tryskać promienie światła. Na chwilę spojrzenie monarchy zatrzy­mało się na doskonale pięknym malowidle przedstawiającym młodą kobietę stojącą w zamyśleniu przed szpalerem malw. Czyż nie przypominała Nefertari, której piękność, mimo śmierci, nadal przydawała blasku panowaniu Ramzesa Wielkiego?

Faraon nie miał czasu, by oddawać się tęsknocie, nawa państwa musiała płynąć naprzód, a on trzymał jej ster.

Zebrałem was tutaj, aby dzięki wam cały kraj został powiadomiony o wyjątkowych wydarzeniach. Krążą fałszywe pogłoski i zależy mi, aby wszyscy dowiedzieli się prawdy.

Ameni trzymał się ostatniego rzędu razem z innymi pisarzami, jak gdyby zajmował tylko drugorzędne stanowisko, ale w ten sposób lepiej mógł uchwy­cić, jakie są reakcje zebranych. Serramanna, na odwrót, wybrał obserwację pierwszego rzędu, gotów do natychmiastowej interwencji przy najmniejszym przejawie wrogości wśród audytorium. Setau natomiast zajmował swoje miejsce, zgodnie z hierarchią, po lewej stronie wicekróla Nubii, pomiędzy największymi luminarzami, z których wielu często zerkało na Lotos, ubraną w czerwoną, nie zakrywającą piersi, suknię na ramiączkach.

Do tronu zbliżył się naczelnik prowincji Delfina i skłonił się przed mo­narchą.


- Wasza Królewska Mość... Czy możemy się dowiedzieć, kto będzie przyszłą wielką małżonką królewską?

Córka Hattusila, króla hetyckiego imperium. Wśród zgromadzonych rozległ się pomruk. Generał jednego z korpusów armii poprosił o głos.

Arogancki ton generała mógł go kosztować utratę stanowiska.

Twoje wypowiedzi nie są pozbawione rozsądku, ale jednak zbyt stronnicze. Jeśli Egipt wywoła konflikt, zerwie traktat pokojowy i złamie swoje słowo. Czy wyobrażasz sobie, że faraon mógłby postąpić w ten sposób?

Generał przeszedł w głąb sali i wmieszał się między dworzan, których przekonały argumenty monarchy. O głos poprosił nadzorca kanałów.

A gdyby król hetyckiego imperium wycofał swoją decyzję i odmówił wysłania swojej córki do Egiptu? Czy nie uznałbyś takiej postawy za niedopuszczalną, Wasza Królewska Mość?

Wielki kapłan z Memfis, Cha, przybrany w skórę pantery, podszedł do tronu.

Czy faraon pozwoli mi odpowiedzieć? Ramzes wyraził zgodę.

Niepodobna — odrzucił te argumenty wielki kapłan. — Badania


tekstów i obliczenia astrologów prowadzą do tego samego wniosku: w czasie nie dłuższym niż dwa miesiące powinna zostać odprawiona druga uroczy­stość odrodzenia Ramzesa Wielkiego. Złączmy nasze wysiłki, by przywołać bogów i boginie, i poświęćmy nasze myśli zapewnieniu faraonowi ochrony. Naczelny komendant sprawujący pieczę nad umocnieniem granicy pół­nocno-wschodniej postanowił się wypowiedzieć. Był zawodowym żołnie­rzem, człowiekiem doświadczonym i miał posłuch u wielu notabli.

Te słowa wywarły wrażenie. Żaden z wojskowych nie protestował.

Decyzja Ramzesa uspokoiła zgromadzenie, ale przełożony rytualistów, o wygolonej czaszce, pociągłej i szczupłej twarzy, ascetycznej sylwetce, z jawną irytacją utorował sobie przejście aż do rzędu notabli.

Za pozwoleniem Waszej Królewskiej Mości, mam kilka pytań. Król nie wyraził sprzeciwu.

Cha spodziewał się, że zostanie poddany tej próbie, ale miał nadzieję, że nie odbędzie się ona w obliczu całego dworu.


Przełożony rytualistów odstąpił od stawiania dalszych pytań, nie udałoby mu się przychwycić Cha na błędzie.

Z poważną twarzą dygnitarz odwrócił się do Ramzesa.

Ramzes wstał.

Czy sądziłeś, że faraon nie jest świadomy tej trudności?


23

Teszonk od dzieciństwa zajmował się skórami. Był synem Libijczyka zatrzymanego w Egipcie za kradzież baranów i skazanego na kilka lat ciężkich robót. Kiedy jego ojciec powracał już do Libii, by tam nawoływać do walki zbrojnej przeciw faraonowi, Teszonk nie chciał mu towarzyszyć. Znalazł pracę w Bubastis, potem w Pi-Ramzes i po trochu wyrobił sobie nazwisko w swojej specjalności.

Kiedy zbliżał się do pięćdziesiątki, zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia. Czyż on, grubas z okrągłym brzuchem i o kwitnącym wyglądzie, nie zdradził swojego ojczystego kraju, zbyt łatwo zapominając o militarnych klęskach swojego ludu i o upokorzeniach, które wyrządził im Egipt? Był teraz majęt­nym rzemieślnikiem zatrudniającym trzydziestu pracowników, toteż chętnie pomagał Libijczykom będącym w potrzebie. Z biegiem czasu uznano go za męża opatrznościowego dla rodaków na wygnaniu. Niektórzy z nich szybko wtopili się w egipską społeczność, inni zachowywali ducha odwetu. Ale narodził się też inny ruch, ruch, który przerażał Teszonka, nie pragnącego aż tak bardzo zguby Dwóch Ziem. A gdyby Libia nareszcie zwyciężyła i Libijczyk wstąpił na tron Egiptu? Ale najpierw należało usunąć Ramzesa.

Teszonk chciał odegnać te urojenia, skupił się zatem na swojej pracy. Sprawdził jakość skór kozich, baranich, z antylop i innych zwierząt pustyn


nych, które mu właśnie dostarczono. Po wysuszeniu, zasoleniu i wędzeniu ekipa specjalistów nałoży na nie brunatnożółtą glinkę ochry i będzie je zmiękczać za pomocą uryny, ptasiego nawozu i końskiej mierzwy. Z wszyst­kich czynności przeprowadzanych w tym warsztacie ta była najbardziej cuchnąca i podlegała regularnej kontroli służb sanitarnych.

Po prowizorycznym garbowaniu tłuszczowym i ałunowym następowało prawdziwe garbowanie za pomocą bogatego w kwas garbnikowy wyciągu ze strączków akacji nilowej. Jeśli zachodziła taka potrzeba, skóry jeszcze raz zanurzano w oleju, tłuczono młotem i rozciągano, by ostatecznie zmiękły. Teszonk był jednym z najlepszych specjalistów, bo nie zadowalał się prymi­tywnym garbowaniem samym tłuszczem, a co więcej, posiadał szczególną zręczność podczas składania skór na stojaki i przycinania ich. Dlatego też miał liczną i różnorodną klientelę. Pracownia Teszonka wytwarzała sakwy, obroże i smycze dla psów, liny, sandały, futerały i pochwy na sztylety lub miecze, kaski, kołczany, tarcze, a nawet podkładki dla pisarzy.

Szewskim nożem o półkolistym ostrzu Teszonk wykrawał rzemień z pierw­szorzędnej jakości skóry antylopy, kiedy do warsztatu wtargnął olbrzym z wielkimi wąsami.

Serramanna, dowódca straży przybocznej Ramzesa... Szewski nóż ze­ślizgnął się po skórze, zjechał na bok i zaciął rzemieślnika w środkowy palec lewej ręki, aż nie mógł powstrzymać okrzyku bólu. Trysnęła krew. Teszonk polecił jednemu z pomocników, aby spłukał skórę, podczas gdy on przemyje sobie skaleczenie i posmaruje je miodem.

Stojący nieruchomo sardyński olbrzym był świadkiem tej sceny. Teszonk skłonił się przed nim.

Teszonk trząsł się ze strachu. On, potomek libijskich wojowników, powi­nien samym spojrzeniem zmiażdżyć przeciwnika. Ale Serramanna był najem­nym żołnierzem, Sardyńczykiem i olbrzymem.

Czym mogę służyć?

Potrzebuję opaski siłowej z doskonałej skóry. Ostatnio, kiedy macham toporem, odczuwam osłabienie w przegubie.

Z Teszonka pot spływał wielkimi kroplami. Co odkrył Serramanna? Nic. On nie może nic wiedzieć. Libijczyk musi się opanować i nie okazywać

strachu, do którego nie ma żadnych podstaw. Egipt to prawdziwe państwo prawa. Sardyńczyk nie ośmieli się użyć siły z obawy, że zostanie surowo ukarany przez trybunał.

Teszonk poprowadził Serramannę do małej izdebki, gdzie przechowywał najpiękniejsze wyroby, których nie miał zamiaru sprzedawać. Wśród nich była wspaniała opaska siłowa z czerwonej skóry.

Libijczyk zbladł.

Serramanna pomacał wspaniałą tarczę z rudawobrązowej skóry, godną naczelnego wodza.

Serramanna pokazał rzemieślnikowi skórzany rulon służący jako futerał do przechowywania papirusów.


łomot.

To jest... to jest...


To jest błąd w sztuce — uściślił Serramanna. — Rytualista był bar­dzo zdziwiony, gdy znalazł w swoim futerale apel do Libijczyków w Egip­cie nakazujący im przygotować się do zbrojnego powstania przeciw Ram­zesowi.

Nie, nie... To niemożliwe!

Ten futerał pochodzi z twojego warsztatu, Teszonk, i to ty ułożyłeś tę odezwę.

Nie, panie, przysięgam, że nie.

Bardzo mi się podoba twoja praca, Teszonk, ale źle robisz, że mie­szasz się do spisku, który cię przerasta. W twoim wieku i z twoją pozycją to niewybaczalny błąd. Nie masz nic do zyskania, a wszystko do stracenia. Co za szaleństwo cię napadło?

Panie, ja...

Nie wygłaszaj fałszywych przysiąg, bo będziesz skazany przez sąd na tamtym świecie. Wybrałeś złą drogę, przyjacielu, ale chcę wierzyć, że zosta­łeś oszukany. Każdemu czasem zabraknie rozumu.

To jest nieporozumienie, ja...

Jestem uczciwym kupcem, ja...

Ujmijmy sprawę jasno, przyjacielu. Posiadam przeciw tobie dowód, który zaprowadzi cię na śmierć lub w najlepszym razie na dożywotnie ciężkie roboty. Wystarczy, że zaniosę to pismo wezyrowi, żeby dał mi nakaz areszto­wania cię. Masz w perspektywie przykładowy proces i karę odpowiednią do winy.

Ależ... jestem niewinny!

Spokojnie, Teszonk, nie ze mną taka mowa! Mając taki dowód, sędzio­wie nie będą się wahać. Nie masz żadnej szansy wyjść z tego. Żadnej, jeśli się w to nie wmieszam.

W ciasnym pokoiku, gdzie Libijczyk przechowywał swoje najpiękniejsze wyroby, zapadła głęboka cisza.

Jakbyś się mógł w to wmieszać, panie? Serramanna pogładził skórzaną tarczę.

Każdy człowiek, obojętnie, na jakim jest stanowisku, ma zawsze jakieś swoje niespełnione pragnienia, i ja też. Jestem dobrze wynagradzany, miesz­kam w przyjemnym służbowym pałacyku i mam kobiet tyle, ile mi się podoba, ale chciałbym być bogatszy i nie martwić się na starość. Oczywiście, mógłbym

nic nie mówić i zapomnieć o tym dowodzie... Ale wszystko ma swoją cenę, Teszonk.

Jak... wysoką?

Nie zapominaj, że muszę uciszyć zwierzchnika tajemnic. Uczciwy procent od twoich dochodów mógłby mnie zadowolić.

Albo mówisz prawdę, albo wkrótce się ich dowiesz. Zostań moim informatorem, Teszonk, a nie będziesz tego żałował.

A jeśli nie udami się ciebie zadowolić?

Cóż by to była za szkoda, przyjacielu... Jestem przekonany, że uda ci się uniknąć tego nieszczęścia. Oficjalnie składam u ciebie zamówienie na setkę tarcz i pochew na miecze dla moich ludzi. Kiedy przyjedziesz do pałacu, powiedz, że chcesz się ze mną widzieć.

Serramanna wyszedł z warsztatu, pozostawiając ogłupiałego Teszonka. To Ameni przekonał Sardyńczyka, aby przedstawił się jako człowiek sprzedajny, który dla wzbogacenia się gotów jest zdradzić swojego króla. Jeśli Teszonk połknie haczyk, mniej będzie bał się mówić i wprowadzi Serramannę na właściwy trop.


24

W trzydziestym trzecim roku panowania Ramzesa Wielkiego tebańska zima, niekiedy niosąca ze sobą lodowate wichry, okazała się łagodna. Niebo bez chmur, spokojny Nil, uprawne tereny nad brzegiem rzeki, zieleniejące na skutek dobrego nawadniania, obładowane paszą osły, drepczące z jednej wioski do drugiej, krowy z wymionami pełnymi mleka, wracające z pastwisk, otoczone przez wolarzy i psy, małe dziewczynki bawiące się lalkami na progach domów, podczas gdy chłopcy biegali za szmacianą piłką... Egipt żył według swojego odwiecznego rytmu, jak gdyby nic nigdy nie miało ulec zmianie.

Ramzes rozkoszował się trwającą chwilą owej codzienności. O tak, jego przodkowie mieli słuszność, wybierając brzeg zachodni, aby wybudować tu świątynię milionów lat i wydrążyć, wieczne siedziby królów i królowych, których świetliste ciała każdego ranka odnawiało wschodzące słońce! Tutaj zaciera się granica pomiędzy tym a tamtym światem. Sprawy ludzkie zostały

włączone przez tajemnicę.


Po odprawieniu obrządków poranka w świątyni „ka" Setiego w Gurnie Ramzes oddał się rozmyślaniom w kaplicy, gdzie duch jego ojca przemawiał z każdego wyrytego na ścianach hieroglifu. Z głębi ciszy docierał do niego głos faraona, który stał się gwiazdą. Kiedy skierował się na wielki dziedziniec, skąpany w łagodnym świetle słońca, śpiewaczki i muzykantki wychodziły już w procesji z sali kolumnowej. Meritamon, ujrzawszy ojca, oderwała się od grupy, podeszła ku niemu i skłoniła, krzyżując ręce na piersi.

Z każdym dniem coraz bardziej przypominała Nefertari. Jej piękność, jasna jak wiosenny poranek, zdawała się promieniować mądrością świątyni. Ramzes ujął ramię córki i oboje przechadzali się powoli aleją sfinksów, obsadzoną akacjami i tamaryszkami.

Meritamon zatrzymała się i zawróciła ku świątyni w Gurnie.

Wymagasz ode mnie zbyt wiele, ojcze, ale cóż, jesteś faraonem.


Setau szalał. Z dala od swojej ukochanej Nubii, raju węży, czuł się jak wygnaniec, jednakże pracy mu nie brakowało. Z pomocą Lotos, która co noc urządzała na wsi obławę na odpowiednich rozmiarów węże, nadał odpowied­nią prężność produkcji w laboratorium zobowiązanemu do przygotowywa­nia leków na bazie jadu. A za radą Ameniego wykorzystywał też ten po­byt w Pi-Ramzes, aby doskonalić swoje umiejętności zarządcy. Nabierając doświadczenia, przyznawał, że sam zapał nie wystarcza do przekonania wysokich urzędników, aby przyznali mu kredyty i materiały, których potrze­bował w swojej nubijskiej prowincji, nie stając się przez to dworzaninem, nauczył się jednak lepiej przedkładać swoje podania i osiągał doskonałe rezultaty.

Wychodząc z biura naczelnika floty handlowej, który zatwierdził budowę trzech ładownych statków przeznaczonych specjalnie dla Nubii, Setau napot­kał zmartwionego Cha.

Jakieś kłopoty?

Organizacja tej uroczystości wymaga ciągłego napięcia uwagi... A właśnie otrzymałem bardzo przykrą wiadomość. Nadzorca składów świą­tynnych Delty, na którego liczyłem, że dostarczy wielką ilość sandałów, sztuk lnu i alabastrowych czarek, nie oferuje mi prawie niczego. To niezwykle utrudnia moje zadanie.

Cóż za bezceremonialne zachowanie! Jestem tylko początkującym administratorem, ale taka postawa wcale mi się nie podoba. Chodźmy poroz­mawiać z Amenim.


Zajadając się pieczoną gęsią nogą, którą raz po raz maczał w sosie z dodatkiem czerwonego wina, Ameni szybko przebiegł oczami sprawozda­nia pisane przez nadzorcę składów świątynnych Delty, mającego swoją sie­dzibę w północnej części Memfis.

Wniosek osobistego sekretarza Ramzesa był jednoznaczny.

Coś tu jest nie tak. Cha nie popełnił omyłki, zwracając się do tego urzędnika, a on nie powinien mieć żadnych trudności z dostarczeniem rzeczy potrzebnych na uroczystość odrodzenia. Nie podoba mi się to... Wcale mi się to nie podoba!


Czy to nie może być jakiś błąd w dokumentach administracji? — sugerował Cha.

Możliwe, ale nie w moich dokumentach.

Obawiam się, że uroczystość zostanie częściowo skompromitowana — wyznał wielki kapłan. — Aby godnie przyjąć bogów i boginie, potrzeba nam najpiękniejszych sztuk lnu, najlepszych sandałów, naj...

Uruchomię szczegółowe dochodzenie — zapowiedział Ameni.

Oto wspaniały pomysł skryby! — zaprotestował Setau. — To będzie długie i skomplikowane, a Cha się spieszy. Trzeba działać w sposób bardziej przemyślny. Mianuj mnie nadzwyczajnym kontrolerem, a szybko dotrę do prawdy.

Ameni nachmurzył się.

Balansujemy na granicy prawa... A jeśli będzie tam niebezpiecznie?

Mam pomocników pewnych i skutecznych. Nie traćmy czasu na próżną gadaninę i daj mi polecenie kontroli na piśmie.



W centrum magazynów na północy Memfis pani Szerit dyrygowała ob­sługą z wprawą doświadczonego generała. Ładna, drobna brunetka, pewna siebie pokazywała kierunek przewodnikom karawan osłów objuczonych róż­nymi towarami, rozdzielała zadania pracownikom składu, sprawdzała kwi­ty i nie wahała się wymachiwać kijem nad głową, nielicznych zresztą, opo­nentów.

Kobieta z charakterem, taka, jakie lubił Setau.

Z roztarganymi włosami, kilkudniowym zarostem i w swojej nowej tunice ze skóry antylopy, która wydawała się jeszcze bardziej wyciągnięta niż poprzednia, Setau podpadł jej szybko.


Mała brunetka była zaskoczona. Włóczęga nie wyraża się w ten sposób.

Kim jesteś?



Papirus był zaopatrzony we wszystkie niezbędne pieczęcie, w tym pie­częć wezyra, który aprobował poczynania Ameniego i Setau.

Pani Szerit przeczytała raz i drugi pismo, które dawało kontrolerowi upoważnienie do dowolnego przeprowadzenia inspekcji składów.

Potrzebne mi wyjaśnienia.

Nie orientuję się dokładnie we wszystkim, ale wiem, że znaczny transport towaru został przekazany do innego miasta.


Na jutro przewidziałam sprzątanie i...

Spieszy mi się, pani Szerit. Moi przełożeni żądają raportu w jak najkrótszym terminie. Zostaw mi więc wasze archiwa, żebym mógł je przej­rzeć.



25

Pani Szerit nie miała czasu do stracenia. Po raz kolejny jej mąż postąpił jak głupiec, dając zbyt pospieszną odpowiedź na zapytania urzędników z ad­ministracji. Kiedy pokazał jej kopię swojego listu, wpadła w gwałtowną złość. Za późno, żeby przechwycić korespondencję... Szerit wysłała zaraz swojego


męża na wieś na południe od Teb, mając nadzieję, że incydent jakoś się sam rozwieje, a pałac zwróci się do innych składów.

Na nieszczęście reakcja zwierzchników okazała się zupełnie inna. Mimo swojego dziwnego wyglądu ten człowiek wydawał się zdecydowany i nie­ustępliwy. Przez chwilę Szerit myślała, żeby dać mu łapówkę, ale to rozwią­zanie było zbyt ryzykowne. Pozostało jej tylko zastosować doraźny plan, przewidziany na tę okoliczność.

Kiedy nadeszła godzina zamykania składów, zatrzymała koło siebie czte­rech magazynierów. Mogła wiele stracić na tych machinacjach, ale był to jedyny sposób, aby uniknąć sprawiedliwości. Bolesna ofiara, która pozba­wi ją znacznych profitów za sprzeniewierzone towary, które cierpliwie uskładała.

Gdy zapadnie głęboka noc — poleciła Szerit swoim pracownikom — wejdziecie do budynku na lewo od głównego składu.

Tam jest zawsze zamknięte — oponował jeden z magazynierów.

Otworzę wam. Przeniesiecie wszystko, co jest w środku, do głównego składu.

To poza normalnymi godzinami.

Dlatego też zapłacę wam jak za tydzień pracy. A jeśli będę naprawdę zadowolona, dorzucę premię.

Szeroki uśmiech pojawił się na twarzach mężczyzn.



Dzielnica składów była pusta. W równych odstępach czasu przemierzały ją jedynie policyjne patrole mające do pomocy charty.

Czterej mężczyźni ukryli się w obszernym murowanym budynku, gdzie przechowywano drewniane sanie używane do przewożenia cięższych sprzę­tów. Po wypiciu piwa i zjedzeniu świeżego chleba położyli się spać, pełniąc jednakże po kolei wartę.

W środku nocy rozległ się naglący głos pani Szerit.

Chodźcie.

Zdjęła drewniane zasuwy i przeskoczyła pieczęcie z zaschłego błota, zabraniające wejścia do budynku, w którym jej mąż przechowywał sztabki miedzi przeznaczone do warsztatów świątynnych. O nic nie pytając, magazy­nierzy przenieśli około setki glinianych dzbanów wina najlepszego gatunku, czterysta pięćdziesiąt sztuk cienkiego lnu, sześćset par skórzanych sandałów, części rydwanów, tysiąc trzysta bryłek miedziowej rudy, trzy setki bel wełny i sto alabastrowych czarek.

Kiedy magazynierzy składali już ostatnie czarki, z głębi składu wynurzył się Setau, który schował się tam, by być naocznym świadkiem tej sceny.

Dobrze rozegrane, pani Szerit — stwierdził. — A więc w taki sposób zwracasz to, co ukradliście, żeby powstrzymać moje dochodzenie. Dobrze rozegrane, ale za późno.

Mała brunetka zachowała zimną krew.

Na progu składu pojawiła się Lotos. Szczupła i piękna Nubijka była ubra­na tylko w krótką spódniczkę z papirusu, a w ręku trzymała wiklinowy koszyk zamknięty skórzanym wieczkiem.

Pani Szerit miała ochotę się roześmiać.

Zajmijcie się tym dwojgiem — rozkazała sucho magazynierom pani Szerit.

Lotos postawiła swój koszyk na ziemi i otworzyła go. Wypełzły z niego cztery syczące żmije, bardzo podniecone, łatwe do rozpoznania dzięki trzem pasom koloru zielonego i niebieskiego okalającym ich szyje. Przy wydycha­niu powietrza z płuc wydawały przeraźliwy dźwięk.

Czterej magazynierzy przeskoczyli przez stos tkanin i uciekli ile sił w no­gach. Żmije otoczyły panią Szerit, bliską omdlenia.

Lepiej będzie mówić — poradził Setau. — Jad tych węży jest trujący. Być może nie umrzesz od niego, ale szkody, jakie wyrządzi w twoim organizmmie, będą nie do naprawienia.

Powiem wszystko — obiecała.

Kto wpadł na pomysł, aby sprzeniewierzać dobra przeznaczone dla świątyń?

Od kiedy trwa ten nielegalny handel?

Trochę ponad dwa lata. Gdyby nie to święto odrodzenia, niczego by od nas nie żądano i wszystko byłoby dobrze...

Musieliście przekupywać pisarzy.


Wcale nie! Mąż przerabiał spisy inwentarzowe, a potem sprzedawa­liśmy rzeczy w mniejszych lub większych partiach, zależnie od sposobności. Ta, którą teraz przygotowywałam, była bardzo duża.

No więc — podsumował uradowany Setau — będziemy mieli przyje­mność go spotkać.



Po dniu udanej żeglugi barka dobiła do nabrzeża. Wiozła wielkie dzbany z wypalanej gliny, które dzięki pilnie strzeżonemu sekretowi produkcji garn­carzy ze Średniego Egiptu mogły przechowywać wodę pitną, tak że była jak świeża przez cały rok. Ale obecnie dzbany te były puste, bo miały służyć do ukrycia w nich przedmiotów zakupionych u pani Szerit.

Kapitan barki całe swoje życie przesłużył we flocie handlowej i jego koledzy uważali go za doskonałego fachowca. Nie spowodował nigdy żadne­go poważnego wypadku, cieszył się autorytetem wśród załogi, czasem tylko nieznacznie opóźniał dostawy. Ale kochanki kosztowały go sporo i wydatki kapitana rosły dużo szybciej niż jego płaca. Trochę się wahał, zanim dał się przekonać do przyjęcia transakcji, które mu zaproponowano: transport kra­dzionych towarów. Wysoki zysk pozwolił mu prowadzić wielkopańskie ży­cie, za którym przepadał.

Pani Szerit była równie sumienna jak on. Jak zawsze ładunek był już przygotowany i potrzeba było niewiele czasu, aby przewieźć go ze składu na barkę. Zwyczajna czynność, która nikogo nie dziwiła, tym bardziej że napisy na drewnianych skrzyniach i na koszach oznaczały żywność.

Przedtem jednak kapitan musiał stoczyć ostrą walkę. Z jednej strony pani Szerit, która stawała się coraz bardziej chciwa, z drugiej cichy wspólnik żeglarza pragnący płacić coraz mniej. Kłótnia mogła potrwać dość długo, ale rozmówcy byli zmuszeni się dogadać.

Kapitan skierował się do służbowego domu Szerit. Tak jak było umówio­ne, stojąc na tarasie, przesłała mu niewielki znak ręką. A zatem wszystko było w porządku.


108

Żeglarz przeszedł przez ogródek i wkroczył do sali z dwiema pomalowa­nymi na niebiesko kolumnami. Wzdłuż ścian były ustawione ławeczki.

Usłyszał lekki krok schodzącej ze schodów pani Szerit. Za nią szła cudowna Nubijka.

Ależ... kim jest ta kobieta?

Nie odwracaj się, kapitanie — odezwał się poważny głos Setau — za tobą jest kobra.

Wysłannikami faraona. Mam za zadanie położyć kres waszym mal­wersacjom. Ale chciałbym również dowiedzieć się nazwiska waszego moco­dawcy.

Kapitan miał wrażenie, że jest w jakimś koszmarnym śnie. Świat zwalił mu się na głowę.

Nazwisko twojego mocodawcy — powtórzył Setau.

Kapitan wiedział, że wyrok będzie ciężki, ale przynajmniej nie on sam poniesie karę.

Zaskoczony Setau zrobił kilka kroków i zatrzymał się przed kapitanem.

Opisz go!

Nareszcie kapitan zobaczył człowieka, który chciał go zaaresztować. Ta kobra to on!

Przekonany, że Setau wymyślił tylko obecność węża, aby go przestra­szyć, odwrócił się i rzucił do ucieczki.

Żmija wyprężyła się i ukąsiła go w szyję. Z bólu i emocji żeglarz stracił przytomność i zwalił się na podłogę.

S


ądząc, że droga jest wolna, pani Szerit zaczęła biec w stronę ogródka. — wrzasnęła Lotos, zaskoczona. Druga kobra ugryzła piękną brunetkę w plecy, właśnie w chwili, kiedy znalazła się za progiem swojego domu. Oddech stał się urywany, serce ścisnął skurcz i pani Szerit czołgała się, rozdrapując ziemię paznokciami, a potem znieruchomiała, podczas gdy wąż powoli wracał do swojego towarzysza.

W żaden sposób nie można już uratować tej kobiety — żałowała Lotos.

Okradali swój kraj — przypomniał Setau. — Sędziowie na tamtym świecie nie będą pobłażliwi.

I Setau usiadł, bo był zbyt wstrząśnięty.

Ameni... Ameni skorumpowany!


26

Ostatni list króla Hattusila był arcydziełem kunsztu dyplomacji. Ram­zes czytał go uważnie dobre dziesięć razy i nie udawało mu się sformuło­wać jednoznacznej opinii. Czy król pragnął pokoju, czy wojny? Czy nadal chciał wydać swoją córkę za Ramzesa, czy obnosił się ze swoją urażoną godnością?

Co o tym sądzisz, Ameni?

Noszący sandały" i osobisty sekretarz króla sprawiał wrażenie jeszcze chudszego, mimo pokaźnych ilości jadła, które pochłaniał w ciągu dnia. Po dokładnym badaniu doktor Neferet zapewniła go, że nie cierpi na żadną poważną chorobę, ale że powinien mniej pracować.


Winni?

Zginęli nagłą śmiercią. Ten przypadek zostanie przedłożony trybuna­łowi wezyra, który wypowie się na temat wiecznego zatarcia ich imion.

Pójdę spocząć.

Oby „ka" oświeciło cię, Wasza Królewska Mość, abyś mógł opromie­nić Egipt.



Noc kończącego się już lata była ciepła i jasna. Jak większość swoich rodaków, Ramzes postanowił spać pod gołym niebem na tarasie pałacu. Leżał wyciągnięty jak długi na prostej macie, spoglądając na niebo, gdzie jaśniały przemienione w światłość dusze faraonów. Oś wszechświata przechodziła przez Gwiazdę Polarną, wokół której rozpościerał się cały dwór istniejących poza czasem i przestrzenią nieśmiertelnych gwiazd. Od epoki piramid myśl mędrców wpisywała się w ten firmament.

W pięćdziesiątym piątym roku życia, po trzydziestu trzech latach panowa­nia, Ramzes wstrzymał bieg godzin i zastanawiał się nad swoimi czynami. Aż

do tej chwili szedł ciągle naprzód, pokonywał przeszkody, nie uznawał istnienia rzeczy niemożliwych. Teraz, choć jego energia wcale nie osłabła, nie traktował już świata jak baran, który rzuca się z rogami nastawionymi do ataku, nie troszcząc się o to, kto postępuje za nim. Rządzenie Egiptem nie polegało na narzucaniu mu woli jednego człowieka, ale na tchnieniu w niego ducha Maat, którego faraon był pierwszym sługą. Młody król Ramzes miał nadzieję, że zmieni mentalność, pociągnie swoim śladem całą społeczność, uwolni ją na zawsze od miernoty, podłości, otworzy serca ludzi. Po latach doświadczeń marzenie się rozwiało. Ludzie pozostaną zawsze tacy sami, kuszeni przez kłamstwo i zło, żadna doktryna, żadna religia, żadna polityka nie zmieni ich natury. Jedynie praktykowanie sprawiedliwości i nieustanne? wprowadzanie w życie Zasady Maat pozwoliły uniknąć chaosu.

To, czego nauczył go jego ojciec, Seti, Ramzes starał się szanować. Jego młodzieńcze marzenie, by stać się wielkim faraonem, znaczącym swój ślad na losie Dwóch Ziem, przestało się już liczyć. Doświadczył wszelkiego szczęścia, osiągnął szczyt potęgi i miał teraz tylko jedną ambicję: służyć.


Setau był pijany, ale i tak raz za razem pociągał mocne wino z oaz. Na odrętwiałych nogach przemierzał sypialnię wielkimi krokami.

Nie zasypiaj, Lotos! To nie czas, żeby odpoczywać... Trzeba się zastanowić i podjąć decyzję.

Godzinami powtarzasz to samo!

Dobrze zrobisz, jeśli mnie posłuchasz, bo nie jest mi lekko to powie­dzieć. Ty i ja, my wiemy. Wiemy, że Ameni to sprzedawczyk i człowiek przekupny. Pogardzam tym pisarzyną, przeklinam go i chciałbym widzieć, jak gotuje się w kotle oprawcy dusz... Ale to mój przyjaciel i przyjaciel Ramzesa. I jeśli zachowamy milczenie, nie będzie sądzony za kradzież.

Czy ta kradzież nie jest powiązana ze spiskiem przeciw Ramzesowi? —■ Trzeba się zastanowić i podjąć decyzję... Gdybym poszedł do króla...

Nie, to niemożliwe. On przygotowuje się do swojej uroczystości odrodzenia. Nie, nie mogę zepsuć mu tej chwili. Ale jeśli pójdę do wezyra... Każe aresztować Ameniego! I mnie, mnie, który nie powiedziałem nic!

Prześpij się trochę, potem będziesz lepiej myślał.

Nie wystarczy myśleć, trzeba podjąć decyzję! I dlatego nie można spać. Ameni... Co ty uczyniłeś, Ameni!

Nareszcie rozsądne pytanie — powiedziała Lotos. Setau znieruchomiał jak posąg, choć nie mógł powstrzymać drżenia rąk, i spoglądał na Nubijkę.

Co chcesz powiedzieć?




Serramanna spał sam. Po całym dniu wyczerpującej pracy, podczas które­go sprawdzał rozmieszczenie różnych elementów zabezpieczenia ochrony wokół świątyni odrodzenia, zwalił się na łoże, nie myśląc nawet o przywoła­niu swojej ostatniej kochanki, wiotkiej jak trzcina, młodej Syryjki.

Obudziły go krzyki.

Ocknąwszy się z trudem, olbrzymi Sardyńczyk strząsnął resztki snu, przeciągnął się i wybiegł na korytarz, gdzie jego rządca zmagał się chyba z pijanym Setau.

Trzeba przeprowadzić śledztwo... Natychmiast!

Serramanna odsunął intendenta, pochwycił Setau za kołnierz tuniki, za­ciągnął go do swojej sypialni i wylał mu na głowę cały dzban zimnej wody.

Setau zawahał się po raz ostatni, ale podjął już decyzję.


W bezładny sposób, ale nie pomijając żadnego szczegółu, Setau zrelacjo­nował, jak to Lotos i on położyli kres nadużyciom pani Szerit.

Jaką wartość mają wyznania takiego łotra jak ten kapitan? Rzucił jakieś imię na chybił trafił!

Wydawał się szczery — oponował Setau. Serramanna był przygnębiony.

Ameni... Ostatni człowiek, którego bym podejrzewał o zdradę króla i swojego kraju.

Setau zakrył twarz dłońmi.

Lotos i ja jesteśmy świadkami. Kapitan oskarżył Ameniego.

Sardyńczyk odczuwał wstręt. Żeby taki człowiek jak Ameni, najwierniej­szy z wiernych, myślał tylko o tym, aby się wzbogacić! Na nikogo nie można już liczyć. Najgorsze było przypuszczenie co do współudziału Ameniego w spisku. Czy jego skrywana fortuna nie posłuży do uzbrojenia sił wrogów Ramzesa?

Jestem pijany — wyznał Setau — ale powiedziałem ci wszystko. Teraz

my troje o tym wiemy.

Ameni ma służbowe mieszkanie w pałacu, ale prawie zawsze śpi w swoim biurze. Trzeba będzie dyskretnie dokonać przeszukania, najpierw wywabiwszy go na zewnątrz... Jeśli ukrył tam złoto lub drogie kamienie, odnajdziemy je. Jeśli będzie wychodził, będziemy go nieustannie śledzić i sprawdzimy też tożsamość wszystkich osób, które przyjmuje. Na pewno ma kontakty z innymi członkami swojej siatki. Miejmy nadzieję, że moi ludzie nie popełnią niezręczności... Ale jeśli policja wezyra dowie się o tym śledztwie, będę miał spore kłopoty.

Trzeba myśleć o Ramzesie, Serramanno.

A jak sądzisz, o kim ja myślę?



27

Tego ranka cały Egipt wstawiał się za Ramzesem. Czy faraon po tak dłu­gim panowaniu wchłonie w siebie niezwykłą energię emanującą ze wspólnoty bogów i bogiń? Jeśli jego fizyczne ciało nie będzie już w stanie gromadzić mocy „ka", ulegnie zniszczeniu jak zbyt kruche naczynie. Ogień ożywiający panowanie Ramzesa powróci do ognia niebiańskiego, a jego mumia do ziemi. Ale jeśli król zostanie odrodzony, nowa krew będzie krążyć w żyłach kraju.

Wizerunki bóstw pochodzące z prowincji Północy i Południa zostały umieszczone w świątyni odrodzenia w Pi-Ramzes, gdzie przyjął je Cha.


Podczas trwania uroczystości faraon będzie ich gościem, przebywając w świecie nadprzyrodzonym, w świętej przestrzeni, z dala od ziemskiego bytowania.

Ubierając się o świcie, Ramzes myślał o Amenim. Jak jego osobisty sekretarz poradzi sobie w owe nie kończące się dni! W czasie trwania ceremonii nie będzie mógł pytać króla o radę i zostanie zmuszony odkładać „do załatwienia" wiele dokumentów, choć uzna je za nie cierpiące zwłoki. Według Ameniego administracja w Egipcie zawsze pozostawiała wiele do życzenia, a żaden urzędnik nie traktował swojego zadania dostatecznie po­ważnie.

W podwójnej koronie, w sukni z plisowanego lnu, złocistej spódniczce i złotych sandałach Ramzes pojawił się na progu pałacu.

Dwaj synowie królewscy skłonili się przed monarchą. Nosili peruki z dłu­gimi bokami, koszule o szerokich plisowanych rękawach i spódnice, a w rę­kach trzymali drzewce, których zakończenie zostało wyrzeźbione w kształcie barana, jednego z wcieleń Amona, boga ukrytego.

Szli powoli, poprzedzając faraona, aż do wysokiego na dwanaście metrów granitowego portalu świątyni odrodzenia, przed którym stały obeliski i ol­brzymie posągi symbolizujące, tak jak kolosy w Abu Simbel, potęgę królew­skiego „ka". Już na początku budowania swojej stolicy Ramzes przewidział dogodne miejsce na tę świątynię, jak gdyby sądził, że zdoła panować dłużej niż trzydzieści lat.

Dwaj kapłani w maskach szakala przyjęli monarchę. Jeden odgrywał rolę „otwierającego drogi" Południa, drugi — Północy. Przeprowadzili Ramzesa przez salę o dziesięciometrowych kolumnach i towarzyszyli mu aż do sali tkanin. Tutaj król zdjął szaty i ubrał się w lnianą tunikę sięgającą nad kolana, podobną do całunu. W lewej ręce trzymał laskę pasterską, w prawej berło o trzech rzemieniach, które przypominało o potrójnym początku faraona: w królestwie pod ziemią, na ziemi i w niebiosach.

