CAROLINE CROSS
Dziecko zamieci
(The baby blizzard)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jasnobłękitny cadillac, za którym Jack jechał od kilku godzin, wpadł na zaśnieżonej szosie w straszny poślizg. Ranczer zauważył auto, gdy minęło go na autostradzie na północ od Casper.
Trudno uwierzyć, lecz Jack nudził się za kierownicą, choć za oknami jego półciężarówki szalała taka śnieżna zawieja, że samochód z trudem opierał się uderzeniom wiatru. Kierowcę nużyła szarość nieba, niezwykła o tej porze roku, umiarkowana temperatura powietrza i jednostajna, równinna pustka po obu stronach szosy. Był wyjątkowo ponury, styczniowy dzień.
Wszystko razem dopełniało złego nastroju, w który Jack popadł, gdy w kancelarii adwokata ujrzał Jareda i Elise. Chcąc oderwać uwagę od niewesołych myśli, rzucił okiem na cadillaca.
W tej samej chwili silny podmuch wiatru zaatakował ciężarówkę i Jack musiał mocno chwycić za kierownicę, by utrzymać się na szosie. Co z tego, że błękitny wóz prowadziła kobieta? Czy to wystarczający powód, by tak silnie przeżyć pozbawioną znaczenia wymianę spojrzeń?
Nie była nawet specjalnie ładna. Fascynowały go tylko te wspaniałe włosy w kolorze grzywy jego ulubionej gniadej klaczy i pełne, soczyste wargi, budzące grzeszne myśli.
Ale ładna nie była. Może z wyjątkiem momentów, w których. .. się uśmiechała.
Obdarzyła go zagadkowym uśmiechem, gdy przejeżdżał obok stacji benzynowej w Kaycee. Tam się zatrzymała, by zatankować paliwo. Na myśl o tym Jack zacisnął zęby. Musiała źle zrozumieć to, że wówczas zwolnił. Pewnie sądziła, iż zapragnął na nią popatrzeć. W rzeczywistości zrobił to ze względu na pogodę, bo właśnie zaczął sypać śnieg.
Teraz przymrużył oczy, chcąc przebić wzrokiem zadymkę. Niechętnie, ale musiał przyznać, że choć tam, na stacji, widok trochę mu przesłaniały otwarte drzwi cadillaca, to, co zobaczył, i tak mocno go poruszyło. Musiałby być ślepy, żeby nie spostrzec długich, zgrabnych nóg, kształtnych ramion, prowokacyjnych warg, mocno zarysowanego podbródka, inteligentnych ciemnych oczu. Tylko ktoś wyjątkowo tępy, obserwując, jak facet z obsługi stacji skakał wokół tej dziewczyny, nie doszedłby do wniosku, że również to, co zasłaniał samochód, było w niej bardzo pociągające.
No więc dobrze, jak na niezbyt ładną kobietę, z tym swoim uśmiechem i lśniącymi, powiewającymi na wietrze włosami była stworzeniem, na które warto popatrzeć. Jack nie przywiązywał wagi do tych spostrzeżeń.
Jared i Elise nauczyli go obojętności. Po tym, co dzięki nim przeżył, niewiele już go poruszało. Pozbawili go idealistycznych złudzeń, dziecięcej ufności wobec świata, niemądrych nadziei i marzeń.
Może dlatego tak wstrząsnęło nim odkrycie, że po szoku, którego doświadczył, jego libido jeszcze nie zamarło. Przez trzy lata, które upłynęły od chwili, gdy w sali sądowej dowiedział się, jak wielkim był głupcem, właściwie nie miał żadnego życia osobistego. Wykreślił ze swojego słownika wyrazy „pragnąć” i „potrzebować”.
Tak było do dzisiaj.
Jack parsknął, niezadowolony z siebie. Nie pojmował, co się z nim dzieje. Przecież istniała różnica między pożądaniem odczuwanym wobec kobiety, której chciałoby się dotknąć, a fantazjami snutymi na temat kogoś obcego. Irytowało go, że sam przed sobą musiał przyznać, iż ta dziewczyna wywarła na nim wrażenie.
Zaczął się nawet zastanawiać, czy jej włosy mają naturalny kolor, a pełne usta smakują jak wiśnie czy też jak słodkie, dojrzałe jagody. I jak by się czuł, mając te długie, wspaniałe nogi owinięte ciasno wokół siebie? A także nad tym, czy ona ma zwyczaj uśmiechać się do każdego mężczyzny?
Co za głupota. Od samych tych myśli robiło się gorąco. Tym bardziej że zajmowało go wiele innych kwestii.
Na przykład: dokąd się właściwie ta dziewczyna wybiera? Kiedy z Buffalo skierowała się na północ, sądził, że zmierza do Gillette. Potem uznał, iż musi mieć rodzinę albo przyjaciół w małym miasteczku Gweneth, ale minęła zjazd z autostrady. Jechał za nią, gdy zwolniła, by skręcić na trasę numer dziewięć do Johnson County.
Wtedy pomyślał, że albo zabłądziła, albo zwariowała, a może stało się jedno i drugie. Bo poza Double D, które minęli jakieś dwadzieścia minut temu - jeśli nie liczyć jego posiadłości - w promieniu pięćdziesięciu kilometrów nie było żadnego rancza. A przecież dobrze wiedział, że nie jechała, by się z nim zobaczyć. Poza ludźmi, którzy przyjeżdżali tu w interesach, nikt go nie odwiedzał. Tak było od chwili, gdy oddał syna.
Przeniknął go znajomy ból. Z całą bezwzględnością zmusił się, by o tym nie myśleć. To już skończone, powiedział sobie i właśnie w tym momencie cadillac wpadł w poślizg.
Jack przyglądał się z niedowierzaniem, jak auto wykonało obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni i zniknęło z pola widzenia, niby wchłonięte przez czarną dziurę.
Natychmiast zwolnił. Nie było sensu jechać dalej. Jared by tak nie postąpił, ale on sam zawsze zachowywał się jak harcerz, gorzko pomyślał Jack, wspominając dzisiejszy dzień w Casper. Ciężko wyzbyć się starych nawyków.
Nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Skończone. Nieodwołalnie został sam. Teraz chciał się tylko upewnić, czy kierującej cadillakiem kobiecie nic się nie stało. Ogarnęła go konsternacja. Do licha, a więc ją pozna. Przestań się podniecać, Sheridan, skarcił się w duchu, nie umiesz nawet normalnie się cieszyć rozgrzewającymi krew w żyłach fantazjami.
Jeszcze sekunda i pozbył się niesfornych myśli. Nie chodziło teraz o niego. Ktoś inny znalazł się w tarapatach i potrzebował pomocy. W najlepszym razie ta kobieta musiała być potłuczona. Przeżyła pewnie wstrząs. W najgorszym...
Jack odpędził niedobre przeczucia. Już i tak źle się stało, że zainteresował się nią jako mężczyzna. Niezależnie od tego, co się wydarzyło, nie powinien wykazywać troski zdradzającej osobisty stosunek do całej sprawy. Wystarczy, jeśli udzieli jej pomocy, na jaką zwykle w takich sytuacjach liczą poszkodowani, i to wszystko.
Uważnie obserwując drogę po lewej stronie, zatrzymał ciężarówkę i rozejrzał się dokoła. Nic nie było widać. W blasku długich świateł wirowały tylko płatki śniegu. Zaciągnął ręczny hamulec, zmienił światła na krótkie i przymknął oczy, by odpoczęły na moment od naporu białego pyłu. Po chwili uniósł powieki i dostrzegł w oddali migotanie czerwieni. Odetchnął z ulgą, uświadamiając sobie, że to muszą być tylne światła cadillaca. Widział już teraz zarys przechylonego auta, prawym bokiem tkwiącego w rowie. Śnieg niesiony wiatrem zaczął właśnie zasypywać jego maskę. Błękit lakieru odcinał się jednak od szarości krajobrazu.
Jack poczuł ucisk w sercu. Jeszcze kilka minut i w szybko zapadającym zmierzchu niczego by nie zauważył. Ponownie włączył długie światła, wyciągnął linkę i latarkę. Zapiął podbitą kożuchem kurtkę, postawił kołnierz i mocniej wcisnął stetsona na głowę. Po chwili namysłu postanowił nie gasić silnika, by nie wyziębić wnętrza samochodu. Wziął ze sobą latarkę i wyskoczył z ciężarówki w zamieć.
Nie wpadłam w panikę, powtarzała sobie Tess Danielson. No cóż, zdarzył się mały wypadek na pustej, wyludnionej szosie w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, przy pogodzie, która wygląda na burzę śnieżną. Próbowała przekonywać samą siebie, że sytuacja nie jest beznadziejna i nie ma się czego bać. Choć z drugiej strony wiedziała, iż z pewnością by jej ulżyło, gdyby... wrzasnęła w tej chwili ze strachu.
Na myśl o tym uśmiechnęła się słabo. W momencie poślizgu bezwiednie wstrzymała oddech. Dopiero teraz zaczęła normalnie chwytać powietrze. Nie było tak źle, skoro ciągle dopisywało jej poczucie humoru. Słyszała, co prawda, opowieści o nieszczęśnikach, którym zdarzył się podczas zamieci wypadek na pustkowiach Wyoming i których znajdowano dopiero w czasie wiosennych roztopów, ale przecież to nie mogło dotyczyć jej samej.
Nie dopuści do tego. Nie po to przez dwadzieścia dziewięć lat zwycięsko brała się za bary ze światem, by poddawać się w chwili, gdy zrozumiała, co naprawdę jest ważne i jak wielu rzeczy pragnie jeszcze doświadczyć. Nie zrobi tego przecież teraz, kiedy pojawił się w jej życiu ktoś całkowicie od niej zależny. Tu skierowała opiekuńcze spojrzenie na swój zaokrąglony brzuch.
Spróbowała odpiąć pas i z przerażeniem skonstatowała, że się zablokował. Niewiele brakowało, a zaczęłaby krzyczeć z rozpaczy. Jednak w ciągu sekundy opanowała strach. Kiedy tylko samochód wytracił szybkość, wyłączyła silnik, choć to sprawiło, że temperatura we wnętrzu auta natychmiast się obniżyła. Zrobiło się zbyt zimno, by ryzykować utratę resztek cennej energii. Lepiej już marznąć, niż zatruć się spalinami z zatkanej czy uszkodzonej rury wydechowej, zdecydowała.
Sięgnęła po leżącą obok obszerną futrzaną kurtkę z kapturem i otuliła się szczelnie, powtarzając w duchu, by nie panikować. Przecież w ciągu najbliższych paru minut nie zamarznie na śmierć. W najgorszym razie wyciągnie z torebki nożyczki od paznokci i przetnie pas. Jeśli w ogóle ma przy sobie nożyczki.
Tess rezolutnie uniosła głowę i postanowiła się nie przejmować. W końcu ma jeszcze asa w rękawie. Przypomniała sobie postawnego kowboja, z którym przez ostatnich parę godzin bawiła się w samochodowego berka na szosie. Musiał być gdzieś w pobliżu, więc widział, co się stało. Pewnie zaraz pospieszy z pomocą. Chyba że serce ma równie twarde jak wyraz twarzy i zwyczajnie pojedzie sobie dalej.
Tess skarciła się za takie myśli. To Wyoming, a nie Nowy Jork czy Los Angeles. Tutaj ludzie interesują się sobą wzajemnie. Facet się zatrzyma. Co prawda wyglądał posępnie, a nawet odpychająco, lecz pewnie maskował tym nieśmiałość i wrodzoną rezerwę...
- Proszę pani? - usłyszała nagle męski głos.
Za szybą zalśniło światło latarki. Oślepiona Tess uniosła rękę, gdy ktoś bezceremonialnie otworzył drzwi cadillaca.
- Wszystko w porządku? - zawołał nieznajomy, próbując przekrzyczeć wycie wiatru.
Nawet w tych warunkach jego głos rozbrzmiewał mocą i stanowczością. Pasuje do wyrazu jego twarzy, uznała Tess. Brak w nim rezerwy czy nieśmiałości. Ten mężczyzna miał w sobie coś przywódczego. W ogóle wspaniale się prezentował. Spod nasuniętego na czoło kapelusza spoglądały na Tess ciemne oczy. W świetle latarki widać było ostre rysy twarzy i władcze usta. Stojąc tak blisko, wydawał się jeszcze bardziej odpychający niż wówczas, gdy obserwowała go z pewnej odległości.
- Czy jest pani ranna?
Nieważne, jak wyglądał. Tess i tak była szczęśliwa, że się pojawił. Poczuła tak gwałtowną ulgę, że łzy zakręciły się jej w oczach i nie mogła wykrztusić słowa. Przełknęła ślinę, podejrzewając, że temu groźnie wyglądającemu człowiekowi nie spodobałoby się pewnie, gdyby zatonęła teraz we łzach, a naprawdę niewiele brakowało, by się rozpłakała.
Jeszcze raz przełknęła ślinę i spróbowała zdobyć się na dowcip.
- Sporo czasu to panu zabrało.
- Co takiego? - Jack drgnął, słysząc takie powitanie. Tess uznała, że jej wybawca nie grzeszy poczuciem humoru.
- Nic mi nie jest - powiedziała głośno.
- Na pewno?
Tess czuła ćmiący ból w plecach, ale że w skali od jednego do dziesięciu dałaby mu za intensywność dwa punkty, więc postanowiła go zignorować.
- Tak - potwierdziła.
- To dobrze.
W głosie nieznajomego zadźwięczała ulga, choć nie złagodziła ona wyrazu jego twarzy.
- Proszę mi podać rękę i wyjść z samochodu. Zawieja wzmaga się z każdą minutą.
- Pas się zaciął. Nie mogę go rozpiąć.
Jack spojrzał na figurę okrytej kurtką dziewczyny. Wsadził latarkę za pasek spodni i pochylił się nad nią. Nawet przez grubą kurtkę Tess poczuła twardość i ciepło męskiego ramienia dotykającego jej brzucha.
- Co to... ? Co to jest? - spytał zaskoczony.
- O co panu chodzi?
- O tę bryłę - rzekł, wskazując na wypukłość kurtki. Spojrzała nań z niedowierzaniem.
- To nie żadna bryła, tylko mój brzuch. Jestem w ciąży - wyjaśniła, ciągle czując na sobie ciężar jego ramienia.
Spojrzał na nią przeciągle, cofnął rękę i wyprostował się.
- Do licha - powiedział, odwracając wzrok. - To ci dopiero.
Słowa niesione przez wiatr nie dotarły do uszu Tess.
- Co pan mówi? - zapytała.
Przez chwilę się nie odzywał, zaciskając usta w jeszcze węższą linię.
- Nieważne - mruknął.
Schylił się, by ponownie sięgnąć do zapięcia pasa. Tym razem udało się je odblokować.
- No, niech pani wychodzi - burknął, prostując się z pewnym trudem.
- Ale samochód... - zaczęła, nie ruszając się z miejsca.
- Nigdzie nie ucieknie. Ani teraz, ani potem. Nawet jeślibym go stąd wyciągnął, droga jest zbyt oblodzona, by holować auto. Nie wiem, czy pani zauważyła, że robi się coraz ciemniej.
Tess rozejrzała się zdziwiona. Rzeczywiście. Miał rację. To niesamowite, lecz była tak pochłonięta swoim wybawcą, iż zapomniała o pogodzie, która pogarszała się z minuty na minutę.
- Nawet nie wiem, jak pan się nazywa - rzekła z wahaniem.
- Och, dajmy spo... - W oczach mężczyzny pojawiła się irytacja, lecz szybko się opanował. - Jack - powiedział obojętnym tonem. - Nazywam się Jack Sheridan. Teraz w porządku?
- A ja Tess...
- Świetnie. Więc słuchaj, Tess. Musimy natychmiast dostać się do mojej ciężarówki. Póki to jeszcze możliwe.
Oczywiście znowu miał rację. Tess była zła na siebie, że tak głupio się zachowuje. Wysuwając nogi z wozu, zastanawiała się, dlaczego czuje przymus sprzeciwiania się temu człowiekowi. Odpowiedź pojawiła się sama, gdy tylko spróbowała wysiąść z auta. Jack bez uprzedzenia pochylił się, chwycił ją za łokcie i wyciągnął na zewnątrz. Potem kilkoma zdecydowanymi ruchami ubrał Tess w kurtkę i zaciągnął suwak. Sięgnął do cadillaca, wyjął kluczyki ze stacyjki, znalazł torebkę i torbę podróżną.
- Proszę - rzekł, wręczając Tess dwa pierwsze przedmioty. - Schowaj kluczyki i zawieś torebkę na szyi, tak żebyś miała wolne ręce.
Tess wreszcie zrozumiała, o co chodzi. Nigdy nie czuła się dobrze w towarzystwie autorytatywnych osób, a ten facet był nawet więcej niż autorytatywny. To jakiś autokrata.
W chwilę później doceniła jednak Jacka. Gdy uderzenie wiatru o mało nie zwaliło jej z nóg, ten mężczyzna natychmiast ją podtrzymał i przyciągnął do siebie, osłaniając szeroką piersią od podmuchów.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
Skinęła głową, zaskoczona bliskością jego twarzy. Była wysoką kobietą i nieczęsto zdarzało się, by ktoś spoglądał na nią z góry. Przez moment na siebie patrzyli. Oczy Jacka miały niezwykły kolor...
- Co, u licha, myślał sobie twój mąż, puszczając cię w tym stanie samą w taką pogodę? - rzucił z przyganą w głosie.
Nie brzmiało to jak pytanie, lecz Tess z jakichś przyczyn zapragnęła jednak odpowiedzieć.
- Nie jestem zamężna - wyjaśniła, nie dodając, iż nawet gdyby była, nie dopuściłaby do tego, by ktokolwiek miał dawać jej jakieś pozwolenia.
- Nieważne - usłyszała, rozpoznając w tonie głosu mężczyzny ślad zaskoczenia i zakłopotania. - Mam tu linkę, która doprowadzi nas do ciężarówki - powiedział, szybko się opanowując. - Wystarczy, jeśli będziesz się trzymać blisko mnie, a unikniemy kłopotów. Kiedy się odwrócę, chciałbym, żebyś wsunęła ręce pod moją kurtkę i chwyciła za pasek. Trzymaj się mocno. Zrozumiałaś?
Tess nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Śnieg zasypywał jej twarz i wyciskał łzy z oczu, a przejmujący chłód tamował oddech.
- Tak.
- To dobrze - uznał, lustrując jej twarz wzrokiem.
Odwrócił się i podniósł torbę podróżną, jakby nic nie ważyła. Odczekał chwilę, by Tess pod jego grubą kurtką znalazła pasek. Gdy w poszukiwaniach dogodnego uchwytu przesunęła mu dłońmi po biodrach i plecach, Jacka ogarnęła fala gorąca. Wreszcie Tess stanęła tuż za nim i zacisnęła palce na rzemieniu.
Jack ruszył do przodu, dostosowując tempo do możliwości ciężarnej. Tess szła po jego śladach, brnąc przez zaspy i grudy ziemi.
Choć marsz nie trwał dłużej niż kilka minut, Tess zdawało się, iż minęły wieki, odkąd ruszyli. Zawsze bardzo sprawna, od kilku miesięcy, gdy wyraźnie przesunął się środek ciężkości jej ciała, poruszała się z większym trudem. Teraz, zacisnąwszy zęby, denerwowała się własną nieporadnością i rym, że co chwila potyka się i ślizga. Kilka razy tylko dzięki Jackowi utrzymała równowagę. Nim dotarli do ciężarówki, czuła w płucach ogień, ból pleców osiągnął natężenie sześciu punktów w dziesięciostopniowej skali, a twarz zmarzła na sopel.
- Wszystko w porządku? - spytał Jack, wrzucając do ciężarówki torbę Tess.
- Tak - skłamała, opierając się o samochód.
Ledwie mogła oddychać, ale w myślach przepraszała kowboja za całą niechęć, którą go obdarzyła.
- To dobrze.
Po drodze musiał gdzieś zgubić kapelusz. Bez niego wyglądał znacznie młodziej. Z gęstymi, ciemnymi włosami, które rozwiewał wiatr, przypominał chłopca. Z jakichś nieokreślonych powodów przyciągało to uwagę Tess. Zanim zrozumiała, dlaczego tak się dzieje, zbliżył się do niej i otrzepał śnieg z jej głowy i ramion, a potem uniósł ją i umieścił w kabinie ciężarówki. Oczyścił jej buty ze śniegu, ściągnął z nóg i rzucił obok siedzenia. Schował linkę i latarkę, otrzepał własne obuwie, zdjął rękawice, zrzucił kurtkę i usiadł za kierownicą.
- Zwijamy się - oznajmił.
Tess odsunęła się, by zrobić mu więcej miejsca, i mocno przylgnęła do siedzenia, chcąc zmniejszyć ból w plecach. W porównaniu z tym, co działo się za szybą, w samochodzie było zacisznie i ciepło, lecz ciałem Tess wstrząsały dreszcze. Drżała, szczękając zębami.
Coś w rodzaju współczucia zamigotało w oczach Jacka. Zwiększył ogrzewanie i otulił Tess własną kurtką.
- Teraz lepiej? - zapytał.
Skinęła głową, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa.
Wydawało się, że jej milczenie odpowiada temu mężczyźnie. Z właściwym sobie pochmurnym wyrazem twarzy zapiął pasy, zwolnił hamulec i włączył silnik. Samochód potoczył się do przodu.
Tess szczelniej okryła się kurtką. Chowając twarz w barankowy kołnierz, poczuła znany od dzieciństwa zapach koni i wilgotnej skóry. Usadowiła się wygodnie i przymknęła oczy. Nie była pewna, ile czasu minęło, nim poczuła się wreszcie jak człowiek. Wyprostowała nogi, z przyjemnością wystawiając stopy na powiew ciepłego powietrza. Spróbowała znaleźć taką pozycję, by zmniejszyć nieustający ból krzyża.
Spod rzęs obserwowała towarzysza podróży, przyznając w duchu, że czuje się nieco onieśmielona jego milczeniem. Zaskoczyła ją jej własna reakcja na zachowanie Jacka. Przecież wychowała się wśród kowbojów i wiedziała, że bywają małomówni.
Jack wyglądał na pogrążonego w ponurych myślach, na co wskazywał daleki od łagodności wyraz twarzy. Ten mężczyzna sprawiał wrażenie kogoś, kto zachowuje dystans wobec ludzi nie dlatego, że lubi samotność, lecz iż nikomu nie ufa.
A jednak... pospieszył jej na ratunek. I mimo całej szorstkości w zachowaniu obchodził się z nią bardzo delikatnie, otaczając troskliwą opieką. Ale jakie to miało znaczenie? Wkrótce każde z nich pójdzie w swoją stronę i nigdy więcej sienie zobaczą...
- Czy nikt ci nie mówił, że to nieładnie tak się komuś przyglądać? - spytał nagle Jack.
Tess otworzyła szeroko oczy. Nie miała zamiaru przyznać, że ten człowiek ją onieśmiela, ani dać się sprowokować do gwałtowniejszej reakcji.
- Masz rację - rzekła spokojnie. - Przepraszam.
- Co tu właściwie robisz?
- Jechałam odwiedzić babcię - wyjaśniła, nieco zaskoczona obcesowym pytaniem.
- Ach! I po drodze zabłądziłaś. - W głosie Jacka zabrzmiała nutka ironii.
- Nie, tylko przeoczyłam zakręt.
- Właśnie - zauważył tym samym tonem. - Nie przypuszczam, by przyszło ci na myśl, że gdy zacznie sypać śniegiem, możesz sobie nie dać rady.
- Wychowałam się tutaj i wiem, co to zadymka - wyjaśniła spokojnie.
- Nie zwiedziesz mnie.
- Prawdę mówiąc, jedynym powodem moich kłopotów było to, że zwolniłam, chcąc, byś mnie wyprzedził, bo zamierzałam zawrócić.
- Bo zabłądziłaś - poprawił.
Jeśli zamierzał ją zirytować, to nieźle mu szło.
- A ty?
- Co ja?
- Rozumiem, że ty zazwyczaj jeździsz właśnie podczas zamieci.
Jack nie zmienił swojego granitowego wyrazu twarzy.
- Do licha, ja mam zimowe opony, napęd na cztery koła i wiem, co robię, a poza tym czekają mnie obowiązki. Jeśli nie wrócę do domu, nikt nie nakarmi koni.
- Gdzie mieszkasz? - spytała Tess, bo nie pamiętała kogoś takiego jak Jack Sheridan z czasów, gdy była nastolatką.
- Na ranczu Cross Creek. Będziemy tam za parę minut. Tess nie ukrywała zdziwienia.
- Och, ale...
- Słuchaj - przerwał jej Jack. - Też nie jestem zachwycony, że cię tam wiozę, lecz musimy uciec przed śnieżną nawałnicą i gdzieś się schronić, a mój dom jest najbliżej.
- Skończyłeś? - upewniła się Tess po chwili ciszy.
- Tak - odparł, zaciskając szczęki.
- To dobrze. Nie mam nic przeciwko jeździe do ciebie. To miło, że mnie zapraszasz, naprawdę doceniam tę uprzejmość i w ogóle wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
- Ale... ? - zapytał Jack, uważnie wpatrując się w drogę, na której, gdy ostrożnie skręcał w lewo, mignęła nazwa rancza, umieszczona na wysokiej drewnianej bramie.
- W czasach gdy tu mieszkałam, ta posiadłość należała do rodziny Langstonów.
Jack rzucił na Tess krótkie spojrzenie, gdy jechali wewnętrzną drogą między pastwiskami dla bydła. Za szybą w śniegu nie było widać niczego poza kilkoma drzewami i pagórkami rysującymi się na horyzoncie.
- Naprawdę mieszkałaś w tej okolicy? - spytał, zwalniając.
- Tak. Na farmie Double D. Mary Danielson to moja babcia. Nie wiem, jak przeoczyłam ten zakręt.
Jack milczał.
- Może nie spojrzałaś we właściwą stronę - zauważył. Tess czekała, aż powie coś więcej, lecz gdy tego nie zrobił, westchnęła.
- Mógłbyś to jakoś wyjaśnić?
- Parę lat temu twoja babcia wytyczyła nową drogę. To musiało być zaraz po tym, gdy kupiłem ranczo od Langstonów, a więc siedem lat temu. Nieładnie, że tak rzadko bywasz w domu.
- Nie sądzisz, że to nie twoja sprawa?
- Tak? Trochę moja, skoro do mnie trafiłaś.
- Wierz mi, że jak tylko minie zadymka, ktoś z Double D po mnie przyjedzie.
- Trzy dni temu twoja babcia wyjechała na dłuższe wakacje. - Jack obrzucił współpasażerkę przeciągłym spojrzeniem. - To jedna z tych spraw, o których powinnaś wiedzieć, gdybyś utrzymywała kontakt z domem lub gdyby cię tu zaproszono.
Tess przygryzła drżącą wargę. Nie miała zamiaru się usprawiedliwiać. Wyjaśniać, że pisała i dzwoniła, uprzedzając o przyjeździe, albo opowiadać, iż wyjazd babki stanowił jej zemstę za to, że dziesięć lat temu Tess samowolnie opuściła dom. Takie informacje nie należały się obcym, źle wychowanym mężczyznom, żeby nie wiem jak ją onieśmielali.
A poza tym miała teraz znacznie poważniejszy problem.
- Do licha - zaklął Jack.
- Co się stało?
- Wysiadł prąd.
Tess podążyła za jego wzrokiem i dostrzegła zarysy podwórka. Na werandzie domu warowały dwa psy, ale wszystko tonęło w ciemnościach. W rozległych stajniach, stodole i w piętrowym domu, który z czasów dzieciństwa pamiętała jako bardzo ładny, nie widać było żadnego światła.
Tess zmartwiała, uświadamiając sobie, że nie jest w mieście. Tutaj przy awarii prądu nie działały telefony. Wzięła głęboki oddech.
- Jack? - Co?
- Masz żonę?
- Już nie - odparł, patrząc przed siebie. - A co? Szukasz pracy?
- Nie. - Tess potrząsnęła głową i zacisnęła palce z bólu, który teraz objął już całe ciało. Jęknęła bezwiednie, nie mogąc się opanować.
- Będę rodzić.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Nie - rzucił Jack bez zastanowienia. - To niemożliwe - powtórzył, spoglądając na Tess.
- Co?
Wielkie, aksamitne oczy Tess wyrażały zdumienie.
- Nie możesz urodzić dziecka. Tutaj! Teraz! Ze mną!
Przez sekundę nie odrywała wzroku od Jacka. Potem osłoniła dłońmi wypukły brzuch i spojrzała w ciemność. Za szybą szalała zamieć.
- Dobrze - powiedziała.
Tego się nie spodziewał. Chciał dalej przytaczać jakieś argumenty, w tej sytuacji jednak powstrzymał się od zbędnych słów.
- Świetnie - rzekł, zdając sobie sprawę, że zachował się niewłaściwie.
Postanowił się tym nie przejmować. Lepiej, by Tess nie domyśliła się, jaki niepokój wzbudziło w nim to, co usłyszał.
- Dziękuję za okrycie - powiedziała, oddając mu kurtkę. Otworzyła drzwi kabiny i wysiadła z samochodu.
- Dokąd masz zamiar iść? - zawołał Jack.
- Do domu. Musi tam być ktoś, kto mi pomoże - odrzekła i trzasnęła drzwiami.
Jack zaniemówił z wrażenia. Myśli kłębiły mu się w głowie. Do diabła! Co zrobił, by zasłużyć na coś podobnego?
Jeden dobry uczynek i nagle ma na głowie upartą, niepoczytalną w swej niezależności kobietę, która stoi tam w śnieżnej zamieci. Ciężarną, która liczy na to, że on odbierze poród. Na samą myśl o tym poczuł ucisk w gardle. Wróciły wspomnienia, które dusił w sobie przez trzy lata. Pamiętał, jaki był szczęśliwy, kiedy Elise oznajmiła, że spodziewa się dziecka. Zgodził się nawet przenieść do oddzielnej sypialni, gdy go o to poprosiła, twierdząc, że w ten sposób będzie miała lepsze warunki do wypoczynku. Nie stawiał oporu, gdy na jakiś czas przed porodem postanowiła zamieszkać w Gweneth, chcąc być bliżej lekarza. Zniósł i to, że nie zawiadomiono go na czas o narodzinach dziecka. Nie zdążył na poród, bo ktoś zapomniał w porę zadzwonić. Wszystko stało się nieważne w chwili, gdy wziął na ręce maleńkiego synka.
Na myśl o tym poczuł bolesną tęsknotę. Teraz chłopiec miał prawie trzy i pół roku. Chodził, mówił, a w jego wielkich zielonych oczach kryły się same pytania...
Nagle Jack zdał sobie sprawę z tego, co robi. Nie warto siedzieć, użalając się nad sobą. Nie zmieni tego, co się stało. Dziecko zostało mu odebrane raz na zawsze... a Tess może liczyć tylko na niego.
Odetchnął głęboko, by się uspokoić i przemyśleć sytuację. Poród Tess dopiero się zaczął. Jest szansa, że zanim dziecko przyjdzie na świat, minie kilka godzin. Wszystko może się przeciągnąć nawet do jutra. Do tego czasu pogoda się ustabilizuje i naprawią telefony, więc będzie można wezwać pomoc, a on sam pozbędzie się kłopotu.
Tymczasem da rodzącej kobiecie schronienie i spróbuje ją wesprzeć psychicznie. Jeśli oboje zachowają spokój i będą zachowywać się jak dorośli, wszystko się uda. Jeżeli coś się nie stanie, pomyślał nagle. Na przykład Tess nie potknie się i nie upadnie na tym wietrze...
