Byrd Nicole Zlota dama

Nicole Byrd

Złota dama

Przekład

Agnieszka Dębska


X a twarz...

Ta twarz nawiedzała ją w złych snach. Teraz, w pełnym świetle dnia, widziała ją wyraźnie wśród tłumu.

Clarissa Fallon wstrzymała dech. To niemożliwe! Dopiero co rozglądała się po ulicy z zadowoleniem. Z wózka ulicznego sprzedawcy niósł się apetyczny zapach ciasta i mięsa, a jego okrzyki: „Do ciepłych pasztecików!" niemal zagłuszały turkot powozów.

Przystanęła, żeby przyjrzeć się towarom za lśniącymi witrynami sklepów. Przechodniów kusiły takie wspaniałości, jak kapelusik przybrany herbacianymi różami, eleganckie giemzowe rękawiczki w kolorze ecru czy powiewny szkarłatny jedwab, zręcznie udrapowany na stelażu.

Nareszcie i ona mogła przyglądać się do woli tym niebywałym luksusom i śmiało spoglądać w oczy wszystkim, którzy obok niej przechodzili. Wolno jej było robić, co tylko chciała.

I nagle dostrzegła tę twarz.

Brat mówił, że jest już teraz bezpieczna, a jednak widziała ją znów przed sobą. Lada chwila ta kobieta mogła się odwrócić, wlepić w nią ciemne, wyłupiaste oczy, a potem...

Clarissa rzuciła się do ucieczki. W panice potrąciła dwie gawędzące kobiety i popędziła prosto przed siebie tak szybko, jakby gonił ją diabeł.

Z tyłu za nią rozległ się gniewny głos:

- Panno Clarisso, proszę się zatrzymać!

Ani myślała usłuchać. Serce waliło jej jak młotem, a krew tętniła w uszach tak głośno, że nie słyszała niczego. Nawet gwar londyńskiej ułicyjuż do niej nie docierał.

Pędziła przed siebie bez tchu.

1

D ominie Shay, siódmy hrabia Whitby, siedział schylony nad kieliszkiem, z którego raz po raz pociągał portwajnu. Zdawał się nie widzieć, że Timothy Galston zatrzymał się tuż przed nim.

Whitby!

Timothy odezwał się pełnym oburzenia tonem, jakiego zazwyczaj używał tylko we własnym domu. Zirytowało go, że Shay zignorował powitanie. Znali się co prawda od dawna i nie powinno go to było gniewać, a jednak poczuł rozdrażnienie. Pomyślał nawet, że lepiej będzie odejść dyskretnie, ale do licha, chodziło w końcu o jego kuzynkę!

Odchrząknął.

Whitby, do ciebie mówię! – powtórzył głośniej.

Hrabia uniósł głowę. Na przystojnej twarzy malował się wyraz lodowatej obojętności, a brązowe oczy tak mu pociemniały, że mogło to rozmówcę przejąć dreszczem.

A, witaj, Galston. Wybacz moją niedyspozycję, ale kamerdyner otworzył właśnie butelkę pierwszorzędnego wina.

Timothy zignorował tę błahą wymówkę. Nie powinna ona przeszkodzić w wygłoszeniu reprymendy.

Jak mogłeś tak się zachować? Czy koniecznie musisz dokuczać dziewczynie, która jako debiutantka powinna się pokazać z jak najlepszej strony? Może i jest piegowata jak indycze jajo

i niezbyt mądrze się uśmiecha... – Urwał. Nie, nie! Niepotrzebnie zboczył z tematu! –To znaczy... to bardzo miła panna, chociaż niezbyt posażna. Doprawdy, nie powinieneś był mówić, że tańczy jak pijana żyrafa! Cóż może poradzić na to, że jest wysoka?

Hrabia drgnął, raczej z zaskoczenia niż z gniewu.

O czym ty mówisz, Galston? Zakochałeś się w niej czy co?

Timothy gwałtownie pokręcił głową.

Gdzież tam! Ale to bądź co bądź moja kuzynka i należy się jej grzeczniejsze traktowanie. Marnujesz jej szansę jedną niestosowną uwagą. Uważam, że powinieneś ją przeprosić.

Hrabia patrzył na niego, nic nie rozumiejąc.

To było wczorajszego wieczoru u Almacka. Nie pamiętasz?

Shay wzruszył ramionami.

Słuchaj, stary, byłem wtedy w fatalnym nastroju i nie miałem ochoty nadskakiwać komukolwiek na tym żałosnym targowisku matrymonialnym. Zresztą nikt już o tym nie pamięta.

Mylisz się – parsknął gniewnie Timothy. – Dwukrotnie słyszałem, jak powtarzano twoje słowa, w dodatku z różnymi upiększeniami. Ciotka Mary mówi, że Emmaline wypłakuje oczy ze zmartwienia. Wyrwała mnie dziś rano z łóżka o nieprzyzwoicie wczesnej porze, żeby się poskarżyć... A dobrze wiesz, jaka ona jest! Z twoją opinią liczy się całe towarzystwo, odkąd Beau Brummel zwiał na kontynent przed wierzycielami. Och, gdybyś tylko nie był taki elegancki z tym twoim fularem, nie mówiąc już o idealnym greckim profilu, jak z antycznej monety, na którego widok damy omdlewają z zachwytu...

Hrabia tak energicznie pokręcił głową, że ciemne włosy opadły mu z twarzy i Timothy po raz pierwszy wyraźnie ujrzał zygzakowatą bliznę, szpecącą lewy policzek Whitby'ego. Zaczynała się od skroni i biegła w kierunku ucha, sięgając aż po wysoki kołnierzyk koszuli, "wcześniej przysłaniała ją trochę za długa fryzura, naśladowana przez licznych strojnisiów, ślepo imitujących niewymuszoną z pozoru elegancję hrabiego.

Czy mój profil naprawdę jest idealny? – Ton Whitby'ego był lodowaty.

Timothy poczuł ucisk w gardle.

Och, ta blizna nie ma żadnego znaczenia. Dodaje ci tylko romantycznego uroku. Na damach robi ogromne wrażenie – zaprotestował, choć czuł, że jego głos brzmi niepewnie. Do licha, znowu zapomniał! Jak zawsze! – Ale to niczego nie zmienia – ciągnął, próbując wrócić do tematu. – Całe towarzystwo wpatrzone jest w ciebie jak w obrazek, a tymczasem ty nadużywasz swego autorytetu.

Nawet gdybym miał jakiś autorytet wśród nich, nie dbam o niego wcale i nie ma to nic do rzeczy. — Whitby znów pochylił się nad portwajnem.

Timothy poczuł ulgę.

Nie dla tych, którym potrafisz popsuć opinię. Zrobić coś takiego łatwo, naprawić dużo trudniej. Może dla odmiany zechciałbyś zachować się nieco uprzejmiej?

Zapewniam cię, Galton, że kiedy znów ujrzę pannę Mawper, będę uosobieniem uroku.

Spójrzcie na tę dziewczynę... uff, bo to chyba raczej nie dama – przerwał im nagle czyjś głos.

Hrabia odwrócił się ku łukowatemu oknu. Kilku młodzieńców, którzy rozsiedli się tam w niedbałych pozach, spoglądało teraz na ulicę. Klub White'a przeznaczony był wyłącznie dla mężczyzn, o czym wiedziały wszystkie godne szacunku damy. Każda omijała go więc z daleka. Dlaczego w takim razie młoda i bardzo ładna dziewczyna, zaciekle ścigana przez korpulentną, czerwoną ze złości niewiastę, pędzi właśnie tutaj?

Nawet Timothy przerwał swoje wywody i spojrzał w okno.

Żaden z nich nie słyszał, co się działo na ulicy, lecz wszyscy ujrzeli, że kobieta złapała w końcu dziewczynę za ramię i zaczęła jej wymyślać.

Twarz dziewczyny wykrzywił grymas gniewu. Była zatem damą czy nie? Miała na sobie wytworny i kosztowny strój, lecz

nie zachowywała się względem starszej kobiety – matki, ciotki, lub guwernantki? –jak przystało młodej pannie z dobrego domu.

Wyrwała ramię z uścisku i wymierzyła korpulentnej damie cios.

Niewiasta aż się zatoczyła. Jasnowłosa dziewczyna w przekrzywionym kapeluszu czekała z zaciśniętymi pięściami, póki jej prześladowczym nie oprzytomniała.

Stawiam dziesięć funtów na młodszą damę! – zawołał jeden z bywalców.

Przyjmuję, ale nie nazwałbym jej damą! – odparł drugi.

Pozostali parsknęli śmiechem, robiąc przytyki do pochodzenia dziewczyny, a nawet do jej przypuszczalnej profesji.

Hrabia się zachmurzył. Któiyś z gapiów zauważył jego cierpką minę i śmiechy ucichły. Nadal jednak śledzono utarczkę.

No, spójrz – mruknął Timothy – mówiłem, że jesteś dla ludzi wyrocznią. Wystarczy, żebyś zmarszczył czoło albo się uśmiechnął, a całe towarzystwo cię naśladuje... – Urwał i znów spojrzał w okno. Zrobił już, co do niego należało. Dał hrabiemu do zrozumienia, że zachował się niewłaściwie, i na tym zakończył sprawę.

Tęga niewiasta, najwyraźniej wyprowadzona z równowagi, wymierzyła dziewczynie solidny policzek. Ta uchyliła się przed następnym. Kiedy uniosła głowę, twarz miała zaczerwienioną od uderzenia, a oczy pełne strachu.

Timothy dostrzegł, że hrabia sztywnieje. Powrócił do przerwanej rozmowy.

Jak mówiłem, łatwo ludzi rozgniewać, a udobruchać dużo trudniej. Założyłbym się na przykład o sto funtów, że nie zrobisz z tej dziewczyny damy, obojętne, kim ona jest!

Pewnie córką zamożnych mieszczan, której nie wpojono zasad dobrego zachowania. – Hrabia pokiwał głową. – A może to uciekinierka z Bedlam, sądząc z jej barbarzyńskiego sposobu bycia? W każdym razie z tej mąki chleba nie będzie. Zresztą nie wiemy nawet, jak się nazywa.

A gdybym się tego dowiedział? Przyjmiesz zakład?

Przecież nic nie poradzę na to, źe pochodzi z nizin. Żadna guwernantka nie dojdzie z nią ładu.

Whitby zasępił się jeszcze bardziej.

Timothy się rozzłościł.

A więc ot tak, dla kaprysu psujesz opinię debiutantce.

Z drugiej strony, nie chce ci się nawet palcem kiwnąć, żeby oszlifować dziewczynę bez żadnej ogłady? Za trudne zadanie, co?

Whitby spojrzał na niego ze złością. Galston stracił nieco pewności siebie. Próbował jednak nadrabiać miną.

A jeśli się dowiem, kim ona jest i czy liczy się w towarzystwie? Podejmiesz się tego.

Wystarczy, jeśli poznasz jej nazwisko i adres. Jesteś zadowolony? – spytał Whitby.

Rozbawiony Timothy zerknął w okno. Zdołał jeszcze zobaczyć, że starszej damie udało się w końcu poskromić wojowniczą dziewczynę i pociągnąć ją za sobą. Obydwie znikały już wśród tłumu.

Jeden z mężczyzn stęknął żałośnie, gdy jego towarzysz zażądał:

Płać!

Och, w porządku. – Timothy o mało nie roześmiał się Whitby'emu prosto w twarz. – Poznasz jej nazwisko, już ja o to zadbam!

I pospiesznie wyszedł z klubu w ślad za kobietami.

Clarissa Fallon znów tkwiła skulona w schowku na miotły.

Łaciaty kot otarł się jej o nogi i zamruczał.

Sza, koteczku – wyszeptała, drapiąc go za uchem, tak jak lubił. Kot przytulił się i wlepił w nią wielkie, bursztynowe ślepia.

Clarissa potarła siniak na ramieniu, w miejscu, gdzie chwyciła ją guwernantka. Starała się siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.

Słyszała za drzwiami ciężkie kroki pani Bathcort.

Clarisso! Gdzież się ta nieznośna dziewczyna podziała?!

Guwernantka przeszła koło schowka. Po chwili Clarissa usłyszała

skrzypnięcie zardzewiałych zawiasów przy drzwiach od spiżarni.

Wiedziała, że wychowawczyni znajdzie tam tylko baryłki z mąką i cukrem, i koszyki z warzywami. Najpierw chciała się ukryć właśnie tam, bo spiżarnia była obszerniejsza niż schowek, ale bała się, że zdradzi ją skrzypienie drzwiczek. Teraz cieszyła się, że wybrała schowek.

Wstrzymała oddech. Chowała się tu już wcześniej. Po raz pierwszy dwa dni temu, kiedy guwernantka zbeształa ją niemiłosiernie. Wtedy pani Bathcort nie potrafiła jej znaleźć. Może uznała, że schowek jest za mały, żeby się w nim ukryć? Trzymano tam miotły i szczotki, ale służące wyjęły je, chcąc posprzątać na piętrze. Dlatego w środku było dosyć miejsca dla drobnej, zwinnej dziewczyny.

Schowek był bardzo ciasny, ale dzięki temu Clarissa miała złudzenie, że jest bezpieczna. Kiedy brat przywiózł ją tu, cały dom wydał się bezpiecznyjak forteca. Teraz to wrażenie prysło. Wzdrygnęła się na wspomnienie kłótni na ulicy. Nie wiedziała, co robić.

Nie powinna wpadać w panikę. Ucieczka po niegościnnych ulicach Londynu nie była najlepszym pomysłem. Clarissa odetchnęła głęboko, chcąc się uspokoić. I to ją zgubiło. Schowek był pełen kurzu. Zakręciło ją w nosie i kichnęła donośnie.

Przestraszony kot zaczął drapać w drzwi.

Och, do diabła! – zaklęła. Drzwiczki się otworzyły.

A, tu jesteś! – Kot wyskoczył ze środka i guwernantka krzyknęła głośno, zaskoczona. Jeszcze jedna kryjówka przepadła.

Clarissa wygramoliła się z niej niechętnie.

Stań prosto i nie garb się! Ile razy mam ci powtarzać? Spuść oczy! Dama nie powinna patrzeć prosto przed siebie, ale musi dawać do zrozumienia, że należy jej się szacunek!

Clarissa próbowała usłuchać. Nigdy nie zdoła zapamiętać reguł, które guwernantka usiłuje jej wpoić. Tak naprawdę zresztą wcale nie chciała się do nich stosować!

Clarisso! – prychnęła gniewnie pani Bathcort, widząc, że podopieczna ociera grzbietem dłoni nos. – Gdzie twoja chustecz–

ka?! Czy jesteś sześcioletnim brzdącem? Jak mam zrobić z ciebie damę, jeśli uciekasz mi na ulicy, nie mówiąc już o tym, że śmiesz podnieść na mnie rękę? A teraz stoisz tu, jakby nigdy nic! Szkoda, że nie masz sześciu lat, bo wtedy dostałabyś ode mnie porządne lanie! Może ono by cię wreszcie czegoś nauczyło!

Clarissa aż zatrzęsła się ze złości i zuchwale uniosła podbródek.

Prali mnie przedtem mocniejsi od ciebie, ale już z tym koniec! – krzyknęła, dobrze wiedząc, że wyraża się po grubiańsku. – Tylko spróbuj, a oczy ci wydrapię! Brat powiedział, że nikt mnie teraz nie śmie tknąć!

Twój brat może sobie te głupie rady... – Pani Bathcort urwała nagle. Clarissa wcale nie poczuła się raźniej, gdy na twarzy wychowawczyni wykwitł nieszczery uśmiech. Brat stał ledwie parę kroków od nich i patrzył na guwernantkę w taki sposób, że dziewczynie niemal zrobiło się jej żal. Kapitan Matthew Fallon podobnie spoglądał jedynie na niesumiennego marynarza, który uchybił swoim obowiązkom. Wzrok był lodowaty, a głos jeszcze zimniejszy.

Tak się nie mówi do damy, pani Bathcort. A już na pewno nie do mojej siostry!

Guwernantka miała obrażoną minę. Wyprostowała się dumnie, ale i tak sięgała chlebodawcy ledwie do ramienia.

Jeśli chce mnie pan zwolnić, kapitanie, proszę się nie fatygować. Odchodzę z własnej woli! Nikt nie nauczy tej diablicy z piekła rodem porządnego zachowania! Radzę ją posłać do jakiegoś konwiktu albo szkoły dla upośledzonych. Może tam, przy ostrej dyscyplinie, o chlebie i wodzie, pańska siostra nabędzie lepszych manier. Ja sobie z nią nie poradzę!

Proszę spakować swoje rzeczy, pani Bathcort — wycedził Matthew przez zaciśnięte zęby – Nie potrzeba mi pani rad ani afrontów.

Ku wielkiej uldze Clarissy brat nie powiedział nic więcej.

Guwernantka ciężkim krokiem wspięła się na piętro. Kiedy zatrzasnęła za sobą drzwi, Fallon spojrzał na siostrę.

Kucharka ucierała coś w misce, a podkuchenna skrobała ziemniaki. Obie odwróciły się do nich plecami i udawały, że pilnują własnych spraw. Clarissa była im szczerze wdzięczna.

Czy powinna powiedzieć bratu, kogo zobaczyła na ulicy?

Wyjaśnić, co ją przestraszyło? Zawahała się. Rozczarowała go.

Wolałaby już, żeby się gniewał.

Clarisso...

Wiem – przerwała mu – cholernie... to znaczy, bardzo mi przykro. Naprawdę.

Pani Bathcort postąpiła niestosownie, ale nie bez powodu. – Brat ujął ją za rękę i wyprowadził na korytarz, gdzie mogli pomówić w cztery oczy. – Powinnaś wreszcie zacząć zachowywać się jak dama – tłumaczył cierpliwie. –Wiem, że przeze mnie znalazłaś się w tym okropnym sierocińcu, a potem posłano cię na służbę, ale...

Nie winię cię. Byłeś wtedy na morzu. Nie możesz się o to oskarżać! – wpadła mu w słowo. – Gdyby nie ten podły prawnik, który wysłał mnie do przytułku po śmierci mamy, nie musiałabym tyrać jako niańka i służąca!

To ja wybrałem tego prawnika. – Matthew się zasępił. – Jestem więc odpowiedzialny za to, że znęcali się nad tobą przełożona sierocińca, a potem brutal chlebodawca. Wiem, że przeżyłaś straszne rzeczy, kiedy znalazłaś się na ich łasce.

Clarissa przypomniała sobie twarz, którą ujrzała na ulicy, ale obecność brata dodała jej otuchy Czy naprawę widziała osobę, której wciąż jeszcze się bała? Może to tylko złudzenie? Nie miała pewności i nie powinna przysparzać bratu kolejnych zmartwień.

Najgorsze już za tobą– dodał pospiesznie brat, widząc, że się wzdrygnęła. –Jesteś teraz bezpieczna i obiecuję ci, że zawsze tak będzie. Idź się przebrać. Masz na sukni pełno kurzu i kociej sierści.

Clarissa spojrzała na kota, który siedział niedaleko i mył pyszczek. Nie nękały go złe wspomnienia. Nie miał innych obowiązków prócz łowienia myszy; nie musiał uczyć się etykiety. Chętnie

by się z nim zamieniła. Z westchnieniem próbowała otrzepać muślinową suknię, ale kurz przylgnął do niej na dobre. Matthew miał rację, należało włożyć inną.

Weszła na górę, wodząc dłonią po rzeźbionej poręczy schodów. Przedtem musiała wstawać skoro świt i harować od rana do nocy. Za to nikt nie kazał jej przebierać się kilka razy na dzień.

Nikt nie łajał, kiedy garbiła się przy stole. Znowu westchnęła. Matka, mimo że niezamożna, wychowała ją jak prawdziwą damę. Clarissa całe lata żyła jednak wśród ludzi niskiego stanu iw końcu zaczęła się zachowywać tak jak oni. Trudno jej było to zmienić.

Koło sypialni jedna ze służących ścierała kurz z poręczy.

Ruby, pomożesz mi się przebrać?

A jakże, panienko – odparła skwapliwie dziewczyna. Była niewiele od niej starsza. Schowała ścierkę do kieszeni fartucha i pospieszyła za nią do pokoju. Matthew chciał wprawdzie wynająć dla Clarissy pokojówkę, ona sama jednak czuła, że na to za wcześnie. Wciąż jeszcze wydawało się jej, że to do jej obowiązków należy czyszczenie na klęczkach kominka i szorowanie posadzek.

Nie mogła przywyknąć do myśli, że kiedyś, dawno temu, była damą i teraz musi się nią stać ponownie.

Ruby rozpięła jej z tyłu zabrudzoną suknię. Clarissa opłukała twarz i ręce w umywalce, a potem obydwie przejrzały szafę.

Wybrała strój, także z muślinu, ale w niebieskie roślinne wzory.

Służąca pomogła jej się ubrać.

Czy mam panience wyszczotkować włosy i ułożyć je na nowo? – spytała Ruby. – Z tyłu fryzura całkiem się rozluźniła.

Tak, oczywiście. – Clarissa znów poczuła się nieswojo, ale usiadła, pozwalając, żeby Ruby upięła jej gęste, jasne włosy o rudawym odcieniu. Przez kilka ostatnich lat upychała je tylko niedbale pod czepkiem, żeby jak najprędzej wziąć się do roboty.

Teraz zaś dbano o nią jak o księżniczkę. Wiedziała, że powinna dziękować za to losowi, ale wciąż czuła się dziwnie.

O, teraz panienka wygląda bardzo ładnie – uznała Ruby.

Clarissa spojrzała w lustro. Owszem, prezentowała się schludnie i elegancko. Biała suknia w błękitne wzory wdzięcznie opinała jej drobną postać i niewielkie piersi. Perłowe kolczyki, które tydzień temu dostała od brata na dziewiętnaste urodziny, świetnie do niej pasowały. Jasne włosy ujęte były w węzeł na czubku głowy. Bez wątpienia wyglądała jak dama. Dlaczego wcale się nią nie czuła?

Spojrzała na Ruby. Miła, pulchniutka służąca o rumianych policzkach i brązowych włosach nakrytych czepkiem miała czysty fartuch i spódnicę. Skóra na jej dłoniach była nieco zgrubiała od ciężkiej pracy.

Clarissa popatrzyła na własne ręce. Odciski zaczęły znikać po kilku tygodniach bezczynności w domu brata, podobnie jak siniaki po razach, których nie szczędził jej pryncypał. Nie znalazła śladu po całych latach poniewierki, a jednak nadal o nich pamiętała. Nie należała do tego miejsca, a przeszłość powracała do niej w złych snach. Czy naprawdę widziała na ulicy swoją dawną prześladowczynię? A może poniosła ją wyobraźnia? Im dłużej o tym rozmyślała, tym mniej miała pewności.

Dobrze ci tutaj? – spytała odruchowo.

Ruby wyglądała na zaskoczoną pytaniem.

O tak! Lady Gemma i brat panienki bardzo dobrze mnie traktują, choć są wymagający. To najlepsze miejsce, wjakim dotąd pracowałam. A miałam ledwie czternaście lat, gdy poszłam z domu na służbę.

Cieszę się – odparła Clarissa. –1 dziękuję za pomoc.

Służąca dygnęła. Do pokoju weszła Gemma, bratowa

Clarissy.

Ach, jak ładnie wyglądasz! – powiedziała z uśmiechem.

Ruby wyślizgnęła się dyskretnie za drzwi.

Wiem już o... pechowym incydencie z panią Bathcort.

Znajdziemy dla ciebie bardziej wyrozumiałą guwernantkę.

Przykro mi, że ci dokuczała. Miała takie świetne referencje!

Ja też nie byłam bez winy – przyznała Clarissa ze smutkiem. – Uciekłam jej na ulicy i biegłam aż do tego klubu dla męż–

czyzn. Pani Bathcort mówiła, że damom nie wolno tam wchodzić. Czy to prawda?

Ku wielkiej uldze Clarissy Gemma nie okazała zgorszenia ani gniewu, tylko się roześmiała.

Istotnie.

Dlaczego?

Nie wiem, po prostu tak jest i już. Ale nie powinnaś była uciekać guwernantce. Mogłaś zabłądzić w Londynie, a na samotną damę czyhają tu różne niebezpieczeństwa.

Clarissa niechętnie przyjęła wymówkę.

Naprawdę chciałam zapamiętać te wszystkie reguły! Ale przecież robiłyśmy zakupy ledwie kilka domów dalej... Och, Gemmo, czyja się nauczę być damą?!

Bratowa podeszła bliżej i ją objęła.

Jesteś damą, Clarisso, a twoja matka też nią była. Urodziłaś się damą. Z czasem przypomnisz sobie, jak powinnaś się zachowywać. Wiem, że to trudne.

Clarissa pomyślała, że Gemma wie o tym lepiej niż większość ludzi. W końcu i ona, choć krótko, mieszkała w tym samym sierocińcu, a potem spotkała jej brata, kiedy wrócił z wojny i zaczął szukać zagubionej siostry. Jak to dobrze, że ożenił się właśnie z Gemmą! Nie można sobie było wymarzyć lepszej bratowej.

Nie wiem. – Clarissa przygryzła wargę. – Czuję się tu zupełnie obco. Wiem, że powinnam się cieszyć. Kiedy w sierocińcu powiedziano mi, że Matthew zginął na morzu, myślałam, że przyjdzie mi zostać służącą do końca życia. Ale on wrócił i teraz mogę mieszkać razem z wami w pięknym domu i nie martwić się

0 nic, prócz mego zachowania. A jednak... wciąż coś mnie gnębi.

Dlaczego?

Gemma objęła ją ponownie.

Nic dziwnego. Przecież twoje życie nagle się zmieniło.

1 nawet jeśli jest to zmiana wyłącznie na dobre, potrzebujesz czasu, żeby się przyzwyczaić. Nie zamartwiaj się. Wkrótce poczujesz się lepiej.

Clarissa nie była tego taka pewna, ale nie chciała się sprzeczać.

Ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę, było przysparzanie trosk bratu i Gemmie. Nawet jeśli nękają ją niepokoje i wątpliwości.

Już chciała wyjawić, co ją przestraszyło na ulicy, ale Gemma jej przerwała.

Okryj się szalem. Może poszłybyśmy razem na mały spacer przed obiadem? Nie musisz ciągle siedzieć w pokoju przy hafcie.

Clarissa wstała.

Wczoraj pani Bathcort kazała mi przećwiczyć rozbiór dwunastu zdań, bo wciąż wyrażam się niegramatycznie. – Po chwili dodała: –1 używam słów, o których ona mówi, że są niestosowne.

Mimo wszystko poszły na spacer. Oglądały witryny, a potem wstąpiły do wypożyczalni. Clarissa nie zapomniała na szczęście umiejętności czytania i pisania, chociaż będąc służącą, rzadko mogła się oddawać lekturze. Ze stosu nowych książek wybrała dla siebie trzytomową powieść.

Wróciły akurat na obiad. Gemma poszła się przebrać, a Clarissa poprzestała na umyciu rąk. W końcu ile razy można zmieniać suknię? Punktualnie zeszła na dół.

Gemma musiała wcześniej rozmawiać z mężem, bo Matthew ani słowem nie wspomniał o guwernantce. Przez chwilę gawędzili ze sobą przyjaźnie. Zamilkli jednak, gdy lokaj ze służącą zmienili obrus, a na stole pojawił się deser. Clarissa zanurzyła łyżeczkę w migdałowym puddingu – słodycze wciąż jeszcze były dla niej wielką gratką – zastanawiając się, czy Gemma czuje się niepewnie w nowej dla siebie roli pani domu. Matthew mówił, że kiedyś nie znała własnego pochodzenia. Wychowywała się w tym samym sierocińcu co Clarissa, a mimo to wyglądała jak najprawdziwsza dama... Jeśli bratowa zdołała sobie poradzić z przeszłością, Clarissa też to potrafi.

Znów zakręciło ją w nosie. Odłożyła łyżeczkę i sięgnęła do kieszeni po chustkę. Nauczyła się już, kiedy jej używać.

Była z siebie dumna – zapamiętała nauki guwernantki. Nagle zawadziła łokciem o stół i strąciła z niego łyżeczkę. Zerwała się

pospiesznie, żeby ją podnieść i wtedy zderzyła się z lokajem, który chciał zrobić to samo.

Z wypiekami na twarzy Clarissa usiadła za stołem, patrząc ponuro w talerz. Sługa przyniósł jej czystą łyżeczkę.

Bała się spojrzeć na brata. Matthewnie rozgniewa się na nią, ale będzie sobie wyrzucał, że z jego winy znalazła się wśród gminu.

Nie martw się, Clarisso – szepnęła łagodnie Gemma. –Jedz obiad, moja droga.

Clarissa usłuchała, połykając. Pudding z migdałami wydał się jej nagle mniej słodki.

Może – powiedziała, nie patrząc na nich – powinnam poczekać z debiutem do następnego sezonu? Uczę się tak wolno...

Nie chcę skompromitować siebie ani was.

Nie skompromitujesz nas – odparł z głębokim przekonaniem Matthew.

Gemmie nie spodobała się jej prośba.

Sezon dopiero się zaczął. Masz jeszcze mnóstwo czasu.

Łatwiej sobie poradzisz, jeśli już teraz wejdziesz w towarzystwo.

W przeciwnym razie musiałabyś czekać cały rok, do następnej wiosny. Brak ci raczej wiary w siebie niż doświadczenia.

Clarissa wróciła do puddingu. Chciałaby być tego taka pewna jak Gemma!

Następnego ranka Clarissa siedziała w salonie, pilnie studiując Poradnik damy z wyższych, sfer. Wolałaby wprawdzie czytać nową powieść, ale wiedziała, że Gemma i Matthew pokładali w niej wielkie nadzieje. Gorliwie się starała więc zapamiętać hierarchię tytułów szlacheckich. Żona hrabiego to hrabina, a żona markiza – Clarissa ukradkiem zerknęła do książki – żona markiza jest markizą. Wyżej utytułowani od markizów są książęta, ponad nimi zaś stoją jedynie królowie...

Do salonu zajrzała Gemma.

Twój brat i ja znaleźliśmy ci inną guwernantkę. Chciałabym też przedstawić ci...

Clarissa zdrętwiała. Obojętne, czy nowa wychowawczyni będzie tęga czy chuda, niska czy wysoka. Bez wątpienia najej widok zrobi tę samą kwaśną minę, co poprzednia.

Ale gdy Gemma wprowadziła gościa do salonu, Clarissa oniemiała. Spodziewała się ujrzeć niewiastę w średnim wieku!

Tymczasem był to... młodzieniec! W dodatku niezwykle przystojny.

2

L–larissa usiłowała uśmiechnąć się uprzejmie. Niech to diabli, zaklęła w duchu, ależ piękny chłopak! Miał lśniące czarne włosy, w których odbijał się blask słońca, głęboko osadzone ciemne oczy i cienki wąsik. Co prawda wydawał się trochę za szczupły i nieco wąski w ramionach, ale był również smukły w pasie i prosty jak świeca. Średniego wzrostu, nie górował nad nią, jak wielu innych mężczyzn. Czarny frak, nieskazitelnie zawiązany fular, obcisłe spodnie opinające smukłe biodra, idealnie czyste pończochy i buty sprawiały, że wyglądał jak prawdziwy dżentelmen.

Monsieur Meidenne... – przedstawiła ich sobie Gemma. – A to moja droga bratowa, panna Fallon.

Meidenne złożył jej zgrabny ukłon. Ten, którym odpowiedziała Gemma, ani w połowie nie był tak udany.

Monsieur Meidenne zgodził się uprzejmie uczyć cię tańca – wyjaśniła Gemma.

Clarissa poczuła się rozczarowana. A więc to nie dżentelmen, tylko nauczyciel? Gemma obiecała jej, że znajdzie kogoś takiego.

Sezon już się zaczął i niełatwo było o dobrego nauczyciela tańca, bo młode panienki gorliwie przygotowywały się do ważnych balów i przyjęć. Gemma uzyskała już dla Clarissy zaproszenie do Almacka, ale dziewczyna na razie bała się nawet o tym myśleć.

Miło mi panią poznać, mademoiselle Fallon – odezwał się młodzieniec. Miał lekki cudzoziemski akcent, chociaż trudno było się zorientować jaki.

Mnie również – odparła. –Jest pan może Francuzem?

O nie, Belgiem! – zaprzeczył z cieniem zgorszenia. – Możemy zacząć już dzisiaj od czegoś phostego, na przykład od allemande.

Och, do licha! Od allemande?

Clarissa będzie się pilnie uczyć – wtrąciła Gemma – a ja mogę wam akompaniować na pianoforte. – Zadzwoniła na służbę i pod jej nadzorem lokaj zwinął dywan, żeby odsłonić gładką posadzkę.

Clarissa poczuła nagle, że ma nogi ciężkie jak z ołowiu.

Odłożyła książkę i podeszła do nauczyciela. Szkoda, że jako dziecko nie miała sposobności nabrać ogłady –jej matka rzadko wydawała przyjęcia.

Stanęła prosto i próbowała stosować się do pouczeń pana Meidenne'a. Już samo to, że przebywała w pobliżu atrakcyjnego młodzieńca, onieśmielało ją i denerwowało, a co dopiero myśl, że będzie musiała z nim tańczyć!

Najpiehw khok do przodu. Nie, nie, mademoiselle, zaczyna pani phawą nogą, nie lewą...

Clarissa poczerwieniała i spróbowała raz jeszcze. Była taka niezręczna! Zupełnie jak wół, zaprzężony do wiejskiego wozu!

Mademoiselle, phoszę uważać...

Przepraszam. – Clarissa oprzytomniała i zrobiła kolejny krok. Znowu nie tą nogą, co trzeba.

Godzina nauki wlokła się w nieskończoność. Wreszcie mon– sieur Meidenne, z nieco wymuszonym uśmiechem, skłonił się przed nią.

Przyjdę w piątek na kolejną lekcję. Do tej pohy phoszę ćwiczyć khoki według moich pouczeń.

Ach, oczywiście. – Clarissa była zbyt zakłopotana, żeby wyjaśnić, że wszystko jej się pomyliło.

Gdy lokaj wskazał nauczycielowi drogę do wyjścia, podbiegła do Gemmy z rozpaczliwym okrzykiem:

Och, Gemmo, nie dam sobie rady! Lepiej wyślij mnie gdzieś na wieś na całą resztę sezonu!

Bratowa poklepała ją po ramieniu.

Moja droga, na początku każdy niezgrabnie stawia kroki.

Niepotrzebnie się martwisz. Wystarczy trochę ćwiczeń i wkrótce będziesz sunąć po parkiecie tak gładko jak wszystkie inne młode damy.

Jeśli będzie wystarczająco śliski! –jęknęła Clarissa, przypominając sobie, jak podczas wiejskich zabaw chłopcy wspinali się po natłuszczonym słupie, żeby zyskać nagrodę.

Gemma się roześmiała.

Chodź, napijemy się herbaty, a potem pójdziemy na zakupy.

Clarissa, mając w pamięci swój poprzedni spacer, zaniepokoiła się.

Nie! – rzuciła bez zastanowienia. A widząc zaskoczenie Gemmy, dodała: – Nie chcę, żebyście wydawali na mnie jeszcze więcej pieniędzy.

Gemma łagodnie dotknęła jej ramienia.

Moja droga, na szczęście nie musisz się tym martwić.

Powinnaś być należycie ubrana podczas swego debiutu w towarzystwie.

Clarissa zdenerwowała się jeszcze bardziej, ale starała się tego nie okazać. Sama nie wiedziała, co gorsze: strach, że znów zobaczy w tłumie tamtą twarz, czy perspektywa salonów pełnych elity.

Dominie siedział przy biurku, uważnie przeglądając sprawozdania z inwestycji, kiedy spostrzegł w drzwiach lokaja. Od jak dawna sługa tam stał? Powiedział coś, czy milczał cały czas?

Dominie nie wiedział, czy służba nawykła już do jego dziwactw.

O co chodzi?

List do jaśnie pana. – Lokaj położył kopertę na wypolerowanym blacie biurka.

Dominie kiwnął gtową i bez entuzjazmu rozpieczętował przesyłkę. Zmarszczył brwi, czytając:

Porywcza młoda dama to Clarissa Fallon. Chociaż rodzina nie ma tytułu, nie można jednak uważać tej panny za osobę niskiego pochodzenia. Mieszka razem z bratem, kapitanem Fallonem, do niedawna oficerem floty królewskiej, i bratową, Gemmą Fallon. Adres załączam poniżej. Nie zadebiutowała jeszcze w towarzystwie, ale ma to wkrótce nastąpić.

Timothy Galston

Dominie w pierwszej chwili zmiął list w kulę i rzucił w stronę kominka. Nie trafił. Zmiętoszony papier upadł obok. Po chwili mężczyzna wstał, sięgnął po niego, rozprostował i ponownie spojrzał na adres.

Dał słowo i tym samym postąpił jak skończony głupiec. Nie dbał o ten bzdurny zakład, ale pamiętał, ujrzaną przelotnie, twarz dziewczyny. Była przerażona. Tak samo wyglądał jeden z jego żołnierzy, kiedy tratował go francuski kawalerzysta.

Uniósł rękę do czoła, odruchowo dotykając blizny. Ostatniej nocy znów śniło mu się, że siedzi na koniu i unosi szablę, dając żołnierzom rozkaz ataku. Nagle pada strzał. Zaczyna się piekło.

Ogłuszający huk wypełnia uszy...

Odepchnął od siebie te obrazy. Nie przejmował się blizną, chociaż szpeciła jego twarz. Nękało go wspomnienie zmasakrowanych ciał. Ci żołnierze zapłacili za zwycięstwo najwyższą cenę.

Wszyscy byli pod jego komendą.

Dobry dowódca, nawykły do utraty ludzi, nie dba o poległych, mówili koledzy. Książę Wellington był inny. Dominie poczuł ulgę na tę myśl. Chyba nie jest szaleńcem, chociaż wciąż jeszcze pamięta krew i ofiary, a w snach balansuje na samej granicy szaleństwa.

Odetchnął głęboko.

Opuścił wojsko, wcześniej niż się spodziewał – odziedziczył tytuł i majątek. Mijały lata, dzięki sprawnemu zarządcy zdołał doprowadzić posiadłości do porządku. Dobrze traktował służbę.

Jedyne czego pragnął, to nie brać już więcej odpowiedzialności za czyjeś życie. Za nikogo. Dlatego trzymał się z dala od wszelkich matrymonialnych intryg, ku rozpaczy wielu londyńskich matron i ich córek. Odpowiadała mu opinia zatwardziałego starego kawalera. Tym bardziej że panie z towarzystwa wreszcie pogodziły się z jego decyzją i przestały go zapraszać na każdy bal, tańce czy wieczorek.

A teraz głupi smarkacz, Galston, oskarża go, że bez powodu ubliżył młodej damie. A on był zbyt zaskoczony, żeby wykręcić się od bezsensownego zakładu. W dodatku poruszył go wyraz twarzy nieznanej dziewczyny.

No i stało się.

Wziął czystą kartkę i zanurzył pióro w kałamarzu.

Clarissa przetrwała jakoś wyprawę po zakupy. I chociaż częściej spoglądała na ludzi niż na rękawiczki czy balowe pantofelki, które bratowa uparła się dla niej zamówić, to nie dostrzegła już twarzy ze swoich nocnych koszmarów.

Wróciły z Gemmą jeszcze przed obiadem. Na tyle wcześnie, żeby poznać nową guwernantkę, choć teraz miało sieją nazywać damą do towarzystwa. Clarissa była już za duża, żeby nauczała ją guwernantka.

Wysoka koścista niewiasta o haczykowatym nosie i wyblakłych orzechowych oczach spojrzała na nią uważnie.

To panna Pomshack, Clarisso – wyjaśniła bratowa. — Dotrzymywała towarzystwa mojej przyjaciółce, Louisie, dzisiaj pani McGregor, zanim ta wyszła za mąż.

Clarissa ukłoniła się najlepiej, jak umiała, z nadzieją, że nowa opiekunka nie uzna jej za osobę bez żadnego wychowania. Panna Pomshack odwzajemniła się uprzejmym uśmiechem.

Na pewno się polubimy, panno Fallon. Postaram się dołożyć wszelkich starań, aby debiut panienki był udany. Mój ojciec, pastor, zwykł jednak mawiać, że najbardziej się liczy szlachetność

duszy. Obawiam się, że towarzystwo lubi sądzić ludzi po pozorach.

Clarissa, niepewna, czy to miała być pochwała, czy ostrzeżenie, skinęła potulnie głową.

Gemma poprosiła pannę Pomshack do siebie, a Clarissa przypomniała sobie, że powinna przebrać się do obiadu. Pospieszyła do pokoju i właśnie mocowała się z haftkami na plecach, gdy do sypialni weszła Ruby.

Niechże panienka pozwoli, ja to zrobię. Trzeba było na mnie zaczekać.

Clarissa wciąż nie mogła się przyzwyczaić do tego, że służba pomaga jej przy najprostszych czynnościach. Nie mogła jednak powiedzieć o tym Ruby. Wybąkała coś niewyraźnie w odpowiedzi i pozwoliła służącej ubrać się w nową suknię.

Podoba się panience nowa guwernantka? – spytała Ruby, szczotkując jej włosy i podpinając je szpilkami.

Chyba tak. Zamieniłam z nią ledwie parę słów, ale myślę, że nie może być gorsza od poprzedniej. – Clarissa zdała sobie sprawę, że nie powinna o tym rozmawiać ze służącą. Niech to licho! – Proszę, nie powtarzaj tego nikomu.

Oczywiście, panienko – zgodziła się Ruby, pokazując zęby w szerokim uśmiechu.

Och, jak trudno przyzwyczaić się do tego, że jest damą i nie wolno jej plotkować ze służbą. Zaklęła po cichu. Popełniła kolejną gafę!

Przy obiedzie mówiła niewiele, dbając raczej o to, żeby posługiwać się właściwymi sztućcami. Przysłuchiwała się, jak Gemma uprzejmie gawędzi z panną Pomshack. Gemma odnosiła się miło do każdego. Clarissa nie była pewna, czy sama kiedykolwiek zdoła zachowywać się w tak niewymuszony sposób. Czy to możliwe?

W każdym razie nie strąciła żadnego z nakryć, chociaż ściśnięty żołądek nie pozwolił jej zjeść zbyt wiele. Po obiedzie panie przeszły do salonu, zostawiając jej brata przy winie. Panna

Pomshack uraczyła je streszczeniem kazania, jakiego wysłuchała zeszłej niedzieli.

Okazało się bardzo dobre, chociaż mój ojciec potrafiłby zapewne klarowniej wyłożyć ideę chrześcijańskiego miłosierdzia...

Clarissa nie słyszała dalszego ciągu. Błądziła myślami gdzie indziej. Kiedy Matthew zajrzał do nich, życzyła mu dobrej nocy i szybko udała się do sypialni.

Ruby po raz kolejny pomogła jej się rozebrać. Clarissa podziękowała i widząc, że służąca ziewnęła, chciała ją odprawić.

Jesteś zmęczona – powiedziała, gdy Ruby zaczęła protestować.

Nie wyszczotkowałam jeszcze panience włosów.

Mogę to sama zrobić.

Ruby wyszła z pokoju. Clarissa wzięła szczotkę w srebrnej oprawie. Spojrzała w lustro nad toaletką i zaczęła rozczesywać włosy. Tylko przypadek sprawia, że jedna dziewczyna rodzi się służącą, a inna panią. Czy Clarissa ma prawo być damą?

Dziewczyna w lustrze spojrzała na nią niepewnie.

Zgasiła świecę i wsunęła się pod kołdrę. Sny miała niespokojne, przerażające. W końcu przebudziła się, dysząc ciężko, w pogniecionej pościeli. Pamiętała, że uciekała we śnie, ale nogi jakby ugrzęzły jej w błocie. Ohydna twarz zbliżała się do niej coraz bardziej. Jakaś postać, większa niż zwykły człowiek, sięgała po nią...

Clarissa zaczerpnęła gwałtownie tchu i rozejrzała się po ciemnym pokoju. W sypialni nie było nikogo. To tylko zły sen.

Otarła łzy rękawem koszuli. Długo trwało, nim zdołała zasnąć ponownie.

Dosyć późno zeszła do jadalni. Matthew już zjadł śniadanie i wyszedł. Gemma siedziała jeszcze przy stole, ale już skończyła posiłek. Panna Pomshack, naprzeciw niej, była zajęta grubym plastrem szynki. Obok Gemmy piętrzył się stos korespondencji.

Bratowa trzymała w ręce jakiś list.

Dzień dobry, Clarisso. Dobrze ci się spało?

Tak – skłamała. Aż poróżowiała na widokjajek, łososia, kiełbasek i szynki. Po lekkiej kolacji zeszłego wieczoru czuła głód. – To znaczy... dość dobrze.

Coś nadzwyczajnego – ciągnęła Gemma – przysłano ci zaproszenie na bal!

Co takiego?! – Clarissa omal nie upuściła talerza. – Kto...

Czy to twoja przyjaciółka Louisa albo brat lord Gabriel?

Nie, i właśnie dlatego się dziwię. Przysłała je lady Halston.

Prawie jej nie znam. Nie mam pojęcia, dlaczego zaprasza nas wszystkich, w tym i ciebie, na co kładzie nacisk. I to właśnie ona, a nie ktoś z licznych znajomych, którzy wiedzą, że Matthew ma siostrę dość późno debiutującą w sezonie.

Clarissa poczuła dreszcz niepokoju. Odsunęła talerz, ale po chwili, wiedząc, że Gemmę zaniepokoi brak apetytu, nałożyła sobie grzankę. Popiła ją machinalnie herbatą, której nalał jej lokaj.

Wydawała się całkiem pozbawiona smaku.

Czy... czy muszę przyjąć to zaproszenie?

Gemma zwlekała z odpowiedzią.

To mógłby być dobry początek, moja droga, zanim wydamy debiutancki bal specjalnie dla ciebie. Rodzaj, że tak powiem, próby kostiumowej. Pani Halston pisze, że przyjęcie będzie niewielkie.

Clarissie wydawało się, że tonie, a fale zalewają jej twarz.

Ale... ja jeszcze nie jestem... –wyjąkała. –Mówiłam ci, nie chcę żadnego debiutanckiego balu, choć rozumiem, że...

Przyjęcie odbędzie się dopiero za dwa tygodnie – odparła łagodnym tonem Gemma, ignorując ostatnie słowa Clarissy. – Przez ten czas zdołasz nauczyć się tego, co niezbędne.

Clarissa nie mogła dłużej oponować, Gemma czuła jednak, że dziewczyna lęka się konfrontacji ze śmietanką towarzyską.

Wszystko pójdzie dobrze, panno Fallon – uspokajała ją panna Pomshack. – Proszę wziąć trochę marmolady i masła, bo grzanka jest bardzo sucha!

Clarissa posłusznie nabrała łyżeczkę konfitury ze słoiczka i posmarowała grzankę, ale z trudem mogła ją przełknąć. Dwa tygodnie!

Kiedy wróciły na górę, panna Pomshack poprosiła ją o przeczytanie na głos fragmentu z Miltona. Potem wspólnie o nim rozmawiały. Poprawiała też jej wymowę. Najwyraźniej miała więcej cierpliwości niż pani Bathcort! Poezja nie zaciekawiła jednak Clarissy ani trochę, a zegar zdawał się zbyt prędko odmierzać czas. O jedenastej czekała ją lekcja tańca.

Clarissa usłyszała w holu czyjeś kroki. Serce w niej zamarło.

Gemma weszła do salonu z życzliwym uśmiechem, prowadząc pana Meidenne'a. Clarissa z wysiłkiem zdobyła się na uprzejmy wyraz twarzy. Odsunięto dywan.

Dziewczyna dygnęła uprzejmie. Aparycja nauczyciela nie robiła już na niej wrażenia. Czuła się jak ostatnia oferma, następując mu na stopę. Twarz Belga, kiedy się kłaniał, była czujna, a ciemne oczy spoglądały nieufnie. Podejrzewała, że miał równie mało ochoty na tę lekcję, co ona.

Nie pamiętała zresztą niczego z poprzedniej. Najwyraźniej monsieur Meidenne był tego samego zdania, bo zaczął od najprostszych pouczeń.

A tehaz, mademoiselle, niech pani sobie wyobhazi, że muzycy zaczynają ghać! Lady Gemmo, phoszę zasiąść przy pia– nofohte. Najważniejszy z gości musi stać na czele tańczących.

Damy stają po phawej, panowie po lewej. Wyobhaźmy sobie, że jesteśmy piehwszą pahą! Phoszę łaskawie stanąć naprzeciw mnie.

Clarissa usłuchała, mając nadzieję, że nie czerwieni się ze zdenerwowania.

Nauczyciel położył na stoliku podręcznik tańca, który stale nosił ze sobą. Spojrzał na Gemmę.

Milady, zacznijmy od czegoś phostego, na przykład od Kaphysu pani Bevehidge.

Kaprys? – Clarissa zmarszczyła nos. – A co to...

Powolny taniec na trzy czwahte; to będzie najłatwiejsze, czyż nie?

Nie" byłoby najwłaściwszą odpowiedzią, ale Clarissa zacisnęła usta. Wolała nic nie mówić.

Na początku – wyjaśniał monsieur Meidenne – piehwsza paha, to znaczy pani i ja, zamienia się miejscami.

Gemma zaczęła grać, a Clarissa robiła, co jej mówiono, starając się nie nadepnąć nauczycielowi na palce.

Tehaz... ach, trzeba nam dhugiej damy. Może pani byłaby tak uprzejma?

Panna Pomshack skwapliwie wstała.

Oczywiście. Teraz, co prawda, już nie tańczę, ale gdy byłam młodsza, mówiono mi, że robię to pierwszorzędnie.

Stanęła obok Clarissy. Dziewczyna mogła chwilę odpocząć, patrząc, jak nauczyciel i guwernantka tańczą, zwróceni ku sobie plecami. Obydwoje robili to z większą gracją niż ona.

Nie, nie, phoszę nie stać– skarcił ją monsieur Meidenne, oglądając się przez ramię. – Powinna pani tańczyć te same kroki z dhugim panem!

Rzecz jasna, nikogo takiego nie było, ale Clarissa ruszyła w tan z niewidzialnym partnerem.

A tehaz uwaga! – Nauczyciel obrócił się dokoła, a następnie obrócił guwernantkę, trzymając ją za rękę. – Phoszę zhobić takjakja!

Gdy Clarissa zwróciła się w stronę panny Pomshack, nauczyciel wybuchnął:

Nie, nie! Phoszę się obhócić wokoło, a potem zrobić to samo hazem z dhugim panem, biohąc go za phawą hękę!

Przepraszam– szepnęła Clarissa. Na twarzy czuła palące rumieńce.

Nie szkodzi, sphóbujemy znowu.

Gemma przestała grać i spojrzała na nich z niepokojem, ale po chwili znów uderzyła w klawisze. Tym razem Clarissie udało się powtórzyć figurę taneczną.

Bon, dobrze – uznał nauczyciel. – A tehaz pani i ja, made– moiselle, zrobimy obrót, trzymając się za lewe hece, przejdziemy obok siebie i zamienimy się miejscami.

Co takiego?

Zamienimy się miejscami z dhugą pahą.

Clarissa chciała wykonać polecenie, lecz nauczyciel znów ją zatrzymał.

Nie, nie, inaczej! Każdy to wie!

Każdy oprócz Clarissy! Niemal zatęskniła za czyszczeniem kominka i szorowaniem podłóg. To było łatwiejsze!

A tehaz piehwszy i dhugi pan tańczą obhóceni do siebie plecami, każdy ze swoją panią.

Monsieur Meidenne zaprezentował kroki. Clarissa wzięła głęboki oddech, usiłując wszystko zapamiętać.

Tehaz piehwsza i dhuga paha biohą się za hece i hobią sześć khoków do przodu i sześć do tyłu.

Clarissa zrobiła o jeden krok za mało, i, usiłując to naprawić, zderzyła się z panną Pomshack.

Piehwsza paha fohmuje ósemkę z dhugą pahą. Piehwszy pan okhąża dhugiego, a potem dhugą panią. W tym samym czasie piehwsza pani okhąża dhugą, a potem dhugiego pana...

Clarissa po raz kolejny wpadła na guwernantkę. „Drugiego pana" nie spotkał taki sam los tylko dlatego, że wcale nie istniał.

Muzyka rozbrzmiewała dalej, ale Clarissa zatrzymała się w połowie figury. Zagryzała wargi, usiłując nie wybuchnąć płaczem.

Gemma oderwała dłonie od klawiatury.

Może przerwiemy na chwilę, żeby odpocząć?

Nauczyciel spojrzał na nią z rozpaczą, ale się nie sprzeciwił.

Oczywiście, łaskawa pani.

Clarissa odwróciła się do wszystkich tyłem i stanęła przy oknie. Udawała, że przez nie wygląda, ale chciała tylko ukryć łzy.

Słyszała, jak panna Pomshack uprzejmie gawędzi z Belgiem.

Nagle drzwi się otworzyły. Odwróciła się i zobaczyła Matthew.

Gemma wstała od pianoforte. Matthew powiedział coś do żony –

Clarissa rada była, że tego nie słyszy – a potem zatrzymał się przed nią.

Ładny dziś mamy dzień.

Dziewczyna spojrzała w okno, lecz ledwie zauważyła usiane chmurkami błękitne niebo.

Nauczysz się tego, Clarisso. Kiedyś, gdy miałaś cztery czy pięć lat, tańczyłem z tobą wokół całego saloniku. Byłaś tak lekka jak puszek!

Szkoda, że nie pamiętam – odparła ze smutkiem. Od razu pożałowała tych słów. Matthew najwyraźniej był zawiedziony.

Wystarczy tylko chcieć, moja droga. Jeśli zapomniałaś, jak się tańczy, to nauczysz się tego od samego początku. Trzeba ci tylko praktyki. Chodź, tym razem zatańczysz ze mną.

Niechętnie ustawiła się z nim w parze. Gemma znowu zaczęła grać. Nauczyciel z panną Pomshack tworzyli pierwszą parę.

Teraz, kiedy było ich czworo, wszystko poszło łatwiej. Brat prowadził ją lekko, począwszy od miejsca, w którym się pomyliła.

Tym razem nie wpadła na nikogo.

No proszę, robisz postępy – pochwalił ją.

Uważała, że przesadził, ale się uśmiechnęła. Jej uśmiech zbladł już po chwili.

Za dwa tygodnie będziesz tańczyć tak swobodnie jak każda inna debiutantka na swoim pierwszym balu.

Och, do diabła, a więc do tego zmierzał!

Chyba nie – mruknęła.

Brat ścisnął jej rękę.

Clarisso, wcześniej czy później musisz zająć należne ci miejsce w towarzystwie.

Wolałabym „później", pomyślała, ale Matthew ciągnął dalej:

Chcę, żebyś powróciła do dawnego życia. Tak okrutnie je przerwano. Wiem, że denerwujesz się przed swoim pierwszym przyjęciem. Mówiono mi, że wiele dam bardzo to przeżywa. Ale ty znakomicie dasz sobie radę.

Podczas wojny Matthew stawał twarzą w twarz z wrogiem.

Skoro mógł to znieść, Clarissa wykaże się taką samą odwagą. Nie stchórzy przed byle wieczorkiem towarzyskim. Jakże miała mu wytłumaczyć, że serce jej wali gorączkowo, a żołądek jest tak ściśnięty, że przypomina ciężką kulę? Przerażała ją myśl o sali, pełnej obcych osób, gdzie będzie musiała uważać na każdy krok i słowo?

Wiedziała, że wszyscy staną się tam świadkami jej blamażu. Ale, ze względu na brata, powinna być dzielna. Uśmiechnęła się zdrętwiałymi wargami.

Mam nadzieję, że się nie mylisz.

3

Aby cieszyć się dobrą opinią w towarzystwie, wystarczy udawać, że się nim gardzi.

Margery, hrabina Sealey

ICiedyl ekcja dobiegła końca, Clarissa wraz z domownikami udała się do jadalni. Panna Pomshack zamykała orszak. Dziewczyna była głodna, a lekki jak chmurka suflet – specjalność kucharki – okazał się wyśmienity. Ledwie zdołała przełknąć kilka kęsów, gdy Gemma zaczęła rozmowę o nowych sukniach, jakie dla niej zamówiła.

Jedna jest seledynowa, co świetnie podkreśli kolor oczu Clarissy – mówiła, nieświadoma tego, że dziewczynie kurczy się żołądek na samą myśl o debiucie. Odłożyła widelec.

To brzmi zachęcająco – odparł Matthew. – Pewien jestem, Clarisso, że wszystkich olśnisz.

Uparli się mnie rozpieszczać, pomyślała. Powinnam udawać, że cieszą mnie zakupy i planowane przyjęcia. Zaczerpnęła tchu,

pozwoliła sobie nałożyć jagnięciny i czekała, by lokaj polał ją sosem miętowym. Potem odkroiła kawałeczek mięsa. Nawet jeśli nie czuła jego wspaniałego smaku, Matthew i Gemma o tym nie wiedzieli.

Potem Matthew poszedł do klubu, a Gemma zaproponowała, żeby Clarissa trochę odpoczęła, nim obydwie wyjdą.

Psyche, żona lorda Gabriela, zaprosiła nas na popołudniową herbatkę — wyjaśniła.

Będzie tam tylko kilka pań – dodała, kiedy Clarissa spojrzała na nią z przerażeniem. – Nie masz się czego obawiać.

Całkiem miła perspektywa – przyznała Clarissa. W końcu nie mogła bez przerwy tkwić w domu, widując jedynie bliskich. Poszła do siebie, ale nie mogła spokojnie wylegiwać się w łóżku. Obiecała sobie co prawda postępować zgodnie wolą Gemmy i Matthew, ale czuła, że coś ją dusi. Była tu zupełnie obca.

Odczekała, dopóki Gemma nie poszła do swojego pokoju.

Założyła kapelusz i wyślizgnęła się tylnymi schodami. Przedtem jednak poprosiła Ruby, aby jej towarzyszyła.

Dominie tłumaczył sobie, że podjechał pod dom Clarissy wyłącznie po to, żeby wybadać, jak się sprawy mają. Zakład, który zgodził się przyjąć, był czystym szaleństwem. Zaczął nawet rozważać, czy się z niego nie wycofać. To było doprawdy niestosowne. Zawsze mógł się tłumaczyć, że gryzie go sumienie.

Podał woźnicy adres. Zajrzy tam tylko, a potem od razu pojedzie do klubu. O czwartej był umówiony na partyjkę wista. Los przekreślił jego plany. Kiedy dojechał na miejsce, ujrzał drobną dziewczęcą postać idącą ulicą. Z tyłu podążała za nią służąca.

Do licha, gdzie ona się wybiera?!

Szczęściem – a może nieszczęściem dla partii kart, na którą już nie zdąży– drogę zagrodził jakiś powóz. Stangret musiał się zatrzymać. Siedząc w karecie, Dominie obserwował dziewczynę, która przystanęła na rogu.

Powiedziała coś do służącej. Ku swemu zdumieniu Whitby zobaczył, jak ta rozwiązuje fartuch i podaje go swojej pani, a sama bierze od niej modny kapelusz.

A to zagadka! Dominie uśmiechnął się mimo woli. Czyżby uciekała z domu? Ajeśli znajdzie się w niebezpieczeństwie? Czy nikt jej nie przestrzegł, co może grozić kobiecie na londyńskiej ulicy?

Zastukał w ściankę dorożki.

Przejdę się – oznajmił zaskoczonemu woźnicy. – Zaczekaj tu na mnie.

I podążył za znikającą postacią, która właśnie skręciła w boczną uliczkę.

Clarissa początkowo zamierzała po prostu przejść się po parku. O tej porze było tam mało ludzi i nikt nie rzucał jej taksujących spojrzeń. Zamiar ten sam w sobie nie był naganny. Zabrała nawet służącą, tak jak należało!

Wkrótce jednak ogarnęło ją przygnębienie. Ledwo powłóczyła nogami. Dręczył ją niepokój. Och, czy kiedykolwiek nauczy się, jak być damą?

Nie chodziło tylko o fatalną lekcję tańca. Krępowało ją zbyt wiele nakazów i reguł. Straciła tyle lat, podczas których inne młode panny doskonaliły swoje maniery. Towarzystwo na pewno uznają za głupią gęś. Nigdy nie stanie się jego częścią.

Poczuła, że łzy napływają jej do oczu, choć wcale nie chciała użalać się nad sobą. Przecież spotkało ją też mnóstwo dobrego!

Spostrzegła przed sobą dwie służące. Gawędziły, dźwigając koszyki wypełnione zakupami. Nie czuły się nieswojo, wiedziały, co do nich należy i znały swoje miejsce. Kiedyś potrafiłaby podejść do nich i zagadnąć. Czy kiedykolwiek zdoła się tak zachować wobec ludzi z towarzystwa?

Pod wpływem impulsu odwróciła się ku Ruby – służąca nie chciała iść obok niej, ramię w ramię, choć Clarissa ją o to prosiła.

Nie uchodzi, panienko – tłumaczyła jej.

Clarissa postanowiła właśnie zrobić coś, co nie uchodzi.

Daj mi fartuch i czepek, a mój kapelusz zanieś do domu.

Ruby wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.

Co też panienka chce zrobić?

Spłatać figla pewnej znajomej pani – skłamała szybko Clarissa. – Zaraz wrócę.

Co na to powie panienki brat? — Służąca załamała ręce.

O niczym się nie dowie – obiecała Clarissa. – Proszę cię, Ruby, zgódź się!

Ruby usłuchała, ale nie była zachwycona. Kiedy odeszła, Clarissa włożyła fartuch, naciągnęła na głowę czepek i skręciła wwąską uliczkę, chcąc dogonić służące. Nadal gadały ze sobąjak najęte i wcale nie zauważyły jej pospiesznej maskarady.

Jak tam na targu? – spytała, podchodząc bliżej.

Tęższa z dziewcząt spojrzała na nią.

Nie najgorzej. Gęsi były tłuste, ale na twoim miejscu nie tykałabym dorszy.

Chyba że chcesz, aby twoi państwo się pochorowali – zachichotała druga.

Clarissa roześmiała się razem z nimi. Czuła się o wiele swobodniej z dziewczętami, które nie prawiły jej morałów ani nie marszczyły czoła z powodu upuszczonego widelca czy niezręczności w tańcu.

Ajednak coś je zaniepokoiło. Chudsza przyjrzała się jej uważnie.

Chyba jesteś nowa? Nigdy nie widziałam cię jeszcze na targu.

Służę w tamtym domu na końcu ulicy – odparła w nadziei, że nie będą wypytywać o szczegóły. – Od zeszłego tygodnia.

Chuda dziewczyna chciała jeszcze o coś spytać, gdy ktoś wyszedł z pobliskiego domu. Dziewczęta umilkły. Pryszczaty chłopak w lichym ubraniu przyglądał się im ciekawie.

Udawaj, że go nie widzisz– mruknęła grubsza– to tylko młodszy stajenny pułkownika, ale ma się za Bóg wie kogo. Myśli, że nie ma takiej, co by go nie chciała. Już cię przyuważył.

Traci czas – odparła Clarissa. – Nie dbam o takich, co zadzierają nosa.

Służące parsknęły śmiechem. Stajenny wyraźnie zmierzał ku nim.

Ej, ty – zwrócił się do Clarissy tonem świadczącym o uznaniu – niezły z ciebie kąsek. Od jak dawna tu jesteś?

Za dobra ona dla ciebie, Jack – prychnęła chuda. Chłopak się naburmuszył.

Nie do ciebie gadam – powiedział ostro. – Niech sama odpowie.

Wyciągnął rękę, chcąc chwycić Clarissę za ramię, ale mu się wyślizgnęła.

Nie bądź taka strachliwa! – mruknął. – Lepiej daj mi buziaka. Jesteś z sąsiedztwa, co?

Znów chciał ją złapać za ramię. Clarissa kopnęła go w nogę.

Stajenny zaklął. W tejże chwili z tyłu rozległ się męski głos:

Dość tego! Co ty wyrabiasz?

Clarissa odskoczyła. Jack, zirytowany, odwrócił się, jakby w zamiarze kłótni z nieznajomym. Ale przystojny mężczyzna, który przystanął przy nich – wytwornie ubrany i z miną aroganta – tak energicznie zlustrował go wzrokiem, że gniew chłopaka nagle przygasł.

Nic złego, sir. To tylko niewinne żarty.

Idź dalej, gdzie masz iść.

Obydwie służące znikły już w tylnych drzwiach jednego z domów. Clarissa szczerze pragnęła stąd uciec, mężczyzna stanął jednak tuż przy niej.

Nie wie pani, że niebezpiecznie chodzić samej po mieście?

Clarissa się najeżyła.

Wolno mi robić, co mi się podoba. Proszę pozwolić mi odejść.

Wiem dobrze, kim pani jest – odparł spokojnie.

Po raz pierwszy ogarnął ją niepokój.

Co pan przez to rozumie?

Nie jest pani służącą. A ta maskarada to niemądra i niebezpieczna zabawa.

Co za arogant!

A pan? Kim pan jest, może cesarzem Australii?

Uniósł brwi.

W Australii nie ma cesarza.

Naucza pan w takim razie geografii? – O Boże, miała dość jednego nauczyciela! Ledwie jej się udało na chwilę uciec od wszystkiego, co stosowne, a już karci jąjakiś obcy natręt!

Podszedł jeszcze bliżej i, nim zdołała zaprotestować, zdjął jej z głowy czepek.

Dlaczego ubrała się pani jak służąca?

To bardzo irytujący człowiek, uznała Clarissa, próbując pohamować złość. Stal tak blisko, że bez trudu mogła dostrzec muskularne ramiona i szeroką pierś. Jego nogi opinały dopasowane, dobrze skrojone spodnie. Czy damie wolno wspominać o nogach?

A o spodniach? Chyba nie, pomyślała z pewnym roztargnieniem.

Musi zapytać pannę Pomshack!

Do diaska, ten apodyktyczny nieznajomy był naprawdę przystojny! Bardziej nawet niż stajenny brata – chłopak miał szerokie ramiona; wyrobił sobie mięśnie przy szczotkowaniu koni i codziennym pucowaniu powozu.

