Frachtowiec „Misza” sunął cicho po wodach Dwiny. Wiatr wypełniał jego żagle i prowadził na północ, w stronę Morza Białego. W stronę Archangielska.
Antonia nie mogła dłużej usiedzieć pod pokładem. Stała, w spodniach i butach do konnej jazdy, po nos owinięta w skórzaną kurtkę. Włosy utrzymywał w ryzach kolorowy szal. Na bladej twarzy odcinały się płonące czerwienią policzki. W oczach miała bezdenny mrok.
Jewgienij podszedł do niej i objął ją ramieniem. Był jej przyjacielem. Był blisko. Zapewniał jej to, czego tak potrzebowała, a o co nie śmiała poprosić. A więc sam zrozumiał.
- Nigdy nie myślałaś, że tu powrócisz? - spytał cichym głosem. - Nie sądziłaś, że to znowu zobaczysz?
Antonia pokręciła głową. Przy ustach rysowały jej się leciutkie zmarszczki. W kącikach oczu - zapowiedź kurzych łapek. Jej twarz mówiła o bólu, jaki przeszła. Słabe światło świtu ujawniało szczegóły życia Toni temu, kto umiał je odczytać. Była to twarz kobiety nadal młodej. Kobiety, która zawsze czerpała z życia pełnymi garściami. Która żyła pełnią każdej chwili, jaka była jej dana.
- Chętnie wyskoczyłabym od razu do Raiji - powiedziała Antonia. Wydawała się drobna przy Jewgieniju. Teraz czuła to jeszcze wyraźniej.
- Przecież umiesz pływać - zażartował Jewgienij. - Woda jest może trochę zimna, lecz przeżyjesz. Ale gdybyś utonęła, Raija udusiłaby mnie gołymi rękami. Nie warto ryzykować, nie uważasz?
Uśmiechnęła się do niego. Żeby tylko wiedział, ile się napływała! Z jakimi rzekami musiała się mierzyć! Dotychczas wygrywała, lecz kiedyś mogło się jej nie udać. Nie warto przeciągać struny.
- Uciekłam pod osłoną ciemności - odparła. - Wrócę do Archangielska w pełnym świetle dnia. Nie pochylę karku. Odpowiadam za moje czyny. Niczego nie żałuję.
- Podziwiam twoją odwagę.
- To nie odwaga - rzuciła sucho Antonia. - To sposób na przetrwanie. Uczciwość. Od tej pory chcę tak żyć. Może nie jest za późno.
Zaśmiała się. Jej śmiech zabrzmiał szczerze. Nie było w nim obaw ani poczucia winy. Tonią nie oglądała się za siebie ze łzami w oczach. Na jej ustach błąkał się uśmiech, spoglądała wyzywająco, głowę nosiła podniesioną wysoko. Antonia patrzyła prosto w przyszłość. Zacisnęła zęby. Nie było w niej ani krzty wyrzutów sumienia.
- Muszę cię opuścić, Toniu - powiedział Jewgienij, spoglądając na nią z góry. Nie był pewien, czy ona powinna zostać teraz sama, ale przy zawijaniu do portu miał pewne obowiązki do spełnienia jako kapitan.
- Nie skoczę do wody - zapewniła go Tonią. - Dam sobie radę. Przeżyłam już trudny moment. Wtedy przyszedłeś i pomogłeś mi. Teraz znów jestem Tonią.
A Tonią daje sobie ze wszystkim radę. Będę stała tu i machała na powitanie Archangielska. Na pewno wzbudzę sensację!
No i stała na pokładzie, gdy wpływali do portu. Machała ręką na powitanie swojego miasta. Machała i uśmiechała się. Na brzegu zrobiło się tłoczno. Tłum jeszcze zgęstniał, gdy zaczęli ją rozpoznawać. Stojący najbliżej wody omal nie zostali zepchnięci w dół.
Antonia wciąż machała, a uśmiech nie schodził jej z ust.
- Nigdy wcześniej nie widzieli podobnego zuchwalstwa - zaśmiał się Jewgienij. Zawołał Tonie, a ona odwróciła się do niego. W oczach miała ten swój błysk. Jej śmiech aż kipiał. Był jak źródło bijące nawet zimą.
- Antonia wróciła do domu! - zawołała.
Jewgienij wiedział, że nowina szybko obiegnie miasto. Zastanawiał się, czy Archangielsk po tym wydarzeniu kiedykolwiek będzie taki sam.
Mąka, którą przywieźli, wydała się już nieważna. Nikt nie pytał o wieści z południa. Ludzie stali na nabrzeżu, stłoczeni niczym śledzie w beczce, i wypatrywali sobie oczy. Już zaczynali snuć domysły.
- Nie dam rady - zwątpiła nagle Antonia. Przed nią gęstniał las postaci. Głowy, wyciągnięte ku niej, wydawały się koronami drzew.
I te oczy...
Nie mogła dostrzec miasta poprzez tłum ludzi. Ale poczuła zapach Archangielska. Zapach morza. Morza, które wkrótce zamarznie, ale które miała w pamięci przez cały ten czas.
- A właśnie, że dam radę - rzuciła, unosząc dumnie podbródek. Dłonie zacisnęła na balustradzie tak mocno, aż pobielały jej kostki, jednak ci na dole nigdy nie dostrzegą strachu, który czuła. Nigdy nie domyśla się, że ich widok napełnił ją przerażeniem.
Jewgienij nie mógł stać koło niej, przynajmniej nie cały czas. Nie oczekiwała tego od niego, zresztą nie chciała, by ktokolwiek powiedział, że Jewgienij musiał ją wspierać.
Tak postanowiła.
Przybywała sama.
Tak właśnie chciała, by mówili.
Frachtowiec przybił do brzegu.
- Antonia Jurkowa! - przemknęło przez tłum. Glosy przybrały na sile. - Antonia!
Poczuła niepokój. Słyszała, jak nazywają ją też innym określeniem.
Nad portem rozległy się głosy:
- Tonią wróciła!
Nawet nie chciała wyobrażać sobie, co o niej mówią. Nie chciała się pogrążać. Rozkazała to sobie. Była gotowa zapłacić za swoje decyzje.
Nie sądziła, by się bardzo zmieniła. To miasto już wcześniej nie potrafiło jej zmienić. Nie ugnie się także i tym razem.
Załoga przełożyła trap na keję. Wydawało się, że niektórzy chętnie by weszli na statek, ale nie wiedzieli, jak zostałoby to przyjęte. Dlatego z ulgą powitali mężczyznę, który lekko jak kot skoczył z brzegu na pokład.
Choć szczupły, miał silne ramiona. Postarzał się, stwierdziła Tonią. Ale jego zmarszczki dodawały mu męskości.
- Antonia, ty bezczelna diablico! - zawołał Wasilij i ucałował ją soczyście w oba policzki. A potem w usta.
Zaśmiał się w kierunku ludzi stojących na kei. Głośno, błyskając białymi zębami, jak tylko on potrafił.
- Wasia robi to, o czym wszyscy mogą tylko zamarzyć! - zawołał i okręcił Tonie wokół siebie. - Schudłaś! - stwierdził. - Do diaska, kobieto, nikt nie sądził, że odważysz się tu wrócić. Wszyscy mówili, że jesteś zbyt dumna, by wracać z podwiniętym ogonem.
- Wcale tak nie robię - odparła. - Nie widzisz, że wracam pod pełnymi żaglami?
Zaśmiał się, odsuwając ją na odległość ramienia. Przyjrzał się jej uważnie. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie minęło wiele lat - stwierdził. - A może jednak wiele. Warto było?
On też zadał jej to pytanie. Jak wcześniej Jewgienij.
- Zrobiłabym tak samo jeszcze raz - odparła Tonią. - Wszystko, Wasilij.
- Ależ to będzie niespodzianka dla Raiji - powiedział, puszczając ją.
Antonia przyjrzała mu się, gdy wymawiał imię Raiji. Wiedziała już, skąd wzięły się zmarszczki na jego twarzy. On nie przestał kochać. Po prostu to ukrywał. Nawet przed sobą samym. Nie wybierał przecież obiektu swej miłości. Raija nadal pozostawała tą jedyną.
Antonia nie rozumiała, jak on i Jewgienij byli w stanie tak długo i tak blisko ze sobą pracować. Przecież to musiało boleć ich obu. Nawet cień Raiji budził namiętności, których ona nie chciała wywoływać. Przebywając z nią, trzeba się było z tym liczyć. Przywyknąć. Albo zapomnieć.
Może ja też taka jestem?
Antonia nigdy nie zastanawiała się nad sobą. Nigdy gruntownie. Teraz chyba będzie musiała.
Na szczęście ma jeszcze trochę czasu do wiosny.
Stała na pokładzie obok Wasilija. Czuła, że przynajmniej on jest jej przyjazny. Jewgienij też. Grigorij nadal w niej żył.
Gdyby zamknęła oczy, potrafiłaby przywołać postać Anastasa.
Ale nie umiała przypomnieć sobie twarzy Olega. Nie pamiętała, jak on wygląda!
Nie chciała jednak zbyt długo się nad tym zastanawiać. Wstrząsnęła głową.
- Nie mam dużo bagażu - powiedziała. - Pójdę po niego.
I zniknęła pod pokładem. W tobołku miała ubrania kupione z Anastasem w Wielikim Ustiugu. Łączyły się ze wspomnieniami najradośniejszych godzin jej życia. Takie były wspomnienia o Anastasie. Jasne i szczęśliwe. Wesołe. Takie, jak dusza Anastasa. Młoda i pełna nadziei.
Antonia nie chciała podejmować decyzji. Jeszcze nie. Nie byłoby to w porządku. Wiedziała jednak, że każdą decyzją zrani co najmniej jedną osobę.
Nieważne, co postanowi, rezultat będzie właśnie taki. To smakowało gorzko.
Nie podejmie decyzji teraz, gdy kłębiły się w niej uczucia. Sama nie wiedziała, czy posiada jeszcze choć odrobinę zdrowego rozsądku.
Podszedł do niej Wadim. Towarzyszyli mu nowicjusze. Spuścili wzrok, gdy położył dłonie na ramionach Antonii. Nawet jako kandydaci na zakonników wiedzieli, że nie powinien on dotykać kobiety. Zwłaszcza takiej, jak Antonia.
- Cieszę się, że cię spotkałem - powiedział Wadim. Mnich. Syn bogacza. - Pomogłaś mi zrozumieć siebie samego - dodał, uśmiechając się przelotnie. - Pomogłaś stać się lepszym człowiekiem. Lepszym mnichem. Może kiedyś opowiem o tobie. O kobiecie, która pozwoliła pewnemu mnichowi szerzej spojrzeć na życie. Mocniej poczuć, że żyje w sposób właściwy...
Antonia pokręciła głową. Spojrzała na jego zniszczony, szary habit. Na zmarszczki na twarzy. Napotkała jego mądre spojrzenie. W oczach miał spokój. Ale jego twarz nie była otwartą księgą. Nadal otaczała go aura tajemnicy. Pewnie pozostanie tak na zawsze. Urodził się do władzy i zaszczytów, na bywalca balów i wielbiciela kobiet, właściciela rozległych włości i niezliczonych koni.
Zamienił to wszystko na prosty habit i kilka książek, które nosił ze sobą. Na najprostsze życie - i jednocześnie najtrudniejsze.
- Nie mów tak o mnie - poprosiła Tonią. - Jeżeli ujrzałeś coś jaśniej, Wadim, bracie Wadimie, to nie z mojego powodu. Prędzej - pomimo mnie. Wszystko jest wewnątrz ciebie. Wszystko pochodzi od ciebie. Mam nadzieję, że będziesz... szczęśliwy.
- Poprosiłem o skierowanie mnie na Wyspy Sołowieckie - rzucił.
Wcześniej wydawało się, że go tam zsyłali za to, że stał się kłopotliwy dla niektórych braci w zakonie. Wypowiadał zbyt swobodne sądy. Myślał samodzielnie. Nie był typowym mnichem. Zbyt wiele pozostało w nim ze świeckiego człowieka. Silna indywidualność Wadima sprawiała, że według niektórych nie okazał się najlepszym sługą Bożym.
Według Antonii było odwrotnie.
Jako człowiek Wadim ogarniał całą rzeczywistość, nieograniczoną klasztornym murem.
A teraz udawał się do monastyru na wyspach leżących przy ujściu Onegi do Morza Białego. Mówiono, że leżą za plecami Boga.
A więc sam poprosił, by go tam skierowano...
- Pewnie cię już nigdy nie zobaczę - powiedział brat Wadim, ujmując dłonie Antonii w swoje. Pochwycił jej spojrzenie. Przytrzymał je z czułością i łagodnością. Patrzył na nią jak na swojego bliźniego. Jak na przyjaciela. Ale na tyle nadal był mężczyzną, ze wszystkimi słabościami ludzkimi, by widzieć w niej także kobietę. - Będę się o ciebie modlił. Nieważne, czy ty wierzysz, czy to coś dla ciebie znaczy. Ale i tak będę się modlił, byś odnalazła spokój. Żebyś była szczęśliwa. By twój niepokój stał się dla ciebie żaglem, który pozwoli ci dotrzeć do bezpiecznego portu. Będę o tobie myślał.
- Dziękuję - uśmiechnęła się Antonia. - Wiem, że ty wierzysz, Wadim. Że mówisz szczerze. Tym więcej to dla mnie znaczy. To podarunek bez końca...
- Tak właśnie miało być - odparł mnich z uśmiechem. - Cieszę się, że zrozumiałaś. Oznacza to, że się nie pomyliłem co do ciebie.
Puścił jej dłonie i wszedł na ląd. Spojrzał na oczekujących ludzi, którzy szybko się rozstąpili. Za nim, potykając się, przeszli nowicjusze. Ścieżka, jaką utworzyli, szybko zarastała. Antonia dostrzegła jeszcze plecy Wadima zza tłumu mieszkańców Archangielska.
Oni nie rozumieli, dlaczego Tonią rozmawiała z mnichem, co miała z nim wspólnego.
A niech się zastanawiają!
Podszedł do nich Jewgienij. Porzucił swe obowiązki, by ją wspierać. Stali obok niej z Wasilijem ramię przy ramieniu.
Antonia czuła ich obecność jak tarczę, która mogła ją chronić przed tłumem. Była wdzięczna obu mężczyznom za troskę. Ale nie mogła jej przyjąć. Nie mogła pozwolić, by to dla niej robili.
- Muszę sobie poradzić sama - powiedziała z naciskiem.
Nie wiedziała, skąd brała się jej odwaga. Ale właśnie tak chciała żyć. Chciała być silna. Wtedy jej działania i słowa wynikałyby z jej siły w sposób równie oczywisty jak to, że co roku na wiosnę odradzają się kwiaty. Już koniec tych czasów, gdy żyła w zakłamaniu!
- Dokąd pójdziesz? - spytał Wasilij. Antonia spojrzała na niego poważnie.
- A jak sądzisz? - spytała w końcu. - Jest tylko jedno miejsce, dokąd mogę pójść, prawda, Wasia? Zakładam, że klucz leży na zwykłym miejscu?
Jewgienij pokiwał głową.
Wasilij uśmiechnął się z uznaniem. Przez chwilę pomyślał o Olegu, ale nie umiał mu współczuć. Zobaczył go oczami wyobraźni w Norwegii, na wyspie Soroya w Finnmarku. Oleg postawił tam z rosyjskiego drewna dom, który nie ustępował niczym miejscowym domom. Dobrze mu było na północy, nie cierpiał biedy ani zimna. Zyskał przyjaciół wśród Norwegów, nawet nauczył się ich języka. Miał tam syna i Linę - no i swoją żonkę z piekła rodem tu w Archangielsku.
- Żaden diabeł by nie wymyślił, że kiedyś tu wrócisz, Toniu! - westchnął Wasilij. Musiał się zaśmiać, takie to było i tragiczne, i komiczne zarazem. Co za kobitka z tej Antonii! - Ale dobrze, że jesteś. Lepiej ci pójdzie z końmi niż nam z Jewgienijem...
Antonii omal się nie wyrwało, że nie jest pewna, czy zostanie. Ale milczała. To nie było właściwe miejsce ani czas.
Już sam jej powrót był trudny do przetrawienia. Poczeka.
Jewgienij pomógł jej dojść do trapu, który stanowiły dwie szerokie deski z przybitymi poprzecznie stopniami. Nie było żadnej poręczy, ale Tonią i tak jej nie potrzebowała. Stąpała pewnie, wyprostowana. Tobołek nie był zbyt ciężki. Gdy odjeżdżała, też nie miała wiele ze sobą. Ale z całkiem pustymi rękami nie wracała.
Powie to każdemu, kogo napotka.
Nie żałuje ani trochę!
Antonia przystanęła w miejscu, gdzie kończył się trap. Przed nią był stały ląd. Jej miasto. Ludzie.
Omiotła wzrokiem ich twarze. Poznawała ich. Dorośli nie zmieniają się tak bardzo. Niektórzy posiwieli, innym przerzedziły się włosy. Niektórzy wyblakli, a niektórzy rozkwitli. Nigdy nie wiadomo, co komu przeznaczy los.
Minęły cztery lata.
Wyjechała w tysiąc siedemset trzydziestym dziewiątym. Teraz był tysiąc siedemset czterdziesty trzeci.
Cztery lata...
Pewnie wiele mogliby jej opowiedzieć. Zadać równie wiele pytań...
Antonia patrzyła im w twarze. Widziała umykające spojrzenia.
Nic się nie zmieniło. Może i wyglądali trochę inaczej. Czas obchodził się z niektórymi łagodniej, z innymi okrutniej.
Ale wiele się nie zmieniło.
Nikt nie patrzył jej prosto w oczy. Nikt nie zadał żadnego pytania.
Wszystko było dokładnie jak kiedyś.
Może za kilka lat wszyscy zapomną, że ona wyjechała i wróciła.
Może nikt już o tym nie wspomni...
O, nie!
Antonia nabrała powietrza w płuca.
- Dzień dobry, Archangielsku! - rzuciła głośno. Stojący najbliżej wzdrygnęli się. Wbrew swej woli musieli na nią spojrzeć.
Nadal była jedną z nich, choć jednocześnie nią nie była.
Niewysoka, wyprostowana, ciemnowłosa.
I niezwykle odważna!
To ją od nich najbardziej różniło. Od większości ludzi, których znali.
- Dzień dobry, Archangielsku! - powtórzyła Antonia, podnosząc głos niemal do krzyku. Wyglądało na to, że zacznie przemawiać do zebranych na brzegu. Uśmiechnęła się. Udowodniła swój wrodzony tupet, o którym niemal zapomnieli.
Kilka twarzy złagodził ostrożny uśmiech. Nie mogli się powstrzymać. Patrzyli po sąsiadach i jeśli ten się uśmiechał, sami też rozciągali usta. Gdy już z lewej i z prawej atmosfera zelżała, ci stojący pośrodku, najbardziej surowi, też spuścili z tonu.
Może Antonia różniła się od nich. Ale, na Boga, była jedną z nich!
A swoich się przecież nie odtrąca!
- Tak, to ja! - rzuciła Tonią wesołym tonem. W duszy nie czuła się bynajmniej wesoła, ale nie dawała tego poznać.
Jej twarz oszukiwała...
- Możecie już zamknąć usta. Wiem, że was zdziwiłam. Takie słowa dodawały jej odwagi. Wytrąciła im broń z ręki, zanim dosięgli ją ostrymi słowami. Grigorij powtarzał, że czasem atak jest najlepszą obroną.
Może teraz byłby z niej dumny...
Nie wolno jej myśleć o Grigoriju!
- Tak, to Antonia. Wróciłam. Wyglądam bezczelnie dobrze, nie musicie mi tego mówić. Może powinnam założyć worek pokutny, posypać głowę popiołem, a pod oczami mieć czarne sińce. Ale tak nie będzie. Uciekłam z mężczyzną. Może słyszeliście inne wersje, ale ta jest prawdziwa. Oleg nie jest niczemu winien. Zasługuje na lepszą żonę niż ja. Więcej nie powiem. A teraz wróciłam do domu.
Nabrała powietrza. Wszyscy na nią patrzyli. Udało jej się zmusić ich do słuchania. Zebrani w porcie wstrzymali oddech, niemal nie mrugali.
Antonia sama nie mogła w to uwierzyć. Nie zaplanowała tego. Wiedziała tylko, że musi stanąć twarzą w twarz z tłumem, i że miasto wcześniej czy później zażąda wytłumaczenia.
Zrobiła to od razu. I podziałało.
- Niczego nie żałuję - dodała, spoglądając na nich zuchwale. Udało jej się spojrzeć w oczy wielu osobom. Przekonać je.
Żaden z mężczyzn nie chciałby jej mieć za żonę, ale żaden już jej nie oskarżał. Wbrew woli w wielu sercach budził się dla niej podziw.
Kobiety, które stały z tyłu, wymieniły spojrzenia, zaciskając usta. Nie oskarżały jej słowami. Może zrobią to później, razem.
Wielu z nich sprawa Antonii pozostawiła dziwny, słodko - gorzki smak w ustach. Antonia zrobiła to, o czym żadna nigdy nie śmiała mówić. Kobiety nawet nie chciały same przed sobą przyznać, że niekiedy o tym myślały. O tym zabronionym. Chude, zmęczone kobiety pozwalały sobie rzadko na odrobinę marzeń, które mogły choć na chwilę ogrzać ich serca.
A ona to zrobiła - i jeszcze wróciła!
Może tego właśnie nie mogły jej wybaczyć. To rozbijało ich marzenie. Odbierało blask tajemnym tęsknotom.
Antonia nigdy nie pozna ich myśli. Nigdy nie dowie się, że one też marzyły.
- Dlaczego wróciłaś? - rozległo się pytanie. Jedyne pytanie.
Zaskoczyło ją. Nie oczekiwała, że ktoś się odważy wyróżnić z tłumu.
Ale może słyszała właśnie głos tłumu.
Nie odnalazła twarzy tego, kto pytał. Ukrył się szybko za innymi.
To jednak nie miało znaczenia.
Stanęła przed nowym wyzwaniem. Musiała zedrzeć swoją maskę i pokazać Antonię o cztery lata starszą i niewiele mądrzejszą.
Nie spytaliby, gdyby nie chcieli jej na nowo przyjąć. Gdyby była im obojętna, nie interesowałaby ich jej odpowiedź.
- Jestem matką - powiedziała Antonia. Odsłoniła swą nagą, boleśnie szczerą twarz. - Nie mogłam o tym zapomnieć. Uważacie pewnie, że jestem najgorszą matką w Archangielsku, może nad całym Morzem Białym. Pewnie to prawda. Ale gdyby nie Olga, chyba bym nigdy nie wróciła.
Przekonała ich.
Rozstąpili się przed nią. Antonia poszła w stronę miasta. Do domu, który opuściła cztery lata temu.
Antonia wróciła do siebie.
Nadal była jedną z nich.
Anastas pewnie by się uśmiał: pierwszą rzeczą, którą Antonia zrobiła po czterech latach nieobecności w domu, było sprzątanie.
Tak, jakby wierzyła, że wszystko, co się działo przed jej powrotem, można zmyć wodą z ługiem. Odszorować za pomocą piasku tak, że drewno wygląda niczym namoczone w mleku.
Odważyła się spojrzeć ludziom prosto w oczy. Przeszła przez tłum nie niepokojona. Przecież ich nie okłamała. To był początek. Rozpoczęcie na nowo.
Czyż nie tak to sobie wyobrażała?
Antonia nie odpowiedziała na to pytanie. Nie chciała myśleć. Wolała trzepać pledy i ubrania. Przez otwarte drzwi wpływało chłodne, wieczorne powietrze. Sprawiało, że światło w lampach migotało.
Wreszcie zamknęła okna. Napaliła w piecu. Ujęła w dłoń klamkę drzwi. Zaskrzypiały zawiasy. Już dawno nikt ich nie oliwił...
Poszła po więcej drew do stajni. Rozmawiała z każdym koniem. Zobaczyła trzy nowe, brakowało dwóch starych. Ale trzy były jej dobrymi znajomymi.
Wyglądały na zadbane. Niczego innego nie oczekiwała, inaczej zabrałaby je ze sobą. Wtedy...
Anastas, co teraz robisz? przemknęło jej przez myśl. Tęskniła za jego śmiechem. Jego żartami. Tęskniła za jego ciałem, które ją rozgrzewało.
Może wybranie Anastasa oznaczałoby, że stchórzyła?
Ale teraz powinna zachowywać się jak osoba dorosła. Musi temu sprostać sama.
Musi podjąć decyzję.
Zrobiła pierwszy krok, gdy zeszła na ląd. Ale nadal miała przed sobą daleką drogę.
Olga była już tak blisko. Sprawiała jej ból świadomość, że nie może jeszcze przytulić swojego dziecka. Nawet nie wie, kiedy się odważy. Jeżeli się odważy...
Gdy ktoś wreszcie nadszedł, nie zapukał. Antonia zresztą tego nie oczekiwała, dlatego nie zamknęła drzwi na klucz.
Przybyszce udało się powstrzymać zimny wiatr przed wtargnięciem do środka.
Raija wpatrzyła się w Antonię. Obie jednocześnie rzuciły się ku sobie, obejmując w gorącym uścisku.
- Nikt jeszcze nie sprawił mi takiej niespodzianki! Na ile pamiętam... - rzuciła Raija, nie wypuszczając Toni z objęć.
Antonia słyszała, że przyjaciółka płacze. Sama też płakała.
- Wiesz, że nie pamiętasz wszystkiego - odparła Tonią, pociągając nosem.
Puściły się, popatrzyły na siebie i wybuchnęły śmiechem. Wpatrywały się uważnie nawzajem w swoje twarze. Znały je niemal tak dobrze, jak swoje własne, a może nawet lepiej. Obie nie przejmowały się zbytnio swoim wyglądem i nie obserwowały zmian, które przynosił im upływający czas. Ale teraz dostrzegały je wyraźnie na twarzy przyjaciółki.
- Jewgienij o niczym nie wspomniał, zanim dzieci nie poszły spać - wyjaśniła w końcu Raija. Pokręciła głową. Nadal nie mogła tego pojąć. Nie mogła w to uwierzyć, powrót Toni graniczył z cudem. Jednak się zdarzył.
- Olga?
- Nic nie wie. Jeszcze nie - odparła Raija spokojnie. Była pewna, że postąpiła właściwie.
Antonia, drżąc, nabrała powietrza.
- Oby tylko Archangielsk jej o tym nie powiedział - rzuciła.
Raija potrząsnęła głową.
- Nie, Toniu. Ty jej o tym powiesz. Jutro. Antonię przeszedł dreszcz. Dołożyła drew do ognia, choć to z pewnością nie było konieczne.
- Czy ona mnie... nienawidzi?
- Czy ośmioletnie dzieci mogą nienawidzić? - odparła Raija pytaniem.
- Nie wiem - westchnęła Tonią. - Nie pamiętam siebie z dzieciństwa.
Usiadła przy stole. Raija też.
- Nie pamiętam, co wtedy czułam. Może to oznacza, że nie nienawidziłam?
- Olga to dobre dziecko - rzekła Raija. - Rozsądne i rozważne. Strofuje mojego syna lepiej ode mnie. Ona i Misza zachowują się zupełnie jak rodzeństwo. Ona jest mądrzejsza. Może czasem szaleje tak samo jak on, ale potrafi przewidzieć konsekwencje swego zachowania. Misza po prostu rzuca się w wir zabawy. Olga rozważa, co ta zabawa przyniesie. Nie parzy się ani kaleczy tak często, jak mój syn.
- Czy to normalne dla dziecka? - spytała Tonią zaniepokojona. - Czy ona też nie powinna rzucać się w zabawę jak Misza?
- Ona dorastała razem z Misza - tłumaczyła Raija. - Dobrze widziała, co czeka kogoś, kto postępuje nierozsądnie. Twoja córka to dobre, mądre dziecko, Toniu. Może nie będzie taka szalona jak ty, ale ma w sobie siłę. I jasność spojrzenia. Nie powinnaś się tego obawiać. Po prostu taka jest...
