Ernest Bryll
Wieczernik
Dramat w dwu częściach
Polski Związek Niewidomych
Zakład Wydawnictw i Nagrań
Warszawa 1991
Tłoczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Pzn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa "Pax",
Warszawa 1990
Pisał J. Podstawka
Korekty dokonali
St. Makowski
i D. Jagiełło
Osoby:
Magdalena - Mg.
Tomasz - T.
Piotr - P.
Jan - J.
Jakub - Jk.
Uczeń I - U I
Uczeń II - U II
Nieznajomy - Nz.
Nikodem - N.
Józef z Arymatei - Jza.
Maria - M.
Część I
(Na scenie stoi stół z
pozostawionymi w nieładzie
resztkami wieczerzy. Krzesła
wokół stołu poprzesuwane i
poprzewracane, ogólne wrażenie
nieładu. W pokoju zdenerwowani
uczniowie. Dwie kobiety milcząc
porządkują stół, stawiają
krzesła. W czasie tej pracy
zaczynają recytację, ale tak,
jakby mówiły coś o postaciach,
które będą grały. Magdalena
przystaje i nagle patrzy w oczy
Marii mówiąc):
Mg.: Od wesela biedaków w
galilejskiej Kanie@ nie było o
Niej słowa po Ewangielijach,@ bo
niepotrzebna tam była Maryja,@
gdzie było cudów wielkie
świętowanie.@
Nie słychać było o Niej w
Palmowej Niedzieli,@ gdy każdy w
mieście chciał być uczniem
Twoim,@ gdy każdy wołał, że już
się nie boi,@ bo zna Mesjasza i
wyzwolicieli.@
Nie było Jej, gdzie ciemność,
wieczerza zdradziecka,@ nie
będzie Jej, gdy Judasz śliną
was obliże,@ ale tak będzie
stać pod waszym krzyżem,@ jako
stała pod męką Boga - swego
Dziecka.@
Gdy was odejdą wszyscy, Ona
pozostanie,@ tak jak była przy
każdym, gdyście się rodzili.@
Ona wyprosi dla was, byście wino
pili,@ nie ciemną wodę śmierci,@
ale Zmartwychwstanie.@
(Maria patrzy chwilę na
Magdalenę i milcząc wychodzi.
Jan staje przy miejscu, jakie
zajmował podczas tej Wieczerzy.
Zapala świeczkę i mówi pochylony
nad tym żałobnym płomykiem).
J.: Jam jest Jan. Ten
najmłodszy. Najbardziej kochany@
uczeń. Ja Ciebie jak Piotr się
zaparłem,@ bo ja stałem przy
Piotrze, gdy Piotr był pytany,@
ścisnąłem zęby i ust nie
otwarłem.@
Czułem pod gardłem jak kosmate
zwierzę@ strach. Nie umiałem
nawet przełknąć śliny@ i
wspominałem naszą ostatnią
wieczerzę,@ uśmiech Judasza...@
Panie, byłem z nimi@ przeciwko
Tobie. I dziś jestem z nimi@
jako my wszyscy, co się tu
boimy,@ że przyjdą nocą i będą
nas badać@ tak jak badali
Piotra...@ Jak kosmate zwierzę@
łaskocze nas pod gardłem miękką
łapką zdrada.@ "Wystarczy, abyś
milczał" - czule do mnie gada,@
"byś tylko przestał wierzyć" -
szczerzy zęby szczerze.@ "Tego,
co było, nie ma."@ W cóż ja mogę
wierzyć?@ Może pozwolą mi wrócić
do domu.@ Na chleb zarobić.
Założyć rodzinę.@ Dla matki
Zabitego być przybranym synem.@
Czasem wspomnieć o Tobie i chleb
w palcach drobić@ podczas
wieczerzy...@ I tęsknić za
winem,@ które piliśmy z Tobą
żywiąc się cudami,@ wędrując
śpiewający pieśni nad pieśniami.@
Mg.: Musimy iść. On czeka na
nas, czy przyjdziemy.@
P.: Ale jak iść?@
Mg.: Zwyczajnie. Jak idziesz
do grobu.@ Takie jest przecież
prawo, że trzeba pochować@
ciało. Zawinąć w płótna i oddać
je ziemi.@ Tam trzeba iść.@
P.: Wyłapią nas, kiedy
wyjdziemy...@
Mg.: Nie bój się, jak się nie
bał Nikodem tchórzliwy.@ Nawet
on, który nocą przychodził do
Pana@ i pytał wciąż o prawdę,
choć mu była znana.@ Nawet on,
który tylko był tajemnie z nami@
i nie powiedział słowa dla
naszej obrony,@ przyniósł na
grób ofiarę i choć wystraszony,@
zrozumiał...@
J.: Co zrozumiał?@
Mg.: Że nawet strachliwy@ musi
prawdzie zaświadczyć.@
T.: Gdy Pan był nieżywy,@ on
przybiegł dać świadectwo, choć
milczał w tej sali,@ gdzie Syna
Człowieczego okrutnie badali.@
Teraz trupowi przyniósł wonności
i uciekł,@ zaświadczył prawdzie
i więcej nie wróci.@
Mg.: Ale był.@
T.: Razem z drugim, też wielce
czcigodnym,@ co każdej prawdy
słucha, choć prawdy niegłodny,@
tylko chce jej smakować, jak
bogacz razowiec@ czasami
przegryźć lubi.@ Nawet dał
grobowiec,@ żeby tam złożyć
Ukrzyżowanego.@ I znajdzie też
grobowce piękne dla każdego@ z
nas - gdy będziemy jutro
krzyżowani.@
Mg.: Pójdę. Tam Pan nasz czeka
wciąż nie pochowany,@ tylko
rzucony pośpiesznie do grobu.@
P.: Chcą nas wyłapać.@
T.: Szukają sposobu@ i będą
wszystkich mieli.@
Mg.: Trzeba iść. On czeka.@
T.: A tam żołnierze na nas już
będą czekali.@
Mg.: Trzeba iść. Pójdę sama.@
P.: Kto kamień odwali?@
Mg.: Nie wiem. Jak trzeba,
będę przy kamieniu@ tak długo
warowała, aż się ktoś odważy@
podejść do grobu. Aż nie będzie
straży.@ On także czekał długo,
nim w moim sumieniu@ coś się jak
świeczka malutka zapali.@
T.: Zdradzisz nas.@
Mg.: Co mam zdradzić? Że tu
czuwaliśmy,@ że siebie tak
dokładnie przez strach
poznaliśmy,@ aż każdy obcym stał
się dla drugiego?@ Ja chcę
pamiętać tylko, jak razem
byliśmy,@ każdy z nas zasłuchany
i wpatrzony w Niego.@ Ja was nie
zdradzę, bo was tutaj nie ma,@
nie ma w was teraz siły, jaką
znała ziemia,@ kiedy po drogach
w kurzu, pyle, chłodzie@
szliście śpiewając pieśni o
Bożym narodzie.@
T. (zapala świeczkę): Panie,
mój Panie, czemuś nas opuścił?@ I
czemuś do nas samotność
dopuścił?@ Czemu nam odebrałeś
jedność z Twym imieniem@ a
oddałeś na ciemność, zwątpienie,
sumienie?@ (podnosi w górę
świeczkę) Ciemno tu, no i
dobrze, że tak właśnie ciemno.@
Sami jesteśmy. Dobrze, że
jesteśmy sami@ i tak siedzimy
zamknięci za drzwiami.@ Daremne
wszystko było. Dobrze, że
daremne.@ Kogo Ty miałeś z sobą,
Mistrzu nasz zabity?@ Ten tłum,
co krzyczał, żebyś go prowadził@
aż do zwycięstwa. Ledwo Cię
złapali,@ każdy zapomniał,
odwrócił się, zdradził.@ I myśmy
także, Panie, uciekali.@ Jan
mówi, że był z Tobą, że Cię
odprowadził,@ i stał pod Twoją
męką. Jan - Twój ukochany@ uczeń
- tak mówi. I jest podziwiany.@
Jan szczery - nie wie jeszcze,
że ten podziw lubi.@ Jest młody
- jak przeżyje, to się będzie
chlubić,@ że kiedyś był odważny
i coś w życiu robił,@ gdzieś
był, do jakiejś walki się
sposobił.@ I chociaż teraz stary
i trochę pijany,@ to ma prawo
pouczać sąsiadów, rodzinę,@ jak
to kiedyś rozumiał coś...
Dzielił się winem,@ łamał się po
coś chlebem...@ I choć nic nie
zrobił,@ to do wielkiego czegoś
się sposobił.@ Jeśli przeżyje
Jan, za lat czterdzieści,@ za
brudnym stołem, w tym ubogim
mieście@ będzie powiadać dzieje.
A strachliwe wnuki@ tych, co
zdradzili dzisiaj, będą tej
nauki@ słuchać i wierzyć. Może i
powstaną,@ żeby świat nową
zadziwić przegraną.@ (podchodzi
do kryjącego się w cieniu
Jakuba) Bo my jesteśmy naród
przez Boga wybrany,@ żeby, ledwo
grzbiet dźwignie, zaraz był
zdeptany.@ (świecąc w twarz
Jakubowi) Jan ponoć był przy
męce. Lecz dziwnie z daleka@
szedł za swym Mistrzem. Dziwnie
jakoś zwlekał,@ gdy Mistrz upadł
i wokół nikogo nie było,@ kto by
Mu zechciał pomóc. Tylu
uwierzyło,@ tylu za Nim
chodziło. Z tylu zdjął
cierpienie,@ tylu wskrzesił i
nawet ci z grobu wskrzeszeni@
jakoś się bali śmierci. Więc Go
podniósł z ziemi@ człowiek,
który Go nie znał i nie słyszał
o Nim,@ do pomocy pałkami przez
straż zagoniony,@ nieznany
Cyrenejczyk...@ (gasi świecę)
Jk.: Ja, Jakub, dawny uczeń
Jezusowy,@ po śmierci mego
Mistrza w grobie się ukryłem@ i
marznę teraz w tym lęku
grobowym,@ i nie wiem nawet, czy
Jakubem byłem,@ bo gdzie są
cuda?@ Śmierć je wymazała,@ i
być musiało sennym omamieniem@ i
grobu otworzenie, Łazarza
wskrzeszenie.@ Chociaż pamiętam
słodki zaduch ciała,@ co
przytłaczał Łazarza... Choć obok
nas siedział@ Łazarz, gdy
pytaliśmy - to nic nie
powiedział.@ Czy jest w nas coś
trwalszego niż krew, co ucieka,@
czy nie ma...@ Nie zaparłem się
jak Piotr od razu,@ ale czekałem
Ciebie i jeszcze bym czekał,@
gdybyś mi krwi i potu swego nie
okazał,@ łazarzowego zaduchu
człowieka.@ Czy ja zdradziłem
Ciebie?@ Czyś Ty swoich
zdradził?@ Po coś nam pokazywał,
że masz tyle mocy?@ Miałeś być
Zbawicielem, co nas wyprowadzi@
z samej paszczy Imperium...@ A
Ciebie wśród nocy@ wzięli, jak
chcieli.@
T.: To tylko się liczy,@ co
jest. A czego nie ma, albo
kiedyś będzie,@ tego nie ma. Nas
jutro wyłapią szpiegowie,@ a
zapłacony pismak naskrobie w
legendzie,@ że nas nie było...@
Jk.: Więc mi nic nie powiesz,@
Panie. Ja, Jakub, w grobie się
ukryłem@ i jak trup strachem
cuchnę, i jak Łazarz czekam,@
Panie, przypomnij mi, że kiedyś
żyłem,@ zdejmij noc z moich
oczu,@ wróć mi twarz
człowieka...@
T.: Chcesz mieć znów twarz
człowieka, to wracaj do grobu.@
Tam na cmentarzu nikt nie będzie
szukał.@ Pośpij sobie, aż
wszystko się uładzi znowu,@
ludzie zapomną Palmowej
Niedzieli,@ zapomną, w co
wierzyli i o czym krzyczeli.@
Przyjdą dni szare takiego
zmęczenia,@ że nikt nie będzie
chciał o nas pamiętać,@ wtedy
wyjdź z tego grobu od strachu
śmierdzący.@ Będziesz śmierdział
jak inni w tym kraju
zwątpienia,@ żyć będziesz - ani
zimny, ani zbyt gorący,@ tak jak
my wszyscy.@ (Jakub idzie powoli
do drzwi. Odmyka je, na chwilę
wpada światło i szum tłumu,
dalekie odgłosy pogoni.)
