Groza Stanisław HRABIA ŚCIBOR NA OSTROWCU Tom 1 2

Groza Stanisław

HRABIA ŚCIBOR NA OSTROWCU



Mingrodu o -wschodzie słońca tcyjechalem, ujrzóć ogrody Przytulińskic i zamek Ostrowice; kędy przed laty mieszkał i gospodarzył mąi, obywateł i głowa fa- mitii, Hrabia na Ostrowcu i innych zamkach, Scibor.— s Postępowałem biegiem szybkiłj i skałistćj Uszycy, i za kaidym krokiem dumiałem się nad rozłicznemi powaby, które tu natura hojnie zgromadziła. — Ogromne jary wzdłuż i poprsek przecięte, i od kiłku mtl coraz po- chyUj ku Dniestrowi spadające, są dziełem pierwotnyck czasótc, kiedy potop karzący łudzi, na znak groźnój Wszechmocnego ręki, te w ziemi wyrył, i za pieczęć wołi Pańskidj, dła śmierttłnych oczu połoiył.— Zadrićć potrzeba na ich grzbiet kiłkuset łokciowy: zda sif, ie pchnięcie jedno, rozniosłoby koici człourieka, ie try- rwane głazy z krawędzi tych gór, potrzaskałyby domy,

ludzi, zwierzęta; a przeciei widzitem, jak rześko i o- choczo śpinafy się po nich kozy, otcce, bydlo i konie; i gdy wszystko oku ludzkiemu malalo, ryk wesoly trzody rozpraszal moję bojaiń, i slodką rzewnością napawal. Cói dopidro spojrzćć na niziny obszerne, kędy przejc- idialem ? — Tysiące barw najcudniejszych przedsta- wialo się z zachwyceniem. — Rozmaite zakręty rzeki i jćj odnóg, oslanialy i znowu zacienialy wierzbą, olchami i łozmą, — małe icysepki, pół-wyspy i błoniaprzeciągłe; obok których, pod brzegami skał, tworzących róine groty i baszty, dały się njrzćć nieibiełkie wioski; — a dałćj, kiłka mostów murotcanych, i owe Przytułińskie ogrody. — Jasne słońce i piękny dzień łipcowy, nada- wały itiszystkiemu wesoły urok: krajobraz tych miejsc, zdał się być iłluminowany od nich.— Spiewali pastusz- kowie po górach, wtórząc ptaszkom łeśnym: śpićwały dzićwczęta idące z sićrpem na iniwa, a gromady łudzi, z wesołćm okiem i uprzejmćm sercem, witały moje spo- tkania. — W tem uderzył mię nad drogą mały Portyk, po tćm w dali za zatoką rzeki, jakaś świątynia o kiłku kołumnach, wkońcu, przed grobłą i młynem, na posta- wie kiłku kamieni, obełisk, na łokci 20 wznoszący się z napisem z Jiibłii: “llośnijcie i rozmnażajcie się! — a wszelki twór podiJany wam jest.“—Pytałem się o wy- jaśnienie tych pamiątek, łecz prosty młynarz odpowie- dział: — to wszystko nasz pan Hrabia kazał zrobić; — ałe jak on umarł, a syn Bóg icie gdzie, wszystko prze- padło, i my nie mamy ani pana, ani dobra.

Wioska Przytula, ma porządne domki, osłonięte drzewami: za temi znowu przebyłem most, i piękna uka­zała się sadzawka, okolona lasem. — Za nią podziela się droga, i kiedy ujrzałem po lewćj stronie na górze bielejący się zamek, skierowałem ku niemu mojego wo­źnicę, kędy pod górą postrzegłem w'kamieniu wykutą krynicę, a dalej bramęr której napis zapraszał przycho­dnia w gościnne progi, dla zażycia wczasów i swobody. Tu zamiast poszóstnych karćt i powozów, napotkałem pług wlekący się przez bramę, a za nim, człeka, w śre­dnim wieku, którego rysy i cała postawa odkrywały, mimo prostćj siermięgi, wyższe ukształcenie. — Postą­piłem ku niemu i pytałem się: — czy to ogrody Przy- tułińskie, i gdzie jest zamek Hrabiego Scibora ?

Stoisz pan przed jego bramą—odrzekł,— i kiedy zechcesz, oprowadzę i pokażę wszystko. Jan mam imie, i byłem sługą młodego Hrabiego; a dziś, patrz pan! gdyby nie ten pług i praca krwawa, nie miałbym ka­wałka chłeba.

No, — odrzekłem, — nie narzekaj, kto ma pług wołów, nie jest biednym rolnikiem.

Zapewne panie! ale nas trzech sprzęgło się na ten> i wszystko to daicna łaska pańska. Dziś nU ma pana Edwarda, i my bićdni, przyjdzie w końcu, ze i wolika mićć nie będziem'.

Mój Janie nie desperuj! Bóg ma więcej jak rozdał: a kiedy pracujesz i zasiewasz, będzie chlib, a zatćm i grosz na własną chudobę.

Przy tej gawędce stanęliśmy na wierzchołku stromij góry, który formował jakby przylądek: bo go objęły jary i z jednej tylko strony dawały przystęp.—Smutny tam byt widok: w kolo świecące się ruiny, i gdyby las i woda nie ożywiały tej okolicy, możnaby było tisiąść na tych rozwałinach, jak na Wschodzie czyni toędroiciec, i dłu­go wpatrowae się, rozmyślać, to westchnienia, to łzy ronić: Um bardziej, że ledwie kilkadziesiąt lal ubiegło, jak tu wszędzie życie rozlane, igrało ze szczęściem, do­statkami i nauką.

Gdzież ta Świątynia pokoju? o którdj pisał nasz statystyk, — zawołałem.

Oto pod górą rozwalona, coś pan zapewne z przy­jazdu widział, o tych kilku kolumnach stórczących.

A tenże Obelisk co znaczy?

Trzeba panu wiedzide, że tu dawnićj nic nie było, ani tych murów, ani tych lasów, tylko same pola chłop­skie. Pan Hrabia, jak przybył z Warszawy, raz wie­czorem w Maju, tu na dół przyjechał, i spodobawszy sobie miejsce, zanocował z nami pod golem niebem.— Do świta pastuszek jeden wypędził swoję trzódkę, i za­czął śpićwać ruską dumkę, że on biedny sierota, niema gdzie się pi'zytułić. Słuchał długo Hrabia tej dumki, i lak się nią zachwyci^ że to miejsce obrał na wieś, na­zwał ją Przytulą, wybrał z drugich wsi młodych pa­robków, pożenił, dal chudoby, i (u im chaty pobudował. Słup postawił na pamiątkę gdzie nocoicał, a tego pastu­szka zrobił mielnikiem, i on teraz ma się dobrze.

O jakże pięknie pomyślał wasz pan!—i widać, że dla włościan byl dobrym.

Jakie nie: daj mu lioie królestwo niebieskie!

A cóż to pośród lasów zdaleka wygląda?

To są panie salony, a dalćj kaplica, gdzie Hrabia słuchał nabożeństwa. Teraz ona w minie: z salonów za-* brano złoto, sróbro, różm rzeczy, i sprzedano1 za długi; a w kilku pokojach mieści się dzierżatcca, który nas do* brze ciśnie, by z zarołtkiem swoje pieniądze odebrał.

Prowadźcie mię Janie do zamku: — i tceszliśmy w ganek, gdzie było pełno gruzów, a cala budowa bez dachu i sufitu, ściany tylko jedne, z rozwalonemi gdzie niegdzie oknami, i trzema basztami, jakby po jakićm pogorzelisku, słórczaly. — Poczciwy sługa z pamięci tyłko okazywał, gdzie były jadałne, sypialne, bawialne, gabinetotce pokoje; jak były pięknie ustrojone korytarze w całym kwadracie, jakie piwnice i lamusy; a dalej wstąpiwszy na kamienną galeryą, która panotcała nad ogrodami i całą tą niziną, wspomniał o sławnćj muzy­ce, która tu niejedne wieczory przegrywała.— łf reszcie, weszliśmy do pańskich i kobiecych pok&jóic, a on poki­wawszy długo głową, rzekł: o, tu panie początek nie­szczęścia, i starego i młodego pana!

Zdziwiony, porwałem go za rękę i począłem prosić: mój Janie! sługo jak icidzę poczciwy! powićdzie mi, co to jest?

Ach panie! długo o Mm rozprawiać i słuchać.

Powiedz, powićdz! proszę cię.

S

To icreszcie i powietn; lecz piiricej niech pana teszędzie oprowadzę.

Jakoi obeszliśmy cały kicadral: patrzafem na oyró- dek icetcnąłrz zamku będący, i ydy kupa kamieni stćr- czałana nim,— on mięprzyproicadzil do pnia duieyo i rzekł:

Palrz pan ! oto iyłko gałązka mizerna, i pień zrąbany, gdzie byl wielki kasztan, pod którym kiłka- dziesiąt osób siadywało.— Tu często w upał pijano ka- wg herbatę, i róine daicano chłodniki, — tu panny pię- knie śpićwały; a dziś;— uderzywszy się ręką po czołe—' dziś panie! czysta turma, łub jeszcze gorzej. Boie zmi- łuj się!

Dałej naprzeciw zamku, przybyłiśmy do przysionka kościełnego, o dwóch wieiyczkach, pięknój architektury. Jest on jeszcze wcałaści, a na czarnćj tabłicy, świćcisię biały napis: Quatenus denegatum est nos diu vivere, fatiamus alitjuod, quo nos vixisse testemur.f) Za tym, sq fundamenta kościoła; i gdy po tych stąpam, prze- tcodnik okazał kamićń mchem obrosły w samym przy- czółku, na którym załedwie wyczytałem te początkowe icyrazy: Sanctuarium Templum Dei. &. &. (**}

Tu panie, — odezwał się przewodnik — średnia z panien hrabianek ślub brała, i piękny ołtarz pod na-

(*) Gdy niedtugie iycie mamy, zróbmy to, coby swiadczylo o nićm.

(**) Swiątyoia Pańska.

miotem był ustawiony: teraz pyl i sloty zacierają na­pis, a murawa w końcu i sam kamithi zakryje, aby nikt nie wiedział, ie tu miał być kościół. •

Jtałćj widziałem rozwalone oficyny, i niedokończone jakieś budowy: i gdy mi się zdaicało, ie juz po wszyst'- kiem, zbliżył się przewodnik nad krawędź jaru, zacie­nionego drzewami, i rzekł: — Może pan zejdzie na dół, tam są ciekawe choć smutne widoki. s

Dobrze,mój kochany! — odrzekłem, — i stromą górą, połród głazów i drzew, zwolna i ukośno schodząc, przeszliśmy po kamieniach stromych, a za nim, w opa­saniu murowanem w kształcie krzyża, wznosi się Sar­kofag duży z kamienia, ozdobiony gipsalurą i napisami, wyżlobioncmi na tablicach marmurowych.—Tu leży sa­ma Hrabina.—Na czele pod herbem ma napis: Mulicrem fortem, procul et tle ultimis, quis invcniet? finibus prre- tiunocis. (*) Poniżej skreślono jej biografią, i piękne ser­ca przymioty, a na przeciwległej stronie, ta śliczna myśl: Artemissia mnrito, nec autem Maritus, hoc strimt Mau- soleurn. (“) Obok lego, po prawćj ręce, w framudze ścia­ny opasującej, zamurowano trunnę samego hrabiego, a polewćj, siostry rodzonćj hrabiny.

Czemuż przynajmniej hrabiemu nie dano napisu?

spytałem przeteodnika.

(') Któżby znalazł, tak mężną i do kyńca wytrwałą niewiastę? ona bęil/Je zaszczytem krajowi.

(**) Artemizia małżonkowi, — tu zaś małżonek ionie wzniósł ten pomnik.

Zuchaał pan: on tak został ,jak ten dzicon, co to wszyst/uch na naboieiistwo zwoluje, a sam <jo nie słu- cha. Ff lelka byla parada, i mnóstwo księiij, jak panią

9 * / # •

t jej siostrę chowano; a samego tijłko trzech księiy yrze- balo, i to dość cicho.

Wyszedłszy z tij śmątyni śmierci, otoczonćjruinami, okazal mi domek rozwalony kamienny,. Ermitarzem swany, za nim smętarz ruski z pomnikami, a wkońcu, na druyiej stronie, grób J... C... Obywateła Ratcskicgo. Rotmistrza u-ojsk Połskich i Posła na Sejm czleroletni. Był on przyjaciełem hrabiego do śmierci, i po łatach 85 iycia, załegł przyjacieła ziemię, pośród rozkosznych ga- • jów, i zdrojów mruczących.

.1 lo panie pień, z tej oh hy starćj, gdzie był napis.

Jaki?— spytałem.

Ałboi pan nie slyszal, co go całc Podołe powtii* rzalo: “Bjłam piykn.j i mtodq!“

O! to, pami{'tam dobrze. Brzmiał mi on nieraz w duszy mej mlodocianej; lecz nie wićm dobrze wy- padku, opowiedz! proszę cię.

To panie, przy hrabinie była pięknapanna, i jak się tu sprowadzili, tcyszła za mąi i wkrótcc urnarła. Wlat kilkanaście, kopiąc fundamenta, znaleziono kawał kości ludzkiej z ręki. P. hrabia kazał ją przybić do tćj olchy, z tym napisem, i nieraz dzieciom swoim mówił, ic to kość tćj pięknćj k obićty. '

Iśa cói on mówił?— odparłem.

Ale bo pan widzi, on ich wszystkiego nauczal, i

pokazyu ał, ie lo wszystko na tym.śiciecie nietrwale: bo my panie, dziś iyjemy, ajulro gnijemy.

Tą myślą zachmurzyl mi czolo, i cokohcie/c *;adu- maicszy się, odezwalem: — to jui nic icięcćj nie ujrzę?

Chodimy chyba panie do Salonów: tam hyly pię- kne pokoje, altany, ogródki i tadne murawy, co to pa- nowie gazonami zowiecie; aJe dziś,poial się Jioie fatygi pańskiej, bo tam teraz sadzą kukurydzę, kartofle, bu- raki.

To lepiej, mój Janie! wstąpmy raz jeszcze do zam- ku, niech się nasycę tym rozłeglym widokiem, a ty mi powiedz tutejsze przygody i iycie swoich panów.—Pra- wda, przyrzekfeś! dotrzymajie słowa, a ohfitą dam na- grodę, za czas twój stracony.

/ wstąpiliśmy na tę wyiynę mocno utrudzeni. Po kiłka razy zapuszczalem wzrok mój, to na gfębię jaru, ło za nim na przyfegłe pofa, fasy, dąbrowy i wsi okołi> czne; to znowu , uderzafy mię wierzch/jlki domów i pię- knej cęrkwi miasteczka Mingrodu; a nad tem wszystkiem jakby przepyszny namiot, wznosit się firmamcnt lioiy, zkąd stońce, jako iciełkie oko ziemi i fudzi, lato §tru- mtemami stcoje światło, i całą okolićę niewymoicną. pięknością darzyło.— lio cói, pomyśłatem, wszefkie widoki bcz niego? Oto noc czarna gdy zalegnie, staje natura cata, jakby kościolrup, jakby trunna człowieka, i zda się, ie ckaos za chwilę wróci, ijtii Archaniol go- tuje • sicą trąbę, by jej zapowiedzial skon bfiski; ai w tem mtlosterdzte pańskte trzyma dawny porządek:

, wkrótce zapromimią gwiazdy, wnijdzie blady księżyc, za nim różana jutrzenka, a w końcu, to słońce, którego dotąd ludy bałwochwalcze za Boya sameyo biorą.

Długo i długo lubowałem się tętni widoki: już chcia­łem nakłonić ucho do opowiadania, lecz znowu■ wspina­łem się na palcach, by jeszcze dalej wzrok swój zapu­ścić, i nowe schwycić obrazy. Wreszcie, dość strudzony usiadłem ic gałeryi, obok mię ów dobry sługa, i dzień cały prawił, i następny ranek jeszcze nas widział z so­bą, pokąd nu wszystkiego nie opotciedział. W końcu rozczulony, serdeczniem go pożegnał: a co mi z tego w pamięci zostało, i com jeszcze od drugich usłyszał, wam moi zacni Czytelnicy, gdyście ciekawi, opowidm.

Piękna Towarzyszka.

4

. ** -w

IV ' *VT f

lllfuż rok był upłynął od śmierci Hrabiny Sciboro- wśj: ciężka bowiem żałoba, i ten kir, co cały Za­mek Ostrowiecki powlekał, kończyły się, a nowa wesołość, i dawna swoboda zajaśnieć miały. — Sam Hrabia szczerze żałował swojćj żony; nieraz zachmu­rzony* długo milczał, lub modlił się: synowi swe­mu Edwardowi, i trzem młodszym córkom, często zalecał cichość, posty, modlitwy, i odwićdzanie grobu matki. — Często ich zostawiał do czytania Biblii; lub po ukończeniu nauk, co im wykładał, nieraz wie­czorami przy akkordach fortepianu, kazał śpiewać psal­my pokutne, do których sam nową muzykę dorobił.— Edward młodzian 20 letni, żywy, pojętny i niecier-

9*

Art

%

pliwy, ile tylko mógł, uchylał się od podobnych ćwi­czeń pobożnych; tem bardziśj, że .zapoznawszy się z bliskim sąsiadem i poetą, panem Stanisławskim, otrzymywał od niego niereligijne książki, przez co sta­wał się coraz większym zwolennikiem filozofii XVIII. wieku, jak własnćj starodawnej wiary.

Nie był wprawdzie dalekim od nićj i sam Hrabia, jako mający liczną bibliotekę, a w nićj najwięcej au­torów francuzkich: wszelako przyuczony od dzie­ciństwa do bojaźni pańskiej, gdy mu niejedna bićda, dała pouczające lekcje; — takoż wiek 50 letni, darząc większem doświadczeniem i rozwagą, zawsze dumną jego głowę schylały, jako słabą istotę, przed Stwórcą i Panem wszech rzeczy.— Był on na nauce w szkole Kadetów w Warszawie; i stryj bezdzietny spozie­rał na niego, jako na jedyną latorośl domu Sciborów, z którćj miał wykwitać owoc bujny zasług, znaczenia i powagi. — Tytuł hrabiowski i kilka iniljonów mająt­ku, wskazywały go, jeśli nie na magnata, to przynaj­mniej, możnego pana.—Zląd zawiązała się chęć bry­lowania, i być ledwie nic pićrwszą figurą w Woje­wództwie.— Ztąd powstały zamki, bramy z napisa­mi, salony świetne, ogrody ucocze i wspaniałe; ztąd nawet, wewnątrz domu, wszystko tchnęło da­wnym feudalizmem: bo miał dwór liczny, wyborną muzykę, drukarnią, papićr ze stemplem hrabiowskim na żałoby włościan, Sąd pod pre/.ydencyą Justitiariu- sza, i więzienia w wieżach zamkowych. — Nakoniee,

postępowanie Hrabiego, miało w sobie coś z dawnych Książąt, Baronów, Margrabiów średnich wieków, gdy ci odbierali hołdy od swoich lenników, zasiadłszy na swojej stolicy. — Z tych myśli i postępowania, wy- rodził się w nim humor nadzwyczaj dziwaczny, upór wielki: — i tylko jedna łagodność i pokora, rozbraja­ły go i uspokajały. — Następny przykład tćm bardziśj wvjaśni rysy Hrabiego. — Ochmistrzyni domu dość lubiona, postradała córkę ukochaną: dowiedział się

0 tćm Hrabia, i zajął się pogrzebem.— Wybiera miej­sce na jej spoczynek niedaleko Ermitarza nad strumie­niem. — Kopią dół, i znajdują wodę. — Strapiona matka błaga o odmianę miejsca,. i donosi, że tam wo­da: nieporuszony rzecze; * nic to nie szkodzi, będzie miała wodę, gdy się zechce napić— i po­chowano, wedle woli hrabiowskiej. — Wiele czytał,

1 wiele umiał; a łatwość w wysłowieniu się i na­pisaniu, nastręczały go nieraz na tysiączne nieprzyje­mności i wypadki: bo każde pismo zaprawne było satyrą, ostrym dowcipem, lub słowem Bożem ; za­wsze ‘napominającem bliźnich; zkąd powstali liczni prześladowcy i nieprzyjaciele, a on, jakby piorunem rażącym, tak temi na wszystkich ciskał, i do śmier­ci nie ustawał. — Cóż, gdy do tego dodamy ów tru­nek upajający możnych, pochlebstwo niższych i bić- daiejszych; a wówczas, nasz Hrabia, przy postawie średnićj, krępćj i bystrych oczów siwych, zasępio­nych rudawemi brwiami, przy dużćj bladej twarzy,

okaże wizerunek dokładny arystokraty, który nie ty- Ir z przodków, i cnót głośnych, ile z próżności i ma­jątku, być nim zapragnął, i tak się przedstawiał.

Trzy jego córki, były to trzy drzewka bujnej aka* cyi: piękna ich kibić, stroiła się w różane lica, przy płowym włosie, i* błękitnćin oku; lecz najstar­sza, Jadwiga, nosząc królewskie imię, była w rzeczy samej i królową wdzięków, dla dwóch młodszych, Elżbićty i Zoiii.— Najwięcćj ją zdobiła ta harmonija du­szy z ciałem ;— owa dobroć, łagodność, i ciche postę­powanie, której każdy krok, każde słówko, jednały szacunek i miłość ludzką. — Dwie młodsze były żyw­sze i lekkie; wtórował im w swćj lekkości Edward; i kiedy w pustocie lub wyrazach, nie miewali granic, za nadejściem Jadwigi, tego anioła pokoju, wszystko ucichało, i do jćj harmonii, niby akkordu wdzięcznego instrumentu, układało się.— Ojciec dość ją lubił; lecz że dowcipu i żywości mnićj posiadała od drugich, często była sfukana, gdy go nie umiała rozweselić, lub zachwycić. — To była rola syna: i kiedy mu wykładał, lub kurs literatury Laharpa, lub jaki kawa­łek z Pandekiów rzymskich, wśród poważnćj mo­wy i wznioślejszych myśli, Edward umiał lub kwe- styą jaką rzucić, nad czśm Hrabia długo, rozprawiał, lub przez słówko jakie dowcipne, rozśmieszyć g<J i za­jąć; czćm ożywiony, kończył lekcyą na serdecznem uściśnieniu swojego ucznia.

Hrabia przeto, chcąc bardziej uczcić pamięć swo­

jej żony, gdv i szósty tydzień żałoby po roku zbiegał, sprosił kilka domów sąsiednich, i z całym orszakiem pojechał do kościoła, w mieście Mingrodzie będącego, na żałobne nabożeństwo: gdzie po długich żalach i westchnieniach, zakończył nareszcie paradny objad w Zamku Ostrowieckim.

Wśród wielu osób sproszonych, był tam Koman­dor ze swoją żoną i pasierbicą. — Humor jego weso­ły, postawa okazała, świecący się krzyż Maltański, i sam tytuł, wszystko to dawało łatwy przystęp do progów hrabiowskich; i kiedy mu nad innych dawano pier­wszeństwo, więcej jeszcze pięknćj Barbarze, co wszyst­kich schwyciła i serce i oczy: bo to zdawało się być bóstwo, czczone niegdyś w Grecy i. — Hrabia bę­dący na wielkim świecie, i znający dobrze dwór Kró­la Stanisława Augusta, a więc widział niejednę piękność, durniał się jednak na jej widok:— i jak piękna stolistna róża, gasi w ogrodzie inne kwiaty, lub kamclja w szklarniach, tak owa Barbara, gasiła piękność Hrabianek, a nawet i owćj słodkiej Jadwi­gi. Miała bowiem w prześlicznej oprawie, duże czar­ne oczy, niby dwa czarne brylanty, skład twarzy Ma­donny Bafaela, uśmiech i niewinność dzieci Tycyana; a cóż powiedzieć o białości, kształtnej i wysmukłej kibici, rączkach i organie mowy?—wszędzie tchnęła przyjemność, lubość, i harmonija; te niebezpieczne granice najdoskonalszej piękności, za któremi, jakby na samym szczycie góry, znowu odkrywa się przepaść,

która razi oczy i bojaźnią napawa. Lecz śliczna Barba* ra, nie czyniła wtenczas takiego wrażenia; owszem, wszyscy na nią z zachwyceniem spoglądali: i kiedy Komandorowa zajęła pićrwsze miejsce u stołu, Hra­bia i jej córkę, wyżćj drugich dziewic usadowił, i nie­raz z ni.j, to po francuzku, to po polsku, rozmawiał.

Był dość rozweselony takićm towarzystwem i pro­sił, aby jego, jako samotnika i wdowca, nie opuszcza­no rychło. — Zaczćm przeciągnął się dzień drugi po­bytu Komandorstwa, gdzie już pod wieczór stanęła pięknie brzmiąca myzyka; i zacząwszy grać przy stole, nie zeszła po nim, i dla młodzieży zaczęła skoczne przegrywać tańce. — Tu było miejsce popisania się z piękną figurą, i maleńką nóżką Barbary, i kiedy sta­ry Hrabia dawał niejednokrotne oklaski, tym czasem Ed­ward ochoczo pląsał, to z siostrami, to z ową okrzy­czaną pięknością. — Z nowu przepłynął szczęśliwie dzień trzeci, a za nim i czwarty: i gdy już prawic go­ści nic było, prócz Komandorstwa, poczęli i ci zabić- rać się do wyjazdu.

Młody i żywy Edward, oczarowany pięknością, leci do sióstr, prosi i błaga na wszystko, aby zatrzymywa­ły u siebie Barbarę, która im potrafi niejednę uprzy- jemnićć chwilę, i ten mrok żałoby, jeszcze snujący się po zaniku, rozpędzić. — Dobre, kochające siostry, a jeszcze młode, pragnące mieć rówienniczkę, czegóż nic zrobią dla brata, i jakiej nie uczynią oliary? Po-

szłv wi\*c do ojca, i rałujijc pokornie ręce, przemówiła najmłodsza, Zosia, wieszajijc się mu u s*yi.

Papo kochany! przyszłyśmy prosić o jednę rzecz.

Jaką!—zawołał Ilrabia, zmarszrzywszy brwiswo- je>— pewnie o pustotę, by wam pozwolić, nie prawdaż?

Nie papo: panna Barbara tak ślicznie wycho- wana, niedawno ppwróciła z pensyi ze Lwowa, r.iccb- by u nas była.

Jakto! — oburzony wyrzekł, — ta panna pięknego znaczenia i urody, czjż może być waszij guwernantką?.... Zleś powiedziało, moje dziecko!

—Ale nie, papo kocbany!— podcbwyciła Jadwiga,—

my pragniemy prosić o pozwolenie, by u nas bawiła jako przyjaciółka i towarzyszka.

Ta!\! tak! — podskoczyła lekko Zosia, a Elżbićtka pomagając siostrom, całowała rękę ojcowską, i od nic- cbcenia pomrukując.—Papo! papo! trzeba koniecznie, aby Basia była z nami, bo ona nam bardzo się podo- bała, i niejednćj figury nauczy kadryla francuzkiego.

Acb prawda! wrzasnęła Zosia.—Ona tak ślicznie tańcuje, a jakic joas zefir robi! — dalibóg papo, my tak nie umićmy.

Nie tylko tańcuje, ale i piękną ma pronuncyację w języku francuzkim, odparła Jadwiga, i bardzo jest grzeczna; czćm mię najwięcćj zachwyca.

Kicdy tak mówicie, zgadzam się wrcszcie i ja na jćj bawienie; — lecz o to należy nie tylko mnie,

ale pp. Komandorstwa prosić, bo wiedźcie, że zacny gość i przyjaciel, jestto nicoszncowanc dobro. Kie­dy Symonidcs, sławny poeta grecki, budował szczu­pły domek, a drudzy mu to zarzucali, odpowie­dział: “Oby i ten, prawdziwemi przyjaciółmi był napełniony!" Tak moje panny córki, jeśli znnjdziem prawdziwych przyjaciół, umiejmyż ich cenić, aby i nasz Zamek, nie nazwano dużym i pustym.

A pan Rotmistrz, nic jestże papy przyjacielem?— odrzekła słodka Jadwiga. — On zaws/.e oświadcza sic

KJ 4 *

z jednakićm sercem i przychylnością, i pragnie tu swo­ją głowę złożyć.

Prawda moje dziecko, zacny to przyjaciel; ale lo pół wieku ubiega, nim go jednego znalazłem: i nie- darmo Dyogenes ze swoją latarką w dzień biały, szu­kał cnotliwego człowieka, bo on był, i będzie zawsze fenixem.

Lecz papo!—niecierpliwa Zosia przerwała mowę— pójdziemy już prosić pp. Komandorstwa, aby nam swoję Basię zostawili.

Dobrze! idźcie, i ja wkrótce przybędę.

Poszły uradowane dziewice, i wprzód piękną Basię,

a później samych rodziców prosiły: gdy w końcu, do- mieścił swoje proźby i sam Hrabia, a nawet kilka słó­wek urywkowych wyrzekł i Edward; wówczas, po niejakićm wahaniu się i odmowach, stanęło, iż p. Bar­bara dni kilka pogości jeszcze w Zamku.

m

O ł» c i» ó «1 1) o £ ii i w k ó w

«■»

[«Oni jeszcze kilka przeszło, nim Hrabia zupełnie wy­pogodził stwoje czoło; bo idąc za skłonnością serca, mimo woli i gniewu stryja, pojął był swą żonę, czule ją kocbał, i mocno pamiętał jej cnoty, któremi jaśnia­ła. Lecz na tym bożym świecie, cóż nie podlega odmianie? Kto wiecznie płakał, lub wiecznie bawił się i rozkoszował? Płynie jakby fala po fali, prze­mienna kolćj życia ludzkiego: tu zaledwie płacz ustał, gdy już śmićch i wesołość nadbiegły. Widzimy nieraz, jak po tćj kolei, kędy karawan przesunął, następowa­ła weselna drużyna ze swojemi pląsami i chychotem; i tak dziwnie plącząc się, człek tylko rozsądny i reli- gijny, trzyma się miary, i wie gdzie zapłakać, a kie-

3

dy śmiechcm przystojnym ująć serca drugich. — Je- dnak jak mało takich ludzi, takich scrc, i takich zda- rzcń; dziś zwłaszcza, gdzie w ostatccznościach szu- kaj.{ chluby, i jakby trunkiem zabójczym, upajają się e\altacv<j.

*

Z liczby podobnych, był i nasz Hrabia: dość było ślicznej Barbary, i dni kilku, aby cały Zamck przybrał nowy blask, i nowym urokicm zabrzmiał. — Kicdy więc d/.ień sierpniowy, jarkiem swem ciepłem, dojmo- wał malowane ściany pokojów, i transparansa, jakby natręta jakiego, oddalały każdy promień, i cień długi na obecnych rzucały, nadszedł Hrabia do swych có- rek i zapowiedział spacer zazbliżeniem sięwieczora.— Łsmiechnęła się na to śliczna Basia, a córki okryły pocałowaniami ojca; i zaraz poczęto myśleć o tej przecliadzce.

Co tylko należało do świty Hrabicgo, wszystko to było zcbrane: i by większą świetność nadać, postę- powano naprzód krawędziem gór Ostrowieckich, po- śród obrzednych gajów; zkąd cudny przedstawiał się widok całej doliny, krętej rzeki, i brzcgów przeciw- ległych. Długo na to patrzyła Barbara; wreszcie, nie mogąc ukryć swojego zachwycenia, rzekła do otacza- jących: — 0 jakże tu pięknie! jak w raju!

Nic! — podchwycił ukontentowany Ilrabia, zbyt pochlebne słówka panny Chorążanki (był to urząd jej ojca].-r-Tak, jestto piękna natura:Iecz cbcąc to. rajem nazwać, potrzcbaby jeszcze długo upiększać; a i wten- czas nie w’iem, czy ogród Przytuli zrównałby wyspie

Kalipsy, którą tak pięknie opisał Fenelon. Wsze­lako poprowadzę panią-do powabniejszych miejsc; i podawszy rękę, zmierzył do sadzawki, pod którą w głębi ukrywała się grota, w kamieniu wykuta.

Długie było i strome zejście od sadzawki do groty; lecz stąpając po żwirem ushrnćj ulicy, obok kwitną­cych krzewów, i assystencyi Hrabiego, zdało się dla lekkiej dziewicy, że to balans w tańcu. — Wprawdzie Hrabia czuł utrudzenie; wszelako udając rześkiego, z uśmiechem i ciągłą rozmową, jakby wódz tańca, chy­żo posuwał swe kroki, ku owej grocie. Wielki tra­wnik, niby dywan rozrzucony, rozścielał się przed nią: na środku którego, kłąb był podniesiony z sa­mych różnokolorowych georgiń, które w tem zaciszu, cudne swe roztaczały farby. — Przed wejściem obszer­nym, stał na kamiennej podstawie bożek z marmuru, pięknćj rzeźby,’ który każdemu z przychodniów zda­wał się nakazywać milczenie. Grotę oświecało z przo­du duże pół-kele z szyb szklannycb, a wewnątrz, ota­czały miękkie sofy, przed któremi był stół kamienny, a na nim wazon kwitnącej chińskićj róży.

Tu pani,— przemówił hrabia,—niech nas ten chłód, po skwarze letnim ostudzi, a może kto zechce, i wodą go ugasić.

Zdziwiona dziewica nie mogła jćj dojrzćć; gdy Zo­sia chwytając za rękę, zbliżyła do ciemnego kątka, i okazała jak strumyk zwolna z góry spadał, i krył się w pieczarę wykutą. Nadszedł na to Edward i otacza-

J-ijcy; i gdy długie było milczenie, chcąc się nacieszyć jego cichym szmerem, rzekł hrabia: —

A to należy okazać i napis, com tu kazał nad oknem wykuć. Bardzo proszę nie rumienić się: niewinny on jest, jak pani lica. Trzeba wiedzieć, że kiedy tę grotę ukończono, zaleciłem potąd nikogo nic wpuszczać, pokąd żona moja nie zwiedzi; której tak się podobała, że mię pocałowaniem nagrodziła, i to na jej pamięć kazałem wyryć, proszę słuchać:

Tu najpierwszy otrzymałem całus.“

Lecz Barbara mimo usz puściwszy, rzekła do Ed­warda. — Jakże mi się podobał ten kłąb z georgiń, i taka ich ilość; nigdym białych i błękitnych nie wi­działa.

To można lepićj się przypatrzyć,—odrzekł Edward, i odmykając drzwi, wyszli ku nim. — Nadbiegły zaraz hrabianki, i czas pewny wspólnie podziwiały; lecz gdy hrabia nie nadchodził, zwrócono się nnpowrót, a ten przemówił: —

Panna Chorążanka dziwi się kwiatom zagranicznym! wszak i tu mamy różę chińską herbatnią, Rosa Thea, czyli chinensis odorata; ta równie z dalekich kończyn świata przybyła, i co to za zapach, proszę tylko przy­bliżyć się.

Prześliczny! przemówiła Barbara, to są prawdziwe perfumy, — i jak ten zapacji przypomina herbatę.

Tak jest niezawodnie, odparł hrabia, i dużo mię kosztowało, nim ją sprowadziłem.

prawdziwie nic wićm panic hrabio, nad czem

piórwtj unosić się: ta grota, jakże jest piękna i pożą- dana w upały! — lecz znowu tyle kwiatów, co je‘tak Jubię, do siebic nęcą i zatrzymują.

Zerwał brabia gałąź róży, z cielistym i pełnym kwia- tcm; — Otóż ma panna Chorążanka przy sobie kwiat, aby nam łacniej ł»yło odejść w dalszą stronę.

Ślicznie panu hrabiemu dziękuję; lecz razem, ubolćwain nad piękną różą, po cóż się rozłącza ze swo- ją drużyną; jćj tu tak pięknie było!

Jeszcze pięknićj teraz będzie, rzekł hrabia, i po- dając rękę Barbarze, postąpił dalćj.

Szli długo po nad brzegi strumionia, dalćj przeszli most wiszący, kilka gajów, i głos doleciał z klatki drucianej synogarlic. — Obok tej, było siedzenie pod gajem, a wewnątrz błyszczała woda, niby jasne oko tego miejsca. Siedziały tam na odrębnych słupkach milczące ipapugi, przelatywały się czyże, szczygły, gile i słowiki, a synogarlice chodząc niekiedy, wyda- wały swe jęk‘i.

I tu miły spoczynek, przemówiła Barbara; leczte ptaszki zamknięte, nigdy tak wesoło nie śpiewają, jak pod otwartem niebem.

One tu mają wszelką wygodę, patrz pani! przemó- wił Edward, jest i gdzie latać, mając ta wysoką klatkę.

lak prawda, odparła Jadwiga, blisko ojca stojąca; przeciez one rosły pośród pól i gajów obszernych;

a dziś zdaje się im, żo te skrzydła nie potrzebne, tłu­kąc się o ściany druciane: biedne ptaszki!

To możebyś wypuściła, przemówił hrabia.—Wiedz jednak, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, i dla nich niestraszna zima: bo dozorca ich, wcześnie

9

0 tćm pamięta. Tu siebie do nich przyrównać możecie: zawsze będziecie pod opieką drugich; umiejcież więc do nićj stosować się, a powinności wasze nie staną się ciężarem.

Ach papo! całując rękę, wićm to, i nieraz sły- szłałam, że powinności do każdego stanu są przywią­zane: mnie tylko dola tych ptaszków obchodzi.

Nie w swojćm miejscu ta czułość, odrzekł zachmu­rzony hrabia. Ot tepićj zbliżmy się ku salonom, może ją sobie z głowy wybijecie. — I znowu podawszy rę­kę Barbarze, obchodzili długi trawnik, po końcach dwoma klombami drzew uwieńczony, za któremi po­łyskiwał swoją białością, piękny, długi salon z przy- sionkami, na szeregu kolumn doryckich opierający, się.— Naprzeciw państwa wyszedł kamerdyner z kilku loka­jami, i otworzył parapety, skaro Hrabia wstąpił na próg zabrzmiała na chórze muzyka, piękną Hajdena Sym- fonją, i długo swoją harmoniją obecnych zachwycała.

A cóż panno Chorążanko! przemówił po chwili hra­bia, do siedzącćj w gronie jego córek, czy i tu są jęki

1 smutek, jak przy tćj klatce?

Ach'nie! panie hrabio, to raj powtarzam; bo i tu przegrywa anielska myzyka.

Tak! to są artyści; a oboista, to nawet z Cesar­skiej wiedeńskiej orkiestry. Ja- sam i lubię muzykę, i znam się, proszę tedy wierzyć, że pięknie grają. — Odszedł#z powagą na swoje krzesło z poręczami, a przywoławszy syna, kazał, aby później ulubionego mu poloneza zagrali.

Wkrótce i ten odegrano; gdzie w tryju , popisy­wał się solo ów oboista, i za każdćm przegraniem, nie mógł się wstrzymać od oklasków hrabia, za którym i siedzący blisko Rotmistrz, i pokrewni państwo Oniec- cy, i hrabianki, i chorążanka, a nawet ochmistrzyni domu Kwiatkowska, sypali rzęsiste brawo.

Kazał nareszcie zaprzestać grać hrabia, i nastąpiły kawa, herbata, i tysiące łakoci cukrowych. Wszystkich oczy były tu przepełnione radością i szczęściem. Bar­bara, jakby pierworodna córa Ewy, wśród pięknych swych towarzyszek, kończyła obraz piękności. — Muzyka zachwycała duszę, i unosiła do empirejskiej krainy.—Ogród uwieńczony kwiatami i samą naturą, przypominał, śmiertelnym ów utracony Eden, a hojna i bogata ręka hrabiego, była to laska czarno-księzka, co za uderzeniem, stwarza nowe cuda.

Jakoż po tern przyjęciu, zaszło kilka kariolek, i za­wieźli państwa, jako utrudzonych spacerem do zamku.

Takim urokiem i świetnością, była niejako oczaro­wana Barbara: nie mogła pojąć i zebrać swoich myśli. Nagle ze skromnego domu swej matki, wstąpiła w pro­gi świetne; było to, jak gdy z ciemnych pokoi wpada-

my w błyszczący i żyrandolami oświecony salcn. — Zalt*dwie spoczęła w swoim pokoju, i nadeszły hra* bianki, gdy w pcłni jasny księżyc, rzucił nowe wdzięki na całą nalurą.

Wkrótce nadbiegł Edward, i całując piękną rączkę, zapraszał pod cienia rozkosznego kaszlana w ogródku zamkowvm.

Ma tam nadejść nasz ojeiec, i przysłał mnie po panią; gd/ie zamierzamy jednę zanieść prośbę.

Jaką! proszę powiedzieć, — odrzekła Barbara.

Daruj pani! nie mogę tego uczynić.

Prawdziwie nie domyślam się, o co to idzie, — lu cała okryła się rumieńcem.

Służę pani, do ogródka, — przerwał Edward, i ująwszy rękę, poprowadził obok hrabianek.

Już tam zastali Scibora, siedzącego ze swym przyja- cielem. — Za nadejściem powstałi, a wskazawszy pierwsze miejsce damom, sami usiedłi na krzesłach.

Cały ogródck wśród czworogranu,byłusłany białym piaskiem; szlak tylko na około szedł z darni i kwiatów woniejącycb, a ów kasztan, jakby potężny parasol, o- krywał swemi konarami, zrobione pod nim siedzenia.

Prawda ojcze! rzekł Edward, że ten kasztan, coś

* przypomina Sycylijskiego pod górą Etną.

Ale gdzież tam; chyba dla tego, że ma podobne Jiście. Tamten jest olbrzym w swym rodzaju; wedle powieści tamtejszego ludu, jakoby powstał od czasu potopu, i jest w nim jzdebka na kika osób, dla skrycia

się przed burzą. Zbyt cię uniosła imaginacja, co to zwykła, z małej rzeczy wielką stwarzać. Nasz kasztan szacowny jest ze swoich rozłożystych konarów; ale za­ledwie ma lat kilkadziesiąt, i tćm tylko poszczyci się, że tak piękna osoba, jaką jest panna Chorążanka, sie­działa pod nim. Cóż, gdy i głos piękny, o którym sły­szeliśmy, rozejdzie się po tćm czystem powietrzu, i tak nasz słuch i serca, jak jego poważne liście, poruszy!

Ach. prawda papo! — zawołały córki, do któ­rych przyłączył się i Edward, i zaczęli łącznie prosić, aby Barbara śpiewała. Długo się wymawiała, że mało śpiewa, że zwykle przy fortepianie, żn nie może popi­sywać się obok znawców; ale do wielu prózb powtó­rzonych, przyłączył się i hrabia ze swym przyjacielem, i ta ulegając, śpiewała strofy następne :

czasie niedoli, gdy modłów głosy,

Aę pod niebieski wzniosły się szczyt;

Mówiłeś luby, że cierpkie losy,

Zmienić się mogą w szczęśliwszy byt.

