Byrd Nicole Niepokorna lady


Byrd Nicole

Niepokorna lady

Przekład Małgorzata Stefaniuk


Prolog

Calais 1822

O dobry Boże, wraca do domu. Już teraz czuła, jak zamykają się za nią drzwi klatki.

Circe Hill nerwowo przechadzała się po porcie w Calais, za­trzymując się tylko na chwilę, żeby ponad wzburzonymi wodami kanału popatrzeć w stronę Anglii i przyszłości, której wcale nie prag­nęła. Nad jej głową hałaśliwie i zuchwale zaskrzeczała mewa. Mor­ska bryza niosła ze sobą odór martwych ryb. Pozbywając się reszty spinek z prostych ciemnych włosów - kapelusz zdjęła już jakiś czas temu - Circe nabrała głęboko powietrza. Lepiej cieszyć się ostatnimi chwilami wolności...

Palce ją świerzbiły, żeby sięgnąć po pędzel albo przynajmniej po ołówek. Naszkicowałaby marynarzy zajętych załadunkiem be­czek i skrzyń na dolny pokład, przygotowujących mały zgrabny stateczek do podniesienia kotwicy. Ale nie umiałaby się skupić, nie dzisiaj, kiedy na prośbę siostry wracała do domu.

Oczywiście, Psyche miała dobre zamiary. Większość młodych dziewcząt na miejscu Circe byłaby zachwycona - któraż panna, pragnąca zostać wprowadzona do towarzystwa, nie marzy o lon­dyńskim sezonie? Ale Circe, pomimo jej wysokiego urodzenia, ni­gdy zbytnio nie zależało na opinii elity.

Zerknęła na swoje opalone przedramię. Przez dwa błogie lata wolno jej było realizować marzenia z dzieciństwa. Włócząc się po włoskich winnicach, hiszpańskich plażach i francuskich wioskach, szkicowała i malowała, i uważnie wsłuchiwała się w rady nauczycie­li - najlepszych, na jakich mogła sobie pozwolić - no i którzy zgodzi­li się dawać lekcje kobiecie. Po latach tęsknot, samodzielnych prób nauczenia się malarstwa czuła się jak w niebie. I miała tak wielką swobodę - nie towarzyszył jej nikt oprócz anielsko cierpliwej panny Tellman. A co więcej, Telly bardzo szybko zrezygnowała z udzielania podopiecznej wskazówek dotyczących stosownego zachowania.

Teraz jednak ten cudowny sen dobiegał końca, a rzeczywistość uniosła swój paskudny łeb. Circe wymamrotała pod nosem kilka nieładnych francuskich słów, na których dźwięk marynarze na stat­ku z pewnością upuściliby niesione ciężary. Z rozmyślań wyrwało ją zamieszanie w porcie. Spojrzała w tamtą stronę.

- Z drogi, z drogi! - Dwaj mężczyźni w ciemnych płaszczach i z groźnymi minami podeszli do statecznej mieszczańskiej francu­skiej rodziny, na którą Circe zwróciła uwagę już wcześniej. Ojciec wyglądał na zamożnego handlarza. Matka, szacownie ubrana ko­bieta, często pokrzykiwała na gromadkę ciemnookich pociech, ale ani ona, ani towarzysząca rodzinie niania nie umiały powstrzymać dzieci, by nie zbliżały się do nabrzeża, o które rozbijały się spienio­ne morskie fale.

O dziwo, dwaj mężczyźni zwrócili się do niani, a nie do rodzi­ców, i choć Circe była za daleko, żeby dosłyszeć pytanie, zauważyła, że ojciec aż poczerwieniał z oburzenia, a matka z troską zmarszczy­ła czoło. Dlaczego ci urzędnicy -jeśli byli to urzędnicy - zaintere­sowali się służącą?

* Prenez garde (fr.) - proszę uważać.

że dziewczyna odezwała się po włosku, a nie po francusku. Kim w ogóle była?

Brązowe oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe. Nakreśliła na piersiach znak krzyża.

- Czy pani ma wewnętrzne oko? - wyszeptała, wyraźnie prze­straszona.

Circe ze zdumienia aż wybuchnęła śmiechem.

- Ależ skąd. Jestem jednak artystką i przyglądam się ludzkim twarzom, ciałom, oczom: wszystkiemu. Dlaczego miałaś na sobie habit zakonnicy, skoro najwyraźniej nią nie jesteś, i dlaczego...

Dziewczyna zadrżała, a Circe zauważyła, że dwóch urzędni­ków zbliża się do nich.

Czując w głowie gonitwę myśli, Circe patrzyła uważnie na dziewczynę. Przysłał ją tu nauczyciel rysunku - tylko dlaczego, na Boga? Nie było jednak czasu na rozmyślania, bo dwaj urzędnicy stanęli już przed nimi, a na widok ich posępnych min i lodowatych spojrzeń Circe sama zadrżała ze strachu. Na tyle długo przebywała na kontynencie, że zdążyły ją dojść słuchy o okrytej złą sławą tajnej austriackiej policji i metodach jej działania - spojrzała na dziew­czynę, której twarz stała się blada z przerażenia.

*Comment vous s'appekz vous? (fr.) -Jak się pani nazywa?

Agent wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na dziewczynę w wyświechtanym płaszczu, która wyglądała tak, jakby zaraz miała zemdleć. Wyraz twarzy mężczyzny stał się jeszcze bardziej surowy.

- A ty? Ty też jesteś Angielką?

Zapadła cisza, w której słychać było tylko, jak pytana głośno przełyka ślinę.

- To moja pokojówka - rzuciła Circe, wprawiając w zdumienie nie tylko obecnych, ale także samą siebie. Oczy dziewczyny zrobiły się ogromne, niemniej popatrzyła na wybawczynię z wdzięcznoś­cią, po czym znowu skierowała wzrok na stopy, unikając podejrzli­wych spojrzeń dwóch agentów. - Nie rozumiem, dlaczego zadaje­cie nam, panowie, te wszystkie pytania - dodała Circe. - Właśnie zamierzamy wsiąść na statek, żeby wrócić do ojczyzny. Chyba zresztą czas na nas. Kapitan nie pozwoli sobie na zmarnowanie przypływu.

I rzeczywiście, francuska rodzina już zniknęła w głównej kabinie statku. Circe dostrzegła pannę Tellman, swoją towarzyszkę i daw­ną guwernantkę, która machała do niej z pokładu. Weszła na niego wcześniej, żeby sprawdzić kabiny, zgadzając się, by Circe, niezbyt uszczęśliwiona powrotem do domu, została jeszcze na nabrzeżu.

Nie oglądając się na „służącą", Circe się odwróciła. Kątem oka dostrzegła, że dziewczyna jest na tyle rozsądna, by ruszyć za nią bez słowa, choć głowę nadal miała pochyloną.

Na pokładzie panował zamęt wywołany wciąganiem kotwicy i odbijaniem statku od brzegu. Wszędzie biegali marynarze, wy­krzykując polecenia.

- Och, tu pani jest, panno Circe - rzuciła Telly z ulgą, zała­mując ręce. - Bałam się, że została pani na nabrzeżu. Chodźmy do środka. W kabinie czeka na nas gorąca herbata.

Circe ruszyła za opiekunką, zastanawiając się, jak wytłumaczy nową znajomość. Obróciła się i stwierdziła, że dziewczyna zniknęła. Och, nieważne; ktoś, kto samotnie przejechał dwa kraje, bez wąt­pienia potrafi o siebie zadbać. Potem jednak, przypomniawszy sobie zrozpaczone spojrzenie dziewczyny i jej wcześniejsze oświadczenie, że mogłaby rzucić się do morza, Circe podjęła szybką decyzję.

Po wyjściu na pokład uderzyła w nią silna bryza. Circe od razu dostrzegła dziewczynę. Szczupła postać w starym płaszczu stała przy chropowatym relingu. Dziewczyna patrzyła w stronę oddala­jącego się brzegu.

Dobrze. Nie uczyniła niczego głupiego. Ale nadal pozostawa­ło pytanie, dlaczego ucieka? Dlaczego znalazła się tak daleko od rodzinnego królestwa Piemontu, położonego aż na szczycie wło­skiego półwyspu? Co takiego zrobiła albo co zrobił jej ojciec? Circe będzie musiała o to zapytać, choć nie lubiła wtrącać się w cudze sprawy. Jej samej dokuczał obecnie brak niezależności, więc tym bardziej nie miała ochoty narzucać się innym.

Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić. Stanęła szerzej, kiedy stat­kiem mocniej zakołysało. Silny wiatr uderzył w jej długą suknię, która przykleiła się do ciała. Pasma włosów opadły na twarz. Circe powróciła myślami do własnych problemów. Jak zniesie sezon w Londynie? Nie uśmiechało jej się marnować czasu na uprzej­mych rozmowach, nudnych balach i przyjęciach. Interesowała ją tylko sztuka, tylko na niej pragnęła się skupić, tylko ona była jej potrzebna.

Teraz właśnie powinna zastanawiać się nad nowym obrazem. Powinna zachwycać się spienionymi szarymi wodami i pochmurnym niebem. Upojona wilgotną bryzą, owiewającą jej twarz, po­winna planować, jaką metodę wybierze, żeby najlepiej oddać pro­mienny snop światła przedzierający się co jakiś czas przez chmury.

Zamiast tego pełna jest wątpliwości, bo z każdą milą przybliża­jącą ją do brzegów Anglii czuła się coraz bardziej zniewolona. Nie będzie już mogła całymi dniami malować na polu lub łące, nie bę­dzie mogła ignorować zasad towarzyskich. Będzie musiała pamię­tać o stosownym, statecznym zachowaniu, będzie musiała zamienić malarskie kitle na jedwabie i satyny. Inaczej wszyscy dobrze urodzeni ludzie zaczną nią pogardzać. Na tę myśl w brzuchu poczuła ciążący kamień. Gdyby tylko Psyche tak na nią nie nastawała...

Westchnęła, bo wiedziała, że jest straszliwie niewdzięczna; Psy­che zależy tylko na jej szczęściu. A ponieważ sama z taką swobodą porusza się w kręgach angielskiej socjety, jak mogłaby zrozumieć kłopoty młodszej siostry?

Wspomniawszy słowa listu - „tylko jeden sezon", padła w nim obietnica - Circe po raz kolejny zdusiła niechętne uczucia, upo­minając się, że winna jest Psyche, która ją wychowała, takie ustęp­stwo. Siostra zapewniała, że Circe będzie zachwycona czekającymi ją towarzyskimi wydarzeniami sezonu. Gdyby przypominała inne młode panny z dobrych domów, rzeczywiście byłaby zachwycona. No tak, a gdyby miała skrzydła, to mogłaby latać.

Z zaciekawieniem spojrzała w stronę nieznajomej dziewczyny, która nadal stała odwrócona tyłem i drżała, jakby zmarzła od leciutkiej bryzy znad relingu; drobne kropelki wody opadły także na twarz Circe i na coraz bardziej zmierzwione włosy. Statek zdążył już wyrównać poziom i płynął teraz w stronę odległego angielskie­go lądu bez przeszkód.

Circe ruszyła przez śliski pokład i zatrzymała się dwa kroki od nieznajomej. Na czym polega jej problem? Dlaczego nauczyciel rysunków przysłał do niej to biedactwo? Trochę bezmyślnie zaczę­ła pocierać kciuk upaćkany farbą; plamę widać było nawet przez cienki materiał rękawiczki.

- Mam szczerą nadzieję, że nie myślisz już o rzucaniu się do morza?

Reakcją na jej pytanie było milczenie.

- Czy twoja sytuacja jest aż tak poważna? Nie powiesz mi nic więcej? Przyrzekam, że dochowam tajemnicy.

I znów tylko ciche pociągnięcie nosem.

Circe się zawahała. Jak może pomóc nieznajomej, skoro ta nie ma zamiaru się jej zwierzyć? Spojrzała na wzburzone fale i ponow­nie wróciła myślami do własnych nieszczęść.

- Jak mam się zmienić, skoro wcale nie chcę się zmienić? - mruknęła pod nosem, podczas gdy fale z silnym hukiem uderzy­ły o burtę. - Uważać na kroki w tańcu, pilnować, co mówię, jakie gesty wykonuję: to nieznośne! Nikt mnie nie zrozumie; wszyscy będą mną pogardzali, a ja ich znienawidzę, marząc o tym, by być gdzie indziej. Jeśli Psyche ma nadzieję, że znajdzie mi męża, srodze się zawiedzie. - Zapomniawszy, że nie jest sama, odsunęła z twarzy wilgotne pasmo włosów i szeptem wyrzucała z siebie obawy, które pojawiały się w niej nagle całkiem nieproszone. - Żaden porządny angielski dżentelmen nigdy się we mnie nie zakocha, a i ja wcale nie mam ochoty na kogoś takiego. Jestem inna i wątpię, żeby zna­lazł się mężczyzna, który umiałby pokochać mnie w taki sposób, w jaki chciałabym być kochana.

A na mniej nie umiałaby się chyba zgodzić. Nie, Circe znała już odpowiedź. Postanowiła żyć tylko dla sztuki. I była szczęśliwa, że pochłonęła ją pasja, skoro inne ziemskie przyjemności, jak się wydaje, pozostaną na zawsze poza jej zasięgiem. Przypomniawszy sobie o stojącej obok dziewczynie, odwróciła się, zamierzając po­wrócić do kabiny. Postanowiła przynieść kubek herbaty na pokład nieznajomej. Może wtedy zdoła namówić ją do pójścia do środka.

Zdążyła wykonać kilka kroków, gdy doszedł ją jakiś stłumiony dźwięk. Dziewczyna płakała. Circe zawahała się, po czym odwró­ciła się ponownie. Mogła teraz zobaczyć twarz nieznajomej, całą czerwoną od łez, które dziewczyna starała się ronić w milczeniu.

Circe poczuła się jak samolubne dwuletnie dziecko, które słodką bułeczkę chce zachować tylko dla siebie; jak mogła w takiej chwili myśleć o sobie?

- Jesteś już bezpieczna - powiedziała łagodnym głosem. - W Anglii nikt nie będzie chciał cię aresztować. Dlaczego cię szukali i to tak daleko od Genui?

Dziewczyna uniosła podbródek i dumnie popatrzyła na Circe.

- Nie jestem kryminalistką. Mój ojciec brał udział w ostatnich rozruchach w Piemoncie. On i jego przyjaciele domagali się przy­wrócenia konstytucji z 1812 roku, która dawała nam więcej nieza­leżności. Ale Austriacy przyprowadzili swoją armię i, jak zawsze, szpiegów, i tajną policję, i teraz moim rodzicom grozi wielkie nie­ bezpieczeństwo, a ja... ja... - Znowu się rozpłakała.

A ona znalazła się na statku płynącym do obcego kraju i prawdopodobnie ma przy sobie bardzo mało pieniędzy oraz żadnych znajomych lub rodziny, którzy czekaliby na nią po drugiej stro­nie kanału. Circe była oburzona własną bezmyślnością. Jak mogła rozczulać się nad własnymi problemami, kiedy tuż przy niej stała niewinna- teraz była już pewna, że dziewczyna mówiła prawdę, Circe niełatwo oszukać - młoda kobieta w tak trudnej sytuacji? I to na dodatek taka, która, mimo zagrożeń, z wielką odwagą walczy z obcym reżimem; Circe nic mogła pozostać na to obojętna.

- Nie martw się. Nie zostawię cię samej - obiecała, wyciągając rękę do dziewczyny. -Jak naprawdę masz na imię?

Nieznajoma zawahała się, po czym kilkakrotnie mocno zacis­nęła powieki, sprawiając, że strumień łez osłabł.

Luciana ponownie zadrżała, ale ruszyła w stronę kabin. Circe nabrała głęboko powietrza. W porównaniu z trudną sytuacją dziew­czyny jej własne kłopoty wydawały się nieistotne. Postanowiła po­móc nieznajomej, a jeśli chodzi o nią samą, to uczyni tak, jak prosi siostra. W końcu to tylko kilka miesięcy, a potem znowu wróci do malowania, a jej serce -jej serce przestanie wreszcie głupio tęsknić za czymś, co jest nieosiągalne. Jeden sezon da się jakoś znieść.


1

Nigdy nie twierdził, że Circe jest piękna.

Ale on nie potrzebował pięknej dziewczyny, tylko dobrze uro­dzonej i obytej. Oczywiście pochodzenie Circe było bez zarzutu, a co do manier - cóż, z pewnością za granicą znacznie dojrzała, a ponieważ za nauczycielkę ma swoją siostrę...

David Lydford, hrabia Westbury, w porannym wizytowym sur­ducie opinającym szerokie ramiona, wskoczył energicznie na stop­nie eleganckiego domu przy Mayfair, prawie gubiąc przy tym ka­pelusz. Przypomniawszy sobie o dostojeństwie, przesunął nakrycie głowy na właściwe miejsce i zapukał do drzwi.

Nic się nie wydarzyło, więc zapukał jeszcze raz. Wtedy wresz­cie drzwi się uchyliły, a zza nich wyłoniła się twarz starszawego lokaja, który obrzucił przybyłego niechętnym spojrzeniem.

- Ale panienka jest... — zaczął służący.

Czasami uprzejme zachowanie zabiera zbyt wiele czasu, pomy­ślał David.

- Nie martw się, sam się zaanonsuję. - Ignorując okrzyki sprzeciwu kamerdynera, prześliznął się obok niego i ruszył prosto do schodów. — Znam Circe i domyślam się, gdzie ją znajdę.

Pokonując dwa schodki naraz, wspiął się na pierwsze piętro, gdzie znajdował się oficjalny salon. Nie wszedł jednak do niego, tylko ruszył na drugie piętro z rodzinnymi sypialniami i dalej wąską klatką scho­dową do starego szkolnego pokoju z wielkimi oknami. To ważne dla artysty malarza - którym Circe z pewnością była - żeby mieć dużo światła, pomyślał David. Zastukał do drzwi i nie czekając na zaprosze­nie, otworzył je. Zobaczył dokładnie to, co spodziewał się zobaczyć, i na chwilę przeniósł się w przeszłość, do momentu sprzed sześciu lat, gdy po raz pierwszy spotkał Circe. Miała wtedy patykowate nogi, proste kasztanowe włosy i niespotykanie jasne zielone oczy. Kiedyś powiedział jej, że jest dzieckiem wróżki, bo w jakiś dziwny sposób wiedziała rzeczy, których nie powinna była wiedzieć.

Od lat pasją Circe było malowanie i dlatego David wcale się nie zdziwił, kiedy zastał ją za sztalugami, zza których prawie nie było jej widać; smugi farby znaczyły jej kitel chroniący suknię. Panna Tellman, która kiedyś była guwernantką obu sióstr, a teraz pełniła funk­cję damy do towarzystwa Circe, drzemała jak zwykle w wygodnym fotelu w rogu pokoju ze spoczywającą na kolanach ręczną robótką.

- A szkoda, bo właśnie nabrałem ochoty na jedną z twoich popołudniowych herbatek. - David uśmiechnął się szeroko, zaraz jednak przypomniał sobie, że powinien przywołać na twarz obojęt­ny wyraz, z lekkim tylko powitalnym uśmieszkiem. Ale gdy Circe wyjrzała zza sztalug, zupełnie zapomniał o stosownej minie.

Wielkie oczy, spiczasta bródka, szerokie, wyraziste usta - wszyst­ko było na miejscu tak jak kiedyś. Ale to, co u dwunastolatki wy­dawało się niekształtne i niezbyt dopasowane, z wiekiem ułożyło się w harmonijną, a nawet... piękną całość. Uroda Circe nadal była niekonwencjonalna, zupełnie inna niż jej siostry, Psyche. A jednak, pomimo oryginalności poszczególnych części, całość robiła wielkie wrażenie: Circe z tymi zaskakującymi zielonymi oczami, kasztano­wymi włosami i uśmiechem, który zaparł Davidowi dech w pier­siach, gdy nagle pojawił się na jej ustach, wyglądała jak wróżka albo księżniczka z bajki.

David przymknął oczy, próbując ochłonąć. To Circe, tylko Circe, dziwna mała dziewczynka, która zawsze mówiła zdumiewające rzeczy. A jednak widząc, w jaką kobietę się przeistoczyła... dobry Boże, westchnął w duchu, po czym z wielkim trudem powrócił myślami do sprawy, z jaką się zjawił.

Tymczasem Circe także się w niego wpatrywała, zaskoczona prawie tak samo jak jej gość.

Co się stało z Davidem? Pozwoliła sobie przesunąć wzrokiem po kapeluszu spoczywającym elegancko na połyskujących ciem­nych włosach - kiedyż to David porzucił zawadiacki wygląd, który tak dobrze pamiętała? - po nienagannie skrojonym porannym sur­ducie, spokojnej oliwkowej kamizelce i obcisłych modnych spod­niach oraz wyglansowanych butach. Dawny David także ubierał się modnie i zamawiał ubrania u najlepszych krawców, ale zarazem otaczała go aura eleganckiej swobody, jakby się nie przejmował zdaniem innych o swoim wyglądzie. Jednak teraz ten stojący przed nią mężczyzna bez cienia pyłku na ciemnym eleganckim surducie wyglądał tak samo bezbarwnie i szacownie jak jej nudni wujowie. Był kimś całkowicie jej obcym.

- Co tu robisz? - spytała.
David zrobił urażoną minę.

- Zasługuję chyba na milsze powitanie - mruknął, unosząc jedną brew, przez co przez chwilę zza maski statecznego dżentel­mena wyłonił się znajomy David.

Circe odczuła ulgę i się roześmiała.

- Oczywiście, że zasługujesz. Mogę już przerwać pracę, mi­nęła pora, w której jest najlepsze światło. - Odłożyła pędzel - to śmieszne: właśnie używała mieszanki niebieskiego i szarego, do­kładnie jak kolor oczu Davida - i podniosła skrawek materiału, żeby zasłonić nim płótno.

David obrzucił wzrokiem lśniące kasztanowe włosy Circe, któ­re były w takim nieładzie, jakby właśnie wstała z łóżka. To mu się skojarzyło z... Nie, nie, to przecież Circe, nie wolno mu fantazjo­wać o łóżkach, potarganych włosach i koszulach nocnych zsuwają­cych się z ramion. Zmusił się, by jego myśli powróciły na bardziej stosowne tory. Żeby zająć się czymś innym, rzucił wzrokiem na stojący na sztaludze obraz.

Zamrugał. Scena była zwyczajna: wysoki angielski dąb z kępami żonkili i hiacyntów, niebieskie niebo wyzierające spomiędzy gałęzi obsypanych zielonymi liśćmi i kobieta siedząca na trawie z dzie­ckiem w ramionach. Jej twarzy nie było widać, bo głowę miała opuszczoną - spoglądała na roześmiane dziecko. Obraz emanował miłością, radością i spokojem, które wywołały w Davidzie ukłucie starej tajemnej tęsknoty. A więc, pomimo dyktatów socjety która niechętnym okiem patrzy na kobiety parające się malarstwem, Cir­ce stała się jednak prawdziwą mistrzynią pędzla. David słabo znał się na sztuce, ale nawet ignorant musiałby przyznać, że miejsce namalowanego przez Circe obrazu jest w Królewskiej Akademii. Gdyby tylko nie była kobietą...

Przeniósł wzrok na twarz dawno niewidzianej przyjaciółki. Ściągnęła już kitel, a teraz starała się poprawić włosy; gęste i po­łyskliwe łagodziły ostrą linię podbródka, okalając pociągłą twarz w kształcie serca. Cerę Circe miała gładką, choć jak na modną pannę z towarzystwa nieco za mocno opaloną, a oczy - oczy były czyste i błyszczące niczym spokojny zielony staw odbijający w swych wo­dach świetliste promienie słoneczne. Davidowi przemknęła przez głowę mglista myśl, że nie tylko obraz należałoby nazwać dziełem sztuki. Jak to się stało, że do tej pory nie dostrzegał, iż Circe...

Znowu musiał się skarcić za nieproszone fantazje. Nie mia­ły sensu. Zresztą jej uroda znacznie odbiegała od kanonów piękna kobiecego, podziwianego w towarzystwie. Nie przypominała też amoureux, w jakich David gustował. W końcu to tylko Circe, teraz trochę wyższa, z piękniej ukształtowaną figurą, ale to nadal ta sama dziewczyna, która jako dziecko stała na podeście schodów i szydzi­ła z niego z powodu braku kostiumu na bal maskowy. I na dodatek potrzebował teraz jej pomocy.

Skinęła w stronę zniszczonych stołu i krzeseł, które od lat sta­nowiły wyposażenie pokoju szkolnego.

- Ach, więc jednak herbatka? - zakpił David, próbując odzy­skać równowagę. Czuł się dziwnie poruszony, a tego akurat nie miał w planach.

Dlaczego David nieustannie nawiązuje do jej dzieciństwa - czy nikt nie zdaje sobie sprawy, że jest już dorosła? Tłumiąc westchnie­nie, Circe spojrzała na swoje niezbyt zmysłowe ciało. Pomyślała z drwiną, że choć jej biust znacznie się przez te lata powiększył, to jednak nie na tyle, żeby David zwrócił na to uwagę. Ale i tak nie zamierzała pozwolić mu traktować się jak dziecko.

- Przecież ja cię nigdy nie zapraszałam na żadne przyjęcia - za­uważyła, sama zdumiona rozdrażnieniem w swoim głosie.

Ponownie przywoławszy na twarz minę szacownego członka socjety, David skinął głową.

- Rzeczywiście nie. Nie bawiły cię, tak jak inne dziewczynki w twoim wieku, ani takie przyjęcia, ani zabawa lalkami, co, cho­chliku?

Powinien jeszcze uszczypnąć mnie w policzek, pomyślała ze zgrozą Circe. Pohamowała jednak złość i tym razem, kiedy się ode­zwała, jej głos brzmiał już spokojniej.

- Nie sądzę, by tu była jakaś wada, ale masz racje, interesowały mnie inne rzeczy.

Niczym wzór dobrych manier, David przeszedł przez pokój i się pokłonił. Uniósł dłoń Circe do ust i złożył pocałunek tuż obok białej plamy farby na kciuku.

- Moja droga, to, że masz jakiekolwiek wady, jest takim samym kłamstwem jak powiedzenie, że ja jestem świętym.

Jego twarz znalazła się na poziomie twarzy Circe, dzięki cze­mu dziewczyna mogła dokładnie się przyjrzeć przystojnym rysom gościa. Wyglądał dojrzalej, to naturalne, a zarys jego twarzy stał się bardziej wyrazisty, lecz ciemne kasztanowe włosy były równie gę­ste i kręcone jak kiedyś, a sylwetka tak samo szczupła i zwinna. Poza tym, mimo zbyt wyrafinowanego stroju, nadal jego bliskość robi­ła na niej wrażenie, choć tym razem David budził w niej uczucia, o których przed laty nawet by nie pomyślała. Byłoby przyjemnie stać tak przy nim i pozwolić tym nowym uczuciom narastać - ale prze­cież znowu jest w Anglii, gdzie nie ma miejsca na spontaniczność. Zresztą wcale tego nie chciała, nie, kiedy David jest taki... taki nie­podobny do samego siebie.

Odsuwając rękę, pokręciła głową.

- Nie zachowuj się tak, Davidzie.

Mężczyzna wyprostował się, mrugając ze zdziwienia.

- Nie chciałem... - Odwrócił na chwilę wzrok, uspokoił się, a potem znowu uśmiechnął. - Wybacz mi, Circe, ale staram się traktować cię jak dorosłą damę, którą się stałaś.

Circe uniosła brwi na znak, że nie da się zwieść przymilnym słówkom.

- Gdybyś rzeczywiście widział we mnie dorosłą kobietę, roz­mawiałbyś ze mną zupełnie inaczej.

Śmiech zdumionego młodego dżentelmena przemienił się w nieprzekonujące pokasływanie.

David zmrużył oczy.

Circe popatrzyła na rozmówcę z autentycznym zdumieniem. Przeszła do drewnianych krzeseł otaczających porysowany stół. David odsunął dla niej krzesło, potem sam usiadł.

Ironiczna uwaga poszła na marne; David chyba w ogóle jej nie usłyszał.

- Każda ma jakiś defekt, taki albo inny - wyjaśnił, poprawiając mankiety koszuli.

Circe na znak kpiącego współczucia szeroko otworzyła oczy.

- Jakież to smutne. Aż takie są zdeformowane te biedne stwo­rzenia?

David podniósł wzrok, a na jego twarzy pojawiła się prawdziwa konsternacja.

- Mówię o prawdziwych wadach, wadach, które nie przystoją hrabinie.

Circe spoważniała. Być może David rzeczywiście poszukuje narzeczonej.

Kiedy kończył, Circe poczuła się nieco zawstydzona, że kpi so­bie z przyjaciela.

- I nie powinna myśleć, że parlament to nowy rodzaj fran­cuskiej koronki - dodał David z prawdziwą odrazą. - Albo że we Francji rządzi car, a Rosja graniczy z Włochami.

Circe szybko przyłożyła dłoń do ust, żeby ukryć uśmiech, ale zaraz ją opuściła i jednak się roześmiała. David jej zawtórował, choć wyglądał na zmieszanego. Zarazem kiwał zdecydowanie głową.

- Możesz się śmiać, ale takie właśnie są młode damy, które zda­niem elity i mojej matki, nadają się na kandydatkę na żonę. Tak czy inaczej, nie jestem jeszcze gotowy dokonać tak ważnego wyboru; z podobnymi decyzjami nie można się spieszyć. Chyba mnie ro­zumiesz? Niemniej bardzo potrzebuję odpowiedniej młodej damy i to już teraz. Przynajmniej na krótki czas. - David odnosił nie­przyjemne wrażenie, że Circe niespecjalnie go słucha, a przecież sprawa była poważna. Bardzo potrzebował jej pomocy. W końcu, do kogo innego mógłby się z czymś takim zwrócić?

Circe uniosła delikatnie brwi, a w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia.

- Oczywiście, że nie. Tylko że... że mam teraz zbyt wiele spraw na głowie, żeby zajmować się napadami złości mojej matki.

Matka rzeczywiście dręczyła Davida, ale nie był to jedyny i najistotniejszy powód jego prośby. Został jednak zobowiązany do zachowania tajemnicy, nie mógł więc opowiedzieć Circe o za­daniu, które przed kilkoma dniami otrzymał od wuja. Niewiele osób uznałoby Davida za osobę odpowiednią do takiej misji, ale wuj William, urzędnik wyższego szczebla Ministerstwa Spraw Za­granicznych, zawsze utrzymywał, że jego siostrzeniec to znacznie wartościowszy człowiek, niż się o nim powszechnie sądzi.

„Ten twój syn wcale nie jest taki zły. - David podsłuchał roz­mowę wuja z siostrą (matką Davida) podczas ostatnich świąt Bo­żego Narodzenia. - I wydaje się, że w ostatnich latach nawet się nieco ustatkował. Wiedziałem, że wcześniej czy później wyrośnie z młodzieńczego szaleństwa".

I choć matka sarkała i kręciła głową, David poczuł się dumny jak nigdy dotąd. Rozpoczynając nowe życie, przygotowany był do odgrywania roli porządnego angielskiego obywatela.

Dlatego też nie mógł odmówić bardzo poufnej prośbie, z jaką zwrócił się do niego wuj. Tylko że nikt, absolutnie nikt, nie mógł o niczym się dowiedzieć. W grę wchodziło narodowe bezpieczeń­stwo, nie mówiąc już o skandalu, jaki by wybuchł, gdyby ktoś się domyślił, że David śledzi wysoko postawionego europejskiego dy­plomatę. Tak więc, aby przekonać Circe do współpracy, pozosta­wało mu tylko uśmiechać się słodko, wykorzystywać swój męski urok, który, niestety, budził w dziewczynie niezrozumiałą dla nie­go odrazę.

- Bo taki z ciebie pożądany kandydat na męża.
David się skrzywił.

- No cóż, tak. I nie patrz tak na mnie, nic na to nie poradzę, że jestem hrabią. Wiń za to mojego ojca. Tylko to mi po sobie zostawił ten pożałowania godny człowiek.

Ponownie przywołał na twarz wyraz uprzejmości i nonszalan­cji, tak powierzchowny jak warstwa cukru na śliwce w cieście. Co też zmieniło Davida w towarzyskiego bubka? I dlaczego uważa, że Circe uwierzy w jego absurdalne opowiastki?

Powinna roześmiać się przyjacielowi w twarz. Zamiast tego, z powodów, którym nie chciała się zbyt blisko przyglądać, wzru­szyła tylko ramionami.

- Chyba mogę to zrobić. Mam być twoją przynętą i pomóc ci uspokoić matkę, podczas gdy ty... co ty właściwie będziesz robił? Przyglądał się innym „odpowiednim" pannom na wydaniu?

David spochmurniał. Nie chciał spojrzeć w niewinne oczy Circe.

- Nie, nie, ależ skąd - zapewnił. - Poza tym korzyści nie będą jednostronne. Ja także mogę ci pomóc w twoim pierwszym sezo­nie. Zresztą o to właśnie prosił mnie Gabriel... - Zamilkł, bo przy­pomniał sobie, że tego także miał nie mówić.

Circe wyprostowała się, na jej twarzy odmalowało się zaniepo­kojenie.

W rzeczywistości w rozmowie z Davidem Gabriel poruszył więcej tematów. „Psyche z trudem przekonała Circe, żeby zgodzi­ła się na debiut" - zwierzał się Davidowi nad filiżanką parującej porannej kawy, kiedy siedzieli na wytartych skórzanych fotelach w klubie. - „Jak może pamiętasz, Circe interesuje tylko jej malar­stwo. A Psyche uważa, że powinna choć raz wziąć udział w sezonie towarzyskim. Zrobimy wszystko, żeby nią pokierować, i gdybyś zechciał pomóc trochę Circe, bo ona nigdy nie dbała o rozwijanie towarzyskich umiejętności, będziemy ci wdzięczni".

Ponieważ Gabriel był - od czasu, gdy David chodził w krótkich spodenkach-jego bohaterem, starszym kolegą z sąsiedztwa, któ­ry nauczył go łowić ryby, strzelać i polować i który pozwalał mu włóczyć się ze sobą po polach, David nie mógł mu odmówić, choć prośba przyjaciela nie padła w dogodnym dla niego momencie.

Potem jednak David uznał, że może uda mu się wykorzystać sytuację dla swoich celów. Pod pretekstem towarzyszenia Circe będzie obserwował austriackiego dyplomatę, który, zdaniem wuja, lubi się pojawiać w najlepszych salonach, w miejscach akurat odpo­wiednich dla młodej debiutantki. No i oczywiście, asystując Circe, uspokoi matkę, choć, Bóg mu świadkiem, w kwestii małżeństwa, jak słusznie zauważyła Circe, walczył z matką już od lat.

Znowu zapadła cisza. Circe zapatrzyła się w okno; wydawało się, że myślami jest gdzieś daleko. Prawdopodobnie planuje nowy obraz, pomyślał David z rezygnacją. Zanim jednak zdążył przypomnieć przy­jaciółce o temacie ich rozmowy, Circe zaskoczyła go odpowiedzią.

- Uważam, że coś przede mną ukrywasz - stwierdziła z taką stanowczością, że David ponownie przypomniał sobie, że ma przed sobą osobę, która w dzieciństwie często zaskakiwała go przenikli­wością.

Postarał się, żeby nie sprawiać wrażenia zbytnio przytłoczone­go poczuciem winy.

Jak mogłaby odmówić Davidowi tak błahej przysługi? Tylko że jemu chodzi o coś innego - to aż nazbyt oczywiste - albo o ko­goś innego. Pomimo że twierdzi inaczej, może jednak zakochał się w jakiejś młodej pannie, a może nawet kobiecie, która nie do końca jest damą albo osobą odpowiednią. Powinien był powiedzieć jej prawdę. Nie zawahałaby się mu pomóc jako przyjaciółka, mimo że na myśl o tym jej serce kurczyło się z bólu.

Nadal jeszcze siedziała nieruchomo, kiedy do pokoju weszła Psyche. Circe, czując się dziwnie przygnębiona, choć przecież była zadowolona z postępu prac przy obecnym obrazie, spojrzała na siostrę smutnym wzrokiem. Psyche przekroczyła już trzydziestkę, ale nadal wyglądała tak jak w dniu, w którym wychodziła za Ga­briela. Miała gładką, delikatnie zaróżowioną cerę, błyszczące nie­bieskie oczy i połyskujące jasne włosy. Circe już dawno pogodziła się z faktem, że nigdy nie będzie tak piękna jak starsza siostra; ona sama, niestety, włosy miała proste jak druty, oczy o dziwnej zielo­nej barwie i na dodatek była zbyt szczupła. Cóż, jest jak jest - musi się z tym pogodzić. Nie zamierzała też, w odróżnieniu od siostry, wychodzić za mąż.

Jednak Psyche nie podzielała zdania Circe co do jej życiowych planów.

Circe bez entuzjazmu skinęła głową, zarazem czytając listę; niektórych osób na niej wymienionych prawie nie mogła sobie przypomnieć i nie przychodził jej na myśl nikt, kogo chciałaby do­dać. Ponieważ kilka lat przebywała za granicą, w Londynie miała bardzo niewielu przyjaciół. A co do ubioru, to modzie poświęcała mało uwagi — bardziej interesowały ją nowinki dotyczące malar­stwa. W końcu to nie jej, ale Psyche zależało na tym, żeby Circe wróciła do Anglii na oficjalny debiut i prezentację u dworu.

Psyche zerknęła na siostrę, a gdy się odezwała, w jej głosie za­brzmiała ostrożna nuta.

- Chyba nie jesteś na mnie zła, Circe, że namówiłam cię do powrotu do domu na tych kilka miesięcy?

Circe pokręciła głową.

Circe wzruszyła ramionami. Już to wcześniej słyszała. Wszyst­ko wspaniale, kiedy ktoś jest tak piękny jak jej siostra i ma męża takiego jak Gabriel, który zupełnie nie przypomina przeciętnego angielskiego dżentelmena. Ale, jeśli chodzi o nią- nie, Circe była pewna, że nigdy nie pozna kogoś podobnego do Gabriela.

- Ojej, ojej. - Starsza kobieta natychmiast się rozbudziła. Pod­skoczyła i wyciągnęła wiązankę kwiatów z pękatego wazonu. - Pro­szę, niech pani użyje tego.

Psyche opuściła głowę prawie na kolana. Po chwili, gdy ją pod­niosła, wyglądała już lepiej, ale nadal była bardzo blada.

Ruszyły korytarzem i zeszły schodami do obszernego i wygod­nie urządzonego pomieszczenia, które siostra dzieliła z mężem.

Garderobiana Psyche, Simpson, pracująca u Sinclairów od łat, czyściła właśnie jeden ze strojów spacerowych pani. Na wejście sióstr podniosła wzrok i przyjrzała się Psyche z niepokojem.

Służąca wybiegła wykonać polecenie, a Circe pomogła sio­strze dojść do szezlonga i położyć się na jego adamaszkowych po­duchach. Spojrzała na jej zaokrąglone biodra i powiększony biust i zaświtała jej w głowie pewna dziwaczna myśl. A wraz z nią uczu­cie nadziei.

- Psyche - odezwała się, ściszając głos. - Czy ty przypadkiem nie jesteś w ciąży?

Niebieskie oczy siostry zrobiły się okrągłe.

- Och, czy ja wiem? - Pochwyciła Circe za rękę, nie potrafiąc ukryć radości. - Myślisz, że to możliwe?

Circe nie próbowała nawet odpowiedzieć, ale uśmiechnęła się, odczuwając zarówno ulgę, jak i niepokój. W ciągu pięciu lat mał­żeństwa Psyche tylko raz zaszła w ciążę, jednak po kilku miesiącach poroniła. Circe wiedziała, że siostra i jej mąż ogromnie rozpaczali nad utratą nienarodzonego dziecka i że marzyli o następnym.

Psyche zamknęła oczy, ale zaraz je otworzyła.

- Och, byłoby wspaniale... choć czas nie jest najlepszy! Jak ja cię przeprowadzę przez sezon, jeśli wciąż będę wypluwała wnętrz­ności?

Circe, słysząc, jak z ust wyrafinowanej siostry padają takie obcesowe słowa, wybuchnęła śmiechem. Wpływ Gabriela, pomyślała z czułością.

Uwaga o mężu sprawiła, że niebieskie oczy Psyche złagodniały i kobieta czule dotknęła płaskiego jeszcze brzucha.

Circe skinęła głową i poszła po papeterię, leżącą na misternie zrobionym sekretarzyku. Nie było jej tylko chwilę, ale kiedy wró­ciła, Psyche już siedziała. Circe bez słowa położyła nogi siostry na szezlongu. Kobieta uśmiechnęła się na widok nagany w oczach młodszej siostry.

- Jakoś sobie poradzimy - powtórzyła surowo Circe. - Ale na razie musisz leżeć. Wystarczy, że wspomnę Gabrielowi, że nie wy­poczywałaś...

Psyche wyciągnęła się na szezlongu.

Psyche westchnęła.

- Spróbuję, ale i tak napiszę do Sally. -Jej wysokie czoło zmar­szczyło się. - Tyloma sprawami trzeba się zająć.

Circe przycisnęła usta do bruzd na czole siostry, co sprawiło, że twarz kobiety się wypogodziła.

- Ale żadna z nich nie jest tak ważna jak zdrowy rozwój moje­go siostrzeńca lub siostrzenicy.

W oczach Psyche pojawił się błysk radości.

- Masz rację.

Kiedy Simpson wróciła z filiżanką parującej herbaty, Circe opuści­ła siostrę, leżącą wygodnie na szezlongu, i wymknęła się na korytarz.

Tam odmówiła w duchu modlitwę o to, by tym razem Psyche szczęśliwie donosiła ciążę. Przy takiej sprawie towarzyski debiut to drobnostka. Zresztą Circe i tak nie interesowały bale i przyjęcia. Szczęście starszej siostry było dla niej najistotniejsze; tym bardziej że jej samej nie były pisane ani miłość, ani małżeństwo.

Myśl ta sprawiła, że dziewczyna nagle poczuła w sercu pustkę. Jednak szybko otrząsnęła się ze smutku, uznając, że szkoda czasu na rozczulanie się nad sobą.

2

Jesteś, pani, najbardziej uroczą kobietą na świecie i budzisz we mnie takie nadzieje, że za chwilę chyba wybuchnę - oświadczył pan Elliston, wypinając pierś tak, że ukryte pod pierwszorzędną marynarką szelki zaczęły niebezpiecznie trzeszczeć. Siedzieli obok siebie w salonie pani Forsyth, który zaskakiwał odważnymi barwa­mi: herbacianą i niebieską. Przy jednej z wyłożonych tapetą ścian stała modna francuska gablotka, wysokie okna wychodziły na przy­jemny ogród porośnięty wiosennym kwieciem.

Sally Forsyth miała nadzieję, że szelki pana Ellistona ostatecz­nie nie wytrzymają i pękną, dzięki czemu jego nudna wizyta do­biegnie wreszcie końca.

Sally doskonale wiedziała, że gość ma nadzieję dokładnie na to, czego tak się wypiera; na coś, co otrzymać mógł tylko od tak zwa­nej wesołej wdówki - doświadczonej w miłości i wolnej od mę­żowskiej opieki i nadzoru. Pan Elliston nie był wcale pierwszym podstarzałym galantem, który pojawił się u drzwi Sally po śmierci jej małżonka.

Kobieta pohamowała westchnienie. Nadal tęskniła za swoim słodkim, nieco ociężałym Andrew, który na skutek silnej grypy zmarł przed dwoma zimami. Po śmierci męża przez wiele nocy zasypiała zalana łzami, przez rok obowiązkowo chodziła w czer­ni, a potem, ponieważ była sobą, wróciła do kolorowych sukien, przyjęć, wizyt i przejażdżek, których musiała się wyrzec w czasie oficjalnej żałoby Zycie jest krótkie, a atrakcyjność kobiety trwa jeszcze krócej. Sally Forsyth uważała, że póki jej urok działa, po­winna używać życia i nie stroniła od męskiego towarzystwa.

Co nie oznaczało, że pan Elliston uzyska to, na czym mu zależa­ło - zaproszenie do jej buduaru. Ale też, znowu dlatego, że była sobą, nie mogła go odesłać, nie dając mu cienia nadziei. Uśmiechała się, podczas gdy Elliston plótł te swoje nonsensy— pomimo wszystko przyjemne - na temat piękna jej wijących się kasztanowych włosów i ciepłych brązowych oczu. Miała tylko nadzieję, że nie padnie zaraz przed nią na kolana, bo z pewnością nie byłby w stanie sam się z nich podnieść. A przynajmniej nie bez nadwerężenia szelek.

Ku jej uldze, w chwili gdy gość zaczął odczytywać swój ostatni utwór - mało oryginalną odę młodego pasterza do ukochanej pastereczki - w salonie pojawił się lokaj. Na srebrnej tacy, którą przy­sunął do hrabiny, leżała złożona karteczka.

Po wymianie ostatnich słów pożegnania Sally, kiedy tylko drzwi się zamknęły, ciężko odetchnęła. Doprawdy, pan Elliston staje się ostatnio coraz mniej zabawny. Może dobrze by zrobiła, gdyby pchnęła go w stronę jakiejś innej damy, łaknącej towarzystwa. Sally bowiem zaczynała uważać, że miły mały piesek-jej ostatni zmarł w spokoju ze starości przed kilku miesiącami - stanowiłby podob­ną rozrywkę, co mówiący wierszem poeci, zwłaszcza ci z wygó­rowanym pojęciem o własnym talencie i zbyt małym poczuciem humoru. Gdyby tylko Andrew...

Odepchnęła myśli o zmarłym mężu; zawsze wpadała w lekką melancholię, kiedy zaczynała zastanawiać się nad swoim wdo­wieństwem. Andrew był bardzo liberalnym mężem - dawał jej we wszystkim wolną rękę, choć na swój sposób bardzo ją kochał. Lepiej o tym nie myśleć. Zamiast tego powinna teraz zmienić suknię.

- Wychodzę - powiadomiła lokaja. - Każ podstawić powóz, zaraz zejdę. - Skierowała się ku schodom i swojej sypialni, wołając do garderobianej: - Hodges, przygotuj, proszę, suknię spacerową. Będę jej potrzebowała.

Do pokoju wpadła służąca, która pracowała u Sally od lat.

Sally zdjęła domową suknię i włożyła niebieską wraz z pasującą do niej pelisą wykończoną ciemnobrązową lamówką, która pod­kreślała miodową barwę oczu właścicielki. Nie miała jednak czasu zbyt długo podziwiać swojego wyglądu w lustrze. Zatrzymała się przed nim tylko na chwilę i zaraz zbiegła do powozu, którym udała się do niezbyt odległego miejskiego domu Sinclairów.

Po przyjeździe na miejsce od razu poszła do sypialni Psyche. Znalazła przyjaciółkę leżącą na szezlongu, nieco bladą, ale wcale nie w tak złym stanie, jak Sally to sobie wyobrażała.

Sally wyciągnęła rękę do przyjaciółki i ująwszy jej dłoń, przez chwilę trzymała ją w mocnym uścisku. Od natłoku emocji oczy jej powilgotniały.

Psyche odpowiedziała na pytanie, a potem obie panie zaczęły dyskutować o najlepszej diecie dla przyszłej matki.

- Słyszałam o galaretce z wołowego rosołu. Podobno wspaniale wzmacnia - mówiła Sally. - Prześlę przepis twojej kucharce.

Psyche skinęła głową, po czym nagle przypomniała sobie, po co tak naprawdę wezwała do siebie przyjaciółkę.

Sally kiwała głową ze zrozumieniem.

- Naturalnie. Całkowicie się zgadzam. Możesz być pewna, że w każdej chwili jestem gotowa służyć Circe za przyzwoitkę. Praw­dę mówiąc, nienawidzę chodzić na przyjęcia sama. Bez męża to już nie to samo, dlatego ucieszy mnie towarzystwo. I nawet jeśli Circe znajdzie się w centrum uwagi, a ja będę jedną z siedzących pod ścianą matron, zbyt starych, żeby tańczyć i flirtować...

Na tę absurdalną uwagę Psyche głośno się roześmiała.

- Och, Sally, nie mów o sobie tak, jakbyś była siwą, zniedołężniałą staruszką!

Sally, która nie przekroczyła jeszcze czterdziestki, szeroko się uśmiechnęła.

- Zapewniam cię, że kiedy głowa zacznie mi siwieć, nikt tego nie zobaczy. Jestem wielką zwolenniczką francuskich farb do wło­sów.

Przyjaciółki, śmiejąc się, zaczęły rozmawiać o kremach i pu­drach, dzięki czemu Sally zupełnie zapomniała o przykrych my­ślach na temat starości. Wręcz przeciwnie, czuła się podniecona. Nigdy nie miała córki, którą mogłaby wprowadzić do towarzystwa; cieszyła się więc, że nadarza się jej taka okazja. Potem pomyślała o charakterze młodszej siostry Psyche i jej tendencji do mówienia, co jej ślina na język przyniesie. Cóż...

Koniec końców Sally uznała, że pomoc przyjaciółce to jej obo­wiązek. Zresztą miała nadzieję, że przy okazji towarzyszenia Circe sama się może nieco rozerwie. Jeśli tylko dziewczyna nie będzie sprawiała zbyt wielu kłopotów.

Circe była jednak kłopotliwa.

- Ta suknia okropnie ściska mnie w pasie - uskarżała się. - Co za pomysł, żeby nosić coś tak niewygodnego. Jak ktokolwiek może się poruszać w takich spódnicach? Żeby podejść do króla, będę po­trzebowała pomocy całej królewskiej marynarki.

Sally aż drżała z poirytowania.

- Dobry pomysł. Jeśli mają tam być marynarze, to ja też chyba wybiorę się na prezentację. Jestem pewna, że mam gdzieś jeszcze moją starą dworską kreację.

Psyche, która przyglądała się przymiarkom, leżąc na szezlongu, roześmiała się głośno.

- No, no, Sally, opanuj się. A ty, Circe, dobrze wiesz, że na dworze obowiązuje specjalny strój. Tę suknię włożysz tylko ten raz i nigdy więcej.

Tyle zamieszania i wydatków tylko z powodu jednego wydarze­nia, złościła się Circe, spoglądając w dół na kunsztowną, staromod­ną suknię, którą upinała na niej krawcowa. Pomyślała o wszystkich przyborach malarskich, jakie mogłaby kupić za pieniądze, które pójdą na kreację, i poczuła się jak przesadnie ozdobiony tort.

- Wiem - sarknęła Circe. - I powiedziałam już, że to zrobię. Tyle tylko że to taka straszna strata czasu.

Dwie starsze kobiety wymieniły zrozpaczone spojrzenia, po czym zwróciły oczy na Circe, stojącą na stołeczku, i na krawcową, która z ustami pełnymi szpilek obrębiała dół sukni.

Psyche się skrzywiła.

- Circe, ta kobieta nie cieszyła się szacunkiem, proszę cię, że­byś nie wymieniała jej nazwiska podczas rozmów w towarzystwie! A co do matki, to nawet ona, choć bardzo sobie ceniła wykształ­cenie i była... hm, dość niekonwencjonalną osobą... nawet ona zgadzała się, że ogłada jest istotna. Wiem, że bardzo by pragnęła, żebyś miała udany debiut, a prezentacja u dworu jest niezbędna. Nie powiem, że należy do najzabawniejszych, ale przecież zoba­czysz króla, a kiedyś może...

Psyche nagle zamilkła i twarz jej się skurczyła.

- Szybko, podaj miskę! - krzyknęła Sally do Simpson.
Pokojówka przysunęła dużą chińską wazę. Psyche natychmiast się nad nią pochyliła, na co krawcowa szybko przysłoniła swoim fartuchem suknię Circe.

Na widok napadu mdłości siostry Circe skrzywiła się z po­czuciem winy, że to straszliwie samolubne z jej strony narzekać, bo czeka ją jedno nudne popołudnie, podczas gdy Psyche cierpi katusze i ma na głowie o wiele poważniejsze sprawy. Postanowiła, że więcej nie będzie się już uskarżała. Przecierpi jakoś ten sezon i postara się nie absorbować otoczenia swoją osobą.

Kiedy pokojówka odsunęła miskę, Sally podbiegła do Psyche ze ściereczką namoczoną w lawendowej wodzie. Przetarła nią twarz przyjaciółki.

Psyche blada jak kreda oparła się o wezgłowie szezlonga.

Z powodu nalegań Gabriela odwiedził ją niedawno sir William Reynolds, jeden z najlepszych londyńskich lekarzy, który oficjalnie potwierdził to, co wszystkie kobiety w domu już dawno wiedziały, że Psyche jest w błogosławionym stanie.

Krawcowa, nie spuszczając nieufnego wzroku z Psyche, bojąc się kolejnego ataku mdłości, powiadomiła, że przymiarka dobiegła końca.

- My także wyjdziemy i pozwolimy Psyche trochę odpocząć - zaproponowała Sally po wyjściu krawcowej; Luciana też się ulotni­ła, najpierw grzecznie dygnąwszy.

Circe popatrzyła na siostrę, która próbowała protestować.

- Nie, nie, czuję się całkiem dobrze, tylko że... - Ziewnęła głośno. Oprócz tego, że ciągle dokuczały jej nudności, szybko się męczyła; wyglądało na to, że jej ciało w poważnym stanie potrze­bowało więcej odpoczynku.

Circe skinęła głową.

- Tak, rzeczywiście. Zdrzemnij się chwilkę, Psyche. Nie chce­ my cię zamęczyć. Sally, chodź ze mną do pokoju dziecięcego.

Sally skrzywiła się, ale szybko zmieniła wyraz twarzy.

- Tak, oczywiście.

Zbyt późno Circe zorientowała się, że powinna zaprosić przy­jaciółkę do salonu i zaproponować przynajmniej herbatę. Ale spie­szyło się jej do pędzli i farb. Sally zrozumie.

I rzeczywiście Sally na nic się nie skarżyła, a po wejściu do po­koju dziecięcego z podziwem spojrzała na obraz na sztalugach.

Circe zamrugała. Nie myślała wcześniej o temacie obrazu -malowała to, co pojawiało się jej w wyobraźni, nie dumając wiele nad treścią.

Circe westchnęła. Wprawdzie zaczęła obraz, zanim okazało się, że Psyche jest w ciąży, ale przecież mogła już wcześniej podświado­mie zauważyć jakieś oznaki odmiennego stanu siostry. Nic w tym nadzwyczajnego.

- Malowałam chłopów we Włoszech - próbowała wyjaśniać. - Młode matki, ciężarne kobiety, bawiące się dzieci. Być może dla­ tego byłam wyczulona na zmiany w Psyche. Miała powiększone piersi.

Sally szeroko otworzyła oczy.

Circe spochmurniała. Musi zatem dodać pewne części ciała do listy zakazanych tematów, których nie należy poruszać publicznie.

Circe popatrzyła na mówiącą, mając świadomość, że jej mina zdradza brak przekonania.

Ale przecież Circe zawsze wiedziała, że nigdy nie spotka męż­czyzny - prawdziwej pokrewnej duszy - który zaakceptuje ją taką, jaka jest. Postanowiła więcej o tym nie myśleć. Wyrzuci z głowy, a z czasem może i z serca obraz Davida. Zapomni o swoim mło­dzieńczym zadurzeniu.

Westchnęła z rezygnacją, ale ze względu na Sally, odzywając się, pamiętała o nadziei w głosie.

- Spróbuję - przyrzekła.

3

W dzień, w którym odbyła się prezentacja Circe u dworu, David wpadł do niej pod wieczór z gratulacjami. Nie doszły go słu­chy o żadnej większej katastrofie, uznał więc, że przyjaciółka bez szwanku przeżyła uroczystość. George IV, który właśnie zastąpił na tronie zmarłego ojca, od niedawna, podobnie jak David, wiódł życie statecznego i odpowiedzialnego dżentelmena. Zapewne więc Circe nie miała większych problemów z oddaniem hołdu niedaw­nemu synowi marnotrawnemu.

Kiedy drzwi się otworzyły, Jowers bez sprzeciwu wpuścił goś­cia do środka, choć zauważył, że lorda Gabriela nie ma w domu, a lady Gabrielowa odpoczywa.

David podał mu kapelusz i rękawiczki.

- A panna Circe? Jak zawsze w pokoju dziecięcym przed szta­lugami?

Kamerdyner przyjął rękawiczki z ponurą miną. Wydawał się nawet bardziej poirytowany niż zazwyczaj; jednak pilnował się i odpowiedzi udzielił uprzejmym głosem.

- Chyba nie, lordzie. Sprawdzę, czy panienka w ogóle dzisiaj
przyjmuje. - Zniknął w głębi domu.

Davidowi wydawało się, że czeka całą wieczność; co ten czło­wiek robi? Nie potrafi odnaleźć młodej panny? Przypomniał sobie, że chodzi o Circe, i przestał się dziwić. Kto by tam ją upilnował?

Może Jowers się pomylił? David wspiął się szybko po scho­dach, na samą górę, do pokoju dziecięcego. Nikogo tam jednak nie zastał. Gdzie ona jest, do diabła?

Opuścił pokój i zszedł na dół. Piętro niżej na podeście natknął się na pokojówkę niosącą obszerną satynową suknię wykończo­ną koronką. David domyślił się, że to właśnie w tej kreacji Circe wystąpiła u króla. Zawołał do młodej służącej, która znikała już w sypialni:

Zastanawiał się jednak, czy służąca czegoś nie poplątała. Mimo to, tak na wszelki wypadek, przez boczne drzwi wyszedł na ze­wnątrz i okrążywszy dom, znalazł się na tylnym dziedzińcu. Co też Circe mogłaby tu robić? Gdyby chciała się wybrać na konną przejażdżkę, osiodłanego konia podprowadzono by dla niej pod główne wejście.

Rozejrzał się. Dziedziniec wyłożony szarym kamieniem ocie­niały dwa wiekowe dęby. Doszło go pogwizdywanie parobka, który w stajni szczotkował jednego z wierzchowców Gabriela. Po nie­równym chodniku spieszyła kuchenna z koszem pełnym jabłek. W zalanym słońcem rogu placu leżał rozleniwiony kot; wróble, siedzące na murze otaczającym podwórzec, świergotały do siebie. Nigdzie śladu Circe.

Kiedy już zamierzał się poddać i wrócić do domu, nagle zauwa­żył coś, co go ogromnie zaskoczyło. Na najbliższym drzewie dyn­dała para nóg - długich, w pończoszkach. Na czubku stóp wisiały wąskie, żółte domowe pantofelki.

Podszedł bliżej i zadarł głowę. Circe wdrapała się na stare, grube drzewo. Siedziała wygodnie w jego połowie w rozwidleniu między konarami. Trzymała szkicownik i ołówek.

No tak, Circe dla malowania zrobi wszystko, nawet wejdzie na drzewo, stwierdził David w duchu. Próbował wywołać w sobie oburzenie, ale go jednak nie odczuwał. Za to, niestety, zbierało mu się na śmiech.

Skupiona na stajniach Circe nie zauważyła jego nadejścia. Z pewnością z chęcią przesiedziałaby na drzewie całe popołudnie. David musi ściągnąć ją na ziemię, zarówno w sensie fizycznym, jak i przenośnym. Zmieniła nieznacznie pozycję i jej suknia nie­co się podwinęła, odsłaniając bardzo zgrabne łydki. David jeszcze bardziej zadarł głowę, przyglądając się nowemu widokowi — tak, bardzo zgrabne łydeczki.

A wiedział co nieco o nogach, zwłaszcza długich i smukłych; o delikatnych kostkach, kolankach i udach przechodzących w... Westchnął przeciągle. Nie znał szybszej drogi do raju niż gdy męż­czyzna znajdzie się w mocnym uścisku kobiecych ud.

Circe znowu się poruszyła, co zmusiło go do powrotu do rze­czywistości. Pokręcił gwałtownie głową. O czym on, do diabła, roz­myśla? I to w związku z Circe. To przecież jeszcze prawie dziecko! No może już nie dziecko, ale na pewno brakuje jej doświadczenia.

Ale już wkrótce świat ją pozna. Ta myśl sprawiła mu pewną przy­krość, nie śmiał jednak zagłębiać się w przyczyny.

- Circe! - zawołał surowo.

Spojrzała na niego w dół, mrugając szybko, jakby myślami była daleko.

- O, David, witaj.

Jej głos brzmiał tak spokojnie, że David jeszcze bardziej się ziry­tował.

- Co to znaczy: witaj? Odwiedziłem cię, żeby się dowiedzieć, jak ci poszła prezentacja u dworu, a ty siedzisz na drzewie. Jak było?

Wiedział, że besztanie Circe mija się z celem. Ona po prostu rozumuje inaczej niż normalne kobiety. Kiedy tak przyglądał się, jak jej ołówek śmiga po papierze, przed oczami stanął mu obrazek z przeszłości. Pamiętając, żeby nie krzyczeć, bo mogłaby się wy­straszyć, i nie chcąc jej zawstydzić, zniżył głos i powiedział:

- Myślałem, że boisz się wysokości.

Słyszał, w jaki sposób zginęli jej rodzice -w wypadku powietrz­nego balonu. Ojciec Circe, błyskotliwy wynalazca, musiał być tro­chę szalonym człowiekiem. Psyche mówiła kiedyś Davidowi, że po wypadku Circe bała się nawet puszczać latawce.

Circe zerknęła w dół i zesztywniała; Davidowi wydało się też, że pobladła.

Kiedy pracuje, zapomina o całym świecie, pomyślał David. Podszedł do drzewa i przyjrzał się jego gałęziom.

- Nie ruszaj się.

Circe przewróciła oczami.

- Och, przestań się o mnie martwić - powiedziała.

David ściągnął dopasowany surdut, bojąc się, że przy wspinacz­ce popęka w szwach, potem chwycił najbliższą gałąź i podciągnął się na drzewo. Szara kora pod dłońmi była chropawa i szorstka. Wspiął się jeszcze kawałek, aż mógł dosięgnąć Circe.

- Złap mnie za rękę.

Dziewczyna nie poruszyła się, tylko przygryzła wargi i popa­trzyła na ziemię — daleko w dole.

Nadal blada Circe zbierała odwagę. Chwytając za konar, upuś­ciła szkicownik i ołówek. Zleciały między gałęziami, strząsając przy okazji kilka liści, i upadły na ziemię z głuchym łoskotem.

Circe głośno przełknęła ślinę.

- Wszystko dobrze - zapewnił David spokojnie. - Nie spad­niesz. Postaw nogę na gałęzi pod tobą.

Nabrała powietrza, potem rozluźniła nieco uścisk, żeby zrobić, jak kazał.

- Grzeczna dziewczynka - pochwalił. Przytrzymał Circe, kie­dy się opuściła, i udał, że nie widzi jak drży.

Chciała zejść niżej, ale pośliznęła się i o mały włos straciłaby równowagę. Krzyknąwszy, wyrzuciła ręce do gałęzi, ale zamiast niej sięgnęła Davida.

Przez chwilę trzymała się go kurczowo. Słyszał jej ciężki od­dech i mocno bijące serce. Miała niewielki, ale ładnie zarysowany, wysoko uniesiony biust i szczupłą talię. David poczuł, że budzi się w nim podniecenie. Przestraszył się, że Circe to dostrzeże. Ale gdyby zmniejszył uścisk, pewnie by spadła, a znajdowali się nadal przynajmniej dwa metry nad wybrukowanym dziedzińcem.

Circe nieco szerzej otworzyła oczy i popatrzyła wprost na nie­go. Pachniała kwiatami jabłoni. Z tej odległości widział każdy jasny pieg na jej nosku. Normalnie w ogóle ich nie dostrzegał. Ale prze­cież dotąd nie był tak blisko Circe. Zastanawiał się, dlaczego nigdy do tego nie doszło, spoglądając przy tym w jasnozielone oczy, tak głębokie, że mógłby się w nich utopić. Lecz nim w jego umyśle zdążyła się uformować odpowiedź, rozproszył się, bo poczuł, że dotykają go nogi Circe - długie, szczupłe nogi, które chętnie za­rzuciłby sobie na biodra, podciągając wcześniej spódnicę...

Circe wpatrywała się w niego nieruchomym wzrokiem; jej zmie­szanie i strach chyba się ulotniły. Chciałby, żeby za jego sprawą jej spojrzenie stało się rozmarzone. Znowu poczuł falę podniecenia. Do diaska, pożądał Circe i chciał, żeby ona także go pożądała. Przyciąg­nął ją do siebie. Wtuliła się miękko w jego silne muskularne ciało.

Co ona sobie myśli? Wcale nie wydaje się zaszokowana nie­zwyczajną bliskością. A nawet kąciki jej ust uniosły się słodko, aż mu się zakręciło w głowie. Pochylił się do zachęcających us­teczek...

- Och, panienko przenajświętsza! - rozległ się kobiecy okrzyk.

Obydwoje podskoczyli, a David niemal puścił gałąź, przez co mogli spaść na ziemię. W porę wzmocnił uchwyt. Odwrócił głowę, żeby zobaczyć, kto krzyczał.

Kuchenna z uniesioną twarzą przyglądała się im ze zdumie­niem; inni służący także wystawili głowy ze stajni i zza drzwi ku­chennych. David posłałby ich najchętniej do diabła.

- Nic nam nie jest - rzucił sztywno, zły, że dał się przyłapać w takiej skandaliczniej sytuacji. - Pomagam panience Circe zejść z drzewa.

Było to śmieszne tłumaczenie.

I dlatego też Circe chichotała pod nosem. David, rozzłoszczo­ny, objął ją jedną ręką w pasie i pozwolił, acz niechętnie, by się od niego odsunęła. Pomógł jej się opuścić, aż znalazła pod stopami następny konar.

- Już wystarczy - powiedziała i puściła jego rękę, chwytając się gałęzi. Jeszcze krok w dół i zeskoczyła na ziemię przy wtórze sze­lestu muślinowej spódnicy.

David szybko poszedł w jej ślady. Otrzepując spodnie, posłał groźne spojrzenie parobkowi stojącemu przy stajni ze szczotką w ręce i lokajowi w przekrzywionej peruce, który przyglądał się niecodziennemu spektaklowi wybałuszonymi oczami.

- Możecie już wracać do pracy - warknął.

Pachołek natychmiast zniknął w stajni, a lokaj obrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu. Pokojówki nadal patrzyły. David spojrzał w ich kierunku, co widząc, najstarsza z nich zaczerwieni­ła się i szturchnęła pozostałe. Uciekły w popłochu, a David mógł wreszcie przenieść wzrok na Circe.

Wydawała się zadziwiająco spokojna, kiedy już znalazła się na ziemi. Pochyliła się, aby zebrać szkicownik i ołówek, chyba zmar­twiona, że grafit się złamał.

Odezwał się, nim zdążył się zastanowić.

- Nie mów tak.

Circe przechyliła głowę na bok i popatrzyła na przyjaciela tym swoim charakterystycznym, bezpośrednim spojrzeniem. Ogarnęła go wściekłość, bo dziewczyna nagle wybuchnęła śmiechem.

- To prawda - powiedziała, a potem przysunęła się i nachyliła ciepłe usta do jego ucha. - Zresztą kilka minut temu wcale cię nie interesowało, że nie postępuję jak dama.

David zdumiony szczerą uwagą wstrzymał oddech. Przy okazji uświadomił sobie, że Circe pociąga go tak bardzo jak jeszcze żadna kobieta w jego życiu, a znał ich niemało. Stał, zaskoczony tym, co się z nim działo, Circe zaś, nie oglądając się na przyjaciela, okręciła się na wąskim obcasiku i ruszyła w stronę domu. Pozostawiła Davida pobudzonego i osamotnionego.

Kiedy nadszedł dzień debiutanckiego balu, Circe obudziła się przed brzaskiem. Wstała i ubrała się w ciepłą suknię, spiesząc do swoich pędzli i farb. Owinąwszy się szalem, bo powietrze było chłodne, cicho wspięła się po schodach do pokoju dziecięcego i weszła do niego akurat w chwili, gdy jasne i blade światło wpły­nęło przez wychodzące na wschód okna.

Wkrótce praca ją pochłonęła. Kończyła obraz ostatnimi delikat­nymi pociągnięciami pędzla. Tu i tam dodała trochę zieleni i nie­bieskiego, trochę granatu i błękitu. Jej nierozważna wyprawa na drzewo pomogła jej odnaleźć lepszą perspektywę dla sceny, którą przedstawiała; uważała, że udało jej się pokazać matkę i dziecko pod niespodziewanym i odkrywczym kątem.

I choć nadal drżała na myśl o tym, że była tak wysoko nad zie­mią, nie żałowała, bo dzięki temu znalazła się w ramionach Davida, w które wpadła, i to dosłownie. Dlaczego David nie przyznał się, że wzbudziła w nim zainteresowanie? Była pewna, że się mu podobała. Sama też odczuła coś dziwnego, coś bardzo poruszają­cego - dręczącego, ale zarazem słodkiego. Szkoda, że służba im przerwała. Wzdychając, Circe dodała do palety kropkę zieleni. Ale przynajmniej dowiedziała się, że pod nowym obliczem poprawnego Davida dawny nadal istnieje. Gdyby tylko znalazła sposób na zerwanie z jego twarzy tej maski...

Dużo później pojawiła się Luciana, która już od jakiegoś czasu szukała swojej pani po całym domu. Przyszła do pokoju dziecię­cego ze śniadaniem na tacy. Wyglądała na podekscytowaną i znie­cierpliwioną.

- O, tutaj pani jest, signorina. Wszędzie pani szukałam, aż w końcu wpadłam na pomysł, że znajdę panią w pokoju szkol­nym.

Circe zerknęła w stronę okna, przez które teraz do pomiesz­czenia wlewało się złote światło. Nic dziwnego, że czuła pustkę w żołądku. Odłożyła pędzel i nagle wróciła jej pamięć. O nie, to już dzisiaj wieczorem odbędzie się jej debiutancki bal. Nowa suk­nia wisi w przebieralni, a dom, tak cichy, gdy wspinała się wąską klatką schodową na poddasze, wrzał w tej chwili aktywnością. Sły­szała lokajów krążących po piętrach.