Ramzes doświadczył już wielu fizycznych prób: walki z dzikim bykiem czy bitwy pod Kadesz, kiedy samotnie musiał stawić czoło tysiącom rozwście­czonych Hetytów, ale uroczystość odrodzenia nakłaniała go do podjęcia innej walki, zmagań, w których będą uczestniczyły niewidzialne siły. Obumierając w swoim wnętrzu i powracając do swego stwórcy, Ramzes musiał dzięki miłości bogów i bogiń ponownie się narodzić i wstąpić do swojego ciała. Poprzez ten alchemiczny akt tworzył trwałe więzy pomiędzy swoją symbo­liczną osobą a swoim ludem, pomiędzy swoim ludem a wspólnotą stwór­czych mocy.

Dwaj kapłani w maskach szakali poprowadzili władcę aż do wielkiego odkrytego dziedzińca, łudząco podobnego do dziedzińca faraona Dżesera w Sakkarze. Było to dzieło Cha, który tak podziwiał dawną architekturę, że

polecił wykonać tę replikę wewnątrz muru okalającego świątynię odrodzenia Ramzesa.

Wyszła na jego spotkanie.

Ona, Meritamon, córka Nefertari, Nefertari sama, odrodzona, aby odrodzić Ramzesa. W długiej białej sukni, z delikatnym złotym naszyjnikiem, w czep­ku z dwoma wysokimi piórami, które symbolizują życie i Zasadę, olśniewa­jąca wielka małżonka królewska zajęła miejsce tuż za monarchą. W czasie wszystkich faz rytuału będzie go ochraniać poprzez magię słowa i muzyki.

Cha zapalił znicz, który oświetlił posągi bóstw, ich kaplice i królewski tron, na którym zasiądzie Ramzes, jeśli zwycięsko wyjdzie z oczekujących go prób. Wielkiego kapłana będzie wspierała rada dostojników Górnego i Dolne­go Egiptu, a wśród nich Setau, Ameni, wielki kapłan Karnaku, wezyr, naczel­ny medyk królestwa Neferet, „synowie królewscy" i „córki królewskie". Wytrzeźwiawszy, Setau nie chciał dłużej rozmyślać o godnym pogardy za­chowaniu Ameniego. Liczył się tylko rytuał, którego trzeba było dokonać w sposób perfekcyjny, aby odnowić życiową moc Ramzesa.

Dostojnicy Górnego i Dolnego Egiptu padli na twarz przed faraonem. Następnie Setau i Ameni, występując w charakterze Jedynego przyjacie­la", umyli stopy króla. Takie oczyszczenie pozwoli mu przemierzyć wszel­kie obszary — wody, ziemi lub ognia. Waza, z której tryskała woda, miała kształt hieroglificznego znaku „sema" tworzącego jedną całość z wyobraże­nia serca i tchawicy, co stanowiło symbol słowa „łączyć". Dzięki temu uświęconemu płynowi faraon stał się istotą wewnętrznie spójną i jednoczącą swój lud.

Cha tak dobrze zharmonizował ceremonie, że dni i noce uroczystości przeminęły jak godziny.

Zmuszony kroczyć powoli ze względu na swoją obcisłą tunikę, Ramzes przystąpił najpierw do ofiar z żywności złożonych na ołtarzach bóstw. Dzięki spojrzeniu i wypowiedzeniu formuły: „Ofiara, którą składa faraon", sprawił, że z pokarmów wydobywało się niematerialne „ka". Królowa wypełniała funkcję niebiańskiej krowy, która miała pokrzepiać króla mlekiem gwiazd, aby wypędzić z jego ciała słabość i chorobę.

Ramzes oddał cześć każdej z boskich mocy, aby została zachowana mnogość stworzenia, która podsycała jego jedność. Dzięki tym zabiegom wydobywał niezmienną jedność tkwiącą w każdej formie i każdemu posągowi przekazywał magiczne życie.

W ciągu kolejnych trzech dni procesje, litanie i składanie ofiar następo­wały jedne po drugich na wielkim dziedzińcu, gdzie rozmieszczono bóstwa. Ukryte w kaplicach, do których wchodziło się po schodach, wytyczały świętą przestrzeń i rozsiewały swoją moc. Raz skoczna, to znowu skłaniająca do zadumy muzyka tamburynów, harf, lutni i obojów wprowadzała rytm w prze-


bieg wydarzeń dokładnie wypisanych na papirusie, które rozwijał mistrz ceremoniału.

Łącząc się z duchami bogów, rozmawiając z bykiem Apisem i krokodylem Sobkiem, posługując się harpunem, aby przeszkodzić hipopotamowi w zanu­rzeniu się, faraon tkał osnowę między światem po tamtej stronie a ludem Egiptu. Poprzez działanie króla to, co niewidzialne, stawało się widzialne i tworzyła się harmonijna więź między naturą i człowiekiem.

Na przyległym dziedzińcu został wzniesiony pomost, na którym znajdo­wały się dwa zespolone trony. Ramzes musiał wspiąć się na kilka stopni, aby do nich dojść. Kiedy zasiadał na tronie Górnego Egiptu, nosił białą koronę, na tronie Dolnego Egiptu wkładał koronę czerwoną. A każda faza obrzędu odnosiła się albo do jednego, albo do drugiego aspektu osoby królewskiej, przemiennej dwoistości, opozycji pozornie nie do przezwyciężenia, jednakże współistniejącej w instytucji faraona. W ten sposób Dwie Ziemie stawały się jedną, lecz się nie mieszały. Zasiadając na przemian to na jednym, to na drugim tronie, Ramzes raz był Horusem o przenikliwym spojrzeniu, raz Setem o nie­zrównanej mocy, ale zawsze też trzecią istotą, która godziła w sobie obu braci.

W przedostatnim dniu uroczystości król zrzucił białą tunikę, aby włożyć tradycyjną spódniczkę noszoną przez monarchów czasu piramid, do której był przyczepiony ogon byka. Nadeszła godzina, aby przekonać się, czy panujący faraon prawidłowo przyswoił sobie boską energię i czy zdolny jest do objęcia w posiadanie nieba i ziemi.

Uosabiając w sobie sekret dwóch wrogich braci, Horusa i Seta, faraon miał prawo do otrzymania na nowo testamentu bogów, który czynił z nie­go dziedzica Egiptu. Kiedy palce Ramzesa zamykały się na małym skórza­nym etui, w kształcie jaskółczego ogona, zawierającym bezcenny dokument, wszystkim ścisnęły się serca. Czy ręka ludzkiej istoty, choćby to nawet był władca Dwóch Ziem, będzie miała siłę uchwycić święty przedmiot?

Trzymając mocno testament bogów, Ramzes okazał, że jest zdolny, by sterować nawą państwową w dobrym kierunku. Następnie długimi krokami przemierzył wielki dziedziniec przyrównany do całego Egiptu i do odbicia nieba na ziemi. Cztery razy dokonał rytualnego biegu w kierunku każdej z czterech stron świata jako król Dolnego Egiptu i czterokrotnie jako król Górnego Egiptu. Prowincje Dwóch Ziem zostały w ten sposób uświęcone krokami faraona, który zatwierdził panowanie bogów i obecność niebiańskie­go porządku. Dzięki niemu wszyscy zmarli faraonowie powrócili do życia, a Egipt stawał się obfitującą niwą bogów.

Zakończyłem bieg — uroczyście ogłosił Ramzes — trzymałem w ręku testament bogów. Przeszedłem całą ziemię i dotknąłem jej czterech stron. Obiegłem ją, tak jak pragnęło moje serce. Wykonałem bieg, przeszedłem przez ocean początków, dotknąłem czterech stron nieba, dotarłem równie

daleko jak światło i złożyłem w ofierze tę urodzajną ziemię jej władczyni, regule życia.


Tego ostatniego dnia uroczystości odrodzenia w miastach i wioskach szykowano się już do powszechnego święta. Wiedziano, że Ramzes odniósł zwycięstwo i że jego energia konieczna do sprawowania rządów została odnowiona. Nie można było jednak okazywać radości, zanim odrodzony monarcha nie ukaże swojemu ludowi testamentu bogów.

O świcie Ramzes zajął miejsce w lektyce, którą będą nieśli wielcy dostoj­nicy Górnego i Dolnego Egiptu. Ameniego jak zwykle bolały plecy, ale upierał się, by wykonać swoją część pracy. Przeniesiono faraona w czterech kierunkach i na każdej stronie świata napinał łuk i wypuszczał strzałę, aby powiadomić cały świat, że faraon będzie nadal sprawował rządy.

Potem monarcha wstąpił na tron, którego podstawę ozdabiało dwanaście lwich głów i zwracając się ku przestworzom, obwieścił, że Zasada Maat zmu­si do milczenia siły zła.

Znowu włożono mu koronę i tak jak za pierwszym razem Ramzes oddał hołd swoim przodkom. To oni otworzyli drogi ku niewidzialnemu światu i tworzyli podstawę królestwa. Setau, który szczycił się, że ma silny charakter, nie mógł powstrzymać się od płaczu. Nigdy przedtem Ramzes nie wydawał się równie wielki, nigdy faraon nie uosabiał tak doskonale światłości Egiptu. Król opuścił wielki dziedziniec, gdzie czas zatrzymał się w miejscu. Przeszedł przez salę kolumnową i wspiął się na szczyt pylonu. Pojawił się pomiędzy dwoma wysokimi filarami, podobny południowemu słońcu, i po­kazał swojemu ludowi testament bogów.

Krzyk radości tłumu wzbił się ku górze. Przez aklamację Ramzes został uznany za godnego, by sprawować rządy. Jego słowa będą życiem, a jego czyny zespolą ziemię z niebem. Nil będzie urodzajny, dotrze aż do stóp wzgórza, pozostawi na polach żyzny muł, ofiaruje ludziom czystą wodę i niezliczone ilości ryb. Jako że świętują bogowie, szczęście ogarnie serca. Dzięki królowi żywność będzie równie obfita jak ziarna piasku nad brzegami Nilu. Czyż nie mówiono o Ramzesie Wielkim, że kształtuje pomyślność własnymi rękami?


28

Dwa miesiące i jeden dzień.

Dzień był burzowy. Minęły już dwa miesiące dyskretnego i drobiazgowe­go śledztwa. Serramanna nie skąpił środków. Jego najlepsi ludzie, doświad


czeni najemnicy mieli za zadanie szpiegować Ameniego i przetrząsnąć jego biuro i mieszkanie, nie zwracając niczyjej uwagi. Sardyński olbrzym uprze­dził ich, że jeśli dadzą się przychwycić, on się ich wyprze, a jeśli włączą go do sprawy, własnoręcznie ich udusi. Obiecane premie to dodatkowe wolne dni i wino najlepszego gatunku.

Odciągnięcie Ameniego od jego biura okazało się trudne. Dopiero inspekcyjna podróż do Fajum dostarczyła Sardyńczykowi nieoczekiwanej sposob­ności. Jednak przeszukanie nie dało żadnego rezultatu. Ani w swoim służbowym mieszkaniu, z którego prawie nie korzystał, ani w swoich kufrach, bibliotece lub za regałami osobisty sekretarz Ramzesa nie ukrywał żadnych podejrzanych rzeczy. Ameni nadal pracował dzień i noc, jadł dużo, a spał mało. Odwiedzali go tylko wysocy urzędnicy, a pisarz miał zwyczaj odbywać z nimi spotkania, aby wysłuchiwać ich sprawozdań i pobudzać do gorliwej służby dla kraju.

Słuchając tych raportów Sardyńczyka, Setau zapytywał sam siebie, czy mu się nie śniło, ale Lotos, tak jak i on, dobrze słyszała imię Ameniego wypowiedziane przez kapitana barki. I nie można było wymazać z pamięci tej ohydnej plamy.

Serramanna myślał o wycofaniu się ze śledztwa. Jego ludzie stawali się nerwowi i mogli popełnić jakiś błąd.

I właśnie w ten burzowy dzień wydarzył się incydent, którego tak się obawiali. Wczesnym popołudniem, kiedy Ameni był sam w biurze, przyjął zupełnie nietypowego gościa, podejrzanego osobnika, źle ogolonego, o po­krytej zmarszczkami prostackiej twarzy.

Najemny żołnierz na rozkazach Serramanny poszedł za nim aż do portu w Pi-Ramzes i bez trudu go zidentyfikował. Był to kapitan barki.

Ameni na czele złodziejskiej szajki. Ameni, który nie miał sobie równego w znajomości administracyjnych spraw kraju i nadużywał tej wiedzy dla swoich osobistych korzyści... A może nawet dla gorszych celów...

jesteś synem boga Seta! On obiecał ci kraj Hetytów, a oni przyniosą ci w daninie wszystko, czego zapragniesz- Czyż nie są u twoich stóp? Ramzes pokazał tabliczkę Ameniemu.

Przeczytaj sam... Zadziwiająca zmiana tonu!

Pobiegnę do biura i zredaguję pismo.

Nie, Ameni, napisz to tutaj. Usiądź w moim fotelu, żeby wykorzystać jeszcze ostatnie promienie słońca.

Osobisty sekretarz króla skurczył się.

Oczywiście, że się boję! Odważniej szych ode mnie poraził piorun za popełnienie takiego szaleństwa!

Chodźmy na taras.

Widok był urzekający. Wspaniała i cicha już o tej porze stolica Ramzesa Wielkiego przygotowywała się do snu.

Ten pokój, którego tak pragniemy, Ameni, czyż nie znajduje się tutaj, przed naszymi oczyma? W każdej chwili trzeba umieć się nim delektować jak rzadkim owocem i doceniać jego prawdziwą wartość. Ale ludzie myślą tylko o zmąceniu tej harmonii, jakby nie mogli jej znieść. Dlaczego, Ameni?


Myślisz o tym kapitanie barki, który nie miał umówionego spotkania i przemocą wdarł się do środka. Oczywiście, nie mam zwyczaju przyjmować tego typu osób! Mówił coś bez związku o robotnikach portowych, o spóź­nionych ładunkach... Wyrzuciłem go za drzwi przy pomocy wartownika.

Widziałeś go po raz pierwszy?


I po raz ostatni! Ale... dlaczego te wszystkie pytania? Spojrzenie Ramzesa stało się równie przenikliwe jak spojrzenie Seta.

Oczy monarchy płonęły w zapadającym mroku.

Czy okłamałeś mnie kiedyś, Ameni?

Nigdy, Wasza Królewska Mość! I nigdy cię nie okłamię. Niech moje słowa mają wartość przysięgi na życie faraona!

Podczas ciągnących się sekund Ameni przestał oddychać. Wiedział, że Ramzes go osądzał i zaraz ogłosi swój werdykt.

Prawa ręka faraona spoczęła na ramieniu pisarza, który natychmiast od­czuł dobroczynny skutek jego magnetycznej mocy.

Ameni był bliski omdlenia.



Kiedy Setau wpadł w ręce Ameniego, Serramanna bełkotał przeprosiny.

Setau i Serramanna opowiedzieli, jak przebiegało ich dochodzenie.

Szef tej siatki podał się za mnie — wywnioskował Ameni — i oszukał kapitana barki, tego, którego kobra Setau wysłała do otchłani dla złodziei: Rozgłaszając tę fałszywą informację, rzucił podejrzenie na mnie i na mój urząd. Wystarczyła wizyta innego kapitana, aby przekonać was o mojej winie. Ja zostałbym wyeliminowany, a administracja kraju uległaby rozprężeniu.

Ramzes przerwał swoje milczenie.

Uri-Teszub zdecydowany stanąć na przeszkodzie małżeństwu Ramzesa z córką Hattusila, który odsunął go od władzy... Król nie odrzucił sugestii dowódcy swojej straży.

Uri-Teszub mógł mieć jakiegoś wykonawcę swoich rozkazów —

nalegał Serramanna.

Dajmy pokój dyskusjom — uciął Ramzes. — Uruchomijcie na nowo śledztwo, i to szybko. Ty, Ameni, będziesz pracował w sali przylegającej do pałacu.

Ale... dlaczego?

Ponieważ jesteś oskarżony o korupcję i uwięziony. Przeciwnik powi­nien być przekonany, że jego plan się powiódł.


29

Gwałtowny i lodowaty wicher omiatał obronne mury Hattusas, podobnej do twierdzy stolicy hetyckiego imperium. Na płaskowyżu Anatolii jesień nagle przemieniała się w zimę. Ulewne deszcze sprawiły, że drogi stały się błotniste i nieprzejezdne nawet dla kupców. Wrażliwy na zimno Hattusil krył się przy kominku, popijając grzane wino.

List, który otrzymał od Ramzesa, niebywale go uradował. Nigdy więcej kraj Cheta i Egipt nie będą w stanie wojny. Chociaż rozwiązania siłowe bywały niekiedy konieczne, on, Hattusil, wolał dyplomację. Kraj Cheta był


starzejącym się imperium, wyczerpanym zbyt częstymi wojnami, a od czasu traktatu zawartego z Ramzesem lud przyzwyczaił się do pokoju.

Nareszcie wróciła Putuhepa. Królowa spędziła wiele godzin w świątyni Burzy, zasięgając rady wyroczni. Piękna, majestatyczna, wielka kapłanka była powszechnie szanowaną władczynią nawet przez generałów.

Król pomachał papirusem przysłanym z Pi-Ramzes.

Ramzes ostatecznie się zgodził?

Ponieważ uroczystość jego odrodzenia została już odprawiona — bo Ramzes na jej czas symbolicznie poślubił swoją córkę, by móc celebrować rytuały — teraz nasz brat faraon wyraził zgodę, aby poślubić naszą córkę. Hetytka władczynią Dwóch Ziem... Nigdy nie sądziłem, że to marzenie się spełni!

Putuhepa uśmiechnęła się.

Potrafiłeś ukorzyć się przed Ramzesem.

Za twoją radą, moja droga... Za twoją rozumną radą. Słowa nie mają żadnego znaczenia, najważniejsze było to, by osiągnąć nasz cel.

Jeśli zbyt długo będziemy zwlekać z wysłaniem mu córki, Ramzes może pomyśleć, że to jakiś manewr.

Co robić, Hattusilu?

Powiedzieć mu prawdę i poprosić o pomoc. Wiedza magów Egiptu jest niezrównana. Niech uspokoją żywioły i przetrą drogi. Napisz zaraz do naszego ukochanego brata.



Wielki kapłan Ptaha, Cha, o twarzy kanciastej i surowej, z wygoloną czaszką, a stąpający czasem trochę sztywno z powodu bolących stawów, przechadzał się po ogromnej nekropolii w Sakkarze, gdzie czuł się lepiej niż w świecie żywych. Starszy syn Ramzesa rzadko opuszczał najstarszą część Memfis. Epoka piramid go fascynowała i Cha spędzał długie godziny na przyglądaniu się trzem olbrzymim budowlom na płaskowyżu w Gizie, pira­midom wzniesionym przez Cheopsa, Chefrena i Mykerinosa. Kiedy słońce, sięgało zenitu, ich fasady pokryte białym wapieniem odbijały światło i rzucały blask na świątynie pogrzebowe, ogrody i pustynię. Będące ucieleśnieniem pierwotnego kamienia wyłonionego z oceanu początków podczas pierwszego na świecie poranka piramidy były też skamieniałymi promieniami słońca, które przechowywały nienaruszoną energię I Cha odkrył jedną z ich prawd, że, każda piramida była literą wielkiej księgi mądrości, której poszukiwał w starożytnych archiwach.

Jednakże wielki kapłan był zatroskany Piramida króla Unasa, znajdująca się nieopodal olbrzymiego zespołu architektonicznego Dżesera z górującą w nim piramidą schodkową, wymagała pilnych prac remontowych. Pocho­dząca z końca piątej dynastii, a zatem luząca ponad tysiąc lat, szacowna budowla doznała poważnego uszczerbku i koniecznie należało wymienić wiele bloków w powierzchni jej ścian.

Tutaj w Sakkarze wielki kapłan Cha prowadził rozmowę z duchami przodków. Przebywając w kaplicach, gdzie mieściły się ich wieczne siedziby, odczytywał kolumny hieroglifów, które pizypominały o pięknych drogach tamtego świata i o szczęśliwym losie tych którzy posiadali „głos sprawiedli­wy", ponieważ prowadzili życie zgodne z Zasadą Maat. Odcyfrowując owe wyryte napisy, Cha ożywiał na nowo mieszkańców grobowców, którzy prze­bywali w świecie milczenia.

Wielki kapłan Ptaha okrążał piramidę Unasa, kiedy zobaczył zbliżającego się ojca. Czyż Ramzes nie był podobny do owych świetlistych zjaw, które o pewnych godzinach dnia ukazują się wróżbitom?

Jakie masz plany, Cha?

Teraz chciałbym przyspieszyć odnowienie piramid Starego Państwa które wymagają pilnej naprawy.

Czy odnalazłeś księgę Thota?


Wasza Królewska Mość, dopiero co się odrodziłeś, a za trzy lata jeszcze lepiej przygotuję następną uroczystość.

Nie wiesz nic o administracji, gospodarce, armii...

Nie mam zupełnie zamiłowania do tych spraw. Czy rygorystyczne sprawowanie obrzędów nie jest podstawą naszej społeczności? Szczęście naszego kraju od tego zależy i dlatego coraz bardziej chcę się poświęcić tej dziedzinie. Czy uważasz, że idę niewłaściwą drogą?


Ramzes wzniósł oczy ku szczytowi piramidy Unasa.

Szukać tego, co w górze, tego, co służy życiu, to zawsze znaczy kroczyć dobrą drogą, ale faraon jest zmuszony schodzić do świata podziemi, by tam stawiać czoło monstrum, które usiłuje wysuszyć Nil i zniszczyć świetlistą barkę. Gdyby nie podjął się tej codziennej walki, jakie rytuały by odprawiano?

Cha dotknął kamienia sprzed tysiąca lat, jak gdyby on zasilał jego myśl.

W jaki sposób mogę pomóc faraonowi?

Król Hetytów pragnie wysłać swoją córkę do Egiptu, abym ją poślubił, ale w Anatolii panuje tak okropna pogoda, że uniemożliwia podróż orszaku. Hattusil prosi o pomoc naszych magów, aby uzyskali od bóstw polepszenie klimatu. Wyszukaj jak najszybciej tekst, który pozwoli mi zadośćuczynić jego żądaniom.



Tutaj, gdzie schronił się Rerek, kapitan barki, nikt nie będzie mógł go wytropić. Po złożeniu wizyty jakiemuś bladolicemu skrybie i wygłoszeniu przed nim mowy bez ładu i składu, za radą swojego mocodawcy osiadł na pewien czas w azjatyckiej dzielnicy Pi-Ramzes.

Usługa ta została dobrze opłacona, o wiele lepiej niż trzymiesięczna praca na Nilu. Rerek widział się potem ponownie ze swoim szefem, bardzo zado­wolonym z wykonanego zadania. Według niego cel został osiągnięty. Był tylko niewielki kłopot, mocodawca wymagał, aby Rerek zmienił wygląd. Żeglarz, dumny ze swojej brody i ze swojego zarostu, usiłował się opierać. Chodziło jednak o jego bezpieczeństwo i dał się przekonać. Ogolony, pod innym nazwiskiem, miał podjąć służbę na Południu, a policja na zawsze straciłaby jego ślad.

Rerek przesypiał całe dnie na pięterku niewielkiego białego domu. Gospo­dyni budziła go, gdy przychodził nosiwoda, i przynosiła mu płaskie okrągłe placki nadziewane czosnkiem i cebulą, które ogromnie lubił.

Golarz przyszedł na placyk — powiadomiła go.

Kapitan przeciągnął się. Ogolony, będzie wydawał się mniej męski i o wiele trudniej będzie mu zjednywać sobie młode kobiety, na szczęście będzie miał inne, jeszcze bardziej przekonujące argumenty.

Rerek wyjrzał przez okno.

Na małym placyku golarz rozstawił cztery paliki podtrzymujące płótno mające chronić przed palącym słońcem, a pod tym prowizorycznym dachem widać było dwa stołki: wyższy dla niego, niższy dla klienta.

Do golarza zgłosiło się około dziesięciu mężczyzn, trzeba będzie zatem długo czekać. Trzech z nich grało w kości, inni rozsiedli się wsparci plecami o ścianę domu. Rerek położył się i znowu zasnął.

Potrząsała nim gospodyni.

Zejdź już! Jesteś ostatni.

Tym razem dość wykrętów. Z przymkniętymi jeszcze oczyma kapitan
zszedł ze schodów, przekroczył próg skromnego domku i dotarł do namio-
tu golarza. Usiadł na stołku o trzech nogach, który zaskrzypiał pod jego
ciężarem.

Golarz zwilżył skórę mydlaną wodą, przesunął brzytwą po lewym policz­ku, aby sprawdzić, czy jest dostatecznie ostra, potem nagłym, ale dobrze wymierzonym ruchem przystawił ją do szyi żeglarza.

Jeśli będziesz próbował uciekać, Rerek, jeśli będziesz kłamał, pode­rżnę ci gardło.

Kto... kto ty jesteś?

Setau zadrasnął skórę, kilka kropel krwi potoczyło się na tors żeglarza.

Czy znasz kapitana barki ze szramą na lewym przedramieniu i o kasz­tanowych oczach?



30

Z twarzą uroczystą, ale rozjaśnioną lekkim uśmiechem, Cha zjawił się przed Ramzesem, który siedział w swoim biurze.

Przez trzy dni i trzy noce szukałem w Domu Życia w Heliopolis, Wa­sza Królewska Mość, i znalazłem księgę zaklęć, która rozproszy burzowe chmury nad krajem Cheta. Są to wysłannicy bogini Sechmet, którzy rozsie


wają w powietrzu swoje miazmaty i nie pozwalają słońcu przebić się przez chmury.

Jak temu zaradzić?

Bez przerwy i aż do skutku trzeba recytować specjalne litanie mające uspokoić Sechmet, a kiedy bogini przywoła z powrotem swoich emisariuszy, którzy mieli udać się do Azji, niebo się rozjaśni. Kapłan i kapłanki Sechmet już się tym zajmują. Dzięki wibracjom ich śpiewów i niewidzialnym skutkom obrzędów możemy spodziewać się szybkiego rezultatu.

Cha wychodził, kiedy nadbiegał Merenptah. Obaj bracia przywitali się serdecznie.

Król obserwował swoich synów, tak odmiennych i tak się dopełniających. Ani jeden, ani drugi nie rozczarował go. Czyż Cha nie zaczyna, na swój sposób, działać jak mąż stanu? Cha posiadał wzniosłość myśli, niezbędną, aby sprawować rządy, Merenptah siłę konieczną, by wydawać rozkazy. Jeśli chodzi o córkę monarchy, Meritamon powróciła do Teb i tam przewodniczyła rytuałom ożywiania królewskich posągów w sanktuarium Setiego i równo­cześnie w świątyni milionów lat Ramzesa.

Faraon podziękował bogom, że ofiarowali mu troje tak wyjątkowych dzieci, z których każde, zgodnie ze swoją naturą, przekazywało ducha egip­skiej cywilizacji, większą wagę przywiązując do jej wartości niż do swojej własnej osoby.

Merenptah skłonił się przed faraonem.

*

Od samego rana strugi deszczu spadły na Hattusas, grożąc zalaniem dolnego miasta. Mieszkańcy zaczynali się już niepokoić, kiedy przemówiła do nich królowa Putuhepa. Nie tylko kapłani hetyccy ustawicznie błagali boga Burzy o łaskę, ale zwrócono się również o pomoc do magów Egiptu.

Przemowa Putuhepy uspokoiła ludzi. Kilka godzin później deszcz ustał. Ciężkie czarne chmury znieruchomiały na niebie, ale jasny pas błękitu pojawił się na południu. Można było już myśleć o wyjeździe księżniczki.

Królowa udała się do apartamentów córki.

Dwudziestopięcioletnia księżniczka miała surową piękność Anatolijek: jasne włosy, oczy czarne o migdałowym kształcie, cienki, prawie spiczasty nos, perłową cerę. Była raczej wysoka, o delikatnych nadgarstkach, a głowę nosiła wysoko, zgodnie ze swoim królewskim pochodzeniem. Wyglądała bardzo zmysłowo, a każdy jej nawet najmniejszy ruch, lekko ociężały, wyrażał odwieczną kobiecość, gotową, by się ofiarować i w tej samej chwili cofnąć. I nie było dygnitarza, który by nie marzył o jej poślubieniu.

Pogoda się poprawiła — powiedziała Putuhepa.

Księżniczka czesała sama swoje długie włosy, żeby je następnie nasączyć wonnościami.

Wprost przeciwnie! Będę pierwszą Hetytką, która poślubi faraona, i to jakiego faraona! Ramzesa Wielkiego, którego sława przygasiła wojenny za­pał Hetytów... Nawet w moich najbardziej szalonych marzeniach nie widzia­łam dla siebie bardziej bajkowego losu!

Putuhepa była zaskoczona.

Co chcesz przez to powiedzieć?

Chcę go także uwieść. Faraon nie myśli o mnie, ale o dyplomacji i o pokoju, jakbym była tylko punktem traktatu! Sprawię, że zmieni zdanie.



Twoje małżeństwo zapewni pomyślność dwóch wielkich narodów.

Nie będę ani sługą, ani nie zamknę się w świątyni, ale zostanę wielką małżonką królewską. Ramzes zapomni o moim pochodzeniu, będę rządziła u jego boku, a każdy Egipcjanin padnie przede mną na twarz.

Życzę ci tego, moja córko.

Takie jest moje pragnienie, matko. A ono wcale nie jest mniej ważne niż twoje.

Słońce, chociaż słabe, pojawiło się znowu. Nastała zima, razem z wiatrami i chłodem, ale droga wiodąca do protektoratów egipskich będzie wkrótce przejezdna. Putuhepa chciałaby jeszcze porozmawiać serdecznie ze swoją córką, ale czyż przyszła żona Ramzesa nie stała się cudzoziemką we własnym domu?



Raia nie mógł się uspokoić.

Gwałtowna kłótnia poróżniła go z Uri-Teszubem i dwaj mężczyźni roze­szli się, nie uzgodniwszy wspólnego stanowiska. Zdaniem byłego główno­dowodzącego hetyckiej armii obecność córki Hattusila można będzie wy­korzystać na zgubę Ramzesa i nie należało przeszkadzać księżniczce w przy­byciu do Egiptu. Raia, wprost przeciwnie, uważał, że to dyplomatyczne małżeństwo ostatecznie stłumi wszelkie wojenne zapędy.

Hattusil, rezygnując z walki, podjął grę Ramzesa. Raia miał ochotę rwać włosy ze swojej spiczastej bródki i rozedrzeć swoją tunikę w kolorowe paski, tak dręczyła go ta perspektywa. Nienawiść do Ramzesa stała się głównym celem jego życia i był gotów podjąć każde ryzyko, byle tylko obalić tego faraona, którego olbrzymie posągi królowały w największych świątyniach kraju. Nie, temu monarsze nie będzie się dłużej udawało wszystko, czego się podejmie!

Uri-Teszub przysypiał, syty komfortu i przyjemności życia. On, Raia, nie zatracił instynktu walki. Ramzes był tylko człowiekiem i w końcu ulegnie pod serią ciosów wymierzonych z siłą i precyzją: Najpilniejsze zadanie to prze­szkodzić hetyckiej księżniczce w dotarciu do Pi-Ramzes.

Nie uprzedzając Uri-Teszuba i jego hetyckich przyjaciół, Raia zorganizuje zamach przy pomocy Malfiego. Kiedy wódz libijskich szczepów dowie się, że na czele korpusu ekspedycyjnego stanie Merenptah, syn Ramzesa, zaraz nabierze na to ochoty. Za jednym pociągnięciem pozbędą się hetyckiej księż­niczki i młodszego syna króla. Cóż to będzie za piorunujący cios!

Nikogo z orszaku nie pozostawią przy życiu. Faraon będzie sądził, że to zryw dumy jakiegoś odłamu hetyckiej armii, przeciwnego pokojowi. Na ziemi trzeba będzie rozrzucić charakterystyczną broń i pozostawić kilka trupów wieśniaków przebranych za żołnierzy Hattusila. Oczywiście, bitwa będzie

bezlitosna i szeregi libijskie też poniosą straty, ale Malfiego nie powstrzyma laki drobiazg. Perspektywa akcji brutalnej, krwawej i zwycięskiej podnieci tylko wojennego wodza.

Hattusil straci córkę, Ramzes syna. I obaj władcy pomszczą zniewagę w konflikcie jeszcze gwałtowniejszym niż poprzednio. Nie ma już Aszy, który załagodziłby napięcia. Uri-Teszub stanie przed faktem dokonanym. Albo uzna swój błąd i będzie współpracował, albo zostanie usunięty. Rai nie brakowało pomysłów, jak drążyć państwo egipskie od wewnątrz, i Ramzes nic będzie miał ani jednego dnia wytchnienia.

Zastukano do drzwi od tylnego pomieszczenia, gdzie kupiec właśnie ustawiał rządkiem swoje najcenniejsze wazy. O tej spóźnionej porze mogło chodzić tylko o jakiegoś klienta.

Raia uchylił drzwi. Syryjski kupiec zaledwie zdołał niewyraźnie dojrzeć twarz kapitana. Pchnięty w plecy żeglarz wpadł na Raię tak mocno, że ten upadł do tyłu. Serramanna i Setau wtargnęli z impetem do wnętrza. Sardyński olbrzym zwrócił się do kapitana Rereka.

Z rękoma unieruchomionymi w drewnianych kajdankach i kostkami u nóg skrępowanymi sznurem Rerek musiał stać w miejscu. Raia, wykorzystując ciemność, która panowała w głębi magazynu, prześlizgnął się jak wąż i wdra­pał po drabinie prowadzącej na dach. Przy odrobinie szczęścia miałby szansę uciec swoim prześladowcom.

Siedząca na występie dachu piękna Nubijka wpatrywała się w niego surowym wejrzeniem.

Nie idź dalej.

Raia wyciągnął sztylet z prawego rękawa tuniki.

Usuń się albo cię zabiję!

Gdy rzucał się naprzód z ramieniem wzniesionym do uderzenia, plamista żmija ugryzła go w prawą piętę. Ból był tak dojmujący, że Raia wypuścił broń, uderzył o gzyms, stracił przytomność i zleciał w próżnię.

Kiedy Serramanna pochylał się nad syryjskim kupcem, na jego twarzy pojawił się wyraz niechęci. Przy upadku Raia złamał sobie kark.



Rozmarzona, zadowolona z porywczości swojego kochanka, pani Tanit złożyła głowę na potężnym torsie Uri-Teszuba.

Przytul mnie jeszcze raz, proszę!

Hetyta już miał ulec, ale powstrzymał go odgłos kroków. Wstał i wyciąg­nął z pochwy swój krótki miecz. Ktoś zastukał do drzwi sypialni.

Uri-Teszub przywołał Hetytę, który pełnił straż w ogrodzie willi. Dumny ze służby dla byłego głównodowodzącego, wartownik po cichu zdał raport i się ulotnił.

Kiedy jej kochanek powrócił do sypialni, pani Tanit rzuciła mu się na szyję i obsypała pocałunkami. Ale odczuła, że jest czymś zaniepokojony, odsunęła się i dała mu do wypicia czarkę chłodnego wina.

Nie. Zwłaszcza teraz nie. Serramanna czyha na mój najmniejszy błąd. Jeśli Raia nie zdążył nic powiedzieć, pozostaję poza zasięgiem. Śmierć tego syryjskiego kupca jest raczej dobrą nowiną... Zaczynał tracić zimną krew... Teraz już go nie potrzebuję, bo mam bezpośredni kontakt z Libijczykami.


Myśliwi rozkładali przed Teszonkiem skóry upolowanych przez siebie zwierząt. Libijczyk osobiście wybierał surowiec. Miał zaufanie tylko do swojej własnej oceny i okazywał się nadzwyczaj wybredny, odrzucając trzy czwarte proponowanego towaru. Rano ofuknął dwóch myśliwych, którzy przynieśli mu skóry podłego gatunku.

Nagle ktoś cisnął mu pod nogi tunikę w kolorowe paski.

Poznajesz ją? — zapytał Serramanna.

Libijczyk chwycił się rękoma za swój okrągły brzuch, który nagle zaczął go boleć.

Pomogę ci, Teszonk, bo wydajesz mi się sympatyczny. Ta tunika należała do syryjskiego kupca, Rai, podejrzanego typa, który nie miał spokoj­nego sumienia i głupio zginął w czasie próby ucieczki. Można by powiedzieć, że sam przyznał się do swojej szpiegowskiej przeszłości. Jestem pewny, że musieliście być przyjaciółmi, albo raczej wspólnikami.

Ja nie odwiedzałem tego...

Nie przerywaj mi, Teszonk. Nie mam dowodów, ale nie wątpię, że zmarły Raia, ty i Uri-Teszub byliście w zmowie przeciwko Ramzesowi. Śmierć Syryjczyka jest ostrzeżeniem. Jeśli inni twoi sprzymierzeńcy będą próbowali nadal szkodzić królowi, skończą jak Raia. A teraz chciałbym odebrać moją należność.

Wśród Libijczyków panuje spokój, dostojny Serramanno! Oni uznają władzę Ramzesa.

I niech tak postępują dalej. Na razie, Teszonk.

Ledwie oddalił się koń Serramanny, Libijczyk, trzymając się rękoma za brzuch, popędził w ustronne miejsce.


Król Hattusil poróżnił się ze swoją żoną Putuhepa. Zazwyczaj królowa ceniła przebiegłość swojego małżonka i trafność jego zamysłów, ale tym razem starli się w gwałtownej sprzeczce.

Moja córka nie powinna być wystawiona na żadne ryzyko.

Podjąłem już decyzję, wyjedzie jutro. Dopiero kiedy przejedzie przez kraj Cheta i dotrze do granicy strefy wpływów egipskich, powiadomi się Ramzesa o przybyciu jego przyszłej żony.


Jakże młoda księżniczka wydawała się krucha pośród hetyckich oficerów i żołnierzy przybranych w ciężkie pancerze i groźne kaski! Wyposażony w nową broń, młode konie i tryskający zdrowiem wyborowy oddział przezna­czony do eskorty wydawał się nie do pokonania. Król Hattusil wiedział, że jego córka będzie narażona na ryzyko, ale okazja była zbyt piękna. Czy naczelnik państwa nie powinien nade wszystko dbać o władzę, choćby czasem z uszczerbkiem dla swojej własnej rodziny?

Na kilku wozach załadowano wiano księżniczki i dary dla Ramzesa Wielkiego: złoto, srebro, brąz, tkaniny i klejnoty. I jeden podarunek, który faraon szczególnie doceni — dziesięć wspaniałych koni. Ramzes będzie osobiście ich doglądać, a one będą miały zaszczyt ciągnąć na zmianę jego ryd­wan.