*

* » «

Mówiłeś, wczasie burzy, zawiei,

Że słońce może nam jeszcze lśnić;

Nie trzeba tylko tracić nadziei, .

Bo bez nadziei, trudno jest żyć.

Na tćm ucięła dalszy śpiew, i już dalćj nic dała się uprosić, wymawiając się wilgocią, dusznością i t. p.

Nie wiem dalszej myśli śpiewu, — przemówił hrabia, ale i to, co pani śpiewałaś, opićra się na na­dziei , która jak wiesz zapewne, do cnót kardynalnych religii naszej należy. Tak jest, ufajmy zawsze nadziei, bo na tern zbawienie wieczne, i jest wyrocznią nie­śmiertelnej duszy naszej. Prawda panie Rotmistrzu! cóż męzfwo żołnierza podsyca, najwięcej zapala i każe iść śmiało na strzały, — jeśli nic nadzieja, iż zwycięży a sam ocaleje? A jeśli zginie, nadzieja zapowiada mu, iż otrzyma nagrodę wieczną jogo dusza, i nawet mo­giła, ze czcią ziomkom okazywaną będzie.

Rzeczywiście panie Hrabio! lecz mnie się widzi, że tu i honor zaszczepiony w sercu żołnierza, ma swoje prawa: ten niejako staje się bodźcem do tej świetnej nadziei.

Tak, — odparł hrabia— po części; lecz ja mó­wię do prostego żołnierza, u którego sama tylko reli- gia działa; i od niej on ma tę nadzieję, i bodaj czy nie silniejszą,od waszego zawołanego honoru!

Coś chciał na to odpowiedzieć Rotmistrz; — ale ten nie dozwalając, ciągnął dalej.— Otóż moje panny, my już z naszej nadziei w roli złożonej, otrzymaliśmy pożądany skutek. Dzięki Najwyższemu! i kiedy zbliża­ją się ku końcowi żniwa, i niedaleko dzień 15 Sier­pnia, a rok drugi jak nie mieliśmy u nas obchodu do- żniwków, z przyczyny śmierci mojej żony; przelo o- znnjmiam, iż uczynimy, ten, i proszę, abyście się wcze­śnie do lego przygotowały.*

Któż będzie prezentował Cerorę, papo? — przemówiła pieszczona Zofia,— to tak pięknie, jak w wiencacb jedzie ona.

Wszystkich oczy zwrócone były na Iłarbarę; lecz hrabia czas ni<‘jaki milcząc, rzekł z zachmurzonćm czołem.

Moja córko! czyż nie wićsz, że w edle pierwo- rodztwa, tak jak było w starożyłnych narodach i wsa- mym Izraelu, godność ta należy się Jadwidze; i pro- szę zachować siy wedle programmu.

Znowu nastąpiło milczenie; gdy w tem dano znać, iż gotowa wieczerza. — Tu, hrabia podał rękęChorążemu, inni drugini (lamorn , i weszli do świetnej jadalnćj sali.

Dzień 15 Sierpnia, jako święto w Niebowzięcia Ho- ga-rodzicy, w mieście Mingrodzie przybrał szezegól- niejszą i^roczystość. Całe miasto było przepelnione łudem z dóbr hrabiego; do czego przyłączyli się wszyscy officialiści i zaproszeni sąsipdni dziedzice zżo- nami i dziećmi. Ponabojeństwie i małej przekąsce, po- stępowały processye obojga wyznań ze swemi kapła- nami, do dwóch ołtarzy, co były wystawione za miastem,oparę werstw,na wysokićj i spndzistdj górze — Za terni szła gromada dziewcząt, chędogo przyslro- jonych, z sierpami i grabiami; dalćj parobcy z kosami i widłami, obok tych kobićty, jeszcze dalćj, podżyli i starzy. Wszystko to miało pewny oddział i przesta- nck, a kończył pług nowo zrobiony, przez sześć wołów

%

pięknych, siwych, ciągnięty, których rosochate rogi były wyzłacanc, unoszące wieńce kwieciste. Za tym po­stępowali liczni officyaliści i dworscy Hrabiego; a ten otoczony licznćm obywatelstwem, ubrany wtogęaksa- milną szafirową, trzymając ogromną laskę, w sobolo­wej z amarantowym aksamitnym wierzchem czapce, zdawał się być mężem z patryarchalnych czasów, co swój tryumf odprawia, lub wchodzi do świątyni na czele ludu, by złożył dziękczynne modły. Cały pochód zamykała piękna gruppa obywatelek, dziewic i kobiet: te niedaleko swych ekwipażów postępowały zwolna > ustrojone w ryżowe i materyalne kapelusze, na których różnobarwne kwiaty, zdawały się być zawieszone, jakby w owych ogrodach Babilońskich: i gdy cały po­chód , długo ciągnący się, miał gwar i szum do gwał­townego wiatru podobny; tu cichy, szmer, lub glos przyjemny, niekiedy tylko przeleciał, jak wśród skwar­nego lata, gdy tchnie zelir ożywny.

Na górze były dwa prostokąty, rozległe, podmuro­wane: w głównej stronie wznosiły się dwie ściany, jak dwie tablice ogromne, które okryto adamaszkiem, zawierzono obrazy świętych, i te tworzyły dwa ołtar rze, kędy całe processye, dzieląc się na polskie i ruskie wyznanie, stanęły. Tam po odbytych podziękowaniach Bogu, i odśpiewaniu Hymnu Ś. Ambrożego, odprawio­no processye, a wszystkie gromady zebrały się przed jeden ołtarz; i hrabia mając zrobione wzniesienie, na- kształt katedry, przemówił do obecnych następnie:

*

“Mói kochani rolnicyJ dzieci moje! już rok drugi dobiega, jak nie mieliśmy tego obchodu, i ciężko mi było na sercu; bo wedle słów pańskich, gdzie skarb tam i serce moje. Wy dla mnie jesteście skarbem, gdyż tlla mnie pracujecie od wschodu słońca, aż do zmroku; a jażbym dla was nie miał otworzyć serca mojego?—Nie! moi poczciwi kmiotkowie! chciałem nie- przostannie tę rocznicę obchodzić; ale przypomnijcie sobie mój smutek, ciężka boleść, co mnie trapiły; i to było powodem, że tak dawuo z ludem moim nie wi­działem się.— Dziś, kiedy łzy moje zmniejszyły się, i kiedy Bóg najwyższy dozwolił mi dożyć, przemawiam do was, i dziękuję, żeście starali się wcześnie zebrać z łanów moich, abym znalazł plon bogaty i obfity do­chód. Dziękuję, powtarzani najuprzejmiej, i pamiętać będę na jdowa Chrystus pana, który mówi: błogosła­wieni miłosierni, ałbowiem oni miłosierdzia dostąpią. Otóż, kto z was w biedzie i niedostatku, potrzebować będzie chleba, przychodźcie do mnie śmiało, a dam wam i wspomogę; lecz znowu napominam, że leniwy, oszust i złych nałogów człowiek, nie otrzyma odemnie zasił­ku: bo Bóg woła przez mędrca w piśmie świętem: “Idź Jeniwcze do mrówki, a przypatruj się drogom jej i ucz się mgdrości, która nie majijc wodza, ani na­uczyciela , ani przełożonego, gotuje sobie w lecie po­karm, i zgromadza we żniwa. Dokądże leni}vcze spać będziesz? kiedy powstaniesz zę snu swojego? i przyj-

4

dzie na cię, jako podróżny nicdostatek, a ubóstwo, ja- ko mijż zbrojny; lecz jeżeli nic będzicsz leniwy, przyj- dzic jako źródło żniwo twoje, a niedostatek daleko uciecze od ciebie.“

Może spytacic się, dfa czego wasz pan ten obcliód czyni? dla czego tylc kosztu ponosi? to i tę okoli- czność pragnę wam wytłómaczyć, abyście tćm cbę- tniej pracowali i mrtic kocbati,

Moi prości i poczciwi fudzier słucbajcieź tedy' nie- masz sUarbów większych na świecie, jak rola dobrze uprawna, i pięknein zasiana ziarnem: ona tyle urodzf, że kazdy rolnik, nietylko może z niej wyżyć, ale swoje potrzeby opędzić, i kicdy skrzętny i pracowity, coś jeszcze na starość złożyć. Gdyby tak nie było, nic wi- dzielibyśmy i pomrędzy wami, bogatszych i uboższych rolników. Wprawdzie, wiele tu wpływa i błogosła- wieństwo Boże; bo mówi prsmo święte: błogosła- wieństwo pańskie czyni bogatymi, ani się przyłączy do nich utrapicnic; otóż gdy praca i łaska Boźa połą- czą się wjcdno, nićmasz większych skarbów jak w rob. Abyście to Icpiej zrozumicli, objaśnię to wam przez jednę przypowieść. Był jeden gospodarz, i iniał dwóch synów, jcden pokorny i pracowity, drugi leniwy, u- party i lubiący zabawy. Ow gospodarz, jako dobry ojciec, często napominał,a nawet łajał owcgo leniwca, aby się przyzwyczajał do pracy, i patrzał na brota młodszego; lecz ten nic uważał brata, nie słucbał ojca,

* ^ a matkę za nic miał, gdy ta z płaczem wyrzucała mu

jego próżniaokie życic i hulanki. Niedługo z tćj zgry­zoty umarła matka, a ojciec przeczuwając takiż bliski swój koniec, zwołał synów i takie uczynił rozporządze­nie. Starszemu oddał wszystkie jakie miał pieniądze dom, i swój dobytek, a młodszemu samą tylko rolę, i powiedział: — ty masz pieniądze, dokupisz sobie roli a będziesz miał tyle, ile ja miałem; ty zaś, młodszy sy­nu , masz skarb cały w mojćj roili, tam go dla ciebie schowałem; jak go znajdziesz, nakupisz sobie i bydła , koni, i owiec, i pszczół, i piękniejszy od mego wybu­dujesz domek; a jeśli nie będziesz go szukał, przepa­dniesz prędko.

Cóż, moi kochani rolnicy nastąpiło po jego śmierci! czy zgadniecie? oto ów hulaka codzień biesiadował i tracił, i przyszedł do nędzy; a młodszy, poradziwszy się star­szych, postrzegł, że skarb schowany w ziemię, jestto zboże posiane, żyto i pszenica. Otóż, jak zaczął szczćrze pracować, i zasićwać swoją rolę, aż mu Bóg we wszystkićm*dopomógł, i był dostatny jak jego ojciec.

Obok tego, powićm wam otwarcie, że bez chleba, nikt obejść się nie może: gdzie nie kwitnie rolnictwo, tam najczęściej pustynie, i dzikie zwierzęta przebywa­ją;— i dla tego to, moi kochani kmiotkowie! staroży­tne narody, co już od wieków wymarły, a tylko w pi­smach pamięć ich zachowała się, uwielbiali rolnictwo i na to święto osobne postanowili. —My, chrześcianie, którzy chwaleiny Boga żywego, mamy dzisiaj pamiątkę w kościele naszym; bo składamy i ze zboża i z owo­

ców pierwiastki przed ołtarzem, prosząc* Stwórcę, by nam pobłogosławił, i dał skosztować chleba, w pocie zapracowanego. Jest takoż naród, tak nazwany Chiny, bardzo daleko na wschód od nas leżący, on ma takiż piękny zwyczaj, że co roku, sam Cesarz bierze pług w swoje ręce, i zaczyna piór wszą skibę pod ugór, po­kazując swemu ludowi,jak ceni, jak uwielbia rolnictwo. Jmyto dziś uczynimy, naprzykład dla was, moi rolnicy? abyście się przekonali, że nic tylko wami nie pogar­dzam, lecz owszem przyznaję, iż stan wasz, choć pro­sty i pracowity, godzien jest szacunku i sprawiedli­wości.

Nic dziwcie się przeto, gdy cały dzień zajmuje nas ta uroczystość. Kazałem dla was stoły zastawić, abyś­cie mieli dosyć jadła i napoju; kazałem przybrać córkę moją w godło waszej pracy, abyście tem chlubniej swoją pracę cenili; a kiedy was obfitość i wesele ogar­nie, wspomnijcież tedy: że wasz dziedzic, wrasz Hrabia, nie chce innćj nagrody, jak tylko waszego serca, waszej miłości; bo on chce być waszym ojcem, a wy, bądźcie mu wiernemi i dobremi dziećmi/*.

Zaledwie dokończył, i zstąpił ze swćj mównicy, gdy okrzyk ludu zagłuszył wszystko, i długo powtarzał się: niech żyje nasz pan i nasz ojciec!! •

Poczćm wystąpił pług z owemi siwemi woły: po­szedł ku niemu poważnie Hrabia, odduł synowi swoją laskę i czapkę, zrzucił togę, a biorąc grzędziel w obie. ręce, — hej! zawołał na woły, które od dwóch offi-

cyalislów młodych kierowane, ukrajały jcdnę i drugą skibę pszennego łanu. Poczćm za zbliżeniem się hra­biego, znowu powtórzyły się radosne głosy; a ten, na znak zadowolenia swego i pamiątki, ów pług dla gro­mad darował.

Wkrótce, po drugićj stronie, pod szeregiem kóp, ode­zwały się dziewczęta wiejskie ze swemi śpiewkami, wijąc dwa wianki z pszenicy i żyta; dokąd dla przy­słuchania się zbliżyły panie i panny. Skoro te ukoń­czono, wysunął się z lasku wóz wysoki, takoż sześcią wołami białemi, z wieńcami na rogach, ciągniony. — Tam zrobiono siedzenie, wyniesione nakształt tronu, atłasem amarantowym wybite, z baldakinem, u spodu którego były stopnie z dwoma siedzeniami; z boków zaś wozu wisiały schody, suknem zielonćm okryte, którem podobnież cały wóz osłonięto, a tylko stronę tylną, gałęźmi drzew leśnych.

Przystąpiły do niego owe wieśniaczki, i kładąc oba wianki na głowę Jadwigi, zaprowadziły ją do owe­go rydwanu, którc-j dwie młodsze siostry towarzyszyły, siadając na niższych stopniach, i trzymając sierpy i wieńce z bławatków. Było to nakształt obrzędów bo­gini Cerery, co niegdyś w Grecyi i Rzymie, w czasie święta żniw odbywało się. Równie i nasza Słowiań­szczyzna, miała takoż swoje bóstwo Dzydzillia zwane, jako godło rolnicze, i chociaż na to sarkało du­chowieństwo, że hrabia wskrzesza bałwochwalskie

4*

t

42

czasy; jcdnakże on, nie przywi.jzywał do tego tryumfu nic więcćj, jak tylko hołd rólnictwu i zachętę swoich włościan do pracy.

Tu, Barhara, hędąc niejako odstąpiona od swych to- warzyszek , chciała pozostać przy matce: gdy grzeczny Edward, co przez Tałjj tę uroczystość najwięcćj z nią rozmawiał, podał rękę, i ciągle jćj towarzyszył, ohok parutwa Kornandorstwa i drugich ohywateli.

Zahrzmiała przed owym wozem inuzyka; gromady uszykowały się stosownie do swoich wsi, wieśniaczki wkoło otoczyły panny hrahianki, a sam, z tyłu, wpocz- cie obywateJi idąc, cieszył się i z obrzędu, i z tćj pięknćj pogody, co mu do zmroku sprzyjała. — Kiedy jednak zmrok zaczjjł padać, i na przemianę śpiew dziewcząt, i głos muzyki rozlegał się po górzystej i szarćj okolicy, obciijżonej rosą ; wówczas, za •daniem znaku , ukazały się różno-kolorowe w Jatarkach światełka, gdzie każda

%

wieś miała innćj farby, a których do tysiąca naliczyć można było. Przy czem, obok rydwanu, takoż niesiono duże na kijacb latarnie; i cały ten obchód okrył się miłćm światłćm, który zdala dla mieszkańców miasta pod górą patrzących, stwarzał prześliczny widok.— llrabianki były ustrojone w białe krepowe suknie z tu- nikami, obszytemi w kwiaty: wstęgi ponsowe na gło- wach i w pasie odbijały mocno, i zdawało się, że to są dziewice nadziemskie, którym hołd składają. Wszystko ^to postępowało bardzo powolnym krokiem, i kiedy wstąpiono na środck rynku, rozświetlił się tćm mo­

cniej smolnemi beczkami, gdzio stały długie szeregi stołów zjadłem, i osobno beczki z piwem i miodem.

Na środku miasta był ogromny llatusz, równie rzę­sisto oświetlony; przed nim plac został usłany pia­skiem i tatarakiem zielem, i na tym wzniesiono na kilka łokci z poręczami krzesło; do którego za przyby­ciem wstąpiła po stopniach najstarsza Hrabianka, ma­jąc przed sobą dwa kosze, jeden napełniony pieniędzmi, a drugi, rozmaitemi wstążkami. Siostry jej stanęły o- bok, i trzymały owe kosze. Tu dopićro Komrnissarz zwołał lud ku sobie, i przystąpiwszy do hrabianki, czytał, którzy z parobków i dziewek odznaczali się do- biemi obyczajami, pilną i chętną pracą, w odżynaniu kóp powinnych. Za odczytaniem, każdy parobek i dziewka zbliżali się do owego krzesła i odbićrali pićr- wszy, rubla; druga, kilka łokci wstążek. , Dziękowano czule za to hrabiankom; a gwar i okrzyk coraz wzra­stał po całćm mieście.

Zdała stał Hrabia, i czekał na koniec tych darów: jakoż, gdy hrabianki wszystko rozdały, poszedł do sę- dziwszych rolników, i zaprosił na wieczerzę do ratu­sza; synowi zaś, polecił zabawić' osobno obywatel­stwo, po drugiej stronie ratusza, a Komissarz zdru- giemi ofticyalistami, miał obowiązek na dworze resztę ludu ugaszczać. Weszło kilkadziesiąt ludzi poważnych, podżyłych i starych do obszernej izby, i usiedli przy długim stole w węgielnicę. zastawionym. Usiadł i Hrabia na pićrwszćm miejscu, prosił łagodnemi i pro-

%

stemi słowy, by wraz z nim siedzieli, i pospołu jedli. Ośmieleni duwnemi obchody, chętnie zabrali swe miej­sca , i*proste potrawy, choć po kucharsku zrobione, podawano każdemu.— Ifrabia łącznie z niemi smaczno zajadał; a lubiąc zawsze chlćb gruby, zwany razowy, teraz tćm więcej i widoczniej pożywał, okazując, że i on tenże sam człowiek, i tylko go wychowanie, edu- kacya i majątek odróżniają. Gdy więc trochę podjedli, rzekł Ilrabia:—A co, zacni moi rolnicy! panowie Gro­mada! może [io trudach i jedzeniu, napijemy się miod­ku, by nam Pan Bóg dał zdrowie.

A dobrze J\V. Hrabio!— odrzekło wielu, a naj­starszy wiekiem Onufry Koroluk, opierając się na la­sce, zawołał: — Miłościwy Panie! ile cię kochamy i poważamy, to nasz prosty język, nie umić tego po­wiedzieć; ale tak, ile kropel jest w tój szklance miodu, tyle daj Boże naszemu Panu zdrowia i szczęścia!!

Daj Boże! powtórzyła dalsza gromada silnym głosem; za tym, odezwały się wystrzały z kilku mo­ździerzy, a dalćj, krzyk ogromny po całem mieście, cią­gle wołając: daj Boże! daj Boże!

Po uczęstowaniu czoła gromad, przeszedł hrabia na drugą stronę, kędy Edward zabawiał gości;— Prze­praszam państwa bardzo, — rzekł — żem ich odstą­pił; lecz to święto rolnicze, i dla rolników trzeba było chwil kilka poświęcić; a teraz proszę, bardzo proszę do mojego zamku, tam dopićro po obywatelsku zabawie-

my się i odetchniemy. Panie Edward, każ zajść ekwi- pażom.

Wkrótce wielkim pocztem, przez kilka bram prze­jeżdżając, stanęli owi zaproszeni goście wPiękno-gó- rzU; i tam, przez trzy dni z rzędu, były huczne zabawy i sute hrabiowskie przyjęcia.

. ' \ \

Oświadczenia.

« ■ ■ — UHH—;

(Jj^nmek Piękno-górze, ma takoż szczególne położe­nie swój.-', i znać, że od potopu tak go utworzyły wo­dy: bo wśród ogromnego parowu, czyli rozłożystego* jaru, znowu pozostała różnej spadzistości góra, na szczycie której, wzniósł hrabia swój zamek z bramami, i kilkunasto domkami. — Z tej góry miasto Mingród dziwnie się przedstawia oczom; zda się , jakby upadał do ziemi, i krył wićrzchy swoich domów; bo ów za­mek, jest to Sarnson potężny, lub ów Goliat, co się natrząsał dumnie z synów Izraela. — Tymczasem, i ci olbrzymi znikłi, i ów zamek przeszedł w ruiny; a tyl­ko góra jedna, jako dzieło rąk Stwórcy, ciągle przycho­dnia zachwyca, i nie jeden ranek można tu najrnilćj

przepędzić, dziwiąc się bogatej przyrodzie, lub jak w Szwajcaryi, błąkać się i piąć po tych rozlicznych . wyżynach.— Wyznać przytćm należy, że Hrabiemu nic można było zarzucić braku gustu: owszem, miał on duszę czułą, ognistą i poetyczną, znał się na każdej piękności; i gdyby nie pycha i dziwactwo, umiałby na­wet chwil błogich zażyć i uszczęśliwiać drugich, — Lecz jestże szczęście skończone na tćj ziemi?—Gdzież jest takowre? — niech mi kto pokaże: a jeśli nie masz; widać, że tylko pielgrzymami jesteśmy, i nasze cierpie­nia, niesprawiedliwości, lub nędze, w przyszłem do­piero życiu nagrodzą się i uspokoją. — Lecz od tych poważnych myśli, zwróćmy uwagę naszą na zamek Piękno-gorze, i powićdzmy, co się w nim działo.

Hrabia usiłował, przez swój przepych i blask życia, zniewolić niejako Barbarę, by podziwiając wszystkie­mu, zapragnęła w końcu być tego panią; i było to naksztaft upajającej słodyczy, której tćm więcej się pragnie, im.bardzićj używa. — Chorążanka wielce to ceniła: ale razem dumna ze swojej piękności, nie chciała znowu zaprzedawać siebie , tylko razem po­siąść z miłością: i od czasu dożniwków, myśl tę do głębi serca swego wpuściła. — Pełna dalszych na­dziei, ciągle była wesołą, i dni jej wśród tej rodziny, na skrzydłach złotych ulały wały. — Znowu ją zatrzy­mały Hrabianki; i znowu myślał Hrabia, jakąby przy­jemność sprawić pięknej Barbarze. Gdy więc pozo­stali sami w zamku , i ta, z okien podwórza często

przypatrywała się malownćj okolicy; doslrzegł to Hra>- bia, i zaproponował przejazdkę dopasieki, która na wierzchu slromćj góry, okrytój czarnyin lasein, miała swe siedlisko. Wkrótce nadeszły powozy; lecz mło- dzież zapragnęła pojść pieszo, i tylko Ilrahia z kre- wnemi pp. Onieckiemi pojechał. — Więeej pół mili byłodrogi, chcąc się dostać powozem do owej pasieki ścieżką zaś krętą pomiędzy skały i przepaści idąc, za* ledwie werstw 2 naliczvć można. — Pełen radości

*

slużył Edward Barbarze; i chociaż pełno postępowało sług niosących przyjęcie, on mniej zważając, ciągle zalccał się i tysiączne grzeczności prawił. — Skro- mnie na to wszystko odpowiadała Barbara; Jecz on, 'cbcąc silnićj swoje uczucia wynurzyć, rzekł jej:

Pani lubisz poezją?

A dosyć, skoro są piękne wićrsze.

Deklamować będę jedne, a może pani podoba- ją się. W moim guście są one bardzo; i gdyby tyl- ko pani podobały się, o w tenczas!... dałbym moje życie, moje szczęście, inoje wszystko!

Jakież to ? bardzo proszę pana.

Ach! jak one podobne do pani! jak malują duszę mojęL. to nic dodać,..,

Mów pan, bardzo proszę; bo coraz większą na- bawiasz mię ciekawośdą.

r- Każesz pani?... więc niech pićrwćj ucałuję śli- ęzną jćj rączkę, — poczćm, tak deklamował;

Niech mi nie wierzy świat cały: Widziałem, jak chłopczyk mały, Co go miłości zwią bogiem,

Za malarskim siadł trójnogiem,

1 dzielną sztuką malarza.

W jednćj chwili bóstwo stwarza.

Twarz śnieżną rumieńcem skrasił, Ogićń oczów łzą przygasił;

Taką zaś świeżość ustom nadać umiał, Że się sam zdumiał.

0 gdyby na tem skończył!...

Możehym tylko lubił;

4Yle do wdzięków, i dobroć przyłączył;

1 tćjn mnie zgubił!

* *

Ach zgubił!— wykrzyknął młody zapaleniec,! ukląkł przed Basią na ścieżce pod .górą, i cały orszak za­trzymał.

Co to jest! wrzasnęły idące za nim siostry; a on zry­wając się, rzekł: to cudne oczy tak mię powaliły.

Co pan robisz! rzekła i Barbara; a on tysiąc ra­zy przepraszając za swoją pustotę, znowu spokojną przybrał minę, i podając rękę, wdrapywał się z nią na sain szczyt góry. — Poczem zniknęli w głębi lasu

5

a zatrzymawszy się w oddaleniu, zawołał:—Pani! nic wiesz, jaki żar w mojćm sercu, i ile mąk ponoszę odkąd ją poznałem.

P. Edwardzie uspokój się, i tak widocznie nic

narażaj P. hrabia zapewne o tern się dowie, i nie

najlepiej będzie to widział; a wreszcie, cóż te wiersze mają spólnego ze mną?

O pani! chyba żartujesz, i masz w sobie bryłę lodu. Twoja piękność.... całego mię zajęła; a o do­broci mamże wątpić?... Nie! twój uśmiech, twoje spojrzenia nie pochodząż z serca, i nie mówią do ser­ca?... Tak! wierzę], wierzę, że gdzie anielska pię­kność, tam i anielskie serce być musi—W tćm nadcią­gnął cały orszak; a Jadwiga roztropna, chcąc tę scenę przerwać, rzekła:—Spocznijmy trochę nad tą krawędzią góry i przy tych skałach, a służący niech tymczasem idą porządkować, pokąd papa nadjedzie.

Zapewne, odrzekł Edward, i wyszli wszyscy z lasu ku owem skałom. — Jestto najwyższy jar w ca­łym Mingrodzie: wszystko przy nim zmalało, i na okół na mil kilka rozciąga się widnokrąg. — Skały by­ły jedne sterczące, a drugie zaścielały jakby posadzką wierzch sam góry, i wygodne dawały siedzenie. — Barbara siedząca długo przypatrywała się temu ol­brzymiemu krajobrazowi; a w końcu, z ukontentowa­niem zawołała: — wszak to widzę część wsi Kądzie­lowa, i dom matki mojej... O cóż to za ogromna wy­sokość! i zdaje się niepodobieństwem, byśmy tu mo­gły się wdrapać.

Czemu? odrzekł Edward:— dla pani, rzuciłbym się z tej góry, i za nic mam tę przepaść, byś tylko uwierzyła słowom mojćm.

Panie Edwardzie uspokój się, rzekła pomięszana Barbara; jażbym miała tyle złego serca, pana na to na­rażać? Czyż jego życie, nic jest drogie dla tak szano­wnego ojca, i moich kochanych przyjaciółek? Żyj i bądz' szczęśliwy! to jest moje życzenie, to godło, które gdy­by było we zwyczaju, samabym na jego szarfie wy­szyła.

O! moje szczęście bez pani, jest tylko marą, # jest próżnćm echem, co się po tych skałach rozbija.

Nie chcę ja snu, a tylko rzeczywistości: będę szczęśli­wy, lecz tylko z nią jedynie!— Itu znowu porwał jej rękę, i długo trzymał w zachwyceniu.

r Edwardzie! co robisz, przemówiła Jadwiga: czyliż

to miejsce i czas, na podobne wyrazy? i -

Pan mię kompromitujesz, rzekła rozgniewana Barbara; i nie mogąc dalej wysłowić się, porwała Zofię i pobiegły ku pasiece.

Wśród pasieki wznosiła się chińska altanka, w po­łowie zabudowana, z którćj można było przypatrywać się owym pracowitym robotnikom, lub przy ich brzęku, nieraz drzymnąć mile, lub przebiedz nie jeden roz­dział książki; lub wreszcie, słodką melanholiją poić swoją duszę. Tam więc usiadły dziewice, i zdziwił się Hrabia, gdy je zastał, nie widząc trojga swych dzieci.

-~Cóż to, pnnic wyprzedziłyścic rcsztę kompanii, i na nasze spolkanie przybyły, rzekł kłaniając się Ilrabia-

Tak papo, kochany; wyglądałyśmygo, rzckłaZofia, i poczęła całować rękę.

Lecz panna Chorąźanka widać mocno strudzona?

Prawdziwic droga stroma i przepaścista; dość miałyśmy utrudzenia.

Proszę tedy nie powracać pieszo;... bardzo pro- szęr i usadowił się przy niej.

Po chwili nadeszli oczekiwani; lecz Edward, jakhy H po jakim paroxyzmie, miał twarz bladij, spieczone usta> a jako niewielkićj urody, tem więcćj utracał, gdy g» żywość odbiegła.

PP. Onieccy poczęli się domyślać, a na\vet w cza- sie obchodu doslrzegli, jnkie to Edward zalccanki stroiłr lecz żyj;jc na łasce Ilrabiego, i zn<ijtjc jego popędliwość, pragnęli i w tem miejscu sprowadzić wesoły humor, i niedać żadnego pozoru, zaczćm sama rzekła:—p. llra- bia pozwoli, abym tu gospodarzyła, i jego dary rozda- ła dla utrudzonyrh, bo i p. Edward widać się utrudził.

Prawda ciociu; nadzwyczajnie zmęczyłem się, i prosiłbym o limoniadę.

Tak, mówiłem i pierwej, że lepićj jechać: a teraz pokutuj«i nogi, i sprawdza się owe przysłowie: ochota . gorsza niewoli.

Niech papa będzie spokojny; to Elżbietka tak mię zmęczyła, goniąc się za mną.

O, nic papo... to on więcćj swawolił, i my musiały­śmy go dopędzać, odrzekła Elżbićtka cała w płomie­niach, i nieznacznie kiwając głową. Lecz Edward po­strzegłszy łagodny wzrok Barbary, jakby chmury z obło­ków, tak z jego oblicza znikł smutek, i pochwyciwszy tacę, niósł przed nią i ojca, lody, limoniadę i zimną kawę.

Ukłoniła się grzecznie obud wom, i z rąk Hrabiego przy­jęła lody; poczem przemówiła. — Wszędzie p. Hrabia ślad swego gustu i nauki zostawia; wszak i ta pasieka, będąc tak pięknie opasana licium, nielissą, rezedą i rożnem kwieciem, oho tej altanki, i tych drzew owocowych, prawdziwie wygląda na ogród.

Tak, przyznam się pannie Chorążance, nic tu da­wniej nie było, i mojem staraniem, masz tu pani naj­piękniejsze gatunki renet, tyrolek, sztetyn, owych za­wołanych polskich jabłek bursztuwek i gruszek sapie- żanek. Co większa, masz pani kilka szklannych ułów, w których móżna przypatrzyć się pszczołom, jak mio­dy składają.

A bardzo ciekawa jestem:— i Hrabia towarzysząc rzekł — Tylko niech pani zasłoni twarz, aby pszczółka nic była niegrzeczną, i nas wszystkich nie zmartwiła.

O, panie Hrabio! jest to przestroga,ale razem i żar­cik: nie zasłużyłam jeszcze na tyle pamięci, odrzekła ciszćj odchodząc.

Wkrótce nadeszli wszyscy, i pasiecznik długićj si- wśj brody, jakby ów Saturn, zdjął drzewne pokrycia

5*

w

\

posadziwszy obok siebie Barbarę, przez całą drogę grzecznie z nią rozmawiał. Noc resztę zabrała godzin strudzonym: lecz za wschodem słońca, nadszedł ka-

* * merdyncr do Hrabiego, i pytając się o zlecenia, nadmie­nił, że pan Edward choć był strudzony, przecież to nastąpiło z innej daleko przyczyny; i tu, po naleganiach pańskicli, opowiedział całą scenę. Tą wieścią zmię- szany Hrabia, gdy chciał zaraz strofować syna, przy­był z Mingrodu Juslyciaryusz, który mówiąc o różnych sprawach włościan, i donosząc różne nowinki na ofii- cyalistów, jako zausznik pański, bąknął i na Edwarda, iż podczas dożniwków, najczęściej assystował Chorą- żance, a nawet wspólnie się śmieli.

Wiadomo, że miłość nic cierpi towarzysza, i okropną zazdrość, jako żmiję syczącą, wpuszcza do serca za­kochanego; cóż dopiero, gdzie powaga ojca, nadaje te­mu uczuciu potęgę wyższą, i nakazującą uległość. Temi więc myśli uniesiony Hrabia, zaraz posłał za sy­nem, i w odrębnym pokoju tak go się pytał.

Powiedz mi Edwardzie, co wczoraj wyrabiałeś pro­wadząc Chorążankę?... wićm o wszystkićm , i wyznaj prawdę; bo inaczej gniew ojcowski i niełaska naza- wsze cię potępią. Zaledwie lat 20 skończyłeś, czyż już pora żenić się z panną, co twe lata • liczy, a możo i starsza znacznie? Co to jest! powiedz mi: to wy­raźny szał i głupstwo.

Sprytny i przewrotny Edward, umiał swoją twarz

*

do wszystkiego nastroić, i niby pokorny baranek, od- rzckł z nicśiniałościq.

Mnie papo żenić się, tak młodemu? brońBoże! —

0 to! — ktoś papie wielką nieprawdę powicdział. Mnie nawet do głowy nic przyszło; a tu już łudzic niepoczciwi, plotą banialuki.

A pocóżcś takic extazye robił, i przed nią klę- kał ?

To i to bajeczka: deklamowałem jednę scenę . z Kornela, i w tćm uniesieniu idąc, pośliznąłem się i ukląkłem. Ale czyi podobna taksię afiszować, obok tylu osób? wszak siostry szły za mną, i najlepićj powie- dzą o wszystkićm.

A w czasie €ożniwków, poco ta assystencya,

1 te śmićcby?

Była opuszczona od sióstr, papo, i już chciała przyłączyć się do innćj kompanii; więc sama grzecz- ność kazała assystować; a widząc ją trochę smutną, że nie jcchała wxpólnie na rydwanie, coś jćj wesołego prawiłem. Podobną ową Lafontena bajeczkę, o młyna- rzu, co to na osła wsadził syna, a sam szedł piecho- tą; otóż, z tcgo młynarza śinieliśmy się wspólnie. Ale powiadam papie,— i tu począł całować ręce,—dlamnie żona tak potrzcbna, jak ten pług, którym papa orał

i darował.

Darowałcm na pamiątkę i dla zachęty, mój synu • lecz w rzcczy samćj, on przynosi ciężką pracę i kłopoty: toż samo przyniosłaby ci i taka żona. Dla ciebiebędzie

z kilku ułów, i w ramach kwadratowych szklannych okazał pracującą rzeszę. Wprawdzie, kędy zalegały pla­stry, nic tam niewidać było; wszelako dostrzegał się ruch wewnętrzny i początkowy utwór plastrów. Na co długo wszyscy patrząc, rzekł Urobią:

Ten owad zda się z początkiem świata powst;>ł; bo jest w piśmie Świętem powieść o Samsonic, na kilka­naście wieków przed Chrystusem, jako idąc na zaloty do Filistynów, spotkał lwa młodego na drodze, któ­rego rozdarł ną szmaty; a gdy wracał, znalazł w pa- szczęce jego, pszczoły składające miody. Wziął ten plaster, i dał swym rodzicom do zjedzenia; poczćm, na weselu uczynił zagadkę: z jedzącego wyszedł pokarm, a z mocnego wyszła słodkość; temu miał dać 30 prze- ścićradeł i tyleż sukien, ktoby to odgadł. Nie mogli odgadnąć Filistyni, ale udali się do jego żony, któ­ra, jak go zaczęła zaklinać, zniewoliła, iż jćj odkrył, a to> doniosła swoim ziomkom. Rozgniewany Samson, za­bił 30 1’ilistyńczyków, i oddał suknie tym co odga­dli A co, dziwna powieść, którą nam podały pszczoły?

lecz dodam państwu, że o nich wielu uczonych pisa­ło, wielu poetów umieściło ich do swych poematów, jako to: Hezyod i Wirgili; a nawet, nasz rodak, Dyzma Tomaszewski, naśladując tamtych, wdzięcznie do nich przemówił.

Wszakże papa niech wspomni i o poecie francuzkim Delilu, odrzekł Edward, są i jego piękno opisy zie- miaństwa, a razem i pszczół. • .

A może nam jaki wyjątek z niego powiesz ?

Nie, papo; nie mogę tak zaraz przypomnićć; tylko narnieniam, że i on o tćm pisał.

A może pan przypomni? wrszak pan lubisz poezyą? zapytała się nieznacznie Barbara.

Dosyć lubię: lecz przyznam się, iż dydaktyczne dzieła nudzą mię; i zda mi się, że tu dokładniejsza proza, jak poezya. Ta, podług mnie, jestmu/.yką du­szy; tern nas tylko zachwycać i bawić powinna, nic zaś, uczyć.

Przepraszam, odparł Hrabia, i bawić i uczyć, tak mówi przepis Horacego, i chyba zapomniałeś o tćm, gdym ci wykładał: De arte poetica, liber ad Pisones. (*) Tu się miała zawiązać długa rozprawa: w tćm wyle­ciała z ula pszczółka, i poczęła krążyć nad głową pię­knej Chorążanki.

Ach! ach! uchodźmy, uchodźmy, rzekła do hra­bianek, i wszystkie pobiegły do altanki, a za niemi i re­szta otaczających.

Hrabia, chcąc się popisać ze swoją wiadomością, pragnął ten spór z synem dalćj prowadzić; przecież p. Oniecka dostrzegając złego humoru, oświadczyła, ze zmrok jest bliski, góry przykre i niebezpieczne; więc lepicjby wcześnie odjechać.

Piękna uwaga, przemówił Scibor, i proszę do mo­jego powozu pannę Chorążankę z Jadwigą, a brater­stwo resztę kompanii zabierzecie.— Tak więc Hrabia,

{*) Książka o rymotwórstwie, do Pizonów,

jcszczo pora, i ja ci wybiorę żonę, jeśli nic z ksiqżę- cego, to przynajmnićj równego tobic rodu; iimiej tyl- ko bvć posłusznym, i rad moich słuchaj. Wiedz, że nieposłuszeństwo dzieci ciyżko Bóg karze: tak w sta- rym zakonie, ukarał Bóg Arcykapłana Hellcgo i jego synów: bo ojciec był winien, że ich w karności i bo- jaźni pańskićj nie chował; synowie zaś, jako rozpu- stnicy i niesłuchijący głosu ojca. Ileż przykładów nie wystawia nam bistorya świecka; a najwybitniejszy masz w historyi rzymskićj, na Syxtusie, synie Tarkwi- niusza pysznego. Otóż mój synu zalecam ci, abyś jak najskromniej znajdował się z p. Chorążankćj: jest to sćrena, z którij nal^ży postępować, jak załecał Men- tor u<laj.}cemu się na tnorze Telenrftkowi. w Przypasz się do masztu, aby cię sereny swoim głosem uśpiwszy, nie scbwyciły." Tak, daj mi słowo, że nic bydziesz podobnie narażał się, i co powiedziałeś, jest prawd;}.

Daję słowo papie kochanemu, i na [irzekonanie Wm większe, oto Zosię i Elżbićtę stawię, że to sq plotki, i niewarto wierzyć.

Zgoda, mój synu! wierzę ci, i nie potrzebuję świadków; ale zawsze pamiętaj na mojc słowa i po- wagę ojca: bo ta jost wielka, święta, i pierwsza po Bogu; a tKireszcie wbij mocno do głowy, co ci powieni ze starożylnego (ilozofa Pitagoresa:

JStfiił adimttas, quod tibi inrehal nofam. Zrozumia- łcś? rzekł Ilrabia. •

9

Czcmu? tak rzecz mała.

*

A więc powiedz po polsku.

Niczego się nie dopuszcza], coby na ciebie ścią­gnęło niesławę.

Bardzo dobrze, i cieszę się żem się nauczył po ła­cinie; bo wićdz, że ta mowa choć umarła, zawsze ci się przyda na każdym urzędzie, na które pragnę cię pokierować; a szczególniej, jakbyś był Sędzią lub Pre­zesem. Wreszcie, gdy się rozmiłujesz w literaturze starożytnej, cóż milszego jak w oryginale czylać kla*s- syczne dzieła: wszelki przekład nigdy niezrówna tej ścisłości i malowaniu rzeczy, jakie autor wylał w cza­sie swojej inspiracji i pomysłów. Tak malarz kopiista, jest zawsze niższym od autora malarza; a cóż dopiero w mowie poetyckićj? i dla tego chwalę autorów fran- cuzkich, co na prozę najczęścićj przekładają wierszo, chcąc ocalić,skarby oryginału.

Zapewne, odrzekł syn, i chętnie się godzę z ko­chanym papo; bo mi teraz milej spoglądać na wypo­godzone jćgo oblicze, cieszyć się spojrzeniem, i razem prosić o pozwolenie odejścia.

Czegóż tak rychło? chciałbym jeszcze pomówić

o literaturze; ale prawda, może już damy czekają nas

z kawą: to już na później zostawię dalszą rozmowę, . a tylko proszę o dotrzymanie słowa i sekret.

eszcz padał dniowy, i nasępione obłoki, całą na­turę przyoblekły chmurą smutku i jakiejś ckliwości. Z okien zamku Ostrowca nie było widać, jak tylko mgły wychodzące z nad jarów i szybkiej Uszycy; a za powiewem wiatru nadbiegał świst rażący, lub wynu­rzały się skały nadbrzeżne, w postaci zamków i wież olbrzymich. Jeśli rozkoszne miejsca okolic, uderzają swoją pięknością, toć smutniejszemi są od innych, podczas nieprzyjaznych pór roku, nawałnic, lub dni mglistych. Jestto odwrotna strona krajobrazu; i czułe dusze wpatrując się weń, obloką smutkiem własne o-

%

blicze, lub mimowolne wydadzą westchnienia.