Luciana nie przestawała paplać.

- Och, do salonu przyniesiono takie piękne kwiaty i niedługo zjawią się muzycy. Tak mówił Jowers. I pomocnicy do kuchni! Pani McNilly lukruje ciasta, a ja nauczyłam kucharkę nowej włoskiej potrawy. Powiedziała, że jest wspaniała i że podają na drugie danie! Tak dobrze się bawię. I pani też, signorina Circe, będzie się dobrze bawiła.

Circe zmusiła się do uśmiechu, potem upiła herbaty. Gdyby bal szykowano dla kogoś innego, może i by się na niego cieszyła, my­ślała. Ale dzisiaj oczy wszystkich będą skierowane na nią, wszyscy będą patrzyli, jak ona nieudolnie odgrywa rolę skromnej panien­ki... Dobrze pamiętała dzień prezentacji u dworu - denerwowała się wtedy jak rzadko, a przecież nie była sama, towarzyszyły jej inne dziewczęta; wraz z nią stały w rzędzie i trzęsły się ze strachu jak galareta.

Psyche myśli, że sprawia siostrze prawdziwą przyjemność. Cir­ce westchnęła i podniosła chrupiącego tosta. Po śniadaniu wróciła do swojego pokoju, żeby ubrać się w poranną suknię, a potem ze­szła do siostry, by dowiedzieć się ojej samopoczucie.

Nikt nie chciał uwierzyć, że Circe mało dba o swój debiutancki bal, nawet siostra. Dziewczyna postanowiła więcej o tym nie mó­wić, za to zaniepokoiła się bladością Psyche.

Circe skinęła głową i poklepała dłoń siostry, myśląc przy tym, że dzień nie zapowiada się dobrze. Zatrzymała jednak te myśli dla siebie, nie chcąc jeszcze bardziej denerwować ciężarnej, a po wyj­ściu od niej zeszła sprawdzić, jak idą przygotowania.

Przekonała się, że drzwi między dużym a małym salonem zo­stały rozsunięte; meble ustawiono pod ścianami, żeby zrobić miej­sce dla muzyków i do tańców. W bibliotece piętro niżej staną stoły do gry w karty, a jadalnia zapełni się daniami na późnowieczorną kolację.

W tej chwili akurat lokaje zaczęli wnosić do salonu naręcza świeżych kwiatów. Wymęczone pokojówki miały je porozkładać w wazonach. Normalnie zajęcia te dozorowałaby Psyche, ale z po­wodu niedyspozycji nie mogła tego dopilnować.

Circe zazwyczaj nie brała udziału w pracach domowych - Psy­che i jej londyńska gospodyni dawały sobie świetnie radę same. Tylko że Luciana wspomniała coś o tym, że pani McNilly ma dzi­siaj huk roboty w kuchni. A pokojówki, choć starały się ułożyć kwiaty jak najpiękniej, nie bardzo wiedziały, jak powinny się do tego zabrać...

Artystka w Circe nie mogła spokojnie na to patrzeć. Nie wie­dząc kiedy, zawołała:

To całkiem interesujące studium formy i koloru, myślała. Ig­norując zamieszanie w salonie, nie zważając na lokajów dostawia­jących krzesła i zwijających dywany, żeby nie przeszkadzały tan­cerzom, poprawiała i upiększała dalej kompozycje. Potem wysłała jedną ze służących po satynową wstążkę, którą widziała wcześniej w przebieralni siostry, a drugą po lokaja - do głowy wpadł jej pe­wien pomysł...

Minęło kilka godzin. Circe była zadowolona ze swoich wysił­ków. Nagle, gdy dokonywała ostatnich poprawek, zorientowała się, że ktoś stanął obok niej - starsza dama z włosami białymi jak śnieg i wyblakłymi niebieskimi oczami. Opierała się na lasce i przygląda­ła Circe przez lorgnon.

Dziewczyna uśmiechnęła się na tę dwuznaczną pochwałę. To znamienne dla ciotki, że komplement okraszała krytycznym do­cinkiem. Żeby nikt nie sądził, że złagodniała, pomyślała Circe z czułością. Dostrzegła, że w drzwiach stoi Luciana. Wydawała się zdenerwowana.

Ciotka Sophie kazała kamerdynerowi przynieść bagaże, potem poszła do swojego pokoju, żeby także przyszykować się do balu. Circe ruszyła za nią, zatrzymując się tylko na chwilę przy jadalni, w której samotnie stał Gabriel i patrzył na kieszonkowy zegarek. Psyche, jeśli w ogóle zażyczyła sobie coś do jedzenia, z pewnością dostała posiłek na tacy do sypialni; ciotka Sophie, z powodu opóź­nionego przyjazdu, niewątpliwie też posili się u siebie.

- Tu jesteś, Circe! - zawołał Gabriel. - Denerwujesz się?
Circe uznała, że lepiej nie mówić szwagrowi, że po prostu za­ pomniała, która jest godzina.

Gdyby tylko mogła w to uwierzyć.

- Niestety nie jestem ekspertem w sprawach salonowych - próbowała się tłumaczyć. - Mam tylko nadzieję, że nie przyniosę wam wstydu.

Gabriel szeroko się uśmiechnął i mocno uścisnął jej dłoń.

- Uwielbiam twoje szczere uwagi, moja droga. I pamiętaj, ni­gdy nie staraj się być kimś innym, niż jesteś.

Wszystko świetnie, ale salonowym matronom jej niecodzienne spostrzeżenia mogą wcale nie przypaść do gustu, myślała dziew­czyna, nadal niepokojąc się o swoją prezentację w towarzystwie.

Gabriel mrugnął do niej po bratersku.

- Przewiduję, że będziesz się dzisiaj świetnie bawiła.

Miała nadzieję, że szwagier ma taki sam talent do przepowiada­nia przyszłości, jak do gry w karty. Kiedyś Gabriel był notorycznym hazardzistą, ale po ślubie rzadziej siadał do kart, twierdząc, że dba­nie o majątek i posiadłości zabiera mu zbyt wiele czasu. Psyche zaś uważała, że po prostu dojrzał i stał się bardziej odpowiedzialny -Circe nie zamierzała powtarzać szwagrowi tej żoninej mądrości.

Pohamowała następne westchnienie.

Prędko się rozebrała i umyła ulubionym mydłem o zapachu jabłka, po czym wytarła do sucha płóciennym ręcznikiem. Zarzu­ciła na siebie szlafroczek, a Luciana zajęła się jej włosami. Tego wie­czoru miały być zebrane na czubku głowy i opadać w dół fontanną loków. Circe krzywiła się, gdy Luciana wpinała jej we włosy białe kwiatki dla ozdoby.

Potem, także przy pomocy młodej Włoszki, bardzo ostrożnie włożyła suknię balową. Wybrała ją sama po niezliczonych konsul­tacjach z modystką, Psyche i Sally. Do przymiarek jeździła cztero­krotnie.

Musiała jednak przyznać, że efekt wart był włożonych wysił­ków.

- Och, signorina, wygląda pani helia, naprawdę pięknie! - rzu­ciła prawie szeptem Luciana. Służąca sprawiała wrażenie lekko za­skoczonej, ale Circe nie mogła mieć do niej o to pretensji; sama też była nieco zdziwiona swoim wyglądem.

Wpatrywała się w lustro. Kim jest ta szczupła dziewczyna z za­czesanymi do góry włosami i jasnozielonymi oczami? Twarz niby znajoma, ale zarazem inna. Może to z powodu braku plam po far­bie i luźnego kitla, a może chodzi o elegancko ułożone włosy i biel ozdobionej kremowymi perełkami sukni, przewiązanej w pasie śnieżną satynową szarfą. Circe spodobała się sobie.

Kiedy tak próbowała przyzwyczaić się do nowego wyglądu, rozległo się pukanie do drzwi. Luciana oderwała się od swojej pani i pobiegła otworzyć.

W wejściu stała Psyche, trochę blada, ale piękna w jasnoniebie­skiej kreacji ze srebrną lamówką, w gustownym złotym naszyjniku zdobiącym jej dekolt i z pasującą do niego tiarą na złotych włosach. Widok siostry wystarczył, żeby Circe powróciła na ziemię -jeszcze raz zerknęła ukradkowo w lustro - dzisiaj nawet uroda Psyche jej nie przyćmi.

Ta zaś przyglądała się Circe i jej oczy robiły się coraz bardziej szkliste.

- Och, jakaś ty piękna. - Kobieta podeszła do siostry i wzięła ją w objęcia. Po chwili zrobiła krok w tył, a łzy w oczach zastąpił wyraz radości. - Pomimo że jesteś opalona jak poganka...

Circe roześmiała się, domyślając się, że ciotka Sophie zdążyła już szepnąć Psyche słówko.

Stały tak, uśmiechając się do siebie, kiedy nagle Psyche wes­tchnęła.

- Mam plany w związku z tobą, Circe... Pragnę, żebyś cieszy­ła się tym wieczorem. Życzę ci, żeby spełniły się twoje marzenia, wszystkie, nie tylko te związane z malarstwem.

Circe przełknęła ślinę z lekkim poczuciem winy. Tak naprawdę to nie miała innych marzeń, a przynajmniej nie takie, o jakich my­ślała Psyche. Nie takie, do których chciałaby się na głos przyznać.

- Kto wie? - kontynuowała Psyche. - Może dzisiaj spotkasz mężczyznę twojego życia, tak samo wspaniałego jak Gabriel.

Circe uniosła brwi.

- Pamiętam, że kiedy go poznałaś, zupełnie inaczej o nim mó­wiłaś.

Psyche się roześmiała.

- Och, masz oczywiście rację. Na początku Gabriel doprowa­dzał mnie do szaleństwa. Wmaszerował do naszego domu, jakby cały świat do niego należał... jakby naprawdę był markizem Tarringtonem.

Circe nadal się dziwiła, że jej stateczna siostra potrafiła wpaść na tak niezwykły pomysł: wymyśliła fałszywego narzeczonego i wynajęła aktora, który miał przez jeden wieczór grać jego rolę. Ale los - a zdaniem Gabriela przeznaczenie - wtrącił do planu Psy­che swoje trzy grosze i Gabriel wszedł w rolę na dobre, tak jak i na dobre znalazł sobie miejsce w początkowo niechętnym mu sercu Psyche. Dla Circe nie miało znaczenia, dzięki komu lub czemu Psyche wyszła za Gabriela. Była zachwycona, że do tego doszło, i już nie potrafiła wyobrazić sobie życia swojego i siostry bez jej pełnego fantazji męża.

Psyche wysunęła przed siebie aksamitny futerał. Circe popa­trzyła na niego z zaciekawieniem.

- To należało do naszej matki. Czas, najdroższa, żebym ci to dała - powiedziała Psyche.

Circe poczuła grudę w gardle. Odebrała od siostry futerał i ostrożnie go otworzyła. W środku leżały podwójny węzeł rów­nych pereł i kolczyki, także z pereł, tkwiące po bokach naszyjnika niczym dojrzałe owoce. Perły w kolczykach przytwierdzone były do szmaragdów wyrzeźbionych w kształt liścia, a na szczycie wid­niał szlifowany diamencik.

Mocno mrugając, Circe odwróciła się, żeby siostra mogła zało­żyć jej sznur pereł na szyję. Potem wpięła w uszy kolczyki i spoj­rzała w lustro.

- Świetnie pasują do sukni. - Uśmiechnęła się do Psyche. Ta przekrzywiła głowę.

- Ktoś puka do głównych drzwi - rzuciła. - Chodź, musimy przywitać pierwszych gości. Sally już przyszła. Wysłałam ją z Ga­brielem na dół do sali balowej.

Circe znowu poczuła wyrzuty sumienia z powodu spóźnienia.

Circe zeszła wraz z siostrą do pokoju recepcyjnego, teraz za­mienionego na salę balową. Zdumienie Psyche, gdy do niej wkro­czyła, było dla Circe wystarczającą pochwałą za jej pracę. Delikatne kwiaty - żółte, lawendowe, niebieskie i białe - zamiast być we­tknięte jak popadnie do wazonów, tak jak to początkowo chciały zrobić służące, tworzyły piękne kompozycje. Poza tym za skupi­skami krzeseł i za sofami na ustawionych tam wąskich trejażach wiły się kwiaty, liście winorośli i białe wstążki, tworząc nad siedzi­skami miniaturowe baldachimy.

- Circe, toż to niemal cud! Jakbyśmy znalazły się w ogrodzie! - wykrzyknęła Psyche. -Jak służba zdołała bez pomocy... och, ty to zrobiłaś, prawda? Mogłam się domyślić.

Podeszła Sally, żeby ucałować Circe w policzek.

- To chyba jasne, że tylko zdolna ręka i oko mogły stworzyć coś tak pięknego. Salon wygląda zjawiskowo, tak jak i ty sama, moja droga. - Wdowa powiodła wzrokiem po sukni Circe i się uśmiech­nęła. - Coś mi się wydaje, że niedługo będę musiała służyć ci za przyzwoitkę.

Circe zaśmiała się i lekko zaczerwieniła, zawstydzona suge­stią przyjaciółki. Potem spostrzegła, że Sally trzyma coś w rękach. Wdowa podała jej małą paczuszkę, w której Circe znalazła elegan­cką torebkę. Była wysadzana perełkami i obszyta złotym haftem -prawdziwe dzieło sztuki. Młoda debiutantka z podziwu szeroko otworzyła oczy.

Może Gabriel miał rację i wszystko pójdzie dobrze. Może tym razem Circe zdoła zachować się jak księżniczka, a nie jak naiwny podlotek, i wejdzie z gracją w rolę kobiety, nie martwiąc się o to, co czekają dalej. Może odniesie sukces.

Psyche kiwnięciami głowy przywoływała siostrę. Circe pospie­szyła do drzwi. Stanęła u boku Psyche akurat w chwili, gdy do sali wkroczył pierwszy gość.

Godzinę później miała wrażenie, że uśmiech już nigdy nie zej­dzie z jej twarzy. Czuła się jak kamienna rzeźba i obawiała się, że tak też wygląda. Ile jeszcze osób przejdzie przez próg sali balowej? Czy pojawili się wszyscy zaproszeni goście? Boże drogi, zaraz za­braknie miejsca. A jeszcze jakiś czas temu wydawało się, że dwa połączone salony to aż nadto przestrzeni. O balu Circe będzie się mówiło, że było na nim tłoczno jak na targu. Ale przecież właśnie na takich opiniach zależy każdej gospodyni. Niewygoda gości nie ma tu żadnego znaczenia.

Circe zorientowała się, że nigdzie nie widzi Davida. A co z po­zorami, które mieli stwarzać? Nie będą wiarygodni, jeśli nie pojawi się na jej pierwszym balu! No, ale przecież nie będzie się martwiła za Davida. Niech sam rządzi swoim życiem. Circe nie ma dzisiaj głowy do niczego poza tym, żeby się nie skompromitować. No może jeszcze... Spojrzała z niepokojem na siostrę. Czyżby Psyche znowu pobladła? Tak długo stoi przy drzwiach, witając ciągle na­pływających gości - pewnie jest bardzo zmęczona, a to niedobrze. Choć świetnie skrojona suknia Psyche dobrze kryła lekko już za­okrąglony brzuch przyszłej mamy, to jednak ciąża zbierała w jakiś sposób swoje żniwo, odbierając jej siły. A na dodatek te kłopoty z apetytem...

Circe chciała powiedzieć siostrze, by na chwilę usiadła, ale wiedziała, że Psyche jej nie posłucha. Zorientowała się, że ukryta za tłumem gości orkiestra zaczyna grać głośniej; do tej pory po­brzmiewała tylko cicha melodia w tle. A tak, Circe przypomniała sobie, że widziała, jak Gabriel daje znak jednemu z lokajów. Orkie­stra grała muzykę taneczną, co znaczyło, że szwagier zaraz popro­wadzi dziewczynę, jako gościa honorowego, do pierwszego tańca. Wtedy Psyche będzie mogła wreszcie usiąść i czegoś się napić.

Circe, wzdychając w duchu, pomyślała o ojcu - gdyby żył, byłby jej pierwszym partnerem. Może rodzice widzą ją teraz? Ma­rzyła, jak to miała często w zwyczaju. Czy uśmiechają się do niej z nieba? Jeśli tak, z pewnością pragną, żeby była szczęśliwa i żeby zapomniała o starych smutkach. Tylko że Circe nadal straszliwie za nimi tęskniła.

Odwróciła się, aby popatrzeć na szwagra, czekając na jego znak. Wtedy też zauważyła zmienioną twarz Psyche.

Nie było w pobliżu żadnego służącego do pomocy, ciotka Sophie siedziała na krześle w odległym rogu pokoju i nawet Sally zniknęła z widoku, mieszając się z tłumem.

- Gabrielu! -zawołała ściszonym, ale napiętym głosem Circe. - Zabierz ją stąd, szybko!

Psyche z pewnością nie chciałaby dostać mdłości na oczach go­ści. Circe z ulgą stwierdziła, że siostra zgodziła się oprzeć na ramie­niu męża i wyszła razem z nim do holu.

Nikt jednak nie zawiadomił orkiestry, żeby opóźniła rozpoczę­cie tańców, więc pierwsze nuty tanecznej muzyki płynęły już przez tłum. Goście rozglądali się, czekając na pojawienie się Circe. Wśród zaproszonych osób znajdowało się kilku jej kuzynów i wujów, ale żaden nie stał w pobliżu, a nie mogła przecież pochwycić do tańca kogoś zupełnie obcego. Spostrzegła, że jakiś mężczyzna blisko niej, jakby zgadując jej myśli, spogląda na nią wymownie. Był w średnim wieku, postawny. Od łysiny na czubku głowy odbijało się światło kandelabrów. W tej chwili Circe nie potrafiła przypomnieć sobie jego nazwiska. Nie, nie, ten jegomość nie wchodzi w grę. Zagryzła usta, starając się nie pokazywać po sobie, że jest zagubiona.

Nadal jednak nie miała partnera. Musi coś z tym zrobić. Tylko co? Czuła, że się czerwieni. Było już za późno, żeby przerwać or­kiestrze. Ludzie będą plotkowali, jeśli...

- Panno Hill - usłyszała znajomy męski głos. - Nie wypada spóźniać się na swój pierwszy taniec. Czy będzie pani tak uprzejma i przyjmie moje ramię?

4

Circe odwróciła się z ulgą. Stał przed nią David, wykwintny jak stare drogie wino, w eleganckim czarnym wieczorowym surducie z kamizelką, ze starannie zaczesanymi włosami i diamentową spin­ką na przodzie koszuli.

Circe spochmurniała.

To wcale nie znaczyło, że Circe na parkiecie była niezdarą-wręcz przeciwnie: w czasie pobytu na kontynencie miała okazję nauczyć się wielu wspaniałych i oryginalnych tańców; nie lubiła tylko tych oficjalnych i dlatego nie ćwiczyła ich z instruktorem, jak to robią inne panny przed debiutanckimi balami. Psyche nawet proponowała, żeby Circe wzięła kilka lekcji, ale ona wolała milej spędzać wolny czas. Podstawowe kroki pokazała jej Sally; dziew­czyna miała nadzieję, że to wystarczy. Niemniej, ponieważ nie chciała przynieść wstydu siostrze, cieszyła się, że jej partnerem jest David. Tańczyli już kilka minut -jako pierwsza para - i jak na razie Circe jeszcze ani razu nie popełniła żadnego błędu.

Salonowej muzyce brakowało dzikiego rytmu pobrzmiewają­cego w niektórych hiszpańskich i włoskich tańcach ludowych, któ­re Circe pokochała całym sercem. Poza tym wolałaby znaleźć się w objęciach Davida i mocno się do niego przytulić niż tylko krążyć dookoła niego. Przypomniała sobie o zdarzeniu na drzewie i nagle powolne, ustalone kroki i dystans między nią a partnerem zaczęły ją ogromnie irytować.

Co by ludzie powiedzieli, gdyby rzuciła się teraz Davidowi w ramiona? A co powiedziałby on sam? Sądząc po tym, jak pil­nuje, by nie zbliżyć się zbyt blisko do partnerki, z pewnością by ją ofuknął. Wzdychając, Circe uznała, że musi zadowolić się tym, że David trzyma ją za rękę i uśmiecha się do niej oficjalnie. Zdusiła pragnienie większej swobody i postanowiła cieszyć się tańcem.

- Wyglądasz dzisiaj o wiele bardziej elegancko niż zazwyczaj -oświadczył w pewnej chwili David. - Lepiej niż kiedy wspinasz się na drzewa. I nawet pozbyłaś się plam po farbie.

Circe przez moment mierzyła partnera wściekłym wzrokiem, zaraz jednak opanowała się i szeroko uśmiechnęła.

Układ w tańcu zmusił ich do rozdzielenia się. I dobrze, bo Circe miała już na końcu języka uszczypliwą uwagę. Kiedy znowu połą­czyła się z partnerem, mogła ze względnym spokojem powiedzieć:

Przełykając ostrą ripostę na kontrowersyjny komplement, Circe ukłoniła się grzecznie, bo muzyka właśnie ucichła.

- Dziękuję, lordzie - wykrztusiła z trudem. - Mam nadzieję, że pańska matka będzie zadowolona.

David uśmiechnął się, a potem uważnie rozejrzał po sali.

- Dzięki Bogu matka jest w Bath. Ale możemy być pewni, że obecne tu przyjaciółki bardzo szybko przekażą jej najświeższe plot­ki - zauważył.

Wtem u boku Circe pojawił się Gabriel, który skinieniem gło­wy podziękował Davidowi za pomoc. Circe na myśl, że David za­raz odejdzie, poczuła ukłucie irracjonalnego zawodu, jednak nicze­go po sobie nie pokazała i zamiast tego zapytała:

Gabriel uśmiechnął się szeroko do obojga.

Circe wiedziała, że nie powinna, ale nie potrafiła się powstrzy­mać, żeby nie sprawdzić, kogo zaprosi do tańca David. On jednak przeszedł na bok i wdał się w pogawędkę z Sally. Wdowa powie­działa chyba jakiś żart, bo w pewnej chwili wybuchnął głośnym śmiechem. Maska ogłady, którą tak często zakładał na twarz, od razu opadła, zastąpiona bardziej naturalnym wyrazem, a w niebieskoszarych oczach pojawiły się nawet zmysłowe błyski.

Gdyby tylko wiedziała, w jaki sposób przywrócić do życia daw­nego Davida, jak go przekonać do porzucenia sztucznej pozy, tak jak to się właśnie udało Sally. Circe zmusiła się, by myślami powró­cić na parkiet.

Kiedy melodia dobiegła do końca, w kolejce do Circe czeka­ło już kilku młodych panów, chętnych zaprosić ją do następnego tańca. Lubiła tańczyć i gdy minęła pierwsza faza zdenerwowania, nie miała już kłopotów z tanecznymi figurami. Teraz najbardziej obawiała się rozmów.

Zatańczyła jeszcze z kilkoma dżentelmenami, a potem zrobiła sobie przerwę, żeby napić się szampana; bardzo zaschło jej w gardle.

Już zaczynała wierzyć, że może jednak uda jej się przetrwać bal bez większych potknięć, gdy w strumień komplementów płynących z ust jej ostatniego partnera wdarł się czyjś uszczypliwy głos.

- A więc, Circe, w końcu nauczyłaś się zachowywać jak młoda dama?

Circe najpierw znieruchomiała, potem zmusiła się do uśmie­chu.

Circe rozważała w myślach odpowiedź. Wiedziała, że siostra nie życzy sobie jeszcze powiadamiać kogokolwiek o swoim od­miennym stanie, a już z pewnością nie chciałaby, żeby ta nowi­na dotarła do uszu ciotki Mavis, znanej ze skłonności do plotek. Zresztą usposobienie starszej damy, osoby mało sympatycznej, nie zachęcało do zwierzeń.

- Chyba poszła dopilnować przygotowań do kolacji - mruk­nęła bez przekonania Circe.

Zbliżyło się do nich jeszcze kilka matron, znajomych ciotki Mavis, i rozmowa przeszła na ogólniejsze tematy.

- Jakie wspaniałe kwiaty - zauważyła pani Caros. - Tak orygi­nalnie ułożone.

Ciotka Mavis energicznie chłodziła się wachlarzem.

- Tak, dużo tych gości. Może dlatego tak tu gorąco.
Circe pokiwała głową.

Dopiero gdy zapadła głucha cisza, Circe uświadomiła sobie, że powiedziała coś niestosownego.

Głowy stojących wokół osób odwróciły się w ich stronę. O Bo­że, no i stało się, pomyślała Circe. Wywołała skandal. Wystarczyło tylko, żeby otworzyła usta.

- Ta goła osoba, o której mowa, miała dwa miesiące - rozległ się czyjś rozleniwiony głos z tyłu.

Wszystkie panie, niczym pszczoły przyciągane przez wyjątko­wy wonny kwiat, zwróciły oczy na Davida.

Circe roześmiała się; nie mogła się powstrzymać.

- A widzisz. Tylko starsi panowie i ciotka Mavis mówią
„hm". - Wykrzywiła komicznie twarz, ale David nie wyglądał na
rozbawionego.

Może udawać, że jej nie słyszy, ale ona widziała, że jego sta­rannie wygolona szczęka napięła się, jakby zaciskał Żeby. Po chwili milczenia odchrząknął i zapytał:

Circe zacisnęła usta. Chciała się odciąć, ale wiedziała, że David ma rację.

- A więc powinnam nauczyć się nie mówić, hm... całej praw­dy?

David zrobił prawie ojcowską minę.

Wyraz twarzy jej towarzysza uległ zmianie, ale David szybko się opanował i nie ujawniając swoich myśli, rzekł stanowczo:

Nagle zdała sobie sprawę, że dotarli do jadalni. Psyche i Gabriel siedzieli przy małym stoliku, a obok nich ciotka Sophie. Psyche była blada, ale spokojna.

- Jak tam bal? - zapytała.

David ponownie przyszedł Circe z pomocą. Powiedział ze swadą:

Zaczęli się raczyć zimnymi mięsnymi przekąskami, smakowi­tymi kandyzowanymi owocami oraz lodami i bezami, nad którymi tak się natrudziła kucharka. Nawet Psyche zjadła co nieco. Ciot­ka Sophie nie przestawała opowiadać o Bath, a panowie omawia­li ostatnią aukcję konną u Tattersalla. Circe rzadko się odzywała, błądząc myślami gdzie indziej. Może powinna złożyć śluby mil­czenia — o tylu rzeczach nie wolno jej mówić, że trudno to nawet spamiętać. Ciekawe, jak sobie z tym radzą inne młode panny?

Inne młode panny mają bardziej konwencjonalną przeszłość, pomyślała. Nie spędziły kilku lat we Francji, malując pracujących w polu chłopów, ani nie pomieszkiwały we włoskich pensioni, gdzie mogłyby szkicować rozciągające się na stokach wzgórz winnice wraz ze zbierającymi winogrona młodymi rozebranymi do połowy mężczyznami.

A były jeszcze wycieczki do słonecznej Hiszpanii, do Szwajcarii, gdzie zachwyciła się widokiem wysokich Alp, a potem próbowała uwiecznić ich piękno na płótnie. Mało miała czasu na martwienie się o dobór odpowiednich tematów do rozmów, siedząc w polu, otoczona farbami i płótnami. Wtedy życie było o wiele prostsze.

I o wiele weselsze.

Kiedy tylko ta myśl pojawiła się w jej umyśle, Circe ogarnę­ły wyrzuty sumienia. Zerknąwszy na Psyche, Gabriela i na ciot­kę, przypomniała sobie, że los obdarzył ją wielkim szczęściem w postaci rodziny. A ona grymasi jak dziecko - w przeciwieństwie do wszystkich znanych jej młodych panien, gorączkowo wycze­kujących swoich debiutów i wejścia w dorosłe życie. Prawda jed­nak była taka, że Circe najchętniej zostałaby w swoim szkolnym pokoju przed sztalugami. Obrazy, które tworzyła, wydawały się jej realniejsze niż otaczający ją ludzie, nie licząc, oczywiście, rodziny i... Davida. Tyle że on akurat znajdował się poza jej zasięgiem.

Zlizała z łyżki resztę lodów malinowych i wstała. Wraz z in­nymi ruszyła z powrotem do sali balowej. Tam ciotka Sophie za­siadła w wygodnym krześle, a Circe i Psyche przycupnęły obok na kanapie. Panowie, nadal dyskutujący o aukcji konnej, ustawili się w pobliżu.

Ciotka Sophie uniosła wachlarz, żeby zakryć usta, i szepnęła do siostrzenic ze zniechęceniem:

- Idzie ten stary głupiec Bircham. Odrzuciłam go pięćdziesiąt lat temu, a mimo to on nadal się nie poddaje. Żebyście tylko nie zostawiały mnie z nim samej.

Dostrzegłszy „starego głupca", który zmierzał w ich kierunku, Circe uśmiechnęła się dyskretnie. Z trudem zobaczyła w zbliżają­cym się wolno niskim, zgarbionym staruszku nieustępliwego za­lotnika. Sądziła nawet, że gdyby nie pomoc młodego mężczyzny, na którego ramieniu starszy pan się wspierał, pan Bircham sam nie zrobiłby nawet jednego kroku. Kiedy obaj mężczyźni dotarli do stolika pań, pan Bircham, zanim się odezwał, musiał najpierw głę­boko odetchnąć. Jego towarzysz, służący mu za pomocnika, spo­glądał na staruszka z góry z wyraźną sympatią. W końcu pan Bir­cham otworzył usta.

- Moja droga Sophie - zaczął z uśmiechem. I to z jakim! Po­marszczona twarz staruszka rozświetliła się, jakby wokół zapłonęła setka świec. A jego początkowo nijakie oczy zamigotały taką żywot­nością i poczuciem humoru, że Circe pożałowała, że nie ma przy sobie szkicownika. Ona także się uśmiechnęła.

Ale ciotka Sophie była oschła jak zawsze.

- Arturze. - Popatrzyła na przybyłego przez lorgnon.

Po wyrazie twarzy siostry Circe domyśliła się, że Psyche jest przerażona szorstkim zachowaniem ciotki, ale Circe sytuacja wy­dawała się coraz śmieszniejsza. Tak jej się spodobał uroczy staru­szek, że wstała i zwróciła się do niego, zanim ktoś inny zdążył to uczynić. Ignorując dezaprobatę ciotki - a pewnie też Davida - wy­ciągnęła do przybyłego obie dłonie.

- Jak się pan miewa? Jestem siostrzenicą ciotki Sophie, Circe Hill.

Pan Bircham, chyba zadowolony, pochwycił jej dłoń w swoją, sękatą, po czym z pełną galanterią złożył na ręce Circe uroczysty pocałunek.

- Od razu się domyśliłem, moja droga - powiedział zaskaku­jąco młodym głosem. -Jesteś wierną kopią swojej ciotki i tak samo jak ona czarująca.

Ciotka Sophie sarknęła szyderczo. Gabriel i David, z trudem powstrzymując śmiech, musieli nagle odwrócić głowy i udawać, że rozglądają się po sali. Psyche zrobiła zrezygnowaną minę.

Kiedy stało się jasne, że ciotka nie dokona prezentacji, postano­wiła ją w tym wyręczyć.

Circe z ulgą stwierdziła, że ciotka zrezygnowała wreszcie z opryskliwości. Nie wiadomo, czy pamiętała przedstawianego jej mężczyznę, niemniej skinęła głową w jego stronę, a nawet się uśmiechnęła i powiedziała „dobry wieczór". Sir John był mężczy­zną o dość ciężkiej budowie, ale sympatycznej twarzy. Był średnie­go wzrostu - trochę niższy od Davida. Niestety jego oficjalny strój źle na nim leżał, włosy miał przycięte zbyt krótko, no i nikomu nie patrzył prosto w twarz. Circe nie umiałaby nawet powiedzieć, jaki kolor mają jego oczy, bo baronet spoglądał tylko w dół na pozłaca­ne nogi krzesła ciotki Sophie. Przywitawszy się ze wszystkimi, od razu zamilkł.

Gabriel ukłonił się, ale po wyrazie jego twarzy widać było, że nie rozpoznaje nowo przybyłego.

- Obawiam się... och, chwileczkę, przecież to właśnie pan za­brał mi tę wspaniałą ślicznotkę tuż sprzed nosa.

Psyche niby to żartobliwie stuknęła męża wachlarzem w ra­mię.

- Co ty opowiadasz, Gabrielu?

Mężczyzna spojrzał w pytające oczy żony i uśmiechnął się sze­roko.

Sir John po dokładnych oględzinach mebla, na którym siedzia­ła ciotka Sophie, spoglądał teraz na ścianę nad głową Circe. Ale kie­dy Gabriel wyciągnął do niego rękę, spojrzał gospodarzowi prosto w oczy, a na twarz wypłynął mu nieśmiały uśmiech.

Sir John wydawał się zdumiony swobodnym zachowaniem rozmówcy, niemniej wyraźnie się rozluźnił.

Pan Bircham szturchnął młodego krewnego w bok, wcale nie subtelnie.

- John ma nosa nie tylko do koni.

Twarz Templetona rozświetliła się na tę uwagę, jakby o czymś sobie przypomniał. Odwrócił się do Psyche.

- O tak. Jestem kimś w rodzaju amatora ogrodnika. Chciał­bym pogratulować pani kwietnych kompozycji. Proszę wybaczyć moją odwagę, ale z chęcią skontaktowałbym się z pani gospodynią. Tak wspaniale ułożyła kwiaty, z takim wyczuciem kolorów i...

Wesołość na twarzach słuchaczy zbiła sir Johna z tropu; zaczął się jąkać. Psyche i Gabriel nie kryli dumy i nawet ciotka Sophie się uśmiechnęła.

- To nie będzie koniecznie, sir Johnie - rzuciła Psyche, poważ­niejąc. - Osoba, którą pragnie pan poznać, stoi tu z nami.

Baronet, zawstydzony gafą, zmarszczył czoło i utkwił wzrok w pani domu.

- Proszę mi wybaczyć, lady Sinclair. Nie wiedziałem, że po­dziela pani moje zainteresowanie roślinami.

Psyche roześmiała się radośnie.

- Och, nie! - zakrzyknęła. -Ja wrzuciłabym wszystkie kwiaty po prostu do jednego wazonu. Nie mam ani talentu, ani cierpliwo­ści do takich rzeczy. Ale - zerknęła na Circe - moja siostra je ma.

Circe przyglądała się nieznajomemu z ciekawością.

- Psyche lubi się mną chwalić, prawda jest jednak taka, że nie zrobiłam niczego specjalnego - przyznała skromnie.

Sir John zamrugał.

- Nic specjalnego! Ależ przeciwnie. Pani wyobraźnia i po­czucie estetyki są godne pozazdroszczenia. Członkowie mojego towarzystwa i ja urządzamy spotkania, na których dyskutujemy o ogrodnictwie. Bylibyśmy zachwyceni, gdyby zechciała pani na jednym z nich opowiedzieć nam o swoich pomysłach.

Circe pochlebiał zachwyt mężczyzny, ale czuła się nieco spe­szona. Nie była ekspertem od spraw ogrodnictwa, a na myśl, że miałaby publicznie mówić na ten temat, ścisnął się jej żołądek. Lecz patrząc na sir Johna, który opuścił wzrok na srebrny świecz­nik, zdała sobie sprawę, że nie ona jedna czuje się mało swobodnie w towarzystwie. Zapaławszy nagłą sympatią do nieporadnego baroneta, ku swemu zaskoczeniu powiedziała:

- To dla mnie zaszczyt, sir. Z chęcią pojawię się na spotkaniu pańskiego klubu.

Twarz mężczyzny pojaśniała. Miał tak czarujący uśmiech, że Circe także się uśmiechnęła. Mimo nieśmiałości, entuzjazm sir Joh­na dodawał mu uroku. Circe uznała, że baronet jest bardzo miły.

Psyche odłożyła serwetkę i wstała.

- Mój lordzie - odezwała się z wyrzutem do męża - przez cały wieczór ani razu ze mną nie zatańczyłeś.

Unosząc brwi, Gabriel natychmiast poderwał się na nogi. Ale Psyche nie skończyła.

- Sugeruję, byśmy wszyscy skorzystali z muzyki.

I choć na tę wyraźną aluzję pod jego adresem sir John zaczer­wienił się aż po czubek głowy, to jednak zdobył się na odwagę i zro­bił krok w stronę Circe. Psyche i Gabriel zmierzali już na parkiet. Baronet miał właśnie wydusić z siebie zaproszenie do tańca, gdy za jego plecami rozległ się inny glos, głęboki i elegancki, z lekko kontynentalnym akcentem.

- Dobry wieczór paniom. Czy mogę mieć zaszczyt poprowa­dzenia naszego honorowego gościa do tańca?

Circe, zaintrygowana niskim głosem, szybko się odwróciła. Na widok bardzo męskiej, ostro rzeźbionej twarzy aż zamrugała ze zdziwienia. Nieznajomy miał żywe ciemne oczy, kruczoczarne włosy i starannie przystrzyżoną bródkę; natychmiast skojarzył się jej z postacią szatana z jednego z fresków Michała Anioła. Męż­czyzna rzeczywiście miał diabelskie ogniki w oczach i pewną su­rowość w rysunku ust, i dlatego, dlatego... Circe porzuciła fanta­zje i uśmiechnęła się, na co w odpowiedzi twarz nowo przybyłego przybrała uwodzicielski wyraz. Circe krew uderzyła do głowy.

- Czy mogę mieć ten zaszczyt? - powtórzył mężczyzna.

W miłych oczach pana Birchama pojawiło się zatroskanie, a ciot­ka Sophie zmarszczyła czoło, ale Circe nie zwracała na nich uwa­gi. Podała nieznajomemu rękę i poszła za nim w stronę parkietu, nie patrząc nawet w stronę Davida czy sir Johna. Nie mogła ode­rwać wzroku od swojego towarzysza. Był od niej starszy, starszy chyba nawet od Gabriela, ale nie było w nim nic ojcowskiego. Pod ręką czuła silne mięśnie jego ramienia. Podejrzewała, że pod świet­nie skrojonym wieczorowym strojem całe jego ciało jest tak mu­skularne. Gdyby mogła namalować go nago... Odsunęła od siebie grzeszne myśli, zdając sobie sprawę, że się czerwieni.

Mężczyzna patrzył na Circe z podziwem, ale i z rozbawie­niem.

- Obawiam się, to znaczy, jestem pewna, że nie widziałam pana przy wejściu i dlatego, proszę wybaczyć, nie wiem, z kim mam przyjemność - plątała się dziewczyna. Tej twarzy nigdy by nie zapomniała.

Nieznajomy przyjął ukrytą naganę z godnością.

- Och, błagam o wybaczenie, panno Hill. Powinienem był za­czekać, aż ktoś nas sobie przedstawi, ale pani uroda sprawiła, że zupełnie zapomniałem o manierach.

Moja uroda? Choć rozum mówił Circe, że ten przebiegły mężczy­zna obok niej z pewnością nigdy o niczym nie zapomina, to jednak nie mogła nic na to poradzić, że czuła się połechtana komplementem.

- Nieco się spóźniłem - wyznał nieznajomy. - W ostatniej chwili zatrzymały mnie pilne sprawy. Ale lord Gabriel Sinclair do­brze mnie zna, panno Hill, więc nie ma pani się czego obawiać. Hrabia von Freistadt, do usług.

Uniósł jej dłoń, aby ją pocałować. Lekki dotyk ust mężczyzny wywołał mrowienie w całej ręce Circe. Przez hrabiego biedny sir John natychmiast poszedł w zapomnienie. Ba, nawet David nie­co traci, myślała dziewczyna, w porównaniu z tym wykwintnym i pełnym uroku dżentelmenem.

Circe otrząsnęła się i natychmiast wrócił jej zdrowy rozsądek. Swoboda, z jaką nieznajomy z nią rozmawiał, z pewnością brała się z lat praktyki. Przypomniała sobie nawet, że krążyły o nim w to­warzystwie mało pochlebne plotki. Hrabia podobno lubił uwodzić młode panny, które porzucał po sezonie lub dwóch, ku rozpaczy ich zdesperowanych matek. Ale Circe nie szukała męża, więc nie oba­wiała się zalotów niepewnego konkurenta. A poza tym, kiedy prowa­dził ją na parkiet, była świadoma zawistnych spojrzeń innych pań.

Jeszcze nigdy nie była przyczyną czyjejś zazdrości - nawet David, choć przystojny i pełen uroku, pojawiał się u jej boku tylko w roli „starego przyjaciela rodziny". Ale ten światowiec, elegancki nieznajomy, to zupełnie inna sprawa.

Zabrzmiały skrzypce. Hrabia pochylił się nad dłonią partnerki. Może ten towarzyski debiut nie będzie jednak taki nudny, jak się obawiałam, pomyślała Circe.

5

Psyche ustawiła się z mężem do następnego tańca. Zerknęła w stronę stolika i ledwie zdołała pohamować okrzyk zdumienia.

Circe i elegancki Austriak odchodzili dokądś razem, ramię przy ramieniu.

- O nie - mruknęła Psyche. - To nie jest partner, którego wy­brałabym dla Circe. Nawet nie chciałam go zapraszać, ale księżna Esterhazy poczułaby się urażona, gdybym tego nie zrobiła. To jej rodak i ulubieniec.

Gabriel zmarszczył czoło, jego odpowiedź jednak brzmiała uspokajająco.

Kobieta się skrzywiła.

- I dzięki Bogu. A biedny sir John? Tak bezpardonowo od­sunięty na bok. Wydaje się miłym młodym człowiekiem. - Kie­dy orkiestra zagrała głośniej, Psyche dygnęła, Gabriel pokłonił się i rozpoczęli taniec. Jednak poirytowanie nie opuszczało Psyche, tym bardziej że dostrzegła minę siedzącego przy stoliku Davida. On także wyglądał na podenerwowanego.

Opuszczony sir John sztywno ukłonił się ciotce Sophie.

David nie był przekonany, czy twarz ciotki Sophie z kwaśną miną można nazwać piękną, ale być może pan Bircham miał lepszą od niego wyobraźnię - albo gorszy wzrok.

Mamrocząc coś pod nosem i jeszcze raz się ukłoniwszy, sir John odszedł od stolika. David nie zwrócił na to uwagi, skupiony na Austriaku. Przeklęty dyplomata. Sir John jest całkowicie nie­szkodliwy, starszy od Circe (miał dwadzieścia osiem lat), trochę nieśmiały, ale bardzo przyzwoity. Natomiast hrabia...

Oczywiście wiele by to ułatwiło, gdyby von Freistadt posta­nowił zalecać się właśnie do Circe. David spodziewał się, że hra­bia pojawi się na balu; wiedział od Gabriela, że figurował na liście zaproszonych gości. Austriak miał dość wątpliwą reputację, ale był akredytowanym dyplomatą i przyjaźnił się z księżną Esterha­zy, jedną z lwic salonowych, więc siłą rzeczy uczestniczył w życiu towarzyskim wyższych sfer. Znany był też z tego, że gustował w młodych pannach. A ponieważ David miał mieć na niego oko, dobrze się składało, że hrabia znalazł się u Sinclairów. Żeby tylko za bardzo się nie skupiał na Circe, do diaska.

David spojrzał w stronę parkietu i zobaczył, że Circe uśmiecha się do partnera. Międzynarodowa intryga to jedno, a dobro przyja­ciółki to zupełnie inna sprawa!

Circe, tańcząc, przekonała się, że musi uważać na kroki. Po­wróciło jej wcześniejsze zdenerwowanie, a serce biło stanowczo zbyt szybko. Hrabia był przeciętnym tancerzem, choć wykonywał figury niemal z wojskową precyzją, brakowało mu jednak swobod­nej gracji Davida. Za to uścisk miał bardzo silny; zdradzał człowie­ka o mocnym charakterze.

Popatrzył w dół na Circe, układając wydatne usta do zarozu­miałego uśmiechu.

Taniec zmusił ich do rozdzielenia się na chwilę i Circe wyko­rzystała ten moment na zastanowienie się nad własnym zachowa­niem.

To do niej niepodobne. Miała już przecież wcześniej do czy­nienia z przystojnymi mężczyznami, którzy oczarowywali kobiety urodą i gładkimi manierami. Dlaczego więc... Hrabia ponownie wziął ją za rękę i poprowadził przez układ kroków; musiała całą uwagę skupić na tańcu. Jakimś sposobem von Freistadt potrafił za­mieszać jej w głowie. Dopiero kiedy ją puścił, żeby dołączyć do innej grupy tancerzy, mogła zerknąć na jego twarz. W kącikach oczu dostrzegła dość głębokie zmarszczki, mówiące o zaciętości i stanowczości.

Ten mężczyzna kryje jakieś tajemnice, tajemnice, których nikt się nie domyśla. To niebezpieczny człowiek, myślała. Dlaczego więc, kiedy znowu się połączyli, kiedy trzymał ją za rękę, kiedy spoglądał na nią błyszczącymi ciemnymi oczami, tak łatwo zapo­minała o przebłysku intuicji?

Przełknęła ślinę, zastanawiając się, jak podtrzymać konwersację.

- To... to bardzo miło, że przyszło tylu gości- rzuciła. Po chwili zapragnęła głośno jęknąć. Cóż to za głupia uwaga.

Odniosła wrażenie, że pomimo uprzejmej miny hrabia się z niej naigrawa.

No, przynajmniej teraz powiedziała coś bardziej w swoim sty­lu, pomyślała, wiedząc, że szczera uwaga nie przypadłaby do gustu jej siostrze.

Ale hrabia odrzucił głowę i wybuchnął gromkim śmiechem.

Hrabia zmarszczył czoło.

Ten mężczyzna potrafi zręcznie „manewrować" nie tylko na parkiecie; zapewne tak samo swobodnie czuje się w damskim bu­duarze, pomyślała Circe. To spostrzeżenie tylko powiększyło zamęt w jej głowie. Chciała wymyślić jakiś wykręt, żeby nie dać towa­rzyszowi dłoni do pocałowania - nie, w rzeczywistości nie była to prawda. Szczerze mówiąc, sprawiało jej przyjemność, że odczuwa ciarki, gdy hrabia dotyka ustami jej osłoniętej delikatną rękawiczką dłoni. Gdyby w ten sam sposób pocałował gołą dłoń...

Odniosła nagłe wrażenie, że partner czyta w jej myślach; oczy mu lśniły, a na ustach widniał wymowny uśmieszek.

- Skoro więc jesteśmy przeciwnikami, proszę mnie nie lekce­ważyć - powiedziała bez zastanowienia.

Ale hrabia nie wyglądał na zaszokowanego i wcale nie udawał, że jej nie zrozumiał.

- Nawet przez myśl mi to nie przeszło, moja droga - odparł niskim głosem.

Nadal trzymał jej dłoń. Miała wrażenie, że wszyscy się im przy­glądają. Nagłe ogarnęła ją złość. Hrabia stanowczo pozwala sobie na zbyt wiele, poza tym nie podobało jej się, że zapędzają w róg niczym naiwną owieczkę.

Kiedy dotarli do Psyche, Circe dość energicznie oderwała dłoń od ramienia partnera. Dygnęła przed nim grzecznie i odwróciła się do siostry, ale czuła na sobie wzrok hrabiego, kiedy odchodził, pra­wie jakby dotykał palcami jej gołej skóry na karku. Zadrżała, choć nie potrafiła osądzić, czy z przyjemności, czy ze strachu.

W chwili gdy sir John, pokonany przez Austriaka, odchodził od stolika, Sally stała w pobliżu w grupce gości. Von Freistadt wy­szedł z Circe na parkiet, a sir John zatrzymał się przy oknie i zaczął oglądać ustawione tam rośliny w doniczkach. Sally poczuła ukłucie żalu; baronet był wyraźnie oczarowany Circe, a jednak, co nie było trudne do odgadnięcia, zupełnie nie wiedział, jak ma ją sobą za­interesować. A Circe, pomimo że niepewna swoich towarzyskich umiejętności i urody, była zbyt atrakcyjna i bogata, by stać samot­nic na jakimkolwiek balu, a tym bardziej na własnym.

Młody baronet ma niewielkie szanse, pomyślała Sally, studząc twarz wachlarzem i udając, że słucha paplaniny pana Ellistona. Sta­ry nudziarz od razu ją odszukał, kiedy tylko pojawiła się między gośćmi, żeby zabawiać ich rozmową. Występowała w roli pomoc­nicy gospodyni i robiła, co mogła, żeby nieco odciążyć Psyche.

Sir John zamrugał, jednak nie pozostawało mu nic innego, jak tylko ukłonić się przed Sally głęboko. To prawdziwy dżen­telmen, pomyślała. I dobrze. Nie chciałaby, żeby do Circe zale­cał się ktoś niegodny; co do Austriaka, to dochodziły ją o nim niepokojące słuchy. Będzie musiała porozmawiać o tym na boku z Gabrielem.

Spojrzała na Ellistona, który zamilkł i mocno zacisnął usta.

- Wybaczy mi pan, obowiązki wzywają- rzuciła beztrosko. - Ale niech pan nie zapomina o wierszu: ta linijka o moich lśniących oczach ogromnie przypadła mi do gustu.

Było oczywiste, że oczarowany poeta nie potrafił zdecydować, czy winien czuć się zadowolony, czy urażony. Wydął usta, szykując się do odpowiedzi, ale Sally, nie czekając na nią, odeszła w stronę parkietu.

Podała dłoń sir Johnowi, którą ten pochwycił niemal z czcią. Doprawdy, jakbym wabiła dziecko cukierkiem, pomyślała Sally. Baronet jest niewinny jak niemowlę.

Baronet się ożywił.

Zapomniała, jak podatni na wpływy i jak słodcy potrafią być młodsi mężczyźni. Uśmiechnęła się do partnera ze szczerą sympa­tią, a on od razu poczerwieniał. Baronet jest doprawdy przeuroczy. Nie można tylko dopuścić, żeby pozostał takim ciamajdą; stać go na więcej. Pod tą dziwaczną fasadą kryje się wspaniała dusza, Sally była o tym przekonana. Ktoś musi mu tylko udzielić kilku pomoc­nych rad. Może porozmawia z Gabrielem - nie, Gabriel już i tak ma wiele na głowie. Jest jeszcze David. Nie, to zły pomysł, a poza tym sir John jeszcze się obrazi, że ma go pouczać ktoś w jego wie­ku.

A może... może sama się tym zajmie. Właśnie wykonywali ob­rót, po którym baronet ponownie mocno pochwycił jej rękę. Silny uścisk męskiej dłoni przywołał wspomnienia. Wdowie brakuje cza­sami męskiego dotyku... Tak, zrobi to. To będzie dobry uczynek, a poza tym już lubiła tego miłego, skromnego mężczyznę, więc nie czekał jej trud, ale sama przyjemność.

Doprawdy, dumała Sally, służąc Circe za przyzwoitkę i udziela­jąc rad sir Johnowi, ryzykuję, że wkrótce zmienię się w anioła. No, jeszcze nikt jej tak dotąd nie nazywał. Myśl ta tak ją rozbawiła, że roześmiała się na głos. Sir John także się uśmiechnął, jakby udzie­liła mu się radość partnerki.

Ale zaraz zmienił się na twarzy, a w jego głosie zabrzmiał nie­pokój.

Sir John znowu się uśmiechnął i dalej tańczyli już w pełnej harmonii. Kiedy tak gładko przechodzili przez poszczególne figu­ry, umysł Sally krążył wokół planów dotyczących przyszłości baroneta, planów, które, gdyby je znał, wprawiłyby go w spore zakło­potanie.

Na razie jednak wyglądał na zadowolonego, a gdy muzyka przycichła i tancerze się zatrzymali, pokłonił się Sally i zapytał nie­śmiało:

- Czy następny taniec ma już pani zajęty?

Sally rozejrzała się i stwierdziła, że Circe rozmawia z jakimś przeciętnie wyglądającym młodzieńcem, który spijał każde słowo z jej ust. Psyche siedziała na pozłacanym krześle na skraju parkietu, Gabriel stał obok. Oboje gawędzili z gośćmi. Mogła więc bez wy­rzutów sumienia oddać się własnym przyjemnościom.

- Nie, nie mam. Czy to zaproszenie? - Opuściła uczernione rzęsy i zerknęła przez nie na towarzysza.

Ten znowu poczerwieniał, ale zarazem szeroko się uśmiech­nął.

- Taki był mój zamiar - przyznał poważnym tonem.

Drogi chłopaczyna musi się wiele nauczyć o sztuce flirtowania, pomyślała wdowa. I to ona będzie jego instruktorką w tej dziedzi­nie.

- W takim razie zaczynajmy - Podała baronetowi dłoń.
Przez salę popłynęła muzyka i już po kilku taktach okazało się, że orkiestra zagrała walca. Dla Psyche i Gabriela, którzy ruszyli w tan zapatrzeni w siebie, jakby dopiero się poznali, taniec ten był samą przyjemnością, ale sir John, niestety, niezbyt dobrze sobie z nim radził.

Kiedy po raz pierwszy przydepnął jej pantofelek, Sally tylko za­mrugała. Udało jej się ukryć grymas bólu. Po chwili jednak baronet wykonał zbyt zamaszysty krok i nastąpił na skraj sukni partnerki. Rozległ się trzask rozdzieranej tkaniny.

- To nic takiego. Zdarza się każdemu - pocieszała go kobie­ta. -Wrócimy do tańca później, nie pozbawię się tej przyjemności.

Baronet popatrzył na nią z wyrazem, którego do końca nie umiała rozszyfrować, ale przybyła już młoda służąca, więc Sally zmuszona była odejść.

Wyszła za pokojówką do przedpokoju, żeby przyjrzeć się znisz­czeniom. Nie było tak źle, jak się obawiała. W ciągu kilku minut służąca zręcznymi ruchami zaszyła rozdarcie i Sally mogła wrócić do sali balowej.

A tam Circe przyglądała się siostrze i jej mężowi, jak oboje wi­rują z gracją po parkiecie. Czuła lekkie ukłucia zazdrości. Jej samej, oczywiście, nie wolno było jeszcze tańczyć walca, ale wiedziała, że już wkrótce zazna tej przyjemności. Uważała, że walc to jeden z najbardziej wyzwolonych i swobodnych tańców.

- Cóż za rozpusta - sarkała ciotka Mavis.

Circe zerknęła na krewną. Czy istnieje przyjemność, w której ciotka nie znalazłaby jakiejś wady?

- Walc to ogromnie wdzięczny taniec - zauważyła łagodnie. - Przyjemnie patrzeć, pod warunkiem że tancerze są dobrzy.

Circe podziwiała piękno w każdej formie; nic na to nie mogła poradzić. Jednak starsza dama się krzywiła.

- To taniec tylko dla par małżeńskich - oświadczyła. - Spójrz, jak panowie trzymają ręce na taliach partnerek! Co też oni myślą w takiej chwili?

Na całe szczęście ktoś przerwał starszej damie jej tyradę. Circe wyczula czyjąś obecność u swojego boku, zanim jeszcze usłyszała niski głos.

- Przyniosłem szampana, panno Hill. I zająłem spokojny sto­lik, skąd będziemy mogli przyglądać się tańczącym, skoro tak bar­dzo pani to lubi.

To był von Freistadt. Circe wiedziała, że to on, nim jeszcze na niego spojrzała. W dłoniach trzymał dwa kieliszki; jeden podał jej.

Circe uniosła brwi, oburzona tak zuchwałym zachowaniem.

Circe czuła się tak, jakby wino już zdążyło uderzyć jej do gło­wy. A może to tylko obecność hrabiego tak na nią działała? Budził w niej niepokój.

Boże, cóż to za bzdury, pomyślała Circe, ale przy okazji -jakie miłe. Hrabia wiódł ją już do ustronnego miejsca z boku sali. Nawet nie zdążyła pożegnać się z ciotką. Staruszka będzie miała jeszcze więcej powodów do zrzędzenia. Nagle Circe zdała sobie sprawę, że hrabia nie prowadzi jej, jak sądziła, do dwóch wolnych krzeseł, ale do zasłoniętej kurtyną alkowy.

Była to najprawdziwsza prawda. Circe spojrzała na towarzysza ze zdumieniem, po czym postanowiła jak najszybciej zmienić bieg rozmowy.

- To pomieszczenie jest za małe do tego, żeby tańczyć w nim walca.

Oczy hrabiego zabłysły przebiegle.

- Dla jednej pary wystarczy.

Circe siłą się zmuszała, żeby nie odwracać wzroku, tak wy­mowne było spojrzenie jej towarzysza.

Mężczyzna nie odpowiedział, za to znajdował się stanowczo zbyt blisko nawet jak na walca. Serce Circe zabiło szybciej, ale nie było to przyjemne uczucie, takie jak wtedy, gdy znalazła się w ob­jęciach Davida. Wręcz odwrotnie.

- Uważam... - rozległ się czyjś głos- że powinien pan na­tychmiast puścić tę damę.

Nadal otoczona ramieniem hrabiego, Circe szybko zamrugała. Właścicielem głosu był David. Jeszcze nigdy nie widziała u niego tak groźniej miny. Chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co należało powiedzieć.

Hrabia nie miał podobnych problemów; odezwał się szorstko:

- To nie twoja sprawa, Westbury.

- Obawiam się, że jest pan w błędzie - odrzekł David równie stalowym głosem. - Znam pannę Hill od dziecka. Jako przyjaciel rodziny mam prawo nakazać panu zostawić ją w spokoju!

Przyjaciel rodziny? Tylko tyle? Dziwnie urażona, Circe zagry­zła usta, postanawiając milczeć.

Hrabia uniósł głowę i wyniośle spojrzał na rozmówcę.

Von Freistadt uniósł rękę zaciśniętą w pięść. Circe, uwolniona z objęć, natychmiast zrobiła krok w tył.

- Jestem panu wdzięczna za... lekcję tańca - powiedziała - ale chyba rzeczywiście powinniśmy ją już zakończyć. Jestem pewna, że wolałby pan uniknąć niepotrzebnych komentarzy.

Ciemne oczy Austriaka zamigotały. Circe zadrżała, wyczuwając bijące od hrabiego silne emocje buzujące pod maską opanowania. Po chwili napiętej ciszy mężczyzna ukłonił się jej, umyślnie igno­rując Davida.

- A więc do następnego tańca, moja droga. - Odwrócił się i przekroczywszy ciężkie draperie, zniknął z widoku.

Circe sądziła, że David pójdzie w jego ślady, ale tak się nie stało. Jeśli zamierza teraz pouczać ją, że nie wypada znikać z obcym męż­czyzną... Circe popatrzyła lodowato na towarzysza.

On, ku jej zaskoczeniu, zrobił krok w jej stronę i pochwycił mocno za ramiona.

Nie rozumiała, co kryje się za tonem jego głosu, trudno jej też było odczytać wyraz oczu, a przecież tak dobrze znała Davida. Po­łożył jedną rękę na jej talii - dokładnie tak, jak to wcześniej kryty­kowała ciotka Mavis - drugą uniósł.

Nie nadążała za nim, więc musiał ją lekko do siebie przycią­gać. Miała nogi jak z kamienia i ciągle się myliła. W pewnej chwili zamiast do tyłu zrobiła krok w przód i nagle znaleźli się tuż przy sobie. Przez cienką suknię poczuła silne mięśnie ukryte pod ele­ganckim wieczorowym surdutem. Odniosła wrażenie, że ciemna alkowa zalała się światłem; wszystko wydało się nagle jaśniejsze, kolory stały się żywsze. Kiedy tak stykali się ciałami, w Circe zbu­dziły się uczucia, o których istnieniu nie miała nawet pojęcia...

Nie mogła spojrzeć partnerowi w oczy, bo bała się, że się zarumieni, ale musiała sprawdzić, co maluje się na jego twarzy. Dlacze­go David to robi? Podniosła głowę i napotkała jego wzrok. Twarz miał napiętą, a niebieskoszare oczy były dziwnie pozbawione wy­razu, tak jakby ukrył emocje jeszcze głębiej niż zazwyczaj.

Pochylił do niej głowę, a potem, w chwili gdy sądziła, że do­tknie ustami jej ust, zatrzymał się. Wydawało się, że zamienili się w lodową rzeźbę. Circe zadrżała.

- Dlaczego? - zapytała. - Dlaczego to robisz?
Tym cichym pytaniem jakby obudziła partnera.

Spojrzał w dół, w jej jasnozielone oczy, teraz połyskujące gnie­wem. Jak Circe może się na niego złościć? To on ma prawo być zły na nią. Gniew, który w nim wrzał, sprawił, że pochwycił partnerkę za rękę i przyciągnął do siebie. Znalazła się tak blisko, że myślał, iż zaraz wybuchnie, ale tym razem nie z powodu gniewu, tylko... sam już nie wiedział, co czuje.

Chciał znów ją do siebie przyciągnąć, ale nie mógł tego uczynić po tym, jak udzielił jej reprymendy za nieprzyzwoite zachowanie.

- To jest... nie wiem, co to jest dokładnie i nie zamierzam się teraz nad tym zastanawiać. Wracam na salę, zanim plotkarki roz­puszczą języki. - Circe uniosła dumnie głowę i nie oglądając się za siebie, zniknęła za kurtyną.

David odprowadził ją wzrokiem i dopiero potem ciężko ode­tchnął. Uleciała z niego część napięcia i ze zdziwieniem stwierdził, że nogi się pod nim uginają.

Do diabła, co też on sobie myślał? Oczywiście, że miał pra­wo żądać, aby Austriak puścił niewinną dziewczynę. Pomimo ekscentryczności Circe jest pod wieloma względami jak dziecko. Nie mógł przecież stać z boku i pozwolić, by jakiś pozbawiony zasad łobuz nadużywał jej zaufania! Już na samą myśl o tym znowu wez­brała w nim złość. A niech to! Chciałby zapomnieć o zadaniu, któ­re zlecił mu wuj, ale przecież już się zobowiązał.

Wolałby wyzwać tego impertynenckiego, lubieżnego hrabiego zamiast śledzić go i obserwować jego poczynania. Pewnego dnia będzie mógł to w końcu zrobić, pocieszył się w duchu, próbując uciszyć rosnący w nim żal i uniknąć myślenia o Circe i własnym dziwacznym zachowaniu.

Co też mu przyszło do głowy, żeby tak ją do siebie przyciąg­nąć? Po epizodzie na drzewie przyrzekł sobie, że przy następnym spotkaniu z Circe będzie pamiętał o stosownym dystansie. Skąd ten wybuch niemal niekontrolowanej złości, która go ogarnęła na widok von Freistadta trzymającego Circe w objęciach? Chyba ten libertyn nie wzbudził w niej zainteresowania? I chyba nie ucieszyła się z jego zalotów?

Kiedy David odsunął kurtynę, pierwsze, co mu się rzuciło w oczy, to spojrzenie von Freistadta - malowało się w nim pożą­danie zmieszane z pogardą. Prawie go nie krył. Circe mogła nie zrozumieć tego spojrzenia, ale David dobrze je znał - był to wzrok doświadczonego podrywacza, który czuje zarówno pociąg, jak i wzgardę dla przyszłej ofiary. Nikomu nie wolno traktować Circe w taki sposób. Nigdy. I nikt nie powinien zaznajamiać jej z tak zmysłowym tańcem jak walc - poza samym Davidem.

Ta myśl natychmiast go otrzeźwiła. Co? Nie, przecież nie my­ślał chyba... do diabła, to wina von Freistadta. To przez niego wy­płynęły na wierzch wszystkie inklinacje Davida ku... ku czemu? Circe nie jest typem porządnej, skromnej panny, jaką chciałby wy­brać sobie na przyszłą żonę.

Nie, powodowała nim tylko troska, zapewniał się w duchu. Przecież proszono go o opiekę nad Circe, czyż nie? Prosił go o to sam Gabriel. David po prostu go zastępował; Circe nie miała przy swoim boku ani brata, ani ojca, którzy by jej strzegli.

Nikt bardziej niż Circe, która często zapomina o konwenan­sach, nie potrzebuje opieki. Byłby kiepskim przyjacielem, gdyby pozwolił jej na wywołanie skandalu. Problem w tym, że Circe nie myśli jak większość młodych panien, bez wątpienia dlatego że tyle czasu spędza przy tych swoich sztalugach, a nie w towarzystwie.

Nie, to zbyt proste wytłumaczenie. Wiedział, że prawda jest inna. Circe zawsze była jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa. To część jej uroku, pomyślał z nagłym przygnębieniem. Nie mógł oczekiwać, że mężczyźni jej nie zauważą. Niemniej pozostawało faktem, że nikomu nie wolno jej wykorzystywać, przynajmniej póki David ma coś w tej sprawie do powiedzenia!

Przez resztę wieczoru przyglądał się hrabiemu dyskretnie z od­dali, ale choć von Freistadt powrócił do swoich umizgów, to nie próbował więcej odciągać Circe na bok. Zaprosił ją jednak jeszcze raz do tańca. Czy Circe słyszała o złej reputacji hrabiego? Być może David powinien ponownie porozmawiać z nią na osobności - bez względu na to, czy będzie chciała go słuchać, czy nie!

Austriak poza Circe nie zalecał się do żadnej innej panny, choć wiele posyłało mu tęskne spojrzenia. Cóż za głupie gęsi, myślał z odrazą David. Wyglądało na to, że Circe rzeczywiście wpadła hra­biemu w oko i że była jego wybranką sezonu David całym sercem pragnął, by się okazało, iż von Freistadt jest winny wszystkiego, o co go podejrzewał wuj. Miał nadzieję, że osobiście wtrąci go do Newgate. Ta myśl przywołała na jego twarz pierwszy uśmiech od godziny.

Sam przez większość wieczoru trzymał się z boku. Dopiero kiedy goście zaczęli się zbierać, a tłum na parkiecie zmalał, doszedł do wniosku, że powinien zatańczyć z Circe jeszcze raz. Psyche chyba ponownie wymknęła się do swojej sypialni, a zmęczona po podróży ciotka Sophie także jakiś czas temu udała się na spoczy­nek. Gabriel jeszcze kręcił się wśród gości, ale ponieważ musiał odprowadzać ich do wyjścia, zadanie pilnowania Circe spadło na Davida. Poza tym ludzie mogliby się dziwić, że jej unika, a przecież nie chciał, żeby czuła się niezręcznie z jego powodu. Tak przynaj­mniej tłumaczył sobie swoją chęć zatańczenia z nią.

Kierowała nim zwykła uprzejmość, nic więcej. Odszukał więc Circe i poprosił do ostatniego tańca.

Dziewczyna przyjęła zaproszenie. Wprawdzie rozmawiała z Davidem uprzejmie, ale gdy szli na parkiet, zapytała dość oschle:

- Wydaje ci się, że musisz zakończyć bal ze mną, ponieważ ze mną go zaczynałeś?

Spojrzał na nią, sądząc, że żartuje, ale w jej oczach zobaczył po­wagę.

- To mój obowiązek - odparł i od razu pożałował, że to powie­dział, bo Circe wyraźnie się obruszyła.


- Zawsze jesteś taki odpowiedzialny i kulturalny - mruknęła ozięble.

Taniec minął im w milczeniu. W jego trakcie David poczuł, że mów wzbiera w nim gniew. Wszystko przez tego Austriaka. Teraz nie może nawet spokojnie porozmawiać z Circe, bo widmo von Freistadta stanęło między nimi, przez co David, który ostatnimi czasy tak szczycił się swoją ogładą, teraz bez przerwy popełniał ja­kieś błędy i mówił rzeczy, które wyraźnie urażały jego partnerkę.

Okrążył potężnie zbudowaną damę w fioletowym turbanie, a potem, gdy powrócił do Circe, spróbował jeszcze raz ją zagadnąć, ale tak, by nie wywołać w niej irytacji.

- Nie mówiłem ci tego, Circe, ale naprawdę lubię z tobą tań­czyć - rzucił.

Dziewczyna uniosła długie rzęsy i napotkała jego spojrzenie.

Circe odwróciła wzrok, a jemu wydało się, że znowu powie­dział coś nie tak. Tam do diaska, co go dzisiaj opętało? Nagle na­szła go ochota, by przyciągnąć dziewczynę do siebie; cieszyłby się, gdyby wolno jej już było tańczyć walca. Choć to by oznaczało, że mogłaby go tańczyć także z innymi mężczyznami, pomyślał i spochmurniał.

I pewnie hrabia byłby pierwszy w kolejce.

Kiedy taniec dobiegł końca, Circe dygnęła uprzejmie.

Kobieta stojąca kilka kroków od nich obrzuciła kłócącą się parę zaciekawionym spojrzeniem. David zniżył głos.

- Mam na względzie tylko twoje dobro. Niepotrzebnie się obrażasz.

Ale zielone oczy Circe nadal pałały gniewem.

David skinął głową.

Wyraz powagi, który nagle pojawił się na jej twarzy, kazał Davidowi zamilknąć.

- Circe, tylko nie rób mi wykładu o roli kobiet w świecie albo o innych takich nonsensach.

Zamrugała w odpowiedzi, a on zobaczył z rozgoryczeniem, że w jej oczach zbierają się łzy.

- To dla mnie żaden nonsens. Nie chcę robić ci wykładów, chcę tylko wrócić do moich pędzli i farb - powiedziała nagle przy­bitym głosem. - Umiem namalować chmurny dzień i porośnięty sitowiem staw, ale nie umiem zapamiętać tych wszystkich śmiesz­nych zasad, które nas ograniczają, a raczej mnie, jak to uprzejmie zauważyłeś, o wiele bardziej niż ciebie.

- Circe, przestań. - David zapragnął wyciągnąć dłoń i otrzeć łzę drżącą na koniuszkach rzęs. Czuł się... czuł... Nagle zrozu­miał. Jak to możliwe, że czuje coś takiego do Circe, małej Circe, energicznej, wybuchowej, mówiącej dziwne rzeczy?

Tylko że ona rzeczywiście nie jest już dzieckiem. Jego milczenie trwało zbyt długo. Circe ponownie dygnęła i tym razem wyraz jej twarzy był tak samo formalny jak jej słowa.