Wpatrywała się w niego zafascynowana, miejsce złości zajęło jakieś trudne do określenia uczucie.

On również przyglądał jej się inaczej. W głębi ciemnych oczu dostrzegła coś, czego nie potrafiłaby nazwać.

Stali blisko siebie. Wąska uliczka odpłynęła gdzieś w dal. Pierś nieznajomego zafalowała gwałtownie. Może nawet szybciej niż przedtem. Zaszumiało jej w uszach.

Czy on podejdzie jeszcze bliżej? Może będzie chciał ją pocałować? Pryszczaty stajenny chciał jej skraść buziaka. Uniknęła jego zalotów, ale jeśli ten...

Wspomniał, że wie, kim ona jest!

Natychmiast oprzytomniała.

Jeżeli powie bratu...

Zrobiła krok do tyłu.

Nieznajomy odetchnął głęboko. Znów patrzył na nią z leniwą arogancją. Spojrzenie miał lodowate.

Odprowadzę panią do domu. Mogą się tu znaleźć inni zuchwalcy, skłonni do zaczepek.

Niech to diabli! Nigdzie z panem nie pójdę! – wybuchnęła.

Nie wróci do domu w jego asyście, żeby wszyscy się dowiedzieli, co zrobiła! Odwróciła się i pobiegła przed siebie najszybciej, jak mogła. Miała w nosie wszelką przyzwoitość.

Na szczęście nie próbował jej zatrzymywać. Clarissa bez przeszkód dotarła na tylny dziedziniec domu, a potem wślizgnęła się cichaczem do środka. Zdjęła fartuch – czepek zgubiła, będzie musiała kupić Ruby nowy – i popędziła na górę.

Służąca czekała już na nią. Odetchnęła z ulgą, widząc, że Clarissa wchodzi do pokoju.

Och, panienko, jak ja się martwiłam! Co też panienkę napadło? Gdyby tak brat spytał...

Clarissa poczuła się winna.

To był tylko żart. Proszę cię, zapomnij o nim. Obiecuję, że więcej czegoś podobnego nie zrobię.

Ruby poszła po ciepłą wodę, aby Clarissa mogła się umyć, zanim włoży strój wyjściowy. Dziewczyna podeszła do okna i wyjrzała przez nie w nadziei, że zobaczy tajemniczego nieznajomego, lecz, rzecz jasna, ulica była pusta.

Może powinna powiedzieć o wszystkim bratu? Tym razem Matthew na pewno by się rozzłościł. Czy nieznajomy naprawdę wiedział, kim ona jest?

Och, na pewno już go więcej nie zobaczy. Trochę tego żałowała...

Kiedy Gemma po nią przyszła, Clarissa była już gotowa do wyjścia. Rezydencja lorda Gabriela znajdowała się w najlepszej dzielnicy i stała przy ładnym zacisznym placu. Wpuszczono je

i wskazano drogę do salonu, gdzie lokaj oznajmił ich przybycie.

Psyche wyszła im naprzeciw.

Jak miło cię widzieć, Gemmo! I ciebie, Clarisso.

Dziewczyna dygnęła, starając się nie spłonąć rumieńcem. Ton

lady Gabriel był miły, a uśmiech życzliwy, lecz mimo to onieśmielała ją. Tak elegancko wyglądała w sukni z błękitnego jedwabiu! Jasne włosy zwinięte były w prosty węzeł, a twarz – śliczna jak z bajki. Clarissa nigdy jeszcze nie widziała kogoś równie pięknego.

Psyche przedstawiła ją innym paniom w salonie. Clarissie z trudem udawało się uśmiechać do wszystkich. Ledwie wyszeptała słowa powitania, bojąc się, że zacznie się jąkać.

Dopiero gdy usiadła w obitym brokatem fotelu, z filiżanką w dłoni, zdołała trochę ochłonąć. Upiła ostrożnie trochę gorącej herbaty i rozejrzała się wokoło.

Czy wiadomo pani coś o ojcu? – Lady Sealey spojrzała ku Gemmie, która właśnie sięgała po filiżankę. Gemma się zawahała.

Clarissa wiedziała, że pytanie dotyczy rodzinnej tajemnicy.

Lord Gabriel i Gemma tylko nominalnie byli dziećmi markiza Sinclaira. Tak naprawdę nie przysługiwały im jego tytuł ani nazwisko. Trzymali to jednak w tajemnicy, nie chcąc narazić na szwank honoru swojej zmarłej matki. Gemma musiała darzyć lady Sealey wielkim zaufaniem, skoro dama wiedziała, że obydwoje z bratem gorąco chcą odnaleźć prawdziwego ojca.

Gabriel sprawdza każdą wskazówkę, jaką dysponujemy, ale wszystko działo się tak dawno – odparła Gemma. – Obawiam się, że nasz ojciec może już nie żyć.

Lady Sealey wymruczała w odpowiedzi kilka słów pociechy.

Podczas gdy Gemma rozmawiała, Clarissa usiłowała zapamiętać nazwiska zaproszonych dam. Kobieta w pięknej i kosztownej sukni była hrabiną. Miała wyblakłe, ale życzliwe niebieskie oczy, a sposób bycia świadczył o tym, że nawykła do posłuszeństwa.

Clarissę przebiegł dreszcz na myśl, że mogłaby jej się czymkolwiek narazić. Hrabina gawędziła z Psyche oraz innymi gośćmi całkiem przyjaźnie. A jej cięte uwagi panie często kwitowały śmiechem.

Młoda dama, szatynka o krągłej figurze i wesołych brązowych oczach, również była przyjaciółką Psyche. Clarissa nie mogła sobie przypomnieć, jak się nazywała. Miała żywy temperament i śmiała się często.

Tuż obok siedziała siostra Psyche. Była młodsza od Clarissy.

Ona również nosiła osobliwe imię: Circe. Clarissie przypomniało się, że Gemma wspominała, iż ich ojciec rozmiłowany był w mitologii greckiej. Circe, która najwyraźniej pobierała jeszcze lekcje, nie odznaczała się tak wielką urodą jak Psyche. Jej twarz, podobna z kształtu do serduszka, miała jednak sporo uroku. Proste, brązowe włosy nosiła zaczesane do tyłu, a żywe zielone oczy przypominały Clarissie kota. Kiedy dziewczyna obrzuciła ją przenikliwym spojrzeniem, Clarissa poczuła niepokój.

Mam nadzieję, że udało ci się zadomowić w nowej rezydencji brata? Słyszałam już o twojej rozłące z rodziną.

Do licha, ta dziewczyna umie trafić w samo sedno! Clarissa przytaknęła i odparła, ostrożnie dobierając słowa:

Brat i bratowa okazali mi wiele serca. Cieszę się, że Matthew zdołał mnie odnaleźć.

To trochę potrwa, nim się na dobre oswoisz z bliskimi – stwierdziła spokojnie Circe. – Psyche mówiła mi, jak wiele musiałaś przejść na służbie. Szczerze ci współczuję. Ale uważaj, jeśli będziesz ściskać filiżankę tak mocno, jak teraz, uszko gotowe pęknąć.

Dziękuję – szepnęła. –Wciąż jeszcze jest mi bardzo trudno.

Czuję się tu obco i zupełnie nie na miejscu.

Circe spojrzała na nią życzliwie.

Rozumiem. Siedzisz tak sztywno, jakbyś miała ochotę stąd uciec.

Clarissa zamrugała, zaskoczona.

Nie chciałam cię urazić – dodała Circe. – Widzisz, jestem malarką i zawsze zwracam uwagę na czyjąś pozę. Nie martw się, nikt inny tego nie zauważył.

Mam nadzieję! – westchnęła Clarissa. Circe wydała się jej nieco osobliwą osobą, ale bardzo ją polubiła. – Czy prędko zadebiutujesz w towarzystwie?

Och, nie! – zaprzeczyła stanowczo. – Jestem jeszcze za młoda. A poza tym wcale mnie to nie interesuje. Wolałabym wyjechać na kontynent i studiować malarstwo pod kierunkiem najlepszych mistrzów. W Anglii nie ma zbyt wielu dobrych malarzy, nie każdy z nich chciałby też uczyć dziewczynę.

Co za szkoda, że Circe zabraknie na przyjęciach, w których będzie musiała uczestniczyć.

Ja też chętnie zostałabym malarką, byle tylko móc się wykręcić od towarzyskich obowiązków!

Roześmiały się obydwie i Clarissa po raz pierwszy poczuła się naprawdę dobrze w eleganckim salonie.

Jak mi się zdaje, będzie pani, Clarisso, na balu lady Halston? – zwróciła się do niej starsza dama.

Clarissa zerknęła na Gemmę.

Tak, Gemma i mój brat zostali zaproszeni.

Lady Halston przesłała zaproszenie również dla Clarissy – dodała Gemma. – Choć nie wiem, skąd się dowiedziała, że Matthew ma siostrę w odpowiednim do debiutu wieku.

To ciekawe. – Hrabina sięgnęła po kolejne ciasteczko ze srebrnej tacy, którą podsunął jej lokaj.– Nasze panie mają doprawdy niewiele do roboty poza plotkowaniem i każda interesująca nowinka rozchodzi się błyskawicznie. Lady Halstonjest nadzwyczaj gościnna. Być może pragnie jako pierwsza zaprezentować innym miłą nowicjuszkę.

Clarissa poczuła, że pieką ją policzki.

Jest pani zbyt uprzejma –wyszeptała. Sama myśl, że socjeta gorąco pragnie ją ujrzeć, spowodowała bolesny skurcz żołądka. – Mam nadzieję, że towarzystwo się mną nie rozczaruje.

Na pewno nie – potwierdziła Gemma.

Lady Sealey się zadumała.

Lady Halston jest, jak pani wie, kuzynką hrabiego Whitby'ego, a on chociaż zazwyczaj rzadko to robi, na tym przyjęciu pokaże się z całą pewnością. Rodzinne zobowiązania nie pozwolą mu odrzucić zaproszenia.

Psyche i Gemma spojrzały na siebie porozumiewawczo, ale Clarissie nazwisko hrabiego nic nie mówiło.

Czy to ktoś... bardzo ważny?

W pytaniu Clarissy nie było nic zabawnego, ale lady Sealey się roześmiała.

On zapewne tak uważa, choć za nic w świecie nie przyznałby tego otwarcie. Pogardza całym towarzystwem, co oczywiście sprawia, że wszyscy chętnie go u siebie widzą i liczą się z jego opiniami.

Clarissa, skonsternowana, oznajmiła:

W takim razie zrobię wszystko, żeby mnie nie zauważył!

Każda matrona byłaby zachwycona, gdyby Whitby przyjął jej zaproszenie. Jest nie tylko wyrocznią salonów, ale w dodatku kawalerem. Matki wprost wychodzą ze skóry, usiłując wydać za niego swoje pociechy – wtrąciła szatynka o wesołych brązowych oczach. – Clarisso, na twoim miejscu nie uciekałabym od niego!

Roześmiały się. Wszystkie prócz Clarissy.

Nie mam ochoty zwracać na siebie uwagi tak wybrednego dżentelmena... to znaczy... lorda. No i zupełnie sobie nie potrafię wyobrazić powodu, dla którego miałabym go zainteresować!

Przynajmniej dopóki się wjakiś sposób nie skompromituję, pomyślała i serce podeszło jej do gardła.

Myślę, że nie powinnaś być wobec niego nieuprzejma– ucięła Gemma z wyraźnym odcieniem wymówki w głosie. – Z nim naprawdę wszyscy się liczą!

Oczywiście, będę grzeczna, tak jak tego wymaga dobre zachowanie. – A potem mruknęła do siebie: – Przynajmniej dopóki nie poprosi mnie do tańca...

Gemma zawahała się, ale w końcu udała, że nie dosłyszała ostatnich słów. Lady Sealey dostrzegła niepokój Clarissy.

To nie jest zły człowiek, tylko trochę... oderwany od życia.

Przed wojną z Napoleonem był całkiem miły, choć zawsze trzymał się nieco na uboczu. Nie wierzę, by zmienił się w okrutnika.

Nawet jeśli brał udział w tych wszystkich strasznych bitwach.

Zgadzam się z tobą, Sally – dodała Psyche. – A Clarissa doprawdy nie musi uganiać się za mężem.

I spojrzała na nią, jakby chcąc ją uspokoić. A może Clarissie tylko się tak zdawało.

Napiła się jeszcze herbaty, pamiętając tym razem, żeby nie ściskać za mocno uszka filiżanki. Circe nie powiedziała nic więcej, posłała jej jedynie przyjacielski uśmiech. No, ale siostra Psyche nie miała się czego bać. Była jeszcze za młoda, by bywać w towarzystwie.

Clarissa znów zapragnęła znaleźć się najej miejscu, być młodszą, odzyskać utracone lata. Tymczasem musi ścierpieć, że wszyscy będą ją teraz z uwagą oceniali, niczym konia na aukcji. Pasuje do nich czy też nie.

Wiedziała wprawdzie, że nikt nie chce jej skrzywdzić, ale wciąż jeszcze czuła się nieswojo w nowej skórze. Jeśli nie potrafi nawet należycie trzymać filiżanki, jakże sobie poradzi na balu?

Przypominała statek z uszkodzonym sterem, o którym niedawno opowiadał Matthew. Goście na balu lady Halston – i na każdym innym – będą się spodziewać wdzięcznej i wytwornej młodej damy.

Dama! Zawsze dama! Od tego wszystko się zaczyna i na tym kończy! A Clarissa ma ledwie dwa tygodnie na wyzbycie się złych nawyków, nabytych przez całe lata życia wśród plebsu. Och, niech to wszyscy diabli!

Tak sztywno siedziała w powozie podczas drogi powrotnej, że Gemma ujęła ją za rękę.

Nie podobało ci się spotkanie, moja droga?

Clarissa próbowała się uśmiechnąć. Nie lubiła kłamać, lecz nie chciała ranić uczuć bratowej.

Lady Gabriel była bardzo miła, wszystkie inne panie również.

Zabrzmiało to chyba niezbyt przekonywająco. A może Gemma po prostu zdążyła ją dobrze poznać?

Nie przejmuj się, wypadłaś doskonale.

Clarissa nie była tego pewna.

Bal u lady Halston zbliżał się nieubłaganie. Clarissa miała wrażenie, ze dni wypełniają jej niekończące się lekcje tańca. Musiała przyznać, że nauczyciel był bardzo cierpliwy. Za każdym razem, gdy deptała mu po stopach, wzdychał tylko i pouczał ją:

Dhugą, mademoiselle, dhugą nogą!

Po tygodniu tych tortur Gemma wręczyła jej zgrabną, malutką książeczkę, która doskonale mogła zmieścić się w kieszeni.

Śliczna – powiedziała niepewnie Clarissa na widok gładkiej skórzanej oprawy.

Są tu wszystkie figury taneczne – wyjaśniła bratowa. — Możesz trzymać ją w kieszeni na balu lub przyjęciu i zajrzeć do niej pomiędzy tańcami. Od razu poczujesz się pewniej.

Wspaniały pomysł! – Książeczka przypominała podręcznik, który monsieur Meidenne nosił ze sobą, ale była dużo mniejsza.

Clarissa przekartkowała ją pospiesznie i poczuła przypływ nadziei. Może zdoła jakoś przetrwać ten bal? Uściskała serdecznie bratową.

Wiem, że się boisz – uśmiechnęła się Gemma – i rozumiem to. Ale na pewno dasz sobie radę. A poza tym zawsze będziemy cię kochać.

Clarissa przytaknęła, przyciskając książeczkę do piersi jak talizman. Wiedziała jednak, że na balu będą obcy ludzie, a ci nie okażą się może aż tak wyrozumiali...

Mała książeczka, leżąca bezpiecznie w kieszeni, pozwoliła Clarissie zrobić nieco postępów na kolejnej lekcji, jakby dodała jej pewności siebie. Zaczęła ją więc z zapałem studiować, podobnie jak traktat o etykiecie. Cierpliwie znosiła dalsze lekcje tańca,

ćwiczyła uprzejmą konwersację z panną Pomshack i przymierzała nowe suknie.

Rankiem obudziła się z walącym sercem. Śniło jej się, że stąpała po parkiecie, ze skupieniem wykonując taneczne kroki. Nagłe spojrzała w dół i stwierdziła, że jest w samej halce! Zdrętwiała z przerażenia.

Co za głupi sen, pomyślała, przecierając oczy. Ale przynajmniej tym razem nie był to żaden ze stałych koszmarów. Nagle zrozumiała prawdziwy powód przestrachu. Och Boże, bal ma się odbyć już dzisiaj!

Usiadła na łóżku i zdusiła niestosowne dla damy słowa, które wciąż jeszcze jej się wymykały. Słońce stało już wysoko na niebie, musiało być późno. Widocznie Gemma poleciła Ruby, żeby jej nie budzić. Pociągnęła za sznur od dzwonka, a potem wsunęła nogi w pantofle. Radośnie uśmiechnięta służąca przyniosła jej herbatę i ciepłą wodę.

Przysłali suknię balową. Będzie w niej panienka prześlicznie wyglądać!

Dziękuję, Ruby. – Musi być odważna! Dołoży wszelkich starań, żeby przebrnąć przez ten bal, ze względu na brata i Gemmę. Sięgnęła skwapliwie po książeczkę, leżącą na nocnym stoliku, i wypiła łyk herbaty, jakby bardziej gorzkiej niż zwykle.

Miała tego dnia ostatnią lekcję tańca. Starała się, jak mogła, ale gdy trzeci raz nadepnęła nauczycielowi na palce, nawet on nie zdołał ukryć zniecierpliwienia. Clarissa poczuła, że jest bliska łez.

Wreszcie Gemma postanowiła skrócić jej cierpienia.

Chyba wystarczy na dzisiaj, monsieur.

Na twarzy nauczyciela odmalowała się ulga, mimo że starał sieją ukryć.

Dhoga lady Gemmo, życzę mademoiselle powodzenia. Na pewno wypadnie pani... e... znakomicie.

Clarissa pożegnała go uprzejmie. Ledwie zamknęły się za nim drzwi, ukryła twarz w dłoniach.

Och, Gemmo, zapomniałam wszystkiego, czego się nauczyłam! Co teraz zrobię? Nie mogę pójść na bal. Pozwól mi zostać w domu. Powiedz, że zachorowałam!

Dlaczego, moja droga? Nauczyłaś się bardzo wiele i wszystko ci się przypomni w odpowiedniej chwili. To tylko nerwy.

Wieczorem będę jeszcze bardziej zdenerwowana!

Podobno aktorzy uważają, że nieudana próba kostiumowa to dobry omen – pocieszała ją Gemma. Zapomnisz o błędach, kiedy znajdziesz się... na scenie. Rozumiesz chyba, co mam na myśli?

Clarissa rozumiała, ale nie potrafiła w to uwierzyć.

Gemma kazała podać herbatę. Gdy przyniesiono tacę, zasiadły przy małym stoliku.

Mój ojciec, pastor, doradzałby w takim wypadku spokój – podpowiedziała panna Pomshack, sięgając po grzankę. – Należy gruntownie zastanowić się nad sytuacją. To pomaga oprzytomnieć.

Po lunchu Gemma namówiła Clarissę, żeby się położyła.

Dziewczyna zaczęła czytać nową powieść, próbując zapomnieć o strachu. W końcu musiała się przebrać.

Suknia balowa wyglądała wspaniale. Prosta w kroju, z blado– żółtego jedwabiu, podkreślała jej jasną cerę i zielonozłote punkciki w orzechowych tęczówkach. Jasne, lekko rudawe włosy zostały wyszczotkowane. Podpięto je na czubku głowy, ale kilka luźnych loków zwisało wzdłuż twarzy, łagodząc surowość fryzury.

Clarissa włożyła nowe perłowe kolczyki i mały krzyżyk z topa– zów na złotym łańcuszku, które dostała od brata.

Kiedy spojrzała w lustro, ucisk w żołądku trochę zelżał.

Przynajmniej wyglądała jak dama! Zeszła do jadalni. Matthew i Gemma wręcz rozpływali się w zachwytach.

Przepięknie ci w tym wszystkim – oświadczyła Gemma.

Ona sama włożyła elegancką ciemnobłękitną suknię.

Matthew milczał, ale jego spojrzenie, pełne dumy i miłości, mówiło samo za siebie. Ujął ją za rękę i pocałował w policzek.

Jesteś śliczna jak obrazek – mruknął. –Jakże mi przypominasz matkę! Byłaby z ciebie dumna takjakja.

Clarissa próbowała uśmiechnąć się do brata.

Strój całkiem w sam raz — stwierdziła prozaicznie panna Pomshack. – Suknia jest elegancka i twarzowa, a przy tym nie za strojna jak na kogoś, kto dopiero debiutuje w towarzystwie. Lady Gemma ma świetny gust.

Towarzystwo! Satysfakcja Clarissy z miejsca osłabła. Gdyby mogła zjeść obiad w domu, z rodziną, byłaby bardziej zadowolona. Na samą myśl o obcych ludziach, którzy będą się na nią gapić, zasychało jej w ustach i znów powrócił ucisk w żołądku. A tańce... Och Boże...

Ku jej uldze podczas obiadu Matthew nie mówił o balu, lecz o swoim starym znajomym, kapitanie.

Kiedy wojna się skończyła, powrócił do handlu – powiedział, nakładając sobie wołowiny. – Pożeglował na Wschód, do Singapuru i Szanghaju. Co za szczęściarz!

Spojrzenie brata pobiegło gdzieś ponad stół, nakryty nieskazitelnie białym obrusem, ku bezkresnym oceanom. Clarissa zapomniała o swoich troskach. Czy brat żałuje, że porzucił flotę i założył rodzinę?

Ależ to długa i niebezpieczna podróż – zmartwiła się Gemma.

Tak, lecz pogoda na początku lata okazała się sprzyjająca, a James jest dobrym żeglarzem. – Matthew nadal spoglądał gdzieś przed siebie. Odłożył nóż i widelec, jakby coś mu się przypomniało.

Smak soli na wargach, szum fal i łopot żagli czynią marynarza szczęśliwym.

Napotkał spojrzenie Clarissy i zamilkł, jakby zaczęło go nękać poczucie winy. Clarissę ogarnął smutek. Brat mógłby zabrać ze sobą na morze żonę, ale siostry już nie. Przysiągł sobie przecież, że zapewni jej bezpieczny dom i nigdy nie opuści. To przez nią Matthew osiadł na lądzie, chociaż tęsknił za żeglugą.

Mam pewne udziały w tym kursie– odezwał się znowu, przechodząc do spraw bardziej przyziemnych. Skinął na lokaja, by mu nałożył kolejną porcję ostro przyprawionego mięsa. – To trochę ryzykowne, ale, jak mówiłem, James ma doświadczenie i jeśli wszystko dobrze pójdzie, ta podróż przyniesie mi spore zyski.

Zaczęli rozmawiać o Dalekim Wschodzie, chińskich jedwabiach, indyjskim muślinie i przyprawach z Wysp Korzennych.

Clarissa spojrzała w talerz i po raz kolejny obiecała sobie, że zapomni o lękach. Brat zrobił dla niej tak dużo. Nie mogła go zawieść.

Pod koniec obiadu Matthew posłał po powóz. Clarissa wyszła do holu, żeby włożyć rękawiczki i lekki płaszczyk.

Panna Pomshack pożegnała się z nimi serdecznie i machała chusteczką na pożegnanie. Clarissa siadła przy Gemmie, a Matthew naprzeciw nich. Podróż, mimo tłoku na londyńskich ulicach, wydała się jej zbyt krótka. Gdy przybyli na miejsce, mnóstwo karet stało już przed pałacem, lecz stangretowi udało się podjechać dość blisko i spuścić schodki.

Gdy wysiadali z powozu, Clarissa spojrzała na imponującą budowlę i znów poczuła lęk. Siedziba lady Halston, bardzo okazała, była chyba dwa razy większa od ich domu. Odźwierny w wytwornej liberii miał na okrągłej głowie mocno dopasowaną, upudrowaną perukę i minę o wiele bardziej wyniosłą niż niejeden arystokrata.

Gemma uśmiechnęła się do niej zachęcająco, a Matthew lekko ścisnął jej rękę. Clarissa uniosła podbródek i zaczęła wspinać się na schody. W środku unosił się duszny zapach perfum i woskowych świec. Czuło się też przykrą woń gazowego ogrzewania – nowości, która zyskiwała ostatnio coraz więcej zwolenników. Lady Halston była widocznie osobą bardzo zamożną.

Tłum wystrojonych ludzi zmierzał prosto do sali balowej.

Clarissa szła za bratem i Gemmą po szerokich stopniach. Miała nadzieję, że bystrookie matrony i spoglądający na nią spod oka dżentelmeni nie słyszą, jak głośno łomocze jej serce.

Wszyscy troje stanęli przed wejściem do dużej sali, czekając, aż ich zaanonsują.

Lady Gemma Fallon, kapitan Matthew Fallon i panna Fallon – oznajmił donośnie lokaj.

Lord i lady Halston czekali już na gości.

Miło mi panią widzieć, Gemmo – oznajmiła gospodyni. — Ogromnie chciałam poznać panią lepiej. – Tęga matrona o czarnych, przenikliwych oczkach spojrzała na pozostałych. — A to zapewne pani mąż i jego siostra?

Gemma potwierdziła. Matthew skłonił się i bąknął kilka słów na powitanie. Clarissa dygnęła, ale czuła, że ukłon wypadł niezgrabnie. Na twarz wypłynął jej zdradliwy rumieniec.

Rozpaczliwie zaczęła się modlić, żeby nie skompromitować najbliższych.

Spojrzała na salę, pełną kobiet w barwnych sukniach i wytwornie ubranych mężczyzn. Zdrętwiała ze strachu.

Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że lady Halston wciąż na nią patrzy.

Miło mi panią poznać, miss Fallon.

Dziękuję za zaproszenie – odparła Clarissa, łamiącym się głosem, i pospiesznie ruszyła za bratem i bratową. Lady Halston odwróciła się ku kolejnym gościom. Clarissa odetchnęła z ulgą.

Pierwszą przeszkodę już miała za sobą.

Matthew wziął kieliszek szampana z tacy, podsuniętej mu przez lokaja, i podał go żonie. Po chwili wahania podsunął drugi Clarissie, a wreszcie wziął trzeci dla siebie.

Tylko jeden łyk, moja droga – szepnęła do niej Gemma. – Odrobina wina uspokaja nerwy, ale nadmiar może okazać się fatalny w skutkach.

Clarissa skinęła głową i spróbowała szampana. Pełen bąbelków napój był dla niej czymś zupełnie nowym, lecz smak uznała za przyjemny.

Zaczęto grać kolejną melodię. Jedna z par odeszła na bok i Clarissa dostrzegła parkiet. Po chwili stanęła tam następna para.

Czy pozwolisz, żebym zatańczył z tobą pierwszy?– Matthew podał jej ramię.

Och, jeszcze nie teraz! Powinieneś chyba zatańczyć najpierw z Gemmą.

Brat się uśmiechnął.

Doskonałe, ale potem z tobą.

W końcu z nim zawsze tańczyło jej się najlepiej, pomyślała, patrząc, jak brat staje razem z żoną w parze. Chyba powinna – Clarissa pociągnęła kolejny łyk szampana, a potem, czując suchość w ustach, wychyliła nagle jednym haustem całą resztę stanąć gdzieś na uboczu i zajrzeć do książeczki. Utorowała sobie drogę przez tłum, upewniła się, że nikt na nią nie patrzy, i wyciągnęła książeczkę z kieszeni, którą krawcowa, na życzenie Gemmy, wszyła w suknię balową.

Postawiła kieliszek po szampanie na pobliskim stoliku i nerwowo kartkowała książeczkę, usiłując przypomnieć sobie najczęstsze figury. Oczywiście, nie wiedziała, jaką melodię teraz zagrają, ale...

Panno Fallon... – odezwał się ktoś obok.

Głos był melodyjny, głęboki, wyraźnie męski – i jednocześnie jakby znajomy. Clarissa poczuła się niczym skarcona uczennica i zamarła z tomikiem, kurczowo ściskanym w ręce.

Och, diabli nadali! To nieznajomy, którego spotkała na ulicy! Czy zdradzi ją, ujawniając ten żałosny występek? Spojrzała mu w oczy. Może nie powinna się martwić? Nie wyglądał na kogoś okrutnego mimo twardego zarysu podbródka i zaciśniętych ust. W jego spojrzeniu kryły się inteligencja i poczucie humoru.

Gdyby tylko nie było ono takie czujne. W czarnym fraku, śnieżnobiałej koszuli i brązowych spodniach wyglądał równie atrakcyjnie jak przedtem w codziennym stroju. Mimo to poczuła lęk.

Usiłowała coś wykrztusić, ale ciągnął dalej:

Czy zechciałaby pani ze mną zatańczyć? Moja kuzynka nas sobie przedstawi.

Czy on sobie z niej drwi? Nie, stanowczo pomyliła się, sądząc, że ma poczucie humoru! Ot, podlec i tyle.

Nadal ściskała w dłoni książeczkę.

Bardzo... to bardzo miło z pana strony, ale... czekam tu na brata... – Clarissa, jąkając się, usiłowała schować książeczkę, nim obcy mężczyzna zdołają zauważyć.

Nazywam się Whitby...

Och, mój Boże! –wykrzyknęła w pobliżu jakaś kobieta, bo wino prysnęło jej na suknię.

Mężczyzna odwrócił na moment głowę, a wtedy Clarissa zauważyła zygzakowatą bliznę na lewym policzku i skroni. Ogarnęła ją zgroza. Hrabia Whitby, kuzyn lady Halston, o którym słyszała na herbatce u Psyche! A więc to jego spotkała, kiedy udawała służącą. Och, diabli nadali! Cała zdrętwiała.

Upuściła książeczkę. Z trzaskiem upadła na śliski parkiet.

Zdawało jej się, że słychać go było w całej sali. Nieznajomy zwrócił się teraz wjej stronę, obojętnym wyrazem twarzy. Schylił się, żeby podnieść zgubę. Nie! Nie może się dowiedzieć, że Clarissa musi uczyć się kroków tanecznych z książki! Sięgnęła po nią gwałtownie i... potknęła się o własną stopę!

Runęła na posadzkę z łomotem o wiele głośniejszym niż przedtem książka. Jak na złość melodia akurat ucichła.

Wszyscy zwrócili twarze wjej stronę. Usłyszała czyjś głośny śmiech, po nim drugi. Potem zaś cała sala zamarła w nienaturalnym, pełnym zażenowania milczeniu. I w tej ciszy rozległ się donośnie dźwięczny, doskonale słyszalny głos Clarissy:

A niech to wszyscy diabli porwą!

4

jL\ iestosowne słowa odbiły się echem w całej sali. Dominie drgnął nerwowo. Czyż ta dziewczyna nie potrafi utrzymać języka za zębami? W dodatku jest niezdarą! Może i jest osobą dobrze

urodzoną, ale jej niezręczność oraz zuchwalstwo, którego był świadkiem na St. James Street, a potem podczas ulicznej eskapady, nie wróżyły nic dobrego jego zamiarom. Jakże mógł jej pomóc, jeśli raz po raz pakowała się w tarapaty?

A może przestraszyła się jego blizny? Wiedział, że okaleczona twarz nie dodaje mu urody, ale jeszcze żadna z dam nie padła z tego powodu na ziemię. Panna Fallon zrobiła widowisko i z niego, i z siebie. Usiłując opanować zniecierpliwienie, powiedział:

Panno Fallon...

Nawet nie spojrzała na jego wyciągniętą rękę. Uparcie wpatrywała się w gładki parkiet, jakby nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło. No cóż, w końcu i jego samego to zaskoczyło.

Odchrząknął.

Panno Fallon... czy nic się pani nie stało?

Coraz więcej ludzi zaczęło się im przyglądać, nawet tancerze na środku sali. Dominie spostrzegł, że postawny blondyn z ogorzałą twarzą wycofał się pospiesznie spośród tańczących. Gdy tylko dołączyła do niego partnerka, podszedł do nich.

Clarisso, co ci jest? Zraniłaś się może?

Dziewczyna nie odpowiedziała od razu i mężczyzna – musiał to być jej brat, kapitan Fallon – spojrzał na Dominica podejrzliwie. Zupełnie jakby to wszystko stało się z jego winy!

Chyba się poślizgnęła – próbował wyjaśnić, czując zresztą, że wypadło to niezręcznie.

Czy możesz wstać, kochanie? – spytała jego towarzyszka, pomagając dziewczynie się podnieść.

Panna Fallon, cała purpurowa, przytaknęła. Nadal nic nie mówiła, ściskając desperacko w ręku mały tomik. Cóż ona do licha może czytać w sali balowej? Czy nie wie, po co tu przyszła?

Zabrakło jej tchu, czy może czuje się tak upokorzona, że nie może znaleźć słów? Uznał obydwa domysły za równie prawdopodobne, choć jednakowo trudne do wybaczenia. Jej milczenie było obraźliwe.

Pozostawiam panią opiece rodziny, panno Fallon – odezwał się w końcu. – Mam nadzieję, że zechce pani ze mną później zatańczyć.

Kiwnęła głową, wciąż jeszcze zaczerwieniona. A może nikt jej nie pouczył, jak sobie radzić w kłopotliwych okolicznościach?

Większość gości nadal na nią patrzyła i czekała, co ona powie.

Powinna zlekceważyć swój upadek, mimo że był doprawdy sromotny, albo przynajmniej udawać, że zemdlała. W końcu dama zawsze może sobie poradzić w ten sposób. Nie mógł jej jednak o tym teraz przypominać.

Próbując ratować przynajmniej własną opinię, Dominie skłonił się wszystkim i spojrzał w ślad za obydwiema kobietami, które pospieszyły ku gotowalniom, gdzie mogły znaleźć się przez chwilę z dala od gapiów. Brat panny Fallon ruszył za nimi.

Dominie skinął na lokaja, któiy podał mu kieliszek wina, i pociągnął łyk, usiłując przybrać dobrze wyćwiczoną, obojętną minę.

Widział, że w jego kierunku zmierza młody Galston. W dodatku ten bezczelny gołowąs uśmiechał się głupkowato. Diabli go nadali!

Ha, kłopoty pojawiły się już na początku, co? Zwinna to ona nie jest! Doprawdy, upadła panna Fallon!

Stojący obok gruby jegomość w zielonym fraku zachichotał.

Nie tak głośno! – warknął Dominie. – Chcesz koniecznie popsuć jej opinię? To niesportowo!

Przepraszam. – Galston upił łyk wina, nie okazując za grosz skruchy. – Przecież to tylko nieszkodliwy żarcik.

Dominie zmarszczył czoło.

Muszę powiedzieć, że tańczyłem już z twoją kuzynką, panną Mawper, i starałem się być dla niej miły. Chyba doszła wreszcie do siebie po mojej niebacznej uwadze sprzed paru dni.

Rozejrzał się wokół siebie. Jegomość w zielonym fraku powiedział właśnie coś do dwóch dam i cała trójka roześmiała się hałaśliwie. Dominie zdał sobie sprawę, że złośliwy żart Galstona

błyskawicznie zacznie krążyć wśród gości, zanim on zdoła choćby kiwnąć palcem. Był wściekły.

Wiem, co mówię – zwrócił się do Galstona. – Jeśli nadal będziesz świadomie psuć tej damie opinię, przestanę traktować to jak głupi zakład. Może się to dla ciebie źle skończyć, Galston.

Mężczyzna nagle oprzytomniał.

Och, przestań się srożyć, Whitby. Przyrzekam, nie pisnę ani słowa!

Już za późno, pomyślał Dominie, gdy Galston wybąkał słowa pożegnania i zniknął pospiesznie wśród tłumu. Ten zakład przegrał, zanim miał okazję w ogóle stanąć do walki. Niepotrzebnie stanął w obronie panny Fallon. To tylko pogorszyło sprawę.

W dodatku nadal nigdzie jej nie widać! Dominie zaczął rozglądać się wśród gości.

Gawędził właśnie z dwiema młodymi damami, gdy pojawiła się przy nim gospodyni. Od razu uczyniła przykrą uwagę:

Cóż to za cierpka mina, Whitby? Przecież jesteśmy na balu!

Zacznij się wreszcie bawić, kuzynie, bo inaczej wystraszysz mi połowę gości.

Dominie zmusił się do nieszczerego uśmiechu.

Czy tak lepiej? Może powinienem sobie pójść, żeby nie siać tu spustoszenia?

Nie do twarzy ci z sarkazmem, kuzynie – upomniała go z wyrzutem. –Jeśli wyjdziesz stąd tak wcześnie, wszyscy będą sądzić, że na moim balu było niesłychanie nudno!

Bzdura. Zresztą ja zawsze wychodzę wcześnie.

Jeszcze jeden powód, żeby dzisiejszego wieczoru zrezygnować z tego przyzwyczajenia. Cóż zrobiłeś tamtej nieszczęsnej dziewczynie, że padła jak długa na posadzkę? Mówią o niej teraz „upadła panna Fallon". Szkaradny żart, chociaż niestety trafny.

Niełatwo jej teraz będzie.

Dominie z trudem zignorował tę uwagę.

Zaprosiłam ją na twoje życzenie. Co ty w niej widzisz, kuzynie? Chyba nie odwzajemnia zainteresowania. Zresztą najwy–

raźniej ją przestraszyłeś. – Lady Halston, nie kryjąc zaciekawienia, zafurkotała szkarłatnym wachlarzem w oczekiwaniu na odpowiedź.

Rzecz jasna, nie mógł jej powiedzieć, że założył się z Galsto– nem. Zakład, w którym chodziło o damę, był czymś zgoła skandalicznym, choć między dżentelmenami takie rzeczy zdarzały się nieraz. Dominie nie chciał się jednak przyznać do tak niegodnego postępku.

Ja... hm... chciałem ją lepiej poznać, tylko tyle. Zainteresowała mnie przelotnie, czego teraz żałuję, jeśli już musisz znać prawdę, kuzynko.

W takim razie zmarnowałam zaproszenie – odparła chłodno. Wachlarz znów załopotał i lady Halston spojrzała uważnie na Dominica. – Masz może do niej słabość? Przecież ona wcale nie jest w twoim typie.

A jakiż jest mój typ? Nie przypuszczałem, że tak łatwo przejrzeć mnie na wskroś.

Wolisz wyrafinowane, eleganckie, a nawet nieco starsze niewiasty, które flirt przyjmują dość obojętnie i nie spodziewają się zaangażowania. Tego unikasz jak ognia. I to tak zawzięcie, że wkrótce zostaniesz starym kawalerem, kuzynie, a tytuł przejdzie na tego idiotę, twojego siostrzeńca. W zeszłym tygodniu widziałam się z twoją siostrą. Powiedziała mi, że jej be– niaminek właśnie spadł z konia w Hyde Parku. Prosto w błotnistą kałużę...

Wachlarz w jej pulchnej ręce nagle zamarł. Spojrzała na niego bystro.

Whitby! Czyżbyś wreszcie pomyślał o ożenku?

Z pewnością nie! – odparł ostrym tonem.

Lady Halston nadal się w niego wpatrywała, marszcząc brwi.

Rodzina nie jest zbyt świetna, ale też nie z tych najgorszych.

Kapitan Fallon ożenił się z siostrą lorda Gabriela. Zaszokował całe towarzystwo, sięgając tak wysoko. Mógłbyś trafić gorzej, ale też

i... lepiej – podsumowała. – Po tobie, kuzynie, najmniej bym się spodziewała mezaliansu.

Proszę, nie mów o mnie, jakbym był zarozumiałym kretynem albo rasowym mopsem!

Spojrzała na niego zaskoczona.

Ależ ja bardzo lubię moje mopsy. Whitby, ty naprawdę masz do niej słabość!

Już powiedziałem, nawet jej nie znam. – Dominie nie patrzył na kuzynkę. – Po prostu nie lubię, kiedy mi ktoś prawi morały. I doskonale wiem, jakie mam zobowiązania wobec rodziny.

Lady Halston nie wyglądała na przekonaną. Przymknął na chwilę oczy. Doprawdy, czy człowiek koniecznie musi mieć takich nieznośnych krewnych? Przypomniał sobie pełną lęku twarz dziewczyny, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy przez okno klubu, a także potem, na ulicy. Przez chwilę naprawdę mu się podobała.

Nie, to byłoby szaleństwo! A teraz doznała z jego powodu upokorzenia. Rekonesans wojenny wydał mu się czymś zupełnie prostym w porównaniu z życiem towarzyskim. Westchnął i skłonił się przed kuzynką.

Chyba nie odchodzisz? – spytała z niepokojem.

Ależ skąd. Według twoich pouczeń będę słać uśmiechy wszystkim gościom, żeby bal okazał się sukcesem.

Powinnam cię zbesztać za próżność. – Lady Halston nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy gniewać. – Ale sądzę, że potrafisz sobie sam poradzić z tym kłopotem.

Jak uważasz, kuzynko – odparł oschłym tonem.

Wrócił do pogawędek z gośćmi. Zatańczył nawet z kilkoma damami w nadziei, że gdy znów poprosi do tańca pannę Fallon, stare plotkary zostawią ich w spokoju. Cóż, musiał spróbować jeszcze raz.

W gotowalni Gemma pocieszała Clarissę. Ale dziewczyna była tak zażenowana, że szczerze wolałaby zapaść się pod ziemię, niż wrócić na bal.

Przestań już o tym myśleć. Na pewno mało kto zwrócił uwagę na tak błahy incydent.

Błahy? Ile panien potyka się o własną nogę na każdym balu?

Gemma – w istocie równie przygnębiona jak Clarissa – zamilkła. Dziewczyna zaś poczuła, że rośnie w niej poczucie winy.

Rodzina tak się starała, a ona okazała się do niczego!

Matthew usiłował dodać jej otuchy spojrzeniem, ale zaciśnięte wargi zdradzały, co naprawdę czuje.

Gdyby młody majtek pod moją komendą ześlizgnął się przypadkowo z masztu, dla jego własnego dobra kazałbym mu wdrapać się tam z powrotem.

Wiedziała, że brat ma rację. Musi zapanować nad strachem.

Zresztą cóż gorszego mogło się jej przytrafić? Nawet nie chciała o tym myśleć! Otarła, podaną jej przez Gemmę chusteczką, wilgotne policzki, połykając łzy.

Możemy już wrócić.

Matthew podał jej ramię. Pełne uznania spojrzenie brata wynagrodziło wysiłek, jakiego wymagało przybranie pogodnej z pozoru miny. Musiała udawać młodą damę zachwyconą swoim pierwszym balem.

Poczekała, aż Matthew poda drugie ramię żonie, i wszyscy troje wrócili na salę.

Clarissa trzymała się kurczowo ramienia brata. Przez całe lata sądziła, że zginął na morzu i że nie ma już żadnych bliskich.

Odnalazł ją po latach starań. Czymże były wobec tego jeden bal i jej potknięcie?

Mijali właśnie gości stojących najbliżej wejścia. Niektórzy spoglądali wjej stronę. Clarissa uniosła głowę i, ze względu na rodzinę, udawała, że się uśmiecha. Spojrzała na lokaja, który krążył wokoło i napełniał kieliszki. Widok sługi uzmysłowił jej, ile ma szczęścia. Gdzieś w suterenie młode dziewczęta harują teraz przy kuchni. A ona ma tylko tańczyć, gawędzić i zajadać smakowite dania, przyrządzone przez świetnego kucharza. Powinna się cieszyć, a nie zamartwiać!

Usiadły z Gemmą pod ścianą, zajęte rozmową, póki taniec się nie skończył. Kiedy Matthew spojrzał ku parkietowi, dławiło ją w gardle, lecz wstała. Gemma uśmiechnęła się zachęcająco.

Clarissa stanęła z bratem w jednej parze.

Przez chwilę paraliżował ją strach, lecz gdy usłyszała muzykę i Matthew uśmiechnął się do niej, nabrała energicznie tchu.

Melodia była jej znana. Ten taniec ćwiczyła wiele razy. Był przy niej brat, który nie dopuści, by znów popełniła jakieś okropne fauxpas...

Matthew pomógł jej wykonać pierwszą figurę. Krok w prawo, obrót w lewo... przypomniała sobie wszystko tak, jak obiecała jej Gemma.

Mimo to taniec zdawał się ciągnąć bez końca. Matthew prowadził ją zręcznie i zrobiła tylko kilka drobnych błędów. Pod koniec coraz mniej ludzi się jej przypatrywało.

Miała nadzieję, że policzki jej już zbladły. Spociły jej się dłonie. Gdy wróciła na miejsce, szczerze dziękowała Bogu, że jej męki wreszcie się skończyły.

Matthew odprowadził ją do samych krzeseł. Gemma rozmawiała z jakąś nieznajomą damą. Usiadła. Brat nachylił się ku niej.

Przynieść ci wina czy raczej lemoniady?

Zastanowiła się. Czy wypity jednym haustem szampan nie przyczynił się do jej upadku? Wolała nie ryzykować.

Lemoniady.

Matthew oddalił się, żeby odszukać lokaja.

Clarissa spojrzała ukradkiem na tancerzy, którzy ustawiali się ponownie w pary. Nigdy jeszcze nie była tak szczęśliwa, że może spokojnie siedzieć i patrzeć. Gdy podszedł do niej nieznany młodzieniec, poczuła dreszcz strachu.

Panno Fallon, czy lady Gemma zechce mnie przedstawić, abym mógł poprosić panią do tańca?

Wiedziała, że przywiodła go tu ciekawość; może nawet zobaczyła wjego oczach błysk złośliwości? Czyżby chciał ją poznać tylko po to, żeby potem mieć temat do rozmów z przyjaciółmi?

Dziękuję, ale jestem zmęczona. Wolałabym teraz odpocząć – odpowiedziała stanowczo. Czy to było uprzejme? Nie mogła teraz zajrzeć do książki o etykiecie, ale też nie przejęła się zanadto.

Ach, może w takim razie później. – Młodzieniec skłonił się i wycofał.

Clarissa odetchnęła. Przysłuchiwała się rozmowie, którą prowadziła Gemma. Niespodziewanie podeszła do niej młoda dama mniej więcej wjej wieku; szatynka z nosem upstrzonym piegami.

Czy to krzesło jest wolne? Taki dzisiaj tłok na sali...

Ależ oczywiście – odparła Clarissa, a dziewczyna skwapliwie usiadła, czyniąc to raczej bez wdzięku.

Nazywam się Mawper, a pani jest pewnie panną Fallon?

Słyszałam, jak panią anonsowano. Mam nadzieję, że już się pani pozbierała?

Clarissa skinęła głową. Nie zamierzała udawać, że nie wie, o czym tamta mówi. Zjasnobłękitnych oczu panny Mawper wyzierała szczerość.

Nic się nie stało, ucierpiała tylko moja godność, panno Mawper.

Och, proszę mi mówić po imieniu. Jestem Emmaline. Nie ma pani powodu do narzekań! Podczas pierwszego balu wylałam na suknię cały kieliszek wina, a tańczyłam podobno niczym pijana żyrafa, jak ktoś się o mnie wyraził.

Co za grubiaństwo! – palnęła Clarissa, nim zdążyła się zastanowić. Wprawdzie Emmaline Mawper była istotnie wysoka, ale jednak...

Ach, byłam doprawdy niezgrabna, niczym kij od miotły – westchnęła Emmaline. – Ale, jak sądzę, goście zapomnieli już o tej uwadze, choć przyznam, że ja nie potrafię.

Proszę mówić do mnie: Clarisso. Mam nadzieję, że ten ordynarny jegomość. ..

To hrabia Whitby, ten sam, który rozmawiał z tobą przed upadkiem. Dlatego właśnie pomyślałam, że powinnam cię pocieszyć.

Nieznośny arogant! Czy bawi go dokuczanie debiutant– kom?

Nie, tego bym nie powiedziała. Dzisiaj bardzo mi nadskakiwał, tańczył ze mną i prawił same komplementy. Nie sądzę, żeby robił to złośliwie.

Nie byłabym taka pewna – oświadczyła ponuro Clarissa. – Dlaczego chciał tańczyć akurat ze mną?

Bo jesteś bardzo ładna. –W głosie Emmaline zabrzmiał ton smutku.

To bardzo uprzejme z twojej strony, ale nie zasłużyłam na ten komplement – uznała Clarissa, uśmiechając się lekko. – Brak mi ogłady. A jemu nie tak łatwo się spodobać, jak sądzę. – Znów ścisnęło ją w gardle. Bała się, że zaraz zacznie jej kapać z nosa, może z powodu powstrzymywanego płaczu. Wyjęła chusteczkę z siatkowej torebki, wiszącej u nadgarstka i dyskretnie go wytarła. – Myślę, że hrabia Wliitbyjest po prostu okropny...

Emmaline chrząknęła znacząco. Clarissa urwała, widząc, że podchodzi do nich wysoki mężczyzna. Och nie, tylko nie on!

Dlaczego musi ją wciąż nachodzić?

Obiecałem pani, że zatańczymy – odezwał się i, nim zdążyła odmówić, zwrócił się do Gemmy: – Lady Gemmo, czy zechciałaby mnie pani przedstawić bratowej?

Ależ oczywiście. – Gemma uśmiechnęła się do nich obojga. – Lordzie Whitby, to siostra mojego męża, panna Fallon.

Clarisso, poznaj lorda Whitby'ego.

Czy zechce pani mnie zaszczycić? – Whitby ofiarował jej dłoń.

Clarissa powoli wyciągnęła do niego rękę. Zapomniała, że na kolanach ma mokrą chusteczkę. Pozwoliła jej upaść na podłogę.

Nie umiała spojrzeć hrabiemu w oczy.

Z obawą spojrzała na parkiet.

Panno Fallon – zaczął hrabia – tu chodzi o mój honor. Czy chce pani, żeby mnie napiętnowano jako kogoś, kto powala młode damy na kolana? Nie przyniosłoby mi to zaszczytu.

Myślę, że pański honor specjalnie na tym nie ucierpi– prychnęła. Mrugnęła rozpaczliwie oczami, bo znów zakręciły się w nich łzy. – Ale na mnie ludzie nadal patrzą. Wolałabym raczej usiąść gdzieś z boku...

Czy zawsze unika pani wyzwań?

Czy zawsze ubliża pan swoim partnerkom? – odpaliła. Jego chłodny ton, nie mówiąc już o słowach, rozgniewał ją.

Nagle odechciało jej się płakać. Już raczej miała ochotę uderzyć go w twarz. – Przecież mnie pan nie zna. Jak można powiedzieć coś podobnego?

Dam pani dobrą radę – mruknął. – Po pierwsze, proszę mówić trochę ciszej. Po drugie, jeśli będziemy tańczyć i gawędzić, a pani spojrzy na mnie uprzejmie, nie jak dziki kot, to plotki szybko się skończą. Nie powinniśmy dawać tym starym kwokom sposobności do obmowy.

Clarissa miała na końcu języka ciętą odpowiedź, lecz jego szczerość sprawiła, że zamilkła. Nie chciała po raz drugi robić z siebie widowiska, więc poszła za nim.

Aleja nie chcę tańczyć! – wyjąkała.

Dlaczego?

Ja... nie mam wprawy... – wyszeptała.

Nachylił się ku niej.

Niech pani spojrzy, jak to robią inne damy– powiedział jej prosto do ucha. – I proszę się nie zastanawiać, czy zrobić krok lewą nogą, czy prawą, tylko patrzeć na mnie. Kiedy będzie chodziło o prawą, przymknę prawe oko, a kiedy o lewą – lewe.

Zdumiona, utkwiła w nim wzrok. Spodziewała się szyderstwa, a nie pomocy. Stali na parkiecie, ona w rzędzie dam, on naprzeciwko. Na szczęście nie byli pierwszą parą, mogła więc podpatrzeć, co trzeba robić.

Usiłowała przypomnieć sobie wszystkie lekcjetańca. Przyglądała się, jak pierwsza para zamienia się miejscami i wraca tam, gdzie stała poprzednio. Kiedy przyszła ich kolej, zdołała powtórzyć figurę bezbłędnie. Czuła jednak, że z trudem łapie oddech.

Następna figura była trudniejsza, lecz hrabia dotrzymał słowa. Gdy się wahała, mrużył oko lub trącał ją dyskretnie łokciem, wskazując właściwy kierunek. Gdy trzeba było chwycić się za ręce i obejść wokoło, patrzyła na jego kształtną twarz z mocno zarysowanym podbródkiem, oliwkową cerą i ciemnymi oczami.

Taniec z nim był zupełnie innym przeżyciem niż pląsy z bratem, czy lekcje z przystojnym Meidenne'em.

Serce biło jej teraz szybko, choć nie ze strachu, ale zjakiejś innej, równie niepokojącej i... przyjemniejszej przyczyny. W ciemnych oczach hrabiego pojawiły się błyski. Kiedy na nią patrzył, czuła osobliwy ucisk w piersiach.

Zapomniała o krokach. Czuła tylko jego bliskość. Jakież miał szerokie ramiona, jak silne dłonie... Wyczekiwała teraz tych chwil, gdy w tańcu musieli zbliżyć się do siebie.

Dlaczego nie zauważyła przedtem, że muzyka jest przepiękna, a świece uroczo migoczą? Czuła mocny uścisk Whitby'ego i wpatrywała się w niego jak w obrazek.

Ten taniec skończył się zbyt szybko. Nagle muzyka przestała grać, a Whitby skłonił się przed nią. Odpowiedziała na ukłon dygnięciem. Żałowała, że już po wszystkim.

Teraz pani pięknie mi podziękuje, a ja powiem, że tańczy pani lekko jak piórko – powiedział półgłosem. Te słowa wyrwały ją z marzeń.

Och, co też pan plecie! – wykrzyknęła, zapominając, że nie jest to wyrażenie godne młodej damy. – Przecież pan mnie przez cały czas prowadził!

Bynajmniej. Jeśli nie będzie pani myśleć bez przerwy o wyuczonych krokach, zatańczy pani tak samo wdzięcznie, jak każda inna młoda dama. A uprzejme podziękowanie jest zawsze mile widziane.

Dlaczego pan zwrócił uwagę na mnie? – spytała, nie patrząc mu w oczy. Nie chciała ponownie ulec niepokojącym uczuciom, jakie kłębiły się w niej podczas tańca.

Próbuję panią pokierować. – Podał jej ramię i sprowadził z parkietu. – Tak, aby znalazła pani swoje miejsce w towarzystwie.

Jest pan przyjacielem mojego brata? Czy to on...

Żałuję, ale kapitana Fallona znam jedynie z widzenia, choć na pewno jest godnym szacunku człowiekiem.

Istotnie. Ale jeśli...

Skoro koniecznie chce pani zaspokoić swoją ciekawość, wyjaśnię to jutro – odparł z nieprzeniknioną miną.

Jutro? Przecież jutro się nie zobaczymy.

Przyjadę po panią i zabiorę na przejażdżkę po parku.

Odebrało jej mowę, mogła jedynie wpatrywać się w niego bez

słowa. Na szczęście trzymał ją mocno za ramię i tym razem nie potknęła się o własne stopy. Kiedy bezpiecznie dotarli do Gemmy i Matthew, hrabia skłonił się i odszedł.

Matthew powitał ją szerokim uśmiechem i podał szklaneczkę lemoniady.

Wypadłaś wspaniale.

Clarissa napiła się lemoniady; zaschło jej w ustach.

Przynajmniej jej bliscy byli zadowoleni. A co do niej... Rozejrzała się wokół, lecz pannę Mawper poprosił do tańca zwinny młodzieniec. Kiedy Gemma znów wróciła do rozmowy z mężem, Clarissa mogła spokojnie wszystko przemyśleć.

Dlaczego Whitby starał się jej pomóc? Dlaczego chciał ją jutro odwiedzić?

Kolejny dżentelmen poprosił ją do tańca, lecz Clarissa odmówiła uprzejmie.

Przykro mi, ale chyba nadwerężyłam sobie kostkę. Powinnam odpocząć. – Zaraz też przypomniała sobie, choć z pewną irytacją, pouczenia Whitby'ego. –Jestem jednak wdzięczna za zaproszenie.

Młodzieniec ukłonił się i powiedział kilka uprzejmych słów.

Clarissa miała lekkie wyrzuty sumienia. Kostka wcale jej nie bolała, lecz zdołała sobie poradzić w tańcu głównie dzięki pomocy

hrabiego i nie miała najmniejszego zamiaru kusić losu. Przynajmniej nie tej nocy.

Namówiła Gemmę i brata, by zatańczyli, i z pewnym żalem patrzyła, jak pewnie suną po posadzce. Udało jej się za to pogawędzić z Emmaline Mawper, która ujęła ją swoją otwartością i życzliwym nastawieniem. Po lekkiej kolacji Gemma i Matthew przystali na jej prośbę, żeby wyjść z balu wcześniej. Clarissa nie mogła się doczekać, kiedy opuści salon lady Halston. Przeżyła jeden z najtrudniejszych wieczorów w całym swoim życiu i chociaż taniec z Whitbym okazał się bardzo przyjemny, na samą myśl o kolejnym cierpła na niej skóra.

Doskonale wypadłaś – pochwaliła ją Gemma podczas drogi do domu.

Prócz jednego drobiazgu. Wywróciłam się jak długa na oczach całego towarzystwa. – Nie mogła się powstrzymać od zgryźliwej uwagi.

Ale tańczyłaś wspaniale. Nie trzeba rozpamiętywać jednego niepowodzenia. – Matthew poparł żonę.

Nie musisz się już obawiać następnego balu – stwierdziła Gemma.

Clarissie zrobiło się słabo, gdy usłyszała te słowa. Mój Boże!

Nawet nie pomyślała, że będzie jakiś następny bal. W gruncie rzeczy wolałaby przesiedzieć resztę w kuchni przy palenisku, jak Kopciuszek. Postanowiła powiedzieć, że ma dość balów i przystojnych młodzieńców.

Gemmo...

Obydwoje spojrzeli na nią w taki sposób, że zamilkła. Powinna wspomnieć bratowej o obietnicy Whitby'ego, ale czy była ona poważna? Może to po prostu uprzejme słówka, które dżentelmeni prawią damom ot tak sobie? Do licha! Tak bardzo by chciała, żeby jego propozycja okazała się prawdziwa!

Och, nic, nic – wyszeptała. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiliście.

Gemma rozpromieniła się, a Matthew uścisnął jej dłoń.

Obiecałem sobie, że zapomnisz o przeszłości, i myślę, że najgorsze masz już za sobą. Teraz los zacznie ci sprzyjać.

Clarissa odwzajemniła uśmiech brata. Gdy puścił jej rękę, wygładziła jedwabną suknię. O tak, Matthew starał się, jak mógł, odmienić jej życie. Najważniejsze jednak nie były wcale suknie, wygodny dom ani to, że nie musiała już dłużej szorować podłóg czy wynosić nocników, lecz odzyskanie rodziny.

Ale czy najgorsze naprawdę minęło? Matthew nie miał pojęcia, ile ją kosztował ten wieczór. Nie cierpiała już biedy znalazła się w stosownym otoczeniu, ale nie odzyskała jeszcze wiary we własne siły.

Clarissa nie chciała zasmucać brata wyjaśnieniami. Oparła się wygodnie i przymknęła oczy. Gdy dotarli do domu, z ulgą poszła do łóżka, życząc Gemmie i bratu dobrej nocy.

Kochała bratową, ale wolała dziś zostać sama. Nie miała ochoty na zwierzenia. Zapadła w niespokojny sen, w którym nawiedziły ją echa tanecznych melodii i wspomnienie ciemnych oczu, kryjących nieznane sekrety.

Była to kolejna kornwalijska wioska rybacka. Widział takich wiele w ostatnich tygodniach. Odór lyb unosił się nad rzędem kamiennych domków. Wiatr od morza uderzył go w twarz, niosąc ze sobą orzeźwiający zapach soli.

Gabriel Sinclair jechał powoli, przypatrując się uważnie wiosce. Musiała tu być jakaś karczma. Gdy dojrzał spękany wyblakły szyld oberży, zsiadł z konia.

W środku poczuł woń piwa, ale była to akurat pora przypływu i większość mieszkańców wyszła zarzucić sieci.

Poproszę kwartę najlepszego piwa. – Gabriel rzucił monetę oberżyście, który mruknął coś pod nosem i przyniósł mu kufel pienistego napoju. – Szukam Johna Bittermana, mieszkał tu niegdyś. Słyszał pan o nim? – spytał od niechcenia.

Oberżysta zamrugał, zaskoczony.

I znów nic z tego, pomyślał Gabriel. Ale nim zdołał zadać następne pytanie, oberżysta wskazał kogoś za oknem.

O, tam stoi.

Gabriel odwrócił się tak pospiesznie, że rozlał piwo. Odstawił kufel i wyjrzał przez małe okienko. Zdołał jeszcze dojrzeć dwie grube męskie łydki i koła wózka.

Wybiegł z oberży w ślad za pojazdem.

Panie Bitterman!

Pucołowaty woźnica odwrócił się ku niemu, zdumiony.

Tak, jaśnie panie?

Gabriel poczuł rozczarowanie. Ten chłopak był zbyt młody.

Szukam Johna Bittermana, który niegdyś pracował u mojej rodziny w Rent. Może to twój krewny?

Mój dziadek tam robił ze dwadzieścia lat temu, jaśnie panie, u wielkiego lorda. A że pryncypał był srogi i czepiał się go o byle co, dziadek wrócił do domu mało co bogatszy.

To na pewno on – mruknął Gabriel.

Niechaj mi pan wybaczy, nie chciałem niczym uchybić.

Nieważne, zasłużył sobie na to, choć przykro tak mówić.

Chciałbym porozmawiać z dziadkiem. Możesz mnie do niego zaprowadzić?

Chłopak się zawahał. Gabriel wyciągnął garść monet.

Nie chcę go skrzywdzić.

Mogę tam jaśnie pana zawieźć – zgodził się mężczyzna – ale wiele się pan od niego nie dowie.

I wyjaśnił dlaczego.

Gabriel starał się ukryć rozczarowanie, chociaż szczerze pragnął siarczyście zakląć.

Clarissa otworzyła oczy i poczuła nagły przypływ lęku.

Spojrzała na rzucone niedbale na stół rękawiczki i siatkową torebkę. Już po balu. Nie ma się czego bać...

Prócz tego, że Whitby złoży im obiecaną wizytę. Clarissa usiadła gwałtownie na łóżku. Och nie!

Wyskoczyła z pościeli. Nie dzwoniąc na służącą, pospiesznie wsunęła stopy w pantofle. Która to godzina? – pomyślała, prześlizgując się przez hol do pokojów Gemmy i brata.

Było późno. Gemma pewnie już zeszła do jadalni. Clarissa na palcach ruszyła w stronę schodów mając nadzieję, że nie natknie się na służbę. Zeszła na pierwsze piętro i usłyszała głosy dobiegające z salonu. Och, to chyba nie hrabia? Zatrzymała się tuż pod drzwiami, nadsłuchując. Nie, głos był kobiecy.

Już chciała wrócić na górę i ubrać się, kiedy usłyszała coś, co sprawiło, że zamarła w miejscu.

Jakże mi było przykro, że wszyscy żartują sobie nieładnie z jej potknięcia – mówiła jakaś kobieta. – Nazywają ją teraz „upadłą panną Fallon"!

Gemma odpowiedziała zbyt cicho, żeby można ją było usłyszeć, a nieznana kobieta ciągnęła dalej:

Oczywiście, nie chcę, żeby jej to powtórzono. Wcale nie mam ochoty zadręczać biedactwa... Myślę jednak, że panią należało o tym uprzedzić.

Do pioruna, przegrała już w pierwszym starciu. Miała ochotę wpaść do salonu i wykrzyczeć na głos cały swój gniew, ale cóż by jej to dało? Podobne maniery nie przekonają socjety, że jest prawdziwą damą.

Clarissa z zaciśniętymi pięściami wróciła do siebie, a potem zaczęła krążyć po sypialni. Ładnie się odwdzięczyła bratu i Gemmie, nie ma co! Och, jak mogła się łudzić, że będzie inaczej? Ten arogancki hrabia rozsiewa o niej plotki! To na pewno on. Gdyby jej nie przestraszył, nie upuściłaby swojej książeczki i na pewno by się nie potknęła...

Nie! Nie wolno jej obwiniać kogoś innego za to, że okazała się niezdarną. Może mieć pretensje tylko do siebie. Mój Boże, Matthew tak się starał... A tymczasem ona zawiodła na całej linii.

Drgnęła, przestraszona, kiedy drzwi się otworzyły, ale weszła tylko Ruby z herbatą i grzankami.

Och, już na nogach, panienko? Trzeba było na mnie zadzwonić. Tu jest gorąca herbata. Zaraz przyniosę ciepłej wody do mycia.

Clarissa machinalnie zjadła śniadanie. Musi zapanować nad nerwami, bo inaczej zblednie i osłabnie. Obojętne, co ją dzisiaj czeka, musi być dzielna!

Włożyła muślinową suknię ze wzorem w żonkile i zeszła na dół, choć z niejakim wahaniem.

Gemma nadal siedziała w salonie. Była sama. Wpatrywała się we wzór tapety, jakby chciała prześledzić dokładnie wszystkie jego zawijasy. Clarissa weszła niemalże na palcach. Bratowa powitała ją uśmiechem.

Dzień dobry, moja droga. Zjesz coś?

Przepraszam, że wstałam tak późno.

Nie było powodu, żebyś zrywała się wczesnym rankiem.

Na pewno byłaś zmęczona po wczorajszym wieczorze. Na dziś nie zaplanowałam lekcji tańca.

Jakże to miło z twojej strony! Ale dlaczego siedzisz tu sama?

Pannę Pomshack rozbolał ząb – wyjaśniła. – Posłałam ją z moją służącą do cyrulika. Były już u mnie dwie damy z wizytą.

Pewnie się ucieszysz, bo dostałyśmy nowe zaproszenia.

O nie! Clarissie wcale nie sprawiło to przyjemności.

Po tym, jak się wczoraj ośmieszyłam? Chcą to pewnie zobaczyć jeszcze raz?

Ależ Clarisso, nie trzeba zaraz myśleć o najgorszym. Z pewnością większość pań pragnie dodać ci odwagi.

Jestem po prostu najnowszą rozrywką, niby egzotyczne zwierzę w menażerii!

