Caroline Cross Dziecko zamieci

background image

CAROLINE CROSS

Dziecko zamieci

(The baby blizzard)

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jasnobłękitny cadillac, za którym Jack jechał od kilku godzin, wpadł na zaśnieżonej

szosie w straszny poślizg. Ranczer zauważył auto, gdy minęło go na autostradzie na północ

od Casper.

Trudno uwierzyć, lecz Jack nudził się za kierownicą, choć za oknami jego półciężarówki

szalała taka śnieżna zawieja, że samochód z trudem opierał się uderzeniom wiatru. Kierowcę

nużyła szarość nieba, niezwykła o tej porze roku, umiarkowana temperatura powietrza i

jednostajna, równinna pustka po obu stronach szosy. Był wyjątkowo ponury, styczniowy

dzień.

Wszystko razem dopełniało złego nastroju, w który Jack popadł, gdy w kancelarii

adwokata ujrzał Jareda i Elise. Chcąc oderwać uwagę od niewesołych myśli, rzucił okiem na

cadillaca.

W tej samej chwili silny podmuch wiatru zaatakował ciężarówkę i Jack musiał mocno

chwycić za kierownicę, by utrzymać się na szosie. Co z tego, że błękitny wóz prowadziła

kobieta? Czy to wystarczający powód, by tak silnie przeżyć pozbawioną znaczenia wymianę

spojrzeń?

Nie była nawet specjalnie ładna. Fascynowały go tylko te wspaniałe włosy w kolorze

grzywy jego ulubionej gniadej klaczy i pełne, soczyste wargi, budzące grzeszne myśli.

Ale ładna nie była. Może z wyjątkiem momentów, w których. .. się uśmiechała.

Obdarzyła go zagadkowym uśmiechem, gdy przejeżdżał obok stacji benzynowej w

Kaycee. Tam się zatrzymała, by zatankować paliwo. Na myśl o tym Jack zacisnął zęby.

Musiała źle zrozumieć to, że wówczas zwolnił. Pewnie sądziła, iż zapragnął na nią popatrzeć.

W rzeczywistości zrobił to ze względu na pogodę, bo właśnie zaczął sypać śnieg.

Teraz przymrużył oczy, chcąc przebić wzrokiem zadymkę. Niechętnie, ale musiał

przyznać, że choć tam, na stacji, widok trochę mu przesłaniały otwarte drzwi cadillaca, to, co

zobaczył, i tak mocno go poruszyło. Musiałby być ślepy, żeby nie spostrzec długich,

zgrabnych nóg, kształtnych ramion, prowokacyjnych warg, mocno zarysowanego podbródka,

inteligentnych ciemnych oczu. Tylko ktoś wyjątkowo tępy, obserwując, jak facet z obsługi

stacji skakał wokół tej dziewczyny, nie doszedłby do wniosku, że również to, co zasłaniał

samochód, było w niej bardzo pociągające.

No więc dobrze, jak na niezbyt ładną kobietę, z tym swoim uśmiechem i lśniącymi,

powiewającymi na wietrze włosami była stworzeniem, na które warto popatrzeć. Jack nie

przywiązywał wagi do tych spostrzeżeń.

Jared i Elise nauczyli go obojętności. Po tym, co dzięki nim przeżył, niewiele już go

poruszało. Pozbawili go idealistycznych złudzeń, dziecięcej ufności wobec świata,

niemądrych nadziei i marzeń.

Może dlatego tak wstrząsnęło nim odkrycie, że po szoku, którego doświadczył, jego

libido jeszcze nie zamarło. Przez trzy lata, które upłynęły od chwili, gdy w sali sądowej

dowiedział się, jak wielkim był głupcem, właściwie nie miał żadnego życia osobistego.

background image

Wykreślił ze swojego słownika wyrazy „pragnąć” i „potrzebować”.

Tak było do dzisiaj.

Jack parsknął, niezadowolony z siebie. Nie pojmował, co się z nim dzieje. Przecież

istniała różnica między pożądaniem odczuwanym wobec kobiety, której chciałoby się

dotknąć, a fantazjami snutymi na temat kogoś obcego. Irytowało go, że sam przed sobą

musiał przyznać, iż ta dziewczyna wywarła na nim wrażenie.

Zaczął się nawet zastanawiać, czy jej włosy mają naturalny kolor, a pełne usta smakują

jak wiśnie czy też jak słodkie, dojrzałe jagody. I jak by się czuł, mając te długie, wspaniałe

nogi owinięte ciasno wokół siebie? A także nad tym, czy ona ma zwyczaj uśmiechać się do

każdego mężczyzny?

Co za głupota. Od samych tych myśli robiło się gorąco. Tym bardziej że zajmowało go

wiele innych kwestii.

Na przykład: dokąd się właściwie ta dziewczyna wybiera? Kiedy z Buffalo skierowała się

na północ, sądził, że zmierza do Gillette. Potem uznał, iż musi mieć rodzinę albo przyjaciół w

małym miasteczku Gweneth, ale minęła zjazd z autostrady. Jechał za nią, gdy zwolniła, by

skręcić na trasę numer dziewięć do Johnson County.

Wtedy pomyślał, że albo zabłądziła, albo zwariowała, a może stało się jedno i drugie. Bo

poza Double D, które minęli jakieś dwadzieścia minut temu – jeśli nie liczyć jego posiadłości

– w promieniu pięćdziesięciu kilometrów nie było żadnego rancza. A przecież dobrze

wiedział, że nie jechała, by się z nim zobaczyć. Poza ludźmi, którzy przyjeżdżali tu w

interesach, nikt go nie odwiedzał. Tak było od chwili, gdy oddał syna.

Przeniknął go znajomy ból. Z całą bezwzględnością zmusił się, by o tym nie myśleć. To

już skończone, powiedział sobie i właśnie w tym momencie cadillac wpadł w poślizg.

Jack przyglądał się z niedowierzaniem, jak auto wykonało obrót o trzysta sześćdziesiąt

stopni i zniknęło z pola widzenia, niby wchłonięte przez czarną dziurę.

Natychmiast zwolnił. Nie było sensu jechać dalej. Jared by tak nie postąpił, ale on sam

zawsze zachowywał się jak harcerz, gorzko pomyślał Jack, wspominając dzisiejszy dzień w

Casper. Ciężko wyzbyć się starych nawyków.

Nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Skończone. Nieodwołalnie został sam. Teraz

chciał się tylko upewnić, czy kierującej cadillakiem kobiecie nic się nie stało. Ogarnęła go

konsternacja. Do licha, a więc ją pozna. Przestań się podniecać, Sheridan, skarcił się w duchu,

nie umiesz nawet normalnie się cieszyć rozgrzewającymi krew w żyłach fantazjami.

Jeszcze sekunda i pozbył się niesfornych myśli. Nie chodziło teraz o niego. Ktoś inny

znalazł się w tarapatach i potrzebował pomocy. W najlepszym razie ta kobieta musiała być

potłuczona. Przeżyła pewnie wstrząs. W najgorszym...

Jack odpędził niedobre przeczucia. Już i tak źle się stało, że zainteresował się nią jako

mężczyzna. Niezależnie od tego, co się wydarzyło, nie powinien wykazywać troski

zdradzającej osobisty stosunek do całej sprawy. Wystarczy, jeśli udzieli jej pomocy, na jaką

zwykle w takich sytuacjach liczą poszkodowani, i to wszystko.

Uważnie obserwując drogę po lewej stronie, zatrzymał ciężarówkę i rozejrzał się dokoła.

Nic nie było widać. W blasku długich świateł wirowały tylko płatki śniegu. Zaciągnął ręczny

background image

hamulec, zmienił światła na krótkie i przymknął oczy, by odpoczęły na moment od naporu

białego pyłu. Po chwili uniósł powieki i dostrzegł w oddali migotanie czerwieni. Odetchnął z

ulgą, uświadamiając sobie, że to muszą być tylne światła cadillaca. Widział już teraz zarys

przechylonego auta, prawym bokiem tkwiącego w rowie. Śnieg niesiony wiatrem zaczął

właśnie zasypywać jego maskę. Błękit lakieru odcinał się jednak od szarości krajobrazu.

Jack poczuł ucisk w sercu. Jeszcze kilka minut i w szybko zapadającym zmierzchu

niczego by nie zauważył. Ponownie włączył długie światła, wyciągnął linkę i latarkę. Zapiął

podbitą kożuchem kurtkę, postawił kołnierz i mocniej wcisnął stetsona na głowę. Po chwili

namysłu postanowił nie gasić silnika, by nie wyziębić wnętrza samochodu. Wziął ze sobą

latarkę i wyskoczył z ciężarówki w zamieć.

Nie wpadłam w panikę, powtarzała sobie Tess Danielson. No cóż, zdarzył się mały

wypadek na pustej, wyludnionej szosie w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, przy

pogodzie, która wygląda na burzę śnieżną. Próbowała przekonywać samą siebie, że sytuacja

nie jest beznadziejna i nie ma się czego bać. Choć z drugiej strony wiedziała, iż z pewnością

by jej ulżyło, gdyby... wrzasnęła w tej chwili ze strachu.

Na myśl o tym uśmiechnęła się słabo. W momencie poślizgu bezwiednie wstrzymała

oddech. Dopiero teraz zaczęła normalnie chwytać powietrze. Nie było tak źle, skoro ciągle

dopisywało jej poczucie humoru. Słyszała, co prawda, opowieści o nieszczęśnikach, którym

zdarzył się podczas zamieci wypadek na pustkowiach Wyoming i których znajdowano

dopiero w czasie wiosennych roztopów, ale przecież to nie mogło dotyczyć jej samej.

Nie dopuści do tego. Nie po to przez dwadzieścia dziewięć lat zwycięsko brała się za bary

ze światem, by poddawać się w chwili, gdy zrozumiała, co naprawdę jest ważne i jak wielu

rzeczy pragnie jeszcze doświadczyć. Nie zrobi tego przecież teraz, kiedy pojawił się w jej

ż

yciu ktoś całkowicie od niej zależny. Tu skierowała opiekuńcze spojrzenie na swój

zaokrąglony brzuch.

Spróbowała odpiąć pas i z przerażeniem skonstatowała, że się zablokował. Niewiele

brakowało, a zaczęłaby krzyczeć z rozpaczy. Jednak w ciągu sekundy opanowała strach.

Kiedy tylko samochód wytracił szybkość, wyłączyła silnik, choć to sprawiło, że temperatura

we wnętrzu auta natychmiast się obniżyła. Zrobiło się zbyt zimno, by ryzykować utratę

resztek cennej energii. Lepiej już marznąć, niż zatruć się spalinami z zatkanej czy

uszkodzonej rury wydechowej, zdecydowała.

Sięgnęła po leżącą obok obszerną futrzaną kurtkę z kapturem i otuliła się szczelnie,

powtarzając w duchu, by nie panikować. Przecież w ciągu najbliższych paru minut nie

zamarznie na śmierć. W najgorszym razie wyciągnie z torebki nożyczki od paznokci i

przetnie pas. Jeśli w ogóle ma przy sobie nożyczki.

Tess rezolutnie uniosła głowę i postanowiła się nie przejmować. W końcu ma jeszcze asa

w rękawie. Przypomniała sobie postawnego kowboja, z którym przez ostatnich parę godzin

bawiła się w samochodowego berka na szosie. Musiał być gdzieś w pobliżu, więc widział, co

się stało. Pewnie zaraz pospieszy z pomocą. Chyba że serce ma równie twarde jak wyraz

twarzy i zwyczajnie pojedzie sobie dalej.

background image

Tess skarciła się za takie myśli. To Wyoming, a nie Nowy Jork czy Los Angeles. Tutaj

ludzie interesują się sobą wzajemnie. Facet się zatrzyma. Co prawda wyglądał posępnie, a

nawet odpychająco, lecz pewnie maskował tym nieśmiałość i wrodzoną rezerwę...

– Proszę pani? – usłyszała nagle męski głos.

Za szybą zalśniło światło latarki. Oślepiona Tess uniosła rękę, gdy ktoś bezceremonialnie

otworzył drzwi cadillaca.

– Wszystko w porządku? – zawołał nieznajomy, próbując przekrzyczeć wycie wiatru.

Nawet w tych warunkach jego głos rozbrzmiewał mocą i stanowczością. Pasuje do

wyrazu jego twarzy, uznała Tess. Brak w nim rezerwy czy nieśmiałości. Ten mężczyzna miał

w sobie coś przywódczego. W ogóle wspaniale się prezentował. Spod nasuniętego na czoło

kapelusza spoglądały na Tess ciemne oczy. W świetle latarki widać było ostre rysy twarzy i

władcze usta. Stojąc tak blisko, wydawał się jeszcze bardziej odpychający niż wówczas, gdy

obserwowała go z pewnej odległości.

– Czy jest pani ranna?

Nieważne, jak wyglądał. Tess i tak była szczęśliwa, że się pojawił. Poczuła tak

gwałtowną ulgę, że łzy zakręciły się jej w oczach i nie mogła wykrztusić słowa. Przełknęła

ś

linę, podejrzewając, że temu groźnie wyglądającemu człowiekowi nie spodobałoby się

pewnie, gdyby zatonęła teraz we łzach, a naprawdę niewiele brakowało, by się rozpłakała.

Jeszcze raz przełknęła ślinę i spróbowała zdobyć się na dowcip.

– Sporo czasu to panu zabrało.

– Co takiego? – Jack drgnął, słysząc takie powitanie. Tess uznała, że jej wybawca nie

grzeszy poczuciem humoru.

– Nic mi nie jest – powiedziała głośno.

– Na pewno?

Tess czuła ćmiący ból w plecach, ale że w skali od jednego do dziesięciu dałaby mu za

intensywność dwa punkty, więc postanowiła go zignorować.

– Tak – potwierdziła.

– To dobrze.

W głosie nieznajomego zadźwięczała ulga, choć nie złagodziła ona wyrazu jego twarzy.

– Proszę mi podać rękę i wyjść z samochodu. Zawieja wzmaga się z każdą minutą.

– Pas się zaciął. Nie mogę go rozpiąć.

Jack spojrzał na figurę okrytej kurtką dziewczyny. Wsadził latarkę za pasek spodni i

pochylił się nad nią. Nawet przez grubą kurtkę Tess poczuła twardość i ciepło męskiego

ramienia dotykającego jej brzucha.

– Co to... ? Co to jest? – spytał zaskoczony.

– O co panu chodzi?

– O tę bryłę – rzekł, wskazując na wypukłość kurtki. Spojrzała nań z niedowierzaniem.

– To nie żadna bryła, tylko mój brzuch. Jestem w ciąży – wyjaśniła, ciągle czując na

sobie ciężar jego ramienia.

Spojrzał na nią przeciągle, cofnął rękę i wyprostował się.

– Do licha – powiedział, odwracając wzrok. – To ci dopiero.

background image

Słowa niesione przez wiatr nie dotarły do uszu Tess.

– Co pan mówi? – zapytała.

Przez chwilę się nie odzywał, zaciskając usta w jeszcze węższą linię.

– Nieważne – mruknął.

Schylił się, by ponownie sięgnąć do zapięcia pasa. Tym razem udało się je odblokować.

– No, niech pani wychodzi – burknął, prostując się z pewnym trudem.

– Ale samochód... – zaczęła, nie ruszając się z miejsca.

– Nigdzie nie ucieknie. Ani teraz, ani potem. Nawet jeślibym go stąd wyciągnął, droga

jest zbyt oblodzona, by holować auto. Nie wiem, czy pani zauważyła, że robi się coraz

ciemniej.

Tess rozejrzała się zdziwiona. Rzeczywiście. Miał rację. To niesamowite, lecz była tak

pochłonięta swoim wybawcą, iż zapomniała o pogodzie, która pogarszała się z minuty na

minutę.

– Nawet nie wiem, jak pan się nazywa – rzekła z wahaniem.

– Och, dajmy spo... – W oczach mężczyzny pojawiła się irytacja, lecz szybko się

opanował. – Jack – powiedział obojętnym tonem. – Nazywam się Jack Sheridan. Teraz w

porządku?

– A ja Tess...

– Świetnie. Więc słuchaj, Tess. Musimy natychmiast dostać się do mojej ciężarówki. Póki

to jeszcze możliwe.

Oczywiście znowu miał rację. Tess była zła na siebie, że tak głupio się zachowuje.

Wysuwając nogi z wozu, zastanawiała się, dlaczego czuje przymus sprzeciwiania się temu

człowiekowi. Odpowiedź pojawiła się sama, gdy tylko spróbowała wysiąść z auta. Jack bez

uprzedzenia pochylił się, chwycił ją za łokcie i wyciągnął na zewnątrz. Potem kilkoma

zdecydowanymi ruchami ubrał Tess w kurtkę i zaciągnął suwak. Sięgnął do cadillaca, wyjął

kluczyki ze stacyjki, znalazł torebkę i torbę podróżną.

– Proszę – rzekł, wręczając Tess dwa pierwsze przedmioty. – Schowaj kluczyki i zawieś

torebkę na szyi, tak żebyś miała wolne ręce.

Tess wreszcie zrozumiała, o co chodzi. Nigdy nie czuła się dobrze w towarzystwie

autorytatywnych osób, a ten facet był nawet więcej niż autorytatywny. To jakiś autokrata.

W chwilę później doceniła jednak Jacka. Gdy uderzenie wiatru o mało nie zwaliło jej z

nóg, ten mężczyzna natychmiast ją podtrzymał i przyciągnął do siebie, osłaniając szeroką

piersią od podmuchów.

– Dobrze się czujesz? – zapytał.

Skinęła głową, zaskoczona bliskością jego twarzy. Była wysoką kobietą i nieczęsto

zdarzało się, by ktoś spoglądał na nią z góry. Przez moment na siebie patrzyli. Oczy Jacka

miały niezwykły kolor...

– Co, u licha, myślał sobie twój mąż, puszczając cię w tym stanie samą w taką pogodę? –

rzucił z przyganą w głosie.

Nie brzmiało to jak pytanie, lecz Tess z jakichś przyczyn zapragnęła jednak

odpowiedzieć.

background image

– Nie jestem zamężna – wyjaśniła, nie dodając, iż nawet gdyby była, nie dopuściłaby do

tego, by ktokolwiek miał dawać jej jakieś pozwolenia.

– Nieważne – usłyszała, rozpoznając w tonie głosu mężczyzny ślad zaskoczenia i

zakłopotania. – Mam tu linkę, która doprowadzi nas do ciężarówki – powiedział, szybko się

opanowując. – Wystarczy, jeśli będziesz się trzymać blisko mnie, a unikniemy kłopotów.

Kiedy się odwrócę, chciałbym, żebyś wsunęła ręce pod moją kurtkę i chwyciła za pasek.

Trzymaj się mocno. Zrozumiałaś?

Tess nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Śnieg zasypywał jej twarz i wyciskał łzy z

oczu, a przejmujący chłód tamował oddech.

– Tak.

– To dobrze – uznał, lustrując jej twarz wzrokiem.

Odwrócił się i podniósł torbę podróżną, jakby nic nie ważyła. Odczekał chwilę, by Tess

pod jego grubą kurtką znalazła pasek. Gdy w poszukiwaniach dogodnego uchwytu przesunęła

mu dłońmi po biodrach i plecach, Jacka ogarnęła fala gorąca. Wreszcie Tess stanęła tuż za

nim i zacisnęła palce na rzemieniu.

Jack ruszył do przodu, dostosowując tempo do możliwości ciężarnej. Tess szła po jego

ś

ladach, brnąc przez zaspy i grudy ziemi.

Choć marsz nie trwał dłużej niż kilka minut, Tess zdawało się, iż minęły wieki, odkąd

ruszyli. Zawsze bardzo sprawna, od kilku miesięcy, gdy wyraźnie przesunął się środek

ciężkości jej ciała, poruszała się z większym trudem. Teraz, zacisnąwszy zęby, denerwowała

się własną nieporadnością i rym, że co chwila potyka się i ślizga. Kilka razy tylko dzięki

Jackowi utrzymała równowagę. Nim dotarli do ciężarówki, czuła w płucach ogień, ból pleców

osiągnął natężenie sześciu punktów w dziesięciostopniowej skali, a twarz zmarzła na sopel.

– Wszystko w porządku? – spytał Jack, wrzucając do ciężarówki torbę Tess.

– Tak – skłamała, opierając się o samochód.

Ledwie mogła oddychać, ale w myślach przepraszała kowboja za całą niechęć, którą go

obdarzyła.

– To dobrze.

Po drodze musiał gdzieś zgubić kapelusz. Bez niego wyglądał znacznie młodziej. Z

gęstymi, ciemnymi włosami, które rozwiewał wiatr, przypominał chłopca. Z jakichś

nieokreślonych powodów przyciągało to uwagę Tess. Zanim zrozumiała, dlaczego tak się

dzieje, zbliżył się do niej i otrzepał śnieg z jej głowy i ramion, a potem uniósł ją i umieścił w

kabinie ciężarówki. Oczyścił jej buty ze śniegu, ściągnął z nóg i rzucił obok siedzenia.

Schował linkę i latarkę, otrzepał własne obuwie, zdjął rękawice, zrzucił kurtkę i usiadł za

kierownicą.

– Zwijamy się – oznajmił.

Tess odsunęła się, by zrobić mu więcej miejsca, i mocno przylgnęła do siedzenia, chcąc

zmniejszyć ból w plecach. W porównaniu z tym, co działo się za szybą, w samochodzie było

zacisznie i ciepło, lecz ciałem Tess wstrząsały dreszcze. Drżała, szczękając zębami.

Coś w rodzaju współczucia zamigotało w oczach Jacka. Zwiększył ogrzewanie i otulił

Tess własną kurtką.

background image

– Teraz lepiej? – zapytał.

Skinęła głową, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.

Wydawało się, że jej milczenie odpowiada temu mężczyźnie. Z właściwym sobie

pochmurnym wyrazem twarzy zapiął pasy, zwolnił hamulec i włączył silnik. Samochód

potoczył się do przodu.

Tess szczelniej okryła się kurtką. Chowając twarz w barankowy kołnierz, poczuła znany

od dzieciństwa zapach koni i wilgotnej skóry. Usadowiła się wygodnie i przymknęła oczy.

Nie była pewna, ile czasu minęło, nim poczuła się wreszcie jak człowiek. Wyprostowała nogi,

z przyjemnością wystawiając stopy na powiew ciepłego powietrza. Spróbowała znaleźć taką

pozycję, by zmniejszyć nieustający ból krzyża.

Spod rzęs obserwowała towarzysza podróży, przyznając w duchu, że czuje się nieco

onieśmielona jego milczeniem. Zaskoczyła ją jej własna reakcja na zachowanie Jacka.

Przecież wychowała się wśród kowbojów i wiedziała, że bywają małomówni.

Jack wyglądał na pogrążonego w ponurych myślach, na co wskazywał daleki od

łagodności wyraz twarzy. Ten mężczyzna sprawiał wrażenie kogoś, kto zachowuje dystans

wobec ludzi nie dlatego, że lubi samotność, lecz iż nikomu nie ufa.

A jednak... pospieszył jej na ratunek. I mimo całej szorstkości w zachowaniu obchodził

się z nią bardzo delikatnie, otaczając troskliwą opieką. Ale jakie to miało znaczenie? Wkrótce

każde z nich pójdzie w swoją stronę i nigdy więcej sienie zobaczą...

– Czy nikt ci nie mówił, że to nieładnie tak się komuś przyglądać? – spytał nagle Jack.

Tess otworzyła szeroko oczy. Nie miała zamiaru przyznać, że ten człowiek ją onieśmiela,

ani dać się sprowokować do gwałtowniejszej reakcji.

– Masz rację – rzekła spokojnie. – Przepraszam.

– Co tu właściwie robisz?

– Jechałam odwiedzić babcię – wyjaśniła, nieco zaskoczona obcesowym pytaniem.

– Ach! I po drodze zabłądziłaś. – W głosie Jacka zabrzmiała nutka ironii.

– Nie, tylko przeoczyłam zakręt.

– Właśnie – zauważył tym samym tonem. – Nie przypuszczam, by przyszło ci na myśl, że

gdy zacznie sypać śniegiem, możesz sobie nie dać rady.

– Wychowałam się tutaj i wiem, co to zadymka – wyjaśniła spokojnie.

– Nie zwiedziesz mnie.

– Prawdę mówiąc, jedynym powodem moich kłopotów było to, że zwolniłam, chcąc, byś

mnie wyprzedził, bo zamierzałam zawrócić.

– Bo zabłądziłaś – poprawił.

Jeśli zamierzał ją zirytować, to nieźle mu szło.

– A ty?

– Co ja?

– Rozumiem, że ty zazwyczaj jeździsz właśnie podczas zamieci.

Jack nie zmienił swojego granitowego wyrazu twarzy.

– Do licha, ja mam zimowe opony, napęd na cztery koła i wiem, co robię, a poza tym

czekają mnie obowiązki. Jeśli nie wrócę do domu, nikt nie nakarmi koni.

background image

– Gdzie mieszkasz? – spytała Tess, bo nie pamiętała kogoś takiego jak Jack Sheridan z

czasów, gdy była nastolatką.

– Na ranczu Cross Creek. Będziemy tam za parę minut. Tess nie ukrywała zdziwienia.

– Och, ale...

– Słuchaj – przerwał jej Jack. – Też nie jestem zachwycony, że cię tam wiozę, lecz

musimy uciec przed śnieżną nawałnicą i gdzieś się schronić, a mój dom jest najbliżej.

– Skończyłeś? – upewniła się Tess po chwili ciszy.

– Tak – odparł, zaciskając szczęki.

– To dobrze. Nie mam nic przeciwko jeździe do ciebie. To miło, że mnie zapraszasz,

naprawdę doceniam tę uprzejmość i w ogóle wszystko, co dla mnie zrobiłeś.

– Ale... ? – zapytał Jack, uważnie wpatrując się w drogę, na której, gdy ostrożnie skręcał

w lewo, mignęła nazwa rancza, umieszczona na wysokiej drewnianej bramie.

– W czasach gdy tu mieszkałam, ta posiadłość należała do rodziny Langstonów.

Jack rzucił na Tess krótkie spojrzenie, gdy jechali wewnętrzną drogą między pastwiskami

dla bydła. Za szybą w śniegu nie było widać niczego poza kilkoma drzewami i pagórkami

rysującymi się na horyzoncie.

– Naprawdę mieszkałaś w tej okolicy? – spytał, zwalniając.

– Tak. Na farmie Double D. Mary Danielson to moja babcia. Nie wiem, jak przeoczyłam

ten zakręt.

Jack milczał.

– Może nie spojrzałaś we właściwą stronę – zauważył. Tess czekała, aż powie coś więcej,

lecz gdy tego nie zrobił, westchnęła.

– Mógłbyś to jakoś wyjaśnić?

– Parę lat temu twoja babcia wytyczyła nową drogę. To musiało być zaraz po tym, gdy

kupiłem ranczo od Langstonów, a więc siedem lat temu. Nieładnie, że tak rzadko bywasz w

domu.

– Nie sądzisz, że to nie twoja sprawa?

– Tak? Trochę moja, skoro do mnie trafiłaś.

– Wierz mi, że jak tylko minie zadymka, ktoś z Double D po mnie przyjedzie.

– Trzy dni temu twoja babcia wyjechała na dłuższe wakacje. – Jack obrzucił

współpasażerkę przeciągłym spojrzeniem. – To jedna z tych spraw, o których powinnaś

wiedzieć, gdybyś utrzymywała kontakt z domem lub gdyby cię tu zaproszono.

Tess przygryzła drżącą wargę. Nie miała zamiaru się usprawiedliwiać. Wyjaśniać, że

pisała i dzwoniła, uprzedzając o przyjeździe, albo opowiadać, iż wyjazd babki stanowił jej

zemstę za to, że dziesięć lat temu Tess samowolnie opuściła dom. Takie informacje nie

należały się obcym, źle wychowanym mężczyznom, żeby nie wiem jak ją onieśmielali.

A poza tym miała teraz znacznie poważniejszy problem.

– Do licha – zaklął Jack.

– Co się stało?

– Wysiadł prąd.

Tess podążyła za jego wzrokiem i dostrzegła zarysy podwórka. Na werandzie domu

background image

warowały dwa psy, ale wszystko tonęło w ciemnościach. W rozległych stajniach, stodole i w

piętrowym domu, który z czasów dzieciństwa pamiętała jako bardzo ładny, nie widać było

ż

adnego światła.

Tess zmartwiała, uświadamiając sobie, że nie jest w mieście. Tutaj przy awarii prądu nie

działały telefony. Wzięła głęboki oddech.

– Jack? – Co?

– Masz żonę?

– Już nie – odparł, patrząc przed siebie. – A co? Szukasz pracy?

– Nie. – Tess potrząsnęła głową i zacisnęła palce z bólu, który teraz objął już całe ciało.

Jęknęła bezwiednie, nie mogąc się opanować.

– Będę rodzić.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

– Nie – rzucił Jack bez zastanowienia. – To niemożliwe – powtórzył, spoglądając na Tess.

– Co?

Wielkie, aksamitne oczy Tess wyrażały zdumienie.

– Nie możesz urodzić dziecka. Tutaj! Teraz! Ze mną!

Przez sekundę nie odrywała wzroku od Jacka. Potem osłoniła dłońmi wypukły brzuch i

spojrzała w ciemność. Za szybą szalała zamieć.

– Dobrze – powiedziała.

Tego się nie spodziewał. Chciał dalej przytaczać jakieś argumenty, w tej sytuacji jednak

powstrzymał się od zbędnych słów.

– Świetnie – rzekł, zdając sobie sprawę, że zachował się niewłaściwie.

Postanowił się tym nie przejmować. Lepiej, by Tess nie domyśliła się, jaki niepokój

wzbudziło w nim to, co usłyszał.

– Dziękuję za okrycie – powiedziała, oddając mu kurtkę. Otworzyła drzwi kabiny i

wysiadła z samochodu.

– Dokąd masz zamiar iść? – zawołał Jack.

– Do domu. Musi tam być ktoś, kto mi pomoże – odrzekła i trzasnęła drzwiami.

Jack zaniemówił z wrażenia. Myśli kłębiły mu się w głowie. Do diabła! Co zrobił, by

zasłużyć na coś podobnego?

Jeden dobry uczynek i nagle ma na głowie upartą, niepoczytalną w swej niezależności

kobietę, która stoi tam w śnieżnej zamieci. Ciężarną, która liczy na to, że on odbierze poród.

Na samą myśl o tym poczuł ucisk w gardle. Wróciły wspomnienia, które dusił w sobie przez

trzy lata. Pamiętał, jaki był szczęśliwy, kiedy Elise oznajmiła, że spodziewa się dziecka.

Zgodził się nawet przenieść do oddzielnej sypialni, gdy go o to poprosiła, twierdząc, że w ten

sposób będzie miała lepsze warunki do wypoczynku. Nie stawiał oporu, gdy na jakiś czas

przed porodem postanowiła zamieszkać w Gweneth, chcąc być bliżej lekarza. Zniósł i to, że

nie zawiadomiono go na czas o narodzinach dziecka. Nie zdążył na poród, bo ktoś zapomniał

w porę zadzwonić. Wszystko stało się nieważne w chwili, gdy wziął na ręce maleńkiego

synka.

Na myśl o tym poczuł bolesną tęsknotę. Teraz chłopiec miał prawie trzy i pół roku.

Chodził, mówił, a w jego wielkich zielonych oczach kryły się same pytania...

Nagle Jack zdał sobie sprawę z tego, co robi. Nie warto siedzieć, użalając się nad sobą.

Nie zmieni tego, co się stało. Dziecko zostało mu odebrane raz na zawsze... a Tess może

liczyć tylko na niego.

Odetchnął głęboko, by się uspokoić i przemyśleć sytuację. Poród Tess dopiero się zaczął.

Jest szansa, że zanim dziecko przyjdzie na świat, minie kilka godzin. Wszystko może się

przeciągnąć nawet do jutra. Do tego czasu pogoda się ustabilizuje i naprawią telefony, więc

będzie można wezwać pomoc, a on sam pozbędzie się kłopotu.

Tymczasem da rodzącej kobiecie schronienie i spróbuje ją wesprzeć psychicznie. Jeśli

background image

oboje zachowają spokój i będą zachowywać się jak dorośli, wszystko się uda. Jeżeli coś się

nie stanie, pomyślał nagle. Na przykład Tess nie potknie się i nie upadnie na tym wietrze...