- Czy jest ładna? - spytała Tonią nieco zażenowana. - Wiem, że to znaczy tak mało, a jednak dużo. Chciałabym, żeby moja córka była ładna, i wiem, że dla mnie taka będzie. Niezależnie od tego, jak inni ją widzą.
- Ona jest ładna - zapewniła ją Raija. - Podobna do ciebie i Olega w taki sposób, że nie można sprecyzować, czyje rysy są czyje, ale jest podobna do was. Rozumiesz?
Antonia pokiwała głową, choć nadal nie umiała wyobrazić sobie twarzy swej córki.
- Jest podobna do siebie takiej, jak gdy wyjechałam?
Raija zastanowiła się i pokiwała głową.
- Przecież to to samo dziecko! Ale twarz malucha zyskała inne rysy. Teraz można mieć pojęcie, jak będzie wyglądać jako dorosła. Wasia mówi, że Olga będzie bardzo ładna, i już żałuje, że nie jest o pokolenie młodszy!
- Chyba powinnam dziękować diabłu, że nie jest młodszy - skrzywiła się Tonią. - Chociaż nie jest na tyle stary, by Olga była bezpieczna. Nie wydaje mi się, bym się cieszyła, mając Wasię za zięcia...
Wybuchnęły niepohamowanym śmiechem, aż łzy stanęły im w oczach.
- Widujesz się z Wasilijem? To pytanie miało podwójne dno.
- Tak, przy wszystkich, zwyczajnie - odparła Raija. - Nic innego nie wchodzi przecież w grę, prawda? Nie chcę go zranić. A on nigdy nie należał do ludzi, których zadowala coś niepełnego. Brałam do siebie dzieci, gdy on chciał wyjechać. Tylko tak mogłam mu pomóc. Też czuję się za nie odpowiedzialna.
- I za Wasię? - spytała Tonią z błyskiem zrozumienia w oczach.
- Rozstanie nie zmieniło twojej bystrości wejrzenia - westchnęła Raija.
- Wiem, co w trawie piszczy - stwierdziła Tonią. - Jesteś prawdziwą kwoką!
- A ty? - zmieniła temat Raija. - Jeszcze nic nie powiedziałaś. Jewgienij przekazał mi tylko, że Grigorij nie żyje.
Antonia pokiwała głową.
- Mówił coś jeszcze?
- Wolał, żebyś ty mi opowiedziała. Znasz Jewgienija... Raija wzruszyła ramionami. Najwyraźniej prosiła męża, by powiedział jej więcej, ale on milczał.
- Przyjechałaś sama? Przyjaciółka pokiwała głową.
- Powiedziałam, że zostanę tu na noc. Zrozumiał. - Jewgienij zawsze był wyrozumiały... - westchnęła Tonią. - Sama nie wiesz, jakie masz szczęście, że on jest twoim mężem, Raiju - Raiso!
- Błąd! - Raija uśmiechnęła się szeroko. - Ja to dobrze wiem!
Antonia porwała szal Raiji.
- Pożyczam go. Opowiem ci wszystko. Wszystko od kiedy ukradłam łódź do spotkania z Jewgienijem. Niczego nie zataję. Powiedziałam Jewgienijowi, że opowiem to wszystko raz, i tylko raz. Wam. Olegowi... Ale jeszcze tak cholernie długo do wiosny! - Uśmiechnęła się słabo. - W tym domu nie ma ani kropli alkoholu, moja droga. A ja będę potrzebowała czegoś do przepłukania gardła. Założę się, że ty też...
Powróciła nie sama. Wasilij wyglądał na zażenowanego. Ale w jego oczach było zrozumienie.
- Wasia też tego powinien wysłuchać - stwierdziła Tonią. - Poza tym może się zdarzyć, że się rozpłaczę. Może ty też, Raiju - Raiso. Wasilij umie pocieszać. A skoro jesteśmy we dwie, nie jest to niebezpieczne...
- Poza tym tylko ja miałem rum, którego potrzebowała - dodał Wasilij cierpko, stawiając butelkę na stole. Przyniósł jeszcze szklanki i usiadł koło Raiji. Blisko, lecz nie zanadto blisko.
- Nie muszę zostać - dodał. - I tak dam ci rum. Antonia westchnęła i pogładziła go szybko po policzku.
- Schudłeś - stwierdziła. - Może nie umiem się dobrze wysławiać, ale jestem nadal szczera. Jesteś moim przyjacielem. Byłeś moim kochankiem. Nadal czuję pomiędzy nami więź. Mało kogo cenię tak wysoko jak ciebie, Wasia. Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć, mój ty drogi, zakuty łbie?
Wasilij uśmiechnął się lekko. Rzucił zrezygnowane spojrzenie na Raiję, prosząc w ten sposób o wybaczenie.
- Czy nie robisz kłopotów Raiji? - spytał. - Jewgienij może być zazdrosny...
- Jewgienij na pewno też jest zakutym łbem - uśmiechnęła się złośliwie Tonią. - Ale jeśli naiwnie sądzi, że sprostałbyś nam obu z Raiją - Raisą jednej i tej samej nocy, to chyba świadczyłoby to o tym, że stracił zdolność osądu!
Raija zakaszlała, pragnąc ukryć śmiech. Wasilij pogroził tylko pięścią w stronę Toni. Na jego twarzy błąkał się uśmiech.
- Zabiłam tego człowieka, który zabił Grigorija - oświadczyła niespodziewanie Antonia. Rozpoczęła w samym środku historii, tam gdzie niejako skończyło się i jej życie. Gdzie jakby wstrzymało oddech, zanim nie ruszyło dalej. Wtedy jej własne życie było jedyną rzeczą, jaka jej została. Walczyła o nie, choć sama nie wiedziała, dlaczego.
- Zabiłam go, uderzając złotym posągiem jego boga: klęczącej kobiety z czarą w rękach.
Napotkała szeroko otwarte oczy Raiji.
- Zabiłam go Jumalą, Raiju. Żyłam w cieniu, jaki rzucała. Nienawidzę jej.
Antonia chwyciła butelkę rumu i napiła się prosto z niej. Nawet nie nalała dla przyjaciół. Zrobił to Wasilij, głównie po to, by Tonią nie wypiła wszystkiego. Ale ani on, ani Raija nie tknęli trunku.
- Jumala kosztowała mnie Grigorija. Kosztowała wszystko, w co wierzyłam. Moje życie jeszcze nigdy nie było tak mało warte jak tam, na wschód od Uralu, a na zachód od bagien. O ile wiem, ona nadal tam rządzi. Chyba wytarli z niej krew... - Tonią zaśmiała się zimno. - Żołnierze jej nie znaleźli. Nasłaliśmy ich na nią...
- My? - spytał Wasilij ostrożnie.
- Anastas i ja - odparła Tonią. - On zdążył ożenić się z jedną z nich, w pogańskiej ceremonii. Ona zmarła... - Zaśmiała się ochryple. - Byliśmy z Anastasem we władzy różnych bogów. Nam też udzielono ślubu. Pewnego rodzaju ślubu...
Spojrzała na nich.
- Ty i Anastas? - spytała Raija z niedowierzaniem.
- Tak, mam dwóch mężów - potwierdziła Antonia. - Ten kraj jest większy, niż myślimy. Mieści o wiele więcej, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić...
Raija przełknęła ślinę. Jej dłoń powędrowała niezauważalnie wzdłuż krawędzi ławki, na której siedzieli, i odnalazła dłoń Wasilija. Wsunęła się w jej ciepłe wnętrze i splotła ich palce.
Wasilij nie spojrzał na nią, zacisnął tylko dłoń.
- Może opowiesz nam wszystko od początku, Toniu - zaproponował. - Inaczej z Raiją - Raisą nic nie zrozumiemy.
- Od wtedy, gdy odjechałaś z Grigorijem - dorzuciła Raija. - Reszta sama przyjdzie. - Przerwała jednak sama. sobie: - Gdzie, u diabła, jest teraz Anastas?
- W Wielikim Ustiugu - odparła Antonia bezbarwnie. - Nie chciał ze mną pojechać, choć uważa, że jesteśmy małżeństwem. Ma na to dokumenty.
- To niemożliwe - zaprotestował Wasilij. - Nawet Anastas powinien to zrozumieć. Jesteś żoną Olega.
Antonia popatrzyła na nich przeciągle, przytrzymując ich spojrzenia. Uśmiechnęła się.
- Dojdę do tego. Nie pytajcie mnie za wcześnie. Ale wierzcie mi, że Anastas ma dokumenty świadczące o tym, że Oleg nie jest już moim mężem...
Raija otworzyła usta, by pytać dalej, lecz powstrzymał ją uścisk dłoni Wasilija. W milczeniu podciągnęła kolana pod brodę, okrywając je spódnicą. W domu Antonii i Olega zawsze wiało chłodem od podłogi.
- Opowiadaj - zażądała. - Nie zaczynaj to tu, to tam. Nawet jeśli miałoby to zająć całą noc - opowiadaj!
Gdy skończyła, nie pytali już o nic. Milczeli.
- Nawet nie powtórzę tego, co zawsze mi mówiłaś, Toniu - odezwała się w końcu Raija. - Nie wspomnę ani słowem!
Antonia odpowiedziała jej bladym uśmiechem, opierając się o ścianę. W czasie tej nocy już nie piła więcej rumu poza pierwszym łykiem, który pomógł jej rozpocząć opowieść.
A więc przebyła i tę rzekę.
- To Jumala istnieje? - spytała Raija. Tonią pokiwała głową.
- To zła bogini. I zły lud, który ją czci! Ale Raija pokręciła głową.
- To prześladowany lud. Ciężko doświadczony. Ma tylko tę figurę ze złota, która daje im siłę. Oni nie są źli, Toniu...
Antonia nie odpowiedziała. Nie mogła przecież zmusić Raiji do zrozumienia tego, co czuła. Zobaczenia tego, co ona widziała. Oczywiście, mogła próbować, ale nie teraz.
W czasie opowieści Antonii ramię Wasilija spoczęło na barku Raiji. Raija nie mogła sobie przypomnieć, by przesunęła się w kierunku mężczyzny, ale przecież musiała. Nie pamiętała też, kiedy objęło ją ramię Wasilija. On też tego nie wiedział. Ale w miejscu zetknięcia ich ciał zapłonął ogień. Ogień, który zyskał na mocy, gdy Wasia to odkrył. Wcześniej niemal zapomniał o obecności ukochanej, taką siłę miała historia Toni. Oboje tak bardzo chcieli udowodnić sobie nawzajem, że to nie jest niebezpieczne, że nadal są przyjaciółmi, że siedzieli bez ruchu.
- I niczego nie żałuję - obwieściła Antonia zdecydowanie, maskując wzruszenie.
- Oleg też swoje przeżył - rzuciła Raija, zerkając na Wasilija. W jego oczach wyczytała ciche ostrzeżenie. Uważał, że nie wszystko można przekazać od razu.
- Wiem - odparła Tonią. Nawet w złotawym świetle lampy jej twarz wydawała się blada. - Jewgienij mi opowiedział.
Nie musieli więc zastanawiać się dłużej, jak jej to przekazać...
- Miał do tego prawo - westchnęła Antonia. - To ja pierwsza zawiodłam. Nikt go nie może oskarżyć. To ja popełniłam rzecz niewybaczalną. Oleg jest mężczyzną. Dlaczego miałby żyć samotnie? Przecież opuściłam go cztery lata temu. Nie oczekiwałam, że cokolwiek tu zastanę. Niczego nie oczekiwałam.
- Może nie powinnaś była wracać! - westchnął Wasilij. Puścił Raiję pod pretekstem dołożenia do paleniska. Już niemal wygasło, więc musiał klęknąć i rozdmuchać żar.
Raija patrzyła na niego. Zapamiętywała to jak obraz. Zamknęła oczy. Właściwie nie chciała widzieć, jak on rozdmuchuje żar, nie widzieć go przy tej codziennej czynności. Nawet w czymś takim mógł kryć się ból. Ból w czymś tak zwyczajnym, jak widok mężczyzny rozpalającego ogień.
Ból.
A przedtem - to wszystko, co opowiedziała Antonia.
Ból zawarty w jej historii.
- Nigdy nie uważałam, że będę mogła tak po prostu wrócić - odezwała się Antonia. Mówiła do tych dwojga, którzy byli jej najlepszymi przyjaciółmi. Brakowało jej Jewgienija. Ale może on nie zrozumiałby jej opowieści tak dogłębnie jak Raija i Wasilij. Oni mieli wspaniałą zdolność rozumienia rzeczy niewypowiedzianych. Potrafili zanurzyć się w cudze myśli, w cudzy ból, w niesformułowane jeszcze marzenie - i zrozumieć.
Na pewno niewielu ludzi to umiało.
- O wiele łatwiej byłoby mi tam zostać. Przemierzać przestrzenie razem z Anastasem. To takie proste. Moglibyśmy kupić jakieś konie, być wolni... To też mogłoby zapewniać szczęście. Już nie jestem wybredna. Akceptuję o wiele więcej. A Anastas...
Zamilkła. Ale ponieważ ani Raija, ani Wasilij się nie odzywali, mówiła dalej:
- ...Anastas nigdy by nie dopuścił, by czyjeś dni były smutne. Zawsze towarzyszą mu śmiech i blask. Z nim nawet szary dzień ma złocistą poświatę. O ileż prościej byłoby pozostać z nim w jego wolności!
- W jego wolności - powtórzyła Raija z łagodnym naciskiem.
- Nie obciążaj go winą za coś, za co biedak nie może odpowiadać!
Raija długo patrzyła na Wasilija, unosząc brwi. Uśmiech błąkał się jej wokół ust.
- Słuchaj! - powiedziała tylko.
- Jego wolność - przyznała Tonią. - A moje dziecko.
- Oleg nigdy się jej nie wyrzeknie - rzekła Raija. - Nie wyobrażam sobie czegoś takiego.
- On ma syna...
- Mężczyźni i ta ich duma. - Raija wzruszyła ramionami. - Olga jest jego pierwszym dzieckiem. Nieważne, że to dziewczynka. Nie będzie dziedziczyć, ale to jego ulubienica.
- Którą ty wychowałaś - rzuciła Tonią sucho. - Dlatego, że ja uciekłam - dodała. - Oleg ma w ręku wszystkie argumenty, widzę to. Ale ona jest także moim dzieckiem! Nie chcę, by stała się jej krzywda. Mogę ofiarować dla niej moje szczęście, jeśli to pomoże.
- Kobiety zawsze coś poświęcają! - westchnął Wasilij.
Teraz siedział obok Antonii, obejmując ją po przyjacielsku. W tym uścisku nie było żadnego miłosnego napięcia, tylko przyjaźń.
Raija widziała to.
Czuła ból.
- Nikt nie żąda ofiar - dodał, mówiąc jakby do nich obu. - Nikt nie chce odbierać komuś innemu jego szczęścia. Czy to może dać radość?
- Olga jest tylko dzieckiem.
- Olga jest człowiekiem - powiedział Wasilij ciepło. Był zmęczony. Miał ciężki dzień, a nocy pozostało już niewiele na wypoczynek. - Nie powinnaś niczego poświęcać, Tonią Bez względu na to, co postanowisz, nie powinnaś niczego żałować.
- Kochasz go? - spytała Raija nagle. - Kim jest dla ciebie Anastas? Powinnaś to wiedzieć. Nie urodziłaś się wczoraj, kochałaś już wielu.
Antonia skrzywiła się. Po policzkach spłynęło jej kilka łez. Wytarła je niezbyt czystym rękawem koszuli Wasilija.
- Do cholery, Raiju - Raiso, nie wahasz się przed rozdzieraniem czyjejś duszy na strzępy! Gdybym nie znała cię tak dobrze, wyrwałabym ci kilka twoich czarnych loków!
Raija wzruszyła ramionami.
- Żadna z nas nie jest zbytnio wrażliwa na wyrywanie włosów!
- Nie rozmawiałyśmy o takich sprawach inaczej niż sam na sam.
- Nie ja poszłam po Wasilija. - Raija była nieporuszona.
- Nie wciągajcie mnie w to! - zastrzegł się mężczyzna.
Antonia przytrzymała ramię Wasilija, gdy ten chciał ją puścić.
- Stałeś się częścią mojego życia - stwierdziła. - Jesteś częścią życia Raiji. Tak jak my jesteśmy częścią twojego. Niezależnie, czy chcemy tego, czy nie chcemy. Pomiędzy nami trojgiem istnieją silne więzi, Wasilij. Nie możesz stać z boku. Jesteś częścią całości, mój kochany!
- A w Archangielsku jest tyle zwykłych kobiet! - westchnął Wasilij. - Dlaczego ja wszedłem akurat pomiędzy was? Czuję się, jakbym trafił przez pomyłkę do klatki rysia!
- Zwykłe kobiet są dla zwykłych mężczyzn - powiedziała Antonia łagodnie. - Po tych latach spędzonych na wschód od Uralu stałam się odważniejsza. Mówię, co myślę.
- ...tak jakbyś wcześniej umiała trzymać język za zębami! - rzucił Wasilij.
- Ty nie jesteś zwyczajnym mężczyzną - powtórzyła Antonia.
- A Anastas? - spytała Raija, ziewając. - Czy on jest zwyczajny? Rozumiem, że oboje weszliście w tę grę. Wiele można zrobić, by ratować własną skórę. To normalne. Ale oboje mieliście możliwość przekreślenia tego później. Trzymania się na dystans...
- Było zimno - przyznała Antonia. - Marzłam. A nocami na wozie było ciasno...
Wasilij zaczął się śmiać. Puścił Antonię, stanął na szeroko rozstawionych nogach i śmiał się głośno.
- Niezłe wytłumaczenie! Może ja też tak będę mówił? Wszędzie może być zimno i ciasno!
- Kocham Anastasa na swój sposób! - krzyknęła Antonia, porwała szal Raiji i uciekła na dwór.
- Może musi przewietrzyć myśli - mruknął Wasilij, nie patrząc na Raiję.
Zamknął drzwi za Antonią. Nie zamierzał iść za nią. Ale przemknęło mu przez myśl, że może powinien. Pozostawanie sam na sam z Raiją mogło okazać się niebezpieczne.
- Kochać... na swój sposób - powtórzył tylko. - To oznacza pewnie zadowolenie się czymś skromniejszym...
Dopiero gdy to powiedział, dotarło do niego, że nie wyczuł podtekstu tych słów.
- Przepraszam, to nie było taktowne - powiedział. Raija roześmiała się.
- Od kiedy zaczęliśmy być taktowni, Wasilij? W Archangielsku nie używa się takiego słowa, przyjacielu!
- No, nie było to uprzejme - poprawił się.
- Nie tłumacz się! - rzuciła. - Mówmy o Antonii. Nie chcę myśleć o nikim innym. Ona jest moim najlepszym przyjacielem. Chcę jej szczęścia.
- On nie żyje - odpowiedział Wasilij, opierając się o krawędź stołu. - Czy to nie tłumaczy wszystkiego? On nie żyje.
- Zdarza się, że w życiu kobiety bywa kilku mężczyzn - odparła Raija. Nie przepraszała za podtekst swoich słów. - Ale tego, że zostawiła Olgę, jeszcze jej całkiem nie wybaczyłam. Nigdy nie umiałam. Może teraz to naprawi.
- Jesteś wobec niej surowa - stwierdził Wasilij. - Też jesteś kobietą. Nie potrafisz jej zrozumieć?
- Ona jest matką - upierała się Raija.
- Ty nie byłabyś zdolna postąpić jak ona? Raija poczuła łupanie w skroniach, zacieśniającą się obręcz wokół głowy, ból... Dostrzegła jeszcze pytające spojrzenie Wasilija, zanurzyła się w nie... i otoczyła ją ciemność.
- Do diabła ciężkiego - zaklęła Antonia. - Co z nią zrobiłeś?
Antonia rzuciła szal i podbiegła do Raiji, którą Wasilij położył na ławie. Pod głową miała jego kurtkę.
Antonia przyłożyła dłoń do policzka i czoła Raiji. Były chłodne.
- Czy ona jest zimna, czy to ja? - spytała zaniepokojona. Już zapomniała, że krzyknęła na Wasilija.
- Ty? - spytał Wasilij. W oczach miał niepokój, na twarzy wyraz poczucia winy, lecz nie powstrzymał się od żartu: - Czy ty kiedykolwiek byłaś zimna? Rozmawialiśmy tylko - dodał cichym głosem, nie spuszczając wzroku z Raiji. - Nie zrozum mnie źle: nie rozmawialiśmy o nas. To już przeszłość, rozumiesz?
- O mnie?
Wasilij po chwili skinął głową. Tonią wciągnęła powietrze i spojrzała na Wasilija.
- Mogę ci powiedzieć, o czym rozmawialiście - rzuciła cicho. - Raija mogłaby zabić za Olgę. Ona mi nie wybaczyła, że odjechałam i zostawiłam córkę.
Wasilij potwierdził.
- Skąd wiesz?
- Po prostu wiem - stwierdziła. A gdy nadal nie spuszczał z niej wzroku, uległa pokusie i dodała: - Ja wiem więcej o Raiji niż ona sama. Wystarczy? Nie mogę cię w to wtajemniczyć.
- Coś wyszło na jaw, gdy była tu Lina... Antonia pokiwała głową. Imię kobiety Olega nie budziło w niej żadnych uczuć. To tylko imię, całkiem ładne zresztą. Nawet się nie zastanawiała, jak tamta wygląda. Nie interesowało jej to. Po prostu przyjęła jej istnienie do wiadomości.
- Jewgienij mi mówił - rzuciła. - Ale to nie wszystko, Wasia. Jeszcze dużo pozostało ukryte. Co jej teraz powiedziałeś? Przecież musiałeś coś jej powiedzieć, prawda?
- Spytałam ją, czy byłaby w stanie zrobić coś takiego, jak ty - przyznał Wasilij niechętnie. - Czy mogłaby porzucić dziecko...
Antonia pokiwała głową. Pogłaskała Raiję po włosach. Już się rozgrzała, teraz tylko Raija była chłodna.
- Ona to zrobiła? - spytał Wasilij, utkwiwszy swe jasne oczy w oczach Toni. - Ona zrobiła to samo co ty?
Antonia milczała przez dłuższą chwilę.
- Jeżeli to się zdarzyło, ukryte jest w jej niepamięci.
- Jewgienij o tym wie? Tonią nie odpowiedziała.
- A więc wie - stwierdził Wasilij. - I Oleg. I ty. Czy te wszystkie kłamstwa są tego warte? Przemilczenie warte swej ceny?
Antonia pokiwała głową.
- Tak - odparła. - Gdybym tak nie uważała, powiedziałabym jej wszystko od razu, gdy się obudziła. Ale nie zrobiłam tego. W tym przypadku wierzę w słuszność kłamstwa i przemilczenia. Ale w dniu, gdy Jewgienij ją unieszczęśliwi, rozbiję tę szklaną kulę, w której siedzi Raija. Wtedy pozna całą swoją przeszłość. Jewgienij o tym wie. I nigdy jej nie unieszczęśliwi, Wasia. To też ich łączy. Więc twoje marzenia są beznadziejne.
- Wiem o tym już od dawna - rzucił. - Ale to nie bardzo pomaga.
Wstał. Oparł się o framugę drzwi.
- Pewnie chwilę potrwa, zanim się ocknie. To samo zdarzyło się w czasie pobytu Liny. Wtedy też uciekła. Tak jak teraz od nas. Tak, Toniu, ja wiem, że to beznadziejne. Ale to mi nie pomaga. Jestem jednym z tych dziwnych ludzi, którzy muszą mieć wszystko albo nic. Już nie. Lepiej, że żyję bez niej, niż z kimś, kogo bym tylko krzywdził. Nie umiem tak. Co innego ktoś na kilka godzin którejś nocy. To uczciwe. Wtedy i ona, i ja wiemy, o co chodzi. Nie ma mowy o wplątaniu kogoś w życie z kimś... obcym. Nie życzyłbym tego żadnej kobiecie. Chciałem przestać widywać Raiję, nie widzieć jej nigdy więcej. Ale nie mogłem. Ona weszła już w moje życie na dobre. Jest matką dla dzieci Dagniji, chyba nawet bardziej, niż była nią Dagnija. Może to okrutne mówić tak o własnej bratowej, bo starała się jak mogła. Nie mogę tego zmienić, nie mogę odebrać Raiji dzieci. Jestem jej ogromnie wdzięczny. Nie mogłem zaproponować im nikogo innego. Zresztą tylko ją widziałem jako drugą matkę dla nich. Nie mogę od niej uciec. Ale przestałem już błagać o okruchy, niczego jej nie utrudniam. Na pewno sama to przyzna.
- Ale nie możesz ukryć swoich uczuć - stwierdziła Tonią - choć ona na pewno jest ci wdzięczna, że się starasz...
Antonia okryła przyjaciółkę pledem, mimo że w izbie było ciepło jak latem. Jednak ciało Raiji pozostawało nadal zimne. Tonią nie była pewna, czy powinna ją dodatkowo okrywać, ale nie mogła nie spróbować.
- Czy moje dziecko można pokochać? - spytała niepewnie Wasilija. - Ty przecież znasz się na dzieciach.
- Olga może byłaby inna, gdybyś sama matkowała jej przez te lata - rzucił Wasilij bez ogródek.
Tonią aż się skurczyła, ale przyjęła cios.
- Jest taka... dorosła - mówił dalej. - Bardziej rozsądna, niż można by oczekiwać po dziecku w jej wieku. Często mówi jak dorosła. Ale gdy zamknę oczy, słyszę jakby głos Raiji. Wtedy przestaję się dziwić...
Spróbował przywołać w pamięci obraz dzieci. Syn Raiji o wyrazistych rysach twarzy. Ze śmiechem, który niemal można zobaczyć. Z błyskiem w oku, zawsze rozjaśnioną twarzą. Ryzykant.
Ale przecież to nic niezwykłego, dzieci na ogół sprzeciwiają się ograniczeniom. Wolą myśleć, że im uda się dokonać tego, czego nikomu się nie udało. Że żadne drzwi nie pozostaną przed nimi zamknięte.
Wasilij pamiętał to z własnego dzieciństwa.
Ale nie przypuszczał, by on był aż tak śmiały jak Misza.
„Szalony i gwałtowny”. Tymi słowami go opisywano. Na pewno na nie zasłużył, choć nie uważał, by dobrze oddawały jego charakter. Tak samo nie oddawały charakteru syna Raiji i Jewgienija.
Może także nie można było trafnie opisać Olgi?
- Olga nie rosła w cieniu Miszy - powiedział w końcu Wasilij. Obawiał się, by Tonią nie zrozumiała źle jego milczenia. - Ale na pewno trudno jest żyć obok niego. Musisz zachowywać się zupełnie inaczej, by cię zauważono. Może Olga byłaby bardziej szalona i swobodna, gdyby miała inny dach nad głową niż wspólny z Michaiłem. Ale jest, jak jest. Są swoimi przeciwieństwami. Ona jest cicha i zamknięta w sobie, ale nie umniejsza siebie. Nie pragnie budzić litości. Ale jest bardziej rozsądna, niż można by oczekiwać po ośmiolatce. Ona jest małą... cholera, Toniu, przecież nie powiem: „kobietą”...
- Może „małą Raiją”? - zaproponowała Antonia. Wasilij pokiwał energicznie głową.
- Tak, właśnie tak! Mała Raija!
Uśmiechnął się szeroko tym swoim niepowtarzalnym uśmiechem. Błyskały mu wtedy w oczach dzikie ogniki.
- A ładna z niej bestyjka, Jurkowa! Cholernie ładna! No, ale z taką matką nie mogło być inaczej. Jeśli nie znajdę sobie innej żony, zanim ona dorośnie, oświadczę się o jej rękę. Może, Toniu, zostaniesz moją teściową?
