Rodział 1
W którym nasi bohaterowie poznają się wzajemnie i nic się nie wyjaśnia, a raczej zaciemnia.
"Nie wiem za co, nie wiem skąd mi
Lęgną się dziwolągi
W kącie zęby szczerzy mucha
Wkoło żywego ducha"
Kazimierz Grześkowiak
Trzej młodzi ludzie w bieli przekroczyli próg gabinetu swojego przełożonego. Stanęli stłoczeni przy drzwiach, w bezpiecznej odległości od biurka, za którym rozparł się ich szef.
─ Co mamy? ─ zapytał House unosząc brew.
Podwładni zaczęli rozglądać się nerwowo w poszukiwaniu kozła ofiarnego, który odpowie na pytanie.
─ Mamy coś? ─ powtórzył szef, znużony brakiem reakcji swojego zespołu. ─ Czy mogę iść do domu?
W jego głosie słychać było nadzieję, a na twarzy pojawił się brzydki grymas. W rzeczywistości, z czego zdawali sobie sprawę tylko jego bliscy znajomy, był to uśmiech, w dodatku jedyny, do jakiego House był zdolny.
─ Foreman?
─ Eghm... ─ postawny ciemnoskóry mężczyzna skrzywił się.
─ Co masz na myśli? ─ oczy House'a zrobiły się okrągłe. ─ To jakiś nowy język, którego zapomniałem się nauczyć? Czy to w ogóle jest odpowiedź na moje pytanie?
Foreman westchnął z rezygnacją.
─ Mamy pacjenta. Przywieziony przed godziną po wypadku samochodowym. Ma około szesnastu lat, nie ma dokumentów, był sam, chyba Brytyjczyk, biały i ma ojca ─ wymienili znaczące spojrzenia z Chasem. ─ Miał atak drgawkowy, wymiotuje, ma wysypkę, czkawkę, bezwładność dolnych kończyn i ani jednego zadrapania. Był też dość dziwnie ubrany, miał na sobie jakby togę.
─ A czego dowiedziałeś się z wywiadu? ─ na twarzach stażystów pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
─ Niczego.
─ Jest nieprzytomny? Nie odzywa się do ciebie? Nie lubi czarnuchów? Nie pytałeś? ─ zabawiał się przez chwilę House. ─ Powtórz mi dokładnie, co powiedział.
─ Nie zbliżaj się do mnie ty góro mięsa, nie dotykaj mnie, nie mów do mnie, odejdź, zgiń, przepadnij ─ zacytował Foreman.
─ Aha ─ House pokiwał spokojnie głową. ─ Cameron?
─ Do mnie się nie odzywał, udawał, że mnie nie widzi – dziewczyna wzruszyła ramionami.
─ Aha... Chase?
─ Nie jestem blondynem, moje włosy są żółte. Dodał jeszcze, że jestem parszywym i zawszonym mugolem ─ Chase odruchowo przeczesał włosy ─ Nie wiem, co to znaczy.
─ Aha... Zawszonym. Czy nasz pacjent miał zrobione jakieś badania?
─ Próbowaliśmy zrobić rezonans magnetyczny, ale go popsuł ─ wyrwała się Cameron ─ to znaczy urządzenie przestało pracować, kiedy udało nam się zaciągnąć go do sali. EEG też nie chce działać w jego sali. Zrobiliśmy rentgen, nie ma złamań i nigdy nie miał ani jednego. Nie ma gorączki. Zbadaliśmy mocz i krew. Wyniki są idealne. Tak jak wszystko u niego - nie ma ani jednej plomby, ma idealny zgryz. Żadnych blizn. Jest mmm... śliczny.
Wyraz twarzy House'a zmienił się ze znudzonego na zaintrygowany.
─ Jakieś propozycje? Chłopcy, Cameron? ─ House zawiesił głos. ─ Co może spowodować takie objawy? Pamiętajcie, że nasz doskonały chłopiec miał wypadek. Trzeba się też koniecznie dowiedzieć, czy wcześniej był równie śliczny. ─ spojrzał wymownie na młodą lekarkę. Cameron udawała, że nie dosłyszała ostatniej uwagi.
─ Trudno mi to powiązać z wypadkiem, poza drgawkami, które mogą być wywołane urazem głowy. Wymioty są hmm... ─ dziewczyna pokręciła głową ─ poza tym kierowca nie jest pewien, czy to co potrącił to był chłopiec. Usłyszał głośny trzask, a przecież na ciele ofiary nie ma ani pół zadrapania, ani jednego guza, nawet siniaka.