Odwrócił się, by sięgnąć po kapelusz, zapomniawszy, że go zgubił. Wtedy zauważył mokre damskie buty porzucone w kabinie. Do licha, ta wariatka wyskoczyła na śnieg w skarpetach! Z trudem wypracowany spokój Jacka zniknął bez śladu. Zdenerwowany wysiadł z ciężarówki. Nie bacząc na to, że jest bez kurtki, pobiegł przez podwórze, by w kilku susach dogonić dziewczynę. Ignorując zaskoczenie Tess, chwycił ją w ramiona.
- Jeszcze nie zrozumiałaś? - zawołał, starając się przekrzyczeć wicher.
- Czego? - wymamrotała, kryjąc twarz przed zimnem i tuląc się do ramienia mężczyzny.
- Że prócz ciebie i mnie nikogo tu nie ma - rzekł, wprowadzając ją na werandę i uspokajając psy, które chciały wejść za nim do domu, gdy otworzył drzwi.
- Co takiego? - W głosie Tess po raz pierwszy zadźwięczała niepewność. - To duże ranczo - powiedziała, kiedy znaleźli się w kuchni. - Przecież nie prowadzisz go... sam.
- Owszem - potwierdził. - Pozbyłem się bydła parę lat temu. Teraz hoduję konie.
- Och. - Tess przeraziła ta wiadomość.
Jack stał tak blisko, że czuł jej delikatny zapach. Nagle przyszła mu do głowy zaskakująca myśl. Jak by się czuł, leżąc nago z tą kobietą, dotykając jej aksamitnej skóry...
O czym on marzył? Tess zaraz miała rodzić. Jack nie poznawał samego siebie.
- Zostań tutaj - odezwał się po chwili. - Poszukam czegoś, czym można poświecić. Nie chcę, żebyś się o coś uderzyła.
Mimo szorstkiego tonu, poświęcił jeszcze chwilę, by się upewnić, czy Tess stoi w bezpiecznym miejscu, i dopiero potem wyszedł z kuchni. Przez cały czas zastanawiał się, co się właściwie dzieje.
Przez trzy lata żył jak mnich, a teraz, gdy w zasięgu ręki znalazła się atrakcyjna kobieta, to musi być w ciąży z kimś innym. Gorzki uśmiech wykrzywił wargi Jacka. Ironiczne myśli przytłumiły burzę hormonów. W końcu znalazł lampę zasilaną bateriami, włączył światło i wrócił do kuchni.
Tess stała, jak ją zostawił, z pobladłą twarzą i ustami zaciśniętymi z bólu. Jack postawił lampę na stole i podsunął Tess krzesło.
- Lepiej usiądź - burknął.
Podszedł do Tess i objął ją ramieniem, zamierzając jej w tym pomóc.
- Nie, Wolę stać, niż siedzieć. Ból trochę słabnie.
Po paru sekundach odprężyła się, zaczęła normalnie oddychać i wyswobodziła się z objęcia Jacka.
- Dziękuję, już w wszystko porządku - rzekła.
Jack z niezadowoleniem stwierdził, że głośno bije mu serce. Nakazał sobie wewnętrzny spokój, obserwując, jak Tess rozgląda się po kuchni. Widział zdziwienie na jej twarzy, gdy spostrzegła ultranowoczesne wyposażenie wnętrza. Tylko blat dzielił pomieszczenie kuchenne od przestronnego pokoju z dużym, kamiennym kominkiem. Stamtąd stopnie prowadziły do holu, salonu, jadalni, łazienki i głównej klatki schodowej.
W pokoju z kominkiem na szarozielonym dywanie stała kanapa i dwa fotele. Na prawo od kominka umieszczono sprzęt grający. Stał tam również pusty stolik przeznaczony pod telewizor.
Jack zastanawiał się, jak Tess zareagowałaby na wieść o tym, że tej nocy, gdy żona oznajmiła, że go opuszcza, rozbił telewizor na tysiąc kawałków.
- Jak często masz bóle? - zapytał.
- Nie jestem pewna - odrzekła z wahaniem. - Chyba co cztery minuty.
- Co? Myślałem, że dopiero się zaczęły.
- Prawdę mówiąc, pojawiały się od rana, lecz nie zdawałam sobie sprawy, co to może oznaczać.
Chyba nie ma sensu liczyć, że pomoc będzie konieczna dopiero jutro, pomyślał Jack, krytycznie lustrując wzrokiem brzuch Tess.
- Jak długo jesteś w ciąży? - zapytał.
- Osiem i pół miesiąca.
Trochę się uspokoił. Z dzieckiem powinno być wszystko w porządku. Z drugiej strony jednak czuł, że ogarnia go furia na myśl o tym, jak nieodpowiedzialna jest ta kobieta.
- Co ty sobie wyobrażałaś, wybierając się w takim stanie w podróż?
Tess zaczerwieniła się gwałtownie.
- Słuchaj, Jack, nie jechałam tu, żeby sprawić ci kłopot. Niezależnie od tego, jak mnie oceniasz, nie jestem lekkomyślna. Wczoraj byłam na badaniach. Lekarka powiedziała, że nic nie wskazuje na przyspieszenie terminu porodu. Nie mogłam przewidzieć burzy śnieżnej. Do dziś utrzymywała się wyjątkowo umiarkowana temperatura jak na tę porę roku. - Odetchnęła głęboko, próbując się opanować. - Poza tym to nie twoja sprawa, więc jeśli możesz, wskaż mi tylko jakiś pokój, a obiecuję, że nie będę zawracać ci głowy.
- Nie wystawiaj na próbę mojej cierpliwości - rzekł Jack, podziwiając w duchu postawę dziewczyny, która lada chwila mogła zacząć rodzić.
Bóle wracały co cztery minuty. Powinna teraz oszczędzać energię na najważniejszy moment.
- Potrzymaj to - powiedział, podając Tess lampę.
- Po co? - spytała w chwili, gdy Jack podnosił ją, by zanieść na górę.
- Bo mam tylko dwie ręce, a ty nie jesteś kruchym stworzonkiem.
- Puść mnie - zażądała, chwytając go jednocześnie za szyję, by nie upaść.
Mruknął tylko coś niewyraźnie, gdy łokciem dała mu kuksańca w pierś.
- Ani myślę. Chyba nie zauważyłaś, że całe skarpety masz w śniegu, a to znaczy, że nieźle zmarzły ci nogi. Przez cały czas usiłuję chronić cię przed potknięciem i upadkiem. A teraz nie szarp się, bo stracę równowagę i oboje skręcimy kark.
Tess fuknęła, lecz przestała protestować.
- Dokąd idziemy? - spytała po chwili.
- Na piętro.
- Dlaczego?
- Bo jest zimno i nawet awaryjny generator ogrzeje dom dopiero za parę godzin. Poza tym jedyny pokój z łóżkiem, łazienką i kominkiem, czyli ze wszystkim, czego obecnie potrzebujesz, znajduje się na górze. Zadowolona? Chcesz jeszcze coś wiedzieć? Potrzebny ci numer mojego ubezpieczenia, rozmiar koszuli?
- Słuchaj, przepraszam...
- W porządku. - Z pewnością nawet w połowie nie jest jej tak przykro jak mnie, pomyślał Jack, niosąc ostrożnie swój ciężar i starając się nie zaczepić nim o ścianę. Nie miał zamiaru opowiadać Tess, że w ciągu ostatnich trzech lat był na tym piętrze może ze sześć razy. Pojawiał się tu w czasie odwiedzin matki, która niekiedy wpadała na ranczo, by zrobić trochę zamieszania w jego życiu. Tess nie musi wiedzieć, że ta część domu przywodzi mu na myśl wspomnienia, do których wolał nie wracać. Nikogo nie zamierzał wtajemniczać we własne sprawy.
Jack przeszedł przez długi hol, stanął przed podwójnymi drzwiami i dopiero wówczas postawił Tess na podłodze. Przez ułamek sekundy wahał się, zanim położył rękę na mosiężnej klamce.
- Jack...
Wyrwany z zamyślenia dotknięciem dłoni Tess obejrzał się gwałtownie.
- Co?
- Nie musisz mi oddawać swojej sypialni - powiedziała miękko. Zadowolę się czymkolwiek...
Jej nagła troska podziałała na Jacka jeszcze gorzej. Zaniepokojony, że mogła coś wyczytać z jego twarzy, wzruszył ramionami i otworzył drzwi do pokoju.
- Śpię na dole - mruknął.
Podszedł do kominka i zaczął przygotowywać drwa do rozpałki.
- Poświeć mi tutaj - poprosił.
Zastanawiał się, co Tess pomyśli o pokoju, który Elise urządziła w pseudowiktoriańskim stylu, a który on sam uważał za pretensjonalny. Na drewnianej podłodze leżał tu nie pasujący do atmosfery rancza gruby, biały dywan. Z okien zwisały koronkowe draperie. Wielkie łoże z baldachimem pokrywała kwiecista kapa. Fotele przy kominku miały obicia w geometryczne wzory. Efekt ogólny przyprawiał o ból zębów.
Jack szybko rozpalił ogień. Zasłonił palenisko ekranem i spojrzał na Tess.
- Usiądź na łóżku, bym mógł obejrzeć, w jakim stanie są twoje nogi.
Tess na moment zamarła w bezruchu, lecz po chwili odstawiła lampę na nocny stolik i przysiadła na krawędzi materaca. Jack przyklęknął obok i zdjął jej skarpety. Zgrabne, małe stopy były lodowato zimne, lecz bez śladów odmrożeń.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Zimno mi, ale poza tym wszystko w porządku. Dziękuję.
Jack zauważył ze zdumieniem, że Tess, mimo bólu i zmęczenia, zdobyła się na uśmiech. Teraz dopiero spostrzegł, iż ma fiołkowe oczy.
- Jack?
- Co?
- Czy ty i twoja żona... Czy mieliście dzieci? Nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Nie twoja sprawa - rzucił krótko i podniósł się z kolan.
- Masz rację - przyznała. - Przepraszam. Pomyślałam tylko, że mogłoby pomóc, gdyby któreś z nas miało jakieś doświadczenie w sprawach związanych z porodem...
- Łazienka jest tutaj. - Jack wskazał drzwi po prawej stronie pokoju. - Muszę zaparkować ciężarówkę, włączyć zapasowy generator i zajrzeć do koni, ale zanim wyjdę, przyniosę twoją torbę, suche skarpety i dodatkowe koce.
- Dobrze.
- Masz zegarek?
- Obawiam się, że nie...
- Weź ten - powiedział, zdejmując z ręki własny.
- Dziękuję.
- Zaraz wrócę - rzekł i opuścił sypialnię.
Tess miała żelazną kondycję. Rzadko chorowała, a jeśli już jej się to zdarzyło, to szybko wracała do zdrowia. Poza tym sprzyjało jej szczęście. Uprawiając wiele sportów, nigdy nie doznała nie tylko żadnego złamania, lecz nawet kontuzji.
Pewnie dlatego teraz tak bardzo się bała, że zaczęła się modlić o złagodzenie skurczów. Ogarniało ją przerażenie na myśl o bólach porodowych, których nie zwalczy wypróbowanymi dotychczas metodami. Spodziewała się, iż w ciągu najbliższych kilku godzin przeżyje takie okropności, że trudno będzie zdobyć się na godne zachowanie i spokój. To mogło okazać się upokarzające.
Zdawała sobie sprawę, iż należy do kobiet silnych zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ta odporność była jedną z jej nieodłącznych cech, jak proste włosy, zbyt szerokie usta, skłonność do czynienia wszystkiego, co, bez względu na konsekwencje, jej samej wydawało się właściwe. Lecz teraz, gdy tak bardzo potrzebowała wewnętrznej siły i odporności na stres, wydawało się, - że ich zabrakło. Podobnie jak szczęścia...
Przestań się użalać nad sobą i zacznij myśleć o czymś innym, nakazała sobie w duchu. Tylko jak to zrobić, skoro okoliczności, w których się znalazła, w niczym nie przypominały zaplanowanych? Chciała ustrzec dziecko Graya przed przyjściem na świat w takich warunkach. W separatce szpitala Eastside miała rozlegać się ściszona muzyka Bacha, podczas gdy opiekę nad porodem roztaczałaby zaprzyjaźniona lekarka, Joannę Fetzer. W ten sposób zamknęłaby się przeszłość, a otworzył nowy okres w życiu Tess.
Tymczasem przeszłość w osobie babki udała się w niewiadomym kierunku, dziecko miało urodzić się przed terminem, a w pobliżu nie było spokojnej, kompetentnej doktor Fetzer. Zamiast niej miała do czynienia z niesłownym facetem. Co prawda przyniósł do pokoju obiecane rzeczy, ale to było czterdzieści minut temu. Jeśli natychmiast znów się nie pojawi, nie zdąży na najważniejszą chwilę.
Tess nie sądziła, by Jack Sheridan mógł jej w czymkolwiek pomóc. Prawdę mówiąc, wolałaby nawet, żeby nie asystował przy porodzie. Jakoś nie umiała sobie wyobrazić ich dwojga w tak intymnym momencie. Byłoby to wystarczająco trudne w towarzystwie kogoś przyjaznego, znajomego, starszego, miłego, a z nim... wydawało się wprost nie do pomyślenia. Choć z drugiej strony czyjakolwiek obecność była lepsza niż poród w samotności. Skurcz zaczął ustępować. Tess odczekała chwilę, by się upewnić, czy może odetchnąć swobodniej. W tym momencie usłyszała jakiś hałas. Serce zaczęło bić jej głośniej. Ostrożnie podeszła do drzwi i wyjrzała na korytarz. Przy schodach zobaczyła Jacka.
Nareszcie. Po raz drugi tego wieczora w oczach Tess zakręciły się łzy ulgi, tylko że tym razem spłynęły po policzkach. Cofnęła się do pokoju i stanęła przy kominku, modląc się, by Jack niczego nie zauważył.
- Co ty wyrabiasz? - spytał ze zdziwieniem.
Pobyt w stajni nie wpłynął z pewnością dobrze na jego maniery.
- Było mi zimno - mruknęła.
- Więc czemu nie leżysz pod kołdrą?
- Bo mnie krzyż boli i nie chcę leżeć - odparła, nie zamierzając przyznać, iż postawa pionowa daje jej złudzenie panowania nad sytuacją.
- Hm.
Tess czuła, że Jack ją obserwuje. Udawała jednak, iż wpatruje się w płomień na kominku.
- Jak często miewasz bóle?
- Co dwie minuty.
- Jesteś pewna?
- Tak. Co cię tak długo zatrzymało?
- Musiałem nakarmić konie.
- Aha. - Tess obserwowała Jacka kątem oka.
- Przyniosłem trochę rzeczy. Ręczniki, więcej prześcieradeł oraz koców, nożyczki i nici.
W pokoju zrobiło się jasno, bo gospodarz rancza zapalił lampę.
- Aha - powtórzyła Tess, zastanawiając się, co zamierzał robić z nićmi, lecz szybko porzuciła te rozważania, gdyż znowu nasiliły się bóle.
Zagryzła wargi i przyłożyła rękę do pleców, wydając cichy pomruk protestu przeciw dojmującemu skurczowi. Machinalnie chwyciła za poręcz krzesła i ścisnęła ją mocno.
Stopniowo dochodząc do siebie, zaczęła zdawać sobie sprawę, iż w pokoju panuje niezręczna cisza, przerywana trzaskiem ognia w kominku i wyciem wiatru za oknami. Przetarła dłonią spoconą twarz. Głupio jej było patrzeć na własne drżące palce.
- Nic ci nie jest? - spytał Jack.
- Nie. - Tess wyprostowała się i powoli odwróciła w stronę ranczera.
Ku własnemu zdumieniu spostrzegła, iż stał bardzo blisko, jakby zamierzał podejść do niej, lecz w ostatnim momencie zmienił zdanie. Popatrzyli sobie w oczy. Jack miał zaciśnięte usta. Tess pomyślała, że błyszczy jej twarz, ma czerwony nos i zapuchnięte oczy. Odwróciła głowę.
- Nie chcesz pić? Zaparzyłem kawę - powiedział, wskazując termos, stojący na komodzie.
Na samą myśl o piciu poczuła skurcz żołądka.
- Nie, dziękuję - odrzekła.
Jack podszedł do łóżka i odchylił kołdrę. Tess, próbując opanować strach, wpatrywała się w jego ręce. Miał długie, smukłe palce i wykonywał nimi zwinne, przemyślane ruchy. Pomyślała, że jego dłonie są niezwykle sprawne, lecz jakoś nie potrafiła im zaufać.
Jack odczuł na sobie spojrzenie Tess i podniósł wzrok.
- Ciekawy ekwipunek - zauważył, spoglądając na rodzącą, od pasa owiniętą w złożone na pół prześcieradło.
- Odeszły mi wody - wyjaśniła. - Bądź zadowolony, że cię tu nie było, bo nie wyglądało to przyjemnie - dodała.
Jack ogarnął ją krótkim spojrzeniem, wygładził prześcieradło i potrząsnął głową.
- Założę się, że jako dzieciak nieźle dostawałaś w skórę - powiedział.
- Dotąd dostaję - odparła z lekkim uśmiechem. Jeszcze raz obrzucił Tess wzrokiem. Tym razem w jego zielonych oczach pojawiło się zdziwienie. Przykrył łóżko kołdrą.
- Tak... przypuszczam, że naprawdę tak było.
- Co masz na myśli?
- Prowadziłem interesy z twoją babką. Potrafi być... stanowcza.
- Raczej nietolerancyjna. Uznaje tylko własne zdanie w każdej sprawie.
Tess poczuła napięcie, gdy Jack podszedł bliżej, by dołożyć drew do ognia na kominku.
- Wyjechałaś stąd, żeby zdobyć trochę niezależności?
- Można tak to ująć. Pragnęłam pójść do college'u, zobaczyć kawałek świata. Babcia nie chciała o tym słyszeć. Dla niej całym światem było Double D.
Jack dorzucił kolejne polano do ognia.
- W każdym razie wyjechałaś, prawda? - W jego głosie zabrzmiała nuta, której Tess nie umiała rozszyfrować.
- Tak - przyznała, nie dodając, że pisywała regularnie, bo nie chciała, by babka się o nią niepokoiła, ale listy wracały nie czytane z napisem na kopercie zrobionym ręką Mary Danielson: „do zwrotu”.
Jack musiał już wyrobić sobie niepochlebną opinię na temat jej charakteru. Stał teraz tak blisko, że Tess mogła dostrzec niewielką bliznę na jego prawym policzku.
- Więc czemu się teraz pojawiłaś? A zresztą, chyba nie muszę pytać - dodał, spoglądając na jej brzuch.
Tess pomyślała, że pewnie znowu przyjął najgorszą z możliwych wersji wyjaśnienia.
- Słuchaj. Nie jestem biedna i nie muszę żebrać o kawałek dachu nad głową. Przyjechałam, bo uznałam, że babcia powinna wiedzieć, iż wkrótce będzie miała prawnuka.
- Tak? Myślę, że ojciec dziecka również to przeżywa - mruknął.
Po raz drugi tego wieczora napomknął o ojcu dziecka i Tess miała już tego dosyć.
- Daruj sobie współczucie, przynajmniej w stosunku do Graya. On nie żyje - rzekła szorstko.
Jeśli zamierzała zaszokować Jacka, to osiągnęła cel. Choć nie zmienił wyrazu twarzy, zaskoczenie i cień żalu, że poruszył ten temat, pojawiły się w jego oczach.
Tess czuła się wyczerpana i zawstydzona swoim zachowaniem. Odwróciła się do kominka.
- Proszę, wyjdź - powiedziała. - Och! - jęknęła zaraz, gdyż przejmujący ból przeniknął jej ciało.
Zapomniała o całej urazie wobec Jacka, koncentrując się na własnym cierpieniu. Zacisnęła zęby tak mocno, że zabolały ją szczęki, lecz to niewiele pomogło. Ból ciągle się wzmagał, przyprawiając ją o panikę. To nie może się stać, pomyślała przerażona. Przymknęła powieki, bo jakieś czarne punkty tańczyły jej przed oczami. Mogła znieść wszystko - burzę śnieżną, odrzucenie przez babkę, utratę Graya, wrogość nieznajomego ranczera, lecz nie ten wszechogarniający ból. Zakołysała się, przygryzając wargę, by nie wybuchnąć płaczem. Bała się, że jeśli zacznie szlochać, nie będzie umiała przestać.
Nagle poczuła, że podtrzymuje ją silne, męskie ramię.
- Oddychaj głęboko - szepnął Jack.
- Co? - Tess nie zrozumiała, co powiedział.
Z wysiłkiem otworzyła oczy. Jack patrzył na nią nieugiętym wzrokiem.
- Kazałem ci głęboko oddychać. Wciągaj powietrze przez nos i wypuszczaj ustami. O, tak - zademonstrował.
- Nie... mogę. - Potrząsnęła głową.
- Możesz. Popatrz na mnie i skoncentruj się.
Upór Jacka i resztki odwagi kazały Tess unieść podbródek. Chwyciła ramię mężczyzny i nie zwracając uwagi na łzy, które przesłaniały wzrok, spróbowała go naśladować. To nie było łatwe, lecz dzięki pomocy ranczera stopniowo zaczęła oddychać coraz głębiej. Po chwili wydało się jej, że ból nieco zelżał. Wieki minęły, nim ustał. Drżąc na całym ciele, Tess oparła się o Jacka. Wydawał się taki silny, ciepły, że poczuła wdzięczność, iż jest blisko.
- Dziękuję - wymamrotała, gdy odzyskała głos. Jack drgnął, lecz nie poruszył się z miejsca.
- Czemu, u licha, nie zapisałaś się do szkoły rodzenia?
- Zapisałam się - rzekła z westchnieniem. - Po prostu zawsze przychodziło mi z trudem wykonywanie poleceń.
- Nigdy bym tego nie zgadł - mruknął Jack.
- A ty?
- Co: ja?
- Uczyłeś się gdzieś nieuprzejmości czy to cecha wrodzona? - zapytała spokojnie.
Przez dłuższą chwilę mierzyli się spojrzeniami. Trudno było stwierdzić, o czym myślał Jack, lecz to on pierwszy spuścił wzrok.
- Możesz chodzić?
- Tak, a co?
- Nie sądzisz, że powinnaś przejść do łóżka? - spytał sarkastycznie.
- Dlaczego?
- Bo musisz leżeć, żeby dziecko, gdy zacznie się rodzić, nie uderzyło główką o podłogę.
- Wiesz, ty naprawdę masz talent do ujmowania rzeczy w słowa.
- Możesz chodzić czy nie?
- Mogę.
Tess puściła Jacka. Zrobiła krok do przodu. W chwilę potem wrócił taki ból, że ugięły się pod nią kolana.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Co ci jest? - spytał Jack, gdy Tess przestała zaciskać palce na jego ręce.
Cofnął się i przysiadł na krawędzi łóżka. Mimo zewnętrznego opanowania czuł, jak na samą myśl, iż przed chwilą rodząca dziewczyna mogła upaść, bije mu serce.
- Przysięgłaś sobie, że nie poprosisz o pomoc?
Tess uniosła się nieco i oparła na poduszkach, które podsunął jej pod plecy, a potem spojrzała nań z wyrzutem.
- Do licha, Jack, nie staraj się być teraz miły, bo cię nie poznaję.
Impertynencka odpowiedź Tess dotknęła Jacka. Naprawdę nie lubił tej dziewczyny. Była zanadto samowolna i znalazła się zbyt blisko niego, co nie znaczyło, że nie podziwiał jej charakteru.
- Ale jeszcze mnie poznajesz, prawda?
- Tak. Na pocieszenie ci powiem, że nie tak wyobrażałam sobie poród.
Zmierzyli się wzrokiem. Jack zamarł na moment, spostrzegłszy w oczach dziewczyny cień strachu. Tess szybko odwróciła spojrzenie. W tym momencie przyszło Jackowi na myśl, że odkąd tylko otworzył drzwi cadillaca, tak bardzo był poruszony wtargnięciem Tess Danielson w jego życie i tak zajęty własnymi odczuciami spowodowanymi owym faktem, że wziął za dobrą monetę opanowanie dziewczyny, ona zaś po prostu udawała, by go nabrać.
Teraz, gdy ją przejrzał, spostrzegł drżące kąciki warg, pulsującą w przyspieszonym tempie żyłkę na szyi, wysiłek bijący z całej postaci.
- Hej, co z tobą? - spytał ostrzej, niż zamierzał.
Świetnie, przemknęło mu przez głowę, gdyby dawali nagrody za głupotę, dostałbym pierwszą. Na szczęście Tess, wpatrzona w ogień płonący w kominku, nie zwróciła na to uwagi.
- Nic. Po prostu... boli.
Widział, ile ją kosztowało, by się do tego przyznać.
- Och... - Szukał czegoś sensownego do powiedzenia. - Myślę, że jesteś w stadium przejściowym. To nie potrwa długo.
Zanim skończył, zrozumiał, że popełnił błąd. Tess odwróciła głowę. W jej spojrzeniu wyczytał pytanie, skąd tyle wie na ten temat?
Jack gotów był udzielić wyjaśnienia, lecz co miał powiedzieć? Że kiedyś jego żona spodziewała się dziecka, a on, starając się zasłużyć na miano dobrego męża i ojca, przestudiował wszystko, co możliwe na temat ciąży, porodu, opieki nad położnicą i niemowlęciem? I co dalej? Wyznać Tess, jak to się skończyło? Wypłakać się na jej ramieniu? Powiedzieć, w jaki sposób Elise opuściła dom i dlaczego oddał jej syna?
W żadnym razie.
- Jack...
- Co? - zapytał, zastanawiając się, jak może brzmieć pierwsza prośba dziewczyny.
Tess wyciągnęła rękę i zacisnęła palce wokół jego dłoni.
- Czy mogę dostać... na piśmie, że to nie potrwa długo?
W pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał. Potem, że Tess z niego żartuje. Spojrzał z gniewem, lecz ku jego zdziwieniu rodząca nawet nań nie patrzyła. Miała zamknięte oczy i zagryzione wargi. Ściskała jego rękę, ilekroć skurcze napinały brzuch.
- Och! - jęknęła. - Och, Jack, boli...
Zaufanie, z jakim wpatrywała się w jego twarz, przełamało wszystkie opory.
- Spokojnie, będzie dobrze...
Ale nie było. Ból wygiął ciało dziewczyny. Otworzyła szeroko oczy, rozpaczliwie szukając u Jacka ratunku.
Jeszcze chwila, a on również wpadłby w panikę. Jednak wziął się w garść, bo wiedział, że tak naprawdę tylko spokojem może jej pomóc. Ujął Tess za drugą rękę, pragnąc podzielić się z nią własną siłą.
- Wiem, że boli, ale świetnie się spisujesz - rzekł. - Po prostu pamiętaj o oddychaniu.
Skinęła głową, a nos i policzki poczerwieniały jej od wysiłku. Nie było już czasu na rozmowę, bo skurcze pojawiały się coraz częściej. Tess oddychała ciężko, jej mięśnie napinały się od wysiłku, a ból wzrastał z każdą sekundą. Jack nie miał pojęcia, ile czasu minęło, gdy drgnęła gwałtownie i szeroko rozwarła oczy.
- Och, już nie mogę... coś... się dzieje...
Wcześniej, w stajni, wyobrażał sobie tę chwilę ze strachem. Nie chodziło o sam mechanizm porodu, bo jak każdy ranczer był z nim obeznany. Samo dzielenie takiej intymności z kimś obcym, właśnie z tą dziewczyną, przyprawiało go o niepokój. Oczekiwał, iż oboje poczują się niezręcznie, będą zażenowani.
Lecz w ciągu ostatniej godziny przestał myśleć o Tess jak o nieznajomej, więc teraz działał bez wahania.
- Czekaj! Nie przyj jeszcze, pozwól mi sprawdzić, czy wszystko jest w porządku...
Sam nie wiedząc, jak to się stało, przyklęknął na łóżku i sięgnął ciepłymi dłońmi między gołe, zimne i drżące kolana dziewczyny. Jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie, spojrzał w dół i ujrzał wyłaniający się czubek głowy dziecka. Ogarnęło go niezwykłe uczucie ciepła i ekscytacji. Miał łzy w oczach. Przełknął ślinę i podniósł wzrok na Tess.
- Na co czekasz? Przyj!
Znalazła w sobie jeszcze tyle energii, by zagryźć wargi, wcisnąć się w poduszki i ostatnim wysiłkiem napiąć mięśnie.
Raz. Drugi. I jeszcze raz. Jack obserwował jej walkę z podziwem i rosnącą troską.
- Dobrze, dobrze... Już widać główkę... Jedno ramionko... Teraz drugie... Dalej... Uda się...
- Och... och... - Tess opadła na materac, ciężko dysząc. Była biała jak kreda.
- Jeszcze trochę... - zawołał, obawiając się, że rodzącej nie starczy sił.
- Jestem taka zmęczona...
- Wiem. - Jack, wiedziony wewnętrznym impulsem, sięgnął do twarzy Tess i odgarnął jej włosy.
- Słuchaj, dokonasz tego, tylko się skoncentruj.
- Tak. - Usta Tess zadrżały w słabym uśmiechu. Jacka przeniknęło uczucie przypominające czułość.
- Nie gadaj teraz, tylko przyj.
Otworzyła usta, by zaprotestować, lecz zmieniła zdanie, widząc wyraz twarzy Jacka. Zacisnęła zęby, nabrała tchu i zdobyła się na ogromny wysiłek.
- Tak, dobrze. Już prawie jesteś...
Tess napięła się jeszcze raz, krzycząc. Przez chwilę nic się nie stało, lecz po sekundzie do krzyku rodzącej dołączyło kwilenie dziecka.
Zdumiony Jack ujrzał niemowlę we własnych dłoniach. Wszystko wydało się nierealne. Fala radości uderzyła mu do głowy. Czuł się jak po wypiciu szampana.
- Tess... - wymamrotał drżącym głosem. - To dziewczynka!
- Co? - spytała słabo. - Myślałam... Jesteś pewien?
- Tak.
- Czy z nią wszystko w porządku? - wyszeptała świeżo upieczona matka.
- Jest wspaniała, naprawdę. Ma po pięć ślicznych paluszków u rączek i nóżek.
Jack szybko owinął dziecko w ręcznik i podał matce.
- Och, och, moja maleńka. - Tess spojrzała na niemowlę z rozrzewnieniem. - Jesteś... piękna.
- Tak - chrząknął Jack.
Czuł dziwną wilgoć w oczach i dławienie w gardle. Musiał coś powiedzieć.
- Spisałaś się... nadzwyczajnie.
Spojrzała nań zdziwiona. Przez dłuższą chwilą patrzyli sobie w oczy. Nagle Tess rozpłakała się z wyczerpania, ulgi i radości. Jack podszedł do łóżka i po prostu przytulił matkę oraz niemowlę.
Następnego ranka obudził się z trudem. Uświadomił sobie, że jest już widno i dawno minęła pora, o której zwykle wstawał. Zakłopotany przeciągnął się i z zaskoczeniem skonstatował, że siedzi w fotelu. Dlaczego nie leży w łóżku? Poruszył głową, by rozprostować zesztywniała szyję i zamarł, bo policzkiem musnął coś niewypowiedzianie jedwabistego - główkę niemowlęcia. W tym momencie uświadomił sobie, że trzyma w ramionach noworodka.
Dziecko. Wróciła mu pamięć. Burza śnieżna, wypadek, Tess... przedwczesny poród, niezwykła chwila przyjścia na świat małej...
Uniósł głowę i wstrzymując oddech, przypatrzył się nowo narodzonej istotce. Z rozczuleniem podziwiał pajęczynkę ciemnych rzęs, zaróżowione policzki, guziczek noska i maluśkie rozchylone usteczka. Dłonią wyczuwał puls małego ciałka i rytmiczne bicie serca dziewczynki.
Wzruszenie ścisnęło mu serce. Nie przesadzał ostatniej nocy. Rzeczywiście ta kruszyna była piękna. Nie pragnął niczego więcej, jak tylko otoczyć ją opieką i chronić przed każdym złem. Obiecać, że zawsze przy niej będzie, by pocieszać, gdy stłucze kolano, organizować wyprawy na kucykach i przyjęcia dla koleżanek.