W końcu i o nas dwojgu tak można powiedzieć. – Gemma zdobyła się na uśmiech. — Psyche także przysłała zaproszenie, a możesz być pewna, że ona i mój brat są ci jak najbardziej życzliwi.

Była to prawda, w końcu należeli do rodziny. Na inne listy i zaproszenia Clarissa patrzyła podejrzliwie. Znów przypomnia–

ła sobie o obietnicy Whitby'ego. Już miała o niej opowiedzieć Gemmie, gdy rozległ się energiczny stukot kołatki. Może kolejne damy przyszły poplotkować o balu? A może czekają coś gorszego...

Gemma zauważyła minę Clarissy.

Nie rozpaczaj, moja droga. Jeśli to kolejni goście, musisz tylko siedzieć i uprzejmie z nimi rozmawiać. Przecież nikt się na ciebie nie rzuci.

Clarissa przypomniała sobie czujne zgryźliwe matrony na wczorajszym balu. Usiadła jednak i złożyła ręce na podołku, jak przystało dobrze wychowanej pannie. Przynajmniej się nie potknie, bo siedzi na krześle. Chyba że... och nie! Od wejścia doleciał ją głęboki męski głos. Nie należał ani do brata, ani do lorda Gabriela. Kiedy zobaczyła, kogo wprowadza kamerdyner, nie czuła wcale zaskoczenia, tylko dojmujące wrażenie, że wszystko przepadło.

Lord Whitby do lady Gemmy i panny Fallon.

Zechce pan usiąść. – Gemma z pewnością była zaskoczona, lecz zręcznie to ukryła. Jak jej się to udaje? – Miło nam pana widzieć, milordzie.

W dziennym świetle Whitby prezentował się jeszcze lepiej.

Kurtka do konnej jazdy i bryczesy leżały na nim wspaniale, uwydatniając doskonałą budowę. Ciekawe, czy to przejażdżki po parku pozwalają mu utrzymać tak znakomitą formę?

Wybąkała powitanie, ale nie tak zgrabnie jak Gemma.

Hrabia nie uniósł ciemnych brwi, czego się obawiała, tylko zwrócił się do Gemmy:

Przyznam, że chciałem się dowiedzieć, czy panna Fallon nie ucierpiała podczas wczorajszego upadku.

Ależ skąd. Clarissa ma się całkiem dobrze, prawda?

O tak, dziękuję panu.

Wspaniale! W takim razie chciałbym panie zaprosić na przejażdżkę po parku moją kariolką. Wszyscy są zdania, że dobrze powożę.

Tych parę pozornie błahych słów zapewniło hrabiemu powodzenie jego planów, o czym zapewne doskonale wiedział. Czy ten wzór salonowej doskonałości potrafi sobie wyobrazić, że ktoś nie potrafi zachować się równie swobodnie?

Zapewniła go, że nic jej nie jest, a tym samym straciła możliwość uprzejmej odmowy. Spojrzała błagalnie na Gemmę, lecz bratowa tylko się uśmiechnęła.

Bardzo pan uprzejmy, milordzie.

Och, niech to licho! Wezwano służącą i Clarissa nie miała wyjścia. Musiała włożyć płaszczyk, kapelusz i rękawiczki.

Przynajmniej będzie przy niej Gemma.

Otwarty powóz był tak bardzo wytworny. Whitby siadł na koźle i wziął wodze od stajennego, który zajął miejsce na stopniu z tyłu. Hrabia powoził przez zatłoczone ulice Londynu z irytującą wręcz łatwością.

Nie odzywała się, ale z zaskoczeniem stwierdziła, że ciągle na niego spogląda. Zdenerwowało ją to, więc przeniosła wzrok na doskonale dobraną parę siwków.

W Hyde Parku Whitby obwiózł je po murawie. Clarissa stwierdziła właśnie, że nie było się czego bać, gdy hrabia zahamował i skinął na stajennego, by przytrzymał konie.

Może przejdziemy się po ogrodach? – spytał Whitby, najwyraźniej mając na myśli obydwie panie.

Clarissa nie zdołała znaleźć wymówki. Poszli więc ku klombom, żeby podziwiać kwiaty i krzewy. Hrabia kroczył pomiędzy nimi.

W pewnej chwili Gemma dostrzegła znajomą i się zatrzymała, żeby z nią pogawędzić. Clarissa nie wiedziała, co począć. Przeszła kilka kroków i przystanęła nad grządką barwnych kwiatów, próbując zignorować Whitby'ego.

Czy panią czymś uraziłem, miss Fallon?

Dlaczego jest taki bezpośredni? Spojrzała na niego z niezadowoleniem.

W towarzystwie jest wiele innych, godnych uwagi pań, milordzie... – zaczęła, a potem oblała się rumieńcem. Pewnie mło–

da, dobrze ułożona dama nie powinna tak mówić. Chciała odwrócić wzrok, ale Whitby wciąż patrzył na nią pytająco.

Ależ ja próbuję pani pomóc.

Pomóc? W czym? – Jeśli znów chodzi o tańce, pomyślała w popłochu, to powie mu, żeby poszedł sobie w diabły! – Będzie pan pilnował, żebym się jako tako trzymała na nogach? — Dobrze, że Gemma tego nie słyszy. Znów wyrażała się, jakby pochodziła z gminu.

Ku jej uldze hrabia nie zwrócił na to uwagi.

Po prostu chcę, żeby pani zajęła odpowiednie dla siebie miejsce. A nawet więcej.

Gapiła się na niego z otwartymi ustami.

Dlaczego?

Bo założyłem się – odparł spokojnie – że zrobię z pani gwiazdę salonów.

5

Lo takiego? – Clarissie zabrakło tchu.

Był pewien, że się rozgniewa, wybuchnie oburzeniem.

Ku jego zdumieniu okazała się tylko szczerze zdumiona.

Po cóż pan się podjął tak beznadziejnej sprawy?

Roześmiał się głośno. Miał ochotę ją uściskać, lecz oczywiście

nie mógł tak postąpić. Na środku parku, gdzie wszyscy by ich zobaczyli? Zresztą gdyby sobie na coś podobnego pozwolił, dałaby mu zapewne po uszach. Czego jak czego, ale odwagi jej nie brakowało. A on w końcu chciał ratować jej opinię, nie zaś niszczyć reputację.

Dlaczego beznadziejnej? Jest pani osobą dobrze urodzoną i niczym nieskompromitowaną, w każdym razie nie słyszałem o czymś takim.

Wczoraj padłam panu prosto pod nogi – mruknęła.

Każdemu może się coś przytrafić. – Zdumiał go jej upór.

Ale nie w miejscu publicznym. Poza tym...

Poza tym? – Miał nadzieję, że lady Gemma nie przerwie im teraz. Może dopisze mu szczęście i dowie się, co naprawdę niepokoi Clarissę Fallon? Na pewno chodziło o coś więcej niż tylko o nieśmiałość debiutantki. Miała, w co nie wątpił, silny charakter, i czuł, że mimo młodego wieku musiała przeżyć jakąś tragedię.

Gdyby okazała mu zaufanie, poradziłby sobie dużo łatwiej.

Próbował zachęcić ją do rozmowy.

Przez całe życie przygotowywała się pani do debiutu – przypomniał jej. –Jedno czy dwa potknięcia nic nie znaczą.

Spojrzała na niego w taki sposób, że się zaniepokoił. Z pewnością chodziło o coś więcej.

W tym cała rzecz – odparła cicho. – Ja... ja...

Czekał, ale Clarissa zamilkła.

Czuje się pani dotknięta moim zakładem?

Powinnam. To na pewno coś niestosownego, prawda? Nie ma takiego rozdziału w mojej książce o etykiecie, ale...

Urwała, zaskoczona, bo parsknął śmiechem. I znów nie otrzymał odpowiedzi.

Owszem! – podjęła wreszcie, nieco zarumieniona. – Tak, jestem dotknięta. Powinien się pan wstydzić!

Proszę o wybaczenie – odparł, choć wolałby jej powiedzieć, jak pięknie iskrzą sięjej orzechowe oczy, kiedy na niego patrzy. I jak bardzo chciałby przesunąć palcem wzdłuż jej delikatnej szyi.

I po co pan to zrobił? Musi się pan wycofać z zakładu.

Obawiam się, że nie mogę. – Usiłował przybrać śmiertelnie poważny ton. – Dałem słowo. Ale przysięgam, panno Fallon, nie chciałem pani w niczym ubliżyć. Chcę pani pomóc, a nie szkodzić.

Chyba postawił pan na złego konia.

Chętnie by się ponownie roześmiał, lecz szczęście przestało mu sprzyjać. Lady Gemma skończyła rozmowę i wracała do nich.

Niech mi pani pozwoli sobie pomóc– powiedział półgłosem. Spojrzała na niego z powątpiewaniem. Dlaczego młode dziewczęta wychowuje się na pensjonarki? Wolałby już, żeby powiedziała coś obraźliwego. Był niemal pewny, że w jej życiu kryje się jakaś tajemnica. Od lat nie zdołała go tak zaintrygować żadna młoda kobieta. Odprowadził obydwie damy do powozu.

Przypomniał sobie domysły kuzynki. Nie, wcale nie był zainteresowany Clarissą Fallon. Nie miał zamiaru brać na siebie tak wielkiej odpowiedzialności. Nie zamierzał też niszczyć niczyjego losu.

A jednak, mimo że pomysł wyszedł od Galstona, Dominie coraz bardziej zapalał się do zakładu i stanowczo chciał go wygrać. Jeśli zaś przy okazji zdoła pomóc tej młodej damie, tym lepiej. Nie ma wobec niej żadnych zobowiązań i nie musi się obawiać konsekwencji. Nawet gdyby mu się nie powiodło, ona nic na tym nie straci.

Odwiózł zatem obydwie panie do domu. A jeśli nawet nieco za długo trzymał dłoń Clarissy, pomagając jej wysiąść, i jeśli ona wciąż patrzyła na niego z nieufnością i zwątpieniem, które tak go intrygowały, zachował powściągliwą minę.

Czy pozwoli mi pani złożyć kolejną wizytę?

Ach, ja... – wyjąkała Clarissą, mrugając nerwowo. W końcu Gemma dokończyła za nią:

Zawsze będzie nam miło pana gościć, milordzie.

Skłonił się i odszedł, nim panna Fallon zdołała dać mu należytą odprawę. Brakowało jej, rzecz jasna, wprawy. Pomyślał sobie, zgoła nie po dżentelmeńsku, że skorzysta później z tej jej niezręczności... Nie, nie uczyni niczego, co mogłoby jej uchybić.

Chodzi mu w końcu jedynie o zakład, upomniał się w myślach.

Clarissą spojrzała przez ramię na odjeżdżającą kariol– kę. Podstarzały kamerdyner zamknął drzwi i odebrał od nich wierzchnie odzienie.

Clarissą widziała, że Gemma ją obserwuje i zastanawiała się, czy powiedzieć bratowej o zaskakującym zainteresowaniu hrabiego.

Musiałaby jednak wspomnieć o zakładzie. Doprawdy, postąpił bardzo nieładnie, powinna była od razu się zorientować.

Tylko dlaczego się do tego przyznał?

Wytrącał ją z równowagi. Jeśli chciał jedynie flirtu, powinien był wybrać damę bardziej wyrobioną towarzysko. Dziwnie się czuła, kiedy stał tak blisko niej...

List do jaśnie pani – oznajmił kamerdyner.

Dziękuję, Barrons. – Gemma wzięła kopertę i obrzuciła Clarissę bystrym spojrzeniem.

Nie poprosiła jej jednak na rozmowę, gdyż powróciła obolała panna Pomshack – ze spuchniętą twarzą i zaczerwienionymi oczami. Zabieg u cyrulika musiał być bardzo bolesny. Gemma pospiesznie odprowadziła ją do sypialni.

Mam nadzieję, że szybko pani wyzdrowieje! – zawołała za nimi Clarissa. Skorzystała z okazji, żeby prędko wycofać się do swego pokoju. Rzuciła się na łóżko. Nieustannie myślała o Whi– tbym. Po cóż zawarł ten zakład? To zuchwalstwo. Powinna być na niego zła, a tymczasem czuje tylko lekki smutek. Co za szkoda, że nie ma, tak jak on, tytułu i fortuny. Mogłaby żyć z dala od dobrego towarzystwa i jego opinii. Tylko tacy mężczyźni jak hrabia mogą sobie pozwolić na... na... Czy on naprawdę chciał z niej zrobić gwiazdę salonów? Kompletnie zwariował!

Uniosła się i spojrzała w lustro. Jeden z jasnych loków wysunął się z fryzury, a na nosie miała brudną smugę! Wytarła ją w zamyśleniu.

Czy naprawdę hrabia uważa, że ona, Clarissa Fallon, odniesie towarzyski sukces? Myśl, że wierzy w nią ktoś zupełnie obcy, dodała jej sił.

Ona, rzecz jasna, nigdy by nie przyjęła takiego zakładu. Ale też nie była nim zgorszona, co oznaczało, że wciąż jeszcze daleko jej do prawdziwej damy. Och, hrabia nie ma pojęcia, czego się podjął!

Gdy panna Pomshack usnęła po solidnej dozie laudanum, Gemma wróciła do swojej sypialni. Uznała, że powinna poroz–

mawiać z Clarissa, ale postanowiła to odłożyć, bo wyraźnie czuła jej niechęć do roztrząsania powodów wizyty hrabiego. Clarissa, pełna uroku i śliczna, na pewno przyciągnęła uwagę niejednego mężczyzny, lecz Whitby mógł sobie wybrać piękniejszą, bogatszą i popularniejszą damę. Dlaczego zwrócił uwagę akurat na nią?

Cieszyło ją wprawdzie, że po fatalnym upadku miał odwagę poprosić ją do tańca. Gdyby tego nie zrobił, obmawiano by ją przez cały sezon! Wizyta hrabiego i wyprawa do parku zaskoczyły Gemmę, podobnie jak zapowiedź ponownej wizyty. Dziwne!

Rok temu Gemma nawet nie przypuszczała, że tajemnica jej pochodzenia tak szybko się wyjaśni. Nie tylko Clarissa odzyskała utraconą rodzinę. Gemma, szukając własnej, znalazła męża... doprawdy, spotkało ją nieoczekiwane szczęście.

Uśmiechała się przez chwilę, a potem przypomniała sobie o liście. Złamała dobrze jej znaną woskową pieczęć i rozłożyła kartę.

Wiadomość przysłał brat. Kolejna osoba, o której myślała jak najserdeczniej. List był jednak zwięzły, a treść ją rozczarowała.

Kiedy do pokoju wszedł Matthew, zastał ją wpatrzoną w przestrzeń.

Czy coś się stało, kochanie? – spytał, całując ją.

Odwzajemniła pocałunek i przez chwilę trzymała go za rękę.

Nie, zamyśliłam się tylko. Przyszedł list od Gabriela...

Urwała. Matthew spojrzał na nią ze współczuciem.

Poszukiwania niczego nie przyniosły?

Jak dotąd nie. Zdołał odnaleźć ślad dawnego służącego w Kornwalii, ale ten człowiek zmarł dwa lata temu. Nadal szuka pokojowej swojej matki. Zmarły markiz chciał chyba zatrzeć każdy trop, wiodący do prawdy!

Niewykluczone, że tak właśnie zrobił. – Mąż usiadł przy Gemmie i ją objął.

Zupełnie jakby w towarzystwie brakowało romansów! – westchnęła. Liczy się tylko, czy pierworodny jest naprawdę synem swego ojca. O resztę dzieci się nie dba, mogą sobie nawet być i nieślubne. Oczywiście, nie pochwalam takich obyczajów, ale...

Mąż uśmiechnął się i nachylił, by pocałować ją w szyję.

Gemma odwzajemniła uśmiech.

Nie chcę zbyt surowo osądzać mojej matki. Zmarły markiz był wyjątkowo wstrętnym człowiekiem. Szkoda, że nie mogę odrzucić tytułu, który wcale mi się nie należy, lecz Gabriel nalegał... a ja się zgodziłam. Nie chcemy, żeby o mojej matce źle mówiono. Chciałabym jednak wiedzieć, kim jest nasz prawdziwy ojciec. Dobrze, że chociaż Gabriel pamięta matkę, bo ja nie mam żadnych wspomnień, które mogłyby mnie pocieszyć.

Tym razem mąż wziął ją w objęcia, a Gemma wsparła głowę na jego ramieniu.

Przeszłaś ciężkie chwile.

Nie tak ciężkie jak Clarissa, którą oddano na służbę – upierała się. –Ja po prostu nie wiedziałam, kim naprawdę jestem. Ona miała tego świadomość.

To już minęło.

Dzięki Bogu! Wreszcie noszę własne nazwisko, a co najważniejsze, mam ciebie. A także siostrę, brata i jego żonę. Czego mogłabym jeszcze chcieć? Nawet nowy markiz, nasz przyrodni brat, okazał się bardzo mi życzliwy i nie roztrząsa kwestii mego pochodzenia. Nigdy nie byłam szczęśliwsza. Jedyne co mnie martwi, to przyszłość Clarissy. Chciałabym jednak, by Gabriel odnalazł naszego prawdziwego ojca.

Daj mu trochę czasu. To trudne zadanie, ale Gabriel łatwo nie rezygnuje.

Znów ją pocałował, tym razem w usta. Zdołała tylko wyjąkać:

Och, miałyśmy dzisiaj gości...

Później – szepnął.

Nie protestowała.

Następnego ranka Gemma naciągała właśnie rękawiczki, gdy Clarissa zeszła na dół.

Wrócę na obiad – oznajmiła bratowa, obejmując ją przyjaźnie. –Jadę razem z Psyche do sierocińca. Musimy sprawdzić, czy dzieci są zdrowe, a służba pracuje, jak należy.

Tak, oczywiście. – Clarissę znów ogarnęło poczucie winy.

Powinna towarzyszyć Gemmie. Przecież sama mieszkała w tym okropnym miejscu. Czyż nie nawiedzały ją wspomnienia? Było to jednak zbyt bolesne. Już sama myśl o przestąpieniu progu tego wielkiego, ponurego budynku sprawiała, że lęk dławił ją w gardle.

Rozum podpowiadał jej, że jest wolna, że ma rodzinę, ale gdzieś wewnątrz niej przerażone dziecko nadal kuliło się ze strachu.

To przejdzie – powiedziała Gemma, najwyraźniej odgadując jej uczucia. – Nie rób sobie wyrzutów. Nic dziwnego, że nie chcesz tam wracać.

Przecież ty również byłaś w sierocińcu.

Ale krócej. Miałam także więcej czasu, żeby uwolnić się od złych wspomnień. Ty również otrząśniesz się kiedyś ze swoich.

Jesteś dla mnie zbyt dobra! – Clarissa uścisnęła bratową.

Powóz lady Sinclair zajechał, proszę jaśnie pani – oznajmił lokaj.

Już idę! – Gemma skinęła Clarissie głową. – Życzę ci dobrego dnia.

Clarissa piła wjadalni kolejną herbatę, gdy weszła tam panna Pomshack – blada, lecz pogodna, choć wciąż jeszcze trochę opuchnięta. Zjadła na śniadanie tylko owsiankę z grzanką.

Witam, panno Clarisso, czy dobrze się pani spało? – Zacna dama miała podkrążone oczy, ale jak zwykle, przestrzegała etykiety.

Dziękuję, nieźle. Jak się pani czuje?

Przyznaję, że jeszcze nie całkiem dobrze, ale już dużo lepiej.

Służąca mówiła, że lady Gemma wyjechała. – Panna Pomshack ostrożnie nadgryzła grzankę i zaczęła wychwalać wielkoduszność chlebodawczyni, przez co Clarissa miała jeszcze większe wyrzuty sumienia. Na szczęście stara dama nie zauważyła tego, sięgając po dżem truskawkowy.

Potem obydwie przeszły do salonu, gdzie panna Pomshack zaczęła haftować. Clarissa próbowała czytać książkę, ale nie mogła się skupić na treści. Po kilku minutach odłożyła tom i zaczęła krążyć po pokoju.

Może wyjdzie panienka na zakupy albo do parku? – Panna Pomshack uniosła głowę znad haftu.

Clarissa odmówiła. Znów ma ujrzeć w tłumie to widmo? Za nic! Czuła się jednakjak w klatce. Och, sama nie wie, czego chce!

Niepokój doskwierał jej bardziej niż zwykle.

W takim razie zajmijmy się szyciem – podsunęła jej myśl panna Pomshack. Proszę usiąść tu obok, a ja nauczę panienkę pięknego ściegu. Szycie dobrze mi idzie, jeśli mogę się pochwalić.

Clarissa nie wiedziała, jak się wymówić. Siadła przy pannie Pomshack. Nie umiała szyć ani haftować; jeszcze jedna właściwa damie umiejętność, w której nie miała okazji nabrać wprawy.

Przez pół godziny zdołała ukłuć się w palec aż trzy razy. Krew kapnęła na śnieżnobiałą tkaninę.

Clarissa zmełła w ustach przekleństwo. Drgnęła na widok za– plamionego płótna.

Ach, to doprawdy nieszczęście. – Panna Pomshack westchnęła. –Ale jeśli materiał zamoczy się w zimnej wodzie, plama z pewnością zejdzie.

Clarissa zaczęła przepraszać. Próbowała wymyślić jakiś wykręt, aby nie dokończyć robótki, bo tym razem nawet panna Pomshack nie potrafiła ukryć przygnębienia. Mogłaby się wymówić bólem głowy, ale wtedy skończyłoby się to parzeniem ziółek.

Westchnęła więc i raz jeszcze wzięła w palce igłę.

Nagle ktoś głośno zastukał do drzwi. Clarissa nie potrafiłaby rozstrzygnąć, której z nich bardziej ulżyło, gdy w drzwiach stanął lokaj.

Lord Whitby z wizytą do panienki.

Hrabia przystanął, żeby im się ukłonić, jak należy. Clarissa poderwała się tak gwałtownie, że robótka spadła na ziemię.

Milordzie... to znaczy lordzie Whitby... co za miła niespodzianka... – Zirytowało ją, że jąka się niczym półgłówek.

Poniewczasie przypomniała sobie o dygnięciu, wyszło niezdarnie.

Brakowało jej wdzięku. Nawet ukłon panny Pomshack, sztywny, ale poprawny, wypadł lepiej. Och, do diaska, chyba nigdy się tego nie nauczy?

Hrabia przedstawił się pannie Pomshack i zajął miejsce dokładnie naprzeciwko Clarissy.

Miło mi, że znajduję panie w dobrym zdrowiu. Czy lady Gemma jest w domu? – spytał swym zwykłym, lekko znudzonym tonem.

Gemma i lady Sinclair sprawują nadzór nad sierocińcem – wyjaśniła Clarissa. – Co jakiś czas muszą dokonywać tam inspekcji.

Godne pochwały zajęcie – zauważył. – Podsunęło mi to pewien pomysł. Czy pomogłaby mi pani w zbożnym dziele, panno Fallon?

Jeśli spodziewała się czegoś po jego wizycie, to na pewno nie takiej propozycji! Whitby ani trochę nie wyglądał na filantropa.

Winienem złożyć wizytę jednej z moich wiekowych krewnych. Choroba rzadko pozwala jej wychodzić z domu. Na pewno ucieszyłaby się, mogąc panią poznać. Może zechciałaby mi pani towarzyszyć? Oczywiście razem z panną Pomshack.

Ach, ale moja bratowa...

Niestety Gemma na pewno nie miałaby nic przeciw takiemu zaproszeniu.

Whitby zauważył robótkę, wciąż jeszcze leżącą na posadzce.

Clarissa szybko schyliła się po nią. Pechowo wbiła sobie przy tym igłę w sam czubek palca. O mało nie zaklęła na głos. Zamiast tego wsadziła palec w usta. Był to błąd taktyczny, gdyż pozwolił pannie Pomshack udzielić odpowiedzi za nią.

Z pewnością panna Fallon będzie zachwycona. Zaraz przyniosę nasze płaszcze!

Dziękuję pani. – Hrabia uniósł się z krzesła, gdy panna Pomshack pospiesznie opuszczała pokój.

Z pewnością pańska krewna to urocza osoba. Problem w tym, że nie bardzo sobie radzę z konwersacją...– zaczęła Clarissa.

Przeciwnie – przerwał jej Whitby. – Ciotka jest uszczypliwą egoistką, myśli jedynie o sobie i wiecznie narzeka, choć nie choruje ani w połowie tak ciężko, jakby chciała.

W takim razie dlaczego, do wszystkich diabłów, mam ją odwiedzać?! – parsknęła gniewnie Clarissa, korzystając z nieobecności panny Pomshack. Nie dbała już ani trochę, czy obrazi nieznośnego lorda, czy nie.

Dlatego, że ona nigdy nie wychodzi, a pani powinna nabrać wprawy w konwersacji – odparował. – Ajeśli znów się pani potknie, nie narobi plotek, bo brak jej sposobności. Myślałem, że uda mi się spełnić aż dwa dobre uczynki za jednym zamachem, no bo po co miałbym tracić na nie dwa wieczory, jak pani sądzi?

Nie potrafiła podważyć jego argumentacji, ale znienawidziła go z całego serca. Owszem, wiedziała, że jest niezręczna i brak jej towarzyskiej ogłady, nie musiał jej o tym przypominać!

Ciągle mi pan wypomina mankamenty.

Czasami nie ma innej rady. A prócz tego, jak już zauważyła panna Pomshack, chodzi tu o dobry uczynek.

Jest pan nieznośnym impertynentem... – Wycelowała w niego palcem, lecz spostrzegła, że na czubku pojawiła się szkarłatna kropelka. Pospiesznie wsadziła go w usta, żeby nie zaplamić muślinowej sukni.

Cóż, czasami miewam dobre intencje...– mruknął, po czym podał jej chusteczkę. Przyjęłają, choć z niechęcią, i owinęła palec, pragnąc zatamować krew.

"wróciła panna Pomshack, niosąc kapelusze, szale i płaszcze.

Nie było rady. Hrabia znów powoził kariolką i przejażdżka okazała się całkiem miła, mimo tłoku na ulicach. Clarissa obserwowała ludzi: gruba jejmość kłóciła się z łachmaniarzem, jeździec w wojskowym uniformie galopował na pięknym koniu, a wózko–

wi z węglem odpadło koło. Ignorowała hrabiego. Może ją uważać za osobę bez ogłady. A niech tam!

Ciągle była na niego zła, gdy zajechali pod okazały dom.

Krewna Whitby'ego mogła być przykrą niewiastą, ale na pewno nie była biedna.

Wiekowy kamerdyner wprowadził ich do salonu, gdzie siwowłosa dama siedziała na wózku inwalidzkim.

Clarissa poczuła zażenowanie na myśl o swoim wcześniejszym zachowaniu, lecz ze zdumieniem ujrzała, że gospodyni wspiera się na poręczach i wstaje, choć z niejaką sztywnością.

Ciotka Whitby'ego podeszła, żeby się z nimi przywitać.

Dzień dobry, ciotuniu – odezwał się hrabia. – Pomyślałem sobie, że chętnie poznałabyś kogoś nowego. To moje dobre znajome, panna Fallon i panna Pomshack. Proszę pań, to moja ciotka, lady Crimshawe.

Miło mi. – Lady Crimshawe złożyła im sztywny ukłon.

Obydwie odpowiedziały tym samym. Clarissa uznała, że tym razem dygnięcie wyszło jej względnie dobrze.

Lady zbliżyła się do sofy i rozkazała kamerdynerowi:

Zabierz ten wózek, Hawkins, nie będzie mi dziś dłużej potrzebny. Tylko uważaj, żebyś znów nie łupnął nim o kredens!

Zwracając się do gości, wyjaśniła:

Stoją w nim prawdziwe chińskie wazy z epoki Ming. Mój dziadek przywiózł je z Francji.

Służba nie ma chyba łatwego życia w tym domu, pomyślała Clarissa.

Wciąż dokucza ci podagra? – spytał Whitby, gdy wszyscy usiedli.

Nie, kręgosłup – odparła z wyrzutem. – Czyżbyś nie czytał listu, który ci wczoraj wysłałam? Rano wstałam całkiem zesztywniała!

Zdaje mi się, że była w nim mowa o nodze – zauważył Whitby uprzejmie, ale tonem pełnym rezygnacji.

Nie, o nodze pisałam ci przedwczoraj! – burknęła. – Dlaczego nie przyszedłeś do mnie wcześniej?

Sądziłem, że czuwa nad tobą twój doktor, no i wolałem ci się nie naprzykrzać, skoro dokuczała ci podagra.

Same łgarstwa, pomyślała Clarissa, lecz nie powiedziała tego na głos. Trudno go było oskarżać, skoro miał taką krewną!

Też coś! – parsknęła lady Crimshawe. – Dobrze wiesz, że stale coś mi dolega. Cierpię na różne choroby – zwróciła się do gości, po czym opisała je o wiele bardziej szczegółowo, niż mogłaby tego pragnąć Clarissa. – A prócz tego wiecznie dokucza mi wątroba i tylko dzięki kroplom doktora mogę cokolwiek zjeść.

Wczoraj na przykład ledwie zdołałam przełknąć parę łyżek kle– iku.

Clarissa wątpiła w to, widząc jej zaokrągloną figurę, lecz zdobyła się na współczującą minę.

Panna Pomshack słuchała cierpliwie i starała się pocieszyć rozmówczynię. Clarissa pozwoliła swoim myślom błądzić bez celu.

Jakby wbrew woli zaczęła cieplej myśleć o Whitbym. Co za jędza!

Mimo swoich wyimaginowanych dolegliwości lady Crimshawe wyglądała całkiem dobrze. Miała pełne kształty, zdrową cerę, a nawet jeśli stąpała z pewnym trudem, to śmiało mogła się obyć bez wózka inwalidzkiego.

Już myślała, że przez całą wizytę będą musieli słuchać wynurzeń starej damy, gdy nagle stało się coś znacznie gorszego. Lady Crimshawe przestała bowiem rozwodzić się nad własnymi chorobami i zainteresowała się gośćmi.

Skąd pani pochodzi, panno Pomshack?

Mój ojciec był pastorem – odparła z godnością zapytana. – Miał dużą parafię w Warwickshire i wszyscy bardzo go tam cenili, zwłaszcza biskup. Ja sama jestem damą do towarzystwa panny Fallon.

Lady Crimshawe poprzestała na tym. Clarissa szczerze zazdrościła swojej towarzyszce, bo stara dama zaczęła jej się pilnie przypatrywać. Uniosła do oczu lorgnon, zwisające jej z szyi na łańcuszku, i spojrzała na Clarissę, jakby ta była okazem jakiegoś nieznanego owada.

A pani, panno Fallon?

Ja... – Clarissa się zająknęła. Czy ten wstrętny babsztyl uważa się za królową angielską?

Panna Fallon to osoba z dobrej rodziny – usłyszała ku swemu zaskoczeniu Whitby'ego. – Czy sądzisz, ciotuniu, że przyprowadziłbym do ciebie kogoś innego?

Lady Crimshawe wzruszyła ramionami i nadal świdrowała wzrokiem Clarissę.

Jest już pani chyba w odpowiednim wieku, żeby składać wizyty?

Myślę, że tak – odparła. Miała ochotę zwinąć się w kłębek, aby ochronić się przed przenikliwym spojrzeniem.

I o wiele za duża, żeby mieć guwernantkę! – W głosie lady zabrzmiała nagana.

Jeszcze... nie skończyłam pobierać nauk, to znaczy...– Clarissa zaczęła plątać się w wyjaśnieniach.

Chyba nie jest pani słaba na umyśle, co? Whitby, jeżeli zamierzasz tej dziewczynie robić propozycje, to lepiej, żebyś najpierw dowiedział się, jak tam u niej i u rodziny ze zdrowiem, jeśli już miałbyś się z nią żenić. Chyba nie chcesz mieć głupkowatego potomka?

On mi wcale nie robi propozycji! – Clarissa miała cichą nadzieję, że nie zrobiła się czerwona jak piwonia. – Ledwie go znam i za nic bym za niego nie wyszła, nawet gdyby chciał!

Nonsens, żadna rozumna dama nie odrzuciłaby Whitby'ego.

Jest zdrów jak rydz, a prócz tego ma stary i dobry tytuł, dużo pieniędzy, no i nosi szacowne nazwisko. Moje własne nazwisko! –dodała z dumą, jakby to właśnie było najistotniejsze, po czym znów spojrzała na nią przez lorgnon. – I jeszcze jedno. Zuchwalstwo pani nie pomoże, panno Fallon. Jeśli coś tu szwankuje, proszę mi zaraz powiedzieć.

Nie musi się pani kłopotać o moją głowę ani o moją rodzinę! Jak pani śmie tak mnie traktować?! – syknęła Clarissa.

Co za okropne maniery – parsknęła lady, najwyraźniej nie przejmując się wcale jej wybuchem. – Jak można się tak

zachowywać wobec starszej osoby, która okazuje pani uprzejme zainteresowanie?

Jeśli ono jest uprzejme, to... – zaczęła Clarissa, ale niewzruszona lady Crimshawe ciągnęła dalej:

Skąd to opóźnienie w naukach? Była pani może chora?

Clarissa namyślała się gorączkowo. Co powinna powiedzieć?

Ze znalazła się w sierocińcu, a potem oddano ją na służbę? Nie miała ochoty zwierzać się lady Crimshawe!

Nie – odparła, ważąc każde słowo – ale dziękuję pani za troskę o moje zdrowie. Chociaż jest ona całkiem zbędna.

Ciotunia chce pani polecić swego doktora – wtrącił się hrabia. – Na wypadek gdyby pani go potrzebowała. Sir Arthur cieszy się jej wielkim uznaniem.

No właśnie – przytaknęła lady Crimshawe. – Niektórzy mówią, że Reynold to najsławniejszy lekarz w całym Londynie, aleja uważam inaczej. Nikt nie okazał mi tyle zrozumienia, co zacny sir Arthur!

Przez jakiś czas wychwalała bez końca jego zalety. Clarissa spojrzała na Whitby'ego z wdzięcznością, łudząc się, że zdołała uniknąć kolejnych przykrych pytań.

Po chwili lady Crimshawe znów zainteresowała się jej osobą.

Powtarzam raz jeszcze, że to opóźnienie w nauce wygląda dziwnie. A pani nie odpowiedziała na moje pytanie.

Bo uważam, że to nie pani interes! – zdenerwowała się Clarissa.

Lady Crimshawe pokiwała głową.

A mówiłam, Whitby! Zła krew, choć dziewczyna nie chce się do tego przyznać. Spójrz tylko, jaka jest blada. Pewnie ma śledzionę nie w porządku. Powtarzam, trzeba lepiej poznać jej rodzinę!

Panna Pomshack już otwierała usta, lecz Clarissa przestała dbać o pozory.

Co za bezczelność! Mój brat jest wspaniałym człowiekiem, bił się dzielnie na wojnie! Moja matka była damą o najlepszych

manierach, a ojciec dżentelmenem, chociaż jako młodszy syn niebogatym. Wiem, że mam wiele wad, ale nie pozwolę uwłaczać mojej rodzinie.

Ach, więc masz brata wojskowego? Czy to on cię nauczył tak niestosownego języka? Został może ranny? Whitby też walczył, a po wojnie stał się zupełnie innym człowiekiem.

W takim razie pasujemy do siebie – odpaliła Clarissa. – Chociaż ani mi się śni wychodzić za niego.

Możesz się zarzekać, młoda damo, ja tam wiem lepiej.

A moja zacna guwernantka zaraz by ci wymyła usta mydłem za takie słowa!

Niechby tylko spróbowała– mruknęła Clarissa, usiłując pohamować złość. Nagle dostrzegła, że nieświadomie zacisnęła dłonie w pięści.

Jestem starsza od ciebie i należy mi się szacunek – pouczyła ją pompatycznie lady Crimshawe.

Co nie znaczy, że wolno pani być nieuprzejmą. – Clarissa spojrzała jej gniewnie w twarz.

To była... – Whitby odchrząknął– bardzo... hm... miła wizyta, ale nie powinniśmy cię przemęczać.

Lady Crimshawe, z błyskiem w zmrużonych oczach, siedziała wyprostowana jak struna. Słowa siostrzeńca przypomniały jej, że jest inwalidką. Opadła na wyściełany fotel.

A, rzeczywiście. To bardzo niegrzecznie z twojej strony, przyprowadzać mi takich kłopotliwych gości.

Zapewniam, że nie będziemy się dłużej narzucać – oświadczyła Clarissa. –1 życzę pani dobrego zdrowia, lady Crimshawe.

Whitby schylił się nad dłonią ciotki – którą wyciągnęła ku niemu omdlałym ruchem – z taką czcią, jakby uczyniła mu Bóg jeden wie jaki honor. Clarissa nie mogła pohamować gniewu.

Jak pan śmiał przywieźć nas do tej starej wiedźmy? – spytała, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi.

Panno Fallon! – zaprotestowała guwernantka, lecz jakby z mniejszym niż zwykle przekonaniem.

Mówiłem, że okaże się to dobrym ćwiczeniem. W sumie wszystko wypadło nieźle, mimo że pod koniec poniosły panią nerwy – odparł spokojnie. – "W każdym razie udało się pani powiedzieć parę uprzejmych zdań.

Poniosły mnie nerwy? Powinien się pan cieszyć, że nie rozbiłam jej tej chińskiej wazy na głowie! – Clarissa miała ochotę kopnąć hrabiego w kostkę.

Wliitby uśmiechnął się do niej bezczelnie! Jego twarz rozjaśniła się i Clarissa po raz kolejny pomyślała, że jest bardzo przystojny. Ciemne wyraziste oczy, silnie zarysowany podbródek, pięknie wykrojone usta...

Nie mogła dłużej się na niego gniewać. Nie chciała jednak, żeby wyczytał z jej twarzy uczucia, które nią teraz owładnęły.

Odwróciła wzrok.

Wielu gości mojej ciotki reaguje podobnie. Ale, jak już powiedziałem, w sumie wypadła pani dobrze.

Przynajmniej nie runęłam jak długa na posadzkę – przyznała, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Przecież mówiłem.

Znów się zirytowała. Wsiadały właśnie do powozu, gdy Whitby dodał:

Kiedy młody rekrut dostanie się pod kule, albo zginie, albo okrzepnie. Sądzę, że dzisiaj zdała pani taki właśnie egzamin.

Nie ma pan prawa mnie egzaminować!

Niechętnie podała mu rękę, chcąc wsiąść do powozu. Ku jej wielkiemu zmieszaniu Whitby bez słowa ujął ją, a potem uniósł do warg. Poczuła ten pocałunek nawet przez rękawiczkę.

Oczywiście, ma pani rację.

Nie wiedziała, co na to odrzec. Na szczęście panna Pomshack, zajęta wygładzaniem swojej narzutki, nie zauważyła ich zażyłości.

Clarissa milczała przez całą drogę powrotną.

Gdy dojechali do rezydencji Fallonów, Whitby pożegnał się uprzejmie i obiecał następną wizytę.

Po cóż się im narzuca? Clarissa nie mogła tego pojąć. Pouczał ją, nękał, schlebiał jej. Wszystko to nie miało najmniejszego sensu. Czy chodziło mu tylko o ten głupi zakład?

Nawet pannie Pomshack nie spodobała się wizyta u lady Crimshawe.

Słowo daję, co za niechrześcijańskie zachowanie – powiedziała, gdy już weszły do domu. — Powinnam panią zbesztać, panno Fallon, ale muszę przyznać, że została pani sprowokowana. Nawet ja... no cóż, chyba przez kilka minut poczytam modlitewnik, żeby uspokoić umysł przed snem.

Panna Pomshack poszła do siebie, a Clarissa zbliżyła się do okna i patrzyła, jak sprzed ich domu rusza powóz. Nagle spostrzegła, że bezwiednie wodzi końcami palców po dłoni, którą ucałował Whitby.

6

r

v–larissa stwierdziła, że jednym z fatalnych skutków balu była większa liczba zaproszeń, które dostawali. Chociaż prosiła, by przełożono oficjalny bal, który brat i Gemma chcieli dla niej wydać, gdy nabierze ogłady, wyglądało na to, że nie uniknie spotkań w większym gronie.

Niechętnie zgodziła się na kilka z nich i już następnego wieczoru znalazła się w salonie pani Prescott. Pamiętając o pouczeniach Circe, ostrożnie trzymała filiżankę z herbatą. Ku jej zmartwieniu nie zabrały ze sobą siostry Psyche, która na pewno służyłaby jej życzliwą radą. Dziewczyna była zbyt młoda, żeby pokazywać się gdziekolwiek indziej niż na małych, familijnych wieczorkach. Clarissa, najmłodsza spośród dam zebranych na herbatce, miała wrażenie, że siedzi pośród stadka rozgdakanych kur.

Może jeszcze jedno ciasteczko? – spytała gospodyni.

W bystrym spojrzeniu pani Prescott można było dostrzec raczej wścibstwo niż życzliwość, lecz Clarissa przyjęła poczęstunek z grzecznym uśmiechem. Mówiła niewiele, choć gospodyni wciąż zadawała jej pytania. Niektóre z nich były naprawdę kłopotliwe.

Zdaje się, że dopiero od niedawna bawi pani w Londynie?

Czy przedtem przebywała pani w szkole?

Tak, rzeczywiście... przez kilka poprzednich lat mieszkałam na północy kraju... – Clarissa urwała, lecz Gemma gładko podjęła wątek.

Och, ogromnie lubiłam moją szkołę. Ja również uczyłam się na północy, w Yorkshire. Odpowiednie wykształcenie to rzecz bardzo ważna, szczególnie dla młodych dam, nie uważa pani?

Pani Prescott zmarszczyła czoło, a potem spojrzała na nią lodowato.

Doprawdy, lady Gemmo? Myślę, że jedynym przedmiotem studiów powinno być dla nich małżeństwo.

Kilka pań cicho zachichotało. Pani Prescott spodobało się to ogromnie.

Clarissa odetchnęła z wielką ulgą. Dzięki Bogu! Gemma ją uratowała.

Po cóż dziewczęta mają nabijać sobie głowę książkowymi mądrościami? – ciągnęła gospodyni. – Haft albo inne robótki, owszem, te się przydadzą. A jeśli panna potrafi jeszcze rysować albo na czymś zagrać, to całkiem wystarczy.

Och, nie sądzę. Lektura ma swoje walory. Właśnie czytam nową powieść i świetnie się bawię. – Sally Forsyth, przystojna szatynka, która wcześniej towarzyszyła Circe, spojrzała na Clarissę życzliwie. – Nigdy nie chodziłam do szkoły, ale moja guwernantka wymagała, żebym znała geografię, rachunki i francuski.

Clarissa uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością, chociaż starała się patrzeć głównie w filiżankę. Gdyby te damy wiedziały, jak wyglądało jej wykształcenie, nie roztrząsałyby kwestii edukacji dziewcząt.

Ach, ja zostawiam rachunki gospodyni i kamerdynerowi – odezwała się jedna z nich. – Boli mnie od nich głowa!

W takim razie daje się pani okradać – ostrzegła ją pani Prescott. –Ja pilnie sprawdzam rachunki służby.

Clarissa pomyślała, że za nic nie chciałaby u niej służyć.

Upiła łyk z filiżanki. Katem oka dostrzegła, że ktoś stanął tuż koło niej. Pospiesznie się odwróciła.

Była to pokojówka, która chciała dolać gościowi herbaty ze srebrnego czajnika. Nerwowy ruch Clarissy sprawił, że herbata chlapnęła zarówno na jej suknię, jak i na biały fartuszek pokojówki.

Dziewczyna drgnęła odruchowo, a wtedy odrobina napoju prysnęła również na damę siedzącą obok Clarissy. Ta krzyknęła z irytacją:

Och, mój najlepszyjedwab! Tego już za wiele!

Matty! – syknęła gniewnie pani Prescott. – Ty niezdaro!

Natychmiast powiedz lokajowi, żeby przyniósł paniom czyste suknie!

Nieszczęsna służąca postawiła drżącymi rękami tacę na stole i wybiegła z pokoju.

Proszę jej nie besztać! – zawołała Clarissa. – To ja okazałam się niezgrabna!

Szczęściem mam na tyle dobrych manier – odcięła się gospodyni – żeby nie krytykować moich gości!

Tylko służącą – prychnęła Clarissa – bo nie może się bronić! Powtarzam, to nie była jej wina, madame. – Odwróciła się ku swojej sąsiadce, która wycierała suknię małą chusteczką.

Bardzo panią przepraszam.

Panno Fallon, w tej szkole należało bardziej dbać o maniery i grację niż o rachunki – odparła dama z przekąsem.

Taki wypadek zawsze może się zdarzyć– powiedziała chłodno Gemma. – Chętnie wynagrodzimy pani szkodę.

Stać mnie na krawcową, lady Gemmo. Po prostu dama nie powinna tak podskakiwać!

Podczas gdy obydwie docinały sobie, udając uprzejmość, zirytowana pani Prescott wyszła z salonu.

Clarissa pospieszyła za nią. Lokaj w drzwiach próbował jej wręczyć czysty ręcznik, ale na to nie zważała. Nie słyszała wprawdzie słów pani Prescott, ale spostrzegła, że wydała kamerdynerowi jakieś polecenie i wróciła do salonu. Zatrzymała się w progu na widok Clarissy.

Mogę w czymś pomóc, panno Fallon?

Ja... chciałabym uporządkować suknię.

Ach, oczywiście. Proszę zaprowadzić pannę Fallon do mojego prywatnego saloniku – zwróciła się do lokaja – i przynieść jej więcej ręczników.

Czy ta baba myśli, że Clarissa wyleje całą herbatę na dywan?

Te drobne plamki zejdą z muślinu po namoczeniu w zimnej wodzie. Nauczyła się w końcu paru użytecznych rzeczy na służbie.

Poczekała, aż pani Prescott zniknie w salonie, a potem spytała lokaja:

Gdzie tu są kuchenne schody? Czy służące poszły do siebie, czy do pokoju kredensowego?

Lokaj gapił się na nią oszołomiony. Musiała powtórzyć pytanie.

Och, panienko, ja nie mogę...

Clarissa minęła go bez słowa i zeszła na dół frontowymi schodami, a na parterze bezbłędnie odszukała ciasne drzwiczki.

Zapominając o wszelkich regułach dobrego wychowania, wspięła się na wąskie schody kuchenne.

Zaprowadziły ją do pomieszczenia dla służby, dużo skromniejszego i ciaśniejszego niż salon na górze. Clarissa poczuła się tam jednak o wiele swobodniej. Pokojówka, w przekrzywionym czepku i zaplamionym fartuszku, siedziała przy prostym dębowym stole, z twarzą ukrytą w dłoniach.

Proszę, nie płacz. Próbowałam wyjaśnić pani Prescott, że to była moja wina.

Służąca uniosła zalaną łzami buzię.

Ja niechcący, panienko... Tak mi przykro!

Wiem, już mówiłam.

To nic nie pomoże – odezwała się starsza, koścista niewiasta. Miała północny akcent. Poklepała dziewczynę po plecach, patrząc na Clarissę z jawną niechęcią. – Matty straciła miejsce.

Gdzie ona teraz pójdzie? I to bez żadnych referencji!

Clarissa wpadła na pewien pomysł.

Potrzeba mi pokojówki i nie żądam referencji. Chciałabyś u mnie służyć, Matty?

Dziewczyna spojrzała na nią z niedowierzaniem.

A na co pani taka niezdara jak ja? – spytała nieśmiało.

Wierz mi, będzie nam razem dobrze – zapewniła ją Clarissa i wyjaśniła, gdzie mieszka. – Trafisz tam?

O tak, panienko! – pokojówka zamrugała oczami z wrażenia.

W takim razie zabieraj swoje rzeczy i przyjdź do mnie jak najprędzej. – Clarissie ulżyło po tych słowach. Pożegnała się i pospiesznie wróciła do salonu, nie chcąc, żeby ktoś zaczął jej szukać.

Przynajmniej raz coś dobrego wynikło z udawania damy!

Nagle zrozumiała, dlaczego Gemma jeździ do sierocińca. Może kiedyś i ona zdobędzie się na odwagę?

Gdy wślizgnęła się do salonu i zajęła swoje miejsce, Gemma rzuciła jej dyskretne spojrzenie.

Niestety musimy już iść – rzekła do pani Prescott. – Dziękujemy za herbatę.

Clarissa również pożegnała się uprzejmie, chociaż korciło ją, żeby dociąć gospodyni za bezduszność. Wiedziała jednak, że nic dobrego by z tego nie wynikło. Kiedy wsiadały do powozu, Gemma spytała:

Czy wszystko dobrze, Clarisso?

Jak najbardziej! – odparła pogodnie. – Właśnie znalazłam sobie pokojówkę. – I wyjaśniła, jak pani Prescott obeszła się z Matty. – Jak ona mogła! Poza tym Matthew mówił, że powinnam mieć własną służącą.

Owszem, ale czy ona coś umie? Musi cię przecież czesać, dbać o twoją garderobę i...

Jeśli nie umie, to się nauczy – powiedziała Clarissa z uporem. Gemma się uśmiechnęła.

Może masz rację. Jesteśmy jej coś winne. Tylko proszę, nie przyjmuj więcej służby bez pytania.

Obiecuję! Jesteś po prostu idealną bratową! – Clarissa była szczerze rada, że jej impulsywnej decyzji nie odrzucono.

A ty masz dobre serce.

Clarissa, uszczęśliwiona, nie powiedziała już ani słowa.

Matty zjawiła się jeszcze przed obiadem. Widocznie pani Prescott chciała się szybko pozbyć pokojówki. A może –jak sądziła Clarissa — ona sama chciała ją jak najszybciej opuścić.

Dziewczyna, ubrana w pospolitą, ciemną suknię, weszła do salonu. Wciąż jeszcze była blada.

Madame... to znaczy łaskawa pani...– Dygnęła przed Gemmą i Clarissa. –Witam panią... i panienkę.

Clarissa uśmiechnęła się do niej zachęcająco, a Gemma spytała uprzejmie:

Czy byłaś już kiedy osobistą pokojówką?

Parę razy pomagałam pani Prescott podczas wizyty kuzynki, madame... łaskawa pani. Starałam się, jak mogłam! Nieczęsto coś tłukę czy upuszczam, daję słowo!

Zatrudnimy cię najpierw na dwa tygodnie, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, zatrzymasz swoje miejsce. Będziesz tu traktowana, jak należy.

Dziękuję, e... łaskawa pani! – Matty dygnęła niepewnie po raz drugi.

Chodźmy na górę. – Clarissa wstała z fotela. – Pokażę ci moje pokoje. Potem gospodyni wskaże, gdzie będziesz spała.

Gdy już wyszły do holu, dodała:

Nie martw się, nikt cię stąd nie wyrzuci za byle co.

Będę się starać, panienko! – odparła z zapałem Matty. – I dziękuję za życzliwość!

Na pewno szybko nauczysz się wszystkiego. Powiem ci, jak obchodzić się z sukniami, ale co do fryzury...

Udały się razem do panny Clemens, starszej już kobiety, która czesała Gemmę. Drobna jak ptaszek niewiasta o surowej twarzy zgodziła się nauczyć Matty sztuki układania włosów.

Matty dziękowała jej tak gorąco, że panna Clemens poczuła wzruszenie. Clarissa miała nadzieję, że jej pomysł okaże się dobry. Potem oddała Matty w ręce gospodyni, a gdy dziewczyna wróciła, miałajuż na sobie strój pokojówki, mimo że fartuch okazał się nieco za długi, a pożyczony czepeczek spadał jej na oczy.

Była serdeczna, mimo że trochę się denerwowała, i uważnie słuchała wszystkich poleceń. Pomogła Clarissie przebrać się do obiadu. Wieczorem, gdy szczotkowała jej włosy, dotykała ich tak ostrożnie, jakby Clarissa była kruchą figurką z saskiej porcelany.

Nie można mnie stłuc! – Clarissa się uśmiechnęła. – Doskonale sobie radzisz.

Przez następnych kilka dni cieszyły ją postępy Matty, która pod kierunkiem panny Clemens coraz lepiej dawała sobie radę z układaniem długich jasnych włosów swojej pani.

Z biegiem czasu Clarissa zrozumiała, że zaskarbiła sobie wdzięczność pokojówki, a niezachwiana lojalność służącej dodała jej samej pewności siebie.

Gabriel Sinclair podjechał pod mały wiejski domek i przyglądał mu się w zadumie. Sam miał posiadłość ziemską z wieloma dzierżawcami i sporo się dowiedział o uprawie roli, odkąd zaprzestał swoich wcześniejszych wędrówek i zaczął nowe życie jako odpowiedzialny ziemianin.

Ten spłachetek ziemi nie był chyba zbyt urodzajny. Za domem zielenił się wprawdzie sad, lecz nie tak bujny, jak można by się spodziewać. Uwiązany na sznurku chudy kozioł o sterczących żebrach skubał leniwie kępkę zielska. Dom wymagał remontu.

Słomiana strzecha prosiła się o naprawę, a przed progiem przydałoby się porządnie zamieść.

Krępy niski mężczyzna z motyką na ramieniu zatrzymał się, patrząc ze zdziwieniem na przybysza.

Szukam Molly Goodman. Czy to może jej dom?

Wieśniak pospiesznie odwrócił się z zaciśniętymi ustami i pospieszył ku polom. Gabriel uznał to za zaproszenie.

Zeskoczył zręcznym ruchem z konia i uwiązał go przy drzwiach, a potem zastukał, choć były uchylone.

Nellie, zobacz no, kto przyszedł – rozległ się kobiecy głos. –Jeśli to jakiś przekupień, powiedz, że nie stać nas na marnowanie grosza!

Drzwi uchyliły się szerzej i mała dziewczynka spojrzała ze zdumieniem na wytworny strój Gabriela.

Mamo, to nie handlarz, tylko jakiś wielki pan!

A czegóż by tu szukał wielki pan? Och, proszę o wybaczenie! – Kobieta złożyła niezręczny ukłon, trzymając na jednej ręce małe dziecko. W drugiej dzierżyła drewnianą łyżkę.

Zmylił pan drogę? Do pałacu jeszcze będzie z kawałek!

Nie szukam wcale tutejszego dziedzica. – Gabriel starał się mówić uprzejmie i spokojnie, bo kobieta wyglądała na równie wystraszoną jego widokiem jak przedtem dziewczynka. – Chcę odnaleźć Mollie Goodman. Wiele lat temu służyła u mojej matki, lady Gillingham. Objechałem już wiele różnych miejsc. Może pani mi powie, gdzie mógłbym ją znaleźć?

Kobieta zacisnęła usta. Gabriel czekał cierpliwie.

A na co ona panu? Chyba nie zrobiła czego złego?

Ależ nie. Chciałbym jej podziękować za lata wiernej służby.

Matka była do niej bardzo przywiązana. Uważam też, że niegodziwie postąpiono, zwalniając ją z pracy.

W oczach kobiety coś zamigotało.

Widzi mi się, jaśnie panie, że tak to było... a może mam mówić „milordzie"?

Jestem lord Gabriel Sinclair. – Usiłował powściągnąć nagły przypływ nadziei. Zbyt wiele razy już się rozczarował. –Wie pani może, gdzie mieszka Mollie Goodman?

Ano, tutaj – odparła zwięźle i odstąpiła od drzwi. – Niechże jaśnie pan wejdzie. Onajuż za dobrze nie chodzi, inaczej sama by przyszła.

Z bijącym sercem wszedł do środka. Czyżby tym razem dopisało mu szczęście? Ujrzał dużą izbę, starannie zasłane łóżka pod oknem i zbity z prostych desek stół, zastawiony naczyniami. W małym kominku, nad ogniem, bulgotał kociołek. W fotelu obok siedziała stara kobieta w schludnej sukni, z włosami upiętymi w ciasny kok.

Podszedł bliżej i skłonił się jej tak nisko, jakby była z królewskiej rodziny.

Czy to pani jest Mollie Goodman?

Zamrugała z zaskoczenia. Jego nadzieje osłabły. Czy ta staro– winka jeszcze cokolwiek pamięta? Może przybył za późno?

Kobieta, która wpuściła go do środka, wyjaśniła:

Ona już od dawna nazywa się Mollie Cutter. Wyszła za mąż, bo co nieco zarobiła na służbie. Po śmierci ojca miała tylko mnie, inne dzieci nie wyżyły Teraz mój mąż robi na gospodarstwie, ono już nasze, ale trudno z niego tyle dzieci wyżywić.

Gabriel dostrzegł teraz, że kilkoro innych dzieci przypatruje mu się lękliwie. Zwrócił się do starej niewiasty.

Była pani niegdyś na służbie u mojej matki. Pamięta pani coś z tamtych lat?

Ajakże, łaskawy panie.

Mówiła słabym, starczym głosem, ale oczy spojrzały na niego bystro. Odetchnął z ulgą.

Pan to pewnie Gabe, drugi syn. Pańska matka powiadała, że istny z pana aniołek. Dał jej pan niemało radości.

Gabriel starał się opanować wzruszenie. Nie wolno mu okazać słabości. Musi pamiętać o swoim celu.

Dlaczego mnie pan szukał?

Przyszedłem podziękować za wszystko, co pani zrobiła dla matki.

Czy jaśnie pani jeszcze mnie pamięta?

Nie żyje od kilku lat.

Kobieta posmutniała, w oczach zalśniły jej łzy.

Ach, biedna lady. Ale może lepiej jej tam w niebie. Ciężko jej się żyło, wie pan przecie.

Tak, wiem... – Gabriel starał się nie wracać do wspomnień, przez chwilę czuł dotyk matki: głaskała go po głowie, uśmiechała się, śpiewała kołysanki. A potem przypomniał sobie ojca, który wymyślał mu gniewnie, wymachując biczem. – Pani wsparcie wiele znaczyło dla mojej matki. Jestem za to dozgonnie wdzięczny, ale chciałem spytać o coś jeszcze.

Zawahał się, bo po raz pierwszy spojrzała na niego nieufnie.

Czy to markiz pana wysłał, milordzie?

Markiz także nie żyje. Mój brat odziedziczył tytuł, traktuje mnie o wiele lepiej niż onv

Miło mi to słyszeć, jaśnie panie. Wiem, że nie powinnam pytać... –urwała.

Muszę coś wiedzieć. Mam powód, by sądzić... – Gabriel próbował znaleźć właściwe słowa. Rozmyślał nad tym całymi miesiącami, a jednak z trudem przyszło mu zadać pytanie.

Kiedy moja matka wycofała się z towarzystwa...

Jakie tam towarzystwo! – odparła zgryźliwie. – Z początku bywali u okolicznych ziemian, raz czy dwa wyjechali do Londynu.

Pana matkę cieszyły te wycieczki. Ale potem stary markiz zrobił się tak zazdrosny, że pilnował jej niczym pies kości, proszę mi wybaczyć te słowa. Po paru latach moja pani siedziała we "własnym domu niczym wwiezieniu, a już zwłaszcza wtedy, jak pan na świat przyszedł...

Gabriel kiwnął głową bez słowa, bojąc się przerwać starowin– ce.

Parę lat później, jak pan z bratem byliście już w szkołach, markiz wyjechał do Dover za interesami na tydzień czy dwa. A jak wrócił, jeden lokaj, podlec, za parę groszy wygadał mu, że milady też nie było w domu przez kilka dni.

Mollie sposępniała, jakby się jej przypomniała chłosta, która potem nastąpiła.

To nie było po ludzku. Żeby tak nękać biedną kobietę...

Pewnie, że nie – przytaknął pospiesznie.

Mollie jednak zamilkła, patrząc z roztargnieniem w ogień.

Nie ganię mojej matki ani pani. Cieszę się, że ją pani wspierała. Dlaczego markiz panią wygnał? Z pewnością zrobił to wbrew woli mojej matki.

Mollie zacisnęła cienkie wargi i spojrzała na niego z ukosa.

Czy... matka mogła być przez jakiś czas chora? Albo może pojechała gdzieś do wód... – próbował Gabriel.

Markiz nigdy by jej nie puścił, milordzie – mruknęła. –Ale czas jakiś leżała w swoim pokoju... znaczy się... nakazano jej tak zrobić. Byłam wtenczas przy niej. Innym sługom wchodzić tam zakazano, a że markiz był srogim panem, nikt nie śmiał się z nim spierać. Mówił, że pani ma zapalenie płuc, choć nigdy do niej nie sprowadził doktora. – Znów urwała, a gdy spojrzała ponownie na niego, w wyblakłych oczach coś błysnęło.

Dzisiaj pod tymi bufiastymi sukniami sporo można schować, ale dwadzieścia lat temu inna była moda i nie dało się ukryć odmiennego stanu. Wie pan o dziecku?

Gabriel poczuł się tak, jakby rozpalona iskra musnęła mu skórę. Mimo podniecenia zachował obojętną minę.

Tak. Wiem. Nie zdradziła jej pani.

Mollie westchnęła.

Byłam przy niej, kiedy rodziła, i wyniosłam stamtąd dzieciątko, milordzie. Pana matka bała się, żeby markiz nie... Ale płakała rzewnymi łzami, kiedy mi je dawała. No i zaniosłam niebo– żątko do jednej damy, co jej pana matka ufała. Czy ono żyje?

Odnalazłem siostrę dopiero w tym roku, ale ma się dobrze.

Stara kobieta się przeżegnała.

Oj, ulżyło mi. Tak się martwiłam... A markiz... on już wcześniej coś wywąchal, kiedy jeszcze nosiłam listy milady. A potem, kiedy zabrałam dziecko, wygnał mnie. Nie żałowałam miejsca, ale serce mi pękało, że zostawiam moją panią. Służąca, co tam po mnie nastąpiła, nie miała ni źdźbła odwagi. Wiedziałam, że milady nie będzie miała żadnej dobrej duszy przy sobie.

Obydwoje milczeli przez chwilę.

A te listy... komu je pani zanosiła? – zapytał Gabriel powoli, z trudem wydobywając słowa ze ściśniętego gardła, jakby odpowiedź, na którą w napięciu czekał, niewiele dla niego znaczyła.

Nie wiedziałam, kto to był. Milady bała się pisać nazwisko na kopertach. Odbierał je umówiony człowiek.

Rozumiem. – Rozczarował się ogromnie. A sądził, że jest niemal u źródła.

Potem Mollie dodała:

Listy trafiały do Yorkshire, milordzie. Nic więcej nie pamiętam.

Mrok zaczął się rozpraszać.

Gabriel raz jeszcze podziękował Mollie. Gdy wychodził z domu wraz z jej córką, ujrzał, że z pól wraca mężczyzna w zabłoconych butach. Przyglądał mu się podejrzliwie. Wręczył kobiecie garść srebrnych monet.

Lady Gillingham chciałaby, aby pani matka otrzymała jakąś nagrodę za wszystko, co zrobiła.

Och, dziękuję, jaśnie panie! – zdumiała się. – To wielka łaska dla nas.

Polecę mojemu sekretarzowi, żeby pani matce dożywotnio wypłacano należytą rentę. Zasłużyła na nią – dodał Gabriel, mówiąc na tyle głośno, by mężczyzna go usłyszał.

Kobieta skłoniła się i wyjąkała słowa podziękowania.

Gabriel był jednak przeświadczony, że to on sam ma największy powód do radości. Pierwsza konkretna wskazówka po tylu tygodniach.

Dzień lub dwa dni później Clarissa nabrała wreszcie na tyle odwagi, by udać się z Matty na zakupy. Znalazła kapelusz w sam raz odpowiedni do dwóch nowych sukien, które Gemma i Mat– thew uparli się jej kupić. Wybrała również piękny szal, zapisując go, jak zwykle, na rachunek Gemmy i brata. Zdołała się już oswoić z myślą, że stacją na takie luksusy.

A ponieważ wciąż jeszcze pamiętała, jak nędznie ubrana chodziła na służbie, pozwoliła sobie kupić dla Matty jasnoróżowe wstążki do włosów. Służąca poczerwieniała z zadowolenia.

"wyszły ze sklepu. Matty niosła za nią pudło z kapeluszem, a Clarissa wciąż jeszcze trzymała w ręku szal z jedwabiu o barwie głębokiej zieleni.

I właśnie wtedy, gdy poczuła się nieco pewniej i swobodniej, ponownie zobaczyła tę twarz.

Ujrzała kobietę, której bała się najbardziej na świecie.

JLś drętwiała.

Zatrzymała się tak gwałtownie, że Matty wpadła na nią.

Och, przepraszam panienkę! – stęknęła, lecz gdy spojrzała na Clarissę, spytała z niepokojem:

Czy się coś panience stało?

Jakże mogła wyjaśnić pokojówce, dlaczego serce wali jej jak oszalałe, czemu czuje nagły strach? Tęga kobieta stała ledwie parę kroków dalej, na zatłoczonej ulicy, rozmawiając ze szczupłym młodzieńcem, zwróconym tyłem do Clarissy. Miała na sobie wytworną suknię z brązowego jedwabiu, ładny szal z Norwich i kapelusz, przybrany barwnymi kwiatami.

Czyżby się myliła? Nigdy przedtem pani Craigmore nie była tak dobrze ubrana. Może to tylko ktoś podobny do niej? W końcu Clarissa od lat nie widziała przełożonej sierocińca.

Kobieta żegnała właśnie rozmówcę. Za chwilę się ku niej odwróci. A gdy ją zobaczy...

Najpierw Clarissa chciała uciec w panice, jak za pierwszym razem, ale zrozumiała, że nie wolno jej tego zrobić. Jeśli to nie

jest pani Craigmore, niepotrzebnie się boi. A jeśli to istotnie ona, nigdy więcej nie będzie przed tą wiedźmą uciekać!

Nie była już bezbronnym dzieckiem. Dorosła i ma rodzinę, która weźmie ją w obronę. Nie zawiedzie więcej brata ani Gemmy.

Choć kolana uginały się pod nią, nie uciekła. A kiedy kobieta zbliżyła się do niej, zawołała głośno:

Pani Craigmore!

Tęga niewiasta zatrzymała się w pół kroku, na jej zadowolonej twarzy pojawił się niepokój.

Chyba mnie pani z kimś pomyliła?