Słońce świeciło jasno, było niezwykle ciepło. Pod zimowymi płaszczami żołnierze dusili się i pocili. Luty niespodziewanie przypomniał letnie miesią­ce. Ta anomalia nie mogła trwać długo, za kilka godzin bez wątpienia spadnie deszcz i zapełni cysterny.

Księżniczka przyklękła przed swoim ojcem, który namaścił ją olejem zrękowinowym.

Ramzes sam będzie celebrował rytuał małżeńskiego pomazania — zapowiedział. — Szczęśliwej podróży, przyszła królowo Egiptu.

Orszak ruszył z miejsca. Za wozem, w którym zajęła miejsce młoda kobieta, jechał inny pojazd, tej samej wielkości i równie wygodny. Z tyłu na tronie z lekkiego drewna siedziała królowa Putuhepa.

Wyjeżdżam z moją córką — powiedziała do króla, przechodząc obok niego — i będę jej towarzyszyła aż do granicy.


Nieprzyjazne góry, strome drogi, budzące grozę wąwozy, gęste lasy, gdzie mógłby skrywać się napastnik... Królowa Putuhepa bała się w swoim włas­nym kraju. Oczywiście, żołnierze byli w ciągłym pogotowiu, a ich liczba powinna odstraszyć każdego wroga. Ale kraj Cheta tak długo był widownią krwawych wewnętrznych walk. Czy sam Uri-Teszub lub jeden z jego rywali nie będzie usiłował usunąć księżniczki, która była symbolem pokoju?

Najbardziej uciążliwy był brak zimy. Przygotowany do tej pory roku organizm musiał znosić piekące słońce i suszę. Niezwykle znużenie sprawia­ło, że podróż była przygnębiająca. Putuhepa spostrzegła, że czujność eskorty słabła, a oficerowie tracili siły. Czy będą w stanie przeciwstawić się większej napaści?

Księżniczka pozostawała niewzruszona, jak gdyby zagrożenie nie spra­wiało na niej żadnego wrażenia. Dumna i wyniosła, wysyłała zwiadowców na rozpoznanie drogi, zawzięcie dążąc do osiągnięcia swojego celu.

Kiedy szumiały sosny, a śpiew strumyka do złudzenia przypominał prze­marsz uzbrojonych ludzi, Putuhepa zamierała ze strachu. Gdzie ukrywali się buntownicy? Jaką obrali strategię? Królowa Hetytów często budziła się w no­cy, niecierpliwie wsłuchując się w każdy nawet najmniejszy podejrzany hałas, a w dzień bacznie obserwowała lasy, urwiste zbocza i brzegi rzek.

Księżniczka i jej matka nie rozmawiały ze sobą. Zamknięta w swoim milczeniu, córka Putuhepy odrzucała wszelki kontakt ze swoją dawną egzy­stencją. Dla niej kraj Cheta umarł, a przyszłość nazywała się Ramzes.

Cierpiący z powodu upału, spragniony, wyczerpany orszak zostawił za sobą Kadesz i przybył do placówki granicznej w Aja w południowej Syrii. Tutaj, na obrzeżu terytorium kontrolowanego przez faraona, wznosiła się egipska forteca.

Łucznicy zajęli pozycje na blankach, wielka brama zamknęła się. Sądzo­no, że to atak. Księżniczka zeskoczyła z wozu i dosiadła jednego z koni przeznaczonych dla Ramzesa. Na oczach zaskoczonej matki i dowódcy hetyckiego oddziału pogalopowała ku warowni i zatrzymała się u podnóża murów. Żaden łucznik egipski nie ośmielił się strzelić.

Jestem córką króla Hattusila i przyszłą królową Egiptu — oświadczyła. — Ramzes Wielki mnie oczekuje, aby odprawić nasze zaślubiny. Macie dobrze mnie przyjąć, w przeciwnym razie gniew faraona spali was jak ogień.

Zjawił się komendant fortecy.



Ameni zaziębił się. Oddychał z trudem, oczy miał zaczerwienione i zatka­ny nos. Lutowe noce były chłodne, a słabe słońce w ciągu dnia nie wystarczało, aby nagrzać powietrze. Ameni zamówił wprawdzie wielką ilość drewna opałowego, ale dostawa się opóźniała. W bardzo kiepskim humorze już miał wyładować swoją złość na jednym z podwładnych, kiedy wojskowy ordynans położył mu na biurku wiadomość przysłaną z fortecy Aja w południowej Syrii.

Kichając raz za razem, Ameni rozszyfrował zakodowany tekst, narzucił wełniany płaszcz na swoją suknię z grubego lnu, okręcił szyję chustką i mimo gorączki pobiegł do biura Ramzesa.

Wasza Królewska Mość... Niewiarygodna nowina! Córka Hattusila przybyła do Aja. Komendant fortecy czeka na twoje instrukcje.

O tej późnej godzinie król pracował przy świetle oliwnych lampek usta­wionych na wysokich ozdobnych postumentach z drewna sykomorowego. Płonęły jasnym płomieniem, nie filując, i rozrzucały łagodne i dobrze rozpro­szone światło.

Król przespacerował kilka kroków po swoim obszernym biurze ogrzewa­nym przez kosze z żarem.

Manewr, Ameni, manewr króla, aby sprawdzić zasięg swojej władzy w samym środku kraju Cheta. Był ciekaw, czy orszak zostanie zaatakowany przez zbuntowanych żołnierzy.

Na przynętę... własną córkę!

No, teraz Hattusil może się już uspokoić. Niech Merenptah nie­zwłocznie wyruszy do Syrii z korpusem ekspedycyjnym przeznaczonym do ochrony księżniczki. Nakaż komendantowi fortecy Aja, aby otworzył bramy i przyjął Hetytów.



Ku wzajemnemu zaskoczeniu Hetyci i Egipcjanie zbratali się, razem narzekali, razem jedli i pili jak starzy towarzysze broni. Putuhepa uspokojona mogła powrócić do Hattusas, podczas gdy jej córka, w towarzystwie dygnita­rzy i kilku hetyckich żołnierzy, pojedzie dalej ku Pi-Ramzes pod opieką Merenptaha.

Jutro nastąpi ostateczne rozstanie. Z oczami wilgotnymi od łez królowa spoglądała na córkę, piękną i pewną siebie

Putuhepa, zraniona, nawet nie przytuliła córki. Zerwały się ostatnie więzy.

To zupełnie niebywałe — powtórzył komendant. — Jedynie któryś z bogów mógł wywołać takie zamieszanie.

Merenptah domyślał się, że usłyszy taką opinię.


Jeśli ta przemiana potrwa dłużej, nie będzie dość wody ani dla Egip­cjan, ani dla Hetytów.

Jest zima, ta susza powinna prędko się skończyć.

Sam to zauważyłeś, komendancie, ona nie jest zgodna z prawami natury. Wyjazd jest ryzykiem, pozostanie tutaj również.

Oficer zmarszczył czoło.

Ale... co możesz uczynić?

Powiadomić Ramzesa. On jeden potrafi pomóc.


Cha rozwinął na biurku Ramzesa trzy długie papirusy, które odnalazł w archiwach Domu Życia w Heliopolis.

Teksty mówią kategorycznie, Wasza Królewska Mość, jeden bóg panuje nad klimatem Azji: Set. Ale żaden z magów nie jest uprawniony, aby bezpośrednio nawiązać z nim kontakt. Tobie, i wyłącznie tobie, przysługuje rozmowa z Setem, aby przywrócił pory roku na ich poprzednie miejsce. Jednakże...

Mów, synu.

Jednakże jestem przeciwny takiemu rozwiązaniu. Moc Seta jest nie­bezpieczna i nie daje się kontrolować.

Obawiasz się, że moja siła okaże się niewystarczająca?

Jesteś synem Setiego, ale zmiana klimatu wymaga posługiwania się błyskawicami, piorunami i burzami... Otóż, reakcje Seta są nieprzewidywal­ne. A Egipt cię potrzebuje. Wyślijmy do Syrii większą liczbę posągów bóstw i konwój z żywnością.

A zatem nie pozostawia mi wyboru. Albo odniosę zwycięstwo w wal­ce, którą mi proponuje, albo też Merenptah, hetycka księżniczka i wszyscy ich towarzysze umrą z pragnienia.

Starszy syn Ramzesa nie znalazł żadnego argumentu, aby go przeciwsta­wić ojcu.

Jeśli nie wrócę ze świątyni Seta — rzekł faraon do Cha — bądź moim następcą i poświęć swoje życie dla Egiptu.



Księżniczka hetycka zajmująca pomieszczenia komendanta fortecy zażą­dała rozmowy z Merenptahem. Merenptah uznał, że jest podniecona i zbyt władcza, ale odnosił się do niej ze względami należnymi damie wysokiego rodu.

Nie miej co do tego wątpliwości! Nie przybyłem tutaj, aby umrzeć z pragnienia. Czyż niebo i ziemia nie są w mocy faraona?


Ani Setau, ani Ameniemu nie udało się zmienić decyzji monarchy. Pod­czas wieczornego posiłku Ramzes zjadł kawałek pieczonego udźca wołu, zwierzęcia będącego ucieleśnieniem siły Seta, i pił mocne wino z oaz będą­ce pod protekcją tego samego boga. Potem po oczyszczeniu ust solą, wydzie­liną Seta, zawierającą ziemski ogień konieczny do konserwowania po­karmów, oddał się rozmyślaniom przed posągiem swojego ojca, tego, który ośmielił się poprzez swoje imię nazwać ziemskim odpowiednikiem władcy burzy.

Bez pomocy Setiego Ramzes nie miał żadnej szansy przekonać Seta. Jeden błąd, niedokładny rytualny gest, rozproszenie myśli, a uderzy piorun. Wobec pierwotnej siły prawość to jedyny oręż. Ta prawość, której Seti uczył Ramze­sa, przygotowując go do funkcji faraona.

Kiedy zapadła głęboka noc, król wszedł do świątyni Seta wybudowanej na ruinach miasta Awaris, znienawidzonej stolicy hyksoskiego najeźdźcy. To miejsce było poświęcone ciszy i samotności i jedynie faraon mógł tutaj wkraczać bez obawy unicestwienia. W obecności boga Seta należało prze­zwyciężyć strach, potem zwrócić płomienny wzrok na świat, poznać jego gwałtowność i moc wstrząsów, zmienić się w pierwotną siłę w samym sercu wszechświata, tam gdzie nie dociera ludzki umysł.

Na ołtarzu Ramzes postawił czarkę wina i miniaturową figurkę oryksa z drewna akacji. W oryksie, zwierzęciu, które potrafiło znosić upał pu­styni i przetrwać w tym nieprzyjaznym środowisku, zamieszkiwał płomień Seta.

Niebo w twoich rękach — powiedział król do boga — ziemia pod stopami. Co rozkażesz, to się staje. Wywołałeś upał i suszę, zwróć nam zimę i deszcz.

Posąg Seta nie poruszył się, jego oczy pozostały nieczułe.

To ja, Ramzes, syn Setiego, przemawiam do ciebie. Żaden bóg nie ma prawa wywracać porządku świata i obiegu pór roku, każdy z bogów musi się podporządkować Zasadzie. I ty też, jak inni.

Oczy posągu zapłonęły czerwonym światłem, w sanktuarium nagle zrobi­ło się gorąco.

Nie kieruj twojej mocy przeciwko faraonowi. W nim są zjednoczeni Horus i Set. Jesteś we mnie i wykorzystuję twoją siłę, aby pokonać ciemności i odrzucić nieład. Bądź mi posłuszny, Secie, spraw, aby na krainy Północy spadł deszcz!


Niebo pokryło się zygzakami błyskawic i nad Pi-Ramzes rozległ sic grzmot.

Noc walki rozpoczęła się.



33

Księżniczka stanęła przed Merenptahem.

Dlaczego faraon nie interweniuje?

Kropla wody spadła na lewe ramię księżniczki, druga rozbiła się na jej prawej dłoni. Oboje z Merenptahem jednocześnie podnieśli wzrok ku niebu, które ściemniło się i pokryło czarnymi chmurami. Błyskawica przebiła groź­nie wyglądające obłoki, po niej rozległy się huki grzmotu i rozszalała się gwałtowna ulewa. W ciągu kilku minut temperatura spadła.

Zima, chłodna i deszczowa, zgodnie z następstwem por roku przepędziła lato i suszę.

Oto odpowiedź Ramzesa — powiedział Merenptah.

Hetycka księżniczka odchyliła głowę do tyłu, otworzyła usta i chciwie piła wodę z niebios.

Jedźmy, jedźmy prędko!



Ameni chodził pod drzwiami królewskiej sypialni. Setau, zasępiony, siedział ze skrzyżowanymi rękami i wpatrywał się uporczywie przed siebie. Cha odczytywał z magicznego papirusu formuły i monotonnie recytował je w myśli. Co najmniej dziesiąty raz Serramanna czyścił swój krótki miecz gałgankiem nasączonym lnianym olejem.


Nareszcie drzwi się otworzyły. Czterej mężczyźni otoczyli Neferet.

Ramzesowi nie grozi niebezpieczeństwo — stwierdziła. — Dzień odpoczynku i faraon na nowo będzie mógł podjąć normalny tok swoich zajęć. Ubierzcie się ciepło, zaraz będzie zimno i dżdżysto.

Deszcz zaczął padać nad Pi-Ramzes.


Zgodni jak bracia, Egipcjanie i Hetyci pod komendą Merenptaha przeszli przez Kanaan, potem wybrali boczną drogę u podnóża Synaju i wkroczyli do Delty. Zatrzymywano się w niewielkich fortach i na każdym postoju odbywało się święto. W czasie podróży wielu żołnierzy zmieniło oręż na trąbki, flety i tamburyny.

Hetycka księżniczka chciwie pochłaniała oczami zieleniejące krajobrazy, zachwycała się gajami palmowymi, żyznymi polami, kanałami nawadniający­mi, gąszczami papirusów. Świat, który odkrywała, w niczym nie przypominał surowego płaskowyżu anatolijskiego, gdzie spędziła młodość.

Kiedy orszak przybliżył się tak, że widać go już było z Pi-Ramzes, ulice były czarne od tłumu. Nikt nie potrafił powiedzieć, jak rozeszła się nowina, ale każdy wiedział, że córka króla hetyckiego imperium za chwilę uroczyście wjedzie do Pi-Ramzes, stolicy Ramzesa Wielkiego. Bogaci zmieszali się z biedakami, notable ocierali się o zwykłych ludzi, radość otwierała serca.

Uri-Teszub czuł się pokonany. Jak walczyć przeciw faraonowi, w którym zamieszkiwała nadnaturalna moc? Ramzes rozkazywał siłom natury, zmie­niał pogodę nawet w Azji, panował nad całymi zastępami bóstw opiekuń­czych, zdolnych pokonać każdą armię! I tak jak to przeczuł Hetyta, nic nie mogło stanąć na przeszkodzie szczęśliwemu przybyciu córki króla Hattusila. Wszelki atak na orszak z góry skazany był na niepowodzenie.

Były głównodowodzący anatolijskich wojowników opanował się. Nie będzie przecież tak jak inni ulegał magii Ramzesa! Jego celem, jego jedynym celem jest obalenie tego człowieka, który zrujnował mu karierę i sprowadził dumnego Hetytę do stanu wasala. Niezależnie od swoich mocy faraon nie jest


bogiem, ale człowiekiem wraz z jego słabościami i ograniczeniami. Upojony zwycięstwami i popularnością, Ramzes w końcu utraci zdolność trzeźwego myślenia, czas obróci się przeciw niemu. A jeszcze do tego miał poślubić hetycka księżniczkę! W jej żyłach płynęła krew nieujarzmionego i żądnego odwetu narodu. Sądząc, że poprzez ten związek ostatecznie przypieczętuje pokój, Ramzes być może popełniał wielki błąd.

Oto ona! — zawołała pani Tanit, a jej okrzyk powtórzyło entuzjastycz­nie tysiące piersi.

W głębi swojego wozu księżniczka skończyła makijaż. Pomalowała po­wieki zieloną szminką na bazie malachitowego pyłu i nakreśliła za pomocą patyczka szminką sporządzoną z galenitu, srebra i węgla drzewnego czarny owal dookoła oczu. Obejrzała uważnie swoje dzieło w lusterku i była z niego zadowolona. Ręka jej nie zadrżała.

Przy pomocy Merenptaha młoda Hetytka zeszła z wozu.

Jej piękność zadziwiła tłum. W zielonej długiej sukni, która podnosiła jeszcze urodę jej perłowej cery, księżniczka miała wygląd królowej.

Nagle wszystkie głowy zwróciły się ku głównej alei miasta, skąd docho­dził charakterystyczny odgłos pędzącego rydwanu.

Ramzes Wielki przybywał na spotkanie swojej przyszłej małżonki.

Dwa konie, młode i ogniste, były potomkami pary, która razem z lwem Zabijaką okazała się jedynym sojusznikiem faraona pod Kadesz, kiedy żoł­nierze opuścili go w obliczu hetyckiego ataku. Oba wspaniałe rumaki zostały przyozdobione pękami czerwonych piór, zabarwionych na niebiesko na koń­cach, a grzbiety miały okryte kapami w kolorze czerwonym, niebieskim i zielonym. Wodze zostały przymocowane do pasa monarchy, który w prawej ręce trzymał berło światła.

Złocisty rydwan zbliżał się szybko i bez wstrząsów. Ramzes kierował swoimi końmi intonacją głosu. Przybrany w błękitną koronę, która przypomi­nała o niebiańskim pochodzeniu władzy faraonów, monarcha wydawał się cały błyszczeć od złota.

Tak, był słońcem, które weszło na swój szlak, oświecając poddanych promieniami. Kiedy rydwan zatrzymał się na kilka metrów przed hetycka księżniczką, szare chmury rozstąpiły się i słońce, jako niepodzielny władca, zapanowało na niespodziewanie błękitnym niebie. Czyż to nie Ramzes, Syn światłości, był sprawcą tego nowego cudu?

Młoda kobieta przez cały czas miała spuszczone oczy. Król zauważył, że była skromna. Delikatny naszyjnik ze srebra, cienkie bransolety z tego same­go metalu, suknia bez ozdób... Brak błyskotek podnosił urodę jej zachwyca­jącej postaci.

Cha zbliżył się do Ramzesa i wręczył mu małe naczynie z niebieskiego fajansu.

Ramzes namaścił czoło księżniczki aromatycznym olejem.

Oto pomazanie małżeńskie — obwieścił faraon. — Ono uczyni z cie­bie wielką małżonkę królewską władcy Dwóch Ziem. Niech złe moce oddalą się od ciebie. W tym dniu rodzisz się jako królowa, według Zasady Maat, i przyjmujesz imię „Tej, która widzi Horusa i doskonałość boskiej światłoś­ci"*. Spójrz na mnie, Mat-Hor, moja małżonko.

Ramzes wyciągnął ramiona ku młodej kobiecie, która bardzo powoli złożyła swoje ręce w dłonie faraona. Ona, nigdy dotąd nie odczuwająca strachu, była zatrwożona. Tak długo oczekiwała tej chwili, spodziewając się, że wówczas roztoczy wszelkie swoje powaby, a teraz bała się, że zemdleje jak przestraszona dziewczynka. Od Ramzesa biła tak magnetyczna siła, iż odno­siła wrażenie, jak gdyby dotykała ciała boga i unosiła się w innym świecie, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, gdzie się znajduje. Uwieść go... Młoda kobieta mogła teraz ocenić, jak próżne były jej zamysły, ale było już zbyt późno, aby się wycofać, chociaż miała ochotę uciec i wrócić do kraju Cheta, daleko, bardzo daleko od Ramzesa.

Z rękoma uwięzionymi w dłoniach króla ośmieliła się podnieść oczy i spojrzeć na niego.

W pięćdziesiątym szóstym roku życia Ramzes był wspaniałym mężczyz­ną o okazałej postawie. Miał szerokie odsłonięte czoło, wypukłe łuki brwio­we, gęste brwi, przenikliwe spojrzenie, wydatne kości policzkowe, uszy okrągłe, delikatne i kształtne, tors muskularny. Był uosobieniem siły i inte­ligencji.

Mat-Hor, Hetytka, która została Egipcjanką, zakochała się w nim z gwał­townością znamienną dla kobiet jej rasy.

Ramzes zaprosił ją, by wsiadła do jego rydwanu.

W trzydziestym czwartym roku mojego panowania pokój z krajem Cheta został ustanowiony na zawsze — obwieścił faraon głosem donośnym, sięgającym nieba. — Stele poświęcone temu małżeństwu zostaną ustawione w Karnaku i Pi-Ramzes, w Elefantynie, w Abu Simbel oraz we wszystkich sanktuariach Nubii. Uroczystości będą obchodzone w każdym mieście i w każ­dej wiosce. Będziecie pili wino ofiarowane przez pałac. Od tego dnia granice między Egiptem a krajem Cheta zostaną otwarte, niech swobodnie krążą ludzie i towary na tej rozległej przestrzeni, gdzie nie będzie już wojny ani nienawiści.

Radosny krzyk powitał oświadczenie Ramzesa.

Ogarnięty wzruszeniem, wbrew sobie, Uri-Teszub przyłączył swój głos do radosnej wrzawy.



Od górnego krańca podwójnego masztu aż do drewnianego obramowania biały prostokątny żagiel wydymał północny wiatr i królewski statek szybko płynął w górę Nilu w kierunku Teb. Na dziobie statku kapitan za pomocą długiej żerdzi raz po raz sondował głębokość rzeki, choć tak dobrze znał jej bieg oraz miejsca, gdzie znajdowały się ławice piasku, że żadnym błędnym manewrem nie skompromitowałby się podczas podróży Ramzesa i Mat-Hor. Faraon osobiście podniósł żagiel, podczas gdy jego młoda żona odpoczywała w przybranej kwiatami kajucie, a kucharz oskubywał kaczkę, którą przygo­towywał na wieczorny posiłek. Trzej sternicy trzymali rączkę steru zaopatrzo­ną w dwoje magicznych oczu wskazujących prawidłowy kierunek. Jeden z majtków, uchwyciwszy się barierki, czerpał wodę z rzeki, chłopiec okrętowy zręczny jak małpa wspiął się na wierzchołek masztu, by stamtąd wpatrywać się w dal i uprzedzić kapitana, gdyby pojawiło się stado hipopotamów.

Z przyjemnością popijano doskonałe wino z wielkiej winnicy w Pi-Ram­zes pochodzące z pamiętnego dwudziestego drugiego roku panowania Ram­zesa, kiedy to został podpisany pokojowy traktat z krajem Cheta. Niezrów­nanej jakości wino było przechowywane w dzbanach z beżowo-różowej terakoty o stożkowatej formie i prostym dziobku zamkniętym glinianą zatyczką i słomą. Na bocznych ściankach przedstawiono kwiaty lotosu i wyobraże­nie Bes, boga wprowadzającego w świat tajemnic o przysadzistej postaci, ' szerokim torsie i krótkich nogach, który wyciągał czerwony język, aby wyra­zić wszechmoc słowa.

Kiedy Ramzes, nawdychawszy się orzeźwiającego powietrza znad rzeki, powrócił do środkowej kajuty, Mat-Hor już się obudziła. Pachnąca jaśminem, z odkrytymi piersiami, ubrana w bardzo krótką spódniczkę, była uosobieniem wdzięku.

Młoda kobieta przytuliła się do nogi Ramzesa i objęła ją z czułością.

Czy nie wolno mi kochać władcy Dwóch Ziem?

Miłość kobiety... Ramzes od dawna o tym nie myślał. Nefertari była miłością, Izet urodziwa namiętnością, ale te uczucia należały do przeszłości Ta młoda Hetytka budziła w nim pragnienia, o których sądził, że już. wygasły. Pachnąca w sposób wyszukany, zalotna, umiała być pociągająca, nie tracąc przy tym swojej godności. Ramzes był poruszony jej dziką pięknością i uro­kiem jej czarnych, migdałowych oczu.

Chodź na dziób statku i odkrywaj Egipt. To jego jestem mężem. Król narzucił na ramiona Mat-Hor płaszcz z kapturem i poprowadził ją na

przód statku. Podawał jej nazwy prowincji, miast i wsi, mówił o ich bogac­twach, szczegółowo opisywał systemy nawadniające, opowiadał o zwycza­jach i świętych.

I pojawiły się Teby.

Na wschodnim brzegu zachwycone oczy Mat-Hor spoglądały na olbrzy­mią świątynię w Karnaku i sanktuarium boskiego „ka", połyskujący Luksor. Na brzegu zachodnim, gdzie dominował szczyt, na którym zamieszkiwała bogini milczenia, Hetytka ucichła z wrażenia przed Ramesseum, świątynią milionów lat Ramzesa, i gigantycznym posągiem uosobiającym w kamieniu królewskie „ka", o mocy podobnej do mocy bogów.

Mat-Hor przekonała się na własne oczy, jak w pełni słuszne jest jedno z imion faraona: „Ten, który przypomina pszczołę", bo Egipt był podobny do rojnego ula, gdzie nie ma próżniactwa. Tu każdy miał do wypełnienia swoje zadanie w panującej hierarchii obowiązków. Nawet w świątyni trwał nie­ustanny ruch. W pobliżu sanktuarium krzątały się zespoły rzemieślników, podczas gdy w jego wnętrzu kapłani celebrowali obrzędy. A w nocy obser­watorzy nieba robili obliczenia astronomiczne.

Ramzes nie pozostawił nowej wielkiej małżonce królewskiej czasu na przystosowanie się. Mieszkała w pałacu Ramesseum, musiała podporządko­wać się wymaganiom swojego stanowiska i nauczyć obowiązków królowej. Ale zdawała sobie sprawę, że posłuszeństwo jest drogą do zdobycia Ramzesa.


Królewski rydwan zatrzymał się u wejścia do wioski Deir-el-Medina, strzeżonej przez policję i armię. Za nim posuwał się konwój, który wiózł dla rzemieślników, zajmujących się przygotowywaniem i ozdabianiem grobow­ców w Dolinie Królów i Królowych, codzienną dostawę żywności: okrągłe bochny chleba, worki fasoli, świeże jarzyny, doskonałe ryby, bloki suszonego i solonego mięsa. Administracja dostarczyła również sandały, sztuki tkanin i balsamy.

Mat-Hor, wysiadając z rydwanu, oparła się na ramieniu Ramzesa.

Wśród okrzyków wiwatujących rzemieślników i ich rodzin królewska para skierowała się do białego dwupiętrowego domu zajmowanego przez przeło­żonego cechu, mężczyznę około pięćdziesiątki, o niezwykłych, wszystkich "wprawiających w podziw umiejętnościach rzeźbiarskich.

Kiedy królewski rydwan wjechał na drogę prowadzącą do Doliny Królów, Mat-Hor ogarnął lęk. Widok stromych brzegów, wypalonych słońcem, gdzie zdawało się, że nie ma żadnego życia, ścisnął jej serce. Wyjechała z przepychu i wygody pałacu, a stanęła naprzeciw kamienia i pustyni.

Przy wejściu do pilnowanej we dnie i w nocy Doliny Królów oczekiwało na Ramzesa około sześćdziesięciu dostojników w różnym wieku. Mieli ogo­lone głowy, na piersiach szerokie naszyjniki, ubrani byli w długie plisowane spódnice, a każdy z nich trzymał sykomorowe drzewce, na którego wierzchoł­ku było zatknięte strusie pióro.

To są moi „synowie królewscy" — wyjaśnił faraon.

Dostojnicy unieśli drzewca i uformowali honorowy szpaler, a potem w procesji postępowali za monarchą.

Ramzes zatrzymał się nieopodal wejścia do swojego grobowca.

Tutaj — polecił przełożonemu cechu w Deir-el-Medina — tutaj przy­gotujesz wspaniały grobowiec* z kolumnowymi salami i tyloma wnękami grobowymi, ilu jest „synów królewskich". Razem z Ozyrysem na zawsze będę ich ochraniał.

Ramzes wręczył naczelnikowi robót plan, który osobiście nakreślił na papirusie.

Oto wieczna siedziba wielkiej małżonki królewskiej Mat-Hor. Wy­drążysz ten grobowiec w Dolinie Królowych, w znacznej odległości od grobowca Izet urodziwej i daleko od grobowca Nefertari.

Młoda Hetytka zbladła.

Mój grobowiec, ależ...

Taka jest nasza tradycja — wyjaśnił Ramzes. — Kiedy człowiek sprawuje odpowiedzialne zadania, musi myśleć o wieczności. Śmierć jest naszą najlepszą doradczynią, bo dzięki niej widzimy nasze czyny na ich właściwym miejscu, co pozwala nam odróżniać rzeczy najważniejsze od drugorzędnych.

Aleja nie chcę pogrążać się w smutnych myślach!

Nie jesteś zwykłą kobietą, Mat-Hor, ani nie jesteś już hetycka księż­niczką, myślącą tylko o tym, aby się dobrze bawić. Jesteś królową Egiptu. Teraz liczy się jedynie twój obowiązek. Aby go zrozumieć, musisz stanąć twarzą w twarz wobec swojej własnej śmierci.

Ani myślę!

Spojrzenie Ramzesa sprawiło, że Mat-Hor pożałowała tych słów. Hetytka upadła na kolana.

Wybacz mi, Wasza Królewska Mość.

Podnieś się, Mat-Hor. Nie jesteś moją sługą, ale sługą Maat, Zasady wszechświata, która stworzyła Egipt i będzie trwała dalej, nawet jeśli go nie będzie. A teraz chodźmy ku twojemu przeznaczeniu.

Choć ogarnął ją lęk, młoda Hetytka, skrywając swoje obawy, oglądała Dolinę Królowych, która mimo swojego pustynnego charakteru wydała się jej mniej surowa niż Dolina Królów. Nie otaczały jej urwiste zbocza, lecz otwierała się ku światu żywych, który był blisko. Mat-Hor skupiła się zatem na czystym błękicie nieba i przypominała sobie piękny krajobraz prawdziwej doliny, doliny Nilu, gdzie spodziewała się przeżyć niezliczone godziny rado­ści i zabawy.

Ramzes myślał o Nefertari, która tu spoczywała w złotej sali swojej wiecznej siedziby i z każdą chwilą odradzała się w kształcie feniksa, świetli­stego promienia lub tchnienia wiatru unoszącego się aż do krańców świata. O Nefertari, która płynęła w swojej barce po niebiańskich wodach ku świat­łości.

Mat-Hor milczała, nie ośmielając się przerwać medytacji króla. Pomimo spokoju miejsca i chwili była wzburzona do głębi postawą i mocą faraona. Niezależnie od tego, ile jeszcze czekają prób, osiągnie swój cel. Zdobędzie Ramzesa.


Cierpliwość Serramanny wyczerpała się. Ani podstęp, ani pochlebstwo nie dały żadnego rezultatu, sardyński olbrzym postanowił zatem przejść do bar­dziej bezpośredniej metody. Po posiłku składającym się z wołowych żeberek i ciecierzycy udał się konno do warsztatu Teszonka.

Tym razem Libijczyk wyśpiewa wszystko, co wie, a przede wszystkim, kto jest mordercą Aszy.

Kiedy Serramanna zsiadał z konia, zaskoczyło go zbiegowisko przed warsztatem garbarza. Kobiety, dzieci, starcy, robotnicy rozprawiali głośno jeden przez drugiego.

Odejdźcie stąd — rozkazał Serramanna — i pozwólcie mi przejść. Olbrzym nie musiał powtarzać polecenia. Zapadła cisza jak makiem za­siał.

We wnętrzu pomieszczenia jak zawsze panował straszliwy smród. Serra­manna, który nabrał zwyczaju perfumowania się jak Egipcjanie, zawahał się, czy wejść. Ale widok zespołu garbarzy zgromadzonego przy zasolonych skórach antylopy nakłonił go do zapuszczenia się w to obrzydliwe, pełne mdlącego zapachu miejsce. Odsunął wianki ze strączków akacji, bogatych w garbniki, ominął kadź z brunatnożółtą glinką ochry i oparł swoje ogromne dłonie na ramionach dwóch uczniów.

Co się dzieje?

Praktykanci rozstąpili się. Serramanna ujrzał ciało Teszonka z głową zanurzoną w zbiorniku z uryną i ptasim nawozem.

Wypadek, straszliwy wypadek — wyjaśnił kierownik warsztatu, przy­sadzisty Libijczyk.

Jak to się stało?

Nikt nic nie wie... Szef musiał przyjść do pracy z samego rana, a my trochę później, i tak go znaleźliśmy.

To mnie dziwi... Teszonk był doświadczonym technikiem. Nie mógł­by umrzeć w tak głupi sposób. Nie, to jest zbrodnia i któryś z was coś wie.

Mylisz się — zaprotestował kierownik warsztatu.

Sprawdzę to osobiście — obiecał Serramanna, spoglądając groźnie po zebranych. — Potrzebne jest drobiazgowe śledztwo.

Najmłodszy z terminatorów prześliznął się jak węgorz i wypadł z warszta­tu, uciekając co sił w nogach. Wygodne życie nie przytępiło refleksu Sardyńczyka, który rzucił się za nim w pogoń.

Młody człowiek doskonale orientował się w uliczkach robotniczej dzielnicy, ale dowódca straży przybocznej Ramzesa dysponował większą siłą fizyczną i nie stracił go z oczu. Kiedy terminator usiłował przeskoczyć mur, silna ręka Serramanny zacisnęła się na jego spódniczce.

Straciwszy oparcie, uciekinier wrzasnął i spadł ciężko na ziemię.

Mój krzyż... Mam złamany krzyż!

Zajmiesz się nim, kiedy powiesz mi prawdę. Nie ociągaj się, nicponiu, bo połamię ci ręce i nogi.

Przestraszony terminator zaczął mówić, przerywając co chwila.


Terminator, utykając, z trudem dotrzymywał kroku olbrzymiemu Sardyrdyńczykowi, który sprawiał wrażenie głęboko zmartwionego. Wbrew temu, cze­go się spodziewał, to nie Uri-Teszub zabił Teszonka.

Uri-Teszub, zdradziecki Hetyta sprzymierzony z Malfim, Libijczykiem mordercą, odwiecznym wrogiem Egiptu... Oto, jak spiskowano w cieniu! Trzeba będzie jeszcze udowodnić to Ramzesowi.


Setau płukał miedziane miseczki, pojemniki i sita różnej wielkości, pod­czas gdy Lotos zmywała regały w laboratorium. Następnie specjalista od jadu węży zdjął z siebie skórę antylopy, zamoczył ją w wodzie i wyżymał, aby usunąć z niej lecznicze substancje, którymi była nasycona. Lotos przypadnie w udziale znowu przerobić tę tunikę w prawdziwą wędrowną aptekę zawie­rającą skarby uzyskane od czarnej kobry, świszczącej żmii, żmii rogatej i wielu innych. Piękna Nubijka pochyliła się nad brązową kleistą cieczą — po rozcieńczeniu będzie skutecznym lekiem na zaburzenie krążenia krwi i osła­bienie serca.

Kiedy Ramzes wszedł do laboratorium, Lotos skłoniła się, ale Setau nie przerwał swojego zajęcia.

Lotos i ja dobrze znamy węże. Aby ich jad dawał życie, trzeba być specjalistą. A ta hetycka żmija zdolna jest zaatakować w taki sposób, że nawet najlepszy specjalista nie potrafi tego przewidzieć.

Czyż nie uodporniłeś mnie przeciwko wężom?

Setau zamruczał coś pod nosem. Istotnie, w młodości i potem przez wiele lat dawał Ramzesowi do wypicia napój zawierający niewielkie ilości jadu, co pozwoliłoby mu przeżyć bez względu na rodzaj ukąszenia.

Zbyt ufasz swojej mocy, Wasza Królewska Mość... Lotos wierzy, że jesteś prawie nieśmiertelny, ale ja sądzę, że ta Hetytka będzie starała się ci zaszkodzić.

Po cichu mówi się, że ona jest bardzo zakochana — szepnęła Nubijka.

O właśnie! — wykrzyknął zaklinacz węży. — Kiedy miłość przemie­ni się w nienawiść, staje się groźnym orężem. Ta kobieta będzie usiłowa­ła pomścić swoich, to oczywiste! Czyż nie dysponuje nadspodziewanym polem bitwy, królewskim pałacem? Oczywiście Ramzes nie będzie mnie słuchał.

Faraon odwrócił się do Lotos.



Król przeczytał z uwagą raport, który przekazał mu Ameni. Pobladły, z włosami przerzedzającymi się coraz bardziej, osobisty sekretarz monarchy pewną ręką i nadzwyczaj skrupulatnie zanotował pasjonujące zeznania Serramanny.

Uri-Teszub zabójcą Aszy, a Libijczyk Malfi jego wspólnikiem... Ale nie mamy żadnych dowodów.

Zajrzałem do archiwów ministerstwa spraw zagranicznych, do notatek Aszy i wypytałem specjalistów od Libii. Malfi jest naczelnikiem wojownicze­go plemienia, żądnego odwetu, szczególnie wobec nas.

Zwykła banda szaleńców czy rzeczywiste zagrożenie? Ameni namyślił się przez chwilę.

Chciałbym ci dać uspokajającą odpowiedź, ale wieść niesie, że Malfiemu udało się zjednoczyć kilka szczepów, które aż do teraz ścierały się między sobą.

Ameni obawiał się, że będzie musiał znieść gniew Ramzesa, tym gwał­towniejszy, że zdarzał się rzadko.

Ramzes wstał i podszedł do wielkiego okna w swoim biurze, skąd spoglą­dał wprost na słońce, nie porażając oczu. Słońce, jego gwiazda opiekuńcza, każdego dnia dawało mu energię potrzebną do wypełniania codziennych obowiązków, bez względu na piętrzące się trudności.

-— Garstka demonów wystarczy, aby zasiać nieszczęście, Ameni. Ten Libijczyk żyje na pustyni, tam jednoczy niszczycielskie siły i marzy, aby je wykorzystać przeciw nam. Nie będzie tu chodziło o wojnę, taką jak ta, którą prowadziliśmy z Hetytami, ale o inny rodzaj ciągłego nękania nas, bardziej podstępny, ale nie mniej wyczerpujący. Wyczuwam nienawiść Malfiego. Ona narasta, ona się zbliża.

Jeszcze niedawno to Nefertari wykorzystywała swój dar jasnowidzenia, aby wskazywać kierunek działaniom króla. Odkąd błyszczała na niebie, pośród gwiazd, Ramzes miał uczucie, że jej myśl żyje w nim i że ona prowadzi go nadal.


W dniu, kiedy nie będzie już żadnego problemu do rozwiązania, zaraz to zrobię.


36

Używając popiołu i natronu, mieszaniny sody, najzręczniejsza pałacowa masażystka nacierała skórę Mat-Hor, aby dokładnie ją oczyścić. Następnie umyła młodą Hetytkę substancją zawierającą wyciąg z kory balanitu, drzewa bogatego w saponinę, pomogła wygodnie się ułożyć na nagrzanych kamien­nych płytkach i zaczęła ją masować. Wonna pomada koiła, usuwała napięcie i perfumowała ciało.