- Dziękuję za taniec, lordzie Westbury, a także za to, że asysto­wał mi pan wcześniej, kiedy Gabriel był zajęty.

Odeszła, zanim zdążył wymyślić jakąś odpowiedź. Nie tak so­bie wyobrażał ich pożegnanie.

Czuł się tak, jakby właśnie uderzył w niego piorun. Doznał objawienia, od którego nogi się pod nim ugięły, jakby pił przez trzy dni. Circe nie jest już małą dziewczynką, tym małym słod­kim urwisem, szwagierką jego najlepszego przyjaciela. Circe stała się piękną, oryginalną młodą kobietą, pełną gracji i dumną. Kie­dy uniosła podbródek na znak zbuntowania, miał ochotę dotknąć jej gładkiej szyi. Circe dorosła, a uczucia, jakie w nim wzbudzała, wcale nie przypominały braterskich.

To odkrycie ogromnie go zdziwiło. Byłby mniej zaskoczony, gdyby gwiazdy spadły teraz z nieba wprost do ogrodu przed do­mem. Po pożegnaniu się z Gabrielem, który odprowadzał do drzwi ostatnich gości, David opuścił rezydencję Sinclairów. Był dziwnie otumaniony.

Uświadomił sobie, że to, co czuł, gdy trzymał Circe w obję­ciach, było czymś więcej niż tylko pożądaniem.

To przypominało... zakochanie!

6

David w drodze do domu był tak głęboko pogrążony w rozmy­ślaniach, że kiedy się okazało, iż stoi już przed własnymi drzwiami frontowymi, nie mógł otrząsnąć się ze zdumienia. Poszedł do bi­blioteki i ponad godzinę siedział przed kominkiem, wpatrując się w dogasający ogień. Potem udał się do sypialni, ale nie mógł zasnąć.

Circe?

To niemożliwe. Circe nie jest panną, z którą David pragnie się ożenić. Stworzył sobie bardzo wyraźny obraz przyszłej żony - no, może twarz była nieco zamazana. Ma być potulna i słodka, i za­wsze, zawsze ma pamiętać o dobrych manierach. Żadnych wybu­chów złości, rzucania talerzami, żadnych niekończących się kłót­ni, które tak uprzykrzyły mu dzieciństwo. Jego dziecko nie będzie musiało tak jak on kryć się za meblami przed odłamkami roztrza­skiwanej porcelany. I choć Davidowi zazwyczaj udawało się przed nimi umknąć, gniewne słowa były równie ostre i także pozosta­wiały blizny.

Aby nie powtórzyć gorzkiego i nieszczęśliwego małżeństwa rodziców, David postanowił, że będzie lepszym małżonkiem od swojego ojca, a jego żona - jego żona będzie porządna, a także przewidywalna. Tak musi być; nie zniósłby powtórzenia związku rodziców.

A jednak wyczuwał w sobie kłąb dziwnych, trudnych do okre­ślenia emocji. Wiedział tylko, że wszystko, co wiązało się z Circe, ogromnie go poruszało, że gdy cokolwiek jej zagrażało, on natych­miast rzucał się do działania, i że na każdą oznakę, iż jest nieszczę­śliwa, ogarniało go pragnienie, by porwać ją w ramiona i utulić.

I nie chodziło tu o braterskie uczucia. Pragnął całować jej mięk­kie, słodkie usta w taki sposób, w jaki - był tego prawie pewien -nigdy jeszcze nie były całowane. Pragnął rozbudzić w Circe reak­cje, jakich żaden mężczyzna jeszcze nie zdołał w niej rozbudzić: entuzjazm i radość, które do tej pory czerpała tylko z malarstwa.

Na myśl, że to hrabia pierwszy mógłby pokazać Circe, czym jest namiętność, David odczuł przypływ wściekłości. Aż zazgrzytał zębami. Nie, na Boga, nie może do tego dopuścić.

Ale przecież przyrzekł sobie, że ożeni się z potulną młodą pan­ną. Nie mógłby prosić Circe, żeby się zmieniła, żeby stała się kimś innym niż jest, tak więc zmuszony będzie zapomnieć o porywach serca. Westchnąwszy ze zniechęceniem, przesunął dłonią po twa­rzy. Nie, małżeństwo z Circe nie wchodzi w grę. Circe byłaby nie­szczęśliwa; nie miał prawa narzucać jej konwencjonalnego stylu życia, jakie sam zamierzał wieść. Nie wolno mu poddać się temu zaskakującemu pociągowi do Circe. A jednak, próbując o niej nie myśleć, godzinami rzucał się na łóżku.

Następnego dnia wstał wcześnie. Wypił filiżankę herbaty przy­niesioną przez zdumionego lokaja, który jąkając się, przepraszał, że pomocnik w jadalni jest jeszcze pusty.

Przeklinając skomplikowaną sytuację - powinien, tak jak pla­nował, poświęcać teraz uwagę jakiejś porządnej, spokojnej pannie, myślał ponuro - wybrał się do domu wuja, chcąc go złapać, zanim wyjdzie do ministerstwa.

Kamerdyner wuja zaprowadził go do jadalni.

- Jesteś wreszcie! - zawołał życzliwie starszy mężczyzna, przy­krywając serwetką wydatny brzuch. Machnął ręką w stronę stoją­cych za nim półmisków. - Zjedz coś.

David popatrzył na talerze pełne jajek, wędzonych śledzi, ste­ków i wędlin. Uznał, że jednak jest głodny. Skinął na lokaja, który natychmiast przygotował dla niego talerz smakołyków. David za­siadł za polerowanym wiśniowym stołem i upił gorącej kawy, którą służący zdążył już dla niego nalać.

- Gdybym to wiedział... -Wuj westchnął, a zaraz potem zerk­nął na ozdobny zegar stojący na gzymsie kominka i odsunął krze­sło. - Czas na mnie: o dziesiątej jestem umówiony z ministrem spraw zagranicznych. Nie przerywaj swojej misji, a może nam się poszczęści.

David skinął głową.

Davidowi zrobiło się miło na myśl, że wuj obdarzył go zaufa­niem w tak delikatnej materii. Nie może go zawieść, choć miał ogromną ochotę rozprawić się z hrabią na własny sposób. Oczy­wiście dotrzyma obietnicy, ale nie pozwoli, by ten austriacki satyr zawrócił Circe w głowie. Jest w takim wieku, że mógłby być jej ojcem, pomyślał David z odrazą. A sądząc po plotkach na temat jego prowadzenia się, to hulaka jakich mało...

Byli znajomi Davida, gdyby go teraz zobaczyli, śmialiby się z niego do rozpuku. Nie dość, że zmienił zachowanie i stał się szacownym dżentelmenem, to jeszcze ta tajna misja. Sam siebie ostatnio nie poznawał. Nic dziwnego, że Circe traktuje go z taką podejrzliwością.

Sir John Templeton zawiązywał właśnie fular, kiedy lokaj przy­niósł mu liścik. Stojący z tyłu osobisty służący sir Johna krzywił się, widząc, jak jego pan niezdarnie poczyna sobie z białą krawatką. Ale baronet nie lubił się stroić; moda go męczyła. Kto będzie zwracał uwagę na to, jak ma zawiązany fular? Z pewnością nie jego rośliny. A żony albo kochanki, której chciałby się przypodobać, nie miał.

Wraz z tą smętną myślą nieproszony pojawił mu się przed oczami obraz Circe. Ależ ta dziewczyna jest piękna i jaki ma ta­lent do układania kwiatów, jakby rozumiała ich niemą prośbę, by ktoś z artyzmem ujawnił ich urodę. To subtelna kobieta, potrafią­ca dostrzec piękno. Z pewnością są pokrewnymi duszami. Bardzo chciałby lepiej ją poznać.

Tylko że kręci się koło niej ten von Freistadt... Sir John, przy­pomniawszy sobie, jak Austriak zręcznie, niczym kieszonkowy złodziej, wykradł mu sprzed nosa pannę Hill, ponownie poczuł falę zawstydzenia. To nie ma sensu. Sir John nie jest typem uwo­dziciela; powinien pogodzić się z tym faktem.

Postanowił pomyśleć o czymś przyjemniejszym; miał tego ran­ka przesadzić dwie chińskie róże. O tak, rośliny nie są dla niego za­gadką, rozumie je znakomicie. Rośliny go lubią, w przeciwieństwie do kobiet, przy nich nigdy nie zachowuje się jak niezręczny, niedo­świadczony młokos. Sir John ponownie westchnął.

Zauważył w końcu lokaja stojącego w drzwiach ze srebrną tacą, na której leżała złożona kartka. Skinął na niego głową i odebrał liścik.

Papier był dobrej jakości, ale pieczęci nie rozpoznał. Złamał ją i rozłożył kartkę. Pokrywało ją zamaszyste pismo, zgrabne i, jak podpowiadał mu instynkt, kobiece.

Sir Johnie, proszę mi wybaczyć bezceremonialność, ale pragnę spotkać się z Panem w Hyde Parku o siedemnastej. Będę spacerowała przy klombie z hiacyntami.

Baronet wiedział oczywiście, gdzie to jest; znał rozkład roślin we wszystkich londyńskich parkach. Hiacynty były teraz w roz­kwicie, podobnie jak rosnące w pobliżu tulipany, których cebulki sprowadzono z Holandii. Ale dlaczego...? Spojrzał na podpis i sze­roko otworzył oczy.

Na spodzie listu widniało nazwisko pani Forsyth.

Dlaczego wdowa do niego napisała? I czyż nie jest to bardzo odważne zachowanie? Nie umiał się zdecydować. Wiedział, że niezamężne kobiety nie korespondują z mężczyznami, chyba że są zaręczone. Co do wdów, to dysponował nikłą znajomością obo­wiązujących zasad towarzyskich. Istniała tylko jedna droga, żeby się dowiedzieć, o co chodzi. Zresztą nie wypadało mu zignorować prośby pani Forsyth; wdowa była zeszłego wieczoru bardzo dla nie­go uprzejma. Dzięki temu, że zechciała z nim zatańczyć i wyraźnie cieszyło ją jego towarzystwo, trochę łatwiej zniósł porażkę z panną Hill. Ta kobieta ma gust, pomyślał, chowając list do wewnętrznej kieszeni surduta.

Dwaj służący wymienili spojrzenia, ale sir John nie zwracał na to uwagi.

Postanowił, że wybierze się do parku pieszo; koń przeszkadzał­by mu w spacerze. Poza tym byłoby mu niezręcznie rozmawiać z lady Forsyth, gdyby on był na koniu, a ona nie. I choć prawdo­podobnie wdowa zamierza zamienić z nim tylko słowo, może chce o coś zapytać (nie umiał sobie jednak wyobrazić, co by to mogło być), sir John pragnął się z nią przespacerować i ewentualnie poka­zać jej nową odmianę strzępiastych tulipanów.

Z takimi to myślami pokonał schody swojej rezydencji - duży dom stał się pewnego rodzaju utrapieniem po śmierci matki; sir John z chęcią by go wynajął i przeniósł się do jakiegoś mieszkanka, gdyby nie to, że potrzebował dużo przestrzeni dla roślin - i ruszył w stronę parku. Okazało się, że dzień jest piękny; blade wiosen­ne słońce przeświecało między chmurami, było dość chłodno, ale przyjemnie.

Dotarł do klombu z hiacyntami, lecz nigdzie nie dostrzegł pani Forsyth. Zaniepokojony, zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Zauwa­żył nianię ciągnącą za sobą małego chłopczyka. Miał na sobie kilka warstw odzieży, zapewne dla ochrony przed słabym wietrzykiem, który poruszał kwiatami na klombach. Na ścieżce opodal spacero­wały dwie starsze damy, ale...

- Sir Johnie - usłyszał czyjeś wesołe zawołanie.

Odwrócił się i zobaczył drobną figurę pani Forsyth, któ­ra spieszyła w jego stronę, machając fioletową mufką. Miała na sobie lawendową suknię zasłoniętą ciemnofioletową pelisą. Była zaczerwieniona od wiatru. Zawiązany pod brodą lawendowy ka­pelusz ustrojony fioletowymi śliweczkami trzymał na miejscu jej gęste, kręcone włosy, choć jedno pasmo zdołało się spod niego wydostać i opadało na policzek. Sir John zapragnął nagle wsunąć je z powrotem pod kapelusik, zaraz jednak porzucił ten irracjo­nalny pomysł.

- Tak się cieszę, że pan przyszedł - mówiła z przejęciem pani Forsyth.

Sir John ukłonił się, żeby ukryć zmieszanie. Podniósł głowę dopiero wtedy, gdy był pewny, że z jego policzków znikł już ten przeklęty rumieniec, który zawsze sprawiał mu tyle kłopotu.

- Jak mógłbym się nie zjawić i pozwolić, by stała tu pani sama? - odparł.

Pani Forsyth się uśmiechnęła. Jej brązowe oczy jak zawsze try­skały radością.

- Taki z pana miły człowiek.

Sir John znowu się zdumiał. Nie słyszał jeszcze podobnie sym­patycznych słów z ust pięknej kobiety. Co...? I na dodatek wdowa coraz szerzej się uśmiechała. Baronet zupełnie się pogubił.

Sir John odchrząknął i zaczął opowiadać o tulipanach, które mijali. Jego towarzyszka słuchała z powagą, jak wymieniał nazwy poszczególnych odmian i jak tłumaczył, że słowo „tulipan" pocho­dzi od tureckiego słowa „turban". W pewnej chwili jednak, gdy zdał sobie sprawę, że mówi stanowczo zbyt wiele, nagle zamilkł.

Czy ona się z niego naigrywa, tak jak koledzy w szkole? Nie, wydaje się mówić szczerze. W rzeczywistości - popatrzył na towa­rzyszkę uważniej - w pani Forsyth nie ma nawet cienia obłudy. Jej mąż musiał być szczęśliwym człowiekiem.

- Pewnie się pan zastanawia, dlaczego pozwoliłam sobie po­prosić pana o spotkanie - powiedziała kobieta, przerywając krótkie milczenie.

Sir John skinął głową, zanim zdążył pomyśleć.

Sally zacisnęła usta. Jak, na Boga, ma powiedzieć baronetowi, że przydałaby mu się pomoc w kwestii flirtów z kobietami, zastana­wiała się, nagle ogarnięta paniką. Jeszcze w buduarze jej plan wyda­wał się całkiem prosty, więc na spotkanie z sir Johnem przebierała się, niczym nie martwiąc. Ale teraz, kiedy patrzyła na jego zmar­szczone czoło i pełne powagi oczy, przestraszyła się, że może urazić uczucia sir Johna. Sądząc po jego niezdarnym zachowaniu, podej­rzewała, że jest wrażliwszy niż większość mężczyzn. Poza tym wy­glądał na człowieka o dobrym sercu; domyśliła się tego od pierw­szego momentu. Musi być ostrożna.

- Wczoraj wieczorem zauważyłam, że pan... proszę wybaczyć, że to powiem, ale zauważyłam, że zainteresował się pan panną Hill - wyrzuciła z siebie wreszcie.

Baronet poczerwieniał i odwrócił wzrok, ale zaraz ponownie popatrzył na towarzyszkę.

- Tak, dama, którą pani wspomniała, wydała mi się bardzo po­ciągająca - przyznał dość spokojnie. - Ale dlaczego...

Sally pospieszyła z wyjaśnieniami.

Sir John uśmiechnął się smutno.

Sally nie dodała oczywiście, że dowiedziała się jeszcze, iż baro­net jest zamożny i że czule opiekował się swoją owdowiałą matką aż do jej śmierci przed trzema laty. Obie te informacje, choć wiele mówiły o sir Johnie, z pewnością wprawiłyby go w zakłopotanie, gdyby Sally o nich wspomniała.

Baronet ze zmarszczonym czołem przyglądał się jakiemuś kwitnącemu krzewowi, jakby ten rósł nie w tym miejscu, gdzie należy.

O Boże, znowu się przez nią zaczerwienił. Sir John wpatrywał się intensywnie w wysokie drzewo naprzeciwko. Na szczęście nie próbował wyjaśniać, do jakiego gatunku należy.

- Rzecz w tym, że nie jestem... nie bardzo... och, po prostu przy kobietach się gubię i nie wiem, co mam mówić - wyrzucił z siebie szybko. - Kiepsko sobie radzę na parkiecie... przy okazji przepraszam za suknię... i choć w męskim towarzystwie zachowu­ję się normalnie, kiedy jakaś młoda dama pojawia się w pokoju, zamieniam się znowu w nieporadnego chłopca, a język przywiera mi do podniebienia.

Sally popatrzyła na drzewo przed nią z tą samą powagą, co to­warzysz; nie będzie się śmiała, choć miała na to ochotę - baronet wziąłby to za drwinę, a nie przejaw sympatii.

- Myślę, że jest pan po prostu nieco nieśmiały, sir Johnie. Proszę mi wybaczyć to stwierdzenie. Czy dużo czasu spędza pan w towarzystwie kobiet?

Pokręcił głową.

- Niezbyt. Jestem jedynakiem. W szkole oczywiście byli tylko chłopcy. Na uniwersytecie także. A potem... potem jakoś nie uda­wało mi się wzbudzić w kobietach większego zainteresowania.

Skrzywił się. Sally poklepała go po ramieniu, a on się nie od­sunął.

Dojrzałość ma pewne przywileje, pomyślała. Mogła użyć uspo­kajającego tonu uprzejmej ciotki.

- Sir Johnie, jestem przekonana, że pana przymioty spodoba­łyby się każdej kobiecie. Brakuje panu tylko wiedzy i kogoś, z kim mógłby pan poćwiczyć nowo nabyte towarzyskie umiejętności.

Popatrzył na nią wyraźnie zakłopotany, ale nie wydawał się ura­żony.

Baronet pojaśniał.

Baronet się uśmiechnął. Sally domyśliła się, że bardziej pasuje mu rola pomocnika niż potrzebującego pomocy. Na Boga, nic jej nie obchodzą uczucia Ellistona - jeśli ta stara pijawka w ogóle ja­kieś ma - skoro może pomóc sir Johnowi.

Sally wybuchnęła śmiechem.

- Jest pan wobec siebie zbyt krytyczny, sir Johnie - stwierdzi­ła. - Obawiać się pana można jedynie na parkiecie.

Twarz mężczyzny wypogodziła się i resztę spaceru przebyli już w wesołych nastrojach.

Circe obudziła się wcześnie i od razu poszła do pokoju dziecię­cego. Potrząsając małą fiolką z farbą, żeby doprowadzić ją do odpo­wiedniej konsystencji, wciągnęła głęboko powietrze, rozkoszując się zapachem terpentyny i oleju lnianego.

Jaka to ulga wrócić do farb i płócien, do pędzli i upapranych farbami ścierek. Nawet jej luźny kitel, który zarzuciła na poranną suknię dla ochrony, był jak stary przyjaciel. Przy sztalugach wie­działa, na co ją stać, mogła testować swoje ograniczenia, a przede wszystkim mogła zapomnieć o strojach, tańcach i kłopotliwych pa­nach, którzy są albo nie są jej zalotnikami - kto by się w tym poła­pał? Odłożyła farbę i zwróciła się do sztalug.

Nie istniało nic tak podniecającego jak puste płótno! Patrzy­ła na nie z radością i zarazem gdzieś na dnie jej umysłu formował się już nowy obraz. Powinna najpierw naszkicować kilka wstęp­nych pomysłów, żeby sprawdzić, co z nich wyjdzie. Odłożyła pę­dzel i podniosła szkicownik, podchodząc bliżej do okna, gdzie było więcej światła.

Szybko narysowała to, co pojawiło się w jej głowie, następnie zaczęła się zastanawiać nad rozplanowaniem postaci. Z zamyślenia wyrwało ją jakieś zamieszanie na tylnym dziedzińcu znajdującym się tuż pod oknem. Podeszła się do szyby.

Czy to nie Luciana? A kim jest mężczyzna, który z nią rozma­wia?

Circe zmarszczyła czoło, mając nadzieję, że jej protegowana nie wpadła w złe towarzystwo. Mężczyzna był ubrany prosto, a jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Na policzku miał szramę.

Przecież Lucianie wolno zawierać nowe znajomości, stwier­dziła w duchu Circe i znowu skupiła się na rysunku. Przez chwilę wykańczała go zgrabnymi liniami, ale nie umiała się powstrzymać, by jeszcze raz nie wyjrzeć przez okno.

Dwójka nadal stała w tym samym miejscu. Tylko dlaczego Lu­ciana wygląda na taką zmartwioną? Dziewczyna chyba starała się zachować spokój, ale Circe wyraźnie widziała, że jej oczy robią się coraz okrąglejsze i że zaciska dłonie ukryte pod fartuszkiem.

Luciana powiedziała coś do nieznajomego. Oczywiście Circe nie mogła tego usłyszeć, ale jakkolwiek zabrzmiała odpowiedź mężczyzny, wydawało się, że zdenerwowała ona Lucianę, ponie­waż dziewczyna podniosła dłonie do twarzy i zakryła nimi usta. Wjej powiększonych oczach pojawił się strach i jeszcze jakieś inne silne emocje.

Jeśli ktoś chce ją nastraszyć albo jakoś wykorzystać, Circe na to nie pozwoli. Jak zawsze energiczna, gdy w grę wchodziła obrona pokrzywdzonych, Circe odrzuciła na bok szkicownik i przebiegłszy pokój dziecięcy, wypadła na schody. Zbiegła do holu i otworzyła obite rypsem drzwi prowadzące do korytarza na zapleczu, kuch­ni i spiżarni. Prowadziły one także do wyjścia dla służby. Biegnąc przez wąski korytarz, napotkała tylko pomywaczkę, która najej wi­dok prawie upuściła wielki miedziany garnek.

- Dzień dobry, Mollie! - zawołała Circe, mijając w pośpiechu dziewczynę, która uśmiechnęła się i dygnęła.

Kiedy Circe otworzyła wreszcie drzwi wyjściowe, na dziedziń­cu zastała już tylko Lucianę i parobka wyprowadzającego ze stajni ulubionego wierzchowca Gabriela. Wielki szary koń machał weso­ło ogonem i przewracał oczami.

Gabriel wybiera się pewnie na poranną przejażdżkę. Kiedy to pomyślała, szwagier Circe ubrany w strój dojazdy konnej wyłonił się zza rogu domu.

Widząc, że słońce znacznie się przesunęło, skrzywiła usta. Pora­nek przemija, a ona zrobiła bardzo niewiele. Zła na siebie, że zmar­nowała czas na coś, co zapewne nie było ważne - w końcu Luciana dość szybko doszła do siebie - Circe weszła do holu. Właśnie miała postawić stopę na stopniu schodów, kiedy jej uwagę przykuł wcho­dzący do domu lokaj niosący naręcze kwiatów.

„Panna Circe Hill". Przekręciła kartkę i przekonała się, że na odwrotnej stronie jest coś napisane. „Rozświetla Pani każde po­mieszczenie, w którym się pojawia. Będę żył w mroku aż do na­stępnego naszego spotkania. Hrabia von Freistadt".

Wielkie nieba. Circe zerknęła na ekstrawagancką wiązankę horrendalnie drogich szklarniowych róż. Czy dostawała wcześ­niej kwiaty od kogoś spoza rodziny? To jest właśnie efekt debiutu. A więc naprawdę stała się młodą damą z towarzystwa!

Zdała sobie sprawę, że lokaj przygląda się jej z wyraźnym zain­teresowaniem.

Circe okręciła się i zobaczyła Jowersa, który patrzył na lokaja z naganą. Młodszy służący bez słowa wyniósł bukiet czerwonych róż do wskazanego pomieszczenia.

Circe podążyła za nim. Przekonała się, że na stole stoi następ­na wiązanka - bukiet przyozdobionych zielenią pięknie ułożonych bzów. Był do nich dołączony uprzejmy i niezobowiązujący liścik od sir Johna Templetona.

Sir John? Circe zmrużyła oczy, wytężając pamięć. O tak, sym­patyczny młody mężczyzna, który interesuje się roślinami. Była jeszcze jedna wiązanka dopiero co rozkwitających różanych pącz­ków, delikatnie różowych i słodko pachnących. Circe odszukała dołączony liścik i przeżyła lekki szok, kiedy rozpoznała pieczęć: głęboko tłoczone W otoczone laurowym wieńcem - symbol hra­biego Westbury.

David?

7

David przysłał jej kwiaty? Czyżby dotarło do niego, że Circe mu się podoba? Dreszczyk emocji szybko ustąpił, bo pojawiła się na­stępna myśl, otrzeźwiająca. A może to tylko kolejny miły gest „od­danego przyjaciela rodziny"?

Circe przyłożyła upaćkaną farbami dłoń do ust. Jak dowiedzieć się prawdy? Przez chwilę zapragnęła wrócić do Włoch. Prawie poczuła gorącą letnią bryzę, ciężką od woni różnych roślin, zobaczyła złote łąki...

Nie, musi zostać w Anglii. Przyrzekła to Psyche i jej nie zawie­dzie. Popatrzyła na bukiety. Radość i zdumienie, które nią zawład­nęły na początku na widok kwiatów, osłabły. Pojawiła się refleksja, że każda z wiązanek może oznaczać coś innego. Zaloty, uprzej­mość, obowiązek?

Ale jakie to ma znaczenie? I tak nie zamierza wychodzić za mąż. Nie będzie więcej marnowała czasu na szukanie odpowiedzi, po­stanowiła. Ale i tak ułoży z kwiatów piękne aranżacje; popełniłaby zbrodnię, gdyby je zostawiła w takim stanie. Wprawdzie wiązanka od sir Johna cieszyła oko w swojej obecnej formie, ale dwie pozo­stałe można było ułożyć ładniej. Kazała lokajowi przynieść kilka różnych wazonów i już pół godziny później mogła wskazać służ­bie miejsca w salonie, w których miały stanąć ułożone przez nią wiązanki. Dwie, bo trzecią, różyczki od Davida, zaniosła do swojej sypialni i postawiła na stoliczku tuż przy łóżku - tak na wypadek, gdyby nie wysłano ich z obowiązku.

Potem w końcu poszła na poddasze, do pokoju dziecięcego. Najlepsze światło już minęło. Będzie musiała bardziej się posta­rać, skarciła się w duchu. Ale przynajmniej wpadła na pomysł na­stępnego obrazu. Odnalazła szkicownik, który odrzuciła, kiedy biegła na pomoc Lucianie, i przyjrzała się temu, co narysowała do tej pory.

Mężczyzna i kobieta tańczący walca w sali balowej; ich ciała były uchwycone w ruchu. Na razie tylko naszkicowała zarys, ale już wiedziała, że twarz kobiety, teraz jeszcze pusta, będzie miała wyraz radosnego zaskoczenia tym, że taniec może być źródłem gracji i piękna. A twarz mężczyzny - czy powinna być surowa, a nawet arogancka, z czujnym spojrzeniem w ciemnych oczach? A może raczej za maską powagi będzie się skrywać poczucie hu­moru i inteligencja połyskująca w niebieskich oczach?

Tancerz, ledwo naszkicowany, nagle przybrał rysy Davida. Circe z doświadczenia wiedziała, że trudno usunąć z głowy widok, który w niej wcześniej utkwił. David nieźle by się ubawił, gdyby się do­wiedział, że umieściła go na obrazie!

Nieco zirytowana chciała odłożyć szkicownik, ale rzuciła jej się w oczy mniejsza postać, umieszczona na brzegu kartki. Było to tylko kilka narysowanych w pośpiechu linii, ale od razu rozpoznała osobę. To ten licho odziany mężczyzna, który rozmawiał z Lucianą na dzie­dzińcu. Nie zdając sobie z tego sprawy, narysowała jego twarz wraz ze szramą znaczącą policzek i gniewnie wykrzywionymi ustami.

Serce Circe zabiło mocniej. Takiej fizjonomii nie zapomina się łatwo.

David stal nieruchomo. Ukryty w cieniu wiązu, opierał się o niski płotek otaczający park w zachodnim Londynie, położony na środku placu, przy którym znajdowała się rezydencja von Freis-tadta. Już wcześniej przekonał się, że miejsce to jest bardzo dogod­ne do obserwowania posunięć dyplomaty. Prawda, że po jakimś czasie zaczynały go boleć nogi, a poza tym irytowały go wstrętne końskie muchy krążące mu nad głową, ale z miłości do ojczyzny dżentelmen musi umieć znosić trudy.

Był raczej pewny, że ani hrabia, ani jego służba nie wiedzą, iż są obserwowani; to ważne, inaczej wzmogliby czujność. Tego poran­ka w rezydencji Austriaka panował spokój; u drzwi wejściowych zjawiło się tylko kilku lokajów, zapewne z zaproszeniami.

To śmieszne, że von Freistadta zaprasza się na wszystkie waż­niejsze przyjęcia. David nachmurzył się, przypomniawszy sobie bal Circe. Dlaczego hrabia jest taki rozchwytywany? Bo świetnie się prezentuje w wieczorowym garniturze i dobrze tańczy, bo jest uty­tułowany i mówi z obcym akcentem? W większości kobiety to głu­pie stworzenia. Choćby Annabelle, która odeszła z bogatym han­dlarzem, pogardzając względami Davida. Cóż za brak smaku. Na myśl, że mógłby ją znowu zobaczyć, o dziwo, nie poczuł jakichś silniejszych emocji. Być może ten Cit wyrządził mu przysługę?

Ale Circe. No, co do Circe, to ogromnie się dziwił, że Austriak mógł się jej spodobać. Dziewczyna powinna umieć przejrzeć pozorną elegancję hrabiego, chyba że artyści zbyt wielką wagę przy­kładają do tego, co widać na wierzchu. Może dobrze by było prze­prowadzić z Circe następną rozmowę i uczulić ją na zagrożenia płynące z zadawania się z von Freistadtem.

Dudnienie kół powozu przypomniało mu, na czym powinien się skupić. Zerknął w stronę wejścia dla służby. Interesowali go zwłaszcza ludzie wchodzący do wielkiego domu hrabiego tylny­mi drzwiami. Choć ledwo je widział ze swego miejsca, starał się mieć je ciągle na oku. Teraz akurat zajechał pod nie wózek rzeźnika. Mężczyzna wniósł do rezydencji wielki połeć wołowiny, dwie szynki i dwie świeżo ubite gęsi. Po wyjściu ponownie pchnął wó­zek i ruszył do następnego domu. Wcześniej była dostawa węgla, co także wydawało się całkiem normalne. David westchnął, zasta­nawiając się, czy tajemniczy człowiek o zmierzwionych ciemnych włosach pojawi się znowu; był u hrabiego przed trzema dniami; wszedł do środka i spędził u Austriaka dość dużo czasu.

Koło twarzy Davida zaczęła krążyć wielka mucha. Odgonił ją machnięciem ręki, jednak gdy odwrócił głowę, żeby popatrzyć na tyły domu, owad usiadł na odkrytym kawałku skóry. David klepnął się za uchem, ale było za późno. Poczuł mocne ukłucie; przeklął siarczyście - i na dodatek zbyt głośno.

Ktoś przechodził ulicą. Był to kamerdyner hrabiego, człowiek o dość ciemnej karnacji z wąskimi oczkami i wiecznie skrzywiony­mi ustami. David widział go wielokrotnie przy głównych drzwiach rezydencji. I teraz kamerdyner zbliżał się w jego kierunku.

Do diabła, zaraz zacznie się pieklić.

David chciał już wyjaśnić, że tylko tędy przechodził, ale kamer­dyner znowu się odezwał:

- Coś mi się zdaje, że widziałem tu już pana dwie godziny temu, sir.

Do diaska! Miejsce w parku jest spalone. David uniósł brwi i spojrzał w dół na niższego od niego mężczyznę.

- Ja, hm, umówiłem się tu, hm, z pewną damą, której nazwi­sko powinno pozostać tajemnicą.

Mina służącego stała się nieco mniej podejrzliwa.

I jak teraz będzie obserwował dom hrabiego? Nie tylko stracił dobre miejsce, ale jeszcze zobaczył go kamerdyner Austriaka. Co teraz? Ma wrócić do wuja i przyznać, że jest jednak niezgułą, za jakiego wszyscy go zawsze uważali?

Niedoczekanie.

Kamerdyner się oddalił. David ruszył w przeciwną stronę i kie­dy rezydencja hrabiego zniknęła mu z oczu, zatrzymał się, żeby pomyśleć. Obok przejechał powóz z dwiema starszymi damami, a za nim chudy mężczyzna na płochliwym koniu, który odskoczył w tył, gdy na ulicę wypadła skądś mała piłka. Jeździec, przestraszo­ny, ściągnął wodze.

David pomyślał, że mógłby wypożyczyć chłopca od opiekunki, jednak zaraz doszedł do wniosku, że nadal by się rzucał w oczy, nawet z dzieckiem przy boku. Raczej nikt nie uwierzyłby, że jest jego guwernerem.

Potem uświadomił sobie, że wcześniej prześliznął się wzro­kiem po ulicznym sprzedawcy. Zaświtał mu pewien pomysł i przyjrzał się uważniej handlarzowi. Mężczyzna miał na sobie starą marynarkę i spodnie, a twarz kryła się pod miękką czapką. Podawał właśnie pieczone kasztany dwóm rozchichotanym słu­żącym. Te pogawędziły z handlarzem jakąś minutę, potem zapła­ciły i odeszły.

Sprzedawca uliczny - to dopiero pomysł.

David zbliżył się do mężczyzny, a ten podniósł na niego oczy.

Sprzedawca wyraźnie niczego nie rozumiał, ale przyjął monetę od Davida i z zapałem udzielił odpowiedzi:

Mężczyzna zamrugał, ale po chwili wymienił skromną sumkę.

- Chcę, hm, wypożyczyć od ciebie twój wózek i twoje, hm, ubranie. Zwłaszcza czapkę.

Sprzedawca pokręcił głową, dziwiąc się bogatemu paniczowi, który nie ma nic lepszego do roboty tylko stroić sobie żarty, ale zainteresowały go monety, które David trzymał w dłoni.

Okazało się, że handlarz rzeczywiście miał tylko jedną zmia­nę odzieży, ale chętnie powiedział Davidowi, gdzie można kupić podobną. Pchnęli więc wózek i ruszyli do sąsiedztwa, do sklepu z używanymi ubraniami. Tam David wydał kilka szylingów na strój bardziej pasujący do jego nowego zajęcia. W koszu ze zużytymi nakryciami głowy wyszperał luźną czapkę z materiału, podobną do tej, którą nosił handlarz. Po pierwsze, któryś ze stałych klientów mógłby zauważyć brak czapki, gdyby David pojawił się bez niej, po drugie, była co prawda za szeroka i opadała mu na oczy, ale dzięki temu kiedy opuszczał głowę, zakrywała mu prawie całą twarz.

Mężczyzna opisał mu trasę i godziny, w których zmienia miej­sce, a potem pokazał Davidowi mały żelazny piecyk na węgiel drzewny stojący w wózku, na którym piekły się kasztany.

- Musi pan co jakiś czas dosypywać węgla. O tak - wyjaśniał handlarz. - Ale nie za wiele naraz; jak pan nie będzie uważał, spali się cały wózek. - Sądząc po podejrzliwym spojrzeniu, jakim han­dlarz obrzucił Davida, widać było, że się zastanawia, czy bogaty panicz poradzi sobie z piecykiem.

David westchnął i dodał gwineę do pieniędzy, które już wcześ­niej dał mężczyźnie. Oczy handlarza zrobiły się okrągłe na takie bogactwo. Szybko wsunął monetę do kieszeni, żeby nikt w prawie pustym sklepie nie zauważył, że ją ma.

David natomiast przepchnął wózek na plac przed rezydencją hrabiego. Wprawdzie pojawił się później, niż to ustalił ze sprzedaw­cą kasztanów, miał jednak nadzieję, że nie na tyle późno, żeby ktoś zwrócił na to uwagę. Prowadzenie ciężkiego, nieporęcznego wózka okazało się sporym wyzwaniem. Nim przepchnął go na róg domu von Freistadta, ramiona i plecy miał obolałe z wysiłku. A przecież często się przechwalał, że potrafi przetrwać nawet dwanaście rund walki z najlepszym bokserem amatorskiej ligi w Londynie!

Teraz poradziłby swoim kolegom z towarzystwa, by w ramach ćwiczeń fizycznych zajęli się pchaniem straganu z pieczonymi kasztanami. Otarłszy czoło, pochylił się nad wózkiem i otworzył małe drzwiczki, aby zgodnie z instrukcją dorzucić węgla do pieca i drewnianą warząchwią o długim trzonku poprzerzucać kasztany. Kątem oka starał się obserwować zarazem frontowe i boczne wej­ście do domu Austriaka.

Następna godzina mijała powoli. David wyciągnął z kieszeni zniszczonych spodni swój złoty zegarek, żeby sprawdzić czas. Z trudem udawało mu się utrzymać ogień w piecyku; ten albo wygasał, albo płonął tak mocno, że kasztany zaczynały skwierczeć. W pewnej chwili do wózka podeszły dwie pokojówki. David wdał się z nimi w rozmowę, pamiętając, że musi mówić z akcentem niż­szych sfer.

- Domyślam się, że ciekawie się tu paniom żyje, z tymi boga­czami i przyjęciami pod nosem.

Kobiety na dźwięk słowa „panie" zachichotały, a niższa powie­działa:

Pokojówki popatrzyły po sobie i wybuchnęły śmiechem.

David próbował wyciągnąć z pokojówek coś jeszcze, ale już nic istotnego nie usłyszał.

- Boże, popatrz na słońce. Ranek nam przeleciał, a ja mam ko­
szyk rzepy do obrania. - Obie służące pomknęły do swoich domów.

David powrócił do nużącej obserwacji. Po jakichś czterdziestu pięciu minutach pod rezydencję podjechała kareta hrabiego, a on sam pojawił się w drzwiach frontowych. Kiedy zszedł po schodach i zasiadł w powozie, woźnica strzelił z bata i cztery dobrane rumaki ruszyły z miejsca.

David trzymał głowę spuszczoną, dopóki powóz nie znalazł się na końcu ulicy, ale i tak cały czas za nim zerkał. Von Freistadt za­pewne wybrał się na towarzyską wizytę. Lepiej dla niego, żeby nie była to wizyta u Sinclairów.

Potem, kiedy z drugiego rogu ulicy podeszła do niego jakaś kobieta po kasztany, David spostrzegł jakieś poruszenie na tyłach domu hrabiego. Tak, to ten mężczyzna, którego widział przed trze­ma dniami! No wreszcie coś się dzieje.

- Dzisiaj mam tylko pół pensa - tłumaczyła kobieta.

David, zaabsorbowany własnymi sprawami, skinął głową i nasypał klientce garść kasztanów. Cały czas jednak przyglądał się drzwiom rezydencji, czekając na wyjście tajemniczego męż­czyzny. Służba zawsze wpuszczała go bez żadnych pytań. David postanowił, że tym razem, kiedy już podejrzany osobnik opuści dom hrabiego, nie pozwoli mu umknąć. Podczas ostatniej wizyty mężczyzna przebywał w rezydencji przynajmniej pół godziny, ale dzisiaj hrabia był nieobecny. To może wpłynąć... tak, nieznajomy już wychodził. David nie może stracić go z oczu!

Złapał za rączki wózka, na co kobieta kupująca kasztany zawo­łała ze zdumieniem:

Dziewczyna sarknęła:

- Też sobie. Ja nie jestem z tych! - Rzuciła monetę na wózek.

David zamrugał, zdziwiony, ale się nie zatrzymał. Szedł za nie­znajomym, uważnie wpatrując się w jego źle skrojony surdut i sze­rokie ramiona; nie może stracić go z oczu. Mężczyzna poruszał się szybko, a David starając się dotrzymać mu kroku, klął pod nosem ciężki wózek. Przepchnął go jeszcze przez dwie przecznice i tam zostawił na rogu. Albo zastanie go w tym miejscu po powrocie, albo nie. Sprzedawca dostał tyle pieniędzy, że stać go na kupno no­wego.

Bez ciężkiego, nieporęcznego grata David mógł już bez wysił­ku kontynuować pościg. Przekonał się, że idą w stronę centrum. Nieznajomy nie pasował do miejsca, w którym urzędowali praw­nicy, przedsiębiorcy i bogaci bankierzy. Co on knuje?

Ulice stały się bardziej zatłoczone i trudniej było na nich śledzić jedną osobę. Kiedy dotarli do pełnej ludzi przecznicy przy Royal Exchange, mężczyzna zmieszał się z grupą rumianych kramikarzy zgromadzonych na rogu ulicy. David szybko rozejrzał się na boki. Gdzie on się podział? Jakiś człowiek przysłonił mu widok.

David wybiegł na ulicę. O mały włos wpadłby pod koła dużej furmanki wypełnionej po brzegi ostro pachnącą cebulą i ciągniętej przez ciężkiego konia pociągowego. Odskoczył w bok wprost pod nadjeżdżający szybko faeton. Powóz na wysokich kołach minął go tak blisko, że prawie się o niego otarł.

- Uważaj, jak chodzisz! - zawołał gniewnie woźnica.

David go zignorował. Znowu zgubił nieznajomego! Gdzie on zniknął?

Circe poranek spędziła z siostrą w jej buduarze; bez ciotki Sophie, bo ta postanowiła dłużej sobie pospać. Psyche była w do­brym nastroju, więc siostry śmiały się i gawędziły wesoło, tak jak to robiły, kiedy Circe była jeszcze mała. Uwielbiała wtedy przesia­dywać na szezlongu siostry, udając dorosłą. Kiedyś towarzyszyła im też matka; czytała córkom wiersze, książki podróżnicze i historycz­ne, i grała z nimi w różne śmieszne gry, a także w szachy, w których zawsze zwyciężała. Ale wypadek wszystko zmienił. Rodzice zginęli i siostry zostały same.

Później pojawił się Gabriel, który zawsze traktował Circe jak siostrę. Ale i tak Circe drżała o zdrowie Psyche. Nie zniosłaby, gdyby ją także utraciła. I choć Psyche nie lubiła, kiedy się nad nią roztkliwiano, oboje, Circe i Gabriel, nieustannie zmuszali ją do wypoczynku i oszczędzania sił.

Psyche pokręciła głową.

- Circe, ja nie próbuję cię zmieniać! Chcę ci tylko pomóc.

Dziewczyna poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Czyjej sło­wa zabrzmiały jak słowa niewdzięcznicy? Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, siostra pochyliła się i wyciągnęła do niej rękę. Circe pochwyciła ją i uścisnęła z uczuciem i na znak przeprosin.

- Po prostu pragnę, byś poszerzyła zainteresowania, przynaj­mniej trochę — wyjaśniła Psyche.

Circe przytuliła siostrę.

- Och, moje zainteresowania bardzo się poszerzą, kiedy spre­zentujesz mi śliczną siostrzenicę albo siostrzeńca.

Po lekkim lunchu Circe przebrała się w suknię spacerową, za­mierzając jak najszybciej wyjść z domu i zaznać trochę cennej wol­ności. W ostatnim momencie, gdy właśnie stanęła przy schodach, ze swojego pokoju wyjrzała Psyche i zawołała:

- Circe, nie zapomnij zabrać ze sobą parasolki! Słońce dzisiaj mocno grzeje.

Dziewczyna się skrzywiła. Zdawała sobie sprawę, że jest nie­modnie opalona, ale parasol to takie utrapienie. Ponieważ jednak nie chciała denerwować siostry, przyjęła parasolkę od pokojówki Simpson, która od razu się z nią przy niej zjawiła.

ale choć nigdy się nie uskarżała, miała tendencję do guzdrania się i nie nadążała za Circe, która zawsze narzucała szybkie tempo. W cza­sie spacerów Luciana co kilka jardów prosiła, żeby przysiadły. Cir­ce, przyzwyczajona do uciążliwych wędrówek po różnym terenie w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do rozstawienia sztalug, musiała czasami ze złości zaciskać zęby. Z trudem powstrzymywała się, by nie zbesztać służącej.

Jednak tego dnia Włoszka nie opierała się, kiedy Circe odnala­zła ją w pralni, prasującą delikatną muślinową suknię swojej pani. Zgodnie z poleceniem szybko pojawiła się w holu z kapelusikiem i rękawiczkami, niosąc ze sobą, ku zdumieniu Circe, prosty koszyk średniej wielkości.

- Masz jakieś sprawunki do załatwienia? - zapytała Circe. Luciana się zaczerwieniła.

To dziwne, Simpson nic jej o tym nie wspominała. Ale Circe cieszyła się, że może zrobić coś dla siostry. Bardzo już ją ciągnęło na świeże powietrze, a mając w pamięci, że czeka ją wyprawa na wystawę i oglądanie nowych obrazów, zbiegła wesoło po schodach frontowych, ignorując zdumione spojrzenie stojącego w drzwiach lokaja.

Z pobliskich krzewów rozległ się ptasi śpiew, jakiś dżentelmen w niebieskim surducie przejechał obok na koniu wolnym dystyn­gowanym truchtem. Cóż za wspaniały dzień! Circe ruszyła przed siebie z nieeleganckim entuzjazmem, a Luciana za nią, próbując dotrzymać kroku. Ale radość Circe nie trwała długo. Nie zdążyły jeszcze z Lucianą dojść do końca ulicy, gdy z krzaków na poboczu wyskoczył do nich jakiś zbój w łachmanach i z twarzą zasłoniętą chustką.

Circe sapnęła z zaskoczenia. Złodziej w ich spokojnej okolicy? Instynktownie przytuliła do piersi torebkę, w której na szczęście nie znajdowało się wiele pieniędzy. Ale mężczyzna ją ominął i rzu­cił się do kosza trzymanego przez Lucianę.

Włoszka zaczęła krzyczeć.

Złodziej złapał za kosz. Luciana wyglądała tak, jakby zaraz mia­ła zemdleć, mimo to mocno trzymała rączkę kosza. Szamotanina trwała jakiś czas, aż w końcu mężczyzna puścił jedną ręką koszyk i uderzył służącą w ramię.

Luciana znowu krzyknęła i niemal wypuściła kosz z rąk. Circe, która na początku była zbyt zdumiona, by zareagować, teraz krzyk­nęła z oburzeniem: „Jak śmiesz!" i zdzieliła zbója parasolką przez głowę. Delikatny przedmiot natychmiast rozpadł się na kawałki. Mężczyzna obrócił się, bardziej zaskoczony niż przestraszony. Circe wykorzystała moment i kopnęła go w kolano, a potem z całej siły nastąpiła mu na stopę.

Złodziej zaklął i nieco rozluźnił uścisk na rączce kosza. W tej chwili z drugiej strony placu podbiegł do nich następny nędznie odziany mężczyzna. Circe przestraszyła się już nie na żarty. Ilu jeszcze jest tych złodziei?

Spojrzała w tył w stronę domu i z ulgą, ale też ze złością stwier­dziła, że lokaj nadal stoi na stopniach schodów i przygląda się oszo­łomiony całemu zajściu.

- Ty idioto, pomóż nam! - zawołała.

Służący rzucił się przed siebie. Napastnik puścił kosz i runął w stronę sąsiedniego domu, po czym zniknął za jego rogiem w tyl­nej uliczce.

Circe uświadomiła sobie, że Luciana pochlipuje.

- Och Boże, przestraszyłaś się? - Poklepała służącą po dłoni. - No, no, już jesteś bezpieczna. Mam nadzieję, że nic cię nie boli?

Przypomniała sobie, że napastnik uderzył Lucianę w ramię. I rzeczywiście, rękaw sukni dziewczyny był rozerwany, ale nie wi­dać było śladu krwi. Luciana dotknęła rozdarcia i pokręciła głową.

- Odprowadzę do domu obie panie - oznajmił lokaj. Miałaby odpuścić sobie wizytę w galerii? - Circe zdecydowa­nie pokręciła głową.

O nieba, znowu te pouczenia, co wypada młodej damie. Mo­głaby zabrać ze sobą drugiego lokaja, ale nie było czasu. Już i tak zbyt wiele go zmarnowała. Poza tym nie znała godzin otwarcia ga­lerii. Nie wiadomo, jak długo jeszcze będzie czynna. Zresztą przy­da jej się trochę wolności; kiedy to ostatnio była sama ze swoimi myślami?

Zabrała koszyk z ręki służącej.

Luciana coś jeszcze mamrotała, ale Circe uśmiechnęła się do niej uspokajająco i odwróciła na pięcie. Nie zrezygnuje z jedynej okazji, by uciec przed uciążliwym światkiem towarzyskich zasad. Ten dzień należy tylko do niej!

Nie umiała powstrzymać westchnienia. Może powinna wpaść w histerię - chyba tak zachowują się w podobnych sytuacjach prawdziwe damy. Ale Circe, podróżując przez Europę, miała do czynienia z większymi niebezpieczeństwami. Choćby ten krosto­waty osobnik, który zatrzymał ich na drodze do Werony albo... Nieistotne. Dobrze, że Psyche i Gabriel nie mają pojęcia o nie­których z jej przygód. Oddana Telly tysiące razy przyrzekała Circe milczenie.

Circe uśmiechnęła się szeroko - tęskniła za swoją towarzyszką. Kilka tygodni temu Telly wyjechała z dłuższą i zasłużoną wizytą do swojej zamężnej siostry do Brighton. W listach, które przysy­łała, opowiadała, że na nowo zapoznaje się ze sporą gromadką sio­strzeńców i siostrzenic.

Z tą samą determinacją, z jaką trzymała się swojego malarstwa, choć większość kobiet już by z niego zrezygnowała, Circe ruszyła w stronę rzędów sklepów przy Timmons Street. Postanowiła, że najpierw zrobi zakupy dla Psyche, a potem resztę popołudnia spę­dzi na wystawie.

Dzień był przyjemny, więc po ulicach przechadzało się wiele osób. Bogato odziane damy spacerowały w grupkach lub w towa­rzystwie pokojówek albo lokajów. Niektóre przyglądały się Circe zdziwione, że jest sama, inne, prawdopodobnie znajome z balu, kłaniały się jej uprzejmie. Circe uśmiechała się i odpowiadała na powitania skinieniem głowy, ale nie zwalniała kroku. Myśli zajęte miała przede wszystkim wystawą. Ciekawa była, prace jakiego ma­larza dzisiaj obejrzy.

Po ulicy przetaczały się powozy. Kiedy Circe dotarła do na­stępnego skrzyżowania, chłopiec uliczny wybiegł na drogę, żeby ją zamieść przed nadchodzącą damą. Szybko machał miotełką, usuwając jej sprzed nóg końskie odchody. Circe przesunęła rączkę koszyka na ramię i wyszukała w torebce pieniążek, po czym podała go sprzątaczowi.

Po dotarciu na Timmons Street odnalazła sklep, w którym Psy­che robiła zawsze zakupy. W wejściu powitała ją ostra woń cebuli i czosnku, ale sklepik wyglądał na zadbany, a posadzka była zamie­ciona i umyta. Z haków zwieszały się sznurki cebul, w koszach obok fasoli, ziemniaków i rzepy leżały rajskie jabłuszka, a także inne warzywa jeszcze z grudkami polnej ziemi.

Właściciel sklepu popatrzył na Circe ze zdziwieniem, gdy ta wyjaśniła, z czym przyszła.

Sprzedawca musiał pomyśleć to samo, bo kiedy powrócił z owocami, które włożył do koszyka, powiedział:

Szczęśliwa, że załatwiła już sprawunki, wyszła ze sklepu z zamia­rem udania się na wystawę. Ulicą nadal przejeżdżało mnóstwo po­wozów; Circe przepuściła elegancką dwukółkę i zeszła z chodnika.

Na rogu przecznicy przystanęła, żeby się zorientować, gdzie dotarła - po długim pobycie za granicą słabo pamiętała Londyn - gdy nagle z bocznej uliczki wyskoczyła do niej jakaś ciemna postać. Ktoś złapał za koszyk.

Zbyt zdumiona, żeby krzyknąć, Circe instynktownie wzmoc­niła uścisk na rączce.

Zaczęła szamotać się z napastnikiem. Był to chyba ten sam osobnik, co poprzednio - miał ciemne ubranie i twarz zasłoniętą chustką. Przechodząca obok kobieta zapiszczała, a jakiś przysadzi­sty mężczyzna zaczął krzyczeć: „Hej, co tam się dzieje!", ale nie przyszedł Circe z pomocą.

Podobnie jak reszta dystyngowanych spacerowiczów, którzy wydawali się zbyt zaskoczeni, żeby zareagować. Napastnik był sil­niejszy i Circe spodziewała się, że za chwilę złodziej wyrwie jej kosz z rąk.

Wtedy pojawił się następny obdartus. Circe pomyślała, że nie ma szans!

Ale drugi napastnik, zamiast rzucić się na nią, skoczył do gar­dła zbójowi i odciągnął go na bok. Przy okazji zdarł mu z twarzy chustkę. Circe przekonała się, że jest to ten sam mężczyzna, który rozmawiał z Lucianą na dziedzińcu, a którego narysowała w swoim szkicowniku.

Przyglądała się obu napastnikom ze zdumieniem. Co tu się dzieje, na Boga? Mężczyźni tarzali się po ziemi, okładając się wściekle pięściami. W pewnej chwili drugiemu napastnikowi uda­ło się zadać pierwszemu silny cios w szczękę. Mężczyzna wyglądał na oszołomionego. Jego przeciwnik poderwał się na nogi. Wtedy pierwszy także się podniósł i szybko podciął drugiego, powodując, że ten zwalił się na ziemię, uderzając o nią mocno głową. Potem pierwszy napastnik zniknął w bocznej alejce.

Drugi mężczyzna, który wbrew obawom Circe przyszedł jej z pomocą, leżał przed nią bez ruchu. Czy nie żyje? Dziewczyna wstrzymała oddech, ale zaraz odetchnęła z ulgą, bo usłyszała, że mężczyzna stęknął.

Powoli podciągnął się do pozycji siedzącej. Oparł się na jed­nym łokciu. Ciężko dysząc, dotknął ręką głowy i się skrzywił.

Potem pobieżnie ostukał się po żebrach, sprawdzając chyba, czy są całe. Wyglądało na to, że nie jest to jego pierwsza bijatyka. W czasie potyczki zgubił szeroką czapkę i Circe mogła po raz pierwszy spoj­rzeć mu w twarz.

Nie, to niemożliwe!

Sama się zdumiała piskliwością swego głosu, kiedy zakrzyknęła:

- David!?

8

David Lydford, hrabia Westbury podniósł się ciężko z brudnego chodnika. Sięgnął pod nogi Circe i złapał swoją czapkę. Wyprosto­wał się, wsadził czapkę na głowę i ukłonił się groteskowo.

Z tłumu otaczających ich gapiów rozległy się oburzone sapnię­cia. Jakaś ubrana na fioletowo-brązowo dama wykrzyknęła: „Też coś!" i żeby ostudzić nerwy, zamachała przed twarzą wachlarzem.

Ignorując aluzję - którą oczywiście natychmiast pojęła - Circe zamierzała zadać następne pytanie, ale David podniósł dłoń.

- Wyjaśnienia za chwilę - powiedział, zniżając głos. - Znajdź­my najpierw jakieś ustronniejsze miejsce, bo tutaj ściągamy na sie­bie zbyt wiele uwagi.

Teraz, kiedy już prawdziwy przestępca umknął, kilku mężczyzn z tłumu rzuciło się Circe do pomocy.

Panowie wyglądali na przejętych. Kilka kobiet nadal miało na twarzach wyraz oszołomienia, a jedna nawet wąchała sole trzeź­wiące.

- Porozmawiam z mężem - oświadczyła głośno jakaś matrona. - Żeby w biały dzień napadać na porządną kobietę. To nie do pomyślenia! Tak się zdenerwowałam!

Ona się zdenerwowała? Circe pokręciła głową. Zaraz cały Lon­dyn dowie się o napaści. Wolałaby uniknąć plotek. A jeśli Psyche usłyszy o wszystkim, zanim Circe zdąży jej o tym opowiedzieć, łagodząc nieco fakty? Siostra może się bardzo zdenerwować, a w jej stanie to niewskazane.

Ta kobieta przynajmniej mówiła z życzliwością, a jej jasne nie­bieskie oczy i lekko skurczona twarz wyrażały szczerą troskę. Circe poczuła wyrzuty sumienia, że tak bezpardonowo odrzuciła jej po­moc.

- Jestem pewna, że nic mi nie będzie. Ale dziękuję. Miło z pa­ni strony. - Przyjęła niechętnie małą fiolkę i wrzuciła ją do torebki. Odwróciła się do Davida i powiedziała głośno: - Chodźmy, do­bry człowieku. Przejdź się ze mną do następnej ulicy. Czeka tam na mnie mój lokaj, w... w magazynie odzieżowym. Zostaniesz szczodrze wynagrodzony za swoją odwagę.

David domyślił się, o co chodzi, i ruszył za Circe. Ta stwierdziła z ulgą, że nikt nie próbuje za nimi podążać. Miała też chwilę, żeby się zastanowić.

Dlaczego ten człowiek z dziedzińca chciał ją okraść? A może chodziło o Lucianę? Nie, rzucił się nie na nią, tylko na koszyk, któ­ry teraz po dwóch napadach wyglądał żałośnie. Dlaczego, na Boga, złodziej połasił się na taką marną rzecz? Circe marszczyła czoło, zastanawiając się nad ostatnią myślą, która w nieunikniony sposób prowadziła do następnej. Dlaczego złodziej nie próbował ukraść jej torebki? Przecież to oczywiste, że coś cennego lub pieniądze musiałaby trzymać w niej, a nie w prawie pustym koszu.

David nadal szedł kilka kroków za nią; tak jak wyglądał, nie mógł podać jej ramienia, choć bardzo tego pragnęła. Trochę przyja­znego wsparcia bardzo by się jej teraz przydało. Kiedy minęli ulicę z rzędem sklepów, usłyszała, że woła do niej szeptem:

- Skręć w następną uliczkę.

Uczyniła, jak kazał, wchodząc w ciemną alejkę. Zatrzymała się po kilku krokach, żeby David mógł do niej dołączyć. Czekając, zajrzała do kosza, ale nie zobaczyła nic specjalnego poza trochę pogniecio­nymi winogronami, których sok poplamił leżącą na nich ściereczkę. Dlaczego złodziej... Podszedł David, więc Circe podniosła na niego wzrok. Jego absurdalny wygląd przypomniał jej o wcześniejszych pytaniach, na które nie odpowiedział, więc odezwała się pierwsza.

- Dlaczego, na Boga, masz na sobie takie szmaty?
David przesunął czapkę na tył głowy, żeby odsłonić oczy.

David wzruszył ramionami.

- Mimo że ubrany jestem w to liche odzienie? A może wdzia­łem je, że przyciągnąć twoją uwagę jako artystki?

Circe zmarszczyła czoło.

Zachichotał, a jego niebieskoszare oczy zamigotały. Przypomi­nał teraz dawnego Davida. Złość opuściła Circe tak szybko, jak się pojawiła.

- Wcale sobie z ciebie nie żartuję, panno Hill. Dlaczego miał­bym być tak nieuprzejmy?

Nie umiała odpowiedzieć. David rzeczywiście nigdy nie śmiał się z niej, dlatego że była inna. Może z tego właśnie powodu tak jej przypadł do serca w młodości, na długo zanim dowiedziała się, co to jest miłość. Szczerze mówiąc, nadal tego do końca nie wiedziała. Powróciła myślami do rzeczywistości. Jeśli David próbował zbić ją z tropu, to mu się to doskonale udało.

Circe przyglądała się rozmówcy, nieco zdumiona posępnym wyrazem jego oczu.

Circe przypomniała sobie pierwszy atak i mężczyznę, który podbiegł do nich z przeciwnej strony ulicy.

- W takim razie pomóż mi dowiedzieć się, kim on jest i czego chce - zachęcił David. - Masz jakiś pomysł, co to za człowiek i o co mu chodzi? Dlaczego kręci się koło domu Psyche i Gabriela?

Circe się zadumała.

Wyraźnie zaniepokojony David pochwycił Circe mocno za ra­mię, zaraz jednak rozluźnił uścisk.

- Na dziedzińcu waszego domu? Co on tam robił?

Nie wspomni słowem o Lucianie, nie zdradzi młodej kobiety, którą już raz uratowała.

Circe się nachmurzyła.

Nadal trzymał ją za ramię. Circe podskoczyła, bo niespodzie­wanie delikatnie pogłaskał je palcami. Wrażenie było oszałamiające, mimo że ramię pokrywał rękaw sukni. Co też mu chodzi po gło­wie? Circe pomyślała, że powinna wyrwać się z uścisku przyjaciela, ale nie mogła, bo bardzo chciała zobaczyć, co stanie się dalej.

David pochylił ku niej głowę, niemal dotykając zmierzwiony­mi kasztanowymi włosami jej czoła. Kiedy zaczął mówić, poczuła na twarzy jego ciepły oddech.

Może wzrok przymgliło mu pożądanie, pomyślała, wpatrując się w niebieskoszare tęczówki i coraz szersze źrenice. Tak, wiedzia­ła, co oznaczają takie szerokie źrenice, ale żeby przytrafiało się to właśnie jej... żeby jedyny upragniony przez nią mężczyzna tak jej pożądał? Circe rozchyliła usta i zbliżyła twarz do twarzy Davida. Pocałuj mnie, proszę, po prostu mnie pocałuj...

Czekała z zamkniętymi oczami, po chwili jednak ogarnęły ją wątpliwości. Uniosła więc powieki i stwierdziła ze zdumieniem, że David się waha.

Prawie oparty czołem o jej czoło, dyszał w jej policzek:

- Circe, czy mówiłem ci już, jak pięknie obie dzisiaj wygląda­cie?

Obie? O Boże. Po dokładniejszej analizie Circe nie była już tak przekonana, że silnie poszerzone źrenice oznaczają zadurzenie.

Ledwie zdążyła unieść ramiona, gdy David ześliznął się po niej, przyciskając ją do chropowatej ceglanej ściany. Był zbyt ciężki, żeby mogła go utrzymać. Ostrożnie osunęła się wraz z nim na ziemię. Pozwalając, by się na niej opierał, sięgnęła po torebkę, którą upuś­ciła na ziemię, przygotowując się do pocałunku. Wygrzebała z niej podarowaną jej niedawno fiolkę z solami cucącymi.

Mocno zacisnęła ją w ręce.

- O dzięki, dzięki ci -wyszeptała do nieznanej ofiarodawczyni. Pomimo niezręcznej pozycji, bo David nadal leżał na niej, zdołała jakoś wyciągnąć zatyczkę z fiolki i podniosła głowę nieprzytomne­go ze swojej piersi.

- Mam nadzieję, że to ohydztwo pomoże - wymamrotała. Z przepraszającym grymasem podstawiła buteleczkę Davidowi pod nos.

Mężczyzna powrócił do przytomności ze wściekłością rannego niedźwiedzia. Zebrało mu się na mdłości, więc sturlał się z Circe na chodnik.

Circe spochmurniała na tę niewdzięczność.

- Mężczyźni wciskają to kobietom do nosa od stu lat, więc ta mikstura nie może być szkodliwa.

Poirytowany jak nigdy David zamrugał i potarł łzawiące oczy.

Circe patrzyła na niego ze zdumieniem.

- Ależ tak. Zemdlałeś, a teraz oprzytomniałeś. To chyba oczy­wiste, że sole podziałały.

Nadal czując zawroty głowy, David oparł się jedną ręką o mur i spróbował wstać. Popatrzył gniewnie na Circe.

- Dżentelmen nie mdleje, Circe. Może być oszołomiony po rundzie z Jacksonem albo zdezorientowany po upadku z siodła, kiedy koń odmówi wykonania skoku. Ale nigdy, przenigdy nie mdleje. A już z pewnością nigdy nie zażywa soli trzeźwiących.

Circe patrzyła na towarzysza, oszołomiona rozmiarem jego próżności. Nie pomieściłaby jej cała ulica, na której się znajdowali.

- A więc byłeś tylko ogłuszony po bójce? - powtórzyła.
David przewrócił oczami.

- Nie słuchałaś uważnie. Ogłuszony to mogę być po walce z mistrzem boksu, a nie po bójce z pospolitym złodziejem. Chcesz zrobić ze mnie pośmiewisko?

Circe z całych sił starała się pojąć złożoną kwestię.

Circe spojrzała w dół i uświadomiła sobie, że nadal siedzi na chodniku z rozłożonymi nogami i suknią, która zadarła się w górę przy zsuwaniu się po murze. Jedno ramiączko staniczka miała opusz­czone, a sądząc po loku, który opadał jej na oczy, jej włosy, tak mi­sternie ułożone przez Lucianę, musiały się powysuwać ze spinek.

- Jestem pewna, że nikt nie przechodził. - Nie miała o tym zielonego pojęcia, ale jeśli David miał się przez to poczuć lepiej...

David wyraźnie się uspokoił.

- To dobrze. - Wyciągnął dłoń i pomógł Circe wstać. - Gdyby ktoś z towarzystwa zobaczył, że leżysz na ulicy z mężczyzną mię­dzy udami... - zamilkł, a potem się poprawił: - między nogami...

Z dłońmi we włosach, bo starała się przywrócić fryzurę do po­rządku i upiąć ją znienawidzonymi spinkami, Circe znieruchomiała.

- Słyszałam już słowo „uda" - rzuciła.

David, który dotąd unikał jej spojrzenia, teraz popatrzył wprost na nią. Przesunął wzrokiem po jej ciele, zatrzymując oczy na pier­siach, delikatnej krzywiźnie szczupłej szyi, na wydatnej dolnej wardze. Potem opuścił wzrok na tę część ciała, którą tak odważnie wymieniła. Nie tylko widziała, ale i czuła, jak obejmuje oczami jej długie nogi. Potem znowu odwrócił wzrok.

Circe jeszcze nigdy nie była tak świadoma siebie -jako kobieta. Nie czuła się tak nawet wtedy, gdy pozowała kolegom malarzom na uczelni, ubrana w prostą muślinową suknię i z wazonem w dłoni.

Ale David patrzył na nią w taki sposób, że obudziła się w niej cała kobiecość. Czuła się tak, jakby była naga. I stwierdziła, że nawet podoba jej się to uczucie. I to bardzo.

Kiedy David się odezwał, jego głos był zduszony.

- Nie przypominasz mi żadnej innej młodej kobiety, którą znam.

Circe uśmiechnęła się, ale tylko troszeczkę.

Tym razem w jego głosie brzmiał szczery niepokój, a oczy mia­ły taki wyraz, jakiego jeszcze w nich nie widziała. Circe postanowi­ła, że nie będzie droczyła się z towarzyszem.

Szli dość wolno, bo David nadal nie czuł się pewnie na nogach. Circe znowu prowadziła, odnosząc wrażenie, że przewodzi jakiejś paradzie. W sklepie, w którym zostawił ubrania, David zniknął za kotarą. Czekając, aż się przebierze, Circe przyglądała się z zainte­resowaniem koszom wypełnionym używanymi przedmiotami; ich widok wywoływał w niej najróżniejsze skojarzenia. W końcu jed­nak zaczęła tracić cierpliwość i zawołała w stronę przepierzenia:

- Muszę wrócić do domu przed obiadem.

David natychmiast wyłonił się zza zasłony, ubrany już jak nale­ży, chociaż nadal szarpał się z pomiętym fularem.

Stanęła naprzeciwko Davida, odstawiła koszyk na zagraconą posadzkę i rozprostowała pomięty fular. Dopiero wtedy ponownie zawiązała go na szyi towarzysza.

Ma zwinne palce, pomyślał David, spoglądając w dół na Cir­ce, która wykonywała zadanie ze skupieniem, zaciskając usta. Stali bardzo blisko siebie; czuł od Circe lekką woń perfum przyćmio­nych mocniejszym zapachem terpentyny- i widział, jak promie­nie słońca odbijają się od jej zaczerwienionych policzków. Nieco zmarszczyła brwi, próbując jak najlepiej ułożyć fular, a jedno pas­mo miękkich brązowych włosów nadal spoczywało na jej czole.

Chciał wysunąć rękę i przyciągnąć głowę Circe do siebie, chciał się pochylić i przycisnąć usta do jej ust, miękkich i lekko rozchylo­nych. .. Nabrał głęboko powietrza.

Ponieważ bardzo mu zależało na przyjaźni starszego kolegi i dlatego że zdał sobie sprawę, iż powtarza zachowania ojca, David postanowił się zmienić. Przysiągł, że stanie się godnym szacunku dżentelmenem i że znajdzie sobie porządną młodą pannę na żonę. Być może w ten sposób nie powieli pełnego zamętu życia rodzi­ców, uniknie nieszczęśliwego małżeństwa.

Ale Circe nie była tą porządną panną, której szukał. Nie chciał iść w ślady rodziców, nie chciał wiecznych kłótni i wiązania się z kimś, komu nie będzie umiał zapewnić szczęścia.

Circe patrzyła na niego tak, jakby uświadamiała sobie, że stoją zbyt blisko siebie. Zapadła między nimi cisza, która zdawała się trwać wieczność. David widział, jak pierś dziewczyny pod cienką muślinową tkaniną sukni unosi się i opada. Straszliwie pragnął do­tknąć tych niewielkich, słodkich wypukłości i... och Circe, gdyby tylko...

Odsunął się. Nadal był oszołomiony i dlatego nie potrafił utrzymać fantazji na wodzy. Uderzył obolałą głową o chropowatą ścianę, niemal strącając z niej pęknięte lustro.

- Wracajmy do domu, zanim twoja siostra zacznie się o ciebie martwić — powiedział.

Tak jak się spodziewał, wzmianka o Psyche od razu oderwała myśli Circe od innych spraw.

Circe wprawdzie lekko się roześmiała, ale David zauważył, że nieco się od niego odsunęła. I lepiej, że to uczyniła, choć to tylko zwiększyło jego pożądanie. Chciał mieć ją tuż przy sobie. Ale to, czego chciał, zupełnie się nie liczyło. Ważne było tylko to, co naj­lepsze dla Circe.

Wyszli ze sklepu; David uparł się, że to on będzie niósł sponie­wierany koszyk. Nadal jednak wyglądał marnie, więc Circe nale­gała, żeby wezwali dorożkę. Podała woźnicy adres i wspięli się do zaniedbanego pojazdu. Jechali w milczeniu, każde zatopione we własnych myślach.

