1
CAROLINE CROSS
Dziecko
Gavina
2
PROLOG
Ktoś go obserwował.
Gavin Cantrell zamarł na chwilę nad pojemnikiem z butelkami
piwa. Czuł wyraźnie czyjś wzrok na sobie. Chciał się odwrócić, ale
powstrzymał się w ostatnim momencie.
Lepiej zrobi, jeśli najpierw spróbuje jakoś zlokalizować
obserwatora. Zastanawiał się tylko chwilę. Zwierzęcy instynkt
podpowiedział mu, że to będzie tam. Spojrzał i... nic. Nikogo nie
zauważył. Dział z napojami był pusty.
Jednocześnie przez głośnik nadawano komunikat o zaginięciu
chłopczyka. Wiek około dwóch lat. Krótkie, granatowe spodenki.
Gavin przestał słuchać.
Rozluźnił się trochę i potrząsnął głową. Był zdegustowany
własnym zachowaniem. Ciekawe, jak długo będzie jeszcze działał
mechanizm obronny, którego nabył w Colson? Jak długo będzie
widział wroga w każdym przechodniu? Miesiąc? Rok? Dziesięć lat?
Przeciągnął dłonią po ciemnych włosach i z zadowoleniem
stwierdził, że są już nieco dłuższe. W porządku, zagalopował się.
Może to nic dziwnego po kilkunastu godzinach pracy przy nowym
domu. Był zmęczony i przepocony. Stopa bolała go po tym, jak
pomocnik cieśli upuścił na nią jedną z belek. Poza tym postąpił jak
ostatni idiota, pracując w pełnym słońcu bez koszuli, i teraz piekła
go skóra.
Chciał tylko napić się czegoś zimnego, wziąć prysznic, zjeść
solidny posiłek i zwalić się do łóżka. Jednak z całą pewnością nie
osiągnie tego, stojąc tutaj i zastanawiając się Bóg wie nad czym.
Znów sięgnął po kontener z piwem i znowu poczuł, że ktoś go
obserwuje. Kątem oka uchwycił jakiś ruch przy końcu stoiska.
Jednocześnie z głośnika jeszcze raz popłynął komunikat o
zaginionym chłopcu. Jasne włosy. Czerwona koszulka. Chłonął te
informacje, nie bardzo wiedząc, dlaczego ich słucha.
W końcu uznał, że wygląda śmiesznie, pochylony nad piwem, i
SR
3
włożył kontener do wózka. I właśnie wtedy zauważył chłopca.
Malec stał przy skrzynkach z colą, za którymi się pewnie do tej
pory ukrywał. Miał blond włosy i śliczną twarzyczkę. Jego niebieskie
oczy śledziły uważnie Gavina. A potem nagle chłopiec zrobił
komicznie poważną minę i pogroził mu palcem.
Gavin poczuł, że opuszcza go całe napięcie. Pewnie zaraz zza
stojaka wyjrzy mama chłopca i pouczy go, że nie wolno zaczepiać
dorosłych. Może nawet da mu w pupę, jeśli okaże się, że chłopiec
samowolnie się od niej oddalił.
Jednak po chwili zauważył, że malec ma na sobie czerwoną
koszulkę i nagle przypomniał sobie komunikat. Dziecko stało nie
opodal, a on zastanawiał się, co robić. Najprościej byłoby
odprowadzić chłopca do kasy. Jednak Gavin wiedział, że jego wzrost,
jak i strój, którego nie zmienił po pracy na budowie, na pewno go
przestraszą.
Nie chciał żadnych kłopotów, a mógłby się ich spodziewać, gdyby
chłopiec zaczął krzyczeć i wyrywać się. Gavin wiedział, do czego
mogą prowadzić podobne sytuacje. Wiedział też, co mogą sobie
ludzie pomyśleć. Właśnie z tego powodu spędził prawie trzy lata
więzieniu w Colson w stanie Kolorado.
Ciekawe, co powiedziałaby matka chłopca, gdyby okazało się, że
jest byłym więźniem. Gdyby oskarżono go o molestowanie dzieci,
mógłby natychmiast wrócić do więzienia. Gavin spochmurniał i
spojrzał niechętnie na chłopca. Poczuł, że robi mu się niedobrze na
myśl o powrocie do celi. Najlepiej będzie, jeśli natychmiast pójdzie z
piwem do kasy! Tam może ewentualnie wspomnieć, że widział
dziecko.
Tylko co się stanie, jeśli malec wpadnie w prawdziwe tarapaty.
Może na przykład zwalić na siebie piramidę z puszek coli, albo wleźć
tam, gdzie nie można będzie go znaleźć.
Nie, nie może na to pozwolić. Oczywiście winna jest matka czy też
ojciec, ale przecież zapłaci za to samo dziecko.
Gavin jeszcze przez chwilę zastanawiał się, jak podejść chłopca.
Chodziło o to, żeby go nie wystraszyć, ale rozbawić. W końcu, z
SR
4
braku lepszych pomysłów, pokazał mu język.
Pomyłka! Klęska! Chłopiec natychmiast skrył się gdzieś wśród
towarów. Pomysł okazał się chybiony i Gavin schował język z
uczuciem klęski.
Znowu nie wiedział, co robić. Szukać chłopca? Iść z piwem do
kasy? Żadne z tych wyjść nie wydawało mu się właściwe. Jednak
ponownie zauważył ruch, tym razem bliżej, tuż przy stoisku z
piwem. I znowu jasna główka wychyliła się jakby znikąd. Chłopiec
stanął przed nim i pokazał język. W jego oczach błysnęły iskierki.
Gavin odetchnął z ulgą. Natychmiast też poszedł w ślady chłopca.
Malec chyba nie był do tego przyzwyczajony, ponieważ na jego
twarzy pojawił się wyraz zaskoczęnia, ale już po chwili jego
twarzyczka rozjaśniła się w uśmiechu.
Był naprawdę ładny. Miał zdrową, jasną cerę, nos przypominający
guzik i czarujący uśmiech. Gavin nie widział go nigdy wcześniej, ale
coś w tym uśmiechu wydało mu się znajome. Miał też wrażenie, że
znał skądś błękit tych oczu. Tylko skąd?
- Sam! - usłyszał nagle pełen niepokoju, kobiecy głos. - Sam, to
ty?
Po chwili minęła go jakaś kobieta. Poczuł woń fiołków. Kobieta
podbiegła do chłopca i natychmiast wzięła go w ramiona.
- Och, Sam! Tak się bałam! Gdzie byłeś?
Widział ją z tyłu. Miała takie same blond włosy jak chłopiec. Poza
tym była szczupła i chyba ładna, o ile można było coś na ten temat
powiedzieć, widząc tylko jej plecy.
- Poza tym pamiętaj, że nie możesz sam odchodzić - ciągnęła
kobieta. - I nie wolno ci rozmawiać z nieznajomymi. Dobrze?
- Dobzie.
- No, świetnie.
Dopiero teraz zaczęła się uspokajać. Raz jeszcze uścisnęła
chłopca, a potem przypomniała sobie o mężczyźnie, którego minęła.
- Przepraszam, jeśli się panu naprzykrzał - powiedziała,
prostując się. - Tylko się odwróciłam i już go nie było. - Pogłaskała
chłopca po główce. - To prawdziwe żywe srebro.
SR
5
Gavin skinął głową. Stali naprzeciwko siebie. Kobieta patrzyła
wciąż na chłopca, ale on mógł ją sobie teraz obejrzeć.
Jednak nie musiał. Już wcześniej wiedział, jak będzie wyglądać.
Znał jej wąski, mały nosek, kształt twarzy i czoło, na które zawsze
spadał niesforny kosmyk jasnych włosów. Powiedzieć o niej „ładna",
znaczyło tyle, co powiedzieć o największej górze świata, że jest
zaledwie wysoka.
- Jeszcze raz przepraszam - powiedziała kobieta, biorąc chłopca
za rękę. - Chodźmy już.
Teraz na niego spojrzała. Krew odbiegła z jej policzków. Patrzyła
na niego jak na ducha. Gavin spróbował się uśmiechnąć.
- Cześć, Annie.
- Gavin?
Zrobiła krok do tyłu. Jednocześnie pociągnęła za sobą chłopca.
- Mama, boli! - poskarżył się malec. Pewnie ścisnęła go za
mocno za rękę.
Mama? Dopiero teraz dotarło do niego to, co było oczywiste od
początku. Annie jest matką tego chłopca. Jego wzrok powędrował w
dół. Spojrzał na szczupłą dłoń, w której trzymała rączkę chłopca.
Tak, nosiła tę obrączkę. Gavin doskonale ją pamiętał.
Na twarzy Annie pojawiły się ślady paniki. Chciała się jeszcze
bardziej cofnąć, ale miała za sobą napoje.
I nagle wszystko wydało mu się jasne. Fragmenty układanki
ułożyły się w jedną całość. Przypomniał sobie nawet, gdzie widział
ten błękit, który odbijał się w oczach dziecka.
Dziś rano przy goleniu!
Sądząc z wieku chłopca, musiała już wiedzieć o ciąży wtedy, gdy
spotkali się w pokoju widzeń w więzieniu i on, przygnębiony i
rozgoryczony po bezsensownym widowisku, jakim wydawała mu się
rozprawa przed sądem hrabstwa Pueblo, powiedział, że zwraca jej
wolność, by nie musiała się za niego wstydzić.
Dopiero teraz pojął rozmiar jej zdrady. Wiedziała i nic mu nie
powiedziała! Zrobiło mu się ciemno przed oczami, a kiedy znów
doszedł do siebie, nie było przed nim nikogo. Kobieta i dziecko jakby
SR
6
rozpłynęli się w powietrzu.
Jednak Gavin wiedział, że nie był to sen czy przywidzenie.
SR
7
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Burza zaczęła się, kiedy Annie wyszła do pracy.
Stanęła z kluczykami w dłoni na ganku i patrzyła na smagane
wiatrem drzewa. Kłęby kurzu ciągnęły ulicą niczym morskie
bałwany. A potem nagle, bez uprzedzenia spadł rzęsisty deszcz. Nie
pojedyncze krople, ale strugi.
Otworzyła drzwi i jej twarz owiała świeża bryza. Cały tydzień był
wyjątkowo gorący, tak że czuła się już tym zmęczona. Wyszła nie
dbając o to, że trochę zmoknie. Chłód wydawał jej się niemal
zbawienny. Po dwóch latach przyzwyczaiła się do nocnej pracy i
tego, że śpi w dzień, ale w żaden sposób nie mogła przywyknąć do
braku klimatyzacji.
Uśmiechnęła się do siebie. No popatrz, Annelise, czego ci się
zachciewa!
Westchnęła, czując, że jeszcze chętnie postałaby na deszczu.
Musiała jechać. Clia znowu miałaby pretensje, gdyby się spóźniła.
Właśnie w tym momencie zauważyła ciężarówkę z zapalonymi
światłami. Kierowca zwalniał, to znowu przyspieszał, jakby starał się
odczytać numery kolejnych domów.
Jakiś instynkt od razu jej podszepnął, że to Gavin. Cofnęła się na
ganek, chcąc tam na niego zaczekać. Spodziewała się tej wizyty już
od tygodnia, od kiedy natknęła się na niego w supermarkecie.
Wiedziała, że kiedyś się w końcu spotkają i że będzie to dla niej
decydująca chwila. Chciała wiedzieć, z czego zrezygnowała, co
utraciła, co zostało za nią. Pragnęła dokonać rozrachunku z
przeszłością.
Ciężarówka pojechała trochę za daleko, ale kierowca szybko się
zorientował i wrzucił wsteczny bieg. Po chwili stał już przed jej
domem.
Światła samochodu zgasły. Nie było jeszcze ciemno, a deszcz
zelżał, więc Annie mogła sobie obejrzeć Gavina. Niewiele się zmienił.
Doceniła to zwłaszcza teraz, kiedy miał na sobie czystą, granatową
SR
8
koszulkę i obcisłe dżinsy. Wciąż był zabójczo przystojny.
Czekała na niego dziwnie spokojna. A on, jakby to przeczuwając,
pospieszył w stronę domu. Zobaczył ją na ganku i bez pukania
otworzył drzwi.
- Annie!
Spojrzał na nią, nie bardzo wiedząc, dlaczego ma na sobie czarną
spódniczkę, białą bluzeczkę i dlaczego zaplotła włosy jak uczennica.
- Cześć, Gavin - powiedziała, czując, że kluczyki wpijają jej się w
dłonie. Może jednak wcale nie była taka spokojna.
Uśmiechnął się do niej tak jak dawniej, tylko trochę blado i
melancholijnie.
- Nie wyglądasz na zaskoczoną - stwierdził, spoglądając jej w
oczy.
Nagle poczuła, że opuszcza ją cała odwaga.
- Dzwonił do mnie Liam Corson. Powiedział, że o mnie pytałeś. -
Corson był prawnikiem jej ojca. - Zresztą sama się mogłam domyślać.
Przez chwilę stali w milczeniu.
- I co dalej? - spytał Gavin.
Wskazała głową drzwi prowadzące do wnętrza domu.
- Może wejdziemy?
Schowała kluczyki do torebki i wyjęła klucze do mieszkania. Cały
jej spokój prysł jak mydlana bańka. Poczuła najpierw, że ma gęsią
skórkę na plecach, a potem, że ręce zaczęły jej się trząść. Z trudem
włożyła klucz do zamka i poczuła, że nie może go przekręcić. Do
licha! Przecież nigdy wcześniej się nie zacinał!
- Zaczekaj, zaraz ci pomogę - usłyszała jego głos tuż przy swoim
uchu.
Chciała powiedzieć, że nie trzeba, ale nie byłoby to zgodne z
prawdą.
Gavin sięgnął po klucz, niemal się o nią ocierając. Czuła ciepło jego
ciała i zapach skóry. Jego bliskość obudziła dawne wspomnienia o
miłości, czułości, poczuciu bezpieczeństwa.
Usłyszała głos dobiegający do niej z przeszłości:
- Popatrz na mnie, Annie! Patrz na mnie, kiedy cię kocham. Jak
SR
9
wspaniale do siebie pasujemy! To niebywałe!
Gavin bez trudu otworzył drzwi.
Niemal wpadła do środka, czując, jak płoną jej policzki, a krew
pulsuje w skroniach. Podeszła do zegara z kurantem, przy którym
położyła torebkę. W pokoju było już prawie ciemno, dlatego
zdecydowała się zapalić lampkę. A potem, kiedy stwierdziła, że
atmosfera zrobiła się zbyt intymna, pospieszyła do drugiego kąta,
gdzie przy kanapie stała duża lampa z mocniejszą żarówką.
Zachowywała się tak, jakby światło mogło przegonić z tego pokoju
cienie przeszłości.
Gavin stał tuż za progiem i patrzył na nią. Jak do tej pory, nie
wykonał żadnego ruchu. To ona miotała się jak zwierzę w pułapce.
Przestań! powiedziała sama do siebie.
Niemal wpadła w panikę. Tylko jej się zdawało, że potrafi
zachować spokój. Nie, to Gavin jest silniejszy. I co teraz robić?
Zaprosić go do środka? Usiąść? Nie przejmować się nim. Annie
starała się znaleźć coś w zakamarkach swej pamięci. Czego uczono ją
w szkole? Lekcja piąta: jak postępować z mężem, który złamał nam
serce! Nie, nie było takiego tematu. Panna Kesson powtarzała tylko,
że dobre maniery są prawdziwą bronią damy.
Annie nie wiedziała, czy wciąż może uchodzić za damę, ale
wspomnienie to jednak trochę ją uspokoiło.
- Może... może usiądziesz - zaproponowała. Nawet nie drgnął.
- Mieszkasz tutaj?
Uderzyło ją niedowierzanie w głosie Gavina. Dopiero po chwili
zrozumiała. Ten malutki domek nie mógł się równać z posiadłością
jej rodziców w Denver czy choćby z domem, który wynajmowali
razem zaraz po ślubie. Drzwi z „dużego pokoju", jak go nazywała,
ponieważ słowo „salon" nie chciało jej przejść przez gardło,
prowadziły do jej sypialni i do pokoiku Sama. Poza tym była tu
jeszcze kuchnia i niewielka łazienka.
Jednak Annie po raz pierwszy czuła się tu jak w prawdziwym
domu. Przeżyła w tym mieszkaniu, poza paroma miesiącami po
ślubie, najszczęśliwsze chwile swojego życia.
10
Wyprostowała się i powiedziała oficjalnym tonem:
- Tak, tu właśnie mieszkam. Proszę, rozgość się, a ja muszę
zadzwonić.
Mogła zadzwonić z pokoju, ale przeszła do kuchni, gdzie też był
aparat. Bez namysłu wybrała właściwy numer, a następnie czekała
chwilę na połączenie.
Po chwili usłyszała wysoki alt:
- No, słucham. Odetchnęła z ulgą.
- Nino, to ja, Annie.
Po drugiej stronie zaległa cisza.
- Nic nie mów. Pewnie znowu zepsuł ci się samochód! -
usłyszała głos Niny. - Wiesz, chyba sama uduszę swojego syna!
- Nie, nie, samochód jest w porządku - natychmiast uspokoiła ją
Annie. - Coś mi wypadło. Czy... czy możesz powiedzieć Clii, że się
spóźnię?
Nina westchnęła głęboko.
- Wiesz, mogę spróbować. Ale jest dzisiaj wściekła jak osa. Na
twoim miejscu wzięłabym, wiesz co, w troki i natychmiast tu
przyjechała.
Annie poczuła nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Tak, tego się
mogła spodziewać.
- Dobrze, postaram się.
- No to czekam - powiedziała Nina, a potem jej głos przeszedł w
szept: - Na razie. Muszę zmykać, bo nadciąga czarownica.
Koleżanka odłożyła słuchawkę. Annie stała jeszcze przez chwilę,
myśląc o tym, jak bardzo potrzebuje tej pracy, a następnie przeszła
do pokoju.
Dopiero tam zrozumiała, że trafiła z deszczu pod rynnę. Gavin stał
w drzwiach sypialni Sama i trzymał w rękach nieco wyszarzałego
misia. Kiedy weszła, spojrzał na nią jak na zbrodniarkę.
- Twój syn... ma na imię Sam? - spytał. Z trudem przełknęła
ślinę.
- Tak.
- Ile ma lat?
SR
11
- Skończył dwa drugiego lutego - odparła.
Szybko liczył w pamięci. Rok małżeństwa, potem więzienie.
Wszystko się zgadzało. Gavin spojrzał na wypchaną zabawkę.
- Jest mój, prawda? - bardziej stwierdził niż zapytał.
Oczywiście nie chodziło mu o misia i Annie doskonale o tym
wiedziała. Nie chciała zniżać się do kłamstwa. Być może dlatego, że
wciąż darzyła Gavina czymś w rodzaju szacunku, a może dlatego, że
nie lubiła kłamać.
Były mąż stał przed nią i dopiero teraz zauważyła pęknięcia za
fasadą spokoju i obojętności. On też się denerwował, czekając na
odpowiedź.
Poza tym był jeszcze Sam. Przecież miał prawo wiedzieć, kto jest
jego ojcem.
- Tak, Gavinie. - Jej głos rozbrzmiewał wyraźnie w wieczornej
ciszy. - Sam jest twoim synem.
Drgnął i jakieś dziwne światło zapaliło się w jego oczach. To było
instynktowne i trwało zaledwie chwilę, lecz Annie widziała to
wyraźnie. A potem znowu udawał spokój, obojętność. Jednak kiedy
się odezwał, głos mu drżał od tłumionych emocji.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
W dwóch susach pokonał dzielącą ich przestrzeń. Już zapomniała,
jak potrafi być zwinny przy swojej potężnej posturze. Stał teraz tak
blisko, że musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w twarz.
- Co to miało być?! Zemsta?! Potrząsnęła głową.
- Nie, jasne, że nie.
- Więc co? - powtórzył pytanie i spojrzał na nią oskarżycielko.
Mogła zdradzić tylko część prawdy.
- Widzisz, wtedy, kiedy powiedziałeś, że już mnie nie chcesz,
pomyślałam, że tym bardziej nie chciałbyś mieć syna.
Potężna dłoń Gavina zacisnęła się na misiu.
- To źle myślałaś! Wszystko byłoby inaczej, gdybym wiedział, że
jesteś w ciąży!
Mimo że się tego spodziewała, poczuła ostre ukłucie w sercu.
Jednak ten ból był oczyszczający. Trzy lata temu pewnie przyjęłaby
SR
12
to znacznie gorzej.
Annie uniosła głowę jeszcze wyżej i wzruszyła ramionami.
- Cóż, przykro mi.
- Cholera jasna!
Gavin rzucił misia na kanapę i zaczął chodzić po pokoju. Podszedł
do okna, potem przeszedł do lampy, a następnie do drzwi pokoju
Sama.
- Nie zrobiłam tego po to, żeby cię zranić.
Prawdę mówiąc, nie sądziła, że w ogóle mogłaby go zranić. To ona
była słabszą osobą w tym związku.
- To już przeszłość, Gavinie. Nie ma sensu do tego wracać.
Przystanął i spojrzał na nią z żalem. Nigdy go takim nie widziała.
Zawsze starał się kreować na mocnego faceta, który niczym się nie
przejmuje i idzie do przodu niczym czołg. Nawet wtedy, w więzieniu,
kiedy oznajmił jej, że jest wolna. Właśnie - oznajmił, bo nawet nie
spytał, czy chce tego rozwodu.
- Łatwo ci mówić! Przecież miałaś Sama!
Mogła łatwo odparować ten cios, czy choćby przypomnieć mu,
gdzie był ostatnio. Uznała jednak, że nie czas na gry słowne.
- Powiedz lepiej, czego chcesz? - spytała zmęczonym głosem.
Ich oczy spotkały się na chwilę. Znowu zobaczyła ten
zachwycający błękit. Ten sam, co w oczach Sama.
- A jak myślisz? Wzruszyła ramionami.
- Nie mam najmniejszego pojęcia.
- Chcę syna! - powiedział, tłumiąc wściekłość.
Annie zdusiła w sobie sprzeciw. Przecież obiecywała sobie, że
będzie przede wszystkim dbać o Sama. Już od jakiegoś czasu
wypytywał o tatusia i lgnął do nieznajomych mężczyzn.
Skinęła głową.
- Dobrze. Myślę, że będziemy mogli umówić się na wizyty -
powiedziała, chcąc zakończyć rozmowę.
- Wizyty?! - Gavin pokręcił głową. - Nie, nic z tego! I tak już dużo
straciłem.
Annie zamarła. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
SR
13
- Więc co proponujesz? - spytała, chcąc sprowadzić rozmowę na
właściwe tory.
Gavin zamyślił się na chwilę. Znajomy mars pojawił się na jego
czoła. Nawet nie sądziła, że będzie to tak dobrze pamiętać.
- Do licha, nie wiem - powiedział po chwili ze zdziwieniem.
Rozejrzał się dokoła, jakby czegoś szukał. -A swoją drogą, gdzie jest
mój syn?
- Sam? U niani.
Zegar wybił siódmą. Annie spojrzała z przerażeniem na jego
tarczę. Właśnie w tej chwili powinna zacząć pracę.
- U niani? - powtórzył nieufnie Gavin. - Wróciłaś skądś?
Annie potarła czubek nosa. Nie przepracowała nawet godziny, a
już czuła się zmęczona.
- Nie, właśnie wychodziłam do pracy - odparła. - Prawdę
mówiąc, już jestem spóźniona. Może odłożymy tę rozmowę do jutra.
- Nie.
Zadrżała. Gavin najwyraźniej nie chciał być rozsądny. Co prawda
nie sądziła, żeby Clia zwolniła ją z powodu spóźnienia, ale nie chciała
ryzykować. Musiała przecież zarabiać na siebie i Sama.
- Przecież widzisz, że niczego dzisiaj nie ustalimy. Spieszę się -
dorzuciła po chwili.
- Zaczekaj!
- Ale dlaczego?
Uśmiechnął się, ale był to ponury, pozbawiony radości uśmiech.
- A jak myślisz?
Dopiero po chwili domyśliła się, o co mu chodzi. Zmienił się
chyba. Stał się mniej ufny i pewny siebie. Annie pokręciła głową.
- Zapewniam cię, że nie będę próbowała uciekać. Wtedy, w
sklepie, działałam pod wpływem impulsu. Spotkajmy się jutro i
spróbujmy ustalić, co będzie najlepsze dla Sama.
Wzmianka o dobru syna zadziałała. Gavin przestał patrzeć na nią
podejrzliwie. Mimo to wciąż czuła, że nie ma do niej pełnego
zaufania. No cóż, czegóż się mogła spodziewać?
- O której? - spytał ostrożnie.
SR
14
- Koło południa - zaproponowała. Chciała się dobrze wyspać
przed tą rozmową.
- A Sam... Czy będzie tutaj? Skinęła głową.
- Oczywiście.
Przez chwilę patrzył jej uważnie w oczy, a potem nagle głęboko
westchnął.
- Dobrze.
Podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Jednak przed wyjściem
spojrzał na nią jeszcze przez ramię.
- Ale ostrzegam, Annie, nie próbuj nawet myśleć o ucieczce.
Znajdę was wszędzie!
Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Annie została sama, nie bardzo wiedząc, czy powinna płakać, czy
raczej krzyknąć, żeby nie pozwalał sobie na tego rodzaju gesty. W
końcu nie zrobiła ani jednego, ani drugiego. Nie miała czasu na
histerię. Pozbierała swoje rzeczy, zgasiła światła i szybko wyszła z
domu.
Restauracja Palomino Grill znajdowała się przy zjeździe z
autostrady prowadzącym do małej miejscowości Mountainview.
Była restauracją tylko z nazwy i zdecydowanie lepiej wyglądała w
nocy niż w dzień. Ze względu na lokalizację nie zamykano jej nigdy.
Zbudowano ją według prostego planu. Przy trzech z czterech
ścian usytuowano tak zwane „loże", na środku ustawiono stoliki,
przy czwartej ścianie znajdował się bar z wysokimi stołkami, a tuż za
nim kuchnia. Na przeszklonym barze stała stara kasa. Sprzedawano
tu cukierki, chipsy i różne medykamenty. Wnętrze „restauracji"
ozdobiono plastikowymi roślinami, które nosiły na sobie paroletnią
warstwę kurzu.
Annie miała jeszcze półtorej godziny do końca zmiany, kiedy taca
z brudnymi naczyniami wyśliznęła jej się z rąk. Hałas tłuczonego
fajansu połączył się z hałasem zbyt głośnych rozmów i dźwiękami
dobiegającymi z kuchni. Nie byłoby jeszcze tak źle, gdyby nie to, że
podobny wypadek zdarzył jej się niecałą godzinę wcześniej.
Zachciało jej się płakać.
SR
15
Nie mogła już dłużej zapanować nad sobą. Pomieszczenie
odpłynęło od niej wraz ze swoim niebieskim oświetleniem. Na
szczęście nikt nie widział jej gorzkich łez. Po chwili opanowała się i
wytarła je rękawem. Nie po to przetrwała te wszystkie lata, żeby
teraz poddać się przy pierwszym niepowodzeniu.
Przykucnęła i zaczęła zbierać potłuczone kawałki naczyń. Po
chwili pojawiła się przy niej koleżanka, Nina.
- No, dwie tace w ciągu jednego wieczoru - stwierdziła Nina. -
Niezły wynik.
Przykucnęła obok Annie i zaczęła wyłuskiwać z potłuczonej masy
łyżki, noże i widelce. Annie milczała.
- To chyba syndrom „niepewnej ręki" - ciągnęła Nina. - Wiesz,
cierpią na nią kelnerki i neurochirurdzy. Tyle że w wypadku
chirurgów konsekwencje są znacznie poważniejsze - zachichotała.
Annie przeniosła wzrok z tatuowanego nadgarstka
trzydziestoparoletniej koleżanki na jej pełny biust, a potem burzę
rudych włosów, których nie dało się okiełznać nawet za pomocą
gumki i paru grzebieni, i spojrzała jej w oczy.
- Dobrze, że nie jestem neurochirurgiem. Nina poklepała ją po
plecach.
- No jasne.
Zaniosły do kuchni sztućce i resztki naczyń, a następnie znowu
wyjrzały na salę. Gości już prawie nie było. Przy jednym ze stolików
siedział Wielki Bob, kucharz i Leo, który pełnił funkcję pomywacza.
- Gdzie się wszyscy podziali? - spytała Annie. Nina wzruszyła
ramionami.
- Trzeba było wcześniej cisnąć tymi naczyniami o podłogę.
Pewnie czekali na sygnał do odwrotu.
- Clia mnie zabije.
- Clia wzięła już swoją miotłę i odleciała do domu parę godzin
temu. Poza tym pamiętaj, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
- Dowie się. - Nina spojrzała na nią ze zdziwieniem. - Dowie się,
bo jej powiem - stwierdziła stanowczo Annie.
Koleżanka pokręciła głową.
SR
16
- Daj spokój. Przy tobie nawet Eliot Ness mógłby uchodzić za
skorumpowanego.
Nina zniknęła na chwilę na zapleczu, a po chwili pojawiła się ze
szczotką, szufelką i zmiotką. Sama zajęła się zamiataniem, natomiast
szuflę i miotełkę wręczyła Annie.
- Pomyśl sobie, że Clia nie płaci ci tyle, ile powinna - rzuciła w
jej stronę Nina.
Annie wzruszyła ramionami.
- Na tyle się zgodziłam.
- Przedłuża nam czas pracy.
- Dzisiaj się spóźniłam - padła odpowiedź.
Nina oparła się o kij szczotki i uniosła oczy do góry.
- Pewnie jej jeszcze podziękujesz, kiedy cię kopnie w tyłek.
Spóźniłaś się chyba trzeci raz w ciągu dwóch lat, a na przykład Char i
May spóźniają się ciągle. Prawdę mówiąc, mam już tego dosyć.
Jakby na zawołanie zadźwięczał dzwonek przy drzwiach
wejściowych. Do sali weszło najpierw trzech kierowców ciężarówek,
kelnerki rozpoznawały ich na pierwszy rzut oka, a następnie dwie
roześmiane blondynki-bliźniaczki, pracujące na „cmentarnej"
zmianie.
Nina odstawiła szczotkę.
- No, nareszcie.
Wyjęła zmiotkę i szufelkę z rąk Annie.
- Zostawmy to dla nich - powiedziała, patrząc na Char i May. -
Wiesz co, zaczekaj tam na mnie. - Skinęła głową w stronę jednej z
lóż. - Musimy pogadać.
- Ale... - usiłowała protestować Annie.
- Żadne „ale" - przerwała jej stanowczo Nina. - Zaraz tam
przyjdę.
Nina zaniosła najpierw cały sprzęt na zaplecze, a następnie
wróciła na salę, żeby pogadać z bliźniaczkami. Po chwili przysiadła
się do Annie.
- Do licha, przy nich moja Jenny to prawdziwa intelektualistka.
Czteroletnia Jenny była dzieckiem Niny, która miała ich troje, po
SR
17
jednym z każdego małżeństwa.
- Proszę, powinna ci się przydać. - Nina postawiła przed nią
parującą filiżankę kawy.
Annie uśmiechnęła się blado.
- Czy wyglądam aż tak źle?
Nina znowu poklepała ją po plecach. Miała po prostu taki zwyczaj.
- Aż tak, to chyba nie, ale wystarczająco, żeby przypuszczać, że
coś się stało.
- Aa - Annie nie była w stanie zdobyć się na nic mądrzejszego.
Nina zdjęła czarne buty na niewysokich obcasach i wyciągnęła
przed siebie nogi.
- Och, co za ulga - westchnęła. - No dobra, będziesz gadać sama,
czy trzeba to będzie z ciebie wyciągać?
Annie wzięła filiżankę w dłonie i przez moment zastanawiała się
nad odpowiedzią. Trzy lata temu wyjechała z Denver. Była
przerażona tym, co się stało. Cały jej świat legł w gruzach. Wcześniej
skończyła ekskluzywny college w Bostonie i spotkała mężczyznę
swego życia. Przestała być małą księżniczką swojego ojca i stała się
własnością Gavina. A potem nagle okazało się, że ma dwadzieścia
trzy lata i nikt nie chce ani jej, ani jej dziecka, które miało się wkrótce
pojawić na świecie.
Początkowo miała zamiar pojechać do Montany albo Idaho, ale po
niecałych stu kilometrach zepsuł jej się tłumik i zatrzymała się w
Mountainview. A potem brakowało jej energii, żeby ruszyć dalej.
Nie poddała się jednak. Wiedziała, że jej dziecko, które się
wkrótce urodzi, będzie całkowicie od niej zależne. Po raz pierwszy
ktoś musiał na niej polegać! Nie zamierzała go zawieść.
Udało jej się wynająć maleńki domek i przetrwać jakoś pierwsze
miesiące macierzyństwa. Potem musiała iść do pracy. Nie
rozmawiała z nikim o swojej przeszłości i uważała, że tak jest lepiej.