Odwrócił się, by sięgnąć po kapelusz, zapomniawszy, że go zgubił. Wtedy zauważył

mokre damskie buty porzucone w kabinie. Do licha, ta wariatka wyskoczyła na śnieg w

skarpetach! Z trudem wypracowany spokój Jacka zniknął bez śladu. Zdenerwowany wysiadł z

ciężarówki. Nie bacząc na to, że jest bez kurtki, pobiegł przez podwórze, by w kilku susach

dogonić dziewczynę. Ignorując zaskoczenie Tess, chwycił ją w ramiona.

– Jeszcze nie zrozumiałaś? – zawołał, starając się przekrzyczeć wicher.

– Czego? – wymamrotała, kryjąc twarz przed zimnem i tuląc się do ramienia mężczyzny.

– śe prócz ciebie i mnie nikogo tu nie ma – rzekł, wprowadzając ją na werandę i

uspokajając psy, które chciały wejść za nim do domu, gdy otworzył drzwi.

– Co takiego? – W głosie Tess po raz pierwszy zadźwięczała niepewność. – To duże

ranczo – powiedziała, kiedy znaleźli się w kuchni. – Przecież nie prowadzisz go... sam.

– Owszem – potwierdził. – Pozbyłem się bydła parę lat temu. Teraz hoduję konie.

– Och. – Tess przeraziła ta wiadomość.

Jack stał tak blisko, że czuł jej delikatny zapach. Nagle przyszła mu do głowy

zaskakująca myśl. Jak by się czuł, leżąc nago z tą kobietą, dotykając jej aksamitnej skóry...

O czym on marzył? Tess zaraz miała rodzić. Jack nie poznawał samego siebie.

– Zostań tutaj – odezwał się po chwili. – Poszukam czegoś, czym można poświecić. Nie

chcę, żebyś się o coś uderzyła.

Mimo szorstkiego tonu, poświęcił jeszcze chwilę, by się upewnić, czy Tess stoi w

bezpiecznym miejscu, i dopiero potem wyszedł z kuchni. Przez cały czas zastanawiał się, co

się właściwie dzieje.

Przez trzy lata żył jak mnich, a teraz, gdy w zasięgu ręki znalazła się atrakcyjna kobieta,

to musi być w ciąży z kimś innym. Gorzki uśmiech wykrzywił wargi Jacka. Ironiczne myśli

przytłumiły burzę hormonów. W końcu znalazł lampę zasilaną bateriami, włączył światło i

wrócił do kuchni.

Tess stała, jak ją zostawił, z pobladłą twarzą i ustami zaciśniętymi z bólu. Jack postawił

lampę na stole i podsunął Tess krzesło.

– Lepiej usiądź – burknął.

Podszedł do Tess i objął ją ramieniem, zamierzając jej w tym pomóc.

– Nie, Wolę stać, niż siedzieć. Ból trochę słabnie.

Po paru sekundach odprężyła się, zaczęła normalnie oddychać i wyswobodziła się z

objęcia Jacka.

– Dziękuję, już w wszystko porządku – rzekła.

Jack z niezadowoleniem stwierdził, że głośno bije mu serce. Nakazał sobie wewnętrzny

spokój, obserwując, jak Tess rozgląda się po kuchni. Widział zdziwienie na jej twarzy, gdy

spostrzegła ultranowoczesne wyposażenie wnętrza. Tylko blat dzielił pomieszczenie

kuchenne od przestronnego pokoju z dużym, kamiennym kominkiem. Stamtąd stopnie

prowadziły do holu, salonu, jadalni, łazienki i głównej klatki schodowej.

W pokoju z kominkiem na szarozielonym dywanie stała kanapa i dwa fotele. Na prawo

background image

od kominka umieszczono sprzęt grający. Stał tam również pusty stolik przeznaczony pod

telewizor.

Jack zastanawiał się, jak Tess zareagowałaby na wieść o tym, że tej nocy, gdy żona

oznajmiła, że go opuszcza, rozbił telewizor na tysiąc kawałków.

– Jak często masz bóle? – zapytał.

– Nie jestem pewna – odrzekła z wahaniem. – Chyba co cztery minuty.

– Co? Myślałem, że dopiero się zaczęły.

– Prawdę mówiąc, pojawiały się od rana, lecz nie zdawałam sobie sprawy, co to może

oznaczać.

Chyba nie ma sensu liczyć, że pomoc będzie konieczna dopiero jutro, pomyślał Jack,

krytycznie lustrując wzrokiem brzuch Tess.

– Jak długo jesteś w ciąży? – zapytał.

– Osiem i pół miesiąca.

Trochę się uspokoił. Z dzieckiem powinno być wszystko w porządku. Z drugiej strony

jednak czuł, że ogarnia go furia na myśl o tym, jak nieodpowiedzialna jest ta kobieta.

– Co ty sobie wyobrażałaś, wybierając się w takim stanie w podróż?

Tess zaczerwieniła się gwałtownie.

– Słuchaj, Jack, nie jechałam tu, żeby sprawić ci kłopot. Niezależnie od tego, jak mnie

oceniasz, nie jestem lekkomyślna. Wczoraj byłam na badaniach. Lekarka powiedziała, że nic

nie wskazuje na przyspieszenie terminu porodu. Nie mogłam przewidzieć burzy śnieżnej. Do

dziś utrzymywała się wyjątkowo umiarkowana temperatura jak na tę porę roku. – Odetchnęła

głęboko, próbując się opanować. – Poza tym to nie twoja sprawa, więc jeśli możesz, wskaż mi

tylko jakiś pokój, a obiecuję, że nie będę zawracać ci głowy.

– Nie wystawiaj na próbę mojej cierpliwości – rzekł Jack, podziwiając w duchu postawę

dziewczyny, która lada chwila mogła zacząć rodzić.

Bóle wracały co cztery minuty. Powinna teraz oszczędzać energię na najważniejszy

moment.

– Potrzymaj to – powiedział, podając Tess lampę.

– Po co? – spytała w chwili, gdy Jack podnosił ją, by zanieść na górę.

– Bo mam tylko dwie ręce, a ty nie jesteś kruchym stworzonkiem.

– Puść mnie – zażądała, chwytając go jednocześnie za szyję, by nie upaść.

Mruknął tylko coś niewyraźnie, gdy łokciem dała mu kuksańca w pierś.

– Ani myślę. Chyba nie zauważyłaś, że całe skarpety masz w śniegu, a to znaczy, że

nieźle zmarzły ci nogi. Przez cały czas usiłuję chronić cię przed potknięciem i upadkiem. A

teraz nie szarp się, bo stracę równowagę i oboje skręcimy kark.

Tess fuknęła, lecz przestała protestować.

– Dokąd idziemy? – spytała po chwili.

– Na piętro.

– Dlaczego?

– Bo jest zimno i nawet awaryjny generator ogrzeje dom dopiero za parę godzin. Poza

tym jedyny pokój z łóżkiem, łazienką i kominkiem, czyli ze wszystkim, czego obecnie

background image

potrzebujesz, znajduje się na górze. Zadowolona? Chcesz jeszcze coś wiedzieć? Potrzebny ci

numer mojego ubezpieczenia, rozmiar koszuli?

– Słuchaj, przepraszam...

– W porządku. – Z pewnością nawet w połowie nie jest jej tak przykro jak mnie, pomyślał

Jack, niosąc ostrożnie swój ciężar i starając się nie zaczepić nim o ścianę. Nie miał zamiaru

opowiadać Tess, że w ciągu ostatnich trzech lat był na tym piętrze może ze sześć razy.

Pojawiał się tu w czasie odwiedzin matki, która niekiedy wpadała na ranczo, by zrobić trochę

zamieszania w jego życiu. Tess nie musi wiedzieć, że ta część domu przywodzi mu na myśl

wspomnienia, do których wolał nie wracać. Nikogo nie zamierzał wtajemniczać we własne

sprawy.

Jack przeszedł przez długi hol, stanął przed podwójnymi drzwiami i dopiero wówczas

postawił Tess na podłodze. Przez ułamek sekundy wahał się, zanim położył rękę na mosiężnej

klamce.

– Jack...

Wyrwany z zamyślenia dotknięciem dłoni Tess obejrzał się gwałtownie.

– Co?

– Nie musisz mi oddawać swojej sypialni – powiedziała miękko. Zadowolę się

czymkolwiek...

Jej nagła troska podziałała na Jacka jeszcze gorzej. Zaniepokojony, że mogła coś

wyczytać z jego twarzy, wzruszył ramionami i otworzył drzwi do pokoju.

– Śpię na dole – mruknął.

Podszedł do kominka i zaczął przygotowywać drwa do rozpałki.

– Poświeć mi tutaj – poprosił.

Zastanawiał się, co Tess pomyśli o pokoju, który Elise urządziła w pseudowiktoriańskim

stylu, a który on sam uważał za pretensjonalny. Na drewnianej podłodze leżał tu nie pasujący

do atmosfery rancza gruby, biały dywan. Z okien zwisały koronkowe draperie. Wielkie łoże z

baldachimem pokrywała kwiecista kapa. Fotele przy kominku miały obicia w geometryczne

wzory. Efekt ogólny przyprawiał o ból zębów.

Jack szybko rozpalił ogień. Zasłonił palenisko ekranem i spojrzał na Tess.

– Usiądź na łóżku, bym mógł obejrzeć, w jakim stanie są twoje nogi.

Tess na moment zamarła w bezruchu, lecz po chwili odstawiła lampę na nocny stolik i

przysiadła na krawędzi materaca. Jack przyklęknął obok i zdjął jej skarpety. Zgrabne, małe

stopy były lodowato zimne, lecz bez śladów odmrożeń.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Zimno mi, ale poza tym wszystko w porządku. Dziękuję.

Jack zauważył ze zdumieniem, że Tess, mimo bólu i zmęczenia, zdobyła się na uśmiech.

Teraz dopiero spostrzegł, iż ma fiołkowe oczy.

– Jack?

– Co?

– Czy ty i twoja żona... Czy mieliście dzieci? Nie mógł uwierzyć własnym uszom.

– Nie twoja sprawa – rzucił krótko i podniósł się z kolan.

background image

– Masz rację – przyznała. – Przepraszam. Pomyślałam tylko, że mogłoby pomóc, gdyby

któreś z nas miało jakieś doświadczenie w sprawach związanych z porodem...

– Łazienka jest tutaj. – Jack wskazał drzwi po prawej stronie pokoju. – Muszę

zaparkować ciężarówkę, włączyć zapasowy generator i zajrzeć do koni, ale zanim wyjdę,

przyniosę twoją torbę, suche skarpety i dodatkowe koce.

– Dobrze.

– Masz zegarek?

– Obawiam się, że nie...

– Weź ten – powiedział, zdejmując z ręki własny.

– Dziękuję.

– Zaraz wrócę – rzekł i opuścił sypialnię.

Tess miała żelazną kondycję. Rzadko chorowała, a jeśli już jej się to zdarzyło, to szybko

wracała do zdrowia. Poza tym sprzyjało jej szczęście. Uprawiając wiele sportów, nigdy nie

doznała nie tylko żadnego złamania, lecz nawet kontuzji.

Pewnie dlatego teraz tak bardzo się bała, że zaczęła się modlić o złagodzenie skurczów.

Ogarniało ją przerażenie na myśl o bólach porodowych, których nie zwalczy wypróbowanymi

dotychczas metodami. Spodziewała się, iż w ciągu najbliższych kilku godzin przeżyje takie

okropności, że trudno będzie zdobyć się na godne zachowanie i spokój. To mogło okazać się

upokarzające.

Zdawała sobie sprawę, iż należy do kobiet silnych zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

Ta odporność była jedną z jej nieodłącznych cech, jak proste włosy, zbyt szerokie usta,

skłonność do czynienia wszystkiego, co, bez względu na konsekwencje, jej samej wydawało

się właściwe. Lecz teraz, gdy tak bardzo potrzebowała wewnętrznej siły i odporności na stres,

wydawało się, – że ich zabrakło. Podobnie jak szczęścia...

Przestań się użalać nad sobą i zacznij myśleć o czymś innym, nakazała sobie w duchu.

Tylko jak to zrobić, skoro okoliczności, w których się znalazła, w niczym nie przypominały

zaplanowanych? Chciała ustrzec dziecko Graya przed przyjściem na świat w takich

warunkach. W separatce szpitala Eastside miała rozlegać się ściszona muzyka Bacha, podczas

gdy opiekę nad porodem roztaczałaby zaprzyjaźniona lekarka, Joannę Fetzer. W ten sposób

zamknęłaby się przeszłość, a otworzył nowy okres w życiu Tess.

Tymczasem przeszłość w osobie babki udała się w niewiadomym kierunku, dziecko

miało urodzić się przed terminem, a w pobliżu nie było spokojnej, kompetentnej doktor

Fetzer. Zamiast niej miała do czynienia z niesłownym facetem. Co prawda przyniósł do

pokoju obiecane rzeczy, ale to było czterdzieści minut temu. Jeśli natychmiast znów się nie

pojawi, nie zdąży na najważniejszą chwilę.

Tess nie sądziła, by Jack Sheridan mógł jej w czymkolwiek pomóc. Prawdę mówiąc,

wolałaby nawet, żeby nie asystował przy porodzie. Jakoś nie umiała sobie wyobrazić ich

dwojga w tak intymnym momencie. Byłoby to wystarczająco trudne w towarzystwie kogoś

przyjaznego, znajomego, starszego, miłego, a z nim... wydawało się wprost nie do

pomyślenia. Choć z drugiej strony czyjakolwiek obecność była lepsza niż poród w

background image

samotności. Skurcz zaczął ustępować. Tess odczekała chwilę, by się upewnić, czy może

odetchnąć swobodniej. W tym momencie usłyszała jakiś hałas. Serce zaczęło bić jej głośniej.

Ostrożnie podeszła do drzwi i wyjrzała na korytarz. Przy schodach zobaczyła Jacka.

Nareszcie. Po raz drugi tego wieczora w oczach Tess zakręciły się łzy ulgi, tylko że tym

razem spłynęły po policzkach. Cofnęła się do pokoju i stanęła przy kominku, modląc się, by

Jack niczego nie zauważył.

– Co ty wyrabiasz? – spytał ze zdziwieniem.

Pobyt w stajni nie wpłynął z pewnością dobrze na jego maniery.

– Było mi zimno – mruknęła.

– Więc czemu nie leżysz pod kołdrą?

– Bo mnie krzyż boli i nie chcę leżeć – odparła, nie zamierzając przyznać, iż postawa

pionowa daje jej złudzenie panowania nad sytuacją.

– Hm.

Tess czuła, że Jack ją obserwuje. Udawała jednak, iż wpatruje się w płomień na kominku.

– Jak często miewasz bóle?

– Co dwie minuty.

– Jesteś pewna?

– Tak. Co cię tak długo zatrzymało?

– Musiałem nakarmić konie.

– Aha. – Tess obserwowała Jacka kątem oka.

– Przyniosłem trochę rzeczy. Ręczniki, więcej prześcieradeł oraz koców, nożyczki i nici.

W pokoju zrobiło się jasno, bo gospodarz rancza zapalił lampę.

– Aha – powtórzyła Tess, zastanawiając się, co zamierzał robić z nićmi, lecz szybko

porzuciła te rozważania, gdyż znowu nasiliły się bóle.

Zagryzła wargi i przyłożyła rękę do pleców, wydając cichy pomruk protestu przeciw

dojmującemu skurczowi. Machinalnie chwyciła za poręcz krzesła i ścisnęła ją mocno.

Stopniowo dochodząc do siebie, zaczęła zdawać sobie sprawę, iż w pokoju panuje

niezręczna cisza, przerywana trzaskiem ognia w kominku i wyciem wiatru za oknami.

Przetarła dłonią spoconą twarz. Głupio jej było patrzeć na własne drżące palce.

– Nic ci nie jest? – spytał Jack.

– Nie. – Tess wyprostowała się i powoli odwróciła w stronę ranczera.

Ku własnemu zdumieniu spostrzegła, iż stał bardzo blisko, jakby zamierzał podejść do

niej, lecz w ostatnim momencie zmienił zdanie. Popatrzyli sobie w oczy. Jack miał zaciśnięte

usta. Tess pomyślała, że błyszczy jej twarz, ma czerwony nos i zapuchnięte oczy. Odwróciła

głowę.

– Nie chcesz pić? Zaparzyłem kawę – powiedział, wskazując termos, stojący na

komodzie.

Na samą myśl o piciu poczuła skurcz żołądka.

– Nie, dziękuję – odrzekła.

Jack podszedł do łóżka i odchylił kołdrę. Tess, próbując opanować strach, wpatrywała się

w jego ręce. Miał długie, smukłe palce i wykonywał nimi zwinne, przemyślane ruchy.

background image

Pomyślała, że jego dłonie są niezwykle sprawne, lecz jakoś nie potrafiła im zaufać.

Jack odczuł na sobie spojrzenie Tess i podniósł wzrok.

– Ciekawy ekwipunek – zauważył, spoglądając na rodzącą, od pasa owiniętą w złożone

na pół prześcieradło.

– Odeszły mi wody – wyjaśniła. – Bądź zadowolony, że cię tu nie było, bo nie wyglądało

to przyjemnie – dodała.

Jack ogarnął ją krótkim spojrzeniem, wygładził prześcieradło i potrząsnął głową.

– Założę się, że jako dzieciak nieźle dostawałaś w skórę – powiedział.

– Dotąd dostaję – odparła z lekkim uśmiechem. Jeszcze raz obrzucił Tess wzrokiem. Tym

razem w jego zielonych oczach pojawiło się zdziwienie. Przykrył łóżko kołdrą.

– Tak... przypuszczam, że naprawdę tak było.

– Co masz na myśli?

– Prowadziłem interesy z twoją babką. Potrafi być... stanowcza.

– Raczej nietolerancyjna. Uznaje tylko własne zdanie w każdej sprawie.

Tess poczuła napięcie, gdy Jack podszedł bliżej, by dołożyć drew do ognia na kominku.

– Wyjechałaś stąd, żeby zdobyć trochę niezależności?

– Można tak to ująć. Pragnęłam pójść do college’u, zobaczyć kawałek świata. Babcia nie

chciała o tym słyszeć. Dla niej całym światem było Double D.

Jack dorzucił kolejne polano do ognia.

– W każdym razie wyjechałaś, prawda? – W jego głosie zabrzmiała nuta, której Tess nie

umiała rozszyfrować.

– Tak – przyznała, nie dodając, że pisywała regularnie, bo nie chciała, by babka się o nią

niepokoiła, ale listy wracały nie czytane z napisem na kopercie zrobionym ręką Mary

Danielson: „do zwrotu”.

Jack musiał już wyrobić sobie niepochlebną opinię na temat jej charakteru. Stał teraz tak

blisko, że Tess mogła dostrzec niewielką bliznę na jego prawym policzku.

– Więc czemu się teraz pojawiłaś? A zresztą, chyba nie muszę pytać – dodał, spoglądając

na jej brzuch.

Tess pomyślała, że pewnie znowu przyjął najgorszą z możliwych wersji wyjaśnienia.

– Słuchaj. Nie jestem biedna i nie muszę żebrać o kawałek dachu nad głową.

Przyjechałam, bo uznałam, że babcia powinna wiedzieć, iż wkrótce będzie miała prawnuka.

– Tak? Myślę, że ojciec dziecka również to przeżywa – mruknął.

Po raz drugi tego wieczora napomknął o ojcu dziecka i Tess miała już tego dosyć.

– Daruj sobie współczucie, przynajmniej w stosunku do Graya. On nie żyje – rzekła

szorstko.

Jeśli zamierzała zaszokować Jacka, to osiągnęła cel. Choć nie zmienił wyrazu twarzy,

zaskoczenie i cień żalu, że poruszył ten temat, pojawiły się w jego oczach.

Tess czuła się wyczerpana i zawstydzona swoim zachowaniem. Odwróciła się do

kominka.

– Proszę, wyjdź – powiedziała. – Och! – jęknęła zaraz, gdyż przejmujący ból przeniknął

jej ciało.

background image

Zapomniała o całej urazie wobec Jacka, koncentrując się na własnym cierpieniu.

Zacisnęła zęby tak mocno, że zabolały ją szczęki, lecz to niewiele pomogło. Ból ciągle się

wzmagał, przyprawiając ją o panikę. To nie może się stać, pomyślała przerażona. Przymknęła

powieki, bo jakieś czarne punkty tańczyły jej przed oczami. Mogła znieść wszystko – burzę

ś

nieżną, odrzucenie przez babkę, utratę Graya, wrogość nieznajomego ranczera, lecz nie ten

wszechogarniający ból. Zakołysała się, przygryzając wargę, by nie wybuchnąć płaczem. Bała

się, że jeśli zacznie szlochać, nie będzie umiała przestać.

Nagle poczuła, że podtrzymuje ją silne, męskie ramię.

– Oddychaj głęboko – szepnął Jack.

– Co? – Tess nie zrozumiała, co powiedział.

Z wysiłkiem otworzyła oczy. Jack patrzył na nią nieugiętym wzrokiem.

– Kazałem ci głęboko oddychać. Wciągaj powietrze przez nos i wypuszczaj ustami. O,

tak – zademonstrował.

– Nie... mogę. – Potrząsnęła głową.

– Możesz. Popatrz na mnie i skoncentruj się.

Upór Jacka i resztki odwagi kazały Tess unieść podbródek. Chwyciła ramię mężczyzny i

nie zwracając uwagi na łzy, które przesłaniały wzrok, spróbowała go naśladować. To nie było

łatwe, lecz dzięki pomocy ranczera stopniowo zaczęła oddychać coraz głębiej. Po chwili

wydało się jej, że ból nieco zelżał. Wieki minęły, nim ustał. Drżąc na całym ciele, Tess oparła

się o Jacka. Wydawał się taki silny, ciepły, że poczuła wdzięczność, iż jest blisko.

– Dziękuję – wymamrotała, gdy odzyskała głos. Jack drgnął, lecz nie poruszył się z

miejsca.

– Czemu, u licha, nie zapisałaś się do szkoły rodzenia?

– Zapisałam się – rzekła z westchnieniem. – Po prostu zawsze przychodziło mi z trudem

wykonywanie poleceń.

– Nigdy bym tego nie zgadł – mruknął Jack.

– A ty?

– Co: ja?

– Uczyłeś się gdzieś nieuprzejmości czy to cecha wrodzona? – zapytała spokojnie.

Przez dłuższą chwilę mierzyli się spojrzeniami. Trudno było stwierdzić, o czym myślał

Jack, lecz to on pierwszy spuścił wzrok.

– Możesz chodzić?

– Tak, a co?

– Nie sądzisz, że powinnaś przejść do łóżka? – spytał sarkastycznie.

– Dlaczego?

– Bo musisz leżeć, żeby dziecko, gdy zacznie się rodzić, nie uderzyło główką o podłogę.

– Wiesz, ty naprawdę masz talent do ujmowania rzeczy w słowa.

– Możesz chodzić czy nie?

– Mogę.

Tess puściła Jacka. Zrobiła krok do przodu. W chwilę potem wrócił taki ból, że ugięły się

pod nią kolana.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

– Co ci jest? – spytał Jack, gdy Tess przestała zaciskać palce na jego ręce.

Cofnął się i przysiadł na krawędzi łóżka. Mimo zewnętrznego opanowania czuł, jak na

samą myśl, iż przed chwilą rodząca dziewczyna mogła upaść, bije mu serce.

– Przysięgłaś sobie, że nie poprosisz o pomoc?

Tess uniosła się nieco i oparła na poduszkach, które podsunął jej pod plecy, a potem

spojrzała nań z wyrzutem.

– Do licha, Jack, nie staraj się być teraz miły, bo cię nie poznaję.

Impertynencka odpowiedź Tess dotknęła Jacka. Naprawdę nie lubił tej dziewczyny. Była

zanadto samowolna i znalazła się zbyt blisko niego, co nie znaczyło, że nie podziwiał jej

charakteru.

– Ale jeszcze mnie poznajesz, prawda?

– Tak. Na pocieszenie ci powiem, że nie tak wyobrażałam sobie poród.

Zmierzyli się wzrokiem. Jack zamarł na moment, spostrzegłszy w oczach dziewczyny

cień strachu. Tess szybko odwróciła spojrzenie. W tym momencie przyszło Jackowi na myśl,

ż

e odkąd tylko otworzył drzwi cadillaca, tak bardzo był poruszony wtargnięciem Tess

Danielson w jego życie i tak zajęty własnymi odczuciami spowodowanymi owym faktem, że

wziął za dobrą monetę opanowanie dziewczyny, ona zaś po prostu udawała, by go nabrać.

Teraz, gdy ją przejrzał, spostrzegł drżące kąciki warg, pulsującą w przyspieszonym

tempie żyłkę na szyi, wysiłek bijący z całej postaci.

– Hej, co z tobą? – spytał ostrzej, niż zamierzał.

Ś

wietnie, przemknęło mu przez głowę, gdyby dawali nagrody za głupotę, dostałbym

pierwszą. Na szczęście Tess, wpatrzona w ogień płonący w kominku, nie zwróciła na to

uwagi.

– Nic. Po prostu... boli.

Widział, ile ją kosztowało, by się do tego przyznać.

– Och... – Szukał czegoś sensownego do powiedzenia. – Myślę, że jesteś w stadium

przejściowym. To nie potrwa długo.

Zanim skończył, zrozumiał, że popełnił błąd. Tess odwróciła głowę. W jej spojrzeniu

wyczytał pytanie, skąd tyle wie na ten temat?

Jack gotów był udzielić wyjaśnienia, lecz co miał powiedzieć? śe kiedyś jego żona

spodziewała się dziecka, a on, starając się zasłużyć na miano dobrego męża i ojca,

przestudiował wszystko, co możliwe na temat ciąży, porodu, opieki nad położnicą i

niemowlęciem? I co dalej? Wyznać Tess, jak to się skończyło? Wypłakać się na jej ramieniu?

Powiedzieć, w jaki sposób Elise opuściła dom i dlaczego oddał jej syna?

W żadnym razie.

– Jack...

– Co? – zapytał, zastanawiając się, jak może brzmieć pierwsza prośba dziewczyny.

Tess wyciągnęła rękę i zacisnęła palce wokół jego dłoni.

background image

– Czy mogę dostać... na piśmie, że to nie potrwa długo?

W pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał. Potem, że Tess z niego żartuje. Spojrzał

z gniewem, lecz ku jego zdziwieniu rodząca nawet nań nie patrzyła. Miała zamknięte oczy i

zagryzione wargi. Ściskała jego rękę, ilekroć skurcze napinały brzuch.

– Och! – jęknęła. – Och, Jack, boli...

Zaufanie, z jakim wpatrywała się w jego twarz, przełamało wszystkie opory.

– Spokojnie, będzie dobrze...

Ale nie było. Ból wygiął ciało dziewczyny. Otworzyła szeroko oczy, rozpaczliwie

szukając u Jacka ratunku.

Jeszcze chwila, a on również wpadłby w panikę. Jednak wziął się w garść, bo wiedział, że

tak naprawdę tylko spokojem może jej pomóc. Ujął Tess za drugą rękę, pragnąc podzielić się

z nią własną siłą.

– Wiem, że boli, ale świetnie się spisujesz – rzekł. – Po prostu pamiętaj o oddychaniu.

Skinęła głową, a nos i policzki poczerwieniały jej od wysiłku. Nie było już czasu na

rozmowę, bo skurcze pojawiały się coraz częściej. Tess oddychała ciężko, jej mięśnie

napinały się od wysiłku, a ból wzrastał z każdą sekundą. Jack nie miał pojęcia, ile czasu

minęło, gdy drgnęła gwałtownie i szeroko rozwarła oczy.

– Och, już nie mogę... coś... się dzieje...

Wcześniej, w stajni, wyobrażał sobie tę chwilę ze strachem. Nie chodziło o sam

mechanizm porodu, bo jak każdy ranczer był z nim obeznany. Samo dzielenie takiej

intymności z kimś obcym, właśnie z tą dziewczyną, przyprawiało go o niepokój. Oczekiwał,

iż oboje poczują się niezręcznie, będą zażenowani.

Lecz w ciągu ostatniej godziny przestał myśleć o Tess jak o nieznajomej, więc teraz

działał bez wahania.

– Czekaj! Nie przyj jeszcze, pozwól mi sprawdzić, czy wszystko jest w porządku...

Sam nie wiedząc, jak to się stało, przyklęknął na łóżku i sięgnął ciepłymi dłońmi między

gołe, zimne i drżące kolana dziewczyny. Jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie,

spojrzał w dół i ujrzał wyłaniający się czubek głowy dziecka. Ogarnęło go niezwykłe uczucie

ciepła i ekscytacji. Miał łzy w oczach. Przełknął ślinę i podniósł wzrok na Tess.

– Na co czekasz? Przyj!

Znalazła w sobie jeszcze tyle energii, by zagryźć wargi, wcisnąć się w poduszki i

ostatnim wysiłkiem napiąć mięśnie.

Raz. Drugi. I jeszcze raz. Jack obserwował jej walkę z podziwem i rosnącą troską.

– Dobrze, dobrze... Już widać główkę... Jedno ramionko... Teraz drugie... Dalej... Uda

się...

– Och... och... – Tess opadła na materac, ciężko dysząc. Była biała jak kreda.

– Jeszcze trochę... – zawołał, obawiając się, że rodzącej nie starczy sił.

– Jestem taka zmęczona...

– Wiem. – Jack, wiedziony wewnętrznym impulsem, sięgnął do twarzy Tess i odgarnął jej

włosy.

– Słuchaj, dokonasz tego, tylko się skoncentruj.

background image

– Tak. – Usta Tess zadrżały w słabym uśmiechu. Jacka przeniknęło uczucie

przypominające czułość.

– Nie gadaj teraz, tylko przyj.

Otworzyła usta, by zaprotestować, lecz zmieniła zdanie, widząc wyraz twarzy Jacka.

Zacisnęła zęby, nabrała tchu i zdobyła się na ogromny wysiłek.

– Tak, dobrze. Już prawie jesteś...

Tess napięła się jeszcze raz, krzycząc. Przez chwilę nic się nie stało, lecz po sekundzie do

krzyku rodzącej dołączyło kwilenie dziecka.

Zdumiony Jack ujrzał niemowlę we własnych dłoniach. Wszystko wydało się nierealne.

Fala radości uderzyła mu do głowy. Czuł się jak po wypiciu szampana.

– Tess... – wymamrotał drżącym głosem. – To dziewczynka!

– Co? – spytała słabo. – Myślałam... Jesteś pewien?

– Tak.

– Czy z nią wszystko w porządku? – wyszeptała świeżo upieczona matka.

– Jest wspaniała, naprawdę. Ma po pięć ślicznych paluszków u rączek i nóżek.

Jack szybko owinął dziecko w ręcznik i podał matce.

– Och, och, moja maleńka. – Tess spojrzała na niemowlę z rozrzewnieniem. – Jesteś...

piękna.

– Tak – chrząknął Jack.

Czuł dziwną wilgoć w oczach i dławienie w gardle. Musiał coś powiedzieć.

– Spisałaś się... nadzwyczajnie.

Spojrzała nań zdziwiona. Przez dłuższą chwilą patrzyli sobie w oczy. Nagle Tess

rozpłakała się z wyczerpania, ulgi i radości. Jack podszedł do łóżka i po prostu przytulił

matkę oraz niemowlę.

Następnego ranka obudził się z trudem. Uświadomił sobie, że jest już widno i dawno

minęła pora, o której zwykle wstawał. Zakłopotany przeciągnął się i z zaskoczeniem

skonstatował, że siedzi w fotelu. Dlaczego nie leży w łóżku? Poruszył głową, by

rozprostować zesztywniała szyję i zamarł, bo policzkiem musnął coś niewypowiedzianie

jedwabistego – główkę niemowlęcia. W tym momencie uświadomił sobie, że trzyma w

ramionach noworodka.

Dziecko. Wróciła mu pamięć. Burza śnieżna, wypadek, Tess... przedwczesny poród,

niezwykła chwila przyjścia na świat małej...

Uniósł głowę i wstrzymując oddech, przypatrzył się nowo narodzonej istotce. Z

rozczuleniem podziwiał pajęczynkę ciemnych rzęs, zaróżowione policzki, guziczek noska i

maluśkie rozchylone usteczka. Dłonią wyczuwał puls małego ciałka i rytmiczne bicie serca

dziewczynki.

Wzruszenie ścisnęło mu serce. Nie przesadzał ostatniej nocy. Rzeczywiście ta kruszyna

była piękna. Nie pragnął niczego więcej, jak tylko otoczyć ją opieką i chronić przed każdym

złem. Obiecać, że zawsze przy niej będzie, by pocieszać, gdy stłucze kolano, organizować

wyprawy na kucykach i przyjęcia dla koleżanek.