Kiedy dotarli do domu Sinclairów, David powtórzył ostrzeże­nie, żeby Circe nie wychodziła sama.

- Tak, te zasady. Jakie masz plany na jutro?
Dziewczyna się zamyśliła.

David skinął głową z zadumą.

9

Circe podeszła do Davida. Była tak na nim skupiona, że nie usły­szała delikatnego dźwięku. Sięgnęła po koszyk, odsunęła zasłaniającą owoce ściereczkę i podniosła małą kiść winogron. Wsunęła rękę głę­biej, pod drugą ściereczkę, która wyściełała dno koszyka. Na widok tego, co zobaczyła, szeroko otworzyła oczy. Przedmiot musiał być wcześniej starannie owinięty, ale w trakcie szarpaniny wysunął się z opakowania. Uniosła błyszczącą rzecz, a David zagwizdał.

- Mały dodatek do owoców, co? - Odebrał od Circe naszyjnik. Był staromodny i choć nieduży, osadzone w nim kamienie wyglą­dały na szlachetne; błyszczące rubiny przeplatane perłami i kilka skromnych diamencików - każdy złodziej byłby zadowolony z ta­kiego łupu.

Ale skąd mężczyzna ze szramą wiedział, że Circe będzie niosła koszyk z ukrytą w nim biżuterią? I dlaczego w ogóle ten naszyjnik znalazł się w koszu?

Wszystkie ślady prowadziły do Luciany. To ona rozmawiała z podejrzanym osobnikiem przed napadem; to ona przygotowała koszyk i zabrała go ze sobą, żeby kupić winogrona - winogrona, o które prawdopodobnie nie prosiły ani Psyche, ani Simpson. Cir­ce mocno zacisnęła usta, zła na własną naiwność. Jak to możliwe, że Luciana odpłaca się jej za pomoc w taki sposób?

Circe zorientowała się, że David coś do niej mówi, więc porzu­ciła rozważania.

Circe znowu zmarszczyła czoło.

Circe spojrzała na niego podejrzliwie. Przyłożył rękę do serca, ale na jego twarzy malowała się kpina.

David domyślał się, że dziewczyna coś ukrywa, ale głowa bolała go jak diabli i po cięgach, które zebrał, czuł się tak, jakby przetoczy­ło się po nim stado byków. Nadal po uderzeniu w skroń był lekko oszołomiony, a ramiona i kark miał spuchnięte od pchania ciężkie­go wózka. Przypomniawszy sobie o nim, stęknął.

Dorożka się zatrzymała. David wysiadł i odwrócił się, żeby po­dać dłoń towarzyszce.

Lokaj spojrzał na nią ze zdumieniem. David zaś z trudem po­hamował śmiech.

- Nie zapomnę - przyrzekł.

Tak to jest pozwolić Circe wypowiedzieć ostatnie - i jak zwyk­le mało stosowne - słowo.

Sir John zgodnie z umową o wyznaczonej porze pojawił się u Sally Forsyth na herbatce. Uśmiechał się, bo miał za sobą wspa­niały dzień, który zaczął się ciepłym porankiem z lekkimi opa­dami deszczu - doskonała okazja na przeniesienie na zewnątrz wszystkich roślinek, które zasadził wczesną zimą. Baronet spędził początek dnia na kolanach, nie zwracając uwagi na spodnie, któ­re pobrudził, przenosząc sadzonki w nowe miejsce. Z taką samą troskliwością, z jaką matka zajmuje się swoim niemowlęciem, roz­plątywał delikatne korzenie, zasypywał specjalnym nawozem, sta­rannie uklepywał ziemię, żeby nie pozostawić w niej bąbli powie­trza, źle wpływających na wzrost, a potem wszystko podlewał.

Sir John zdawał sobie sprawę, że wiele osób uważa, iż jego pa­sja - bo nie ulegało wątpliwości, że była to prawdziwa pasja - wy­mknęła się spod jego kontroli. Nawet niektórzy koledzy z klubu ogrodniczego twierdzili, że jego entuzjazm jest przesadzony. Jed­nak sir John nie mógł nic poradzić na to, że zawsze ekscytowały go zapach świeżo skopanej ziemi i widok kwitnących w rządku bylin. Nigdy się nawet nie zastanawiał, dlaczego tak wiele czasu poświęca swoim roślinom. Wiedział tylko, że od pierwszej chwili, gdy po­prosił o łopatę, a ogrodnik rodziny pozwolił mu pracować u swo­jego boku przy klombach z kwiatami, zachwycił się, że dzięki jego staraniom rośliny kiełkowały, rosły i zakwitały.

Ale oczywiście był świadomy, że hobby pochłania go zbyt moc­no. Zamiast skończyć na długo przed umówioną wizytą, jak sobie przyrzekł, pracował przez cały dzień aż do ostatniej minuty przed wyjściem.

Służba sir Johna była już przyzwyczajona, że zaabsorbowany pracą w ogrodzie opuszczał posiłki, jednakże jego wyjścia towarzy­skie stanowiły całkowitą nowość. Osobisty służący baroneta zdu­miał się ogromnie, gdy ten przerażony, bo w końcu usłyszał bicie zegara w holu i zorientował się, że jest już bardzo późno, pobiegł na piętro i zażądał nowego ubrania na poobiednią wizytę. Szybko się umył, złapał cylinder i rękawiczki oraz przygotowany wcześniej podarek, po czym wybiegł z domu, prawie nie zauważając, że odprowadzają go zdziwione spojrzenia stojących w holu kamerdyne­ra, lokaja i odźwiernego.

Kiedy wpuszczono go do rezydencji pani Forsyth, starszawy kamerdyner, kiwając głową z pewną pobłażliwością, przyjął od niego wierzchnie okrycie wraz z prezentem, a potem zaprowadził gościa do salonu, który wywoływał oszołomienie kolorami ścian i sprzętów. Gospodyni z pewnością nie gustowała w bladych ró­żach i błękitach. Meble miały jaskrawe obicia w kolorach niebie­skim i żółtym; przypominało to ogród, w którym irysy i chryzan­temy zakwitły w jednym czasie. Z chęcią zabrałbym panią Forsyth do ogrodów w Vauxhall, pomyślał baronet. Ich różnorodność za­pewne by się jej spodobała.

Sir John był zdziwiony, że tyle jaskrawych barw wjednym miejscu nie razi, a wręcz przeciwnie, robi miłe wrażenie... pobu­dzając zmysły. Tak jak kobieta, która stanęła w drzwiach.

Nieco zaskoczony swą refleksją, baronet przestał zajmować się wystrojem wnętrza, wstał i uprzejmie się ukłonił. Pani Forsyth nadal stała w wejściu, małą dłoń opierając na framudze. W dru­giej ręce trzymała bukiet od sir Johna. Ten zaś z zadowoleniem stwierdził, że prosta wiązanka orientalnych szkarłatnych maków i żółtawych peonii znakomicie komponowała się z suknią gospo­dyni.

- Dziękuję za kwiaty - odezwała się. - Są piękne.

Sir John na te słowa zaczął walczyć z rumieńcem - nieznośną przypadłością, która zawsze wprawiała go w ogromne zakłopota­nie. Pojawiło się dobrze znane baronetowi uczucie niepewności i skrępowania.

- Miałem nadzieję, że się pani spodobają. Miałem nadzieję, że... - Mężczyzna plątał się iw duchu złościł na siebie. Nie po­mogło, że pani Forsyth uniosła długie rzęsy i popatrzyła na niego bacznie wielkimi orzechowymi oczami. - Bardzo pasują do pani, hm, sukienki - zakończył nieprzekonująco.

Z ulgą stwierdził, że gospodyni uśmiechnęła się i weszła do po­koju.

- Powinien pan powiedzieć, sir Johnie, że wybrał pan te kwia­ty, ponieważ wiedział, że będą wspaniale podkreślały moją urodę i wyrafinowany gust.

Sir John skinął głową, karcąc się w myślach, że sam na to nie wpadł.

- A potem - ciągnęła Sally, opadając z gracją na sofę - kie­dy ja rumieniłabym się ze zmieszania, pan korzystając ze swojej ogromnej wiedzy, mógłby porównać moje zalety z zaletami, jakie tym kwiatom przypisuje mitologia. I tym zawojowałby pan mnie do końca. - Wdowa poprawiła załamki delikatnej sukni i poklepała miejsce obok siebie na sofie. - Dzięki pańskim talentom zyskuje pan przewagę nad każdym dżentelmenem z towarzystwa.

Sir John zawahał się, potem usiadł tam, gdzie wskazała gospo­dyni. Nigdy nie postrzegał swoich zainteresowań botanicznych jako talentu, którym mógłby zaimponować damom. Było to cieka­we i nowe spostrzeżenie, które go zastanowiło.

- I na koniec - miodowe oczy Sally błysnęły w stronę gościa - słówko o mojej „sukience". Krawcowa, która ją szyła, wyjaśniłaby panu, że jest to bardzo elegancka suknia popołudniowa, a pasuje do wiązanki, ponieważ po tym, jak wręczył ją pan mojemu kamer­dynerowi, on przekazał ją gospodyni, ona pokojówce, a pokojówka mnie, kazałam jej natychmiast wybrać suknię, która dobrze by się komponowała i z pańskim podarkiem, i z moją urodą. Po podję­ciu decyzji Betsy pomogła mi szybko zmienić zarówno suknię, jak i biżuterię.

Sir John był urzeczony błyskotliwością gospodyni.

- Ależ oczywiście. - Wszystko teraz wydawało się takie proste. Bo jak inaczej kwiaty od niego mogłyby tak doskonale pasować do kreacji pani Forsyth.

Sally zamilkła na chwilę i zamyśliła się, jakby coś nagle przyszło jej do głowy.

- Mój Boże! - zakrzyknęła w końcu. - Nie zdawałam sobie sprawy, że udzielając panu lekcji, będę musiała wyjawić tyle ko­biecych sztuczek. - Wzruszyła ramionami. - Ale co tam. Robię to w dobrej wierze. Jeśli pomogę panu lepiej zrozumieć kobiety, bę­dzie pan swobodniejszy w ich towarzystwie.

Wyraz twarzy baroneta musiał go zdradzić, bo Sally wygięła brwi w łuk.

W drzwiach pojawił się kamerdyner ze srebrną tacą z zastawą do herbaty. Sally skinieniem głowy pokazała mu, żeby postawił tacę na stoliku przed nią. Nalała do filiżanki parujący płyn i podała ją gościowi. Sir John ujął filiżankę ostrożnie w dłonie.

Mężczyzna przystawił właśnie filiżankę do ust, ale na słowa go­spodyni wziął zbyt duży łyk i prychnął; kropelki płynu rozprysnęły się po tacy.

- Och, proszę mi wybaczyć. Nie chciałem... tylko... kiedy po­wiedziała pani...

Sally westchnęła. Czeka ich ciężka praca.

Kiedy drzwi zamknęły się za Circe, David pokręcił głową, wzburzony zuchwałością dziewczyny. Zaraz tego pożałował. Ję­cząc, czekał, aż chodnik pod nogami przestanie falować. Nabrał powietrza i wrócił do wynajętej dorożki. Głowa nadal go bolała, a chybotanie powozu powodowało skurcze żołądka.

Po dotarciu do domu zapłacił woźnicy i starając się iść równym krokiem, ruszył do drzwi frontowych. Wszedł do środka i od razu wysłał lokaja po wózek z kasztanami - David miał nadzieję, że po­jazd nadal znajduje się tam, gdzie go zostawił. Kazał potem odwieźć go właścicielowi. Służący, słuchając poleceń, szeroko otwierał oczy, ale nic nie powiedział, tylko skinął głową i szybko opuścił dom.

Na zazwyczaj obojętnej twarzy służącego pojawił się cień współczucia.

- Tak, wasza lordowska mość. Hrabina przybyła z Bath swoim powozem zaraz po dwunastej.

David przymknął oczy i oparł się ciężko o kunsztownie rzeź­bioną poręcz przy schodach. Matka - w Londynie! Tylko tego mu brakowało.

- Nie możemy odesłać jej z powrotem? -wymamrotał.
Richards zamrugał, ale jakoś udało mu się zachować powagę.

Z dużego salonu na piętrze dobiegał piskliwy głos.

- Davidzie, czy to ty, drogi chłopcze?

David pomyślał, że mógłby udawać, że ogłuchł, ale znał swoją matkę - ta kobieta nigdy się nie poddawała. I rzeczywiście znowu rozległ się jej głos.

- Przyjdź natychmiast na górę. Chcę cię zobaczyć. Mamy wie­le do omówienia.

Trzymając się poręczy, wolno wspiął się na schody. Zatrzymał się po chwili, żeby spojrzeć na kamerdynera.

- Powiedz kucharzowi, żeby opóźnił jak najbardziej podanie kolacji.

Wyraz twarzy służącego zdradzał, że w kuchni musi panować spory zamęt; najpierw kucharz dowiedział się, że kolacja ma być gotowa dwie godziny wcześniej, a teraz... David miał nadzieję, że rano kucharz nie zjawi się u niego z prośbą o zwolnienie z pracy.

Dotarł na piętro i ponownie usłyszał wołanie matki:

Hrabina zmarszczyła czoło, a potem lekko się zachwiała. David skrzywił usta.

- Czuję, że zaraz zemdleję. - Kobieta złapała się za serce. - Zdaje się, że nadchodzi jeden z tych ataków. O Boże, o Boże, chyba musisz mi pomóc...

David podbiegł do matki i złapał ją w ramiona, żeby nie osunę­ła się na podłogę. Hrabina omdlenia miała dobrze przećwiczone. Zamknęła oczy, a on podprowadził ją pospiesznie do najbliższego krzesła.

Sam jeszcze był słaby i żeby się nie przewrócić, musiał po­chwycić się rzeźbionej poręczy. Delikatny mebel, zaprojektowany przez pana Sheratona, trochę zaskrzypiał, ale jakoś zniósł podwój­ne obciążenie.

Hrabina otworzyła jedno oko. Zamiast boleści na jej twarzy po­jawił się wyraz poirytowania.

Zanim hrabina zdążyła odpowiedzieć, rozejrzał się dokoła.

David zdusił jęk. Nie tylko matka zjechała do Londynu, ale jeszcze nie ma przy niej nikogo, kto by się nad nią roztkliwiał i opie­kował tak, jak była do tego przyzwyczajona. Szykują się prawdzi­we kłopoty. Matka i jej ulubiona kuzynka bardzo przejmowały się własnym zdrowiem. Trudno było przewidzieć, która danego dnia będzie się czuła gorzej. Tym razem wyglądało na to, że choroba ku­zynki Thomasiny przebiła osłabione serce hrabiny i jej skłonności do omdleń. Davidowi nawet nie chciało się komentować faktu, że matka leczy się na serce bez większego skutku już od ponad dwu­dziestu lat.

Tak czy inaczej przebywanie z nią, gdy nie będzie przy jej boku stałej towarzyszki, stanie się jeszcze trudniejsze. David prze­szedł przez pokój po torebkę matki, potem pociągnął za sznur z dzwonkiem. Na szczęście hrabina znowu przymknęła oczy, więc nie widziała chwiejnego kroku syna. David podał matce flakonik z solami - miała tych flakoników całą kolekcję i zmieniała je w za­leżności od koloru sukni. Hrabina podziękowała z przeciągłym westchnieniem.

Gdy pojawił się lokaj, David podjął szybką decyzję.

- Zawołaj tu gospodynię - nakazał. - Hrabina potrzebuje asy­sty. - Gospodyni pracowała u nich przez lata; będzie wiedziała, jak sobie poradzić z matką i jak ją uspokoić.

Po pojawieniu się pani Milburn, która na widok hrabiny dyg­nęła ceremonialnie, David z ulgą przekazał jej nadzór nad starszą damą i szybko się ulotnił, zanim matka zdążyłaby wyrazić sprzeciw. Poszedł do swojej sypialni, w której, o cudzie, stała już wanna peł­na parującej wody.

Zrzucił brudne ubrania.

-Zabierz je od razu na dziedziniec za domem i spal - nakazał służącemu.

Lokaj zamrugał.

David wszedł do wanny i oparł się o jej miedziany brzeg. Wes­tchnął, czując, że napięte mięśnie rozluźniają się pod wpływem ciepła. Co za dzień. I choć najchętniej udałby się po kąpieli do łóż­ka i spał przez tydzień, nie mógł sobie na to pozwolić: miał jesz­cze wiele do zrobienia. Musi przede wszystkim dotrzymać słowa danego wujowi i nadal śledzić ruchy von Freistadta i tego podej­rzanego typa, który dzisiaj napadł na Circe. Trzeba się dowiedzieć, kim jest.

Hrabia zmarszczył czoło, przypomniawszy sobie, jak się za­niepokoił, kiedy Circe znalazła się w niebezpieczeństwie. Żołądek mu się skurczył, a serce nieomal wyskoczyło z piersi. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak się bał. Circe nie może przydarzyć się nic złego. Nie pozwoli na to. Nie dopuści, żeby spadł jej z głowy choć jeden włos. Gdyby cokolwiek jej się stało... Odsunął od siebie tę myśl, bo była zbyt przerażająca.

Tym bardziej jednak jego misja wydała mu się teraz ważna. Ja­kimś sposobem Circe została w nią wplątana i przeczuwał, że ma to coś wspólnego z von Freistadtem.

David wyciągnął nogi, jak mógł najdalej w krótkiej wannie i przywołał w pamięci widok Circe siedzącej na ulicy. Była to ra­czej komiczna sytuacja, ale kiedy patrzył na długie i zgrabne nogi dziewczyny, wcale nie było mu do śmiechu. O Boże, jakie mia­ła zgrabne kostki. A uda... - nawet leżał między nimi przez kilka krótkich minut. Przeklinał fakt, że był wtedy nieprzytomny. Na­stępnym razem...

Rozzłościł się na siebie za te wizje i zanurkował pod wodę, a potem sięgnął po mydło. Zaczął się namydlać, krzywiąc się, bo dotknął guza na głowie i nadal opuchniętego ucha. Szorował się jednak dalej, jakby chciał zmyć z siebie brudne myśli. Nie będzie żadnego następnego razu. Nie zbliży się do Circe; Circe nie jest przecież łatwą kobietką. Nie jest też, niestety, tą porządną panną, której szuka na żonę. A poza tym ona wcale nie wydaje się nim zainteresowana jako mężczyzną.

Choć z wielką ochotą by to zmienił...

Po powrocie lokaj oblał mu głowę ciepłą wodą. Nadal pogrą­żony w rozmyślaniach, David dał się zaskoczyć. Zaczął prychać i trzeć oczy. Potem służący przyniósł ciepły ręcznik nagrzany przy kominku i David niechętnie wyszedł z wanny. Wytarł się i włożył świeże ubranie wraz z nowym fularem, który zawiązał szczegól­nie starannie - żeby matka nie gderała - przeczesał niesforne orze­chowe włosy szczotką w srebrnej oprawie, znowu się krzywiąc, bo ponownie uraził się w guz, który nie przestawał boleć, a potem zamaszystym krokiem udał się na kolację. Po kąpieli czuł się lepiej i pewniej.

Matka czekała na niego w salonie w towarzystwie gospodyni i osobistej pokojówki. Pani Milburn miała lekko zmarszczone czoło.

David spojrzał na nią i zanotował w myślach, że musi jak najszybciej podnieść jej pensję.

Na widok syna hrabina głośno westchnęła. David, szykując się na wykład albo raczej na kazanie, złożył ramiona na piersiach. Na szczęście uratowało go wejście kamerdynera. Czyżby nasłuchiwał kroków swojego pana na schodach? Jeśli tak, Richardsowi także należy się podwyżka.

- Lordzie, hrabino, podano kolację.

David wysunął ramię do matki, a ona się na nim lekko wspar­ła, choć w jego obecnym stanie to raczej on potrzebował podpo-ry. Przeszli wolno do jadalni. David usadził matkę przy jednym końcu stołu, po czym sam usiadł przy drugim. Fakt, że dzieliło ich kilkanaście cali połyskującego blatu, utrudniał rozmowę, ale hrabina ceniła wytworną formalność. David zaś po prostu lubił dystans.

Obfitość potraw piętrzących się na stole wskazywała, że służba dobrze pamiętała wysokie wymagania byłej pani i może też starała się wesprzeć lorda w trudnej sytuacji. W każdym razie pieczony in­dyk i węgorz w galarecie sprawiły, że hrabina przez jakiś czas się nie odzywała, dzięki czemu David mógł spokojnie zająć się swoją wo­łowiną i gotowanymi homarami, do których nałożył sobie słuszną porcję ziemniaków i duszonych moreli.

Oczywiście spokój nie trwał długo.

David z trudem rozluźnił zaciśnięte szczęki.

- Jestem wdzięczny za radę, mamo, ale nie sądzę, żebym się prowadził gorzej niż inni dżentelmeni.

Kobieta pociągnęła nosem.

Zdanie, które zaczynało się od słów „twój ojciec", nie zapowia­dało niczego dobrego. David postanowił zmienić temat.

- Mam nadzieję, że pogoda w Bath była przyjemna?
Hrabina nie dała się zwieść.

David stwierdził, że w jego głosie pojawiła się ostrzejsza nuta. Nabrał głęboko powietrza, żeby nie stać się zjadliwy. Kiedy był młodszy, matka wynajęła ochroniarzy, którzy chodzili za nim po całym Londynie - dopóki nie udało mu się ich zgubić. Ta poniża­jąca praktyka trwała aż do chwili, gdy skończył dwadzieścia cztery lata i postawił matce ostre ultimatum: albo odwoła ochroniarzy, albo on odeśle ich do niej na noszach. Wtedy też matka przestała wreszcie na niego krzyczeć, za to zaczęła mdleć. Hrabina nie dała się wciągnąć w kłótnię.

- To niewdzięczność z twojej strony, Davidzie. Dobrze wiesz, że chciałam cię tylko chronić. Teraz jednak sam już musisz dbać o swoją reputację, zwłaszcza po tych wspaniałych wieściach, które przywiodły mnie z Bath.

David przyjął od lokaja porcję ciasta migdałowego.

Hrabina zanurzyła łyżkę w kremowym deserze, ale odłożyła ją na słowa syna.

- Davidzie, mówię serio. Naprawdę bardzo się cieszę. - I rze­czywiście się uśmiechnęła. -Jednakże, jeśli chcesz, aby twoje za­ biegi zakończyły się sukcesem, musisz zmienić przyzwyczajenia.

David poczuł ukłucie niepokoju.

David natomiast poczuł się tak, jakby ugrzązł w bagnie.

Davidowi zrobiło się słabo.

- Chyba żartujesz, prawda? Jak mogłaś myśleć, że takie ro­mantyczne bzdury mogą mieć związek ze mną?

Hrabina nie słuchała syna.

- A potem spotkałam w pijalni wód najserdeczniejszą przyja­ciółkę Sophii Hill, a ona opowiedziała mi o twoim zainteresowaniu panną Circe Hill. Sophia pisała o tym przyjaciółce w liście. Muszę ci powiedzieć...

Unikała jego wzroku.

- Być może.

Hrabina niemal zamruczała z zadowolenia.

Mówił na próżno, bo hrabina nie słuchała, tylko ciągnęła w tym samym stylu.

Kiwając głową, David skupił się na deserze. Słyszał już to wszystko wielokrotnie. Choć wolał, gdy matka wyliczała przod­ków, niż gdy planowała mu małżeństwo. Przez jedną szaloną chwi­lę wyobraził sobie, że po drugiej stronie stołu siedzi zamiast matki Circe, uśmiechnięta w ten swój otwarty i bezpretensjonalny spo­sób. Zaraz jednak ten obraz się rozwiał, a na jego miejsce pojawił się wspomnienie głośnych i gorzkich kłótni rodziców. David po­kręcił głową, chcąc pozbyć się nieprzyjemnych wizji.

Kiedy hrabina ponownie sprowadziła rozmowę na temat Circe, jeszcze raz spróbował przekonać matkę, że jej myślenie jest cał­kowicie błędne.

David podniósł rękę i potarł czoło. Matka zamierza udzielać Circe lekcji dobrych manier? Bo myśli, że Circe będzie kiedyś jej synową?

No to już po nim.

10

Circe chciała od razu pobiec do swojego pokoju i szybko się prze­brać, tak żeby nikt jej nie zobaczył. Oczywiście widział ją już lokaj przy drzwiach, domyślała się więc, że zanim dotrze na drugie pię­tro, w kwaterach służby wrzeć będzie od plotek, ale to nie miało znaczenia. Zależało jej przede wszystkim na tym, żeby uniknąć spotkania z siostrą. Jednakże tego dnia szczęście naprawdę jej nie dopisywało. Psyche wyłoniła się ze swojej sypialni akurat w chwili, gdy Circe mijała jej drzwi.

- O jak dobrze, że już jesteś. Zaraz będzie obiad. Circe! Mój Boże, co ci się stało? Twój powóz miał wypadek?

Szczerze przejęta Psyche przykryła usta dłonią.

Ponieważ młodsza siostra milczała, Psyche ponagliła ją już ostrzejszym głosem:

- Circe? Powiedz mi natychmiast, co się stało! I dlaczego nie­siesz ten poszarpany koszyk?

Dziewczyna ukryła ręce z koszykiem i torebką za plecami, jak dziecko przyłapane na kradzieży słodyczy.

Psyche pobladła, a Circe poczuła się jeszcze gorzej. Przez nią siostra zaraz się rozchoruje - myśl, myśl, popędzała się w duchu.

Psyche nigdy nie była surowa dla młodszej siostry, ale wjej obecnym stanie zrobiła się taka wybuchowa, że czasami wydawała się Circe zupełnie kimś obcym. Jednak dziewczyna wiedziała, że za gniewem kryje się szczera troska, i dlatego czuła tym większe wyrzuty sumienia za to, że denerwuje ciężarną.

- Nie byłam sama, tylko z Davidem - wybuchnęła Circe. Nie zamierzała napomykać o Davidzie, ale nie mogła znieść, że siostra jest taka przejęta.

Psyche głęboko nabrała powietrza i przyszpiliła dziewczynę wzrokiem.

Circe miała ochotę się roześmiać, ale zabrakło jej odwagi.

Dotknęła delikatnie dłoni siostry.

- To dlatego, że... że jesteś mi taka droga. -W oczach kobiety zamigotały łzy.

Circe spochmurniała - nie jest przecież wstrętną niewdzięcz­nicą, żeby tak martwić siostrę.

- Wiem. Ty też jesteś mi droga - odpowiedziała. - Będę odtąd ostrożniejsza, wychodząc, przyrzekam. David obiecał, że pójdzie jutro ze mną na wystawę.

- To dobrze. - Psyche znowu nabrała powietrza. - Idę do sa­lonu. Napiję się herbaty przed obiadem. Poczekam tam na ciebie, a ty zawołaj pokojówkę, zanim cała służba zgorszy się twoim wi­dokiem.

To już nastąpiło, ale Circe nie zamierzała wyprowadzać siostry z błędu.

- Zrobię to - przyrzekła.

Jak tylko Psyche zeszła na dół, pospieszyła do swojej sypialni, od­stawiła koszyk i torebkę na mały stolik przy łóżku i pociągnęła za sznur od dzwonka. Zajrzała do lusterka i się skrzywiła. Właśnie wyczesywała z włosów jakieś paprochy, gdy pojawiła się jedna z pokojówek. Circe poprosiła ją o przyniesienie gorącej wody, a potem dodała:

Pokojówka szeroko otworzyła oczy ze zdumienia, ale skinęła głową i odrzekła:

- Dobrze, panienko.

I tak jak się Circe spodziewała, Luciana pojawiła się w ciągu kilku minut. Oddychała ciężko - najwyraźniej biegła po schodach. A może jej poruszenie miało inny powód? Kiedy zobaczyła swoją pracodawczynię, sapnęła:

Luciana spuściła wzrok i zaczęła nerwowo zaciskać schowane pod fartuszkiem dłonie.

- Może zapomniała, signorina. Kobiety w jej stanie często zmieniają zdanie.

- To prawda - przyznała Circe. - Możesz zabrać koszyk. Luciana do tej pory omijała wzrokiem pokiereszowany przed­miot, ale teraz szybko po niego sięgnęła.

Luciana stała nieruchomo, napięta jak struna. Wreszcie odwró­ciła się, a Circe zobaczyła, że na jej twarzy rysuje się prawdziwa panika, jakby znalazła się przed plutonem egzekucyjnym. Gniew Circe nieco zelżał w obliczu autentycznego przerażenia młodej Włoszki.

- Luciano, dlaczego nie byłaś ze mną szczera? Przecież ci po­mogłam.

- Należał do mojej babki, signorina. Chciałam go sprzedać, żeby zebrać trochę pieniędzy — odparła Luciana prawie szeptem. Nadal unikała wzroku Circe, ale była już spokojniejsza i wydawało się, że mówi prawdę.

Circe z namysłem przyglądała się dziewczynie. Jej wyjaśnienie nie było wcale aż tak nieprawdopodobne. Gdyby Circe musiała uciekać ze swojej ojczyzny, także zabrałaby ze sobą wartościowe przedmioty, które później mogłaby spieniężyć. Dekady wcześniej uciekinierzy z ogarniętej rewolucją Francji sprowadzili do Anglii mnóstwo różnych rodzinnych pamiątek; ciotka Sophie nieraz opo­wiadała, że po napływie imigrantów do Londynu widziała w lon­dyńskich sklepach wiele takich przedmiotów - piękne koronki, bi­żuterię, miniaturki, a czasami nawet mniejsze meble.

No, a Luciana nie pochodziła z chłopskiej rodziny - tego Circe była pewna. Początkowo nie umiała nawet układać włosów i mu­siała się dopiero tego nauczyć. Wprawdzie radziła sobie z szyciem i naprawianiem odzieży, ale to akurat potrafią nawet panny z do­brych domów.

- Czym zajmowali się twoi rodzice i dziadkowie? - zapytała Circe.

Luciana uniosła dumnie głowę.

- Mój ojciec był... jest właścicielem sklepu w Genui, signorina. Dziadek też był majętny. Miał sklep i młyn. Tylko że młyn spłonął podczas jednej z potyczek.

W Europie w ostatnich stuleciach panował spory zamęt; opo­wieść dziewczyny może być prawdziwa, myślała Circe. Ale nurto­wały ją jeszcze inne sprawy.

- A jak poznałaś tego ciemnowłosego mężczyznę ze szramą na policzku? Tego, który dzisiaj na nas napadł, na mnie nawet dwu­krotnie.

Pokojówka wyraźnie wahała się przed udzieleniem odpowie­dzi, więc Circe wygięła brwi na znak zniecierpliwienia.

- Tylko nie kłam, Luciano - rzuciła cicho.
Dziewczyna westchnęła.

- Przez przypadek usłyszałam, że ten człowiek wie, gdzie mo­głabym sprzedać naszyjnik. I gdzie nikt by o nic nie pytał biednej dziewczyny z obcego kraju bez bliskich w Anglii, którzy by się za nią wstawili. Bałam się tak po prostu pójść do sklepu, signorina.

Circe poczuła się urażona.

To również brzmiało prawdopodobnie. Ale Circe nadal miała wrażenie, że Luciana coś przed nią ukrywa, że jej opowieść nie jest do końca prawdziwa. Spojrzała na zegar. Wielkie nieba, do obiadu zostało tylko kilka minut.

- Czy już lepiej się czujesz? - zapytała Luciany.

Dziewczyna kiwnęła głową.

- Tak. Przykro mi, że została pani napadnięta... Nie przypusz­czałam. .. Temu człowiekowi nie można ufać. To łajdak!

- Też tak pomyślałam - sucho przyznała Circe. - Jeszcze po­rozmawiamy na ten temat. Teraz muszę się umyć i zejść na obiad. Nie chcę wzbudzać podejrzeń lorda Gabriela.

Na te słowa oczy Luciany zrobiły się ogromne. Wyglądało na to, że całym sercem podziela zdanie swojej pani. Pomogła Circe przy toalecie, po czym młoda panna w nieskazitelnie czystej żółtej sukni pojawiła się w salonie akurat w chwili, gdy lokaj obwieszczał początek posiłku. Wraz z Psyche i Gabrielem przeszła do jadalni, zadowolona, że tego wieczoru nie mają żadnych gości, i usiadła na swoim miejscu.

Musiała znieść następną burę, tym razem od Gabriela, który nawet surowiej niż żona upominał Circe, żeby nie wychodziła na miasto bez opieki. Dopiero kiedy ponownie przyrzekła, że będzie posłuszna zaleceniom siostry i szwagra, Psyche i Gabriel zmienili temat. Na szczęście dla Circe przy stole brakowało ciotki Sophie -spożywała posiłek w swoim pokoju - inaczej gderaniu nie byłoby końca.

Przez resztę obiadu Circe prawie w ogóle się nie odzywała, tylko przysłuchiwała się rozmowie małżonków. Z zadowoleniem stwier­dziła, że Psyche dopisuje tego dnia apetyt - zjadła całą nałożoną dla niej porcję pieczeni cielęcej. Kucharka, bardzo oddana swojej pani, wychodziła ze skóry, żeby sprostać kapryśnym zachciankom przy­szłej matki. A co do Circe, jej także wszystko ogromnie smakowa­ło, ale niestety myślami była przy wydarzeniach z wcześniejszych godzin.

Następnego poranka sir John był niezwykle spięty. Zazwy­czaj w dniach, gdy członkowie klubu ogrodniczego spotykali się wjego domu, czuł radosną ekscytację. Do klubu należeli przede wszystkim mężczyźni, których baronet znał od lat, więc przed spotkaniami z nimi nie dręczył go niepokój, jak to się działo zawsze, gdy miał się znaleźć w gronie obcych mu osób. Jednak tego poranka, ponieważ wiedział, że panna Circe Hill zaszczyci posiedzenie klubu swoją obecnością, zdenerwowanie zawładnęło nim całkowicie.

Pani Forsyth ostrzegała go, że może czuć się nieco onieśmielo­ny. Sir John skrzywił się, przypominając sobie łagodne słowa wdo­wy. Pogardzałaby nim, gdyby znała prawdę. A prawda brzmiała tak, że w dużym gronie zawsze czuł się speszony. Tak było już od dzie­ciństwa.

Wiedząc, że w jego domu zjawi się specjalny gość, kobieta, całą noc przewracał się w łóżku, a kiedy w końcu zasnął, śniło mu się, że znowu jest niezdarnym młodzieńcem ze szkolnej ławy.

Siedział w niej i czuł skurcz żołądka, zaś nauczyciel, postuku­jąc o biurko długą rózgą, rozglądał się po sali i szukał wśród wy­straszonych uczniów tego, którego wywoła do odpowiedzi. Kiedy jego surowe spojrzenie spoczęło na młodym Johnie, chłopaka jak zawsze ogarnęła panika, a cała wiedza, jaką wbijał sobie do głowy podczas pilnej nauki, każdy łaciński czasownik, każda nazwa euro­pejskiej stolicy, każde imię byłego angielskiego króla, wszystko to uleciało mu z pamięci w jednej chwili.

Gdy nauczyciel zadał pytanie, a koledzy jak jeden mąż spojrzeli na Johna, ten poczuł, że się czerwieni. Usłyszał zduszone chichoty i wypowiadane szeptem kpiące komentarze. Zmieszał się przez to jeszcze bardziej.

- Tak, sir - potwierdził zrozpaczonym głosem John, świado­my, że znowu poniósł porażkę.

Kiedy wreszcie baronet obudził się z koszmaru, który zresztą śnił mu się nie po raz pierwszy, czoło miał w kroplach potu, a po­ściel była skopana. Leżał rozciągnięty na łóżku, zaciskając w ręce rąbek kołdry, jakby to była szyja nauczyciela. Do diabła z nim, przeklinał go. I do diabła ze mną za moje niezgulstwo. Gdybym tylko potrafił być taki wytworny i taki śmiały jak ulubieńcy socjety, ci panowie, z których ust spływają słodkie słówka, którzy świetnie tańczą i czarują kobiety, nie wkładając w to większego wysiłku niż w zawiązanie krawata...

To będzie cud, jeśli panna Hill zaszczyci go przynajmniej uśmiechem.

Sir John jęknął i wstał. Przeszedł do umywalni i nalał z dzban­ka wody do porcelanowej miski. Opryskawszy twarz, spojrzał w lusterko wiszące na ścianie i przypomniał sobie panią Forsyth i jej cierpliwość. Ta kobieta ma złote serce. Jest tak samo piękna wewnętrznie, jak i na zewnątrz. I zdaje się, że wierzy, iż baronetowi można w jakiś sposób pomóc. Ach, gdyby tylko sam mógł w to uwierzyć...

Sir John ubrał się, zjadł lekkie śniadanie, po czym od razu zszedł do szklarni. Tutaj, pomiędzy bujną zielenią, otoczony wonią kwiatów, gdzie powietrze nasycone było wilgocią, zawsze odzy­skiwał równowagę. Tutaj, po dotknięciu delikatnego liścia malwy, przyglądając się otwierającym się pączkom nasturcji, mógł zapo­mnieć o sobie i delektować się spokojem, który rodził się w nim w obecności natury. Tutaj to on był tym, który daje i pomaga. Był gigantem, który karmi i uzdrawia kruche zielone istnienia. Tutaj nikt się z niego nie śmiał...

Tak się zapamiętał w pracy, że o czasie przypomniał mu do­piero kamerdyner, który przyszedł powiadomić pana, że pora na lunch.

Poza tym baronet pragnął jak najlepiej ugościć pannę Hill; nie każe jej się tłoczyć w małej szklarni, nawet jeśli jest to jego najbar­dziej ulubione miejsce w całym domu.

Kiedy lokaj przyniósł tacę z posiłkiem, sir John grzebał akurat w ziemi. Otrzepał ręce i upił niewielki łyk herbaty, ale o pieczo­nym mięsie w plastrach i owocach ze smakiem ułożonych na ta­lerzu ze złotym obrzeżem już zapomniał. A gdy znowu zjawił się lokaj, żeby przypomnieć, że czas się przebrać przed przybyciem gości, baronet zdziwił się, bo myślał, że od lunchu minęła dopie­ro niecała godzina. Jednak położenie słońca powiedziało mu, że kiedy on zajmował się swoimi roślinami, przeszło już całe popo­łudnie.

Ostrożnie odstawił doniczkę z werbeną i udał się do sypialni, żeby się umyć i zmienić ubranie. Nie pokaże się przecież w spod­niach i koszuli upapranych ziemią. Poza tym chciał wystąpić w no­wym surducie i spodniach. Kiedy sir John, a także jego wiecznie niezadowolony lokaj byli wreszcie usatysfakcjonowani wyglądem pana (lokaj nawet się uśmiechnął), baronet pospieszył na dół. Wszedł do salonu i zobaczył swojego wuja siedzącego na jednym ze starannie ustawionych krzeseł, na których miało zasiąść oko­ło tuzina lub więcej klubowiczów. Tylu zazwyczaj zjawiało się na spotkaniach klubu ogrodniczego. Z uczuciem ciepła, które zawsze w nim wzbierało na widok ulubionego krewnego, sir John szeroko się uśmiechnął.

Sir John pokręcił głową i zaśmiał się wraz z wujem. Odnosił wrażenie, że starszą parę bawiła ich gra: Arthur gonił, a Sophie uciekała. Pomimo że, myślał baronet, spoglądając na wychudzone nogi wuja, Arthur nie jest już tak zwinny jak niegdyś.

Pokręciwszy głową, by oczyścić umysł i skupić się na nadcho­dzącym spotkaniu, sir John rozejrzał się po salonie. Wszędzie pa­nował porządek, jak zawsze, ale baronetowi pokój wydał się nija­ki. Obicia w kolorze słomy i jasnożółte tapety sprawiały wrażenie mdłych w porównaniu z kolorystyką salonu pani Forsyth, choć baronet nie dostrzegł banalności pomieszczenia, dopóki nie zoba­czył domu wdowy. Prawda, że spędzał w salonie niewiele czasu, bo poza spotkaniami klubowiczów prawie nic więcej się w nim nie działo, niemniej pokój był mało ciekawy. Baronet pomyślał, że za­pyta panią Forsyth...

Z marzeń wyrwał go stukot kołatki do drzwi. Odwrócił się, oczekując wejścia gości.

Pojawiło się dwóch mężczyzn, jeden tęgi, który sapał po krót­kiej wspinaczce po schodach, drugi chudszy o krzywych nogach; obaj starzy znajomi baroneta.

- Dobry wieczór, sir Johnie, panie Bircham - powiedział pierwszy dżentelmen, gdy już odzyskał oddech. - Piękny dzień, prawda? Jak tam się czują twoje nasturcje?

Przybyli następni goście, a kiedy sir John stojący w grupce ko­legów botaników kątem oka dostrzegł powiewające rąbki sukni i jaskrawy kapelusz, najpierw zesztywniał, a potem szybko się od­wrócił. Ale to nie była panna Hill.

- Pani Forsyth - powiedział z prawdziwą radością, spiesząc do przybyłej, by ucałować jej dłoń. - Jestem wdzięczny za przybycie.

Kobieta uśmiechnęła się do gospodarza.

- To dla mnie przyjemność - zapewniła. - Ponieważ martwił się pan, że Circe może poczuć się niekomfortowo w towarzystwie tylu mężczyzn... choć moim zdaniem żadna rozsądna kobieta nie miałaby z tym kłopotu... postanowiłam dołączyć do grupy. - Mio­dowe oczy wdowy zamigotały filuternie. Sir John był na tyle roz­luźniony, że też zdołał zdobyć się na uśmiech. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że pani Forsyth mogłaby gdziekolwiek czuć się niezręcznie, ale panna Hill jest młodsza, dlatego uznał, że przyda się jej towarzystwo innej kobiety.

Tak czy inaczej, baronet był szczęśliwy, widząc wdowę; jej szkarłatny kapelusik i dopasowana do niego pelisa zdawały się roz­jaśniać cały salon.

Baronet nie był tego taki pewien, ale skinął głową, a potem podprowadził panią Forsyth do wygodnego krzesła.

Sally rozejrzała się dokoła; w pobliżu siedział jakiś starszy męż­czyzna z laską w ręku; uśmiechnął się promiennie do wdowy, gdy sir John ich sobie przedstawiał.

Sally uśmiechnęła się, słysząc, że nazwano ją „młodą damą", potem zerknęła w stronę baroneta. Faktycznie gospodarz miał na sobie nowy surdut, który wspaniale układał mu się na ramionach, a jasne włosy były zgrabnie podstrzyżone i nie sterczały jak dotąd na wszystkie strony. Sally chciała nawet wcześniej pochwalić ba­roneta, że świetnie się prezentuje, ale obawiała się, że go zawsty­dzi.

Pan Bircham popatrzył na wdowę z zainteresowaniem.

- Tak pani sądzi? - mruknął. Przez chwilę nad czymś się zasta­nawiał, a potem szeroko się uśmiechnął.

Ale Sally patrzyła już gdzie indziej; zdawało jej się, że od strony holu doszedł ją kobiecy głos. Sir John także go usłyszał. Zobaczy­ła, że przeprosił rozmówców i pobiegł do drzwi. Sally westchnę­ła, potem jednak przypomniała sobie, że powinna się uśmiechnąć i słuchać, co mówi do niej jej starszy towarzysz.


Sir John stał z napięciem przy wejściu. Tym razem faktycznie pojawił się w nim gość honorowy, czyli panna Hill. Zegnała się z lordem Westbury.

Sir John zszedł ze schodów i przyłączył się do zaprosin.

Dziewczyna posłała lordowi spojrzenie, którego sir John nie potrafił zinterpretować, ale co do niego, to nie przeszkadzało mu, że tak przystojny młodzian nie ma ochoty na dyskusję w klubie ogrodniczym. Zresztą już i tak sir John czuł rosnące w nim napię­cie, kiedy przyglądał się pięknej pannie Hill - jej delikatnie opa­lonym policzkom i jasnozielonym oczom. Tak, jej oczy mają taką niespotykaną barwę; przywodziły mu na myśl pierwsze rozkwita­jące na wiosnę pączki na wiązie...

Westbury jeszcze raz się pożegnał i odjechał. Sir John w tym czasie odzyskiwał równowagę.

- Jesteśmy... to znaczy... - odchrząknął i spróbował ponow­nie. -Jestem zaszczycony pani przybyciem.

Circe trzymała małą teczkę. Sir John zaproponował, że ją po­niesie, potem podał przybyłej ramię. Ku jego zadowoleniu, panna Hill położyła na nim dłoń i pozwoliła się zaprowadzić po schodach do salonu. Baronet poczuł przebiegający przez niego dreszczyk emocji, który raczej nie miał żadnego związku z roślinami stojący­mi w pomieszczeniu.

Po wejściu do salonu sir John dokonał prezentacji, po czym zaprowadził pannę Hill do pani Forsyth. Podczas gdy panie się witały, a Circe pochyliła się nad Sally, by uśmiechnąć się do pana Birchama, sir John przeszedł na koniec salonu, by przemówić do zebranych.

Najpierw pokrótce opowiedział o pięknych kwietnych aranża­cjach, które zobaczył na balu u Sinclairów, a następnie dodał:

- Kiedy ujrzałem te gustowne wiązanki, zrobione z takim wy­czuciem barw i kształtów roślin, wiedziałem, że muszę porozma­wiać z utalentowaną damą, która je stworzyła. - Ukłonił się w stro­nę Circe. - Panno Hill.

Wszyscy odwrócili się, by popatrzeć na dziewczynę.

Ta zamrugała; nie była przyzwyczajona do tego, że przygląda jej się tyle osób i to z takim zainteresowaniem. Pomyślała jednak, że lepsze to niż wzrok plotkujących matron na balu. Zresztą brała udział w lekcjach malowania w grupie młodych mężczyzn, czasa­mi była nawet modelką. Ta sytuacja nie różniła się tak bardzo od tamtych.

Dyskusja stawała się coraz bardziej gorąca; członkowie klubu przerzucali się nazwami kwiatów, aż w końcu Circe poczuła zawrót głowy. Gdy tak stała, trochę zagubiona, drzwi do salonu ponownie się otworzyły i stanął w nich spóźniony gość - dwóch spóźnionych gości. Circe spostrzegła, że sir John zmarszczył niechętnie czoło.

Jeden z przybyłych był najwyraźniej jego znajomym, bo pano­wie przez chwilę rozmawiali półgłosem. Circe usłyszała, że męż­czyzna mówi do gospodarza:

Circe przed odpowiedzią poważnie się zastanowiła.

- Być może. Mieszkałam nawet w takim we Włoszech. On także był zbudowany dla hodowcy świń. Niestety hodowca się wyprowadził, ale niektóre zwierzaki nie chciały się wynieść wraz z nim.

Na te słowa Sally z trudem zdusiła głośny śmiech.

- No tak, raczej trudno mieszkać z takim towarzystwem - stwierdził sir John z powagą, choć w jego oczach zamigotało roz­bawienie.

To naprawdę sympatyczny mężczyzna, pomyślała Circe, czując ulgę, że gospodarz nie obraził się na jej żart. W tym momencie ktoś wtrącił się do rozmowy.

- A mnie trudno zrozumieć, że taka piękna dama dyskutuje o takich sprawach - rozległ się głęboki głos. - Proszę ze mną, pan­no Hill. Po drugiej stronie pokoju stoi szczególna odmiana bzu, którą z pewnością chętnie pani obejrzy. - Hrabia von Freistadt po­kłonił się paniom i podał ramię Circe.

Dziewczyna wstała i pozwoliła się odprowadzić na bok. Od­chodząc, dostrzegła rozgoryczenie w oczach sir Johna i pożałowa­ła, że tak łatwo dała namówić się hrabiemu. Ten człowiek zawsze jakoś potrafił zawrócić jej w głowie.

Odsunęła się trochę i starała się mówić oziębłym głosem.

Circe poczuła silne uderzenie serca i miękkość w nogach. Za­brała rękę pod pretekstem, że chce dotknąć płatków bzu.

- Moim zdaniem zainteresowanie ogrodnictwem jest godne podziwu.

Austriak także się pochylił i przykrył dłoń towarzyszki swoją.

- Pani skóra jest delikatniejsza niż te płatki.

Circe żałowała, że zdjęła rękawiczki; czulą się jak w pułapce.

Circe z ulgą odwróciła się do mówiącego. Zobaczyła sir Johna, którego twarz była lekko spięta, a usta zaciśnięte.

- Panna Hill jest zajęta- odparł Austriak, nie puszczając ręki towarzyszki. - Miłośnicy roślin mogą zaczekać.

Sir John poczerwieniał.

- Myślę... to znaczy - zaczął się jąkać. - Panna Hill chyba...

Zmieszanie baroneta wywołało szeroki uśmiech na twarzy hra­biego. Circe była tak rozzłoszczona okrucieństwem dyplomaty, że wyrwała rękę i się odsunęła.

- Naturalnie - rzuciła. - Rzeczywiście przyniosłam ze sobą kilka szkiców włoskich wzgórz, które mogą zainteresować pana kolegów.

Odwróciła się i odeszła wraz z sir Johnem. Baronet milczał i wyczuwało się w nim zdenerwowanie. Czy rozgniewał się na nią?

Wyjęła z teczki szkice i akwarele. Wybrała właśnie je, bo były lżejsze od obrazów olejnych. Obecni na ich widok zareagowali entuzjazmem. Odpowiadając na pytania, a przynajmniej na te, na które potrafiła odpowiedzieć, nie miała zbyt wiele czasu, by obser­wować sir Johna. Ale ogólnie sprawiał wrażenie przygnębionego, tak że nawet Sally zerkała na niego z troską i współczuciem.

Von Freistadt stał na uboczu z protekcjonalnym uśmieszkiem na twarzy, który tak irytował Circe.

Kiedy służba wniosła tace z herbatą, dziewczyna zyskała wresz­cie okazję, by zamienić słówko z przyjaciółką.

Sally przewróciła oczami.

- Moja droga gąsko - zaczęła. - Bawi go twój lęk przed nim. Jak myślisz, dlaczego zawsze interesuje się debiutującymi panna­mi?

W Circe wezbrało oburzenie. Przepłynęła przez nią fala wście­kłości i nagle to dziwne połączenie przyciągania i lęku, które star­szy mężczyzna w niej wzbudzał, zniknęło jak mgła rozwiana przez silne słoneczne światło.

Circe nabrała powietrza.

Gniew Circe nieco zelżał i dziewczyna nawet się uśmiechnęła. Opinia Sally dodała jej otuchy i przywróciła pewność siebie.

- Tak, masz rację - zgodziła się.

Tym razem to wdowa głośno się roześmiała i tak wdzięcznie, że kilku panów zwróciło się w jej stronę z wyraźnym uznaniem w oczach.

Sally popatrzyła na towarzyszkę z zaciekawieniem, ale Circe zmieniła temat i opowiedziała anegdotkę o swoich akwarelach. Po­trzebowała czasu na przemyślenie kilku spraw.

Kiedy von Freistadt ponownie do niej podszedł, mogła spoj­rzeć mu prosto w oczy bez śladu rumieńca. Hrabia uśmiechnął się z wyższością i zaproponował:

Zawiedziona stwierdziła, że dyplomata wcale nie wyglądał na załamanego odmową. Jego ciemne brwi uniosły się jeszcze bar­dziej sardonicznie niż zazwyczaj, a uśmiech przeszedł w scep­tyczny grymas.

Zanim Circe zdążyła odpowiedzieć, że wcale nie troszczy się o ich przyszłe spotkanie, hrabia już się odwrócił, żeby pożegnać się krótko z gospodarzem, a potem opuścił salon, wywołując tak samo władcze wrażenie, jak wtedy, gdy do niego wchodził. Brakuje tylko kłaniających się poddanych, pomyślała Circe z przekąsem.

Żeby zapomnieć o arogancji Austriaka, skupiła się na rozmowie i roślinach, które przyniósł sir John do pokazania. Kiedy w końcu baronet poprowadził ją i Sally do szklarni, Circe, idąc za przykła­dem przyjaciółki, głośno zachwycała się bujną roślinnością i jej ciekawym rozkładem. Podczas gdy gospodarz zarzucał panie łaciń­skimi nazwami roślin, przyglądał się im, szukając na liściach oznak rdzy, i rozwodził się nad systemem nawadniającym oraz nawoza­mi, Circe rozglądała się, zastanawiając, jak te pięknie i z takim ar­tyzmem rozstawione doniczkowe rośliny wyglądałyby na obrazie. Tak ją pochłonęło to zajęcie, że zapomniała prowadzić rozmowę z sir Johnem, a kiedy się z nim żegnała, baronet wydał jej się przy­bity.

Mężczyzna lekko się uśmiechnął, ale jego zasmucone oczy kłóciły się z jego miłymi słowami. Wychodząc wraz z przyjaciółką, Circe zauważyła, że Sally także spochmurniała.

O Boże, czyżby była aż tak żałośnie niezdarna? Circe westchnę­ła. Jak innym młodym pannom udaje się opanować tak skompliko­waną sztukę, jaką jest flirtowanie? Może powinna z kimś poćwi­czyć?

- Następnym razem bardziej się postaram - przyrzekła.
Sally popatrzyła na nią ze zdziwieniem, ale Circe nie miała czasu nad tym się zastanawiać. Jej myśli pobiegły do pilniejszych spraw; do irytującego, ale nadal nieco pociągającego hrabiego von Freistadta, do Davida i jego dziwacznej maskarady, do Luciany i jej podej­rzanego zachowania, do mężczyzny, który zaatakował ją na ulicy, do podniecenia, które ogarnęło Circe, kiedy David w czasie wystawy pochylił się nad nią, żeby podzielić się z nią uwagą o obrazie...

To pewne, że David poszedł z nią na tę wystawę z obowiązku. Przejął się wczorajszym napadem. Ale i tak bardzo miło spędziła z nim czas. I choć otaczały ją wspaniałe malowidła z krajobraza­mi, portretami i martwą naturą, Circe bez przerwy była świado­ma obecności towarzysza i mrowienia, które przebiegało po jej plecach, kiedy dotykała jego ramienia lub gdy on z powodu tłoku na wystawie stawał blisko niej. Niemniej uważała, że zaintere­sowanie Davida jest czysto przyjacielskie... ale może uda jej się sprawić, że Westbury dojrzy w niej kogoś więcej niż tylko starą znajomą.

Z zamyślenia wyrwało ją chybotanie powozu, który przejechał przez jakiś występ na drodze. Wyjrzała przez małe okienko. Za­miast jak zawsze z nią gawędzić, Sally także milczała.

Po dotarciu do domu Sinclairów Circe wysiadła z powozu.

- Oczywiście — zapewniła Circe. — Dziękuję, że wybrałaś się ze mną do sir Johna.

Sally miała dziwny wyraz twarzy. Circe nie umiała go rozszy­frować.

- Nie ma za co, tym bardziej że nic dobrego z tego nie wyni­kło - mruknęła pod nosem wdowa.

Lokaj zamknął drzwi powozu, zanim Circe zdążyła zapytać, co miała znaczyć uwaga przyjaciółki. Ze zmarszczonym czołem udała się do domu.

Do obiadu zostało trochę czasu i choć najlepsze światło już minęło, postanowiła wykonać jeszcze kilka szkiców. Odwiedziny w szklarni natchnęły ją pomysłami, pragnęła więc przenieść je na papier, nim umkną jej z pamięci. Wspięła się na poddasze i zabrała do pracy.

Kiedy pokojówka przybyła, żeby wezwać ją na obiad, Circe ze­szła najpierw do swojego pokoju, żeby się szybko przebrać i ułożyć włosy. Luciana, która jej towarzyszyła, była bardzo cicha i unikała wzroku pani.

Gdy Circe dołączyła do siostry, szwagra i ciotki Sophie, wspar­tej na lasce, idących do jadalni, Psyche uśmiechnęła się z ulgą.

- Widzę, że dzisiaj nie miałaś żadnych przygód - powiedziała. Circe uśmiechnęła się szeroko.

- David zabrał mnie na wystawę. Widziałam wspaniałe krajo­brazy wykonane ręką de Valenciennes i Hodgesa. Potem udałam się do sir Johna na spotkanie miłośników ogrodnictwa, gdzie poka­załam kilka moich akwareli i szkiców włoskich wzgórz.

Psyche zajęła swoje miejsce przy długim stole.

- To miło. Sir John wydał mi się bardzo sympatycznym mło­dzieńcem. Czy na spotkaniu byli sami mężczyźni, moja droga?

Ciotka Sophie wyprostowała się i spojrzała ostro na Circe.

Starsza dama fuknęła.

- I to ma mnie udobruchać?

Gabriel wybuchnął śmiechem, a Psyche, która także miała na to ochotę, pohamowała się jednak i tylko wysoko uniosła brwi.

- W takim razie Sally była w swoim żywiole - zasugerował Gabriel, nabierając ze srebrnej tacy, z którą pochylał się przy nim lokaj, plaster wołowiny. - Otoczona tyloma mężczyznami.

Circe nałożyła sobie kawałek pieczonego kurczaka.

Psyche popatrzyła na półmisek z wyraźną obawą.

- Może tylko małą łyżeczkę.

Rozmowa przeniosła się na bardziej ogólne tematy. Circe zaś przez chwilę rozmyślała o Sally. Czyżby jej dama do towarzystwa zaczynała irytować się swoją rolą? A może jest nią już znudzona? Circe nie chciała nikomu sprawiać kłopotu.

Zresztą nie miałaby nic przeciwko temu, żeby odwołać wszyst­kie umówione spotkania poza tymi, przy których Psyche by się uparła. W następnym tygodniu czekały Circe dwa bale, trzy uro­czyste kolacje i obowiązkowa wizyta w Almack. Na samą myśl o tych rozrywkach chciało jej się ziewać.

A tego wieczoru ona i siostra - jeśli tylko pozwoli na to stan zdrowia Psyche - przyrzekły zjawić się na wieczorku muzycznym. Ciotka Sophie wymówiła się od wyjścia zmęczeniem, Gabriel tak­że się jakoś wykręcił. Za to David mówił, że przyjdzie.

Circe nabrała na widelec kawałek kruchej cielęciny, pozwalając sobie powrócić myślami do wystawy i do radości, jaką sprawiło jej towarzystwo lorda Westbury.

11

Sally podwiozła Circe pod dom Sinclairów i zaczekała, aż dziew­czyna przejdzie po schodach do drzwi frontowych i zniknie w do­mu. Potem wdowa przez jakiś czas siedziała nieruchomo. Po kilku minutach usłyszała głos woźnicy:

- Do domu, madame?

Tak, powinna wrócić do domu. Powinna, ale nagle z całą mocą odezwało się pragnienie, które narastało w niej już od chwili, gdy wraz z Circe opuściła rezydencję sir Johna. Ciągle miała przed oczami przygnębioną, przegraną twarz baroneta.

- Nie - odpowiedziała ku własnemu zdziwieniu. Potem od­chrząknęła i dodała już głośniej: -Wracamy do sir Johna. Zostawi­łam u niego, hm, chusteczkę.

Nie musiała tłumaczyć się przed służbą, lecz mimo wszystko trochę ją krępowało, że udaje się bez przyzwoitki do domu samot­nego młodego mężczyzny.

Musiała jednak, bo prześladował ją pełen napięcia wyraz w oczach sir Johna, który dostrzegła, kiedy się żegnali. No i ten bezczelny hrabia, jak mógł go tak bezceremonialnie potraktować? To nieprawda, że baronet jest niezdecydowany, zapewniała samą siebie gorączkowo w duchu. Był lekko onieśmielony, ponieważ odczuwa sympatię do Circe - całkiem zrozumiałą, bo przecież to piękna i oryginalna dziewczyna - i dlatego nie odezwał się, kie­dy powinien był się odezwać, nie zrobił nic, gdy powinien był działać. Ale Sally wiedziała, że w baronecie drzemie wielka siła. Większa niż ktokolwiek przypuszcza. Wdowa zamierzała pomóc mu ujawnić swą moc, uświadomić ją sobie, uwierzyć w nią, a kie­dy zrozumie, ile siły w sobie dusił, wtedy i inni bez kłopotu ją w nim dostrzegą.

Gdy ponownie dotarła do drzwi rezydencji baroneta, rozpierała ją energia. Zastukała i otworzył jej zdumiony kamerdyner.

- Czy sir John nadal jest w domu? - zapytała uprzejmym i niby to obojętnym tonem. - Zapomniałam porozmawiać z nim o kilku ważnych sprawach związanych z ogrodnictwem.

Kamerdyner patrzył na gościa, jakby Sally była jednym ze stoją­cych w holu wazonów, który nagle ożył i zaczął mówić.

- Aa... tak, to znaczy... chyba. Pójdę sprawdzić, madame.

Wprowadził wdowę do salonu, w którym nadal stało peł­no krzeseł po spotkaniu klubowiczów. Sally uzmysłowiła sobie, że w pokoju panuje podobny nieład i atmosfera opuszczenia, co w pozostałych częściach domu; już wcześniej zwróciło to jej uwa­gę. Tylko w szklarni było inaczej. Ale to w nią sir John wkładał naj­więcej serca. Rezydencji brakowało kobiecej ręki i kogoś, kto lepiej przypilnowałby służby. Co do samego salonu, to przydałoby się całkowicie go przemeblować, a kanapy obić nowymi materiałami o żywszych barwach, bo te obecne były trochę nijakie. Dziwiła się, że sir John tego nie widzi. Ale w końcu to mężczyzna, a przecież niewielu mężczyzn przejmuje się wystrojem wnętrza. Gdyby nie jego ogrodnicza pasja, baronet pod względem gustu przypominał­by większość męskiego rodu.

Usłyszała zbliżające się kroki, a zaraz potem drzwi do salonu otworzyły się i stanął w nich sir John. Popatrzył na gościa ze zdu­mieniem.

Sally przyszło w tej chwili do głowy, że chyba oszalała, decydu­jąc się na ponowne przybycie do domu baroneta. Kiedy gospodarz zbliżał się do niej z uprzejmym uśmiechem na twarzy, pomyśla­ła, że zamieni z nim tylko kilka słów i szybko się pożegna. Potem jednak spojrzała w orzechowe oczy mężczyzny i ujrzawszy w nich wyraz osamotnienia i chyba niechęci do samego siebie, która mu­siała mu bardzo doskwierać, Sally stwierdziła, że jej pierwsza decy­zja była jednak słuszna.

- Powiedziałam pańskiemu kamerdynerowi, że mamy jesz­cze kilka spraw do omówienia, a mojemu woźnicy, że zostawiłam u pana chusteczkę - zaczęła.

Baronet rozejrzał się po pustych krzesłach.

- Och, żałuję pani Forsyth, ale nigdzie jej nie dostrzegłem. Po­wiem służbie, żeby...

Sally wyciągnęła rękę, ale zaraz ją cofnęła, nim sir John zdążył zobaczyć ten gest.

Sally pokręciła głową, ale baronet mówił dalej, nie zwracając uwagi na jej niemy sprzeciw.

Mężczyzna stał przed nią nieruchomo. Sally czuła na nadgarst­ku jego oddech; skóra na policzku była ciepła i miękka. Sir John wyglądał na zaszokowanego. O Boże, co też ja robię? - pomyślała z przerażeniem Sally.

Zamierzała cofnąć dłoń, ale ku jej zdziwieniu baronet chwycił ją i odwrócił, a potem złożył na niej bardzo delikatny pocałunek.

Sally poczuła rozkoszny dreszcz. Z wielkim trudem nad sobą panowała.

- Chciałam tylko, chciałam... —jąkała się.

Tym razem to sir John przejął na siebie rolę pocieszyciela.

- Chciała pani tylko z dobroci serca dodać mi otuchy - powie­dział.

Sally była świadoma, że stoją bardzo blisko siebie i że oddech sir Johna jest przyspieszony.

Sir John jeszcze raz ucałował jej dłoń, po czym ją puścił.

- Skoro tak pani twierdzi, moja najdroższa.

Sally skinęła głową i odwróciła się szybko, żeby nie pokazać go­spodarzowi, jak duże wrażenie na niej wywarł. Ale idąc, czuła na plecach jego wzrok. Starała się kroczyć jak najbardziej dystyngowa­nie. Co też ten człowiek musi sobie o niej myśleć?

I jeszcze ani razu do tej pory nie zwracał się do niej „moja naj­droższa".

Wydawało się, że na razie Psyche zdołała zwalczyć złe samopo­czucie. Po obiedzie ona i Circe wybrały się w drogę ich rodzinnym powozem. Podczas krótkiej jazdy Psyche gawędziła, a Circe uda­wała, że słucha, ale tak naprawdę zajęta była własnymi myślami. Kiedy wysiadła z powozu, poczuła przyspieszone bicie serca. Zaraz spotka się z Davidem. Być może uda im się spędzić ze sobą kilka chwil na osobności...

Ona i Psyche usiadły w gronie innych gości i Circe uzmysło­wiła sobie, że mało ją obchodzi występ córek gospodyni przyjęcia; skupiła się przede wszystkim na ukradkowym rozglądaniu się za parą szerokich ramion i za czupryną lśniących ciemnych włosów. Gdzie jest David?

Patrzyła uważnie po dużym salonie lady Bryson, wypełnionym po brzegi debiutującymi pannami i ich matkami. Jako dobra partia David będzie zapewne oblegany, ale Circe zamierzała zadbać o to, by mogli zamienić ze sobą choć kilka słów. Przecież ktoś musi ściągnąć go na ziemię, bo inaczej przewróci mu się w głowie po rozmowie z tymi onieśmielonymi i wpatrzonymi w niego jak w obraz dziewczątkami.

Zachichotała na tę myśl, co słysząc, siedząca obok na delikat­nym trzcinowym krześle Psyche trąciła ją dyskretnie w łokieć.

- Występy się jeszcze nawet nie zaczęły, Circe - szepnęła, mar­szcząc kpiąco czoło. -Jeśli już masz ochotę na żarty, zaczekaj, aż zagłuszy cię czyjś fałszywy śpiew.

Circe pochyliła się do siostry i także szeptem powiedziała jej do ucha:

Tym razem Circe roześmiała się już na głos, aż kilka głów od­wróciło się w jej stronę. Szybko zrobiła poważną minę i znowu po­chyliła się do Psyche.

- Rzadko kiedy mówisz z taką kąśliwością o innych kobietach. Panny Bryson muszą być naprawdę okropne.

Psyche westchnęła i wyprostowała zmarszczki na niebieskiej sukni.

- Wcale nie. Po prostu ostatnio z trudem hamuję emocje. Każ­da myśl, miła lub niemiła, sama z siebie wylatuje mi z ust. Raz je­stem szczęśliwa jak nigdy, a już po chwili gotowa wypłakać sobie oczy lub wydrapać je komuś innemu.

Circe uważała, żeby znowu nie roześmiać się głośno.

- To mnie się wydawało, że mam temperament artystki, a tu się okazuje, że po prostu od urodzenia jestem w ciąży.

Śmiech Psyche zabrzmiał w pokoju jak wybuch korka od szam­pana. Kobieta pospiesznie zakryła usta dłonią.

- Przestań, Circe! Nie wolno ci publicznie mówić takich obu­rzających rzeczy.

Circe rozejrzała się po innych paniach i wzruszyła ramionami.

- Nikt nie słyszał, a poza tym nie rozumiem, dlaczego ciąża to taki zakazany temat. To przecież najbardziej naturalna rzecz na świecie, czyż nie?

Psyche poczerwieniała.

- Oczywiście, ale młode panny nie powinny z taką swobodą rozprawiać o intymnych sprawach. Nie powinny nawet za wiele o nich wiedzieć. Mogłyby zacząć się zastanawiać nad całą resztą.

Circe uważnie przyglądała się pięknej twarzy siostry.

- Ty sobie ze mnie żartujesz, prawda?

Oczy Psyche zrobiły się okrągłe ze zdumienia.

Starsza siostra nagle pobladła. Obróciwszy się na krześle, spoj­rzała Circe prosto w oczy.

Psyche odwróciła się twarzą do sali.

- W książce było to wyjaśnione całkiem jasno, naprawdę. Było nawet kilka obrazków, choć niezbyt wyraźnych - spokojnie wy­znała Circe.

Psyche obrzuciła ją wzrokiem, który dziewczyna bardzo do­brze pamiętała z dzieciństwa. Mówił: „to ja jestem starszą siostrą i masz mnie słuchać".

Circe postanowiła milczeć.

- Porozmawiamy o tym później.

Dziewczyna nie miała wątpliwości, że do tego dojdzie. Mało kto by uwierzył, że delikatna, złotowłosa Psyche potrafi być bardzo stanowcza, jednak ci, którzy znali ją lepiej, dobrze o tym wiedzieli. W pokoju zrobiło się głośniej, bo nadchodzili następni goście. Wy­glądało na to, że Psyche z ulgą przyjęła nagłe zamieszanie, dzięki czemu mogła przerwać krępującą ją rozmowę.

Circe rozejrzała się dookoła, podziwiając stroje zebranych w pomieszczeniu dam. Był to uroczy obrazek; od kolorów sukien aż mieniło się w oczach. Dziewczyna z chęcią naszkicowałaby oglą­daną scenę... ostatnio zdecydowanie zbyt wiele spraw odciągało ją od malowania. Psyche twierdzi, że wyjście za mąż nie przeszkodzi Circe w uprawianiu jej pasji. Ale siostra się myli - nie da się połą­czyć tych dwóch rzeczy, pomyślała młoda debiutantka i pokręciła głową.

Psyche dyskretnie pochyliła się do Circe.

- Żeby tak talenty panien Bryson dorównywały przebiegło­ści ich matki- szepnęła. Mówiła już spokojniejszym głosem; być może chciała pojednać się z siostrą.

Circe uniosła brwi.

- Prawie nikt nie pojawił się na ostatnich dwóch muzycznych wieczorkach, które lady Bryson urządziła dla swoich córek. A ci, którzy jednak przyszli, byli tak zażenowani... cóż, lady Bryson za­dbała, żeby to się więcej nie powtórzyło i zaprosiła profesjonalnych muzyków; wystąpią po popisie córek. To Hiszpanie, jak słyszałam, ale nie jestem pewna.

Szczerze zachwycona nowiną Circe się uśmiechnęła.