Wszystko przecież zostało poza nią. Nic nie wiązało jej z minionym
okresem.
A przynajmniej tak jej się wydawało.
Spojrzała w oczy Niny.
SR
18
- Spotkałam Gavina w supermarkecie - powiedziała.
- Gavina?
- Mojego męża, ojca Sama - wyjaśniła. Koleżanka spojrzała na
nią tak, jakby widziała ją po raz
pierwszy.
- Chcesz powiedzieć, że jesteś mężatką? Teraz z kolei Annie
wyraziła zdziwienie.
- No jasne! A co myślałaś? Że Sam jest nieślubnym dzieckiem? -
wybuchnęła.
Nina skinęła głową.
- Prawdę mówiąc, tak. Przecież od kiedy tutaj jesteś, nie
spotykałaś się z żadnym facetem. Unikałaś rozmów o seksie i tak
dalej. Nie chciałaś się z nikim umówić. Myślałam, że to taka
wymówka, bo jakiś facet dał ci porządnie w kość.
Annie potrząsnęła z rozbawieniem głową. Co też lęgnie się w
ludzkich umysłach!
- I dlatego nie chcę się z nikim spotykać?
- Właśnie.
- No cóż, naprawdę jestem mężatką. Nina skinęła głową.
- No jasne. Teraz wierzę. Zresztą nietrudno zauważyć, że jesteś
inna. Mówisz inaczej, zachowujesz się inaczej... - To była prawda,
Annie nigdy nikogo nie klepała po plecach. - No, jak ktoś z wyższych
sfer.
Annie uśmiechnęła się pod nosem. Nie sądziła, że dziewczyny
zwrócą na to uwagę. Wydawały jej się mało rozumne, chociaż nie
pozbawione pewnego sprytu. Nie chciała jednak o tym mówić.
- Tak więc widzisz, spotkałam mojego męża. Nina milczała
przez chwilę.
- To chyba dobrze, co? Gdzie on był? Pracował dla CIA, czy co?
Annie pokręciła głową.
- Więc może był w Afryce, na jakiejś wyprawie? Znów ten sam
gest.
- Nie, w więzieniu. Nina pokiwała głową.
- Mogłam się domyślić! Ale za co go posadzili? Chyba cię nie
SR
19
pobił?
Annie pokręciła głową. Pełen rozbawienia uśmiech znowu pojawił
się na jej ustach.
- Nie, Gavin nigdy by czegoś takiego nie zrobił.
- Więc za co?
- Za współudział w oszustwie.
Nina patrzyła na nią przez chwilę z zaciekawieniem. Spodziewała
się pewnie dalszych wyjaśnień, ale Annie milczała.
- A mogłabyś to powiedzieć w normalny sposób? - nie
wytrzymała w końcu.
Annie westchnęła, broniąc się przed wspomnieniami. Skoro
jednak zaczęła tę rozmowę, musi do nich wrócić.
- Gavin pracował u mojego ojca. Początkowo jako cieśla, ale
potem awansował na kierownika nadzoru. Pobraliśmy się i wszystko
szło jak najlepiej. Jednak trzy miesiące po naszym ślubie zawaliła się
jedna z konstrukcji KinnairdCo. Jeden z pracowników stracił nogę.
Okazało się, że ojciec popadł w kłopoty finansowe i kazał
zastępować materiały lepszej jakości gorszymi. Wiedział, do czego to
może doprowadzić, ale podjął ryzyko. Natychmiast oskarżono go o
oszustwo, ale zanim doprowadzono śledztwo do końca, ojciec zmarł
na atak serca.
Nina wierciła się niecierpliwie na swoim stołku. Nie spodziewała
się zapewne, że Annie jest bohaterką tak niezwykłej historii. Bogaci
ludzie, wielkie firmy - o tym czytała w książkach, ewentualnie
oglądała to w telewizji.
- A jak to się miało do twojego męża?
Annie przycisnęła dłonią zmęczone oczy. Kiedyś by się pewnie
rozpłakała w tym momencie, ale teraz była znacznie silniejsza.
- Ojciec uczynił go przed śmiercią wspólnikiem. To wystarczyło,
żeby go oskarżyć.
Nina aż podskoczyła na krześle.
- Przecież nic o tym nie wiedział! To niesprawiedliwe! Annie
pokręciła głową.
- Otóż wiedział. Poinformował go o tym jeden z robotników. I to
SR
20
wystarczyło, żeby skazać go według prawa hrabstwa Pueblo.
Oczywiście mnie o tym nie powiedział - dodała z goryczą. - Prawdę
mówiąc, o niewielu rzeczach ze sobą rozmawialiśmy.
Nina spojrzała na zmęczoną, prawie przezroczystą twarz
koleżanki.
- O kurczę! Nic dziwnego, że go zostawiłaś. Annie uśmiechnęła
się ironicznie.
- Właśnie, że nie. To on mnie zostawił. Tego dnia, kiedy
chciałam mu powiedzieć o Samie - głos jej się zaczął łamać.
- Więc nie wiedział, że jesteś w ciąży? Potrząsnęła przecząco
głową.
- Nic mu później nie powiedziałaś?
- Nie.
Nina oparła się łokciami o stolik i zaczęła nad czymś intensywnie
myśleć. Coś nie pasowało tutaj do jej obrazu świata.
- Ale... dlaczego? - zapytała w końcu.
Annie nie chciała już dalej brnąć w wyjaśnienia. Skoro nie
powiedziała tego Gavinowi, tym bardziej nie chciała rozmawiać o tej
sprawie z Niną.
- Nieważne - powiedziała stanowczo. Koleżanka pokiwała
głową.
- Więc dlaczego się z nim nie rozwiodłaś?
Dopiła resztkę kawy i zaczęła się bawić filiżanką. Sama sobie
zadawała to pytanie i odpowiedź zawsze wypadała
niejednoznacznie.
- Początkowo myślałam, że zmieni zdanie i do mnie napisze -
zaczęła. - Potem nie miałam czasu ani pieniędzy na te wszystkie
formalności, a w końcu już tylko chciałam zapomnieć i pozbyć się
tego balastu. Więc Gavin jest w dalszym ciągu moim mężem... -
zrobiła efektowną pauzę. - Właśnie dzisiaj się z nim widziałam i
dlatego się spóźniłam - dodała.
Nina aż gwizdnęła.
- No jasne, dwie tace. - Zamyśliła się na chwilę. - Założę się, że
znowu chce z tobą być.
SR
21
Annie zaprotestowała gwałtownie:
- Nie! Chodzi mu tylko od Sama!
Nina nie wyglądała na przekonaną. W gruncie rzeczy, tak jak
wszystkie kelnerki, marzyła o księciu, który przyjedzie złotym
porsche i zabierze ją do swojego pałacu w San Francisco albo Miami
Beach. Gavin mógł jej się wydać kimś w tym rodzaju.
- Tak sądzisz? No a co z tobą?
- A niby co ma być ze mną? Nina spojrzała na nią jak na idiotkę.
- No, czy ciągle go kochasz?
- Nienawidzę!
Tym razem sceptycyzm, z jakim Nina na nią spojrzała, był jeszcze
większy. Tak, jakby mówiła: „gadaj zdrowa"! Nie kwestionowała
jednak prawdziwości jej słów.
- Wobec tego, co dalej? Annie wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem. Chciałabym, żeby się od nas odczepił -
powiedziała.
- Więc zażądaj alimentów - stwierdziła Nina. - Z moich
doświadczeń wynika, że wystarczy zagadnąć faceta o forsę, a wieje
jak przestraszony zając. Pamiętaj, że miałam już trzech mężów.
Annie nie zapomniała o tym, ale wątpiła, by doświadczenia Niny
mogły się jej na coś przydać.
- Nie znasz Gavina - stwierdziła, przypominając sobie jego
ostrzeżenie. - Nie zależy mu na pieniądzach. Poza tym, kiedy coś
sobie postanowi, to potrafi być potwornie uparty.
- Tak jak ty - dorzuciła szybko Nina. Annie spojrzała na nią ze
zdziwieniem.
- Co masz na myśli?
- Przecież uparłaś się, że sobie poradzisz, i dopięłaś swego. Sam
jest już sporym chłopcem. - Urwała na chwilę.
- Jednak pomyśl, czy warto tak dalej się szarpać? Czy Sam nie
potrzebuje ojca?
Annie wzięła Ninę za rękę.
- Dobra z ciebie przyjaciółka - powiedziała. - Oczywiście myślę i
o tym. Ciągle myślę...
SR
22
Nagle jej wzrok spoczął na zegarku, który miała na ręku.
- 0 Boże, już czwarta!
- Czwarta?! - Nina nie mogła wyjść ze zdziwienia. -O Boże,
aleśmy się zasiedziały. Dobrze, że jutro sobota. Będę spała cały
dzień. A ty, co zrobisz?
- Też będę spała. Tylko muszę pamiętać, żeby odebrać na czas
Sama. No i jeszcze zakupy.
A także Gavin. Ma się z nim przecież spotkać koło południa.
- To trzymaj się!
Nina wzięła filiżankę, łyżeczkę i spodeczek i zaniosła to wszystko
do kuchni. Annie pomachała jej ręką, wdzięczna, że może od razu
wyjść. Wsiadając do samochodu pomyślała jeszcze, że drogi o tej
porze są puste i może dzięki temu nie spowoduje wypadku.
SR
23
ROZDZIAŁ DRUGI
Więc miał syna.
Myślał o tym pół nocy i dlatego nie mógł zasnąć. Ta świadomość
nabrała jeszcze bardziej konkretnych kształtów po odwiedzinach w
domu Annie. Przez tydzień starał się to sprawdzić, dowiedzieć
czegoś i w końcu już wiedział.
Miał syna.
I to jakiego syna! Jasnowłosego, pięknego chłopca ze skłonnością
do przygód nieobcą Cantrellom. Gavin myślał, że oszaleje z radości.
Próbował zapanować nad swoimi uczuciami, ale nie na wiele się
to zdało. Ranek wydał mu się wyjątkowo piękny. Po wczorajszym
deszczu powietrze było czyste i świeże. Nawet ptaki śpiewały
ładniej, a błękitne niebo przypominało mu o oczach Sama. Rosa
perliła się na trawnikach. Świeciło poranne słońce.
Miał syna.
Czasem tylko cień przebiegał przez jego twarz, kiedy przypominał
sobie, że gdyby nie przypadek, nigdy nie spotkałby Sama i Annie. A
co by było, gdyby poszedł do kasjerki i powiedział jej o chłopcu, tak
jak planował wcześniej? Na myśl o tak strasznym rozwiązaniu ciarki
przechodziły mu po plecach.
Jego radość burzyło również to, że Annie najwyraźniej znalazła
już dla niego odpowiednią rolę. Oczywiście, najchętniej by się go
pozbyła, ale ponieważ wiedziała, że się to nie uda, uznała, że będzie
najlepiej zrobić z niego „niedzielnego ojca". Kogoś, kto kontaktuje się
z dzieckiem rzadko i praktycznie ma na niego niewielki wpływ.
Jednak Gavin wiedział, że nie zgodzi się na coś takiego. Po latach
nieświadomości chciał stać się prawdziwym ojcem dla swojego
dziecka. Wiedział, czy tylko przeczuwał, że Sam może go
potrzebować.
Nie doczekał południa. Nie mógł przecież spać. Wsiadł do
ciężarówki i zaczął jeździć po okolicy. W końcu jednak znalazł się
przed znajomym domem. Trudno mu było uwierzyć, że jego żona, z
SR
24
wykształcenia projektantka wnętrz, mogła wynająć coś tak małego i
brzydkiego. Potem jednak dostrzegł puste miejsce, gdzie powinien
znajdować się samochód żony, i przestał myśleć o czymkolwiek
innym.
Zatrzymał się przy chodniku. W jego głowie zapaliła się czerwona
lampka. Oszukała go! Uciekła! A przecież obiecała! Jeszcze wczoraj!
Wyskoczył z samochodu. Jednocześnie pomyślał, że musi
panować nad sobą. Annie mogła pożyczyć komuś wóz. Zresztą ta
stara maszyna mogła się zepsuć, nie mówiąc o tym, że w grę
wchodziło jeszcze parę innych racjonalnych rozwiązań.
Z bijącym sercem zatrzymał się przy drzwiach wejściowych i
zapukał dostatecznie głośno, żeby usłyszano go w całym
sąsiedztwie. Nic. Żadnego odzewu!
Przecież obiecała!
Obszedł dom dokoła, zaglądając po drodze do pokoju, w którym
wczoraj rozmawiali. Nic tu się chyba nie zmieniło. Przeszedł tam,
gdzie powinna znajdować się sypialnia Annie, ale tym razem też nikt
mu nie odpowiedział.
Próbował sobie wytłumaczyć, że może Annie się spóźnia i że
powinien spokojnie poczekać. Dotarł na podwórko na tyłach domu.
Od razu rzucił mu się w oczy brodzik, który stał w wysokiej trawie.
Na jego powierzchni unosiła się żółta, gumowa kaczka.
Serce mu się ścisnęło na ten widok. Odwrócił wzrok i przeszedł na
betonowy tarasik znajdujący się przy domu. Sprawdził tylne drzwi,
ale, tak jak się spodziewał, były zamknięte. Następnie raz jeszcze
zajrzał do sypialni Annie. Słońce padało tak, że łatwo zauważył, iż
nikt nie spał w jej łóżku. To samo dotyczyło pokoju Sama. Chłopiec
musiał spędzić noc gdzie indziej.
Gavin zacisnął pięści w bezsilnej złości. Teraz już nie wątpił w to,
że Annie uciekła.
Zaklął pod nosem i kopnął skraj betonowych schodów. Zabolało,
ale nie na tyle, by mógł zapomnieć o zdradzie. Kopnął w betonowy
stopień raz jeszcze, chcąc dać ujście złości.
- Cholera! - warknął.
SR
25
Wbrew groźbom nie chciał szukać żony. Wiedział, że odnalezienie
jej mogłoby być trudne. Okazał się więc skończonym durniem. A
przecież mógł się już nauczyć, że nie można nikomu ufać.
Gavin oklapł zupełnie i usiadł na schodach. Do licha! Jeszcze
tydzień temu wydawało mu się, że zrobił porządek z przeszłością i
nie musi już do niej wracać. W ciągu trzydziestu czterech miesięcy
spędzonych w więzieniu miał dużo czasu na myślenie. Mimo iż nigdy
nie darował staremu Kinnairdowi tego, co mu zrobił, wiedział, że on
również ponosi odpowiedzialność za kabałę, w którą się wpakował.
Ostatecznie postanowił, że nie wyda teścia, i poniósł konsekwencje
swojej decyzji. Miał nadzieję, że stary zdoła jakoś naprawić to, co
zepsuł.
Jeśli chodzi o Annie, była to zupełnie inna historia. Starał się o niej
nie myśleć po tym, jak wybiegła z pokoju wizyt w Colson.
Miał nadzieję, że będzie jej lepiej bez męża kryminalisty. Przecież
miała pieniądze. Do głowy mu nie przyszło, że pochłoną je długi
Kinnairda.
Rozejrzał się dokoła. Rzeczywiście było jej cholernie dobrze.
Natomiast jeśli chodzi o przyszłość, stanowiła ona dla niego nie
zapisaną kartę. Nie miał żadnych planów. Niczego nie chciał
osiągnąć. Cieszył się drobnymi przyjemnościami: tym, że budzi się w
pokoju bez krat, że może szybko jechać po autostradzie i bez
problemów kupić sobie piwo.
Ucieszył się, kiedy przyjaciel zaproponował mu pracę. Przyjął
pożyczkę na zakup ciężarówki. Jednak gdyby ktoś zapytał, co będzie
robił za rok, w odpowiedzi wzruszyłby ramionami.
- To samo - padłaby odpowiedź.
Tydzień temu mógłby powiedzieć, że jest zadowolony. Ba, nawet
szczęśliwy!
Dopiero teraz uświadomił sobie, jak puste jest jego życie. Czuł się
nieszczęśliwy i złamany. A wszystko to z powodu jednego spotkania.
Uniósł nieco głowę. Dopiero teraz uświadomił sobie, że dźwięk,
który słyszał od kilkunastu sekund, to ryk dychawicznego silnika. Po
chwili zobaczył starą hondę Annie. Odetchnął z ulgą. Więc jednak go
SR
26
nie oszukała.
Miał jeszcze trochę czasu, żeby się opanować. Jednak jego spokój
prysnął jak bańka mydlana, kiedy zobaczył Annie. Była wyczerpana.
Oczy miała podkrążone, a ubranie, to samo co wczoraj, wymięte i
częściowo porozpinane.
- Co tutaj robisz? - spytała niezbyt uprzejmie. Gavin gubił się w
domysłach na temat tego, co mogło dziać się tej nocy.
- Gdzie, do licha, byłaś?
Dumnie uniosła głowę, jakby rozmawiała z kimś niegodnym
szacunku.
- Nie twój interes.
Pochyliła się i wyjęła torbę z zakupami z tylnego siedzenia.
Poruszała się wolno, jakby była bardzo zmęczona.
- Właśnie, że mój! Przecież się ze mną umówiłaś! Spojrzała na
niego jak na natrętną muchę albo coś równie irytującego.
- Powiedziałam: koło południa. - Ziewnęła. - Teraz jestem
zmęczona. Idę spać.
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Jednak Gavin nie dał się tak łatwo zbyć. Szybko podążył za nią z
mocnym postanowieniem, że tym razem nie zostawi jej samej.
Annie była w kuchni. Tego pomieszczenia nie widział wczoraj,
aczkolwiek niewiele tu było do oglądania. Wzdłuż ścian ciągnęły się
szafki i półki z różnymi przyprawami. Pod oknem stał stół z
plastikowym blatem i stołki. Całości dopełniała lodówka, kuchenka i
miniaturowy zlewozmywak. Obok lodówki znajdowały się jeszcze
drzwiczki prowadzące do spiżarni. Wszystko było czyste, ale jakby
zużyte i wyszarzałe i przywodziło na myśl smutek biednych domów
z lat wielkiego kryzysu.
Annie nie reagowała na jego obecność.
- To musiała być jakaś randka, co?
Zesztywniała na dźwięk tych słów. Wręcz czuł jej wewnętrzne
napięcie.
Odstawiła na stół paczkę krakersów i odwróciła się w jego stronę.
- Byłam w pracy, jasne? Musiałam zostać dłużej, bo koleżanka
SR
27
się spóźniła.
Gavin skinął głową. Czuł się w tej kuchni trochę jak Guliwer w
kraju liliputów. Tarasował całe przejście.
- Jasne, jasne - mruknął niechętnie.
Nie widział powodów, dla których powinien być dla niej grzeczny.
Zwłaszcza że wyglądała tak, jakby wyszła przed chwilą z czyjegoś
łóżka. I to po bardzo burzliwej nocy.
- Zdaje się, że jesteś dekoratorką wnętrz, prawda? Czym się
więc zajmowałaś? Oglądaniem czyjegoś sufitu?
Spojrzała na niego przeciągle i skrzywiła dumnie usta. Następnie
podeszła do telefonu, podniosła słuchawkę i wybrała numer.
- Proszę, spytaj, czy tam pracuję - powiedziała, wyciągając do
niego słuchawkę.
Poczuł się głupio. Wziął jednak słuchawkę, a Annie zdołała się
jakoś przecisnąć do wyjścia.
- Hej, zaczekaj, dokąd idziesz?! - krzyknął za nią.
- Przecież ci już mówiłam - usłyszał z przedpokoju jej
przytłumiony głos. - Do łóżka. Mam jeszcze cztery godziny przed
odebraniem Sama. Pogadamy później.
Dopiero teraz usłyszał jakiś żeński głos, który, sądząc ze
zniecierpliwienia, po raz kolejny powtarzał:
- Palomino Grill, czym mogę służyć?
- Ee? Że co? Kto mówi?
- Królowa Saby, palancie! A co sobie myślisz! - wybuchnęła
nieznajoma i z trzaskiem odłożyła słuchawkę.
Gavin gwałtownie odsunął słuchawkę od ucha, jakby to był pająk
lub jaszczurka, i spojrzał niechętnie w stronę kuchennych drzwi.
Pamiętał numer. Starał się pamiętać wszystko, co robiła Annie. W
razie gdyby zdecydowała się na ucieczkę, mogłoby się to okazać
pomocne.
Wybrał numer i czekał chwilę na odpowiedź. Tym razem usłyszał
męski głos:
- Palomino Grill.
- Tak. Aa. Dzień dobry. Czy mogę prosić Annelise Cantrell?
SR
28
- Annie?! - zdziwił się mężczyzna. - Nie, nie o tej porze. Niech
pan zadzwoni, albo lepiej wpadnie między szóstą po południu a
drugą w nocy. I to dopiero w poniedziałek, bo Annie nie pracuje w
weekendy. Poza tym nie wiem, czy zechce z panem gadać. Wielu już
próbowało. Niby że kelnerka i tak dalej, wie pan.
Mimo szoku, postanowił pytać dalej.
- I co?
- I nic - padła rzeczowa odpowiedź. Chwila milczenia.
- No cóż, dziękuję.
- A proszę, proszę.
Gavin odłożył słuchawkę i przeszedł do dużego pokoju. Usiadł na
kanapie i spojrzał na zamknięte drzwi do sypialni Annie.
Kelnerka? Do licha, jedna niespodzianka za drugą. Najpierw
dzieciak, potem dom, teraz ta praca. Czego mógł się jednak
spodziewać? Annie była nieodrodną córką swojego ojca.
Stary Max też był mistrzem niespodzianek. Gavin uśmiechnął się
do siebie gorzko. Nie doceniał zmarłego teścia aż do czasu, kiedy
wykręcił mu taki numer, że w końcu się znalazł w więzieniu.
Jednak mimo wszystko trudno mu było uwierzyć, że Max nie
zadbał o córkę. Była przecież jego oczkiem w głowie. Nikt nie dbał o
nią tak jak on. Fundował jej drogie szkoły, zimowe ferie w Gstaad i
wakacje na Tahiti albo w St. Tropez. Gavin łatwo domyślił się, że nie
jest jego wymarzonym zięciem. Co prawda piął się szybko po szczeb-
lach kariery i był doskonałym fachowcem, ale oczywiście nie
nadawał się na męża dla takiego cuda jak Annie. Annie sprzeciwiła
się wówczas ojcu po raz pierwszy. I to - Gavin rozejrzał się dookoła -
była zapłata.
Wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. Do licha, musi
przestać myśleć o przeszłości. Co minęło, nie wróci. Zresztą Annie
też to mówiła!
Sama wybrała sobie ten los. Przecież wystarczyło, żeby
wspomniała o ciąży. Na pewno nie pozwoliłby jej wówczas odejść.
Znalazłby jakiś sposób, żeby utrzymać ją i dziecko. Ale to ona
zdecydowała się zachować wszystko w sekrecie. To jej wina. Chciała
SR
29
go oszukać!
Stanął przy oknie. W pokoju było już zupełnie jasno. Widział
wyraźnie, że brakuje tutaj męskiej ręki. Meble wyglądały na zużyte
lub wręcz zepsute. Dałby głowę, że sofa, na której siedział, ma
złamaną sprężynę. Tylko zabawki Sama ustawione na półce
wyglądały na nowe i zrobione z porządnych materiałów.
Wciąż nad tym myśląc, przeszedł do kuchni i włączył ekspres.
Zrobił sobie kawę i znów rozsiadł się w dużym pokoju. Miał przecież
sporo czasu.
Jego myśli krążyły wokół tego tematu również trzy godziny i
niecałe pięćdziesiąt minut później, kiedy Annie pojawiła się w
drzwiach swojej sypialni. Była prawie naga. Miała na sobie jedynie
przezroczystą piżamkę. Jej policzki zaróżowiły się od snu, a jasne
włosy splątały i rozwichrzyły.
Annie przeciągnęła się i dopiero wtedy jej wzrok padł na Gavina.
- Co tutaj robisz? - spytała groźnie.
Poderwał się z miejsca, zły na siebie, że jej widok zrobił na nim
takie wrażenie.
- Czekam na rozmowę - odpowiedział niechętnym tonem.
Zmarszczyła groźnie brwi, przyglądając się pustemu kubkowi po
kawie i swetrowi, który zdjął, kiedy zrobiło się cieplej.
- Zaparzyłem świeżą kawę - powiedział. - Czeka w kuchni.
- Jak... miło - mruknęła tonem, który wskazywał, że wcale tak
nie myśli. - Widzę, że nie muszę cię zachęcać, żebyś się rozgościł.
Znów usiadł na kanapie z taką nonszalancją, na jaką go było stać.
Wziął sweter i umieścił go na stojącej obok półce.
- Nie, nie trzeba.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. W jej głowie
zapaliło się światełko alarmowe. Nie ulegało wątpliwości, że Gavin
ma jej coś do zakomunikowania i obawiała się, że nie będzie to dobra
wiadomość.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała ostrożnie, starając się
zachować pewność tonu.
- Może napijesz się najpierw kawy - zaproponował. Pokręciła
SR
30
głową.
- Co mi masz do powiedzenia, Gavinie? - powtórzyła pytanie.
Gavin wziął do ręki pusty kubek i zaczął mu się uważnie
przyglądać, a potem nagle spojrzał jej w oczy. Annie nie była na to
przygotowana.
- Wiem już, co będzie najlepsze dla naszego syna - oznąjmił.
Starczyło jej jeszcze siły, żeby szepnąć:
- Co?
- To proste. Muszę się tutaj wprowadzić.
SR
31
ROZDZIAŁ TRZECI
Annie poczuła, że podłoga zakołysała się pod jej stopami.
- Nie mówisz tego poważnie.
Odstawił kubek i rozsiadł się wygodnie. A ona wciąż stała przed
nim w samej piżamce.
- Owszem, mówię.
Powiedział to takim tonem, że ciarki przebiegły jej po plecach. W
tej chwili przypominał dawnego Gavina, tego, który zawsze potrafił
dopiąć swego.
Nie, nie mogła się na to zgodzić. Na początek spróbowała użyć
racjonalnych argumentów.
- Przecież dom jest za mały. - Przeciągnęła dłonią po włosach. -
Nie pomieścimy się tutaj.
Gavin jedynie spojrzał na nią w odpowiedzi. Zadrżała.
Natychmiast wstał i sięgnął na półkę. Nie wiedziała, co chce zrobić, i
cofnęła się w stronę sypialni.
Gavin podał jej sweter.
- Włóż to - powiedział. - Jeszcze się przeziębisz.
Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, że w pokoju jest
chłodno. Wręcz przeciwnie, było jej bardzo gorąco. Zwłaszcza wtedy,
gdy uświadomiła sobie, że stoi przed nim niemal naga.
Posłusznie włożyła sweter, który sięgał jej do połowy ud.
Jednocześnie poczuła, jak twardnieją koniuszki jej piersi.
Nagle dotarł do niej zapach mydła, świeżego powietrza i drewna.
Za późno zorientowała się, że sweter należy przecież do Gavina.
Czuła się tak, jakby Gavin objął ją znienacka i przytrzymał w
objęciach.
Chciała zdjąć sweter, ale zauważyła, że Gavin przygląda się jej
uważnie. Patrzył na nią jak zwykle chłodno, ale w jego oczach
pojawił się płomyk ciekawości. Znaczyło to, że spodziewał się
niechętnej reakcji. Myślał, że pozostała nieśmiała i wstydliwa, jak
wówczas, gdy ją poślubił.
SR
32
I miał rację.
Annie nie chciała ukrywać przed sobą, kim jest. Miała tylko
jednego kochanka i był nim jej mąż. Wciąż była taka jak na początku
małżeństwa.
No dobrze, ale przecież on nie musi o tym wiedzieć, pomyślała.
Może w nim przynajmniej zasiać jakieś wątpliwości.
Przeciągnęła się i uśmiechnęła do Gavina z miną kobiety
przywykłej do noszenia męskich swetrów i marynarek.
- Dzięki, rzeczywiście mi cieplej - powiedziała. - Co nie znaczy,
że możesz się tutaj wprowadzić - dodała pospiesznie.
Skinął głową na znak, że się zgadza.
- Masz rację. Ten dom jest rzeczywiście za mały. Poszukam dla
nas czegoś większego.
- Nic z tego. To jest mój dom i tutaj chcę zostać -stwierdziła
stanowczo. - Poza tym pamiętaj, że już nie ma żadnych „nas". Sam o
tym zdecydowałeś.
Nie zamierzała mu tego darować. Wciąż pamiętała jego słowa
rozpamiętywane w czasie wielu bezsennych nocy:
- Skończone, Annie. Byłaś dla mnie tylko jeszcze jedną cenną
zdobyczą. A teraz nie chcę cię już widzieć w Colson.
Uniosła dumnie głowę.
- Nie zamieszkałabym z tobą nawet w pałacu. Zacisnął szczęki
ze złości. Atak przyszedł szybciej, niż się spodziewał.
- Myślałem, że nie chodzi ci o stare urazy, tylko o dobro Sama -
rzucił. - Przy mnie mógłby przynajmniej spędzać noc we własnym
łóżku. A tak włóczy się po Bóg wie jakich miejscach.
Spojrzała na niego z oburzeniem.
- Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób! Nawet nie wiesz, co
przeszłam, starając się zapewnić Samowi normalny dom!
Oczy mu pociemniały, a na czole pojawiły się dwie pionowe
zmarszczki.
- A czyja to wina, Annie?! Bezwiednie wyciągnęła rękę w jego
stronę.
- Twoja!
SR
33
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Annie zaczęła się
zastanawiać, czy nie posunęła się za daleko i czy nie lepiej by było
spokojniej załatwić całą sprawę. Tylko jak?
To Gavin pierwszy nie wytrzymał i odwrócił wzrok. Rozejrzał się
po pokoju, udając, że nic się nie stało, a następnie spojrzał na nią już
łagodniej.
- Daj spokój. Bądź rozsądna - powiedział najspokojniejszym
tonem, na jaki go było stać. - Przecież nie można żyć w takich
warunkach. Mam stałą pracę i nieźle zarabiam. Poza tym mógłbym
się opiekować Samem, kiedy ciebie nie będzie.
Zawahała się, ale tylko na chwilę. Nie dlatego, że Gavin zmienił ton
i nie z powodu pieniędzy, chociaż oczywiście z przyjemnością
myślała o sytuacji, kiedy starcza jej do pierwszego.
Chodziło o Sama.
Od jego urodzenia towarzyszyła jej obsesja, że jeśli trafi do
szpitala, to chłopiec zostanie sam. Nie miała pojęcia, kto mógłby się
nim zająć. Gavin pewnie się nad tym nie zastanawiał, ale
przypadkowo trafił w czuły punkt.
Gavin zaczął stukać dłonią o swoje udo. Dopiero teraz zauważyła,
że nie ma obrączki. Palce miał opalone, więc pewnie nie nosił jej od
dłuższego czasu. Rzeczywistość zwaliła się na nią jak dwutonowa
skała.
Co innego pozwalać mu spotykać się z Samem, a co innego
mieszkać z nim pod jednym dachem! Jeśli będzie trzeba, to Gavin
zaopiekuje się synem. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Nie
musi więc z nimi mieszkać.
Potrząsnęła głową.
- Nie.
Znowu spojrzał na nią groźnie.
- Czy to ostateczna decyzja? Potwierdziła.
- Dobrze.
Gavin podszedł do drzwi. Była tak zaskoczona jego kapitulacją, że
nie zrozumiała w pełni kolejnych słów:
- Wobec tego spotkamy się w sądzie.
SR
34
Dopiero kiedy nacisnął klamkę, dotarło do niej, co powiedział.
- Co takiego?!
Zatrzymał się i znowu odwrócił w jej stronę.
- Nie sądziłaś chyba, że się tak łatwo poddam?
Do diabła, nic nie sądziła! Zastała go tutaj po powrocie z pracy i
nie miała nawet czasu przemyśleć strategii rozmowy, nie mówiąc już
o tym, by przygotować się na jego obecność.
- Co takiego? - powtórzyła.
- Mówiłem ci, że chcę mieć wpływ na wychowanie Sama. Jeśli
trzeba, będę musiał dochodzić swoich praw w sądzie! - powiedział
twardo.
Poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.
- Ależ to szaleństwo! Nigdy nie wygrasz!
Na jego ustach pojawiło się coś w rodzaju karykatury uśmiechu.
- Tak ci się wydaje? Czy dlatego, że siedziałem w więzieniu? -
spytał jadowicie. - Otóż miałem okazję rozmawiać parę dni temu z
prawnikiem. Okazuje się, że mam szansę. Opieka nad dzieckiem
mogłaby stać się częścią mojej resocjalizacji, a prawa ojców to teraz
gorący temat. Nie mówiąc już o tym, że zataiłaś przede mną fakt
urodzenia chłopca.
- Za... zataiłam? - Poczuła, że robi jej się niedobrze. - Więc
zdecydowałbyś się nawet na to, żeby włóczyć Sama po sądach, byle
tylko dopiąć swego?!