Mat-Hor czuła się jak w raju. Nigdy na dworze jej ojca, króla Hattusila, nie zajmowano się nią tak pieczołowicie i zręcznie. Specjalistka od makijażu, manikurzystki i pedikiurzystki wykonywały swój zawód po mistrzowsku i nowa królowa Egiptu z każdym dniem czuła się piękniejsza. Czy nie było to koniecznym warunkiem, aby zdobyć serce Ramzesa? Promieniejąca radością i szczęściem Mat-Hor była przeświadczona, że nie można się jej oprzeć.

Właśnie w twoim wieku trzeba rozpocząć walkę ze starością, a nie kiedy jest już za późno.

Ależ...

Zaufaj mi, Wasza Królewska Mość. Dla mnie piękność królowej Egiptu to sprawa wagi państwowej.

Mat-Hor, przekonana, powierzyła się rękom masażystki, która nałożyła na jej twarz kosztowną maść z miodu, różowego natronu, sproszkowanego alabastru, nasion kozieradki i mleka oślicy.

Po pierwszym wrażeniu chłodu rozeszło się łagodne ciepło, które odegna starość i brzydotę.

Mat-Hor jeździła z uczty na ucztę, była przyjmowana przez dostojników i bogaczy, składała wizyty w haremach, gdzie uczono się tkactwa, muzyki i poezji. Każdego dnia z przyjemnością zapoznawała się z egipską sztuką życia. Wszystko było jeszcze piękniejsze niż w marzeniach! Nie myślała już

o Hattusas, smutnej i szarej stolicy kraju swojego dzieciństwa, służącej utwier­dzeniu militarnej potęgi. Tutaj, w Pi-Ramzes, nie było wysokich murów, ale ogrody, stawy, domy ozdobione emaliowanymi płytkami, które uczyniły ze stolicy Ramzesa turkusowe miasto, gdzie radosne śmiechy mieszały się ze śpiewem ptaków.

Hetycka księżniczka marzyła o Egipcie i teraz Egipt do niej należał! Była jego królową i wszyscy odnosili się do niej z szacunkiem.

Ale czy rządziła naprawdę? Wiedziała, że Nefertari codziennie pracowała u boku Ramzesa, rzeczywiście uczestnicząc w kierowaniu sprawami państwa. Była nawet główną autorką zawartego z Hetytami traktatu pokojowego.

Ona, Mat-Hor, oszałamiała się luksusem i przyjemnościami, ale tak mało widywała Ramzesa! Oczywiście, przychodził do niej w nocy, spragniony

i czuły, ale pozostawał daleki i nie miała nad nim żadnej władzy. I nie poznała żadnego z sekretów rządzenia.

Ta porażka była tylko chwilowa. Mat-Hor uwiedzie Ramzesa i zdominuje go. Inteligencja, piękność, spryt — to jej potrójny oręż. Walka może być długa i trudna, bo przeciwnik jest potężny, jednakże młoda Hetytka nie wątpiła w swoje ostateczne zwycięstwo. Zawsze uzyskiwała to, czego gorąco pragnę­ła. A teraz chciała zostać królową tak olśniewającą, że zaćmi nawet wspo­mnienie Nefertari.

Wasza Królewska Mość — szepnęła pokojowa — wydaje mi się... wydaje mi się, że faraon znajduje się w ogrodzie.

Idź, zobacz, a jeśli to naprawdę on, wróć natychmiast.

Dlaczego Ramzes nie uprzedził jej o swojej obecności? O tej porze, kiedy kończył się ranek, nie miał zwyczaju udzielać sobie chwili wytchnienia. Co jest przyczyną tego wyjątkowego zachowania?

Pokojowa wróciła, bardzo poruszona.


Ramzes siedział w pozycji skryby u podnóża sykomory o szerokiej koro­nie z połyskliwym listowiem, wśród którego przebijały zielone i czerwone owoce. Był ubrany w tradycyjną spódniczkę, jaką nosili faraonowie Starego Państwa, w czasach kiedy budowano piramidy. Na przegubach rąk miał dwie złote bransolety.

Hetytka obserwowała go. Bez wątpienia mówił do kogoś. Podbiegła na boso. Lekki wietrzyk sprawiał, że liście sykomory szumiały, a ich śpiew miał słodycz miodu. Młoda kobieta odkryła, z kim rozmawiał monarcha: ze swoim psem Stróżem, rozciągniętym na grzbiecie!

Usiadła obok Ramzesa. Stróż przekręcił się na boku i przyjął postawę sfinksa.

Ty... ty rozmawiałeś z tym zwierzęciem?

Wszystkie zwierzęta mówią. Jeśli są nam bliskie, tak jak był mój lew i jak jest mój pies, spadkobierca całej dynastii Stróżów, mają nam dużo do powiedzenia, jeśli tylko potrafimy ich słuchać.

Ale... co on ci opowiada?

Wyraża mi wierność, zaufanie i prostolinijność, opisuje mi piękne drogi tamtego świata, na które mnie poprowadzi.

Mat-Hor wydęła wargi.

Mat-Hor przysunęła się do Ramzesa i przyglądała mu się uważnie swoimi wspaniałymi czarnymi oczyma o migdałowym kształcie.

Hetytka uniosła się.

Mat-Hor poczuła, że wpadła w pułapkę.

Byłam zbyt młoda... A kraj Cheta to państwo wojenne, gdzie kobiety uważane są za istoty niższe. Tutaj wszystko jest inne! Czyż królowa Egiptu nie ma obowiązku służyć swojemu krajowi?

Młoda kobieta rozrzuciła włosy na kolanach Ramzesa.

Hetytka była zniechęcona.

Ja... ja nie rozumiem.

Hetytka podniosła się i stanęła przed władcą Dwóch Ziem.

Urażona Hetytka biegiem powróciła do swoich apartamentów, niech Ram­zes nie widzi, jak ona płacze ze złości.


37

Przez następne kilka miesięcy po tym spotkaniu Mat-Hor była olśnie­wająca. Wystrojona we wspaniałe suknie, opromieniała swoją pięknością i wdziękiem wieczorne przyjęcia tebańskie, odgrywając doskonale rolę kró­lowej, bez reszty oddanej życiu światowemu. Posłuszna radom króla, zapo­znała się z obyczajami dworu i pogłębiła swoją znajomość kultury starego Egiptu, której wielkość ją zafascynowała.

Mat-Hor nie napotykała żadnej wrogości, ale nie udało się jej zdobyć sympatii Ameniego, o którym mówiono, że jest najbliższym przyjacielem monarchy. Drugi zaufany powiernik faraona, Setau, powrócił już do Nubii w towarzystwie Lotos, ażeby zbierać tam jad od ukochanych węży i zastoso­wać w praktyce swoje pomysły dotyczące rozwoju tej krainy.

Młoda Hetytka miała wszystko i nie posiadała niczego. Władza, będąca tak blisko, pozostawała poza jej zasięgiem i rozgoryczenie ogarnęło serce Mat-Hor. Na próżno szukała też sposobu zdobycia Ramzesa i po raz pierwszy zwątpiła w siebie samą. Ale nie chciała, aby król to dostrzegł, toteż odurzała się ucztami i zabawami, których była niekwestionowaną królową.

W ten jesienny wieczór Mat-Hor poczuła się zmęczona. Odprawiła służbę i wyciągnęła się na łożu, z otwartymi oczyma, aby tym łatwiej marzyć o Ramzesie, człowieku wszechpotężnym i nieuchwytnym.

Podmuch wiatru uchylił lnianą zasłonę na oknie. Tak w każdym razie myślała Hetytka, zanim nie ujrzała mężczyzny z długimi włosami i o impo­nującym torsie.

Mat-Hor podniosła się i skrzyżowała ręce na piersi.

Światło księżyca pozwoliło królowej lepiej rozpoznać rysy nieoczekiwa­nego gościa.


—■ Zapominasz, kim jestem?

Młodą kobietą, upajającą się życiem w świecie z bajki.

Uri-Teszub i Mat-Hor mierzyli się spojrzeniami. Młoda kobieta wstała i wypiła czarkę chłodnej wody.

Bredzisz od rzeczy. Podpisano traktat pokojowy.

Zejdź z obłoków, Mat-Hor. Dla Ramzesa jesteś tylko cudzoziemką, którą wkrótce zamknie w haremie.

Mylisz się!

Czy podzielił się z tobą choć odrobiną władzy? Młoda kobieta zamilkła.

W oczach Ramzesa się nie liczysz. Jesteś tylko Hetytka i zakładniczką owego pokoju, który faraon w końcu zerwie, aby zmiażdżyć nieprzyjaciela, kiedy tylko ten się rozbroi. Ramzes jest podstępny i bezlitosny. To on zastawił tę sprytną pułapkę i Hattusil w nią wpadł. A ty zostałaś złożona w ofierze przez własnego ojca! Baw się, Mat-Hor, żyj wesoło, bo młodość prędko mija, dużo prędzej, niż sobie to wyobrażasz.

Królowa odwróciła się do Uri-Teszuba plecami.

Skończyłeś?

Zastanów się dobrze nad tym, co ci powiedziałem, a sama uznasz prawdziwość moich słów. Jeśli będziesz chciała znowu się ze mną zobaczyć, urządź to tak, abym się o tym dowiedział, bez alarmowania Serramanny.

Po co miałabym cię jeszcze raz oglądać?

Kochasz swój kraj tak samo jak ja. I nie zgodzisz się ani na porażkę, ani na upokorzenie.

Mat-Hor długo się wahała, zanim zdecydowała się odwrócić.

Lekki wiatr odchylił lnianą zasłonę, Uri-Teszub rozpłynął się w mroku. Czy był tylko nocnym demonem, czy też naprawdę przyszedł, aby przywołać ją do rzeczywistości?


Sześciu mężczyzn wyśpiewywało na całe gardło, rytmicznie poruszając nogami zanurzonymi w szerokiej kadzi, napełnionej winogronami. Z nieby­wałym zapałem ugniatali dojrzałe grona, aby dały wspaniałe wino. Na wpół pijani od oparów wydobywających się z kadzi, przytrzymywali się trochę niepewnie rosnących tuż obok pnączy winorośli. Najwięcej entuzjazmu wy­kazywał Serramanna, który narzucał rytm kompanom.

Ktoś pyta o ciebie — powiadomił go winogradnik.

Nie przerywajcie roboty — rozkazał Serramanna swoim ludziom — i nie opadnijcie z sił!

Mężczyzną tym okazał się podoficer z policji pustynnej, o silnie pomar­szczonej, kwadratowej twarzy, który nigdy nie rozstawał się ze swoim łu­kiem, kołczanem i krótkim mieczem.

Przychodzę do raportu — zameldował Serramannie. — Nasze patrole od kilku miesięcy we wszystkich kierunkach przemierzają Pustynię Libijską w poszukiwaniu Malfiego i jego buntowników.

Znaleźliście ich w końcu?

Niestety, nie. To ogromna pustynia, a my kontrolujemy jedynie strefę przy granicy Egiptu. Zapuszczanie się głębiej jest ryzykowne. Szpiegują nas Beduini i uprzedzają Malfiego o naszym zbliżaniu. Dla nas to nieuchwytny cień.

Serramanna był rozczarowany i zaniepokojony. Kompetencje policjantów pustynnych nie podlegały dyskusji. Ich porażka dowodziła jedynie, jak groź­nym przeciwnikiem okazał się Malfi.

Czy to pewne, że Malfi zjednoczył kilka szczepów?

Nie jestem o tym przekonany — odpowiedział podoficer — być może chodzi tu tylko o pogłoskę, jakich wiele.

Pozostawajcie w gotowości. Przy najmniejszym incydencie zawiadomcie pałac.

Jak sobie życzysz... Ale czego mamy się obawiać ze strony Libijczyków?

Jesteśmy pewni, że Malfi będzie się starał nam szkodzić w jakiś sposób. I jest podejrzany o zbrodnię.



Ameni nie wyrzucał żadnego dokumentu. Z czasem jego biuro w Pi-Ram­zes zmieniło się w archiwum wypełnione papirusami i drewnianymi tablicz­kami. W trzech dobudowanych pomieszczeniach przechowywano dawne dokumenty. Raz po raz jego podwładni radzili mu, aby pozbył się niepotrzeb­nych tekstów, ale Ameni wolał mieć jak najwięcej informacji pod ręką i nie zwracać się ciągle do innych urzędów, których opieszałość doprowadzała go do rozpaczy.

Pisarz pracował szybko. Według niego każdy problem, którego rozwiąza­nie się przeciągało, łatwo mógł się rozjątrzyć. I najlepiej było liczyć tylko na samego siebie, nie myśląc o tych tysięcznych relacjach, znikających nagle, w chwili kiedy trudność wydawała się już nie do pokonania.

Nasyciwszy się ogromną porcją mięsa z rosołu, które tak jak i inne posiłki nie pomoże mu utyć, Ameni pracował przy słabym świetle oliwnych lampek, kiedy do jego biura wkroczył Serramanna.

Pod warunkiem, że nic nie poprzekładasz. Sardyński olbrzym stał dalej.

Ton Sardyńczyka zaintrygował Ameniego.

Co masz na myśli?

Jesteś doskonałym pisarzem, ale czas ucieka i nie jesteś już młodym człowiekiem.

Ameni odłożył swój pędzelek i skrzyżował ramiona.

Ameni się rozzłościł.


38

Świątynia milionów lat Ramzesa na zachodnim brzegu Teb zajmowała powierzchnię pięciu hektarów. Zgodnie z życzeniem faraona pylony sprawiały wrażenie, że sięgają nieba, drzewa ocieniały zbiorniki czystej wody, bramy były wykonane z pozłacanego brązu, posadzki ze srebrnych płytek, a posągi ożywia­ne przez obecność „ka" miały osobne dziedzińce. Wokół sanktuarium mieściła się biblioteka i składy, a w samym sercu budowli — kaplice poświęcone Setiemu, ojcu Ramzesa, Tui, jego matce, i Nefertari, wielkiej małżonce królewskiej.

Władca Dwóch Ziem często udawał się do tej magicznej posiadłości, należącej do bogów. Tutaj czcił pamięć owych ukochanych istot, na zawsze obecnych w jego sercu. Jednakże ta podróż była wyjątkowa.

Meritamon, córka Ramzesa i Nefertari, miała dopełnić rytuału, który unieśmiertelni panującego obecnie faraona.

I znowu, kiedy Ramzes ją zobaczył, uderzyło go jej podobieństwo do matki. W obcisłej sukni, przyozdobionej na wysokości piersi dwiema różycz­kami, Meritamon uosabiała Seszat, boginię Pisma. Jej drobna twarz, w obra­mowaniu dwóch okrągłych kolczyków, była delikatna i promienna.

Król wziął ją w ramiona.

Jak się czujesz, moja ukochana córko?

Meritamon skłoniła się przed najwyższym władcą.

Niech Wasza Królewska Mość zechce łaskawie pójść za mną. Bogini, którą uosabiała, zaprowadziła Ramzesa aż do kaplicy, gdzie

oczekiwał na niego kapłan w masce ibisa, boga Thota. W obecności Ramzesa Thot i Seszat wpiszą pięć imion króla w liście wielkiego drzewa przedstawionego na kamiennej płaskorzeźbie.

W ten sposób — powiedziała Meritamon — twoje dzieje zostaną utrwalone miliony razy, a zatem będą żyły wiecznie.

Ramzes odczuwał dziwne podniecenie. Był tylko człowiekiem, któremu los powierzył trudny obowiązek, ale boscy małżonkowie odwołali się do innej rzeczywistości, instytucji faraona, którego duch przechodził z króla na króla od początku pierwszej dynastii.

Oboje celebransi wycofali się, pozostawiając Ramzesa wpatrującego się w drzewo milionów lat, gdzie właśnie zapisała się jego wieczność.



Meritamon wracała do tej części świątyni, która była przeznaczona dla muzykantek, kiedy drogę zastąpiła jej młoda kobieta o blond włosach, ubrana we wspaniałą suknię.

Meritamon uśmiechnęła się.



Ramzes długo oddawał się medytacji w ogromnej sali kolumnowej świą­tyni Karnaku, której budowę rozpoczął jego ojciec, a on sam dokończył, wy­pełniając w ten sposób obowiązek syna i następcy. Światło przenikające przez kamienne okna rozdzielone pośrodku kolumienkami przesuwało się, rozjaśniając po kolei malowidła i płaskorzeźby, na których wyobrażono faraona, gdy składa bogom ofiary, prosząc ich, aby zgodzili się przebywać na ziemi.

Amon, wielki duch Egiptu, napełniający wszystkich życiodajnym tchnie­niem, pozostawał tajemniczy, choć działał wszędzie. Przychodzi z wiatrem

Mężczyzna, który zbliżał się do Ramzesa, miał kwadratową twarz o nie­przyjemnym wyrazie, którego wiek nie złagodził. Dawny nadzorca królew­skich stajni wstąpił na służbę w Karnaku i pokonawszy szczeble hierarchii, został drugim prorokiem boga. Ubrany w suknię z nieskazitelnie białego lnu, z wygoloną czaszką, Bachen zatrzymał się kilka kroków przed monarchą.

Ramzes cenił wierność Bachena, który był jedną z tych wyjątkowych istot, które nie pragną zaszczytów, lecz troszczą się jedynie o to, by postępo­wać uczciwie. Zarządzanie największą świątynną posiadłością Egiptu było w dobrych rękach.

Jednakże Bachen był mniej pogodny niż zazwyczaj.


Kiedy Ramzes powrócił do Teb, Ameni natychmiast zjawił się w jego biurze obarczony urzędowymi papirusami. Każdy na jego widok zastanawiał się, skąd pisarz o tak kruchym wyglądzie czerpie energię, aby podołać tak wielkim ciężarom.

Wasza Królewska Mość, trzeba interweniować jak najszybciej! Poda­tek od statków przewożących towary jest nadmierny i...

Ameni urwał. Powaga malująca się na twarzy Ramzesa odradziła mu naprzykrzanie się drobiazgami.

Jaki jest stan naszych zapasów olibanu, kadzidła i mirry?



Ameni wezwał do swojego biura zarządcę magazynów Podwójnego Bia­łego Domu, naczelnika Skarbca i zwierzchnika Domu Sosny, który zajmo­wał się weryfikowaniem dostaw towarów przychodzących z innych krajów. Trzech dostojników w kwiecie wieku, czyli po pięćdziesiątce.

Ja oświadczam to samo — powiedział zwierzchnik Domu Sosny. — Gdyby w ciągu najbliższych miesięcy moje zapasy nadal się zmniejszały, nie omieszkałbym was zawiadomić.

Ameni był przybity.

Trzej wysocy urzędnicy poświęcili ducha dla litery i jak to często bywa, nie skontaktowali się między sobą.

Podajcie mi dokładny stan waszych rezerw.

Ameni szybko dokonał obliczeń: do wiosny w Egipcie nie będzie ani odrobiny kadzidła. Mirra i oliban znikną z laboratoriów i świątyń. A w całym kraju zrodzi się i rozszerzy uczucie buntu przeciw niedopatrzeniu Ramzesa.


39

Zawsze piękna jak wiosenna jutrzenka, naczelny medyk Neferet skończy­ła przygotowywanie amalgamatu z żywicy pistacji, miodu, opiłków miedzi zmieszanych z odrobiną mirry, który posłuży do pielęgnacji zęba jej dostoj­nego pacjenta.

Nie ma żadnego ropnia — wyjaśniła Ramzesowi — ale dziąsła są wrażliwe i masz coraz większą skłonność do zapalenia stawów. Niech Wasza Królewska Mość nie zapomina o płukaniu ust i o wywarach z kory wierz­bowej.


Widząc zakłopotanie monarchy, Neferet nie stawiała już pytań, które cisnęły się jej na usta. Sprawa musiała być poważna, ale miała zaufanie do Ramzesa, że wyprowadzi kraj z tej trudnej sytuacji.


Ramzes długo oddawał się medytacjom przed statuą swojego ojca Setiego, którego kamienna twarz, dzięki talentowi rzeźbiarza, była pełna życia. W su­rowym biurze o białych ścianach poprzez obecność Setiego myśl panującego faraona łączyła się z myślą jego poprzednika. Kiedy Ramzes musiał podejmo­wać decyzje dotyczące przyszłości królestwa, zawsze radził się ducha monar­chy, który przygotował go do obecnej funkcji za cenę surowego wychowania, jakie niewielu ludzi potrafiłoby znieść.

Seti miał słuszność. Ramzes wytrzymywał ciężar długiego panowania właśnie dzięki owemu wymagającemu kształtowaniu przez ojca. Z wiekiem dojrzałym ożywiający faraona ogień nie stracił na sile, a żar młodości prze­mienił się w gorące pragnienie, by budować swój kraj i kształtować swój lud tak, jak czynili to jego przodkowie.

Kiedy wzrok Ramzesa spoczął na wielkiej mapie Bliskiego Wschodu, z której często korzystał, faraon pomyślał o Mojżeszu, swoim przyjacielu z dzieciństwa. On także płonął żarliwym ogniem, i to on był jego prawdzi­wym przewodnikiem na pustyni w poszukiwaniu Ziemi Obiecanej.

Niejeden raz, wbrew opiniom swoich wojskowych doradców, faraon odmówił działań przeciw Mojżeszowi i Hebrajczykom. Czyż nie powinni wypełnić swojego przeznaczenia aż do końca?

Ramzes pozwolił wejść Ameniemu i Serramannie.

Podjąłem kilka decyzji. Jedna z nich powinna cię usatysfakcjonować, Serramanno.

Wysłuchawszy króla, sardyński olbrzym niezwykle się ucieszył.


Tanit, pulchna Fenicjanka, nie znudziła się życiem z Uri-Teszubem. Chociaż Hetyta traktował ją brutalnie, ulegała wszystkim jego życzeniom. Dzięki niemu każdego dnia odkrywała rozkosze zmysłowej miłości i przeży­wała nową młodość. Uri-Teszub stał się jej bożyszczem.

Uściskawszy ją brutalnie, Hetyta wstał i prezentując swoją wspaniałą tężyznę fizyczną, przeciągnął się jak drapieżnik.

Jesteś wspaniałą klaczką, Tanit. Chwilami sprawiasz, że zapominam o moim kraju.

Tanit opuściła łoże i przykucnąwszy, przytuliła się do nóg kochanka.

Tanit podniosła się i mocno objęła Uri-Teszuba.

Zaufaj mi, kochany, ja...

Hetyta uderzył Fenicjankę w twarz, aż krzyknęła z bólu.

Jesteś kobietą, a kobieta nie powinna się mieszać do spraw mężczyzn. Bądź posłuszna, a wszystko będzie dobrze.

Uri-Teszub zamierzał dołączyć do Malfiego, aby przechwycić konwój z olibanem, mirrą i kadzidłem, a potem zniszczyć cenne produkty. Na skutek ich braku ucierpi popularność Ramzesa i wzburzenie ogarnie kraj, stwarzając dogodne warunki do niespodziewanego ataku Libijczyków. W kraju Cheta, partia przeciwstawiająca się pokojowi z Egiptem usunie z tronu Hattusila i powoła Uri-Teszuba, jedynego wojennego dowódcę zdolnego pokonać ar­mię faraona.

Na progu sypialni pojawiła się wystraszona służąca.

Nie — wtrącił Uri-Teszub. — Zobaczymy, czego chce nasz przyjaciel Serramanna. Niech poczeka, zaraz przyjdziemy.

Nie chcę się spotkać z tym gburem!

Jestem z misją oficjalną.

A w czym ona nas dotyczy? — dopytywała się Tanit.

Ramzes przyznał prawo azylu Uri-Teszubowi w trudnych czasach, a dzisiaj jest zadowolony z jego włączenia się w społeczność egipską. Dlate­go też król przyznaje wam przywilej, z którego możecie być dumni.

Tanit była zaskoczona.

A o co chodzi?

Królowa podejmuje wizytę wszystkich haremów w Egipcie, gdzie na jej cześć zostanie zorganizowanych wiele uroczystości. Mam przyjemność was zawiadomić, że zaliczono was do jej gości i będziecie jej towarzyszyć podczas całej podróży.

To... cudowne! — wykrzyknęła Fenicjanka.

Nie wyglądasz na zadowolonego, Uri-Teszubie — zwrócił uwagę!
Sardyńczyk. '

Oczywiście, że tak... Ja, Hetyta...

A czyż królowa Mat-Hor nie jest hetyckiego pochodzenia? A ty jesteś żonaty z Fenicjanka. Egipt jest bardzo gościnny, jeśli szanuje się jego prawa. Ponieważ tak jest w twoim przypadku, zostałeś uznany za prawdziwego poddanego faraona.

A czemu ciebie przysłano z tą nowiną?

Bo będę odpowiedzialny za bezpieczeństwo znamienitych gości — odpowiedział Serramanna z szerokim uśmiechem. — I ani na chwilę nie spuszczę cię z oczu.



Było ich nie więcej niż setka, ale potężnie uzbrojonych i doskonale wyćwiczonych. Malfi utworzył doborowy oddział, do którego należeli wy­łącznie jego najlepsi ludzie: doświadczeni wojownicy przemieszani z młody­mi żołnierzami o niezmordowanej sile.

Po ostatnich ćwiczeniach, w czasie których śmierć poniosło dziesięciu nieudolnych rekrutów, oddział wyborowy opuścił tajny obóz w sercu Pustyni Libijskiej i udał się drogą na północ w kierunku zachodniej odnogi egipskiej Delty. Część drogi przebyli barką, część bagnistymi drogami, przecinając Deltę z zachodu na wschód, następnie wykręcili ku Półwyspowi Arabskiemu, aby zaatakować konwój wiozący cenne substancje. Uri-Teszub i jego zwolen­nicy dołączą do nich przed samą granicą i dadzą im dokładne wskazówki, jak ominąć egipskie patrole i wymknąć się czujności strażników.

Pierwszy etap podboju okaże się triumfem. Uciśnieni Libijczycy na nowo odzyskają nadzieję, a Malfi zostanie bohaterem mściwego ludu, spragnione­go zemsty. Ale najpierw trzeba ugodzić Egipt w to, co stanowi jego podsta­wowe wartości: odprawianie obrzędów i kult oddawany bogom, będących wyobrażeniem Zasady Maat. Bez olibanu, bez mirry i bez kadzidła kapłani poczują się pozostawieni samym sobie i oskarżą Ramzesa, że zerwał pakt z niebem.

Powrócił zwiadowca.

Malfi, wyciągnięty płasko na pagórku miękkiej ziemi, ukryty za kolcza­stymi krzewami, nie wierzył własnym oczom.

Egipskie wojsko rozciągało się na szerokim paśmie ziemi między morzem a bagnem, które we wszystkich kierunkach przemierzały małe barki zajęte przez łuczników. Drewniane wieże pozwalały strażnikom kontrolować roz­legły horyzont. Było tam kilka tysięcy ludzi dowodzonych przez Merenptaha, młodszego syna Ramzesa.

Przejście jest niemożliwe — ocenił zwiadowca — dostrzegą nas i wybiją.

Malfi nie mógł poprowadzić na śmierć swoich najlepszych ludzi, mają­cych być zaczątkiem libijskiej armii. Rozbicie karawany stanowiło łatwe zada­nie, ale starcie z tak wielką liczbą egipskich żołnierzy byłoby samobójstwem.

Ogarnięty wściekłością Libijczyk ujął kępkę ciernistego krzewu i zgniótł ją w garści.


40

Zwierzchnik karawan wożących towary do Egiptu, Syryjczyk około pięć­dziesiątki, był oszołomiony. On, doświadczony kupiec, który w swoich hand­lowych podróżach we wszystkich kierunkach przemierzył szlaki Bliskiego Wschodu, nigdy nie widział takiego skarbu. Umówił się z producentami, aby odszukali go na północo-zachodnim wierzchołku Półwyspu Arabskiego w ja­łowej i opustoszałej okolicy, gdzie w dzień temperatura była nie do wytrzy­mania a w nocy poniżej zera, nie wspominając już o wężach i skorpionach. Ale było to idealne miejsce, aby ukryć tajny magazyn, gdzie od trzech lat Syryjczyk gromadził bogactwa kradzione Egiptowi.

Swoich wspólników, Libijczyka Malfiego i Hetytę Uri-Teszuba, zapewnił z przekonaniem, że zapasy cennych produktów, zresztą bardzo niewielkie z powodu mizernych zbiorów, zostały zniszczone. Malfi i Uri-Teszub byli wojownikami, a nie handlarzami, nie wiedzieli zatem, że dobry kupiec nigdy nie poświęci towaru.

Syryjczyk miał czarne, natłuszczone włosy, gładko przyczesane na okrągłej czaszce, twarz jak księżyc w pełni i też bladą, szeroki tors osadzony na krótkich nogach. Był przyjacielem innego Syryjczyka, Rai, szpiega na hetyckim żołdzie, który umarł okrutną śmiercią. Kłamał i kradł od młodości, nie zapominając płacić za milczenie tym, którzy mogli go zadenuncjować władzom i przez lata potajemnie zgromadził niezłą fortunę.

Czyż nie była śmiesznie mała w porównaniu z tą niewiarygodną żyłą złota, która właśnie została złożona w jego magazynach?

Drzewa kadzidłowe z Arabii trzykrotnie dały tak obfite zbiory, że trzeba było zatrudnić więcej niż zwykle sezonowych pracowników. Ciemnozielone liście i złociste kwiaty o purpurowym sercu stanowiły jedynie ozdobę przy wspaniałej brązowej korze. Skrobiąc ją umiejętnie, sprawiano, że wypływały kropelki żywicy, które zlepione przez specjalistów w twarde kuleczki wydzie­lały przy spalaniu cudowny zapach.

A cóż powiedzieć o niezrównanej jakości olibanu! Jego biaława żywica, mleczna i pachnąca, spływała ze szczodrobliwością godną złotego wieku, małe łezki o gruszkowatym kształcie, białe, szare lub żółte, sprawiały, że naczelnik karawan chciał płakać z radości. Znał liczne zalety tej kosztownej i poszukiwanej substancji: antyseptyczna, przeciwzapalna, znieczulająca, do namaszczeń, do przyklejanych opatrunków, w proszku albo w płynie. Medycy egipscy używali jej do leczenia obrzęków, wrzodów, ropni, zapalenia oczu i uszu. Oliban tamował krwotoki i przyspieszał zabliźnianie się ran, służył nawet jako antidotum. Główny medyk Dwóch Ziem, słynna Neferet, odpo­wiednio zapłaci za niezastąpiony oliban.

A zielona gumożywica z galbanowca, a ciemna żywica z ladanowca, a gęsty żywiczny olejek z drzewa balsamowego, a mirra... Syryjczyk był na granicy ekstazy. Czy jakiś kupiec sądził, że pewnego dnia będzie posiadaczem takiej fortuny?

Syryjczyk nie omieszkał też przygotować przynęty dla swoich sojuszni­ków: jedną karawanę skierował na szlak, gdzie oczekiwali Uri-Teszub i Malfi. Czyż jednak nie popełnił błędu, powierzając jej jedynie niewielki ładunek? Niestety, wieść się już rozeszła, mówiono o wyjątkowym zbiorze, a te pogłos­ki niosły ryzyko, że zbyt prędko dotrą do uszu Hetyty i Libijczyka.

Jak zyskać na czasie? Za dwa dni Syryjczyk przyjmie tutaj kupców greckich, cypryjskich i libańskich, aby im sprzedać zawartość swojego maga­zynu, zanim umknie na Kretę, gdzie będzie pędził szczęśliwy żywot. Dwa nie kończące się dni, w czasie których będzie umierał ze strachu, że zobaczy swoich groźnych sojuszników.

Jakiś Hetyta chce z tobą mówić — powiadomił go ktoś ze służby. Syryjczykowi zaschło w ustach, a oczy zapiekły. Katastrofa! Uri-Teszub,

coś podejrzewając, przyszedł zażądać od niego wyjaśnień. A jeśli zmusi go do otwarcia składu... Uciekać czy jakoś przekonać byłego naczelnego wodza hetyckiej armii?

Syryjczyk, sparaliżowany lękiem, nie był w stanie podjąć decyzji. Mężczyzna, który podszedł do niego, nie był Uri-Teszubem.



Ledwie Hetyta odjechał, zwierzchnik karawan jednym tchem wypił trzy czarki mocnego likieru. Szczęście dopisało mu nadspodziewanie! Uri-Teszub zatrzymany w Egipcie... Widocznie musi istnieć jakieś bóstwo opiekuńcze dla złodziei!

Pozostaje Malfi, niebezpieczny szaleniec, miewający niekiedy przebłyski świadomości. Zwykle widok krwi wystarczał, aby go odurzyć. Zamordowa­nie kilku kupców musiało mu dostarczyć tyle przyjemności, że na pewno zapomniał przyjrzeć się towarom z bliska. Ale jeśli zrobi się podejrzliwy, odszuka zwierzchnika karawan z furią obłąkanego.

Syryjczyk miał wiele zalet, ale na pewno nie należała do nich odwaga. Przeciwstawienie się Malfiemu przekraczało jego siły.

W oddali pojawił się tuman kurzu.

Kupiec nie oczekiwał nikogo... To może być tylko Malfi i jego doborowy oddział rzeźników!

Syryjczyk, załamany, osunął się na matę. Szczęście się odwróciło. Malfi z rozkoszą poderżnie mu gardło i zostawi czas na umieranie.

Tuman kurzu przesuwał się powoli. Konie? Nie, one zbliżałyby się prę­dzej. Osły... Tak, to osły. Zatem karawana! Ale skąd przybywa?

Uspokojony, ale też zaintrygowany Syryjczyk podniósł się i nie spuszczał już z oczu orszaku ciężko obładowanych czworonogów, idących ku niemu miarowym, pewnym krokiem. I poznał przewodników karawany. To ci, których wysłał na śmierć, na szlak, gdzie oczekiwał Malfi!

Czy nie padł ofiarą złudzenia? Nie, bo oto podjeżdża naczelnik konwoju, jego starszy rodak.

Zwierzchnik karawan ukrył swoje zdumienie.

Nawet najmniejszego wypadku?

Nawet najmniejszego. Spieszno nam do picia i jedzenia, chcemy się umyć i spać. Zajmiesz się ładunkiem?

Oczywiście, oczywiście... Idź odpocząć.

Karawana w komplecie, ładunek nietknięty... Jedyne możliwe wytłuma­czenie to, że Malfi i jego Libijczycy zostali zatrzymani. Być może ten zwariowany na punkcie wojny szaleniec został zabity przez policję pustynną.

Powodzenie i fortuna... Życie obsypało Syryjczyka wszelką pomyślnoś­cią. Jak to dobrze, że podjął ryzyko!

Był trochę pijany, ale pospieszył do składu, do którego tylko on jeden posiadał klucz. Drewniana zasuwa była złamana.

Zwierzchnik karawan, trupio blady, popchnął drzwi. Twarzą do niego przed stosem skarbów stał mężczyzna o wygolonej czaszce, ubrany w skórę pantery.

Kto... kto ty jesteś?

Cha, wielki kapłan z Memfis i starszy syn Ramzesa. Przybyłem, by odszukać to, co należy do Egiptu.

Syryjczyk ujął sztylet.

Tylko bez niedorzecznych gestów. Faraon cię obserwuje. Złodziej obejrzał się. Wszędzie, zza piaszczystych pagórków pojawili się

egipscy łucznicy. A w słońcu Ramzes Wielki z błękitną koroną na głowie, stojący na swoim rydwanie.

Zwierzchnik karawan upadł na kolana.

Na samą myśl, że ma stanąć przed trybunałem, który orzeknie najwyższy wymiar kary, Syryjczyk stracił głowę. Ze wzniesionym sztyletem rzucił się na łucznika, podchodzącego do niego, aby założyć mu drewniane kajdanki, i wbił mu ostrze w ramię.

Trzej inni łucznicy, sądząc, że ich towarzysz jest w śmiertelnym niebez­pieczeństwie, wystrzelili bez wahania. Z ciałem przeszytym strzałami złodziej upadł na ziemię.

Mimo nieprzychylnej opinii Ameniego Ramzes uparł się, że sam stanie na czele ekspedycji. Dzięki informacjom dostarczonym przez policję pustynną i posługując się swoją różdżką, król odnalazł potajemne miejsce, dokąd przy­bywały zawrócone z drogi karawany. A jednocześnie dostrzegł też inną anomalię, której istnienie chciał sprawdzić.

Rydwan Ramzesa popędził na pustynię, a za nim zastępy wojskowych pojazdów. Dwa konie Ramzesa były tak szybkie, że znacznie wyprzedziły resztę eskorty.

Aż po horyzont ciągnął się piasek, kamienie i pagórki.

Monarcha przejechał przez wydmę i zatrzymał się.

Jak okiem sięgnąć, wspaniałe drzewa o żółtoszarej korze, a drewnie białym i miękkim. Nadzwyczajna plantacja olibanów, które będą dawały Egiptowi swoją cenną żywicę przez długie lata.


Nerwy Uri-Teszuba zostały wystawione na ciężką próbę. Ani piękno ogrodów, ani doskonałe potrawy, ani czar koncertów nie mogły sprawić, aby zapomniał o natrętnej obecności Serramanny i jego nieznośnym uśmiechu. Za to Tanit potrafiła docenić tę wizytę w haremach w towarzystwie olśniewającej królowej, która zjednywała sobie nawet najbardziej zgryźliwych zarządców. Mat-Hor wydawała się zachwycona pochlebstwami dworzan, szukających jej względów.

Wspaniała nowina — powiadomił go Serramanna. — Ramzes właśnie dokonał nowego cudu. Faraon odkrył ogromną plantację olibanów, a karawa­ny przybyły całe i zdrowe do Pi-Ramzes.

Hetyta zacisnął pięści. Dlaczego Malfi nie interweniował? Gdyby Libijczyk został zatrzymany lub zabity, Uri-Teszub nie miałby żadnej szansy na wprowadzenie zamętu w Egipcie.

Podczas gdy Tanit rozmawiała z kilkoma kobietami interesu, które królo­wa zaprosiła do haremu w Mer-Ur, tego, którym kiedyś zarządzał Mojżesz, Uri-Teszub przysiadł na suchym kamiennym murku nad brzegiem niewielkie­go jeziora.

O czym rozmyślasz, drogi rodaku?

Były głównodowodzący hetyckiej armii podniósł wzrok, aby popatrzeć na Mat-Hor w rozkwicie swojej piękności.