Nagle wróciło poczucie rzeczywistości. Boże, przecież ją straci. Niczego się dotąd nie nauczył? Co on wyrabia, siedząc tutaj i snując nierealne marzenia na temat dziecka innego mężczyzny? Dziecka, o którym wie, że za dzień czy dwa już go nie zobaczy.
Jack zawiódł się już na wszystkim, w co wierzył. Na miłości, wierności, lojalności, w ogóle na ludziach i to niezależnie od ich wieku. Więc czemu ta mała istotka, która właśnie na moment otworzyła oczka, wydaje mu się tak ujmująca?
Przecież dziś jest tym samym człowiekiem, którym był wczoraj. Tylko że wczoraj tej małej nie było jeszcze na świecie i dopiero wczoraj Jack natknął się na jej matkę...
Tess. To jej wina, że miotały nim takie odczucia. Jej odwaga, nieugiętość, poczucie humoru, z jakim zachowywała się wczorajszego wieczora, sprawiły, iż Jack przypomniał sobie, jakim człowiekiem był dawniej. Wtedy jeszcze wierzył w Bożą sprawiedliwość i był wystarczająco naiwny, by mniemać, że jeśli będzie uczciwie, ciężko pracował, odniesie w życiu sukces.
Głupiec. W świetle dziennym wszystko widział wyraźniej. Po tym co przeszedł, powinien...
- Jack?
Miękki kobiecy głos przywołał go do rzeczywistości. Spojrzał w stronę łóżka. Tess szukała go wzrokiem. W wyrazie oczu tej kobiety, układzie jej ust, była miękkość i czułość, które mówiły, iż oczekuje, by zachowywać się wobec niej tak, jak ubiegłej nocy. Przyszła mu do głowy niemądra myśl, iż być może Tess uważa go teraz za przyjaciela czy kogoś w tym rodzaju. Uznał jednak, że lepiej nie wdawać się w takie rozważania.
- Obudziłaś się.
Zabrzmiało to bardziej jak zarzut niż stwierdzenie. Tess usiadła na łóżku, starając się nie okazywać zaskoczenia.
- Tak - odrzekła, próbując w tym chłodnym, nieznajomym człowieku odnaleźć opiekuńczego, opanowanego mężczyznę sprzed paru godzin.
Tamten nie tylko udzielił jej pomocy przy porodzie, lecz zajął się także wszystkim, na co Tess nie starczyło sił. Obmył, zważył i owinął w pieluszki noworodka, jej pomógł przemyć twarz i uczesać potargane włosy. Pożyczył własną flanelową koszulę i sprawdził, czy ma suche prześcieradło. Teraz wydawało się jej to głupie, lecz gdy zasypiała, myślała o nim „mój bohater”...
Zapewne wcale nie miał zamiaru odgrywać takiej roli. Tess milczała przez chwilę.
- Wydaje się, że na zewnątrz ciągle wyje wicher - zauważyła wreszcie.
Zza okien rzeczywiście dobiegał szum zawieruchy, więc Jack uznał wypowiedź Tess za stwierdzenie oczywistości.
- Raczej tak - powiedział.
Spróbowała unieść się nieco i oprzeć na poduszkach, ignorując fakt, iż większość mięśni odmawiała jej posłuszeństwa.
- Czy z nią wszystko w porządku? - spytała, spoglądając na córeczkę.
- Oczywiście.
Jack wypowiedział to tak szybko, że Tess nabrała jakichś podejrzeń i przyjrzała się maleństwu uważniej.
- Więc czemu ją trzymasz? - zapytała.
- Wcześniej trochę kaprysiła.
- Przepraszam, ale nie słyszałam.
- W porządku... byłaś bardzo zmęczona. A w ogóle jak się czujesz?
- Świetnie.
- Jakżeby mogło być inaczej. - Uśmiechnął się z ironią. Tess uznała, że nic nie umknie uwagi tych zielonych oczu, więc wzruszyła ramionami i posłała Jackowi rozbrajający uśmiech.
- No dobrze, przyznaję, że czuję się tak, jakby autobus mnie przejechał. Zadowolony?
Naprawdę, po tym wszystkim, co dla niej zrobił, nie chciała się z nim sprzeczać.
Jack skinął dłonią w stronę nocnego stolika.
- Może aspiryna by ci pomogła? - zapytał.
Tess zauważyła teraz buteleczkę z tabletkami i szklankę pełną wody. Znowu ją zaskoczył.
- Dziękuję - powiedziała.
Zapadła cisza. Po chwili Jack podniósł się z fotela i z dzieckiem na ręku podszedł do łóżka.
- Proszę, lepiej tyje potrzymaj.
- Och, ale... - Tess otworzyła usta, by zaprotestować, lecz nie dokończyła zdania.
Jeszcze wczoraj nic by jej nie powstrzymało przed oświadczeniem, że nigdy nie trzymała dziecka poniżej drugiego roku życia. Ale wczoraj nie obchodziło jej, co Jack sobie pomyśli. A poza tym chciała wziąć w ramiona własną córkę. Po prostu tylko trochę się denerwowała, czy nie zrobi jej krzywdy.
- W porządku - powiedziała i odbierając małą z rąk Jacka musnęła dłonią jego palce.
Dotknięcie sprawiło, iż zadrżała, o mało nie upuszczając dziecka.
- Podtrzymaj jej główkę - mruknął Jack.
- Oczywiście.
Szybko podsunęła dłoń pod delikatne plecki i szyjkę noworodka.
- No co, maleńka, czyż nie jesteś milutka? - spytała, sama nie wiedząc, dlaczego użyła takich właśnie słów. - Jestem twoją mamą.
Poczuła wzruszenie, widząc, jak dziecko reaguje na głos i wlepia w jej twarz ciemnoniebieskie oczka. Dotknęła palcem małej rączki, a córeczka zacisnęła wokół niego swoją piąstkę.
- Aż trudno uwierzyć, jak mocno trzyma. - Tess spojrzała na Jacka, chcąc sprawdzić, czy podziela jej radość, i zapytać o białą koszulkę, którą miało na sobie dziecko.
Po raz pierwszy dojrzała jakieś uczucia malujące się na nieodgadnionej twarzy ranczera. Jack z takim smutkiem patrzył na dziecko, że zadrżało jej serce.
- Jack? - Nie miała pewności, czy wymówiła to imię na głos, czy jedynie w myślach.
Jack drgnął, spojrzał na nią nie widzącym wzrokiem; odwrócił się i podszedł do okna. Odchylił zasłonę, by wyjrzeć na zewnątrz. Tess nie wiedziała, co powiedzieć. Najlepiej coś niewiele znaczącego. Pochylenie ramion Jacka nie zachęcało do konwersacji.
Tess ciągle nie mogła zapomnieć, z jakim zapałem pomagał jej ostatniej nocy. Trudno było więc pogodzić się z obecnym stanem rzeczy.
Spojrzała na córeczkę, a potem jeszcze raz na ranczera, zastanawiając się, jak wpłynąć na poprawienie atmosfery.
- Więc co z pogodą? - spytała, karcąc się w duchu za głupie pytanie.
Przez moment sądziła, że Jack nic nie odpowie. Niemal sobie tego życzyła.
- Pada śnieg - odrzekł krótko.
- Czy coś wskazuje na to, że zamierza przestać?
- A czy ja wyglądam na wróżbitę?
Tess uznała, iż nie jest to najlepszy temat do niezobowiązującej rozmowy, ale co miała powiedzieć? Że zawdzięcza mu życie dziecka, a to dług, którego nigdy nie spłaci? Że choć znają się niecałą dobę, Jack wiele dla niej znaczy? Że chciałaby zostać jego przyjaciółką?
Już sobie wyobrażała jego reakcję na takie wyznanie. Na dodatek dziecko zaczęło popłakiwać. Nie wiedząc, co robić, Tess przytuliła małą, próbując ją ukołysać.
- Cicho, malutka... wszystko będzie dobrze - uspokajała niemowlę, patrząc bezradnie na buzię dziewczynki. - Co ci jest, kochanie?
- Pewnie jest głodna - usłyszała lekko zniecierpliwiony głos Jacka.
Spojrzała nań zaskoczona. Nie chodziło o to, co powiedział, ale jak to zrobił. Tylko ktoś doświadczony w obchodzeniu się z niemowlętami mógł tak zareagować. Podobnie zachowywał się ubiegłej nocy, każąc jej oddychać w trakcie porodu i czuwając nad prawidłowym przebiegiem całej akcji. Wtedy była zbyt obolała, by zastanawiać się, skąd on tyle wie.
Teraz widziała wszystko inaczej. Jej córeczka miała na sobie nową koszulkę i była owinięta nowym, niebieskim kocykiem. Obrzuciła wzrokiem milczącego mężczyznę. Nie tak dawno w jego życiu musiało pojawić się dziecko, którego nieobecność ciągle jeszcze przeżywał. Słowa, które wypowiedział, tylko potwierdziły jej przypuszczenie.
- Mój syn - usta Jacka wykrzywił grymas, którego znaczenia Tess nie potrafiła pojąć - ma trzy i pół roku. Mieszka w Casper z matką i ojczymem.
- Och. - Tess próbowała zrozumieć dziwne zawieszenie głosu ranczera. - Często go widujesz?
- Nie. Wcale. - Jack spojrzał na nią wzrokiem odbierającym chęć kontynuowania rozmowy.
Tess, zaskoczona wyznaniem, zwróciła oczy na córkę, która właśnie rozpłakała się na dobre. Przez chwilę nie miała pojęcia, jak się zachować, choć wiadomo było, iż należy działać. Potem przyszło olśnienie. Odsunęła dziecko i zaczęła rozpinać koszulę.
- Co robisz? - spytał Jack.
- Powiedziałeś, że mała jest głodna, więc pomyślałam, że ją... nakarmię.
Jack rzucił wzrokiem na rozchyloną koszulę Tess i zacisnął szczęki.
- Dobry pomysł - uznał. - Ja też powinienem się czymś zająć.
- Ale... ?
- Co?
Nie ma powodu do paniki, uspokajała się w duchu Tess. Przecież skoro podróżowałam sama po szerokim świecie, to i z dzieckiem sobie poradzę.
- Nic. Wszystko w porządku.
Jack ruszył do drzwi i jakby obawiając się, że Tess zmieni zdanie, szybko wyszedł z pokoju.
Co najmniej przez godzinę ciężko pracował w stajni, zanim poczuł się lepiej. Zmusił się do wysprzątania boksów wszystkich koni i nakarmił zwierzęta. Przerwał pracę dopiero wtedy, gdy pot zaczął spływać mu z czoła i rozbolały go wszystkie mięśnie. Dopiero wtedy ustąpiło to dziwne uczucie, którego doznał w chwili, gdy Tess rozpinała koszulę. Ale wcale nie czuł się szczęśliwy z tego powodu.
Kiedy obudził się rano, wydawało mu się, że tylko dziecko szuka w nim oparcia. Nie podobało mu się uczucie, które go wtedy ogarnęło. Bolesna tęsknota za tym, by je pieścić, pielęgnować, osłaniać, karmić. Sądził jednak, że to zrozumiałe.
To maleństwo wypełniało bowiem puste miejsce, które powstało w jego życiu, gdy Elise zabrała mu syna.
Z Tess sprawa wyglądała inaczej. Mógł sobie dać radę z tym rodzajem zainteresowania, jakie ta kobieta wywołała w nim wczoraj na szosie z Casper, ale nie z tym, które odczuł dzisiaj. Dlaczego tak reagował na widok karmiącej matki?
Nie widzącym wzrokiem objął dobrze znaną stajnię i zaczął wrzucać siano do odległego żłobu, a nie tego, który miał pod ręką. Ta mała demonstracja silnej woli trochę mu pomogła. Teraz mógł już się zmierzyć z właściwym problemem, który go dręczył. Żeby nie wiem jak próbował przeczyć, coś się wydarzyło ostatniej nocy. Gdy asystował przy porodzie Tess, czuł się jej potrzebny tak, jak nikomu na świecie.
To nie musiało niczego oznaczać. Cóż z tego, że dobrze mu robiło poczucie, iż jest komuś potrzebny? Że odczuwał specyficzną więź z Tess, pragnął otoczyć ją opieką, traktować jak królową, bo tak odnosił się jego ojciec do matki i on sam do Elise.
Dostał niezłą lekcję. Zaufanie, otwartość wobec ludzi niczego mu nie dały poza gorzką samotnością i bólem, z którym żył od trzech lat. Nie miał zamiaru przechodzić przez to po raz wtóry.
Powoli się uspokajał. Bliskość zwierząt działała kojąco. Ściągnął rękawice i wsunął je do kieszeni, obserwując zachowanie czterech klaczy i pięciu wałachów. Przeszedł wzdłuż stajni, kolejno poklepując aksamitne szyje koni. To ostatecznie poprawiło mu nastrój.
Długonogi, siwy wałach uniósł łeb, czekając na swoją kolej. Jack potrząsnął głową, wziął w garść trochę owsa i podsunął zwierzęciu.
- Spokojnie, stary. Ugryź mnie, a pogadam z facetami, którzy cię przerobią na karmę dla psów.
Siwek parsknął tylko, co miało zapewne wyrażać jego opinię na ten temat. Jack zastanawiał się dalej nad swoim stosunkiem do Tess. Być może budziła w nim coś, czego dawno nie odczuwał. I co z tego? Zanim opuści ranczo, będzie dzieliła czas między spanie i opiekę nad dzieckiem. Elise przez tydzień nie wstawała z łóżka po porodzie. Wystarczy, jeśli Jack przez parę dni zachowa odpowiedni dystans, a kiedy pogoda się poprawi, Tess wyjedzie. Za miesiąc ledwie ją będzie pamiętał.
Zgasił światło w stajni, włożył ciepłą kurtkę, a szyję i twarz osłonił grubym szalikiem. Na zewnątrz wiatr o mało nie powalił go na ziemię. Z trudem zamknął stajnię i tylko dzięki linie, którą poprzedniego wieczora przeciągnął przez podwórze, dotarł do domu.
W normalnych warunkach pokonanie tej drogi zabierało minutę, teraz trwało pięć razy dłużej, a widoczność była tak kiepska, że dopiero gdy potknął się o stopień prowadzący na werandę, zorientował się, iż dotarł do domu. Podniósł się, wyplątał ze zwojów zbawczej linki i strzepnął śnieg z kurtki oraz dżinsów, nim wszedł do mieszkania.
Zdejmując szalik, zastanawiał się, gdzie się podziały psy, które zwykle warowały w przedsionku. Przemarznięty do szpiku kości, postanowił pozbyć się reszty ciepłego ubrania dopiero w kuchni. Otworzył drzwi i zastygł w bezruchu.
- Co tu robisz? - zawołał, nadto zaskoczony widokiem Tess, by złagodzić ton.
Nozdrza łaskotał aromat smażonego boczku. Rozgrzany piec i zapach jedzenia działały jak magnes na głodnego, zmarzniętego mężczyznę. Psy także wybrały kuchnię i smacznie spały w ciepłym wnętrzu.
- Przygotowuję śniadanie. Nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałam. Mam nadzieję, że lubisz naleśniki.
To nie w porządku. Tess winna leżeć w łóżku, wypoczywać i zajmować się dzieckiem. Zamiast tego wstała, włożyła grube skarpety Jacka, ubrała się w jego flanelową koszulę i własne niebieskie spodnie, które wyciągnęła pewnie z podróżnej torby. Wzięła też prysznic, bo jej grube, kasztanowate włosy odzyskały piękny połysk, a blada cera nieco się zaróżowiła. Wyglądała na zmęczoną, co jednak w niczym nie zmieniało prowokacyjnego wyrazu jej twarzy. Jack pomyślał, że trudno będzie zachować wobec niej zaplanowany dystans.
Rozgrzała tłuszcz na patelni.
- Zaparzyłam kawę - oznajmiła.
Jack zdjął kurtkę, podszedł do stołu, nalał do kubka kawy i wypił łyk gorącego napoju.
- Gdzie dziecko? - zapytał.
Tess wskazała kuchenną szufladę ustawioną na środku stołu.
- Nie znalazłam kołyski, ale gdzieś wyczytałam, że jej rolę może pełnić szuflada.
Jack krytycznym wzrokiem obrzucił zaimprowizowane łóżeczko, które Tess wysłała miękkim kocykiem. Niemowlę właśnie się obudziło i wlepiało oczka w sufit. Jack odstawił kubek z kawą, by dokładniej otulić małą kocem. Dziewczynka spojrzała w górę, a on gotów był przysiąc, że jej buzia rozjaśniła się na jego widok.
Cofnął się o krok, surowym wzrokiem mierząc matkę dziecka.
- Powinnaś być w łóżku.
- Zapewne. Ale nie jestem - odparła, przygotowując ciasto na naleśniki. - To nie zajmie mi dużo czasu. Czemu nie umyjesz się przed jedzeniem?
Zamierzał kazać jej wrócić do sypialni. Pragnął oznajmić Tess, że nie ma prawa wkraczać w jego życie bardziej, niż już to uczyniła. Z drugiej strony odczuwał głód, a uwielbiał i boczek, i naleśniki. Nie było o co kruszyć kopii. To tylko jeden posiłek, a nie jakiś zobowiązujący układ. Mógł zjeść śniadanie i nadal ignorować Tess.
- W porządku - rzekł i poszedł się myć.
Zanim wrócił, Tess przesunęła dziecko na koniec stołu, ustawiła dwa nakrycia i zasiadła nad talerzem pełnym gorących naleśników, aromatycznego, smażonego boczku i miseczką brzoskwiń z puszki.
Jack położył serwetkę na kolanach, napełnił sobie talerz i zaczął jeść. Poprosił jedynie o przysuniecie słodkiego sosu do naleśników i w milczeniu, ignorując obecność Tess, sycił głód. Zjadł z tuzin naleśników i spory kawałek boczku, a Tess bez słowa odłożyła widelec i podeszła do piecyka, by wyjąć drugą porcję. Zsunęła na swój talerz jeden naleśnik, resztę postawiła przed Jackiem. Usiadła i piła kawę, czekając spokojnie, aż gospodarz upora się z dokładką.
- Z końmi wszystko w porządku? - spytała uprzejmie, gdy kończył repetę.
Skinął głową.
- Ile ich masz?
- Teraz dziewięć. Wiosną i latem miewam dwa, trzy razy więcej - odparł, odsuwając talerz.
- Sam dajesz sobie radę z tyloma końmi?
- Jedzenie ci stygnie - zauważył, wskazując widelcem na talerz Tess.
- Nie szkodzi - odrzekła i popatrzyła nań wyczekująco.
- Mam kogoś do pomocy - rzekł z westchnieniem. - To bracia. Teraz są w Meksyku. Odwiedzają rodzinę - dorzucił.
- Aha. - Tess wypiła łyk kawy. - A co robisz z końmi?
- Trenuję je.
- W jakim celu?
- Na rodeo - odparł.
- To znaczy, że hodujesz konie dla zawodników? Znowu skinął głową.
- Ale... to bardzo drogie konie.
Skoro to nie było pytanie, Jack nie odpowiedział.
- Mieszkasz tu sam... Dlaczego nie masz telefonu komórkowego? Izolujesz się od świata. Przydałaby się jakaś łączność w razie wypadku.
- Nie wszyscy pragną towarzystwa - powiedział Jack. - Niektórzy żyją samotnie - Spojrzał znacząco na Tess. - A nawet wolą takie życie.
- Rozumiem, że nie lubisz o sobie mówić - zauważyła.
- Zgadłaś.
- W porządku - rzekła dziewczyna, wstała od stołu i zaczęła zbierać talerze.
- Co masz zamiar robić? - spytał Jack.
- Pozmywać.
Szybko podniósł się z krzesła.
- Ja się tym zajmę. Czemu nie weźmiesz dziecka i nie pójdziesz na górę odpocząć?
- Dobrze.
Oczy Tess zabłysły groźnie. Z hukiem odstawiła naczynia. Przeszła kilka kroków i zatrzymała się niezdecydowana.
- O co chodzi? - zapytał.
- Nic. Po prostu... - Zacisnęła usta i uniosła podbródek. - Może najpierw mógłbyś rzucić okiem na pieluszkę małej? Starałam się przewinąć ją tak, jak ty to robiłeś, ale chyba mi nie wyszło.
Jack wzruszył ramionami, gotów na wszystko, byle pozbyć się Tess z kuchni. Zbliżył się do stołu zirytowany, że ta uparta kobieta nie wyszła, tylko odsunęła się trochę. Odgarnął kocyk i zgrabnie rozpiął za duże majteczki małej. Dziecko było suche i czyste, ale nie dzięki pieluszce, która zsuwała się z małego ciałka i plątała między nóżkami. Czegoś takiego jeszcze nie widział.
- Co to ma być? Origami?
- Bardzo zabawne - odparła Tess.
Jack rozplatał pieluchę, nakazując sobie w duchu milczenie, i natychmiast usłyszał swój głos.
- Czy ty kiedykolwiek przewijałaś dziecko?
- Oczywiście, lecz używałam pieluch nowego typu. Być może nie wiesz, że dziś można je kupować w odpowiednich rozmiarach i z miękkimi przylepcami, bez tych staromodnych, niewygodnych zapięć.
- Nowe pieluchy są szkodliwe dla środowiska, a do używania tych trzeba tylko trochę praktyki - rzucił krótko.
Powoli złożył tetrową pieluszkę i zgrabnie zawinął w nią dziecko.
- Masz rację. - W głosie Tess zabrzmiało lekkie rozbawienie. - Więc czemu nie robisz tego szybciej? Czułabym się jeszcze bardziej niezdarna.
Lekko potrząsnęła głową, wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła paluszków niemowlęcia. Przy tym ruchu Jack poczuł zapach kobiecej skóry. Zapadła niezręczna cisza.
- Jak dasz małej na imię? - zapytał.
- Jeszcze nie wiem.
Jack odwrócił się i niechcący otarł się o Tess ramieniem, a to go zirytowało.
- Żartujesz?
- Nie. Byłam pewna, że urodzi się chłopiec... Nie wybrałam imienia dla dziewczynki. Zanim o to zapytasz, powiem ci jeszcze, że nigdy nie kąpałam dziecka, nie mierzyłam mu temperatury i tak dalej.
- Wspaniale - mruknął.
- Ale się nauczę. Poza tym... - Tess spojrzała na błękitny kocyk, potem z wyzwaniem w oczach na Jacka. - Ty to robiłeś.
Zacisnął szczęki. Ta kobieta była stanowczo zbyt przenikliwa. Bez słowa otulił dziecko kocykiem i podał je matce.
- Dziękuję za śniadanie - rzekł.
- Nie ma za co - odpowiedziała i ruszyła ku schodom prowadzącym na piętro.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Proszę - Jack rzucił książkę na kuchenny blat. - Myślę, że ci się przyda.
Tess odstawiła talerz, który właśnie zmywała, i odwróciła się, by rzucić okiem na okładkę. Przeczytała tytuł: Łatwe jak ABC. Opieka nad dzieckiem od chwili narodzin do lat trzech. Nie wiedziała, jak zareagować: obrazą czy rozbawieniem.
Zdecydowała się na uśmiech. Po sześciu dniach od porodu stało się jasne, że nie wszystkich rodziców natura obdarzyła tymi samymi talentami. Zakładane przez nią pieluszki ciągle się zsuwały i dotąd jeszcze nie wybrała imienia dla córeczki. Jack być może nie należał do najrozmowniejszych ludzi na świecie, lecz, jak na to wskazywał książkowy podarunek, wcale nie trzymał się tak na uboczu, jak to deklarował, i nie był tak obojętny, jak udawał.
Pierwszego dnia po wspólnym śniadaniu wrócił na cały dzień do stajni. W domu zjawił się wieczorem i to w nastroju nie zachęcającym do pogawędki. Odpowiadał monosylabami, włączył radio, zjadł na obiad potrawę z puszki. Po wysłuchaniu prognozy pogody jeszcze bardziej spochmurniał. Wyglądało na to, iż czuje się osobiście dotknięty śnieżycami w Montanie i Wyoming, które potrwają przez cały weekend, a więc jeszcze dwa dni. Potem oznajmił, że idzie się położyć, i zniknął w swoim pokoju, a było dopiero pół do ósmej.
Od tego czasu Tess widywała go rzadko. Albo siedział w stajni, albo w swoim gabinecie. Pokazywał się w porach posiłków, by zjeść kanapkę lub podgrzać chili z puszki, ale nigdy nie wdawał się w rozmowy.
Wyraźnie unikał Tess, ona zaś nie była pewna, czemu się tak zachowuje. Może dlatego, iż dzielił z nią jedną z najintymniej szych chwil w życiu, a może drażniła go swoim zachowaniem lub po prostu starał się chronić własną samotność, próbując być zimnym i gruboskórnym, choć od czasu do czasu zdobywał się również na drobne gesty uprzejmości w rodzaju podarowania tej książki.
Tess podjęła decyzję. Wytarła szybko ręce i wybiegła na werandę, chcąc dogonić Jacka, zanim zniknie w śnieżycy. Otworzyła drzwi i... wpadła prosto na niego.
- Co jest... ? - Jack wypuścił z rąk stos uprzęży i chwycił Tess, ratując ją przed upadkiem, a gdy się zachwiała, przyciągnął ją do siebie.
Zamarła, nie przygotowana na takie zetknięcie. Odurzył ją zapach świeżego powietrza, koni i męskiej wody po goleniu.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał Jack, odsuwając ją od siebie.
- Prawdę mówiąc, tak. Myślę, że małą trzeba wykąpać. Zastanawiałam się, czy nie znalazłbyś trochę czasu, by mi przy tym pomóc?
Pokręcił głową, zanim skończyła.
- Zajrzyj do książki. Wszystko tam znajdziesz.
- Wierzę, że to dobra rada - odparła ze spokojem - lecz książka nie podpowie, gdzie znaleźć potrzebne rzeczy: mydło, szampon, ręczniki.
Jack wskazał na uprzęże piętrzące się na podłodze.
- Muszę to oczyścić.
- Mogłabym ci pomóc.
Jack obrzucił Tess groźnym spojrzeniem.
- Słuchaj - zaczął - mówiłem ci, że mam ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się tobą i dzieckiem. Pamiętasz?
- Tak.
Ostatniego wieczora, gdy Jack zniknął w swoim pokoju, trochę słuchała radia i sprzątała kuchnię. Potem włożyła pożyczoną nocną koszulę i leżąc w łóżku, zabrała się do czytania powieści, którą znalazła na półce. Wkrótce usnęła. Parę godzin później obudził ją głos Jacka. Choć nie mogła rozróżnić wyrazów, ton, jakim się odzywał, był tak łagodny i miękki, iż pomyślała, że to sen. Jednak gdy ocknęła się na dobre i otworzyła oczy, okazało się, iż stał niedaleko łóżka, oświetlony blaskiem ognia na kominku, i przemawiał do dziecka.
- Jack?
Drgnął gwałtownie, jakby złapała go na gorącym uczynku.
- Obudziłaś się...
- Owszem - przyznała, szukając wzrokiem zegarka. - Która godzina? - spytała.
- Minęła północ.
Usiadła na łóżku i odgarnęła włosy z twarzy. Kiedy Jack odwrócił się przodem, spostrzegła zaskoczona, że ma nie dopięte dżinsy i koszulę, spod której widać gęsto zarośniętą pierś. Z trudem przełknęła ślinę.
- Co... tu robisz?
Przez chwilę milczał zakłopotany, potem jednak przeszedł do ofensywy.
- Jak sądzisz? Przyszedłem zobaczyć, co się stało dziecku.
- Co masz na myśli?
Jack zacisnął szczęki, lecz spojrzawszy na śliniące się maleństwo, nieco złagodniał. Dziewczynka rozpłakała się, jakby chcąc podsunąć mu argument.
- Oto dlaczego przyszedłem - rzeki. - Jak miałem spać? Tess wyskoczyła z łóżka, nie zwracając uwagi na to, iż ma na sobie tylko męską koszulę.
- Przepraszam, nie słyszałam... Jack odwrócił wzrok.
- Nieważne. Na przyszłość bądź bardziej czujna, dobrze? Mam ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się wami dwiema - oznajmił i wyszedł z sypialni.
Nic więcej nie wydarzyło się aż do tego ranka, gdy Tess zeszła na dół i obejrzała drzwi pokoju Jacka. Były tak solidne, że trudno przypuszczać, iż mógł przez nie usłyszeć kwilenie dziecka, które nie dotarło do uszu śpiącej obok maleństwa matki. Może nie miała doświadczenia w obchodzeniu się z dziećmi, lecz miała za to bardzo lekki sen. W końcu przecież ocknęła się, kiedy Jack szeptał coś do małej.
Musiał kłamać. Cokolwiek przywiodło go na górę do sypialni, z pewnością nie był to płacz dziewczynki.
- Pamiętam, co mówiłeś, lecz ona jest taka maleńka - tłumaczyła cicho. - Kiedy ją wykąpię, będzie mokra i może wyśliznąć mi się z rąk... - przerwała dla zwiększenia efektu.
- No dobrze - mruknął niechętnie Jack. - Wejdź teraz do środka, bo wpuszczasz do domu zimne powietrze.
Schylił się, by podnieść z ziemi uprzęże. Tess nie miała zamiaru się z nim sprzeczać. Wróciwszy do kuchni, zajrzała do dziecka, które spokojnie spało w zaimprowizowanym łóżeczku, i zabrała się do zmywania. Jack zjawił się chwilę później. Rzucił na krzesło stos uprzęży, przykrył stół ceratą, przyniósł czyste gałganki, mydło w płynie i garnek gorącej wody. Nie minęła minuta, a był tak pochłonięty swymi czynnościami, iż Tess mogłaby stać się niewidzialna, bo i tak jej nie zauważał.
Odłożyła ostatnie naczynie na suszarkę i podeszła do Jacka. Nie zwracał uwagi na jej krzątaninę przy czyszczeniu uzd i lejców.
- Nie mocz za bardzo skóry - rzucił ostro, gdy zamierzała przetrzeć wilgotnym gałgankiem rzemień.
- Nie będę - obiecała, przemilczając dyplomatycznie, iż od dziecka zajmowała się tą pracą.
Nie zamierzała dawać mu pretekstu do rejterady. Działała wolno i dokładnie, póki nie uzyskała zadowalającego efektu.
- Jack?
- Hm.
- Zastanawiałam się... jak trenujesz konie dla kowboi, skoro nie masz żadnego bydła?
Milczał tak długo, iż Tess uznała, że jej nie odpowie.
- Twoja babka dostarcza mi kilku sztuk, jeśli chcę. Teraz nie mam takiej potrzeby - rzekł w końcu.
- Och. - To było ostatnie wyjaśnienie, jakiego się spodziewała.
Nareszcie wydało się, skąd wiedział, że Mary Danielson wyjechała. Tess mogła teraz zadać kolejne pytanie.
- Jak ona się miewa?
- Mary? - Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Czemu sama jej nie zapytasz?
Znowu urwał się wątek rozmowy. Jack Sheridan był elokwentny jak niedźwiedź w zimie.
Z cichym westchnieniem Tess sięgnęła po następny fragment uprzęży.
- Jack? - zaczęła po chwili. - Miałbyś coś przeciwko temu, żebym zajęła się gotowaniem? Szykowałabym obiady i kolacje, dobrze?
- Dlaczego?
- Na pewno nie po to, by cię otruć, więc nie musisz podejrzewać mnie o najgorsze. I nie dlatego, by w ten sposób odwdzięczyć się za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, bo tego długu nie spłaci się kilkoma posiłkami - powiedziała, rzucając na Jacka szybkie spojrzenie. - Chodzi o to, że nie chcę żywić się dłużej kanapkami z masłem orzechowym.
- Rób, co chcesz - odparł, wzruszywszy ramionami. - W lodówce są jakieś zapasy.