Musiała usiąść, ponieważ nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Nie
wyglądała chyba w tej chwili najlepiej, ale Gavin pozostał nieugięty.
- To ty zdecydujesz - stwierdził. - Mówiłem już, że chcę móc
wychowywać moje dziecko.
Poczuła się jak bokser zapędzony do narożnika. Nie miała już siły
walczyć. Gavin wyglądał jak jeden z tych szczytów widocznych na
horyzoncie, a ona siedziała przy nim skurczona i słaba.
Nie doceniła jego determinacji.
Przeceniła też własne siły.
Cena, jaką musiałaby teraz zapłacić, gdyby podjęła walkę,
wydawała jej się zbyt wysoka. Nie wątpiła w zwycięstwo. Żaden sąd
SR
35
nie powierzyłby Gavinowi opieki nad dzieckiem. Jednak po pierwsze,
nie chciała narażać Sama na uciążliwą procedurę, a po drugie, po
prostu nie miała pieniędzy na opłacenie adwokata.
Nie wiedząc, skąd bierze na to siły, wstała i spojrzała Gavinowi
prosto w oczy.
- Dobrze, wygrałeś. Możesz się wprowadzić. Uśmiechnął się. Nie
potrafił ukryć satysfakcji.
- Świetnie.
- Ale pod jednym warunkiem.
W jego oczach znowu pojawiła się podejrzliwość.
- Jakim?
- Że to ja będę miała ostateczne słowo w sprawach dyscypliny -
powiedziała po prostu.
Od razu zauważyła, że wcale mu się to nie podoba. Nie oczekiwała
po nim jednak entuzjazmu.
- Dlaczego? Westchnęła.
- Sam ma teraz dwa i pół roku i sprawdza, na ile może sobie
pozwolić. Nie chcę, żeby okazało się, że każde z nas określa te
granice po swojemu.
Zastanawiał się przez chwilę nad jej słowami, a potem skinął
głową.
- Dobrze - zgodził się, ale zaraz pospieszył z własnym
warunkiem. - Oczywiście jeszcze o tym porozmawiamy za miesiąc
lub dwa.
Za miesiąc lub dwa? Nagle w całej pełni dotarło do niej, na co się
zgodziła. Znowu miała podjąć wspólne życie z Gavinem. Będą jedli z
tych samych talerzy i pili z tych samych szklanek. Ich ubrania znajdą
się w tej samej szafie, a oni będą się kąpać w tej samej łazience. Na
szczęście nie w tym samym czasie.
Poczuła, że ziemia usuwa jej się spod nóg. Pochyliła się do przodu,
żeby nie upaść, i nagle okazało się, że znalazła się w ramionach
Gavina.
Będąc na granicy omdlenia, poczuła jego ręce na swoim ciele. Jej
oddech stał się urywany. Oczy zaszły mgłą. Sutki ponownie nabrały
SR
36
twardości wiśniowych pestek.
Przez jedną szaloną chwilę chciała, żeby Gavin ją znowu
przygarnął. Pragnęła, żeby powróciło do niej zapomniane poczucie
bezpieczeństwa.
Jednak Gavin nie oznaczał teraz bezpieczeństwa, tak jak kiedyś.
Był intruzem, który zniszczył spokój jej ducha. Nie, nie chciała go
znać!
Odepchnęła go od siebie.
- Annie? - spytał z niepokojem. - Annie, nic ci nie jest? Opadła na
kanapę.
- Nie, nic takiego. Po prostu jestem zmęczona - powiedziała
słabym głosem.
Przez chwilę przyglądał jej się uważnie. Następnie wzruszył
ramionami i schował ręce do kieszeni.
- Skoro tak twierdzisz - powiedział, zbierając się do wyjścia. -
Pójdę już. Muszę spakować moje rzeczy. Przyjadę później.
Annie z trudem przełknęła ślinę. Skądś wzięła siłę, żeby jeszcze
odpowiedzieć normalnym tonem.
- Dobrze. I pamiętaj, żeby wziąć śpiwór. Będzie ci przecież
potrzebny.
Zatrzymał się na chwilę i w jego oczach znów pojawiły się groźne
błyski. Jednak po chwili jego rysy wygładziły się, a oczy nabrały
zwykłej intensywnie niebieskiej barwy. Skinął głową.
- Jasne. Będę całkowicie samowystarczalny - powiedział i po
chwili zniknął za drzwiami.
Wszystko będzie dobrze.
Annie powtarzała już to zdanie tyle razy i na tyle różnych
sposobów, że powoli zaczynała w to wierzyć. Raz brzmiało ono jak
modlitwa wznoszona do Boga, raz jak błaganie, a czasami znowu jak
groźba albo ostrzeżenie. Teraz, stojąc na progu domu i patrząc na
ulicę w zapadającym zmierzchu, powtórzyła je jeszcze raz:
- Wszystko będzie dobrze.
Tym razem zabrzmiało ono jak prośba skazańca. Gavina wciąż nie
było, a ona chciała po prostu trochę odpocząć. Była już zmęczona
SR
37
czekaniem.
Przeważnie była zmęczona w dni powszednie. Dzisiejszy był
jednak gorszy. W dodatku Sam jakby wyczul jej nastrój i zachowywał
się wyjątkowo źle. W końcu jednak poszedł spać, jak zwykle po
obiedzie.
W zasadzie mogła pójść w jego ślady, ale nie pozwalało jej ogólne
zdenerwowanie. Wciąż czekała na Gavina, a on się nie pojawiał.
Tak, wszystko musi być dobrze.
Nie jest już przecież naiwną i niedojrzałą uczuciowo dziewczyną,
która przyjechała do Kolorado po długim pobycie na Wschodnim
Wybrzeżu.
Nie jest też młodą żoną, wpatrzoną w męża jak w obrazek i
przekonaną, że miłość zdoła pokonać wszelkie, nawet największe,
przeszkody.
Trzy lata zrobiły swoje. Wyszła cało z gruzowiska, w które
obróciło się jej życie. Nauczyła się cenić siebie i swoje umiejętności.
Potrafiła stworzyć dom dla siebie i swego dziecka. Jednak, co
najważniejsze, nauczyła się pokonywać trudności. I to nie siłą
uczucia, ale ciężką pracą i uporem.
Stała się w pełni dojrzałą kobietą.
Weszła do domu, zdegustowana nieco własnym zachowaniem. W
dużym pokoju zastała Sama, który po wcześniejszych breweriach
bawił się teraz grzecznie jak aniołek drewnianą kolejką. Powinna
przyzwyczaić się już do tego, że kiedy spotyka ją po dłuższym
niewidzeniu, zawsze początkowo jest zaborczy, a potem mu to
przechodzi.
To właśnie jemu zawdzięcza fakt, że dojrzała. To Sam był
motorem jej życia. O nim myślała w trudnych chwilach. Dla niego się
poświęcała. Jego dobro miała przede wszystkim na względzie.
Westchnęła ponownie, myśląc o Gavinie, i raz jeszcze powtórzyła
w duchu, że robi dobrze.
Po cichu liczyła trochę na to, że Gavin szybko się znudzi rolą ojca.
Zawsze był pełen energii. Pewnie zmęczą go spacery i ciągłe pytania
o to, dlaczego ptaki latają, a ludzie nie i dlaczego drzewa są takie
SR
38
duże.
Zachowanie męża przypominało jej jego inne szlachetne i
romantyczne odruchy. Szara rzeczywistość powodowała zwykle, że
zapominał o dokarmianiu ptaków lub pomocy przy remoncie u
staruszków z sąsiedztwa. Cieszyły go same pomysły, a nie ich
realizacja. Dlatego teraz miała podstawy, by sądzić, że wkrótce
nacieszy się ich obecnością i odejdzie. Ciekawe tylko, czy wytrzyma
miesiąc, czy może jedynie dwa tygodnie?
W tym czasie będą się oczywiście rzadko spotykać. On będzie
pracował w dzień, a ona w nocy. A Sam rzeczywiście na tym
skorzysta. Nie będzie musiała go oddawać do niani. Będzie zasypiał i
budził się w swoim łóżeczku. A przy okazji da w kość tak cudownie
odnalezionemu tatusiowi!
Annie uśmiechnęła się na myśl o tym.
A potem nagle uśmiech zniknął z jej twarzy. Usłyszała hałas
silnika na ich rzadko uczęszczanej ulicy. Odgłosy narastały. Annie
narzuciła na ramiona rozpinany sweter i wyszła przed dom.
Nie pomyliła się. Gavin zatrzymał swoją ciężarówkę przy
krawężniku i wyskoczył z szoferki. Samochód służył mu pewnie do
pracy, a teraz zmieścił pod plandeką cały swój dobytek.
Annie stała na ganku. Nie zamierzała do niego wychodzić.
- Mogę wejść? - spytał, widząc ją przed sobą.
Pewność siebie, którą prezentował rano, jakoś go opuściła.
Spojrzała na niego i nagle powróciły do niej wspomnienia. Gdzieś z
głębin czasu dotarł do niej głos:
- Annie, patrz na mnie. Jak wspaniale... Nie, koniec! Dosyć!
- Wejdź - powiedziała, chcąc się trochę przesunąć, żeby zrobić
mu przejście.
W tym momencie pojawił się Sam. Spojrzał niepewnie na
nieznajomego, a następnie złapał ją za nogę.
- Mama? Kto to?
Mimo iż drżała, postarała się, żeby jej głos zabrzmiał spokojnie i
stanowczo:
- Nie bój się, Sam. To twój tata.
SR
39
Gavin spojrzał na nią ze zdziwieniem. Czego się spodziewał? Że
będzie kłamać albo że nic nie powie?
Annie położyła dłoń na główce syna i pogłaskała go delikatnie.
- Pamiętasz, mówiłam ci o nim wcześniej. I o tym, że będzie z
nami przez jakiś czas mieszkał.
Sam skinął głową. Gavin przykucnął, żeby być bliżej niego.
- Cześć, Sam. Jak się miewasz?
Głos Gavina brzmiał obco i niezbyt pewnie. Chyba po raz pierwszy
widziała go tak zdenerwowanym.
- Dobzie - padła odpowiedź.
- To fajnie. Pamiętasz mnie ze sklepu?
Chłopiec pokręcił głową.
- Nie.
Gavin zamyślił się na chwilę.
- A teraz?
Ku zaskoczeniu Annie zrobił jakąś niesamowitą minę i pokazał
Samowi język. Nawet nie sądziła, że potrafi uczynić coś takiego.
Twarz Sama rozjaśniła się. Chłopiec skinął głową.
- Mozie - powiedział.
Słowo „może" znaczyło w jego wypadku „tak". Ostatnio zwrócił na
nie uwagę i zachwyciły go ukryte w nim możliwości. Dlatego używał
go i nadużywał przy lada okazji.
Gavin schował język i wyprostował się. Unikał jednak wzroku
Annie.
- To dobrze - powiedział.
Cieszyło ją to, że nie próbuje seplenić, zwracając się do chłopca.
Wielu dorosłym wydawało się, że będą w ten sposób bardziej
zrozumiali dla dzieci, a może zresztą nic im się nie wydawało i robili
to z głupoty.
- Wiesz, coś ci przyniosłem - dodał po chwili Gavin.
Zesztywniała. Znowu stała się wyczulona na każdy gest męża. Ojciec
zwykle dawał jej drogie prezenty, kiedy zapominał o jej imieninach
albo musiał odwołać wspólny wyjazd. Były one czymś w rodzaju
łapówki, którą przyjmowała nieświadoma jej znaczenia.
SR
40
Gavin sięgnął do torby i wyjął... lody. Twarz Sama rozjaśniła się w
uśmiechu. Uwielbiał lody. Wszelkie ich odmiany. Te były w rożku z
pajacykiem i różowym szlaczkiem.
- Aa lodi! - zachwycił się Sam.
Zapomniał zupełnie o swojej nieśmiałości i przysunął się bliżej
Gavina. Wyciągnął nawet rączkę, ale cofnął ją i spojrzał na Annie.
- Dobzie, mama? - spytał, patrząc jej przenikliwie w oczy.
Nie, to nie była droga łapówka. Po prostu lody za półtora dolara.
Genialnie proste! W końcu który dwulatek nie lubi lodów?!
Annie poczuła, że grunt jej się usuwa spod nóg. Jednocześnie
starała się robić dobrą minę do złej gry. To na użytek Sama. Głos jej
nawet nie drgnął, kiedy oznajmiła:
- Dobrze, kochanie. Ale będziesz musiał je zjeść w wysokim
krześle.
Spojrzała na lody. Już się trochę podtopiły. Sam skinął głową tak
zamaszyście, że jego jasne włoski opadły na czoło. Szybko też
pobiegł do kuchni.
- Pozwól, że je wezmę - powiedziała Annie, wciąż jeszcze
panując nad sobą. - Dam je Samowi, a ty tymczasem się rozpakuj.
Pospieszyła do kuchni, czując zimny strumyczek na dłoni. Sam
starał się wyciągnąć krzesło z rogu za lodówką. Położyła lody w
papierku na talerzyku i pomogła mu. Teraz z kolei musiała znowu
zająć się lodami.
- Do góly! Do góly! - krzyczał Sam.
- Zaraz, kochanie. Przecież widzisz, co robię. Gavin był tu
zaledwie pięć minut, ale nic nie wyglądało tak, jak to sobie wcześniej
obmyśliła. Chciało jej się krzyczeć albo lepiej zamknąć w ciemnym
pokoju i wypłakać się do woli.
- Zaraz ci pomogę, synu.
Gavin przyszedł tu za nimi! Chwycił Sama, który wcale się nie
opierał, i posadził na wysokim krześle.
Annie udawała, że tego nie widzi. Pochyliła się nad lodami i
starała się oddzielić papierek od roztopionej masy. Zdziwiło ją to, że
Gavin tak bez wysiłku podniósł Sama. Ją męczyło to zwykle o wiele
SR
41
bardziej.
Sam chyba też był zdziwiony. Uśmiechnął się do Gavina i na jego
twarzy pojawiły się te same dołki co na twarzy ojca. Gavin mrugnął
do niego.
- Chcesz jeszcze? Malec pokręcił głową.
- Nie. Telaz lodi, plosię.
- Lody? - powtórzył Gavin. - Zaraz.
Annie wciąż męczyła się z papierkiem. Gavin odsunął ją delikatnie
od talerzyka. Jednym ruchem zdjął papierek, nie brudząc się przy
tym specjalnie, a następnie postawił talerzyk przed Samem na
maleńkim stoliku.
- Może damy mu jakąś łyżeczkę - zwrócił się do Annie Gavin.
Spojrzała na swoje wybrudzone ręce, a następnie na niego.
- Lepiej powiedz, gdzie jest.
- W tej szufladzie. - Wskazała odpowiednie miejsce. Sam
zanurzył dwa palce w lodowej masie, a następnie
je oblizał. Wyraz błogości pojawił się na jego twarzy.
- Pycha - powiedział, oblizawszy palce do czysta. Gavin podał
mu łyżeczkę. Annie spojrzała na nich
i przeraziła się tego, co ją czeka. Czy rzeczywiście myślała, że
wszystko będzie dobrze?
Nie, to niemożliwe. Teraz widać, że wszystko ułoży się jak
najgorzej.
SR
42
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego ranka obudziły go jakieś szmery. Przez moment nie
wiedział, gdzie jest, ale wkrótce zobaczył światło na suficie i zasłonki
w pokoju gościnnym Annie. To pewnie ona krzątała się w kuchni.
Gavin spojrzał w bok i zobaczył kanapę, z której zapewne stoczył
się w nocy. Teraz leżał na dywanie przykryty do pasa śpiworem.
Usłyszał szum wody w kuchni i szczęk patelni. Natychmiast
poczuł ssanie w żołądku i pomyślał o śniadaniu. Po nocy spędzonej
na podłodze trochę bolały go kości. Mimo to czuł się nieźle. Odzyskał
przecież syna, który okazał się naprawdę wspaniałym dzieciakiem. A
Annie? No cóż, będzie ją musiał jakoś znosić. Miał nadzieję, że uda im
się wypracować model pokojowego współistnienia.
Szmery powtórzyły się znowu. Tym razem zupełnie blisko. I nie
wyglądało na to, żeby wywołała je Annie, ponieważ przypominały
odgłos towarzyszący wleczeniu czegoś ciężkiego po podłodze. Co
mogła wlec Annie oprócz jego trupa? A jak mu się wydawało, wciąż
jeszcze był żywy.
Zerknął w stronę drzwi. Instynkt nie zawiódł go i tym razem. Do
pokoju wkroczyły jego buty z doczepionym do nich Samem. Trudno
to było inaczej opisać. Ubrany w niebieską piżamę chłopiec zdołał
jakoś wciągnąć na nogi jego wielkie, kowbojskie buty, ale teraz
wydawał się ich niewolnikiem. Tak jakby szedł na szczudłach, nie
bardzo wiedząc, jak to się robi.
Bojąc się, że gwałtowny ruch może przestraszyć chłopca, Gavin
przeciągnął się, ziewnął i dopiero wtedy uniósł nieco głowę.
- Cześć, Samuelu - powiedział.
Nawet tego było Samowi za dużo. Malec wyraźnie się stropił i
chciał się wycofać, ale buty trzymały go w miejscu. Zachwiał się na
nogach, ale zdołał utrzymać równowagę.
Gavin musiał się powstrzymywać, żeby nie pospieszyć mu z
pomocą.
Sam opanował strach i spojrzał na niego z zaciekawieniem.
SR
43
Następnie zerknął na swoje stopy i pewnie dopiero teraz skojarzył
Gavina ze swoim nowym obuwiem.
- Spałeś?
Gavin skinął głową.
- Jasne.
- Ale już nie będzieś?
Teraz przyszedł czas na dalsze działania. Gavin usiadł opierając
się o kanapę i zaczął rozcierać zdrętwiały kark.
- Nie, nie będę.
Chłopiec wyraźnie się uspokoił. Widocznie przekonał go sposób
bycia Gavina.
- Chodzie - powiedział po chwili, robiąc kolejne kroki. Znowu
się zachwiał, ale i tym razem udało mu się utrzymać równowagę.
- Chodzie w wielkich butach - dodał, na wypadek gdyby Gavin
tego nie zauważył.
- Tak, widzę.
Sam niby to krążył po pokoju, ale coraz bardziej zbliżał się do
kanapy. Gavin starał się nie wykonywać żadnych gwałtownych
ruchów. Odsunął tylko śpiwór, ale w dalszym ciągu siedział tam,
gdzie poprzednio.
Po chwili Sam zatrzymał się tuż przed nim i spojrzał wyraźnie
zdziwiony na jego owłosiony tors i linię ciemnych włosków
biegnących w dół brzucha. Następnie przeniósł wzrok na jego twarz.
- Maś tu bludne - powiedział, dotykając policzka.
- To nie brud. To baki.
- Boki? - powtórzył zdziwiony Sam i bezwiednie dotknął
swojego boku.
Gavin pokręcił głową.
- Nie, baki. Takie włoski. Jak chcesz, możesz ich dotknąć - dodał
po chwili Gavin.
Przez moment ciekawość walczyła w chłopcu ze strachem. Łatwo
jednak było przewidzieć, co zwycięży. Po chwili Sam pokonał
dystans dzielący go od ojca i wyciągnął rękę. Nie dosięgnął jednak
jego baków, ale dotknął policzka.
SR
44
- Aj! - krzyknął bardziej ze zdziwienia niż z bólu. - Cio to?
- Broda.
Sam zbliżył się, żeby jeszcze raz dotknąć tego dziwu. W tym
momencie w drzwiach stanęła wyraźnie zaniepokojona Annie.
- Sam, co robisz? - spytała. - Szukałam cię w sypialni.
- Tata ma kolce na buzi! - pochwalił się swym odkryciem Sam. -
Popać!
Tata! To słowo rozbrzmiewało echem w głowie Gavina. Sam po
raz pierwszy nazwał go ojcem. Nie przeszkadzała mu nawet kwaśna
mina Annie.
Tymczasem Annie spojrzała na niego i pokraśniała. Gavin
zupełnie zapomniał, że nie ma na sobie nic oprócz bokserskich
spodenek.
- Przepraszam - powiedziała, odwracając wzrok. - Mówiłam mu,
żeby cię nie budził.
- Nie ma o czym mówić - stwierdził Gavin i zamilkł.
Nagle powróciły do niego wspomnienia. Przypomniał sobie, jak po
raz pierwszy zobaczył Annie na lotnisku w Denver.
Stała sama i wyglądała naprawdę wspaniale. Prosty różowy
kostium pozwalał docenić doskonałość jej ciała, a rumieniec niósł ze
sobą cudowne obietnice. Gavin od razu się w niej zakochał, chociaż i
tak był już zadurzony w dziewczynie ze zdjęć zdobiących biuro
starego Maxa.
Gavin wyjaśnił, że przyjechał po nią zamiast Maxa, i powiedział,
jak się nazywa. Rumieńce na twarzy dziewczyny stały się żywsze,
kiedy wyciągnęła do niego rękę. Coś dziwnego pojawiło się w jej
oczach. Właśnie wtedy odkrył, że ma u niej szanse.
To odkrycie zelektryzowało go. Uważał na każdy gest, każde
spojrzenie. Nie uszło jego uwagi to, że zadrżała, kiedy pomagał jej
wsiąść do samochodu. Świadomie zaproponował jej miejsce obok
siebie, a ona nie zaprotestowała. Przez cała drogę czuł jej zapach.
Kątem oka podziwiał jej profil. To właśnie wtedy zapragnął ją
posiąść jak najszybciej.
Spojrzał na kobietę, która wciąż stała w drzwiach. Chociaż
SR
45
wmawiał sobie, że jest zmęczona i nieatrakcyjna, i tak wiedział, że to
bzdura. Nawet w zwykłej koszulce i wypłowiałych dżinsach
prezentowała się wspaniale. Taka już była. Zawsze młoda i piękna. I
kto by przypuszczał, że może być czyjąć matką?
No cóż, był ktoś taki.
- Mama, duzie buty! - Sam wskazał na swoje nowe obuwie.
Annie skinęła głową, ale się nie uśmiechnęła.
- Dobrze, kochanie. Ale musisz pamiętać, co ustaliliśmy. Nie
możesz brać bez pytania cudzych rzeczy.
Gavin aż żachnął się na taką małostkowość. Twarzyczka Sama
stała się nagle smutna. Gavin pomyślał, że jest to już świadomy atak
na to, co zaczęło się dziać między nim a synem i chrząknął głośno.
- Hm, pozwoliłem mu.
Annie spojrzała na niego groźnie.
- Nic podobnego! - powiedziała, a Gavin natychmiast się skulił.
Nigdy jej takiej nie widział. Co się, do licha, stało?
Następnie Annie zwróciła się do syna:
- Zdejmij teraz te buty i idź umyć ręce przed śniadaniem. A
następnym razem proszę pytać.
Chłopiec skinął głową. Usiadł na podłodze i zaczął zdejmować
buty. Mimo wszystko nie wyglądał na obrażonego.
- Tata teź? - spytał w pewnym momencie i Gavin domyślił się, że
chodzi o śniadanie.
Annie wahała się, ale tylko przez chwilę.
- Oczywiście.
Sam uśmiechnął się wyraźnie zadowolony i zdjął drugi but.
Następnie poderwał się z podłogi i chciał biec do łazienki.
Powstrzymał go jednak karcący wzrok matki. W końcu wziął buty,
dosyć ciężkie jak na jego mizerne siły, i powlókł je na poprzednie
miejsce.
Annie wyszła do kuchni, a Sam wrócił z przedpokoju i spojrzał na
Gavina siedzącego wciąż w tej samej pozycji.
- Choć, jestem głodny - powiedział. Gavin wskazał głową drzwi
do łazienki.
SR
46
- Idź pierwszy. Ja zaraz przyjdę.
Nie trzeba było dalszej zachęty. Sam szybko uwinął się z myciem
rąk i pospieszył do kuchni.
Gavin wstał i przeszedł do łazienki. Jego myśli błądziły wokół
Annie. Możliwe, że nie zmieniła się fizycznie, natomiast jeśli chodzi o
osobowość, była kimś zupełnie nowym. Osoba, z którą się ożenił,
była miła i ciepła, a matka Sama prezentowała typ zimnej i
wyrachowanej belferki, której zależy głównie na tym, żeby w klasie
był porządek i żeby nikt jej nie przeszkadzał.
Gavin zaczynał się jej bać. Ale nie Sam, którego zastał w kuchni.
Chłopiec siedział na wysokim krześle i coś szczebiotał do matki,
zapominając o awanturze, którą mu dzisiaj urządziła.
Gavin zatrzymał się w drzwiach. W tak małej kuchni nie było dla
niego miejsca. Czuł się tu trochę jak słoń w składzie porcelany.
- Możesz usiąść tutaj - Annie wskazała mu krzesło po lewej
stronie stołu.
Sam zaczął machać nogami, ale został szybko skarcony przez
matkę.
- Jemy samleśniki - wyjaśnił Sam, wskazując talerz. - Takie na
„s".
Gavin spojrzał we wskazanym kierunku i stwierdził ze
zdziwieniem, że syn nie fantazjuje. Naleśniki rzeczywiście miały
kształt nieco pękatego „s". Gavin chciał o to zapytać Annie, ale była
zajęta przy kuchence.
Poczuł się dumny z tego, że jego dziecko zna już co najmniej jedną
literę alfabetu.
- No, nieźle - pochwalił go Gavin. - A znasz jakieś słowa na „s"?
Sam skinął głową i zaczął wyliczać, zmiękczając nieco twardą
głoskę:
- Sam. Sel. Sylop. - Tu pewnie przypomniała mu się jakaś
choroba. Następnie zerknął na matkę i dodał radośnie. - I słonećko.
Annie spojrzała na niego z czułością. Odstawiła patelnię i
pogłaskała go po główce.
- Tak, jesteś prawdziwym, małym słoneczkiem. Gavin znowu
SR
47
poczuł ssanie w żołądku, ale tym razem nie był to głód.
Oprócz naleśników na stole znajdowały się sery, wędliny i
pieczywo. Gavin sięgnął ostentacyjnie po kromkę chleba i
margarynę.
- W przyszłości możesz korzystać z moich butów, kiedy
zechcesz - zwrócił się do Sama.
Chłopiec skinął głową, ale jakiś cień pojawił się w oczach Annie.
Gavin starał się nie zwracać na to uwagi. Udawał pochłoniętego
jedzeniem.
- Skońciłem - oznajmił w końcu malec, nieświadomy napięcia
między rodzicami.
Annie podniosła głowę. Chyba po raz pierwszy od pięciu minut.
- Tak szybko? - zdziwiła się. Chłopiec skinął głową.
- Taa...
- Może się czegoś napijesz?
- Nie, mama. Chcie filmy, dobzie?
Annie wahała się przez chwilę, a następnie uniosła blacik
wysokiego krzesła i wypuściła Sama. Chłopiec natychmiast chciał
biec do pokoju.
- Zaczekaj, muszę cię jeszcze wyczyścić.
Otrzepała jego ubranko z okruchów, umyła chłopcu buzię i
przeciągnęła gąbką po lekko zabrudzonym z przodu sweterku. Sam
aż rwał się do pokoju.
- Mogę filmy? - dopytywał się.
- Tak, ale nie za długo. Zaczekaj chwilę, zaraz ci włączę
telewizor.
Malec pokręcił głową.
- Nie, ja sam - powiedział, a następnie dodał, zaglądając jej w
oczy. - Plosie.
Słowo „proszę" zabrzmiało miękko, trochę po dziecinnemu, ale,
mimo „i", miało już w sobie dźwięk właściwy późniejszemu wiekowi.
Gavin zauważył, że Sam często mówił sepleniąc, ale kiedy na czymś
mu szczególnie zależało, bardzo się starał mówić poprawniej.
Pewnie wyczuwał, że spotka go za to nagroda.
SR
48
Tym razem też się nie zawiódł. Annie zastanawiała się przez
chwilę, a w końcu skinęła głową.
- Dobrze.
Uszczęśliwiony Sam pobiegł do pokoju. Po chwili zaczęły dobiegać
stamtąd dźwięki towarzyszące emisji „Królika Bugsa".
- Hej, Sam! - krzyknęła Annie.
- Taa?
- Troszkę ciszej!
- Dobzie!
Usłyszeli straszliwy hałas, kiedy to dźwięk narastał, ale po chwili
Sam zaczął posłusznie ściszać telewizor, tak że głos prawie zanikł.
Annie znowu się zapomniała i uśmiechnęła się z czułością.
- Może być głośniej, kochanie.
Po dalszych manipulacjach Samowi udało się w końcu ustawić
właściwy poziom dźwięku. Wrócili do śniadania, a właściwie Gavin
wrócił, ponieważ Annie prawie nie tknęła jedzenia.
W końcu wstała od stołu i zaczęła zbierać naczynia.
- Zajmę się zmywaniem - powiedziała.
Pomyślał, że mogłaby jednak coś zjeść. Nic by się nie stało, gdyby
przytyła parę kilogramów. Zwłaszcza że naleśniki na słodko były
naprawdę doskonałe. Jednak po chwili musiał sobie przypomnieć, że
to nie jego sprawa. Jemu chodziło przede wszystkim o Sama i na nim
musi się skupić. A chłopiec nie wyglądał na zabiedzonego, to fakt.
Gavin wstał od stołu. Annie spojrzała na niego z niechęcią. Przez
moment wyglądała tak, jakby chciała zacząć rozmowę, ale potem
zrezygnowała.
Gavin westchnął.
- Posłuchaj, jeśli chodzi ci o to głupstwo z butami, to...
- Głupstwo?! Ty to nazywasz głupstwem?! - nie pozwoliła mu
skończyć.
Wzruszył ramionami. O co jej chodzi?! Przecież uzgadniali, że
będą się porozumiewać w kwestiach wychowawczych, a buty
przecież do nich nie należą.
- A jak inaczej?
SR
49
Annie spojrzała na niego raz jeszcze. Niemal dostrzegł iskry, które
sypnęły jej się z oczu. Nawet nie podejrzewał, że może być na kogoś
taka zła.
- Dobrze, to może powiesz, co stanie się, kiedy Sam wyjdzie w
tych butach na schody?
Gavin patrzył na nią w milczeniu. Dopiero teraz zaczął się
domyślać, o co jej chodzi.
- Nie chcesz? To ja ci powiem! Złamie sobie albo rękę, albo
nogę! - Wzięła głębszy oddech. - Czy pomyślałeś o tym, kiedy
pozwoliłeś mu z nich korzystać bez naszej wiedzy?
Pytonie było retoryczne. Oczywiście nie pomyślał, chociaż widział
zmagania Sama z butami na równej podłodze. Poczuł, że krew
uderza mu do twarzy. Niestety, Annie miała rację.
Mimo to trudno mu było przyznać się do błędu. Widząc, że Annie
zabrała się do zmywania, wziął ścierkę.
- Dobrze, porozmawiam z nim. - To było jedyne, na co go było
stać.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Naprawdę?
- Mhm. - Skinął głową.
Annie znowu odwróciła się do zlewu.
- Świetnie. Dziękuję.
Niemal się o nią otarł, sięgając po sztućce leżące na suszarce. Z
trudem opanował chęć, żeby ją objąć i przytulić. Co się z nim, u licha,
dzieje?!
Annie też pewnie poczuła się dziwnie, ponieważ kiedy się znowu
odezwała, jej głos nie brzmiał naturalnie:
- Mam dzisiaj parę spraw do załatwienia - powiedziała,
stawiając kolejne mokre talerze na stole. Tak, żeby nie musiał brać
ich z suszarki.
- Jakich spraw? - spytał rzeczowym tonem.
- Po pierwsze, muszę się wybrać do pralni.
- Nie masz pralki? - zdziwił się.
- Gdybym miała, to bym nie musiała jeździć do pralni -
SR
50
powiedziała tak, jakby tłumaczyła coś małemu chłopcu.
Właśnie myła patelnię i jej dłonie zabrudziły się sadzą. Jej dłonie.
Annie miała długie i delikatne palce jak pianistka. Albo osoba, która
układa kwiaty.
- A po drugie?
- Och, to drobiazg - odparła z machnięciem ręki. - Nie ma o czym
mówić.
- Chcesz zabrać Sama?
- Tak. Zawsze ze mną jeździ - dodała tonem wyjaśnienia. - Lubi
patrzeć na wielkie bębny pralek. I oboje uwielbiamy zapach mokrej
bielizny.
- Kiedy wrócicie? Wzruszyła ramionami.
- Za parę godzin.
Gavin skinął głową. Nareszcie przejrzał jej zamiary. Będzie
godzinami włóczyć Sama po różnych miejscach, tylko po to, żeby nie
mógł zaprzyjaźnić się z chłopcem. A kiedy wrócą, Sam już będzie
zmęczony i pewnie pójdzie spać. Gavin kończył wycieranie z taką
siłą, że pewnie by rozgniótł naczynie, gdyby nie był to kubek o
grubych ściankach i bez uszka.
- Wiesz co? - powiedział, patrząc na nią. - Za chwilę będę
gotowy.
