Cross Caroline Czekalam tyle lat

CAROLINE CROSS


Czekałam tyle lat

(The Rancher and the Nanny)



ROZDZIAŁ PIERWSZY


Wzbijając gęste obłoki kurzu, lśniący czerwony pikap wpadł na szutrowy podjazd posiadłości zwanej Ranczo M. Eve Chandler, gdy auto przemknęło tuż obok niej, skuliła się przy kuchennych drzwiach i ukryła twarz przed pyłem. Na widok rosłego i czarnowłosego mężczyzny, który siedział za kierownicą, poczuła gwałtowny ucisk w żołądku.

Minęło osiem lat, od kiedy po raz ostatni widziała Johna MacLarena, lecz zdawało jej się, że od tego czasu upłynęła tylko chwila. Znów miała siedemnaście lat. I znów, jak wtedy, poczuła to, co zawsze czuła w jego obecności: gorąco, skrępowanie i gwałtowne pragnienia, które zniewalały ją, ale zarazem wprawiały w ogromne zażenowanie.

Zadrżała i omal nie rzuciła się do ucieczki, jednak resztkami sił zdołała się opanować.

Uspokój się, Eve, skarciła się w myślach. Nie jesteś już przecież niedoświadczoną nastolatką. Zapomniałaś? Masz dwadzieścia pięć lat. Dokładnie tyle, ile John miał wtedy. Poza tym on nie ma zielonego pojęcia, co wtedy czułaś, postarałaś się o to wystarczająco mocno. Pomyśl, jak trudno byłoby ci teraz, gdyby się domyślał...

Przypomniała sobie, z jakiego powodu znalazła się na Ranczu M, i podziałało to na nią jak kubeł lodowatej wody. No cóż, przewrotny los nieraz płata ludziom złośliwe figle. Gdyby pół roku wcześniej ktoś powiedział jej, że ukochana wnuczka najpotężniejszego ranczera w całym okręgu Lander będzie zmuszona prosić o przysługę pewnego ponętnego przystojniaka, który kiedyś pracował w stajniach Chandlera, nigdy nie uwierzyłaby.

Lecz oto stało się!

John zaparkował pikapa obok małego, czerwonego autka, wynajętego przez Eve.

W ciszy, która zapadła, serce dziewczyny waliło jak dzwon. Zdecydowana nie poddać się za żadną cenę, trwała w niewymuszonej pozie, zaś MacLaren wysiadł z samochodu i wielkimi krokami ruszył w jej stronę.

Jeśli nawet zaskoczyła go obecność panny Chandler, nie dal tego poznać po sobie.

Zatrzymał się u podnóża schodów i spojrzał jej w twarz.

Eve – powiedział.

Serwus, John. – Zmusiła się do uśmiechu.

Przyglądali się sobie w krępującej ciszy, jakby za chwilę miało się stać coś niezwykłego. A przecież był to zwyczajny, wrześniowy dzień, jakich wiele w Montanie. Blade słońce świeciło na błękitnym niebie, a bezkresne łany traw falowały pod naporem łagodnego, ciepłego wiaterku.

Jednak Eve nie dostrzegała niczego. Całą jej uwagę pochłaniał stojący przed nią mężczyzna. Choć starała się wyglądać na pewną siebie, wewnątrz była cała rozedrgana. On zaś przyglądał się jej uważnie, kiwając się na piętach. Niczego nie przeoczył. Ani misternie ułożonych, jasnych jak słońce włosów, ani błękitnego kaszmirowego sweterka i wełnianych spodni, ani też włoskich skórzanych butów.

Z rozmysłem ubrała się tak elegancko, chciała bowiem zrobić na nim jak najlepsze wrażenie. Gdy jednak teraz wpatrywał się w nią z takim natężeniem, przyszło jej na myśl, że chyba podświadomie pragnęła podkreślić, jak bardzo różną mieli przeszłość.

Eve przyglądała się Johnowi z równą uwagą. Musiała przyznać, że przez tych kilka lat bardzo się zmienił, i to na korzyść. Choć miał na sobie wyblakłe dżinsy, wyciągniętą bawełnianą koszulkę, wysokie kowbojskie buty i wymięty kapelusz, nikt nie mógł wziąć go za prostego robotnika stajennego.

Z całej jego muskularnej postaci emanowały siła i pewność siebie. Bez wątpienia wszystkie kobiety oglądały się za nim. Był stuprocentowym mężczyzną.

Eve poczuła, że zrobił na niej wrażenie jeszcze większe niż wtedy, gdy miała siedemnaście lat. I przestraszyła się.

Bardzo mi przykro z powodu Maksa – powiedział niespodziewanie.

Spojrzała w jego urzekające niebieskie oczy i zapłoniła się. Przerażona, że gotów domyślić się, co dzieje się w jej duszy, odezwała się z udawaną obojętnością:

Bardzo dziękuję. Dostałam twój liścik. Wzruszył ramionami.

Był naprawdę dobrym człowiekiem – powiedział.

Tak, to prawda. – Wciąż jeszcze nie potrafiła spokojnie myśleć o niespodziewanej śmierci dziadka.

Powiadają, że sprzedajesz Tańczące C jakiemuś wielkiemu konsorcjum hodowców bydła z Teksasu.

Owszem, w ciągu kilku najbliższych dni sfinalizujemy transakcję.

Nie tracisz czasu, prawda? – Skrzyżował ramiona na piersi.

Uderzyła ją dezaprobata brzmiąca w jego głosie. Jednocześnie zrozumiała, że oto nadarza się wyśmienita okazja, by wyjaśnić, w jakiej znalazła się sytuacji. Mogła powiedzieć mu, że gdyby nie sprzedała posiadłości Teksańczykom, i tak by ją straciła, ponieważ bank już się szykował do jej przejęcia za długi dziadka.

Lecz tego właśnie nie mogła... nie chciała mu powiedzieć. Wieści o katastrofalnych inwestycjach, poczynionych w minionych latach przez jej dziadka, wcześniej czy później i tak ujrzą światło dzienne. Lecz tak jak Max Chandler dbał o nią i chronił ją za życia, tak ona winna mu to była po śmierci. Albowiem kochała go i zawdzięczała mu bardzo wiele.

To chyba oznacza, że już niedługo stąd wyjedziesz – odezwał się w końcu John. – Wrócisz do Paryża czy do Nowego Jorku, czy... Gdzie mieszkałaś ostatnio?

W Londynie – odparła odruchowo. Gorączkowo zastanawiała się, jak przejść do sedna sprawy, dla której tu przyjechała.

Dzięki Bogu, John przyszedł jej z pomocą.

Może powiesz mi, co cię do mnie sprowadza? – spytał.

Oczywiście. Liczyłam na to, że będziemy mogli chwilę porozmawiać.

Spojrzał na zegarek i potrząsnął głową.

Bardzo mi przykro, ale jestem umówiony. Będziemy musieli odłożyć rozmowę na kiedy indziej.

To nie może czekać! Wzruszył ramionami.

Będzie musiało. Za niecały kwadrans muszę być w zupełnie innym miejscu.

Energicznie wszedł na schodki. Gdy mijał ją, poczuła podniecający zapach słońca, koni i ciężkiej pracy.

Proszę, John – szepnęła, zapominając o dumie. – Obiecuję, że to nie potrwa długo.

Zastygł z ręką na klamce. Powoli odwrócił głowę. Widać było, że niechęć walczyła w nim z ciekawością. I jeszcze z czymś, czego Eve nie umiała nazwać.

Dobrze – rzekł w końcu. – Jeżeli zechcesz mówić, gdy będę się mył, mogę poświęcić ci kilka minut. – Otwarł drzwi i zniknął wewnątrz.

Patrzyła za nim z mieszaniną ulgi i złości, postanawiając przy tym, że będzie ignorować jego widoczny brak życzliwości, graniczący wręcz z arogancją. Ostatecznie traktował ją tak samo, jak ona przed laty odnosiła się do niego.

I choć z całej mocy starała się nie wracać do przeszłości, znów stanęło jej przed oczami ich pierwsze spotkanie.

Był wtedy jasny, letni poranek. Powietrze pachniało słońcem, sianem i trocinami, którymi wysypana była podłoga w stajni. Ona wróciła właśnie z przejażdżki na swojej ulubionej klaczy, Candy Stripes. Była to cudowna wycieczka. Mimo upływu lat Eve wciąż pamiętała, co wtedy czuła. Była szczęśliwa, wesoła i pełna życia.

Bo i czemuż miałoby być inaczej? Miała siedemnaście lat, w domu rozpieszczano ją, a w szkole darzono sympatią. Nic więc dziwnego, że uważała, iż cały świat należy do niej.

Aż tu nagle, gdy w radosnym nastroju weszła do stajni, stanęła oko w oko z ciemnowłosym nieznajomym – i zmieniło się wszystko.

Gdy zderzyła się z nim, zaklął, ale jakimś cudem zdołał pochwycić w locie pięćdziesięciokilogramowy worek zboża, który strąciła mu z ramienia, a następnie postawił go na ziemi.

Wystraszona, spojrzała w najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Dostrzegła przy tym także silnie zarysowane kości policzkowe, ostry, prosty nos, kształtne usta i jedwabiste, ciemne włosy opadające na czoło. I wtedy stało się z nią coś niesłychanego.

Niezwykły żar rozlał się jej między udami, sutki wyprężyły się gwałtownie, aż do bólu, zaś kolana zmiękły jak wosk na słońcu. I nie mogła oddychać.

Co więcej, zapomniała również o całym świecie. Zapragnęła tylko zrobić jeszcze jeden krok, przylgnąć do potężnego, męskiego ciała i wtulić twarz w to miejsce, gdzie pulsowała żyłka na szyi.

Zapragnęła dotknąć go, całować... wszędzie. Jak nigdy dotąd kogokolwiek.

Przeraziła się. Zażenowana i wystraszona, cofnęła się gwałtownie.

Kim jesteś? – zapytała.

Nie odpowiedział od razu, tylko przyjrzał się jej z uwagą. Zauważył, że nerwowo pociera to miejsce na ramieniu, którego dotknął chwilę wcześniej. Zacisnął usta. Lecz gdy ich oczy spotkały się, jego spojrzenie było chłodne i uprzejme.

Nazywam się John MacLaren – odparł.

Co tu robisz?

Pracuję.

Naprawdę dziwne rzeczy działy się z nią, nieszczęsną dziewczyną. Drżała, w ustach jej wyschło, serce waliło jak młotem. Ale najgorsze było to, że ten kowboj zdawał się zachowywać kamienny spokój, podczas gdy ona...

Od kiedyż to? – spytała gniewnie.

Od wczoraj. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko... – wsparł dłonie na biodrach w bezczelny, jej zdaniem, sposób – ... z kolei ty mi powiedz, kim jesteś, że zadajesz tyle pytań?

Napuszyła się.

Nazywam się Eve Chandler. Mój dziadek jest właścicielem tej posiadłości.

Aha. – Zabrzmiało to matowo i beznamiętnie. Jakby burza, która targała jej ciałem, jego nie dotyczyła ani trochę.

Jeżeli zamierzasz utrzymać tę pracę, radziłabym, żebyś w przyszłości nie zapominał, skąd pochodzisz i gdzie jest twoje miejsce – warknęła.

Schylił się i ostrożnie wziął na ramię ciężki worek.

Będę pamiętał. – Odszedł, nie oglądając się za siebie.

Eve patrzyła za nim w milczeniu. W każdej innej sytuacji sprałaby samą siebie za taką arogancję. Lecz nie tym razem. Nie z nim. Co więcej, uznała, że to John MacLaren był grubianinem i zasłużył na to, co go spotkało.

Od tamtej chwili, ilekroć go zobaczyła, czuła niepohamowane podniecenie, co bardzo ją krępowało i przez co traciła pewność siebie. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się jej coś takiego, a na domiar złego wciąż żyła w nieustającym lęku, że MacLaren zorientuje się, co z nią się dzieje. Wreszcie uznała, że najbezpieczniej będzie doprowadzić do tego, by John znienawidził ją.

Teraz, po wielu latach, skłonna była wyznać mu całą prawdę, nie miała jednak cienia nadziei, że zdoła w jednej chwili wymazać z jego pamięci doznane upokorzenia.

Musiała jednak zrobić wszystko, by choć trochę załagodzić ich napięte stosunki, bowiem MacLaren był jej ostatnią nadzieją.

Weszła za nim do domu. Znalazła się w przestronnej i słonecznej pralni, o kamiennej posadzce i ścianach pełnych haków, na których wisiały kapelusze, płaszcze, kurtki i mnóstwo różnego ekwipunku. W niewielkiej wnęce znajdował się wielki zlew, a w kącie szklana kabina z prysznicem.

Wszystko to Eve zarejestrowała jednym spojrzeniem, gdyż zaraz potem jej wzrok przykuł John. Cisnął kapelusz na blat, ściągnął koszulkę i rzucił ją na podłogę. Stanął nad zlewem, sięgnął po mydło i zaczął się myć. Pod opaloną skórą jego mięśnie napinały się jak postronki. Nie mogła oderwać od niego oczu.

John zakręcił wodę, sięgnął po ręcznik i energicznie odwrócił się do Eve.

No? – rzucił wyczekująco.

Wielkim wysiłkiem woli zmusiła się, by zarazem spojrzeć mu w oczy, a jednocześnie nie okazać, jakie wrażenie robi na niej jego półnaga postać.

Jadłam w zeszłym tygodniu lunch z Chrissy Abrams – zaczęła ze ściśniętym gardłem. – Dowiedziałam się od niej, że masz siedmioletnią córeczkę, która niedawno z tobą zamieszkała. I że już od lata próbujesz znaleźć dla niej jakąś opiekunkę.

I?

Chętnie wzięłabym tę pracę. Zastygł w bezruchu.

To miał być żart, prawda? – Uśmiechnął się słabo.

Nie, bynajmniej.

Przestał uśmiechać się i przyjrzał się jej badawczo.

Dlaczego chcesz to robić? – spytał w końcu. Wiedziała, że spyta o to. Patrząc mu prosto w twarz, powiedziała z udawaną swobodą:

Ponieważ w Lander jest mój dom. Bardzo za nim tęskniłam i chciałabym zostać w tej okolicy. No, a teraz, kiedy sprzedałam ranczo, muszę się czymś zająć.

I pomyślałaś, że mogłabyś pracować u mnie. – Z kamienną twarzą powoli pokręcił głową. – Nie sądzę, Eve, żeby to był dobry pomysł.

Choć spodziewała się, że tak się stanie, odmowa była dla niej wielkim ciosem.

Dlaczego? – spytała cicho.

John rzucił ręcznik na blat, a z suszarki wyjął czystą koszulkę.

Powiedzmy, że dlatego, iż nie uważam, abyś była odpowiednią osobą do tej pracy.

Mylisz się – zapewniła go z zapałem. – Jestem tutaj, na miejscu, znam pracę na ranczu i doskonale daję sobie radę z dziećmi.

Możliwe – powiedział bez przekonania. – Ale to i tak nie ma znaczenia. Chrissy nie powiedziała ci zapewne, że szukam osoby, która będzie mieszkać w moim domu na stałe.

Powiedziała.

I mimo to chcesz podjąć tę pracę?

Tak. – Nie była to najlepsza chwila, by wyznać Johnowi, że właśnie perspektywa zamieszkania z nim pod jednym dachem stała się dla niej głównym impulsem, żeby starać się o tę posadę.

Ale mnie to nie odpowiada, choć może to być dla ciebie, księżniczko, prawdziwym szokiem – powiedział z sarkazmem w głosie. – Poszukuję osoby, która będzie robić coś więcej, niż tylko dotrzymywać towarzystwa Lissy. Nie mam kucharki ani pokojówki. Potrzebuję kogoś, kto poprowadzi mi cały dom.

Za nic nie mogła pozwolić sobie na utratę cierpliwości.

Myślę, że dam sobie radę, John. Potrafię gotować i sprzątać. Ale najważniejsze jest coś innego. Domyślam się, że początki nauki w nowej szkole wcale nie są łatwe dla twojej córki. – John gwałtownie zacisnął szczęki i Eve zrozumiała, że wkroczyła na niebezpieczny grunt. – Uważam, że potrafię jej pomóc.

Chrissy Abrams mówi stanowczo zbyt dużo – mruknął gniewnie.

Być może, lecz nie zmienia to faktu, że mam do zaoferowania coś wyjątkowego. Kiedy straciłam rodziców i zamieszkałam z dziadkiem, byłam niewiele starsza od twojej córki. Wiem, jak to jest, gdy dziecku nagle wali się jego dotychczasowy świat i jak najszybciej musi przystosować się do zupełnie nowych warunków.

John pokręcił głową.

Choćbyś miała więcej zalet niż Mary Poppins, odpowiedź i tak brzmi: nie, Eve.

Ale... – Niewiele brakowało, by wyznała mu całą prawdę.

Rozpaczliwie potrzebowała tej pracy. Sprzedała wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, cały jej majątek wynosi niecałe trzysta dolarów, a za cztery dni zostanie bez dachu nad głową.

Przykro mi – John przerwał te rozmyślania – ale nic z tego nie będzie.

Jego stanowczość nie pozostawiała złudzeń i brutalnie przywróciła Eve do rzeczywistości. Gdy uświadomiła sobie, jak niewiele brakowało, by padła mu do nóg, błagając o litość, zrobiło się jej zimno.

Gwałtownie zamrugała powiekami i odwróciła wzrok. Nie mogła przecież wybuchnąć płaczem.

Rozumiem – szepnęła.

Wszystko będzie dobrze, pocieszała się w myślach. To tylko mała porażka, ale jeszcze nie klęska i przyjdzie czas, że wszystko się odmieni. A teraz musi wziąć się w garść, by nie zrobić z siebie kompromitującego widowiska.

No cóż! – Zmusiła się do uśmiechu i spojrzała Johnowi prosto w twarz. – Wygląda na to, że nie zdołam cię przekonać, prawda?

Prawda.

Poczuła niebezpieczne drżenie dolnej wargi. Nie widzącym wzrokiem popatrzyła na zegarek.

W takim razie nie będę cię dłużej zatrzymywać, bo się spóźnisz.

On także spojrzał na zegarek, a Eve skorzystała z okazji i ruszyła do drzwi, siłą opanowując chęć ucieczki. Jeszcze raz zmusiła się do uśmiechu i rzuciła przez ramię:

Miło było znów cię zobaczyć, John.

Pokiwał głową z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

I ciebie także – powiedział.

Mam nadzieję, że szybko kogoś znajdziesz.

Pewnie.

Z trudem powstrzymując się od biegu, wolnymi krokami doszła do samochodu. Uruchomiła silnik i pomału odjechała.

Lecz nim jeszcze dotarła do autostrady, zatrzymała auto na poboczu, by opanować drżenie rąk.

Z uporem powtarzała sobie, że wszystko będzie dobrze, choć tak naprawdę wcale w to nie wierzyła.

Mocno zacisnęła powieki, ale na próżno. Wielka łza spłynęła jej po policzku.

Eve Chandler nie miała już żadnego pomysłu na życie.



ROZDZIAŁ DRUGI


Grube opony pikapa zazgrzytały na drobnym żwirze. John wolno skręci! na autostradę i zatrzymał auto na poboczu. Mrużąc oczy przed słońcem, popatrzył na zachód. W oddali dostrzegł rosnącą sylwetkę zbliżającego się żółtego szkolnego autobusu.

Zdążył. Opuścił szybę i westchnął głęboko. Cały był spięty, aż bolały go wszystkie mięśnie.

Doskonale wiedział, kto był tego przyczyną.

Choć obiecywał sobie nie myśleć o Eve, okazało się to niemożliwe. Gdy ujrzał ją przed swoim domem, poczuł się tak, jakby zderzył się z pociągiem. Po tylu latach wciąż była piękna i pewna siebie. Jak to ona powiedziała o swoich kwalifikacjach? Ach, tak: „Mam do zaoferowania coś wyjątkowego”.

Zacisnął usta. Nie zwykł żywić do ludzi urazy, ale nie był też głupcem i doskonale pamiętał, jak Eve traktowała go przed laty. Aż wreszcie wyjechała do ekskluzywnego liceum.

Już gdy był nastolatkiem, kobiety lgnęły do niego, darzyły sympatią i względami. Czy dla sylwetki i urody, czy dlatego, że zawsze trzymał się na uboczu, czy może dlatego, że był sierotą? Nieważne. Ale wszystkie kobiety...

Wszystkie, prócz słodkiej panny Chandler, która od pierwszego spotkania nie kryła swojej niechęci do Johna. Nie było miłych uśmiechów, żarcików i zaczepek, jakich nie szczędziła innym pracownikom. Gdy on pojawiał się w pobliżu, z chłodną, obraźliwą grzecznością traktowała go tak, jakby brzydko pachniał.

Widać było, że nie może liczyć na jej względy, lecz bardzo potrzebował pracy. Zaciskał więc zęby i starał się nie zauważać aroganckiej panienki. Tłumaczył sobie, że jest tylko dużym dzieckiem. Miał też świadomość, że Max Chandler wywaliłby go natychmiast, gdyby w jakikolwiek sposób zareagował na jej zachowanie.

Jednak bolało to bardzo, tym mocniej, że po pewnym czasie zapragnął Eve. Marzył, by zanurzyć dłonie w jej jasnych, miękkich włosach i poznać smak różowych ust. By poczuć pod sobą jej gładkie, jędrne ciało, dotykać jej i sprawić, by głośno krzyczała jego imię.

Zepsuta czy nie, zadawała mu ból i cierpienie.

I tu jest pies pogrzebany, pomyślał, albowiem po tylu latach nadal była niewiarygodnie piękna i wciąż budziła w nim żądze i pragnienia. Ale co do jej pracy u niego...

Nie ma mowy! Bez względu na to, jak bardzo potrzebował pomocy, za nic nie zatrudni u siebie wyniosłej księżniczki z Tańczącego C. Potrzebował kogoś, kto zająłby się domem, nie martwiąc się, że zniszczy sobie fryzurę. Osoby miłej i opiekuńczej, a nie aroganckiego motylka.

Poza tym, wbrew temu, co mówiła, wątpił, czy Eve zechce zostać w tych stronach wystarczająco długo. W końcu czym Lander mogło zaimponować komuś, kto żył w Nowym Jorku, Londynie i Paryżu? I czemuż to, po tylu latach słodkiego nieróbstwa, panna Chandler miałaby nagle poszukiwać pracy?

Chyba że... Niemożliwe, pomyślał. Ale... Kilka miesięcy wcześniej doszły do jego uszu pogłoski o kłopotach finansowych Maksa. Tyle tylko, że właśnie wtedy John dowiedział się, że ma córkę, i nie zwracał uwagi na plotki. Uznał jedynie, że z Maksem to pewnie bujda. Wprawdzie powszechna drożyzna i kiepska koniunktura w branży hodowlanej doprowadziły w okolicy do wielu bankructw, ale nie mógł uwierzyć, by Max mógł stracić wszystko. Tymczasem to właśnie mogło tłumaczyć niespodziewaną propozycję Eve.

Pisk hamulców wyrwał go z zamyślenia. Autobus szkolny zatrzymał się na przystanku. Z głośnym zgrzytem otwarły się drzwi i ukazała się w nich Lissy.

Na jej widok serce ścisnęło się Johnowi. Była drobniutka i chuda, tylko wielkie, niebieskie oczy świeciły na bladej buzi. Nie była może ubrana zbyt modnie, lecz jemu to nie przeszkadzało. Była jego córką. Krwią z krwi, kością z kości.

Choć kochał ją aż do bólu, wciąż byli sobie obcy. Jej matka, którą z trudem sobie przypominał, postarała się o to.

Zacisnął szczęki. Wciąż nie mógł pojąć, dlaczego Elaine nie powiedziała mu, że jest w ciąży. Miał z nią przelotny romans, jednak gdyby poznał prawdę, natychmiast poprosiłby przyszłą matkę swego dziecka o rękę. Był przecież człowiekiem z zasadami.

Jednak Elaine wszystko przed nim ukryła, a gdy zachorowała, powierzyła opiekę nad Lissy nie ojcu dziecka, ale swojej matce. Gdyby staruszka nie podupadła nagle na zdrowiu, John nigdy by się nie dowiedział, że ma córkę.

Potrząsnął głową. Ilekroć myślał o tych latach, które przeżył bez Lissy, ogarniał go smutek. Gdyby bowiem mógł być przy niej od początku, patrzeć, jak rośnie i rozwija się, na pewno byłby lepszym ojcem.

Albo i nie. Okręgowy dom dziecka dla chłopców w Lander nie przygotował go ani do tej roli, ani w ogóle do życia rodzinnego. I chociaż bardzo się starał, nigdy nie wiedział, co powiedzieć ani jak się zachować. A już na pewno nie potrafił być przyjacielem małej dziewczynki.

Przed wielu laty postanowił, że nigdy się nie ożeni. Dosyć napatrzył się w sierocińcu na tragicznie samotne dzieci, opłakujące zmarłych rodziców bądź po prostu porzucone przez nie radzące sobie z życiem matki lub zdegenerowanych ojców. Zrozumiał wtedy, że na miłości nie można polegać. Tymczasem z Lissy było inaczej, byli razem i nie mieli innego wyboru. Doskonale jednak zdawał sobie sprawę, że jego córka potrzebuje dużo więcej, niż mógł jej ofiarować.

Latem radzili sobie całkiem nieźle, co zawdzięczał pewnej nastolatce z sąsiedztwa, która chciała zarobić na wakacje i bardzo często zostawała z Lissy. Odkąd jednak zaczął się rok szkolny, nie było już tak różowo. Oprócz pracy w swej olbrzymiej posiadłości musiał jeszcze zajmować się kąpielami, układaniem do snu, praniem i gotowaniem, a biorąc pod uwagę jego wrodzoną małomówność i nieśmiałość Lissy, w ich domu coraz częściej panowała przytłaczająca cisza.

Wysiadł z auta i obszedł je dookoła.

Cześć, Lissy – powiedział, otwierając drzwiczki.

Cześć – odrzekła i spojrzała na ojca nieśmiało. Uniósł ją ostrożnie i wsadził do samochodu. Znowu zdumiało go, jak bardzo jest lekka. Sprawdził, czy dobrze zapięła pas bezpieczeństwa, dokładnie zamknął drzwiczki i usiadł za kierownicą. Włączył silnik, zawrócił i ruszył do domu.

Milczeli. John zastanawiał się gorączkowo, co by tu powiedzieć. Gdy spojrzał w lusterko, napotkał spłoszone spojrzenie córki. Zarumieniła się i spuściła oczy.

Odchrząknął.

I... Jak minął dzień? – spytał.

Dobrze. – Wzruszyła ramionami.

Wydarzyło się coś ciekawego? Zawahała się.

Aha. – Lissy kiwnęła głową.

Co? – spytał więc.

Zaczerpnęła głęboko powietrza i powiedziała:

Jenny Handelmen zaprosiła mnie na przyjęcie urodzinowe.

Przyglądał się jej z uwagą. Blada zwykle buzia tym razem jaśniała jak świąteczna choinka.

Naprawdę? – bąknął.

Aha. Najpierw nie chciała... ale mama kazała jej zaprosić wszystkie dziewczynki z klasy.

John z wściekłością zagryzł wargę.

Taaak. – powiedział. – Najważniejsze, że cię zaprosiła.

Lissy też tak chyba uważała.

Właśnie! – Uśmiechnęła się. – Będzie pizza i tort Barbie, i lody czekoladowe, i będziemy grać w różne gry – wymieniła jednym tchem.

John zmarszczył czoło. Niezwykłe podniecenie córki zaskoczyło go. – To dobrze, co? – mruknął.

Chyba tak – odparła ostrożnie.

Nie wiesz? Pokręciła głową.

Ja... jeszcze nigdy jeszcze nie byłam na urodzinowym przyjęciu.

Nie byłaś?!

Nie.

Czemu?

Z bezbarwnym wyrazem twarzy wzruszyła ramionami.

Babcia nigdy nie zgadzała się.

Aha. – John znał bardzo słabo babcię Lissy. Zastanawiał się, czy była wrogiem wszelkich zabaw i przyjemności, bo takie miała zasady, czy też chciała odegrać się na dziecku, którym musiała zająć się na stare lata.

Będę mogła pójść? – usłyszał cichutki głosik. Już miał potwierdzić, ale zawahał się.

Kiedy to ma być? – spytał.

W sobotę.

W tę sobotę? Jutro?

Nie – pokręciła głową. – W następną.

Jesteś pewna? – Serce ścisnęło się mu boleśnie.

Aha.

O której godzinie?

O szóstej. Pamiętasz, mówiłam, że będzie pizza na kolację?

No, to cudownie! Właśnie tego dnia, o siódmej, w odległym o dwieście pięćdziesiąt kilometrów mieście Missoula odbędzie się doroczny bankiet Związku Hodowców Bydła. Już bardzo dawno zarezerwował stolik i pokój w hotelu. A poza tym, jako ustępujący przewodniczący, musiał tam pojechać.