Tak właśnie całe towarzystwo Ostrowca, po świe­tnych zabawach i powrocie swoim z Pięknogórza, po- sępnością otoczone było. Panny siedziały w swoich pokojach, zanurzone w książkach, lub nad pisaniem i rysunkiem.—Edward chcąc dotrzymać słowa, i bardziej

przypodobać się ojcu, przekładał r. łacińskiego jednę zmów Cycerona; a p. Barbara siedziała nad krosien­kami, pragnąc wyszyć do kościoła Mingrodu piękną złocistą osłonę na kielich, — Równie i hrabia zamknięty w swoim pokoju, nfejednę godzinę poświęcił rozmowie, interesom, korrespondencyi i czytaniu; posępność dnia znużyłajego powieki, i kilka chwil sen zabrał. Cóż po­wiedzieć o panu Rotmistrzu? — ten w wieku daleko starszym, najwięcej odpędzał nudy czytaniem gazet; i wojny, które w ten czas Napoleon staczał i po całym roznosił świecie, były dla niego największćm zajęciem; t» któremi upojony, najmnićj żalił się na czas dżdżysty

i pochmurny.— Reszta dworu krzątała się przyrządze­niem herbaty; a ochmistrzyni domu , jak szara gęś po niebie, szastała się po izbach kuchennych, czeladnych,

i nie jed-nę służącę skarciła, i niejednego ze snu obu­dziła , lub gromem swych słów, ruch i porządek, jak­by dźwignią jaką, wzruszała. Klęli ją nieraz słudzy, niewiele lubił i kamerdyner; ale hrabia, hrabianki i Edward, Kwiatkosię wiele cenili: bo ona była fawory­tą matki, i jakby spadek drogi, jakby pamiątkę po swem odejściu zostawiła; i wyznać można, że porzą­dek wewnąlrz domu s/edł pięknie.

Za nadejściem szóstej godziny, wszedł Rotmistrz z pę­kiem gazet do sali,i oczekiwał dalszego zebrania,aby tę po­sępność rozerwać, i nowinek świata udzielić zebranym

Elżbićta była na ten tydzień gospodynią przyjęcia: skoro więc zbliżyła się do stołu, poleciła oznajmić o

6

gotowości kawy i herbaty, i prosić o przybycie. Xa wszystkich twarzach wyglądał jakiś niesmak i zły hu- mor, jak zwykle przy podobnej porze, gdxie kroku zro- bić nic moina było i nacieszyć się przyrodą. Przery- wając zatćm milczenie, przemówił Rotmistrz.

Rckomenduję państwu, teraźniejsze gazety są jak zawsze ciekawe: już w Hiszpanii coraz uspakajają się interesa na stronę Francyi. Jencrał Sucbet, po krwawym oporze dobył Tarragony, i za to otrzymał buławę marszałkowską. Marszałek Soult po zdobyciu Badajoz,jako stolicy Estremadury, ciągle ma ją na oku:

i chociaż Welliogton połączywszy się zjcnerałem hi- szpańskim, kusił się o jej zdobycie; zaledwie posłyszał

o odsieczy Souita, cofnął się znów do Portugalii, do . swoich potrójnych linii warownych. Otóż, powiadam państwu, ie wielki Napoleon dokaże swego, i to kró- lestwo odda bralu swemu: bo cói jest, coby jego woli nie uległo'? Takoż piszą, o solennym obrzędzie chrztu syna tegoż, króla Rzymskiego, i ma 4 imiona: ojca, dziada, wuja i stryja.

Którego wuja?—spytała się Barbara,— bo wiem, że ich ma kilku.

Odpowiadam Aśćce Dohr:—podniosłszy się nie* co stary Rotmistrz, — ie to jest Arcy-Ksiąię Karól, co w oslatnich bitwach pod Wiedniem, tęgo się opić- rał Napoleonowi. O.jui raz było bardzo kręto! ale i tu wykręcił się Napoleon, nie pamiętam tylko tego miejsca, mój panio Edwardzie! moie mi pomoiesz.

Czemuż — odrzekł hrabia; — wszak rozmaite czytujesz gazety, i masz dobrą pamięć.

Zaraz papo, niech sobie przypomnę; bo to rok drugi jak było. — Tu, po chwili zaczął mówić: — czy nie pod Wagraam, Uatysboną, Abensbirg?

O nie, mój panie; to niedaleko samego Dunaju. Sam pan Hrabia na tej mappie dużej wynalazł wyspę, przez którą przechodził Napoleon.

y ^

A! a! przypominam sobie; to zapewne owa wy­spa Lobau, co łączy lewy brzeg Dunaju z prawym.

Tak, tak, — podchwycił uradowany Rotmistrz, a hrabia mrużąc z uśmićchem swe oczy, zawołał:—to już państwu powićm, gdzie to niebezpieczeństwo było: to pod wsią Essling.

Jakże p. Hrabia doskonale przypomniał, i bardzo mu winszuję takiej pamięci; bo moja, wyznam szczerze, coraz słabieje. Otóż, pod tą wsią Essling, tak się zda­rzyło naszemu bochatćrowi: że kiedy walczył, i jego wojska postępowały naprzód, tym czasem dają wie- dzićć adjutantowi, że ów Karól, kazał spuścić statki napełnione kamieniami, Dunajem; a że była wezbrana rzeka przez roztopione śniegi, to tćm bardzićj dopo­mogło, iż most, do tej wyspy przypierający, zupełnie zniosła; tym czasem, dla wojska już nie stawało amu­nicji. Walczył wprawdzie jak lew sam Napoleon; nawet dowodzący jenerał wolał na niego: “Ustąp się Najjaśniejszy Panie! bo cię każę grenadyerom moim odprowadzić;" wszelako, za odebraniem takiego donic-

slenia, zwoltiić kazał attak, i tylko do wicczora miał się odpornie. Zgingło tam kilku jencrałów; lecz naj- więcej strata marszałka Latines obeszła Cesarza, i nie- jednę łzę przy jego łożu wylał. Przccież to Aśćka Dobrodzićjko najdziwniejsza! ie nie stracił przytomno- ści, i umiał znradzić temu wypadkowi: bo cbociaż nic ' przepędził nieprzyjnciela, wszelako, nic cofiujł się z pla- cu, i po nnprawieniu w nocy rnostu, do dnia, cała ar- mia przcszła na prawy brzeg Dunaju.

Mój Rotmistrzu, zbyt daleko z pochwałami swe- mi zapędzasz się, — odrzekł hrabia, — ma i ou swojc błędy i słabości, cbociaż potrzeba dobrze wpatrywać się, aby ich dojrzćć; bo my teraz ślepi i uniesieni jego zwycięztwami, zbyt krótko widzimy; ale potomność, potomność! im dalsza, tym wzrok surowszy w jcgo czyny, sławę, i samo życie prywatne zapuści. Od- dzieli złoto od szychu, miłość własru) od miłości dobra powszecbnego, Ios ślepy od prawdziwej mądrości;a w tcnczas dopićro, ów wiclki tytuł, lub będzie przy nim, lub zniknie, jak wielu innym wojownikom.

A! co pan Ilrabia wyrzeka! — odparł zapćrzony taruszek.— On wszystko co działa, tak jcst wiclkiem, iż nic przeciwko temu powicdzieć nie można.

Jak to! — pudchwycił Edward, chc«ic w myśl

t

trafić ojcu, — czyn jego oburzający jest z Ojcem Swięr tym'; a drugi, że bratu rodzonemu odebrał królestwo llollcndcrskie.

Do tych dodaj synu, intrygę z familią króla Ili-

szpańskiege, i ton uciążliwy systemat kontynentalny; gdzie po wszehich portach nic nie usłyszysz, jak tylko samo palenie towarów angielskich, chwytanie okrętów i ten wylew krwi, jaki panuje w Hiszpanii i Portugalii. Nikt mu nie przeczy geniuszu ; ale geniusz, który za­mierza osiąść dyktaturę całego świata, który chce zdziałać monarchią powszechną, i to przez stosy trupów kilku milionów ludzi; taki, wyznam, niebardzo mi się podoba, i wolałbym ujrzćć Króla chłopków, niż Cezara tryumfującego wśród Rzymu.

Przyznam się panu Dobrodziejowi, — odparł Rotmistrz, — że pan Hrabia zadaleko rzeczy sięga: co potomność powie, my tego nie wiemy; ale to wićm, że on nie jest tyranem i złego serca; wszak gazeta donosiła, jak jest dobrym mężem, lak dla pićr- wszćj jak i dla drugićj żony. Do wojen najczęściej go

* wyzywają: on, jako doskonały wódz, gdzie tylko pój­dzie, tam zaraz pobije; a naturalnie, że kraje i koritry- bucyc bierze za swoje koszta: wszak to odwiecznie było: kto zwycięży, ten ma wszelką korzyść.

Niedawno — rzekł Edward,— widziałem w je­dnym domu duże Tableau, przedstawiające cierpienia Cesarzowćj Józefiny, gdy doniesiono, ze Napoleon ma zamiar z nią się rozwieźć. Okropna ta scena długo mię przy tćin zatrzymała.

Prosimy pana! — rzekła od - niechcenia Barba­ra, — opowiedzićć nam to.

Prosimy! prosimy! — powtarzały Hrabianki.

6*

Ten obraz przedstawia zmrok w pałacu Mnlmai- son. Józefina leży wśród pokoju na posadzce omdlała, i z dwóch stron wbiegają ze świecami: marszałek pa­łacowy Beausset, i sam Napoleon, biedzi i mocno po- mięszani. W głębi, na gotowałni, oparty widać biały duży papier; a na nim oświetlony wyraz, Rozwód. Ten papier z czarnenii, dużemi literami, cóś miał wsobie tak żałobnego i przerażającego, że zdaje się, jakbyś widział trupią głowę w ręku niewieściem; cóż dopiero spojrzawszy na wpół umarłą Józefinę, okrytą cieniami zmroku? Mój Boże! pomyślałem: otóż wielkość i szczę­ście tej ubóstwianej kobiety! (*)

To na jego oczernienie wymalowano, — odparł Rotmistrz. — Czylaj panie Edwardzie gazety, a nie- 7,najdziesz tego; owszem sama Cesarzowa, przypominam sobie, co napisała: “Że oboje jesteśmy dumni z ti*j ofia­ry, jaką składamy dla dobra Ojczyzny."

(*) Trudno znaleźć przekładu podobnej miłości, jakq Józefina, az do zgonu niia Rozłączonego z soli*) małżonka zachowała. Do­wodem tego jest pokój w Malmaison, w którym Cesarz zwykł był pracować. Od czasu rozwodu, niewolno było w niin nic poru­szyć; wszystko pozostało w* tym stanie, jakby Napoleon dopićro co wyszedł-. Na stuliko leżało pióro, którćm pisał, księga dzie­jów' z zagiętf) karlf), na klórćj właśnie czytanie skończył; na ścianie wisiała mappa, na którćj niekiedy zaufanym pokazywał owe plany, jakiemi umysł jego był przepełniony. Wszystkie te relikwie, jak Józefina nazywała, z kurzu oczyszczać, b\łojćj naj- ulubieńszćm zatrudnieniem; rzadko bowiem komu wstępu do lego pokoju pozwa1a]a«

. Tak! - rzekł hrabia porywając się ze swego krzesła,— ale powićdz mi pan , czy tego naród żądał, czy go prosił i błagał? Nie!... chciał tego sam Napoleon, dla usadowienia swych potomków na tronie; a dobra i zacna Józefina, z bólem serca odrywała się od niego, tak, jak jćj pasierb na okropną próbę wystawiony, z bólem serca jej to zwiastował. O! milej czytać mi było w Bielskim, jak nasz Zygmunt August oprymo- wany od Senatu i pićrwszyeh magnatów kraju, aby się rozstał z Barbarą Radziwiłłówną, pamiętne wyrzekł słowa; “Chcecież bym narodowi dotrzymał wiary, gdy ją własnej żonie złamię, i zerwę przysięgę świętą?" Oto jest prawdziwa wielkość, i poświęcenie się dla drugiego! nie zaś widoki osobiste, osłonięte barwą ludzkości.

To co innego znowu, — odrzekł Rotmistrz, — inne były czasy i okoliczności; tu zaś nikt nie wydarł z nieszczęścia Francji, jak geniusz tego wielkiego człowieka, i śmiało go wyżćj Washingtona stawię.

Co! — wrzasnęli oba Sciborowie, i gdy na przy- dłuższe zabierano się spory, panna Elżbieta, jako go­spodyni na dziś tego przyjęcia, podniosła się z krzesła, a za nią wyszły drugie kobićty.

Jakoż, długo się spierano, kto jest wyższym co do charakteru duszy, umysłu i serca: i kiedy Rotmistrz wynosił mądrość i zwycięztwa Napoleona, i wykrzy­kiwał z Kleberem: że on wielki jak świat; — druga strona uwielbiała serce i wspaniałość bohatćra Ame-

rykijklórcniu podobieństwo zaledwieupatrywali w Cyn- cynacie wod/u rzymskim, i tych tylko dwóch na cały świat stawili.

Wrcszcie, czas się hardzo pochmurzył; zmrok ogar- niał mówiijrych. Edward odszedł do pokoju, gdzie był fortepian, i zacz.jł przcgrywać, a sami starzy tocząc walkę, oslygnli po mału ze swojego zapału, i po pe- wnym przestanku obzierając się hrabia, zamkmjł drzwi pokoju, i tak dalej kończył:

Porzućmy nakoniec mówić o tych mężach, na scenie świata będących: różne mićć można o nicli wy- obrażenic, jak kto zjakiego punktu patrzy, lub sobie żv- czy: i dobr/e to powiedziano w łacińskićj Etyce: Tot ca- pite, tot sensus. [*) Ale mój kochany Uotmistrzu, lepićj zbliżmy się do naszych spraw, i wejdźmy w siebie. Jak sądzisz, czy mnie potrzeba towarzyszki życia, czy już wskazać sicbic, na wieczną samotność i nudy? Kto ma dzioci dorosłe, zawsze się spodziewa, iż je w świat wyprawi; a wtenczas, uważ co dla mnic zostanie: tc puste mury, odludność i niesmak samotnika: i gdybyś jeszcze i ty mój Uotmistrzu, nie zechciał ze inną po- dzielać kawałka chleba, zapomniałbym mowy ludzkiej!

Panie Hrabio! mnie masz przy sobie do grobu; bo jam zdawnych staroświeckich ludzi, co chcą dowo- dzić przyjaźni, Mości Dobrodzieju, uczynkiem, nie je- dwabnem słóweczkiem. Lecz co się tyczć ożenienia, to ja, jako kawaler, swój tylko stan miłuję.

(*) Co głowa, lo rozum,

Tak, zapewne; czem skorupka za młodu nawrzała, tern i na starość trąci; wszelako rada przyjaciela być powiną szczera i otwarta, kto tyle lat przeżył, i umić sądzić o rzeczach.

Tu, Mości Dobrodzieju, potrzeba radzić się wła­snego powołania, a przytem wezwać i łaski Bożej. Cóż Hrabiemu brakuje? jest majątek wielki, dzieci pię­kne i dobrze wychowane, masz przytćm i przyjaciół; to na zabicie nudów i samotności, są sposoby obfite; ale jak w raju źle było żyć Adamowi bez towarzyszki,

i sam to Bóg powiedział ba! to cóż robić, trzeba i

drugi raz ożenić się, kiedy inaczćj być nie może.

Zbyt obojętnie mówisz, mój Rotmistrzu! Patrz rno- jem okiem nieswojem wstań rzeczy: wszystko co wyli­czyłeś, jest dobre dla tego co nie posiada; przecież posia­dającemu nie sprawia tyle uciechy i zaspokojenia , jak to czego niema. Czytaj mędrców greckich zdania; wie­lu z nieb tak twierdziło: ho i cóż po życiu, gdy na łonie dostatków, dręczą nas niepokoje, i z niczego nie jesteś­my kontenci?

A to wypada uspokoić się, mój Mości Dobrodzieju, i być jeszcze szczęśliwszym, kiedy to od naszej woli zawisło.

Tak, — rzekł nasępiony hrabia, — mamże zabro­nić sobie, co mię może uszczęśliwić? lub smucić się z tego, co jest niezwrotnćm? Dziękuję ci Rotmistrzu za tę myśl; i spodziewam się, że mi to z serca powie­działeś.

Xieinaczl‘j, nieinaczćj! Mówią, że człowiek po­winien być twórcą swojego szczęścia: pan Hrabia może to dopełnić, mając środki po temu.

Jakież? — spytał cały zajęty.

A bardzo widoczne, Mości Dobrodzieju: oto są znaczne dobra, czerstwe jeszcze zdrowie, i ta wysoka nauka, którą pan brylujesz w całćm naszem Podolu.

Tak, zapewne; ale widzisz Rotmistrzu, kobićty więcćj jeszcze wymagają.

Młodości, wiem, — odparł Rotmistrz; — no, choć tego niema, za to'dołoży się złotkiem i pięknemi salonami; a to ponęta nielada, i każda niemal kobićta ma nadto wzrok tak słaby, że zaraz olśnię, skoro je ujrzy, i z pośpiechem, jakby przewodnikowi, odda swą rękę.

Cha! cha! odda, dobrze mówisz Rotmistrzu, i czu­le go uścisnąwszy weszli do salonu, gdzie się odzywał fortepian, i gdzie już śliczna Barbara z hrabiankami była, i zachwycała się doskonałćni i tkliwem eraniem

O

Edwarda,

Ń u I ą ( j n I a i> o k o j u.

i- , .%

*

'tJlpdy znowu zabłysnęła pogoda, i wszystko cudo- wniejszą przybrało barwę, wypogodziły się lica i w zamku Ostrowieckim. Ruch był znaczny w ogro- dach Przytulińskich; dalćj było widać, jak krzątali się żniwiarze nad zhiorem jarzynnym; a dalej jeszcze, cią- gnęły do gumien po przepaścistych drogach woły zbożo ozime, i gdyby nie halmy na koło, runijłby niejeden kmiotek z wozem w przepaść, i życiem okupił swoją korzyść; ale przemytd ludzki umiał wszystkiemu zara- dzić, i nad wszelkim żywiołem, jakby na falach poto- powych owa Arka Nocgo, panuje i wznosi się. — Cóż powićm o powabach, któremi zamek na nowo był

uderzony? zewsząd śpiewy ptasząt, odgłosy bydła, i wonią kwiatów, dolatywały do jego okien, a* które» jak tkliwe serce człowieka, zaraz się otwarły, i pocią­gnęły ku sobie mieszkańców swoich. Nawet szeroko- listny i palczasty ów kasztan, milszą okrył się zielo­nością, kędy Hrabia całe po-objedzie ze swojóm towa­rzystwem przesiedział. A kiedy przez parę dni, oschły zupełnie trawniki i ścieżki, oznajmił on, iż życzy so­bie zaprowadzić Chorążankę, do drugiej połowy ogro­du , by jćj nowe widoki okazał. Jakoż, zeszli wszyscy na dół, gdzie jest grób zmarłćj hrabiny, okryty sarko­fagiem, przed klórym rozścielał się długi trawnik, w kłąb wonnych kwiatów przjbrany. Cichość tam pa­nowała wielka, jak zwykle wdniu pięknym z południa, i pomiędzy dwoma parowy. Wszystkich oczy były po­wleczone jakąś tęsknotą i smutkiem; poczem, uklękły córki; obok nich, Barbara; dalej, drudzy obecni, i wspólnie modlono się za zmarłą. — Wtenczas hrabia korzystając z tego rozczulenia, powstawszy rzekł:

Módlcie się moje dzieci, za duszę tak zacnej i szanownej niewiasty, a waszej matki; bo Bóg przez proroków w Starym zakonie tak zalecił: “że godna i słuszna rzecz jest, modlić się za umarłych." Lecz dla was jeszcze i ta wynika potrzeba, iż pamiętając o nićj w modłach i nad jej cnotami zastanawiać się będziecie! Mówi pewien filozof, że każdy młodzian, winien jpst obrać sobie jednego z wielkich i znakomitych mężów, do naśladowania w całem życiu: a któż godniejszy

%

ł

przykładu, jak nic ta matka wylana dla dzieci swo­ich; jak nie ta pani miłosierna dla chorych i cier­piących; ta wreszcie skrzętna gospodyni, i tak słodka i powolna żona? Otóż, moje dzieci, powtarzam wam, miejcie ją zawsze przed oczyma duszy swojćj, abyście z czasem nabyli tej mądrości; jaką najmędrszy z kró­lów każdemu zaleca: znać siebie samego, swoje uło­mności, i swoje przeznaczenie; bo dodaje w końcu, że to jest lepsze, nii królem być, i na wysokiej stolicy siedzieć.

Poczćm, podawszy rękę klęczącój Barbarze, podniósł i wyprowadził z tych miejsc smutnych; i weszli do niewielkiego pięknego domku, który Ermitarzem czyli pustelniczym zwano. Po ścianach wisiały widoki Szwajcaryi; a na jednym, było wyobrażenie dużego je­ziora, pięknej wyspy, na nićj domku, przy którym w oddaleniu wśród gajów stał człowiek.

Gdy temu najwięcćj przypatrywała się Barbara,— podszedł Hrabia i rzekł:

Zapewne Chorążanka słyszała o sławnym Janie Jakóbie Rousseau; on to jest na tćj wyspie Sgo Pio­tra; a zdała przezierają okolice wiosek Meilleryi i Wewaj.

Tam on lubił się błąkać, dumać i swoje nieo- szacowane dzieła pisał, a mianowicie, o wychowaniu młodzieży.

Czytałaś pani Emilia?

Nie, panie Hrabio, — odrzekła zapłoniona, —tyl-

7

lic dostać; bo mi jeszcze łzy nie oschły, widząc grób najdroższej mamy.

Dobr/.e, — odrzekł hrabia, i postępując brzegiem rzeki, zaszli za górę, i nowe widoki odkryły się oczom. Był to brzeg długie sadzawki, w kształcie prostokąta, otaczały ją wierzby płaczące; z drugiej strony, lasek topolowy; z trzeciej, przypierała do grobli dość odle- głćj, nad którą był zawieszony most wspaniały, a na nim świeciła się marmurowa statua, piorunującego Cycerona. Brzćg czwarty b\ 1 obok łąki; zkąd woda wychodząc, tak była czysta i spokojna, iż się zdawała być lustrem świćcącćm na darni, a którą zaledwie trą­cały łabędzie, połyskujące swenu wzniosłemi szyjami. Pod skałami stały siedzenia, dla spoczynku i przypa­trywania się.— Dalej, przechodzić potrzeba było koło wysokiej -góry, kędy widok był na oddaloną wioskę Przytulę; potem, gaj świrków, sosen i jodeł, a za temi, zajaśniała Świątynia Pokoju, pod górą stromą.

Dwanaście kolumn koryntskicb, wspierało wystawę pół-okrągłą, i troje drzwi szklannych prowadziło do trzech dużych pokojów; gdzie środkowy był nakształt rotundy z kopułą, zkąd światło wpadając, widną, pię­kną i wesołą przedstawiało salę. Błyszczała posadzka biała marmurowa: mozajka biała w złotych żyłkach, powlekała okrągłe ściany; o nad drzwiami, błyszczał ewangeliczny, duży, złoty napis: Pax Dominu (*) Żadnych

(*) Pokój 1’ćiński.

nie było malowideł; tylko pośrodku slał fortcplan, a wkoło tego, moc krzeseł maboniowych. — Z kojiuły, la- zurowej farby, w pięknych festonach, spuszczał się żyrandol kryształowy; a po bokach, stało na podsta- wach marmurowych, cztery urny alabastrowe, dla wy- dania różnych pachnideł.

Rotmistrz idący na końcu, zalcdwie otarł pot zczoła, gdy zawołał: otóż to miejscc, g*dzie człowiek swobo- dnie odetchnie, i swój słuch napieści pięknćm graniem!

Bo tśż — odrzekł hrabia, — gdzie świ.jtynia po- koju, tam wszelka harmonija zlewać się powinna, i to jest jedyne szćzęście, wedle mędrców i samej religii.

No, panny! —obróciwszy się do córek, — zagraj- cicż co, bardzo proszę; a może panna Chorążanka za- gra i zaśpiewa; — lecz gdy następował długi spór, i pierwszeństwo wzajem sobie oddawano, powstał Edward, i cichutko usiadłszy, śliczną zagrał uwcrturę Mozarta.

%

Brawo! — zawołał Ilrabia, i wszystkie panny ukośnie popatrzywszy się na Edwarda, usiadły w mil- czeniu, i długo słuehały melodyi, która, z pod pal- ców tak biegłych, niekiedy słodkim brzękiem śtrumie- nia, niekiedy fab-j ognistą i buchającą, wychodziła i porywała.

Zalcdwic ukończył, gdy Hrabia zbliżył się na lcwo do białćj atłasowćj zasłony, odkrył przysionek duży i połyskujący malowidłami alfresko, na tle blado-zielo- nem. llzuciła okiem na to Barbara, i szepnęła do

i I

hrabianek: — zapewne i tam coś jest godnego widze­nia.— Weszły więc z pośpiechem, a czekający Ilrabia przemówił.

Oto ma pan sześć widoków historycznych, które, przyniosły ziemi niemal całćj prawdziwy pokój, i godne były, zda mi się, umieszczenia, obok Bożego pokoju. Bo jeśli Chrystus, Pan, Zbawiciel i Bóg nasz, niczćm lud swój nie pozdrawiał, jak te mi słowy “Pokój tcamu to sądzę, że świątynia moja, mieszcząc godła i ziem­skiego i niebieskiego pokoju, zasługuje na to imię; wszak prawda, panie Rotmistrzu ?

Rzeczywiście, że tak jest,— odrzekł; — lecz zape­wne panna Chorążanka pragnie wytłumaczenia tych obrazów.

I

Dygnęła zgrabnie Chorążanka, i przez koralowe swe usta» zaniosła proźby.

A najchętniej to pani dopełnię; i biorąc ją pod rękę, okazał na bocznćj od wejścia ścianie, napis w górze nad obrazem złocisty: Pokój w Grecyi Cymona; dalćj tak mówił. Wizerunek ten przedstawia wyspę Cypru, na morzu zwanćm pamfilejskićm, a dziś śród- ziemnem. Oto w dali, widać flotę ateńską, stojącą na kotwicach; na brzegu zaś wyspy, okazuje się sam wódz Cymon, trzymający zwitek, który wyobraża traktat, jaki zawarł z Satrapą i pełnomocnikiem króla perskiego, Artaxerxesa długo-rękiego. Ojciec jego Xerxes, spodzićwał się zawojować całą Grecyą: prze­cież, zbity kilkakrotnie w różnych miejscach, po 50 le­

tnim przeciągu, kończy się wielkim i cliwalebnym po- kojem dla Grecyi. Odtąd nękana ludzkość, spokojnie i dlugo oddychilj<■Jc•, sprowadziła na ziemię zbawienne owoce, to jest: naukę, przemysł i sztuki, klórycb dotąd używamy; bo cała Europa, zniskąd tylko z Gre- cyi, swojc światło wzięla.

Ta druga ściana, ma napis: pokoju JSumy Poriipilju-

sza. Widzisz pani tę świątynię knjgł;}, otoczonij ko-

Iurnnami, i ten przedsionek czworoboczny, dalćj, na

/

wstępie drzwi potężne, które zamyka wspaniała oso- ba, w rzyrnskićj todzc, z koroną na głowic. Jcstto Numa, z«'irłiykaj;jcy kościół Janusa, który wedle mito- logii, miał być stróżem całego świata. On bowiem przez mądrc postępowanie, zawarł ze wszystkiemi sąsiadami pokój, i przez ciąg panowania, Iat 43 trwa- jącego, z nikim nie miał wojny. Tam, w dali, okazuje się gaj, który, wedle ,bistoryi, miał być micszkaniem Nimfy Egierii, do którćj często Numa cbodził i rady zasięgał, jakby uszczęśliwić swój naród, i jakie mu prawa religijne i cywilne nadać.

9

Na tćj ogromnćj ścianic » widzisz pani dwa prze- działy, niby rama, oddziclające jeden widok od dru- giego. Ten pśerwszy napis, jest pokój Oktawiana Au- gusta, Imperatora Rzymskiego. lło śmierci Numy, za- ledwie on w5 wieków, zamknął kościół Janusa; i oto przedstawia taż sama świątynia. Dalćj, jest wnętrze izby senatorskićj, pośród której stoi August, a przy nim, trzćj rninistrowie i polubieńcy jego: Cilnius me­

cenas, jako miłośtnik nauk i sztuk; Agryppa, zięć Au­gusta, jako zarządzca spraw wojennych, i Messala Corvinus, jako sternik wewnętrznego rządu państwa; ci zaś, kłaniający się starce i mężowie, w togach rzymskich, jestto senat proszący, by władzy swćj nie składał, łccz ją dla uszczęśliwienia narodu, ciągle trzy­mał. A len napis, Augustus, co błyszczy na jednym zwitku pargaminowym, trzymanym od jednego z se­natorów, jestto tytuł nowy, co mu w ówczas nadano. Z drugiej strony wizerunku, jest umieszczony pałac, w guście architektury greckićj, i przed drzwiami wi­dzisz pani bujne drzewo: jestto laur, co mu rzymia­nie przez wdzięczność posadzili. Ale co większa, przy końcu obrazu, w górze, widzisz pani jakby w przezro­czu, tę małą grotę, z dwojgiem ludźmi i dzićciątkiem leżącem,, a nad nią, błyszczącą gwiazdę; to jest Naro­dzenie Zbawiciela naszego: bo za panowania Augusta, na lat 14 przed śmiercią, przyszedł ten, co dał nam pokój, nie taki jaki ludzie dają, ale jaki jest w niebie- siech. Otóż trzy tylko mamy sławne pokoje w staro­żytności, co uszczęśliwiały ludy; a teraz, pokażę już późniejszych czasów, co równie zasłużyły na wspo­mnienie.

Masz pani pokój w Bretigny, który zawarł z Anglią Delfin królestwa francuzkiego, później Karol V. W po­łowie XIV. wieku powstała była wojna, kto ma utrzy­mać się na tronie francuzkim, czy Filip Walezyusz, ogłoszony przez stany królestwa, rozpoczynający no-

*

w,} dynasty? czy z dawnej Kapetów. Edward III. król angielski, syn Izabelli królewny francuzkićj? Okropne ciosy ponosiła Francya, tak wewnątrz jak i zewnątrz, nim Karol V., po ciężkićj przegranej pod Maupertuis, i wzięciu w niewolę ojca jego do Anglii, Jana, przezwanego dobrym , zdołał powaśnionc umy­sły narodu pogodzić, a pojednawszy się z królem Na­warry, zawarł w końcu pokój z Anglią. W idzisz zatćm pani brzegi Francyi, i na nim porty nadbrzeżne, i te dwa okręta, jeden, niknący z banderą angielską, a dru­gi, stojący u portu, z Francuzką. Są to dwa sprzćczne widoki, wesoły i smutny; jak dwa kolory, czarny i bia­ły. To miasto, jest Dieppć, nad kanałem la Manche; gdzie z jednćj strony, tłum narodu wita króla do Fran­cyi przybywającego; a z drugiej, żegna i opłakuje, bo już go nigdy nie ujrzy. Do zrozumienia tego, należy pani powiedzićć, że król Jan wypuszczony został, mocą traktatu w Bretigny; lecz pod zakładem dwóch sy­nów i innych panów przedniejszycb; jak równie, za­płacenia 3 milionów florenów złotych. Późnićj, tak nieszczęśliwie zdarzyło się, że pomimo wszelkich usi­łowań, przez lat trzy nic można było uzbićrać tyle pićniędzy, i Jan dobry, dla dobra narodu, chętnie znowu oddawał się niewoli, w którćj i życia dokonał. Po nim dopićro nastąpił ów Karol V., który dzielnie popierając wojnę, do tego przyprowadził stanu, że przy końcu życia swego, zostawił Francyą kwitnącą i szczęśliwą, odzyskawszy niemal wszystkie zabrane

przez anglików miasta. Tu jeszcze, dodam słowa pa­miętne króla Jana, które zachowano w historyi, jakby najdroższe klejnoty świata: “Że, gdyby z całćj ziemi, wywołane były sprawiedliwość i rzetelność, tedy w sercach królów znaleźć powinny miejsce."

Na czwartćj ścianie, masz pani pokój Westfalski, największy może, jaki był kiedy w Europie; bo ukoń­czył wojnę niemiecką 30 letnią. Widzisz pani te trzy miasta odległe od siebie, i te dwie daty: rok 1624, lśniący się na błękicie obłoków; a drugi, nad dwoma miastami; 1645; to więc wszystko potrzebuje wyja­śnienia. Miasto początkowe, przerznięte znaczną rzeką i wzgórzyste jest Praga, od którego pićrwsze iskry wyszły 30-ietnićj wojny, za zburzenie 2 kościołów protestanckich, i na' którćm znowu taż się wojna koń­czy. Ferdjnand III. Cesarz rzymski, dopićro wten­czas skłonił się do zgody i ukończenia zupełnego, kie­dy ujrzał, że wódz szwedzki, Kónigsmark, niespodzia­nie zajął część Pragi; i oto właśnie, wrzawę wojenną przedstawia obraz; bo za Mołdawą rzeką, dojrzysz pani jeszcze walczących, gdy parlamentarz wjeżdża z oznajmieniem pokoju. Miasta dwa drugie, są Munster i Osnabriick, gdzie się kongres zbiórał: w pićrwszćm, jako najznaczniejszem prowincyi Westfalskiej, dla spraw Francyi, i innych zachodnio-południowych państw; a w Osnabriick, jakoznacznem królestwie Hannoweru , dla Szwecji, Niemiec, Anglii, Danii, i innych wscho- dnio-północnych. Ten rok górny, jest epoką toleran-

ł

cyi, i zachowania się wzglęrtem niego, co do dzierżaw różno-wiorców; a drugl, wskazuje czas otwarcia kon* gresu. Na pochwałę tego traktatu powiedzićć można, że się stał fundamentem, co do systematu państw eu- ropcjskich; ajak się jeden historyk wyraża: “że Niem- cy krwią zbroczone, i dymii}cemi się popioły swoich wsi i ogrodów zasute, ledwie mogły uwierzyć, iż ich klęski przecież wzięły koniec."

Przystąpiwszy zaś ku ostatnićj ścianie,—rzekł Hra- bia: — teraz pani sama rozpoznaj, co to jest.

A, to pokój Karlowićcki, wszak sam napis wyraża.

Ale jakie to miasto, i jacy ludzie?

To w chmurze odkrywające się oblicze, uwień- czone laurem, z tym orlim noscm, i dużemi wąsami, ' zda mi się, że to król Jan III; bo to właśnie bliska epoka jego tryumfu.

Wrzeczy samćj, tak jest, — odrzekł Hrabia;— a miasto?

Tu, długo wpatrując się Barbara, gdy spostrze- gła uśmićchające się hrabianki, a Eward zaledwie nie pokazał palcem, na minaret i przy nim kościół; naten- czas zapłoniona, wznosząc w górę oczy, rzekła z po- śpiechem:—Jużem odgadła : to nasza stolica Podola,to Kamienicc okolony Smotryczem.

Tak! tak! — wrzasnęli wszyscy;— lecz co jest w nim najgodniejszego uwagi, •— dodał Hrabia,— to pani spojrzyj na to wychodzenie z niegoTurków, ich ładowne

wozy, iowegooflicera, co stoi na czele, za fortecą, od drogi Żwanieckićj.

Widzę go; dość jest wyraz'nie przedstawiony;... lecz pocóż ma obwiązaną rękę, i kto on taki?

Kroniki nasze dochowały wielki czyn Generała od harmaty Marcina Kątckiego, który, podług traktatu,

I

Kamieniec na wiosnę 16 99 r., po latach 27 zosta­wania w ręku tureckim, odbićrał. ’ Gdy już nadszedł firman sułtański, oddania Podola do Baszy Kachryma- na; tą wieścią wszyscy turcy przerażeni, mocno uty­skiwali na podobny postępek. W ówczas to, oddający klucze od fortecy, Janczar Aga, zaprowadził Generała Kątckiego między lochy podziemne, napełnione pro­chami. Tam uniesiony wściekłością, z utraty takićj zdobyczy, rzucił ogićń pomiędzy te prochy, chcąc się 7 całym Kamieńcem, w gruzach tych wspólnie zagrze­bać. Kaleki mężny i przytomny, łowi nagle ten ogićń, i pozwala mu spokojnie na własnej dłoni zgorzćć, po- czćm, gromi zuchwalca. Ta więc chustka obwijająca zranioną rękę, przypomina nam ów czyn wzniosły; i jeśli Mucius Scewola, zdumiał Porsenę króla Etru- . sków, nasz rodak zadziwił ludzkość; bo ocalił tysiące ofiar, i zapobiegł tak haniebnego czynu. Sam zaś trak­tat Karłowieki, tem pożądańszy dla nas; bo od Wie­deńskiego.! następnych zwycięztw, złamani Turcy iTa- tarzy, już coraz mnićj groźnymi stawali się sąsiadami; a Podole i Ukraina uwolniwszy się od nich, odradza­ły się na nowo, i za dni naszych kwitnąć zaczynają.

* ,

Zaledwie teraz zaprzestały matki straszyć swe dzieci Tatarami; a bunt Chmielnickiego lat 51 ciągnący się, skropiony potokiem krwi ginącego ludu, w mogiłach rozrzuconych po całym kraju, zostawił straszną pa­miątkę i razem naukę: że ludzkość ma święte prawa, które gwałcić nie, wolno; a jćj najpiękniejszym owo­cem, jest toleraneya.

Nim ztąd wyjdziem, proszę aścki spojrzyć jeszcze na sufit; może i to jćj uwagi godnóm będzie,—przemó­wił z boku stojący Rotmistrz.

A prawda,— rzekła z uśmiechem dziewica:—cóż to za krajobraz, a z nim i ten poważny starzec ?

Jest to,—przemówił Scibor,—najpierwszy filozof grecki Pitagoras. (*) Ma on strój pielgrzymi, bo był czas niemały w różnych krajach, a mianowicie, w In-

(*) Pitagoras urodził się około r. 502 przed Chrystusem, w Sa­mos, był synem snycerza. Zajmował się naprzód stanem sluże- bniczym; lecz uczęszczając na nauki Ferocydesa o nieśmiertel­ności duszy, cały się późoićj poświęcił filozofii. Miał on sławę wielką z ukształcenia uczniów swoich, a mianowicie z tych, co później stali się prawodawcami, jakiemi są: Zeleukus i Charon- das. Pomimo nauk prawa i etyki, b)ł biegły Pitagoras w* astro­nomii, geometryi, arytmetyce, i innych częściach matematyki. On to wynalazł sławne dowodzenie o kwadracie H potenuzy; (prze­ciw prosto-kątnej, która stała się wielką pomocą we wszystkich traktatach matematycznych. Powiadają, że tyle czul jćj pożytek, źe przez wdzięczność złożył ofiarę Bogu ze stu wołów; lecz były to zapewne woskowe lub z ciasta: bo ten filozof nie chciał, aby zabijano zwierzęta, i jeść mięsa swoim uczniom zabraniał, wie- * rząo w Metempsycosis, czyli przejście dusz.

»

dyjiieh, zkijd wicle nauki nabył. Trzyma zaś zwitck - pargaminowy, na znak zdan, które' napisał i którc potomność dla swćj wartości nazwała złotśmi. Dalćj pani widzisz, pośród gajów zielonych, owij grotę ka- niienu,} i przed niij pracujących dwóch kowalówl jest lo Symhol: ho ów filozof, słuchajijc jedno-razą har- monii kowufckich młotów, przez wyrachowanie głosu, podał zas.uly do tworzenia muzyki, zkąd, z czasem po- wstały owe ro; iicznc zmiany tonów i len kłucz mu- zyczny, który dziś takic cuda sprawia, jakieśmy sły- szeli w uwcrturze Mozarta. Jako zaś z pokoju, dla świata i ludzi płvną różne korzyści, tak ów filozof wznoszący się nad tćm wszystkiem, jcst oznaką, że koroną wszjstkich nauk iprawcgo szczęścia, jestumysł podniesiony do lilozolii.

Chodźmy już, chodźmy do ogrodu, przemówiła Zosia do Chorążanki, i chciała ją wyprowadzić; ale Hrabia spojrzał na nią srogo, i powiedział: — dla was rzecz nie nowa, i możecie odejść; lecz pani zapewne zwićdzi i drugi przysionek; bo tu widzieliśmy tylko godła historyczne pokoju, tam zaś, są owoce, jakie ten nadaje.

Bardzo chętnic — odrzekła Barbara; —dlaczegóż nie korzystać z tak widoków naucziijącycb; jcsttoEncy- klopedya przy tćj świątyni. Jakoż, lckko prześlizgnęła się po posadzce marmurowćj;' zdążał za nią Hrabia z Rotmislrzem, i sama ściągnąwszy zasłonę, ujrzała

się w jasno-paliowym przysionku, na którym, rozmaite alfreska przedstawiały niemal świat cały żyjący.

Tu już, by pannę Cborążankę nie znudzić,—mówił Hrabia, — opowiem w krótkości: wszystko. Również jest sześć wizerunków, dla przedstawienia korzyści, gdy ludzie w pokoju żyją, i tylko palmy i wieńce laurowe, odgradzają jeden od drugiego.

Ale jakaż piękna sztukaterya tych palm i wień­ców! zdaje się, jakby były wycięte z drzewa.

Tak, wszystko to sztukmistrze robili, i nic tu nic masz powszedniego; lecz już przystępuję do rze­czy. Oto są pastćrze i rolnicy, a przy nich trzody i różne narzędzia gospodarskie; bo od tego rozpoczął najpierwćj ród ludzki, i wypełnia to, co Bóg wyrzekł wypędzając Adama z Raju: “w pocie czoła swojego, pracować na kawałek chleba będziesz." Dalćj zatem, postępuje przemysł, aby człowiek mnićj wylewał po­tu, a więcćj miał korzyści; i tu widzisz pani, jak za­kładają się, wsi, miasta, kwitną sady, zielenią się łąki, i człek płynie po tój szćrokićj rzćce. Tu znowu, odbywa się handel, i godłem tego, są te idące rzędem .wielbłądy objuczone, i ten port, na którym jak mrów­ki uwijają się ludzie; a okręta, jedne pędzą z rozwi- nionemi na morze żaglami, drugie ze spuszczoncmi wchodzą do portu. Ten zaś wizerunek, przedstawia ogród w Atenach Akadcma, gdzie Plato naucza swo­ich uczniów, obok którego świćcą się posągi Fidyasza, Praxytelesa i Lizymacha. W odrębnym znowu gaju,

*

wiriać 9 muz, zachwyconych granicm na lutni piękne- go Appolina, którego posąg riotąd pozostał we Wło- szech, zwany Belwederski. Za temi zaś górami wiel- kiemi, te riwa miasta: jedno na pobrzeżu morza, a drugie, przy zbiegu dwóch rzek, są to: Padica i Bono- nia, sławne akademiami swcrni; n wszystko razem wzięte, przedstawia nauki i sztuki, jakie powstają i wznoszą się na łonie pokoju; bo nie dąrmo staroży- tność wyrzekła: Silent musc inter arma (*). Na tćj piątćj ścianie, są same wynalazki: oto między innemi, papieru, drukarni i igły magnesowćj, które niewyra- chowane przyniosły korzyści dla świata. .W»końcu, na suficie, widzisz pani te kilka okrętów, i tych kilku lu- dzi wznoszących ręce do Boga, i ten brzćg odległy wy- spy; wreszcie, ten rok 1492 d. 12 Października, Iśnią- cy się złotem. Jest to sławna epoka orikrycia Ameryki; a te modły, są Koluntba i jpgo towarzyszy, gdy pićr- wszy raz w nocy dostrzegli światełko na wyspie, pó- źnićj nazwanćj San-SaIvador, a która była o siedem- set kilkadziesiąt mil odległą ori wysp Kanaryjskich.... Wrielki to jest człowiek, ze swojego poświęcenia się i nauki, a któremu jerien tylko król hiszpański Ferdy- nanri, ze swoją czcigodną rnałżonką Izabcllą, dopomo- gli, bo zawićmjąc pokój z Francyą, byli w stanie uczy- nić wyprawę, i dać mu znakornite zasiłki.