Nagle wróciło poczucie rzeczywistości. Boże, przecież ją straci. Niczego się dotąd nie

background image

nauczył? Co on wyrabia, siedząc tutaj i snując nierealne marzenia na temat dziecka innego

mężczyzny? Dziecka, o którym wie, że za dzień czy dwa już go nie zobaczy.

Jack zawiódł się już na wszystkim, w co wierzył. Na miłości, wierności, lojalności, w

ogóle na ludziach i to niezależnie od ich wieku. Więc czemu ta mała istotka, która właśnie na

moment otworzyła oczka, wydaje mu się tak ujmująca?

Przecież dziś jest tym samym człowiekiem, którym był wczoraj. Tylko że wczoraj tej

małej nie było jeszcze na świecie i dopiero wczoraj Jack natknął się na jej matkę...

Tess. To jej wina, że miotały nim takie odczucia. Jej odwaga, nieugiętość, poczucie

humoru, z jakim zachowywała się wczorajszego wieczora, sprawiły, iż Jack przypomniał

sobie, jakim człowiekiem był dawniej. Wtedy jeszcze wierzył w Bożą sprawiedliwość i był

wystarczająco naiwny, by mniemać, że jeśli będzie uczciwie, ciężko pracował, odniesie w

ż

yciu sukces.

Głupiec. W świetle dziennym wszystko widział wyraźniej. Po tym co przeszedł,

powinien...

– Jack?

Miękki kobiecy głos przywołał go do rzeczywistości. Spojrzał w stronę łóżka. Tess

szukała go wzrokiem. W wyrazie oczu tej kobiety, układzie jej ust, była miękkość i czułość,

które mówiły, iż oczekuje, by zachowywać się wobec niej tak, jak ubiegłej nocy. Przyszła mu

do głowy niemądra myśl, iż być może Tess uważa go teraz za przyjaciela czy kogoś w tym

rodzaju. Uznał jednak, że lepiej nie wdawać się w takie rozważania.

– Obudziłaś się.

Zabrzmiało to bardziej jak zarzut niż stwierdzenie. Tess usiadła na łóżku, starając się nie

okazywać zaskoczenia.

– Tak – odrzekła, próbując w tym chłodnym, nieznajomym człowieku odnaleźć

opiekuńczego, opanowanego mężczyznę sprzed paru godzin.

Tamten nie tylko udzielił jej pomocy przy porodzie, lecz zajął się także wszystkim, na co

Tess nie starczyło sił. Obmył, zważył i owinął w pieluszki noworodka, jej pomógł przemyć

twarz i uczesać potargane włosy. Pożyczył własną flanelową koszulę i sprawdził, czy ma

suche prześcieradło. Teraz wydawało się jej to głupie, lecz gdy zasypiała, myślała o nim „mój

bohater”...

Zapewne wcale nie miał zamiaru odgrywać takiej roli. Tess milczała przez chwilę.

– Wydaje się, że na zewnątrz ciągle wyje wicher – zauważyła wreszcie.

Zza okien rzeczywiście dobiegał szum zawieruchy, więc Jack uznał wypowiedź Tess za

stwierdzenie oczywistości.

– Raczej tak – powiedział.

Spróbowała unieść się nieco i oprzeć na poduszkach, ignorując fakt, iż większość mięśni

odmawiała jej posłuszeństwa.

– Czy z nią wszystko w porządku? – spytała, spoglądając na córeczkę.

– Oczywiście.

Jack wypowiedział to tak szybko, że Tess nabrała jakichś podejrzeń i przyjrzała się

maleństwu uważniej.

background image

– Więc czemu ją trzymasz? – zapytała.

– Wcześniej trochę kaprysiła.

– Przepraszam, ale nie słyszałam.

– W porządku... byłaś bardzo zmęczona. A w ogóle jak się czujesz?

– Świetnie.

– Jakżeby mogło być inaczej. – Uśmiechnął się z ironią. Tess uznała, że nic nie umknie

uwagi tych zielonych oczu, więc wzruszyła ramionami i posłała Jackowi rozbrajający

uśmiech.

– No dobrze, przyznaję, że czuję się tak, jakby autobus mnie przejechał. Zadowolony?

Naprawdę, po tym wszystkim, co dla niej zrobił, nie chciała się z nim sprzeczać.

Jack skinął dłonią w stronę nocnego stolika.

– Może aspiryna by ci pomogła? – zapytał.

Tess zauważyła teraz buteleczkę z tabletkami i szklankę pełną wody. Znowu ją zaskoczył.

– Dziękuję – powiedziała.

Zapadła cisza. Po chwili Jack podniósł się z fotela i z dzieckiem na ręku podszedł do

łóżka.

– Proszę, lepiej tyje potrzymaj.

– Och, ale... – Tess otworzyła usta, by zaprotestować, lecz nie dokończyła zdania.

Jeszcze wczoraj nic by jej nie powstrzymało przed oświadczeniem, że nigdy nie trzymała

dziecka poniżej drugiego roku życia. Ale wczoraj nie obchodziło jej, co Jack sobie pomyśli. A

poza tym chciała wziąć w ramiona własną córkę. Po prostu tylko trochę się denerwowała, czy

nie zrobi jej krzywdy.

– W porządku – powiedziała i odbierając małą z rąk Jacka musnęła dłonią jego palce.

Dotknięcie sprawiło, iż zadrżała, o mało nie upuszczając dziecka.

– Podtrzymaj jej główkę – mruknął Jack.

– Oczywiście.

Szybko podsunęła dłoń pod delikatne plecki i szyjkę noworodka.

– No co, maleńka, czyż nie jesteś milutka? – spytała, sama nie wiedząc, dlaczego użyła

takich właśnie słów. – Jestem twoją mamą.

Poczuła wzruszenie, widząc, jak dziecko reaguje na głos i wlepia w jej twarz

ciemnoniebieskie oczka. Dotknęła palcem małej rączki, a córeczka zacisnęła wokół niego

swoją piąstkę.

– Aż trudno uwierzyć, jak mocno trzyma. – Tess spojrzała na Jacka, chcąc sprawdzić, czy

podziela jej radość, i zapytać o białą koszulkę, którą miało na sobie dziecko.

Po raz pierwszy dojrzała jakieś uczucia malujące się na nieodgadnionej twarzy ranczera.

Jack z takim smutkiem patrzył na dziecko, że zadrżało jej serce.

– Jack? – Nie miała pewności, czy wymówiła to imię na głos, czy jedynie w myślach.

Jack drgnął, spojrzał na nią nie widzącym wzrokiem; odwrócił się i podszedł do okna.

Odchylił zasłonę, by wyjrzeć na zewnątrz. Tess nie wiedziała, co powiedzieć. Najlepiej coś

niewiele znaczącego. Pochylenie ramion Jacka nie zachęcało do konwersacji.

Tess ciągle nie mogła zapomnieć, z jakim zapałem pomagał jej ostatniej nocy. Trudno

background image

było więc pogodzić się z obecnym stanem rzeczy.

Spojrzała na córeczkę, a potem jeszcze raz na ranczera, zastanawiając się, jak wpłynąć na

poprawienie atmosfery.

– Więc co z pogodą? – spytała, karcąc się w duchu za głupie pytanie.

Przez moment sądziła, że Jack nic nie odpowie. Niemal sobie tego życzyła.

– Pada śnieg – odrzekł krótko.

– Czy coś wskazuje na to, że zamierza przestać?

– A czy ja wyglądam na wróżbitę?

Tess uznała, iż nie jest to najlepszy temat do niezobowiązującej rozmowy, ale co miała

powiedzieć? śe zawdzięcza mu życie dziecka, a to dług, którego nigdy nie spłaci? śe choć

znają się niecałą dobę, Jack wiele dla niej znaczy? śe chciałaby zostać jego przyjaciółką?

Już sobie wyobrażała jego reakcję na takie wyznanie. Na dodatek dziecko zaczęło

popłakiwać. Nie wiedząc, co robić, Tess przytuliła małą, próbując ją ukołysać.

– Cicho, malutka... wszystko będzie dobrze – uspokajała niemowlę, patrząc bezradnie na

buzię dziewczynki. – Co ci jest, kochanie?

– Pewnie jest głodna – usłyszała lekko zniecierpliwiony głos Jacka.

Spojrzała nań zaskoczona. Nie chodziło o to, co powiedział, ale jak to zrobił. Tylko ktoś

doświadczony w obchodzeniu się z niemowlętami mógł tak zareagować. Podobnie

zachowywał się ubiegłej nocy, każąc jej oddychać w trakcie porodu i czuwając nad

prawidłowym przebiegiem całej akcji. Wtedy była zbyt obolała, by zastanawiać się, skąd on

tyle wie.

Teraz widziała wszystko inaczej. Jej córeczka miała na sobie nową koszulkę i była

owinięta nowym, niebieskim kocykiem. Obrzuciła wzrokiem milczącego mężczyznę. Nie tak

dawno w jego życiu musiało pojawić się dziecko, którego nieobecność ciągle jeszcze

przeżywał. Słowa, które wypowiedział, tylko potwierdziły jej przypuszczenie.

– Mój syn – usta Jacka wykrzywił grymas, którego znaczenia Tess nie potrafiła pojąć –

ma trzy i pół roku. Mieszka w Casper z matką i ojczymem.

– Och. – Tess próbowała zrozumieć dziwne zawieszenie głosu ranczera. – Często go

widujesz?

– Nie. Wcale. – Jack spojrzał na nią wzrokiem odbierającym chęć kontynuowania

rozmowy.

Tess, zaskoczona wyznaniem, zwróciła oczy na córkę, która właśnie rozpłakała się na

dobre. Przez chwilę nie miała pojęcia, jak się zachować, choć wiadomo było, iż należy

działać. Potem przyszło olśnienie. Odsunęła dziecko i zaczęła rozpinać koszulę.

– Co robisz? – spytał Jack.

– Powiedziałeś, że mała jest głodna, więc pomyślałam, że ją... nakarmię.

Jack rzucił wzrokiem na rozchyloną koszulę Tess i zacisnął szczęki.

– Dobry pomysł – uznał. – Ja też powinienem się czymś zająć.

– Ale... ?

– Co?

Nie ma powodu do paniki, uspokajała się w duchu Tess. Przecież skoro podróżowałam

background image

sama po szerokim świecie, to i z dzieckiem sobie poradzę.

– Nic. Wszystko w porządku.

Jack ruszył do drzwi i jakby obawiając się, że Tess zmieni zdanie, szybko wyszedł z

pokoju.

Co najmniej przez godzinę ciężko pracował w stajni, zanim poczuł się lepiej. Zmusił się

do wysprzątania boksów wszystkich koni i nakarmił zwierzęta. Przerwał pracę dopiero wtedy,

gdy pot zaczął spływać mu z czoła i rozbolały go wszystkie mięśnie. Dopiero wtedy ustąpiło

to dziwne uczucie, którego doznał w chwili, gdy Tess rozpinała koszulę. Ale wcale nie czuł

się szczęśliwy z tego powodu.

Kiedy obudził się rano, wydawało mu się, że tylko dziecko szuka w nim oparcia. Nie

podobało mu się uczucie, które go wtedy ogarnęło. Bolesna tęsknota za tym, by je pieścić,

pielęgnować, osłaniać, karmić. Sądził jednak, że to zrozumiałe.

To maleństwo wypełniało bowiem puste miejsce, które powstało w jego życiu, gdy Elise

zabrała mu syna.

Z Tess sprawa wyglądała inaczej. Mógł sobie dać radę z tym rodzajem zainteresowania,

jakie ta kobieta wywołała w nim wczoraj na szosie z Casper, ale nie z tym, które odczuł

dzisiaj. Dlaczego tak reagował na widok karmiącej matki?

Nie widzącym wzrokiem objął dobrze znaną stajnię i zaczął wrzucać siano do odległego

ż

łobu, a nie tego, który miał pod ręką. Ta mała demonstracja silnej woli trochę mu pomogła.

Teraz mógł już się zmierzyć z właściwym problemem, który go dręczył. śeby nie wiem jak

próbował przeczyć, coś się wydarzyło ostatniej nocy. Gdy asystował przy porodzie Tess, czuł

się jej potrzebny tak, jak nikomu na świecie.

To nie musiało niczego oznaczać. Cóż z tego, że dobrze mu robiło poczucie, iż jest komuś

potrzebny? śe odczuwał specyficzną więź z Tess, pragnął otoczyć ją opieką, traktować jak

królową, bo tak odnosił się jego ojciec do matki i on sam do Elise.

Dostał niezłą lekcję. Zaufanie, otwartość wobec ludzi niczego mu nie dały poza gorzką

samotnością i bólem, z którym żył od trzech lat. Nie miał zamiaru przechodzić przez to po raz

wtóry.

Powoli się uspokajał. Bliskość zwierząt działała kojąco. Ściągnął rękawice i wsunął je do

kieszeni, obserwując zachowanie czterech klaczy i pięciu wałachów. Przeszedł wzdłuż stajni,

kolejno poklepując aksamitne szyje koni. To ostatecznie poprawiło mu nastrój.

Długonogi, siwy wałach uniósł łeb, czekając na swoją kolej. Jack potrząsnął głową, wziął

w garść trochę owsa i podsunął zwierzęciu.

– Spokojnie, stary. Ugryź mnie, a pogadam z facetami, którzy cię przerobią na karmę dla

psów.

Siwek parsknął tylko, co miało zapewne wyrażać jego opinię na ten temat. Jack

zastanawiał się dalej nad swoim stosunkiem do Tess. Być może budziła w nim coś, czego

dawno nie odczuwał. I co z tego? Zanim opuści ranczo, będzie dzieliła czas między spanie i

opiekę nad dzieckiem. Elise przez tydzień nie wstawała z łóżka po porodzie. Wystarczy, jeśli

Jack przez parę dni zachowa odpowiedni dystans, a kiedy pogoda się poprawi, Tess wyjedzie.

background image

Za miesiąc ledwie ją będzie pamiętał.

Zgasił światło w stajni, włożył ciepłą kurtkę, a szyję i twarz osłonił grubym szalikiem. Na

zewnątrz wiatr o mało nie powalił go na ziemię. Z trudem zamknął stajnię i tylko dzięki linie,

którą poprzedniego wieczora przeciągnął przez podwórze, dotarł do domu.

W normalnych warunkach pokonanie tej drogi zabierało minutę, teraz trwało pięć razy

dłużej, a widoczność była tak kiepska, że dopiero gdy potknął się o stopień prowadzący na

werandę, zorientował się, iż dotarł do domu. Podniósł się, wyplątał ze zwojów zbawczej linki

i strzepnął śnieg z kurtki oraz dżinsów, nim wszedł do mieszkania.

Zdejmując szalik, zastanawiał się, gdzie się podziały psy, które zwykle warowały w

przedsionku. Przemarznięty do szpiku kości, postanowił pozbyć się reszty ciepłego ubrania

dopiero w kuchni. Otworzył drzwi i zastygł w bezruchu.

– Co tu robisz? – zawołał, nadto zaskoczony widokiem Tess, by złagodzić ton.

Nozdrza łaskotał aromat smażonego boczku. Rozgrzany piec i zapach jedzenia działały

jak magnes na głodnego, zmarzniętego mężczyznę. Psy także wybrały kuchnię i smacznie

spały w ciepłym wnętrzu.

– Przygotowuję śniadanie. Nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałam. Mam nadzieję, że lubisz

naleśniki.

To nie w porządku. Tess winna leżeć w łóżku, wypoczywać i zajmować się dzieckiem.

Zamiast tego wstała, włożyła grube skarpety Jacka, ubrała się w jego flanelową koszulę i

własne niebieskie spodnie, które wyciągnęła pewnie z podróżnej torby. Wzięła też prysznic,

bo jej grube, kasztanowate włosy odzyskały piękny połysk, a blada cera nieco się zaróżowiła.

Wyglądała na zmęczoną, co jednak w niczym nie zmieniało prowokacyjnego wyrazu jej

twarzy. Jack pomyślał, że trudno będzie zachować wobec niej zaplanowany dystans.

Rozgrzała tłuszcz na patelni.

– Zaparzyłam kawę – oznajmiła.

Jack zdjął kurtkę, podszedł do stołu, nalał do kubka kawy i wypił łyk gorącego napoju.

– Gdzie dziecko? – zapytał.

Tess wskazała kuchenną szufladę ustawioną na środku stołu.

– Nie znalazłam kołyski, ale gdzieś wyczytałam, że jej rolę może pełnić szuflada.

Jack krytycznym wzrokiem obrzucił zaimprowizowane łóżeczko, które Tess wysłała

miękkim kocykiem. Niemowlę właśnie się obudziło i wlepiało oczka w sufit. Jack odstawił

kubek z kawą, by dokładniej otulić małą kocem. Dziewczynka spojrzała w górę, a on gotów

był przysiąc, że jej buzia rozjaśniła się na jego widok.

Cofnął się o krok, surowym wzrokiem mierząc matkę dziecka.

– Powinnaś być w łóżku.

– Zapewne. Ale nie jestem – odparła, przygotowując ciasto na naleśniki. – To nie zajmie

mi dużo czasu. Czemu nie umyjesz się przed jedzeniem?

Zamierzał kazać jej wrócić do sypialni. Pragnął oznajmić Tess, że nie ma prawa wkraczać

w jego życie bardziej, niż już to uczyniła. Z drugiej strony odczuwał głód, a uwielbiał i

boczek, i naleśniki. Nie było o co kruszyć kopii. To tylko jeden posiłek, a nie jakiś

zobowiązujący układ. Mógł zjeść śniadanie i nadal ignorować Tess.

background image

– W porządku – rzekł i poszedł się myć.

Zanim wrócił, Tess przesunęła dziecko na koniec stołu, ustawiła dwa nakrycia i zasiadła

nad talerzem pełnym gorących naleśników, aromatycznego, smażonego boczku i miseczką

brzoskwiń z puszki.

Jack położył serwetkę na kolanach, napełnił sobie talerz i zaczął jeść. Poprosił jedynie o

przysuniecie słodkiego sosu do naleśników i w milczeniu, ignorując obecność Tess, sycił

głód. Zjadł z tuzin naleśników i spory kawałek boczku, a Tess bez słowa odłożyła widelec i

podeszła do piecyka, by wyjąć drugą porcję. Zsunęła na swój talerz jeden naleśnik, resztę

postawiła przed Jackiem. Usiadła i piła kawę, czekając spokojnie, aż gospodarz upora się z

dokładką.

– Z końmi wszystko w porządku? – spytała uprzejmie, gdy kończył repetę.

Skinął głową.

– Ile ich masz?

– Teraz dziewięć. Wiosną i latem miewam dwa, trzy razy więcej – odparł, odsuwając

talerz.

– Sam dajesz sobie radę z tyloma końmi?

– Jedzenie ci stygnie – zauważył, wskazując widelcem na talerz Tess.

– Nie szkodzi – odrzekła i popatrzyła nań wyczekująco.

– Mam kogoś do pomocy – rzekł z westchnieniem. – To bracia. Teraz są w Meksyku.

Odwiedzają rodzinę – dorzucił.

– Aha. – Tess wypiła łyk kawy. – A co robisz z końmi?

– Trenuję je.

– W jakim celu?

– Na rodeo – odparł.

– To znaczy, że hodujesz konie dla zawodników? Znowu skinął głową.

– Ale... to bardzo drogie konie.

Skoro to nie było pytanie, Jack nie odpowiedział.

– Mieszkasz tu sam... Dlaczego nie masz telefonu komórkowego? Izolujesz się od świata.

Przydałaby się jakaś łączność w razie wypadku.

– Nie wszyscy pragną towarzystwa – powiedział Jack. – Niektórzy żyją samotnie –

Spojrzał znacząco na Tess. – A nawet wolą takie życie.

– Rozumiem, że nie lubisz o sobie mówić – zauważyła.

– Zgadłaś.

– W porządku – rzekła dziewczyna, wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze.

– Co masz zamiar robić? – spytał Jack.

– Pozmywać.

Szybko podniósł się z krzesła.

– Ja się tym zajmę. Czemu nie weźmiesz dziecka i nie pójdziesz na górę odpocząć?

– Dobrze.

Oczy Tess zabłysły groźnie. Z hukiem odstawiła naczynia. Przeszła kilka kroków i

zatrzymała się niezdecydowana.

background image

– O co chodzi? – zapytał.

– Nic. Po prostu... – Zacisnęła usta i uniosła podbródek. – Może najpierw mógłbyś rzucić

okiem na pieluszkę małej? Starałam się przewinąć ją tak, jak ty to robiłeś, ale chyba mi nie

wyszło.

Jack wzruszył ramionami, gotów na wszystko, byle pozbyć się Tess z kuchni. Zbliżył się

do stołu zirytowany, że ta uparta kobieta nie wyszła, tylko odsunęła się trochę. Odgarnął

kocyk i zgrabnie rozpiął za duże majteczki małej. Dziecko było suche i czyste, ale nie dzięki

pieluszce, która zsuwała się z małego ciałka i plątała między nóżkami. Czegoś takiego jeszcze

nie widział.

– Co to ma być? Origami?

– Bardzo zabawne – odparła Tess.

Jack rozplatał pieluchę, nakazując sobie w duchu milczenie, i natychmiast usłyszał swój

głos.

– Czy ty kiedykolwiek przewijałaś dziecko?

– Oczywiście, lecz używałam pieluch nowego typu. Być może nie wiesz, że dziś można

je kupować w odpowiednich rozmiarach i z miękkimi przylepcami, bez tych staromodnych,

niewygodnych zapięć.

– Nowe pieluchy są szkodliwe dla środowiska, a do używania tych trzeba tylko trochę

praktyki – rzucił krótko.

Powoli złożył tetrową pieluszkę i zgrabnie zawinął w nią dziecko.

– Masz rację. – W głosie Tess zabrzmiało lekkie rozbawienie. – Więc czemu nie robisz

tego szybciej? Czułabym się jeszcze bardziej niezdarna.

Lekko potrząsnęła głową, wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła paluszków niemowlęcia.

Przy tym ruchu Jack poczuł zapach kobiecej skóry. Zapadła niezręczna cisza.

– Jak dasz małej na imię? – zapytał.

– Jeszcze nie wiem.

Jack odwrócił się i niechcący otarł się o Tess ramieniem, a to go zirytowało.

– śartujesz?

– Nie. Byłam pewna, że urodzi się chłopiec... Nie wybrałam imienia dla dziewczynki.

Zanim o to zapytasz, powiem ci jeszcze, że nigdy nie kąpałam dziecka, nie mierzyłam mu

temperatury i tak dalej.

– Wspaniale – mruknął.

– Ale się nauczę. Poza tym... – Tess spojrzała na błękitny kocyk, potem z wyzwaniem w

oczach na Jacka. – Ty to robiłeś.

Zacisnął szczęki. Ta kobieta była stanowczo zbyt przenikliwa. Bez słowa otulił dziecko

kocykiem i podał je matce.

– Dziękuję za śniadanie – rzekł.

– Nie ma za co – odpowiedziała i ruszyła ku schodom prowadzącym na piętro.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Proszę – Jack rzucił książkę na kuchenny blat. – Myślę, że ci się przyda.

Tess odstawiła talerz, który właśnie zmywała, i odwróciła się, by rzucić okiem na

okładkę. Przeczytała tytuł: Łatwe jak ABC. Opieka nad dzieckiem od chwili narodzin do lat

trzech. Nie wiedziała, jak zareagować: obrazą czy rozbawieniem.

Zdecydowała się na uśmiech. Po sześciu dniach od porodu stało się jasne, że nie

wszystkich rodziców natura obdarzyła tymi samymi talentami. Zakładane przez nią pieluszki

ciągle się zsuwały i dotąd jeszcze nie wybrała imienia dla córeczki. Jack być może nie należał

do najrozmowniejszych ludzi na świecie, lecz, jak na to wskazywał książkowy podarunek,

wcale nie trzymał się tak na uboczu, jak to deklarował, i nie był tak obojętny, jak udawał.

Pierwszego dnia po wspólnym śniadaniu wrócił na cały dzień do stajni. W domu zjawił

się wieczorem i to w nastroju nie zachęcającym do pogawędki. Odpowiadał monosylabami,

włączył radio, zjadł na obiad potrawę z puszki. Po wysłuchaniu prognozy pogody jeszcze

bardziej spochmurniał. Wyglądało na to, iż czuje się osobiście dotknięty śnieżycami w

Montanie i Wyoming, które potrwają przez cały weekend, a więc jeszcze dwa dni. Potem

oznajmił, że idzie się położyć, i zniknął w swoim pokoju, a było dopiero pół do ósmej.

Od tego czasu Tess widywała go rzadko. Albo siedział w stajni, albo w swoim gabinecie.

Pokazywał się w porach posiłków, by zjeść kanapkę lub podgrzać chili z puszki, ale nigdy nie

wdawał się w rozmowy.

Wyraźnie unikał Tess, ona zaś nie była pewna, czemu się tak zachowuje. Może dlatego, iż

dzielił z nią jedną z najintymniej szych chwil w życiu, a może drażniła go swoim

zachowaniem lub po prostu starał się chronić własną samotność, próbując być zimnym i

gruboskórnym, choć od czasu do czasu zdobywał się również na drobne gesty uprzejmości w

rodzaju podarowania tej książki.

Tess podjęła decyzję. Wytarła szybko ręce i wybiegła na werandę, chcąc dogonić Jacka,

zanim zniknie w śnieżycy. Otworzyła drzwi i... wpadła prosto na niego.

– Co jest... ? – Jack wypuścił z rąk stos uprzęży i chwycił Tess, ratując ją przed

upadkiem, a gdy się zachwiała, przyciągnął ją do siebie.

Zamarła, nie przygotowana na takie zetknięcie. Odurzył ją zapach świeżego powietrza,

koni i męskiej wody po goleniu.

– Potrzebujesz czegoś? – zapytał Jack, odsuwając ją od siebie.

– Prawdę mówiąc, tak. Myślę, że małą trzeba wykąpać. Zastanawiałam się, czy nie

znalazłbyś trochę czasu, by mi przy tym pomóc?

Pokręcił głową, zanim skończyła.

– Zajrzyj do książki. Wszystko tam znajdziesz.

– Wierzę, że to dobra rada – odparła ze spokojem – lecz książka nie podpowie, gdzie

znaleźć potrzebne rzeczy: mydło, szampon, ręczniki.

Jack wskazał na uprzęże piętrzące się na podłodze.

– Muszę to oczyścić.

background image

– Mogłabym ci pomóc.

Jack obrzucił Tess groźnym spojrzeniem.

– Słuchaj – zaczął – mówiłem ci, że mam ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie

się tobą i dzieckiem. Pamiętasz?

– Tak.

Ostatniego wieczora, gdy Jack zniknął w swoim pokoju, trochę słuchała radia i sprzątała

kuchnię. Potem włożyła pożyczoną nocną koszulę i leżąc w łóżku, zabrała się do czytania

powieści, którą znalazła na półce. Wkrótce usnęła. Parę godzin później obudził ją głos Jacka.

Choć nie mogła rozróżnić wyrazów, ton, jakim się odzywał, był tak łagodny i miękki, iż

pomyślała, że to sen. Jednak gdy ocknęła się na dobre i otworzyła oczy, okazało się, iż stał

niedaleko łóżka, oświetlony blaskiem ognia na kominku, i przemawiał do dziecka.

– Jack?

Drgnął gwałtownie, jakby złapała go na gorącym uczynku.

– Obudziłaś się...

– Owszem – przyznała, szukając wzrokiem zegarka. – Która godzina? – spytała.

– Minęła północ.

Usiadła na łóżku i odgarnęła włosy z twarzy. Kiedy Jack odwrócił się przodem,

spostrzegła zaskoczona, że ma nie dopięte dżinsy i koszulę, spod której widać gęsto

zarośniętą pierś. Z trudem przełknęła ślinę.

– Co... tu robisz?

Przez chwilę milczał zakłopotany, potem jednak przeszedł do ofensywy.

– Jak sądzisz? Przyszedłem zobaczyć, co się stało dziecku.

– Co masz na myśli?

Jack zacisnął szczęki, lecz spojrzawszy na śliniące się maleństwo, nieco złagodniał.

Dziewczynka rozpłakała się, jakby chcąc podsunąć mu argument.

– Oto dlaczego przyszedłem – rzeki. – Jak miałem spać? Tess wyskoczyła z łóżka, nie

zwracając uwagi na to, iż ma na sobie tylko męską koszulę.

– Przepraszam, nie słyszałam... Jack odwrócił wzrok.

– Nieważne. Na przyszłość bądź bardziej czujna, dobrze? Mam ważniejsze sprawy na

głowie niż zajmowanie się wami dwiema – oznajmił i wyszedł z sypialni.

Nic więcej nie wydarzyło się aż do tego ranka, gdy Tess zeszła na dół i obejrzała drzwi

pokoju Jacka. Były tak solidne, że trudno przypuszczać, iż mógł przez nie usłyszeć kwilenie

dziecka, które nie dotarło do uszu śpiącej obok maleństwa matki. Może nie miała

doświadczenia w obchodzeniu się z dziećmi, lecz miała za to bardzo lekki sen. W końcu

przecież ocknęła się, kiedy Jack szeptał coś do małej.

Musiał kłamać. Cokolwiek przywiodło go na górę do sypialni, z pewnością nie był to

płacz dziewczynki.

– Pamiętam, co mówiłeś, lecz ona jest taka maleńka – tłumaczyła cicho. – Kiedy ją

wykąpię, będzie mokra i może wyśliznąć mi się z rąk... – przerwała dla zwiększenia efektu.

– No dobrze – mruknął niechętnie Jack. – Wejdź teraz do środka, bo wpuszczasz do domu

zimne powietrze.

background image

Schylił się, by podnieść z ziemi uprzęże. Tess nie miała zamiaru się z nim sprzeczać.

Wróciwszy do kuchni, zajrzała do dziecka, które spokojnie spało w zaimprowizowanym

łóżeczku, i zabrała się do zmywania. Jack zjawił się chwilę później. Rzucił na krzesło stos

uprzęży, przykrył stół ceratą, przyniósł czyste gałganki, mydło w płynie i garnek gorącej

wody. Nie minęła minuta, a był tak pochłonięty swymi czynnościami, iż Tess mogłaby stać

się niewidzialna, bo i tak jej nie zauważał.

Odłożyła ostatnie naczynie na suszarkę i podeszła do Jacka. Nie zwracał uwagi na jej

krzątaninę przy czyszczeniu uzd i lejców.

– Nie mocz za bardzo skóry – rzucił ostro, gdy zamierzała przetrzeć wilgotnym

gałgankiem rzemień.

– Nie będę – obiecała, przemilczając dyplomatycznie, iż od dziecka zajmowała się tą

pracą.

Nie zamierzała dawać mu pretekstu do rejterady. Działała wolno i dokładnie, póki nie

uzyskała zadowalającego efektu.

– Jack?

– Hm.

– Zastanawiałam się... jak trenujesz konie dla kowboi, skoro nie masz żadnego bydła?

Milczał tak długo, iż Tess uznała, że jej nie odpowie.

– Twoja babka dostarcza mi kilku sztuk, jeśli chcę. Teraz nie mam takiej potrzeby – rzekł

w końcu.

– Och. – To było ostatnie wyjaśnienie, jakiego się spodziewała.

Nareszcie wydało się, skąd wiedział, że Mary Danielson wyjechała. Tess mogła teraz

zadać kolejne pytanie.

– Jak ona się miewa?

– Mary? – Wzruszył ramionami. – Nie wiem. Czemu sama jej nie zapytasz?

Znowu urwał się wątek rozmowy. Jack Sheridan był elokwentny jak niedźwiedź w zimie.

Z cichym westchnieniem Tess sięgnęła po następny fragment uprzęży.

– Jack? – zaczęła po chwili. – Miałbyś coś przeciwko temu, żebym zajęła się

gotowaniem? Szykowałabym obiady i kolacje, dobrze?

– Dlaczego?

– Na pewno nie po to, by cię otruć, więc nie musisz podejrzewać mnie o najgorsze. I nie

dlatego, by w ten sposób odwdzięczyć się za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, bo tego długu

nie spłaci się kilkoma posiłkami – powiedziała, rzucając na Jacka szybkie spojrzenie. –

Chodzi o to, że nie chcę żywić się dłużej kanapkami z masłem orzechowym.

– Rób, co chcesz – odparł, wzruszywszy ramionami. – W lodówce są jakieś zapasy.