T. (patrzy na stojącego w
drzwiach Jakuba): Tak jak my
wszyscy, co tutaj czuwamy.@ Po
co? Bo się boimy. No, wyjdź.
Powiedz: "Jestem@ jeden z tych,
co z Nim jedli ostatnią
wieczerzę,@ choć wszystko w nas
zabite, to ja dalej wierzę.@
Wierzę. Chcę wierzyć i chcę być
zabity@ za tę wiarę, co była we
mnie. Może wróci@ ta wiara. Ja
bojaźnią i zdradą okryty@
wierzę..." No, czego stoisz,
idź.@ (Jakub przestępuje próg. I
nagle Piotr zatrzymuje go i nie
pozwala wyjść.)
T. (patrząc na Piotra): A
więc nie ma po co...@
(Magdalena nagle odpycha Jakuba
oraz Piotra i wybiega przez
drzwi. Piotr patrzy bezradnie za
nią, jak biegnie gdzieś wprost w
zgiełk obławy.)
P.: I znowu Go zdradziłem. Gdy
płakałem nocą@ tam... Bo nikt
nie tknął mnie, chociaż
wiedzieli,@ że jestem Jego
uczniem.@ Jakby zapomnieli@ o
mnie. Nie zapomnieli. Nie. Oni
gardzili,@ oni widzieli, jak się
zapierałem,@ że nie mam nic
wspólnego.@ Stałem i
śmierdziałem@ strachem. I każdy
z daleka omijał@ to miejsce,
gdzie ja stałem.@ Wtedy ta
kobieta,@ co mnie pytała o to,
"Czyś jest Jezusowy?",@ wyszła i
powiedziała: "Będą was zabijać,@
uciekaj lepiej, Piotrze, nie
jesteś gotowy,@ żeby przy
Mistrzu stanąć".@ Wyjąkałem: "Po
co@ pytałaś mnie?" "Z głupoty.
Gdy przyszliście nocą,@
myślałam, że to będzie byle
przesłuchanie,@ postraszą was i
tyle..."@
T.: Ty tam byłeś, Janie?@
J.: Byłem.
T.: Ty lepiej znałeś tamtych
ludzi@ niż Piotr. Dlaczego
ciebie nie pytali,@ a Piotra?@
Może trochę chłopca żałowali,@
albo wiedzieli, co byś im
powiedział.@ Nie wiesz. To może
powiem...@
P.: Lepiej, by nie wiedział,@
jak się strach rodzi.@
T.: Czemu nie ma wiedzieć?@ On
jest tak samo młody jak ci, co
krzyczeli:@ "Zwycięstwo!" I
gdzie teraz nagle się podzieli,@
nawet tutaj ich braknie. Tu, na
tej wieczerzy@ strachu.@
Jk.: Ale on tutaj jest.@
T.: Pytam: czy wierzył?@ W co
wierzył, gdy był z nami? Czy
tylko w zachwycie@ szedł za swym
Mistrzem przez łąki zielone@
cudami rozlicznymi pięknie
ukwiecone?@ No, co pamiętasz z
tego, kiedy byłeś z Panem?@
J.: Właśnie pamiętam łąki.
Tłumy zasłuchane,@ pamiętam, jak
On mówił: "Kiedy cię uderzą,@
nadstaw drugi policzek"...@
T.: I tyś w to uwierzył.@ Ty
to pamiętasz. A ja mam w
pamięci,@ jak to nieśliśmy
chleby ludziom wygłodniałym,@ i
chociaż wszyscy byli tacy
zachwyceni, święci,@ to się
wokół tych koszów tłumy
kotłowały.@ Przecież widzieli,
że On chleb rozmnożył,@ nie byli
głodni. Trochę wygłodzeni.@
Przecież widzieli, że to jest
cud Boży,@ że On kawałek chleba
w tysiąc chlebów zmienił,@ a
każdy łapy wyciągnął. Odpychał@
innych i chlebem tym tak się
opychał,@ jakby cudu nie
widział. Jakby życie całe@ miał
żuć tylko ten chleba jedyny
kawałek.@ Taki jest twój lud,
Piotrze.@ Teraz, gdy ulice@
pełne są szpiclów, nikt nam nie
wybaczy,@ nie przypomni, że
wszyscy chcieli żyć inaczej.@
Gdybyśmy my wygrali, to by tu
siedzieli@ pieśniarze i uczeni.
Każde nasze słowo@ zapisywali,
badali na nowo,@ ale ich nie ma
tam, gdzie trupem cuchnie.@
Jk.: Nas też nie było...@
T.: Piotrze, kiedy z kuchni@
wyszła ta baba i pytać zaczęła:@
"Czyś od nas, czy nie od nas?",
nic nie chciała więcej?@ A kiedy
potem tamci wzięli cię za ręce@
i znów pytali - nie było w
pytaniach@ jakiegoś słówka,
półmyśli, półzdania?@
P.: O co pytali, tego się
zaparłem,@ że jestem jednym z
was. Wtedy umarłem,@ poczułem
takie zimno w sobie,
opuszczenie.@
J.: I zapłakałeś...@
T.: Bo Piotr ma sumienie,@ ale
może nie pojął czego. Może
wtedy@ ktoś chciał szepnąć, że w
górze też nie są tak zgodni,@ że
choć jesteśmy jednym
niiewygodni,@ to może drugim
będziemy wygodni.@ Gdyby On żył.
My razem z Nim. Trochę w
ukryciu,@ a potem powolutku,
spokojnie, inaczej,@ niż
zaczęliśmy. Do innych słuchaczy@
mówić. Nie tak jak zawsze o
chłopach, pasterzach.@ To było
dobre, by tłum ciemny wierzył,@
by widział to, co było w jego
ciemnym życiu.@ Gdyby inaczej
zacząć? Nie tymi słowami,@ jakie
rodzi ojczyzna zabita deskami,@
a nikt ich na szerokim świecie
nie pojmuje.@ On zawsze czuł to
tylko, co tłum ciemny czuje.@ A
może tam, gdzieś w świecie, ktoś
chciał i po trochu@ zrozumieć,
lecz nie pojął bajki dla
motłochu.@ Przypomnij sobie,
Piotrze. Może jakie słowo,@ może
nie jest za późno?@
J.: Przecież On już w grobie.@
T.: Ale my zostaliśmy. Możemy
na nowo@ przypomnieć to, co
było. Wpierw słowo po słowie@
oczyścić z kurzu, gnoju,
zacofania@ ojczyzny naszej,
której nikt nie umie@ zrozumieć,
bo i ona siebie nie rozumie.@
Może ktoś dał znak tobie?@
P.: Staliśmy przy ogniu,@ już
nikt nie pytał mnie. Wszyscy
wiedzieli,@ że kłamię. Ale nawet
bawić się nie chcieli@ moim
strachem. I chociaż czułem to
znudzenie,@ pogardę, to czekałem
na ich zapewnienie,@ że mnie
wypuszczą wolno. I tak pod
ścianami@ zacząłem się przemykać
- murem pod kuchniami@ tam,
gdzie śmietnisko. I tam
zobaczyłem@ kobietę, która w
ręce podniosła koguta@ ubitego
na dzisiaj. I wiechciem
płonącym@ opalała mu pióra.
Czułem zapach mdlący@ i ten
smród za mną przywlókł się aż
tutaj.@
(Słychać zza drzwi
szybkie kroki i gwałtowne
łomotanie.)
Jk.: Są. Szybciej!@
J. (z determinacją):
Przyszli.@
P.: A gdzie się skryjemy?@
Jk.: U swoich.@
T.: Nie ma swoich. Nie ma już
nikogo.@ My zostaliśmy tylko. I
za Nim pójdziemy.@ Po co jak
szczury kryć się pod podłogą?@
(Idzie do drzwi, otwiera je i
pewny pojmania odwraca się do
swoich współtowarzyszy, nie
patrząc nawet, kto jest za
drzwiami.)
T.: Jestem. Zaczyna się i nasz
ogrójec.@ Powiemy teraz Tak - za
Tak, Nie - za Nie.@
Mg. (wpada z krzykiem): Nie ma
już ciała, więc jest
Zmartwychwstanie.@ Nie ma już
ciała w grobie. Więc On do nas
idzie,@ może już przyszedł. Może
kto Go widział?@
T.: Kto widział?@
Mg.: On jest z nami. Nie
zapomniał o nas.@
P.: A kamień?
Mg.: Cała ściana grobu
odwalona.@
P.: Jak mógł odwalić kamień?
Trzeba paru chłopa@ i sposobem
trza dźwignąć. On był taki
słaby,@ ukrzyżowaniem przecie
zmordowany,@ toć krzyża nie mógł
unieść. Na rękach ma rany.@ Grób
był szczelny. Tak, żeby lis się
nie podkopał,@ czy inne jakie
zwierzę. Grób dobrze wybrany,@
bogaty grób. Bezpieczny dla
ciała, co czeka.@
T.: Więc jak to? Grób otwarty.
Pusto. Ni człowieka.@ A kto ci
grób otworzył? Czy spotkałaś
kogo@ z młodszych uczniów? A
może płaciłaś żołnierzom,@ żeby
odkryli kamień?@
Mg.: Przeklęci, co słyszeli, a
znowu nie wierzą.@ Po co tu Jego
śmierć opłakujecie,@ płaczcie
sami nad sobą. Wy jesteście w
grobie.@ On jest żywy. Jak
mówił. Jeśli w waszej mowie@ nie
macie na to słowa - wspomnijcie
Łazarza,@ jak było.
Przypomnijcie, co Pan wam
powtarzał,@ że wróci...@
J.: Przecież wołał, że Bóg Go
opuścił,@ i ciało Jego było tak
po śmierci sine,@ jakbyś nawet
nie trupa dotknął, ale glinę@
martwą z martwych. Od ludzi,
Boga opuszczoną,@ którą gdzieś po
stworzeniu świata odrzucono.@
Mg.: Boś ty dotykał Go. Bo
myśmy żyli,@ zamiast z Nim
umrzeć.@ Myśmy Go zdradzili.@ My
Go zdradzamy jeszcze,@ my
zdradzać będziemy.@ I choć do
nas przemówi,@ każdy będzie
niemy.@ Każdy głuchy,@
zamknięty,@ ślepy,@
niesłyszący,@ choćby ten głos@
był Słowem,@ Bogiem wołającym.@
(wpada w półśpiew) Kiedy nad
ziemią moją,@ nasz zdradzony
Panie,@ słyszymy śmiech
zwycięski@ jak koguta pianie,@
kiedy strażnicy@ o łapach z
ołowiu@ biją kogoś@ wołając,@ by
się zastanowił@ i zgadł, kto
bije,@ i zgadł, za co biją,@
kiedy ciemności@ twarze nasze
kryją,@ gdy każdy słabość
Piotra@ przyzywa na pomoc,@ bo,
jakim będzie,@ jeszcze nie
wiadomo -@ o Boże, spojrzyj na
nas,@ tak jak popatrzyłeś@ w
oczy Piotrowi.@ Jezu, daj nam
siłę,@ kiedy nad ziemią naszą@
zamiast zmartwychwstania@
słyszymy śmiech ochrypły@ jak
koguta pianie.@
T.: Przestań nam prorokować.
Gdzie byli żołnierze,@ jeżeli
grób był pusty?@
Mg.: Czemu nie chcesz
wierzyć?@
T.: Chcę wierzyć. Łatwo
wierzyć. Czemu
Zmartwychwstały,@ kiedy dźwignął
się z grobu, to dla większej
chwały@ nie rozpędził tych
straży? Czemu nas szukają?@
(otwiera drzwi. Sygnały pogoni.)
Ani się cudu boją, ani
uciekają,@ więc nie było
żołnierzy?@
Mg.: Nie. Grób otworzony@ i
zawój z Jego twarzy dokładnie
złożony.@
Jk.: Jak to złożony?@
T.: I po co miał składać@ ten
całun tak dokładnie w ogniu
zmartwychwstania,@ a potem
zniknąć, uciec? Tak bez
pokazania@ komukolwiek.