Tu się skłonił wdzięcznie Ilrabia i ucałował rękę Chorążanki, że była cicrpliwą, na tak długie opowia-

(*) Milczą m«zy posród wojny.

dania; wreszcie rzekł: mam jeszcze zamiar dalćj upię­kszać mój ogród, i pokażę pani miejsca, gdzie chcę drugą świątynię i pamiątki wznosić; i dla tego służę jćj. Wyszli więc śpicsznic, i udającsię w stronę prze­ciwną, prosił Rotmistrza, by się do córek i syna przy­łączył i do zamku prowadził. Gdy się odosobnili, tak przedłużał swoją rozmowę.

Mam ja wiele projektów do wykonania; i jeśli p. Cborążance dość się podobała świątynia pokoju, o ileż starań podwoję, by i pamiątki dla Fenelona, Krasi­ckiego i Wilhelma Telia, stały się godnemi jćj oka; ale pani udziel mi do tego natchnienia, i osłódź mo­ją pracę.

Spojrzała przenikliwie Barbara, i zatrzymując się nieco, odrzekła. — Ja bardzo winszuję sobie, gdy mo­gę mu w czćm dopomódz, i życzę z serca najlepszych skutków, w tak pięknym przedmiocie. P. Hrabia ma gust, i prawdziwie, z czasem cuda zrobi w tych ogro­dach.

Mnie tylko jeden jest potrzebny, a ten stanie się dźwignią do wszystkiego.

Pan Hrabia chce zapewne mówić o pieniądzach; ale i na tych, zda mi się, nie zbywa; kto ma tak liczne dobra, i te zapewne będą mu pomocą.

Tak, po częśri p. Chorązanko: lecz my się wcale nie zrozumieli. Ja, pawi, opuszczony jestem w tym raju, jak pani nazywasz; więc pragnę towarzyszki, by mi czas milćj schodził, i ten raj było dla kogo przystrajać.

O panie Hrabio! tak dobre, światłe i piękne panny hrabianki, czyliż nie mogą uprzyjemnić mu ten pobyt? prawdziwie, sama* tu i wiele się uczę i chwi­le mi piorunem zbiegają

Właśnie też i dla mnie; odkąd pani wstąpiłaś w nasze progi, życie znośniejszem się stało, i nie chciałbym tego raju utracać; lecz z nią, tak z nią, na zawsze podzielać!

Na zawsze?

Tak, na zawsze!—po wtórzył jeszcze* gwałtowniej Hrabia, a Barbara cała zapłoniwszy się, znowu zatrzy­mała się, i lekko odebrawszy rękę, widocznie myśla­ła, co ma odpowiedzieć; bo wahała się między na­dzieją a bojaźnią.

Cóż pani, nic na to?—znowu powtórzył.

Ach, panie Hrabio! cenię wysoko jego słowa, je­go dobroć, jego naukę; ale to potrzebuje namysłu i zastanowienia się : prawdziwie, nie umićm panu od­powiedzieć.

O, to zgoda! niech to będzie do namysłu;—gdy w tĆrn, śledząc zawsze Edward Barbarę, wszystkich prawic naprowadził do tej ulicy, i rozmowa inny wzię­ła kierunek.

[O

ltoxiny»l<Miii«.

; * »■ t

' ■ • ' ;iV

Cl? dyby człowiek mógł odkryć całą swa przyszłość,! wiedział, że mu będzie Icpićj pójść tą drogą a nic inną; małoby ludzi było tak zarozumiałych, złych i lekko­myślnych , aby nie obićraii prostćj i do szczęścia wio- dącćj drogi. Ale pytam się, cohy wówczas ten czło­wiek, to szczytne stworzenie, ten mały światek zna- » czył? nie wyrabiałby w sobie tego wyższego ducha, tych przenikliwych myśli, tego filozoficznego umysłu; aniby szczęście ziemskie godnćm było tego nazwiska. Byłby podobny owemu dziecku, co go piastunka na paskach wiedzie; a zasługa własna przed Bogiem i ludźmi, znikłaby z posady ziemskiej. Wszystko więc

«

i

co Bóg urządził, jest najmędrszóm; nawet śmierć. ta najboleśniejsza katastrofa dla człowieka, jak stanow- cza, jak pouczająca godzina dla niego! Wyobrażam so- bieówkres ostatni, jakby jakie przejście przcz ogromną bramę, przez którą i żebrak ze swemi łachmany, i król z koroną, i ryccrz ze zwycięzkim mieczem, i mędrzec ze swą księgą, zarówno przechodzą i wstępują do tego ogrodu nowego żywota, kędy miłe ustronia, ci- che groty, kwieciste łąki, tudzież strome i przepaści- ste góry, nieprzebyte puszcze i ogniem kipiące wul- kany znajdują się. Anioł przewodnik, wskaże każdemu stosownc miejsce, na jakie zasłużył; a możeż być za- sługa bez czynów i pracy, a ta, bez zakrytćj przyszłości? Bogu tylko wszystko jest wiadome; a my, juk rnrówki rozsypane po ziemskim globie, sami zsiebie wśród tru- dów i nieprzeliczonych przeszkód, musiomy wydoby-

wać swoje światło, byt lepszy, i szczęście tego i przy- szłego życia.

Jakże tu wiclkie powołanic odkrywa się dla człeka chrześcianina! Oto kochać bliźnich, i' być użytecznynł; oto nieść dobre przykłady i umysł oświćcać; oto wre- szcie, hamować* swe namiętności i wyrzekać się wła- snych korzyści, dla dobra i pomyślności drugich.—Tak postępujący, może spodzićwać się nagrody z rąk tego mocarza ,-który tysiącami rozporządza światów, i ty- siące planet i koinet, jakby szeregi żołnierstwa , roz- prowadza po nieskończoności.

Takiem i tem podobnem myślom, powinna byłaod-

dawać się Barbara: ale umysł kobićcy, pięknością swo­ją i wiekiem wiosny najczęściój zaślepia się i marzy i myśli nie o tem, jakby błogo i cnolliwie przebiedz kres swoich godzin, lecz jakby coraz więcćj jaśnieć w oczach ■ ludzi, i zdumićć wszystkich, co się przed nią ukażą.— Chciała więc ona wszelkie zhołdować głosy i razem posiąść majątek Scibora , jako najdzielniejszą sprężynę świata materyalnego. Z drugićj strony, podstarzałość hrabiego, jego popędliwość, którą dostrzegała, strasznie ją raziły, kiedy rzuciła okiem na Edwarda, tego lekkie­go, dowcipnego i rozkochanego młodzieńca.— Jedno bowiem jego spojrzenie, wymowniejszćm było, jak wszystkie długie rozprawy i wiadomości starego hra­biego. On, gdy kilka wierszy wydeklamował, lub do­tknął się klawisza fortepianu, tak ją przejmował, tak zapalał i duszę i serce, że nieraz lękała się, aby ten nagły wybuch, wstrząsając całą organizacją, pomimo udanćj obojętności nie odkrył jćj tajemnicy. Chociaż Edward nie był piękny, nawet czoło wypukłe, nos ostry i nieco zadarty, niewiele dodawały wdzięku twa­rzy, trochę ospowatćj; przecież, w ruchach, mowie i samćm spojrzeniu błękitnych oczów, było coś tak uro­czego, tak przenikliwego, tak szybko podbijało drugich serca, iż wielu przyjaznych sobie liczył, a cóż dopiero kobiet? dla których skarb swych talentów, mocną dozę grzeczności wysypywał. Biegły w języku francuzkim> wszelkie połyskujące frazesa, służyły mu na zawoła­nie, aby przez nic, i swój dowcip i swoją grzeczność

%

okazać. Śmiał się ze śmiejącemi,a płakał z płacząccm i nawet gotów przybrać oblicze melancboliczne, skoro tego ['otrzebowano. Lecz w wesełości celował: będąc niewielkićj i gibkiej figurki, nadzwyczajnie zręcznym i miłym, czy to wtańcu, czy w obcowaniu i rozmowie wydawał się. Niopoślednim był lakoż aktorem wprze- drzeźnianiu drugicb: mimika, gestykulacya i parodjn* płynęły jedna za drugą, i wzajem się wspierały, jakby siostrzyce jednego ojca, jakby na scenic wodewilów francuzkich, lub naszego teatruRozmaitości. Podstawą tego była filozofija francuzka XVIII wieku, która mu ‘ okazywała sżczęście, na użycie tego wszystkiego, co podsyca zmysły, a sławę i nagrodę, na poklaskach tego świata. ,

Wahała się więc długo i ciężko, jakby na samej szali stanąwszy, piękna Barbara: tu była powaga, ma- jątek i pewność wszystkiego, na drugićj stronie, mło- dość, wosołość, dowcip, siła życia; a niepewność, utrata serca ojcowskiego i majątku, ciągle kołysały gwichtem szali, i sama nie w iedziała co obrać, co po- cząć, jak się determinować. Temi myślami kołatana, długo w noc spać nie mogła, i pićrwszy raz łoże jćj tak piękne i wygodne, stało się nieznośnem i męczą- cem. Układała w puchową poduszkę anielską twarz swoją, tuliła się, cisnęła ją do siebie; ale sennieprzy- chodził, i nużąc, niejedne wywołał westchnienie.— Wreszcie, podniosła się z łoża, i tak myślała.

Nie, hrabia stary, nieznośny, jest stosowniejszy na

ojca, jak na małżonka. Czyż niegodnam jogo syna, który sam leci w moje ręce?.. Być może, że gnićw stra­szny przybędzie; ale syn jedyny, tak dowcipny, tak umiejący się podobać, nie zdołaż jego przebłagać?.. Wreszcie, o mój Boże! czyż moja młodość i uroda, mają być nagrodą starości tylko?.. Nic! nie! nie podo­bna myśleć... — I znowu rzuciła się na pościel, i dłu­go jeszcze rozmyślała; — zaledwie jutrzenka różana zamknęła jćj oczy, i balsamem snu pokrzepiła walczącą.

Edward 'równie był niespokojny i razem ciekawy, co ojciec na osobności mówił Barbarze. Przed herbatą więc, odwiedził swoje siostry, a udając wesołego, ró­żne im prawił rzeczy, i takie dawał epitety, że się niemal wszystkie śmiały. — Ten śmiech znaglił Barba­rę do rychlejszego wstania, i wychodząc ze swojego pokoju, zastanowiła się, widzcąc Edwarda; lecz ten od­dając dobry dzień, zaraz przemówił:

Jakże pani spi długo! widać że wczorajsza prze­chadzka, tyle przedstawiając widoków i zdarzeń, utru­dziła ją za wiele, i może

Cóż może?— spytała się zapłoniona dziewica.

Może one spać nie dały, lub obudziły imaginacyą i pani we 'śnie była od nas daleko, daleko, może w Gre- cyi, może w Rzymie, i jeszcze, jeszcze dalćj.

Prawdziwie, nie pamiętam co się śniło; ale nie wićm dla czego spać nie mogłam, i tak mi nić dobrze.

*

Tu usiadł Edward, wziął ją za rękę, i całując mó­wił: — O gdybym odgadł, co pani sen zabrało, gdy-

bym to wiedział! użyłbym wszelkich środków, aby ten dręczyciel, nigdy przy niój nie powstał, a pani spo­kojną i szczęśliwą, nietylko noc, ale każdy dzień, każdą godzinę, moment, najmniejszą chwilkę miałabyś, i jak na błękicie czystćm nieba, żadna chmurka smutku lub* boleści nie ukazałaby się.

Czułćm i tęsknem spojrzała okiem na Edwarda: lecz tamując westchnienie, odrzekła:.

Zawsześ pan dobry; lecz zbyt,wiele mi życzysz.

I jam córka Adama, i równie podlegam tak jak drugie, rozmaiłem przygodom i troskom.

Ale moje życzenia, moje chęci, pani, są wyższe nad to wszystko! Łza jćj jedyna, przeszyłaby mi duszę; i potądbym walczył, wszelkich używał środków, pokąd byś pani nie wypogodziła lica. I dziś widzę cokolwiek ją zmienioną; racz powiedzieć, co to jest?

Barbara chcąc lepiej ukryć, uśmićcbać się zaczęła, mówiąc: —Ja żartuję, a pan'już serio wszystko bierzesz. U państwa goszcząc, inożnaż się smucić? gdzie za ka- żdem stąpnieniem, coś nowego znajduję, i niemal wszystkie zmysły są oczarowane.

O nic! pani to nas czarujesz i zachwycasz..... wszystko tu przybrało nowy blask, nową postać, od­kąd Ostrowiecki zamek miał szczęście ją oglądać; — i dla większej dobitności mowy, począł jćj czule cało­wać rękę.

W tym właśnie momencie przybył hrabia, zniecier­pliwiony długiem oczekiwaniem przybycia na herbatę.

Spojrzał groźnie na oboje; a potem, z iskrzącemi oczy rzekł do Edwarda.

A asan tu po co, w tak rannej godzinie? Zapo­mniałeś o przyzwoitości domu, i chybiasz wyraźnie

'pannie Chorążanee.

Wszak to, ojcze, pokój sióstr moich.

Tak, — rzekł marszcąc brwi swoje;—ałe ta poufałość jest zbyteczna i niepotrzebna. Zaraz mi się wynieść i niepokazywać na oczy; to wielka krzywda panny Chorążanki.

Stał jak wryty Edward, i nie wiedział co począć;— lecz dobra Jadwiga podbiegła, i całując rękę, rzekła:

Nic tu złego nie robił Edward, kochany papo! tylko dziękował pannie Barbarze, że wychwalała papy gościnność.

Tak papo, nie inaczej,— powtórzyły drugie córki a Barbara cokolwiek zapłoniona, dodała zcicha:

P. Edward tak jest wychowany, iż nie rozumićm, by mógł mi w czem uchybić; wreszcie, znam aż nadto granice przyzwoitości, i nigdybym nie dozwoliła dla sie­bie uchybienia.

Ale Edward nie powinien tu tak rano znajdować się, i proszę bez^ żadnej wymówki zaraz wyjść; bo inaczej, każę!...

Ałe, panie Ilrabio!—przemówiłaczulćj Barbara,’— za wiele srogości. P. Edward nic nie winien, wyznaję szczćrzc, i proszę bardzo na niego nie gniewać się. — Lecz Edward znając impet ojca, już się cicho wyniósł;

ahrabia spojrzawszy po pokoju, gdy uzn«ił, iż się zadość woli jego stało, cokolwiek zwolniał, i po chwili milczc- nia tak mówił:

.— Widzi panna Chorąźanka, ja nic nie pochlebiam moim dzieciom, ani ich piessczę. Wola moja powinna byćświętą, a tem bardzićj dla syna, który dość jest uparty i krnąbrny. Prawda, ża już wyszedł ze stanu młodzieńczego, i jak to mówią, jest kawaler i możc przestawac z damami; przecież mi się nie podoba wla- tywać do pokoju dam tak rano, i zapewne pani kom- plementa prawił?

Nie rozumiem wprawdzie, co pan Hrabia za kompłementa uważa: jego grzeczność była przyzwoitą, jaka dla płci naszćj należy; i dła tego powtarzam pro- źby, by rnu za złe tego nie mićć; wszak prawda panny hrabianki?'

Ale, papo! proszę się nie gniewać na braciszka,— czepiając się ojca, przemówiła ulubiona Zosia. — On tu do nas przyszedł, a później nadeszła panna Barbara, no, cóż ło złego, proszę papy?

No, nic, mniejsza z tćm: zapraszam na herbatę pannę Chorążankę,—i podając rękę, przeszli do salonu, w którym Jadwiga, jako pierwszy dzień rozpoczyna- jąca swój obowiązek, już się wnim krzątała, i przy- porządzała poranny napój.

Coraz więcej poczęły się rozjaśniać oczy hrabie- go, a nawet i Barbara chcąc go zupełnie rozbroić,

9

trochę do niego uśmićchała się: gdy kamerdyner przy­niósł na tacy list i wprost jćj oddał.

Ab, cóż to jest!,—wykrzyknęła pomięszana dzie­wica, i zaledwie kilka wierszy przebiegła oczyma, jak wstała nagle, i zatrwożona, bledniejąca, przemówiła z cicha: — Matka mi bardzo chora; upraszam pana Hrabiego o powóz.

Skon.

ta- bi ■»—

i

*

©ługo klęczała Barbara przy łożu matki swojćj, i ci­che łzy wylewała; gdy ta, mając zgangrenowany i wcią­gnięty język, niezrozumiale tylko bełkocąc, na prze­mian, to żegnała córkę, to wznosiła oczy do Boga.

Był to smutny i rozdzićrający serce widok. Przy- słonione w pokoju okna, zaledwie słaby promyk rzu­cały; a chora, z rozognionemi licami, wśród ’ znaków po ciele czarnych, przewracała się na pościeli: bo żar okropny piekł jćj piersi, tamował oddech, i pomimo napoju chłodzącego, coraz tćm silnićj buchał swćm piekłem. Wreszcie Bóg ulitował się nad męczarnią konającćj; ustały nagle ognie, zwolniał oddech, i zda-

wało się, że nastąpiło przesiłcnie. Tak jest, hyło ono niezawotłnie, ale do życia wiecznego, i do tego snu, który zaledwie trjjlm Arcbanioła na dolinic Józefata priebudzi. Spostrzegłszy to Barbara, wyszła do bli- skiego pokoju ze spokojniejszą twarzą, i*doniosła oj- czymowi, że się poczyna mićć Icpiej. \V tem, nagle zabłysło światło od chorćj; i ta nieszczęsna wlatując znowu, spostrzegła w ręku matki gorejćjc.i gromnicę, i staruszkę odmawiając<| modlitwę przy konajijcej.

Co! już umiera najdroższa matka mojći?—załama- ła ręce, i padła na jćj nogi. W tćm nadbiegł ojczym^ wzi.jł j;j ze służćjcemi, a Komandorowa, już nikogo niesłyszćjc i niepoznajćjc, ostatnie wydała tcbnienie. Komandor, jako człowiek cbełpliwy, postanowił świe- tnie pogrześć swojćj małżonkę, ile że był fundusz po tcmu, i niejako zalecić się przed światem, imieniem dobrego małżonka; cbociaż, szczerze mówićjc, calcprze- ciwnie postępował zajój życia. Rozesłał więc gońców w różne strony, a szczególnie z grzecznym listem do Hrabiego Scibora., użahijćjc się nad sieroctwe.n Barba- ry i stanem swoim, który on tylko zdoła poj.jć i wy- rozumićć.

Jakoż przyrzekł Ilrabia odwidzićć Kondzielów i w dniu czwartym oświadczył córkom, że poj.i<Ićj z nim i pp. Onieckiemi do Komandora: bo to, r/ekł, jest je- dnym z uczynków miłosiernych, słabego odwidzieć, a urnarłego pogrześć. Wy więc, moje córki, powinny. ście idotego widoku przyzwyczajać się, nie zaś ucickać

i chować się; jak to pieskliwie wychowane czynią. Edward zaś nie pójdzie, dla swćj nieuwagi i roztrze­pania: on golów i tam jaką lekkomyślność popełnić, gdzie należy pocieszać i modlić się.

%

Już wszystko przybrało żałobę w mieszkaniu Ko­mandora: uwijali się słudzy w czarnych frakach, zwi- szącemi przy lewem ramieniu różnofarbnemi wstążka­mi, niby godła łzów stroskanćj familii, która wylćwa oblicie na kszałt pasma strumieni. Duży pokój był ca­ły ukirzony, i pośród rzęsistych i różno-kolornych lamp, już stała trumna aksamitem amarantowym obita; a na niej, szćrokie blachy pozłacane po cztćrech bokach, no­siły wyryte napisy: czyje są zwłoki, kiedy zgasły, a przytćm zdania Ekleziastyka i Psalmisty. Drugi przyle­gły przedstawiał kaplicę, gdzie długie i częste nabo­żeństwo odprawiano; nawet sprowadzona Hrabiego muzyka, swojemi smętnemi adażiami, niejednego do łzów przywiodła.

Właśnie pośród nabożeństwa nadjechał Hrabia, i z całym orszakiem wszedł do kaplicy wspomnionćj, gdzie długo i przykładnie modlił się; poczem, skłonił się Chorążance i Komandorowi, a ci go na drugą stro­nę zaprowadzili, domu. W czarnej, kirowej, z długim ogonem sukni i w czarnych wstążkach na głowie, przy- słonionych czarnemi puklami włosów, obok czarnćj krćzy z koronek, Barbara miała w sobie coś majesta­tycznego, i brakło jify* tylko giermka lub pazia, a by­łaby damą średnich wieków, dla którćj rycerze zginali

9*

swe kolana, lub w długich i ciężkich bojach, imię jćj zo czcią i uwielbieniem wymawiali. Jćj lica, chociaż łzą były zwilżone, jej oczy, chociaż powleczone smut- ’ kiem, a czoło nosiło chmurę boleści i cićrpień; przecież razem, przedstawiały słodką melancholią, i niby ranek wschodzącego słońca, parą i wyziewy wodnemi zam­glony. Nie było wprawdzie bijących rumieńców, ni te­go przeszywającego spojrzenia; ale za to, rzewność, lę- kliwość i troska, całą jej postać oblekły, i na przemian to woslchnienia, to słowa ciche i powolne, z jej wez- branćj piersi wychodziły. Spozierał na to długo Hrabia, i pomimo rozmowy z Komandorem, zwrócił się nagle do Chorążanki i przemówił: — Tak, pani masz racyą wzdychać nad tym wypadkiem, i słusznie jest, abyś się cokolwiek prze. wała, i niejako oddaliła ten przeraża­jący widok: proszę zatem pani i p. Komandora, byście raczyli z nami pojechać. Tu wstał, i poważnie zbliży­wszy się, ucałował rękę Chorążanki.

Mnie, panie Hrabio nie wypada żadną miarą wy­jeżdżać, — odparł Komandor; —a pasićrbicy mojćj, jak się zda i podoba.

Ach ojcze! jażbym jedyne dzićcie, miała odmó­wić ostatnićj posługi mojej najdroższćj?... tu się zala­ła łzami, i chustką zakryła oczy.

Nic pani! tak my cale nie sądziem,— odrzekł Hra­bia;—owszem, ta jej czułość i pamięć, wiele nas buduje; ale zważ pani, nic tu nie pomożesz p. Komandorowi, a tylko zdrowie swoje narazisz, lub jeszcze, broń Boże!

jaką słabość otrzymasz: dla tego powtarzam proźby, chcićj gościć w naszym zaniku.

Jedź z nami Basiu! jedź droga i kochana!—powtó­rzyły hrabianki; —ale ta otarłszy oczy, podniosła się i mówiła.

Panie Hrabio! słyszałam nieraz, jak zalecasz wykonywać powinności przywiązane do każdego sta-, nu, jak czcić i szanować rodziców; cóż byś rzekł o cór. ce, która tracąc matkę, zapomina o ostatniej posłudzę, i nie chce uklęknąć na jćj grobie, i modlić się, by ją Bóg przyjął do swych przybytków? Daruj Hrabio, te­go nic uczynię. Pójd*j za tym orszakiem pogrzebowym, bym choć chwil kilka mogła się cieszyć cieniami mćj najdroższej matki; późnićj, by wnieść pierwsza garstkę ziemi do jćj grobu, i być ostatnią przy jćj pożegnaniu. Smutna to wprawdzie i ciężka posługa dla serca tkli­wego; lecź dla córki, która nigdy nie wypłaci się do- brćj matce, słodką jest powinnością, i ten tylko poj­mie, kto kochał prawdziwie rodziców.—Tu lekko obró­ciwszy się, znowu ukryła twarz swą w chustkę.

Było przez czas niejaki milczenie; poczem, Hrabia odrzekł:

Piękne sentymenta widzę p. Chorążańkę zajmu­ją.... Tak, zapewne; trudno odmówić posługi dla mat­ki ; przecież, potrzeba zważać na swe delikatne zdro­wie, i kiedy p. Komandor wszystko dopełni, to ja je­szcze raz powtarzam moje szczćre proźby.

%

a-i>33>23ii:;

Pogrzeb.

Am /m A7

Ww łaśnie był w pół exorty ksiądz Ł.... proboszcz Barski, a który dopićro rozpoczynał swój zawód ka­znodziejski, późnićj tak głośny w całćm Podolu, gdy do kościoła weszły Hrabianki Sciborówny, otoczone licznym orszakiem krewnych i oflicyalistów; lecz sam Hrabia udając niezdrowego, pozostał w zamku: bo ro­zumiał, że dla niego byłoby to z poniżeniem, kiedy i jego proźbom odmówiono.

Kaznodzieja w samym kwiecie wieku, z miłym gło­sem i piękną wymową, umiał czule odmalować i stra­tę tak potrzebną dla jeJynej córki, i cnoty Komando- rowćj, równając ją z owemi, które za czasów naszój

Anny Jagielonki, tak w tej płci kwitły, i słodkićm są dotąd wspomnieniem. Byłto, mówił on , ogród, w któ­rym pielęgnowały się najbujniejsze latorośle, i z nie­go po całym kraju przesadzały, owa miłość dobra po­wszechnego, zaprzenie się samego siebie, walka z na­miętnościami i skromność życia. Był ten sad, po- powtórzył, do czasów Jana Kazimierza: z cudzoziem­skich żon i z obcych obyczajów, wyrastały późnićj co-

« %

raz gorsze drzewa; a w końcu, zdziczał, upadł i zale- - dwie ślady jego pozostały. Niemasz ogrodnika dbałego, i nićmasz ręki, któraby znowu szczćpiła tak dobre owoce! — To mówiąc, zdawał się upadać w swojej nadziei, aby kiedy ludzie poprawić się mogli; w tćm znagła zwrócił się do Boga, i czule Go prosząc, zno­wu nas wielkością miłosierdzia Pańskiego pocieszył. Zmarłćj zaś Komandorowćj przedstawił obraz, który zalecił naśladować, osobliwie płci niowieścićj; gdzie potulność i dobroć dla męża, w wieku tak pełnym pychy i materjulizmu, stały się rzadkim przykładem. — Poczćm, ciągnęły się mary przez cug ośmiokonny, ka­pami czarnemi okryty. Przy każdym koniu, postępował pieszy woźnica płaszczem kirowym osłonięty, i tylko jeden stangret dyrygował, siedząc na karawanie w gó­rę wzniesionym. Szereg znaczny księży świeckich i mnichów, postępował zdała, i na przemian, to śpić- wał psalmy, to muzyka żałobnie odzywała się. Za ka­rawanem pełno było obywatelstwa i różnego stanu lu­dzi, w ręku których gorzały świćce, równic sześć lo-

kai, na stopniach niższych karawanu stojących. Czar­ny półaksamit z wyszytemi herbami i szamerunkiem galonów srebrnych, pokrywał ten wóz śmierci, które­go długie końce, aż do ziemi, trzymane były: z jednej strony od Komandora i siostry rodzonej zmarłej Krzyc- kiej, przybyłej z Wołynia; a z drugiej, od Barbary i Krzyckiego, brata jćj >i Porucznika Wojsk Polskich. Obok nich szły hrabianki i Edward; i, kiedy do godzi­ny przeciągał się ten pochód, przemówił nieznacznie Edward.

Boleję, pani, nad tą stratą, i dozwól mi należeć do grona niosących ten całun.— To kończąc, pochwycił był rękę; lecz ta odrzekła.

To, panie, obowiązek familijny, a najwięcej córki. Na te słowa cofnął się Edward, i długo znowu w mil­czeniu postępując, usłyszał westchnienie dziewicy, a później dostrzegł płacz jej. Znowu podbiegł i prze­mówił:

Pani! racz się utulić w swoim żalu! Nam obcym zbyt smutno na to patrzeć; cóż dopiero być ugodzo­nym takim ciosem? ale w końcu, wola Boska tak ka­że , i znieść ją należy.

Zapewne, odrzekła Barbara,—-lecz i pan straciłeś matkę, znasz te ciosy; więc dozwól płynąć łzom moim.

Ach, te łzy pani! są to perły, które w sercu mo- jem przechowałbym;— lecz te wyrazy ciszej wymówił.

Nareszcie, wstąpiono w granicę wiecznego spoczyn­ku. Zewsząd przedstawiły się mogiły osłonięte darnią, a przy nich godła chrześcijaństwa, owe krzyże,, któ­rych ramiona zdają się być rękoma wieczności, co wszystko do swego łona zabiera i grzebie w rzecę niepamięci. Bo cóż jest nasze życie, nasza sława, nasze dostojeństwa i bogactwa ? wszystko to, jak pył roz­wieje się, zniknie i przepadnie; a za lat kilkanaście, kilkadziesiąt, lub wiek jeden, drugi i dziesiąty, wyda się, jakby nie było tych ludzi, tych miast, tych naro­dów; i gdyby nie kroniki ludzkie, niktby nie wiedział

o Kazimićrzu Wirlkim, owym Królu kmiotków zwa­nym , o tym Tytusie, co łzy ludzkości ocierał; lub

o owym Alexandrze Macedońskim; albo nareszcie, Napoleonie, co ze zwycięztwami swemi, przelatywa­li z jednego końca świata na drugi. Czas i wieczność* wszystko to niszczy i zaciera; i zda mi się, żeśmy po­dobni owemu prochu, co to chwilę rzuca się, wiruje* wzlata, a potśm znika z wiatrem, i nic oko nic dojrzy. Takby rzeczywiście było z nami; gdyby na pociechę, wsparcie i otuchę naszą, nie przychodziły: cnota, mą­drość i religia. One to wlćwają w duszę naszą życie wyższe, życie wieczne; i przez nie tylko spełniamy missyą ludzkości, która jakby na barkach jakich, coraz się wyżćj wznosi, doskonali i oświćca; a my, ufni w naukę Zbawiciela, cieszymy się, iż pójdziem do ojca przedwiecznego, który nam zgotował miejsce wiecznćj nagrody. Z tych względów podwyższa się

znikomość nasza, grób większćj nabićra ceny, a krzyż święty przypomina o trudach i cierpieniach naszych, jakie człowiek w tćm życiu znieść mężnie powinien Barbara przygrobie swojćj matki, dopełniła wszyst­ko to, co tylko najlepsza córka dopełnić powinna. Poczćm, gdy Komandor zajął się stypą, hrabianki i Ed­ward, wedle życzenia ojca, zaprosili Barbarę z familią do Ostfowca.

r ;

V V

Urabia Opieknne iii.

rzymał w ręku Komandor testament swojej mał­żonki w pokornćj postawie; przy nim stała siostra zmarłćj; dalej, syn jćj i siostrzenica; a dalej jeszcze, w głębi salonu, dzieci hrabiego, rozmawiające z Porucz­nikiem Krzyckim. Hrabia był nieco zachmurzony, i widać, że rozmyślał, co miał uczynić na te słowa, któ­re mówił Komandor.

Panie Hrabio: oto widzisz w tym testamencie gorące proźby mojej małżonki, byś był opiekunem jćj córki; a ja, przez pamięć, i jako wykonawca woli, bła­gam cię z całą familią, nie odmawiaj pomocy dla sić- roty bliskich swych i życzliwych sasiadów. Czyjże

dom godniejszy byłby dla jćj przytułku? lub czyje serce szlachetniejsze, do przyjęcia tak szanownego tytułu, dobroczyńcy i Opiekuna?

Ija proszę i błagam za moją siostrzenicą , — rze­kła Krzycka; w tem, kiwnęła na Barbarę, a zbliżywszy się obie ku niemu, tak kończyła: — wysłuchaj panie Hrabio próźb wszystkich!

Wszystkich!—powtórzyły córki jego; lecz Jadwi­ga ze łzawćm okiem pochwyciła rękę ojca, i całując, dodała z cicha. — Papo! tyś oddawna sićrot opieku­nem , nie odmawiajże jeszcze dla jednćj, co tak schwy­ciła nasze serca.

Zbliżył się wreszcie i Edward; lecz niewyraz'nie mrucząc, udawał tylko obojętnego widza.

Hrabia długo wyczytywał po wszystkich twarzach, kto szczćrze i prawdziwie prosi; lecz niemogąc odkryć innych zamiarów, nad samą litość i chęć pomocy, rzekł po chwili:

Państwo darujecie, że nad tćm muszę się zasta­nowić, i proszę o testament, bym go Jepićj wyrozu­miał.

Jakoż, odszedł z nim do swojego gabinetu, i po od­czytaniu kilkokrotnćm, powołał Rotmistrza i panów Onicckich, przy których wcisnęła się i ochmistrzyni domu, Kwiatkowska.

Panie Rotmistrzu, powićdz co tu począć?— rzekł poważnie siedzący hrabia, na złocistćm i podniesionćin

krz€Ślc. — Attakują mnie, abym przyjął opiekę nad majątkiem i osobą pasierbicy pana Komandora. Wpra­wdzie obowiązek ten nie krzywdzący, kiedy i królowie nasi przyjmowali go nad niejedną rodziną; i przodko­wie moi sławni Sciborowie, różne posługi krajowi i ziomkom czynili. Wszak i Michał Radziwiłł, od tego nazwany Sićrotką, że go król Zygmunt August opie­kun , opuszczonego w pokojach swoich i śpiącego, tak nazwał; wszelako ja, w mojćm opiekuństwie, widzę sam kłopot niepotrzebny. Cóż ztąd, że zmarła Koman- dorowa tego sobie życzy, i ma u mnie kilkadziesiąt tysięcy złotych na procencie? to mogę kazać wypłacić* a tego ciężaru nieprzyjąć. Zważ sam Rotmistrzu: opie­kować się dorosłą panną, i grać rolę ojca; a to mnie na co! kiedy mam swoje dzieci i tyle interesów. Po­wtarzam więc, Rotmistrzu, powiedz co mam robić?

Ze wszelkich konsekwencyi, i ja to uważam panie Hrabio, niepolrzebnćm. Panna Barbara grzeczna, piękna i dobrze wychowana panna, i już na wydaniu; otóż, mój Mości Dobrodzieju, przyjmując opiekę, przyj­mujesz panie Hrabio i obowiązek wydania ją za mąż; a to jest kłopot niemały. Przypomnij sobie pan ową Halszkę Ostrogską, ile tam miał król Zygmunt August zmartwień i korowodów z nią i z jćj matką dziw-aczką ; a gdyby nie był i królem i opiekunem, działałby śmielej, i wprost, jakby mu powaga królewska nakazywała. Gdyby wreszcie żyła sama hrabina; przy niej, byłoby

co innego: a dziś, mój Mości Dobrodzieju, widzę tylko ambaras, i nic więcej.

Co za ambaras, szanowny bracie?— odparła pani Oniecka, najbliżej jego siedząca.— Gdyby panna Bar- ra nie miała ojczyma, posagu, i tej pięknój edukacy? w ten czas on byłby; ale gdy za nią wszystko mówi, godzi się, bracie Dobrodzieju, pomódz sierocie, i jak zwykle, tak i tu nie odmawiaj swych względów.

Co to Jaśnie wielmożnemu panu szkodzić bę­dzie?— podchwyciła Kwiatkosia.— Nie przcjćona pań­skiego chleba, a zawsze wcselćj, gdy ktoś obcy w pro­gach pańskich gości, i panny hrabianki mają z kim po francuzUu rozmawiać. Ach! jaka ona dobra, cicha i pię­kna; to aż miło wspomnićć!

Nie oto idzie, moja pani ochmistrzyni, że dobra, cicha i piękna; ale to kłopot dla mnie niepotrzebny. Wreszcie^ niech sobie bawi w moim zamku, bylebym nie był opiekunem.

Jużcić, więcej będzie miała obowiązków bawie­nia panna Barbara, gdy brat dobrodzićj przyjmiesz na siebie opiekę, niż, gdy odmówisz swojćj pomocy.

I mnie się zdaje—przemówił sam Oniecki, — że ta opieka będzie malem zajęciem dla pana Hrabiego; a nawet, jej kapitalik, tak długo pozostać może, ile się zda panu Hrabiemu. Co innego opiekować się wiekiem dziecinnym, a co innego panną, tak pięknie edukowa-

10*

ną. Otóż, łączę i mój głos, by się pan Hrabia tego nie lękał i przyjął.

Przyjmij! przyjmij panie Hrabio! — powtórzyły kobićty; co widząc Rotmistrz, nic dalej nie rzekł i milczkiem wysunął się z gabinetu.

Hrabia to spostrzegłszy, obraził się za tę obojętność, i na przekorę czyniąc, przybył spiesznie do salonu, i oddając testament Komandorowi, rzekł z przymiler niem:

m

Chociaż to może sprawi dla mnie ambaras; wszelako, szanując wolę pani Kornandorowej, i pro/.by dam, co mnie zewsząd napotkały; wreszcie, gdy życzy sobie tego panna Chorążanka, przyjmuję ten obowią­zek, i proszę mój zamek za swój dom i mieszkanie u- ważać.

Najczulej panu Hrabiemu dziękuję, — odrzekła Barbara. — Wprawdzie, życzyłam sobie tego, skoro to było życzeniem mojej matki; ale starać się będę,abym mu w niczćm nie przyniosła trudów i ambarasu; i tem śmiejej to mówię, gdy mam szanownego ojczyma , który, spod de wam się, starania swe podwoi, i będzie pićrwszym wyręczycielem pana Hrabiego.

Tak, nieinaczej, panie Hrabio, — powtórzył Ko­mandor;— i przez pamięć żony mojćj przekonam, że słowa wyrzeczone nie będą próżnćm echem.

Ja zaś pragnę ucałować rękę pana Hrabiego, — przemówiła Krzycka,— za tę jego łaskę i pomoc dla

biednćj sićroty. Zamek jego odtąd, stanie się dla niej świątynią; bo tu zapewne, w osobie jego, znajdzie ro­dzicielską czułość i wszelkie dla siebie wyrozumienie.

Tu, rzeczywiście chciała ucałować rękę, gdy ten nie dozwalając, skłonił się uprzejmie, i prosił, by z swo­im synem, czas dłuższy pogościła w jego zamku.

Z m i e n n y li u m o r.

M

t

H ojciec i syn skrycie byli oba zadowoleni, z tego przyjęcia opiekuństwa. — Ojciec rościł sobie prawo do wdzięczności; a tćm samćm, większe i do ręki Bar­bary, bo mógł ją niejako zmusić, mając w samym ręku i posag i osobę ; a syn, cieszył się tylko jćj obecnością, i nadzieją zapalenia w jćj sercu tćm gorętszćj miłości, przy którćj z czasem i koniec pomyślny mógłby na­stąpić.

Byli więc oba słodką upojeni trucizną, i marzyli snem słodkim, jak owi biorący opium, których stan nerwowy podniesiony, unosi ich w nadpowietrzne kraje i roi szczęścia Edeńskie. Wprawdzie, po chwi­li , smutna rzeczywistość chłonie te skrzydła urojenia:

i im silniej działało opium, tćm boleść i niedołęztwo ogarnia człowieka, i tćm cięższe westchnienia wyry­wa mu z duszy. Lecz nim to spotka panów Sciborów, winniśmy powiedzieć, iż gdy na zajutrz po owej pro- zbie, zbićrali się do herbaty, Hrabia prowadząc panią Krzyckę z drugich pokojów, cóś mówił i śmiał się głośno; w ówczas Edward, korzystając z dobrego hu­moru ojca, odezwał się do zebranych.

Chociaż papo, czytujemy gazety o teraźniejszych wypadkach Europy; przecież p. Porucznik, jako oczy­wisty świadek w Hiszpanii i Portugalii, mógłby nam cóś ciekawego powiedziść i bardzićj zająć. Mało wpra­wdzie czytaliśmy o naszych rodakach, i wićmy tylko, że ich tam 9,000 poszło, podług kontyngensu, do ja­kiego Król Saski, a razem Książę Warszawski, zobowią­zał się. *

A, bardzo prosićmy!— powtórzył Hrabia;—wszak to ziemia, gdzie nasi rodacy sługiwali i wsławiali się; dość wspomnićć o Janie Tarnowskim Hetmanie, który tak, jak nasz przodek Scibor Sciborowicz Wojewoda Sandomićrski, poświęcał swe usługi; tamten, Emanuelo- wi Królowi Portugalii, a ten, Zygmuntowi Królowi Węgierskiemu. Tak, oba sławni i wielcy ludzie. Pi­sze nawet Długosz, że nasz Scibor zawierał pokój, między Królem Polskim Władysławem Jagiełło, a Zy­gmuntem ; i że w czasie wojny, podobno Węgrów z, Wenetami, wiele mu się poświęcał. Ale mniejsza

2 tćm: prosićmy teraz o nowsze wypadki, kiedy pan służyłeś w wojsku Napoleona.

O, i bardzo prosićmy,— dodał Rotmistrz;—bo to zapewne rzeczy wielkie, i zdumiewające zdarzenia.

I my pragniemy co usłyszćć,— rzekła nieśmiało Barbara; — wszak smutek godzi się czem osłodzić.

Tak, tak,— powtórzył hrabia, — i (Ha tego; bar­dzo proszę pana Porucznika, by nam co powiedział.

Podniósł się z krzesła słuszny i wysmukły mężczy­zna, w mundurze ułańskim, i zarumieniwszy się nie­co, rzekł:

Jeśli lo sprawi jaką przyjemność, najchętniej opo­wiem com widział, lub słyszał o naszych rodakach na tćj ziemi. Dziwi mnie jednak, dla czego tak mało o nich wzmianki w pismach peryodycznych.

Łatwo to wytłumaczyć, — odparł hrabia. — Jak Napoleon, tak i jego marszałkowie, są przepełnieni miłością własną i chciwi sławy: a że, pod ich znakami służą sprzymierzone wojska, i często mają komendan­tów francuzkich; przeto, wszystko za swoje liczą, gdy­by nawet Mameluki lub murzyni co sławnego zrobili i dokazali. Takto było dawnićj za czasów rzymskich: czyje rządy i przewaga, tego zawsze i przewaga i sła­wa. Lecz przepraszam bardzo, gdy amplilikuję, a pro­szę opowiedzenie.