Przeżywasz ostatnie chwile swojego snu. Ramzes właśnie poprowa­dził ekspedycję wojskową, aby jeszcze bardziej podporządkować sobie lud­ność egipskich kolonii. Czyż trzeba być ślepym, aby nie zauważyć, że umacnia swoje bazy wypadowe do ataku na kraj Cheta? Zanim rozpocznie ofensywę, pozbędzie się dwóch niepożądanych osób, ciebie i mnie. Ja będę miał wyzna­czoną siedzibę pod policyjnym nadzorem i pewnie padnę ofiarą jakiegoś; wypadku. Ty będziesz zamknięta w jednym z tych haremów, które dziś zwiedzasz z taką przyjemnością.

Haremy nie są więzieniami!

Dadzą ci zaszczytne, bzdurne stanowisko i już nigdy nie zobaczysz króla. Przecież Ramzes myśli tylko o wojnie.

Skąd jesteś tego tak pewny?

Mam swoją siatkę przyjaciół, Mat-Hor, a ona dostarcza mi prawdzi­wych informacji, takich, do których ty nie masz dostępu.

Co proponujesz?

Król lubi dobrą kuchnię. Ceni szczególnie jeden przepis wymyślony specjalnie dla niego: „Smakołyk Ramzesa" — marynatę z łagodnym czosn­kiem, cebulą, czerwonym winem z oaz, wołowym mięsem i filetami z okonia nilowego. To słabostka, którą Hetytka powinna umieć wykorzystać.

Ośmielasz się mi proponować?...

Nie odgrywaj naiwnego dziewczątka! W Hattusas nauczyłaś się posłu­giwać trucizną.

Hetyta grał o dużą stawkę. Jeśli nie udało mu się posiać w jej umyśle zwątpienia i niepokoju, Mat-Hor wyda go Serramannie. Ale jeśli tak, to wykonał kawałek ładnej roboty.



Cha był zaniepokojony.

Tymczasem program odnowienia zabytkowych budowli w Sakkarze, któ­rego się podjął, dawał widoczne rezultaty. Piramida schodkowa Dżesera, piramida schodkowa Unasa, w której wnętrzu zostały zapisane pierwsze „Teksty Piramid" wyjawiające sposoby odradzania duszy króla, monumental­ne budowle Pepiego I, zyskały dzięki jego staraniom.

A wielki kapłan z Memfis na tym nie poprzestał. Zlecił również swoim ekipom majstrów i ociosywaczy kamieni, aby opatrzyli rany piramid i świątyń faraonów piątej dynastii w miejscowości Abuzir, na północ od Sakkary. W samym Memfis Cha kazał rozbudować świątynię Ptaha, tak aby mogła odtąd pomieścić kaplicę ku pamięci Setiego, a w bliskiej przyszłości również sanktuarium ku chwale Ramzesa.

Cha, kiedy czuł się już bardzo zmęczony, udawał się na miejsce, gdzie były wydrążone grobowce królów pierwszej dynastii, na skraj pustynnego płaskowyżu w Sakkarze, górującego nad gajami palmowymi i uprawnymi polami. Grobowiec króla Dżeta, który wyróżniało trzysta okalających go byczych głów z terakoty, wyposażonych w prawdziwe rogi, przekazywał mu energię niezbędną, aby dalej umacniać więzy między teraźniejszością a przeszłością.

Ale czy uda mu się tego dokonać? Po raz trzeci w tym roku Cha kazał się zawieźć rydwanem aż do piramidy Mykerinosa, na której chciał po ostatecz­nym zakończeniu prac renowacyjnych wyryć pamiątkową inskrypcję.

I po raz trzeci zastał pusty plac budowy. Tylko stary kamieniarz posilał się świeżym chlebem natartym czosnkiem.

Tak, widmo pojawiło się znowu. Kilku go widziało: trzymał w rękach węże i groził, że zabije każdego, kto się do niego zbliży. Dopóki to widmo nie zostanie przepędzone, nikt nie zgodzi się tutaj pracować, nawet za dużą zapłatę.

Tego właśnie niepowodzenia obawiał się Cha, że nie zdoła doprowadzić do należytego stanu historycznych budowli na płaskowyżu w Gizie. A to widmo sprawiało, że spadały kamienie, i powodowało wypadki. Wszyscy wiedzieli, że chodzi tu o udręczoną duszę, która powróciła na ziemię, aby szerzyć nieszczęście wśród żywych. Mimo całej swojej wiedzy wielkiemu kapłanowi nie udało się przeszkodzić mu w niszczeniu.

Kiedy ujrzał zbliżający się rydwan Ramzesa, którego prosił o pomoc, Cha odzyskał nadzieję. Ale jeśli królowi się nie powiedzie, tę część równiny w Gizie trzeba będzie uznać za strefę zakazaną i bezsilnie patrzeć, jak nisz­czeją arcydzieła.

Sytuacja się pogarsza, Wasza Królewska Mość, już nikt nie zgadza się tutaj pracować.

Ramzes spoglądał na piramidę Mykerinosa, wspartą na solidnych granito­wych podstawach. Każdego roku faraon przybywał do Gizy, aby zaczerpnąć tu energii budowniczych, którzy przyoblekli w kamień promienie słońca, łącząc ziemię z niebem.

Król spostrzegł starego kamieniarza, który nadal się posilał, i podszedł do niego.

Zaskoczony kamieniarz upuścił chleb i padł na kolana, z rękoma wyciąg­niętymi do przodu, a czołem przy ziemi.

Dlaczego nie uciekłeś z innymi?

Stary człowiek, trzęsąc się, poprowadził króla w uliczki grobowców, gdzie spoczywali wierni służący Mykerinosa, którzy na tamtym świecie nadal tworzyli jego dwór. Wprawnym okiem Cha zwrócił uwagę, że niektóre z nich wymagały odnowienia.

Kamieniarz wszedł na mały odkryty dziedziniec z podłogą usłaną resztka­mi wapnia. W kącie ułożono w stos niewielkie bloki.

Pewien kamieniarz, którego pamięć nie została uczczona i który mści się, napadając na swoich towarzyszy.

Według hieroglificznych napisów zmarły kierował zespołem budowni­czych w epoce Mykerinosa.

Pojawił się otwór prostokątnej studni. Cha wrzucił do niej kamyk, który zdawał się spadać bez końca.

Więcej niż piętnaście metrów — stwierdził kamieniarz, kiedy usłyszał odgłos uderzenia o dno studni. — Nie zapuszczaj się w tę piekielną czeluść, Wasza Królewska Mość.

Wzdłuż ściany zwieszała się węźlasta lina.

A jeśli napotkasz widmo — oponował Cha — czy będziesz umiał wypowiedzieć formuły, które powstrzymają je od niszczenia?

Stary człowiek spuścił głowę.

Jako że jestem wielkim kapłanem Ptaha — powiedział starszy syn Ramzesa—ja powinienem wykonać to zadanie. Nie zabraniaj mi tego, ojcze.

Cha zapuścił się w przepastną głębinę. Na dnie studni nie było mroczno. Ściany z wapiennego kamienia emanowały dziwne słabe światło. Wielki kapłan postawił w końcu stopy na nierównym podłożu i wszedł w wąski korytarz prowadzący do ślepych drzwi, na których przedstawiono wizerunek zmarłego, otoczony kolumnami hieroglifów.

I wtedy Cha zrozumiał.

Przez cały kamień przechodziła szeroka rysa i zniekształcała dobroczyn­ny wpływ tekstów odrodzenia. Duch rzeźbiarza, nie mogąc się już wcielić w żywy obraz, przemienił się w napastliwe widmo, zarzucające ludziom, że zlekceważyli jego pamięć.

Kiedy Cha wydostał się ze studni, był zmęczony, ale rozpromieniony. Jak tylko ślepe drzwi zostaną odnowione, a twarz zmarłego z miłością wyrzeź­biona na nowo, czary ustąpią.


Od czasu powrotu do Pi-Ramzes Uri-Teszub nie przestawał się złościć. Nieustannie nadzorowany przez Serramannę podczas nie kończącej się po­dróży, zmuszony do bezczynności, odcięty od informacji, miał ochotę wy­rżnąć cały Egipt, poczynając od Ramzesa. A musiał jeszcze znosić porywy uczuć ckliwej Tanit, która potrzebowała codziennej dawki miłości.

Właśnie powróciła do sypialni, na wpół ubrana, w obłoku perfum...

Hetyci zaatakowali, uderzyli w sam środek królestwa Ramzesa... To jak w bajce, Tanit!

Uri-Teszub odsunął żonę i włożył na siebie krótką tunikę w czarne i czer­wone prążki. Podniecony, jak w czasach dawnej świetności, skoczył na grzbiet konia, gotów rzucić się do bitwy.

Hattusil został obalony, zwolennicy wojny na śmierć i życie triumfowali, linie egipskiej obrony zostały przerwane podczas niespodziewanego ataku i ważył się los Bliskiego Wschodu!

Na głównej alei prowadzącej od świątyni boga Ptaha do królewskiego pałacu bawił się różnorodny tłum. Nie było widać ani jednego żołnierza, ani najmniejszego śladu walki.

Zbity z tropu Uri-Teszub zwrócił się do dobrodusznego policjanta, który brał udział w powszechnej radości.


Hetyta, jak nieprzytomny, pozwolił, aby sardyński olbrzym zaciągnął go do sali audiencyjnej, gdzie tłoczyli się dworzanie.

W pierwszym rzędzie stała delegacja gości z darami. Hetyci podchodzili jeden za drugim i kolejno wręczali faraonowi: lapis-lazuli, turkusy, miedź, żelazo, szmaragdy, ametysty, krwawnik i jaspis.

Na chwilę król pochylił się nad kilkoma wspaniałymi turkusami, które musiały pochodzić z Synaju. W czasach młodości Ramzes udał się tam w to­warzystwie Mojżesza. Nie można było zapomnieć tej czerwonożółtej góry, jej niepokojących skał i tajemniczych jarów.

Ty, który przynosisz mi te cudowne kamienie, czy spotkałeś na swej drodze Mojżesza i lud hebrajski?

Każdy się ich obawia, Wasza Królewska Mość, bo chętnie wszczynają bitwy, ale Mojżesz twierdzi, że dojdą do swojej ziemi.

A zatem przyjaciel Ramzesa z dzieciństwa ciągle ścigał swoje marzenie. Rozmyślając o tych odległych latach, kiedy kształtowały się ich losy, monar­cha z roztargnieniem uczestniczył w zgromadzeniu.

Zwierzchnik delegacji ostatni skłonił się przed Ramzesem.

Na wschodnim krańcu miasta wznosi się świątynia syryjskiej bogini Asztarte, towarzyszki boga Seta i opiekunki mojego rydwanu i moich koni.. To ją poprosiłem, aby czuwała nad bezpieczeństwem portu w Memfis. Bóg Burzy i bogini Słońca, którym oddajecie cześć w Hattusas, są również mile widziani w Pi-Ramzes.

Zaledwie hetycka delegacja opuściła salę audiencyjną, Uri-Teszub przy-
stąpił do jednego ze swoich rodaków.

Jaki podstęp? Przybyliśmy zwiedzić Egipt, a po nas przyjedzie wielu innych Hetytów. Wojna się skończyła, naprawdę się skończyła.

Minuty płynęły, Uri-Teszub stał nieruchomo na środku głównej alei Pi-Ramzes.

Zwierzchnik Skarbca w towarzystwie Ameniego ośmielił się w końcu stanąć przed Ramzesem. Aż do tej chwili wolał trzymać język za zębami w nadziei, że skandal nie wybuchnie i że w końcu zwycięży rozsądek. Ale przybycie hetyckich gości, a dokładniej złożone przez nich dary, wywołało takie nadużycia, że wysoki funkcjonariusz nie miał już prawa milczeć.

To, że miał stanąć przez Ramzesem, było ponad jego siły, toteż zwrócił się do Ameniego, który wysłuchał go, nie mówiąc ani słowa. Po zakończeniu wyjaśnień osobisty sekretarz monarchy zaraz poprosił go o audiencję, prze­kazując dygnitarzowi, by powtórzył swoje oskarżenia słowo w słowo, nie pomijając żadnego szczegółu.

Moja czujność została zmylona, przyznaję, ale przynajmniej ostrze­gałem.

Możecie obaj uważać ten problem za rozwiązany.

Pocieszony tymi słowami, naczelnik Skarbca unikał surowego wzroku króla. Na szczęście król nie sformułował przeciw niemu żadnego zarzutu. Jeśli chodzi o Ameniego, to liczył na Ramzesa, że przywróci Zasadę Maat w sercu swojego pałacu.


Nareszcie, Wasza Królewska Mość! — wykrzyknęła Mat-Hor. — Stra­ciłam nadzieję, że cię znów zobaczę. Dlaczego nie byłam u twojego boku, kiedy przyjmowałeś moich rodaków? Ucieszyliby się, że mogą mnie podziwiać.

Zachwycająca w swojej czerwonej sukni ozdobionej srebrnymi różyczka­mi, Mat-Hor kręciła się wśród uwijających się wokół niej służebnic. Jak co dzień urządzały obławę na najmniejszą odrobinę kurzu, przynosiły nowe klejnoty, wystawne stroje i zmieniały setki kwiatów, które napełniały swoją wonią apartamenty królowej.

To nie był już zakochany mężczyzna, ale faraon Egiptu. Takie oczy mu­siał mieć, kiedy prowadził do ataku pod Kadesz, samotnie rzucając się na tysiące Hetytów.

Wychodźcie wszystkie — krzyknęła królowa. — Wynoście się!

Nieprzywykłe do takiego traktowania służebne wycofały się bez pośpie­chu, pozostawiając na kamiennej posadzce przedmioty, które ze sobą przy­niosły.

Mat-Hor starała się uśmiechnąć.


Co mi się zarzuca?

Nachodziłaś zwierzchnika Skarbca, aby wydostać z jego zapasów bogactwa, które należą do świątyń, a wczoraj ośmieliłaś się wydać zarządze­nie, aby przywłaszczyć sobie cenne kruszce, ofiarowane państwu przez two­ich rodaków.

Jestem królową Egiptu, wszystko jest moje!

Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. W Egipcie nie rządzi chciwość i egoizm, ale Zasada Maat. Ta ziemia jest własnością bogów, którzy przeka­zują ją faraonowi, a jego zadaniem jest utrzymywać ją w dobrym stanie, kwitnącą i szczęśliwą. To, co powinno cię cechować we wszystkich okolicz­nościach, to prawość. Jeżeli zwierzchnik nie jest wzorem, cały kraj zmierza do upadku i ruiny. Postępując tak, wyrządzasz szkodę autorytetowi faraona i niszczysz dobrobyt jego ludu.

Ramzes nie podniósł głosu, ale jego słowa cięły ostrzej niż miecz.

Ja... ja nie myślałam...

Królowa Egiptu nie ma myśleć, lecz działać. A ty postępujesz źle, Mat-Hor. Anulowałem twoje zarządzenie i podjąłem dyspozycje, aby nie pozwolić ci na wyrządzanie szkód. Będziesz odtąd przebywała w haremie Mer-Ur i powrócisz na dwór tylko za moim pozwoleniem. Nie będzie ci niczego brakowało, ale wszelki zbytek będzie odtąd wykluczony.


43

Wicekról Nubii nie mógł już znieść obecności i działań Setau, przyjaciela Ramzesa z dzieciństwa. Korzystając ze skutecznych rad swojej żony Lotos, nubijskiej czarodziejki, Setau tak zaangażował się w gospodarczy rozwój prowincji na Wielkim Południu, że udało mu się zapędzić do pracy wszystkie plemiona, nie wywołując wśród nich konfliktów!

Co więcej, Setau był kochany przez kamieniarzy i zapełnił region świąty­niami i kaplicami ku chwale faraona i jego bóstw opiekuńczych. Czuwał też nad dobrą organizacją prac polowych, utworzył kataster i kazał odprowadzać podatki!

Wicekról musiał spojrzeć rzeczywistości w oczy. Zaklinacz węży, którego wysoki funkcjonariusz uważał za oryginała bez przyszłości, przeprowadzał swoją wolę jak wymagający zarządca. Jeśli Setau nadal będzie uzyskiwał tak wspaniałe rezultaty, położenie wicekróla stanie się bardzo niedogodne. Oskar­żony o nieudolność i lenistwo może stracić swój stołek.

Nie można też było wejść z nim w układy. Uparty Setau nie chciał spędzać czasu na przyjemnościach i zmniejszyć swojego programu prac, odrzucając wszelki kompromis. Wicekról nie starał się nawet, aby go przekupić. Mimo swojego stanowiska Setau i Lotos żyli skromnie, nie odsuwając się od ubo­gich, i nie okazywali żadnego zamiłowania do luksusu.

Pozostało zatem tylko jedno rozwiązanie. Śmiertelny wypadek, przygoto­wany tak starannie, aby nie było najmniejszej wątpliwości co do przyczyn śmierci Setau. Dlatego też wicekról wezwał do Abu Simbel nubijskiego najemnika, który niedawno opuścił więzienie. Ten człowiek z obciążoną przeszłością był pozbawiony wszelkich moralnych skrupułów. Wysoka na­groda przekona go do bezzwłocznego działania.


Noc była ciemna. Tworzące fasadę wielkiej świątyni cztery siedzące kolosy, które uosabiały „ka" Ramzesa, spoglądały w dal, przenikając czasy i przestrzenie nie dostrzegalne dla ludzkiego wzroku.

Tutaj oczekiwał Nubijczyk. Miał niskie czoło, wystające kości policzko­we, grube wargi i był uzbrojony w sagaj.

Jeśli nie będziesz ze mną współpracował, powrócisz do więzienia i nigdy z niego nie wyjdziesz. Jeśli będziesz mi posłuszny, zostaniesz bogaty.

Nubijczyk ponownie ujął swój sagaj i wzniósł go ku niebu.

To warte fortuny!

Zostaniesz hojnie wynagrodzony, pod warunkiem że śmierć Setau będzie wyglądała na wypadek.

Zgoda.

Wicekról, jak pijany, zachwiał się i opadł na siedzenie, Nubijczyk miał wybuchnąć głośnym śmiechem, ale nie zdążył, bo z nim stało się to samo.

Dwaj mężczyźni usiłowali się podnieść, ale straciwszy równowagę, usied­li znowu.

Ziemia się trzęsie — zawołał Nubijczyk — bóg Ziemi się rozgniewał!

Wzgórze wydało pomruk, kolosy się poruszyły. Wicekról i jego wspólnik, zdrętwiali z przerażenia, zobaczyli, jak od jednego z nich odrywa się ogromna głowa. Oblicze Ramzesa upadło na zbrodniarzy i zmiażdżyło ich swoim ciężarem.



Pani Tanit była zrozpaczona. Już od tygodnia Uri-Teszub nie zajmował się nią. Wyjeżdżał wcześnie rano, cały dzień jeździł konno po wsi, wracał zmordowany, jadł za czterech i zasypiał, nie mówiąc ani słowa.

Tanit nie śmiała go wypytywać, bo kiedy raz to uczyniła, uderzył ją tak gwałtownie, że omal nie zabił. Fenicjanka znajdowała pociechę tylko w to­warzystwie małego pręgowanego kotka, bo nie miała nawet serca, aby zarzą­dzać swoim odziedziczonym po pierwszym mężu majątkiem.

Właśnie kończył się kolejny dzień, pusty i monotonny. Kotek pomrukiwał na kolanach Tanit.

Kłus konia... Uri-Teszub powrócił! Hetyta pojawił się, podniecony.

Chodź, moja piękna!

Tanit rzuciła się w ramiona kochanka, który przewrócił ją na poduszki.



Tanit spała wyczerpana i zadowolona. Uri-Teszub, siedząc w ogrodzie na wyplatanym słomą krześle, snuł krwawe marzenia i spoglądał na wschodzący księżyc — prosił go o pomoc.

Będę bardziej użyteczna niż ta gwiazda — wyszeptał za nim kobiecy głos.

Hetyta odwrócił się.


Miałeś rację, Uri-Teszubie. Jestem Hetytką i nią pozostanę. Ramzes nigdy nie uzna mnie za swoją wielką małżonkę królewską. Nigdy nie dorów­nam Nefertari.

Mat-Hor nie mogła powstrzymać szlochu. Uri-Teszub chciał ją wziąć w ramiona, ale ona się uchyliła.

Unicestwić swoje marzenie... Czyż Mat-Hor mogła zniszczyć przy­szłość, której tak pragnęła, położyć kres dniom człowieka, którego darzyła tak szalonym uczuciem, faraona Egiptu?

Zdecyduj — rozkazał Uri-Teszub. Królowa zniknęła w mrokach nocy.

Uśmiechając się, hetycki wojownik wszedł na taras willi, aby być bliżej księżyca i mu podziękować.

Hetyta pochwycił Fenicjankę za gardło.

Tak, ale ja będę milczeć, przysięgam!

Oczywiście, kochana, że nie popełniłabyś takiego błędu. Spójrz na to, moja piękna, spójrz!

Ze swojej tuniki Uri-Teszub wyciągnął żelazny sztylet i wycelował go w kierunku nocnej gwiazdy.

Przyjrzyj się dobrze tej broni. To ona zabiła Aszę, przyjaciela Ramze­sa, To ona zabije faraona i przebije twoje gardło, jeśli mnie zdradzisz.



44

Dla uczczenia rocznicy swoich urodzin Ramzes zaprosił do stołu obu synów, Cha i Merenptaha, a także Ameniego, najwierniejszego wśród wier­nych, który wpadł na pomysł, aby pałacowy kucharz przygotował na tę okazję „smakołyk Ramzesa" i do tego podał wspaniałego aromatu wino z trzeciego roku panowania Ramzesa.

Szczęśliwie dla przyszłości Egiptu między Cha i Merenptahem nie istnia­ły żadne niesnaski. Starszy brat, teolog i rytualista, nieustannie poszukiwał wiedzy, badając dane teksty i pomniki przeszłości, młodszy pełnił funkcję głównodowodzącego armii i czuwał nad bezpieczeństwem państwa. Żaden z „synów królewskich" nie posiadał takiej jak oni dojrzałości myślenia, pro-, stolijności i takiego poczucia racji stanu. Kiedy nadejdzie czas, Ramzes z całym spokojem wyznaczy swojego następcę.

Ale któż by myślał o sukcesji po Ramzesie Wielkim, kiedy faraon w roz­kwicie swoich sześćdziesięciu lat nadal przyciągał wzrok pałacowych pięk­ności? Od dawna sława Ramzesa wykroczyła poza granice Egiptu, a jego legenda krążyła na ustach bajarzy od południa Nubii aż do wyspę Kretę. Czyż nie był najpotężniejszym władcą świata, Synem światłości i niestrudzonym budowniczym? Nigdy bogowie nie powierzyli istocie ludzkiej tylu darów.

Czterej mężczyźni poczuli się złączeni w miłości do cywilizacji i do kraju, który dał im tyle wspaniałości i któremu poświęcili swoje życie.


Zarządca pałacu przyniósł list do króla. Zaopatrzone w pieczęć Setau pismo nosiło uwagę: „Pilne".

Ramzes złamał pieczęć, rozwinął papirus, przeczytał krótką wiadomość od swojego przyjaciela i zaraz wstał.

Wyjeżdżam natychmiast do Abu Simbel. Dokończcie ten posiłek beze

mnie.

Ani Cha, ani Merenptah, ani Ameni nie mieli ochoty delektować się marynatą. Przez chwilę kucharz odczuwał pokusę, aby ją spożyć wspólnie ze swoimi pomocnikami, ale było to danie królewskie. Ruszyć je to zniewaga i zarazem grabież. Strapiony kucharz wyrzucił świąteczną potrawę, do której Mat-Hor nasypała trucizny dostarczonej przez Uri-Teszuba.


I znowu Nubia oczarowała Ramzesa. Przejrzyste powietrze, nieskazitelny błękit nieba, zachwycająca zieleń palm i skrawków uprawnej ziemi, karmio­nej wodami Nilu, aby mogła przeciwstawić się pustyni, przelatujące pelikany, koroniaste żurawie, różowe flamingi i ibisy, woń mimozy, magiczny urok brunatnożółtych wzgórz sprawiały, że dusza łączyła się w jedno ze skrywa­nymi siłami natury.

Ramzes nie opuszczał dziobu szybkiego statku, który unosił go do Abu Simbel. Eskorta była zmniejszona do minimum, a faraon osobiście wyzna­czył załogę składającą się z najlepszych marynarzy, przyzwyczajonych do trudów i do niebezpiecznej żeglugi po Nilu.

Niedaleko od celu, kiedy monarcha posilał się w swojej kajucie, siedząc na składanym krzesełku, którego nogi miały kształt kaczych głów, a inkrusto­wane były kością słoniową, statek zwolnił.

Ramzes przywołał kapitana.

Co się dzieje?

Mnóstwo krokodyli jest na brzegu, długich co najmniej na siedem metrów! A w wodzie hipopotamy. W tej chwili nie możemy dalej płynąć. Radzę nawet, aby Wasza Królewska Mość zechciał wysiąść. Zwierzęta spra­wiają wrażenie rozdrażnionych, mogą nas zaatakować.

Płyń bez obawy, kapitanie.

Czując, jak serca podchodzą im do gardeł, marynarze na nowe podjęli manewry.

Hipopotamy zaniepokoiły się. Na brzegu ogromny krokodyl potrząsnął ogonem, w błyskawicznym tempie przybliżył się o kilka metrów i znierucho­miał na nowo.

Ramzes wyczuł obecność swojego sojusznika, zanim go jeszcze zobaczył. Odsuwając trąbą dolne gałęzie akacji, wielki słoń, samiec, wydał ryk tak potężny, że setki ptaków poderwało się do lotu, a marynarze skamienieli.

Niektóre krokodyle skryły się w przybrzeżnych, częściowo zanurzonych w wodzie, trawach, inne rzuciły się na hipopotamy, które zaczęły gwałtownie się bronić. Ale trwało to tylko chwilę i Nil powrócił do dawnego spokoju.

Słoń wydał następny ryk, tym razem na cześć Ramzesa, a faraon pozdro­wił go ręką. Wiele lat temu syn Setiego uratował ranne słoniątko, które później, już jako dorosłe zwierzę o wielkich uszach i ciężkich kłach, zawsze pojawiało się przy królu, kiedy ten go potrzebował.

Czy nie byłoby dobrze schwytać tego olbrzyma i zabrać ze sobą do Egiptu? — podsunął kapitan.

Szanuj wolność i wystrzegaj się zakładania jej pęt.


Dwa wysokie pagórki, rozdzielone doliną, zatoczką, złocisty piasek, aka­cje nasycające swoim zapachem lekkie powietrze, urzekające piękno nubij­skiego piaskowca... Widok krajobrazu Abu Simbel ścisnął ze wzruszenia serce Ramzesa. To tutaj wybudował dwie świątynie symbolizujące jedność pary królewskiej, którą na zawsze tworzył z Nefertari.

Tak jak król się tego obawiał, list Setau nie zawierał żadnej przesady. Miejsce poważnie ucierpiało od trzęsienia ziemi. Głowa i tors jednego z czte­rech olbrzymich posągów zostały zniszczone.

Setau i Lotos powitali monarchę.

Ramzes wszedł do sanktuarium. Kamieniarze byli już przy pracy. Podparli uszkodzone filary wielkiej sali i naprostowali te, które groziły upadkiem.



Decyzja faraona wzburzyła Setau. Jednakże król okazał się nieugięty. Jedynie trzy kolosy będą uwieczniały obecność królewskiego „ka". Czwarty kolos, uszkodzony, pozostanie jako świadectwo, że wszelkie dzieło ludzkie jest niedoskonałe i podlega nieszczącemu działaniu. Pęknięcie kamiennego olbrzyma nie zaszkodziło całości, lecz podkreśliło jeszcze potęgę jego towa­rzyszy.

Król, Setau i Lotos spożywali wieczorny posiłek u stóp palmy. Zaklinacz węży nie dał królowi do nasmarowania się asafetydy, gumożywicy z zarzew-ki, której okropny zapach odstraszał węże, ale ofiarował mu czerwone owoce krzewu*, zawierające odtrutkę przeciw jadowi.

Zwiększyłeś ilość ofiar dla bogów — powiedział Ramzes do Setau —
nagromadziłeś zboże w królewskich spichlerzach, wprowadziłeś pokój w tej
niespokojnej prowincji, wybudowałeś sanktuaria w całej Nubii i zawsze
wolałeś prawdę niż kłamstwo. Co myślisz o tym, aby zostać tutaj przedstawi-
cielem sprawiedliwości Maat? «

Ależ... to przywilej wicekróla!

Nie zapomniałem o tym, mój przyjacielu. Czyż nie jesteś nowym wicekrólem Nubii, mianowanym dekretem z trzydziestego ósmego roku mo­jego panowania?

Setau szukał słów, chcąc zaprotestować, ale Ramzes nie pozostawił mu na to czasu.

Nie możesz odmówić, bo dla ciebie także owo trzęsienie ziemi jest jakimś znakiem. Twoje życie od dziś nabiera innego wymiaru. Wiesz, jak kocham tę krainę. Troszcz się o nią, Setau.

Zaklinacz węży oddalił się w przesyconą zapachami ciemność nocy. Musiał być sam, aby oswoić się z decyzją, która czyniła z niego jedną z pierwszych osobistości w państwie.

Czy pozwolisz mi, Wasza Królewska Mość, zadać ci jedno niebywale zuchwałe pytanie? — spytała Lotos.

Czyż wieczór nie jest wyjątkowy?



45

Ramzes wszedł sam do wielkiej świątyni w Abu Simbel, aby odprawić obrządki świtu. Monarcha przeszedł świetlistą drogę, która prowadziła aż do naosu, objaśniając najpierw siedzące posągi Amona i królewskiego „ka", a następnie posągi królewskiego „ka" i Ra. Faraon, a nie człowiek wyznaczo­ny do sprawowania tej funkcji na ziemi, złączony był z bogiem ukrytym i z boską światłością, dwoma bogami stwórczymi, którzy zjednoczeni pod imieniem Amona-Ra, tworzyli istotę doskonałą.

Czwarty posąg, posąg boga Ptaha, pozostawał w półmroku. Jako syn Ptaha, Ramzes był budowniczym jego królestwa i jego ludu. To on przekazy wał Słowo mające stwórczą moc. Król pomyślał o swoim synu, Cha, wielkim kapłanie boga Ptaha, który wybrał drogę tej właśnie tajemnicy.

Kiedy monarcha wyszedł ze świątyni, esplanada była skąpana w łagod­nym słońcu, które wydobywało złocisty połysk minerału nubijskiego pia­skowca, przypominającego ciała bogów. Ramzes skierował się ku świątyni dedykowanej Nefertari — tej, dla której wschodziło słońce.

To słońce, ojciec żywiciel Egiptu, będzie wschodziło każdego ranka aż do końca czasów — dla Nefertari, wielkiej małżonki królewskiej, tej, która swoim pięknem i mądrością opromieniała Dwie Ziemie.

Wizerunek królowej, uwiecznionej przez rzeźbiarzy i malarzy, sprawił, że Ramzes zapragnął przejść do tamtego świata, aby połączyć się z nią na zawsze. Błagał ją, aby uchwyciła go za rękę i wyłoniła się z tych ścian, gdzie przebywała, wiecznie młoda i piękna, wśród swoich braci bogów i swoich sióstr bogiń. Ona, dzięki której rozkwitał dla niego świat i połyskiwały wody Nilu. Ale Nefertari, płynąca słoneczną barką, tylko uśmiechała się do Ram­zesa. Zadanie króla nie zostało zakończone. Niezależnie od swoich ludzkich cierpień, ma powinności wobec niebiańskich mocy i swojego ludu. Nieznisz­czalna gwiazda, Nefertari o słodkiej twarzy i sprawiedliwej mowie, nadal będzie kierowała krokami Ramzesa, aby kraj pozostawał na drodze Maat, aż do chwili, kiedy bogini pozwoli faraonowi na odpoczynek.

Dzień miał się już ku końcowi, kiedy magia Nefertari nakłoniła króla, aby powrócił do świata zewnętrznego, do tego świata, gdzie nie miał prawa być słabym.

Na otoczonym drzewami placu przed świątynią na faraona oczekiwały setki Nubijczyków w uroczystych strojach. Naczelnicy plemienni i ich dos­tojnicy nosili peruki lekko zabarwione czerwoną glinką, złote kolczyki, białe suknie spadające do kostek lub spódniczki ozdobione motywami kwiatowymi, a w rękach trzymali dary: skóry panter, złote pierścienie, heban, strusie pióra i jaja, sakwy wypełnione szlachetnymi kamieniami oraz wachlarze.

Najstarszy członek zgromadzenia razem z Setau zbliżył się do Ramzesa.

Niech będzie chwała Synowi światłości.

Niech będzie chwała synom Nubii, którzy wybrali pokój — odpowie­dział Ramzes. — Niech te dwie świątynie, tak drogie mojemu sercu, będą symbolem waszej łączności z Egiptem.

Wasza Królewska Mość, cała Nubia wie już, że mianowałeś Setau na

wicekróla.

Głęboka cisza zapanowała nad zgromadzeniem. Jeśli naczelnicy plemien­ni nie pochwalają tej decyzji, to na nowo rozpoczną się waśnie. Ale Ramzes nie odwołałby Setau. Wiedział, że jego przyjaciel urodził się, by zarządzać tą prowincją, i że uczyni ją szczęśliwą.

Najstarszy wiekiem obrócił się do Setau ubranego w swoją tunikę ze skóry

antylopy.

Dziękujemy Ramzesowi Wielkiemu, że wybrał człowieka, który po­trafi ratować życie, mówi z głębi serca i zdobył nasze.

Setau, wzruszony do łez, skłonił się przed Ramzesem.

A to, co zobaczył, przeraziło go. Rogata żmija ruchem falistym zbliżała się w piasku do stopy króla.

Setau chciał krzyknąć i zaalarmować monarchę, ale właśnie został powi­tany przez Nubijczyków, którzy unieśli go w triumfie wśród wiwatujących okrzyków i jego ostrzeżenie utonęłoby w ogólnej wrzawie.

Kiedy żmija wyprostowała się, aby zaatakować, biały ibis spadł z błękitu nieba, uderzył dziobem w głowę żmii i odleciał, unosząc ze sobą zdobycz.

Ci, którzy przyglądali się tej scenie, nie wątpili, że to bóg Thot, pod postacią ibisa, uratował życie monarchy. A ponieważ objawił się Thot, rządy wicekróla Setau będą sprawiedliwe i mądre.

Setau, wydobywszy się z tłumu swoich zwolenników, mógł wreszcie zbliżyć się do króla.

Pomyśleć, że ta żmija...

Czego się obawiałeś, Setau, przecież mnie uodporniłeś? Musisz sobie więcej ufać, mój przyjacielu.

*

Dwa razy gorzej, trzy razy gorzej, a może dziesięć! Tak, było gorzej, niż Setau sobie to wyobrażał. Od czasu swojej nominacji był zawalony pracą i musiał udzielać audiencji tysiącom petentów, których podania goniły jed­no za drugim. W ciągu kilku dni stwierdził, że ludzie nie mają żadnego umia­ru, gdy chodzi o obronę własnych interesów, choćby to nawet miało być z uszczerbkiem dla drugiego.

Mimo szczerych chęci, aby być posłusznym woli króla i wypełniać misję, którą mu powierzył, Setau odczuwał pokusę, by zrezygnować. Łatwiej było chwytać niebezpieczne gady, niż rozwiązywać konflikty między rywalizują­cymi stronnictwami.

Jednakże nowego wicekróla Nubii wspierało dwóch nieoczekiwanych po­mocników. Pierwszym była Lotos, której metamorfoza go zaskoczyła. Cu­downa, pełna fantazji kochanka, libijska liana, zawsze potrafiąca go uwieść, czarodziejka, która mówiła językami węży, towarzyszyła mu teraz z chło­dem właściwym kobietom u władzy. Jej piękność, nie zmieniona mimo upły­wu lat, ułatwiała mu rozmowy z plemiennymi dygnitarzami, którzy za­pominając o sporach, a nawet o niektórych swoich żądaniach, z zachwytem zerkali na wspaniałe kształty małżonki wicekróla.

Drugi sojusznik był jeszcze bardziej niespodziewany: sam Ramzes. Obec­ność monarchy podczas pierwszych rozmów Setau z wyższymi oficerami egipskich fortec miała duże znaczenie. Mimo ich raczej ograniczonych umy­słów wojskowi podwładni od razu zrozumieli, że Setau nie jest marionetką i że ma oparcie w królu. Ramzes nie wyrzekł ani jednego słowa, pozwalając swojemu przyjacielowi wypowiedzieć się i udowodnić swoją wartość.

Na zakończenie ceremonii wprowadzenia na urząd wicekróla, która odby­wała się w fortecy Buhen, Setau i Ramzes przechadzali się na wałach.


będzie dla mnie za ciężkie?

Dzięki wężom pokonałeś strach, dzięki Nubii poznasz, co to władza,

nie stając się jej niewolnikiem.


Serramanna trenował ciosy pięści na szmacianej kukle, strzelał z łuku, biegał i pływał. Te wszystkie, wydawałoby się nadmierne, ćwiczenia nie wyczerpały jednak całej jego złości do Uri-Teszuba. Wbrew oczekiwaniom Hetyta nie utracił zimnej krwi ani nie popełnił błędu, który pozwoliłby Sardyńczykowi bezzwłocznie go aresztować. A jego dziwaczny związek z Tanit przybrał formę szacownego małżeństwa i śmietanka towarzyska w Pi-Ramzes już się do niego przyzwyczaiła.

Dowódca straży przybocznej Ramzesa odprawił właśnie wspaniałą nubij­ską tancerkę, której radosna zmysłowość trochę go uspokoiła, kiedy do wnętrza wpadł jeden z jego podwładnych.

To ci odpowiada?

Tak jak kazałeś, komendancie, stałem na straży przed willą pani Tanit, teraz, kiedy jej nie ma. Jakiś mężczyzna o kręconych włosach i w kolorowej sukni trzy razy zgłaszał się do odźwiernego.

Właśnie... Za trzecim razem poszedłem za nim, ale nie wiedziałem, czy nie robię wielkiego głupstwa.

Serramanna podniósł się i jego olbrzymia dłoń opadła na ramię najemnika.



46

Serramanna długo się wahał. Czy powinien przeprowadzić brutalną akcję i zmusić podejrzanego do mówienia, czy też najpierw zasięgnąć rady Ame-niego? Kiedyś nie miał takich oporów, ale dawny pirat stał się Egipcjaninem i szacunek dla prawa jawił mu się obecnie jako wartość, która pozwala ludziom zamieszkiwać na wspólnej ziemi bez nadmiernych konfliktów i bez obrażania bogów. Dlatego też dowódca straży przybocznej Ramzesa wkro­czył do biura Ameniego w czasie, kiedy sekretarz osobisty i „noszący sanda­ły" monarchy pracował sam przy słabym świetle oliwnych lampek.