Tess zdążyła się już zorientować, że zamrożono tam żywność mogącą wystarczyć na rok dla małej armii. Zgodę ranczera przyjęła jak coś oczywistego. Zastanawiało ją jedynie, czemu, rozmawiając z nią, ani na moment nie zmienił wyrazu twarzy.
- Dziękuję - rzekła.
- Podziękuj mojej matce. To ona robi zakupy - odpowiedział i jeszcze raz wzruszył ramionami.
- Och, to miłe z jej strony. Czy mieszka gdzieś w pobliżu?
- Nie.
- Daleko?
- W Rapid City.
- Tam się wychowałeś?
- Nie.
- A gdzie? - spytała, starając się nie stracić cierpliwości.
- Na ranczu, które mama sprzedała po śmierci ojca.
- Wtedy kupiłeś tę posiadłość?
- Nie.
Na litość boską, pomyślała Tess, ogarniając gospodarza domu krótkim spojrzeniem. Czy w tym cedzeniu słów jest jakiś cel, czy też Jack chce ją w ten sposób rozzłościć? Nie potrafiła odgadnąć, co kryją jego zielone oczy, lecz im dłużej się w nie wpatrywała, tym większy niepokój rodziła w niej bliskość tego mężczyzny.
Dobry Boże, dokąd to prowadzi? Młode mamy odczuwają pewnie burze hormonów, ale żeby do tego stopnia... Tess odetchnęła głęboko.
- Słuchaj - zaczął Jack, opacznie tłumacząc sobie wyraz niezadowolenia na twarzy Tess. - Matka sprzedała rodzinne ranczo dwanaście lat temu, a ja mieszkam tutaj od sześciu. Przedtem występowałem w rodeo.
- Naprawdę? - Tess wyraźnie zainteresowała się tematem. - Ja też chciałam brać udział w rodeo. Jako piętnastolatka zamierzałam zostać pierwszą kobietą, której pozwolą ujeżdżać dzikie konie.
- Tak? No i co? - Jack prześliznął się po niej wzrokiem.
- Gdy skończyłam szesnaście lat, uznałam, że tak naprawdę marzę o karierze Madonny.
Jack nie potrafił ukryć rozbawienia.
- Myślę, że to normalne - zauważył.
- Pragnąć kariery gwiazdy rocka?
- Nie, ale nastolatki zwykle mają jakichś idoli.
- Kto był twoim?
- Nie wiem. Chyba ojciec... Mój brat zawsze mówił...
- zamilkł i tak zacisnął rękę na czyszczonym rzemieniu, że brązowa piana spłynęła między palcami.
Tess mechanicznie sięgnęła po ściereczkę, by obetrzeć dłoń Jacka.
- Co mówił? - spytała.
- Nic - mruknął. - Zapomnijmy o tym.
Spojrzał na dłoń, której dotykała Tess, i cofnął się tak gwałtownie, aż odsunął krzesło, na którym siedział. Poderwał się z miejsca.
- Muszę iść. Zapomniałem, że mam jeszcze coś do zrobienia poza stajnią - rzekł sucho.
- Żartujesz. Teraz? To z pewnością może poczekać...
- Nie. - Jack wskazał stos uprzęży na stole. - Zostaw to - powiedział. - Dokończę, jak wrócę.
- Poczekaj... Nie rozumiem...
Jack wyszedł z kuchni, pozostawiając osłupiałą Tess. Pomyślała, że Sheridan w niczym nie przypomina Graya Maxwella. Zacisnęła powieki, ogarnięta nagłym poczuciem samotności. Niech cię licho, Gray, jak mogłeś odejść z tego świata i mnie zostawić? Tak dobrze rozumiałeś ludzi...
Westchnęła. Boże, tęskniła za tym człowiekiem, nie traktując go jak kochanka, bo spędzili ze sobą zaledwie jedną noc. Tess brakowało oparcia, jakie jej dawał. W ciągu ostatnich dziewięciu lat był jej najlepszym przyjacielem. Należał do wesołych, miłych mężczyzn i w przeciwieństwie do Jacka łatwo nawiązywał kontakt z ludźmi. Był otwarty, bezpośredni, ciepły, miał wielu przyjaciół. Tymczasem Sheridan sprawiał wrażenie kogoś nieprzewidywalnego, pełnego ukrytych zadr i nadmiernie drażliwego.
Tess usłyszała trzaśniecie zewnętrznych drzwi. Podeszła do okna, odchyliła zasłonę i spróbowała przebić się wzrokiem przez zadymkę. Wydawało się, że wiatr zelżał, lecz śnieg padał nieustannie, pokrywając całą okolicę białym puchem.
Chwilę potem w polu widzenia pojawił się Jack, ciężko stąpający po śniegu, który zdążył już zasypać ścieżkę wiodącą do stajni. Zanim zniknął za rogiem domu, zdołała spostrzec, że miał spuszczoną głowę i pochylone ramiona.
Westchnęła. Nie rozumiała tego człowieka i wcale nie była pewna, czy pragnie go zrozumieć, lecz zaczynała wierzyć, iż Jack bardziej niż ktokolwiek zasługuje na przyjaźń i sympatię.
Obietnica jest obietnicą, a mężczyzna winien dotrzymywać danego słowa. Jack stał przy zlewie kuchennym z rękawami koszuli podwiniętymi do łokci i trzymał w rękach niemowlę. To nic, że dziecko było urocze, a Tess wyglądała ponętnie, gdy pochylała się nad maleństwem, polewając je ciepłą wodą. W żadnym razie nie powinien był się na to zgodzić. Należało trwać przy swoim, odsyłając niedoświadczoną matkę po rady do książki. Na jego miejscu każdy by tak zrobił.
Ale w nim kołatało się jeszcze jakieś staromodne przywiązanie do kanonu zasad, zgodnie z którymi mężczyzna winien kobiecie służyć pomocą. Teraz mógł mieć pretensje wyłącznie do siebie, że dał się w to wciągnąć. Rzucił okiem na Tess, która myła dziecko, gdy on je podtrzymywał, i zaczął zastanawiać się nad listą jej ostatnich przewinień.
Przede wszystkim skończyła czyszczenie uprzęży, ignorując jego zapowiedź, że sam się tym zajmie. Potem przygotowała obiad i to nie zwyczajny, lecz złożony z pieczonego kurczaka z sosem i jarzynami. Na deser było ciasto czekoladowe. Wszystko przyniosła na tacy do jego pokoju i zostawiła, choć uprzedził, że nie jest głodny. Nie odezwała się ani słowem, gdy po paru sekundach zjawił się w kuchni. Podczas gdy jadł obiad, skończyła zmywanie, dokładnie wyszorowała zlew i zaczęła studiować rozdział „Kąpanie dziecka” w książce, którą kupił. Przez cały czas odnosiła się doń ciepło i przyjaźnie, jakby nie pamiętając, że wcześniej opuścił dom bez słowa wyjaśnienia. W tej sytuacji, gdy poczuł się największym barbarzyńcą od czasów Attyli, nie pozostawało nic innego, jak zawinąć rękawy i pomóc przy kąpieli niemowlęcia.
Jednak wcale nie musiało mu się to podobać. Tess również niekoniecznie miała zyskać jego sympatię. Jeszcze raz obrzucił ją spojrzeniem. Na zaróżowionej twarzy dziewczyny malowała się koncentracja. Włosy spięła na czubku głowy w taki sposób, że kilka jedwabistych pasemek muskało jej policzki. W rozcięciu bluzki widać było fragment krągłych, pełnych piersi, które każdemu mężczyźnie rozgrzałyby krew w żyłach.
Jack uświadomił sobie, że przestępuje z nogi na nogę, nie mogąc spokojnie ustać w miejscu. Przeniósł wzrok na dziecko, które właśnie rozchyliło usteczka.
- Popatrz! - zawołała Tess. - Uśmiecha się do ciebie.
- Akurat.
- Oczywiście, że tak. - Zwilżyła gąbką włoski niemowlęcia. - Mała cię lubi.
- Nie jest na tyle duża, by wiedzieć, czy coś lub kogoś lubi.
Szczęśliwe dziecko, pomyślał, poruszając się niespokojnie, gdy Tess pochyliła się nad córeczką i niechcący musnęła go ramieniem.
- Dlaczego to robisz? - spytała.
- Co?
- Zawsze przewidujesz najgorsze.
- Bo wyrosłem z naiwności i oszczędzam sobie rozczarowań. Zawczasu jestem przygotowany na zły obrót spraw.
- Nie wiem, czy to dobrze. Uważam, iż lepiej jest żyć nadzieją na lepsze jutro - powiedziała z uśmiechem.
- Założę się, że widząc światło w tunelu, nie myślisz o pociągu - mruknął z ironią.
- Co z tego? - spytała, nalewając na dłoń odrobinę szamponu. - Cóż dobrego w martwieniu się na zapas czymś, na co i tak nie mamy wpływu?
Jack wzruszył ramionami, poirytowany naiwnością Tess.
- Może musisz coś przeżyć, by to zrozumieć - rzekł. Tess znieruchomiała na moment, a potem spojrzała mu w oczy.
- Może.
Jack pojął, że znowu palnął głupstwo. Przypomniał sobie wymianę zdań z Tess: „ Ojciec zapewne niepokoi się o dziecko”. „Daruj sobie współczucie. On nie żyje”.
Wpatrzył się nie widzącym wzrokiem w wypełniony wodą zlew. W głowie kłębiło mu się mnóstwo pytań, których nie umiał zadać, bo dotyczyły ojca małej.
Czy pragnął tego dziecka? Czy w ogóle o nim wiedział? Jeśli tak, to czemu nie ożenił się z Tess? Jak zmarł? Co się z nim stało? Plastikowy kubeczek, którego Tess używała do polewania główki dziecka, znieruchomiał w powietrzu.
- Co mówisz? - spytała zdumiona.
Sądząc z wyrazu twarzy Tess, Jack musiał bezwiednie wypowiedzieć głośno którąś ze swych wątpliwości.
- Nic takiego. Nieważne - odrzekł.
Popatrzyli na siebie uważnie. W oczach Tess malowała się niepewność, czy aby dobrze zrozumiała słowa Jacka. Poczuł ulgę, gdy nie wróciła do tematu.
- W porządku - usłyszał i zobaczył, że wzięła się do wycierania główki niemowlęcia.
Jeszcze pięć minut i mnie tu nie będzie, pomyślał ranczer. Tymczasem, starając się nie okazywać zbytniego pośpiechu, uniósł delikatnie dziecko i wziął je na ręce, by przenieść na stół przykryty grubymi, miękkimi ręcznikami. Tess otuliła córeczkę jednym z nich, a drugim zaczęła delikatnie osuszać małe ciałko.
- Gray miał guz mózgu - powiedziała cicho. Zamilkła na chwilę, by unieść małą i wytrzeć jej plecki.
- W styczniu zeszłego roku zaczął odczuwać bóle głowy. Miał też problemy ze wzrokiem. Gdy zwrócił się do lekarza, okazało się, że jest już za późno. Diagnozę postawiono w lutym. Sześć tygodni później już nie żył.
Tess popudrowała talkiem pupę dziecka i sięgnęła po pieluszkę. Jack nie wiedział, co powiedzieć.
- Przykro mi - mruknął w końcu, co musiało zabrzmieć głupio po jego wypowiedzi na temat życiowej naiwności i pociągów w tunelu. - Naprawdę przykro - dodał.
- Był wspaniałym człowiekiem. Mam nadzieję, że to maleństwo będzie podobne do ojca. - Tess posłała córeczce ciepły uśmiech.
Jack uświadomił sobie, że bębni palcami po stole. Wściekał się, że nie umie znaleźć właściwych słów. Odebrał Tess pieluszkę, widząc, że młoda mama nie radzi sobie z przewijaniem dziecka.
- Pozwól, że ja to zrobię - powiedział i kilkoma zgrabnymi ruchami przewinął niemowlę.
- Dzięki.
- Nie ma za co.
Jack schował szampon i wylał wodę ze zlewu, gdy Tess ubierała małą w śpioszki.
- Jack?
- Hm.
- Jeśli cię czymś uraziłam, wybacz mi - powiedziała, a on nie zareagował, bo nie chciał myśleć ani mówić na ten temat.
- To nie miało nic wspólnego z tobą. Myślałem, że zostawiłem w stajni włączony piec - skłamał, nie mając zamiaru niczego wyjaśniać.
- Aha.
Jack widział, że Tess mu nie uwierzyła, lecz wmówił sobie, iż to bez znaczenia. W tym momencie dziecko zaczęło kwilić. Tess wzięła córeczkę na ręce i przytuliła do piersi. Jack pomyślał, że to cudowne uczucie być tak pieszczonym.
- Idź na górę. Mała jest głodna. Ja tu sprzątnę - rzekł, z wysiłkiem zdobywając się na obojętny ton.
- Ale...
- Idź. Chcę spokojnie wysłuchać prognozy pogody, a płacz małej mi przeszkadza.
Tess dostała wypieków na policzkach. Już otwierała usta, by zaprotestować, lecz zaraz je zamknęła.
- Dobrze. Dziękuję za pomoc. Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro - powiedziała.
Gdy wchodziła na schody, zatrzymała się na chwilę i odwróciła głowę.
- Jack?
- Co?
- Śpij spokojnie - rzekła i zniknęła na piętrze.
Dobre sobie. Jack drgnął i przesunął ręką po twarzy. Odkąd spotkał tę kobietę, nie miał za sobą ani jednej spokojnej nocy. Starał się nie myśleć, jak wiele Tess znaczy w jego życiu. Powtarzał tylko: im szybciej wyjedzie, tym lepiej. Nie mogło być inaczej. Prognoza pogody przewidywała, że burze śnieżne ustaną w ciągu najbliższych siedemdziesięciu dwóch godzin. Potem miną ze dwa dni, nim drogowcy oczyszczą szosy, i wreszcie Tess opuści jego dom, a życie tutaj wróci do normy.
ROZDZIAŁ PIATY
Świtało. Zimowe słońce wolno wyłaniało się zza horyzontu, oświetlając pokryte śniegiem pustkowie.
- Do licha - mruknął Jack, wyglądając przez kuchenne okno.
Wokół połyskiwały ogromne zaspy. Wiatr przenosił z jednej na drugą białe płatki śniegu. Nigdzie nie było widać ani ptaka, ani królika, ani nawet kojota. Zapowiadał się podobny do poprzednich dziewiętnastu, kolejny dzień zadymki.
Jack wzruszył lekko ramionami, przypominając sobie, co myślał podczas pierwszej kąpieli dziecka, przy której pomagał. Wydawało mu się wtedy, że wytrzyma jeszcze ze trzy dni. Trzy tygodnie w ogóle nie wchodziły w rachubę.
Właśnie usłyszał znajome kroki na schodach. Nie musiał się odwracać, by zgadnąć, kto schodzi na poranną kawę.
- Dzień dobry - powiedziała Tess.
Jak zwykle wniosła do kuchni zapach szamponu i mydła. Jej rozgrzana, zaróżowiona skóra świadczyła o wziętym przed chwilą prysznicu. I jak zwykle Jack odczuł napięcie wypełnione nieokreślonym oczekiwaniem. Odetchnął głęboko, słuchając, jak jego gość krząta się po kuchni i przygotowuje kawę.
Zamarł, gdy zbliżyła się do okna, by spojrzeć na termometr.
- Ojej, minus trzydzieści! Jeszcze zimniej niż wczoraj. Zatrzęsła się w udawanym przerażeniu i spojrzała na Jacka z promiennym uśmiechem.
- Zauważyłem - odparł kwaśno, dziwnie niezadowolony z faktu, że głos Tess wydał mu się przyjemny.
- Podczas wichury będzie chyba znacznie mroźniej.
- Pewnie tak - przyznał.
- Wiesz, nie pamiętam takich chłodów nawet z czasów dzieciństwa.
- Może ich wcale nie było. Nie słuchałaś wczorajszych wiadomości? Podobno to najdłużej utrzymujące się mrozy, odkąd w Wyoming w ogóle zaczęto mierzyć temperaturę.
Jack mieszkał tu od sześciu lat, a po raz pierwszy zdarzyło się, by pługi nie zdołały oczyścić miejscowej drogi, bo, jak ogłoszono, nie należała do tras pierwszej kolejności odśnieżania.
- Hm. - Terss wypiła łyk gorącej kawy i sponad kubka spoglądała w zamyśleniu ogromnymi, ciemnymi oczami.
- Czy to pogoda tak cię przygnębia? Źle dziś spałeś? Sheridan nie zaszczycił jej odpowiedzią, tylko posłał swojemu gościowi ponure spojrzenie.
- Może humor ci się poprawi, jak zjesz coś dobrego. - Tess poklepała go po ramieniu. - Co myślisz o śniadaniu?
- Nie będę niczego jadł. Dziękuję.
- W porządku. A może poprawi ci nastrój wiadomość, że wybrałam imię dla małej.
- Naprawdę? - Jack bez powodzenia próbował udać brak zainteresowania.
- Tak. Co myślisz o... Nicole? W skrócie - Nicki. Zastanawiał się przez moment, a potem skinął głową, wstydząc się przyznać nawet przed samym sobą, iż odczuł ulgę, dowiadując się, iż nie nazwała dziewczynki Grace, by upamiętnić w ten sposób zmarłego Graya. Nie chodziło o to, że przykładał do całej sprawy jakąś wagę. Po prostu imię Grace nie pasowało mu do małej.
- Podoba mi się - rzekł.
- To dobrze - uśmiechnęła się Tess.
Przez sekundę patrzyli sobie w oczy, aż Jack poczuł znajome napięcie i odwrócił wzrok.
- Co będziesz dziś robił? - spytała, delektując się kawą.
- To co zawsze.
- Popracujesz w stajni? W milczeniu skinął głową.
- Nie męczy cię taka praca?
- Nie.
- Nigdy?
Jack spojrzał na Tess. Wyglądała jakoś inaczej. Była jakby wyższa, szczuplejsza...
- Pomyślałam sobie, że... może dzisiaj przydałaby ci się pomoc.
- W czym?
- Przy koniach.
- Nie zawracaj sobie głowy.
- Ale, Jack...
- Nie ma mowy. Musisz zajmować się dzieckiem. Tess machnęła ręką, zniecierpliwiona.
- Właśnie je nakarmiłam. Dobrze wiesz, że będzie teraz spało ze dwie godziny.
To była prawda. Mała Nicole w odróżnieniu od swojej matki sprawiała wyjątkowo mało kłopotów. Miała dopiero trzy tygodnie i trzy dni, a doskonale ułożyła sobie program dnia.
- I co z tego?
- To, że Nicki nie wyjdzie z domu ani nie wypadnie z łóżeczka, jeśli opuszczę ją na pół godziny. Pewnie nawet nie przewróci się na drugi bok. Dziś rano wydawała się nieco zmęczona, bo przez pół nocy nie spała.
Tess z wyczekiwaniem popatrzyła na Jacka.
Nie musiała wiedzieć, że podczas bezsennych nocy czasem zaglądał do jej dziecka, gdy słyszał, że popłakiwało lub sądził, iż może czuć się samotne. Tess winna być mu wdzięczna, że mogła sobie pospać, podczas gdy on czuwał.
- Proszę, Jack. Naprawdę chcę zobaczyć twoje konie.
- Nie.
Wyraz twarzy Sheridana zdawał się świadczyć, iż nic nie zmusi go do zmiany zdania. Mimo to Tess uniosła głowę i zrobiła minę, która zawsze wytrącała Jacka z równowagi.
- No dobrze, w takim razie obejrzę je jutro - rzekła i odwróciła się w stronę lodówki, ucinając ewentualne protesty Jacka. - Masz jakieś życzenia w sprawie obiadu? - spytała.
- Żadnych - odpowiedział, pragnąc w duchu, by wreszcie wyjechała i dała mu spokój.
- Szkoda.
Po chwili do jej uszu dobiegło trzaśniecie drzwiami. W ciągu ostatnich dwóch tygodni słyszała ten dźwięk ze czterdzieści razy, a może więcej. Stanowczo zbyt często, pomyślała ponuro Tess, odstawiając kubek z kawą.
Ilekroć sądziła, że czyni postępy w zbliżaniu się do Jacka, okazywało się, iż była w błędzie. Naprawdę i w przenośni Sheridan zatrzaskiwał przed nią drzwi i zostawiał ją samą.
Gdyby nie czuła się tak szczęśliwa, musiałaby się tym martwić. Uderzyła ją absurdalność własnych myśli i poczucie, że zależy jej na Jacku Sheridanie. Zadała sobie pytanie, czemu tak jest.
Większa część pozytywnych doznań wiązała się z dzieckiem. Tess oszalała na punkcie Nicki. Mimo wszystkich okoliczności związanych z poczęciem i narodzinami córki, uważała, iż dziecko wniosło radość do jej życia i nadało mu sens. Dobrze się czuła, myśląc o odpowiedzialności, jaka teraz spoczywała na jej barkach w związku z wychowaniem małej.
Dzięki niej wróciła do Wyoming, za którym tak naprawdę cały czas tęskniła. Zniknął wewnętrzny niepokój, który ją dręczył jako nastolatkę. Opuściła rodzinne strony, by zdobyć wykształcenie, zobaczyć kawałek świata i odnaleźć samą siebie. Gdy tego dokonała, zapragnęła wrócić do domu.
Tess nie miała złudzeń. Tylko na razie czuła się szczęśliwa gotując, prowadząc dom, czytając, śpiąc i spędzając cudowne godziny z córeczką. Wątpiła jednak, by to mogło wypełnić całe jej życie. Czuła w sobie nadmiar energii. Macierzyństwo dawało poczucie spełnienia. Była też pewna, iż pragnie pozostać w Wyoming, lecz potrzebowała jeszcze jakiegoś zajęcia. Marzyło jej się czyszczenie boksów w stajni, nakładanie siana do żłobów i w ogóle zajmowanie się końmi.
Ale Jack nie chciał się na to zgodzić.
A czego się spodziewałam, pomyślała. Przecież jak tylko przestanie sypać śnieg, ten facet zrobi wszystko, by przetrzeć drogę do autostrady i pozbyć się jej z domu. Dlaczego miałby ją dopuszczać do pracy w gospodarstwie?
Nie zrobi tego. To nierealne marzenia. Podobnie jak nadzieja Tess, iż kilkoma uśmiechami i przyjacielską rozmową uda się jej zmienić podejście do życia, które prezentował Sheridan. Dobrze wiedziała, co znaczy arogancja. Po zerwaniu stosunków z babką, jej jedyną krewną, przeżyła dziewięć lat, udowadniając sobie, że nie potrzebuje nikogo bliskiego. Dopiero strata Graya i macierzyństwo uświadomiły jej, jak bardzo się myliła.
Ale czemu Jack miałby postrzegać rzeczywistość w ten sam sposób tylko dlatego, że ona sobie tego życzyła. Nie wiedziała też, co zrobić, by przestał traktować ją jak dopust boży, a zauważył w niej kobietę. Nie mogła dłużej zaprzeczać, że ją pociągał, mimo iż był ponurym człowiekiem i często zachowywał się odpychająco.
Następny dzień nie przyniósł zmiany pogody. Jack zmrużył oczy, wychodząc ze stajni na podwórze roziskrzone zimnymi promieniami popołudniowego słońca. Podmuchy wiatru od razu przejęły go chłodem, mimo iż był ciepło ubrany. Dwie pary skarpet i kalesonów, grube dżinsy, flanelowa koszula i ciepła kurtka, a także wełniana czapka, rękawice i szalik sprawiały, że czuł się jak dobrze utuczony, świąteczny indyk. W dodatku spocił się przy pracy i teraz wilgotne plecy przymarzały mu do koszuli. Uszy, nos, palce u rąk i nóg bolały z zimna.
Postanowił to zignorować. Całą uwagę skupił na wspaniałej klaczy o imieniu Kasjopeja, którą właśnie wyprowadził ze stajni na wybieg. Koń zachowywał się niespokojnie. Reagując na gwałtowne porywy wiatru, nerwowo przebierał kopytami. Szarpał się na wodzy, jakby chciał wyrwać ze stawu ramię swojego właściciela.
- Spokojnie, kochana - mruknął Jack.
Uchwycił mocniej lejce, oparł nogę na strzemieniu i usadowił się w siodle, nie przestając łagodnie przemawiać do zwierzęcia.
- Wszystko w porządku, nie ma się czego bać... Klacz nie ufała tym słowom. Gdy poczuła ciężar jeźdźca, rzuciła się w bok, próbując się go pozbyć. Jack ściągnął wodze, a Kasjopeja stanęła dęba.
- Na litość boską! - krzyknął, ściskając kolanami boki konia i zmuszając go do biegu wzdłuż ogrodzenia.
Początkowo klacz reagowała nerwowo na każdy dźwięk i cień. W końcu jednak łagodny ton głosu jeźdźca zaczął skutkować. Koń uspokoił się i zaufał ranczerowi. Po kilku okrążeniach biegł wyrównanym truchtem.
Jack czuł napięcie mięśni. Zwykle spędzał w siodle od trzech do sześciu godzin dziennie, zależnie od tego, jak wiele koni trenował. Teraz, ze względu na silne mrozy i fakt, że wszystko musiał robić sam, poświęcał temu zaledwie godzinę, a to oznaczało, iż konie otrzymywały dziesiątą część tygodniowych ćwiczeń. Odkąd więcej czasu przebywały w stajni, czuły nadmiar energii i stały się nerwowe. Podobnie jak ich właściciel.
Złożono ci ofertę pomocy, lecz ją odrzuciłeś, przypomniał sobie Jack. Tego dnia podczas lunchu znów rozmawiał o tym z Tess. Boże, ależ z niej uparciucha. Nie przyjmowała do wiadomości niczego, co mówił. Nie wierzyła, że nic nie skłoni go do zmiany zdania. Po prostu nie rozumiała, iż spędzanie z nią większej ilości czasu było ostatnią rzeczą, której pragnął. W każdym razie nie życzył sobie tego teraz, gdy dowiedział się o niej tak wiele.
Orientował się już, że nie lubi brokułów, przepada za czytaniem, irlandzką muzyką ludową i umie w myślach szybciej sumować kolumny liczb niż on na papierze. Wiedział, że poprzednich parę lat spędziła w San Francisco, gdzie razem z ojcem małej Nicki prowadziła dochodową firmę importową. Jako jej przedstawicielka zjeździła cały świat, a ostatnio sprzedała wszystko, co posiadała, więc nie ma kłopotów materialnych.
Pojął również, iż Tess odznacza się wyjątkowym opanowaniem. Wiedział, że nie leży w jej naturze ani robienie kwaśnych min, ani oczekiwanie, że ktoś dostarczy jej rozrywek na odludnym ranczu, których domagała się jego była żona. Zauważył, że Tess śpiewa pod prysznicem, śpi na boku i znacznie lepiej wygląda w jego koszulach niż on sam. Domyślał się, że wyjazd babki na wieść o jej przyjeździe musiał głęboko ją zranić. W ogóle im lepiej poznawał Tess, tym trudniej było mu utrzymać w stosunku do niej dystans.
Jack rozumiał, że zbyt wiele czasu spędza na myśleniu o tej kobiecie. Choćby wczoraj, gdy przyszło mu do głowy, że jakoś inaczej wygląda. Złapał się na tym, iż przypatruje się jej jak zauroczony nastolatek, próbując dociec, czemu tak fascynują go jej kształty.
Wyprostował się w siodle. To chyba pożądanie! Jak mógł być taki ślepy? Tyle czasu zajęło mu, by sobie uświadomić, iż po raz pierwszy, odkąd spotkał Tess, nie miała koszuli wypuszczonej na spodnie, a wsuniętą za pasek, co pozwalało zachwycać się linią jej bioder.
Ta myśl poraziła go jak gromem. Sekundę później jeden z kotów przesiadujących zwykle w stajni wyskoczył z cienia i śmignął wprost pod kopyta Kasjopei. Klacz przestraszyła się. Jej przednie nogi rozjechały się na zmarzniętych grudach ziemi.
Jack nie miał żadnych szans. Przez głowę przemknęła mu jeszcze jakaś myśl o Tess, a po chwili wylatywał z siodła i ponad łbem zwierzęcia lądował na ziemi. Uderzenie o podłoże było tak silne, że jeździec ujrzał gwiazdy przed oczami. Znalazł się pod koniem i stracił przytomność.
Tess wcisnęła się głębiej w fotel przy kominku. Z czułością obserwowała kołysaną w ramionach córeczkę.
- No, czemu mi się tak przyglądasz? - przekomarzała się z niemowlęciem, które wielkimi niebieskimi oczami wpatrywało się w jej twarz.
Nie minął miesiąc od porodu, a ona nie umiała wyobrazić sobie życia bez Nicki.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać? To pewnie dyplomatyczne milczenie albo bierzesz przykład z Jacka.
Dziecko poruszyło się na dźwięk imienia mężczyzny. Czyżby maleństwo łączyła z nim więź psychiczna, o której sama tak marzyłam, pomyślała Tess, pieszcząc brzuszek córeczki. Przynajmniej mała była syta. Tess już dawno przygotowała obiad, lecz niczego nie jadła w oczekiwaniu na Jacka, który winien był wrócić prawie godzinę temu. Przez moment zastanawiała się, czy nic mu się nie stało, lecz zaraz odsunęła od siebie tę myśl, by nie wywoływać wilka z lasu. Było przecież bardziej prawdopodobne, że po wymianie zdań podczas lunchu Jackowi nie spieszyło się do domu. Jedyne, co wówczas zyskała w odpowiedzi na swoją ofertę pomocy, to obietnicę, iż rzecz zostanie rozważona, gdy zelżeją mrozy.
Tess westchnęła ciężko i ułożyła dziecko w wygodniejszej pozycji.
- Nie powinnam tracić panowania nad sobą w rozmowach z Jackiem, jeśli chcę z nim wygrać - wyznała córeczce. - Nie mam, niestety, twoich zalet. Nie jestem ani taka maleńka, ani taka słodziutka. Pan Sheridan nie mięknie na sam mój widok. Prawdę mówiąc, chyba go irytuję...
Zamilkła, zaalarmowana zachowaniem psów, które zerwały się sprzed kominka i ze skomleniem pobiegły do drzwi. Po chwili stanął w nich Jack.
Tess ogarnęła go spojrzeniem i ból ścisnął jej serce. Jack wszedł do mieszkania z pobladłą twarzą i zaciśniętymi ustami. Cały się trząsł. Prawą rękę obronnym gestem przycisnął do boku. Potargane włosy i oblepione brudnym śniegiem ubranie stanowiły dopełnienie ponurego obrazu.
Tess poderwała się z fotela.
- Co się stało? - zawołała.
- Nic - rzucił krótko, mocniej zaciskając wargi.
- Oczywiście - powiedziała, odpędzając psy, które łasiły się do pana. - Zwykle wracasz do domu właśnie w takim stanie.
Jack z niejakim zaskoczeniem obejrzał własną kurtkę i westchnął.
- No dobrze. Miałem mały problem - przyznał, niepewnym krokiem kierując się w stronę szafki z lekarstwami.
Tess podążyła za nim, zastanawiając się, co czuje: zatroskanie czy irytację.
- Jaki problem? Koń się na ciebie przewrócił?
Jack spojrzał na nią tak, iż zrozumiała, że trafiła w dziesiątkę.
- Dobry Boże - mruknęła.
Nie zwracając uwagi na swojego gościa, ranczer z wyraźnym wysiłkiem otworzył szafkę, wydobył buteleczkę z aspiryną i stał nieruchomo, jakby się nad czymś zastanawiał. Potem z westchnieniem obrócił się do Tess.
- Mogłabyś wyjąć proszki? - zapytał.
Tess otworzyła buteleczkę i wysypała z niej na dłoń trzy pastylki. Napełniła wodą szklankę.
- Co z koniem? - zainteresowała się.
- Nigdy nie czuł się lepiej.