Widziałaś Go?@
Mg.: Nie było ciała,@ chusta
porządnie złożona leżała,@ i
nikogo nie było.@
T.: A to mnie ciekawi,@ kto w
co gra teraz? Kto się nami
bawi,@ kto zostawił grób pusty?@
P. (głęboko wzruszony): Gdybym
tak miłował@ Pana, jak mnie
miłował...@
T. (rozumiejąc zupełnie
inaczej te słowa): To byś ciało
schował.@
P. (nie słysząc Tomasza): To
bym uwierzył. Byłbym przy tym
grobie@ i tak zrozumiał Ciebie,
choćbym nie zobaczył@ Twojego
zmartwychwstania.@ Boś może nie
raczył@ pokazać się nam
teraz...@
T.: Tak, schowałbym ciało@ i
grę zaczął na nowo. Kto tę grę
zaczyna,@ kto zmartwychwstanie
chce mieć przeciw komu?@
P.: Panie, niegodny jestem,
byś do mego domu@ wstąpił. I
pewno nigdy nie zobaczę@ Ciebie
i w oczy Twoje nie popatrzę.@
Będę wspominał ciągle tylko to
spojrzenie,@ nim zapiał
kogut...@
T.: Dziwne to zdarzenie,@
jeśli to ktoś z nas, młody,
głupi, niewiedzący...@ coś się
zaczyna teraz...@ Ktoś nazbyt
gorliwy,@ ktoś, co się teraz
czuje bardzo sprawiedliwy@ i
chce walczyć, gdy wszystko
przegrane...@ A jeśli@ komuś tam
w górze potrzebny syn cieśli@
zmartwychpowstały nagle?... Żeby
lud zgłupiały@ na ulicę
wyciągnąć i chwycić kraj cały@
za gardło...@ Potem miasto wziąć
i dom po domu@ przeszukać. A
nas, cośmy zostali z pogromu,@
oskarżyć o porwanie trupa. Do
korzeni@ wyciąć.
Zmartwychpowstanie zacząć w złej
godzinie,@ żebyśmy byli na
zawsze zgubieni,@ bo nikt nam
nie wybaczy tej krwi, co
popłynie...@ Trzeba iść, szukać
kogoś, kto umie rozmawiać@ z
kimś u władzy. Dopóki jeszcze w
mieście cisza...@ Albo uciekać,
zmilknąć, żeby nikt nie słyszał@
i nie przypomniał nawet naszego
imienia.@
J.: Trzeba iść, Piotrze.@
T.: Dokąd?@
P.: Do grobu!@
T.: Już w grobie@ jesteśmy.
Szukaj lepszego schronienia.@
Zniknij. Zaniemów. Zapomnij o
sobie.@
J.: Zapomnieć?@
T.: Nie oddychać. Tak się
zamknąć w sobie,@ żeby ocalić to
światło, co mamy.@ I kiedy czas
nadejdzie, znowu się spotkamy,@
o tych dniach przypomnimy.@
Jeśli przeżyjemy,@ będą nas
kiedyś słuchać.@ Jeśli
zaginiemy,@ nikt nie usłyszy
słowa.@ Bo martwy jest niemy.@
(Piotr otwiera drzwi, razem z
Janem i Magdaleną wychodzą.
Tomasz woła za nimi.)
T.: Idźcie. Najłatwiej iść.
Najłatwiej zginąć@ (woła do
reszty) chodźmy wszyscy do
miasta. Łatwo iść do grobu.@ Tam
już nikogo nie ma.@ (do
Magdaleny) Po co się przemykasz@
cichcem? Jeżeli grób jest
odwalony,@ to czego się boicie?
Kto ten grób odmykał?@ Jeśli
ona, żołnierze zostali wygnani,@
czemu po cichu pełznąć pod
ścianami,@ czego wy się boicie,
jeśli się to stało?@
Mg.: Mogą nas złapać. A ja
miałam ciało@ tak, jak u nas w
zwyczaju, oblać wonnościami,@
namaścić. Tak, jak nasze prawo
nakazało,@ niechaj umarli mają
to, co się należy.@
T.: Przecież ty w Jego
zmartwychwstanie wierzysz?@
Mg.: Wierzę.@
T.: To po co niesiesz chustę
trupio białą?@ Po co wonności
dźwigasz dla umarłych?@
Mg.: Bo ja się Jego nigdy nie
zaparłam@ i tak do grobu idę,
jak zwykle bywało.@
(Magdalena wychodzi. Tomasz wybucha
histerycznym śmiechem. Po
chwili odwraca się i patrzy na
pozostałych w wieczerniku. To,
co teraz mówi, mówi przy
otwartych drzwiach, zza których
słychać odgłosy pogoni.)
T.: Kto z was ma przeżyć,
niech ucieka. Lepiej,@ żeby was
tu nie było. Taki czas
nadchodzi,@ że jedni muszą
ginąć, a drudzy uchodzić.@ Kto
kochał Go?@ Milczycie.@ Tak...@
Jak oddać w słowach@ naszą
miłość?@
U. I (nieśmiało): Nikt obcy
tego nie zrozumie.@
T.: Musi zrozumieć. Na to
ludzka mowa@ ma te straszliwe
niejasne wyrazy -@ wiara i
miłość, i wierzyć, i marzyć -@
żeby ktoś z niej wycisnął, co
najważniejszego,@ wydestylował,
podał innym do wypicia.@
U. II: Nie będzie, tak jak
było.@
T.: Bo my wodę życia@ piliśmy.
Ale inni, co przy tym nie byli,@
muszą znać smak tej wody. Choć
nie będą pili,@ pieśń o tym
trzeba posłać między pokolenia.@
U. I: O czym ta pieśń? O
strachu?@
T.: Nie. O zmartwychwstaniu.@
Niech mają zmartwychwstanie ci,
co Go wykradli,@ niech się
opowieść zrodzi - co byśmy
zrobili,@ jaka ta ziemia mogła
być szczęśliwa,@ i jak nam Jego
podstępnie zabili.@ Niech pieśń
się zrodzi@ pełna nienawiści,@
niech ich przeklina,@ a Mesjasza
wzywa.@
U. II: A czy zaśpiewać o tym,
jak Go zdradziliście,@ wy,
najbliżsi uczniowie?...@
T.: Ta pieśń nieprawdziwa@
będzie prawdziwsza niż to, co my
znamy.@ Nas nikt nie będzie
pytał,@ gdy się pieśń urodzi,@
kiedy ją pokochają@ naiwni i
młodzi.@
U. I: Myśmy Jego kochali,@
wyście opuścili.@ Bo nie
starczyło przy Nim miejsca dla
nas.@ Zawsze z wami@ i przez was
stadem otoczony@ żył i tak umarł
przez stado zdradzony.@ Nie było
dla nas miejsca. Wyście
pilnowali,@ żeby się inny czasem
nie docisnął,@ bo wyście już w
marzeniach swoich zasiadali@ z
Nim na królestwie. Czy kto z was
pomyślał,@ że trzeba będzie
walczyć? Nie, wyście gadali@ o
cudach, o zwycięstwie. Jak
przyszło do czego,@ Piotr ledwo
miecz wyciągnął. Spod boku
waszego@ Mistrza złapali,
związali, zabrali.@
U. II: Kto z was choć
krzyknął? A myśmy czekali,@
myśmy nic nie wiedzieli, myśmy
wam wierzyli,@ że pilnujecie
sprawy...@
U. I: Gdzieście się ukryli?@
On umarł.@
U. II: Wyście zdrowi.@
T.: A teraz krew damy.@
U. II: Teraz za późno.
U. I: Teraz wasze imię@
U. II: Umarło.@
T.: Zmartwychwstanie, gdy ktoś
za nie zginie!@ Ktoś musi
umrzeć.@ Niech będzie wiadomo,@
że to nie była miłość,@ ale siła
była.@ Ktoś musi oddać siebie,@
by mu dowiedziono,@ by go pod
sądem znowu postawiono.@ By go
pytano,@ żeby mógł powiedzieć@
to, czego nie powiedział On. Bo
nie milczenie,@ nie pokora, nie
słodkie wrogom wybaczenie.@
Trzeba innego słowa. Niech
poruszy ziemię.@
U. II: Jakiego?
T.: Przecież mówił nam, że
miecz przynosi,@ a nie pokój i
wrogom słodkie wybaczenie.@
U. I: A kto wam chce wybaczyć?
Wam, uczniom wybranym,@ tę
zdradę, strach, bezsilność i
naszą przegraną?@
U. II: Kto z was odkupi
wszystko, co się stało?@
T.: Przeklnij nas. Niechaj
gnije, co w grobie zostało,@ ale
idź. Ratuj słowo.@
U. II: Gdzie?@
T.: W ciemność, pustynię...@
Zaczekaj. Potem wrócisz znowu w
nasze imię.@
U. II: W wasze?@
T.: W nasze i wasze.@ Kiedy
wszystkie brudy@ czas obmyje,
powrócisz.@
U. I: Grobie pobielany!@ Czy
On cię takiej nauczył obłudy?@
Tobie za mało tej krwi, co
przelana@ za nic. Bo wyście
jęzorem zlizali@ tę krew. Ty
chciałbyś, by inni ginęli,@ a wy
się znowu będziecie strachali.@
On będzie w nas. Zostanie. Lecz
wasze imiona@ tak już na wieki
będą pamiętane.@ Módl się, by
lepiej były zapomniane,@ módlcie
się, byście szybciej mogli
skonać@ niż to, co widzieliśmy,
będzie opisane.@
(Uczeń I i II wychodzą gwałtownie z
wieczernika zatrzaskując drzwi.
Za nimi chce biec Jakub, ale
Tomasz zatrzymuje go siłą.)
T.: My tutaj zostaniemy.@
Jk.: Czemu?@
T.: Trzeba zmazać@ zdradę.
Będziemy czekać, jak On wtedy
czekał,@ zanim Go Judasz
zdradził. To jeszcze zostało:@
dać się zabić za Niego, choć On
już zabity.@ Pamiętasz, jak się
modlił i potem ociekał?@ Czuję
teraz ten zapach. Jakby moje
ciało@ cuchnęło trupem. Wtedy
nic nie rozumiałem.@ On się
modlił modlitwą szarego
człowieka,@ który wiedział, co
będzie. I tak chciał uciekać@
jak my teraz. I wytrwał. To nam
pozostało.@
(Nagle otwierają się
drzwi: wpada Piotr z Janem.)
P.: Nie ma Go!@
T.: Nie ma. A więc się
zaczęło.@ Przyszedł czas, by
oddzielić tych, co Go kochali,@
od tych, co będą wierni.@
P.: Myśmy grób sprawdzali,@ i
jest tak, jak mówiła.@
T.: Ani śladu straży?@ A cóż
na to Nikodem? On, tak
miłosierny,@ co wonnościami
trupa łaskawie obdarzył.@
P.: Nikodem. Nie ma...@
T.: Nie ma? A ten nasz
uczony,@ co grób swój
wielkodusznie oddał. Też go nie
ma?@ Nie ma straży w ogrodzie?
Nie ma Nikodema?@
P.: Jezusa nie ma w grobie.
Kamień odwalony.@
T.: Tak sam z siebie?@
P.: Dokoła czyściuteńka
ziemia,@ jakby nikt palcem nie
tknął. Dokładnie sprawdziłem.@
Jk.: A zajrzałeś do środka?@
P.: Wszedłem. W grobie byłem.@
Jk.: I co?@
T.: Ciała już nie ma?@
P.: Nie ma. Dotykałem@
całunu...@
T.: I jak leżał? Czy był tak
złożony,@ jak ona nam mówiła?@
P.: Ta chusta, co głowę@
owijała, złożona była na
połowę,@ a całun rozrzucony,@
jakby wiatr go dźwignął,@ potem
o ziemię cisnął@ i całun
zastygnął@ na kamień.@
T.: Co za kamień? Dotknąłeś?@
P.: Dotknąłem.@
T.: I co?@
P.: Kawałek płótna.@ A go nie
dźwignąłem,@ nie dałem rady.@
Jakby ciężar grobu,@ wszystkich
grobów na ziemi@ wszedł w to
płótno lniane.@
J. (wbiegając): Magdalena
została...@
P.: Nie było sposobu@
podźwignąć tego płótna.@
J.: Każdą Jego ranę@ płótno to
wzięło w siebie.@ Na płótnie
odbity@ jest On@ jak był po
śmierci.@
T.: Więc gdzie jest ukryty?@
P.: Może...@
J.: Zmartwychwstał...@
T.: Dzisiaj? Czemu tej nowiny@
nie przyniósł nam natychmiast
Nikodem cnotliwy?@ On przecież
czekał ciągle, jak z Jezusem
będzie,@ czy go wezmą, ubiją,
czy może zasiędzie@ Jezus na
tronie. On obok Jezusa...@ Gdzie
podział się Nikodem, mędrzec
sprawiedliwy,@ gdzie jest ten
drugi, co się ciągle wzruszał?@
Który nam w ucho szeptał
"Zwyciężymy, bracie"?@ Takiej
okazji on już by nie stracił,@
on przy każdej wygranej zaraz
się bogacił,@ on pierwszy
wszystko wiedział. I wie, gdzie
jest ciało.@ Nie ma go tu...@
Niewiele czasu nam zostało.@
Judasz wie, gdzie jesteśmy.