Obawiał się jednak, że tego typu argumenty nie przekonają Lissy. Spojrzał na córkę, która wpatrywała się weń z napięciem. Jej oczy lśniły podnieceniem.

Będę mogła pojechać? Proszę...

Obawiam się, że nie – odparł głucho.

Zaskoczona dziewczynka zamrugała gwałtownie powiekami. W mgnieniu oka cała radość zniknęła z jej buzi.

Och! – szepnęła tylko.

Widzisz... bardzo mi przykro – wydusił. – Jestem umówiony na ten wieczór i nie mogę tego odwołać.

Och! – powtórzyła Lissy i nisko spuściła głowę. – W porządku – dodała po chwili – ja... tak naprawdę... wcale nie miałam ochoty tam jechać.

Widać było, że kłamie. John nie wiedział, co powiedzieć, i tylko tępo wbił przed siebie wściekłe spojrzenie. Pozostałą drogę przebyli w zupełnym milczeniu.

Muszę wziąć trochę rzeczy ze stodoły – powiedział, gdy byli już na miejscu. – Pójdź może do domu, zjedz jakąś kanapkę i przebierz się.

Po co? – spytała cicho.

Musimy zawieźć sól na pastwisko w Blue Ridge.

Czy... – Dziewczynka nadal unikała jego spojrzenia. – Czy nie mogłabym zostać w domu? Proszę!

Namyślał się przez chwilę. Pastwiska były daleko, ponad trzydzieści kilometrów. Nim wróci, będzie już ciemno. Gdyby Lissy coś się przydarzyło...

Nie.

Przez chwilę panowała cisza.

Dobrze. – Lissy westchnęła ciężko. I nie odzywając się więcej, ruszyła do domu. Z opuszczonymi ramionkami wydawała się jeszcze mniejsza.

John patrzył za nią, aż zniknęła w domu. Jeszcze chwilę siedział bez ruchu, a potem walnął pięścią w kierownicę. Psiakrew! Jego córka zasługiwała na znacznie więcej. Powinna mieć lepszego opiekuna niż on. Musi być jakiś sposób, jakieś rozwiązanie!

Przecież jest, durniu! pomyślał. Owo rozwiązanie prosiło całkiem niedawno o pracę, pamiętasz?

Ta myśl zmroziła go. Próbował odegnać ją od siebie, lecz wciąż miał przed oczami smutną buzię Lissy. Zrezygnowany, opadł na fotel.

No, dobra, nie lubił Eve! I co z tego? Szczęście Lissy było ważniejsze.

A co do pragnień, które Eve w nim budziła... Wielkie rzeczy! Nie mogło tak być, żeby instynkty miały odebrać mu rozum. Przez całe życie zdany był tylko na siebie, więc poradzi sobie i tym razem. A więc postanowione!

I niech piekło pochłonie duszka, który szeptał mu do ucha, że będzie miał z panną Chandler same kłopoty.

Że popełnia olbrzymi błąd.



ROZDZIAŁ TRZECI


Jesteś gotowa?

Zamyślona Eve stała w drzwiach swego domu rodzinnego, gdy dotarło do niej niezbyt serdeczne zaproszenie Johna. W świetle zachodzącego słońca wydawał się jeszcze potężniejszy. Bardzo duży, bardzo daleki... i bardzo mało życzliwy.

Trzy dni wcześniej bez wahania odrzucił jej prośbę, a teraz sam zaproponował jej tę pracę. Eve czuła się kompletnie oszołomiona. Nie była pewna, czy nie drwił z niej. Przypomniała sobie jednak, że gdyby nie ta nagła zmiana decyzji Johna, siedziałaby teraz w autobusie linii „Greyhound” jadącym Bóg wie dokąd. I choćby nie wiadomo jak mocno pragnęła, by MacLaren był bardziej wyrozumiały i życzliwy, mniej zaś ponętny i męski, musiała przyznać, że jest jego dłużniczką.

Tak – odparła cicho. – Jestem gotowa. I... bardzo ci dziękuję, że dałeś mi tę pracę.

Nie ma sprawy. To twój bagaż?

Wziął dwie walizki i zaniósł je do samochodu.

Eve patrzyła nań kątem oka. Powtarzała sobie w myślach, że John, zachowując się z tak wielką rezerwą i chłodem, wyświadcza jej dużą przysługę, wciąż bowiem, po tylu latach, nadal na sam jego widok traciła oddech. Nawet nie chciała myśleć, co mogłoby dziać się z nią, gdyby ten mężczyzna okazał jej choć trochę serdeczności.

Co prawda, nie miałaby nic przeciw temu. Bardzo potrzebowała tej pracy, lecz czyż jest powiedziane, że obowiązki zawodowe nie mogą łączyć się z przyjemnością?

Odwróciła się i ostatni raz ogarnęła spojrzeniem znajome wnętrze. Szerokie schody, nigdy nie używany salon i długi korytarz, wiodący w głąb domu.

To było dobre miejsce. Przeżyła tu wspaniałe dzieciństwo, teraz jednak nie czuła żalu, że je opuszcza. Ostatnie tygodnie spędzone tutaj były dla niej bardzo przygnębiające i smutne. Zrozumiała, że bez dziadka ta posiadłość przestała już być jej domem.


Poprawiła na ramieniu pasek torebki, wygładziła fałdy na kurtce. Delikatnie pchnęła drzwi i zamknęła je za sobą... po raz ostatni. Odwróciła się i stanęła oko w oko z wracającym Johnem.

Bez wysiłku dźwignął kartonowe pudło.

Dasz sobie z tym radę? – zapytał, wskazując głową na ostatnią walizkę.

Oczywiście.

No to chodźmy. Muszę odebrać Lissy i wracać do pracy. – Odwrócił się na pięcie i odszedł.

No cóż, MacLaren na pewno nie zamierzał niczego jej ułatwiać. Ale głowa do góry! pomyślała. Chwyciła walizkę i zaniosła ją do samochodu, a John bez słowa sięgnął po jej bagaż. Na krótką chwilę ich dłonie spotkały się. Zadrżała i odskoczyła, posyłając mu spłoszone spojrzenie.

Lecz John nie okazał żadnych emocji. Jego cudowne, niebieskie oczy patrzyły nieruchomo, na twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. Eve stała bez ruchu, sparaliżowana jego niespodziewaną bliskością. Gdy spojrzała na zmysłowe wargi Johna, poczuła suchość w ustach. Wprost nie mogła oderwać od niego oczu.

Odwrócił się i energicznie cisnął walizkę na tył półciężarówki, potem zabezpieczył bagaż gumowymi taśmami i otwarł drzwiczki pasażera.

Wsiadasz czy nie? – rzucił.

Eve głęboko i powoli wciągnęła powietrze. Pamiętaj, pomyślała, musisz wytrzymać.

Pewnie, że wsiadam.

Obszedł auto bez słowa i siadł za kierownicą. Gdy znaleźli się w środku, uśmiechnęła się doń radośnie.

Dziękuję – powiedziała.

Nie ma za co.

Odwróciła głowę, obejmując spojrzeniem znajomy pejzaż. Ogrom bezchmurnego nieba wywierał ogromne wrażenie. Daleko, na horyzoncie, góry pokrywały się coraz dłuższymi cieniami. Gdzieniegdzie świeciły jasno plamy śniegu. Bliżej pasło się kilka krów. Tylko tyle pozostało z olbrzymich stad Chandlera.

Żal ścisnął Eve za gardło. Uświadomiła sobie, że najpewniej to ranczo niedługo znów zacznie tętnić życiem. Teksańskie konsorcjum miało zasobny portfel i dobrą reputację. Pocieszała się, że zdołała zapisać w kontrakcie, iż jeszcze przez rok wszyscy pracownicy, gdy tylko zechcą, będą mieli zapewnioną pracę.

Niestety, dotąd nie wiedziała, co pchnęło jej dziadka do tak ryzykownych inwestycji. I czemu, gdy sprawy zaczęły iść źle, z takim uporem topił w nich kolejne pieniądze.

Westchnęła. Gdyby wykazała się większą czujnością, gdyby nie dawała wiary uspokajającym informacjom dziadka, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdyby nie posłuchała go i przyjechała ostatniej wiosny, po prostu gdyby była bardziej odpowiedzialna, może ranczo udałoby się uratować.

Dlaczego nie powiedziałaś mi, że straciłaś wszystko? Że musiałaś sprzedać ranczo? – spytał niespodziewanie John.

Serce skoczyło jej do gardła, a żołądek ścisnął się jak kamień.

Czemu tak sądzisz? – spytała, wysoko podnosząc głowę.

Nie czaruj mnie, Eve. Już dawno słyszałem to i owo. Po naszym ostatnim spotkaniu zatelefonowałem do Eldona Taylora. Powiedział mi o wszystkim.

Eldon Taylor był prezesem banku w Lander. Eve nigdy nie lubiła go, lecz zawsze uważała za człowieka dyskretnego.

Nic miał prawa – warknęła.

Może i nie, ale zrobił to. – Minęli drewnianą bramę posiadłości i wyjechali na autostradę. – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

W przeciwieństwie do pana Taylora nie uważam, żeby to była twoja sprawa – powiedziała stanowczym głosem. – Nie proszę cię o kredyt, ani tym bardziej o jałmużnę. – Hardo spojrzała mu w oczy. – A może każdy z twoich pracowników musi ci składać oświadczenia o stanie swoich finansów? Zacisnął szczęki.

Nie zatrudniam „każdego” do opieki nad moją córką. Wybrałem ciebie. Uważam, że upoważnia mnie to do zadania kilku pytań.

Choć z bólem, musiała przyznać mu rację.

W porządku. Co chcesz wiedzieć?

Sądziłem, że zostały ci w funduszu powierniczym pieniądze po rodzicach.

To prawda.

Co się stało? Przepuściłaś je wszystkie?

Dotychczas Eve podejrzewała tylko, że miał ją za rozpuszczoną, zepsutą smarkulę, a teraz uzyskała tego pewność. Ale nie zamierzała tłumaczyć się. Nie przed nim.

Prawdę mówiąc, tak. – Wzruszyła ramionami. – Ale nie martw się, przysięgam, że nie ukradnę twoich sreber ani niczego innego. Jeszcze nie jestem w aż tak rozpaczliwej sytuacji.

Z zadowoleniem zauważyła, że zagryzł wargi, postanowiła więc pójść za ciosem.

A tak przy okazji, co sprawiło, że zmieniłeś zdanie i zatrudniłeś mnie?

Podniósł rękę i opuścił ją bezradnie.

Nie wystarcza mi czasu na doglądanie rancza i zajmowanie się dzieckiem. Przemyślałem wszystko i doszedłem do wniosku, że jakakolwiek pomoc będzie lepsza niż żadna. Nawet twoja.

Trudno było nazwać to przychylnym nastawieniem, więc Eve zacisnęła tylko zęby.

A co na to twoja córka? Co ona powiedziała? John wzruszył ramionami.

W sobotę mam ważne spotkanie w Missoula, a w tym samym czasie jej koleżanka z klasy urządza przyjęcie urodzinowe. Twoja obecność oznacza, że będzie mogła tam pojechać, a wydaje mi się, że bardzo jej na tym zależy. Ona nie jest zbyt rozmowna – dodał po chwili, znacznie ciszej.

Eve patrzyła nań zdumiona. Zastanawiała się, czy było coś, o czym jej nie powiedział.

Psiakrew! – John krzyknął tak niespodziewanie, że aż się przestraszyła.

Co się stało?

Autobus musiał przyjechać wcześniej niż zwykle. Eve rozejrzała się nerwowo. Zbliżali się właśnie do drogi wjazdowej do Rancza M, lecz dopiero kiedy podążyła za wzrokiem Johna, zauważyła w cieniu skrzynki na listy drobną, żałosną figurkę.

Choć Eve nie wiedziała właściwie, czego spodziewała się, to na pewno nie tego.

Córka Johna była mała i blada. Miała duże, błękitne oczy i delikatną buzię. Płowe, związane w koński ogon włosy sprawiały wrażenie, jakby od lat nie dotknął ich grzebień. Ubrana była równie okropnie: w groszkowy, nylonowy płaszczyk, zbyt dużą, kanarkowo-żółtą sukienkę i pomarszczone, opadające granatowe podkolanówki.

Lecz najbardziej poruszyło Eve zachowanie dziewczynki. Gdy ujrzała samochód, wykonała kilka szybkich kroków, a potem zatrzymała się i niepewnie podniosła dłoń na powitanie.

Serce Eve ścisnęło się boleśnie. Spojrzała na Johna. Twarz miał nieprzeniknioną. Zjechał na pobocze, zatrzymał samochód i natychmiast z niego wyskoczył, lecz będąc o krok od córki, zatrzymał się.

Wszystko w porządku? – burknął. Dziewczynka kiwnęła głową.

Przepraszam, że się spóźniłem.

Nic się nie stało. Ja tylko... przestraszyłam się, że o mnie zapomniałeś.

Zapadła cisza. Kiedy w końcu John odezwał się, jego głos brzmiał jeszcze bardziej głucho.

Nie zrobiłbym tego. – Podniósł z ziemi tornister. – Chodź. Jest tu ktoś, kogo chciałbym ci przedstawić.

Czy to ona? – Dziecko z lękiem popatrzyło w stronę półciężarówki. – Czy to ta pani, która ma ze mną zostać? – spytała z niepokojem.

Tego było już dla Eve za wiele. Odpięła pas bezpieczeństwa, wysiadła z auta i podeszła do miejsca, gdzie stali ojciec i córka.

Po krótkim, dokuczliwym milczeniu John burknął:

To jest moja córka, Lissy. Lissy, przywitaj się z panną Chandler. – Położył dziecku dłoń na ramieniu.

Cześć – Mała popatrzyła na Eve niezwykle poważnie, – Cieszę się, że cię w końcu poznałam – powiedziała Eve ciepło. – Możesz mówić mi Eve, zgoda?

Po krótkim wahaniu dziecko skinęło głową. Eve uśmiechnęła się łagodnie. Dotknęła ramienia dziewczynki i ścisnęła je uspokajająco.

Świetnie – powiedziała. – Widzę, że zostaniemy przyjaciółkami.

Naprawdę? – Mała wyglądała na zupełnie zaskoczoną.

Aha. – Eve skinęła głową. – I dobrze się składa, bo lubię mieć nowe przyjaciółki.

Och! – W głosie Lissy słychać było niepewność. Po chwili uśmiechnęła się nieśmiało. – Ja też – powiedziała drżącym głosikiem.

W tym momencie całkowicie zawładnęła sercem Eve.


Dom Johna był piękny i zarazem funkcjonalny.

Zaprojektowano go tak, by wtopił się w otaczający go krajobraz. Obszerna, parterowa budowla składała się z trzech trójkątnych segmentów, jak stopnie schodów ułożonych na łagodnym stoku. W pierwszej części znajdowała się pralnia, którą Eve zdążyła już poznać, i przestronna, nowoczesna kuchnia, z długim, kamiennym stołem ladą. Dalej przechodziło się do drugiej, największej części. Mieścił się tam gabinet pana domu i olbrzymi salon. W trzeciej części znajdowały się wielka sypialnia i łazienka gospodarza, trzy mniejsze sypialnie i dwie łazienki.

Eve stanęła pośrodku wielkiego pokoju, w pół drogi między kuchnią, częścią jadalną i wypoczynkową. Z zachwytem spojrzała na olbrzymi kominek. Nad głową miała sufit wsparty na krzyżujących się belkach. Przeciwległa część pomieszczenia wznosiła się jak dziób okrętu. Wysokie, wąskie okna wywoływały wrażenie, iż dom jest zawieszony między ziemią i niebem. Całości dopełniały meble z jasnego drewna i ozdobne drobiazgi w pastelowych kolorach.

Jak tu cudownie! – Eve nie kryła zachwytu.

Tak miało być. – John wzruszył ramionami.

Ich spojrzenia spotkały się. Z przerażeniem poczuła, że MacLaren, choć przyjacielski jak góra, lodowa, wzbudził w niej falę pożądania.

Gdzie jest Lissy? – spyta! nagle.

Poszła się przebrać.

Aha. – Namyślał się przez chwilę, po czym ruszył do kuchni. – Musimy ustalić parę spraw.

Dobrze. – Podążyła za nim.

Otwarł drzwi do spiżarni i zdjął z haczyka na ścianie pęczek kluczy. Położył je na blacie i przesunął w stronę Eve.

Przygotowałem dla ciebie dżipa. Nie wygląda najlepiej, ale silnik i opony są w porządku, a w baku jest pełno paliwa.

Dziękuję.

Kpiący uśmieszek przemknął mu po twarzy.

Wierz mi, księżniczko, to na pewno nie mercedes. Ale jest bezpieczny i dowiezie ciebie i Lissy wszędzie, dokąd tylko będziecie potrzebowały pojechać.

Słuchała go z lekko przechyloną głową.

Rozkład jazdy szkolnego autobusu i inne sprawy omówimy później – ciągnął. – Na razie musisz wiedzieć tylko, że zamrażarka jest pełna – dotknął palcem stalowych drzwiczek – i że zwykłem jadać o szóstej.

Nim Eve zdążyła powiedzieć cokolwiek, rozległo się pukanie do tylnych drzwi. John zajrzał do pralni.

Przepraszam – mruknął – to mój brygadzista. Muszę zobaczyć, czego chce.

Nie ma sprawy – odparła Eve. Jego długie nogi i szczupłe biodra w obcisłych dżinsach sprawiły, że żar spłynął na jej policzki. Szybko odwróciła się.

Zła na siebie, postanowiła poszukać Lissy. Energicznym krokiem ruszyła przez dom. Namyślała się przez chwilę, które drzwi prowadzą do pokoju dziewczynki, i weszła do jednej z sypialni. Tak jak i jej pokój, ten, w którym znalazła się, był przestronny i jasny. Wzdłuż jednej ściany ciągnęła się wielka szafa, a naprzeciw drzwi znajdowały się trzy wysokie, zwieńczone łukami okna. Z wyjątkiem leżącego na łóżku królika na baterie, całe wnętrze było bezosobowe i nieprzytulne, jak pokój hotelowy. Wyposażenie i umeblowanie nie było odpowiednie dla siedmioletniej dziewczynki.

Na biało-niebieskim kocu, pod oknem, Lissy leżała na brzuchu. Wokół niej rozrzucone były arkusze papieru, a przed nią pudełko kredek.

Eve zastukała w drzwi.

Cześć. Mogę wejść? Lissy skinęła głową i usiadła.

Co robisz? Rysujesz?

Dziewczynka znów skinęła głową. Z komicznym zdumieniem patrzyła, jak Eve usiadła koło niej, na podłodze.

Mogę obejrzeć?

Lissy zawstydziła się nagle i spuściła oczy.

Tak.

Eve pozbierała rozrzucone wkoło rysunki. Na pierwszym widniał ciemnowłosy mężczyzna – na pewno John. Był tak duży, że przesłaniał znajdujące się za nim góry. Na drugim obrazku drapieżny orzeł przecinał błękitne niebo. Trzeci, który Lissy właśnie kończyła, przedstawiał dom. W ciemną noc, pod rozgwieżdżonym niebem, świecił żółtymi oknami. W jednym z okien stał ciemnowłosy mężczyzna, w drugim – mała dziewczynka. Każde z nich osobno.

Eve z trudem zmusiła się do uśmiechu.

Bardzo ładne – powiedziała. – Wiesz, że moja przyjaciółka, Chrissy, jest siostrą twojej nauczycielki, panny Abrams?

Naprawdę?

Aha. Powiedziała mi, że panna Abrams uważa, że z całej klasy ty rysujesz najładniej. Teraz wiem już, dlaczego tak twierdzi. Te obrazki są naprawdę śliczne.

Och! – Dziewczynka nie potrafiła ukryć zadowolenia. – Lubię rysować – bąknęła.

Eve spoglądała na nią z zadumie. Prócz uwag o artystycznych uzdolnieniach dziewczynki Pam Abrams powiedziała jej również, że córeczce Johna bardzo brakuje rodzinnego ciepła. I nie potrzeba było geniuszu, by przekonać się, iż to prawda. Lissy potrzebny był ktoś, kto okazałby jej zainteresowanie i przełamał prawie chorobliwą nieśmiałość.

Oraz – Eve skrzywiła się z niesmakiem – zmienił jej styl ubierania. Po powrocie ze szkoły dziewczynka przebrała się. Zamiast okropnej żółtej sukienki miała na sobie paskudny, powyciągany sweter, który sięgał jej poza kolana, i wyblakłe, za krótkie trykotowe spodenki.

Jak mógł na coś takiego pozwolić?! pomyślała o Johnie z oburzeniem.

Och, byłabym zapomniała! Mam coś dla ciebie.

Naprawdę? – Oczy dziewczynki zrobiły się wielkie i okrągłe.

Naprawdę. – Eve sięgnęła do kieszeni i podała jej małe, elegancko opakowane pudełeczko. – To jest coś, co podarował mi mój dziadek, kiedy z nim zamieszkałam – powiedziała cicho. – Pomyślałam sobie, że skoro zamieszkałaś już z tatusiem, zechciałabyś mieć to.

Lissy niecierpliwie rozwinęła różowy papier. Zagryzając wargi, uniosła wieczko pudełeczka.

Ooooch!

Na czarnym pluszu leżał malutki, złoty wisiorek w kształcie konia i cienki złoty łańcuszek.

Lissy popatrzyła na Eve błyszczącymi oczami.

Jest taki piękny – westchnęła.

Pomóc ci nałożyć? – Eve uśmiechnęła się.

Tak, proszę.

Eve rozpięła zameczek i pochyliła się.

Max, mój dziadek, powiedział mi – zawiesiła wisiorek na chudziutkiej szyi Lissy i cofnęła się, by ocenić efekt – że nosząc tego konika, stajesz się prawdziwą dziewczyną z Montany.

Czy to prawda? – Lissy ostrożnie dotknęła złotego wisiorka.

Najzupełniej.

Nawet... nawet gdy ktoś boi się koni?

Eve spostrzegła błysk nadziei w oczach dziecka. Do swojej listy zadań dopisała w myślach: „nauczyć ją jeździć konno” i „kupić jej ubrania”.

Nawet wtedy – powiedziała stanowczo, a Lissy uśmiechnęła się.

Instynkt podpowiedział Eve, że nie są same. Obejrzała się. W drzwiach stał bez słowa John. Jego potężna sylwetka wypełniała całą futrynę. Napotkała ponure spojrzenie i zadrżała. I jak wtedy, gdy miała siedemnaście lat, poczuła, że całe jej ciało spięło się pożądaniem. Co gorsza, poczuła nieprzepartą ochotę, by wstać, podbiec i przywrzeć z całej mocy do tego wielkiego, twardego ciała...

Zobacz, co Eve mi podarowała!

Radosny okrzyk Lissy przerwał napiętą ciszę. Dziewczynka zerwała się na równe nogi i podbiegła do ojca.

Widzisz?

John patrzył przez chwilę to na radosną buzię córki, to na wisiorek.

Jest naprawdę ładny – mruknął wreszcie. – Muszę wracać do pracy – dodał – ale wrócę niedługo. Jak już mówiłem, zwykłem jadać o szóstej – zwrócił się do Eve.

Świetnie.

Gdybyś potrzebowała czegokolwiek, numer mojej komórki znajdziesz przy telefonie w kuchni.

Eve zmusiła się do uśmiechu.

Nie martw się o nas! Damy sobie radę, prawda, Lissy?

Aha. – Dziewczynka energicznie pokiwała głową.

To świetnie. – Odwrócił się na pięcie i już go nie było.

Mając wciąż w pamięci sposób, w jaki jej ciało zareagowało na jego obecność. Eve była rada, że poszedł sobie. Choć, zapewne, nie świadczyło to najlepiej o jej dorosłości.



ROZDZIAŁ CZWARTY


W piątkowy ranek, kiedy John wyszedł ze swojej łazienki, Eve siedziała przy kuchennym blacie. Gdy ujrzał ją, zwolnił kroku. Zapatrzył się na jej powabne kształty, pukle jasnych włosów, opaloną skórę i bose stopy spoczywające na podnóżku barowego stołka.

Burknął coś gniewnie pod nosem i wsunął koszulkę w spodnie. Tłumaczył sobie w myślach, że zareagował na jej obecność tak gwałtownie tylko dlatego, że poczuł się zaskoczony. Ponieważ w sierocińcach jakakolwiek prywatność była po prostu niemożliwa, John, odkąd tylko opuścił dom dziecka, bardzo szanował chwile porannej samotności.

Jednak nie łudził się, by Eve mogła go zrozumieć. Był pewien, że uznałaby, iż to ona zrobiła na nim tak wielkie wrażenie. Na szczęście nie zauważyła go.

Srał chwilkę w zadumie. Musiał przyznać, że rozpieszczona panna Chendler radziła sobie dużo lepiej, niż przypuszczał. Dom był czysty i wysprzątany, a posiłki wyśmienite. Co jednak najważniejsze, Eve bardzo dbała o Lissy.

I tak naprawdę tylko to się liczyło.

Podszedł do blatu.

Dzień dobry – powiedziała Eve z uśmiechem.

Łagodne brzmienie jej głosu poruszyło go do głębi. Żeby zyskać na czasie, nalał sobie filiżankę kawy.

Co tu robisz tak wcześnie? – spytał po chwili.

Zawsze byłam rannym ptaszkiem. – Jeśli nawet szorstkie pytanie sprawiło jej przykrość, nie dała tego poznać po sobie.

Jednak musiał chyba wyczytać coś z jej twarzy, bo kąciki jego warg troszeczkę się uniosły.

Widzę, że nie bardzo pasuje to do mojego wizerunku leniucha i śpiocha... – Lekko skrzywiła ponętne usta. – I kłóci się z tym, że kilka poprzednich dni spałam trochę dłużej. Ale to prawda.

Patrzył na nią bez słowa. Miała jeszcze na sobie ślady niedawnej kąpieli. Czuł świeży zapach jej ciała, a końce włosów wciąż były wilgotne. Z dnia na dzień była coraz bardziej pociągająca i urocza. Nie cieszyło go to, a wręcz przeciwnie – wprost przerażało.

Poza tym... – zaczęła poważniejszym tonem, jakby nagle przypomniała sobie, że ma przed sobą swojego szefa – chciałam z tobą porozmawiać.

Zaniepokoił się. Wsparty o blat, zastanawiał się, o co jej mogło chodzić. Czy powie, że nie odpowiada jej standard sypialni? A może jeżdżenie starym dżipem urąga jej godności? Postawił filiżankę i skrzyżował ramiona.

No to rozmawiajmy! – powiedział.

Zacznę od tego, że wybieram się do miasta. Pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć, bo kolacja może trochę się spóźnić.

Powinien był wiedzieć.

O co chodzi, księżniczko? Już ci się tu znudziło?

Jej dłoń z filiżanką zastygła w pół drogi do ust. Popatrzyła na Johna przeciągle i wolno pokręciła głową.

Nie. – Wypiła łyk i ostrożnie odstawiła filiżankę na blat. – Przeciwnie. Zaproponowałam, że przez kilka godzin w tygodniu będę pracować w klasie Lissy. Chciałam zacząć właśnie dzisiaj.

Ty... co? – Był tak zaskoczony, że nie zdołał wydusić z siebie nic więcej.

Zaproponowałam... Uciszył ją gestem dłoni.

Chodzi mi o to, dlaczego?

Co dlaczego?

Dlaczego chcesz to robić?

Och, sama nie wiem. – Eve zaczynała czuć rozdrażnienie. – Może dlatego, że mam nadzieję, iż pozwoli to Lissy poczuć się kimś szczególnym. A może dlatego, że wierzę, iż wtedy mała zyska troszkę więcej pewności siebie.

Jak błyskawica przeleciały mu przez głowę wspomnienia. Był to dzień jego szóstych urodzin. Od rana do wieczora z cichą nadzieją w sercu czekał, że nagle ktoś przyniesie talerz z ciasteczkami i wyściska go. Nic takiego się nie stało. Zrozumiał wtedy, że gdy jest się sierotą, nie obchodzi się nikogo.

Dobrze. Co jeszcze?

Przepraszam?

Powiedziałaś na początku: „Zacznę od tego...”. Jakie jeszcze masz plany?

Nic wielkiego. Chciałabym pojechać z Lissy po prezent urodzinowy na jutrzejszą uroczystość. Myślałam także o zakupach. Lissy potrzebuje nie tylko sukienki na przyjęcie, ale jej garderoba w ogóle wymaga odnowienia. I to wszystko, jeśli nie masz nic przeciw temu.

Nie dał się zwieść jej pozornej łagodności. Błyski w jej oczach nie pozostawiały złudzeń. Wbił w nią surowe spojrzenie. Cała jego męska duma uniosła się przeciw takiemu wyzwaniu, lecz jednocześnie z każdą sekundą rosła w nim obawa. Lękiem napawały go rumieńce na policzkach Eve.

Ogień popłynął w jego żyłach. Niespodziewane, nie wiadomo skąd, przyszło mu myśl, by zanurzyć palce we włosach panny Chandler, przyciągnąć ją do siebie ponad blatem i wpić się ustami w różowe wargi.