- A ty? Złamałeś coś sobie?
- Tylko się potłukłem - odparł, biorąc od niej szklankę tak trzęsącą się ręką, że wylał trochę wody na podłogę.
Powinien się rozgrzać, pomyślała Tess. I to zarówno od zewnątrz, jak i wewnętrznie.
- Usiądź, przyniosę kawę - zaproponowała. Odprowadziła go spojrzeniem, gdy chwiejnym krokiem zbliżał się do ognia. Nie usiadł, jak mu radziła, tylko stanął zwrócony twarzą do kominka.
Tess odwróciła wzrok, ciągle zastanawiając się nad sprzecznymi odczuciami, jakie budził w niej Jack. Z jednej strony miała ochotę otoczyć go opieką, ukoić ból, przygładzić potargane włosy, a nawet oprzeć mu głowę na ramieniu i rozpłakać się z ulgi, że nie zrobił sobie krzywdy. Z drugiej gotowa była na niego nakrzyczeć.
Pokiwała głową i poszła zaparzyć kawę. Po drodze do kuchni zajrzała do garderoby, obiecując sobie być cierpliwą w stosunkach z gospodarzem rancza.
- Jack?
Sheridan otworzył oczy i wziął od Tess kubek z gorącym napojem. Zauważyła, że już nie trzęsła mu się ręka. Widać pod wpływem ciepła powoli dochodził do siebie.
- Dziękuję - powiedział, pijąc gorący napój.
- Nie ma za co - rzekła Tess i wyciągnęła ku niemu rękę. chcąc rozpiąć kurtkę.
Jack nabrał powietrza w płuca, by zneutralizować ból. który poczuł, gdy gwałtownym ruchem chwycił Tess za przegub dłoni.
- Co masz zamiar zrobić? - zapytał.
- Rozebrać cię i obejrzeć potłuczenia.
- Daj sobie spokój. - Uwolnił jej rękę i cofnął się o krok.
- Nie ma mowy.
Tess podeszła bliżej, spokojnie rozpięła guziki kurtki Jacka.
- Zamierzasz mnie powstrzymać? - spytała.
- Oczywiście.
Jacka przeniknął dreszcz. Tess spojrzała mu w oczy i zdecydowała, że czas skończyć z udawaniem.
- Słuchaj - zaczęła lekko drżącym głosem. - Jest tak zimno, że mogłeś zamarznąć. Jeśli nic poważnego ci się nie stało i masz tylko parę siniaków, a żadnych odmrożeń, to tym lepiej. Upewnijmy się jednak, czy tak jest.
- Sam sobie poradzę.
- Oczywiście, ale po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłeś, chciałabym ci pomóc. Możemy ogłosić zawieszenie broni?
- No dobrze, jeśli ci na tym zależy...
- Zależy.
Zanim Jack zdążył zmienić zdanie, Tess szybko rozpięła mu kurtkę, ciepłą kamizelkę i koszulę. Starając się nie myśleć o tym, jak intymnej czynności dokonuje, wyciągnęła Jackowi koszulę ze spodni i wsunęła dłonie pod jej poły.
- Najpierw lewy bok, dobrze?
Skinął głową i odstawił kubek z kawą na półkę nad kominkiem, by Tess mogła zsunąć trzy warstwy odzieży z lewego ramienia. Westchnęła, wpatrując się we wspaniale umięśnione barki i klatkę piersiową tego mężczyzny. Potem delikatnie pomogła mu zsunąć rękaw. Jack drgnął raz i drugi, gdy Tess palcami musnęła jego żebra.
- Boli? - spytała.
- Nie - odparł, lecz mu nie uwierzyła.
Po pierwsze wypowiedział to zbyt ostrym tonem, po drugie widziała, jak mocno zaciska szczęki. Powoli, bardzo delikatnym ruchem przesunęła ciepłą dłonią po skórze.
- Na litość boską! - krzyknął. - Możesz się z tym pospieszyć?
Ten okrzyk tak bardzo ją zaskoczył, że instynktownie przylgnęła do niego i dopiero po chwili uniosła głowę.
- Tak, jeśli przestaniesz na mnie wrzeszczeć - powiedziała.
Patrzyli sobie w oczy, stojąc tak blisko, że Tess poczuła, jak oblewają gorąco i braknie tchu w piersiach. Nie wiedziała, czemu nie może oderwać wzroku od tego człowieka. W ogóle nie była w stanie logicznie myśleć, gdy otoczył ją ramieniem i mocno do siebie przycisnął. Zaskoczyła ją reakcja własnego ciała. Była bardzo podniecona. Gdy Jack opuścił głowę, rozchyliła wargi, traktując to jak najnaturalniejszą rzecz na świecie. Westchnęła z rozkoszy, gdy przykrył je ustami.
Jack był bardzo spragniony jej pocałunków. Całował gwałtownie, gorąco. Tess nie wyobrażała sobie, że może odczuwać coś podobnego i odpowiadać na erotyczne bodźce z równą gorliwością i oddaniem. Brakło jej tchu, a serce tłukło się w piersi jak oszalałe.
Zarzuciła Jackowi ręce na szyję i przytuliła się do niego mocno. Jęknął głośniej niż za pierwszym razem i pogłębił pocałunek. Tess czuła, jak bardzo jest podniecony. Całowali się długo, gorąco... dopóki w ciszę pokoju nie wdarł się dźwięk brzęczyka.
Jak przebudzony ze snu, Jack podniósł głowę, ignorując pomruk protestu Tess, która pocałowała go w policzek, potem w szyję, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Z ogromnym trudem uświadomiła sobie, że męskie ramię, do którego tuli policzek, jest dziwnie twarde. Podniosła wzrok i osłupiała na widok wyrazu twarzy Sheridana.
- Zaczekaj... - spróbowała uprzedzić jego reakcję.
- To był... błąd - powiedział głucho Jack i szybko cofnął się o krok.
Powstrzymał ją spojrzeniem przed jakimkolwiek ruchem. Ściągnął koszulę i rzucił ją na podłogę.
- Och! - Tess westchnęła głośno.
Nie wiedziała, co bardziej wytrąciło ją z równowagi. Widok potłuczeń Jacka, jego zachowanie czy fakt, że pokarm ulał się z jej piersi i zmoczył koszulę.
Musiała się przesłyszeć. Co Jack mówił?
- Wybacz. To nie powinno się zdarzyć - powtórzył. Tess zbladła. Do jej uszu znów dotarł dźwięk brzęczyka.
- Co to? - spytał poirytowany Jack.
- Suszarka - odpowiedziała Tess, zastanawiając się, co w tych okolicznościach brzmi bardziej surrealistycznie: pytanie czy odpowiedź. - Włożyłam do niej twoją koszulę, żeby się ogrzała.
- Dziękuję, to zbyteczne.
- Dla ciebie wszystko jest zbyteczne - mruknęła, nim zdążyła ugryźć się w język.
Zrozumiała, że musi wyjść z tego pokoju, bo wzburzone hormony i zranione serce każą jej zaraz zrobić coś głupiego, na przykład zatonąć we łzach lub spoliczkować Jacka.
- Lepiej położę Nicki spać - rzekła i sięgnęła po dziecko. Niemowlę szybko dało się uśpić. Tess wzięła je na ręce i poszła na górę. W drodze do sypialni uświadomiła sobie, że nic nie jadła. Za to również Jack winien ponieść odpowiedzialność.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jack nie mógł włożyć kamizelki. Zdenerwowany stał na środku kuchni i próbował sobie wmawiać, że to wszystko drobiazg. Wstał dziś trochę później. Konie powinny być nakarmione jakąś godzinę temu, lecz biorąc pod uwagę, jak bardzo czuł się wykończony, i tak zdobył się na wiele. Jeśli tylko uda mu się naciągnąć na plecy tę diabelną kamizelkę, zaraz wyjdzie z domu.
Zmobilizował wszystkie siły i spróbował jeszcze raz. Obolałą prawą ręką przytrzymał materiał, by po raz trzeci już mu się nie wyśliznął. Potem szybko sięgnął zdrową ręką za plecy, chcąc schwycić kamizelkę i wsunąć palce w otwór rękawa.
Tym razem szczęście mu dopisało. Właśnie wkładał dłoń, gdzie trzeba, kiedy z tyłu dobiegł kobiecy głos.
- Dzień dobry - powiedziała Tess.
Odwrócił się gwałtownie i natychmiast poczuł ostre ukłucie w prawym boku. Ciało przeniknęła fala dojmującego bólu. Oblał się potem. Drżały mu ręce. Zaklął, widząc, jaki jest słaby.
Tess pozornie nie zwracała uwagi na kłopoty Jacka. Minęła go i podeszła do szafki, by wyjąć z niej dzbanek i zaparzyć kawę.
- Myślałam, że już wyszedłeś - rzuciła obojętnie, napełniając naczynie wodą.
W jej głosie pobrzmiewał jakiś nie znany Jackowi ton.
- Jeszcze nie - odparł.
- Zaspałeś?
- Coś w tym rodzaju.
Jack nie miał zamiaru przyznać, iż spędził okropną noc w fotelu przy kominku, obawiając się, że jeśli się położy, nie zdoła wstać. Tess nie musiała wiedzieć, iż miał na nogach buty tylko dlatego, że wieczorem nie mógł ich zdjąć. Nie będzie się z niczym zdradzał przed osobą, która właśnie wyszła odświeżona spod prysznica i aż tryskała energią. Nie w sytuacji, gdy wczoraj popełnił kardynalny błąd z pocałunkiem. Dziś Tess wyraźnie nie zwracała nań uwagi, choć on każdym centymetrem skóry odczuwał jej obecność. A wydawało się, że pocałunek sprawił jej przyjemność... Tess jeszcze raz przeszła obok Jacka, odurzając go swoim zapachem. Ostrożnie odwrócił się i odprowadził ją wzrokiem, gdy podeszła do kominka, by dorzucić drew do ognia.
- Nie denerwujesz się, że konie są głodne?
- Właśnie wychodzę - mruknął Sheridan, rezygnując ostatecznie z włożenia kamizelki i sięgając po kurtkę.
- Aha.
Było coś w głosie Tess, co kazało mu się zatrzymać.
- O co chodzi? - zapytał.
- Pomyślałam, że byłoby lepiej, gdybyś zostawił mi numer telefonu swojej matki.
- Dlaczego?
Jack starał się nie stracić panowania, gdy Tess znów go minęła, idąc po kubek z kawą, co zmusiło go do kolejnego obrotu.
- Bo jeśli ktoś umiera, należy zawiadomić krewnych - wyjaśniła spokojnie i wzięła do ręki parujący kubek.
- Dzięki za troskę, lecz nie sądzę, by mi coś groziło.
- Tak ubrany nie przetrwasz na mrozie nawet pięciu minut.
- Jak ubrany?
- Na litość boską, Jack. Nie tylko nie masz na sobie ciepłej kamizelki, lecz nawet koszuli nie zapiąłeś.
- Wcale nie muszę tego robić - odparł, wzruszając ramionami.
- Oczywiście. Tak bardzo jesteś zajęty udawaniem twardego faceta.
- Naprawdę? Nie byłbym w takim stanie, gdybyś ty ubierała się i zachowywała inaczej.
- Co to ma znaczyć?
Dobry Boże, czemu wymknęło mi się z ust coś takiego, pomyślał Jack, walcząc z guzikami kurtki.
- Nic. Zapomnij o tym - rzekł.
- Nie. Chcę...
- Nieważne, czego chcesz - przerwał - a nawet to, czego ja chcę. Wychowałaś się na farmie, więc musisz wiedzieć, że czy się tego chce, czy nie, zwierzęta muszą zostać nakarmione.
Nie mogąc za nic w świecie poradzić sobie z kurtką, Jack poddał się, zniechęcony. Włożył zdrową rękę w lewy rękaw, a na prawe ramię po prostu kurtkę narzucił. W końcu uczynił krok w stronę drzwi.
- Więc pozwól mi to zrobić.
- Co?
Zatrzymał się i spojrzał na Tess w przekonaniu, że musiał ją źle zrozumieć. Ona sama ledwie mogła uwierzyć, iż po tym, jak zachował się ostatniego wieczoru, ofiarowała się mu z pomocą, choć nie był tego wart.
Ale... jest taki potłuczony. Nawet z kurtką sobie nie radzi. Poza tym czuła się spragniona świeżego powietrza.
- Powiedziałam, że mogę to zrobić - powtórzyła.
- Tak... Dziękuję, ale jednak... nie. Namęczysz się tylko i niewiele zrobisz. Nie wiesz, gdzie co jest, ani któremu koniowi dać taką czy inną paszę. Nie masz pojęcia, który gryzie, a który kopie...
Tess już chciała stwierdzić, że gdyby wcześniej pozwolił sobie pomóc, nie byłoby tego problemu, lecz się pohamowała.
- Możesz mi wszystko wyjaśnić - odrzekła.
- Nie sądzę. Zbyt dużo jest rzeczy do zapamiętania.
- Ja tylko urodziłam dziecko, nie przechodziłam lobotomii. Mogę sobie wszystko zanotować.
- Trzeba się nieźle nadźwigać, a ty zaledwie miesiąc temu przeżyłaś poród...
- Minęło już pięć tygodni. Mam niezłą kondycję.
- Jeśli coś się stanie...
- Nic się nie stanie, a jeśli nawet, zajmiesz się mną, tak jak to robiłeś wcześniej.
Stojąc niedaleko Jacka, Tess mogła obserwować, jak zmienia mu się wyraz twarzy, od zniecierpliwienia przez zdziwienie po konsternację. Najwyraźniej nie odpowiadała mu sytuacja, w której czułby się zależny od kobiety.
- Nie ustąpisz, prawda? - upewnił się. Potrząsnęła głową.
- No dobrze, jeśli jesteś pewna... - rzekł z westchnieniem.
- Tak. Wezmę tylko papier i ołówek.
Chwilę później siedzieli razem przy stole. Najpierw z rezerwą, potem z coraz większą łatwością wyjawiał jej wszystkie szczegóły pracy w stajni, upodobania poszczególnych koni, skład paszy i inne detale. Wyjaśnił też, jak sprawdzić system ogrzewania i włączyć automatyczne dostarczanie wody do każdego boksu.
Pół godziny później Tess uzbrojona w kilka stron notatek była gotowa do wyjścia. Rzuciła okiem na Sheridana, który siedział na krześle tak, by nie urazić prawego boku. Zastanowiła się, jak uporał się z butami, skoro włożenie kurtki okazało się barierą nie do pokonania. Nagle uświadomiła sobie, że Jack jest w tym samym ubraniu, co wczoraj, i wszystko zrozumiała. Nawet to, dlaczego nie wziął prysznica, choć ciepła woda doskonale by zrobiła nadwerężonym mięśniom...
Podjęła nagłą decyzję. Nie namyślając się długo, uklękła przy krześle.
- Co robisz? - spytał zdumiony Jack.
- Masz zabłocone buty - odrzekła, nie patrząc mu w oczy - a wczoraj umyłam podłogę.
Na tyle go już znała, iż zdawała sobie sprawę, że odrzuci każdy przejaw troski z jej strony, twierdząc, że sam się sobą zajmie. Sięgnęła do buta Jacka i z pewnym trudem ściągnęła go z muskularnej nogi. To samo zrobiła z drugim.
- Tess...
Uniosła wzrok i od razu pojęła, że to był błąd. Zielone oczy mężczyzny ożywiły w jej pamięci aurę wczorajszego pocałunku. Tess wprost czuła na wargach usta Jacka, a pod palcami miękkość jego włosów. Przypomniała sobie własne podniecenie w chwili, gdy ją przytulał.
Wstrzymała oddech i uniosła się z kolan, przymykając oczy...
- Lepiej już idź - powiedział Jack schrypniętym głosem. Tess zaczerwieniła się, nie wiedząc, co się z nią dzieje.
Czemu nie przestanie się narzucać temu człowiekowi? Już kładła rękę na klamce, gdy się odezwał.
- Tess?
- Co? Milczał chwilę.
- Uważaj na siebie - mruknął w końcu.
Kiedy wróciła, Jack spał na fotelu w jej sypialni. Tak go sobie ustawił, by móc obserwować dziecko i patrzeć w okno wychodzące na stajnię.
Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby stwierdzić, iż się wykąpał. Świadczyły o tym lśniące włosy. Widać próbował nawet się ogolić lewą ręką, bo zaciął się parę razy. Włożył świeżą, białą koszulę i jakieś stare, wypłowiałe dżinsy. Nicki spała mu na kolanach, bezpiecznie podtrzymywana lewym ramieniem. Tess nie potrafiła oderwać oczu od nich dwojga.
Stała nieruchomo, choć z nie ogrzewanego korytarza ciągnęło chłodem i wiedziała, że powinna zamknąć drzwi, lecz jakoś nie potrafiła tego zrobić. Mówiła sobie, iż nie chce zrobić niczego, co obudziłoby śpiących, lecz tak naprawdę pragnęła patrzeć na Jacka, sama nie będąc obserwowaną. Sprawiało jej to dziwną przyjemność. Trwała bez ruchu, delektując się widokiem. Nawet we śnie zapewniał bezpieczeństwo jej córeczce, choć ciągle był pochmurny i gniewnie zaciskał usta.
Większość ludzi spokojniej wyglądała, śpiąc, ale nie Jack. Najgorsze jednak, że to jej wcale nie przeszkadzało. Może pod wpływem świeżego powietrza w ciągu ostatnich godzin Tess doszła do paru istotnych wniosków. Po pierwsze, że jej uczucie wobec Jacka to więcej niż wdzięczność. Po drugie. że chce być dla niego kimś ważniejszym niż tylko przyjaciółką. Bardzo ją obchodził. Możliwe, że... w nim się zakochała.
Uśmiechnęła się do własnych myśli. No dobrze. Przyznała to, rozważyła taką możliwość. Uznała, że reakcja jej ciała na pocałunek Jacka nie była tylko efektem poporodowej burzy hormonów.
Uśmiech zniknął jej z twarzy. Mogła sobie żartować, lecz prawda była taka, iż niezależnie od jej wniosków, ten mężczyzna nie zamierzał niczego ułatwiać. Co prawda pożądał jej fizycznie, o czym mogła się przekonać, jednak z pewnością nie podzielał jej uczuć.
- Wróciłaś. - Jack otworzył oczy.
- Tak - odparła, konstatując ze zdumieniem, że przez kilka sekund wydawał się uszczęśliwiony jej widokiem.
- Chyba się trochę zdrzemnąłem.
- Owszem.
Jack wyprostował się ostrożnie, by nie zbudzić dziecka, i przetarł ręką twarz. Skrzywił się przy tym, bo zabolało go ramię.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Oczywiście - odparła rozczulona widokiem zatroskania na twarzy mężczyzny. - Poradziłam sobie. Konie były głodne, lecz nie rozrabiały. Tylko siwek okazał się bardziej niespokojny, więc nakarmiłam go na początku, tak jak mi radziłeś.
- A co z klaczą? Obejrzałaś ją?
- Ma stłuczoną nogę, ale to nic poważnego. Lepiej wygląda niż ty.
- Coś jeszcze? Potrząsnęła głową.
- Wszystko było tak, jak powiedziałeś. Konie są piękne. Trochę je potrenowałam. Byłoby świetnie, gdyby nie mróz.
Przez chwilę w sypialni panowała cisza.
- Ten pokój inaczej wygląda - zauważył Jack, rozejrzawszy się dokoła.
Tess niewiele zrobiła. Zdjęła tylko falbaniaste zasłony, a powiesiła coś praktyczniej szego. Zamieniła też pretensjonalną narzutę na zwykły koc. Zlikwidowała baldachim nad łóżkiem i pościągała z krzeseł pokrowce, by cieszyły wzrok naturalnym błękitem obić. Pokój prezentował się teraz znacznie skromniej, lecz bardziej po domowemu, o czym Jack przekonał się znacznie wcześniej, składając tu potajemnie nocne wizyty.
- Pytałam, czy nie masz nic przeciwko temu, pamiętasz?
- Nie narzekam. Sypialnia wygląda lepiej.
- Cieszę się, że tak uważasz.
Tess zachęcona komplementem zebrała się na odwagę.
- Jack, jeśli chodzi o wczorajszy wieczór... Z twarzy Sheridana zniknął przyjazny wyraz.
- Nie ma o czym mówić - uciął krótko.
- Jednak jest - powiedziała spokojnie. - Myślałam o tym, co zaszło, i doszłam do wniosku, że miałeś rację.
- W jakiej sprawie? - spytał po chwili martwej ciszy.
- Kiedy uznałeś, że nasz związek nie miałby sensu.
- Tak... oczywiście.
- To świetnie - rzekła z udaną obojętnością. - Obawiałam się, iż źle to zrozumiesz.
- Co?
- Moją reakcję. To, że się tak do ciebie przykleiłam. Po prostu... - Umilkła, szukając właściwego słowa. - Chodzi o to, że dawno nikt mnie nie całował. No i te wszystkie zmiany hormonalne w ostatnich miesiącach... Teraz uświadomiłam sobie, że nie chodziło o ciebie. To kwestia... chwili. Coś... z tych rzeczy.
Przez moment żadne z nich nie wyrzekło ani słowa. Potem z ust Jacka wyrwał się krótki okrzyk.
- To było... miłe - dorzuciła szybko Tess, by Jack nie pomyślał, iż zamierzała go zranić.
Popatrzył na nią w sposób, którego nie potrafiła odszyfrować.
- Miłe - powtórzył.
- Rozumiem, że o wszystkim, o czym powiedziałam, sam wiedziałeś już dużo wcześniej.
- O, tak.
- Nie chcę, byśmy trwali w jakiejś niezręcznej sytuacji.
- Tess zbliżyła się o kilka kroków. - Bądźmy przyjaciółmi - zaproponowała.
- Oczywiście - zgodził się Jack.
Uścisnęli sobie ręce. Dotknięcie dłoni sprawiło, iż ciała obojga przeniknął dreszcz. Jack nie dał poznać po sobie, co czuje.
- Pójdę już - mruknął.
- Zaczekaj chwilę. - Tess podeszła jeszcze bliżej, by przyjrzeć się stłuczeniu na jego skroni.
- Co ty robisz, u licha? - zirytował się Sheridan.
Tess starała się nie zwracać uwagi na wzajemną bliskość, która sprawiała, że czuła ciepło jego oddechu.
- Nie najlepiej to wygląda - zauważyła i delikatnie odgarnęła włosy Jacka, by dokładniej zbadać obrażenie. - Nie miałeś bólu głowy?
- Jak dotąd, nie - odparł, przesuwając wzrok na usta dziewczyny, co sprawiło, że zarumieniła się i zaczęła szybciej oddychać.
Nicki uratowała sytuację. Obudziła się właśnie i głośno zapłakała. Jak wyrwany z transu, Jack błyskawicznie przeniósł spojrzenie na dziecko. Nie zważając na ból w potłuczonym boku, uniósł małą i podał ją matce.
- Lepiej zajmij się dzieckiem - powiedział. Upewniwszy się, że niemowlę bezpiecznie spoczywa w ramionach Tess, wyszedł z pokoju. Tess spojrzała na córeczkę.
- Trafiłaś w dobry moment - powiedziała.
Nicki zupełnie nie przejmowała się sprawami dorosłych. Ufnie wpatrywała się w twarz matki. Tess pokręciła głową, lecz widok pogodnej buzi dziecka sprawił, iż szybko się rozchmurzyła. Właściwie to nawet lepiej, że Jack wyszedł, pomyślała. Jeszcze chwila, a Nicki nie byłaby jedyną kobietą w jego ramionach i cały układ o przyjaźni straciłby sens.
Usiadła w fotelu, z którego przed chwilą wstał gospodarz domu. Westchnęła lekko, czując jeszcze ciepło jego ciała. Przypomniała sobie wyraz twarzy Sheridana w chwili, gdy usłyszał, że jego pocałunek był... miły.
- Skończyłeś?
Jack zamarł w bezruchu, gdy Tess pochyliła się, by po obiedzie wziąć od niego talerz. Niechcący dotknęła piersią jego ramienia. Jack jednocześnie poczuł ciepło jej ciała i delikatny zapach skóry. Odsunął się gwałtownie.
- Mówiłem, że sam pozmywam.
- Wiem, ale pomyślałam, iż posprzątam tu trochę, zanim nakarmię Nicki.
Tess zostawiła Jackowi jego kubek z kawą, zabrała talerz, sztućce i podeszła do zlewozmywaka. Po drodze włączyła radio i zaczęła podśpiewywać piosenkę sączącą się z głośnika.
Wyglądała... świetnie. Wcześniej też się nieźle prezentowała, ale teraz... Dwa dni ruchu na świeżym powietrzu wcale jej nie zaszkodziły. Miała zdrową cerę i zgrabną figurkę. Wcale nie wyglądała na matkę niemowlęcia.
Jack nie dbał o to. W końcu byli jedynie przyjaciółmi. Nic między nimi nie zaszło poza „miłym” pocałunkiem. Nawet przed sobą nie chciał przyznać, jak bardzo zabolało go to określenie. Gorzej, że ciągle wierząc, iż całowanie Tess było błędem, miał ochotę na powtórkę. Pragnął też innych rzeczy i to takich, do których słowo „miłe” zupełnie nie pasowało.
Obserwował Tess, która nie bacząc na to, spokojnie zaczęła porządkować talerze. Jej smukła, wysoka sylwetka poruszała się rytmicznie w takt muzyki. Odeszła od zlewu, przetarła stół, a potem wzięła Nicki na ręce i usiadła z nią przy kominku. Sprawdziła dziecku pieluszkę i spojrzała na Jacka.
- Mówiłam ci, że postanowiłam nie wracać do San Francisco?
- Nie - odparł, próbując sobie wmówić, że jej plany zupełnie go nie obchodzą. - A co zamierzasz? - spytał.
- Jeszcze nie zdecydowałam. Najpierw muszę się przekonać, jak ułożą się stosunki z babcią. Ale myślałam o poprowadzeniu turystycznego rancza.
- Żartujesz.
- Nie.
- Słyszałem, że w Montanie jest ładnie.
Tess roześmiała się, traktując słowa Jacka jak dobry żart.
- Dzięki za radę, lecz wolę zamieszkać gdzieś bliżej.
- Bliżej czego?
- Domu.
Słowa Tess wstrząsnęły Jackiem. Dotąd zawsze myślał, że jej pobyt na farmie Mary Danielson potrwa tylko przez jakiś czas. Nie przyszło mu do głowy, iż osiedli się tu na stałe.
Spróbował wyobrazić sobie, jak by to było, gdyby Tess i Nicki zostały z nim na stałe. Na samą myśl poczuł ogromne poruszenie.
- Nie sądzisz, że to nierozsądna decyzja w sytuacji, gdy się ma małe dziecko? Chcesz skazać Nicki na życie w tak odludnym miejscu?
Małej nie trzeba było zmieniać pieluszki, więc Tess ułożyła ją wygodnie, a sama wyprostowała się w fotelu, co pozwoliło Jackowi spostrzec zarys jej piersi wychylających się z bluzki, którą rozpięła przed karmieniem.
- Co masz na myśli? - spytała.
- To, że nie każdy nadaje się do egzystencji na pustkowiu. Sama się o tym przekonałaś. Nienawidziłaś tego tak bardzo, że stąd uciekłaś - powiedział, wstał od stołu i wziął się za zmywanie.
- Wcale nie nienawidziłam - zaprotestowała. - Ale miałam dziewiętnaście lat i niczego jeszcze w życiu nie widziałam. Marzyłam o college'u, chciałam zakosztować miejskich rozrywek i zobaczyć kawałek świata, zanim osiądę gdzieś na stałe. Tylko że babcia nie chciała o tym słyszeć. Nie godziła się na żaden kompromis. Mogłam zostać albo odejść. Nigdy nie będę taka wobec Nicki.
W głosie Tess słychać było gorycz i żal, gdy wspominała babkę. Jack postanowił zignorować wszystko, co usłyszał, choć inaczej już myślał o okolicznościach, w których opuściła rodzinną farmę. Nie znaczyło to jednak, że teraz potrafi być szczęśliwa w Wyoming.
- I tak uważam, że popełnisz błąd - powtórzył z uporem w głosie. - Pomyśl, co tracisz. Eleganckie sklepy, kina, restauracje, pralnie chemiczne, bary szybkiej obsługi, nocne życie. Nie minie pół roku, a będziesz żałować - powiedział, płucząc naczynia ciepłą wodą.
- Ty jesteś tu szczęśliwy.
- To co innego.
- Dlaczego?
- Nie muszę nieustannie szukać rozrywek ani bez przerwy spotykać się z ludźmi, którzy mówiliby mi, kim jestem czy jaki jestem.
- Ja też nie.
- Wydaje ci się. To tylko kwestia czasu.
- Ach, więc to przytrafiło się twojej żonie.
Jack umilkł i spojrzał na Tess, z przerażeniem uświadamiając sobie, jak wiele już o nim wiedziała. Pomyślał, iż chyba nadszedł czas, by mimo wszystkich oporów opowiedzieć jej szczegółowo historię swojego życia.
Tylko... jak to się skończy? Nie, przecież postanowił nikomu nie ufać. Nie potrzebował nikogo. A jeśli już, to Tess byłaby ostatnią osobą, której by się zwierzył. Wyobrażał sobie, co pomyślałaby o nim, wysłuchawszy tej opowieści.
- Nie twoja sprawa - uciął i odwrócił się od niej.
- Jack?
Zorientował się po głosie, że Tess podeszła bliżej. W nadziei, że ta uparta dziewczyna się zniechęci, udał, iż pochłonięty zmywaniem, nie zwraca na nią uwagi.
- Jack, przepraszam.
Zesztywniał, gdy położyła mu rękę na ramieniu. Co z nią, pomyślał. Nie zrozumiała, że uznał temat za wyczerpany?
- Nie chciałam być wścibska - ciągnęła. - I chociaż miło z twojej strony, iż troszczysz się o mnie...
Naprawdę tak myślała?
- ... nie jestem twoją byłą żoną. Musiałeś zapomnieć, że mieszkałam tutaj dwa razy dłużej niż gdziekolwiek indziej. Decyzja o powrocie to nie kaprys. Długo nad tym myślałam.
Tess wzięła się do wycierania talerzy.
- Co robisz? - spytał Jack.
- Wycieram naczynia.
- A co z Nicki? Nie powinnaś się nią zająć?
- Nie wygląda na głodną.
Jack obrzucił Tess spojrzeniem, które miało znaczyć, że raz na zawsze nie życzy sobie jej pomocy i... natychmiast pojął, iż popełnił błąd.
Stała za blisko. Zdarzało się to już przedtem, lecz wówczas jakoś odsuwał od siebie wspomnienie ich jedynego pocałunku. Dziś było inaczej. Spojrzał w jej wielkie, ciemne oczy i przypomniał sobie, jak cudownie się wtedy do niego przytuliła. Jak miękkie, słodkie i gorące miała usta. Jak się czuł, gdy piersiami przylgnęła do jego piersi, a on mógł dotknąć jej kształtnych pośladków.
Westchnął ciężko.
Nie pozostawało nic innego, jak tylko wyjść stąd, zanim popełni jakieś głupstwo.
- Naprawdę chcesz wycierać? - zapytał. Uśmiechnęła się i skinęła głową.
- To dobrze - rzekł, podając jej sztućce. - Mam trochę papierkowej roboty.
Tess nic nie powiedziała. Popatrzyła nań przeciągle, czyniąc przyzwalający ruch głową.
- To lepiej się tym zajmij - poradziła mu.
Nie minęły dwie minuty, a Jack, nieco zaskoczony, że tak łatwo udało mu się wymknąć, siedział przy biurku zamknięty w swoim pokoju.
Tylko dlaczego wcale nie czuł się tu lepiej?
Tess nie była pewna, co ją przebudziło. Przez chwilę pozostawała w półśnie, po chwili jednak rozchyliła powieki, mając wrażenie, iż w sypialni coś jest nie w porządku.