Bliskim jest boku Cesarza półk gwardyi ułanów, pod wodzą Wincentego Hrabi Krasińskiego, który naj­więcćj zasłynął, i w którym dawnićj i ja służyłem...

Napoleon drugą rażą, gdy szedł do Madrytu, chcąc utrzy­mać brata swego Józefa na tronie, wszędzie mu hisz- panie stawiali czoło z największym oporem; ale on, tak jest szczęśliwy, i tak u miś urządzić, że wszystko przed nim pierzcha, i ciągłe mu zwycięztwa towarzyszyły do samej stolicy. Pierwszych dni Listopada 1808 r. był zaledwie w Witoryi, kiedy niespełna dwóch miesięcy, stanął pod Madrytem. Po bitwach najsławniejszych: pod Burgos, Espinosa i Tudello, wypadało przebyć wąwóz Somo-sierra, gór zwanych Karpetanos, gdzie już bez żadnej truduości dojść można było do stolicy. Wąwóz ten był uzbrojony IG armatami i 13 tysiącami piechoty hiszpańskiej. Nadaremnie piechota francuzka po razy kilka usiłowała wziąść tę bateryą, zkąd gwał­towny i morderczy wypadał ogień. Widząc to Napo­leon, rozkazał szwadronowi Koziotulskiego, co był na służbie, zdobyć ją koniecznie. Kozietulski wolnym kłu­sem posuwa się naprzód, aż o strzał karabinowy; ztąd, pędem błyskawicy, wpada na nieprzyjaciela, drugiego strzału działowego ognia nie dozwala, wdzićra się na wzgórza, i w niepoebamowanym zapędzie, wszelkie łamie zapory, bierze działa, i los bitwy rozstrzyga. Hiszpanie rozpierszchli się wgóry, rzucając broń,a Po­lacy zostali panami 16 dział, 10 chorągwi, 200 wozów z bagażami, kassy wojskowej i mnóstwa jeńców, między któremi prawie wszystkich oficerów tej dywi- zyijiczono. Znaszćj strony niew iele legło: zdaje mi się, 4 oficerów, 2 rannych, i do 40 szeregowych; a Kozio-

tulski Szef szwadronu, miał tylko kitkę od kaska prze­strzeloną. Sam Napoleon zdumiał się nad taką odwagą i nad tak zręcznie wykonanym attakiem. Pozycya bo­wiem była wzgórzysta, i miała parowy skalne: nadto, pułk niedawno został uformowany, i pićrwszy raz był w tak ważnćj czynności; wszelako, Bóg nam pobłogo­sławił, i odtąd, cały pułk począł się uważać, za współ- towarzyszów broni starych żołnierzy francuzkich. Nie koniec na tćm, gdy zamek Retiro, jako przedmurze Madrytu zdobyty został, i okolona stolica wojskiem, pomimo zaburzeń ludu, musiała się kapitulować; wstąpiły wojska w tryumfie, a Cesarz, robiąc tam co- dzień przegląd, dowódzcę naszego, hrabiego Wincen­tego Krasińskiego, w obec całego pułku, uczcił krzy­żem komandorskim legii honorowej.

•— Któż poległ w tym wąwozie ze znaczniejszych?— - odezwał się Edward, — godna rzecz i to mićć w pa­mięci.

Ile przypominam sobie: Krzyżanowski, Rudaw­ski i Dziewanowski. Z nich ostatni, był jeszcze w kwie­cie wieku, i zaledwie podoficer; lecz wszędzie okazy­wał niepospolitą moc duszy, i za przykład był sta­wiony.

Cóż dalśj zaszło po wzięciu stolicy?—rzekł zno­wu Rotmistrz; — bo choć wićmy z gazcl niektóre wy­padki, przecież oczywisty świadek, więcej relacy szczególnych opowić, a zwłaszcza o swoich rodakach.

Wiadomo zapewne panom, — rzekł Krzycki, że

Napoleon mimo chęci podbicia Portugalii, dla gotują­cej się wyprawy Austryackićj, musiał opuścić teatr wojny, a my zostaliśmy pod rozkazami różnych jene­rałów francuzkich, a najpiórwćj jenerała Yaienę’a

Jakoż, w różnych stronach Hiszpanii wspólnie walczy­liśmy, i krew swoją przelewali: 1)0 lo wojna, śmiało powiedzićć można, była bardzo uparta, jako prowa­dzona przet cały naród hisepański, i podżegana fana­tyzmem. Kok 1809 i 1810 wsławił się najwięcej zwycięstwami pod Okana, Almonacid, Tallawaro, Sa- ragossą i Walladolid. Wszędzie tam byli Polacy, a na­wet później dowiedziałem się, że i w królestwie Gre­nady, prowincji nadmorskiej, niedaleko Gibraltaru pod dowództwem jenerała Sebestiani, walczył pułk piecho­ty z dywizyi księcia Sułkowskiego. Ze wszystkich je­dnak miast', Saragossa stanowi okropny widok ze zdo­bycia jej i zaciętości broniących się. Był tam gwałto­wny dowódzca Palafox, z zagorzałymi doradcami, i do upadłego bronił się. Z początku, Gouvion Saint-Cyr attakował ją, i Polacy dwukrotnie zdobyli po za mu- rami miasta, początkowe klasztory. Odtąd rozpoczęła się walka na śmierć łub życie, i dni dziesięć strawiono, pokąd cztćry domy zdobyć można było. Gdy zaś król Józef oddalił się z Madrytu, przyszedł rozkaz jenerało­wi Gouyion, odstąpić od lego zdobycia: dopiero poznićj marszałek Lannes, po sześćdziesiąt-dniowym szturmie > zdołał wejść do pałacu, zwanego Cosso, i zmusić mie-

10?

1

szkańców do kapitulowania się. Mówią, ii część tego miasta obrócono w perzynę, a z kilkudziesiąt tysięcy ludności, zaledwie dziesięć tysięcy pozostało: wiele bo­wiem legło, broniąc każdego postępu zdobywającym, lecz więcćj z głodu i morowej zarazy. Pełen wspa­niałości marszałek Lannes, starał się pozostałym los osłodzić, a dla piętnastu tysięcy, będących w szpitalu, ojcowską okazał troskliwość. Tu, gdy pragnął za­przestać, znowu go zagabnął Edward, i prosił o na­zwiska rodaków, co się tam wsławili lub polegli.

Trudno zaiste — odrzekł porucznik,— o wszyst­kich wiedzićć, lub spamiętać i szczegółowie wyliczyć.

. Jako nieszczęśliwi wysługacze, wszędzie szliśmy na­przód, i zasłaniali naszych protektorów. Pod Almona- cid, pułkownik Sobolewski prowadząc pułk swój pie­choty, na opanowanie góry, uzbrojonćj w same ciernie

i licznego nieprzyjaciela, ugodzony kulą karabinową, poległ mężnie; przecież pułk jego wyparował nieprzy- przyjacWa, i wziął miasto. Dowodzący jenerał Sebe- stiani, trzykrotnie posyłał, aby się ten rejterował; lecz odwrga Sobolewskiego, wraz z oliarą życia, wszystko przełamała. Obok niego polegli: Sielski, Wiszniewski, Gajewski, Tomicki i wielu innych wyższych i niższych oficerów. Pod Yalladolid znaleźli grób: Bogucki, Iluro- nicki, mężni i odważni dowódzcy swoich batalionów; a w Saragossie: Szot, Emeryk, Baliński, Kamiński i Snarski. Jakoż, pułk pierwszy ułanów, będący począt- kowie pod dowództwem pułkownika Konopki, wszę-

dzie się zaszczytnie odznaczał, i zwali go hiszpanie, Los infernos. W nim najwięcej się wsławił kapitan Konopacki, który pod wsią Jovenncs, niedaleko miasta Toledo, w zastępstwie pułkownika, pułk prowadził; a otoczony 7 pułkami kawaleryi hiszpańskiej, z lancą w ręku, przedarł się przez nieprzyjaciela, i honor pułku utrzymał. Zginęło wprawdzie ze 200 żołnierza: poległ, jak mówiono, Stawiarski, a Stokowski i Szulc kapitanowie, stali się jeńcami. Naczelny jenerał Yalcnce, witał pułk ten ze łzami, i odtąd w kilku bilwacfi przeważał on szalę zwycięztwa, a mianowicie, pod Ciu- dad-Real i Talavaro.

Równie godzien pamięci czyn księcia Sulkowskiego, dowódzcy dywizyi, pod Okana. Tam, gdy się pułk 4, dla silnego ognia począł rejterować, porwał on' za sztandar 2go batalionu, i wzorem Napoleona, popro­wadził znowu szeregi na nieprzyjaciela, którego ła­miąc, wąwozy, armaty i samo miasto Okana zdobył". Wszelako, pomiędzy nami najbardziej słynął komen­dant zamku, niedaleko Malagi, zwanego Fuengirala, kapitan 4go pułku piechoty, Franciszek Młokosiewicz. Mając bowiem 200 żołnierza i kilka armatek, gdy an- glicy ze swoim jenerałem Lordem Blaynej, chcieli go zabrać, i wzywali do poddania się; tak mu się szczęśli­wie powiodło, że nietylko zamku nie poddał; lecz, przez swe wycieczki, wziął jenerała w niewolę, całą bateryę,

i kilkaset żołnierzy z bagażami. Jenerał dowodzący Sebastiani przybywszy do zamku, zaledwie duł wiarę

* .

tak wielkiemu zwycięztwu, a rodacy nasi głośną okryli się sławą.

Bardzo wdzięczni panu Porucznikowi za te re­lacje,— rzekł Hrabia; a postrzegłszy, że Barbara była nieco zamyślona i małomówiąca, ciągnął dalćj. — Znajduję pannę Chorążankę smutną: tak, osierocona córka, musi mieć boleść na sercu, i wchodzę w j£j po­łożenie; lecz spodziewam się, że i mojej prośbie nie odmówicie państwo, i raczycie przyjąć świetniejszy objad w dniu jutrzejszym, który nastąpi w salonach. Nie proponuję tańców, chowaj Boże! wszelako panna Chorążanka lubi muzykę, i ta ją może rozerwać.

Ślicznie panu Hrabiemu dziękuję, — przemówiła zapłoniona dziewica. — Ach, muzyka pana Hrabiego! nietylko koi smutek, ale porywa w jakiś kraj zaczaro­wany; — tu lekko westchnęła, i nieznacznie rzuciła okiem na Edwarda.

Skłoniła się i pani Krzycka i jćj syn; a Edward ca­łując rękę ojca, przedstawiał mu, jakie sztuki ma ode­grać orkiestra.

Wkrótce, polecieli gońce do okolnych sąsiadów, za­praszając ich na ohjad, jak pisał Hrabia, czwartkowy: bo naśladując Króla Stanisława, chciał go mieć w pół elegancki i świetny; nawet pani Starościna, bliska są­siada, była na ten zaproszoną, jako równająra się Sciborom godnością, a może przenosząca co do wiel­kości imienia i połączenia się.

Przez cały zatem dzień i część następnego, ruch

był wielki w całym zamku. Pani ochmistrzyni i pan Justyciariusz, zastępujący w festynach marszałka dwo­ru, nadzwyczajnie okazali się czynnemi; nawet sam hrabia, chcąc tem bardziej przypodobać się Barbarze, ciągłe miał z niemi narady, cóż dopiero z przełożonym nad orkiestrą ? Przebiegał myślą wszelkie sztuki llaj- dena , Bethowena, Kodego, Mozarta, Żarnowika, Bel- lota, i innych, aby przez dokładną exekucyą, niejako wszystkich oczarować i zdumieć.

Ciągły był tarkot koło zamku, salonów, po całej Przytuli, nawet ten odezwał się i w Mingrodzio i Piękno-górzu : bo wypadało i salony piękniej jeszcze przystroić, i obmyślić staneye dla gości, chcących prze­nocować. Zgoła, wszystko i wszędzie, szumiało i wrza­ło; a głos Kwiatkowskiej, była to pocztarska trąbka t co w pędzie swych koni, zapowiada o zbliżeniu się i swćj nagłości. Tu niejednemu szturchaniec mocny dostał się, za opieszałość i lenistwo; tam płakały pokojówki; ówdzie kucharz klął jćj rozkazy i skąpstwo; tam zaś, poleciał na głowę w loch posłany kuchcik, a zawsze mówiąc i powtarzając:—jak mię kochacie moje serdeń- ki! róbcież, róbcie prędko i dobrze, abym się za was nie wstydziła.

W takim i tym podobnym chaosie nadchodzącego objadu, weszło pogodnie słońce, i dzień ciepły i pię­kny jesienny, tćm bardzićj rozweselił wszystkich, a / mianowicie pana hrabiego. Zaledwie odbyto ranny po-

11*

siłek, gdy stanęły powozy, do przewiezienia państwa do salonów na dzień cały.

Jedźcie państwo! — kłaniając się przemówił hra­bia, a ja cokolwiek zatrzymam się z panem Rotmis­trzem.

Wszyscy usiedli do powozów, i hrabia to widziałl nawet Edward usiadł z porucznikiem, aby wszelkie­go uniknąć pozoru; lecz gdy zjechano na dół, i prze­byto most ogrodowy, skoczył Edward ze swego powo­zu, i zaproponował damom pieszą przechadzkę. Jakoż przyjęło z zapałem: i gdy porucznik towarzyszył hra­biankom i swój matce, Edward ujrzał się przy pięknej Barbarze, z którą najpowolnićj idąc, powozy naprzód wyprawił.

Długa była i pełna zapału rozmowa kochanków; lecz kiedy zatrzymali się przy znanej nam ptaszarni, a cała kompanija odeszła, rzekł nareszcie Edward:

Poznaję, iż ojciec mój równie panią szacuje, a

może czego nie śmiem wyrzec; lecz wiek pani I

wiek! a nawet niepodobna uczuć moich porównać, któ­re kipią we mnie, i jak lawa ognista, dziś przed panią z głębin wylewają się. Kocham cię pani, i pragnę, byś pani wiecznie! wiecznie żyła ze mną!

Ach, panie Edwardzie! jakież to słowa wielkie i trudne; czyż pan hrabia na to zezwoli, i czy bedzicm szezęsliwi?..

Przyrzec* mi tylko pani! a wszystko pokonamy, i z nami szczęście.

O! jeśli tak, to i dla mnie niemnsz go bez Edwarda.

Więc przyrzekasz mi śliczna Barbaro, żc moją zostaniesz?...

-- Tak! wyjąknęła zapłoniona dziewica; i kiedy u- kląkł, i czule ściskał jej rączkę, nadbiegł turkot powo­zu hrabiego, i ci podwoili kroku, by się złączyć z kom­panią ; lecz dostrzegł to hrabia i wkrótce zmienił swój humor.

Zaraz na wstępie odegrano piękną uwerturę na chó­rze; i to cokolwiek wypogodziło oblicze hrabiego: poc-zem, nastąpiła msza w kapliczce, a dalej poczęły za­chodzić powozy różnych gości. Edward usiłował wy­ręczać ojca, i wszelkie grzeczności dopełniał dla przy­jezdnych; nawet uchylał się od Barbary, by jeszcze więcćj nie rzucić podejrzenia, co zaszło między niemi. Przeciwnie Barbara, chociaż na ton dzień zrzuciła ża­łobę i tjlko w białej krepowćj sukni, z białemi robio- neini hiacyntami wystąpiła, jakby na przekorę jesieni; wszelako mgła boleści i jakiś niepokój otoczyły ją, i ciągle wiodły do zamyślenia się i dumania.

Hrabia rozmawiając z różnemi osobami, gdy już kończono śniadanie, podszedł nieznacznie ku niej, i rzekł:

Czemu panna Chorążanka tak jć mało, i tak jest zadumana? Dziś pani jesteś tu królową tego zebrania, i pragnąłbym wesołości. 1

Daruj panie Hrabio: jest to kontrast mojćj du-

szy. Chciałabym wolę jego dopełnić; ale świćża rana smutku, nie może tak rychło zagoić się.

Tak, rozumićm; pani kochałaś matkę i za nią wzdychasz; ale można choć cokolwiek dla nas być we­selszą... proszę panią!

Nic na to nie odrzekła Barbara, a on marszcząc brwi i złożywszy ręcę, odszedł rozdąsany.

Znowu przybywały powozy i z nich wysiadali i sta­rzy i młodzi, damy poważne, panny, panienki, chłopcy i dziewczynki; ale najuważniejszej nie było figury, pa­ni Starościny, która nawet przyrzekła przez swoją od­powiedź. Wreszcie, bije pićrwsza, druga i trzecia go­dzina, a Starościny jak nićma tak niema Rozdąsany i zniecierpliwiony hrabia, każe dawać ów suty objad, a kapela pó zabraniu miejsca, rozpoczyna koncert na chórze. Zrazu szło przewybornie: goście zgłod/.eni je­dli cicho i słuchali; a Hrabia na końcu stołu, sam sie­dząc, gdy które solo nadeszło, stukał jeszcze o stół, i prosił o uwagę: lecz gdy obszedł trzeci pułmisek i nie­jeden wina dobrze łyknął, tak siedzący jak i chodzący poczęli szemrać i rozmawiać; co bardzo oburzyło hra­biego. Porwał się przeto z krzesła, i całemi pięściami uderzał o stół, aby nie mówiono, a słuchano. Nastała wprawdzie znowu wielka cisza: i kiedy skrzypek po­czął wywodzić słowicze swe głosy, lub naśladował (le- cik, w samym najpiękniejszym pasażu pęka kwinta; z czego, aż wzdrygnął się hrabia; a w tem, podano list

Starościny przepraszający, i i dla bolu głowy być nic może.

Rozdrażniło to do ostatka hrabiego: poczyna krzy­czeć na skrzypka, dalćj, zżymać się na ów list i w szmale swego zapomnienia się, powstał od stołu i ciągłe cho­dząc wołał: — Stroi baba Firlejc, gdy se w głowę na­leje! — W końcu, machnął ręką na orkiestrę, by ci grać przestali; a za powrotem cichości, wszystko onie­miało lub osłupiało.— Biedni goście kończyli jak mo­gli ten niespokojny objad; a pan Komandor, chcąc poprawić humor, wniósł toast hrabiego i jego familii; lecz on nic na to nie odpowiadał, tylko około stołu chodził zachmurzony. — Pobiegł Edward na chór i ka­zał grać ulubionego poloneza.— Urabia spostrzegłszy schodzącego Edwarda, krzyknął by grać przestano; i tak z owej.świetnćj i mądrćj uczty, zostały tylko nie­potrzebny wydatek i same grymasy.

Dokończono nareszcie objadu; ale goście obrażeni, poczęli zaraz wyjeżdżać, a drudzy, pokątnie śmiać się i drwinkować.— Jakoż i Barbara, widząc tak rozzłosz­czonego hrabiego, tuliła się do swojej ciotki, i pra­gnęła czćmprędzej wyjechać wraz z nią do Kondzie- lowa. — Posłyszawszy hrabianki, poczęły ją upraszać, by u nich pozostała; a nawet, faworytka Zofia, nie- wiedząc dobrze co zaszło, porwała ojca za rękę i prosiła go o to. — Lecz ten nieostygły ze swój cho- j lery, fuknął z krzykiem, i kazał samym wracać do zamku.

Otóż, jak nieraz piękny dzień jesienny, tak i owo przyjęcie, skończyło się z zachmurzonem czołem hra­biego, i obojętnem obejściem się, nietylko dla Koman­dora, ale i jego pięknej pasierbicy.

. ;;i, KOMEC CZK.SCI PIF.RWSZEJ.

m,

w

S lY

lafci m!k

mifM

WIKHU XIX.

PRZEZ

SYLWESTRA HĘX¥H«KOZĘ.

#•■ czfm ii. m

ofib>* ' ’ s&-b

d mwwww'0

WAKSZA WA,

*

Nakładem €3. 8ennewaW* Księgarza,

' przy ulicy Miodowćj, Nr. 481.

SS4S,

&<Ś>3S>23<il& a»

Zwierzenia się.

■ - <m

ieś Kondziclów będąc położona nad Uszycą, ró­wnie ma zachwycający krajobraz; a góry jćj, ze swemi jarami i skałami, przedstawiają cóś tak okropnego, że stanąwszy nad niemi, dreszcz przejmie wędrowca, i nie wierzy, by tu być mogła jaka kommumkacya z ludźmi. Tymczasem zwolna i ostrożnie krętą drogą schodząc, coraz, to nowe jary po obu stronach rzeki odsłaniają się, uwieńczone laskami, lub bujną kukurydzą i zbo­żem. Z boku wsi,pod stromą górą, jest plac niewielki, na którym stoi cerkiewka, za którą, od czoła, wypływa z opoki strumyk, i zaraz rzuca się po skale na dół, two­rząc niewielką i rozlćwającą się kaskadę, niby zawic-

szony nad głową skały ręcznik, który ją ciągfe ocićra, i miły szelest sprawuje. Pod jego spodem jest kilko- łokciowa grota, gdzie przed laty, jak wieść niesie, przesiadywał pielgrzym, zwany Jacek z Dederkał.

Dziś, gdy się wszystko zmienia, i pobożność mniej powierzchownością uderza, a może i obojętność reli­gijna, ostudziwszy serca ku Bogu, zowie to przesądem; pielgrzym jest teraz nader rzadką rzeczą. Przed kiku- dziesiąt laty, dość ich jeszcze było, i Kondzielów chlu­bił się wspomnionym Jackiem. Był on rodem z Ukrainy, szlachcic dobry; a zwidzając różne miejsca święte, słynące cudami, tak to życie polubił, iż postanowił w nim do śmierci pozostać. Że zaś najwięcej gościł przy kościele Ojców Reformatów na Wołyniu w De- derkałach, i od nich przychylnego doznał przyjęcia; okrył się przeto płaszczem polistym, koloru tabaczko­wego; prosił gwardyana o pobłogosławienie swćj laski długiej i zakrzywionej, uwiązał z boku tykwę, poczepił na ręku paciorki z medalikiem mosiężnym, osłonił głowę dużym kapeluszem, i porzuciwszy nazwę świa­tową, ogłosił się Jackiem z Dederkał. Czytał bowiem w żywotach świętych, życie Jacka Odrowąża, który najwięcej dla zaszczepienia wiary Chrześcijańskiej, po różnych stronach świata wędrował, i kościół nazywał go Apostołem krajów północnych; to więc zniewoliło go do wzięcia tego imienia i oddania się cale temu świętemu.— W początkach przesiadywał w Kamieńcu, w pieczarze poniżej kościoła ormiańskiego; później, gdy

obraz cudowny Śgo Antoniego przeniesiono do Gródka, i ten się tam przeniósł, upatrzywszy podobną jaskinię nad Smotryczem. W końcu, znalazłszy więcćj dobro­dziejów nad Uszycą, i niedaleki kościół w Tynnie, sła­wny odpustami w dniu 2 Lipca, tu swe przeniósł żywoty, i w lecie, we wspomnionej grocie, a zimą, w pobliskim domku wieśniaka, przebywał.

Żył on z jałmużny miłosiernych; lecz nigdy nie przyjmował pieniędzy, tylko skromną żywność. Mo­dlił się c/ęsto: robił z rokiciny różne koszyki, radził różne Ićkarstwa dla chorujących; często ich dozierał; niekiedy z talii kart, co z sobą nosił, przepowiadał przyszłość dla ciekawie słuchających.

Cichy, powolny, skromnego życia był ów Jacek; a brodę zapuściwszy dużą, siwą, przy wzroście wysokim, bladćm licu i oczach błyszczących jasnych, wzbudzał powagę i powszechny szacunek. Nikomu się nie przy­krzył ze swoją proźbą: dość. dla niego, gfiy mu chętnie i szczerze nie odpowiedziano, na hasło chrześcijańskie; zwracał się zaraz i szukał przychylniejszego serca. Był nader wstrzemięźliwy w swojćm jadle: i gdy mu wystar­czało, przeszedł nie jeden miesiąc, nim w progi mo­żniejszych wstąpił. Koszyki swoje najczęścićj rozdaro- wywał, lub brał chlćb, sćr, mleko, krupy: oto cały przysmak, oto całe jadło, któremi utrzymywał swoje życie. Gdzie tylko mieszkał, cała okolica znała Jacka: bo lud wiejski kochał go z całego serca, gdyż mu nie­raz szczerą radę, prawdziwą pociechę, a czasem i po-

moc w niedoli okazał. Widziano, jak zrzuciwszy swój płaszcz pielgrzymi, żął z kmiotkami na ich niwie, lub dopomagał grabić siano, lub zwozić zboże do gumna; a zawsze darmo, lub za kęs nędznćj strawy, liył to asceta praktyczny, który na miłości bliźniego i ciągłej pracy, jak jego patron, założył swoją pielgrzymkę. —■ Nigdy prawie żadnej proźbie nic odmówił, skoro ta była godziwa, i nic pr/.eehodzila siły jego.— We dwo­rach był zawsze gościem pożądanym: bo zdawało się, że tam Bóg sprzyja i błogosławi, kędy Jacek swą laskę pielgrzymią zaniósł. — Jeśli dziś wołamy za postępem i ludzkością; Jacek, w swojej prostocie serca, był pra­wdziwym postępem w pielgrzymstwie: bo nic był to próżniak, bigot i dziwak, lecz czcigodny człowiek, dla którego wszyscy ludzie, jakiejbądź wiary, byli bliźnie- mi, i szczerze ich kochał.

Wiedziała o nim dobrzo piękna Barbara, i wiele go ceniła. Pragnęła wprawdzie zasięgnąć jego rady; lecz bojaźń jakaś krępowała jej nogi. l*o powrocie bowiem* z tak źle zakończonego objadu, i tej niechęci, jaką okazał hrabia, zdawała się jćj coraz bardzićj zawikłana owa miłość Edwarda, i coraz większe niepodobień­stwa. Lecz znowu przypomniawszy ten blask i tę ob­fitość, a najwięcćj, tak gorące życzenia młodzieńca, nie mogła sobie wybić z głowy, i ciągle pragnęła zedrzeć zasłonę ztćj przyszłości, która ją tak dręczyła. Długo więc nad tem rozmyślając, gdy już i ciotka z synem swym odjechała, a Komandor innićj wychodził ze swo­

ich pokoi; — wyszła raz w las przyległy, i z wyżyny przypatrywała się jesiennej porze, która żółtą barwą powlókłszy niektóre drzewa, zapowiadała dalsze spu­stoszenia. I wietrzyk nie tak był ciepły, i mnićj śpić- wów w lesie; a pastuszek spędziwszy na dół trzódkę, niecił z drugimi ogień, i przy nim spokojnie siedział.

Podobne obrazy więcćj jeszcze zadumały Barbarę, i przejmując się myślami, co się stanie z jćj zamiarem, westchnąwszy niejednokrotnie, zwolna stąpała na dół, i niespodzianie ujrzała grotę pielgrzyma.

Zewsząd była cisza: lud był na robocie, i zdawało się, że i tego nićmasz: wszelako niepewność i chęć widzenia, skłoniły ją do wejścia.

Zdumiała się bardzo, gdy ujrzała siedzącego na ła­wie starca, który zanurzony nad robotą koszyka, nie spostrzegł jćj przybycia. Porwał więc za swój płaszcz, a osłoniwszy się przemówił:

Czegóżto do mnie, do tej biednej komórki, duszo pobożna? Lecz usiądź, proszę, boś widzę sfatygowała się.

Tak, istotnie,— odrzekła Chorążanka, cała oblana rumieńcem, — szłam wprost z góry przez ten las, chcąc się jego poradzić. •

Na te słowa, skłonił się starzec, i długo milczał; wreszcie rzekł:

Duszo pobożna; moja rada prosta, nie wiele się przyda; chyba może pomodlić się, to co.innego.

I jedno i drugie,—przemówiła wolnićj nieco dzie­

wica. My, Jacka, za pobożnego i cnotliwego człowieka mamy: któż lepiej poradzić może sićrocie w jej posta­nowieniu?

Bóg, duszo pobożna, Bóg jeden; a jam grzeszny i niedołężny człowiek.

Wszelako Bóg przez ludzi zsyła pomoc; to i rada cnotliwego, niemałej jest rzeczą.

Mów przeto, duszo pobożna; a gdy jest ufność, będzie i rada.

Tu znowu zastanowiła się Barbara: wreszcie po chwili, rzekła: — Mam dwóch starających się o moją rękę: jeden młody, a drugi stary; nie wićm tedy, kogo wybrać, i z którym będę szczęśliwa. '

Prawda, duszo pobożna, że lo nielada zagadka, a zwłaszcza dla mnie, com tylko raz Bogu ślubował. Lubo ciągle z ludźmi żyjąc, powiem ci, duszo pobożna, że tam widziałem szczęśliwsze małżeństwa, gdzie były wieki dobrane; wreszcie, gdy chcesz, pociągnę kabałę; zobaczymy co ta powie; choć wyznam prawdę, dawać jćj zupełną wiarę nie godzi się.

A dobrze, dobrze! szanowny Jacku, użyj i kabały; bo wiele o niej słyszałam.

Postawił pielgrzym dużą płytę kamienną, na czterech zabitych kołkach, co mu służyła za stolik, i w różne krzyże układał swoje karty. Dziewica oparłszy na rę­kach i kolanach głowę, ciekawie patrzyła na nie; a len skończy wszy ich układ, zawołał: — Dobrze idzie, moja

duszo pobożna: i ona mówi, że idź za młodego: bo sta­ry, jak zawsze stary, kapryśny i nudny.

Doprawdy?

Nie inaczćj, nie inaczćj, moja duszo pobożna.

A jakież z nim szczęście?

O! to znowu co innego: i począł na nowo karto­wać i układać: lecz ułożywszy raz drugi i trzeci, zgar­nął nareszcie i nic nie mówił.

I cóż, szanowny Jacku, jak wypadło?

Ot, nie wiem! powiem ci prawdę, duszo pobożna nie wióm: cóś się karty mięszają i nie bardzo dobrze wychodzi. Ale to boleśnie, i nic więcćj; lepiej udać się do Boga, i kiedy chcesz Chorążanko, to na tę intencyę pomodlę się.

Módl się szanowny starcze, — i chciała mu dać pieniądze.

Uchowaj Boże! duszo pobożna,— krzyknął Ja­cek, — nie kuś mię tą mamoną; ja nic nie potrzebuję a jeśli przyrzekam, to jedynie dla miłości bliźniego.i twojej proźby.

O bardzo cię proszę, mój zacny Jacku. Twoje mo­dlitwy przyniosą mi ulgę i przyszłość znośniejsza bę­dzie.

Kto z Bogiem, Bóg z nim, — kończył pielgrzym wychodząc za Barbarą, która zatrzymawszy się nieco nad szeleszczącą kaskadą, ukłoniła mu się, i drugą stroną wstąpiła do swoich milczących pokojów.

*

m

Zaledwie nazajutrz błysnął poranek, i promienie słońca przeniknęły szyby okien Barbary, gdy się dała słyszćć, po rannćj rosie, trąbka myśliwska i granie psów gończych po lesie. Schwyciła się ze swego łoża dziewica, i jakby przeczuciem jakićm wiedziona, po­częła myślić o stroju. Tym czasem rozbiegały się gło­sy po jarach polujących, odbijały o skały, domy, i cha­ty wiejskie, i niejednego ciekawością nabawiły, ktoby to polował. — Aż w tem, zdała w ogrodzie od pokoju Barbary; ukazał się męższozyzna w myśliwskim stro­ju: miał na ramionach strzelbę, a w ręku błyszczała mosiężna trąbka. Podbiegła dziewica bliżćj do okna, i przypatrując się długo, nie mogła jeszcze przekonać się, czyli to był w rzeczy samśj Edward; chociaż ser­ce, i sama imaginacya, po samym głosie trąbki, już go poznały, i o nim "mówiły. Jakoż i Edward, po­dwoiwszy kroku, stanął przed tćmże oknem, a uklę­knąwszy, powitał spojrzeniem i ręką piękną Barbarę.

Ach! ach! wrzasnęła w końcu dziewica, i skryła sig w kąt swego pokoju. Poczem Edward obchodząc dom, wszedł do ganku, i spytał się o pana Koman­dora. Wkrótce, zaprowadzono go do bawialnych poko­jów, i tam czas pewien przesiedział, pokąd nic nad­szedł gospodarz.

Pan Edward! ściskam pana serdecznie; ale dla czegóż tak rano i w takim stroju ?

Wyszedłem o brzasku na polowanie; i przepra­szam bardzo, gdy mu czynię subjekcyą, lub sen przer­wałem.

Nic, to nic. Już siódma, i nie jest tak rano; ale czegoś w nocy spać nie mogłem, i dla tego przecią­gnąłem. Ale pan z nami kawy napijesz się, nim dalćj polować poczniesz?

Najchętnićj — odrzekł Edward, i wkrótce za jćj podaniem, w’yszła w rannym stroju IJarbara.

I wczesne wstanie, i taka niespodzianka, wstrzą- sły niejako całą budowę dziewicy, która zdała się być jutrzenką, co s ę kąpie w chmurkach poranku; lecz za każdćm przejściem, jeszcze cudniejszy rzuca pro­myk i bardzićj zachwyca oko. W nieładzie spadały jej włosy hebanu na piersi, i mięszały się ze szlarka- mi muszlin-batystu, co bramowały szlafroczek, koloru na pół popielatego z różowym, w drobne paski. Był to ówczesnćj mody i żałoby paryzkićj obraz i przypa­dał bardzo do twarzy, trochę bladćj i pomieszanej.

Za zbliżeniem się, powstał Edward, i począł przepraszać za swoją śmiałość; lecz ta czule spojrza­wszy, dobrej myśli być mu kazała. Jakoż, gdy sami po­zostali , nie mógł być dłużej obojętnym Edward,i pod­stąpiwszy do Komandora, odezwał się.

Przed panem, jako prawie ojcem p. Chorążanki śmićm się otworzyć z mojemi zamiarami, i na wszyst­ko proszę i błagam, byś nam swćj pomocy nie odmówił.

Nie wiem o co to idzie, odrzekł Komandor.

Panie Komandorze! oto nad życie kocham i uwiel­biam p. Barbarę, i z nią pragnę się połączyć. Ty więc, panie! bądź naszym obrońcą i stróżem aniołem.

Chciała się uchylić od dalszćj sceny Barbara; lecz porwał ją za rękę Edward i całując, wykrzyknął:

O, tak! żadna mię siła od pani nie oderwie, i chę­tnie oddałbym życie moje.

Dla czego chcesz odejść Basiu? — rzekł Ko­mandor: jest to los, i piękne poświęcenie się p. Ed­warda; nic godzi się być obojętną.

Zapewne; ale co na to' powie sam Hrabia? Ojciec mój da się ubłagać, i znajdziemy do tego tysiąc sposobów; bylebyś, ty pani! nic zachwiała swego sło­wa, i uszczęśliwiła mię swoją ręką.

Więc już przyrzekłaś Basiu? spytał się Ko­mandor.

Tak, w rzeczy samćj, szanowny ojcze; łecz trze­ba jeszcze wiedzieć , że...

Cóż to jest ? podchwycił Edward: ach ! mów pani: bo cały ginę z niecierpliwości!

Wiedzićć potrzeba, — tu cała się zapłoniła i spuściła oczy, — że i p. Hrabia swoją miłość oświad- czjł; lecz to zostawiłam do namysłu.

Co, mój ojciec? taki stary i laki przykry! O mój Boże! to paszkwil, to żart, to wielki nierozum, i za­ledwie wierzyć mogę!

Nie lękajcie się tego moje państwo, rzekł zimno Komandor: można na wszystko poradzić, i rozumiem, że starego ta gorączka opuści.

Badź panie.i pomagaj, — rzucił się w objęcie Ed­ward; a Barbara kłaniając się, dodała: — wdzięczność

dozgonną zapiszemy w sercach naszyeh, za podanie ręki.

Zamyślił się nieco Komandor, podkręcił podsiwiałc wąsy, przeszedł się razy kilka po pokoju, a potem uderzywszy się w czoło, przemówił:

Dobrze żeście się mnie zwierzyli: teraz jestem w domu, i wiem jak począć; chociaż prawdę mówiąc, w większych daleko intrygach miłośnych znajdowałem się w Warszawie, Lublinie i we Lwowie, i nieraz pachniało pojedynkiem, lub czćmgorszćm. Otóż,niema innej rady, jak ten ekwiwok zrobić: ty Basiu zwlekaj pod różnemi pozorami z Hrabią, a ja, postaram się

o dalsze środki.

Zrób to, zrób! mój czci*godny Komandorze, aby śliczna Barbara była moją; a majątkiem moim po­dzielę się, lub co każesz, uczynię.

*

Tak się spodziewam, odrzekł poważnie Koman­dor; kto komu czyni dobrze, winien odbićrać wzaje­mność, a szczególniej człowiek niewielkich dostatków.

Nic inaczej, najszanowniejszy Komandorze; pro­szę o rękę, i polegam jak na Zawiszy; a my okażemy wdzięczność za jego trudy.

Tu spojrzał Komandor na zegarek, i gdy było w pół do dziewiątej, choć to nieładnie, rzekł:—przecież p. Edwardzie, dla własnego dobra musisz nas poże­gnać, aby Hrabia nic domyślał się, gdzie byłeś.

Ach, prawda!—• Ślicznie uścisnął i ucałował rącz­kę Barbary, i przez parapety skrycie wyszedłszy, zni­knął w przyległym lesie; tylko kiedy niekiedy dola­tywała trąbka, dająca hasło drugim myśliwym, gdzie wódz łowów znajduje się.

a<D8s>83ii& aa»

Przyjazd.

«

«*--«

(ilShomandor był osobliwszego charakteru: częścią, Epikurejczyk; częścią, Libertyn; i dla tych dwóch bóstw, gotów wszystko poświęcić. Żyjący od młodo­ści na wielkim świecie, zawsze do niego wzdychał; a gdy majątek stracił, ożenił się dla poprawienia swych interesów; dziś, gdy mu los niewdzięczny i to zabrał, nową ma perspektywę, przez wydanie bogato swój pasierbicy; a przeto, znowu nadzieja znacznego obłowu, a szczególniej od Edwarda, który zakochany szalenie, zaledwie nie wszystkoby oddał, byle otrzy­mał Barbarę. — Często więc nauczał, jak ta ma odgry­wać swoją rolę, by się szczęśliwie powiodła. Często

prosił i błagał, aby swoją piękność umiała cenić i po­znała się na sobie. Jakoż, była to rozlana na niecący się ogień oliwa, która tćm mocnićj wsiąkła, im umysł dziewicy oddawna tćm zarozumicnicm gorzał: bo imię swoje, nieraz porównywała z temi, co zostawiły pa­miątki w dziejach: jak żona Parysa i Zygmunta Au­gusta.— Radziwiłłównę więcćj jeszcze ceniła; miała bowiem bliższe z nią podobieństwo, i prawdziwsza scena, którą sam Edward w tkliwych wyrazach, nie­raz jćj przedstawiał. Z podobną więc rezygnacją przed­sięwzięła postępować, i stokroć powtórzyła ojczymo­wi, że wiernie przepisów jego trzymać się będzie.

Po pewnym przeciągu czasu, przybył nareszcie Ko­mandor do Hrabiego, i prowadząc długo obojętną roz­mowę, przed samym wyjazdem, rzekł od niechcenia:

Daruj panie Hrabio, że cię prosić będę, aby pa­sierbica moja, czas jaki pogościła u niego: gdyż dla in­teresów ważnych, muszę z domu wyjechać, i niery- chło wrócę. Biedna sierota, sama jedna, będzie się nudzić, niemając przyzwoitego towarzystwa, prócz mojej krewnej, która, więcćj do pacierzy, jak do kon­serwacji zdolna. Przyrzekłeś panie Hrabio opiekować się; otóż, nic gardź swoją pupillą, i niech towarzyszy hrabiankom.

Nic wiem dotąd, dla czego nas opuściła, odrzekł Hrabia, rozjaśniając czoło. A tak, istotnie przyrzekłem mój dom dla nićj, i z chęcią go otwićram i proszę. Panno Jadwigo! Jadwigo! krzyczał na cały głos, i gdy ta

zawiadomiona przybyła, ualćj mówił: — Pan Koman­dor prosi, i ja przyrzekłem; napisz córko do p. Cho- rążanki grzecznie, l>y do nas przybyła, i raczyła zaba­wić; wszak jestem opiekunem, mogę nawet i rozka­zać, uśmiechając się, dodał na końcu.

Bez wątpienia, wszelkie ma prawo pan Hrabia, odrzekł Komandor; a nawet, w tak znakomitym domu i pełnym nauki, jestto szczęściem dla młodćj osoby.

Tak, zapewne; tylko potrzeba grzeczności, i umieć zobowiązać, przemówił * z cicha Hrabia; a Ko­mandor podając rękę, i żegnając się; wszelkie masz prawo do tego, panie Hrabio, i spodzićwam się, żc ona w niczem mu nic uchybi.

Wkrótce, poszedł list do Barbary; która z uprzejmą grzecznością powitała Hrabiego; a córki, jakby najbliż­sze swe siostry. Znowu więc wesołość nasłała w zam­ku : i kiedy poranek październikowy zapowiadał, jak zowią, babie lato, a w ogrodzie świćciły się jeszcze niektóre kwiaty, lub swym zapachem nęciła ku sobie rezeda; rozkazał Hrabia, na moście, gdzie była statua Cycerona, nakryć do rannćj\kawy i herbaty. Jakoż, gdy się zebrało całe towarzystwo do sali, Hrabia, bio­rąc pod rękę Barbarę, powiedział:

Dziś będziemy pili na moście; piękny poranek, godzi się użyć tej chwili. Służę pani.

Ruszyło wszystko, biorąc się pod rękę, i stanęli nad owem jeziorem, które szybą swoją wszystkich za­chwycało i dziwny urok nieciło, okazując pływające

13*

łabędzie i odbite w wodzie niebotyczne topole. Naj­młodsza z córek, polubienica Hrabiego, nalewała napój; podając przeto Barbarze herbatę, drugą ręką podnio­sła w górę serwetę, i w moment odgłos się rozległ muzyki, która na galeryi zamku, czekała tylko hasła. Wszyscy się żachnęli i zapomnieli; a Hrabia śmiejąc się i cipsząc, zawołał:

Tak! to siupryza dla panny Chorążanki, by o nas nie sądziła, żeśmy niegrzeczni.

Ach panie Hrabio! czyż podobna myślić, a do­piero sądzić? Zawsze powtarzam, że to jesl raj; a je­go gościnność, prawdziwie wzorowa.