Czemu nas nie zdradził?@ Kto
przeciw komu znowu grę
prowadzi,@ kto przeciw komu
pragnie ocalenia?@ I kto chce
naszej śmierci? A kto
upodlenia?@
J.: On zmartwychwstał.@
T.: Na pewno?@
P.: Byłem.@
J.: Dotykałem.@
P.: Tego płótna.@
T.: A jeśli... To co się
odmienia?@ Chociaż się swoim
uczniom jakoś nie pokazał,@
powiedzmy, że jest tutaj. I że
stał się ciałem.@
(Reszta poza Tomaszem klęka.)
T.: I co mówi? Co uczniom ma
do powiedzenia?@
J.: Że śmierć zwyciężył.@
T.: I co dalej będzie?@
J.: On na swym tronie
świetlistym zasiędzie@ i
sprawiedliwość będzie.@
T.: Czym jest sprawiedliwość?@
J.: Że wszystko według prawa.@
T.: On został zabity@ wedle
prawa.@
J.: To prawo będzie
odmienione.@
T.: Na jakie?@
P. (wściekle): Sprawiedliwe.@
Jk.: Najpierw wybaczone@
będzie grzesznikom.@ Potem...@
J.: Objawione.@
T.: I gęby głodne będą
nakarmione,@ choroby uleczone.
Nie będzie przemocy...@
P.: I naród nasz na jasność
wyjdzie z ciemnej nocy.@
T.: Może nie tak natychmiast.
Bo jeszcze oślepnie.@
J.: Będzie@ to,@ co@ głosiły@
pieśni@ tysiącletnie.@
T.: Pieśni są po to, by były
śpiewane.@ A ludzie żyją, jak im
w życiu dane...@
J.: Głusi@ usłyszą,@ a ślepi@
zobaczą,@
P.: Że naród nasz jest wolny.@
Jk.: Że nam starczy chleba.@
J.: Chleba, prawdy, swobody.@
T.: Czy było potrzeba,@ żeby
On za to zginął? On, który
rozmnożył@ chleb i ryby. On,
który groby mógł otworzyć.@ On,
który wojska całe mógł jednym
skinieniem@ obalić... Gdy
nakazał morzu uciszenie,@ morze
się uciszyło. Więc czemu
umierał?@
J.: Żeby@ zmartwychpowstać.@
T.: I przyjść do nas teraz,@
do nas... Jeśli zmartwychwstał,
jeżeli był Bogiem,@ to musi od
nas odejść. Myśmy przy Nim byli@
i nic nie rozumieli. Wszystko
zagubili.@ On nas i chlebem
karmił, i poił nas słowem,@ i
nic się nie zmieniło.@ Jest@ jak
zawsze@ było.@ Jeśli On
zmartwychpowstał, to po co ma
wracać@ i znwó zaczynać z nami.
To daremna praca.@ Jeśli On nie
zmartwychwstał, a ciało
skradzione,@ możemy chociaż
umrzeć lepiej niż żyliśmy,@
wierni, chociaż za późno...@
Jeśli On jest żywy,@ jeśli
odwalił kamień, wszystko jest
skończone.@ Tyś się na wieki
zaparł, myśmy uciekali.@ Gdzie
jest choć jeden uczeń
sprawiedliwy?@ Czemu się nie
pokazał nam? Bośmy sprzedali,@
zgubili, co zostało dla nas
przyniesione.@ Ty Go widziałeś,
Piotrze?@
P.: Nie, grób odwalony.@ I
całun tak jak kamień.@
Czułem...@
J.: Ja wierzyłem.@
T.: Widziałeś Go?@
J.: Widziałem. Gdy przy
śmierci byłem.@
T.: Ale tam?@
J.: Gdy dotknąłem śladów na
całunie,@ czułem - dotykam
życia...@
T.: Ale czy widziałeś?@
J.: Widziałem... Czułem...
Powiedzieć nie umiem.@
Wierzyłem. Wierzę.@
T.: Czy Go dotykałeś?@ Jeśli
zmartwychwstał, to musi być
ciałem.@
J.: Zmartwychwstał.@
T.: Nie zmartwychwstał.
Módlcie się, by w twarze@ nie
zechciał nam popatrzeć. Bo kto
twarz pokaże?@
Mg. (wchodzi jak odmieniona):
Ja Go widziałam.@ Stałam@ i
płakałam.@ Czemu płakałam,@ sama
nie wiedziałam.@ Może dlatego,
że Go nie zobaczę,@ bo odszedł
tak daleko i do takiej chwały.@
I tak być musi. Nie może
inaczej,@ żeby Go oczy moje
oglądały.@ Kiedy podniosłam
głowę - widzę - siedzi anioł.@
Najpierw jeden i pyta: "Czemu,
Magdaleno,@ głowę zwiesiłaś
nisko, twarz masz zapłakaną?"@
Patrzę, a drugi anioł, co był w
nogach grobu,@ uśmiechnął się. I
teraz tych aniołów obu,@ jeden w
głowach, a drugi czuwający w
nogach,@ podniosło się. Patrzyły
tak uważnie oba,@ że na początku
jakbym zapomniała,@ że On
zmartwychwstał. I tak
powiedziałam:@ "Płaczę, panie,
bo przyszłam i nie widzę ciała@
i komu teraz oddam ostatnią
posługę?"@ Wtedy się jeden anioł
uśMiechnął, a drugi@ chyba
zapłakał. A ja z tego wstydu@
zerwałam się i szybko przez ten
ogród idę.@ Nagle patrzę.
Ogrodnik siedzi zadumany@ i tak
mi się przygląda. Ogród był
zdeptany,@ bo biegłam zapłakana.
Więc chcę mówić: Panie,@
wszystko tu zaraz będzie pięknie
posprzątane.@ Ale może ty
powiesz, gdzie zabrano ciało?@
Nie wiem, czemu pytałam. Tak mi
się spytało,@ jakbym nie była
pewna, że On powstał z grobu.@
Przecież i grób widziałam pusty,
i aniołów obu,@ ale tak w sobie
czułam, że choć
zmartwychpowstał,@ to jakby dla
mnie samej trochę w grobie
został,@ bo już Go nie zobaczę.@
Może Go zrozumiem@ gdzieś tam w
chwale. A teraz jakby żyć nie
umiem,@ kiedy On odszedł.@ Nagle
jakby ciemność@ rozdarła się@ i
patrzę,@ a to On przede mną,@ a
nie żaden ogrodnik.@ Stoję
zachwycona,@ widzę Go. Mam już
wszystko, a jeszcze mi mało,@ że
Go widzę. Bo nagle tak mi się
zachciało,@ żeby zawołał mnie
moim imieniem@ i On zawołał:
"Mario".@ A ja tak słyszałam,@
jakby mnie Bóg na nowo stworzył
jednym tchnieniem,@ żebym na
wieki wieków ten głos
pamiętała.@
T. (patrząc ze smutkiem na
Magdalenę): Jeśli On przyszedł,
to tylko dla ciebie@ przyszedł.@
Jeżeli zmartwychwstał - nie dla
nas@ to zmartwychwstanie. Bośmy
nie umarli,@ a żyli i żyjemy
wciąż w strachu o siebie.@ Łaska
nadziei już nam odebrana...@
Jeśli zmartwychwstał...@
Mg.: Żyje.@
T.: Odszedł z tego kraju.@
Mg.: On twarz swoją na chwilę
przed nami zataił@ i czekał, czy
po krzyku Niedzieli Palmowej,@
kiedy każdy płomienie wiary miał
nad głową,@ kiedy mieliśmy
wszystko, jak dziś nic nie
mamy...@ Kiedy po wielkim
świetle, co było nam dane,@
świat nas wyśmiewa jak bandę
pijanych...@ Czy teraz właśnie,
gdy jesteśmy sami@ i ciemność
się nad nami z hukiem
zatrzasnęła,@ uwierzymy w to
światło, co było nad nami,@ że
jest, pali jak iskra. Nigdy nie
zginęła.@
(Słychać pukanie do drzwi.)
Mg.: Już jest.@
P. (padając na kolana): Pan
wrócił.@
J. (na kolanach): Pan nam się
ukaże.@
(Pukanie silniejsze.)
Mg.: Tomaszu, otwórz Panu.@
T. (Biegnie i zatrzymuje
się.): Po co drzwi otwierać,@
jeśli odwalił kamień i oślepił
straże,@ nawet przez mury
przejdzie do nas teraz.@
Mg.: Tomaszu, otwórz. On chce
być tak z nami,@ jak dawniej -@
T.: Tak nie będzie. Bo już nie
jest z ciała.@ Kiedyś się z nami
dzielił chlebem i rybami,@ pił
wino.@
Mg.: Otwórz!@
T.: Tyś jedna słyszała@ Jego
głos, a więc poznaj...@
(Magdalena z rozpaczą patrzy na
Tomasza, biegnie, otwiera drzwi
i staje jak wryta. Nikodem i
Józef z Arymatei wbiegają pełni
popłochu, jakby ich gonił
wzmożony na nowo odgłos pogoni).
N.: Wiecie, co się stało?@
Mg.: On zmartwychwstał,
widziałam.@
N.: Wykradziono ciało.@
Mg.: Zmartwychwstał.@
P.: Przecież byłem. Grobu
dotykałem.@
J.: Na płótnie rany Jego
rozpoznałem.@
Mg.: On zmarwychwstał.@
Jza.: Tak mówią niektórzy u
władzy.@
P.: U władzy tak już mówią?@
N.: I szukają innych.@ Chcą
mieć spisek.@
Jza.: Nie starczy, że jeden
niewinny@ zginął. Im trzeba
teraz spisków w kraju całym.@
T.: A są?@
N.: Jak trzeba, będą
powstawały.@
Jza.: Wy już jesteście
spiskiem, bo razem jesteście.@
Może i w innym jakim domu w
mieście@ ludzie siedzą. A może
płaczą.@
N.: Więc spiskują.@ Czekają.@
P.: Na co?@
N.: A kogo żałują?@ czekają.
Właśnie po to wykradziono
ciało,@ żeby się
zmartwychwstanie jakieś dziwne
stało@ i ludzie się ruszyli. Tak
mówią niektórzy,@ co są u władzy
i czekają burzy.@ A my
łagodni...@
Jza.: Pragnący spokoju,@
przegramy...@
T.: Pewno octem, żółcią was
napoją,@ jak Jego napojono...@
N.: Teraz trzeba ściśle@
obliczać wszystko i ostrożnie
myśleć.@ Jeśli oni zwyciężą, to
czas krwi już bliski.@ Wy już
jesteście spiskiem, będą inne
spiski.@
P.: Judasz nas zdradzi...@
Jza.: Judasz? Co, nie wiecie?@
Judasz powiesił się.@
N.: Ale najpierw zwrócił@
pieniądze zdrady.@
Jza.: Pod nogi im rzucił.@
T.: Uwierzył. Pierwszy z nas
do Niego wrócił.@
P.: Więc Judasz już nie
zdradzi.@
Jza.: Teraz się zaczyna@
wielka nagonka. Teraz krew
popłynie.@ My już nic nie
możemy.@
N.: Nikt dzisiaj nie słucha@
takich jak my. W tej strasznej i
ciemnej godzinie@ trzeba
zamilknąć, przytaić się. Czekać.@
T.: I zastąpić Judasza.@
Jza.: Patrz, co nam przysłano.@
(wyjmuje sznur i list) My sami
powinniśmy dziś z miasta
uciekać.@
T. (ogląda sznur): Co to?@
N.: To sznur Judasza.@
T.: I wam go oddano?@
Jza.: I list.@
T.: W liściku tym cóż
napisano?@ (wyrywa list z ręki
Józefa i czyta) "Choć
chodziliście po nauki nocą,@ my
dobrze wiemy, dlaczego i po co.@
Choć wyście nie gadali, kiedy Go
skazali,@ my dobrze wiemy, co
myślicie dalej.@ Chociaż wysoko
jeszcze dziś siedzicie,@ my
poczekamy, kiedyś zapłacicie.@
Weźcie na szczęście ten sznur
Judaszowy@ i przygotujcie dla
siebie grób nowy..."@
(Józef z Arymatei odbiera mu list.)