Nagle zesztywniała. Tak, jak się tego spodziewał.
- Jeśli rzeczy do prania są gotowe, zaniosę je do samochodu -
dodał po chwili.
Odetchnęła z ulgą.
- Aa, dziękuję ci bardzo. Nie przywykłam do takich luksusów.
Z kolei on wzruszył ramionami.
- Nie ma o czym mówić.
Nie sądził, żeby była tak wdzięczna, kiedy oznajmi, że chce z nimi
jechać. Może nawet będzie zła. Jednak Gavin stwierdził, że musi
zacząć się do tego przyzwyczajać.
Upewniwszy się, że na jej twarzy nie odzwierciedlają się żadne
uczucia, Annie zaczęła wrzucać kolejne ubrania do wielkiego bębna.
Gavin stał oparty o pralkę i spoglądał na nią wyczekująco.
SR
51
- I co? Co teraz?! - zapytał podnosząc głos, żeby przekrzyczeć
pracujące maszyny.
Oczywiście zupełnie go to nie interesowało. Cieszył się tylko, że ją
przechytrzył, decydując się w ostatniej chwili na wspólny wyjazd.
Annie skończyła ładowanie pralki i uruchomiła ją, upewniwszy
się, że wsypała uprzednio proszek do pojemniczka. W tych
okolicznościach nietrudno było o czymś zapomnieć. Gavin znów na
nią spojrzał.
- I co dalej?!
Annie przełknęła ślinę, czując, że ma ściśnięte gardło. Dobrze, że
hałas pozwalał jej maskować ton głosu.
- Tutaj obok jest mały park - powiedziała z ociąganiem. - Tam
zwykle czekamy, aż rzeczy się upiorą.
To było jej ulubione miejsce. Zaczęła tu przychodzić, kiedy Sam
miał zaledwie parę miesięcy. Nie miała ochoty na zabieranie tam
Gavina, ale z drugiej strony nie mogli też spędzić całego
przedpołudnia w pralni.
Jej brak entuzjazmu po prostu rzucał się w oczy. Mimo to Gavin
skinął głową.
- To wspaniale.
W tym momencie pojawił się Sam, który do tej pory poszukiwał
psa należącego do właściciela pralni. Pies nazywał się Cosmo i był
wielką miłością chłopca. Sam mógł na niego tylko patrzeć, ale Annie
pozwalała mu też czasami bawić się ze zwierzęciem. Zwłaszcza że
Cosmo był łagodny i sam łasił się do chłopca.
- Spokojnie, kochanie - powiedziała, chwytając Sama. - Nie za
szybko.
Ku jej przerażeniu, Gavin wziął syna z jej rąk i posadził go sobie na
ramieniu. Zaczął też podskakiwać, jakby był prawdziwym kucykiem.
- No i co, Sam? Jedziemy do parku?
Chłopiec nie wyglądał na zadowolonego. Chciał przecież spotkać
się z przyjacielem.
- Nie, chcie na dół! Do Cośma!
Gavin postawił Sama na podłodze. Zastanawiał się przez chwilę, a
SR
52
następnie na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Wiesz co, może spytamy, czy Cosmo może iść z nami do parku?
Oczywiście... - Gavin zerknął w stronę Annie.
- Oczywiście, jeżeli mama pozwoli.
Ich oczy znowu się spotkały. Zauważyła jednak, że Ga-vin chce
tym razem naprawdę wiedzieć, co ona o tym myśli. Postanowiła
nagrodzić go za to, że się stara. Poza tym widać było, że Sam aż pali
się do tego pomysłu.
Skinęła głową.
- Zgadzam się, tylko musisz spytać jeszcze pana Benedetto.
- No to chodźmy - powiedział Gavin, biorąc syna za rękę.
Poszli szukać właściciela psa. Annie została sama. Stała w pralni,
nie bardzo wiedząc, co dalej. Nie chodziło jej oczywiście o to, gdzie
iść i co robić. Myślała o Samie i Gavinie.
Czuła się zaskoczona zachowaniem męża. Nie przypuszczała, że
okaże tyle zainteresowania synem, którego przecież zobaczył po raz
pierwszy zaledwie tydzień temu. A jeśli jej rachuby zawiodą? Jeżeli
okaże się, że Gavina nie znudzi nowa zabawka?
Zdziwiło ją również to, że Gavin przyznał się do błędu. Mężczyzna,
którego poślubiła, nigdy by nie zrobił czegoś takiego. A przede
wszystkim w ogóle by jej nie słuchał, przekonany o wyższości
własnych racji.
Gavin się zmienił. Musi się z tym pogodzić. Tylko czy to lepiej, czy
gorzej? I z jakiego punktu widzenia? Na pewno lepiej, wziąwszy pod
uwagę to, że będą musieli mieszkać razem przez jakiś czas. Ale z
kolei, gdyby się nie zmienił, na pewno wytrzymałby z nimi znacznie
krócej. Albo w ogóle się nie wprowadzał.
Zamyśliła się tak głęboko, że nawet nie spostrzegła, kiedy
panowie znowu się przy niej zjawili. Towarzyszył im rozbrykany
„wielorasowiec" na smyczy i w kagańcu.
- Idziemy, idziemy! - krzyknął rozpromieniony Sam, który
podbiegł do niej i zaczął ją ciągnąć za rękaw.
Gavin z psem zostali przy drzwiach. Cosmo wyglądał na
zadowolonego. Zaakceptował Gavina i teraz tańczył wokół niego,
SR
53
domagając się pieszczot.
Annie spojrzała z niechęcią na Cosma. Głupie zwierzę, pomyślała.
Bezwiednie poszła za Samem ciągnącym ją do drzwi. Wyszli z
pralni. Mieli do dyspozycji ponad dwie godziny i piękną pogodę.
Park zajmował przestrzeń między jedynym w Mountainview
kinem a biblioteką publiczną. Był mały, ale zadbany i ogrodzony
żelaznym płotem. Trawniki wprost lśniły świeżą zielenią, a na
grządkach przy ławeczkach pojawiły się już wiosenne kwiaty.
Przeszli do rogu, w którym znajdował się plac zabaw. Sam lubił
zwłaszcza tutejszą drewnianą huśtawkę i zamek, na który można się
było wspinać.
Gdy tylko się tam znaleźli, Sam pobiegł w stronę zamku, a
spuszczony ze smyczy Cosmo pomknął za nim. Gavin spojrzał
najpierw na Annie, a potem na pozostałą dwójkę.
- Pobiegnę za Samem - powiedział. - Trzeba na niego uważać.
Annie wiedziała, że to tylko wymówka. Sam przychodził tu często
i nic się nie powinno mu stać. Pod warunkiem, że ktoś duży a głupi
nie zechce go wsadzić na wysoką wieżę zamku.
Annie obserwowała przez chwilę całą trójkę, a następnie
przysiadła na pobliskiej ławce. Była zmęczona. W nocy nie spała ze
zrozumiałych powodów, a miała za sobą cały tydzień ciężkiej pracy.
Trochę pomogło to, że dzień był wyjątkowo piękny. Na niebie
prawie nie było chmur, a ptaki, które masowo zlatywały się do
parku, gwarzyły o czymś przez cały czas. W dali widniały Góry
Skaliste w całym swoim majestacie i pięknie. Nie zawsze można je
było podziwiać. W pochmurne dni chowały się za zasłoną mgły.
Nareszcie zdołała się odprężyć. Zamknęła oczy, czując, jak spokój
wypełnia jej ciało.
I właśnie wtedy przysiadł się do niej Gavin.
Nawet nie musiała otwierać oczu, żeby stwierdzić, że to on. Po
prostu wiedziała. I znów była gotowa do walki: spięta, ostrożna,
nastawiona na obronę syna.
- Myślałam, że chcesz pilnować Sama - powiedziała, otwierając
oczy.
SR
54
Gavin rozprostował nogi i usiadł wygodnie.
- Powinniśmy omówić parę spraw - stwierdził. Siedział zbyt
blisko. Jego udo opierało się o jej kolano.
Co więcej, czuła zapach wody kolońskiej, przyprawiający ją o coś
w rodzaju oszołomienia. Pewnie dlatego, że mieszał się jeszcze ze
świeżym wiosennym powietrzem.
- Na przykład: jakich? - rzuciła leniwie, starając się zamaskować
to, jak się czuje.
- Chociażby plan dnia. Przecież pracujemy w różnych
godzinach. Ty w nocy.
- Tak, od szóstej do drugiej - powiedziała, zadowolona, że mogą
gadać o głupstwach. Najbardziej bała się rozmowy na temat Sama.
- Wiem. Powiedział mi ten facet, do którego wczoraj dzwoniłem.
Annie skinęła głową. Zupełnie zapomniała o tym telefonie. W
ogóle wydarzenia ostatnich dni wydawały jej się tak odległe. Jakby
od wczoraj minęło parę lat, a nie zaledwie kilkanaście godzin.
- Dlaczego wybrałaś te godziny? Przecież mogłaś pracować w
dzień? - indagował dalej Gavin.
- W dzień wolałam być z Samem.
Gavin rozmyślał o czymś przez chwilę. Co jakiś czas spoglądał
tylko w stronę Cosma i Sama. Annie była spokojna. Wiedziała, że nic
złego nie powinno się tutaj chłopcu stać.
- Ja kończę pracę o czwartej, najpóźniej o piątej - powiedział w
końcu Gavin. - To znaczy, że będę mógł przejmować opiekę nad
Samem. Musisz pewnie wyjeżdżać z domu około pół do szóstej,
prawda?
Skinęła głową. Nie pomyślała o tym wcześniej. Nie myślała też o
pracy Gavina, chociaż sądząc ze stroju i tej małej ciężarówki, wrócił
do pracy przy budowie. Ostatecznie to umiał robić najlepiej.
- Gdzie pracujesz? - spytała.
- U kumpla z technikum. Jego firma mieści się w Fort Collins, ale
budujemy w całej okolicy.
Milczeli przez chwilę. Tak, to było coś. Znacznie lepsze niż jej
kelnerska praca, którą pewnie wykonywała dobrze, ale bez
SR
55
specjalnej przyjemności.
- A co zrobimy z pieniędzmi? - spytał nagle Gavin.
- To znaczy?
- No, jak będziemy dzielić wydatki?
To pytanie ją zaskoczyło. W ogóle o tym nie myślała. Wszystko
działo się tak szybko, że traktowała Gavina jak nietypowego gościa.
A goście, jak wiadomo, nie płacą.
- W ogóle nie chcę od ciebie pieniędzy.
Spojrzał na nią z ukosa. Nawet nie starał się kryć swojej niechęci.
- Co to ma znaczyć?!
- No cóż, i tak muszę płacić za dom, czy w nim jesteś, czy nie -
powiedziała rzeczowym tonem. - Poza tym sporo oszczędzę na niani.
- Przecież to mój syn, Annie!
- Wobec tego załóż mu książeczkę oszczędnościową czy coś
takiego - podsunęła mu pierwszą propozycję, która przyszła jej do
głowy.
Zastanawiał się chwilę, ważąc w myślach to, co powiedziała.
- To dobry pomysł - stwierdził w końcu. - Tyle że nie ma nic
wspólnego z codziennym życiem. A chciałbym mieć w nim swój
udział.
Skinęła głową.
- Dobrze. Możesz wobec tego opłacić ubezpieczenia -
zaproponowała.
- Ubezpieczenia?
- Wiesz, od następstw nieszczęśliwych wypadków, przed
kradzieżą, na życie i samochodowe - wymieniła wszystkie, jakie jej
przyszły do głowy. Ponieważ i tak nie załatwiła sobie pierwszych
trzech, niewiele by to zmieniło w jej finansowej sytuacji.
Przez chwilę zastanawiał się nad jej propozycją.
- Zgoda, ale pod warunkiem, że będę kupował żywność. Całą
żywność - dodał, widząc jej minę.
- Ale... - usiłowała protestować.
- Żadne „ale". Przecież zjem więcej w ciągu jednego dnia niż ty z
Samem w ciągu tygodnia.
SR
56
Miał rację. Pamiętała jeszcze z dawnych czasów, ile jadł, kiedy
pracował na budowie.
Od placyku dobiegło do nich poszczekiwanie Cosma. Sam wraz z
psem ścigali motyla, który po chwili wzbił się wysoko i zniknął im
sprzed nosa.
Annie przymknęła oczy i skinęła głową. Gavin zobaczył ten gest i
odczytał go właściwie.
- I jeszcze jedno. Znam dobrego mechanika, który zrobi
porządek z twoim samochodem.
Potrząsnęła głową w gwałtownym proteście.
- Dziękuję, mam już mechanika!
Jason, szesnastoletni syn Niny, byłby wniebowzięty, gdyby mógł
to usłyszeć.
Gavin spojrzał na nią z dużą dozą sceptycyzmu.
- Tak? Ciekawe, czy skończył pierwszą klasę technikum? -
mruknął.
Annie powstrzymała jęk podziwu. Spojrzała na niego. Wiedział
czy też udało mu się zgadnąć? Nie, nie domyślił się. To był
przypadek.
Milczeli przez jakiś czas, patrząc na chłopca i psa zajętych
wspólną zabawą. W końcu Gavin chrząknął.
- Co się stało z pieniędzmi Maxa, Annie? - spytał. -Dlaczego
musicie żyć w ten sposób?
Nigdy nie byli sobie bliscy, ale teraz otworzyła się między nimi
prawdziwa przepaść.
- Nie mam pojęcia. Powinieneś wiedzieć lepiej. Przecież to ty
zajmowałeś się interesami! - powiedziała, siląc się na spokój.
- Tak, wiedziałem, ale nie o wszystkim. Max musiał mieć jakieś
prywatne fundusze. Przecież zdawał sobie sprawę, co dzieje się w
firmie.
Westchnęła, zastanawiając się, po co znowu roztrząsać tę sprawę.
- Masz rację. Dostałam pieniądze, za które opłaciłam dłużników,
a także adwokatów i sąd.
- I nic ci nie zostało?
SR
57
- Zostało.
- I co? - Skierował na nią spojrzenie swych niebieskich oczu.
- Resztę oddałam Calvinowi Russertowi.
Gavin cofnął się, jakby uderzony. Calvin był robotnikiem, który
najbardziej ucierpiał z powodu zawalenia się budynku w Pueblo.
- Po co to zrobiłaś? Przecież wszyscy robotnicy byli
ubezpieczeni!
Pokręciła głową.
- W minimalnym zakresie. W umowach było zastrzeżenie, że nie
dotyczy ona przypadków oszustwa i sabotażu, a to przecież było
ewidentne oszustwo. Firma ubezpieczeniowa pokryła tylko koszt
rehabilitacji, więc uznałam, że muszę wyrównać rachunki.
- Ale pieniądze...
- Nic dla mnie nie znaczą - przerwała mu.
- Annie, do diabła! Przecież Sam...
Pokręciła głową.
- Daj spokój, Gavinie. Wolę, żeby wychowywał się w biedzie i
był otoczony miłością niż w bogactwie wśród osób nie mających dla
niego czasu.
Przymknęła oczy. Gavin nie zmienił się, tyle że ona przestała być
jego najcenniejszym trofeum. To, co powiedziała, było również
kamyczkiem wrzuconym do jego ogródka. Ciekawe, czy to zrozumie?
I czy pojmie, że zawsze zależało jej przede wszystkim na nim, a nie
na luksusie, którym ją otaczał?
Nagle znowu usłyszała szczekanie psa. Spojrzała w tamtym
kierunku. Sam wspinał się na huśtawkę z opony, za dużą dla niego, a
Cosmo usiłował mu „pomóc" na swój sposób. Twarz chłopca była
czerwona i pełna rozpaczy. Zrozumiała, że jeśli mu nie pomoże, to
Sam za chwilę wybuchnie płaczem, i zerwała się na równe nogi.
Gavin również to zrobił.
- Pozwolisz, że ja mu pomogę - powiedział, chwytając ją za rękę.
Nie była przygotowana ani na tę prośbę, ani na jego dotyk.
Poczuła, że serce bije jej coraz mocniej, a krew odpływa z twarzy.
- Idź - szepnęła.
SR
58
Puścił ją i podbiegł do syna.
- Hej, Samuelu - powiedział łagodnie - może ci pomóc?
Sam uniósł do góry zaczerwienioną twarzyczkę. Z ochotą przystał
na tę ofertę. Gavin podniósł go do góry bez najmniejszego wysiłku,
czego mu Annie nieustannie zazdrościła, i już chciał go posadzić na
oponie, kiedy coś nagle przyszło mu do głowy.
Postawił chłopca na ziemi.
- Wiesz co, mam pomysł.
Pochylił się i zaczął coś szeptać Samowi na ucho. Chłopiec kiwał
radośnie głową. W końcu, ku jej zdumieniu, Gavin sam zaczął
wchodzić na huśtawkę, tyle że wybrał inną oponę, największą,
pochodzącą zapewne z jakiejś ciężarówki. Sam i Cosmo uwijali się
wokół niego.
Wreszcie Gavin wziął Sama na kolana i zaczęli się razem huśtać.
Serce Annie ścisnęło się z bólu. Nie, nie kochała już Gavina, jak
wielokrotnie to sobie powtarzała, nie mogła jednak przestać
reagować na jego widok. Te dreszcze, brak oddechu, nagłe rumieńce.
Będzie musiała sobie z tym wszystkim w przyszłości poradzić.
SR
59
ROZDZIAŁ PIĄTY
Gavin przyglądał się ze złością szkieletowi klatki schodowej
łączącej parter i pierwsze piętro budynku w Ebersole. Nie
potrzebował poziomnicy ani innych przyrządów, żeby stwierdzić, że
nie jest równa.
Tak to się kończy, kiedy zajmuję się papierkową robotą w Fort
Collins, pomyślał z goryczą.
Przeniósł wzrok na spoconego młodego człowieka o opalonej
twarzy, stojącego tuż przy nim.
- Trzeba to będzie przebudować - stwierdził stanowczo.
- Co takiego? - Lee Courts spojrzał na niego, jakby stracił rozum.
- To, co powiedziałem.
Lee nie należał do najgorszych fachowców, tyle że musiał czuć bat
nad głową. Inaczej pogrążał się w słodkim lenistwie.
- Daj spokój, Gavinie. Inspekcja na pewno to przyjmie. Nie
wszystko musi być zawsze doskonałe.
Gavin pokręcił głową.
- Wystarczy, że ja będę o tym wiedział.
Na myśl o tym, że znów będzie musiał robić to samo, Lee wpadł
we wściekłość. Zbliżył się do niego tak, że Gavin poczuł zapach jego
potu.
- Wiesz co, to może lepiej postaraj się o tym zapomnieć! Od
kiedy Gil wyjechał do Montany, zachowujesz się jak sam Pan Bóg.
Myślisz, że pozjadałeś wszystkie rozumy?!
Gavin wzruszył ramionami.
- Przecież widzę, że ściana jest krzywa. Pod nieobecność Gila ja
jestem szefem i nie będę tolerował fuszerki - zakończył twardo.
- A ja mówię, że wszystko jest w porządku! To przecież drobiazg
- zaperzył się Lee.
- Małe rzeczy się sumują.
- No tak, ty wiesz najlepiej - warknął Lee.
Nagle zapanowała grobowa cisza. Pozostali robotnicy, którzy od
SR
60
jakiegoś czasu przysłuchiwali się rozmowie, przestali nawet udawać,
że pracują, i wstrzymali oddech. Wszyscy wiedzieli, że Gavin wyszedł
zaledwie parę miesięcy temu z więzienia. Znali też sprawę z Pueblo i
wiedzieli, dlaczego tam trafił.
Tylko Gavin zachowywał teraz pełną swobodę.
- Masz rację - stwierdził. - I właśnie dlatego albo poprawisz tę
robotę, albo wylecisz z pracy.
Robotnik skurczył się pod jego wzrokiem. Dopiero teraz dotarło
do niego, co mu grozi.
- No dobra - mruknął. - Ale tylko dlatego, że lubię pracować dla
Gila. U ciebie nigdy bym nie pracował, ty złamasie.
Gavin spojrzał na wrogie twarze robotników, a potem znowu na
Lee. Przez moment zastanawiał się, co robić.
- Dobrze, Lee. Powiedziałeś, co miałeś powiedzieć, więc wracaj
do roboty!
Przez chwilę stali i patrzyli na niego, ale potem wrócili do pracy.
Gavin odetchnął z ulgą. Obrócił się i podjął dalszą inspekcję, nie
zważając na to, że Lee szepcze coś za jego plecami. Część robotników
zabrała się do rozmontowywania schodów.
Przeszedł dalej. Musieli dzisiaj przygotować dom dla dekarzy, a
zostało im zaledwie parę godzin. Później zajmą się instalacją
hydrauliczną, osadzaniem okien, drzwi i tak dalej.
Gavin nie wątpił, że będzie to piękny dom, ale teraz przypominał
on bardziej szkielet jakiejś prehistorycznej bestii niż luksusową
rezydencję. Na wszystko trzeba jednak czasu.
Dom miał być przestronny, jednopiętrowy z dużymi oknami, z
których część wychodziła na Góry Skaliste. Cztery sypialnie
zapewniały wygodę członkom rodziny, a wielka łazienka z
wpuszczaną w podłogę wanną mogła stanowić powód do dumy.
Gavin pomyślał, że sam chciałby mieć taki dom. Co prawda dla
trzech osób było tu trochę za dużo miejsca, ale na przykład we
czwórkę...
Odsunął od siebie te myśli i zajął się bieżącymi sprawami. Zaczął
przeglądać elementy ciesielskie, tropiąc usterki. Na dole odezwała
SR
61
się piła mechaniczna, którą zwykle obsługiwał Lee.
Gavin wiedział, że miał rację i Gil na pewno by go poparł. Jego szef
kładł duży nacisk na jakość pracy, co wiązało się również z
zarobkami załogi. Jednak Gavin musiał też przyznać, że i Lee miał
sporo racji, kwitując go jednym celnym epitetem.
Rzeczywiście był ostatnio spięty i nieprzyjemny. Zachowywał się
trochę jak pies, który czując kolec w łapie i nie mogąc go wyjąć, kąsa
wszystkich dokoła. Sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Próbował
tłumaczyć sobie, że to z powodu upału. Pogoda ustaliła się zaraz po
pamiętnym weekendzie, kiedy to wybrał się z Annie do pralni.
Temperatura dochodziła nawet do trzydziestu stopni i trudno było
pracować w palącym słońcu. Jednak Gavin nie był na tyle głupi, żeby
uważać, iż to jedyny powód jego złego samopoczucia.
Było coś jeszcze.
Po raz pierwszy od wyjścia z więzienia ktoś mu zawierzył i Gavin
uginał się pod ciężarem odpowiedzialności. Nie potrafił sobie z tym
poradzić. Gil uczynił go kierownikiem budowy i wyjechał, a Gavin
został z robotnikami. Bał się. Bał się cholernie. A jednocześnie
bardzo zależało mu na tej robocie. Przede wszystkim z powodu syna.
Syna i żony.
Myśl o Annie spowodowała, że jego usta znowu wykrzywiły się w
nieprzyjemnym grymasie. Spędzili razem dwa weekendy. Ten miał
być trzeci. I wcale go nie cieszył.
Dni powszednie były znacznie lepsze. Oboje zmieniali się przy
Samie jak żołnierze, sprawdzając przy spotkaniach, czy ich zegarki
dobrze chodzą. Widzieli się krótko i wymieniali najważniejsze
informacje na temat syna. To im wystarczało.
Dzielili się też obowiązkami. Annie zajmowała się domem, a on
ogrodem i podwórkiem. Annie sporządzała listy potrzebnych
produktów, a on robił zakupy. Ona przygotowywała śniadania i
obiady, on zajmował się kolacjami. Ona płaciła czynsz, a on
ubezpieczył ich tak dobrze, że nie musieli się nawet obawiać ataku
Marsjan.
Prawdę mówiąc, stanowili zgraną parę. I pewnie byłaby z nich
SR
62
niezła załoga samolotu albo czołgu. Tylko nie małżeństwo.
Nie rozmawiali ze sobą. Nie śmiali się. Nie dotykali. Nie
rozmawiali ani o tym, co myślą, ani o pracy. I, oczywiście, nie kłócili
się, ponieważ w kłótni biorą udział osoby emocjonalnie
zaangażowane w problemy partnera.
Przecież właśnie tego chciałeś, przekonywał siebie Gavin. Bez
skutku.
Zatrzymał się w miejscu, gdzie przeszklone drzwi miały
prowadzić na balkon. Rozciągał się stąd przepiękny widok na góry.
Gavin poczuł, że coś się w nim kurczy i maleje. Że ten widok niszczy
jego małostkowość, a on sam nareszcie wie to z całą pewnością.
Decyzja o przeprowadzce była dziełem chwili. Myślał wtedy tylko
o Samie. Tylko na nim mu zależało. Jednak z czasem zaczęło mu
coraz bardziej zależeć na Annie. Wciąż szukał jej obecności, a kiedy
już się spotykali, był jeszcze bardziej nieszczęśliwy.
Mógł na nią patrzeć, ale nie mógł dotykać.
Właśnie dlatego weekendy były najgorsze. Poruszali się po domu
jak para zupełnie obcych, ugrzecznionych osób. Sam jeszcze tego nie
dostrzegał, ale z czasem domyśli się wszystkiego. Dlatego Gavin
wiedział, że coś jednak musi się zmienić.
Nie wiedział tylko, co.
I to bolało go jeszcze bardziej. Tak, jakby kolec wbijał się coraz
mocniej w jego ciało.
Do domu dotarł półtorej godziny później. Gdyby nie kazał
przebudować klatki schodowej, byłby wcześniej. Wyłączył
klimatyzację i szybko wyskoczył z ciężarówki. W paru susach dotarł
do domu i otworzył drzwi. Od razu usłyszał cienki głosik Sama: - Nie,
nie, nie.
Dźwięk był cichy, ale zawodzący, pełen pretensji i kontrastował z
ciszą domu wypełnioną cykaniem świerszczy w ogrodzie.
Gavin pomyślał, że nigdy wcześniej nie słyszał, żeby Sam płakał.
Dźwięki dobiegały z kuchni. Matka i syn byli tak sobą zajęci, że nie
zauważyli jego przyjazdu.
- Nie, mama, nie mleko. Sioku - szlochał Sam, sepleniąc przy tym
SR
63
jeszcze bardziej.
- Dobrze, kochanie. Nie musisz pić mleka - usłyszał głos Annie. -
Może zrobię ci lemoniady.
Czyżby całe to zamieszanie z powodu soku? I dlaczego Annie
proponuje dziecku lemoniadkę w proszku? Przecież od razu
powiedziała, że Sam nie je hamburgerów ani frytek i nie pije nic poza
mlekiem i sokami.
Gavin przeszedł do kuchni, żeby sprawdzić, co się dzieje. Otworzył
drzwi i natychmiast poczuł się winny temu, co się stało.
Annie trzymała Sama w ramionach, a na środku kuchni widniała
wielka kałuża czerwonego soku. Zapewne katastrofa wydarzyła się
wówczas, kiedy Annie szykowała się do pracy. W tej chwili miała na
sobie tylko białą, rozpiętą bluzeczkę, koronkowy stanik i takie same
majtki.
Gavin poczuł, że robi mu się gorąco.
- Przepraszam - bąknął, wchodząc do kuchni. Od razu sięgnął po
szmatę.
Annie pokręciła głową. Mimo że było już późno, nie wypuściła
malca z ramion.
- To nie twoja wina. Sam jest dzisiaj nieswój - powiedziała. -
Zdaje się, że wyrzyna mu się ostatni ząb. Poza tym niewiele spał.
Przez ten upał - westchnęła na koniec.
Jeśli Sam nie spał, znaczyło to, że ona również nie spała. Zresztą
było to widać na jej wciąż pięknej, lecz zmęczonej twarzy.
- Zlobiłem bum, tata! - pochwalił się Sam. - Bum z soku. Annie
odwróciła oczy, ale przez moment dostrzegł
w nich iskierki rozbawienia. Pewnie bała się, że zaraz wybuchnie
śmiechem, a nie chciała tego robić przy synu.
Do licha, dlaczego musiała być taką dobrą matką?! Oczywiście
chciał jak najlepiej dla swojego syna, ale gdyby nie to, wypadłby
znacznie lepiej przed Samem.
Zanim zabrał się do wycierania podłogi, przypomniał sobie o
prezencie, który przywiózł.
- Ach, mam dla nas wentylator - oznajmił. - W biurze był jeden
SR
64
niepotrzebny.
Annie uśmiechnęła się do Sama.
- To świetnie! Będzie nam trochę chłodniej, prawda, kochanie? -
Ucałowała główkę dziecka.
I znowu powrócił do Gavina jej obraz zapamiętany podczas
pierwszego spotkania. Ten sam kostium, włosy, oczy. Tyle że teraz
zrozumiał, że zmęczona kobieta, którą ma przed sobą, jest po
stokroć bardziej atrakcyjna niż śpiąca królewna, którą spotkał wtedy
na lotnisku.
Potrząsnął głową, chcąc odpędzić od siebie te myśli. To upał! Ten
straszliwy upał. Wszystko to wina gorąca, które rozleniwia ludzi w
pracy i paraliżuje nawet jego wolę.
Jednak czy z tego powodu dreszcz przebiegał mu po plecach za
każdym razem, kiedy kładł się na jej łóżku, żeby poczytać Samowi?
Czy dlatego zastygał z bijącym sercem, czując jej perfumy? Czy
dlatego chciał ją widzieć i jej dotykać?
Spojrzał na kałużę i rzucił szmatę w jej kierunku. Jeśli się pochyli,
będzie miał wprost przed oczami wspaniałe nogi Annie.
- Wiesz co, ubierz się może, a ja tu posprzątam i zajmę się
Samem - zaproponował.
Im szybciej zniknie mu z oczu, tym lepiej.
- I co ty na to, kochanie? - Annie zwróciła się do Sama. -
Zostaniesz z tatą?
Chłopiec pokręcił głową.
- Nie, chcie z mamą. Pogłaskała go po głowie.
- Muszę jechać do pracy, kochanie.
Gavin czuł, że jest wyczerpana. Słyszał to w jej głosie. Zawsze była
zmęczona, ale tym razem było to coś więcej. To najprostsza droga,
żeby wpędzić się w jakąś chorobę. Nie, żeby mu na niej zależało, ale
musi przecież myśleć o Samie.
- Założę się, że tata pozwoli ci oglądać Barneya. I chętnie sam go
obejrzy - dodała po chwili z dziwnym błyskiem w oczach.
Chłopiec spojrzał na niego z powątpiewaniem.
- Dobzie? - spytał.
SR
65
Sam doskonale orientował się, jakie ojciec ma zdanie na temat
pewnego fioletowego dinozaura. Cóż, był przecież sprytnym
dzieciakiem.
- No dobrze - mruknął. - Niech będzie. Dziękuję ci bardzo -
zwrócił się do Annie.
I znowu ten błysk w oczach.
- Ależ proszę - powiedziała dwornie.
Nie po raz pierwszy stwierdził, że Annie ma poczucie humoru.
Chyba zyskała je, żyjąc z dala od męża, bo przedtem nie zauważył
nawet jego śladu. Zawsze była poprawna i układna. To wszystko.
Gavin skrzywił się, ponieważ nie lubił, kiedy z niego żartowano.
Spojrzał na zegarek.
- Spóźnisz się - powiedział.
Nawet ta groźba nie zmusiła jej do pośpiechu. Spokojnie
przekazała mu Sama i wyszła do łazienki. Gavin posadził chłopca
przed telewizorem i po krótkich negocjacjach obiecał, że trochę
poogląda Barneya, ale najpierw zrobi porządek w kuchni.
Korzystając z nieobecności Annie, zdjął robocze ubranie i włożył
szorty. Było zbyt gorąco nawet na bawełnianą koszulkę, nie mówiąc
o koszuli. Przeszedł do kuchni i zaczął wycierać sok z podłogi,
wyżymając szmatę do zlewu.
W pewnym momencie poczuł, że ktoś jest w kuchni, i podniósł
głowę.
To była Annie. Od razu zauważył, że oczy jej ściemniały na jego
widok, ale natychmiast odwróciła wzrok. Kiedy znów na niego
spojrzała, panowała nad emocjami.
- Zapomniałaś czegoś?
- Tak, kluczyków.
Rozejrzał się dokoła, wstał i wyżął szmatę mocniej, niż to było
konieczne.
- Tutaj ich nie ma.
Przeszła do pokoju, gdzie chyba w końcu je znalazła. Pożegnała
się z Samem, a potem zajrzała raz jeszcze do kuchni.
- To miło, że posprzątałeś - powiedziała. - Dzięki.
SR
66
Nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ natychmiast wyszła. Nie
wiedział, jak to się działo, ale Annie potrafiła nosić nawet
najprostsze rzeczy, takie jak biała bluzeczka i czarna spódniczka, z
prawdziwym szykiem.