─ Chodźmy zobaczyć naszego młodego przyjaciela ─ zdecydował House z entuzjazmem i podniósł się z fotela ─ i porozmawiać z aparatem do EEG o jego chęciach i niechęciach.
Harry był przerażony. Stał w bardzo długiej kolejce i zastanawiał się, jak to się wszystko stało. Oczywiście winny był ten cholerny Malfoy. Chłopiec miał pewne wyrzuty sumienia - nie musiał rzucać na Ślizgona klątwy, ale przecież zrobił to niechcący. Nie mógł też przewidzieć, że zaraz potem znajdą się w Zupełnie Innym Miejscu i do tego na środku ulicy. Co prawda powinien wykazać się większym refleksem i nie dopuścić do tego, żeby Malfoya zabrała karetka. Teraz usiłował jakoś się do niego dostać, co było odrobinę trudniejsze, niż przypuszczał. Stał już w trzeciej kolejce, która była chyba jeszcze dłuższa niż te poprzednie. Żyjąc w Hogwarcie zapomniał, że istnieje na świecie coś takiego jak dokumenty i że w świecie mugoli obowiązują zasady nieco inne niż w świecie czarodziejów.
─ Tak, słucham? ─ pytanie recepcjonistki skierowane było wyraźnie do niego.
─ Chciałbym się dowiedzieć, co się stało z pacjentem, przywiezionym tu jakąś godzinę temu ─ odpowiedział Harry najpewniejszym tonem, na jaki było go stać w tej sytuacji. ─ Z wypadku ─ dodał.
─ Nazwisko? ─ kobieta rzuciła mu spojrzenie znad okularów.
- Um... Yyyy... Dracon Malfoy.
Usłyszał stukot palców na klawiaturze komputera, po czym kobieta przecząco pokręciła głową.
─ Nikt taki do nas nie przyjechał. Jest pan z rodziny?
─ Eeee, tak jakby ─ chłopiec niepewnie poprawił okulary na nosie.
─ Tak jakby? Proszę pana, nie mam prawa udzielać informacji o zdrowiu pacjentów osobom spoza rodziny ─ znudzonym głosem odrzekła recepcjonistka. ─ Tak, słucham? ─ spytała stojącego za Harrym mężczyznę.
─ Chwileczkę... To bardzo ważna sprawa, to mój kuzyn, nikogo tu nie zna, potrącił go samochód, muszę go znaleźć... ─ Harry mówił szybko i gorączkowo.
─ Proszę pana, nikt o nazwisku Malfoy dziś do nas nie przyjechał.
─ On mógł... Eee... Zapomnieć swoje nazwisko, miał bardzo ciężki wypadek... To blondyn, jest mmm... Śliczny ─ policzki Harry'ego pokrył rumieniec. Co ja bredzę? ─ to znaczy, że jest bardzo charakterystyczny, ma takie um… Włosy... Eee...
Harry zrobił się całkiem czerwony i zaczął nerwowo podskakiwać, chciał coś jeszcze dodać, żeby wybrnąć jakoś z niezręcznej sytuacji, ale w tym momencie kobieta, wyraźnie już zirytowana, przerwała mu.
─ Wiek?
─ Szesnaście lat.
─ Kolor skóry?
─ Biały.
─ Wypadek, jak rozumiem, był dzisiaj? ─ Harry energicznie skinął głową. ─ Mamy takiego pacjenta. Zajmuje się nim dr House. Znajdzie go pan w pokoju pięćset sześćdziesiątym czwartym. Proszę tu podpisać. ─ Recepcjonistka obrzuciła go ostatnim, wyrozumiałym spojrzeniem.
─ Kuzyn, ha? ─ mruknęła pod nosem, ale Harry już jej nie słyszał, biegnąc do windy.