- Chyba prędzej sama za ciebie wyjdę! - odparowała błyskawicznie Tonią.
Poczuła jednak ciepło w sercu, słysząc tyle dobrych słów o swojej córce. To i owo ją zastanawiało, ale czuła wyraźnie, że Wasilij naprawdę lubi Olgę. A Antonia nie znała żadnego innego mężczyzny, który potrafiłby lepiej opisać dziecko niż właśnie Wasilij. Mogła mu wierzyć.
Jej córka nie była podobna do innych dzieci. Wyróżniała się. Widzieli to nawet obcy. A może właśnie to chciała usłyszeć?
A czy wszystkie matki nie pragną czegoś takiego usłyszeć o swoich dzieciach? Tonią nie wiedziała.
- Czy Raija mówiła ci o bajkach, które opowiada Oldze?
Ocknęła się z zamyślenia. Spojrzała na Wasilija. Stał pośrodku izby. Szerokie spodnie opadały mu miękko na wysokie cholewy butów. Spostrzegła, że w pasie przewiązał się kolorowym szalem. Koszulę miał białą i zupełnie czystą, a szyję okręcił inną chustką. Dopiero teraz do niej dotarło, jak był wystrojony. Przypomniała sobie, że gdy po niego przyszła, stał i zawiązywał tę chustkę.
Zrozumiała, że musiał zauważyć, iż Raija przyjechała do miasta.
- Bajkach? - powtórzyła Tonią. Pokiwał głową, przeczesując dłonią włosy. Trochę mu się przerzedziły, zauważyła. Wokół jego oczu dostrzegła zmarszczki.
Wasilij nie robił nic, by ukryć swoje słabsze strony. Na pewno nie był tym, który posuwa się do ostateczności, by zataić, że w jego życiu istniał ból albo że mijające lata pozostawiły na nim ślady. Na pewno też nie chciał zostać zapamiętany jako kobieciarz. To nigdy nie było dla niego ważne.
W każdym razie nie po Raiji.
Wasilij przypomniał sobie jedną bajkę. Olga opowiedziała mu ją, gdy miała pięć lat. Od tamtej pory opowiadała ją także Jelizawieta. Nigdy nie usłyszał jej z ust Raiji. Ona zachowywała je tylko dla dzieci.
Szkoda, myślał Wasilij. W bajkach było tyle mądrości.
- Ja nie umiem opowiadać. Na pewno nie bajki - usprawiedliwiał się.
Wywołał tym śmieszek Antonii.
- Coś takiego! - rzuciła. - Biorąc pod uwagę, że jesteś mężczyzną, który naopowiadał kobietom chyba najwięcej bajek, dziwię się, że tak uważasz, mój drogi Wasiliju!
- To jest bajka innego rodzaju!
- Musisz mi ją opowiedzieć - upierała się Tonią. - Słyszałeś je, może nawet z ust Raiji - Raisy. Przekaż mi choć odrobinę tego, co zna Olga! To może mi pomóc ją zrozumieć. Może da mi smak tego, czego się pozbawiłam...
- To Raija powinna ci ją opowiedzieć... Zerknęli na leżącą.
- To jeszcze potrwa kilka godzin - stwierdziła Tonią stanowczo. - A sam wiesz, że nie odejdziesz stąd, zanim ona się nie obudzi.
Wasilij skrzywił się, mrucząc, że coś za dobrze go zna...
- Mów! - zażądała.
- To chyba tę Raija powtarzała najczęściej - zaczął Wasilij. - To właściwie Jelizawieta mi ją kiedyś przekazała. Może coś niechcący przekręcę, ale to szło mniej więcej tak...
Wzrok Wasilija złagodniał. Jego głos zaczął przekazywać wizję. Właściwie przestał być podobny do jego głosu. Malował postaci, zmieniał intonację... I on twierdził, że nie umie opowiadać!
- Daleko, daleko, w zimnym kraju nad wielkim, białym morzem żyli sobie król, królowa i mała królewna. Król i królowa bardzo kochali swą córeczkę. Miała ciemne oczy i ciemne loki tańczące wokół głowy za każdym razem, gdy nią poruszyła, a zdarzało się to często. Jej małe stopy biegały i tańczyły bardzo szybko. Uśmiechała się i śmiała tak, że aż zazdrościli jej aniołowie.
Król nie był zwykłym królem: nie siedział na tronie i nie rządził jak inni królowie. Król władający zimowym królestwem nad białym morzem lubił pracować. Kochał też morze, niemal tak samo mocno jak swoją małą córeczkę. Dlatego najchętniej pracował na morzu. Żeglował na najpiękniejszych łodziach. Miał najwspanialsze statki, pomalowane na najpiękniejsze kolory. W zimowym kraju nie rosło wiele kwiatów, lecz królewna mogła z łatwością wyobrazić sobie łąki pełne kwiatów, gdy patrzyła na statki ojca. Zdarzało się, że król żeglował do obcych krajów, tak jak inni królowie. Ale nie po to, by zdobywać nowe ziemie czy rabować. Ten król był miłym królem. Żeglował po to, by handlować. Był kapitanem na najwspanialszym statku, nazwanym imieniem królowej. Co roku płynął na zachód, do krajów o skalistym, stromym wybrzeżu, których królewna nigdy nie widziała. Sprzedawał tam drewno, a kupował ryby. Na wschodzie ryby są bardzo potrzebne, a na zachodzie łowili ich całe mnóstwo. Za każdym razem, gdy powracał, opowiadał córeczce o swoich podróżach. Sadzał ją na swoich szerokich barkach tak, by mogła wpatrywać się w dal ich białego morza. Królewnie nie mogło pomieścić się w głowie, że za tym morzem jest jeszcze większe morze. Król opowiadał, że jest największe ze wszystkiego, co widział. Pewnego dnia, mówił, gdy ona dorośnie, podaruje jej statek i pożeglują razem w szeroki świat, by też mogła ujrzeć to morze i wszystkie obce kraje, które on widział. Tak obiecywał jej ojciec, król zimowego królestwa nad białym morzem. Kochał ją bardzo, mimo że musiał często ją opuszczać. Tak już jest, gdy jest się królem takim jak on.
Mała królewna miała najpiękniejszą matkę w całym zimowym królestwie nad białym morzem. Mama była też najmilsza w świecie. Królewna wiedziała o tym i nie zamieniłaby swojej mamy na nikogo innego.
Królowa nie kochała morza. Kochała za to konie. Żaden koń nigdy jej nie ugryzł, nie kopnął ani nie zrzucił. Wszyscy mówili, że ona ma magiczne dłonie do koni. Potrafiła sprawić, by wyzdrowiały chore, potrafiła ujarzmić najdziksze ogiery. Zabierała córeczkę na sanie zimą i do powozu latem. Pozwalała, by królewna przychodziła do stajni i głaskała konie. Pozwalała, by dawała im jeść. Wkrótce konie znały małą księżniczkę równie dobrze jak królową i polubiły ją niemal tak samo jak jej matkę.
Wszystko szło dobrze w zimowym królestwie nad białym morzem. Ale kiedyś, późną jesienią, nadeszły wieści od sióstr królowej. Mieszkały daleko, w innym kraju, choć też nad białym morzem. Siostry królowej zachorowały. Królowa była jedyną osobą, która mogła je pielęgnować. Nikt inny się nie odważył. Królowa bardzo kochała swoje siostry, więc pożegnała się ze swoją córeczką - królewną i pojechała. Jej najlepsza przyjaciółka, która mieszkała nad rzeką niedaleko pałacu, miała się zaopiekować królewną. Królowa pojechała daleko, do dalekiego kraju, by opiekować się swoimi siostrami. Nie odważyła się wziąć ze sobą swojej córeczki, chociaż ona tego chciała. Niedługo miała nadejść zima. No i bała się, by jej mała córeczka nie zachorowała na to, na co chorowały jej siostry. Była to niebezpieczna choroba, dlatego nikt inny nie odważył się ich pielęgnować Nikt nie chciał ryzykować. Tylko ich siostrze, królowej, starczyło odwagi. Serce jej krwawiło, gdy opuszczała swoją córeczkę, ale pocieszała ją i siebie, że niedługo wróci. Poza tym król na pewno pojawi się w pałacu, zanim nastanie zima i zamarznie morze.
Mijały dni i tygodnie. Mała królewna mieszkała w domu nad rzeką. Miała tam towarzysza zabaw, chłopca w jej wieku, który stał się dla niej niemal bratem. Jednak tak tęskniła za swoją mamą, że serduszko jej niemal pękało. Codziennie pytała, kiedy wróci jej mama, królowa. Ale jej mama na niby nie umiała jej odpowiedzieć. Mówiła tylko, że to długa podróż i że pielęgnowanie chorych długo trwa.
Powrócił król. Był bardzo zmęczony po długiej podróży. Zasmucił się, gdy nie zastał swojej żony, królowej, w domu. Mała królewna bardzo chciała znów zamieszkać w swoim pałacu, ale jej tata, król, uważał, że powinna nadal mieszkać w domu nad rzeką. On nie umiał zajmować się pałacem, mówił. Królewna miała mieszkać nad rzeką, dopóki nie wróci królowa.
Nadeszło lato, potem znów zima. I nowe lato. Mała królewna wciąż pytała o mamę, królową. Pytała także o tatę, króla. On nadal żeglował na swoich pięknych statkach w dalekie kraje. Królewna tęskniła. Ale nadal pamiętała ich twarze. Pamiętała zapach włosów swojej mamy, królowej. Pamiętała jej głos. Pewnej nocy przyśniła jej się mama. Była w dalekim kraju, daleko od białego morza. Królewna nie wiedziała, gdzie to jest, ale widziała swoją mamę. Mama powiedziała, że nie przestała kochać swojej małej córeczki.
Jest teraz w kraju, w którym już nie jest królową. Rządzi nim nie tak miły król, jak tata królewny. Ten król jest zupełnie inny. Gdy królowa pomogła swoim siostrom wyzdrowieć, usłyszał o tym i zamknął ją w swoim zamku. Powiedział, że dopóki nie uzdrowi wszystkich chorych w jego królestwie, nie wróci do domu, do swojej córeczki i męża.
A w tym królestwie było tak wielu chorych, że królowa zupełnie nie wiedziała, ile czasu jej to zajmie. Ale była odważna i bardzo chciała wrócić do domu. Nawet jeśli miało to potrwać jeszcze kilka lat, królowa to zrobi. Bo bardzo, bardzo kocha swoją córeczkę. Nigdy nie przestała o niej myśleć. Każdego dnia wspominała ją, jej ciemne loki i wesoły śmiech. Zawsze, zawsze za nią tęskniła. I pewnego dnia, gdy już ostatni chory wyzdrowieje, królowa opuści granice obcego kraju i zjawi się w pałacu nad białym morzem. Wróci do swojej małej królewny. Tego mogła być pewna. Pewnego dnia królowa powróci...
Wasilij zamilkł i usiadł na ławie koło Antonii.
Antonia nie była w stanie wymówić ani jednego słowa. W głowie miała tylko tę bajkę.
- Pewnego dnia królowa powróci... - powtórzyła w końcu. - Czy Olga w to wierzy? Czy nie jest już za duża na takie bajki?
- Ona opowiedziała ją Jelizawiecie - odparł Wasilij. - A Jelizawieta nie wierzy, by jej mama wróciła. Ona wie, że Dagnija nie żyje. Ale bajka jej się podobała. Łagodziła jej rany. Jest starsza od Olgi, a jednak bajka podziałała...
- Królowa! - pociągnęła nosem Antonia. Nie sądziła, by mogła jeszcze płakać. Myślała, że wypłakała już wszystkie łzy. Nie wyobrażała sobie, by cokolwiek mogło ją poruszyć do tego stopnia, by płakała. - Siebie samą uczyniła nikim! A mnie królową!
- Raija nie lubi się wywyższać - rzekł Wasilij, obejmując Tonie silnym ramieniem. Suchymi palcami osuszał jej łzy. - A przecież to bajka o małej królewnie. Oczywiście, że musiała mieć królową jako matkę i króla jako ojca. Inaczej nie byłaby prawdziwą królewną!
- Opowiadała wiele bajek? - spytała Antonia. Dobrze się czuła z głową wspartą o ramię Wasilija. Czuła znajome, bezpieczne ciepło i siłę. - Wymyśliła nie tylko tę jedną, prawda?
Skinął głową.
- Raija opowiada wiele bajek. Możliwe, że mnie w tym prześcignęła, ale chyba moje bajki dotyczą czegoś innego, nie sądzisz?
Tonią chichotała, pociągając nosem. Wasilij pewnie by żartował, nawet leżąc na łożu śmierci. Ta myśl jeszcze bardziej ją rozśmieszyła.
- Raija opowiadała Oldze wiele bajek - mówił dalej Wasilij. - Może pamiętam jeszcze i inną, ale uważam, że to Raija powinna ci ją opowiedzieć. Albo Olga. Może to dobry pomysł, Toniu? Niech Olga opowie ci bajkę o małej królewnie!
- Czy wszystkie były o niej? Pokiwał głową.
- Tak sądzę. Jelizawieta kręci nosem, gdy ma którąś opowiedzieć. Być może Raija wymyśla inne bajki dla Miszy... Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Boję się poznać ją zbyt dobrze. Nie chcę wnikać w jej życie. To mnie boli. Jej także nie mógłbym ochronić przed bólem.
- Tak żałuję, że to nie ciebie pokochałam - westchnęła Tonią. Wasilij otarł jej ostatnie łzy. Oparł policzek o jej brązowe loki. Wspierali się nawzajem, dawali sobie bliskość i ciepło, poczucie wspólnoty. Ich myśli nadal krążyły wokół bajki.
- Może tak byłoby prościej - przyznał Wasilij. - Wtedy królowa nie opuściłaby zimowej krainy.
- A z drugiej strony - dodała Tonią cicho - nie byłoby wtedy małej królewny! A królowa właśnie odkryła, że królewna jest najważniejszą osobą w jej życia Nikt jeszcze nie walczył tak zaciekle o połowę królestwa, jak ja będę walczyła o zdobycie względów tej małej królewny!
Wasilij ścisnął jej ramiona.
- Jesteś kobitką z piekła rodem! - stwierdził z uśmiechem. - Zawsze to wiedziałem.
- Jestem królową zimowej krainy znad białego morza - uśmiechnęła się Tonią w odpowiedzi. - W takiej krainie nie ma kobiet, które się łatwo poddają. My potrafimy stawiać czoło nawałnicom.
- Może ta bajka będzie miała szczęśliwe zakończenie - rzucił Wasia - ale cieszę się, że to nie ja będę musiał je wymyślić!
- Ani słowa Jewgienijowi! - zażądała Raija. Jej oczy były ciemne, płonęły intensywnie jak żar w ognisku.
Antonia i Wasilij obiecali jej to z wielką niechęcią.
Raija zauważyła tę niechęć. Była blada, wymęczona, ale gotowa do walki. Zaatakowała, zanim któreś z nich o tym pomyślało.
- Nie patrz na mnie tym „on - powinien - o - tym - wiedzieć” spojrzeniem! To moje życie i sama wiem, co chcę przemilczeć!
Może czym innym było zachowywanie tajemnicy samemu, a czym innym wymaganie tego od innych, ale Raija nie przejmowała się podobnymi subtelnościami. W przyjaźni była lojalna i zdolna do najwyższych poświęceń, więc oczekiwała tego samego od swoich przyjaciół.
Nie każdy był w stanie sprostać takim wymaganiom.
Raija czasem odstraszała ludzi żarem, który nosiła w sercu.
- Jewgienij sądzi, że to mi już mija - dorzuciła łagodniej, ocierając zimny pot z czoła.
Ani Antonia, ani Wasilij nie wierzyli, że to cała prawda. Ale Raija umiała utrzymywać tajemnice. Nigdy nie zdradzała więcej niż chciała.
Tonią i Wasilij tej nocy starali się spać na zmianę. Jednak w momencie, w którym Raija się ocknęła, oboje spali głęboko. Gdy Tonią obudziła się, cała sztywna, w krześle, ujrzała Raiję siedzącą przy stole z twarzą ukrytą w dłoniach.
- W tym nic nie ma - tłumaczyła później. - Żadnego snu, nic. Całkowita ciemność, nicość. Pustka. Niczego nie przeżyłam, a teraz głowa pęka mi na kawałki...
Spojrzała na Wasilija z cierpieniem w oczach.
- O czym my rozmawialiśmy? Pamiętam tylko, że rozmawialiśmy. A potem nic...
- O dzieciach - odparł sztywno. Nie podał szczegółów. Może to był klucz do przeszłości Raiji, ale on nie chciał pomagać jej w jego odnalezieniu. Sam nie wiedział, co byłoby dla niej najlepsze.
A już sądził, że zna odpowiedź, że wie, co mogłoby zapewnić Raiji spokój duszy.
Teraz zaświtało mu, że może nie ma jedynej słusznej prawdy.
Może ona nie powinna jej znać.
Raija zauważyła jego wahanie. Nie było mu łatwo wytrzymać jej spojrzenie.
Ale nie naciskała go, wiedziała, że to nie ma najmniejszego sensu. Wola Wasilija była równie nieugięta jak jej własna. Mieli wiele wspólnych cech. Oboje wiedzieli o tym.
- Przeżyłam to, i już - powiedziała w końcu Raija. - Nie ma chyba powodu robić z tego czegoś poważnego. Czy Tonią przekazała ci jakieś nowe, pasjonujące tajemnice, których nie mogłam usłyszeć?
Wasilij pokręcił głową z uśmiechem.
- Nie wszystko można obrócić w żart - powiedział.
- I to mówisz ty?! - wykrzyknęła Raija, rozpuszczając włosy, by je upiąć na nowo.
Wasilij zastygł, wpatrzony w Raiję. Jewgienij pewnie widział już tysiące razy, jak Raija rozpuszcza włosy, i znał na pamięć każdy jej ruch. Wiedział, jak zwija włosy w węzeł, znał jej wyraz twarzy, gdy to robiła. Raija we wspaniały sposób pomagała sobie przy pracy grymasami. Nie starała się w każdej chwili być powabna i po prostu robiła miny.
Wasilij uważał, że to rzadka cecha u kobiet. Inne tak się nie zachowywały, w każdym razie on tego nie zauważył. Z takich rzeczy się wyrasta w dzieciństwie, sądził.
Patrzył, jak Raija zwija włosy w węzeł. Wiedział, że nie jest tak ścisły jak u innych kobiet. Wkrótce powinny się z niego zacząć wysuwać pojedyncze pasemka i otaczać twarz lokami, opadać na czoło, wić się po plecach.
- Chyba wszyscy musimy się przespać? - spytała Raija, wstając. Zaprzeczała w ten sposób zdrowemu rozsądkowi: nie poprawiałaby włosów, gdyby naprawdę myślała o śnie.
Wasilij uznał to za wzruszające. Ale był zmęczony, pewnie jak one obie.
Możliwe, że Raija chciała, by już sobie poszedł. Ale to przecież Tonią go tu zaprosiła.
Antonia nic nie powiedziała, patrzyła tylko na nich. Wasilij domyślał się, że chciała wyczytać z ich twarzy, co dla nich znaczyły te lata. Sprawdzić w ich spojrzeniach, czy zaistniało coś nowego pomiędzy nimi.
Mogła sobie to darować.
To, co on czuł do Raiji, nawet dziecko umiałoby nazwać. A Raija nie zmieniła stosunku do niego.
On był jej przyjacielem. Nikim innym. Oczywiście, możliwość bycia jej przyjacielem sama w sobie stanowiła nobilitację. Nie dla wielu Raija otwierała swoje serce. Była ostrożna z natury. Może miała jakieś złe doświadczenia? Na ogół nikt nie trzyma ludzi na dystans po roku znajomości.
- Ja najlepiej wyśpię się we własnym domu - powiedział z uśmiechem, ale z powagą w oczach.
Takiego właśnie ludzie go znali. Już nie pytali, czemu jest właśnie taki. Wielu wiedziało. Zresztą, nie warto było pytać.
On nigdy nie odpowiadał.
Antonia powoziła. Jechały wzdłuż Dwiny. Słońce stało już wysoko. Antonii pociły się dłonie, ale pewnie trzymała wodze. Traktowała konie spokojnie jak zwykle.
Z ludźmi mogło być gorzej.
Ubrała się w szerokie spodnie. W pasie przewiązała się kolorowym szalem. Założyła skórzaną kurtkę, poplamioną i niezbyt ładną, ale ciepłą. Włosy tańczyły jej swobodnie na wietrze. Nie włożyła chustki, jak czyniły to mężatki.
- Oni i tak wiedzą, że jestem żoną - rzuciła do Raiji, zanim ta cokolwiek powiedziała. Raija też nie lubiła nosić chustki. Gdy było chłodno, owiązywała głowę i ramiona szalem, który mocowała w pasie. Na zimę miała dodatkowo futrzaną czapkę, która przypominała nieco czapki męskie. Niektórzy nawet żartowali, że żona Jewgienija Bykowa wolałaby być mężczyzną.
Ale ani Raija, ani Jewgienij nie przejmowali się tym zbytnio. Ludzkie gadanie nie znaczyło dla nich wiele. Zresztą za często o nich nie rozmawiano.
- Jeśli nie marzniesz, to w porządku - powiedziała cicho. Nie dotyczyło to stroju Toni ani pogody. - Jeśli nie będziesz gwałtowna, wszystko pójdzie dobrze.
Antonia nic nie odpowiedziała, zacisnęła tylko zęby.
Raija zastanawiała się, jakie obrazy przesuwają się teraz przed oczami Toni. Czy pamięta to niemowlę, które z takim trudem urodziła? Pamięta krągłe policzki małej? Pierwsze kroki? Pierwsze dźwięki, które rodzice z takim zapałem uznają za pierwsze słowa?
Raija nie wiedziała. I nie chciała pytać. I nie chciała przekazać jej własnych myśli.
Raija myślała o ośmioletniej Oldze.
Mogła to uczynić. Znała ją równie dobrze jak swoje rodzone dziecko. Czuła, że kocha ją tak samo jak Misze. Olga stała się jej dzieckiem, jej małą dziewczynką...
Coś zapiekło ją w piersiach. To, czego przestała się spodziewać, jednak nadeszło. Raija nie wierzyła, by Tonią wróciła.
Raija wierzyła, że Olga pozostanie jej córeczką.
Ale Olga jest córką Antonii. Antonii, która ją zostawiła. Która nie powinna mieć prawa wracać po czterech latach nieobecności i nazywać siebie matką...
Raiję kłuło serce. Czuła tyle bólu. Tyle pustki. Tyle tego, czego nie chciała, by wyszło na jaw...
Kochała Antonię.
Coś głęboko w niej rozumiało Antonię; także to niewybaczalne, czego się dopuściła.
To była gorzka świadomość. Bolesna. Raija nie chciała wnikać w ten ból. Zawierał zaułki i ślepe uliczki, w których nie chciała się zagubić. Może coś by zrozumiała, ale bała się tego.
Teraz Antonia wróciła znikąd, by zabrać Olgę. By odebrać Raiji jej kochaną córeczkę. Jej kwiatuszek. Jej małą dziewczynkę.
Antonia miała do tego prawo.
Mimo że odjechała od Olgi w pośpiechu i że nie było jej przy córce przez połowę jej życia, to jednak Antonia ją urodziła. Raija pamięta tę chwilę. Olga nigdy nie stanie się jej dzieckiem.
Mogła tego chcieć. Mogła o tym marzyć, ale tak nigdy nie będzie.
Raija kochała zarówno Antonię, jak i Olgę. Musiała stłumić swój ból i nie utrudniać im spotkania.
- Czuję się tu bardziej w domu niż w Archangielsku - powiedziała Antonia, gdy zbliżyły się już do domu Raiji nad Dwiną.
Powstrzymała nieco konia. Chciała ogarnąć wszystko wzrokiem. Potrzebowała też czasu na nabranie sil przed tym, co ją czekało. Nie była w stanie niczego przewidzieć, mogła jedynie mieć nadzieję...
- Może dlatego, że przez ostatnie lata bywałam głównie na pustkowiu - mówiła dalej. Milczenie Raiji przytłaczało ją. Przerażało.
Nagle poczuła się straszliwie samotna.
- Miasta i zbyt dużo ludzi od razu mnie odpychają. Popuściła wodze koniowi. Budynki zagrody rosły w oczach. Tonią czuła, jakby skradały się ku niej, a ona stała w miejscu.
Oczekiwanie.
Strach.
Ośmioletnia Olga także ją przerażała.
Jewgienij wyszedł im na spotkanie na podwórze. Zmarszczone czoło zdradzało niepokój. Pomógł Antonii zejść w wozu. Raija zeskoczyła sama.
- Musiałem wyjaśnić Oldze, dlaczego Raija została na noc w Archangielsku - rzekł cicho do Antonii.
Sposób, w jaki to powiedział, ukłuł Tonie prosto w serce. To nie był najlepszy sposób przekazania jej dziecku wiadomości, że mama wróciła.
Ale Jewgienij widocznie się nie zastanawiał. Po prostu powiedział prawdę tak, jak czuł.
- Co na to Olga? - spytała Antonia, oglądając się przez ramię w stronę okna domu.
Może miała nadzieję, że ujrzy twarz dziecka przyciskającego nosek do szyby...
Ale nie było tam nikogo.
Antonia, mrugając, przegoniła łzy. Była blada. Z całych sił starała się ukryć zawód, lecz na próżno.
Jewgienij objął ją swym silnym ramieniem i uścisnął.
Antonia wyczuła, że on i Raija wymieniają spojrzenia za jej plecami, ale nie przejęła się. Mieli do tego prawo.
Olga nie była tylko jej dzieckiem. Nie tylko jej i Olega, lecz także córką Raiji i Jewgienija. Nie myślała o tym wtedy, gdy powierzała Olgę opiece Raiji. Wtedy nawet nie myślała, że wróci.
- Co powiedziała? - powtórzyła pytanie Tonią. - Powiedz mi, Jewgienij, nie musisz niczego łagodzić...
Błagała go spojrzeniem o prawdę. O nic więcej, i o nic mniej.
W jego twarzy dostrzegła ślady... współczucia!
Nie chciała więcej wiedzieć. Ukryła twarz na piersi Jewgienija. Poczuła bijące od niego ciepło, jego zapach. Przypomniał jej przeszłe lata, gdy nie należała do nikogo, a wolność dla nich obojga stanowiła największą wartość.
Jakże to było dawno!
Żadne z nich nie sądziło wtedy, że miłość może ich aż tak zniewolić. Wtedy śmiali się z tych, którzy dali się zaplątać w sieć uczuć.
Wtedy na pewno nie przypuszczali także, że można kochać dziecko aż do bólu.
To było w innej epoce.
Głos Jewgienija dotarł do niej z daleka, choć jego usta niemal dotykały jej włosów.
- Misza i Olga wzięli rano konie i pojechali. Mają ze sobą jedzenie na cały dzień...
- Nie mogłeś... - zaczęła Raija. Antonia słyszała jej głos jak przez watę. Poczuła tylko, jak Jewgienij ściska ją mocniej.
- Mogłem zatrzymać ją na siłę - powiedział opanowanym głosem. - Ale nie chciałem. To nie byłoby słuszne. Olga jest dzieckiem, a nie psem na smyczy. Ona wróci. Po prostu pragnęła poczuć wiatr na twarzy...
Antonia wysunęła się z objęcia Jewgienija. Nie było dla niej przeznaczone.
W piersiach miała pustkę i ból.
Wiatr na twarzy?
Uśmiechnęła się. A więc mimo bólu było to możliwe. Poczuła delikatne ciepło w otwartej ranie.
Sama była trudnym dzieckiem. Często krzykiem i tupaniem wyrażała swoje przekonania, nie przejmując się najbliższymi. Może nigdy się tego nie nauczyła...