Na samą myśl o tym bolesny skurcz ścisnął jego lędźwie.

Usłyszał w głowie dzwonek alarmowy. Co, do cholery, dzieje się ze mną?! pomyślał.

A przecież znał odpowiedź. To była ona. Eve. To ona budziła w nim żądze i instynkty, o które nawet siebie nie podejrzewał.

Odstawił filiżankę na blat. Na szczęście potrafił zapanować nad sobą.

Kup wszystko, czego Lissy potrzebuje. Mam otwarty kredyt w większości sklepów w mieście. I nie martw się o kolację. – Sięgnął po portfel i położył przed nią dwie dwudziestodolarówki. – Jak długo tu będziesz, możesz jadać w mieście.

Patrzyła to na niego, to na pieniądze.

Dobrze – powiedziała powoli. – To bardzo ładnie z twojej strony.

Och, wcale nie jestem miły, księżniczko. Kupuję tylko w ten sposób trochę czasu dla siebie.

Jeszcze raz spojrzeli sobie w oczy. I choć bardzo bronił się, znów poczuł wściekłe pragnienie chwycenia za te jedwabiste włosy i przyciśnięcia ust do gładkiej skóry.

Największym wysiłkiem woli pohamował się.

Szczęśliwy, że nadchodzący weekend spędzi w Missoula, dzwoniąc kluczykami do samochodu, udał się do pracy.


Eve? – Zacisnąwszy usta, Lissy w skupieniu ubierała lalkę Barbie w rubinową, tiulową sukienkę.

Hm?

Myślisz, że Jenny podobał się prezent, który jej dałam?

Eve siedziała na podłodze, oparta o jeden z wielkich klubowych foteli. Kartkowała właśnie książkę kucharską. Okazało się, że brakowało jej pomysłów na codzienne gotowanie. Odłożyła książkę i notes.

Kochanie, była zachwycona. Sama mi to powiedziała, kiedy po ciebie przyjechałam. Między nami mówiąc... – pochyliła się i zniżyła głos – to był najlepszy podarek, który dostała.

Naprawdę tak myślisz? – Mała nie była całkiem przekonana.

Oczywiście. Dostała dużo lalek Barbie, ale tylko ta jedna miała wyszywaną cekinami pelerynę i tiarę z kryształu górskiego.

Lissy zastanawiała się przez chwilę, a potem westchnęła z ulgą.

Tak, masz rację. Wszystkie dziewczynki chciały się nią bawić, ale Jenny nie dała jej nikomu.

Eve stłumiła uśmiech i wróciła do książki kucharskiej. Już po tygodniu zorientowała się, że gdy ośmielić ją odrobinkę, dziewczynka zaczynała patrzeć na świat z radosnym optymizmem.

Eve?

Hm?

Jesteś pewna, że tatuś nie będzie miał nic przeciw temu, żeby Jenny przyjechała do mnie jutro w odwiedziny?

Oczywiście! Dlaczego miałoby mu się to nie podobać?

Lissy zmarszczyła brwi. Sięgnęła po malutki grzebyk i zaczęła czesać lalkę.

Babcia zawsze mówiła, że dzieci są strasznie głośne i że od hałasu boli ją głowa.

Eve poczuła bolesne ukłucie w sercu. Zrozumiała, jak smutno i żałośnie żyło się Lissy u boku babci. Starsza pani bez wątpienia uważała, że dzieci powinny być niewidoczne i niesłyszalne i na pewno dokładała wszelkich starań, by jej wnuczka postępowała „stosownie”.

W przekonaniu babci dobrze ułożone dziewczynki bawią się cichutko, zamknięte w swoich pokojach. Nigdy nie chodzą w dżinsach i nie odzywają się nie pytane.

Aż do teraz, postanowiła Eve.

Jestem pewna, że tata nie będzie się sprzeciwiał wizycie twojej koleżanki – powiedziała z przekonaniem.

Nawet kiedy dowie się, że Jenny zostanie na kolacji?

Nawet wtedy. Będzie zadowolony, zobaczysz. – Tego nie była już tak bardzo pewna.

Z jednej strony wydawało się, że Johnowi naprawdę zależy na córce. Było coś tak bardzo... łagodnego w jego głosie, kiedy wymawiał jej imię. Lecz nagle, ni z tego, ni z owego, zachowywał się tak, że Lissy wpadała w przygnębienie. Tak było w piątek wieczorem. Kiedy wróciły z zakupami z miasta, zastały dom pusty. I karteczkę na stole, że John postanowił pojechać do Missoula dzień wcześniej.

Żal było patrzeć na rozczarowaną minę dziewczynki. Eve zaczęła wtedy zastanawiać się, czy John naprawdę nie zdawał sobie sprawy, jak wiele znaczy dla córki? Czy może tylko nie dbał o to?

Z zaciśniętymi usteczkami Lissy wciskała pantofelek na stopę lalki.

Zapytasz go o konia, prawda?

Oczywiście, kochanie. Już ci o tym mówiłam.

Ale obiecałaś, że nie powiesz, że to dla mnie.

Zgadza się.

Szansa nauki jazdy konnej radowała dziewczynkę i jednocześnie przerażała. Kiedy Eve jej to zaproponowała, zgodziła się bez wahania... ale pod warunkiem, że tata nie dowie się o tym. Eve w mig pojęła, że mała boi się, iż spadnie i sprawi ojcu zawód, przyrzekła więc zachować tajemnicę.

Jeden bucik tkwił już na nodze lalki. Lissy sięgnęła po następny, gdy przez okno wpadł do pokoju promień słońca odbity w samochodowym lusterku.

Tatuś przyjechał! – zawołała dziewczynka radośnie.

Na to wygląda – mruknęła Eve. Wmawiała sobie, że gwałtowne bicie jej serca było tylko reakcją na niespodziewany okrzyk dziecka. Ale wiedziała, że oszukiwała samą siebie.

Usłyszały skrzypnięcie otwieranych drzwi i do pokoju wszedł John.

Eve próbowała nie patrzeć na niego. Nie udało się. Ubrany na czarno, w kowbojskich butach i kapeluszu był przerażająco przystojny – i niemal elegancki.

Lissy zerwała się na równe nogi, a zapomniana Barbie upadła na podłogę.

Cześć. – Głosik załamał się jej z podniecenia. John jakby wcale tego nie zauważył.

Cześć, Lissy.

Przez moment przyglądał się córce, potem przeniósł wzrok na Eve.

Tym razem była jednak na to przygotowana. Usiadła w wyszukanej pozie i powiedziała niewinnie:

Witaj w domu.

Dziękuję – bąknął obojętnie. Postawił bagaż i podszedł do stołu.

Jak tam spotkanie?

Dobrze. – Przeglądał pocztę, która nadeszła pod jego nieobecność. – A co u was? Wszystko w porządku? – Nawet nie obejrzał się.

Wszystko poszło świetnie. – Kątem oka popatrzyła na Lissy. Ożywienie i niepewność na zmianę malowały się na jej buzi.

Przejrzawszy listy, John zaczął przesłuchiwać wiadomości telefoniczne. Dopiero po długiej chwili zauważył panującą w pokoju ciężką ciszę. Uniósł głowę i napotkał wejrzenie dwóch par wbitych w niego oczu.

Wreszcie Eve nie wytrzymała.

Założę się, że jesteś ciekaw, jak udało się przyjęcie urodzinowe – rzuciła.

Pewne – bąknął. – Oczywiście, właśnie miałem zamiar o to zapytać. – Złożył kartki z notatkami, wsunął do kieszeni i odwrócił się do Lissy. – No i... jak było?

Niespodziewanie dziewczynka zawstydziła się i zaniemówiła. Wzruszyła tylko ramionami i bąknęła:

Fajnie.

John zmarszczył czoło.

Bawiłaś się dobrze?

Aha.

To wspaniale. – Głos złagodniał mu nagle. – Cieszę się.

Właśnie tej odrobiny zachęty było potrzeba dziewczynce. Lissy uniosła główkę i wyrzuciła jednym tchem:

Jenny naprawdę bardzo, ale to bardzo podobał się prezent, który jej przyniosłam. A tort miał aż trzy piętra. I Barbie na samej górze. Miałam kapelusik i piszczałkę. Graliśmy w przypinanie ogona osiołkowi. I dostałam to w nagrodę. – Głęboko zaczerpnęła powietrza i wskazała na różową, plastikową opaskę na swoich włosach.

Ho, ho, ho.

Eve z zaskoczeniem spostrzegła, że nie bardzo wiedział, co powiedzieć.

Ładna, prawda?

Taaak.

Umilkli. Po chwili John sięgnął po swoje bagaże. Mina Lissy wydłużyła się.

Bawiły się naprawdę wspaniale – wtrąciła pospiesznie Eve. – Tak żal mi było przerwać zabawę dziewczynek, że zaprosiłam do nas Jenny. Przywiozę ją po lekcjach i zostanie aż do kolacji. Co ty na to? Zawahał się.

Dobrze. Świetnie – powiedział w końcu.

Naprawdę? – spytała Lissy niepewnie.

Oczywiście.

Wielki kamień spadł Eve z serca.

Hura! – Lissy uśmiechnęła się radośnie. John wciąż przyglądał się córce.

Jakoś inaczej dzisiaj wyglądasz – zauważył po chwili.

Buzia dziewczynki rozjaśniła się jeszcze bardziej.

Bo mam nowe dżinsy! Widzisz? – Obróciła się dookoła. – Wiem, że są różowe i mają te koroneczki... – popatrzyła na ozdóbki na kieszeniach – ale Eve powiedziała, że to nie szkodzi. Że to i tak są dżinsy.

Aha – mruknął niezdecydowanie.

I obcięłam włosy. O, tyle. – Pokazała rozłożonymi rękami. – Już tak bardzo nie wiszą. I mam jeszcze strasznie, strasznie dużo nowych ubrań. Chcesz je zobaczyć?

John wahał się jeszcze, gdy rozległ się dzwonek telefonu.

MacLaren – warknął do mikrofonu. Słuchał przez chwilę z uwagą. Twarz pojaśniała mu z zadowolenia. – Oczywiście, Marty, moja oferta jest wciąż aktualna. Jeśli naprawdę chcesz wejść w ten interes z jałówkami, jestem gotów. Przejdę tylko do drugiego aparatu i będziemy mogli porozmawiać o liczbach.

Odłożył słuchawkę.

Przepraszam – powiedział do córki – ale to naprawdę ważna sprawa.

Och! – Zniknął gdzieś nagle cały animusz Lissy. – Trudno.

Dobra dziewczynka. – Uśmiechnął się zdawkowo i poszedł do swojego gabinetu.

Eve zamarła. Chciało się jej krzyczeć, potrząsnąć nim, aż by mu zęby zadzwoniły. Lecz nie zrobiła nic. W końcu to on był szefem. Nie do niej należało pouczać go, jak powinien żyć... i wychowywać córkę.

Lecz gdy ujrzała w oczach Lissy łzy rozpaczy, omal jej serce nie pękło.


Dzięki, Marty. Zadzwonię do ciebie pod koniec tygodnia, kiedy zorganizuję transport. Interesy z tobą to prawdziwa przyjemność. Pozdrów Maxine.

John wygłosił obowiązkową porcję komplementów i rozłączył się. Poczuł zmęczenie i ból w ramionach. Przeciągnął się i rozparł wygodnie w wielkim, skórzanym fotelu. W zadumie wbił spojrzenie w kolumny liczb na monitorze komputera.

Już ponad pół roku zabiegał, by Martin Hersher sprzedał mu cześć swojego wyjątkowej jakości stada. I oto wreszcie wielki hodowca z Oklahomy nie tylko zgodził się odstąpić ponad tysiąc sztuk bydła, ale jeszcze gotów był sprzedać zwierzęta po wyjątkowo atrakcyjnej cenie.

I co? Czy był zadowolony? Pełen dumy i radosnego tryumfu?

Nie. Czuł się jak Pyrrus po wygranej bitwie.

Wstał gwałtownie i zaczął krążyć po pokoju. Gruby perski dywan tłumił nerwowe kroki. Zatrzymał się przy jednym z wysokich okien. Zacisnął, palce na framudze i zapatrzył się w dal.

Jak zawsze o tej porze roku, dzień skończył się szybko. W ciągu godziny, którą spędził, dobijając targu z Hersherem, zapadła noc. Na ciemnym niebie migotały gwiazdy i lśnił srebrny rogalik księżyca.

Ileż to razy, leżąc w wąskim łóżku w sierocińcu, obiecywał sobie, że będzie kimś. Za wszelką cenę. Teraz, dzięki wytężonej pracy i talentowi handlowemu, zdobył to, o czym zawsze marzył. Miał własne ranczo, pieniądze i uznanie wśród ludzi.

A wszystko to razem nie znaczyło nic wobec szczęścia jednego małego dziecka.

Stanęła mu przed oczami buzia Lissy, gdy odmówił oglądania jej nowych ubrań. I serce ścisnęło się mu boleśnie. Dobry ojciec nigdy by tak nie postąpił, pomyślał, tylko z radością przyjąłby takie zaproszenie. I odłożyłby na później najważniejszą nawet rozmowę telefoniczną.

Na pierwszym miejscu postawiłby własną córkę.

Ale nie on, nie John MacLaren, rzutki kupiec i hodowca bydła. Jak zawsze! Nie tylko nie umiał znaleźć właściwych słów, ale gdy los podsunął mu możliwość spędzenia z córką choćby kilku chwil, uciekł przy pierwszej sposobności.

Próbował tłumaczyć sobie, że tak było lepiej dla niej. Bo gdyby nawet poszedł podziwiać jej nowe stroje, to i tak na pewno powiedziałby coś, co sprawiłoby jej przykrość. I tylko jedno było w tym wszystkim pocieszające. Że zatrudnił Eve.

Mogło, co prawda, zdarzyć się, że rosnąca zażyłość Eve i Lissy spowoduje, że znów – jak w dzieciństwie – będzie czuł się odsunięty na boczny tor, niepotrzebny.

Ale jakoś to wytrzyma. Jak zawsze.

Chyba że wcześniej ulegnie wciąż go dręczącym, nieokiełznanym żądzom.

Uśmiechnął się. Zdążył wiele przemyśleć podczas podróży do Missouli. Uznał, że Eve dlatego działa na niego w tak niezwykły sposób, ponieważ zbyt długo żył w celibacie. Postanowił, że powinien coś z tym zrobić, a ponieważ poznana w barze atrakcyjna brunetka zdawała się mieć ochotę na dobrą zabawę...

Jak przykro się rozczarował, gdy uświadomił sobie, że śliczna dziewczyna nie wywołuje w nim najmniejszych choćby emocji. Wystarczyło jednak, że wrócił do domu i ujrzał Eve...

John?

Cichy głos kobiecy wyrwał go z zamyślenia.

Słucham? – rzucił, nie odwracając nawet głowy.

Kolacja gotowa.

Dziękuję, nie jestem głodny. Zjadłem coś po drodze. Zapadła cisza, lecz John czuł szóstym zmysłem, że Eve nie odeszła.

Niechętnie odwrócił się. I mógłby przysiąc, że dostrzegł w jej oczach błysk pożądania, tajemny ogień tęsknoty. Lecz trwało to tylko chwilę.

Coś jeszcze? – spytał prawie niegrzecznie.

Prawdę mówiąc, tak. Chciałam porozmawiać o tym przy kolacji, ale... Mogę wejść?

Nie chciał tego. Nie w tym momencie.

Bardzo proszę – powiedział.

Wolno zamknęła drzwi i podeszła bliżej. Jego podły nastrój pogorszył się jeszcze bardziej. Co się z nim dzieje? Do cholery, powinien trzymać się od tej dziewczyny jak najdalej!

Zatrzymała się tuż przed nim i zajrzała mu prosto w oczy.

Pomyślałam, że będziesz może chciał zobaczyć chociaż rachunki za ubrania Lissy. Wtedy zorientujesz się, co kupiłyśmy.

Usłyszał przyganę w jej głosie.

Dziękuję. Możesz zostawić je na biurku.

Dobrze. – Nie ruszyła się.

Jeszcze coś?

Tak. Chciałam prosić cię o przysługę. – Wcale nie zabrzmiało to jak pokorna prośba.

Słucham.

Kiedyś... w domu dużo jeździłam konno. Bardzo to lubiłam. Czy mógłbyś przeznaczyć dla mnie jakiegoś konia? Pewnie nieco wyszłam z wprawy, ale dobrze mi zrobi trochę ruchu.

Co za ironia losu! Właśnie życie wymyka się mu spod kontroli, a ona martwi się o swoje umiejętności jeździeckie.

Nie ma problemu, księżniczko. Dam znać do stajni. – Nie potrafił powstrzymać się od uszczypliwości. – Ale sama będziesz musiała oporządzać swojego konia. Moi ludzie mają swoją pracę, za którą im płacę.

Dam sobie radę. – Mocno zacisnęła szczęki.

Był pewien, że miała rację. Im dłużej patrzył, jak radzi sobie ze wszystkim, tym częściej myślał, że nie jest ani tak zepsuta, ani taka samolubna, jak dotychczas sądził.

Choć nadal jeszcze uważał ją za zimną jak lód i wyniosłą „księżniczkę”.

Jesteś zadowolona? – spytał obcesowo. Niezdecydowanie skinęła głową.

Dobrze. – Podszedł do biurka i zaczął przeglądać leżące na nim papiery. – Jeśli nie masz nic przeciw temu... mam jeszcze dużo pracy.

Czuł na plecach jej wzrok. Podeszła bez słowa, położyła na biurku rachunki za ubrania Lissy i wyszła.

Nareszcie, pomyślał. Głęboko wciągnął powietrze, a wraz z nim delikatny zapach jej perfum.

Zesztywniał.

Postanowił, że od tej pory, dla własnego bezpieczeństwa, będzie trzymał się jak najdalej od panny Chandler.



ROZDZIAŁ PIĄTY


Uważam, że poszło ci naprawdę dobrze – powiedziała Eve do Lissy, gdy szły ze stajni do domu.

Naprawdę? – Głos małej był pełen powątpiewania.

Aha. – Z rozkoszą wystawiła twarz na orzeźwiający powiew wiatru. Poranek był ciepły i łagodny, ale linia śniegu na widocznych na horyzoncie górach z każdym dniem sięgała coraz niżej. Zima zbliżała się wielkimi krokami.

Chociaż zaczynałam spadać, kiedy tylko Clue ruszała kłusem? – Clue była niewielką klaczą rasy Pinto, którą wybrał dla dziewczynki stajenny Jed.

Oczywiście. – Eve objęła małą za ramiona. – Przecież dopiero uczysz się, kochanie. Musisz dać sobie troszkę czasu. Cierpliwości! Nie zapominaj, że jeszcze dwa tygodnie temu bałaś sie nawet dotknąć konia. A teraz, iuż po kilku lekcjach, umiesz go oporządzić, osiodłać i wsiąść na niego. Umiesz już jechać stępa i kłusem oraz kierować koniem. Uważam, że to naprawdę dużo.

Chyba tak – szepnęła Lissy bez przekonania.

Eve przyglądała się jej w zamyśleniu. Pomyślała, że może zbyt wiele nowego działo się w ostatnich dniach. I lekcje jazdy konnej, i popołudniowa praca w szkole.

I dwie wizyty nowej przyjaciółki Lissy, Jenny. Być może było tego, jak dla Lissy, trochę zbyt dużo.

Eve?

Hm?

Myślisz, że tatuś gniewa się na mnie?

Pytanie całkowicie zaskoczyło Eve. Dostrzegła jednak tyle lęku w oczach dziewczynki, że powiedziała szybko:

Och, kochanie! Oczywiście, że nie! Dlaczego tak uważasz?

Dlatego... – Lissy spuściła głowę. – Dlatego, że nawet nie spytał o moje nowe ubrania. A od dnia kiedy Jenny została u nas na kolacji, wcale go nie widuję. Nigdy nie ma nawet czasu, żeby powiedzieć mi dobranoc – dodała łamiącym się głosem.

Przez chwilę Eve nie widziała, co powiedzieć. Potem chwyciła dziewczynkę za ręce i obróciła ją ku sobie.

Posłuchaj mnie, Lissy – powiedziała z naciskiem. – Jestem w stu procentach pewna, że twój tata nie gniewa się na ciebie ani trochę.

Naprawdę?

Oczywiście.

Czy to znaczy... że... – W oczach małej widać było ogrom cierpienia – . że on mnie nie lubi?

Eve wzdrygnęła się.

Ależ nie, kochanie. Nie! Twój tata cię kocha.

To czemu nigdy nie chce być ze mną? – spytała Lissy po krótkim namyśle.

Eve znalazła się w kropce. Bardzo chciała pocieszyć dziewczynkę, lecz instynkt podpowiadał jej, że jeśli chce zdobyć jej zaufanie, musi powiedzieć prawdę.

Możliwe, że tak to wygląda – zaczęła ostrożnie. – Ale musisz pamiętać, że on ma na głowie olbrzymie ranczo, a mnie zatrudnił właśnie dlatego, że bardzo mu na tobie zależy. Żebym była z tobą, kiedy on nie może.

Och! – Buzia małej rozjaśniła się odrobinę. – Ale nawet wtedy, kiedy ciebie jeszcze tu nie było, on prawie wcale ze mną nie rozmawiał.

No, cóż, niektórzy dorośli nie wiedzą, o czym mówić z dziećmi.

A ty wiesz!

To prawda. – Uśmiechnęła się. – Ale my jesteśmy dziewczynami. Może powinnam była powiedzieć, że niektórzy dorośli mężczyźni nie wiedzą, o czym rozmawiać z dziećmi, a już zwłaszcza z dziewczynkami.

Czy twój dziadek umiał z tobą rozmawiać? Znów Eve poczuła się zapędzona w kozi róg.

Noo... raczej tak – przyznała z ociąganiem. Sama opowiadała przecież Lissy, jak mając osiem lat, gdy jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, zamieszkała z dziadkiem. – Ale mój dziadek był zupełnie inny niż twój tata.

Lissy wbiła w nią badawcze spojrzenie. Eve zupełnie nie wiedziała, w jaki sposób wyjaśnić dziecku fenomen wylewnej i opiekuńczej natury Maksa.

Problem z moim dziadkiem nie polegał na tym, by skłonić go do mówienia, ale do słuchania. Wpadał do pokoju, ściskał mnie jak niedźwiedź i zaczynał mówić: że powinnam zrobić to czy tamto, pojechać tam lub ówdzie, spotkać się z tym lub z owym, kupić to czy tamto...

To fajnie.

Czasami, bo on był przy tym okropnie uparty. Bywało tak... – częściej, niż można sobie wyobrazić, pomyślała Eve – że trzeba było robić to, co on zaplanował, a nie to, na co miało się ochotę.

Lissy nie dostrzegła jednak w tym nic złego i westchnęła z odrobiną zazdrości.

Chciałabym, żeby tata choć raz uścisnął mnie jak niedźwiedź i żeby mówił do mnie. Czasami.

Tyle było tęsknoty w jej głosie, że Eve natychmiast stanęła przed oczami scena z ostatniej niedzieli, kiedy to John wybrał interesy, a nie Lissy. I zrozumiała, że nie miała racji, gdy przekonywała samą siebie, że nie powinna mieszać się w życie MacLarena i jego córki.

Albowiem w dniu, w którym pogrzebała dziadka, poczyniła postanowienie: jeśli kiedykolwiek znajdzie się ktoś, na kim będzie jej naprawdę zależało, zawsze będzie pamiętać o jego pragnieniach i nadziejach.

Trudno było w to uwierzyć, gdy znało się jej wcześniejsze życie. Dzięki odziedziczonym pieniądzom nie musiała o nic się troszczyć. Na narty jeździła do Szwajcarii, żeglowała po turkusowych wodach Morza Egejskiego, tropiła goryle w Ugandzie, podziwiała w Paryżu kreacje najsławniejszych krawców. Robiła, co chciała. Cieszyła się każdą chwilą.

Aż do pewnego dnia, gdy dowiedziała się, że Max zmarł na zawał serca. Zrozpaczona, natychmiast popędziła do domu – i zderzyła się z brutalną rzeczywistością. Podczas gdy ona używała życia, człowiek, który zawsze był jej opoką, w tajemnicy przed nią tracił wszystko, co przez całe swe życie zdobył ciężką pracą.

To był dla Eve bardzo bolesny wstrząs. Musiała zmagać się z finansowym koszmarem, który odziedziczyła zamiast majątku. Pojęła wtedy, że nie wolno jej, choć może trochę zbyt późno, zawieść dziadka. Musiała wydorośleć i stać się silną.

Właśnie wtedy złożyła przysięgę.

I oto okazało się, że dużo bardziej, niż przypuszczała, zależy jej na Lissy. Chcąc być uczciwą wobec samej siebie, musiała przyznać, że w ostatnich tygodniach była bardzo samolubna. Zamiast przejąć się cierpieniem, jakie przeżywała Lissy z powodu długich nieobecności Johna, wmawiała sobie, pełna pychy, że to z jej powodu MacLaren unika domu.

Muszę uczciwie przyznać, że wcale nie jestem pewna, czy twój tata kiedykolwiek będzie ściskał cię jak niedźwiedź – powiedziała ze smutkiem. – Ale jestem pewna, że najbliższy weekend spędzi w domu. Z tobą.

Jak z otwartej księgi można było wyczytać z buzi Lissy nadzieję i powątpiewanie.

Tak myślisz? – spytała nieśmiało.

Jak najbardziej – odparła Eve stanowczo. Zamierzała zrobić wszystko, by tak się stało. Wszystko!


MacLaren zawiesił płaszcz na haku.

Wąska smuga światła z kuchni rozcinała mrok pralni. Ku olbrzymiemu zadowoleniu Johna w całym domu panowała głęboka cisza. Odkąd wrócił z Missouli, każdego dnia pracował po osiemnaście godzin. Padał ze zmęczenia, ale warto było. Jak to sobie postanowił, udało się mu niemal zupełnie odizolować się od Eve.

Tylko pracownicy zaczynali narzekać. Całe kilometry ogrodzenia w najodleglejszych zakątkach posiadłości zostały sprawdzone i poreperowane, wyczyścili wodopoje i ich okolice, a w poniedziałek rano zaczną przeganiać bydło z letnich pastwisk.

Ale co potem? No cóż, na pewno prócz normalnych domowych obowiązków coś się znajdzie. Trzeba narąbać drewna i przygotować do zimy pół tuzina pojazdów; trzeba sprawdzić i oczyścić generatory spalinowe i grzejniki olejowe; trzeba uzupełnić zapasy żywności i wyposażenia na kilka długich miesięcy...

Głęboko westchnął. Wszystko to mogło zająć mu nawet osiem-dziewięć tygodni, czy przez ten czas zdoła uodpornić się na obecność Eve?

Potrząsając gniewnie głową, ściągnął buty, wziął z półki czyste dżinsy i poszedł do łazienki. Wszedł pod prysznic i z westchnieniem ulgi stanął w strugach gorącej wody.

Dużo czasu minęło, nim wróciły mu siły i zdołał sięgnąć po mydło.

Po kąpieli wytarł się grubym ręcznikiem i ziewając przeciągle, włożył spodnie. Nie chciało się mu nawet zapiąć ich do końca. Trąc zapamiętale mokre włosy, wszedł do pralni. Zrobił kilka kroków po kamiennej posadzce, gdy nagle uświadomił sobie, że nie jest sam.

Zdawało się mi, że już wróciłeś – powiedziała Eve cicho. Stała w drzwiach do kuchni, spowita w poświatę palącej się za nią lampy. Była piękna.

Co ty tu robisz? – spytał, opuszczając ręcznik.

Dzisiaj jest piątek.

I?

Jest dopiero pół do dziesiątej. Lissy nie idzie jutro do szkoły, więc pozwoliłam jej pobawić się dłużej. Miałam nadzieję, że zdążysz wrócić do domu, żeby powiedzieć jej dobranoc.

Złość na Eve walczyła w nim o lepsze z poczuciem winy. Cóż z tego, że każdego wieczora i każdego ranka zaglądał do śpiącej córki. Wiedział, że to za mało.

Oczywiście, z przyjemnością to zrobię – rzucił.

To dobrze – powiedziała z ulgą. Czekał, by sobie poszła. Bez skutku.

Stała, patrząc mu prosto w oczy. Bez ruchu, bez słowa. Lecz on poczuł nagle gwałtowny poryw pożądania.

Właściwie zrobię to od razu – zdecydował niespodziewanie. Cisnął w kąt ręcznik i ruszył do kuchni. Byle prędzej, zanim zrobi jakieś głupstwo.

Chciałabym jeszcze... John, zaczekaj! – zawołała, gdy przemknął obok niej.

Kątem oka dostrzegł, że wyciągnęła ku niemu rękę. Zapragnął zatrzymać się, sprawdzić, czy jej dotknięcie odczuje tak, jak wyobrażał sobie tyle już razy.

Lecz wiedział, że jedno dotknięcie go nie zadowoli – jak wiedział też, że nawet jednego powinien unikać. Wystarczyło zauważyć, co działo się z nim na samą myśl o tym, że Eve miałaby go dotknąć.