Długie i śliczne było granie jakiejś symfonii. W tysią­cznych echach, łamały się głosy; a kiedy cichość po całej naturze rozlana, w niczem nie psuła harmonii, każda dusza czuła i melancholiczna, mimowolnie za­myśliła się, i poddała tem słodkiem marzeniom, jakie tylko najwyższa błogość sprawić może. Wszyscy spie­sznie kończyli swój napój, i z rzewnością przysłuchi­wali się. Wtenczas Hrabia, widząc podobne rozczule­nie, pod alegorią odzywał się do serca Barbary, która rzucając oczyma na udręczonego Edwarda, sama nie wiedziała Jak się znalćźć i co odpowiadać. Gdy zaś Hrabia ciągle przy nićj siedział, ciągle coś z cicha mówił i w ręce całował; gwałtowny Edward, jakby piorunem rażony, porwał się ze swojego miejsca i znikł w gęstwinie gajów.

»

Długo i długo błąkał się on, i coraz oddalał się od muzyki, chcąc ją wydrzeć własnemu słuchowi; bo g° wielce raziła; i^dawało się mu, że widzi ojca wy­dzierającego jedną ręką kochankę, a drugą, dławiącego go u stóp swoich. Z rozpaloną twarzą, najćżonemi włosy, trzymając w ręku kaszkiet, leciał prawie nie szedł, lub zatrzymywał się nagle, dowiadając się o niemiłćm mu brzmieniu. Góry, doliny i lasy, w krę- tćm położeniu swojćm, coraz ścianą grubszą stawały, przez które echo nikło i nikło; a w końcu, ujrzał się w ciszy i sam jeden. Tu, cokolwiek odetchnął, usiadł i długo dumał: poczćm znowu, jakby drugim paro­ksyzmem uderzony, zerwał się, i okrążając Mingród, zapuścił się w las przyległy, a potem, stromo stąpał po górze i kamieniach, ku dolinie głębokiej, w śród której przezierał znany Kondzielów. — Znowu się za­trzymał, i w lubym zachwycie, długo się przypatry­wał jemu, i stanął mu w oczach ów (ranek myśliwski, tak drogićm wspomnieniem oczarowany. Jakby siłą magnetyczną popchnięty, postępował dalćj; a kiedy strudzony wlókł prawie kroki, rozlatywał się śpiew , pobożny od cerkiewki i groty.

lin bardziej się zbliżał, tein więcćj takowy wyra­źniejszym się stawał; to więc pobudziło jego cieka­wość, i wkrótce stanął przed grotą; a pielgrzym do­nośnym głosem tak śpićwał:

1 Straszliwego Majestatu Panie!

Za me grzćchy, płakać łez niestanic.

Ja stworzenie zbyt wyrodne,

Świętych oczu twych niegodne ;

Twój Majestat nieskończony,*

Przed którym klękają trony,

Znieważyłem.

Nieśmićm oczu podnieść z publikanem.

Tu, niedotrwał Edward, i przerywając śpiew, wszedł do pielgrzyma. Powstał on z ziemi, na której klęczał, i skłoniwszy się, przemówił: —Czego żądasz, duszo pobożna?

Słyszałem o tobie cokolwiek p. Jacku, żeś po­czciwy człowiek i kabalista; otóż, chcę cię poznać, a może i poradzić się.

Siadajno pierwćj duszo pobożna; boś widzę bar- dza spocony, i zmordowany. Któż pan taki i zkąd?

Ej co tam! kto jestem; dość dla ciebie, starcze, gdy widzisz przed sobą młodego, a do tego, zakochanego. Ot lepićj powiedz, czy pójdzie za mnie moja kochanka?

' — Moja duszo pobożna, ja nie umićm zgadywać; ale gdy się Bóg zgodzi z twoją wolą, to czemuż.

A jak ojciec mi nie pozwoli; to co Bóg pomoże?

Och, pomoże! pomoże! duszo pobożna; bylebyś tylko umiał go prosić.

Jakim sposobem? mów mi, bardzo'cię proszę.

Duszo pobożna! chcąc podnieść ducha do Pana i Stwórcy naszego, i Jego łaskę otrzymać, potrzeba usposobić się do tego, przez częste posty, modlitwy,

$

spowiedzio i skromne życie. Wtenczas ostygniesz ze swojćj cielesności, oczyścisz się od złych pokus, i go­rąco westchnąwszy, otrzymasz pomoc; bo, albo ci Bóg da to, o co prosisz, albo, widząc to ze złem twojćrn, i samo pokuszenie szatańskie, przez swego anioła od­prowadzi cię od tego.

Ha! ha! porwał się Edward z ławy i śmiać się po­czął. — Ja mam pościć, modlić się, żebym się ożenił.

O ciemny starcze! tumanisz tylko ludzi i nic więcej. Pocóż używasz kabały, gdybyś tylko wierzył Bogu? Nie wiesz, że rnamy własną wolę, i Bóg do takich rze­czy nie mięsza się; same mi brednie prawisz i nic więcćj.

Jam prostak, duszo pobożna , i to mówię, co mi serce dyktuje, a wiara nauczyła. Prócz żywotów Świętych, nie znam innych książek: wy może wićcie, że Bóg do naszych spraw nie mięsza się; a ja tylko wiem, że on. tak człowieka, jak i wszyskie rzeczy stwo­rzył; to on nasz pan, i nami, jak gospodarz swoją cze­ladzią rozporządza. Kabała moja, to tylko zabawka światowa; lecz wyznaję szc/.ćrze, i każdemu mówię, że temu nie wierzę, i niech nikt do tego nie przykłada wiary.

Otóż i ja nie wierzę twojćm słowom: to wszyst­ko fanatyzm i bigoteria.

Duszo moja pobożna, nie rozumićm tych słów, i rób sobie co chcesz: bo masz wolę; mnie tylko nie prze­szkadzaj w moich modłach i śpićwaniu. Jakoż, od-

n

wróciwszy się od Edwarda, ukląkł, i zaczął drugą strofę swojój pieśni nabożnćj; a ten znowu, rozgnie­wany, chciał lecić do Komandora na radę, gdy w pół drogi przypomniał sobie, iż wyjechał: wrócił się prze­to, i czas niemały po jarach i lasach błąkając się, za­ledwie z południa do zamku wrócił.

Rady Poety.

szczerości! o prawdo! gdybyście gościły ciągle na ziemi; dopićro wyrzeklibyśmy z przekonaniem, że mamy postęp cywilizacyi, i ludzkość oddycha szczęśli­wie pod ich berłem. Ale gdzież ich mieszkanie, gdzie się ukrywają? Oto w sercu człowieka każdego, w tych milionach indywiduów, tak cale różnych w swoich my­ślach, zdaniach, żądzach, środkach i celach; że z gó­ry popatrzywszy na to, i ogarnąwszy duchem, zda się niepodobna, abyśmy przyszli do tego, abyśmy wszyscy szczerze i samą prawdą żyli. Wielkie to są dążenia i Boskie chęci; dla tego Chrystus Pan nasz, mękę srogą i śmićrć okropną pouiósł; lecz świat olśniony mate­

rializmem, pomimo tylu wynalazków i nauk rozsze­rzonych, brnie dotąd w przewrotnościach, i dla ciała, nierównie więcćj, jak dla ducha poświęcał i poświę­ca. Więc ty szczerości, i ty święta prawdo! nigdyż nie zawitacie na padół ziemski, i nie podacie biednym pociechy, ulgi i pomocy? Kiedyś!... i kiedyś!... rozle­ga się głos po wielkich teoriach naszych lilozofów; a Boska religia, wyciąga wielki swój palec, i wskazu­jąc na niebo, głosi: tam! tam wasza nagroda, i szczę­ście prawdziwe!

W podobnem uniesieniu będąc, gdym nie znalazł tych bóstw na ziemi, piękna Barbara przedstawiła mi obraz cale przeciwny; bo za lekką gazą czułości, samą przewrotność, którą umiała doskonale ukołysać upo­jonego starca. Wstawszy bowiem od rannego posiłku, przechadzali się, najczęściej sami po ogrodzie, wstąpili do owćj widnej groty; i kiedy Hrabia wspominał o swoim projekcie, ta mu zręcznie dawała poznać, że jeszcze pora żałoby, że dłuższego wymaga namysłu, że się naradzi ze swemi krtAvnemi; ale zawsze jego szacuje, i miło jćj przebywać w takim gronie szano­wnych osób.

Zaledwie tę scenę odegrała, i spóźniony objad, ocze­kując na Edwarda, ukończył się, Edward siadł do for­tepianu, i smutnie przegrywał. Hrabia strudzony uda­waniem raźnego amanta, wyszedł do gabinetu na spo­czynek; Barbara nieznacznie zbliżywszy się, oświad­czyła, iż chciałaby takoż przy wieczornym zmroku co

zagrać. Schwycił się Edward i długo zachmurzony stał w kącie; poczćm usiadł, i pomagając niby odsłonić karty nut granych, westchnął ciężko i przemówił:

Losie, jakżeś okrutny!

Czego pan zasmuciłeś się?

Tak! czyż nie widziałem tych komplementów, tych całusów.

Śmiej się pan z tego. Przypomnij sobie radę; mógłażem inaczej postąpić?

Ach, pani! przeszywasz serce sztyletem; ja tego nie zniosę, i nie wytrwam dłużej!

To kończ pan rychło: bo i mnie to bardzo drę­czy. — Mowa ta była ciągle przerywana, półgębkiem i przy ciągłem graniu, aby nikt nie domyślał się i nie dosłyszał.

Ach, najdroższa! wszelkich sił użyję, aby to skoń­czyć. — Wtem, nadbiegły siostry, i'gwarząc i śmiejąc się,oddaliły od siebie kochanków.

W dniu następnym, prosił Edward starszćj siostry, by go przed ojcem wytłumaczyła, iż dla wezwania pana Stanisławskiego, jako sąsiada i przyjaciela, musi wcześnie odjechać. Jukoż, w parę godzin stanął u progu tego poety, zwolennika filozofii 18 wieku, dostatnego pana i wielbiciela tego wszystkiego, co jest pięknćm i rozkosznem. Zapewne przypomną sobie czytelnicy, że Edward znał dla niego szczególniejszy szacunek i pe­wną sympatją: bo poeta, mając na wszystko serce otwarte, jakże umić pociągnąć młodzieńca, co jest ży-

14

wych uczuć, a zwłaszcza, rozkochanego? Iłył on od- dawna właścicielem majątku rodzicielskiego i najwięcćj łożył na ozdobę swoich pokoi, ogrodu i powiększenie biblioteki. Osobny miał gabinet dla swćj pracowni: i tam leżały stosy rozmaitych ksiąg, papićrów, zwoje ry­sunków', mapp i narzędzia fizyczne. Sam zaś, pomimo znacznych zdolności i pięknych dramatycznych lub sar­kastycznych wierszy, odznaczał się od swych braci bczżennością i chęcią zbiorów; nie dla tego, aby wsi kupował, lecz aby błyszczał w domu i za granicą, jako magnat. Nie odrzucał takoż gier hazardownych, ani piękna bogini Cypru mogła się kiedy użalić na jego hicczułość.

Wbiegł zaraz Edward do gabinetu, i zastał poetę w pięknym tureckim szlafroku, w mesztach cytryno­wych, i z fajką pyszną w gębie, siedzącego nati rozci­naniem jakiejś książeczki.

Pardon! — zawołał Stanisławski, i rzuciwszy

ę *

nóż słoniowy, podał rękę młodzieńcowi blademu i roz­targnionemu.

Proszę uśiąść, proszę le Comte Edouard: jakże- śmy się dawno widzieli ze sobą? ale jak! ale jak!—I gdy czekał na odpowiedź; młodzian mając przepełnione serce uczuciem, nie mógł długo odpowiedzieć.— Cóż to ci, Edwardzie! czemu mi nie odpowiadasz? Jakież cienia boleści.przebicgają po twych licach? Co masz tak ciężkiego, powićdz przyjacielow'i; a może, choć kroplę

%

*

balsamu wieję w twoją duszę. Powiedz, proszę cię! powtarzam.

Podał znowu rękę Edwardowi; a ten, trzęsąc nią, przemówił — Tak! zwierzę się mu, jako człowiekowi, co umie czuć i pojmować drugich.

Pardon! tak rano, nic zapewne jeszcze nie piłeś,— i pociągnąwszy za sznurek, wszedł lokaj, któremu ka­zał przynieść herbaty; — lecz o zieloną proszę —pod­chwycił Edward, i przeszedłszy się cokolwiek wolnićj, począł mówić.

Tu dopiero, objawił pod wielkim sekretem, swoją miłość i zamiary, i dodał; że ojciec, jako sam starający się, pewnie mu zabroni ożenienia się.

Dziwna pretensja hrabiego i próżna! Jeśli panna nic chce i wiek na przeszkodzie; to chyba pragnie, byś został drugim Cydem i dobijał się swojej Xymenjr. Ale nie, nie spodziewam się tego po twoim ojcu; ma dość oświecenia, i wolen od tych scholastycznych prze­sądów, jakiemi nas poczciwi Jezuici zarazili.

Jednak dość uparty w swoich zamiarach, i wiel­ki impetyk, — odrzekł Edward; — i dla lega wzywam cię, byś mu to z głowy wybił, i niejako przekonał,

A zgoda, mon dier Edouard; pojadę dla twej przyjaźni. O! jeśli piękne twe bóstwo' i kocha cię go­rąco, idź Edwardzie za twojćm natchnieniem; ceń go i podtrzymuj: bo i w starożytnćj Grecji już tak Bijon śpiewał:

Zdrowie ceń nad wszystkie dary,

Potćm, wdzięki urody;

Bogactwa , lecz bez przywary,

Bez cudzćj nabyte szkody.

Gdy tych użyjesz rozumnie,

Zgodnie z wyrokami nieba;

W ten czas ty szczęśliwyś u mnie:

Żyłeś tyle,, ilcć trzeba!

Otóż, nic smuć się luby Edwardzie! ciśnij troską, jak mó­wi Kochanowski, o ziemię, i bądź dobrej myśli. Jeśli twa królowa i pani tchnień twoich, stała i szczćra; wszystko uleci z wiatrem, jak te chmurki przelotne na lazurowem niebie; jak potok grzmiący, jak ryk prze­rażający Iwa; a ty silny w swojćm postanowieniu, niby dąb kilko wieczny, pokonasz wszystko, i szczęśliwy i spokojny, rajskie spędzisz chwile ze swoją boginią.

O gdyby tak! — westchnął czule; a potćm ściskał kilkakrotnie poetę.

Nie lękaj się! — znowu ten mówił,—i z mocną po­stępuj wolą: dziś inne czasy, i znikło tyraństwo ro­dziców. '

A toż co jest’, nad czćm cię zastałem ?

A!—uśmiechnąwszy się, porwał Stanisławski,— to moje pierworodne dzieci, które prassa Lwowska wydała.

Zapcwno twoje śliczne poezye, — podchwycił Edward; — ach, jakbym rad czytał!

Racz więc przyjąć, ten sam exemplarz, który roz­cinałem; niech on będzie pamiątką i dowodem, ile ci sprzyjam i szczerze radzę.

Tli począł rozpatrywać Edward, i czas niemały w milczeniu przeszedł.

Poczćm, przemówił poeta: — nie sądź jednak, mój drogi,‘abym tylko francuzką poezyę czytywał; masz u mnie dość i polskich

O, co tego, najwięcej u nas brakuje: i zaledwie kilku poetów dawniejszych ma nasz ojciec. Najwięcćj lubi historyą, i w tym przedmiocie ma dosyć dzieł; lecz co do poezji, samych tylko uwielbia klassyków łacińskich.

Bo widzisz, ma stary gust, i tchnący szkolnic­twem: dziś i w poezyi jest zmiana. Francuzcy poeci za­garnęli prawie cały parnas, a nam zostało tylko dzi­wić się i naśladować.

Naśladować? a mnie się zdaje, że i ty obok nich stoisz; w tych naprzykład wierszach, co teraz odczyta­łem : Na zabitego od piorunu.

Dobry Edwardzie! to są twoje pochwały i nic więcćj. Lecz bym cię bardziej rozerwał, odczytam ci świćżo otrzymane wiersze “Marzenia" Frańciszka Wi- szniowskiego,(ł) Sielankę “Emrod" Krupińskiego i nad to wszystko “do Emmy“ Góreckiego. Wszystko to, nowo

(*) Umieszczony wyjątek w dodatku 1-m.

pojawiający się synowie Appolina, i daj Boże! byśmy ich dość mieli tak, jak ten kraj, mianujący się la Grandę Nation.

k Z uniesieniem przysłuchiwał się Edward i pięknej deklamacyi poety, i pięknemu wyborowi poezyi; lec^ gdy wszystkie tchnęły samą miłością i rozkoszą, on znowu wpadł w zamyślenie i chmura smutku otoczyła jego czoło. Nie zważał zrazu na to deklamator; lecz kiedy Edward,-coraz mnićj odzywał się, porwał go za rękę i zawołał: — porzuć bo zamyślać się: a zważaj, jak się tu pięknie wzniósł Górecki.

Lecz cóż to widzę! drżysz cała,

Nagle twarz się twoja mieni;

To raz, jak lilija biała,

To jak się róża czerwieni?

4

Nie trwóż się! znasz serce moje,

Jakićmi rządzi się prawy;

Wzięłaś mi duszy pokoje,

Lecz ja ci nie wezmę sławy.

Choćbym w największym był gniewie,

> Jak się zowiesz nie wymienię.

Szafuj moją krwią i zdrowiem, t Dochowam wieczne milczenie;

I jeśli Bóg tego nie wić I Bogu tego nie powiem I

*

No! jak sądzisz Edwardzie, o tej strofie? To jest poetycznie i górnie; i ty nie mógłbyś więcćj wyrzec swojćj Barbarze, gdyby, jak Emma stała się wiaro­łomną.

Co! wiarołomną? ach, nie wspominaj mi nawet

o tern! Ona mi święcie przyrzekła, i sama pragnie ry­chłego ukończenia. Jeżeli więc szczerze, kochany Ksa­wery sprzyjasz, podaj śroilki niezawodne, abym się nazawsze cieszył moją królową.

Klnę się na honor i na wszystko, co jest naj- droższćm, że wszystkicmi siłami nakłaniać będę twego ojca: lecz jeśli okaże się uparty i nieprzekonany, to ra­dziłbym inny środek, a ton byłby najniezawodniejszy.

Mów! mów, jaki? błagam cię!

A cóż, mon cher Edouard, masz lata zupełne » niezachwianą wolę; to jeśli bogom Olimpu wolno było najpiękniejsze wykradać dziewice, i naszą Europę; cze­muż i synom ziemi, a do tego europejczykom, nie go­dziłoby się? Wykradnij więc, mon 'cher; a stary wy­szedłszy z paroxyzmu, jakby po zażyciu antydotum, zwolniejc i przebaczy. Cóż wreszcie zarzucić Barbarze, * gdy sam ją uwielbia, i godną swej ręki sądzi?

Zaiskrzyły się z radości Edwardowi oczy; a przyjmu­jąc tę radę, i nią zaprzątnąwszy myśli, nie pomniał, że przystawił do serca żmiję, co za ogrzaniem, okrąży go swym pierścieniem], ścisoie i krew jego wysączy.

/

ai>3©aisia

Zatarci*

HHH

gsT owrót Edwarda żadnego nie narobił hałasu w zam­ku: owszem, Hrabia skrycie się cieszył, że się uwalnia od zapastnika, i ma towarzystwo z pana Stanisławskie­go, którego imię coraz głośniejszśm stawało się w świecie literackim. Edward ze swój strony udawał powolność dla ojca, obojętność dla Barbary, a skrycie odbywał narady, to z ochmistrzynią Kwiatkowską, to z doktorem nadwornym Sztenbergiem i jego żoną, którzy w Mingrodzie mieszkali. Przez swój dowcip i zręczność, a nawet pićniężne zasiłki, umiał on opa­nowywać umysły potrzebnych mu osób, i do siebie przywiązać. Kwiatkosia, dla jedynaka pani, co go na

swych wypieściła rękach, czegoby nie zrobiła; zwła­szcza, że on prosił tylko, by wszyscy kochali Basię, i jemu dopomogli z nią się ożenić. Cóż to złego? wszak panicz nie chce ją uwodzić ani oszukiwać; a kiedy ojciec ożenił się z ubogą, to czemuż i syn nic może? Tak nieraz myślała, i nieraz przed ludźmi dworskiemi panicza broniła. Sztenbergowie zaś, ludzie zagraniczni i ubodzy, niewiele wiedzieli o arystokracji pańskiej, a jeszcze panów polskich. Pan Edward, nowy kiedyś dziedzic, był u nich wschodzącćm słońcem, któremu wypadło wcześnie pokłonić się, by za zmrokiem sta­rego Hrabiego, nie stracić miejsca, tak dobrze płatne­go i wygodnego. Wreszcie, zamykała im usta ta opieka* którą Hrabia przyjął: wszak rozmawiając między so­bą, zgadzali się oboje, iż na to jest opiekunem, aby ją za swego syna wydał. Z tem więc przekonaniem mówili i pp. Onieckim: i gdy ci na, to oburzali się, i chcieli przestrzćdz Hrabiego, nagle zawiadomiony Ed­ward , wpadł do nich, i tyle ich prosił, tyle przeko­nywał, że ci, lękając się i jedhej i drugićj strony obra­zić, dali słowo, że będą niememi widzami tćj sceny, i święcie sekret zachowają.

Ale sekret pomiędzy wielu, możeż w całości ucho­wać się? rzecz niesłychana, i trudna do uwierzenia! Zwolna przeto i nieznacznie rozbiegły się wieści: a jak gazy kwasorodu, z różnych stron z zanurzonego bło­ta , niespodziewanie wylatują, i rychło do butelki ło­wią się; tak znajomy nam Justycyariusz, rychło łowił

każdą wieść, by z pięknym zapasem przybyć do pań­skich progów. Niemnićj i kamerdyner Michał, coraz mocniej podejrzy wał Edwarda, za te wycieczki pie­szo i powozem; zwłaszcza, że i kuchcik obrażony na ochmistrzynii}, ciągle wykrzykiwał: Będzie tobie od pana, jak się dowie, co ty gadasz w garderobie! Nie mógł wprawdzie Michał dokładnie dowiedzieć się od panien służących; ale raz podsłuchał o imionach Bar­bary i Edwarda, i ten wykrzyknik: O! o! szczerze on ją kocha!

Kiedy więc Justycyariusz, ciągle dla różnych spraw i interesów przyjeżdżający do Hrabiego, przebąkiwał czasami, ojakichciś projektach Edwarda; kamerdyner, z drugićj strony napomykał takoż, że się panicz kocha, ale w kim, tego nie mógł dowiedzieć się. Drażniło to niepomału Hrabiego, i nasunąwszy brwi na oczy, powtarzał mu ciągle: Mój kochany! pierwćj dowićdz się dobrze, a dopiero donoś.

Tknięty wszelako tomi wiadomostkami, i przywo­dząc dawne zalecanki Edwarda, chciał raz pomówić z nim na osobności: lecz ten, przez posłanego prze- praszoł ojca, iż dla mocnego bólu głowy, nie może się z nim widzieć. Odłożył przeto swoje wymówki, a mo­że i burę, na czas dalszy; gdy w tein p. Stanisławski zawitał.

Było to właśnie pod czas objadu, gdzie całe towa­rzystwo zamku Ostrowieckiego, prócz Edwarda, sie*

działo przy nim; na czele była Barbara, a obok niej, Hrabia. P. Stanisławski nie przyjął udziału, i tylko siedział obok, i większą miał porę przypatrzenia się tej piękności. Jakoż, zachwycony Barbarą, kilka jćj grzecznych słówek powiedział; a później wyszedł z Hrabią i p. Rotmistrzem do jego gabinetu. Po pewnym czasie, zapytał Hrabiego o Edwarda, i gdzie jest?

A słaby, odrzekł Scibor, już dni parę: i przyznam się panu, nie odwidzilem go; bo to zapewne jakieś grymasy. Hartowałem jego ciało gimnastyką, wedle metody Roussa, i nie sądzę, by co było niebezpie­cznego.

Ale, panie Hrabio, to jesień, może wywrzćć złe skutki, i pozwól mi go pan odwidzić. Tak łaskaw był niedawno u mnie, i w tak dobrym był humorze.

O trzeba go koniecznie odwidzić!

To, kiedy tak, to i ja z panem pójdę; tylko go pierwej zawiadomię.

Za powrotem kamerdynera, poszli wszyscy przez ogródek do pokojów syna, który w szlafroku ubrany, leżał przykryty kołdrą, przy którym stał stolik z ksią­żką i szklanką limoniady. Zbladł był za wejściem go­ści, i nieco się zmieszał; poczćm, podnosząc się na ło­żu, przemówił ze stękaniem.

Przepraszam s/anowrnego papy i panów, że w ta­kim ubiorze, i w takiej postawie prezentuję się.

Cóż ci jest? podbiegł Stanisławski, i podał rę­kę do uściśnienia. Czy nie dostałeś gorączki, lub ja­kiego zapalenia? bo twarz zbyt rozogniona.

Głowa mię silnie boli, i żadnego nie mam apetytu.

A to potrzeba, rzekł Urabia, długo wpatrując się, wstać i przechadzać się: tym sposobem znajdzie się apetyt i ból przejdzie.

Nie mogę,' papo! i tu z nienacka westchnął.

Czegóż wzdychasz ? jest doktor i aptćka, to za­lecę, by cię kurowali, kiedyś tak słaby; lecz mnie się zdaje, — tu zwrócił oczy na Rotmistrza, że to więcćj imaginacya, lub udanie.

Rotmistrz milczał; a poeta podchwyciwszy, od­rzekł.—Dla czego p. Hrabia nie wierzy? Wszak gdyby była i słabość serca, to godna jest litości, i pomocy. Nauczyciel Emilia nie był tak okrutnym, i po przyja­cielsku doradzał; rozumićm przeto, że i p. Hrabia w podobnym razie, takąż drogą poszedłbyś, i brzydzisz się średnio-wiccznym barbarzyństwem.

Mój panie! ja lubię dzieci moich posłuszeństwo, i szanuję przykazania Boże, co kazały czcić ojca i ma­tkę, jako pierwszych po Bogu, i w tćm nic zgadzam się z Russem: i dla tego powtarzam: Wstań mi Edwardzie, iprzćjdźsię; bo to samo, stać się może większą słabością.

Napróżno papa mi mówi; wstać nie mogę, bo jestem chory.

Chory! już mi różni napomykają, że Wasan czyś nie zakochany, i różno myśli roisz. Powstań więc, gdy ja każę; a dopiero przekonam się o twej słabości.

Na Boga klnę się, żem słaby! i powstać przez ża­den sposób nie mogę.

Czemu! — krzyknął, cały zapyrzony i ze złości trzęsący się, — czemu! — powtórzył.

Bo mi nogi nie służą.

Nie wierzę! — i szedł do łóżka, chcąc go gwał­tem ściągnąć.

Ale w tćm, obecni zatrzymali Hrabiego, i prosząc ła­godnie, by się nie unosił i nie był złej woli; zaledwie wymogli na nim, iż powrócił do swojego gabinetu.

Po takim attaku, Edward gorzćj desperował, i tra­cił prawie głowę, jak sobie począć; zwłaszcza posły­szawszy tak wyraźne domysły ojca, i jego gnićw srogi. Równie i poeta zwątpił o wszystkiem; a lękając się bardziej rozdrażnić scrce ojcowskie, w złym humorze odjechał. * \

" ilTiTfr

i -r ■ r

ł»

'.iWŻSltn

( • . -

<sŁa fySLo

iw3t Ł«ot fcwJiuJrn^

C&-4Ś ^-0

a^oc-Oo C&> ćfo

Odwldzlny.

Sławne to jest zdanie, że każda rzecz ma dwie stro­ny: to jest, złą i dobrą. Nasz filozof Trentowski uczy: dobrze wszystko rozważyć i obierać we wszystkićm pośrednią drogę; czyli, być rzeczywistym człowiekiem. Zdaje się, iż w moralności najbliżćj wypadałoby, aby wprost obierać dobrą stronę, a złej unikać i nienawi­dzić: Lecz znowu wspomniawszy, j*»k to jest trudny wvbór przez ułomności nasze, jak rozległego potrzeba umysłu, aby godnie osądzić, co jest dobrćm, a co złem; musimy wyznać w pokorze ducha, że dla praktycznych ludzi, niemasz nad przepisy religii, i to jest najbliższy przewodnik życia naszego. Dla czego zaś pomieszane

V

złe z dobrem? dla czego dobre, jakby w kruszcu jakim zaledwie ogniem pojęcia nauki \ religii, oddzielić się może? to są kwestye, które filozofia, niech zgłębi i roz­strzyga; my zaś powimy, że słabość udawana Edwar­da, zatrwożyła hrabiego, i ten wezwał doktora, aby syn jedyny, nie padł istotnie ofiarą jakiej choroby.

Zaledwie Sztenberg przestąpił progi Edwarda, już wszędzie rozeszła się wieść o wielkiśj jego słabości i srogości ojca. Doktór długo przesiadywał przy chorym, pisał recepty i.utrzymywał hrabiego w mniemaniu, że to jest febra jesienna; a tymczasem, układali z pacjen­tem skrycie plany, jakby doprowadzić rzecz całą do skutku.

Odwidzał niekiedy i hrabia swego syna; lecz ten, na przekor ojcu, ciągle udawał chorego i nie chciał wy­chodzić ze swojego pokoju. To więc spowodowało, że i siostry ubolewając nad bratem, przyszły raz do niego po objedzie, a z niemi i Barbara. Widok kochanki nad­zwyczaj go uniósł, zwłasźcza nic spodziewając się,czy jego proźby wysłuchane zostaną. Jakoż, nastąpiła czuła i rzewna scena. Ich spojrzenia zdawały się być uto­pione w sobie. Edward świadczył się swojemi siostra­mi , że ją tylko ubóstwia; wreszcie upraszał ich, aby Barbarę za swoją siostrę miały.— Ona zaś, to rumie­niąc się, to znowu pomięszana obzierając, odpowiada­ła, lub westchnieniem, lub przerywanćmi i lakonicznć- mi słowy.

Panie Edwardzie! co pan mówisz. Niech się pan

«

nie unosi i pamięta o zdrowiu. Ach! panie, sekret! Wierz pan, wierz! — a posłyszawszy w końcu jakiś chód gwałtowny, porwała Elzbićta, i już odwróciły się ku drzwiom; wtćm, zastąpił im drogę hrabia, i cały w o- gniu, zawołał:

Czcg<;ście tu przybiegły! zapewne Edward, ten szaleniec po was posyłał; a wy, na rozkazy jego sta­nęły.

Nie, papo! — rzekły dzićwczęta, i Edward sie­dząc na łożu, podniósł się, i chciał się usprawiedli- wiać; czem bardziej obrażony, krzyknął:

Milcz i nie odzywaj się! Teraz się odkrywa, że dla pięknych ócz Chorążanki ta zmyślona słabość. Wstydźcie się wszyscy, tak mnie oszukiwać! lecz naj- więcćj, pani wstydź się! co pomimo wiedzy mojćj wdajesz się z tym młokosem, i tak mnie okropnie obu­rzasz.

Panie Hrabio, to potwarz,— rzekła blada dzie­wica.

Nie! — wrzasnął z całej siły Scibor, — nie! to obłuda, intryga, fałsz i czarna niewdzięczność. Poco tu przychodzić i syna mi buntować? Proszę mi zaraz wyjść, i nawet wybierać się odemnie! Nie chcę, nie chcę tych osób, co są dla mnie nieprzychylni. Jakoż, domawiając tych słów, odemknął drzwi i wrzeszczał: Proszę iść! proszę iść! — a cała złość, jakby iskry mo­cnego trunku, wyskakiwały na wićrzch z jego oczów i całego oblicza.

Edward drżący i pomięszany, znowu położył się; bardzićj wzdychał i desperował, a niekiedy łzy skry­cie ronił. — Biedne zaś panny, jakby kwiaty po burzy gwałtownćj, pozwieszawszy swe głowy i bez żadnej energii, wlókły kroki do swoich komnat; niby szeregi jeńców, których zwycięzca okuł w kajdany i na swój tryumf zatrzymał. — Nastąpiła zatóm długa cisza w zamku; a nawet przez dni dwa, sam hrabia niepoka- zy wał się, i w swoim pokoju jadał.

Z iii 1 n 11 a po m y ń 1 ii n.

«

■ ■ m

ilil igdy entuzjazm długo utrzymać się nie może, bo to jest wysiłek ducha, czyli jego explozya, po której, chcąc natura odpocząc, podobna jest owem stronom natężonym instrumentu, co się opuszczają, lub nie mogąc znieść natężenia, pękają gwałtownie. Tak wła­śnie nastąpiło i z hrabią, który niemal od wszystkich opuszczony, miał dosyć wolnych cłiwil do refleiii; a wspomniawszy na słowa Barbary i jćj przestrach, ża­łował w końcu, że tak gwałtownie postąpił, a może i niewinnie posądził. Ztąd znowu, choć w starćj, ale rozmarzonćj miłością głowie, tysiąc myśli plątało się, i z jednego wydarzenia, różne wnioski i domysły, pod

różnemi postaciami, jak w obracanym co cbwila kalej­doskopie, stawały.

Gdy się tak pasował z sobą, los*, czyli jaśniej mó­wiąc, traf, zdarzył, iż Komandor właśnie w porę nad­jechał, i przed hrabią stanął.

Czule go powitał, i jak przed przyjacielem i ró- wiennikiem swoim, począł użalać się na Edwarda, a tćm wiącćj na Barbarę, że ta mu zakłuca spokojność domową.

A panie Hrabio! — odrzekł, niby zdziwiony Ko- mandor^—to być nie może, i zaraz pójdę po nią, aby się przed panem usprawiedliwiła.

Nie fatyguj się, mój Komandorze: przejdziemy sa­mi do salonu, a w ten czas ją poprosićmy.

Stanęła smutna Barbara, a pan Komandor tak zaczął;

Daruj mi Chorążanko; lecz muszę powiedzićć, że obraziłaś mocno pana Hrabiego, znajdując się w pokoju pana Edwarda: to dla nićj wcale nie było przyzwoitem, i naraziłaś się na różne domysły. P-owtarzam, że to było wcale niestosownie, i proszę przeprosić.

Pan Hrabia najniewinnićj posądził, i nigdy nie- spodzićwałam się, tak gorzkich wyrazów. Uczyniłam to na proźby Hrabianek, i zaledwie kilka minut byłyśmy, gdy pan Hrabia niegrzecznym sposobem nas wyprosił. Odwołuję się do nich, i samćj ochmistrzyni domu, że w tym nie inna myśl była, tylko ulitowanie się nad cierpiącym; lecz pan Hrabia, wszystko na złe wytłu­maczył, i obelgą nas okrył.

Tak! może to być, żem się uniósł; i jeśli prawda, co pani mówisz, to będę prosił o przebaczenie.

Bardzo proszę wezwać swych córek i ochmis­trzyni :-r-i gdy się ten wachał, poszedł Komandor; a hrabia całując rękę B arbary, dostrzegł łzy w jćj oczach, które nakształt srćbrnćj rosy, na świćżym kwiecie róży, przelatywały po jćj pięknćm licu; to więc pokonało go zupełnie.

Odwrócił się nagłe i zaczął krzyczćć:—nie trzeba! nie trzeba tych zwadów!—ale Barbara wybiegła za nim i mówiła:—panie Hrabio! honor mi jest drogi i nie­winność obrażona; racz więc być cierpliwym i wysłu­chać wszystkiego. — Jakoż, stanęło czterch świadków, jej płci i jednśj myśli, i zgodnie przyznały, że w poko­ju Edwarda, żadnych nie było nieprzyzwoitych rozmów.

Cóż miał rzec na to hrabia? milczał, lub krótko mó- wił; a gdy oddalił się, tein cbętnićj przepraszał Barba­rę i tśm czulej ucałował i uścisnął jej rękę. Barbara wzajem, czule nań spojrzawszy, i wzajem ścisnąwszy, przekonała go tak, że ten zupełnie wypogodził czoło, i ze srogiego tygrysa, w potulnego przemićnił się ba­ranka.

Postrzegłszy Komandor tak dobrą harmonią, prosił, by mu wolno było odwidzić Edwarda, litując się, niby nad jego długićm cierpieniem. Hrabia, chcąc mićć swo­bodniejszą chwilę do swych zalecanek, dozwolił chę­tnie; a gdy zaczął prawić swoje uczucia miłosne, ta mu rzekła:

Przepraszam bardzo pana Hrabiego, że nie mogę dłużej rozmawiać; tak byłam dziś udręczoną, iż jakaś dreszcz niespodziana przebiegła po mojem ciele, a ból głowy coraz silniej poczyna atakować, i zdaje się, że dalej zajść nie będę mogła.

To jej służyć będę; —i wziąwszy pod rękę, pro­wadził do pokoju swych córek; która w tćm miejscu, uwalniając go od dalszej fatygi, rzekła z cicha:

Daruj panie Hrabio, muszę się na moment poło­żyć w swoim pokoju, a może ten ból nagły przejdzie

i cokolwiek zasnę; — znowu pięknie ukłoniła się, i miłośnie spojrzała. *

Hrabia zalecił córkom wszelką cichość, i wracał do salonu w słodkim humorze. Tym czasem Komandor, doniósł Edwardowi co zaszło; i jak wszędzie dobrze się składa, tylko radził, aby już porzucił słabość, prze­prosił ojca, i sam jeszcze z niektóremi osobami pomó­wił.—Edward tą wieścią, jakby balsamem owego hi­storyka w Krasickim, odżywiony, rychło ubrał się, i w pokornej postawie stanął przed ojcem, a Koman­dor tak mówił.

Choć jeszcze pan Edward niedomaga; przecież wyperswadowałem mu te leżenie w łóżku: jakoż mło­dy, winien dietą i ruchem przyśpieszyć sobie zdrowie. Przyczem, pragnie przeprosić pana Hrabiego, gdy go w czćm obraził.

Poszedł Edward, i prosił o rękę ojca, by mógł uca­łować.

Tak! wasan mnie mocno obraziłeś przez swój upór. Lubię ja, by młody człowiek miał swe przeko­nanie, i nie był ecbem cudzych myśli i działań; owszem, obudzałem w tobie samodzielność i zapał, do tego wszystkiego, co jest pięknćm i wzniosłćm; a naturę samą brałem, jak malarz do swego obrazu, za jedyny przedmiot tego wychowania. Wszelako, od posłuszeń­stwa zwierzchności i rodzicom, nigdy wasana nie od­prowadzałem , i w tćm byłeś zarówno ze swemi sio­strami prowadzony. Czyż tak wielkich rzeczy żądałem? czyż nie widziałem, że to nie była obłożna choroba? Wasan widać z jego kaprysu nie chciałeś i nie chciałeś powstać i zadość mćj woli uczynić. Sam Russo, znieśćby tego nie mógł; coż dopićro starożytni pedagogowie, dla których uszanowania, uczniowie ich zatrzymywali się po drogach, rjnkach, powstawali po łaźniach, tea­trach, cyrkach i portykach. Nie wićsz, lub może za­pomniałeś, jak wielki przykład dał ci uczeń Antyste- nesa, gdy ten kijem go od siebie odpędzał: “niema tak twardego kija, coby mnie mógł od ciebie oddalić." A ja ucząc, i poświęcając wszelkie swe chwile, najwięcćj dla WTasana, nie byłżem godzien, byś mnie posłuchał? i w obec obcych tem pogardziłeś! O wielki mam gniew?

i ciężko mi darować!

Ojcze kochany! dozwól mi się wytłómaczyć, i nie karz przedwcześnie syna swojego.

No! dobrze; posłucham,

Gdybym, ojcze kochany nie był chory, najmilej

byłoby mi było powstać; wszak sam rozsądek nakazy- wał uszanować osoby starsze. Lecz gdy głowa prawie pękała od bólu, i świat pożółkł w oczach moich, gdy nogi, jakby centnarem ołowiu przywalone były, mógł- żćm zadość uczynić woli kochanego ojca? Wiem, że u niego święte są związki natury i wedle genew­skiego filozofa, uczysz obowiązków moralnych. To więc nadaje mi prawo prosić o przebaczenie: bo sła­bość moja wynikła z praw natury; a niewinnego i bła­gającego, nie zechcesz karać syna, boby to było prze­ciw własnej nauce. Czuję dozgonną wdzięczność ojcu mojemu, za jego nauki i udzielone mi światło: chlubię się tćm przed wszystkiemi; ale bez miłości bliźnich, bez miłości rodzicielskiej i synowskićj, wyschłoby to źródło, które tak obficie z darów ukochanego rodzica wezbrało. — Tu znowu podsunął się zręcznie do ręki hrabiego; a ten zadowolony takiemi słowy, dozwolił jćj; a późnićj, całując go w czoło, dodał: '

Tak! mówisz nieźle i rozumićsz to; wszelako po- wićdz mi, czy tylko prawdę po-wiedziałaś? bo tu mó­wię z Pitagoresem:

Nihil tam vernaculum sapientia;, quam veritas.“ (*)

Ty zaś może potwierdzasz owe zdanie:

Quid profestj, verbis mała reicere, factis com- plecti ?“(**)

0

(*) Nic godniejszego mądrości, jak prawda.

(**) Cói jiomoże, słowami zle odrzucać, gdy go uczynkiem do siebie garniesz?

48

Nie,ojcze kochany, tak nie jest: i pan Komandor golów potwierdzić.

Wierz panie Hrabio synowi swemu; i czyż po­dobna , aby przy tak świetnćm wychowaniu, słowa jego nic wychodziły z serca ? Pan Edward jest nie­winny, skoro go słabość przykuła do łóżka: ja się za nim wstawiam, chcićj go kochać stale, jako jedynego potomka Sciborów, i godną latorośl nadziei, dla całego Podola. To powiadam będzie palma, pod której cie­niem, niejeden ziomek i obywatel wypocznie, i dom zacnych hrabiów w dalsze się pokolenia przeciągnie.

Daj Boże! — zatrząsł się z radości ojciec, i zno­wu przytulił syna; który, mimo złych chęci, rozczulił się jego powolnością, i rękę jego szczerze ucałował.

Znowu wesołość i familijna harmonia zabrzmiała w zamku Ostrowieckim: a nawet, dla dogodzenia Cho- rążance, wszyscy zebrali się do panieńskiego pokoju, i tam pito wieczorną herbatę. Barbara obudzona ze snu, wyszła ze swojego pokoju, jakby istota eteryczna, nie­co smulna i blada, cicha i małomówna; i zaledwie widok ojczyma i Edwarda, rozpromienił jćj czoło i u- spokoił westchnienia, które niekiedy dawały się sły- szćć. Ale hrabia, biorąc to za pamięć jeszcze obrazy, starał się wynagradzać różnemi grzecznościami.