- Z pewnością to moja krew - rzuciła Tonią drżącym głosem i zdołała spojrzeć Raiji i Jegienijowi prosto w oczy. - Dobrze jeździ?
Przeszła jej przez głowę myśl, że Olga spadnie z konia. Idiotyczna, oczywiście. Olga miała osiem lat i na pewno na tyle dobrze trzymała się w siodle, by nie spaść. To oczywiste!
- Tak, bo jest twoją córką - odparła Raija, targając włosy Toni. Ujęła ją pod ramię i pociągnęła w stronę domu. - Jewgienij zajmie się koniem. Chodźmy do środka. Oni nie wrócą szybciej tylko dlatego, że będziemy tu stać. A Olga zawsze umiała się utrzymać na końskim grzbiecie. Misza też dobrze jeździ, ale ona jest nawet lepsza. Cieszy cię to, prawda?
Tonią uśmiechnęła się. Tak, cieszyło ją to. A jeszcze bardziej fakt, że dowiadywała się czegoś nowego o swoim dziecku. Czuła, jakby obraz córki, który miała w głowie, zyskiwał nowe kolory.
Widziała teraz Olgę wyraźniej.
- Czy ona mnie nienawidzi? - spytała.
Stały w kuchni Raiji. Tonie ogarnęła melancholia. Tyle wspomnień wiązało się z tymi ścianami... I one tyle czasu patrzyły na jej dziecko!
- Czy to dlatego pojechała?
- Ona przecież nie odmówiła spotkania z tobą - odparła Raija. - Jewgienij by to przekazał. Ale ta wiadomość zaskoczyła ją. Oszołomiła. Musiała się otrząsnąć, jeżdżąc konno. Może to i dobrze, że dowiedziała się o twoim powrocie, zanim cię zobaczyła. Może to dobrze, że nie zaskoczyłyśmy jej. Mogłaby się czuć upokorzona. Ale przecież nie zawsze myślimy słusznie...
Antonia zaśmiała się nerwowo.
- Tak, to byłby po prostu napad - rzuciła. Usiadła. Poczuła nagle, jak jest zmęczona. - Krzywda - dodała. - Tak odebrałoby to dziecko.
Już dawno nie myślała w ten sposób. Wiele lat nie czuła się matką i pozwoliła sobie zapomnieć, w jaki sposób myśli dziecko.
- Ale tak bardzo chciałam ją zobaczyć...
To było jej usprawiedliwienie. Jako dorosła brała najpierw pod uwagę własne potrzeby. Antonię uderzyła myśl, że ten właśnie błąd najczęściej popełniają dorośli. Dzieci są małe i łatwo uznać, że ich uczucia i myśli też są małe i nieważne.
Antonia poczuła wstyd. Już dawno nie myślała o innych, tylko o sobie. Już dawno nie czuła, że inna osoba jest ważniejsza niż ona sama. Mimo to nadal nie żałowała swoich decyzji.
Nie zmieniłaby niczego.
Musiała odjechać. Musiała żyć tak, jak żyła.
Nie pociągnęła Olgi za sobą w niepewną przyszłość. To też był rodzaj troski o dziecko. Może inni nie patrzyli na to w ten sposób. Olga miała wszelkie powody, by czuć się porzucona.
Antonia zrozumiała, że nie powinna oczekiwać zaufania ze strony córki. Nie teraz. Nie od razu. Najpierw Olga musi się przekonać, czy Antonia jest tego warta.
Ale żywiła nadzieję, że znów się zbliżą. Znaczyło to dla niej teraz więcej niż cokolwiek innego.
- Olga i Misza często są sami na dworze - powiedziała Raija głosem pełnym rozsądnej troski. Tonią poczuła nawet, że ta troska obejmuje i ją. - To nie pierwszy raz. I na pewno nie ostatni. Oni potrafią dawać sobie radę. Dobrze im zrobiło, że mieli siebie, wiesz? Nigdy nie byli sami, zawsze mogli na siebie liczyć. To dawało im poczucie siły. Są wspaniałomyślni, mogą wybaczać nam także nasz... brak rozsądku.
Antonia nie wiedziała, czy właśnie te słowa pragnęła usłyszeć, ale pomogły. Były niczym okład z ziół na rozjątrzoną ranę.
- Chcesz zobaczyć ich pokój? - spytała Raija. TAK! chciała krzyknąć Tonią. Wiedziała, gdzie jest, znała jego ściany i sufit. Sama tam sypiała.
Ale pokręciła głową.
Sprzeciwiała się temu, co czuła, ale nie mogło być inaczej.
Bardzo pragnęła zobaczyć ten pokój. Możliwe, że powiedziałby jej więcej o córce. Mógłby dodać żywszych barw do jej obrazu.
Ale Olga powinna poczuć do niej zaufanie. To Olga powinna jej go pokazać. Nie wolno zaglądać tam ukradkiem, podczas nieobecności dzieci.
- Później - rzuciła tylko. Nie chciała tłumaczyć. Nie mogła. Otoczyła się murem.
Czekała.
Nadeszło popołudnie. Antonia przyłapała się na tym, że niepokoi się o dzieci. Wyobrażała sobie wiele niebezpieczeństw, które mogły je spotkać. Spytała Raiję, czy ona się nie boi, pragnąc, by potwierdziła.
Raija wzruszyła tylko ramionami.
Jewgienij pojechał do Archangielska. On nie miał wolnych dni. I to go cieszyło.
- Oni wrócą - powiedziała Raija pewnym tonem. Już to wcześniej przeżywała. Już wiele razy wyjeżdżali i wracali.
Antonia była matką małego dziecka. Otaczała Olgę stałą opieką.
- Oni mają się stać prawdziwymi ludźmi - mówiła dalej Raija. - Nie staną się nimi, jeśli będziemy trzymać ich na smyczy. Nie staną się nimi, jeśli będziemy im dyszeć na karki. Musimy pozwolić im na uczucia. Muszą móc pobyć sam na sam ze swoim gniewem czy radością. Nie możemy wkraczać w ich życie tylko dlatego, że jesteśmy ich rodzicami i że mamy przydzieloną przez Boga władzę nad nimi. Nie dano nam takiej władzy, Toniu... Może trudno to przyznać, bo chcemy żyć poprzez nich i dla nich, i z nimi. Ale ani nam, ani dzieciom nie wyjdzie to na dobre. To jest niesłuszne.
- Prawdziwi ludzie... - powtórzyła Tonią. - Spełnieni ludzie... Uważasz nas za takie? - Tonią spojrzała na Raiję pytająco. - Czujesz się spełniona?
- Nie wiem - odparła Raija szczerze. - Sądzę, że to dlatego, że nie pamiętam. Czuję, że jakiejś części siebie nie obejmuję. Nie wiem, czy byłoby inaczej, gdybym nie miała luki w pamięci. Może istnieją powody, że pamięć mi nie wraca. Może byłoby to zbyt bolesne...
Rozmawiały dalej, nawet gdy usłyszały stukot kopyt końskich na zewnątrz. Udało im się to.
Antonia musiała jednak wyjrzeć przez okno. Zobaczyła, jak Olga swobodnie zeskakuje z konia, jak wstrząsa głową... Zamarła, gdyż rozpoznała w ruchach córki swoje ruchy! Córka robiła wszystko dokładnie jak ona!
Coś ścisnęło jej gardło, ale nie wolno jej było płakać! To byłoby zbyt wiele dla dziecka. Powinna być ostrożna.
- Wasia opowiedział mi jedną z twoich bajek - rzuciła Antonia. Usiadła, lecz nasłuchiwała całą sobą.
- Wasilij? - zdziwiła się Raija. Rzadko używała zdrobnienia jego imienia, nie czuła takiej potrzeby. - Nawet nie wiedziałam, że je w ogóle słyszał. Opowiadam je przecież tylko dzieciom. Stare, dobre bajki, albo nowe...
- ...równie dobre - dokończyła za nią Antonia. - Każdy lubiłby bajki pasujące akurat do jego sytuacji.
- Łatwiej jest opowiadać bajki, niż próbować przekazywać swoje zdanie - odparła Raija. - Łatwiej niż być dorosłym, który mówi, jak się mają zachowywać. Istnieje wiele sposobów wychowywania małych trolli...
Antonia uśmiechnęła się słabo. Raija dobrze wiedziała, o czym mówi.
Otwarto wejściowe drzwi. Usłyszały odgłos kroków dwóch par nóg. Szybkich. Gwałtowne ruchy. Ściszone głosy i śmiech przeznaczony tylko dla nich dwojga.
I oto stała przed Antonią. Ciemnooka, o płonących policzkach otoczonych ciemnymi kędziorami. Spięta, uważnie obserwująca. Doskonale wiedziała, przed kim stoi. Miała twarz podobną do twarzy Antonii - ale jednocześnie niepodobną. Miała w sobie dużo powagi Olega. Zwłaszcza teraz, gdy tak stała, pełna czujności, oczekiwania, krytyki; gotowa do ucieczki, jeśli Tonią ją zawiedzie. Jak zwierzę, gotowe zniknąć, gdy zwietrzy człowieka.
Czy Olga wyczuwała jakieś niebezpieczeństwo?
Antonia nie umiała sobie odpowiedzieć. Mogła tylko wpatrywać się w córkę, nie mogąc się nią dość nasycić. Dostrzegała w niej wciąż nowe cechy. Zaskoczyła ją mieszanka samej siebie i Olega. Nie rozumiała, w jaki sposób dziecko mogło się aż tak zmienić.
Widziała, że pomiędzy tą Olgą, którą pamiętała, a Olgą, która przed nią stała, była przepaść.
Raija powiedziała, że Olga się nie zmieniła. Ale Raija obserwowała jej rozwój z dnia na dzień. Nie zauważała różnic. Dla Raiji nie istniały.
Ból.
Teraz Antonia widziała twarz dziewczynki, w której już były widoczne rysy osoby dorosłej. Zrozumiała, dlaczego Wasilij twierdził, że Olga będzie pięknością. To prawda. Ona już była ładna niczym kwiat wczesną wiosną. Na szczęście jeszcze dużo brakowało do pełni lata.
Misza trzymał się w tyle. Olga przerosła go o pół głowy, ale przecież była od niego starsza. Miał niemal tak ciemne włosy, jak Raija. Był do niej tak podobny, że jako dziewczynka na pewno byłby ładny. Ale w jego twarzy przebijały także rysy Jewgienija.
Antonia wolałaby, by Olga i Misza nie zmienili się tak bardzo przez te cztery lata.
- Czy królowa znad białego morza powróciła do domu? - spytała Olga pewnym tonem. Było coś wyzywającego w sposobie, w jaki uniosła podbródek.
Antonia poczuła ulgę, że Wasilij opowiedział jej właśnie tę bajkę.
- Podróż była długa, ale nic nie zdołało mnie powstrzymać - odpowiedziała jej głosem zmienionym ze wzruszenia. Czy ośmiolatka uzna, że płaczący dorosły jest głupi?
- Zostaniesz tu, czy też odjedziesz jak król znad białego morza?
- A co byś wolała? - spytała Antonia, choć zdawała sobie sprawę, że nie powinno się składać takiej odpowiedzialności na ramiona dziecka.
- Nie wiem - przyznała Olga szczerze.
Tonią poczuła się jak smagnięta szpicrutą. Jednak wiedziała, że powrót nie będzie prostą sprawą. Musiała jeszcze odzyskać całe królestwo.
- Myślałam o tobie - powiedziała Antonia. To była prawda, ale słowa jakby straciły na wartości. Myśli nie mogły nikogo obejmować. Myśli nie mogły pocieszać, gdy ktoś upadł, obcierając kolana do krwi. Myśli nie potrafiły nikogo uspokoić, gdy ciemność straszyła szepczącymi głosami.
- Czy ja muszę wrócić do... domu? - spytała Olga. Nadal stała w miejscu, a jej spojrzenie krążyło między Raiją a Tonią.
Raija spojrzała na przyjaciółkę. To musiała być jej decyzja.
- Bardzo bym tego chciała - powiedziała po chwili Tonią. - Ale, oczywiście, to ty postanowisz, kiedy. Nie mogę cię zmusić. Nie mam ochoty cię zmuszać.
Olga pokiwała głową.
- Chcę zostać tu - oznajmiła, nie spuszczając z matki oczu. - Przynajmniej na razie - dodała.
Antonia zastanawiała się, czy córka zrobiła to z litości.
- Czegoś chyba oczekiwałam - powiedziała Tonią do Wasilija. - Czegokolwiek...
Siedzieli w pomieszczeniu dla woźniców w jej stajni. Antonia posłała po niego, gdy tylko wróciła.
Raija namawiała ją, by została. W domu nad Dwiną starczyłoby miejsca i dla niej. Izby nie były może zbyt duże, ale nigdy nie brakło im gościnności.
Antonia nie mogła jednak zostać.
Wasilij zjawił się z butelką rumu. Antonia nie miała pojęcia, skąd ją wyczarował. Pozostało to jego tajemnicą. Wezwała Wasię, bo prostu nie mogła być sama. Zresztą tylko z nim mogła teraz rozmawiać.
Swoimi uczuciami nie była w stanie podzielić się z Raiją.
Jeszcze nie.
Dzisiaj Raija zwyciężyła, choć pewnie nawet tego nie chciała.
- Chyba nadużywam twojej przyjaźni - rzuciła Tonią.
- Może i tak - przyznał Wasilij. - Ale ponieważ tak dawno tego nie robiłaś, jeszcze się nie zmęczyłem.
Długo czekał, aż Tonią zacznie mówić. W końcu sam spytał:
- Było ciężko?
Tonią wyciągnęła ku niemu dłonie odwrócone wnętrzem ku górze.
- Nie widzisz, jak krwawię? - powiedziała bez cienia uśmiechu. - Nie jestem w stanie nienawidzić Raiji - dodała cicho. - Ale niemal pragnęłabym, bym mogła. Może to niesprawiedliwe. Jest mi źle. Czuję się zawiedziona. Pewnie jakaś siła wyższa śmieje się teraz szyderczo, ale ja czuję zawód! Moje dziecko wolało zostać u Raiji. Mój dom stał się podwójnie pusty, Wasia!
On też znał to uczucie. To, o którym mówiła teraz Tonią.
- Jak sądzisz, kto cię zawiódł? - spytał bez ogródek. - Olga czy Raija?
- Raija - odparła Tonią bez zastanowienia. Oczekiwał takiej odpowiedzi.
- Jestem niesprawiedliwa, wiem - dodała, zanim zdołał cokolwiek powiedzieć. Nawet nie wiedział, co mógłby albo powinien odpowiedzieć. Może tak właśnie miało być?
- Ale Raija mogła poprosić Olgę, by z tobą pojechała, co? - uśmiechnął się szeroko. - Przecież pewnie by się jej udało.
Tonią pokiwała głową. Tak myślała, ale skąd on mógł to wiedzieć?
- Ale właściwie byłabym zła, gdyby tak zrobiła - przyznała. - Chcę, by Olga przyszła z własnej woli. Nie dlatego, że ktoś zdecyduje za nią. Że ją zmusi. Rozumiem, dlaczego ona nie chce...
- Jesteś kimś obcym - tłumaczył Wasilij, ujmując jej dłonie delikatnie. Pochylił głowę i po prostu współczuł Toni. - Ta królowa, o której opowiadała Raija, istnieje tylko w bajkach. Sądzę, że Olga zrozumiała to już wcześniej. Nie pamięta cię inaczej. Zachowała jedynie mgliste wspomnienia, mimo że Raija faszerowała ją opowieściami o tobie. Ale to nie to samo.
- Nie - odparła Antonia. Wolałaby chyba, by Wasilij nie był tak przenikliwy. Ale jednocześnie była mu za to niezwykle wdzięczna. Czuła się taka rozdarta.
- Co zrobiłabyś na miejscu Raiji? - zastanawiał się. Antonia na końcu języka miała oskarżenie, że Wasia zawsze będzie bronił Raiji, ale zmilczała. Wiedziała, że nie ma racji.
- To samo, co zrobiła Raija - westchnęła. - Nie rozumiesz, jakie to wszystko jest dla mnie trudne?
- Nie - odparł z pełną powagą. - Szczerze mówiąc, nie rozumiem!
Ich spojrzenia spotkały się - i oboje wybuchnęli śmiechem. To było dobre lekarstwo.
Antonia zgasiła lampę. Okienko pomieszczenia wychodziło na zaułek, którym rzadko kto przechodził. Mimo to Tonią wyjrzała na zewnątrz.
- Co oni sobie o mnie myślą? - powiedziała cicho. - Światło w stajni o tak późnej porze... Sądzą pewnie, że uwodzę któregoś z woźniców.
- A jeśli zobaczyli mnie, to są przekonani, że turlamy się razem po sianie.
Tonią zaśmiała się. Śmiech dobrze jej robił, odganiał czarne myśli.
- Wiesz co, Wasilij? - wyznała. - Nie traktuj tego jak plamy na twoim męskim honorze, ale naprawdę nie mam na to ochoty. Zupełnie nie...
Roześmiał się.
- Gdybym przypuszczał, że chodzi ci o moje ciało, Toniu, to bym nie przyszedł!
- Zwykle odpowiadasz na wezwanie? Pokiwał głową. Antonia popatrzyła na swoje dłonie.
- Ale mam czarno pod paznokciami! To pamiątka po bagnach na wschód od Uralu. Boże broń, żebym kiedyś znów tam trafiła! Jeszcze czuję odór tego bagna, w którym o mało się nie utopiłam...
- Co z Anastasem? - spytał Wasilij. Mówienie o bagnie stanowiło dla Antonii rodzaj ucieczki. Wasilij wyciągnął korek z butelki. Nie mieli szklanek. Pili prosto z butelki i szło im całkiem dobrze.
- Właśnie, co z Anastasem? - powtórzyła pytanie Antonia, opierając się o ścianę. Belki wydały jej się niezwykle zimne, choć wcale nie marzła. - Kochany, miły, młody Anastas! Poczucie humoru i rozsądek w pełnej harmonii. Tak ładny, że aniołowie muszą mu tego zazdrościć, jeżeli istnieją jakieś anioły. Tak pełen wiary, że nie ma rzeczy niemożliwych. Pełen nadziei, mimo własnych upadków i niepowodzeń. Co z Anastasem, Wasia? Co mogę z nim zrobić? On uważa, że mnie kocha. Ja przypuszczam, że go kocham. Czy to wystarcza?
- Pytasz niewłaściwą osobę - westchnął Wasilij. - Jeśli o to chodzi, nie mogę odpowiedzieć. I nie chcę. A Oleg?
Zaśmiała się.
- Nie pamiętam, jak on wygląda... Nieładnie to brzmi, prawda?
Popatrzyła na Wasilija pytająco. On nie potrafił jej potępić za słowa o mężu. Bywały cięższe grzechy.
- Nie zapomniałam go tak całkiem - pospieszyła dodać Tonią. - Aż tak okropna nie jestem. Ale nie umiem złożyć w całość wszystkich jego cech. Nie umiem stworzyć z nich obrazu Olega. Czy nie oznacza to braku miłości, jeśli nie pamięta się twarzy partnera? - Zamyśliła się. - Ale pamiętam wiele z jego gestów. Pamiętam, jak zmieniał się jego głos. Pamiętam, jak na mnie patrzył... Ale nie wiem, jak on wyglądał!
Wasilij miał ochotę powiedzieć, że Oleg na nic innego nie zasługiwał. Nic nie mógł poradzić na to, że stał po stronie Toni.
Nie miał nic przeciwko Olegowi. Nic konkretnego. Nawet nazywał go przyjacielem. Oleg był przyjacielem. Ale nie w ten sam sposób, jak Antonia. Ci, którzy twierdzili, że przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną nie jest możliwa, nie mieli o tym pojęcia. Albo nie poznali Toni.
Wasilij nigdy nie rozmawiał aż tak poważnie z mężczyznami. To kobiety dostrzegały jego najlepsze cechy. Najsubtelniejsze.
Mężczyźni nie pozwalali innym mężczyznom na taką bliskość. Żaden z nich nie mógł drugiemu pokazać ran, które lizał w samotności.
- Powinnam wyjechać, zanim on wróci? Antonia rzadko pytała o radę. Nie było to do niej podobne. Wasilij zmieszał się. Nie wiedział, czy ona naprawdę chciała uczciwej odpowiedzi, czy tylko pragnęła usłyszeć potwierdzenie własnej decyzji.
- Nie powinnaś - odparł w końcu. - Skoro wróciłaś, musisz na niego zaczekać. W przeciwnym razie całkiem zniszczysz mu dobre imię. Nie tylko w Archangielsku, ale i nad całym Morzem Białym. Będą o nim opowiadać anegdoty. O mężczyźnie, którego ta sama żona opuściła dwa razy. Musisz dać mu szansę, by choć porozmawiać. Jeśli wyjedziesz... może to zniszczyć opinię i Olega, i naszą. Dobrze wiesz, jaką siłę mają plotki. Też musiałaś to odczuć.
Antonia wpatrywała się w Wasilija, zdumiona. Może i sama mogła dojść do tych wniosków, ale czymś innym było usłyszeć je z jego ust. Zaskoczyło ją to.
Poprawiła się na krześle, podciągnęła nogi pod siebie. O ile było to łatwiejsze, gdy się nie musiało jednocześnie myśleć o spódnicy! Przemknęło jej przez myśl, że ten, kto wymyślił spódnice, musiał nie lubić kobiet. Dlaczegóż inaczej kazałby im chodzić w czymś tak niewygodnym i ograniczającym ruchy?
Tą myślą nie mogła się podzielić z Wasilijem. Na pewno nie teraz.
- Czy zdarzają ci się jeszcze odloty, Wasia? - spytała miękko, niemal niewinnie, choć z zainteresowaniem w oczach wpół ukrytych pod ciemnymi rzęsami. - Tak jak kiedyś - dodała, pomagając sobie wymownymi gestami. - Widują cię ludzie w karczmach Archangielska z kubkiem wysoko uniesionym nad głową, przyjacielu? Zdarza się, że tańczysz na stole z przewiązanymi oczami, z butelką norweskiego trunku za pazuchą?
Wasilij zaśmiał się.
- No, dawno tego nie robiłem - przyznał. - Toniu, ja skończyłem już trzydzieści trzy lata. Mija mi pierwsza młodość. Nie powinno się zabierać grzechów młodości w strefę siwych włosów. Jestem już starszy od Zbawiciela.
Antonia spojrzała na Wasilija przenikliwie. Odstawiła butelkę. Zastanawiała się, czy w życiu przyjaciela w czasie jej nieobecności nie wydarzyło się więcej, niż mówiła to Raija.
Owszem, nie było całkiem niezwykłe, że wspominało się wiek Chrystusa jako punkt odniesienia. Czasem ważniejszy niż okrągłe dziesiątki.
Ale chyba Wasilij nie stał się nagle w połowie życia osobą wierzącą?
Taksowała go uważnie wzrokiem, choć zdawała sobie sprawę, że czegoś takiego nie da się zobaczyć.
Wasilij zaśmiał się swoim radosnym śmiechem. W oczach miał ogniki, które można było porównać do odblasku słońca na drobnych falach na Morzu Białym.
- Nie jest tak, jak myślisz - uspokoił ją. - Nie śpiewam w cerkwi co niedziela. Nie spuszczam wzroku, gdy przechodzi koło mnie kobieta. Nie wyrzekłem się alkoholu, jak widzisz. Ale wiele się zmieniło. Może będziesz się z tego śmiała, ale ja się zmieniłem. Stałem się dorosły...
- Tak dorosły, że mi odmówisz? - spytała Antonia wyzywająco. Najwyraźniej coś planowała.
Wasilij spytał, do czego ona zmierza.
- Do czegoś, czego nie zrobię, gdy Oleg wróci do domu - odparła z szelmowskim błyskiem w oku. Wasilij pamiętał dobrze ów błysk z czasów, gdy żaden mężczyzna nad Morzem Białym nie mógł się czuć przy Toni bezpieczny. - Coś, czego na pewno nie powinnam. Coś, co mogę zrobić tylko dzisiaj. Będzie to ucieczka od mojego zbyt pustego domu...
Wasilij zaczynał się domyślać, o co jej chodzi. Nie myślała o igraszkach na sianie, choć przez chwilę tak przypuszczał. Teraz widział wyraźnie, do czego zmierza.
- Odważysz się? - rzuciła Tonią tak prowokująco, że nie mógł odmówić. Choćby dlatego, by jej przypilnować.
Ona miała na to ochotę. Zdecydowanie. I zrobiłaby to, z nim czy bez niego.
Wasilij uznał, że lepiej, by jej towarzyszył.
- Gdy uroda i rozum się zjednoczą, nic nie może się nie udać - zaśmiał się. - I tak nieźle już napsuliśmy sobie nawzajem opinii. Ale uważam, że nie powinnaś tego robić.
- Nigdy nie robiłam tego, co powinnam - odparła stanowczo Tonią. - Robiłam głównie to, co chciałam, od kiedy już wiedziałam, czego chcę. I niczego nie żałuję.
Wasilijowi zabrakło argumentów wobec takiego zdecydowania. Wzruszył ramionami i poszedł z nią.
- Nie widziałem ciebie tu wcześniej! - wybełkotał mężczyzna niemal leżący na stole. Wasilijowi zdawało się, że go zna, ale ten nie do niego się zwracał. Obcy skierował drżący palec ku oczom Toni.
Tonią milczała.
- Ale słyszałem o tobie niejedno! - zaśmiał się nieznajomy. - Ty jesteś Antonia, postrach wszystkich spodni!
Wasilij mógłby bez trudu wyrzucić natręta z karczmy, ale podejrzewał, kim on może być. Tonią też mrugnęła do niego ostrzegawczo.
Pokiwała palcem przed twarzą mężczyzny. Uśmiechnęła się łagodnie, ale była niczym wilczyca zbierająca się do ataku.
- Coś musiałeś pokręcić - powiedziała głosem miękkim jak aksamit. - Jestem Antonia, radość wszystkich spodni! Chociaż to przesada, a poza tym to już przeszłość...
Wasilij zdołał ukryć uśmiech. Mrugnął porozumiewawczo do kilku towarzyszy, którzy znali Antonię i którzy chętnie puściliby pięści w ruch dla jej obrony. Zresztą, nigdy nie potrzebowali zbytniej zachęty do bójki. Ale jeśli ktoś obraziłby ich Tonie, byłby to niewątpliwie jeden z lepszych powodów do połamania jakiejś szczęki czy kilku żeber.
- Ale to ty uciekłaś z wyjętym spod prawa - rzucił cicho mężczyzna. Tylko ci najbliżej stojący mogli usłyszeć jego słowa. Wokół panował gwar. Prowadzono głośne rozmowy, śpiewano i tańczono. Brzęczało szkło.
Obcy nie wyglądał już teraz na mocno pijanego. Wasilij wiedział z doświadczenia, że niemożliwe jest wytrzeźwieć w tak krótkim czasie.
A więc on udawał.
Nikt bez powodu nie udawał pijanego w miejscu takim jak to!
Wasilij był zadowolony, że przynajmniej sam jest mniej więcej trzeźwy. Nie był pewien co do Toni. Piła zdrowie z każdym, kogo znała - a znała wielu. Ale wiedział też, Tonią miała swoje sposoby i oszukiwała. Wiele razy zdarzyło się, że pijący z nią lądowali pod stołem, a ona nie. Ale tak działo się dawno temu.
Antonia uniosła brwi i wpatrzyła się w obcego szeroko otwartymi oczami, zdumiona jak dziecko.
Dobry Boże, niech ona nie przesadzi, przemknęło przez myśl Wasilijowi. Ten człowiek najwyraźniej potrafi wywęszyć najmniejszy błąd.
Ale Antonia zaśmiała się perliście.
Wasilijowi przyszedł na myśl wiosenny potok, który jest w stanie rozsadzić lód swoimi niewinnymi kroplami.
Łatwo było odebrać Tonie jako osobę słabą, jeśli oceniało się tylko po wyglądzie. Ale on znał ją na szczęście lepiej!