Ale Clarissa miała już pewność, że pierwsze wrażenie było słuszne. Stały blisko siebie, a ona nigdy nie pomyliłaby swej dawnej prześladowczym z kimś innym. Nawet jeżeli pani Craigmore nosiła się teraz inaczej i zamożniej.

Wyzywająco zadarła podbródek.

Nie mylę się i wiem, kim pani jest! Jak mogłabym zapomnieć urąganie, bicie, nędzne posiłki i zmarnowane dzieciństwo?

Ach, to ty! – Craigmore zmrużyła oczy. – Poznaję cię.

Nigdy nie potrafiłaś siedzieć cicho! Co tu robisz, głupia smarkulo?

Nie jestem głupia i dawno dorosłam! – oświadczyła dobitnie Clarissa. – Zdołałam przeżyć mimo całego zła, jakie wyrządziłaś! Okradłaś nas ze wszystkiego, a potem uciekłaś!

Kilka osób zaczęło się im przyglądać.

Bzdury! – prychnęła Craigmore. – Co ty pleciesz? Chyba ci rozum odjęło! Zamknij się i nie zaczepiaj lepszych od siebie!

Nie jest pani wcale lepsza ode mnie – odcięła się Clarissa. A kiedy mój brat i ja powiemy konstablowi, gdzie panią znaleźć, odpowie pani za swoje postępki!

Coraz więcej ludzi odwracało się w ich stronę. Niektórzy przyglądali się ciekawie całej scenie. Craigmore rozejrzała się wokoło i zacisnęła wargi.

Brednie! – powiedziała głośno i wyraźnie, widząc, że zaczyna je otaczać ciżba. – Nie będę słuchać wymysłów jakiejś służącej, albo może panny sklepowej!

Moja pani to dama! – pisnęła Matty, zgorszona. – Proszę tak o niej nie mówić!

Craigmore ją zignorowała.

Mam lepsze rzeczy do roboty niż słuchanie obelg pomylonej sługi! – krzyknęła i próbowała odepchnąć Clarissę. Ta z kolei, chcąc ją zatrzymać, póki nie zdoła wezwać kogoś na pomoc, chwyciła dawną przełożoną za ramię.

Craigmore była osobą mocnej budowy. Clarissa nieraz doświadczyła na sobie jej siły, kiedy przełożona zaciekle tłukła dzieci ciężkim prętem. Tym razem ręce miała puste, nie licząc dużej, haftowanej torebki na nadgarstku, i nie mogła jej niczym uderzyć. Mimo to Clarissa nie dała jej rady. Craigmore zdołała się wyrwać i zniknęła w tłumie.

Kilkoro gapiów zaczęło szemrać, ale nikt nie przeszkodził jej w ucieczce.

Clarissa bezsilnie patrzyła na rejteradę przełożonej. Drżała, nie tyle z lęku, ile z rozgoiyczenia.

Czy dobrze się panienka czuje? – spytała Matty, trochę wystraszona.

Tak – odparła krótko, choć musiała się oprzeć o drewnianą balustradę przed witryną pobliskiego sklepu. Było jej słabo z powodu szoku i rozczarowania. – Muszę natychmiast pomówić z bratem. Znajdź jakąś dorożkę!

Na ulicy było wprawdzie tłoczno, lecz Matty udało się zatrzymać jeden z powozów. Dorożka odwiozła je pod sam dom.

Zapłaciły woźnicy i wbiegły pędem do środka.

Kamerdyner spojrzał na nie ze zdumieniem.

Czy mój brat jest w domu?! – wybuchnęła Clarissa.

W bibliotece, panienko.

Wreszcie los zaczął jej sprzyjać!

Przełożona... Craigmore... widziałam ją!

Matthew zdołał na szczęście zrozumieć jej chaotyczną wypowiedź.

Na Bond Street?!

Tak, naprzeciwko sklepu... och, jak się nazywa właścicielka...

Matty czekała wprawdzie w korytarzu, lecz Clarissa nie zamknęła za sobą drzwi.

Mademoiselle Gray– podpowiedziała jej szeptem.

O właśnie, tuż koło księgarni. – Matthew zerwał się z krzesła.

Zostań tutaj – nakazał. – I nie wychodź znów na miasto.

Spróbuję się dowiedzieć, dokąd uciekła.

Porwał ze stolika w holu kapelusz i wypadł za drzwi. Clarissa poszła na górę, do salonu, i poprosiła kamerdynera o herbatę.

Zaniosłam do pokoju nowy kapelusz i rzeczy panienki. – Matty spojrzała na nią z troską. – Co jeszcze mam zrobić?

Nic już nie trzeba. Dziękuję ci za pomoc.

Clarissa próbowała ochłonąć. Nikt nie zdołałby pojąć, ile ją kosztowało to niespodziewane spotkanie. Ściągnęła rękawiczki, rozwiązała wstążki kapelusza i podała go służącej.

A gdzie nowy szal, panienko?

Dopiero wtedy spostrzegła, że go zgubiła. Może upuściła go podczas szarpaniny? Wahała się, czy nie wrócić i nie poszukać go, ale Matthew kazał jej przecież zostać w domu.

Nie wiem, gdzieś się zapodział.

Co za szkoda, taki był piękny!

Została sama. Panna Pomshack była chyba na górze, lecz Clarissa nie posłała po nią. Nie chciała nikogo widzieć. Gdy przyniesiono tacę z herbatą, spostrzegła, że wciąż jeszcze trzęsą się jej ręce. Minęło kolejne pół godziny, zanim w salonie znalazła ją Gemma, która wróciła z wizyty u przyjaciół.

Co się stało, kochanie? Jesteś cała wzburzona i masz rozpruty rękaw.

Clarissa opowiedziała jej o wszystkim. Gemma okazała tyle współczucia, że dziewczyna wreszcie zdołała oprzytomnieć.

Byłaś bardzo dziełna, próbując ją zatrzymać. Mam nadzieję, że Matthew zdoła się czegoś dowiedzieć. Może się położysz?

Clarissa pokręciła głową. Nie potrzebowała teraz odpoczynku. Gdyby brat wrócił z jakąś wiadomością, chciała ją usłyszeć od razu.

Powrócił jednak zasępiony.

Nie zostało po niej ani śladu. Wypytałem wszystkich właścicieli okolicznych sklepów. Żaden nic o niej nie wie.

Chyba... chyba nie wątpisz, że to naprawdę była ona?– spytała z niepokojem.

Oczywiście, że nie. Nawet jeśli nie widziałaś jej od paru lat, nie mogłabyś jej z nikim pomylić. Mimo że się nam wymknęła, wiemy, że jest w Londynie, a to już pewien postęp. Na szczęście odnalazłem cię i jesteś bezpieczna, ale nadal uważam, że Craigmore powinna zapłacić za swoje czyny. Wynajmę kilku agentów.

Dziwi mnie, że robiła zakupy w najbardziej ekskluzywnych sklepach w Londynie – zauważyła Gemma. – W jaki sposób się znalazła w stolicy? Gdy widzieliśmy ją po raz ostatni, uciekała do lasu ze skradzionymi pieniędzmi, ale chyba nie było ich tak wiele, żeby starczyły na podobny styl życia. Za jedwabne suknie płaci się krocie.

Nie uda nam się tego na razie dowiedzieć – mruknął Matthew. – Mogła mieć inne pieniądze, o których nie wiemy.

Prawdę mówiąc, myślałem, że ucieknie dalej, ale w Londynie łatwo się ukryć. Może nawet łatwiej niż w odległym, lecz mniejszym mieście.

Pewnie zmieniła nazwisko – dodała w zamyśleniu Gemma. – Najwyraźniej zaskoczyło ją, gdy Clarissa nazwała ją „panią Craigmore".

Na pewno podszywa się pod kogoś innego. Każdy, kto ma choć odrobinę rozumu, zrobiłby tak samo. Wiemy jednak, jak wygląda, i nie przestaniemy jej ścigać.

Clarissa się uradowała. A więc jej bliscy nie chcą odstąpić od zamiaru ukarania przełożonej! Okoliczności im co prawda nie

sprzyjały, ale przynajmniej podejmowali starania. A ona sama zmierzyła się nareszcie ze swoim najgorszym lękiem. Tym razem nie uciekła. Może jej koszmarne sny też już nie wrócą?

Matthew poszedł do gabinetu, żeby napisać kilka listów.

Gemma przysiadła przy niej.

Jakże się czujesz?

Lepiej – przyznała Clarissa. Wciąż jeszcze nie uspokoiła się całkowicie, ale nie czuła już strachu. Ajeśli znowu natknie się na panią Craigmore, to przełożona powinna się bać.

Była zbyt poruszona, by zasnąć. Gdy Matthew opuścił gabinet, poleciła Matty zszyć suknię i zeszła na dół, żeby porozmawiać z Gemmą. Wkrótce potem zastukano do drzwi. Usłyszała męski głos, który od razu poznała. Napotkała spojrzenie Gemmy.

Czy czujesz się na tyle dobrze, żeby przyjąć hrabiego? – spytała bratowa.

Clarissa się zawahała. Gość wchodził już na górę, byłoby bardzo niegrzecznie odprawić go teraz. A może po prostu pragnie go zobaczyć?

Skłonił się im uprzejmie od samych drzwi.

Dobry wieczór. Czy panie zgodzą się na kolejną przejażdżkę?

Miło mi pana widzieć, milordzie – odparła Gemma. – Clarissę trochę boli dziś głowa, więc nie jestem pewna, czy... – urwała i spojrzała na nią.

Dziewczyna była w rozterce. Obecność Whitby'ego cieszyła ją i wcale nie chciała, żeby sobie poszedł, ale – prawdę mówiąc – nie miała ochoty wychodzić dziś po raz drugi. Hrabia łatwo się domyślił, że coś jest nie w porządku.

Obawiam się, że paniom przeszkadzam. Może w takim razie przeproszę i pójdę sobie?

Och, nie! – zaprotestowała. – Cieszę się, że pana widzę. – Zarumieniła się, zdając sobie sprawę, że powiedziała to zbyt szczerze.

Whitby poprosił, by usiadły, i tak wybrał krzesło, by znaleźć się tuż koło niej.

A więc pogawędzimy sobie, żeby przestała pani myśleć o bólu głowy. – Uśmiech złagodził jego rysy; wydał się teraz o wiele mniej arogancki i zarozumiały. Powinien się częściej uśmiechać!

Gemma chciała właśnie zadzwonić po herbatę, gdy nagle ktoś zaczął się hałaśliwie dobijać do drzwi. Czyżby Matthew zdołał już wpaść na jakiś ślad? Ale czy brat robiłby taki harmider?

Gdy służący otworzył drzwi, wszyscy usłyszeli szorstki męski głos.

Czy tu mieszka panna Clarissa Fallon?

Co u licha? Nie dosłyszała odpowiedzi lokaja, ale na schodach zadudniły ciężkie kroki.

Clarissa zerwała się z krzesełka. Whitby również wstał i wszyscy troje spojrzeli ku drzwiom.

Stanął w nich barczysty mężczyzna w granatowym płaszczu.

Czy panna Fallon?

Przerażona, bez słowa skinęła głową.

Mam panią doprowadzić do sędziego śledczego.

Clarissie tak mocno zaszumiało w uszach, że ledwo słyszała

protesty Gemmy. Mężczyzna stanowczo obstawał przy swoim.

Proszę poczekać na powrót mego męża! – rozpaczliwie sprzeciwiała się Gemma. – Panna Fallon nie może udać się do sędziego sama! Co to wszystko ma znaczyć?

Mnie nie płacą za gadanie! – burknął przybysz. – Mam ją doprowadzić, tak mi kazano i już!

Wtedy Whitby odezwał się po raz pierwszy.

Przede wszystkim niech pan zdejmie czapkę. Dlaczego nachodzi pan tę damę w domu z takimi żądaniami?

Mężczyzna zdjął nakrycie głowy i wyprężył się, jakby usłyszał czyjś rozkaz.

Proszę mi wybaczyć, jestem agentem z Bow Street. Był pan może w wojsku, sir?

Byłem i nie zniosę takiego zachowania, obojętne, czy jest pan agentem, czy nie – odparł Whitby, nie porzucając ostrego tonu.

Robię tylko, co mi polecono – burknął ponownie przybysz i postawił stopę na skraju perskiego dywanu.

Ależ... – zaczęła znów protestować Gemma – mój mąż...

Mam zaprowadzić tę panią do sędziego śledczego! – powtórzył agent. Chyba nic innego nie potrafi powiedzieć, prze– mknęło przez myśl Clarissie, ale tego jednego zdania wyuczył się aż za dobrze. – Powinienem to zrobić przed godziną trzecią!

Będę towarzyszył pannie Fallon – ofiarował się hrabia. –* Nie powinnyście się panie niepokoić. – Chociaż zwracał się do obydwu, spojrzał przy tym na Clarissę. –Wyjaśnimy, o co tu chodzi.

Dziewczyna zdołała tylko skinąć głową, bo głos odmówił jej posłuszeństwa. Gemma, zagniewana, posłała lokaja po kapelusze i rękawiczki.

Powóz Whitby'ego czekał przed domem. Hrabia kazał agentowi siąść na koźle koło woźnicy. Sam usiadł obok nich.

Nie rozumiem, co się stało –jęknęła Gemma. – Matthew udał się przecież do sędziego, kiedy wrócił z Bond Street. Czyżby agent się pomylił?

Zobaczymy. Na razie proszę się nie martwić na zapas.

Clarissa, całkiem oszołomiona, zdołała tylko szepnąć bratowej:

Może Craigmore wniosła przeciw mnie skargę o awanturę na ulicy?

Jakżeby śmiała? – zaperzyła się Gemma.

Clarissa zamilkła. Wkrótce dowiedzą się wszystkiego, ale trudno jej będzie opowiadać w sądzie o sierocińcu. No i co sobie pomyśli Whitby?

Woźnica, tak jak zażądał agent, zajechał na Queen Square, gdzie urzędował sędzia. Clarissa, trzymając mocno Gemmę za rękę, weszła do gmachu.

Znalazła się w dużym pomieszczeniu, pełnym ludzi. Dwóch młodych mężczyzn w wygniecionych ubraniach sprzeczało się z jakimś urzędnikiem. Jeden z elegantów miał podbite oko, drugi

zasłaniał nos pokrwawioną chustką. Obaj byli lekko pijani, kłócili się z urzędnikiem i między sobą jednocześnie.

To jego wina! Gdyby mnie nie uderzył, kiedy patrzyłem gdzie indziej...

Dżentelmen tak nie robi!

Zostałem obrażony! Żądam satysfakcji! Wyzwę pana na pojedynek!

Ależ, moi panowie –jęczał urzędnik– proszę pamiętać, że pojedynki są zabronione prawem! A w takim razie...

W innym miejscu dwaj nędznie odziani, zarośnięci prostacy spoglądali wilkiem na wszystkich wokół. Clarissa zadrżała i odwróciła wzrok.

Jedyna obecna w sądzie kobieta – ubrana w jaskrawą, wydekoltowaną suknię – też wyglądała na pijaną. Obrzucała strażnika wyzwiskami, które wywołałyby rumieniec na twarzy dobrze ułożonej panienki. Na Clarissie nie zrobiły wrażenia, zbyt często je wcześniej słyszała. Gemma jednak wzdrygnęła się i kurczowo do niej przywarła.

Clarissa dostrzegła kratę, która oddzielała tłum zatrzymanych od wielkiego biurka. Siedział za nim znużony starszy mężczyzna, ubrany jak dżentelmen, o poważnej twarzy. Gdy usłyszał od agenta, kim jest Clarissa, przyjrzał jej się uważnie.

Znowu zadrżała. Sędzia spojrzał na nią niczym na jałówkę prowadzoną do rzeźnika. Oblał ją zimny pot. Czuła coraz większe przerażenie.

To jest kobieta, którą miałem do pana doprowadzić – zameldował agent – panna Fallon.

To jest dama — poprawił go hrabia. – Żądam wyjaśnień! Jak można było nachodzić w ten sposób dom szacownych ludzi?

Brat panny Fallon będzie oburzony – dodała Gemma – że skazał pan jego siostrę, godną szacunku damę, na przebywanie w takim towarzystwie! – Rozejrzała się wokół.

Sędzia nie przejął się ani trochę jej protestami.

To prawda, że nie jest to niewiasta... ehm... dama... z jakimi miewamy tutaj do czynienia, ale zwrócono na nią naszą uwagę. Sklep na Bond Street miał jej adres, a sprzedawczyni przyznała, że osoba ta kupiła u niej kilka rzeczy... – Zajrzał do notatek. – Nazwała ją panną Fallon.

Clarissa przytaknęła ruchem głowy, bo znów odebrało jej mowę.

Poznaje pani to? – Sędzia uniósł w palcach skraj zabłoconego, zielonego jedwabiu.

Och, mój szal!

A więc jest on pani własnością?

Dzisiaj go kupiłam, ale potem... gdzieś mi zginął. Jak on tutaj trafił? Czy ktoś go ukradł?

Sędzia chrząknął.

Tak pani uważa?

Ja... ja tylko przypuszczam... – Clarissa czuła, że jej głos zabrzmiał niepewnie. – Chyba pana dobrze nie rozumiem.

I ja też! — podchwycił gniewnie Whitby. – Dlaczego pan wypytuje tę damę o błahe szczegóły?

Nie są one tak błahe, jak pan sądzi, sir. A skąd pan się tu wziął?

Hrabia Whitby, przyjaciel domurzedstawił się Dominie. – Brat tej damy był nieobecny, a ja nie mogłem pozwolić, by dwie dobrze wychowane kobiety przybyły tutaj bez asysty.

Rozumiem. Panno Fallon, kilku właścicieli sklepów wspomniało, że pokłóciła się pani na ulicy z pewną kobietą...

A zatem wiedzą o Craigmore! Co ona im nakłamała? Clarissę zaczęło dławić w gardle.

To prawda.

Kto to był?

Znałam ją parę lat temu...

Musimy dowiedzieć się czegoś więcej. – Sędzia zmrużył oczy.

Clarissa przygryzła wargę. Jeśli teraz, w obecności przestępczej hałastry, będzie musiała opowiadać o sierocińcu, towarzystwo

zacznie o niej plotkować i skandal gotowy. Dlaczego ta nędznica narobiła tyle hałasu o zwykłą sprzeczkę?

Nęka pan tę damę z powodu takiej błahostki? – wtrącił się ponownie hrabia, mówiąc tonem równie surowym jak sędzia.

Obydwaj zmierzyli się wzrokiem. Przez chwilę Clarissa nie była pewna, który z nich weźmie górę.

Wreszcie sędzia zmarszczył czoło.

No, dobrze. Musi pan wiedzieć, że to dużo poważniejsza sprawa. Proszę za mną.

"wspierając się na lasce, śledczy wstał, i kulejąc, wyszedł z sali.

Jeden ze strażników wyprowadził ich spoza kraty. Clarissa, uczepiona ręki Gemmy, wyszła na korytarz. Hrabia szedł za nimi.

Sędzia podszedł do jakichś drzwi i otworzył je. Weszli do niedużego pokoju, w którym stał stół. Leżała na nim kobieta. Clarissa i Gemma dobrzeją znały.

Miała na sobie tę samą suknię z brązowego jedwabiu, która tak bardzo zdumiała Clarissę. Wydawało się, że jest nieprzytomna albo śpi. Głowę miała zwróconą w drugą stronę. Clarissa wstrzymała oddech. Czy przełożona ocknie się i oskarży ją? Co jej się stało?

Czy jest ranna? Przecież nic jej nie zrobiłam! – wyjąkała. – Tylko chwyciłam ją za ramię. Chciałam wezwać kogoś na pomoc, konstabla albo brata, ale ona była zbyt silna. Odepchnęła mnie i zniknęła w tłumie.

A więc przyznaje się pani do bójki z tą kobietą?

Ja... – zaczęła, lecz Gemma jej przerwała:

Ależ to nie była żadna bójka! Dlaczego nie chce pan zrozumieć, że moja bratowa nie wyrządziła tej osobie krzywdy?

Stary sędzia gestem nakazał jej milczenie i zwrócił się do Clarissy:

W takim razie, panno Fallon, proszę podejść do stołu i spojrzeć na nią z drugiej strony.

Z niechęcią zbliżyła się do ciała, które wydzielało jakiś niemiły odór. Jedwabna suknia okazała się zabrudzona i zmiętoszona.

Clarissa powoli obeszła stół wokoło. Gdy spojrzała na zwróconą ku ścianie twarz, pokój zawirował wokół niej.

Twarz przełożonej była obrzmiała, skóra sina, a oczy, zawsze nieco wyłupiaste, teraz wychodziły niemal z orbit i nieruchomo patrzyły gdzieś w przestrzeń. Rysy zastygły w przeraźliwym wyrazie zaskoczenia i zgrozy. Z otwartych ust wystawał język, a na szyi widniała sina pręga.

Clarissa zadrżała i osunęłaby się na ziemię, gdyby nie podtrzymała ją para silnych ramion.

Jak można pokazywać młodej damie coś podobnego?! — spytał ostro hrabia. Nigdy jeszcze nie słyszała, żeby mówił takim tonem.

Tylko dzięki niemu zdołała przemóc zawrót głowy. Spojrzała na ręce przełożonej. Pani Craigmore w kurczowo zaciśniętych palcach trzymała strzęp zielonego jedwabiu. Clarissa wiedziała, skąd pochodził.

Uduszono ją właśnie tym szalem, łaskawy panie – usłyszała za sobą głos sędziego. – Ta młoda dama jest podejrzana o zbrodnię.

Ton śledczego brzmiał groźnie. Pokój raz jeszcze zawirował wokół Clarissy.

8

Nie zabiłam jej! wybuchnęła. Nie zabiłam! Przecież wokół nas było pełno ludzi! Czy pan sądzi, że pozwoliliby ją zamordować? Nie zrobiłam tego, nawet jeśli zasługiwała na...

Poczuła ostrzegawczy uścisk palców hrabiego na ramieniu i urwała.

A więc zasługiwała na śmierć? – Sędzia spojrzał na nią podejrzliwie. –A czy można wiedzieć dlaczego, panno Fallon?

Bo... bo była podłą kobietą – wyjąkała, nie patrząc mu w oczy.

Proszę zrozumieć – wtrącił ostro hrabia. – Zmarła, jako osoba masywniej sza i cięższa, była też silniejsza. Czy naprawdę myśli pan, że w samym środku Londynu wątła dziewczyna mogłaby ją udusić? Wątpliwe, czy miałaby na to dosyć siły? Szal upadł na ulicę i każdy mógł go podnieść. To nie jest powód, żeby nękać godną szacunku młodą damę.

Ale ja nadal chciałbym wiedzieć, dlaczego ta młoda osoba uważa, że ofiara zasługiwała na śmierć.

Znałyśmy ją jako panią Craigmore – oznajmiła stanowczym tonem Gemma. – Nie wiemy, jakiego nazwiska mogła używać ostatnio. Ale jeśli pan napisze do Middlesex, dowie się wówczas, że była poszukiwana za przywłaszczenie sobie funduszów miejscowego sierocińca, którym kierowała.

Skąd to pani wiadomo?

Lady Sinclair i ja sprawujemy nadzór nad tym przytułkiem. Panna Fallon spędziła tam również wiele czasu. Pozwolę sobie powiedzieć, że warunki znacznie się tam od tej pory poprawiły.

Była to w sumie prawda, choć Gemma nie wspomniała o bardziej skandalicznych szczegółach i prześlizgnęła się gładko nad „spędzaniem czasu" w sierocińcu przez Clarissę. Dziewczyna nadal czuła ucisk w żołądku i walczyła z mdłościami. Ciągle miała przed oczami twarz zmarłej. Och, czy ten obraz nigdy nie przestanie jej nękać?

Sędzia zasznurował wargi. W końcu musiał ustąpić pod presją Whitby'ego i Gemmy.

Dobrze, panno Fallon, na dzisiaj wystarczy, ale pewnie przyjdzie nam jeszcze pomówić ze sobą.

Wie pan, gdzie mieszka panna Fallon – zaprotestował hrabia. – Życzę sukcesów w śledztwie, ale proszę pomyśleć dwa razy, zanim znów pan tutaj wezwie jakąś damę. –W tych słowach kryła się pogróżka.

Teraz musimy koniecznie zabrać pannę Fallon do domu.

To było dla niej okropne przeżycie – dodała Gemma.

Clarissa nie powiedziała ani słowa. W głowie kłębiły jej się myśli. Kto zabił panią Craigmore? Sędzia patrzył na nią nieufnie.

Nie powiedział jednak nic więcej i Whitby wyprowadził panie z pokoju. Duża sala nadal pełna była ludzi cuchnących ginem i piwem. Kilku agentów wraz z innymi urzędnikami pilnowało tego motłochu. Jeden z nich, barczysty, choć niewysoki, zdumiał się na ich widok.

To pan, majorze?

Whitby zatrzymał się i zamienił z nim półgłosem kilka słów, a potem wyszedł wraz z Gemmą i Clarissa na ulicę. Dopiero w powozie Clarissa zdołała głęboko odetchnąć, lecz zaraz tego pożałowała, bo zawrót głowy tylko się nasilił.

Och, niech to wszyscy diabli!

Gemma spojrzała na nią z troską. Tym razem obeszło się bez łajania za brzydkie słowo.

Szkoda, że nie mam przy sobie soli trzeźwiących. Panna Pomshack zawsze je nosi, aleja ich nigdy nie potrzebowałam.

Proszę spuścić głowę. – Głos Whitby'ego zabrzmiał niemal szorstko. – Uchroni to panią od omdlenia.

Clarissa zrobiła, jak radził, i ukryła twarz w dłoniach. Już po chwili poczuła się lepiej. Starała się oddychać głęboko, patrzeć w jeden punkt i panować nad sobą. Gdy powóz ruszył, mogła już unieść głowę.

Do państwa Fallonów! – polecił Whitby stangretowi, a potem spojrzał na nią.

Zdołała usiąść prosto. Whitby miał nadzieję, że nie straci przytomności, bo nadal była bardzo blada. Jak sędzia śmiał pokazywać jej zwłoki! Dominie widział je co prawda nieraz na polu bitwy, lecz damy niewiele wiedzą o gwałtownej śmierci.

Wciąż jeszcze wrzała w nim wściekłość. Milczał, póki nie dojechali do celu. Spojrzał w ślad za paniami, wchodzącymi do domu, i chociaż wiedział, że powinien teraz odjechać, zwlekał

z tym długo. Clarissa nadal wyglądała na tak przerażoną, że chciał jej wjakiś sposób pomóc. Gemma zwróciła się do niego:

Oddał nam pan doprawdy wielką przysługę, lordzie Whitby.

Może posiedziałby pan trochę przy Clarissie... to znaczy przy pannie Fallon... w naszym salonie? Polecę lokajowi odszukać męża. Kapitan Fallon musi się o wszystkim dowiedzieć.

Oczywiście – odparł Dominie, starając się nie okazywać zadowolenia.

Clarissa siedziała, wsparta o poręcz eleganckiej sofy. Spojrzała na niego zalęknionymi oczami.

Proszę się nie przejmować. Nie ma powodów, żeby można było panią podejrzewać. Jak ten sędzia śmiał... Należy o wszystkim zapomnieć. Niemożliwe, aby zdołano panią wplątać w taką zbrodnię! Nie sposób oskarżyć damy na podstawie tak wątłego dowodu...

Nie – przerwała mu. – Nie w tym rzecz. Martwi mnie co innego. Widzi pan, ja wcale nie jestem damą.

"Whitby nie rozumiał, co właściwie znaczy to dziwaczne stwierdzenie. Chciał zaprotestować, ale Clarissa, wciąż jeszcze blada, uniosła rękę.

Owszem, tak właśnie jest. Nie tylko nie wygra pan nigdy swego zakładu, ale gdy pozna pan moją tajemnicę, nie przyzna się pan także do znajomości ze mną. Dzisiaj był pan jednak taki dobry, biorąc mnie w obronę, że nie potrafię dłużej ukrywać prawdy.

Mało ludzi nazwałoby go dobrym. Raczej już aroganckim, buńczucznym, zuchwałym lub nieznośnym. Takimi epitetami często go obdarzano. Nie przerywał jej jednak, rad, że nareszcie okazała mu zaufanie.

Wysłuchał wszystkiego w milczeniu. Co za dziwna historia...

śmierć owdowiałej matki, brat na morzu, niegodziwy opiekun, który umieścił ją w sierocińcu, żeby zagarnąć nadsyłane przez brata pieniądze...

Dominie pragnął objąć ją serdecznie ramieniem, lecz obawiał się, że wtedy Clarissa zamilknie, siedział więc bez słowa i bez ruchu.

Gdy jednak usłyszał, jak mówi drżącym głosem: „A kiedy miałam czternaście lat, posłano mnie na służbę...", musiał wydać jakiś niekontrolowany dźwięk, bo jeszcze bardziej pobladła.

Posłano panią na służbę?!

Przytaknęła.

Mój pryncypał był złym człowiekiem, ale przynajmniej nie zdołał mnie...

Urwała na chwilę, a potem znów podjęła:

Harowałam ciężko i jakoś sobie radziłam, chociaż...– Trwała przez chwilę w zamyśleniu, jakby chcąc odsunąć od siebie bolesne wspomnienia. – Szczerze mówiąc, nie byłam chyba zbyt sumienną służącą.

Zdołał się jakoś powstrzymać od kolejnego pomruku.

Popatrzyła na niego tak wymownie, jakby coś jej nakazywało wyznać wszystko.

Widzi pan, nasypałam mu jednego razu drobnych kamyczków do owsianki, kiedy mnie wygrzmocił, bo nie rozpaliłam w kominku w pokoju lekcyjnym...

Tym razem nie zdołał powściągnąć gniewnego parsknięcia.

Spojrzała na niego zdumiona.

Jak śmiał tak panią maltretować?

Wzruszyła ramionami.

Co ludzie powiedzą, kiedy wszystko wyjdzie na jaw?

Craigmore wiele razy tłukła mnie za to, że miałam czelność jej odszczekiwać, zwłaszcza na początku, jak tylko się tam znalazłam. Raz kopnęłam ją mocno w łydkę. Nie zdołała zmusić mnie do przeprosin, choć byłam cała posiniaczona, tak mnie mocno sprała...

Clarissa westchnęła. Dominie daremnie usiłował pohamować gniew, który wzbudziła w nim zmarła. Gdyby jeszcze żyła, udusiłby ją chyba własnymi rękami.

Może dlatego za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć.

Nigdy nie potrafiłam trzymać języka za zębami, nawet wtedy, kiedy czułam, że powinnam. A teraz wszyscy powiedzą, że zabiłam

ją z zemsty, że w głowie mi się pomieszało po takim traktowaniu. .. – Clarissa załamała ręce. — Dlatego pomyślałam, że powinnam panu powiedzieć prawdę. Zęby mógł mnie pan unikać. Bo pewnie znajdę się w Old Bailey, albo... albo mnie powieszą...

Głos jej zadrżał. Dominie ujął drobne dłonie dziewczyny.

Nikt nie pośle pani do więzienia ani nie zrobi żadnej innej krzywdy. Proszę mi wierzyć. Obiecuję, że się tym zajmę.

Twarz jej się rozjaśniła, ale tylko na chwilę.

Nie będzie pan chciał mnie znać!

Nie jestem takim tchórzem. Nie zrobiła pani niczego, czego trzeba by się wstydzić, albo też za to cierpieć. Była pani dzieckiem.

A co powie towarzystwo, jeżeli wszyscy się dowiedzą...

Nikt mnie nigdzie nie zaprosi. Po tylu wysiłkach mojego brata i Gemmy!

Temu nie mógł zaprzeczyć. Nawet jego wpływy wśród elity nie zdołałyby zatuszować podobnej historii. Zacisnął usta.

W takim razie trzeba się starać, żeby to nie wyszło na jaw ani w sądzie, ani gdzie indziej.

Ale śledczy...

Dominie się skrzywił.

Nie da się go przekupić. Musimy po prostu dowiedzieć się, kto naprawdę zabił okropną kobietę. Wtedy nie będzie pani musiała zeznawać w sądzie i nikt się o niczym nie dowie.

Błysk nadziei w jej oczach był wystarczającą nagrodą.

Ale jak? – spytała Clarissa.

Mam jeszcze jednego asa w rękawie. Spróbuję się nim teraz posłużyć.

Gdy wróciła Gemma, pożegnał się. Clarissa chciała mu podziękować, lecz nie pozwolił jej na to. Z żalem patrzyła za nim, gdy odchodził.

Moja biedna mała! – westchnęła Gemma, gdy zostały same. – Napijesz się może herbaty albo wina? A może pójdziesz się położyć?

Nie, dziękuję, ale... – Clarissa urwała, gdy do salonu weszła panna Pomshack.

Droga panno Fallon, służba opowiada jakieś niesłychane historie! Wprost trudno w nie uwierzyć. Czy aby nie jest pani czymś zmartwiona?

Clarissa miała już dość zainteresowania jej osobą, nawet ze strony tak zacnej kobiety, jak jej guwernantka i dama do towarzystwa w jednej osobie. Spojrzała błagalnie na Gemmę.

To był bardzo męczący dzień. Właśnie zamierzałam pójść do łóżka. Lady Gemma z pewnością wszystko pani wyjaśni.

Gemma posłała jej porozumiewawcze spojrzenie.

Doszło do strasznego nieporozumienia, ale panna Fallon bardzo się nim przejęła.

Ach – odparła panna Pomshack, choć nadal nurtowała ją ciekawość – zaparzyć jej może ziółek?

Dziękuję, na pewno pomogą. Pójdę teraz odpocząć. – Od wszystkich, od pani również, dodała w myśli, walcząc z wyrzutami sumienia, że odpłaca starej damie niewdzięcznością za dobre intencje.

W sypialni zaczęła krążyć nerwowo po pokoju, zbyt znękana, żeby leżeć bez ruchu na łóżku. Jaka straszna była ta obrzmiała twarz! Czy ktokolwiek zasłużył sobie na podobny los? Nawet ona? Co czuje skazaniec, kiedy zakładają mu pętlę na szyję? Czy naprawdę oskarżają o morderstwo?

Wzdrygnęła się i zaklęła soczyście. Tutaj nikt nie mógł jej usłyszeć. Wolała już kląć, niż płakać! Przypomniało się jej, jak Whitby ujął ją mocno za ręce i jak silny był ten uścisk. Jaką stanowczość wykazał wobec sędziego i jaki był miły, kiedy siedzieli razem sami. Można by sądzić, że naprawdę chce jej pomóc...

Strach Clarissy zelżał. Kiedy panna Pomshack przyniosła ziółka, podziękowała jej i nawet wypiła trochę gorzkiej herbatki. Ale gdy guwernantka odeszła, wyraźnie zadowolona, że mogła okazać się użyteczna, Clarissa wylała po cichu napar za okno.

Potem położyła się wreszcie, zastanawiając się, co teraz robi hrabia i kiedy wróci. Gdy Gemma zajrzała do niej, wyznała, że opowiedziała mu wszystko o sobie.

Nadal chce mi pomóc – dodała. –Jest taki dobry!

Gemma spojrzała na nią przeciągle.

Owszem – przytaknęła. – Bardzo dobry.

Dominie wskoczył do powozu, nim jeszcze stajenny zdołał spuścić schodki. Potem kazał się zawieźć ponownie na Queen Square, gdzie – pilnując się, by sędzia nie zauważył jego powrotu – dokładnie pouczył stajennego, co ma robić, i kazał mu odszukać kogoś w budynku.

Na szczęście agent, z którym wcześniej zamienił kilka słów, wciąż jeszcze tam był i po paru minutach stajenny zdołał go odnaleźć. Szybko też z nim powrócił, a Dominie zaprosił mężczyznę do powozu.

Panie majorze... a może milordzie? – spytał agent.

Jestem teraz lordem Whitby. Po śmierci ojca musiałem opuścić armię i zająć się domem. Pańskie nazwisko brzmi Rubbles, jeśli mnie pamięć nie myli? Cieszę się, że udało się panu przeżyć bitwę pod Waterloo.

Och, sir – skrzywił się były żołnierz – posłali mnie potem na tę zakichaną wojnę z Ameryką. Biliśmy się tam w jednym takim przeklętym bagnisku, co je nazywają Nowym Orleanem, i stary Packenham wszystko spartaczył. Wellington nigdy by tego nie zrobił. W Belgii to dopiero była zabawa!

Całe szczęście, że pana nie usiekli – odparł cierpko Dominie. – Ta zabawa, jak ją pan zwie, była rzezią, nawet jeśli rozgromiliśmy przy okazji Napoleona.

W każdym razie teraz nie mam nic do roboty w armii, panie majorze..., to znaczy milordzie. No i tkwię tutaj.

A ja chciałbym pana wynająć. Agenci policyjni przydają się chyba cywilom w kłopotliwych sytuacjach?

A jakże, milordzie, dla mnie to zaszczyt. Zgubił pan może coś cennego?

Mam młodą znajomą, która może stracić więcej niż parę sztuk srebra. Muszę się dowiedzieć czegoś więcej o tej uduszonej kobiecie, której ciało dzisiaj znaleziono. A tak na marginesie, gdzie leżało?

W małej uliczce, sir, niedaleko Bond Street. Ktoś ją udusił jedwabnym szalem. Jedwab to mocny materiał – dodał tonem fachowca.

Wie pan może, co ona tam robiła? Są powody, żeby sądzić, że była wmieszana w przestępstwo.

Naprawdę? Nie figurowała ani w naszych kartotekach, ani w spisach parafialnych.

A w przyległych okręgach?

Agent wzruszył ramionami.

Wiemy tylko o tym, co się dzieje w Londynie, milordzie.

W takim razie trzeba się zabrać do śledztwa. Potem będzie pan musiał zrobić dla mnie coś więcej. Oto moja wizytówka.

Proszę przyjść jutro przed obiadem i zdać mi sprawę z tego, co udało się panu wykryć.

Potem powtórzył dokładnie wszystko, co wiedział o Craigmore, choć nie było tego, niestety, zbyt wiele.

Zgoda, milordzie. Rad jestem, że znów służę pod pańską komendą, jeśli można się tak wyrazić.

Dominie wręczył mu pieniądze i się pożegnał. Cały czas rozmyślał nad tą sprawą. Jeżeli Craigmore rzeczywiście była aż taką okrutnicą, jak wynikałoby ze słów Clarissy – a nie wątpił w ich prawdziwość – to mogła mieć licznych wrogów.

Pogoń za mordercą wśród londyńskiego motłochu była, rzecz jasna, przysłowiowym szukaniem igły w stogu siana. Whitby aż jęknął na tę myśl. Nie, to dopiero początek, nie można tak łatwo tracić nadziei. Trzeba go znaleźć, żeby ocalić dobre imię Clarissy, a może nawet, choć nie chciał się do tego przyznać przed samym sobą, jej życie. Nie spocznie, póki nie będzie bezpieczna.

Zagubiony w myślach, siedział bez ruchu w powozie, póki łomot ciężkiego, przejeżdżającego obok wozu z węglem nie sprawił, że jego siwki zarżały donośnie. Dopiero wtedy kazał stangretowi jechać do domu.

Dzień dłużył mu się nieznośnie w oczekiwaniu na pierwszy raport agenta. Rubbles, ku zgorszeniu kamerdynera, wychylił podany mu portwajn jednym haustem. Jak na razie nie przyniósł żadnych ważnych wiadomości.

Nie sposób przypisać jej żadnych przestępstw. Nikt w okolicy nie słyszał o żadnej Craigmore.

Pytał pan o nią pod tym nazwiskiem?

Rzecz jasna, milordzie.

Dominie westchnął. Byłemu żołnierzowi nie brakowało co prawda odwagi, ale nie potrafił ruszyć głową.

Zapewne posługiwała się fałszywym –wyjaśnił, starając się nie okazywać irytacji. – Powinien pan kierować się opisem jej powierzchowności .

Wybaczy pan, milordzie – zafrasował się agent – ale całe mnóstwo tęgich, krępych niewiast jest w Londynie zamieszanych w różne przestępstwa. To trochę potrwa, zanim wszystko sprawdzę.

Oczywiście, ale nie mówiłem, że robota będzie łatwa.

Nieważne, jak długo potrwa ani ile będzie kosztować. Muszę dowiedzieć się jak najwięcej o tej kobiecie.

W porządku, milordzie – odparł Rubbles, wyraźnie przygnębiony. Dominie dolał mu wina dla kurażu i go odprawił.

Potem bez apetytu zjadł obiad. Jeśli los Clarissy zależał od tego uczciwego, lecz niezbyt bystrego człowieka, może jej naprawdę coś grozić. Musi się więc sam włączyć w śledztwo. A skoro nawet jego nęka niepokój, jak w takim razie musi się czuć Clarissa?

Należałoby wrócić do Fallonów i ją pocieszyć! Dominie tak energicznie krajał mięso, że kawałek befsztyka spadł z porcelanowego talerza i zaplamił obrus. Oczywiście, rodzina jej nie opuści, ale Clarissa potrzebuje wsparcia od kogoś, kto mógłby podnieść ją na duchu. Od troskliwego przyjaciela.

Clarissa również jadła bez apetytu, zupełnie jakby pieczone kurczę było jej wrogiem. Najwyraźniej pani Craigmore potrafiją prześladować nawet zza grobu! Wzdrygnęła się na tę myśl.

Gemma zauważyła jej niepokój.

Przestań o tym rozmyślać, Clarisso! Nie pozwolimy, żeby cię ukarano za zbrodnię, której nie popełniłaś.

Nie można oskarżać damy na podstawie tak nikłych dowodów– zawtórował jej brat. Gdy się dowiedział o wszystkim, natychmiast udał się pospiesznie do sędziego.

Tenjednakwyraźnie podejrzewał Clarissę, mimo że nie wniósł przeciw niej oficjalnego oskarżenia. Clarissa była wdzięczna bratu i czuła, że Matthew dobrze sobie zdaje sprawę z jej lęków. Był już bliski zapewnienia jej „należytego miejsca w społeczeństwie".

Ale kiedy Clarissa raz jeszcze znalazła się na łasce władz, jej żałosny los był im –jak przedtem – całkiem obojętny. Znów była osamotniona i zagrożona, zupełnie jak wtedy, gdy znalazła się w sierocińcu, na łasce jego przełożonej.

Coś podobnego! – zawtórowała jej myślom panna Poms– hack, odgryzając solidny kęs kurczęcia. – Pomyśleć tylko! Dama w Newgate!

Clarissa zadygotała. Panna Pomshacknie zauważyła, że jej słowa wywarły skutek odwrotny do zamierzonego. Zapewne wraz z bratem i Gemmą wierzyła, że potrafią ją pocieszyć. Clarissa w to wątpiła. Później, gdy Matty pomogła jej się rozebrać, położyła się wprawdzie, ale sen nie nadchodził.

Gdy wreszcie udało jej się zasnąć, śniła, że zamknięto ją w areszcie i pada na nią cień pętli szubienicznej, a przez pręty widzi, jak dzieci z niej szydzą, powtarzając raz po raz:

Clarissa wnet dostanie baty, Clarissa wnet zadynda...

Obudziła się zlana potem. Nie mogła wytrzymać w łóżku.

Odrzuciła kołdrę, podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Ujrzała przed sobą spokojne, mroczne ulice, oświetlone tu i ówdzie latarniami. Prawie nigdzie nie świeciło się w oknach, wszyscy porządni ludzie spali. Ale w innych, węższych i mroczniej szych ulicach inny,

pełen występków Londyn czuwał i wiódł swoje niegodne, łajdackie życie. Znała je co nieco z rozmów ze służbą i z sierocińca.

Dlaczego przyśniły się jej okrutne dzieci? Owszem, w sierocińcu drwiono początkowo z jej poprawnego języka i dobrych manier. Drwiny szybko jednak ustały, gdy zaczęła naśladować resztę wychowanek.

Clarissa westchnęła i wsparła czoło o chłodną szybę. Czyżby zbyt nisko sobie ceniła odzyskanie rodziny i bezpiecznego domu?

Dopiero teraz, gdy mogła wszystko to stracić, zrozumiała, jak wielkie spotkało ją szczęście.

Nie – powiedziała na głos – ona ze mną nie wygra, nawet po swojej śmierci! Poradzę sobie z nią!

Może teraz, dzięki bratu, Gemmie iWhitby'emu, który– rzecz dziwna – nie chciał zerwać znajomości z nią, mimo że poznał całą historię, nie będzie osamotniona?

Z nastaniem świtu wróciła do łóżka, ale złe sny nie przestały jej nękać. Obudziła się późno. Ledwie zadzwoniła na Matty i wypiła filiżankę herbaty, zjawił się gość. Spodziewała się Whitby'ego, ale odwiedziła ich bratowa Gemmy, Psyche.

Przyjechałam, gdy tylko otrzymałam twój list. Co za szkoda, że Gabriel wyjechał do Yorkshire! Odnalazł ślad – obydwie spojrzały na siebie porozumiewawczo – mężczyzny, którego szuka. W przeciwnym razie natychmiast byłby do twojej dyspozycji.

Cenię sobie wszelkie wsparcie z jego strony– odparła Gemma – ale, jak dotąd, niewiele zdołaliśmy się dowiedzieć.

Mimo to Matthew znówjest nieobecny. Nie może sobie miejsca znaleźć, odkąd tak potraktowano jego siostrę.

To całkiem zrozumiałe – oświadczyła panna Pomshack.

Psyche kiwnęła głową na znak, że i ona tak myśli.

Pomyślałam jednak, że was odwiedzę, nawet pod nieobecność twego męża. Nie tylko zresztą po to, by wesprzeć pannę Fallon, co i tak bym zrobiła, ale i dlatego, że trafiłam też na coś interesującego w rejestrach przełożonej. Odnalazły się na szczęście w jednej z komórek sierocińca.

Gemma lekko się zarumieniła i nieznacznie zadrżała jej ręka, gdy nalewała herbaty Clarissie.

Szybko zrozumiałam, dlaczego Craigmore je tam ukryła. – Psyche zajrzała do trzymanego w dłoniach zeszytu. – Z rachunków wynika, że nie tylko sprzeniewierzała fundusze, otrzymywane na odzież i żywność dla dzieci...

Clarissa aż za dobrze pamiętała nędzną zupę, główny posiłek w sierocińcu. Wolała nie przypominać sobie jej wstrętnego smaku.

Nietrudno w to uwierzyć – rzuciła Gemma, odzyskując kontenans.

Odsprzedawała też wiktuały, żeby ukryć swoje kradzieże.

Oznacza to, że miała jakieś kontakty ze światem przestępczym, może nawet w samym Londynie. W końcu sierociniec leży ledwie parę kilometrów za stolicą.

A jeśli naprawdę tak było... – Clarissie zabrakło tchu z wrażenia.

To mogła narobić sobie wrogów! I może któryś z nich nie zawahał się przed zbrodnią – dokończyła lady Sinclair.

Gemma wodziła wzrokiem od jednej do drugiej.

Psyche, ależ to niesłychane! Tylko jak dowieść, że zabił ją ktoś ze złodziejskiej szajki?

Należałoby odnaleźć brakujące ogniwo, pytanie tylko, w jaki sposób.

Clarissie nagle coś się przypomniało.

To musiał być ten chłopiec! Przychodził wieczorem pod tylne drzwi i wynosił spore tobołki. Kiedyś upuścił jeden z nich i zobaczyłam, że wysypała się stamtąd mąka...

Odstawiła filiżankę tak gwałtownie, że herbata wylała się na spodek.

Co jeszcze pamiętasz? – wypytywała niecierpliwie Gemma.

Och, widywałam go zawsze o zmroku, więc nie bardzo mogę sobie przypomnieć, jak wyglądał. Miał czarne włosy, które spadały mu na twarz, był zabiedzony i nędznie ubrany. Och, do

diabła... Przepraszam! – powiedziała zaraz ze skruchą. – Obym sobie przypomniała coś jeszcze!

Może uda ci się to później – podsunęła jej Psyche. – Nie musisz robić tego na siłę. Wspomnienia z czasem nasuną ci się same.

Tym razem Clarissa w porę się powstrzymała i, zamiast zakląć, wybąkała uprzejmie, że również tak sądzi.

Może jeszcze raz przejrzymy dokumenty, znalezione w skrytce w biurku? – spytała Gemma. – Co prawda zrobiłam to już raz, gdy szukałam nazwisk dziewcząt, które przyjmowano do sierocińca, ale wtedy nie znałam jeszcze tych rachunków.

Pamiętam, że bardzo marnie nas karmiono. Skoro odsprzedawała żywność, wszystko zaczyna do siebie pasować.

Obydwie się z nią zgodziły. Gemma wezwała lokaja, a Psyche poleciła mu:

Powiedz mojemu kamerdynerowi, żeby przysłał nam zeszyty, leżące na biurku męża w jego gabinecie.

Gdy przysłano rachunki, zasiadły nad nimi we trzy, przedzierając się przez kolumny liczb. Chleb, mąka, ziemniaki, buraki...

Clarissa westchnęła. Czy te spisy zdołają doprowadzić je do nieznanego mordercy?

Po jakimś czasie powrócił Matthew, zniechęcony i znużony. Ukłonił się Psyche. Widząc, że Clarissa aż podskoczyła, gdy wchodził do salonu, uśmiechnął się smutno.

Żadnych śladów.

Gemma wstała, ujęła męża za rękę i spojrzała na niego z oddaniem. Obydwoje martwią się o mnie, pomyślała Clarissa, walcząc z nawrotem lęku.

Gemma wyjaśniła mu, co robią, i wkrótce wszyscy pogrążyli się w przeglądaniu rachunków, przewracając pełne kleksów stronice. Nagle Gemma zawołała:

Spójrzcie, jakieś nazwisko!

Nareszcie! – krzyknęła Psyche. – Możesz je odcyfrować?

Craigmore miała okropny charakter pisma.

Clarissa zajrzała Gemmie przez ramię.

Czy to G, czy B? – spytał Matthew.

Myślę, że G. Pamiętasz listę dziewcząt, którą znaleźliśmy, szukając Clarissy? Litera przypomina duże G na początku mojego imienia.

Masz rację. To G, a tu znów „r" lub „k"...

Zdaje się, że „Gre", ale jak odczytać ostatnią literę?

Matthew nachylił się jeszcze niżej nad papierami.

„Grey" albo „Greń", tak przynajmniej myślę. Ale brak tu adresu.

Po przewróceniu jeszcze jednej strony Gemma zawołała:

Spójrzcie tutaj: „40 szylingów 10 pensów" i inicjał G! Tym razem jest i ulica!

Biedzili się nad kolejnym zapiskiem. Wreszcie Gemma oznajmiła:

To musi brzmieć: „Wren Lane, Whitechapel".

Matthew poderwał się gwałtownie.

Zaraz pojadę do Whitechapel, żeby odnaleźć tę ulicę.

Dowiem się też, czy w okolicy nie słyszano o człowieku, noszącym to nazwisko.

Czy mogę pojechać z tobą? – spytała Clarissa, równie przejęta jak brat. Serce w niej zamarło, kiedy się nie zgodził.

To nie miejsce dla dam, moja droga.

Ależ...

Lecz brat ponownie pokręcił głową i Clarissa zrezygnowała z protestów. Ogarnęło ją przygnębienie. Obojętne, czy była damą, czy nie! I takją powieszą, jeśli nie znajdą prawdziwego mordercy.

Chodzi ojej szyję!

Matthew odszedł. Po chwili pożegnała się też Psyche.

Lady Sealey przyjmuje dziś po południu u siebie. Obiecałam jej, że przyjadę. Jeśli jednak będę wam potrzebna, poślijcie po mnie.

Zjadły w milczeniu lunch i postanowiły wybrać się na spacer do parku. Zaanonsowano jednak gościa. Ku cichemu zadowoleniu Clarissy okazał się nim Whitby. Wszedł do salonu szybkim krokiem i szybko zaczął od tego, co najistotniejsze.

Pewien agent policyjny zebrał dla mnie informacje.

Dowiedział się pan czegoś o Craigmore? – spytała gwałtownie Clarissa.

Nie wiadomo, jak się naprawdę nazywała, trudno więc coś wyśledzić. Dowiedziałem się tylko, że w Londynie jest całe mnóstwo tęgich, podstarzałych kobiet, wplątanych w drobne kradzieże i inne przestępstwa.

Whitby wyjął z kieszeni plik papierów. Obydwie pochyliły się gorliwie nad nimi. Clarissa miała ochotę zakląć. To było jeszcze gorsze niż rachunki przełożonej! Czy w Londynie istotnie żyło tylu przestępców?

Gemmę również ogarnęło rozczarowanie.

Ileż tu nazwisk! Jakże się dowiemy, która z tych kobiet podawała się za panią Craigmore?

A to są tylko dwa okręgi. Mój agent nadal zbiera nazwiska z innych – mruknął Whitby. – Niektóre z tych kobiet siedzą już za kratkami, sporo wciąż pozostaje na wolności, ale nie zawsze wiemy, gdzie mieszkają.

To beznadziejne – orzekła panna Pomshack.

Clarissa aż zgrzytnęła zębami. Nie! Nie wolno im rezygnować!

Whitby spojrzał na nią, jakby czytając w jej myślach.

To dopiero początek. Nie wolno nam tracić nadziei.

Ale jest ich tak wiele... – westchnęła ponownie Gemma.

A może – przerwała jej Clarissa – zaczęliśmy od złego końca?

Ws

szyscy na nią spojrzeli.

Co pani ma na myśli? – spytał Whitby, marszcząc ciemne brwi.

Kiedy widziałam panią Craigmore po raz ostatni, była bardzo dobrze ubrana. – Clarissa usiłowała zapomnieć o tym, jak przełożona wyglądała po śmierci. – Miała na sobie piękną jedwabną suknię i kosztowny szal.

Cóż to ma wspólnego... – zdumiała się bratowa.

Chyba rozumiem, o co pani chodzi – wtrącił Whitby. – Nie wyglądała na złodziejkę, prawda?

Skąd brała pieniądze? – spytała panna Pomshack, osoba bez wątpienia oszczędna.

I dlaczego tak się ubierała? – dodała Clarissa.

Bardzo dobre pytanie – powiedział z uznaniem Whitby.

Clarissa miała nadzieję, że nie zarumieniła się pod jego spojrzeniem. Kiedy się do niej uśmiechał w taki sposób jak teraz, zapominała, że go nie cierpi i uważa za aroganta.

A może ona... jak to się mówi... naciągała ludzi? – poddała im myśl Gemma. – Kogo chętniej wpuściłoby się do domu, czy licho odzianą kobietę z plebsu, czy też godną szacunku mieszczkę w drogiej sukni?

Kiedy byłam... – Clarissa urwała, lecz potem ciągnęła dalej, starając się, żeby głos jej nie drżał – służącą, słyszałam o złodziejskich szajkach, które wysyłają jednego ze swoich na zwiady pod byle pretekstem. Ktoś taki udaje, że zbiera pieniądze na cel dobroczynny, albo pyta, jak ma trafić do nieistniejącego krewnego. Tak naprawdę rozgląda się pilnie po domostwie, żeby wiedzieć, gdzie szukać przyszłego łupu. Później szajka włamuje się tam w nocy, szybko rabuje srebra lub inne wartościowe rzeczy i znika w mroku...

A potem sprzedaje kradziony towar– dokończył za nią Whitby. –Ale jak mamy się dowiedzieć, do którego gangu należała Craigmore i gdzie się obracała?

Czy miała coś w torebce? – spytała Clarissa.

Agent twierdzi, że przy zwłokach niczego nie znaleziono, tylko szal...

Szal okręcony wokół szyi. Clarissa wstrząsnął dreszcz. Nie mogła zapomnieć tej nabrzmiałej twarzy.

Craigmore miała sporą, chyba dosyć ciężką torebkę na nadgarstku. Uderzyła mnie nią w ramię, kiedy się z nią szamotałam.

Ciekawe – mruknął Włiitby. – Pewnie zrabował ją morderca albo wpadła w ręce ulicznego złodzieja.

Może rzeczywiście powinniśmy zacząć od drugiego końca, jak mówiła Clarissa – stwierdziła Gemma po namyśle. – Dopóki pański agent nie zbierze więcej informacji, my możemy się tym zająć na własną rękę.

W jaki sposób? – spytała Clarissa.

Pomogę pani – odezwał się niemal w tej samej chwili Whitby.

Zanadto się pan rzuca w oczy – odparła z uśmiechem Gemma. – Przyszła mi na myśl hrabina Sealey. Dziś, jak co tydzień, przyjmuje u siebie przyjaciółki. Jeśli będą plotkować o włamaniach do zamożnych domostw, na pewno się tego dowiem.

Whitby się rozpromienił.

Świetnie! Ja zajmę się podejrzanymi kryminalistkami, pani będzie wypytywać o kradzieże domowe, a potem porównamy nasze wiadomości, zwłaszcza te o włamaniach do bogatych domów.

Pożegnał się szybko, ale zdążył jeszcze serdecznie uścisnąć dłoń Clarissy. Po chwili Gemma wołała o powóz.

Kiedy wprowadzono je do salonu lady Sealey, Clarissa z satysfakcją stwierdziła, że jest pełen po brzegi. Gospodyni powitała je serdecznym uśmiechem. Gemma szepnęła jej coś do ucha, a lady Sealey skinęła ze zrozumieniem głową, spoglądając ze współczuciem na Clarissę.

Clarissa wiedziała, że Gemma całkowicie ufa hrabinie, wtajemniczonej w zamiar odnalezienia jej ojca. Była więc pewna, że okaże się równie dyskretna względem jej własnych sekretów.

Elegancki salon mógł się wydawać nieco dziwnym miejscem, by zbierać wiadomości o rabunkach, ale Clarissa wiedziała, że pomysł Gemmy jest dobry, i bez niepokoju wkroczyła pomiędzy plotkujące damy.

Psyche zauważyła obie z daleka i podeszła do nich, przerywając pogawędkę z grupką przyjaciół. Gemma wyjaśniła jej wszystko po cichu, a Psyche skinęła głową i wróciła do zaprzyjaźnionych pań.

Clarissa szła w ślad za Gemmą, która co chwila przystawała, żeby zamienić z kimś parę słów lub uprzejmie przysłuchiwać się konwersacji. Wytwornie ubrane panie gawędziły o strojach, przyjęciach, polityce, najnowszych wydarzeniach i teatrze. Gemma wyczekiwała na odpowiedni moment, a potem włączała się do rozmowy, kierując ją na włamania w sąsiedztwie.

A tych w Londynie nigdy nie brakowało, szybko więc zaczęto mówić o zuchwałych rabunkach. „Tuż obok, na parterze, kiedy wszyscy spali, proszę sobie wyobrazić! Służba niczego nie spostrzegła, złodzieje z miejsca znaleźli najlepsze srebra, a taca w kredensie..."

W ten sposób obydwie zdołały zgromadzić najświeższe wiadomości. Clarissa, która nabrała pewności siebie, oddaliła się od Gemmy, próbując działać na własną rękę. Wkrótce przekonała się, że z damami – które początkowo tak ją onieśmielały – nietrudno sobie poradzić. Wkrótce udało się jej zgromadzić kolejne informacje.

Gdy goście zaczęli się żegnać, pochwyciła porozumiewawcze spojrzenie, rzucone Gemmie przez hrabinę. Ona i Psyche okazały się ostatnimi damami, które pozostały w salonie, a gdy już znalazły się same z gospodynią, lady Sealey poprosiła je, żeby usiadły.

Collins, przysuń nam fotele, pogawędzę przez chwilę z przyjaciółmi. I przynieś świeżej herbaty.

Gdy stary służący wyszedł, hrabina zwróciła się do Gemmy:

A teraz, moja droga, powiedz: dopisało ci szczęście?

Doprawdy, w głowie mi się kręci od tych opowieści!

Wiedziałam, że w Londynie popełnia się mnóstwo przestępstw, ale żeby aż tyle? Niełatwo mi będzie wszystko zapamiętać.

W takim razie trzeba to zapisać – zauważyła rzeczowo Psyche. – Nim zapomnimy, co usłyszałyśmy.

128

Znakomity pomysł – uznała hrabina. – Moja droga, w biurku znajdziesz kałamarz i pióra. Może je przyniesiesz?

Psyche wyjęła przybory do pisania z eleganckiego francuskiego sekretarzyka i już za chwilę wszystkie trzy, łącznie z Clarissa, chwyciły za pióra.

Kiedy skończyły – Gemma miała najwięcej do zapisania – wszedł służący z herbatą. Clarissa skwapliwie przyjęta filiżankę i kruche ciasteczko, bo wcześniej, wypytując damy, nie miała okazji niczego zjeść.

Zebrałam pół tuzina opowieści o włamaniach, a przynajmniej cztery z nich wydają mi się podejrzanie dobrze zaplanowane... –zaczęła.

Co masz przez to na myśli? – spytała hrabina.

Złodzieje wiedzieli, gdzie szukać najcenniejszych i łatwych do wyniesienia rzeczy. Zawsze udawało im się uciec, nim domownicy i służba zdołali ich przyłapać. Czasami włamań dokonywano, gdy pan domu był nieobecny i zostały w nim tylko kobiety z dziećmi. W żadnym z czterech obrabowanych domów nie trzymano psa, a przynajmniej w jednym wypadku o zmowę ze złodziejami oskarżono służącą i jej wymówiono, choć dziewczyna zarzekała się, że jest niewinna.

Clarissa, pogryzając ciasteczko, zaczęła się zastanawiać, czy nie można by dla niej znaleźć nowej pracy. Co prawda Matthew nie potrzebował więcej służby, ale dałoby się chyba spytać sąsiadów. Dobrze wiedziała, w jakim położeniu znalazła się nieszczęsna dziewczyna.

Psyche opowiedziano o trzech podejrzanych włamaniach, a Clarissie o dwóch.

Dobrze się spisałyście – pochwaliła je hrabina. –Ależ sprytnie zebrałyście informacje!

Jeśli wszystko się uda – odparła z uśmiechem Gemma – uznamy pochwałę za zasłużoną.

Clarissa westchnęła. Nie należało cieszyć się zbyt wcześnie, ale może coś z tego jednak będzie?

Lord Whitby obiecał przyjść do nas na obiad. Potem porównamy wszystkie informacje – dodała Gemma.

Doprawdy? Lady Dolby wspomniała, że oczekuje go dziś wieczór. Ogromnie się rozczaruje, jeśli lord nie przyjdzie, jak jej obiecywał. – Stara dama popatrzyła w zadumie na Clarissę.

Och...– powiedziała dziewczyna nieśmiało.– On jest...

bardzo miłym człowiekiem.

Istotnie– mruknęła hrabina. Tym razem wszystkie trzy spojrzały jednocześnie na Clarissę.

W drodze powrotnej milczała, a Gemma nie próbowała wszczynać z nią rozmowy. Czy hrabia zrezygnuje z zaproszenia lady Dolby, tylko po to, żeby przejrzeć sporządzoną przez nie listę włamań? Czyżby coś do niej czuł? Nie mogła w to uwierzyć.

Przecież mógł przebierać wśród dam. Jeśli się u nich pojawi, to tylko dla dobra sprawy. Najwyraźniej rzeczywiście chce jej pomóc. Każda zaś pomoc, była tego pewna, się przyda.

Gemma uporządkowała listę nazwisk i adresów, a potem schowała ją starannie do torebki.

Clarissa znów pomyślała o torebce zamordowanej. Co miała w niej przełożona? Jeśli było to coś, o czym warto wiedzieć, to gdzie zniknęło?

Wróciły do domu i Clarissa pobiegła przebrać się do obiadu. Tym razem nie żałowała starań, pragnąc zaprezentować się hrabiemu jak najlepiej. Oczywiście tylko dlatego, że zależało mu na jej bezpieczeństwie! Matty pomogła jej ładnie ułożyć włosy i przewiązała je błękitną wstążką nad czołem. Clarissa włożyła świeżą muślinową suknię. Kiedy zeszła ze schodów, ucieszyło ją, że Whitby stoi już przy kominku w salonie, popijając wino razem z jej bratem.

Podczas obiadu siedział oczywiście po prawej ręce Gemmy, jak wymagała tego jego pozycja. Matthew zajmował miejsce u szczytu stołu, a Clarissa z panną Pomshack– po jego bokach.

Udało się jej ani razu nie zakląć, nie upuścić łyżki ani nie przewrócić sosjerki.

Była bardzo zadowolona z siebie, a jej sukni nie szpeciła żadna plama. Obiad się skończył. Gemma wstała i spojrzeniem nakazała im się wycofać. Pozostawiły zatem mężczyzn przy brandy lecz Matthew i hrabia już po chwili pojawili się w salonie.

Może rozegramy maleńką partyjkę wista? – zaproponował Matthew.

Clarissa spojrzała na niego zdumiona. Brat nie był amatorem kart.

Inni jednak wyrazili zgodę. Szybko zrozumiała dlaczego.

Panna Pomshack, która nie grała, wycofała się w kąt pokoju, gdzie zaczęła kartkować tom budujących kazań.

Matthew położył na stole talię kart, a Gemma, która siadła odwrócona plecami do panny Pomshack, wyciągnęła z torebki notatki i rozłożyła je tak, żeby wszyscy mogli im się przyjrzeć.

Whitby wyjął wówczas z zanadrza swoje własne.

Clarissa z trudem powstrzymała śmiech. A to dopiero!

Zupełnie jakby byli spiskowcami! Po chwili przypomniała się jej twarz zamordowanej. Oprzytomniała od razu.

Porównali swoje spostrzeżenia. Matthew, z niewesołą miną, mruknął, że nie będzie łatwo odszukać tajemniczego Greya.

Najwyraźniej nikt w okolicy go nie zna, ale będę szukał nadal – obiecał siostrze.

Clarissa spojrzała na niego z wdzięcznością, ale pomyślała, że brat zanadto wygląda na dżentelmena, by londyński plebs zechciał mu zaufać. Potem przeszli do włamań.

Dwóch dokonano w najbliższym sąsiedztwie, a trzech niezbyt daleko od siebie – podkreślił Whitby. – Całkiem blisko waszego domu.

Gemma spojrzała na męża.

Mój drogi, czy nie powinniśmy sprawić sobie psa? Coś za wiele tych włamań w pobliżu.

I chyba nie chodzi o przypadek.

Do diaska, na pewno nie! – zgodziła się Clarissa, lecz brat spojrzał na nią tak, że spurpurowiała.