Zrobił kilka energicznych kroków i zatrzymał się w bezpiecznej odległości.

Tak? Czego chcesz, Eve? – Włożył wiele wysiłku, by nie zabrzmiało to niegrzecznie.

Miałam nadzieję, że znajdziesz chwilkę, żebyśmy mogli porozmawiać.

Nie – przerwał jej. – Nie teraz, jestem wykończony.

Jutro? – Zmarszczyła się.

Pewnie – mruknął i odszedł szybkim krokiem. Pokój Lissy był pierwszy po prawej stronie, tuż obok jego sypialni. Stanął pod drzwiami i głęboko wciągnął powietrze. Spróbował zapanować nad sobą, odegnać wszystkie myśli o Eve. Otwarł drzwi.

Lissy jeszcze nie spała i widać było, że czekała na niego. Nawet w panującym w pokoju półmroku zauważył jej radosny uśmiech.

Przyszedłeś! – zawołała. Wszedł, kiwając głową.

Czekałam na ciebie – szepnęła, układając się wygodniej. – Choć Eve mówiła, żebym nie liczyła na to, bo jesteś bardzo, bardzo zajęty prowadzeniem rancza i innymi sprawami.

Znieruchomiał, kompletnie zaskoczony. Nie przypuszczał, że Lissy tęskniła za nim. Ani że Eve – właśnie ona – będzie próbowała go usprawiedliwiać.

Schylił się i naciągnął kołdrę na chude ramionka córki.

Późno już – bąknął. – Spij.

Dobrze. – Lecz zamiast zamknąć oczy, wpatrywała się weń pytająco.

Spojrzał za siebie, jakby tam szukał pomocy.

Co? – spytał w końcu. Przekręciła głowę na bok.

Możesz... możesz pocałować mnie na dobranoc, jeśli chcesz. Eve zawsze mnie całuje.

Tak... oczywiście.

Obraz różowych ust Eve składających się do pocałunku przesłonił mu wszystko.

Z lękiem pomyślał, jak drobna i krucha jest Lissy. Zawstydził się nagle, że przyszedł do niej bez koszuli. Pochylił się i delikatnie pocałował córkę w czoło.

Pachniała pastą do zębów, pudrem i dziecięcą niewinnością. Zacisnął powieki. Zapragnął, by wszystko mogło zmienić się w jednej chwili. By on mógł zmienić się, stać się ojcem, który potrafiłby przytulić córkę i porozmawiać z nią... tak po prostu.

Dobranoc, Lis – mruknął i wyprostował się. Po krótkiej chwili dziewczynka sapnęła cichutko.

Dobranoc – szepnęła. Obróciła się na bok, naciągnęła wyżej kołdrę i usnęła.

John wpatrywał się w nią w milczeniu. Czuł w sercu ból tak potężny, że aż zapierający dech w piersiach. Zrozumiał, że choćby stał tak całą wieczność, i tak nie zdoła pojąć, kiedy popełnił błąd.

Schylił się, by wyłączyć lampkę, gdy usłyszał nagle jakiś delikatny dźwięk za plecami. Odwrócił się gwałtownie... i napotkał spojrzenie Eve. Przez moment wpatrywali się sobie prosto w oczy – i panna Chandler zniknęła w głębi korytarza.

Lecz zdążył wyczytać w jej oczach, że była świadkiem chwili jego słabości.

Wściekły i zrozpaczony, zgasił światło i poszedł do swojego pokoju.

Eve wyjęła umyte naczynia ze zmywarki i schowała je do szafki.

Za oknem bure, jesienne chmury zakrywały całe niebo, co doskonale pasowało do nastroju, w jakim była.

Choć wzięła się za poranne prace wyjątkowo późno, nie spała już od dawna. Miała za sobą męczącą noc. I chociaż próbowała wmawiać sobie, że nie mogła spać wskutek fatalnej rozmowy z Johnem; wiedziała, że było inaczej. Nie mogła przestać myśleć o tym, co zobaczyła w jego twarzy, gdy pochylał się nad Lissy. Nigdy nie przypuszczała, że dostrzeże w nim tyle łagodności, zakłopotania i zawstydzenia. I tyle tęsknoty.

Rozpaczliwie broniła się przed takimi myślami, albowiem poprzedniego wieczora uświadomiła sobie, że wbrew swojej woli nie mogła przestać pragnąć Johna.

I w żaden sposób nie potrafiła tego zrozumieć: przecież nikt przedtem nie traktował jej tak arogancko i niesympatycznie!

Po trzech tygodniach spędzonych pod dachem MacLarena jego magnetyczne oddziaływanie nie zmalało ani trochę. Co gorsza, zaczęła dostrzegać w Johnie coraz więcej zalet. Był niezwykle pracowity i rzetelny, wyrozumiały, bardzo dobrze płacił swoim pracownikom i zabiegał o to, by warunki ich pracy były jak najlepsze. Z przypadkowej rozmowy z brygadzistą Mitchelem Masonem dowiedziała się, że wielu robotników na Ranczu M to wychowankowie sierocińca w Lander.

Nie zapomnij o jeszcze jednej jego wspaniałej umiejętności, napomniała się w myślach. Potrafi samą tylko swoją obecnością rozpalić cię jak pochodnię.

Ciężko westchnęła. Tak, właśnie tu był pies pogrzebany.

Miała już dwadzieścia pięć lat. I choć nie była dziewicą, z jej dotychczasowych doświadczeń wynikało, że seks jest sprawą przereklamowaną.

Choć nadal chciała wierzyć, że mogło być inaczej.

John, rzecz jasna, w niczym nie przypominał mężczyzn, którzy dotychczas przewinęli się przez jej życie. Tamci byli dobrze ułożeni i eleganccy, mieli starannie ostrzyżone włosy i wypielęgnowane paznokcie, a seks traktowali jak rodzaj gry salonowej. Jak rozrywkę, dzięki której zabija się nudę. I nie wywoływali w Eve żadnych głębszych emocji.

John był inny. Twardy, nieustępliwy i mocno osadzony w rzeczywistości. Każdym nerwem czuła, że kochanie się z nim nie miałoby nic wspólnego z uprzejmością czy powściągliwością.

Nie zamierzała, oczywiście, sprawdzać tych domysłów w praktyce, lecz nie umiała przestać myśleć o tym.

Gdy usłyszała trzaśniecie tylnych drzwi, drgnęła nerwowo i zaczęła gorączkowo ustawiać filiżanki i talerzyki. Po chwili do kuchni wszedł John.

Z ulgą stwierdziła, że jest zatopiony we własnych myślach. Posłał jej nie widzące spojrzenie, rzucił na blat robocze rękawice i doszedł do spiżami Nim wrócił, Eve zdołała zapanować nad sobą.

Dzień dobry. – Uśmiechnęła się. Przeszedł obok niej i otwarł jedną z szafek.

Dobry – rzucił.

Czego szukasz? – spytała.

Plastra. Głowę bym dał, że widziałem paczkę w pralni. Ale nie mogę znaleźć.

Och! – Zakręciła się i wyjęła pudełeczko z szuflady. – Przepraszam, wzięłam to, kiedy skaleczyłam się w palec. Powinnam była odłożyć na miejsce.

Nic się nie stało. – Otwarł pudełko i wysypał zawartość na blat.

Wtedy Eve zobaczyła paskudną, krwawiącą ranę na wierzchu jego prawej dłoni.

Co się stało? – spytała z niepokojem. Wzruszył ramionami.

Zawadziłem o gwóźdź. Krwawi to cholerstwo i brudzi wszystko dookoła. – Wybrał największy plaster, zdjął osłaniającą folię i próbował przyłożyć opatrunek do rany.

Eve zawahała się. Pragnęła za wszelką cenę uniknąć dotykania tego mężczyzny, ale przecież oboje byli dorośli, a on potrzebował pomocy – zaś ona prędzej przeszłaby nago główną ulicą Lander, niż zdradziła mu, jak na nią działa.

Pozwól, ja to zrobię – powiedziała.

Dam sobie radę. – Posłał jej groźne spojrzenie.

Nie wątpię – powiedziała spokojnie. Postanowiła nie stracić panowania nad sobą. – Nie uważasz, że dobrze byłoby najpierw zdezynfekować ranę? – Nie czekając na odpowiedź, sięgnęła do apteczki.

Zacisnął usta, gdy poprowadziła go do zlewu i polała dłoń wodą utlenioną.

Trzymała go za rękę i czuła przenikające ją ciepło. Jego olbrzymia dłoń parzyła i podniecała. Wyobraziła sobie te długie palce pieszczące jej piersi...

Cofnęła się gwałtownie.

Wcześnie dziś wstałeś. – Tylko to przyszło jej do głowy.

Wydał z siebie dźwięk, który zapewne miał znaczyć: „tak”.

Gestem wskazała, by wrócił do blatu, gdzie leżały środki opatrunkowe. Ostrożnie osuszyła gazą jego dłoń i sięgnęła po maść bakteriobójczą.

Bardzo mi przykro, że skaleczyłeś się. Ale dobrze, że tu jesteś, bo naprawdę musimy porozmawiać.

O czym?

Rozerwała papierowe opakowanie i wyjęła bandaż.

O Lissy.

Poczuła, jak jego ręka zesztywniała. Zaraz potem wyrwał ją i cofnął się o krok.

Co z nią? – spytał.

Chodzi o to... że ostatnio spędzasz z nią bardzo mało czasu.

Byłem bardzo zajęty.

MacLaren stał się czujny, a z jego ogromnej postaci emanowało coś, co można było określić zdaniem: „Uważaj, Eve, wchodzisz na zakazany teren!”, lecz ona zupełnie to zignorowała.

Kiedy nie będziesz zajęty? – spytała.

Nie wiem, później.

Kiedy później?

Nie wiem. – Jego oczy zalśniły gniewem. – Może dziś. Może jutro. A może dopiero w przyszłym tygodniu.

Jutro mam wychodne.

Ach, tak, właśnie chciałem o tym z tobą pomówić.

Jest pewien byk, niedaleko Lager, którego koniecznie muszę obejrzeć... – Nie.

Co? – Wysoko uniósł brwi.

Mam swoje plany.

To je zmień.

Gapiła się na niego z niedowierzaniem. Nie wiedziała, co powiedzieć. W natłoku myśli szukała tej jednej, najlepszej, gdy kątem oka dostrzegła jakiś ruch w głębi domu. Nadchodziła Lissy.

Zaspana dziewczynka wdrapała się na wysoki stołek po drugiej stronie blatu.

Co się stało? – spytała.

Nic – odparł John bez chwili wahania. Stanowczy ton i ostrzegawcze spojrzenie, które posłał Eve, jednoznacznie oznajmiały, że nie pragnie żadnej dyskusji.

Lecz Eve odczuła to jak ukłucie ostrogą. Przecież nie mogła pozwolić, by ten satrapa miał ostatnie słowo.

Właśnie rozmawialiśmy o jutrze – powiedziała. – Mam wychodne, ale twój tata ma bardzo ważną sprawę do załatwienia. – Przez chwilę zastanawiała się, czy aby na pewno postępuje mądrze, lecz było już za późno. – Dlatego dzisiaj wezmę sobie kilka godzin wolnego.

Co takiego? – John wbił w nią zdumione spojrzenie.

Naprawdę? – spytała niemal w tej samej chwili Lissy.

Naprawdę – odpowiedziała Eve dziewczynce, a potem zwróciła się do jej ojca: – Odkąd zaczęłam tu pracować, nie miałam wolnej chwili, a jest kilka spraw, którymi muszę się zająć.

John stał bez słowa. A ona, zwyczajem przesądnych kobiet z Montany, skrzyżowała palce. Żeby jej pracodawca był rozsądny.

Skąd ten nagły pośpiech, księżniczko? Musisz iść do manikiurzystki?

Gryząca ironia zawarta w jego słowach bardzo ją zabolała, lecz nie dała tego poznać po sobie.

Prawdę mówiąc, tak – odparła. – To ładnie z twojej strony, że zauważyłeś, iż moje dłonie są trochę zaniedbane.

Ku jej zadowoleniu, nie odezwał się.

A... kiedy wyjeżdżasz? – spytała Lissy. Widać było, że świetnie czuje napięcie panujące między dorosłymi.

Zaraz. – Eve podniosła z blatu torebkę.

A ja miałam zamiar pojechać dziś po południu do Jenny i zostać na kolacji! Pamiętasz?

Nic się nie martw, wrócę przed trzecią. Zdążymy.

Och!

A tymczasem spędzisz trochę czasu z tatą.

Och! – powtórzyła dziewczynka. – Świetnie – dodała po chwili.

Dzięki tym słowom Eve nabrała odwagi, której jeszcze przed chwilą tak bardzo jej brakowało. Wprawdzie stąpa po cienkiej linie, ale postępuje słusznie.

Szybko wyszła z domu.



ROZDZIAŁ SZÓSTY


Tak jak powiedziała, Eve wróciła do domu wystarczająco wcześnie, by spełnić daną Lissy obietnicę.

Zatrzymała samochód na podjeździe obok auta Johna. Lęk znowu ścisnął jej serce, lecz natychmiast, chyba już po raz setny w ciągu ostatnich sześciu godzin, powtórzyła sobie, że postąpiła słusznie.

Choć sposób, w jaki zapędziła Johna do narożnika, wcale nie napawał jej dumą. Wciąż miała w pamięci jego spojrzenie, gdy oznajmiła, że wychodzi. Zrozumiała, że nie powinna nigdy więcej postępować w taki sposób – ale z drugiej strony, MacLaren sam nie zostawił jej przecież wyboru.

Bijąc się z myślami, weszła do domu i celowo trzasnęła siatkowymi drzwiami, by zaanonsować swoje przybycie, lecz sidy tylko znalazła się w salonie zorientowała sip że dom jest pusty. Pomyślała, że John na pewno zabrał ze sobą dziewczynkę w jakiś odległy zakątek posiadłości. Poczuła odrobinę dumy, że udało się jej sprawić, iż tamci dwoje są teraz razem.

Kiedy jednak przeszła kilka kroków korytarzem, jakiś atawistyczny instynkt ostrzegł ją, że jednak nie jest w domu całkiem sama. Odruchowo obejrzała się przez ramię.

Nie dostrzegła nikogo. Kręcąc z niezadowoleniem głową, postąpiła naprzód i... omal nie zderzyła się z wychodzącym z sypialni Johnem.

Wróciłaś. – On także zatrzymał się gwałtownie.

A jej ciarki przebiegły po plecach od jego zimnego, obojętnego głosu. Nie trzeba było wielkiego geniuszu, by zorientować się, że wciąż jest wściekły.

Tak. – Odetchnęła głęboko, by się uspokoić. – Tak jak obiecałam.

Patrzył na nią w milczeniu.

Jak ci poszło z Lissy?

Daliśmy sobie radę.

To dobrze. – Nie nalegała. Wiedziała, że i tak wszystkiego dowie się od dziecka.

Załatwiłaś swoje sprawy? – Skrzyżował ramiona na piersi.

Owszem, tak.

Znów milczenie. Eve zastanawiała się, czy John świadomie próbował ją zastraszyć, czy też z takim talentem już się urodził.

To jak? – Starała się, by jej słowa zabrzmiały pogodnie i energicznie. – Lissy jest już gotowa do wyjścia?

Ruszyła w stronę dziecięcego pokoju, lecz John wszedł jej w drogę.

Nie tak prędko – powiedział. – Jest kilka spraw, które musimy sobie wyjaśnić.

Jego ton bardzo się jej nie spodobał.

Na przykład? – zapytała z przekąsem.

Zacznijmy od tego, że to ty pracujesz dla mnie. To ja tutaj rządzę. Jeśli mówię, że jestem zajęty, bo mam coś do zrobienia, to ze mną nie dyskutuj. To nie ty będziesz decydować, co jest dla mnie najważniejsze.

Odruchowo otwarła usta, by zaprotestować, jednak powstrzymała się. Musiała przyznać mu rację. Pozostało jej tylko cieszyć się, że wciąż miała pracę.

Zrozumiałam – odparła potulnie.

Nie próbuj drwić sobie ze mnie! – John spojrzał na nią groźnie. – I żeby nie było niedomówień! Nigdy więcej nie próbuj wykorzystywać Lissy do manipulowania mną, tak jak zrobiłaś to dziś rano. Przysięgam, że jeśli zrobisz to jeszcze raz... to wywalę cię.

Jasno powiedziane, pomyślała. Nie lubiła, gdy straszoną ją, ale w takiej sytuacji... No cóż...

Dobrze – powiedziała.

Przez długą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

Czy to wszystko? – spytała w końcu. Skinął głową.

W takim razie lepiej zabiorę już Lissy. Pora ruszać.

To nie będzie konieczne. – Znów jego głos zatrzymał ją w pół kroku. – Nie ma jej tutaj.

Słucham?

Jest już u Jenny. Zawiozłem ją tam.

Kiedy?

Jego ponure spojrzenie powiedziało Eve, że odpowiedź na pewno nie spodoba się jej.

Rano. Po śniadaniu.

Co?! – Choć zwykle opanowana, tym razem nie zdołała pohamować gniewu. Sama nie była pewna, czy bardziej była wściekła na Johna, czy na samą siebie. Myślała, że była taka sprytna, a tymczasem naraziła Lissy na kolejną przykrość. – Dlaczego?

Wyprostował się gwałtownie.

Bo więcej będzie miała z tego pożytku, niż z kręcenia się przy mnie.

Ależ, John! Przecież jesteś jej ojcem...

I co z tego? Nie mamy sobie zbyt wiele do powiedzenia. Lissy nie za bardzo interesuje się cenami zboża, a ja zupełnie nie znam się na lalkach.

To nie ma żadnego znaczenia! Nie dla Lissy. Ona chciała po prostu trochę pobyć z tobą. Przecież nie możesz nie wiedzieć o’ tym! Ma to wypisane na twarzy, ilekroć patrzy na ciebie!.

Nie zamierzam dyskutować na ten temat. Zdumienie niemal paraliżowało Eve.

Tym gorzej, boja tak. I bądź uprzejmy zauważyć, że jestem twoją pracownicą... ale nie niewolnicą. A poza tym bardzo zależy mi na twojej córce, jej zaś zależy na tobie. I powiedziałabym ci to już dawno, ale mimo że od dwudziestu czterech godzin prosiłam cię o rozmowę, jednak ty nie miałeś dla mnie czasu.

Byłem wczoraj bardzo zajęty.

Ja to rozumiem. Ale powiedziałeś, że będziemy mogli porozmawiać dzisiaj...

Łaskawa pani wybaczy, że nie rzuciłem dla niej wszystkiego! – Po raz pierwszy stracił zimną krew.

Idź do... ! – Bezradnie rozłożyła ręce. – Tu chodzi o Lissy, nie o mnie! Wielkie nieba, jesteś wszystkim, co ona ma. Pragnie odrobiny twojej uwagi... że o uczuciu nie wspomnę...

Psiakrew! Eve, nie musisz przekonywać mnie, że nie jestem Ojcem Roku. Lecz wszystko, co robię, robię dla jej dobra. Koniec dyskusji! – Zacisnął usta i ruszył przed siebie.

Nie, John, zaczekaj! – zawołała. – Gdybyś tylko wysłuchał mnie i gdybyś znalazł odrobinę czasu, by naprawdę pomyśleć o swojej córce... – Dreptała za nim krok w krok.

Odwrócił się tak gwałtownie, że Eve wpadła na niego i by nie stracić równowagi, chwyciła się jego ramienia.

A on nie był na to przygotowany. Jej miękka dłoń na jego nagiej skórze sprawiła, że omal nie eksplodował.

Przestań – wychrypiał. Szarpnął się, by uwolnić się od niej. Ale tylko pogorszył sprawę, bo jej delikatne palce przesunęły się po jego ręce.

I oto znaleźli się, niespodziewanie, twarzą w twarz. Tak blisko, że poczuł na piersi ciepło jej oddechu.

Usłyszał cichutkie westchnienie. Spojrzał w dół. Na jej rozchylone wargi, czerwone, rozpalone policzki i sterczące sutki. I zadrżał.

Uciekaj! krzyknął w myślach.

Podniosła oczy. Znalazł w jej spojrzeniu i zachętę, i złość, i niepewność. I obawę. Przed nim jako mężczyzną. Coś dziwnego ścisnęło go za gardło.

Tego było mu już za wiele. Wszystkie emocje, które tak długo tłumił i odpychał, wymknęły się spod kontroli. Przestał myśleć. Już tylko pragnął tej kobiety.

Zacisnął dłoń na jej nadgarstku i przyciągnął bliżej, lecz ona odepchnęła go drugą ręką.

Nie – powiedziała niemal niesłyszalnym szeptem, lecz jej oczy świeciły gniewnie. – Dopóki nie przyznasz, że w tej sprawie... z tobą i Lissy postąpiłam słusznie. Jeśli nie, to nasza rozmowa nie kończy się teraz.

Nie ulękła się jego groźnego spojrzenia, czym wzbudziła w nim coś w rodzaju szacunku. Powoli pokiwał głową.

Zgoda – powiedział głucho.

Uniosła głowę i położyła mu dłoń na policzku.

Ostatnie, co zapamiętał, to dotknięcie jej ust na swoich wargach. Potem cały świat przestał istnieć.

Jej wargi były delikatne i wilgotne, takie właśnie, jak je sobie wyobrażał. Przez chwilę rozkoszował się ich słodyczą. Potem ścisnął dolną wargę zębami, a Eve jęknęła cichutko. Objęła go za szyję. Wplotła dłoń we włosy, mocniej przyciągnęła jego głowę. Zadrżał. Przytulił ją jeszcze bardziej, aż poczuł naprężone sutki. I jej stopę wędrującą ku jego biodrom.

Zawirowało mu przed oczami.

Wsunął dłoń pod jej bluzkę. Miała gładką, ciepłą skórę, jak wygrzany na słońcu jedwab. Sunął ręką coraz wyżej, aż dotarł do piersi. Wstrzymał oddech. Nieśmiało przesunął palcami po sterczącej sutce.

Eve jęknęła i przywarła doń jeszcze mocniej.

Już nie było odwrotu. Chwycił ją w objęcia, uniósł i przycisnął. Jego sprane dżinsy zrobiły się niespodziewanie okropnie ciasne. A ona nagle zesztywniała w jego ramionach.

Pragnął jej, to prawda – lecz jeszcze bardziej pragnął jej pragnień.

Co się stało? – spytał głucho.

Nic – wyszeptała i pocałowała go w brodę.

Mam przestać?

Nie.

Jesteś pewna?

Tak! – Całując go raz po raz, dotarła do szyi.

W ułamku sekundy ogień popłynął mu w żyłach. Obrócił się na pięcie i poniósł ją do sypialni. Zatrzasnął drzwi, posadził ją na łóżku i zaczął zdzierać z siebie ubranie.

Eve drżącą dłonią zasłoniła usta. W jakimś odległym zakątku jej głowy kołatała myśl, że lada chwila wszystko skomplikuje się niewyobrażalnie. A mimo to nie potrafiła zmusić się do jakiegokolwiek protestu. Osiem lat marzyła o MacLarenie... o takiej sytuacji. To właśnie on, John, bez jednego dotknięcia rozbudził jej kobiecość i stał się obiektem młodzieńczych pragnień. Stał się ideałem, do którego porównywała wszystkich mężczyzn, którzy pojawiali się w jej pobliżu. I żaden mu nie dorównał...

Patrzyła, niezdolna do ruchu, ze wstrzymanym oddechem, jak ściągnął przez głowę bawełnianą koszulkę. Bała się. Przerażał ją pokój, w którym się znalazła. Szereg łukowato sklepionych okien, przez które zaglądały dalekie góry, proste, dębowe meble, olbrzymie łóżko.

Jednak kiedy ujrzała nagi tors Johna, zapomniała o strachu. Szerokie, muskularne ramiona były ciemne od opalenizny.

Wstała, drżąc przy tym, i podeszła do niego. Zajęty odpinaniem guzików u dżinsów, uniósł na nią zdumione spojrzenie, gdy ujęła jego dłonie i przytuliła twarz do jego piersi.

Wszystko stało się nagle oczywiste i naturalne. Ocierała się o niego jak kotka. Całowała raz po raz, głaskała gładką skórę muskularnych ramion. Niemal nie zauważyła, kiedy rozpiął jej spodnie i zsunął razem z majteczkami aż do kostek. Potem uniósł ją, by mogła uwolnić się od nich i od butów.

Poczuła jego delikatne dłonie na biodrach. Sunęły w górę, wzdłuż pleców. Po chwili John zdjął z niej koszulkę i stanik.

Z cichym westchnieniem wpiła się ustami w jego szyję. Powinna była poczuć zawstydzenie, bo wszak stała przed nim bez najmniejszego skrawka odzieży. Gdy jednak ujął ją pod brodę i gdy zobaczyła ogień pałający w jego oczach, wszystko stało się nieważne. Ujrzała zdobywcę, któremu nie można się oprzeć.

Rozpiął zapinkę przytrzymującą jej włosy i rozsypał je w dół, na ramiona.

Cholera! Zawsze uważałem, że jesteś piękna, księżniczko, ale nie zdawałem sobie sprawy... – Nie odrywając oczu od jej twarzy przyłożył kciuk do sterczącej sutki i powoli ją potarł.

Niespodziewana rozkosz ogarnęła jej ciało.

John. roszę...

Nic już nie mogło go powstrzymać. Pochwycił ją w ramiona i podniósł. Wpił się ustami w jej wygiętą szyję, przycisnął Eve do siebie.

Odruchowo otoczyła go nogami i ścisnęła. Poczuła jego gorące wargi na piersi. Głośno krzyknęła, wplotła palce w jego włosy i pociągnęła głowę Johna w dół.

Położył ją na wielkim, szerokim łóżku. Resztką świadomości zarejestrowała pod plecami miły chłód pościeli. Wszystkie jej zmysły skupione byty na Johnie. Na smaku jego ust, głośnym, świszczącym oddechu i przytłaczającym ciężarze brzucha wciskającego jej biodra w materac.

Jej serce tłukło się jak oszalałe. Patrzyła, jak John uniósł się trochę i rozpiął dżinsy. Jednym niecierpliwym ruchem zdarł je z siebie wraz ze slipkami i przywarł do niej. Chwycił ją za biodra. Uniósł je. I wolno, lecz nieubłaganie, dotarł do gorącego wnętrza.

Kolejne fale rozkoszy targały Eve coraz mocniej, coraz prędzej. Z krzykiem wbiła mu palce w pośladki. Już nie oddychała, nie myślała. Już tylko czuła rozpalone wargi Johna na szyi, miękkie muśnięcia jego włosów na brodzie, stanowczy ucisk silnych dłoni. I napór, z każdą chwilą coraz gwałtowniejszy.

Tak jak przypuszczała, nie było w ich zbliżeniu nic z łagodności. Siła i energia Johna obezwładniały jej kobiecość i rozpalały ją. Czuła potężniejącą aż do bólu rozkosz, wypełniającą ją całą. Wbiła pięty w materac i nieprzytomnie szeptała imię ukochanego.

I stało się. Zmysły eksplodowały. Usłyszała, gdzieś z oddali, swój krzyk. Kolejna, jeszcze większa fala rozkoszy wprawiła jej ciało w gwałtowne drgawki. Zamknęła Johna w uścisku. Przycisnęła z całej mocy. I trwała tak, szarpana konwulsjami.

A on nie ustawał. Poruszał się coraz prędzej, coraz gwałtowniej. Nagle zesztywniał. Na mgnienie oka zastygł bez ruchu. Potem całe jego ciało zaczęło drżeć spazmatycznie. Zadarł wysoko głowę i wydał z siebie głuchy krzyk spełnienia.

Opadł na nią. Leżeli, spleceni w uścisku, dysząc ciężko.

Z wolna ich oddechy uspokajały się, cichły. I pomału zaczęło docierać do Eve, co stało się przed chwilą.

John poruszył się. Poczuła, że obrócił się na bok, a materac ugiął się pod jego ciężarem.

Leniwie otwarła oczy. John siedział na krawędzi łóżka. Szeroki w ramionach, opalony. Wspaniały. Nie poruszał się przez chwilę, jakby zbierał siły przed trudnym wyzwaniem. Potem obrócił się ku niej.

Ze zdumieniem dostrzegła w jego niebieskich oczach cień... niepewności. Nim jednak dane jej było to sprawdzić, zadzwonił telefon. Wyraźnie zirytowany, John chwycił słuchawkę.

MacLaren – warknął.

Eve powoli wypuściła powietrze z płuc. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymała oddech. W skupieniu próbowała uporządkować myśli.

Dawna Eve, nieufna i nieśmiała, ale też rozsądna i stateczna, uważała, że popełniła wielki błąd. Nowa EVe, szalona i nieokiełznana, nie chciała nawet tego słuchać. Czekałaś na to tak długo, tłumaczyła sobie w myślach, czemu więc teraz miałabyś uciekać? Myliłaś się, sądząc, że on nie pragnął cię, być może myliłaś sie i w innych sprawach. Nie dowiesz się, jeżeli nie dasz sobie szansy.