- Wyjęty spod prawa? - powtórzyła Antonia słodko. Ujęła mężczyznę za przegub i pochyliła się ku niemu konfidencjonalnie. - Powiedz coś więcej! - poprosiła.
Wasilijowi serce podskoczyło w piersiach ze strachu, że ona jednak przeciągnie strunę. Poczuł, że ta noc doda mu siwych włosów.
- Któż rozgłosił taką plotkę? - pytała Antonia. - Chyba nie mój mąż? - Potrząsnęła głową. - Rozumiem, przecież gdyby był to wyjęty spod prawa, większość kobiet uznałaby to za fascynujące. Być poza prawem... Niebezpieczeństwo kusi, nie uważasz? Czy może jesteś grzecznym chłopcem?
Jej oczy wpatrzyły się wyzywająco w oczy nieznajomego. Wasilijowi zaschło w ustach z wrażenia. Tonią po prostu flirtowała z obcym!
- Ten człowiek przebywał w tych okolicach, gdy ty zniknęłaś, Jurkowa - rzucił mężczyzna. - Cztery lata temu.
- Dużo o mnie wiesz - powiedziała Antonia cicho.
- Wiem dużo o tym przestępcy - odparł obcy i wymówił nagle imię i nazwisko Grigorija, obserwując przy tym Tonie. Czekał na jej reakcję.
Wasilij nie dostrzegł żadnej zmiany w twarzy przyjaciółki, mimo że znał ją dobrze.
- Był przystojny? - spytała Antonia. Nadal trzymała mężczyznę za przegub, lecz nie był to już kobiecy uścisk. Wasilij zauważył, że obcy usiłuje uwolnić swoją rękę.
Opisał Grigorija, nie wspominając o jego ślepocie.
A więc nie wiedzieli! Tonią uznała to za ich zwycięstwo, swoje i Grigorija.
- Mój miał ciemne włosy i był nieprzyzwoicie młody - westchnęła. - Oczy jak letnia noc. Prężne ciało. Gorący w łóżku. Och, niezły był z niego ogier! Zresztą, znał się na koniach. W moim wieku nie odrzuca się takiego bożka... Pojechałam z nim. Przemierzyłam pół kraju. I nikt nie miał powodu, by nazywać nas wyjętymi spod prawa. Choć na pewno mojemu mężowi ciężko przyszło przyznać, że wykołował go jakiś gołowąs... - Roześmiała się. - Rozumiem go. Chciał zachować resztki godności. Chłopak, który był lepszym kochankiem niż on, stał się wyjętym spod prawa! Przykro mi, ale nie spotkałam tak ciekawego człowieka. I nie umiem nic o nim powiedzieć...
Nieznajomy patrzył na nią długo i badawczo. Już nie udawał pijanego.
Lekceważący grymas jego ust stał się wyraźniejszy. Ludzie zauważyli, że obcy ubrany był lepiej niż oni i że dłonie miał miękkie i nieomal różowe. Z pewnością nigdy ciężko nie pracował.
Domyślili się, kim jest, zanim sam powiedział to Antonii.
- Pracuję dla gubernatora - rzucił. - Ten łobuz poszukiwany jest za zdradę stanu. To działo się dawno temu, ale nie zostało zapomniane. Wygrzebałem stare dokumenty, gdy usłyszałem, że wróciłaś, Jurkowa. Przeczytałem każdy z nich. Nadal uważam, że uciekłaś z nim.
- Dlaczego mężczyźni zawsze szukają najbardziej skomplikowanego rozwiązania? - spytała zrezygnowanym tonem. Głos jej przy tym nie zadrżał. Nie było w niej strachu. Przynajmniej go nie okazywała. - Prawda jest zwykle prosta. Tu też...
Nieznajomy pokiwał głową, gdy wstawał.
- Podzielam twoje zdanie, Jurkowa. Także uważam, że prawda jest prosta. Ale to wcale nie znaczy, że ci wierzę.
- Dlaczego przychodzisz w takie miejsca? - spytała Tonią, gdy obcy obrócił się już do niej plecami.
Zdziwiony, zatrzymał się i spojrzał na nią przeciągle. Uznał, że to nie jest obraźliwe pytanie. Ona pytała po prostu dlatego, że chciała wiedzieć.
- Właśnie w takich miejscach można napotkać prawdę - odparł. - W takich miejscach można skłonić ludzi do mówienia. Nie wszyscy wiedzą, kim jestem. To ułatwia sprawę. Teraz też tak miało być.
- Poznałam, kim jesteś - rzuciła Antonia. - Żaden zwyczajny człowiek nie zadaje takich pytań w takim miejscu. I żaden nie jest tak pijany, jakiego ty chciałeś udawać, tak wcześnie. Możesz to zapamiętać. Przyda ci się następnym razem. Dałam się wciągnąć w rozmowę z czystej ciekawości. Nie mogłam zrozumieć, że ktoś taki jak ty może chcieć czegoś od takiej jak ja...
Powiedziała to takim tonem, jakby przypuszczała, że wziął ją za dziwkę, jakby właśnie takiej kobiety szukał. Chciała go obrazić, ale on nie pozwolił się sprowokować.
To też było dziwne, uznał Wasilij, i nie był w tym przeświadczeniu odosobniony.
Antonia patrzyła, jak nieznajomy odchodzi. Czuła, że poniekąd wygrała.
- Niech żyją stajenni! - wykrzyknęła, unosząc swój kubek. Inni poszli za jej przykładem i spełnili toast.
Wszystko wróciło do normy.
Człowiek gubernatora został zapomniany. Tutaj szybko zapominano. Często wynoszono stąd pobitych gości i uprzątano potrzaskane stołki.
Każdy z obecnych w karczmie miał swoje grzechy. Tutaj nikt nie był szczególnie ciekaw przeszłości towarzysza od kielicha.
Wieczór przeszedł w noc.
Gdy ciemność zgęstniała, Wasilij zaniósł Tonie do domu. Sprzeciwiała się gwałtownie, ale mówiła tak nieskładnie, że Wasilij usprawiedliwiał się ze śmiechem, że nie rozumie, o co jej chodzi.
Spała już, gdy położył ją do łóżka. Zamknął cicho drzwi i poszedł do siebie.
Nieźle narozrabiała, ale nie zdołała zatańczyć na stole.
Widać Tonią też się postarzała...
Antonia obudziła się z szumem w uszach. Zakręciło jej się w głowie, gdy spróbowała wstać. Wtedy przypomniała sobie, gdzie była poprzedniego wieczoru. Pamiętała większość wydarzeń, przynajmniej w przybliżeniu. Opadła z powrotem na posłanie i zamknęła oczy.
Światło dnia było tak jaskrawe...
Powoli docierały do niej szczegóły.
Pamiętała mężczyznę, który pytał, czy uciekła z wyjętym spod prawa. Powiedział na głos: „Grigorij Jakowlewicz Antonów”.
Bolało ją, że musi się go wyprzeć. Ale wiedziała, że chciałby tego. Może powinna się cieszyć, że ktoś go jeszcze pamięta, pamięta jego dokonania... Nie miała co do tego pewności. Ludzie powiązani z władzami nie wspominali go z radością. Dla nich był niebezpieczny. Jeszcze długo będzie niebezpieczny, dopóki jego imię nie zatonie w stosie dokumentów. Dopóki napis „Grigorij Jakowlewicz Antonów” nie wyblaknie na pożółkłym papierze.
Powrót do domu niemal wymazał jego imię ze świadomości Toni. Gdy rozejrzała się po pokoju, wszystko wyglądało dokładnie jak cztery lata temu. Upływ czasu jakby nie istniał. Mogła zamknąć oczy i udawać, że to wszystko było snem.
Grigorij. Dziecko, które urodziła i straciła. Kati. Anastas...
Nie, Anastas był rzeczywisty.
Wiedziała, że on jest w Wielikim Ustiugu. Był zbyt blisko, by udawać, że to tylko sen. Anastas był zbyt realny, by uznać go za marzenie senne. Był zbyt żywy...
Olga...
Olga też.
Antonia zastanowiła się, co teraz robi jej córka. Już przecież dzień. Jewgienijowi pewnie przekażą wieści o nocnej eskapadzie Toni. On powie o tym Raiji.
Ale ona nie powtórzy tego Oldze.
W jaki sposób można odzyskać zaufanie dziecka wystarczająco dużego, by wiedziało, że matka je zawiodła?
Może powinna była posłuchać Anastasa? Przystać na jego propozycję wolności?
Jeszcze nie było za późno. Jednak wiedziała, że nie wolno jej jeszcze raz zawieść Olgi.
Antonia pozostała w łóżku. Przez krótką chwilę żałowała, że żyje.
Wciąż leżała, gdy ktoś otworzył drzwi. Usłyszała ciężkie kroki. Pomyślała z wisielczym humorem, że Wasilij chce sprawdzić, jak się mają jej zwłoki.
To był Jewgienij.
Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. Jewgienij usiadł na brzegu łóżka. Z trudem usiłował przybrać współczującą minę, lecz uśmiech stale przez nią przebijał.
- Chodzą słuchy, że Jurkowa naprawdę wróciła do domu - powiedział.
Antonia słabo pokiwała głową. Mogła sobie wyobrazić plotkujących.
- Czy Wasia dobrze się czuje? - spytała tylko. Jewgienij zaśmiał się serdecznie.
- Wasilij jest taki jak zwykle. Zapewniał mnie, że z tobą nie było tak źle. Nawet nie zatańczyłaś na stole...
Antonia przewróciła oczami. Zaraz pożałowała, bo w głowie poczuła jakby lawinę.
- Chodzi o spotkanie z Olgą? Tonią nawet nie musiała odpowiadać. Widać po niej było wyraźnie, co czuła.
- Czy ja źle zrobiłam? - spytała z rozpaczą w głosie. Nie umiała się przed nią obronić.
Jewgienij z powagą na twarzy pogłaskał ją po głowie i odgarnął ciemne loki opadające jej na oczy.
- Że wróciłaś? - spytał w końcu. - Czy to miałoby być złe? Przecież jesteś stąd. Ale cztery lata to dla Olgi połowa jej życia. Nie byłaby sobą, gdyby tak od razu zaakceptowała tę sytuację. Ona nie jest taka.
- No tak - przyznała Antonia. - Nie pomyślałam o tym - westchnęła. - O wielu rzeczach nie pomyślałam. Chciałam tylko do niej wrócić. Jak ona się ma?
- Chodzi naburmuszona - odparł Jewgienij z lekkim uśmiechem. Napełniło to Tonie zarówno ciepłem, jak i bólem.
Jewgienij też kochał Olgę.
- Raija wczoraj wieczorem długo z nią rozmawiała. Wiesz, wcześniej nie sądziliśmy, że wrócisz. Dlatego Raija uczyniła z ciebie postać z bajki, kogoś ulotnego jak elfy. Olga nie umiała wyobrazić sobie swojej matki z krwi i kości. Olga nie była przygotowana na spotkanie ciebie, mimo że powiedziałem jej, iż wróciłaś.
Dla niej mama była kimś nierealnym. Teraz przeżywa trudne chwile. Jeżeli w ogóle ktoś mógłby jej pomóc odnaleźć się w nowej sytuacji, to Raija. Musimy dostosować się do Olgi. Nie mamy prawa wymagać od niej zbyt wiele. Dorosły może by sobie poradził. Ona nie. Olga musi mieć poczucie bezpieczeństwa!
Antonia przyznała niechętnie w duchu, że to ona powinna coś takiego powiedzieć. Zamiast tego zalegała w łóżku, użalając się nad sobą. Zajmowała się jedynie własnymi uczuciami. Nadal nie umiała myśleć o innych, tylko o sobie...
- Może powinnam dać jej teraz spokój? Nie przychodzić do was, żeby nie poczuła się osaczona?
Jewgienij uścisnął ją szybko, po przyjacielsku, Antonia powiedziałaby nawet, że po ojcowsku.
- To brzmi okropnie, prawda? - spytał ze współczującym uśmiechem.
- Lecz tak będzie najlepiej? - Tonią usiłowała być dzielna.
- Raija będzie czuwała - zapewnił Jewgienij. Najwyraźniej rozmawiali o tym z Raiją. - Ona przyśle po ciebie, gdy uzna, że już można - obiecał. - Zrozum, my nie chcemy zatrzymywać Olgi na siłę. Kochamy cię i wiemy, że Olga jest twoją córką. Ale nawet kwiatów nie przesadza się, wyrywając je bez litości i wtykając byle jak na nowe miejsce. Wtedy więdną.
Antonia znów poczuła, że to ona powinna to powiedzieć.
- Miałam dziecko z Grigorijem - wyznała, patrząc w sufit. - Umarło. Nie sądzę, żebym mogła mieć więcej dzieci. Olga jest i pozostanie moim jedynym dzieckiem.
Anastas miał na ten temat inne zdanie, ale Tonią wiedziała, co mówi.
Tonią opowiedziała Jewgienijowi całą swoją historię.
- Kocham cię - zapewnił, obejmując ją ramieniem, gdy skończyła. - Tak łatwo moglibyśmy cię stracić, Toniu, nigdy nawet nie dowiedziawszy się o tym. Nie wiem, jak byśmy się z tym pogodzili, moja przyjaciółko. Znaczysz dla nas zbyt wiele.
- Może tak byłoby najlepiej dla Olgi - westchnęła Tonią. Nie miała więcej łez. Jednak ciepłe słowa Jewgienija podziałały jak balsam na jej zbolałą duszę. Może na nie nie zasługiwała, ale przywróciły jej chęć, by wstać z łóżka i wykorzystać resztę dnia. Uwierzyła, że wszystko się jakoś ułoży i problemy się rozwiążą.
- Raija pewnie nigdy nie poszłaby do karczmy się upić - dodała po chwili.
- Nie - przyznał Jewgienij. - Ty i Raija bardzo się różnicie. Może to i dobrze. Raija zareagowałaby na taki wstrząs w inny sposób. Nie mówię, że jej byłby lepszy, a twój gorszy. Jednak dobrze się stało, że Wasilij ci towarzyszył. Nie wyszłabyś z tego obronną ręką bez opieki, Toniu. Mam nadzieję, że starczy ci tej przygody na dłużej. My na razie musimy się zająć Olgą. Rozumiesz, prawda?
- Możesz pojechać do domu i powiedzieć Raiji, że rozumiem - odparła Antonia. - I że żyję! Plotki już pewnie do niej dotarły...
- Dlaczego ona wyjechała? - spytała Olga. Raija piekła chleb. Ręce miała pokryte mąką aż po łokcie, nawet trochę zabłąkało jej się na twarz. Zwykle tak było, gdy piekła chleb. Włosy ukryła pod chustką i podwinęła rękawy; osłonięta fartuchem wydawała się inną osobą.
Olga i Misza zaofiarowali pomoc. Stali i wyrabiali swoje małe chlebki, pakując kulki surowej masy do ust, gdy sądzili, że Raija nie patrzy. Nie pomagały upomnienia, że rozbolą ich brzuchy. Nie mogli się opanować, widząc tyle wspaniałości na stole.
- Bo ja nie wierzę, że zachorowały jej siostry - rzuciła, wkładając trochę surowego ciasta do ust i patrząc przy tym wyzywająco na Raiję. - Nikt nie jest tak długo chory. I nie ma tu żadnych innych królów. Całą Rosją rządzi caryca Elżbieta!
- Nie powinnaś jeść surowego ciasta - spokojnie zwróciła jej uwagę Raija, dalej wyrabiając masę. - Tonią ma siostry. Ale to nie dlatego wyjechała.
- To dlaczego?
- Uważam, że ona sama powinna ci powiedzieć - Raija nie chciała i nie umiała przekazać prawdziwej historii Toni. Tę bajkę Tonią sama powinna opowiedzieć Oldze. - Ale na pewno nie wyjechała dlatego, że cię nie kochała - dodała. - Wyjechała, bo musiała. Byłoby gorzej dla ciebie, gdyby cię wzięła. Przez ten czas przeżywała nie tylko dobre rzeczy. Oboje z Misza jesteście na tyle duzi, by to wiedzieć. Antonia wiele wycierpiała.
- Byłoby głupie, gdybym miała ją polubić dlatego, że mi jej żal - uznała Olga.
Raija przyznała jej rację. To wszystko było trudniejsze, niż sobie wyobrażała...
- Nikt nie oczekuje, byś ją od razu polubiła, jeśli sama tego nie czujesz - westchnęła. - Wiesz, że zawsze wam mówiłam, że nikt nie może was zmusić do lubienia kogokolwiek. Powinniśmy tolerować większość ludzi, choć nie musimy ich lubić.
- Powiedziałaś przecież, że chcesz, bym ją polubiła! - Olga upierała się przy swoim.
To była prawda. Raija tak powiedziała. I naprawdę tego chciała.
Ale nie mogła zmusić do tego Olgi. Ośmiolatka nie widziała różnicy. Uważała, że Raija jest niesprawiedliwa. Uważała, że trzyma stronę Antonii.
Olga nigdy nie nazwała Antonii mamą.
Tylko wtedy, gdy w bajkach ta odległa mama była jak dym unoszący się w powietrzu.
Szeptała „mama”, gdy nie mogła zasnąć, i wtedy niemal widziała jej postać na skraju łóżka.
Jej mama była postacią z bajki i można było ją kochać. Olga była pewna, że taka bajkowa mama też ją kocha.
A teraz Olga nazywała ją „Antonia” i brzmiało to ostro i brzydko.
Albo mówiła tylko: „ona”...
Raija pewnymi ruchami formowała okrągły chleb. Ugniatała i wygładzała podatną masę. Wiele uczuć wtapiała w ten chleb. Wiele słów.
Czy mogła inaczej opowiadać te bajki? Czy powinny być bliższe rzeczywistości?
Nie wiedziała.
- Musisz dać Toni szansę - rzuciła. Sama się zdziwiła, że jej głos zabrzmiał tak surowo. Olga i Michaił, gdy byli młodsi, słysząc ten ton jej głosu ukrywali twarze w dłoniach, prosząc ją, by przestała tak mówić.
Teraz żadne tego nie zrobiło.
Misza przerzucał swój chleb z ręki do ręki. Obserwował jednak uważnie wszystko. Może nawet docierało do niego więcej, bo oceniał sytuację z boku. Olga mocno wszystko przeżywała, a uczucia mogły zagłuszyć rozsądek.
Dziewczynka wpatrywała się odważnie w twarz Raiji. Raija zawsze wiedziała, że mała może być uparta i trudna. Do tej pory nie miała ważnych powodów, by to pokazać. Zawsze trzymała się w cieniu Michaiła i umiała zachowywać się jak grzeczna panienka, wspiąć się na kolana Raiji czy Jewgienija i być ich kochaną córeczką.
- Żądam tego od ciebie! - rzuciła Raija, zabierając się za kolejny bochenek. Wyszedł jej niezbyt zgrabny, bo była wzburzona. Nic to, następne będą lepsze. - I mówię ci, młoda damo, że ja umiem wymagać, mimo że nie jestem twoją matką. Żądam, żebyś zachowywała się przyzwoicie wobec Antonii! O nic więcej cię nie proszę. Nie mogę cię zmusić, byś ją polubiła, choć mogę sobie tego życzyć. Wystarczy? Możemy się tak umówić?
Olga nie odpowiedziała.
Zacisnęła usta, rzuciła swój kawałek ciasta, zerwała fartuch - lecz powiesiła go porządnie, zanim wypadła za drzwi.
Michaił długo za nią spoglądał, ale został, by dokończyć swój chleb.
- Pójdę jej poszukać - powiedział później, patrząc przepraszająco na matkę. - Olga jest bardzo zdenerwowana, może ja z nią porozmawiam rozsądnie!
Raija uśmiechnęła się i pozwoliła mu pójść. Uśmiech pozostał jej na ustach, gdy patrzyła, jak Misza idzie przez podwórze w stronę stajni.
Rozsądna rozmowa i jej syn?
Przynajmniej wierzył w siebie, i może nie bez podstaw. Jeżeli ktoś mógłby okiełznać tę nową, gwałtowną Olgę, to musiałby być kimś takim jak Misza.
Ona nic już nie mogła poradzić. Jewgienij też nie.
Czeka ich próba cierpliwości, ale będą musieli przez nią przejść. Razem. Dla dobra Olgi.
Siedziała na słomie, zebranej w snopy i ułożonej w stos przypominający żółtą górę, trzeszczącą, gdy się na nią wspinało.
Całkiem bezpieczne to nie było.
Michaił dobrze o tym wiedział. Nie pozwalano im się tam wdrapywać. Ojciec wyraźnie im tego zabronił. Całkiem niedawno znalazł Misze na samej górze. Złościł się wtedy okropnie, groził nawet laniem. Wyżej wejść już się nie dało. Misza prawie dotykał głową belek pod dachem, ale brakowało mu jeszcze trochę, by tego dokonać. Pocieszał się, że i Oldze nie uda się to jeszcze tej zimy.
Misza uważał, że to głupie, że jest niższy od Olgi. Była od niego starsza, ale tylko o niecały rok. On był za to chłopcem! Miał nadzieję, że Olga nie urośnie wyższa od mamy. Albo Antonii. Sam liczył na to, że będzie wysoki co najmniej jak ojciec.
Wtedy to już nie będzie niesprawiedliwe. Wtedy nic nie będzie znaczyło, że Olga jest od niego trochę starsza.
A teraz siedziała wysoko, pod dachem, skulona na żółtej wieży. Michaił poczuł chęć, by popchnąć niższe piętra słomy. Chciał sprawdzić, czy wieża się zachwieje.
Nie zrobił jednak tego. Za coś takiego ojciec by go surowo ukarał. Poza wszystkim, słoma była potrzebna na zimę i traktowano ją jak świętość. Michaił wiedział, co mu wolno, a czego nie.
- Tata da ci lanie, jeśli się dowie, że tam weszłaś - zawołał. Jednak był na tyle solidarny, że zamknął za sobą drzwi, by Raija nie dostrzegła Olgi. I na pewno by tacie nic nie powiedział. Ale niech Olga się trochę przestraszy.
- On nie jest moim ojcem i nie może dać mi lania! - dobiegły go z góry przemądrzałe słowa.
Misza źle się czuł, stojąc na dole z zadartą głową i niemal łamiąc kark. Zdecydował się wspiąć do Olgi, zdjął więc buty i wełniane skarpety. Na słomę powinno się wchodzić na bosaka. Zamierzał powiedzieć o tym Oldze, bo ona nie zrobiła tego jak należy.
- Poza tym ty też dostaniesz lanie - dodała dziewczynka, gdy Misza usadowił się nieco niżej niż ona. Tam, gdzie siedziała, nie było już miejsca, zresztą nie dala poznać, że chce, by usiadł koło niej.
Nos uniosła do góry.
Michaił znał tę jej minę. Chciała mu pokazać, że wcale go tu nie zapraszała. Nawet nie chciała, żeby za nią w ogóle szedł.
- To najwyżej razem dostaniemy lanie - westchnął chłopak. - To nic takiego. On nie bije mocno, tylko raczej tak na pokaz. Uważa, że tak trzeba. Wszyscy ojcowie, których zna, mają rózgę wiszącą na drzwiach. Tata sądzi, że on też musi.
- Ona mnie nie lubi - przerwała mu Olga. Siedziała skulona, z podbródkiem opartym o podciągnięte kolana, które objęła ramionami. Michaił zauważył, że płakała. Oczy miała czerwone, nos też. Dziwne, że osoba właściwie ładna stawała się tak brzydka, gdy płakała.
- Tego nie wiesz na pewno - odparł. Domyślał się, kogo miała na myśli.
- A czy twoja mama cię porzuciła? - spytała Olga ostro. - Skąd możesz wiedzieć, jak to jest? O niczym nie masz pojęcia, Misza. Jesteś tylko dzieciakiem!
- Mama ją lubi, mimo że cię zostawiła. A ja wiem, że mama nie lubi nikogo, kto jest głupi albo zły. Mama nie lubiłaby jej, gdyby ona zrobiła ci coś złego. Bo mama cię kocha! Zrobi dla ciebie dokładnie to, co dla mnie, tak powiedziała! Tata też!
- Oni nie są moimi rodzicami! - krzyknęła Olga z bólem. - Łatwo ci tak mówić, bo masz i mamę, i tatę! Mojego taty nigdy nie ma w domu. O wiele bardziej kocha to dziecko, które ma w Norwegii. Z tą głupią, głupią, głupią Liną! On już mnie nawet nie lubi! Może to moja wina, że mama i tata się nie lubią. Może to moja wina, że mama wyjechała, a taty nigdy nie ma w domu...
O mało co Michaił przyznałby jej rację. Ta Olga rzeczywiście potrafiła być nieznośna! On wiedział o tym najlepiej. Musiał się przyzwyczaić, że dzieli się z nią swoją mamą i swoim tatą. Oni nie byli jej rodzicami, ale Michaił często o tym zapominał. Aż przyjechała Antonia, jej prawdziwa mama.
Wiedział, że Oleg jest ojcem Olgi, ale prawie nigdy nie było go w Archangielsku.
Myślał o Oldze jak o siostrze.
Bywała nieznośna. Okropna! Często się na nią denerwował, zwłaszcza gdy robiła mu kawały i śmiała się z niego.
Bywała paskudna.
Może nie byłoby dziwne, gdyby to rzeczywiście ona sama była powodem wszystkiego, co ją spotkało.
Ale jednak...
Michaił utrzymał język za zębami.
Mama mówiła, że czasami najlepiej jest milczeć. Nie wszystko trzeba mówić. Nie powinno się umyślnie ranić innych. Tak mówiła mama.
Może tak całkiem nieznośna ta Olga nie była...
- Możesz ją zapytać - zaproponował.
- Ech! Nie chcę z nią rozmawiać! Nigdy, przenigdy nie będę z nią rozmawiać! Słyszysz, Misza? Ona jest głupia! Nie lubię jej! I jest brzydka!
- To akurat nieprawda - zaprotestował Michaił uczciwie. Był synem swojego ojca i już potrafił oceniać urodę kobiet. - Ona jest ładna. Bardzo ładna! Prawie tak ładna, jak mama.
- Nawet nie w połowie - zaprotestowała Olga. - Wcale nie tak ładna jak mama - Raija!
To było coś nowego. Dotychczas Olga nazywała jego mamę Raija - Raisa. Bardzo rzadko mówiła mama, może wtedy, gdy się zapomniała. A teraz siedziała tu i udawała, że nigdy inaczej jej nie nazywała! Michaił nie wiedział, co o tym sądzić.
- Wydaje mi się, że ją pamiętam - powiedział, nie przejmując się, co Olga pomyśli o nim czy o Antonii. - Pamiętam, że była miła. Pamiętam, że ją lubiłem. - Zamilkł na chwilę, po czym dodał: - Ty jej nie pamiętasz? Przecież powinnaś, jesteś ode mnie starsza!
- Może - ucięła. Dziewczynka dyndała nogami. Niemal zaczepiała jego głowę ciężkimi zimowymi butami o podeszwach grubych na palec.
- Nie będę z nią rozmawiać - powtórzyła z uporem. Jej mina nie wróżyła nic dobrego. Michaił dobrze wiedział, że ktoś zaraz odczuje to na własnej skórze.
Nie wziął pod uwagę, że to będzie właśnie on.
- Lubisz mnie? - spytała Olga niespodziewanie.
W innej sytuacji Michaił nie poniżyłby się, by odpowiedzieć na takie pytanie. Nawet zadane przez nią. Przecież są granice tego, o co można pytać. Ten temat był... lepki. Smakował jak miód, który za długo stał w spiżarni. Nieprzyjemnie.
- Nooo - zaczął wiercić się niespokojnie. Lubił ją przecież, ale co innego przyznać to na głos.
- Lubisz mnie bardziej niż mama - Raija i Jewgienij mnie lubią?
Dlaczego pytała o takie rzeczy?