Tess zdążyła się już zorientować, że zamrożono tam żywność mogącą wystarczyć na rok

dla małej armii. Zgodę ranczera przyjęła jak coś oczywistego. Zastanawiało ją jedynie,

czemu, rozmawiając z nią, ani na moment nie zmienił wyrazu twarzy.

– Dziękuję – rzekła.

– Podziękuj mojej matce. To ona robi zakupy – odpowiedział i jeszcze raz wzruszył

ramionami.

background image

– Och, to miłe z jej strony. Czy mieszka gdzieś w pobliżu?

– Nie.

– Daleko?

– W Rapid City.

– Tam się wychowałeś?

– Nie.

– A gdzie? – spytała, starając się nie stracić cierpliwości.

– Na ranczu, które mama sprzedała po śmierci ojca.

– Wtedy kupiłeś tę posiadłość?

– Nie.

Na litość boską, pomyślała Tess, ogarniając gospodarza domu krótkim spojrzeniem. Czy

w tym cedzeniu słów jest jakiś cel, czy też Jack chce ją w ten sposób rozzłościć? Nie potrafiła

odgadnąć, co kryją jego zielone oczy, lecz im dłużej się w nie wpatrywała, tym większy

niepokój rodziła w niej bliskość tego mężczyzny.

Dobry Boże, dokąd to prowadzi? Młode mamy odczuwają pewnie burze hormonów, ale

ż

eby do tego stopnia... Tess odetchnęła głęboko.

– Słuchaj – zaczął Jack, opacznie tłumacząc sobie wyraz niezadowolenia na twarzy Tess.

– Matka sprzedała rodzinne ranczo dwanaście lat temu, a ja mieszkam tutaj od sześciu.

Przedtem występowałem w rodeo.

– Naprawdę? – Tess wyraźnie zainteresowała się tematem. – Ja też chciałam brać udział

w rodeo. Jako piętnastolatka zamierzałam zostać pierwszą kobietą, której pozwolą ujeżdżać

dzikie konie.

– Tak? No i co? – Jack prześliznął się po niej wzrokiem.

– Gdy skończyłam szesnaście lat, uznałam, że tak naprawdę marzę o karierze Madonny.

Jack nie potrafił ukryć rozbawienia.

– Myślę, że to normalne – zauważył.

– Pragnąć kariery gwiazdy rocka?

– Nie, ale nastolatki zwykle mają jakichś idoli.

– Kto był twoim?

– Nie wiem. Chyba ojciec... Mój brat zawsze mówił...

– zamilkł i tak zacisnął rękę na czyszczonym rzemieniu, że brązowa piana spłynęła

między palcami.

Tess mechanicznie sięgnęła po ściereczkę, by obetrzeć dłoń Jacka.

– Co mówił? – spytała.

– Nic – mruknął. – Zapomnijmy o tym.

Spojrzał na dłoń, której dotykała Tess, i cofnął się tak gwałtownie, aż odsunął krzesło, na

którym siedział. Poderwał się z miejsca.

– Muszę iść. Zapomniałem, że mam jeszcze coś do zrobienia poza stajnią – rzekł sucho.

– śartujesz. Teraz? To z pewnością może poczekać...

– Nie. – Jack wskazał stos uprzęży na stole. – Zostaw to – powiedział. – Dokończę, jak

wrócę.

background image

– Poczekaj... Nie rozumiem...

Jack wyszedł z kuchni, pozostawiając osłupiałą Tess. Pomyślała, że Sheridan w niczym

nie przypomina Graya Maxwella. Zacisnęła powieki, ogarnięta nagłym poczuciem

samotności. Niech cię licho, Gray, jak mogłeś odejść z tego świata i mnie zostawić? Tak

dobrze rozumiałeś ludzi...

Westchnęła. Boże, tęskniła za tym człowiekiem, nie traktując go jak kochanka, bo

spędzili ze sobą zaledwie jedną noc. Tess brakowało oparcia, jakie jej dawał. W ciągu

ostatnich dziewięciu lat był jej najlepszym przyjacielem. Należał do wesołych, miłych

mężczyzn i w przeciwieństwie do Jacka łatwo nawiązywał kontakt z ludźmi. Był otwarty,

bezpośredni, ciepły, miał wielu przyjaciół. Tymczasem Sheridan sprawiał wrażenie kogoś

nieprzewidywalnego, pełnego ukrytych zadr i nadmiernie drażliwego.

Tess usłyszała trzaśniecie zewnętrznych drzwi. Podeszła do okna, odchyliła zasłonę i

spróbowała przebić się wzrokiem przez zadymkę. Wydawało się, że wiatr zelżał, lecz śnieg

padał nieustannie, pokrywając całą okolicę białym puchem.

Chwilę potem w polu widzenia pojawił się Jack, ciężko stąpający po śniegu, który zdążył

już zasypać ścieżkę wiodącą do stajni. Zanim zniknął za rogiem domu, zdołała spostrzec, że

miał spuszczoną głowę i pochylone ramiona.

Westchnęła. Nie rozumiała tego człowieka i wcale nie była pewna, czy pragnie go

zrozumieć, lecz zaczynała wierzyć, iż Jack bardziej niż ktokolwiek zasługuje na przyjaźń i

sympatię.

Obietnica jest obietnicą, a mężczyzna winien dotrzymywać danego słowa. Jack stał przy

zlewie kuchennym z rękawami koszuli podwiniętymi do łokci i trzymał w rękach niemowlę.

To nic, że dziecko było urocze, a Tess wyglądała ponętnie, gdy pochylała się nad

maleństwem, polewając je ciepłą wodą. W żadnym razie nie powinien był się na to zgodzić.

Należało trwać przy swoim, odsyłając niedoświadczoną matkę po rady do książki. Na jego

miejscu każdy by tak zrobił.

Ale w nim kołatało się jeszcze jakieś staromodne przywiązanie do kanonu zasad, zgodnie

z którymi mężczyzna winien kobiecie służyć pomocą. Teraz mógł mieć pretensje wyłącznie

do siebie, że dał się w to wciągnąć. Rzucił okiem na Tess, która myła dziecko, gdy on je

podtrzymywał, i zaczął zastanawiać się nad listą jej ostatnich przewinień.

Przede wszystkim skończyła czyszczenie uprzęży, ignorując jego zapowiedź, że sam się

tym zajmie. Potem przygotowała obiad i to nie zwyczajny, lecz złożony z pieczonego

kurczaka z sosem i jarzynami. Na deser było ciasto czekoladowe. Wszystko przyniosła na

tacy do jego pokoju i zostawiła, choć uprzedził, że nie jest głodny. Nie odezwała się ani

słowem, gdy po paru sekundach zjawił się w kuchni. Podczas gdy jadł obiad, skończyła

zmywanie, dokładnie wyszorowała zlew i zaczęła studiować rozdział „Kąpanie dziecka” w

książce, którą kupił. Przez cały czas odnosiła się doń ciepło i przyjaźnie, jakby nie

pamiętając, że wcześniej opuścił dom bez słowa wyjaśnienia. W tej sytuacji, gdy poczuł się

największym barbarzyńcą od czasów Attyli, nie pozostawało nic innego, jak zawinąć rękawy

i pomóc przy kąpieli niemowlęcia.

background image

Jednak wcale nie musiało mu się to podobać. Tess również niekoniecznie miała zyskać

jego sympatię. Jeszcze raz obrzucił ją spojrzeniem. Na zaróżowionej twarzy dziewczyny

malowała się koncentracja. Włosy spięła na czubku głowy w taki sposób, że kilka

jedwabistych pasemek muskało jej policzki. W rozcięciu bluzki widać było fragment

krągłych, pełnych piersi, które każdemu mężczyźnie rozgrzałyby krew w żyłach.

Jack uświadomił sobie, że przestępuje z nogi na nogę, nie mogąc spokojnie ustać w

miejscu. Przeniósł wzrok na dziecko, które właśnie rozchyliło usteczka.

– Popatrz! – zawołała Tess. – Uśmiecha się do ciebie.

– Akurat.

– Oczywiście, że tak. – Zwilżyła gąbką włoski niemowlęcia. – Mała cię lubi.

– Nie jest na tyle duża, by wiedzieć, czy coś lub kogoś lubi.

Szczęśliwe dziecko, pomyślał, poruszając się niespokojnie, gdy Tess pochyliła się nad

córeczką i niechcący musnęła go ramieniem.

– Dlaczego to robisz? – spytała.

– Co?

– Zawsze przewidujesz najgorsze.

– Bo wyrosłem z naiwności i oszczędzam sobie rozczarowań. Zawczasu jestem

przygotowany na zły obrót spraw.

– Nie wiem, czy to dobrze. Uważam, iż lepiej jest żyć nadzieją na lepsze jutro –

powiedziała z uśmiechem.

– Założę się, że widząc światło w tunelu, nie myślisz o pociągu – mruknął z ironią.

– Co z tego? – spytała, nalewając na dłoń odrobinę szamponu. – Cóż dobrego w

martwieniu się na zapas czymś, na co i tak nie mamy wpływu?

Jack wzruszył ramionami, poirytowany naiwnością Tess.

– Może musisz coś przeżyć, by to zrozumieć – rzekł. Tess znieruchomiała na moment, a

potem spojrzała mu w oczy.

– Może.

Jack pojął, że znowu palnął głupstwo. Przypomniał sobie wymianę zdań z Tess: „ Ojciec

zapewne niepokoi się o dziecko”. „Daruj sobie współczucie. On nie żyje”.

Wpatrzył się nie widzącym wzrokiem w wypełniony wodą zlew. W głowie kłębiło mu się

mnóstwo pytań, których nie umiał zadać, bo dotyczyły ojca małej.

Czy pragnął tego dziecka? Czy w ogóle o nim wiedział? Jeśli tak, to czemu nie ożenił się

z Tess? Jak zmarł? Co się z nim stało? Plastikowy kubeczek, którego Tess używała do

polewania główki dziecka, znieruchomiał w powietrzu.

– Co mówisz? – spytała zdumiona.

Sądząc z wyrazu twarzy Tess, Jack musiał bezwiednie wypowiedzieć głośno którąś ze

swych wątpliwości.

– Nic takiego. Nieważne – odrzekł.

Popatrzyli na siebie uważnie. W oczach Tess malowała się niepewność, czy aby dobrze

zrozumiała słowa Jacka. Poczuł ulgę, gdy nie wróciła do tematu.

– W porządku – usłyszał i zobaczył, że wzięła się do wycierania główki niemowlęcia.

background image

Jeszcze pięć minut i mnie tu nie będzie, pomyślał ranczer. Tymczasem, starając się nie

okazywać zbytniego pośpiechu, uniósł delikatnie dziecko i wziął je na ręce, by przenieść na

stół przykryty grubymi, miękkimi ręcznikami. Tess otuliła córeczkę jednym z nich, a drugim

zaczęła delikatnie osuszać małe ciałko.

– Gray miał guz mózgu – powiedziała cicho. Zamilkła na chwilę, by unieść małą i

wytrzeć jej plecki.

– W styczniu zeszłego roku zaczął odczuwać bóle głowy. Miał też problemy ze

wzrokiem. Gdy zwrócił się do lekarza, okazało się, że jest już za późno. Diagnozę postawiono

w lutym. Sześć tygodni później już nie żył.

Tess popudrowała talkiem pupę dziecka i sięgnęła po pieluszkę. Jack nie wiedział, co

powiedzieć.

– Przykro mi – mruknął w końcu, co musiało zabrzmieć głupio po jego wypowiedzi na

temat życiowej naiwności i pociągów w tunelu. – Naprawdę przykro – dodał.

– Był wspaniałym człowiekiem. Mam nadzieję, że to maleństwo będzie podobne do ojca.

– Tess posłała córeczce ciepły uśmiech.

Jack uświadomił sobie, że bębni palcami po stole. Wściekał się, że nie umie znaleźć

właściwych słów. Odebrał Tess pieluszkę, widząc, że młoda mama nie radzi sobie z

przewijaniem dziecka.

– Pozwól, że ja to zrobię – powiedział i kilkoma zgrabnymi ruchami przewinął niemowlę.

– Dzięki.

– Nie ma za co.

Jack schował szampon i wylał wodę ze zlewu, gdy Tess ubierała małą w śpioszki.

– Jack?

– Hm.

– Jeśli cię czymś uraziłam, wybacz mi – powiedziała, a on nie zareagował, bo nie chciał

myśleć ani mówić na ten temat.

– To nie miało nic wspólnego z tobą. Myślałem, że zostawiłem w stajni włączony piec –

skłamał, nie mając zamiaru niczego wyjaśniać.

– Aha.

Jack widział, że Tess mu nie uwierzyła, lecz wmówił sobie, iż to bez znaczenia. W tym

momencie dziecko zaczęło kwilić. Tess wzięła córeczkę na ręce i przytuliła do piersi. Jack

pomyślał, że to cudowne uczucie być tak pieszczonym.

– Idź na górę. Mała jest głodna. Ja tu sprzątnę – rzekł, z wysiłkiem zdobywając się na

obojętny ton.

– Ale...

– Idź. Chcę spokojnie wysłuchać prognozy pogody, a płacz małej mi przeszkadza.

Tess dostała wypieków na policzkach. Już otwierała usta, by zaprotestować, lecz zaraz je

zamknęła.

– Dobrze. Dziękuję za pomoc. Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro – powiedziała.

Gdy wchodziła na schody, zatrzymała się na chwilę i odwróciła głowę.

– Jack?

background image

– Co?

– Śpij spokojnie – rzekła i zniknęła na piętrze.

Dobre sobie. Jack drgnął i przesunął ręką po twarzy. Odkąd spotkał tę kobietę, nie miał za

sobą ani jednej spokojnej nocy. Starał się nie myśleć, jak wiele Tess znaczy w jego życiu.

Powtarzał tylko: im szybciej wyjedzie, tym lepiej. Nie mogło być inaczej. Prognoza pogody

przewidywała, że burze śnieżne ustaną w ciągu najbliższych siedemdziesięciu dwóch godzin.

Potem miną ze dwa dni, nim drogowcy oczyszczą szosy, i wreszcie Tess opuści jego dom, a

ż

ycie tutaj wróci do normy.

background image

ROZDZIAŁ PIATY

Ś

witało. Zimowe słońce wolno wyłaniało się zza horyzontu, oświetlając pokryte śniegiem

pustkowie.

– Do licha – mruknął Jack, wyglądając przez kuchenne okno.

Wokół połyskiwały ogromne zaspy. Wiatr przenosił z jednej na drugą białe płatki śniegu.

Nigdzie nie było widać ani ptaka, ani królika, ani nawet kojota. Zapowiadał się podobny do

poprzednich dziewiętnastu, kolejny dzień zadymki.

Jack wzruszył lekko ramionami, przypominając sobie, co myślał podczas pierwszej

kąpieli dziecka, przy której pomagał. Wydawało mu się wtedy, że wytrzyma jeszcze ze trzy

dni. Trzy tygodnie w ogóle nie wchodziły w rachubę.

Właśnie usłyszał znajome kroki na schodach. Nie musiał się odwracać, by zgadnąć, kto

schodzi na poranną kawę.

– Dzień dobry – powiedziała Tess.

Jak zwykle wniosła do kuchni zapach szamponu i mydła. Jej rozgrzana, zaróżowiona

skóra świadczyła o wziętym przed chwilą prysznicu. I jak zwykle Jack odczuł napięcie

wypełnione nieokreślonym oczekiwaniem. Odetchnął głęboko, słuchając, jak jego gość krząta

się po kuchni i przygotowuje kawę.

Zamarł, gdy zbliżyła się do okna, by spojrzeć na termometr.

– Ojej, minus trzydzieści! Jeszcze zimniej niż wczoraj. Zatrzęsła się w udawanym

przerażeniu i spojrzała na Jacka z promiennym uśmiechem.

– Zauważyłem – odparł kwaśno, dziwnie niezadowolony z faktu, że głos Tess wydał mu

się przyjemny.

– Podczas wichury będzie chyba znacznie mroźniej.

– Pewnie tak – przyznał.

– Wiesz, nie pamiętam takich chłodów nawet z czasów dzieciństwa.

– Może ich wcale nie było. Nie słuchałaś wczorajszych wiadomości? Podobno to

najdłużej utrzymujące się mrozy, odkąd w Wyoming w ogóle zaczęto mierzyć temperaturę.

Jack mieszkał tu od sześciu lat, a po raz pierwszy zdarzyło się, by pługi nie zdołały

oczyścić miejscowej drogi, bo, jak ogłoszono, nie należała do tras pierwszej kolejności

odśnieżania.

– Hm. – Terss wypiła łyk gorącej kawy i sponad kubka spoglądała w zamyśleniu

ogromnymi, ciemnymi oczami.

– Czy to pogoda tak cię przygnębia? Źle dziś spałeś? Sheridan nie zaszczycił jej

odpowiedzią, tylko posłał swojemu gościowi ponure spojrzenie.

– Może humor ci się poprawi, jak zjesz coś dobrego. – Tess poklepała go po ramieniu. –

Co myślisz o śniadaniu?

– Nie będę niczego jadł. Dziękuję.

– W porządku. A może poprawi ci nastrój wiadomość, że wybrałam imię dla małej.

– Naprawdę? – Jack bez powodzenia próbował udać brak zainteresowania.

background image

– Tak. Co myślisz o... Nicole? W skrócie – Nicki. Zastanawiał się przez moment, a potem

skinął głową, wstydząc się przyznać nawet przed samym sobą, iż odczuł ulgę, dowiadując się,

iż nie nazwała dziewczynki Grace, by upamiętnić w ten sposób zmarłego Graya. Nie chodziło

o to, że przykładał do całej sprawy jakąś wagę. Po prostu imię Grace nie pasowało mu do

małej.

– Podoba mi się – rzekł.

– To dobrze – uśmiechnęła się Tess.

Przez sekundę patrzyli sobie w oczy, aż Jack poczuł znajome napięcie i odwrócił wzrok.

– Co będziesz dziś robił? – spytała, delektując się kawą.

– To co zawsze.

– Popracujesz w stajni? W milczeniu skinął głową.

– Nie męczy cię taka praca?

– Nie.

– Nigdy?

Jack spojrzał na Tess. Wyglądała jakoś inaczej. Była jakby wyższa, szczuplejsza...

– Pomyślałam sobie, że... może dzisiaj przydałaby ci się pomoc.

– W czym?

– Przy koniach.

– Nie zawracaj sobie głowy.

– Ale, Jack...

– Nie ma mowy. Musisz zajmować się dzieckiem. Tess machnęła ręką, zniecierpliwiona.

– Właśnie je nakarmiłam. Dobrze wiesz, że będzie teraz spało ze dwie godziny.

To była prawda. Mała Nicole w odróżnieniu od swojej matki sprawiała wyjątkowo mało

kłopotów. Miała dopiero trzy tygodnie i trzy dni, a doskonale ułożyła sobie program dnia.

– I co z tego?

– To, że Nicki nie wyjdzie z domu ani nie wypadnie z łóżeczka, jeśli opuszczę ją na pół

godziny. Pewnie nawet nie przewróci się na drugi bok. Dziś rano wydawała się nieco

zmęczona, bo przez pół nocy nie spała.

Tess z wyczekiwaniem popatrzyła na Jacka.

Nie musiała wiedzieć, że podczas bezsennych nocy czasem zaglądał do jej dziecka, gdy

słyszał, że popłakiwało lub sądził, iż może czuć się samotne. Tess winna być mu wdzięczna,

ż

e mogła sobie pospać, podczas gdy on czuwał.

– Proszę, Jack. Naprawdę chcę zobaczyć twoje konie.

– Nie.

Wyraz twarzy Sheridana zdawał się świadczyć, iż nic nie zmusi go do zmiany zdania.

Mimo to Tess uniosła głowę i zrobiła minę, która zawsze wytrącała Jacka z równowagi.

– No dobrze, w takim razie obejrzę je jutro – rzekła i odwróciła się w stronę lodówki,

ucinając ewentualne protesty Jacka. – Masz jakieś życzenia w sprawie obiadu? – spytała.

– śadnych – odpowiedział, pragnąc w duchu, by wreszcie wyjechała i dała mu spokój.

– Szkoda.

Po chwili do jej uszu dobiegło trzaśniecie drzwiami. W ciągu ostatnich dwóch tygodni

background image

słyszała ten dźwięk ze czterdzieści razy, a może więcej. Stanowczo zbyt często, pomyślała

ponuro Tess, odstawiając kubek z kawą.

Ilekroć sądziła, że czyni postępy w zbliżaniu się do Jacka, okazywało się, iż była w

błędzie. Naprawdę i w przenośni Sheridan zatrzaskiwał przed nią drzwi i zostawiał ją samą.

Gdyby nie czuła się tak szczęśliwa, musiałaby się tym martwić. Uderzyła ją absurdalność

własnych myśli i poczucie, że zależy jej na Jacku Sheridanie. Zadała sobie pytanie, czemu tak

jest.

Większa część pozytywnych doznań wiązała się z dzieckiem. Tess oszalała na punkcie

Nicki. Mimo wszystkich okoliczności związanych z poczęciem i narodzinami córki, uważała,

iż dziecko wniosło radość do jej życia i nadało mu sens. Dobrze się czuła, myśląc o

odpowiedzialności, jaka teraz spoczywała na jej barkach w związku z wychowaniem małej.

Dzięki niej wróciła do Wyoming, za którym tak naprawdę cały czas tęskniła. Zniknął

wewnętrzny niepokój, który ją dręczył jako nastolatkę. Opuściła rodzinne strony, by zdobyć

wykształcenie, zobaczyć kawałek świata i odnaleźć samą siebie. Gdy tego dokonała,

zapragnęła wrócić do domu.

Tess nie miała złudzeń. Tylko na razie czuła się szczęśliwa gotując, prowadząc dom,

czytając, śpiąc i spędzając cudowne godziny z córeczką. Wątpiła jednak, by to mogło

wypełnić całe jej życie. Czuła w sobie nadmiar energii. Macierzyństwo dawało poczucie

spełnienia. Była też pewna, iż pragnie pozostać w Wyoming, lecz potrzebowała jeszcze

jakiegoś zajęcia. Marzyło jej się czyszczenie boksów w stajni, nakładanie siana do żłobów i w

ogóle zajmowanie się końmi.

Ale Jack nie chciał się na to zgodzić.

A czego się spodziewałam, pomyślała. Przecież jak tylko przestanie sypać śnieg, ten facet

zrobi wszystko, by przetrzeć drogę do autostrady i pozbyć się jej z domu. Dlaczego miałby ją

dopuszczać do pracy w gospodarstwie?

Nie zrobi tego. To nierealne marzenia. Podobnie jak nadzieja Tess, iż kilkoma

uśmiechami i przyjacielską rozmową uda się jej zmienić podejście do życia, które

prezentował Sheridan. Dobrze wiedziała, co znaczy arogancja. Po zerwaniu stosunków z

babką, jej jedyną krewną, przeżyła dziewięć lat, udowadniając sobie, że nie potrzebuje nikogo

bliskiego. Dopiero strata Graya i macierzyństwo uświadomiły jej, jak bardzo się myliła.

Ale czemu Jack miałby postrzegać rzeczywistość w ten sam sposób tylko dlatego, że ona

sobie tego życzyła. Nie wiedziała też, co zrobić, by przestał traktować ją jak dopust boży, a

zauważył w niej kobietę. Nie mogła dłużej zaprzeczać, że ją pociągał, mimo iż był ponurym

człowiekiem i często zachowywał się odpychająco.

Następny dzień nie przyniósł zmiany pogody. Jack zmrużył oczy, wychodząc ze stajni na

podwórze roziskrzone zimnymi promieniami popołudniowego słońca. Podmuchy wiatru od

razu przejęły go chłodem, mimo iż był ciepło ubrany. Dwie pary skarpet i kalesonów, grube

dżinsy, flanelowa koszula i ciepła kurtka, a także wełniana czapka, rękawice i szalik

sprawiały, że czuł się jak dobrze utuczony, świąteczny indyk. W dodatku spocił się przy pracy

i teraz wilgotne plecy przymarzały mu do koszuli. Uszy, nos, palce u rąk i nóg bolały z zimna.

background image

Postanowił to zignorować. Całą uwagę skupił na wspaniałej klaczy o imieniu Kasjopeja,

którą właśnie wyprowadził ze stajni na wybieg. Koń zachowywał się niespokojnie. Reagując

na gwałtowne porywy wiatru, nerwowo przebierał kopytami. Szarpał się na wodzy, jakby

chciał wyrwać ze stawu ramię swojego właściciela.

– Spokojnie, kochana – mruknął Jack.

Uchwycił mocniej lejce, oparł nogę na strzemieniu i usadowił się w siodle, nie przestając

łagodnie przemawiać do zwierzęcia.

– Wszystko w porządku, nie ma się czego bać... Klacz nie ufała tym słowom. Gdy

poczuła ciężar jeźdźca, rzuciła się w bok, próbując się go pozbyć. Jack ściągnął wodze, a

Kasjopeja stanęła dęba.

– Na litość boską! – krzyknął, ściskając kolanami boki konia i zmuszając go do biegu

wzdłuż ogrodzenia.

Początkowo klacz reagowała nerwowo na każdy dźwięk i cień. W końcu jednak łagodny

ton głosu jeźdźca zaczął skutkować. Koń uspokoił się i zaufał ranczerowi. Po kilku

okrążeniach biegł wyrównanym truchtem.

Jack czuł napięcie mięśni. Zwykle spędzał w siodle od trzech do sześciu godzin dziennie,

zależnie od tego, jak wiele koni trenował. Teraz, ze względu na silne mrozy i fakt, że

wszystko musiał robić sam, poświęcał temu zaledwie godzinę, a to oznaczało, iż konie

otrzymywały dziesiątą część tygodniowych ćwiczeń. Odkąd więcej czasu przebywały w

stajni, czuły nadmiar energii i stały się nerwowe. Podobnie jak ich właściciel.

Złożono ci ofertę pomocy, lecz ją odrzuciłeś, przypomniał sobie Jack. Tego dnia podczas

lunchu znów rozmawiał o tym z Tess. Boże, ależ z niej uparciucha. Nie przyjmowała do

wiadomości niczego, co mówił. Nie wierzyła, że nic nie skłoni go do zmiany zdania. Po

prostu nie rozumiała, iż spędzanie z nią większej ilości czasu było ostatnią rzeczą, której

pragnął. W każdym razie nie życzył sobie tego teraz, gdy dowiedział się o niej tak wiele.

Orientował się już, że nie lubi brokułów, przepada za czytaniem, irlandzką muzyką

ludową i umie w myślach szybciej sumować kolumny liczb niż on na papierze. Wiedział, że

poprzednich parę lat spędziła w San Francisco, gdzie razem z ojcem małej Nicki prowadziła

dochodową firmę importową. Jako jej przedstawicielka zjeździła cały świat, a ostatnio

sprzedała wszystko, co posiadała, więc nie ma kłopotów materialnych.

Pojął również, iż Tess odznacza się wyjątkowym opanowaniem. Wiedział, że nie leży w

jej naturze ani robienie kwaśnych min, ani oczekiwanie, że ktoś dostarczy jej rozrywek na

odludnym ranczu, których domagała się jego była żona. Zauważył, że Tess śpiewa pod

prysznicem, śpi na boku i znacznie lepiej wygląda w jego koszulach niż on sam. Domyślał

się, że wyjazd babki na wieść o jej przyjeździe musiał głęboko ją zranić. W ogóle im lepiej

poznawał Tess, tym trudniej było mu utrzymać w stosunku do niej dystans.

Jack rozumiał, że zbyt wiele czasu spędza na myśleniu o tej kobiecie. Choćby wczoraj,

gdy przyszło mu do głowy, że jakoś inaczej wygląda. Złapał się na tym, iż przypatruje się jej

jak zauroczony nastolatek, próbując dociec, czemu tak fascynują go jej kształty.

Wyprostował się w siodle. To chyba pożądanie! Jak mógł być taki ślepy? Tyle czasu

zajęło mu, by sobie uświadomić, iż po raz pierwszy, odkąd spotkał Tess, nie miała koszuli

background image

wypuszczonej na spodnie, a wsuniętą za pasek, co pozwalało zachwycać się linią jej bioder.

Ta myśl poraziła go jak gromem. Sekundę później jeden z kotów przesiadujących zwykle

w stajni wyskoczył z cienia i śmignął wprost pod kopyta Kasjopei. Klacz przestraszyła się. Jej

przednie nogi rozjechały się na zmarzniętych grudach ziemi.

Jack nie miał żadnych szans. Przez głowę przemknęła mu jeszcze jakaś myśl o Tess, a po

chwili wylatywał z siodła i ponad łbem zwierzęcia lądował na ziemi. Uderzenie o podłoże

było tak silne, że jeździec ujrzał gwiazdy przed oczami. Znalazł się pod koniem i stracił

przytomność.

Tess wcisnęła się głębiej w fotel przy kominku. Z czułością obserwowała kołysaną w

ramionach córeczkę.

– No, czemu mi się tak przyglądasz? – przekomarzała się z niemowlęciem, które wielkimi

niebieskimi oczami wpatrywało się w jej twarz.

Nie minął miesiąc od porodu, a ona nie umiała wyobrazić sobie życia bez Nicki.

– Nie chcesz ze mną rozmawiać? To pewnie dyplomatyczne milczenie albo bierzesz

przykład z Jacka.

Dziecko poruszyło się na dźwięk imienia mężczyzny. Czyżby maleństwo łączyła z nim

więź psychiczna, o której sama tak marzyłam, pomyślała Tess, pieszcząc brzuszek córeczki.

Przynajmniej mała była syta. Tess już dawno przygotowała obiad, lecz niczego nie jadła w

oczekiwaniu na Jacka, który winien był wrócić prawie godzinę temu. Przez moment

zastanawiała się, czy nic mu się nie stało, lecz zaraz odsunęła od siebie tę myśl, by nie

wywoływać wilka z lasu. Było przecież bardziej prawdopodobne, że po wymianie zdań

podczas lunchu Jackowi nie spieszyło się do domu. Jedyne, co wówczas zyskała w

odpowiedzi na swoją ofertę pomocy, to obietnicę, iż rzecz zostanie rozważona, gdy zelżeją

mrozy.

Tess westchnęła ciężko i ułożyła dziecko w wygodniejszej pozycji.

– Nie powinnam tracić panowania nad sobą w rozmowach z Jackiem, jeśli chcę z nim

wygrać – wyznała córeczce. – Nie mam, niestety, twoich zalet. Nie jestem ani taka maleńka,

ani taka słodziutka. Pan Sheridan nie mięknie na sam mój widok. Prawdę mówiąc, chyba go

irytuję...

Zamilkła, zaalarmowana zachowaniem psów, które zerwały się sprzed kominka i ze

skomleniem pobiegły do drzwi. Po chwili stanął w nich Jack.

Tess ogarnęła go spojrzeniem i ból ścisnął jej serce. Jack wszedł do mieszkania z

pobladłą twarzą i zaciśniętymi ustami. Cały się trząsł. Prawą rękę obronnym gestem

przycisnął do boku. Potargane włosy i oblepione brudnym śniegiem ubranie stanowiły

dopełnienie ponurego obrazu.

Tess poderwała się z fotela.

– Co się stało? – zawołała.

– Nic – rzucił krótko, mocniej zaciskając wargi.

– Oczywiście – powiedziała, odpędzając psy, które łasiły się do pana. – Zwykle wracasz

do domu właśnie w takim stanie.

background image

Jack z niejakim zaskoczeniem obejrzał własną kurtkę i westchnął.

– No dobrze. Miałem mały problem – przyznał, niepewnym krokiem kierując się w stronę

szafki z lekarstwami.

Tess podążyła za nim, zastanawiając się, co czuje: zatroskanie czy irytację.

– Jaki problem? Koń się na ciebie przewrócił?

Jack spojrzał na nią tak, iż zrozumiała, że trafiła w dziesiątkę.

– Dobry Boże – mruknęła.

Nie zwracając uwagi na swojego gościa, ranczer z wyraźnym wysiłkiem otworzył szafkę,

wydobył buteleczkę z aspiryną i stał nieruchomo, jakby się nad czymś zastanawiał. Potem z

westchnieniem obrócił się do Tess.

– Mogłabyś wyjąć proszki? – zapytał.

Tess otworzyła buteleczkę i wysypała z niej na dłoń trzy pastylki. Napełniła wodą

szklankę.

– Co z koniem? – zainteresowała się.

– Nigdy nie czuł się lepiej.

– A ty? Złamałeś coś sobie?

– Tylko się potłukłem – odparł, biorąc od niej szklankę tak trzęsącą się ręką, że wylał

trochę wody na podłogę.