T. (rzuca mu sznur):
Zapomniałeś o sznurze. Weź, bo
ręce pali.@
Jza. (odwraca się do Piotra):
Pamiętaj. Oni długo nie będą
czekali.@
N.: Jeżeli chcesz zachować
choć kruszynę tego,@ co było w
was, uciekaj.@
Jza.: Do miasta żadnego@ nie
zachodź. Niech przeminie ta noc.
Miej nadzieję,@ jak my ją mamy.@
(Wychodzi z Nikodemem).
Mg. (woła za nimi): Już jest
zmartwychwstanie!@
T. (podnosząc sznur): Znowu
ochryple kogut dla nas pieje.@
Czy się zaprzemy, Piotrze?@
P. (patrzy w otwarte drzwi):
Dopomóż nam, Panie.@
T. (przed zamkniętymi
drzwiami): Sznur Judasza. Jedyne,
co po nas zostanie.@ Nic więcej.
Bo nie będzie tak, jak
marzyliśmy.@ Kiedy po Galilei z
Tobą wędrowałem, Panie,@ to
wszystko było proste. Gdzieś
przed siebie szliśmy@ i pieśni
śpiewaliśmy. I cuda tak były@
dla nas jak chleb.@
J.: Bo chleby w dłoniach się
mnożyły.@
T.: A teraz? No, weź w ręce
ten chleb. Łam i czekaj,@ czy
się rozmnoży...@
(Jan machinalnie łamie chleb).
T.: I chleb się postarzał,@
sczerstwiał. Bo tutaj jest jak
na cmentarzu.@
J.: Przecież zmartwychwstał.@
T.: Dlaczego Go nie ma,@ czemu
jesteśmy dalej tacy sami,@ jak
gdyby wszystko było w grobie
położone.@ Czemu Go tutaj nie
ma? Czemu nie jest z nami?@
Mg.: Widziałam Go.@
T.: I wszystko będzie
wybaczone?@ Lecz sznur Judasza
czeka na nas. Judasz wiedział.@
Może przeczuwał już to
zmartwychwstanie,@ kiedy każdy z
nas w strachu i ciemności
siedział,@ jak tu do dziś
siedzimy. I nic się nie stanie.@
Mg.: Przecież się wszystko
stało.@
T.: Jeżeli się stało,@ nie dla
nas. Pomyśl, co mogę
powiedzieć,@ jeśliby tutaj
przyszedł. Jak na Jego ciało@
spojrzeć? Na krew i rany?@
Mg.: Ja ran nie widziałam.@
T.: Boś ty Go jedna naprawdę
kochała,@ a Judasz Go zrozumiał.
Więc tyś Go poznała,@ a Judasz
zdradził. My mamy milczenie.@ W
nas ani wierność była. Ani też
zdradzenie.@ Najwyżej trochę
płaczu i koguta pianie@ może na
znak, że innym dano to świtanie.@
P.: Przecież Go widzieliśmy.@
T.: Lecz nie przyszedł z
wami.@ Jeśli Go widzieliście,
czemu tu stoicie?@ Czemu o tym
zwycięstwie w mieście nie
głosicie,@ czemu nie chcecie lud
ruszyć cudami?@
P.: On tego nie rozkazał.@
T.: A my zastrachani@ siedzimy
cicho. Więc siedźmy tak dalej.@
Będziemy sobie spali i czekali,@
i byli tacy sami,@ jak zawsze
byliśmy.@ Nawet wtedy, gdy razem
z Nim wśród pieśni szliśmy.@
Pamiętam przecież Niedzielę
Palmową,@ wiem, każdy z nas już
widział światłość nad swą
głową.@ I wszystko było proste,
wszystko takie znane,@ i
wszystko wiarą naszą pokonane.@
I każdy patrzał pilnie. Bo ja
tak patrzałem,@ czy światłość u
innego nie ma większej chwały,@
czy stoi bliżej Pana, czy też
może dalej?@ Tak, każdy chciał
być pierwszy. Bośmy już
czekali@ na tę cudowną chwilę,
kiedy zasiądziemy@ razem z Nim i
nad ludem panować będziemy.@
Przecież to ja - ja, Tomasz
milczący i skromny,@ od
nienawiści byłem nieprzytomny,@
bo Jan był bliżej Pana...@ (do
Piotra) A tyś nie czuł pychy,@
że będziesz pierwszy w rządach?
Czy ty nie marzyłeś,@ jak
wrócisz do swej wioski. Taki
skromny, cichy.@ I będziesz tak
ubogo żył, jak dawniej żyłeś,@
niby to prosty rybak, a
najpierwszy w kraju.@ I że twoje
ubóstwo wszyscy podziwiają.@ I
jak to mile w ubóstwo się
bawić,@ a w dłoniach pieścić
władzę. Myślałeś...@
P.: Myślałem.@ Może nie tak.
Inaczej. Ja się władzy bałem.@
T.: Ale ten strach był słodki.@
P.: Tak, słodki. Po nocy@
budziłem się czasami od strachu
spocony.@
T.: A jednak każdy chciał się
takim strachem pocić.@ Bo ja
chciałem. Pamiętasz ten tłum
rozmodlony@ i jak On w tłum ten
wjechał.@ Był taki ubogi,@ taki
zwyczajny. A myśmy tak chcieli,@
żeby jak król się zjawił w
Palmowej Niedzieli,@ w blasku...@
Jk.: Pamiętam, jak na ośle
jechał@ szary i niepozorny.@
T.: Tak się bałem śmiechu,@
kiedy osioł się potknął.
Myślałem, ktoś krzyknie@ i cały
lud w ulicach wielkim śmiechem
ryknie.@
J.: Bałem się tego miasta.@
T.: A kiedy tłum cały@ zamarł
nagle i krzyknął - wtedy
zrozumiałem,@ co to znaczy mieć
siłę i jak ludem władać@ nie
przez to, że się miękko na
tronie zasiada,@ a właśnie tu,
na ośle. Taki niepozorny,@ taki
zwyczajny i taki pokorny,@ a
taki nad wszystkimi ludźmi
wywyższony.@ I pokochałem
władzę. Zdradziłem Cię, Panie,@
to jest sznur. Najprawdziwsze,
co po mnie zostanie.@
J.: Nie ty, a Judasz zdradził.@
T.: Zdradził? Co jest zdradą?@
Myśmy wszystko zdradzili, gdy
idąc gromadą@ wrzeszczeliśmy
"zwycięstwo" i "prowadź nas,
Panie".@ Prowadź, a dokąd, nikt
nie był ciekawy.@
Jk.: W zwycięstwo, w
sprawiedliwość...@
T.: Wszystkie brudne sprawy,@
kłótnie, zawiści, każdy niósł w
tobołkach.@
P.: My byliśmy ubodzy.@
J.: Po co złe wspominać.@
T.: Bo teraz przyszła na nas
najgorsza godzina.@ Jeśli nie
przyszedł, już nie przyjdzie do
nas,@ bo my nie rozumiemy tego,
za co skonał.@
J.: Przyjdzie, bo nas
pokochał.@
P.: Siądzie razem z nami@
może...@
J.: On nam przebaczył.@
T.: A więc ma przebaczyć?@
Znowu przyjść i wędrować z nami,
i tłumaczyć,@ co żaden z nas nie
pojmie. Bośmy wciąż ci sami.@ Bo
nic nie pojęliśmy. Jeśli kto
zrozumie,@ zapomni. A z tą
prawdą nawet żyć nie umie.@ Po
co ma przyjść i po co z grobu
nas wybawić,@ jak wybawił
Łazarza. Czy Łazarz się
zmienił?@ Nie, on zapomniał
wszystko. Jakby nie był w ziemi.@
Mg.: Nauczył się miłości.
Wiele się nauczył...@
T.: To czemu gdzieś się ukrył
i pacierze mruczy?@ Czemu
Łazarza nie ma między nami@ w
tym grobie strachu? Choćby Pan
nas wskrzesił,@ choćby uczył na
nowo, będziemy ci sami,@
zawistni. Jak byliśmy, gdy chleb z
nami dzielił,@ pił wino i na
mękę czekał w przerażeniu,@ a
myśmy pożerali łapczywie
jedzenie.@ A w Ogrójcu co było?
Twardośmy zasnęli.@ On krwią się
pocił, a myśmy chrapiący@ o
Palmowej Niedzieli śnili sen
kojący@ o zaszczytach,
pierwszeństwie.@ Tak, tam, niby
w grobie@ każdy z nas zasnął.
Silniej niźli Łazarz.@ Pan już
do nas nie przyjdzie. Cud się
nie powtarza.@
Mg.: On przyjdzie, tylko
czeka.@
T.: Na co?@
Mg.: Żeby każdy w sobie@
znalazł tę iskrę. Tę siłę
Łazarza.@ Ten cud się będzie
przez wieki powtarzał,@ bo ciągle
jakiś Łazarz czeka w grobie.@
(na pół w melorecitativie) Pan,
który ziemię zna, nie zapomina@
o nas. Lecz wierzy, że sami
wstaniemy@ i odwalimy z piersi
kamień ciemny.@ Pan, który
ziemię zna, nie zapomina.@ Pan,
który widział Łazarza, wie o
tym,@ jak w naszym grobie
duszno, co nam robak szepce,@ że
Bóg swą twarz odwrócił i nas
wskrzesić nie chce.@ Pan, który
płakał z Łazarzem, wie o tym.@
Pan, który ziemię zna, nie
zapomina.@ Ale choć szepnął:
"Wstańcie", sami z naszej
twarzy@ musimy zdjąć jad trupi,
odwinąć bandaże@ i mieć tę siłę,
co była w Łazarzu,@ żeby
wyczołgać się z milczenia grobu@
i twarz niepewnie siną znów
pokazać Bogu.@ Pan, co z
Łazarzem płakał, wie, jak boli@
światło w źrenicach, gdzie już
gościł robak.@ Pan wie, że
odmykamy powieki powoli.@ Inni
tego nie wiedzą.@ Dalej trwa
żałoba.@
(Otwierają się
gwałtownie drzwi i wpadają
zdyszani uczniowie, którzy
uciekli do Emaus.)
U. I: Był z nami!@
U. II: On był z nami!@
U. I: Tak nam się pokazał...@
T. (patrząc z ironią na ich
potargane odzienie i
nieprzytomne twarze): Jak wy nam.@
U. II: Siedział. Jadł z nami.
Pił wino.@
Mg.: Gdzie był?@
U. I: W gospodzie.@
T. (ironicznie): Był. A potem
zginął.@
P.: Tak wszedł zwyczajnie?@
U. I: Nie, wcześniej szedł z
nami.@
U. II: Spotkał nas w drodze,
kiedy szliśmy sami.@
Jk.: Czy w drodze, czy w
gospodzie?@
U. II: Szliśmy szukający@
jakiegoś miejsca, gdzie by nie
poznali,@ żeśmy...@
Jk.: Żeście tu byli. Żeby nie
złapali,@ nie osądzili...@
U. I: Gdzieś, gdzie nikt nie
słyszał@ o tym, co tu się
stało... Gdzie jest taka cisza,@
taki spokój. Gdzie ludzie i nie
wiedzą nawet,@ kto tutaj zginął
i za jaką sprawę.@
Jk.: Baliście się?@
T.: A myśmy odważnie stawali?@
U. I: I tak nam było smutno,
tak samotnie było.@
Jk.: Żeście się z samotności
wielkiej popłakali.@
U. II: Nie wiem, jak to się
stało. Tak jakoś na drodze@
przywitał nas, szedł z nami jak
zwykły przechodzień.@
P.: I co? I mówił z wami?@
Jk.: O czym?@
U. I: Czemu sami@ idziemy
płacząc bocznymi drogami.@
U. II: Zapytał, co się stało w
mieście.@
T.: Tak was badał...@
U. I: Pytał, czemu płaczemy.@
T.: I tyś opowiadał.@
Wszystko. Nie bałeś się. Może
szpiegował@ ten obcy?@
Mg. (dotykając Tomasza tak,
jakby chciała mu przekazać swą
siłę): On przed nimi twarz tak
samo schował@ jak przede mną. Ja
także Jego nie poznałam.@ On
czeka, by na nowo w nas to
zmartwychwstało,@ co umarło od
strachu, zdrady, od zwątpienia.@
Ja też bałam zapytać Go Jego
imienia,@ jakby ten strach, ten
smutek był już moim ciałem,@
jakbym płakała jeszcze, a już
zapomniała,@ i jakby mi już
dobrze było z tym zwątpieniem.@
Tomaszu - łatwiej pojąć ból i
zapomnienie,@ łatwiej jest
umrzeć w sobie niż uwierzyć
znowu.@ Tomaszu, bracie,
wydobądź się z grobu,@ chciej
usłyszeć.@ On woła,@ on cię
prosi - ożyj!@ Ale sam musisz
powstać i oczy otworzyć.@
(Tomasz zamiera, jakby nie mógł
nic odpowiedzieć Magdalenie).