Draco Malfoy jeszcze nigdy nie czuł się tak poniżony, nawet wtedy, gdy Potter pierwszy złapał znicz, ani gdy Moody zamienił go w fretkę, ani... Nie chciał dłużej snuć tych rozważań, gdyż obawiał się przynieść wstyd swojemu nazwisku i się rozpłakać. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował, niepodobnym do żadnego w Hogwarcie, ani tym bardziej w rezydencji Malfoyów. Ściany były pokryte lamperią w kolorze jasny orzech, a w oknach wisiały ohydne zasłonki. Było to bardzo nieprzytulne miejsce i Draco przestał się dziwić śmiertelności wśród mugoli, skoro w takich parszywych dziurach mieli wracać do zdrowia. Siedział na bardzo niewygodnym łóżku, w bardzo dziwnym ubranku, które nie zasłaniało pupy. Rozczochrane włosy wpadały mu do oczu, nie mógł się poruszyć, bolała go głowa, miał czkawkę i, co najgorsze, zabrali mu różdżkę. Musiał stracić przytomność, inaczej na pewno by do tego nie dopuścił. Te wstrętne mugole macały go, kłuły, dręczyły i zadawały dziwne pytania, a Draco nie miał pojęcia, dlaczego to robią. Ostatnią rzeczą, którą pamiętał było oberwanie od Pottera zmasowaną klątwą Palpatine'a, a potem obudził się tutaj (nie chciał sobie przypominać tych wszystkich bezczeszczących rzeczy, które mu zrobili). Rozmyślanie przerwało mu pojawienie się w drzwiach przyczyny wszystkich jego nieszczęść. Oczy Malfoya zwęziły się, a usta zacisnęły w cienką linię.
─ Potter ─ powiedział przez zęby. ─ Ty parszywy, hyp…
Harry patrzył na swojego wroga i nie czuł ani odrobiny nienawiści. Cała złość gdzieś się ulotniła, gdy zobaczył, że chłopiec jest bledszy niż zwykle, a pod oczami ma ciemne kręgi. Na skroniach perlił się pot, włosy były rozczochrane i posklejane, a z ust wydobywało się co chwila głośne czknięcie.
─ Dzięki Merlinowi, Malfoy. Tak bardzo mi przykro, uwierz mi, ta klątwa... ─ tłumaczył Harry. Dostrzegł, że chłopak daje mu jakieś znaki, więc odwrócił głowę i spojrzał prosto w niebieskie oczy stojącego za nim mężczyzny.
─ Dzień dobry, nazywam się Gregory House ─ uśmiechnął się do chłopców.
─ Ach, tak eee... Pan jest lekarzem ─ powiedział bezmyślnie Harry.
Draco tylko przewrócił oczami, po czym skierował na mugola groźne spojrzenie.
─ Tak, jestem lekarzem ─ powiedział pogodnie House, a w jego głosie dał się usłyszeć cień ironii ─ a teraz, jeśli to nie problem, powiedzcie mi - kim wy jesteście, drodzy chłopcy?
─ My jesteśmy chłopcami, takimi całkiem zwykłymi chłopcami - Harry potwierdził swoją wersję energicznym skinięciem głowy ─ Jesteśmy ten, eee... Turystami.
Malfoy zgasił go spojrzeniem.
─ Takimi turystami, co pogubili dokumenty? I rodziców? ─ zapytał House.
─ Jak mój ojciec się, hyp, dowie, co tu się wydarzyło, to, hyp… ─ zaczął nerwowo Ślizgon, ale Harry zatkał mu ręką usta.
─ To będzie bardzo wdzięczny za pomoc, jaka nam została tu udzielona.
─ O czym ty mówisz, hyp, Potter, jaka pomoc?! Zobacz w co ja jestem, hyp, ubrany! ─ Draco uwolnił się od Gryfona.
Harry spojrzał w dół i jego oczy zrobiły się okrągłe jak spodki, nie mógł też powstrzymać myśli, które nie tylko go denerwowały, ale były też bardzo nie na miejscu. Malfoy w odpowiedzi zmierzył go spojrzeniem pełnym nienawiści.
─ Żebyś zdechł Potter... ─ Draco nie skończył zdania, bo z jego ust wytrysnął, kolejny już dzisiaj, strumień ślimaków.
Oczy House'a rozbłysły zainteresowaniem. Sprawnym ruchem nałożył na dłonie rękawiczki i szybko pochwycił jednego z niezbyt apetycznie wyglądających mięczaków.
─ Coś ty kurwa jadł? ─ House porzucił swój grzeczny ton, oglądając swoją zdobycz z niezdrową fascynacją.
─ Byliśmy we francuskiej restauracji ─ szybko zareagował Harry. ─ chyba się czymś zatruliśmy, wczoraj miałem to samo.
House wrzucił ślimaka do plastikowego pojemnika.