Powinien się rozgrzać, pomyślała Tess. I to zarówno od zewnątrz, jak i wewnętrznie.

– Usiądź, przyniosę kawę – zaproponowała. Odprowadziła go spojrzeniem, gdy

chwiejnym krokiem zbliżał się do ognia. Nie usiadł, jak mu radziła, tylko stanął zwrócony

twarzą do kominka.

Tess odwróciła wzrok, ciągle zastanawiając się nad sprzecznymi odczuciami, jakie budził

w niej Jack. Z jednej strony miała ochotę otoczyć go opieką, ukoić ból, przygładzić potargane

włosy, a nawet oprzeć mu głowę na ramieniu i rozpłakać się z ulgi, że nie zrobił sobie

krzywdy. Z drugiej gotowa była na niego nakrzyczeć.

Pokiwała głową i poszła zaparzyć kawę. Po drodze do kuchni zajrzała do garderoby,

obiecując sobie być cierpliwą w stosunkach z gospodarzem rancza.

– Jack?

Sheridan otworzył oczy i wziął od Tess kubek z gorącym napojem. Zauważyła, że już nie

trzęsła mu się ręka. Widać pod wpływem ciepła powoli dochodził do siebie.

– Dziękuję – powiedział, pijąc gorący napój.

– Nie ma za co – rzekła Tess i wyciągnęła ku niemu rękę. chcąc rozpiąć kurtkę.

Jack nabrał powietrza w płuca, by zneutralizować ból. który poczuł, gdy gwałtownym

ruchem chwycił Tess za przegub dłoni.

– Co masz zamiar zrobić? – zapytał.

– Rozebrać cię i obejrzeć potłuczenia.

– Daj sobie spokój. – Uwolnił jej rękę i cofnął się o krok.

– Nie ma mowy.

Tess podeszła bliżej, spokojnie rozpięła guziki kurtki Jacka.

– Zamierzasz mnie powstrzymać? – spytała.

background image

– Oczywiście.

Jacka przeniknął dreszcz. Tess spojrzała mu w oczy i zdecydowała, że czas skończyć z

udawaniem.

– Słuchaj – zaczęła lekko drżącym głosem. – Jest tak zimno, że mogłeś zamarznąć. Jeśli

nic poważnego ci się nie stało i masz tylko parę siniaków, a żadnych odmrożeń, to tym lepiej.

Upewnijmy się jednak, czy tak jest.

– Sam sobie poradzę.

– Oczywiście, ale po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś, chciałabym ci pomóc.

Możemy ogłosić zawieszenie broni?

– No dobrze, jeśli ci na tym zależy...

– Zależy.

Zanim Jack zdążył zmienić zdanie, Tess szybko rozpięła mu kurtkę, ciepłą kamizelkę i

koszulę. Starając się nie myśleć o tym, jak intymnej czynności dokonuje, wyciągnęła Jackowi

koszulę ze spodni i wsunęła dłonie pod jej poły.

– Najpierw lewy bok, dobrze?

Skinął głową i odstawił kubek z kawą na półkę nad kominkiem, by Tess mogła zsunąć

trzy warstwy odzieży z lewego ramienia. Westchnęła, wpatrując się we wspaniale umięśnione

barki i klatkę piersiową tego mężczyzny. Potem delikatnie pomogła mu zsunąć rękaw. Jack

drgnął raz i drugi, gdy Tess palcami musnęła jego żebra.

– Boli? – spytała.

– Nie – odparł, lecz mu nie uwierzyła.

Po pierwsze wypowiedział to zbyt ostrym tonem, po drugie widziała, jak mocno zaciska

szczęki. Powoli, bardzo delikatnym ruchem przesunęła ciepłą dłonią po skórze.

– Na litość boską! – krzyknął. – Możesz się z tym pospieszyć?

Ten okrzyk tak bardzo ją zaskoczył, że instynktownie przylgnęła do niego i dopiero po

chwili uniosła głowę.

– Tak, jeśli przestaniesz na mnie wrzeszczeć – powiedziała.

Patrzyli sobie w oczy, stojąc tak blisko, że Tess poczuła, jak oblewają gorąco i braknie

tchu w piersiach. Nie wiedziała, czemu nie może oderwać wzroku od tego człowieka. W

ogóle nie była w stanie logicznie myśleć, gdy otoczył ją ramieniem i mocno do siebie

przycisnął. Zaskoczyła ją reakcja własnego ciała. Była bardzo podniecona. Gdy Jack opuścił

głowę, rozchyliła wargi, traktując to jak najnaturalniejszą rzecz na świecie. Westchnęła z

rozkoszy, gdy przykrył je ustami.

Jack był bardzo spragniony jej pocałunków. Całował gwałtownie, gorąco. Tess nie

wyobrażała sobie, że może odczuwać coś podobnego i odpowiadać na erotyczne bodźce z

równą gorliwością i oddaniem. Brakło jej tchu, a serce tłukło się w piersi jak oszalałe.

Zarzuciła Jackowi ręce na szyję i przytuliła się do niego mocno. Jęknął głośniej niż za

pierwszym razem i pogłębił pocałunek. Tess czuła, jak bardzo jest podniecony. Całowali się

długo, gorąco... dopóki w ciszę pokoju nie wdarł się dźwięk brzęczyka.

Jak przebudzony ze snu, Jack podniósł głowę, ignorując pomruk protestu Tess, która

pocałowała go w policzek, potem w szyję, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Z

background image

ogromnym trudem uświadomiła sobie, że męskie ramię, do którego tuli policzek, jest dziwnie

twarde. Podniosła wzrok i osłupiała na widok wyrazu twarzy Sheridana.

– Zaczekaj... – spróbowała uprzedzić jego reakcję.

– To był... błąd – powiedział głucho Jack i szybko cofnął się o krok.

Powstrzymał ją spojrzeniem przed jakimkolwiek ruchem. Ściągnął koszulę i rzucił ją na

podłogę.

– Och! – Tess westchnęła głośno.

Nie wiedziała, co bardziej wytrąciło ją z równowagi. Widok potłuczeń Jacka, jego

zachowanie czy fakt, że pokarm ulał się z jej piersi i zmoczył koszulę.

Musiała się przesłyszeć. Co Jack mówił?

– Wybacz. To nie powinno się zdarzyć – powtórzył. Tess zbladła. Do jej uszu znów dotarł

dźwięk brzęczyka.

– Co to? – spytał poirytowany Jack.

– Suszarka – odpowiedziała Tess, zastanawiając się, co w tych okolicznościach brzmi

bardziej surrealistycznie: pytanie czy odpowiedź. – Włożyłam do niej twoją koszulę, żeby się

ogrzała.

– Dziękuję, to zbyteczne.

– Dla ciebie wszystko jest zbyteczne – mruknęła, nim zdążyła ugryźć się w język.

Zrozumiała, że musi wyjść z tego pokoju, bo wzburzone hormony i zranione serce każą

jej zaraz zrobić coś głupiego, na przykład zatonąć we łzach lub spoliczkować Jacka.

– Lepiej położę Nicki spać – rzekła i sięgnęła po dziecko. Niemowlę szybko dało się

uśpić. Tess wzięła je na ręce i poszła na górę. W drodze do sypialni uświadomiła sobie, że nic

nie jadła. Za to również Jack winien ponieść odpowiedzialność.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jack nie mógł włożyć kamizelki. Zdenerwowany stał na środku kuchni i próbował sobie

wmawiać, że to wszystko drobiazg. Wstał dziś trochę później. Konie powinny być

nakarmione jakąś godzinę temu, lecz biorąc pod uwagę, jak bardzo czuł się wykończony, i tak

zdobył się na wiele. Jeśli tylko uda mu się naciągnąć na plecy tę diabelną kamizelkę, zaraz

wyjdzie z domu.

Zmobilizował wszystkie siły i spróbował jeszcze raz. Obolałą prawą ręką przytrzymał

materiał, by po raz trzeci już mu się nie wyśliznął. Potem szybko sięgnął zdrową ręką za

plecy, chcąc schwycić kamizelkę i wsunąć palce w otwór rękawa.

Tym razem szczęście mu dopisało. Właśnie wkładał dłoń, gdzie trzeba, kiedy z tyłu

dobiegł kobiecy głos.

– Dzień dobry – powiedziała Tess.

Odwrócił się gwałtownie i natychmiast poczuł ostre ukłucie w prawym boku. Ciało

przeniknęła fala dojmującego bólu. Oblał się potem. Drżały mu ręce. Zaklął, widząc, jaki jest

słaby.

Tess pozornie nie zwracała uwagi na kłopoty Jacka. Minęła go i podeszła do szafki, by

wyjąć z niej dzbanek i zaparzyć kawę.

– Myślałam, że już wyszedłeś – rzuciła obojętnie, napełniając naczynie wodą.

W jej głosie pobrzmiewał jakiś nie znany Jackowi ton.

– Jeszcze nie – odparł.

– Zaspałeś?

– Coś w tym rodzaju.

Jack nie miał zamiaru przyznać, iż spędził okropną noc w fotelu przy kominku, obawiając

się, że jeśli się położy, nie zdoła wstać. Tess nie musiała wiedzieć, iż miał na nogach buty

tylko dlatego, że wieczorem nie mógł ich zdjąć. Nie będzie się z niczym zdradzał przed

osobą, która właśnie wyszła odświeżona spod prysznica i aż tryskała energią. Nie w sytuacji,

gdy wczoraj popełnił kardynalny błąd z pocałunkiem. Dziś Tess wyraźnie nie zwracała nań

uwagi, choć on każdym centymetrem skóry odczuwał jej obecność. A wydawało się, że

pocałunek sprawił jej przyjemność... Tess jeszcze raz przeszła obok Jacka, odurzając go

swoim zapachem. Ostrożnie odwrócił się i odprowadził ją wzrokiem, gdy podeszła do

kominka, by dorzucić drew do ognia.

– Nie denerwujesz się, że konie są głodne?

– Właśnie wychodzę – mruknął Sheridan, rezygnując ostatecznie z włożenia kamizelki i

sięgając po kurtkę.

– Aha.

Było coś w głosie Tess, co kazało mu się zatrzymać.

– O co chodzi? – zapytał.

– Pomyślałam, że byłoby lepiej, gdybyś zostawił mi numer telefonu swojej matki.

– Dlaczego?

background image

Jack starał się nie stracić panowania, gdy Tess znów go minęła, idąc po kubek z kawą, co

zmusiło go do kolejnego obrotu.

– Bo jeśli ktoś umiera, należy zawiadomić krewnych – wyjaśniła spokojnie i wzięła do

ręki parujący kubek.

– Dzięki za troskę, lecz nie sądzę, by mi coś groziło.

– Tak ubrany nie przetrwasz na mrozie nawet pięciu minut.

– Jak ubrany?

– Na litość boską, Jack. Nie tylko nie masz na sobie ciepłej kamizelki, lecz nawet koszuli

nie zapiąłeś.

– Wcale nie muszę tego robić – odparł, wzruszając ramionami.

– Oczywiście. Tak bardzo jesteś zajęty udawaniem twardego faceta.

– Naprawdę? Nie byłbym w takim stanie, gdybyś ty ubierała się i zachowywała inaczej.

– Co to ma znaczyć?

Dobry Boże, czemu wymknęło mi się z ust coś takiego, pomyślał Jack, walcząc z

guzikami kurtki.

– Nic. Zapomnij o tym – rzekł.

– Nie. Chcę...

– Nieważne, czego chcesz – przerwał – a nawet to, czego ja chcę. Wychowałaś się na

farmie, więc musisz wiedzieć, że czy się tego chce, czy nie, zwierzęta muszą zostać

nakarmione.

Nie mogąc za nic w świecie poradzić sobie z kurtką, Jack poddał się, zniechęcony.

Włożył zdrową rękę w lewy rękaw, a na prawe ramię po prostu kurtkę narzucił. W końcu

uczynił krok w stronę drzwi.

– Więc pozwól mi to zrobić.

– Co?

Zatrzymał się i spojrzał na Tess w przekonaniu, że musiał ją źle zrozumieć. Ona sama

ledwie mogła uwierzyć, iż po tym, jak zachował się ostatniego wieczoru, ofiarowała się mu z

pomocą, choć nie był tego wart.

Ale... jest taki potłuczony. Nawet z kurtką sobie nie radzi. Poza tym czuła się spragniona

ś

wieżego powietrza.

– Powiedziałam, że mogę to zrobić – powtórzyła.

– Tak... Dziękuję, ale jednak... nie. Namęczysz się tylko i niewiele zrobisz. Nie wiesz,

gdzie co jest, ani któremu koniowi dać taką czy inną paszę. Nie masz pojęcia, który gryzie, a

który kopie...

Tess już chciała stwierdzić, że gdyby wcześniej pozwolił sobie pomóc, nie byłoby tego

problemu, lecz się pohamowała.

– Możesz mi wszystko wyjaśnić – odrzekła.

– Nie sądzę. Zbyt dużo jest rzeczy do zapamiętania.

– Ja tylko urodziłam dziecko, nie przechodziłam lobotomii. Mogę sobie wszystko

zanotować.

– Trzeba się nieźle nadźwigać, a ty zaledwie miesiąc temu przeżyłaś poród...

background image

– Minęło już pięć tygodni. Mam niezłą kondycję.

– Jeśli coś się stanie...

– Nic się nie stanie, a jeśli nawet, zajmiesz się mną, tak jak to robiłeś wcześniej.

Stojąc niedaleko Jacka, Tess mogła obserwować, jak zmienia mu się wyraz twarzy, od

zniecierpliwienia przez zdziwienie po konsternację. Najwyraźniej nie odpowiadała mu

sytuacja, w której czułby się zależny od kobiety.

– Nie ustąpisz, prawda? – upewnił się. Potrząsnęła głową.

– No dobrze, jeśli jesteś pewna... – rzekł z westchnieniem.

– Tak. Wezmę tylko papier i ołówek.

Chwilę później siedzieli razem przy stole. Najpierw z rezerwą, potem z coraz większą

łatwością wyjawiał jej wszystkie szczegóły pracy w stajni, upodobania poszczególnych koni,

skład paszy i inne detale. Wyjaśnił też, jak sprawdzić system ogrzewania i włączyć

automatyczne dostarczanie wody do każdego boksu.

Pół godziny później Tess uzbrojona w kilka stron notatek była gotowa do wyjścia.

Rzuciła okiem na Sheridana, który siedział na krześle tak, by nie urazić prawego boku.

Zastanowiła się, jak uporał się z butami, skoro włożenie kurtki okazało się barierą nie do

pokonania. Nagle uświadomiła sobie, że Jack jest w tym samym ubraniu, co wczoraj, i

wszystko zrozumiała. Nawet to, dlaczego nie wziął prysznica, choć ciepła woda doskonale by

zrobiła nadwerężonym mięśniom...

Podjęła nagłą decyzję. Nie namyślając się długo, uklękła przy krześle.

– Co robisz? – spytał zdumiony Jack.

– Masz zabłocone buty – odrzekła, nie patrząc mu w oczy – a wczoraj umyłam podłogę.

Na tyle go już znała, iż zdawała sobie sprawę, że odrzuci każdy przejaw troski z jej

strony, twierdząc, że sam się sobą zajmie. Sięgnęła do buta Jacka i z pewnym trudem

ś

ciągnęła go z muskularnej nogi. To samo zrobiła z drugim.

– Tess...

Uniosła wzrok i od razu pojęła, że to był błąd. Zielone oczy mężczyzny ożywiły w jej

pamięci aurę wczorajszego pocałunku. Tess wprost czuła na wargach usta Jacka, a pod

palcami miękkość jego włosów. Przypomniała sobie własne podniecenie w chwili, gdy ją

przytulał.

Wstrzymała oddech i uniosła się z kolan, przymykając oczy...

– Lepiej już idź – powiedział Jack schrypniętym głosem. Tess zaczerwieniła się, nie

wiedząc, co się z nią dzieje.

Czemu nie przestanie się narzucać temu człowiekowi? Już kładła rękę na klamce, gdy się

odezwał.

– Tess?

– Co? Milczał chwilę.

– Uważaj na siebie – mruknął w końcu.

Kiedy wróciła, Jack spał na fotelu w jej sypialni. Tak go sobie ustawił, by móc

obserwować dziecko i patrzeć w okno wychodzące na stajnię.

Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby stwierdzić, iż się wykąpał. Świadczyły o tym lśniące

background image

włosy. Widać próbował nawet się ogolić lewą ręką, bo zaciął się parę razy. Włożył świeżą,

białą koszulę i jakieś stare, wypłowiałe dżinsy. Nicki spała mu na kolanach, bezpiecznie

podtrzymywana lewym ramieniem. Tess nie potrafiła oderwać oczu od nich dwojga.

Stała nieruchomo, choć z nie ogrzewanego korytarza ciągnęło chłodem i wiedziała, że

powinna zamknąć drzwi, lecz jakoś nie potrafiła tego zrobić. Mówiła sobie, iż nie chce zrobić

niczego, co obudziłoby śpiących, lecz tak naprawdę pragnęła patrzeć na Jacka, sama nie

będąc obserwowaną. Sprawiało jej to dziwną przyjemność. Trwała bez ruchu, delektując się

widokiem. Nawet we śnie zapewniał bezpieczeństwo jej córeczce, choć ciągle był pochmurny

i gniewnie zaciskał usta.

Większość ludzi spokojniej wyglądała, śpiąc, ale nie Jack. Najgorsze jednak, że to jej

wcale nie przeszkadzało. Może pod wpływem świeżego powietrza w ciągu ostatnich godzin

Tess doszła do paru istotnych wniosków. Po pierwsze, że jej uczucie wobec Jacka to więcej

niż wdzięczność. Po drugie. że chce być dla niego kimś ważniejszym niż tylko przyjaciółką.

Bardzo ją obchodził. Możliwe, że... w nim się zakochała.

Uśmiechnęła się do własnych myśli. No dobrze. Przyznała to, rozważyła taką możliwość.

Uznała, że reakcja jej ciała na pocałunek Jacka nie była tylko efektem poporodowej burzy

hormonów.

Uśmiech zniknął jej z twarzy. Mogła sobie żartować, lecz prawda była taka, iż niezależnie

od jej wniosków, ten mężczyzna nie zamierzał niczego ułatwiać. Co prawda pożądał jej

fizycznie, o czym mogła się przekonać, jednak z pewnością nie podzielał jej uczuć.

– Wróciłaś. – Jack otworzył oczy.

– Tak – odparła, konstatując ze zdumieniem, że przez kilka sekund wydawał się

uszczęśliwiony jej widokiem.

– Chyba się trochę zdrzemnąłem.

– Owszem.

Jack wyprostował się ostrożnie, by nie zbudzić dziecka, i przetarł ręką twarz. Skrzywił się

przy tym, bo zabolało go ramię.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Oczywiście – odparła rozczulona widokiem zatroskania na twarzy mężczyzny. –

Poradziłam sobie. Konie były głodne, lecz nie rozrabiały. Tylko siwek okazał się bardziej

niespokojny, więc nakarmiłam go na początku, tak jak mi radziłeś.

– A co z klaczą? Obejrzałaś ją?

– Ma stłuczoną nogę, ale to nic poważnego. Lepiej wygląda niż ty.

– Coś jeszcze? Potrząsnęła głową.

– Wszystko było tak, jak powiedziałeś. Konie są piękne. Trochę je potrenowałam. Byłoby

ś

wietnie, gdyby nie mróz.

Przez chwilę w sypialni panowała cisza.

– Ten pokój inaczej wygląda – zauważył Jack, rozejrzawszy się dokoła.

Tess niewiele zrobiła. Zdjęła tylko falbaniaste zasłony, a powiesiła coś praktyczniej

szego. Zamieniła też pretensjonalną narzutę na zwykły koc. Zlikwidowała baldachim nad

łóżkiem i pościągała z krzeseł pokrowce, by cieszyły wzrok naturalnym błękitem obić. Pokój

background image

prezentował się teraz znacznie skromniej, lecz bardziej po domowemu, o czym Jack

przekonał się znacznie wcześniej, składając tu potajemnie nocne wizyty.

– Pytałam, czy nie masz nic przeciwko temu, pamiętasz?

– Nie narzekam. Sypialnia wygląda lepiej.

– Cieszę się, że tak uważasz.

Tess zachęcona komplementem zebrała się na odwagę.

– Jack, jeśli chodzi o wczorajszy wieczór... Z twarzy Sheridana zniknął przyjazny wyraz.

– Nie ma o czym mówić – uciął krótko.

– Jednak jest – powiedziała spokojnie. – Myślałam o tym, co zaszło, i doszłam do

wniosku, że miałeś rację.

– W jakiej sprawie? – spytał po chwili martwej ciszy.

– Kiedy uznałeś, że nasz związek nie miałby sensu.

– Tak... oczywiście.

– To świetnie – rzekła z udaną obojętnością. – Obawiałam się, iż źle to zrozumiesz.

– Co?

– Moją reakcję. To, że się tak do ciebie przykleiłam. Po prostu... – Umilkła, szukając

właściwego słowa. – Chodzi o to, że dawno nikt mnie nie całował. No i te wszystkie zmiany

hormonalne w ostatnich miesiącach... Teraz uświadomiłam sobie, że nie chodziło o ciebie. To

kwestia... chwili. Coś... z tych rzeczy.

Przez moment żadne z nich nie wyrzekło ani słowa. Potem z ust Jacka wyrwał się krótki

okrzyk.

– To było... miłe – dorzuciła szybko Tess, by Jack nie pomyślał, iż zamierzała go zranić.

Popatrzył na nią w sposób, którego nie potrafiła odszyfrować.

– Miłe – powtórzył.

– Rozumiem, że o wszystkim, o czym powiedziałam, sam wiedziałeś już dużo wcześniej.

– O, tak.

– Nie chcę, byśmy trwali w jakiejś niezręcznej sytuacji.

– Tess zbliżyła się o kilka kroków. – Bądźmy przyjaciółmi – zaproponowała.

– Oczywiście – zgodził się Jack.

Uścisnęli sobie ręce. Dotknięcie dłoni sprawiło, iż ciała obojga przeniknął dreszcz. Jack

nie dał poznać po sobie, co czuje.

– Pójdę już – mruknął.

– Zaczekaj chwilę. – Tess podeszła jeszcze bliżej, by przyjrzeć się stłuczeniu na jego

skroni.

– Co ty robisz, u licha? – zirytował się Sheridan.

Tess starała się nie zwracać uwagi na wzajemną bliskość, która sprawiała, że czuła ciepło

jego oddechu.

– Nie najlepiej to wygląda – zauważyła i delikatnie odgarnęła włosy Jacka, by dokładniej

zbadać obrażenie. – Nie miałeś bólu głowy?

– Jak dotąd, nie – odparł, przesuwając wzrok na usta dziewczyny, co sprawiło, że

zarumieniła się i zaczęła szybciej oddychać.

background image

Nicki uratowała sytuację. Obudziła się właśnie i głośno zapłakała. Jak wyrwany z transu,

Jack błyskawicznie przeniósł spojrzenie na dziecko. Nie zważając na ból w potłuczonym

boku, uniósł małą i podał ją matce.

– Lepiej zajmij się dzieckiem – powiedział. Upewniwszy się, że niemowlę bezpiecznie

spoczywa w ramionach Tess, wyszedł z pokoju. Tess spojrzała na córeczkę.

– Trafiłaś w dobry moment – powiedziała.

Nicki zupełnie nie przejmowała się sprawami dorosłych. Ufnie wpatrywała się w twarz

matki. Tess pokręciła głową, lecz widok pogodnej buzi dziecka sprawił, iż szybko się

rozchmurzyła. Właściwie to nawet lepiej, że Jack wyszedł, pomyślała. Jeszcze chwila, a Nicki

nie byłaby jedyną kobietą w jego ramionach i cały układ o przyjaźni straciłby sens.

Usiadła w fotelu, z którego przed chwilą wstał gospodarz domu. Westchnęła lekko,

czując jeszcze ciepło jego ciała. Przypomniała sobie wyraz twarzy Sheridana w chwili, gdy

usłyszał, że jego pocałunek był... miły.

– Skończyłeś?

Jack zamarł w bezruchu, gdy Tess pochyliła się, by po obiedzie wziąć od niego talerz.

Niechcący dotknęła piersią jego ramienia. Jack jednocześnie poczuł ciepło jej ciała i delikatny

zapach skóry. Odsunął się gwałtownie.

– Mówiłem, że sam pozmywam.

– Wiem, ale pomyślałam, iż posprzątam tu trochę, zanim nakarmię Nicki.

Tess zostawiła Jackowi jego kubek z kawą, zabrała talerz, sztućce i podeszła do

zlewozmywaka. Po drodze włączyła radio i zaczęła podśpiewywać piosenkę sączącą się z

głośnika.

Wyglądała... świetnie. Wcześniej też się nieźle prezentowała, ale teraz... Dwa dni ruchu

na świeżym powietrzu wcale jej nie zaszkodziły. Miała zdrową cerę i zgrabną figurkę. Wcale

nie wyglądała na matkę niemowlęcia.

Jack nie dbał o to. W końcu byli jedynie przyjaciółmi. Nic między nimi nie zaszło poza

„miłym” pocałunkiem. Nawet przed sobą nie chciał przyznać, jak bardzo zabolało go to

określenie. Gorzej, że ciągle wierząc, iż całowanie Tess było błędem, miał ochotę na

powtórkę. Pragnął też innych rzeczy i to takich, do których słowo „miłe” zupełnie nie

pasowało.

Obserwował Tess, która nie bacząc na to, spokojnie zaczęła porządkować talerze. Jej

smukła, wysoka sylwetka poruszała się rytmicznie w takt muzyki. Odeszła od zlewu, przetarła

stół, a potem wzięła Nicki na ręce i usiadła z nią przy kominku. Sprawdziła dziecku pieluszkę

i spojrzała na Jacka.

– Mówiłam ci, że postanowiłam nie wracać do San Francisco?

– Nie – odparł, próbując sobie wmówić, że jej plany zupełnie go nie obchodzą. – A co

zamierzasz? – spytał.

– Jeszcze nie zdecydowałam. Najpierw muszę się przekonać, jak ułożą się stosunki z

babcią. Ale myślałam o poprowadzeniu turystycznego rancza.

– śartujesz.

– Nie.

background image

– Słyszałem, że w Montanie jest ładnie.

Tess roześmiała się, traktując słowa Jacka jak dobry żart.

– Dzięki za radę, lecz wolę zamieszkać gdzieś bliżej.

– Bliżej czego?

– Domu.

Słowa Tess wstrząsnęły Jackiem. Dotąd zawsze myślał, że jej pobyt na farmie Mary

Danielson potrwa tylko przez jakiś czas. Nie przyszło mu do głowy, iż osiedli się tu na stałe.

Spróbował wyobrazić sobie, jak by to było, gdyby Tess i Nicki zostały z nim na stałe. Na

samą myśl poczuł ogromne poruszenie.

– Nie sądzisz, że to nierozsądna decyzja w sytuacji, gdy się ma małe dziecko? Chcesz

skazać Nicki na życie w tak odludnym miejscu?

Małej nie trzeba było zmieniać pieluszki, więc Tess ułożyła ją wygodnie, a sama

wyprostowała się w fotelu, co pozwoliło Jackowi spostrzec zarys jej piersi wychylających się

z bluzki, którą rozpięła przed karmieniem.

– Co masz na myśli? – spytała.

– To, że nie każdy nadaje się do egzystencji na pustkowiu. Sama się o tym przekonałaś.

Nienawidziłaś tego tak bardzo, że stąd uciekłaś – powiedział, wstał od stołu i wziął się za

zmywanie.

– Wcale nie nienawidziłam – zaprotestowała. – Ale miałam dziewiętnaście lat i niczego

jeszcze w życiu nie widziałam. Marzyłam o college’u, chciałam zakosztować miejskich

rozrywek i zobaczyć kawałek świata, zanim osiądę gdzieś na stałe. Tylko że babcia nie

chciała o tym słyszeć. Nie godziła się na żaden kompromis. Mogłam zostać albo odejść.

Nigdy nie będę taka wobec Nicki.

W głosie Tess słychać było gorycz i żal, gdy wspominała babkę. Jack postanowił

zignorować wszystko, co usłyszał, choć inaczej już myślał o okolicznościach, w których

opuściła rodzinną farmę. Nie znaczyło to jednak, że teraz potrafi być szczęśliwa w Wyoming.

– I tak uważam, że popełnisz błąd – powtórzył z uporem w głosie. – Pomyśl, co tracisz.

Eleganckie sklepy, kina, restauracje, pralnie chemiczne, bary szybkiej obsługi, nocne życie.

Nie minie pół roku, a będziesz żałować – powiedział, płucząc naczynia ciepłą wodą.

– Ty jesteś tu szczęśliwy.

– To co innego.

– Dlaczego?

– Nie muszę nieustannie szukać rozrywek ani bez przerwy spotykać się z ludźmi, którzy

mówiliby mi, kim jestem czy jaki jestem.

– Ja też nie.

– Wydaje ci się. To tylko kwestia czasu.

– Ach, więc to przytrafiło się twojej żonie.

Jack umilkł i spojrzał na Tess, z przerażeniem uświadamiając sobie, jak wiele już o nim

wiedziała. Pomyślał, iż chyba nadszedł czas, by mimo wszystkich oporów opowiedzieć jej

szczegółowo historię swojego życia.

Tylko... jak to się skończy? Nie, przecież postanowił nikomu nie ufać. Nie potrzebował

background image

nikogo. A jeśli już, to Tess byłaby ostatnią osobą, której by się zwierzył. Wyobrażał sobie, co

pomyślałaby o nim, wysłuchawszy tej opowieści.

– Nie twoja sprawa – uciął i odwrócił się od niej.

– Jack?

Zorientował się po głosie, że Tess podeszła bliżej. W nadziei, że ta uparta dziewczyna się

zniechęci, udał, iż pochłonięty zmywaniem, nie zwraca na nią uwagi.

– Jack, przepraszam.

Zesztywniał, gdy położyła mu rękę na ramieniu. Co z nią, pomyślał. Nie zrozumiała, że

uznał temat za wyczerpany?

– Nie chciałam być wścibska – ciągnęła. – I chociaż miło z twojej strony, iż troszczysz się

o mnie...

Naprawdę tak myślała?

– ... nie jestem twoją byłą żoną. Musiałeś zapomnieć, że mieszkałam tutaj dwa razy dłużej

niż gdziekolwiek indziej. Decyzja o powrocie to nie kaprys. Długo nad tym myślałam.

Tess wzięła się do wycierania talerzy.

– Co robisz? – spytał Jack.

– Wycieram naczynia.

– A co z Nicki? Nie powinnaś się nią zająć?

– Nie wygląda na głodną.

Jack obrzucił Tess spojrzeniem, które miało znaczyć, że raz na zawsze nie życzy sobie jej

pomocy i... natychmiast pojął, iż popełnił błąd.

Stała za blisko. Zdarzało się to już przedtem, lecz wówczas jakoś odsuwał od siebie

wspomnienie ich jedynego pocałunku. Dziś było inaczej. Spojrzał w jej wielkie, ciemne oczy

i przypomniał sobie, jak cudownie się wtedy do niego przytuliła. Jak miękkie, słodkie i gorące

miała usta. Jak się czuł, gdy piersiami przylgnęła do jego piersi, a on mógł dotknąć jej

kształtnych pośladków.

Westchnął ciężko.

Nie pozostawało nic innego, jak tylko wyjść stąd, zanim popełni jakieś głupstwo.

– Naprawdę chcesz wycierać? – zapytał. Uśmiechnęła się i skinęła głową.

– To dobrze – rzekł, podając jej sztućce. – Mam trochę papierkowej roboty.

Tess nic nie powiedziała. Popatrzyła nań przeciągle, czyniąc przyzwalający ruch głową.

– To lepiej się tym zajmij – poradziła mu.

Nie minęły dwie minuty, a Jack, nieco zaskoczony, że tak łatwo udało mu się wymknąć,

siedział przy biurku zamknięty w swoim pokoju.

Tylko dlaczego wcale nie czuł się tu lepiej?

Tess nie była pewna, co ją przebudziło. Przez chwilę pozostawała w półśnie, po chwili

jednak rozchyliła powieki, mając wrażenie, iż w sypialni coś jest nie w porządku.

Najpierw sądziła, że to sprawa Nicki. Odwróciła głowę i w ciemnościach wpatrzyła się w

posłanie dziecka. Dzięki blaskowi księżyca udało się jej spostrzec, iż z dziewczynką nic złego

się nie dzieje. Smacznie spała.

background image

Tess nie poruszyła się. Leżała, nasłuchując w przekonaniu, że do jej uszu docierają jednak

jakieś niezwykłe dźwięki. Po paru sekundach dostrzegła cień odrywający się od drzwi. Do

pokoju bezszelestnie wśliznął się Jack.