Whitby nie zwrócił uwagi na jej potknięcie.

Znam kilka z tych rodzin. Może będę się mógł czegoś od nich dowiedzieć.

Nie tylko od rodzin, ale i od służby – wpadła mu w słowo Clarissa. – Myślę, że...

Wszyscy spojrzeli na nią. Odważnie ciągnęła dalej:

Gemma mówi, że w jednym z tych domów oskarżono służącą o współudział w rabunku. Z początku myślałam, że podejrzenia były niesłuszne, ale przypomniało mi się, że wiele dziewcząt oddawano z sierocińca na służbę, jak tylko trochę podrosły.

Gdyby Craigmore naprawdę należała do szajki, byłby to doskonały sposób, żeby się czegoś dowiedzieć o bogatych domach.

Przecież nie musiały jej pomagać– stwierdził Matthew. – Nie wszystkie były chyba niegodziwe z natury?

Trudno sprzeciwić się przełożonej, zwłaszcza jeśli dziecku od małego wpaja się nawyk posłuszeństwa wobec niej.

Gemma dotknęła jej ręki.

Rozumiem cię. Każdy, kto kiedyś, choćby na krótko, znalazł się w jej władzy, postąpiłby podobnie. Masz rację, Clarisso.

Może poszłabym razem z panem, milordzie? Poznałabym od razu towarzyszkę z sierocińca.

To niemożliwe. – Matthew pokręcił głową. – Nie chcę, żebyś się znów narażała.

Ależ to wszystko godne szacunku rodziny, a ja nie będę tam sama. – Clarissa miała nadzieję, że nie uraziła lorda swoją propozycją. Whitby milczał i bała się na niego spojrzeć. Na szczęście Gemma przyszła jej z pomocą.

Uważam, że to dobry pomysł – powiedziała półgłosem. – Jego lordowska mość będzie przecież nad nią czuwał. A tylko ona może poznać znajomą wśród służby. Wprawdzie ja także byłam w sierocińcu, ale dość krótko i już dawno temu. Chyba nie mogłabym tu pomóc. Niedużo zapamiętałam z tego okropnego roku.

Z pewnością potrafię zapewnić pannie Fallon bezpieczeństwo – oświadczył hrabia.

A jak wytłumaczyć obecność młodej damy u pana boku? – Matthew nie krył zwątpienia. – Czy nikogo to nie zdziwi?

Mogę ją przedstawić jako kuzynkę. Daleką, ale lubianą.

Jeśli tak– roześmiała się Gemma– to matrony zaczną się nad tym głowić. Musi pan być przygotowany na wyjaśnienia.

Hrabia wzruszył ramionami i znów, jak przedtem, wydał się Clarissie arogantem, lecz już się tym nie przejmowała. W końcu tyle dla niej zrobił!

Wymyślę jakąś zręczną bajeczkę – zapewnił ich stanowczo.

Zaczęli swoje śledztwo już następnego dnia. Whitby zjawił się niemal w samo południe, co było całkiem odpowiednią porą na składanie wizyt. Zabrał ze sobą Clarissę i Gemmę. W powozie uzgodnili, jak wyjaśnią swoje odwiedziny. Hrabia znał dwie z rodzin, lecz dosyć powierzchownie, i –jak cierpko zauważył – mogłyby one być zaskoczone jego wizytą.

Gemma podsunęła im myśl, żeby udawali, że zbierają datki na sierociniec.

W końcu – podkreśliła – nadzoruję ten przytułek.

A ja zdecydowałem się go wspomagać, zachęcony budującym przykładem pani i lady Sinclair. Bardzo szlachetny cel!

Clarissa wiedziała już, co oznacza przekorny błysk w jego oku i sarkastyczny humor. Spostrzegła też, że jeśli hrabia przekrzywia czasem głowę w trochę dziwny sposób, nie oznacza to, jak z początku myślała, wyniosłości. Po prostu uważnie kogoś słucha.

Dziwne, że tak dobrze go już rozumie mimo krótkiej znajomości.

Spokojnie więc weszli do pierwszego z wybranych domów.

Lokaj wpuścił ich bez wahania, a jeśli nawet pani Merdent była nieco zaskoczona, nie okazała tego ustosunkowanemu gościowi.

Zbieranie datków również jej nie zdziwiło i chętnie ofiarowała nieco grosza na zbożny cel.

Przy herbacie rozmowa zboczyła na inny temat. Po chwili Gemma mogła już nawiązać do okolicznych włamań, a pani Merdent bez trudu połknęła haczyk.

Och, ależ trzy tygodnie temu najedliśmy się strachu!

Kiepsko sypiam, rozumie pani, mój żołądek. A pech chciał, że skusiłam się wieczorem na potrawkę z langusty, moja kucharka zna świetny przepis. Zbudził mnie jakiś szmer. Wyszłam z sypialni na palcach, spojrzałam na schody i cóż zobaczyłam? Całą bandę obcych łotrów w moim własnym domu!

Och Boże, tak dużo ich było?

Panią Merdent wyraźnie ujęło współczucie Gemmy.

Co najmniej tuzin! Mogli nas wszystkich wymordować w łóżkach! Zbudziłam męża i zaczęliśmy wzywać pomocy służby. Natychmiast przybiegło dwóch lokajów. Ach, jakże się bałam że bandyci zranią mi męża! Ja wpadłam do pokoju dziecinnego. – Zacna dama westchnęła z przejęcia.

Pani mąż to dzielny człowiek! – powiedział Whitby, popijając herbatę.

Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało? – spytała Clarissa.

Dzięki Bogu, nie, tylko lokaj otrzymał szkaradny cios nożem w ramię. Ci nędznicy mieli noże! Ale zdołali już wtedy ogołocić kredens z najlepszych sreber, a także ukraść nasz paryski zegar. Nawet biurko w gabinecie męża przeszukali, lecz na szczęście nie trzymał tam wiele pieniędzy. Uciekli tak szybko, że straciliśmy wszystko, nim mąż ze służbą zdołał zbiec na dół. Lokaj, ten zraniony, schwytał wprawdzie w drzwiach jednego ze złoczyńców, ale nędznik pchnął go nożem i uciekł.

Pani Merdent zatrzepotała wachlarzem, oni zaś złożyli jej wyrazy współczucia i spytali o lokaja.

Służący wyzdrowiał – wyjaśniła.

Gemma zerknęła na Clarissę.

Czy pozwoli pani, by moja bratowa pomówiła przed odejściem ze służącą?

W jakim celu? – spytała pani Merdent, siląc się na uprzejmy ton.

Skoro większość dzieci w naszym sierocińcu jest... hm...

owocem smutnych błędów, dobrze byłoby przypomnieć służbie o pożytkach płynących z ostrożności i skromności – wyjaśniła Gemma.

Pani Merdent wyglądała na lekko urażoną.

Łaskawa pani, zapewniam, że wszystkie moje służące to uczciwe i skromne dziewczęta. Przecież w każdą niedzielę chodzą do kościoła!

Oczywiście – przytaknęła jej Clarissa – ale każda z nich chętnie powtórzy dobrą radę przyjaciółce. To wzmoże efekt kazań pastora.

A w każdym razie nie zaszkodzi im – zgodziła się pani Merdent. – Peepes, każ wszystkim służącym zebrać się w sieni.

Ta młoda dama chce im rzec parę słów.

Clarissa o mało nie zachichotała na widok zaskoczonej miny lokaja. Obawiała się nieco, czy poradzi sobie z „kazaniem". Kiedy wychodziła z salonu, dosłyszała jeszcze słowa gospodyni:

Pani bratowa celuje w dobroczynności, prawda?

Clarissa nie dosłyszała odpowiedzi Gemmy. Czuła się jak

ostatnia oszustka. No, ale w końcu nikomu nie wyrządzi krzywdy, nawet jeśli jej intencje nie są całkiem czyste.

Uważnie przyjrzała się zgromadzonym dziewczętom, najczęściej równych jej wiekiem, lecz nikogo nie rozpoznała.

Opowiedziała więc o pożytkach płynących ze skromności, dodając na końcu bardziej rzeczowo:

Jeśli jest tu jakaś sierota bez żadnych krewnych, sierociniec przyjdzie jej z pomocą, a jeżeli to chłopiec, pomoże mu drugi przytułek. Wystarczy powiadomić lady Sinclair albo lady Fallon za pośrednictwem waszej pani, a one już się zajmą sierotą.

Ku jej zaskoczeniu najmłodsza ze służących zarumieniła się mocno pod jej spojrzeniem. Czyżby znała Clarissę? Ale w obecności lokaja dziewczyna niczego jej nie zdradzi.

Gdy dziewczęta odeszły, wróciła do salonu. Gemma i hrabia właśnie się żegnali, dziękując pani Merdent za hojność.

Chętnie wspomagam godziwy cel – oznajmiła. – Niech pani wspomni o mnie lady Sinclair.

Z pewnością! – obiecała jej Gemma.

Następne domostwo stało w pobliżu, tak że nie musieli jechać powozem. Gdy oddalili się od rezydencji państwa Merdent na tyle, że nikt ich nie mógł usłyszeć, Clarissa wyjawiła swoje podejrzenia.

A więc rozpoznała pani kogoś? – spytał półgłosem Whitby.

Właściwie to nie – odparła, również zniżając głos – ale jedna ze służących zaczerwieniła się na wzmiankę o sierocińcu.

Mówiłaś z nią może o włamaniu? – spytała żywo Gemma. – Przyznaję, że tak sprawny rabunek wygląda bardzo podejrzanie.

Nie mogłam, bo lokaj i dwie starsze służebne pilnowali reszty. Trzeba byłoby z nią później porozmawiać w cztery oczy.

Druga wizyta przebiegła podobnie jak pierwsza. Znajomość hrabiego z właścicielem – mimo że nie było go akurat w domu – pomogła im bardzo i Clarissa łatwiej uzyskała pozwolenie na umoralniającą przemowę do służby.

Tym razem, gdy służące posłusznie stawiły się w holu, jedna z twarzy wydała się jej znajoma. Gdy Clarissa kolejny raz recytowała zbożną reprymendę, kątem oka obserwowała chudą dziewczynkę ze znamieniem na policzku. Kiedy dziewczęta miały już odejść, zaczepiła rozmyślnie paznokciem o lekki muślin swojej sukni i zawołała z niezadowoleniem:

Och, zniszczyłam mój strój! Czy możesz mi pomóc, moja droga? – spytała, widząc, że młoda służąca spogląda na nią ukradkiem.

Dziewczyna się zawahała.

A jakże, panienko, ale gospodyni lepiej szyje ode mnie.

Może ją poproszę?

Nie, nie, to tylko drobne rozdarcie, na pewno sama sobie z nim poradzisz. Odejdźmy tylko gdzieś na bok.

Lokaj wskazał jej małą bawialnię. Clarissa krążyła po niej pełna obaw, lecz dziewczyna pojawiła się wkrótce z koszyczkiem do

robót i uklękła na podłodze, chcąc zaszyć uszkodzenie. Clarissa wytężała tymczasem pamięć. Wreszcie przypomniała sobie jej imię i odezwała się, mając nadzieję, że zaskoczona służąca nie wbije jej igły prosto w ciało.

Becky...

Skąd panienka wie, jak mi na imię? – spytała służąca z przestrachem.

Nie pamiętasz mnie z sierocińca?

To panienka wie, że tam byłam?

Przecież spałam na drugim łóżku od końca, a ty koło dziewczyny, która tak głośno chrapała we śnie, że nie sposób tego zapomnieć.

Becky upuściła igłę na podłogę i musiała jej szukać na czworakach. Clarissa, obawiając się, że służąca wybiegnie z pokoju, chciała ją uspokoić.

W porządku, nie bój się.

Co ty tu robisz taka wystrojona? Chcesz znów oszwabić moją zacną panią? To dobra lady, nie zasłużyła sobie, żeby tak ją traktować! A może jesteś z innej szajki?

Inna szajka? – Clarissa spostrzegła, że dziewczyna zbladła i znamię na policzku zarysowało się wyraźniej. – Musisz mi powiedzieć prawdę, Becky! Obiecuję, że nikt cię nie skrzywdzi.

Ja wcale nie chciałam! – jęknęła żałośnie. – To ta podła Craigmore! Przyszła tutaj niby zbierać datki i znalazła jakiś wykręt, żeby mnie capnąć. Musiałam jej powiedzieć, gdzie jest najlepsze srebro, czego nie warto kraść i kiedy się kładziemy spać.

A jak nie chciałam tego zrobić, to mi zaczęła grozić, że ukradnie coś ze srebrnej zastawy i zrzuci winę na mnie, a wtedy znajdę się na ulicy! – Zaszlochała. – Cały czas się boję, że to wyjdzie na jaw.

Nigdy już tak nie zrobię, daję słowo!

Wierzę ci. Ja też bym jej usłuchała, gdyby wpadła w złość.

Oj, jak nas podle traktowała! – Becky wytarła oczy. –Jeszcze teraz cała się trzęsę, jak sobie przypomnę! Modlę się, żeby tu nie wróciła.

Na pewno już nie wróci. Czy nie mówiła ci, gdzie mieszka?

Becky po raz pierwszy, choć poniewczasie, zebrała się na odwagę.

Nie powiedziałaby mi.

Och – westchnęła z rozczarowaniem Clarissa.

Ale słyszałam, jak mówiła dorożkarzowi: „do oberży Browna w Cheapside".

Clarissa uściskała ją spontanicznie.

Och, wspaniale! To nam bardzo pomoże... w każdym razie tak sobie myślę. Dziękuję, Becky. Dobrze ci tu?

O tak, mam zacną panią. A inne służące też są dla mnie miłe.

Jakbyś kiedyś potrzebowała pomocy, przyjdź do mnie. – Podała jej adres domu Fallonów. – Mój brat nie zginął na morzu, tak jak mówiła ta nędznica. Wrócił i wziął mnie do siebie.

O rety! – Becky wytrzeszczyła na nią oczy.

Clarissa pocieszałająjeszcze przez chwilę i pospieszyła do salonu.

Mam już dość! – powiedział hrabia, ledwie znaleźli się za drzwiami. – Dobry Boże, ta niewiasta potrafi zanudzić na śmierć!

Mam nadzieję, że nie słyszała pani, jak najlepiej upiec pawia?

Biedną lady Gemmę i mnie pouczono o tym z najdrobniejszymi szczegółami!

Clarissa podzieliła się z nimi swoimi rewelacjami.

Och, a więc się nie myliłaś! – zawołała Gemma.

Clar... panna Fallon zasługuje na uznanie – powiedział Whitby, mimo że starała się temu zaprzeczyć.

Ależ skąd! Nawet by mi to na myśl nie przyszło, gdyby nie pańska lista przestępców.

Przejęta własnym odkryciem Clarissa zgodziła się z nimi, że ostatnią wizytę należy skrócić. I rzeczywiście, gdy zamierzała pouczyć o pożytkach moralności kolejną gromadę służby, gospodyni nie okazała wprawdzie zaskoczenia ani zgorszenia, lecz wy– buchnęła głośnym śmiechem.

Wszystkie moje służące mają dobrze po czterdziestce i chyba już nie zbłądzą. Skoro jednak państwo sobie życzą...

I Clarissa istotnie nie znalazła wśród służby żadnej znajomej twarzy.

W powozie spróbowali wszystko podsumować.

Proszę zwrócić uwagę, że w obydwu wypadkach rabunku dokonano szybko i skutecznie. Craigmore nie mogłaby znać wszystkich tych szczegółów. Spytałem, czy nie odwiedził ich ostatnio ktoś o jej wyglądzie, ale nasza ostatnia gospodyni stanowczo zaprzeczyła.

Ma dwie córki, które właśnie zaczynają bywać w towarzystwie. Jedna z nich debiutowała w tym sezonie. Może o czymś plotkowały i któraś ze służących je podsłuchała?

Chyba nie rozmawiały o tym, gdzie się w ich domu trzyma cenne srebra? – spytała Clarissa.

Niemożliwe. Masz rację – westchnęła Gemma.

Powinienem sprawdzić tę oberżę. – Hrabia pokiwał głową. – Może już dzisiaj...

Nie, jutro! – przerwała mu Clarissa. Powinnam pojechać tam razem z panem.

Ależ, Clarisso... –jęknęła Gemma.

Nie chcę pani narażać na niebezpieczeństwo – mruknął szorstko.

Mogę się przydać! – Clarissa nie dawała za wygraną. – Przecież nie usłyszałby pan nawet o niej, gdyby nie ja. A poza tym Craigmore udawała kogoś zamożnego i może to być całkiem przyzwoite miejsce.

Obiecałam lady Gabriel, że z nią jutro wyjadę – wtrąciła Gemma. – Może uda mi się znaleźć jakąś wymówkę, lecz...

Clarissa spojrzała na nią porozumiewawczo.

Och, dobrze. – Bratowa westchnęła. – Wiem, że lord Whitby będzie czuwał nad tobą. Tylko wróć, zanim się ściemni, i nic nie mów bratu!

Clarissa uściskała ją i spojrzała na hrabiego.

Miał obojętną minę, ale nie wyglądał na zirytowanego jej uporem. W końcu to ona wpadła na trop! Powinna być przy rozwiązaniu zagadki. A poza tym to ją mogą powiesić, jeżeli nie znajdą prawdziwego mordercy!

10

ŁJominie przyjechał do Fallonów nazajutrz o umówionej porze. Nie podobało mu się, że musi zabrać ze sobą Clarissę, ale ona nie zamierzała zrezygnować. Zresztą wczoraj się przydała, a kto wie, co mogą odkryć dzisiaj?

Gdyby tylko przestała przeklinać i nie zwracała na siebie powszechnej uwagi, nikogo nie zdziwiłaby jej obecność. Whitby czuł się od paru dni coraz lepiej w jej towarzystwie... No cóż, nie była tuzinkową osóbką, a urody też jej nie brakowało.

Prócz tego nadzwyczajne okoliczności wymagały nadzwyczajnych środków, a czas naglił. Panna Fallon nadal była podejrzana o morderstwo. Koniecznie należało wyjaśnić tę sprawę. Dominie podejrzewał, że Clarissa martwi się swoim losem dużo bardziej, niż okazuje.

Gdy wysiadł z powozu i wszedł do domu Fallonów, ze zdumieniem ujrzał ją we frontowym holu, choć powinna była –jak należało – skromnie oczekiwać na niego w salonie. Zdumiał go też jej strój: pospolita suknia, podniszczony szal i zwyczajny czepek.

Nareszcie! – zawołała zniecierpliwiona.

Próbował wyjaśnić, że wcale się nie spóźnił, ale ona ani myślała tego słuchać.

Musimy wyruszyć, nim wróci panna Pomshack. Posłałam ją pod byle pretekstem na górę, żeby mnie nie zatrzymała. Służący powie jej potem, że wyszłam zbierać kolejne datki.

Dominie spojrzał ukradkiem na minę służącego, co prawda należycie obojętną, ale czuło się, że utrzymaniejej kosztuje lokaja sporo wysiłku.

Gemma nalegała, żebym zabrała ze sobą Matty – ciągnęła Clarissa. – Chyba nie ma pan nic przeciw temu? Matty jest bardzo dyskretna.

Spostrzegł teraz, że służąca, w skromnym stroju zamiast zwykłego uniformu, czeka z boku.

Nie, to był doskonały pomysł, ale...

Panna Fallon była już na ulicy. Kamerdyner spojrzał w ślad za nią, a lokaj, choć zaskoczony całym zamieszaniem, przytrzymał otwarte drzwi. Matty pospieszyła za swoją panią.

Na ulicy zadziwiająca panna Fallon zatrzymała się nagle.

Musimy wziąć dorożkę, milordzie.

Dlaczego? Co złego jest w moim powozie?

Jest zbyt wytworny, nawet jeśli nie ma herbu, wymalowanego na drzwiczkach. Proszę też zostawić płaszcz.

Wolał milczeć, niż kłócić się z nią tuż przed domem. W oknie lekko drgnęła firanka. Widocznie obserwował ich lokaj lub któraś ze służących. A może panna Pomshack? Poczuł lekki niepokój na myśl o tym wzorze damskich cnót i zrobił, jak chciała Clarissa.

Służący pomógł mu zdjąć doskonale skrojony płaszcz. Dominie czuł się nieswojo bez wierzchniego odzienia, ale polecił stangretowi:

Wracaj do domu i czekaj tam na moje dalsze polecenia.

Jak sobie łaskawy pan życzy – mruknął zdumiony woźnica.

Dominie pomógł Clarissie i Matty wsiąść do dorożki, lecz nim zdołał zażądać wyjaśnień, Clarissa zlustrowała go krytycznym spojrzeniem.

Jest pan zbyt szykownie odziany.

Co takiego?– Dominie ubierał się u najlepszego krawca w Londynie i nikt mu jeszcze nie zrobił takiej uwagi. Nie był dandysem ani nie obnosił się ze swoim bogactwem. Nie miał

zegarka na złotym łańcuszku czy brylantowych spinek, tylko pierścień z sygnetem po ojcu.

Nie podoba się pani mój strój?

Och, niechże się pan nie dąsa. Jest wspaniały...

Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się prowadzić tak zadziwiającej rozmowy, ale trzeba przyznać, że sama panna Fallon była równie zadziwiająca.

Tylko za bardzo rzuca się w oczy, milordzie. Tak samo jak powóz. Ale myślę, że sobie poradzimy. Proszę! Wzięłam to dla pana.

I podała mu nąjbrzydszy, najbardziej znoszony płaszcz, jaki kiedykolwiek widział, z szorstkiego, taniego sukna. Jeden ze szwów był tak przetarty, że groził rozpruciem. Dominie z trudem zdołał się przemóc, by go w ogóle dotknąć.

Pożyczyłam go od lokaja. Będzie na pana pasował, chociaż w ramionach może cisnąć. Spodni nie wzięłam, bo... – urwała nagle.

Dominie ze szczerą satysfakcją stwierdził, że nawet nieprzewidywalna panna Fallon musi się czasem przed czymś cofnąć.

Oblał ją rumieniec.

I pani się spodziewa, że ja to włożę?! — spytał trochę za ostro. — Co za pomysł! Czyżbyśmy się wybierali na bal kostiumowy?

Matty, która przycupnęła cichutko w rogu dorożki, drgnęła z niepokojem, ale panna Fallon bez ceremonii spojrzała mu prosto w oczy.

Myślałam o tym przez całą noc, milordzie. Czasem dobrze jest zrobić wrażenie na uboższych ludziach, ale tym razem lepiej ich nie onieśmielać. Wczoraj chciałam jeszcze raz pomówić z tą młodą służącą, ale w końcu zrezygnowałam. Lepiej nie przypierać jej do muru. Nigdy nie zaufa obcej damie.

Chyba rozumiem – mruknął.

Udało mi się od niej czegoś dowiedzieć tylko dlatego, że pamiętała mnie z sierocińca. Gemma powiedziała, że dzielnica,

do której się wybieramy, jest naj nędzniej sza w całym Londynie.

Myślę, że więcej się dowiemy, jeżeli nie będziemy wyglądać na kogoś z towarzystwa.

A więc panna Fallon naprawdę się spodziewa, że on włoży na siebie ten łach? Dominie chciał spiorunować ją wzrokiem, ale tego nie zrobił. Do licha, jej argumenty były trochę pokrętne, a mimo to dosyć logiczne. Z ociąganiem wsadził ręce w rękawy.

Płaszcz istotnie okazał się za ciasny, i to nie tylko w ramionach, ale i pod pachami. Doprawdy, ten lokaj musi być istnym chu– chrem! Dominie nie mógł dopiąć palta, co sprawiło, że wyglądał w nim jeszcze nędzniej. Wolał jednak o tym nie myśleć.

Powtarzał sobie wprawdzie, że z pewnością gorzej wyglądał na polu walki w podartym i zakrwawionym mundurze, ale nadal czuł się tak nieswojo, jakby wyszedł z domu w nocnej koszuli. Na szczęście nie jechali do znajomych. Dobrze, że jego lokaj go nie widzi. Spojrzał na Clarissę. Bo jeśli dojrzy na jej twarzy uśmieszek...

O, tak jest dużo lepiej.– Kiwnęła głową z uznaniem. – Oczywiście buty wyglądają zbyt elegancko, ale lokaj nie miał drugich na zmianę. Pewnie by się zresztą okazały za ciasne.

Może spróbuje je pan trochę zabłocić? Wtedy mniej się będą rzucać w oczy.

Zabłocić buty?! Lokaj opuści swoją posadę! –W tej chwili Dominie przypomniał sobie, że przecież chodzi ojej bezpieczeństwo, a może i życie. Urwał więc, zły na siebie.

Ehm... oczywiście.

Wydawała się zadowolona.

Czego dowiemy się w tej oberży... jak pan sądzi?

Zaskoczyło go pragnienie, żeby Clarissa zwróciła się do niego

po imieniu. Tak długo zwlekał z odpowiedzią, że musiała przynaglić go spojrzeniem.

Hm... sam nie wiem. Może czegoś o obyczajach pani Craigmore? A zwłaszcza o tym, kto ją najczęściej odwiedzał?

Właśnie.

A kiedy już wyśledzimy tych przestępców, dowiemy się pewnie, kto ją zabił... – dorzucił. Panna Fallon zadrżała.

O tym też myślałam. Nawet jeśli przystała do jakiejś szajki... a chyba musiała, skoro straciła posadę w sierocińcu... to za co ją zabito? Była przecież potrzebna, chodziła na przeszpiegi po domach, wypytywała dawne podopieczne.

Może pokłóciła się o udział w łupach?

Akurat wtedy, kiedy spotkałyśmy się na ulicy? – Clarissa powątpiewająco zmarszczyła nos.

Był to uroczy nosek. Przez jasną, niemal przejrzystą cerę na skroniach przeświecały delikatne, niebieskawe żyłki. Gdyby w kącie nie siedziała służąca... Chyba lady Gemma słusznie zatroszczyła się o przyzwoitkę.

Odepchnął od siebie zaskakujące myśli.

Istotnie, dziwny zbieg okoliczności.

Mówi pan całkiem jak tamten śledczy – zauważyła cierpko.

Ale czy nie mam czasem racji? – spytał, zirytowany nagłą zmarszczką na jej jasnym czole.

Panna Fallon zamilkła. Gdy zajechali na dziedziniec oberży, Dominie wyjrzał przez okienko dorożki. Zajazd był skromny, ale robił dobre wrażenie.

Podszedł do nich stajenny, lecz Dominie go odprawił.

Nie zabawimy tu długo – wyjaśnił.

Młodzieniec przytknął palce do daszka czapki i zawrócił ku stajniom. Dominie zapłacił woźnicy, po czym stwierdził, że panna Fallon znów patrzy na niego z niezadowoleniem.

O co chodzi?

Wciąż mówi pan jak ktoś dobrze urodzony – zgromiła go. – Więcej skromności! Proszę się nie gniewać, ale... czy nie mógłby się pan nieco przygarbić albo powłóczyć nogami? Zęby nie onieśmielać zanadto ludzi. Zbyt prosto się pan trzyma, jak ktoś nawykły do rozkazywania.

Dominie otworzył usta, ale zaraz je zamknął.

Stale mnie pani zaskakuje — mruknął. – Może powinna pani zostać aktorką?

Zastanawiała się przez chwilę.

Matthew by mi nie pozwolił.

Czyżby wzięła jego zgryźliwy żart serio? Już chciał wyjaśnić Clarissie pomyłkę, gdy dostrzegł złośliwy błysk w jej oku. Co za bezczelna diablica!

Weszli do środka. Dominie chciał wynająć prywatną bawialnię, lecz skoro mieli uchodzić za niezamożnych, uznał, że to nie na miejscu.

Panna Fallon pociągnęła go ukradkiem za rękaw. W innych okolicznościach zezłościłby się na nią, ale jeśli podrze mu ten przeklęty płaszcz, tym lepiej! Będzie jej tylko wdzięczny.

Proszę się zbliżyć do kontuaru — szepnęła – ale nic nie mówić. Za chwilę dołączymy do pana.

Dlaczego mam milczeć? Może tam być jakieś nieodpowiednie dla pani towarzystwo.

Clarissa okazała się nieprzejednana.

Bywałam już w takich miejscach. Proszę się o mnie nie bać.

Już chciał ją upomnieć, ale w jej oczach dostrzegł taką determinację, że zrezygnował. Tej dziewczynie nie brakowało odwagi. Pomyślał, że nie zasłużyła na to, by cierpieć za niezasłużone winy.

Panna Fallon, z Matty u boku, w jednej chwili zniknęła mu z oczu. Zaniepokoiło go to. Towarzyszyła jej wprawdzie służąca, ale Clarissa miała talent do wpadania w kłopoty.

Podszedł do kontuaru i zamówił kufel mocnego piwa. Wcisnął monetę posługaczce. W oberży było ledwie kilkoro ludzi. Pili piwo, jedli chleb z serem, ale nie zachowywali się hałaśliwie, a zatem panna Fallon nie usłyszy nic gorszącego. Jeśli cokolwiek mogłoby ją zgorszyć!

Odstawił kufel. Piwo było podłe. Panna Fallon zatrzymała się w drzwiach, a potem podeszła do jego stołu. Gdy wstał, usiadła i dała znak Matty, żeby służąca zrobiła to samo.

Mam zamówić herbatę czy sherry? Co panie robiły?

Pogawędziłyśmy sobie w kuchni – odparła ściszonym głosem. – Craigmore mieszkała tutaj, ale pod nazwiskiem Livermore.

Jest pani pewna?

Wszystko, co usłyszałam, pasuje do niej jak ulał. A jedna z podkuchennych opisała mi także suknię, w której ją widziałam.

Teraz może pan spytać właściciela, co tu robiła i czyją ktoś odwiedzał.

Doskonale się pani spisała. – Ta pochwała sprawiła, że coś błysnęło w jej orzechowych oczach. – Łatwiej się czegoś dowiemy, skoro znamy już jej fałszywe nazwisko.

Podszedł do szynkwasu.

Nie napiłby się pan z nami piwa, zacny człowieku?

Chciałbym też spytać przy herbacie o moją krewną. – I podsunął mu kilka monet. Oberżysta schował je skwapliwie.

A jakże, sir, z miłą chęcią. – Zabrał ze stołu na wpół opróżniony kufel Dominica i powrócił z drewnianą tacą, na której stały dzban piwa i dwa kufle, a także filiżanki z herbatą. Miała kolor mahoniu i robiła wrażenie jeszcze gorszej niż piwo. Dominie nie zazdrościł swoim towarzyszkom.

Oberżysta rozsiadł się na drugim stołku.

Pan u nas chyba od niedawna?

I owszem. Szukam wLondynie mojej ciotki, pani Livermore.

Dostałem od niej niedawno list, ale adres tak się rozmazał, że nie mogę go odczytać. Nie mieszkała tu czasem?

Dziwne, że pan o nią pyta. Mieszkała tu wdowa o tym nazwisku, szacowna pani, choć bywało, że ostrzyła sobie język na służących... Proszę o wybaczenie, nie chciałem uchybić pańskiej ciotce. – Oberżysta urwał i pociągnął łyk piwa. – Od paru dni nie widziałem pani Livermore i sam nie wiem, co począć z jej pokojem. Przydałby mi się, lecz zostały tam jej rzeczy. No i rachunek, sir! Zapłaciła mi tylko do niedzieli, a potem...

Dominie skinął głową.

Mnie też niepokoi jej zniknięcie. Ona... wie pan... miewała czasami ataki...

Clarissa parsknęła zduszonym śmiechem, który zaraz przeszedł w kaszel.

Oberżysta spojrzał na nią zaskoczony.

Powinniśmy przeszukać szpitale –ciągnął gładko Dominie – bo moja biedna ciotka mogła znowu zachorować. Kiedy jej się to przytrafi, nie wie, gdzie jest. Nie pamięta nawet, jak się nazywa!

O rety – mruknął oberżysta. – Dobrze, że tutaj nic takiego się jej nie stało. Dopiero by służące podniosły wrzask! Chyba nie zabrali jej do Bedlam, sir?

Mam nadzieję, że nie. Ale mogła też przenieść się do kogoś z przyjaciół. Czy odwiedzali ją tu jacyś goście?

Oberżysta wyglądał na urażonego.

Odeszłaby stąd, nie płacąc?

Mogła zapomnieć, była przecież chora. Czy wiadomo panu o jakichś gościach?

Tylko o jednym. Młody chłopak. Myślałem, że może zawrócił jej w głowie... niech mi panie wybaczą. – Oberżysta przypomniał sobie w porę, że słuchają go dwie kobiety. — Nie wiem, czy on czasem nie był chętny do żeniaczki z wdową. Starsza bo starsza, ale może miała nieco odłożonego grosza?

Czy to był dżentelmen? – spytał Dominie, zaskoczony Oberżysta namyślał się przez chwilę.

Ano, niby tak, ale powiedzieć trudno. Strój miał niczego sobie i ładny płaszcz.

Dominie zerknął na swój, hamując odruch wstrętu.

A jak wyglądał?

Niższy od pana, sir, i brunet. Dziewczynom się podobał, więc można powiedzieć, że przystojny.

Oberżysta znów pociągnął łyk z kufla.

Nie wie pan, jak się zwał?

Nie, sir. Zazwyczaj Livermore czekała na niego w sieni.

Dominie z trudem zdołał ukryć rozczarowanie.

I nikt inny do niej nie przychodził? Gdybyśmy mogli wypytać tych ludzi, może by się odnalazła.

Widziałem tylko tego młodego chłopaka.

Dominie zrezygnował. Niczego więcej się tu nie dowie.

Trudno. Zabiorę ze sobą jej rzeczy, żeby opróżnić pokój.

Oberżysta zawahał się, więc Dominie dodał:

No i, rzecz jasna, ureguluję rachunek.

Oczywiście, sir – rozpromienił się jego rozmówca. – Zaraz przyślę dziewczynę, wskaże panu drogę. Oby znalazł pan ciotkę całą i zdrową!

Dominie ani myślał wyjawiać mu, że ta spoczywa już w grobie. Zapłacił za pokój. I choć suma okazała się dość wygórowana, nie zaprotestował.

Służąca zaprowadziła ich do małego pokoiku na poddaszu.

Nie znaleźli w nim zbyt wielu rzeczy. Na stoliku nie było żadnych papierów ani książek. Clarissa przy pomocy służącej spakowała nieliczne suknie.

Mogłabyś dać nam jakiś koszyk? – spytał Dominie. – Przechowamy te stroje do powrotu ciotki.

Wsunął jej w garść monetę. W odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko.

Dziękuję, wielmożny panie, zaraz coś znajdę.

Doprawdy, cała ta sprawa wiele mnie nauczyła, pomyślał

Dominie, starając się ukryć uśmiech. Jeśli ktoś znów zarzuci mi, że zanadto zadzieram nosa...

Odsunął od siebie tę myśl. Kiedy służąca wyszła, przeszukał pokój dokładniej. Clarissa zajrzała nawet pod materac. Leżała tam jednak tylko zniszczona torba, zrobiona z dywanika.

Pewnie z nią podróżowała. – Dominie zajrzał do środka.

W środku nie było niczego.

Craigmore miała w sierocińcu biurko ze skrytką – odezwała się Clarissa. – Gemma mi o tym mówiła.

Tu nie ma żadnego biurka, a więc i skrytki. Brak nawet bie– liźniarki. Tylko parę kołków na ścianie i nocny stolik przy łóżku.

Matty wcisnęła wszystkie ubrania do torby z dywanika.

Dominie otworzył szufladę nocnego stolika, ale i tam ziało całkowitą pustką.

Clarissa wyglądała na zniechęconą. Ujął ją lekko za ramię.

Proszę nie tracić nadziei.

Wiemy tylko, że odwiedzał ją jakiś młodzieniec, ale nie znamy jego nazwiska – westchnęła.

Kiedy służąca wróciła z koszykiem, Clarissa spytała o gościa.

Dziewczyna zachichotała.

O, panienko, przystojny młodzieniec, takie miał czarne oczy!

Nie wiesz czasem, skąd pochodził?

Dziewczyna spojrzała na nią zdziwiona.

No, czy się wyrażał jak wieśniak, czy jak ktoś z miasta?

Za wiele ze sobą nie gadali. Czasem słowo czy dwa.

Zeszli na dziedziniec w nie najlepszym nastroju. Dominie

posłał służącego po dorożkę. Clarissa milczała, zatopiona w niewesołych myślach. Pomógł jej wsiąść do pojazdu.

Ja też chciałbym wiedzieć, kim był ten przystojny brunet o wyglądzie dżentelmena. – Spojrzał na pożyczony płaszcz i spróbował strzepnąć z niego kurz.

Clarissa nagle uniosła głowę z rozjaśnioną twarzą.

Przecież tamtego dnia, kiedy się na nią natknęłam, rozmawiała z jakimś mężczyzną średniego wzrostu! Zapomniałam o tym!

Dominie spojrzał na nią bystro. Nie myślał już o płaszczu.

Widziała pani jego twarz?

Nie, nawet nie zauważyłam, czy był brunetem – westchnęła z żalem. – Miał na głowie kapelusz i prezentował się całkiem przyzwoicie. Nie musiał należeć do szajki, której szukamy.

Wątpię, czy kobieta, która narobiła nam tyle kłopotu, mogła znać kogokolwiek przyzwoitszego od siebie. – Udało mu się wreszcie sprawić, że Clarissa się uśmiechnęła.

Może ma pan rację.

Dorożka podskoczyła gwałtownie na wyboistym bruku i Cla– rissa zamilkła, chwytając za skraj siedzenia. Nagle odwróciła się do Matty, która trzymała dywanikową torbę.

Pozwól, niech jeszcze raz do niej zajrzę.

I zaczęła grzebać w jej wnętrzu, nie dbając o przykrą woń stę– chłych sukien ani o zaduch pleśni, którym przesiąknięta była cała torba.

Dominie poczuł współczucie na widok tych poszukiwań.

Uważał, że są daremne, lecz Clarissa nagle uniosła głowę, głęboko przejęta.

Znalazłam ukrytą kieszeń!

U

Ods zukała pani! Dominie był równie przejęty, jak ona.

Ale z panienki sprytna sztuka! – zawołała niemal w tej samej chwili Matty, po czym zaczerwieniła się i umilkła, spojrzawszy na hrabiego.

Clarissa zaśmiała się triumfalnie.

Przełożona lubiła skrytki – podkreśliła z naciskiem. – Mogła je umieszczać nie tylko w sprzętach. Zresztą w oberży nie miała własnych mebli. Pomyślałam, że warto byłoby dokładniej obejrzeć torbę.

Jak zwykle, wpadła pani na wspaniały pomysł. – Dominie starał się mówić lekkim tonem. – Ale czy coś jest w środku?

Clarissa wyciągnęła dwa złożone kawałki papieru. Pierwszy okazał się listą skradzionych przedmiotów – biżuterii, sreber, zegarów – rzeczy łatwych do przeniesienia, które można było bez trudu zrabować śpiącym ludziom – z wyceną przy każdym z nich.

Clarissa wzdrygnęła się i podała drugą kartkę Dominikowi.

Co to jest?

Przeczytał słowa nabazgrane na papierze, dwukrotnie.

Inny adres, może ich kryjówki albo pasera.

A któż to jest?

Dominie rad był, że przynajmniej raz wie o życiu ludzi niskiego stanu więcej niż Clarissa.

Agent, którego zatrudniłem, wyjaśnił mi, że paser to ktoś, kto kupuje i odsprzedaje kradzione rzeczy.

Ach, rozumiem. – Clarissa kiwnęła głową. – W takim razie natychmiast...

Natychmiast pod ten adres wybiorę sieja. I nikt więcej! To zapewne nie jest miejsce dla dam.

Ależ... – zaczęła, lecz Dominie był stanowczy.

Nie tym razem.

Spojrzała na niego z powątpiewaniem.

Nie wiem, czy bez mojej pomocy potrafi pan ubrać się i zachowywać jak ktoś nisko urodzony – stwierdziła z powagą.

Dominie parsknął śmiechem. Ogarnęło go zadowolenie. Nie tylko z powodu ostatniego odkrycia, ale przede wszystkim dlatego, że widział determinację Ciarissy. Wreszcie zaczęła działać, już się nie bała.

Jeśli się z czymś niebacznie zdradzę, obiecuję wrócić po instrukcje. Nie chcę pani narażać na niebezpieczeństwo, jeśli można go uniknąć.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

Ale później o wszystkim pan mi opowie? W końcu tu chodzi o moją głowę!

Oczywiście. Postaram się zobaczyć z panią jeszcze przed wieczorem.

Clarissa długo myślała o tym co powiedział. Minęli kilka następnych domów w zupełnym milczeniu. Spojrzała na Matty.

Służąca przymknęła oczy i oddychała miarowo. Czyżby zasnęła?

Spojrzała z kolei na hrabiego i odruchowo dotknęła jego ręki.

Był pan bardzo dobry – szepnęła jak najciszej. – Nie wiem, jak panu dziękować.

151

Nie musi mi pani dziękować – odparł, również szeptem.

Uniósł jej dłoń do warg i ucałował.

Nie cofnęła ręki, przylgnął więc ustami do nadgarstka Clarissy, ściągając z niego rękawiczkę. Miał ciepłe, mocne wargi. A gdyby go pocałowała? Poczuła gęsią skórkę na ramionach. Ścisnął jej się żołądek.

Whitby zdjął już rękawiczkę z jej dłoni i nakrył ją swoją ręką, dotykając kilkakrotnie każdego palca. Nigdy jeszcze nie czuła czegoś podobnego. Mimo woli westchnęła cichutko.

Jakiś wóz przemknął koło nich z łoskotem i Matty natychmiast się ocknęła.

Dominie po raz ostatni ścisnął jej dłoń. Naciągnęła rękawiczkę. Matty drgnęła. Gdy Clarissa znów spojrzała na Dominica, uśmiechnął się do niej bez słowa.

Zajechali pod dom Fallonów. Whitby kazał woźnicy zaczekać.

Gdy Clarissa wynurzyła się z pojazdu, przytrzymał ją za rękę nieco dłużej, niż należało i szepnął jej do ucha:

Nie martw się Clarisso. "wszystko będzie dobrze.

Przytaknęła. Brakowało jej jeszcze tchu po pieszczotach, jakimi obdarzył ją w dorożce.

Czy mam powiedzieć lady Gemmie, że przyjdzie pan na obiad?

Owszem.

Odeszła w lepszym nastroju niż kiedykolwiek przedtem. Cóż złego mogłoby się stać, skoro Whitby wymówił jej imię takim tonem?

Dominie poczekał, aż za Clarissa i Matty zamkną się drzwi.

Dopiero wtedy podał woźnicy kolejny adres.

Mężczyzna spojrzał na niego z wyraźną niechęcią.

Whitby sięgnął do kieszeni i odliczył kilka monet więcej niż przypuszczalna opłata za przejazd.

Wynagrodzę panu fatygę.

Woźnica ujął lejce i znużony koń powoli ruszył z miejsca.

Nie trzeba czegoś jaśnie panu przewieźć?

Nie, dziękuję – odparł Dominie. Słowa dorożkarza podsunęły mu jednak pewną myśl. Czyżby złodzieje przewozili lupy dorożkami? Sprytny sposób, żeby uniknąć uwagi.

Uliczki Whitechapel były węższe, a ich bruk bardziej zaśmiecony odpadkami niż na West Endzie. Dominie musiał przyłożyć chusteczkę do nosa. Wysiadając, dopłacił woźnicy.

Proszę na mnie zaczekać...

Nie tutaj, jaśnie panie. Żadna forsa nie jest warta poderżniętego gardła! – burknął i zaciął ostro konia.

Aż tak źle? Dominie po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, czy nie powinien zabrać ze sobą broni. Na to jednak było już za późno.

Pchnął drzwi z nieheblowanych desek i wszedł do szynku.

W powietrzu wisiał gęsty dym, a śmierdziało prawie tak samo jak na ulicy. Dominie znalazł miejsce, z którego mógł obserwować resztę bywalców. Usiadł na stołku, przysunął się do stołu i rozejrzał. Ludzie wyglądali niechlujnie, byli brudni i pijani. Nie sprawiali wrażenia takich, którzy zarabiają na chleb. Chociaż zależy, co uważa się tu za pracę – pomyślał na widok kobiety, która chyłkiem skradła jednemu z gości sakiewkę i wsunęła ją sobie do kieszeni fartucha, podczas gdy drugą ręką gładziła okradzionego po policzku!

Podeszła do niego niewiasta w brudnym fartuchu i z głębokim dekoltem. Podał jej monetę, żądając piwa. Kiedy wróciła z kuflem, spróbował ostrożnie napoju, usiłując się przy tym nie krzywić.

Do kogo należy ten szynk?

Hę? – Kobieta przetarła ręką przekrwione oczy.

No, czyja jest ta buda?

O, jego. – Wskazała na brzuchatego mężczyznę za szynk– wąsem.

Proszę mu powiedzieć, że co nieco zyska, jeśli zamieni ze mną parę słów.

Czego?

Dominie nie wiedział, czy kobieta jest pijana, głupawa czy po prostu krańcowo wyczerpana. Westchnął więc i spróbował jesz' cze raz.

Muszę z nim pogadać.

Trzeba było od razu tak mówić – wybełkotała i skinęła na szyn karzą.

Dominie przypomniał sobie pouczenia Clarissy i spróbował się przygarbić nad kuflem.

Szynkarz podszedł do niego i spytał gburowato:

Czego chcesz?

Myślałem – Dominie starał się mówić cicho i trochę niewyraźnie – że pan wie, gdzie można znaleźć pasera, który by mi porządnie zapłacił.

Niedoświadczony, co? – Szynkarz spojrzał na niego z ukosa. –A skąd mam niby wiedzieć, czy niejesteś jakimś zakichanym kapusiem albo agentem?

To chyba żart?

Nie wyglądasz na takiego – zgodził się rozmówca. – Ale skądeś tu przylazł? Przegrało się w karty majątek, co? No! Mam ci to z rąk wyjąć, baranie? A może gardło poderżnąć i po kieszeniach szukać?

Dominie bez zastanowienia złapał go za koszulę i przyciągnął do siebie, tak że patrzył mu prosto w oczy.

To był błąd. Oddech szynkarza mógł zwalić z nóg nawet wołu.

Nie dbam o pańskie metody! – warknął.

Kilku, siedzących najbliżej, mężczyzn spojrzało na nich, lecz kiedy Dominie zwrócił się w ich stronę, szybko skierowali wzrok gdzie indziej. Szynkarz zbladł.

Ja przecież nic nie...

Owszem, nic mi pan nie zrobił – zgodził się Dominie, ale go nie puścił. – Proszę tylko odpowiedzieć na moje pytanie.

Niech pan spróbuje u Whiterby'ego, niedaleko stąd, albo u Cattery, jeśli będzie z panem w ogóle gadać – wymamrotał szynkarz.

Słowa brzmiały nieco zagadkowo, ale Dominie skinął głową i rozluźnił chwyt.

Szynkarz pospiesznie się wycofał. Whitby bez żalu pozostawił niedopite piwo i ruszył ku drzwiom, nim gospodarz zdołał się otrząsnąć i zawołać kogoś na pomoc.

Rozejrzał się po zatłoczonej ulicy i ruszył przed siebie. Po kilku krokach dostrzegł szyld z nazwiskiem „Whiterby" nad sklepikiem tak wąskim, że w jego fasadzie mieściły się tylko drzwi i malutka witryna. Za brudną szybą dostrzegł bezładną stertę ubrań, sprzętów domowych i drobnej biżuterii. Bez wątpienia wszystko to były towary z drugiej ręki albo kradzione.

Zasuszony właściciel powitał go krzywym, szczerbatym uśmiechem.

Czego łaskawemu panu trzeba? Chętnie się o wszystko postaram.

Szukam pewnych informacji i dobrze za nie zapłacę. Czy znasz kobietę w średnim wieku, tęgą, ciemnowłosą i szpakowatą?

Może się podawać za niejaką Livermore.

Człowieczek był najwyraźniej zakłopotany.

Nie słyszałem o takiej, łaskawy panie. Ale jeśli chodzi o kobietę, znajdę ich panu mnóstwo, w każdym wieku, grubych czy chudych.

Wydawało się, że mówi prawdę. Dominie stłumił westchnienie.

Proszę mi wybaczyć, żegnam.

Ku rozczarowaniu mężczyzny opuścił sklep. Co miał teraz począć?

Przeszedł wzdłuż całej ulicy, tam i z powrotem, lecz nie dojrzał żadnego sklepu z szyldem „Cattery". Może chodziło o burdel? Jeśli tak, to było ich tam całe zatrzęsienie. Skąd mógł wiedzieć, w którym z nich znajdzie pasera? Wahał się, nie wiedząc,

od czego zacząć, gdy z tłumu nędznie odzianych ludzi wyszła dziewczyna o pociągłej twarzy i zuchwałym spojrzeniu.

Chce się pan zabawić? Tylko za dwa szylingi, a warto!

Mieszkam dwie ulice stąd, a jeśli panu pilno, możemy skręcić gdzieś w zaułek.

Dominie przyjrzał sięjej. I dziewczyna, i jej suknia lepsze czasy miały dawno za sobą, a oddech ulicznicy trącił mocno ginem.

Dziękuję, ale dam ci szylinga, jeśli zaprowadzisz mnie pod sklep „Cattery".

Przymrużyła na moment oczy, a potem ku jego zaskoczeniu parsknęła śmiechem.

Bez trudu, a co panu z tego przyjdzie?

Powiedz mi tylko, gdzie to jest. – Dominie wyciągnął monetę.

Przyjrzała sięjej chciwie.

Jedną przecznicę stąd. Zaprowadzę pana.

Omijając nieczystości, podążył za nią. Dziewczyna po niedługim czasie zatrzymała się nagle i wskazała nieco większy od innych budynek.

To tutaj, łaskawy panie.

Dominie miał nadzieję, że nie wystrychnęła go na dudka.

Rzucił jej szylinga.

Życzę dobrej zabawy – odparła szyderczo, a potem zniknęła wśród tłumu.

Dominie przyglądał się sklepowi. Nad wejściem wypisano koślawymi literami: „Damski towar". Czy to dom publiczny?

Szczupła kobieta, ubrana w coś, co mogło tu uchodzić za porządną suknię, otworzyła drzwi i weszła do środka. Dominie usiłował zajrzeć przez okno, lecz szyby były zbyt zabrudzone.

Po kilku minutach kobieta wyszła, rozejrzała się obojętnie i pospiesznie oddaliła.

Nic nie zwojuje, stojąc na ulicy! Dominie pchnął drzwi.

Kobieta nie zapukała do nich. On również tego nie zrobił.

Zadźwięczał dzwonek przy wejściu. Wnętrze wyglądało bardziej na zaniedbaną herbaciarnię niż na jakąś spelunkę. W niewielkim pomieszczeniu stało kilka stolików, pod ścianą– dwa biurka, a damska suknia o kroju trochę już niemodnym, lecz za to obszyta porządną koronką, wisiała na manekinie krawieckim.

W wewnętrznych drzwiach stanęła kobieta w średnim wieku.

Spojrzała na niego gniewnie.

Kim pan jest?

Zależy mi na...

Wynocha stąd!

Szukam pasera, który mógłby...

A tam. Nie gadam z żadnym chłopem – przerwała mu. – Cała ulica o tym wie! Nie można im wierzyć za grosz!

Ależ zapewniam panią... – wyjąkał, lecz zamilkł, gdy chwyciła starą rusznicę z szafki koło drzwi.

Precz! — wrzasnęła, celując prosto w niego.

Dominie wiedział, kiedy należy się wycofać. Na ulicy przystanął i jeszcze raz spojrzał na szyld. Być może...

Ktoś otarł się o jego płaszcz. Złapał za dłoń, wsuniętą do kieszeni.

Puszczaj mnie zaraz!

Odwrócił się i ujrzał wyrostka, który usiłował wyrwać się z jego mocnego uchwytu.

Musisz jeszcze popracować nad techniką, chłopcze – doradził mu. – Mam zawołać konstabla?

Tylko spróbuj! –warknął zuchwalec.

To może porządnie przetrzepię ci skórę?

Tym razem smarkacz zamilkł. Patrzył na niego spode łba.

Powiedz mi, co to za sklep, to może pozwolę ci odejść.

E... co pan chce wiedzieć?

Co się tu znajduje?

Chłopak spojrzał na niego pogardliwie.

Sklep, tak przynajmniej powiadają, ale ta przeklęta baba to paserka. Ale nie będzie chciała z panem gadać.

Dlaczego?

Nosisz pan portki czy nie? Ona nienawidzi chłopów – wyjaśnił takim tonem, jakby cały świat był świadomy awersji właścicielki sklepu do płci brzydkiej.

Ach, rozumiem – mruknął Dominie. Oczywiście, paserka, i to w dodatku nieco pomylona. Ale może coś wie o Craigmore?

W końcu była kobietą.

Puszczaj mnie teraz!

Ulicznik błyskawicznie zniknął w pobliskim zaułku. Dominie zbyt późno zorientował się, że powinien był spytać o nazwisko niewiasty, lecz miała zapewne niejedno. W każdym razie wiedział, gdzie jej szukać. Jak sprawić, żeby go wysłuchała? Może przebrać się za kobietę? Odrzucił ten pomysł ze wstrętem. Nie. Wystarczy, że musiał włożyć ten ohydny płaszcz!

Wsunął rękę do kieszeni, chroniąc resztę pieniędzy przed zakusami zręczniejszego złodziejaszka, i utorował sobie drogę w tłumie nędznie ubranych ludzi. Po jakimś czasie dotarł do porządniejszej dzielnicy, gdzie bez problemu znalazł dorożkę.

Zajechał przed dom Fallonów i kazał woźnicy czekać.

Kamerdyner, który otworzył mu drzwi, osłupiał na jego widok.

Dominie z ulgą ściągnął z siebie pożyczone okrycie.

Proszę oddać płaszcz waszemu lokajowi i mu podziękować.

No, i jeszcze proszę przekazać mu to – dodał, dołączając do tych słów monetę; namacalny dowód wdzięczności.

Kamerdyner z trudem przełknął ślinę i odebrał od niego palto.

Tak, łaskawy panie. Czy mam powiedzieć pannie Fallon, że...

Nie trzeba – odparł, widząc, że Clarissa zbiega ze schodów w sposób zgoła nieodpowiedni dla damy.

No i co, udało się panu?

Dominie rozejrzał się naokoło.

Czy moglibyśmy pomówić w cztery oczy?

Clarissa odprawiła kamerdynera i otworzyła przed nim jakieś drzwi.

Niech pan pozwoli do gabinetu brata.

Poszedł za nią i, choć było to całkiem niestosowne, zamknął za sobą starannie drzwi. Gdyby służący usłyszeli ich rozmowę, oznaczałoby to katastrofę.

Wpadłem na obiecujący trop. Może tu chodzić o paserkę, z którą Craigmore robiła jakieś interesy. Niestety ta kobieta nie chciała ze mną rozmawiać.

Opowiedział jej pokrótce o wszystkim. Nie zdziwiło go wcale, że się uradowała.

W takim razie muszę pójść tam z panem! Koniecznie!

To zbyt ryzykowne – oświadczył. – Gdyby pani służąca...

Matty jest bardzo dobrą, lojalną dziewczyną, ale panu potrzebna będę ja, milordzie! Musimy tam razem wrócić!

Nie mógł znaleźć żadnego argumentu, więc mruknął tylko:

Pani brat gotów mnie wyzwać na pojedynek, kiedy się dowie, na co się ośmieliłem. No dobrze, ale niech pani będzie ostrożna. I weźmie ze sobą służącą.

Czy mogę się z panem spotkać jutro o dziesiątej przed księgarnią na Bond Street?

W przebraniu? Za plecami lady Gemmy?

Spróbuję się jakoś wyślizgnąć z domu bez jej wiedzy –wyjaśniała mu cierpliwie, jakby był półgłówkiem.

Doskonale. I proszę mnie usprawiedliwić przed bratową.

Nie mogę zostać na obiedzie, jestem nieodpowiednio ubrany.

Spojrzała na niego, jakby dopiero teraz zauważyła, że nie ma płaszcza ani surduta.

Gemma jest nieobecna, ale powiadomię kucharkę. I dziękuję, milordzie.

W jej wzroku było tyle szczerego uczucia, że przez chwilę Dominie zobaczył ją bez maski brawury, którą zwykle prezentowała światu. Światu, który przez większą część jej życia traktował ją wrogo i nikczemnie.

Ujął drobną dłoń i przycisnął ją do piersi.

Nie zostawię pani samej. Będę pani pomagał, dopóki to wszystko się nie skończy.

Przez krótką chwilę stali bardzo blisko siebie i czuł jej delikatny zapach. Boże, ileż miała uroku... a ile odwagi! Nie mógł jej opuścić.

Dziękuję panu – szepnęła stłumionym głosem.

Chętnie wziąłby ją teraz w ramiona, ale nie mógł nadużyć jej

zaufania.

Musiało mu wystarczyć to, że uniósł jej dłoń do ust i ucałował. O wiele mniej, niż gorąco pragnął. Puścił ją i już miał odejść, gdy — ku jego zaskoczeniu — wspięła się nagle na palce, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go z entuzjazmem, choć trochę niezręcznie.

Był zaskoczony. Mimo to jej zachowanie sprawiło, że zapragnął czegoś więcej.

Clarissa, zarumieniona, cofnęła się równie prędko, jak przedtem go objęła.

Dominie odchrząknął, zanim się odezwał. Ale jego głos i tak brzmiał ochryple.

Nie trzeba było tego robić, moja droga... to znaczy... panno Fallon.

Dlaczego? Nikt nas przecież nie widzi. A pan w dorożce powiedział do mnie „Clarisso". Czy mogę mówić panu po imieniu, Dominicu?

Niczego nie rozumiała. Była taka naiwna.

Gdybym powiedział do pani przy ludziach „Clarisso", pomyśleliby, że... że jesteśmy ze sobą zbyt spoufaleni. Dama musi dbać o reputację, zwłaszcza dama niezamężna, bo inaczej wszyscy wezmą ją na języki. Nie powinna pani ośmielać mężczyzny, bo...

no cóż, może wziąć to dosłownie. Tak jak ja teraz.

Uniósł ku sobie jej twarz w obu dłoniach, czyniąc to świadomie powoli. Spojrzała na niego ze zdumieniem. Dał jej chwilę, żeby mogła się cofnąć, ale stała bez ruchu, z zaciśniętymi wargami, zgadzając się na pocałunek.

Tym razem pocałował ją, jak należy. Najpierw lekko musnął jej wargi swoimi, a potem mocniej, delektując się nimi – były delikatne, miękkie i pełne. Pocałunek stawał się coraz bardziej intensywny, w miarę jak wzbierała w nim namiętność. Niemal zapomniał, że miał zamiar tylko ją przestraszyć. Dla jej własnego dobra. Rozchyliła wargi i mógł się w nie zagłębić.

Raczej wyczuł, niż usłyszał, jak jęknęła. Obydwoje zatracili się w pocałunku.

Nie cofnęła się ani nie próbowała udawać nieśmiałości.

Wtuliła się w niego.

Dominie oderwał się od niej. Patrzył na Clarissę, walcząc z przyspieszonym oddechem.

Właśnie do tego nie wolno pani ośmielać obcych mężczyzn... – Na tym zakończyła się jego reprymenda. Reszta wyleciała mu z głowy.

Z rozjaśnionymi oczami, przesunęła językiem po dolnej wardze. Ledwie powstrzymał się, by ponownie nie wziąć jej w ramiona.

Przecież pan nie jest obcy! – powiedziała półgłosem i uśmiechnęła się do niego. Wargi wciąż jeszcze miała zaczerwienione.

Musi opuścić ten dom, nim zrobi coś nagannego. Dominie wycofał się ku drzwiom, otworzył je i poczekał, póki do niego nie podeszła. Nie potrafił się jednak powstrzymać od poprawienia jej włosów. A gdy spojrzała prosto na niego, z oczami pełnymi ufności, serce w nim niemal zamarło.

Nie. Musi stąd wyjść!

Lokaj wezwał dorożkarza. Gdy koła zaturkotały po bruku, Dominie wcisnął się w kąt powozu.

Następnego dnia Clarissa przyszła na spotkanie o umówionej porze. Udało się jej wymknąć zarówno Gemmie, jak i pannie Pomshack. Czekała na niego przed księgarnią. Wreszcie ujrzała czarny pojazd.

Nie była to dorożka, ale też i nie elegancki powóz Dominica.

Dwóch krzepkich mężczyzn stało z tyłu na stopniu. Powoził stangret hrabiego.

Lord Whitby otworzył drzwiczki i skinął na nią. Jeden ze stajennych zeskoczył i spuścił schodki. Dominie poczekał, aż służący pomoże jej wsiąść. Dopiero po chwili zrozumiała, że Whitby nie chce, aby go zauważono.

Dlaczego...–zaczęła.

Uznałem, że lepiej skorzystać z pojazdu mniej rzucającego się w oczy, ale też bezpieczniejszego niż drynda poirytowanego dorożkarza, który w każdej chwili może odjechać. Wynająłem więc ten pojazd.

Skinęła głową, zadowolona także i z tego, że włożył nie tak eleganckie jak zwykle ubranie.

Jak udało się pani wymknąć? – spytał i rozejrzał się wokoło. – A gdzie służąca?

Cały dzień była na targu. Jej znajoma ma tam kram.

Zabierzemy ją stamtąd, kiedy będziemy wracać.

PannoFallon...

Ku jej rozczarowaniu Whitby znów zaczął mówić pełnym wyższości tonem i wyglądał równie nieprzystępnie, jak za pierwszym razem. Co się stało z mężczyzną, który wczoraj całował ją z takim uniesieniem? Czyżby bał się, że znów go pocałuje?

Chętnie by mu coś powiedziała, lecz – oczywiście – nie mogła.

Może nie nauczono ją etykiety, ale wiedziała przynajmniej, że nie wolno jej błagać mężczyzny o względy, bo wzbudziłoby to w nim jedynie wzgardę. Odwróciła głowę, żeby wyjrzeć przez okno.

Chyba wyjaśniłem wczoraj pani należycie...

Matty jest oddaną służącą, ale nie zna historii mojego życia i wolałabym, żeby jej nie poznała – odparła spokojnie. – Nie wiadomo też, co będziemy dziś musieli wymyślić. Mogłoby ją zdziwić, że tyle wiem o ludziach niższego stanu.

Przynajmniej zmusiła go do zamilknięcia. Zapadła między nimi krępująca cisza. Kiedy wyjechali poza eleganckie dzielnice, ulice stały się węższe i bardziej zatłoczone.

A może Whitby myśli, że chce go zmusić do małżeństwa? Do diaska, przecież nie ma ani pieniędzy, ani odpowiedniej pozycji, żeby poślubić hrabiego! Clarissa w zadumie przyglądała się zaprzężonemu w woły wozowi z węglem. Kiedy rozwiążą zagadkę morderstwa, Whitby bez wątpienia zakończy ich znajomość.

Kilka pocałunków? To nic wielkiego. Nie chciała zresztą niczego więcej. Diabli nadali jego arogancję! Czy sądzi, że Clarissa nie wie, co się dzieje między kobietą a mężczyzną?

Byłoby inaczej, gdyby ją wychowywano na damę, ale przed służącymi nikt nie ukrywa wiedzy, skąd się biorą dzieci. A jeśli któraś ma pecha i zajdzie w ciążę bez ślubu, to ląduje na bruku i albo padnie z głodu, albo skończy w miejscowym burdelu.

Clarissa dobrze o tym wiedziała i niejeden stajenny czy lokaj dostał od niej po uszach. Nawet jej ostatni pryncypał. Z nim poszło jej trudniej, ale była uparta, miała mocny głos i kiedy trzeba było, potrafiła udawać przygłupią, drąc się na cały dom. Po dwóch czy trzech razach dał jej spokój.

Nigdy jednak nie czuła czegoś takiego jak wczoraj, kiedy Whitby ją pocałował. Jeszcze teraz pamiętała smak jego ust.

A tymczasem on z powrotem udawał zarozumialca. Co za nieznośny arogant!

Dominie wpatrywał się w wyściełane siedzenie tak intensywnie, jakby chciał spojrzeniem wywiercić w nim dziurę. Dopiero po jakimś czasie uniósł głowę i wyjrzał przez okno.

Już prawie dojeżdżamy. Jeśli coś się pani przydarzy, nigdy sobie tego nie daruję.

Przecież pan mnie potrzebuje! – przypomniała mu. – Sam pan mówił, że paserka robi interesy tylko z kobietami. Może nie będzie ze mnie damy, ale z pewnością jestem kobietą.

Och, istotnie – mruknął.

Czy on się czasem nie bawi jej kosztem? Clarissa spojrzała na Whitby'ego gniewnie. O dziwo, wjego oczach dostrzegła coś osobliwego, czego nie potrafiła rozszyfrować.

Zerknęła na skromną suknię i podniszczone rękawiczki.

Czuła, że mięśnie ramion ma zesztywniałe ze zdenerwowania.

Musi poznać sekrety przełożonej! Niech ją piekło pochłonie!

Dlaczego ta kobieta nękają nawet po śmierci?!

Hrabia odezwał się wreszcie. Zaczęli obmyślać plan, który pozwoli im zrealizować ich zamiary. Był prawie gotowy, gdy powóz mijał ostatnie domy przed sklepem Cattery.

Jeden ze stajennych pomógł jej wysiąść. Odważnie weszła do sklepu.

Wewnątrz panował zaduch. Clarissa rozejrzała się dokoła.

Bała się. W ręce trzymała dużą, męską chustkę z jedwabiu, którą wręczył jej hrabia, i powtarzała w myśli przygotowane wcześniej zdania.

Usłyszała za sobą ciężkie kroki. Odwróciła się i wszystko uleciało jej z pamięci.

Czego chcesz? – warknęła kobieta, zerkając nieco wyłupiastymi, ciemnymi oczami na chustkę. – Ukradłaś ją, co? Chętnie od ciebie wezmę ten drobiazg, kochaneczko.

Tylko że... ona jest znaczona, z inicjałami– odparła słabym głosem Clarissa, rozpaczliwie usiłując przypomnieć sobie, co miała mówić.