Przeszedł do pokoju, żeby popatrzeć, jak odjeżdża. Z wdziękiem
podbiegła do samochodu i wsiadła do środka. Jej profil zamajaczył
mu przez samochodową szybkę i już jej nie było.
Poczuł, że coś mokrego kapie mu na stopy. Spojrzał na szmatę,
którą trzymał w ręku. Co się z nim, u licha, dzieje? Musi zacząć nad
sobą panować.
Poszedł do kuchni, gdzie zostawił szmatę do wyschnięcia, i wrócił
do pokoju. Sam był tak pochłonięty telewizją, że nie zwracał na niego
uwagi. Mógł więc rozmyślać. Tylko o kim? I po co?
Przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie w Colson. Czy mógł
skuteczniej spalić za sobą wszystkie mosty? I po co mówił te
wszystkie głupstwa?
Wtedy wydawało mu się, że Annie pragnie jedynie wolności, a
świadomość, że ma męża kryminalistę, jest dla niej nieznośna. Teraz
zrozumiał, że jej nie docenił. Czy jednak nie było za późno?
Nie wiedział, ile czasu spędził, rozmyślając o tych wszystkich
sprawach, kiedy nagle z zamyślenia wyrwał go głos Sama:
- Tata!
Spojrzał na chłopca, który wpatrywał się w niego, czymś
zaniepokojony. Pewnie wyglądał teraz jak najgorszy ponurak.
Spróbował się uśmiechnąć, ale nie miał pewności, czy wypadło to
przekonująco.
Jednak po chwili Gavin wiedział już, co jest dla niego
najważniejsze.
- Tak, kochanie? - spytał, kucając obok Sama.
- Pocitaj mi „Kota-Niecnota".
Sam trzymał w jednej ręce trochę nadgryzionego zębem czasu
misia, a w drugiej wielką książkę z obrazkami.
Gavin poczuł nagły przypływ czułości. Tyle już razy czytał Samowi
tę książeczkę, a on wciąż do niej wracał i nie miał jej dosyć.
SR
67
- A może najpierw zjesz kolację? Chłopiec potrząsnął główką.
- Nie.
- Ależ Sam...
- Nie. „Kota-Niecnota". - Dolna warga zaczęła mu drżeć. - Plosie.
Znowu zaczął seplenić, chociaż czasami wymawiał już „sz". Gavin
pomyślał, że nic się nie stanie, jeśli kolacja się trochę odwlecze. W
takim upale nikomu nie chciało się jeść.
Usadowili się na kanapie i Gavin zaczął czytać. Przytulił syna do
siebie. Czytał i głaskał go lekko po główce. Jednak jego myśli wciąż
błądziły wokół Annie.
SR
68
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Annie stała w cieniu korytarzyka i obserwowała golącego się
Gavina.
W jej małej łazience wyglądał na jeszcze większego i
potężniejszego. Był do pasa nagi i tylko biały ręcznik przykrywał mu
część pleców i szyję. Annie obserwowała go od jakiegoś czasu i nie
mogła oderwać od niego wzroku.
Nieświadomy tego, Gavin pochylił się nad zlewem i zaczął
przycinać baki. Nawet przy tak niewielkim ruchu jego bicepsy
naprężyły się, dając pojęcie o tym, co się z nimi dzieje przy
normalnym wysiłku. Annie miała ochotę dotknąć opalonego ciała,
poczuć je przy sobie.
Przestań! Przestań natychmiast, pomyślała. Najlepiej wróć do
pokoju i zapomnij o wszystkim, póki jest jeszcze czas.
Była to naprawdę doskonała rada i chętnie by jej posłuchała, ale,
niestety, naprawdę musiała skorzystać z łazienki. Westchnęła ciężko.
Czuła się tak, jakby nawet jej dom ją zdradził.
Wcześniej wydawało jej się, że wszystko jej tutaj odpowiada.
Nawet niezbyt ładny wystrój wydawał się idealny przy małym
dziecku, które lubi malować po ścianach. Jednak ostatnio okazało się,
że ściany są zbyt cienkie. Po powrocie z pracy słyszała wszystko, co
działo się w pokoju Gavina. Każde jego westchnienie i każdy ruch.
Poza tym rury wydawały z siebie jakieś dziwne bulgoty, a podłoga
skrzypiała. Mimo wyczerpania budziła się, gdy tylko Gavin wstawał i
zaczynał się szykować do pracy. Potem nie zawsze mogła zasnąć.
Zwłaszcza wówczas, gdy myślała o nim.
Do tego dochodziła jeszcze sama przestrzeń, która ostatnio
skurczyła się żałośnie. Gavin sprawił, że pokoje były za małe, a drzwi
za wąskie. I kiedy oboje byli w domu, bez przerwy na siebie wpadali.
- Chcesz skorzystać z łazienki? - Głos Gavina wyrwał ją z
zamyślenia.
Annie zamarła. Czy chce skorzystać z łazienki? Tak, chyba tak.
SR
69
Ciekawe, od jak dawna ją obserwował i co sobie teraz myśli? Nagle
zdała sobie też sprawę z tego, że jej niebieska koszula nocna
przypomina peniuarek, który kupiła sobie zaraz po ślubie. Tyle tylko,
że peniuarek był dużo cieńszy.
Na litość boską, przecież nie przyszła tu po to, żeby go uwodzić! W
tym domu przydałaby się jeszcze jedna łazienka.
- Tak, jeśli mogę.
- Jasne.
Odłożył brzytwę na półkę i spłukał twarz. Następnie wytarł ją do
sucha ręcznikiem. Annie miała wrażenie, że trwa to wieki. Nawet nie
próbował włożyć koszulki, tylko zarzucił ją sobie na ramię.
- Jest do twojej dyspozycji - powiedział, przechodząc w stronę
kuchni.
Ich ciała niemal otarły się o siebie i Annie poczuła nagły dreszcz.
Starając się nie zwracać na to uwagi, weszła do środka i zamknęła
drzwi. Zaraz też oparła się o nie plecami i westchnęła, jakby udało jej
się umknąć przed wielkim niebezpieczeństwem.
Dopiero wtedy pomyślała, że robi z siebie idiotkę.
To prawda, że mieli za sobą burzliwą erotyczną przeszłość, ale też
musiała przyznać, że Gavin zachowywał się teraz niezwykle
poprawnie. Tak jak obiecał, interesował się przede wszystkim
Samem.
Ku jej zaskoczeniu, okazał się dobrym ojcem. Miał, co prawda,
kilka wpadek, ale było ich znacznie mniej, niż mogła się spodziewać,
a poza tym, uczył się na błędach, co wcale nie było takie typowe.
Poświęcał synowi swój czas i uwagę, co też nie zdarzało się zbyt
często.
Annie wciąż jednak miała nadzieję, że za jakiś czas znudzi się i
przestanie bawić go rola ojca. Tylko kiedy? Jednak powoli nadzieja ta
stawała się coraz słabsza. Zauważyła na przykład, że Gavin nie ma
zwyczaju chwalenia się chłopcem. Nie zabierał go do znajomych,
żeby go pokazać, jak również nie starał się zmusić chłopca do jakichś
zachowań przekraczających jego dziecięce możliwości.
To jeszcze bardziej ją przygnębiało.
SR
70
Oczywiście nie z powodu Sama. Cieszyło ją to, że chłopiec lepiej
się teraz rozwija i jest pogodniejszy niż zwykle. Męczyła ją jednak
przedłużająca się sytuacja zawieszenia oraz to, że czasami miała
kłopoty z korzystaniem z łazienki.
Poza tym Gavin ją drażnił.
Gdyby jeszcze był taki jak kiedyś: władczy, pewny siebie,
autokratyczny. Wówczas wiedziałaby, jak sobie z nim poradzić.
Jednak zmienił się na tyle, że nie mogła mieć do niego żadnych
pretensji.
I to drażniło ją jeszcze bardziej.
W końcu oderwała się od drzwi, umyła twarz, ręce i uczesała
włosy. Następnie przeszła do kuchni, żeby zrobić sobie kawę.
Gavin już tam był. Czekał na nią z włączonym ekspresem.
- Napijesz się? - spytał. Skinęła głową.
- Bardzo chętnie.
Miała ochotę uciec, ale oczywiście została. To straszne, że nagle
przestała się czuć bezpiecznie nawet we własnej kuchni. Gavin nalał
kawy do kubka i niemal wcisnął go w jej dłoń.
- Dziękuję - bąknęła rumieniąc się.
I na co jej się przydało wykształcenie w szkole dla grzecznych
panienek? Na przykład Nina znacznie lepiej poradziłaby sobie w tej
sytuacji. Powiedziałaby mu, żeby nie był, do cholery, taki uprzejmy,
albo użyłaby jakiegoś mocniejszego słowa. Dała sobie radę z trzema
mężami, dlaczego nie miałaby dać z czwartym i w dodatku obcym?
- Masz chwilę czasu na rozmowę? Czy... - zawiesił głos - chcesz
uciec, tak jak zwykle?
To już była impertynencja. Nina by mu tego nie darowała.
- O co chodzi? - spytała, odwracając wzrok.
- O Sama.
Coś w jego głosie zaniepokoiło ją. Czyżby jakieś kłopoty?
- A właśnie, jak wam wczoraj poszło?
Postawił kubek na stole i zajrzał do niego, jakby poczuł się
zakłopotany.
- W zasadzie dobrze. Zjedliśmy kolację, poczytaliśmy
SR
71
książeczkę, nawet wyszliśmy na krótki spacer. Tylko...
- Tylko? - podchwyciła.
Nagle wróciło do niej wszystko to, co wyczytała w książkach o
chorobach dziecięcych. Biegunki, zapalenia oskrzeli, różyczki, świnki
i tak dalej. W duchu skarciła się za czarnowidztwo. Zaglądała
wczoraj do Sama i nic złego się nie z nim działo.
- Gdy wróciliśmy do domu, Sam zrzucił na podłogę otwartą
puszkę z cynamonem.
- Dobry Boże! - Annie załamała ręce. Gavin pokręcił głową.
- Nic się nie stało. Posłuchaj...
Nie chciała słuchać. Przede wszystkim powinna sprawdzić Sama,
a potem jechać z nim do szpitala, na pogotowie i Bóg wie dokąd
jeszcze.
Gavin chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. Poczuła niemal
ciepło jego ciała.
- Nic się nie stało, mówiłem ci. Byliśmy na pogotowiu, gdzie
przepłukano mu oczy, a potem jeszcze, na wszelki wypadek,
zajrzeliśmy do lekarza.
- Powinieneś był do mnie zadzwonić!
Stał zbyt blisko. Nie potrafiła wytrzymać spojrzenia jego
intensywnie niebieskich oczu.
- Może masz rację.
- Więc dlaczego nie zadzwoniłeś?! Zastanawiał się przez chwilę
nad odpowiedzią.
- Daj spokój, Annie. Nic więcej nie mogłabyś zrobić, a tylko byś
się zdenerwowała - stwierdził, zapewne zgodnie z prawdą. -
Powiedziałem o tym, bo, po pierwsze, chcę, żebyś wiedziała, co się
stało.
Zawahał się. Najwyraźniej chciał powiedzieć coś jeszcze i nie
bardzo wiedział, jak to zrobić.
- A po drugie? Przełknął ślinę.
- Po drugie, Sam się trochę przestraszył, kiedy zaczęli lać mu
wodę na twarz. Może wytłumaczysz mu, że nie próbowałem go
utopić ani nic w tym rodzaju.
SR
72
Nagle Annie zdała sobie sprawę z paru rzeczy.
Przede wszystkim z tego, że zachowuje się jak histeryczka.
Podobne, a nawet gorsze rzeczy zdarzały się już wcześniej. Tyle że
wówczas miała nad nimi pełną kontrolę, a teraz dzieli opiekę z
Gavinem. Ma to, oczywiście, swoje dobre i złe strony.
- U którego lekarza byliście? - spytała już spokojniej.
- U doktora Dunna - padła odpowiedź.
Tak, mogła nie ufać pogotowiu, ale doktor Dunn był
doświadczonym pediatrą. Gdyby coś go zaniepokoiło, on sam
zadzwoniłby do niej do pracy.
Gavin spojrzał na nią, zaniepokojony jej milczeniem. Wciąż stał
tak blisko, że niemal się w niego wtulała. Czuła ciepło jego ciała.
Mogła teraz wyciągnąć ręce i zarzucić mu je na szyję.
- Strasznie mi przykro, Annie - powiedział przepraszającym
tonem. - Powinienem był uważać, a włączyłem telewizor na mecz.
Spóźniliśmy się trochę i... - urwał, świadomy tego, jak nieistotne są te
szczegóły. - Sam nie wiem, skąd się wzięła na stole ta cholerna
puszka.
Próbowała się od niego odsunąć. Wciąż trzymał ją za rękę, a jego
dotyk palił jak ogień.
- Ja ją tam zostawiłam.
Puścił ją i spojrzał tak, jakby zaczęła nagle mówić po japońsku.
- Jak to? Dlaczego?
- Robiłam wczoraj sok jabłkowy z cynamonem i pewnie
zapomniałam odstawić tę puszkę - powiedziała z westchnieniem. -
Widzisz, to nie tylko twoja wina. Takie rzeczy się po prostu zdarzają.
Milczeli przez chwilę. Annie odsunęła się od niego na bezpieczną
odległość i zajęła się swoją kawą. Kiedy ponownie spojrzała na
Gavina, wydało jej się nagle, że jest na nią obrażony. Tylko dlaczego?
- Co się stało? - spytała. - Wszystko w porządku? Spojrzał na nią
uważnie.
- Tak, w porządku. Nawaliłem i powiedziałem, że przepraszam.
Nie musisz się nade mną litować czy brać winy na siebie!
Odsunął od siebie kawę i przeszedł do drzwi.
SR
73
- Mam teraz parę spraw do załatwienia - powiedział spokojniej,
jakby zawstydzony wcześniejszym wybuchem. - Przyjadę koło
dwunastej, żeby was zawieźć do pralni.
Zamknął z trzaskiem drzwi i wyszedł z domu. Usłyszała jeszcze
jego kroki na podjeździe, ponieważ w niemal całym domu były
pootwierane okna.
Annie stała bez ruchu, nie bardzo wiedząc, co robić. W końcu
usiadła przy stole i sięgnęła po kawę. Dopiero po chwili zdała sobie
sprawę z tego, że kubek, który trzyma, należy do Gavina.
Jej usta przylgnęły do miejsca, którego wcześniej dotknęły jego
wargi.
Dreszcz przebiegł całe jej ciało. Odstawiła gwałtownie kubek, a
potem znowu go wzięła i wylała resztkę kawy do zlewu.
Zdziwiona tak niespodziewaną reakcją, znowu usiadła. Przecież to
tylko kubek, usiłowała tłumaczyć sobie coś, o czym i tak już dobrze
wiedziała. Wystarczy, żeby trzymał się od niej z daleka.
Czy rzeczywiście wystarczy? Kiedy tak myślała, wydawało jej się,
że Gavin stanowi główne zagrożenie. Teraz jednak zaczęła zdawać
sobie sprawę, że niebezpieczeństwo jest o wiele poważniejsze, a jego
przyczyny tkwią w niej samej.
- Gavin? -Tak?
- Czy mógłbyś wyłączyć klimatyzację?
Okazało się, że mała ciężarówka Gavina ma klimatyzację i jest
znacznie nowsza i lepiej wyposażona niż jej samochód. Dlatego też
nie protestowała, kiedy zaproponował, żeby z niej skorzystali.
Gavin starał się nie zwracać uwagi na siedzącą obok Annie. Było
to trudne, ponieważ miała na sobie żółtą bluzkę, która podkreślała
naturalny, zdrowy odcień jej skóry, i białe szorty, które opinały
biodra i pozwalały podziwiać długie nogi.
- Dlaczego?
Ostatnio rzeczywiście zrobiło się nieco chłodniej. Powiał też
wiatr, ale Gavin wolał jeszcze niższe temperatury.
- Bo jest mi zimno.
Spojrzał na nią i natychmiast tego pożałował. Co prawda na
SR
74
nagich ramionach pojawiła się gęsia skórka, ale mimo to wyglądały
one wciąż bardzo kusząco.
- Może włożysz moją koszulę - zaproponował, wskazując
gestem tył kabiny. - Leży tam, obok Sama.
Pokręciła głową.
- Nie, dziękuję.
Jej odmowa nie zaskoczyła go. Chyba się tego spodziewał.
Wyłączył klimatyzację i uchylił nieco szybkę.
- Dzięki.
Annie spojrzała do tyłu, żeby sprawdzić, jak miewa się Sam.
Chłopiec siedział na malutkim, tylnym siedzeniu, a obok niego leżało
czyste pranie.
- Nie wieje na ciebie, kochanie? - spytała. Chłopiec pokręcił
główką, ale mniej energicznie, niż to
miał w zwyczaju.
- Nie, nie.
Na moment nogi Annie i Gavina zetknęły się. Poczuła się tak, jakby
przebiegła przez jej ciało elektryczna iskra. Szybko odsunęła się od
niego.
Gavin zerknął do tyłu. Stan Sama trochę go niepokoił. Chłopiec
siedział teraz zupełnie spokojnie, a wcześniej bawił się bez zwykłej
werwy.
Jednak obawy Gavina, że chłopiec uzna go winnym swojego
nieszczęścia, okazały się bezpodstawne. W ogóle to zdarzenie nie
odcisnęło swego piętna na Samie. Pamiętał, co prawda, że coś się
stało, ale to wszystko. Jeśli chodzi o Gavina, zachowywał się tak jak
zwykle.
Tyle że brakowało mu energii.
Gavin skręcił na najbliższym skrzyżowaniu. Annie, która do tej
pory udawała, że o czymś intensywnie myśli, spojrzała na niego ze
zdziwieniem.
- To nie jest droga do domu - zauważyła.
- Racja.
- Dokąd jedziemy? - spytała nieufnie.
SR
75
- Chcę jeszcze raz obejrzeć budowę - odparł najbardziej
swobodnym tonem, na jaki go było stać.
Jednak Annie wciąż była podejrzliwa.
- Dlaczego?
Dlaczego? Cóż to za pytanie? strofował ją w duchu. Dlatego, że ten
dom jest za mały dla nas trojga. Dlatego, że bez przerwy się na ciebie
natykam. W łazience, w kuchni, w pokoju przed telewizorem.
Dlatego, że już nie mogę, znieść widoku tej niebieskiej koszuli
nocnej, która stanowi tak niebezpieczne przypomnienie naszego
miodowego miesiąca.
- Mam tam sprawę do załatwienia - odparł. - Pewien facet miał
coś zrobić i chcę sprawdzić, jak mu poszło.
Milczała przez chwilę.
- Myślałam, że jesteś po prostu robotnikiem. Gavin skinął głową.
- Zgadza się. Tyle, że mój szef wyjechał i, chwilowo go zastępuję.
- Oo! - zdziwiła się.
Myślał, że Annie zarzuci mu kłamstwo. Przecież nie tak dawno
wyszedł z więzienia, a tu takie stanowisko. Jednak nawet jeśli
myślała, że kłamie, to nie powiedziała tego głośno.
- To tylko na pewien czas - dodał szybko.
- Miał szczęście, że znalazł kogoś z takim doświadczeniem -
stwierdziła.
Spojrzał na nią. Czy to możliwe, żeby z niego kpiła? Nie, wyglądała
zupełnie normalnie. Żadnego złośliwego uśmiechu czy ironicznego
spojrzenia.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? Czy powiedziałam coś złego?
Spojrzał na drogę. Jechali właśnie alejką wysadzaną drzewami.
- Myślałem, że powiesz, iż mógł znaleźć kogoś, kogo zna lepiej.
Komu może zaufać.
Teraz zrozumiała. Wciąż gdzieś tam w jego duszy majaczył cień
więzienia. Ciekawe, czy w czasie pobytu w Colson myślał o powrocie
do normalnego życia?
- Przecież jesteś doskonałym fachowcem, Gavinie. Nic nie
odpowiedział. Wjechali właśnie na nierówną drogę z tłucznia i
SR
76
musiał bardziej uważać. Wyboje nie zrobiły jednak specjalnego
wrażenia na Samie, który skulił się na swoim miejscu, oparł główkę
na tobołku z upranymi rzeczami i zasnął. Kiedy Gavin zatrzymał
samochód przed budową, chłopiec ciągle spał.
- Pewnie był zmęczony - powiedział. - Zostawię was tutaj na
minutkę. Chyba... - zawahał się i spojrzał na Annie. - Chyba że chcesz
pójść ze mną.
Potrząsnęła głową.
- Nie, raczej nie.
Rozpiął pasy i zaczął wysiadać.
- Jasne.
- Gavinie!
Ku swemu przerażeniu, wyciągnęła rękę i położyła ją na ramieniu
męża. Dotknięcie było delikatne, ale wyczuł je i zatrzymał się.
- Słucham?
- Chodzi o to, że nie powinnam zostawiać Sama. - Ich oczy
spotkały się na moment. - Może innym razem.
Skinął głową, a następnie wysiadł, zamykając drzwiczki najciszej,
jak to było możliwe. Z bagażnika samochodu wyjął poziomnicę i inne
narzędzia, a następnie ruszył w stronę budowy.
Z każdym krokiem powracało pytanie, co tu właściwie robi.
Chodziło przecież o to, żeby przez jakiś czas pozostać z daleka od
Annie. A tymczasem niemal od razu zaprosił ją na wspólny spacer. I
to w dodatku bez przyzwoitki, jaką stanowił, chcąc nie chcąc, Sam.
Poczuł się nieco lepiej, kiedy skontrolował to, co zrobił Lee.
Sprawił się naprawdę świetnie. Gavin pokiwał z uznaniem głową i w
zasadzie mógł już wracać do ciężarówki.
Annie wciąż siedziała na swoim miejscu. Głowę miała odrzuconą
do tyłu, a oczy zamknięte. Wyglądała tak pięknie, że aż coś go
zabolało w środku. Na odgłos jego kroków otworzyła oczy.
- Wszystko w porządku? - spytała.
- Jak najlepszym - odparł, zajmując swoje miejsce. Otworzyła
drzwiczki, żeby wpuścić do kabiny trochę świeżego powietrza. Sam
spał na tylnym siedzeniu i od czasu do czasu pochrapywał. Wydało
SR
77
mu się to niezwykłe, że takie małe dziecko może pochrapywać.
- Słyszałaś? - spytał Annie. Położyła palec na ustach.
- Cii. Podziwiam góry. Pozwól mu spać. Rzeczywiście patrzyła
na góry, podobnie jak on często
to robił. Widok był naprawdę imponujący. Na szczytach bielił się
jeszcze śnieg, a dalej na wschód rozciągały się wielkie, zielone hale.
Tam teren się trochę obniżał. Szczęśliwi będą ci, którzy tu
zamieszkają.
Gavin przeniósł wzrok na żonę. I wcale tego nie pożałował. Twarz
Annie była rozjaśniona jakimś wewnętrznym blaskiem i wyjątkowo
piękna. Dawno nie widział jej w tak dobrej formie. Była wyspana i
odprężona, co działało znacznie lepiej niż jakiekolwiek kosmetyki.
- To będzie piękny dom. - Wskazał budynek. Skinęła głową.
- A poza tym jaki stąd widok!
Nie pomyślała o luksusie, o paru łazienkach, przestronnej sypialni,
tylko o górach. To było też coś zaskakującego.
- Dlaczego nie wróciłaś do Bostonu? - To pytanie już od
dłuższego czasu nie dawało mu spokoju.
Wzruszyła ramionami.
- Nie miałam na to ochoty.
- Przecież mieszkali tam twoi przyjaciele. Mogli ci pomóc,
znaleźć jakąś pracę, mieszkanie.
Przypomniał sobie wszystkich ludzi, którzy przewijali się przez
biuro Maxa. Już nazwiska mówiły same za siebie: Covington
Brighton III, Julian Jennison Hodge, James Wilton Cannaday. Wszyscy
byli ludźmi z pieniędzmi i to „starymi pieniędzmi", co stanowiło
dodatkowy atut.
Spojrzała w jego stronę, ale jakby ponad nim. Na jej twarzy
pojawiło się rozdrażnienie.
- Czy naprawdę sądziłeś, że będę mogła żyć tak jak kiedyś i
udawać, że nic się nie stało? Tak jakbym... - głos jej się załamał -
nigdy cię nie znała.
Zrobiło mu się głupio, ponieważ wyobrażał sobie, że właśnie tego
chciała. Myślał, że bez żadnych problemów powróci do dawnego
SR
78
życia.
- Nie myślałeś o mnie zbyt dobrze, prawda? - odezwała się po
chwili.
W jej głosie nie było pretensji, a tylko ciekawość.
Chciała na moment wrócić do tamtych wydarzeń. Widocznie
uważała, że nie zrani to już żadnego z nich. Gavin pokręcił głową.
- To niezupełnie tak - stwierdził. - Byłaś wtedy taka młoda i
przyzwyczajona do luksusu. Sam nie wiem, jak to się stało, że z tego
zrezygnowałaś. Ktoś na pewno by ci pomógł.
Uśmiechnęła się gorzko.
- A ja musiałabym robić do niego słodkie miny, dziękować i
udawać, że jest mi bardzo dobrze. Nie potrzebuję litości. Wolę żyć w
biedzie, ale samodzielnie.
Gavin nie był przygotowany na ten wybuch. Zrozumiał tylko, że
Annie oskarżyła go o brak zainteresowania i obojętność. I gdybyż te
oskarżenia były bezpodstawne, ale Gavin wiedział, że jego żona ma
rację. Cenne trofeum. Tym dla niego była. Potrzebował czasu, żeby
dostrzec w niej ludzką istotę.
- Przepraszam. Zagalopowałam się - powiedziała, widząc jego
minę. - Zresztą w porównaniu z tym, co ty przeszedłeś, to i tak nic.
- Stara historia - mruknął, wciąż ważąc w myśli jej słowa. Bał
się, że już nigdy ich nie zapomni.
- I nie jest ci... - szukała właściwego słowa - przykro? Pokręcił
głową.
- Nigdy nie wybaczę Maxowi tego, co zrobił, ale przecież nie
mogę stale o tym myśleć. Muszę zacząć normalne życie i oderwać się
od przeszłości.
W ciszy, która nagle zapanowała, usłyszeli nawet bzyczenie bąka,
który leciał w kierunku łączki. Wiatr prawie ustał. Sam zmienił
pozycję i spał trochę spokojniej.
- Jedźmy już - powiedziała w końcu.
- Może lepiej zaczekajmy chwilę. Boję się, że odgłos silnika
obudzi Sama.
Annie chwilę się zastanawiała, ale przyznała mu rację. Chłopiec
SR
79
powinien się dobrze wyspać. Postanowiła wyjść z samochodu i
rozprostować trochę nogi. Gavin podał jej rękę, chociaż wcale tego
nie chciała.
Zeskoczyła zgrabnie na ziemię. Stali tak blisko, że ich ciała niemal
się ze sobą stykały. Gavin poczuł gwałtowny przypływ pożądania.
Chciał spojrzeć Annie w oczy, ale żona opuściła powieki. Mimo to
zauważył, że również jest podniecona. Miała zaczerwienione policzki
i oddychała ciężko.
Pochylił głowę i dotknął wargami jej ust, które natychmiast
rozchyliły się do pocałunku. Nawet nie sądził, że pragną siebie tak
bardzo. Ich pocałunek trwał długo i przypominał powrót do domu
po latach nieobecności. W tej chwili za nic nie oderwaliby się od
siebie.
- Mama! - dobiegł do nich zaspany głosik z ciężarówki.
Odskoczyli od siebie jak para winowajców przyłapanych na
gorącym uczynku. Annie otworzyła oczy i spojrzała na Gavina mało
przytomnie.
- Je... jedźmy już.
Skinął głową. Annie spuściła oczy i bez słowa wsiadła do
samochodu. Gavin odczekał chwilę, ale potem zajął swoje miejsce.
Bał się tego, co może się zdarzyć, kiedy usiądzie koło niej. Obawiał
się, że nie wytrzyma napięcia.
Przekręcił kluczyk, który zostawił w stacyjce, i po chwili ruszyli w
drogę powrotną.
SR
80
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Hej, ślicznotko! Chcemy zamówić kawę!
Annie skinęła głową, dając do zrozumienia, że słyszy, i zaczęła
napełniać kawą filiżanki trzech mężczyzn w wysokich kowbojskich
butach.
- Dziękuję, złotko - powiedział jeden z nich automatycznie.
Cała trójka była pochłonięta rozmową o cenach bydła i pasz.
Skończywszy przeszła do następnego stolika, żeby przyjąć
zamówienie. Potem jeszcze podała parę kaw i przeszła do
pomieszczenia dla personelu.
Kiedy jednak zamierzała usiąść, znowu rozległ się dzwonek
obwieszczający przybycie nowych gości. Spojrzała na ekspres i
stwierdziła, że musi zaparzyć więcej kawy.
Mimo iż upał wydawał jej się nieznośny, z pewnością wpływał
zbawiennie na interesy. Ludzie przychodzili do baru nie tylko po to,
żeby się czegoś napić lub coś zjeść, lecz także dlatego, by posiedzieć
w klimatyzowanym wnętrzu. Gdyby tylko dodatkowe napiwki mogły
zmniejszyć ból kręgosłupa i nóg!
- No co, masz zamiar przestać przy tym ekspresie całą noc? -
usłyszała głos Clii. - To nie parking!
- Przepraszam.
Właścicielka baru przeszła obok, patrząc na nią z ukosa. Obie były
tego samego wzrostu, chociaż trudno by je było pomylić. Clia ważyła
znacznie więcej niż Annie i była dziwnie podobna do Danny'ego
DeVito.
Annie wyjrzała na zewnątrz, żeby zorientować się w sytuacji, i
dostrzegła Ninę. Przyjaciółka spojrzała najpierw na Clię, a potem na
nią i Annie bez trudu odczytała, o co jej chodzi. Przekaz brzmiał:
ratuj się kto może!
Annie uśmiechnęła się do niej. Ustawiła zamówione potrawy na
tacy i pospieszyła w stronę miejsca, gdzie czterech młodych ludzi
czekało na jedzenie. Byli to zapewne studenci z uniwersytetu w Fort
SR
81
Collins. Mieli pewnie po dwadzieścia parę lat, ale jej wydawali się
bardzo młodzi.
- Hej, ślicznotko - powiedział Steve, brunet o zdrowej, jasnej
cerze. - Czy mógłbym prosić jeszcze o wodę mineralną? Tylko zimną.
- Oczywiście. - Annie oparła tacę z cheeseburgerami i frytkami o
krawędź stolika. - Okropny upał, prawda?
Steve pokręcił głową i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Nie. To ty - powiedział. - Może miałabyś ochotę na randkę?
Potrząsnęła przecząco głową i odpowiedziała tak jak zawsze:
- Przecież jestem mężatką.
Uśmiechnęła się, żeby osłodzić trochę gorycz klęski, jednak być
może chłopak zrozumiał to po swojemu.
- Co tam mąż! - powiedział butnie. - Jeśli chcesz, załatwię mu
jakąś dziewczynę.
Znowu potrząsnęła głową.
- Nic z tego.
- Daj spokój, Steve. Nie widzisz, że jest dla ciebie za dobra -
powiedział jeden ze studentów.
Jednak Steve nie miał zamiaru dać za wygraną. Chwycił się za
serce i spojrzał na nią z miną cierpiętnika.
- Czy już ci mówiłem, że mam chore serce? Został mi tylko
tydzień życia.
W tym momencie do stolika podeszła Nina. Spojrzała wymownie
na studentów i powiedziała z uśmiechem:
- Możesz żyć nawet znacznie krócej. Przecież Annie
powiedziała, że ma męża.
Annie nigdy nie potrzebowała pomocy. Zawsze radziła sobie w
takich sytuacjach, tak zresztą jak wszystkie kelnerki. O co więc
chodziło?
Annie nie miała czasu, żeby długo się nad tym zastanawiać.
Studenci zobaczyli coś, czy kogoś, za jej plecami i ich zachowanie
natychmiast się zmieniło. Annie odwróciła się gwałtownie.
Gavin stał zaledwie parę metrów od niej. Na rękach trzymał Sama.
Przez moment nie widziała nikogo innego. Błękitny płomień w
SR
82
oczach Gavina był tak intensywny, że pomyślałaby, iż jest o nią
zazdrosny, gdyby nie znała go tak dobrze.
- Mama! - krzyknął uszczęśliwiony Sam, przerywając ciszę,
która nagle zapadła.
Wyciągnął do niej ręce, jakby nie widział jej przez tydzień, a nie
zaledwie parę godzin.
Uśmiechnęła się z wysiłkiem do syna. Jednocześnie za plecami
usłyszała głos Steve'a, wyraźnie zdenerwowanego i wytrąconego z
równowagi.
- Ee, przepraszam. Nie wiedziałem, że... masz... ma pani dziecko.
Annie odwróciła się do studentów.