- To wspaniale!

W tej samej chwili dołączyła do nich Sally.

Sally zachichotała.

Do pokoju dostojnym krokiem wszedł David. Minę miał pełną powagi, a na jego ramieniu wspierała się... o dobry Boże, sama hrabina.

Circe wiele słyszała o matce Davida, choć nigdy wcześniej jej nie widziała; przed wyjazdem na kontynent była zbyt młoda, żeby pojawiać się w towarzystwie. Przyglądała się więc starszej damie z zainteresowaniem, zastanawiając się, czy to, co o niej słyszała, może być prawdą.

Hrabina była szczupłą kobietą. Wyglądała elegancko, ale szcze­góły jej stroju wydawały się ociupinkę zbyt ostentacyjne; jej fiole­towa suknia nawet cieszyłaby oko, gdyby nie obszyty złotą lamówką rąbek oraz zbyt duży medalion na piersi. Na głowie damy tkwił turban przystrojony trzema strusimi piórami, które falowały przy każdym jej kroku. Kojarzyła się Circe z jakimś wielkim ptakiem. Na tę myśl dziewczyna zaczęła dusić śmiech; w tym samym mo­mencie napotkała wzrok rozglądającego się po pokoju Davida.

Posłał jej krótkie, ale bardzo wymowne spojrzenie, mówiące „zaczekaj no tylko". Circe wydało się ono dziwnie osobiste, jakby tylko ona mogła zrozumieć uczucia Davida i jakby tylko jej pozwa­lał je dostrzec.

Circe przestała się nagle uśmiechać i spuściła wzrok na kola­na. Czuła, że na policzki wypływają jej rumieńce. Pomyślała, że z pewnością źle odczytuje zwykłe przecież spojrzenie. Zapewne wszyscy z obecnych wiedzą o kłopotach Davida z nadopiekuńcza matką. A może jednak jest inaczej? David rozmawia o matce tylko z bliskimi znajomymi; Circe nigdy nie słyszała, żeby skarżył się na nią w większej grupie ludzi; jest na to zbyt dobrze wychowany.

Ale to wcale nie znaczy, że porozumienie między nią i Davi-dem jest czymś wyjątkowym - nie wolno jej myśleć w ten sposób. Wprawdzie przeżyli razem niebezpieczną przygodę - to dziwaczne zdarzenie na ulicy... Tak, są przyjaciółmi, ale Circe nie ma prawa spodziewać się ze strony Davida jakiegoś szczególnego traktowa­nia. Zdawała sobie sprawę, że jest zbyt wielką dziwaczką, że różni się od innych panien i dlatego nie może liczyć na poważne zain­teresowanie panów z towarzystwa. A przecież David zmienił się właśnie w takiego szacownego dżentelmena.

Pobrzękiwanie na fortepianie zasygnalizowało początek wystę­pów, więc Circe przeniosła wzrok w głąb pokoju. Szczupła młoda kobieta podniosła się, żeby zasiąść za instrumentem. Po chwili do­łączyła do niej druga, jeszcze chudsza, z podobnym długim wąskim nosem. Bez wątpienia były siostrami. Pianistka przemknęła palca­mi po klawiszach. Słysząc łagodne dźwięki, Circe kiwnęła głową z aprobatą, ale przestała to czynić, kiedy panny zaczęły śpiewać.

Skrzywiła się. O Boże, Psyche miała rację: trzeba będzie cierpli­wości, żeby przetrwać ten wieczór. Jakaś dama przed Circe zakasz­lała i wyciągnęła uperfumowaną chusteczkę, żeby zasłonić twarz.

Circe ułożyła usta do uprzejmego uśmiechu i ukradkowo ro­zejrzała się po pokoju. Ciekawe, co też David myśli o występie? Spojrzała na niego i stwierdziła, że na twarzy ma wyraz człowieka, który spodziewał się, że podadzą mu szampana, a w rzeczywistości dostał kielich pomyj. Walcząc ze sobą, żeby nie zachichotać, Circe obserwowała przyjaciela kątem oka. Wraz z matką siedział z boku na samym końcu rzędu krzeseł.

Circe zobaczyła, że hrabina także pokasłuje. David pochylił się do niej i szepnął jej coś do ucha. Starsza dama skinęła głową, a wte­dy David wstał i wymknął się z salonu.

Czymkolwiek się wymówił, Circe założyłaby się o najdroższy z jej pędzli, że przyjaciel nie pojawi się z powrotem, dopóki nie ucichnie ostatnia nuta. Nic dziwnego, że Gabriel wymigał się od przyjścia na wieczorek. Po kilku następnych pieśniach, które zda­wały się trwać wieczność, Circe przekonała się, że jej domysły były słuszne. David wszedł do salonu z kieliszkiem wina dla matki do­piero, gdy siostry wykonały ostatni ukłon, a publiczność wynagro­dziła ich występ oklaskami pełnymi entuzjazmu albo raczej ulgi.

To hultaj! Circe miała ochotę roześmiać się w głos, ale zamiast tego zaczęła kasłać. Pozazdrościła przyjacielowi pomysłowości.

Psyche podniosła się i potarła rękoma plecy.

Hrabina popijała wino, jej syn zaś stał w tłumie kobiet, zarów­no starszych, jak i młodszych, które wyglądały na oczarowane. W chwili gdy Circe i Psyche zbliżyły się do grupki, panie wokół Davida wybuchnęły perlistym śmiechem. Ten zaś na widok przy­byłych zamilkł i się pokłonił.

- Lady Sinclair i panna Hill. Miło panie widzieć - przywitał się. - Znacie panie moją matkę, hrabinę Westbury. Właśnie przyje­chała z Bath.

Starsza kobieta wyniośle skinęła głową, jednak Psyche, wyraź­nie nie w nastroju, by przymilać się dumnym matronom, odpo­wiedziała dość oschłym przywitaniem.

- Cieszę się, że znowu panią spotykam, hrabino - rzuciła. - Znużyły panią przyjemności Bath?

Dama coś na to odpowiedziała i wdała się z Psyche w pogawęd­kę. Circe, starając się ukryć kpiący uśmiech, skorzystała z okazji i zbliżyła się do Davida.

David zorientował się w końcu, że Circe się z niego naigrawa. Sam także się uśmiechnął.

Hrabina, która właśnie przestała rozmawiać z Psyche, patrzyła na syna i Circe stalowym wzrokiem.

- Moja droga - zwróciła się do dziewczyny. - Czekałam, żeby cię poznać.

Circe z trudem ukryła zdumienie. Nie przypuszczała, że hrabi­na wiedziała o jej istnieniu, przynajmniej do niedawna.

Circe spojrzała na rozmówczynię jakby rażona gromem, po­tem zerknęła na Davida. Był cały czerwony; Circe nie wierzyła własnym oczom. I dobrze mu tak! Ostrzegała go przecież, żeby nie wzbudzał w matce niepotrzebnych nadziei.

- Jestem przekonana, że Davidowi nigdy nie zbywało na sta­teczności - stwierdziła, nie potrafiąc odmówić sobie tego komen­tarza.

David zakaszlał, jakby się dławił, ale jego matka nie zwróciła na to uwagi.

- Niestety, z żalem wyznam, że jego wcześniejsze postępowa­nie nie zasługiwało na pochwałę: nie chcę cię okłamywać, moja droga, zwłaszcza że wkrótce będziesz bliska i mnie, i mojemu sy­nowi.

O Boże, stęknęła Circe w duchu. Co też ten David naopowia­dał swojej matce?

Na twarzy mężczyzny, o którym była mowa, pojawił się taki wyraz, że nawet hrabina musiała zwrócić na niego uwagę.

Co? Circe zobaczyła, że David najpierw się skrzywił, a potem zaczął wręcz ciągnąć matkę za sobą.

Circe wdała się w rozmowę z dwiema młodymi pannami, któ­re poznała na swoim debiutanckim balu. W pewnej chwili usłysza­ła za plecami znajomy niski głos.

Dziewczyna chciała cofnąć rękę, ale mężczyzna jej na to nie pozwolił.

- Lordzie, pan się chyba zapomina! - zakrzyknęła ostro.

Hrabia obrzucił ją kpiącym spojrzeniem, lekko się uśmiecha­jąc. Circe jedną częścią umysłu zanotowała wyraz jego twarzy, żeby kiedyś uwiecznić go na obrazie, druga część wrzała wściekłością.

- Przeciwnie. Doskonale pamiętam, że bardzo mi się podobały te błyski gniewu w pani oczach - odparł mężczyzna z takim spoko­jem, jakby gawędzili o muzyce.

Hrabia odchylił głowę i wybuchnął gromkim śmiechem, ale jakimś ochrypłym, który nie pasował do radosnego nastroju panu­jącego w salonie. Czyżby rzeczywiście podobało mu się jej skrępo­wanie? - zastanawiała się Circe. Jakim naprawdę jest człowiekiem za tą maską ogłady?

- W takim razie muszę bardziej się postarać - rzucił mężczyzna niby to żartobliwie, ale w jego oczach pojawiła się jakaś twardość.

Circe nabrała głęboko powietrza. Rozejrzała się dookoła i z ra­dością stwierdziła, że w jej stronę zbliża się Sally.

Sally jak zawsze była w dobrym nastroju i zachowywała się tak, jakby niczego złego nie podejrzewała. Jednak w jej oczach pobłyskiwała przebiegłość i wyglądało na to, że nie zamierza pozostawić hrabiego i Circe samych. Circe w duchu odetchnęła z ulgą.

- Pani Forsyth, panno Hill, pozwólcie, panie, że odprowadzę je do jadalni, gdzie pogratulujemy naszym gospodyniom wystę­pów. - To był sir John. Circe jeszcze nie słyszała baroneta mówią­cego z taką stanowczością. Popatrzyła na niego ze zdumieniem, na­tomiast von Freistadt ze złością. Sir John przyglądał się dyplomacie wyzywająco; w powietrzu wisiało napięcie.

Circe wyczuła, że hrabia zesztywniał, ale tym razem nie próbo­wał powstrzymywać jej przed odejściem. Za to patrzył na drugiego mężczyznę z nieukrywaną wrogością.

- Widzę, że moja obecność jest zbędna - rzucił i pokłonił się lekko wszystkim.

Nikt nie zaprzeczył i chyba dlatego, kiedy dyplomata uniósł głowę, w jego ciemnych oczach malowała się prawdziwa wście­kłość.

- Być może innym razem. - Odszedł dumnie wyprostowany.
Sally była lekko zarumieniona.

Circe chciała wierzyć, że baronet się nie myli. Postanowiła nie marnować więcej czasu na myślenie o hrabim. Całą trójką udali się do jadalni, gdzie Sally w kilku uprzejmych słowach pochwaliła popis sióstr Bryson.

- Jest pani dla nas zbyt uprzejma - dziękowała za pochwały starsza z nich. Wydawała się zadowolona.

Circe miała podobne do niej zdanie, niemniej uśmiechała się, nie chcąc urazić uczuć młodych panien.

Na szczęście dla Circe, której tok myślenia biegł w niebez­pieczną stronę, odezwała się młodsza z sióstr i obwieściła:

Cała trójka jeszcze chwilę rozmawiała z gospodyniami, po czym obie panie i sir John postanowili wrócić do Psyche. Circe znalazła ją siedzącą przy stole, posilającą się lekką przekąską i gawędzącą zjedna z przyjaciółek. Sally i sir John dołączyli do niej, ale Circe czuła się zbyt niespokojna, żeby siedzieć, a poza tym nie chciało jej się jeść.

W salonie było bardzo gorąco; zerknęła tęsknie w stronę duże­go okna balkonowego. Przekonała się, że wielu gości spaceruje po obrzeżach ogrodu.

- Chyba wyjdę na chwilę na świeże powietrze - poinformo­wała siostrę.

Psyche sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej delikatny wa­chlarz.

- Jeśli ci duszno, użyj tego - zaproponowała. - I wracaj nie­ długo.

Circe skinęła głową. Otworzyła wachlarz zrobiony z delikatnej koronki w kolorze złoto-białym i ruszyła w stronę otwartych drzwi balkonowych, prowadzących do ogrodu. Po drodze zobaczyła zna­jomą sylwetkę; David stał zaraz przy wejściu. Czy jemu też zrobiło się duszno, czy może uciekał od towarzystwa matki?

Spojrzał na nią, kiedy minęła drzwi.

- Ty też?

Circe posłała mu uśmiech.

- W środku jest za gorąco. Chodźmy dalej - zachęciła. - Chcia­łabym obejrzeć ogród.

Ponieważ przyjaciel się wahał, Circe uniosła brwi.

- Staruszek - rzuciła kpiąco.

David zmarszczył czoło, ale ruszył przed siebie.

Pod wpływem impulsu Circe pochwyciła go za rękę i pociąg­nęła za sobą po szerokich marmurowych schodach. Minęli space­rujące pary i weszli do ogrodu. Zacienione ścieżki oświetlały po­chodnie i niebieskawa poświata księżyca.

Ogród spodobałby się sir Johnowi. Nie był formalny w stylu, z prosto wytyczonymi alejkami, ale raczej dziki; kwitnące krzewy, obsypane listowiem drzewa i winorośle ciężkie od owoców rosły tu prawie, jak chciały. Circe czuła odurzający aromat dzikich róż; policzki gładziła lekka bryza. Cienie dookoła nich drżały, a roślin­ność szeleściła poruszana wiatrem. Jakby znaleźli się nagle w świe­cie fantazji; Circe była zachwycona grą światła i cienia. A ponieważ miała obok siebie Davida... pomyślała, że noc jest zaczarowana.

Nadal trzymając towarzysza za rękę, prowadziła go w dół za­krzywiającej się alejki, aż w końcu stracili z widoku taras i przecha­dzających się po nim gości. Wciąż jednak dochodziły ich urywki prowadzonych przyciszonym głosem rozmów i zduszone chicho­ty. A co najważniejsze, Circe bardzo wyraźnie słyszała muzyków. Rozpoczęli już swój występ; najpierw odezwała się gitara, za nią skrzypce. Melodia w niczym nie przypominała klasycznych angiel­skich utworów; była bogata w nuty i ciężka od hiszpańskich ryt­mów - na te dźwięki Circe natychmiast wróciła pamięcią do lat spędzonych za granicą.

Zatrzymała się i odwróciła, śmiejąc się radośnie prosto w twarz przyjaciela, która okazała się skrzywiona i pochmurna. Circe mia­ła już tego szczerze dość. Zorientowała się, że jej oddech przy­spieszył, jakby pulsujący rytm muzyki przeniknął do jej wnętrza. Znalazła się tutaj, sam na sam z Davidem, w pięknym ogrodzie, a pod wpływem muzyki pojawiły się myśli, by... pogładzić Davida po policzku i wsunąć dłoń pod jego obcisły surdut, żeby dotknąć ukrytej pod nim silnej klatki piersiowej.

Jakby czytając jej w myślach, skrzyżował ręce na piersiach i ob­rzucił Circe poważnym spojrzeniem.

David wzruszył ramionami.

- W takim razie powiedzmy, że cenię sobie moje zdrowie.

Czyżby nie działała na niego jej obecność? Przecież są tu cał­kiem sami, w ciemnościach, otoczeni słodkim zapachem kwiatów. Jak w takiej chwili może mówić o Gabrielu?

- Myślałem, że chciałaś się przejść po tarasie i po obrzeżach ogrodu. A ty zabawiasz się w badacza dżungli - dodał oschle.

Dziewczyna się roześmiała.

Circe krótko się zaśmiała.

- Tak, strasznie stary i zrzędliwy. W gruncie rzeczy ostatnio przypominasz mi mojego zaściankowego kuzyna Percy'ego, a mo­że nawet bardziej jedną z moich starszych ciotek.

- Tak, czyżby? - spytał ponuro David.
Circe udała, że się zastanawia.

David pochwycił jej dłoń i mocno zacisnął na niej palce.

- Circe, co ty knujesz?

W tle nadal brzmiała muzyka; dlaczego David wydaje się nie-poruszony jej rytmem?

- Wiem, że Percy nigdy by nie wyszedł do ciemnego ogrodu z kobietą. Zresztą Percy nie darzy mnie wielkim szacunkiem.

David zesztywniał.

- A to z jakiego powodu?
Circe się roześmiała.

Circe się uśmiechnęła.

- Widziałeś go?

- Słyszałem o nim. To cygański taniec. Ale skąd ty... Do diabła, Circe! Czy nie pilnowała cię żadna przyzwoitka? Co robiła twoja dama do towarzystwa, kiedy ty oglądałaś tańce Cyganów?

Circe roześmiała się już całą piersią.

- Telly ma bardzo mocny sen. Poza tym, jak mogłam się oprzeć? Cyganki były takie piękne w tych ich jaskrawych, mar­szczonych spódnicach. Miały długie, złotobrązowe ręce i nogi. - Circe dla przykładu podniosła rękę. - Były takie egzotyczne i ta­kie, takie... - Przymknęła oczy i pozwoliła, by muzyka wypełniła całe jej ciało. - ...Takie zmysłowe. - Zaczęła się kołysać w takt muzyki.

Kiedy zerknęła na Davida, dostrzegła, że w jego oczach pod wpływem jej komentarzy ożyła jakaś ciemna głębia. A może to nie komentarze tak na niego podziałały, ale sposób, w jaki Circe poru­szała się do dźwięków gitary, sposób, w jaki unosiła ramiona nad głową, lekko nimi wachlując w takt płynnej melodii.

David już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Circe gestem dłoni nakazała mu ciszę.

- Cśś, nic nie mów, tylko słuchaj. - Rozłożyła wachlarz, który dostała od siostry, i przysłoniła nim dół twarzy. Zerkała znad niego na Davida, śmiejąc się do niego samymi oczami, a potem wygięła się w łuk wdzięcznie niczym łabędź.

David starał się przywołać na twarz surowy wyraz. Zachowa­nie Circe jest wysoce nieodpowiednie, jest... Wtem zaskoczył go pierwszy odgłos stukania niskich obcasików o kafelki. Słyszał o tym szokującym tańcu, ale nie przepuszczał, że zobaczy go na własne oczy. A już z pewnością nie w Londynie i w wykonaniu debiutują­cej w towarzystwie młodej panny!

Circe, przytupując, kołysała szczupłymi biodrami. Stukot ob­casów stawał się coraz szybszy. Jak jej się udaje wydobyć tym tupa­niem tak kuszące staccato?

Jakby w odpowiedzi na jego myśli dziewczyna pochwyciła za róg jedwabnej jasnej sukni, żeby nic jej nie przeszkadzało, i zaczęła przytupywać jeszcze szybciej. Ale teraz David widział nie tylko stopy w pantofelkach, ale także - co było po prostu skandaliczne -kostki, łydki, a nawet kolana. Nigdy dotąd żadna kobieta - oprócz tych, które uprawiały z nim miłość - nie odsłoniła się przed nim do tego stopnia.

Widok zgrabnych nóg coraz bardziej mu się podobał. Dosko­nale wiedział, że powinien odwrócić oczy, ale nie potrafił. Zamiast tego jak zauroczony wpatrywał się w napięte mięśnie łydek, w fa­lujące kusząco biodra. Circe, rozkoszując się tańcem, uniosła jedną rękę, plecy wygięła w lekki łuk, wypinając pierś, głowę odchyliła do tyłu. Nie umiał tego pełnego swobody wirowania porównać z niczym znajomym. Z pewnością nie ze sztywnymi pozami an­gielskich tańców salonowych, z ich precyzyjnymi krokami przypo­minającymi manewry w wojsku.

Circe wyglądała pięknie. Nie widział jeszcze nic tak pięknego, jak ona w tej chwili. Zdawało się, że jest częścią ogrodu i częścią ciemności rozświetlonej księżycową poświatą, srebrzystobiałą nimfą, która zjawiła się, by przywieść go do szaleństwa, by od­ciągnąć go od bezpiecznej cywilizacyjnej ogłady. Jej radość była zaraźliwa, pełna entuzjazmu. A nawet więcej niż to. Była pogań­ska i dzika. Serce Davida zdawało się bić w takt muzyki, oddech przyspieszył.

Chciał się odsunąć, ale nagle jakby wrósł w ziemię. Muzyka, ciemności i Circe - przede wszystkim Circe - rzuciły na niego urok. Miał zamiar odejść, a zamiast tego przekonał się, że daje krok do przodu.

Circe szerzej otworzyła półprzymknięte dotąd oczy. Na jej us­tach błądził tajemniczy uśmiech. Ona nie ma prawa tak na niego patrzeć; tak uwodzicielsko, tak wymownie. Przysunąwszy się nie­bezpiecznie blisko, otarła się o niego falującymi biodrami. Nawet gdyby sam arcybiskup Canterbury stał teraz obok niego, David nie potrafiłby opanować reakcji swojego ciała.

Do diabła, pożądał jej, chciał jej tu i teraz. Pragnął rzucić ją na zacieniony trawnik, zanurkować pod podciągniętą spódnicę, do­brać się do gładkiej skóry pod podwiązką.

Pragnął stać się częścią radosnego uniesienia Circe, pragnął, by ich ciała się połączyły. I w tym pragnieniu była dzikość, której ni­gdy wcześniej nie odczuwał... Tyle że dotąd nie znał takiej kobiety jak Circe.

Nagle, przez przypadek albo umyślnie, wyrzuciła jeden zgrab­ny biały pantofelek w powietrze. David, niewiele myśląc, wyciąg­nął rękę i go pochwycił.

Circe się roześmiała.

I znowu nie myśląc, ukląkł, żeby wsunąć but na stopę osłoniętą jedwabną pończoszką. Drżące palce zamknął na kostce, a potem przesunął nimi wzdłuż łuku łydki. Miał wrażenie, że skóra Circe parzy go w dłoń. Przeciągnął wzrokiem po zgrabnej linii nóg, po szczupłych biodrach i niewielkim biuście, aż do twarzy dziewczy­ny. Circe spojrzała mu prosto w oczy bez cienia zawstydzenia czy chęci uniknięcia wzrokowego kontaktu. Zalała go fala pożądania; poczuł, że oddech uwiązł mu w gardle.

Do diabła, przecież im nie wolno! Zaraz po tej myśli szybko się podniósł, prawie tracąc równowagę, aż Circe musiała go pod­trzymać, żeby się nie przewrócił. Albo by rozniecić w nim jeszcze większe pożądanie. Już sam nie wiedział, co dzieje się na tej za­ciemnionej alejce ogrodowej, choć wydawało się, że znajdują się strasznie daleko od cywilizowanego świata.

Circe podniosła na towarzysza oczy, w których malował się wy­rzut, że się odsunął, tak jakby David od dawna był jej kochankiem. Przez chwilę, kiedy wkładał pantofelek na jej stopę, kiedy przebie­gał wzrokiem jej ciało, wydawało się, że tak jest. Zapomniała nawet o dramatycznej muzyce w tle, która teraz już ucichła.

Ale dlaczego David stał się nagle taki nieporuszony, jakby ska­mieniał? Położyła dłoń na jego policzku i usłyszała, że towarzysz głęboko nabrał powietrza.

- Nie musisz zawsze zachowywać się zgodnie z etykietą, Davidzie - mruknęła. - Nie wierzę, że jesteś taki, za jakiego chcesz uchodzić. To nie jesteś prawdziwy ty. Kiedyś byłeś zupełnie inny... Czy naprawdę tak bardzo się zmieniłeś?


David pochylił głowę i nagłym ruchem przyciągnął Circe do siebie i namiętnie przywarł ustami do jej ust. Kiedy językiem wdzierał się pomiędzy jej wargi, Circe poczuła silniejsze uderze­nie serca. Oddała pocałunek z zapałem, zachwycona jędrnością ust partnera, bijącym od niego męskim zapachem, siłą, z jaką obejmo­wał ją ramionami. Przycisnęła się do Davida całym ciałem, wtulając się w niego z rozkoszą.

Wtedy jakaś trudna do odczytania emocja przemknęła mu po twarzy i David się zawahał. Circe czuła, że całe jego ciało zesztyw­niało, jakby toczyła się w nim wewnętrzna walka. Odsunął się.

- Nie będę kochał się z niewinną dziewczyną w ciemnym ogrodzie w trakcie przyjęcia! - zakrzyknął zduszonym głosem. - Do diabła, przecież zależy mi na przyzwoitości! Nie jestem taki jak mój ojciec.

Odwrócił się i ciężkim krokiem ruszył w stronę domu.

Circe stała w miejscu; jeszcze nigdy nie czuła się taka samot­na, taka opuszczona. Uwodziła Davida, przekonana, że przyjaciel chętnie przystanie na spontaniczne i czułe zbliżenie. On jednak nie umiał przezwyciężyć własnych zahamowań.

A może po prostu jej nie chciał. Może prawdą jest to, co zawsze podejrzewała: że z powodu jej odmienności, niekonwencjonalności, nikt nigdy jej nie pokocha.

Pozostała w ogrodzie jeszcze jakiś czas, żeby otrzeć łzy i upchnąć ból głęboko w sercu. Potem przywołała na twarz normalny wyraz i wróciła do domu. Stanęła z boku salonu i wysłuchała końcówki muzycznego występu. Po jego zakończeniu odszukała siostrę i po pożegnaniach wraz z nią opuściła przyjęcie.

W drodze powrotnej mało się odzywała. Huśtana kołysaniem przetaczającego się po nierównym bruku powozu przyglądała się ulicznym latarniom. A kiedy w holu na ich przywitanie pojawił się Gabriel i pocałowawszy żonę, wysłuchał jej krytycznej opowieści o pierwszej części występów, Circe zmusiła się nawet do lekkiego uśmiechu.

Psyche zrobiła śmieszną minę i powiedziała do męża:

- Popatrz, nawet nie zapyta, kto się nią zainteresował! Circe, czy ciebie w ogóle nie obchodzą twoi adoratorzy?

Dziewczyna się wzdrygnęła.

- Wybacz, co mówiłaś?
Gabriel się roześmiał.

Circe chciała się uśmiechnąć, ale wyszło jej to nie najlepiej. Po­tem się pożegnała i poszła na górę do swojej sypialni, gdzie prawie bezmyślnie pociągnęła za sznur od dzwonka.

Ale Luciana się nie pojawiła. Za to wkrótce przybyła inna poko­jówka z dzbankiem ciepłej wody. Służąca dygnęła i nalała wody do porcelanowej miski stojącej na umywalni.

Szybko się więc umyła i wskoczyła do łóżka, zdmuchując świeczkę i nakrywając się kołdrą aż po brodę. Zasnęła prawie na­tychmiast. Śniły jej się obrazy, na których widać było nimfy, sa­tyrów i Kupidyna- satyrowie mieli twarze von Freistadta z jego ciemnymi brwiami i drwiącym uśmieszkiem. Śnił jej się też prawie nagi Adonis, który dziwnie przypominał Davida. Sny były tak doj­mujące, że zbudziła się i potem, zanim ponownie zasnęła, długo przewracała się na łóżku.

Być może właśnie dlatego, że tak źle spała, zdołała usłyszeć ten odgłos.

Był cichy, bardzo cichy, ale nawet pomimo senności wiedzia­ła, że jest jakiś dziwny. Otrząsnąwszy się z wysiłkiem z półsnu, jak pływak, który stara się wynurzyć z zamulonej rzeki, Circe, mruga­jąc, spojrzała w ciemność.

Leżała we własnym łóżku, we własnej sypialni, czuła chłód na odkrytych stopach; od wiercenia się we śnie prawie cała kołdra zsunęła się z łóżka. Nie rozumiała tylko, dlaczego czuje się taka spięta.

Potem znowu usłyszała szmer, coś jak szelest ocierających się o siebie nogawek spodni i lekkie stuknięcie, jakby ktoś trafił butem w taboret, który stał koło toaletki.

Circe doszła do wniosku, że ktoś jest w sypialni.

12

Zamarła z przerażenia. Nie miała odwagi ani się poruszyć, ani krzyknąć. Gdyby to zrobiła, intruz dowiedziałby się, że nie śpi i wtedy być może zadbałby o to, żeby nie mogła zawołać o po­moc.

Chyba że o to właśnie chodzi - o pozbycie się jej. No bo, wja-kim innym celu ktoś miałby się włamywać do jej sypialni? Nie trzyma w niej przecież biżuterii, nie licząc tych kilku sztuk odzie­dziczonych po matce i tych, które dostała w prezencie od siostry i szwagra. Prawdziwie cenna biżuteria znajduje się w sypialni Psy­che; Gabriel uwielbia zasypywać żonę prezentami.

Czy złodziej -jeśli jest to złodziej - był już w sypialni Psyche i Gabriela? Czy Psyche nic się nie stało? Circe czuła coraz więk­szy strach; bardziej się bała o siostrę i jej nienarodzone dziecko niż o siebie. Ale przecież Gabriel na pewno by jakoś zareagował, gdyby ktoś napadł na jego żonę.

Intruz poruszał się po pokoju cicho jak kot. Tylko szelest od­kładanych na bok ubrań pozwolił Circe domyślać się, że niewi­doczny w ciemności człowiek grzebie w jej szafie. Tylko po co? Z półprzymkniętymi oczami, żeby się nie wydało, że nie śpi, moc­no wpatrywała się w mrok. Udało jej się rozróżnić tylko jakiś czar­ny kształt, trochę ciemniejszy niż czerń pokoju. Okna zasłaniały ciężkie zasłony, więc do pokoju wdzierała się jedynie bardzo słaba poświata płynąca od ulicznych latarni. A o tej porze nocy nie paliła się nigdzie żadna świeczka. Do brzasku było jeszcze daleko. Na zewnątrz, na ulicy, panował spokój, bo porządni obywatele spa­li spokojnie w swoich łóżkach, a na dostawców towarów było za wcześnie.

Intruz jak duch podszedł do sekretarzyka. Ale to nie był duch! Circe nie słyszała o duchach, które chodziłyby po pokoju tak me­todycznie i przetrząsały po kolei wszystkie szuflady, jakby szukały czegoś cennego - czego? Nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Intruz to żywy człowiek, a nie zjawa, stanowi więc realne zagroże­nie.

Teraz ciemny kształt odwrócił się i podszedł do łóżka. Circe wstrzymała oddech, a serce zaczęło jej walić tak mocno, że bała się, iż to słychać. Nadal jednak nie wiedziała, co ma zrobić. Czy powinna krzyknąć? Zanim ktoś ją usłyszy, minie dużo czasu. Jesz­cze więcej, nim Gabriel nadbiegnie z pomocą. Dzwonek na służbę znajdował się po drugiej stronie pokoju, a pomieszczenia dla służ­by kilka pięter wyżej. Zresztą pewnie wszyscy śpią, więc nikt nie usłyszy dzwonienia.

A intruz jest tutaj, w jej sypialni, i właśnie zbliża się do łóżka.

Odniosła wrażenie, że nabrał głębiej powietrza. Czyżby zo­rientował się, że Circe nie śpi? Tak, coś się zmieniło w postawie ciemnej postaci. Jakby osobnik wzmógł czujność. Pomimo mroku dostrzegła nagły ruch. Nad jej wyciągniętym ciałem zalśniło słabo coś metalowego...

Nóż!

Circe więcej się już nie wahała. Podciągnąwszy koszulę, żeby mieć swobodę ruchów, uniosła kolano, po czym wymierzyła moc­nego kopniaka w samo krocze tajemniczego osobnika.

Jęk bólu wystarczył za całą odpowiedź.

Nie na próżno Circe studiowała budowę ludzkiego ciała, zgod­nie z poleceniem nauczyciela wkuwając na pamięć mapy anato­miczne. Doskonale wiedziała, w przeciwieństwie do większości panien, gdzie należy ugodzić mężczyznę, żeby sprawić mu naj­większy ból. I tam też właśnie kopnęła intruza ponownie, tak moc­no, jak tylko się dało.

Mężczyzna zawył przeciągle, a Circe dołączyła do niego, pisz­cząc przeraźliwie.

- Gabrielu, pomocy! W domu jest złodziej!

Intruz zwijał się z bólu, jęcząc i stękając, jakby miał zwymio­tować. Circe skorzystała z okazji i wyskoczyła z łóżka po drugiej stronie, po czym rzuciła się do drzwi. Ale ranny szybko się pozbie­rał i też rzucił się przed siebie - nadal nieco skulony - żeby zatrzy­mać Circe. Ta zaś przekonała się, że drzwi są otwarte - w mroku wcześniej tego nie dostrzegła. Otworzyła je szerzej, ale nim zdążyła wybiec na korytarz, ciężka dłoń pochwyciła ją za ramię i nieznany osobnik wciągnął ją z powrotem do pokoju.

- Gabrielu! - wrzasnęła znowu Circe.

Mężczyzna -jego postać była nadal niewyraźna w ciemności -zaczął się z nią szarpać, próbując zasłonić jej usta. Ponieważ nie mogła krzyczeć, walczyła z napastnikiem jak mogła - gryząc go po rękach i zarazem próbując wyrwać się z uścisku.

- Ty przeklęta suko! - usłyszała tuż przy uchu ochrypły głos. Częścią spanikowanego umysły zarejestrowała, że nieznajomy mówi z niemieckim akcentem. Może... Musiała nagle przerwać domysły, bo na szyi poczuła ukłucie noża. Natychmiast zalała ją fala przerażenia, ale zaraz po niej pojawiła się wściekłość, która przyćmiła strach. Circe zacisnęła dłoń w pięść i jeszcze raz ude­rzyła mężczyznę w krocze. Nóż z brzękiem upadł na drewnianą posadzkę, a intruz nabrał ostro powietrza.

Wtedy drzwi do jej sypialni otworzyły się z hukiem, a z kory­tarza wlało się do środka przyćmione światło świeczki. Circe ode­rwała się od napastnika i rzuciła do wyjścia. Do pokoju wbiegł Ga­briel, wściekły jak sam anioł zemsty.

Obie kobiety zatoczyły się od siły uderzenia, prawie tracąc rów­nowagę. Circe, starając się podtrzymać siostrę, upuściła świecznik; mały płomyk zgasł. W tej samej chwili napastnik przebiegł obok nich i zniknął w ciemnym korytarzu.

- Gabriel! - zawołała Psyche głosem ściśniętym od strachu. - Jesteś ranny?

Circe wstrzymała oddech. Czy złodziej zabił jej szwagra?

Odpowiedź nadeszła po chwili trwającej wieczność.

- Tu jestem - zawołał Gabriel zduszonym, ale dość opanowa­nym głosem; godne szacunku, biorąc pod uwagę fakt, że przecież został wyrwany z głębokiego snu.

Psyche rzuciła się do pokoju. Circe ruszyła za nią, ale wolniej. Kiedy weszła, małżonkowie się obejmowali. Przeszła do stolika przy łóżku i zapaliła świeczkę.

Kobieta pokręciła przecząco głową i opadła na krzesło. Gabriel wyszedł na korytarz. Circe usłyszała, że wzywa służbę, wysunąw­szy głowę nad poręcz i krzycząc głośno w górę. W minutę później pojawili się kamerdyner i dwóch lokajów. Gabriel krótko powiado­mił ich o najściu intruza, na co zaszokowani służący zrobili wielkie oczy.

- Ty zostań z paniami - nakazał Gabriel postawniejszemu z lo­kajów. - A wy dwaj chodźcie ze mną. Musimy przejść cały dom i sprawdzić, czy złodziej gdzieś się nie ukrył. Tylko uważajcie, ma przy sobie nóż.

Służący nie wyglądali na zachwyconych, ale poszli posłusznie za Gabrielem w stronę schodów. Circe dała im swój świecznik. Lo­kaj, który został z siostrami, odszukał świeczkę leżącą na podłodze w korytarzu i zapalił ją, a także dwie długie świece stojące na stole i sekretarzyku w sypialni Circe.

- Dziękuję - odezwała się dziewczyna, tłumiąc lekki śmiech, bo kiedy zapłonęło światło, zobaczyła, że biedny służący stoi przed nimi tylko w koszuli nocnej i na bosaka. Za to na głowie tkwiła przekrzywiona peruka - jedyna część z całej liberii, w której za­zwyczaj występował.

Przypomniawszy sobie, że sama też jest w negliżu, Circe od­szukała podomkę i kapcie, a dla siostry ciepły szal, którym przy­kryła jej ramiona. Przekonała się przy okazji, że Psyche przestała już drżeć.

- Lepiej się czujesz?
Ciężarna kiwnęła głową.

- Chciałabym tylko, żeby Gabriel już wrócił. Jak, na Boga, zło­dziej dostał się do domu? I co on robił na tym piętrze? Raczej spo­dziewałabym się, że będzie szukał sreber domowych.

Circe przytaknęła ruchem głowy, jednak miała własne zdanie co do możliwych motywów włamania.

Przeszedł ją dreszcz przerażenia. Intruz dźgnął łóżko nożem. Chciał trafić w Circe, ale w ciemności nie trafił. Czegokolwiek szukał w domu, był gotowy dla tego czegoś popełnić morderstwo.

Circe naciągnęła kołdrę na łóżko, zasłaniając dziurę w matera­cu. Nie ma potrzeby, żeby Psyche ją widziała, a Gabrielowi można powiedzieć o niej później.

A może lepiej nie? Z drugiej strony, musi się z kimś skonsul­tować, dumała w duchu. Sprawy zaszły za daleko. Niebezpieczeń­stwo zaczęło zagrażać także domownikom, a to już poważna sytu­acja, w której nie należy kryć się z tajemnicami, nawet jeśli są to sekrety osób trzecich.

Jeśli włamanie intruza ma coś wspólnego z wcześniejszym ata­kiem na ulicy, z Lucianą i z tym, co dziewczyna ukrywa - a Circe była coraz bardziej pewna, ze tak jest - prawda musi wyjść na jaw. Trzeba chronić Psyche i jej dziecko. Włamanie oznacza, że dzieje się coś poważnego.

Circe przypomniała sobie o naszyjniku pokojówki. Tylko czy ta, w końcu nie tak wartościowa, błyskotka mogłaby być powodem włamania? A może chodziło o coś więcej -jaki to tajemny skarb ukrywa jeszcze Luciana?

Jutro... dzisiaj, poprawiła się Circe w myślach, spoglądając na zasłony, przez które do pokoju wdzierało się słabe światło poranka, zapomnę o dumie i skontaktuję się z Davidem. Tylko on zna całą historię napadów na ulicy. Czas najwyższy na otwartość i na zapo­znanie go z faktami, które mogą mieć związek z napaścią.

Wrócił Gabriel i oświadczył, że razem ze służącymi przeszukali cały dom i że jest pewien, że nie ma w nim nikogo obcego. Intruz już im nie zagrażał.

- Czy coś zginęło? - dopytywała się Psyche.
Gabriel pokręcił głową.

- Przejrzałem pobieżnie srebra - powiedział. - Wydaje się, że niczego nie brakuje. W naszym pokoju też nie. Twoja skrzynka z biżuterią jest nietknięta.

- Cały czas nie rozumiem, po co złodziej wszedł na piętro - zastanawiała się Psyche.

Circe starała się ukryć podejrzenia malujące się na jej twarzy. Tłumaczyła też sobie w duchu, że tak naprawdę to przecież nie ma pojęcia, dlaczego doszło do włamania.

Na szczęście siostra i jej mąż zajęli się innymi sprawami.

Simpson, obudzona zamieszaniem, weszła do pokoju.

Wydawało się, że panuje na niej spokój, a jednak Circe wyczu­wała czające się niebezpieczeństwo. Postanowiła, że należy jak naj­szybciej odkryć, co jeszcze może im zagrażać.

Postanowiła już się nie kłaść, bo wiedziała, że nie zdoła zasnąć. Nie zawołała pokojówki, tylko umyła twarz w zimnej wodzie, potem szybko się ubrała i spięła włosy w prosty kok. Chciała być przygotowana na spotkanie z Lucianą. Było tyle do omówienia.

Ale czy powinna rozmawiać ze służącą sama...? Zastanawiała się nad tym przez chwilę, a potem, po podjęciu decyzji, przeszła do małego narożnego biurka i napisała krótki liścik do Davida. Pomi0x08 graphic
mo że czuła się zraniona po zeszłym wieczorze, pomimo że spo­dziewała się, iż będzie skrępowana w obecności przyjaciela, chciała się z nim spotkać, bo potrzebowała jego pomocy. Być może David się zdziwi, gdy otrzyma jej wezwanie - Circe nigdy wcześniej do niego nie pisała - ale z pewnością przybędzie.

Zeszła na dół i odszukała lokaja. Stał w holu i ziewał z niewy­spania, ale był już ubrany w kompletną liberię, choć nieco mniej starannie zapiętą niż zazwyczaj. Circe wysłała go z wiadomością do Davida. Potem poprosiła pokojówkę o przygotowanie dla niej her­baty i grzanki, po czym wspięła się na poddasze, żeby szukać uko­jenia w malowaniu. Szkicowanie wstępnych projektów tak bardzo ją pochłonęło, że zaprzestała pracy tylko na chwilę, żeby zjeść za­mówioną kanapkę, przyniesioną przez służącą.

Pracowała już ponad godzinę, gdy nagle usłyszała za drzwia­mi czyjeś stanowcze kroki. Podniosła wzrok akurat w chwili, gdy w progu stanął David. Był w stroju jeździeckim, na szyi miał ele­gancko przewiązaną apaszkę, a wyraz jego twarzy wskazywał na lekkie podenerwowanie.

- Oczywiście, że nie. Nie było czasu - odparł mężczyzna już spokojniejszym tonem. - Przecież napisałaś, żebym zjawił się natychmiast. O co chodzi, Circe? Nie wezwałaś mnie o brzasku po to, żeby podzielić się ze mną swoją owsianką.

Dziewczyna uśmiechnęła się, czując, że opada z niej napięcie; ucieszyła się, bo wyglądało na to, że jej stosunki z Davidem wracają do normalności. Porzucił na szczęście maskę szacownego dżentel­mena, a jego gorąca reakcja wręcz ją rozczuliła.

- Wszystko zaraz wyjaśnię, ale pomyślałam, że możesz być głodny.

- Jestem, lecz jeśli twoim zdaniem to się nazywa porządnym śniadaniem... - Popatrzył urażony na talerz z grzankami, po czym przeszedł do sznurka z dzwonkiem i silnie za niego pociągnął.

Przyszła pokojówka, której Circe kazała przynieść na górę tacę ze śniadaniem - na tyle obfitym, by zaspokoiło męski apetyt. David z aprobatą kiwał głową, lecz kiedy ponownie zostali sami, spojrzał na Circe surowo.

- Co? - David ze zdumienia aż zamrugał. - Żartujesz.
Circe pokręciła głową.

- Nic a nic. Obudziłam się w nocy i okazało się, że w moim pokoju ktoś jest. Davidzie, to było straszne.

Mężczyzna instynktownie wyciągnął rękę, jakby chciał wziąć rozmówczynię w objęcia, ale zaraz opuścił ramię i zaklął siarczy­ście. Circe podskoczyła - David w jej obecności zazwyczaj bardziej pilnował języka.

Circe nigdy nie przyszło na myśl, że Luciana mogła wymyślić całą historię.

- Ale ona wiele wiedziała o signorze DuPree - stwierdziła nie­ pewnie. - Raz czy dwa rozmawiałyśmy o nim. Luciana zna poglądy signora DuPree na sztukę i...

- Mogła tę wiedzę zdobyć w inny sposób - zauważył David. - Sądzę, że masz rację, podejrzewając swoją służącą o zwią­zek z napadem. A co z naszyjnikiem, który znaleźliśmy w koszu? Ukradła go?

Trudno było sobie wyobrazić, że Luciana, z jej słodką twarzycz­ką, mogłaby okazać się złodziejką.

Do pokoju weszła służąca z tacą zastawioną talerzami. Para milczała przez cały czas, gdy pokojówka rozkładała naczynia na szkolnym stole.

- Dziękuję. Możesz już iść. Sama naleję herbaty- powiedzia­ła Circe. A kiedy zostali sami, zwróciła się do Davida: - Najpierw zjedz, a potem wezwiemy Lucianę.

Uświadomiła sobie, że nagle zaczęła się obawiać nadchodzące­go przesłuchania. Nie podobała jej się myśl, że Luciana mogła ją oszukać lub wykorzystać jej dobre intencje w niecny sposób.

Twarz Davida po raz pierwszy od początku spotkania złagod­niała. Zdawało się, że podąża myślami za myślami Circe.

David szybko uporał się ze śniadaniem, na które składały się plastry szynki, wędzony śledź, jajecznica i ciemny chleb z dżemem. Kiedy skończył, Circe ponownie pociągnęła za sznur dzwonka, a gdy zjawiła się pokojówka, powiedziała:

- Przyślij do mnie, proszę, Lucianę.

Służąca dygnęła i wyszła, a Circe poczuła, że znowu ogarniają napięcie. Czy tym razem Luciana powie im prawdę? Czy można mieć nadzieję, że za całym zamieszaniem i groźnymi incydentami kryje się jakieś niewinne wytłumaczenie?

Przeszła do sztalug, nadal zakrytych kawałkiem materiału i nie-widzącym wzrokiem wyjrzała przez okno. Usłyszała kroki Davida; wstał i stanął za nią. Położył dłoń na jej ramieniu.

Większość młodych Angielek ma bardzo nikłą wiedzę o tym, co dzieje się na kontynencie, myślał. Nie znają losów Europy i za­wiłości europejskiej polityki. Mimo że Circe podczas pobytu za granicą zajmowała się zapewne głównie sztuką, najwyraźniej zwró­ciła też uwagę na intrygi i walki o władzę toczące się w ostatnich czasach w wielu krajach. I oczywiście, swoim zwyczajem, sercem opowiedziała się po stronie słabszych i uciemiężonych.

Pozostawił dłoń na ramieniu towarzyszki, sycąc się dotykiem, wyobrażając sobie, że ściąga suknię z Circe, zyskując dostęp do skarbów skromnie osłoniętych muślinem i koronkami. Czuł mro­wienie w palcach na myśl, że mógłby zacząć pieścić to złote ciało tak inne od bladych ciał londyńskich panien.

Circe była zupełnie niepodobna do kobiet, z którymi się spo­tykał. Przez chwilę pozwolił sobie skupić się na wrażeniach, jakie Circe w nim wywoływała; rozkoszował się gładkością jej skóry, na­pawał bijącym od niej zapachem kwitnącej jabłoni, choć raz nie-zmieszanym z wonią farb i oleju lnianego.

Circe jawiła mu się jako pożądany, ale zakazany owoc. Musi powściągać apetyt - po to, żeby nie skrzywdzić przyjaciółki i żeby nie zaprzepaścić ciężko wypracowanego szacunku do samego siebie. Usłyszał kroki na zewnątrz i, skrzywiwszy się, szybko cofnął rękę.

Circe westchnęła, zadowolona, że David nie widzi jej twarzy. Współczujący gest był ukojeniem dla jej lęku, a poza tym obudził w niej stary ból, jakąś tęsknotę, którą odczuwała tylko przy nim. Lecz czy mogła ponownie narazić się na odrzucenie?

Chciałaby mieć Davida zawsze przy sobie albo natychmiast opuścić Anglię, nie uczestniczyć już w tym głupim sezonie zalotów i wrócić na kontynent do malowania. Nie widziała sensu w pozna­waniu innych młodych mężczyzn, bo dotąd tylko David naprawdę ją poruszał. Ale on jej nie chce. Wyraźnie jej to pokazał. Ma inne plany na przyszłość i ze szczegółami opisał, jakiego rodzaju kobie­ty poszukuje... Circe spróbowała zebrać myśli; czeka ich przecież poważna rozmowa, której nadal się obawiała.

Luciana po wejściu do pokoju spojrzała na swoją panią z trud­nym do odczytania wyrazem twarzy.

Dziewczyna spuściła głowę.

Luciana bardzo pobladła.

Circe nie spuszczała wzroku ze służącej.

- Myślę, że musimy obejrzeć twój pokój, Luciano. - Spojrze­nie mężczyzny wyrażało żelazną stanowczość.

Dziewczyna jęknęła:

- Nie, proszę!

Circe zrobiło się żal służącej.

Circe też była tego zdania, ale nie chciała grzebać w prywat­nych rzeczach pokojówki. Jednak, chcąc ochronić Psyche... chyba nie mieli wyboru.

Wszyscy razem zeszli tylnymi schodami do pokoju Luciany. Na szczęście Psyche nadal spała, zmęczona po nocnych wypadkach, a Gabriel, o ile Circe było wiadomo, nie wrócił jeszcze do domu. Nie chciała na razie informować szwagra o całej historii. Było na to za wcześnie. Dotarli na piętro dla służby z rzędem małych sypialni przez nikogo niezauważeni.

Luciana minęła korytarz w milczeniu i po dojściu do swojego pokoju pokazała na prowadzące do niego drzwi. Kiedy je otworzy­ła, David pochwycił ją za ramię.

- Zostań tutaj - nakazał.

Dziewczyna zrobiła, jak polecił, choć bardzo pobladła. Circe zagryzła usta, rozdarta między współczuciem dla służącej a rosnącą nieufnością co do jej prawdziwych intencji.

W pokoju znajdowało się niewiele mebli: wąskie łóżko z do­datkowym kocem złożonym w nogach, mała komoda z szufla­dami, proste krzesło i stół, na którym stały porcelanowa miska i dzbanek. Na ścianie na wieszaku wisiały płaszcz Luciany i czysty fartuch. Małe okno ozdobione skromnymi muślinowymi zasło­nami wychodziło na ulicę. Pomieszczenie było mało wykwintne, ale czyste. Panował w nim skrupulatny porządek. Typowy pokój służącej. Tylko że mało w nim było miejsc, w których można było coś ukryć.

David oklepał leżący na łóżku koc, uklęknął, żeby zajrzeć pod ramę łóżka, szybko przejrzał szuflady komody. Zajrzał nawet do dzbanka na wodę. Niczego nie znalazł.

Circe poczuła ulgę.

- Widzisz - powiedziała. - Musi chodzić o coś innego.
Mężczyzna stanął na środku pokoju i jeszcze raz uważnie się rozejrzał. Poza niewielkim dywanikiem leżącym przy łóżku podło­ga była goła. David podniósł dywanik, Circe zaś kątem oka dostrze­gła, że Luciana w tym momencie znieruchomiała.

O Boże.

David przeciągnął dłonią po klepkach.

- Bardzo tu czysto. Nawet śladu kurzu - mruknął. - Ale w tym miejscu jedna klepka jest chyba poluzowana.

Z kieszeni spodni wyciągnął składany scyzoryk i podważył nim brzeg deski; klepka wyskoczyła, nie stawiając oporu. Circe sapnęła. Pod luźną deską znajdowała się dziura, a w niej leżał brązowy wal­cowaty przedmiot.

- Boże, czy to może być to?! - zakrzyknął David. - Rzecz, któ­rej wszyscy szukają?

Circe nie rozumiała, o co chodzi, ale David zacisnął usta i mil­czał. W pokoju nagle zaległa cisza. Circe prawie nie mogła oddy­chać, gdy przyjaciel wyjmował cylindryczny przedmiot z dziury.

- Co w nim jest? - zapytała niskim głosem.

David nie odpowiedział, ale zdjął wieczko i Circe zobaczyła wyściełane wnętrze, w którym znajdowało się... Co to jest? David potrząsnął cylindrem i jego zawartość wypadła na łóżko. Był to ka­wałek materiału, który wydawał się czymś obciążony. Kiedy męż­czyzna go rozprostował, promienie słońca płynące od okna padły na coś, co zabłyszczało jak złoto.

Circe wstrzymała oddech. Spojrzała na Lucianę, która przyci­skała ręce do ust.

- Proszę - wyszeptała. - Nie zabierajcie mi tego.

Nie takiej reakcji spodziewała się Circe. Zerknąwszy na Davida, stwierdziła, że on także wydaje się zdumiony.

- Co masz na myśli? - spytała.

W tej samej chwili odezwał się David:

- Skąd masz tę biżuterię, Luciano? Ukradłaś ją?

Włoszka uniosła głowę i przez chwilę wyglądało na to, że jej gniew stał się silniejszy niż strach.

- To moja własność! Mojej rodziny. Kolczyki są po matce, a naszyjnik dostałam od dziadka!

Circe podeszła do Davida, żeby bliżej przyjrzeć się spląta­nym błyskotkom. Delikatnie ich dotknęła i oddzieliła łańcuszki od kolczyków, żeby zorientować się, co to dokładnie za biżuteria. W gruncie rzeczy precjozom tym daleko było do biżuterii ukrytej w szkatułce starszej siostry, a nawet do tych kilku sztuk, które nale­żały do samej Circe. Z pewnością miały jakąś wartość, ale kamienie w naszyjniku były małe i nie z tych najszlachetniejszych. W brosz­ce tkwił topaz, a naszyjnik był z koralu. Za te błyskotki Luciana mogłaby otrzymać nie więcej niż kilka funtów, choć i tak najcen­niejszy z całej biżuterii był naszyjnik znaleziony poprzedniego dnia w koszu. Ale nawet wraz z nim całość nie była warta więcej niż sto funtów. Duża suma jak dla służącej - tylko że Luciana nie zawsze była służącą. Zawartość pudełka to mało jak na rodzinne skarby zbierane przez pokolenia.

- Wierzę jej - powiedziała Circe do Davida. - Nie sądzę, żeby te rzeczy były ukradzione.

Mężczyzna uniósł brwi, ale kiedy ponownie spojrzał na Lucianę, jego wzrok nie był już tak surowy.

Nie mogę stracić tych klejnotów, signorina. To jedyna nadzieja dla moich rodziców.

Tym razem Circe nie wątpiła w szczerość służącej. Brązowe oczy Luciany miały błagalny wyraz, a usta jej drżały.

- Musimy powiadomić Gabriela - upierał się David, choć w jego głosie nie było już gniewu.

Circe się wahała. Wprawdzie szwagier może zechcieć pomóc Lucianie, ale co będzie, jeśli odmówi? Musi przecież chronić żonę i dziecko.

Luciana głośno załkała, a potem zachrypniętym głosem wy­szeptała:

- Błagam panią, signorina, nie niszczcie moich planów.

Na te słowa Circe poczuła nagły ucisk w gardle. Sama straciła rodziców, kiedy była bardzo mała, i nadal ich strata ogromnie ją bolała. Jak mogłaby mieć pretensję do Luciany o to, że dziewczyna próbuje ratować rodzinę? To nie jej wina, że niefortunna próba sprzedania biżuterii sprowadziła na dom Sinclairów niebezpie­czeństwo.

- Zaprowadzę cię do znanego jubilera - postanowiła nagle. - Gabriel robi zakupy w sklepie przy Bond Street. Nieraz widziałam nazwę tego sklepu na opakowaniach z prezentami, które przyno­sił Psyche. Jeśli osobiście porozmawiam z właścicielem, jestem przekonana że da nam uczciwą sumę za twoją biżuterię. Wtedy prześlesz pieniądze rodzicom, a my nie będziemy mieli problemu z drobnymi złodziejaszkami.

- Nie jestem pewien, że chodzi o drobnego złodziejaszka - sprzeciwił się David, ale ponieważ Circe spostrzegła, że służąca aż pojaśniała z nadziei, postanowiła postawić na swoim.

- Wróćmy na dół. Tam to przedyskutujemy - powiedziała, od­dając Lucianie biżuterię. - Pójdziemy do jubilera dziś po południu, Luciano, zaraz po obiedzie. Do tej pory pilnuj tego dobrze.

Służąca promieniała, jednak David nadal miał ponurą minę. Circe musiała prawie siłą wyciągnąć go na korytarz.

- Do diabła, Circe...

- Nie teraz - przerwała mu. - Porozmawiamy, kiedy nikt nas nie będzie słyszał.

Posłuchał jej i w milczeniu pokonał schody, ale gdy znaleźli się na piętrze z sypialniami, zatrzymał się i oznajmił:

- Nie rozumiem, jak te oględziny mogłyby nam pomóc - opie­rała się dziewczyna, ale David na jej zbuntowany wzrok odpowie­dział stanowczym spojrzeniem. - Och, już dobrze.

Circe ruszyła do sypialni, gestem dłoni nakazując towarzyszo­wi milczenie. Nie chciała obudzić Psyche i obawiała się skandalu, gdyby ktoś zobaczył Davida w jej prywatnym pokoju. Ale przecież spędzą w nim tylko chwilkę.

Jednak, gdy otworzyła drzwi, przekonała się, że w środku ktoś jest.

- Och, panienko! - zawołała drobna pokojówka. - Ale mnie panienka przestraszyła. Właśnie kończyłam porządkować pani sypialnię. Ale był bałagan po tym, jak jego lordowska mość walczył z tym łobuzem, co się do nas włamał.

David stanął za Circe; usłyszała, że w ostatnim momencie zdu­sił przekleństwo.

Circe odebrała go od dziewczyny i pogładziła palcami miękki materiał.

- To skrawek czarnego jedwabiu - powiedziała. - Nie mam czarnych koszul.

David sięgnął po materiał, chcąc też go obejrzeć.

- Może to jakaś inna, eh, część garderoby? - spytał niepewnie.

Circe pokręciła głową.

- Wszystko, co miałam na sobie wczoraj w nocy, było białe - wyjaśniła. - Poza tym jestem pewna, że wcześniej tu tego nie było. Nie mam też żadnych sukni w czarnym kolorze; dzięki Bogu nie jesteśmy w żałobie.

Pokojówka wyglądała na skonsternowaną, za to David mar­szczył czoło, jakby coś mu się bardzo nie podobało.

- Myślę... - zaczął i zamilkł, ale zaraz dodał: - Musimy zejść na dół.

Circe skinęła głową na znak zgody, choć miała ochotę zauwa­żyć, że w takich okolicznościach pamiętanie o etykiecie wydaje się lekko absurdalne. Przyglądała się Davidowi, który patrzył na roz­darcie w materacu. W pewnej chwili ciężko przełknął ślinę, a po­tem odwrócił wzrok.

- Będę w salonie.

Pokłonił się i wyszedł. Circe pozostała w pokoju tylko po to, żeby jeszcze raz przekazać polecenia pokojówce, zakazując jej przy okazji wszelkich rozmów z resztą służby na temat tego, co zoba­czyła w sypialni. Potem poszła za przyjacielem do salonu.

Po wejściu stwierdziła, że David nalał sobie wina z karafki. Na­dal trzymał w rękach skrawek czarnego jedwabiu.

- Uważasz, że to ważne? - spytała, jak zawsze przechodząc od razu do sedna sprawy. Odebrała od przyjaciela jedwabny ścinek i obejrzała go uważnie. - To nie było odcięte, Davidzie, a raczej oderwane. Nie sądzisz chyba...

Circe w skupieniu wpatrywała się w materiał; nagle zdała so­bie sprawę, że cisza trwa już zbyt długo. David stał nieruchomo, tak nieruchomo, że nawet wino w kieliszku się nie poruszało. Jego niebieskoszare oczy pod zmarszczonymi brwiami wyrażały powa­gę. Usta miał zaciśnięte w linijkę. Circe rzadko widywała u niego taką minę.

- Napij się herbaty. Zbyt wcześnie na wino - upomniała go łagodnym tonem, skinieniem głowy wskazując kieliszek w ręku Davida.

Ten spojrzał na niego tak, jakby był zdziwiony, że go trzyma. Przez jego przystojną twarz przemknął wyraz obrzydzenia.

- Automatyczna, odziedziczona w genach, reakcja. -Wzrok mu stwardniała. - Z którą zerwałem.

Okręciwszy się szybko i tak niespodziewanie, że Circe aż pod­skoczyła, chlusnął zawartością kieliszka do kominka. Ogień zasyczał, a potem od alkoholu zapłonął żywszym płomieniem.

Już spokojniejszy, David odstawił kieliszek na gzyms nad ko­minkiem. W ciszy nadal było słychać syk płomieni. Ich odbicie tań­czyło na twarzy Davida. Circe patrzyła na nią i ponieważ nie mo­gła pozwolić sobie na okazanie uczuć, starała się zachować dystans i myśleć jedynie jak artystka. Migoczące światło sprawiało, że obli­cze przyjaciela raz robiło wrażenie anielskiego, raz demonicznego. Ciekawy widok, który warto by było uwiecznić na obrazie i...

Usłyszała głos Davida, który odezwał się, nie patrząc na nią:

- Jak możesz to teraz robić?

Circe zamrugała, zdumiona zarówno brzmieniem głosu męż­czyzny, jak i samym pytaniem.

- Robić co?

Odwrócił się do niej; pasmo orzechowych włosów opadło mu na czoło.

Ale sama też nie zamierzała wyjawić swych uczuć, nie po tym jak ją już raz odtrącił. A co do reszty...

- Bałam się, kiedy włamywacz trzymał mi nóż przy gardle; by­łam przerażona. Ale nie chcę teraz tego rozpamiętywać. Nie chcę też powtórnie tego przeżywać, a już z pewnością nie wolno mi wpaść w histerię i denerwować Psyche. Malowanie zaś wnosi do mojego życia porządek. Zawsze tak było, nawet wtedy gdy zginęli rodzice. To moja największa przyjemność. Malowanie przynosi mi radość i niczym mnie nie zaskakuje. - Skrzywiła się. - No, zaska­kuje, ale wyłącznie w przyjemny sposób.

David zmarszczył czoło, a Circe zaczęła się zastanawiać, czyjej wyjaśnienie uznał za przyganę.

- Malowanie jest dla ciebie największą przyjemnością? Mó­wisz o nim tak, jakbyś była w nim zakochana.

Circe poczuła ukłucie bólu. Udało jej się nad nim zapanować. Duma kazała jej odpowiedzieć głosem poważnym, a nawet bun­towniczym.

- Tak, można tak powiedzieć, że malowanie to moja najwięk­sza pasja.

David podszedł do niej wolno, jakby przyciągany do Circe wbrew własnej woli. Stanął tak blisko, że prawie musiała się cofnąć, choć nagle zdała sobie sprawę, że wcale nie ma na to ochoty. David był tak blisko, że woń nakrochmalonej koszuli i kołnierzyka atakowała jej nozdrza. Pomyślała z przerażeniem, że zaraz się ośmieszy i kichnie, ale David jeszcze bardziej się do niej przysunął, zapomniała więc na­tychmiast nie tylko o kichaniu, ale też o oddychaniu...

Gęste rzęsy osłaniały jego bajeczne oczy - oczy, które teraz znajdowały się tylko parę cali od niej. Płonęły takim żarem, że mogłyby rywalizować z ogniem w kominku. Circe czuła, że od tego spojrzenia robi jej się cieplej; była pewna, że się zaczerwieni­ła. Ale nadal częścią umysłu zastanawiała się, jakiej barwy- nie­bieskiej, kości słoniowej czy brązu - użyłaby przede wszystkim, malując portret przyjaciela. I choć czuła dreszczyk podniecenia wywołany bliskością Davida, a także pragnęła, by posunął się da­lej, wyszeptała:

- Muszę cię namalować.

Mężczyzna uśmiechnął się; wydawało się, że szczerze.

- Zawsze kiedy masz taki zamglony wzrok, wiem, że zastana­wiasz się nad jakimś obrazem, a nie nad tym, co znajduje się tuż przed twoim zadartym małym noskiem. Nie masz pojęcia, jakie to wyzwanie dla mężczyzny.

Oddech Circe przyspieszył i stał się krótki.

David zesztywniał. Zobaczyła, że przywołał na twarz maskę dystyngowanego dżentelmena. Po raz wtóry postanowił nie być z nią szczery, ukryć prawdziwego siebie.

Circe zdusiła pragnienie wyrzucenia z siebie kilku soczystych włoskich przekleństw. Dlaczego nie potrafi przekonać Davida, by ujawnił swoje uczucia? Jak on może ignorować to, co się między nimi dzieje? Coś ich do siebie przyciągało, choć David nieustannie się temu opierał.

On zaś wziął głęboki oddech, a potem się odwrócił. Popatrzył w ogień i odchrząknął.

- Ten materiał. - David wskazał na skrawek, który Circe nadal ściskała w dłoniach, ale o którym niemal zapomniała.

Z trudem wydobyła z siebie głos.

Dziewczyna zagryzła usta, próbując skupić myśli.

- To prawda, ledwie widziałam zarys sylwetki tego człowieka i łatwiej byłoby mi go dostrzec, gdyby miał odsłoniętą twarz. Jasną skórę lepiej widać nawet pomimo mroku. Chyba masz rację, Davidzie.

- No i ta maska mogła zostać podarta w czasie bójki z Gabrie­lem ciągnął mężczyzna. - Ale włamywacz mógł też mieć inny po­wód, żeby zasłonić twarz. Może nie chciał, żebyś go rozpoznała.

Circe się zamyśliła.

- Widziałam tego mężczyznę, który chciał wykraść Lucianie kosz- powiedziała. - On też miał zasłoniętą twarz. Davidzie, ten włamywacz raz coś powiedział, a mnie się wydało, że mówił z ob­cym akcentem.

- To nie ma znaczenia - odparł David oschle. Zamiast patrzeć Circe w oczy, spoglądał na ogień.

Dziewczyna złożyła ręce na piersiach.

- Żądasz ode mnie, żebym była z tobą szczera i niczego przed tobą nie ukrywała! Tego samego oczekuję od ciebie.

David nagle spoważniał.

- Mój wuj... ja i on sądzimy, że coś ważnego, naprawdę waż­nego, zostało przeszmuglowane do Anglii z kontynentu. Przez chwilę, kiedy zobaczyłem tę biżuterię, pomyślałem, że to jest właś­nie to, czego szukamy. Ale chyba się pomyliłem: biżuteria ta ma małą wartość, z pewnością nie jest tak cenna, żeby z jej powodu powstało aż takie zamieszanie w całej Europie.

- To brzmi sensownie - zgodziła się Circe. - Poza tym moim zdaniem Luciana nie udaje lęku o rodziców. Nie możemy dopuścić, żeby poniosła karę za włamanie, do którego się nie przyczyniła. Gabriel jest życzliwy ludziom, ale bezpieczeństwo Psyche będzie dla niego ważniejsze od wszystkiego. A co do złodzieja, to nawet jeśli włamał się tu, żeby wykraść skarby Luciany, to więcej się już nie pojawi po tym, co się na koniec wydarzyło.

David patrzył na rozmówczynię ze szczerym zdumieniem.

- Boże, Circe, obawiam się, że bardziej słuchasz serca niż ro­zumu.

Circe posłała mu buńczuczne spojrzenie.

- Davidzie, gdybym mogła sprowadzić z powrotem moich rodziców, gdybym mogła zapobiec ich śmierci, oddałabym w tym celu cały mój majątek!

Mężczyzna zmarszczył czoło.

Kontakt cielesny wywołał w niej szok. Przypomniała się jej chwila, gdy w laboratorium ojca dotknęła miedzianego drucika i podrażnił ją prąd. Jednak dotykając Davida, wcale nie czuła się jak dziecko. Nabrała głęboko powietrza, nie wiedząc, czy przyjaciel ma świadomość, jak ona się czuje - że nawet przy najmniejszym kontakcie z nim dzieje się z nią coś dziwnego. Znowu stali bardzo blisko siebie; wydawało się, że powietrze między nimi jest nałado­wane energią jak przed burzą.

David rozchylił usta i przymknął lekko powieki. Pochylił gło­wę i ustami musnął usta Circe. Nie odsunęła się, podniecona zbli­żeniem, wciągając w siebie woń krochmalu i męskich perfum.

- Och, jestem przeklętym głupcem - wyszeptał David w war­gi Circe, a potem ją do siebie przyciągnął. Jego usta były twarde, a uścisk pewny; Circe czuła się tak, jakby porywał ją ciepły, wolno krążący wir; wcale nie miała ochoty z nim walczyć. Zarzuciła towa­rzyszowi ramiona na szyję i wtuliła się w niego w radosnym unie­sieniu. W tej samej chwili przepłynęło między nimi jakieś nowe i pełne mocy uczucie, które sprawiło, że cały świat wokół stracił znaczenie.

David przesunął rękę i położył ją na wypukłości biustu Cir­ce. Przez nią zaś przelała się fala podniecenia; poczuła, że braknie jej tchu. Chciała, żeby mężczyzna posunął się dalej, żeby odsunął muślinowe poły sukni na dekolcie i dotknął ciepłą dłonią jej gołej skóry. Pragnęła...

Usłyszała głos Gabriela dochodzący z niższego piętra, a potem głośny szczek, który musiał wydać bardzo duży pies. Głos umilkł; nie słychać też było kroków szwagra na schodach, niemniej oboje, Circe i David, zamarli i zaraz niezdarnie odskoczyli od siebie.

- Muszę iść.

Circe zamrugała. Nie chciała, żeby David ją opuścił. Pragnęła go. Najchętniej przyciągnęłaby go znowu do siebie, żeby podsy­cić, a nie ugasić ogień, który w nich zapłonął. Niestety, towarzysz zdążył już wycofać się za przeklętą maskę poprawności. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał nienaturalnie piskliwie; z trudem go kontrolowała:

Potem opuścił pokój z takim pośpiechem, że Circe ponownie poczuła się odrzucona. Mimo to wspomnienie pocałunku i uści­sku Davida nadal w niej trwało, a serce jeszcze długo biło niespo­kojnie.

13

Następny dzień David spędził na obserwacji domu von Freistadta. Godziny mijały wolno, a on starał się wygnać z pamięci zajście z Circe z poprzedniego dnia, które o mały włos, a zakończyłoby się katastrofą. Do diaska, powinien był wykazać się większym opa­nowaniem! Pomimo wysiłków nie potrafił powstrzymać się przed rozpamiętywaniem delikatnych, ale zmysłowych ust Circe, mięk­kiej skóry szyi, jej długich nóg, które kończyły się intymnym, po­nętnym... tam do diabła! Powściągnął wyobraźnię i znowu skupił uwagę na rezydencji Austriaka.

Ten powrócił do domu późnym popołudniem, ale nie towarzy­szył mu żaden tajemniczy osobnik. Kiedy słońce znalazło się nisko na niebie, David potarł obolałe plecy - znowu wypożyczył stragan na kółkach - i zdecydował, że nie należy przesadzać i czas kończyć szpiegowanie.