Poradzę sobie z nimi, nie martw się. Co powiesz na cztery pensy?

Tylko tyle? To doskonały jedwab.

Kobieta zmarszczyła czoło.

Założę się, że nie dostaniesz nigdzie więcej. Mam dobre serce i dbam o moje dziewczęta. A ty chyba nietutejsza?

Clarissa kiwnęła głową, nadal oszołomiona. Rysy kobiety były dziwnie znajome.

Za ładnajesteś, kochaneczko, żeby kraść chustki. Marnujesz się. Mogę cię wziąć pod opiekę. – Bez wątpienia wydawało jej się,

że przemawia serdecznym tonem. – Już ja cię nauczę różnych sztuczek.

Clarissa się wzdrygnęła.

Ja...ja...

Co ci się stało? Ktoś przystawiał się do ciebie, a potem cię wygnał na ulicę, kiedy dałaś mu po gębie?

Ona chyba naprawdę jej współczuje! Clarissa się zawahała.

Ku jej przerażeniu w tejże chwili otworzyły się drzwi i, zaniepokojony, Whitby gwałtownie wszedł do środka.

Kobieta się zjeżyła.

Hej, ty! Już cię tu wczoraj widziałam!

Przyszedłem razem z nią – uciął, patrząc na Clarissę z niepokojem.

Miał pan czekać przed sklepem! – syknęła.

Denerwowałem się... – nie zdołał skończyć.

Coś ty za jeden, może jej alfons? Lepiej się zaraz wynoś!

Whitby zesztywniał. Clarissa z najwyższym trudem pohamowała śmiech.

Trzeba się było wcześniej do mnie wybrać, kochaneczko! – W głosie kobiety zabrzmiał szczery żal. – Wynoście się stąd obydwoje!

Whitby zdołał jakoś znieść zniewagę.

Nie. Potrzeba nam informacji i możemy za nią zapłacić.

Szukamy kobiety w średnim wieku, tęgiej brunetki. Mogła się posługiwać nazwiskiem Livermore.

Chociaż naprawdę nazywała się Craigmore – rzekła otwarcie Clarissa.

Obydwoje spojrzeli na nią. Whitby z zaskoczeniem, kobieta z niesmakiem.

Skąd ją znaliście?

Z sierocińca – odparła szczerze Clarissa. Jest pani jej siostrą?

Przez chwilę panowała głucha cisza. Whitby patrzył to na jedną, to na drugą, ale nic nie mówił.

Toś ty jedna z jej dziewczyn, co? – Kobieta pokiwała głową. – Zawsze mówiłam, że się tam marnuje, kradnąc grosze, kiedy u mnie miałaby godziwy zarobek. No, ale ona wolała nękać te smarkate, a zanadto była leniwa, żeby się wziąć do uczciwego handlu.

Uczciwy handel? Clarissa się zdumiała.

Pani jest chyba jej młodszą siostrą? – Pewnie wie, jaką ok– rutnicą była przełożona, przemknęło przez myśl Clarissie. Kobieta z nieoczekiwaną dumą przygładziła włosy, ledwo widoczne spod obszytego koronką, choć nieco pożółkłego czepka.

Pewnie coś niecoś mogłabyś o niej opowiedzieć, co, kocha– neczko?

Clarissa kiwnęła głową.

Czy pani już wie...

Ze ktoś ją zdzielił pałą? To twoja sprawka? – w głosie kobiety brzmiało raczej zaciekawienie niż gniew czy żal.

Została uduszona – sprostowała Clarissa. –1 nie ja to zrobiłam – dodała, nim Whitby zdążył się wtrącić.

Skoro to nie ty, musiał to zrobić... – urwała nagle.

Clarissa poczuła skurcz w gardle.

Kto? – spytała.

Przez moment panowała pełna grozy cisza. Wreszcie kobieta przemówiła ponownie:

A po co miałabym nadstawiać karku w twoim interesie? Ty już kogoś masz, co się tobą zajmie, jak nie zarobisz na siebie. To poco?

Po to, żebym nie zadyndała na szubienicy! – odparła gniewnie Clarissa.

Whitby sięgnął nagle do kieszeni, a kiedy wyciągnął stamtąd rękę, błysnęło w niej złoto.

Kobieta spojrzała chciwie na pieniądz.

Panno Craigmore, jeśli tak brzmi pani nazwisko, mogę dobrze zapłacić za te informacje. Nie chcę też, żeby tę damę... tę dziewczynę powieszono za zbrodnię, której nie popełniła.

Ujął w palce gwineę, a kobieta gwałtownie przełknęła ślinę.

Craggity – mruknęła po chwili.– Żadna tam Craigmore.

Mojej siostrze wydawało się, że Craigmore to bardziej po pańsku.

No, skoro nie tyją zabiłaś, zrobił to kto inny. Tylko tyle mogę rzec.

Kto? Inna sierota?

Panna Craggity wzruszyła ramionami.

Nie, pewnie złodziej z tej szajki, do której dołączyła, kiedy ją wygnali z sierocińca. Może się posprzeczali? Była zła, że za dużo mu się dostaje.

Nie wie pani, jak się nazywał albo gdzie mieszkał?

Mówiła na niego Rudy, tyle wiem. – Craggity pokręciła głową. – Brałam od niej czasami jakiś drobiazg, nic wielkiego. Ponoć zawsze najlepsze zostawiał dla siebie i nikogo innego nie wpuszczał do gabinetów, kiedy reszta szukała srebra w domach.

A jak wyglądał?

Clarissa wstrzymała oddech, ale Craggity jedynie pokiwała głową.

Nigdy go nie widziałam, tylko ona do mnie przychodziła, już z towarem. Nic więcej nie wiem i wiedzieć nie chcę. Po co?

Zęby i mnie, tak jak jej, kark ukręcili? Dziękuję pięknie!

Patrzyła jednak na gwineę z jawną fascynacją.

Whitby rzucił jej pieniądz, choć z kwaśną miną. Kobieta chwyciła go i natychmiast schowała w fałdach sukni.

No, a teraz już was tu nie ma.

Whitby spojrzał na Clarissę, lecz ona obejrzała się jeszcze przez ramię.

Nie poprosi pani o wydanie ciała?

Craggity znowu wzruszyła ramionami.

Za późno się dowiedziałam, z plotek na ulicy. No i po co miałabym ją chować? Ona, tak czy owak, nie pochowa już mnie.

Co ty sobie, kochaneczko, myślisz? Nie stać mnie na grobowiec!

Na uczucia rodzinne też nie, dokończyła za nią w myśli Clarissa. Whitby przytrzymał drzwi, wyszedł za nią i rozejrzał się dokoła.

Na ulicy kilku obdartych mężczyzn kręciło się wokół powozu. Może Craggity dała im jakiś znak, a może zaciekawił ich sam widok zamożnych ludzi? W każdym razie Clarissa poczuła, że żołądek kurczy jej się ze strachu.

Mężczyźni obstąpili ich kołem. Jeden z nich, najwyraźniej prowodyr, zbliżył się do hrabiego.

Dawaj mieszek, to przepuścimy dziewczynę – rzucił gbu– rowato.

Whitby zesztywniał.

Precz stąd – ostrzegł go.

Za mało was, mamy przewagę. Co, nie wierzysz mi może? Przyznaję, niezgorsza z niej sztuka... – I łypnął okiem na Clarissę.

Whitby zdzielił go pięścią w obwisły brzuch i opryszek rozpłaszczył się na ziemi.

Reszta podeszła bliżej.

Hrabia, śledząc ich ruchy, skinął na stajennych. Obydwaj zeskoczyli natychmiast ze stopnia, wyciągając spod kurtek dwa pistolety. Wymierzyli je w zbirów, którzy zamarli w miejscu.

Dominie otworzył drzwiczki powozu.

Do środka, prędko!

Clarissa wskoczyła do wnętrza, Whitby znalazł się tam chwilę później, a stajenni – czy też może agenci, wynajęci przez hrabiego – błyskawicznie wrócili na swoje miejsce. Stangret zaciął ostro konie i ruszyli.

Posunęliśmy się krok dalej – stwierdziła Clarissa. – Choć lepiej byłoby znać nazwisko tego mężczyzny i wiedzieć, gdzie go szukać.

Whitby milczał przez chwilę.

Nigdy, przenigdy już tam pani nie wróci.

Znów przemawiał władczym tonem. Skórę wokół ust miał zbielałą.

Jasne, że nie. A po co?

Hrabia nie odpowiedział. Każdy obrót kół coraz bardziej zbliżał ich do bezpiecznego domu – przynajmniej Clarissa miała taką nadzieję.

Dominie nie mógł sobie darować, że naraził Clarissę na niebezpieczeństwo. Znów poczuł ucisk w dole brzucha, dobrze mu znany z pola walki, kiedy musiał narażać swoich ludzi.

Podjął co prawda wszelkie środki ostrożności, a obecność Clarissy naprawdę była niezbędna, ale cały drżał ze strachu, podczas gdy ona nawet nie zbladła. Przypomniał mu się znowu młody żołnierz, żywy jednego dnia, a drugiego – z unurzaną w błocie twarzą na polu bitwy. Przymknął oczy, lecz nie mógł odpędzić od siebie tych wspomnień.

Dobry Boże, spraw, by tym razem nic się nie stało...

Poczuł, że ktoś dotyka jego ramienia, i drgnął gwałtownie.

Dominicu... to znaczy... milordzie... pan drży. Czy wszystko w porządku?

Tak. –Jeszcze gotowa go uznać za tchórza. W powozie pociemniało, słońce już zachodziło. Spojrzała na niego i było to, jak zwykle, spojrzenie otwarte, szczere. – Nie chciałbym pani urazić.

Przypomnieli mi się ludzie, którym dałem rozkaz ruszyć do boju.

Znowu ujrzałem ich twarze.

Przecież ich pan nie zabił. Nie może się pan obwiniać, że zginęli.

Ale posłałem ich na śmierć. A byłem za nich odpowiedzialny. – Nie łudził się, że Clarissa zrozumie, o co mu chodzi. Znów przymknął oczy, lecz ona położyła mu rękę na ramieniu, a potem delikatnie dotknęła nią policzka. – Nie zasługuję na pocieszanie – odezwał się, mimo że tęsknił do dotyku jej dłoni. – Niektórzy z nich mieli siostry, matki, dzieci i żony.

Byłyby rade, że ich bliscy mają dowódcę, który troszczy się o to, czy są żywi, czy martwi – odparła stanowczo.

Nie sądziła, że Dominie może cierpieć z powodu tego, przez co przeszedł na wojnie. Czy właśnie to ukrywał pod maską

arystokratycznej wzgardy? Wiedziała, jak trudno jest żyć ze straszliwymi wspomnieniami.

Czasami śni mi się sierociniec... – Zaczęła mu opowiadać sen o dzieciach, które ją wyszydzały, śpiewając drwiące piosenki. – A potem widzę cień pętli... – głos jej się załamał.

Whitby objął ją nagle. Wyglądał teraz całkiem inaczej.

O Boże, jakim byłem egoistą! Nigdy nie stanie pani przed sądem! I nie pozwolę, by grożono pani szubienicą. Przysięgam.

Prędzej wywiózłbym panią potajemnie z Anglii. Wierzy mi pani?

Tak.

Co miała począć z tą obietnicą? A z ramionami, które ją obejmowały?

Wreszcie ją pocałował. Całował jej wargi, długo i mocno, dotykał delikatnie koniuszkówjej uszu, gładził miękką skórę karku, póki całego jego ciała nie ogarnęło drżenie. Przesuwał palcem po jej brwiach, całował jej ręce, nadgarstki, wnętrze dłoni, a potem znów wracał do warg. A choć był ostrożny – zauważyła niemal z rozbawieniem, że nie dotyka jej wcale poniżej szyi, jakby nakreślił sobie w wyobraźni jakąś granicę – nadal narastało w niej to nowe, nieznane dotąd drżenie.

Wiedziała, że nie mogą ugasić tego pragnienia. Oddawała mu za to pocałunki z równą gwałtownością, jakby na zapas. By wspominać je, gdy ją opuści.

12

JLo drodze zabrali Matty z targu. Powóz stanął przed domem.

Nie wstąpi pan do nas? – spytała Clarissa. Przy służbie zachowywała się oficjalnie, ale jej oczy mówiły co innego. Dominie wyrzucał sobie, że rozbudził tak gorące uczucia u niedoświad–

czonej dziewczyny. Chociaż, jak podpowiadał mu rozsądek, była w końcu na tyle śmiała, żeby oddawać mu pocałunki!

Oczywiście, jeśli pani sobie życzy.

Gemma czekała już na nich. Powitała ich uprzejmie, lecz pokiwała głową na widok stroju Clarissy. Dominie cierpliwie zniósł zasłużone wymówki, ale była to ze strony Gemmy raczej rezygnacja niż wyrzuty.

Dziękuję za opiekę nad nią, milordzie. Zostanie pan na obiedzie? Mąż przysłał wiadomość, że się spóźni, ale jest u nas lady Sinclair. Porozmawiamy o... ostatnich wydarzeniach.

W pobliżu stał kamerdyner, więc Dominie także odpowiadał półsłówkami.

Dziękuję za zaproszenie i przepraszam za nieodpowiedni strój.

Po co tyle ceremonii, nie musi się pan przebierać – odparła.

Ale gdy przyjrzała się dokładnie Cłarissie, zawyrokowała: – Za to ty, moja droga...

Dziewczyna zawołała służącą i pospieszyła włożyć stosow– niejszą suknię.

Przynajmniej tym razem nie był w samej koszuli! Dominie przyjął kieliszek wina i poszedł na górę do salonu, gdzie siedziały już Psyche i panna Pomshack.

Rozmawiali przez chwilę, dopóki nie dołączyła do nich Clarissa. Wkrótce podano obiad. Gemma wyjaśniła, że Matthew chciał zdobyć więcej wiadomości o włamaniach, co —jak sądził – pomoże schwytać prawdziwego winowajcę.

Dominie był tego samego zdania. Sam naprowadził swoich agentów na ten ślad, lecz kapitan Fallon radził sobie o wiele lepiej niż większość z nich. Prócz tego Whitby wiedział, że kapitan chce jak najszybciej oczyścić siostrę z zarzutów.

Mój mąż – zdradziła im Psyche z niepewnym uśmiechem – przeczesuje całe Yorkshire w poszukiwaniu mężczyzny o nazwisku Smith!

Dominie nie rozumiał, co to może mieć wspólnego z kłopotami Clarissy, ale Psyche i Gemma spojrzały na siebie znacząco.

Przy obiedzie siedział między Gemmą a Psyche, przypatrując się ponad stołem Clarissie. Jadła niewiele, a nawet wyglądała na nieco roztargnioną. Lecz siedzące przy nim damy zamęczały go rozmową. Z utęsknieniem wyczekiwał, kiedy wstaną od stołu. Wypił zaledwie odrobinę portwąjnu i dołączył do nich w salonie.

Po raz drugi uciekli się do podstępu z grą w karty. Panna Pomshack usiadła na stronie z książką, gdy oni omawiali postępy.

Dominie opowiedział pokrótce o wyprawie do Whitechapel, prześlizgując się nad brakiem przyzwoitki i unikając bardziej drastycznych szczegółów. Mimo to Gemma była przerażona.

Wiem, że to było niestosowne... – przyznał.

Jak mnie powieszą, będzie jeszcze bardziej niestosownie! – odparowała Clarissa ze zniecierpliwieniem. – Wróciliśmy do domu zdrowi i cali! Martwi mnie tylko, że odkryliśmy tak niewiele.

Podsumujmy zatem wszystko – westchnęła Gemma. – Wiemy już, że Craigmore rzeczywiście należała do bandy złodziei i włamywaczy, mimo że nie umiemy, jak dotąd, odnaleźć jej herszta.

Który zapewne jest także jej mordercą – odezwała się ściszonym głosem Psyche, udając, że rozdaje karty.

Ależ musimy go wyśledzić! – Clarissa powiedziała to zbyt głośno, a potem, spojrzawszy z obawą na pannę Pomshack, zniżyła głos. – Przepraszam, lecz tak mnie to nęka!

Gemma ujęła ją ze współczuciem za rękę. Dominie chętnie zrobiłby to samo. I nie tylko ze współczucia... Miękka skóra Clarissy przywodziła na myśl aksamit.

Chcąc odwrócić swoją uwagę od daremnych marzeń, zajrzał w karty i skrzywił się z niezadowoleniem.

Panna Craggity sądziła, że jej siostra i ten mężczyzna o coś się pokłócili. To nasuwa jeszcze więcej przypuszczeń.

Prawdopodobnie Craigmore narzekała, że on „zgarnia wszystko, co najlepsze".

Owszem – przytaknęła Clarissa. – I tylko jemu wolno było włamywać się do gabinetów.

Psyche zmarszczyła na moment brwi, lecz potem kiwnęła głową ze zrozumieniem.

Oczywiście. Mój mąż też trzyma kasetkę z pieniędzmi w biurku.

To najlepsza wskazówka ze wszystkich – zgodziła się Gemma. – Pieniądze. Nie trzeba ich przecież zanosić do pasera. Za srebra czy kosztowności dostawali tylko część rzeczywistej wartości.

Zatem Craigmore zażądała większych udziałów w łupach – podsunął im Dominie. – Stąd kłótnia, a potem morderstwo.

Jak go znaleźć? – Clarissa przygryzła wargę.

Gdybyśmy się dowiedzieli, który dom sobie teraz upatrzyli... – zamyśliła się Psyche.

W Londynie jest wiele złodziejskich band i jeszcze więcej domów – zabrał głos Dominie. – Nawet gdybym wynajął wszystkich agentów z Bow Street, a nie ma ich wielu, nie mogliby zająć się każdym budynkiem z osobna, nawet na West Endzie. Skoro nie znamy powiązań Craigmore z dziewczętami pochodzącymi z sierocińca, nie dowiemy się, gdzie złoczyńcy chcą się teraz włamać.

Mój mąż słyszał od urzędników miejskich, że liczba włamań nieco się zmniejszyła – podjęła Gemma. – Może gang przyczaił się na jakiś czas? Może zaniepokoił go rozgłos po śmierci Craigmore?

Przez chwilę wszyscy milczeli. Dominie spojrzał na twarz Clarissy i powiedział:

Nie poniechamy wysiłków, panno Fallon. Nie jest pani sama.

Clarissa skinęła głową, ale minę miała niewesołą.

Robimy postępy – dodała Gemma zachęcająco.

Zakończyli fikcyjną partię wista i Psyche postanowiła wrócić do domu. Gdy Gemma żegnała się z nią, Dominie jeszcze raz spojrzał na Clarissę. Wszyscy wstali już od stołu, mógł więc podejść bliżej.

Proszę nie upadać na duchu.

Upewniwszy się, że inne damy wyszły do holu, nieoczekiwanie posłała mu uśmiech, a potem wspięła się na palce i pocałowała go pospiesznie. Odwzajemnił pocałunek, a potem gwałtownie odstąpił w tył.

Dosyć już, mała spryciaro – mruknął pod nosem – bo jeszcze nas zaskoczą.

Clarissa, nic sobie nie robiąc z ostrzeżenia, roześmiała się pogodnie.

Dziękuję za wsparcie i za wszystko, co pan powiedział. I za to, że... że pan tu jest.

Był tak poruszony jej słowami, że ledwie zdołał wyjąkać słowa pożegnania. Gemmę zaskoczył ten brak uprzejmości.

Nie gniewam się na pana za wypad do Whitechapel, za dobrze znam Clarissę. Cenię też sobie pańską dbałość o jej bezpieczeństwo.

Po prostu chciałem ją ochraniać – odparł, choć dobrze wiedział, że gdyby ich wyprawa zakończyła się źle, nic by go nie usprawiedliwiło.

Gemma myślała zapewne tak samo. Był wdzięczny, że nie powiedziała tego na głos.

Pod bacznym okiem bratowej, nie mówiąc już o pannie Pomshack, Clarissa dygnęła przed nim uprzejmie. W jej oczach dostrzegł jednak figlarny błysk.

Matthew wrócił do domu bardzo późno. Clarissa leżała już w łóżku, lecz gdy usłyszała jego głos, pospiesznie narzuciła coś na siebie i wyszła na korytarz.

Matthew rozmawiał z żoną, znużony wysiłkiem. Clarissa przechyliła się przez poręcz.

Matthew!

Brat podszedł do niej i ucałował ją w czoło.

Cały dzień byłem na nogach, moja droga. Zdołałem dotrzeć do akt pewnej sprawy. Craigmore wezwano kiedyś do sędziego śledczego w pobliskim okręgu, zarzucając jej kradzież.

Została ukarana jedynie grzywną. Prawdopodobnie przekupiła sędziego o nazwisku Donaldson. Słyszałem, że często się to zdarza. Nie poddam się, póki nie wykryję nędznika, który ją zabił, a wtedy odzyskasz dobre imię i nic ci już nie będzie grozić.

Ależ, Matthew... – Przykro jej było widzieć brata tak wyczerpanego i zniechęconego. – Przecież to nie twoja wina!

Odwrócił wzrok.

Moja. Gdybym wyszukał ci lepszego opiekuna, to po śmierci matki nie znalazłabyś się w tym strasznym sierocińcu i nie wpadłabyś w szpony tej kobiety...

Przecież nie mogłeś tego przewidzieć! Nie masz sobie nic do zarzucenia. Nie powinieneś się ciągle obwiniać! – Clarissa objęła go. Brat również ją uściskał. Westchnął.

Za wiele mi wybaczasz. Nie spocznę, póki nie dopadnę prawdziwego mordercy.

Wiem i doceniam to. – Clarissa nie dodała, że przecież wszyscy działają wspólnie w tym samym celu. Brat rozpogodził się nieco.

Śpij dobrze, moja droga.

Na pewno będę – obiecała mu, a potem patrzyła, jak ramię w ramię z Gemmą wchodzą do swojej sypialni. Może Gemma jakoś go pocieszy?

Wróciła do pokoju i wślizgnęła się do łóżka. Po chwili wstała i wyjęła z torebki chustkę. Whitby zapomniał o niej po przygodzie wWhitechapel. Pogładziła miękki jedwab i przyłożyła ją do policzka. Och, a te pocałunki w powozie? Do licha, nigdy nie przypuszczała, że dotyk męskiej ręki może być taki miły. Może zdarzy się to jeszcze raz? Gdyby tylko Whitby nie był dżentelmenem, na pewno przekonałaby go, że nie zawsze trzeba brać tak dosłownie zasad dobrego wychowania.

Z uśmiechem zdmuchnęła świeczkę.

Ale kiedy zasnęła, znów śnił się jej szubieniczny sznur, a obdarte dzieci śpiewały piskliwie: „Dadzą ci baty i powieszą cię, powieszą..."

Zbudziła się późno, niewyspana. Czuła się, jakby miała piasek pod powiekami. Gdy zeszła na śniadanie, Gemma spojrzała na nią z niepokojem. Bez wątpienia sądziła, że wyczerpała ją wczorajsza wyprawa.

Clarissa wiedziała, że to raczej skutek niespokojnej nocy i złych snów, ale nie chciała o nich wspominać. Gdyby zaczęła opowiadać swoje sny, Gemma wzięłaby je zbyt poważnie. Wypiła herbatę i spróbowała coś zjeść.

Gdy przyniesiono list, serce zabiło jej mocniej. Lokaj podał go jednak Gemmie, która z przepraszającym spojrzeniem złamała pieczęć.

Whitby pisze, że dziś jeszcze raz wybierze się do White– chapel. Odwiedzi nas potem i powie, czy dowiedział się czegoś nowego.

On nie... – Clarissa urwała. Powinien był zabrać ją ze sobą!

Albo napisać do niej z wyjaśnieniem, dlaczego tego nie zrobi!

Och... Przecież dżentelmen nie może korespondować z niezamężną damą. Do diabła z całą tą etykietą!

Gemma zmarszczyła brwi.

Hrabia ma rację, to zbyt niebezpieczna wyprawa. A zresztą byłaś tam już wczoraj i rozpoznałaś... – tu urwała i obejrzała się, żeby sprawdzić, czy nie słucha jej ktoś ze służby– tę osobę. Nie musisz się niczym trapić. Prócz tego opuściłaś lekcję tańca. Pan Meidenne był niepocieszony! Oczywiście zapłaciłam mu, ale też obiecałam, że dzisiaj nie zrobisz mu zawodu.

Lekcja tańca! Och, Boże, jakby akurat tego było jej trzeba!

Clarissa już zamierzała powiedzieć, że jeśli ją mają powiesić, to lepiej szukać mordercy, niż starać się poprawić jej wciąż jeszcze nienadzwyczajne maniery. Wiedziała jednak, co jej odpowie

Gemma. Ze wkrótce zostanie oczyszczona z podejrzeń i wszystko dobrze się skończy. Tylko że jej nie nękają upiorne sny!

Panna Pomshack nałożyła sobie jedzenia na talerz. Clarissa wolała się nie odzywać. Wkrótce zjawił się Meidenne i Clarissa doszła do smutnego wniosku, że zaniedbując naukę tańca, zrobiła się bardziej niezręczna niż zwykle. Było to niestety widać.

Mademoiselle, phoszę uważać! – skarcił ją ostro Meidenne, gdy po raz kolejny popełniła błąd.

Clarissa poczerwieniała i wybąkała przeprosiny.

Może powinnaś odpocząć przez chwilę? – zatroszczyła się Gemma. – Pozwól, że zamówię herbatę. – Poszła poszukać lokaja, a potem poprosiła na stronę nauczyciela. Być może po to, by mu wynagrodzić okazywaną cierpliwość.

Clarissa wiedziała, że jest czerwona jak burak. Sięgnęła do kieszonki, okazało się jednak, że zapomniała swojej książeczki. Do licha! Rozejrzała się wokół i zauważyła, że Meidenne zostawił własny, duży tom na stoliku. Może dzięki jego podręcznikowi zdoła sobie przypomnieć bardziej skomplikowane kroki...

Rozłożyła książkę. Tak, to był rzeczywiście wykaz figur tanecznych, bardzo podobny do tego, który zawierał jej własny tomik. Kartkowała książkę niecierpliwie, szukając właściwego tańca. Nagle spostrzegła, że coś się tutaj nie zgadza...

Usłyszała głos nauczyciela i zamknęła pospiesznie podręcznik, odskakując od stolika, żeby nie narazić się na kolejne upomnienie. Gdy Gemma i Meidenne wrócili do salonu, Clarissa odwróciła się do okna, ze strachu, że rumieniec ją zdradzi. Bała się spojrzeć na nauczyciela.

To, co zobaczyła w książce, bardzo ją zastanowiło.

Przyniesiono tacę i Gemma nalała wszystkim herbaty. Panna Pomshack podtrzymywała rozmowę, aż w końcu lekcja rozpoczęła się na nowo.

Tym razem Meidenne upomniał ją, że nie powinna spoglądać na swoje stopy, tylko na niego. Miał rację, ale dzięki temu nie

deptała mu po palcach. Poza tym wolała nie patrzeć mu w twarz i miała nadzieję, że nie domyślał się dlaczego.

Lekcja nareszcie się skończyła. Pożegnała nauczyciela, ale cały czas myślała o czymś innym.

Robisz postępy – pochwaliła ją Gemma.

Clarissa wolała się z nią nie spierać. Poszła na górę po własną książeczkę.

Wciąż jeszcze głowiła się nad tym, co ujrzała w podręczniku Meidenne'a, gdy zaanonsowano Whitby'ego. Panna Pomshack udała się jak zwykle na popołudniową drzemkę, a ona wraz z Gemmą pozostały w salonie. Spojrzała z nadzieją na hrabiego.

Niestety, nic nowego. Bez wątpienia panna Craggity jest powszechnie znana jako paserka. Dwie osoby twierdzą wprawdzie, że widziały, jak ją odwiedzała siostra, ale nie odkryłem żadnych powiązań Craigmore ze złoczyńcami. Wątpię, czy nam się to w ogóle uda.

Może należałoby zastawić pułapkę na tych złoczyńców? – podsunęła Gemma.

Skąd moglibyśmy wiedzieć, że rabusie w nią wpadną i że okażą się właśnie tymi, których szukamy? W Londynie jest mnóstwo szajek złodziejskich.

Ale musimy coś zrobić. – Gemma westchnęła, spoglądając na Clarissę. – Moja droga, nie upadaj na duchu!

Do Clarissy dopiero teraz dotarło, że od dłuższej chwili siedzi bez słowa. Z trudem powróciła do rzeczywistości.

Co pani jest? – spytał Whitby.

Och, nic takiego – zaczęła powoli i wyjaśniła im, jak zajrzała do podręcznika Meidenne'a. – Coś mi się tam nie zgadzało.

Może to po prostu inna wersja jakiegoś tańca – powiedziała zaskoczona Gemma. – Wiesz przecież, że mają różne odmiany.

Whitby czekał na odpowiedź Clarissy. Patrzył na nią zachęcająco.

Nie, chodzi o coś więcej. – Pokręciła głową. – Zaglądam do mojej książeczki wystarczająco często, żeby znać te strony niemal

na pamięć. Otóż w tomie Meidenne'a coś mi się nie spodobało.

Pewien rysunek powinien oznaczać „dwa kroki wstecz, a potem zmiana partnerów". Tymczasem te słowa przekreślono i zamiast nich wpisano „dwadzieścia g".

„G"? – zdumiał się Whitby.

A kilka wierszy niżej zobaczyłam nazwisko „Donaldson" i jeszcze więcej liczb. Matthew mówił, że podczas swoich poszukiwań natrafił na to nazwisko. Tak się nazywał jeden z urzędników, sędzia, który oskarżał Craigmore. Matthew podejrzewa, że mógł przez nią zostać przekupiony — podkreśliła.

Whitby odstawił filiżankę i spojrzał na nią uważnie.

Może „g" oznacza gwinee? Urzędnicy oskarżeni o przekupstwo ryzykują więzienie. A przynajmniej mogą stracić posadę.

Gemma patrzyła na nich zaniepokojona.

Cóż to może mieć wspólnego z naszym nauczycielem tańca? .

Pamięta pan, co mówiła siostra Craigmore? — spytała Clarissa, czując, że puls jej gwałtownie przyspiesza. – Przywódca szajki nie pozwalał nikomu innemu rabować gabinetów, zawsze plądrował je sam.

Nie wiem, co powiedział pani brat, aleja trzymam w moim biurku także wszelkie dokumenty. Zarówno prywatne, jak i urzędowe.

Po cóż one zwykłemu włamywaczowi? Nie miałyby dla niego wartości. – Gemma nie była przekonana.

Wręcz przeciwnie... – zaczął Whitby.

A może ten włamywacz nie jest znów taki zwykły? – zawtórowała mu Clarissa. – Może uznał, że są warte więcej niż domowe srebra?

Mogły się w nich kryć bardzo ważne informacje – przytaknął jej szybko Whitby. – Na przykład o niezupełnie uczciwych interesach, a nawet wykazy łapówek. Jednym słowem, źródło szantażu.

Im bardziej szczwany lis, tym chytrzej musi sobie poczynać myśliwy.

Margery, hrabina Sealey

<3zantaż? –Gemma wodziła wzrokiem od Clarissy do Whitby'ego.

A zatem w grę wchodzi coś więcej niż sama kradzież?

Gromadzenie kłopotliwych lub obciążających informacji opłaca się bardziej niż sprzedawanie cennych przedmiotów paserowi.

Ale dlaczego monsieur Meidenne miałby być złodziejem?

Poleciły mi go zaufane osoby!

Clarissa wciąż jeszcze nad czymś rozmyślała.

Pewnie pamiętasz, że w niektórych z obrabowanych domów wśród służby nie było dziewcząt z sierocińca, ale za to córki gospodarzy uczyły się tańca.

Przecież wiele dziewcząt to robi! –jęknęła Gemma.

Oczywiście, dzięki temu przestępcy mogli wybierać co zamożniejsze ofiary. A monsieur Meidenne jest przystojny. Na pewno bez trudu przyszłoby mu flirtować z jakąś służącą, a nawet i z młodą damą.

Whitby obrzucił ją uważnym spojrzeniem, wjego wzroku było coś dziwnego, niezrozumiałego dla Clarissy. Potem spytał Gemmę:

Czy w którymś z domów, gdzie uczył, dokonano włamania?

Owszem, słyszałam nawet o kilku – potwierdziła Gemma i dodała: – Ale nie we wszystkich. Do nas na przykład nikt się nie włamywał.

Może po prostu jest ostrożny i nie chce wzbudzać podejrzeń? – zastanawiał się Whitby.

Gdyby włamywacze rabowali wszędzie tam, gdzie uczył, ktoś mógłby go z nimi skojarzyć. Jego pozycja i wstęp do zamożnych domostw straciłyby wtedy wartość.

Okropność! – Gemma się wzdrygnęła. – Natychmiast go zwolnię!

Nie! – sprzeciwiła się Clarissa. – Powinniśmy udawać, że o niczym nie wiemy, żeby niczego się nie domyślił.

Słusznie – zgodził się z nią Whitby. – Musimy dowiedzieć się o nim czegoś więcej.

Zapewne, ale boję się, że zdradzę się przed nim. – Gemmę przeszły ciarki.

Musisz wytrzymać! – zawołała Clarissa. – Nie może się zorientować, że nie uważamy go już za nauczyciela tańca!

Gemma przyznała jej rację.

Trzeba zrobić mądry użytek z naszego odkrycia – orzekł po namyśle Whitby. – Może uda się nam wykorzystać wcześniejszy pomysł panny Fallon i zastawić pułapkę na włamywaczy.

Tutaj?!

Raczej nie, to by mówiło samo za siebie, ale gdybyśmy zyskali pomoc przyjaciół...

Zastanawiali się nad tym przez jakiś czas. A kiedy Whitby pospiesznie odszedł, Clarissa poczuła dreszcz napięcia.

Teraz będą mogli schwytać prawdziwego mordercę i udowodnić, że to on, a nie Clarissa, winien jest śmierci pani Craigmore.

Następny dzień dłużył jej się nieznośnie. Monsieur Meidenne miał się zjawić dopiero nazajutrz. Gemma i Clarissa wybrały się więc do Psyche, aby podzielić się z nią swoimi odkryciami.

W salonie lady Sinclair spotkały lady Sealey, która żywo zainteresowała się ich planami. Ufały jej najzupełniej, a że raz już im pomogła, bez wahania wyjawiły, o co chodzi.

Nie, Psyche, tutaj nie można zastawiać pułapki – odparła, odstawiając filiżankę. –1 ty, i Gabriel jesteście zbyt blisko powiązani

z lady Gemmą, ten człowiek mógłby nabrać podejrzeń. Ajeśli nie przyprowadzi złodziejskiej bandy tam, gdzie chcemy, niczego mu nie dowiedziemy i wszystko pójdzie na marne.

Nikogo innego nie możemy prosić o tak ryzykowną przysługę – zaczęła Gemma, jakby domyśliła się, do czego hrabina zmierza.

Nonsens, musimy być przygotowani na ryzyko. A ja za nic nie chciałabym stracić takich wydarzeń! Cała rzecz w tym, żeby dyskretnie rozgłosić, że wyjechałam z miasta, aby na wsi wydać przyjęcie dla przyjaciół. I rzeczywiście, mam zamiar tak zrobić w tym tygodniu.

Czy zdążymy wszystko przygotować? – Gemma spojrzała na obecnych.

Musimy spróbować! – zawołała ze zniecierpliwieniem Clarissa.

Chyba masz rację – zamyśliła się Psyche. – Ale, droga lady Sealey, proszę wziąć pod uwagę zagrożenie!

Zostawię w domu najlichsze srebra! – odparła z uśmiechem hrabina. – A może, jeśli dopisze mi szczęście, złodzieje ukradną tę okropną gotycką paterę, którą zapisała mi w spadku moja prababka?

Clarissa się roześmiała. Powrócił jej optymizm.

Musimy powiedzieć o wszystkim hrabiemu!

I to zaraz – zgodziła się z nią Gemma, mieszając herbatę. – Wyślę do niego list.

Clarissa z zazdrością pomyślała, że Gemma–jako mężatka– może korespondować z Whitbym. Poczuła na sobie spojrzenie hrabiny.

Słucham uważnie plotek, moja droga. Cała londyńska so~ cjeta już wie, że hrabia spędza dużo czasu w twoim towarzystwie i wiele dam szczerze ci tego zazdrości spoza swoich wachlarzy.

Połowa towarzystwa już was wyswatała.

Ależ skąd! – Clarissa poczerwieniała. – Po prostu jest mi życzliwy. I bardzo dzielny!

Doprawdy? – spytała uprzejmie stara dama i uśmiechnęła się przy tym dyskretnie.

Lepsze takie plotki niż... pewnie pani nie słyszała, że Clarissę wplątano w sprawę zamordowania przełożonej sierocińca? – Gemma zniżyła głos, gdyż lokaj wynosił właśnie tacę po doskonałych ciasteczkach i placku z owocami.

Niestety nie. Ani słowa.

Jeśli tak, to może plotki nie zdążyły jeszcze się rozejść i nie zepsują Clarissie reputacji.

Clarissa chciała spytać, czy wśród towarzystwa wciąż jeszcze znana jest jako „upadła panna Fallon", lecz uznała, że hrabina nie chciałaby chyba podsycać jej obaw, nawet jeśli były słuszne. Cóż jednak znaczyła taka błahostka jak upadek w sali balowej w porównaniu z groźbą szubienicy? Nie dbała już o szydercze epitety. Niegdyś złośliwy przydomek sprawił jej przykrość. Teraz nie miał żadnego znaczenia.

Snuto więc plany. Clarissa z trudem zdołała zasnąć tej nocy.

Powtarzała sobie nieustannie, że nie wolno jej się zdradzić na jutrzejszej lekcji tańca. W rezultacie dręczące ją sny były jeszcze bardziej przerażające. Znowu zeszła na śniadanie z podkrążonymi oczami.

Kiedy punktualnie o jedenastej zjawił się Meidenne, dygnęła przed nim uprzejmie. Tańczyła tego ranka tak źle, że nietrudno sobie było wytłumaczyć jej zdenerwowanie.

Na szczęście Gemma poprosiła pannę Pomshack o towarzystwo. A że zacna dama paplała jeszcze więcej niż zazwyczaj, milczenie Clarissy nie było zauważalne. Udało się jej w końcu jakoś przebrnąć przez nieszczęsną lekcję.

Pili herbatę, gdy Gemma podzieliła się z panną Pomshack wiadomością o wyjeździe lady Sealey. Hrabina zabierała ze sobą starego kamerdynera i większość służby. Zabrzmiało to całkiem naturalnie.

W sobotę wieczorem urządzi na wsi bal, a w niedzielę koncert przyjezdnej włoskiej sopranistki. Hrabina z pewnością będzie się świetnie bawić.

Co za szkoda, że nas nie zaprosiła! – Panna Pomshack jęknęła, rada, że może sobie poplotkować. – Znam tę rodzinę, to dalecy krewni wicehrabiego Henleya. Przez dwa lata byłam przy– zwoitkąjego córki, kiedy...

Clarissa się zamyśliła. Paplanina panny Pomshack brzmiała naturalnie, bo nie wiedziała o ich sekretnych planach. Nie było powodu, abyją w nie wtajemniczać. Czy nauczyciel, którego zdawały się pochłaniać wyłącznie herbata z ciasteczkami, słyszał, o czym rozmawiają? Miała nadzieję, że bardzo go to zainteresowało.

Clarissa i jej sprzymierzeńcy mogli jedynie czekać na jego ruch.

Gemma pozwoliła pannie Pomshack gawędzić przez kilka minut. Wreszcie spojrzała na zegar.

Siądę jeszcze do pianoforte, żeby Clarissa i monsieur Meidenne mogli zatańczyć.

Ach, oczywiście. – Guwernantka wycofała się pospiesznie.

Clarissa niechętnie usłuchała bratowej. Na szczęście Meidenne nie wiedział, dlaczego wzdraga się ująć jego obleczoną w rękawiczkę dłoń. A niezręczność uczennicy też już go nie dziwiła.

Jakże inaczej tańczyło się jej z hrabią! Czy kiedykolwiek jeszcze zbierze się na odwagę i ponownie wejdzie na prawdziwy parkiet? Tymczasem Whitby naraża się na niebezpieczeństwo, i to w jej obronie. Czy hrabina mówiła prawdę? Może rzeczywiście Clarissa budzi w Dominicu nie tylko współczucie? Przypomniała sobie, jak ją całował. Ale pocałunki łatwo przychodzą światów– com...

Znów się pomyliła i wybąkała przeprosiny, ale przynajmniej na chwilę zapomniała, że tańczy z kimś, kto może być poszukiwanym przez nich mordercą.

Monsieur Meidenne z wyraźną ulgą powitał koniec lekcji.

Pożegnał się uprzejmie i Gemma odprowadziła go do drzwi.

Clarissa podeszła do okna. Patrzyła w ślad za szczupłą sylwetką nauczyciela, która szybko zniknęła jej z oczu. Miała nadzieję, że uwierzył w ich historyjkę. Czy nastąpi włamanie?

Po południu Whitby znów przyszedł z wizytą, co szczerze ją ucieszyło, bo Gemma akurat wyszła gdzieś z panną Pomshack, zostawiając ją samą w salonie.

Zawahał się w progu.

Czy nie przeszkadzam?

Clarissa, która złożyła całkiem udany ukłon, zaprzeczyła.

Ależ skąd. Moja bratowa wkrótce wróci, proszę usiąść.

Starała się zrobić dobre wrażenie i okazać należyte wychowanie. Poprosiła lokaja o herbatę. Usiłowała też naśladować dystyngowaną i niewymuszoną uprzejmość Gemmy. Gdy odwróciła się w stronę hrabiego, spostrzegła, że ten się nieznacznie uśmiecha, jakby domyślał się jej wysiłków. Uśmiechnęła się również i ona.

Czyżby chciał ją znów pocałować? Nie, jakoś na to nie wyglądało.

Chyba nie tym razem.

Przyszedłem spytać, jak pani poszła lekcja tańca.

Och, tak sobie. Tańczyłam fatalnie i mój nauczyciel przechodził prawdziwe katusze, ale jeśli jest tym, kogo szukamy, wcale mi go nie żal! Skoro to morderca, mogłabym mu nawet rozdeptać stopę na miazgę! Nie nabrał podejrzeń, bo od samego początku tańczyłam jak ostatnia niezdara. Dzisiejsze błędy nie były niczym wyjątkowym.

Whitby ujął ją lekko za rękę.

Zbyt nisko się pani ceni.

Wątpiła, czy hrabia mówi szczerze, ale ucieszyły ją jego słowa i poczuła żal, gdy cofnął rękę.

W każdym razie Gemma rozmawiała z panną Pomshack o piątkowym wyjeździe lady Sealey i rozwodziły się obie nad tamtejszym przyjęciem tak długo, że na pewno zapadło mu to w pamięć.

W takim razie możemy się spodziewać, że zacznie działać.

Czy ranek nie okazał się zbyt męczący? Wygląda pani na znużoną.

Clarissa ścisnęła oburącz skronie. Bolała ją głowa, ale nie miała ochoty przyznać się do tego.

Źle spałam. Zmęczyła mnie nie lekcja, ale strach przed nią.

Miałam koszmarne sny.

Ciągle panią nękają? – spytał hrabia zatroskanym tonem. – Obiecałem pani...

Wiem o tym i przy panu czuję się bezpieczna, ale później strach powraca, złe sny także.

Może rozwieją się, gdy mi pani o nich opowie? – zagadnął. –Jaki był ten sierociniec? Zachowała pani o nim dobre wspomnienia?

Wzruszyła ramionami.

Niektóre z dziewcząt traktowały mnie życzliwie, ale inne szydziły ze mnie i mówiły, że zadzieram nosa. W końcu przestało mnie to obchodzić. Trzeba sobie jakoś radzić.

Jeśli się ma dość odwagi. A pani ma jej bardzo wiele.

Podziękowała mu uśmiechem.

A co do reszty... – urwała, bo lokaj wniósł właśnie tacę z herbatą, ciastkami i konfiturą. – Dziękuję, ja naleję.

Clarissa napełniła filiżanki, czując na sobie życzliwe spojrzenie Whitby'ego. Podała mu jedną z nich.

Jeśli wyleję herbatę na pańską kamizelkę, będzie pan miał za swoje! – ostrzegła. A potem dodała, grzeczniejszym już tonem: – Może to pan opowie mi o swoich snach, jeśli nie sprawi to panu przykrości.

Sposępniał. Potem uniósł wzrok znad filiżanki.

Mnie się śnią bitwy. Na szczęście nie całe pole walki, tego bym nie wytrzymał nawet we śnie. Widzę wtedy jednego z rannych, w kałuży jego własnej krwi, albo konia, który wierzga zranioną nogą...

Musiała westchnąć mimo woli, bo zacisnął mocno wargi.

Przepraszam. Nie miałem zamiaru martwić pani jeszcze bardziej.

Zaprzeczyła, choć czuła ciarki na plecach. Była zła na siebie, że przerwała jego opowieść.

Nie powinien pan sobie robić wyrzutów. Przecież walczył pan w obronie kraju, żeby nas uchronić przed inwazją Napoleona. Moje własne cierpienia niewiele przy tym znaczą.

Przeciwnie – zaprzeczył. – W końcu byłem żołnierzem i dorosłym mężczyzną. Żałuję tylko tego, że nie zdołałem zapobiec rzezi i męce moich ludzi. Bezbronne dziecko to co innego.

Miała pani wszelkie powody do rozpaczy.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Potem Clarissa ujęła go za rękę.

Z czasem pan o tym zapomni.

Miałem nadzieję, że tak będzie. Ale z lękami należy walczyć, inaczej zupełnie panią przytłoczą.

Jak to zrobić? Wszystko mija, wrogowie odchodzą. Jak cofnąć czas i znów stanąć z nimi twarzą w twarz?

W spojrzeniu Whitby'ego kryła się odpowiedź, lecz Clarissa jej nie zrozumiała.

W końcu znajdzie pani sposób – odparł.

Wjego wzroku było tyle bólu. Może nie należało zachęcać go do wspomnień?

Whitby nadal trzymał jej dłoń. Ostrożnie dotknęła drugąjego policzka.

Spojrzenie hrabiego złagodniało. Przykrył jej dłoń swoją i powiódł nią po własnej twarzy. Poczuła pod palcami ciepło jego skóry i igiełki zarostu. Spojrzał na nią w taki sposób, że przeszył ją dreszcz. Końcami palców dotknęła jego ust.

Hrabia pocałował jej dłoń. Był to drobny gest, ale bardzo serdeczny. Drgnęła. Gdyby tylko...

W holu rozległy się kroki i Whitby odsunął się od niej. Gdy Gemma i panna Pomshack stanęły w drzwiach, Clarissa z trudem zdołała wykrztusić:

Lord Whitby przyszedł dowiedzieć się... – Urwała. Przecież panna Pomshack nic nie wie o ich planach!

Czy panie dobrze się czują – dokończył za nią hrabia. — Niestety muszę panie opuścić. Mam pewną ważną sprawę do załatwienia...

Ukłonił się, wpatrując się w nią cały czas.

Złożyła ręce dłońmi do środka, próbując zatrzymać resztki jego ciepła.

Dwa dni później Dominie, tak jak zamierzał, czuwał przy dużej szafie z książkami w gabinecie hrabiny Sealey. Spodziewał się, że będzie musiał czuwać całą noc, może nawet dwie. Nie miał pewności, że złodzieje skorzystają z okazji. W końcu włamania mogli dokonać równie dobrze w piątek jak w sobotę czy niedzielę.

Niezależnie od tego musiał być na miejscu. Rozejrzał się wokoło. W domu panowała martwa cisza. Było ciemno, słabe światło wpadało tylko przez szparę między kotarami. Na gzymsie kominka tykał zegar. Dominie mógł też słyszeć drugi, stojący w holu, który wybijał godziny. Nagle coś skrzypnęło. Dźwięk był bardzo cichy, Dominie zesztywniał z napięcia i zaczął nadsłuchiwać. Po chwili uznał, że to tylko rozeschnięta posadzka.

Chwilę później ktoś zaczął majstrować przy mosiężnej kołatce na drzwiach frontowych, a przy oknie rozległo się kilka trzasków. Dominie rozchylił nieznacznie zasłony, żeby do pokoju wpadło nieco światła z ulicy. Nie mógł zrobić nic więcej. Dom musiał wydawać się pusty. Miał nadzieję, że włamują się do niego właśnie ci złodzieje, na których czekali.

Wszystko było ryzykowne i mogło się okazać daremne. Siedział więc w opustoszałym z pozoru domu, zamiast składać nudne wizyty. Zresztą wcale tego nie żałował. Dopóki panna Fallon nie wejdzie na dobre w towarzyskie kręgi, nikt inny, czy to w salonach, czy to na parkiecie balowym, go nie obchodzi! Ta myśl trochę go zaskoczyła. Dlaczego właściwie jej obecność ma dla niego takie znaczenie? Dlaczego zależy od niej jego zadowolenie, dobry humor... a nawet szczęście?

"Znów coś trzasnęło.

Skąd dochodzi ten dźwięk? Poddasze było puste, bo wszystkie służące, które nie wyjechały razem ze swoją panią, odesłano z domu dla ich własnego bezpieczeństwa. Na wypadek gdyby podstęp Dominica się udał.

Kolejny chrobot. Ktoś usiłował wyważyć okno gdzieś na tyłach domu. Drzwi do gabinetu pozostawiono otwarte. Dominie usiłował złowić uchem ciche dźwięki – szmer kroków.

Ludziom, którzy czuwali wśród mroku, polecono nie reagować, póki on im tego nie nakaże. Miał nadzieję, że żaden agent nie okaże się nadgorliwy.

Słyszał już, jak złodzieje myszkują po wnętrzu domu. Od czasu do czasu skrzypiała posadzka. Potem doleciał go metaliczny brzęk sreber, chowanych do worków. Miał nadzieję, że wszystko pójdzie po jego myśli i hrabina nie straci swoich rzeczy. Nie mogła przecież zabrać ze sobą zbyt wiele, bo wzbudziłoby to podejrzenia.

Ledwie wytrzymywał napięcie. Gdzie jest przywódca szajki?

I czy to właśnie ten złodziejski gang, o który im chodzi?

W drzwiach zamajaczył mroczny cień. Mężczyzna – smukły i ledwie średniego wzrostu – wszedł do gabinetu i stanął, żeby się rozejrzeć. Dominie zamarł w bezruchu, ukryty za olbrzymim fotelem.

Mężczyzna podszedł do biurka i bezgłośnie wysunął jedną szufladę, a potem drugą. Odnalazł kasetkę i cicho mruknął, jakby z rozczarowaniem. W środku zostało co prawda trochę pieniędzy, ale nie za dużo.

Monety zadźwięczały, gdy złodziej wsypał je do kieszeni i odłożył kasetkę. Nagle rozbłysło światło, niby fajerwerk na mrocznym niebie.

Dominie zmrużył oczy. Blask, początkowo oślepiający, okazał się płomykiem świeczki. Przy jej świetle intruz zaczął przeszukiwać biurko i bacznie przeglądać papiery.

Dominie wyjął z kieszeni pistolet i wstał. Złodziej błyskawicznie odwrócił się ku niemu, dostrzegł go widocznie kątem oka.

Stój! – krzyknął Dominie.

Złodziej go zignorował. Żołnierski instynkt sprawił, że Dominie zdołał się uchylić. Ostrze noża, które utkwiło w skórzanym obiciu fotela, chybiło o włos.

Hrabia zaklął siarczyście i wycelował broń w złodzieja, lecz ten rzucił się do drzwi. Whitby nie mógł ryzykować niepewnego strzału. Gdyby go zabił, przepadłaby jedyna możliwość udowodnienia, że to on zamordował panią Craigmore. Pobiegł za złoczyńcą.

Ucieka na ulicę! Łapać go! – wrzasnął. Na to hasło agenci wyskoczyli ze spiżarni, z przedpokojów i spod stołów. Rozległy się przekleństwa, odgłosy ciosów i trzaski przewracanych sprzętów.

Dominie nie zważał na nic. Gonił za przestępcą, który dopadł w końcu otwartego okna w kuchni. Tam czekała reszta szajki. Nie dbał jednak o kompanów. Puścił się biegiem. Dominie popędził jego śladem.

Skoczył i gdy tylko odzyskał równowagę, rzucił się w pościg.

Nie chciał stracić zbiega z oczu.

Mroku ulicy nie rozjaśniała żadna latarnia. W powietrzu unosił się zapach siana i koni ~ musiała tu być w pobliżu jakaś stajnia.

Dominikowi trudno było w ciemności dostrzec szczupłą sylwetkę uciekiniera. Mimo to przyspieszył. Przy następnym domu niemal dogonił złodzieja.

Ten jednak skręcił za róg i rozpłynął się w ciemności. Dominie zaklął. Ostrożność kazała mu się nieco pochylić, żeby uniknąć ciosu. Miał nadzieję, że włamywacz nie ma przy sobie drugiego noża.

Nagle wszystko wokół eksplodowało.

14

A rzez chwilę Dominie nic nie widział. Upadł na ziemię, ale nie wypuścił broni z rąk. Wypalił, mimo że oślepiał go dym po strzale, oddanym przez przeciwnika z tak bliskiej odległości.

Wydawało mu się, że chybił, lecz po chwili, choć dzwoniło mu jeszcze w uszach, posłyszał odgłos padającego ciała.

Rzucił się ku niemu, mając nadzieję, że strzał nie był śmiertelny. Włamywacz leżał na ziemi, twarzą do dołu, z jedną ręką pod sobą. Dominie ukląkł, żeby się przekonać, jak ciężko zranił przeciwnika. Usłyszał, że ktoś nadbiega, więc błyskawicznie zerwał się z zaciśniętymi pięściami. Szybko je opuścił. To był Matthew Fallon.

Trafiłem go chyba – zawołał Dominie – ale nie mogę rozpoznać jego twarzy. Ten łajdak strzelił do mnie, a wcześniej rzucił nożem!

Musimy się przekonać, kim jest! – odparł Fallon. – Zdołaliśmy schwytać większość szajki, ale kilku udało się uciec.

Kiedy chciał odwrócić leżącego, ten zerwał się nagle. Schowana pod spodem ręka wcale nie była pusta.

Uwaga! – krzyknął Dominie. Tuż po jego słowach huknął strzał. Whitby zdołał co prawda odepchnąć Fallona, kula trafiła go jednak i kapitan padł prosto na niego. Dominie podtrzymał słabnące ciało i zaklął na widok umykającego włamywacza. Potem ułożył rannego na ziemi.

Łapmy go! – jęknął Fallon. Dominie przeciągnął rękoma po ciele kapitana i poczuł krew. Nie mógł pozwolić, żeby brat Clarissy wykrwawił się na śmierć, podobnie jak nigdy nie potrafiłby zdobyć się na to, by opuścić w potrzebie któregoś ze swoich żołnierzy na polu walki.

Nie! Musimy wrócić i zatamować krew! Złapiemy Meidenne'a innym razem.

Czuł jednak takie samo przygnębienie jak Fallon. Przeklęty pech! Niemal mieli go w rękach! Pomógł Fallonowi się podnieść i obydwaj, słaniając się na nogach, powrócili do domu hrabiny Sealey.

Clarissa nie mogła zasnąć. Obydwaj najbliżsi jej mężczyźni ryzykowali życie wjej sprawie! Zaszyła się w swojej sypialni, lecz nie zdjęła ubrania. Próbowała czytać jakąś książkę, ale wkrótce odłożyła ją i zaczęła krążyć po pokoju, a w końcu zeszła na dół.

Gemma, jak się spodziewała, także nie spała. Clarissa zastałają nie w salonie, lecz w gabinecie męża, jakby jego papiery mogły jej ulżyć w długim nocnym czuwaniu. Drgnęła, gdy Clarissa stanęła w drzwiach, lecz potem oprzytomniała.

Och, to ty.

Przepraszam, nie mogę zasnąć. – Clarissa podeszła do siedzącej za biurkiem bratowej i objęła ją. – Nie mogę sobie miejsca znaleźć.

Wiem – powiedziała Gemma. Przez jakiś czas obydwie trwały w uścisku. Clarissę pocieszyło to nieco, po chwili jednak wyprostowała się i zaklęła tak siarczyście, że Gemma aż podskoczyła.

Do stu tysięcy diabłów! Dlaczego kobietom tylu rzeczy nie wolno?

Na przykład ryzykować życie, stając oko w oko z bandą rabusiów? – Ton Gemmy był surowy. – Wolałabym, żeby nikt nie był do tego zmuszony.

Ale to wszystko z mojego powodu! – odparła rozgoryczona Clarissa.

Nie! Po prostu Matthew czuje się winny, a ty nie możesz bezpiecznie rozpocząć nowego życia. Czasem los jest nam przeciwny. Musimy wtedy stawić mu czoło i pokonać fatum.

Obwinianie siebie nic tu nie pomoże.

Przepraszam.

Nie, to raczej mnie wypadałoby powstrzymać się od wyrzutów – odparła Gemma. – Nie powinnam się była unosić. – Wzięła Clarissę za rękę i przez chwilę obie siedziały w milczeniu, aż wreszcie bratowa spytała: – Może zbudzimy kogoś ze służby i poprosimy o herbatę?

Nie trzeba. Służący ciężko pracują i muszą się wyspać.

Gemma złagodniała i zamilkła. Clarissa patrzyła bez słowa

przed siebie. Gdy lekko zapukano do drzwi, obydwie poderwały się gwałtownie.

Clarissa pierwsza dopadła drzwi. Zbladła, widząc brata z zakrwawioną ręką, podtrzymywanego przez Whitby'ego i jakiegoś nieznanego jej mężczyznę.

Och, Matthew!

Z tyłu za nią rozległ się jęk Gemmy.

Nie jest źle – prędko wyjaśnił Whitby – ale musimy go zaraz położyć do łóżka.

Gemma zaprowadziła ich pospiesznie do sypialni męża.

Clarissa zatrzymała się w progu i odwróciła głowę, kiedy z brata ściągano odzież.

Lekarz obejrzał ranę – zapewnił je hrabia głosem tak spokojnym jak zawsze. – Kula tego nędznika przebiła rękę i zadrasnęła bok. Mogło być dużo gorzej.

Gemma pobladła, lecz zdołała skinąć głową.

I byłoby dużo gorzej, gdyby nie Whitby– odezwał się Matthew. – Odepchnął mnie. To tylko lekkie draśnięcie. Wkrótce się zagoi.

Jeżeli poleży pan w łóżku przez kilka dni. Stracił pan sporo krwi.

Będę nad tym czuwać. – Gemma chwyciła męża za rękę. – Dziękuję z całego serca, milordzie!

Widząc rozpacz Gemmy, Clarissa ledwie powstrzymywała łzy.

Dziękowała Bogu, że Matthew i Dominie przeżyli.

Whitby wysłał służącego do powozu. Clarissa podeszła do brata. Ścisnęła go za rękę.

Dziękuję, Matthew!

Matthew spróbował dźwignąć się na łóżku, choć skrzywiony z bólu.

Najgorsze, że ten łotr zdołał uciec. Ale schwytamy go, Clarisso, obiecuję.

Odpocznij teraz – odparła i zwróciła się do Gemmy: – Pójdę jeszcze do hrabiego.

Chciała mu podziękować, ale zamachał niecierpliwie ręką.

Za wcześnie! Niestety, Meidenne i dwóch innych złoczyńców uciekło, mimo że złapaliśmy czterech innych. Przywódca szajki postrzelił pani brata.

Jest pan pewien, że to Meidenne?

Ku jej rozczarowaniu Whitby się skrzywił.

Nie mógłbym przysiąc – przyznał z niechęcią. – Było ciemno i nie widziałem jego twarzy, ale sylwetka, sądząc z pani słów, wskazuje na niego.

Zeszli razem ze schodów. Clarissa zatrzymała się przed frontowymi drzwiami. Zmarszczyła nos.

Czy pachniał może pomadą?

Rzeczywiście – przyznał zaskoczony Whitby. – Teraz sobie przypominam. Czułem jej woń, kiedy uciekał z gabinetu.

Gdy z nim tańczyłam, wręcz nie mogłam oddychać, tak mocno smarował nią włosy. Chyba jest dosyć próżny, jeśli chodzi o swoją powierzchowność.

Ku jej zaskoczeniu Whitby uniósł jej dłoń do ust.

Clarisso, dzięki pani bystrości na pewno szybko rozwiążemy tę zagadkę.

Poczerwieniała, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Dopiero po chwili odparła:

Pańska odwaga i wola walki mają o wiele większe znaczenie.

W holu nie było nikogo ze służby, służący lorda czekał przy powozie, a całą uwagę Gemmy pochłaniał mąż. Clarissa nie chciała tracić takiej okazji.

Pocałowała go; Whitby przyciągnął ją gwałtownie ku sobie.

Zarzuciła mu ręce na szyję. Krew tętniła jej w skroniach, a czas jakby się zatrzymał. Przywarła do jego ciała, do piersi, do bioder.

To było niezwykłe, cudowne.

Pocałunek trwał. Rozchyliła wargi. Nagle Whitby się cofnął.

Spojrzała na niego z rozczarowaniem.

Jest pani zbyt niewinna... byłbym skończonym egoistą, gdyby... Nie. Nie możemy.

Przez moment czuła się tak, jakby uderzono ją w twarz.

Dopiero potem dotarło do niej, że Whitby dyszy gwałtownie niczym po biegu. Nie, to nie była obojętność, raczej coś całkiem przeciwnego. Czyż nie czuła, jak jego ciało odpowiedziało na jej bliskość? Nie był też wcale zdumiony jej śmiałością.

Mam w nosie przyzwoitość! Chcę...

A ja chcę tylko pani dobra. To nie najmądrzejsze postępowanie – powiedział bardziej już opanowanym głosem, lecz oczy go zdradzały. Ich blask sprawił, że znów poczuła w sobie narastający żar.

Ma pan pewność? – szepnęła, zbliżając się do niego.

Dotknęła palcem jego ust i powiodła nim dokoła warg.

Zaczerpnął tchu tak gwałtownie, że musnął oddechem jej palce, ale ku jej żalowi nie ustąpił. Ujął jej dłoń, ucałował ją szybko, a potem znów puścił.

Tak. Jeśli pani traci głowę, to przynajmniej ja muszę być rozsądny za nas obydwoje.

A potem odwrócił się pospiesznie i odszedł. Nie zdążyła go spytać, kiedy znów będą mogli ponownie pomówić o złodziejskiej szajce.

Gdy drzwi się za nim zamknęły, dotknęła własnych warg.

Westchnęła, pojmując poniewczasie, że musi się pohamować.

Wiedziała, że Whitby ma rację. Najważniejsze było teraz uniknięcie zarzutu morderstwa, w końcu chodzi ojej życie i wolność, a jeśli skończy ze złamanym sercem... och, lepiej o tym nie myśleć!

Nazajutrz Gemma wezwała do męża własnego lekarza, który uznał, że stan rannego nie jest najgorszy.

Wielu chirurgów doradzałoby puszczenie krwi, ale moim zdaniem chory i tak stracił jej sporo, więc lepiej tego nie robić, chyba że zacznie gorączkować. Wrócę jutro rano i zbadam go jeszcze raz.

Matthew miał na razie pozostać w łóżku, pić bulion wołowy i czerwone wino, żeby wyrównać utratę krwi. Gemma obiecała, że dopilnuje tych zaleceń.

Lekarz zakończył wizytę, gdy nadszedł list od hrabiego.

Gemma wzięła go od lokaja i zaniosła na górę. Clarissa pospieszyła za nią.

Matthew zdrową ręką złamał pieczęć i szybko przeczytał treść.

Zatrzymani rabusie stanęli przed sędzią na Queen Square.

Jeden z nich przyznał, że znał Craigmore, ale wszyscy wypierają się morderstwa, a nawet wiedzy o nim. – Nie martw się, moja droga – rzekł do zgnębionej Clarissy. – Przecież to jeszcze jeden dowód, że nie miałaś z tą zbrodnią nic wspólnego! Jestem prawie pewien, że sędzia nie wniesie przeciw tobie skargi, skoro dostarczyliśmy mu przestępców, którzy mieli więcej powodów, by ją popełnić.

Nie podoba mi się to „prawie" – westchnęła. – Lepiej byłoby, gdybyśmy mogli zaciągnąć przed sąd samego Meidenne'a.

Dopadniemy go! – przekonywała ją Gemma.

Clarissa pomyślała o ludzkim mrowiu w ubogich dzielnicach Londynu. Skąd ten optymizm? Ona nie była taka pewna, czy to się uda. Nie chciała jednak martwić Gemmy ani brata, któiy znów się skrzywił z bólu.

O tak, na pewno go dopadniemy! — zawtórował żonie. — Kiedy tylko wydobrzeję. Diabli nadali tę ranę! Przecież to głupstwo. Mam już dość siły, żeby wstać z łóżka.

Nie słyszałeś, co mówił doktor?! – zawołała żona. – Whitby zajmie się teraz śledztwem, mój miły. Nie stracimy czasu. Co

za szkoda, że Louisa i Colin wciąż jeszcze nie wrócili z podróży poślubnej! Colin z pewnością nam pomoże, kiedy się tylko o wszystkim dowie.

Matthew mruczał jeszcze przez chwilę gniewnie, lecz Gemma się nie poddała. Clarissa wolała się wycofać.

W salonie natknęła się na pannę Pomshack.

Och, biedny pan Fallon! Słyszałam, że go postrzelono.

Jakież mnóstwo zbrodni popełnia się teraz w Londynie, to wprost okropne! Co też sobie myśli rząd?

Clarissa przytaknęła jej w roztargnieniu, pozwalając starej damie paplać, póki panna Pomshack nie oznajmiła, że zaparzy dla rannego mieszankę ziół własnej kompozycji, które z pewnością go uzdrowią.

Clarissa wolałaby uchronić brata przed obrzydliwym naparem.

Nie wiem, czy to dobry pomysł, chociaż doceniam pani troskliwość. Lekarz powiedział...

Moje ziółka mogą tylko pomóc! – oświadczyła dumnie panna Pomshack i pospieszyła do kuchni.

Już moja w tym głowa, żeby ich nie wypił, pomyślała Clarissa.