John odłożył słuchawkę.

Wszystko w porządku? – spytała cicho.

Tak, to była Lis. Zostanie na noc u Jenny.

Biorąc pod uwagę okoliczności, to chyba całkiem dobry pomysł – powiedziała.

Tak, myślę, że tak. – Chrząknął, wyraźnie zmieszany. – Czyli... nie gniewasz się?

Skądże? A ty?

Ja? – Pytanie zaskoczyło go. – Ani trochę.

To dobrze.

Patrzyli na siebie bez słowa. Potem, jakby wbrew sobie, John przesunął wzrokiem po jej nagim ciele. Wystarczył blask pożądania w jego oczach, by zrozumiała, jak bardzo jej pragnął.

I równie potężne żądze rozpaliły jej wnętrze.

Eve... – Ze ściągniętych rysów Johna można było sądzić, że nie zamierzał poddać się tak łatwo.

W mgnieniu oka podjęła decyzję.

Nie. – Położyła mu palec na ustach. – Później będziemy mieli dużo czasu na rozmowy.

Jesteś tego pewna? – Pogłaskał ją po policzku.

Tak.

Wahał się długo, walczył ze sobą. Potem odwrócił głowę i pocałował wnętrze jej dłoni.

Zgoda – powiedział.

Wplotła palce w jego włosy i przyciągnęła go do siebie. I po chwili znalazła się pod nim. Poczuła jego usta na swoich wargach. I cały świat przestał nagle istnieć.


John przebudził się gwałtownie. Zdezorientowany, szeroko otwartymi. oczami wpatrywał się w ciemność. Długo trwało, nim zdołał pojąć, co się z nim dzieje, nim wreszcie uświadomił sobie, że jest we własnym domu, w swojej sypialni, w swoim własnym łóżku.

I że krągła postać, zwinięta u jego boku, to Eve.

Spojrzał na świecące cyfry zegara na nocnej szafce. Dochodziła północ. Zamrugał powiekami, zdumiony. Przespał niemal cztery godziny. Przypomniał sobie wszystko. Jak kochali się. Za pierwszym razem była to eksplozja namiętności, za drugim przeraźliwie długa, powolna tortura. Podniecenie, które rosło i rosło, aż do niespotykanego, oszałamiającego zakończenia. Nigdy dotąd, z żadną kobietą, nie zaznał takich rozkoszy.

Pomału wypuścił powietrze z płuc.

Odkąd sięgał pamięcią, z wyjątkiem krótkiego czasu, kiedy jako mały chłopiec wierzył, że jego matka zrozumie swój błąd i wróci do niego, zawsze brał się za bary z życiem i bez względu na okoliczności nigdy się nie poddawał.

A tu... po prostu nie mógł uwierzyć, że stało się to, co się stało.

Przez tyle lat Eve obdarzała go tylko niechęcią, a teraz leżała obok niego. Jej palce splecione były z jego dłońmi, jej włosy rozsypane na jego piersi. Zdało się mu nagle, że znów znalazł się u psychologa, który w średniej szkole pokazywał mu „magiczne rysunki”. Kazał mu patrzeć na obrazek – widział puchar. Znowu pokazano mu ten sam rysunek. Znów widział puchar. I znów, i jeszcze raz, lecz on zawsze widział to samo – dopóki psycholog nie powiedział mu, że ten sam rysunek przedstawia kontury dwóch identycznych, zwróconych ku sobie twarzy.

Było to bardzo dawno. Niezbyt już pamiętał, co ten eksperyment miał udowodnić. Przypuszczał, że chodziło o pokazanie, że człowiek często widzi tylko to, co chce zobaczyć.

A życie niejeden raz przynosiło dużo większe niespodzianki. Piękna dziewczyna mogła wielkie zauroczenie pokrywać wrogą niechęcią, zaś młody chłopak mógł być zbyt dumny i hardy, by dostrzec coś tak oczywistego.

Ale było, minęło. Zamiast rozpamiętywać przeszłość, powinien zastanowić się nad przyszłością.

Odpowiedź była prosta. Po pierwsze, nigdy nie powinien był dopuścić do tego, co się stało. Ale skoro już stało się, powinien skończyć z tym natychmiast, nim sprawy skomplikują się jeszcze bardziej. Przecież wcale nie myślał wdawać się w poważne związki. Nie dlatego, by o tym skrycie nie marzył, lecz z uwagi na swój fatalny charakter. Absolutnie nie nadawał się zarówno na męża, jak i na ojca. To ostatnie mniemanie zostało potwierdzone przez bolesne pasmo porażek w kontaktach z Lissy. Nie mógł narażać tak pięknej, inteligentnej i wykształconej kobiety jak Eve na pełne udręk życie z kimś takim jak on. Panna Chandler powinna doskonałe zdawać siebie z tego sprawę.

Skrzywił się. Tej nocy przekonał się bowiem, że Eve jest dużo bardziej delikatna i znacznie mniej doświadczona, niż sobie wyobrażał. Zorientował się także, że był pierwszym mężczyzną, który potrafił dać jej rozkosz. Ogromnie się z tego powodu ucieszył – lecz równocześnie odczuł dziwną, niespodziewaną odpowiedzialność za losy tej kobiety.

Całkiem niepotrzebnie, wszak niczego jej nie obiecywał. Tak naprawdę, w ogóle nie rozmawiali ze sobą, a za chwilę Eve mogła obudzić się i powiedzieć, że popełnili wielki błąd.

I tak byłoby najlepiej, pomyślał. Dlaczego jednak ta myśl napawała go duszącym lękiem?

Nie umiał znaleźć na to żadnego wytłumaczenia. W jego głowie panował niebywały chaos.. Tb zrozumiałe, od tak dawna nie był z kobietą. Lecz gdyby nawet miał ich na pęczki... i tak z żadną z nich nie doświadczyłby tak wielkiej rozkoszy jak z Eve. Był tego absolutnie pewien. Psiakrew! Do tego stopnia stracił rozum, że zapomniał nawet o antykoncepcji!

Już samo to powinno było go zaniepokoić, lecz tak wcale się nie stało. Co gorsza, jak jakiś dzikus czuł atawistyczną satysfakcję, że „księżniczka” mogłaby pod sercem nosić jego dziecko.

Dopiero ta myśl przeraziła go naprawdę, jak również to, że po jednej spędzonej z nią nocy nie poznawał samego siebie.

A co gorsza, wciąż jej pragnął. Może nawet bardziej niż przedtem.

Eve poruszyła się. Niemal wbrew sobie, pogłaskał jej ciepłe plecy. Stwierdził nieznaczną zmianę jej oddechu i jakimś niepojętym sposobem wyczuł, że już nie śpi.

Po chwili przeciągnęła się jak kotka. Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

John? – szepnęła niepewna, czy go nie obudzi.

Tak?

Która godzina?

Około pół do dwunastej.

Aaach! – Westchnęła. Odgarnęła włosy z twarzy, usiadła i oparła policzek na jego ramieniu. – Od jak dawna już nie śpisz?

Od paru minut.

Mam nadzieję... – zawahała się. – Mam nadzieję, że nie leżałeś tak, żałując tego, co się stało?

Wspaniale! Zupełnie jakby czytała w jego myślach, jednak z wielu powodów tego właśnie nie mógł jej powiedzieć.

Nie, Eve, nie żałuję. Ale to bardzo skomplikuje nam życie.

Tylko wtedy, jeśli na to pozwolimy.

Co masz na myśli? – spyta! ostrożnie.

Oboje jesteśmy dorośli, dlaczego więc nie możemy po prostu cieszyć się tym, co mamy?

Zmarszczył brwi, to samo bowiem on sam chciał zaproponować. Tylko dlaczego w jej ustach ten pomysł zabrzmiał tak zimno i nieciekawie?

To nie takie proste – odparł.

Czemu?

Bo... nie. – Zniecierpliwił się niespodziewanie. Nie lubił, gdy tak go naciskano.

W porządku – powiedziała Eve po bardzo długim milczeniu.

Usiadła.

Co robisz? – spytał.

Idę do swojego pokoju – odparła cicho.

Dlaczego?

Bo coś mi się wydaje, że nie zamierzasz przystać na moją propozycję. A skoro nie chcesz cieszyć się tym, co mamy i nie możesz nawet wyjaśnić, dlaczego tak jest, nie mam innego wyjścia. Wolę sama wyjść, zanim zostanę wyproszona.

John zaklął pod nosem. Jak mógł zapomnieć o dumie Chandlerów?!

Do diabła, Eve, przestań!

Co?

Przestań komplikować wszystko jeszcze bardziej. Wcale nie powiedziałem, że chcę skończyć z tym wszystkim. Są tylko... pewne sprawy, które powinniśmy omówić.

Jakie, na przykład?

Choćby Lissy. Nie chciałbym, żeby coś źle zrozumiała.

Eve powoli odwróciła się twarzą ku niemu.

Ja także – powiedziała. – Doskonale rozumiem, że musimy zachować dyskrecję, John. Zresztą i ja sama poczuję się wtedy znacznie swobodniej.

Świetnie! Musisz jednak zrozumieć jeszcze i to, że ja nie mam zamiaru składać żadnych wiążących obietnic.

Nie oczekuję obietnic – odparła tym samym bezbarwnym tonem. – Przez ostatnich kilka miesięcy zrozumiałam, że muszę zacząć żyć na własny rachunek. I wcale nie chcę tego zmieniać.

Po raz kolejny ucieszyła go jej wielka niezależność. Miał już do czynienia z kobietami, które oczekiwały od niego deklaracji, i wiedział, jak fatalnie się dzieje, gdy jedna ze stron pragnie więcej niż druga chciałaby – lub mogła – dać.

Ale, przez króciutką chwilkę, jakaś drobna cząstka duszy Johna zapragnęła, by Eve była nieco mniej rozsądna i opanowana.

W porządku. Skoro uważasz, że potrafisz... – powiedział z wahaniem.

Jak na zawołanie, księżyc wychylił się zza chmur i w jego srebrnej poświacie John wyraźnie dostrzegł, że skinęła głową.

Dostrzegł także jej posągową sylwetkę. Łagodne linie ramion i krągłość piersi. Gdy uniosła głowę, gdy ich oczy spotkały się, poczuł gwałtowne pożądanie.

Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka.

Wracaj do łóżka – szepnął.

Usłyszał cichutkie westchnienie. Eve rozchyliła usta, chwyciła zębami jego palec i zamknęła na nim pełne wargi.

Zadrżał. Objął ją i przyciągnął do siebie, choć wciąż słyszał jakiś ostrzegawczy głos. Mówił on Johnowi, iż niepotrzebnie oszukuje samego siebie, bowiem pragnie od Eve znacznie więcej niż tylko seksu.

Przegnał tę niemiłą myśl.



ROZDZIAŁ SIÓDMY


Patrz, Eve! Patrz na mnie! Wcale nie spadam! Warkoczyki podskakiwały gwałtownie po obu stronach głowy Lissy. Z wypiekami radości na twarzy kłusowała wolno wokół wybiegu.

Eve odpowiedziała jej szerokim uśmiechem. Stała pośrodku placu, śledząc poczynania dziewczynki.

Doskonale sobie radzisz! – zawołała. – Teraz usiądź wygodniej w siodle i jedź stępa.

Lissy w skupieniu aż zagryzła wargi. Po chwili klacz posłusznie zwolniła. Mała z satysfakcją rozejrzała się wokół.

I jak? – rzuciła.

Doskonale. Teraz zmień kierunek i powtórz to samo w drugą stronę.

Będę mogła potem pogalopować?

Eve nie wierzyła własnym uszom. Tak niewiele trzeba było czasu, aby dziewczynka uwierzyła we własne siły.

Tak.

Dobrze! – rzuciła Lissy ochoczo, zawróciła konia i ruszyła kłusem.

Eve obserwowała ją z radością, z przyjemnością też wystawiała twarz na blade promienie październikowego słońca. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że jest spokojna i zrelaksowana. To najlepszy dowód, jak bardzo miniony tydzień zmienił jej sposób widzenia świata – i samej siebie.

Już wiedziała, że z właściwym mężczyzną potrafiła być prawdziwą kobietą. Wystarczyło spojrzenie, słowo, jedno dotknięcie, by pasja i pożądanie opanowały ją bez reszty.

Z radością widziała, że i John reagował podobnie. Ileż to razy w ostatnich dniach zjawiał się w domu w środku dnia! I zawsze znalazł jakiś pretekst, by znaleźć się tuż przy niej, dotknąć jej, a potem, od słowa do słowa...

Zadrżała na samo wspomnienie rozkosznych przeżyć. Choć zdawała sobie sprawę, że za wszystko w życiu trzeba kiedyś zapłacić. Jej ceną był strach. Przekonała się, że życie jest znacznie bardziej skomplikowane, niż kiedyś przypuszczała.

A wszystko przez Johna. Okazało się bowiem, że jest nie tylko cudownym kochankiem, lecz również człowiekiem łagodnym i delikatnym, w którym drzemie głęboko ukryta potrzeba ciepła i wzajemnego dzielenia się uczuciami.

Intrygował ją. Ciekawa była, co naprawdę kryje się w jego duszy, i bardzo pragnęła poznać tę tajemnicę.

Pamiętała również, że postanowiła pomóc Lissy. John nadal niemal nie widywał się z córką, bo wciąż bardzo późno wracał do domu, lecz Eve ze zdumieniem dochodziła do wniosku, że robił tak z obawy. Lękał się, iż mógłby postąpić lub odezwać się niewłaściwie. Wciąż nie mogła zapomnieć bolesnej tęsknoty, którą dostrzegła w jego oczach tamtego piątku, gdy z korytarza przyglądał się swemu dziecku.

Po drugiej stronie placu Lissy zmusiła klacz, by zwolniła tempo. Po chwili Clue przeszła do. stępa.

Eve?

Hm?

Jak myślisz, co tatuś powiedziałby, gdyby mnie teraz zobaczył?

Nie mam pojęcia, kochanie, ale myślę, że przekonamy się o tym już niedługo. – Dłonią osłoniła oczy od słońca i wskazała na zbliżający się samochód Johna. – Pojechał rano do pana Hansena obejrzeć półciężarówkę, którą tamten ma do sprzedania. Wygląda na to, że załatwił sprawę szybciej, niż przypuszczał.

On nie może tego zrobić! – krzyknęła Lissy. – Jeszcze nie jestem gotowa. – Gwałtownie wstrzymała konia.

Eve podeszła do niej.

Spokojnie, Lissy – poklepała dziewczynkę po nodze. – Dobrze wiesz, co masz robić, a twój tata na pewno będzie zachwycony. Obiecuję.

Dziewczynka wbiła w Eve zaniepokojone spojrzenie. Po chwili odetchnęła głęboko i kiwnęła głową.

Dobrze – powiedziała.

No, to chodźmy przywitać się. – Jeszcze raz poklepała małą zachęcająco i ruszyła w stronę płotu A Lissy za nią.

John wysiadł z samochodu. Jego spojrzenie natychmiast odnalazło Eve, a potem dostrzegł Lissy – i znieruchomiał.

Dziewczynka pomachała w jego kierunku i ponagliła konia.

Popatrz, tatusiu! To ja! Jeżdżę konno!

Niech mnie kule biją! To naprawdę ty! – Podszedł do ogrodzenia.

Radosny uśmiech rozjaśnił buzię Lissy.

Jesteś zaskoczony?

Absolutnie.

Rozejrzała się niepewnie, lecz Eve zachęcająco skinęła głową.

Czy... chciałbyś zobaczyć, co jeszcze potrafię?

Oczywiście.

Dziewczynka nabrała głęboko powietrza. Wyprostowała wątłe ramionka i ostrożnie zawróciła konia. Po kilku krokach stępa ruszyła kłusem wokół placu.

John patrzył w milczeniu. Eve stanęła przy nim. Zauważyła, jak zesztywniał, gdy Lissy zachwiała się w siodle.

Uważasz, że to rozsądne? – mruknął.

Nic się nie bój, da sobie radę.

I rzeczywiście. Dziewczynka szybko wyprostowała się i usiadła pewniej. John wsparł się o belkę ogrodzenia.

Ile to już trwa? – rzucił przez ramię.

Kilka tygodni.

Błysk zrozumienia pojawił się w jego oczach.

A więc wtedy, kiedy prosiłaś o konia do jazdy... ?

Chodziło o konia dla Lissy – odparła, odwracając wzrok.

Czuła wbite w siebie spojrzenie Johna. Po długiej chwili znów przeniósł wzrok na córkę.

Taaak... cóż... postąpiłaś bardzo dobrze.

Dzięki, ale prawdziwe uznanie należy się Lissy. Bardzo dużo kosztowało ją pokonanie strachu przed końmi, ale dokonała tego.

Widzę. Czyżbym zapomniał powiedzieć, że jestem z niej bardzo dumny?

John zawsze był bardzo skryty, nigdy nie ujawniał swych myśli i emocji. Dlatego to wyznanie do głębi poruszyło Eve. Wiedziona impulsem, odwróciła się i chwyciła go za ramię.

Tak się cieszę – powiedziała.

Stał, wyraźnie zaskoczony. Potem wzruszył ramionami i odwrócił głowę. Nie dość szybko jednak, bo Eve zdołała jeszcze dostrzec rumieniec pod jego opalenizną. Wprawiło ją to w zakłopotanie. Na szczęście usłyszała głos Lissy.

Eve? Czy mogę teraz pogalopować?

Tak. Śmiało! – Przez kilka chwil w milczeniu przyglądali się popisom dziewczynki. – Wcześnie wróciłeś. Jak tam półciężarówka Hansena? Takiej szukałeś?

Nie wiem. Nie byłem u niego.

Co się stało?

Jego syn jeździł na desce i złamał nogę w kostce, więc Hansen wziął żonę, dzieciaka i samochód, i pojechał do miasta, do szpitala.

Och! To straszne. Jak ma się chłopiec?

Z tego co wiem, nieźle. Hansen zostawił mi wiadomość żebym przyjechał jutro. – Zmarszczył się i niepewnie pogładził po policzku. – Wiem, że jutro masz wychodne... Ale może chciałabyś pojechać z Lissy na konną przejażdżkę? Później wyskoczylibyśmy razem, żeby coś zjeść.

Zamrugała gwałtownie powiekami, zaskoczona nieoczekiwanym zaproszeniem.

Bardzo mi przykro, John, ale nie mogę – odparła z autentycznym żalem. – Już wcześniej umówiłam się z Chrissy. Pojedziemy do Missouli.

Grymas rozczarowania pojawił się na twarzy Johna. Lecz na krótko. Gdy odezwał się, jego głos brzmiał spokojnie i obojętnie.

Rozumiem. Może innym razem?

Lissy zatoczyła koło wokół placu i zatrzymała konia.

Widziałeś? – spytała z entuzjazmem.

Oczywiście – odpowiedział John. – To było bardzo ładne.

Och! – Mimo szczerych chęci dziewczynka nie potrafiła ukryć rozczarowania.

Eve nie wierzyła własnym uszom. Chociaż zauważyła, że John natychmiast zdał sobie sprawę, jaką gafę popełnił, nie mogła pojąć, jak tak delikatny i inteligentny mężczyzna mógł być tak ślepy. Jak mógł nie dostrzec wielkiego pragnienia dziewczynki, by zauważył i docenił jej starania.

To naprawdę było ładne – powiedziała serdecznie. – Właśnie przed chwilą twój tata powiedział mi, że jest z ciebie bardzo dumny.

Naprawdę? – Lissy spoglądała niespokojnie, to na Eve, to na Johna.

Naprawdę. Jestem z ciebie dumny. Bardzo. Widać, że włożyłaś w to dużo pracy.

Och! – Mała buzia pojaśniała z radości. Umilkli. Milczenie zaczęło się przedłużać.

Wiesz, kochanie – Eve zareagowała szybko – muszę już iść. Trzeba szykować kolację. Przez jakiś czas jedź stępa, żeby Clue ochłonęła, a potem odprowadź ją do stajni.

Muszę? – Buzia Lissy spochmurniała.

Obawiam się, że tak.

Dobrze. – Posłała ojcu blady uśmiech, zawróciła konia i ruszyła wzdłuż ogrodzenia.

John spoglądał na nią w milczeniu. Dopiero gdy znalazła się po drugiej stronie placu, odwrócił się do Eve.

Dziękuję – powiedział po prostu. Uśmiechnęła się.

To wcale nie było trudne. Gdybyś ty przełamał się trochę i porozmawiał z Lissy, stalibyście się sobie bardzo bliscy.

Tak, chyba masz rację. Nie zdawał się przekonany.

Eve wpatrywała się weń w milczeniu. Czuła, że nie spodoba się mu to, co zamierzała powiedzieć. Ale musiała.

Wracając do jutra...

Tak? – Trudno było nie dostrzec nadziei w jego głosie.

Jeżeli zamierzasz wyjechać i zostawić ją samą, mogę zabrać ją ze sobą.

Wydawało się przez chwilę, że nie był pewien, czy aby na pewno dobrze zrozumiał to, co usłyszał.

Nie, masz jutro wolne. Damy sobie radę. – Rzucił okiem na zegarek. – Muszę teraz zająć się chorą jałówką. Zobaczymy się na kolacji.

Eve nie widziała, czy cieszyć się, czy złościć. Lecz zanim zdołała się zdecydować, John już odszedł. Wsiadł do samochodu i odjechał.

Uświadomiła sobie, jak dobrze się stało, że przyjęła zaproszenie Chrissy. Nie tylko dlatego, że Lissy spędzi trochę czasu z ojcem, lecz również dlatego, że ona sama tego potrzebowała. Albowiem czuła, że wbrew własnym najszczerszym intencjom, jej uczucie do Johna stało się wyjątkowo silne.


Następnego dnia była sobota. John przeglądał właśnie gazetę, gdy do kuchni weszła Eve.

Wychodzisz? – spytał.

Aha! – bąknęła, grzebiąc w torebce.

Choć z trudem, jednak zachował kamienną twarz. Eve miała na sobie czarne, obcisłe spodnie i bladoróżowy sweterek, a włosy splotła w misterny warkocz. Przez ramię przewiesiła czarny, skórzany płaszcz. Wyglądała cudownie i porywająco. Jakby wybierała się do Paryża, pomyślał. Ale na pewno nie do Missouli.

No, są... – Znalazła w końcu kluczyki do samochodu i przewiesiła torebkę przez ramię. – Do zobaczenia później. Bądź grzeczna, Lis – zawołała głośno.

Dobrze! – odkrzyknęła siedząca przed telewizorem dziewczynka.

Baw się dobrze – mruknął John i znowu zagłębił się w lekturze. Czuł na sobie wzrok Eve, ale nie podniósł głowy. Kilka chwil później usłyszał głośne trzaśniecie drzwi.

Z impetem odłożył gazetę. Już nie musiał udawać. Doskonale wiedział, na czym polega jego problem.

Eve! Bóg wiedział, że nie żałował jej wolnych godzin ani też nie oczekiwał, że będzie spowiadać się mu z każdego kroku.

Nie oznaczało to jednak, że musiała jeździć nie wiadomo dokąd z tą postrzeloną Chrissy Abrams. Już w szkole stanowiły dobraną parę i nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się tu zmienić.

Jasne, Eve jest wolną kobietą, pomyślał, i może spotykać się, z kim tylko chce. Nawet człowiek zupełnie pozbawiony wyobraźni mógł przewidzieć, co nastąpi, gdy dwie młode kobiety udają się w sobotni wieczór do Missouli. Gniewnie zamruczał. Do cholery, przyznaj się, MacLaren, że jesteś na nią zły, odpowiedział sam sobie. Wściekasz się, bo nie uwzględniła cię w swoich planach.

Poderwał się z fotela. Postanowił napić się kawy. Tak gwałtownie przechylił dzbanek, że gorąca zawartość chlusnęła mu na rękę. Zaklął jak szewc.

Tatusiu? – usłyszał niepewny głosik Lissy.

Co?!

Czy... stało się coś?

Spojrzał na nią niecierpliwie. I już miał warknąć, gdy dostrzegł lęk w jej oczach.

Poczuł gniew i obrzydzenie do samego siebie. Nic nie mogło usprawiedliwić takiego traktowania dziecka. Odetchnął wolno i głęboko, spróbował uśmiechnąć się.

Wszystko w porządku. Tylko się oparzyłem. To wszystko.

Aha. – Wielkie niebieskie oczy wpatrywały się weń intensywnie. – Wiesz co? – Spuściła wzrok.

Słucham.

Jestem głodna. Ulżyło mu.

A na co masz ochotę?

Na naleśniki.

A niech to diabli! Tego mu tylko było trzeba! Kanapki, czy jakieś płatki, to można przygotować szybko, ale naleśniki zabiorą mnóstwo czasu. A przy Lissy właśnie czas był jego największym wrogiem. Przedłużał męki starań, by postępować, jak na dobrego ojca przystało.

Pomogę ci. – Lissy nie zrozumiała przyczyny jego milczenia. – Umiem, bo zawsze pomagam Eve, chociaż ona naprawdę świetnie gotuje.

Niewinna propozycja podziałała na niego jak płachta na byka.

Zgoda.

Naprawdę?

Tak.

Nie trzeba było jej tego powtarzać. W podskokach pobiegła do spiżarni i szybko wróciła z dużym pudełkiem ciasta w proszku.

Tu jest napisane, jak to przygotować. – Wskazała instrukcję wydrukowaną na opakowaniu.

Ja umiem robić naleśniki.

Tak?

Tak. – Wziął od niej pudełko.

Och!

Dziwna rzecz, ale Lissy wyglądała na zmartwioną, Zdezorientowany, nie mógł zrozumieć, co się stało. Aż wreszcie pojął: ona naprawdę chciała mu pomagać.

Cudownie! Nie byli razem nawet pięciu minut, a John już zepsuł wszystko. Zirytowany, szukał gorączkowo jakichś słów, by naprawić sytuację. Jednak, jak zawsze, bez skutku.

Tatusiu?

Słucham?

Jeśli chcesz, mogę przynieść miskę do rozrobienia ciasta. Wiem, gdzie Eve ją trzyma.

Przez chwilę wpatrywała się weń w napięciu.

Tak... to byłoby wspaniale.

Super! – Lissy podskoczyła z radości. – Czy mam przynieść też jajka i mleko?

Oczywiście.

Zaskoczył go i onieśmielił jej zapał. Z trudem oderwał wzrok od córki i spuścił oczy na trzymane w dłoniach pudełko. Nie umiał nazwać tego, co w nim się działo, lecz sprawiało mu to dziwną radość.

Lissy z łoskotem postawiła miskę na blacie.

Tatusiu?

Hm?

Skoro naprawdę wiesz, jak zrobić naleśniki, to po co czytasz instrukcję?

Chciał, jak zwykle, zbyć ją byle czym, przypomniał sobie jednak uwagę Eve, że powinien się wyluzować.

Ponieważ nie robiłem ich już od bardzo wielu lat powiedział. – A poza tym wtedy smażyłem je dla tuzina głodnych chłopców.

Aha! – Lissy zamyśliła się. – To znaczy, że miałeś bardzo wielu braci, tak? – spytała niepewnie.

Gdy John uświadomił sobie sens pytania, przestraszył się. Nigdy z nikim nie rozmawiał o swoim dzieciństwie. Lecz wiedział, patrząc w jej oczy, że nie może dopuścić, by pomyślała, że ma jeszcze jakąś rodzinę.

To nie byli moi bracia.

Nie? – Wolno uniosła brwi.

Nie. – Otwarł szufladę i wyjął pojemnik do odmierzania składników. – Wiesz, kto to jest sierota?

Kiwnęła głową.

Ja właśnie jestem sierotą. Mieszkałem wraz z grupą chłopców w takim specjalnym domu jakieś sto kilometrów stąd.

Och! – Było tak cicho, że słychać było niemal bicie serca. – A kto się wami opiekował?

Różni ludzie. Zmieniali się przez te lata. – I tak powiedział już dużo więcej, niż zamierzał. Spróbował więc zmienić temat. – No to jak? Przyniesiesz ‘resztę składników?

Ja... tak. Tak!

Lissy pobiegła, a John wyjął patelnię. Usłyszał odgłos zatrzaskiwanej lodówki. Kątem oka patrzył na córkę. Jedną ręką przyciskała do siebie wielki pojemnik z mlekiem, w drugiej trzymała koszyk pełen jajek. Serce zamarło mu z przerażenia, gdy nagle zachwiała się na śliskiej posadzce.

Psiakrew! Lissy, wolniej!

Zatrzymała się niemal w miejscu. Wielki rumieniec oblał jej buzię, a John natychmiast pożałował swojej zapalczywości. Wściekły na siebie, powiedział:

Posłuchaj, przepraszam, nie powinienem był krzyczeć na ciebie. Ale przestraszyłem się, że upadniesz i zrobisz sobie krzywdę, rozumiesz?

Nie chciałeś? – spytała z dziwnym wyrazem twarzy.

Nie. – Potrząsnął głową.

Och! – Rozchmurzyła się. Wydawało się, że już wszystko będzie dobrze. Nagle zagryzła wargi. – Tatusiu?