─ Jeszcze tu wrócę – rzucił wychodząc.
W pokoju na chwilę zaległa cisza, przerwana kolejnym, niezwykle intensywnym, atakiem wymiotów. Harry spojrzał na Ślizgona ze współczuciem.
─ Malfoy, wiesz, gdybym miał różdżkę, zdjąłbym z Ciebie tę ślimakową klątwę, ale chyba została w Hogwarcie.
─ Nie odzywaj się do mnie, ty, hyp, zidiociały Chłopcze-którego-dni-są, hyp, policzone ─ Draco na chwilę przestał wymiotować. ─ Jeśli bardzo chcesz się, hyp, do czegoś przydać, to odzyskaj moją, hyp, różdżkę.
─ Miałeś ją już w szpitalu? ─ zapytał Harry, starając się zrozumieć coś ze słów czkającego Malfoy'a.
─ Tak, kretynie. Schowali ją gdzieś razem z, hyp, moją szatą.
─ Postaram się ją odzyskać. Trzymaj się i nie ruszaj się nigdzie.
Draco tylko rzucił mu nienawistne spojrzenie i położył głowę na szpitalnej poduszce. Ciekawe jak miałbym to zrobić.
─ To jest ślimak, zwykły ślimak, do tego żywy i zdrowy ─ oznajmiła Cameron. ─ Nie ma w nim nic niezwykłego.
─ Pokrój go, prześwietl, pogadaj z nim ─ House opierał się na lasce. ─ Tylko nie w tej kolejności. Coś musi mu dolegać. Ten dzieciak go wyrzygał.
W tym momencie w laboratorium pojawiła się Cuddy. Stała w drzwiach w bluzeczce z ogromnym dekoltem i w o wiele za kusej spódniczce. Wpatrywała się w swojego podwładnego z nieskrywaną nienawiścią.
─ House ─ starała się uspokoić. ─ czy byłbyś uprzejmy wypisać to nieubezpieczone dziecko, które rujnuje mój szpital?
─ Rujnuje szpital… ─ Powtórzył zdziwiony zerkając na zawartość dekoltu. ─ Masz na myśli aparat do EEG i do rezonansu? W jaki sposób, według ciebie, mój pacjent mógł mieć z tym cokolwiek wspólnego? Poza tym on nie jest nieubezpieczony, miał wypadek, koszty leczenia pokryje sprawca.
─ Jeśli to nie twój dzieciak był sprawcą. Z zeznań kierowcy wynika, że pojawił się na drodze dosłownie znikąd ─ Cuddy miała ochotę wrzeszczeć. ─ Nie ma też żadnych dowodów na to, że ów wypadek ma cokolwiek wspólnego z marnym stanem zdrowia pana Malfoya, jeśli on faktycznie się tak nazywa. On to wyrzygał? ─ pani dyrektor spojrzała na ślimaka z obrzydzeniem.
Cameron trąciła łokieć House'a. W drzwiach stanął kolega ich pacjenta. Zacierał ręce jakby chciał coś powiedzieć. Cuddy uważnie przyjrzała się rozczochranemu chłopcu z intensywnie zielonym oczami i charakterystyczną blizną na czole. Nie był ubrany zbyt gustownie, ale z tego, co słyszała, z tym drugim było dużo gorzej, kiedy go przywieźli. Harry nawet na nią nie spojrzał. Intensywnie wpatrywał się w Housa'e.
─ To ty ─ ucieszył się mężczyzna. ─ Co cię do mnie sprowadza?
─ Chciałbym poprosić o rzeczy Malfoya. Chodzi mi o jego rzeczy osobiste, te które miał przy sobie w momencie wypadku ─ wyjaśnił Potter. ─ Moglibyśmy je odzyskać?
Harry wyczekująco patrzył na grupę stojących przed nim lekarzy. Odzyskanie różdżki Malfoya było teraz priorytetem. Na myśl o czekającym na niego w pokoju szpitalnym koledze (chociaż od kiedy syn śmierciożercy był jego kolegą?!) żołądek skręcał mu się w jeden wielki węzeł współczucia i wyrzutów sumienia. Swoją drogą, Malfoy też nie był niewinny. Kto to widział, znienacka wyskakiwać zza krzaka w samym środku Zakazanego Lasu? Nie miał też pojęcia, w jaki sposób znaleźli się tutaj, w tym mugolskim mieście na innym kontynencie. Tak czy inaczej, najważniejsze było zdjęcie tej ohydnej klątwy, a do tego potrzebował różdżki.