Przyszli jej na myśl złoczyńcy, którzy bez wątpienia tłoczyli się teraz w celach przepełnionego więzienia wraz z innymi przestępcami, i przeszedł ją dreszcz. Ona też by się tam znalazła, gdyby nie wysiłki jej bliskich, desperacko pragnących oczyścić ją z podejrzeń, i gdyby nie jej własne starania...

Następnego dnia pod wieczór Gemma zajęta była mężem na górze, a panna Pomshack udała się na drzemkę. Clarissa siedziała więc sama w salonie, gdy zaanonsowano lady Sinclair.

Psyche weszła do środka, ściągając po drodze rękawiczki.

Dostałam list od Gemmy. Jak się czuje twój brat?

Już dobrze. Doktor mówi, że nie ma ani śladu infekcji.

Dzięki Bogu, rana nie okazała się niebezpieczna. Matthew chce jak najprędzej wstać.

Czy Meidenne wie, że został zdemaskowany? – W niebieskich oczach Psyche błyszczała inteligencja.

Nie wiemy. Przysłał list, usprawiedliwia swoją nieobecność chorobą. Może zrobił tak, bo wie, że odkryliśmy jego zbrodnię, a może tylko przypuszcza, że go podejrzewamy? Niewykluczone zresztą, że naprawdę jest chory. Hrabia strzelał przecież do niego, ale nie wiadomo, czy trafił.

Psyche skinęła głową ze zrozumieniem. Przywitała się z Gemmą, która właśnie zeszła do gościa, i wszystkie trzy długo się zastanawiały nad obecną sytuacją.

Skoro twój mąż jest przykuty do łóżka, powinnam chyba poprosić Gabriela, żeby na razie przerwał swoje poszukiwania.

Gemma, z początku przeciwna temu pomysłowi, po namyśle zgodziła się z nią.

Cóż, chyba naprawdę będziemy musiały tak postąpić.

Chociaż wiem, jak bardzo chciałby odnaleźć ojca.

Podobnie jak Gemma, pomyślała Clarissa i poczuła się winna. Czy wszyscy muszą poświęcać swój czas i rezygnować z zamiarów tylko dlatego, że ona znalazła się w niebezpieczeństwie?

Gemma pogładziła ją po ręce.

To tylko chwilowa zwłoka. Gabriel będzie mógł później wrócić do Yorkshire.

Clarissa przytaknęła, lecz bez większego przekonania.

Lady Gabriel przyniosła też nowiny i wyjawiła im je, choć z pewnym wahaniem.

Dostałam list od lady Sealey. Wczoraj napisałam do niej, że dom jest już bezpieczny, a skradzione rzeczy, prócz kilku funtów zrabowanych z biurka, zdołano odzyskać.

Clarissa czekała w napięciu na dalszy ciąg. Nie mogło to być wszystko, skoro Psyche miała tak poważną minę.

Hrabina zaprosiła mnie dziś do siebie. Powróciła już ze wsi, wymawiając się włamaniem, i powiedziała mi, że...

Ze co? – spytała zaniepokojona Gemma.

Słyszała pierwsze plotki, zapewne związane z zatrzymaniem złoczyńców. Podczas śledztwa wspomniano o udziale lorda Whitby'ego w całej sprawie i kilka osób wzięło na języki Clarissę.

Wprawdzie nikt nie kojarzy jeszcze siostry kapitana Fallona z zamordowaniem Craigmore, ale...

Ale wkrótce to nastąpi. Clarissa poczuła, że serce w niej zamiera. Co prawda reputacja znaczyła dla niej mniej niż zagrożenie życia, lecz skoro jej dobre imię zostało naruszone, hrabia z pewnością zawaha się przed dalszą znajomością. W końcu robił to tylko z dobrego serca. Ostatkiem sił powstrzymała się przed przekleństwem, które z pewnością zgorszyłoby Gemmę i Psyche, lecz czuła, że twarz skrzywiła się jej w całkiem niestosownym dla damy grymasie.

Musimy się temu stanowczo przeciwstawić – orzekła Gemma.

Ale jak? – spytała przygnębiona Clarissa.

Psyche uniosła bez słowa swoje piękne brwi i czekała.

Trzeba będzie wydać dla ciebie ten formalny, debiutancki bal, Clarisso.

Ale ja wcale nie chcę pokazywać się teraz towarzystwu!

Zwłaszcza kiedy zaczęto już o mnie plotkować.

Przeciwnie, właśnie dlatego musimy się na to zdecydować.

I nie wolno nam czekać, bo potem może być za późno. Musimy stawić im czoło, Clarisso.

Gemma miała pod tym względem własne doświadczenia.

I była zdecydowana na wszystko.

W porządku. – Clarissa zrozumiała, że musi zdobyć się na odwagę. – Zrobię to.

Zaplanowaliśmy wielki bal. Za dwa tygodnie, bo wszystko ma się odbyć, jak należy. Musimy już teraz porozsyłać zaproszenia. Myślę, że wtedy zmieni się nastawienie towarzystwa, a przynajmniej taką mam nadzieję.

Może pozwolisz – przerwała jej Psyche – żeby bal odbył się u nas? Jesteśmy przecież rodziną i również chcemy wspierać

Clarissę. Można by go wydać w naszej wiejskiej posiadłości. Leży niedaleko Londynu, a jest większa niż nasz dom w stolicy. W Kent mamy obszerną salę balową i liczne pokoje gościnne. Możemy połączyć bal z przyjęciem weekendowym. Jeśli naprawdę chcesz dać po nosie towarzystwu, Gemmo, zrób to na wielką skalę!

Och, Psyche, jakaś ty dobra! Wspaniały pomysł, jak myślisz, Clarisso?

Clarissa zdołała jakoś ukryć swój niepokój i w ślad za Gemmą wręcz rozpłynęła się w podziękowaniach.

Sama myśl o dwudniowej uroczystości budziła w niej jeszcze większe przerażenie niż jedna noc zabawy. Cóż to ma być za radość, kiedy najpewniej potknie się znów o własne nogi i padnie na ziemię. Clarissa usiłowała nadrabiać miną.

W końcu Matthew odniósł ranę, chcąc chronić jej dobre imię, a Dominie w tym samym celu ryzykował życie. Czyż ona, wobec takiego poświęcenia, mogła grymasić?

Ku swemu zmartwieniu odkąd zaczęła pomagać Gemmie w gorączkowych przygotowaniach do balu, nie miała czasu na nic innego. Trzeba było sporządzić listę gości, wypisać i wysłać zaproszenia, pomyśleć o dekoracji sali i – rzecz niesłychanie ważna – obmyślić stroje.

Clarissa próbowała docenić wszystkie wysiłki rodziny i przyjaciół. Oferta Psyche okazała się równie uprzejma, jak stosowna.

Londyński dom Fallonów, choć bardzo wygodny, mógł pomieścić zaledwie kilka par na poobiednim wieczorku. Mimo to Clarissa wciąż jeszcze lękała się wystąpić na prawdziwym, wielkim balu.

W dodatku akurat teraz, kiedy najbardziej przydałyby się jej lekcje tańca, nauczyciel zniknął!

Pewnie uciekł na kontynent – przypuszczał Whitby – bo lękał się, że jesteśmy na jego tropie.

Czy pan sądzi, że wie o naszych podejrzeniach?

Trudno powiedzieć. Jednakże fakt, że bał się tutaj pokazać, daje do myślenia.

Ku jej wielkiej uldze, mimo deklaracji hrabiego co do unikania w przyszłości wszelkich kontaktów, Whitby często teraz przychodził, żeby ją zobaczyć i przynieść najdrobniejszą nawet wiadomość z raportów wynajętych przez niego agentów, a także z własnego śledztwa. Zachowywał się jednak w sposób irytująco powściągliwy.

Pozostali rabusie zostali skazani – oznajmił jej kilka dni później. – Dwaj trafili do więzienia, a dwóch innych deportowano. Mieli szczęście, że uniknęli szubienicy...

Clarissa się wzdrygnęła.

Niestety dwaj inni i przywódca zdołali umknąć. Złapiemy ich w końcu, proszę się nie martwić. Udało się nam chyba przekonać sędziego śledczego, że właśnie przywódca szajki winien jest śmierci Craigmore, a w każdym razie dostarczyliśmy mu dość dowodów, aby zostawiono panią w spokoju.

Clarissa skinęła głową, choć myślami była daleko. Groźba oskarżenia zeszła teraz na drugi plan, choć oczywiście nadal ją martwiła.

Dlaczego panią wciąż coś niepokoi? Boi się pani procesu?

Co za bezsens!

Może to drobiazg w porównaniu z lękiem o własne życie, aleja... ja wciąż nie umiem dobrze tańczyć, a brat jeszcze całkiem nie wyzdrowiał...

A może ja zastąpię zbiegłego nauczyciela? – spytał z uśmiechem.

Skądże! – Clarissa aż zamarła z przejęcia. – Pan, wielki hrabia Whitby, wyrocznia salonów? Milordzie, nigdy bym się nie ośmieliła...

Whitby roześmiał się tak serdecznie, że Gemma, siedząca nieco dalej, uniosła głowę zdumiona.

Gemma, choć nieco zaskoczona, zgodziła się i wezwała lokaja, żeby zwinął dywan, po czym siadła do pianoforte. Whitby ujął Clarissę za rękę i wyprowadził ją na środek pokoju.

Okazał się nauczycielem dużo lepszym od Meidenne'a.

Wprawdzie cała drżała z napięcia i starała się trzymać możliwie jak najdalej od niego, lecz mimo to prowadził ją doskonale, uprzedzając jej błędy, nim jeszcze je zdołała popełnić. Po raz pierwszy taniec sprawił jej prawdziwą przyjemność. Czuła, że swobodnie płynie po gładkiej posadzce pod jego bacznym okiem, w cudownym złudzeniu, że jest pełną wdzięku partnerką.

Och! – wykrzyknęła impulsywnie – Gdybym mogła tańczyć tylko z panem, wszystko poszłoby jak z płatka...

Coś wjego spojrzeniu kazało Clarissie urwać. Poczuła, że krew napływa jej do twarzy. Rozpaczliwie usiłowała znaleźć właściwe słowa:

To znaczy, mam nadzieję, że mógłby pan zaszczycić mój bal swoją obecnością...

Oczywiście, że przyjmę zaproszenie, moja naiwna panno. – Whitby zbliżył się do niej na tyle, żeby szepnąć jej te słowa prosto do ucha. – Przecież muszę wygrać mój zakład. Proszę o tym pamiętać!

Clarissa była jednak przekonana, że nie to jest prawdziwą przyczyną. Teraz już wiedziała, że zawarcie takiego zakładu przez dżentelmena spotkałoby się z potępieniem, obojętne, czy była damą, czy też nie. Nie dbała zresztą o to. Już sama pewność, że Whitby będzie na balu, uspokajała ją i pozwalała swobodniej odetchnąć.

Zrobię wszystko, żeby pan wygrał – odparła, również szeptem, nie przejmując się tym, że panna Pomshack w kącie salonu zmarszczyła czoło na widok tak poufałej rozmowy.

Tego samego popołudnia poszły do krawcowej, mistrzyni igły polecanej przez Psyche. Choć Clarissa protestowała przeciw ekstrawaganckiemu wydatkowi, brat i bratowa uparli się nie szczędzić grosza na jej balowy debiut.

Nie, później znów możemy ubierać się u madame Lovalle, ale ta suknia musi być idealna!

Tak więc znalazły się obydwie w pracowni i oglądały fasony.

Krawcowa przyglądała się Clarissie uważnie. Gdy wzięto miarę, dziewczyna włożyła na powrót własną suknię i wróciła do Gemmy, którą zastała przy próbkach tkanin.

Krawcowa na wszystkie kręciła głową.

Nie, lady Gemmo, to nie to, czego nam trzeba.

Ależ... – zaprotestowała Gemma, lecz krawcowa nie dała jej skończyć.

Wiele panien nosi podczas debiutu biel lub jasny róż i inne pastelowe kolory, ale nasza młoda dama, ze swoimi jasnymi włosami i świetną cerą, zasługuje na coś wyjątkowego.

Nie chcemy czegoś zbyt ostentacyjnego – ton Gemmy był uprzejmy, lecz świadczył o pewnym zwątpieniu.

Clarissa przytaknęła. Wystarczy, że wszyscy będą na nią patrzeć podczas formalnej prezentacji. Gdyby jeszcze musiała na dodatek niepokoić się, czy dokonała należytego wyboru sukni, chyba umarłaby ze zdenerwowania.

Mam tu akurat wyjątkową tkaninę – oznajmiła krawcowa.

Szepnęła kilka słów swojej pomocnicy i młoda kobieta wyszła z pokoju. Za chwilę powróciła ze zwojem materiału.

Clarissie zaparło dech z wrażenia. Nigdy jeszcze nie widziała czegoś podobnego.

Na pierwszy rzut oka był to gładki, biały jedwab. Materię przetykano cieniutką złotą nicią i właśnie dlatego zdawała się rozsiewać wokół siebie blask. Każda dziewczyna w takiej sukni wyglądałaby jak księżniczka. Któż mógł zasługiwać na taki strój?

Z pewnością nie Clarissa, która nigdy nie czuła się damą... Mimo to nie mogła oderwać oczu od tkaniny.

Ach! – Gemma była zahipnotyzowana materiałem. – Czy on nie jest zbyt strojny jak na debiutantkę?

Krawcowa wydawała się urażona.

W takim razie nigdy bym się nie ośmieliła zaproponować go paniom!

Ależ... oczywiście– pospiesznie odparła Gemma.– Och, jest doprawdy przepiękny. Jak sądzisz, Clarisso?

Śliczny, ale... czy nie za drogi? – wyjąkała słabnącym głosem.

Gemma podjęła już jednak decyzję. A gdy pomocnica przyłożyła Clarissie tkaninę do twarzy, wszystkie trzy oniemiały z zachwytu.

Quel effet! – westchnęła krawcowa. – Złota dama!

Wprost zapiera dech! – zgodziła się z nią Gemma.

Czy Clarissa mogła nadal się sprzeciwiać? Spojrzała w wielkie lustro i aż jęknęła z podziwu.

Umówiono ją zaraz na pierwszą przymiarkę. Dopiero gdy obydwie z Gemmą siedziały już w powozie, zrozumiała, że rachunek okaże się zachwytu.

Och, ale to będzie kosztowało mnóstwo pieniędzy! Należało pójść do innej krawcowej!

Gemma uśmiechnęła się do niej życzliwie.

Przede wszystkim twój brat nie będzie nawet chciał słyszeć o czymś podobnym. A prócz tego, kiedy spytałam dyskretnie o cenę, usłyszałam, że Psyche pokryje koszta. To ma być prezent dla ciebie od niej i od Gabriela.

Och... – Clarissa ledwie zdołała wydobyć z siebie głos– jacy oni są dobrzy...

Owszem, musisz im koniecznie podziękować – podsunęła jej Gemma. – Ale proszę cię, nie wspominaj o niczym bratu.

Zacząłby protestować, że nie przyjmie takiego daru.

Clarissa musiała przyznać jej rację. Po powrocie do domu siadła zaraz do biureczka, pracując nad listem z podziękowaniami tak gorliwie, że poplamiła sobie wszystkie palce atramentem. Tuż przed obiadem skończyła list oraz przepisywanie wykazu gości, ułożonego wspólnie przez Gemmę i Psyche.

Następnego dnia rozesłano zaproszenia. Przyszła też Psyche, żeby wspólnie z nimi naradzić się nad wystrojem sali, a Matthew –

który po raz pierwszy mógł wyjść z domu, choć z ręką na temblaku — pojechał powozem po jakiś zakup.

Powrócił z obitym aksamitem pudełeczkiem i wręczył je Clarissie.

To na bal – powiedział zwięźle.

W środku znalazła długi naszyjnik z pereł, prosty i elegancki. Wspaniale pasował do kolczyków, które brat podarował jej na urodziny.

Och, jaki piękny! – wyjąkała. – Dziękuję!

Matthew uśmiechnął się, uradowany jej zachwytem.

Jubiler zapewnił mnie, że niczego więcej nie potrzebujesz na swój pierwszy sezon. A Gemma zdradziła mi, że wystąpisz w białej sukni ze złotym przybraniem, więc perły będą chyba odpowiednie.

Clarissę na samą wzmiankę o sukni ogarnęło poczucie winy.

Skinęła bez słowa głową i pozwoliła zapiąć sobie ozdobę na szyi.

Gdy zameczek się zatrzasnął, spojrzała na swoje odbicie w lustrze i uściskała brata, uważając, żeby nie urazić jego zranionej ręki.

Dziękuję ci z całego serca. Za naszyjnik i za wszystko inne!

Jesteś dla mnie taki dobry!

Skądże. Kiedy sobie pomyślę o tych wszystkich latach...

Nie wolno ci tak mówić! – Clarissa pokręciła gwałtownie głową. – Spójrz, jestem bezpieczna. Jestem szczęśliwa. Możesz się już nie martwić.

Matthew westchnął.

Niełatwo mi to przyjdzie, ale się postaram. Mogę tylko dziękować Bogu za wszystko. Wiem też, że tobie również nie jest łatwo. Próbujesz stawić czoło całej elicie i zdusić plotki. Błagam niebo, aby nie okazało się to zbyt trudnym zadaniem. Wiedz, że zawsze stoimy po twojej stronie.

Wiem – odparła i wspięła się na palce, chcąc ucałować go w policzek. – Mam prawdziwe szczęście.

Było to słuszne stwierdzenie. Rzeczywiście szczęście jej musi sprzyjać, skoro nie mówi się już dłużej o tym, by skazać

ją za morderstwo, pomyślała sobie później, pokazując naszyjnik Matty.

Służąca aż krzyknęła z zachwytu. Clarissa niemal tego nie zauważyła, z roztargnieniem zatopiona we własnych myślach. Czy można zmienić własną skórę i odnieść sukces towarzyski, jeśli się kiedyś było zahukaną służącą? Czy hrabia zdoła wygrać swój zakład?

I czy ona zdoła zdobyć jego serce?

Najpierw należy przebrnąć jakoś przez bal, powiedziała sobie w duchu.

15 c

\~– larissę przestały nękać koszmary. Sprawiły to po części obietnica hrabiego oraz fakt, że zatrzymano większość złoczyńców, a monsieur Meidenne więcej się już nie pokazał. Ale im bliżej było do balu, tym bardziej dziewczyna się denerwowała i pewnego razu znów obudziła się przerażona.

A przecież nie groziło jej już oskarżenie o morderstwo. Czy koszmary były zemstą pani Craigmore, rzuconym na nią zza grobu? Chyba nigdy nie uwolni się od tych okropnych snów?

Przetarła oczy, daremnie próbując ponownie zasnąć.

Powiedziała bratu, że powinien zapomnieć o przeszłości. Ona musi zrobić tak samo.

Opuściła powieki, modląc się w duchu, żeby złe sny nie wracały.

Gabriel zwolnił, wjeżdżając do wioski. Rozglądał się po ulicy z rzędem sklepików. Dostrzegł jedną tylko oberżę, w samym środku zabudowań. Westchnął. Ileż podobnych wiosek z małymi kamiennymi domkami przyszło mu oglądać w zeszłym ty–

godniu! Zeskoczył z konia. Poklepał wierzchowca i wszedł do środka.

Tęgi oberżysta w zaplamionym fartuchu wybiegł mu naprzeciw.

Utoczyć łaskawemu panu kufelek piwa?

Gabriel nie zaprotestował. Rozejrzał się po wnętrzu, które przesiąkło dymem, odorem zjełczałej baraniny i zapachem domowego chleba.

Może chleba z serem dla strudzonego wędrowca?

Oberżysta napełnił kufel, a potem wsparł się o drewniany

kontuar.

Nietutejszy pan, co?

Gabriel potwierdził.

Jadę z Kent. Jak się tu panu żyje?

O, już od dwudziestu lat tutaj haruję, sir. Pochodzę z Londynu. Tam się urodziłem i wychowałem. Mój teść prowadził tę oberżę i kiedy mu się zmarło, pomyślałem sobie, że warto by popróbować szczęścia na północy.

Może by się pan ze mną napił? — Gabriel wskazał na kufel.

Chętnie. – Oberżysta szybko napełnił drugi kufelek.

Co za szczęście, że jest taki rozmowny! Gabriel zdołał się już przekonać, że mieszkańcy Yorkshire są mrukliwi i podejrzliwi, zwłaszcza gdy kogoś nie znają.

Wolno spytać, co pana do nas sprowadza?

Szukam kogoś nazwiskiem Smith, mam do niego dawny, ale dosyć pilny interes. – Gabriel powiedział to jakby od niechcenia. Wiedział już, że gdy okaże niecierpliwość, rozmówca zamknie się w sobie na dobre. Nawet i teraz oberżysta spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi.

Winien panu pewnie coś niecoś?

Gabriel z uśmiechem rzucił na kontuar monetę.

Nie, może wiedzieć coś, co chciałbym usłyszeć.

Młoda dziewczyna przyniosła na cynowej tacy rumiany, ciepły jeszcze bochen i trochę twardego sera. Gabriel ułamał

mały kawałek chleba i odgryzł kęs. Starał się przybrać obojętną minę.

A ilu ich panu trzeba? – cmoknął oberżysta. – Najpierw mamy tu starego Jamiego Smitha, farmera, z dwoma synami.

Każdy z nich także ma gromadę dzieciaków. A potem jest Thomas, kowal. Ten znów ma same córki, ale i bratanka, co był na morzu i wrócił z wojny, biedaczysko, o drewnianej nodze.

Do licha! Gabriel musiałby pomówić ze wszystkimi, nie licząc, rzecz jasna, dzieci, a mógłby się założyć, że żaden z nich o niczym nie wie. Znów zmarnował kilka dni i niczego się nie dowiedział o nieznanym ojcu.

Próbując nie okazywać rozczarowania, pociągnął tęgi łyk piwa.

Czy któryś z nich służył kiedy jako posłaniec, albo może mógł przenosić czyjeś listy?

Co też pan gadasz? – żachnął się oberżysta.

Gabriel przez przypadek spojrzał w zakurzone okno od frontu i nagle urwał. Po zarośniętej trawą uliczce szła dziewczyna, skromnie, lecz przyzwoicie ubrana. Gdy spojrzała na kogoś przez ramię, coś w jej twarzy sprawiło, że drgnął.

Chyba zobaczyłem kogoś znajomego! – Gabriel zerwał się i pospieszył ku wyjściu. Ale na ulicy nie było już śladu młodej damy– bo niewątpliwie ujrzana przez niego dziewczyna była damą. Zdołał zauważyć nie tylko miłą powierzchowność, ale też coś trudnego do określenia, co mówiło, że należy ona do lepszej sfery.

Obszedł po kolei rozmaite domostwa, lecz dziewczyna rozwiała się w powietrzu. Czyżby mu się tylko przywidziało?

Wrócił ku oberży, starając się dociec, skąd się tu wzięła. Musiała wyjść z jakiegoś domu, albo też –jedyna inna możliwość – z małego sklepiku w pobliżu.

Gabriel pchnął drzwi i wszedł do niego. Na półkach wzdłuż ścian piętrzyły się najrozmaitsze towary, od baryłek soli do zwojów muślinu.

Czym mogę służyć? – spytał sprzedawca.

Była tu niedawno młoda dama. Wie pan może, gdzie mieszka, albo jak się nazywa? Dostrzegłem ją na ulicy, wydaje mi się znajoma.

Sprzedawca okazał się typowym mrukiem z Yorkshire.

Skoro ją pan znasz, to czemu pytasz, jak się zwie i gdzie mieszka? – spytał zgryźliwie.

Owszem, ale...

My tu nie lubimy, jak się naszym dziewczynom głowę zawraca, niech mi wielmożny pan wybaczy śmiałość – oznajmił cierpko sklepikarz.

Gabriel zmełł w ustach gniewną odpowiedź, która w niczym by mu nie pomogła, i wyszedł. Na ulicy wymamrotał półgłosem przekleństwo.

Gabriel wynajął ciasną klitkę na pięterku oberży i przez następnych kilka dni błąkał się po okolicy. Choć rozmawiał z wieloma różnymi Smithami, żaden z nich nie dostarczał potajemnie listów mężczyźnie, którego kochała jego matka. Nikt też nie chciał z nim rozmawiać o młodej, błękitnookiej, dobrze urodzonej kobiecie.

Zaczął nawet przypuszczać, że na pewno tylko mu się przywidziało. Wieśniacy myśleli pewno, że zbzikował. Wszelkie tropy urywały się, gdy był już niemal pewien, że coś wreszcie uda mu się odkryć.

Wysłał żonie list. Napisał w nim, czego udało mu się dowiedzieć, a raczej czego nie dowiedział się wcale. Wkrótce nadeszła odpowiedź.

Mój Drogi, wiem, jak ważna jest dla Ciebie ta sprawa, lecz pilnie Cię tu potrzebuję. Potem będziesz mógł wrócić do swoich poszukiwań. Postanowiłam, że debiutancki bal panny Fallon odbędzie się u nas, a wyglądałoby bardzo dziwnie, gdyby zabrakło na nim pana domu...

Gabriel westchnął i odpisał, obiecując szybko wrócić.

Dwa dni spędził jeszcze na daremnych rozpytywaniach, po czym spakował się i zapłacił oberżyście. Gdy wioska zniknęła mu

z oczu, chciał skierować się z powrotem na południe. Nagle usłyszał jakiś lament w pobliżu. Spojrzał ku słońcu, które stało wysoko. Miał przed sobą długą drogę.

Głos był kobiecy i brzmiał tak, jakby jego właścicielkę spotkała przykrość. Zawrócił więc konia i pojechał ku ocienionej kępą drzew dolince.

Za drzewami dostrzegł dziewczynę, ale dopiero gdy znalazł się nieco bliżej, mógł przyjrzeć się jej dokładnie. Usłyszał, że komuś urąga, wtrącając od czasu do czasu zgoła niestosowne dla młodej damy słówko.

Och, ty najnieznośniejsze, najbardziej uparte, najgłupsze bydlę w całej Anglii! Jazda, Lucyferze, wstawaj mi zaraz!

Zwierzę, do którego kierowała swoją przemowę, przysiadło na zadzie w małej błotnistej kałuży. Z początku Gabriel wziął je za kucyka, ale gdy spojrzał na nie uważniej, okazało się co najmniej osobliwym wierzchowcem.

Spróbował powściągnąć uśmiech.

Przepraszam, czy potrzebuje pani pomocy?

Młoda dama obejrzała się gwałtownie.

Rozbawienie Gabriela znikło w mgnieniu oka. To ta sama dziewczyna, którą wcześniej widział na ulicy! Miała na sobie znoszony już nieco strój do konnej jazdy, którego krój Psyche uznałaby zapewne za niemodny. Gabriel jednak widział tylko, że był cały umazany błotem. Dziewczyna starła smugę brudu z policzka i spojrzała na niego podejrzliwie. Gdy się odezwała, wjej głosie nie było śladu wiejskiego akcentu.

Zazwyczaj jest z niego całkiem porządny osioł, ale czasami... diabeł w niego wstępuje.

Czy dlatego nazwała go pani Lucyferem? – Gabriel próbował powiedzieć to z powagą.

Oczy dziewczyny rozbłysły. Były szafirowe, takie same, jak u niego i u Gemmy.

Może jednak przydam się na coś? – spytał, choć z pewnym wysiłkiem.

To miło z pana strony, ale wątpię, czy ktokolwiek zdoła zmusić Lucyfera do ruszenia z miejsca, kiedy trafi mu się napad złego humoru – wyjaśniła z rozbrajającą szczerością.

A może odwieźć panią do domu?

Dziękuję, nie. – Spojrzała na niego w przypływie nieufności i odrzuciła do tyłu pasmo ciemnych włosów. Przy okazji na jej twarzy pojawiła się kolejna brudna smuga.

Przecież nie mogę pani zostawić na tym pustkowiu!

Mieszkam niedaleko stąd, a nie porzucę Lucyfera na pastwę losu. Bardzo mi się przydaje właśnie teraz, kiedy koń znowu okulał. Moja siostra uparła się, żeby przeskoczyć na nim przez żywopłot, a on jest już za stary na takie głupie figle.

Mimo to nie mogę pani tak zostawić – powtórzył. – Czy na pewno nie sposób go zmusić, żeby się podniósł? Ma pani może szpicrutę?

Spojrzała na niego oniemiała ze zdumienia.

Nie używam jej nigdy!

Rozumiem. Ale jeśli utnę gałązkę i dźgnę go w bok, nic mu się nie stanie, zapewniam panią.

Pokręciła przecząco głową. Gabriel westchnął.

W takim razie... ma pani może marchewkę?

Nie. – Zasznurowała usta. — Chyba wyjechałam z domu bez żadnych warzyw w kieszeni.

Po prostu byłem ciekaw. Skoro ma się tak upartego osła, mądrze byłoby o nich pamiętać.

Gdzieś w gąszczu zaświergotał ptak. Gabriel próbował zebrać myśli. Chciał pomóc dziewczynie, ale przede wszystkim poznać jej nazwisko, nim odjedzie.

Na co mógłby się skusić?

Namyślała się przez chwilę.

Lubi cukier w kawałkach.

Ach – zmartwił się Gabriel – gdybym wiedział, na pewno bym go zabrał ze sobą.

Teraz weźmie go nie tylko za intruza, ale i wariata! O dziwo spojrzała na niego całkiem życzliwie.

Przecież nie wiedział pan, że cukier okaże się potrzebny.

Nie zawsze można spotkać zbłąkanego osła...

Albo damę – mruknął, próbując ukryć uśmiech.

Jest pan żonaty? – spytała nieoczekiwanie.

Owszem.

Och, mój Boże — wyjaśniła – moja siostra zawsze powiada, że jeśli kiedyś spotkam godnego poślubienia mężczyznę, to właśnie w takich opałach. A wtedy gorzko pożałuję moich fatalnych nawyków! Jeśli więc jest pan prawdziwym dżentelmenem, to bardzo się cieszę, że już żonatym.

Gabriel nie miał ochoty wyjaśniać, że żonaty czy nie, nie nadawał się na jej męża z zupełnie innego powodu. Musiałby zdradzić, że mogą być krewnymi, a póki ten przeklęty osioł nie wstanie z błota...

W tejże chwili coś zaszeleściło za nimi i królik, lis lub inne zwierzę przemknęło tuż obok, spłoszone. Koń parsknął i wstrząsnął łbem tak, że Gabriel odruchowo chwycił mocniej cugle. Bez trudu przywołał go do porządku. A wtedy osioł nagle ryknął i zerwał się na nogi.

Gabriel ściągnął wodze i koń odskoczył w bok, unikając fontanny błota, które opryskało dziewczynę od stóp do głów.

Och, doskonale, Lucyferze! –wykrzyknęła.

Nim Gabriel zdołał jej zaofiarować pomoc, usadowiła się w małym damskim siodle, które osioł miał przytroczone do zabłoconego grzbietu.

Dziękuję za troskę, ale jak pan widzi, wszystko już w porządku.

Dopóki osłu nie zachce się jeszcze raz zażyć odpoczynku.

Odprowadzę panią do domu, nim znów ruszę w drogę.

Gabriel starał się uprzejmie uśmiechać. Za nic nie straciłbyjej teraz z oczu.

Hm... bardzo to uprzejme z pańskiej strony – odparła. Gdy wskoczyła na swego nieprzewidywalnego wierzchowca, odzyskała całą pewność siebie. Gabriela znów naszła chęć do śmiechu, częściowo z podniecenia, lecz zdołał zachować powagę i poprosił nieznajomą, by jechała przodem.

Dźgnęła obcasem osła i popędziła go wzdłuż niewielkiej doliny, a potem przez las, dopóki nie wjechali na wąską wiejską drogę, jeszcze węższą od tej, którą przybył Gabriel.

Kłusowali we dwoje– Lucyfer utrzymywał całkiem niezłe tempo– a Gabriel usiłował nawiązać rozmowę z dziewczyną, choć nie przychodziło mu to łatwo. Musiał jechać w niewielkiej odległości za nią.

Czy pani rodzina od dawna tu mieszka?

Obejrzała się przez ramię, zaintrygowana.

Dlaczego pan tak przypuszcza?

Zna pani najwyraźniej całą okolicę – próbował wyjaśnić.

Przecież żyję tu od urodzenia.

Nie powiedziało mu to zbyt wiele.

Ja pochodzę z Kent, chociaż mam także dom w Londynie.

Była tam pani kiedyś?

Nie odpowiedziała. Może nie usłyszała, a może pytanie wydało się jej zbyt osobiste lub impertynenckie i wolała je zignorować.

Czyżby sądziła, że z nią flirtuje? Potem przeszła z kłusa w galop i po kilkuset metrach zatrzymała się przed miłym z wyglądu, lecz raczej niezasobnym wiejskim domkiem, w jakim mógł mieszkać miejscowy ziemianin albo wzbogacony farmer.

Wstrzymała na chwilę osła.

Teraz jestem całkiem bezpieczna – podkreśliła, jakby mówiła do zdziwaczałego dziadka, który martwi się o byle co. – Dziękuję panu za opiekę.

Nie ma za co. Niewiele pani pomogłem. Na przyszłość będę pamiętać o cukrze. Czy wolno mi wiedzieć, kogo miałem przyjemność eskortować?

Zawahała się. AJe po chwili uznała, że pytanie jest całkiem niewinne.

Moje nazwisko brzmi Dapplewood.

Zegnam, panno Dapplewood. – Gabriel zachował się całkiem niestosownie. Nie powiedział, jak się sam nazywa, tylko z miejsca zawrócił konia ku głównemu traktowi.

Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

Nadal zaintrygowana, skinęła mu głową.

Gabriel jechał, dopóki nie zniknął jej z oczu, lecz potem wstrzymał konia i się zamyślił. Wyjął z kieszeni zegarek. Aż jęknął, gdy na niego spojrzał. Nie mógł odjechać! Jeszcze nie teraz!

Miał za mało czasu, żeby stanąć oko w oko z panem domu, ale musi przynajmniej upewnić się w swoich przeczuciach, nim ruszy do Londynu.

Uwiązał konia w zaroślach i ruszył pieszo ku domostwu, obchodząc łukiem posiadłość. Zbliżył się do budynku od strony szopy i małego kurnika, tak żeby mieszkańcy nie mogli go zauważyć. Wreszcie znalazł się przy samym domu i prześlizgnął wzdłuż ściany, chcąc zajrzeć w okna.

Jeden z pokojów był małą bawialnią, starannie, choć niezbyt: bogato umeblowaną i w tej chwili pustą. Gdy Gabriel zajrzał do drugiego, poczuł, że dech mu zapiera.

Była to biblioteka lub gabinet. Pod ścianami stały półki pełne książek, pod oknem – biurko. Za biurkiem siedział mężczyzna, schylony nad blatem, z piórem w jednej dłoni i okularami w drugiej, przeglądając leżące przed nim papiery. Pisał zapewne list albo podliczał wydatki.

Twarz tego człowieka sprawiła, że Gabriel stanął jak wryty.

Gdyby nie różnica wieku, mogliby uchodzić za braci.

Mężczyzna miał drobne zmarszczki w kącikach oczu, a skronie pokryła mu siwizna, ale jego rysy były równie harmonijne i przystojne jak te, które Gabriel przez całe życie widział w lustrze. Niejedna kobieta na jego widok słała życzliwy uśmiech, albo zalotnie trzepotała wachlarzem.

Czy widział własnego ojca?

Nie mogło być inaczej. Poznał w końcu jego nazwisko: Dapplewood. Człowiek ten wyglądał na dżentelmena. Czy zresztą jego matka pokochałaby kogoś innego? Nigdy się nie spodziewał, że mógłby to być sługa lub wieśniak. Dżentelmen, niezbyt bogaty i najwyraźniej żonaty, jeśli miał inne dzieci prócz tych dwojga z nieprawego łoża, których nigdy nie było mu dane poznać.

Uniesienie Gabriela minęło, a jego miejsce zajęła zawziętość.

Miał tak wiele pytań do tego człowieka!

Miał ochotę pchnąć drzwi, wejść tam, chwycić go za gardło i trząść nim, póki na wszystkie nie odpowie. Czy musi odjechać właśnie teraz?

Było już jednak późno, a on nie chciał sprawić przykrości Psyche. Nie, tego mu nie wolno robić. Jakże mógł być tak bezmyślny? Przecież zmartwiłaby się ogromnie, gdyby nie pojawił się na balu, takjakjej obiecał.

Zacisnął zęby. Mężczyzna za biurkiem uniósł głowę, jakby odpowiadając komuś na pytanie. Gdy ją odwrócił, Gabriel odstąpił od okna. Odszedł, klucząc pośród zabudowań. Odwiązał konia, wskoczył na siodło i jechał po wyboistym gruncie, póki nie dotarł do traktu, gdzie przynaglił wierzchowca do galopu.

Miał przed sobą długą drogę i niewiele czasu, żeby ją pokonać. Ale po debiutanckim balu Clarissy wróci tu jak najszybciej.

A wtedy rozwiąże największą zagadkę swego życia.

Dzień później Gemma wybrała się wraz z Clarissą na ostatnią przymiarkę sukni balowej. Toaleta doprawdy mogła zaprzeć dech w piersiach. Gdy Clarissę ubrano w suknię i zapięto, spojrzała w lustro.

Czy to na pewno ona? Z pewnością nie była już służącą, która z biegiem lat zapomniała, kim naprawdę jest, i ledwie pamiętała własne nazwisko. Zamrugała oczami. Odbicie w zwierciadle spojrzało wprost na nią.

Wyglądasz olśniewająco – uznała Gemma. – Tak pięknie i elegancko, jak tylko może sobie życzyć młoda dama. Po prostu doskonale.

Krawcowa zgodziła się z nią i ze spokojem przyjęła wyrazy uznania.

Zawsze wiem, w czym komu będzie najlepiej.

Clarissa była zbyt onieśmielona piękną suknią, by rozbawiła ją ta pewność siebie.

Przez kilka minut podziwiała odbicie w lustrze, po czym zdjęła suknię i wróciła do domu, gdzie czekały ją nowe obowiązki towarzyskie. Dni płynęłyjeden za drugim i wkrótce jechała już do majątku Psyche z suknią zapakowaną starannie w bibułkę. Na piątkowy wieczór zaplanowano obiad dla wcześniej przybyłych gości. W sobotę rano mężczyźni mieli urządzić zawody strzeleckie, a damy – przygotowania do najważniejszej uroczystości.

Wreszcie w sobotnią noc zaczynał się bal. Na niedzielę przewidziano koncert znanego pianisty, zaproszonego z tej właśnie okazji, po czym goście będą szykować się do wyjazdu.

Niektórzy z nich zamierzali przybyć na cały weekend, inni zaś –jakjej powiedziano – przyjadą dopiero w sobotę. Przysłano już odpowiedzi na zaproszenia i cały ich stos piętrzył się na biurku w gabinecie. Gemma wciąż jeszcze budziła wśród towarzystwa pewne zaciekawienie, gdyż pojawiła się na salonach stosunkowo niedawno. W dodatku lord i lady Gabriel byli osobami bardzo popularnymi. W rezultacie prawie nikt nie odrzucił zaproszenia ani na bal, ani na weekend. Dom po prostu pękał w szwach.

Clarissa, próbując nie myśleć o zatłoczonej sali balowej, gdzie oczy gości będą zwrócone na nią, poleciła Matty zapakować suknie, a perły włożyć do małej kasetki. Wreszcie wsiadły do powozu. Z tyłu za nimi piętrzyły się bagaże. Matthew, który od czasu do czasu wstawał, ale jeszcze całkiem nie wyzdrowiał, jechał razem z nimi. Drugi powóz wynajęto dla służby, tak że Clarissa, Gemma i Matthew mogli wygodnie wyjechać z miasta.

Za oknem karety przesuwały się ulice Londynu. Zapatrzona na nie Clarissa myślała o tym, jak niedawno powróciła na łono rodziny. Przecież minęło ledwie kilka tygodni, a jej się wydawało, że była to cała wieczność. Mimo trudności powoli przeobrażała się z buntowniczej służącej w młodą damę gotową wejść w wielki świat. Poznała Whitby'ego, podejrzewano ją o morderstwo, odwiedzała najgorsze dzielnice Londynu, a teraz miała wystąpić na balu. Na swoim własnym, debiutanckim balu.

Nic bardziej niezwykłego nie mogło się już zdarzyć.

Zajechali przed obszerną, świetnie urządzoną siedzibę Sinclairów w Kent, na południe od Londynu. Clarissa rozejrzała się wokoło, uradowana widokiem rozległych trawników i pięknego, kamiennego domostwa z mnóstwem błyszczących w słońcu okien.

Lokaje pospiesznie pomogli im wysiąść i zabrali bagaże. Matty przez chwilę wygładzała jej fałdy na nowym, zielonym stroju podróżnym, a potem Gemma i Matthew poszli podziękować gospodyni. Clarissa podążyła za nimi.

Psyche powitała ich z uśmiechem.

Zaraz pokażę wam pokoje gościnne. A kiedy odpoczniecie po podróży, napijemy się w salonie herbaty.

Dziękujemy ci za gościnność, Psyche. – Gemma ujęła wyciągniętą ku niej dłoń i odwzajemniła uśmiech. – Czy Gabriel wrócił?

Jeszcze nie, ale spodziewam się go lada chwila. Solennie obiecał, że będzie na balu. Wkrótce przyjadą zresztą następni goście.

Na tę wzmiankę Clarissa szybko weszła do środka.

Odpoczynek bardzo jej się przyda. Przez następnych parę dni wciąż będzie znajdować się na widoku.

Jedna ze służących wskazała im dwa sąsiadujące ze sobą pokoje. Clarissa rozpakowała wraz z Matty suknie. Służąca upewniła

się, że pani niczego nie potrzebuje, i zabrała suknie do odprasowania.

Clarissa chętnie została sama. Podeszła do okna i wyjrzała przez szparę w zasłonach. Nie myliła się, po wysypanym żwirem podjeździe zbliżał się właśnie kolejny powóz. Konie parskały, ludzie się witali. O Boże, jak ona wytrzyma tu przez cały weekend?

Przygryzła wargę. Nie wolno jej rozczarować Gemmy, brata, Psyche ani gości. Próbowała przekonać samą siebie, że zdoła wszystko przetrwać i że żołądek przestanie jej wreszcie podjeżdżać do gardła.

Rzuciła się na łóżko i utkwiła wzrok w suficie. Nagle naszło ją przerażające wspomnienie Craigmore, które urągało jej kiedyś:

Głupia dziewucho, odłóż zaraz książkę i bierz się do roboty!

Nie nadajesz się do niczego!"

Clarissa odetchnęła głęboko. Ten głos umilkł na zawsze! Nie wolno dopuścić do tego, żeby nadal rozbrzmiewał jej w uszach.

A potem, dziwna rzecz, przypomniał się jej nauczyciel tańca. Zdawał się patrzeć na nią z pogardą. Nie była może zręczną uczennicą, ale to nie powód, żeby dać się stłamsić komuś takiemu. Nie powinna myśleć, że brak jej...

A właśnie, że da sobie radę! Nikt już nie będzie jej krytykował, nawet jeśli pomyli kroki w tańcu. Odpędziła od siebie natrętne obrazy. Dlaczego tak długo pamięta się przykre rzeczy, a te przyjemne szybko uciekają z pamięci? Nie, wrogowie nie zdołają jej zepsuć planów. Miała szczęście urodzić się w dobrej rodzinie i nie zrezygnuje z należnych jej przywilejów.

A Whitby? Już sama myśl o nim sprawiała, że czuła się pewniej. Dominie! Wymówiła jego imię na głos. Czy rzeczywiście coś do niej czuł i czy kiedyś szczerze jej to wyzna? Jeśli jest mu bliska, dlaczego miałby się wahać? Nie był kimś, kto lękałby się własnych uczuć. Powinna jednak pamiętać, że wszystkie panny na wydaniu od dawna pewnie zagięły na niego parol. Dlaczego miałby wybrać właśnie ją? Nie powinna się spodziewać, że...

Rozległo się stukanie do drzwi.

Proszę wejść! – Clarissa oprzytomniała i zerwała się z łóżka.

Do pokoju weszła Gemma, zamykając drzwi za sobą.

Ach, odpoczywasz? Psyche dostała wiadomość od lorda Whitby'ego, więc myślałam, że ci ją powtórzę.

Nie przyjedzie? – Zaczęło ją dławić w gardle.

Och nie, przybędzie, ale z pewnym opóźnieniem. Napisał, że go zrozumiesz. Będzie na jutrzejszym balu, więc się nie martw – dodała pospiesznie Gemma.

Clarissa westchnęła z ulgą.

Gemma podeszła bliżej i przysiadła na skraju łóżka.

Chciałam z tobą pomówić, Clarisso.

O czym?

Lord Whitby spędza u nas wiele czasu. Oczywiście wjak najlepszych zamiarach, ale to powoduje plotki. Wiesz, jakie jest towarzystwo. A przynajmniej wkrótce się dowiesz.

Clarissa wzdrygnęła się na myśl o rozplotkowanych matro– nach, ale zaprzeczyła stanowczo:

On chce mi tylko pomóc.

Wiem, że ma dobre intencje – zgodziła się Gemma – ale nie jestem pewna jego uczuć. Nie wiadomo mi też, jakie są twoje.

Clarissa patrzyła gdzieś w bok.

Jest teraz bardzo uprzejmy, chociaż miał reputację aroganta, a czasem nawet brutala...

Ach, skądże – przerwała jej Clarissa. – On nigdy nie jest nieuprzejmy, a jeżeli kiedyś bywał, to chyba tylko przez przypadek. Zauważyłam, że kiedy się zamyśli, nie słyszy, co do niego mówię, ale to nie jest lekceważenie. A jeśli nawet zrobi jakąś nieprzemyślaną uwagę, to nie ze złośliwości. Ma doprawdy najlepsze w świecie serce!

Urwała, widząc, że bratowa przypatruje się jej uważnie, lecz już z mniejszą troską.

A zatem nie jest ci obojętny?

Uwaga była łagodna, ale Clarissa się zaczerwieniła.

Przecież jest dla mnie taki dobry i tak bardzo się stara mnie ochronić! – Poniewczasie przypomniała sobie o zakładzie, do którego Whitby się przyznał, ale nie miała ochoty zwierzać się z tego Gemmie. W końcu co dla niego znaczyło parę funtów?

Nie zmartwi się, jeśli przegra.

Nie powinnaś mylić wdzięczności z miłością, Clarisso.

Wiem, że jest utytułowany, bogaty i przystojny, wyjąwszy bliznę na policzku, lecz nie może w końcu nic na nią poradzić.

Ledwie ją widać, a poza tym dlaczego miałabym... dlaczego ktokolwiek miałby o to dbać? – przerwała jej gwałtownie Clarissa.

Gemma z pewnym rozbawieniem ciągnęła dalej:

Chciałam tylko powiedzieć, że to zaszczytna blizna, bo walczył wtedy na wojnie. Musimy ją uszanować.

Och – wyjąkała tylko Clarissa, wiedząc, że zdradziła się po raz drugi.

Nic więcej już nie powiem. Mam nadzieję, że pójdziesz za głosem serca. Jeśli hrabia wyjawi twojemu bratu swoje zamiary, mam nadzieję, że... się zgodzisz?

Clarissa poczuła, że palą ją policzki.

Czy nie spodziewacie się zbyt wiele? Nie wiem, czy on...

jego pozycja... chyba nie przypuszczasz, że...

No, dosyć już. – Gemma poklepała ją po ramieniu. – Ciesz się teraz przyjęciem. To przecież twój bal, a Matthew i ja pragniemy, żeby każda jego chwila sprawiła ci radość.

Jesteście tacy dobrzy! – Nigdy ich nie przekona, że będzie dużo szczęśliwsza, kiedy weekend dobiegnie końca! No i wcale nie była pewna, co właściwie Whitby o niej myśli. Nie zniosłaby też ponownego publicznego upokorzenia.

Wystarczy, że padła mu pod nogi na oczach wszystkich, kiedy się po raz pierwszy oficjalnie spotkali. Ani trochę nie chciała, żeby się to powtórzyło – ani w przenośni, ani – o Boże! – dosłownie.

A to znów przypomniało jej, jak ważną rzeczą jest taniec i wszystkie jego figury oraz kroki, które musi zapamiętać. Podeszła do komody i długo szperała wśród całych pokładów nocnej bielizny, nim wreszcie znalazła ofiarowaną jej przez Gemmę książeczkę. Zaczęła ją pilnie przeglądać.

16

jtVXatty powróciła z całym naręczem świeżo odprasowanych sukien. Odłożyła je ostrożnie na bok, a potem pomogła Clarissie przebrać się do obiadu.

Stół był elegancko nakryty, jedzenie wyśmienite, towarzystwo przyjemne, ale nieobecność Whitby'ego bardzo jej doskwierała. Nawet widok srebrnych półmisków pełnych wymyślnych potraw, puddingów i sosów oraz kieliszków pełnych doborowych win z piwnicy gospodarzy nie pobudził jej apetytu.

Tęskniła za czymś innym niż dobrze uwędzona szynka czy pieczony bażant.

Goście okazali się bardzo mili, ale jakby trochę nudni.

Młodzieniec, który siedział po jej lewej ręce, ciągnął rozmowę na starannie dobrane tematy, z których żaden nie mógł urazić dobrze wychowanej panienki...

Lady Sinclair mówi, że jutro o północy odbędzie się pokaz sztucznych ogni na cześć pani debiutu.

Clarissa oprzytomniała, powracając do rzeczywistości.

Ach, na pewno będą przepiękne.

Lubię fajerwerki – ciągnął młodzieniec — robią co prawda wiele hałasu, ale są wspaniałym widowiskiem. Gospodarze zadali sobie niemało trudu, żeby pani bal był wyjątkowy. Pewnie jest im pani bardzo wdzięczna?

Lord i lady Sinclair są więcej niż uprzejmi – zgodziła się, pamiętając o kosztownej sukni, która piętro wyżej czekała na jutrzejszą noc.

W tej właśnie chwili zrozumiała, że nudzi się jak mops!

Brakowało jej cierpkiej szczerości hrabiego i jego rozbawienia, gdy czasem palnęła coś całkiem niestosownego. Przy nim nie musiała się troszczyć, jak teraz, o staranny dobór słów i uważać, żeby nie poruszać niestosownych tematów.

Z nim czuła się swobodniej, trzeźwiej, bardziej swojsko. Jak mogła nie spostrzec tego wcześniej? Który mężczyzna mógł się z nim równać? Jeśli żywi do niej jedynie sympatię, czekają straszna przyszłość. Poczuła bolesny skurcz serca. Lepiej o tym w tej chwili nie myśleć.

Obiad miał się ku końcowi. Lady Sinclair zlustrowała wzrokiem długi stół i biesiadników jednym doświadczonym spojrzeniem. Kobiety wycofywały się właśnie, a mężczyźni sięgali po kolejne kieliszki wina. W salonie panie zaczęły pogawędkę, czekając na ich powrót. Gemma siedziała tuż przy Psyche. Do Clarissy dotarły słowa gospodyni.

Gabriel z pewnością wróci do domu jutro. Za nic nie zrezygnuje z balu.

Clarissa siadła nieco dalej, żeby porozmawiać z Emmaline Mawper, najwyraźniej zachwyconą, że o niej nie zapomniano.

Jak to uprzejmie ze strony lady Sinclair, że mnie zaprosiła! Dom jest po prostu przepiękny, a ona wszystko potrafi świetnie zaplanować. Wspaniale się bawię! Ten bal będzie z pewnością wydarzeniem sezonu. Mój kuzyn, pan Galston, przyjeżdża jutro, więc pewnie zatańczy ze mną, a założę się, że lord Whitby też poprosi mnie do tańca. Stał się bardzo uprzejmy od czasu naszego pierwszego spotkania i mam nadzieję, że tym razem nie zrobi mi żadnej niestosownej uwagi. Bo takie rzeczy rozchodzą się zaraz wśród ludzi, chyba pani rozumie?

Na pewno nic podobnego nie zrobi – potwierdziła Clarissa.

Od dawna przestała w nim widzieć nieuprzejmego aroganta, ja–

kim się jej początkowo wydawał. Postanowiła dopilnować, żeby zatańczył z panną Mawper, lecz potem zarumieniła się na samą myśl, że miałaby mu coś narzucać.

Nagle zauważyła, że Gemma dyskretnie wyszła z salonu i że jest jakby bledsza niż zwykle. Czyżby było jej słabo? "wymówiła się zręcznie i poszła w ślad za bratową. Poczekała, dopóki Gemma nie opuściła gotowalni. Tak, istotnie, wyglądała, jakby coś jej dolegało.

Czy źle się czujesz? – spytała półgłosem. Miała nadzieję, że Gemma nie cierpi z powodu jakiegoś niezamierzonego faux pas. – Chyba nie przeze mnie, prawda? Tak bardzo się staram...

Och, to co innego – zapewniła ją Gemma. – Wierzę w ciebie, a ty coraz lepiej sobie radzisz. Trochę tylko dokucza mi żołądek. To nie nerwy. Może zjadłam coś, co mi zaszkodziło?

Unikała jednak wzroku Clarissy i obronnym ruchem położyła dłoń na brzuchu.

Clarissa zrozumiała. Wiedziała sporo o pewnych rzeczach, o których wśród służby mówi się o wiele częściej niż w pokojach wytwornych panienek.

Gemmo! Czyżby...

Bratowa się zaczerwieniła.

Owszem. Nie mam jeszcze całkowitej pewności, ale... Nie mów na razie o tym bratu, zaprząta go w tej chwili co innego.

A jeśli rzeczywiście jest tak, jak myślę, nie zdradzę się z tym przed końcem sezonu. Nie musisz się więc martwić, że przyjdzie ci się obracać wśród ludzi beze mnie, albo że nasze życie towarzyskie ustanie, nim się jeszcze na dobre zaczęło.

Och, nie dbam o to! Ach, Gemmo! –1 objęła ją serdecznie, ciesząc się na samą myśl o przyszłym bratanku. Ale połóg...

Gemma wydawała się doskonale rozumieć jej rozterki.

Nie zamartwiaj się, moja droga. Psyche wesprze mnie na pewno, a brat zapewni mi najlepszych lekarzy w Londynie.

Pomówię z nim w przyszłym tygodniu.

Obydwie wróciły do salonu. Wkrótce do kobiet dołączyli mężczyźni. Rozstawiono stoliki do kart, a ci, którzy w nie nie

grali, zgromadzili się po drugiej stronie, żeby rozwiązywać szarady. I choć brakowało jej nadal Whitby'ego, starała się, żeby nikt tego nie spostrzegł.

Ocknęła się wcześnie na dźwięk czegoś, co robiło wrażenie odległego strzału. Znów miała koszmarne sny, a serce waliło jej jak młotem.

Siadła gwałtownie na łóżku i pociągnęła za sznur od dzwonka. Matty zaraz weszła do pokoju z tacą.

Już panienka nie śpi?

Chyba słyszałam strzał – Clarissa starała się nie mówić tego drżącym głosem.

Och, to tylko panowie – wyjaśniła Matty. – W tym sezonie nie mogą strzelać do zwierzyny, więc postawili sobie słomiane kukły. Do nich celują, żeby się popisać przed damami. Ale to głupie! – zachichotała. – Przyniosłam trochę herbaty, grzanek i szynki, jakby panienka chciała coś przegryźć. Zaraz wrócę z ciepłą wodą.

Dziękuję, Matty. – Zrobiła z siebie idiotkę! Jest tutaj równie bezpieczna, jak we własnym domu, a tymczasem boi się byle czego, bo znowu nękają ją koszmary.

Upiła łyk herbaty, lecz potem uwagę jej przykuł inny dźwięk.

Czy ktoś przyjechał?

Matty odsunęła zasłony i wyjrzała przez okno.

Tak, panienko, jakaś dama i pan w pięknym powozie. Nie wiem, kim są, ale ubrani bardzo ładnie.

Kolejni goście, ale nie Whitby, którego Matty by poznała. Clarissa odstawiła filiżankę. Nagle poczuła, że wcale nie jest głodna. Coraz bardziej przerażały ją tłumy gości, któiych wkrótce będzie musiała witać.

Nie przynoś jeszcze wody – poprosiła służącą. – Wyjdę się przejść po parku, potrzeba mi trochę świeżego powietrza. Może spacer mi posłuży. Jeśli lady Gemma o mnie spyta, powiedz, gdzie poszłam. Ona mnie zrozumie.

Obiecuję, panienko.

Włożyła więc spacerową suknię i pozwoliwszy Matty dokończyć za nią śniadanie – wciąż pamiętała, jak często bywała głodna na służbie – wyślizgnęła się z domu bocznymi drzwiami.

Chciała możliwie jak najdalej odsunąć chwilę, kiedy będzie musiała prezentować wytworne maniery i grać rolę dobrze wychowanej młodej damy. W parku czuła się mniej skrępowana regułami i cudzymi oczekiwaniami.

Nieoczekiwanie zyskała towarzysza. Duży, kudłaty retriever o długich uszach szybko podbiegł do niej z wywieszonym jęzorem, machając przyjaźnie ogonem. Kiedy go pogłaskała, poszedł za nią.

W porządku – zgodziła się. – Pewnie i tobie spacer dobrze zrobi!

Z psem, następującym jej na pięty, ominęła z daleka elegancki ogród, gdyż być może spacerowali tam inni goście, których musiałaby uprzejmie przywitać. Na skraju trawnika jacyś mężczyźni ustawiali drewniane formy, w których domyśliła się przyszłych sztucznych ogni.

Szybko przeszła obok pola, gdzie panowie – w asyście służących, którzy ładowali im broń po każdym strzale – zakładali się, kto lepiej trafi do celu. Nie było wśród nich jej brata. Kilka dam podziwiało zawody z dyskretnej odległości. Cłarissa nie dołączyła również i do nich.

Zaszła aż na sam skraj parku, podziwiając ciąg pagórków i dolin oraz gęste listowie drzew. Miły wietrzyk chłodził jej policzki.

Po przechadzce poczuła się znacznie lepiej.

Gdy stanęła na szczycie jednego z pagórków, żeby spojrzeć na rozległy pejzaż Kent, poczuła się, jakby ktoś ją śledził. Pies zjeżył nagle sierść i zaczął ujadać.

Do nogi! – zawołała. – Żadnych pogoni za lisem!

Pies, który właśnie podbiegł pod najbliższą kępę drzew, usłuchał jej z wyraźną niechęcią. Zaskowyczał i spojrzał niespokojnie ku chaszczom.

Słońce stało już wysoko i Cłarissa uznała, że czas wracać do domu. Ominęła z dala drzewa, które tak zaniepokoiły psa,

i powędrowała z powrotem. Cicho wślizgnęła się na piętro. Tym razem nie odrzuciła pomocy Matty przy kąpieli i ubieraniu.

Spacer zaostrzył jej też apetyt. Nie osłabił go nawet widok coraz liczniejszych gości przy stole.

Tym razem siedziała pomiędzy dwoma innymi młodzieńcami. Psyche znała swoje obowiązki i jako dobra gospodyni zadba– ła, żeby Clarissa znalazła się w towarzystwie kawalerów. Znowu więc musiała prowadzić uprzejmą, chociaż nieciekawą rozmowę z każdym ze swoich sąsiadów. A kiedy odgryzła solidny kęs pieczonego kurczęcia, przypomniała sobie pouczenie guwernantki, że damy jadają tylko małe porcyjki.

Och, niech to diabli wezmą! Kurczę pływało we wspaniałym sosie, a ona była głodna. Jeśli młodzieniec, który właśnie raczył ją szczegółową opowieścią o swych porannych sukcesach strzeleckich, zgorszy się jej manierami, będzie to szczyt wszystkiego!

Pohamowała więc swój apetyt i ponownie poczuła irytację.

Dlaczego musiała sobie przypomnieć uwagi tej wstrętnej baby?

Proszę chodzić drobnymi kroczkami! Stąpać lekko, nie tak jak wiejska dziewucha! Trzymać się prosto, z głową do góry, ale spuszczać oczy!

Lista pouczeń nie miała końca. Clarissa nigdy nie potrafiła zapamiętać tych upomnień ani też potulnie się do nich stosować.

Westchnęła.

Po obiedzie wiele dam chciało odpocząć, inne zaczęły przygotowania do wieczornego balu. Clarissa pozwoliła Matty ułożyć sobie włosy w długie, okalające twarz pukle. Nie chciała jednak się położyć, była zanadto przejęta i w wyobraźni wciąż widziała swoje kolejne upadki na parkiecie. Żeby odpędzić złe myśli, zaczęła przeglądać książeczkę z figurami tanecznymi.

Odprasowaną suknię rozłożono na krześle, gdzie czekała wieczoru. Clarissa nie chciała na nią patrzeć. Była zbyt piękna.

Żołądek znów jej się ścisnął ze strachu. Och, gdyby miała choć trochę więcej czasu! Cała jej wiara w siebie prysnęła i powróciły najgorsze z obaw.

Kiedy Matty przyszła z wiadomością, że ktoś prosi ją do biblioteki, Clarissa spojrzała na nią niechętnie.

Czy to lady Gemma?

Matty, z tajemniczą miną, zaprzeczyła.

Myślę, że panienka chciałaby tego kogoś zobaczyć. Proszę mi wierzyć.

Clarissa z irytacją odłożyła książeczkę.

Musimy w takim razie inaczej ułożyć ten lok. – Wskazała na jeden z pukli.

Matty ujęła lokówki, poprawiła fryzurę i Clarissa wyszła, zamykając cicho drzwi. Gemma drzemała w pokoju obok, nie należało jej budzić. Prawdę mówiąc, wolała też obejść się bez przy– zwoitki.

Zeszła na parter i znalazła tam dużą bibliotekę.

Osobą, która na nią czekała, był Whitby.

Dominie odwrócił się ku niej, gdy weszła. Spojrzała na niego uradowana, z twarzą rozjaśnioną uśmiechem.

Przyjechał pan w końcu!

Dominie zgiął się przed nią w ukłonie.

Przepraszam, wczoraj nie mogłem. Jeden z wynajętych przeze mnie agentów doniósł, że w Dover zatrzymano kogoś, kto odpowiadał opisowi monsieur Meidenne'a. Pojechałem tam natychmiast, ale to tylko jakiś pastor z żoną i czwórką dzieci, rozgniewany, że nie zdążył na statek do Francji.

Biedaczysko! –westchnęła, nadal się uśmiechając.

Czeka pani na wieczorny bal? – spytał i zaraz tego pożałował. Gdy tylko przypomniał jej o tańcach, uśmiech Clarissy zgasł.

Niezbyt mnie cieszy ta perspektywa, choć nie mogę o tym powiedzieć Gemmie ani naszej gospodyni. Wciąż myślę o wszystkich moich błędach w tańcu, dawnych i przyszłych! Nie wiem, czy kiedykolwiek potrafię się zachowywać jak prawdziwa dama – powiedziała takim tonem, jakby wyznawała mu okropny grzech.

Uśmiechnął się do niej serdecznie.

To niepotrzebne.

Co takiego?

Proszę nie słuchać tych starych kwok. Bycie damą to nie tylko nienaganne maniery i paplanie o niczym. To coś o wiele ważniejszego, Clar... panno Fallon.

A pański zakład?

Zupełnie o nim zapomniał. Ona tymczasem patrzy mu w oczy i czeka na odpowiedź! Lekceważąco machnął ręką.

Jest bez znaczenia.

Ta wspaniała dzielna dziewczyna, piękna i zachwycająca, która tyle wycierpiała i doznała tylu upokorzeń, zamartwia się z powodu błahej gafy? Przecież to śmieszne!

Ciągnął dalej, zważając na każde słowo:

Ma pani odwagę i jest spontaniczna. Każdy musi panią podziwiać.

Naprawdę? – spytała zdumiona.

Ależ tak. Proszę tylko pozostać sobą.

Aleja zawsze powiem coś nieodpowiedniego.

Tym lepiej, odświeży pani tylko atmosferę. Jeśli stateczne matrony to zgorszy, będzie doskonale!

Zyskał w zamian jeden z najradośniejszych uśmiechów. Nie mógł się oprzeć i uniósł dłoń Clarissy do ust. Była tak drobna i miała tak miękką skórę! Pragnął wziąć ją w ramiona, ale tu, w pustej bibliotece, mogłoby się to skończyć czymś poważniejszym niż kilka pocałunków. Nawet jego opanowanie ma swoje granice.

Obejrzała się nagle za siebie, zaniepokojona. Usłyszał jakieś głosy w holu.

Stali obydwoje bez słowa, jakby w milczącym porozumieniu, póki obce głosy nie umilkły. Wtedy odezwał się cicho:

Niech pani teraz idzie. Nie chcę dawać powodu do plotek.

Pragnąłem tylko powiedzieć, jak postępuje moje śledztwo, i ży–

czyć pani szczęścia. Zobaczymy się wieczorem. Mam nadzieję, że zarezerwuje pani dla mnie taniec?

Oczywiście.

Uścisnął jej dłoń po raz ostatni, a potem puścił ją z żalem i patrzył w ślad za Clarissą, gdy odchodziła.

Kochał ją aż do bólu, ale była zbyt niewinna, żeby to pojąć.

Clarissą wróciła do siebie z lżejszym sercem. Jeśli tylko Whitby darzy ją uznaniem i podziwem, do diabła z resztą towarzystwa! Rzecz jasna, nie chciała rozczarować brata i Gemmy, ani Sinclairów, którzy tak serdecznie ją traktowali, ale tylko on liczył się naprawdę. Dzięki niemu czuła się silniejsza i śmielsza.

Odłożyła więc na bok książeczkę i przebrała się do obiadu w dużo lepszym nastroju.

Za nic nie chciała poplamić podczas posiłku wspaniałej sukni.

Postanowiła zatem już wcześniej, że włoży ją dopiero po obiedzie, a nie przed nim. Wybrała inną i w odpowiedniej chwili zeszła na dół, czując się trochę winna, że nie spędziła przedtem w salonie kilku minut wraz z innymi damami.

Gemma nie upomniała jej jednak, a chociaż przy obiedzie Clarissą nie siedziała koło Whitby'ego, czuła, że czasami ku niej dyskretnie spogląda. Zawsze też widziała ów specyficzny błysk wjego ciemnych oczach, gdy ich spojrzenia przypadkiem się krzyżowały.