Wstrzymała oddech. Jak zahipnotyzowana wlepiała wzrok w sylwetkę mężczyzny. Jack

zatrzymał się przy posłaniu dziecka, rzucił okiem na Tess, a potem pochylił się nad małą.

Tess nie potrafiła zorientować się, co on robi. Dopiero po chwili okazało się, że przykrywa

Nicki.

Gdy uznał, że wszystko jest tak, jak być powinno, po cichu zawrócił do drzwi. Tess

odczekała, aż znalazł się przy progu, lecz nie zamierzała pozwolić, by i teraz, jak przy myciu

naczyń, wymknął się jej z rąk.

– Jack, czy czegoś potrzebujesz? – zapytała spokojnie. Odwrócił się gwałtownie.

W pokoju panowała cisza. Tess znowu wstrzymała oddech, zaciekawiona, jak Jack

wyjaśni swoją obecność w jej sypialni.

– Nie – burknął. – Po prostu przyszedłem, żeby ci powiedzieć, iż... nie musisz jutro

karmić koni. Sam to zrobię.

– To wszystko?

– Tak.

– A więc śpij spokojnie.

– Ty... też.

Tess uśmiechnęła się w ciemnościach. Jack nie umiał kłamać.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Następnego ranka Tess spała dłużej. Gdy otworzyła oczy i zrzuciła kołdrę, słońce stało

już dość wysoko, więc musiało być po dziesiątej.

Ziewnęła, popatrzyła na pyłki tańczące w rozgrzanym powietrzu sypialni i podniosła się,

by pójść do łazienki.

Nicki jeszcze spała, więc Tess postanowiła wziąć prysznic. Ciepła kąpiel sprawiła jej

przyjemność. Przeglądając zawartość szafy uznała, że naprawdę nie ma co na siebie włożyć.

Cóż za ograniczony wybór. Miała trzy pary zbyt obszernych majtek, przyciasny stanik, trzy

pary leginsów przeznaczonych dla kobiet w ciąży, jedną tunikę i długi zielony sweter. Całą

kolekcję uzupełniały rzeczy Jacka: trzy flanelowe koszule, stare dżinsy i długie kalesony.

Jakkolwiek nigdy nie przywiązywała zbyt wielkiej wagi do strojów, zamarzyła teraz o czymś

naprawdę ładnym, co pasowałoby do jej obecnej figury. Na razie nie było nad czym

rozmyślać. Włożyła dżinsy i zielony sweter. Należało raczej zastanowić się nad nocną wizytą

Jacka w sypialni. Ile razy zaczynała o tym myśleć, ogarniało ją dziwne rozbawienie

zmieszane z czułością. Jack bardzo się starał robić wrażenie twardego, odpychającego

mężczyzny, ale mu się to nie udawało. Jego prawdziwa, opiekuńcza natura wyraźnie dawała o

sobie znać.

Schodząc na dół, Tess zadała sobie pytanie, jak zareaguje Jack. Będzie przepraszał?

Wymyśli jakieś wytłumaczenie? Czy uda, że nic nie zaszło?

Sytuacja szybko się wyjaśniła. Jeden rzut oka wystarczył, by się przekonać, że kuchnia

jest pusta. Na stole leżała wiadomość od gospodarza domu: „Nakarmiłem konie. Jest cieplej.

Pojechałem odśnieżać drogę. Wrócę później”.

Tess podeszła do okna, by spojrzeć na termometr. Rzeczywiście temperatura nieco

wzrosła, ale nie tak bardzo, żeby zażywać spacerów w słońcu. Było minus piętnaście stopni.

Pokręciła głową, próbując sobie wmówić, że nie ma się czym denerwować. Znała upór Jacka.

Nie doceniała go dotąd. Widać wolał ryzykować odmrożenie, byle tylko nie stykać się z nią

zbyt często.

Ale w tym człowieku tkwił nie tylko upór i nieufność wobec innych. Pod powłoką

szorstkości Jack krył nieprzebrane zasoby odpowiedzialności, tradycyjnego rozumienia

honoru i naprawdę dobre serce. Tess wiedziała, że pozyskanie jego sympatii jest warte

zachodu. Niech sobie trochę podmarznie, jeśli chce, pomyślała.

Dzień okropnie się dłużył. Tess przyszykowała lunch, zjadła go, trochę poczytała, uprała

bieliznę, zajmowała się dzieckiem, ponownie zajrzała do książki, uprażyła kukurydzę i

zaczęła gotować obiad.

Przez cały czas powtarzała sobie, że nie ma czym się denerwować. Starała się nie

martwić, gdy o drugiej pojawiły się tylko głodne i przemarznięte psy, wdzięczne za miejsce

przy kominku. Była jeszcze w miarę spokojna, gdy minęła trzecia i zaczął zapadać zmierzch,

a także wówczas, gdy Jack nie wrócił na ranczo o czwartej, by nakarmić konie.

O czwartej dziesięć, kiedy Nicki zasnęła, Tess zdecydowała, że sama da jeść zwierzętom.

background image

Wszystko wydawało się lepsze niż bezczynne czekanie. Zmniejszyła ogień pod pieczenia,

nakazała psom pilnowanie dziecka, ubrała się ciepło i wyszła.

Karmienie koni zajęło ponad czterdzieści minut. Temperatura na zewnątrz może była parę

stopni wyższa niż przez ostatnie dni, lecz wystarczająco niska, by niepokoić się o Jacka.

Gdzie on się podziewał? Może coś mu się stało?

Zgasiła światło w stajni i wyszła na podwórze, rozmyślając, co robić. Wtedy rozległ się

znajomy dźwięk silnika i na podjazd wtoczył się ciągnik. Trzasnęły drzwi kabiny. Jack

zeskoczył na ziemię i skierował się ku stajni. Widać było, jak bardzo jest zmęczony. Szedł

wolno, potykając się po drodze. Miał opuszczone ramiona.

Tess ogarnęło współczucie, które jednak szybko zmieniło się w gniew. Przyspieszyła

kroku, chcąc wrócić do domu.

– Co tu robisz? – spytał Jack, gdy wreszcie ją zobaczył.

– Nakarmiłam konie.

– Nie powinnaś brać się do tego. To mój obowiązek.

– Zrobiło się późno.

– Tak. – Jack zmarszczył brwi, uświadamiając sobie, że coś jest nie w porządku, nie

wiedział tylko, co. – Miałem mały problem – dodał.

– Jaki?

– Traktor wjechał do rowu i zanim go wyciągnąłem, minęło trochę czasu.

– Aha.

Mógł zginąć, pomyślała Tess z przerażeniem. Poczuła ulgę, że wszystko skończyło się

szczęśliwie, i gniew, iż tak lekkomyślnie wystawił się na niebezpieczeństwo.

– Wracaj do mieszkania – rzekł stanowczo, widząc, że Tess jest zimno.

– A ty?

– Zaraz przyjdę, tylko zajrzę do koni.

Oczywiście, przecież musiał sprawdzić, czy dobrze nakarmiła zwierzęta.

– Jak chcesz – powiedziała.

Niewiele brakowało, a wykrzyczałaby mu w twarz, co naprawdę myśli. Skończyła się jej

cierpliwość. Miała go dosyć. Schyliła się, nabrała śniegu, ulepiła kulę i rzuciła nią w Jacka,

strącając mu kapelusz.

Jack zatrzymał się, zaskoczony. Przez chwilę nie drgnął, próbując zrozumieć, co się stało.

Potem schylił się po kapelusz, otrzepał go ze śniegu i obejrzał się za siebie. Tess

poczęstowała go następną kulą. Ta ugodziła go w czoło, pozostawiając trochę śniegu między

brwiami.

Jack zgarnął go z twarzy, próbując zachować spokój.

– Co ty wyrabiasz? – zawołał.

– Zasłużyłeś na to.

– Zasłużyłem? – zapytał zdziwiony.

– Tak.

– Dlaczego?

– Nie rozumiesz? Nie było cię przez cały dzień! Denerwowałam się, do licha!

background image

– Tess...

– Pewnie to objaw nienormalności, ale zależy mi na tobie... taka już jestem głupia. I

wcale nie chcę być twoją przyjaciółką!

Schyliła się, znów ulepiła kulę i zamierzyła się na Jacka.

– Nie rób tego – ostrzegł.

– A co? Przestaniesz się odzywać? Schowasz się do stajni? Uciekniesz traktorem? – Tess

rzuciła śnieżką.

– Sama tego chciałaś! – zawołał, podbiegł do niej, próbując ją złapać, a gdy się uchyliła,

stracił równowagę i padł twarzą w śnieg.

Jęknął, chcąc się podnieść. Upadł znowu i nie poruszył się więcej.

Tess przyglądała mu się podejrzliwie.

– Daj spokój, kowboju. Znam się na takich sztuczkach. Wstawaj!

Nie odpowiedział.

– No, dalej, wstań, bo zmarzniesz.

Jack nawet nie westchnął. Tess była przekonana, że ją nabiera. A jeśli nie... ? Co będzie,

jeśli połamał nadwerężone żebra i przebił sobie płuco? Może stracił przytomność,

uderzywszy się o kamień?

Nie ma co dłużej się zastanawiać. Tess westchnęła i ostrożnie zbliżyła się niego.

– Jack? – Dotknęła go nogą.

Ku jej konsternacji Sheridan znowu jęknął, więc naprawdę zaczęła się martwić.

– Jack, nic ci się nie stało? – Schyliła się, dotykając ręką jego policzka.

Wtedy szybkim ruchem chwycił ją za przegub dłoni i obrócił się na plecy. Tess upadła

nań zdumiona, obrażona, ale i uspokojona, że nic mu nie jest. Jack puścił jej rękę i złapał za

kurtkę. Przytrzymał Tess, a drugą ręką nagarnął jej śniegu za kołnierz. Wrzasnęła i

spróbowała się wyrwać, lecz tylko pogorszyła sytuację, bo Jack szybko zmienił pozycję i

teraz miał ją pod sobą.

– Co się stało? Nie chcesz spróbować, jak to smakuje? – zapytał.

Nie odpowiedziała, próbując go z siebie zepchnąć. Równie dobrze mogłaby spychać głaz.

W końcu uderzyła go w zdrowe ramię.

– Na litość boską, złaź ze mnie – mruknęła. – Jest mi zimno i jeszcze trochę, a mnie

zgnieciesz.

Jack uniósł się na łokciach, by mogła odetchnąć, pozostając nadal unieruchomiona.

– Sama zaczęłaś – powiedział.

Jego infantylna reakcja zaskoczyła Tess. Mimo chłodu czuła na sobie ciepło płynące z

jego ciała.

– Jack... – wymamrotała niepewnie.

– Czy to miałaś na myśli, gdy oznajmiłaś, że nie chcesz już być moją przyjaciółką? –

spytał z błyskiem w oczach, którego wcześniej nie widziała.

– Tak.

– Zdajesz sobie sprawę, że to błąd.

– To zależy.

background image

– Tess...

– Na litość boską, zamknij się wreszcie i pocałuj mnie! Jack nie dał się dwa razy prosić.

Tym razem Tess była przygotowana na falę gorącego pożądania, która oblała jej ciało i

zmąciła myśli. Zanurzyła ręce w jedwabistych włosach Jacka, przyciągnęła go do siebie. Nie

miała dotąd pojęcia, że potrafi tak zmysłowo rozchylać usta i koniuszkiem języka pieścić

wargi mężczyzny.

Jack jęknął, wsunął ręce pod jej głowę i pogłębił pocałunek. Tess, która do dziś nie

przepadała za tego rodzaju pieszczotami, odczuła rozkosz i zapragnęła ją przedłużyć.

Otoczyła nogami biodra Jacka. Przytuliła się do niego tak mocno, że przez warstwę ubrań

wyczuła, jak bardzo jest podniecony.

Wpiła się w usta Jacka, chcąc bez słów powiedzieć mu, co czuje.

Reakcja Tess wprowadziła Jacka w stan wrzenia. Zapragnął jej dotknąć, poczuć w

dłoniach nagie piersi, ściągnąć dżinsy i zanurzyć się w jej ciele. Nie bacząc na zimno ciąg – .

nące od śniegu, przewrócił się na plecy i ułożył Tess na sobie. Serce zabiło mu mocno, gdy

ujrzał pragnienie wypisane w jej oczach. Ściągnął rękawice. Jedną rękę zanurzył w jej

kasztanowych włosach, drugą wsunął pod kurtkę, szukając dostępu do skóry dziewczyny. Z

trudem przedzierał się przez liczne warstwy ubrania, natykając się na śnieg, który je oblepiał.

Gdzieś w głębi duszy słyszał głos rozsądku: opamiętaj się, ta kobieta przemarzła i może

się przeziębić. Co ty wyrabiasz? Naprawdę chcesz się z nią tu kochać? Nawet gdybyście mieli

sobie odmrozić intymne części ciała? Tak, do licha, odpowiedział sobie w myślach. A jeśli

skrzywdzę Tess? Niedawno urodziła dziecko. Nie mamy żadnych zabezpieczeń.

Prezerwatywy zostały w domu. Nie dbać o to? Na nic nie zważać?

Tak.

Nie.

Jack jęknął, lecz dobrze wiedział, iż jest zbyt odpowiedzialnym człowiekiem, by

zapominać się do tego stopnia. Powoli wyjął rękę spod kurtki Tess i przymknął oczy. Tess

zesztywniała, czując, że partner się wycofuje.

– Jack?

– Musimy... przestać – szepnął.

– Co?

– Powinniśmy wejść do domu.

– Za chwilę – zgodziła się, pieszcząc ustami jego dolną wargę.

Jack zastanawiał się, czy nie ulec pokusie. To nie byłoby trudne, skoro tak bardzo siebie

pragnęli. Czy cokolwiek innego miało jakieś znaczenie?

Jednak tak.

Jack odwrócił głowę.

– Nie teraz – powiedział. Łagodnie ujął w dłonie chłodną twarz Tess i odsunął ją od

swojej.

– Posłuchaj, zamarzniemy, jeśli natychmiast nie wrócimy do domu.

Tess drgnęła, jakby dopiero w tej chwili dotarło do niej, że bardzo zmarzła.

– No, chodź – przynaglił Jack.

background image

– Dobrze.

Niezgrabnie stanęła na nogi. Jack podniósł z ziemi rękawice, naciągnął je na dłonie i

zaczął otrzepywać ubranie ze śniegu, gdy zorientował się, że Tess przygląda mu się w

milczeniu. Odczuł niezręczność sytuacji. Po pierwsze zaatakował tę kobietę, niewiele

brakowało, a byłby zgwałcił, teraz zaś po raz drugi w ciągu trzech dni ją odrzucił.

Ku własnemu zdumieniu spostrzegł, iż Tess uśmiechnęła się lekko, podeszła o krok i

wzięła go za rękę.

– Chodźmy – powiedziała miękko.

Jack popatrzył na ich splecione palce. Zaszokowany pojął, że w ciągu dwudziestu minut

wiele się między nimi zmieniło. Najgorsze zaś, iż nie miał pojęcia, czy to dobrze, czy źle.

Nicki spokojnie spała, gdy wrócili. Dała im czas, by otrzepali się ze śniegu, a potem

zaczęła kwilić, jakby wiedziała, że dorośli potrzebują teraz czegoś, co pozwoliłoby im

odzyskać utrzymywany dotąd wobec siebie dystans.

– Nie płacz. Mama jest przy tobie. Wszystko w porządku, maleńka – uspokajała Tess

córeczkę.

Wzięła dziecko na ręce i zbliżyła się do kominka, a Jack dorzucił drew do ognia, by

szybciej mogła się ogrzać.

– Zimno ci? – spytał.

– Tak. Wiem, że to dziwne, lecz wcześniej nie czułam chłodu. Dopiero teraz w domu.

Skinął głową. Zapadła niezręczna cisza. Tess pomyślała, że Jack wygląda na

zmęczonego.

– Czemu nie pójdziesz pod prysznic? – zasugerowała.

– Jesteś pewna, że nie chcesz iść pierwsza? – zapytał z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Tak. Nicki jest chyba głodna i tym razem nie zechce czekać, więc najpierw ty się

wykąp.

– Dobrze – odparł i poszedł do łazienki, a Tess odprowadziła go wzrokiem.

Prawdę mówiąc, chciała zostać sama, by przemyśleć zdarzenia z ostatnich paru godzin.

Nie przypuszczała, że potrafi przeżywać równie silne żądze jak te, których doznała, leżąc na

ś

niegu. Tak dziko pragnęła wówczas Jacka, chciała, by ją posiadł. Nic więcej nie miało

znaczenia. A przecież dotąd uważała się za osobę opanowaną. Widać instynktownie

zawierzyła charakterowi gospodarza rancza, obdarzyła go zaufaniem. Mimo całej szorstkości

w obejściu i widocznego pragnienia, by się z nią kochać, Jack dzisiaj również zadbał przede

wszystkim o jej bezpieczeństwo, choć musiało go to wiele kosztować.

Tess westchnęła i wróciła do rzeczywistości, bo mała Nicki zaczęła ssać jej szyję,

przypominając o macierzyńskich obowiązkach.

– Przepraszam, kochanie – szepnęła rozczulona. – Jesteś taka grzeczna, a mama cię

zaniedbuje.

Usiadła w fotelu przy kominku i ułożyła dziecko do karmienia.

– Napełnimy ten pusty brzuszek – zażartowała, gdy Nicki chwyciła piąstką za flanelową

koszulę.

background image

Nic dziwnego, że lawirując między córeczką i Jackiem czuła się nieco rozstrojona, choć

ż

yła taką pełnią życia, o jakiej tylko mogła marzyć.

Pogładziła dziecko po główce i obserwowała je z rozrzewnieniem, gdy zaczęło ssać jej

pierś. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy spostrzegła, że Jack stoi w drzwiach i na nią

patrzy.

Na widok wilgotnych włosów mężczyzny i blasku jego zielonych oczu serce zabiło jej

szybciej. Jack był boso, w nie dopiętych dżinsach i wypłowiałej koszuli. W wyrazie jego

twarzy kryło się coś, czego nie potrafiła nazwać.

Tęskni za prawdziwym domem, uświadomiła sobie w końcu ze wzruszeniem. Ciekawe,

czy zdaje sobie z tego sprawę, pomyślała. Uśmiechnęła się ciepło, nie pozostawiając

wątpliwości, jak bardzo się cieszy, że go widzi.

– Hej – powiedziała miękko.

Miała wrażenie, że oczach Jacka pojawiło się coś na kształt wahania. Odwrócił głowę w

kierunku kuchni i nabrał powietrza w płuca.

– Ładnie pachnie – zauważył.

– Pieczeń. Zjemy ją, gdy wezmę prysznic, dobrze?

– Oczywiście – rzekł i zbliżył się do Tess. – Czy z małą wszystko w porządku?

– Tak – odpowiedziała, zapinając pospiesznie koszulę, co w tych okolicznościach jej

samej wydało się zabawne. – Mógłbyś ją potrzymać? Zaraz wrócę.

– Oczywiście.

Jack starał się nie okazywać, jak wiele dla niego znaczył ciepły uśmiech tej kobiety, jej

przyjazne zachowanie. Patrzył na nią, gdy odwróciła się z zamiarem opuszczenia pokoju i

poczuł się zaskoczony, gdy zatrzymała się nagle.

– Co się stało? – spytał szorstko w obawie, że zmieniła zdanie i zechce odebrać mu

dziecko. – Zapomniałaś o czymś?

– Tak, o tym – odrzekła i wspięła się na palce, by pocałować go w usta.

Miała takie miękkie, delikatne wargi. Jack natychmiast zareagował całym ciałem, lecz

Tess odwróciła się bez słowa i odeszła. Jack nie mógł oderwać wzroku od obiecujących

rozkosz kształtów Tess. Przedsmak tej rozkoszy czuł jeszcze na ustach. Instynktownie

przytulił niemowlę, starając się ułożyć je jak najwygodniej. Był zupełnie wytrącony z

równowagi. Ile razy sądził, że zaczyna rozumieć Tess, robiła coś, co sprawiało, że czuł się jak

pijany lub jakby przeżywał trzęsienie ziemi. Z zamyślenia wyrwała go Nicki, której właśnie

odbiło się głośno. Jack odchylił się i spojrzał na małą.

– Co to było? – zapytał.

Dziecko patrzyło nań uważnie, unosząc brewki zupełnie jak matka.

– Kto wie, co wy obie jeszcze wymyślicie? – zastanowił się, kręcąc głową.

Nicki odpowiedziała jeszcze donośniejszym odgłosem.

– Słuchaj, mała. Myślisz, że twoja mama nie doświadczyła mnie wystarczająco? – spytał

Jack, uderzając się po wypukłości dżinsów. – Dzięki niej ledwie mogę chodzić.

Prawdę mówiąc, nie potrafię nawet ustać w miejscu, taki jestem podminowany, pomyślał.

Równie dobrze mogę nakryć do stołu.

background image

Włączył radio i zabrał się do dzieła. Z dzieckiem na ręku zaczął rozkładać serwetki, gdy z

radia dobiegł go komunikat.

– ... długo oczekiwane ocieplenie. Północne wiatry będą zanikać nad ranem. W okolicach

Sheridan i Rapid City od pięciu do dziesięciu stopni mrozu. W najbliższych dniach ciśnienie

wzrośnie, temperatura zbliży się do zera lub nieco je przekroczy. Do czwartku odśnieżone

zostaną lokalne drogi dojazdowe w okolicach Stilson, MacDwyer, Black Gulch, a także trasa

numer dziewięć i trzynaście do Johnson County. Pozostałe wiadomości...

Jack nie wierzył własnym uszom. W końcu pogoda zaczyna się poprawiać. Za dzień lub

dwa będzie można bez przeszkód poruszać się po drogach. Od tygodni modlił się o takie

wiadomości, więc czemu, słysząc je, nie czuje żadnej ulgi, nie otwiera butelki szkockiej

whisky, by je uczcić? Przecież to oznaczało, że pozbędzie się nieproszonych gości i wróci do

normalnego życia. Nikt nie będzie mu zadawał niepotrzebnych pytań, podkradał ubrań i plątał

się pod nogami. Zostanie sam, tak jak lubi. Bez żadnych zobowiązań i niosących

przygnębienie rozczarowań.

Z jakichś przyczyn te perspektywy nie wydały mu się szczególnie pociągające. Jeszcze

dziś rano gotów był przez cały dzień odśnieżać drogę, byle tylko pozbyć się Tess. Skąd takie

nagłe zniechęcenie? Przecież nie będzie za nią tęsknił... bardzo. To prawda, że lubił posiłki,

które gotowała. Poza tym czuł się dobrze, gdy w pobliżu był ktoś, z kim można było pogadać

o gospodarstwie. No i ta kobieta cieszyła oko...

Jednak żaden z tych powodów nie wydawał się wystarczająco ważny, by wprawić go w

stan wrzenia. W każdym razie nie w sytuacji, gdy całymi tygodniami przemyśliwało się nad

zorganizowaniem wyjazdu Tess Danielson z rancza.

Chociaż... Jack poczuł ból w lędźwiach. Do licha, oczywiście. To musiało być to. Nie w

tym rzecz, iż nie chciał, by Tess wyjechała. Pragnął, by nie zrobiła tego, zanim znajdzie się w

jego łóżku. Dlaczego nie? Po wszystkim, co przeszedł w ciągu ostatnich tygodni, czyż nie

zasługuje na odrobinę satysfakcji? Z pewnością zasługuje. Raz w życiu ma zamiar sięgnąć po

to, czego chce, i do diabła z konsekwencjami!

Nicki wydała ciche mruknięcie. Jack przeniósł spojrzenie na małą, lecz unikał jej wzroku.

Ze zniecierpliwieniem uświadomił sobie, że znowu słyszy głos sumienia.

Lecz tym razem było inaczej. Przecież Tess pragnęła go równie mocno jak on jej. Mógłby

się założyć, iż jest romantyczką. Pewnie przypominał jej jakiegoś książkowego bohatera,

czarny charakter, w życie którego kobieta wnosi dobroć oraz słodycz. Nawet jeśli tak było,

pragnęła go, a to najważniejsze. Czemu z tego nie skorzystać?

– Jack? – rozległ się głos Tess.

Stała na schodach. Wyglądała... pięknie. Nie wiedział, dlaczego. Może to jej włosy, a

może rozpięty guzik koszuli lub układ ust, gdy zaczęła mówić.

– Czy coś się stało? – zapytała.

– Nie. Wysłuchałem tylko prognozy pogody.

– Och. – Podeszła tak blisko, że Jacka owionął jej zapach. Popatrzyła z czułością na

córeczkę.

– Śpi – powiedziała.

background image

– Co takiego? – Jack ze zdziwieniem spojrzał na niemowlę, by się przekonać, że ma

zamknięte oczy i rozchylone usteczka.

Biedne maleństwo, pogodne jak ojciec, pomyślała Tess, gładząc jedwabiste włoski

córeczki.

– Daj mi małą. Zaniosę ją na górę i położę do łóżka – rzekła Tess, muskając ramię Jacka.

Natychmiast zareagował na dotknięcie. Znów obudziło się w nim pożądanie.

– Ja to zrobię – powiedział.

– Jesteś pewien? Dla mnie to żaden problem... – Zamilkła, dostrzegłszy w oczach Jacka

pragnienie.

Zarumieniła się gwałtownie.

– Jack...

Tak bardzo chciał jej dotykać. Słyszeć, jak szeptem wypowiada jego imię.

– Wcześniej. Ten pocałunek... – mówił z trudem. – Wiesz, co to znaczy?

– Tak. – Tess nie udawała, że nie rozumie.

– Zdajesz sobie sprawę... Niczego nie obiecuję. Byłem już raz żonaty i nie zamierzam

tego powtarzać. Nie chcę, żebyś myślała...

Tess dotknęła dłonią jego policzka.

– Wszystko w porządku – zapewniła.

– To dobrze. – Jack próbował mówić spokojnie, choć serce waliło mu jak młotem. –

Zaraz wrócę – dodał, patrząc na schody.

– Jack?

– Co? – spytał niespokojnie.

– Pospiesz się.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Tess przysiadła na kanapie, podwinęła nogi i wpatrzyła się w ogień. Złotoczerwone

płomienie wolno lizały polana. Słyszała, jak Jack bosymi nogami stąpa po schodach, ale nie

odwróciła głowy, dalej wpatrując się w ogień. Czekała, wsłuchana w przyspieszone uderzenia

pulsu. Wiedziała, że Jack za chwilę się do niej zbliży.

– Zmęczona? – zapytał.

– Nie – zaprzeczyła, studiując wzrokiem jego twarz. Miał napięte rysy, ciemne włosy

spadały mu na czoło. Wyglądał tak, jakby się do czegoś przygotowywał.

– Wyspałam się dzisiaj. A ty? Chyba jesteś wykończony po całym dniu spędzonym na

mrozie.

Skinął głową, nie spuszczając wzroku z Tess.

– Trochę – odrzekł. – Ale jeszcze będzie czas, żeby pospać. Wyciągnął rękę. – Chodź

tutaj – powiedział.

Tess ogarnęła słabość. Nabrała tchu, czekając, aż to minie. Wstała. Jack zbliżył się

jeszcze o krok i ujął jej twarz w dłonie. Jego zielone oczy pałały pożądaniem, gdy zbliżył

wargi do jej ust. Najpierw całował delikatnie, pieszcząc dotykiem i sprawiając, że w Tess

gwałtownie narastało pragnienie. Domyślając się odczuć partnerki, Jack wsunął dłonie w jej

włosy, pochylił głowę i językiem rozchylił usta.

Oblała ją fala gorąca. Czuła, że z trudem utrzymuje się na nogach, więc zarzuciła Jackowi

ręce na szyję i przytuliła się do niego mocno, całą sobą wyczuwając twardość jego ciała.

Poruszyła biodrami, aż jęknął. Pieścił ustami jej wargi, policzki, szyję. Niemal przestała

oddychać.

– Tess?

– Hm? – mruknęła, całując jego włosy.

– Pragnę cię, lecz chcę, by i tobie było dobrze. Jesteś pewna, że to nie zaszkodzi po

porodzie... ?

– Świetnie się czuję, naprawdę.

– Autorzy poradników piszą o sześciu tygodniach...

– Każda kobieta reaguje indywidualnie. Zaufaj mi. Naprawdę nic mi nie jest.

– Dobrze.

Tess z czułością odgarnęła mu włosy z czoła.

– Przyniosłam koc – rzekła. – Pomyślałam, że moglibyśmy zostać tutaj, przy kominku.

Jack skinął głową, odsunął fotele, a Tess rozłożyła miękką tkaninę na dywanie. Jack z

zażenowaniem sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów i wyciągnął pakiecik z prezerwatywą.

Potem rozpiął koszulę, zdjął ją i rzucił na kanapę. Chwilę później był już nagi.

Tess obrzuciła wzrokiem piękne męskie ciało. W blasku ognia skóra Jacka wyglądała jak

z brązu. Wspaniale kontrastowała z ciemnym zarostem na szerokiej piersi i poniżej pasa.

– Twoja kolej – powiedział miękko.

Uniosła głowę, czując, że się rumieni, i zawahała się przy rozpinaniu guzików koszuli.

background image

– Co się stało? Zmieniłaś zdanie? – spytał z napięciem w głosie.

– Nie. Jeśli chcesz wiedzieć, pomyślałam o swoim brzuchu, który po porodzie nie

odzyskał jeszcze dawnej sprężystości.

Jack podszedł bliżej. Zanim się opamiętała, rozpiął jej dżinsy, wyciągnął zza paska

koszulę i wsunął pod nią dłonie. Jedną ręką otoczył talię Tess, drugą przesunął po jej brzuchu.

– Jest wspaniały – zapewnił, patrząc dziewczynie w oczy. Tess przestała oddychać, gdy

dotarł dłonią do najintymniejszych zakątków ciała.

– Tak – szepnęła.

Jack sięgnął teraz do piersi dziewczyny. Ważył w dłoniach ich pełne kształty.

– Gdzie twój stanik? – zapytał.

– Zdjęłam go przed kąpielą – odparła, czując ciepło męskich rąk na nagiej skórze.

Schylił głowę i dotknął językiem napiętego sutka Tess. Przez materiał koszuli zaczął go

delikatnie ssać. Tess pomyślała, że za chwilę straci kontrolę nad sytuacją.

– Jack, och, Jack – jęknęła z rozkoszy, przesuwając mu dłońmi po plecach.

To niesłychanie podniecające, pomyślała. Jestem ubrana, podczas gdy on zupełnie nagi.

Podczas pieszczot Jack napierał na nią coraz bardziej, aż przesunęła rękę w dół i

przekonała się, jak bardzo jest podniecony.

Podniósł głowę.

– Nie rób tego – powiedział, odsuwając dłoń Tess. – Jestem już gotowy.

– To znaczy, że oboje jesteśmy gotowi – odparła drżącym głosem.

– Pozwól mi cię rozebrać.

Nie czekając, rozpiął jej koszulę i zsunął z ramion. Zamarł na moment, wpatrzony w

pełne, zakończone różowymi sutkami kobiece piersi. Dotknął palcem jednego z nich. Tess

zadrżała. Jacka również przeniknął dreszcz.

– Zdejmij dżinsy – rzekł schrypniętym głosem. Zapadła taka cisza, że słychać było szelest

rozsuwanego zamka. Tess zsunęła spodnie i opuściła je na podłogę. Podniecona i trochę

zawstydzona, podeszła bliżej do Jacka.

– Majtek też nie miałaś? – jęknął, pieszcząc wzrokiem jej kształty. – Dobrze, że nie

wiedziałem o tym wcześniej.

Przyciągnął ją do siebie. Osunęli się na koc. Miał rozpaloną skórę. Dotknięciami

wzbudzał płomień w ciele Tess. Leżał na plecach, tuląc usta do jej warg. Całował mocno,

gwałtownie, głęboko wsuwając język. Tess dotykała Jacka całą sobą. Czuła, że płonie, gdy

zaczął docierać dłonią do najintymniej szych zakątków jej ciała.

Wsunęła mu palce we włosy. Oboje nie panowali nad sobą. Jack ujął Tess za pośladki i

obrócił na plecy.

– Jesteś gotowa?

– Tak.

Szybkim ruchem rozpakował foliowy pakiecik i uniósł się nieco ponad Tess, a potem

wszedł w jej ciało. Ona zaś uniosła biodra, by wniknął jeszcze głębiej.