*•»

iódmy Rozdział! może nie jeden z szanownych Czy­telników, a tćm hardziej z młodych i pięknych czytel­niczek, wykrzyknie, i powić: jakże to długo, i nie­wiadomo, co z tego wyniknij! Stokroć przepraszam,

i proszę o cierpliwość: wszakże łaskawi wićdźcie, że ta liczba była niejako świętą u Rzymian: bc mieli sied­miu ofiarniczych Kapłanów, w siódmym dniu po pię­tnastym Marca, obchodzono święto Minerwy, i była uroczystość, na wcielenie siódmćj góry do Rzymu. Otóż i na ten Rozdział, a może i przydłuższy, sarkać nie należy, gdy powiem: że i tu mąż pobożny, i jeden z siedmiu synów, odgrywać pocznie swoją rolę, zna­ny wam Jacek z Dederkał.

Było już w połowie Listopada; w owćj to porze, którą porównać można ze skonem powolnym człowie­ka, atmosfera cała okryła się mgłą ciężką: rozmokła od częstych deszczów ziemia, zdawała się już nieprzyj- mować wilgoci , i sama wzdrygałn się od tych zasił­ków, jakby żołądek przesyconego Epikurejczyka. Odar­te drzewa z liści, były to istne kościotrupy, po któ­rych przelatując chmury wron, kawek i gawronów, krakaniem swem przypominały owe żałobne tony Re- quiem. — Gdzież urok wiosny i powab letni? gdzie nawet uśmiechające się czoło jesieni, uwieńczone nie­gdyś wieńcem zboża rozmaitego i słodkich owoców ? Wszystko to znikło przed okiem ludzkićm, i tylko po­sępne jodły, sosny i świćrki, jakby na tle ciemnej chmu­ry, wynosiły ku zanikowi swoje wićrzcbołki, i zeszło wspomnienia obudzały. Ścieżki nawet ogrodu, i altan już liściem zawalone były. Piękna grotaf od zepsucia

i zaspów śnieżnych opatrzona; a świątynia pokoju, przed żywiołami natury, równie zamknęła swoje po­dwoje, jakby przed żołnierslwem, niszczącem wszyst­ko swą żelazną ręką. Zgoła, nikt nie spacerował po ogrodzie, nikt nie unosił się nad pięknością położenia; bo przejęty zimnem i słotą, śpieszył rychło do palą­cych się drewek, pokąd go noc długa, jakby widmo okolonym czarnym i szerokim płaszczem, posuwając się zwolna, nie zajmie pod swoje ołowiane berło. Właśnie tćż siedział Hrabia w niewielkim zimowym

#

saloniku , ze swojćm gronem, przy coraz nasuwającym

a

się pomroku; kędy na kominku buczały olszowe palą­ce się drewka, i jasny połysk rzucały, to na patrzą­cych , to na przedmioty zbytku i zamożności hrabio­wskiej. W tćm, zcicha wszedł Jacek pielgrzym, i po­kłoniwszy się, zawołał:—niech będzie pochwalony Je- - zus Chrystus. Mało go znał Hrabia; lecz Edward pod- ;

biegł uradowany, odpowiedział—amen , i jak najgrze- j

cznićj przedstawił go ojcu. . j

Czegóż to chcesz, mój pielgrzymie? jałmużny,

czy kątka przed tą niepogodą? ' j

Panie Hrabio! duszo pobożna! mam, Bogu dzię- j

i<

ki, swój kątek; ale pragnąłem poznać dom pański, i wi- (

dzieć się z p. Cborążanką: bo to były ze swoją" matką moje opiekunki, i od ojczyma składam jej ukłon.

Podziękowała zipłoniona dziewica; a Hrabia, sza­nując wiek, kazał mu usiąść i ogrzać się. Wkrótce podbiegła Elżbieta, i szepnąwszy dó ucha ojcu, znikła z grona. Kychło nadszedł lokaj i przyniósł pielgrzymo­wi szklankę herbaty. Trzymając sw^łaskę z kapeluszem dużym,powstał, i dziękując Hrabiemu, rzekł:—ja, du­szo pobożna, prócz wody, nic nie piję , i dla mnie do­syć na tym ciepłym ogniu, i jakiejkolwiek strawie.

Pielgrzym winien naśladować Chrystusa: i gdyby nie chęć widzenia p. Chorążanki, nie śmiałbym nawet przestąpić progi tak wysokie.

Nic to, nic nieszkodzi. Podoba mi się twoja po­kora, i bardzo proszę abyś u mnie pogościł, a nawet opowiedział swoje życie. Tak zaiste, pielgrzymując

po różnych stronach, i w takim późnym wieku, musiV łeś napatrzyć się na wiele rzeczy, wiele słyszeć, i w wielu miejscach bywać. Przypominam nawet, że kiedyś mi wspominano o tobie, gdy mieszkałem wPię- • kno-górzu. Lecz Elżbietko, pamiętaj o gościu, i wcze­śniej każ mu podać kolacyą.

Co łaska! co łaska! panie Hrabio, a nawet i bez tego obeszłoby się; bo w mojćj torbie, zawsze jest chlćb lub suchar.

* — Będzie wszystko, papo drogi; łecz upraszam pię­knie staruszka, niech się wstrzyma z opowiadaniem, pokąd nic przybędę.

Dobrze, duszo pobożna, zaczekam; jeśli tylko słowa moje godne będą posłuchania.

Przeszedł czas pew(ny na milczeniu, lub potocznej rozmowie, gdy zadyszana wbiegła Elżbićta, i skłoni­wszy się, dała niejako znak pielgrzymowi opowiadania.

Panie Hrabio, już 70 łat liczę, i pamiętannfowc czasy Sasa drugiego, gdzie mówiono: za Króla Sasa, jćdz, pij i popuszczaj pasa. Rodzice moi szlacheckiego rodu, mieszkali na Ukrainie, niedaleko Humania, we wsi Bachwie, w dobrach Franciszka Salezego Potockiego, Wojewody Kijowskiego,'i mieli gracyą od ojca tegoż, za długoletnie wysługi swoje. Dworek był dobry z ogrodem, i pola po kilkanaście morgów w każdą .ękę. • Przytćm, mieli pasiekę dużą na futorze, a przysićwki z ludźmi dawały chleba po uszy. Bóg ich takoż obda­rzył licznćm potomstwem, i ja jestem siódmym synem

ż porządku; a osobno, trzy córki, które w różne stro­ny powychodziły za mąż. Do lat dwudziestu kilku siedziałem w douiu rodziców: a kiedy drudzy bracia to do wojska, to do służby dworskiej posli; ja, przy sta­rych rodzicach ciągle ślęczałem, i gospodarstwo pro­wadziłem; za co mnie bardzo lubili, i ciągłe powtarzali: “ty synu, po nas to wszystko zabierzesz, a starszych braci, wedle uważania swego, spłacisz." Lecz nigdy człek nie zgadnie woli Bożćj, i nigdy nie należy wcze­śnie sobie układać: oto tak, a nie inaczej, będzie. Nad­szedł bowiem rok kolijszczyzny, i wszystko z dymem poleciało, jak to lato, cośmy niedawno mieli. Wpadli bowiem Hajdamacy do wsi naszej, a dowiedziawszy się, że pan posessor, Major, wyjechał do Humania, ze wszy- skim swoim taborem, cały swój gniew na dworek ro­dziców moich wywarli, który, dla porządnego zabudo­wania,'drugim liczył się po dworze posessora. Matka moja, ze starości była oślepła, a ojciec leżał na łóżku, bo mu gościec obie nogi ciężko poraził. (*) Sam wi­działem, jak kilkunastu zbójców ze spisami leciało ku nam. Zrazu, chciałem ratować ojca i matkę; ale strach taki mnie napadł, że jak wariat wyleciałem z izby, peł­załem po rowarh, aby się ukryć, i rychlej dostać do lasu. Już dobiegałem do niego, gdy pożar gwałtowny rozdmuchniony wiatrem, objął część znaczną wsi, i między palącemi się, spostrzegłem obćjście rodzicicl-

(*) Jest to gatunek róży zamoczonej, na Rusi powszechnie go- ściec zwany.

skic. Jakiś krzyk, jakiś szum i gwar, dolatywał do usz moich; a ja znowu leciałem dalćj a dalej, sam bę­dąc na wpół martwy ibezprzytomny. Wreszcie* dosta­łem się do naszćj pasieki, i tam upadłszy, ryczałem jak bydle ze smutku i boleści. O, dzień to był Boskie­go sądu, i wielkiego gniewu na mnie! bo już podobne­go w całem mojćm życiu nie doznałem. Noc ciemna zreflektowała mnie: pomyślałem bowiem, że kiedy nie będzie widać ognia, to już i Hajdamaków nie ma. Ja­koż; porwawszy się z ziemi, przywlokłem się nareszcie do naszego obejścia: ale już jego nie było, tylko ku­rzące się dymy, węgle i kupy popiołów, z licznych sto­gów naszych. Wzdychając i rzewnie płacząc, przy tych dotrwałem, aż do dnia; lecz len dzień, był jeszcze boleśniejszy od poprzedniego. Ukazały mi się spalone kości rodziców moich, i sam nie wiedząc co począć, padłem przed nićmi prawie bez duszy. Później, ockną­łem się w chacie, pośród familii poczciwego chłopka, który często bywał u rodziców, jako swoich kumów; bo w tenczas, moi państwo, Unia, i na Ukrainie była. Gdym przyszedł do przytomności, i cokolwiek orżć- źwiał, przebrał mnie on w siermięgę, i tak, przy pa­sieczniku na futorze, do jesieni ukrywałem się; pokąd tych Hajdamaków nic połapano, i zupełnie nie uśmie­rzono.

*

•— A cóż się stało z owym dzierżawcą Majorem, odezwał się posępnie siedzący Botmistrz.

O! smutna to równio, i razem osobliwa histo- rya, — odrzekł pielgrzym.

To proszę opowiedzićć, wybiegła naprzód Zosia: my podobne lubimy słuchać.

A jeśli państwo każą, i nie znudzę moją gawę­dą; lo stary tóm tylko żyje, kiedy sobie przypomina młode lata i dawne zdarzenia.

Prosimy, prosimy! zawołały drugie hrabianki, a sam Hrabia, poprawiając się na krześle, zalćcił cichość.

Ten posessor był z Podlasia, zwał się Karol na Sku­pinach Skupij, Major Wojsk Polskich, który dla po­większenia fortunki, przybył na Ukrainę, i trzymał od pana Wojewody Potockiego dwie wsi: Bahwę i Ziclo- ny-róg. Dowiedziawszy się o wyrżnięciu miasteczka. I,isianki przez Żeleźniaka, wyruszył z żoną i dwoma córeczkami do miasta Humania, jako fortecy obronnćj; a synka Józefa , nicmającego jeszcze roku, zostawił przy mamce, (*) Rządzca miasta, jak .zwano w tenczas, Gubernator Mładanowicz, wysłał był sotnika Gontę z półkiem Kozaków Ilumańskich, dla poskromienia tych Hajdamaków; lecz, ten porozumiawszy się z Że­leźniakiem, przyszli oba wkrótce pod Humań, i przez kilka dni attakowali tę fortecę. Gdy naszym niestawa- ło ammunicyi, i Mładanowicz ciągle wzywany do zgo­dy i poddania się, usłuchał Gonty, jako swego kuma,

(*) Zdarzenie prawdziwe, które udzielono mi od wnuki tychże rodzonej, W. Apoloni^ z Andersonów Grekowćj.

i bramę kazał otworzyć; w tenczas, mord okropny roz­począł się, i do 18 tysięcy szlachty i żydów wyrżnięto. Uw Major stanijł ze swoją familiją na probostwie u K. Komendarza Wadowskiego; i kiedy w tym dniu nieszczęśliwym, wyszedł dla wspólnej obrony na ry­nek, już więcej nie wrócił, i pewnie zabity został. Ksiądz Komendarz takoż zginął z drugimi, w Koście­le Farnym przy mszy ś.; a biedna Majorowa Skupijowa, z młodą trzy-letnią córeczką, Karolką, skryła się w piec domu proboszcza, i tam ocalała. Wpadli byli rozbójni­cy na probostwo, i wszystko rabując, wkońcu, rozwa­lili ów piec; lecz Bóg widać tak chciał, że jej nie do­strzegli, i z rozwalonych kamieni, żadnćj rany nie po­niosła. Córka starsza, Antosia, podczas tego rozruchu, wybiegła za bramę probostwa, do którćj Kolija dwa razy strzelił, i nietrali wszy, wziął na konia w pół-mar- twą. Właśnie tam była córka owego Mładanowicza, panna Weronika, która z Gontą do chrztu dzieci ży­dowskie trzymała; ta więc poznała ową dziewczynkę, i uprosiła u zbójców, że jej oddano na opiekę, a nawet, dali jćj list otwarły, aby była bezpieczną.

Na futorach llumańskich mieszkał mularz imieniem Błażko, ten nieraz rabiał u państwa Skupijów, i on to mi wszystko później opowiedział. Był to człek poczci­wy, i wiedział o mieszkaniu Skupijów na probostwie: w nocy przeto po owym dniu fatalnym, poszedł tam, i gdy zaczął odzywać ssę i szukać, poznała go Skupi­jowa, i prosiła o ratunek. Błażko przebrał się w odzież

chłopską swćj żony, wziął dzićcię na ręce, zasłonił świtą swoją, i tak, manowcami przyprowadził do swo­jego mieszkania, która tam przez dwa miesiące z dziec­kiem, przemęczyła się w ciemnym lochu. Codzień on wycieczki robił do miasta, aby ciało zabitego Majora wynaleść; ale napróżno kłopotał się dobry mularz; ob­jawi się chyba na dniu ostatecznym sądu pańskiego.

Kiedy zaś nadeszły Wojska ltossyjskie, i pochwyta- no, tak hersztów, jak i całe bandy; wylazła ze swój kryjówki Skupijowa, odzyskała córkę Antosię, i powró­ciła do Bahwy, do swojej posessyi. Ale tu nowe ją cze­kało nieszczęście, nowa opieka Boża, i miłosierdzie najświętsze. Za ukazaniem się Kolijów do Bahwy, owa mamka lękając się, aby nie była zabitą, iż karmi dziec­ko Lacha, wyniosła Józia .w las, zawinęła w płachty, i zostawiła na los, w cieniu pod drzewkiem. Niewiado­mo, jak tam długo to dzićcię zostawało; ale llajda* macy jadąc raz przez las, znaleźli tak zapuchłćj twa­rzy, że oczów otworzyć nie mogło. Zawieźli go do wsi Rezyny; gdzie znalazłszy Parocha bezdzietnego, sprawili mu chrzest suty: opłacili dobrze mamkę, i od­dali pod opiekę je^o żony, zastrzegając jednak sobie, iż zawsze będą mieli prawo do niego; albowiem wró­żyli mu, iż to będzie tęgi rycerz. Przez trzy lata nie­szczęśliwa matka nie wiedziała o swoim Józiu: bo owa niegodziwa mamka, za powrotem p. Skupijowej, uciekła, i słych o niej zaginął. Kiedy zaś godzina wy­roku wybiła, i ulitował się pan łez maiki i wdowy,

spadła nań pociecha, jak rosa niebieska po gorącym upale. Była ona w Lisiance na odpuście, gdzie'jest słynący obraz cudami S. Antoniego. Zdarza się, iż się zapoznaje z państwem Talkostwem, posessorami wsi Rezyny, a ci uwiadamiają o dziecku przez zbójców zo­stawionym. Jakoż, gdy wszyscy razem stanęli w Re- zynie, p. Skupijowa z twarzyozki nie mogła poznać swego synka, już blisko lat cztćry mającego; ale przy­pomniała go sobie po znaku, co miał na prawćj rączce, jakby płomień ognia. Długo ów Paroch nie chciał go oddać: musiała udawać się do Rządu, i zaledwie po największćm staraniu odzyskała swojego mizynka. Bę­dąc, lat parę temu, na odpuście w Brachiłowie, dowie­działem się od starszej córki Majorowćj, że Józef, w rzeczy samej wyszedł na tęgiego wojaka.

Dziękujemy muza tę powiastkę—rzekł Hrabia; — ale powiedz, proszę, co za przyczyna tego pielgrzymstwa?

Z utraceniem rodziców moich, jeszcze tak okro­pnym sposobem, utraciłem wesołość i myśl o świa­towych rzeczach. Oddałem braciom pozostałą pasiekę, a sam, poszedłem naprzód po świętych miejscach, bym winę moją /fnazał, za odstąpienie tych, od których życie wziąłem, i dla których wszystko poświęcić nale­żało. Dalćj, chciałem zostać mnichem Reformatem; ale ciężki nowieyat, i cięższe jeszcze nauczenie się języka łacińskiego, odstręczyły mnie; i tylko w Dederkałach zrobiwszy ślub przed cudownym obrazem P. Jezusa, dozgonnego ubóstwa, pewnych modlitw i pomocy bli­

źnim, wędruję po świecie, lub tulę się w jakim za* kątku, pokąd nie dopcham tego mizernego żywota.

Wtćm nadszedł kamerdyner, zaprosił na wieczerzę państwa; a Kwiatkosia drugiemi drzwiami wysunąwszy się, wzięła pielgrzyma do swych apartamentów.

Chorążanka podczas stołu namieniła o kabale piel­grzyma; i chociaż Edward nie wiele pochwalał, i prze­czył wszelkiej wyroczni: wszelako po wieczerzy, upro­siła Zofia hrabiego, że pielgrzym znowu stanął przed nimi.

Proszę pielgrzyma, — rzekła Zofia, pociągnąć dla nas kabałę; bo słyszałyśmy, że jego kabała dosko­nale zgaduje.

Nie, Hrabianko, duszo pobożna: nie mam ja ta- kićj nauki; i więcój to czynię dla rozrywki i próby dru­gich. Powićm prawdę, iż znam niektóre sekreta na słabości ludzkie, których mnie ojciec Gwardyan wDe- derkałach nauczył; te są prawdziwsze; a kabała, to są zabytki światowe lat moich młodych.

To powiedzże nam choć o tych, — przemówił

#

Hrabia. W Ićm nadeszła zcicha Chorążanka, którćj do­tąd nic było, i usiadła przy hrabiankach.

Zapewne i pani zechcesz posłuchać lekarskich sekretów pielgrzyma? — tenże hrabia mówił.

A bardzo proszę! — rzekła cała zapłoniona dzie­wica, i nagle spuściła oczy, niechcąc by ją śledzono.

Mam ja na ból zębów, od róży, febry; lecz naj­ciekawszy od ukąszenia gadziny lub pająka, i jako

niezawodny, opowiem państwu. Może komu się przyda, i może po śmierci Jacka pielgrzyma, zmówi kto za je- go duszę Anioł Pański, przekonawszy się o tym se- ' krecie. Oto, po ukąszeniu, czy to człowieka, czy by­dlęcia, aby jad wyszedł i to miejsce nie puchło, potrzeba t«'*j osobie co leczy, gdy dadzą znać, nie ruszać się z te­go miejsca, gdzie go napotkają, i to największy sekret. Potćm, za podaniem noża i kredy, gdy przy sobie nić ma* oznaczyć koło kredą, zrobić w tćm kole krzyż, i w śro­dek krzyża zatknąć nóż ostrzem, zmówić ojcze nasz, a potćm, wyrzec te słowa: “jak ten nóż w ziemię wpie­ram, tak z tego miejsca, (gdzie ukąszono), ból wypie­ram;" i znowu zmówić ojcze nasz; a owa puchlina dalej nie pójdzie, i pomału zejdzie.

Było przez czas niejaki milczenie w sali; lecz później, jedni zaprzeczali temu, a drudzy pozwalając, przypisy­wali to tajemnicom natury, i porównywali z tajemni­cami dotąd nieodkrytemi owych palących się lamp w grobnicach wschodnich, i tego greckiego ognia, co tak dzielnie obraniał flotę wschodnich ccsarzów Kon­stantynopola. Dziewice zaś, mocno będąc zajęte przy­szłością, podały karty pielgrzymowi, prosząc, aby ka- . żdćj z kulei pociągnął kabałę. Tu powstał spór długi, komu najpierwej; i gdy każda ustępowała pierwszeń­stwa. Zosia najmłodsza i prawie żadnych projektów niemająca, rzekła stanowczo, iż ona rozpocznie i prosi

o odgadnienie, czy jutro będzie pogoda. * •;

Podobał się koncept hrabiemu, i sam zaczął nama- j.

wiać pielgrzyma, by to przepowiedział. Skłonił się nisko pielgrzym, i za pićrwszćm ułożeniem, rzekł głośno: — otóż będzie pogoda; tylko czasami prze­biegać będij czarne chmury.

Dobrze! spróbujemy tćj Sybilli,— rzekł Rot­mistrz śmiejąc się:— boja przeciwnie mówię, uwa­żając po wróblach, co się cisnęły pod strzechę, że bę­dzie dalsza słota.

Już jeden z was musi zgadnąć, —odrzekł hrabia; a Edward ocknąwszy się z zamyślenia, dodał:

Ot lepiej, niech pielgrzym na co innego ciągnie.

Jakoż poszły różne głosy i proźby, a nawet i Kwiat- kosia zcicha slojąc, przemówiła za sobą do pielgrzyma; i ten, raz wraz układał w różne krzyże i formy karty, i przepowiadał przyszłość; lecz zawsze, lub pochlebnie, lub dwójznacznie, iż nie było, kogoby on 'Zasmucił.— Długo to w noc przeciągnęło, i zaledwie dwunasta godzina, długim odgłosem zegarów po różnych poko­jach rozbiegłszy, zniewoliła mieszkańców zamku do spoczynku; do których, jako omamionych słodkim na­dziei urokiem, można powiedzieć z Szyllercm:

Dym, jest dzieło śmiertelnika!

Jak ten tuman w koło nas,

Ziemska wielkość marnie znika,;

Bo nic nasze: świat i czas.

Morzem, lądem człek się miota, Troska za nim leci w ślad:

Nikt z nas nie wiś jutra zdrad Więc użyjmy dziś żywota I (*}

(*) Przekład J. B. Zalewskiego.

ł^ś33Qś»-ł

*

Barbara Hrabiną.

dllSaledwie na miękkićm łożu układła się Barbara, \ poczęła marzyć o bilecie skrycie odebranym od ojczy­ma, gdy jśj służąca weszła, i podała małą karteczkę z temi wyrazy: .Jutro do dnia lokaj Janek ułatwi ci wyjście i jutro z sobą wiecznTe!.." Skinęła ręką na odejście służącćj, a sama nie wiedziała co począć z so­bą. Na przemian miotał nią, to strach to bojaźń, to roz­pacz; to znowu przebiegała mrowiem dreszcz, i jakaś do łez poruszająca radość. Krew zaledwie nie wystę­powała z serca, i jakby pełna rzeka wylewała się gwałtownie do piersi i głowy; i dziewica, na przemian to bladła jak chusta, to szkarłatem powlekała anielskie

swe lica. Wstawała, kładła się, lu!> siedziała na łożu; a blade światełko lampy skrytej, zaledwie przeciskało swe promyki, na skład jej ciała, który godzien był obrazu Rafaela , lub Leonarda de Yinci. Wreszcie, po długićm passowaniu się z sobą, trzymając oba pisma

w ręku, pomyślała: — Jutro wiecznie z sobą Ach

Edwardzie! jakżeś gwałtowny' i śmiały. l>ye młodą hrabiną, i żyć z tobą, o stokroć mi milej! ale gniew ojca, zbyt może opłacimy; i te jutro, w gorzkie zamieni się wspomnienie. Wszelako twoja miłość, twój rozum, dowcip, talenta, schwyciły serce moje;... i odląd, rządź mną i prowadź! — Tu znowu zerwawszy się z pościeli i obuwszy złociste meszciki, jakby po powierzchni wodnćj, cicho stąpała po posadzce, i długo jeszcze prze- dumała. Wr końcu układła się, i snem przerywanym, wyglądała zapowiedzianego*jutra.

Tym czasem wiatr ostry od wschodu dąć począł, i jakby laską czarodziejską, rozpędził mgły i chmury: wszystko poczęło stężać i marznąć, a przerzedzone obłoki, ukazały na tle swojem iskrzące się gwiazdy i księżyc, który przy ostatniej kwadrze, jedną cząstką, jakby przez szybę okna, przyświecał, i nad ziemią chy­żo przelatywał.

Wkrótce potem, dał się słyszćć jakiś szelest w zam­ku, i powolny hurkot; lecz znowu wszystko ucichło, i żaden głos nie wychodził: nawet stróżów nocnych zamku, owych brytanów, których hrabia dość trzymał. Kiedy zaś brzask dzienny zatlił, usłyszała Barbara kiU

kokrotne stuknienie we drzwi swoje, która rychło odziawszy się, postąpiła ku tym, i lekko otworzyła.— Znany nam Janek, podał jój maskę z długą siwą bro­dą , płaszcz i kapelusz pielgrzyma. Temi osłoniona, przeszła z nim zamek aż do bramy wyjezdnćj, kędy oczekiwał Edward. Ten jćj z uniesieniem podał swą rękę, i zbliżywszy się do owćj kamiennćjkrynicy, usie­dli w powóz, i spiesznie odjechał.

Zaledwie przebiegli ogrody Przytuli’, gdy ich powi­tał Komandor z doktorem Sztenbergiem: z temi więc pospieszyli do kościoła Mingrodu,' tam z wszelką formą poprzysięgli sobie wierność; zkąd udali się do Kon- dzielowa, oddając się dalszej opiece Komandora.

W }' h p y c I e tajemnic

W- M

JPeśli pragniemy dobrze przypatrzyć się jakiemu ma­lowidłu , winniśmy go z różnych stron uważać, tak pod względem perspektywy, proporcji, kolorytu, gład­kości pędzla; jakotćż, wnikać w charakter osób przed­stawiających jaką scenę, i śledzić samą ideę autora.— Zda mi się, że to prawidło estetyczne, do wszelkich sztuk pięknych rozciąga się; a w dramatach najwięcćj cechować powinny, rozmaitość i charakter osób. Jakoż, i w naszćj powieści, hrabia stary, jest drugą stroną obrazu, i przedstawia widok odmienny. Gdy bowiem młodzi, ukrywając się ze swą gorąca miłością, szukali środków zbliżenia się do siebie; ten, jako podżyły pan,

ojciec i arystokrata, równie marzył o swoim projekcie na łożu; lecz wcale w inny sposób.

Przywdziana żałoba Chorążanki, była widoczną przeszkodą do rychlejszego związku: ceniąc bowiem przyzwoitość i etykietę światową, sam tę zwłokę po­czytywał za rzecz potrzebną. — Zamierzał przeto w o- wym czasie, przez swoję opiekę i rozmaite grzeczności, niejako przywiązać, zbliżyć i oswoić z sobą Barbarę. Pochlebiało mu takoż, że ona na wszystkie blaski, jakie on starał się okazywać, chciwie zwracała swe oczy i ciągle rajem mianowała to mieszkanie Ostrowca.— Wreszcie, przychodziły mu na myśl, jój czarowne spoj­rzenia ; a tćm bardziej, ów pamiętny uścisk, który zdawał się być niestarty z jego poważnej ręki; a cóż dopiero łzy! co za niewinne posądzenie roniła przed nim: zdało się mu, że to były perły, które w najdroż- szćm naczyniu ukryć należało. — W tak więc rozkoły- sanćj wyobraźni, choć późno układł się; nie mógł jednak długo zasnąć, i zaledwie nadedniem zmrużył swe oczy. Spał więc długo i dość mocno; i już ósma wybiła po różnych zegarach, gdy się przebudził i począł chrzą- kać: wierny kamerdyner spiesznie wszedł, i z niejakićm pomięszaniem przemówił:

.— Panie! gdzieś pan Edward do dnia z pielgrzymem odjechali dość spiesznie.

Pan Edward? nie spodzićwam się; to może ci się tak zdało. — I kiedy tych słów domawiał, pielgrzym dowiedziawszy się o przebudzeniu, przybył do hra­

biego, lecz w stroju odmiennym; bo miał tylko kapotę szarą, nankinową, i pas czarny palony na klamrę spięty. Tu podstąpiwszy nieśmiało, zaczął upraszać, aby zale­cił wynaleźć jego płaszcz i kapelusz, który zapewne przez swawolę, dworscy mu wzięli.

Co to jest!—rzekł hrabia do kamerdynera,— czy liż nie widzisz pielgrzyma? co pleciesz mi o wyjecha­niu z Edwardem. Idź więc, zaleć oddanie płaszcza, i lepićj się dowiedz.

* Gdy począł wstawać, znowu wbiegł kamerdyner i powtórzył, że niemasz, aniEdwarda, ani pielgrzymiego stroju; nadto, przywiedziony Michał kredencerz upe­wnił , iż widział, jako młody hrabia z pielgrzymem do- dnia odjechali.

Jeszcze nie wierzył słowom hrabia, i tylko zastana­wiał się i rozmyślał; wreszcie sam poszedł do pokoju Edwarda, a kiedy rzeczywiście nie znalazł, zabiegł rychło na drugą stronę zamku, do córek, które zale­dwie wstawały. Posłał więc do pokoju Chorążanki córkę najstars/ą; lecz ta nieśmiało wracając, rzekła zalękniona, iż niśmasz Barbary. — Na te słowa wpadł poruszony hrabia,-i gdy znalazł odemknięte drzwi do korytarza, przekonał się o jćj wyjeździć. Na przeko­nanie tem większe, rozkazał przywołać jej służącą, która zaraz porwana z garderoby, i przestraszona wiel­ką groźbą hrabiego, doniosła o karteczce, którą przy­niósł Janek i jej oddał. Tu sięMopiero złość rozpostarła Scibora: zalecił okuć w kajdany owego lokaja, kreden-

cerza, służącę; dalej, zawołał stajennych, i gdyjednych wyprawił w pogoń z kamerdynerem, drudzy, jako świa­domi rozkazów młodego hrabiego, wtrąceni zostali do więzienia. Nawet sam pielgrzym nie wybiegał się do podejrzenia, i wszale gniewu, był równie zamknięty w wieży, od czasu zupełnego wyświecenia rzeczy.— Nic koniec na tern, wśród wielkiego krzyku i harmi- deru, posłał za^Justyciarjuszem, aby ze swemi Radzca- mi przybył, dla rozsądzenia tćj sprawy, i wymierzenia kary na winnych.

* Gdy się pogoń i posłańcy w różne rozbiegli strony, w całym zamku, gdyby w jakim kotle, wrzało i kipia­ło. Hrabianki płakały rzewnie i narzekały, to na Edwar­da, to na Barbarę. Kwiatkosia udając że nie wić o ni- czćm, zabiegła drogę hrabiemu, lecz sfukana, zachmu­rzyła się bardzo i przed dworskiemi narzekała na pana Edwarda, iż takiego im piwa nawarzył. Sam tylko Rotmistrz .zawiadomiony, chodził sobie powolnie po swej komnacie i uśmiechając się często, powtarzał: Ha! Edward ma nogi bocianie; kogo zechce (o dostanie. A mówiłem, nic przyjmuj Hrabio opieki! otóż z pupili, pewnie jest młoda hrabina.

Zaledwie kilka godzin ubiegło, gdy Justyciaryusz trzema brykami zaparadował, i stanął przed hrabiow­ską mością, ale w dość kwośnćj minie: bo razem oddał list od proboszcza z Mingrodu, donoszący: żc Edward, idąc za skłonnością serca swego, i za indultem biskupa,

wziął ślub z panną Cborążanką. — Zaledwie tych słów doczytał, gdy cisnąwszy listem gwałtownie, wrzasnął:

Ja na to nigdy nie zezwolę! i gotówem samćj StoIicyApostolskićj skarżyć się, o taką zniewagę praw rodzicielskich. Młokos, bez doświadczenia i mojćj woli, mógł to zrobić? O! prędzćj ten zamek runie w gru­zach! nim zyska moje błogosławieństwo. Święte i wielkie jest-imię ojca: wielki i okropny gniew jego; i przekleństwo moje, siódmego pokolenia dosięgnie! Tak nieinaczćj! nieinaczćj! Wasan czyń powinność swoję, i weź pod ścisłą dyscyplinę wszystkich obwinionych.

Słyszałem JW. Panie, że w tćj liczbie i starzec pielgrzym znajduje się.

A tak! lecz jako obcego człowieka, przystawić do mnie na indygacyą; a koło dworskich serio proszę się zająć, i godne kary wymierzyć. Bardzo proszę! — W tćm tupnął nogą, i wpadając w swoją złość, gdy mu trzęsły się wargi, latały oczy, a brwi opadały i wzno­siły się, krzyczał za wychodzącemi radnemi: — bić, bić, bić i katować!

Wkrótce przystawiono bićdnego Jacka;-do którego hrabia przyskoczywszy, rzekł:

Mów mi starcze samą prawę! bo inaczej, każę cię wtrącić do takiego więzienia, że w nim na wieki zgi­niesz.

Panie Hrabio! od dziecińswa uczyli mnie rodzice prawdy i nigdy od niej nie odstępuję.

A więc winieneś! boś i ty należał do tego wy­kradzenia!

Nie, panie Hrabio, i mówię to szczerze. A jeślim winien, chyba za list, co przyniosłem.

Co za list ?

Pan Komandor zawołał mnie, i prosił bardzo, bym Jist jego, oddał pannie Chorążance, przed nikim nie mówiąc. Otóż, wtem chyba wina, że przed panem Hrabią nie mówiłem; ale, duszo pobożna zważ, czyż przyrzekłszy święcie, mogłem złamać słowo?

Mogłeś! bo zapewne wiedziałeś, co w nim było.

-— Klnę się na rany Chrystusa, iż nic mi o tein nie mówił Komandor. .

Komuż doręczyłeś?

Chciałem samej Chorążance oddać; lecz gdy za­pytałem ochmistrzyni domu, czybym nie mógł sam na sam widzieć się, ona uchwyciła list, i sama go dorę­czyła. Otóż rzecz cała; lecz powtarzam, iż o żadnych intrygach nie wiedziałem, i Bóg jest światkiem nie­winności mojćj.

Winieneś starcze, że wszedłeś do mojego zamku z tajemnym Jistem, i kryłeś się z nim. Gdybyś był z gruntu poczciwy, należało list mnie oddać, jako panu domu i opiekunowi Chorążanki. A swój ubiór, poco- żeś oddał dla ukrycia Chrązanki? O-niecnoto! o filucie! musiałeś całe życie sługiwać samym zdrajcom; lecz dziś kara cię nie ominie, i każę zaraz osądzić.

W twem ręku jestem, Hrabio; możesz mnie tylko

0

sądzić, i lo mizerne życie odebrać; wszelako, duszo pobożna wspomnij: iest trybunał najwyższy, przed którym i sądziowie i przestępcy tego świata staną. Cóż wtenczas powimy: ja rzeknę, że mnie niewinnego, bez dowodu i z samćj popędliwości, kazałeś męczyć i karać za to, iż przez drugich do intrygi wplątany, sta­łem'się niewinną ofiarą. Ty, zaś hrabio powićsz: że mi żal było mojego syna, co się z ubogą panną ożenił, i przez złość karałem wszystkich, co mi się do rąk dostali. Chcesz być sędzią moim, Hrabio! bądź nim; ale wprzód dobrze przygotuj się i rozważ, aby ten sąd, samego cię nie potępił. Pomnij bowiem na słowa psalmisty.

Nie wiecie tego, ani poznać chcecie,

W grubych ciemnościach chodzi wasza dusza,

Że sprawiedliwość kto gwałci na świecie,

Ziemię od gruntu samego" porusza.

Jani was porobił bogami na ziemi,

A wy niebaczni o tein nie pomnicie;

Żeście, jak wszyscy, ludźmi śmiertelnemi,

I przy mych nogach pada wszelkie życie.

Na te słowa, cofnął się cokolwiek hrabia i ostygł; gdy znowu zawołał: — Czemuż mi na swój ubiór piel­grzymi nic nie odpowiadasz? to najwyraźniejszy do­wód intrygi twojej.

Ukląkł starzec, I złożywszy na ziemi krzyż z dwóch palców, począł go całować mówiąc: — biorę ten krzyż na świadka, jako nie wiedziałem o tem wykradzeniu się, i mego ubioru nie dawałem.

«

No! dosyć tego — przemówił łagodnićj hrabia; — zaraz się przekonam o tćm.— Podał rękę starcowi, by powstał, i posłał za ochmistrzynią domu. Ta, cho. ciaż była przewrotna i przebiegła; lecz przy groźnym głosie hrabiego, nie mogła zaprzeczyć słowom piel­grzyma; a nawet doniosła, że Janek, lokaj Edwarda, wykradł ten ubiór; bo taka wieść krąży po całym zamku.

Tu znowu wpadł w złość hrabia, i niepornnąc na tyloletnie zasługi ochmistrzyni, kazał i ją i pielgrzyma do dwóch wież zaprowadzić do więzienia; dokąd idąc pielgrzym, rzekł do przybyłych hrabianek.—A cóż, nic zgadłem, że dziś będzie pogoda, a późnićj nadbiegną czarne chmury?

.-'U

Wstawienia się.

-*►

jE^oLmistrz dając czas tćm uniesieniom Hrabiego, przez dzień cały i wieczór następny nic pokazywał się, i nie­mal wszyscy w swoich pokojach zostawali. \Vszelako» prawy właściciel nie może obojętnie przenieść nie­szczęść, jakie spadły na osobę godną jego serca. Bole­je on wspólnie, i rozmyśla, jakiby balsam pociechy po­dać cićrpiącemu; i jeśli to złe nie zgnieść, to przy­najmniej ułagodzić, podzielić, a nawet wspólnie za­płakać. O! przyjaciel prawy jest darem nieba, i taką potrzebą, jak zdrój wody wśród spiekoty, lub trawią- cćj gorączki. Wierzymy, że jest aniół stróż, strzegący naszej ścieszki krętćj żywota: przyjaciel szczćry, jest

to uosobiony anioł, który nas, jeśli nie strzeże tak czuj­nie, to przynajmnićj, rad zawsze o nas wiedzićć, i w nie­doli wszelkiemi siłami dopomagać. Takim był zacny nasz Rotmistrz, i na drugi dzień idąc do Hrabiego, niósł mu, nie tylko swoje rady, ale na pociechę, dwa napisy w przekładzie z łacińskiego, które były niegdyś skreślone przez Jerzego Ossolińskiego, Pod-kanclerze- go Koronnego, na dwóch posągach, Pallady i-Cnoty} postawionych na zamku w Ossolinie.

Zaledwie ukazał się, gdy Hrabia podbiegł i zawo­łał : — Czyż się kiedy mogłeś spodzićwać Rotmistrzu, takiego podstępu Edwarda? Czyż to chytra i niepo- czcziwa Barbara, mogła tak dalece tego chłopca uwićźć i zaślepić? Albo ten Komandor, goJzienżo imienia człowieka? kiedy przez intrygi, zdołał mi wydrzóć je­dynego syna, pociechę i podporę starości mojćj? O! wie­czną zemstę poprzysiągłem! i potąd nie będę spokoj­ny, pokąd nic rozerwę ten obrzydły związek, a Ko­mandor nie zostanie żebrakiem i tułaczem na starość. Straszny i bolesny cios mi zadali; ale oni straszniejsze jeszcze ciosy odbiorą; a nawet ci wszyscy, co do tćj niecnćj sprawy należeli. Zastanów się tylko Rotmistrzu, i pomyśl: czyż to nie zbrodnia, pod okiem ojca, opie­kuna, sąsiada, a nawet nauczyciela, tak haniebnie zdra­dzać? O wielką dozę łotrostwa potrzeba mieć w so-

9

bie, aby się na taki krok 'ośmielić! Ow to Warsza­wski galant, zapewne tak nastroił; lecz klnę się Bo-

giem, jakiem Hrabia, że mu to odstroję, i tak po swo­jemu zagram, że będzie skakał o kiju po pod płoty.

Panic Hrabio, nie dręcz się tak i nie forsuj; bo się lękam jakićj słabości. Życzę usiąść, odpocząć, i posłuchać co powiem.'

Właśniem tego żądał; lecz za późno przycho­dzisz Rotmistrzu.

Zda mi- się,, mój Mości Dobrodzieju, że jeszcze w czas. Zal Hrabiego jest sprawiedliwy; i wypada dać uczuć młodemu, za ten krok uczyniony bez woli swe­go rodzica: wszelako, znam ja szlachetne serce jego, i naukę połączoną z religią, to Mości Dobr. nie spo­dziewam się, by się godziło mścić nad własnćin dziec­kiem.* Wielcy ludzie, zawsze byli wy/.si nad ułomności ludzkie, i je przebaczali bliźnim swoim. Któż tu jest bliższy, jeśli nie syn, którego całą winą, że pokochał gorąco piękną i edukowaną pannę; przecież nie zhań­bił ją, i jak Bóg przykazał, Mości Dobr. pojął za mał­żonkę.

Więc to mała wina! — wrzasnął Hrabia. Zapomi­nasz się Rotmistrzu, i pokrzywdzasz dom Sciborów. Tak' małej parenteili, i jeszcze starsza od Edwarda, mogłaż być partyą stosowną mojemu synowi? a co najwięcćj podstępnym sposobem wlćźć w dom mój, i intrygą zabićrać mi syna? O niecna to sprawa! i dziwię się, że Rotmistrz, mój przyjaciel, staje w jćj obronie. Ni­gdy nie spodziewałem się tego; i chcę tylko rady, jak-

by należycie powetować, i dać przykład dla wielu. To mi radź, w tćm mi dopomagaj.

Czytaj Hrabio te dwa piękne napisy, Ltóre między mojemi szpargałami znalazłem. Mądrość tak przema­wia: “Częstokroć towarzyszę cnocie, nigdy jej nie szpe­cę, wykonywam jej przedsięwzięcia, wspieram radą, strzegę zaszczytów, rozszerzam i uwieczniam chwałę.* A cnota, patrz hrabio! jak się wyraża : “Jam cnota, którćj wspaniałe chołdują dusze, którój kłaniają się berła i bałwany. Ja to związuję wieńce, godne skroni wielkich bohaterów, naznaczam cenę przeważną dzie­łom , przedemną wszystkie wielkości nikną, wszystkie blaski gasną." (*) Znam dobrze, że i mądrość i cnotę uwielbiasz Hrabio; że dla nich prawie poświęcasz swo­je życie i swe dostatki; a godzisz się dziś, w sprawie własnego syna, od nich odstępować, i oddychać samą zemstą? Zwolnij więc tę srogość, i niech przynajrpnićj nie cierpią, ci, co ulegli rozkazom, lub ślepo wciągnię­ci do tej intrygi.

Jakto! moi ludzie żadnego prawa nie mieli słu­chać Edwarda, i nic bez mojej wiedzy czynić! Otrzy­mają oni ciężkie kary, a nawet publiczne!