─ Cameron, zajmij się chłopcem. Nawet jeśli nie jest taki śliczny, jak ten, który rzyga ─ mrugnął do koleżanki House.
Cameron westchnęła i uśmiechnęła się do Harry'ego.
─ Niestety, dopóki nie odkryjemy, co dolega twojemu kuzynowi, nie możemy ci oddać jego rzeczy. Mogą się na nich znajdować zarazki, które spowodowały stan, w jakim obecnie znajduje się... ─ zerknęła w kartę. – Dracon.
Harry miał ochotę uderzyć głową w ścianę. Niezależnie od tego, co myśleli sobie ci lekarze, był jedyną osobą, która była w stanie pomóc Malfoyowi.
─ Chodzi mi tylko o jeden drobiazg. O, hm... Taki kijek. Jest bardzo ważny dla… Draco i on bardzo prosił, żeby mu go dostarczyć. ─ Harry sam nie wiedział, czy bardziej dziwi go fakt, że nazywa różdżkę kijkiem, czy że mówi o Malfoyu Draco.
─ Może mógłbyś nam pokazać kijek swojego kuzyna? ─ Spytał House z błyskiem w oku.
Na twarzy Harry'ego pojawił się krwisty rumieniec, a Cameron groźnie zmierzyła House'a wzrokiem.
─ Cameron, zaprowadź chłopca do szafki Malfoya ─ zarządził mężczyzna. – Zorientuj się czy kijek może być dla nas ważny, jeśli nie jest, oddaj go im.
─ Chodźmy – lekarka uśmiechnęła się promiennie i poczuła lekki zawód, gdy zauważyła, że nie zrobiła na dzieciaku żadnego wrażenia. ─ Może opowiesz mi trochę o rodzicach Draco.
─ Powinniśmy się z nimi skontaktować. Znasz ich? Masz może ich numer telefonu? - zagadnęła, kiedy szli razem korytarzem.
Harry zdębiał, po czym zaczął się śmiać na myśl o Lucjuszu Malfoyu rozmawiającym z mugolem przez telefon. Dziewczyna popatrzyła się na niego, jakby był niespełna rozumu, więc czarodziej próbował się opanować.
─ Rodzice Malfoya są... Nie wiem jak to powiedzieć, ale ojciec Malfoya nie jest... To znaczy ja nie mam jego numeru telefonu. Malfoy też nie.
─ To dziwne. Wydawało mi się, że Draco jest dość przywiązany do ojca ─ Lekarka spojrzała na niego podejrzliwie.
─ Tak, oczywiście. Chodzi o to, że Lucjusz Malfoy żywi niechęć do nowinek technologicznych, takich jak telefon ─ Harry był bardzo zadowolony ze swojego sprytu i elokwencji. Cameron ciągle jednak nie wyglądała na przekonaną.
─ Czy rodzice Draco są Amiszami? ─ spytała ostrożnie Cameron.
─ Eee… Tak, no właśnie. Jesteśmy tymi no… Afiszami ─ Harry energicznie pokiwał głową, a jego twarz rozjaśnił uśmiech.
─ Mieszkacie w Stanach? Z kim tu przyjechaliście? Draco nie miał przy sobie dokumentów, używacie dokumentów?
Harry poczuł, że krew uderza mu do głowy. Nigdy ich stąd nie wypuszczą. Musi grać na zwłokę, odzyskać różdżkę, zabrać Malfoya i zwiewać stąd jak najdalej.
─ Przyjechaliśmy z ciocią. Ona ma nasze dokumenty i pojechała do Waszyngtonu - Harry pożałował, że nigdy nie uczył się geografii i nie znał nazwy żadnego innego miasta w Stanach Zjednoczonych. ─ Ma tam pilną sprawę i wróci za trzy dni.
─ Aha, czy ona należy do wspólnoty? ─ Spytała Cameron usiłując ukryć poirytowanie. - Czy też może nie pamiętasz numeru?
─ Tak, to wszystko prawda ─ To nie brzmiało zbyt mądrze. – Przepraszam bardzo, nie czuję się dobrze. Mówię od rzeczy, tak bardzo martwię się zdrowiem Draco, ja nie wiem co zrobię jeśli on...- Harry zawiesił głos, udając, że powstrzymuje łzy. – Ja nie mógłbym żyć bez niego.