Jk.: A więc tak z wami szedł i
co powiedział?@
U. II: Pytał nas. Jakby o
niczym nie wiedział,@ co tu się
stało.@
Jk.: Nie pytał, co z nami?@
U. I: Myśmy mówili to, co
wiemy sami,@ o śmierci, krzyżu,
o tym, co ktoś rozpowiada,@ że
ciało skradli z grobu.@
U. II: Co mówią niektórzy,@ że
to jest może jeszcze jedna
zdrada,@ że nie wiadomo, komu to
posłuży,@ że uciekamy.@
U. I: Że gdzieś za lat parę,@
jak się zagoi wszystko... Jak
będziemy żyli,@ to ktoś
posłuchać zechce ludzi starych,@
żeby się inni młodzi tajemnie
uczyli,@ jak to było naprawdę.@
Jk.: Panie. My czekamy@ na
Ciebie. Czemu jeszcze Ciebie tu
nie było?@ Dlaczego chodzisz
bocznymi drogami,@ a nam się nie
pokażesz?@
T.: Bo w nas wszystko zgniło.@
Jk.: A w nich wszyściutko
świeże. Ze strachu oślepli.@
Nawet Go nie poznali. Szli i
bajdy pletli,@ a Pan był z
nimi.@ (doskakując do uczniów)
Pan szedł razem z wami.@
U. I: Myśmy tak przez was byli
zastrachani,@ myśmy tak przez
was byli oślepiani.@
U. II: Lecz On nam strach
wybaczył.@
U. I: Myśmy wędrowali@ jak wy
dawniej.@
U. II: A teraz my z Nim po tej
ziemi@ pójdziemy.@
U. I: My Go przecież tak nie
zdradziliśmy@ jak wy.@
U. II: I On wie o tym. On nam
przypomniał@ pieśń proroków.@
U. I: Chleb z Nim
dzieliliśmy,@ jak dawniej
dzielił z wami.@
U. II: To nie nasza wina,@
żeśmy Go nie poznali... Dopiero
przy stole,@ gdy chleb
przełamał...@
U. I: Myśmy tak wierzyli@ w
Niego. Myśmy tak długo drogą
wędrowali,@ tyle mieliśmy
czasu...@
U. II: Można było spytać@ o
wszystko... Można było tak Jego
powitać,@ jak marzyliśmy wtedy,
chodząc gdzieś za wami@ daleko w
tłumie. Boście zawsze sami@
odsuwali Go od nas.@
U. I: To nie nasza wina,@
żeśmy oślepli. Kiedy twarz
pokazał,@ myśmy przybiegli tutaj
powiedzieć od razu.@
U. II: Że jest... Myśmy
myśleli, że On jest już z wami.@
T. (patrzy na uczniów i idzie
do drzwi. Odwróciwszy się mówi):
On ciągle czeka na nas. Na mnie.
Tam, za drzwiami.@ Jeśli
uwierzyć mam w to
zmartwychwstanie,@ muszę Go
dotknąć. Choć mi nie okaże@
swojej łaski i może już Go nie
zobaczę -@ muszę iść i zaglądać
wszystkim ludziom w twarze@ i
szukać. W każdej twarzy Go
wypatrzeć.@ Budzić Go w ludziach
cichych, smutnych,
zastrachanych.@ Szukać Go w
całym kraju. Opukiwać ściany.@
Wyznawać zmartwychwstanie nasze
w każdym domu.@ (do Magdaleny)
Może On przyjdzie do nas jak
ktoś Niewiadomy,@ tak cichy,
byśmy nawet Jego nie poznali,@
tak jak się im objawił - Szary
Nieznajomy.@ Wtedy mniej może
będziemy kłamali,@ kiedy będzie
pełganiem - blaskiem świeczki
skromnej.@
Mg.: Panie, wiem, dla mnie
światło spojone z ciemnością,@ z
duchotą, sadzą, co płomyk
oblepia.@ Ja niewiele zobaczę,
kiedy nas oślepiasz,@ więc mi
Twoje wesele pomieszaj z
żałością.@
Mg. i T.: Przyjdź do nas,
Panie, jak ktoś Niewiadomy.@
T.: Bądź dla mnie z krwi i
potu, strachów i kłopotów,@ choć
świta, kogut pieje, znów nie
jestem gotów,@ ciemne są moje
strony...@ (wychodzi w ciemność)
Część II
(Magdalena modli się sama,
wpatrzona w drzwi, przez które
Tomasz wyszedł szukać Pana).
Mg.: Jezu, ulituj się nad
tymi,@ którzy w ciemności
jeszcze brodzą,@ dysząc dźwigają
ciężar niemy,@ wędrują - ale nie
dochodzą.@
Jezu, ulituj się i pomóż@ tym,
co jak Tomasz tak kochali@ i tak
upadli, tak przegrali,@ otwórz im
drzwi do swego domu.@
Z miłości przecież to
zwątpienie,@ z rozpaczy
przecież ta niewiara,@ daj,
niech powróci do nich wiara@ w
grobu naszego otworzenie.@
Daj, niech zobaczą, niech
usłyszą,@ że przyszło dla nas
Zmartwychwstanie@ i choć wokoło
jeszcze cisza,@ to Ty już stoisz
wśród nas, Panie.@
Daj, niech to pojmą, że choć
każdy@ jeszcze zaszczuty,
zagoniony,@ to już są powalone
straże,@ i kamień został
odwalony.@
Pozwól się dotknąć, by
wiedzieli,@ że choć giniemy i
cierpimy,@ myśmy już z klęczek
się dźwignęli@ i nigdy się nie
upodlimy.@
Jezu, ulituj się i pomóż@ tym,
co jak Tomasz obłąkani,@ chcą
dotknąć Twojej krwawej rany,@ by
w każdym domu@ w naszym kraju@
mogli@ uwierzyć@ w
Zmartwychwstanie.@ (trwa chwilę
w modlitwie. Nagle słyszy
pukanie do drzwi lekkie i
trwożliwe. Zrywa się, biegnie.
Otwierając szeroko drzwi prawie
musi przekrzykiwać odgłosy
pogoni) Tomaszu!@
Nz.: Ciszej. Przecież was
szukają.@
Mg. (jakby w zapamiętaniu
woła specjalnie głośno): On
zmartwychwstał!@
Nz. (odsuwa ją i zamyka
drzwi): Co ciebie znowu opętało?@
Mg.: Zmartwychwstał.@
Nz.: Tylko ukradziono ciało@ i
nie wiadomo, co z tym będzie
dalej.@ Szukają was.@
Mg.: Zmartwychwstał.@
Nz.: To ci tego mało,@ że Go
złapali i ukrzyżowali?@
Mg.: Zmartwychwstał.@
Nz.: Bili, pluli, katowali.@
Mało ci tego? Chyba Go
widziałaś,@ wiesz już, jak
cuchnie ciało, gdy je z krzyża
zdjęto,@ widziałaś sine plamy i
krew w ranach ściętą.@
Mg.: Zmartwychwstał.@
Nz.: Zobaczyłaś, jak każdy
wygląda,@ kto w kraju tym chce
mówić, co niedozwolone,@ a nawet
szepce, myśli... Ta ziemia krwi
żąda@ co pokolenie.@ Wciąż
nienasycona.@
Mg.: Zmartwychwstał.@
Nz.: Może kiedyś ożyje w
legendzie,@ żeby legenda mogła
innych młodych zwabić@ i dla tej
ziemi przeklętej znów zabić.@
Tak tu już było. I tak zawsze
będzie.@
Mg.: Widziałam Go.
Zmartwychwstał.@
Nz.: Kiedyś też widziałem@
zmartwychwstałych proroków.
Kiedyś też wierzyłem,@ i nikt
nie powie, żem się bił źle w tym
powstaniu,@ co już jest
zapomniane... Ale kiedyś
było...@ Nie uciekałem pierwszy
i grzbietu nie kryłem,@ i
odsłużyłem swoje na wygnaniu.@
Wiem o tej ziemi coś...@
Mg.: Już zapomniałeś!@
Nz.: Nie zapomniałem. Ale
wędrowałem,@ długo myślałem,
wiele zrozumiałem.@ Tu nic się
nie urodzi. Ta ziemia
przeklęta.@ Nawet krwią
podlewana jak jałowa skała@
wciąż będzie rodzić piołun i
ludzi skarlałych,@ może i
oszalałych z wielkiego
pragnienia.@ Ale kto to
zrozumie - tam - gdzie zwykła
ziemia,@ gdzie w zwykłych
domach, nie grobowcach, siedzą.@
Choćby i chcieli wiedzieć - to
się nie dowiedzą,@ o co wam
tutaj idzie...@
Mg.: Wam?@
Nz.: Pamiętam przecie,@ jak to
nienawidziłaś tej cuchnącej
biedy,@ tej niby szlachetności,
tego poniżenia@ i tych twarzy
ziemistych. Marzyłaś o świecie,@
gdzie się w pół pokolenia życie
nie odmienia.@ Kochałaś mnie -
bo byłem stamtąd.@ Jeden z tych
szczęściarzy,@ którym los taki w
życiu się przydarzył,@ że
zamiast leżeć w piachu jak jego
koledzy,@ chce, to jest tu...
chce znowu, w wielkim świecie
siedzi.@ Wiem, że za to mnie
chciałaś...@
Mg.: Chciałam...@
Nz.: I ja chciałem@ takiej jak
ty, co dobrze, jak tu jest,
zrozumie,@ a kiedy stąd
ucieknie, to duszą i ciałem@
będzie się cieszyć... Tam tak
nikt nie umie.@ Tam żadna nie
pojęłaby, co ten cud znaczy,@ że
na tę dziką ziemię już nie musi
patrzeć.@ Więc jestem. Możesz
wybrać. Wszystko załatwione.@
Mg.: Po co?@
Nz.: By przeżyć życie. Czy też
nie pojmujesz,@ co tu się z wami
stało? Nie bój się. Ja czuję,@ co
tu się dzieje. Niewiele zostało@
czasu. Jeżeli nad tym waszym
grobem@ zaczną się robić cuda -
to żadnym sposobem@ nie
zobaczysz już świata. Może i ja
z tobą@ posiedzę tutaj. To
otwarcie grobu@ i te bajędy
wasze ktoś zapłacić musi,@
szukają was.@
Mg.: Wiem o tym.@
Nz.: Pętla się zaciska,@
zwąchałem szubienicę. I to z
bardzo bliska.@
Mg.: On żyje.@
Nz.: Popatrz na mnie. To ja
jeszcze żyję.@ Chcę ciebie. Po
to w pętlę wpakowałem szyję,@
wyjmę cię, zanim ten sznur was
zadusi.@
Mg.: Myśmy już
zmartwychwstali.@
Nz.: Widzisz, czasem musi@
ktoś pilnie szukać... A czasem
się czeka...@ Już wiedzą, gdzie
jesteście, i patrzą z daleka.@
Widzieli ciebie, jak biegłaś do
grobu.@
Mg.: A Jego nie widzieli?@
Nz.: Wiedzą o tych obu,@ co
uciekli do Emaus, a potem
wrócili.@ Nie wiedzą tylko,
czemu się spieszyli...@ Wiedzą,
że Tomasz błądzi od domu do
domu,@ czegoś szuka. Co szuka,
niejasne nikomu,@ ale to się
wyjaśni...@
Mg.: Ty jesteś już z nimi?@
Nz.: Wiesz, że nie jestem
głupi. Babrać się w tej ziemi,@
łapać, krzyżować... Jakby można
było@ odmienić tutaj ludzi...