- Nic nie szkodzi - powiedziała spokojnie. - Przepraszam na
chwilę. Zajmę się tylko synem, a potem przyniosę panu wodę,
dobrze?
Steve z wyraźną ulgą skinął głową. Gavin w dżinsach i koszulce
bez rękawów prezentował się niezwykle okazale. Każdy też mógł
zobaczyć, jakie ma muskuły.
Podeszła do Gavina i wzięła Sama na ręce. Jednocześnie poczuła
ból w krzyżu.
- Co tutaj robisz, kochanie? - spytała. Twarzyczka syna
rozjaśniła się w uśmiechu.
- Poziegnać - wyseplenił.
- Tego się domyśliłam, ale... - przeniosła wzrok na Gavina - czy
jest coś jeszcze?
Wzruszył obojętnie ramionami, jakby nigdy nie patrzył na nią z
zazdrością.
- Musiałem pojechać na budowę. Okazało się, że w poniedziałek
będzie inspekcja - wyjaśnił. - A potem Samowi zachciało się czegoś
słodkiego, więc tu przyjechaliśmy.
Spojrzał z czułością na chłopca i pociągnął go leciutko za nos. Sam
zachichotał. Był chyba w dobrej formie, chociaż, prawdę mówiąc,
powinien już pójść spać.
Annie nie wierzyła w tę historię. Po pierwsze do poniedziałku
było sporo czasu, po drugie, dom, który budował Gavin, znajdował
SR
83
się w zupełnie innej części miasta, a po trzecie, w lodówce w ich
domu można było znaleźć lody w co najmniej paru smakach. Jednak
jedno spojrzenie na Gavina wystarczyło, żeby powstrzymać się od
dalszych indagacji. Jeśli miał jakieś racjonalne powody, z pewnością
nie zamierzał ich ujawniać.
- Gdzie chcecie usiąść? - spytała cicho. Rozejrzała się, żeby coś
znaleźć, i stwierdziła, że jedyne wolne miejsca znajdują się przy
kontuarze. Nic dziwnego. To była strefa groźnego smoka, teren Clii,
gdzie rzadko ktokolwiek przysiadał, a jeśli nawet, to raczej niczego
nie zamawiał. Lecz jeśli już znalazł się taki śmiałek, to i tak jedzenie
stawało mu w gardle po pierwszym ofuknięciu go przez potężną
właścicielkę Palomino.
Annie poprowadziła Gavina do stolika, wciąż trzymając Sama na
rękach. Jednak będzie w tym odrobinę sprawiedliwości, jeśli pozwoli
mu choćby przez chwilkę porozmawiać z Clią.
Co prawda ich stosunki w ciągu ostatniego tygodnia mogły
uchodzić za poprawne. Nie spierali się o nic i starali się sobie
pomagać. Oczywiście, wszystko to robili na użytek Sama.
Jednak od czasu, kiedy zaczęli się całować, napięcie między nimi
wzrosło. Było czymś w. rodzaju chmury burzowej, jeszcze oddalonej,
ale wyraźnie widocznej. Unikali siebie, starali się nie dotykać, ale
kiedy to już się stało, między ich ciałami przebiegała iskra
elektryczna.
Annie widziała, że Gavin też to odczuwa. Gdyby było inaczej,
czułaby się bardziej bezpieczna.
Wprowadziła ich między wolne stoliki.
- Wybierzcie sobie jakieś miejsce - powiedziała, starając się
zachować pogodę ducha. - Muszę teraz wracać do pracy, ale za
chwilę ktoś się wami zajmie. Menu powinno być na stoliku, zresztą
sprawdzę.
Sprawdziła i było. Gavin i Sam usiedli, a ona oddaliła się,
szczęśliwa, że Clia nie widziała całej tej sceny. Pewnie znów poszła
do magazynu, żeby popatrzeć, czy obsługa czegoś nie chce ukraść.
- No, to na razie - rzuciła im jeszcze przez ramię i już jej nie
SR
84
było.
Obeszła „swoje" stoliki, żeby się upewnić, czy klientom niczego
nie brakuje, a następnie wróciła do baru, by wziąć z lodówki wodę
dla Steve'a. W tym momencie drzwi od zaplecza otworzyły się i
stanęła w nich Clia. Aż się skrzywiła, widząc Gavina i Sama.
- Czemu mi nie powiedziałaś, że mam klientów? -warknęła w
stronę Annie.
Nie czekając na odpowiedź, sapnęła głośno i podeszła do obu
Cantrellów.
- No, czego? - spytała.
Nie zabrzmiało to zbyt uprzejmie. Jednak nie zrażony Gavin
spojrzał na nią znad menu, a następnie odłożył je, wstał i wyciągnął
rękę.
- Jestem Gavin, mąż Annie.
Jego ręka zawisła w powietrzu. Clia przyjrzała mu się z wyraźną
niechęcią.
- No proszę - mruknęła do siebie. - A myślałam, że nie żyje.
Żaden muskuł nie drgnął na twarzy Gavina.
- Więc ma pani przyjemną niespodziankę - stwierdził.
Clia zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Nie wiem, czy taką znowu przyjemną - stwierdziła. - Annie
nigdy nie mówiła nic o mężu. Hm, hm, gdzie się pan podziewał?
- Miałem trochę kłopotów, ale już się skończyły - odparł Gavin.
Tym razem Clia spojrzała na niego z wyraźnym zain-
teresowaniem. A także z nie ukrywaną ironią.
- Jest pan handlarzem narkotyków? - spytała.
- Nie.
- To może złodziejem? Gavin pokręcił głową.
- Też nie. Pobiłem takiego jednego - powiedział po chwili
namysłu. - Jednak dostałem mały wyrok, bo tamten facet był wprost
niewybaczalnie... chamski.
Annie wstrzymała oddech. O co mu chodzi? Żeby Clia go
wyrzuciła? Nawet z tej odległości widziała, że policzki
pracodawczyni nabiegły krwią, a nierówny oddech wypełnił jej
SR
85
nazbyt rozwiniętą pierś.
A potem nagle stał się cud. Clia potrząsnęła głową i wyciągnęła
rękę do Gavina.
- A więc dobrze pan zrobił. Pewnie mu się należało -
stwierdziła. - Clia Marie Zambetti.
Marie? Annie po raz pierwszy usłyszała to imię. Jak również po
raz pierwszy dostrzegła uśmiech na twarzy Clii. Czy to możliwe, żeby
w tym tłustym cielsku kołatało się coś w rodzaju poczucia humoru?
Gavin uścisnął jej dłoń i uśmiechnął się.
- Przysiągłbym, że pani ma na imię Saaba - stwierdził jak
prawdziwy elegant.
Twarz Clii nabrała jeszcze żywszych kolorów. A więc był to
rumieniec. Po prostu rumieniec. Kto by przypuszczał? Annie aż
oparła się o stolik, żeby nie upaść.
Trochę mniej dziwiło ją zachowanie Gavina. Wiedziała, że potrafi
być czarujący i że potrafi z tego korzystać. Tylko dlaczego nie jest
taki dla niej?
- Annie, co ona robi? - usłyszała za plecami nerwowy szept
Niny.
Po chwili przyjaciółka stanęła tuż obok niej i z przejęciem zaczęła
się przypatrywać tej scenie.
- Och, daj spokój, Nina. Ona się po prostu uśmiecha - odparła.
Nina machnęła ręką.
- To wiem - powiedziała. - Ale dlaczego się uśmiecha? Przecież
nigdy tego nie robi.
Annie stwierdziła, że przyjaciółce musiał umknąć początek tej
sceny. Może to i lepiej, że nie słyszała całej tej żenującej rozmowy.
- To z powodu twojego męża - stwierdziła Nina. -Och, on jest
taki wspaniały.
Annie spojrzała na przyjaciółkę. Jej oczy mówiły same za siebie.
- Daj spokój, Nino. Myślałam, że masz to już za sobą. Co przystoi
nastolatce, to nie matce trojga dzieci - zganiła ją, dziwiąc się, że czuje
to, co czuje.
Nina spłoszyła się po tej reprymendzie.
SR
86
- Hm, no tak, masz rację. - Posłała jeszcze jedno spojrzenie w
stronę Gavina. - Ale muszę powiedzieć, że masz fajnego męża.
Naprawdę!
Nagle Nina przypomniała sobie całą historię Gavina, którą
słyszała zresztą nie tak dawno, i stwierdziła, że to jednak mało
lojalnie chwalić człowieka, który zniszczył życie przyjaciółce.
- Hm, to znaczy, chciałam powiedzieć, - ciągnęła Nina - że
pewnie ma paskudny charakter. Mam nadzieję, że nie ciągnie cię na
siłę do łóżka.
Znowu stwierdziła, że palnęła głupstwo, i zakryła usta ręką. Annie
pokręciła głową.
- Nie.
Smutny uśmiech pojawił się na ustach Niny.
- Nic więc dziwnego, że jesteś ostatnio taka zmieniona -
stwierdziła.
Annie wyprostowała się i, mimo bólu w plecach, starała się
zachować tę pozycję.
- To nieprawda!
- Ależ prawda, prawda. I chcesz wiedzieć coś jeszcze? - spytała
Nina, pewna, że weszła na właściwą ścieżkę. Mimo braku
zainteresowania powiedziała: - Poza tym jesteś o niego zazdrosna.
- Nie bądź śmieszna!
- Ależ jesteś, jesteś.
Pogłaskała Annie po ramieniu, a następnie zachichotała, co
zepsuło cały efekt.
- Wiesz co? - powiedziała do Annie. - Będziemy musiały
pogadać. Jak tylko znajdzie się wolna chwila.
O czym niby miałyby rozmawiać? Annie nie miała Ninie nic do
powiedzenia. Chciała nawet o tym poinformować przyjaciółkę, ale w
tym momencie zobaczyła Steve'a, który nabrał już śmiałości i zaczął
do niej machać ręką.
- Czy mogę prosić o tę wodę?! Jednocześnie Sam dostrzegł Ninę.
- Ciocia Nini! - zawołał radośnie.
Brakowało tylko tego, żeby sufit zawalił się im wszystkim na
SR
87
głowę. Wyjęła wodę z lodówki, wlała ją do szklanki, dodając trochę
lodu. Z westchnieniem ruszyła w stronę studentów.
Gavin nie mógł zasnąć.
Zmęczenie i wielogodzinny tydzień pracy nie miały w tej chwili
żadnego znaczenia. Po prostu przewracał się z boku na bok i
wsłuchiwał w odgłosy przed domem.
Kiedy zegar wybił drugą, zaniepokoił się jeszcze bardziej.
Przewrócił się na plecy i spojrzał na sufit. Księżyc zaznaczył na nim
swój wyraźny ślad. Jego światło prześwitywało również przez
zasłonki.
Dopiero teraz stwierdził, że nie powinien był iść do baru Annie.
Początkowo miał nadzieję, że zniechęci się do niej, kiedy zobaczy ją
przy pracy, nagabywaną przez klientów i roznoszącą kawy lub
hamburgery. Jednak już pierwsza scena, kiedy broniła się przed tym
nachalnym młodym człowiekiem, obudziła w nim rycerskość.
Student pewnie domyślił się, co go czeka, bo stulił uszy po sobie i
nawet przeprosił, ale Gavin pogrążył się na dobre.
Nareszcie zrozumiał, że Annie ciężko pracuje.
Mógł się też przekonać, że unika flirtów i jest pod stałą presją
niezbyt miłej szefowej.
Obserwował ją przez prawie godzinę, walcząc z chęcią, żeby
pomóc jej roznosić te wszystkie tace. W końcu dotarł do domu
całkiem rozbity, przy kąpieli zapomniał o posmarowaniu Sama
kremem, o czym syn przypomniał mu tuż przed zaśnięciem z
radosną satysfakcją, a potem sam się położył, tyle że od paru godzin
nie mógł zasnąć. Włączył nawet telewizor, myśląc, że jakaś dyskusja
podziała na niego usypiająco, ale nic z tego. Po prostu zapomniał, że
ma włączony telewizor, i wciąż myślał o Annie.
Szkoda, że nie dał w zęby temu smarkaczowi.
Powinien powiedzieć królowej Saabie, gdzie może go pocałować.
Szkoda...
Nie wiedzieć czemu, przypomniała mu się jego matka. Ojciec
osierocił ich dosyć wcześnie i biedna kobieta musiała sama
wychowywać Gavina i jego młodszego brata.
SR
88
I udało jej się, tyle że May Cantrell Pierce pochodziła z klasy
robotniczej i nigdy nie miała łatwego życia. Dobrze, że wyszła w
końcu za Pierce'a. Żyje sobie teraz dostatnio w Arizonie i nie musi się
o nic martwić.
Jednak Annie ma już męża. Tyle tylko, że nie chce od niego
pomocy.
Myśli, których unikał przez ostatnie tygodnie, zwaliły się na niego
z siłą wodospadu. Zwłaszcza jedna wydawała mu się szczególnie
bolesna. Chodziło o to, że nie docenił Annie.
Kiedy spotkali się w więzieniu po raz ostatni, był pewny, że robi
dobrze. Annie była zbyt młoda i piękna, żeby na niego czekać. Czas
pokazał, że jednak się mylił. Tylko teraz nie potrafił cofnąć czasu. A
wiele dałby, żeby móc to zrobić.
Odgłos nadjeżdżającego samochodu wybawił go od dalszych
dywagacji. Zaczął nasłuchiwać. Tak jak przypuszczał, samochód
zatrzymał się przed domem. Annie wysiadła, otworzyła drzwi swoim
kluczem. Po chwili usłyszał jej syknięcie.
Pewnie zdejmuje buty, pomyślał.
Po chwili usłyszał chłodny dźwięk metalu. Annie odłożyła
kluczyki na stolik i przeszła do swego pokoju. Ale tylko na chwilę,
ponieważ nie musiał długo czekać, żeby usłyszeć szum wody w
łazience.
Gavin opadł na poduszkę. Nic mu nie przyjdzie z tego
wsłuchiwania się w każdy odgłos. Przy okazji może stać się
najgorsze i znowu powrócą wspomnienia.
Nagle stanęła mu przed oczami inna łazienka w innym domu.
Ich dom w Bretton Hills miał wspaniałą przestronną łazienkę z
kabiną prysznicową i przeszklonym dachem. Pewnego dnia,
wróciwszy do domu, znalazł tam Annie biorącą natrysk. Głowę
uniosła do góry, do słońca, a woda obmywała całe jej ciało, nie
omijając żadnej górki i żadnej kuszącej doliny. Gavin poczuł, że serce
mu gwałtownie przyspiesza na ten widok. Nagie ciało żony lśniło w
dziennym świetle sączącym się z góry. To było naprawdę niezwykłe.
Szybko zdjął buty, czując pod stopami chłodną terakotę. Była to
SR
89
wspaniała odmiana po upalnym dniu. Gavin rozebrał się szybko,
patrząc głodnym wzrokiem na żonę. A Annie wciąż go nie
dostrzegała.
Dopiero kiedy dotknął jej ciała, wydała pełen przestrachu okrzyk i
otworzyła oczy. Gavin zamknął jej usta pocałunkiem i przytulił
Annie do siebie. I nagle poczuł, że jest gotowa, żeby go przyjąć.
Kiedy wszedł w nią, znowu krzyknęła, ale tym razem nie ze
strachu. Jej oczy były zasłonięte powiekami.
I wtedy powiedział:
- Annie, popatrz. Spójrz, jak cudownie pasujemy do siebie. Chcę,
żebyś patrzyła na mnie, kiedy się z tobą kocham. - Albo tak jakoś
podobnie.
Posłuchała go, chociaż przyszło jej to z pewnym wysiłkiem.
Szybko odkrył, że jest bardzo nieśmiała i musi się wszystkiego
dopiero uczyć.
- Kocham cię - szepnęła, patrząc mu w oczy. - Gavinie, kocham
cię.
A potem nie pamiętał już niczego, tylko promienie słoneczne,
strumień wody i to, że się później dziwnym trafem znaleźli w
sypialni w nieco wilgotnej pościeli.
Gavin wyprostował się i usiadł na łóżku. Drżał na całym ciele.
Opuścił nogi na podłogę i podszedł do kontaktu. Co, do diabła, robi?!
Przecież nie potrzebuje światła, żeby stwierdzić, że ręce mu się
trzęsą i ciało odmówiło mu posłuszeństwa!
Mimo to włączył lampkę. Spojrzał na zegarek i zaklął cicho pod
nosem. Stwierdził, że skoro wstał, to może przejdzie do toalety.
Nagle zamarł, słysząc ciche odgłosy kroków. Annie! Odwrócił się
gwałtownie, starając się jednocześnie nadać twarzy tak obojętny
wyraz twarzy, jak to tylko możliwe.
Annie stała w przejściu. Miała na sobie tylko swoją cienką
koszulkę nocną, co jeszcze bardziej go podnieciło. Im bardziej chciał
zapanować nad swoim ciałem, tym bardziej było ono krnąbrne.
Zwłaszcza że dostrzegł pod koszulką kształtne piersi Annie i kuszącą
krągłość jej bioder.
SR
90
- Co robisz? - spytała nieświadoma tego, co się z nim dzieje.
Zerknęła w stronę pokoju Sama. - Coś nie w porządku z małym?
Pokręcił głową.
- Nie - głos z trudem przechodził mu przez ściśnięte gardło. -
Śpi.
Gavin miał wrażenie, że spodnie od piżamy, które miał na sobie,
gwałtownie stają się za ciasne. Chciał jakoś się odwrócić, żeby nie
pokazywać tego Annie, ale nie mógł. Jej wzrok powędrował w dół.
Natychmiast dostrzegła to wybrzuszenie i szybko odwróciła wzrok.
Jednak na jej policzki wystąpił rumieniec, widoczny nawet przy
mdłym świetle lampki, a w oczach pojawiło się coś, co nie bardzo
potrafił określić.
- Och! - szepnęła.
Więc z nią również coś się działo! Ta świadomość podziałała na
niego porażająco. Człowiek z odrobiną zdrowego rozsądku życzyłby
jej teraz dobrej nocy i poszedł spać, a w każdym razie pozwoliłby jej
odejść. Ale nie on. I nie po tym, co dostrzegł w jej oczach.
- Pójdę już - powiedziała i zachwiała się, jakby za chwilę miała
upaść.
Pokonanie dystansu dzielącego go od niej zajęło mu ułamek
sekundy. Jednak nagle przystanął, czując ciepło bijące od jej ciała.
Tak dawno nie trzymał jej w ramionach. I tak bardzo tego pragnął.
Jednak w tej chwili w oczach Annie pojawił się strach.
- Nie, Gavinie... - szepnęła.
Z tej odległości widział żyłkę pulsującą na jej szyi i czuł, że piersi
żony unoszą się nierównym rytmem. Uniósł dłoń i poczuł naprężony
koniuszek jednej z piersi.
- Nie dotykać, czy nie przestawać? - spytał, patrząc jej w oczy.
- Gavinie!
- Do licha, Annie! Pragnę cię! Pragnę cię tak mocno, że chyba
oszaleję. I ty też mnie pragniesz, tylko ukrywasz to przed sobą!
Wziął ją za rękę, a ona nie opierała się. Nawet wówczas, kiedy
pociągnął ją ku sobie, nie napotkał oporu. Annie była bezwolna jak
lalka.
SR
91
Jednak gdy ich ciała zetknęły się, usłyszał jej westchnienie. I nagle
Annie przytuliła się do niego. Objął ją mocno, najmocniej jak tylko
mógł. Jednocześnie poczuł coś mokrego na swoim ciele. Zaczął ją
całować.
- Annie, kochana. Moja najmilsza.
Oboje byli bardzo podnieceni i spragnieni siebie. Już nie panowali
nad swymi ciałami. Ale ich ciała zawiązały spisek przeciwko nim.
Zaczęli się całować, najpierw spokojnie, a potem coraz bardziej
dziko. Annie jęknęła, oderwawszy się od niego na chwilę. Jej sutki
przypominały dwie pestki. Materiał koszulki wydawał się dla nich
zbyt szorstki, chętnie by się od niej uwolniła.
Gavin chyba odgadł jej myśli. Jednym ruchem uwolnił ją od
koszulki. Następnie zaczął podziwiać jej kształty, a ona stała przed
nim, niczego nie zasłaniając. Była piękna, a jednocześnie miał
wrażenie, że dojrzała do tego, żeby się z nim kochać.
- Czy chcesz tego? - spytał, patrząc jej w oczy. Skinęła głową.
- Tak.
Nie musiał pytać, czy jest pewna. Widział, że tak. Tego, co się
potem działo, nie sposób opisać. A w każdym razie nie podjęłoby się
tego żadne z nich. Pamiętali jedynie, że znaleźli się nadzy na
dywanie, ściągnęli na podłogę pościel i że nagle coś w nich
eksplodowało, po czym znaleźli się gdzieś daleko, poza wszelkimi
znanymi doświadczeniami.
SR
92
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Pocałuj mnie - zażądał Gavin.
Łóżko ugięło się pod jego ciężarem, kiedy obrócił się na plecy,
pociągając ją za sobą. Leżała teraz na nim, oszołomiona jego
bliskością. Czuła pod sobą jego twarde mięśnie i gładką skórę.
- Ale... - próbowała protestować.
- Cii! Pocałuj mnie - powtórzył.
Zanurzył dłoń w jej włosach i przyciągnął ją lekko do siebie. Nie
protestowała. Nie była w stanie. Jej ciało domagało się tego dotyku, a
usta bliskości jego ust.
- Pocałuj mnie - powiedział po raz kolejny. - Tak długo
czekałem na ciebie.
Szczerość tego wyznania sprawiła, że zapragnęła go jeszcze
bardziej. Policzki jej płonęły, a serce biło jak młotem. Dobrze, że nie
mógł tego zobaczyć przy świetle księżyca.
Musnęła delikatnie wargami jego policzek. Jednocześnie
usadowiła się na nim wygodniej i oplotła udami jego biodra. To
sprawiło, że sutki jej ponownie stwardniały.
- Nie, nie tak.
Annie też wiedziała, że pragnie czegoś innego. Jednak nie od razu,
nie tak szybko. Pochyliła się i zaczęła go całować, wolno przesuwając
język wzdłuż linii jego szczęki. Było jej dobrze.
Oczywiście, zdawała sobie sprawę z tego, że w ten sposób niczego
nie załatwi i nie rozwiąże żadnych problemów. Co więcej, jeszcze
bardziej wszystko skomplikuje. Jednak w tej chwili było jej wszystko
jedno. Przede wszystkim pragnęła Gavina i to było teraz
najważniejsze. Z trudem trzymała swoje zmysły na wodzy, tuląc się
do niego coraz mocniej i mocniej.
Mimo iż Gavin zawiódł ją w przeszłości, wciąż go kochała. Był jej
jedynym kochankiem, ojcem jej syna i mężem, któremu przysięgała
miłość i wierność. Traktowała tę przysięgę poważnie, nawet jeśli on
o niej zapomniał. I to nie kierując się ślepym posłuszeństwem wobec
SR
93
litery prawa, ale z miłości. Gavin był po prostu jedynym mężczyzną,
którego mogła kochać.
- Annie, kochanie. Proszę.
Znowu usłyszała jego głos. Chyba na chwilę się zamyśliła, ale jej
ciało naprężone i giętkie wciąż wyczuwało jego bliskość. Znowu się
pochyliła, żeby musnąć go wargami. W świetle księżyca widziała
napięte rysy jego twarzy. Z jego oczu wyzierała obawa. Jakby wciąż
nie był jej pewny. A może jej się tylko zdawało?
- No i cóż to za pocałunek? - zapytał na poły żartobliwie, ale
jego oczy spoglądały na Annie z powagą.
Wyciągnął rękę i zaczął pieścić jej szyję. Potem zagłębił dłoń we
włosach, nieznacznie przyciągając ją do siebie. Annie z rozkoszą
poddawała się pieszczocie, wciąż jednak czując na sobie jego pełen
niepokoju wzrok.
Gavin dotknął jej policzka. Pochyliła się trochę w jego stronę, a on,
uniósłszy głowę, dotknął wargami koniuszka jej piersi. Cała zastygła
w niewymownej rozkoszy.
- Jeszcze - szepnęła.
Gavin nie potrzebował dalszej zachęty. Jego dłonie szybko
odnalazły jej piersi i zaczęły je pieścić. Annie pochyliła się w jego
stronę i poczuła usta, a potem język najpierw na lewej sutce, a potem
na prawej. Ta pieszczota przekraczała granice jej wytrzymałości.
- Teraz! - krzyknęła.
Nie trzeba mu było tego powtarzać dwa razy. Silnymi rękami ujął
jej biodra i poprowadził ją tam, gdzie czekała na nią sama istota
rozkoszy. Oboje drżeli, trawieni miłosną gorączką. Oboje pragnęli
połączyć się jak najszybciej. I stało się.
Przez moment nie ruszali się, porażeni tym, co przed chwilą
zrobili. Zapomnieli już, że tak doskonale do siebie pasują. A potem
runęli na siebie, nie bardzo wiedząc, co się z nimi dzieje. Ich ciała
wyznaczyły własny rytm. Znaleźli się w ich władzy i nie mogliby się
od niej uwolnić, gdyby nawet chcieli.
Ale nie chcieli. Dawno nie było im tak cudownie. Kochali się, chcąc
to przedłużyć w nieskończoność.
SR
94
Tak cudownie... pasujemy... do siebie, składała w pamięci
rozproszone słowa.
Znowu było tak jak dawniej, jakby się nigdy nie rozstawali. Znowu
ich ciała mówiły za nich i był to wspaniały poemat miłości. Tak jak
dawniej.
Gavin puścił jej biodra.
- Teraz ty sama - powiedział przez ściśnięte gardło.
Przychodziło mu to z trudem, ale chciał przedłużyć moment
rozkoszy. Pragnął być w Annie jak najdłużej, najlepiej na zawsze.
- Dobrze - powiedziała, z trudem łapiąc oddech.
Od razu wyczuła właściwy rytm. Jej ciało wędrowało w górę i w
dół, a Gavin zaczął pieścić jej piersi, co jeszcze bardziej
zintensyfikowało rozkosz. Annie czuła, że nie wytrzyma tego dłużej.
- Gavinie. Gavinie!
Jej ciało powędrowało w dół, a jego biodra gwałtownym
wyrzutem poderwały się w górę. Przez moment czuła, że oderwała
się od ziemi i szybuje gdzieś w nieznanych przestworzach. Potem
opadała, wydawało jej się, że długo, ale tak naprawdę trwało to
chwilę. Legła na poduszce, dysząc ciężko. Gavin pochylił się nad nią i
zaczął całować szyję i policzki, które nagle zrobiły się wilgotne.
Annie sama nie wiedziała, dlaczego płacze.
A potem leżeli długo obok siebie, zbyt wyczerpani, żeby cokolwiek
robić. Za oknem powiał wiatr i było przynajmniej trochę chłodniej
niż w dzień. Księżyc schował się gdzieś za chmurą, więc byli
szczelnie otuleni ciemnością. Jednak ta sama ciemność, która ją
kiedyś przerażała, tym bardziej że musiała udawać przed Samem, iż
się jej nie boi, wydała jej się teraz miła i przyjazna.
Trudno im było powiedzieć, jak długo tak leżeli i czy spali. Annie
zauważyła tylko w pewnym momencie, że nagle dostrzega szare
kwadraty okien. Wiatr wzmagał się, niosąc ze sobą zapach deszczu.
Annie podniosła głowę i spojrzała na Gavina. Od razu napotkała
jego wzrok. Nie spał.
- Gavinie... - zaczęła.
Jednak on położył palec na jej ustach.
SR
95
- Cii - szepnął.
Pomyślała, iż ma mu tyle do powiedzenia, ale że być może Gavin
ma rację i powinna poczekać. Zwłaszcza że cisza była tak przyjemna.
Przytulił ją do siebie i pogładził po policzku. Na wszystko
przyjdzie czas. Na wyjaśnienia. Na łzy. Na uśmiechy. Teraz jednak
jest czas na ciszę, która działa jak balsam na skołatane dusze.
I tak leżąc i wsłuchując się w bicie swoich serc, zasnęli, sami nie
wiedząc kiedy.
Annie obudziła się późnym popołudniem. Coś działo się za oknem.
Przeciągnęła się i, niczym nurek głębinowy, zaczęła się powoli
wynurzać na powierzchnię życia. Najpierw dotarło do niej, że jest
sama w łóżku, chociaż doprawdy nie wiedziała, dlaczego miałoby
być inaczej. Potem usłyszała piosenkę z „Ulicy Sezamkowej" i znowu
irracjonalnie przestraszyła się, że Sam zaraz tu wejdzie.
Otworzyła jedno oko i rozejrzała się wokoło. Nikogo obok niej nie
było, tylko pościel wyglądała na dziwnie zmiętą. Okazało się, że za
oknem pada deszcz. To jego szum wydał jej się niezwykły. Nic
dziwnego, po tylu dniach upału.
Wstała i boso podeszła do okna. Odciągnęła zasłonkę i wyjrzała za
okno. W nozdrza uderzył ją zapach świeżej trawy.
Uniosła ręce do góry, ziewnęła i odwróciła się od okna.
Natychmiast uderzyły ją dwie rzeczy. Po pierwsze, dochodziła piąta.
Po drugie, jej pościel znajdowała się w opłakanym stanie. Poduszki
były pogniecione, a duża część kołdry leżała zwinięta na podłodze.
I nagle wszystko sobie przypomniała.
Kochała się tutaj z Gavinem! I to kilka razy! Wszystko nagle
powróciło do niej. Przypomniała sobie nawet, że Gavin w pewnym
momencie powiedział jej, żeby niczym się nie przejmowała i że on
zajmie się Samem. Musiał się z nim bawić aż do momentu, kiedy ich
syn zasnął, a potem znowu ją obudził pieszczotą.
Tym razem kochali się powoli, a ona trwała jakby w półuśpieniu,
czując jednak doskonale rozkosz, która przelewała się przez jej ciało.
Miała wrażenie, że znalazła się gdzieś poza ziemią, w krainie
cielesnych rozkoszy. Dlaczego Gavin nie został wtedy przy niej?
SR
96
Ach tak, musiał się zająć Samem. Zresztą ona znowu zasnęła i
spała prawie do piątej, jakby chciała odespać wszystkie swoje
zaległości.
Kiedy tak stała przed łóżkiem, dziwiło ją przede wszystkim to, że
niczego nie żałuje. Czuła jednak, że w ciągu tych lat spędzonych
samotnie stała się samodzielna i dojrzała, czego nie sposób
zniwelować poprzez noc spędzoną z własnym mężem w tym właśnie
łóżku. Kiedyś seks oznaczał dla niej uzależnienie. Kiedy
przypomniała sobie jednak to, jak kochała się w nocy z Gavinem,
przyszło jej do głowy, że on również stał się w pewnym sensie
uzależniony od niej. W każdym razie byli teraz pełnoprawnymi
partnerami, co ze sfery życia codziennego przeniosło się również na
sprawy bardziej intymne.
Na wspomnienie tego, co działo się w nocy, dreszcz przebiegł jej
ciało. Przypomniała sobie, że jest zupełnie naga i że w pokoju obok
znajduje się jej syn. Co prawda, nie zdarzyło się, żeby Sam
kiedykolwiek oderwał się od „Ulicy Sezamkowej", ale i tak powinna
się ubrać.
Ziewając, zabrała się do szukania swoich rzeczy. Narzuciła na
siebie koszulę i w tym stroju przemaszerowała do łazienki. Tutaj
umyła się i uczesała. Włożyła też zwykły domowy strój.
Zajrzała do pokoju. Gdy tylko drzwi skrzypnęły, Sam oderwał
wzrok od telewizora.
- Mama! - krzyknął radośnie, jakby wracała z długiej podróży.
Uścisnęła go mocno, a następnie przeszli w stronę kanapy,
omijając kosz z upranymi rzeczami. Poczuła się nieco winna temu, że
zaniedbała obowiązki domowe.
- Jak się miewasz, słonko? - spytała syna.
- Dobzie - padła odpowiedź.
- Jadłeś śniadanie? - Wziąwszy pod uwagę porę, powinna spytać
o obiad.
Chłopiec skinął główką.
- Tak. Tata zlobił.
- No, a jak się bawiłeś?
SR
97
Sam spojrzał na nią z niepokojem. Widocznie coś go dręczyło.
- Ciągle źmęciona? - spytał.
Przytuliła go znowu i pocałowała w główkę.
- Nie, synku, już odpoczęłam. To wspaniale, że pozwoliłeś mi się
wyspać.
Sam uśmiechnął się. Widać było, że jest zadowolony. Pewnie, po
pierwsze, z siebie, że wytrzymał tak długo, a po drugie z tego, że
odpoczynek matki już się skończył.
Zaraz też zaczął opowiadać Annie o tym, jak wybrał się z Gavinem
do pralni i jak byli w parku i tata wskoczył do kałuży, a Cosmo wpadł
na niego (to znaczy, na Sama, jak się okazało po dalszych
wyjaśnieniach) i go przewrócił, a potem tata pocałował bolące
kolanko i powiedział, że wszystko będzie dobrze.