- Skąd mogę wiedzieć? - próbował się wykręcić Michaił. Ale od następnego pytania już się nie wykręcił.
- Nie będę z nią rozmawiać. Nie chcę, by mnie zmusili. Musisz wybrać między mną a nią. Ja jutro ucieknę. Idziesz ze mną?
Rozdziawił usta.
- Uciec? - spytał. Wiedział, że Olga uzna, że głupio pyta.
Pokiwała głową.
- Daleko?
- Tak daleko, jak damy radę!
- To niebezpieczne!
- Boisz się? Michaił przełknął ślinę. Nigdy w życiu nie przyznałby jej, że się boi. Ona nigdy nie może nazwać go tchórzem!
- Ja? - zaśmiał się. Poczuł się nagle najodważniejszym chłopakiem nad Morzem Białym. Ucieczka? To brzmi całkiem interesująco. Na pewno nie uciekną daleko. Tata ich odnajdzie. Po południu będą już w domu. Może trochę na nich nakrzyczą, ale tylko trochę. Dorośli pewnie będą się o nich bać. A gdy dorośli się boją, nie krzyczą tak bardzo. Może też się wstydzą, że się bali? Tak jak on...
To była dziwna myśl, po raz pierwszy przyszła mu do głowy.
- Mama zauważy, jeśli znikniemy w ciągu dnia - powiedział, jakby to on przemyślał sprawę i ułożył cały plan.
- Dlatego musimy to zrobić dziś w nocy - rzuciła Olga stanowczo. - Już to przemyślałam. Będzie tak...
Michaił zamilkł i słuchał. Z niechęcią przyznał, że jej plan był dobry. Zapowiadał się ciekawie.
- Dziś w nocy - obiecał, zanim zaczął schodzić na dół.
Olga nie odpowiedziała. Siedziała na miejscu, gdy zamykał za sobą drzwi stajni. Myślała.
Olga nie spała tej nocy. Michaił też nie. Przynajmniej niewiele. Za każdym razem, gdy się budził, słyszał oddech Olgi. Oddech czuwającej Olgi.
Odsunęła nieco zasłony w oknie, gdy Raija zamknęła wieczorem drzwi. Mogli dostrzec niebo. Obserwowali, jak noc staje się czarna, aż nie mogła być czarniejsza. Potem stopniowo się rozjaśniała.
Michaił widział, że niebo zasnuwają chmury. To dobrze. Nikt ich nie zauważy.
Leżał nieruchomo, udając, że śpi. Może Olga też zaśnie. Może nie będzie miała już siły czuwać. Może o wszystkim zapomni...
Nie, żeby się bał!
Nie był tchórzem.
Ale nie był przekonany, czy to naprawdę dobry pomysł. Mama i tata na pewno bardzo się przestraszą. Antonia też. Miał co do tego pewność, choć Olga twierdziła, że Antonia jej nie lubi.
Wszyscy będą się bać.
Mama mówiła, że to źle straszyć ludzi. Że nikt nie powinien tego robić celowo. Że to niesłuszne. Mama mówiła to też Oldze.
Przecież ona musiała to pamiętać!
Łóżko Olgi zaskrzypiało. Michaił wstrzymał oddech, przypomniał sobie jednak, że ma udawać sen. Spróbował oddychać powoli, tak jak ludzie, którzy śpią. Nie wiedział o tym, zanim nie pojawiła się u nich Olga. Często leżał i słuchał, jak ona oddycha w nocy. Odkrył, że ktoś, kto nie śpi, oddycha szybciej. To dziwne.
Dzięki Oldze zrozumiał wiele innych rzeczy, i to nie dlatego, że ona specjalnie to robiła. Nie umiał tego wytłumaczyć.
Po prostu tak było.
Dziewczynka usiadła. Powoli, nasłuchując przy każdym ruchu.
A więc ona nie zaśpi. Michaił Jewgienijewicz, siedmiolatek, no, prawie ośmiolatek, zrozumiał to.
Słyszał, jak Olga się ubiera. Ściele łóżko. Zawsze była taka porządna. A jemu jakoś nie pasowało, żeby uciekać, gdy się posłało łóżko. Może sądziła, że Raija będzie mniej zła? Michaił uznał to za głupie.
Mama nie będzie się przejmować wyglądem łóżka, gdy odkryje, że uciekli.
Olga na pewno to rozumie!
No i podeszła do niego. Szturchnęła go. Misza jeszcze się nie zdecydował, jak ma się obudzić: powoli i zdziwiony, czy szybko, jakby na to czekał.
- Wiem, że nie śpisz, Misza, ty tchórzu! - szepnęła Olga.
To zdecydowało. Chłopak usiadł, nie przejmując się, że go przejrzała. Nie patrząc na nią, ubrał się. Porządnie się ubrał. W nocy było jeszcze zimno, w dzień też.
Michaił nie posłał swojego łóżka.
Olga nic na to nie powiedziała. Misza niemal czekał, że ona coś powie, może mu każe to zrobić. Nic takiego się nie stało, zupełnie jakby nie zauważyła.
Misza wysunął nieco dolną wargę, urażony, ale milczał. Ona też.
Ostrożnie otworzyli drzwi.
W domu panowała cisza. Jak to w nocy. Drzwi do pokoju rodziców były zamknięte. Czasem je zamykali, wtedy dzieci nie mogły tam wchodzić. Michaił miał niejasne pojęcie, dlaczego rodzice się zamykali, ale nie chciał o tym myśleć.
Szli na palcach, omijając skrzypiące deski podłogi. Oboje dobrze wiedzieli, gdzie powinni stawać. Często bawili się, że ten, pod kim pierwszym zaskrzypi podłoga, przegrywa.
Olga zabrała jeden z upieczonych chlebów. Zawinęła go w szal.
Misza właśnie miał szepnąć, że wróci po plecak, ale położyła palec na ustach.
Mieli nie rozmawiać!
Westchnął.
Plecak został. Wzięli buty w ręce. Drzwi zewnętrzne były ostatnią przeszkodą. Tata niedawno naoliwił ich zawiasy. Śmiał się, że goście nie będą się czuli dobrze, jeśli drzwi tak skrzypią na powitanie.
Teraz tylko leciutko jęknęły.
Serce stanęło Miszy w gardle. Zamarł w miejscu. Olga też. Chłopak widział, jak drży jej dłoń na klamce. Nasłuchiwali.
Potem wymknęli się na dwór.
Olga zamknęła drzwi. Ręka jej już nie drżała. Drzwi znów jęknęły, ale nic się nie stało.
Dom był nadal cichy.
Michaił w głębi duszy czuł żal.
Mama i tata po prostu spali! Przecież nie powinni spać, gdy Misza i Olga uciekają z domu!
Mama i tata powinni opiekować się swoimi dziećmi i dbać, by się im nic nie stało. Jak mieli to robić, gdy po prostu spali?
Michaił stał na stopniach domu i chciał zostać przyłapany.
Ale nic się nie zdarzyło.
Przebiegli przez podwórze na schody spiżarni. Były niewidoczne z okna pokoju rodziców. Gdyby wyjrzeli, nie dostrzegliby dwojga dzieci siedzących i sznurujących sobie buty.
Palce szybko im zdrętwiały. Trudno wiązać buty, gdy włożyli dodatkową parę wełnianych skarpet.
Misza aż wysunął z przejęcia język. Udało się! Olga nie powinna myśleć, że jej lepiej idzie tylko dlatego, że jest od niego trochę starsza!
Spiżarnia była oczywiście zamknięta, a klucz wisiał u pasa mamy.
Wśliznęli się tam jednak jeszcze wczoraj, zabrali dwie suszone kiełbasy i ukryli pod schodami. Bali się, że znajdą je myszy, ale i tak nie zjadłyby wiele.
Olga wydobyła kiełbasy. Uśmiechnęła się szeroko.
Były całe!
Podała mu jedną, żeby niósł. Sama miała jeszcze chleb. Michaił pomyślał, że może się z nią zmieniać, ale nic nie powiedział. Nie chciał, żeby była na niego zła, że się odzywa.
I ruszyli w drogę. Szli na północ wzdłuż Dwiny. Prawie nie zostawiali śladów na stwardniałej ziemi. Dobrze, że jeszcze nie spadł śnieg. Wtedy wszyscy by wiedzieli, dokąd poszli. Poza tym byłoby zimniej. Michaił nieomal żałował, że zima jeszcze nie nadeszła... Rozmawiali o trasie ucieczki. Oboje wiedzieli, dokąd mają iść. Przynajmniej z początku. Co do dalszego ciągu nie byli pewni, ale zdecydują po drodze. Nie mogli się o to porządnie pokłócić w domu, więc się poddali. To dziwne jak na nich...
- Jesteś pewien, że dasz radę wiosłować? - spytała Olga. - W normalnej łodzi? Sam? W rzece jest prąd...
Wiedział o tym. Głupi przecież nie był. Ale on potrafił wiosłować, zanim nauczył się chodzić! Przynajmniej tak mówił tata. Oczywiście, nie mógł tego powtórzyć Oldze. Powiedziałaby, że kłamie. Nigdy nie wierzyła w coś, czego nie zobaczyła na własne oczy.
Ale wiosłować potrafił!
- Umiem płynąć Dwiną pod prąd nawet we śnie! - rzucił buńczucznie. Musiał dodać sobie odwagi. Było wciąż tak ciemno, ciemniej, niż przypuszczał. Przecież noc już się kończyła!
- Ha! - prychnęła Olga, dając do zrozumienia, co myśli o jego oświadczeniu.
- A na pewno tą łupiną Nikity!
Olga nic nie powiedziała. To ona wpadła na pomysł, by wykraść starą łódkę Nikity. On i tak już jej nie używał od wielu lat. Zestarzał się i ramiona odmawiały mu posłuszeństwa. Wzrok też.
To wcale nie była kradzież, skoro łódź była mu niepotrzebna... Stary Nikita nie odczuje jej braku. Jeżeli w ogóle go zauważy...
Michaił doceniał, że to świetny pomysł. Wiedział też, że sam by na to nie wpadł. To Olga miała lepsze pomysły. Ale za to on potrafił wiosłować!
Rozmawiali przedtem, by uciec konno. Byłoby im łatwiej, niż tak iść i marznąć. Dojechaliby dalej. Ale byłoby też łatwiej ich znaleźć. Konie nie znikały bez śladu. I nie poruszały się bezszelestnie.
Ludzie zapamiętaliby dwoje dzieci na koniach.
- Przecież mogliśmy uciec za dnia! - wpadł nagle na pomysł Misza. Że też nie przyszło mu to do głowy wcześniej! - Powiedzielibyśmy, że jedziemy na przejażdżkę, jak zwykle. I pojechalibyśmy daleko, daleko! Czekaliby na nas dopiero wieczorem...
- No, ale nie zrobiliśmy tak - ucięła Olga. A więc też o tym nie pomyślała. Słyszał po jej głosie, że ona również nie czuje się pewnie, idąc tak w półmroku.
Nikita był ich najbliższym sąsiadem. Mieszkał w domku nad brzegiem Dwiny. Nad samą rzeką, na palach, stała jego szopa na łodzie. Łódka, o której myśleli, leżała wciągnięta na brzeg. Nie była duża. Na tyle mała, że Michaił uznał, że da radę nią sterować. Tak sądził.
Właściwie to nie pamiętał jej dokładnie, wydawało mu się, że jest mała. Dlatego bez wahania odpowiedział Oldze, że będzie mógł przepłynąć nią na drugi brzeg Dwiny. Chciała się tam przedostać. On mógł tylko udać, że prąd jest zbyt mocny...
Misza nie chciał znaleźć się na drugim brzegu. Nie odnajdą ich tam przed nocą, a on chciał dziś spać we własnym łóżku!
Ale Olga nie może powiedzieć, że jest tchórzem, który nic nie potrafi!
Droga do domu Nikity dłużyła się im. Kiełbasa ciążyła coraz bardziej, ale Misza słowa nie pisnął. Olga przecież niosła i chleb, i kiełbasę. Nie mógł być od niej gorszy, w końcu był chłopcem!
Wydawało im się, że minęła wieczność, gdy wreszcie tam dotarli. Olga zbiegła nad brzeg.
Michaił poczuł dym. Dostrzegł cienką smugę dobywającą się z komina domu Nikity.
Podszedł do Olgi i skinął głową w kierunku domu.
- On nie śpi!
- No i co? - spytała wyzywająco dziewczynka. Uznał, że jest nie do zniesienia z tą wyniosłą miną.
- Może nas odkryć!
- On nie widzi własnej dłoni - prychnęła Olga. - Nie zobaczy nas! Zwłaszcza nie w ciemności, ty głuptasie!
Miszy zupełnie się nie podobało, że nazwała go głuptasem. Wrzucił bez słowa swoją kiełbasę do łodzi, gdzie Olga umieściła już swój prowiant. Przeciął linę i pomógł Oldze spychać łódź.
- Może nas usłyszeć - szepnął. - Ludzie, którzy tracą wzrok, często dobrze słyszą...
- Boisz się, czy co? - spytała pogardliwie. Misza nie sądził, by Olga się bała. Nie widział jej dokładnie w półmroku, twarz zrobiła jej się dziwnie niebieska... Zresztą, ciężko było im pchać.
Gdy łódź znalazła się w połowie w wodzie, kazał dziewczynce wejść do środka. Posłuchała bez słowa sprzeciwu. To się nigdy wcześniej nie zdarzyło! To znaczy często robiła to, co zaproponował, ale dopiero po długich dyskusjach.
Michaił sam przepchał ostatni kawałek drogi. Łódź zachrobotała po kamieniach rzeki. Musiał zamoczyć nogi, by w drapać się do środka. Złapał za wiosła. Wydały mu się strasznie wielkie. Łódź też była większa, niż pamiętał, ale nigdy nie powiedziałby tego Oldze.
Przenigdy!
Odpychał się jednym wiosłem, a gdy nie dosięgał już dna, usiadł i złapał za drugie. Dał sobie chwilę odpoczynku i pozwolił, by rzeka ich niosła.
Pociągnął kilka razy wiosłami, ale odkrył, że to nie ma większego sensu.
- Równie dobrze możemy płynąć z prądem - rzucił, wciągając wiosła na dno łodzi.
Olga nic nie odpowiedziała. Nie znała się na tym, poza tym Misza podejrzewał, że ona się boi. Zresztą to nic dziwnego, sam się bał.
Łódź była zbyt ciężka, by dał radę nią kierować. Wiosła okazały się za duże, a prąd zbyt silny.
- Nie popłyniemy na drugi brzeg - postanowiła Olga.
- Dobrze - odparł chłopak ze skrywaną ulgą.
- Jesteś pewien, że damy radę schować się gdzieś w porcie, zanim się rozjaśni? - spytała.
- Tak. Dotrzemy tam przed świtem. - Michaił poczuł, że rośnie. Że ma już te osiem lat i jest tak samo duży jak Olga, i że nigdy już nie pozwoli, by nim komenderowała.
- Znajdą łódź - rzuciła Olga. Zawsze myślała o wszystkim. Misza na to nie wpadł. Znajdą łódź! Oczywiście! Rozpoznają ją od razu, pomyślał chłopak.
Właściwie pragnął tego. Może dlatego nie chciał o tym pomyśleć?
Teraz musiał znaleźć jakieś wyjście. I to szybciej niż Olga! No i dobre.
- Ta cholerna łódka - mruknął, płynąc wygodnie rzeką właśnie tą cholerną łódką.
- Raija - Raisa nie pozwala przeklinać - zwróciła mu uwagę Olga.
- Mama nie pozwala też uciekać! - rzucił przez zęby. - Zatopimy tę łódź! - oświeciło go nagle. Jakie to było proste!
- Potrafisz?
- Oczywiście - odparł Michaił. Pewnie, że nie umiał. Ale do Archangielska jeszcze kawał drogi, jeszcze zdąży coś wymyślić.
Marzli, ale i tak płynąć było lepiej niż wędrować piechotą.
Szybko się rozjaśniało. Nie przewidzieli tego. Sądzili, że wszystko pójdzie im prędzej. Powinni byli szybciej iść, szybciej uwolnić łódkę...
Gdy planowali ucieczkę, wszystko wydawało się takie proste!
Olga uważała, że powinni przepłynąć na drugi brzeg Dwiny i tam ukryć łódź w jakichś szuwarach, tak by nie dostrzeżono jej z ich brzegu.
Stamtąd poszliby dalej i znaleźli jakąś szopę z sianem, gdzie by się zagrzebali i gdzie byłoby ciepło. Gdyby mieli szczęście, natrafiliby na stajnię. Olga miała rękę do koni i one nie zdradziłyby ich obecności. I spaliby w cieple zwierząt. Mieli ze sobą jedzenie, więc nie byliby głodni.
To nie wydawało się trudne, a właściwie tak łatwe, że Olga dziwiła się, że dzieci częściej nie uciekają z domów.
Michaił myślał o tym planie, gdy dryfowali w stronę Archangielska.
To było takie proste.
W planach.
Zapomina się wtedy, że coś może pójść źle. Pocieszało go, że Olga też tego nie przewidziała.
Ona też nie wiedziała wszystkiego mimo swoich skończonych ośmiu lat. A przecież często dawała mu do zrozumienia, że jest najgłupszy na całej ziemi, albo nazywała go małym dzieckiem...
Olga też nie była duża!
Wpadł mu do głowy pewien pomysł. Ze skrywanym śmiechem spytał Olgę:
- Wiesz co? Jeżeli mieliśmy chować się w stajni, niech to będzie stajnia Antonii!
- Zamknij się lepiej! - odparowała.
- Zastanów się - przekonywał Misza. - Przecież to ostatnie miejsce, gdzie będą nas szukać. Nikt nie pomyśli, że jesteśmy tak blisko. Tam jest ciepło. Woźnice zapominają często wziąć stamtąd jedzenia...
- Nie ma mowy! - rzuciła Olga stanowczo. Niech Michaiłowi się nie wydaje, że może decydować. - Ja uciekam od niej, a nie do niej!
Zaśmiał się. On tylko próbował. Choć pomysł niewątpliwie był dobry...
Sam nie wiedział. Może to był taki plan, jak ten Olgi. Może on też zapomniał o tym, co mogło pójść źle?
- Więc robimy tak, jak wcześniej powiedziałem? Olga pokiwała tylko głową. Jeśli był na tyle głupi, że nie rozumiał, że się na to godzi, to niech sobie pyta.
Nie chciało jej się odpowiadać.
Dopłynęli do części miasta zamieszkanej przez biedotę. Mało było tam okien z szybkami, widzieli tylko niewielkie otwory w ścianach. Nad ranem na pewno były zasłonięte. Mieszkańcy tych domów nie mogli sobie pozwolić na zbyt długie utrzymywanie ognia na palenisku. Nie mieli czym płacić za opał, więc wyławiali drewno płynące rzeką i zbierali chrust w lesie.
Czasami po kryjomu ścinali jakieś drzewko lub podkradali skądś.
Ciężko było patrzeć bezczynnie na marznącą rodzinę.
Mimo że noc była bardziej szara niż czarna, Michaił nie bał się, że ktoś ich tu zobaczy.
Nad rzeką zalegała mroźna mgła, która dokładnie ich okryła. Zupełnie jakby wpłynęli w zamrożoną chmurę, pomyślał Misza. Ale nie powiedział tego Oldze. Czuł, że by go wyśmiała.
Dryfowali z prądem, aż minęli tę część miasta. Wtedy Michaił schwycił wiosła i zaczął wiosłować ile sił. Męczył się, wiosła były dla niego za duże i za ciężkie. Drewno latami nasiąkało wodą. Przeznaczone były dla większych, męskich dłoni o grubej skórze, a nie dla jego, dziecięcych. Nadal znosiło ich w dół rzeki, lecz Misza zacisnął zęby i wiosłował w kierunku brzegu. Nigdy jeszcze nie bolały go tak ramiona, myślał, że wiosła mu je wyrwą. Ale nie poddawał się.
Powoli, powoli podpłynęli do brzegu. Łódź zaszurała dnem o piasek.
Michaił ze zmęczenia nie był w stanie się uśmiechnąć, ale poczuł wielką ulgę.
Wstał, wbił jedno wiosło w dno rzeki, utrzymując tym ich na miejscu.
- Musisz tutaj wyjść - rzucił Oldze.
- Zamoczę się! - zaprotestowała.
- Trudno.
Popatrzył na nią z prośbą w oczach. Nie umiał błagać słowami. Jeżeli ona nie rozumiała, że musi to zrobić, to niech nie ucieka!
Olga westchnęła, ale już nic nie powiedziała. Wstała, złapała w jedną rękę chleb, w drugą kiełbasy i wskoczyła do wody.
Była lodowata.
Olga wydała z siebie jakby skowyt szczeniaka. Spiorunowała Misze spojrzeniem, ale zacisnęła zęby i dobrnęła do brzegu.
Woda sięgała jej do pasa.
Michaiłowi było jej żal, ale to nie on wpadł na pomysł ucieczki! Sama tego chciała!
Na szczęście w tym miejscu nie było wiele domów. I tylko z trzech, czterech kominów unosił się dym.
Mogli zostać zauważeni, ale było to jednak mało prawdopodobne.
Michaił wyrzucił wiosła na wodę najdalej jak tylko mógł. Zanim wstanie dzień, odpłyną aż na morze.
Wyskoczył z łódki do wody. Wiedział, że będzie zimna, i nawet nie chciał się zastanawiać, jak bardzo.
Buty utrzymywały go w miejscu. Od razu nabrały wody i poruszanie się stało się niezwykle trudne.
Trzymając łódź jedną ręką, pochylił się, podniósł z dna rzeki kamień i wrzucił go do łodzi.
Ciężko mu to szło.
Przemknęło mu przez głowę, że ten pomysł też nie był najlepszy. Trudno wykazać się zręcznością, gdy się stało po pas w lodowatej wodzie, trzymając łódkę i opierając się prądowi Dwiny. I będąc przestraszonym uciekinierem.
Ale przy Oldze nie może mu się nie udać! Podniósł największy kamień, jaki zdołał, i wrzucił do łodzi.
Łódź wreszcie zaczęła się zanurzać. Nadal pływała, ale ledwie wystawała już nad powierzchnię wody.
Misza wstrzymał oddech. Marzł tak, że niemal nie był w stanie myśleć. Ale wiedział, co ma zrobić.
Niedaleko była głębia. Podprowadził łódź w tym kierunku, z trudem ją utrzymując. Prąd był tu silniejszy. Ale nie mógł jej puścić. Nie powinni jej odnaleźć!
Woda sięgała mu do ramion. Dygocząc, zdjął mokre rękawice i sięgnął po jeden z kamieni. Musiał wybić dziurę w burcie!
Zaczął uderzać. Drewno było zmurszałe, jednak nie poddawało się łatwo. Michaił płakał z bezsilności i złości. Płakał, bo marzł tak, że zaczynały go łapać skurcze.
Uderzał z całych sił, spotęgowanych rozpaczą.
Wreszcie woda zaczęła wypełniać łódkę. Michaił puścił ją i patrzył, jak powoli, płynąc z prądem, zatapia się.
Wreszcie zniknęła.
Wtedy rzeka o mało go nie porwała. Z największym trudem doczłapał do brzegu. Czuł tylko swoje uszy i stopy. Zimne powietrze cięło niczym nożem.
Olga czekała na brzegu. Widział po niej, że płakała. Wyciągnęła do niego rękę i pomogła wyjść na ląd.
Byle tylko nie upadł!
- Chodź! - rzuciła tylko.
Już nic nie powiedział. Pobiegli. Olga też znała drogę.
Tym razem działali według jego planu.
Raiję obudziło zimno. Przemarzła, mimo że piec w ich pokoju był nadal letni. Ale podłoga była chłodna. Raija na bosaka przeszła do kuchni i rozpaliła w piecu.
Lubiła poranki.
Oznaczały czas przeznaczony dla niej, i tylko dla niej. Cenne chwile, gdy wokół panowała cisza i spokój, a dzień się jeszcze nie zaczął. Wtedy była tylko sobą - Raiją.
Nie to, by nic nie robiła. Ręce miała stale zajęte, jednak czuła, że oddycha w tych chwilach poranka.
Wkrótce dom wypełni się głosami, dźwiękami. Tak też będzie dobrze. Lubiła mieć wokół siebie tych, których kochała. Stanowili treść jej dni i wieczorów.
Ale poranki należały tylko do niej.
Po chlebach poznała, że coś jest nie tak.
Wczoraj wieczorem ułożyła wszystkie na ławie i przykryła lnianym ręcznikiem. Teraz miała każdy z osobna owinąć w ściereczkę i zanieść na przechowanie do chłodnej spiżarni.
Byłby to jej pierwszy kurs do spiżarni. W ciągu dnia czekało ją takich wiele, jak zwykle. Nie miała wtedy czasu na myślenie.
Zajmowała się jedzeniem, ubraniem, domem. Przygotowywała posiłki, szyła ubrania. Sprzątała, szorowała, gotowała. Dbała o zwierzęta w oborze. Dzieci też wymagały opieki. One też chciały, by posiedziała z nimi chwilę. Takie chwile dodawały jej sił do dalszej pracy, mimo że ze zmęczenia bolało ją wszystko.
Dzieci dawały jej śmiech i momenty słonecznego szczęścia w ciągu dnia.
Brakowało jednego bochenka.
Raija stała z lnianym, lekko pożółkłym ręcznikiem w dłoni.
Przed nią leżało siedem bochenków chleba. Okrągłych, brązowych, z zagłębieniem pośrodku, które robiła kciukiem.
Siedem bochenków.
Powinno być osiem.
Przetarła oczy i policzyła je jeszcze raz, mimo że miała pewność, że widzi siedem. Nawet tak wcześnie rano była w stanie odróżnić siedem bochenków od ośmiu. Było ciemnawo, ale nie będzie trwonić oleju do lampy!
Raiji nigdy nie powodziło się tak dobrze, by cokolwiek marnować. To grzech!
Chleby leżały w dwóch rzędach po cztery w każdym. Teraz te trzy były rozsunięte tak, żeby rzędy miały jednakową szerokość. Jakby ktoś chciał zamaskować brak jednego bochenka.
Dzieci!
Oczywiście, że to ich sprawka! Swoich własnych nie ruszyły. Krzywe, płaskie chlebki leżały nietknięte. Ale jej chleb zniknął!
Nie spodobało jej się to. Upiekła tyle, by starczyło na dłużej. Nie po to, by Olga i Misza bawili się drogocennym jedzeniem.
Dzieciom było dobrze. Nigdy nie cierpiały głodu. Dzięki Bogu, że nie! Raija czuła jednak, że ona kiedyś bywała głodna. Naprawdę głodna.
Była to nowa część jej brakującej przeszłości.
W domu nad Dwiną nadal trwał cichy poranek.
W Raiji narastał jednak niepokój, jakby powiększał się jakiś dół w duszy.
Czarny niepokój.
To przez tę ciszę!
Wiedziona niejasnym przeczuciem, otworzyła drzwi do pokoju dzieci. Od razu zrozumiała, co jej jest, gdy ujrzała puste łóżeczka dzieci.
To był strach.
Raija krzyknęła.
Zerwała przykrycia, lecz nie zobaczyła pod nimi dzieci, które może chciały ją nastraszyć. Nie spotkała ją śmiejąca się twarzyczka, zadowolona z żartu.
To nie były żarty.
Szybko się zorientowała, że się porządnie ubrały, bo wiele ubrań zniknęło.
Olga założyła dwie pary wełnianych skarpet, najcieplejszą spódnicę i wełnianą koszulę pod sweter. Nie było też jej kurtki, grubych rękawic i wełnianego szala.
Serce Raiji biło jak oszalałe. Z trudem zachowywała spokój. Była pewna, że najcieplejsze buty Olgi też zniknęły.
Michaił założył długie wełniane pończochy pod spodnie. Zwykłe, flanelowe spodnie.