Ruszył z wózkiem do pobliskiego pubu, w którym umówił się z właścicielem straganu. Tym razem handlarzowi towarzyszył młody chłopak. Wyrostek miał kołtuniaste włosy, ubranie całe w łatach, ale oczy połyskiwały inteligencją. Przyglądał się Davidowi z wyraźnym zaciekawieniem.

- To wasz syn? - spytał David, sięgając do kieszeni wyświechtanego płaszcza, zakupionego w sklepie z używanymi rzeczami, po garść monet.

Sprzedawca pieczonych kasztanów, przyjąwszy zapłatę z radoś­cią, rozśmiał się głośno i ochryple.

- Tak twierdzi jego matka.

Chłopak zignorował żart, za to nie przestawał przyglądać się Davidowi.

Podobny do ojca, zaobserwował David w duchu. Zarazem przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Wkrótce jego obecność na placu przed rezydencją dyplomaty stanie się podejrzana i to bez względu na to, czy będzie tam stał w przebraniu, czy nie. Nadszedł czas na zmianę strategii.

- Masz ochotę zarobić kilka groszy? - spytał, zerkając na wy­rostka.

Chłopak zamrugał.

- Och, prawdziwych?

Jego kochający ojciec się skrzywił.

Wyrostek skinął twierdząco głową.

- Znasz ten duży dom z czerwonej cegły i z żelaznymi kratami w oknach na Devon Square?

Chłopak ponownie skinął głową.

- Mają tam zrzędliwego kamerdynera i ładniusią pokojówkę - pochwalił się swoją wiedzą.

David się uśmiechnął.

Timothy na każde pytanie z zapałem kiwał głową.

- Chcę, żebyś obserwował ten dom i zapamiętał, kto do niego wchodzi i z niego wychodzi, a zwłaszcza żebyś zwracał uwagę na niecodziennych osobników, którzy nie są ani handlarzami, ani nie należą do obsługi. Chciałbym, żebyś to wszystko zapamiętał. Po­trafisz?

Oczy chłopca płonęły entuzjazmem.

Opuszczając pub, David zastanawiał się nad nowym układem. Nie był w stanie całymi dniami stać przed domem Austriaka; zna­jomi już i tak zaczęli komentować jego nieobecność w miejscach, gdzie zazwyczaj przebywał. Poza tym musi przecież brać udział w wydarzeniach towarzyskich, na których pojawia się hrabia; nie tylko po to, żeby obserwować, z kim austriacki dyplomata się kon­taktuje, ale co ważniejsze, żeby mieć oko na Circe. Gdyby tylko ta krnąbrna dziewczyna zechciała go posłuchać i postanowiła unikać von Freistadta. Ale czy ona kiedykolwiek brała sobie do serca rady Davida?

W sklepie z używaną odzieżą szybko przebrał się w swoje ubra­nie - znacznie się ostatnio przyczynił do wzbogacenia kieszeni mieszkańców tej części Londynu, myślał przy okazji drwiąco - po czym pospieszył do domu. Tym razem udało mu się wśliznąć na górę do swojej sypialni bez spotkania z matką. Hrabina pozosta­wała w Londynie dłużej niż zazwyczaj, ale David w duchu żywił nadzieję, że matka już wkrótce wyrazi ochotę na powrót do Bath.

Kiedy pojawił się na obiedzie, który teraz podawano w normal­nych godzinach, był starannie uczesany i odziany. Ale hrabina i tak zmierzyła go krytycznym wzrokiem.

- Mój krawiec odetchnąłby z ulgą, gdyby to usłyszał.
Hrabina nie zamierzała przejmować się ironią w głosie syna, zresztą jeszcze nie skończyła.

- Choć powiem, że złota kamizelka bardziej by pasowała do twojej rangi, a także przydałoby się kilka sztuk biżuterii. Co z tym sygnetem z rubinowym oczkiem twojego dziadka?

David skrzywił się na wspomnienie krzykliwego pierścienia.

Starsza dama narzekała w tym stylu przez całą drogę do jadal­ni. David tylko wzdychał. To prawda, że postępowanie ojca było niewybaczalne, że był pijakiem i hulaką, ale czasami, gdy matka, jak to często miała w zwyczaju, zaczynała jedną ze swoich potępia­jących mów, robiło mu się żal rodziciela. Nie dziwił się, że matka odczuwa rozgoryczenie z powodu nieudanego małżeństwa, jednak żółć, która się z niej wylewała, czasami oblewała też Davida, mimo że ostatnimi czasy hrabinie udawało się nie rzucać już po domu ze złości porcelaną. Niemniej za każdym razem, gdy był świad­kiem utyskiwań matki, coraz bardziej utwierdzał się w niechęci do związku małżeńskiego.

Dopiero przy drugim daniu udało mu się zmienić tok myślenia hrabiny na inny. Zapytał matkę o jej genealogię.

Starsza dama przed odpowiedzią na chwilę zamilkła, żeby po­zbierać myśli.

- Jestem przekonana, że to cioteczna praprababka Clasrissa wyszła za hrabiego, a nie jej siostra, bez względu na to, co mówi kuzynka Thomasina. Jeśli mój brat William zjawi się wreszcie u nas na herbacie, o co go proszę od kilku dni, zapytam go o tę sprawę.

Potem hrabina z zadowoleniem oddała się wyliczaniu swoich szacownych przodków, a David, czując na sobie ciężar rodziny -i to na różne sposoby - odsunął talerz i gestem ręki odesłał lokaja, który podał mu następne danie.

Na ten moment stracił apetyt.

Następnego dnia David już z samego rana odwiedził wuja pod­czas śniadania. Chciał z nim omówić postępy w dochodzeniu.

Wuj zaaprobował wynajęcie syna sprzedawcy pieczonych kasz­tanów.

- Dużo bym dał, żeby zobaczyć cię w przebraniu tego handla­rza - dodał starszy pan, zanosząc się śmiechem.

David uśmiechnął się ponuro i dotknął nieskazitelnie czystego kołnierzyka.

- Niestety nie. Niemniej nadal uważam, że von Freistadt jest w to wplątany i jeśli będziemy cierpliwi i nieustępliwi, wierzę, że odkryjemy jakiś znaczący trop - odparł starszy pan spokojnie. - Dyplomacja to w dziewięćdziesięciu procentach cierpliwość, mój chłopcze.

David życzyłby sobie więcej cierpliwości.

Wuj William przywołał na twarz wyraz współczucia.

- Pozdrów ją ode mnie.
David się uśmiechnął.

David wrócił do domu, ale matka spóźniała się i zeszła do holu pół godziny później, niż kazała mu się zjawić. Na szczęście znał jej zwyczaje, więc nie polecił podstawiać powozu. Chciał oszczędzić koniom marznięcia na zimnym wietrze.

Hrabina nie wiedziała, że syn gdzieś wychodził, więc nie wy­pytywała o powód wyjścia. David wezwał powóz, usadził w nim matkę, a potem odebrał lejce od woźnicy.

Byt piękny wiosenny poranek z wietrzykiem, który poruszał różyczkami na kapelusiku hrabiny. David próbował cieszyć się dniem, ale przychodziło mu to z trudem, bo nie dość, że zgodnie z życzeniem matki zmuszał konie do powolnego truchtu, to jesz­cze musiał wysłuchiwać komentarzy hrabiny o strojach mijanych przez nich dam, o wyglądzie innych powozów, o złej pozie parobków stojących na tyłach tych powozów, o tym, że wiatr jest zimny, i o śmiesznych gustach ludzi, którzy na przejażdżki konne wkładają stroje przesadnie upstrzone w epolety i złote koronki. I tak bez końca.

Wreszcie, gdy hrabina obejrzała już wszystkie damy przejeżdża­jące się po parku i przywitała się z przyjaciółkami skinieniem gło­wy, odwróciła się do syna i obrzuciła go stalowym spojrzeniem.

Zbyt późno się zorientował, że - oczywiście, mówiąc metafo­rycznie - zmierza wprost do przepaści.

- W takim razie dlaczego...- Hrabina poprawiła kapelusz, który kapryśny wiatr chciał zerwać jej z głowy, i mocniej zawiązała troczki pod brodą - .. .wybrałeś się wczoraj na wieczorek muzycz­ny, drogi chłopcze? Chyba nie po to, żeby posłuchać tych dwóch piszczących panien?

David nie odwracał oczu od koni, które z gracją truchtem prze­mierzały alejkę.

Gdyby Circe miała mniejszy majątek i pochodziła z mniej zna­mienitej rodziny, pomyślał David cynicznie, matka byłaby oburzo­na „wyjątkową" urodą panny Hill. Postanowił, że nie pozwoli sobą manipulować.

Powozem zarzuciło, więc David powściągnął konie i sprowa­dził je z powrotem na środek alejki. Zauważył, że całkiem nieświa­domie z całych sił zaciska ręce na lejcach. Weź głęboki wdech, po­wiedział do siebie w duchu. Uśmiechaj się.

Ale napięte usta z trudem układały się do uśmiechu. Do końca przejażdżki musiał pilnować zarówno narowistych koni, jak i włas­nego języka, żeby nie powiedzieć matce czegoś niemiłego.

Po powrocie do domu odprowadził ją do jej zajęć, sam zaś szybko coś przekąsił i ponownie wyszedł. Przyrzekł Circe, że bę­dzie jej towarzyszył w wyprawie do jubilera. Oczywiście nigdy nie przyznałby się matce, że rozbija się po Londynie z młodą damą, którą hrabina upatrzyła sobie na jego przyszłą żonę.

Kiedy tylko zatrzymał się przed rezydencją Sinclairów, w drzwiach frontowych stanęła Circe - musiała wyglądać jego przyjazdu z ok­na - i ze zdumieniem popatrzyła na dwukółkę oraz stajennego sto­jącego prosto jak struna na tyle powoziku.

- Jedziemy?
David skinął głową.

- David?

Zdał sobie sprawę, że przez chwilę niczego nie słyszał.

Circe zachichotała.

David był za młody, żeby to pamiętać, i nie był też przekona­ny co do logiczności wywodów towarzyszki, ale nie widział sensu w sprzeczaniu się z nią.

David domyślał się, że Circe ogromnie współczuła swojej służącej, bo sama do końca nie rozprawiła się jeszcze z żalem po śmierci rodziców, dlatego nie chciał się z nią sprzeczać, ale wątpił, żeby ich wyprawa zakończyła się większym sukcesem.

Po krótkiej jeździe dotarli na Bond Street. Tam Circe zaprowa­dziła Davida do eleganckiego sklepu, w którym Gabriel kupował pre­zenty dla Psyche. Po minięciu ciężkich drzwi znaleźli się w gustownie urządzonym wnętrzu, w którym w szklanych gablotach leżały lśniące diademy i zawiłe naszyjniki błyszczące kolorowymi klejnotami.

Circe podeszła do młodego mężczyzny, który się przed nią ukłonił.

Wyraz twarzy sprzedawcy nieco stracił na uprzejmości.

- Nie skupujemy biżuterii, madame. Może powinna się pani zwrócić do lichwiarza? My nie prowadzimy tego rodzaju działal­ności.

Tam do diabła, przecież ją ostrzegał, zaklął w duchu David. Circe uniosła dumnie brwi.

- Chyba najlepiej załatwię moją sprawę z właścicielem sklepu. Czy mógłby pan go wezwać?

Mężczyzna wyraźnie się wahał, ale ugiął się pod pewnym sie­bie, spokojnym spojrzeniem klientki.

- Chwileczkę, panienko - powiedział i zniknął za tylnymi drzwiami.

David ukrył uśmieszek; powinien był mieć więcej wiary w Circe. Wyglądała na całkiem opanowaną, kiedy czekali. W końcu odgłos kroków zapowiedział powrót subiekta, któremu towarzyszył po­stawny mężczyzna o zdecydowanej minie - przepowiadała ona krótkie pertraktacje.

- Czym mogę służyć, madame? Zdaniem mojego asystenta znalazła się pani w nieodpowiednim miejscu do załatwienia swojej sprawy?

- Nie sądzę - oświadczyła pewnym, ale uprzejmym głosem Circe. - Nazywam się Circe Hill. Jestem siostrą lady Gabrielowej Sinclair. O ile się nie mylę, lord Gabriel jest waszym stałym klien­tem. I mam nadzieję, że to się nie zmieni.

Wyraz wyniosłości na twarzy mężczyzny stopił się jak masło na gorącej bułeczce i przeszedł w wyraz służalczości.

Pół godziny później opuszczali sklep przy wtórze licznych i głębokich ukłonów właściciela, a wnętrze torebki Circe wypełniła jeszcze cięższa od poprzedniego ładunku garść monet.

- W takim razie powinienem od razu umieścić te pieniądze na moim koncie w banku - oświadczył David. Circe przyzna­ła mu rację, więc zawrócili i udali się do bankowej części City. Nie było w zwyczaju, by damy odwiedzały tego typu przybytki, dlatego też Circe, postanawiając choć raz zachować się zgodnie z etykietą, gdy David udał się do dużego kamiennego budynku, została w powozie.

Świeży wiaterek owiewał jej twarz i podrywał kapelusik, a ona przyglądała się interesującemu architektonicznie gmachowi po drugiej stronie ulicy, gdy nagle wystraszył ją niespodziewany ha­łas.

Stajenny Davida, który stał przy powozie i trzymał lejce, rap­townie zgiął się wpół, jakby dostał skrętu żołądka. Wystraszone ko­nie parsknęły i zarzuciły łbami, a parobek opadł na kolana.

- Co ci się stało? - zawołała Circe.

Pochyliła się, żeby pochwycić lejce, ale nie mogła ich dosięg­nąć. Nagle ktoś wskoczył do dwukółki i usiadł obok niej.

- Co pan robi?! - znowu zakrzyknęła Circe, ale niezbyt głoś­no, bo bała się, że wystraszy konie. Z tego samego powodu nie chciała wołać na pomoc Davida. Przyjrzała się uważniej osobniko­wi siedzącemu obok i żeby stłumić okrzyk, zakryła usta dłonią.

Nieznajomy był mężczyzną ze szramą na policzku, tym sa­mym, który już dwukrotnie na nią napadał.

Mężczyzna pokręcił głową.

- Nie chodzi mi o świecidełka ani o te śmieszne grosze, które za nie dostała. Gra toczy się o o wiele wartościowszą rzecz, o czym doskonale pani wie.

Circe popatrzyła na mówiącego, zupełnie nie pojmując jego słów.

- O czym wiem?

- Wie pani, czego chcę! - Oczy mężczyzny zamieniły się w szparki. -Jeśli nie powie mi pani, gdzie to znajdę, ktoś za to za­płaci...

Zduszony okrzyk, który dobiegł od wejścia do banku, wystra­szył konie; dwukółką szarpnęło. David rzucił się do powozu, ale nagłe zamieszanie i to, że osobnik ze szramą na policzku z impe­tem wyskoczył z dwukółki na chodnik, sprawiły, że konie, przez nikogo niepilnowane, ze strachu rzuciły się do biegu.

Circe złapała się brzegu siedzenia, czując, że serce podcho­dzi jej do gardła. Galopujące w panice konie są niebezpieczne w każdych okolicznościach, a już na zatłoczonych ulicach Lon­dynu...

Odwróciła głowę i przekonała się, że David trzyma się boku powozu z jedna nogą opartą na deseczce nad kołem, a drugą wi­szącą nad ulicą. Balansował niebezpiecznie między wielkim kołem a dudniącymi końskimi kopytami.

Okrzyki gapiów i przejeżdżający wóz z drewnem znowu spło­szyły konie, które nieco zmieniły tor biegu i teraz gnały prosto na furmankę załadowaną po brzegi zbożem.

David zaraz straci siły, puści się i wpadnie pod koła - zginą obo­je! Circe zacisnęła zęby. Nie pozwoli na to. Chwyciła przyjaciela za nadgarstki. Odchyliwszy się, 2aczęła ciągnąć, aż Davidowi udało się przerzucić resztę ciała do środka powozu.

Nadal jednak nie mógł dosięgnąć wodzy, które ciągnęły się po bruku za końmi. David pchnął Circe na siedzenie.

- Złap się czegoś! — zawołał.

Zorientowała się, co jej towarzysz zamierza zrobić, i ledwie pohamowała okrzyk sprzeciwu. Konie w każdej chwili mogły po­tknąć się o lejce i to byłby koniec wszystkiego.

David wstał i zaraz się zachwiał, bo dwukółką, która podsko­czyła na kocich łbach, zakołysało. Potem jednak zdołał rzucić się do przodu. Wylądował na grzbiecie pierwszego konia, ale już po chwili zaczął się z niego ześlizgiwać i przez moment wydawało się, że spadnie wprost pod końskie kopyta.

- David! - zawołała Circe, ale okrzyki i gwizdy gapiów oraz rżenie koni i poszczekiwania psów ujadających z pobocza zagłu­szyły jej głos.

David zdołał się jakoś podciągnąć i pochwyciwszy uprzęż, od­chylił się i pociągnął do siebie łeb konia. Oba kasztanki zaczęły zwalniać, a potem skręciły niespodziewanie w lewo, prawie rzu­cając dwukółką w okno wystawowe księgarni. Dwóch uliczników podskoczyło do grzyw zwierząt i szarpiąc za nie, pomogło je za­trzymać.

- Davidzie! - zawołała ponownie Circe. - Nic ci się nie stało?
Zeskoczywszy z konia, David machnął w stronę towarzyszki niedbale i odwrócił się do koni, żeby sprawdzić, w jakim są sta­nie.

Serce Circe biło tak szybko, że miała wrażenie, iż zaraz zemdle­je. David nie zginął. Przez chwilę myślała, że go straciła i to na za­wsze. Sądziła, że pogodziła się już z wizją życia bez Davida, ale nie tak, drogi Boże, nie gdyby umarł!

Dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, jak bardzo zależy jej na przyjacielu. Nabrała ostro powietrza, bo uzmysłowiła sobie, że... że go kocha... David zdobył sobie jej serce, a nie tylko zaintereso­wanie artystki. To spostrzeżenie wprawiło ją niemal w takie samo zdumienie, jak fakt, że właśnie udało im się uniknąć prawdziwej katastrofy.

Oszołomiona, stwierdziła, że prawie nie potrafi zebrać myśli. Tym razem nie było to tylko młodzieńcze zauroczenie; poznała Davida z jego najlepszej i najgorszej strony, a mimo to nadal czuła,, że go kocha. Jak to wpłynie na jej dalsze życie... ?

Wróciła do chwili obecnej. Wyglądało na to, że koniom nic się nie stało, choć oba mocno potrząsały łbami i parskały. Były zlane potem. David dziękował wyrostkom, którzy pomogli zatrzymać spłoszone zwierzęta; sowicie ich za tę pomoc wynagrodził.

Kiedy wrócił do dwukółki, z lejcami w rękach, usiadł obok Circe i popatrzył na nią uważnie.

- Bardzo pobladłaś, Circe. Jesteś ranna?

David uniósł brwi, ale nic nie powiedział, bo właśnie podjeż­dżali pod budynek banku. Oddał wodze towarzyszce i wyskoczył z powozu, żeby sprawdzić stan służącego. Ten siedział na krawęż­niku, opierając głowę na rękach, ale po krótkiej wymianie zdań wstał i zajął swoje miejsce na tyle dwukółki.

David wrócił do Circe. Wyprowadził powóz na zatłoczoną ulicę i dopiero wtedy popatrzył w nadal wystraszone oczy dziew­czyny. Najpierw trzeba się zająć niebezpieczeństwem, myślała ona tymczasem. Inne emocje, które ją dręczyły, muszą poczekać.

Kiedy dotarli do rezydencji Sinclairów, Circe poprosiła Davi-da, żeby uważnie ją obejrzał i pomógł poprawić włosy. Uczynił to z taką delikatnością, że Circe mocniej zabiło serce. Musiała jednak zdać się na jego pomoc, bo nie chciała, by siostra znowu zobaczyła ją w nieładzie. Przed wejściem do domu otrzepała jeszcze suknię i rozprostowała jej załamki. W środku natknęli się tylko na lokaja. Psyche nie było nigdzie widać. Pospieszyli więc do pokoju szkol­nego na poddaszu, gdzie Circe pociągnęła za sznur dzwonka i gdy pojawiła się pokojówka, powiedziała:

- Przyślij tu do mnie Lucianę, proszę.

Służąca skinęła głową i wymknęła się z pokoju. Circe przecha­dzała się po nim w tę i z powrotem, David zaś tkwił w miejscu, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. W końcu Luciana się po­jawiła. Weszła do środka i po zrobieniu dwóch kroków zatrzyma­ła się z wahaniem, chyba wystraszona zaciekłym wyrazem twarzy Davida.

- Signorina?

Circe nabrała głęboko powietrza.

- Luciano, doszło do następnego napadu. Tym razem, gdy udałam się do jubilera, żeby sprzedać twoją biżuterię.

Młoda pokojówka pobladła.

Circe wyglądała na prawie tak samo wystraszoną jak Włoszka. Jednak tym razem David był zdecydowany, że wyciągnie ze służącej całą prawdę. Uważał, że Circe grozi niebezpieczeństwo, i nie mógł pozwolić, by w końcu coś się stało.

- Złodziej chyba myśli, że masz coś jeszcze. Coś cenniejszego od biżuterii.

Cisza.

- Powiedz nam, Luciano, co jeszcze przywiozłaś ze sobą z Pie­montu - odezwał się ponownie David. - Z powodu zniknięcia tej rzeczy cała Europa jest jak w gorączce.

Dziewczyna kręciła przecząco głową, ale oczy miała ciemne od emocji, a zdaniem Davida, chyba nawet od poczucia winy.

Dziewczyna milczała.

David nabrał głęboko powietrza. Wolałby, żeby Włoszka sama wszystko im wyjawiła, ale jeśli będzie trzeba...

Cała trójka wspięła się schodami dla służby na piętro, gdzie znajdował się pokój Luciany, ten sam, który już raz widzieli. Po wejściu do niego David zamknął szczelnie drzwi, żeby nikt ich nie podglądał. Dwie kobiety stanęły nieruchomo pod ścianą, a on zabrał się do przeszukiwania małej sypialenki. Początkowo nic szczególnego nie rzuciło mu się w oczy. Wszystko w pokoju wy­glądało tak jak poprzednio, także dziura w podłodze koło łóżka. Nadal leżał w niej wyłożony materiałem futerał. David potrząsnął nim, żeby się przekonać, czy Luciana nie schowała w nim jeszcze jakiejś biżuterii.

Ale futerał był pusty. Wrzucił go z powrotem do dziury. Zasta­nawiał się, czego nie zauważa, co przeoczył. Wtem zorientował się, że kiedy odsunął się od łóżka, twarz Włoszki od razu zrobiła się mniej spięta. Natychmiast się obrócił i zaczął przerzucać pościel. Koc, kołdra, równo rozciągnięte prześcieradło; nic się w nich nie kryło. Znowu przeszedł do obluzowanych klepek w podłodze za­słoniętych dywanikiem. Podniósł go i zajrzał do dziury. Nic poza wyściełanym pustym futerałem... Wyściełanym futerałem.

Poczuł dreszcze na karku, a także rosnące w pokoju napięcie. Podniósł cylinder i podważył wyściółkę.

Wyściółka, której zadaniem było chronienie biżuterii, nie była wcale wykonana z materiału, jak wcześniej sądził. Było to płótno, które wyglądało na dość stare.

Circe, uzmysłowiwszy sobie, co znajduje się w futerale, głoś­no sapnęła. Zaraz potem przez pokój przeleciał jęk Luciany. David wyciągnął płótno z kartonowego pojemnika i rozłożył je na oczach kobiet na łóżku. W pokoju zapadła głęboka cisza wypełniona zdu­mieniem. Potem rozległ się głośny okrzyk Circe:

- Jak śmiałaś!

14

Circe odwróciła się do Luciany i musiała chyba wyglądać na praw­dziwie rozeźloną, bo Włoszka szybko spuściła wzrok na ziemię.

- Jak śmiałaś w ten sposób potraktować taki obraz. Wsadzi­łaś go do jakiegoś lichego kartonowego opakowania i naraziłaś na zniszczenie przez morskie powietrze. A gdyby statek zatonął?

Dziewczyna wybuchnęła płaczem. Wygięła usta w podkówkę i zakryła twarz fartuszkiem.

David przyglądał się obu kobietom z zakłopotaniem. Circe zdała sobie sprawę, że on nie ma pojęcia, o co chodzi.

- Circe?

Starała się nad sobą panować i odpowiadając, zniżyła głos. Musi być ostrożniej sza, inaczej zaraz w pokoju Luciany zjawią się wszy­scy domownicy.

Uświadomiła sobie, że David znowu nic nie pojmuje.

W tej chwili Circe uderzyła pewna myśl.

- Mój nauczyciel, signor DuPree, czy on także został uwięziony? - zwróciła się do służącej.

Dziewczyna pokręciła głową.

- Ale moi rodzice... -jeśli zabierze mi pani obraz, już nigdy nie zobaczę ich żywych. Pieniądze ze sprzedaży biżuterii nie wy­starczą. Musiałam mieć coś naprawdę wartościowego na wymia­nę. - Służąca znowu zaczęła płakać, ale tym razem tak rozpaczli­wie, że Circe ogarnęło współczucie.

Pomyślała, że gdyby sama miała dla uratowania życia rodziców kraść lub kłamać, z pewnością by się przed tym nie cofnęła.

Czując, że gniew zupełnie ją opuścił, podeszła do Luciany i wzięła ją w objęcia. Drobne ciało służącej trzęsło się, targane spa­zmatycznym szlochem. Jakby wypłakiwała wiele miesięcy prze­rażenia i smutku. Ileż to strachu musiała zaznać ta biedna istota? Poklepując ją po plecach, Circe popatrzyła na Davida.

Stał nachmurzony.

- Musimy zwrócić obraz - powiedział. - Dobrze wiesz, Circe, że musimy to zrobić.

Luciana znowu głośniej załkała. Cała drżała. Circe mocniej ją do siebie przytuliła.

- Oczywiście, że musimy - zgodziła się - ale jeszcze nie teraz. Twoim zdaniem policja austriacka zdolna jest posunąć się do mor­derstwa?

David chwilę się zastanawiał, a potem skinął głową.

- Zrobimy to - powtórzyła. - I dopiero wtedy oddamy obraz, nie możemy go tu kryć zbyt długo. Musi powrócić do prawowite­go właściciela. Poza tym trzeba go zachować dla przyszłych poko­leń. Ale jeszcze nie teraz.

David jęknął, jednak Circe go zignorowała, zajęta poklepywa­niem pokojówki, która wycierała mokrą twarz jeszcze bardziej mo­krą chusteczką.

- Wszystko w swoim czasie - stwierdziła Circe, dodając już do siebie: - Tylko najpierw musimy wymyślić, jak się do tego weź­miemy.

David próbował spierać się z dziewczyną, ale szybko się prze­konał, że Circe coraz bardziej utwierdza się w swojej decyzji. Zo­stawili Lucianę samą, żeby mogła doprowadzić się do porządku. Circe zabrała obraz, postanawiając, że trzeba go ukryć w jakimś bezpiecznym miejscu. W pewnej chwili, kiedy schodzili schodami, zatrzymała się i zapytała:

David pomyślał, że jeszcze nie widział Circe tak pięknej - bro­niła nieznanych jej osób z płonącym w oczach ogniem. To cała Circe, z pasją przeciwstawiająca się niesprawiedliwości i uparta równie mocno co kochająca. Luciana nie znalazłaby bardziej odda­nej obrończyni, nawet gdyby przeszukała połowę Europy.

Ale to nie ułatwiało zadania. David splótł ręce na piersiach, ale Circe popatrzyła na niego prawie błagalnie. Położyła mu dłoń na ramieniu. Od razu przeszedł go dreszcz. Teraz to on musiał nabrać głęboko powietrza, żeby odzyskać równowagę.

Powinien pamiętać, że nie ma do czynienia ze sprytną kurtyza­ną, która chce podejść go słodkimi gierkami. Przed nim stoi Circe - mała, niewinna Circe. Nie wolno mu o tym zapominać. Tylko że patrząc w proszące oczy dziewczyny, pełne zaufania, zaczął się wa­hać.

David dostrzegł stary ból, który zawsze czaił się w oczach Circe. Przekonał się, że nie potrafi jej odmówić.

David znał ten ton sprzed lat. Pokłonił się i szybko opuścił rezydencję Sinclairów, zanimby pożałował, że zostawia w rękach Circe tak cenne dzieło - prawie zakładnika.

Jak mogliby - zastanawiał się - wymienić go na innych zakład­ników, jeśli Luciana rzeczywiście mówiła prawdę, że tajna policja przetrzymuje jej rodziców? David zmarszczył czoło i pogrążony w myślach wyszedł na ulicę.

Po jego wyjściu Circe zabrała obraz do swojej sypialni i za­mknęła go w podróżnym kufrze. Potem usłyszała bicie zegara sto­jącego piętro niżej w korytarzu i uzmysłowiła sobie, że zostało jej bardzo mało czasu na przebranie się przed obiadem i przed wyj­ściem do teatru, do którego wybierała się z Psyche. Przemyła twarz i poprawiła włosy, zastanawiając się, czy powinna wezwać Lucianę, ale dziewczyna sama musiała się zorientować, która jest godzina, bo wpadła do pokoju nadal czerwona na twarzy od łez, ale już spo­kojniejsza.

- Tysiąckrotne dzięki, signorina. Dziękuję, dziękuję!

Circe westchnęła. Nie miała pojęcia, jak zdoła pomóc służącej, ale wiedziała, że zrobi wszystko, co w jej mocy. Przy asyście poko­jówki zmieniła suknię, potem chwyciła szal i wachlarz i pospieszy­ła do jadalni, choć raz zadowolona, że cała rodzina wyjdzie z domu zaraz po obiedzie. Nie miała teraz ochoty opowiadać siostrze, jak minął jej dzień.

Sally pojawiła się u sir Johna następnego popołudnia - tym ra­zem została wcześniej przez niego zaproszona. Baronet powitał ją w drzwiach. Od razu spostrzegła, że coś się w nim zmieniło; oczy błyszczały i był ożywiony jak nigdy. Pomyślała, że nawet mu do twarzy z tym entuzjazmem.

Baronet ucałował dłoń damy, zaprowadził gościa do dużego salonu i poprosił służbę o przyniesienie herbaty. Rozlaniem jej do filiżanek zajęła się Sally. Popijali parujący płyn i gawędzili, ale choć wdowa zachęcała gospodarza do rozmowy o jego ukochanych kwiatach, baronet nagle stracił entuzjazm i westchnął.

- Co się stało? - zdziwiła się Sally, odstawiając filiżankę.

Baronet wstał i zaczął chodzić w tę i z powrotem, tak jak miał to w zwyczaju, kiedy coś go niepokoiło, co Sally zauważyła już wcześniej.

- Zna pani to stare porzekadło: „I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu" - mruknął. - Nie sądzę, żeby nasz eksperyment się powiódł. Chyba powinniśmy po prostu pogodzić się...

Wdowa roześmiała się na głos, zaskakując tym zarówno gospo­darza, jak i samą siebie. Sir John spojrzał na nią. Na jego twarzy rysowało się zdumienie, ale też chyba czujność, jakby obawiał się kpiny, nawet ze strony Sally.

Hrabina pospieszyła z wyjaśnieniami.

- Sir Johnie, proszę nie żartować. Wiem, że zajmuje się pan roślinami, ale przecież nie ma pan nic wspólnego z owsem!

Baronet rozchylił usta w uśmiechu, na co Sally pomyślała, że warto było wypowiedzieć ostatnią uwagę (mimo że jej zdaniem była dość mierna), skoro udało jej się rozweselić gospodarza. Ciąg­nęła więc w tym stylu.

- Jest pan bardzo łagodnym człowiekiem, co jest wielką zaletą, ale ma pan też wielką siłę: siłę dobroci i wytrwałości. Wyczułam ją w panu już w pierwszej chwili, gdy pana poznałam.

Mężczyzna spojrzał na mówiącą. Ta jednak tym razem zupełnie nie umiała odczytać wyrazu jego twarzy.

Sally poczuła, że się rumieni. Cóż to za miły człowiek ten sir John!

- No widzi pan, to tylko potwierdza, że mam rację. Dzięki ćwiczeniom robi się pan coraz swobodniejszy.

Baronet uśmiechnął się, bardziej ze smutkiem niż z przekona­niem, ale z twarzy zniknął mu wyraz bezradności.

Mężczyzna rozejrzał się z wahaniem po obszernym salonie. Sally od razu intuicyjnie pojęła, że salon to mało odpowiednie miejsce do udzielania lekcji pewności siebie. Przecież to tutaj kil­ka dni temu sir John został pokonany przez przeciwnika, to tutaj doznał porażki. Choć usunięto już krzesła, pomieszczenie nadal przypominało o niedawnym spotkaniu klubu miłośników roślin. Muszą przejść do innego pomieszczenia, w którym sir John po­czuje się swobodniej, w którym będzie sobą.

Sir John zignorował służącego, ale przed Sally służący nie zdo­łał ukryć swego wyraźnego zaciekawienia. Po dotarciu do szklarni baronet otworzył drzwi przed gościem, a hrabina weszła do środka, po czym zatrzymała się i zapatrzyła w rzędy roślin.

- Mam nadzieję, że pańska służba nie będzie tu wściubiała swego nosa? - zapytała z wahaniem.

Mężczyzna pokręcił głową.

- Nakazałem służącym, żeby mi nie przeszkadzali, kiedy pra­cuję w szklarni. Chyba że wydam inne rozkazy. - Baronet mówił stanowczym głosem, co uspokoiło Sally. Nie chciała, żeby ktoś zo­baczył, jak sir John całuje ją w rękę lub szyję, lub... szybko porzu­ciła te myśli. Nie, nie, z pewnością nie posuną się tak daleko; skąd w ogóle tak niedorzeczny pomysł w jej głowie?

Pozwoliła, by towarzysz poprowadził ją alejką między rzędami roślin, aż doszli do serca szklarni. Na środku małej otwartej prze­strzeni stała ozdobna metalowa ławeczka. Otaczało ją mnóstwo kwitnących kwiatów; ich kolory i zapach wręcz oszałamiały. Wy­sokie paprocie ocieniały delikatniejsze rośliny, których było tyle, że Sally z trudem mogła dostrzec ściany szklarni. Złote światło, wpa­dające przez przezroczysty dach, zdradzało, że popołudnie zbliża się do końca.

- Cóż to za piękny zakątek. -Wdowa usiadła na ławeczce. - Sir Johnie, proszę przysiąść obok mnie.

Mężczyzna usiadł, ale nagle stał się bardzo spięty, podobnie jak w dniu, gdy przedstawiono mu pannę Hill. Dobrze, próbuje wczuć się w nastrój. Wyobraża sobie, że jestem Circe, pomyślała Sally. Baronet musi pokonać to niezręczne zawstydzenie, które nie pozwala mu zabłysnąć. Inaczej Circe nigdy nie dostrzeże pod ma­ską dziwaka prawdziwie błyskotliwego mężczyzny.

Sally intensywnie myślała, co powinna teraz uczynić.

- Dobrze więc. Proszę sobie wyobrazić, że jestem damą, która po­ruszyła pańskie serce. Przyprowadził mnie pan tu, żeby oczarowało mnie piękno pańskich roślin - zaczęła. - Teraz powinien mi pan wręczyć jeden z tych niezwykłych kwiatów, nie sądzi pan?

- Oczywiście — przyznał mężczyzna, a w jego oczach zabły­sło rozbawienie. Wstał i po chwili zastanowienia zerwał mały bia­ły kwiatek. Wrócił z nim do Sally i znowu usiadł obok niej na ławce.

Kwiat był przepiękny - drobny, ale wykwintny i perfekcyjnie symetryczny. Na aksamitnym płatku pobłyskiwała kropla wilgoci.

Sally powoli ściągnęła rękawiczki, by móc bezpośrednio do­tknąć kwiat.

Sally spojrzała na kwiat. Sir John trzymał go w dłoniach tak delikatnie, jakby to było niemowlę. Jakiż to subtelny człowiek, jaki głęboki i uczuciowy. Musiała zamrugać, żeby powstrzymać napły­wające do oczu łzy.

- Czy powiedziałem coś, co panią zasmuciło? - zaniepokoił się natychmiast baronet.

Sally ponownie zamrugała i położyła rękę na dłoni towarzysza. Kwiat zadrżał. Wdowa pomyślała, że musi się hamować, bo kon­takt z baronetem sprawia, że przechodzą ją dziwne dreszcze. Po­kryła zakłopotanie cichym nerwowym śmiechem. Wielkie nieba, teraz to ona czuje się jak uczennica!

- Czasami - odezwała się, chcąc pozbyć się napięcia - czasami dobrze jest zaskoczyć czymś partnerkę. Dotyk jest formą rozmowy. Tak jak instynktownie pragniemy dotknąć płatków kwiatu, wyciąg­nięcie ręki do kogoś, na kim nam zależy... - nagle jej głos stał się ochrypły, więc musiała odchrząknąć - jest naturalną reakcją i nie powinniśmy się przed nią powstrzymywać. Oczywiście w ramach przyzwoitości...

Znowu zamilkła; z coraz większym trudem panowała nad swo­imi myślami. Zamiast zebrać je w rzędzie jak zdyscyplinowane sta­do koni, pozwoliła im się rozbiegać niczym podekscytowanemu stadku kur. Przywołała się jednak do porządku, żeby jak najlepiej wyrazić to, co chciała powiedzieć.

Sir John popatrzył na jej małą dłoń, jakby widział ją po raz pierwszy. Natomiast ona pod wpływem jego dotyku odczuwała dreszcze. O Boże, Boże. Zniechęci go do siebie, a poza tym baronet pomyśli sobie... Cofnęła dłoń, ale mężczyzna ujął ją ponownie i położył na niej kwiat, o którym na chwilę jakby zapomniał.

- Nie, nie, to znaczy, zgadzam się z panią - odezwał się gło­sem, który brzmiał trochę nienaturalnie. Odchrząknął i lekko się zaczerwienił, ale nie puszczał dłoni towarzyszki. A dłoń była bez rękawiczki. Szaleństwo.

Czy baronet wyczuwa ekscytację, która ogarnia jej ciało niczym fala gorącego powietrza? Sir John utrzymuje w szklarni stanowczo zbyt wysoką temperaturę, myślała rozgorączkowana Sally. Może to dobre dla roślin, ale ona z braku powietrza oddychała coraz szyb­ciej.

Sir John także wyglądał na poruszonego.

Jeszcze nigdy nikt tak słodko nie wypowiadał jej imienia. Poza tym już zapomniała, jakie to przyjemne uczucie być obejmowaną przez mężczyznę. Naturalnie nie przez byle jakiego mężczyznę, nie przez tego rozgadanego Ellistona czy innych galantów, którzy próbowali się do niej zbliżyć po śmierci jej męża - ale przez wy­jątkowego mężczyznę, mężczyznę, który poruszał jej serce, dzięki któremu krew w jej żyłach zaczynała krążyć szybciej niczym...

To szaleństwo. Nie wolno jej myśleć o takich... ale sir John przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej i poczuła, że w ogóle nie jest w stanie myśleć. Gładził ją delikatnie po karku nad kołnierzem sukni. Sally oparła głowę na jego ramieniu.

Choć przez chwilę udawać, że jest się kochaną, cieszyć się fi­zyczną bliskością i emocjonalną intymnością w perfekcyjnej har­monii - największej nagrodzie miłości. O Boże, jakże za tym tęsk­niła. Jak bardzo tęskniła.

Sir John dotknął palcami jej policzka. Gładząc go, powiedział cicho:

- Och, Sally, myślałem wczoraj o tobie...

Brzmiało to jak najpiękniejsza poezja, o wiele bardziej lirycznie niż najwymyślniejsze strofy głupich wierszy Ellistona. Sally otwo­rzyła oczy, nagle pełne łez, i uśmiechnęła się do towarzysza. Nie zdziwiła się, że sir John opuścił głowę i złożył pocałunek na jej ustach.

Zaszokowana kontaktem, poczuła, że budzi się w niej od daw­na uśpione pożądanie; przywarła sobą do baroneta, oddając mu z żarem pocałunki, czym wyraźnie go zaskoczyła. Wahał się tylko przez chwilę, a potem zdecydowanie wziął ją w ramiona i zaczął namiętnie całować; Sally poddała się temu bez wahania. Nigdy nie była wstydliwa, czym często ściągała na swoją głowę krytykę pru­deryjnych ciotek, zwłaszcza gdy zbyt ochoczo tańczyła, śmiała się lub była zbyt wesoła.

Lecz nigdy dotąd nie zaznała słodyczy prawdziwej namiętności. Jej ukochany Andrew, zmarły mąż, był wprawdzie czułym kochan­kiem, ale mało żarliwym. Dotychczas nie doświadczyła zbliżenia z mężczyzną równym jej wiekiem, a tym bardziej z młodszym... Ta myśl powinna ją ostudzić, ale przedłużający się pocałunek skru­szył w niej wszelkie opory. A teraz na dodatek sir John całował jej szyję, muskał wargami jej dekolt, a nawet zsunąwszy nieco ramiączka sukni, próbował dostać się do zakazanego owocu - pulsującego bolesnym pożądaniem biustu.

Baronet mocniej pociągnął za ramiączka sukni. Rozległ się trzask odrywającej się haftki i suknia opadła. Sir John cofnął się, jakby wystraszony, ale Sally uniosła dłonie i położyła je na policzkach mężczyzny. Zaczęła je głaskać i pieścić, przyciągając jego gło­wę delikatnie do siebie. Milczała, ale uśmiech w jej oczach mówił wyraźnie, czego pragnie.

Sir John ponownie złożył pocałunek na jej ustach. Jego uścisk stal się mocniejszy. Ściągnął z Sally najpierw suknię, potem koszu­lę i przysunął usta do miękkich, krągłych piersi, wzbudzając tym w partnerce takie uczucie rozkoszy, że jęknęła i na glos wypowie­działa jego imię.

Już wcześniej ześliznęli się z ławeczki, a teraz leżeli na drew­nianej podłodze szklarni. Wokół nich czerwienie, róże i fiolety kwiatów mieszały się, tworząc tęczę doznań, niemal tak żywą jak emocje pulsujące w ciele Sally, tak głodnym męskiego dotyku.

Sir John zsunął suknię do stóp kobiety i położył dłoń na jej biodrze. Sally zmieniła pozycję i ręka kochanka znalazła się nagle w tajemnym miejscu, w którym czaiła się ekstaza. Z gardła wdowy wydarł się cichy jęk. Baronet odpowiedział nań takim samym od­głosem.

Potem odsunął się i zaczął ściągać z siebie najpierw obcisłe pantalony, a potem fular, surdut i koszulę. Następnie położył się na Sally, przygniatając ją ciężarem swojego ciała. Wtuliła się w nie, zachwycona silnym torsem, sprężystością nóg i ramion, muskula­rni, które wyrobiły się dzięki wieloletniemu podnoszeniu ciężkich worków z ziemią i roślin... Powinnam być wdzięczna baronetowi za jego pasję, pomyślała Sally, chichocząc w duchu.

W tym momencie, po chwili zawahania, kochanek wszedł w nią delikatnie. Była już gotowa na to połączenie, a mimo to ogarnęła ją taka ekstaza, że znowu musiała głośno jęknąć. Szybko jednak zdusiła dalsze okrzyki radości.

John nie przestawał jej całować, zarazem poruszając się w niej rytmicznie. Sally z zachwytem stwierdziła, że w tych sprawach ba-ronet nie potrzebował wskazówek. Kochali się więc spokojnie, ale z coraz większą namiętnością i pasją. Baronet był silny i pewny sie­bie, taki, jakim go sobie Sally wyobrażała...

Myśli zlały się z symfonią doznań, z ciężką wonią kwiatów, z tęczą kolorów, z różanymi słonecznymi promieniami, które za­powiadały nadejście wieczoru. Wszystko to było tylko tłem dla przyjemności, jakiej wdowa doznawała dzięki dotykowi kochanka, dzięki rytmicznemu kołysaniu się ciał, które stawało się coraz bar­dziej namiętne, aż w końcu osiągnęło takie natężenie, że Sally nie mogła już się powstrzymywać i za każdym razem, gdy kochanek przenikał ją głębiej i głębiej, z jej ust wyrywały się coraz głośniejsze dźwięki.

Kiedy wreszcie w akcie ostatecznego spełnienia wydarł się z niej okrzyk rozkoszy, partner przykrył jej usta swoimi i w ten spo­sób wyciszył jęk ekstazy. Oddała kochankowi pocałunek z resztką gorączkowej namiętności, on zaś przekręcił się wraz z nią na bok i ułożył jej głowę na swoim ramieniu. Leżeli tak obok siebie, nadal spleceni nogami, w pełnej harmonii, a Sally w całkowitej błogości.

Po kilku minutach stwierdziła, że kochanek, którego oddech stał się już równiejszy, ma zamknięte oczy. Ona jednak patrzyła w górę, na ostatnie promienie zachodzącego nad Londynem słoń­ca. Uniesienie opadało z niej powoli, choć w duchu uznała, że już nigdy do końca jej nie opuści. Nigdy nie zapomni tej chwili zjed­noczenia; była zbyt perfekcyjna. Niemniej rzeczywistość zaczęła się wdzierać do jej umysłu, mimo że bardzo chciała tego uniknąć.

To był najwspanialszy dzień w jej życiu.

Ale jednocześnie był to dzień jej największej i niewybaczalnej pomyłki.

15

Następnego dnia David jak zwykle udał się na spotkanie z synem sprzedawcy pieczonych kasztanów. Zaraz po zachodzie słońca po­jawił się w pubie, w którym umówił się z młodym szpiegiem. Ti­mothy zajadał akurat duży placek z mięsem.

Timothy wzruszył ramionami.

- Przypuszczam, że nie wiesz, co się w niej znajdowało? - za­pytał od niechcenia David.

Chłopak zaskoczył go, co zresztą zdarzało się często.

- A właśnie, że wiem. Dwie pary spodni, jeden surdut do konnej jazdy i wełniana peleryna - wymamrotał, zlizując tłuszcz z palców. - Słyszałem, jak krawiec narzekał do kamerdynera na ra­chunki, których hrabia jeszcze nie pospłacał.

- Dobra robota, chłopcze. - Zadowolony David wyciągnął z kieszeni jeszcze jedną monetę.

Chłopak od razu ją pochwycił.

- Wygląda na to, że hrabia szykuje się do podróży; może uwa­ża, że już prawie odzyskał łup - mruknął David bardziej do siebie niż do siedzącego obok wyrostka.

- Nie mam pojęcia. Za to wiem, że straszny z niego zrzęda -zauważył Timothy. - Rozstawia całą służbę po kątach. Słyszałem, jak stajenny tak mówił do drugiego lokaja.

- Może zleceniodawcy hrabiego zaczęli się niecierpliwić. — David uśmiechnął się lekko; chyba warto było przetrzymać obraz, skoro z tego powodu arogancki Austriak ma więcej kłopotów.

David przekazał towarzyszowi kilka ostatnich instrukcji, po czym podniósł się od stołu. Sięgnąwszy do kieszeni, wyciągnął z niej garść pensów. Chłopak przyjął pieniądze z wdzięcznością.

Uśmiechnąwszy się, David powiedział:

- Ukryj je dobrze, Timothy, żeby ojciec ich nie znalazł. Nie ma potrzeby, żeby syn ponosił karę za ojcowskie... - Słowa zamar­ły mu na ustach. Dokończył ciszej: - Grzechy.

Opuściwszy gospodę, skierował się w stronę domu. Myślał o tym, jak bardzo dotąd się starał, żeby przełamać schemat - uciec przed pijackim, bezsensownym, hulaszczym trybem życia swego ojca. Czyżby Circe miała rację, kiedy sugerowała, że David poszedł za daleko w przeciwnym kierunku?

Stanąwszy w drzwiach swojej rezydencji, po oddaniu kapelusza i rękawiczek lokajowi, natychmiast zesztywniał. Czekał, aż rozleg­nie się piskliwy i rozkazujący głos matki.

- Davidzie, czy to ty? Natychmiast przyjdź na górę!

- Tak, matko - odparł, wysiłkiem woli powstrzymując się przed zgrzytaniem zębami. Jeśli nawet czasami przestawał się oba­wiać małżeństwa, godzina w towarzystwie matki od razu mu przy­pominała. .. o głośnych kłótniach, pobitych talerzach i wyzwiskach padających za każdym razem, gdy rodzice znaleźli się wspólnie w jednym pomieszczeniu.

Nie, pewnie kiedyś będzie musiał się ożenić, ale jeszcze nie teraz. Może za kilka lat. I na żonę wybierze sobie kobietę, która w niczym nie będzie przypominała jego matki; taką, która nigdy nie będzie wychylała się z okna i wykrzykiwała wyzwisk- tak jak matka - za mężem wychodzącym na miasto na następną rundę pi­jaństwa i rozpusty. Raz nawet hrabina pocięła całą mężowską bie­liznę i rozwiesiła strzępy na gałęziach drzew rosnących na placu przed domem...

David zadrżał. Miał wtedy dziesięć lat i przyjechał do domu ze szkoły na wakacje. To dopiero były wakacje.

Lepsze już samotne życie niż szamotanina, do której mogłoby dojść w nieudanym małżeństwie. I gdy zdarzało mu się czasami być świadkiem cudu - związku spokojnego, takiego, jaki istniał między Gabrielem i Psyche - David dochodził do wniosku, że jedynym sposobem na osiągnięcie szczęścia podobnego do tego, które stało się udziałem przyjaciela, było znalezienie sobie dobrze wychowa­nej panny. Panny będącej przeciwieństwem jego matki: poważnej, o dobrych manierach, konwencjonalnej pod każdym względem.

Ten opis nie pasował do Circe. Niestety, bo dziewczyna mu się podobała, a ostatnio coraz częściej zaprzątała jego myśli.

- Davidzie? Czekam na ciebie, drogi chłopcze.

Westchnąwszy, David skulił ramiona i przygotowując się na dzienną dawkę pytań, zaczął wolno wspinać się po schodach.

Tego wieczoru w planach była wyprawa do teatru, ale Psyche źle się poczuła i postanowiła nie ruszać się z domu. Gabriel wyraź­nie pragnął zostać z żoną, ale zaoferował się, że zgodnie z umową będzie towarzyszył Circe i Sally

Circe przyglądała się szwagrowi, który z czułością trzymał dłoń żony, całując ją w nadgarstek z taką miłością, że na ten widok dziew­czyna poczuła w sercu ukłucie tęsknoty za kimś, kto patrzyłby na nią tak jak Gabriel na Psyche i komu mogłaby tak bezgranicznie ufać. Psyche spojrzała na męża z równie wielkim oddaniem, potem jęknęła i odwróciła głowę, bo znowu ogarnęła ją fala mdłości.

Widząc to, Circe zawołała:

- Och, biedna Psyche! Czy mogę ci jakoś pomóc?

Starsza siostra pokręciła głową, ale zaraz przestała, bo wyraźnie jej to nie służyło. Bardzo pobladła.

- Idźcie do teatru i dobrze się bawcie. Oboje.
Twarz Gabriela wyrażała zdeterminowanie.

Gabriel pojaśniał na twarzy, ale mimo to zaprotestował uprzej­mie:

Dostawać tyle miłości- każdego dnia, każdej nocy... Mieć męża, który chce, który pragnie być mężem... Circe westchnęła i przeszła korytarzem do swojej sypialni. Usiadła za małym biur­kiem i napisała liścik do Sally, w którym informowała przyjaciół­kę o zmianie planów. Potem wezwała służącą i kazała jej przekazać liścik lokajowi, który miał zająć się dostarczeniem go do adresatki.

Circe czekał teraz długi wolny wieczór. Ciemność na dwo­rze, pomimo światła świec w pokoju, uniemożliwiała malowanie, ale przecież mogła zająć się czytaniem lub szkicowaniem, lub... Dobrze wiedziała, na co tak naprawdę ma ochotę. Podniosła się i przeszła do kufra podróżnego. Otworzyła go i wyciągnęła ostroż­nie zrolowane płótno.

Chciała jeszcze raz nasycić nim oczy, chciała przyjrzeć się po­staciom, kolorom, technice, w jakiej obraz został namalowany. Czy kiedykolwiek uda jej się stworzyć coś choć w dziesiątej części tak genialnego?

Nie miało to znaczenia, dopóki będzie mogła próbować. Ma­lowanie jest lepsze niż wyjście za kogoś, kto nie chce się przyznać do własnych uczuć, jest bezpieczniejsze niż zawarcie ryzykowne­go małżeństwa, które mogłoby uniemożliwić osiągnięcie celów, o których Circe marzyła od dzieciństwa. Rozłożyła obraz na łóżku i opadłszy na krzesło, oddała się kontemplacji dzieła.

David spał niespokojnie. Męczył go strach przed porannym spotkaniem z wujem. Obudził się, gdy pierwsze promienie słońca pojawiły się nad konarami drzew porastających plac przed domem. W sypialni było już prawie jasno; David specjalnie poprzedniego dnia nie zaciągnął kotar, bo chciał obudzić się wcześnie. Mrugając, próbował pozbyć się resztek chaotycznego snu, zarazem starał się odnaleźć źródło niepokoju, który go opanował. Potem, kiedy sobie przypomniał, skrzywił się z niesmakiem.

Circe. Wuj. Obraz.

Do diabła, a miał nadzieję, że pojawi się u wuja, tryumfując; pochwali się, że udało mu się znaleźć rzecz, z powodu której w dy­plomacji zrobiło się tyle zamieszania. Chciał pokazać wujowi, że jego wiara w siostrzeńca nie była płonna. Bardzo pragnął to zro­bić, pragnął zabrać malowidło i oddać je wujowi, a potem usłyszeć zasłużone wyrazy uznania. Usiadł i sięgnął po szlafrok, zerkając przy tym w okno na różowawe niebo.

Tylko czy wolno mu być takim egoistą? Nie mógł winić Circe za jej miękkie serce. Wiedziała przecież, co to znaczy utracić ko­chających rodziców. Rodzice Davida nigdy tacy nie byli - nie byli rodzicami darzącymi go miłością, wsparciem, pociechą... Przez to nie umiał postawić się na miejscu Circe. A jednak w jakiś sposób umiał: łatwo mu było przypomnieć sobie trudne lata dzieciństwa, choć ze wszelkich sił starał się wymazać te wspomnienia z pamię­ci. Gdyby miał czułą matkę i ojca, na których można by polegać, z pewnością czułby to samo, co Circe.

A więc nie mógł winić ani Circe, ani Luciany, której jedynym celem była pomoc rodzicom. Tylko czy nadzieje pokojówki mogą się w ogóle ziścić? Nie był o tym do końca przekonany; przecież nie -wiadomo nawet, czy rodzice Luciany żyją. Tyrani i ich sługusi rzadko postępują uczciwie.

Poza tym obawiał się o bezpieczeństwo Circe, a także jej siostry, Gabriela i reszty domowników rezydencji Sinclairów. Jeśli von Freistadt połączy fakty i domyśli się, że obraz znajduje się w po­siadaniu Circe... To pewne, że już żywi jakieś podejrzenia. Ten człowiek jest śmiały i arogancki aż do granic; David nie wątpił, że to on kryje się za włamaniem do domu Sinclairów. A co zrobi Aust­riak, kiedy już będzie pewny, że obraz znajduje się pod dachem przyjaciół Davida? David uznał, że trzeba jak najszybciej rozwiązać ten dylemat.

Ubrał się w mgnieniu oka, a potem zszedł do jadalni na śnia­danie. Właśnie popijał herbatę, kiedy pojawił się lokaj z liścikiem opatrzonym herbem wuja. David szybko rozerwał pieczęć i prze­biegł oczami kilka linijek tekstu. Wuj zawiadamiał, że został we­zwany wcześniej do ministerstwa i dlatego musi odwołać spotkanie z siostrzeńcem. David poczuł przypływ ulgi. Uniknie lawirowania i zyska trochę czasu.

Postanowił, że uda się do Circe; muszą działać szybko, choć zupełnie nie miał pomysłu, jak rozwikłać tę zagmatwaną sytuację.

Kiedy dotarł do rezydencji Sinclairów, nadal był zachmurzony. Lo­kaj, który mu otworzył, nie robił żadnych uwag na temat wczesnej wizyty. David przypuszczał, że służba przyzwyczaiła się już do nie­konwencjonalnych pór, w których pojawiał się u Circe.

Wspiął się na schody. Minąwszy piętro, na którym znajdował się salon, a potem piętro z sypialniami rodziny, znalazł się na pół-piętrze prowadzącym na poddasze. Kiedy jednak zapukał do drzwi pokoju dziecięcego, a potem je otworzył, spotkało go zaskoczenie, bo pokój był pusty. Rozejrzał się dookoła, przenosząc wzrok od du­żego porysowanego stołu, przy którym zdarzało mu się pić herbatę z Circe, do stojącego w rogu fotela bujanego, w którym siadywała z ręczną robótką Telly, kiedy znajdowała się w rezydencji.

Czyżby Circe gdzieś wyszła? Nie, bo lokaj coś by o tym wie­dział. Choć z drugiej strony, mogła się wybrać na wczesny poranny spacer, a wtedy nikt by tego nie zauważył.

Lecz wychodząc, poświęciłaby najlepszą do malowania porę dnia. David nie wierzył, że Circe wybrałaby zwykły spacer, a nawet jakąś ważniejszą sprawę, i zaniechała malowania.

Wrócił na półpiętro. Zatrzymał się tam chwilę, nie wiedząc, co powinien teraz zrobić i trochę się martwiąc. Nagle jednak uderzył go w nozdrza znany zapach - farb olejnych i ostrzejszy: terpentyny. Uśmiechając się, odwrócił się i zamiast zejść na dół, ruszył w górę po wąskich schodach. Przeszedł dwa piętra, także to z pokojami dla służby, i znalazł się na poziomie strychu; nad głową miał ukośny dach, schody zrobiły się jeszcze węższe. Zo­baczył drzwi. Nacisnął klamkę, ale drzwi się nie otworzyły; były zamknięte na klucz.

Może jednak się pomylił... Nie, Circe poradziłaby mu w takiej sytuacji, żeby zaufał intuicji. Zapukał lekko w drzwi. Po chwili usłyszał ciche kroki i szelest sukni.

Dziewczyna uchyliła lekko drzwi i wyjrzała na korytarz; czu­bek nosa upaprany miała żółtą farbą.

- Dlaczego jesteś taka tajemnicza?

- Sam mówiłeś, że nikt nie powinien wiedzieć o tym, że mam
obraz - przypomniała, unosząc wysoko brwi. - Nie chodzi oczy­
wiście o to, że nie ufam naszej służbie, ale tak to podkreślałeś, że
postanowiłam być wyjątkowo ostrożna.

David rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie było tak ciemne, jak można się było tego spodziewać po pokoju na strychu; okno wy­chodzące na wschód wpuszczało do środka poranne światło, które padało na rozstawione w pobliżu sztalugi. A kilka kroków dalej stał, w pozłacanej ramie...

- Tycjan? Miałem nadzieję, że schowasz go w jakimś bardziej bezpiecznym miejscu.

Circe zrobiła skruszoną minę.

- I tak też zrobiłam. Na początku. Ale to zbrodnia ukrywać taki piękny obraz. Poza tym pomyślałam sobie, że dopóki go mam, mogę spróbować go skopiować.

David zrobił kilka kroków po zakurzonej podłodze w stronę sztalug. Spojrzał na stojące na nim płótno i stwierdził, że Circe już zdążyła zabrać się do pracy, choć na razie widać było tylko sam zarys postaci.

- Tak właśnie robią studenci malarstwa, wiesz. Kopiują zna­mienitych malarzy, żeby poznać ich technikę. Sir Joshua Reynolds twierdzi, że studenci muszą patrzeć na prace wielkich mistrzów jak na perfekcyjnych i nieomylnych przewodników. Rzadko miałam tyle szczęścia, żeby studiować podobne dzieło aż z tak bliska. Nie mogę zaprzepaścić takiej okazji.

David spokojnie kiwał głową, a jednak coś w wyrazie jego twa­rzy zaniepokoiło Circe.

- Co? - spytała, przyglądając się gościowi.
Nigdy nie umiał nic przed nią ukryć.

- No, chodzi o to, że ten... ten mężczyzna jest całkiem... cał­kiem nagi, Circe.

Tak ją rozbawił, że wybuchnęła śmiechem.

Circe w końcu się jednak zdenerwowała. Zmarszczywszy czo­ło, odłożyła pędzel.

- Choć modele, którzy na naszych lekcjach rysunku...
David znowu zaklął; nie mógł się powstrzymać.

- Chcesz powiedzieć, że widziałaś nagich mężczyzn? Prawdzi­wych nagich mężczyzn?

Circe uśmiechnęła się, wcale nieskruszona.

Circe uniosła brwi.

- Ludzkie ciało jest piękne, Davidzie. Nie sądzisz?

Trudno dyskutować z małą Circe na taki temat. Tak, wiedział, że dziewczyna nie jest już dzieckiem, ale przecież nie jest też jesz­cze w pełni dojrzałą kobietą. A przynajmniej lepiej, żeby nią jeszcze nie była! Poczuł, że ogarnia go irytacja i tłumione pożądanie, które w towarzystwie Circe budziło się w nim stanowczo zbyt często.

Dziewczyna przyglądała się mu z diabelskim błyskiem w pięk­nych oczach.

Patrzyła na niego niewinnie pytającym wzrokiem; jak miał jej to wyjaśnić? David przesunął ręką po ciemnych włosach. Milcze­nie się przedłużało, a oczy Circe robiły się coraz bardziej okrągłe.

Fakt, że jej słowa brzmiały logicznie, wcale do Davida nie prze­mawiał; wobec spokoju Circe i jej obojętności rosło w nim roz­drażnienie i dlatego, sam nie wiedząc kiedy, wpędził się we własne sidła.

- Domyślam się więc, że gdybym się teraz przed tobą rozebrał, nie mrugnęłabyś nawet okiem? - warknął, postanawiając zachwiać nieco opanowaniem przyjaciółki.

Ona zaś stała przed sztalugami i wydawała się zajęta wyłącznie tym, co miała przed oczami.

- Przecież już kiedyś mówiłam, że z chęcią bym cię namalo­wała. Pamiętasz?

Słysząc to śmiałe wyzwanie, David poczuł, że zaczyna mu brakować tchu w piersiach. Czy Circe poważnie proponuje, żeby on... Wiedział, że za chwilę jego porywczy temperament sprawi, iż uczyni coś, od czego nie będzie odwrotu.

David pociągnął za starannie przewiązany fular.

- Nie chciałbym stawiać ci jakichkolwiek przeszkód przy stu­diowaniu ludzkiego ciała - rzucił.

Circe wbiła wzrok w paletę z farbami, ale nie potrafiła rozróż­nić kolorów, jakby zlały się ze sobą w jedno. Była pewna, że David nie zrobi tego, co zapowiedział.

Mężczyzna po fularze ściągnął z siebie koszulę. Zrobił to tak energicznie, że rozległ się trzask pękającego materiału. Circe po­czuła, że zaczyna jej brakować tchu; zerknęła na towarzysza kątem oka, potem z powrotem skierowała wzrok na obraz. Żałowała, że nie zna jego tytułu. Żałowała też, że nie wie, na czym polega gra Davida. Jeśli teraz wypowie swoją opinię na temat silnie umięśnio­nego ramienia, któremu przyglądała się ukradkiem, to czy David znowu zacznie ją ganić i robić jej wykłady o przyzwoitości? Wielkie nieba, jakże on jest pięknie zbudowany! Stał przed nią nagi od pasa w górę. Bez wątpienia zawstydziłby mężczyzn, którzy w czasach nauki służyli jej za modeli.

Postaci na obrazie Tycjana były dość toporne w porównaniu z prężnym, muskularnym ciałem Davida. Miał tak szerokie ra­miona, że prawdopodobnie Circe nie zdołałaby go objąć. Spuściła wzrok na wyraźnie zarysowane twarde mięśnie brzucha. Na pier­si dostrzegła kępkę intrygujących ciemnych włosów. Przyszła jej chętka, żeby ich dotknąć, a potem przesunąć dłonią po płaskich, zabarwionych na miedziany kolor sutkach.

To prawda, że jest artystką, myślała. Ale przecież jest też ko­bietą.- Skoro widok ciała Davida poruszają tak, jak nigdy nie poru­szały ciała modeli... Tylko że to bez znaczenia, bo wygląda na to, iż zachowanie Davida wynika wyłącznie z chęci zakpienia z niej; nie czas na przyznawanie się do tego, że przyjaciel ją pociąga. Nie chciała powtórnie przeżywać odtrącenia.

I z pewnością ani się nie zaczerwieni, ani nie zacznie głupio chichotać. O to właśnie zapewne Davidowi chodziło - żeby po­kazała, jak bardzo jest skrępowana jego śmiałym postępkiem. Ale Circe nie jest bezradną gąską! Jeśli nie może być przy Davidzie ko­bietą, będzie przynajmniej artystką. Pokaże mu, że potrafi w takiej sytuacji zachować się spokojnie i profesjonalnie. David nie musi wiedzieć, jak szybko bije jej serce...

Odłożyła pędzel - ściskała go w palcach stanowczo zbyt moc­no - i podniosła szkicownik oraz węgiel do rysowania.

- Skoro pragniesz mi pozować, nie zaprzepaszczę takiej oka­zji. - Zmuszała się, żeby mówić opanowanym głosem.

Z trudem udawało jej się zachować poważny wyraz twarzy i ucieszyła się, kiedy stwierdziła, że to David musiał głęboko nabrać powietrza. Czyżby naprawdę sądził, że wybiegnie z krzykiem z po­koju, niczym jakaś głupiutka dziewuszka, która zawsze przestrzega tych nudnych zasad obowiązujących w londyńskich elitach?

David przełknął przekleństwo; a więc jednak Circe, ta mała diablica, zamierza to uczynić! Ona naprawdę chce go naszkico­wać, a miał teraz na sobie tylko spodnie i bieliznę pod spodem. No i oczywiście buty. Pochylił się, żeby je zdjąć. Odrzucił je potem na bok. No i dobrze, raz kozie śmierć. Nigdy nie uchylał się przed wyzwaniem, choć obecna sytuacja nie bardzo przypominała wyści­gi konne na wietrznych wrzosowiskach lub te głupie zawody na to, kto więcej wypije.

- To też mam zdjąć? - Boże, trudno tak stać, udając obojęt­ność, gdy Circe się do niego zbliża. Biła od niej woń terpentyny i farb, a także słabszy zapach mydła o aromacie kwiatu jabłoni. Jej ręka szybko poruszała się po szkicowniku. David spojrzał przyja­ciółce prosto w twarz. Wzrok miała utkwiony w kartce, ale jej od­dech wydawał się przyspieszony - ha, a więc nie jest wcale taka spokojna, powiedział sobie w duchu, starając się ignorować fakt, że sam także z trudem kontrolował oddech.

Dostrzegł pasmo włosów, które wysunęło się z prostego koka związanego z tyłu głowy. W ostatnich tygodniach Circe aż nazbyt często upinała włosy w kok. Ale pamiętał ich pierwsze spotkanie po jej powrocie do Anglii. Wtedy też malowała, a jej gęste włosy, które były wtedy rozpuszczone, przypominały dzikie, rozszalałe morze. Uświadomił sobie, że to mu się podobało. To była prawdzi­wa Circe - wolna, szczera, oryginalna. Kto by chciał przemieniać ją w głupiutką panienkę z towarzystwa, mówiącą tylko to, co wypada? Dlaczego wszyscy... Dlaczego ktokolwiek chciałby ją zmieniać?

Dlaczego ją tak dziecinnie prowokuje i rzuca dziewczynie tak szalone wyzwania? Musiał chyba postradać zmysły.

- Circe - odezwał się, tym razem bez cienia kpiny. Głos zabar­wiony był jedynie czystym pożądaniem. - Circe, muszę ci powie­dzieć...

I zamilkł. Co miałby jej powiedzieć?

Circe spostrzegła zmianę w głosie towarzysza i ta bijąca od nie­go szczerość prawie zniszczyła jej z takim trudem utrzymywany spokój. David zamilkł, jednak ona całym sercem pragnęła usłyszeć resztę zdania.

- Co musisz mi powiedzieć? - rzuciła, opuszczając szkicownik, a potem wsuwając go do dużej kieszeni w ochronnym kitlu. Popełniła pierwszy błąd i spojrzała przyjacielowi prosto w oczy. Zamglone i szaroniebieskie wpatrywały się w jej jasne i zielone.

Dopiero teraz Circe zdała sobie sprawę, jak blisko siebie stoją. Mogła nawet dostrzec lekką mgiełkę potu na górnej wardze Davida. Dziwne, bo w pokoju nie było gorąco; a już z pewnością nie może być gorąco Davidowi, bo przecież jest do połowy rozebrany, pomyślała, używając tej części umysłu, która zarządzała w niej ar­tystką. Jednak część ta odzywała się coraz rzadziej.

Była w pełni świadoma faktu, że David stoi przed nią do po­łowy nagi. Wpatrywała się w muskularne ramiona, silną klatkę piersiową, ponętną linię sprężystego brzucha... Szkicowała już wcześniej mężczyzn, prawie nagich mężczyzn, ale rzadko byli tak wspaniale zbudowani. I jeszcze nigdy nie dotykała skóry modela, żeby sprawdzić, czy wypukłe mięśnie rzeczywiście są takie twarde, jak to sobie wyobrażała.

Wyciągnęła jedną rękę. Dotknęła lekko piersi Davida, ale ten tak ostro zaczerpnął powietrza, jakby go uderzyła. Circe zawahała się i cofnęła dłoń.

- Coś ci zrobiłam?

Boże, ona nie ma pojęcia, co jej dotyk dla niego oznacza, pomy­ślał David. Choć, gdyby spojrzała niżej, od razu by to pojęła. Circe stanowiła taką niesamowitą mieszankę otwartości i niewinności, że czuł się przez to zupełnie zagubiony. Nie wiedział, jak ma postąpić z taką kobietą jak ona... O czym też on myśli? Tego nie wolno ciągnąć; nawet nie wolno mu marzyć, że jakiś ciąg dalszy mógłby nastąpić.