Najpierw sądziła, że to sprawa Nicki. Odwróciła głowę i w ciemnościach wpatrzyła się w posłanie dziecka. Dzięki blaskowi księżyca udało się jej spostrzec, iż z dziewczynką nic złego się nie dzieje. Smacznie spała.
Tess nie poruszyła się. Leżała, nasłuchując w przekonaniu, że do jej uszu docierają jednak jakieś niezwykłe dźwięki. Po paru sekundach dostrzegła cień odrywający się od drzwi. Do pokoju bezszelestnie wśliznął się Jack.
Wstrzymała oddech. Jak zahipnotyzowana wlepiała wzrok w sylwetkę mężczyzny. Jack zatrzymał się przy posłaniu dziecka, rzucił okiem na Tess, a potem pochylił się nad małą. Tess nie potrafiła zorientować się, co on robi. Dopiero po chwili okazało się, że przykrywa Nicki.
Gdy uznał, że wszystko jest tak, jak być powinno, po cichu zawrócił do drzwi. Tess odczekała, aż znalazł się przy progu, lecz nie zamierzała pozwolić, by i teraz, jak przy myciu naczyń, wymknął się jej z rąk.
- Jack, czy czegoś potrzebujesz? - zapytała spokojnie. Odwrócił się gwałtownie.
W pokoju panowała cisza. Tess znowu wstrzymała oddech, zaciekawiona, jak Jack wyjaśni swoją obecność w jej sypialni.
- Nie - burknął. - Po prostu przyszedłem, żeby ci powiedzieć, iż... nie musisz jutro karmić koni. Sam to zrobię.
- To wszystko?
- Tak.
- A więc śpij spokojnie.
- Ty... też.
Tess uśmiechnęła się w ciemnościach. Jack nie umiał kłamać.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Następnego ranka Tess spała dłużej. Gdy otworzyła oczy i zrzuciła kołdrę, słońce stało już dość wysoko, więc musiało być po dziesiątej.
Ziewnęła, popatrzyła na pyłki tańczące w rozgrzanym powietrzu sypialni i podniosła się, by pójść do łazienki.
Nicki jeszcze spała, więc Tess postanowiła wziąć prysznic. Ciepła kąpiel sprawiła jej przyjemność. Przeglądając zawartość szafy uznała, że naprawdę nie ma co na siebie włożyć. Cóż za ograniczony wybór. Miała trzy pary zbyt obszernych majtek, przyciasny stanik, trzy pary leginsów przeznaczonych dla kobiet w ciąży, jedną tunikę i długi zielony sweter. Całą kolekcję uzupełniały rzeczy Jacka: trzy flanelowe koszule, stare dżinsy i długie kalesony. Jakkolwiek nigdy nie przywiązywała zbyt wielkiej wagi do strojów, zamarzyła teraz o czymś naprawdę ładnym, co pasowałoby do jej obecnej figury. Na razie nie było nad czym rozmyślać. Włożyła dżinsy i zielony sweter. Należało raczej zastanowić się nad nocną wizytą Jacka w sypialni. Ile razy zaczynała o tym myśleć, ogarniało ją dziwne rozbawienie zmieszane z czułością. Jack bardzo się starał robić wrażenie twardego, odpychającego mężczyzny, ale mu się to nie udawało. Jego prawdziwa, opiekuńcza natura wyraźnie dawała o sobie znać.
Schodząc na dół, Tess zadała sobie pytanie, jak zareaguje Jack. Będzie przepraszał? Wymyśli jakieś wytłumaczenie? Czy uda, że nic nie zaszło?
Sytuacja szybko się wyjaśniła. Jeden rzut oka wystarczył, by się przekonać, że kuchnia jest pusta. Na stole leżała wiadomość od gospodarza domu: „Nakarmiłem konie. Jest cieplej. Pojechałem odśnieżać drogę. Wrócę później”.
Tess podeszła do okna, by spojrzeć na termometr. Rzeczywiście temperatura nieco wzrosła, ale nie tak bardzo, żeby zażywać spacerów w słońcu. Było minus piętnaście stopni. Pokręciła głową, próbując sobie wmówić, że nie ma się czym denerwować. Znała upór Jacka. Nie doceniała go dotąd. Widać wolał ryzykować odmrożenie, byle tylko nie stykać się z nią zbyt często.
Ale w tym człowieku tkwił nie tylko upór i nieufność wobec innych. Pod powłoką szorstkości Jack krył nieprzebrane zasoby odpowiedzialności, tradycyjnego rozumienia honoru i naprawdę dobre serce. Tess wiedziała, że pozyskanie jego sympatii jest warte zachodu. Niech sobie trochę podmarznie, jeśli chce, pomyślała.
Dzień okropnie się dłużył. Tess przyszykowała lunch, zjadła go, trochę poczytała, uprała bieliznę, zajmowała się dzieckiem, ponownie zajrzała do książki, uprażyła kukurydzę i zaczęła gotować obiad.
Przez cały czas powtarzała sobie, że nie ma czym się denerwować. Starała się nie martwić, gdy o drugiej pojawiły się tylko głodne i przemarznięte psy, wdzięczne za miejsce przy kominku. Była jeszcze w miarę spokojna, gdy minęła trzecia i zaczął zapadać zmierzch, a także wówczas, gdy Jack nie wrócił na ranczo o czwartej, by nakarmić konie.
O czwartej dziesięć, kiedy Nicki zasnęła, Tess zdecydowała, że sama da jeść zwierzętom. Wszystko wydawało się lepsze niż bezczynne czekanie. Zmniejszyła ogień pod pieczenia, nakazała psom pilnowanie dziecka, ubrała się ciepło i wyszła.
Karmienie koni zajęło ponad czterdzieści minut. Temperatura na zewnątrz może była parę stopni wyższa niż przez ostatnie dni, lecz wystarczająco niska, by niepokoić się o Jacka. Gdzie on się podziewał? Może coś mu się stało?
Zgasiła światło w stajni i wyszła na podwórze, rozmyślając, co robić. Wtedy rozległ się znajomy dźwięk silnika i na podjazd wtoczył się ciągnik. Trzasnęły drzwi kabiny. Jack zeskoczył na ziemię i skierował się ku stajni. Widać było, jak bardzo jest zmęczony. Szedł wolno, potykając się po drodze. Miał opuszczone ramiona.
Tess ogarnęło współczucie, które jednak szybko zmieniło się w gniew. Przyspieszyła kroku, chcąc wrócić do domu.
- Co tu robisz? - spytał Jack, gdy wreszcie ją zobaczył.
- Nakarmiłam konie.
- Nie powinnaś brać się do tego. To mój obowiązek.
- Zrobiło się późno.
- Tak. - Jack zmarszczył brwi, uświadamiając sobie, że coś jest nie w porządku, nie wiedział tylko, co. - Miałem mały problem - dodał.
- Jaki?
- Traktor wjechał do rowu i zanim go wyciągnąłem, minęło trochę czasu.
- Aha.
Mógł zginąć, pomyślała Tess z przerażeniem. Poczuła ulgę, że wszystko skończyło się szczęśliwie, i gniew, iż tak lekkomyślnie wystawił się na niebezpieczeństwo.
- Wracaj do mieszkania - rzekł stanowczo, widząc, że Tess jest zimno.
- A ty?
- Zaraz przyjdę, tylko zajrzę do koni.
Oczywiście, przecież musiał sprawdzić, czy dobrze nakarmiła zwierzęta.
- Jak chcesz - powiedziała.
Niewiele brakowało, a wykrzyczałaby mu w twarz, co naprawdę myśli. Skończyła się jej cierpliwość. Miała go dosyć. Schyliła się, nabrała śniegu, ulepiła kulę i rzuciła nią w Jacka, strącając mu kapelusz.
Jack zatrzymał się, zaskoczony. Przez chwilę nie drgnął, próbując zrozumieć, co się stało. Potem schylił się po kapelusz, otrzepał go ze śniegu i obejrzał się za siebie. Tess poczęstowała go następną kulą. Ta ugodziła go w czoło, pozostawiając trochę śniegu między brwiami.
Jack zgarnął go z twarzy, próbując zachować spokój.
- Co ty wyrabiasz? - zawołał.
- Zasłużyłeś na to.
- Zasłużyłem? - zapytał zdziwiony.
- Tak.
- Dlaczego?
- Nie rozumiesz? Nie było cię przez cały dzień! Denerwowałam się, do licha!
- Tess...
- Pewnie to objaw nienormalności, ale zależy mi na tobie... taka już jestem głupia. I wcale nie chcę być twoją przyjaciółką!
Schyliła się, znów ulepiła kulę i zamierzyła się na Jacka.
- Nie rób tego - ostrzegł.
- A co? Przestaniesz się odzywać? Schowasz się do stajni? Uciekniesz traktorem? - Tess rzuciła śnieżką.
- Sama tego chciałaś! - zawołał, podbiegł do niej, próbując ją złapać, a gdy się uchyliła, stracił równowagę i padł twarzą w śnieg.
Jęknął, chcąc się podnieść. Upadł znowu i nie poruszył się więcej.
Tess przyglądała mu się podejrzliwie.
- Daj spokój, kowboju. Znam się na takich sztuczkach. Wstawaj!
Nie odpowiedział.
- No, dalej, wstań, bo zmarzniesz.
Jack nawet nie westchnął. Tess była przekonana, że ją nabiera. A jeśli nie... ? Co będzie, jeśli połamał nadwerężone żebra i przebił sobie płuco? Może stracił przytomność, uderzywszy się o kamień?
Nie ma co dłużej się zastanawiać. Tess westchnęła i ostrożnie zbliżyła się niego.
- Jack? - Dotknęła go nogą.
Ku jej konsternacji Sheridan znowu jęknął, więc naprawdę zaczęła się martwić.
- Jack, nic ci się nie stało? - Schyliła się, dotykając ręką jego policzka.
Wtedy szybkim ruchem chwycił ją za przegub dłoni i obrócił się na plecy. Tess upadła nań zdumiona, obrażona, ale i uspokojona, że nic mu nie jest. Jack puścił jej rękę i złapał za kurtkę. Przytrzymał Tess, a drugą ręką nagarnął jej śniegu za kołnierz. Wrzasnęła i spróbowała się wyrwać, lecz tylko pogorszyła sytuację, bo Jack szybko zmienił pozycję i teraz miał ją pod sobą.
- Co się stało? Nie chcesz spróbować, jak to smakuje? - zapytał.
Nie odpowiedziała, próbując go z siebie zepchnąć. Równie dobrze mogłaby spychać głaz. W końcu uderzyła go w zdrowe ramię.
- Na litość boską, złaź ze mnie - mruknęła. - Jest mi zimno i jeszcze trochę, a mnie zgnieciesz.
Jack uniósł się na łokciach, by mogła odetchnąć, pozostając nadal unieruchomiona.
- Sama zaczęłaś - powiedział.
Jego infantylna reakcja zaskoczyła Tess. Mimo chłodu czuła na sobie ciepło płynące z jego ciała.
- Jack... - wymamrotała niepewnie.
- Czy to miałaś na myśli, gdy oznajmiłaś, że nie chcesz już być moją przyjaciółką? - spytał z błyskiem w oczach, którego wcześniej nie widziała.
- Tak.
- Zdajesz sobie sprawę, że to błąd.
- To zależy.
- Tess...
- Na litość boską, zamknij się wreszcie i pocałuj mnie! Jack nie dał się dwa razy prosić. Tym razem Tess była przygotowana na falę gorącego pożądania, która oblała jej ciało i zmąciła myśli. Zanurzyła ręce w jedwabistych włosach Jacka, przyciągnęła go do siebie. Nie miała dotąd pojęcia, że potrafi tak zmysłowo rozchylać usta i koniuszkiem języka pieścić wargi mężczyzny.
Jack jęknął, wsunął ręce pod jej głowę i pogłębił pocałunek. Tess, która do dziś nie przepadała za tego rodzaju pieszczotami, odczuła rozkosz i zapragnęła ją przedłużyć. Otoczyła nogami biodra Jacka. Przytuliła się do niego tak mocno, że przez warstwę ubrań wyczuła, jak bardzo jest podniecony.
Wpiła się w usta Jacka, chcąc bez słów powiedzieć mu, co czuje.
Reakcja Tess wprowadziła Jacka w stan wrzenia. Zapragnął jej dotknąć, poczuć w dłoniach nagie piersi, ściągnąć dżinsy i zanurzyć się w jej ciele. Nie bacząc na zimno ciąg - . nące od śniegu, przewrócił się na plecy i ułożył Tess na sobie. Serce zabiło mu mocno, gdy ujrzał pragnienie wypisane w jej oczach. Ściągnął rękawice. Jedną rękę zanurzył w jej kasztanowych włosach, drugą wsunął pod kurtkę, szukając dostępu do skóry dziewczyny. Z trudem przedzierał się przez liczne warstwy ubrania, natykając się na śnieg, który je oblepiał.
Gdzieś w głębi duszy słyszał głos rozsądku: opamiętaj się, ta kobieta przemarzła i może się przeziębić. Co ty wyrabiasz? Naprawdę chcesz się z nią tu kochać? Nawet gdybyście mieli sobie odmrozić intymne części ciała? Tak, do licha, odpowiedział sobie w myślach. A jeśli skrzywdzę Tess? Niedawno urodziła dziecko. Nie mamy żadnych zabezpieczeń. Prezerwatywy zostały w domu. Nie dbać o to? Na nic nie zważać?
Tak.
Nie.
Jack jęknął, lecz dobrze wiedział, iż jest zbyt odpowiedzialnym człowiekiem, by zapominać się do tego stopnia. Powoli wyjął rękę spod kurtki Tess i przymknął oczy. Tess zesztywniała, czując, że partner się wycofuje.
- Jack?
- Musimy... przestać - szepnął.
- Co?
- Powinniśmy wejść do domu.
- Za chwilę - zgodziła się, pieszcząc ustami jego dolną wargę.
Jack zastanawiał się, czy nie ulec pokusie. To nie byłoby trudne, skoro tak bardzo siebie pragnęli. Czy cokolwiek innego miało jakieś znaczenie?
Jednak tak.
Jack odwrócił głowę.
- Nie teraz - powiedział. Łagodnie ujął w dłonie chłodną twarz Tess i odsunął ją od swojej.
- Posłuchaj, zamarzniemy, jeśli natychmiast nie wrócimy do domu.
Tess drgnęła, jakby dopiero w tej chwili dotarło do niej, że bardzo zmarzła.
- No, chodź - przynaglił Jack.
- Dobrze.
Niezgrabnie stanęła na nogi. Jack podniósł z ziemi rękawice, naciągnął je na dłonie i zaczął otrzepywać ubranie ze śniegu, gdy zorientował się, że Tess przygląda mu się w milczeniu. Odczuł niezręczność sytuacji. Po pierwsze zaatakował tę kobietę, niewiele brakowało, a byłby zgwałcił, teraz zaś po raz drugi w ciągu trzech dni ją odrzucił.
Ku własnemu zdumieniu spostrzegł, iż Tess uśmiechnęła się lekko, podeszła o krok i wzięła go za rękę.
- Chodźmy - powiedziała miękko.
Jack popatrzył na ich splecione palce. Zaszokowany pojął, że w ciągu dwudziestu minut wiele się między nimi zmieniło. Najgorsze zaś, iż nie miał pojęcia, czy to dobrze, czy źle.
Nicki spokojnie spała, gdy wrócili. Dała im czas, by otrzepali się ze śniegu, a potem zaczęła kwilić, jakby wiedziała, że dorośli potrzebują teraz czegoś, co pozwoliłoby im odzyskać utrzymywany dotąd wobec siebie dystans.
- Nie płacz. Mama jest przy tobie. Wszystko w porządku, maleńka - uspokajała Tess córeczkę.
Wzięła dziecko na ręce i zbliżyła się do kominka, a Jack dorzucił drew do ognia, by szybciej mogła się ogrzać.
- Zimno ci? - spytał.
- Tak. Wiem, że to dziwne, lecz wcześniej nie czułam chłodu. Dopiero teraz w domu.
Skinął głową. Zapadła niezręczna cisza. Tess pomyślała, że Jack wygląda na zmęczonego.
- Czemu nie pójdziesz pod prysznic? - zasugerowała.
- Jesteś pewna, że nie chcesz iść pierwsza? - zapytał z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Tak. Nicki jest chyba głodna i tym razem nie zechce czekać, więc najpierw ty się wykąp.
- Dobrze - odparł i poszedł do łazienki, a Tess odprowadziła go wzrokiem.
Prawdę mówiąc, chciała zostać sama, by przemyśleć zdarzenia z ostatnich paru godzin. Nie przypuszczała, że potrafi przeżywać równie silne żądze jak te, których doznała, leżąc na śniegu. Tak dziko pragnęła wówczas Jacka, chciała, by ją posiadł. Nic więcej nie miało znaczenia. A przecież dotąd uważała się za osobę opanowaną. Widać instynktownie zawierzyła charakterowi gospodarza rancza, obdarzyła go zaufaniem. Mimo całej szorstkości w obejściu i widocznego pragnienia, by się z nią kochać, Jack dzisiaj również zadbał przede wszystkim o jej bezpieczeństwo, choć musiało go to wiele kosztować.
Tess westchnęła i wróciła do rzeczywistości, bo mała Nicki zaczęła ssać jej szyję, przypominając o macierzyńskich obowiązkach.
- Przepraszam, kochanie - szepnęła rozczulona. - Jesteś taka grzeczna, a mama cię zaniedbuje.
Usiadła w fotelu przy kominku i ułożyła dziecko do karmienia.
- Napełnimy ten pusty brzuszek - zażartowała, gdy Nicki chwyciła piąstką za flanelową koszulę.
Nic dziwnego, że lawirując między córeczką i Jackiem czuła się nieco rozstrojona, choć żyła taką pełnią życia, o jakiej tylko mogła marzyć.
Pogładziła dziecko po główce i obserwowała je z rozrzewnieniem, gdy zaczęło ssać jej pierś. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy spostrzegła, że Jack stoi w drzwiach i na nią patrzy.
Na widok wilgotnych włosów mężczyzny i blasku jego zielonych oczu serce zabiło jej szybciej. Jack był boso, w nie dopiętych dżinsach i wypłowiałej koszuli. W wyrazie jego twarzy kryło się coś, czego nie potrafiła nazwać.
Tęskni za prawdziwym domem, uświadomiła sobie w końcu ze wzruszeniem. Ciekawe, czy zdaje sobie z tego sprawę, pomyślała. Uśmiechnęła się ciepło, nie pozostawiając wątpliwości, jak bardzo się cieszy, że go widzi.
- Hej - powiedziała miękko.
Miała wrażenie, że oczach Jacka pojawiło się coś na kształt wahania. Odwrócił głowę w kierunku kuchni i nabrał powietrza w płuca.
- Ładnie pachnie - zauważył.
- Pieczeń. Zjemy ją, gdy wezmę prysznic, dobrze?
- Oczywiście - rzekł i zbliżył się do Tess. - Czy z małą wszystko w porządku?
- Tak - odpowiedziała, zapinając pospiesznie koszulę, co w tych okolicznościach jej samej wydało się zabawne. - Mógłbyś ją potrzymać? Zaraz wrócę.
- Oczywiście.
Jack starał się nie okazywać, jak wiele dla niego znaczył ciepły uśmiech tej kobiety, jej przyjazne zachowanie. Patrzył na nią, gdy odwróciła się z zamiarem opuszczenia pokoju i poczuł się zaskoczony, gdy zatrzymała się nagle.
- Co się stało? - spytał szorstko w obawie, że zmieniła zdanie i zechce odebrać mu dziecko. - Zapomniałaś o czymś?
- Tak, o tym - odrzekła i wspięła się na palce, by pocałować go w usta.
Miała takie miękkie, delikatne wargi. Jack natychmiast zareagował całym ciałem, lecz Tess odwróciła się bez słowa i odeszła. Jack nie mógł oderwać wzroku od obiecujących rozkosz kształtów Tess. Przedsmak tej rozkoszy czuł jeszcze na ustach. Instynktownie przytulił niemowlę, starając się ułożyć je jak najwygodniej. Był zupełnie wytrącony z równowagi. Ile razy sądził, że zaczyna rozumieć Tess, robiła coś, co sprawiało, że czuł się jak pijany lub jakby przeżywał trzęsienie ziemi. Z zamyślenia wyrwała go Nicki, której właśnie odbiło się głośno. Jack odchylił się i spojrzał na małą.
- Co to było? - zapytał.
Dziecko patrzyło nań uważnie, unosząc brewki zupełnie jak matka.
- Kto wie, co wy obie jeszcze wymyślicie? - zastanowił się, kręcąc głową.
Nicki odpowiedziała jeszcze donośniejszym odgłosem.
- Słuchaj, mała. Myślisz, że twoja mama nie doświadczyła mnie wystarczająco? - spytał Jack, uderzając się po wypukłości dżinsów. - Dzięki niej ledwie mogę chodzić.
Prawdę mówiąc, nie potrafię nawet ustać w miejscu, taki jestem podminowany, pomyślał. Równie dobrze mogę nakryć do stołu.
Włączył radio i zabrał się do dzieła. Z dzieckiem na ręku zaczął rozkładać serwetki, gdy z radia dobiegł go komunikat.
- ... długo oczekiwane ocieplenie. Północne wiatry będą zanikać nad ranem. W okolicach Sheridan i Rapid City od pięciu do dziesięciu stopni mrozu. W najbliższych dniach ciśnienie wzrośnie, temperatura zbliży się do zera lub nieco je przekroczy. Do czwartku odśnieżone zostaną lokalne drogi dojazdowe w okolicach Stilson, MacDwyer, Black Gulch, a także trasa numer dziewięć i trzynaście do Johnson County. Pozostałe wiadomości...
Jack nie wierzył własnym uszom. W końcu pogoda zaczyna się poprawiać. Za dzień lub dwa będzie można bez przeszkód poruszać się po drogach. Od tygodni modlił się o takie wiadomości, więc czemu, słysząc je, nie czuje żadnej ulgi, nie otwiera butelki szkockiej whisky, by je uczcić? Przecież to oznaczało, że pozbędzie się nieproszonych gości i wróci do normalnego życia. Nikt nie będzie mu zadawał niepotrzebnych pytań, podkradał ubrań i plątał się pod nogami. Zostanie sam, tak jak lubi. Bez żadnych zobowiązań i niosących przygnębienie rozczarowań.
Z jakichś przyczyn te perspektywy nie wydały mu się szczególnie pociągające. Jeszcze dziś rano gotów był przez cały dzień odśnieżać drogę, byle tylko pozbyć się Tess. Skąd takie nagłe zniechęcenie? Przecież nie będzie za nią tęsknił... bardzo. To prawda, że lubił posiłki, które gotowała. Poza tym czuł się dobrze, gdy w pobliżu był ktoś, z kim można było pogadać o gospodarstwie. No i ta kobieta cieszyła oko...
Jednak żaden z tych powodów nie wydawał się wystarczająco ważny, by wprawić go w stan wrzenia. W każdym razie nie w sytuacji, gdy całymi tygodniami przemyśliwało się nad zorganizowaniem wyjazdu Tess Danielson z rancza.
Chociaż... Jack poczuł ból w lędźwiach. Do licha, oczywiście. To musiało być to. Nie w tym rzecz, iż nie chciał, by Tess wyjechała. Pragnął, by nie zrobiła tego, zanim znajdzie się w jego łóżku. Dlaczego nie? Po wszystkim, co przeszedł w ciągu ostatnich tygodni, czyż nie zasługuje na odrobinę satysfakcji? Z pewnością zasługuje. Raz w życiu ma zamiar sięgnąć po to, czego chce, i do diabła z konsekwencjami!
Nicki wydała ciche mruknięcie. Jack przeniósł spojrzenie na małą, lecz unikał jej wzroku. Ze zniecierpliwieniem uświadomił sobie, że znowu słyszy głos sumienia.
Lecz tym razem było inaczej. Przecież Tess pragnęła go równie mocno jak on jej. Mógłby się założyć, iż jest romantyczką. Pewnie przypominał jej jakiegoś książkowego bohatera, czarny charakter, w życie którego kobieta wnosi dobroć oraz słodycz. Nawet jeśli tak było, pragnęła go, a to najważniejsze. Czemu z tego nie skorzystać?
- Jack? - rozległ się głos Tess.
Stała na schodach. Wyglądała... pięknie. Nie wiedział, dlaczego. Może to jej włosy, a może rozpięty guzik koszuli lub układ ust, gdy zaczęła mówić.
- Czy coś się stało? - zapytała.
- Nie. Wysłuchałem tylko prognozy pogody.
- Och. - Podeszła tak blisko, że Jacka owionął jej zapach. Popatrzyła z czułością na córeczkę.
- Śpi - powiedziała.
- Co takiego? - Jack ze zdziwieniem spojrzał na niemowlę, by się przekonać, że ma zamknięte oczy i rozchylone usteczka.
Biedne maleństwo, pogodne jak ojciec, pomyślała Tess, gładząc jedwabiste włoski córeczki.
- Daj mi małą. Zaniosę ją na górę i położę do łóżka - rzekła Tess, muskając ramię Jacka.
Natychmiast zareagował na dotknięcie. Znów obudziło się w nim pożądanie.
- Ja to zrobię - powiedział.
- Jesteś pewien? Dla mnie to żaden problem... - Zamilkła, dostrzegłszy w oczach Jacka pragnienie.
Zarumieniła się gwałtownie.
- Jack...
Tak bardzo chciał jej dotykać. Słyszeć, jak szeptem wypowiada jego imię.
- Wcześniej. Ten pocałunek... - mówił z trudem. - Wiesz, co to znaczy?
- Tak. - Tess nie udawała, że nie rozumie.
- Zdajesz sobie sprawę... Niczego nie obiecuję. Byłem już raz żonaty i nie zamierzam tego powtarzać. Nie chcę, żebyś myślała...
Tess dotknęła dłonią jego policzka.
- Wszystko w porządku - zapewniła.
- To dobrze. - Jack próbował mówić spokojnie, choć serce waliło mu jak młotem. - Zaraz wrócę - dodał, patrząc na schody.
- Jack?
- Co? - spytał niespokojnie.
- Pospiesz się.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Tess przysiadła na kanapie, podwinęła nogi i wpatrzyła się w ogień. Złotoczerwone płomienie wolno lizały polana. Słyszała, jak Jack bosymi nogami stąpa po schodach, ale nie odwróciła głowy, dalej wpatrując się w ogień. Czekała, wsłuchana w przyspieszone uderzenia pulsu. Wiedziała, że Jack za chwilę się do niej zbliży.
- Zmęczona? - zapytał.
- Nie - zaprzeczyła, studiując wzrokiem jego twarz. Miał napięte rysy, ciemne włosy spadały mu na czoło. Wyglądał tak, jakby się do czegoś przygotowywał.
- Wyspałam się dzisiaj. A ty? Chyba jesteś wykończony po całym dniu spędzonym na mrozie.
Skinął głową, nie spuszczając wzroku z Tess.
- Trochę - odrzekł. - Ale jeszcze będzie czas, żeby pospać. Wyciągnął rękę. - Chodź tutaj - powiedział.
Tess ogarnęła słabość. Nabrała tchu, czekając, aż to minie. Wstała. Jack zbliżył się jeszcze o krok i ujął jej twarz w dłonie. Jego zielone oczy pałały pożądaniem, gdy zbliżył wargi do jej ust. Najpierw całował delikatnie, pieszcząc dotykiem i sprawiając, że w Tess gwałtownie narastało pragnienie. Domyślając się odczuć partnerki, Jack wsunął dłonie w jej włosy, pochylił głowę i językiem rozchylił usta.
Oblała ją fala gorąca. Czuła, że z trudem utrzymuje się na nogach, więc zarzuciła Jackowi ręce na szyję i przytuliła się do niego mocno, całą sobą wyczuwając twardość jego ciała. Poruszyła biodrami, aż jęknął. Pieścił ustami jej wargi, policzki, szyję. Niemal przestała oddychać.
- Tess?
- Hm? - mruknęła, całując jego włosy.
- Pragnę cię, lecz chcę, by i tobie było dobrze. Jesteś pewna, że to nie zaszkodzi po porodzie... ?
- Świetnie się czuję, naprawdę.
- Autorzy poradników piszą o sześciu tygodniach...
- Każda kobieta reaguje indywidualnie. Zaufaj mi. Naprawdę nic mi nie jest.
- Dobrze.
Tess z czułością odgarnęła mu włosy z czoła.
- Przyniosłam koc - rzekła. - Pomyślałam, że moglibyśmy zostać tutaj, przy kominku.
Jack skinął głową, odsunął fotele, a Tess rozłożyła miękką tkaninę na dywanie. Jack z zażenowaniem sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów i wyciągnął pakiecik z prezerwatywą. Potem rozpiął koszulę, zdjął ją i rzucił na kanapę. Chwilę później był już nagi.
Tess obrzuciła wzrokiem piękne męskie ciało. W blasku ognia skóra Jacka wyglądała jak z brązu. Wspaniale kontrastowała z ciemnym zarostem na szerokiej piersi i poniżej pasa.
- Twoja kolej - powiedział miękko.
Uniosła głowę, czując, że się rumieni, i zawahała się przy rozpinaniu guzików koszuli.
- Co się stało? Zmieniłaś zdanie? - spytał z napięciem w głosie.
- Nie. Jeśli chcesz wiedzieć, pomyślałam o swoim brzuchu, który po porodzie nie odzyskał jeszcze dawnej sprężystości.
Jack podszedł bliżej. Zanim się opamiętała, rozpiął jej dżinsy, wyciągnął zza paska koszulę i wsunął pod nią dłonie. Jedną ręką otoczył talię Tess, drugą przesunął po jej brzuchu.
- Jest wspaniały - zapewnił, patrząc dziewczynie w oczy. Tess przestała oddychać, gdy dotarł dłonią do najintymniejszych zakątków ciała.
- Tak - szepnęła.
Jack sięgnął teraz do piersi dziewczyny. Ważył w dłoniach ich pełne kształty.
- Gdzie twój stanik? - zapytał.
- Zdjęłam go przed kąpielą - odparła, czując ciepło męskich rąk na nagiej skórze.
Schylił głowę i dotknął językiem napiętego sutka Tess. Przez materiał koszuli zaczął go delikatnie ssać. Tess pomyślała, że za chwilę straci kontrolę nad sytuacją.
- Jack, och, Jack - jęknęła z rozkoszy, przesuwając mu dłońmi po plecach.
To niesłychanie podniecające, pomyślała. Jestem ubrana, podczas gdy on zupełnie nagi.
Podczas pieszczot Jack napierał na nią coraz bardziej, aż przesunęła rękę w dół i przekonała się, jak bardzo jest podniecony.
Podniósł głowę.
- Nie rób tego - powiedział, odsuwając dłoń Tess. - Jestem już gotowy.
- To znaczy, że oboje jesteśmy gotowi - odparła drżącym głosem.
- Pozwól mi cię rozebrać.
Nie czekając, rozpiął jej koszulę i zsunął z ramion. Zamarł na moment, wpatrzony w pełne, zakończone różowymi sutkami kobiece piersi. Dotknął palcem jednego z nich. Tess zadrżała. Jacka również przeniknął dreszcz.
- Zdejmij dżinsy - rzekł schrypniętym głosem. Zapadła taka cisza, że słychać było szelest rozsuwanego zamka. Tess zsunęła spodnie i opuściła je na podłogę. Podniecona i trochę zawstydzona, podeszła bliżej do Jacka.
- Majtek też nie miałaś? - jęknął, pieszcząc wzrokiem jej kształty. - Dobrze, że nie wiedziałem o tym wcześniej.
Przyciągnął ją do siebie. Osunęli się na koc. Miał rozpaloną skórę. Dotknięciami wzbudzał płomień w ciele Tess. Leżał na plecach, tuląc usta do jej warg. Całował mocno, gwałtownie, głęboko wsuwając język. Tess dotykała Jacka całą sobą. Czuła, że płonie, gdy zaczął docierać dłonią do najintymniej szych zakątków jej ciała.