Wyglądało na to, że całowanie i zapewnianie, że wszystko będzie
dobrze, stało się ostatnio specjalnością taty. Wszystko jednak było w
porządku, czego zresztą mogła się spodziewać.
W tym momencie usłyszeli odgłos otwieranych drzwi. Wrócił
Gavin, który korzystając z fascynacji syna „Ulicą Sezamkową",
postanowił zrobić zakupy.
- O, już wstałaś - powiedział, zatrzymując się w progu. Minę
miał niewyraźną. Annie poczuła, że się rumieni.
Oboje byli wytrąceni z równowagi i ta świadomość dodała jej
odwagi.
- Dziękuję, że mnie nie budziłeś. Byłam potwornie zmęczona.
Chrząknął, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Jednak na jego
ustach pojawił się uśmiech satysfakcji. Jednocześnie jego oczy
zaczęły jeszcze bardziej błękitnieć.
Annie poczuła, jak ciepło rozchodzi się po całym jej ciele. Nie
bardzo wiedziała, co powiedzieć. Przeniosła wzrok na kosz z
upranymi rzeczami, stojący koło fotela.
- Wydawało mi się, że nie mamy żadnych różowych ubrań -
stwierdziła.
- Nie mieliśmy - poprawił ją Gavin. - Jakieś babsko zostawiło w
pralce swoją czerwoną bluzkę, a potem miało jeszcze pretensje,
SR
98
kiedy wyprałem ją z naszymi rzeczami.
- Ojej!
- Ta pralnia mi się w ogóle nie podoba - dodał po chwili. - Czy
Sam mówił ci o wypadku?
Annie spojrzała na syna.
- No tak, ale to chyba było w parku - zauważyła, przypominając
sobie opowieść Sama.
Gavin kucnął i spojrzał na Sama, który spokojnie przysłuchiwał
się rozmowie.
- Nie pamiętasz? - spytał, pokazując mu palec. Annie dopiero
teraz zauważyła, że jest obandażowany.
- A tak! - Chłopiec radośnie skinął głową.
- Najpierw Sam przewrócił się z powodu Cosma, a potem ja
przytrzasnąłem sobie palec w suszarce - tłumaczył. - To było
naprawdę straszne. Aha, dzwoniła Nina - dodał, chcąc zmienić temat.
- Tak?
- Chciała ci przypomnieć, że miałaś wypożyczyć Sama jej córce.
Nie wiedziałem, że prowadzisz wypożyczalnię dzieci - dodał
zjadliwie.
Annie machnęła ręką.
- Dziewczynki zdobywają jakieś sprawności skautowskie -
wyjaśniła. - Właśnie zorganizowały bal dla maluchów. No i jak, Sam?
Naprawdę chcesz iść do cioci Niny?
Miała nadzieję, że malec zaprotestuje. Przecież dzisiaj widziała go
zaledwie przez chwilkę. Jednak Sam, który uwielbiał Ninę, skinął
głową.
- Koniećnie - powiedział, śmiesznie przekręcając „dorosłe"
słowo.
Gavin chrząknął.
- Skoro tak, to może wybierzemy się gdzieś na kolację -
zaproponował. - Musimy przedyskutować parę spraw, a moglibyśmy
odebrać Sama w drodze powrotnej.
Annie zastanawiała się nad tym przez chwilę. Jakoś nie chciało jej
się wychodzić. Może dlatego, że padał deszcz. Pomyślała, że nie chce
SR
99
jej się przebierać. Ani być sam na sam z Gavinem.
Gavin patrzył na nią wyczekująco.
- A czy mogę wybrać lokal? Skinął głową.
- Jasne. Tylko pamiętaj, że mam ograniczone możliwości
finansowe - dodał z pewną dozą niepokoju.
- To żaden problem - zapewniła go.
Spojrzała na zegar. Było dziesięć po piątej, a Nina zapowiadała się
na szóstą.
- Gavinie? - spytała miękko.
- Tak?
- Jesteś na mnie zły? Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Nie, jasne, że nie. Skąd to przypuszczenie?
- No wiesz, miałeś taką minę.
Minę rzeczywiście miał nieszczególną, kiedy powiedziała, że chce
się z nim wybrać do kina dla zmotoryzowanych. Początkowo był na
nią zły, ale później, kiedy tu już przyjechali i na ekranie pojawiły się
nazwiska Sylvestra Stallone'a i Sharon Stone, nieco się rozchmurzył.
Natomiast Annie zamówiła zimną colę i rozparła się, zadowolona, na
swoim siedzeniu.
- Po prostu byłem zaskoczony.
- W innym wypadku musiałabym się porządnie ubrać, zrobić
makijaż - zaczęła wyjaśniać.
Wcale nie musiała, pomyślał. I tak wyglądała wspaniale. Nawet w
tej bluzie i krótkich spodenkach.
- Myślałem, że lubisz restauracje.
- Przestałam, od kiedy zaczęłam pracować jako kelnerka -
powiedziała. - Nina mnie kiedyś tutaj zaciągnęła i było bardzo fajnie.
To stało się zaraz po tym, jak rozstała się ze swoim trzecim mężem.
Obie byłyśmy bardzo nieszczęśliwe i bez forsy. To była jedyna
rozrywka, na którą było nas stać.
Milczeli przez chwilę, a głos aktorów docierał do nich przez
głośnik przewieszony przez szybę.
- Wolę to miejsce od zwykłych kin - ciągnęła Annie. - Jeżeli film
jest kiepski, mogę wyłączyć głos i obserwować ludzi w innych
SR
100
samochodach albo patrzeć na gwiazdy. Raz przegadałam z Niną cały
film i do dzisiaj nie mam pojęcia, o czym był.
Zaśmiała się krótko, a Gavin jej zawtórował. Wiele wskazywało na
to, że czeka ich to samo.
- Wiesz, nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał
- powiedział po chwili Gavin. - Nie miałem pojęcia, że polubisz
kino dla zmotoryzowanych.
Annie nagle posmutniała.
- I czego jeszcze się po mnie nie spodziewasz?
Gavin nagle stwierdził, że popełnił błąd. Annie niechętnie wracała
do przeszłości i do tego, kim wówczas była. Postanowił więc
skierować rozmowę na nieco inne tory.
- No, choćby Nina. Przyznasz, że jest kimś wyjątkowym.
Annie skinęła głową tak energicznie, że przypominała w tym
trochę Sama.
- Tak, jest prawdziwą przyjaciółką - powiedziała, kładąc nacisk
na słowo „prawdziwa".
Gavin zerknął na żonę. Wyglądała na osobę gotową odeprzeć
każdy atak. Tak jakby Nina była kimś szczególnie dla niej ważnym.
- Jasne. Nina jest w porządku. Tylko czy nie wydaje ci się, że jej
styl życia jest trochę... - zastanawiał się chwilę nad doborem
odpowiedniego słowa - rozwiązły.
- Chcesz powiedzieć, że jest niemoralna?! - żachnęła się. - Nie
znasz Niny. W gruncie rzeczy jest taka sama jak my wszystkie.
- Jak wy wszystkie? - powtórzył, nie bardzo wiedząc, o co jej
chodzi.
- Oczywiście. Przez całe życie szuka szczęścia, tylko ma
wyjątkowego pecha i nie może go znaleźć. A ci faceci? Dam głowę, że
wolałaby znaleźć jednego i pozostać z nim na zawsze. Tak jak każda
kobieta.
Po tej refleksji zasępiła się na chwilę. Uznała widocznie, że
powiedziała zbyt wiele, ponieważ natychmiast zmieniła temat.
- A tak swoją drogą, o czym rozmawialiście, kiedy
przygotowywałam Sama do wyjścia?
SR
101
Gavin zaśmiał się cicho.
- Powiedziała, żebym uważał na ciebie, bo inaczej będę miał z
nią do czynienia - wyjaśnił.
- O, nie!
Wziął ją za rękę. Nawet to niewinne dotknięcie wyzwoliło w nim
pożądanie.
- Nie, nie mam do niej o to pretensji. A poza tym, miała sporo
racji, chociaż nie mogła tego wiedzieć. Pamiętaj, że nie korzystaliśmy
ze środków antykoncepcyjnych, kiedy...
Annie potrząsnęła energicznie głową.
- Nie, nie powinnam zajść w ciążę - przerwała mu. - To nie jest
odpowiedni okres.
Gavin wzruszył ramionami.
- Nie miałbym nic przeciwko temu - stwierdził. - Sam jest
naprawdę fajnym dzieciakiem.
Mówił prawdę. Co więcej, zaczął żałować wszystkiego, co stracił:
pierwszego niemowlęcego uśmiechu, gaworzenia, pierwszych
kroków dziecka. Jednak mimo to wiedział, że znacznie
skomplikowałoby to ich rodzinną sytuację, która i bez ciąży
wydawała się dostatecznie pogmatwana.
Milczeli przez chwilę. Kolorowy ekran migotał gdzieś przed nimi.
Nie zwracali uwagi na ciche głosy, wydobywające się z głośnika.
- Jestem ci winien jeszcze jedno wyjaśnienie - powiedział w
końcu Gavin. - Otóż po tobie nie byłem, to znaczy nie miałem - plątał
się - żadnej kobiety.
- Och! - Annie nie potrafiła ukryć zdziwienia. - A dlaczego?
- Dlaczego? - powtórzył.
Pomyślał, że mógłby się łatwo wykręcić więziennymi warunkami
czy też brakiem okazji. Nie byłaby to jednak prawda. Skoro zaczął tę
rozmowę, powinien być szczery aż do końca.
- Bo nie było ciebie - wyznał w końcu.
Annie spojrzała na niego w osłupieniu. Jesteś tylko trofeum,
zdobyczą, czymś, czym można się pochwalić, brzmiało w jej głowie.
Nie wiedziała, jak zareagować.
SR
102
Gavin czekał na to, co powie. Jednak kiedy milczenie zaczęło się
przedłużać, nie naciskał i o nic nie pytał. Zwiesił tylko głowę i
powiedział:
- Chodzi o to, że skoro uważamy, iż nie powinnaś zajść w ciążę,
musimy postanowić, co robić dalej.
Znowu milczenie. Już wolałby, żeby mówiła bez przerwy, chociaż
zwykle nie znosił tego u kobiet. W końcu Annie skinęła głową.
- Dobrze. Pójdę jutro do lekarza - stwierdziła. Usłyszała
westchnienie ulgi. Gavin nie wiedział, czy zniósłby ponowną
separację od łoża.
- Fajnie - powiedział ze ściśniętym gardłem. - Bardzo się cieszę.
Przysunął się bliżej, a później wziął ją na kolana. Trochę
przeszkadzała im kierownica, ale gdy tylko poczuli bliskość swoich
ciał, zapomnieli o bożym świecie.
- Gavinie.
- Słucham?
- Powinnam ci podziękować za to, że mnie nie budziłeś -
powiedziała.
- Już to robisz - stwierdził, pieszcząc delikatnie jej udo.
Ich serca zaczęły bić mocniej. Tulili się do siebie jak nastolatki,
zapominając, że są w kinie. Na szczęście na ekranie działo się mniej
więcej to samo, więc samochodziarze byli pochłonięci filmem. Annie
i Gavin rozejrzeli się, żeby sprawdzić, czy uda im się wcześniej
wyjechać, ale nie mieli na to najmniejszych szans. Musieli cierpliwie
poczekać na koniec seansu.
Kiedy opuszczali kino, Annie przesiadła się na miejsce pasażera.
- Gavinie - powiedziała, wyglądając za okno.
- Słucham?
- Chyba też powinnam ci powiedzieć, że... nie miałam nikogo.
SR
103
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Jak już śpi, to nic go nie obudzi - stwierdził Gavin wnosząc
syna do nie oświetlonego pokoju.
Annie natychmiast zapaliła lampę, a Gavin ułożył Sama na sofie.
Oczywiście, nie było mowy o tym, żeby go wykąpać.
- Wyszalał się u Niny i teraz będzie dobrze spał - przytaknęła
Annie.
Znała to z wcześniejszych doświadczeń. Zmęczone dzieci po
prostu spały w ten sposób. Jednak dla Gavina mogło to być nowe
doświadczenie.
Szybko posłała łóżeczko, a Gavin rozebrał chłopca i włożył mu
piżamę. Następnie ułożyli Sama na poduszce i przykryli kołdrą.
Kiedy chłopiec poczuł chłodną pościel, westchnął i przeciągnął się.
- Czyż nie jest wspaniały? - Gavin nie krył swoich uczuć
względem syna.
Podszedł do Annie i objął ją mocno. Razem patrzyli na twarzyczkę
dziecka wyraźnie widoczną w świetle sączącym się z dużego pokoju.
- Jestem naprawdę szczęśliwy, że was spotkałem, wtedy, w
supermarkecie. - I znowu jego ton wyrażał więcej niż słowa.
Annie ułożyła głowę na ramieniu męża. W tej chwili było jej
naprawdę dobrze.
- Ja też - powiedziała cicho.
I nagle poczuła, że oprócz pożądania coś jeszcze łączy ją z
Gavinem. Była to więź, która powstała nagle między nimi. Nie miała
pojęcia, jak to się stało, ale Gavin zamienił się nagle z intruza w
domownika. Nie wyobrażała już sobie tego domu bez niego.
Pomyślała, że stali się sobie teraz bliżsi niż kiedyś, w małżeństwie.
Gavin przestał być zdobywcą, facetem, od którego wszyscy oczekują,
że będzie twardy, więc robi to, czego się po nim spodziewają. Ona
zamieniła się ze śpiącej królewny w normalną kobietę z problemami,
ale też codziennymi radościami. Kiedyś oboje grali, a teraz nareszcie
mogli być sobą. Wiedzieli też, ponieważ nauczyło ich tego
SR
104
doświadczenie, że o małżeństwo trzeba walczyć i że nie wolno
poddawać się przy pierwszych niepowodzeniach.
Stali tak jeszcze przez chwilę, patrząc na Sama, szczęśliwi, że mieli
szansę znowu się odnaleźć. W końcu Gavin ziewnął i pociągnął Annie
w stronę drzwi.
- Chodźmy - powiedział, biorąc ją za rękę.
Annie zamknęła drzwi. Zegar w dużym pokoju wybił dwunastą i
rozpoczął się z tą chwilą nowy dzień. Gavin usiłował stłumić
ziewanie, ale usta same mu się otworzyły. Dopiero teraz Annie
przypomniała sobie, że przecież spała, kiedy on krzątał się po domu i
zajmował Samem.
- Zmęczony?
- W każdym razie senny - powiedział. - Chociaż musimy jeszcze
coś dokończyć.
- Co? - spytała ze zdziwieniem.
Przyciągnął ją do siebie i zaczął pieścić tak jak w samochodzie.
Annie udawała zdziwienie, chociaż już pierwsze dotknięcie
wprawiło ją w drżenie.
- Myślałam, że jesteś zmęczony.
- Znajdę jeszcze trochę energii - mruczał, całując jej szyję.
Westchnęła głośno, kiedy dotarł wargami do jej ucha. Jego język
dotknął delikatnie płatka małżowiny i znowu poczuła, że jest gotowa
na jego przyjęcie.
- Chodź. - Pociągnęła go w stronę swojej sypialni, ale Gavin
zatrzymał ją przy drzwiach.
- Co takiego? - spytała zdziwiona.
- Zapalmy światło - poprosił.
Wahała się, ale tylko przez chwilę. Po chwili niewielka lampka
oświetliła pokój. Annie podeszła do okna i zasłoniła je szybko.
Kiedy się odwróciła, Gavin znów był przy niej.
- Chcę cię widzieć - powiedział.
Ona też chciała go obserwować, chociaż kiedyś nie przyznałaby
się do tego. Z przyjemnością patrzyła na jego dłonie. Gavin zdjął
najpierw jej bluzę, a potem spodenki. W tej chwili miała na sobie
SR
105
tylko bieliznę.
- Mój Boże, jaka jesteś piękna.
Ze zdziwieniem zauważyła, że ręce mu drżą. Gavin dotknął jakby z
obawą jej nagiego brzucha.
- I taka delikatna - dodał. - Nie mogę sobie wyobrazić, jak
wyglądałaś w ciąży.
- Jakbym połknęła piłkę plażową - powiedziała, przy-
pomniawszy sobie stary dowcip.
Na jego ustach pojawił się uśmiech, jednak było w nim coś
gorzkiego, Gavin przyklęknął i pocałował jej pępek. Poczuła, że nagłe
pragnienie przeszyło jej ciało.
- Żałuję, że nie było mnie wtedy przy tobie - powiedział cicho.
- Ja też.
Przez chwilę trwali przytuleni do siebie, a następnie Gavin sięgnął
wyżej i rozpiął jej biustonosz. Następnie dotknął jej piersi.
- Są teraz inne - powiedział -jakby większe. I nie takie różowe.
Kolorem przypominają raczej brzoskwinie - dodał po chwili.
Trudno jej było prowadzić rozmowę, kiedy dotykał jej w ten
sposób.
- Taak!
- Karmiłaś Sama piersią? - Spojrzał w jej oczy.
- Przez pierwszych parę miesięcy. Był naprawdę okropnym
łakomczuchem. Och, Gavinie! - westchnęła, czując że mąż całuje jej
sutki.
- To przecież mój syn - powiedział stłumionym głosem.
Znów zaczął ją całować, a ona pochyliła się, żeby ułatwić mu
dostęp do piersi. Na szczęście nic już nie mówił i Annie mogła
poddać się zmysłowej rozkoszy. Nie sądziła, że ta pieszczota aż tak
nią wstrząśnie. Kiedy Gavin w końcu oderwał się od jej piersi, drżała
jak liść i tylko jego silnym dłoniom zawdzięczała to, że jeszcze udało
jej się utrzymać na nogach.
Spojrzał na nią.
- Jak się czujesz?
Przesunęła dłonią po jego ciemnych włosach.
SR
106
- Przecież wiesz.
Gavin dźwignął się z kolan i przytulił ją do siebie. Annie miała
teraz na sobie tylko majteczki, ale i one jej przeszkadzały. Jakby
przeczuwając to, Gavin wziął ją na ręce i ułożył na łóżku.
Po chwili delikatny materiał zsunął się z szelestem z jej nóg. Gavin
klęknął przy łóżku i zaczął całować najpierw jej piersi, a potem
przesuwał się niżej i niżej. Poczuła jego wilgotny język na wnętrzu
ud. Przyciągnęła Gavina do siebie i ze zdziwieniem stwierdziła, że
jest ubrany.
- Rozbierz się - szepnęła gorączkowo. Pokręcił głową.
- Chwileczkę, kochanie - powiedział i znowu zaczął ją pieścić i
całować.
Wiedział, że gdy tylko zdejmie ubranie, natychmiast będzie musiał
ją mieć. Chciał jednak przedłużyć chwile pieszczoty.
Annie zaczęła jęczeć, kiedy poczuła penetrację jego palców, a
następnie języka.
- Już! Już! Już! - szeptała.
Nawet nie wiedział, jak udało mu się tak szybko pozbyć ubrania.
Nagle znaleźli się oboje na łóżku. Annie rozchyliła uda i przyciągnęła
go do siebie. Nareszcie był przy niej, a ona mogła go poczuć.
Wszedł w nią bez najmniejszych problemów. Oboje krzyknęli przy
połączeniu, a następnie ich ciała rozpoczęły swoisty taniec.
Dzięki zapalonej lampce mogli na siebie patrzeć. Annie
przyjmowała go z półprzymkniętymi oczami i rozchylonymi
wargami. Co chwila z jej ust wydobywały się jęki rozkoszy. Gavin
czuł ją tak wyraźnie i chciał coś powiedzieć, ale nagle przypomniały
mu się dawne słowa.
Jak cudownie do siebie pasujemy.
Patrz, patrz na mnie.
Annie prężyła się, chcąc przyjąć go jak najlepiej. Wciąż jednak
pozostawali niemi. Nie potrafili oddać w słowach rozkoszy, która ich
wypełniała.
I nagle oczy Annie zasnuły się mgłą. Gavin spojrzał na nią
zaniepokojony.
SR
107
- Coś się stało?
Potrząsnęła z całej siły głową. Usta miała otwarte i dyszała ciężko.
- Nie... Nie przestawaj!
Poczuł, że Annie pręży się coraz mocniej i coraz szerzej rozchyla
uda. Chciała mieć go jak najbliżej, poczuć go jak najlepiej. Gavin
zebrał wszystkie swoje siły, chociaż bał się jednocześnie, żeby nie
zrobić krzywdy tej delikatnej istocie, z którą się kochał.
- Och, Annie, tak cię potrzebuję - szepnął jej do ucha. A potem
wszedł w nią mocniej niż poprzednio. Oboje zaczęli krzyczeć. Coś w
nich wybuchło i rozlało się rozkoszą po wszystkich zakamarkach
ciała. Nigdy się tak nie kochali. Z takim oddaniem, zacięciem,
zapałem. Pragnęli nie tylko brać, ale i dawać.
Kiedy się w końcu od siebie oderwali, oboje lśnili od potu. Gavin
opadł na poduszki, a Annie legła tuż obok. Spojrzał na nią, chciał
nawet spytać, czy nic jej nie jest i czy się za bardzo nie zmęczyła, ale
zasnął, gdy tylko poczuł pod sobą twardy materac łóżka.
Jesteś już moja, pomyślał jeszcze na granicy snu i jawy. Teraz ja
się tobą zajmę.
- No i jak ci się podobają? - spytał, wskazując pralkę i suszarkę
stojące przed drzwiami domku.
Pytanie to było zbyteczne. Wszystko można było wyczytać z
twarzy Annie, która patrzyła na sprzęty, jakby to były monstra albo
przedmioty należące do Marsjan.
- No... bardzo ładne - wydukała w końcu.
Gavin nie spodziewał się takiej reakcji. Myślał, że żona będzie co
najmniej zadowolona. Spodziewał się podziękowań, pocałunków, a
tu - taka mina.
- A więc o co chodzi? - nie wytrzymał w końcu. - Naprawdę nie
obrabowałem banku. Jeśli chcesz, to zadzwonię na policję, ale
wydaje mi się, że w tym kraju można mieć zarówno pralki, jak i
suszarki.
Złość mu minęła. Spojrzał teraz na pobladłą twarz Annie i zrobiło
mu się przykro.
- A może chodzi ci o kolor? Wolałabyś kremowe?
SR
108
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie. Mogą być białe.
- Więc co?
Gavin wyglądał na zdezorientowanego. Chyba rzeczywiście nie
rozumiał, o co jej chodzi.
- Mogłeś ze mną o tym wcześniej porozmawiać -stwierdziła
cierpko. - Chcę również móc decydować o sprawach dotyczących
mojego domu.
Podniósł rękę do góry.
- Zaraz to wyjaśnię - powiedział.
Prawdę mówiąc, niewiele tu było do wyjaśniania. Kupił te
urządzenia, ponieważ wydawało mu się, że zrobi jej przyjemność.
Jednak okazało się, że Annie nie lubi niespodzianek.
- Tak, słucham.
Gavin westchnął głęboko.
- Kumpel Gila przywiózł te rzeczy dziś rano na budowę.
Powiedział, że może je sprzedać po cenie hurtowej. Musiałem się
zdecydować od razu. Sprawdziłem, czy mają gwarancję. Jednak do
głowy mi nie przyszło, żeby dzwonić do ciebie i prosić o pozwolenie.
Zresztą musiałbym cię zbudzić - dodał, jakby to miał być ostateczny
argument.
- No dobrze - powiedziała bez przekonania. Chwycił ją za rękę.
- Ależ Annie! Przecież potrzebujemy pralki i suszarki! Nie
wydałem pieniędzy bez sensu. Prawdę mówiąc, twój samochód...
- Odczep się od mojego samochodu! - przerwała mu
gwałtownie. - Bardzo go lubię! Podoba mi się taki, jaki jest!
- Zobaczysz, że kiedyś odmówi posłuszeństwa! Przecież nie jest
zupełnie w porządku!
- Skąd wiesz?!
- Wystarczy, że zużywa zbyt wiele oleju! - stwierdził. Przez
moment patrzyła na niego wyzywająco, a potem cofnęła się w stronę
wnętrza domu.
- Nie będziemy dłużej ciągnąć tej dyskusji - powiedziała tonem
udzielnej księżniczki. - Muszę się pospieszyć, bo inaczej spóźnię się
SR
109
do pracy.
Weszła do domu, a Gavin został przed wejściem sam z pralką i
suszarką. Czuł się podle. Po pierwsze dlatego, że pokłócił się z Annie.
Po drugie zaś dlatego, że naprawdę nie miał pojęcia, o co jej chodzi.
Pralki i suszarki są po to, żeby z nich korzystać. Jeśli, oczywiście, ma
się pieniądze, a tak się złożyło, że ostatnio nie narzekał na brak
gotówki.
Wzruszył ramionami i również wszedł do domu. Kłótnie zawsze
zdarzają się w małżeństwie. To nic nowego. Trzeba nauczyć się je
lekceważyć.
Przez chwilę zastanawiał się, czy może przewieźć kupione
urządzenia na specjalnych platformach, czy też lepiej po prostu je
przenieść. Nie były wielkie. Kupując je, brał pod uwagę wielkość
kuchni Annie. Pomyślał po prostu, że usunie dodatkowy blacik przy
zlewie, który służył do odstawiania umytych naczyń, i na jego
miejsce wstawi pralkę - i suszarkę.
Przeszedł do kuchni. Nie znał jej wymiarów, ale teraz, kiedy
sprawdził wszystko miarką, okazało się, że miał dobre wyczucie. Co
znaczy oko majstra!
Wjechał platformą za próg, podnosząc najpierw jedną jej część, a
potem drugą, a następnie przeniósł sprzęty do kuchni. Były lżejsze,
niż się spodziewał. Podłączył wodę do pralki i włożył rurę
odprowadzającą do zlewu. W przyszłości podłączy ją bezpośrednio
do kolanka, ale teraz chciał sprawdzić, jak pralka działa.
Zebrał trochę brudnej odzieży i wrzucił ją do bębna.
W domu nie było proszku, więc niczego nie wsypał do przegródki.
Włączył pralkę.
- No, nareszcie coś jest w porządku - mruknął do siebie.
Wciąż jednak niepokoiła go sprzeczka z Annie. Im bliżsi się sobie
stawali, tym bardziej żona upierała się przy jakichś nieistotnych
drobiazgach. Gavin starał się jej ustępować, chociaż czasami, na
przykład tak jak dzisiaj, było mu dosyć ciężko.
Zamknął pudełko z narzędziami i sprawdziwszy po drodze, co
robi Sam, odniósł je do samochodu. Wracając, natknął się na Annie.
SR
110
Spojrzała na niego z wyniosłą miną. Przez moment dystans, który
ich dzielił, wydał mu się ogromny.
- Annie, bardzo mi przykro - zaczął i urwał nagle, ponieważ nie
wiedział, za co ma ją przepraszać.
Patrzyła na niego przez chwilę w napięciu, a potem się
uśmiechnęła. Nagle wydało mu się, że słońce wyszło zza chmury.
- Naprawdę myślałem, że będziesz zadowolona - dokończył z
ulgą.
Skinęła głową.
- Wiem. To moja wina. Jestem taka przewrażliwiona. Gavin
chciał spytać, dlaczego i o co w ogóle chodzi, ale w tym momencie
przed domem pojawił się Sam. Myśleli, że zrobiło mu się smutno i
przyszedł do nich, ale chłopiec natychmiast podbiegł do wspaniałego
kota syjamskiego sąsiadów. Musiał go wypatrzyć już wcześniej przez
okno.
- Chcie kota! Chcie kota! - krzyknął chłopiec.
Spłoszony kocur wskoczył na płot, unikając w ten sposób
pieszczot Sama. Chłopiec podskoczył, ale nie mógł dosięgnąć
zwierzęcia. Kot tymczasem wyprężył się dumnie i zaczął wędrować
po płocie.
- Kota! Chcie głaskać kota!
- Chcesz wiedzieć, co będziesz mu dzisiaj czytał wieczorem? -
spytała Annie.
Gavin aż jęknął.
- Nie mów! A już myślałem, że da się namówić na
„Dalmatyńczyki".
Kot wskoczył na teren sąsiedniej posesji i oddalił się dumnie. Sam
patrzył za nim z płonącymi policzkami. Pewnie nawet nie zauważył,
że łzy płyną mu po policzkach.
- Chcie kotka - powiedział żałośnie, kiedy rodzice podeszli do
niego.
Annie pochyliła się i pocałowała go w czółko.
- Bądź grzeczny - powiedziała. - Zobaczymy się jutro rano.
Chłopiec skinął głową.
SR
111
- Chcie kotka - powtórzył. Annie wzniosła oczy do nieba.
- No, trzymajcie się - powiedziała, zamierzając odejść. Jednak
Gavin nie pozwolił jej na to. Chwycił ją za rękę i przytrzymał.
Chwileczkę! Mnie też trzeba pocałować - powiedział.
- Tak? W czółko? - spytała.
Nawet Sam się uśmiechnął. Jednak Gavin nie pozwolił pocałować
się w czółko. Chcąc nie chcąc, musiała pocałować go w usta.
- Nareszcie same - westchnęła Nina.
Annie spojrzała znad solniczek i cukiernic, które właśnie
napełniały razem z przyjaciółką. Przy drzwiach pojawiła się
przysadzista sylwetka, a potem zabrzmiał dzwonek. Clia nareszcie
wyszła do domu.
- Myślałam, że już nigdy nie pójdzie - powiedziała Annie. - Może
tu siedzieć godzinami.
Nina potrząsnęła głową.
- Najważniejsze, że już jej nie ma. Jeszcze tylko to - wskazała
głową porozstawiane pojemniczki - i robimy sobie przerwę. Ja
stawiam.
- Jesteś niepoprawna - stwierdziła Annie.
- To znaczy, że się zgadzasz - ucieszyła się Nina.
Annie rozejrzała się po sali. Przy jednym ze stolików siedzieli
jacyś kilkunastoletni chłopcy i dyskutowali o filmie, przy drugim
czwórka kierowców narzekała na ograniczenia w przewozie bliżej
nie określonych towarów, a przy kolejnym siedziała para
zakochanych, patrzących sobie w oczy, gdy tymczasem stygła im
pizza i kawa.
- Dobrze, tylko zbiorę jeszcze zamówienia - powiedziała Annie,
chcąc do końca wypełnić swoje obowiązki.
- Masz ochotę na ciastko?
Annie zastanawiała się przez chwilę.
- Tak. Cytrynowe. I zamiast kawy napiję się mleka - dodała po
chwili.
Podeszła do nastolatków, którzy niczego nie chcieli, a potem do
kierowców, którzy z cierpkimi minami zamówili piwo
SR
112
bezalkoholowe. Wiedziała, że nie będzie im smakować po tym, które
pili przed chwilą, ale wiedziała też, że zawodowi kierowcy nigdy za
dużo nie piją.
Kiedy wróciła na swoje miejsce, na kontuarze stał już spodeczek z
ciastem cytrynowym i kubek mleka. Nina spojrzała na nią z
zazdrością.
- Wspólne noce z Gavinem bardzo ci służą - powiedziała,
przyglądając się jej cerze i oczom. - Jesteś pewna, że jego bracia są
żonaci?
- Niestety. Bardzo mi przykro.
Annie nie powiedziała Ninie, że zaczęła sypiać z Gavinem, ale
wystarczyło, że przyjaciółka spojrzała w sobotę na jej nabrzmiałe od
pocałunków wargi i zaróżowione policzki i domyśliła się
wszystkiego.
- Cholerny los - mruknęła Nina i sięgnęła po swoją kawę. -
Wiesz, jestem potwornie zazdrosna.
Annie poczerwieniała.
- Nie wygłupiaj się! Nina pokręciła głową.
- Wcale się nie wygłupiam. Wiesz, kiedy rozstałam się z Jerrym?
Dwa lata temu! Wciąż czekałam na właściwego faceta. Ale teraz
myślę, że zadowoliłabym się nawet niewłaściwym, byle tylko był
przystojny.
Annie zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Znała problemy
przyjaciółki i było jej przykro, że Nina dostrzega teraz jej szczęście, a
przez to jej własna sytuacja wydaje się jeszcze mniej godna
pozazdroszczenia.
Oczywiście Nina trochę też żartowała. Teraz jednak spojrzała
uważnie na Annie.
- No dobrze, powiedz, jak wam się układa?
Annie bawiła się przez chwilę widelczykiem do ciasta. W końcu
oblizała jego koniec i pokiwała głową. - Dobrze - odparła.
Nina przez moment milczała. W końcu jej cierpliwość się
wyczerpała.
- Tylko tyle masz do powiedzenia? Annie wzruszyła ramionami.
SR
113
- A niby co jeszcze chciałabyś usłyszeć?
- No, że jest wam wspaniale, albo że bije cię i bez przerwy się
kłócicie. Musicie jakoś żyć razem, do licha! Seks to nie wszystko!