Ale Circe znowu wysunęła rękę i przeciągnęła delikatnie palca­mi po jego piersi. Zadrżał. Podniosła na niego oczy z obawą, a on pokręcił głową.

Musiał odchrząknąć, zanim się odezwał. Starał się mówić to­nem łagodnym i spokojnym.

Spryciara! A więc spostrzegła zmiany w jego ciele; jak mógł myśleć, że nie zwróci na to uwagi?

Ale nie odsunął jej ręki, a ona nadal delikatnie gładziła go po piersi i po ramionach, a potem także po szyi, jakby starała się na pamięć nauczyć zarysu jego ciała.

Zaczął coś podejrzewać; czyżby zachowanie Circe nie brało się tylko z chęci pogłębienia artystycznej edukacji? Może bada jego ciało nie tylko po to, by umieć je potem lepiej oddać na obrazie?

Chyba nie tylko, bo wygląda na poruszoną. Jej lekko zarumie­nione policzki i przyspieszony oddech mówiły, że ona także nie potrafi potraktować tej sytuacji beznamiętnie.

Dzięki Bogu. Położył dłoń na jej dłoni, przyciskając ją do swo­jej piersi. Musi zakończyć to szaleństwo.

- Dosyć, Circe - powiedział. - Chyba wystarczająco się już napatrzyłaś, żeby móc przelać to na obraz.

Podniosła na niego wzrok, zdumiona uwagą, potem pokręciła głową.

- Nie myślałam o malowaniu - odezwała się tak samo cichym głosem jak on.

Davida zalała fala pożądania.

- Nie? — Zanim zdał sobie sprawę, że działa bez zastanowie­nia, pochylił się i pocałował Circe w usta.

Pamięć ich krótkich pocałunków zawsze czaiła się gdzieś w tle jego umysłu i często go kusiła. Wreszcie doczekał się momentu, w którym mógł ponownie pocałować przyjaciółkę i sprawdzić, czy rzeczywiście całowanie jej jest tak porywające, jak to podpowiadały mu wspomnienia. Tak było. Usta Circe naprawdę były tak słod­kie, jak pamiętał; miękkie i soczyste jak miąższ dojrzałej brzoskwi­ni. Przy żadnej kobiecie, z którą się całował, z którą flirtował, do której się zalecał, nie czuł takiego pociągu jak do Circe teraz. Jej bliskość go odurzała; jeden pocałunek wprawił go w takie uniesie­nie, jakby wypił całą butelkę najlepszego szampana. Ze zręcznością doświadczonego kochanka rozdzielił językiem jej wargi i wsunął go do środka.

Circe nie sprzeciwiła się, nie odskoczyła od niego z przeraże­niem. Zamiast tego mocniej przywarła ustami do ust towarzysza. David poczuł nową falę podniecenia, kiedy w odpowiedzi na jego uścisk Circe przytuliła się do niego ufnie, lecz bez cienia kokieterii. Żeby to uczynić, musiała wspiąć się na palce. Biło od niej szczere, ujmujące pożądanie. Podziwiał ją jak jeszcze nigdy dotąd.

Och, Circe, Circe, myślał, a zarazem, ze względu na dobro dziewczyny, próbował przerwać pocałunek. Ale ona zarzuciła mu ramiona na szyję i przyciągnęła go do siebie, nie pozwalając mu się odsunąć.

Czy ona nie wie, co mówi? Przecież nie może... - David po­czuł, że ręka Circe osuwa się w dół i sięga do miejsca, które od dłuższej już chwili pulsowało boleśnie z pożądania. W gruncie rze­czy cały był obolały.

Wiedział, że robi źle, wiedział, że nie powinien... ale pod jej dotykiem zdrowy rozsądek i ostrożność ginęły gdzieś we mgle, która coraz gęściej zaściełała jego umysł. Przyciągnął Circe do sie­bie, przytulił mocno, co tylko wzmogło jego pożądanie.

Przeciągnął jej kitel przez głowę i rzucił na bok. Potem rozpiął guziki sukni i odsłonił jedno ramię. Dotknął palcami szyi i zaczął je przesuwać w dół, aż do łagodnego zagłębienia między piersia­mi. Circe westchnęła. Nie tylko ona marzyła o pieszczeniu nagiego ciała; on także śnił o tym, że ma pod ustami satynową skórę Circe.

Pohamował nagłe pragnienie roześmiania się ze szczęścia. Pier­si Circe rzeczywiście zrobiły się większe w czasie, gdy była na kon­tynencie; drobne, ale ładnie zaokrąglone, drżały pod jego dłońmi. Może to wpływ francuskiej lub włoskiej kuchni i może każda mło­da panna powinna odwiedzać te kraje w młodości.

Circe spojrzała mu w oczy i pytająco uniosła brwi. Pokręcił głową.

- Później - wymamrotał i pochylił się, żeby oblać pocałunka­mi piersi, które pieścił dotąd dłońmi.

Usłyszał, że Circe wzięła głęboki oddech. Jeszcze bardziej opuścił górę sukni, aż mógł delikatnie pocałować różany sutek, a potem objąć go ustami. Circe drgnęła z zaskoczenia.

Dobrze, przynajmniej tego się nie spodziewała. Nie przestawał jej pieścić i wkrótce dziewczyna zaczęła jęczeć i wtulać się w niego coraz mocniej. David znowu miał chwilę zawahania; znajdowali się w punkcie, po którym, jeśli go przekroczą, nie będzie już drogi odwrotu. O wiele lepiej niż Circe uświadamiał sobie, że dla pan­ny z dobrego domu to, co teraz robili, mogło oznaczać całkowity upadek. Powinien zachować się przytomniej od niej, powinien się wycofać, powinien...

Znowu dotknęła go w intymne miejsce. Pomyślał, że nie da rady i straci nad sobą kontrolę. Nie ulegało wątpliwości, że zachowanie zdrowego rozsądku przychodziło mu coraz trudniej. I w końcu się poddał. Ściągnął z Circe suknię i cienką halkę, a potem delikatnie położył dziewczynę na gołych deskach. Niemal z nabożną czcią przesuwał dłonią po małych stopach i dalej w górę aż do zgrabnych ud. Pochylił głowę i powtórzył tę samą drogę, znacząc ją gorącymi pocałunkami. Circe była dokładnie tak piękna, jak to sobie wyob­rażał.

Spojrzała na niego oczami, w których -widniało pożądanie i coś jeszcze - coś, czego nie potrafił nazwać, przynajmniej nie w tej chwili. Zdjął spodnie i bieliznę i położył się na chłodnej drewnia­nej podłodze obok partnerki.

Wysunęła do niego ramiona i przyciągnęła go do siebie.

- Circe, jesteś pewna...

Uciszyła jego wahania pocałunkiem. Jego słodycz spowodowa­ła, że David przestał w ogóle myśleć. Wiedział tylko, instynktow­nie, że robi dobrze, a nawet więcej, że to jest przeznaczenie, że to ich wspaniałe i gorączkowe zbliżenie...

Przesunął rękę w dół; rozgrzane palce przemknęły po płaskim, sprężystym brzuchu do miękkich, kręconych włosów na łonie. Cir­ce poruszyła się, najpierw zaskoczona, a w chwilę potem zachwy­cona doznaniem. Instynktownie przysunęła się do Davida - Boże, ledwie mógł się kontrolować.

Circe, jego kochana, niewinna Circe, nie miała zahamowań. Postanowił, że da jej z siebie wszystko, co najlepsze - największą rozkosz, najgłębszą ekstazę...

Pochylił głowę do pocałunku, a potem delikatnie położył się na kochance.

- Nie bój się - wyszeptał. - Przez chwilę może cię zaboleć, ale to będzie niewielki ból.

Skinęła głową. Jej oczy nadal błyszczały pożądaniem, nadal się uśmiechała. Pomyślał, że jest obrazem samej słodyczy.

Wszedł w nią; jej ciało opierało się, ale tylko trochę. Na mo­ment jakby zamarło, ale po chwili znowu stało się miękkie i zachę­cające.

David zaczął się poruszać w jej ciele; najpierw wolno i delikat­nie, później nieco szybciej i z większą mocą. Circe od razu dopaso­wała się do jego rytmu, wbijając w niego biodra, co tylko bardziej go rozpalało.

Ona zaś czuła, że za chwilę zabraknie jej tchu. Nikt jej nie po­wiedział, że to będzie takie doznanie. Ze można doświadczać cze­goś takiego. Malowała czasami kochanków w miłosnym akcie, ale obraz przeznaczony był tylko dla oczu.

To, co działo się z nią teraz, było czymś więcej; uczucie przy­jemności było tak intensywne, że prawie nie potrafiła go w sobie pomieścić. Rozkosz rodziła się w jej podbrzuszu i unosiła do pier­si, aż na koniec oblewała ją całą od stóp do głów. Nie wyobrażała sobie, że można doznawać zarazem gorąca i lodowatego zimna. A tak właśnie się działo, gdy David prowadził ją do coraz bliższego spełnienia. Sapiąc, poruszała się wraz z nim, zmierzając do unie­sienia, którego nie potrafiła przewidzieć, którego nigdy dotąd nie doświadczała, a za którym jednak jej ciało tęskniło.

Kiedy już zbliżali się do końca, David niespodziewanie z niej wyszedł, ale natychmiast zapełnił pustkę, wsuwając w łono Circe palce i pieszcząc rozbudzone ciało tak intensywnie, że było to pra­wie nie do zniesienia. Circe przyciągnęła go siebie i nagle zupełnie zapomniała, że znajduje się w zakurzonym pokoju na poddaszu, a nawet że całemu aktowi przygląda się z niemą drwiną dzieło wiel­kiego malarza, stojące na sztalugach kilka kroków od kochającej się pary. To, co się działo, było prawdziwe, szczere i nawet najlepsza imitacja rzeczywistości stanowiła tylko blade odbicie uniesienia, którego doznawała. Fale rozkoszy, które ją opływały, zniewalająca radość, która zdawała się wciągać ją w wir spełnienia, wszystko to było całkowicie nieznajome, a mimo to Circe czuła, że jest dobre, piękne i znane.

Dobry Bóg pamiętał, by dać kobiecie i mężczyźnie możliwość stworzenia razem czegoś cudownego!

Circe łapała ciężko powietrze, osłabiona jak nowo narodzo­ne dziecko. I tak się czuła, jak nowo narodzona. Z przestrachem pomyślała, że mogłaby nigdy nie poznać rozkoszy, którą właśnie przeżyła. Cóż to by była za tragiczna strata.

Jak wyglądałoby jej życie, gdyby nigdy nie doszło do zbliżenia między nią a Davidem? To on przecież był obiektem jej pierwszego młodzieńczego zadurzenia. Potem już nikt tak bardzo jej nie poru­szał, mimo że David ogromnie ją irytuje tą swoją niemądrą obsesją na temat przyzwoitości i dobrych manier. Kochała się z nim teraz jak kobieta, kochała go całe swoje życie, choć on nie chciał tego za­uważyć. Dopiero pożądanie zmusiło go do uznania prawdy. Circe postanowiła, że nigdy nie będzie żałowała, że oddała się Davidowi, że to on wprowadził ją w świat cielesnej miłości. Oparła głowę na jego piersi. Wsłuchana w szybkie bicie serca kochanka, które stopniowo zwalniało, wyciszyła się tak, że w pewnej chwili przestała w ogóle myśleć.

David przyglądał się, jak jej oczy się zamykają- para mądrych oczu, które zawsze tak trafnie potrafią odczytać wyraz jego twa­rzy - i zamyślił się nad sobą i nad tym, co się wydarzyło. Był za­dowolony, że nie zapomniał o tym, by nie zakończyć stosunku, będąc w Circe, i miał nadzieję, że wycofanie się wystarczyło, żeby nie zaszła w ciążę. O tym sposobie poinformował go niegdyś sam Gabriel i nie tylko o tym, ale o wielu innych sprawach, choć przy­jaciel z pewnością nie sądził, że uzyskaną od niego wiedzę David wykorzysta, kochając się z jego szwagierką...

Davidem wstrząsnęło poczucie winy. Nawet jeśli nie doszło do zapłodnienia, nawet bez wyraźnych oznak tego, że odbyli ze sobą stosunek, David i tak ogromnie ryzykował - zmienił Circe, dając jej wiedzę, której młode panny nie powinny posiadać. Czy wyrzą­dził jej nieodwracalną krzywdę?

A jeśli tak, to jak będzie teraz żył sam ze sobą?

16

David też chyba musiał przysnąć, bo kiedy znowu otworzył oczy, z niepokojem stwierdził, że słońce znacznie przesunęło się ku za­chodowi. Jak długo tak tu razem leżą?

Circe, z głową opartą na piersi partnera, wtulała się w niego. Jej gęste i lśniące kasztanowe włosy były w nieładzie, długie rzęsy opadały na policzki. David przez jakiś czas przyglądał się dziew­czynie, zadowolony, że nie musi kontrolować wyrazu twarzy, który z pewnością zdradzał jego myśli.

Circe jest taka piękna, taka wspaniała -jedyna w swoim rodza­ju... a on ją skrzywdził. Zasłużyła na lepsze traktowanie. Nie dość, że pozbawił ją dziewictwa, to na dodatek uczynił to, wiedząc, że jest najgorszym potencjalnym kandydatem na jej męża- wychodząc za niego, Circe ryzykowałaby tak samo tragiczne małżeństwo, jakie było udziałem rodziców Davida. Jego postępek zagroził przyszłe­mu szczęściu Circe. Jak mógł się tak zachować?

A z drugiej strony, czy potrafiłby teraz żyć bez niej; już nigdy więcej nie zaznać tej rozkoszy, którą przed chwilą ze sobą dzielili? Circe to bezcenny skarb; mógłby poszukiwać drugiej takiej kobiety jak ona przez całe życie i nie znaleźć. Pozostawała jednak cała ciemna strona życia Davida. Circe zasługuje na kogoś lepszego niż on.

Nie powinien jej zwodzić. Potrząsnął delikatnie ramieniem ko­chanki. Wolno otworzyła oczy, a potem słodko się uśmiechnęła.

- Dawidzie - zamruczała. W jej głosie brzmiało lekkie zawsty­dzenie.

David złożył delikatny pocałunek na jej ustach, a potem po­mógł Circe usiąść.

David uśmiechnął się mimowolnie.

Na półpiętrze David zatrzymał się i przycisnął drobną dłoń Circe do ust.

David poczuł, że zaciska mu się serce. Żeby ukryć zakłopo­tanie, pochylił się nad ręką Circe, składając na niej lekki pocału­nek.

W odpowiedzi dziewczyna znowu się uśmiechnęła i to bez cienia żalu, co tylko pogłębiło poczucie winy w Davidzie. Potrze­bował jak najszybciej znaleźć się sam, żeby opanować falę emocji, które przez niego przepływały. Potrzebował chwili spokoju na za­stanowienie się, co powinien zrobić, żeby ochronić Circe.

Zszedł na sam dół i prawie go nie widząc, skinął głową lokajo­wi, który otworzył przed nim drzwi wyjściowe. Circe jest wspania­ła. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić jej piękna, ciepła i uroku. Nie zdradzają tego nawet obrazy, które maluje. Idąc wolno ulicą, David zdał sobie nagle sprawę, że słońce wydaje się mu jaśniejsze, a powietrze bardziej rześkie. Miał wrażenie, że nie idzie, ale płynie nad ziemią.

Uświadomił sobie też, że jest w Circe zakochany.

To takie oczywiste. Jak długo ją kocha, nie zdając sobie z tego sprawy, a może raczej nie mając odwagi się do tego przyznać? Czy mógłby ożenić się z Circe? Naturalnie, gdyby tylko go zechciała. Czy udałoby się im stworzyć lepszy związek od tego, jaki tworzyli jego rodzice?

Pogrążony w myślach wyszedł na ulicę i prawie wpadł pod ko­pyta dwóch kasztanowatych koni ciągnących faeton z budą poma­lowaną na krzykliwy kolor. Na szczęście woźnica krzyknął ostrze­gawczo i David na czas odskoczył do tyłu.

Był tak zdezorientowany, że ledwie rozpoznał ładną kobietę, którą chyba rozbawił incydent na ulicy, bo głośno się śmiała. Jej jasne włosy osłaniał jaskrawy kapelusz.

- Davidzie, kochanie, uważaj. Chroń swoje boskie ciało! - Ko­bieta znowu wybuchnęła perlistym śmiechem, rozbawiona włas­nymi słowami.

To była Annabelle, dawna kochanka Davida. Obrzucił spoj­rzeniem jej bujne kształty, mocno odsłonięty dekolt, miedziane włosy i nazbyt strojny kapelusz. Czy to możliwe, że to po stracie tej kobiety tak lamentował? Gdzie on miał rozum? W porównaniu z Circe była jak pyłek na ziemi wobec złota.

- Jestem wdzięczny za troskę, madame - odarł, uprzejmie unosząc kapelusz, ale nie zatrzymał się na pogawędkę, na co ko­bieta wyraźnie liczyła. Annabelle znalazła sobie nowego kochan­ka, bogatszego... Davida nic już to nie obchodziło. Odszedł, nadal dziwiąc się samemu sobie, że mógł kiedyś widzieć coś pociągające­ go w tej kobiecie.

Uznał, że zmarnował wiele lat młodości, uganiając się za ko­bietami w stylu Annabelle. A przecież przez cały czas Circe była tuż obok - no może oprócz lat, które spędziła na kontynencie. Ale to wcale nie tłumaczy jego żałosnej ślepoty. A teraz te pruderyjne młode panny, pośród których chciał znaleźć sobie przyszłą hrabi­nę... jak którakolwiek mogłaby się równać z Circe? Każda byłaby tylko jej lichą namiastką.

Tak był zajęty myślami, że pod swoją rezydencję doszedł, sam nie wiedząc kiedy. Zastukał do drzwi i wszedł do środka, prawie nie dostrzegając lokaja, choć zazwyczaj bardzo uprzejmie traktował służbę.

Gdyby tylko... gdyby tylko...

- Davidzie, czy to ty? Potrzebuję cię, drogi chłopcze. Gdzie byłeś tak długo?

Piskliwy głos matki przywołał posępne wspomnienia. David przypomniał sobie, że w jego żyłach płynie zła krew - splamiona, przeklęta. Zawsze w to wierzył i uważał, że jeśli ośmieli się wejść z kimś w związek małżeński, skończy się na paskudnym melodra­macie przypominającym małżeństwo jego rodziców. Jedyna na­dzieja to znalezienie skromnej, dobrze wychowanej panny. A Circe, choć można podziwiać ją za wiele rzeczy, z pewnością nie jest skromna i mało ją obchodzą dobre maniery...

- Davidzie, obawiam się, że znowu zaczynają się moje omdle­nia! - Hrabina oparta o framugę drzwi spoglądała na syna wcho­dzącego po schodach. W jej głosie słychać było wyrzut.

David poczuł, że żołądek zaciska mu się z niechęci.

- Przykro mi to słyszeć, matko. Może powinnaś się położyć. - Udało mu się zachować spokojnie brzmienie głosu, ale za cenę ogromnego wysiłku. - Elias, zaopiekuj się hrabiną; zaprowadź ją do jej pokoju i wezwij do niej pokojówkę.

Lokaj natychmiast wkroczył na schody, ale hrabina zrobiła na­burmuszoną minę.

Ze zbolałym sercem mijał wolnym krokiem piękne londyńskie ulice, aż wreszcie dotarł na St. James Street, gdzie znajdował się klub u White'a. W tej chwili marzył tylko o tym, by znaleźć się w otoczeniu spokojniej atmosfery panującej w klubie (jedynym, którego ojciec Davida nie był nigdy członkiem) i w wyłącznie mę­skim towarzystwie.

Z daleka od wymagającej ciągłej opieki matki, która swoimi żądaniami wsysała z niego resztki sił; z daleka od jej nękania, na­rzekania i pouczania. Tak naprawdę to na ten moment miał dość wszystkich kobiet świata.

Wszedł do klubu, oddał portierowi kapelusz i rękawiczki i za­mówił dla siebie dużą porcję brandy. Wpadł na pomysł, że tak jak kiedyś (co w przeszłości zdarzało mu się aż nazbyt często) upije się, żeby odurzony alkoholem choć na chwilę zapomnieć o tro­skach.

Przypomniał mu się pewien dzień, kiedy to spotkał się w klu­bie z Gabrielem, który po długiej nieobecności właśnie powrócił do Anglii. David, pijany, zrobił wtedy z siebie ostatniego idiotę. Tak jakby bolesne wspomnienia miały wpływ na teraźniejszość, za ple­cami usłyszał znajomy głos wypowiadający jego imię.

- Dzień dobry, Davidzie. Sprawiasz wrażenie straszliwie przy­gnębionego. - Gabriel rozparty wygodnie w dużym skórzanym fo­telu klubowym skinął głową w stronę drugiego stojącego obok.

Do diabła. Gabriel to ostatnia osoba, którą David chciał teraz widzieć. Bał się, że na jego twarzy malują się wyraźnie wyrzuty sumienia. Jak zareagowałby Gabriel, gdyby się dowiedział, jaką krzywdę David wyrządził niewinnej, ufnej Circe? Czy zabroniłby mu pokazywać się w rezydencji Sinclairów? A może wyzwałby go na pojedynek?

Zasłużył sobie na każdą karę, którą przyjaciel chciałby mu wy­mierzyć. Przytłoczony ciężarem winy, jak prowadzony na szubieni­cę skazaniec, David przeszedł przez słabo oświetloną salę klubową, w której znajdowali się sami mężczyźni - niektórzy czytali gazety, inni pogrążeni byli w cichej rozmowie lub popijali wino, a kilku nawet przysypiało bez skrępowania w swoich fotelach.

Usiadł naprzeciwko Gabriela, ale nie potrafił się rozluźnić. Obawiał się, że zaraz utraci przyjaźń jednego z najważniejszych lu­dzi w jego życiu; człowieka, który pomógł mu spojrzeć na samego siebie innymi oczami. Może zanim ich przyjaźń rozpadnie się na zawsze, David powinien powiedzieć wszystko Gabrielowi?

Gabriel złożył gazetę, którą czytał, i odłożywszy ją na bok, po­patrzył na przyjaciela z uwagą. Ale nie odezwał się, za co David był mu wdzięczny.

David nie chciał przyjąć kojącego stwierdzenia.

David skrzywił usta.

David ciężko przełknął ślinę. Usta miał wyschnięte. Nadcho­dziła chwila prawdy. Miał na sumieniu bardzo świeże wykrocze­nie, z którego wcale nie pragnął się spowiadać.

Upił łyk brandy i poczekał, aż ognisty płyn dotrze do żołądka.

Zamiast tego Gabriel popatrzył na niego dość obojętnie.

- Rozumiem.

David, sądząc po poważnym wzroku przyjaciela, mógł stwier­dzić, że Gabriel rzeczywiście go zrozumiał.

- A ponieważ obawiasz się, że znowu staniesz się taki jak kie­dyś, natychmiast pragniesz wyjawić mi swoje przewiny, czy tak? Czego się spodziewasz: że cię wychłoszczę? Ze wyzwę cię na poje­dynek na szable? - Mężczyzna mówił lekko drwiącym tonem.

Przewiny? Jak on może...

Ale Gabriel uniósł dłoń.

Reakcja przyjaciela tak bardzo zaskoczyła Davida, że patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, nadal chyba oczekując, że Gabriel zaraz pochwyci go za gardło i wyrzuci za drzwi klubu, oświadcza­jąc wszem wobec, że David nie jest dżentelmenem. Przecież chyba na to właśnie zasłużył?

Gabriel wyciągnął z kieszeni zegarek.

Odprowadzając wzrokiem odchodzącego przyjaciela, David próbował odetchnąć z ulgą, ale jakoś mu to nie wyszło. Myślał tyl­ko o tym, że Gabriel go nie zrozumiał, a przynajmniej nie do koń­ca. Nie wie, co David teraz przeżywa. Nie będzie musiał tak jak on wrócić do domu, w którym czekałaby na niego matka (która, zdaje się, postanowiła niestety zatrzymać się u syna na dłużej) cierpliwa jak pająk, żeby wypytać go o szczegóły zabiegów w pozyskiwaniu żony. Boże, gdyby się dowiedziała, co z rana robił z Circe, ale byłoby gadania! David wyobraził sobie matkę czyniącą wyrzuty Circe i zadrżał. Znowu upił łyk brandy i zapatrzył się w płonący w kominku ogień. Wbrew serdecznej radzie Gabriela pogrążył się w nieprzyjemnych myślach o swoim życiu.

Ale w pewnej chwili zebrał się w sobie. Będzie musiał poroz­mawiać z Circe; zrobić to, co należy, mimo że bał się, iż małżeń­stwo z nim unieszczęśliwi Circe na zawsze. Nie mógł znieść myśli o jej krzywdzie, ale z powodu ich nieplanowanego zbliżenia nie miał już wyboru.

Opuścił klub i udał się do rezydencji Sinclairów. Po dotarciu na miejsce zapukał nerwowo w drzwi. Lokaj, który mu otworzył, popatrzył na niego z uprzejmym zrezygnowaniem.

Służący sprawiał wrażenie zdziwionego, ale odpowiedział tylko krótko:

- Zaraz pójdę zapytać panienkę. - Odebrał od gościa kapelusz i rękawiczki i położył je na stoliku, potem zniknął na schodach.

David przechadzał się niecierpliwie po szerokim holu, zarazem zastanawiając się, jak przekonać Circe, że małżeństwo jest teraz je­dynym dla nich wyjścia. Każda panna z dobrego domu z pewnością przyznałaby mu rację - dręczyłyby ją wyrzuty sumienia i niepo­kój - ale Circe... Circe jest inna.

- David! — zawołała radośnie jeszcze ze schodów.

Przez chwilę miał -wrażenie, że przeniósł się w przeszłość, że zaraz zobaczy przechylającą się przez poręcz małą dziewczynkę. Ale kiedy podniósł oczy, osoba, którą ujrzał, w niczym nie przy­pominała dziecka. Circe nie miała już na sobie malarskiego kit­la; zmieniła suknię na białą muślinową w zielony wzorek. Włosy opadały luźno na ramiona. Oczy dziewczyny lśniły ze szczęścia. Szeroko się uśmiechała.

David poczuł, że robi mu się słabo ze strachu. A jeśli zawiedzie ją jako mąż? Jest taka piękna, niewinna, tak ufna. Co będzie, jeśli zniszczy w niej to wszystko?

Circe zbiegła ze schodów z wyciągniętymi do niego rękoma. David uniósł je i ucałował jedną po drugiej. Circe promieniała.

Oczy Circe zamigotały.

- Jak pan sobie życzy, lordzie - powiedziała formalnym to­ nem, którego nigdy nie używała na serio, a jedynie dla żartu. Zaprowadziła gościa do wspomnianego pokoju i po wejściu starannie zamknęła drzwi.

David popatrzył na nie z niepokojem - tak naprawdę nie powi­nien pozostawać z Circe sam na sam w zamkniętym pomieszczeniu, ale teraz za późno na martwienie się o opinię innych. A z drugiej stro­ny, chyba właśnie tym należałoby się teraz przejmować najbardziej.

Circe przebiegła przez pokój i zarzuciła mu ręce na szyję; jej gorące, miękkie usta czekały na pocałunek. Spojrzawszy w twarz dziewczyny, w jej lśniące zielone oczy, David poczuł przypływ po­żądania. Lekko pocałował ją w czoło. Zamrugała ze zdziwienia.

- Co się stało, Davidzie? - Opuściła ręce i spojrzała na towa­rzysza z nagłym niepokojem.

Zdenerwowany, nie potrafił znaleźć słów w odpowiedzi na to podstawowe pytanie. Cofnął się i popatrzył na zaskakująco dużą wiązankę kwiatów w wazonie.

- Ładna - powiedział niepewnie. - Szklarniowe kwiaty w po­rannym pokoju?

Circe skinęła głową ze zrezygnowaniem.

Circe uśmiechnęła się, a w jej policzkach pojawiły się małe dołeczki.

Mężczyzna w odpowiedzi tylko zamrugał.

Czekała, aż przyjaciel znajdzie odpowiednie słowa, ale powoli jej twarz pochmurniała.

- Co, Davidzie? - Podeszła bliżej i jedną rękę położyła mu na ramieniu. - Chyba niczego nie żałujesz?

Żałować najpiękniejszego momentu w jego życiu? Nie wie­dział dotąd, że zbliżenie z kobietą może dać aż tyle wspaniałych doznań; czuł miłość, pożądanie - to była prawie błogość.

- Oczywiście, że nie - zapewnił, choć język mu się plątał i mówił nieskładnie, a to z powodu strachu, który go cały czas nie opuszczał. - Tylko że nie wolno nam tego powtórzyć. To wielkie ryzyko, głównie dla ciebie. To znaczy mam na myśli twoją reputa­cję, twoją pozycję w społeczeństwie...

Dziewczyna uniosła podbródek; już się nie uśmiechała.

- Nie sądzisz, że sama mogę mieć coś w tej sprawie do powie­dzenia? Nie odgrywaj mi tutaj szacownego dżentelmena, Davidzie. Trochę na to za późno.

Zraniony tą uwagą, odpowiedział nieco ostrzejszym tonem, niż zamierzał:

Jedna część umysłu Davida cieszyła się, że Circe nie odczuwa żalu z powodu zbliżenia, ale inna, ta rozsądniej sza, martwiła się, że dziewczyna jest taka popędliwa i że wcale nie bierze pod uwagę faktu, że może czekać ją cierpienie. Ale nawet jeśli ona sama o tym nie myśli, David zrobi to za nią. Jest starszy od Circe, obeznany ze światem i doskonale wie, że reputacja kobiety to bardzo delikatna sprawa.

- Nie mogę na to pozwolić - powtórzył cicho. - Nie wolno nam więcej popełnić takiego błę... Nie wolno - dokończył z naci­skiem. - Musimy…

Obudziła się i stwierdziła, że znowu zanosi się płaczem. Szlo­chała gorąco jeszcze przez jakąś minutę, potem podniosła się i otar­ła wilgotne policzki wierzchem dłoni. Nie będzie tego robiła, nie będzie opłakiwać Davida jak jakaś wiejska panna, której życie kręci się tylko wokół przystojnego syna najbogatszego gospodarza we wsi... David to nie wszystko. Circe ma rodzinę, ma swoją sztukę. Da sobie radę bez Davida i jego pustych oświadczyn.

Nie przystanie na małżeństwo tylko dla zasady. Nie połączy się węzłem małżeńskim bez uczucia, jak to się często zdarza w krę­gach śmietanki towarzyskiej. Ona wie, co to jest prawdziwa bli­skość, prawdziwa miłość. Poznała smak zaangażowania, ucząc się malować. Poznała smak namiętności, kochając się z Davidem, choć wyraźnie jemu na tym nie zależy. A przecież oczekiwała od niego tylko szczerości - on zaś obdarował ją fałszywą monetą.

Ale przecież kochasz się w nim od dwunastego roku życia, la­mentowała jakaś część jej umysłu. Byłam wtedy dzieckiem, odpo­wiedziała samej sobie chłodno. Nic wtedy nie wiedziałam o mi­łości. Nie, David musi sobie znaleźć inną narzeczoną, jakąś pustą lalkę. Co więcej Circe nie pokaże po sobie, że cierpi z jego powo­du! Za bardzo szanuje samą siebie, żeby się z tym obnosić. W tej chwili tak naprawdę pragnęła tylko zamknąć się w jakiejś dziurze i oddać się malowaniu... Po chwili zastanowienia zrezygnowała jednak z tego pomysłu.

Musi przetrwać jakoś ten przeklęty sezon. Inaczej Psyche bę­dzie nieszczęśliwa, a David pomyśli sobie, że Circe, zostając w do­mu, ukrywa się przed nim.

Nie da mu takiej satysfakcji! Czy myśli, że tylko on, z tym jego urokiem, mógł sprowadzić ją na złą drogę? Sądzi, że Circe wystra­szy się romansu i od razu wyjdzie za mąż, bo takie są oczekiwania towarzystwa? Czy David oświadczył się jej z musu? Do diabła z tą jego szlachetnością.

Circe przeszła do umywalni i spojrzała w wiszące nad nią lu­stro. Twarz miała czerwoną, powieki spuchnięte, włosy w nieła­dzie. Wyglądała jak straszydło.

Zacisnąwszy usta, umyła twarz i związała włosy w kok. Mogła do pomocy -wezwać Lucianę, jednak w tej chwili nie chciała wi­dzieć nikogo, nawet własnej pokojówki. Myśl o niej przypomnia­ła Circe o innej skomplikowanej sprawie, o skradzionym obrazie Tycjana.

Westchnęła, lecz w sercu pojawiło się radośniejsze uczucie. Ciągnęło ją do obrazu. Postanowiła, że dopóki znajduje się u niej, powinna się nim nacieszyć. Popołudniowe światło nie jest najlep­sze, ale co tam. Malowanie poprawi jej nastrój lepiej niż cokolwiek innego. Włożyła do kieszeni klucz od pokoju na strychu i opuś­ciwszy sypialnię, wspięła się na schody. Po dotarciu na miejsce za­łożyła fartuch ochronny i sięgnęła po pędzel i paletę z farbami. Już znajome zapachy dobrze na nią podziałały. Pomimo złego oświet­lenia malowała aż do chwili, gdy przyszła pora, by przebrać się do kolacji.

Psyche czuła się na tyle dobrze, że zeszła do jadalni i gawędziła z Circe i jej mężem ze znacznym ożywieniem. Circe ucieszyła się, widząc lepszy nastrój siostry, a nawet, grzebiąc widelcem w kawał­ku pieczeni wołowej, zastanawiała się, czy nie zwierzyć się Psyche i nie opowiedzieć jej o Davidzie oraz o tym, co stało się rano. Ale, pomimo że zawsze były sobie z siostrą bliskie, tym razem zabra­kło jej odwagi na taką szczerą rozmowę. Przyglądając się Psyche, jej spokojnym niebieskim oczom i łagodnemu uśmiechowi, po­myślała, że starsza siostra, zawsze tak dbająca o zasady, nigdy nie zdecydowałaby się na najwznioślejszy romans. Tak więc zapewne nie zrozumiałaby cierpienia Circe, jej żalu z powodu nieodwza­jemnionej miłości. Zresztą Circe nie była teraz gotowa na łajanie, a poza tym nie chciała psuć siostrze humoru, który dopiero co od­zyskała.

- Nigdzie dzisiaj nie wychodzisz? - spytała Psyche, wyrywając Circe z zamyślenia. - O ile wiem, Sally zaraz tu będzie, żeby zabrać cię do Almack.

O Boże, pomyślała Circe, zarazem próbując ukryć niechęć. Ulubiony przez socjetę „targ małżeński" znajdował się na samym początku listy miejsc, które w ogóle Circe nie pociągały. Dobrze, że przynajmniej ma już z głowy szykowanie się do wyjścia, bo chcąc poprawić sobie samopoczucie, a także zamaskować melan­cholię, przed kolacją ubrała się w jedną ze swoich ulubionych su­kien-jedwabną, jasnoniebieską. Ślicznie układała się na sylwetce, a dodatkowy kupon materiału, ściągnięty w tył, podkreślał zgrabne wcięcie w talii. Początkowo Psyche nie była do tej sukni zbytnio przekonana z powodu dość śmiałego dekoltu, ale w końcu zgodzi­ła się z Circe i krawcową, że dzięki niemu w całej krasie uwidacz­niają się smukła i szczupła szyja oraz ramiona dziewczyny. Perły matki stanowiły wykończeniowy akcent i przypominały Circe, że nie wolno jej cofać się z raz obranej drogi; to znaczy, że nie powin­na unikać Davida.

Niemniej żywiła cichą nadzieję na to, że David zdobędzie się na przyzwoitość i nie pokaże się w Almack; wolałaby z nim nie rozmawiać, póki jeszcze poczucie krzywdy jest tak świeże.

Uniosła dumnie głowę i nawet zdobyła się na uśmiech.

- A tak, zupełnie zapomniałam - powiedziała.

Sally przybyła tuż po zakończeniu kolacji. Miała na sobie szkar­łatną suknię ze zdobnym obrębkiem, w uszach olśniewające rubi­nowe kolczyki i pasującą do nich kolię na szyi. Jednak ona także sprawiała wrażenie lekko przybitej i Circe pomyślała, że będzie z nich tego wieczoru dość ponury duet. Tyle że nie ma to większe­go znaczenia, zwłaszcza w takim zajętym sobą gronie, jakie zbiera się w Almack. Po krótkiej pogawędce - Sally pytała Psyche o samo­poczucie i przekazała jej nowy przepis na potrawkę z kurczaka, da­nie w sam raz dla przyszłej mamy - Circe poprosiła lokaja o przy­niesienie wieczorowego płaszcza, po czym ona i Sally pożegnały się i wyszły do powozu. Odprowadził je Gabriel. Kiedy pomagał Circe wsiąść do dorożki, popatrzył jej prosto w twarz.

- Nic się nie martw, szwagiereczko - pocieszył ją. - Ratafia po­prawi ci nastrój, nawet jeśli nie uczyni tego wytworne otoczenie. - Niebieskie oczy mężczyzny zamigotały wesoło, a Circe w odpo­wiedzi uśmiechnęła się lekko. Gabriel chyba się domyślał, co się z nią dzieje. Postanowiła, że rzeczywiście postara się rozchmurzyć, choćby ze względu na Psyche.

Sally przez całą drogę była nadzwyczajnie milcząca, ale kiedy dotarły na miejsce, zebrała się w sobie i nawet wdała się w poga­wędkę z księżną Esterhazy. Podczas gdy przyjaciółka witała się z in­nymi matronami, Circe rozglądała się z wahaniem po sali. Bardzo szybko upewniła się w swoich przypuszczeniach.

David na szczęście nie przybył do Almack. Zastanawiała się, co też powie swojej matce. Będzie musiał wskazać na jakąś inną niż Circe pannę na wydaniu, żeby zapobiec wybuchowi gniewu hrabi­ny. A jeśli chodzi o rzeczywiste miłostki, bez wątpienia wrócił do którejś ze swoich chere amie. Circe pohamowała westchnienie.

- Wygląda pani tak samo radośnie jak Maria Antonina w dro­dze na gilotynę - rozległ się czyjś niski głos.

Circe zesztywniała, a następnie uprzejmie skinęła głową kła­niającemu się jej hrabiemu von Freistadtowi. Ten to ma tupet, po­myślała, żeby witać się z nią tak spokojnie, choć kiedy się ostatnio widzieli, zachował się jak ostatni grubianin.

Zamierzała powiedzieć coś nieprzyjemnego, ale przyszło jej do głowy, że dyplomata może uznać takie zachowanie za wyraz jej strachu. Za nic nie chciała, żeby sobie pomyślał, że się go boi. Tak więc, gdy się odezwała, jej głos brzmiał dość chłodno, ale zarazem spokojnie.

Hrabia zręcznie się wywinął, musiała mu to przyznać. Rozej­rzała się po dużej sali balowej z jej pozłacanymi kolumnami, kla­sycznymi medalionami na suficie i kryształowymi żyrandolami. Pomieszczenie sprawiało wrażenie eleganckiego, ale wystrojowi brakowało polotu -jako artystka Circe zmieniłaby lub dodała kilka rzeczy. Nie mogła też nic dobrego powiedzieć ani o daniach, ani o napojach serwowanych gościom. Ci zaś składali się głównie z po­denerwowanych panien na wydaniu, ich równie spiętych matek oraz całej rzeszy niedoświadczonych młodzieńców. Przyglądając się tłumowi, Circe rzuciła do hrabiego:

- Naprawdę dziwię się, skąd u pana takie wrażenie.
Dyplomata uniósł ciemną brew.

- Ponieważ panią znam, panno Hill, i domyślam się, że inaczej sobie pani wyobraża ekscytujący wieczór.

Czyżby potrafił zaproponować jej coś atrakcyjniejszego? Wąt­piła, ale starała się nie pokazać po sobie, co jej chodzi po głowie. Von Freistadt zaniósł się śmiechem.

- Z taką twarzą nigdy nie zdoła pani ukryć swoich myśli, moja piękna młoda przyjaciółko. Jest na to zbyt wyrazista.

Poirytowana Circe pozwoliła sobie na zmarszczenie czoła.

- Jeśli nawet to prawda, nieładnie, że pan o tym wspomina - zauważyła.

Mężczyzna pogładził się po starannie przystrzyżonej bródce, nie próbując tłumić uśmiechu.

- Chciałem tylko powiedzieć, że ma pani inne, bardziej inte­lektualne zainteresowania. Na przykład sztukę, a głównie malar­stwo.

Circe natychmiast przypomniała sobie o skradzionym obrazie Tycjana i puls jej przyspieszył, jednak odpowiadając, zdołała zacho­wać spokój.

- Jestem zaskoczona, że wie pan o mnie takie rzeczy.
Hrabia znowu uniósł brew.

Circe pomyślała o zajściu na strychu i poczuła ukłucie bólu. Hrabia był bliski prawdy; sam nie wiedział jak bardzo. Niemniej coś ją zmusiło, żeby się sprzeciwić.

- Ale to wcale nie znaczy, że taka kariera jest dla mnie nieosią­galna - powiedziała.

Von Freistadt w tym czasie wezwał mijającego ich lokaja niosą­cego tacę z napojami. Poprosił o dwa kieliszki z ratafią. Jeden po­dał Circe i to z taką gracją, jakby wręczał jej kieliszek najdroższego szampana.

Circe przyjęła napój, ale nie pozwoliła, żeby temat rozmowy uległ zmianie.

Circe się uśmiechnęła.

- Przeżyła, choć wydarzenia we Francji wprawiły ją w roz­goryczenie. Udałam się do Wiednia, żeby się z nią spotkać; nadal maluje. Była na tyle uprzejma, że dała mi kilka lekcji, przed moim wyjazdem do...

Przerwała, zła na samą siebie. Nie powinna wspominać o Pie­moncie, bo wtedy rozmowa mogłaby zejść na temat tamtejszego powstania. A stąd już bardzo blisko do kwestii skradzionego obrazu i miejsca, w którym obecnie się znajduje.

Rozglądając się dokoła za czymś, co uzasadniłoby nagłą zmianę wątku, Circe odstawiła kieliszek i pomachała do młodego mężczy­zny, który miał u koszuli tak wysoki kołnierzyk, że ledwo mógł kręcić głową.

- Och, zdaje się, że przyrzekłam ten taniec panu Murakowi.
Dżentelmen, o którym mówiła, już podążał w jej stronę, choć Circe wcale się z nim nie umawiała. Jednak kłamstwo było do­brym usprawiedliwieniem dla przerwania rozmowy z hrabią, która zdaniem Circe zaczynała krążyć wokół zbyt drażliwych dla niej spraw. Wierzyła, że Austriak, jako dżentelmen, nie będzie kwestio­nował jej słów.

Niestety zapomniała, że von Freistadt nie jest dżentelmenem, pomimo że pochodził ze znamienitej rodziny z długą linią szacow­nych przodków.

- Chyba zawiodła panią pamięć, panno Hill - rzucił. - Ten ta­niec przyrzekła pani mnie.

I na oczach młodego pana Muraka, zdumionego i chyba ura­żonego rozwojem wydarzeń, hrabia położył dłoń Circe w zgięciu swojego ramienia i poprowadził ją na parkiet.

Circe zagryzła usta; już od jakiegoś czasu miała serdecznie do­syć władczego postępowania Austriaka. A na dodatek z niepokojem stwierdziła, że orkiestra zaczęła grać walca. Prawda, że nie wolno jej było jeszcze go tańczyć, ale...

- Obawiam się, że walc nie jest dla nas stworzony - oświad­czyła. - Nie przypadł mi do gustu sposób, w jaki pan go tańczy. Wolałabym usiąść i poczekać na inny taniec.

Hrabia położył rękę na wcięciu w jej talii i przyciągnął Circe do siebie, nieco zbyt blisko.

- Panno Hill, proszę zapomnieć o przeszłości. Tym razem oto­czenie jest odpowiedniejsze i mamy dla siebie większą przestrzeń. Zapewniam, że świetnie się do siebie dopasujemy.

Porwał ją w tany, a Circe nie chcąc wyjść na całkowitą niezgułę, musiała poddać się partnerowi. Miała świadomość, że wszystkie damy w sali uważnie się jej przyglądają; jak zawsze hrabia wzbu­dzał wielkie zainteresowanie pań. Dobrze o tym wiedział, co tyl­ko powiększało poirytowanie Circe. Ale choć mógł się poszczycić wojskową sylwetką i dobrą znajomością kroków, brakowało mu gracji Davida.

Tak czy inaczej, Circe oczekiwała, że znowu da się przytłoczyć męskości partnera. Tyle że nie była już tą samą niedoświadczoną panienką co jeszcze niedawno. Po krótkiej chwili zaniepokoje­nia stwierdziła, że Austriak nie działa już na nią tak jak wcześniej. Zbliżenie z Davidem zmieniło ją na zawsze. Dzięki temu nie czuła się już taka bezbronna w obliczu nachalnych zalotów Austriaka.

Teraz już wiedziała, na czym polega fizyczna miłość. Wiedziała, jak wygląda prawdziwa namiętność dwojga kochanków, którzy są ze sobą z własnej woli. I nic a nic nie przypominało to nerwowego pod­niecenia, które hrabia uwielbiał wzbudzać w młodych pannach.

Tak więc tym razem mogła patrzeć na dyplomatę, nie czując przyspieszonego pulsu, i odpowiedzieć mu spokojnie, kiedy szep­nął jej do ucha:

Zirytowała się, widząc, że hrabia wcale nie wygląda na zbitego z tropu jej pewnością siebie. Jeśli już, to raczej postanowił zdwoić wysiłki, żeby ją zawstydzić. Przyciągnął Circe bliżej i znowu szep­nął jej do ucha:

- Strasznie mnie pani rozpala, panno Hill; z trudem się ha­muję.

Circe poczuła przemożną chęć strzelenia aroganta w twarz, która znajdowała się tuż przy jej twarzy. Jednak wolała nie wy­woływać skandalu na środku sali balowej. Zesztywniała ze złości i odwróciła wzrok.

Z powodu napięcia tańczyła nieco dziwacznie. Nie podążała za partnerem tak lekko, jakby to czyniła, gdyby w miejscu hrabiego znajdował się Dav... ktokolwiek bardziej sympatyczny. Ale nie za­leżało jej na tym; ośmieszenie się na parkiecie to najmniejsze z jej zmartwień.

Taniec zdawał się trwać całą wieczność. W końcu jednak muzy­ka ucichła, a Circe mogła odsunąć się od partnera.

Ten uniósł brew.

Gdzie jest Sally? W końcu jest przecież przyzwoitką Circe. Dziewczyna rozejrzała się i stwierdziła, że jej przyjaciółka stoi z boku i z ożywieniem tłumaczy coś sir Johnowi. Ten próbował chyba odciągnąć wdowę od dam stojących w pobliżu, ale Sally się opierała, co także wydało się Circe bardzo dziwne.

Czyżby sir John obraził czymś Sally?

Trudno było odczytać wyraz twarzy wdowy, ale Circe po jej po­stawie zorientowała się, że przyjaciółka jest spięta; wydawała się nie­mal tak samo zesztywniała jak Circe w trakcie tańca z von Freistadtem. W pewnej chwili Sally odwróciła się tyłem do baroneta, a ten wyraźnie przygnębiony, ukłonił się i odszedł, prawie zderzając się z nadchodzącym lokajem niosącym zapełnioną kieliszkami tacę.

Circe była tak poruszona obserwowaną sceną, że zupełnie za­pomniała o własnych kłopotach. Przeszła przez salę, żeby dołączyć do sir Johna.

Baronet wyglądał na tak przybitego, w jego orzechowych oczach gościł taki smutek, że Circe ze współczucia zapragnęła go uścisnąć. Miała przed sobą drugiego człowieka, tak samo nieszczęśliwego jak ona, choć nie wiedziała, z jakiego powodu sir John znalazł się w takim stanie.

- Całkiem nieźle - odparła, starając się, by ton jej głosu paso­wał do słów. - Co u pana słychać? O czym dyskutowano w tym tygodniu na spotkaniu miłośników botaniki?

Jak miała nadzieję, poruszenie ulubionego tematu wpłynęło na mężczyznę relaksujące Już żywszym tonem zaczął rozprawiać o roślinach ogrodowych i gorących debatach na temat altanek i rosariów.

Circe bardzo się ucieszyła, widząc, że zasmucenie znika powoli z oczu sir Johna, dlatego też zachęcała go do dalszych wypowiedzi i słuchała, udając wielkie zainteresowanie, gdy wyjaśniał jej pogląd Reptona na temat wyspecjalizowanych ogrodów.

Stojąca z boku Sally obserwowała przyjaciółkę i jej partnera, pa­miętając o tym, by nie pokazać po sobie tęsknoty, którą odczuwała. Zarazem wysłuchiwała relacji znajomej o najświeższych plotkach, które zresztą wdowa już znała. A tam, na parkiecie Circe tańczyła z sir Johnem. Działo się właśnie to, do czego Sally chciała dopro­wadzić. Dwoje młodych spędzało ze sobą czas i dzięki temu Circe ma szansę odkryć wszystkie wspaniałe cechy baroneta, których nie­stety nie widać na pierwszy rzut oka.

Pomimo jego dziwactw, pomimo obsesji na punkcie kwiatów i projektowania ogrodów, sir John to najwspanialszy mężczyzna, jakiego znała- czuły, troskliwy, dobry... Takie myśli w najmniej­szym stopniu nie pomagały wdowie pozbyć się uczucia osamotnie­nia, które ją ogarnęło po odejściu baroneta. Nie potrafiła zapomnieć krótkiej chwili zapomnienia, olśniewającego zbliżenia między nią a sir Johnem. Wiedziała, że będzie za czymś takim tęskniła do koń­ca życia.

Ale baronetowi na mnie nie zależy, upominała się w duchu. Ko­cha się przecież w Circe. Poza tym honor nakazywał Sally uczynić wszystko, co w jej mocy, by związek dwójki młodych rozwijał się w pożądanym kierunku. Circe będzie szczęśliwa z takim wrażli­wym młodym mężczyzną, a ich zainteresowania — malarstwem i ogrodnictwem - powinny się ładnie wzajemnie uzupełniać. To wszystko wydawało się takie logiczne i sensowne, a jednak Sally czuła się okropnie, jakby słońce już nigdy więcej nie miało zaświe­cić nad jej głową.

Tak energicznie rozłożyła swój ulubiony wachlarz z rączką z kości słoniowej, że aż zatrzeszczał niebezpiecznie, jakby popę­kał. Uśmiechnęła się zarazem do lady Seton, udając, że naprawdę z zainteresowaniem wysłuchuje przydługiej opowieści o pewnym księciu i jego ostatniej kochance. W sali balowej było zdecydowa­nie zbyt duszno, jedzenie miało obrzydliwy smak, a Sally w duchu marzyła o śmierci.

Circe zaś myślała o tym, że ten wieczór dłuży się jej jak jesz­cze żaden dotąd. Wprawdzie sir John wiele wysiłków wkładał w to, żeby ją zabawiać, a ona robiła nawet ożywioną minę, jednak tak naprawdę marzyła jedynie o tym, żeby znaleźć się we włas­nym pokoju lub na poddaszu. Mogłaby spokojnie przyglądać się obrazowi Tycjana lub szkicom przedstawiającym Davida, które zrobiła, zanim znaleźli się razem na drewnianej podłodze... nie, lepiej nie przypominać sobie tej wspaniałej godziny. Przeklęci mężczyźni...

Myśli Circe nie chciały jednak opuścić ustalonej koleiny. Z tru­dem udawało się jej zachować spokój na twarzy. A na dodatek, choć trzymała przy sobie sir Johna dłużej, niż wypadało, i tak nie zdołała uniknąć spotkania z von Freistadtem, co nastąpiło tuż pod koniec balu.

- Och. - Circe próbowała zebrać myśli. - Być może uda mi się jakoś przełożyć umówione spotkanie.

Co jest gorsze - czas spędzony w towarzystwie hrabiego czy rezygnacja ze spotkania ze znanym malarzem? Chęć poznania wielkiego artysty przezwyciężyła ostrożność. A zresztą, czyż nie oświadczyła Davidowi, że poradzi sobie z von Freistadtem? Dla­czego miałaby go tak tchórzliwie unikać? To tylko zwykły mężczy­zna, a ona nie jest już dzieckiem i nie musi drżeć z powodu każdej słownej zaczepki hrabiego. Nie uda mu się wydrzeć z Circe żad­nej tajemnicy, jeśli sama nie będzie chciała mu jej wyjawić. David może się nie obawiać... Dlaczego znowu myśli o Davidzie?!

- Pójdę z panem - rzuciła pospiesznie. - To znaczy, jestem wdzięczna za pańskie zaproszenie.

Ciemne oczy hrabiego zalśniły tryumfalnie. Circe postanowiła to zignorować.

- Ogromnie się cieszę - mruknął von Freistadt. - Przyjadę po panią o szesnastej.

Circe odepchnęła od siebie złe przeczucia.

- Wspaniale. Będę czekała.

W końcu zegar wybił północ. Circe odnalazła Sally, po czym panie pożegnały się z towarzystwem. Odebrały płaszcze, a wdowa kazała podstawić powóz. Wracały do domu w milczeniu; Sally zno­wu była bardzo cicha, a Circe, wyczerpanej udawaniem, że dopisu­je jej humor, też nie chciało się mówić.

Zapytała tylko przyjaciółkę, czy będzie jej towarzyszyła następ­nego dnia w wyprawie z hrabią. Sally zgodziła się, choć przestrze­gła Circe przed dawaniem Austriakowi złudnych nadziei.

W domu Circe udała się prosto do swojej sypialni. Przypusz­czała, że siostra zapewne już śpi, a zresztą nie miała ochoty na żad­ne rozmowy.

Świat jawił się jej jako strasznie samotne miejsce. Nawet per­spektywa poznania Nasmytha nie poprawiała jej nastroju. Bez Davida życie wydawało się posępne i puste, jak wrzosowiska w Szkocji często malowane przez Nasmytha.

18

Circe trochę się denerwowała przed wizytą u lady Bessington. Bardzo chciała poznać Alexandra Nasmytha, ale na myśl o prze­bywaniu w pobliżu von Freistadta krzywiła się z niesmakiem. Na koniec pragnienie spotkania sławnego malarza zwyciężyło i Circe postanowiła przyjąć zaproszenie.

Sally przybyła do rezydencji Sinclairów na długo przed po­jawieniem się hrabiego. Ten, stwierdziwszy, że Circe towarzyszy przyzwoitka, trochę spochmurniał, ale niczego nie komentował.

Wraz z obiema damami opuścił dom Gabriela i Psyche i cała trój­ka usadowiła się w odkrytym faetonie; nawet w czasie jazdy nie byli więc oddzieleni od świata zewnętrznego. Czyżby hrabia wy­czuł nieufność Circe? Zerknęła w jego stronę i przekonała się, że w oczach mężczyzny pobłyskuje rozbawienie.

- Taki piękny dzień - mruknął, pomagając Circe wsiąść do po­wozu. - Pomyślałem, że będą panie chciały nacieszyć się słoneczną pogodą.

Circe spokojnie zajęła swoje miejsce. Hrabia pamiętał nawet o stangrecie, który, jak należy, stał z tyłu faetonu. Sally usiadła mię­dzy Circe a hrabią - w powozie, przeznaczonym dla dwóch pasaże­rów, było trochę tłoczno. Austriak zadbał o wszystko, jednak Circe i tak uważała, że to za mało, żeby zmieniła o nim zdanie. Nawet diabeł potrafi czasami zachowywać się elegancko i szarmancko, stwierdziła w duchu.

Lady Bessington okazała się uroczą osobą, a wieczór u niej spę­dzony spełnił oczekiwania Circe. Wprawdzie wśród gości przewa­żali panowie, młoda panna mogła jednak poznać wielu wybitnych malarzy, pisarzy i dyplomatów. Spotkanie z nimi nawet ją wprawiło w lekkie oszołomienie.

Podczas gdy Sally gawędziła z młodym dyplomatą z Francji, Circe zgodnie z przyrzeczeniem przedstawiono Nasmythowi. Rozmawiała z nim o malarstwie i inżynierii, bliźniaczych pasjach artysty.

Kiedy malarz dowiedział się, że Circe dopiero niedawno wró­ciła z zagranicy, zaczął ją wypytywać o najnowsze trendy w sztuce europejskiej. Pogawędka toczyła się gładko, poza jednym momen­tem, gdy Nasmyth zapytał:

Mój nauczyciel rysunku kazał swoim uczniom przeczytać Poradnik dla malarza pejzażysty Valenciennes'a. Domyślam się, że zna pan tę pozycję. Autor doradza, by zwracać baczną uwagę na architekturę i stroje mieszkańców poszczególnych regionów, dzięki czemu ma­larz może wiernie oddać ich atmosferę.

- To bardzo mądre - zgodził się Nasmyth. - Nie możemy po­zwolić, żeby stare kultury wyginęły bez śladu. W mojej książce Za­głada więzień miejskich piszę...

Artysta znowu zaczął rozprawiać na swój ulubiony temat -piękno wiejskiego szkockiego krajobrazu - zapominając zupełnie o niezręcznym dla Circe wątku politycznym.

Dziewczyna odetchnęła, próbując nie pokazywać po sobie, jak wielką odczula ulgę, że udało jej się uciec od rozmowy o Europie. Później miała okazję porozmawiać jeszcze z sir Thomasem Law-rencem, który zaprosił ją do swojego prywatnego studia na prezen­tację zebranych tam obrazów. Circe była zachwycona.

Von Freistadt nieustannie kręcił się gdzieś w pobliżu, tak cichy, że czasami zapominała o jego obecności i o tym, że uważnie przy­słuchuje się jej rozmowom. Ale nie wtrącał się i Circe mogła spo­kojnie pogawędzić z artystami i pisarzami zebranymi na wieczor­ku; były to dla niej fascynujące godziny. Kiedy nadeszła pora, żeby się pożegnać, szczerze dziękowała gospodyni za zaproszenie. Von Freistadt w drodze powrotnej nadal zachowywał się powściągliwie i dzięki temu Circe czuła się wjego towarzystwie swobodniej niż zazwyczaj.

Żegnając się z damami przed drzwiami frontowymi rezydencji Sinclairów, ze zwykłą sobie kontynentalną szarmanckością pochy­lił się nad dłonią Circe.

- Mam nadzieję, że mogę liczyć na następne spotkanie, panno Hill - rzekł.

I choć jak zawsze pod maską uprzejmości kryła się władczość, Circe była w tak dobrym nastroju po wyśmienitym wieczorze spę­dzonym w gronie ciekawych osobistości, że skinęła głową i powie­działa, iż być może przystanie na prośbę dyplomaty.

Jedyną skazą na tym udanym dniu była uwaga Psyche przy ko­lacji. Kiedy dowiedziała się, u kogo gościła jej młodsza siostra (Circe wcześniej wspomniała tylko o zaproszeniu, ale nie mówiła, do kogo się udaje), wykrzyknęła:

- Bessington?! Wielkie nieba, Circe, co też ten von Freistadt sobie myśli? Tej kobiety nie przyjmuje się w większości porząd­nych domów!

Circe uniosła brwi.

- Naprawdę? Z jakiego powodu? Nie wygląda mi na osobę z półświatka. Była miła i zachowywała się bardzo poprawnie.

Psyche miała bardzo dziwną minę.

- Może i jest miła, ale uciekła od męża z jakimś mężczyzną i ma z nim dwójkę nieślubnych dzieci! Wprawdzie wyszła w końcu za Mountioya, który później otrzymał tytuł hrabiego Bessington, ale to niczego nie zmienia.

Gabriel zamarł nad zupą żółwiową; łyżka zawisła w powietrzu w połowie drogi do ust.

- Wszystko się zgadza, kochanie, tyle że przecież znasz całą hi­storię; kobieta była bardzo młoda, a rodzice zmusili ją do wyjścia za mąż za mężczyznę dwukrotnie od niej starszego.

Psyche posłała małżonkowi wymowne spojrzenie.

Circe wiedziała, że Psyche także zmuszano do wyjścia za mąż za kogoś, kto nie był bliski jej sercu - za jakiegoś mało inte­resującego kuzyna; dzięki Bogu, że się na to nie zgodziła! Circe popatrzyła na szwagra z niekłamaną sympatią, a potem zwróciła się do siostry.

- Naprawdę uważasz, że nie powinnam jej odwiedzać? Od­niosłam wrażenie, że ta dama czuje się trochę osamotniona.

Psyche wyglądała na rozdartą.

- Nie życzę jej źle, Circe, ale muszę pamiętać o twojej reputa­cji, zwłaszcza że nie jesteś jeszcze mężatką.

Czy wszyscy muszą ciągle napomykać o jej reputacji? Nagle powróciło wspomnienie zajścia na strychu. Circe musiała wbić wzrok w stojący przed nią talerz, żeby nikt nie wyczytał z jej oczu, co się z nią dzieje. Dziękowała Bogu, że Psyche o niczym nie ma pojęcia.

Von Freistadt pojawił się po kilku dniach i znowu zabrał Circe i Sally na Bond Street do lady Bessington. Tam Circe miała przy­jemność ponownie pogawędzić z sir Thomasem Lawrencem, mężczyzną łagodnym, o którego portretach - a malował najzna­mienitsze osoby, ostatnio nawet księcia regenta - mówiło się, że przedstawiają portretowanych w przesadnie korzystnym świetle. Niemniej sir Lawrence używał ciekawej techniki, która budziła podziw Circe. Później odwiedzili dom przy Queen Anne's Street, żeby spotkać się z Josephem Turnerem, następnym wybitnym arty­stą. Circe od dawna zachwycała się jego obrazami olejnymi i akwa­relami.

Hrabia zachowywał się poprawnie, jednak Circe i tak miała się na baczności. Pomimo powściągliwości dyplomaty nie umiała mu na nowo zaufać. Tęskniła za towarzystwem Davida, za jego swo­bodą, za tym, że nie dziwił się jej szokującym wypowiedziom, za jego dowcipnym stosunkiem do popełnianych przez nią błędów towarzyskich. Tęskniła za Davidem... Jednak nadal była na niego wściekła i nie chciała go jeszcze widzieć.

On zaś od dnia upokarzających oświadczyn codziennie dobi­jał się do ciężkich drzwi frontowych rezydencji Sinclairów. I za każdym razem, zgodnie z instrukcją Circe, Jowers odmawiał mu widzenia z panną Hill. A kwiaty przysyłane przez Davida - narę­cza najpiękniejszych róż, bzów i wszystkich innych dostępnych na rynku - Circe codziennie odsyłała z powrotem wraz z liścikiem od Davida, którego nie czytała, za to darła na strzępy. Co do von Freistadta, choć nie otrzymywała już od Davida żadnych informacji na temat tajemnej misji austriackiego dyplomaty, coś w zachowaniu hrabiego - arogancja, której nie potrafił do końca ukryć - nie po­zwalało Circe poczuć się w jego obecności swobodnie. Poza tym cały czas miała w pamięci skradziony obraz; im bardziej starała się nie poruszać tematu malowidła, tym częściej absorbował jej myśli. Tylko dzięki ogromnemu wysiłkowi woli w częstych rozmowach poświęconych malarstwu udawało jej się nie mówić o Tycjanie i je­go stylu, o historii jego życia, jego sławie.

Strasznie tęskniła za Davidem...

David podniósł wzrok znad biurka, żeby spojrzeć z niechęcią na piękne kwiaty więdnące w pudłach.

- Nie obchodzi mnie, co z nimi zrobisz. Zabierz mi je tylko z oczu.

Lokaj wyglądał na zdumionego, ale stojący tuż za nim kamer­dyner odchrząknął i skinieniem ręki dał znać młodszemu służące­mu, żeby wykonał polecenie.

David postanowił opanować złość. Nie wypada złego nastroju wyładowywać na służbie; przysięgał sobie, że nigdy nie będzie tego robił.

- Wybaczcie - mruknął, przesuwając dłonią po zmierzwio­nych włosach. - Chodzi tylko o to... Po prostu nie przynoście mi tu tych kwiatów. Pozbądźcie się ich, kiedy panna Hill zwróci je następnym razem.

Co Circe z pewnością uczyni, pomyślał i poczuł, że znowu ogarnia go rozpacz. Ile jeszcze dni będzie musiał z ukrycia oglądać Circe wybierającą się dokądś powozem von Freistadta? Wygląda zawsze na taką spokojną i zadowoloną, jakby rzeczywiście cieszy­ło ją towarzystwo tego drania. Tymczasem serce Davida umiera­ło z bólu z powodu utraty kontaktów z Circe - gorzej, z powodu utraty jej miłości. Nie może nawet w żaden sposób wpłynąć na jej uczucia, bo Circe nie chce się z nim spotkać, nie czyta jego długich listów i notek.

- Oczywiście, jaśnie panie — zgodził się lokaj.

David z wściekłością spojrzał na zawalone kwiatami biurko, za­stanawiając się, dlaczego jest takim skończonym głupcem, że obra­ził jedyną kobietę, na której naprawdę mu zależało.

Kamerdyner ponownie odchrząknął.

- List do pana, lordzie.

Wysunął w stronę Davida srebrną tacę. David podniósł prze­syłkę i złamał woskową pieczęć. Czyżby Circe w końcu uległa jego prośbom?

Ale była to tylko wiadomość od wuja, który informował sio­strzeńca o wzmożonej aktywności austriackiego ambasadora. Von Freistadta należy jeszcze czujniej obserwować.

Do diabła! David przełknął uczucie zawodu. Pocieszało go je­dynie to, że dzięki wujowi będzie miał przynajmniej jakieś zajęcie, choć zarazem uświadamiał sobie, iż nic nie złagodzi bólu jego ser­ca. Jak tu przekonać do siebie Circe - zastanawiał się ponuro.

A jeśli nie chodzi tu wcale o zranioną dumę czy też zwykły u Circe upór mający potwierdzić jej niezależność? A jeśli ona na­prawdę nie darzy Davida miłością... jak on to zniesie?

Pohamował jęk, w ostatniej chwili przypominając sobie, że stoi przy nim kamerdyner.

- Zaraz napiszę odpowiedź - oświadczył i gestem dłoni wy­prosił służącego z pokoju.

Po jego wyjściu David opuścił głowę na ręce i tym razem jęknął już głośno. Czy czeka go los tego sympatycznego staruszka, który jak cień podąża za ciotką Circe, wszędzie gdzie ta się udaje? I niech tak będzie, na Boga. Zrobi wszystko, by przekonać do siebie Circe. Nigdy się nie podda. Pewnego dnia ta dziewczyna zechce go wresz­cie wysłuchać i...

Dni mijały i z dwóch sióstr tylko Psyche sprawiała wrażenie szczęśliwej, bo okresy wolne od nudności wydłużały się, dzięki czemu nie musiała tak dużo czasu spędzać w łóżku. Poczuła się na tyle lepiej, że nabrała nawet sił na to, by martwić się o Circe. Młodsza siostra długie godziny przesiadywała na poddaszu i tylko czasami wychodziła z domu w towarzystwie niemłodego już aust­riackiego dyplomaty, którego Psyche nie uważała za odpowiednią partię dla Circe.

- Wiesz, że on nie ma zamiaru się żenić - powiedziała do męża pewnego wieczoru, kiedy szykowali się do snu. - Każdego sezonu flirtuje z inną panną.

W przeciwieństwie do innych poddających się dyktatom mody par Gabriel i Psyche nadal dzielili ze sobą łoże. Zdaniem Psyche najmilszą porą dnia był właśnie wieczór, kiedy wraz z mężem zni­kała w sypialni. Mogła się koło niego położyć, z głową na jego ra­mieniu, i wyrzucić z siebie wszystkie dręczące ją myśli. A kiedy się kochali - wtedy, gdy nie walczyła z obezwładniającymi napadami nudności - czuła się jak w niebie.

Psyche uśmiechnęła się do męża.

Psyche znowu się uśmiechnęła, ucieszona pieszczotą, ale już po chwili ponownie wróciła myślami do Circe.

Gabriel roześmiał się na całe gardło; Psyche oparta o jego sze­roką muskularną pierś usłyszała głuche dudnienie.

Psyche na myśl o walce męża z jego własnymi koszmarnymi wspomnieniami z dzieciństwa i ich dość trudną drogą prowadzącą do miłości i małżeństwa, westchnęła. Dzięki niebiosom, że mają już to wszystko za sobą. Łatwiej znieść nawet ciągle strajkujący żo­łądek niż to, co przeszli razem z mężem. A gdy myślała o dziec­ku, które miało się narodzić, tym razem bez żadnych komplikacji, Boże, wypełniało ją takie radosne oczekiwanie, że...

- To będzie chłopiec - zapowiedziała, gładząc dłonią pierś męża. - I będzie miał niebieskie oczy, tak jak ty.

Psyche rozpoczęła grę, którą często uprawiała z Gabrielem od czasu, gdy zaczęła cierpieć na nudności i czuła się z tego powodu okropnie nieszczęśliwa. Zabawa miała ją rozweselić.

- Nie, będziemy mieli dziewczynkę - sprzeciwił się Gabriel z zadowolonym uśmiechem - i będzie miała twoje złote loki...

Następnego dnia Psyche mogła nawet zjeść skromne śniadanie. Gabriel nalegał, żeby nadal się oszczędzała, ale żona upierała się, że czuje się już o wiele lepiej.

Kiedy Sally weszła do sypialni przyjaciółki, z zadowoleniem stwierdziła, że ta siedzi na szezlongu z książką w ręku.

Sally na krótko przymknęła oczy, a Psyche z przerażeniem stwierdziła, że zazwyczaj pogodna twarz przyjaciółki skurczyła się w wyrazie rozpaczy.

Wdowa skinęła głową; na jej twarzy widniał grymas przejęcia zmieszany z wyrazem ogromnego zadowolenia.

Psyche pomyślała o mężu Sally, starszym od niej, którego ta uwielbiała.

- Andrew...

Sally kiwnęła głową.