Wsunęła mu palce we włosy. Oboje nie panowali nad sobą. Jack ujął Tess za pośladki i obrócił na plecy.
- Jesteś gotowa?
- Tak.
Szybkim ruchem rozpakował foliowy pakiecik i uniósł się nieco ponad Tess, a potem wszedł w jej ciało. Ona zaś uniosła biodra, by wniknął jeszcze głębiej.
- Och - jęknęła.
- Boli cię? - Jack zamarł w bezruchu.
- Nie, nie.
Tess była przygotowana na pewien dyskomfort, lecz, ku własnemu zdumieniu, odczuła tylko rozkosz. Przesunęła ręce na biodra Jacka i przycisnęła się mocno do niego.
- Jeszcze - szepnęła.
Zadrżał i przestał się hamować. Poruszał się w niej zrazu wolno i delikatnie, potem szybciej i znacznie gwałtowniej. Tess pierwsza zaczęła popadać w ekstazę. Wygięła się w łuk i przez sekundę trwała w oszołomieniu.
- Och, Jack, jeszcze...
- Tess... jeszcze chwilę...
Czuła, że ogarnia ją wrzenie. Wydawało się, iż Jack olbrzymieje wewnątrz jej ciała do niepojętych rozmiarów i za chwilę eksploduje. W chwili najwyższej rozkoszy przylgnęła do niego spazmatycznie, ogarnięta drżeniem.
- Nie przestawaj... nie przestawaj...
Obiad zjedli dopiero po dziesiątej. Do tego czasu pieczeń zrobiła się twarda jak podeszwa, więc posilili się kanapkami. Rozmawiali przy kominku o tym, jak dorastali na farmach, co widzieli, podróżując trochę po świecie. Tess przy okazji załatwiania interesów swojej firmy, Jack jeżdżąc na rozliczne rodea. Potem siedzieli w ciszy ramię przy ramieniu i patrzyli w ogień. To milczące porozumienie zupełnie oszołomiło Jacka. Nic nie mógł poradzić, że przyszło mu na myśl porównanie z własnym małżeństwem. Nawet w pierwszym roku, gdy jeszcze w miarę normalnie żył z Elise, nigdy nie byli naprawdę razem. Żona wymagała, by stale poświęcał jej uwagę, dbał o rozrywki. Początkowo godził ich seks, a gdy to ustało, każde poszło swoją drogą.
Popatrzył na Tess. Rozluźniona, wyglądała wspaniale z tymi długimi, smukłymi nogami wyciągniętymi przed siebie. Miała na sobie tylko jego koszulę.
- A gdzie twoja? - zapytał.
- Gdzieś tu leży, ale tę wolę bardziej.
- Dlaczego?
- Bo pachnie tobą - odparła, pieszcząc wargami płatek ucha Jacka.
Poruszyła go prostota tej odpowiedzi.
- Kochałaś go? - zapytał nagle, sam zaskoczony tym, co wymknęło mu się z ust.
- Kogo?
- Ojca Nicki.
- Tak. Był moim najlepszym przyjacielem. Bardzo za nim tęsknię.
- Rozumiem. - Jack dobrze wiedział, iż tylko sobie zawdzięcza ucisk w sercu świadczący o zazdrości.
Tess musiała jednak coś wyczuć w jego głosie.
- To nie było tak jak między tobą i mną - powiedziała spokojnie. - Po prostu bardzo się przyjaźniliśmy.
- Musiało być w tym jakieś uczucie. W końcu masz córkę - rzekł ponuro Jack.
- Tylko raz byliśmy ze sobą - odrzekła Tess, biorąc go za rękę. - Wtedy, gdy Gray dowiedział się, że ma guz na mózgu. Oboje czuliśmy się załamani... Sprawy wymknęły się spod kontroli. Lecz ani przez chwilę nie żałowałam. Chyba tylko tego, że umarł, nim się dowiedział, że oczekuję dziecka.
Jack widział czułość malującą się na twarzy Tess, gdy mówiła o ojcu Nicki. Odwrócił wzrok.
- A co z tobą? - zapytała.
Przez chwilę zastanawiał się, o co jej chodzi, a gdy pojął, zesztywniał wewnętrznie.
- Kochałeś swoją żonę? Przynajmniej na początku?
- Chyba tak - odparł, wzruszywszy ramionami. - Nie myślałem o tym - dodał, spoglądając na Tess w sposób, który miał świadczyć, iż uważa temat za zamknięty.
Natychmiast zrozumiała, czego chciał. W pokoju zapadła cisza. Tym razem nie tak niezmącona jak poprzednio.
- Co mówili o pogodzie? - spytała w końcu Tess. Jack, wdzięczny za porzucenie przykrego dlań tematu, uświadomił sobie, że zupełnie zapomniał o prognozie.
- Ma się ocieplić i wiatry też ustaną.
- Czy to znaczy, że odśnieżą drogi?
- Myślę, że najdalej w piątek można będzie stąd wyjechać.
- Chcesz, bym opuściła ranczo? - spytała Tess po chwili milczenia. - Do powrotu babci mogę zatrzymać się w motelu. Naprawdę nie musisz gościć mnie dłużej ze względu na to, co między nami zaszło.
- A ty tego chcesz? Tess potrząsnęła głową.
- Więc zostań. Dziecku jest tu dobrze. Po co mu zmieniać warunki? I tak przeżyje szok, gdy wróci Mary.
Tym razem Jack nie mógł niczego wyczytać z wyrazu twarzy Tess.
- Zgoda - rzekła z wahaniem. - Dla dobra dziecka... zostanę.
Wstała gwałtownie i zaczęła zbierać talerze.
- Chciałabym jechać do miasta. Nicki powinna zostać zbadana przez lekarza, muszę też załatwić kilka innych spraw.
- Ciebie również powinien obejrzeć lekarz - zauważył Jack.
- Wszystko wyjaśni się pod koniec tygodnia. Jeśli wstaniemy wystarczająco wcześnie, pojedziemy do Gillette.
- Wystarczy do Gweneth - uznała Tess.
Jack starał się nie okazać po sobie, jak bardzo mu nie w smak wzmianka o mieście, w którym Elise zamieszkała przed porodem. Plotkarze mieliby o czym gadać.
- Gillette jest cztery razy większe i ma więcej lekarzy.
- To za daleko, a poza tym chcę się zobaczyć z doktorem Isaacsem. Ciągle praktykuje, prawda?
- Tak, ale...
- A więc ustalone - stwierdziła.
Jack otworzył usta, by zaprotestować, lecz nic nie powiedział. Niczego nie osiągnie w sprzeczce. Jeśli w ogóle gdzieś pojadą, to winno być Gillette.
Tess schyliła się, by poskładać koc, a że była tylko w męskiej koszuli, przeżył dodatkowe emocje.
- Chodźmy na górę, mamy za sobą długi dzień - powiedziała, dając mu rękę.
Seks to było jedno, spanie z kimś to coś zupełnie innego. Jack już sobie wyobrażał, jak by to było zasypiać i budzić się, mając przy sobie tę kobietę.
- To nie najlepszy pomysł - odparł.
- Proszę! Nie chcę spać bez ciebie - powiedziała spokojnie. Stała tak blisko, że poczuł, iż teraz inaczej pachnie. Cztery godziny temu roztaczała zapach mydła i dziecięcych kosmetyków. Teraz była to ranczerska woń Jacka i seksu, a to działało jak afrodyzjak.
Do licha, czemu nie? Jack nie był aż tak głupi, by myśleć o tym w kategoriach wieczności. Ale teraz, przez kilka dni... Czy to mogło komuś zaszkodzić?
- Dobrze - zgodził się, choć w głębi ducha wiedział, że popełnia błąd.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Co powiedział? - zapytał Jack, otwierając drzwi samochodu, by wpuścić Tess, która weszła właśnie na mały parking przy klinice doktora Isaacsa.
Wyciągnął ręce, żeby wziąć od niej Nicki ułożoną w specjalnych nosidełkach. Wzrok mu złagodniał na widok dziecka, które zaczęło machać rączkami, gdy tylko usłyszało jego głos.
- Powiedział, iż od trzech lat nie robiłeś żadnych badań i że nie powinieneś żyć jak odludek - odparła, przyglądając się, jak Jack mocuje nosidełka do siedzenia półciężarówki.
- Tess.
- Uznał również, iż Nicki jest zupełnie zdrowa i dobrze się rozwija. Wypisał jej świadectwo urodzenia i prosił, by za dwa tygodnie przyjechać na pierwsze szczepienia. Pochwalił cię za fachową pomoc przy porodzie i zastanawiał się, czy nie mianować cię rejonową akuszerką.
- Wspaniale - mruknął Jack. - A co z tobą? - zapytał.
- Przecież mówiłam, że szybko odzyskuję kondycję. I tak właśnie jest.
- To dobrze.
Jack zrobił Tess miejsce w samochodzie, wysiadł i pomógł jej wdrapać się na wysokie siedzenie. Nim zatrzasnęła drzwi, pocałował ją w usta.
Tess z trudem chwyciła oddech. Patrząc na lśniące w zimowym słońcu włosy Jacka zastanawiała się, czy kiedykolwiek go zrozumie. Dobrze wiedziała, że nie chciał przyjeżdżać do Gweneth. Robił, co mógł, by ją przekonać, że Gillette to lepszy wybór, choć nie wyjaśnił własnych oporów wobec mniejszego miasta. Nie potrafił jednak niczego przeciwstawić argumentowi, że Gweneth leży o godzinę jazdy bliżej niż Gillette, ani zaprzeczyć, że doktor Isaacs jest świetnym lekarzem, a poza tym zna Tess od dzieciństwa.
W końcu przyjechali tutaj. Tess chciała kupić dziecięcy fotelik do samochodu, więc Jack wysadził ją przed centrum handlowym, a sam pojechał po paliwo. Potem odprowadził ją do lekarza i odszedł, twierdząc, że ma jakieś spotkanie w sprawie koni. Gdyby nie ten pocałunek, Tess mogłaby przypuszczać, iż nie chciał się z nią pokazywać.
Wsiadł do samochodu i obrzucił Tess nieodgadnionym spojrzeniem.
- Lekarz mówił coś więcej? - zapytał.
- Oczywiście - odparła, wzruszając ramionami.
- Rozmawialiśmy o Mike'u, jego synu, który ma praktykę weterynaryjną w Cody, i o klaczy, którą trenujesz dla jego żony. Gawędziliśmy też o babci i o tym, co się zmieniło na okolicznych ranczach.
- Hm. - Jack zapiął pasy i wyjechał z parkingu. - Myślę, że był zdziwiony, gdy dowiedział się, że jesteś ze mną.
Tess spojrzała na niego z zastanowieniem. Ton jego głosu wydawał się sztucznie obojętny.
- Może trochę na początku. Potem chyba się ucieszył. Powiedział, że przeżyłeś swoje i zasługujesz na trochę szczęścia.
- To miło z jego strony. - W głosie mężczyzny zabrzmiała ulga.
- Chcesz to przedyskutować?
- Nie.
Tess niechętnie porzuciła temat. Nie zamierzała zmuszać Jacka do żadnych wyznań, pragnąc, by sam się zwierzył, gdy uzna, że może jej zaufać. Spojrzała przez szybę na miasto.
- Wygląda tak jak kiedyś? - spytał Jack, gdy zatrzymali się na jedynych w Gweneth światłach.
Tess skinęła głową. Sklep spożywczy nadal był tu największym ośrodkiem handlowym. Nic dziwnego, skoro zaopatrywali się w nim wszyscy okoliczni ranczerzy. Poza tym miasto miało centrum ogólnoprzemysłowe, bank, stację obsługi, salon fryzjerski, trzy restauracje, dwa kościoły i dwie kawiarnie. Wszystko usytuowane wzdłuż głównej ulicy.
- Chyba nic się nie zmieniło. Przybył tylko sklep z wideokasetami.
- Zbankrutował dwa lata temu - roześmiał się Jack.
- Dokąd jedziemy? - spytała Tess.
- Do domu.
- Co takiego?
- Kupiliśmy fotelik dla Nicki, byłaś u lekarza. Czego chcesz jeszcze?
- Coś zjeść.
- Mamy przecież kanapki. Zatrzymamy się po drodze w Madeline Butte, to je zjemy.
- Pomyśl, przez ostatni miesiąc jadłam tylko to, co sama przygotowałam. Chcę pójść do restauracji Mabel. Doktor mówił, że ciągle ją prowadzi, a ja przez całą ciążę marzyłam o jej cieście czekoladowym.
- Powinniśmy wracać - powtórzył z uporem Jack.
- Dopiero po dwunastej. To nie zajmie dużo czasu.
- Nie.
- Dobrze, ale to będzie twoja wina.
- Co?
- Lekarz powiedział, że jestem trochę anemiczna. - Tess zdobyła się na maleńkie kłamstwo.
- Twierdziłaś, że wszystko jest w porządku.
- Bo jest, lecz powinnam regularnie się odżywiać. Śniadanie jedliśmy dawno temu, a do Madeline Butte dojedziemy za jakieś czterdzieści minut:
- To teraz zjedz kanapkę.
- Jedzenie w samochodzie doprowadza mnie do mdłości.
- Zgoda - ustąpił Jack i skręcił na parking przed restauracją wypełniony pojazdami innych ranczerów.
Gdy weszli do lokalu, kilka osób podniosło wzrok, a niektórzy mężczyźni skinęli głowami Jackowi na powitanie. Szmer komentarzy odprowadził ich do stolika, lecz Tess uznała, że to pewnie złudzenie. Przeszłaby nad tym do porządku dziennego, gdyby nie widoczne napięcie w twarzy towarzyszącego jej mężczyzny, który zachowywał się tak sztywno, iż był to cud, że w ogóle usiadł.
Po chwili podeszła starsza, tęgawa kelnerka o imieniu Betty, widniejącym na przypiętej do fartuszka plakietce. Tess nigdy dotąd jej nie widziała, lecz tamta najwidoczniej znała Jacka.
- Czemu tak dawno pana u nas nie było? Kim są te miłe panie? - spytała wesoło Betty, rzucając zaciekawionym wzrokiem na Tess i dziecko.
Tess oczekiwała, że Jack je przedstawi, lecz nic takiego nie nastąpiło.
- Jesteśmy przyjaciółmi - powiedział lodowato, wpatrując się w menu. - Chcielibyśmy zamówić dwie kawy. Dla mnie stek z kurczaka, a dla pani...
- Coś z cholesterolem, proszę - dokończyła Tess, pokazując w menu cheeseburgera.
Kelnerka zniknęła w kuchni, a Tess spojrzała znacząco na Jacka, oburzona jego zachowaniem.
- Jack...
- Zostawmy to - rzekł.
Niewiele brakowało, a doszłoby do sceny, więc Tess tylko skinęła głową, nie wiedząc, co czynić w takich okolicznościach.
Zjedli w milczeniu, toteż dziewczyna ucieszyła się, gdy podeszła do nich kelnerka, by zabrać talerze.
- Podać coś jeszcze? - zapytała.
- Tak - odparła Tess, gdy Jack w tej samej chwili rzucił:
- Nie.
- No więc jak? - roześmiała się Betty.
- Proszę o kawałek ciasta czekoladowego - powiedziała Tess, obrzucając Jacka morderczym spojrzeniem. - A może... Mabel jest w swoim biurze? - zapytała.
Jack o mało nie zgniótł filiżanki, tak mocno zacisnął na niej palce.
- Dzisiaj ma wolny dzień.
- Och. - Tess była zawiedziona, lecz na twarzy Jacka odmalowała się ulga. - Jakie miłe dziecko - zauważyła kelnerka i popatrzyła uważnie na Jacka oraz jego towarzyszkę. - Na pewno są państwo tylko przyjaciółmi? Powiedziałabym, że maleństwo jest podobne do pana, panie Sheridan.
- Myli się pani - chłodno odparł Jack.
- Jeśli pan tak mówi... Zaraz przyniosę ciasto.
Zaniepokojona wyrazem twarzy Jacka, Tess zjadła deser w pośpiechu. Widząc, że uporała się z ciastem, Jack położył należność na stole, chwycił dziecko i wstał od stołu.
- Chodźmy - powiedział.
Zirytowana dziewczyna odczekała, aż znajdą się w ciężarówce, by uzyskać jakieś wyjaśnienia.
- Czy zechcesz mi powiedzieć, dlaczego tak się zachowywałeś?
- Nie lubię restauracji. Za dużo ludzi.
- Naprawdę? A możesz chcesz mi odpłacić za to, że nie zgodziłam się jechać do Gillette?
- Do licha, nie.
- Więc nie będziesz miał nic przeciw temu, żeby zatrzymać się przy sklepie Mardena?
- Niech to diabli, Tess...
- Słuchaj, muszę kupić nową bieliznę. Moja ma już nieodpowiednie rozmiary i...
- W porządku - zgodził się pospiesznie.
Zawrócił i zaparkował po przeciwnej stronie ulicy przed miejskim centrum odzieżowym.
- Idź. Ja zostanę z dzieckiem. Nie musisz brać małej ze sobą.
Popatrzyła na Jacka, żałując w duchu, iż nie potrafi pojąć, co się z nim dzieje.
- Wrócę za jakieś pół godziny - obiecała. Skinął głową.
- Tess?
Zatrzymała się z ręką na klamce, a Jack wsunął dłoń w jej włosy, objął za szyję i przyciągnął do siebie, by ją pocałować. Znowu zaparło jej dech w piersiach. Czuła, jak bardzo Jack jej pragnie. Gdy przestał całować, Tess tak osłabła, że nie miała sił, by wysiąść z auta.
- Nie marudź tam zbyt długo - powiedział.
- Nie będę - obiecała.
Sklep Mardena nie zmienił się przez ostatnie dziesięć lat, pomyślała Tess, wchodząc do środka. Na półkach leżały dżinsy we wszystkich możliwych rozmiarach, na wieszakach wisiały sukienki, kąty zapełniały rozmaite drobiazgi od rękawiczek po wstążki.
Tess szybko przeszła przez dział męski, wybrała trochę ubranek dla Nicki, potem wzięła dwie pary dżinsów dla siebie, kilka bawełnianych bluzeczek, czerwony sweter, kilka par skarpet i majtek. Musiała zmierzyć dwa staniki, nim dobrała odpowiedni rozmiar. Dokupiła do nich czarną haleczkę i wreszcie, czując się jak po maratonie, podeszła do kasy. Sklepowy zegar wskazywał, iż rozstała się z Jackiem trzydzieści dziewięć minut temu.
Zaczęła wykładać zakupy na ladę.
- Znalazła pani wszystko, co trzeba? - spytała kasjerka ż miłym uśmiechem.
- Tak, dziękuję - odrzekła Tess.
Jednak trochę się tu zmieniło, pomyślała, patrząc na kobietę przy kasie, której nigdy dotąd nie widziała. Kiedyś znała wszystkich mieszkańców Gweneth. Teraz spotykała wielu nieznajomych.
- Jest pani od niedawna w tym mieście? - usłyszała pytanie.
- Niezupełnie. Wychowałam się na ranczu, siedemdziesiąt kilometrów stąd.
- Wygląda na to, że przyjechała tu pani nie tylko z wizytą.
- Możliwe. Jestem Tess Danielson. Moja babcia prowadzi ranczo Double D.
- Znam panią Mary. Carole Marden - przedstawiła się kasjerka.
Tess pomyślała przez chwilę.
- To... musi pani być żoną Jeffa, z którym chodziłam do liceum.
- Jaki ten świat mały. Jeff ożenił się ze mną osiem lat temu. Jego rodzice przeszli na emeryturę, więc teraz my prowadzimy sklep - powiedziała Carole.
Gdy zadzwonił dzwonek nad drzwiami, obie kobiety odwróciły głowy i zobaczyły, że do wnętrza wchodzą dwie rozgadane nastolatki.
- Dzień dobry, pani Marden - zawołały dziewczęta i podeszły do okna wystawowego, kontynuując rozmowę.
- Mówię ci, Elso, że to on - szepnęła wyższa z nich, ta o rudych włosach. - Ostatniej wiosny widziałam go na rodeo w Elmo. Jak myślisz, czyje to dziecko?
- Nie wiem, ale założę się, że nie jego - odparła towarzysząca jej blondynka. - Mama mówi, że odejście żony z dopiero co urodzonym synkiem złamało mu serce. Zaczął usychać z tęsknoty.
Tess popatrzyła w okno, sprawdzając, o kim mowa, i zamarła z wrażenia, stwierdziwszy, że poza Jackiem nikogo nie ma w zasięgu wzroku. Tylko on siedział w ciężarówce, trzymając niemowlę na kolanach.
- Mama uważa, że to hańba, iż pozwolił tej wszetecznicy sprawować opiekę nad dzieckiem - dodała rudowłosa, wzruszając ramionami. - Żaden sąd w Wyoming nie przyznałby takiego prawa kobiecie, która rzuciła męża dla jego własnego brata.
- Nie wiem - odrzekła niepewnie blondynka. - Współczuję mu. Musi być trudno żyć ze świadomością, iż całe miasto wie, że się zostało okpionym przez żonę...
- Mama uważa, iż sam sobie winien. Zabrakło mu charakteru. Prawdziwy mężczyzna dochodziłby swego.
Tess słuchała tych rewelacji jak wrośnięta w ziemię. Teraz stało się jasne, czemu Jack nie chciał przyjeżdżać do Gweneth. Zacisnęła pięści, mając ochotę rzucić w twarz tej rudej, że jej mama nie rozpozna prawdziwego mężczyzny nawet wówczas, gdy znajdzie go nagiego we własnym łóżku.
Wiedziała, że to i tak w niczym nie pomoże ani nie zmieni faktu, iż człowiekiem, który skrzywdził Jacka Sheridana, jest jego własny brat. Teraz rozumiała już wiele z zachowania Jacka. Ta straszna zdrada odcisnęła na nim piętno. Och, Boże, Jack, tak mi przykro, pomyślała.
Musiała wydać jakiś dźwięk rozpaczy, bo Carole Marden wtrąciła się do rozmowy dziewcząt.
- Dosyć, przestańcie plotkować. Nie za to wam płacę.
- Tak, pani Marden. - Dziewczęta umilkły i zniknęły na zapleczu sklepu.
Tess ledwo zwróciła na to uwagę, zbyt zajęta porządkowaniem własnych myśli.
- Przepraszam, że musiała pani tego wysłuchiwać. - Carole zaczęła pakować zakupy klientki do toreb. - Jeśli wychowała się pani w tej okolicy, to wie pani, jak ludzie lubią tu plotkować. Spojrzała w kierunku Jacka i pokiwała głową. - Biedny, nieszczęśliwy mężczyzna. To takie smutne...
- Co pani powiedziała? - spytała Tess, starając się pochwycić sens zasłyszanych słów.
- Tylko tyle, że to smutne, iż życie tego człowieka zostało zmarnowane...
Tess zmrużyła powieki. Tego już było za wiele. Nie dość, że jedni uważają, iż sam jest sobie winien, to drudzy mu jeszcze współczują.
- Proszę wybaczyć, lecz w życiu Jacka Sheridana nie ma miejsca na niepowodzenia czy nieszczęście. Wiem coś o tym, bo z nim mieszkam - rzuciła ze znaczącym uśmiechem.
- Och! - Kasjerka szeroko otworzyła oczy. - Ach, więc... - Pakując ostatnią torbę, kobieta połączyła w myślach zakupy Tess z parą siedzącą w ciężarówce. - Tak mi przykro. Nie sądziłam...
Zapadła krępująca cisza, której Tess nie zamierzała przerywać.
- Ile płacę? - spytała wreszcie.
- Trzysta osiemdziesiąt sześć dolarów, czterdzieści dwa centy - rzekła z ulgą kasjerka.
Tess z satysfakcją wyjęła gotówkę i uiściła należność.
- Dziękuję. Proszę pozdrowić Jeffa - rzuciła na pożegnanie.
- Oczywiście.
Tess, czując totalny zamęt w głowie, opuściła sklep i ruszyła do samochodu.
Wsiadła w milczeniu. Zachowywała się podejrzanie cicho, na jej twarzy malowało się poruszenie. Jack obserwował ją kątem oka, domyślając się, że w sklepie Mardena musiało zdarzyć się coś złego. Sądził, że Tess zaraz wybuchnie, lecz nic takiego nie nastąpiło.
- Chcę wrócić do domu - powiedziała tylko.
Przez godzinę nie wymówiła ani słowa. Jack przyhamował przed zjazdem na drogę do Johnson. Zimowe słońce zaczęło właśnie znikać za łańcuchem gór Bighorn. Po obu stronach drogi rozciągały się rozległe, pokryte śniegiem przestrzenie. Nawet ciężarówka z napędem na cztery koła z trudem radziła sobie z zaspami na wiejskiej drodze. Pod wieczór temperatura zaczęła spadać i rozmiękły za dnia śnieg zamienił się w lód.
Zapowiadała się wyjątkowo trudna, wymagająca pełnej koncentracji jazda. Jack nie mógł nic na to poradzić. Przez cały czas nie opuszczała go obawa, że w Gweneth Tess dowiedziała się o nim wszystkiego.
Naprawdę myślisz, że ta dziewczyna patrzy bez przerwy w okno, bo chce podziwiać widoki, zapytał sam siebie. Poczuł skurcz żołądka. No więc co z tego, jeżeli się dowiedziała? Co cię to obchodzi? Czyżbyś jej potrzebował? Nieźle sobie radziłeś, nim wtargnęła w twoje życie.
Jedyne co go martwiło, to fakt, iż zapewne nie będą już uprawiać seksu. Tylko że to głupie. Lecz właściwie nie słyszał jeszcze o związku między kobietą a mężczyzną, który obywałby się bez komplikacji, a nawet gdyby taki istniał, z pewnością nie mógłby zaistnieć między nim a Tess. Żadne z nich nie miało przeszłości usłanej różami, każde nosiło jakiś garb na plecach. Przede wszystkim on.
Czemu nie przyznasz się, Sheridan, że nie możesz znieść myśli, iż ona wie, że nie satysfakcjonowałeś żony jako mężczyzna? Że twój brat cię zdradził i że bez walki oddałeś syna, pomyślał.
To też było głupie. Przecież gdyby została tu na dłużej i tak by się o wszystkim dowiedziała. To tylko kwestia czasu. Jazda do Gweneth jedynie uświadomiła, jakie jest ryzyko.
Westchnął, próbując wmówić sobie, że na dłuższą metę tak będzie lepiej dla nich obojga. Lepiej przerwać ten związek teraz, gdy jeszcze tak na dobre się ze sobą nie zżyli. Każde pójdzie swoją drogą i...
- Jack?
Dopiero po chwili zorientował się, że Tess coś powiedziała. Zdziwił się, że pogrążony w rozmyślaniach nie zauważył nawet, iż przejechali miejsce, w którym parę tygodni temu Tess zdarzył się wypadek.
- Co takiego? - spytał w końcu.
- Czy twoja była żona wyszła za... twojego brata?
Nawet jeśli sądził, że jest przygotowany na podobne pytanie, postawione wprost podziałało jak cios w żołądek. Jack zacisnął palce na kierownicy i spróbował wziąć się w garść.
- Kto ci o tym powiedział?
- Nikt. Słyszałam, jak jacyś ludzie o tym wspominali, i zdziwiłam się. Czy to prawda?
- Tak - odparł, patrząc przed siebie.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś?
- A powinienem? To nie jest rzecz, którą warto się chwalić.
- Ale...
- Nie chcę o tym mówić.
- Naprawdę? - Popatrzyła nań w zdumieniu. - Może ja chcę.
- To nie masz szczęścia, bo skończyłem dyskusję.
- Czy wiedziałeś, że wszyscy o tym gadają? - Tess spróbowała z innej beczki.
- Oczywiście. Nic mnie to nie obchodzi - rzekł, wzruszając ramionami.
- Więc czemu większość czasu spędziłeś w ciężarówce, robiąc, co się da, by uniknąć kontaktu z mieszkańcami Gweneth?
Jack milczał.
- Dlaczego? - powtórzyła.
- Nieważne - odparł, obserwując kątem oka, jak Tess oblewa się rumieńcem.
- A więc rozumiem, że nie będziesz przywiązywał wagi do faktu, iż powiedziałam Carole Marden, że mieszkamy razem, prawda?
- Co? - Jack drgnął gwałtownie i niewiele brakowało, a wjechałby wozem do rowu. - Czemu, u licha, to zrobiłaś?
- A jak miałam zareagować? Mówiła o tobie „biedny, nieszczęśliwy człowiek”, „mężczyzna ze złamanym sercem”, więc się zdenerwowałam.
- Może powinnaś jej wysłuchać?
- Dlaczego?! - krzyknęła Tess. - Wydaje mi się, że i tak zbyt wiele osób ci współczuje.
Rozmowa urwała się. Jack nie powiedział już ani słowa, tym bardziej że dotarli do Cross Creek i należało się zatrzymać. Podjechali pod dom, Jack wyłączył silnik i wyskoczył z kabiny.
- Dokąd idziesz? - zawołała Tess.
- Nakarmić konie.
- Ale...
Zaniepokojona podniesionymi głosami dorosłych Nicki. zaczęła marudzić.
- Lepiej zajmij się córką - rzucił Jack, trzasnął drzwiami samochodu i zniknął.
Tess powiedziała sobie, iż nie będzie się tym przejmować.
W końcu stajnia to właściwe miejsce dla człowieka ślepego niczym nietoperz, upartego jak muł i głupiego jak osioł. Jeśli o nią chodzi, Jack mógł tam siedzieć do końca świata.
Powtarzała to w myślach przez następne trzy godziny, tłumacząc sobie na różne sposoby całą sytuację. Nic innego nie robiła, jedząc obiad, kąpiąc i karmiąc małą, wreszcie kładąc ją spać w nowych różowych śpioszkach. Czyniła to również wówczas, gdy stała w oknie, wpatrując się w ciemne zarysy stajni.
Część osobowości Tess po prostu nie mogła w to uwierzyć. To była ta część, która zapamiętała jakiś cień desperacji w pocałunku Jacka przed sklepem Mardena i dostrzegła pobielałe kostki jego palców zaciśniętych na kierownicy, gdy padło pytanie o byłą żonę i brata.
Gdyby nie znała go lepiej, sądziłaby, że się wstydził. Tylko czego?
Na litość boską, pomyślała. Jak bym się czuła na jego miejscu?
Z pewnością zraniona, wściekła, zdradzona, pewna, że nie należy powtarzać tego samego błędu po raz drugi, uznała w duchu. Gdyby rana okazała się głęboka, a tak by się stało, jeśli zadałby ją ktoś tak bliski jak brat, zaczęłabym się zastanawiać, co ze mną jest nie w porządku, co zrobiłam, by zasłużyć na taki los? Szczególnie jeśli sąsiedzi również by nad tym głośno debatowali. Wystarczyłoby, żeby odizolować się od świata i wmówić sobie, że o nic się nie dba.
A co z... dzieckiem? Znając Jacka, nie potrafiła sobie wytłumaczyć, jak mógł się odwrócić od własnego syna, niezależnie od tego, jak bardzo czuł się zraniony. Przecież okazywał taką czułość wobec Nicki i tak wspaniale zaopiekował się Tess...
Westchnęła, czując, że nie potrafi gniewać się na tego człowieka. Nie miała żadnych wątpliwości, iż go kocha, lecz to w niczym nie pomoże im obojgu, jeśli Jack z nią nie porozmawia. Teraz wiedziała już, co ma zrobić.
Upewniwszy się, że Nicki spokojnie śpi, zbiegła na dół, ubrała się i wyszła na podwórze. Na rozgwieżdżonym niebie świecił księżyc. Ciągle było mroźno. Podniosła kołnierz i wsunęła ręce do kieszeni. Doszła do stajni, zebrała się na odwagę i pchnęła drzwi. Jack tylko rzucił na nią okiem i wrócił do czesania grzywy siwka. Tess nabrała tchu, podeszła bliżej. Koń wyciągnął ku niej szyję i obwąchał przyjaźnie. Poklepała go po szyi.