Pochłonięty odczytywaniem drewnianych tabliczek Ameni pożywiał się jednocześnie bobem z dość dużego kosza, świeżym chlebem i miodowymi ciasteczkami. I cud się powtarzał: żadne jadło nie mogło sprawić, aby choć trochę przytył.

Ameni nie ukrywał zaskoczenia.

Skryba przestał jeść.


Sardyńczyk zapalił się.


Wody Nilu odbijały złoty blask zachodzącego słońca. U bogatych i u bied­nych przygotowywano wieczorny posiłek. Dusze zmarłych, które żeglowały w towarzystwie dziennej gwiazdy i nakarmione jej energią, powróciły do swoich wiecznych siedzib, aby tutaj odradzać się za pomocą innej energii — ciszy.

Jednakże tego wieczoru psy pilnujące ogromnej nekropolii w Sakkarze musiały być w pogotowiu, bo przybyli tutaj dwaj znakomici goście, Ramzes Wielki i jego syn Cha, niezwykle podniecony.

Taki jestem szczęśliwy, że goszczę cię w Sakkarze, Wasza Królewska Mość!

Doprowadziłeś swoje prace do końca i odnalazłeś księgę Thota?

Większa część dawnych budowli została odnowiona a teraz prowadzi­my prace wykończeniowe. Jeśli chodzi o księgę Thota, być może jestem właśnie w trakcie jej odtwarzania, strona po stronie i jedną z nich chciałbym ci dziś pokazać. Podczas twojego drugiego pobytu w Nubii kierownicy robót i rzemieślnicy boga Ptaha pracowali bez wytchnienia.

Radość syna cieszyła Ramzesa, rzadko widział go tak szczęśliwego.

Na rozległej posiadłości w Sakkarze królowała piramida-matka Dżesera i Imhotepa, pierwsza budowla z ociosywanych kamieni, której stopnie two­rzyły schody ku niebu. Ale Cha nie prowadził ojca do tego niezwykłego pomnika. Szedł nie znaną faraonowi drogą wijącą się na północny zachód od piramidy.

Kaplica o podwyższonych kolumnach, których podstawę ozdabiały stele dedykowane bóstwom przez wielkich dostojników państwowych, znaczyła wejście do podziemi, a pilnowali go kapłani trzymający w ręku pochodnie.

Do uroczystej przepaski faraona — przypomniał Cha — jest przy­czepiony ogon byka, bo posiada on niezrównaną moc. Ta moc jest mocą byka Apisa, który pozwala władcy Dwóch Ziem pokonywać wszelkie prze­szkody. To Apis niesie na swoim grzbiecie mumię Ozyrysa, aby ją ożywić swoim boskim biegiem. Uczyniłem przysięgę, że wybuduję dla boga Apisa sanktuarium stosowne do wielkości jego dynastii. Dzieło to zostało ukoń­czone.

Poprzedzany przez kapłanów niosących pochodnie, monarcha i jego syn weszli do podziemnej świątyni bogów Apisów. W ciągu pokoleń duch Apisa przechodził z wybranego zwierzęcia na jego następcę, tak aby przekazywa­nie jego nadnaturalnej siły nie zostało przerwane. Każdy z nich spoczywał w ogromnym sarkofagu zajmującym jedną kaplicę. Zmumifikowane, tak jak mumifikowano ludzi, byki Apisy były pochowane ze swoimi królewskimi skarbami: klejnotami, cennymi wazami, a nawet małymi posążkami o głowie byka, które w sposób magiczny ożyją na tamtym świecie. Budowniczowie wykopali i urządzili wspaniałe podziemne galerie łączące kaplice, gdzie zmumifikowane byki spały spokojnym snem.

Codziennie — podkreślił Cha— specjalnie wyszkoleni kapłani złożą ofiary w każdej z kaplic, aby wielki duch Apisa dał faraonowi potrzebną moc. Kazałem także wybudować sanatorium, gdzie chorzy będą umieszczeni w iz­bach o ścianach wybielonych gipsem. Będą tu odbywali kurację poprzez sen. Czyż główny medyk Neferet nie będzie zadowolona?

Wynurzywszy się z ciemności, ogromny czarny byk zbliżał się powoli do faraona. Panujący Apis miał wygląd pokojowego monarchy. Ramzes pomy­ślał o tej straszliwej chwili, kiedy to w Abydos jego ojciec Seti przeciwstawił go sile dzikiego byka. Tyle lat upłynęło od tego zdarzenia, które przesądziło o losie Syna światłości.

Byk był już coraz bliżej. Ramzes stał nieruchomo.

Podejdź w pokoju, mój bracie.

Ramzes dotknął rogu byka, a on szorstkim językiem polizał rękę monarchy.

*

Wysocy urzędnicy ministerstwa spraw zagranicznych rozpływali się w pochwałach nad projektem Ramzesa, gratulując faraonowi jego znakomi­tego pomysłu, który docenią wszystkie księstwa znajdujące się pod protekcją Egiptu i kraju Cheta. Nikt nie wyraził nawet cienia krytyki ani nawet żadnej sugestii. Czyż myśl Ramzesa Wielkiego nie była boska?

Kiedy Ameni wszedł do biura monarchy, spostrzegł zaraz jego zbolałą minę.

Czy powinienem wezwać głównego medyka, Neferet, Wasza Królew­ska Mość?


Ramzes uśmiechnął się.




47

Uri-Teszub wstał późno i zjadł śniadanie w ogrodzie, na słońcu.

Hetyta nie odezwał się. Dlaczego Fenicjanka nie powiadomiła go o swoim zamiarze? Po jej powrocie udzieli jej nagany.

Skąd przychodzisz?

Narisz. On chce rozwijać wymianę handlową z Egiptem i służy nawet za pośrednika w sprawie przyszłej podróży Ramzesa do Fenicji.

Uri-Teszub pocałował Fenicjankę w usta.

Tanit usiłowała protestować, ale Uri-Teszub przyciągnął ją do siebie. Piękna Fenicjanka, zniewolona, poddała się. Opieranie się kochankowi było ponad jej siły.

Tanit odprawiła manikiurzystkę.

*

Skóra zdjęta ze starego byka Apisa, zmarłego w swojej zagrodzie w świą­tyni w Memfis, została umieszczona na łożu pogrzebowym, w „sali czystej", gdzie jako Ozyrys miał prawo do zaszczytnego czuwania przy jego zwłokach, w którym brali udział Ramzes i Cha. Recytowano zmarłemu formuły odro­dzenia. Apis, magiczna siła Ptaha, boga budowniczych, powinien być trakto­wany ze względami należnymi jego funkcji.

Po zakończeniu mumifikacji Apis został złożony na solidnych drewnia­nych saniach i przewieziony na królewski statek, na którym nim przepłynął Nil. A potem w procesji odprowadzono go do nekropolii w Sakkarze, do podziemnego grobowca byków.

Ramzes otworzył pysk, oczy i uszy byka przywróconego do życia w „zło­tej siedzibie". Ani Uri-Teszuba, ani Tanit nie dopuszczono do oglądania tych tajemniczych rytuałów, ale udało im się skłonić do rozmowy pewnego gadat­liwego kapłana, zadowolonego, że może się popisać swoją wiedzą.


Straci całą siłę i wiele nieszczęść spadnie na kraj. Ale Ramzes nie zawiedzie.

Wszyscy jesteśmy o tym przekonani. Uri-Teszub i Tanit oddalili się.

Jeśli to zwierzę istnieje — powiedział Hetyta — wytropimy je przed Ramzesem i zabijemy.


Oblicze Ameniego było stroskane i zmęczone. Bo on sam był zmęczony. Jakże mogłoby być inaczej? Sam Ramzes nie mógł nigdy nic uczynić, aby jego przyjaciel, mimo swoich licznych dolegliwości, zgodził się zwolnić rytm pracy.

Jest wiele pomyślnych nowin, Wasza Królewska Mość! Na przy­kład...

Nasi dyplomaci regularnie prowadzą korespondencję. Cóż w tym niezwykłego?


Zwraca się do ciebie, swojego brata, ponieważ Mat-Hor skarżyła mu się na los, który jej przeznaczyłeś. Hattusil dziwi się i żąda wyjaśnień.

Wzrok Ramzesa rzucał płomienie.

Niewątpliwie ta kobieta spotwarzyła go, aby wywołać wściekłość swoje­go ojca i na nowo wzniecić konflikt między oboma narodami.

Odpowiemy, jak należy, mojemu bratu Hattusilowi.

Wzorowałem się na tekstach redagowanych przez Aszę i przedkładam ci list, który powinien całkowicie uspokoić króla Hetytów.

Ameni pokazał królowi brudnopis: zużytą wskutek wielokrotnego ściera­nia i drapania rylcem drewnianą tabliczkę.

Piękny dyplomatyczny styl — zauważył Ramzes. — Nie przestajesz się rozwijać.

Będziesz obawiał się prawdy? Zadowolę się wyjaśnieniem, że jego córka nie nadaje się do wypełniania funkcji wielkiej małżonki królewskiej i że w przyszłości będzie prowadziła spokojną egzystencję w pozłacanej klatce, a Meritamon stanie u mojego boku podczas oficjalnych ceremonii.

Ameni pobladł.

Hattusil jest być może twoim bratem, ale to monarcha bardzo podej­rzliwy. Taka ostra odpowiedź może wywołać nie mniej ostrą reakcję.

Wracaj do swoich spraw, Ameni. Jutro mój list pojedzie do kraju Cheta.


Uri-Teszub dobrze wybrał sobie małżonkę. Piękna, zmysłowa, zakochana, przyjmowana w wyższych sferach i bogata, bardzo bogata. Dzięki fortunie pani Tanit Hetyta mógł zwerbować wielu tajnych wywiadowców, którzy mie­li przynosić mu informacje o miejscach, gdzie przebywają byki, dorosłe samce, o czarnej maści usianej białymi plamami. Jako że Ramzes nie rozpo­czął jeszcze żadnych poszukiwań, Uri-Teszub żył nadzieją, że wykorzysta swoją przewagę.

Oficjalnie to Fenicjanka chciała zakupić stada i liczyła, że nabędzie pełne sił żywotnych stadniki, zanim poważnie zajmie się hodowlą. Poszukiwania rozpoczęto wokół Pi-Ramzes, potem rozciągnęły się na dalszą prowincję, pomiędzy stolicą a Memfis.


Uri-Teszub wyrwał wapienną skorupę z rąk Tanit. Według pewnego naganiacza byk odpowiadający wymaganym kryteriom został wyśledzony w małej wiosce na północ od Memfis. Jego właściciel żądał za niego wygó­rowanej ceny.

Jadę natychmiast — oznajmił Uri-Teszub.


48

W ciche słoneczne popołudnie wioska odpoczywała. Obok studni, pod kępą palm, dwie dziewczynki bawiły się lalką. W pobliżu ich matka napra­wiała wiklinowe koszyki. Kiedy koń Uri-Teszuba wtargnął do tego spokoj­nego świata, dziewczynki schowały się za matką, którą również przeraziła gwałtowność długowłosego jeźdźca.

Hej kobieto, powiedz, gdzie mieszka właściciel silnego, czarnego

byka?

Matka cofnęła się, przytulając do siebie dzieci.

Koń popędził we wskazanym kierunku. Kilka minut galopu i Uri-Teszub dojrzał zagrodę. Wspaniały byk, z czarną sierścią w białe łaty, stał nieruchomo i przeżuwał. Hetyta zeskoczyła na ziemię i obejrzał go dokładnie z bliska, rzeczywiście miał wszelkie znamiona Apisa! Uri-Teszub pobiegł do główne­go budynku gospodarstwa, do którego robotnicy rolni zwozili paszę.

Uri-Teszub trafił do celu. Zapłaci każdą cenę.

Właściciel, wyciągnięty na macie, otworzył oczy.

Hetyta stanął jak wryty.

Ty...

Serramanna wstał powoli i rozprostował swoje ogromne ciało.

Interesujesz się hodowlą, Uri-Teszubie? Doskonały pomysł! To jedna z mocniejszych stron Egiptu.

Ależ ty nie jesteś...

Właścicielem tego gospodarstwa? Oczywiście, że jestem. Piękna po­siadłość, którą sobie mogłem sprawić dzięki hojności Ramzesa. Będę tutaj spędzał spokojną starość. Czy nie chciałbyś kupić mojego najpiękniejszego byka?

Nie, mylisz się, ja...

Kiedy Ameni i ja zauważyliśmy, że jesteś taki niespokojny, osobisty sekretarz króla wpadł na ten chytry pomysł, aby namalować na sierści tego zwierzęcia znaki szczególne byka Apisa. Ten figiel pozostanie między nami, nieprawdaż?



Okres żałoby wkrótce miał się zakończyć i rytualiści zaczynali się niepo­koić. Dlaczego król nie zajmuje się poszukiwaniem nowego Apisa? Ramzes wielokrotnie odwiedzał podziemną świątynię zmumifikowanych byków, a po całodziennej pracy nad rytuałem z pierwszej dynastii, który pozwalał odra­dzać się Apisom, słuchał swojego syna, jak opowiada mu o nieustannym działaniu boga budowniczych wśród niebieskich przestworzy, a także w ulach czy wnętrzach gór. Stwórcze słowo Ptaha objawiało się w sercu, a wyrażało językiem, bo każda ożywiona myśl powinna się wcielać w kształt właściwy i piękny.

Na tydzień przed wyznaczoną datą sam Cha nie mógł ukryć niepokoju.

Tej nocy będę spał w podziemnej świątyni i poproszę bogów oraz Nefertari, aby mnie poprowadzili.

U schyłku dnia król pozostał sam z dynastią Apisów. Znał każdego byka po imieniu, a zwrócił się do jednego ducha, który je wszystkie łączył. Wy­ciągnięty na prostym łożu w celi kapłanów Ramzes powierzył swój umysł snom. Nie zwykłemu odpoczynkowi ciała i zmysłów, ale marzeniu sennemu zdolnemu podróżować, jak niestrudzony ptak. Jak gdyby nagle jego istota zo­stała obdarzona skrzydłami, król opuścił ziemię, wzniósł się w niebo i patrzał.

Widział Górny i Dolny Egipt, prowincje, miasta i wsie, wielkie świątynie i małe sanktuaria, Nil i jego nawadniające kanały, pustynię i pola uprawne.

*

Silny północny wiatr popychał w kierunku Abydos statek o dwóch białych żaglach. Na dziobie stał Ramzes i rozkoszował się przyjemnością, której nig­dy nie miał dosyć — podziwianiem swego kraju.

Cha zapewnił rytualistów i dwór, że wyjeżdża ze swoim ojcem, aby dokonać rozpoznania byka Apisa i przywieźć go do Sakkary. Mając świado­mość, jak dramatyczne byłyby skutki niepowodzenia, wielki kapłan nie chciał nawet snuć takich przypuszczeń.

Dopływamy — powiedział do monarchy.

Ta podróż wydawała mi się tak krótka... Kiedy otacza nas tyle piękna, czas przestaje istnieć.

Całe duchowieństwo Abydos przyjmowało króla na nabrzeżu. Wielki kapłan pozdrowił Cha.


Wszyscy oczekiwali, że monarcha przeszuka okoliczną wioskę, ale on bez wahania szedł ku pustyni, ku grobowcom faraonów pierwszych dynastii. W Sakkarze spoczywały ich mumie, w Abydos przebywały ich świetliste istoty. Na stele umarłych rzucały cień tamaryszki.

Zobaczył go w cieniu listowia. Wspaniały czarny byk uniósł pysk i skie­rował go ku człowiekowi, który się do niego zbliżał. Tę scenę z pewnością oglądał faraon we śnie danym mu przez wspólnotę Apisów. Zwierzę nie okazywało żadnej agresywności. Można by sądzić, że odnalazło starego przyjaciela po długotrwałym rozstaniu. Na czole byka — biały trójkąt, na jego piersi i boku — półksiężyc, a włosie ogona było na przemian czarne i białe.

Chodź, Apisie. Zaprowadzę cię do twojej siedziby.


Kiedy statek królewski przybił do głównego nabrzeża portu w Memfis, całe miasto już świętowało. Dygnitarze Pi-Ramzes opuścili stolicę, aby po­dziwiać nowego Apisa, którego siła pozwoli faraonowi panować jeszcze przez długie lata. Nawet Ameni zmienił miejsce pobytu, jednakże nie w zamiarze uczestniczenia w uroczystościach, ale dlatego, że był zwiastunem złych nowin.

Wśród oklasków byk i król zeszli obok siebie ze statku i skierowali się ku świątyni Ptaha, gdzie w obszernej zagrodzie, blisko sanktuarium, będzie odtąd przebywało wcielenie Apisa, otoczone przepięknymi krowami.

Przed wejściem do ogrodzenia dokonano dawnego obrzędu: szlachetnie urodzona dama, znana z uczciwości i ciesząca się doskonałą reputacją, stanęła naprzeciw byka i uniosła z przodu suknię aż na wysokość brzucha. W ten sposób kapłanka Hathor przyjęła go wśród śmiechów tłumu, stadnika o ży­wotnej sile, który zapłodni krowy, święte zwierzęta bogini i zapewni ród Apisów.

Stojący w pierwszym rzędzie widzów Uri-Teszub nie wiedział już, gdzie podziać wzrok. To dziwaczne widowisko, ta bezwstydna kobieta, śmiejąca się głośno wraz z innymi, ten niewzruszony byk i ten lud wykrzykujący na cześć Ramzesa... Ramzesa, który wydawał się niezniszczalny!

Każdy na jego miejscu dawno by zrezygnował, ale Uri-Teszub był Hetytą, wojennym wodzem, a Ramzes zabrał mu tron. Nigdy mu nie wybaczy, że tak ujarzmił naród hetycki, jeszcze do niedawna wojowniczy i zwycięski, i zrobił z niego zgraję tchórzy, gnących kark przed wczorajszym przeciwnikiem.

Wielkie podwójne drzwi świątyni były zamknięte. W czasie kiedy ludność tańczyła, śpiewała, jadła i piła na koszt faraona, Ramzes, Cha i jeden z rytualistów celebrowali rytuał intronizacji nowego Apisa, którego szczytowym momentem był bieg byka niosącego na grzbiecie mumię Ozyrysa, odtworzo­ne, a teraz ożywione ciało boga zwyciężającego śmierć.

Ty mnie jeszcze oskarżysz, że zakłócam ci spokój podczas uroczystości.

Czy zrobiłem ci kiedyś jakąś większą wymówkę? „Noszący sandały" króla zamruczał coś pod nosem.

Król Hattusil odpowiedział z zadziwiającą szybkością — wyjaśnił potem już wyraźnie. — Wystarczy czytać między wierszami, aby zauważyć jego gniew. On nie pochwala twojego postępowania i nawet nie stara się ukryć gróźb.

Przez długą chwilę Ramzes milczał.

Ponieważ nie przekonały go moje argumenty, użyjemy innej strategii. Weź czysty papirus i swój najlepszy pędzelek. Ta propozycja powinna zasko­czyć mojego brata Hattusila.


Rozmowy zostały zakończone — oznajmiła Tanit Uri-Teszubowi — a kupiec Narisz odjechał do Tyru, aby tam razem z burmistrzem miasta i tamtejszymi dostojnikami przyjąć Ramzesa.

Hetyta ścisnął rękojeść sztyletu z żelaza, z którym nigdy się nie rozstawał.

Uri-Teszub wpadł we wściekłość. Malfi nie miał jeszcze dość ludzi, aby sprostać takiej bitwie.


Idź do pałacu, zmuś dworzan do mówienia, ukradnij dokumenty czy ja zresztą wiem... Poradź sobie, Tanit.


Szeroka i pewna droga przebiegała u podnóża góry Karmel i łagodnym zboczem schodziła ku morzu. Morze... Dziwny widok dla wielu egipskich żołnierzy, niewiarygodna płaszczyzna wody bez granic. Weterani ostrzega­li młodych: można wejść nogami w pianę i nie stanowi to żadnego zagro­żenia, ale nie należy płynąć dalej, bo istnieje ryzyko, że wciągnie ich zły demon.

Ramzes szedł na czele swojej armii, zaraz za Merenptahem i jego zwia­dowcami. Młodszy syn króla w ciągu całej podróży nie przestawał troszczyć się o bezpieczeństwo. Sam monarcha nie okazywał niepokoju.

Jeśli będziesz sprawował rządy — powiedział do Merenptaha — nie zapominaj regularnie wizytować naszych protektoratów, a jeśli to będzie twój brat Cha, przypomnij mu o tym. Kiedy faraon jest zbyt odległy i zbyt często nieobecny, narasta bunt, który usiłuje złamać harmonię, ale kiedy jest blisko, w serca wstępuje pokój.

Mimo pocieszających słów weteranów młodzi rekruci nie czuli się pew­nie. Gwałtowne fale, przepływające jedna po drugiej, aby w końcu rozbić się

o skaliste ostrogi, które wcinały się w morze, wywoływały tęsknotę za brze­gami Nilu.

Wieś nie wydawała im się tak odpychająca: uprawne pola, warzywne ogrody i gaje oliwne świadczyły o rolniczym bogactwie okolicy. Ale stare miasto Tyr było otwarte na pełne morze. Cieśnina tworzyła rodzaj fosy nie do przebycia, ochronę przeciw atakom nieprzyjacielskiej floty. Nowy Tyr został wzniesiony na trzech wysepkach, oddzielonych niezbyt głębokimi kanałami, wzdłuż których ciągnęły się suche doki.

Z wysokości wieżyczek strażniczych tyryjczycy obserwowali faraona

i jego żołnierzy. Delegacja prowadzona przez Narisza wyszła na spotkanie władcy Egiptu. Powitania były serdeczne, a Narisz z entuzjazmem wiódł Ramzesa uliczkami najstarszej części swojego miasta. Merenptah ciągle zwra­cał oczy ku dachom, skąd w każdej chwili mogło pojawić się niebezpieczeń­stwo.

Tyr bez reszty poświęcał się handlowi. Sprzedawano tu wyroby ze szkła, złote i srebrne wazy, tkaniny barwione purpurą, i wiele innych towarów, które przywożono drogą przez port. Wysokie na cztery lub pięć pięter domy tłoczy­ły się obok siebie.

Burmistrz, bliski przyjaciel Narisza, ofiarował Ramzesowi na czas poby­tu swoją własną luksusową willę, która była zbudowana na najwyższym wzniesieniu miasta, skąd roztaczał się widok na morze. Jej ukwiecony taras stanowił prawdziwe cudo, a gospodarz posunął się aż do takiej finezji, że umeblował swoją obszerną siedzibę w stylu egipskim, aby faraon nie czuł się tutaj obco.

Mam nadzieję, że będziesz zadowolony, Wasza Królewska Mość — oświadczył Narisz. — Twoja wizyta to wielki zaszczyt i tego wieczoru będziesz przewodniczył uczcie, która zapisze się jako historyczne wydarze­nie w naszych kronikach. Czy możemy spodziewać się, że nasze handlowe stosunki z Egiptem będą się rozwijać?

Nie jestem temu przeciwny, ale pod jednym warunkiem.

Obniżenie naszych zysków... Spodziewałem się tego. Moglibyśmy się na to zgodzić, jeśli zwiększymy obrót handlowy.

Myślałem o innym warunku.

Chociaż powietrze było łagodne, fenicki kupiec poczuł, jak krew stygnie mu w żyłach. W następstwie traktatu pokojowego Egipt zgodził się, aby re­gion pozostawał pod kontrolą hetycką, choćby nawet w rzeczywistości rządził się w sposób niepodległy. Czyżby nieszczęsne pragnienie powiększania swo­jej potęgi nie skłaniało Ramzesa do położenia ręki na Fenicji, ryzykując zerwanie traktatu i wywołanie konfliktu?

Na polecenie króla Merenptah musiał zadowolić się zmniejszoną eskortą.

Na zachodnim końcu portu dostrzegli około setki mężczyzn, w różnym wieku i pochodzących z różnych krajów, nagich i skutych łańcuchami. Jedni usiłowali zachować gotowość, inni spoglądali błędnym wzrokiem.

Tyryjczycy o kręconych włosach targowali ceny, albo za jednego niewol­nika, albo za całą partię towaru, spodziewając się znacznych zysków ze sprzedaży tych niewolników, jako że wyglądali na zdrowych. Krasomówcze popisy i finansowe zmagania zapowiadały ostrą walkę.

Niech ci ludzie zostaną uwolnieni — zażądał Ramzes. Narisz wydawał się rozbawiony.

Zaskoczony Fenicjanin usilnie starał się nad sobą zapanować, aby nie wyrazić zbyt gwałtownego protestu.

Fenicjanin nigdy nie słyszał tak dziwacznej mowy. Gdyby jego rozmów­ca nie był faraonem Egiptu, wziąłby go za szaleńca.

Niewolnicy są niezbędni do tylu robót!

Egipt naraża się na utratę znaczniejszych rynków handlowych.

Najważniejsze, aby zachował swoją duszę. Faraon nie jest opiekunem kupców, ale uosobieniem Maat na ziemi i sługą swojego ludu.

Słowa Ramzesa wyryły się w sercu Merenptaha i dla niego podróż do Tyru pozostała wyjątkowym etapem.



Uri-Teszub był tak zdenerwowany, że aby się uspokoić, toporem zrą-bał stuletnią sykomorę ocieniającą staw, gdzie lubiły pływać kaczki. Wy­straszony ogrodnik pani Tanit ukrył się w szałasie, w którym trzymał na­rzędzia.

Jesteś nareszcie! — wykrzyknął Hetyta, kiedy jego żona pokazała się w progu.

Tanit przyjrzała się uważnie żałosnemu widokowi.

Czy to ty...

Jestem u siebie i robię, co mi się podoba! Czego dowiedziałaś się w pałacu?

Pozwól mi usiąść, jestem zmęczona.

Mały pręgowany kotek wskoczył na kolana swojej pani. Odruchowo pogładziła mu czubek łepka, zaczął mruczeć.

Mów, Tanit!

Będziesz rozczarowany. Prawdziwym celem podróży Ramzesa była walka z niewolnictwem, które coraz bardziej się rozwija w Tyrze i okolicy.

Uri-Teszub gwałtownie spoliczkował Tanit.

Przestań sobie ze mnie kpić!

Chcąc obronić swoją panią, mały kotek podrapał Hetytę, a on podniósł go za skórę na karku i ostrzem swojego żelaznego sztyletu podciął mu gardło. Przerażona Tanit, obryzgana krwią, pobiegła ukryć się w sypialni.


50

Ameni odczuł ulgę. Serramanna popadł w przygnębienie.


Sardyńczyk czuł, że się starzeje. Żeby on szanował prawo! Musiał poddać się i uznać swoją porażkę. Uri-Teszub okazał się dość zręczny, aby wymknąć się egipskiej sprawiedliwości.

Wracam do siebie.

Jakaś nowa konkieta?

Nie zamawiałem żadnej dziewczyny!

Nie chodzi o „dziewczynę", ale o szlachetnie urodzoną damę. Po­prosiłem ją, aby zasiadła w sali przeznaczonej dla gości.

Zaintrygowany Serramanna wielkimi krokami przeszedł przez poczekal­nię, gdzie zwykle przyjmował swoich ludzi.

Tanit!

Piękna Fenicjanka wstała i z płaczem rzuciła się w ramiona Serramanny. Była potargana, a na jej policzkach widać było ślady uderzeń.

Przed potworem, który uczynił ze mnie niewolnicę! Serramanna usiłował nie okazywać swojej satysfakcji.

Czy twoi ludzie będą mnie ochraniali?

Moi ludzie stanowią osobistą straż króla i nie mogę mieszać się do prywatnej sprawy... Chyba że stanie się ona sprawą państwową.

Ocierając łzy, Tanit oderwała się od olbrzyma i spojrzała mu prosto w oczy.

Uri-Teszub chce zamordować Ramzesa. Jego sojusznikiem jest Libij-czyk Malfi, z którym zawarł przymierze w moim domu. To Uri-Teszub zabił

Aszę swoim żelaznym sztyletem, z którym się nigdy nie rozstaje. I tym właś­nie sztyletem chce zabić króla. Czy teraz jest to sprawa państwowa?


Około setki mężczyzn ustawiło się dookoła willi pani Tanit. Część łucz­ników wspięła się na drzewa wychodzące na ogród Fenicjanki, inni na dachy sąsiednich domów.

Czy Uri-Teszub jest sam, czy z Libijczykami? A jeśli zauważy, że jest otoczony, to czy weźmie służbę domową jako zakładników? Serramanna nakazał, aby zbliżano się w zupełnej ciszy, obawiając się, że najmniejszy incydent zaalarmuje Hetytę.

I oczywiście coś takiego musiało się zdarzyć.

Jeden z najemników, przeskakując przez ogrodzenie, uchwycił się zbyt słabo muru i spadł w zarośla.

Zahukała sowa. Ludzie Serramanny skamienieli. Po kilku minutach trwa­nia w bezruchu Sardyńczyk dał rozkaz, aby posuwano się dalej.

Uri-Teszub nie miał już teraz żadnej możliwości ucieczki, ale na pewno nie podda się bez walki. Serramanna liczył, że pochwyci go żywego i postawi przed trybunałem wezyra.

W sypialni Tanit migotało słabe światło.

Serramanna z dziesiątką najemników czołgał się po mokrej od rosy ziemi. Dotarli do kamiennych płytek otaczających dom i rzucili się do środka.

Służebna wydała okrzyk przerażenia i upuściła trzymaną lampkę oliwną z wypalanej gliny, która rozbiła się o posadzkę. Przez chwilę panowało zamieszanie. Najemnicy walczyli z niewidzialnymi przeciwnikami, rozbijając przy tym meble ciosami mieczy.

—■ Spokój! — wrzasnął Serramanna. — Światło! Prędko!

Zapalono lampki. Dwóch żołnierzy trzymało wystraszoną służebną i gro­ziło jej mieczem.

Gdzie jest Uri-Teszub? — zapytał Serramanna.

Kiedy spostrzegł, że pani znikła, skoczył na grzbiet swojego najlepsze­go konia i odjechał galopem.

Rozsierdzony Sardyńczyk rozbił pięścią kreteńską wazę. Instynkt wojow­nika podpowiedział Hetycie, jak ma się zachować. Czuł się zagrożony, więc uciekł.



Zostać przyjętym w surowo urządzonym biurze Ramzesa oznaczało dla Serramanny przemknięcie do serca najtajniejszego sanktuarium w kraju. Obecni byli też Ameni i Merenptah.

Pani Tanit wróciła do Fenicji po złożeniu oświadczenia przed wezy­rem — oświadczył Serramanna. — Uri-Teszub pojechał w kierunku Libii. A więc połączy się z Malfim.

To tylko hipoteza — ocenił Ameni.

Serramanna zrobił się nagle niezwykle uroczysty.

Jestem przekonany, że Uri-Teszub znów stanie na naszej drodze. Usilnie proszę o przywilej walczenia z nim, w nadziei że zabiję go własno­ręcznie.

Zgoda.

Dziękuję, Wasza Królewska Mość. Niezależnie od tego, co się stanie, moje życie dzięki tobie będzie piękne.

Sardyńczyk wycofał się.

Wydajesz się zmartwiony — zwrócił się Ramzes do Merenptaha.

Po przebyciu nie kończących się dróg przez mniej lub bardziej wrogo nastawione okolice Mojżesz i Hebrajczycy zbliżają się do Kanaanu, który uważają za swoją Ziemię Obiecaną.

Jaki Mojżesz musi być szczęśliwy...

A jeśli będzie wrogiem?

Mojżesz nie stanie się nieprzyjacielem kraju, w którym się urodził. Zajmij się Libijczykami, Merenptahu, nie Hebrajczykami.

Młodszy syn Ramzesa nie nalegał. Choć nie przekonała go argumentacja ojca, pozostał mu posłuszny.

Otrzymaliśmy wiadomość od twojego brata Hattusila — oznajmił Ameni.



Nawet jeśli przygrzewało słońce, Hattusil marzł. We wnętrzu jego cytadeli o grubych kamiennych murach nie udawało mu się rozgrzać. Zwrócony plecami do ognia z trzaskających w kominku polan jeszcze raz odczytywał swojej małżonce Putuhepie propozycje egipskiego faraona.

-— Zuchwalstwo Ramzesa jest niewiarygodne! Kieruję do niego list z wymówkami, a oto, co on ośmiela się mi odpowiedzieć. Chce, abym mu przysłał jakąś inną hetycką księżniczkę, aby przypieczętować nowe małżeń­stwo dyplomatyczne i umocnić pokój. A naj lepiej będzie, jeśli osobiście udam się do Egiptu!

Trzeba się jeszcze zastanowić i rozpocząć pertraktacje.

Szkoda już czasu na próżną gadaninę. Przygotujmy się na wyjazd do Egiptu.

Czyżbyś stanęła na czele hetyckiej dyplomacji?

Moja siostra Nefertari i ja sama zbudowałyśmy pokój. Niech król Hattusil go utrwali.

Putuhepa skierowała żarliwą myśl ku najbardziej czarującemu mężczyź­nie, jakiegokolwiek poznała, ku Aszy, przyjacielowi Ramzesa z dzieciństwa, który przebywał obecnie w raju sprawiedliwych.

Dla niego ten dzień będzie dniem radości.



51

Kiedy Mat-Hor dowiedziała się o nowinie, która poruszyła cały Egipt, a więc o zapowiedzianej oficjalnej wizycie jej rodziców, uwierzyła w swój powrót do łask. Wiodła luksusową egzystencję w haremie Mer-Ur i bez znużenia oddawała się niezliczonym przyjemnościom wynikającym z jej położenia, ale nie sprawowała rządów i była tylko dyplomatyczną żoną pozbawioną wszelkiej władzy.

Hetytka napisała długi list do Ameniego, osobistego sekretarza monarchy. W gwałtownych słowach domagała się objęcia funkcji wielkiej małżonki królewskiej, aby przyjąć króla i królową hetyckiego imperium, i nakazywała przysłanie eskorty, która odwiozłaby ją do pałacu w Pi-Ramzes.

Podpisana przez Ramzesa odpowiedź była ostra: Mat-Hor nie będzie uczestniczyła w uroczystościach i pozostanie w haremie Mer-Ur.

Kiedy minął atak złości, Hetytka zaczęła się zastanawiać, w jaki spo­sób mogłaby zaszkodzić Ramzesowi, uniemożliwiając przyjazd Hattusila. Owładnięta tą myślą, zaaranżowała przypadkowe spotkanie na drodze z ka­płanem bóstwa krokodyla o ustalonej sławie rytualisty.

W kraju Cheta — powiedziała do niego — często radzimy się wróżbi­tów, aby poznać przyszłość, a oni odczytują ją z wnętrzności zwierząt.

Istnieje grupa magików państwowych, ale ich formacja jest długa i wymagająca.

Nie pytacie bogów?

W pewnych okolicznościach wielki kapłan boga Amona pyta — za zgodą faraona — stwórczych mocy, a bóg odpowiada poprzez wyrocznię.

Wyczuwając rezerwę kapłana, Mat-Hor nie naprzykrzała mu się więcej. Jeszcze tego samego dnia, nakazawszy służbie nic nie wspominać o swojej nieobecności, wyjechała do Teb.


Śmierć o łagodnym uśmiechu przypomniała sobie w końcu o sędziwym wieku Nebu, wielkiego kapłana Amona, który zgasł cicho w swoim małym domku, nieopodal świętego jeziora w Karnaku, z poczuciem, że dobrze służył ukrytemu Bogu, zasadzie wszelkiego życia i faraonowi Ramzesowi, jego przedstawicielowi na ziemi.

Bachen, drugi prorok Amona, bezzwłocznie powiadomił króla. I król przybył, aby oddać hołd Nebu, jednemu z tych nieposzlakowanych ludzi, dzięki którym egipska tradycja przetrwała niezależnie od atakujących ją sił zła.

Żałobna siła ciążyła nad olbrzymią świątynią w Karnaku. Po odprawieniu obrządków świtu Ramzes natknął się na Bachena, tuż obok ogromnego skarabeusza, który na północno-zachodnim krańcu świętego jeziora symboli­zował odrodzenie się słońca po zwycięstwie nad ciemnościami.


Nadszedł czas, Bachenie. Od chwili, kiedy pierwszy raz stanęliśmy naprzeciwko siebie, przeszedłeś długą drogę i nigdy nie myślałeś o sobie samym. To, że świątynie tebańskie są tak wspaniałe, po części zawdzięczają tobie. Twoje zarządzanie jest bez zarzutu i wszyscy są zadowoleni z twojej władzy. Tak, nadszedł czas, aby mianować cię wielkim kapłanem Karnaku i pierwszym prorokiem Amona.

Pełen godności, chrypliwy głos Bachena, dawnego nadzorcy stajni, drżał ze wzruszenia.

Wasza Królewska Mość, nie sądzę... Nebu, on...

Nebu od dawna proponował cię jako swojego następcę, a on umiał ocenić ludzi. Przekazuję ci laskę i złoty pierścień, insygnia twojej nowej godności. Będziesz rządził tym świętym miastem i będziesz czuwał, aby nie zmieniło swojej funkcji.

Bachen już nie oponował. Ramzes odniósł wrażenie, że zaprzęgnie się zaraz do swoich niezliczonych obowiązków, nie myśląc o znaczeniu, jakie nadaje mu tak godny pożądania tytuł.



Stosownie do rady jednego z zarządców haremu Mer-Ur, Mat-Hor zastu­kała do odpowiednich drzwi — do drzwi bogatego syryjskiego kupca, czło­wieka światowego, któremu nie umknęło żadne wydarzenie tebańskiego życia. Mieszkał w okazałej posiadłości na wschodnim brzegu, nieopodal świątyni w Karnaku, i przyjął królową w dwukolumnowej sali, której ściany pokrywały malowidła wyobrażające bławatki i irysy.

Hetytka podała złoty naszyjnik Syryjczykowi, który skłonił się z uśmiechem. ■— Jeśli udzielisz mi pomocy, której tak potrzebuję, będę bardzo hojna.


Powodzenie sprzyjało Mat-Hor. Los wykonał najtrudniejszą część zada­nia, pozostało tylko je dokończyć.

Kiedy pozostał sam na sam z woreczkami zawierającymi bryłki złotego kruszcu i szlachetne kamienie, które ofiarowała mu Hetytka jako zapowiedź jego przyszłej fortuny, Syryjczyk długo się zastanawiał. Niektórzy twierdzili, że Mat-Hor nigdy nie odzyska zaufania króla, inni sądzili wprost przeciwnie, a kilku kapłanów z Karnaku, zazdrosnych o wyniesienie Bachena, było gotowych spłatać mu brzydkiego figla.

Nie można było dać łapówki wszystkim, którzy mieli nieść barkę, ale wystarczyło przekupić tych najsilniejszych. Bóg będzie się wahał, pociągany w przód i w tył, a następnie jasno objawi swoją odmowę.

Partia była do rozegrania... A bogactwo kusiło!