Zaskoczyło go, że zabrzmiało to tak szczerze. Prawie sam w to uwierzył, a przecież pomysł, żeby obchodził go stan zdrowia Malfoya był kompletnie absurdalny. Lekarka również zdawała się wierzyć w jego troskę, bo spojrzała na niego ze współczuciem i położyła mu rękę na ramieniu, kiedy wchodzili do pokoju. Wisiały w nim równie ohydne zasłonki, co w pozostałych pomieszczeniach szpitala, ale zamiast łóżek stały tam rzędy stalowych szafek. Cameron podeszła do jednej z nich i wyjęła niebieski foliowy worek.
─ To rzeczy twojego przyjaciela. Swoją drogą, dlaczego był tak dziwnie ubrany? Czy to jakiś szczególny strój twojej wspólnoty? ─ spytała stojącego obok niej chłopca sięgając po szatę Malfoya.
─ Eee… Tak. Niektórzy Afisze noszą takie w piątki ─ z duszą na ramieniu odpowiedział Harry. Na szczęście lekarka się nie zdziwiła, więc chyba było to prawdopodobne. Robił się coraz lepszy w wymyślaniu absurdalnych kłamstw. Gdy kobieta wyjęła szatę z worka, z jej kieszeni wypadł na podłogę podłużny przedmiot. Potter schylił się, żeby go podnieść, ale Cameron była szybsza.
─ Tak jak powiedziałam, nie możemy oddać ci niczego, co należy do twojego kuzyna, dopóki nie stwierdzimy, czy jest to bezpieczne. ─ Przedmiot wydał się Alison podejrzany. Wystarczająco długo pracowała z House'em, żeby ufać tego rodzaju przeczuciom.
Harry rozczarowany patrzył, jak dziewczyna delikatnie wkłada różdżkę Malfoya do plastikowej torebki. Był już tak blisko. Miał ochotę po raz drugi tego dnia walnąć głową w najbliższą ścianę.
─ Idź teraz do Dracona. Na pewno czuje się samotny ─ powiedziała łagodnie lekarka. ─ Zrobimy co w naszej mocy, żeby mu pomóc. Nie zadręczaj się. Przecież to nie twoja wina.
Nic nie zrobicie, ja też nic nie zrobię, bo zabraliście mi różdżkę i to jest moja wina. Harry starał się nie okazać zdenerwowania. Przytaknął i pobiegł do sali Draco.
Usłyszał jego wrzaski na długo, zanim dotarł na miejsce.
─ Ty perwersyjna, hyp, świnio, co cię obchodzi, kiedy, hyp, ostatnio robiłem... To znaczy, zasiedziałem się w toalecie! Nikt wcześniej tak nie upokorzył żadnego Malfoya. Jak mój, hyp, ojciec się o tym dowie... ─ Harry przyspieszył kroku. ─ ZABIERAJ ŁAPSKA!
Kiedy Harry dotarł do sali, jego oczom ukazał się niecodzienny widok, zresztą cały dzisiejszy dzień był dość niezwykły. Malfoy leżał na brzuchu i walczył w obronie swojej... (Harry nie chciał o tym myśleć), a kobieta z małym, biały przedmiotem w kształcie torpedy próbowała zadrzeć przykrótkie odzienie czarodzieja. Draco intensywnie machał rękami i darł się wniebogłosy.
─ To tylko czopek, to naprawdę nie boli ─ pielęgniarka tłumaczyła cierpliwie. ─ Nie bój się...
─ Jestem Malfoyem. Niczego, hyp, się nie boję... Potter z czego się śmiejesz? Jak tylko stąd wstanę... hyp... ─ spojrzał groźnie na chłopca. ─ Przyniosłeś, hyp, to co trzeba? Odejdź ode mnie, wariatko!
Dziewczyna wzruszyła ramionami i opuściła salę. Jaki lekarz, tacy pacjenci - pomyślała.
─ Eee... Nie, ale pomyślałem sobie, że może napiszę list do rodziców Hermiony, oni się z nią skontaktują i ktoś z Hogwartu nas stąd wyciągnie.
─ To co jeszcze, hyp, robisz? Idź pisać. Czy chcesz popatrzeć na moją hańbę?! ─ wrzasnął Malfoy.