W porównaniu z nim obydwaj młodzieńcy byli tak nudni, że z trudem udawała zainteresowanie ich słowami. Zdołała jakoś przecierpieć paplaninę młodego baroneta o jego domu w Dor– chester i nowych metodach uprawy roli. Dopiero pod koniec obiadu zrozumiała, że zapewne próbował zrobić na niej wrażenie i również był tym zdenerwowany. Zdumiewające! Cieszyła się, że wysłuchała go do końca i odpowiadała mu uprzejmie na pytania.

Gdy damy wycofały się z jadalni, nie tylko ona wróciła do swego pokoju. Inne panie także chciały zmienić strój albo poprawić

uczesanie. Matty czekała już na nią w sypialni i tym razem Clarissa odważyła się wreszcie włożyć suknię balową. Matty zapięła ją z tyłu i przewiązała szarfą. Zapięła jej naszyjnik z pereł, a włosy zaczesała do tyłu, zostawiając tylko kilka pasm z przodu.

Piękna, wysadzana perełkami spinka przyozdobiła węzeł jasnych splotów.

Och, jak ślicznie panienka wygląda! – powiedziała służąca.

Clarissa spojrzała w lustro. Do diaska, kim jest ta obca młoda

kobieta?

Nikt nie mógł zaprzeczyć, przynajmniej na pierwszy rzut oka, że owa zadziwiająca istota jest damą. Suknia była istnym cudem.

Alabastrowa biel z iskierkami złota lamowana złocistą koronką sprawiała, że cera wydawała się bardziej przejrzysta, a włosy lśniące. Orzechowe oczy błyszczały z podniecenia.

Wyglądała jak prawdziwa piękność!

Clarissa spoglądała na siebie ze zdumieniem. Nie miała smutnej twarzy, zakurzonej sukni ani rozprutych szwów! Jak to się mogło stać? Była elegancka, spokojna, pewna siebie.

Czy to tylko pozory? Przypomniały się jej baśnie o dzieciach zamienionych przez elfy. Ileż może zdziałać piękny strój! Ale co jest w środku?

Wtedy przypomniały się jej zadziwiające słowa Whitby'ego.

Mówił, że jest dzielna i ma silnego ducha. A więc to nie tylko piękna powłoka.

Ktoś zapukał do drzwi.

Clarissa ujęła obramowany złotem wachlarz i zwilżyła językiem zaschnięte wargi.

Proszę!

Drzwi otworzyły się i weszła Gemma.

Jesteś gotowa, moja droga? Och, wyglądasz przepięknie!

Clarissa uśmiechnęła się z wdzięcznością. Podziękowała

Matty i zeszła do holu, gdzie brat złożył jej uroczysty ukłon.

Panno Fallon, jestem olśniony.

Rozśmieszył ją tym sztywnym stwierdzeniem.

Dziękuję panu.

Clarissa czuła się jak w bajce. Raz tylko zaniepokoiła się trochę, gdy po wejściu do sali balowej okazało się, że musi stanąć w rzędzie osób przyjmujących gości i przywitać się ze wszystkimi po kolei.

Podczas obiadu zauważyła, że Gabriel jeszcze nie wrócił.

Kiedy w końcu weszli do sali, spostrzegła, że Psyche wygląda na zmartwioną, choć powitała ich serdecznie.

Clarisso, wyglądasz wprost zjawiskowo, "wszyscy będą wznosić toasty na twoją cześć!

Dziękuję, Psyche. Nigdy się nie spodziewałam takiej szczodrości. Suknia wręcz zapiera mi dech, a sala wygląda wspaniale.

Bo to jest wyjątkowa noc, moja droga. Bardzo mi przykro, że mąż nie zdążył na czas. Oczekuję go w każdej chwili.

Mam nadzieję, że podróż nie okazała się zbyt kłopotliwa – odparła Clarissa, ustępując miejsca Gemmie i bratu, którzy również dziękowali Psyche. Rozejrzała się dookoła.

Wielką salę umajono zielenią i przybrano kwiatami. W żyrandolach płonęło tyle świec, że lustra na ścianach wydawały się emanować światłem. Słońce kryło się już za drzewami, niebo pełne było różowych i błękitnawych smug, a przez otwarte okna napływały delikatne zapachy z ogrodu. Doprawdy, wieczór zapowiadał się bajecznie.

W nagłym przypływie pewności siebie zajęła swoje miejsce w rzędzie gospodarzy i bal się rozpoczął.

Do sali bez końca wchodzili goście. Clarissa powitała ciepłym uśmiechem lady Sealey i zarumieniła się na widok Whitby'ego.

Hrabia znów przybrał swoją zwykłą, wyniosłą minę, lecz w jego oczach krył się uśmiech.

Pozostali byli jedynie zamglonym, niekończącym się strumieniem twarzy, uprzejmych uśmiechów, jedwabnych sukien i świetnie skrojonych strojów wieczorowych. Z ulgą usłyszała, że zaczęto już stroić instrumenty, a Matthew – który poprzedniego

dnia odgrażał się, że zdejmie temblak, i uczynił to istotnie – skłonił się przed nią.

Czy mogę z tobą zatańczyć?

Wyprowadził ją na środek parkietu. Serce zabiło jej szybciej, ale melodia okazała się dobrze znana, a brat prowadził ją tak znakomicie, że bez trudu zdołała poradzić sobie ze wszystkimi figurami.

Czy rana jeszcze ci dokucza? – spytała nie bez obawy.

Nie przejmuj się tym. Chcę, żebyś zapamiętała ten bal jako coś absolutnie doskonałego.

Och, jesteś wspaniały! Co za szczęście, że cię mam!

Matthew uśmiechnął się do niej. Był wyraźnie w lepszym nastroju niż zwykle, a kiedy po tańcu zeszli z parkietu, dostrzegła, że Whitby czeka, by zatańczyć z nią jako drugi.

Jeszcze raz załomotało w niej serce, ale jakby trochę inaczej.

Whitby wyglądał niesłychanie przystojnie we fraku o idealnym kroju, dopasowanych spodniach, śnieżnobiałej koszuli i nieskazitelnie zawiązanym halsztuku. Miał może nieco za długie włosy, ale było mu z tym do twarzy, a do blizny na policzku dawno już przywykła. Wszyscy obecni na balu młodzieńcy wydawali się w porównaniu z nim nijacy. Ale najbardziej liczyły się nie modny strój ani nawet nie przystojna twarz, lecz inteligencja widoczna w ciemnych oczach, charakter, stanowczy zarys podbródka, cierpki humor i wyzbyte przesadnego szacunku uwagi, które zawsze ją cieszyły.

Taka właśnie powinna być dama – powiedział. – Świadoma własnej wartości i pewna siebie. Socjeta będzie panią teraz wielbić.

Roześmiała się. Co za nonsens! Wolała się jednak z nim nie spierać.

Muzyka rozbrzmiewała wokół nich i Clarissa czuła się, jakby sunęła po obłokach, a nie po gładkiej posadzce. Wcześniejsze lęki rozwiały się bez śladu, niby poranna mgła. Poruszała się w tańcu pewnie, bez wahania i płynnie. Przepełniała ją radość. Czuła cie–

pły, pewny dotyk jego ręki i kręciło się jej w głowie od jego bliskości. To było wręcz niebiańskie. Jakże mogła myśleć inaczej?

Muzyka zdawała się wypełniać całą salę. Tancerze, w nieustannym ruchu, tworzyli wzory niczym z wdzięcznej mozaiki.

Clarissa była oszołomiona i zatraciła się całkowicie w śpiewnej melodii, dźwiękach skrzypiec, a najbardziej w uniesieniu, jakie niosła ze sobą bliskość Whitby'ego.

Zatańczyli ze sobą dwukrotnie, a kiedy przebrzmiały ostatnie nuty, miała ochotę protestować, gdy Whitby zszedł z nią z parkietu. Opanowała się jednak. Kolejny taniec z tym samym partnerem wywołałby, rzecz jasna, komentarze. Whitby czuwał nad jej reputacją.

Czy nie zmęczyła się pani zanadto? Policzki ma pani zarumienione.

Wyłącznie z radości.

Zatańczymy znów później – obiecał jej. – Zapewniłem też sobie pozwolenie bratowej, żeby zabrać panią na kolację.

W tej sytuacji Clarissa zdołała nawet uśmiechnąć się do następnego młodzieńca, który poprosił ją do tańca.

A jeśli tym razem muzyka nie brzmiała już tak błogo i taniec okazał się mniej wspaniały, to dlatego, że jej partner miał jedną fatalną wadę. Nie był, niestety, lordem Whitbym.

Zęby sobie powetować rozczarowanie, Clarissa uśmiechnęła się do niego tak słodko, że młodzieniec poczerwieniał jak burak i wyjąkał parę komplementów. Clarissa, która znów musiała skupić się na krokach, odpowiedziała na to z pewnym roztargnieniem.

Następny z tancerzy wydał jej się znajomy. Po chwili zrozumiała, że to Galston, młody człowiek, który zawarł tak niedżen– telmeński zakład z Whitbym.

Mam nadzieję, że dobrze się pan bawi? – spytała.

Jak najbardziej – przytaknął. – Wiejska siedziba lorda Gabriela jest wspaniała, jego żona doskonałe umie urządzać przyjęcia, a pani wprost oszałamiająco wygląda w tym stroju. Dama

w każdym calu! Nie przypuszczałem, muszę przyznać, że panią na to stać.

Rozbawiła ją jego szczerość.

Jest pan zbyt uprzejmy – próbowała go sobie zjednać. – Chyba będę musiała upuścić talerz podczas kolacji, żeby uratować pański zakład.

Skonfundowany Galston poczerwieniał.

Whitby pani powiedział? Przepraszam, ale ja bym nigdy...

to znaczy...

Proszę się nie przejmować. Wybaczam panu. Chociaż...

uważam, że właśnie ja miałabym teraz prawo założyć się z panem!

Racja – zgodził się. – I tylko jedna rzecz wydaje mi się w tym wszystkim dobra. Nawet jeśli przegrałem, to Whitby jest tak zamożny, że nie zauważy, czy mu zapłacę, czy nie. No i dobrze, bo jestem spłukany aż do końca kwartału.

Clarissa pokiwała głową ze smutkiem i zakończyli taniec w jak najlepszej komitywie.

Gdy Galston skłonił się i pożegnał, podeszła do niej Gemma.

Czy dobrze się bawisz? Słyszę same hymny pochwalne na twój temat.

Clarissa parsknęła śmiechem.

Coś podobnego! Ale to rzeczywiście wspaniały bal. Cieszę się, że mnie tak rozpieszczacie!

Teraz z kolei roześmiała się Gemma.

W kolejce czekał już następny młodzieniec i Clarissa pospiesznie łyknęła trochę wina, chcąc zwilżyć zaschnięte gardło, a potem dała się poprowadzić do tańca.

Za jakiś czas oznajmiono, że podano kolację. Clarissę ucieszyła możliwość odpoczynku, a jeszcze bardziej perspektywa towarzystwa Whitby'ego.

Usiedli obydwoje przy stole Psyche, a chociaż nie bardzo mogli ze sobą rozmawiać, jego bliskość ją oszałamiała. W pewnej chwili usłyszała, jak Gemma mówi do gospodyni:

Mam nadzieję, że Gabrielowi nic się nie stało.

Ja również – zawtórowała jej Psyche, marszcząc brwi. – Z pewnością zatrzymała go nagła ulewa lub kłopoty z koniem.

Matthew zgodził się z nią i powiedział kilka uspokajających słów, a Clarissa odwróciła się ku hrabiemu, który wciąż na nią patrzył.

Odniosła pani prawdziwy triumf. Piękna, pełna gracji, pewna siebie, bez wątpienia królowa balu.

Clarissa zmieszała się i upuściła serwetkę. W porę sobie przypomniała, że powinna poczekać, póki on jej nie podniesie. Dało mu to pretekst do uściśnięcia jej ręki przy wręczeniu zguby.

Clarissa miała pewność, że znów się zarumieniła.

Powinien pan powiedzieć Galstonowi, że przegrał zakład – rzuciła półgłosem.

Temu smarkaczowi? Widziałem, że z panią tańczył. Chyba nie będzie mi się znów naprzykrzał, a jeśli tylko spróbuje, chętnie z nim porozmawiam!

Och nie, on... on po prostu rozpływał się w komplementach.

Ku jej rozbawieniu Whitby naburmuszył się, a w jego głosie zabrzmiała uszczypliwość:

Ośmielił się z panią flirtować? Impertynencki szczeniak!

Roześmiała się.

Poczuła szczery żal, gdy kolacja się skończyła. Skorzystała ze sposobności, żeby wślizgnąć się na górę i poprosić Matty – ciekawą, jak było na balu – by poprawiła jej włosy.

Matty chwyciła za grzebień.

Och, wiedziałam, że się panience uda. A wszystkie inne damy chyba oniemiały na widok tej sukni. To istne cudo!

Z poprawioną koafiurą powróciła na salę, gdy raptem zbliżył się ku niej z niskim ukłonem jeden z lokajów.

Lord Whitby chciałby się z panią spotkać w ogrodzie, panienko.

Co się stało? Przecież zostawiła go ledwie kilka minut temu i nic wtedy nie mówił o żadnym spotkaniu. Czy zaszło coś niefortunnego?

Ależ oczywiście – odparła. Lokaj już się odwrócił i wyszedł.

Pobiegła za nim.

Zeszli najpierw do holu, a potem skręcili ku tylnym drzwiom.

Nigdzie nie dojrzała znajomej twarzy. Minęli rząd latarń, zawieszonych na murze ogrodowym. Lokaj odczepił jedną z nich i niósł ją przed sobą, oświetlając ścieżkę. Za murem ogrodu Clarissa ujrzała jedynie gęsty mrok.

Dokąd idziemy?

Tam dalej jest balkon, panienko – odparł lokaj, nie odwracając się.

1 nagle kształt jego ramion wydał jej się dziwnie znajomy.

Stanęła jak wryta.

Ależ... ależ to przecież... niemożliwe!

Lokaj płynnym ruchem odwrócił się na pięcie i zobaczyła, że w jednej ręce trzyma latarnię, a w drugiej nóż – połyskujący srebrzyście w migotliwym świetle. Twarz pod upudrowaną peruką, mimo że pozbawioną wąsika, który ją przedtem zdobił, poznała na pierwszy rzut oka.

A teraz jazda, no i bez żadnych krzyków, bo poderżnę gardło!

To był monsieur Meidenne.

17

L o się stało z pańskim obcym akcentem?

Mówił jak jeden z licznych przekupniów, których rano widywała przez okno, jak służba, jak dziewczynki z sierocińca, z pospolitą, plebejską intonacją.

Uśmiechnął się szyderczo.

Łatwo was nabrać! Całkiem niezły był ze mnie cudzoziemski dżentelmen! Chodź za mną i trzymaj gębę na kłódkę, bo inaczej pożałujesz!

Schwycił ją za ramię i szarpnął tak mocno, że zaparło jej dech.

Usiłowała się wyrwać, lecz był zbyt silny. Nie zachowywał się już jak dżentelmen. Wraz z ubiorem zniknęło coś więcej niż obcy akcent.

Ciągnął ją za sobą, a cienie i blask latarni tańczyły mu nieustannie po twarzy. Wyglądał teraz o wiele groźniej. Coś zaświtało jej w pamięci. Była tak zaskoczona, że przez chwilę zawisła bezwładnie w jego uchwycie.

Zatrzymał się i spojrzał na nią z wściekłością.

Pan jest tym chłopcem – powiedziała drżącym głosem – co przychodził o zmroku do sierocińca i wynosił ukradzioną przez przełożoną żywność. Tam ją pan poznał?

Uniósł wysoko brwi, co dało wręcz komiczny efekt przy pudrowanej peruce, która podczas szamotaniny lekko mu się przekrzywiła na bok.

Ajakże, długą drogę mam za sobą. I zaszedłbym jeszcze dalej, gdybyś się nie wtrąciła. Myślisz, że z ciebie teraz wielka pani, bo masz forsę, co? Ja też chciałem mieć forsę!

Aleja nikogo dla niej nie zabiłam!

Szturchnął ją niemal odruchowo, a potem znów pociągnął za sobą, mimo że rozpaczliwie się opierała i próbowała go zmusić do rozluźnienia uścisku. Nie zatrzymał się, dopóki nie dotarli do małego, kamiennego budyneczku z niskim wejściem, pozbawionego okien. Drzwi do niego były uchylone, wewnątrz słabo migotała latarnia.

Ratunku! – krzyknęła z całej siły. Na próżno usiłowała kopnąć swego prześladowcę podczas rozpaczliwych zmagań.

Daremnie wypatrywała przyjaznej twarzy. Nikt nie odpowiedział na jej wołanie.

Mężczyzna– nie wiedziała, jak się naprawdę nazywał, lecz na pewno nie Meidenne– wykręcił jej boleśnie ramię, a potem, trzymając nadal nóż w pogotowiu, pchnął ją przed sobą ku wejściu, z ostrzem przyłożonym do jej gardła.

Clarissa!

Whitby spojrzał na nią ze zgrozą.

Spróbowała przemóc strach. Zrozumiała już, że hrabia wcale jej nie wzywał, że był to tylko pretekst. Złoczyńca chciał ją wywabić na zewnątrz, żeby znalazła się na jego łasce. Przedtem zaś w podobny sposób postąpił z Whitbym.

Usłyszałem, że chce się pani ze mną widzieć – powiedział powoli. – Zostaliśmy jednak obydwoje oszukani. Domyślam się, że ten człowiek jest...

Clarissa przygryzła wargę. Poczuła się w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób winna wszystkiego.

Mimo liberii lokaja to... mój były nauczyciel tańca.

Whitby nie wyglądał na zdziwionego.

Kątem oka dostrzegła, że jej prześladowca zdobył się na wymuszony uśmiech. Czuła ucisk jego noża na swojej szyi. Kiedy z trudem przełknęła ślinę, czubek klingi boleśnie wbił się jej w ciało.

Puść ją wolno. Dam ci wszystko, czego zażądasz – powiedział Whitby dziwnie twardym tonem.

Mężczyzna zaśmiał się piskliwie.

A czy ty wiesz, czego ja chcę, zasrany lordzie? Zepsuliście mi najlepszy z moich skoków. Dość, że musiałem się użerać z tą chciwą babą. Dałbym sobie z nią radę, zanim pokrzyżowałaby moje zamiary. Ale ty, niech cię diabli, nie dałeś mi spokoju i nasłałeś na mnie te psy z Bow Street!

Coraz mocniej szarpał Clarissę podczas swojej przemowy i czubek noża ponownie wbił się jej w skórę. Poczuła, że krew spływa jej wąską strużką po szyi. Mężczyzna nadal pachniał pomadą do włosów, mimo że teraz nad jej wonią górował zapach potu.

Zacisnęła z całej siły wargi, żeby złoczyńca nie dostrzegł jej przerażenia. Whitby musiał wyczytać strach wjej spojrzeniu, bo zobaczyła, że rysy mu zesztywniały.

Puść ją wolno. Nie pożałujesz tego – powtórzył.

Ani myślę! Co, żeby ściągnęła mi na kark pogoń? Nie!

I ona, i ty, mój jaśnie panie, poczekacie tutaj na widowisko. I nie myślcie, że wam się uda stąd wydostać!

Bez ostrzeżenia pchnął Clarissę z całej siły ku Whitby'emu.

Potknęła się, lecz hrabia schwycił ją wpół, a ona przywarła do niego.

Niemal od razu gwałtownie ją odepchnął. Zrozumiała, dlaczego tak zrobił, ale było już za późno. Whitby rzucił się ku drzwiom, nie zdołał jednak ich dopaść. Zatrzasnęły mu się tuż przed nosem. Usłyszała ostry szczęk rygla, a potem dziwne szuranie, jakby coś ciągnięto po ziemi. Co on tam robił?

Whitby zrazu wyglądał tak, jakby chciał rzucić się na ziemię.

Ku jej zaskoczeniu sięgnął później pod frak. Z wewnętrznej kieszeni wyciągnął mały, lecz ostry sztylet.

Spojrzała na niego oniemiała.

Nasz wróg ma zwyczaj chodzić uzbrojony – wyjaśnił. – Nie spodziewałem się spotkania z nim podczas tego weekendu.

Poczyniłem jednak pewne starania, żeby się na podobną ewentualność przygotować.

Zachował się pan rozumniej niż ja. Powinnam była okazać się bardziej inteligentna. Nie widział go pan przecież ani razu.

Whitby ostrożnie próbował wsunąć ostrze w szczelinę między drzwiami a framugą.

Co pan robi? – spytała możliwie jak najciszej, na wypadek gdyby nauczyciel tańca mógł ich usłyszeć. Z pewnością jednak już uciekł, a potem pewnie zamierzał zniknąć z Anglii, skoro już zdołał ich podejść i zamknąć jak w pułapce. Kamienny budyneczek, niewielki, ale solidnie postawiony, służył zapewne jako zimowa spiżarnia. Był zupełnie pusty i zionęło w nim stęchlizną, chociaż na wystających ponad nimi belkach nic nie wisiało.

Usłyszała, że Whitby zaklął pod nosem. Ujęła latarnię, żeby zobaczyć, na jaką się natknął przeszkodę.

Proszę nie podchodzić ze światłem zbyt blisko! – powiedział ostro.

Dlaczego?

Opuścił rękę ze sztyletem. Clarissa ujrzała na jego ostrzu kilka czarnych ziarenek.

Ułożył za drzwiami stos skrzynek z prochem strzelniczym.

Zrobiłem wjednej małą szczelinkę. Myślę, że miały służyć do pokazu sztucznych ogni. Jeśli spróbuję wyłamać drzwi, może nastąpić wybuch.

Jakże się pan zdołał tego domyślić?

Z jego własnych słów. Mówił, że mamy tutaj czekać na widowisko...

Clarissa wyobraziła sobie, jak kamienne ściany walą się, zasypując ich gruzem, i zadygotała ze zgrozy.

W takim razie nie wolno nam tknąć drzwi. Musimy tu zostać, dopóki ktoś nie spostrzeże naszej nieobecności i nie zaczną nas szukać.

Wydawało jej się to rozumnym wnioskiem. Czemu więc Whitby nadal miał taką posępną minę? Spojrzała na niego pytająco. Za chwilę odpowiedział, cedząc słowo po słowie.

Jeśli nawet spostrzegą, że nas nie ma, to za późno – podkreślił. – Obawiam się, że ten nędznik nie dał nam cienia szansy Pewnie doczepił lont do skrzynek z prochem.

Lont? – Spostrzegła, że głos jej zabrzmiał ochryple, i spróbowała odchrząknąć. – Nie rozumiem. Nigdy nie widziałam fajerwerków. To miał być pierwszy pokaz.

Whitby nie patrzył na nią.

Fajerwerki, moja droga, połączone są w całość jednym długim lontem i tworzą razem coś w rodzaju świecy z bardzo długim knotem. Najpierw odpala się jeden z nich, potem przychodzi kolej na drugi, aż wreszcie następuje cała kaskada eksplozji.

Ludzie, którzy je rozmieszczali – a byli tym zajęci przez cały ra–

nek, przy dziennym świetle – musieliby wykazać się niesłychaną wręcz czujnością. Wątpię, czy którykolwiek z nich spostrzeże, co on zrobił.

Zostawili chyba kogoś, żeby ich pilnował?

Whitby nie odpowiedział, a Clarissa wyobraziła sobie, jak nauczyciel tańca w przebraniu lokaja podkrada się z nożem do strażnika. Czy inna ofiara nie spoczywa czasem gdzieś w ciemności?

Rozumiem – odparła.

Wołajmy o ratunek – poddał jej myśl. – Może ktoś nas usłyszy.

Krzyczeli najgłośniej, jak tylko mogli, przez kilka minut, lecz bez żadnego rezultatu.

Może zaczniemy walić w drzwi? – spytała, kiedy zamilkli, żeby nabrać tchu.

Za którymi piętrzy się stos skrzynek z prochem? Lepiej nie.

Clarissa przypomniała sobie teraz, że budyneczek stoi dosyć daleko od pałacu, a kamienne ściany są grube. W sali balowej wciąż grała muzyka i nawet w kuchni oraz w suterenie dla służby, o czym wiedziała z doświadczenia, będzie teraz gwarno. Ludzie gawędzą ze sobą, garnki szczękają, a pomywaczki z hałasem zmywają naczynia.

Gdy umilkła, poczuła, że jest straszliwie zmęczona. W pomieszczeniu nie było jednak niczego, na czym mogłaby usiąść czy się położyć. Musiała przycupnąć na płytach posadzki, od których wiało chłodem. Whitby ukląkł koło niej i próbował podważyć jedną z nich końcem noża, ale kamień był twardy, a jego sztylet niewielki.

Czy chce pan może wykopać tunel? – spytała z nagłą nadzieją.

Spróbował wcisnąć ostrze pod płytę, lecz nie mógł jej ruszyć z miejsca.

Robota na jakieś dwa miesiące – odparł ponuro.

Po kilku minutach odrzucił wyszczerbiony nóż i jęknął:

Chciałem panią chronić! Oddałbym za to życie. I znowu poniosłem klęskę.

To nie pana wina – zaprotestowała, lecz potem coś jej się przypomniało. – Czy pan nie poznał mojego głosu, jak wzywałam ratunku?

Kiedy?

Nim się tu obydwoje znaleźliśmy. Gdy tylko dostrzegłam blask pańskiej latarni.

Whitby ukrył twarz w dłoniach. Nigdyjeszcze nie widziała go tak zgnębionego. Odwrócił głowę, a po chwili powiedział zdławionym głosem:

Nie usłyszałem pani. Kula, której to zawdzięczam – dotknął blizny na policzku – odebrała mi także słuch w lewym uchu.

Och! – zawołała, pełna współczucia, pragnąc jak najprędzej złagodzić jego rozpacz. – Nie wiedziałam!

To wina mojej głupiej próżności. Nie lubię przyznawać się do kalectwa i wiedzą o nim tylko moi dawni podkomendni.

Przypomniała sobie, że nieraz nie odpowiadał na pytania, a ona sądziła, że jest zamyślony. Uniosła rękę i powiodła delikatnie palcami po bliźnie. Potem dotknęła ciemnych, rozwichrzonych teraz włosów, aż wreszcie dotarła do ucha. Wyczuła lekkie zniekształcenie. Whitby drgnął. Opuściła dłoń.

Nie ma się czego wstydzić. Cieszę się, że w ogóle zdołał pan przeżyć wojnę z Napoleonem. I jestem panu wdzięczna za ten głupi zakład! I za wsparcie, kiedy go potrzebowałam. Bez niego poniosłabym żałosną klęskę w moich wysiłkach, nie mówiąc o tym, że zapewne byłabym teraz w więzieniu. Co ja bym zrobiła bez pana?

Proszę nie przesadzać. – Whitby pokręcił głową i wstał. – Zawiodłem panią, Cłarisso, i nigdy sobie tego nie wybaczę, obojętne, jak długo jeszcze potrwa moje życie. Nie zależy mi na nim.

Obym tylko mógł panią bezpiecznie stąd wydostać!

Ale mnie zależy! – zaprotestowała. Nie zwrócił na to uwagi, krążąc po wnętrzu.


Do diabła, czy każdego kochanego przez nią mężczyznę musi nękać poczucie winy? Wystarczy, że zmaga się z nim Matthew!

Znów się wzdrygnęła, spoglądając w dół. Całkowicie zniszczyła swoją piękną suknię, zabrudzoną teraz i zwilgotniałą.

Gemma z pewnością zauważy, że gdzieś znikli, ale pomyśli, że skryli się wjakimś zakątku, żeby spokojnie porozmawiać. Uzna to za niestosowne, lecz na pewno nie będzie ich szukać, chcąc uniknąć skandalu. A kiedy zacznie się niepokoić na dobre, będzie za późno.

Fajerwerki miały się rozpocząć o północy – przypomniała sobie. – Która godzina?

Nie mam przy sobie zegarka, ale gdy wychodziłem, było po dziesiątej.

Niech to diabli. Nie mają zbyt wiele czasu.

Matthew i Gemma pogrążą się w rozpaczy. Clarissa miała nadzieję, że brat przynajmniej tym razem nie przypisze winy sobie.

Pomyślała o wszystkim, co traci. Pragnęła małżeństwa i dzieci, chciała widzieć, jak dorastają. No i jeszcze nigdy nie tańczyła walca! To nie w porządku! Przeniknął ją lodowaty chłód.

Milordzie – powiedziała, widząc, że Whitby nadal krąży po ciasnym pomieszczeniu. Wiedziała, że chce w ten sposób opanować gniew i przygnębienie. – Zimno mi!

Jakże mi przykro. – Podszedł do niej szybko i okrył jej ramiona frakiem. Zgodziła się na to, lecz powtórzyła:

Nadal mi zimno.

Ciągnie tu od posadzki. Nic nie poradzę.

Proszę mnie objąć. Skoro mamy za godzinę zginąć, możemy spędzić ją znacznie przyjemniej niż w ten sposób.

Whitby wydał jakiś nieokreślony dźwięk, ni to śmiech, ni to jęk, lecz przysiadł na ziemi i objął ją.

Najdroższa panno Fallon...

Wolałabym „Clarisso", Dominicu...– Z trudem przyszło jej to powiedzieć, ale poczuła ogromną radość, gdy jej się to udało. – Czasami mówiłam ci w myśli po imieniu – zwierzyła

się i znów dotknęła jego policzka. – Może to niestosowne, ale wszystko mi jedno.

Uniósł jej dłoń i ucałował.

Bardzo niestosowne. Wiesz o tym dobrze.

Wiem, ale po cóż w takiej chwili mielibyśmy się tym przejmować?

Niewątpliwie istniała jakaś właściwa odpowiedź na jej pytanie, Dominie jednak nie chciał jej poznać. Spojrzała mu prosto w oczy, zdecydowana na wszystko, i powiedziała bez ogródek:

Spraw, żebym o tym zapomniała.

O czym?

O wszystkim naokoło. Daj mi zapomnieć. Jeśli została nam tylko godzina życia, niech będzie jak najwspanialsza.

Spojrzał na nią zdumiony.

Czy wiesz, o co prosisz?

Och, jak najbardziej. – I w jej oczach błysnęła swawolna iskierka, którą tak uwielbiał. – Dobrze wiesz. Nie chowano mnie w pokoju dziecinnym, mój drogi. Rozumiem, co tracę, i pragnę tego.

Raz jeszcze dotknęła jego policzka i przesunęła palcami po wargach Whitby'ego. Zaczęło w nim narastać pragnienie.

Jeśli zginą o północy, dostatecznym powodem skandalu będzie sam fakt, że odnajdą ich zgruchotane ciała razem. Z pewnością Matthew Fallon domyśli się, że jego siostra zachowała się bezwstydnie.

Zaczęła mu rozwiązywać halsztuk. Powstrzymał jej dłoń, zdjął go sam i owinął nim jej szyję.

Krwawisz, kochanie.

Lubię, jak tak do mnie mówisz. Wiem, że krwawię. Pocałuj mnie, Dominicu.

Była najodważniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkał, a nieraz widział na wojnie odwagę. Nawet waleczność jego żołnierzy nie mogła się równać z męstwem tej drobnej dziewczyny, dzielniejszej od niejednego kawalerzysty.

Ajeśli pragnęła zapomnieć o nadchodzącym zagrożeniu i nieuchronnej zgubie, na Boga, pomoże jej w tym zapomnieć!

Wziął ją w ramiona i przygarnął do siebie, całując. Odwzajemniła mu się z ochotą. Objął ją jeszcze mocniej. Jej skwapli– wość zadziwiała go i wcześniej, łecz teraz był wręcz oszołomiony.

Żadna młoda dama, jaką przedtem znał, nie dawała wyrazu swoim pragnieniom z taką otwartością.

Dominie wsunął język pomiędzy jej wargi. Odpowiedziała namiętnością na namiętność. Przyciskała go do siebie tak mocno, że guziki fraka, którym ją okrył, wpiły mu się w pierś.

Odrzuciła frak. Zimno czy nie, wszystko jedno! Uniósł głowę i spostrzegł, że się uśmiecha.

Czy pomożesz mi rozpiąć suknię? Jakoś nie mogę znieść myśli, że ją zniszczę, mimo że...

"wyobraził sobie odłamki gruzu, niszczące jedwab, raniące jej skórę. Odegnał ten obraz od siebie, rad, że się odwróciła i że nie widzi jego twarzy. Tak, musi sprawić, żeby zapomniała...

Zsunęła z siebie suknię i odłożyła ją ostrożnie na bok, a potem zdjęła halkę, on zaś rozsznurował gorset, który podtrzymywał małe, kształtne piersi. Ściągnęła przez głowę koszulę.

No i?...

Wtedy zrozumiał, że się na nią zapatrzył, a o sobie całkiem zapomniał. Szybko zdjął z siebie odzież, bo znów zaczęła rozcierać zmarznięte ramiona.

Pomógł jej w tych wysiłkach, a wtedy ujrzał uśmiech w kącikach warg Clarissy.

Ma pan wspaniałe, mocne ręce, milordzie... Dominicu.

Dopiero teraz poczujesz, jakie są silne – mruknął jej prosto w ucho, chwytając wargami jego koniuszek.

Znów drgnęła, lecz tym razem z zadowolenia. Pocałował ją w szyję, zbliżył usta do piersi, a potem położył jej ciało na rozpostartym fraku.

Frak był zbyt mały i przenikał przez niego chłód kamiennych płyt, ale gdy Dominie położył się tuż przy niej, ciepło i bliskość

jego ciała wystarczyły, by zapomniała o niewygodzie. Miał zadziwiająco ciepłą skórę. Jego ręka spoczęła na jej piersiach. Poczuła, że cała jej skóra płonie. A potem, gdy prężyła się pod jego dotykiem, nachylił się ku niej i dotknął czubków piersi wargami.

Gwałtownie zaczerpnęła tchu, jęknęła, a gdzieś w głębi jej łona pojawił się osobliwy żar.

Dominie dotykał teraz jej brzucha. Żar objął całe jej ciało.

Przekonała się, że miał naprawdę silne ręce. Jego palce wędrowały po wewnętrznej stronie jej ud. Doznania stały się tak intensywne, że niemal ją przeraziły. Wygięła się w łuk i jęknęła z rozkoszy.

Uniósł głowę i uśmiechnął się do niej. Sięgnęła ku jego ciemnym, zmierzwionym włosom i przyciągnęła do siebie jego głowę na tyle blisko, by go pocałować.

Nie przerywaj! – szepnęła tuż przy jego policzku, całując go. Całowała też chropawą, krętą bliznę.

Gładził ją więc przez cały czas, a potem, ku jej zaskoczeniu, obrócił się i uniósł nad nią. Objął jej biodra, unosząc je nieco ku górze, a ona pozwoliła mu wniknąć w swoje ciało.

Do wszystkich diabłów, pomyślała. Jest wielki, potężny, a przecież wcale jej nie przytłacza. Był dokładnie taki, jakiego pragnęła.

Odczekał chwilę, a potem zaczął poruszać się wewnątrz niej.

Coś mu przeszkodziło. Poczuła krótki, lecz ostry ból.

Och!

Cofnął się i pocałował ją. Oddała mu pocałunek. Całe jego ciało przytłoczyło ją teraz swoim ciężarem. Po chwili uniósł się i nim zdołała ochłonąć, wniknął w nią raz jeszcze. Zamiast bólu poczuła coś tak błogiego, że jęknęła głośno. Poruszał się w niej, unosząc ją na wyżyny radości. Całe jej jestestwo pulsowało i wirowało, póki nie znalazła się gdzieś na szczycie. Wtedy wszystko w niej eksplodowało. Dominie całował ją raz po razie, ona zaś wtapiała się w niego, pragnąc tylko być w jego ramionach. Jeżeli umrą razem – myśl ta była daleka i jakby nierealna– to zginie w chwili największego szczęścia. Iluż ludziom dane było coś takiego?

Zamknęła oczy, a potem znów je otworzyła i spojrzała w jego twarz, tak bliską w półmroku.

Dziękuję, kochany.

Jesteś najbardziej zdumiewającą, najcenniejszą, najbardziej niewiaiygodną kobietą, jaką kiedykolwiek znałem. Powiedz mi, czy wyjdziesz za mnie, jeśli dożyjemy świtu?

Och!

Marzenie o tym tkwiło w jakimś odległym zakątku jej duszy, lecz nigdy nie potrafiła wyrazić go słowami. Było to zbyt niezwykłe — hrabia i była służąca, arystokrata i dama, która wcale nią nie była... Czy zasługiwała na takiego męża? Wiedziała tylko, że żadna kobieta, obojętne, jak wysoko urodzona, nie potrafiłaby kochać go bardziej.

Uśmiechnęła się więc i jeszcze mocniej, jeżeli było to w ogóle możliwe, wtuliła się w jego ramiona.

Chcę za ciebie wyjść, Dominicu, a jeśli nie będzie nam dane doczekać świtu, to teraz właśnie oświadczam wobec nieba, że cię miłuję i biorę za męża.

A ja biorę cię za żonę — odparł stanowczym, choć wciąż jeszcze nieco zdławionym głosem. – Na złe i na dobre. Na całą resztę życia, obojętne, czy będą to minuty, czy lata.

I właśnie wtedy, gdy już miała zamknąć oczy, żeby czekać na wypełnienie się ich losu, spojrzała w górę, tam, gdzie latarnia rzucała chwiejne cienie.

Oniemiała ze zdumienia.

18

K

o się stało? – spytał Whitby.

Dominicu, tutaj jest okno! O tam, tuż pod dachem!

Przewrócił się szybko na wznak i spojrzał w górę.

Tak, ale małe i bardzo wysoko. Jak myślisz, czy dosięgłabyś go, stojąc na moich ramionach?

Spojrzała na nie jeszcze raz i z żalem pokręciła głową.

Zawsze chciałam być odrobinę wyższa. Doprawdy, to fatalne!

Kiedy indziej powiedziałbym ci, że nie życzę sobie żadnej zmiany w twoim wyglądzie, ale teraz parę centymetrów więcej bardzo by się przydało.

Kiwnęła głową na znak, że go rozumie, lecz Dominie ciągnął dalej:

Ale gdybyś wdrapała się na krokiew, to może by ci się powiodło.

Przykucnął na posadzce. Wdrapała mu się na kark i utrzymała jakoś równowagę, kiedy się ostrożnie podniósł.

Nie daję rady! – jęknęła zrozpaczona. Mimo że Dominie przywarł do ściany, tak że mogła stanąć zupełnie prosto, starając się, by nie spaść z jego wilgotnych od potu barków, krokiew nadal była zbyt wysoko. Och, gdyby tak jeszcze parę centymetrów...

Gdybym miała jakiś sznur! Pozwól mi zejść. Gdzie twój nóż?

Nóż znalazł się szybko, a Clarissa chwyciła swoją balową suknię, wzdychając na myśl o tym, co przyjdzie jej z nią zrobić.

Zdumiał się, kiedy sięgnęła po sztylet.

Jedwab jest mocny – wyjaśniła. – Mocniejszy niż moja halka, która pękłaby zbyt łatwo.

Wbiła ostrze w suknię, usiłując zagłuszyć wyrzuty sumienia.

Czasu mieli coraz mniej. Czy już ktoś dał znak do rozpoczęcia fajerwerków?

Cięła suknię najszybciej, jak mogła, dzieląc ją na długie pasy, które Dominie wiązał ze sobą, póki nie powstał z nich dostatecznie długi sznur. Jak na ironię złote nitki, którym suknia zawdzięczała swój magiczny, migotliwy urok, utrudniały im pracę. Kaprys mody mógł jednak obydwojgu ocalić życie, jeżeli zdążą.

Wdrapała się znów na ramiona Dominica, próbując tym razem zarzucić zbawczą linę na krokiew. Za pierwszym razem zamachnęła się zbyt energicznie i straciła równowagę. Z krzykiem zsunęła się z barków Whitby'ego, lecz zdołał chwycić ją w pasie.

I chociaż poczuła silny wstrząs, a potem obydwoje legli plackiem na ziemi, Dominie uratował ją od upadku na kamienne płyty.

Dopiero po chwili zdołała zaczerpnąć tchu i podjąć następną próbę. Najpierw należało utrzymać równowagę, wyprostować nogi i chwycić sznur, który podał jej Dominie, a potem, jeszcze ostrożniej, rzucić nim ku krokwi.

Za pierwszym razem sznur jej nie dosięgnął. Za drugim doleciał wprawdzie do belki, lecz zsunął się z niej zbyt szybko.

Wreszcie zdołała go przerzucić przez krokiew.

Zawiąż go na podwójny węzeł – pouczył ją Dominie głosem zduszonym od wysiłku.

Teraz pozostało wykonać najtrudniejsze zadanie. Musiała za– wisnąć na sznurze, wspierając się palcami stóp o załomy chropowatego kamienia, i wspiąć się ku górze. Chwyciła kurczowo linę i rozpoczęła wspinaczkę.

Najpierw udało się jej posunąć o parę centymetrów, potem o kilkanaście. Palce miała jednak wilgotne od potu i dłonie ześlizgnęły się jej ze sznura. Wbiła paznokcie w jedwab, mając nadzieję, że się nie podrze.

Zdołała zapobiec upadkowi, czepiając się sznura z całej siły, i ponowiła próbę. W napięciu posuwała się kawałek po kawałku wyżej, próbując wymacać stopą szczeliny w ścianie.

Walczyła desperacko o każdy ruch.

Gemma czuła, że żołądek ścisnął jej się z niepokoju w bolesny supeł. Gdzież mogła być Clarissa? Na dworze zrobiło się już zimno. Wstrząsnął nią dreszcz.

Nie mogę jej znaleźć – szepnęła mężowi. Dołączyli do pozostałych gości, zgromadzonych przed fasadą budynku. Wszyscy czekali na sztuczne ognie.

Psyche bardzo uprzejmie zaproponowała, że osoba, na której cześć urządzano bal, powinna zająć najlepsze miejsce.

Tylko że ta osoba zniknęła!

Gemma przygryzła wargę i wyszeptała do męża:

To moja wina! Powinnam była poważniej potraktować swoje obowiązki i czuwać nad twoją siostrą.

Gdyby nie tańczyli ze sobą aż dwa razy, gdyby nie zapomniała na chwilę o wszystkim prócz szczęścia, jakie czuła, gdy ujęli się za ręce tak serdecznie, jakby to był pierwszy raz... Teraz robiła sobie wyrzuty.

Och tak, moja wina! Przecież jestem jej przyzwoitką. Może powinnam się była upewnić, czy należycie wzięła sobie do serca moje nauki? Nie wierzę jednak, by mogła się stąd wymknąć po cichu, chyba że całkiem straciła poczucie czasu! Ale nie, ona z pewnością rozumie, że nie może zniknąć gościom z oczu na własnym balu!

Gemma dobrze wiedziała, że jest wytrącona z równowagi i że to, co mówi, nie ma głębszego sensu, lecz nie dbała już o nic.

Ależ ja jestem jej bratem! –sprzeciwił się jej Matthew, również półgłosem, a Gemma wyczuła w jego słowach wyraźne zaniepokojenie.

Chyba nie myślisz, że... coś się jej mogło stać?– spytała, czując lodowaty dreszcz. Tym razem powodem był strach, a nie nocny chłód.

Rozglądała się za Whitbym i Clarissą już od pewnego czasu, lecz nie mogła przeszukiwać całego domu bez niepokojenia innych gości. Dałoby to powód do plotek, których nie można by później stłumić, a tego sobie nie życzyła.

Psyche okazała jej zrozumienie i kazała odłożyć na później pokaz sztucznych ogni, mimo że jeden z nich już wystrzelono, nim do służby dotarło jej polecenie.

Goście zaczęli szeptać między sobą; niektórymi wstrząsały dreszcze z zimna.

Czy coś się stało? – spytał jakiś tęgi jegomość.

Psyche uspokoiła go natychmiast, lecz Gemma nie dosłyszała jej słów.

Powinnam przeszukać jeszcze raz dom – odezwała się, gdy nagle Matthew zaczął nadsłuchiwać.

A cóż to takiego?

Jeden z psów wymknął się z psiarni – wyjaśnił ktoś.

Zdaje się, że Psyche kazała je zamknąć. Psy zwykle boją się eksplozji i błysków – tłumaczyła Gemma. Teraz i ona słyszała zaciekłe ujadanie.

Widocznie zdołał się wydostać poza ogrodzenie. Ale dlaczego szczeka tak zawzięcie? – upierał się Matthew.

Może drażnią go fajerwerki, mój drogi... – zaczęła, lecz mąż oddalił się pospiesznie. Przeczucie kazało jej posłać za nim jednego z lokajów.

Już prawie go dosięgasz! – krzyknął Dominie –Wspinaj się, moja miła, wspinaj!

Clarissa czuła, że ramiona palą ją żywym ogniem. Zawisła na linie całym swoim ciężarem, co wymagało szalonego wysiłku, mimo że ręce miała znacznie silniejsze niż przeciętna młoda dziewczyna z wyższej sfery. Przypomniały się jej wszystkie cebrzyki wody i kubełki węgla, które musiała dźwigać jako służąca.

Zagryzła wargi, posuwając się coraz wyżej.

Nareszcie dosięgła palcami krokwi! Dodało jej to odwagi.

Udało się jej złapać za szorstką belkę jedną ręką i chociaż wbiły się w nią drzazgi, nie rozluźniła chwytu. Potem zdołała się na niej wesprzeć. Nie spoczęła, póki nie wciągnęła na krokiew drżącego z wyczerpania ciała.

Usiłując utrzymać równowagę – gdyby teraz spadła, nie zdołałaby odbyć wspinaczki ponownie – wsparła się o ścianę i z dygocącymi kolanami stanęła na krokwi, a potem dosięgła okna.

Częściowo zasłaniała je gruba drewniana okiennica, która ku jej wściekłości ani drgnęła. Przecież nie wspięła się tutaj na darmo!

Próbowała ją szarpać i popychać, bez rezultatu. W końcu, doprowadzona do wściekłości, zaczęła walić w nią z całej siły pięścią. Zmurszałe drewno pękło pod jej uderzeniami. Wbiły się jej w palce nowe drzazgi, ale choć krzywiła się z bólu, nie dbała o takie błahostki. Wyłamała w końcu resztki okiennicy.

Czy zdołasz się tamtędy przedostać? – spytał niecierpliwie Dominie.

Spojrzała w dół.

Nie zostawię cię tutaj!

Musisz sprowadzić pomoc, moja miła. Spróbuj się przez nie przecisnąć!

Szybko przekonała się, że to niemożliwe. Okienko było za ciasne.

Mogła przez nie dojrzeć mroczne niebo i... o Boże, czy to był błysk światła?! Tak, usłyszała też głośny huk. Zaczęto puszczać fajerwerki! Jak długo potrwa, nim wnętrze oświetlą inne eksplozje, a cały budynek runie?

Znów usiłowała przedostać się przez okienko, ale okazało się tak małe, że ledwie mogła przesunąć przez nie głowę. Ramiona już się nie mieściły.

Prędko, rzuć mi moją koszulę! – krzyknęła w dół.

Latarnia byłaby wprawdzie czymś lepszym, Clarissa wątpiła

jednak, czy zdołałaby schwytać ją w powietrzu, a prócz tego mogła wywołać pożar.

Dominie próbował podrzucić w górę cienkie płótno, lecz koszula zrobiona była z tak lekkiego materiału, że graniczyło to z niemożliwością. Po kilku nieudanych próbach owinął nią jeden z pantofelków Clarissy. Udało jej się złapać pakunek. Przesunęła koszulę przez otwór i powiewała nim jak chorągwią.

Ratunku! – krzyknęła z całej siły. Dominie zawtórował jej.

Obydwoje starali się wołać jak najgłośniej.

W każdej chwili Clarissa spodziewała się kolejnej eksplozji, lecz nie zaprzestali krzyków.

Wreszcie usłyszałajakiś odgłos z zewnątrz i kazała Dominikowi zamilknąć.

Czekaj!

Przyłożyła usta do okienka.

Hej, jest tam kto?!

Co się stało? – odpowiedział jej męski głos. – Kto tam jest?

Czy was zamknięto?

Tak! Prosimy o ratunek! – odkrzyknęła.

Dominie podbiegł ku drzwiom.

Przy wejściu ustawiono skrzynie z prochem strzelniczym!

Proszę odszukać lont!

Clarissa powtórzyła przez okna słowa ostrzeżenia i po kilku pełnych napięcia minutach, które wydawały się jej wiecznością, usłyszała odpowiedź.

Widzę je! Odsuńcie się od drzwi!

Och, dzięki Bogu, udało się! – Clarissa nagle poczuła się tak słaba, że omal nie spadła z belki.

Zejdź na dół, moja droga! – zawołał Dominie. – I weź ze sobą koszulę!

Co takiego?! – Z przerażeniem uświadomiła sobie, że wciąż jest na w pół naga! Dominie, jej ukochany, jej przyszły mąż, uśmiechał się szeroko.

Musisz coś na siebie włożyć, nim pokażesz się ludziom.

Och, diabli nadali! –wyjąkała. Wyciągnęła z okienka podartą koszulę i zaczęła opuszczać się w dół, aby wreszcie wpaść prosto w mocne ramiona Dominica. Postawił ją na nogi.

Oparła się o niego i pocałowała go w spocone czoło. O własnym wyglądzie wolała nie myśleć.

Doskonała robota! Moja miła, byłaś po prostu cudowna.

Gdybyśmy mieli cię we Francji, pobilibyśmy Napoleona dwa razy prędzej!

Żart ją rozbawił. Dominie pomógł jej wciągnąć koszulę przez głowę, a sam wbił się jakoś we frak, też w nie najlepszym stanie.

Wreszcie usłyszeli za drzwiami szurgot odsuwanych skrzynek z prochem. Zauważyła, że nie było już więcej fajerwerków, lecz nadal nadsłuchiwała z niepokojem.

Wcześniej sądziła, że pogodziła się z perspektywą nieuchronnej śmierci, ale – dziwna rzecz – teraz, gdy mieli zostać uratowani, powróciły lęki. Drżała w ramionach Dominica, póki drzwi się wreszcie nie otworzyły.

Stanął w nich ktoś, kogo się najmniej spodziewała.

Lord Gabriel!

Do usług, ale... panno Fallon...

Zbawca spoglądał na obydwoje ze zdumieniem. Clarissa poczerwieniała i odgarnęła pasmo włosów z twarzy. Spostrzegła, że ręka piecze ją i krwawi. Dotąd tego nie czuła.

To długa historia i wcale nie taka, jak pan myśli. – Głos Dominica brzmiał stanowczo.

Podarliśmy moją suknię, żebym mogła wspiąć się do okna i wezwać pomocy – dodała Clarissa. – Człowiek, który zamknął nas tutaj i podłożył proch pod drzwi, jest mordercą!

O mało nie udało mu się kolejne morderstwo – potwierdził Gabriel. – Dopiero co wróciłem do domu. Mój wierzchowiec okulał i musiałem iść do najbliższej wsi, żeby wynająć konia. Niestety poruszał się niewiele szybciej niż ja na piechotę.

Spóźniłem się skandalicznie i gorąco przepraszam za moją nieobecność na balu. Proszę mi wierzyć, przeklinałem każdą godzinę zwłoki, ale gdyby nie to, że dopiero teraz dotarłem do stajni, nigdy nie usłyszałbym waszych krzyków. Wszyscy zgromadzili się przed domem, czekając na fajerwerki.

Clarissa zadrżała. Chyba nigdy już nie będzie chciała oglądać sztucznych ogni.

Należy wprowadzić pannę Fallon do domu tak, aby uniknęła ciekawskich spojrzeń – powiedział Dominie.

Gabriel zgodził się z nim.

Przyślę tu dwóch pokojowych do pomocy. Moja służba jest dyskretna i solidnie wyszkolona. Niech pani raczy wziąć mój

płaszcz, panno Fallon. Pani okrycie ma dziurę w całkiem niestosownym miejscu.

Clarissa spojrzała z zaskoczeniem na swoje piersi. Rzeczywiście! Znów się zaczerwieniła i pospiesznie owinęła ciało surdutem podanym jej przez Gabriela.

Kiedy zsuwała się z krokwi, Dominie zdążył wciągnąć koszulę i spodnie, nie wyglądał więc żenująco, ale ona! Objął ją ramieniem i razem z Gabrielem jak najszybciej poszli ku domowi, a tam, tylnymi drzwiami, przedostali się do gościnnego pokoju Clarissy.

Ku jej wielkiej uldze nawet służba, należąca do gości, zebrała się razem ze swoim państwem przed domem, tak że nikogo nie spotkali po drodze. Bardzo potrzebowała pomocy Dominica.

Teraz, kiedy niebezpieczeństwo już im nie groziło, poczuła się nagle tak słaba, że ledwie mogła utrzymać się na nogach.

Pójdę poszukać pani bratowej i służącej – oświadczył Dominie. – Trzeba wyjąć te wszystkie drzazgi z pani ręki i ją zabandażować.

Skinęła tylko głową, zbyt osłabiona, żeby protestować, choć skrzywiła się na samą myśl o usuwaniu drzazg. Całe jej ciało zaczęło nagle pulsować jednym wielkim bólem.

Byłaś dzielna jak żołnierz, moja miła– szepnął Dominie. – Uratowałaś nas.

Nie dałabym rady bez ciebie – sprzeciwiła mu się. Ból stał się nagle mniej dokuczliwy.

Nadal jesteśmy zaręczeni, czy też trzeba będzie z tym poczekać do wschodu słońca?

Chyba żartujesz! – Znów usłyszała ton aroganckiego arystokraty. Dominie ujął jej zabrudzone, skrwawione palce, żeby je ucałować.

Czy myślisz, że zaryzykuję utratę najniezwyklejszej kobiety, jaką miałem szczęście spotkać? Pobierzemy się najszybciej, jak tylko można, i już nigdy cię nie opuszczę, choćbyś wciągnęła mnie w Bóg jeden wie jakie tarapaty.

Clarissa mogła tylko lekko westchnąć. Dominie ułożył ją na łóżku i wyszedł poszukać kogoś do pomocy.

Gabriel musiał widocznie uprzedzić Gemmę, bo bratowa wkrótce wpadła do pokoju.

Clarisso, dzięki Bogu, nic ci się nie stało! Odchodziłam wprost od zmysłów! Och, Boże święty, jesteś cała pokrwawiona!

Nie, to głównie brud. Poraniłam sobie tylko rękę.

Nie zgadniesz, kogo Matthew złapał w zaroślach! Ze wszystkich zdumiewających rzeczy, które... – zaczęła Gemma.

Clarissa była tak zaskoczona, że usiadła prosto na łóżku, choć zaraz skrzywiła się z bólu i opadła na nie z powrotem.

Zdołał schwytać tego nędznika?!

Tak! Czy to była jego sprawka? Co się w ogóle stało?

Meidenne wywabił mnie podstępem z domu i zamknął nas oboje w starym składzie. Jak Matthew go schwytał?

Jeden z psów zaczął gwałtownie ujadać i doprowadził go do kryjówki łajdaka. Najwyraźniej czekał tam na coś, ale dlaczego...

Clarissa zadrżała.

Czekał, żeby się upewnić – wyjąkała – że zginęliśmy.

Do pokoju wbiegła Matty i krzyknęła ze zgrozy, widząc, w jakim stanie jest jej pani. Gemma jednak wolała sama zająć się Clarissa.

Matty, przynieś ciepłej wody i bandaże. Poproś lady Sinclair o ten proszek, którym posypywała ranę mojego męża.

Clarissa spytała ze strachem:

Czy Matthew jest cały i zdrowy?

Nadwerężył sobie ramię podczas walki z tym łotrem, ale nie posiada się z radości, że zdołał go złapać. Kiedy się dowie, co chciał zrobić dzisiejszej nocy, będzie się cieszył jeszcze bardziej! Psyche pomagała mi go opatrywać, kiedy nadszedł Gabriel i powiedział, że potrzebujesz mojej pomocy. Och, Clarisso, Bogu dzięki, że jesteście cali!

Bogu dzięki – powtórzyła za nią, ale jęknęła, gdy bratowa porwała ją w objęcia. – Au, przepraszam! Tak mnie wszędzie boli!

Matty przyniosła ciepłą wodę, a potem wraz z Gemmą umyła ją i opatrzyła, "wyjmowanie drzazg okazało się co prawda zabiegiem bardzo przykrym, lecz w końcu Clarissa, wykąpana i pokryta bandażami, włożyła czystą nocną koszulę. Jeśli Gemma domyślała się czegoś, co jeszcze zaszło podczas ich uwięzienia, nie powiedziała ani słowa. Clarissa przyjęła to z wdzięcznością.

Matthew ujrzał ją dopiero wtedy, gdy leżała w łóżku.

Moja droga – zaczął, zaniepokojony sińcami, które właśnie zaczęły ukazywać się na jej twarzy i rękach. –Jestem gotów zadusić tego nikczemnika własnymi rękami, nim jeszcze stanie przed sądem!

Szczerze mówiąc, sama sobie ponabijałam tych siniaków, próbując wspiąć się do okna, nim proch wybuchnie.

Matthew zgrzytnął zębami.

Nie, to jego wina. Przecież on was tam zamknął!

Prawda. Cieszę się ogromnie, że go schwytałeś. Wreszcie będę mogła spać spokojnie. Teraz wiem, że już nie skrzywdzi nikogo więcej.

Wisiałby, gdyby to ode mnie zależało.

Znów wstrząsnął nią dreszcz. Brat nachylił się, żeby ją ucałować w czoło.

Spróbuj odpocząć, Clarisso. Zobaczymy się rano.

Była zbyt znużona, żeby mu się sprzeciwiać. Gdy jednak zamierzał odejść, uniosła ponownie powieki.

Matthew... chyba Dom... chyba lord Whitby chciałby z tobą jutro pomówić.

Myślę, że nawet powinien – odparł brat spokojnie, ale stanowczo. – Spij dobrze, Clarisso.

Może teraz, kiedy jest już bezpieczna, koszmary odejdą na dobre. Ale musi zrobić coś jeszcze...

Zamknęła oczy i pozwoliła, żeby sen ją ogarnął na dobre.

Epilog

X ojechali eleganckim powozem Dominica. Chociaż Whitby siedział koło niej, Clarissa przyciskała dłonie do piersi.

Po co się było tak spieszyć? – spytał. – Nie musiałaś robić tego dzisiaj.

Właśnie, że musiałam – sprzeciwiła mu się, choć z uśmiechem. Och, ta troska o nią, widoczna w jego oczach! Kochała ją ponad wszystko. – To już najwyższy czas. A nawet może trochę za późno! Mówiłeś kiedyś, że muszę stanąć twarzą w twarz z moimi lękami.

Powóz się zatrzymał. Usłyszała brzęk uprzęży. Stajenny skwapliwie pomógł jej wysiąść. Dominie domyślił się, że pragnie to zrobić pierwsza, a potem zostać na chwilę sama.

Clarissa stała z rękami założonymi na piersi przed dużym budynkiem. Był taki sam jak zawsze, a jednak coś się tu zmieniło.

Och, dom nadal był wielki i nieco kanciasty, lecz zamiast brudnego dziedzińca widziała kwitnące krzewy róż, a ścieżkę okalały wzorzyste rabaty.

Okna lśniły wprost czystością. Czy kiedykolwiek widziała tutaj umyte szyby?

Drzwi frontowe odmalowano i zawieszono na nich nową mosiężną kołatkę. Clarissa powoli podeszła do nich, a potem stanęła

bez ruchu. Czuła, że Dominie zbliżył się do niej w milczeniu i stoi teraz za nią z tyłu. Czekał, co powie.

Nie bez pewnego trudu uniosła kołatkę i zastukała.

Drzwi otworzono niemal natychmiast.

Młoda kobieta w zgrabnie skrojonym fartuchu uśmiechnęła się do niej.

Czy panna Fallon? Lady Sinclair mówiła, że chciała pani nas odwiedzić.

Clarissa, wciąż jeszcze stojąc bez ruchu, przywitała się z nią.

Własny głos słyszała jakby gdzieś z daleka. Brzmiał trochę ochryple. Uśmiech również przyszedł jej z trudem. Przedstawiła dziewczynie Whitby'ego, a potem przeszła do sieni.

Nie poczuła dawnego odoru zjełczałej wieprzowiny i gotowanej kapusty. Teraz pachniało tu woskiem do podłóg i mydłem, ściany były czyste, a posadzki – błyszczące. Nic już nie przypominało mrocznego i ponurego wnętrza, jakie pamiętała.

Chciałaby pani zobaczyć coś jeszcze? – spytała dziewczyna.

Clarissa pokręciła przecząco głową.

Czy moglibyśmy się trochę rozejrzeć? – spytał za nią Dominie.

Dziewczyna dygnęła.

Oczywiście.

Clarissa podeszła ku schodom. Wiedziała, że Dominie idzie jej śladem, lecz zagłębiła się we własnych wspomnieniach. Na trzecim stopniu od dołu potknęła się kiedyś i boleśnie skręciła sobie kostkę, uciekając przed rozjuszoną Craigmore. Rzecz jasna, przełożona dopędziła ją, ale Clarissie udało się jej wyrwać.

Nie zdawała sobie sprawy, że mówi to na głos, póki Dominie nie ujął jej za ramię.

To musiał być dotkliwy ból, prawda?

O, tak – odparła, patrząc na czyste już teraz schody.

Przypomniała sobie swój szloch i wyzwiska, jakimi obrzuciła Craigmore, osłaniając się przed jej razami. Stała się odtąd krnąbrna, buntownicza i często mamrotała pod nosem słowa, które

sprowadzały na nią kolejne ciosy. Poczuła, że oczy zachodzą jej łzami współczucia dla dziewczynki, którą niegdyś była, bitej, poniewieranej i osamotnionej.

Ale teraz wszystko się zmieniło. Przełożona nie żyła. A ona nigdy więcej nie poczuje się samotna.

Dominie podał jej ramię. Sama jego bliskość była dla niej pocieszeniem. Razem przebyli resztę schodów.

Na poddaszu, gdzie niegdyś spała, ujrzała świeżo pobielone ściany i czyściutkie łóżeczka z ciepłymi kołdrami, a w powietrzu mile pachniało lawendą.

Zatrzymała się tam na chwilę, by dotknąć jednego z łóżek i pogładzić wełnianą kołdrę. Cieszyło ją, że dzieci nie trzęsą się już z zimna po nocach.

Dominie spojrzał na nią, ale nic nie powiedział.

Następny był pokój lekcyjny. Nie chciała do niego wchodzić, żeby nie przerywać nauki, zatrzymała się więc w progu i tylko zajrzała do niego. W środku kilka małych dziewczynek siedziało wokół stołu. Wpatrzone pilnie w swoje tabliczki, mruczały coś pod nosem. Były porządnie ubrane, miały starannie umyte buzie i ładnie uczesane włosy. Wyglądały na dobrze odżywione i ani trochę niezalęknione.

Odstąpiła od drzwi i otarła wilgotne policzki. Kilka łez wymknęło jej się spod kontroli.

Kochanie, czy to nie jest dla ciebie zbyt bolesne? – szepnął Dominie.

Nie. To ze szczęścia. One są szczęśliwe, nie widzisz?

Widzę.

Psyche, Gemma i kilka innych pań z zarządu, a także nowa przełożona i nauczycielki zrobiły tu wiele dobrego. Wszystko się zmieniło, wszystko jest lepsze. Wprost nie mogę poznać tego miejsca. Och, jakże mnie to cieszy! Na pewno powrócę tu jeszcze i w czymś im pomogę. Na pewno.

Wiem. – Dominie objął ją mocniej w pustej sieni. Przylgnęła do niego na chwilę. Wzięła od niego chustkę i otarła oczy.

Moje koszmary już nigdy nie wrócą.

Jesteś niezwykle odważna. – Dominie się uśmiechnął.

Odpowiedziała mu tym samym.

Zeszli wspólnie na dół. Tym razem nie nękałyjej żadne przykre wspomnienia.

Na parterze zatrzymała się jeszcze, żeby pożegnać młodą kobietę, która pomagała obecnej przełożonej. Obiecała wkrótce wrócić.

A potem wyszli na dziedziniec przed wysoką fasadą sierocińca i Dominie pomógł jej wsiąść do powozu. Stangret strzelił z bata.

Kareta ruszyła.

Zdaje mi się, że dzisiaj czeka cię jeszcze przymiarka ślubnej sukni – przypomniał jej Whitby.

Och, do wszystkich diabłów, rzeczywiście! – Clarissa chwyciła go za rękę, odwracając się, żeby rzucić wzrokiem ostatni raz na sierociniec. –Już cały ten bal debiutancki był dla mnie ciężką próbą, a co dopiero ślub!

Roześmiał się, a ona zawtórowała mu i patrząc tym razem ku Londynowi, ku przyszłości, pozwoliła, by Dominie ją pocałował.

Od autorki

W olśniewającym z pozoru Londynie czasów regencji przestępczość była poważnym problemem. Ci, którzy interesują się historią, mogą dowiedzieć się więcej z mojej strony internetowej www.NicoleByrd.com.

Tytuły napisanych przeze mnie książek oraz wzajemne powiązania występujących w nich postaci można znaleźć na tej samej stronie internetowej.

l


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Byrd Nicole Niepokorna lady
Byrd Nicole Niepokorna lady 2
(2) Nicole Byrd Dama w czerni
Nicole Byrd Saga rodu Sinclair 05 Piękność w błękicie
ZWIAZKI ZLOTA
10 Zlota Ksiega Uzdrawiania
Biała dama
proces odzysku złota
Mechaniki Budowli, NAUKA, budownictwo, BUDOWNICTWO sporo, Złota, mechanika budowli, MECHANIKA BUDOWL
Złota Koronka do Najświętszego Serca Pana Jezusa
18 Zlota Ksiega Uzdrawiania
Biżuteria srebrna Metody topienia złota
Zlota Ksiega
Dama sprawność do kolonii, ZHP - Zachomikowane, Plany kolonii 14-21 dni, Shrek i Karty sprawności do

więcej podobnych podstron