Tak? – Poczuł ukłucie strachu.

Możesz wziąć ode mnie ten pojemnik z mlekiem? Jest strasznie ciężki.

Przyskoczył do niej i wziął pojemnik i koszyk.

Tak lepiej? – spytał.

Aha – kiwnęła głową.

Tylko...

Tylko co?

Czy będę mogła wylewać ciasto, kiedy już będzie gotowe?

Wielkie, niebieskie oczy spoglądały na niego z nadzieją. I w tym momencie John uświadomił sobie, jak bardzo jego córka zmieniła się w ciągu ostatnich tygodni. Jeszcze niedawno wystarczyło, by warknął na nią, a natychmiast uciekała do swojego pokoju. Lecz to minęło.

I doskonale wiedział, komu to zawdzięczał.

Odchrząknął.

Oczywiście, wezmę tylko stołeczek... – Ustawił taboret na skraju blatu. – I już będziesz mogła pomóc mi przygotować ciasto.

Naprawdę? – Była zachwycona.

Jasne, tylko najpierw musisz zdjąć skarpetki.

Dobrze! – Ściągnęła je błyskawicznie i cisnęła w kąt, jakby bała się, że ojciec zmieni zdanie.

Wspólnie odmierzali i mieszali składniki. Kiedy ciasto było już gotowe, John podał jej chochelkę.

Wiesz, co masz robić? – spytał.

Aha. – Zaczerpnęła ciasta i ostrożnie wylała na rozgrzaną patelnię.

Doskonale – mruknął.

Z radością patrzył na jej uszczęśliwioną buzię. Z wolna rósł stosik gotowych naleśników. W pewnym momencie Lissy przestąpiła z nogi na nogę i straciła równowagę. Odruchowo oparła się o Johna. Objął ją ramieniem i przytrzymał, by nie spadła ze stołka.

Tatusiu? – Uśmiechnęła się do niego.

Hm?

Cieszę się, że nie jestem sierotą.

Poczuł ucisk w krtani i wbił spojrzenie w smażący się naleśnik.

Ja także – powiedział po chwili. Udało się mu ukryć drżenie głosu. Po raz pierwszy, odkąd Lissy zamieszkała z nim, dostrzegł cień nadziei. Dla siebie jako ojca.



ROZDZIAŁ ÓSMY


Lissy wygląda dzisiaj na bardzo szczęśliwą – powiedziała Pam Abrams do Eve.

Cichy głos nauczycielki z trudem przebijał się przez gwar panujący w klasie pełnej dzieci i rodziców. Skończyło się właśnie zebranie semestralne.

Tak, to prawda. – Eve podążyła wzrokiem na drugi koniec sali, gdzie ze swoim wyniosłym, postawnym ojcem stała jej wychowanka.

Coś zaszło między Johnem i jego córką, i to coś bardzo ważnego. Eve czuła to już od tygodnia. MacLaren zrobił się odrobinkę bardziej przystępny i mniej unikał Lissy.

Tego wieczora widać to było szczególnie wyraźnie. Po raz pierwszy cały czas spędzał z córką. Oglądał klasę, jej miejsce w ławce. Uważnie słuchał wszystkiego, o czym opowiadała. kiedy weszli do sali, gdy obstąpił ich tłum koleżanek Lissy, zupełnie nie wiedział, jak się zachować, lecz bardzo się starał.

Radosny uśmiech na buzi dziewczynki dowodził, że John starał się skutecznie. Ubrana w modne fatałaszki, w niczym nie przypominała brzydkiego kaczątka sprzed miesiąca.

I nie była to tylko opinia Eve.

Przez ostatnie tygodnie przebyła bardzo długą drogę – powiedziała nauczycielka. – To wielkie szczęście, że cię spotkała.

To przede wszystkim dla mnie szczęście – odparła Eve. I tak rzeczywiście sądziła. Po raz pierwszy od wielu lat czuła się pożyteczna i potrzebna.

Pogrążona w rozmyślaniach, Eve nie przeczuła zbliżającego się nieszczęścia.

Do klasy weszła właśnie kolejna grupa ludzi. Wśród nich był Gus Bolt, prawnik, który prowadził sprawy Tańczącego C.

Eve! – zawołał. – Jak miło cię spotkać.

Cześć, Gus!

Wiem od Freddy’ego – Bolt wskazał ciemnowłosego chłopca kręcącego się w pobliżu – że dużo pomagasz w szkole. Bardzo się cieszę, że tak tu wszystko łacinie wygląda.

Dziękuję.

W tym momencie nadszedł John.

Gus, znasz chyba Johna MacLarena, prawda?

Oczywiście.

Panowie uścisnęli sobie ręce i Gus znów zwrócił się do – Próbowałem dodzwonić się do ciebie dziś po południu, ale zapewne wyjechałaś już do miasta. – Rzucił krótkie spojrzenie w stronę Johna. – Mogłabyś zatelefonować do mnie jutro rano? Jest coś, o czym musimy porozmawiać.

Wahała się przez moment, jednak w końcu ciekawość wzięła górę.

Możesz powiedzieć, o co chodzi? John wie, czemu musiałam sprzedać ranczo.

Skoro tak... Obawiam się, że odezwał się jeszcze jeden wierzyciel Maksa.

Och! – jęknęła.

Nazywa się Morris Chapman i jest z Nowego Meksyku. Powiedział, że dopiero niedawno dowiedział się o śmierci Maksa i że ma do ciebie jakąś bardzo ważną sprawę. Wyjaśniłem mu, rzecz jasna, że ja prowadzę wszystkie twoje sprawy i nie podałem mu twojego numeru telefonu. Strasznie go to rozzłościło. Powiedział, że przyśle ci jakieś dokumenty. Wiesz, kto to taki?

Eve potrząsnęła głową, załamana wizją zmagania się Z jeszcze jednym wierzycielem. Nieporadnie usiłowała ukryć rozpacz.

Bardzo mi przykro, Eve, ale ostrzegałem cię, że istnieje taka możliwość, kiedy postanowiłaś wziąć na siebie wszystkie zobowiązania dziadka.

Za jej plecami John fuknął gniewnie. W tym momencie Eve uświadomiła sobie, że nigdy nie zadała sobie trudu, by wyprowadzić go z błędu. Aż do tej pory uważał, że wszystkie pieniądze roztrwoniła na swoje zachcianki.

Gus uspokajająco uścisnął jej rękę.

Zastanawiałem się, czy powiedzieć ci o tym, zanim dowiem się czegoś więcej. Ale uznałem, że powinnaś być uprzedzona.

Masz rację, Gus. Postąpiłeś słusznie.

Nastrój prawnika poprawił się. Pogwarzyli jeszcze kilka minut i Bolt oddalił się w poszukiwaniu syna.

Eve odwróciła się i napotkała zatroskane spojrzenie Johna.

Dobrze się czujesz? – spytał.

Oczywiście – odparła i uśmiechnęła się.

To w porządku.

Gdzie jest Lissy? – Rozejrzała się wokół. Gestem głowy wskazał w stronę szatni, gdzie Lissy zawzięcie perorowała w gronie koleżanek. Młode damy ubierały się gorączkowo.

Hendersenowie szykują się do wyjścia – powiedział.

Już? – Kristin Hendersen zabierała Lissy na dziecięce przyjęcie z noclegiem. W drodze do miasta John i Eve zostawili tam rzeczy dziewczynki.

Już prawie dziewiąta.

Och! – mruknęła, zaskoczona. Lissy podbiegła w podskokach, by pożegnać się. Zdradziła im w zaufaniu, że zamierzają z koleżankami bawić się do „bardzo, bardzo późna”. Niech więc nie przyjeżdżają po nią przed południem. I już jej nie było.

John tak intensywnie wpatrywał się w Eve, że krew zadudniła jej w skroniach.

Jedźmy do domu – powiedział.

Dobrze.


Była pogodna, chłodna, październikowa noc. Cekiny gwiazd lśniły na hebanowym niebie. Cienki rogalik księżyca nie mógł stłumić ich blasku.

Eve w milczeniu wpatrywała się w ciemność. Z zachwytem patrzyła na rodzinny kraj. Nie umiała pojąć, jak mogła tak długo żyć z dala od tych stron.

Jesteś dziś milcząca.

Miękki głos Johna docierał do niej jakby z oddali. Przez moment przyglądała się jego profilowi, niewyraźnemu w świetle samochodowych lamp.

Ty też – powiedziała w końcu.

Chyba tak.

Niespodziewanie obdarzył ją uśmiechem, który napełnił ciepłem jej serce.

Myślałam o wszystkich moich eskapadach. Zastanawiam się, jak mogłam znosić cały ten zgiełk i pośpiech.

Tęsknisz?

Za zgiełkiem?

Nie. – Spojrzał na nią z wyrzutem. – Do eskapad, podróży, cudownych ludzi, swobody i braku odpowiedzialności.

Nie. – Zaśmiała się cicho. – Owszem, bawiłam się wspaniale. Poznałam wiele cudownych zakątków, ale moje miejsce jest tutaj. Żałuję tylko, że nie zrozumiałam tego, zanim straciłam dziadka. Wciąż mi się wydaje, że gdybym była w domu, zdołałabym jakoś mu pomóc.

Pokręcił głową.

Nie oszukuj się, Eve. Lubiłem twojego dziadka, ale zbyt długo sam o wszystkim decydował, by podporządkować się komukolwiek, nawet tobie. Zresztą, był bardzo dumnym człowiekiem i nie potrafiłby znieść myśli, że wiesz o jego kłopotach.

Powtarzała sobie to samo wiele razy, lecz w ustach Johna zabrzmiało to bardzo pokrzepiająco.

Wiem, że masz rację. Ale chwilami to jest... bardzo trudne.

To prawda – powiedział cicho.

Dobrze bawiłeś się dzisiaj? – odważyła się spytać.

Nie jestem pewien, czy można tak to nazwać. Ale owszem. Wygląda na to, że Lis lubi swoją szkolę. Cieszę się bardzo, że radzi sobie tak dobrze.

A ty? Lubiłeś szkołę?

Mhm. – Wzruszył ramionami.

Wyobrażam sobie, że musiało ci być ciężko bez jednej choćby bliskiej osoby.

Nie odpowiedział od razu. Właściwie sądziła, że w ogóle nie odpowie, a jednak zaskoczył ją.

Tak, było mi ciężko. Żadne dziecko nie lubi różnić się od innych. Czasami zastanawiałem się...

Tak?

Dlaczego ja? Ale było, minęło. Jakoś przeżyłem. John skrzywił się, powiedział bowiem trochę za dużo.

Nie chciał jej współczucia. Szybko zmienił temat.

Co Bolt miał na myśli, kiedy powiedział, że wzięłaś na siebie wszystkie zobowiązania Maksa?

Nic ważnego.

To jest ważne. Chcę wiedzieć.

Długo rozważała odpowiedź, a na koniec ciężko westchnęła.

Kiedy wszyscy wierzyciele zgłosili swoje roszczenia, zabrakło pieniędzy na pensje pracowników Tańczącego C. Wtedy zajęłam się tym... i jeszcze kilkoma innymi sprawami.

Zajęłaś się – powtórzył z namysłem. – Skąd wzięłaś na to pieniądze? Z funduszu powierniczego, tak?

Tak.

Zalegle wypłaty pochłonęły wszystko?

Dziadek nie płacił swoim pracownikom prawie dwa lata. Razem z należnymi odsetkami zebrała się duża kwota. Jako nadzorca funduszu, dziadek poczynił szereg inwestycji. – Przerwała na moment. – Niestety, nie wszystkie były do końca przemyślane.

John słuchał jej z rosnącym niepokojem. Uświadomił sobie bowiem, że wbrew oczywistym faktom jakaś część jego duszy wciąż trwała w przekonaniu, że panna Chandler jest zepsutą egoistką. Równocześnie czuł też bardzo wyraźnie, że Eve staje się dlań coraz ważniejsza.

Nie chodzi o miłość czy coś równie niemądrego, pomyślał. Wciąż nie był przecież gotów do założenia rodziny.

Po prostu nie mógł znieść myśli, że Eve miałaby martwić się o pieniądze. Czuł się za nią odpowiedzialny. Była jego pracownicą, nie tylko kochanką, a to znaczyło, że w razie potrzeby powinien się nią zaopiekować.

Jeśli okaże się, że to jeszcze jeden wierzyciel, nie martw się tym.

Co masz na myśli?

Czegokolwiek chce ten facet z Nowego Meksyku, biorę to na siebie.

Słucham?!

Powiedziałem, że biorę to na siebie. – Zwolnił jazdę i ruszyli drogą wiodącą do posiadłości.

Obserwowała go badawczo.

Jesteś bardzo wielkoduszny – odezwała się w końcu. – Ale nie mogę zgodzić się na to. To jest mój problem i sama z nim sobie poradzę.

Psiakrew! Eve...

Pochyliła się i położyła mu dłoń na ramieniu.

John, proszę. Możesz tego nie zrozumieć, ale tak długo żyłam lekko, łatwo i przyjemnie, że ponoszenie odpowiedzialności stało się teraz dla mnie bardzo ważne. I nie zamierzam dłużej na ten temat dyskutować. – Mówiła coraz ciszej, prawie szeptem. – Przynajmniej nie dzisiaj.

Jej dłoń na jego ramieniu rozpalała Johnowi zmysły. Miękki, cichy głos sprawił, że krew zaczęła żywiej krążyć mu w żyłach. Z wolna żądze zaczynały brać go w niewolę.

Tym bardziej że minął już tydzień z okładem, odkąd kochali się po raz ostatni. Najpierw przeziębiona Lissy leżała w łóżku, a potem Eve zajęta była pomaganiem pannie Adams w szkolnych pracach.

Zresztą przedtem też wcale nie było różowo. Wciąż żyli pod presją czasu. Musieli dostosowywać się i do rozkładu zajęć Lissy, i do obowiązków Eve. Jego pracę też brali pod uwagę. W rezultacie nieustannie znajdował się na pograniczu łagodnego szaleństwa i tylko z najwyższym trudem panował nad sobą.

W porządku, na razie odłóżmy to – powiedział. Chociaż wcale nie zamierzał rezygnować.

Świetnie.

Wjechali na podjazd. John wyłączył silnik i zmarszczył gniewnie brwi. Światło na ganku było wyłączone.

Zaczekaj – zakomenderował, nim zdążyła otworzyć drzwiczki. Wysiadł i obszedł auto dookoła. Otwarł drzwi po jej stronie, pochylił się i uniósł ją w ramionach.

John! – zaprotestowała. Objęła go przy tym za szyję, żeby nie upaść. – Co robisz?!

Wyprostował się i nogą zatrzasnął drzwiczki samochodu.

Strasznie tu ciemno. Nie chcę, żebyś wywróciła się. Masz takie wysokie obcasy... – Nie powiedział, że nie mógł już doczekać się, by objąć ją i przytulić.

Wielkimi krokami wszedł na ganek, gdzie jego cierpliwość ostatecznie się wyczerpała. Uniósł wyżej Eve, pochylił głowę i wpił się ustami w jej wargi. A ona powitała go równie niecierpliwie. Jęknęła cichutko i przycisnęła go jeszcze mocniej.

Gwałtownie i namiętnie spijał słodycz z jej warg. Pragnął coraz mocniej...

Z ociąganiem opuścił Eve na ziemię i przytulił policzek do jej jedwabistych włosów.

Wejdźmy do środka – zaproponował. Trzymając ją w ciasnym uścisku, poprowadził przez ciemny dom, do swojej sypialni. Włączył nocną lampkę i znów wyciągnął ręce ku Eve. Zachłannie i niecierpliwie pocałował ją. Gdy w końcu oderwał się od niej, oboje dyszeli ciężko. Odebrał jej torebkę. Zdjął płaszcz i cisnął go na fotel. Gorączkowo zdarł z siebie ubranie. Po chwili stał przed nią całkiem nagi.

Odwróć się – polecił.

Spojrzała mu prosto w oczy, lecz zaraz opuściła wzrok. I oblała się gorącym rumieńcem. Kiedy już wydawało się mu, że go nie usłucha, zagryzła wargi i odwróciła się.

Wolniutko rozpiął suwak jej sukienki. Odsunął włosy i dotknął ustami karku. Potem sunął w dół, wzdłuż kręgosłupa.

John... – zaprotestowała słabo.

Ciii. – Zsunął z jej ramion sukienkę, która z cichym szelestem spłynęła na podłogę. Gardło ścisnęło się mu gwałtownie, gdy zobaczył, że Eve ma na sobie pończoszki z wszytymi na stałe koronkowymi podwiązkami.

To był cholernie męczący tydzień – wyszeptał głucho. – Wciąż marzyłem o tym, by cię dotykać.

Rozpiął staniczek, otoczył ją ramionami i ujął w dłonie jej piersi.

Och! – Eve zacisnęła powieki, a naprężone sutki wibrowały pod jego palcami. Jej kolana zrobiły się nagle wiotkie i słabe. Oparła się o Johna, poddała się jego cudownym zabiegom. Po chwili poczuła jego dłoń wsuwającą się pod jej majteczki. Zaczął ją delikatnie pieścić. Płomień pożądania ogarnął jej ciało i wprawił w ruch biodra. Było to ponad jej wytrzymałość – i zbyt mało zarazem. Uniosła ramiona, przyciągnęła do siebie głowę Johna i gorączkowo szukała ustami jego warg. Znalazła. A jego dłoń nie próżnowała ani chwili.

John, och, och! – Wspięła się na palce, zadrżała. – pragnę... chcę...

Czego? – wychrypiał wprost do jej ucha. – Czego pragniesz, Eve?

Ciebie. Pragnę ciebie.

Obrócił ją gwałtownie i pociągnął w stronę łóżka. Usiadł na jego brzegu i przyglądał się Eve z zachwytem.

Gdybym wiedział, co masz na sobie – wskazał pończoszki – wrócilibyśmy do domu już bardzo, bardzo dawno.

Pomału zsunął z niej majteczki. Drżąc z emocji, zrzuciła buty, chwyciła go za szyję i usiadła mu na kolanach. Jego silne dłonie chwyciły ją w talii i pokierowały wprost do celu. Z całej siły przywarła do jego muskularnego ciała. Poddała się rozkosznym pieszczotom niestrudzonych rąk. Zakołysała biodrami, coraz szybciej, coraz mocniej.

Eve? – szepnął głucho.

Podoba ci się? – Satysfakcja dźwięczała w jej głosie.

A jak myślisz?

Wychodził naprzeciw każdemu jej ruchowi. Pędzili we wspólnym rytmie szalonej rozkoszy, aż osiągnęli szczyt i pogrążyli się w ekstazie.

Długo trwało, nim John zebrał dość sił, by unieść głowę. Nie wypuszczając Eve z kurczowego uścisku, obrócił się na bok i opadli na łóżko. Pogłaskał ją po twarzy, po rozchylonych ustach. W nagłym odruchu odszukał jej doń i pocałował. Ta cudowna kobieta należała do niego. Choć nie myślał o małżeństwie, to przecież na pewno nie pozwoli jej odejść. Przynajmniej w najbliższej przyszłości.

I pragnął opiekować się nią.

Czy chciała tego, czy nie.


Telefon zadzwonił jeszcze przed świtem. Na wpół śpiąc, Eve usłyszała pełen niepokoju głos Johna. Kiedy wrócił po ubranie, wyjaśnił, że dzwonił jego pracownik. Jeden z najlepszych koni wydostał się z boksu, wpadł na skrzynię z owsem i zranił sobie nogę.

Kiedy ponownie się ocknęła, było już po dziewiątej i cały pokój tonął wprost w słońcu. A Johna wciąż nie było.

Przeciągnęła się, poprawiła poduszkę pod głową i obróciła się na bok. Skrzywiła się. Była zmęczona i obolała, ale nie dziwiła się temu, gdyż tej nocy kochali się trzy razy.

Zdziwiło ją natomiast, że nie było Johna zaledwie kilka godzin, a ona już tak bardzo za nim tęskniła.

Wstała. Choć poranek jaśniał słońcem, powietrze było chłodne. Eve energicznie potarła nagie ramiona i spojrzała na leżącą u jej stóp pomiętą sukienkę. Wzdrygnęła się na samą myśl, że miałaby ją włożyć. Podeszła do komody. Pomyślała, że John nie pożałuje jej jednej bawełnianej koszulki. Otwierała szufladę za szufladą, aż wreszcie znalazła to, czego szukała. Zadrżała, wciągając na siebie chłodną bawełnę. Choć pewnie tylko jej się zdawało, gotowa była przysiąc, że poczuła zapach Johna. Miała już zamknąć szufladę, gdy w najdalszym jej kącie dostrzegła kawałek czerwonego materiału. Zaintrygowało to ją, nigdy bowiem nie widziała Johna w tak jaskrawych barwach.

Lecz nie był to podkoszulek. Miała przed sobą małą dziecięcą kurteczkę z wyblakłego sztruksu. W pierwszej chwili pomyślała, że to kurteczka Lissy, była jednak zdecydowanie za mała i całkiem niemodna.

Do klapy przypięta była kartka papieru, pokryta bladymi ze starości, dużymi i okrągłymi literami, jakby pisanymi ręką nastolatki:

Na imię ma John. Proszę, powiedzcie mu, że kocham go i że będę za nim tęskniła. Próbowałam, ale nie daję rady go wychowywać”.

Żal ścisnął serce Eve. Tę właśnie kurteczkę John musiał mieć na sobie, gdy został podrzucony do sierocińca, a kartkę napisała jego matka. Ten oschły i pozbawiony sentymentów John przez tyle lat przechowywał to ubranko i jedyną, choć jakże okrutną pamiątkę po kobiecie, która go urodziła!

Jakże rozpaczliwe miał dzieciństwo... a przecież pokonał wszystkie przeciwności losu.

Drżącymi palcami wygładziła kurteczkę i schowała ją do szuflady. I kiedy zamykała ją powoli, poczuła nagle uniesienie i wielki strach zarazem. Albowiem pojęła, dlaczego tęskniła za Johnem tak mocno.

Pokochała go. Najpewniej popełniała największy błąd w swym życiu, bo zapewne już wkrótce John złamie jej serce. Lecz nie dbała o to.

Kochała go, teraz i na zawsze. Całą sobą.



ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Eve wyjęła z piekarnika buchającą parą brytfankę. Uniosła pokrywkę i głęboko wciągnęła w nozdrza aromat pieczonego mięsa i jarzyn. Ostatnie dni pełne były słońca, lecz temperatura systematycznie spadała. W taki chłodny wieczór gorący posiłek był niezbędny.

Zwiększyła płomień w piekarniku i wsunęła blaszkę z ciastem. Kiedy ustawiała minutnik, usłyszała trzaśniecie tylnych drzwi domu i odgłos kroków.

Cokolwiek to jest, pachnie cudownie – usłyszała po chwili znajomy głos.

Spojrzała na Johna przez ramię, a jej serce zaczęło bić żywiej. Wyglądał wspaniale.

Zaraz podam zapiekankę.

Pachnie bosko.

Chyba jesteś głodny. – Uśmiechnęła się.

Oj, tak, to prawda. – Napotkała jego spojrzenie. Widać było, że nie tylko na jedzenie miał ochotę. – Co powiedział doktor Edger? Jak się macie?

Ja świetnie, Lissy także. Strasznie tylko narzekała, że przy badaniu krwi ukłuli ją w palec.

Ale wszystko w porządku? – dopytywał się John.

Lekarz powiedział, że jest zdrowa jak ryba. Podpisał zaświadczenie i zaraz po drodze zostawiłyśmy dziewczynki w domu kultury. – Prowadzono tam lekcje baletu dla dzieci. – Lissy nie może się doczekać, ponieważ instruktor powiedział, że będą występować już na Boże Narodzenie.

To wspaniale.

Widać było, że naprawdę tak uważał. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Większość mężczyzn, których znała, krzywiłoby się na samą myśl, że mieliby spędzić wieczór, oglądając stadko dziewczynek usiłujących być śnieżynkami lub kwiatuszkami. Ale nie John. Nie potrafił może rozmawiać z Lissy, dobierać stosownych słów, ale bez wątpienia bardzo mu na niej zależało.

Jakby czytając w jej myślach, szybko zmienił temat.

Masz jakąś wiadomość od Bolta w sprawie Chapmana? – spytał.

Nie, jeszcze nie.

Hm. – Przez moment zdawało się, że chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz rozmyślił się. – Ile mam czasu do kolacji? – spytał.

Muszę przygotować sos i nakryć do stołu... Powiedzmy, dziesięć minut.

Pójdę się umyć.

Wyszedł. Dodając i mieszając składniki, Eve rozmyślała o Johnie. W ostatnim czasie zmienił się, stał się spokojniejszy, milszy i nieco bardziej otwarty.

Już prawie kończyła pracę, gdy umyty i przebrany John wszedł do kuchni. Zakręcił się i nakrył dla trzech osób.

A właściwie, gdzie jest Lis? – spytał.

W swoim pokoju. Lekcje odrobiła już dawno, a teraz szykuje dla ciebie niespodziankę.

Popatrzył na nią zdumiony i zaciekawiony zarazem.

Przykro mi – powiedziała słodziutko. – Obiecałam, że niczego nie zdradzę. – Kuchenny czasomierz zaterkotał głośno. Wyjęła ciasto z piekarnika i sprytnie zmieniła temat. – Jak minął dzień?

Bardzo pracowicie. Przepędziliśmy ostatnie stada z pastwisk w Guli Creek, zwieźliśmy kilka ton siana i skończyliśmy podkuwanie koni.

To kowal jeździ takim samochodem? – Wskazała za okno. Przed domem stała luksusowa, terenowa maszyna, lśniąca nowiutkim, wiśniowym lakierem. Eve nawet dziwiła się, że auto stoi na podjeździe, a nie gdzieś koło stajni.

Nie.

Nie? A czyj to samochód?

Mój. Zaniemówiła.

Pozbyłeś się pikapa? – spytała po chwili.

Nie. – Popatrzył jej w oczy z psotnym uśmiechem. – Kupiłem ten samochód, żebyś ty nim jeździła.

Ależ on jest nowiusieńki! Wzruszył ramionami.

I co z tego? Stać mnie na to.

No... tak, tak... – Zamilkła. Musiała bardzo ważyć słowa, by nie urazić Johna. – Ja przecież... Nie powinieneś był. To stanowczo zbyt wiele...

Ogniki w jego oczach zgasły.

O co chodzi? – spyta! cicho.

Dobre pytanie, tylko jak na nie odpowiedzieć?

Wydaje mi się – zaczęła ostrożnie – że to trochę jak z tą kurtką...

Daj spokój! – zirytował się. – Mieliśmy już do tego nie wracać. Potrzebna ci była porządna kurtka na zimę, zamiast tej cienkiej, skórzanej, więc ci ją kupiłem. Uparłaś się, że oddasz mi pieniądze w ratach. Zgodziłem się. Koniec sprawy. Z tym samochodem to zupełnie inna historia – ciągnął po chwili. – Stanowi moją własność. A wcześniej czy później i tak musiałem wymienić tamtego starego grata na nowy wóz. – Westchnął ciężko. – Eve, on ma już piętnaście lat! Nadaje się co najwyżej do przejażdżek po posiadłości, a przecież idzie zima. Mówią, że jeszcze w tym tygodniu może spaść śnieg, ty zaś stale jeździsz do miasta. Muszę mieć pewność, że Lissy i ty jesteście bezpieczne.

Trudno dyskutować z takimi argumentami, zwłaszcza gdy wbrew przyzwyczajeniom John dokładnie wyjaśnił swoje postępowanie.

Poza tym po co w ogóle miałaby spierać się? Owszem, kupił jej piękną kurtkę, lecz przecież stało się to, gdy pojechali kupić zimową odzież dla Lissy i to właśnie dziewczynka powiedziała, że Eve też może zmarznąć podczas zimy. A samochód? Przecież kupił go dla siebie i zarejestrował na swoje nazwisko. Nie mogła mieć do niego pretensji, ze troszczy! się o bezpieczeństwo córki.

W odróżnieniu od Maksa nie usiłował sterować jej życiem, mówić jej, co powinna robić. Troszczył się o nią, to prawda, ale przecież ona na jego miejscu zrobiłaby to samo.

Westchnęła głęboko i uśmiechnęła się z przymusem.

Masz rację, przepraszam. Nie chciałam tylko, abyś odniósł wrażenie, że oczekuję prezentów.

Nic takiego nigdy nie pomyślałem. – Przygarnął ją i pocałował, najpierw delikatnie, a potem znacznie zachłanniej. Kiedy w końcu uniósł głowę, Eve oddychała ciężko, a kolana miała jak z waty.

Odgarnął z jej czoła niesforny kosmyk.

Chyba lepiej już zjedzmy – skrzywił się ponuro. – Póki jeszcze możemy.

Uśmiechnęła się drżącymi wargami i zaczęła podawać do stołu.


Niespodzianką Lissy dla Johna była ona sama. Ubrana w obcisłe trykoty, kostium gimnastyczny i szeroką, baletową spódniczkę. Drobna i szczupła, wyglądała jak elf. Z zapałem kręciła się po całym salonie, demonstrując taneczne kroki.