Tylko jedną parę skarpet... On zawsze był mniej przewidujący od Olgi, przemknęło przez myśl Raiji.
Założył jednak ciepłą koszulę pod sweter, ten z wyższym kołnierzem. Skórzaną czapkę i rękawice. Brakowało jego kurtki, butów pewnie też.
Opadła na łóżko Michaiła, marznąc tak, że aż szczękała zębami.
Dzieci zniknęły. Chleb też.
Boże drogi, dokąd mogły pójść? Po co miałyby wychodzić w nocy? Kiedy to się stało? Nie mogły przecież...
Raija nie chciała w to uwierzyć, ale zrozumiała, o co chodzi.
To nie żaden żart. One nie poszły, by ją nastraszyć dla żartu.
To nie był żart.
Zniknęły naprawdę.
Jewgienij stanął w drzwiach ubrany tylko w długie kalesony. Miały wypchnięte kolana, co zwykle rozczulało Raiję. Teraz nie.
- Dzieci? - spytał.
Zrozumiał od razu. Wyczytała to z jego pozbawionej wyrazu twarzy. Przypominał jej tę otchłań, którą czuła w duszy.
- Ubrali się ciepło - powiedziała Raija nieswoim głosem. Przecież ona nigdy nie czuła się bezsilna! - Zabrali ze sobą chleb.
Jewgienij wypadł z pokoju. Słyszała, jak ubiera się w pośpiechu, a wtedy nic nie idzie tak, jak trzeba. Przeklął kilka razy, co było jak na niego niezwykłe.
Nie mogła jednak wstać i pójść mu pomóc. Ona chciała, ale ta nowa Raija nie była w stanie tego zrobić.
Przemknął jak huragan koło otwartych drzwi pokoju dzieci. Usłyszała, jak jęknęły drzwi wejściowe. Nie przekręcał klucza, a więc były otwarte!
Boże - dlaczego niczego nie słyszałam? Dlaczego nic nie wyczułam? Dlaczego nie potrafiłam temu zapobiec?
Gdzie oni są?!
Mój Misza, moja Olgo, gdzie jesteście?!
Dzieci idące czarną nocą, w mrozie. Raija nawet nie chciała sobie tego wyobrażać, ten obraz po prostu stanął jej przed oczami.
- Na szczęście nie wzięli konia - odezwał się Jewgienij.
Nie usłyszała, jak wszedł.
Jego twarz była jakby naga. Włosy sterczały we wszystkie strony, ale nie dbał o to.
- Cholera, że też nie ma śniegu! - rzucił, krzywiąc się. Wypadł na dwór bez kurtki, a to od razu wywoływało ból w ramieniu. Nie myślał o tym. Raija zrozumiała. Cierpiała, widząc wielki strach w twarzy męża.
- Nie mogli zajść daleko! - rzucił przez zęby. Nie mógł ustać w miejscu, chodził od ściany do ściany.
Raija powiedziała mu, w co dzieci się ubrały.
- Nie słyszeliśmy ich - rzucił, oskarżając siebie i ją. - Spaliśmy tak mocno, że nic nie usłyszeliśmy! Nawet drzwi skrzypią, ale i tego nie słyszeliśmy...
Raija nie oskarżała siebie słowami, lecz jej milczenie miało taką samą wymowę.
- Mogli pójść tylko w dwie strony - rzucił po chwili Jewgienij, wyglądając przez małe okno. Na dworze panowała cisza. Na Dwinie nie dostrzegł żadnej łodzi. Nawet ptaki nie latały. Czyżby to był zły znak? - Poszli wzdłuż rzeki - mówił dalej pewnym tonem. - W górę lub w dół. Nie poszli w głąb lądu, do lasu...
Raija pokiwała głową. Olga była rozsądna. Bez względu na to, na co się zdecydowali, ona zadba o to, by się nie zgubili. Misza może poszedłby za zewem przygody, ale ona nie. Przecież założyła dwie pary skarpet!
Ta myśl niemal przyprawiła Raiję o łzy.
- Pojadę na południe - odezwał się Jewgienij. - Rozejrzę się. Popytam. Nie mogli przecież dojść daleko! Są tylko dziećmi i nie chodzą szybko. A po drodze jest mało zagród, o ile tam doszli.
Raija przełknęła ślinę. Myślała podobnie jak on. Jewgienij też był rozsądny, jak Olga.
- Ty weź wóz i pojedź do Archangielska - rozkazał. Pokiwała głową.
- Przyślij tu Wasilija. Będziemy razem szukać. Musimy ich znaleźć. Nie ma zbyt wiele miejsc, w których mogliby się ukryć!
- Ja też chcę szukać - stwierdziła stanowczo Raija. On nie mógł jej tego zabronić. Nigdy by mu tego nie wybaczyła!
- Rób, u diabła, co chcesz, ale potem! - Jewgienij tracił cierpliwość. Był zrozpaczony, głodny i zły. Raija zrozumiała, dlaczego jej tak odpowiedział. - Sprowadź tu Wasię! Znasz drogę. Toni też powiedz. Możecie sobie szukać, ale sprowadź najpierw Wasię!
Ruszył do kuchni. Teraz Raija była już w stanie działać. Dogoniła go, wcisnęła jeden bochenek chleba, pomogła zapiąć kurtkę. Przez okno dostrzegła, że osiodłał konia, który czekał niecierpliwie w chłodnym wietrze znad Dwiny. Zimna mgła znad rzeki zaczynała znikać: znak, że ranek był w pełni.
- Zjedz coś! - poprosiła Raija męża, całując go w oba policzki.
Jewgienij stanął nieruchomo. Spojrzał jej w oczy i pocałował lekko w usta.
- Nie chciałem tego powiedzieć - wyznał ciężko. - Tego o Wasi. Ale... tak bardzo się boję!
Raija pokiwała głową. Zabolało ją to, ale mu wybaczyła. Człowiek mówi różne rzeczy, gdy jest głodny i przerażony.
- Wiem - odparła, głaszcząc go po policzku. - Idź i znajdź mi ich!
Dobiegł ją odgłos końskich kopyt.
Ubrała się wreszcie. Założyła dwie pary pończoch. Była równie rozsądna jak Olga. Zresztą to ona nauczyła dziewczynkę myśleć o takich rzeczach. Starała się nauczyć tego także Misze, ale takie sprawy przemykały przez jego głowę jak stadko przestraszonych kur.
Wzięła plecak i spakowała do niego ubrania na zmianę dla obojga i dwa chleby. Zrobiła to odruchowo, sama nie wiedziała dlaczego.
Zacisnęła szal pod brodą i zaczęła zaprzęgać konia do wozu.
Szkoda, że nie ma śniegu. Zostawiliby na nim ślady. Czyżby wzięli to pod uwagę?
Poza tym łatwiej byłoby jej jechać saniami. Palce już jej zgrabiały, było tak zimno!
Ale wkrótce jechała już wzdłuż Dwiny na północ, w stronę Archangielska.
Rzeka płynęła ciemna i spokojna obok niej, tak jak od setek lat. Czas nic nie znaczy wobec rzeki.
Rzeka była wieczna.
Raija zacisnęła dłonie na lejcach.
Ona nie prosiła o wieczność. Nawet o nic, co ją przypominało. Była tylko człowiekiem, a wieczność znajdowała się poza zasięgiem człowieka.
Ona prosiła tylko o to, by te dzieci, które miała tylko przez ułamek wieczności, wróciły bezpiecznie do niej.
Czuła lodowaty wiatr na twarzy. Zacisnęła zęby. Wargi jej pękały.
Chciała płakać, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Łzy by ją oślepiły, a musiała jak najszybciej dostać się do miasta. Nic nie może jej opóźniać.
Z komina domu Nikity unosił się dym. Gdyby nie fakt, że stary był niewidomy, zatrzymałaby się i spytała, czy nie widział przechodzących dzieci. Jej dzieci.
Ale to nie miało sensu. Zresztą teraz otwory w ścianach domu zasłonięte były przed zimnem.
Raija pojechała dalej. Do Archangielska.
Wasilij wpatrzył się w nią zdumiony, gdy w końcu otworzył. Długo musiała stukać do jego drzwi. Stał przed nią, boso, w spodniach i rozchełstanej koszuli, zaspany.
- To ty? - spytał z niedowierzaniem. Potrząsnął głową, jakby uważał, że jej widok to dalszy ciąg snu. Ale nie strząsnął go z powiek.
Pociągnął Raiję do środka.
Raija dopiero wtedy poczuła, jak bardzo jest zmęczona. Też nic nie zjadła, a przecież sama przypominała o tym Jewgienijowi. Pojechała, byle tylko szybciej. Teraz zakręciło jej się w głowie i musiała wesprzeć się o Wasilija. Po prostu potrzebowała oparcia, czyjegoś ciepła.
Tak bardzo się bała!
Jewgienij też się bał. Ale nie miał czasu, by ją przytulić. Stali przed sobą, a pomiędzy nimi była pustka i lęk. Nie potrafili sobie pomóc.
Teraz wtuliła się w Wasilija, a on przygarnął ją, zdumiony. Zdawał sobie sprawę, że musiało się stać coś złego, inaczej Raija by się tak nie zachowała.
- Co się stało? - spytał, gładząc ją po plecach. Jej ramiona obejmowały go mocno, czul, jak ona drży, a jej usta szepczą coś bezgłośnie. Raija płakała.
Łzy, które powstrzymywała w drodze, teraz popłynęły strumieniem.
- Dzieci - wykrztusiła po kilku próbach wydobycia głosu.
Wasilij ocierał jej łzy palcami. Czule dłonie ostrożnie obejmowały twarz Raiji. Przemknęło jej przez myśl, że to niezwykłe uczucie, gdy ktoś jednocześnie dotyka jej obu policzków.
Dotarło do niej, co ta myśl oznacza, i zaczerwieniła się gwałtownie. Zawstydziła się. Wasilij nie rozumiał, dlaczego, i nie miał zrozumieć.
W końcu udało jej się opowiedzieć, co się stało.
Wasilij nadal ją obejmował. Raija jeszcze drżała. Stał, trzymając ją, opierając swój policzek o jej czoło. Nic nie mówił, po prostu był. Może nie jak skała, ale był samym ciepłem i współczuciem. Skała byłaby zimna. Wasia promieniował ciepłem i troską. Nie odmawiał Raiji prawa do słabości.
Potrzebowała tego. Potrzebowała chwili, gdy jej strach mógłby oderwać się od ciężkiego supła gdzieś wewnątrz niej i gdy mogła spojrzeć mu prosto w oczy.
- Jewgienij prosi cię o pomoc w poszukiwaniach - powiedziała. Wasilij pokiwał głową. Usta miał zaciśnięte, brwi zmarszczone. Raija już go takim widywała. Rozpoznawała jego powagę i chłodną ocenę sytuacji.
Wasilij mógł się bać, lecz umiał spojrzeć obiektywnie na problem.
- To Olga - stwierdził, zakładając kilka warstw ubrań. Raija z Jewgienijem też tak czuli, ale nie powiedzieli tego głośno.
Osoby postronne wskazałyby Michaiła jako pomysłodawcę, gdyż zawsze wymyślał dzikie zabawy. Raija i Wasilij jednak wiedzieli, że Misza nie wpadłby na coś takiego.
- Któż by przypuszczał, że tak zareaguje - mruknął. Przesunął na ogień garnek, z którego uniósł się słaby zapach mięsa.
- Ugotowałem wczoraj zupę - wytłumaczył. - Jelizawieta jest u sąsiadki, która ma rodzić. Kobieta chciała, by ktoś zajął się resztą dzieci i mógł zawiadomić, kogo trzeba. Jej mąż popłynął na zachód. To jeden z naszych.
Raija zrozumiała teraz, dlaczego jest tak cicho. Wasilij był sam.
- Starczy i na dziś - dorzucił, stawiając na stole dwie drewniane miski. - Musisz coś zjeść, Raiju.
Nie wiedziała, czy zdoła cokolwiek przełknąć. Ale posłusznie usiadła na krześle, które dla niej odsunął. Pozwoliła, by odwinął z niej szal i zdjął rękawice.
- Nie jest tu aż tak zimno jak na zewnątrz - powiedział z uśmiechem w oczach.
Raija rozpięła kurtkę i dała jej opaść na ziemię.
- Skończył mi się chleb - tłumaczył się Wasilij. - Będzie zupa bez chleba.
- Ja mam na wozie - odparła Raija. - W plecaku. Wasia przyniósł chleb i dał jej, by go rozłamała.
Słuchał uważnie, gdy mówiła o tym, że dzieci wzięły jeden bochenek ze sobą, że Olga założyła dwie pary skarpet, a że Misza nie był tak przewidujący. Słuchał, podczas gdy ona ubierała swój strach w słowa.
- Jewgienij ma rację - rzucił, nalewając zupę do jej miski. Była tłusta, pełna kawałków mięsa, kaszy, pływała w niej cebula i coś zielonego. Wasilij zawsze miał w słoikach jakieś suszone zioła, które dodawały smaku potrawom. - Nie mogli zajść daleko.
Usiadł obok niej, a nie naprzeciwko. Raija była mu za to wdzięczna. Potrzebowała ciepła drugiego człowieka. Musiała wiedzieć, że na odległość ręki jest ktoś, z kim mogła dzielić swój strach. Nie mogła zostać sama.
Czyżby odgadł, że wątpiła w słowa Jewgienija? Czy to było aż tak wyraźnie widać?
- Jedz! - rzucił. Zaczęła jeść. Najpierw niechętnie. Poczuła jednak, jak ciepło rozchodzi się po jej ciele i że rozpuszcza to coś, co czuła od rana.
- Musieli się wyspać na zapas - twierdził Wasilij. - Albo śpią teraz. Nie daliby rady bez snu, dokądkolwiek by zamierzali pójść. W nocy było bardzo zimno.
Raija pokiwała głową.
- Jewgienij musiał zgadywać, dokąd poszli?
Znów pokiwała głową. Miała nadzieję, że Jewgienij trafił na jakieś ślady, choć graniczyło to z niemożliwością. Szron na ziemi przetrwał kilka godzin i zniknął. Wasilij najwyraźniej też o tym pomyślał.
- Musieli wyruszyć wcześnie w nocy? - spytała cicho.
Wasilij pokiwał głową.
- Nic nie słyszeliśmy - przyznała Raija. - Nie rozumiem tego. Musiałabym coś usłyszeć!
- Nie możesz winić siebie za to, że ich nie słyszeliście - rzucił Wasilij surowo. Wkruszył chleb i jadł gorącą, sycącą zupę. Pomiędzy brwiami miał głęboką bruzdę. Myślał. - Mogli przedostać się na drugi brzeg Dwiny - rzucił. - Będą się trzymać rzeki, zgadzam się z Jewgienijem. Ale mogą być na drugim brzegu!
- Przecież jest szeroko! - przerwała mu Raija. - Jest silny prąd. Oni są za mali, by dać radę przepłynąć łódką na drugi brzeg!
- Może oni tak tego nie ocenili - stwierdził Wasilij w zamyśleniu. - Gdybym ja był małym chłopcem, który ucieka z domu, chciałbym przedostać się na drugi brzeg. Wtedy byłaby to porządna ucieczka. I nie uważałbym, że to niemożliwe.
- Ale musieli skądś wziąć łódkę! Pokiwał głową.
- Musieli sobie skądś pożyczyć, prawda? - Oczy Wasilija były takie jasne i spokojne. Na chwilę uspokoiły i Raiję. - Sprawdzę, gdzie brakuje łódki. Sądzę, że to nam da więcej niż szukanie na tym brzegu. Będziemy wiedzieć, skąd wypłynęli. Wykluczy to nam część obszaru. Łódką mogli popłynąć tylko w jednym kierunku. To nam pomoże.
- A jeśli utonęli? - musiała spytać Raija.
Ta myśl dręczyła ją od początku, lecz nie odważyła się wypowiedzieć jej na głos. W każdym razie nie do Jewgienija. Na pewno by się rozgniewał.
Niebieskozielone oczy Wasilija wpatrzyły się w nią z powagą. Proste brwi spotkały się nad nosem.
Jeden policzek drgał mu lekko. Wziął ją za rękę.
- To jest możliwe - rzucił z trudem. - Nie możemy tego wykluczyć, prawda?
Żadnego pocieszenia, tłumaczenia. Nie powiedział, że to nie mogło się zdarzyć.
Wtedy by mu nie uwierzyła. Był równie szczery wobec niej, jak ona wobec siebie.
To było możliwe.
Ale nie wolno jej o tym myśleć.
W milczeniu skończyli zupę. Raija założyła kurtkę i owinęła się szalem. Wasilij też ubrał się ciepło.
- To zajmie na pewno cały dzień - rzucił. - Ktoś musi powiedzieć w porcie, dlaczego nas nie ma.
Raija pokiwała głową.
- Nie powinnaś być sama - stwierdził, gdy wsiadała na wóz. - Nie możesz być teraz sama, Raiju!
- Pojadę potem do Toni - odparła cicho. - Musi o tym wiedzieć.
- Zostań w mieście! - poprosił. - My wrócimy tutaj, niezależnie od tego, gdzie ich znajdziemy. A potem własnoręcznie wepchnę Olgę do tego domu, w którym powinna być, jeśli nikt inny tego nie zrobi!
- To nie jest wina Olgi! Uśmiechnął się smutno.
- Tak, to nie jest jej wina. Ale to ona za to płaci. Mam już dosyć cierpiących dzieci!
Stał i patrzył za nią, jak Raija jechała wąskimi uliczkami w stronę portu i domu Toni. Naprawdę miał dosyć cierpiących dzieci...
To była dobra kryjówka. Kiedy Michaił ją zaproponował, Olga miała wątpliwości. Ona chciała przeprawić się na drugi brzeg Dwiny, wtedy byłaby to prawdziwa ucieczka. A tak, to jakby zbliżali się do tych, od których uciekali.
Oboje przemoczyli się na wskroś. Biegli ile sił pomiędzy domami nadal śpiącego miasta. Na szczęście nie mieli daleko. Inaczej zamarzliby na kość.
W porcie życie nigdy nie zamierało. O tym nie pomyśleli.
Dygocząc, zatrzymali się za jakąś szopą i nasłuchiwali męskich głosów dobiegających znad wody.
Plac, który mieli przemierzyć, wydawał się przeogromny jak ocean, o wiele szerszy niż Dwina. Nie pomagała im świadomość, że to nieprawda. Musieli przez niego przejść, a nie było tam nic, za czym mogli się schować. Nic poza ciemnością, która z chwili na chwilę ustępowała.
Nie mogli też tak stać. Zaraz nadejdą pracownicy. Odesłano by ich do domu, zanim by pisnęli słowo.
Te głosy chyba nigdy nie umilkną!
- Musimy przejść - szepnęła Olga. Michaił tylko szczękał zębami. Był blady.
- Pójdziemy spokojnie - mówiła dalej cicho - jeśli pobiegniemy, zrozumieją, że coś jest nie tak. Ale jeśli pójdziemy powoli, nie zauważą nas. Będzie się wydawało, że mamy tu być.
Michaił nie całkiem rozumiał, o co jej chodzi, ale był gotów na wszystko, byle znaleźć się w pomieszczeniu. Umrze, jeśli postoi tu jeszcze chwilę!
Olga złapała go pod ramię. Spokojnie przeszli przez pogrążony w półmroku plac. Nie rozglądali się na boki, po prostu szli przed siebie. Myśleli, że ten plac się nigdy nie skończy.
Rozmowa, która dotarła do ich uszu, nie urwała się. Nadal słyszeli, jak dobiega gdzieś z boku. Bali się zerknąć w tamtą stronę, by nie napotkać czyjegoś wzroku.
Wszystko było niebezpieczne.
Wreszcie przykleili się do ściany po przeciwnej stronie. Stało tu wiele większych i mniejszych budynków. Należały do armatorów i kupców. Niektórzy zbudowali tu swoje magazyny, inni hangary na łodzie.
Także Jewgienij i Oleg mieli tu swój kantorek i magazyn. Mieściły się w jednym ze średniej wielkości budynków.
Pod magazynem był stary hangar, już nieużywany. Ledwo wystawał nad powierzchnię wody. Dawało się do niego zejść z magazynu albo dojść z kei po wąskiej półeczce nad wodą. Na dłuższej ścianie doku znajdowały się podwójne drzwi, przez które wypływała łódź, gdy była potrzebna. Teraz nie było tam żadnych łodzi, tylko woda. Wzdłuż ścian szły półki aż do platformy, na której złożono rzeczy potrzebne w czasie rejsów. O ile Michaił pamiętał, leżało tam tego sporo.
Nikt nie będzie tu ich szukać.
Nie znajdą lepszej kryjówki.
Ale nie mogli do niej dojść przez magazyn. Nie mieli klucza, poza tym pozostawiliby mokre ślady.
Dzieci zsunęły się z nabrzeża. Brzeg rzeki był tu stromy i pełen kamieni. Już nie musieli zachowywać ciszy. W porcie zaczął się ruch. Nikt ich tu nie mógł dostrzec, chyba że z łodzi na wodzie. Ale nie mieli siły już o tym myśleć ani zachowywać ostrożności.
Stanęli twarzami do ściany doku. Pachniała butwiejącym drewnem. Olga zawiązała chleb i kiełbasy w szal i umieściła tobołek na plecach. Palcami szukała zaczepienia na ścianie, ale bezskutecznie. Mogli co najwyżej wbić sobie drzazgi pod paznokcie, to wszystko.
Na wąskiej półeczce brakło miejsca na całe stopy. Musieli przesuwać się powoli z czubkami stóp rozsuniętymi na boki. Trudno im było, ale bali się wpaść do rzeki.
Michaił szedł pierwszy, mimo że drżał tak, iż ledwie trzymał się na nogach. Wysunął język i starał się z całej siły.
Dobrze pamiętał, hangaru nie zamykano. Drzwi przesuwały się w dobrą stronę, jednak by je zamknąć, któreś musiało znów wejść do wody.
Misza zacisnął zęby i zsunął się w dół.
Olga dotarła dopiero po chwili.
- Co robisz? Misza, ty nie możesz znów wchodzić do wody!
- Jedzenie musi być suche - powiedział tylko, przesuwając drzwi do końca. - Siadaj mi na ramiona, a ja dojdę do półki.
Zrozumiała. Zagryzła wargi, próbując usadowić się na jego barkach, nie mocząc spódnicy. Niemal strąciła Miszy czapkę, łapiąc go za głowę, by nie stracić równowagi.
Powoli ruszył do środka.
Olga nie odważyła się spojrzeć w dół. Słyszała tylko plusk wody przy każdym kroku chłopca. Na szczęście nie było głęboko. Gdy podniosła nogi, nie moczyła ich. Wolała nie patrzeć, dokąd woda sięga Miszy, dopóki nie zrzucił jej na półkę. Olga upadła, ale jedzenie pozostało suche, choć chleb nieco zgniotła.
Popatrzyła w ślad za Misza, który wrócił, by zamknąć drzwi. Woda sięgała mu do piersi.
Nie był zbyt wysoki. Ale za to odważny!
Olga nie wiedziała, czy mu to kiedyś powie, ale na pewno mu tego nie zapomni.
Chłopak wdrapał się na półkę. Dygotał. Razem przeszli na platformę.
Było tu ciemnawo, ale w każdym razie znaleźli się wewnątrz pomieszczenia!
Olga odwiązała tobołek z drogocennym jedzeniem i położyła na jakąś skrzynię.
Stało tam wiele skrzyń. Kilka beczek. Leżały narzędzia do połowu ryb. Zardzewiałe haki i haczyki. Splątane liny. Liny ładnie nawinięte.
Nawet przetarte żagle zostały złożone i schowane. Oszczędzano materiały i nierzadko się to opłacało.
Przy ścianie dostrzegli kilka worków ze słomą. Nie pachniały najładniej. Olga zmarszczyła nosek, ale rozumiała, że nie mogą wybrzydzać. Dostrzegła kilka lamp. W jednej nawet zachlupotała oliwa, gdy nią potrząsnęła.
- Nie mamy niczego do zapalania - stwierdziła dziewczynka.
- Tak, żeby jeszcze podpalić port! - rzucił Misza.
Zdjął już ociekającą wodą kurtkę i sweter. Jednak nie stał się dzięki temu bardziej suchy.
- Wielki pożar - zamyśliła się Olga. - To mój wuj wtedy podpalił.
- Więc ty nie musisz - zdążył odpowiedzieć Michaił, zanim zgiął się w ataku kaszlu.
Olga odwróciła się od niego i zdjęła spódnicę. Wyżęła ją i powiesiła na beczce. Słyszała, jak Misza robi to samo ze swoimi ubraniami.
Dobrze było zdjąć wreszcie buty. Ze skarpet kapała woda, ale bez nich było też zimno.
Olga powiesiła jedną parę, choć chyba wyschnie za rok, pomyślała. Wełna tak powoli schnie... Wyżęła drugą parę najmocniej jak mogła i wciągnęła z powrotem. Misza też na to wpadł. Siedział w kalesonach i mokrym swetrze, z wyżętymi skarpetami na nogach. Dygotał cały blady, wręcz sinawy.
Olga rzuciła mu swoją kurtkę.
- Jest mokra tylko na dole. Założył ją, choć niechętnie, ale nie wydawało się, by mu jakoś od razu miała pomóc.
Rozejrzeli się bezradnie wokół. Marzli. Nie mogli rozpalić ognia, ale duma nie pozwalała im się wycofać.
Musieli zadowolić się workami ze słomą, choć pewnie pełno było w nich robactwa.
- Dostaniemy wszy! - zadrżała z obrzydzenia Olga. Jednak zawlokła jeden worek w stronę sterty skrzyń, które osłaniały ich od najgorszego przeciągu. Ściany hangaru były pełne szpar. Pewnie pomoże to w schnięciu rzeczy, ale na pewno nie będzie grzało.
Michaił dociągnął drugi worek, który utworzył rodzaj zapory.
Musieli przykryć się żaglem. Szkoda, że nie było żadnej derki. Ale raczej na pewno roiłoby się w niej od wszelkiego obrzydlistwa.
Znaleźli dwa żagle: wielkie, ciężkie, sztywne od morskiej wody, połatane chyba sto razy.
Dzieciom udało się jakoś zawlec je na miejsce i utworzyć z nich coś podobnego do nory. Wpełzli pomiędzy nie.
Nie zapomnieli wziąć ze sobą chleba. Olga okryła ich oboje szalem, na ile go starczyło.
Leżeli blisko siebie, blisko, by nie marznąć tak bardzo.
Obojgu zbierało się na płacz.
Ale żadne nie uległo.
Zjedli trochę chleba. Chwytały ich takie dreszcze, że nie mogli żuć. Śmiali się wtedy i wydawało im się, że robi im się cieplej.
Gdy przestawali się śmiać, było im tak samo zimno.
- To dobra kryjówka - przyznała Olga. - Ale w mojej byłoby bardziej sucho.
Znów porwał ich atak śmiechu, aż dostali czkawki.
Objęci, zasnęli wreszcie.
Olga obudziła się, bo chciała siusiu. Wysunęła się ostrożnie z posłania, by nie obudzić Miszy. Głupio by się czuła, gdyby usłyszał.
Doszła do końca platformy i ukucnęła nad wodą. Spojrzała przez szparę. Uznała, że dzień chyba się już kończył.
Czyżby spali tak długo?
Może tak?
Olga marzła. Bala się. Dziwna kula gdzieś w jej wnętrzu stawała się coraz bardziej twarda i zimna.
Olga poczuła, że nadal jest senna.
Poczłapała z powrotem. Objęła się ramionami, lecz to nic nie dało. Nie było w niej ciepła.
Dotknęła rozwieszonych ubrań. Mimo że chyba minął cały dzień, nie zrobiły się bardziej suche. Pod nimi widniały kałuże, ale i tak wydawało się, że zawierają w sobie całą wodę Dwiny.
Dlaczego nie pomyślała, by wziąć coś do rozpalenia ognia!