W Tebach zawrzało. W okolicznych wioskach, tak jak i w miejskich dzielnicach, wiedziano, że będzie celebrowana podniosła „uroczystość bos­kiej audiencji", podczas której Amon i Ramzes po raz kolejny dowiodą swojej duchowej łączności.

Na świątynnym dziedzińcu, gdzie toczył się rytuał, nie brakowało żadnego


z dostojników tego wielkiego miasta Południa. Burmistrz, administracja, właściciele posiadłości za żadną cenę nie chcieli opuścić tego wyjątkowego wydarzenia.

Kiedy barka Amona wynurzyła się z osłony świątyni i ukazała w pełnym świetle, wszyscy wstrzymali oddech. Pośrodku barki z pozłacanego drewna, w naosie, był umieszczony posąg boga, ukryty przed ludzkim wzrokiem. Jednakże to on właśnie, żywy wizerunek boga, podejmie decyzję.

Stąpając po srebrnej posadzce, mężczyźni niosący barkę przybliżali się powoli. Nowy wielki kapłan Amona, Bachen, zauważył kilka nowych twarzy. Ale czyż nie mówiono mu o pokarmowej niedyspozycji, która przeszkodziła niektórym z piastujących tę godność uczestniczyć w ceremonii?

Barka zatrzymała się na wprost faraona. Bachen zabrał głos.

Ja, sługa boga Amona, pytam cię w imieniu Ramzesa, Syna światłości: czy faraon Egiptu postępuje słusznie, zapraszając na tę ziemię króla i królową hetyckiego imperium?

Nawet jaskółki przerwały swój szalony wyścig na błękitnym niebie. Kie­dy tylko bóg odpowie twierdząco, ogromny okrzyk na cześć Ramzesa wy­rwie się ze wszystkich piersi. •

Przekupieni przez syryjskiego kupca najwięksi siłacze spośród niosących barkę porozumieli się wzrokiem i starali się uczynić krok do tyłu. Na próż­no. Początkowo sądzili, że ich towarzysze, idący na przedzie, stawiają krótkotrwały opór, aby tym wyraźniej przejawiła się siła, która okaże się roz­strzygająca. Ale dziwna moc zmusiła ich do postępowania naprzód. Ośle­pieni przez światłość pochodzącą z naosu, zaprzestali zmagań. Bóg Amon zatwierdził decyzję swojego syna Ramzesa. Ogólna radość może się roz­począć.



52

Rzeczywiście to był on. Lekko pochylony, z siwiejącymi włosami, ale o nadal dociekliwym spojrzeniu. Na pierwszy rzut oka miał wygląd człowieka raczej przeciętnego, przed którym nie trzeba się mieć na baczności. On, Hattusil, król hetyckiego imperium, jak zwykle w ciepłym płaszczu z wełny, aby przezwyciężyć wrażenie chłodu, które zarówno zimą, jak i latem nigdy go nie opuszczało. On, przywódca wojowniczego i żądnego zwycięstw naro­du, najwyższy wódz hetyckich oddziałów pod Kadesz, ale także negocjator traktatu pokojowego. On, Hattusil, niekwestionowany władca skalistego kra­ju, w którym unicestwił wszelką opozycję.

I Hattusil właśnie postawił stopę na ziemi Egiptu, a za nim postępowa­ły dwie kobiety, jego małżonka Putuhepa i młoda hetycka księżniczka.

To niepodobna — szeptał król hetyckiego imperium — to zupełne niepodobieństwo... Nie, to nie Egipt..

A jednak nie śnił: to rzeczywiście Ramzes Wielki szedł ku swemu daw­nemu przeciwnikowi, aby go objąć w uścisku.

Ucieczka Uri-Teszuba, poszukiwanego za zabójstwo i odtąd wroga zarów­no Egiptu, jak i kraju Cheta, usunęła wszelką przeszkodę przed oficjalną wizytą Hattusila.

Oświadczenie Putuhepy usunęło ostatnią dyplomatyczną trudność. W słoń­cu gorącego lata Pi-Ramzes wydawało się tak radosne. Błyszczące w świetle turkusowe miasto gościło tysiące dygnitarzy, przybyłych ze wszystkich miast Egiptu, aby asystować przy wjeździe władców kraju Cheta i w licznych ceremoniach przewidzianych na ich cześć.

Piękno i bogactwo stolicy olśniło parę królewską. Ludność, wiedząc, że bóg Amon udzielił Ramzesowi swojego przyzwolenia, entuzjastycznie przyj­mowała znakomitych gości. Stojąc u boku faraona na jego rydwanie, który ciągnęły dwa konie przyozdobione pióropuszami, Hattusil napotykał niespo­dziankę za niespodzianką.


Wszyscy Egipcjanie kochają swój kraj, tak jak kochają go bogowie.

To ty, Ramzesie, przeszkodziłeś mi zwyciężyć, ty i nikt inny. Od kilku chwil już tego nie żałuję.

Król Hattusil zdjął swój płaszcz, nie było mu już zimno.

Klimat mi służy — stwierdził. — Szkoda... Podobałoby mi się życie tutaj.

Powitalna uczta, wydana w pałacu w Pi-Ramzes była imponująca. Podano tak wiele wyszukanych dań, że Hattusil i Putuhepa mogli tylko skubnąć z każdego po trochu, popijając wyśmienitym winem. Zachwycające muzy-kantki, w sukniach nie zakrywających piersi, cieszyły oczy i uszy, a królowa przyglądała się z podziwem wytwornym sukniom noszonym przez szlachetne damy.

Chciałabym, aby ta uczta została zadedykowana Aszy — poddała Putuhepa. — On oddał swoje życie dla pokoju, dla tego szczęścia, którym cieszą się obecnie nasze dwa narody.

Król Hattusil zgodził się, ale wydawał się zmartwiony.

Nasza córka jest nieobecna — wyraził żal.

Nie zmienię decyzji — oświadczył Ramzes.— Mat-Hor popełniła poważne błędy, pozostanie jednakże symbolem pokoju i z tego tytułu bę­dzie honorowana tak, jak jej to przynależy. Czy mam przytoczyć więcej szczegółów?

To zbędne, mój bracie Ramzesie. Czasem dobrze jest wiedzieć mniej. Ramzes uniknął więc wspominania o aresztowaniu syryjskiego kupca,

który zadenuncjował Mat-Hor, sądząc, że przez rzucone na królową kalum­nie, sam się oczyści.

Czy faraon pragnie pomówić ze swoją przyszłą małżonką?

W ten sposób Hattusil przypieczętował los hetyckich księżniczek. A zatem w owym czterdziestym roku panowania Ramzesa nie było już żadnego po­wodu do waśni między krajem Cheta i Egiptem. I dlatego kasztanowe oczy królowej Putuhepy rozjaśniły się, wyrażając głęboką radość.


Pylony, obeliski, olbrzymie posągi, wielkie odkryte dziedzińce, kolumna­dy, sceny ofiarowań, srebrne posadzki fascynowały Hattusila, który zaintere­sował się także Domem Życia, biblioteką, składami, stajniami, kuchniami i biurami, gdzie pracowali pisarze. Ze swoich spotkań z wezyrem i jego ministrami król hetyckiego imperium wyszedł bardzo przejęty. Sposób budo­wania egipskiej społeczności był równie imponujący co sposób budowania świątyń.

Ramzes zachęcił Hattusila do spalenia kadzidła, aby sprawić przyjemność powonieniu bogów i przyciągnąć ich do siedziby, którą zbudowali dla nich ludzie. Królowa została zaproszona do wspólnego odprawiania rytuału uspo­kajania groźnych sił, prowadzonego przez Cha ze zwykłą jemu dokładnoś­cią. Potem odwiedzano świątynie Pi-Ramzes, szczególnie sanktuaria poświę­cone cudzoziemskim bogom, a król ucieszył się niezmiernie z chwili odpo­czynku w pałacowych ogrodach.

Byłoby godne pożałowania, gdyby hetycka armia zniszczyła tak pięk­ne miasto — powiedział do Ramzesa. — Królowa jest zachwycona pobytem. A ponieważ mamy pokój, czy mój brat zgodzi się wyświadczyć mi jeszcze jedną grzeczność?

Stosunkowo bierna postawa Hattusila zaczynała intrygować Ramzesa. Mimo oczarowania Egiptem strateg wziął w nim górę.

Królowa i ja sam jesteśmy zachwyceni tyloma cudami, ale czasem należy myśleć o rzeczach mniej przyjemnych — ciągnął Hattusil. — Podpi­saliśmy umowę o wzajemnej pomocy w przypadku napaści z zewnątrz na nasze kraje i chciałbym zapoznać się ze stanem egipskiej armii. Czy faraon udzieli mi zgody na odwiedzenie głównych koszar w Pi-Ramzes?

Gdyby Ramzes odpowiedział: „tajemnica wojskowa" albo skierował króla do drugorzędnych koszar, Hattusil podejrzewałby, że jest nieszczery. Dla hetyckiego króla był to sprawdzian zamiarów faraona, dla którego zgodził się na tę podróż.

Merenptah, mój młodszy syn, jest głównodowodzącym egipskiej armii. To on oprowadzi władcę kraju Cheta po głównych koszarach w Pi-Ramzes.


Kiedy kończyła się już uczta przygotowana na cześć królowej Putuhepy, Hattusil i Ramzes przeszli się kilka kroków wzdłuż basenu pokrytego niebie­skimi i białymi lotosami.

Doznaję uczucia, które aż do tej pory było mi nie znane — wyznał Hattusil — zaufania. Jedynie Egipt potrafi stworzyć istoty twego wymiaru, mój bracie, Ramzesie... Nawiązanie prawdziwej przyjaźni między dwoma władcami, do niedawna gotowymi się zniszczyć, należy do cudów. Ale my się starzejemy, ty i ja, i musimy myśleć o naszej sukcesji... Kogo wybrałeś spośród twoich niezliczonych królewskich synów?

Cha jest człowiekiem nauki, głębokim, zrównoważonym, zdolnym w każdych okolicznościach uspokoić umysły i przekonać, nikogo nie obraża­jąc. Będzie umiał zachować spójność królestwa i dojrzale rozważyć swoje decyzje. Merenptah jest odważny, umie dowodzić i zarządzać. Jest lubiany przez kastę wojskowych, a kasta wysokich urzędników się go obawia. Jeden i drugi nadaje się, by sprawować rządy.

Inaczej mówiąc, jeszcze się wahasz. Przeznaczenie da ci znak. Przy takich ludziach nie martwię się o przyszłość Egiptu. Będą umieli prowadzić dalej twoje dzieło.

A twoja własna sukcesja?

Zostanie zapewniona przez miernotę, wybraną z największych mier­not. Kraj Cheta upada, jak gdyby pokój odjął mu jego męstwo i pozbawił wszelkich ambicji. Ale nie mam żalu, bo nie było innego wyboru. Przeżyjemy przynajmniej kilka spokojnych lat i ofiaruję mojemu ludowi szczęście, które­go nigdy przedtem nie zaznał. Niestety, mój kraj nie będzie umiał się zmienić i przepadnie na zawsze. A!... Mam do ciebie inną prośbę. W mojej stolicy nie mam zwyczaju tyle chodzić i stopy mnie bolą. Słyszałem, że główny medyk królestwa zna się doskonale na leczeniu, a oprócz tego jest bardzo piękną kobietą.

Neferet opuściła wielką salę przyjęć w pałacu, gdzie rozmawiała z Putu­hepa, aby zająć się królewskimi palcami u nogi.

Wiesz dobrze, że nie, Wasza Królewska Mość.

Widzę, że nigdy nie uda mi się pokonać Egiptu — rzekł Hattusil z lekkim uśmiechem.



53

Prędkie Nogi pogwizdywał piosenkę o Ramzesie, wędrując ze swoim osłem, obciążonym glinianymi garnkami, w kierunku północno-zachodniej granicy Delty. Niedaleko wybrzeża, które obmywały fale Morza Śródziemne­go, wędrowny handlarz wybierał kręte dróżki, aby dotrzeć do małej rybackiej wioski, gdzie spodziewał się sprzedać swoje wyroby.

Prędkie Nogi był dumny z przydomka, nadanego mu przez dziewczęta, które przyglądały się zawodom mężczyzn w bieganiu po wilgotnym piasku wzdłuż morskiego brzegu. Od ponad dwóch lat żadnemu konkurentowi nie udało się go zwyciężyć. A wielbicielki doceniały wysiłek zawodników wytę­żających swe siły, aby je oczarować. Dzięki swoim nogom najszybszy biegacz zachodniej Delty nie liczył już swoich podbojów.

Sukces nie miał jednakże samych dobrych stron, bo dziewczęta bardzo lubiły ozdoby i Prędkie Nogi musiał robić dużo dobrych interesów, aby podtrzymać swoją opinię znakomitego i hojnego mistrza. Tak więc z zapałem przemierzał drogi, aby wyciągnąć jak największy zysk ze swojego handlu.

Żurawie przelatywały nad nim, wyprzedzając niskie chmury popychane przez wiatr. Obserwując pozycję słońca, Prędkie Nogi zrozumiał, że nie do­trze do celu przed nocą. Lepiej było zatrzymać się na postój w jednym z trzcinowych szałasów pojawiających się co pewien czas na szlaku. Było to rozsądniejsze, bo kiedy ciemności ogarniały nadbrzeżną strefę, niebezpieczne stworzenia wychodziły ze swoich kryjówek i atakowały nieostrożnych.

Prędkie Nogi zdjął ładunek ze swojego osła, nakarmił go, potem rozpalił ogień za pomocą krzemieni i suchych patyków. Zjadł ze smakiem dwie upieczone nad ogniskiem ryby i napił się chłodnej wody z dzbana. Następnie wyciągnął się na macie i zasnął.

Kiedy marzył o przyszłym wyścigu i o swoim kolejnym triumfie, obudził go dziwny hałas. Osioł, też zaniepokojony, skrobał ziemię przednim kopytem. Dla jego pana był to oczywisty znak: niebezpieczeństwo.

Prędkie Nogi wstał, zgasił ogień i ukrył się za kępą kolczastych krzewów. Dobrze zrobił, bo około trzydziestu mężczyzn w hełmach i pancerzach wyło­niło się z ciemności. Księżyc tej nocy był w pełni i pozwolił mu wyraźnie widzieć człowieka, który nimi dowodził. Szedł z odkrytą głową, włosy miał długie, a jego tors pokryty był rudym owłosieniem.

Był tutaj szpieg i uciekł! — wykrzyknął Uri-Teszub, przebijając

włócznią matę.


Cztery lata upłynęły od wizyty króla Hattusila i królowej Putuhepy. Stosunki między Egiptem a krajem Cheta utrwaliły się na dobre i widmo wojny zniknęło. Goście hetyccy przybywali regularnie, by podziwiać piękno krajobrazów i miasta Delty.

Obie hetyckie małżonki Ramzesa rozumiały się nawzajem doskonale. Ambicje Mat-Hor pod wpływem luksusowej egzystencji rozpłynęły się, a jej rodaczka łapczywie zachwycała się dniem codziennym. Wspólnie i bez żalów uznały, że Ramzes Wielki, liczący sześćdziesiąt sześć lat, jest żywą legendą, poza ich zasięgiem. A faraon, zauważywszy, że niszczące namiętności nie niepokoją duszy obu królowych, zgodził się na ich obecność podczas niektó­rych oficjalnych uroczystości.

W czterdziestym trzecim roku swojego panowania Ramzes na usilną prośbę Cha odprawił swoją piątą uroczystość odrodzenia w obecności wspól­noty bogów i bogiń przybyłych do stolicy pod postaciami posągów ożywia­nych przez „ka". Odtąd faraon będzie musiał częściej odwoływać się do tego rytualnego procesu, aby mógł podołać coraz bardziej przygniatającym cięża­rom wieku.

I Ramzes musiał też regularnie zasięgać porady naczelnego medyka, Neferet. Nie zwracając uwagi na zły humor swego dostojnego pacjenta, który niekiedy nie chciał zaakceptować starzenia się, oszczędzała mu cierpień wywołanych bólem zębów i spowalniała postępowanie artrozy. Dzięki jej staraniom żywotność monarchy pozostała nie zmieniona i nie zwalniał on rytmu pracy.

Po wzbudzeniu boskiej mocy w swoim sanktuarium i odprawieniu obrząd­ków świtu Ramzes spotykał się z wezyrem, Amenim i Merenptahem. Trosce tych trzech osób powierzał wprowadzanie w życie swoich decyzji. Po połu­dniu razem z Cha studiował wielkie obrzędy państwowe i dołączał nowe formuły.

Król wycofywał się powoli z zarządzania krajem, oddanemu we wspaniałe ręce. Często udawał się do Teb, aby zobaczyć swoją córkę Meritamon i oddać się medytacjom w swojej świątyni milionów lat.

Kiedy Ramzes powracał z Karnaku, gdzie wielki kapłan Bachen wywią­zywał się ze swoich obowiązków ku ogólnemu zadowoleniu, w porcie powi­tał go zakłopotany Merenptah.

Niepokojący raport, Wasza Królewska Mość. Głównodowodzący egipskiej armii sam powoził królewskim rydwanem,

który popędził w kierunku pałacu.


Sam nie wiesz, co mówisz, mały. Dookoła nie ma żadnego Libijczyka.

Biegłem do utraty tchu, chcieli mnie zabić! Gdybym nie był mi­strzem, złapaliby mnie. Mieli hełmy, pancerze, miecze, włócznie... Prawdzi­we wojsko!

Strażnik graniczny przerwał ziewanie i popatrzał na młodego człowieka kosym okiem.

porośniętą na rudo.

Te szczegóły zainteresowały urzędnika. Jak wszyscy oficerowie armii, policji i urzędów celnych otrzymał rysunek przedstawiający zbrodniarza Uri-Teszuba i obietnicę dużej premii dla tego, kto przyczyni się do jego aresztowania.

Strażnik graniczny podsunął portret młodemu człowiekowi.


Wzdłuż pustynnego pasa na zachód od Delty, między egipskim teryto­rium a morzem, wojskowy zarząd kazał wznieść małe forty, u podnóży których rozwijały się osady. Oddzielone były od siebie o jeden dzień jazdy rydwanem lub dwa dni szybkiego marszu, a garnizony miały rozkaz powia­damiać generałów w Pi-Ramzes o najmniejszym podejrzanym ruchu Libij-czyków. I chociaż wysokie dowództwo uważało, że ten region i tak był pilnie strzeżony, decyzja okazała się słuszna.

Kiedy komendant wojskowy strefy przygranicznej otrzymał alarmujący raport oparty na zeznaniu wędrownego kupca, usilnie się starał, aby go nie pokazać zwierzchnikom, z obawy, aby się nie ośmieszyć. Mimo to możliwość ujęcia Uri-Teszuba skłoniła go do wysłania patrolu w pobliże miejsca, gdzie Hetyta został dostrzeżony.

Dlatego też Nakti i jego ludzie, wyrwani ze swojego zastoju, zbliżali się spiesznym marszem do owego niegościnnego, nawiedzanego moskitami re­gionu, myśląc tylko o jednym: jak najszybciej skończyć tę uciążliwą misję.

Nakti narzekał co krok. Kiedyż w końcu zostanie przeniesiony służbowo do Pi-Ramzes, do wygodnych koszar, zamiast ścigać nie istniejących wrogów?

Widać już fort, komendancie.

Strażnicy graniczni wezmą nas pewnie za głupców — pomyślał Nakti — ale przynajmniej dadzą nam picia i jedzenia, a jutro rano wyruszymy z po­wrotem".

Uważaj, komendancie!

Jeden z żołnierzy szarpnął go do tyłu. Na ścieżce olbrzymi czarny skor­pion przyjął pozycję do ataku. Gdyby oficer, zatopiony w swoich rozmyśla­niach, szedł dalej naprzód, zostałby ukąszony.

Zabij go — polecił swojemu wybawcy.

Żołnierz nie zdążył napiąć łuku. Z otworów strzelniczych małego fortu wyleciały strzały i trafiły w Egipcjan. Z precyzją wyborowych strzelców Libijczycy dowodzeni przez Uri-Teszuba położyli pokotem wszystkich członków patrolu Naktiego.

Swoim sztyletem z żelaza Hetyta osobiście poderżnął gardła rannym.


54

Jak co dzień rano komendant wojskowy przygranicznej strefy z Libią skierował się do biura, aby przejrzeć raporty przesyłane z małych fortów. Zazwyczaj szybko wykonywał to zadanie, bo na drewnianych tabliczkach figurowała tylko jedna uwaga: „Bez zmian".

Tego ranka nie było żadnego raportu. Winnego nie trzeba było daleko szukać. Żołnierz, który miał za zadanie roznosić służbowe przesłanki, na pewno się jeszcze nie obudził. Rozwścieczony komendant obiecał sobie, że zwolni go z funkcji i zrobi praczem.

Na fortecznym dziedzińcu jeden z żołnierzy bez zapału obracał w rękach miotłę, dwaj młodzi piechurzy ćwiczyli się we władaniu krótkim mieczem. Komendant pomaszerował raźnym krokiem aż do kwatery posłańców pocz­towych i wywiadowców. Na matach nie było nikogo. Zdumiony zastanawiał się, co może być przyczyną takiej nieprawidłowości: ani raportów, ani żołnie­rzy mających obowiązek je przekazać... Co spowodowało tak niepraw­dopodobny bałagan?

Nagle brama fortu została wyważona uderzeniami bala, którym posługi­wali się rozwścieczeni Libijczycy, z piórami wetkniętymi we włosy. Pod ciosami siekiery padł zamiatacz i dwóch piechurów, następnie zabili komen­danta, który znieruchomiał jak słup soli i nawet nie usiłował uciekać. Uri-Te-szub plunął na trupa.


Oaza Siwa nie została zaatakowana — oświadczył wyższy oficer Merenptahowi. — Padliśmy ofiarą fałszywej informacji.

Kiedy Merenptah został sam, zaczęły dręczyć go obawy. A jeśli w ten sposób odciągnięto jego uwagę, aby zdecydowanie zaatakować gdzie in­dziej? Jedynie Ramzes będzie potrafił ocenić zasięg niebezpieczeństwa. Me­renptah już wsiadał do swojego rydwanu, gdy podbiegł do niego adiutant.

Generale, wiadomość z garnizonu blisko granicy libijskiej... Grupowy atak na nasze małe forty! Większość z nich padła, a komendant strefy został zabity!

Nigdy konie Merenptaha tak nie galopowały. Zeskoczywszy w biegu z rydwanu, młodszy syn króla pospiesznie wspinał się schodami pałacu. Przy poparciu Serramanny przerwał audiencję faraona z naczelnikiem prowincji.

Zmieniona twarz Merenptaha wystarczyła, aby Ramzes zrozumiał, że musiało się zdarzyć coś ważnego. Król zwolnił więc swoich gości, obiecując im wkrótce następne spotkanie.

Wasza Królewska Mość — oświadczył głównodowodzący — Li­bijczycy podobno zajęli północny zachód Delty. Zasięg klęski nie jest mi znany.

Uri-Teszub i Malfi! — wykrzyknął Serramanna.

W rzeczy samej, Hetyta jest wymieniony w tym chaotycznym rapor­cie, który otrzymałem. A Malfiemu udało się zjednoczyć libijskie szczepy, dotąd walczące między sobą! Nasza reakcja powinna być gwałtowna i szyb­ka. .. Jeśli nie chodzi o nową pułapkę, tak jak ta w Siwie...

Gdyby rzeczywiście chodziło o przynętę i główna część sił egipskich zapuściła się na północny zachód Delty, Malfi zaatakowałby na wysokości Teb, nie napotkawszy żadnego oporu. Święte miasto Amona utonęłoby w mo­rzu ognia i krwi.

Decyzja Ramzesa dotyczyła przyszłości całego Egiptu.

Wasza Królewska Mość — powiedział Serramanna nieśmiało —

obiecałeś mi...

Nie zapomniałem, pojedziesz ze mną.

*

Malfi o kwadratowej twarzy i czarnych okrutnych oczach był uważany przez swoich ludzi za wcielenie demona pustyni, który potrafi swoimi tnącymi jak ostrza palcami rozedrzeć każdego przeciwnika. Prawie wszystkie plemio­na libijskie znalazły się pod jego dowództwem, ponieważ umiał w czasie długich, nie kończących się rozmów podsycać ich odwieczną nienawiść do Egiptu. Egipcjanie postawieni naprzeciw krwiożerczej siły libijskich wojow­ników, osłabieni przez długotrwałe przyzwyczajenie do pokoju, rzucą się do ucieczki. A obecność Uri-Teszuba, który miał już ustaloną opinię nieustraszo­nego, wywoływała zapał żądnych zwycięstw wojowników.

Libijczyk kiwnął twierdząco głową. Wolałby mieć więcej czasu, aby jeszcze lepiej zaprawić do trudów wojennych swoje oddziały, ale alarm wszczęty przez wędrownego handlarza zmusił go do przyspieszenia natarcia.

Bitwa z jednym tylko pułkiem nie przerażała Malfiego. Libijczycy mieli chęć do walki, a ich zażartość zwiększona jeszcze przez narkotyk da im przewagę nad tchórzliwymi Egipcjanami.

Jedyne hasło: nie ma odwrotu.

Oto oni — obwieścił Uri-Teszub.

Oczy Malfiego błyszczały podnieceniem. Nareszcie pomści honor Libii, przez wieki okrywany niesławą przez faraonów, zrówna z ziemią bogate wioski i puści z dymem plony. A tych, co przeżyją, obróci w niewolników.

Ramzes idzie na czele swoich oddziałów — stwierdził podniecony Hetyta.


Piechota, łucznicy i rydwany rozciągnęli się na horyzoncie w doskonałym

ordynku.

Jest tylko jeden pułk — ocenił Malfi.

Uri-Teszub, przerażony, nie ośmielił się odpowiedzieć. W ciągu kilku minut rozległa równina wypełniła się egipskimi żołnierzami.

Dla Libijczyka i Hetyty stało się jasne: Ramzes zaryzykował i przybył na ich spotkanie z czterema pułkami bogów Amona, Ra Ptaha i Seta. Była to całość egipskich sił uderzeniowych, które teraz przygotowywały się do ataku.

Malfi zacisnął pięści.

dowodzeni przez wicekróla Setau, zagrodzili im drogę.

Jeden Libijczyk wart jest więcej niż czterech Egipcjan! — wrzasnął Malfi, aby dodać odwagi swoim. — Do ataku!

Podczas gdy Ramzes trwał nieruchomo na swoim rydwanie, Libijczycy rzucili się do natarcia na pierwszą linię egipską. Piechota przyklękła, aby ułatwić mierzenie łucznikom, których strzały zdziesiątkowały przeciwników.

Libijscy łucznicy odpowiedzieli strzałami, ale z mniejszą skutecznością, a druga fala natarcia, zbyt już bezładna, załamała się na piechurach Seta. Niespodziewanie pojawiły się rydwany i przystąpiły do kontrataku pod wodzą Merenptaha, przełamując linię frontu buntowników, którzy mimo komend Malfiego zaczęli się wycofywać.

Uciekinierzy wpadli na Nubijczyków, którzy strzałami i włóczniami siali wśród nich spustoszenie. Od tej chwili wynik bitwy był już przesądzony. Większość Libijczyków, zdruzgotana liczebną przewagą, złożyła broń.

Pijany ze wściekłości Malfi zebrał wokół siebie ostatnich swoich zwolen­ników. Uri-Teszub zniknął. Nie myśląc więcej o tchórzu, który go opuścił, Li­bijczyk chciał tylko jednego: zabić jak najwięcej Egipcjan. A jego pierw­szą ofiarą będzie Merenptah, znajdujący się zaledwie na odległość rzutu włócznią.

W największym zamieszaniu wzrok obu mężczyzn skrzyżował się. Mimo dystansu młodszy syn Ramzesa wyczuł nienawiść Libijczyka. W jednym momencie dwie włócznie przecięły powietrze. Włócznia Malfiego musnęła ramię Merenptaha, włócznia głównodowodzącego wbiła się w czoło Libijczy­ka. Malfi trwał przez chwilę nieruchomo, potem zachwiał się i runął na ziemię.

*

Serramannie przyjemnie minął dzień. Wymachując swoim ciężkim obo­siecznym mieczem z godną podziwu zręcznością, nie liczył już Libijczyków, których posiekał na kawałki. Śmierć Malfiego odjęła odwagę ostatnim jego partyzantom i sardyński olbrzym mógł przerwać swoje zajęcie.

Odwrócił się do Ramzesa, a to, co zobaczył, wprawiło go w przerażenie.

W hełmie i w pancerzu, który skrywał rude owłosienie, Uri-Teszub zdołał wkręcić się w egipskie szeregi i zbliżał się teraz od tyłu do królewskiego rydwanu.

Hetyta szedł zabić Ramzesa.

Za cenę szaleńczego biegu, roztrącając królewskich synów, Serramannie udało się wpaść między rydwan a Uri-Teszuba, ale nie uniknął gwałtownego ciosu Hetyty. Żelazny sztylet zatopił się w piersi sardyńskiego olbrzyma.

Śmiertelnie ugodzony Serramanna miał jeszcze dość sił, aby złapać za szyję swojego zaprzysięgłego wroga i zadusić go własnoręcznie.

Przegrałeś, Uri-Teszubie, jesteś pokonany!

Sardyńczyk nie rozluźnił swojego chwytu aż do chwili, kiedy Hetyta przestał oddychać. Wtedy jak dzikie zwierzę czujące, że ogarnia je śmierć, położył się na boku.

Ramzes podtrzymał głowę człowieka, który go właśnie ocalił.

Odniosłeś wielkie zwycięstwo, Wasza Królewska Mość... A dzięki tobie miałem piękne życie...

Dumny ze swojego ostatniego wielkiego wojennego czynu, Sardyńczyk przeszedł ku tamtemu światu, oddając ducha w ramionach Ramzesa.



55

Wazy i konwie z masywnego srebra, złocone na brzegach, o wadze piętnastu kilogramów, złote i srebrne stoły ofiarne przekraczające ciężar trzech cetnarów, barka z drewna sosny libańskiej, pokryta złotem, a długa na sześćdziesiąt pięć metrów, złote płytki przeznaczone do ozdabiania kolumn, czterysta kilogramów lapis-lazuli i dwa razy tyle turkusów, oto były, oprócz wielu innych, skarby, jakie Ramzes ofiarował świątyniom w Tebach i Pi--Ramzes, aby podziękować bóstwom za przyznanie mu zwycięstwa nad Libijczykami i uratowanie Egiptu przed najazdem.

W owym czterdziestym piątym roku jego panowania narodziła się nowa świątynia Ptaha w Nubii, w Gerf Hussajn. Powstała z dawnej świętej groty, którą Setau przemienił w sanktuarium. Król dokonał inauguracji tego małego Abu Simbel, tak jak ono wykutego w górze z piaskowca. Tutaj i w wielu miejscach Nubii ustawiono też olbrzymie posągi monarchy pod postacią Ozyrysa.

Po zakończonych uroczystościach Ramzes i Setau przyglądali się zacho­dzącemu nad Nilem słońcu.

Stałeś się niestrudzonym budowniczym, Setau?

Przykład pochodzi z góry, Wasza Królewska Mość. Żar Nubii jest tak gorący, że musi spływać w kamienie świątyń. Czyż nie będą one twoim głosem dla przyszłych pokoleń? A zresztą, będziemy mieli dużo czasu, aby odpoczywać w wieczności! Nasza krótka egzystencja to pole zmagań i tylko one zapewnią nam pamięć.

Napotykasz trudności w swoich nowych obowiązkach?

Wszyscy twoi bliscy postąpiliby tak jak on, Wasza Królewska Mość. Jakże mogłoby być inaczej? Czyż nie jesteś naszym orędownikiem wobec tamtego świata?


Sykomora, posadzona w pierwszym roku panowania Ramzesa w ogrodzie tebańskiego pałacu, wyrosła na wspaniałe drzewo rzucające dobroczynny cień. Pod jej listowiem Ramzes przysłuchiwał się, jak jego córka gra na lutni przy akompaniamencie śpiewu sikorek.

Jak co dzień we wszystkich świątyniach Egiptu kapłani, oczyściwszy się wodą ze świętego jeziora, odprawiali rytuały w imieniu faraona, jak co dzień do sanktuariów małych i dużych zaniesiono pokarmy, aby je ofiarować bogom, zanim zostaną rozdzielone wśród ludzi, tak jak co dzień rozbudzono boską moc i bogini mogła mówić do króla: „Żyjesz mną, ożywia cię zapach mojej rosy, twoje oczy należą do Maat".

Córka Ramzesa i Nefertari położyła lutnię u podnóża sykomory.

Sędziwy wiek zbliża się do mnie, Meritamon. Bachen czuwa nad pomyślnością Karnaku, a w ciągu dnia ma więcej obowiązków niż godzin. Ty, córko, będziesz strażniczką mojej świątyni milionów lat. To dzięki na­szej magii twoja matka i ja pokonaliśmy przeciwności losu. Postaraj się, niech rytuały i uroczystości będą odprawiane we właściwej chwili, tak aby energia Ramesseum promieniowała nadal.

Meritamon ujęła rękę ojca.

Czy faraoni nie odnieśli nad nią triumfu? Mimo że zadała ci bardzo srogie ciosy, oparłeś się jej i sądzę nawet, że ją obłaskawiłeś.

To ona będzie miała ostatnie słowo, Meritamon.

Nie, Wasza Królewska Mość, śmierć przepuściła już okazję, aby cię unicestwić. Teraz twoje imię jest uwiecznione na wszystkich pomni­kach Egiptu, a twoja sława przekroczyła granice kraju. Ramzes nie może już umrzeć.



Bunt Libijczyków został zgnieciony, zapanował pokój, autorytet Ramzesa zwiększał się z każdym dniem, ale kłopotliwe akta nadal gromadziły się na biurku Ameniego, który robił się coraz bardziej zgryźliwy. A tego problemu nie mógł rozwiązać ani osobisty sekretarz króla, ani naczelny wódź Meren­ptah, ani nawet wielki kapłan Cha. Sam wezyr oznajmił, że jest niekompetent­ny. Do kogo się zwrócić, jak nie do Ramzesa?

Nie zarzucam ci, Wasza Królewska Mość, że podróżujesz — oświad­czył Ameni — ale kiedy przebywasz z dala od stolicy, zaraz piętrzą się kłopoty.

Czyżby nasza pomyślność była zagrożona?

Obstaję przy twierdzeniu, że w gigantycznej budowli najmniejszy błąd może spowodować jej ruinę. Ja nie pracuję nad wielkimi rzeczami, ale nad pomnażaniem codzienności.

Zaoszczędzisz mi długiej przemowy?

Otrzymałem skargę od burmistrza miasta Sumenu w Górnym Egipcie. Święta studnia, która zaopatruje okolicę, wyschła, a tamtejsi kapłani przyzna­ją, że nie potrafią poradzić sobie z tą katastrofą.

Wysłałeś na miejsce specjalistów?

Oskarżasz mnie, że źle wypełniam moją funkcję? Cała armia techni­ków poniosła klęskę. I znowu zostałem z tą upartą studnią i zaniepokojoną ludnością!



Kilka gospodyń zebrało się nad brzegiem jednego z kanałów nawadniają­cych pola w Sumenu. W samo południe przyszły umyć naczynia w odpowied­niej odległości od praczy, dla których była przeznaczona inna część kanału. Gawędziły, wymieniały sekrety, najświeższe plotki i nie odmawiały sobie przyjemności krytykowania innych. Najbardziej gadatliwa w mieście była Brunetka, piękna żona stolarza.

Stary człowiek, ślepy i kulawy, zbliżył się do gromadki kobiet.

Chce mi się pić... Dajcie mi pić... proszę... Brunetka zagadała gwałtownie.

Nie naprzykrzaj się więcej, marudo! Pracuj na życie, to będziesz miał co pić!

Los się odmienił, choroba mnie zgnębiła i...

Dosyć nasłuchałyśmy się tej bajeczki. Wynoś się, albo obrzucimy cię kamieniami!

Ślepiec rzucił się do ucieczki, rozmowy toczyły się dalej.

A mnie, czy mnie dałybyście wody?

Kobiety odwróciły się, wpatrując jak urzeczone w mężczyznę około siedemdziesiątki, który zadał im to pytanie. Po wyglądzie łatwo było rozpo­znać, że jest to jakiś dostojnik.

Przypomnijcie sobie Zasadę Maat: „Nie dokuczajcie ślepcom, nie wystawiajcie karłów na pośmiewisko, nie czyńcie żadnej krzywdy kulawym, dlatego że wszyscy jesteśmy — i ci, co dobrze się mają, i kalecy — w ręku Boga. Niech nikt nie pozostaje opuszczony i bez opieki".

Zawstydzone kobiety spuściły oczy, ale Brunetka się zbuntowała.

Wystraszona Brunetka schowała się za swoimi towarzyszkami.

Zły urok ciąży na głównej studni Sumenu z powodu waszej lekcewa­żącej i godnej pogardy postawy wobec tego nieszczęśnika, oto wniosek, do którego doszedłem, spędziwszy wśród was kilka dni.

Brunetka skłoniła się z pokorą przed Ramzesem.

Kiedy olbrzymi posąg boga Sobka, wyobrażonego jako mężczyznę z gło­wą krokodyla, siedzący na tronie, opuścił pracownię rzeźbiarzy Domu Życia w Sumenu, mieszkańcy miasta tłoczyli się na trasie jego przejazdu. Wizeru­nek, ciągnięty przez ekipę kamieniarzy po okrągłych drewnianych balach, położonych na zwilżonej ziemi, powoli posuwał się naprzód, aż do głównej studni, gdzie oczekiwał na niego Ramzes, który osobiście recytował mono­tonne formuły, prosząc Sobka, by z Nun, pierwotnego oceanu otaczającego ziemię, wyłoniła się woda niezbędna ludziom do życia. Następnie król pole­cił rzemieślnikom spuścić boga na dno studni, gdzie będzie wypełniał swoje posłannictwo.

Od następnego dnia studnia w Sumenu znowu obdarzała cennym płynem mieszkańców miasta, którzy przygotowali ucztę, a na niej siedzieli obok sie­bie stary ślepiec i żona stolarza.



56

Hefat, urodzony z ojca Egipcjanina i matki Fenicjanki, robił błyskotliwą karierę. Był pilnym uczniem, wyróżniającym się studentem na wyższej uczel­ni w Memfis, gdzie jego matematyczne zdolności olśniły nauczycieli i mógł wybierać między kilkoma stanowiskami, zanim wstąpił do głównej służby hydrologicznej, która kierowała gospodarką wodną Nilu, począwszy od prze­widywania wylewu aż do metod nawadniania.