Dosyć już, dziecinko, wystarczy. – Eve postawiła na stole jedzenie. – Tak zakręci cię się w głowie, że nie dasz rady nic zjeść.

Lissy stanęła w miejscu.

Zgoda – wysapała. Z rozpalonymi policzkami i rozwianymi włosami ruszyła do stołu.

A może tak umyłabyś ręce? – rzuciła Eve. Dziewczynka westchnęła z dezaprobatą.

No, dobrze. – Podbiegła do zlewu i opłukała dłonie.

Powinnaś też chyba zdjąć tę spódniczkę – powiedziała Eve.

Muszę?

Nie, ale myślę, że nie chciałabyś jej poplamić, prawda? Lissy przez chwilę rozważała sprawę, a potem kiwnęła głową, zdjęła spódniczkę i ostrożnie ułożyła ją na fotelu.

Przez kilka następnych minut panowała cisza, bo wszyscy zaspokajali głód. Cóż za wspaniałe jedzenie, pomyślał John. Jak zawsze, kiedy podawała je Eve.

Wiesz co, tatusiu? – Wielkie, niebieskie oczy Lissy wpatrywały się w niego intensywnie. – Najlepiej w klasie napisałam dyktando.

To bardzo ładnie.

I jeszcze panna Abrams wybrała jeden z moich rysunków na wystawę pana Adamsa.

Hej! To wspaniale! – Pan Adams był dyrektorem szkoły. Po ostatniej wywiadówce John wiedział już, że było to wielkie wyróżnienie, gdy czyjś obrazek trafiał do szklanej gabloty przed jego gabinetem.

Aha! Eve powiedziała, że mogę być naprawdę dumna z siebie, prawda, Eve?

Jak najbardziej.

I jestem. – Lissy aż pokraśniała z zadowolenia. John przyglądał się im z przyjemnością. Odchrząknął.

Słyszałem, że byłaś dziś bardzo dzielna u lekarza.

Ja? – Zdziwiła się.

Przy badaniu krwi.

Eve energicznie pokręciła głową.

Bardzo się bałam – wyznała Lissy. – Płakałam i nie chciałam podać ręki, bo myślałam, że będzie bardzo bolało. Wtedy Eve powiedziała, że w takim razie zbadają najpierw ją, a potem... Nie było tak źle.

Rzucił okiem na Eve. Dopiero teraz zauważył mały plasterek na jednym z jej palców. Wysoko uniósł brwi.

Coś trzeba było zrobić. – Wzruszyła ramionami.

Zapatrzył się w jej rozjaśnioną twarz. Jemu takie rozwiązanie nigdy nie przyszłoby do głowy. Coraz bardziej przekonywał się, że nie rozumiał Eve tak dobrze, jak mu się do tej pory zdawało.

Tak jak z nowym samochodem. Wybierał go, myśląc o niej. Kolor lakieru i wnętrza, skórzane obicia, wszystko miało pasować do jej wyglądu i osobowości. A ona co? Czy skakała z radości? Zachwycała się jego wyborem? Cieszyła się, że będzie jeździć nowym autem?

Nie. Owszem, doceniła jego gest, lecz nie okazała zachwytu. Choć i tak było lepiej niż w sprawie kurtki, bo wtedy w ogóle odmówiła jej przyjęcia. Nalegał i prawie się pokłócili. Dopiero kiedy zaproponował, że będzie spłacała kurtkę przy odbiorze każdej pensji, ustąpiła.

Oczywiście, wcale nie miał zamiaru brać od niej tych pieniędzy, bowiem gdy trzeba było kupić coś dla Lissy, nie miała żadnych zahamowań w czerpaniu z jego konta. Nie mógł pojąć, w czym tkwił problem. Mógł sobie przecież na to pozwolić i chciał tego. Tak jak w sprawie tajemniczego pana Chapmana. Jedno tylko wiedział coraz wyraźniej. Że bardzo mylił się, uważając Eve za zepsutą i rozpuszczoną panienkę.

John.

Słucham?

Wszystko w porządku?

Zamrugał powiekami. Uświadomił sobie nagle, że obie przyglądają mu się w napięciu.

Oczywiście. Zamyśliłem się, co jeszcze trzeba przygotować, nim spadnie zapowiadany śnieg. O co chodzi?

Dwa razy już cię pytałam, czy masz chęć na deser. Zrobiłam koktajl jagodowy.

Ja chcę! – zawołała Lissy.

Oto ktoś, na kogo zawsze mogę liczyć. – Eve uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Zebrała naczynia i poszła do kuchni.

John patrzył za nią, rozmarzony. Jej sylwetka, jej ruchy... długie nogi i rozkołysane biodra... Żądze, które tak naprawdę nigdy go nie opuszczały w jej obecności, znów dały o sobie znać.

Usiłował wmówić sobie, że jest to skutek nieustannego stresu, w którym przyszło mu żyć. Oszukiwał się. Chociaż minęło dopiero kilka tygodni, miał już serdecznie dość zarówno tego, że nie mógł jawnie okazywać swoich uczuć wobec Eve, jak i stałego oporu tej upartej kobiety, gdy cokolwiek usiłował dla niej zrobić.

Ciężką pracą wywalczył swoją obecną pozycję, był lubiany i szanowany w świecie hodowców, jednak z związku z Eve zupełnie się to nie liczyło.

Nie podobało się mu to. Co gorsza, nie miał pojęcia, jak to zmienić.


Eve mocno zacisnęła dłoń na najwyższym szczeblu drabinki. Pod pachą ściskała kurczowo butelkę z płynem do mycia okien. Wychyliła się ostrożnie i papierowym ręcznikiem zebrała z szyby wielkiego okna ślad zostawiony przez jakiegoś ptaka.

Nie przepadała za myciem okien, jednak tego dnia zajęcie to bardzo jej odpowiadało. Choć było dopiero wczesne popołudnie, zdążyła już zrobić pranie i posprzątać dom, a zakupy zrobiła na początku tygodnia. Nie miała dzisiaj dyżuru w szkole, częściowo przygotowała też obiad, lecz wcale nie marzyło jej się nieróbstwo. Dlatego wyciągnęła drabinę i zabrała się do mycia okien.

Wciąż bowiem czuła dziwny, wewnętrzny niepokój i choć na chwilę chciała przestać myśleć o MacLarenie.

Skutek był jednak mizerny, bo nadal miała go przed oczami. Zaczynała rozumieć cierpienia opisywane w wierszach i piosenkach.

W jej przypadku dochodziły jeszcze dramatyczne rozterki. Jak miała pogodzić własne pragnienia z ustaleniami, które poczynili, gdy kochali się po raz pierwszy? Pragnęła każdą noc spędzać u jego boku i każdego ranka budzić się przy nim. Marzyła o tym, by zawsze i wszędzie móc przytulić się do niego, a czasami posprzeczać się. Lecz najbardziej ze wszystkiego pragnęła powiedzieć mu, że go kocha.

Obawiała się jego reakcji, bo przecież z taką stanowczością powiedział, że nie interesują go żadne trwałe związki. Pozostawało jej tylko cierpliwie czekać. Wierzyć, że jeśli nie będzie naciskała na niego zbyt mocno, to wreszcie ten uparciuch zmieni zdanie. Że uwierzy także, iż pragnęła go dla niego samego, a nie, na przykład, dla nowego samochodu czy pieniędzy.

Gwałtowny podmuch wiatru zachwiał drabiną. Krzywiąc się z niezadowoleniem, postanowiła skończyć mycie okien.

Co ty, u diabła, wyrabiasz?!

Nieoczekiwany okrzyk Johna wystraszył ją. Przylgnęła do drabiny i ostrożnie spojrzała w dół.

Boże, ale mnie przeraziłeś! – Choć serce waliło jej jak oszalałe, uśmiechnęła się, szczęśliwa, że znów go widzi.

I bardzo dobrze. – Popatrzył na nią srogo. – Natychmiast stamtąd złaź!

Mina nieco jej zrzedła. Nienawidziła, gdy ktokolwiek próbował nią komenderować.

Też cieszę się, że cię widzę. Cześć, John. Zejdę za moment. Już prawie skończyłam mycie.

W następnej chwili poczuła, że drabina nieco się ugięła i ramię, jak stalowa obręcz, zacisnęło się wokół jej talii. Ze zdumieniem zorientowała się, że MacLaren ściągnął ją na dół, jakby była leciutkim piórkiem.

Kiedy tylko poczuła twardy grunt pod stopami, gwałtownie wierzgnęła i wyrwała się z objęć Johna.

Co ty wyrabiasz?! – krzyknęła.

Posłał jej długie, ponure spojrzenie i podniósł z ziemi kapelusz.

Zdjąłem cię z drabiny, zanim zdążyłaś z niej spaść.

Dałabym radę zejść o własnych siłach, gdybym miała ochotę... ale nie miałam.

I co z tego? Nie płacę ci za takie prace.

Własnym uszom nie wierzyła.

A cóż to ma do rzeczy?!

A to, że mogłaś wpaść do środka przez to cholerne okno!

Nagle, jakby bielmo spadło jej z oczu, dostrzegła pod jego furią prawdziwy strach. O nią.

A w ogóle, co ty tu robisz? – spytała. – Myślałam, że jesteś na spotkaniu w Missouli.

Odwołałem je.

Dlaczego?

Bo uznałem, że tak trzeba.

Dlaczego? – nalegała.

Ponieważ wygląda na to, że sprawy, o których rozmawialiśmy już tydzień temu, idą dobrze. A ja nie chciałem zostawiać ciebie i Lissy samych. Rozumiesz?

Gdzieś uleciała jej irytacja.

Rozumiem – powiedziała miękko i uśmiechnęła się szeroko. – Przepraszam, że cię przestraszyłam.

Nie przestraszyłaś mnie. – Zmarszczył groźnie brwi.

Po prostu nie chcę, żebyś narażała się na zbędne ryzyko.

Rozumiem – powtórzyła. – W przyszłości będę uważać. W końcu, po co w ogóle myć okna? Przecież wcale nie trzeba wyglądać na...

Skończyłaś? – Popatrzył na nią cierpko.

Zależy co?

Wpatrywali się w siebie intensywnie. Potem, nie wiadomo nawet kto zrobił pierwszy krok, znaleźli się w swych ramionach.

Doprowadzasz mnie do szaleństwa – szepnął John. Zapamiętali się w namiętnym pocałunku i dla Eve świat przestał istnieć. Nie słyszała wiatru tarmoszącego drzewa, nie czuła chłodu. Liczył się tylko John. Kiedy uniósł w końcu głowę, by zaczerpnąć powietrza, i gdy cofnął się o pół kroku, gwałtownie zaprotestowała.

Chłodno tu – powiedział, nie odrywając od niej oczu.

Chodźmy do domu.

Zgoda.

Musnął szybkim pocałunkiem jej drżące wargi, a potem odniósł drabinę na miejsce, ujął dłoń Eve i poprowadził ją w stronę werandy. Jeszcze w drzwiach . spróbowała przygarnąć go.

Nie, nie tutaj – powiedział. – Ktoś mógłby nas zobaczyć.

Starannie zamknął drzwi. Głośno stukając obcasami po kamiennej posadzce, poprowadził ją do kuchni. Po przenikliwym chłodzie na zewnątrz wnętrze domu było wręcz gorące. Wszędzie czuć było cudowny aromat gulaszu, który Eve zaczęła gotować rankiem.

Lecz oni zupełnie nie zwracali na to uwagi. Nie odrywali od siebie oczu. John oparł Eve o najbliższą szafkę, wplótł palce w jej włosy i znów zaczął ją całować.

Jego ręce i twarz były chłodne, ale usta pełne ognia. Pomrukując cichutko, Eve wyciągnęła mu koszulę ze spodni, przycisnęła go – z całej siły do swych stęsknionych piersi. Jęknął głucho i uniósł głowę, dysząc ciężko.

John... – Wpiła się ustami w jego szyję. Czuła żądze, które tylko on mógł zaspokoić.

Zdjął z niej kurtkę i flanelową koszulę, wszystko rzucił w kąt. Spojrzała w dół. Jego opalone palce kontrastowały z jej bladą skórą. Sprawnie odpiął zapinkę z przodu białego koronkowego staniczka i nakrył dłońmi nagie piersi.

Schylił głowę. Ujął wargami sterczącą sutkę, a na Eve spłynęła gorąca fala rozkoszy. Odchyliła głowę do tyłu, podsuwając się ku tym sprytnym wargom.

John – szepnęła. – Och, proszę!

Wtulił na chwilę twarz między jej piersi. Potem uniósł głowę i wyprostował się.

Wiem, księżniczko, ja też cię pragnę. – Z błyskiem w oku rozpiął jej dżinsy, tymczasem ona zrzuciła z nóg buty. Wtedy uniósł ją i posadził na kuchennym blacie.

Błyskawicznie i siebie uwolnił z ubrania. Chwycił w pasie Eve i natychmiast w nią wszedł. Objęła go i przycisnęła do siebie z całej siły.

Tak. Właśnie tak – wyszeptała.

Jego usta nie próżnowały, a biodra kołysały się miarowo. Coraz szybciej, szybciej.

Dużo, dużo później Eve otwarła oczy. Cudownie zmęczona, tkwiła w opiekuńczych ramionach Johna. Uśmiechnęła się radośnie.

John?

Hm?

Spójrz. – Głową wskazała na okno. – Śnieg pada.



ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


W świetle reflektorów samochodu, na tle czarnej nocy, śnieg tworzył jaskrawą zasłonę.

John zacisnął zęby. Starał się nie myśleć o przemoczonym ubraniu, tylko pilnował, by w gwałtownej śnieżycy nie zjechać z drogi. I tylko czasem myślał sobie, że chciałby spotkać tego durnia, który stracił panowanie nad kierownicą, zniszczył kawałek ogrodzenia i odjechał, nie zawiadamiając nikogo.

Większość pracowników Rancza M miała dość oleju w głowie, by siedzieć w domu w czasie zawiei. Na szczęście Mitch, brygadzista, musiał wrócić z miasta i dzięki temu natknął się na kilkanaście krów, które przez zniszczony płot wyszły z pastwiska i wałęsały się po drodze.

Dzięki Bogu, że już po wszystkim, pomyślał John. Krowy zostały z powrotem zagnane na ogrodzoną łąkę, a płot prowizorycznie naprawiony. I wyglądało na to, że zdąży dojechać do domu, nim zamarznie na kamień. Dom. Na samą myśl poczuł ucisk w gardle. Spróbował odegnać od siebie natrętną myśl, lecz bez skutku. Nie mógł oszukiwać się dłużej. Po raz pierwszy w życiu czuł, że ktoś czeka na niego. Zrobiło się mu ciepło na sercu. Oto bowiem, odkąd Eve zagościła pod jego dachem, mógł zająć się sprawami posiadłości. Nie musiał troszczyć się ani o codzienne sprawy, ani o Lissy.

Było to uczucie równie przyjemne, co dziwne. Nigdy przedtem nie było przy nim kogoś, komu mógłby zaufać, na kim mógłby polegać. Co gorsza, raz po raz przyłapywał się na myśli, że bez Eve nie dałby sobie już rady. Irytowało go to.

Potrząsnął głową i wbił wzrok w białą ciemność za szybą. Nie widział prawie nic, tylko instynkt podpowiadał mu, że zbliża się już do zjazdu wiodącego do domu. Nagle dostrzegł w oddali słabe światło zataczające nierówne kręgi. Zwolnił. To było właśnie miejsce, w którym powinien skręcić. Minąłby je, gdyby nie tajemniczy sygnał. Po chwili zobaczył dom – oraz Eve, z latarnią naftową w ręce. Zaklął pod nosem. Wjechał do garażu i wyłączył silnik. Z przerażeniem patrzył, jak wiatr szarpie odzież na jej drobnej postaci.

Cześć. – Stanęła przed nim, nie zważając na pełne oburzenia spojrzenie. Uścisnęła go szybko.

Co ty robisz, u diabła?!. – Musiał podnieść głos, by przekrzyczeć wichurę.

Cofnęła się o pół kroku.

Nie ma światła. Bałam się, że nie zauważysz zjazdu do domu.

Zamierzałaś stać na drodze, dopóki nie przyjadę? – spytał z niedowierzaniem.

Ależ skąd! Zadzwonił Mitch i powiedział, że już wracasz. Stanęłyśmy więc z Lissy w oknie i wypatrywałyśmy świateł twojego samochodu. – Spojrzała mu w oczy. Długie rzęsy pokrywał szron. – Robi się późno. Martwiłam się o ciebie.

To niespodziewane wyznanie na nowo wznieciło uczucia, z którymi walczył cały dzień.

Sam umiem zadbać o siebie – warknął i pociągnął ją w stronę domu.

Wiem, ale... – Biegiem dopadli ganku. Otrzepali się ze śniegu i wbiegli do domu. – Ale to i tak nie zmienia tego, co czuję – dokończyła.

Chrząknął, stropiony. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Wtem wyłoniła się z mroku jakaś drobna postać i podbiegła do niego.

Nic ci nie jest, tatusiu?

Popatrzył w dół, na obejmującą go dziewczynkę. Jak widać, obie jego kobiety niezbyt wysoko oceniały jego samodzielność i zaradność. Właściwie powinien czuć się dotknięty, gdyby nie wiedział, że płynęło to ze szczerego uczucia.

Wszystko w porządku, kochanie – powiedział.

Musi tylko się rozgrzać. – Eve postawiła lampę na blacie, zdjęła rękawiczki i kurtkę. – Masz całkiem mokre ubranie! – krzyknęła, gdy dotknęła jego ramienia.

Taaak. Zauważyłem.

Co się stało?

Wół zepchnął mnie do rowu. – Choć w domu było ciepło jak w uchu, zadygotał.

Wielkie nieba, John! Masz szczęście, że nie zamarzłeś. Posłuchaj, Lissy, kiedy twój tata będzie wkładał suche ubranie, ty przygotujesz mu filiżankę gorącej czekolady, zgoda?

Dobrze! – Lissy pędem pognała do kuchni.

Nie potrzebuję żadnej gorącej czekolady – próbował protestować John. Krępowało go to całe zamieszanie wokół jego osoby. – A gdyby nawet, sam potrafię ją sobie przygotować.

Oczywiście, potrafisz. Ale trzeba dać Lissy jakieś zajęcie. Ona także bardzo niepokoiła się o ciebie.

Milczał, bo i cóż miał powiedzieć? Zaczął rozpinać kurtkę, ale dłonie miał tak zziębnięte, że nie mógł poradzić sobie z guzikami.

Pozwól, ja to zrobię. – Odsunęła na bok jego ręce i po krótkiej chwili stał przed nią w samych kalesonach.

Nic nie pomogło, że był śmiertelnie zdrożony i zmarznięty. Dotknięcia jej dłoni natychmiast zbudziły drzemiące w nim żądze, i tylko obecność Lissy powstrzymała go przed jakąś gwałtowniejszą reakcją. Dlatego kiedy Eve sięgnęła, by rozpiąć mu guzik, chwycił ją za nadgarstki.

Chyba lepiej sam to zrobię.

Spojrzała mu w oczy i z wielkim wysiłkiem powstrzymała się od chichotu.

Pies ogrodnika! – rzuciła tylko.

On także usiłował wyglądać srogo. I także nie zdołał ukryć lekkiego uśmiechu.

Jesteś wyjątkowo niebezpieczna.

Proszę, tatusiu. – Lissy weszła powoli, trzymając w obu rękach wielki, parujący kubek.

Chciał raz jeszcze zaprotestować i powiedzieć, że nie potrzebuje czekolady, jednak gdy spojrzał w oczy dziewczynki, ciężko westchnął i wziął od niej kubek. Ze zdumieniem stwierdził, że czekolada smakuje wybornie. Wysączył ją do ostatniej kropli.

Dziękuję, to było wspaniałe – powiedział. Lissy pojaśniała ze szczęścia.

A teraz może poszłybyście sobie stąd. Chciałbym się przebrać.

W porządku. – Eve ściągnęła wysokie buty. – Tam położyłam suche ubranie dla ciebie.

Świetnie.

Ubrał się. Wciąż nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, jakie zrobiło na nim serdeczne powitanie zgotowane mu przez Eve i Lissy. Wziął latarnię i ruszył w głąb domu, a tymczasem obie panie przeniosły do salonu poduszki oraz śpiwory i naszykowały posłania na podłodze przed kominkiem. Migotliwy blask ognia i śnieżynki wirujące za szybami sprawiły, że zrobiło się nagle przytulnie i ciepło.

Chodź, tatusiu! – zawołała Lissy z głębi śpiwora, poklepując miejsce po swojej prawej stronie. Po jej lewej ręce siedziała opiekunka. – Eve powiedziała, że ja będę spać w środku.

Tak powiedziała? – Dostrzegł skruszone spojrzenie Eve. Trudno. Prawdę mówiąc, nadal był przemarznięty do szpiku kości. Pospiesznie wślizgnął się do śpiwora i idąc śladem Eve, ułożył się z nogami w stronę ognia.

Lissy ziewnęła przeraźliwie i przytuliła się do niego.

Tatusiu?

Hm?

Myślisz, że jutro będziemy mogli wyjść z domu? – Oparła mu głowę na piersi.

Nie wiem. Czemu pytasz?

Chciałabym ulepić bałwana.

Naprawdę? – Otoczył ją ramieniem i przytulił.

Aha! Jeszcze nigdy nie lepiłam bałwanów.

Nigdy?

Nigdy. – Znów ziewnęła. – Babcia zawsze mówiła, że się przeziębię, i musiałam siedzieć w domu.

Jutro nie będziesz musiała.

Naprawdę?

Obiecuję.

Kocham cię, tatusiu.

Nie był przygotowany na taką sytuację. Na moment wszystko w nim zesztywniało. A po chwili, gdzieś z oddali, usłyszał kogoś mówiącego jego głosem:

I ja ciebie kocham, Lissy.

Wiem. – Sapnęła cichutko i usnęła.

Trwał bez ruchu, niepewny, czy nie śniło się mu to wszystko. Poczuł na ramieniu dotknięcie.

Dobrze się czujesz? – spytała cicho Eve.

Jasne.

To świetnie.

Popatrzył niepewnie na córeczkę.

Myślisz, że zbudzi się, jeśli ją przesunę? – spytał.

Nie masz się czego bać.

Ostrożnie wsunął dziewczynkę głębiej do śpiwora i opatulił. Z cichym mruczeniem zwinęła się w kłębek i wtuliła buzię w poduszkę.

Sam też ułożył się wygodniej. Eve wyciągnęła rękę i odgarnęła mu włosy z czoła.

Cieszę się, że jesteś w domu. – Uśmiechnęła się.

Przycisnął jej dłoń do policzka.

Ja też – powiedział.

Nachylili się ostrożnie, by nie obudzić Lissy, i pocałowali. Długo i gorąco. A potem, bez jednego słowa, opadli na poduszki. Ciepło z kominka spowijało Johna jak gruby pled. Jego powieki robiły się coraz cięższe.

Przez głowę przemknęła mu myśl, że to wspaniałe uczucie być częścią rodziny. Potem zasnął.


Panująca dokoła cisza obudziła Johna.

Zapatrzył się w mrok. W pokoju słychać było tylko miarowe oddechy Eve i Lissy oraz trzaskanie dopalających się bierwion.

Wiatr za oknem ustał, a śnieg przestał padać. Nad światem migotały na granatowym niebie miriady gwiazd. Spojrzał na świecące cyfry zegarka. Dochodziła czwarta.

Obrócił się. Eve spała na boku, z ramieniem pod głową, a drugą ręką obejmowała wtuloną w nią Lissy.

Z całą jasnością uświadomił sobie, że gdyby miał odrobinę oleju w głowie, ożeniłby się z Eve. Choć w pierwszej chwili oburzył się na taką myśl, nie dawała mu ona spokoju.

Właściwie, dlaczego nie? spytał sam siebie.

Wiedział, że Eve kocha Lissy. Czuł też, że i dla niego miała coraz więcej uczucia. Taki związek każdemu przyniósłby korzyści. Lissy zyskałaby wspaniałą matkę, on – poczucie bezpieczeństwa, świadomość, że wyjeżdżając do pracy zostawia dziecko i dom w dobrych rękach. Eve natomiast mogłaby powrócić do życia, do jakiego przyzwyczaił ją dziadek. Mogłaby znów kupować ładne ciuszki, jeździć dobrym autem, spełniać zachcianki, na które nie wystarczy pensji niani.

Były, rzecz jasna, i negatywne aspekty tej sytuacji. Kiedyś, niespodziewanie, Eve mogła po prostu odejść. Trudno, wytrzyma to. Namiętność, która ich złączyła, może wypalić się do tego czasu, a chęć przebywania z Eve, rozmawiania, opiekowania się nią – pokona. A Lissy będzie wtedy już starsza...

Leżał tak długo, bijąc się z myślami. Rozważał wszystkie za i przeciw, lecz klamka już zapadła. Podjął decyzję. I kiedy wreszcie usypiał, był już pewien, że postąpi słusznie.


Słońce poranka rozsypało miliony iskierek na śnieżnej pierzynie okrywającej cały świat.

Eve przyglądała się, jak John podsadzał Lissy, by mogła włożyć kapelusz na głowę bałwana. Kiedy zrobiła to, cofnęli się oboje o kilka kroków.

No i jak? – spytał John.

Lissy przyglądała się bałwanowi w skupieniu.

Jest doskonały – powiedziała stanowczo. – Tylko...

Co?

On nie ma twarzy.

Masz rację.

Myślę, że mogę wam pomóc. – Eve uśmiechnęła się.

Naprawdę? – Lissy aż podskoczyła z radości.

Aha. – Eve zanurzyła dłonie w kieszeniach. – To chyba świetnie nada się na oczy. – Podała dziewczynce dwa okrągłe pierniczki. – Mam tu też marchewkę na nos. A usta mogą być z czekoladowych batoników.

Cudownie! – zawołała Lissy. – A guziki do płaszcza?

Mogą być z kamyków. Twój tatuś może przynieść kilka z podjazdu – uśmiechnęła się do Johna słodziutko.

Serdeczne dzięki – powiedział ponurym głosem, lecz radosne błyski w oczach zdradzały mistyfikację.

John od samego rana był we wspaniałym nastroju. Eve zauważyła to już wtedy, gdy podniecona Lissy zbudziła ich, by poinformować, że świeci słońce.

Dziewczynka pociągnęła ją za brzeg kurtki.

Możesz mnie podnieść, Eve? Zrobię mu buzię.

Oczywiście.

Kiedy John wrócił z kamykami, prawie skończyły swoje dzieło. Odebrał Eve Lissy.

Nie powinnaś jej dźwigać – powiedział. – Jest zbyt ciężka.

Jestem silniejsza, niż wyglądam – powiedziała z powagą.

Nic nie odpowiedział. Postawił Lissy na ziemi i wręczył jej kamyki.

Jesteś zadowolona? – spytał, kiedy skończyła przystrajać śniegową postać.

Skinęła głową.

Tylko... – bąknęła.

Co jeszcze?

Jest jakiś taki... goły. John wzniósł oczy do nieba.

Wielkie nieba, przecież to tylko bałwan!

Wiem o tym, ale powinien mieć jakieś ubranie.

Masz rację. – Eve uśmiechnęła się. Zdjęła szalik i owinęła nim szyję bałwana. – Jak teraz wygląda?

Tylko czy ty nie zmarzniesz? – Lissy przygryzła wargi, nim zdążyła odpowiedzieć, John wcisnął jej na głowę swój kapelusz.

Dopóki ja tu jestem, Eve nie zmarznie. A jeśli to nie pomoże, mam inny sposób.

Bez żadnego ostrzeżenia chwycił Eve w ramiona i pocałował.

Tatusiu! – Lissy zachichotała cichutko.

No co? – John zrobił zdziwioną minę.

Pocałowałeś Eve!

Wiem.

Ale dlaczego?

Bo ją lubię.

Naprawdę?

Pewnie. A ty nie?

Jeszcze jak!

Bez dalszych ceregieli przyciągnął dziecko, aż znalazło się między nimi.

To dlatego, że jesteś z rodu MacLarenów. – Spojrzał w dół, ścisnął małą porozumiewawczo i uśmiechnął się do Eve. – A my, MacLarenowie, mamy wyjątkowo dobry gust.

Nie zamierzam się spierać – mruknęła Eve. Zarzuciła mu ramiona na szyję, przyciągnęła go do siebie i pocałowała.

Jakże wspaniale smakowały jego gorące usta w ten mroźny poranek. Przytuliła się do niego. Wplotła palce w jego włosy. A czas stanął w miejscu.

O rany! – Gdzieś z bardzo daleka dotarł do niej głos Lissy. – Czy wy możecie oddychać?! i John wyprostował się, zakasłał. A potem... a potem Eve po raz pierwszy usłyszała Johna, jak się śmieje. Zrobiło się jej wspaniale na duszy. Śmiech MacLarena, jak bąbelki szampana, poruszył jej serce.

Kochała go. Czas był już najwyższy, by mu to powiedzieć.