- Tak. Prawdopodobnie to nie ja nie mogłam... nie byłam...

Tak czy inaczej Andrew, który nie żył już od kilku lat, nie mógł mieć nic wspólnego z obecnym stanem wdowy! Psyche próbowała zebrać myśli.

Sally zadrżała.

- Och, nie, nigdy. Dziecko! Myślałam, Psyche, że już nigdy nie spotka mnie takie szczęście. Nawet przez chwilę nie planowałam pozbyć się ciąży. Pomimo że to co najmniej kłopotliwa sytuacja.

Psyche wbrew sobie szeroko otworzyła oczy. Kłopotliwa to mało powiedziane. Jako samotna kobieta, bez męża, decydując się na poród, przyjaciółka nieodwracalnie traciła pozycję w towarzy­stwie, a dziecko zawsze będzie nosiło miano bękarta. Ciąża Sally to błogosławieństwo, ale też wielka katastrofa.

O Boże. Psyche z trudem przełknęła ślinę. Ten mężczyzna... ojciec dziecka musi być żonaty. O nieba.

- Zastanawiałam się już nad moją sytuacją i uznałam, że najle­piej uczynię, jeśli wyjadę za granicę; sama wiesz, że wdowy czasa­mi tak robią. Zamieszkam w jakiejś spokojnej francuskiej wiosce, gdzie nikt mnie nie zna, a po roku albo dwóch wrócę do domu i powiem, że nie mając własnego, zaadoptowałam cudze dziecko. I oczywiście, kiedy będzie wystarczająco duże, powiem jemu lub jej całą prawdę.

Sally zamrugała.

- Dziękuję ci, Psyche. To dla mnie wiele znaczy. - Otarła łzy, która same cisnęły się jej do oczu. - O Boże, tak łatwo się ostatnio denerwuję. Wybacz.

Psyche roześmiała się, także roniąc łzy, i wyciągnęła ramiona do wdowy.

- Skąd ja to znam! Doskonale cię rozumiem. Po prostu przez cały czas noś przy sobie chusteczkę i trzymaj w pobliżu jakieś na­czynie.

Śmiejąc się, Sally pochyliła się do przyjaciółki, żeby ją uścisnąć. Przyjęła od niej chusteczkę w miejsce tej, którą całkowicie pomię­ła. Wydmuchała głośno nos, a potem panie wdały się w rozmowę o dziecięcych ubrankach i do jakiej ustronnej wsi powinna prze­prowadzić się Sally, żeby mieć jak najwięcej spokoju.

Kiedy nadeszła pora obiadu, wdowa zgodziła się w nim uczest­niczyć.

- Cieszę się - rzuciła Psyche - bo zostałam sama. Gabriel mu­siał pojechać do naszego majątku, żeby porozmawiać z najemcą, który ma kłopoty z krowami sąsiada wchodzącymi na jego pole, a Circe gdzieś wyszła.

Psyche skrzywiła się ze współczuciem, a potem obie panie ze­szły na dół do jadalni.

W tym samym czasie sir John odsuwał właśnie krzesło, poma­gając Circe wstać. Większą część poranka spędzili w sklepie Acker-manna z rycinami, gdzie Circe mogła obejrzeć nowe obrazy, które dopiero co pojawiły się w sprzedaży. Nawet sir John znalazł kilka interesujących go sztychów, przedstawiających sławne ogrody. Tak więc oboje czuli się znakomicie, choć w sklepie było nieco duszno i tłoczno.

Sir John zaprosił Circe na obiad do restauracji, ale dziewczyna stwierdziła, że upał odebrał jej apetyt, więc postanowili udać się na lody do Guntera.

Poszli spacerem w stronę cukierni na Berkeley Square. Wiał lekki wietrzyk, a mimo to było parno i duszno. Już gdy dochodzili na miejsce, słońce przysłoniły ciężkie chmury, a z oddali doszedł ich odgłos grzmotu. Szybko skryli się w kawiarni i kiedy tylko zna­leźli wolny stolik, złożyli u kelnera zamówienie.

- Dziękuję, że mi pan dzisiaj towarzyszył - powiedziała Circe, gdy tylko sir John usiadł. - Miło spędziłam czas.

Ten poranek był rzeczywiście przyjemną odskocznią od spotkań z von Freistadtem. Sally z powodu bólu głowy nie mogła wpraw­dzie uczestniczyć w wyprawie do księgarni, ale Circe nie widzia­ła nic zdrożnego w tym, że pojawi się na mieście bez przyzwoitki w towarzystwie samego tylko baroneta.

Poza tym po prostu nie zniosłaby następnego dnia z hrabią. Tęskniła za to ogromnie za Davidem, jednak go nie wzywała. Mimo to właśnie on przyszedł jej na myśl, gdy otrzymała zapro­szenie od sir Johna na wizytę w księgarni. David nadal przysyłał jej listy, które darła bez czytania, oraz kwiaty, które odsyłała. Wiedzia­ła, że zachowuje się niemądrze i że wkrótce będzie musiała poroz­mawiać z przyjacielem. Ale jeszcze nie teraz; nadal czuła się bardzo zraniona.

Po otrzymaniu zaproszenia od sir Johna aż podskoczyła z rado­ści. Miała już szczerze dosyć pilnowania się na każdym kroku. Po hrabim spotkanie z baronetem jawiło się jej jako chwila wytęsknionego wytchnienia. Widocznie myśli Circe odbijały się w pewnym stopniu na jej twarzy, bo sir John, przyjrzawszy się jej uważniej, powiedział:

- Proszę wybaczyć moją śmiałość - zaczął - ale tak często wi­duje się panią w towarzystwie von Freistadta, że słychać już plotki o rychłym ślubie. Trudno mi jednak uwierzyć, że pragnie pani...

Circe się wzdrygnęła. Sir John skinął głową.

- Tak właśnie sądziłem. Dlaczego w takim razie po prostu nie powie pani hrabiemu, że nie chce go pani widywać?

Bo to by znaczyło, że David od początku miał rację, pomyślała Circe, ale nie zamierzała się przyznać do tak małostkowego rozu­mowania.

- Och, łączą nas wspólne zainteresowania - wyjaśniła bez przekonania. - Hrabia zdaje się znać niemal wszystkich sławnych europejskich malarzy. Jestem mu wdzięczna, że umożliwia mi po­znanie przynajmniej tych, którzy przebywają w Londynie.

Pojawił się kelner z lodami, dzięki czemu Circe mogła, ku jej uldze, zmienić temat.

- Wspaniałe - powiedziała, zanurzając łyżkę w bitej śmietanie na szczycie lodowych kulek. -W Piemoncie strasznie tęskniłam za Gunterem, choć oczywiście Włosi też mają wyśmienite lody.

Sir John po chwili wahania odłożył łyżeczkę i popatrzył roz­mówczyni prosto w oczy. Na jego twarzy widać było coś na kształt determinacji.

- Panno Hill, muszę wyznać, że kiedy się poznaliśmy, ogrom­nie mnie pani... no, bardzo zachwyciłem się pani osobą. Jest pani doprawdy utalentowaną i urodziwą młodą damą.

O Boże, chyba nie zamierza się oświadczyć- tutaj, u Gunte­ra, nad lodami? Na myśl o takiej dość absurdalnej ewentualności Circe ogarnął niepokój. Sądziła, że między nią a sir Johnem roz­wija się prawdziwa przyjaźń; naprawdę nie zniosłaby następnych oświadczyn!

- Spędziłem z panią trochę czasu i przekonałem się, że rzeczy­wiście jest pani obdarzona zaletami, których się w pani dopatrywa­łem. Bardzo sobie cenię naszą znajomość, ale... - zawahał się.

Circe odprężyła się; wyraz na twarzy baroneta nie przypominał wyrazu twarzy umierającego z miłości zalotnika, a raczej wyrażał zawstydzenie dżentelmena, który źle ocenił swoje zaangażowanie.

- Ale muszę wyznać, że w trakcie odkryłem, iż moje serce... moje serce bije do innej kobiety.

Circe uśmiechnęła się do baroneta.

- Mogę panu tylko serdecznie tego pogratulować, sir Johnie. Mężczyzna miał taką minę, jakby mu ulżyło. Circe zaś musiała stłumić śmiech. No, no, czyżby baronet sądził, że Circe się w nim durzy? Spojrzała z rozbawieniem na towarzysza, ale ten nagle spochmurniał.

- Jestem pani wdzięczny za gratulacje, ale niestety są przed­ wczesne. Wygląda na to, że owa dama nie podziela moich uczuć - wyznał sir John ponurym głosem.

Skończyli lody i baronet odwiózł towarzyszkę do domu. Circe była zadowolona, że będzie mogła spędzić trochę czasu w samot­ności.

- Przyjadę po panią moim powozem o ósmej wieczorem - po­informował sir John, kłaniając się na pożegnanie. -Jestem pewien, że sztuka się pani spodoba.

Circe skinęła głową i zanim zniknęła za drzwiami, pomachała do baroneta.

Deszcz rozpadał się na dobre, nim sir John zdążył dotrzeć do swojej rezydencji. Po wejściu do środka strzepnął z płaszcza błysz­czące srebrne krople i poszedł się przebrać. Pomimo zmiany po­gody miał o wiele lepszy nastrój niż przez ostatnich kilka tygodni. Być może panna Hill słusznie mu poradziła, że powinien ze zdwo­jonymi wysiłkami próbować przekonać Sally o szczerości swoich uczuć. Nadal czuł się dziwnie, kiedy myślał o niedawnej, nagłej zmianie w jego sercu, ale przecież Sally z pewnością mu wybaczy, że początkowo błędnie ulokował uczucia. Nawet Romeo kochał się w innej, zanim poznał Julietę. Na Jowisza, Szekspir wyraźnie znał się na rzeczy.

A to nikt inny tylko Sally była kobietą, o której myślał bez­ustannie, nawet kiedy zajmował się swoimi roślinami. To jej prag­nął pokazać nowe, pięknie kwitnące okazy orchidei. To jej dłoń pragnął trzymać, to o jej ciepłym, zmysłowym ciele myślał każdego wieczoru przed zaśnięciem. Gdyby mógł dzielić życie z Sally. Cóż to byłby za raj! Rozświetlałaby mu dni swoją pogodą ducha i entuzjazmem, noce zaś zmysłowością...

Nagle sir John pożałował, że jest umówiony z Circe. Zaraz jed­nak pokręcił głową. Nie, nie, nie wolno mu zapomnieć o dobrych manierach, ale jutro... Jutro zjawi się u drzwi Sally jeszcze przed śniadaniem, a ona będzie musiała go wysłuchać. Nie ma znaczenia, że przez kilka ostatnich tygodni wdowa odsyłała wszystkie liściki, które sir John do niej wysyłał.

Przecież pani Forsyth nie mogła do cna go znienawidzić. Gdy­by okazało się inaczej, oznaczałoby to, że pasja, z jaką się z nim kochała, była udawana.

Sir John po prostu zmusi wdowę, żeby go wysłuchała i przy­znała mu rację.

Przez resztę popołudnia, mimo przygotowań do kolacji i do wyjścia do teatru, baronet nie przestawał myśleć o kochance. W trakcie samotnie spożywanego posiłku, zaraz po jego rozpoczę­ciu, z marzeń wyrwało go pojawienie się lokaja, który przyniósł ze sobą tacę z pocztą.

Z powodu nagłej migreny z żalem odwołuję nasze spotkanie. Proszę się nie gniewać. Circe Hill.

Sir John wpatrywał się w tekst wiadomości ze zdumieniem; po­tem szeroko się uśmiechnął. Co za sprytna osóbka z tej panny Hill; wymyśliła sobie ból głowy, żeby baronet mógł bez zwłoki udać się do Sally. Pannę Hill należałoby ozłocić za dobre serce! Prawdziwa z niej przyjaciółka.

Mężczyzna czuł, że przepełnia go odwaga, że teraz jest najlepszy moment na przeprowadzenie zamierzeń.

Deszcz już ustał, ale nad ulicą unosiła się mgła, tworząc wokół latarni szarawe aureole. Sir John udał się prosto do domu Sally, mając nadzieję, że ją w nim zastanie. Gdyby się okazało, że wdowa wyszła, będzie błagał, nawet przekupi kamerdynera, żeby ten wyja­wił mu miejsce pobytu jego pani. Sir John musi jeszcze tego wie­czoru porozmawiać z nią, jeszcze dziś musi przedstawić jej swoją prośbę. Nie będzie dłużej z tym zwlekał!

Nie musiał jednak nikogo przekupywać. Wprawdzie na widok gościa osłupiały kamerdyner otworzył szeroko oczy, ale zaraz po­wiedział uprzejmie:

- Proszę zaczekać, sir. Sprawdzę tylko, czy pani jeszcze przyj­muje. — Godzina była późna, nic więc dziwnego, że niespodziewa­na wizyta wcale nie ucieszyła służącego.

Sir John zaczął przechadzać się nerwowo po obszernym holu i zarazem zastanawiał się, co powie i jakich argumentów użyje, żeby przekonać Sally. Już po chwili na schodach rozległy się lekkie kroki. Baronet podniósł wzrok i stwierdził, że wdowa stoi na pół-piętrze i wpatruje się w niego ze zdumieniem.

Sally, lekko zarumieniona, zerknęła na kamerdynera, który wlepiał w parę zaszokowany wzrok. Zrobiwszy krok przed siebie, powiedziała:

- Zapraszam do salonu, sir Johnie. - Skinieniem głowy ode­słała służącego, który odszedł z wyraźną niechęcią.

Sally cofnęła się do salonu, a sir John wbiegł na schody, żeby do niej dołączyć. Po wejściu do dużego pokoju stwierdził, że wdowa przysiadła w skromnej pozie na brzegu wąskiego krzesła; nie mógł więc usiąść obok niej. Zajął kanapę stojącą kilka kroków od krzesła.

Na twarzy gospodyni oprócz silniejszych rumieńców pojawił się dziwny wyraz, którego sir John nie umiał rozszyfrować.

Sally spojrzała na twarz mężczyzny, a w jej oczach pojawiły się łzy.

Na te słowa Sally ukryła twarz w rękach. Sir John usłyszał zdu­szony jęk i przestraszył się, że doprowadził towarzyszkę do łez.

Baronet przerwał jej wypowiedź pocałunkiem, który obydwoje wprawił w stan oszołomienia. Dopiero po chwili Sally mogła do­kończyć rozpoczęte zdanie, ale wtedy siedziała już u sir Johna na kolanach, w uścisku jego ramion. Nigdy jeszcze nie czuła się tak wspaniale.

- Po pierwsze - zaczęła z napięciem, choć zarazem z uwielbie­niem wpatrywała się w twarz ukochanego. - Po pierwsze muszę porozmawiać z Circe, żeby przekonać się, że ona... że ja... Ze nic nie stoi na drodze temu, byśmy mogli się związać. Nie mogę czuć, że zdradziłam przyjaciółkę.

Z jakiegoś powodu takie postawienie sprawy wywołało w Sally radosny śmiech. Poderwała się na nogi i kazała sobie przynieść pe­lisę i rękawiczki. Potem wraz z sir Johnem wyszła do powozu.

Dla baroneta jazda trwała stanowczo zbyt krótko. Tak był szczęś­liwy, że wydawało mu się, że powóz płynie nad ziemią, a nie prze­tacza się po nierównym bruku. Sally mnie kocha! - wołał w duchu. Jaka szkoda, że nie porozmawiał z nią szczerze wcześniej.

Po dotarciu na miejsce pomógł towarzyszce wysiąść z powozu i razem podeszli pod drzwi frontowe rezydencji Sinclairów.

Sir John zapukał w nie energicznie, a kiedy w wejściu pojawił się kamerdyner, powiedział radosnym głosem:

- Pragniemy zobaczyć się z panną Circe Hill.

Służący wpatrywał się w parę szeroko rozwartymi oczami; wy­glądał jak ktoś opóźniony w rozwoju.

Wyraz twarzy służącego był jakiś dziwny.

- Tak, sir. Wyszła z panem, sir.


19

Co ty opowiadasz? - oburzył się sir John, marszcząc czoło. -Jak mogła wyjść ze mną? Przecież ja jestem tutaj.

Służący wyglądał na tak samo zakłopotanego jak baronet.

Do diabła, czy ten człowiek nie umie powiedzieć nic innego?

- W takim razie proszę nas zaprowadzić do jego żony - nalegał
sir John. - Dzieje się coś złego i musimy sprawdzić, o co chodzi.

Weszli do środka, a służący pospieszył do schodów. Już po chwili na półpiętrze pojawiła się Psyche.

Psyche zmarszczyła czoło.

- Sprawdzę w jej sypialni. Proszę, wejdźcie oboje na górę. Pani domu odeszła, a sir John, podawszy Sally ramię, wspiął się wraz z nią na schody. Po wejściu do salonu wdowa przysiadła na brzegu krzesła, baronet zaś, targany rosnącym niepokojem, zaczął przechadzać się po pokoju. Wróciła Psyche. Była blada.

- Circe z pewnością nie ma w domu; jej sypialnia jest pusta, podobnie pokój szkolny i pokój na strychu, w których czasami ma­luje. Rozmawiałam z jej pokojówką i lokajem, który widział, jak wychodziła. Oboje powiedzieli, że Circe wybrała się do teatru z sir Johnem. Odjechała już po zmroku jakimś powozem.

Obie kobiety odwróciły się do niego.

Zawahała się.

Ciszę przerwał sir John.

- Wiem, z kim łączą ją plotki, choć panna Hill poinformowała mnie, że nie jest zainteresowana tą partią. Ale być może adorator nie chciał pogodzić się z odmową.

Psyche z przerażenia głośno sapnęła.

- Von Freistadt? Nie wierzycie chyba, że byłby zdolny do tak podłego czynu!

Sir John podjął decyzję.

- Pojadę do niego. Jeśli zastanę hrabiego siedzącego spokojnie przed kominkiem, będziemy mieli pewność, że wyeliminowaliśmy przynajmniej tę ewentualność. A to lepsze niż tkwić tu bezczynnie. Znacie, panie, londyński adres hrabiego?

Psyche pokręciła głową.

- Może służba go zna - podsunęła Sally.

Pani domu od razu się podniosła i pociągnęła za sznur od dzwonka. Kiedy pojawił się kamerdyner, powiedziała:

- Musimy się dowiedzieć, gdzie rezyduje hrabia von Freistadt.

Kamerdyner zrobił zdumioną minę.

- Zapytam woźnicę, jaśnie pani.

Czekając, sir John nie przestawał przechadzać się po salonie, a obie panie szeptały do siebie słowa otuchy, które miały dodać im odwagi. Wreszcie kamerdyner ponownie pojawił się w progu po­koju, o dziwo, z Lucianą u boku.

Służąca dygnęła.

Psyche nabrała głęboko powietrza.

- A ja natychmiast wyślę kogoś po Gabriela i przekażę wiado­mość Davidowi. Jestem pewna, że będzie chciał dołączyć do pomo­cy, jeśli tylko zastaniemy go o tej porze w domu. Och, jeśli Circe coś zagraża... - Kobieta rozpłakała się na dobre, choć zagryzła war­gi, żeby nie robić tego zbyt głośno.

Sally chwyciła przyjaciółkę za rękę.

- Nie rozpaczaj. Znajdziemy Circe!

Wdowa odwróciła się do sir Johna; w jej spojrzeniu było tyle miłości i zaufania, że mężczyzna poczuł przypływ zdwojonej od­wagi. Nie wolno mu zawieść Sally; musi pomóc Circe, jeśli tylko będzie w stanie to uczynić. Ruszył w stronę drzwi.

- Jak tylko się czegoś dowiem, od razu przyślę wam wiado­mość - przyrzekł.

Wybiegł do powozu i podał woźnicy namiary. Nad ulicą unosi­ły się smugi mgły, które tu i ówdzie zbijały się w całe tumany, przez co noc wydawała się ciemniejsza niż normalnie. Woźnica musiał jechać wolno, ale w końcu dotarli na plac, na którym mieszkał austriacki dyplomata. Sir John wyskoczył z powozu i zaczął dobijać się do drzwi pierwszego z brzegu domu. Okazało się, że była to pomyłka, niemniej naburmuszony kamerdyner wyjaśnił baronetowi, gdzie znajduje się właściwy budynek. Baronet przeszedł do wskazanej rezydencji i znowu zapukał do drzwi.

Otworzyły się po chwili, uchylone ostrożnie przez odźwierne­go von Freistadta.

- Westbury? - Sir John wytężył wzrok, żeby dostrzec twarz nieznajomego; gęstniejąca z każdą minutą mgła przyćmiewa­ła światło lampki wiszącej nad drzwiami wejściowymi, jak i te płynące od latarni na ulicy. -Jak się pan... Co pan tu, na Boga, robi?

- Później wyjaśnię - rzucił krótko David. - Dlaczego szuka pan panny Hill i dlaczego tutaj?

Sir John opisał całą sytuację, a David siarczyście zaklął.

- Jeśli ten drań strącił choćby włos z jej głowy, każę go utopić i poćwiartować; sam go poćwiartuję!

Sir John zobaczył, że towarzysz zacisnął dłonie w pięści. Baro­net wcale się nie dziwił, że kiedy David ponownie zwrócił się do kamerdynera, ten jakby skurczył się w sobie ze strachu.

- Spieszy nam się, więc jeśli cenisz sobie życie, gadaj, gdzie znajdziemy hrabiego - warknął David.

Służący patrzył na mówiącego z przerażeniem.

- Tu go nie ma.. Słowo - zapewniał piskliwym głosem. - Nie wiem, gdzie pojechał, bo hrabia nie mówi nam, dokąd się udaje.

Sir John poczuł, że robi mu się szczerze żal odźwiernego. Jed­nak David zdawał się nie mieć tak miękkiego serca.

David pozwolił mu w końcu zamknąć drzwi. Znowu przeklął cicho pod nosem.

- Hrabia chyba nie porwałby panny z dobrego domu? - nie­pokoił się baronet.- Nie wyobrażam sobie... to by nie miało sensu; żaden honorowy mężczyzna nie posunąłby się do czegoś takiego.

Sir John pospieszył, żeby dołączyć do towarzysza; powozem rzuciło, bo woźnica zmusił konie do ruszenia z miejsca z impetem. Pewnie był trochę zaskoczony rozkazem Davida, żeby nie oszczę­dzał zwierząt.

- Skąd pan to wie? Nie sądziłem, że utrzymujecie z hrabią tak bliskie stosunki.

David wybuchnął śmiechem, ale brzmiało w nim więcej roz­goryczenia niż wesołości.

- Bliskie stosunki... nigdy! Ale przecież nie po to od kilku ty­godni śledzę tego drania, żebym nie poznał kilku szczegółów. Jeśli skrzywdził Circe...

Wyraz na twarzy towarzysza spowodował, że sir John obawiał się zadawać dalsze pytania. David nabrał głęboko powietrza, po czym już spokojniej powiedział:

Circe obudziła się ze straszliwym bólem głowy i uczuciem nudności. Leżała na wąskim łóżku w jakimś nieznanym jej pokoju. Wokół migoczącej świeczki stojącej na pobliskim stole rozchodziła się słaba poświata.

Pierwszą myślą dziewczyny było rozejrzeć się za jakąś mied­nicą; na podłodze tuż koło łóżka znalazła wiadro i w porę się nad nim pochyliła. Kiedy już przestała wymiotować, przez jej wciąż za­mroczony umysł przemknęła myśl o Psyche. Uznała, że nie dosyć współczuła siostrze z powodu mdłości. Musi pamiętać, że ma ją przeprosić...

Tylko... co ona robi w tym pokoju? I co to za pokój? Circe pod­ciągnęła się i oparła na łokciu, żeby rozejrzeć się dokoła. Ostatnimi jej wspomnieniami były chwile, gdy szykowała się do wyjścia z sir Johnem do teatru. Potem ten nieznany służący przy wejściu i ona wsiadająca do ciemnego powozu, zdziwiona, że sir John, zazwyczaj taki uprzejmy, nie wysiadł, żeby przywitać się z nią u drzwi. A póź­niej to przeczucie, że dzieje się coś złego, jeszcze zanim usłyszała znajomy głos - znajomy, ale nie sir Johna.

- Dobry wieczór, moja droga.
To był von Freistadt.

Circe aż oniemiała ze zdumienia.

- Co to ma znaczyć?! - wybuchnęła, odzyskawszy głos. - Skąd się pan tu wziął? - Odwróciła się do drzwi powozu, chcąc je ot­worzyć i wysiąść, mimo że pojazd ruszył już z miejsca. Wtedy ktoś przystawił jej do ust małą fiolkę i zmusił, by napiła się obrzydliwe­go w smaku płynu. Broniła się przed tym, jak mogła, ale w końcu zapadła się w ciemność...

Na wspomnienie tego zajścia znowu poczuła mdłości i zaczęła wymiotować. Kiedy nudności minęły, odsunęła od siebie wiadro i usiadła. W głowie jej wirowało, była osłabiona i cała drżała, ale zarazem rosła w niej wściekłość.

Jak von Freistadt śmiał zrobić jej coś takiego! Co on sobie, na Boga, wyobraża? Czy sądzi, że ten postępek ujdzie mu na sucho? Kiedy Circe opowie Gabrielowi, co się wydarzyło...

Nagle zalała ją fala zimna. A może hrabia nie zamierza dać jej szansy, by mogła cokolwiek komukolwiek powiedzieć; może chce pozbawić ją życia. Circe musi coś zrobić!

To kazało jej powrócić do początkowego pytania - co to za miej­sce, w którym się znalazła? Rozejrzała się po małym pokoju; wyglą­dał jak kobiecy buduar i był umeblowany skromnie, ale ze smakiem.

Czyżby była w podmiejskim miłosnym gniazdku hrabiego? Wątpiła, że hrabia zabrał ją do swojej londyńskiej rezydencji.

Czy ktoś wie, że Circe tu jest?

Raczej nie; wsiadła do powozu, myśląc, że to ekwipaż sir Johna. Nachmurzyła się, czując się teraz jak głupia gęś - ale wtedy, kiedy wsiadała do powozu, po pierwsze, było ciemno, po drugie, my­ślami znajdowała się daleko. Nie spodziewała się, że padnie ofiarą tak śmiałego zamachu, choć po prawdzie hrabia z jego arogancją zdolny jest pewnie do wszystkiego.

Domownikom powiedziała, że udaje się do teatru z sir Johnem. Nawet jeśli nie wróci do rana - jak długo jest przetrzymywana w tym miejscu? - nikt nie będzie miał pojęcia, gdzie jej szukać. Na tę myśl dziewczynę ogarnęła panika.

Ledwo trzymając się na nogach, Circe podeszła do drzwi. Czy są zamknięte na klucz? Ostrożnie poruszyła gałką; nie poruszyła się.

A więc jest więźniem.

Znowu zalała ją fala przerażenia, ale się opanowała. Pociągnę­ła za gałkę. Drzwi wyglądały na solidne; nie zdoła ich wyważyć, a gdyby jednak próbowała, narobiłaby hałasu. Nie chciała zaalar­mować hrabiego; jeszcze nie teraz, kiedy czuła się taka osłabiona i bezbronna. A więc przez drzwi się nie wydostanie.

A może przez okno? Przeszła do jedynego okiennego otworu w pomieszczeniu i rozsunęła ciężkie kotary. Okno było małe, ale uznała, że jakoś by się przez nie przecisnęła. Zbicie szyby to ża­den kłopot. Tyle że, gdy wyjrzała na zewnątrz, zobaczyła wyłącznie ciemność; żadnego drzewa w pobliżu, którego gałęzi mogłaby się pochwycić. A pokój znajdował się na piętrze.

Zadrżała na myśl o tym, że zawisłaby wysoko nad ziemią. Do­szła do wniosku, że ucieczka przez okno to niedobry pomysł, chy­ba że zaryzykuje skok w ciemność i połamanie kończyn, a nawet śmierć.

Czy w pokoju znajduje się coś, co mogłoby jej posłużyć za broń? Szybko przejrzała łóżko - pościeli przydałoby się wietrzenie; od poduszek zalatywało stęchlizną - i małą toaletkę. Stał na niej dzban na wodę; mogłaby nim rozbić komuś głowę, ale to by było za mało.

Przeszła więc do szafy. Wyglądała na pustą, ale Circe dla pew­ności przesunęła rękami po półkach z jednej strony. Skrzywiła się, bo coś ukłuło ją w palec. Włożyła go na chwilę do ust, żeby zmniejszyć ból, a potem uważniej obejrzała półkę. W rogu coś lśni­ło. Ostrożnie sięgnęła po błyszczący przedmiot. Była to długa me­talowa szpilka do kapelusza.

Niewiele, ale czuła się pewniej, mając przy sobie coś ostrego. Wsunęła szpilkę za szarfę przy sukni i dalej przeszukiwała pokój. Jednak nic więcej nie rzuciło jej się w oczy, za to po chwili usłyszała za drzwiami jakieś odgłosy.

Wróciła pospiesznie do łóżka, w którym leżała, kiedy się obu­dziła. Położyła się i zamknęła oczy. Tylko dzięki wytężonej sile woli nie otworzyła ich, gdy doszły ją skrzypienie podłogi, a potem kroki więcej niż jednej osoby zbliżające się do łóżka.

Też mi bezpieczna dawka! Circe, czując pulsowanie w głowie i skręt jelit w żołądku, walczyła z twarzą, by nie pojawił się na niej żaden grymas. Co ten Austriak knuje, co za podły plan wymyślił? Odpowiedź dyplomaty nie zmniejszyła jej obaw.

- Idioto, wcale nie chcę, żeby była otumaniona; potrzebna mi jej pamięć i nie tylko.

Nie tylko? Circe poczuła, że ze strachu jej wnętrzności skręca­ją się w supeł. Cały czas starała się oddychać wolno i równo i nie otwierać oczu.

- Chciałbym zabawić się po panu, lordzie. Mam z tą małą dziewką rachunki do wyrównania.

Circe zamarła zmrożona lękiem. Potem rozległ się odgłos, jak­by ktoś kogoś uderzył; o mały włos, a otworzyłaby oczy.

- To dama, głupcze. Nie dla ciebie taka gratka! Idź i przynieś mi butelkę brandy z dwiema szklaneczkami. Kiedy się obudzi, będzie potrzebowała czegoś na wzmocnienie - rozkazał hrabia.

Głosy przeniosły się pod drzwi; Circe odważyła się unieść lek­ko powieki. Oczywiście zobaczyła von Freistadta, a jego kompa­nem był mężczyzna ze szramą na policzku, ten, który dwa razy na nią napadł. Z trudem powstrzymała drżenie. Jej sytuacja była naprawdę poważna.

I nie mogła liczyć na niczyją pomoc. Jest sama, więc nie wolno jej tracić głowy.

Mężczyzna ze szramą wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Hrabia właśnie się odwracał. Circe szybko zacisnęła po­wieki.

- Jesteśmy sami, moja droga. Możesz już przestać udawać. Jak hrabia poznał, że ona nie śpi?

Jakby w odpowiedzi na jej myśli dyplomata uprzejmym głosem stwierdził:

- Jeśli udało ci się zapełnić cały kubełek, to znaczy, że jesteś przytomniej sza, niż to po sobie pokazujesz.

No jasne, zapach wymiocin musiał od razu zwrócić uwagę hrabiego - albo prawie od razu - choć Circe wepchnęła kubeł pod łóżko.

Otworzyła oczy, mrugając z powodu światła. Nie musiała uda­wać osłabienia; za to starała się ukryć lęk.

Przez chwilę Circe pozostawała w okowach prawdziwego prze­rażenia.

Hrabia mówił dalej:

- Z Królestwa Piemontu zniknęła bardzo cenna rzecz. Opuś­ciła półwysep włoski w tym samym czasie, gdy ty, moja kochana, udawałaś się do Anglii wraz ze swoją służącą, która nie jest takim niewiniątkiem, na jakie wygląda. Zdaje się, panno Hill, że dyspo­nuje pani informacjami na temat zaginionego przedmiotu. Zna pani miejsce, w którym jest ukryty.

Circe zalało odczucie ulgi; przez chwilę nie pamiętała nawet, że powinna być ostrożna.

Circe wstrzymała oddech, potem wolno wypuściła powietrze.

Tym razem Circe zmusiła się, żeby spojrzeć hrabiemu prosto w oczy.

Oczy mężczyzny zabłysły, a Circe aż się cofnęła, zobaczywszy na jego twarzy nagły skurcz furii.

- Moim zadaniem jest podtrzymanie istnienia wiekowego i wspaniałego imperium, ty głupia dziewucho. Nie słyszałaś nigdy o wielkiej spuściźnie Habsburgów, o znamienitych austriackich ro­dzinach, łącznie z moją, o ich potędze i chwale trwającej od setek lat? Sądzisz, że pozwolę, żeby jakieś żałosne chłopskie powstanie zagroziło choćby części tego imperium? Ci ludzie to mrówki w po­równaniu z moim znamienitym dziedzictwem! I zostaną zgnieceni jak mrówki, jeśli odważą się na rebelię, czego właśnie się dopuś­cili. Tak, każę ich zabić, jeśli Tycjan nie znajdzie się natychmiast w moich rękach.

A więc Circe nie myliła się co do hrabiego. Ten człowiek to tyran, bezlitosny okrutnik, mimo maski towarzyskiej ogłady. Po­dobało mu się, że Circe się go boi, i z pewnością skrzywdzenie jej sprawi mu radość.

Aż do tej nocy nie miała pojęcia, że tacy ludzie istnieją na świe­cie. Podobnie jak ta jedna błoga godzina spędzona z Davidem, tak i ta chwila odmieni Circe na zawsze, choć w inny sposób - stworzy wjej duszy ciemny krąg, któremu będzie się bała uważnie przyj­rzeć. .. jeśli tylko pożyje na tyle długo, by mieć ku temu okazję.

Hrabia przeciągnął dłonią po jej policzku; Circe zadrżała. Pod­niosła się z łóżka, nadal czując słabość w nogach, i chciała zrobić krok do tyłu, ale mężczyzna pochwycił ją dłonią za ramię. Uścisk był żelazny.

Nie mogąc się poruszyć, pomyślała, że wymierzy przeciwniko­wi kopniaka, ale wiedziała, że hrabia weźmie wtedy na niej odwet. Nadal trzymając ją blisko siebie, roześmiał się i drugą rękę wyciąg­nął do piersi Circe. Dziewczyna zamknęła oczy. Postanowiła, że nie da napastnikowi satysfakcji i nie cofnie się przed dotykiem. Ot­worzyła oczy.

Hrabia wpatrywał się w zagłębienie na jej biuście; wydawało się, że oddycha szybciej. Nie patrzył jednak na dłonie Circe. A ona wsunęła rękę za szarfę przy sukni i wyciągnęła ukrytą tam szpilę. Zamknęła ją w dłoni i czekała na odpowiedni moment.

Von Freistadt zsunął ramiączko sukni i dotknął palcami sutka; Circe zadrżała z odrazy. Przez chwilę stała nieruchomo, ale dłużej nie mogła znieść wstrętnej pieszczoty. Dała krok w tył i wbiła szpi­lę w szyję hrabiego.

Ten odskoczył w tył z niemieckim przekleństwem na ustach. Puścił ramię Circe, żeby złapać się za szyję; jasnoczerwona krew tryskała między palcami. Circe odepchnęła mężczyznę i rzuciła się do drzwi. Na szczęście sługus dyplomaty nie zamknął ich na klucz. Circe otworzyła je szeroko i wyjrzała na korytarz. Zobaczyła scho­dy i pobiegła w ich kierunku.

Trzymając się drewnianej poręczy, prawie stoczyła się w dół. Dotarła na parter, gdzie, gdyby nie kilka świec stojących w koryta­rzu, panowałyby całkowite ciemności. Udało jej się dostrzec drzwi wyjściowe. Jeśli są zamknięte na klucz...

Musiała zaryzykować; nie było czasu na szukanie innego wyj­ścia. Ciężko dysząc, na nogach jak z waty, rzuciła się do drzwi. Się­gała już do klamki, kiedy czyjeś ręce zacisnęły się na jej szyi.

Zaczęła się krztusić z braku tchu. Dwie ręce dusiły ją coraz mocniej. Circe zrobiło się ciemno przed oczami. Zostały jej tylko sekundy przed utratą przytomności - ostatkiem sił odwróciła się do napastnika; zobaczyła twarz Freistadta poszarzałą od wściekło­ści - cienka strużka krwi nadal ściekała mu po szyi.

Ten widok jakoś dodał Circe sił. Skoro raz zraniła von Freistad­ta, może to uczynić jeszcze raz. Zamiast więc wyrywać się z uści­sku, walnęła dyplomatę kolanem w krocze.

Hrabia jęknął z bólu i poluzował uścisk na szyi Circe. Ode­pchnęła jego ręce i odskoczyła. Złapała za klamkę, ale drzwi nie chciały się otworzyć; wprawdzie klucz tkwił w dziurce, ale trudno jej było go dosięgnąć.

Hrabia krzyczał o pomoc, choć zarazem znowu złapał Circe, tym razem za ramię. Nadal też zginał się z bólu wpół. Twarz miał posiniałą.

- Pożałujesz tego, ty arogancka angielska dziwko. Znam kilka wspaniałych sposobów na zadawanie cierpienia.

W końcu korytarza pojawił się mężczyzna ze szramą na twarzy W ręku trzymał butelkę wina. Wyglądał na zaskoczonego.

- Jak zwykłe za późno, Wilhelmie. Sam już sobie poradzę! - wołał hrabia. - Wracaj do kuchni, ty ośle.

Sługus wzruszył ramionami i wycofał się z korytarza.

W wąskim przedpokoju zostali tylko Circe i von Freistadt; dziewczyna jeszcze nigdy nie czuła się tak osaczona. Austriak na­potkał jej wzrok i na jego usta powoli wypłynął uśmiech.

Circe pragnęła podrapać mu twarz, ale dyplomata trzymał ją mocno. Mogła tylko krzyczeć. Krzyknęła więc:

- Pomocy, pomocy! Niech ktoś mi pomoże!

Wiedziała, że zdziera gardło na próżno, ale musiała coś robić. Hrabia się śmiał.

- Możesz sobie krzyczeć, ile tylko chcesz. I będziesz krzyczała, kochanie, będziesz krzyczała.

O Boże, Circe zaczęła się modlić w duchu. Błagam...

Rozległ się odgłos walenia i drzwi nagle otworzyły się z hu­kiem.

Circe nie wiedziała, kto jest bardziej zdumiony, ona czy hrabia. Wpatrywali się obydwoje w drzwi, które teraz wisiały tylko na jed­nym zawiasie.

W wejściu, oświetlonym migoczącym światłem świec z koryta­rza, dziewczyna ujrzała ducha.

- David!

20

Jak on ją tu znalazł? Circe zaskoczona i przepełniona uczuciem ulgi zawisła na hrabim.

David runął przez próg; nadal trzymał w rękach ciężki drew­niany bal, którym wyważył drzwi.

- Puść ją albo, przysięgam na wszystkie świętości, zabiję cię! - David uniósł kłodę; Circe nigdy nie słyszała u niego takiego groź­nego tonu.

Wyprostowała się i nabrała głęboko powietrza. Już po wszyst­kim. Chciała podejść do przyjaciela, ale hrabia wzmocnił uścisk na jej ramieniu.

- Po co ten melodramat! - Dyplomata uniósł brwi i jeszcze mocniej przycisnął Circe do siebie.

David zrobił krok w przód, ale w tej chwili von Freistadt przy­łożył do szyi Circe zgrabny mały sztylecik. David zawahał się, a po­tem powoli opuścił kłodę.

W odpowiedzi nóż trzymany przez dyplomatę przeciął skórę dziewczyny. Poczuła, że ciepła strużka krwi spływa jej po szyi na kołnierzyk sukni.

David zaklął. Von Freistadt skupił na nim uwagę.

- Obawiam się, że nadal mam przewagę - rzucił do młodszego mężczyzny. -Więc rób, co ci każę, jeśli chcesz, żeby szyja tej damy pozostała nietknięta.

David zrobił następny krok przed siebie, ale wzdłuż ściany -wyraźnie chciał odsunąć się od drzwi.

Hrabia okręcił się, żeby mieć go na oku.

- Żadnych sztuczek - warknął. - Albo będziesz wykonywał moje polecenia, albo...

Nie udało mu się dokończyć zdania.

W drzwiach pojawiła się następna postać. To był sir John z długą, dziwaczną strzelbą w rękach, której lufa wycelowana była w hrabiego.

- Puść ją- powiedział spokojnie. - I odsuń się.

Circe zamrugała, wprost oniemiała ze zdziwienia. Hrabia siar­czyście zaklął po niemiecku. Przez chwilę wyglądało na to, że utra­cił pewność siebie, jednak ku rozgoryczeniu Circe zaraz ją odzyskał i wybuchnął głośnym śmiechem.

Pozostałe osoby milczały ze zdumienia.

- A co to za stary rupieć? - kpił von Freistadt. - Z tej odle­głości zranisz nie tylko mnie, ale też naszą damę. Nie sądzę, że będziesz strzelał.

Sir John się zawahał. Circe bez trudu rozpoznała na jego twa­rzy oznaki niepewności. A więc nadal była więźniem, mimo że na pomoc przybyło jej aż dwóch ratowników.

Sir John zacisnął palce na antycznej broni; na jego pobladłej twarzy widać było rozczarowanie.

- Myślę... - zaczął.

W korytarzu rozległ się huk wystrzału; kwaśny odór prochu prawie dusił w niewielkim pomieszczeniu.

Circe zakaszlała. Czyżby sir John jednak wystrzelił? Zadrżała, czekając, aż poczuje ból. Ale nie wyglądało na to, że jest ranna. Spojrzała na hrabiego; uśmiechał się. Co to ma zna...?

Wtedy z konsternacją stwierdziła, że to sir John osuwa się po framudze drzwi, a na jego piersi pojawiła się szkarłatna plama.

Został zabity! Och Boże! - krzyczała w myślach. Jakim spo­sobem? Potem popatrzyła w kierunku, w którym spoglądał von Freistadt, i na końcu korytarza zobaczyła mężczyznę ze szramą na twarzy. W rękach trzymał pistolet.

- Przynajmniej raz, Wilhelmie, pojawiłeś się w samą porę! - zawołał przeciągle hrabia. - A teraz, gdybyś zechciał pomóc mi jeszcze przy...

Mężczyzna ze szramą miał jeszcze jeden pistolet zatknięty za pas przy spodniach. Z pewnością był nabity. To jakiś koszmar, my­ślała w popłochu Circe. To nie może być prawda. Teraz zabiją Davida; nie może tak stać i pozwolić...

- Zastrzel dziewczynę - rzucił spokojnie hrabia. Odsunął się w bok, pozostawiając Circe przyciśniętą do ściany.

David wydał z siebie dziki ryk wściekłości i rzucił się na Wilhel­ma, ale sługus już położył palec na cynglu - David nie miał szans dotrzeć do strzelającego na czas - korytarz był zbyt długi i choć próbował zasłonić Circe swoim ciałem, kąt, pod którym kula...

Circe uświadomiła sobie w tej chwili, że wcale nie chce umie­rać. Ignorując nóż w rękach hrabiego, rzuciła się mu na szyję i przywarła ciałem do ciała dyplomaty.

Teraz to Wilhelm się zawahał; jeśli strzeli do Circe, może zra­nić swojego pana.

- Ty głupia dziewucho! - warknął Austriak, próbując strącić z siebie Circe.

Ta trzymała się go kurczowo. Usłyszała stłumiony wystrzał, od­głos uderzeń, a potem ktoś ciężko padł na ziemię. Och, błagam.. Potem doszedł ją głos Davida:

- Możesz go już puścić, Circe. Nawet nie próbuj użyć tego noża, von Freistadt.

Ale Austriak już unosił ramię. Circe była na to przygotowana-kopnęła dyplomatę mocno w goleń. Von Freistadt stęknął z bólu a ona szybko od niego odbiegła.

- Sprytna dziewczynka - pochwalił David. Circe mogła się wreszcie rozejrzeć. Wilhelm otumaniony leżał na ziemi, a David trzymał na muszce jego i jego pana.

A co z sir Johnem? Podbiegła do baroneta, który leżał pod ścia­ną. Był bardzo zakrwawiony, ale nadal oddychał. Podniósł na nią szkliste oczy, a Circe krzyknęła:

- Nie odchodź, sir Johnie! Zostań z nami. Sprowadzimy po­moc!

Muszą zatamować krwawienie. Uniosła suknię, nie patrząc na­wet na zdumione spojrzenia pozostałych mężczyzn, i zaczęła szar­pać płócienną halkę pod spodem. Nie miała siły jej rozerwać, więc zwróciła wzrok na von Freistadta.

Trudno było wyczytać coś z wyrazu jego twarzy. Dyplomata pchnął nóż po podłodze, a Circe odcięła kawałek halki. Zwinęła go i przyłożyła do rany na piersi baroneta. Jeszcze większą znalazła na jego plecach. Straszliwie krwawiła.

Błagam, sir Johnie, nie umieraj, modliła się w duchu. Błagam, błagam, nie umieraj przeze mnie.

Jakoś udało jej się powstrzymać krwotok, ale wiedziała, że ran­ny nie jest jeszcze bezpieczny. Muszą jak najszybciej przewieźć go do lekarza. Trzeba stąd ruszać i to natychmiast.

- Davidzie - zwróciła się łamiącym się głosem do towarzy­sza. - Musimy sprowadzić pomoc dla sir Johna.

David się zawahał. Spojrzał na von Freistadta i na jego sługusa, który otrząsał się już z otępienia.

Ja z pewnością nie zamierzałem wplątywać w to wszystko naszego szacownego baroneta.

Circe skrzywiła się, słysząc te słowa prawdy. Czyżby jej ryzy­kancka próba pomocy Lucianie w jej ucieczce z kontynentu miała zakończyć się śmiercią niewinnej osoby? A co z... ?

- Rodzice Luciany! - powiedziała na głos. - Co zamierza pan z nimi zrobić?

W połyskujących oczach hrabiego wyczytała przerażającą praw­dę i natychmiast poczuła skurcz żołądka. Nie, nie można dopuścić, żeby zginęło jeszcze dwoje ludzi...

David popatrzył na hrabiego i jego sługusa; ten właśnie siadał i chyba zamierzał podnieść się na nogi.

Odebrała ją od niego, chwytając za wykładaną srebrem kol­bę - pistolet był o wiele bardziej elegancki i nowocześniejszy od starej strzelby baroneta - i wycelowała nią w hrabiego. Ten chyba się zaniepokoił.

- W ogóle się nie ruszam, moja droga - zapewnił, spoglądając na pistolet z wyraźną obawą. - Proszę tylko, żebyś nie poddała się nagłemu atakowi histerii i nie pociągnęła za spust.

Circe zagryzła usta. Tak by chciała dostać ataku paniki i zastrze­lić Austriaka!

David pochylił się nad sir Johnem, żeby ocenić ranę. Baro-net cicho stęknął. David mocniej przewiązał materiał na piersiach mężczyzny.

- Chyba nie jest tak poważna, na jaką wygląda - powiedział spokojnie. - Kula przeszyła ciało na wylot, więc nie będzie trzeba jej usuwać. I zdaje się, że ominęła płuca; baronet oddycha normal­nie. Myślę, że gdybyśmy go unieruchomili i zatamowali do końca krwawienie, ma szansę przeżyć.

Circe nabrała głęboko powietrza.

Von Freistadt skinął głową. Wilhelm odebrał list od Circe i wy­mknął się tylnymi drzwiami. Oczywiście może ich wystawić do wiatru - sprowadzić ze sobą więcej ludzi hrabiego. Ale Circe nie sądziła, żeby Austriak chciał posuwać się do takich oszustw, skoro miał otrzymać to, na czym mu zależało. Zresztą Wilhelm wygląda tylko na wykonawcę rozkazów, a nie na człowieka, który przejawia własną inicjatywę,

David ze zmarszczonym czołem nadal trzymał broń wycelowa­ną w dyplomatę. Circe wyczuwała niezadowolenie przyjaciela, ale postanowiła nim się nie przejmować. Następne godziny spędziła, opiekując się sir Johnem - zdjęła z niego surdut, rozcięła mu ko­szulę, nagotowała wody w małej kuchni, żeby oczyścić rany. Potem ponownie je zabandażowała.

Kiedy brzask rozjaśnił horyzont, usłyszała odgłos końskich ko­pyt. Von Freistadt odwrócił głowę, czekając na pojawienie się słu­gusa. Wilhelm stanął w wejściu; w ręku trzymał wąski walcowaty karton.

- Mam go! - zawołał.
Hrabia wziął głęboki oddech.

- Pokaż. - Odebrał od służącego futerał i ostrożnie wyciągnął zrolowany obraz. Rozwinął go i popatrzył na malowidło z satys­fakcją.

Circe nie zbliżała się, ale ona także zerknęła na obraz. Nawet w przyćmionym świetle dogasających świec rozpoznała znajome linie i barwy.

Hrabia szybko zrolował płótno i wsunął z powrotem do kar­tonu.

Austriak wyszedł. Circe pozostała u boku sir Johna. Wcześniej okryła go kocem, a pod głowę wsunęła mu poduszkę, a wtedy baronet zasnął. Oddychał równo, puls też miał dość spokojny. David przeszedł do drzwi, żeby popatrzeć na odjazd hrabiego i Wilhelma. Nie odzywał się, ale Circe widziała, że jest przygnębiony.

Kiedy ucichły odgłosy kopyt i skrzypiących kół, a Circe zdo­była już pewność, że hrabia rzeczywiście odjechał i wkrótce opuści Anglię, odetchnęła z ulgą.

- Sprawdźmy, czy uda nam się go podnieść, nie urażając ran - zwróciła się do Davida. - Może powinniśmy wsunąć mu pod plecy deski z łóżka? A może lepiej go nie ruszać... choć boję się, że za­ziębi się w końcu na zimnej posadzce... i najpierw sprowadzimy lekarza?

David westchnął.

- Parę mil stąd jest wieś. Pojadę tam i poszukam pomocy. Jeśli uda nam się uratować sir Johna, przynajmniej to będzie naszym zwycięstwem w tej porażce. Mam nadzieję, Circe, że rozumiesz, że von Freistadt prawdopodobnie nie oszczędzi rodziców Luciany?

Ton mężczyzny był łagodny. David nie zamierzał robić Cir­ce wymówek, choć wiedziała, że nadal nie akceptował jej decyzji. Dziewczyna poczuła, że pod powiekami zbierają jej się łzy. Zamru­gała szybko. Musi być bardzo zmęczona; nigdy tak łatwo się nie rozrzewniała.

David posłuchał, ale zbliżył się i syknął:

David, pomimo że Circe go uciszała, wybuchnął głośnym śmiechem. Tym razem sir John zamrugał powiekami i otworzył oczy.

David podciągnął Circe na nogi i mocno ją ucałował.

- Circe, jesteś genialna! - zakrzyknął czule. - Sprowadzę le­karza, ale później będziesz musiała mnie wysłuchać. Mam ci wiele do wyjaśnienia!

Dziewczyna popatrzyła na mówiącego podejrzliwie, ale nie był to dobry moment na wracanie do starych sprzeczek związanych z obsesją Davida na punkcie przyzwoitości i niechęcią Circe, by ta obsesja rządziła jej życiem.

Circe mocno zacisnęła dłoń na kolbie pistoletu, po czym po­zwoliła sobie na uśmiech.

- Wracaj szybko — powiedziała.

21

Wszystko tak dobrze się zapowiadało, zastanawiała się dwa dni później Circe. Gabriel najpierw porządnie złajał i ją, i Davida, ale na koniec przytulił szwagierkę, a Davidowi podziękował, ściskając jego dłoń. Psyche czuła się lepiej, choć za każdym razem, gdy przy­pominała sobie o porwaniu siostry, chciała od razu brać ją w ra­miona.

Wieść o uprowadzeniu Circe nie rozeszła się, więc reputacja dziewczyny pozostała nienaruszona. Jednak jej stosunek do Davida nadal był niejasny; czuła się jak dojrzałe jabłko, które nie potrafi się zdecydować, czy spaść z gałęzi.

Kiedy już ranny sir John znalazł się w swoim domu, a Circe odpoczęła i zdążyła uspokoić rodzinę, David, następnego popołu­dnia, zjawił się u niej z wizytą.

Przechadzał się nerwowo po porannym saloniku; wciąż nie chciał zaglądać do pokoju szkolnego, jakby się obawiał, że Circe natychmiast go w nim uwiedzie. Gdyby nie jego zdenerwowanie, Circe wyśmiałaby przyjaciela za te przesadne skrupuły.

Ten, ciągle poruszony, pociągał niecierpliwie za fular, który przesunął się na bok. Zdaniem Circe ze zmierzwionymi włosami i fularem nie na miejscu David wyglądał o wiele przystojniej. Przy­pominał Davida z dawnych czasów.

- A ja nigdy bym tego od ciebie nie wymagał - zapewnił męż­czyzna.

Popatrzył potem na Circe, która wyglądała tak, jakby się waha­ła. David, zdaje się, mówił szczerze, niemniej...

Ton głosu i wyraz twarzy były szczere, ale zatroskany wyraz w ciemnych oczach nadal się w nich utrzymywał.

- O co chodzi, Davidzie? - spytała Circe. - Czy coś nadal cię niepokoi?

Odwrócił się, żeby uniknąć jej spojrzenia, a głos zniżył prawie do szeptu.

- Boję się, że powtórzę błędy ojca. Boję się, że cię zawiodę, unieszczęśliwię.

Circe instynktownie wyciągnęła dłoń do towarzysza, ale ten był tak zapatrzony w wygasły kominek, że nawet nie zauważył jej gestu.

- Powinniśmy się pobrać, ponieważ cię kocham i mam na­dzieję, że ty także mnie kochasz... Poza tym skompromitowałem cię. I choć złościsz się za to na mnie, uważam, że to mój obowiązek ożenić się z tobą właśnie z tego powodu. Ale boję się, jak nasze małżeństwo wpłynie na ciebie...

Zapadła cisza. Circe także milczała, wahając się - nie dlatego, że powątpiewała w swoje uczucia czy w uczucia Davida -już w nie nie wątpiła - ale dlatego, że nie wiedziała, jak przekonać ukocha­nego, że jego odwieczne obawy są bezpodstawne, że koszmary nie staną się rzeczywistością.

Potem wyszedł z uniesionymi z napięcia ramionami; wyglądał na straszliwie osamotnionego.

Circe odczekała parę dni, a potem kolejny jeszcze jeden. Uzna­ła, że powinna przemyśleć obawy Davida, a także własne. Tak więc zastanawiała się, w jakim kierunku zmierza jej życie i jakby ono wyglądało, gdyby wyszła za Davida.

Wszyscy poza nią wydawali się ogromnie szczęśliwi. Sir John szybko wracał do zdrowia; wraz z Sally - ku ogromnemu zasko­czeniu Circe - planował małe, kameralne zaślubiny.

Hrabia, kiedy się przekonał, że otrzymał kopię obrazu Tycjana, a nie oryginał, zmuszony był z Calais odezwać się do Davida i Circe, a ci postawili mu wtedy warunki zwrotu malowidła i już wkrótce rodzice Luciany przybili do brzegów Anglii.

Wuj Davida wyraźnie się cieszył porażką austriackiego dyplo­maty; Luciana, czekając na przyjazd rodziców, nie mogła uwierzyć we własne szczęście, i tylko Circe jakoś nie potrafiła się pozbierać.

Ciągle myślała o małżeństwie - miłość i wielka namiętność to jedno, lecz zobowiązanie na całe życie... to już całkiem inna spra­wa.

Cały czas malowała, bo najlepiej jej się myślało -właśnie przy pracy. Potem pewnego dnia, gdy nieustannie obracała w głowie jedną i tę samą myśl, zarazem energicznie mieszając zieloną farbę, niechcący opryskała nią całe płótno. Do diabła! - zaklęła w duchu.

Oprócz tego, że zniszczyła obraz, to jeszcze w pokoju szkol­nym pomimo wczesnej pory było gorąco i przez to Circe zupełnie straciła ochotę na kontynuowanie pracy nad mało ciekawym krajo­brazem. Dlaczego w ogóle zabrała się do malowania tego widoku? Odrzuciła pędzel i splotła ręce na piersiach.

Nic jej nie wychodzi. Przeczuwała, że bez Davida w jej życiu nic nigdy nie będzie już ważne.

Do drzwi cicho zapukała pokojówka. Circe uniosła wzrok; służąca niosła kolejne długie pudło, które codziennie przysyłał dla Circe David.

Dziewczyna westchnęła. Znowu kwiaty? Odebrała karton - nie był tak ciężki, jak się spodziewała - i odesłała pokojówkę. Rozwią­zała sznurek, którym karton był obwiązany, i uniosła przykrywkę. Spojrzała do środka i ze zdumienia szeroko otworzyła usta.

Owinięte starannie w biały papier w pudle leżały... nie, nie kwiaty. Leżał tam tuzin najdroższych pędzli z sobolim włosiem. Obok był krótki liścik.

Pomyślałem, że będziesz wolała to od róż. David.

Circe poczuła, że kąciki jej ust unoszą się, a zarazem rozwiewa­ją się ostatnie wątpliwości dręczące jej duszę. Ściągnęła ochronny kitel i wybiegła na schody.

David wstał wcześnie - zresztą i tak nie mógł spać pomimo zmęczenia zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Nastrój miał podły, ale wiedział, że może być gorzej. Co się stanie, jeśli Circe powie „nie"? Co, jeśli Circe odrzuci jego oświadczyny?

Zycie bez Circe - nie zdawał sobie sprawy, ile tracił w przeszłości. Jego przygodne związki były właśnie tym - przygodnymi związkami, krótkimi i powierzchownymi, a co do tych porządnych panien, ewentualnych kandydatek na żonę - żadna go nie interesowała.

Tylko Circe dotarła do jego serca, tylko ona zdołała poruszyć w nim tę czułą strunę, której tak długo nie pozwalał nikomu do­tknąć. I pomimo że już dawno temu założył na siebie zbroję, która miała go chronić przed uczuciami, Circe była tak bliską znajomą, że nie wyczuł zagrożenia. Ponieważ tak dobrzeją znał - od dzie­cka - kobieta, w którą się przeistoczyła, zdołała wedrzeć się pod jego ochronny pancerz. Jej twarz w kształcie serca, duże zielone oczy, melodyjny głos i sposób, w jaki na niego patrzyła - David jęknął na głos, aż jego służący podskoczył ze zdumienia.

Jak było umówione, spotkał się z wujem na wczesnym śniada­niu i panowie po raz wtóry omówili całą sprawę von Freistadta. Po ucieczce hrabiego na kontynent David zdał wujowi raport z wy­darzeń i zasięgnął jego porady w kwestii przekazania zakładników i zwrotu właściwego obrazu.

Tego poranka starszy pan tryskał dobrym humorem.

- Doskonale - zaczął. - Nasi szpiedzy twierdzą, że von Freistadt stracił szacunek w oczach swoich mocodawców. Pewnie, upo­korzony, nigdy już nie pojawi się w Anglii. Jego przyszłość nie ry­suje się pomyślnie. A my utarliśmy nosa tajnej policji Austriaków.
Może to doda nadziei tym włoskim frakcjom, które marzą o wol­
ności i samostanowieniu.

David próbował podzielić dobry nastrój wuja, zwłaszcza gdy staruszek poklepał go ramieniu.

- Wykonałeś kawał dobrej roboty, mój chłopcze. A sprawa nie była prosta. Mam nadzieję, że mogę się do ciebie zwrócić, kiedy pojawi się następna pilna potrzeba?

- Oczywiście. -Wyraźny szacunek w oczach wuja sprawił Davidowi ogromną przyjemność. Ale nawet to nie zmniejszyło cięża­ru, który od wielu dni go przytłaczał.

Zycie bez Circe...

Po powrocie do siebie natknął się w salonie na matkę, jak za­wsze czekającą na syna, żeby na niego wyrzekać.

- Davidzie, musisz mi powiedzieć, dlaczego wychodzisz tak wcześnie. To wielce niestosowne. Mów, co knujesz. - Starsza dama uniosła rękę z chusteczką do czoła.

David bezmyślnie skinął głową.

Czyżby była to prawda?

Potem kobieta znowu przyłożyła dłoń do czoła i wydała z sie­bie głośny teatralny jęk.

Postanowił zejść do jadalni, gdy tylko pojawi się służąca matki, pomimo jej rosnącego zirytowana, ale w drzwiach stanął ktoś inny niż pokojówka.

- Circe? A co ty tutaj robisz? - David zerwał się na nogi i nawet hrabina przestała mrugać, żeby popatrzeć ze zdumieniem na przy­byłą, która wykonała lekki dyg. David ukłonił się w odpowiedzi, czując, że serce mu rośnie. Przecież Circe nie przybyłaby do niego tylko po to, żeby osobiście odrzucić jego oświadczyny?

Choć, znając ją, kto wie? Niemniej na Davida spłynęła nadzie­ja, która była prawie bolesnym odczuciem.

Circe posłała mówiącej promienny uśmiech.

- Nie powinnaś mi się sprzeciwiać, moja droga. Taka nieuprzejmość może oznaczać... Mam nadzieję, że w twojej rodzi­nie nie było przypadków szaleństwa? Bo jeśli tak, to będę musiała przemyśleć, czy powinnam dać wam moje błogosławieństwo.

Nadal patrząc na Davida, Circe odpowiedziała:

Circe zwróciła się do Davida, jakby był jedyną osobą obecną w pokoju.

Hrabina zamrugała i zapadła się w fotelu.

Ale Circe już jej nie słuchała. Dlaczego wydawało mu się, że dziewczyna pozwoli manipulować sobą jego matce? - zastanawiał się David. Nikt nie jest w stanie nią manipulować. Hrabina to dla niej drobnostka.

- .. .to wrócę do Bath - zakończyła starsza pani.

David nie słyszał większości tyrady matki; przyglądał się wło­som Circe, które pięknie opadały na jej szyję, wpatrywał się w pier­si, unoszące się pod materiałem sukni. Przypomniał sobie blask go­łej opalonej skóry i resztki jego rozpaczy rozpłynęły się, zastąpione rosnącym pożądaniem.

- Tak, matko - rzucił bezmyślnie, sięgając po dłoń Circe. Ochoczo mu ją podała.

Wyrzuciwszy ramiona w powietrze, hrabina opuściła salon, po­zostawiając parę samą. David spojrzał niepewnie na Circe, zastana­wiając się nad jej ostatnim pytaniem. Dlaczego nie?

- Rzeczywiście, dlaczego nie - powiedział powoli. Nie było sensu się opierać; Circe go zmieniła, uwolniła jego duszę. Po raz pierwszy w życiu miał odwagę uwierzyć w szczęście, uznać ewen­tualność, że cień nieszczęśliwego małżeństwa rodziców nie musi zawsze mu towarzyszyć. Niczym ciemność, która rozpływa się o brzasku, kraty jego wewnętrznego więzienia zaczęły znikać.

Circe sprawiła, że w jego życiu znowu zapanowała jasność -widział je w tych samych żywych i ciepłych barwach, jakie przewa­żały na obrazach jego ukochanej. Z nią u boku wszystko wydawało się możliwe.

- Jesteś pewna? - zapytał głosem ochrypłym od emocji. - Bo mnie, najdroższa, zależy tylko na tym, żebyś była szczęśliwa.

Circe zbliżyła się i tym razem jej usta przywarły do jego warg mocniej i na dłużej. David przyciągnął ukochaną do siebie.

Dobrze się stało, że hrabina opuściła salon.

Epilog

Circe odłożyła szkicownik i ołówek i zaczęła wiercić się na kocu rozłożonym na trawie; jakoś nie potrafiła znaleźć sobie wygodnej pozycji. Co do jej szkiców - byłoby łatwiej, gdyby modele chętniej słuchali jej sugestii. Albo żeby po prostu zwolnili!

Na drugim kocu Psyche zanosiła się śmiechem, a Sally, oparta plecami o pagórek, pod którym wszyscy siedzieli, uniosła się nieco, żeby zwrócić uwagę dziecku, które właśnie obrzuciło kamyczkami towarzysza zabawy.

- Jonathan! Nie wolno tak robić!

Pulchniutki, ciemnowłosy dwulatek, o dużych ciemnych oczach, podobnych do oczu Sally, zachichotał, a drugi chłopczyk, kilka miesięcy starszy, odwrócił się, żeby pobiec za Jonathanem po porośniętej trawą łące.

- Alexandrze Hill Sinclairze, ty też się uspokój! - zawołała Psyche, ale zrobiła to tak radosnym głosem, że jej niebieskooki, jasnowłosy synek zupełnie nie przejął się połajanką.

Zatrzymał się tylko na chwilę, żeby posłać matce przez ramię uroczy uśmiech, potem znowu rzucił się do biegu. Spod szerokie­go liścia na ten rwetes wyskoczyła duża ropucha. Chłopcy ze zdu­mieniem przyglądali się skaczącemu zielonemu stworzonku.

Teraz! Circe pochwyciła ołówek i szkicownik. Teraz zdoła uchwycić miękką linię policzka Alexandra i sposób, w jaki Jona­than marszczy oczy, kiedy się śmieje. Ale spóźniła się; chłopcy już podskakiwali, naśladując ropuchę. Circe westchnęła.

Psyche ją obserwowała.

Mówiła jak zaślepiona uczuciem matka. Ale równie zaślepiona ciotka i przyjaciółka nie mogły się z nią nie zgodzić; obaj chłopcy tryskali zdrowiem i inteligencją. Byli śliczni - duma rodziny. A za­okrąglony brzuch Circe zapowiadał, że już wkrótce pojawi się na świecie następny uroczy bobas.

No właśnie - Circe znowu zmieniła pozycję.

Trzej panowie wspinali się pod górę z wędkami w dłoniach i siatkami z pstrągami złowionymi w strumieniu płynącym u pod­nóża pagórka. Kobiety odwróciły się w stronę nadchodzących, a dwaj mali chłopcy pobiegli do ojców.

- Uważaj na ryby - zawołał Gabriel - bo się nimi upaćkasz i będziesz brzydko pachniał!

Młody Alexander wcale nie przejął się okrzykiem ojca, za to objął go rączkami w pasie.

- Ja też chcę łowić ryby!

- Przyrzekłeś mu - przypomniała mężowi Psyche.
Gabriel się uśmiechnął.

- Daj mi chwilkę pobyć z twoją mamą, a potem znowu pój­dziemy nad rzekę i pomogę ci trzymać wędkę. Tylko tym razem nie wolno ci wskakiwać do wody. Nie mamy już ubrań na zmia­nę. - Mężczyzna odłożył wędkę i usiadł obok Psyche.

Sir John i mały Jonathan dołączyli do Sally. Circe uśmiechnęła się do swojego męża, który opadł na ziemię koło niej. Miał polu­zowany fular, włosy zmierzwione wiatrem, a spodnie obryzgane błotem. Jakże wzajemna miłość i szacunek potrafią wyzwolić czło­wieka!

David nie mógł już dłużej uchodzić za konwencjonalnego dżentelmena, ale też Circe nie była zwyczajną damą. Rzadko bywa­li w towarzystwie, odpowiadając tylko na zaproszenia Psyche albo Sally, gdy te urządzały uroczyste kolacje lub bale. Circe najbardziej lubiła teatr i wystawy. Za to jej cotygodniowe salony cieszyły się ogromną popularnością wśród artystów, pisarzy i dygnitarzy -wśród tych ostatnich dlatego, że David na stałe zajął się pomocą państwu w tajnych dyplomatycznych misjach.

A obrazy Circe zdobywały sobie coraz większą rzeszę wiel­bicieli, choć nie przyjęto jej do Królewskiej Akademii. Ale to ich strata — mawiał David. Circe nadal malowała, czerpiąc ze swojej pasji tyle samo przyjemności, co dawniej. Jej ostatnia praca spotkała się z gorącą pochwałą samego sir Thomasa Lawrence'a. Pomyśleć, że kiedyś obawiała się, że jej sztuka ucierpi z powodu małżeństwa. Stało się wręcz odwrotnie, małżeństwo dodawało jej kreatywności. Circe uśmiechnęła się do siostry. Okazało się, że Psyche od począt­ku miała rację.

- Potrzebujesz czegoś, kochanie? - zapytał David czule.

- Masażu pleców? - podsunęła Circe, uśmiechając się do niego.

David zmienił pozycję, żeby łatwiej dosięgnąć pleców żony. Dło­nie miał zimne, bo mył je przed chwilą w rzece, niemniej znajomy dotyk silnych rąk budził w niej przyjemne dreszcze. Ta część ich mał­żeństwa nigdy się nie zmieni - rozkosz, jaką dawał jej dotyk męża.

Tak jak Circe przepowiedziała, tworzyli swoje życie razem. Malowali je śmiałymi pociągnięciami radości, zadowolenia i wza­jemnej troski; nie wątpiła, że tworzą mistrzowskie dzieło.

Rozluźniła się, bo ból pleców zelżał; strzepnęła ze spodni męża grudkę błota.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Byrd Nicole Niepokorna lady 2
Byrd Nicole Zlota dama
Nicole Byrd Saga rodu Sinclair 05 Piękność w błękicie
(2) Nicole Byrd Dama w czerni
Najbardziej Niepokojąca Herbata
Brit M Two Men and a Lady Prequel [Ravenous] (pdf)
Lady Australia belaus
AKT POŚWIĘCENIA SIĘ RODZINY NIEPOKALANEMU SERCU MARYI, Katecheza, 5 PIERWESZYCH SOBOT
Niepokój, Dokumenty(3)
Odpowiedzialność Lady Makbet za zbrodnię jej męża
Lady GaGa Just?nce
Dogmat Niepokalanego Poczęcia inspiracje dla chrześcijańskiej duchowości
Niepokalana partytura
plaskie uk lady pretowe id 3437 Nieznany
pod sztandarem niepokalanej nr 62
Hioba 38 w 8 11 GDY JEHOWA STWARZAŁ LĄDY
Lady Pank, Teksty piosenek
Niepokalane Poczęcie, apologetyka

więcej podobnych podstron