– Och – jęknęła.

– Boli cię? – Jack zamarł w bezruchu.

background image

– Nie, nie.

Tess była przygotowana na pewien dyskomfort, lecz, ku własnemu zdumieniu, odczuła

tylko rozkosz. Przesunęła ręce na biodra Jacka i przycisnęła się mocno do niego.

– Jeszcze – szepnęła.

Zadrżał i przestał się hamować. Poruszał się w niej zrazu wolno i delikatnie, potem

szybciej i znacznie gwałtowniej. Tess pierwsza zaczęła popadać w ekstazę. Wygięła się w łuk

i przez sekundę trwała w oszołomieniu.

– Och, Jack, jeszcze...

– Tess... jeszcze chwilę...

Czuła, że ogarnia ją wrzenie. Wydawało się, iż Jack olbrzymieje wewnątrz jej ciała do

niepojętych rozmiarów i za chwilę eksploduje. W chwili najwyższej rozkoszy przylgnęła do

niego spazmatycznie, ogarnięta drżeniem.

– Nie przestawaj... nie przestawaj...

Obiad zjedli dopiero po dziesiątej. Do tego czasu pieczeń zrobiła się twarda jak

podeszwa, więc posilili się kanapkami. Rozmawiali przy kominku o tym, jak dorastali na

farmach, co widzieli, podróżując trochę po świecie. Tess przy okazji załatwiania interesów

swojej firmy, Jack jeżdżąc na rozliczne rodea. Potem siedzieli w ciszy ramię przy ramieniu i

patrzyli w ogień. To milczące porozumienie zupełnie oszołomiło Jacka. Nic nie mógł

poradzić, że przyszło mu na myśl porównanie z własnym małżeństwem. Nawet w pierwszym

roku, gdy jeszcze w miarę normalnie żył z Elise, nigdy nie byli naprawdę razem. śona

wymagała, by stale poświęcał jej uwagę, dbał o rozrywki. Początkowo godził ich seks, a gdy

to ustało, każde poszło swoją drogą.

Popatrzył na Tess. Rozluźniona, wyglądała wspaniale z tymi długimi, smukłymi nogami

wyciągniętymi przed siebie. Miała na sobie tylko jego koszulę.

– A gdzie twoja? – zapytał.

– Gdzieś tu leży, ale tę wolę bardziej.

– Dlaczego?

– Bo pachnie tobą – odparła, pieszcząc wargami płatek ucha Jacka.

Poruszyła go prostota tej odpowiedzi.

– Kochałaś go? – zapytał nagle, sam zaskoczony tym, co wymknęło mu się z ust.

– Kogo?

– Ojca Nicki.

– Tak. Był moim najlepszym przyjacielem. Bardzo za nim tęsknię.

– Rozumiem. – Jack dobrze wiedział, iż tylko sobie zawdzięcza ucisk w sercu świadczący

o zazdrości.

Tess musiała jednak coś wyczuć w jego głosie.

– To nie było tak jak między tobą i mną – powiedziała spokojnie. – Po prostu bardzo się

przyjaźniliśmy.

– Musiało być w tym jakieś uczucie. W końcu masz córkę – rzekł ponuro Jack.

– Tylko raz byliśmy ze sobą – odrzekła Tess, biorąc go za rękę. – Wtedy, gdy Gray

background image

dowiedział się, że ma guz na mózgu. Oboje czuliśmy się załamani... Sprawy wymknęły się

spod kontroli. Lecz ani przez chwilę nie żałowałam. Chyba tylko tego, że umarł, nim się

dowiedział, że oczekuję dziecka.

Jack widział czułość malującą się na twarzy Tess, gdy mówiła o ojcu Nicki. Odwrócił

wzrok.

– A co z tobą? – zapytała.

Przez chwilę zastanawiał się, o co jej chodzi, a gdy pojął, zesztywniał wewnętrznie.

– Kochałeś swoją żonę? Przynajmniej na początku?

– Chyba tak – odparł, wzruszywszy ramionami. – Nie myślałem o tym – dodał,

spoglądając na Tess w sposób, który miał świadczyć, iż uważa temat za zamknięty.

Natychmiast zrozumiała, czego chciał. W pokoju zapadła cisza. Tym razem nie tak

niezmącona jak poprzednio.

– Co mówili o pogodzie? – spytała w końcu Tess. Jack, wdzięczny za porzucenie

przykrego dlań tematu, uświadomił sobie, że zupełnie zapomniał o prognozie.

– Ma się ocieplić i wiatry też ustaną.

– Czy to znaczy, że odśnieżą drogi?

– Myślę, że najdalej w piątek można będzie stąd wyjechać.

– Chcesz, bym opuściła ranczo? – spytała Tess po chwili milczenia. – Do powrotu babci

mogę zatrzymać się w motelu. Naprawdę nie musisz gościć mnie dłużej ze względu na to, co

między nami zaszło.

– A ty tego chcesz? Tess potrząsnęła głową.

– Więc zostań. Dziecku jest tu dobrze. Po co mu zmieniać warunki? I tak przeżyje szok,

gdy wróci Mary.

Tym razem Jack nie mógł niczego wyczytać z wyrazu twarzy Tess.

– Zgoda – rzekła z wahaniem. – Dla dobra dziecka... zostanę.

Wstała gwałtownie i zaczęła zbierać talerze.

– Chciałabym jechać do miasta. Nicki powinna zostać zbadana przez lekarza, muszę też

załatwić kilka innych spraw.

– Ciebie również powinien obejrzeć lekarz – zauważył Jack.

– Wszystko wyjaśni się pod koniec tygodnia. Jeśli wstaniemy wystarczająco wcześnie,

pojedziemy do Gillette.

– Wystarczy do Gweneth – uznała Tess.

Jack starał się nie okazać po sobie, jak bardzo mu nie w smak wzmianka o mieście, w

którym Elise zamieszkała przed porodem. Plotkarze mieliby o czym gadać.

– Gillette jest cztery razy większe i ma więcej lekarzy.

– To za daleko, a poza tym chcę się zobaczyć z doktorem Isaacsem. Ciągle praktykuje,

prawda?

– Tak, ale...

– A więc ustalone – stwierdziła.

Jack otworzył usta, by zaprotestować, lecz nic nie powiedział. Niczego nie osiągnie w

sprzeczce. Jeśli w ogóle gdzieś pojadą, to winno być Gillette.

background image

Tess schyliła się, by poskładać koc, a że była tylko w męskiej koszuli, przeżył dodatkowe

emocje.

– Chodźmy na górę, mamy za sobą długi dzień – powiedziała, dając mu rękę.

Seks to było jedno, spanie z kimś to coś zupełnie innego. Jack już sobie wyobrażał, jak by

to było zasypiać i budzić się, mając przy sobie tę kobietę.

– To nie najlepszy pomysł – odparł.

– Proszę! Nie chcę spać bez ciebie – powiedziała spokojnie. Stała tak blisko, że poczuł, iż

teraz inaczej pachnie. Cztery godziny temu roztaczała zapach mydła i dziecięcych

kosmetyków. Teraz była to ranczerska woń Jacka i seksu, a to działało jak afrodyzjak.

Do licha, czemu nie? Jack nie był aż tak głupi, by myśleć o tym w kategoriach

wieczności. Ale teraz, przez kilka dni... Czy to mogło komuś zaszkodzić?

– Dobrze – zgodził się, choć w głębi ducha wiedział, że popełnia błąd.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

– Co powiedział? – zapytał Jack, otwierając drzwi samochodu, by wpuścić Tess, która

weszła właśnie na mały parking przy klinice doktora Isaacsa.

Wyciągnął ręce, żeby wziąć od niej Nicki ułożoną w specjalnych nosidełkach. Wzrok mu

złagodniał na widok dziecka, które zaczęło machać rączkami, gdy tylko usłyszało jego głos.

– Powiedział, iż od trzech lat nie robiłeś żadnych badań i że nie powinieneś żyć jak

odludek – odparła, przyglądając się, jak Jack mocuje nosidełka do siedzenia półciężarówki.

– Tess.

– Uznał również, iż Nicki jest zupełnie zdrowa i dobrze się rozwija. Wypisał jej

ś

wiadectwo urodzenia i prosił, by za dwa tygodnie przyjechać na pierwsze szczepienia.

Pochwalił cię za fachową pomoc przy porodzie i zastanawiał się, czy nie mianować cię

rejonową akuszerką.

– Wspaniale – mruknął Jack. – A co z tobą? – zapytał.

– Przecież mówiłam, że szybko odzyskuję kondycję. I tak właśnie jest.

– To dobrze.

Jack zrobił Tess miejsce w samochodzie, wysiadł i pomógł jej wdrapać się na wysokie

siedzenie. Nim zatrzasnęła drzwi, pocałował ją w usta.

Tess z trudem chwyciła oddech. Patrząc na lśniące w zimowym słońcu włosy Jacka

zastanawiała się, czy kiedykolwiek go zrozumie. Dobrze wiedziała, że nie chciał przyjeżdżać

do Gweneth. Robił, co mógł, by ją przekonać, że Gillette to lepszy wybór, choć nie wyjaśnił

własnych oporów wobec mniejszego miasta. Nie potrafił jednak niczego przeciwstawić

argumentowi, że Gweneth leży o godzinę jazdy bliżej niż Gillette, ani zaprzeczyć, że doktor

Isaacs jest świetnym lekarzem, a poza tym zna Tess od dzieciństwa.

W końcu przyjechali tutaj. Tess chciała kupić dziecięcy fotelik do samochodu, więc Jack

wysadził ją przed centrum handlowym, a sam pojechał po paliwo. Potem odprowadził ją do

lekarza i odszedł, twierdząc, że ma jakieś spotkanie w sprawie koni. Gdyby nie ten pocałunek,

Tess mogłaby przypuszczać, iż nie chciał się z nią pokazywać.

Wsiadł do samochodu i obrzucił Tess nieodgadnionym spojrzeniem.

– Lekarz mówił coś więcej? – zapytał.

– Oczywiście – odparła, wzruszając ramionami.

– Rozmawialiśmy o Mike’u, jego synu, który ma praktykę weterynaryjną w Cody, i o

klaczy, którą trenujesz dla jego żony. Gawędziliśmy też o babci i o tym, co się zmieniło na

okolicznych ranczach.

– Hm. – Jack zapiął pasy i wyjechał z parkingu. – Myślę, że był zdziwiony, gdy

dowiedział się, że jesteś ze mną.

Tess spojrzała na niego z zastanowieniem. Ton jego głosu wydawał się sztucznie

obojętny.

– Może trochę na początku. Potem chyba się ucieszył. Powiedział, że przeżyłeś swoje i

zasługujesz na trochę szczęścia.

background image

– To miło z jego strony. – W głosie mężczyzny zabrzmiała ulga.

– Chcesz to przedyskutować?

– Nie.

Tess niechętnie porzuciła temat. Nie zamierzała zmuszać Jacka do żadnych wyznań,

pragnąc, by sam się zwierzył, gdy uzna, że może jej zaufać. Spojrzała przez szybę na miasto.

– Wygląda tak jak kiedyś? – spytał Jack, gdy zatrzymali się na jedynych w Gweneth

ś

wiatłach.

Tess skinęła głową. Sklep spożywczy nadal był tu największym ośrodkiem handlowym.

Nic dziwnego, skoro zaopatrywali się w nim wszyscy okoliczni ranczerzy. Poza tym miasto

miało centrum ogólnoprzemysłowe, bank, stację obsługi, salon fryzjerski, trzy restauracje,

dwa kościoły i dwie kawiarnie. Wszystko usytuowane wzdłuż głównej ulicy.

– Chyba nic się nie zmieniło. Przybył tylko sklep z wideokasetami.

– Zbankrutował dwa lata temu – roześmiał się Jack.

– Dokąd jedziemy? – spytała Tess.

– Do domu.

– Co takiego?

– Kupiliśmy fotelik dla Nicki, byłaś u lekarza. Czego chcesz jeszcze?

– Coś zjeść.

– Mamy przecież kanapki. Zatrzymamy się po drodze w Madeline Butte, to je zjemy.

– Pomyśl, przez ostatni miesiąc jadłam tylko to, co sama przygotowałam. Chcę pójść do

restauracji Mabel. Doktor mówił, że ciągle ją prowadzi, a ja przez całą ciążę marzyłam o jej

cieście czekoladowym.

– Powinniśmy wracać – powtórzył z uporem Jack.

– Dopiero po dwunastej. To nie zajmie dużo czasu.

– Nie.

– Dobrze, ale to będzie twoja wina.

– Co?

– Lekarz powiedział, że jestem trochę anemiczna. – Tess zdobyła się na maleńkie

kłamstwo.

– Twierdziłaś, że wszystko jest w porządku.

– Bo jest, lecz powinnam regularnie się odżywiać. Śniadanie jedliśmy dawno temu, a do

Madeline Butte dojedziemy za jakieś czterdzieści minut:

– To teraz zjedz kanapkę.

– Jedzenie w samochodzie doprowadza mnie do mdłości.

– Zgoda – ustąpił Jack i skręcił na parking przed restauracją wypełniony pojazdami

innych ranczerów.

Gdy weszli do lokalu, kilka osób podniosło wzrok, a niektórzy mężczyźni skinęli

głowami Jackowi na powitanie. Szmer komentarzy odprowadził ich do stolika, lecz Tess

uznała, że to pewnie złudzenie. Przeszłaby nad tym do porządku dziennego, gdyby nie

widoczne napięcie w twarzy towarzyszącego jej mężczyzny, który zachowywał się tak

sztywno, iż był to cud, że w ogóle usiadł.

background image

Po chwili podeszła starsza, tęgawa kelnerka o imieniu Betty, widniejącym na przypiętej

do fartuszka plakietce. Tess nigdy dotąd jej nie widziała, lecz tamta najwidoczniej znała

Jacka.

– Czemu tak dawno pana u nas nie było? Kim są te miłe panie? – spytała wesoło Betty,

rzucając zaciekawionym wzrokiem na Tess i dziecko.

Tess oczekiwała, że Jack je przedstawi, lecz nic takiego nie nastąpiło.

– Jesteśmy przyjaciółmi – powiedział lodowato, wpatrując się w menu. – Chcielibyśmy

zamówić dwie kawy. Dla mnie stek z kurczaka, a dla pani...

– Coś z cholesterolem, proszę – dokończyła Tess, pokazując w menu cheeseburgera.

Kelnerka zniknęła w kuchni, a Tess spojrzała znacząco na Jacka, oburzona jego

zachowaniem.

– Jack...

– Zostawmy to – rzekł.

Niewiele brakowało, a doszłoby do sceny, więc Tess tylko skinęła głową, nie wiedząc, co

czynić w takich okolicznościach.

Zjedli w milczeniu, toteż dziewczyna ucieszyła się, gdy podeszła do nich kelnerka, by

zabrać talerze.

– Podać coś jeszcze? – zapytała.

– Tak – odparła Tess, gdy Jack w tej samej chwili rzucił:

– Nie.

– No więc jak? – roześmiała się Betty.

– Proszę o kawałek ciasta czekoladowego – powiedziała Tess, obrzucając Jacka

morderczym spojrzeniem. – A może... Mabel jest w swoim biurze? – zapytała.

Jack o mało nie zgniótł filiżanki, tak mocno zacisnął na niej palce.

– Dzisiaj ma wolny dzień.

– Och. – Tess była zawiedziona, lecz na twarzy Jacka odmalowała się ulga. – Jakie miłe

dziecko – zauważyła kelnerka i popatrzyła uważnie na Jacka oraz jego towarzyszkę. – Na

pewno są państwo tylko przyjaciółmi? Powiedziałabym, że maleństwo jest podobne do pana,

panie Sheridan.

– Myli się pani – chłodno odparł Jack.

– Jeśli pan tak mówi... Zaraz przyniosę ciasto.

Zaniepokojona wyrazem twarzy Jacka, Tess zjadła deser w pośpiechu. Widząc, że uporała

się z ciastem, Jack położył należność na stole, chwycił dziecko i wstał od stołu.

– Chodźmy – powiedział.

Zirytowana dziewczyna odczekała, aż znajdą się w ciężarówce, by uzyskać jakieś

wyjaśnienia.

– Czy zechcesz mi powiedzieć, dlaczego tak się zachowywałeś?

– Nie lubię restauracji. Za dużo ludzi.

– Naprawdę? A możesz chcesz mi odpłacić za to, że nie zgodziłam się jechać do Gillette?

– Do licha, nie.

– Więc nie będziesz miał nic przeciw temu, żeby zatrzymać się przy sklepie Mardena?

background image

– Niech to diabli, Tess...

– Słuchaj, muszę kupić nową bieliznę. Moja ma już nieodpowiednie rozmiary i...

– W porządku – zgodził się pospiesznie.

Zawrócił i zaparkował po przeciwnej stronie ulicy przed miejskim centrum odzieżowym.

– Idź. Ja zostanę z dzieckiem. Nie musisz brać małej ze sobą.

Popatrzyła na Jacka, żałując w duchu, iż nie potrafi pojąć, co się z nim dzieje.

– Wrócę za jakieś pół godziny – obiecała. Skinął głową.

– Tess?

Zatrzymała się z ręką na klamce, a Jack wsunął dłoń w jej włosy, objął za szyję i

przyciągnął do siebie, by ją pocałować. Znowu zaparło jej dech w piersiach. Czuła, jak bardzo

Jack jej pragnie. Gdy przestał całować, Tess tak osłabła, że nie miała sił, by wysiąść z auta.

– Nie marudź tam zbyt długo – powiedział.

– Nie będę – obiecała.

Sklep Mardena nie zmienił się przez ostatnie dziesięć lat, pomyślała Tess, wchodząc do

ś

rodka. Na półkach leżały dżinsy we wszystkich możliwych rozmiarach, na wieszakach

wisiały sukienki, kąty zapełniały rozmaite drobiazgi od rękawiczek po wstążki.

Tess szybko przeszła przez dział męski, wybrała trochę ubranek dla Nicki, potem wzięła

dwie pary dżinsów dla siebie, kilka bawełnianych bluzeczek, czerwony sweter, kilka par

skarpet i majtek. Musiała zmierzyć dwa staniki, nim dobrała odpowiedni rozmiar. Dokupiła

do nich czarną haleczkę i wreszcie, czując się jak po maratonie, podeszła do kasy. Sklepowy

zegar wskazywał, iż rozstała się z Jackiem trzydzieści dziewięć minut temu.

Zaczęła wykładać zakupy na ladę.

– Znalazła pani wszystko, co trzeba? – spytała kasjerka ż miłym uśmiechem.

– Tak, dziękuję – odrzekła Tess.

Jednak trochę się tu zmieniło, pomyślała, patrząc na kobietę przy kasie, której nigdy

dotąd nie widziała. Kiedyś znała wszystkich mieszkańców Gweneth. Teraz spotykała wielu

nieznajomych.

– Jest pani od niedawna w tym mieście? – usłyszała pytanie.

– Niezupełnie. Wychowałam się na ranczu, siedemdziesiąt kilometrów stąd.

– Wygląda na to, że przyjechała tu pani nie tylko z wizytą.

– Możliwe. Jestem Tess Danielson. Moja babcia prowadzi ranczo Double D.

– Znam panią Mary. Carole Marden – przedstawiła się kasjerka.

Tess pomyślała przez chwilę.

– To... musi pani być żoną Jeffa, z którym chodziłam do liceum.

– Jaki ten świat mały. Jeff ożenił się ze mną osiem lat temu. Jego rodzice przeszli na

emeryturę, więc teraz my prowadzimy sklep – powiedziała Carole.

Gdy zadzwonił dzwonek nad drzwiami, obie kobiety odwróciły głowy i zobaczyły, że do

wnętrza wchodzą dwie rozgadane nastolatki.

– Dzień dobry, pani Marden – zawołały dziewczęta i podeszły do okna wystawowego,

kontynuując rozmowę.

– Mówię ci, Elso, że to on – szepnęła wyższa z nich, ta o rudych włosach. – Ostatniej

background image

wiosny widziałam go na rodeo w Elmo. Jak myślisz, czyje to dziecko?

– Nie wiem, ale założę się, że nie jego – odparła towarzysząca jej blondynka. – Mama

mówi, że odejście żony z dopiero co urodzonym synkiem złamało mu serce. Zaczął usychać z

tęsknoty.

Tess popatrzyła w okno, sprawdzając, o kim mowa, i zamarła z wrażenia, stwierdziwszy,

ż

e poza Jackiem nikogo nie ma w zasięgu wzroku. Tylko on siedział w ciężarówce, trzymając

niemowlę na kolanach.

– Mama uważa, że to hańba, iż pozwolił tej wszetecznicy sprawować opiekę nad

dzieckiem – dodała rudowłosa, wzruszając ramionami. – śaden sąd w Wyoming nie

przyznałby takiego prawa kobiecie, która rzuciła męża dla jego własnego brata.

– Nie wiem – odrzekła niepewnie blondynka. – Współczuję mu. Musi być trudno żyć ze

ś

wiadomością, iż całe miasto wie, że się zostało okpionym przez żonę...

– Mama uważa, iż sam sobie winien. Zabrakło mu charakteru. Prawdziwy mężczyzna

dochodziłby swego.

Tess słuchała tych rewelacji jak wrośnięta w ziemię. Teraz stało się jasne, czemu Jack nie

chciał przyjeżdżać do Gweneth. Zacisnęła pięści, mając ochotę rzucić w twarz tej rudej, że jej

mama nie rozpozna prawdziwego mężczyzny nawet wówczas, gdy znajdzie go nagiego we

własnym łóżku.

Wiedziała, że to i tak w niczym nie pomoże ani nie zmieni faktu, iż człowiekiem, który

skrzywdził Jacka Sheridana, jest jego własny brat. Teraz rozumiała już wiele z zachowania

Jacka. Ta straszna zdrada odcisnęła na nim piętno. Och, Boże, Jack, tak mi przykro,

pomyślała.

Musiała wydać jakiś dźwięk rozpaczy, bo Carole Marden wtrąciła się do rozmowy

dziewcząt.

– Dosyć, przestańcie plotkować. Nie za to wam płacę.

– Tak, pani Marden. – Dziewczęta umilkły i zniknęły na zapleczu sklepu.

Tess ledwo zwróciła na to uwagę, zbyt zajęta porządkowaniem własnych myśli.

– Przepraszam, że musiała pani tego wysłuchiwać. – Carole zaczęła pakować zakupy

klientki do toreb. – Jeśli wychowała się pani w tej okolicy, to wie pani, jak ludzie lubią tu

plotkować. Spojrzała w kierunku Jacka i pokiwała głową. – Biedny, nieszczęśliwy

mężczyzna. To takie smutne...

– Co pani powiedziała? – spytała Tess, starając się pochwycić sens zasłyszanych słów.

– Tylko tyle, że to smutne, iż życie tego człowieka zostało zmarnowane...

Tess zmrużyła powieki. Tego już było za wiele. Nie dość, że jedni uważają, iż sam jest

sobie winien, to drudzy mu jeszcze współczują.

– Proszę wybaczyć, lecz w życiu Jacka Sheridana nie ma miejsca na niepowodzenia czy

nieszczęście. Wiem coś o tym, bo z nim mieszkam – rzuciła ze znaczącym uśmiechem.

– Och! – Kasjerka szeroko otworzyła oczy. – Ach, więc... – Pakując ostatnią torbę,

kobieta połączyła w myślach zakupy Tess z parą siedzącą w ciężarówce. – Tak mi przykro.

Nie sądziłam...

Zapadła krępująca cisza, której Tess nie zamierzała przerywać.

background image

– Ile płacę? – spytała wreszcie.

– Trzysta osiemdziesiąt sześć dolarów, czterdzieści dwa centy – rzekła z ulgą kasjerka.

Tess z satysfakcją wyjęła gotówkę i uiściła należność.

– Dziękuję. Proszę pozdrowić Jeffa – rzuciła na pożegnanie.

– Oczywiście.

Tess, czując totalny zamęt w głowie, opuściła sklep i ruszyła do samochodu.

Wsiadła w milczeniu. Zachowywała się podejrzanie cicho, na jej twarzy malowało się

poruszenie. Jack obserwował ją kątem oka, domyślając się, że w sklepie Mardena musiało

zdarzyć się coś złego. Sądził, że Tess zaraz wybuchnie, lecz nic takiego nie nastąpiło.

– Chcę wrócić do domu – powiedziała tylko.

Przez godzinę nie wymówiła ani słowa. Jack przyhamował przed zjazdem na drogę do

Johnson. Zimowe słońce zaczęło właśnie znikać za łańcuchem gór Bighorn. Po obu stronach

drogi rozciągały się rozległe, pokryte śniegiem przestrzenie. Nawet ciężarówka z napędem na

cztery koła z trudem radziła sobie z zaspami na wiejskiej drodze. Pod wieczór temperatura

zaczęła spadać i rozmiękły za dnia śnieg zamienił się w lód.

Zapowiadała się wyjątkowo trudna, wymagająca pełnej koncentracji jazda. Jack nie mógł

nic na to poradzić. Przez cały czas nie opuszczała go obawa, że w Gweneth Tess dowiedziała

się o nim wszystkiego.

Naprawdę myślisz, że ta dziewczyna patrzy bez przerwy w okno, bo chce podziwiać

widoki, zapytał sam siebie. Poczuł skurcz żołądka. No więc co z tego, jeżeli się dowiedziała?

Co cię to obchodzi? Czyżbyś jej potrzebował? Nieźle sobie radziłeś, nim wtargnęła w twoje

ż

ycie.

Jedyne co go martwiło, to fakt, iż zapewne nie będą już uprawiać seksu. Tylko że to

głupie. Lecz właściwie nie słyszał jeszcze o związku między kobietą a mężczyzną, który

obywałby się bez komplikacji, a nawet gdyby taki istniał, z pewnością nie mógłby zaistnieć

między nim a Tess. śadne z nich nie miało przeszłości usłanej różami, każde nosiło jakiś garb

na plecach. Przede wszystkim on.

Czemu nie przyznasz się, Sheridan, że nie możesz znieść myśli, iż ona wie, że nie

satysfakcjonowałeś żony jako mężczyzna? śe twój brat cię zdradził i że bez walki oddałeś

syna, pomyślał.

To też było głupie. Przecież gdyby została tu na dłużej i tak by się o wszystkim

dowiedziała. To tylko kwestia czasu. Jazda do Gweneth jedynie uświadomiła, jakie jest

ryzyko.

Westchnął, próbując wmówić sobie, że na dłuższą metę tak będzie lepiej dla nich obojga.

Lepiej przerwać ten związek teraz, gdy jeszcze tak na dobre się ze sobą nie zżyli. Każde

pójdzie swoją drogą i...

– Jack?

Dopiero po chwili zorientował się, że Tess coś powiedziała. Zdziwił się, że pogrążony w

rozmyślaniach nie zauważył nawet, iż przejechali miejsce, w którym parę tygodni temu Tess

zdarzył się wypadek.

– Co takiego? – spytał w końcu.

background image

– Czy twoja była żona wyszła za... twojego brata?

Nawet jeśli sądził, że jest przygotowany na podobne pytanie, postawione wprost

podziałało jak cios w żołądek. Jack zacisnął palce na kierownicy i spróbował wziąć się w

garść.

– Kto ci o tym powiedział?

– Nikt. Słyszałam, jak jacyś ludzie o tym wspominali, i zdziwiłam się. Czy to prawda?

– Tak – odparł, patrząc przed siebie.

– Czemu nic mi nie powiedziałeś?

– A powinienem? To nie jest rzecz, którą warto się chwalić.

– Ale...

– Nie chcę o tym mówić.

– Naprawdę? – Popatrzyła nań w zdumieniu. – Może ja chcę.

– To nie masz szczęścia, bo skończyłem dyskusję.

– Czy wiedziałeś, że wszyscy o tym gadają? – Tess spróbowała z innej beczki.

– Oczywiście. Nic mnie to nie obchodzi – rzekł, wzruszając ramionami.

– Więc czemu większość czasu spędziłeś w ciężarówce, robiąc, co się da, by uniknąć

kontaktu z mieszkańcami Gweneth?

Jack milczał.

– Dlaczego? – powtórzyła.

– Nieważne – odparł, obserwując kątem oka, jak Tess oblewa się rumieńcem.

– A więc rozumiem, że nie będziesz przywiązywał wagi do faktu, iż powiedziałam Carole

Marden, że mieszkamy razem, prawda?

– Co? – Jack drgnął gwałtownie i niewiele brakowało, a wjechałby wozem do rowu. –

Czemu, u licha, to zrobiłaś?

– A jak miałam zareagować? Mówiła o tobie „biedny, nieszczęśliwy człowiek”,

„mężczyzna ze złamanym sercem”, więc się zdenerwowałam.

– Może powinnaś jej wysłuchać?

– Dlaczego?! – krzyknęła Tess. – Wydaje mi się, że i tak zbyt wiele osób ci współczuje.

Rozmowa urwała się. Jack nie powiedział już ani słowa, tym bardziej że dotarli do Cross

Creek i należało się zatrzymać. Podjechali pod dom, Jack wyłączył silnik i wyskoczył z

kabiny.

– Dokąd idziesz? – zawołała Tess.

– Nakarmić konie.

– Ale...

Zaniepokojona podniesionymi głosami dorosłych Nicki. zaczęła marudzić.

– Lepiej zajmij się córką – rzucił Jack, trzasnął drzwiami samochodu i zniknął.

Tess powiedziała sobie, iż nie będzie się tym przejmować.

W końcu stajnia to właściwe miejsce dla człowieka ślepego niczym nietoperz, upartego

jak muł i głupiego jak osioł. Jeśli o nią chodzi, Jack mógł tam siedzieć do końca świata.

Powtarzała to w myślach przez następne trzy godziny, tłumacząc sobie na różne sposoby

całą sytuację. Nic innego nie robiła, jedząc obiad, kąpiąc i karmiąc małą, wreszcie kładąc ją

background image

spać w nowych różowych śpioszkach. Czyniła to również wówczas, gdy stała w oknie,

wpatrując się w ciemne zarysy stajni.

Część osobowości Tess po prostu nie mogła w to uwierzyć. To była ta część, która

zapamiętała jakiś cień desperacji w pocałunku Jacka przed sklepem Mardena i dostrzegła

pobielałe kostki jego palców zaciśniętych na kierownicy, gdy padło pytanie o byłą żonę i

brata.

Gdyby nie znała go lepiej, sądziłaby, że się wstydził. Tylko czego?

Na litość boską, pomyślała. Jak bym się czuła na jego miejscu?

Z pewnością zraniona, wściekła, zdradzona, pewna, że nie należy powtarzać tego samego

błędu po raz drugi, uznała w duchu. Gdyby rana okazała się głęboka, a tak by się stało, jeśli

zadałby ją ktoś tak bliski jak brat, zaczęłabym się zastanawiać, co ze mną jest nie w porządku,

co zrobiłam, by zasłużyć na taki los? Szczególnie jeśli sąsiedzi również by nad tym głośno

debatowali. Wystarczyłoby, żeby odizolować się od świata i wmówić sobie, że o nic się nie

dba.

A co z... dzieckiem? Znając Jacka, nie potrafiła sobie wytłumaczyć, jak mógł się

odwrócić od własnego syna, niezależnie od tego, jak bardzo czuł się zraniony. Przecież

okazywał taką czułość wobec Nicki i tak wspaniale zaopiekował się Tess...

Westchnęła, czując, że nie potrafi gniewać się na tego człowieka. Nie miała żadnych

wątpliwości, iż go kocha, lecz to w niczym nie pomoże im obojgu, jeśli Jack z nią nie

porozmawia. Teraz wiedziała już, co ma zrobić.

Upewniwszy się, że Nicki spokojnie śpi, zbiegła na dół, ubrała się i wyszła na podwórze.

Na rozgwieżdżonym niebie świecił księżyc. Ciągle było mroźno. Podniosła kołnierz i wsunęła

ręce do kieszeni. Doszła do stajni, zebrała się na odwagę i pchnęła drzwi. Jack tylko rzucił na

nią okiem i wrócił do czesania grzywy siwka. Tess nabrała tchu, podeszła bliżej. Koń

wyciągnął ku niej szyję i obwąchał przyjaźnie. Poklepała go po szyi.

– Myślałem, że do tej pory już się spakowałaś i wyjechałaś z rancza – powiedział Jack.

Przyjrzała mu się uważnie. Mimo chłodu był bez kurtki, miał rozpiętą koszulę i

podwinięte rękawy. Na twarzy i piersiach lśniły mu kropelki potu. Nie podniósł wzroku na

Tess. Wyraźnie nie zamierzał niczego jej ułatwiać.