ROZDZIAŁ JEDENASTY


Eve zatrzasnęła drzwiczki samochodu i ruszyła w stronę domu.

Choć temperatura wzrosła tylko niewiele ponad zero, z weekendowego śniegu nie zostało ani śladu. Trzy dni bladego słońca wystarczyły i ostał się tylko samotny i nieco koślawy bałwan Lissy.

Eve zaniosła do kuchni zakupy. Sprawdziła, jak miewa się kurczak, wstawiony wcześniej do piecyka, oraz rozpaliła w kominku.

Potem ułożyła obok telefonu stertę listów do Johna. Wreszcie, z ociąganiem, sięgnęła po dużą, szarą kopertę. Odebrała ją od Gusa Bolta, kiedy była w mieście. Nie było wątpliwości, kto był nadawcą tej przesyłki, bowiem nazwisko Morrisa Chapmana, a także numer skrzynki pocztowej w Two Pennies w Nowym Meksyku, wydrukowane były dużymi, grubymi literami.

Ciężko westchnęła. Ostatnie dni były tak cudowne, a tu rzeczywistość przypomniała o sobie tak brutalnie. Już dawno powinna była się nauczyć, że życie nie jest sielanką.

Podeszła do stołu, usiadła i otwarła kopertę. Wewnątrz był plik papierów. Zdjęła łączący je spinacz. Na samym wierzchu był list. Odłożyła go na bok i zaczęła przerzucać pozostałe kartki. Były to dokumenty finansowe jakiejś kopalni, a wśród nich znajdował się bladozielony papierowy prostokąt.

Wysunął się jej z palców i spłynął na blat stołu. Wielkimi ze zdumienia oczami Eve wpatrywała się w wystawiony przez kopalnię w Two Pennies czek, opiewający na sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów.

Zaparło jej dech w piersiach.

Kiedy otrząsnęła się z szoku, sięgnęła po list. Był krótki i rzeczowy. Pisał do niej pan Chapman, że siedem lat wcześniej jej dziadek zainwestował w podupadającą kopalnię srebra. Przez długie lata kopalnia walczyła o przetrwanie, aż wreszcie, przed dziesięcioma miesiącami, natrafiono na wielkie złoże srebra. Załączony czek stanowił pierwszą ratę należnego Maksowi zysku. Należało spodziewać się następnych.

Eve siedziała jak skamieniała. Z trudem usiłowała zatrzymać tańczące jej przed oczami wyrazy. W końcu dotarło do niej, że niepotrzebnie się zamartwiała i że nie będzie musiała oddawać panu Chapmanowi żadnych pieniędzy.

Potrząsnęła głową. Czemu nie stało się to kilka miesięcy wcześniej? pomyślała z goryczą. Nie musiałaby wtedy żebrać u Johna o pracę, tylko spokojnie wyjechałaby z Lander.

Ale wtedy nie poznałaby lepiej – i nie pokochała – MacLarena i Lissy.

Na samą myśl o tym zadrżała.

Tylko co teraz? zadała sobie pytanie.

To nie miało już znaczenia. Była tam, gdzie pragnęła być, z dwojgiem ludzi, których kochała jak nikogo na świecie. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz będzie się czuła znacznie bezpieczniej. I że będzie mogła – tu uśmiechnęła się – trochę zaszaleć. Nie tylko wreszcie pozwoli sobie na kupno dla Lissy największego domu dla lalki Barbie, ale także na niezwykle piękne siodło dla Johna, które widziała ostatnio w Missouli.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

Wtedy usłyszała stuknięcie kuchennych drzwi i dźwięk znajomych kroków. Szybko złożyła czek oraz pozostałe papiery i przykryła je kopertą. Podzieli się z nim dobrą nowiną, ale nieco później, kiedy już sama się z nią oswoi.

Było coś znacznie ważniejszego, co chciała mu powiedzieć, gdy tylko znajdzie sposobność.

Cześć. – John wszedł do salonu.

Cześć, cześć. – Nie mogła powstrzymać się. Podbiegła do niego, wspięła się na palce i pocałowała go. Przytulił ją i odwzajemnił pocałunek.

Trwało to naprawdę długo.

Kiedy już brakło im tchu, oparł czoło o jej czoło.

To mi się podobało – powiedział. – Gdzie jest Lis?

U Jenny. Umówiłam się, że przyjadę po nią około ósmej.

W takim razie... – Iskierki zamigotały mu w oczach. Zastygła, zdezorientowana, gdyż odsunął ją i wyszedł.

Miała już zamiar pobiec za nim, gdy pojawił się z powrotem, ze śpiworem pod pachą.

Rozpiął zamek i rozpostarł śpiwór przed kominkiem. Zdjął buty i ustawił je obok fotela, a potem zaczął rozpinać koszulę, wciąż patrząc Eve prosto w oczy.

Od piątkowej nocy wciąż myślałem o tym, żeby kochać się z tobą przed kominkiem – powiedział.

Uśmiechał się przy tym tak, że poczuła dziwną słabość w kolanach.

W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak przyznać, że i ja o tym myślałam.

Nie odrywając od niego oczu, zaczęła także się rozbierać.

Naprawdę?

Mhm.

Nawet nie starał się ukryć, jak bardzo ucieszyła go jej odpowiedź. Zbudowany jak posąg, stał w półmroku otoczony migotliwą poświatą płonącego na kominku ognia. Po prostu czekał.

Naga, podeszła do niego.

Długą chwilę wpatrywał się w nią bez słowa.

Jesteś niewiarygodnie piękna, Eve. – Przytrzymał ją za włosy i wolno schylił głowę. – Powiedz moje imię – r poprosił. – Chciałbym usłyszeć, jak je wymawiasz.

John. – Położyła mu ręce na ramionach. – John. Zwarli się w pocałunku, a ich serca zabiły gwałtowniej.

Pragnienia rozgrzały krew. John objął ją w talii i ostrożnie ułożył na śpiworze.

Kochanie – szepnął, kładąc się obok – pragnę cię. Pragnę cię tak bardzo.

Wkrótce pędzili w jednym rytmem ku szczytom rozkoszy.

Kiedy byli już u kresu, Eve zawoła:

Tak, John, tak...

A gdy stało się, co stać się miało, nie mogła już dłużej wstrzymywać słów miłości.

Kocham cię, tak bardzo cię kocham.

Zwarci w ciasnym uścisku, długo leżeli przytuleni. Eve straciła poczucie czasu. Wiedziała tylko jedno: nigdy przedtem, z nikim, nie łączyło jej tak wiele.

Wiele minut później John podniósł głowę. Ostrożnie wsparł się na łokciu i popatrzył na nią.

Wszystko w porządku? – spytał.

Aha. – Uśmiechnęła się, rozmarzona.

Wydało się jej nagle, że dostrzegła dziwny cień w jego spojrzeniu. Lecz trwało to tak krótko, że nie miała pewności, tym bardziej że w jego głosie nie zauważyła niczego niepokojącego.

Dobrze. To dobrze – powiedział. Nie wypuszczając jej z objęć, ułożył się na plecach.

Wydawało się mi, pomyślała. Ułożyła się wygodniej na jego gorącym, muskularnym ciele.

Na dworze robiło się coraz ciemniej. Nadchodziła noc. Ogień na kominku dogasał, żarzył się delikatnie. Z wolna oddech Eve uspokajał się, a jej serce biło coraz bardziej miarowo. Przytuliła głowę do ramienia Johna. Czuła, że jej powieki stają się coraz cięższe. Zamknę je. Tylko na chwileczkę, pomyślała.


Kiedy zbudziła się, było już zupełnie ciemno, a John siedział przy niej, oparty o kanapę. Nie wiadomo kiedy włożył dżinsy, a ją okrył kocem. Wzruszyła ją ta troskliwość. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego nagiej piersi.

Cześć.

Witaj – powiedział z niezwykłym wzruszeniem w głosie.

Długo mnie nie było?

Prawie godzinę.

Co? – Przyciskając koc do piersi, usiadła gwałtownie. – Kolacja musiała spalić się na amen.

Spokojnie. – Pogłaskał ją po plecach. – Zdążyłem wyłączyć piecyk.

Och! – Przysunęła się do niego. – Dziękuję. Płonąca na kominku szczapa strzeliła głośno, sypiąc wkoło iskrami. Siedzieli w ciszy, wpatrzeni w ogień.

Mówiłaś prawdę, kiedy powiedziałaś, że mnie kochasz? – spytał niespodziewanie.

Tak, oczywiście. – Czuła podświadomie, że to pytanie musiało paść.

Myślę, że chyba powinniśmy się pobrać – oświadczył z namysłem.

Była tak zaskoczona, że na chwilę przestała oddychać.

Tak uważasz? – bąknęła.

Tak. Wiem, że nie znamy się zbyt długo, ale mnie nawet te krótkie chwile wystarczą. Chciałbym, żeby ludzie dowiedzieli się, że jesteś moja. Tak jak chciałbym móc zasypiać z tobą w jednym łóżku i budzić się przy tobie każdego ranka.

Serce Eve wypełniło się radością. Do tej pory nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo pragnęła być jego żoną. Spędzić z nim resztę życia, mieć z nim dzieci, dzielić z nim jego nadzieje i marzenia, rozczarowania i sukcesy.

Jej milczenie zaniepokoiło go.

Zastanów się, Eve – powiedział. – Będziesz miała ładny dom i dziecko, które cię uwielbia. I nie będziesz musiała martwić się o pieniądze. Dam ci wszystko, co dawał ci Max, a nawet więcej. Będziesz mogła pozwolić sobie na wszystko. Z wyjątkiem, może, podróży.

Z każdym jego słowem mróz ścinał krew w jej żyłach.

Uważasz, że tego właśnie pragnę? – spytała powoli.

Być może powinienem był ubrać to w ładniejsze słowa, ale... tak. Dlaczego nie? Jesteś piękną kobietą i zasługujesz na ładne rzeczy. A poza tym, dlaczego nie miałabyś wyjść za mąż i jeszcze coś z tego mieć?

Rozumiem. W ten sposób ty miałbyś seks, a ja pieniądze, tak? – powiedziała niemal niedosłyszalnie. Miała wrażenie, jakby serce pękało jej na drobne kawałeczki. Nagle zrobiło się jej zimno. Rozejrzała się niespokojnie, a nie mogąc nigdzie znaleźć swojej bielizny, wciągnęła na siebie sweter i dżinsy. – Wydaje mi się, John, że coś takiego ma swoją nazwę. I to na pewno nie jest małżeństwo. – Wstała i włożyła buty.

Zerwał się na równe nogi.

Psiakrew! Eve, nie przekręcaj moich słów! Przecież nie powiedziałem, że nic do ciebie nie czuję, bo tak nie jest. Jeśli jednak oczekujesz ode mnie romantycznych wyznań, to nic z tego nie będzie.

A to czemu? – Z trudem skryła ból, jaki sprawiły jej te słowa.

Bo ja tego nie potrafię. Już w dzieciństwie nauczyłem się, że cała ta miłość jest mocno przereklamowana i nigdy nie trwa wiecznie.

Kamienny wyraz jego twarzy uświadomił jej, że on naprawdę wierzył w to, co mówił. Podeszła do stołu i nie odwracając się, powiedziała:

Jak możesz tak mówić? Popatrz, co stało się z tobą i Lissy. Wiem, że kochasz ją...

To coś innego – warknął i podszedł do niej.

Możliwe, ale nie mogłeś przewidzieć, że do tego dojdzie. Czemu więc pozwoliłeś, by Lis stała się dla ciebie tak ważna?

A jak myślisz? Przecież to moja krew. Nie mogłem odwrócić się do niej plecami, zwłaszcza po... – Urwał gwałtownie.

Zwłaszcza po czym?

To nie ma znaczenia.

Nie uwierzyła mu. Powtórzyła w myślach jego słowa i odnalazła zakończenie.

Nie mogłeś odwrócić się plecami do Lissy tak, jak twoja matka zrobiła tobie – powiedziała cicho. – To chciałeś powiedzieć, prawda?

Powiedziałem już, że to nie ma znaczenia.

A ja sądzę, że ma. – Dostrzegła szansę i ciągnęła dalej. – Pamiętasz tamten ranek, kiedy jeden z koni okulał?

O co chodzi? – Popatrzył na nią bez wyrazu.

Kiedy obudziłam się, zrobiło mi się zimno, postanowiłam więc pożyczyć sobie jedną z twoich koszulek. Nie miałam zamiaru szperać po twoich szufladach. Przypadkiem znalazłam kurteczkę z kartką napisaną przez twoją matkę.

Nie miałaś prawa... Zignorowała go.

Wtedy sądziłam, że zachowałeś te rzeczy, gdyż są jedyną po niej pamiątką. Ale teraz... wydaje mi się...

Co ci się wydaje? – Jego głos stał się zimny jak stal.

Wydaje mi się, że trzymasz je, by wciąż utwierdzały cię w przekonaniu, że nie możesz ufać ludziom, którzy mówią, że cię kochają. Bo w końcu i tak cię zranią.

Nie masz zielonego pojęcia, o czym mówisz. – Odwrócił się gwałtownie i potrącił stół. Wszystkie papiery od Morrisa Chapmana rozsypały się po podłodze. Zaklął, schylił się, by je pozbierać, i znieruchomiał. Wolno podniósł czek i wpatrywał się weń długo. A spojrzenie miał coraz chmurniejsze.

Otrząsnął się i cisnął papiery.

Tyle prawdziwej miłości – rzucił szyderczo. – Nic dziwnego, że nie jesteś zainteresowana małżeństwem ze mną.

Co?!

Jak widać, wpadło ci trochę grosza. Mogłaś jednak powiedzieć mi prawdę, zamiast ciągnąć tę farsę.

Jesteś głupcem, jeśli wierzysz w to, co mówisz.

Czyżby?

Tak. Kocham cię, John. Bez względu na to, jak źle mnie potraktujesz, to się nie zmieni.

Tak, tak, pewnie!

Zacisnął usta, aż utworzyły cieniutką linię. Sięgnęła po kluczyki i torebkę.

Jadę po Lissy. A kiedy wrócę... – Spojrzała mu w twarz. Dostrzegła kamienny upór w jego oczach. Zrozumiała, że cokolwiek powiedziałaby, i tak nie zamierzał jej wysłuchać.

Ale musiała spróbować, choćby miało to nim wstrząsnąć.

Kiedy wrócę, spakuję się i wyjadę. – Wstrzymała oddech i ruszyła do drzwi.

John nie powiedział ani słowa.


Tatusiu?

John oderwał wzrok od monitora komputera. W drzwiach gabinetu stała Lissy.

Usłyszał, jak przyjechały już przed godziną, ale wolał zostać w swoim biurze. Tyle miał zaległości w pracy... a poza tym, cóż nowego mogła przynieść kolejna konfrontacja? Powiedzieli sobie z Eve aż za dużo. Chciał też oszczędzić Lissy niepotrzebnych przeżyć.

Ze spojrzenia córeczki wyczytał, że Eve nie była aż tak dyskretna. Z wściekłością i rozpaczą dostrzegł łzy lśniące w oczach córki. I jej drżące wargi. Wyglądała, jakby właśnie straciła najlepszą przyjaciółkę.

Słucham, Lissy?

Przez chwilę wahała się. Potem podbiegła i rzuciła się mu w ramiona.

Eve wyjeżdża. – Zalała się łzami. A więc jednak, pomyślał.

Poczuł ogromny ciężar w piersi, lecz spróbował otrząsnąć się. Poklepał Lissy po drobnych, drżących ramionkach.

Wiem. – Gorączkowo poszukiwał właściwych słów. – Ale nie musisz się martwić, damy sobie radę i bez niej, kochanie. Obiecuję.

Podniosła ku niemu zapłakaną buzię.

Ale ja nie chcę, żeby wyjechała! – zawołała dziewczynka, szlochając gwałtownie. – Powiedziała, że odwiedzi mnie w szkole. I że przyjedzie na mój występ baletowy. Ale tto nie to samo. – Załkała jeszcze głośniej. – Nie możesz czegoś zrobić, żeby została?

Lissy... – Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.

Proszę, tatusiu! – Uczepiona jego ramienia, wbiła w niego spojrzenie olbrzymich, niebieskich oczu.

W pierwszej chwili zapragnął spełnić jej życzenie, lecz nagle stanęła mu przed oczyma Eve, wychodząca z salonu. I znów ogarnęła go wściekłość. Przecież jego jedyną zbrodnią było to, że zaproponował jej korzystne dla obojga małżeństwo. A co ona zrobiła? Obraziła go. Wyraźnie dała mu do zrozumienia, że zaoferował jej za mało.

Czym potwierdziła tylko, co wiedział już od dawna: że miłość nic nie jest warta.

Nie mogę, Lis – odparł głucho.

Ale czemu? Czy pokłóciliście się?

Lissy podsunęła mu doskonałe wytłumaczenie. Powód, który mogła zrozumieć.

Można tak powiedzieć.

Och! – Zagryzła wargi i rozważała jego odpowiedź. Potem nabrała głęboko powietrza i cichutko, niepewnym głosem, spytała: – Jeśli my pokłócimy się... to czy ja też będę musiała odejść?

Niech to wszyscy diabli!

Nie. Nie!!! – Przytulił ją z całej siły. – Nic nie jest w stanie sprawić czegoś takiego. Jesteś moją córką i zostaniesz tutaj na zawsze. Rozumiesz?

Ulga i zakłopotanie pojawiły się w jej spojrzeniu.

Przecież wiem, że Eve cię kocha. Sama mi to powiedziała. Mówiła też, że ty i ja jesteśmy dla niej najważniejsi na świecie. A ty każesz jej wyjechać?! To niesprawiedliwe!

Nie, to nie ja. Ona sama zdecydowała...

A ty nawet nie próbujesz jej zatrzymać. Dlaczego? Z trudem zachowywał spokój.

Pamiętasz, opowiadałem ci kiedyś, że wychowywałem się w sierocińcu?

Aha! – Przytaknęła głową.

Widzisz, to mnie wiele nauczyło. Między innymi tego, że nie mogę ufać temu, co mówią ludzie.

To znaczy, że Eve kłamie?!

Zmarszczył się. Trochę inaczej chciał to powiedzieć, ale...

No cóż, tak.

Po co miałaby to robić?

Popatrzył w błękitne oczy córki i uświadomił sobie, że na to pytanie nie znał odpowiedzi.

Dwa dni wcześniej – nawet dwie godziny temu – powiedziałby, że Eve oszukiwała samą siebie. Że łatwiej jej było uznać, że pokochała go, niż przyznać, że chodziło jej o bezpieczeństwo, które on mógł jej dać.

Jednak po otrzymaniu przez nią czeku na pokaźną sumę sześćdziesięciu pięciu tysięcy dolarów takie wyjaśnienie nie miało sensu.

Przecież musi istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie, przekonywał samego siebie.

Nie wiem – odparł szorstko. – Ale to, co wiem na pewno, poznałem wówczas, gdy byłem jeszcze młodszy niż ty. W życiu można polegać tylko na sobie.

To było bardzo dawno, tatusiu, a teraz jesteś już dorosły. Ja polegam na tobie. Czy miałabym przestać?

To proste pytanie zapędziło go w ślepy zaułek. Pod skupionym spojrzeniem córeczki zaczęły pękać podstawy, na których zbudował cały swój świat.

Na pewno nie. Na pewno! – Tylko tyle mógł powiedzieć.

To dobrze. – Przytuliła się do niego.

Lecz on prawie jej nie usłyszał, bo w głowie huczało mu od natłoku myśli. Faktycznie, był już dorosły, lecz od bardzo, bardzo dawna nie rozumował jak człowiek dojrzały. Eve miała rację. Zachował kurteczkę z kartką właśnie po to, by przypominały mu, że matka go porzuciła. Aby mógł stale utwierdzać się w przekonaniu, że miłości nie wolno ufać.

W rezultacie przez całe życie starannie unikał jakichkolwiek związków uczuciowych. Nie dlatego, że nie wierzył w miłość, lecz dlatego, że na własnej skórze przekonał się, jak bardzo potrafi zranić. Tego właśnie bał się najbardziej.

I wtedy pojawiła się Eve. Chociaż od początku wiedział, jak wielkie stanowiła dlań zagrożenie, nie umiał oprzeć się jej, mimo że próbował.

Teraz, gdy poznał ją lepiej, musiał przyznać, że dla niej pieniądze nie miały znaczenia, lecz to właśnie on nadał im tak wielką wagę, aby przed samym sobą usprawiedliwić swój bliski związek z Eve. Przez cały ten czas w głębi duszy bał się bowiem, że jeżeli Eve nie będzie zależna od niego, zostawi go. Tak jak matka.

I w rezultacie doprowadził do tego, że odeszła.

Tatusiu? Nic ci nie jest? Dziwnie wyglądasz. Chrząknął.

Nic mi nie jest, kochanie. Ja tylko... bardzo chciałbym, żeby Eve została. Obawiam się jednak, że bardzo ją zraniłem. I nie wiem, jak mógłbym to naprawić.

Lissy poklepała go po ramieniu.

Nic się nie martw, tatusiu. Cokolwiek się stało, Eve ci wybaczy.

Lecz on nie był tego tak bardzo pewny. Ale kiedy niósł Lissy do łóżka, modlił się o to gorąco.


To już wszystko, pomyślała Eve bez cienia satysfakcji, kiedy ułożyła ostatnią kupkę bielizny w jednej z dwóch wielkich walizek, leżących na łóżku. Trudno jednak radować się, gdy człowiek opuszczał miejsce – i ludzi – których pokochał.

Zacisnęła powieki. Po raz kolejny wracała myślami do zdarzeń, które sprawiły, że musiała wyjechać. Może powinna była jednak postąpić trochę delikatniej? Wysłuchać Johna, powiedzieć mu, że potrzebuje czasu do namysłu?

Powinna była zrobić cokolwiek. Nie odrzucać jego propozycji i nie udawać, że pragnie stąd wyjechać. John był dumnym człowiekiem, a ona postawiła go pod ścianą. Gdyby nie zaszantażowała go, mogliby jeszcze porozmawiać, spokojnie wszystko sobie wyjaśnić...

Ciężko westchnęła. Wiedziała przecież, że nie mogła postąpić inaczej. John przez ponad trzydzieści lat stawał się takim, jakim teraz był. Naiwnością z jej strony byłoby sądzić, że w jednej chwili ktoś może go odmienić. To musiało wyjść od niego samego, bowiem niczego nie można było mu narzucać.

Dlatego lepiej dla nich obojga będzie, gdy pogodzą się z faktami, choć miała wrażenie, że jej serce rozdzierane jest na strzępy...

Z korytarza doleciał niewyraźny dźwięk. Nie patrząc nawet, szóstym zmysłem wyczuła, że to był John. Spłoszyła się. Zastanawiała się gorączkowo, czego mógł jeszcze od niej chcieć. I modliła się, by starczyło jej sił do zachowania godnej postawy.

Czekała, aby odezwał się. Ponieważ milczał, zamknęła walizkę.

No, to wszystko. – Starała się, by zabrzmiało to spokojnie. – Jeszcze tylko obrazki Lissy. Chyba zapakuję je do koperty, żeby się nie pogniotły. – John wciąż się nie odzywał, więc paplała dalej. – Chrissy przyjedzie po mnie. – Spojrzała na zegarek. – Powinna być tu za godzinę. Czy Lissy jest już w łóżku?

Tak – odezwał się wreszcie. – Położyłem ją kilka minut temu.

Szkoda, w takim razie dam jej tylko całusa na dobranoc. – Zmusiła się, by odwrócić się ku niemu. Niestety, nic się nie zmienił w ciągu ostatnich godzin. Nadal był wysoki, przystojny i niewiarygodnie męski. Eve właśnie w tej chwili pojęła, co to znaczy kochać kogoś aż do bólu.

Byłbym wdzięczny, gdybyś zechciała zaczekać minutkę. – Przestąpił z nogi na nogę i wcisnął ręce w kieszenie. Gdyby go nie znała, pomyślałaby, że jest zdenerwowany.

Doprawdy, nie sądzę...

Proszę, Eve. Wysłuchaj mnie.

Wszystko w niej sprzeciwiało się temu, co miało nastąpić. Nie czuła się na siłach jeszcze raz usłyszeć, że nigdy jej nie kochał. Z drugiej strony, nie zamierzała szarpać się z nim, by odsunąć go od drzwi. Nie miała więc wyboru.

Słucham.

Chciałbym spróbować jeszcze raz. Poczuła bolesny skurcz serca.

Naprawdę?

Tak. – Odchrząknął. – Miałaś rację z tymi rzeczami, które zostały po mojej matce. Trzymałem je tylko po to, aby przypominały mi, w jaki sposób mnie porzuciła. I że nie wolno ufać miłości. Mówiłem sobie, że uczciwie stawiałem czoło prawdzie, której inni ludzie nie mieli odwagi spojrzeć w oczy. – Ironiczne nutki zadźwięczały w jego głosie. – Nie robiłem tego, aby bronić samego siebie. Uważałem po prostu, że byłem w ten sposób wolny i niezależny.

Okazywałeś to bardzo wyraźnie, a mimo to pragnęłam cię. Prawda, najpierw było to fizyczne pożądanie, lecz nagłe zapragnęłam czegoś więcej, choć przyznaję, że za nic nie chciałam przyznać przed samą sobą, iż cię pokochałam. Uważałam, że jak długo będę się przed tym bronić, tak długo nie zdołasz mnie zranić. – John skrzywił się w wymuszonym uśmiechu – Ale to nic nie dało – ciągnęła. – Dziś wiem to na pewno. Bowiem bez względu na to, jak bym to nazwała, życie bez – ciebie to życie bez najlepszej części mnie samej.

Zamrugała gwałtownie powiekami, zaskoczona niespodziewanym pojawieniem się łez w oczach. Chciała powstrzymać go, by nie zaczął jej pocieszać i wmawiać, że taka kobieta jak ona jeszcze ułoży sobie życie i kiedyś zapomni o nim. Nie chciała tego słyszeć, bo wiedziała, że nigdy nie przestanie kochać MacLarena. Zmusiła się jednak do milczenia. Instynktownie wyczuła, że on i tak musiał wyrzucić to z siebie, bez względu na to, jak trudne miałoby to być.

Kocham cię, Eve. Myślę, że pokochałem cię, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Chciałbym, żebyśmy razem spędzili resztę życia. Nie obiecuję, że wszystko będzie doskonałe. Wiem, że nie jestem łatwy we współżyciu. Poza tym tak długo żyłem sam, że nie umiem dzielić się uczuciami z innymi. Jeśli jednak zostaniesz, jeśli dasz mi szansę, obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy... Wyjdź za mnie, najdroższa, proszę.

Och, tak, John. Tak! – Nie mogła już czekać ani chwili. Ruszyła, by przytulić go, wziąć w objęcia. Lecz on był szybszy. Chwycił ją w ramiona i przycisnął do siebie.

Trwali bez ruchu, przytuleni, a Eve słuchała bicia jego serca.

Kocham cię – szepnęła.

Powiedz to jeszcze raz. – Uścisnął ją jeszcze mocniej.

Kocham cię – Uśmiechnęła się.

Dzięki Bogu. – Powoli wypuścił powietrze z płuc. – I ja ciebie kocham.

Umilkli, rozkoszując się swoją bliskością.

Chyba powinnam zadzwonić do Chrissy – powiedziała Eve po bardzo długiej chwili.

Świetny pomysł. – Nie zwolnił uścisku.

I powinniśmy chyba zawiadomić Lissy?

Tak. Chyba tak. – Wciąż stał bez ruchu. – Ale najpierw mam zamiar cię pocałować. Może nawet niejeden raz.

Uniosła głowę, by spojrzeć mu w twarz. Niebieskie oczy lśniły wszystkimi, tak długo skrywanymi uczuciami.

To brzmi obiecująco. – Uśmiechnęła się. I nie doznała zawodu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NIE BYŁO CIEBIE TYLE LAT
NIE BYŁO CIEBIE TYLE LAT
PRZEŻYŁAM Z TOBA TYLE LAT, teksty piosenek
WIERSZE Za tyle lat
PRZEŻYŁAM Z TOBĄ TYLE LAT, Teksty 285 piosenek
PRZEŻYŁAM Z TOBĄ TYLE LAT
PRZEŻYŁAM Z TOBĄ TYLE LAT, teksty piosenek
prze bfy b3am+z+tob b9+tyle+lat VY75B7BTHZ5WG4GOWEQ6D7V6Z5J3FSERVXBFX6I
Krystyna Giżowska Przeżyłam z tobą tyle lat
343 Cross Caroline Dziecko zamieci
Krystyna Giżowska nie bylo ciebie tyle lat
Nie było ciebie tyle lat
Konstanty Ildefons Gałczyński Już kocham cię tyle lat
PRZEŻYŁAM Z TOBĄ TYLE LAT
388 Cross Caroline Przyjaciółka z dzieciństwa
Cross Caroline Dziecko zamieci
Nie było ciebie tyle lat Krystyna Giżowska doc
Cross Caroline Dziecko zamieci(1)
Przeżyłam z tobą tyle lat K Giżowska doc

więcej podobnych podstron