Wszystko się skończyło@ i będzie
trwać jak kamień. Ni w tę, ni w
tę stronę.@ Nie wszyscy o tym
wiedzą. Stąd jest dozwolone@ -
pewno na małą chwilkę - tak
chodzić po linie@ jak ja chodzę.
Im trzeba takich linoskokków...@
Jedź ze mną. Jeszcze trochę.
Jeszcze parę kroków@ i już
jesteśmy wolni.@
Mg.: Ja już jestem wolna.@
Nz.: Tak, zawsze byłaś. Ja tam
nie wyliczam@ twoich dawnych
wolności. Niech ta tajemnica,@
wierzenie, uwielbienie i nóg
obmywanie,@ i przy krzyżu
czuwanie, do grobu bieganie@
zbędzie się...@
Mg.: Ja widziałam moje
zmartwychwstanie.@
Nz.: Aż tak. Ty zawsze byłaś
inna. To się ceni.@
Wierność.@
Mg.: Tak, wierność. On z
ciemności grobu@ w jasność mnie
wyprowadził.@
Nz.: Ty Go nie zdradziłaś,@
pewno dalej nie zdradzisz. Wiem,
jest w tobie siła.@ Wiem, że
jest w tobie wierność... Ale ci
uczniowie,@ co uciekli od razu?@
Mg.: Oni zmartwychwstali.@
Nz.: Dużo tu tych
zmartwychwstań. A co będzie
dalej,@ kiedy się dla was
zacznie wielka spowiedź,@ i będą
was pytali, i będą badali?@ Ja
wiem, że ty nie zdradzisz. Że
wszystko wytrzymasz,@ jak twój
Jezus wytrzymał. A co będzie z
nimi?@ Znasz ich przecie. Co z
nimi? Głupimi, słabymi.@ Jednego
zakatują, drugiego przekupią.@
Mg.: Widzieli
Zmartwychwstanie.@
Nz.: No to ich ogłupią.@ Bo
jeśli nawet było
zmartwychwstanie,@ to już nie
dla tej ziemi. I po co tu komu@
to zmartwychwstanie pośród
krzywych domów@ i oszalałych
ludzi...@
Mg.: A jednak ty wierzysz@ w
to, że zmartwychwstał.@
Nz.: Słuchaj. Jeśli było@
nawet i zmartwychwstanie, to ci
powiem szczerze,@ nie dla tej
ziemi ono się spełniło.@
Mg.: A dla kogo?@
Nz.: Dla innych,
szczęśliwszych narodów,@ które
pojmują więcej.@
Mg.: Dlaczego?@
Nz.: Bo w grobach@ nie żyją od
stuleci. Nie mają powodu,@ żeby
zwyczajne rzeczy głosić przez
proroków@ i walczyć, i umierać
za nic rok po roku.@
Mg.: Za nic?@
Nz.: Za nic. Bo tutaj płacą
życiem całym@ za słowa, co w
szczęśliwych krajach są
banałem.@
Mg.: Dlatego tu
zmartwychwstał.@
Nz.: Głoś to
zmartwychwstanie,@ ale tam.
Pojedź ze mną. Zobacz, czy
kiełkuje@ to ziarno w innej
glebie. Czy tylko zostanie@
tutaj. Czy może ktoś tam je
pojmuje.@ Tam będziesz mogła
mówić. Mogła wytłumaczyć@ to
zmartwychwstanie. Tutaj.@ (robi
gest powieszenia)
Mg. (pokazuje mu sznur
Judaszowy): A wiesz, co to
znaczy?@
Nz.: Sznur.@
Mg.: Judaszowy.@
Nz.: Słyszałem. Posłali@ ten
sznur niejednym...@
Mg.: Znasz ten powróz zdrady,@
chcesz gorzej niźli Judasz życie
swe ocalić?@
Nz.: Na szaleństwo tej ziemi
nie ma widać rady.@ Kiedy o
zmartwychwstaniu będziecie
wołali,@ myślisz, że was
usłyszą?@
Mg.: Jeśli uciekniemy,@
będziemy już milczeniem. On
przyszedł tu, do nas@ i my Go tu
czekamy. Czekaniem wierzymy,@ że
powstał z grobu, przyjdzie.@
Nz.: Widać się widzimy@
ostatni raz. Pamiętaj - tu się
tylko kona@ powolutku. Dzień za
dniem. Maleje. Maleje,@ i ciągle
ma nadzieję, że coś
przeznaczone,@ coś idzie. W
świętych pismach ogłoszone.@
Niby już jest,@ a zawsze@ we
mgle się rozwieje.@ (wychodzi)
(Magdalena po wyjściu
Nieznajomego klęka przy
uchylonych drzwiach tak
zamyślona, że nie słyszy nawet
dobiegających odgłosów pogoni. Z
bocznej izby wychodzi Jakub.
Zbliża się do Magdaleny. Zamyka
drzwi, dotyka jej ramienia).
Jk.: Więc już nas znalazł?@
Mg.: Widać drogę wiedzą,@ był
Józef, był Nikodem, sznur też
przyniesiono.@
Jk.: To on?@
Mg.: To on.@
Jk.: Myślałem o tym, że nas
śledzą.@ Ale on. Skąd to jemu
do takiej gawiedzi?@ On zawsze
tak ostrożny, choć mu
wybaczono...@ Wrócił?@
Mg.: Wrócił. Jak było, dalej w
Grecji siedzi@ i czasami ze
świata prowincję zaszczyci.@
Jk.: I po co wrócił?@
Mg.: Po mnie.@
Jk.: Ludzie tak obyci@ jak on,
nie ryzykują tylko jednej
sprawy.@ Szuka czegoś. Coś
węszy. Bo u nas znów krwawo@ i
znowu niespokojnie... Nie chciał
mówić czego@ tak, żeby niby nic
nie powiedziano,@ ale dać znak.
Bo może już żałują tego,@ co się
stało... Ktoś chciałby, żeby
darowano?@
Mg.: Co?@
Jk.: Może lepiej im także
uwierzyć@ w to, w co my
wierzyliśmy. Może chcą
zawrócić...@
Mg.: Ukrzyżowali Go.@
Jk.: On znowu żywy...@
Mg. (modląc się): Jezu, bądź
dla małości naszej
sprawiedliwy,@ ale wybaczaj,
przebaczaj nam, Panie,@ bo
długie, ciemne nasze
wędrowanie,@ zanim pojmiemy, jak
jesteś prawdziwy,@ a Twoje
zmartwychwstanie i naszym się
stanie...@
Jk. (wywołuje szeptem Piotra):
Piotrze. Był ten z daleka...@
P.: Ja także słyszałem@ jego
głos...@
Jk.: Znasz go przecież.@
P.: Tak, kiedyś go znałem.@
Jk.: Byliście razem.@
P.: Kiedyś.@
Jk.: Może znaki@ chciał
dać...@
P.: Znałem go. Kiedyś i on był
rybakiem.@ Kiedyś był. Teraz
lepiej, żeby go nie było.@
Jk.: Ale nas szukał.@
Mg.: O mnie mu chodziło.@
Jk. (zniecierpliwiony): O
ciebie, nie o ciebie... Co mu
powiedziałaś?@
Mg.: Żeby nie wracał więcej.@
Jk.: No to przyjdą inni,@ może
tacy, co drogi znać tu nie
powinni.@ Ktoś widać chce nas
zabić, a ktoś chce mieć żywych.@
Mg.: Jezu, bądź dla małości
naszej sprawiedliwy.@
P.: Znałem go. Teraz pewno
twarz mu się zmieniła@ jak
niejednemu... Dziwnie
skamieniała,@ jakby ciążyła
ciału. Jakby reszta ciała@
nienawidziła tego strasznego
ciężaru,@ który na karku siedzi
i coś obco gada.@ Ja wiem...
Jeszcze niedawno moje własne
ciało@ nienawidziło siebie...@
Jk.: Ale coś się stało.@
Musimy zejść się tutaj. I co z
zmartwychwstaniem@ zrobić...
Pomyśleć trzeba...@
Mg.: Bądź miłościw, Panie,@
przyjdź tutaj. Powiedz to
najświętsze słowo.@ (zaczyna w
popłochu nakrywać do stołu, tak
jakby chciała odtworzyć miejsce
dla wszystkich do nowej
Wieczerzy z Jezusem)
Jk.: No jak?@
P.: Musimy czekać.@
Jk.: Czy płytę grobową@
obejrzałeś dokładnie?@ (Piotr
jakby pojmując intencję
Magdaleny siada. Ponieważ w tym
czasie, kiedy rozmawiał z
Jakubem i Magdaleną, zeszli się
wszyscy, zaczynają zajmować
miejsca u stołu).
P. (modlitewnie): Tu jesteśmy,
Panie.@ Andrzej, Jakub i
wszyscy, którzy byli z Tobą,@ ci
nawet, co się Ciebie na chwilę
wyparli.@ Czekamy Ciebie.@
Jk.: Tomasz nie powrócił.@
P.: Panie, czekamy Ciebie,@
wszystko jest gotowe.@
Jk.: Tomasz wciąż dziwnie
czegoś w mieście szuka.@
J.: Może złapali go?@
Jk.: Nie. Ruszył głową@ i tam,
gdzie trzeba, już za nas
zapukał.@ On wie, co dalej
będzie...@
P.: Będziemy czekali@ na
Ciebie, Zmartwychwstały. Niech
Twe Zmartwychwstanie@ nawiedzi
nas...@
Jk.: Żebyśmy czego nie
przespali.@
Mg. (stawia talerz): To jest
miejsce Tomasza.@
Jk.: No to niech zostanie@ na
razie puste. A sznur z
szubienicy@ połóż, gdzie
siedział Judasz.@ (wyrywa jej
sznur i kładzie)
Mg.: Przybądź do nas, Panie...@
P.: Zejdź tu. Czekamy Ciebie.@
Jk.: Okno od ulicy@ uchylone.
Zobaczą.@ (biegnie i zamyka okno)
J.: Nic ci się nie stanie.@
Mg.: On zmartwychwstał.@
Jk.: Zmartwychwstał. Ale co
nam szkodzi@ zamknąć okno. Ktoś
może ulicą przechodzić,@ ktoś
doniesie i wszystko znów będzie
przegrane.@
P. (modli się z rozpaczą):
Panie, chociaż jesteśmy tacy
wystraszeni,@ że niejeden
zapomniał blasku Twojej twarzy,@
i tego, co się stało, wciąż nie
rozumiemy -@ przyjdź znowu do
nas. Niechaj się wydarzy@ ten
cud. Przyjdź. Popatrz w oczy z
nas każdemu,@ takie zmętniałe,
takie zapłakane,@ w oczy, co
widziały cuda niewidziane@ a są
znów wpółoślepłe. I znów widzą
tyle,@ ile widziały, zanim nas
wezwałeś,@ zanim buchnęła
jasność. Panie, choć na chwilę@
przyjdź. Usiądź tak jak dawniej
i przełam się z nami@ chlebem...
Żebyśmy już nie byli sami.@
Powiedz, że kochasz nas, że nam
wybaczysz,@ że może wino wypić z
nami raczysz.@ (łamie bezradnie
chleb) Chociaż skwaśniałe wino.
Chociaż chleb zgorzkniały.@ One
na Twoje przyjście będą tu
czekały.@
(Piotr zastyga w tym
geście. Długie milczenie i nic
się nie dzieje. Za chwilę cała
ta modlitwa stanie się
niepotrzebna).
Mg. (biegnie do drzwi.
Otwiera je na oścież i
przekrzykując narastające
odgłosy pogoni zaczyna swoje
wołanie): Panie, to ja czuwałam
nad Twym martwym ciałem@ i
chociaż pełne śmierci było to
czuwanie,@ Jezu, Tyś mi objawił
pierwszy Zmartwychwstanie.@
Pomóż i im zmartwychwstać, żeby
nie wrócili@ do swoich domów, co
są niby groby,@ żeby żyć nie
zaczęli tak, jak kiedyś żyli,@
zanim ich zawołałeś tym Jedynym
Słowem,@ którego nigdy nie można
zapomnieć@ i oni nie zapomną.