Z biegiem lat Hefat stał się partnerem do rozmów wezyra, ministrów i naczelników prowincji. Jego zręczność w pochlebianiu swoim zwierzchni­kom pozwoliła mu wspinać się stopniowo w hierarchii i sprawić, że zapomnia­no, iż jego wzorem był Szenar, starszy brat faraona. Szenar, zdrajca swojej ojczyzny, ale zręczny dworak i polityk o pociągającej sile ambicji.

Szczęśliwym trafem Hefat okazał się ostrożny, unikając jawnego opowie­dzenia się po stronie Szenara, którego spotkał tragiczny koniec.

Dynamiczny pięćdziesięciolatek, żonaty, ojciec dwojga dzieci, sprawiał wrażenie notabla dobrze urządzonego na szczycie administracji, której trybi­kiem kierował żelazną ręką. Któż mógłby przypuszczać, że był ostatnim ważnym członkiem siatki wpływów, wprowadzonym przez Szenara w jego strategię zdobycia tronu?

Te odległe wspomnienia musiałyby pozostać zagrzebane w przeszłości, gdyby ów wysoki urzędnik państwowy nie napotkał fenickiego kupca Nari-sza, który olśnił go swoją fortuną. Hefat uświadomił sobie, że człowiek jego pokroju i posiadający takie kompetencje może także stać się bardzo bogaty.

Hefatowi otworzyły się oczy, kiedy spożywał wieczorny posiłek z Feni­cjaninem. Ramzes skończy niedługo siedemdziesiąt lat i pozostawi zarządza­nie krajem ludziom przeciętnym, bez inicjatywy. Starszy syn faraona, Cha, był mistykiem dalekim od rozumienia wymagań administracji, Merenptah okazywał ślepe posłuszeństwo ojcu i będzie zagubiony po jego odejściu, a Ameni, starzejący się skryba, zostanie odsunięty.

Gdyby się dobrze zastanowić, obecna władza była bardziej krucha, niżby się wydawało. Zmuszony uciekać się do magii obrzędów odradzania i zabie­gów naczelnego medyka Neferet, Ramzes przemijał.

Czyż nie nadeszła chwila, by zadać decydujący cios i urzeczywistnić marzenie Szenara?


Merenptah wprowadził ambasadora kraju Cheta do wielkiej sali audien-cyjnej pałacu w Pi-Ramzes. Dyplomata był sam, bez zwyczajnej asysty z darami. Skłonił się przed Ramzesem.

Wasza Królewska Mość, mam ci do oznajmienia smutną nowinę. Twój brat, król hetyckiego imperium, zmarł.

Wiele wydarzeń — od bitwy pod Kadesz, aż do pobytu hetyckiego króla w Egipcie — przesunęło się w pamięci faraona. Hattusil był groźnym prze­ciwnikiem, zanim nie zmienił się w lojalnego sprzymierzeńca. Z jego pomocą Ramzes budował lepszy świat.

Czy on postanowił szanować traktat pokojowy? Merenptah poczuł ucisk w gardle.

Po wyjeździe ambasadora Ramzes zwrócił się do syna.

Skontaktuj się niezwłocznie z naszymi informatorami i niech przyślą mi jak najszybciej szczegółowy raport o sytuacji w kraju Cheta.


Egipcjanin Hefat przyjął Fenicjanina Narisza w swojej pięknej willi w Pi--Ramzes, przedstawił żonę i dwójkę dzieci, pochwalił się ich doskonałym wykształceniem i piękną przyszłością, jaką chciał im zapewnić. Po przyje­mnym śniadaniu, podczas którego wymienili się banałami, zwierzchnik służ­by hydrologicznej i zagraniczny kupiec przeszli do altanki z sykomorowego drewna z misternie rzeźbionymi kolumienkami.

Twoje zaproszenie sprawia mi zaszczyt — powiedział Egipcjanin — ale wybacz, że będę bezpośredni. Jaki jest prawdziwy powód? Zajmuję się handlem, ty jesteś wyższym technikiem... Nie mamy ze sobą nic wspólnego.

Słyszałem, że nie jesteś zadowolony z polityki handlowej Ramzesa?

Fenicjanin był zainteresowany.

Niezbyt pojmuję, co chcesz powiedzieć, Hefacie.

Dzisiaj Ramzes jest udzielnym władcą, ale nie będzie tak zawsze. I ta władza absolutna ukrywa poważną słabość — wiek. Nie mówiąc już o tym, że obaj wybrańcy na sukcesję zupełnie się do tego nie nadają.

Przyspieszmy tę przyszłość! Obaj, ty i ja, z różnych powodów mamy prawo wziąć odwet na Ramzesie, starym królu, który wkrótce będzie niezdol­ny do przeciwstawienia się. Ale nie o to chodzi. Rzecz w tym, że można by wykorzystać słabość władzy faraona, aby dokonać niebywałej transakcji handlowej.

Jakiej wielkości?

Lekko licząc, potrojenie bogactwa Fenicji. A na pewno nie sięgam całej prawdy. Nie mówiąc już, że sprawca tego szczęśliwego splotu zdarzeń zostanie wyniesiony na szczyt.

Zanim ci go wyjawię, muszę być pewien twojego milczenia. Kupiec uśmiechnął się.

Mój drogi Hefacie, dane słowo ma wartość tylko w Egipcie. Jeśli rzucisz się w takie interesy, musisz jak najszybciej porzucić tę przestarzałą moralność.

Wysoki funkcjonariusz zawahał się jeszcze przed podjęciem decyzji. Jeśli Fenicjanin go zdradzi, to on skończy życie w więzieniu.

Zgoda, Nariszu, wszystko ci wyjaśnię.

W miarę jak Hefat tłumaczył, o co chodzi, Fenicjanin zapytywał samego siebie, skąd takie szaleństwo mogło się zrodzić w umyśle jednego z podda­nych faraona. Ale on, Narisz, nie ponosiłby żadnego ryzyka i Egipcjanin miał rację. Jeśli operacja się powiedzie, uzyskają niebotyczną fortunę, a panowanie Ramzesa zakończy się ruiną.


Merenptahowi nie udawało się zapomnieć o epizodzie libijskim. Był na­czelnym wodzem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo terytorium, a nie po­trafił udaremnić manewru Malfiego. Gdyby nie przenikliwość i brawura Ram­zesa, buntownicy zajęliby Deltę, splądrowali stolicę i zabili tysiące Egipcjan.

Wyciągając wnioski z tego doświadczenia, Merenptah osobiście dokony­wał inspekcji małych fortów mających za zadanie obserwację przemieszcza­nia się plemion libijskich i alarmowanie w przypadku zagrożenia. Młodszy syn króla przystąpił też do koniecznych zmian w armii, zacieśnił dyscyplinę, zwiększył ilość ćwiczeń i manewrów, które przeprowadzali specjalnie wy­szkoleni oficerowie.

Merenptah nie wierzył w ostateczną klęskę Libijczyków. Oczywiście, Malfi zginął, ale zastąpią go inni, równie tchnący nienawiścią i żądni odwetu jak on, i będą nawoływać do wojny z Egiptem na śmierć i życie. Głównodo­wodzący przystąpił zatem do umacniania flanków na północno-zachodniej granicy Delty. Za pełną akceptacją Ramzesa.

Ale jak będzie się rozwijać sytuacja na terytorium kraju Cheta? Czy śmierć Hattusila, inteligentnego i patrzącego realnie władcy nie oznacza początku wewnętrznego kryzysu, co starał się zatuszować hetycki ambasador swoimi uspokajającymi deklaracjami? U Hetytów chętnie obejmowano tron z użyciem trucizny lub sztyletu. A stary król być może się mylił, sądząc, że zdołał unicestwić wszelką opozycję.

Niecierpliwie oczekując na potwierdzenie nowin z kraju Cheta, Meren­ptah utrzymywał swoje pułki w gotowości wojennej.


Stróż choć nie pogardzał rybą, zdecydowanie wolał wołowe mięso. Pies Ramzesa, równie bystry jak poprzedni przedstawiciele jego dynastii, cenił rozmowy ze swoim panem. Posiłek bez dobrego słowa nie miał tego samego smaku.

Król i Stróż kończyli już śniadanie, kiedy do pałacu przybył Merenptah.

Wasza Królewska Mość, przeczytałem wszystkie raporty naszych agentów na placówce w Hattusas.

Ramzes nalał wina do srebrnej czarki i podał je synowi.

Nie ukrywaj niczego, Merenptahu, chcę poznać całą prawdę.

Ambasador kraju Cheta nie okłamał nas. Następca Hattusila jest sta­nowczo zdecydowany przestrzegać traktatu pokojowego i utrzymywać do­skonałe stosunki z Egiptem.



57

Przybór Nilu... Cud ponawiany każdego roku, dar bogów, który wywołuje zapał ludu i jego wdzięczność dla faraona, tego, który podnosi wody rzeki, aby użyźnić ziemię. A przybór tego roku był wyjątkowy: jedenaście metrów! Od początku panowania Ramzesa nigdy nie zabrakło życiodajnej wody, tryskającej z głębin niebiańskiego oceanu.

Pokój z Hetytami był ustalony, lato zapowiadało się bogate w uroczystoś­ci i przejażdżki z jednej miejscowości do drugiej barkami naprawionymi podczas zimy. Jak wszyscy jego rodacy, wysoki urzędnik państwowy Hefat podziwiał imponujące widowisko, jakie przedstawiał Nil, zmieniony w jezio­ro, z którego wynurzały się wzgórza i wybudowane na nich miasteczka, wioski i osady. Rodzina Hefata wyjechała do Teb, aby spędzić u jego rodziców kilka wakacyjnych miesięcy, miał zatem wolne ręce.

Podczas gdy wieśniacy odpoczywali, pracownicy odpowiedzialni za na­wadnianie trudzili się bez ustanku. Ale Hefat obserwował przybór wód pod innym kątem. Kiedy wypełniały się zbiorniki rezerwowe, oddzielone od siebie ziemnymi groblami, przerywanymi w miarę potrzeb, Hefat gratulował sobie wspaniałego pomysłu, który uczyni z niego człowieka bogatszego i bardziej potężnego niż Ramzes Wielki.

Wysocy urzędnicy egipskiej administracji zwrócili się do Ramzesa z proś­bą o audiencję, aby przedstawić mu pewną propozycję. Nie porozumiewając się uprzednio między sobą, doszli do tej samej konkluzji.

Monarcha wysłuchał ich z uwagą. Nie odmówił kategorycznie, ale odra­dzał podejmowanie tego kroku, chociaż życzył im sukcesu. Biorąc słowa Ramzesa za zachętę, naczelnik Skarbca z odwagą docenianą przez jego kolegów tego samego wieczoru udał się do biura Ameniego, zaraz po tym jak osobisty sekretarz faraona odesłał swój personel do domu.

Zbliżający się do sześćdziesięciu ośmiu lat Ameni nadal przypominał studenta, który poprzysiągł wierność Ramzesowi, zanim ten został farao­nem. Bladolicy, wątły, zawsze tak samo szczupły i równie wygłodzony pomi­mo ogromnych ilości jadła, które pochłaniał, z wiecznie bolącym krzyżem, ale zdolny znieść trudy mogące przygnieść olbrzyma, osobisty sekretarz faraona był zapamiętałym pracownikiem, dokładnym i skrupulatnym. Spał w nocy jedynie po kilka godzin i osobiście czytał wszystkie dokumenty.


Ameni odłożył pędzelek.

Interesujące... A drugi powód?

Dużo się napracowałeś, Ameni, więcej niż wymagała tego administra­cja. Niewątpliwie, ze względu na swoje oddanie, nie myślałeś o tym... Ale czy nie nadszedł już dla ciebie czas odpoczynku? Spokojny odpoczynek, w wygodnym domu, otoczony powszechnym szacunkiem... Co o tym my­ślisz?

Milczenie Ameniego dobrze wróżyło.

Wiedziałem, że posłuchasz głosu rozsądku — stwierdził naczelnik Skarbca, zadowolony. — Moi koledzy przyjmą z satysfakcją twoją decyzję.

Nigdy nie przejdę w stan spoczynku — oświadczył porywczo Ameni — i nikt, z wyjątkiem faraona, nie sprawi, że opuszczę to biuro. Tak długo, jak nie zażąda mojej dymisji, będę nadal pracował w swoim rytmie i swoimi metodami. Czy to dostatecznie jasne?


Hefat i Fenicjanin Narisz ponownie spotkali się w domu Egipcjanina. Był ciepły letni dzień. Kupiec delektował się chłodnym piwem, lekkim i pomoc­nym w trawieniu.

Nie chciałbym okazać się zarozumiały, ale sądzę, że wykonałem wspaniałą robotę. Feniccy kupcy są gotowi kupić Egipt. Ale czy ty, Hefacie, jesteś gotów go sprzedać?

Nie zmieniłem zdania.

Kiedy dokładnie?

Nie mogę pogwałcić praw natury, ale nie będziemy musieli już długo czekać.

Nie ma żadnej poważniejszej przeszkody?

Hefat popisywał się swoją pewnością siebie.


Z jakiego powodu?

Ponieważ żadna prowincja nie korzysta ze specjalnych przywilejów ze szkodą dla innych.

A jednak otrzymałem zachętę z głównej administracji.

Możliwe, ale żadna administracja nie jest upoważniona do tworzenia prawa! Gdybym miał we wszystkim ulegać naszym wysokim urzędnikom, Egipt byłby zrujnowany.

To ostateczna odmowa?

System nawadniania nie zostanie zmieniony, a woda ze śluz będzie spuszczona w zwykłej porze, i nie wcześniej.

Wobec negatywnej opinii Ameniego, naczelnik prowincji nie miał żadnej szansy uzyskać zgodę Ramzesa. Nie pozostało mu zatem nic innego jak powrócić do stolicy swojej prowincji.

Ameni był zaintrygowany. Czy to przez kuriera, czy też w bezpośrednich rozmowach, sześciu naczelników znaczniejszych prowincji prosiło go o za­twierdzenie decyzji podjętej przez służby hydrologiczne Memfis. Spuścić jak najszybciej wodę ze zbiorników śluzowych, aby zwiększyć powierzchnię uprawną.

Podwójny błąd, według Ameniego, bo po pierwsze, taki rolniczy rozwój nie jest konieczny, po drugie, nawadnianie powinno być zapewniane stopnio­wo, a nie w sposób gwałtowny. Na szczęście, technicy nie wiedzieli, że większość naczelników prowincji, z przykładną dyskrecją, radzi się zawsze osobistego sekretarza króla, zanim zapuści się na śliskie tereny.

Gdyby nie było tylu spraw do załatwienia, Ameni chętnie poprowadziłby śledztwo, aby się dowiedzieć, kto jest odpowiedzialny za te anomalie.

Skryba zaczął studiować sprawozdanie dotyczące plantacji wierzb w Środ­kowym Egipcie, ale nie mógł się skupić i przerwał lekturę. Stanowczo ten incydent był zbyt ważny, aby go zlekceważyć.


Ramzes i Cha przeszli przez frontowy pylon świątyni Thota w Hermopolis, potem przez zalany słońcem dziedziniec i na progu świątynnego budynku zostali przyjęci przez wielkiego kapłana boga. Król i jego syn podziwiali sale, gdzie dostęp mieli jedynie słudzy boga Thota, opiekuna pisarzy i uczonych, a następnie oddali się rozmyślaniom w jego sanktuarium.

Dość długo sądziłem, że chodzi o bardzo stare pisma, ukryte w biblio­tece którejś ze świątyń. Ale w końcu zrozumiałem, że każdy kamień naszych sanktuariów jest jedną z liter tej księgi, napisanej przez boga Wiedzy, aby nadać sens naszemu życiu. Thot przekazał to przesłanie w każdej rzeźbie i w każdym hieroglifie i zadaniem naszego umysłu jest zebrać to, co rozpro­szone, w taki sposób, jak Izys zebrała rozproszone kawałki ciała Ozyrysa. Cały nasz kraj, ojcze, jest świątynią na obraz nieba, a do faraona należy podtrzy­mywanie tej otwartej księgi, by oczy serca mogły ją odczytywać.

Żadnemu poecie, nawet Homerowi, nie udałoby się znaleźć słów, aby opisać radość i dumę, które odczuwał Ramzes, słuchając słów mędrca.


58

Pomysł technika Hefata, chociaż prosty, w skutkach okazałby się groźny: spuścić przed czasem zapasy wody nagromadzone w zbiornikach nawad­niających i obarczyć tym błędem administrację, a przede wszystkim Cha, starszego syna Ramzesa, obowiązanego do przyłożenia swojej pieczęci na dokumencie angażującym jego teoretyczny autorytet nadzorcy kanałów.

Opierając się na sfałszowanych badaniach, które sprytnie przesłał im Hefat, uspokojeni naczelnicy prowincji dali się nabrać i uwierzyli, że mogą rozporządzać dodatkowymi zapasami wody, aby zwiększyć tereny uprawne i wzbogacić region. Kiedy w końcu uświadomiono by sobie wszystkie błędy, byłoby już za późno. Nie starczyłoby już rezerw na odpowiednie nawadnianie i nie byłoby nadziei na przyszłe zbiory.

Oprócz Cha, oskarżono by również Ramzesa. Wtedy wmiesza się Narisz i feniccy kupcy, którzy zaproponują po wygórowanej cenie potrzebne Egip­towi produkty. Skarb nie zaakceptuje ich warunków, a stary faraon pad­nie ofiarą zamieszek, gdy tymczasem Hefat będzie ciągnąć ogromne zyski z transakcji. Jeśli okoliczności tak się ułożą, odsunie wezyra i zajmie jego miejsce. Jeśli nie, to dorobiwszy się fortuny, urządzi się w Fenicji.

Pozostała ostatnia formalność: zwrócić się do Cha, aby przyłożył swoją pieczęć. Hefat nie będzie nawet potrzebował spotkać się z wielkim kapłanem, który poleci tylko swojemu sekretarzowi wykonanie tego zadania. Sekretarz przyjął Hefata entuzjastycznie.

Masz szczęście, jest właśnie wielki kapłan i chętnie cię przyjmie.

To nie jest konieczne — protestował Hefat — nie chcę go niepokoić.

Ależ proszę iść za mną.

Zdenerwowany wysoki urzędnik został wprowadzony do biblioteki, gdzie Cha w swojej tunice ze skóry pantery studiował papirusy.

Jestem zadowolony ze spotkania z tobą, Hefacie.

To dla mnie wielki zaszczyt, książę, ale nie chciałem ci przerywać twoich badań.

W czym mogę ci pomóc?

Głos Cha był poważny, ton autorytatywny. Wielki kapłan wcale nie przypominał marzyciela, którego wyobrażał sobie Hefat.

To zdumiewający projekt, który wymaga uważnego rozpatrzenia — ocenił Cha.

Technik poczuł, jak krew zastyga mu w żyłach.

Jakiś inny specjalista — pomyślał Hefat uspokojony. — Jako wyższy rangą, przekonam go bez trudu".

Oto ten, który cię osądzi — obwieścił Cha.

Ubrany w suknię z cienkiego lnu, z szerokimi rękawami i w swoich słynnych złotych bransoletach inkrustowanych lapis-lazuli we wzór przedsta­wiający dzikie kaczki, Ramzes stanął przed nim.

Wzrok faraona przeniknął duszę Hefata, aż ten się cofnął i wpadł na rega­ły z papirusami.

Popełniłeś poważny błąd — oświadczył Ramzes — sądząc, że twoja wiedza wystarczy ci do zniszczenia własnego kraju. Czyż nie wiesz, że chciwość jest nieuleczalną chorobą, która czyni ślepym i głuchym? Jak na technika, oceniałeś bardzo powierzchownie, uważając, że ignoranci zarządza­ją Egiptem.

Wasza Królewska Mość, błagam...

Nie trwoń słów, Hefacie. Nie jesteś godny ich używać. W twoim zachowaniu rozpoznaję piętno Szenara, słabość charakteru, która prowadzi człowieka do zdrady Maat, a przez to do zniszczenia samego siebie. Twój los spoczywa teraz w rękach sędziów.


To Ameni dzięki szczegółowemu dochodzeniu uratował kraj od bardzo realnego zagrożenia. Król chciałby go wynagrodzić, ale jak go nie urazić? Między nimi dwoma wystarczyło zwykłe porozumiewawcze spojrzenie. I Ameni znowu pogrążył się w pracy.

I tak mijały dni i pory roku, zwyczajnie i szczęśliwie, aż do wiosny pięćdziesiątego czwartego roku panowania Ramzesa Wielkiego, kiedy król, po konsultacji z naczelnym medykiem Neferet, podjął decyzję wbrew jej zaleceniom. Nabrawszy sił podczas swojej dziewiątej uroczystości odrodze­nia, monarcha zapragnął dokonać objazdu egipskiej wsi.

Był to czas żniw. Na polach chłopi pracowali powoli, sierpami o drewnia­nej rączce bardzo wysoko ścinając łodygi dojrzałych zbóż. Potem kłosy zbierano w snopy, a niestrudzone osły rozwoziły je po okolicy. Budowa stogów słomy wymagała doświadczonych rąk, aby nie rozsypały się w ciągu roku. Dla wzmocnienia sterty wkładano w nią dwie żerdzie.

Kiedy faraon przybywał do wioski, dostojnicy prowadzili go do ofiarnego stołu, na którym ułożono kłosy i kwiaty. Potem monarcha zasiadał w cieniu altany i wysłuchiwał skarg. Pisarze robili notatki i przekazy wali je Ameniemu, który chciał przeczytać całość raportów napisanych w czasie podróży.

Król stwierdził, że ogólnie rolnictwo było na dobrym poziomie, choć daleko mu do doskonałości, a wiele problemów znalazło swoje rozwiązanie. Ludzie, którzy przychodzili ze skargami, nie byli napastliwi, z wyjątkiem pewnego chłopa z Beni Hassan, którego zapalczywość zaskoczyła otoczenie faraona.

Spędzam moje dni na uprawianiu ziemi — żalił się — a nocami naprawiam narzędzia, zaganiam moje bydło, które ciągle ucieka, a poborca podatków nachodzi mnie i łupi! Ze swoją gromadą chciwców obija mnie jak złodzieja, bo nie mam czym zapłacić, i zamyka do więzienia moją żonę i moje dzieci! Jakże mogę być szczęśliwy?

Wszyscy obawiali się gwałtownej reakcji Ramzesa, ale faraon pozostał niewzruszony.

Czy chcesz wnieść jeszcze jakieś inne skargi?

Chłop był zdziwiony.




Ramzes dokonał inspekcji wielu gumien i nakazał tym, co mierzą ziarno, aby uczciwie napełniali korce. Potem otworzył w Karnaku uroczystości dożynkowe, rozpoczynając napełnianie ziarnem jednego z ogromnych spi­chlerzy w posiadłości Amona. Kapłani i dostojnicy zauważyli, że mimo swo­jego wieku władca Dwóch Ziem nadal ma silne ręce i porusza się pewnie.

Bachen, wielki kapłan, towarzyszył swojemu znakomitemu gościowi idą­cemu drogą wśród pól, która wiodła aż do przystani. Utrudzony Ramzes zgodził się, aby niesiono go w lektyce.

Bachen pierwszy zobaczył leniucha śpiącego pod wierzbą, zamiast praco­wać ze swoimi towarzyszami, ale miał nadzieję, że król go nie dostrzeże, Jednakże wzrok Ramzesa nadal był bystry.

Niedaleko przystani Ramzes polecił tym, którzy nieśli lektykę, aby ją postawili.

Skromne sanktuarium bogini Żniw, samicy kobry, zniszczało pod wpły­wem czasu i przez zaniedbanie. Między kamieniami rosły chwasty.

Oto prawdziwe przewinienie — zauważył Ramzes. — Odnów i po­większ tę kaplicę, Bachenie. Każ zrobić do niej kamienne drzwi i niech statua bogini, stworzona przez rzeźbiarzy w Karnaku, przebywa w jej wnętrzu. To są bóstwa, które ukształtowały Egipt. Nie zaniedbujmy ich, nawet w ich najskromniejszej postaci.

Władca Dwóch Ziem i wielki kapłan Amona złożyli polne kwiaty u pod-
nóża kapliczki w hołdzie dla „ka" bogini. Nad nimi sokół rysował w locie koła
na niebie.


59

W powrotnej drodze do stolicy Ramzes zatrzymał się w Memfis, aby porozmawiać ze swoim synem Cha, który właśnie zakończył program odno­wienia pomników Dawnego Państwa i upiększenie podziemnej świątyni bogów Apisów.

Na przystani powitała króla Neferet, naczelny medyk, jak zawsze piękna i elegancka.

Król natychmiast stawił się przy Cha. Blisko sześćdziesięcioletni, o twarzy kanciastej i surowej, wielki kapłan był pogodny. W jego ciemnoniebieskich oczach jaśniał wewnętrzny spokój człowieka, który przez całe życie przygo­towywał się do spotkania z tamtym światem. Żadna obawa nie zniekształcała jego rysów.

Wasza Królewska Mość! Tak ufałem, że cię jeszcze zobaczę przed moim odejściem...

Faraon ujął rękę syna.

Pozwól, faraonie, swojemu uniżonemu słudze spocząć w górze życia jako przyjacielowi użytecznemu dla swojego władcy, bo nie ma większego szczęścia... Pozwól mi dotrzeć do pięknego Zachodu i pozostawać jednym z twoich bliskich. Starałem się szanować Maat, wykonywałem twoje polece­nia i zadania, które mi powierzyłeś...

Poważny głos Cha ścichł łagodnie. Ramzes zachował go w swoim sercu jak nienaruszony skarb.



Cha został pochowany w podziemnej świątyni bogów Apisów, obok tych drogich dla niego istot, w których pod powłoką zwierzęcia skrywała się boska moc. Na obliczu mumii Ramzes umieścił złotą maskę i sam wybrał przedmioty pogrzebowego wyposażenia, meble, wazy i klejnoty, a zwłaszcza arcydzieła stworzone przez rzemieślników świątyni Ptaha z przeznaczeniem, aby towa­rzyszyły duchowi Cha na pięknych drogach wieczności.

Stary król prowadził ceremonię pogrzebową z zadziwiającą energią i po­konując swoje wzruszenie, dokonał otwarcia oczu i ust swojego syna, aby żywy przeszedł do tamtego świata.

Stojący obok Merenptah w każdej chwili był gotów pomóc ojcu, ale Ramzes nie okazywał żadnej słabości. Jednakże Ameni czuł, że jego przyja­ciel z dzieciństwa dobywa ostatku sił, aby z przykładną godnością zmierzyć się z tą nową tragedią, która go dotknęła.

Trumna została złożona w sarkofagu Cha, grób zaplombowano.

Kiedy Ramzes poczuł, że jest poza zasięgiem oczu dworzan, zapłakał.


Był jeden z ciepłych i słonecznych poranków, które Ramzes tak lubił. Troskę o celebrowanie rytuałów porannych pozostawił wielkiemu kapłano­wi, a z wezyrem porozmawia dopiero około południa. Próbując zapomnieć

o swoim smutku, król chciał pracować jak zwykle, choć brakowało mu daw­nej energii. Ale nogi pozostawały nieruchome i nie udało mu się wstać. Stanowczym głosem zawołał intendenta.

Kilka minut później Neferet stała u wezgłowia monarchy.

Tym razem, Wasza Królewska Mość, trzeba będzie mnie słuchać

i przestrzegać zaleceń.

Leki... Codziennie? Uważasz mnie zatem za bezsilnego starca?

Powiedziałam ci to już, Wasza Królewska Mość, nie jesteś młodym człowiekiem i nie będziesz więcej prowadził swojego rydwanu. Ale jeśli bę­dziesz posłusznym pacjentem, unikniesz pogorszenia zdrowia. Codzienne ćwi­czenia, jak szybki chód lub pływanie, pod warunkiem że nie będą to wyczyny, pozwolą ci zachować zdolność poruszania się. Stan ogólny jest raczej zado­walający, jak na człowieka, który przez całe życie nie pamiętał o odpoczynku.

Uśmiech Neferet pocieszył Ramzesa. Żadnemu wrogowi nie udało się go pokonać, tylko tej przebrzydłej starości, na którą uskarżał się ulubiony autor Nefertari, mędrzec Ptahhotep. Ale on dożył stu dziesięciu lat, zanim napisał swoje Maksymy] Przebrzydła starość, a jej jedyną korzyścią jest to, że zbliża go do najdroższych istot, z którymi tak bardzo chce się połączyć na obfitują­cych polach tamtego świata, gdzie nie potrzeba już mozołu.

Twoim najsłabszym punktem — dorzuciła naczelny medyk—jeststan twoich zębów, ale przypilnuję, abyś unikał infekcji.


Ramzes podporządkował się wymaganiom Neferet. W ciągu kilku tygod­ni częściowo odzyskał siły, ale zrozumiał, że jego ciało wyczerpane w zbyt wielu bitwach i próbach jest już tylko starym narzędziem, zużytym tak, że może się złamać. Zaakceptowanie tej prawdy było jego ostatnim zwycię­stwem. W ciszy i mroku świątyni Seta, zadziwiającej siły wszechświata, Ramzes Wielki podjął swoją ostateczną decyzję.

Zanim ogłosi ją oficjalnie w formie dekretu, który nabierze mocy praw­nej, władca Dwóch Ziem wezwał do siebie wezyra, ministrów, wysokich urzędników i wszystkich dygnitarzy zajmujących odpowiedzialne stanowis­ka, z wyjątkiem swojego syna Merenptaha, którego obarczył zadaniem spo­rządzenia gospodarczego bilansu Delty.

Król długo rozmawiał ze wszystkimi, którzy, dzień po dniu, nieustannie budowali Egipt. Podczas tych spotkań wspierał go Ameni i jego ogromna ilość notatek, które były niezwykle skrupulatne.

To tylko takie zwyczajowe powiedzenie, aby ci okazać, jak bardzo jestem zadowolony.

Powiedzmy — gderał Ameni. — Ale dlaczego powierzyłeś taką nie­dorzeczną misję swojemu naczelnemu wodzowi?

Usiłujesz mi wmówić, że się nie domyślasz?


Podpierając się laską, Ramzes powoli szedł cienistą aleją w towarzystwie Merenptaha.

Jakie są wyniki twoich dochodzeń, synu?

Podatki regionu Delty, o których skontrolowanie mnie prosiłeś, zostały ustalone na podstawie 8760 podatników: każdy zwierzchnik wolarzu odpo­wiada za 500 sztuk bydła i spisałem 13 080 pasterzy kóz, 22 430 hodowców drobiu i 3920 poganiaczy osłów, którzy opiekują się kilkoma tysiącami tych zwierząt. Zbiory były doskonałe, oszustów niewielu. Jak to często bywa, administracja okazywała się zbyt drobiazgowa, ale prowadziłem rozmowy stanowczo, aby drobni urzędnicy nie nachodzili uczciwych ludzi, a więcej zajmowali się oszustami.

Ramzes podał Merenptahowi zapisany własną ręką papirus. Syn odczytał go na głos.

„Ja, Ramzes, faraon Egiptu, powołuję księcia, pisarza królewskiego, strażnika pieczęci, głównodowodzącego armii, Merenptaha, na urząd władcy Dwóch Ziem".

Merenptah spoglądał na ojca wspierającego się na lasce.



Minęło dwanaście lat. Ramzes był w osiemdziesiątym dziewiątym roku życia, a panował nad Egiptem od sześćdziesięciu siedmiu. Zgodnie ze swoim dekretem pozostawił Merenptahowi troskę o rządzenie krajem. Ale młodszy syn króla często radził się ojca, który dla mieszkańców Dwóch Ziem pozosta­wał faraonem panującym.

Monarcha przez jedną część roku mieszkał w Pi-Ramzes, a pozostałą w Tebach, zawsze w towarzystwie wiernego Ameniego. Mimo swego sędzi­wego wieku i przeróżnych dolegliwości sekretarz osobisty króla nadal praco­wał według swoich metod.

Budziło się lato.

Po wysłuchaniu melodii, które ułożyła jego córka Meritamon Ramzes spacerował jak co dzień po wiejskich drogach w pobliżu swojej świątyni milionów lat, gdzie wybrał sobie siedzibę. Laska była obecnie jego najlep­szym sprzymierzeńcem, bo każdy krok sprawiał mu trudność.

Poprzedniego roku, kiedy celebrował swoją czternastą uroczystość odro­dzenia, Ramzes spędził całą noc na rozmowie z Setau i Lotos, którzy uczynili z Nubii prowincję bogatą i szczęśliwą. Krzepki zaklinacz węży również stał się starcem i nawet piękna Lotos uległa upływowi czasu. Ileż wywołali wspomnień! Tyle wspaniałych godzin przeżyli razem! I nikt nie mówił o przyszłości, której nie mogli już kształtować.

Na skraju drogi staruszka piekła chleb w piecu. Smakowity zapach mile połechtał królewskie powonienie.

Czy dasz mi jeden podpłomyk?

Gospodyni miała krótki wzrok i nie mogła rozpoznać króla.

Wykonuję uciążliwą pracę!

Która zasługuje na zapłatę, oczywiście... Czy ten złoty pierścień ci wystarczy?

Staruszka uważnie przyjrzała się klejnotowi, który przetarła do połysku rąbkiem spódnicy.

Za to mogłabym kupić piękny dom! Zachowaj swój pierścień i jedz mój chleb... Kim jesteś, że posiadasz takie cuda?

Skórka chleba była złocista, dobrze wypieczona, unosił się z niej smak dzieciństwa, zacierając na chwilę udręczenia starości.

Zatrzymaj ten pierścień, potrafisz upiec chleb najlepszy na świecie.


Ramzes chętnie spędzał godzinkę lub dwie w towarzystwie pewnego garncarza. Lubił patrzeć, jak jego ręce lepią glinę, aby nadać jej kształt dzba­na, który będzie służył do przechowywania wody lub pokarmów. Czy w każ­dej chwili bóg z głową barana nie stwarza świata i ludzkości na swoim garncarskim kole?

Król i rzemieślnik nie zamieniali ani słowa. Razem wsłuchiwali się w mu­zykę koła i przeżywali w skupieniu tajemnicę przemiany bezkształtnej mate­rii w przedmiot użyteczny i o harmonijnej formie.

Zaczynało się lato i Ramzes chciał wyjechać do stolicy, gdzie upał nie był tak przytłaczający. Ameni nie wychodził już z biura, gdzie wielkie okna zapewniały przyjemny powiew, i król był zaskoczony, że nie znalazł go przy jego stole do pracy.

Po raz pierwszy w czasie swojej długiej kariery pisarza sekretarz osobisty króla nie tylko udzielił sobie chwili odpoczynku w samym środku dnia, ale wystawił się na słońce, ryzykując poparzenie swojej bladej cery.

—■ Mojżesz umarł — oznajmił poruszony Ameni.

Czy osiągnął swój cel?

Tak, Wasza Królewska Mość. Znalazł swoją Ziemię Obiecaną, gdzie odtąd jego lud będzie żył swobodnie. Nasz przyjaciel dotarł do końca swoich poszukiwań. Ogień, który go ożywiał, przemienił się w krainę mlekiem i miodem płynącą.

Mojżesz... Jeden z budowniczych Pi-Ramzes, człowiek, którego wiara odniosła triumf nad długimi latami błąkania się, prorok o nieugaszonym zapale! Mojżesz, syn Egiptu i duchowy brat Ramzesa, Mojżesz, który nadał realny kształt swojemu marzeniu.



Bagaże króla i jego osobistego sekretarza były gotowe. Jeszcze tego ranka wyruszą w drogę na północ.

Czyż dzień nie jest cudowny? Chciałbym odpocząć pod akacją w mojej świątyni milionów lat, pod tym drzewem, które posadziłem w drugim roku mojego panowania.

Ton, jakim monarcha to powiedział, sprawił, że Ameni pocziił dreszcz.

Wielka akacja świątyni milionów lat lśniła w słońcu, a jej zielone liście szumiały na lekkim wietrze. Jak wiele Ramzes kazał posadzić akacji, tamaryszków, figowców, smaczliwek, granatowców, wierzb i innych gatunków z tej wielkiej rodziny drzew, którą tak ukochał?

Stary pies Stróż, potomek dynastii wiernych towarzyszy króla, zapomniał o swoich dolegliwościach i poszedł za Ramzesem. Ani on, ani jego pan nie odczuwali niepokoju przed brzęczącym tańcem pszczół, które niestrudzenie zbierały nektar ze wspaniałej akacji okrytej kwieciem, którego subtelny zapach cieszył powonienie zarówno człowieka, jak i zwierzęcia.

Ramzes usiadł, opierając się o pień drzewa. Stróż zwinął się u jego nóg.

Stróż westchnął. Było to westchnienie gwałtowne, sięgające głębi pierwot­nego oceanu, potem ściszone jak zachód słońce nad Nilem. I ostatni przedsta­wiciel dynastii Stróżów zgasł u nóg swojego pana.

Nadchodziło lato, a Ramzes Wielki odszedł do wieczności pod akacją Zachodu.

Ameni wykonał gest, którego nigdy przedtem nie ośmielił się uczynić w ciągu osiemdziesięciu lat niezniszczalnej przyjaźni — ujął ręce faraona w swoje i uściskał je gorąco.

Potem „noszący sandały" i osobisty sekretarz faraona usiadł w pozycji skryby i za pomocą nowego pędzelka nakreślił hieroglify na tabliczce z aka­cjowego drewna.

Poświęcę resztę życia, aby spisać twoją historię, aby ani na tym, ani na tamtym świecie nikt nie zapopwiiał o Synu światłości.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jacq Christian Ramzes 05 Pod akacja Zachodu
Jacq Christian Ramzes 1 Syn swiatłosci
Jacq Christian Ramzes 2 Swiatynia milionow lat [pop8]
05 greckie polis zachodu 7rtejmmvgc4tiefb53rgouw5tqggaoheqtnxi4y 7RTEJMMVGC4TIEFB53RGOUW5TQGGAOHEQTN
Jacq Christian Zamordowana Piramida
Jacq Christian Sprawiedliwosc Wezyra
Jacq Christian Egipski sedzia 3 Sprawiedliwosc Wezyra
Wingrove David Chunk Kuo 05 Pod Niebiańskim Drzewem 01 Umarłe Marzenia
Agatha Christie Marple 05 A Murder Is Announced
Jacq Christian Na tropie Tutenchamona(1)
Jacq, Christian Die Braut des Nil
Jacq Christian Tutanchamon ostatni sekret
Jacq Christian Zbrodnia w Lindenbourne (ps Livingstone J B )
Jacq Christian Tajemnice Ozyrysa 02 Sprzysiężenie zła (rtf)
05 Prace pod ruchem 1
05 04 Oznakowanie i prowadzenie robot pod ruchem
20030825173807, ARA - pod tym skrótem kryją się nazwy trzech ważnych portów zachodnioeuropejskich: A
20030825173807, ARA - pod tym skrótem kryją się nazwy trzech ważnych portów zachodnioeuropejskich: A

więcej podobnych podstron