- Myślałem, że do tej pory już się spakowałaś i wyjechałaś z rancza - powiedział Jack.
Przyjrzała mu się uważnie. Mimo chłodu był bez kurtki, miał rozpiętą koszulę i podwinięte rękawy. Na twarzy i piersiach lśniły mu kropelki potu. Nie podniósł wzroku na Tess. Wyraźnie nie zamierzał niczego jej ułatwiać.
- Wyrzucasz mnie? - zapytała.
- Po tym, co dziś usłyszałaś, czemu chciałabyś zostać? Milczała przez chwilę, powtarzając sobie w duchu, że nie ma nic do stracenia, a wiele do wygrania.
- Bo cię kocham - wyznała z bijącym sercem.
- Nie mówisz serio - rzekł Sheridan pozornie spokojnym głosem, a zgrzebło, którym czesał grzywę konia, ześliznęło się gdzieś na bok.
- Przeciwnie - powiedziała, zbliżając się o krok.
- Nie. - Jack przeszedł na drugą stronę i zaczął czyścić konia w taki sposób, że Tess musiała uskoczyć, by zwierzę na nią nie nastąpiło.
Czekała, obserwując ranczera spod przymrużonych powiek, gdy ten odprowadzał siwka do odległego boksu. Po kilku minutach wrócił, a kiedy zbliżał się z niewyraźnym wyrazem twarzy, Tess przecięła mu drogę.
- Powiedz, dlaczego uparłeś się być sam? Czemu odrzucasz to, co niesie życie? Dlaczego odwróciłeś się od własnego dziecka? Czy naprawdę tak kochasz byłą żonę, że nie potrafisz o niej zapomnieć?
- Do diabła, nie w tym rzecz! - zawołał.
- Więc w czym?
- Nie wystarczy ci, że jestem mężczyzną, który nie zdołał zadowolić kobiety? Głupcem, który dał się oszukać własnej żonie?
- Nie.
- To posłuchaj jeszcze o czymś. Mój syn nie jest moim dzieckiem i nigdy nim nie był. Wystarczy?
- Jesteś tego pewien? - zapytała, z góry znając odpowiedź. Teraz rozumiała już wszystko.
- Mam wyniki testów.
- Tak mi przykro... - zaczęła.
- Przestań. Nie potrzebuję współczucia.
- Wcale nie to miałam na myśli - rzuciła.
- Pragnę tylko jednego: zostać sam - rzekł, podchodząc tak blisko, że stali teraz twarzą w twarz.
- Fatalnie, bo to jedyna rzecz, na którą nie mogę ci pozwolić.
- Dlaczego?
Tess widziała lśnienie jego zielonych oczu. W tej chwili przypominał tygrysa gotującego się do skoku. Zaczynało robić się niebezpiecznie.
- Przecież powiedziałam. Bo cię kocham - powtórzyła.
- Wcale tak nie myślisz. - Jack pokręcił głową. - Nie możesz. Czy nie słyszałaś...
- Słyszałam. Ale tylko ty jeden niczego nie rozumiesz. To już skończone. Przeszło, minęło. Nic nie poradzisz na to, co się stało, lecz masz wpływ na teraźniejszość. Albo ułożysz sobie życie, albo... nie.
- Do licha, Tess...
- Możesz mówić, co chcesz - rzekła, kładąc mu palec na ustach. - Ale niczego nie zmienisz, więc czemu mnie nie pocałujesz i nie uszczęśliwisz nas obojga?
Jack jęknął głucho i zrobił to, o czym mówiła. Parę sekund później Tess była w jego ramionach. Oparta o drewnianą ścianę stajni czuła przy sobie twarde ciało mężczyzny, a na wargach jego gorące usta.
Wypełniło ją gwałtowne uczucie ulgi zmieszanej z radością i czułością. Całując Tess, Jack zdawał sobie sprawę, iż narasta w nim podniecenie. Tuliła się do jego piersi, czuł bicie jej serca. Słabła w uścisku i traciła oddech pod wpływem pocałunków. Wsunął język między wargi Tess, smakując ich słodycz. Dziewczyna wyraźnie pragnęła dostać więcej. Jack przycisnął jej uda do swoich tak mocno, że tworzyli teraz jedną całość.
Tess wsunęła dłonie we włosy Jacka, ustami pieściła mu dolną wargę, aż jęczał z rozkoszy. Wiedział, że powinien przestać, lecz wcale tego nie pragnął. Podniecał go zapach dziewczyny, jej smak, dotknięcia, ciche dźwięki, które dobywały się z jej gardła, sposób, w jaki przesuwała dłońmi po jego włosach, szyi, ramionach.
Tess wyciągnęła Jackowi koszulę ze spodni i zaczęła pieścić jego brzuch. Ledwie panował nad sobą, gdy wędrowała rękoma ku plecom, biodrom, sutkom piersi. Kiedy ich dotknęła, zareagował jak rażony prądem. Drgnął, ogarnięty falą rozkoszy. Odsunął usta od warg Tess i oddychając ciężko, przytulił je do jej skroni.
- Tess... nie mogę... chcę... Musisz przestać albo wezmę cię tu zaraz...
- Na litość boską... zrób to.
Tego było za wiele. Nigdy dotąd nie zetknął się z tak nieprzewidywalną kobietą, nigdy też nie pragnął żadnej jak Tess. Wydał z siebie niezrozumiały dźwięk, przesunął ręką w dół, jednym ruchem rozpiął jej dżinsy, ściągnął je i to samo zrobił ze swoimi. Już chciał sięgnąć po nią, gdy powstrzymała go na chwilę. By nie stracić równowagi, chwyciła go za ramię i zaczęła wyplątywać but ze spodni. Widok nagości Tess ostatecznie rozbroił Jacka. Nie mógł dłużej czekać. Przygarnął ją mocno do siebie. Tess przylgnęła doń bez wahania, zarzuciła mu ręce na szyję i prowokacyjnym ruchem zakołysała się na palcach. Jack, nie spuszczając wzroku z twarzy dziewczyny, wsunął kolano pomiędzy jej nogi. Widział, jak szeroko rozwarła oczy, a potem je przymknęła, czuł, jak mocno bije jej serce.
- Och - szepnęła.
- Spójrz na mnie - zażądał, wnikając w ciało Tess. Uniosła powieki i poróżowiała na twarzy, gdy zaczął poruszać się w niej rytmicznie.
W stajni słychać było tylko przyspieszone oddechy. Tess rozchyliła wargi i jedną nogą otoczyła biodra kochanka, żeby mógł wniknąć w nią głębiej. Jack obserwował, jak przeżywała zbliżenie. Gdy odchyliła głowę, przesunął kciukiem po gorącym, wilgotnym wnętrzu intymnego zakątka jej ciała, szukając najwrażliwszego miejsca.
- Och! Już nie mogę... - Tess drżała z rozkoszy. Znalazł to, czego szukał, i wzmógł pieszczotę. Ciało dziewczyny wyprężyło się i zesztywniało na długą chwilę. Trzęsła się, krzyczała imię Jacka, trzymając go mocno za ramiona, jakby stanowił jedyną jej więź ze światem.
Jack chwycił ją za pośladki i przycisnął mocno. Był podniecony aż do bólu, więc gdy osiągnął szczyt rozkoszy, nie potrafił opanować krzyku. Gdy wrócił do rzeczywistości, zdał sobie sprawę, że ciągle kołysze Tess w ramionach, a ona przesuwa mu dłońmi po plecach.
Uniósł głowę, by spojrzeć na nią. Wargi miała wilgotne od pocałunków, policzki jej płonęły, w oczach lśniło poczucie zaspokojenia.
- Hej - powiedziała z uśmiechem.
- Nie powinniśmy... - zaczął.
- Nic nie mów... - Przesunęła dłonią po włosach Jacka i pocałowała go w usta. - Było cudownie. Nie psuj tego.
Jack spróbował wmówić sobie, że miała rację, choć jakiś głos szeptał mu w głębi duszy, iż będą z tego kłopoty.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Cichy szept Tess obudził Jacka. Upłynęło kilka sekund, nim zorientował się, że nie ma jej w łóżku. Podniósł głowę i zobaczył, że stoi przy posłaniu córeczki.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak. Właśnie ją nakarmiłam, więc powinna zasnąć, prawda, kochanie? - Tess zwróciła się do dziecka.
Jacka ogarnęło kojące poczucie wewnętrznego uspokojenia. Po raz pierwszy nie czuł się dziwnie, leżąc w łóżku, które kiedyś dzielił z Elise. Tylko że teraz wszystko wyglądało inaczej. Jack doznawał czegoś, co zwykli śmiertelnicy nazywają szczęściem. Ciągle jeszcze nie myślał o tym, by wiązać się z Tess na stałe, lecz... kto wie.
Materac ugiął się lekko, dając znać, iż Tess wróciła do łóżka. Jack wyciągnął rękę i pogładził ją po plecach. Wyczuł dotykiem, że ma gęsią skórkę.
- Zimno ci? - zapytał.
- Trochę. Ale ty jesteś ciepły - powiedziała, przytulając się do niego.
Przez chwilę leżeli pogrążeni we własnych myślach.
- Jack? - Tess przesunęła mu dłonią wzdłuż piersi.
- Hm?
- Opowiedz mi o nich.
- O kim? - zapytał, dobrze wiedząc, o kogo jej chodzi.
- O Elise i...
- Jaredzie - dokończył, wymawiając imię brata po raz pierwszy od trzech lat.
Gdy przebrzmiało, Jack czekał na znajome uczucie goryczy, które zwykle ogarniało go w takich momentach, lecz tym razem, ku jego zdziwieniu, niczego takiego nie doznał. Jeszcze bardziej zaskakujące wydało mu się to, iż wreszcie jest zdolny opowiedzieć całą tę bolesną historię.
- W dzieciństwie stanowiliśmy z Jaredem parę najlepszych przyjaciół - zaczął. - Byłem od niego dwa lata starszy, więc uważał mnie za autorytet. Sam z natury lubił psocić. Razem pasjonowaliśmy się rodeo. Marzyliśmy, by wspólnie prowadzić ranczo. Oszczędzaliśmy pieniądze i wreszcie udało się kupić tę posiadłość. Na początku wszystko się świetnie układało.
Potem na aukcji bydła w Las Vegas spotkałem Elise. Występowała jako chórzystka w jednym z musicali. Wydawała się niezwykła, dzika, zuchwała. Nigdy przedtem nie znałem kogoś podobnego. Pobraliśmy się po ośmiu dniach znajomości.
Nie minął rok, a nasze małżeństwo zaczęło się psuć. Elise uważała, że ranczo leży na odludziu, ja za dużo pracuję, mało z nią rozmawiam, zawsze jestem zmęczony i nigdy nie zabieram jej do miasta. Życie tutaj przestało ją bawić. Sprzeczaliśmy się na ten temat, lecz ja nie zamierzałem się poddawać. Poprosiłem brata o pomoc. Chciałem, by zadbał o rozrywki Elise. - Jack westchnął. - Powiesz, że powinienem nabrać podejrzeń, gdy zaszła w ciążę, choć nasze życie erotyczne nie układało się najlepiej. Myślę, że w głębi duszy o wszystkim wiedziałem, lecz nie chciałem wierzyć i to nie ze względu na Elise, lecz na Jareda. Wmawiałem sobie, iż nic się nie dzieje. Udawałem, że nie zauważam, jak brat mnie unika i nie patrzy mi w oczy. Przekonywałem sam siebie, iż to normalne, gdy Elise poprosiła, bym przeniósł się do innego pokoju, a później na jakiś czas przed porodem wyjechała do Gweneth.
Kiedy urodził się Matthew, tylko ja czułem się szczęśliwy. Miałem syna. Tak było przez kilka miesięcy, a potem przyszli do mnie oboje. Twierdzili, że nie zamierzali mnie zranić, lecz pokochali się i chcą odejść. - Tess ścisnęła Jacka za ramię, a on uświadomił sobie, że mocno trzyma ją za rękę. - Oczywiście potrzebowali pieniędzy. Nie spodziewali się jednak, że dam Elise choćby pensa. Uznali, że wystarczy, jeśli spłacę Jareda. Zgodziłem się, pod warunkiem, że Matthew... i wtedy powiedzieli mi resztę. Nie wierzyłem. Boże, jaki byłem wściekły. Przeprowadziliśmy testy. W dniu, w którym dostałem wyniki, sprzedałem bydło i wręczyłem im pieniądze. Wtedy też przyrzekłem sobie, że nigdy więcej...
Jack musiał przyznać, że opowiadając o tym, nie cierpi już jak kiedyś. Miał wrażenie, iż wszystko zdarzyło się bardzo dawno i komuś innemu...
- Współczuję ci... - Tess ścisnęła go za rękę.
Jej słowa przywróciły Jackowi poczucie rzeczywistości. Brzmiała w nich szczera troska. Jack pomyślał, że w ciągu pięciu tygodni przeżył z Tess więcej niż niektóre małżeństwa przez całe życie. To była niepokojąca myśl. Skoro tyle jej wyznał, pewnie Tess zechce wrócić do tematu, który poruszyła w stajni, napomykając, iż powinien jakoś ułożyć sobie życie.
Lecz ona milczała. Jakby wyczuwając pewną rezerwę Jacka, położyła się mu na piersiach. Gdy dotknęła go całym ciałem, poczuł, jak narasta w nim podniecenie.
- Co robisz? - zapytał.
- Daję ci szansę - powiedziała miękko.
Schyliła głowę i zaczęła całować jego skronie, oczy, policzki, przesuwając ustami coraz niżej, aż ciało Jacka przebiegło rozkoszne drżenie. Uniósł ręce, by ją przytulić, lecz Tess przygniotła je do materaca i dalej wędrowała wargami wzdłuż szyi i ramion, pieściła językiem sutki męskich piersi, pokrywała pocałunkami brzuch.
Gdy Jackowi zdawało się, że nie wytrzyma ani sekundy dłużej, osunęła się wargami poniżej pasa i zaczęła pieścić językiem tę część ciała mężczyzny. Nie ustawała, póki nie chwycił materaca w dłonie, gniotąc go w spazmatycznym uścisku.
Wtedy uniosła się lekko i pozwoliła, by wypełnił ją sobą. Jack nie kontrolował sytuacji. Oddychał coraz szybciej i szybciej, wreszcie zaczął krzyczeć w ekstazie, powtarzając imię Tess. Chwilę potem leżeli spleceni w uścisku. Jack czuł bicie serca Tess tuż przy swoim. W tym momencie należała do niego całą sobą.
- Tess. Chodź tutaj.
Drgnęła, słysząc ponaglenie w głosie Jacka, który kąpał Nicki. Rzuciła trzymane w ręku śpioszki na stos świeżo wypranej bielizny i pospieszyła do niego.
- Co się stało? - spytała, spoglądając na córeczkę.
- Spójrz - rzekł Jack i pochylił się nad małą, nie bacząc, że moczy sobie przód koszuli. - No, kochanie, pokaż, jak to robisz - zwrócił się do Nicki.
Dziecko popatrzyło nań uważnie, by po chwili rozpromienić się w uśmiechu. Tess nie wiedziała, co w tym nadzwyczajnego, w końcu dziecko uśmiechało się od tygodni.
Odwróciła się ku Jackowi i popadła w zdumienie. Jego twarz również rozjaśniał uśmiech.
- No co? - zapytał, widząc zaskoczenie Tess.
- Nic, po prostu... po raz pierwszy widzę, jak się uśmiechasz.
- Och, daj spokój. - Jack wydawał się nieco zakłopotany. - Powinnaś patrzeć na Nicki. Ona uśmiechała się do mnie!
Tess pokiwała głową z powątpiewaniem.
- Nie sądzę, by wiedziała, że to ty.
Jack już chciał zaprotestować, gdy pojął, że to żart.
- Bardzo zabawne - mruknął.
Tess ogarnęła czułość. Naprawdę nie miała zamiaru wprawiać Jacka w zakłopotanie. Otarła mu kroplę wody z policzka.
- Też tak myślę - rzekła miękko i jakby nigdy nic wróciła do sortowania bielizny.
W głębi serca czuła jednak niezwykłą radość. Minął tydzień, odkąd przyjechali z Gweneth, a Jack z każdym dniem zdawał się pozbywać dawnego dystansu. Nadal zachowywał się z pewną rezerwą, lecz wiele barier zostało przełamanych. Stał się znacznie bardziej otwarty i łatwiejszy w pożyciu.
Tess chciała wierzyć, że zapomni wreszcie o złej przeszłości i zacznie patrzeć w przyszłość. Rozumiała, że sam musi zdecydować, czy chce wieść wspólne życie z nią i Nicki. Ona ze swej strony zrobiła wszystko, by ułatwić mu wybór, lecz ostatni krok należał do niego.
Postanowiła jedynie, iż jeśli nadejdzie czas jej wyjazdu, a nic się nie zmieni, opuści ranczo, nawet jeżeli to będzie trudne. Do tego momentu zamierzała cieszyć się każdą wspólną chwilą. Po stracie Graya zrozumiała, że życie jest zbyt krótkie, by martwić się na zapas tym, na co nie ma się wpływu.
Popatrzyła na Jacka wyjmującego dziecko z kąpieli. Ułożył niemowlę na ręczniku i wycierając delikatne ciałko, przemawiał łagodnie do maleństwa. Ubrał Nicki, a potem małym grzebykiem ułożył jej włoski.
- Co o tym myślisz? - zapytał, prezentując matce dziecka swoje dzieło.
- Jack! - Tess zareagowała okrzykiem na niezwykłą fryzurkę małej, której główkę uczesał na jeża.
- Nie podoba ci się? - roześmiał się.
- Nie - zawtórowała mu rozbawiona Tess. Wzięła na ręce córeczkę, by zanieść ją na górę i nakarmić.
Gdy wróciła, Jack ciągle był w kuchni. Rozmawiał przez telefon. Słysząc kroki Tess, odwrócił się.
- To Mary, dzwoni do ciebie - powiedział spokojnie. Stanął przy oknie, słuchając cichej rozmowy Tess z babką.
Zastanawiał się, o czym tak długo mogą mówić, skoro z nim starsza pani porozumiała się w kilku słowach. Zwięźle podziękowała za gościnę udzieloną wnuczce i dała mu do zrozumienia, że czas, by się to skończyło. Mary Danielson życzyła sobie, by Tess i jej dziecko wróciły na ranczo Double D.
Przecież tak miało być. Czemu mam chęć rzucić telefonem o ścianę, pomyślał Jack. Wzruszył ramionami, wstydząc się odpowiedzi na to pytanie. Zaczął sobie wmawiać, że wyjazd Tess wcale go nie poruszy. Cóż z tego, że dziewczyna odjedzie. Los zetknął ich przez przypadek. Zbliżyli się dzięki niezwykłemu faktowi, że asystował przy narodzinach Nicki, a erotyczne przygody wynikły z okoliczności. W końcu Tess nie była jego żoną.
Właśnie. A obchodzi mnie znacznie bardziej niż Elise, pomyślał i poczuł zaskoczenie. Więc poproś ją, by z tobą została, pomyślał. A co potem? Cóż może jej zaoferować prócz pustego domu i niepewnej przyszłości? A co będzie z Nicki? Dziecko nie miało ojca. Zresztą jak prosić Tess o pozostanie, skoro niczego jej nie obiecywał?
Jack odetchnął głęboko, podejmując decyzję. Najlepsze co można zrobić, to pozwolić na odejście, uznał w myślach.
- No i co? - zapytał, gdy dziewczyna odłożyła słuchawkę. Serce Tess biło niespokojnie wcale nie ze względu na wymianę zdań z babką, lecz dlatego, iż nieuchronnie zbliżał się moment ostatecznej rozmowy z Jackiem.
- Nie złagodniała przez te dziesięć lat - rzekła, starając się mówić spokojnie. - Uznała, iż mój przyjazd tutaj bez jej zgody świadczy, że jestem równie narwana jak dawniej. Zwróciła uwagę, że to wbrew dobrym obyczajom, iż zatrzymałam się u ciebie. - Jack spojrzał na Tess pytającym wzrokiem, a ona wzruszyła ramionami i ciągnęła dalej: - W drodze do domu babka zajechała do Gweneth i tam już o nas usłyszała, bo, jak wiesz, nie utrzymałam języka za zębami. Nie jest tym wszystkim zachwycona, lecz zamierza poznać prawnuczkę. Życzy sobie, bym spakowała rzeczy i natychmiast przeniosła się do Double D.
Tess bezskutecznie próbowała rozszyfrować wyraz twarzy Jacka. No, dalej, powiedz coś, zachęcała go w myślach. Zaproponuj, bym tylko odwiedziła babcię i została z tobą. Pomóż mi.
- Kiedy chcesz wyjechać? - spytał Sheridan.
Pytanie podziałało jak cios wymierzony w serce. Tess przełknęła ślinę, starając się zapanować nad sobą i nie wprawiać ich obojga w zakłopotanie. Przecież zdecydowała, że zastosuje się do życzenia gospodarza rancza. Wiedziała, co robi. Jack uczciwie uprzedzał, by niczego nie oczekiwała. Powinna się cieszyć, że stało się to teraz... gdy jeszcze może wycofać się z godnością.
- Im szybciej, tym lepiej - odparła z wymuszonym uśmiechem. - Najlepiej od razu zacznę się pakować, by być gotowa, gdy Nicki się obudzi.
- Pójdę zamocować jej fotelik w samochodzie - powiedział Jack i wyszedł z kuchni. Tess odprowadziła go wzrokiem, mając wrażenie, że to zły sen. Wszystko stało się tak szybko. Jeszcze godzinę temu śmieli się wesoło, a teraz... Wszystko skończone, trzeba wziąć się w garść.
Pakowanie nie zabrało jej dużo czasu.
- Gotowa? - usłyszała głos Jacka.
Stał w drzwiach, jakby nie mógł doczekać się chwili, gdy Tess zniknie z jego życia. Na jego twarzy nie malował się nawet cień żalu czy wzruszenia.
Tess skinęła głową, wzięła dziecko, a Jack chwycił jej torbę i neseser. Nicki ciągle spała. Matka otuliła ją kocykiem i zatrzymała się, by obrzucić pokój ostatnim spojrzeniem. Pomyślała, jak bardzo zmieniło się jej życie w ciągu paru tygodni. Wzięła głęboki oddech, wyprostowała się, a potem opuściła sypialnię.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Jack nie wiedział, kiedy uświadomił sobie, że popełnił błąd. Pomyślał o tym zaraz, gdy po wyjeździe Tess sprzątał stajnię. Praca zajęła mu ze cztery godziny. Niezliczoną ilość razy mijał miejsce, w którym ledwie parę dni temu kochał się z Tess. Miał sporo czasu, by wrócić pamięcią do każdego szczegółu tamtego zdarzenia, zrozumieć, co naprawdę przeżył. Bezustannie słyszał w myślach słowa Tess: „nie możesz zmienić przeszłości, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, byś zdecydował o kształcie teraźniejszości”.
Początkowo próbował je zignorować, potem zaczął się zastanawiać. Może to prawda? Ale skąd ma wiedzieć, czy tym razem postąpi słusznie, skoro już raz się zawiódł?
Do licha, nie miałem nawet tyle rozumu, by pocałować ją na pożegnanie, pomyślał, gasząc światło w stajni. Na zewnątrz spostrzegł ze zdumieniem, że zapadł już wieczór i znów obniżyła się temperatura. Był spocony, a mroźne powietrze przenikało go chłodem.
Normalny człowiek pospieszyłby pewnie do domu, ale nie on. Jeśli stajnia była wypełniona wspomnieniami o Tess, pusty, ciemny dom tym bardziej.
Możesz obwiniać tylko siebie, pomyślał. Dobrze wiedziałeś, że nie trzeba się było angażować. Teraz masz za swoje.
Z każdym krokiem Jack uświadamiał sobie, że pragnie widoku tej dziewczyny. Wszedł do domu i nie bacząc na ośnieżone buty, powędrował od razu do kuchni, by zapalić światło. Rozejrzał się po pustym wnętrzu. Na stole ciągle leżał stos upranej bielizny, a na kuchennym blacie ręcznik, którym wycierał Nicki po kąpieli. W kominku nie palił się ogień, nie pachniało obiadem i nikt go nie witał.
Jack po raz ostatni spróbował wmówić sobie, że wyjazd Tess nie ma znaczenia, ale nie pomogło. Nie mógł dłużej zaprzeczać, iż ta kobieta więcej dla niego znaczy niż Elise... Jared... a nawet mały Matthew. Musiał przyznać, że pozwolił wyjechać pannie Danielson w obawie przed odrzuceniem. Podobnie postępował z innymi ludźmi przez ostatnie trzy lata. Tylko że strata Tess okazała się znacznie dotkliwsza niż wszystko inne, bo... ją kochał.
Co miał teraz począć, gdy sam nakłonił ją do odjazdu?
Tess wyjrzała przez szybę cadillaca. Spoglądając na śnieg iskrzący się w słońcu, uznała, że musiała zwariować, decydując się na jazdę po pustej, wiejskiej drodze. W końcu na ranczu babki wszystko dobrze się ułożyło. Po paru sprzeczkach ona i Mary doszły do porozumienia. Co do jednego zgadzały się obie, a mianowicie, iż Nicki to najwspanialsze dziecko na świecie.
Wczoraj wieczorem starsza pani, trzymając prawnuczkę na kolanach, rozpoczęła rozmowę.
- Jak długo zamierzasz się marnować? - zapytała.
- Słucham?
- Pytam, czemu pozwoliłaś, by ten Sheridan wygnał cię ze swojego rancza. Chyba wiesz, jak osiągać to, czego się chce.
Tess pomyślała, że starsza pani nie zdaje sobie sprawy, o czym mówi, lecz zaraz potem zaczęła się zastanawiać, czy aby babka nie ma racji. Może nie należało rezygnować, tylko walczyć o Jacka?
Początkowo odrzuciła ten pomysł, lecz w środku nocy była już innego zdania. Postanowiła działać, by zmienić sytuację. Uznała, iż podejmie ostatnią próbę przekonania tego mężczyzny, jak wiele dla siebie znaczą, uświadomienia mu, że potrzebują się wzajemnie, a życie jest zbyt krótkie, by je marnować.
Była tak zatopiona w myślach, iż zbyt późno spostrzegła, że jakieś zwierzę przebiega przez drogę. Gwałtownie nacisnęła hamulec. Samochód wpadł w poślizg, zjechał na prawo i zarył się w zaspę. Tess zacisnęła ręce na kierownicy. Znowu to samo, pomyślała. I co teraz?
Nie pozostawało nic innego, jak ruszyć pieszo. Tess z westchnieniem rozejrzała się dokoła. Wygramoliła się z auta, wyciągnęła torebkę spod siedzenia i zamknęła cadillaca. Wyszła na szosę, otrząsając śnieg z butów i spodni. Tym razem bardziej nadaję się na autostopowiczkę, pomyślała.
Przeszła około kilometra, gdy usłyszała nadjeżdżający samochód. Przysłoniwszy ręką oczy, spróbowała dojrzeć, kto się zbliża. Zdrętwiała, rozpoznając na drodze półciężarówkę Jacka.
Wiedziała, że ją spostrzegł. Auto zwolniło, zatrzymało się i wysiadł zeń kierowca.
Tess poczuła skurcz żołądka. Zauważyła, że Jack ubrany był staranniej niż zazwyczaj. Miał ciemne spodnie, białą koszulę i skórzaną kurtkę. Spiesząc ku Tess, zacisnął ręce w pięści, co mogło znaczyć, iż tęsknił za nią równie bardzo jak ona za nim....
- Tess? Co tu robisz? - Ciemne okulary nie do końca maskowały surowość bijącą z jego twarzy.
Naprawdę oszalałam, pomyślała. Robię z niego romantycznego bohatera, a on jest po prostu niemożliwy. Czego oczekiwałam? Że powiem mu parę słów prawdy, wyjaśnię, jakim jest głupcem, a on rzuci mi się do stóp i oświadczy? Akurat!
- Potrzebowałam trochę ruchu na świeżym powietrzu - skłamała.
- Więc postanowiłaś pospacerować sobie po tym odludziu?
- No dobrze, wpadłam w mały poślizg, jakiś kilometr stąd.
- Masz zamiar pobić w tym rekord? - zapytał.
- Bardzo zabawne. Podwieziesz mnie czy nie?
- A jak myślisz?
Jack podszedł do samochodu i otworzył drzwi po stronie pasażera. Gdy wsiadała, starał się jej nie dotykać.
- Zapnij pasy - zarządził, sadowiąc się za kierownicą. Nie zareagowała, czując, że obojętnym zachowaniem Jack znowu łamie jej serce. Czekał bez słowa.
- Możemy jechać? - spytała z westchnieniem.
Nie odpowiedział. W końcu Tess miała dosyć przedłużającej się ciszy.
- Wybierasz się do miasta?
- Nie.
- Więc co tu robisz o tej porze tak ubrany?
Jack włączył silnik i nadal bez słowa patrzył przed siebie, więc pomyślała, że jej nie słyszy. Jednak zacisnął ręce na kierownicy w sposób, który przeczył temu podejrzeniu.
Już miał powiedzieć, by pilnowała własnych spraw.
- Jeśli chcesz wiedzieć, miałem zamiar się z tobą zobaczyć.
- Och! - Tess nie mogła zdobyć się na nic więcej, czując, że dławi ją wzruszenie.
- Zastanawiałem się nad twoim pomysłem wiążącym się z ranczem. Cóż... moja posiadłość nadawałaby się... Jeśli poważnie brałaś to pod uwagę... Dobrze nam się razem pracowało, więc myślałem... to znaczy... - Odchrząknął. - To byłoby korzystne dla obu stron. Mieszkałabyś blisko babci, a Nicki potrzebuje ojca. Nie o to chodzi, że nie umiałabyś wychować małej, ale ja pomogłem jej przyjść na świat, więc czuję się za nią odpowiedzialny.
Tess ciągle nie odpowiadała, więc Jack zdobył się na jeszcze jeden, rozpaczliwy argument.
- Nie wiem, czy pamiętasz, lecz tamtej nocy w stajni i później... nie zachowaliśmy ostrożności. Może nic się nie stało, w końcu jeszcze karmisz Nicki, ale... - przerwał i popatrzył Tess w oczy. - Pomożesz mi czy nie?
Pokręciła głową.
- Nie - powiedziała.
- Próbuję cię przekonać, byś za mnie wyszła, do licha.
- Jack?
- Co?
- Zatrzymaj wóz.
Ciągle patrząc przed siebie, Jack zrobił, o co prosiła. Tess odpięła pasy, odwróciła się i zdjęła mu ciemne okulary.
Wstrzymała oddech, widząc wyraz oczu Jacka. Malowała się w nich nadzieja, obawa, niepewność... ufność.
- Powiedz to - poprosiła cicho.
- Kocham cię, Tess. Kocham cię bardziej niż kogokolwiek w życiu i pragnę, byś została moją żoną.
- Och, Jack, ja też cię kocham - szepnęła przez łzy.
- Czy to znaczy, że się zgadzasz?
- Tak.
- Dzięki Bogu.
Jack chwycił ją w ramiona i zamknął w uścisku. Przez chwilę trzymał Tess mocno, jakby w obawie, że może ją stracić. Potem gorąco pocałował.
Tess uśmiechnęła się radośnie, a Jack odpowiedział uśmiechem. Wreszcie była szczęśliwa.
- Jak układa się życie z Mary? - zapytał.
- Nieźle. Jest niemożliwa jak zawsze.
- Więc jak wydobędziemy od niej naszą córkę? Tęsknię za nią. Jedźmy szybko na ranczo.
Tak też zrobili.