Lecz można to słowo@ zagłuszyć,
żeby ledwo, ledwo w nas
szumiało.@ Jezu, nie pozwól im
umrzeć na nowo,@ nie pozwól nam
zapomnieć tego, co się stało.@
Ludzie są słabi. Choć to nasza
wina,@ zrozum nas.@ Nam to słowo
trzeba przypominać,@ nam trzeba
czasem pomóc. Przyjdź chleb
dzielić z nami,@ uzdrowić nas,
gdy czasem z bólu obłąkani@ nie
wiemy, kim jesteśmy,@ co nam
było dane,@ żeby na wieki
wieków@ było pamiętane.@ (I
nagle płonie wielkie światło, w
którym oniemiali uczniowie jakby
rosną i unoszą się w niebo.
Światło wypełnia całą scenę. I
właśnie w tym momencie, kiedy
pojawia się światło, cichną
natarczywe odgłosy pogoni
dobiegające zza otworzonych
drzwi).
Mg. (szeptem): Przyszedłeś,@
czekaliśmy,@ spełniło się@
amen.@ (Ściemnienie. Po chwili
scena rozjaśnia się. Wieczernik.
Drzwi rozwarte, nie słychać
odgłosów pogoni. Uczniowie
siedzą tak, jak byli przy stole,
pełni uniesienia. Ale wielkiego
światła, które im się objawiło i
owiało ich jak wicher, nie ma.
Oni jednak tego jakby nie
dostrzegają. Są jak pijani od
radości. Tomasz, który pojawił
się w drzwiach wieczernika, stoi
oniemiały i nic nie rozumiejący).
Uczniowie (śpiewają): Pan
przyszedł do nas dobyć nas z
ciemności@ i zaprowadzić do
swojej jasności.@ Pan przyszedł
do nas taki uśmiechnięty@ jak w
Galilei, kiedy było święto.@ A
kto się odda w radość Panu
swemu,@ Pan mu się odda w
radość, i razem pijani@
pójdziemy pod psalmami - jako
pod lipami@ lekko, tańcząco -
nad płynącą ziemią.@ Choć
zdradziliśmy Jego, to On nas nie
zdradził,@ będzie nas teraz do
chwały prowadził.@ Niechaj
pobożni pieśnią się radują,@ i
niechaj pieśni tej słodycz
poczują.@ A kto się odda w
radość...@ (Pieśń czasami
przechodzi jakby w tworzenie
nowych psalmów opartych o stare
słowa proroków).
Uczniowie: Niechaj pobożni
radują się w chwale@ i niech
weselą się po swoich domach,@
bo pomsta Pańska będzie
wymierzona@ i wrogów naszych
tchnieniem Bóg obali,@ bo rośnie
siła w nas, jakiej nie było,@ i
ziemia nasza znów będzie
szczęśliwa.@ Oto się słowa
proroków spełniły,@ Pan
do radości naród nasz przyzywa.@ A
kto się odda w radość...@ Pan z
ciemnej nocy uczynił poranek,@
wodę zwątpienia w wino nam
odmienił,@ co ojcom odebrane -
będzie nam oddane.@ Pan
poprowadzi nas po naszej ziemi.@
Pan przyszedł z nami i grzech
nam wybaczył,@ i co niejasne
było, wytłumaczył.@ Pił i jadł z
nami tak jak w Galilei,@ gdyśmy
przy stole weselnym siedzieli.@
A kto się odda w radość...@
T. (podbiega do wychodzącej z
drugiego pokoju Magdaleny): Czy
oni oszaleli, albo się popili?@
Mg.: On wrócił i był z nami.
Najpierw nie wierzyli,@ że
wrócił do nich. Byli w
zachwyceniu,@ ale każdy niepewny
taki w swym sumieniu,@ czy On
nie zacznie spośród nich
wybierać@ tych, co wierzyli
zawsze, od tych, którzy teraz@
tę prawdę zrozumieli.@ Czy
zechce podzielić,@ czy sądzić
zechce,@ czy może wybaczyć?@
T.: A On?@
Mg.: On się nikomu nie kazał
tłumaczyć.@ On wie. On nam
wybaczył. Wszedł, pośrodku
stanął,@ rozłożył ręce, aby były
pokazane@ rany od gwoździ.@
T.: I widzieli rany?@
Mg.: Potem koszulę na piersi
otworzył,@ ażeby bok przebity
był im pokazany.@
T.: I jeszcze nie wierzyli?@
Mg.: Każdy się zatrwożył,@ że
będzie sądzić, jak to było z
nami,@ ale On się uśmiechnął,
zapytał, dlaczego@ stoimy
patrząc w oczy Mu trwożliwie.@ I
tak jak gdyby podszedł do
każdego@ i szepnął - jestem z
wami najbardziej prawdziwie,@
niech kto dotknie rąk moich.@
Piotr podbiegł do Niego...@
T.: I dotknął? Sprawdził?@
Mg.: Tomaszu. Dlaczego@ boisz
się swojej wiary?@ A może
spotkania@ boisz się z Panem@ w
ten dzień zmartwychwstania?@ Nie
bój się@ On cię szuka.@
T.: Ja też Go szukałem,@ po
ulicach błądziłem,@ w okna
zaglądałem.@ Pytałem, czemu,
Panie, nic nie chcesz ode mnie,@
dlaczego czekać każesz
nadaremnie@ na jakiś znak Twój?@
Ja nie wołam tego,@ żebyś się
ozwał gromem słowa prawdziwego.@
Mnie starczy byle podłogi
skrzypnięcie,@ pisk myszy, ciche
ptaka w powietrzu przemknięcie,@
sen jak na jawie.@
Mg.: Znajdziesz Go.@
T.: Nie było@ choć cienia
Twego blasku. Przecież tak
patrzyłem@ w twarze spotkanych
ludzi. Wcale nie wierzyłem,@ że
On mi się pokaże tak, jak był mi
znany,@ ja wiem... Nie
zasłużyłem na to, aby rany@ Jego
zobaczyć.@ Ale gdzieś w
człowieku@ najmniejszym,
najbiedniejszym dopytać się
Jego.@ Mówił - jeśli mnie
szukasz, popatrz w twarz
bliźniego,@ tam jestem...@ Tak,
myślałem, On mi się pokaże...@
Mg.: A Jezus?@
T.: Nic nie było. Obojętne
twarze,@ takie jak moja. Bez
żadnego znaku,@ że byłem z Nim.
Kochałem...@
P. (zauważając Tomasza):
Tomaszu, słyszałeś,@ był z
nami...@
T.: A ty Jego rany dotykałeś?@
P.: Po co dotykać rany?@
T.: A więc nie poznałeś.@
Uczniowie (słysząc to
zaczynają się przekrzykiwać w
zapewnieniach): Jak to?@ On
usiadł z nami,@ zjadł rybę
pieczoną,@ i plaster miodu.@
T.: I On was nauczył@ tej
pieśni?@
J.: Nie. Tak jakoś nam się
zaśpiewało,@ kiedy odszedł i
zimnem nas znowu przewiało.@
Ktoś zagwizdał melodię,@ słowa
ułożone.@
Jk. (nieomal tańcząc):
Tomaszu. Nie rozumiesz, co się
tutaj stało...@ (Za nim wszyscy
ruszają w taniec w takt pieśni).
T. (do Magdaleny): I nie
zrozumiem... Dopóki nie włożę@
palca mojego w Jego krwawe
rany.@
Mg.: Tomaszu!@
T.: I nie poczuję, jak gwóźdź
był wbijany...@
Mg.: Uwierz.@
T.: Nie. On nie przyjdzie do
mnie tak jak do nich,@ oni tak
się potrafią oddać w radość
Panu,@ ja tego nie potrafię.
Mnie to odebrano@ kiedyś... I On
radości nawet nie nauczył,@ dał
mi tylko nadzieję... Umiałem się
smucić@ inaczej... Jakbym
wierzył...@
Mg.: Więc uwierz, że wrócił.@
T.: Ale nie dla mnie.@ (patrząc
na tańczących i śpiewających
pieśni) Oni w Galilei@ wesele
powtarzają. To samo wesele.@
Wtedy tak samo przecie przy
stołach siedzieli@ i śpiewali,
gadali... Wiesz, co ja
myślałem?@
Mg.: Co?@
T. (wskazując na siedzącą
przy stole milczącą Marię):
Patrzyłem na Marię. Tak samo
siedziała.@ Tak, patrzyłem na
Marię. Ona zrozumiała.@ (ten
fragment recytuje "do widowni",
i to ostentacyjnie tak, jakby
budował swój psalm przeciwko
pieśni śpiewanej przez innych)
Gdy woda już została odmieniona
w wino,@ a goście smakowali
wcale nie poznając,@ że piją
krew proroków i narodu winy,@
zaczęły się rozmowy. Jako
zmartwychwstanie@ naród, a
Mesjasz i mieczem, i cudem@
zakreśli tęczę nad wybranym
ludem.@ Gdy woda już została
odmieniona w wino,@ gdy wszyscy
cud spijali jak wino zwyczajne,@
nie pamiętając octu z początku
wesela,@ ktoś pomknął czekać
tęczy na drogi rozstajne.@ A
pieśń przy stole wonna jak
rozmaryn ziele@ rozbujała, o
ludzie, co z Pana imieniem@ jako
Dawid rołupie Imperium
kamieniem.@ Gdy wszyscy cud
spijali jak wino zwyczajne,@
Maria zakryła oczy, by łez nie
widzieli,@ bo wiedziała już o
tym, że się nie zobaczą,@ i Bóg
im nie da tego, o co tak
krzyczeli,@ tylko wygnania pieśń
o murze płaczu,@ pogardę obcych,
co z ich ksiąg cierpienia@
wycisną wino nowego zbawienia.@
Maria zakryła oczy, by łez nie
widzieli,@ i myślała, czy
starczy im w tej drodze siły,@
by chronić naród niby kroplę w
wodospadzie,@ gdy się języki,
rody, zwyczaje zgubiły,@ gdy
nikt nie umie zgadnąć, dokąd Bóg
prowadzi.@ Popatrzyła na
młodych. A łzy jak dwie blizny@
spłynęły po policzku jak od
miecza rany,@ popatrzyła na
młodych. Ślub był tak udany.@ I
myślała, czy starczy im w tej
drodze siły...@
Mg.: Tomaszu. Uwierz. On wciąż
będzie z nami.@ Gdzie byśmy
byli,@ i jak byśmy żyli -@ On
będzie z nami,@ z tobą.@ Nie
jesteśmy sami.@
T.: Niechaj mi poda rękę.@
Dotknę Jego rany@ i uwierzę,@ i
pójdę,@ gdzie nas los zagoni.@
Ale niech dotknę dłonią Jego
dłoni,@ żebym już nigdy nie
umiał zapomnieć,@ jak On się
podniósł z grobu, byśmy i my
wstali...@ Kiedy nas wiatr po
świecie jak piasek rozgoni,@ o
tym będziemy w swych pieśniach
śpiewali.@ Muszę Go dotknąć.@
Niechaj w nas przepali@ płomień
tego dotknięcia@ wszystko, co
skarlałe.@ Muszę go dotknąć.@
Mg.: Patrz!@
T.: Widzę. Poznałem,@ ale Go
muszę dotknąć. (idzie oślepiony
wielkim światłem i uśmiechnięty,
z wyciągniętymi chciwie rękami,
jakby tam, między widzami, był
On. Idąc mówi)
T.: A Tomasz, jeden z Dwunastu
zwany Didymos, nie był razem z
nimi, kiedy przyszedł Jezus.
Inni więc uczniowie mówili do
niego: "Widzieliśmy Pana". Ale
on rzekł: "Jeżeli na rękach Jego
nie zobaczę śladu gwoździ i nie
włożę palca mego w miejsce
gwoździ, i nie włożę ręki mojej
do boku Jego, nie uwierzę". A po
ośmiu dniach, kiedy uczniowie
Jego byli znowu wewnątrz domu i
Tomasz z nimi, Jezus przyszedł
mimo drzwi zamkniętych, stanął
pośrodku i rzekł: "Pokój wam".
Następnie rzekł do Tomasza:
"Podnieś tutaj swój palec i
zobacz moje ręce. Podnieś rękę i
włóż do mego boku i nie bądź
niedowiarkiem, lecz wierzącym".
Tomasz Mu odpowiedział: "Pan mój
i Bóg mój". Powiedział mu Jezus:
"Uwierzyłeś dlatego, ponieważ
mnie ujrzałeś. Błogosławieni,
którzy nie widzieli, a
uwierzyli".
Warszawa,
Listopad_grudzień 1984