– Wyrzucasz mnie? – zapytała.

– Po tym, co dziś usłyszałaś, czemu chciałabyś zostać? Milczała przez chwilę,

powtarzając sobie w duchu, że nie ma nic do stracenia, a wiele do wygrania.

– Bo cię kocham – wyznała z bijącym sercem.

– Nie mówisz serio – rzekł Sheridan pozornie spokojnym głosem, a zgrzebło, którym

czesał grzywę konia, ześliznęło się gdzieś na bok.

– Przeciwnie – powiedziała, zbliżając się o krok.

– Nie. – Jack przeszedł na drugą stronę i zaczął czyścić konia w taki sposób, że Tess

musiała uskoczyć, by zwierzę na nią nie nastąpiło.

Czekała, obserwując ranczera spod przymrużonych powiek, gdy ten odprowadzał siwka

do odległego boksu. Po kilku minutach wrócił, a kiedy zbliżał się z niewyraźnym wyrazem

twarzy, Tess przecięła mu drogę.

background image

– Powiedz, dlaczego uparłeś się być sam? Czemu odrzucasz to, co niesie życie? Dlaczego

odwróciłeś się od własnego dziecka? Czy naprawdę tak kochasz byłą żonę, że nie potrafisz o

niej zapomnieć?

– Do diabła, nie w tym rzecz! – zawołał.

– Więc w czym?

– Nie wystarczy ci, że jestem mężczyzną, który nie zdołał zadowolić kobiety? Głupcem,

który dał się oszukać własnej żonie?

– Nie.

– To posłuchaj jeszcze o czymś. Mój syn nie jest moim dzieckiem i nigdy nim nie był.

Wystarczy?

– Jesteś tego pewien? – zapytała, z góry znając odpowiedź. Teraz rozumiała już wszystko.

– Mam wyniki testów.

– Tak mi przykro... – zaczęła.

– Przestań. Nie potrzebuję współczucia.

– Wcale nie to miałam na myśli – rzuciła.

– Pragnę tylko jednego: zostać sam – rzekł, podchodząc tak blisko, że stali teraz twarzą w

twarz.

– Fatalnie, bo to jedyna rzecz, na którą nie mogę ci pozwolić.

– Dlaczego?

Tess widziała lśnienie jego zielonych oczu. W tej chwili przypominał tygrysa gotującego

się do skoku. Zaczynało robić się niebezpiecznie.

– Przecież powiedziałam. Bo cię kocham – powtórzyła.

– Wcale tak nie myślisz. – Jack pokręcił głową. – Nie możesz. Czy nie słyszałaś...

– Słyszałam. Ale tylko ty jeden niczego nie rozumiesz. To już skończone. Przeszło,

minęło. Nic nie poradzisz na to, co się stało, lecz masz wpływ na teraźniejszość. Albo ułożysz

sobie życie, albo... nie.

– Do licha, Tess...

– Możesz mówić, co chcesz – rzekła, kładąc mu palec na ustach. – Ale niczego nie

zmienisz, więc czemu mnie nie pocałujesz i nie uszczęśliwisz nas obojga?

Jack jęknął głucho i zrobił to, o czym mówiła. Parę sekund później Tess była w jego

ramionach. Oparta o drewnianą ścianę stajni czuła przy sobie twarde ciało mężczyzny, a na

wargach jego gorące usta.

Wypełniło ją gwałtowne uczucie ulgi zmieszanej z radością i czułością. Całując Tess,

Jack zdawał sobie sprawę, iż narasta w nim podniecenie. Tuliła się do jego piersi, czuł bicie

jej serca. Słabła w uścisku i traciła oddech pod wpływem pocałunków. Wsunął język między

wargi Tess, smakując ich słodycz. Dziewczyna wyraźnie pragnęła dostać więcej. Jack

przycisnął jej uda do swoich tak mocno, że tworzyli teraz jedną całość.

Tess wsunęła dłonie we włosy Jacka, ustami pieściła mu dolną wargę, aż jęczał z

rozkoszy. Wiedział, że powinien przestać, lecz wcale tego nie pragnął. Podniecał go zapach

dziewczyny, jej smak, dotknięcia, ciche dźwięki, które dobywały się z jej gardła, sposób, w

jaki przesuwała dłońmi po jego włosach, szyi, ramionach.

background image

Tess wyciągnęła Jackowi koszulę ze spodni i zaczęła pieścić jego brzuch. Ledwie

panował nad sobą, gdy wędrowała rękoma ku plecom, biodrom, sutkom piersi. Kiedy ich

dotknęła, zareagował jak rażony prądem. Drgnął, ogarnięty falą rozkoszy. Odsunął usta od

warg Tess i oddychając ciężko, przytulił je do jej skroni.

– Tess... nie mogę... chcę... Musisz przestać albo wezmę cię tu zaraz...

– Na litość boską... zrób to.

Tego było za wiele. Nigdy dotąd nie zetknął się z tak nieprzewidywalną kobietą, nigdy

też nie pragnął żadnej jak Tess. Wydał z siebie niezrozumiały dźwięk, przesunął ręką w dół,

jednym ruchem rozpiął jej dżinsy, ściągnął je i to samo zrobił ze swoimi. Już chciał sięgnąć

po nią, gdy powstrzymała go na chwilę. By nie stracić równowagi, chwyciła go za ramię i

zaczęła wyplątywać but ze spodni. Widok nagości Tess ostatecznie rozbroił Jacka. Nie mógł

dłużej czekać. Przygarnął ją mocno do siebie. Tess przylgnęła doń bez wahania, zarzuciła mu

ręce na szyję i prowokacyjnym ruchem zakołysała się na palcach. Jack, nie spuszczając

wzroku z twarzy dziewczyny, wsunął kolano pomiędzy jej nogi. Widział, jak szeroko

rozwarła oczy, a potem je przymknęła, czuł, jak mocno bije jej serce.

– Och – szepnęła.

– Spójrz na mnie – zażądał, wnikając w ciało Tess. Uniosła powieki i poróżowiała na

twarzy, gdy zaczął poruszać się w niej rytmicznie.

W stajni słychać było tylko przyspieszone oddechy. Tess rozchyliła wargi i jedną nogą

otoczyła biodra kochanka, żeby mógł wniknąć w nią głębiej. Jack obserwował, jak

przeżywała zbliżenie. Gdy odchyliła głowę, przesunął kciukiem po gorącym, wilgotnym

wnętrzu intymnego zakątka jej ciała, szukając najwrażliwszego miejsca.

– Och! Już nie mogę... – Tess drżała z rozkoszy. Znalazł to, czego szukał, i wzmógł

pieszczotę. Ciało dziewczyny wyprężyło się i zesztywniało na długą chwilę. Trzęsła się,

krzyczała imię Jacka, trzymając go mocno za ramiona, jakby stanowił jedyną jej więź ze

ś

wiatem.

Jack chwycił ją za pośladki i przycisnął mocno. Był podniecony aż do bólu, więc gdy

osiągnął szczyt rozkoszy, nie potrafił opanować krzyku. Gdy wrócił do rzeczywistości, zdał

sobie sprawę, że ciągle kołysze Tess w ramionach, a ona przesuwa mu dłońmi po plecach.

Uniósł głowę, by spojrzeć na nią. Wargi miała wilgotne od pocałunków, policzki jej

płonęły, w oczach lśniło poczucie zaspokojenia.

– Hej – powiedziała z uśmiechem.

– Nie powinniśmy... – zaczął.

– Nic nie mów... – Przesunęła dłonią po włosach Jacka i pocałowała go w usta. – Było

cudownie. Nie psuj tego.

Jack spróbował wmówić sobie, że miała rację, choć jakiś głos szeptał mu w głębi duszy,

iż będą z tego kłopoty.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Cichy szept Tess obudził Jacka. Upłynęło kilka sekund, nim zorientował się, że nie ma jej

w łóżku. Podniósł głowę i zobaczył, że stoi przy posłaniu córeczki.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Tak. Właśnie ją nakarmiłam, więc powinna zasnąć, prawda, kochanie? – Tess zwróciła

się do dziecka.

Jacka ogarnęło kojące poczucie wewnętrznego uspokojenia. Po raz pierwszy nie czuł się

dziwnie, leżąc w łóżku, które kiedyś dzielił z Elise. Tylko że teraz wszystko wyglądało

inaczej. Jack doznawał czegoś, co zwykli śmiertelnicy nazywają szczęściem. Ciągle jeszcze

nie myślał o tym, by wiązać się z Tess na stałe, lecz... kto wie.

Materac ugiął się lekko, dając znać, iż Tess wróciła do łóżka. Jack wyciągnął rękę i

pogładził ją po plecach. Wyczuł dotykiem, że ma gęsią skórkę.

– Zimno ci? – zapytał.

– Trochę. Ale ty jesteś ciepły – powiedziała, przytulając się do niego.

Przez chwilę leżeli pogrążeni we własnych myślach.

– Jack? – Tess przesunęła mu dłonią wzdłuż piersi.

– Hm?

– Opowiedz mi o nich.

– O kim? – zapytał, dobrze wiedząc, o kogo jej chodzi.

– O Elise i...

– Jaredzie – dokończył, wymawiając imię brata po raz pierwszy od trzech lat.

Gdy przebrzmiało, Jack czekał na znajome uczucie goryczy, które zwykle ogarniało go w

takich momentach, lecz tym razem, ku jego zdziwieniu, niczego takiego nie doznał. Jeszcze

bardziej zaskakujące wydało mu się to, iż wreszcie jest zdolny opowiedzieć całą tę bolesną

historię.

– W dzieciństwie stanowiliśmy z Jaredem parę najlepszych przyjaciół – zaczął. – Byłem

od niego dwa lata starszy, więc uważał mnie za autorytet. Sam z natury lubił psocić. Razem

pasjonowaliśmy się rodeo. Marzyliśmy, by wspólnie prowadzić ranczo. Oszczędzaliśmy

pieniądze i wreszcie udało się kupić tę posiadłość. Na początku wszystko się świetnie

układało.

Potem na aukcji bydła w Las Vegas spotkałem Elise. Występowała jako chórzystka w

jednym z musicali. Wydawała się niezwykła, dzika, zuchwała. Nigdy przedtem nie znałem

kogoś podobnego. Pobraliśmy się po ośmiu dniach znajomości.

Nie minął rok, a nasze małżeństwo zaczęło się psuć. Elise uważała, że ranczo leży na

odludziu, ja za dużo pracuję, mało z nią rozmawiam, zawsze jestem zmęczony i nigdy nie

zabieram jej do miasta. śycie tutaj przestało ją bawić. Sprzeczaliśmy się na ten temat, lecz ja

nie zamierzałem się poddawać. Poprosiłem brata o pomoc. Chciałem, by zadbał o rozrywki

Elise. – Jack westchnął. – Powiesz, że powinienem nabrać podejrzeń, gdy zaszła w ciążę,

choć nasze życie erotyczne nie układało się najlepiej. Myślę, że w głębi duszy o wszystkim

background image

wiedziałem, lecz nie chciałem wierzyć i to nie ze względu na Elise, lecz na Jareda.

Wmawiałem sobie, iż nic się nie dzieje. Udawałem, że nie zauważam, jak brat mnie unika i

nie patrzy mi w oczy. Przekonywałem sam siebie, iż to normalne, gdy Elise poprosiła, bym

przeniósł się do innego pokoju, a później na jakiś czas przed porodem wyjechała do Gweneth.

Kiedy urodził się Matthew, tylko ja czułem się szczęśliwy. Miałem syna. Tak było przez

kilka miesięcy, a potem przyszli do mnie oboje. Twierdzili, że nie zamierzali mnie zranić,

lecz pokochali się i chcą odejść. – Tess ścisnęła Jacka za ramię, a on uświadomił sobie, że

mocno trzyma ją za rękę. – Oczywiście potrzebowali pieniędzy. Nie spodziewali się jednak,

ż

e dam Elise choćby pensa. Uznali, że wystarczy, jeśli spłacę Jareda. Zgodziłem się, pod

warunkiem, że Matthew... i wtedy powiedzieli mi resztę. Nie wierzyłem. Boże, jaki byłem

wściekły. Przeprowadziliśmy testy. W dniu, w którym dostałem wyniki, sprzedałem bydło i

wręczyłem im pieniądze. Wtedy też przyrzekłem sobie, że nigdy więcej...

Jack musiał przyznać, że opowiadając o tym, nie cierpi już jak kiedyś. Miał wrażenie, iż

wszystko zdarzyło się bardzo dawno i komuś innemu...

– Współczuję ci... – Tess ścisnęła go za rękę.

Jej słowa przywróciły Jackowi poczucie rzeczywistości. Brzmiała w nich szczera troska.

Jack pomyślał, że w ciągu pięciu tygodni przeżył z Tess więcej niż niektóre małżeństwa przez

całe życie. To była niepokojąca myśl. Skoro tyle jej wyznał, pewnie Tess zechce wrócić do

tematu, który poruszyła w stajni, napomykając, iż powinien jakoś ułożyć sobie życie.

Lecz ona milczała. Jakby wyczuwając pewną rezerwę Jacka, położyła się mu na

piersiach. Gdy dotknęła go całym ciałem, poczuł, jak narasta w nim podniecenie.

– Co robisz? – zapytał.

– Daję ci szansę – powiedziała miękko.

Schyliła głowę i zaczęła całować jego skronie, oczy, policzki, przesuwając ustami coraz

niżej, aż ciało Jacka przebiegło rozkoszne drżenie. Uniósł ręce, by ją przytulić, lecz Tess

przygniotła je do materaca i dalej wędrowała wargami wzdłuż szyi i ramion, pieściła

językiem sutki męskich piersi, pokrywała pocałunkami brzuch.

Gdy Jackowi zdawało się, że nie wytrzyma ani sekundy dłużej, osunęła się wargami

poniżej pasa i zaczęła pieścić językiem tę część ciała mężczyzny. Nie ustawała, póki nie

chwycił materaca w dłonie, gniotąc go w spazmatycznym uścisku.

Wtedy uniosła się lekko i pozwoliła, by wypełnił ją sobą. Jack nie kontrolował sytuacji.

Oddychał coraz szybciej i szybciej, wreszcie zaczął krzyczeć w ekstazie, powtarzając imię

Tess. Chwilę potem leżeli spleceni w uścisku. Jack czuł bicie serca Tess tuż przy swoim. W

tym momencie należała do niego całą sobą.

– Tess. Chodź tutaj.

Drgnęła, słysząc ponaglenie w głosie Jacka, który kąpał Nicki. Rzuciła trzymane w ręku

ś

pioszki na stos świeżo wypranej bielizny i pospieszyła do niego.

– Co się stało? – spytała, spoglądając na córeczkę.

– Spójrz – rzekł Jack i pochylił się nad małą, nie bacząc, że moczy sobie przód koszuli. –

No, kochanie, pokaż, jak to robisz – zwrócił się do Nicki.

Dziecko popatrzyło nań uważnie, by po chwili rozpromienić się w uśmiechu. Tess nie

background image

wiedziała, co w tym nadzwyczajnego, w końcu dziecko uśmiechało się od tygodni.

Odwróciła się ku Jackowi i popadła w zdumienie. Jego twarz również rozjaśniał uśmiech.

– No co? – zapytał, widząc zaskoczenie Tess.

– Nic, po prostu... po raz pierwszy widzę, jak się uśmiechasz.

– Och, daj spokój. – Jack wydawał się nieco zakłopotany. – Powinnaś patrzeć na Nicki.

Ona uśmiechała się do mnie!

Tess pokiwała głową z powątpiewaniem.

– Nie sądzę, by wiedziała, że to ty.

Jack już chciał zaprotestować, gdy pojął, że to żart.

– Bardzo zabawne – mruknął.

Tess ogarnęła czułość. Naprawdę nie miała zamiaru wprawiać Jacka w zakłopotanie.

Otarła mu kroplę wody z policzka.

– Też tak myślę – rzekła miękko i jakby nigdy nic wróciła do sortowania bielizny.

W głębi serca czuła jednak niezwykłą radość. Minął tydzień, odkąd przyjechali z

Gweneth, a Jack z każdym dniem zdawał się pozbywać dawnego dystansu. Nadal

zachowywał się z pewną rezerwą, lecz wiele barier zostało przełamanych. Stał się znacznie

bardziej otwarty i łatwiejszy w pożyciu.

Tess chciała wierzyć, że zapomni wreszcie o złej przeszłości i zacznie patrzeć w

przyszłość. Rozumiała, że sam musi zdecydować, czy chce wieść wspólne życie z nią i Nicki.

Ona ze swej strony zrobiła wszystko, by ułatwić mu wybór, lecz ostatni krok należał do

niego.

Postanowiła jedynie, iż jeśli nadejdzie czas jej wyjazdu, a nic się nie zmieni, opuści

ranczo, nawet jeżeli to będzie trudne. Do tego momentu zamierzała cieszyć się każdą wspólną

chwilą. Po stracie Graya zrozumiała, że życie jest zbyt krótkie, by martwić się na zapas tym,

na co nie ma się wpływu.

Popatrzyła na Jacka wyjmującego dziecko z kąpieli. Ułożył niemowlę na ręczniku i

wycierając delikatne ciałko, przemawiał łagodnie do maleństwa. Ubrał Nicki, a potem małym

grzebykiem ułożył jej włoski.

– Co o tym myślisz? – zapytał, prezentując matce dziecka swoje dzieło.

– Jack! – Tess zareagowała okrzykiem na niezwykłą fryzurkę małej, której główkę

uczesał na jeża.

– Nie podoba ci się? – roześmiał się.

– Nie – zawtórowała mu rozbawiona Tess. Wzięła na ręce córeczkę, by zanieść ją na górę

i nakarmić.

Gdy wróciła, Jack ciągle był w kuchni. Rozmawiał przez telefon. Słysząc kroki Tess,

odwrócił się.

– To Mary, dzwoni do ciebie – powiedział spokojnie. Stanął przy oknie, słuchając cichej

rozmowy Tess z babką.

Zastanawiał się, o czym tak długo mogą mówić, skoro z nim starsza pani porozumiała się

w kilku słowach. Zwięźle podziękowała za gościnę udzieloną wnuczce i dała mu do

zrozumienia, że czas, by się to skończyło. Mary Danielson życzyła sobie, by Tess i jej

background image

dziecko wróciły na ranczo Double D.

Przecież tak miało być. Czemu mam chęć rzucić telefonem o ścianę, pomyślał Jack.

Wzruszył ramionami, wstydząc się odpowiedzi na to pytanie. Zaczął sobie wmawiać, że

wyjazd Tess wcale go nie poruszy. Cóż z tego, że dziewczyna odjedzie. Los zetknął ich przez

przypadek. Zbliżyli się dzięki niezwykłemu faktowi, że asystował przy narodzinach Nicki, a

erotyczne przygody wynikły z okoliczności. W końcu Tess nie była jego żoną.

Właśnie. A obchodzi mnie znacznie bardziej niż Elise, pomyślał i poczuł zaskoczenie.

Więc poproś ją, by z tobą została, pomyślał. A co potem? Cóż może jej zaoferować prócz

pustego domu i niepewnej przyszłości? A co będzie z Nicki? Dziecko nie miało ojca. Zresztą

jak prosić Tess o pozostanie, skoro niczego jej nie obiecywał?

Jack odetchnął głęboko, podejmując decyzję. Najlepsze co można zrobić, to pozwolić na

odejście, uznał w myślach.

– No i co? – zapytał, gdy dziewczyna odłożyła słuchawkę. Serce Tess biło niespokojnie

wcale nie ze względu na wymianę zdań z babką, lecz dlatego, iż nieuchronnie zbliżał się

moment ostatecznej rozmowy z Jackiem.

– Nie złagodniała przez te dziesięć lat – rzekła, starając się mówić spokojnie. – Uznała, iż

mój przyjazd tutaj bez jej zgody świadczy, że jestem równie narwana jak dawniej. Zwróciła

uwagę, że to wbrew dobrym obyczajom, iż zatrzymałam się u ciebie. – Jack spojrzał na Tess

pytającym wzrokiem, a ona wzruszyła ramionami i ciągnęła dalej: – W drodze do domu

babka zajechała do Gweneth i tam już o nas usłyszała, bo, jak wiesz, nie utrzymałam języka

za zębami. Nie jest tym wszystkim zachwycona, lecz zamierza poznać prawnuczkę. śyczy

sobie, bym spakowała rzeczy i natychmiast przeniosła się do Double D.

Tess bezskutecznie próbowała rozszyfrować wyraz twarzy Jacka. No, dalej, powiedz coś,

zachęcała go w myślach. Zaproponuj, bym tylko odwiedziła babcię i została z tobą. Pomóż

mi.

– Kiedy chcesz wyjechać? – spytał Sheridan.

Pytanie podziałało jak cios wymierzony w serce. Tess przełknęła ślinę, starając się

zapanować nad sobą i nie wprawiać ich obojga w zakłopotanie. Przecież zdecydowała, że

zastosuje się do życzenia gospodarza rancza. Wiedziała, co robi. Jack uczciwie uprzedzał, by

niczego nie oczekiwała. Powinna się cieszyć, że stało się to teraz... gdy jeszcze może wycofać

się z godnością.

– Im szybciej, tym lepiej – odparła z wymuszonym uśmiechem. – Najlepiej od razu

zacznę się pakować, by być gotowa, gdy Nicki się obudzi.

– Pójdę zamocować jej fotelik w samochodzie – powiedział Jack i wyszedł z kuchni. Tess

odprowadziła go wzrokiem, mając wrażenie, że to zły sen. Wszystko stało się tak szybko.

Jeszcze godzinę temu śmieli się wesoło, a teraz... Wszystko skończone, trzeba wziąć się w

garść.

Pakowanie nie zabrało jej dużo czasu.

– Gotowa? – usłyszała głos Jacka.

Stał w drzwiach, jakby nie mógł doczekać się chwili, gdy Tess zniknie z jego życia. Na

jego twarzy nie malował się nawet cień żalu czy wzruszenia.

background image

Tess skinęła głową, wzięła dziecko, a Jack chwycił jej torbę i neseser. Nicki ciągle spała.

Matka otuliła ją kocykiem i zatrzymała się, by obrzucić pokój ostatnim spojrzeniem.

Pomyślała, jak bardzo zmieniło się jej życie w ciągu paru tygodni. Wzięła głęboki oddech,

wyprostowała się, a potem opuściła sypialnię.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jack nie wiedział, kiedy uświadomił sobie, że popełnił błąd. Pomyślał o tym zaraz, gdy po

wyjeździe Tess sprzątał stajnię. Praca zajęła mu ze cztery godziny. Niezliczoną ilość razy

mijał miejsce, w którym ledwie parę dni temu kochał się z Tess. Miał sporo czasu, by wrócić

pamięcią do każdego szczegółu tamtego zdarzenia, zrozumieć, co naprawdę przeżył.

Bezustannie słyszał w myślach słowa Tess: „nie możesz zmienić przeszłości, lecz nic nie stoi

na przeszkodzie, byś zdecydował o kształcie teraźniejszości”.

Początkowo próbował je zignorować, potem zaczął się zastanawiać. Może to prawda? Ale

skąd ma wiedzieć, czy tym razem postąpi słusznie, skoro już raz się zawiódł?

Do licha, nie miałem nawet tyle rozumu, by pocałować ją na pożegnanie, pomyślał,

gasząc światło w stajni. Na zewnątrz spostrzegł ze zdumieniem, że zapadł już wieczór i znów

obniżyła się temperatura. Był spocony, a mroźne powietrze przenikało go chłodem.

Normalny człowiek pospieszyłby pewnie do domu, ale nie on. Jeśli stajnia była

wypełniona wspomnieniami o Tess, pusty, ciemny dom tym bardziej.

Możesz obwiniać tylko siebie, pomyślał. Dobrze wiedziałeś, że nie trzeba się było

angażować. Teraz masz za swoje.

Z każdym krokiem Jack uświadamiał sobie, że pragnie widoku tej dziewczyny. Wszedł

do domu i nie bacząc na ośnieżone buty, powędrował od razu do kuchni, by zapalić światło.

Rozejrzał się po pustym wnętrzu. Na stole ciągle leżał stos upranej bielizny, a na kuchennym

blacie ręcznik, którym wycierał Nicki po kąpieli. W kominku nie palił się ogień, nie pachniało

obiadem i nikt go nie witał.

Jack po raz ostatni spróbował wmówić sobie, że wyjazd Tess nie ma znaczenia, ale nie

pomogło. Nie mógł dłużej zaprzeczać, iż ta kobieta więcej dla niego znaczy niż Elise...

Jared... a nawet mały Matthew. Musiał przyznać, że pozwolił wyjechać pannie Danielson w

obawie przed odrzuceniem. Podobnie postępował z innymi ludźmi przez ostatnie trzy lata.

Tylko że strata Tess okazała się znacznie dotkliwsza niż wszystko inne, bo... ją kochał.

Co miał teraz począć, gdy sam nakłonił ją do odjazdu?

Tess wyjrzała przez szybę cadillaca. Spoglądając na śnieg iskrzący się w słońcu, uznała,

ż

e musiała zwariować, decydując się na jazdę po pustej, wiejskiej drodze. W końcu na ranczu

babki wszystko dobrze się ułożyło. Po paru sprzeczkach ona i Mary doszły do porozumienia.

Co do jednego zgadzały się obie, a mianowicie, iż Nicki to najwspanialsze dziecko na

ś

wiecie.

Wczoraj wieczorem starsza pani, trzymając prawnuczkę na kolanach, rozpoczęła

rozmowę.

– Jak długo zamierzasz się marnować? – zapytała.

– Słucham?

– Pytam, czemu pozwoliłaś, by ten Sheridan wygnał cię ze swojego rancza. Chyba wiesz,

jak osiągać to, czego się chce.

background image

Tess pomyślała, że starsza pani nie zdaje sobie sprawy, o czym mówi, lecz zaraz potem

zaczęła się zastanawiać, czy aby babka nie ma racji. Może nie należało rezygnować, tylko

walczyć o Jacka?

Początkowo odrzuciła ten pomysł, lecz w środku nocy była już innego zdania.

Postanowiła działać, by zmienić sytuację. Uznała, iż podejmie ostatnią próbę przekonania

tego mężczyzny, jak wiele dla siebie znaczą, uświadomienia mu, że potrzebują się wzajemnie,

a życie jest zbyt krótkie, by je marnować.

Była tak zatopiona w myślach, iż zbyt późno spostrzegła, że jakieś zwierzę przebiega

przez drogę. Gwałtownie nacisnęła hamulec. Samochód wpadł w poślizg, zjechał na prawo i

zarył się w zaspę. Tess zacisnęła ręce na kierownicy. Znowu to samo, pomyślała. I co teraz?

Nie pozostawało nic innego, jak ruszyć pieszo. Tess z westchnieniem rozejrzała się

dokoła. Wygramoliła się z auta, wyciągnęła torebkę spod siedzenia i zamknęła cadillaca.

Wyszła na szosę, otrząsając śnieg z butów i spodni. Tym razem bardziej nadaję się na

autostopowiczkę, pomyślała.

Przeszła około kilometra, gdy usłyszała nadjeżdżający samochód. Przysłoniwszy ręką

oczy, spróbowała dojrzeć, kto się zbliża. Zdrętwiała, rozpoznając na drodze półciężarówkę

Jacka.

Wiedziała, że ją spostrzegł. Auto zwolniło, zatrzymało się i wysiadł zeń kierowca.

Tess poczuła skurcz żołądka. Zauważyła, że Jack ubrany był staranniej niż zazwyczaj.

Miał ciemne spodnie, białą koszulę i skórzaną kurtkę. Spiesząc ku Tess, zacisnął ręce w

pięści, co mogło znaczyć, iż tęsknił za nią równie bardzo jak ona za nim....

– Tess? Co tu robisz? – Ciemne okulary nie do końca maskowały surowość bijącą z jego

twarzy.

Naprawdę oszalałam, pomyślała. Robię z niego romantycznego bohatera, a on jest po

prostu niemożliwy. Czego oczekiwałam? śe powiem mu parę słów prawdy, wyjaśnię, jakim

jest głupcem, a on rzuci mi się do stóp i oświadczy? Akurat!

– Potrzebowałam trochę ruchu na świeżym powietrzu – skłamała.

– Więc postanowiłaś pospacerować sobie po tym odludziu?

– No dobrze, wpadłam w mały poślizg, jakiś kilometr stąd.

– Masz zamiar pobić w tym rekord? – zapytał.

– Bardzo zabawne. Podwieziesz mnie czy nie?

– A jak myślisz?

Jack podszedł do samochodu i otworzył drzwi po stronie pasażera. Gdy wsiadała, starał

się jej nie dotykać.

– Zapnij pasy – zarządził, sadowiąc się za kierownicą. Nie zareagowała, czując, że

obojętnym zachowaniem Jack znowu łamie jej serce. Czekał bez słowa.

– Możemy jechać? – spytała z westchnieniem.

Nie odpowiedział. W końcu Tess miała dosyć przedłużającej się ciszy.

– Wybierasz się do miasta?

– Nie.

– Więc co tu robisz o tej porze tak ubrany?

background image

Jack włączył silnik i nadal bez słowa patrzył przed siebie, więc pomyślała, że jej nie

słyszy. Jednak zacisnął ręce na kierownicy w sposób, który przeczył temu podejrzeniu.

Już miał powiedzieć, by pilnowała własnych spraw.

– Jeśli chcesz wiedzieć, miałem zamiar się z tobą zobaczyć.

– Och! – Tess nie mogła zdobyć się na nic więcej, czując, że dławi ją wzruszenie.

– Zastanawiałem się nad twoim pomysłem wiążącym się z ranczem. Cóż... moja

posiadłość nadawałaby się... Jeśli poważnie brałaś to pod uwagę... Dobrze nam się razem

pracowało, więc myślałem... to znaczy... – Odchrząknął. – To byłoby korzystne dla obu stron.

Mieszkałabyś blisko babci, a Nicki potrzebuje ojca. Nie o to chodzi, że nie umiałabyś

wychować małej, ale ja pomogłem jej przyjść na świat, więc czuję się za nią odpowiedzialny.

Tess ciągle nie odpowiadała, więc Jack zdobył się na jeszcze jeden, rozpaczliwy

argument.

– Nie wiem, czy pamiętasz, lecz tamtej nocy w stajni i później... nie zachowaliśmy

ostrożności. Może nic się nie stało, w końcu jeszcze karmisz Nicki, ale... – przerwał i

popatrzył Tess w oczy. – Pomożesz mi czy nie?

Pokręciła głową.

– Nie – powiedziała.

– Próbuję cię przekonać, byś za mnie wyszła, do licha.

– Jack?

– Co?

– Zatrzymaj wóz.

Ciągle patrząc przed siebie, Jack zrobił, o co prosiła. Tess odpięła pasy, odwróciła się i

zdjęła mu ciemne okulary.

Wstrzymała oddech, widząc wyraz oczu Jacka. Malowała się w nich nadzieja, obawa,

niepewność... ufność.

– Powiedz to – poprosiła cicho.

– Kocham cię, Tess. Kocham cię bardziej niż kogokolwiek w życiu i pragnę, byś została

moją żoną.

– Och, Jack, ja też cię kocham – szepnęła przez łzy.

– Czy to znaczy, że się zgadzasz?

– Tak.

– Dzięki Bogu.

Jack chwycił ją w ramiona i zamknął w uścisku. Przez chwilę trzymał Tess mocno, jakby

w obawie, że może ją stracić. Potem gorąco pocałował.

Tess uśmiechnęła się radośnie, a Jack odpowiedział uśmiechem. Wreszcie była

szczęśliwa.

– Jak układa się życie z Mary? – zapytał.

– Nieźle. Jest niemożliwa jak zawsze.

– Więc jak wydobędziemy od niej naszą córkę? Tęsknię za nią. Jedźmy szybko na ranczo.

Tak też zrobili.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Caroline Cross Dziecko zamieci
343 Cross Caroline Dziecko zamieci
Cross Caroline Dziecko zamieci(1)
Cross Caroline Dziecko zamieci
343 Cross Caroline Dziecko zamieci
Harlequin Sheikh Takes a Bride Caroline Cross
Caroline Cross Zaufaj mi 2
280 Cross Caroline Dziecko Gavina
388 Cross Caroline Przyjaciółka z dzieciństwa
231 Cross Caroline Operacja Mamusia
Cross Caroline Czekalam tyle lat
378 Cross Caroline Prawdziwy klejnot
GRD0796 Cross Caroline Sila milosci
796 DUO Cross Caroline Siła miłości
0793 Cross Caroline Zaufaj mi

więcej podobnych podstron