Annie spojrzała na nią ironicznie.
- I ty to mówisz?
- Nie wygłupiaj się. Powiedz lepiej, w czym jest problem?
Annie ponownie wzruszyła ramionami. Ostatnio robiła to coraz
częściej w czasie rozmów z Niną. Zwłaszcza gdy przyjaciółka była
zbyt dociekliwa.
- Nie ma żadnego problemu.
Nina wbiła w nią swój przenikliwy wzrok.
- Mnie nie nabierzesz.
Miała rację. Trudno ją było nabrać. Parę razy próbowała, dawniej,
na początku ich znajomości, ale Nina zawsze dotarła do prawdy.
- Kiedy to trudno wyrazić - wybąkała w końcu Annie.
- To wobec tego zatańcz, zaśpiewaj, tylko nie siedź tak przede
mną z głupią miną i nie maltretuj widelcem tego ciastka! - Nina była
wyraźnie rozeźlona.
Annie dopiero teraz spostrzegła, że od dłuższego czasu rozgniata
widelczykiem ciastko, które przedstawia sobą żałosny widok.
Jednocześnie stwierdziła, że nie jest głodna. Nina uspokoiła się
trochę.
- No dobra, gadaj. Annie westchnęła.
- Gavin przyjechał dzisiaj wcześniej z pracy.
- No dobrze, to wyjaśnia, dlaczego masz takie błyszczące oczy.
Annie pokręciła przecząco głową.
- Nie. Nie dzisiaj w każdym razie. Nina pokiwała głową.
- Aha, to znaczy, że się pokłóciliście - stwierdziła, pomna
własnych doświadczeń. - O co wam poszło?
- Gavin kupił pralkę i suszarkę.
- I? - podchwyciła Nina.
- I co?
- No, czy jest jadowicie zielona? A może niszczy ci bieliznę w
czasie odwirowywania? Co jest z nią nie w porządku? - dopytywała
SR
114
się przyjaciółka.
Annie pokręciła głową.
- Niczego nie rozumiesz. Chodzi o to, że kupił ją samowolnie.
Nie powiedział mi o tym wcześniej.
Źrenice Niny rozszerzyły się.
- No i co? Co jeszcze zrobił ten niegodziwiec? Annie westchnęła.
Tego się nie spodziewała. Myślała, że Nina ją jednak zrozumie.
- Kupił nowe łóżko - przyznała. - Teraz znów tę pralkę i
suszarkę. Gdybym pozwoliła, to pewnie kupiłby mi nowy samochód.
Aha, i nie życzy sobie, żebym pracowała tutaj.
Nina wzniosła oczy do nieba. Kosmyki jej upiętych włosów
spłynęły na plecy.
- O Boże! Przykro mi ci to mówić, ale twój mąż to wspaniały
facet. Mówię tak, ponieważ najwyraźniej nie zwróciłaś na to uwagi.
Czy chcesz, do diabła, przez całe życie być kelnerką?
Annie odsunęła spodeczek z ciastkiem i sięgnęła po kubek. Jednak
pić jej się również nie chciało.
- Na miłość boską, Nino! Czy zależy ci na tym, żeby mnie
pognębić?!
Nina wzruszyła ramionami. - Myślisz, że gdybym skończyła jakąś
szkołę, to bym tutaj siedziała? - spytała. - Natychmiast znalazłabym
sobie coś lepszego. Sama nie wiem, skąd bierze się w tobie ten upór!
Mam wrażenie, że od początku jesteś wobec Gavina
niesprawiedliwa. Ja po prostu tego nie rozumiem. Nie rozumiem i
tyle.
Nina rozłożyła ręce w bezradnym geście.
- Przecież wiesz, jak mnie wychowano, Nino. Ciągle ktoś mi
mówił, co mam robić i jak się zachowywać. Wciąż na kimś
polegałam. Nie chcę, żeby to wróciło. Mam wrażenie, że stałam się
samodzielna i chciałabym zachować tę samodzielność.
- Powiedziałaś mu o tym?
Annie poruszyła się niespokojnie na swoim miejscu. Już wcześniej
myślała, że powinna to zrobić.
- Nie. To znaczy, przynajmniej nie w bezpośredni sposób. On
SR
115
sam powinien o tym wiedzieć.
Nina pokręciła głową.
- Nie. Faceci nie są zbyt domyślni. Chyba że im coś sama
powiesz, a i wtedy mają zwykle krótką pamięć i wciąż trzeba im to
powtarzać. Musisz po prostu z nim pogadać.
- Ale...
Ktoś obok dyskretnie zakaszlał. Dopiero teraz zauważyły
zakochanych, którzy chcieli zapłacić. Mężczyzna stał z przodu, a
dziewczyna dwa kroki za nim.
- Ja to załatwię - powiedziała Nina i wstała, żeby podejść do
kasy. - I pamiętaj, faceci to idioci. Kawa na ławę i tyle!
Mężczyzna wyglądał na lekko stropionego, ale Nina się tym nie
przejmowała. Przyjęła pieniądze, podziękowała za napiwek i życzyła
obojgu miłego wieczoru. Annie tymczasem obracała w rękach kubek
z letnim już mlekiem.
- Cześć, kochanie! - Gavin wszedł do kuchni i spojrzał na żonę z
uśmiechem.
Annie popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Do tej pory jeszcze
nigdy nie pojawił się tak wcześnie w domu.
- Czołem. Wcześnie dzisiaj wróciłeś.
- Mhm. To dlatego, że o czymś zapomniałem.
- O czym?
Podszedł do stołu, przy którym siedziała, schylił się i pocałował ją
prosto w usta.
- O tym. Przymknęła oczy.
- To było bardzo miłe.
- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział i zaczął
zdejmować koszulę. - Pójdę się umyć.
- Ale powiedz, dlaczego wróciłeś tak wcześnie?
- Jeden z robotników spadł z dachu - powiedział, nagle jakby
postarzały. - Musiałem go odwieźć do szpitala.
Teraz nareszcie wszystko zrozumiała.
- Jak się czuje?
- Na szczęście nic mu nie jest - odpowiedział. - Tylko ja
SR
116
najadłem się strachu.
Gavin rozejrzał się dokoła. Z koszulą w ręku przeszedł do pokoju,
a potem wrócił.
- A gdzie jest Sam?
- Śpi. Jak zwykle o tej porze - odparła. Spojrzał na zegarek,
stojący na lodówce w kuchni.
- No tak, jasne. A dlaczego ty, wobec tego, nie poszłaś w jego
ślady?
Wskazała głową stosik rachunków piętrzących się na stole.
- Ponieważ musiałam się tym zająć. Wstyd przyznać, ale
przegapiłam terminy regulowania należności i teraz będziemy płacić
kary.
Gavin westchnął. Powietrze wypełniło jego szeroką pierś, lśniącą
jeszcze od potu. Znowu wróciły upały. Jeszcze większe niż
poprzednio.
Annie patrzyła z podziwem na jego mięśnie i płaski brzuch. Praca
fizyczna wyraźnie mu służyła.
- Jeśli dalej tak będziesz na mnie patrzeć, to zaraz zdejmę
spodnie.
- Ani mi się waż! Muszę to skończyć. - Wskazała gestem
rachunki. - To dziwne, że gospodarz jeszcze do mnie nie zadzwonił.
- Zadzwonił, zadzwonił.
- Co takiego?
- Nie przejmuj się. Wszystko już załatwione. No widzisz,
zupełnie zapomniałem. Zaraz ci coś pokażę.
Gavin wyszedł, a ona w dalszym ciągu nie wiedziała, o co chodzi.
Co jest załatwione? O czym zapomniał Gavin? I co ma zamiar jej
pokazać? Wiedziała tylko, że wcale jej się to nie podoba.
- Czy dzwonił pan Langley? - spytała, kiedy Gavin ponownie
zjawił się w kuchni. Nawet nie spojrzała na papiery, które przed nią
położył.
- Oczywiście.
- Kiedy?
- No, chyba w poniedziałek - powiedział niezbyt pewnie. - Nie,
SR
117
zaraz. Jednak we wtorek.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
- Przecież byłaś w pracy.
- A potem?
- A potem? Hm, potem. Potem zapomniałem. Żaden muskuł nie
drgnął na jego twarzy, ale i tak wiedziała, że kłamie.
- Zapomniałeś?
- Ee, tak.
- Przecież nie mogłeś zapomnieć o czymś tak ważnym -
stwierdziła podejrzliwie.
- No wiesz, przy naszym systemie pracy, kiedy prawie się nie
widujemy - tłumaczył się. - Po prostu zapomniałem i tyle.
Przepraszam! Przecież nie zrobiłem tego specjalnie.
- Dobrze, ale pamiętaj, że muszę o wszystkim wiedzieć. Mam
przecież obowiązki.
- Moim zdaniem, aż za dużo.
- Gavinie!
- Dobrze, uspokój się już. Powiedziałem przecież, że się tym
zająłem.
Wcześniej to do niej nie dotarło, ale teraz przypomniała sobie, że
rzeczywiście o tym wspominał.
- W jaki sposób?
- No, spytałem, ile jesteśmy winni właścicielowi domu i
wysłałem czek na jego adres.
Nagle zabrakło jej słów. Patrzyła na stół, mrugając oczami i nie
bardzo wiedząc, co powiedzieć. Dopiero teraz spostrzegła papiery,
które przyniósł Gavin.
- Co to jest? - spytała.
- Wzory podpisów.
- Do czego?
- Żebyś mogła korzystać z moich czeków. To na wypadek, gdyby
mi się coś stało - dodał, widząc niechęć w jej oczach.
- Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Mam swoje. Poza tym
pamiętaj, że ustaliliśmy, kto za co płaci.
SR
118
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie mógł uwierzyć, że mówi
poważnie. Traktował tę sprawę znacznie lżej niż ona, ale Annie nie
chciała się poddać.
- To było przecież, zanim...
Mimo upału poczuła, że cierpnie jej skóra. Zrobiło jej * się zimno i
nieprzyjemnie.
- Zanim zaczęliśmy ze sobą sypiać? - podchwyciła.
- Do licha! Przecież wiesz, że nie o to chodzi! Zanim staliśmy się
rodziną! Zanim zaczęliśmy żyć jak mąż i żona!
Podszedł do niej i uścisnął ją mocno. Niemiłe uczucie opuściło ją,
ale wciąż czuła się nieswojo. Siedziała przy stole i patrzyła na
dokumenty z banku, tak jakby jej nie dotyczyły.
Gavin pocałował jej włosy. Znowu poczuła chęć, żeby zapomnieć o
wszystkim i przytulić się mocno do niego. Jednak nie była w stanie
tego zrobić.
- Zachowujesz się jak neandertalczyk!
Uniósł jej głowę i zbliżył wargi do ust.
- Owszem. To dlatego, że cię kocham.
Pocałował ją mocno. Nie potrafiła się opierać. Poczuła tylko, jak
fala ciepła i rozkoszy przepływa przez całe jej ciało.
Zdobyła się jednak na to, żeby ugryźć go w dolną wargę.
- O Boże! To boli!
Gavin odskoczył od niej jak oparzony. Natychmiast chciała go
przeprosić i spytać, czy nic się nie stało. Jednak po chwili się
opamiętała. Nie jest już przecież grzeczną pensjonarką, pomyślała.
- To dobrze. Powinno boleć - stwierdziła. - Nie lubię, jak ktoś
mnie napastuje w moim własnym domu.
Gavin westchnął.
- Dobrze, przepraszam. Teraz ty możesz mnie pocałować. Ale
uważaj, bo będę się opierał.
Zachciało jej się śmiać. Pomyślała, że jest jej dobrze z Gavinem.
Powinna jednak z nim porozmawiać i wyjaśnić wszystkie sprawy.
Musi posłuchać Niny. Przecież Gavin nie może wiedzieć, co czuje i
czego się po nim spodziewa.
SR
119
- Chcę być samodzielna, Gavin - powiedziała. - To dla mnie
bardzo ważne.
Dotknął bolącej wargi.
- Rozumiem - powiedział.
Żartował, ale mimo to zapewne wiedział, o co jej chodzi. Czy
jednak to zaakceptował? Co do tego wciąż miała wątpliwości.
- Dlatego zależy mi na pracy. Podszedł bliżej i spojrzał jej prosto
w oczy.
- Jasne.
Przez chwilę stali tak przed sobą, a potem nagle padli sobie w
ramiona. Zaczęli się całować jak szaleni. Annie sama nie wiedziała,
co w nią wstąpiło. W końcu Gavin wziął ją na ręce.
- Ile jeszcze mamy czasu? - spytał. Spojrzała na zegarek.
- Około dwudziestu minut.
- Dobrze. To wystarczy. Nie musiała pytać, na co.
SR
120
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Gavinie?
- Słucham?
- Naprawdę świetnie się dzisiaj bawiłam, dzięki - powiedziała
sennym głosem.
Leżeli przytuleni do siebie na kanapie, Annie odwrócona do niego
tyłem, i oglądali film w telewizji. Za oknem czaił się zmierzch.
Ostatnie promienie słońca wpadały do pokoju.
- Gdybym wiedział, że tak lubisz cyrk, zabrałbym cię tam dużo
wcześniej - stwierdził.
- To było naprawdę cudowne!
Ostatnie dwa tygodnie należały do najpiękniejszych w jej życiu. W
końcu przestali się kłócić o pieniądze i pracę i chyba, zgodnie z tym,
co powiedział Gavin, stali się prawdziwą rodziną.
- Jednak najprzyjemniejsze było obserwowanie Sama -
powiedział po chwili Gavin. - Pamiętasz jego minę, kiedy ten słoń
zbliżył się do nas?
Annie uśmiechnęła się na to wspomnienie.
- Jasne.
Gavin uniósł nieco głowę i pocałował jej szyję. Jego dłonie
przesunęły się w górę.
- Tylko jedno mi dzisiaj przeszkadzało.
- Co takiego? - spytała, czując, że jest coraz bardziej podniecona.
Dłoń Gavina w końcu odnalazła jej pierś i zaczęła ją pieścić.
- To, że nie mogliśmy się kochać.
Za to teraz mogli nadrobić zaległości. Annie wyprężyła się.
Pragnęła Gavina coraz bardziej i wiedziała, że to uczucie będzie
narastać.
Przez chwilę zastanawiała się, czy to już zawsze tak będzie.
Jednak stwierdziła, że nie ma to znaczenia. Nawet jeśli pożądanie się
w nich wypali, pozostanie jeszcze coś znacznie ważniejszego i
cenniejszego.
SR
121
Obróciła się na drugi bok i spojrzała na Gavina. W nikłym świetle
dostrzegła jego kochaną twarz i wpatrzone w nią oczy. Tak, teraz
nareszcie mogła się przyznać sama przed sobą. Kochała go i chciała
być z nim zawsze.
Gavin przerwał swoje zaloty. Czuł, że coś się z Annie dzieje. Nie
wiedział tylko: czy to coś złego, czy dobrego?
- Co ci jest? - spytał.
Pomyślała o krzywdach, które jej wyrządził. O spotkaniu w
Colson. O jego słowach. I nagle okazało się, że to też nie ma już
znaczenia.
Pchnęła Gavina tak, że upadł na podłogę, a ona wylądowała na
nim. Roześmiała się, czując go pod sobą. Nareszcie było jej dobrze i
niczego się nie bała.
Gavin przypatrywał się jej przez chwilę, a potem chyba ' uznał, że
wszystko jest w porządku.
- Nie śmiej się - powiedział. - Ta podłoga jest strasznie twarda.
- Założę się, że ty jesteś jeszcze twardszy - odparowała. Nie
wypadało mu zaprzeczyć. Znowu zaczął ją pieścić,
wyczuwając kobiece kształty. Tym razem Annie nie tylko
poddawała się rozkoszy, ale zaczęła rozpinać guziki jego koszuli.
Przytuliła się do niego, wyczuwając nagi, męski tors. Było jej dobrze.
Nagle Gavin odsunął ją na bok i zaczął wstawać. Po chwili wziął ją
za rękę i pociągnął za sobą.
- Chodź do sypialni - powiedział. - Nie chcę, żeby Sam tutaj
wszedł i zastał nas nagich.
- A czy będziemy nadzy? - spytała, trzepocząc rzęsami. Skinął
głową.
- Tak. Ponieważ chcę się z tobą kochać.
To wyznanie sprawiło, że dreszcz pożądania przebiegł jej ciało.
Wyłączyli telewizor, bo emitowanego filmu i tak nie oglądali już od
dłuższego czasu. Szybko przenieśli się do sypialni. Półnagi Gavin
zasiadł na łóżku.
- Rozbierz się - poprosił.
Annie potrząsnęła głową. W tej chwili nie mogłaby wydusić z
SR
122
siebie ani słowa. Przez chwilę patrzyła z fascynacją na męża, a potem
zaczęła rozpinać guziki bluzki. Gardło miała ściśnięte i drżała na
całym ciele, ale bez trudu ściągnęła bluzkę, a potem spódnicę.
Została w samej bieliźnie.
Gavin sprawiał wrażenie spokojnego, ale widziała, że z trudem
nad sobą panuje. W końcu sięgnęła do tyłu i rozpięła biustonosz.
Następnie odrzuciła go gdzieś w kąt. Temu gestowi towarzyszył
głuchy jęk.
Gavin poderwał się ze swego miejsca i szybko zdjął rozpiętą
koszulę. Następnie ściągnął dżinsy. Patrząc na siebie, pozbywali się
garderoby, oboje urzeczeni swoim pięknem i doskonałością.
Zbliżyli się do siebie, wpatrzeni w swoje ciała jak lunatycy.
- Annie, dotknij mnie.
- Gdzie?
- Wszędzie.
Dotknęła jego szyi i przesunęła swoją dłoń, błądząc nią po
mięśniach ramion i szerokiej piersi. Gavin oddychał ciężko. Jego
oddech stał się jeszcze głośniejszy, kiedy Annie przesunęła dłoń
niżej, a potem jeszcze niżej wzdłuż linii kruczoczarnych włosów.
Wreszcie jego męskość znalazła się w jej dłoni. Zaczęła ją gładzić,
czując, że długo tego nie wytrzyma. Gavin też był u kresu sił.
- Teraz ty - powiedziała.
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Wyciągnął rękę i sięgnął
od razu tam, gdzie czekała na niego jej wilgotna kobiecość.
Gwałtowny jęk wyrwał się z ust Annie. Pragnęła go w tej chwili tak
bardzo, a przecież tuż obok czekało na nich łóżko i kusiło bielą i
chłodem pościeli.
Jeszcze przez moment stali dotykając się i pieszcząc, a potem
nagle padli na łóżko. Jęknęły sprężyny. Annie poczuła pod sobą
kołdrę. W ostatnim przebłysku świadomości pamiętała jeszcze, że
rozchyliła nogi i przyciągnęła Gavina do siebie.
Nagle stali się jednym ciałem i, zwarci, poddali się gwałtownemu
rytmowi miłości. Oboje krzyczeli, czując, jak wzbiera w nich rozkosz.
Pokój odpłynął od nich i znaleźli się sami w krainie rozkoszy. Annie
SR
123
czuła, że mogłaby tak trwać i że nigdy nie będzie jej lepiej. Miała
wrażenie pełni i całkowitego zaspokojenia.
W końcu rozkosz eksplodowała w nich z niezwykłą mocą.
Krzyknęli głośno i po chwili oderwali się od siebie i legli na pościeli.
Jednak Annie czuła potrzebę, żeby wciąż być blisko Gavina.
Przytulała się do niego, pieściła jego dłoń i zagarniała nogami jego
udo. Świat pozostał gdzieś daleko, a ona była teraz z nim. Nie chciała
myśleć o niczym. Nie pragnęła o niczym pamiętać. Nigdy wcześniej
nie czuła się tak cudownie.
- Annie, powinniśmy porozmawiać. - Ten głos docierał do niej
gdzieś z daleka. Czyżby usnęła?
Zewnętrzny świat znowu zaczął się wdzierać między nich. Dlatego
Annie tym mocniej przylgnęła do męża.
- Teraz? - zapytała, ziewając.
- Mhm. - Przytulił ją mocno, ale jednocześnie podciągnął trochę
w górę, chcąc zmusić, żeby usiadła. - Przesuń się trochę, zapalę
lampkę.
Niechętnie spełniła jego prośbę. Za oknem było już ciemno, ale nie
chciało im się zasłaniać okien. To, że ktoś zechce ich podglądać, było
mało prawdopodobne. A jeśli nawet, to co z tego?
Kiedy zapalił światło, Annie zamrugała powiekami. Czuła się
zupełnie wyczerpana. Najchętniej położyłaby się w ramionach
Gavina i spała, spała, spala.
- Tak? O co chodzi? - spytała trąc oczy.
- O pracę - powiedział poważnie. - Kiedy skończymy dom w
Ebersole, zostanę bez pracy.
- Ojej, tak mi przykro! - Mówiła prawdę. Dobrze wiedziała, jak
Gavin lubi swoje zajęcie. - Ale dlaczego? Przecież wszystko układało
się tak dobrze.
Straciła ochotę na sen. Wyprostowała się i poprawiła sobie
poduszkę pod plecami.
- Gil przenosi się z całą ekipą. Będą budować w innym miejscu.
Chciał nawet, żebym został kierownikiem budowy, ale, moim
zdaniem, to niemożliwe.
SR
124
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Dlaczego? Myślałam, że lubisz tę pracę.
- Bo lubię - stwierdził sucho.
- Więc o co chodzi?
Przez chwilę patrzył przez okno. W tym momencie oddalił się od
niej i znów miała wrażenie, że jednak dzieli ich pewien dystans.
- To naprawdę wspaniała praca - zaczął wynurzenia. - Znacznie
ciekawsza i lepiej płatna, bo budowa jest większa. Myślałem, że
nigdy nie będę miał takiej szansy. Tyle tylko, że, po pierwsze,
miałbym więcej obowiązków i mniej czasu dla rodziny.
Annie słuchała i kiwała głową. Taka praca rzeczywiście wydawała
się wymarzona dla Gavina. To dobrze, że Gil mu zaufał. Gavin miał za
dużo energii i talentów organizacyjnych, żeby na długo zadowolić się
posadą cieśli. Na czym więc polegał główny problem?
- Jakoś sobie poradzimy - powiedziała z uśmiechem. - A po
drugie?
- Co: po drugie?
- Powiedziałeś, że po pierwsze będziesz miał mniej czasu dla
rodziny. I co jeszcze?
Gavin westchnął i spuścił głowę.
- Ta budowa jest w Billings.
- W Billings? - powtórzyła.
- Tak. W stanie Montana.
Annie nie mogła uwierzyć własnym uszom. Wydawało jej się, że
firma budowlana działa na niewielkim obszarze. Skąd ten pomysł,
żeby przenosić się tak daleko?
- O, nie!
- Właśnie to samo powiedziałem Gilowi - powiedział Gavin. -
Odmówiłem mu, ponieważ wiem, czym jest dla ciebie to miasto.
Annie nie mogła uwierzyć własnym uszom. Coś jej się w tym
wszystkim nie zgadzało.
- Zaraz! Odmówiłeś z mojego powodu? Skinął głową.
- Właśnie.
- I nie zapytałeś mnie o zdanie?!
SR
125
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Annie była dziwnie
podekscytowana, co zdarzało jej się głównie w czasie kłótni. Ale
przecież teraz nie było powodów, żeby się kłócić.
Annie wyskoczyła z łóżka i sięgnęła po bluzkę. Poirytowana tym,
że wkłada się ją przez głowę, wzięła jego koszulę, która była może
nawet lepsza, ponieważ sięgała jej prawie do kolan.
- Ty szakalu! - rzuciła wściekła i wyszła do dużego pokoju, a
potem do kuchni, żeby być jak najdalej od niego.
- Hej, zaczekaj! - krzyknął za nią Gavin.
Wstał szybko i, nieco zdezorientowany, sięgnął po jej bluzkę.
Dopiero po chwili zorientował się, co ma w rękach. Odrzucił damski
fatałaszek, naciągnął slipy i wkładając spodnie, podążył za żoną.
Skacząc zabawnie na jednej nodze i starając się naciągnąć drugą
nogawkę, dotarł do kuchni.
- Przecież nie skończyliśmy rozmowy - powiedział, stając w
drzwiach.
Annie zatrzymała się przy lodówce i patrzyła na niego niezbyt
przychylnym wzrokiem. Po drodze zapaliła światło w dużym pokoju
i w kuchni, ale nie zasłoniła okien, więc gdyby ich ktoś teraz
zobaczył, miałby pewnie niezłą zabawę.
- Nie skończyliśmy? - powtórzyła. - Przecież jej w ogóle nie
zaczęliśmy!
Gavin wciągnął w końcu spodnie. Jednak zaciął mu się zamek
błyskawiczny i nie mógł do końca zapiąć rozporka. Mocował się z
nim przez chwilę, ale w końcu dał sobie spokój.
- Nie rozumiem, o co się tak wściekasz - powiedział, a jego mina
świadczyła o tym, że mówi prawdę. - Przecież zrobiłem to, co
chciałaś.
- Chciałam? A skąd wiesz, że tego właśnie chciałam?! Spojrzał
na nią ze zdziwieniem. Chciał się zbliżyć i przytulić Annie, ale
widział, iż żona woli, żeby zostawił ją w spokoju.
- Tak mi się wydawało - stwierdził po chwili.
- No to trzeba było mnie zapytać o zdanie - stwierdziła cierpko.
- Rządzisz tutaj jak udzielny książę, płacisz moje rachunki, kupujesz
SR
126
rzeczy. Czy nie przyszło ci na myśl, że ja również chcę mieć coś do
powiedzenia?!
Jego zdumienie jeszcze się pogłębiło.
- Przecież chciałem ci pomóc.
- Tak, ty zawsze chcesz pomóc! - podniosła głos. -Wtedy, kiedy
mnie porzuciłeś, też chciałeś mi pomóc, co?! Pamiętasz, wtedy w
Colson?!
Gavin poczuł, że zalewa go fala goryczy.
- A ty co wtedy zrobiłaś?! Czy przynajmniej okazałaś, że mnie
kochasz i potrzebujesz?! Poszłaś sobie i koniec! Tak, jakbyś mnie
nigdy nie znała!
Annie spuściła głowę. Myślała o tym już wcześniej i musiała
przyznać, że było w tym niewątpliwie trochę racji. Zostawiła Gavina,
jakby jej na nim nie zależało. Mogła o niego walczyć. Powinna
przynajmniej powiedzieć, że go kocha i chce na niego czekać.
Usłyszała ciche pochlipywanie. Czyżby to Gavin płakał? Podniosła
oczy i zobaczyła Sama, który stał przed progiem i bał się wejść do
środka.
- Cie do mamy - wyjąkało rozmazane dziecko. Gavin odwrócił
się i spojrzał na chłopca.
- Chodź do mnie, synu - powiedział. - Co? Zbudziłeś się?
Sam odsunął się od niego z drżeniem.
- Nie! Do mamy!
Gavin spojrzał na niego ze smutkiem i przesunął się, robiąc mu
przejście. Sam skoczył jak wiewiórka i już po chwili zawisł u szyi
Annie. Płakał cichutko, a ona głaskała go po głowie.
Gavin obserwował przez jakiś czas tę scenę, a następnie wsadził
ręce do kieszeni i wyszedł do pokoju. Annie zauważyła to i poczuła,
że serce bije jej niespokojnie. Wzięła Sama na ręce i wyszła za
Gavinem. Zobaczyła go, jak stoi przy oknie i wpatruje się w
ciemność.
Bała się, że znowu go straci. Wiedziała, że może to nastąpić, jeśli
teraz zrezygnują z rozmowy. Sam przestał płakać. Czknął tylko i
zaczął przysypiać. Annie kołysała go w ramionach, patrząc
SR
127
jednocześnie na Gavina, który pewnie wyczuł ich obecność, ale
jednak się nie odwrócił.
- Masz rację - powiedziała.
Stał przy oknie i patrzył w ciemność. Nawet się nie poruszył.
- Masz rację. Nie walczyłam o nasze małżeństwo. Powinnam
była coś zrobić, ale po prostu się bałam. Nie chciałeś ze mną
rozmawiać. Nie chciałeś mnie widzieć. Myślałam, że winisz mnie za
to wszystko, co się stało.
Odwrócił się wolno i nareszcie na nią spojrzał.
- Ale... dlaczego? Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Nikt nigdy ze mną nie rozmawiał. No, może mama,
ale umarła, kiedy miałam osiem lat. A potem po prostu się mną nie
przejmowano. Nie rozumiałam tego, co się dzieje wokół.
W jej oczach pojawiły się łzy. Gavin westchnął i podszedł do niej
szybko. Zaczął gładzić ją po włosach, tak jak ona Sama przed chwilą.
Na szczęście chłopiec spał już w jej ramionach.
- Och, kochanie. Tak mi przykro.
- Dlatego teraz chcę, żeby ze mną rozmawiano - wyznała,
spuściwszy wzrok. - Boję się, że znowu stanę się zabawką w czyichś
rękach.
Pocałował ją delikatnie w policzek, uważając, żeby nie obudzić
Sama.
- Dobrze, kochanie. Zwłaszcza że gdybyśmy nauczyli się
rozmawiać, wszystko wyglądałoby inaczej. Ja przecież też się bałem,
wtedy, w Colson. Robiłem tylko dobrą minę do złej gry. Setki razy
powtarzałem w więzieniu słowa rozstania, ponieważ bałem się, że
inaczej nie przejdą mi przez gardło. Kochałem cię, ale byłem pewien,
że nie zechcesz na mnie czekać. Gdybym wtedy wiedział... - Urwał i
spojrzał w jej oczy. Miał wrażenie, że nareszcie się odnaleźli. Że
nareszcie rozumie Annie i potrafi sprostać jej wymaganiom.
Zwłaszcza że nie były one tak wielkie.
Spojrzeli na Sama, który poruszył się w ramionach Annie.
- Czas do łóżka - stwierdził Gavin.
Wziął chłopca, a Annie podała go ojcu z ulgą, ponieważ poczuła
SR
128
już ból w krzyżu, i zaniósł do sypialni. Kiedy go kładli, Sam otworzył
oczy i zerknął na twarze pochylonych nad nim rodziców.
- I jak tam? Wszystko w porządku? - spytała Annie. Sam
uśmiechnął się, a następnie ziewnął.
- Dobzie. Dobly kot psegoni potwola.
Po chwili już spał spokojnym snem. Jego pierś unosiła się i
opadała równym rytmem.
- Powinniśmy bardziej uważać na to, co ogląda w telewizji -
stwierdził Gavin.
Annie weszła do dużego pokoju i rozejrzała się dokoła po raz
ostatni.
Wyszarzały pokój wyglądał nawet sympatycznie w promieniach
słońca, chociaż nie dało się ukryć, że meble są już dosyć stare i
brudne, a dywan mocno wytarty. Jednak Annie wiedziała, że ten dom
zajmie szczególne miejsce w jej wspomnieniach. Zawsze będzie go
wspominać. Tutaj stała się prawdziwą matką, żoną, a przede
wszystkim człowiekiem.
Zawsze będzie pamiętać pierwszy uśmiech Sama, jego pierwsze
słowa, a potem pojawienie się Gavina, swoją niechęć i to, jak ją
powoli przełamywała. Tutaj nauczyła się szacunku i trudnej sztuki
rozumienia ludzi. Tu po raz pierwszy zrozumiała, że pozory to nie
wszystko.
Wydawać by się mogło, że są to banalne prawdy, ale
potrzebowała czasu i zmiany otoczenia, żeby pojąć to wszystko.
- Annie!
Odwróciła się i spojrzała na sylwetkę Gavina oświetloną od tyłu
słonecznymi promieniami.
- Nic ci nie jest? - spytał mąż.
- Nie. Chcę się pożegnać z tym domem - powiedziała po prostu.
Gavin podszedł do niej i objął ją ramieniem.
- Mam nadzieję, że nie żałujesz swojej decyzji.
- Nie - powiedziała. - Przecież wiem, że wszystko się zmieni na
lepsze.
Jednak Gavin musiałby być ślepy, żeby nie zauważyć smutku,
SR
129
który malował się w jej oczach. Przytulił ją jeszcze mocniej i
pocałował w policzek.
- No, trzymaj się - powiedział. - Aha, Nina prosiła, żeby ci
przypomnieć, że wybiera się do nas na Święto Dziękczynienia.
Zresztą zadzwonisz do niej, jak przyjedziemy.
Annie skinęła głową. Powinni się pospieszyć, ponieważ w innym
wypadku nie dojadą przed zmrokiem do Billings. Annie postanowiła,
że wyzna mu prawdę później, kiedy dojadą na miejsce, położą Sama i
zostaną sami w nowej sypialni.
Gavin na pewno będzie szczęśliwy, kiedy dowie się, że znów
będzie ojcem.
- Jesteś pewna, że chcesz stąd wyjechać? - spytał Gavin
Annie uśmiechnęła się do niego.
- Oczywiście - powiedziała i objęła męża ramionami.
SR