Ale cóż winien ów pielgrzym, i zasłużona och­mistrzyni? Wreszcie mądrość i cnota niech wymó- wnićj przemówią do ciebie Hrabio: usłuchaj, niemego,

t «

(*) Dla rzadkości, mając u siebie od r. 1807, umieszczam te napisy w całości, na końcu tój powieści.

ale tych głosu, i dla tych wszystkich ułagodź twe ser­ce; a powoli działając, wszystkim nnkoniec przebacz.

Nie chcę ani takich rad, ani czytać tych napisów! tu nic mądrość i cnota, ale święta powinność syno­wska trzymać powinna miejsce, i ta jest najpierwsza; bom ją od Boga wziął, i mam w Boskiem przykazaniu. Syn musi ciężko za to odpokutować; a owa niegodna intrygantka, padnie oliarą własnćj intrygi. Tak! tupnął nogą, i cały pobladł od złości.

Cóż przecie winien biedny pielgrzym?

On niech wyjdzie; ale na oczy niech mi się nie pokazuje!

A Kwiatkowska? zapytał zcicha Rotmistrz.

Jeszcze cztery dni posiedzi; by pamiętała, że od­była passyą do pięciu ran Chrystusa, za zaparcie się

. wierności przed swoim panem.

Dalej nie śmiał.już pjtać Rotmistrz; kontent przy­najmniej, .że choć dwie ofiary uwalnia od dalszego prześladowania.

Znowu przewlekło się dni kilka, i już Justycya- ryusz kończył swe śledztwa, gdy niespodzianie zawi­tał poeta Stanisławski. Hrabia zawsze nachmurzony i uiekontent, przez samą etykietę prosił zatrzymać się na objad, i konie wyłożyć. Poeta spodziewając się ja­kiegoś wyrozumienia, chętnie przystał, i prosił o po­zwolenie widzenia się z hrabiankami. Że to był boga­ty i fainilijant, Hrabia skinął głową, i zalecił kamerdy­nerowi prosić je do salonu.

Za wejściem trzeb panien urodziwych, ożywiła się rozmowa, i poeta miał porę zajaśnieć swoim talen­tem, deklamując, to francuzkic, to polskie wiersze; lecz żadnćj nie czyniąc wzmianki o Edwardzie. Że zaś Ja­dwiga była najwięcej czułą i idealną, najwięcej jemu przysłuchiwała się, i prawie poł)kała jego złociste słówka. Czasami coś bąknął i sam Hrabia; lecz za ka­żdym razem, widziano jak bladł, lub trzęsły się mu wargi i latały oczy. Dalćj nastąpił objad; po którym, dla fajek oddalono się, Stanisławski rzekł, jakby od niechcenia:—dziś p. Hrabiemu musi być przykro, iż go opuścił Edward.

Nie, panie! takiego łotra nie ma co żałować. Gdy skrzywdził siebie i Sciborów imię, niegodzien być mo­im synem, i wkrótce recess od niego zrobię.

Ale panie Hrabio, to kobićta ślicznie wychowana, i jeszcze nad to, śliczniejsza. W idziałem ją u pana Hrabiego, i gdyby wolno było, sam bym jćj poświę­cił moją rękę.

Tak, zapewne! czemużcś pan nie uczynił: dzisiaj, są to poetyckie deUumacye.

Ale wierz mi Hrabio! to zacna dama. Wićm na­wet, że i sam Hrabia nie byłby od tego, gdyby tylko ona...

Co! to potwarz! i zapewne Edward rozplótł. Proszę mi otćm nie mówić, ani o tym wyrodku— i po­wstawszy zapćrzony, odszedł do swojego gabinetu.

Poczem, nadszedł kamerdyner i doniósł, że już konie

pańskie gotowe.

. Prawda, widzę, gorzka potrawa dla Hrabiego ,

rzekł do pozostałego Rotmistrza; poczćm, pokiwawszy

głową, z kwaśną miną odjechał do siebie.

CpóIi iTIafki*

w

Bc świćcącćm ukośnie słońcem, cl ługiem i nocy z zi­mnem i ze śnieżną zawieje}, zbratane były czyny srogie Hrabiego, ('wiczono na.rynku Mingrodu kilku ludzi; a biedny Janek, że był wierny młodemu panu, pomi­mo kary najcięższćj, miał jeszcze roczne więzienie. Nietylko Kwiatkosi, ale i samym hrabiankom dostało się; bo naznaczono im, kilka Piątków pościć, i na prze­błaganie zagniewanego ojca, spowiadać się. Służąca Barbary, również dobrze oćwiczona, i po obcięciu wło­sów, wypędzona z zamku. Nadto Hrabia, pisał do Rzą­du z użaleniem się na syna, a tern bardzićj na Koman­dora, i miejscowego Proboszcza; gdzie prosząc o spra-

wiedliwość, tak się w jednćm z pism wyraził. “Re- cess, wyrzeczenie się, wydziedziczenie, ubliżenie, nie- błogosławieństwo, przeklęstwo nawet, zależą od ojca* Charakter, tytuł, powaga ojca, są święte. Ojciec co to pisze, dał synowi życie, dał bez pomocy nauczy- cielów sam wychowanie, nauki, talcnta, obyczaje, religiją. Któż jest tak śmiały i bezsumienny, syna prze­ciw ojcu oburzać? podejścia i oszukania, ku swój zdra­dzie używać

W śród zimy zalecił takoż wypędzić z dóbr swych doktora Sztenberga, a nawet i na pp. Onicckich był mocno zagniewany, że na postępki Edwarda byli śle­pi, i o niczćm mu nie donieśli. Zgoła, wszystkim dał się uczuć: lecz dla jego zawziętości było jeszcze ma­ło, i nowe gotował plany, by samych sprawców do- sięgnął. Edward tym czasem, ze swoją najdroższą, sie­dzieli szczęśliwie w Kondzielowie; a Komandor, tylko przez różnych szpiegów dowiadywał się, co działa, lub co działać zamyśla Hrabia. Przez swój impet i za­rozumiałość, nie umiał się ukrywać ze swojemi za­miarami, i był to więcśj partyzant, jak planista i wy­rachowany strategik..

Na tych i tćm podobnych czynnościach zbiega zima, owa dręczycielka rodu ludzkiego, która przez swoją srogość i zapasy śniegowe, częstokroć niejedne zamia­ry, intrygi, podstępy ludzkie, a nawet najlepsze chę­ci, pokrzyżuje, opóźni, lub wniwecz obróci. Jakoż i w Ostrowcu, pomimo częstych i okropnych pogró-

iek Scibora, wszystko przy jej końcu przycichało. By­wał on wprawdzie zachmurzony, lub zamyślający się; ale Rotmistrz, często z nim przesiadając, umiał go nie­raz rozerwać, udobruchać, łub nawet jaką krotochfilą wojskową rozśmieszyć.

W tem, na dalsze uspokojenie, przybyła wiosna; ogrody Przytulińskie poczęły uśmićchać się brunatną barwą gajów, i zielenią długich i rozległych trawni­ków. Cóż gdy jeszcze ukazały się pierwiosnki i fijołki wonne, a strumyki z kilku jarów, zagrały swojemi wodami ? Do każdej duszy czułćj, weszła jakaś pocie, cha i rzewny urok: bo zdało się, że kamień ciężki zimny odwalony, i jak zmartwych powstał syn Boga- i w nadpowietrzne kraje, rozpromieniony chwałą i bóztwem, wzniósł się; tak dusza ludzka, unosiła się ku tym laurom nieba, prawie z mieszkań wylatywała, aby nasycić się wonią, nasycić się wzrokiem, i dłonią serdeczną powitać całą naturę, tak cudnie, tak lubo przystrojoną.

Podobnie uczuły to hrabianki: i pierwszą proźbę od tego nieszczęsnego wydarzenia, zaniosły do ojca, by im wolno było odwidzićć grób matki, i przy nim pomodlić się.

Jutro Piątek, odrzekł ponury Hrabia, przy wa­szym poście, poprowadzę was sam, i wspólnie bę­dziemy się modlić, prosząc, o wstawienie się do Bo­ga,, by nas więcćj tak ciężko nie dotykał.

Gdy przeto weszli w opasanie grobowca, ukazał się za trawnikiem, klęczący na stopniach sarkofagu, Ja­cek pielgrzym, i cały był zatopiony w modlitwie. Zdumiało to Hrabiego; i nie zbliżając się, stał opodal z córkami, i równie modlił się. Było długie i urocze milczenie, a tem wymowniejsze, że słońce rozweselo­ne wiosną, jak gołąb' srebrno-pióry, schylało się ku zachodowi, i niechętnie swą ulubioną towarzyszkę ziemię, żegnało. Ucałował nareszcie stopnie pielgrzym, i kończąc: “wieczny odpoczynek racz jej dać panie" od­wrócił się, i udając, że się zabiera do powrotu, gdy zoczył Hrabiego, zdjął nagle swój kapelusz, pokłonił się nisko, i przemówił.

Niech mi wolno będzie, choć w tem miejscu wi- dzićć się z panem Hrabią, i podziękować, duszo pobo­żna, za moje uwolnienie.

Możesz, odrzekł Hrabia, gdy umićsz szanować pamięć tej, co mi po Bogu najmilszą była.

Ach, panie Hrabio! pozwólże mi ucałować swo­ją rękę, i jeszcze słów kilka powiedzićć.

Podał rękę Scibor, — i czego żądasz? zapytał.

W tćm miejscu, tak poważnćm, gdzie każdy czło­wiek widzi swój koniec, tu najmilej, duszo pobożna, powtórzyć słowa Chrystusa: miłujcie nieprzyjacioły wasze, czyńcie dobrze tym, co was nienawidzą, a bę­dzie wielka zapłata wasza, i będziecie synami Najwyż­szego. Otoż, panie Hrabio! wzywam dobroci, i two­jego przebaczenia. Syn twój jedyny, przez moje usta

błaga cię oto; zapomnij uraz, nie pamiętaj jemu, i jak* by marnotrawnego syna, przyjm do serca swego, a nieganlź krwią własną ; bo ona równie przez Zbawi­ciela odkupiona, i temi świętemi osłania się słowy: — Odpuszczajcie; a będzie wam odpuszczono.

Gdy to odmawiał, ukazała się kobieca postać w ża­łobie, z za Sarkofagu wychodząca, w kapeluszu czar­nym, cała zasłonięta woalem białym, i rychło idąc, klękła przed Hrabią, i odsłoniła cudne swe oblicze. Była to Barbara, na widok którćj zapłakały hrabianki, a sam cofnął się o kilka kroków.

Przebacz mi Hrabio, za ten krok śmiały! przemó­wiła Barbara. Jesteś ojcem, a do tego mędrcem i Nau­czycielem dzieci swoich: masz więc serce, rozum i wy­rozumienie. Miłość najczystsza Edwarda podbiła mnie, zniewoliła, i kazała mu ufać: a on postąpił jak najcno- tliwićj; bo jest dobrym, i.takie od dzieciństwa odebrał maxymy. Po cóż masz karać i nienawidzićć; gdy on jest mnićj winnym? Odemnie zależał wybór i zezwo­lenie. Karz więc nieszczęśliwą Barbarę: ale syna jedy­nego, to najulubieńsze dzićcię twoje, tę podporę do­mu Sciborów, nie wydziedziczaj, i nie dręcz; lecz owszem przyjm go napowrót, i niepamięcią zgładź winę jego. Dla mnie dość, gdy on będzie szczęśliwy, a ojciec jego spokojny, i wracający mu dawne przywiązanie.

Podał rękę Hrabia; podniósł z ziemi Barbarę, i nachmurzywszy swe brwi, rozmyślał i milczał; gdyf tym czasem przypadły do nóg hrabianki, i łkając, wo­

łały: —Przebacz! przebacz, papo kochany dzieciom swoim !

Powstańcie, i nie krzyczcie! przemówił.

Tu znowu odezwała się Barbara. — Te kilka mie­sięcy gnićwu twego, straszną są dla nas męką, i tćm boleśniejszą, że żaden promyk łaski nie zabłysnął. Dość podobnych przykładów widziała ziemia, i dość ich zapisano w historyi; przecież jedne tylko są słowa Boga naszego, i te są święte i niepokalane: kochaj­cie nieprzyjaciół waszych, i bądźcie miłosierni! Mo­cą tych słów, daruj nam szanowny Hrabio! zapomnij uraz, przebacz błagającym cię, i bądź na powrót oj­cem i opiekunem naszym. Te szanowne cienia Hrabi­ny, niech będą świadkiem twojej dobroci i wspaniało­ści; a całe życie nasze poświęcimy, dla zjednania two­jego serca i pamięci. W tćm łzy stłumiły jej mowę, i znowu przed nim uklękła.

Powstań pani, rzekł poważnie Hrabia, i proszę z sobą do mojego zamku. Podał jćj rękę; a nieszczęśli­wa drżące stawiała stopy, sama nie wiedząc, co po­cząć i jak dalćj postąpić. Skoro zaś weszli do zamku, Hrabia krzyknął na służących, i gdy ci nadeszli, rzekł: Tę Imość, jako najpierwszą intrygantkę domu mego, i burzycielkę spokojności, zaprowadzić do wieży, gdzie siedziała ochmistrzyni; a pielgrzymowi powiedzieć, niech doniesie Komandorowi, co się stało z jego pa- sićrbicą.

llTTa-SOł

*

/ ' J ' ' * .

\ o w e i* z e & I a <1 o w a 11 i a.

* t

złowiek namiętny, mściwy, a do tego pyszny, egoi­styczny i przewrotny, śmiało porównać się może z sza­tanem. Czacie jego najczęściej wyziębione: serce na łzy i proźby głuche; i tylko sprzyja temu, do tego się garnie, co podsyca jego miłość własną, lub podnosi jego dumę. Jako szatan, nic dobrego dla rodu ludzkie­go nie czyni; tak zły człowiek, nic nie uczyni dla ser­ca i łez: jest to głaz nie użyty, istota jakby nieorga­niczna, która wegetuje tylko, aby uczynić kontrast dobremu, aby podnieść jego szacunek-i wielkość.- Cho­ciaż mędrcy utrzymują, że nic niepotrzebnego nie masz w naturze, i pyszny egoista, moją swoje dobre stro-

ny; wszelako, w mojćm przekonaniu, jak roślin tru­jących, tak lękam się tych serc, których kruszec zu­pełnie ogarnął, a niby bryła lodu, zimny na wszelki powab natury, i cierpienia współ-braci. Nie takie ser­ce było Zbawiciela Naszego: nie takie on podał wzo­ry, i nic na takich przyszła ludzkość, gotuje swoje szczęście, swój postęp i swoją wielkość.

Jakoż i nasz Hrabia, ogarnięty zemstą, cieszył się niezmiernie, że dostał do rąk najpierwszą sprawczy­nię swoich cićrpień. Długo rozmyślał jak z nią postą­pić, i jak się odpłacić za wzgardzoną miłość. Przycho­dziły mu na myśl rozmaite niecne środki; lecz miał je­szcze nie przygłuszone sumienie, szanował pamięć przodków własnych; a może i bojaźń sprężystego Rzą­du, broniła mu podobnego czynu, jaki dopełniono niegdyś na Giertrudzie Komorowskiej. Znowu po pe­wnej rozwadze, rzucał się w inną stronę, i krćślił dokument, iż się sama zgadza na rozwód; wszelako nie był pewien jćj podpisu i zezwolenia. Wreszcie zemsta przedstawiała mu rozliczne kary, a to najmil­sze, coby mogły długo dręczyć pośród niepewności. Na tćm pasowaniu się wewnętrznem, przeszła noc i dzień następny: i kiedy rozdrażnione namiętności miotały nim, jakby nawą straszna nawałnica, i druga noc zeszła bezsennie, na samych fantastycznych roje- • niach; wezwał w końcu do rady swojego przyjaciela, i tak mówił. *

0

Nigdym tak niespokojnych nocy nie miewał, jak te­raz , gdym tę niegodziwą intrygantkę ułowił. Tak, ono. najwinniejsza, i zgubiła mi syna. Na nim to przyszłe moje nadzieje budowałem: on miał stać się pićrwszym w Podolu, a może i przy tronie godnym urzędnikiem; on miał zajaśnićć wziętością i dostojeństwy; a dziś, wszystko to zerwała, owa zaślepiająca Serena ów wróg mojego domu Hmienia. Chciałbym z duszy temu jeszczo zaradzić, i rozerwać te niemiło mi więzy; ale jaki sam nie wiem, choć ku temu jest dosyć środków. Znam przychylność i szczćrość Rotmistrza: kiedy więc ptaszek siedzi w klatce naszćj, daj radę, jakby się go pozbyć.

Wypuścić, odrzekł uśmićchając się; a ręczę, Mo­ści Dobrodzieju, że spokojniejsze będą chwile, i nocy bezsennćj nie doznasz, Hrabio!

Czyż znowu instaneye i proźby? rzekł nieco obrażony. Oto mówię jaśnićj, chcę aby był rozwód, i nic więcej.

A przysięga! tak dobrowolnie i chętnie wykona­na , jestże żadnćm dziełem? iczyliż ją można tak łacno potargać? Wreszcie, rozwód bez ich wiedzy i życzenia, jest to chęć próżna i czczy zamiar. Oni, jak mówią, są mocno do siebie przywiązani, i dowiedli tego; a serce ojca, przez gnićw tylko i uprzedzenie, chce święty związek, jak gałąź kruchą i niepotrzebną, zła­mać i na ogień swćj zemsty rzucić. Błagam cię raz je­szcze Hrabio! nie czyń tego. Chwalisz wielkie czyny,

unosisz się nad niemi: czyliż taka myśl, prześladowa­nie własnych dzieci, godneroiby były starożytnych mędrców, bochaterów, i tego ci ulubionego filozofa Roussa? pójdź więc Hrabio, za tą wolą najwyższą, i przyjm błagających do serca swego.

Jakto! zawsześ za niemi; a dla mnie żadnćj po­ciechy i pomocy? to chyba nie jesteś przyjacielem mo­im, i na.ich stronę przeszedłeś. O! gdybym "nie lękał się hańby! krwią jćj nasyciłbym moją zniewagę; lub

* karą publiczną odpłacił ten niecny postępek. Wszela­ko hamuję się, i idę za światłem mojćj nauki: chcę przeto, byś jej zaniósł ten papier, i niech go konie­cznie podpisze, a wkrótce będzie wolną.

Ach, Mości Dobrodzieju! to okropne poselstwo, i zapewne napróżno: ona nigdy nie przystanie na roz­wód; a lepićj użyć innego środka. •

No! cóż takiego? chciej rychło powiedzieć.

Lękam sięr bym nie był posądzony o nieszczć- rość; chociaż, Mości Dobr. śmiało powićm: grób i mo­tyka, tylko nas rozłączą.

Tak, zapewne; i spodziewam się tego po zacnym Rotmistrzu; otóż słucham jego rady.

Jeśli Hrabio koniecznie już pragniesz zerwać ten węzeł, to lepićj, zda mi się, traliać do syna, i jego tu pod jakim pozorem wezwać: aby zaś nie porozumić- wał się z żoną, wywieźć ją do jakiego klasztoru.

A prawda! dobrze mówisz! prędzej go mogę skłonić i przekonać; lecz dokądże ją wywieźć ?

Czyż nie mamy panieńskich klasztorów? Nowy- dwór niezbyt daleko: tam więc osadzić, i zwolna działać.

Wahał się nieoo Hrabia; lecz. po pewnym namy­śle zgodził się; i wkrótce, pod silną eskortą i do­wództwem Justycyaryusza i kamerdynera, jako naj­wierniejszych, w nocy wywiezioną została Barbarba i zaledwie w Nowym-Dworze, dowiedziała się od Prze­oryszy, że tu jćj miejsce naznaczono.

Dzięki rozszerzonemu światłu po Europie, że czyny (eudalizmu, zupełnie z ócz gasną, i mniej są pamiętne dla uciśnionych i prześladowanych. -Naturalność i sło­dycz w obyczajach, coraz więcśj przemawiają do dusz szlachetnych; a nawet magnaci, upadłszy na obszer­nych i prawie królewskich włościach , czują tę pra­wdę: że osobista godność i własna zasługa, wyższe są od spleśniałych antecessorskich dyplomów, lub te­go imienia, co go nićma czem wesprzćć, i blaskiem znamienitych czynów rozświetlić. Rząd silny takoż przestrzega nadużyciów, i tćj bujnćj władzy pana, któ­ry częstokroć szafował życiem bićdnego rolnika, mie­szczanina, a nawet ubogiego szlachcica. Dziś wszyst­ko zmićniło się : a żyd, ten męczennik wieków śre­dnich, i zaledwie za człeka miany, śmiało teraz pro­wadzi swe handle, i na pożytecznego członka narodu,' coraz się więcćj cywilizuje. • 7 ' ’

Wr podobnym duchu i poznaniu, była i owa Przeo­rysze klasztoru Nowodworskiego: skoro bowiem do­

wiedziała się o takowćm prześladowaniu nieszczęśli­wej Barbary, nie zważając, ani na datek, ani na żadne obligacje i obietnice Hrabiego, rycldo dała wicdzićć Edwardowi; a ten, tysiączne jej złożywszy dzięki, za­brał swój skarb najdroższy do Koudzielowa, prosząc tylko o list z perswazją do ojca swojego.

Szanowna Przełożona, chociaż najwięcej z jałmu­żny opatrywała swoje zgromadzenie, i jeszcze biednych chorych leczyła i wspierała; wszelako, idąc za natchnie­niem swojego serca, i szanując sakrament małżeński, odesłała hojny datek Scibora, i pisała, aby pamiętając na Boga, przebaczył winę, nic prześladował krew własną; a tern bardziej, nie mścił się i nie przeklinał: bo wedle pisma ś., część przeklęstw, spada i na głowę przeklinającego.

Tu dopiero poznał Hrabia, jak mylną i zawodzącą wszelkie nadzieje, obrał drogę. Jakoż, niezważając na żadne perswazye, wpadał prawie w szaleństwo; i nie-

*

raz, latając po swoich pokojach, złorzeczył Rotmistrzo­wi, przeklinał okropnie Edwarda i jego żonę, a ciągle odgrażał się na protegującego ich, Komandora. Wre­szcie, nie mogąc przenieść wstydu, iż samochcąc z rąk wypuścił, bez pomsty i ciężkiego udręczenia Barbarę, pisał i niejednokrotnie przepisywał straszny Recess i wydziedziczenie na zawsze Edwarda, z majątku i imienia Sciborów.

*

eśliś był kiedy, szanowny Czytelniku! w okolicach Krakowa, lub przynnjrnnićj czytał o nich, tam, na wy­sokiej górze, o trzy mile od miasta na zachód, pośród lasu wynurzają się zwaliska zamku, przesławnego domu niegdyś Tęczyńskich! Już wieszcz nasz z Czarnolesia śpićwał: że ród ten, wielkich mężów, jakby z konia trojańskiego, jednego po drugim wydawał; a po Zy­gmuncie Auguście, Andrzej Tęczyński Kasztelan kra­kowski, takiemi cnotami jaśniał, iż go naród za godnego korony uważał. — Pięć wieków przeszło, jak te mury ręka ludzka składała; a wybiegając w górę swojemi wieżami, basztami i blankami, niejeden napad nieprzy-

\

jacielski odparły, i nieraz były postracham pograni­cznych Czechów, Węgrów, lub Szlązaków. Wacław Tęczyński, w wieku jeszcze XIV. sławny ze swych wiadomości architektonicznych, ciągle był pomocą Ka­zimierzowi Wielkiemu; i on to, niejeden zarys tych wielkich budów, lub zamków obronnych królestwa, wydał, i do jego wielkości przyłożył się. Dziś, patrząc na same szczątki, co były niejako tętnem hrabstwa Tęczyńskiego, dziś mówię, gdy i gród zniknął, i samo imię właścicieli, smutkiem napełniają przychodnia, i stopa jego, zda się stąpać po cmentarzysku, w którym same tylko prochy, lub kości na wpół strupiałe zalegają.— Cóż! że z tćj góry wyniosłej, dojrzysz prze­cudne obrazy Krzeszowic, Ojcowa , Grodziska, Bielan? Obrazy te, im bardzićj uśmićchają się do ciebie; tern rzewniejszą melancholią przepełniają duszę: bo gdzie właściciele zgaśli, a dom ich w ruinie; tam wszystko czarną krepą osłonięte, posępnem okiem spozićra na nas!.. O smutno tam, i bardzo smutno! i niejeden długo duma i milczy, lub roni westchnienia, nad zni- komością rzeczy ludzkich... W tem znaleziony, na je­dnej ze ścian sterczących napis, przywołuje rozwagę, podnosi myśl naszę, i wlewa tę iskrę, co nas zagrzewa do czynów, godnych pamięci, aż poza grobem.

Jak nregdyś świetne Ateny Greków,

4

Znikły, przez dzikich wrogów napady;

A przecież słyną wiekami wieków,

Przez swe Platony i Milciady.

Tak i ty grodzie, chociaż w ruinie,

Choć niszczą wichry, okropne słoty,

Pamięć twa w sercach polskich nie zginie:

Boś był przybytkiem męztwa i cnoty!(*)

Podobny los spotkał i zamek Ostrowiecki, i jego właścicieli, hrabiów Sciborów. Odkąd recess wszedł do akt publicznych; wszystkie klęski, jakby gradem, spa­dały na len dom, i raziły na przemian, to syna , to ojca, to córki, to wreszcie otaczające ich osoby. Miłość gwał­towna Edwarda, ziębiona niedostatkiem i przykremi dogryzkami Komandora, począła stygnąć; czemu chcąc zaradzić, opuścił Kondzielów, i stał się z żoną tułaczem: zkąd nowe wkradły się niesmaki, między samemi mał­żonkami, a może i podejrzenia. Znowu Edward passo- wał się ciężko, i by przeciąć tułactwo, zapozwał ojca

o oddanie posagu swej żony. — W coraz gorsze wpa­dając kłopoty, z samym sobą, ojcem, a nawet i żoną; jakby w sićci ukrytćj, wikłał się coraz mocniej, i swój spokój, spodziewane szczęście utracił. Stary Hrabia, pod różnemi pozorami, zwlekał wypłat, aby tem mo- cnićj dał się uczuć ze swej zemsty, i nieubłaganego gniewu.— Niedziw, że niedostatek, wychowańca fortu­ny, boleśniej razi, jak ubogiego i zachartowanego

(*) J. K. Rzesiński; napis aa Tęczjńskim zamku.

w niedoli, — Edward z natury drażliwy, miękki i nie- wytrwaly, długo walcząc z sobą, gdy niemógł pokonać ciosu i znieść bićdy, rzucił się w drugą stronę, i za po­średnictwem Rotmistrza, upadł do nóg ojcu, i wyrzekł się najdroższego skarbu swojego... to jest, Barbary. Alić skarga sprawiedliwa żony, głuchą nie była pod tronem Najwyższego: bo odtąd, tein wyraźniejszy nastąpił u- padek domu. Bząd i duchowieństwo, ujęły się za uci­śnioną kobićtą, i zaleciły oddanie posagu, i powrót męża. Nowe zatem nastąpiły walki, które zniszczyły wszelkie dostatki i kredyt, tak zamożnego domu.— Tu­łała się lat kilkanaście nieszczęśliwa Barbara, jakby duch zaklęty, lub owa mitologiczna Tezeusza żona; — ale za każdą łzą wylaną, za każdein narzekającym sło­wem, szły z górnej krainy napomnienia, przestrogi, aby tę smutną katastrofę zakończył ojciec, i nie rozrywał serc, tak do siebie niegdyś zrosłych, i świętą przysię- gąvspojonych.— Głuche były napomnienia, i napróżHO obijały się o serce, co nakształt głazu, byłe nieużyte i twarde; aż nareszcie,Bóg odwrócił zupełnie swoje obli­cze od Sciborów, a wszystko padło ruiną. Edward po­rwany został w dzikie pustynie, córki rozpierzchnęły się w różne strony świata, niewiele szczęśliwo za swe- mi mężami; Rotmistrz, jako najcnotliwszy, uprzedził śmiercią hrabiego; a ten, sam jeden , jako stćrcząca, po upadku ścian,kolumna, zostawszy się, gdy mu i «ząd i wierzyciele zabierali majątek, pełen zgryzoty i niepo­kojów, ruriął nareszcie, niby dąb wyrwany z korzeniem;

lecz za którym nikt nie zapłakał, nikt czułem wspo­mnieniem nie uczcił.

I czemuż? spyta zapewne czytelnik; wszak dom Sciborów miał swoje zaszczyty, jak wspomniony Tę- czyńskich. Prawda, heraldycy takoż wyprowadzają Sci­borów od r. 1099; a jeden z tych był jenerałem Wiel­kopolskim. Ilerb Ostoja, podobnież jaśniał po bramach, zamkach i wieżach, jak Topór Tęczyńskich; ale pycha, egoizm, przeklęstwo i zemsta, nigdy tak nie owła- dały sercem panów Tęczyna, i zeszli zwykłą koleją rzeczy ludzkich, a nawet czcigodnie i wspaniale; bo ostatni z nich, Stanisław, wedle kronikarzy, umarł w o- bozie 1634 r. podczas obrony ojczyzny. Tu zaś, nie­stety! kronika domowa, nacechowana jest niebłogosła- wieństwem Boga i samą przestrogą dla potomnych. Wszakże, choć wszyscy niemal zawinili, choć przewro­tność i intryga miłosna wszystko oślepiła, wspomniaw­szy na ułomność naszą, nie ciskajmy nań kamienia, ale kończmy tą uwagą, ie dobre i szlachetne przykłady rodziców, mogą tylko przekształcić moralnie swe dzieci.

KONIEC.

%

*

ta

+

oqr'7/ ,{i;.>U/.o iifiq‘‘rłfwbłijas £*to J^<n my mij r^ sv

. ..ii yflj oh) niwnoirmi.

^ *• * «

,i*iuu &!ć.<ii »)!.*ii^i/ ,v> o .r* (><]$$ *)(fj}>. ?ivu;uv%o l . -ł’ł ’ x dii*. łrtitfl J^iodipri

\>ć i^ii.ylw; A’<,rjH' v /r^Mimrl ,»>F» .(ł*>nl&ft£X9

-i31/// ,i^%J jł^fJ 3 i5*il>5q B.fi/Wl ./I bw V/iWo^’

,D.UH»iiłl aij ł-/»in«ri.j jtoimU)Iłrtq dłaH .(ttijłfciotjoi

oil ,i. tńpfoę^uga towąii .fc , ifoUsbuJ ''tśfe^sl

} T£ in uA / \ t w{i u oi)i'»i bo v .'ff^inniti. ,doi» s tiUr-J<jd’

* ^ i # ** "i *. i. ? •“ , . •» ’ *

.4Hi.,ift4 */$' .ffiSYXj>40 (noiilo <!|łX,ib<)(] .V^£?M O&OU -.jtteygyjtlom. , «wo:iu>b a^ipoi){ IfJaJż

..rib;{iunu]gij aii/ py/S^s-ui f»mcz i e^ołl ruawłafoiw &»*!? tiliuiwis bi/ńvin o*nh ^iJaśteW

>'/f£Hłtno(|d'^ ,ułł«jaUo Bjnofirb iaonj'

,®Ią ,«^i?iinn>J ń&a YinjAjJiiid ajn ,*safl« iioanióio mu 'fs? ę($Uy$?(| i s.idob ąi «^ev/u 44J

m ,vAÓ»V\bui

11

C.

ł

1

»

9

I

te

/

I :. II

* • V-.< ' * ;£.1... . ■ '. .ni' , >*..

* ; T’ ■•■ n^k. Cwfhi 1 • •'.

' , s &TiCNr: ■ '«•-•■ ' .. -.7f ;■

, n *,:c

.aajjjoa

• ■ '• * M'M -*•'

:■••£ -* *1 * •>

"tę, y\ . •

••ten . i:'v ■&»

rf>’

Nieznajdując drukiem ogłoszonych, wićrszy, Fran­ciszka Wiszniewskiego, a widząG dosyć zdolności, u- mieszczam z tych wyjątek. Nadpis taki:

>© LIH\11KA HRlTlliiSHlECiO

MOJE MARZENIA.

Cóż to za nieład w górze, mój panie Ludwiku!

Czy słońce w swej zbłądziło drogi na równiku? _

Czy w przeciwne się znowu oddalając strony,

Chce pół-okrąg nasz drugą zimą mieć zmrożony?

Już dość tych śniegów; dobrze mówi twój Horacy: Czas, by nam do wiośnianćj wziąźć się w polu pracy Głupstwa, mówią, na ziemi robi ród człowieczy:

Co za dziw? i na niebie widzę niedorzeczy.

Niewićm do kogo wydział zmian roku należy;

Lecz mniemam, że to musi być który z młodzieży.

On się fam może bawi, kocha, my cierpimy;

Cóż robić? trzeba cierpićć; a gdy końca zimy Doczekać się nie można, uległszy potrzebie,

Grzejąc się u kominka, piszę wićrsz do Ciebie.

Nic mniemaj, żebym górne przybierając tony,

Drugi pop wchodził w rozbiór człeka niezgłębiony, Bym się po mniemań mędrców błąkając przestworze, Pierwszćj przyczyny w świata dociekał utworze, Śledził pierwiastków rzeczy nieznanych ciekawie, Rozprawiał o odwiecznćm przyrodzenia prawie;

0 tej księdze, gdzie tyle od wieków czytało,

Którą każdy tłumaczył, rozumiał kto mało.

Lub żebym Sokratesa wa^ąc z Pitagorem, Niedościgłym się duszy zajmował rozbiorem:

1 badał, czy trwa wiecznie, ginie, czy się zmićnia Zbyt to na mnie; ja moje opiszę marzenia.

Już ci to może wprawdzie na jedno wychodzi; Marzymy wszyscy, marzą i starzy i młodzi,

Mędrzec i głupiec marzy; rzecz wziąwszy na szalę, Drobnaby się różnica okazała wcale.

Błąd, prawda, to co wielkićm lub małćm cenimy,

Nie w istocie jest takićm, lecz że tak widzimy;

I wielki rozum, prawdę mówiąc między nami,

Chodzi obok częstokroć z wiclkiemi głupstwami.

Żeby jednak nie gorszyć, miejmy to w sekrecie,

Myśląc raz o dziwacznych wypadkach na świccie,

Jaki traf nieprzejrzany i dziś widzićć zdarza ,

Robiąc z króla tułacza, z kadeta cesarza,

>ł •

*

Przyszło i mnie do głowy, że zdarzenia cudem,

Nad obszernych gdzieś krajów panowałem ludem. Niech ci to wszelako nie będzie niemiłćm,

Że ci drugi po sobie stopień wyznaczyłem;

Znam, ^żeś godniejszy berła posiadać i kraje,

Lecz któż sobie.pierwszeństwa w tym razie niedaje?

• 1

f .

t *

.“W* r.nV(/\T

i %

'■ * ' » ! : * - { P ; - l ■ I . I - - _ . 1 . s

' • .*i' > - 3 • - ' ■ i . f • ■ ■ r * t .w > • r . - * r ■ • <■/

*ti \ b r. V_J /^ ; -b-

! 'rr : -:TV ■■Tli ■ V

^ł*. ..'i ! fłK;: ' :^'ł7

%

k

- IW* SB.

NAPISY ŁACIŃSKIE.

Na dwóch posągach, wyobrażających Pallas i Cno­tę , stojących niegdyś na wićrzcliołku zamku w Osso- linie, wystawionego w r. 1640 przez Hrabiego Je­rzego Ossolińskiego, Kanclerza W. Koronnego.

Pallas. Trzymam pierwszeństwo w rzędzie bo­gów; świat cały moim kościołem, od wszystkich i wszę­dzie odbićram pokłony. Gnuśnik to nikczemny, dziki, martwy, nieczuły barbarzyniec, który mnie nie zna,

i czci mi nie wyrządza. Częstokroć towarzyszę cnocie, nigdy jćj nie szpecę: wykonywam jćj przedsięwzięcia, wspieram radą, strzegę zaszczytów, rozszerzam i uwieczniam chwałę. Oto i tutaj nic odstąpię od jćj boku. Sprawiedliwie zaiste postawiono nas obie, któ-

rych wieczny wyrok ściśle złączył. Mamy albowiem umysł jeden, gorliwość równą, przeszkody do prze­łamania tęż same, cel równy. Ubiegamy się razem

o wieniec niezwiędły chwały, który ja, moją ręką, cno­cie na skronie Okładam; od nikogo ona zaiste odebrać nie może wspanialszego i zacniejszego. Nikt, ani gorli­wiej odemnie, nie zechce pracować dla jej sławy, nawet nie zdoła: poświęcam jej wszystkie chwile, całą usil- ność, biegłość i wziętość moją. Zaświadczą mnie w tem upłynione wieki i toż przyznają następne. Cokol­wiek chwalebnego w któryrn kolwiek stało się czasie, cokolwiek mężnie zaczętego, dzielnie popartego, szczę­śliwie wykonanego było, i co z zadumieniem widzia­ły wieki, jam to sławie nieśmiertelnej podała. Iprzed Agamemnonem nie brakło walecznych bohaterów; ale żem czynów tych na moje nie wzięła skrzydła, taż Fa­ma mogiła, która ogarnęła ciało i kości, równie po­kryła i wspaniałe imiona. Któż z was śmiertelni ludzie nie przyzna, że mi i za to cały wasz rodzaj winien, gdy nie dopuszczam dziełom, co was zdobią, w prochu zaginąć? Każdy umysł wysoki szukał mnie zawsze, al­bo przynajmniej szanował zdaleka Żadne szlachetne serce nie wzgardziło naukami: moje kwiaty nęciły na­wet dzicz najsurowszą, i tchnących srogością barba­rzyńców: teraz, gdyby się znalazła podobna potwora, coby kłem drapieżnym śmiała się na mnie targnać, nie byłaby godną żyć między ludźmi, nawet ginąć od Her­kulesowej buławy; tułać by się powinna w wiecznćm

siedlisku potwór, w Antycyrze. Ten nie tylko wyzuwa się z natury, ale i z człowieczej postaci, co mnie wyłącza od szczęśliwości swojej. Owi rozpieszczeni i uzłoceni nieukowie, co na łonie niezasłużonych bo­gactw, na stosie nikczemnym fortuny darów, twardo uśpieni, zrzenicę przedemną zamykają; nie sąż to po­dli, gnuśności i grubej ciemnoty niewolnicy?... wierni brzuchowi tylko i ospalstwu, otoczeni zewsząd mgłą czarną, i skazani na wieczną niepamięć? Tyle oni pragną chwały, ile za nią upędzają się nierozumno zwierzęta: nie dbają o naukę, nie dbają o sławę, o po­tomność; wyszydzają, lekce ważą szlachetne drugich zabiegi, których nie wystarczą krokom. Tępi, odrę. twiali, nikczemni, nie czują zacnych pobudek, nie za­kładają sobie uczciwego celu. Ślepi, nie wiedzą nawet tego, że w samej brodzą niewiadoiności. Onym podo­bny, niech stoi u drzwi fortuny, niech do niej składa ręce, przed nią zgina kolana, u nićj pożycza blasku; mnie nie przystoi, w krainie gnuśności kupować sła­wy; nie przystoi z podziemnej jaskini lękać się wypu­szczonego żądła. Przestaję na własnej zacności: dosyć jaśnieję w prawdo-wiecznćm potomstwie mojćin. Nie poszarpie mnie wściekłość barbarzyńców, nie oczerni wyuzdana nieuków potwarz; budują mnie wszystkie wieki ołtarze. Każdy z zacniejszych od gminu, pali na nich ofiary, kocha i pielęgnuje wychowańców moich. Pytaj się gospodarza tego domu, którego szczyt ku obłokom podwyższam; on ci powie, jaki wszędzie

hołd odbićram. Urban VIII. Namiestnik Chrystusów, dwaj Ferdynandowie, Cesarze Rzymscy, Zygmunt III.

i Władysław IV. polscy monarchowie, względów mi swoich nie ubliżyli: przyjęciem i hojnością, szacu­nek okazali. Ty więc, o gościu! który to czytasz, po­ważaj z mądrością cnotę: sprzyjaj obydwom, oddaj się im zupełnie; a pod tćm podwójnćtn nieśmiertelności

* hasłem , zdrów używaj gościnności tego domu.

iw. rs.

Ułamek drugiego napisu, na posągu cnoty.

«

Ciiotft. Ktokolwiek oko swoje wzniesiesz, sza­nuj mnie w tym posągu. Jam cnota, którśj wspania­łe hołdują dusze, którćj kłaniają się berła i buławy, która związuje wieniec, godne skronie wielkich bo­haterów, która sama naznacza przeważną cenę dzie­łom, przed którą wszelkie wielkości nikną, wszelkie blaski gasną. Ojczyzna moja, niebo; od bóstwa moje plemię; w sercach wspaniałych dom mój zakładam; od nikogo blasku nie pożyczam; sama ‘sobie zapłatą, sama chwalą, sama ozdobą jestem.Nie zwykłam, ani płon­nego cienia się chwytać, ani za łudzącym uganiać się pozorem. Buduj, jakie chcesz gmachy, wznoś posągi; wnet się obalą, wnet się zrównają z ziemią, jeślim

!N“TYTUT

s A DAŃ i. i T p f- • .

BIBLIO *

E9-339 Warszaw.:-,. i . T4

TeL 26-G3-S3

ja węgielnego nie założyła kamienia. Śmieję się z tycb, którzy innie pominąwszy, żebrzą zaszczytów u fortuny. Tobie otwarty przystęp do kościoła chwały, tyś z me­go rodu, tyś mój wychowaniec, którego serce czułe, umysł wysoki, przymioty szlachetne! Czyli w gminie, czyli w nędzy urodziłeś się, pójdź na moje łono, synu mój nieodrodny! nie zapićra się ciebie matka twoja.

Gablnfcł p 51 o i cg Ic x n y ►ru G. Korbut* T.N.W.

0 A D A Kj UrVJ.Ty'

s. 'zt1 ° tzZ :an


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Groza Stanisław POWIEŚCI PODOLSKO UKRAIŃSKIE Tom 1 2
Chłopiec na wózku, tom 5
naklejka na rysunki Tom 2 1 II 3
Stanisław Kozicki Dmowski na Konferencji Pokojowej w 1919 r , 1939 r
Fleszarowa Muskat Stanisława Czterech mężczyzn na brzegu lasu
Alistair Maclean Lalka Na Łancuchu tom I
Varlaque i Bonnet na tropie Tom 1 Śmierć w Chateau Bremont Longworth M L
Alistair Maclean Lalka Na Łancuchu tom II
Na szczycie Tom 3 Nieczysta gra Haner K N
SCENARIUSZ GRY TURYSTYCZNEJ NA OSTROWIE TUMSKIM DLA KLAS 5

więcej podobnych podstron