─ Przyszedłem ─ Harry spuścił głowę i kilka czarnych kosmyków opadło mu na czoło ─ żeby zobaczyć jak się czujesz. – powiedział skruszonym tonem. Draco spojrzał na niego z pewnym zdziwieniem, po czym zwrócił dużą porcję ślimaków.
House siedział, opierając nogi na stole i usiłował dojść do jakiegokolwiek rozsądnego wniosku na temat swojego nowego pacjenta. W kącie cicho grało radio.
─ Mamy wyniki sondy żołądkowej ─ Chase stanął w drzwiach gabinetu przełożonego. ─ Zrobienie tego badania dużo nas kosztowało, nasz chłopiec nie lubi być dotykany. Wyniki są dość zaskakujące. ─ Chase uśmiechnął się, a House spojrzał na niego wyczekująco. ─ Ani śladu ślimaków.
─ A wymioty wciąż występują? ─ House z niedowierzaniem potarł czoło wierzchem dłoni. ─ Więc skąd one się biorą?
─ House? ─ Cameron przekroczyła próg gabinetu i stanęła koło kolegi. ─ Zbadałam dokładnie ten kijek, o który prosił Dracon. Jest zrobiony niemal w całości z drewna, a w środku znalazłam włosie jakiegoś nieparzystokopytnego. Nie ma na nim żadnych podejrzanych bakterii ani wirusów, czy mogę go oddać chłopcom?
─ Cameron, ten kijek naprawdę nie jest teraz jakoś szczególnie istotny. ─ Foreman wchodząc wyjął różdżkę z ręki koleżanki i położył ją obok radia. Dźwięki popołudniowej audycji zakłóciły dziwne trzaski, a po chwili z urządzenia uniósł się dym, po czym ucichło. Wszyscy patrzyli na nie ze zdziwieniem, aż House rozdrażniony podniósł głowę patrząc na swoją stażystkę.
─ Odnieś ten wstrętny radio-psuj gdziekolwiek chcesz, tylko najpierw powiedz, czego się dowiedziałaś z wywiadu.
Cameron westchnęła ciężko.
─ Są Amiszami. To wyjaśnia dziwny akcent, brak plomb i pewnie całe mnóstwo innych dziwactw. Myślę, że prysnęli z domu. Ze znajomego naszego pacjenta ciężko coś wyciągnąć. Podejrzewam, ze jest lekko upośledzony, dlatego czuje się zagubiony bez wsparcia kuzyna.
─ Zanieś im tego badyla i przekonaj tego zdrowego na ciele, że potrzebuje obiadu. Sam muszę porozmawiać z panem Malfoyem ─ powiedział House z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
Harry wrócił do pokoju akurat w momencie, kiedy dr Cameron oddawała różdżkę Draco. Spojrzała na niego.
─ Nie jesteś głodny? Nie chcemy mieć następnego pacjenta. Myślę, że powinieneś coś zjeść. ─ Powiedziała z troską.
─ Dobrze. Czy mógłbym zostać na chwilę sam z Draco? - zobaczyła na twarzy chłopa determinację.
─ Tak. Tak myślę ─ House może poczekać. Uśmiechnęła się do swoich myśli i wyszła.
Potter zabrał różdżkę z ręki chorego, wyjrzał na korytarz, żeby upewnić się, że nikt się nie zbliża. Wycelował i wymówił zaklęcie.
─ Coś chyba poszło nie tak ─ zauważył Harry. ─ Nie jestem pewny, z różdżką chyba nie jest wszystko w porządku. Jak się czujesz?
─ Nie, czuję się świetnie, czkawka przeszła, ślimaki też. Jesteś fantastyczny i masz takie ładne oczy. ─ Draco zamilknął na chwilę, zamrugał i wrzasnął. ─ Potter jesteś skończonym idiotą i to jest szczera prawda, bo ja NIE MOGĘ SKŁAMAĆ. Nienawidzę cię.
Draco wstał i zaczął chodzić po sali w tę i z powrotem.
─ To nie moja wina ─ zajęczał Potter. ─ To różdżka, ci lekarze coś z nią robili i chyba ją popsuli.
─ Co popsuliśmy? ─ zapytał zaintrygowany House wchodząc do sali.
Malfoy błagam, nie odzywaj się ─ pomyślał Harry.
_________________
"A my jesteśmy mężczyznami. Bardzo męskimi mężczyznami. Widzieliście gdzieś moją szczotkę do włosów?"
"Światło pod wodą" Maya, tłum. NocnaMara