Zabraniano im bawić się ogniem, ale teraz to co innego.
Ona sądziła, że będą spać w ciepłej stajni razem z końmi...
Wtedy nie potrzebowaliby niczego do ogrzania się, żadnego ognia.
Olga poczuła głód. A więc ta kula nie oznaczała tylko strachu...
Znalazła nóż przy spodniach Michaiła. Chłopak rzucił je na podłogę. Olga powiesiła je na beczce, myśląc, że ten Misza chyba nigdy nie nauczy się porządku.
Wzięła kiełbasę i zadrżała z zimna. Czy musi tak wiać akurat teraz?
Szybko i już nie tak ostrożnie wpełzła pod żagle. Czuła, jakby to była jama w sianie. Tylko że nawet w byle jakiej jamie w sianie byłoby na pewno cieplej!
Olga nie chciała o tym myśleć, choć przez chwilę odniosła wrażenie, że dociera do niej zapach koni. Nawet było to przyjemne.
Podpełzła do Miszy. Chłopak poruszył się we śnie, ale nie obudził.
A niech sobie śpi. Nie można polegać na chłopcach, ot co! Teraz też nie, myślała Olga, krojąc grube plastry kiełbasy. Jedzenie pomogło jej przez chwilę. Było jej dobrze, gdy żuła i czuła smak kiełbasy rozchodzący się po ustach. Szybko zapełniła żołądek.
Musiała znów wypełznąć na zewnątrz, by odłożyć kiełbasę i nóż.
Nie wolno było mieć ostrych przedmiotów tam, gdzie się spało. Można by było się na nie nadziać we śnie.
Olga zmarzła natychmiast, gdy wystawiła ręce poza żagle. Naciągnęła materiał na siebie, gdy wróciła na miejsce. Żagiel nie owijał ich tak ciasno, pomiędzy głowami a materiałem mieli trochę wolnej przestrzeni. Zupełnie jak w namiocie.
Chyba zrobiło się trochę cieplej.
Poczuła, jakby jej ciało drętwiało. Poruszyła palcami stóp. Kłuło. Wydało się jej, że skarpety są bardziej suche. Chyba lepiej było zachować ubrania na sobie, by wyschły. Ale były takie zimne i mokre...
Poza tym czuła się dobrze i nie chciała znów wyłazić po jakieś mokre rzeczy, które zabrałyby im to ciepło.
Niech sobie wiszą.
Tak długo schły...
Długo...
Olga wyjrzała spod żagla. Popatrzyła na sufit. Pomimo ciemności dostrzegała belki utrzymujące podłogę w magazynie.
Dziwnie było pomyśleć, że znajdowali się pod magazynem.
Magazynem Jewgienija.
I taty...
Olga nie chciała o nim myśleć. On był głupi. Siedział w Norwegii z Liną i tym głupim dzieckiem, które nazywał bratem Olgi! A ona nie miała żadnego brata! I nie chciała żadnego mieć. Lina nie była jej mamą, była mamą tego bachora. Na pewno wrzeszczał całe dnie! I co z niego za brat, skoro nie mieli tej samej mamy.
Olga pamiętała dobrze, że tata tłumaczył jej, że to naprawdę jej brat, bo on jest ojcem ich obojga.
Olga uważała, że to okropne.
Nie chciała myśleć o tacie. O Linie też nie. A na pewno nie o tym dzieciaku, którego nigdy nie widziała, a który ukradł jej tatę.
Ubrania jeszcze długo nie wyschną...
Czy Raija - Raisa bała się już o nich? Myślała, że się potopili?
Olga nie chciała, by Raija - Raisa się o nich bała. Przecież nic im się nie stało. Są pod dachem i nawet już tak bardzo nie marzną. Jedzenie mieli. A ubrania jeszcze wyschną!
Przysunęła się bliżej Michaiła. Ogrzewali się nawzajem, mimo że Misza spał jak suseł.
Olga wolałaby nie straszyć Raiji - Raisy, jednak nie mogła przecież powiedzieć jej, że uciekają, ale że nie powinna się o nich niepokoić.
Wtedy to nie byłaby ucieczka.
Pewnie już ich szukali...
Nigdy ich tu nie znajdą!
Olga nie przypuszczała, że ktoś w ogóle szukał w tym miejscu. Nad nimi było dziwnie cicho. Nie spałaby tak długo, gdyby ktoś przyszedł do pracy. Jewgienij i Wasilij na pewno ich już szukali.
Dobiegały ją odgłosy z portu. Dobrze było je słyszeć. Czuła się prawie tak, jakby leżała wysoko na sianie i słuchała odgłosów ze stajni.
Gdzie mogli ich szukać?
Na pewno w jakichś głupich miejscach, które im, Oldze i Miszy, nie przyszłyby do głowy. Może w lesie? Jakby ktoś był tak niemądry, by uciekać do lasu! I nie zabrać ze sobą dwóch kiełbas i bochenka chleba. I nie pomyśleć o miejscu do spania.
Czy dorośli sądzili, że ona i Misza byli tak głupi?
Dlaczego ta Antonia odjechała?
W bajkach nie było odpowiedzi.
O mało nie nazwała ich głupimi, ale zreflektowała się.
Raija - Raisa nie opowiadała głupich bajek. Były ładne, choć nieprawdziwe. W życiu działo się inaczej niż w bajkach.
Ona nie była żadną królewną. Była tylko Olgą. Długo pozbawioną matki, a właściwie także i ojca.
Nigdy dotąd tego nie czuła.
Miała przecież Raiję - Raisę, Misze, Jewgienija. Tworzyli dobrą rodzinę. Taką, którą pewnie by sama wybrała, gdyby mogła.
Dlaczego ona wróciła?
Dlaczego teraz?
Olga poczuła napływające łzy, ale przygryzła wargi. Nie chciała płakać.
W domu nad Dwiną czuła się tak dobrze! Traktowała go jak swój dom, tak samo jak Misza.
Już nie prosiła o bajki. Królowa z białego królestwa stawała się mniej ważna. Olga nie czuła się jak królewna z bajki Raiji - Raisy.
No i wszystko się zawaliło.
Nic nie zostało.
Nie było ani królewny, ani Olgi.
Było tylko dziecko pozostawione samemu sobie.
Olga uważała, że ciężko być tym dzieckiem.
- Dlaczego ona wróciła? - spytała. Jej głos zabrzmiał cicho i smutno w tym wielkim pomieszczeniu. Odbił się o ściany echem, jakby atakując ją jej własnymi słowami:
- Dlaczego ona wróciła? ...wróciła? ...iła? Olga pamiętała tylko loki. Głosu nie. Oczu też nie.
Dłonie... Tak, pamiętała dłonie. Pamiętała, jakie były, gdy przykładała je do jej policzka.
Chciała znów je poczuć - ale jednocześnie nie chciała.
Dlaczego ona wróciła?
Oldze było już tak dobrze. Zaczynała zapominać. Już niemal stała się córką i siostrą.
Wcale nie musiała wracać!
W Oldze narastała złość.
Leżała tutaj i marzła tylko dlatego, że Antonii zachciało się wrócić. Gdyby została tam, gdzie była, Olga nie musiałaby uciekać! Nie musiałaby leżeć na śmierdzących workach, przykryta zatęchłymi żaglami w starym hangarze, przemarznięta i przerażona ciemnością.
Nikt ich tu nie znajdzie!
Antonia wcale nie musiała wracać. Olga jej nie lubi. Nigdy w życiu jej nie polubi!
Michaił powiedział, że ona ma miłe oczy i że jest ładna. Powiedział, że ją pamięta. I że była sympatyczna.
A niech ją sobie lubi!
Olga nie chciała jej pamiętać. I nie uważała, że Antonia jest ładniejsza od Raiji. I na pewno nie miała miłych oczu. Michaił czasami miał pusto w głowie. Może dlatego, że był chłopakiem.
Chłopcy bywają okropnie głupi!
Olga bardzo chciałaby być dzieckiem Raiji i Jewgienija. A Michaił mógłby być synem Antonii. Zobaczyłby, jak to jest być dzieckiem zostawionym przez własną matkę! I ciekawe, czy myślałby wtedy, że ma mile oczy i że jest ładna, gdyby wróciła. Ciekawe!
Olga pociągnęła nosem.
Misza nic nie zauważył.
Dziwne, że tak mocno spał! Ale może zmęczył się zatapianiem łódki.
Nigdy by nie przypuszczała, że on da temu radę. Sądziła, że tylko się chwali. Zupełnie dobrze to wymyślił.
Olga przekręciła się plecami do Miszy, bo nie mogła powstrzymać się od pociągania nosem. Dlatego, że nie mogła powstrzymać łez.
A Misza nie może zobaczyć, że ona płacze...
Otarła oczy skrajem żagla, ale łzy nadal płynęły. Musiała płakać.
A ubrania jeszcze długo nie wyschną...
Gdy wreszcie przestała, ciało i głowa wydały się jej puste. Nic nie zostało. Tylko piekące oczy, tym bardziej piekące, gdy ocierała je kawałkiem sztywnego żagla. Bolało ją gardło i kapało z nosa.
Zimna kula gdzieś w jej wnętrzu nie była już zimna. Bolała.
Wszystko ją bolało.
Długo leżała, wpatrzona przed siebie. Było jej ciepło w plecy, ale od przodu ziębiło.
Michaił mamrotał coś przez sen.
Czasami gadał przez sen i w domu.
Raija - Raisa powiedziała, że nie wolno budzić tego, kto mówi przez sen. Także nie tego, kto lunatykuje. Olga cieszyła się, że Misza nie lunatykuje. Teraz byłoby to niebezpieczne. Musiałaby go obudzić.
A nie wiedziała, co by się wtedy stało. Raija - Raisa nic o tym nie wspomniała. Ale Olga była pewna, że coś okropnego. Inaczej dlaczego by tego zabraniali?
Olga pomyślała, że powinna coś zjeść. Mieli jeszcze dużo kiełbasy. Ale nie czuła głodu. Poza tym byłoby to niesprawiedliwe wobec Miszy. Powinni zjadać tyle samo. A ona już raz jadła kiełbasę.
Zaczeka, aż on się obudzi.
Zazdrościła mu, że spał. Czas wtedy mija tak szybko. Olga chciała, by czas prędko mijał. Może wyschną ubrania...
Nie znajdą ich tak od razu.
Obróciła się z powrotem i wsunęła rękę pod Michaiła. W ten sposób była bliżej i ręka nie zawadzała. No i było cieplej.
Znów wymamrotał coś przez sen. Olga musiała się uśmiechnąć. Nic nie zrozumiała, jak zwykle. Czasami wsłuchiwała się, pragnąc coś zrozumieć, ale bez skutku. Mówił jakby w obcym języku.
Ale był wtedy słodki. Znów się uśmiechnęła.
Przyłożyła policzek do policzka Miszy i po chwili wreszcie zasnęła.
Na dworzu wieczór powoli przechodził w noc.
- Nie wiem, czy to najlepszy sposób - westchnęła Raija. Wdrapywała się właśnie na wóz, którym jeździły z Antonią od domu do domu.
- A jaki byłby właściwy? - parsknęła Antonia ze złością.
Raija znała ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że przyjaciółka jest blisko granicy płaczu. Ale Tonią nie płakała. Zacisnęła zęby. Rzuciła, że przecież nie usiądą z założonymi rękami, czekając, aż cud sam spadnie im na głowy.
To była nowa Tonią. Coś w ciągu tych czterech lat zmieniło Tonie w osobę zdolną do działania.
- W końcu robimy coś - rzuciła Tonią, Raija nie pamiętała, który raz. - Wolałabyś siedzieć w domu, czekać i nic nie wiedzieć?
- Nie - odparła Raija.
Lepiej było coś robić i nadal nic nie wiedzieć. Założyły, że Wasilij miał rację. Ze dzieci zdobyły łódkę.
Jakąś małą łódkę, którą mogły sterować. Ale nawet w Archangielsku łódka z dwojgiem dzieci, w nocy albo nad ranem, powinna wzbudzić zainteresowanie.
Chwyciły się tego źdźbła nadziei, że ktoś mógł je zauważyć.
W mieście chodziły od domu do domu, pytając, czy ktoś nie widział dwojga ośmiolatków w łódce dziś rano. Tak, ich dzieci. Olgi i Miszy.
Wszędzie odpowiadano im, że nie. Kręcili głowami i mówili, że to straszne i że będą się rozglądać. Jeżeli ich zobaczą, złapią i odprowadzą.
Chodziły tak przez pół dnia. Nikt niczego nie zauważył, ale wieść się rozniosła. Już nie szukały same. Dzieci z ubogich rodzin zaczęły też szukać. Skoro zaginęły dzieci z bogatych rodzin, na pewno szukając, zasłużą sobie na nagrodę. O ile im się uda.
Raija i Antonia wróciły niechętnie do domu. Zjadły owsiankę, prawie nic nie mówiąc.
Nie widziały Jewgienija ani Wasilija. Mężczyźni szukali dzieci po swojemu. Na pewno tak samo dokładnie jak one.
Potem wprzęgły konie do wozu i zaczęły jeździć do domów na granicy Archangielska. Domy stały w większej odległości od siebie. Nie wszystkie były duże, ale stały na własnej ziemi. Choćby jej skrawku.
Znów pukały do drzwi. Znów zadawały te same pytania. Czasem okazywało się, że wieści dotarły już przed nimi. Otrzymywały odpowiedź, zanim nadzieja zdołała rozpalić się w ich oczach.
Nikt nie widział dzieci.
Ale i tak wolały to niż bezczynność/Wiedziały przynajmniej, kto ich nie widział.
Przerażające było to, że dzieci mogły przejść tędy niezauważone. Najwyraźniej wybrały dobry moment na ucieczkę.
- Dokąd byś poszła, gdybyś była dzieckiem, które chce uciec z domu? - spytała Raija.
Zbliżały się do otwartej przestrzeni. Pozostał im tylko dom starego Nikity, no i ich własny. Bała się, że wrócą do domu, niczego nowego się nie dowiedziawszy.
- Do ciepłej stajni - odparła Tonią bez zastanowienia. - Moją stajnię już przeszukałam. Nikogo nie było.
Brakowało jednego woźnicy, który najprawdopodobniej zbyt głęboko zajrzał do kieliszka. Jego towarzysze szukali zrozumienia u Toni; przecież ona wie, jak to może być...
Ale dziś się im nie udało. Pani była zła i zdenerwowana.
- Stajnia to niezła myśl - zamyśliła się Raija. - Przecież mówimy o Oldze. Misza nigdy by nie wpadł na pomysł ucieczki. On lubi wygodę. Olga pomyślałaby o stajni. Zupełnie tak samo, jak ty...
Antonia zaśmiała się ponuro.
- A więc mamy coś wspólnego jako matka i córka. Poza tym - niewiele...
Raija udała, że nie słyszy. Wiedziała, że Antonia się boi. Powinny być dla siebie teraz wyrozumiałe i nie obrażać się, jeśli jedna drugiej powie coś przykrego.
- Sądzisz, że mogli przepłynąć Dwinę? Raija wstrzymała konie. Obie patrzyły w tym samym kierunku.
Na zachód.
Widziały ziemię, którą późna jesień obdarowała ciemnymi kolorami: brązem i czernią. Jeszcze gdzieniegdzie żółciły się ostatnie liście na gałęziach, prosząc o okrycie przed mrozem. Zielone igły sterczały wyzywająco, pełne życia, na przekór nagiemu otoczeniu.
Świat był równie zimny także na zachodzie. Niebo daleko na horyzoncie zasnuwała mgiełka. Zakrywała jakieś wzgórza, do których trzeba by było jechać dni, może tygodnie.
A blisko nich - Dwina.
Tętnica ich świata. Teraz ciemna i leniwa. Przy brzegach zaczynała formować się cienka warstewka lodu, delikatna i krucha. Pierwsze igiełki lodu, póki co niewinne i ładne.
Ale to dopiero początek. Przypomnienie, że zima nadejdzie także i w tym roku.
Dwina była szeroka w tym miejscu...
Ale klarowne powietrze mogło oszukać wzrok. Bo nie wyglądała tak szeroko. W ciemności dało się dostrzec jaśniejszy pas piasku na drugim brzegu.
- Ja bym przepłynęła na drugą stronę - rzekła Antonia. - Także po ciemku. Także wtedy, gdy byłam tak mała jak... Olga i Misza. Uznałabym, że dam radę. Nigdy nie bałam się wody.
Raija chciała dodać, że Michaił też nie boi się wody, ale nic nie powiedziała. Antonia i tak miała dość zmartwień.
W każdym razie mogły być pewne, że ich dzieci są gdzieś razem.
- Olga w tym nie przypomina ciebie - stwierdziła Raija. - Nie wiem, czy Misza mógłby przepłynąć Dwinę. Może Jewgienij to wie albo Wasilij. Ja nie. Nigdy nie zachęcałam go, by polubił wodę...
Antonia pomimo bólu musiała się uśmiechnąć. Nie było żadną tajemnicą, że Raija bała się morza.
- Jeżeli zdobyli łódkę, mogli przepłynąć Dwinę. Przynajmniej próbowali - powiedziała Antonia i zamilkła. Długo patrzyła na rzekę.
Raija znała jej myśli. Ona też je miała. Czuła ten sam obezwładniający strach.
Raija modliła się w duchu, żeby dzieci nie wpadły na pomysł płynięcia rzeką. O ile uciekły do lasu, była jeszcze dla nich nadzieja. A jeśli płynęli Dwiną, bała się, że ich nie odnajdą.
Nie odnajdą ich żywych...
- Albo ku ujściu - mówiła dalej Antonia. - Nie mogą być daleko od Archangielska. Musimy je odnaleźć. Przecież to niemożliwe, by zniknąć na tak krótkim odcinku! Muszą się odnaleźć, wcześniej lub później...
- Lepiej niech to będzie wcześniej - rzuciła Raija i popędziła konie. - Jedziemy do domu. Zobaczymy, czy wrócili mężczyźni. Może coś wiedzą...
Antonia pokiwała głową. Chodzenie od drzwi do drzwi wyczerpało jej siły. Trudno było patrzeć ludziom w twarze i widzieć ich współczujące spojrzenia, w których niekiedy dostrzegały także niedobrą radość.
Nie sposób uwierzyć, że ktoś mógł czuć coś takiego tylko dlatego, że nieszczęście przydarzyło się właśnie jej.
Nic nie mówili, ale Antonia odczytywała to z ich twarzy. Widziała wiele niewypowiedzianych słów w ich spojrzeniach. Z podciągnięcia kącika ust. Z takich drobiazgów, których sami nie zauważali.
Nie wypada się uśmiechać, gdy ginie dwoje dzieci. Ale skoro jedno z nich jest córką Antonii, niektórzy pozwolili sobie na myśl, że widać sobie na to zasłużyła.
Tonią widziała to w ich oczach. W spojrzeniach pełnych samozadowolenia. Przerażały ją.
Mogła zrozumieć, że nie wszyscy ją lubili. Antonia mogła się pogodzić z tym, że niektórzy jej nie akceptują. Wcześniej też tak bywało. Teraz też mogło.
Ale oni nie powinni uważać, że to jest odpowiednia kara dla niej. Jeżeli coś złego przydarzy się Oldze i Miszy, dotknie to o wiele więcej ludzi.
Przede wszystkim dzieci.
Czy oni nie myśleli o dzieciach, gdy mówili swoje „Nie, niestety, ale oczywiście będziemy się rozglądać?”
Obojętność przerażała Antonię.
Brak uczuć.
Ona nie chciała litości. Nikt by nie chciał. To poniżało człowieka.
Ale współczucie? Czy tak trudno współczuć innemu? Sąsiadowi? Czy tak trudno to okazać?
Czy nie rozumieli, jakim bólem przepełnia matkę lęk, że jej dziecko mogło zginąć?
- Jeżeli przepłynęli Dwinę, będzie łatwo ich odnaleźć - powiedziała Antonia.
Raija milczała. Na twarzy miała mrok nocy. Wyraz jej twarzy dokładnie odzwierciedlał twarz Toni. Mrok w oczach Raiji był taki sam jak w jej. Teraz były podobne. Jak siostry.
- Jeżeli utonęli, woda wyrzuci je gdzieś na ląd - rzuciła Raija brutalnie, gdy niemal dojeżdżały do domu. - Wcześniej czy później.
Antonia zamknęła oczy. Też widziała to w myślach. Jako obraz: dwa ciałka zniekształcone przebywaniem w wodzie, leżące na kamienistym brzegu.
Ale nie nazwała tego słowami. Nie była w stanie nazwać tego, co widywała w najgorszych chwilach, a co byłoby najstraszniejsze ze wszystkiego.
A więc Raija poszła o krok naprzód. Raija nazwała to słowami. Wyryła je w swojej głowie, a teraz także w jej.
Mimo to ulżyło jej niejako, gdy je przełknęła. Bez dłuższego zastanowienia, bez rozpamiętywania. Po prostu je przyjęła do wiadomości.
Nienazwany ból nieco zelżał. Odważyły się spojrzeć w oczy tragedii, która może je spotka.
Może będą musiały się z tym pogodzić. Z faktami, które nie znają litości.
- Przeżyłabyś to? - spytała Antonia głosem zbliżonym do krzyku mewy, której podebrano jajka z gniazda.
Mewy, która późną wiosną bezustannie lata między niebem a morzem i uparcie wraca do pustego gniazda. Niewytłumaczalnie pustego.
- Dałabyś radę?
- Nie chcę o tym myśleć - rzuciła Raija i popędziła konie. Antonia bała się, czy zdołają zatrzymać się na podwórzu. - Nie wierzę w to - dodała Raija ze złością.
Koniom udało się stanąć.
Serce Antonii było nadal niespokojne.
- Czułabym coś, gdyby Misza umarł - stwierdziła Raija pewnym tonem. Antonia chciała jej wierzyć. Wierzyć w jej przeczucia. - Czułabym to!
Siedziała nieruchomo, nadal trzymając lejce. Antonii nie podobało się to, ona umiała obchodzić się z końmi lepiej niż Raija. W Raiji było zbyt dużo uczuć.
- Czułabym to - twierdziła uparcie Raija. - On jest moim dzieckiem. Nie może umrzeć tak, bym o tym nie wiedziała. A ja nie czuję śmierci. Nic nie czuję! Nic!
Antonia ujrzała, jak łzy spływają z oczu przyjaciółki. Zrozumiała strach i gniew Raiji. Podobny do jej gniewu, a jednak inny. Bo Raija miała te niewytłumaczalne zdolności. Te przerażające odejścia. Potrafiła coś przeczuć - czasami. Coś wiedziała - czasami.
Raiję gnębiła nieznośna myśl, że może Michaił nie żyje.
Ale nawiedzała ją też jeszcze inna: że nie żyje, a ona tego nie przeczuła.
Podwójny ból.
Antonia zapomniała o swoim poczuciu winy z powodu tego, co się stało. Dostrzegała tylko cierpienie Raiji.
- Stajnia jest otwarta - rzuciła nagle Raija.
Antonia bała się myśleć, że to dzieci. Nie chciała tego przyznać sama przed sobą, ale zeskoczyła z wozu i pobiegła, ile sił w nogach.
Koń Jewgienija. I Wasilija...
Oparła czoło o framugę drzwi. Ścisnęła ją obiema rękami. Czuła wyraźnie ostre kanty drewna.
To było rzeczywiste.
Przecież nie miała złudzeń, a jednak zawód był przeogromny...
Raija też tak naprawdę w to nie wierzyła. Ale przecież w nich obu tliła się maleńka nadzieja, która mówiła cichutko, że przecież jest szansa...
Mężczyźni usłyszeli je. Jewgienij pomógł Raiji zejść z wozu. Antonia wreszcie puściła framugę i popatrzyła na nich. Pochylili się ku sobie, objęli. Dłoń Jewgienija na karku Raiji.
W jego ruchach było zwątpienie. Stali tak, nic nie mówiąc, przez dłuższą chwilę. Razem.
Wreszcie rozluźnili objęcia. Jewgienij wskazał głową w kierunku domu. Sam zaczął wyprzęgać konie.
Antonia chciała mu pomóc. Przydać się na coś. W końcu miała obie dłonie, a on jedną... Jewgienij machnął tylko, żeby poszła sobie.
Ale Antonię nie tak łatwo przegnać. Nie jest przecież muchą! Wcisnęła ręce głęboko w kieszenie, oparła się o ścianę i obserwowała go, jak wprowadza konie do stajni. Weszła za nim i patrzyła, jak je czesze zgrzebłem.
- Nic? - spytała wreszcie.
- Nic - odparł. Kiedy ona widziała go takim ostatnio? A, wtedy, gdy wywrócił się wóz Toni i Raiji. Dziesięć lat temu, no tak.
Gdy Raija błąkała się między życiem a śmiercią, a on nie mógł się z tym pogodzić. Gdy Raija straciła pamięć, a Jewgienij nie mógł być pewien, czy to będzie trwale.
- Wygląda na to, że zdobyli łódkę - odezwał się. Antonia wpatrzyła się w niego, nic nie mówiąc.
- Wasilij twierdzi, że stara łódka Nikity jeszcze z zeszłym tygodniu leżała na brzegu. On nie pamięta, ale mówił, że dawno nie schodził nad rzekę. Każdy mógł ją wziąć. Przyznaję, że ja jej nie zauważyłem. Leżała czy nie, nie pamiętam. Po prostu nie zwróciłem na to uwagi.
- Teraz jej nie ma? - upewniła się Tonią. Jewgienij potwierdził.
- A więc są gdzieś na północ od domu Nikity... - zamyśliła się Tonią. - Pytałyśmy we wszystkich domach stąd aż do portu. Nikt ich nie widział. Żadnej łódki z dziećmi. Żadnej pustej. Pytałyśmy o wszystko...
- Ale zmniejszyło nam to obszar poszukiwań - powiedział Jewgienij. - Może to nic takiego, ale jakiś początek. Nie poddamy się. Znajdziemy ich. Nawet jeśli... - zamilkł.
- Nawet jeśli pływają gdzieś martwi? - Antonia nazwała głośno ich najgorsze myśli. Łatwiej jej to przyszło. Wydawało się jej, że jakby się już poddała, oczekując najgorszego.
Przecież tak nie czuła!
Ale potrafiła spojrzeć w oczy rzeczywistości.
- Musieliśmy coś zjeść - rzucił Jewgienij tonem usprawiedliwienia. Toni nie przyszłoby na myśl oskarżanie go o zrobienie sobie przerwy. Przecież jego też musiały opuszczać siły.
Poszli do domu ramię w ramię. W ten sposób niejako się wspierali.
Raija stała przy piecu. Zsunęła z głowy szal, który utworzył jakby kaptur na jej plecach. Grzała dłonie.
Wasilij siedział wsparty o ścianę. Śledził ją wzrokiem. Nic nie mówił. Nie istniało wiele słów przydatnych w tej sytuacji. Bardziej pasowało wspólne milczenie.
- Przeprawimy się na drugi brzeg łodzią, która zabierze też konie - rzucił Jewgienij. - Przeszukamy teren naprzeciwko domu Nikity. Może gdzieś tam są, jeśli się przedostali. Nie wiadomo, co chcieli zrobić...
Był niespokojny. Czuł, że tracą czas.
- Inną poślę w dół Dwiny, wzdłuż brzegu. Niech sama dryfuje, tak jak pewnie oni. Mogli nie opanować łódki...
- Misza świetnie wiosłuje - odezwał się Wasilij.
- A jeśli to nic nie da? - spytała Raija głucho. Nie patrzyła na nikogo. - Co wtedy zrobimy?
- Nie wiem - odparł Jewgienij ciężko. - Możemy się modlić, by to coś dało. Możemy się modlić o szczęście, by udało nam się je znaleźć. Bo inaczej nie wiem...
Nikt nie wspomniał słowem o zdolnościach Raiji. Nikt jej o to nie poprosił, nie zrobił najmniejszej aluzji...
Jednak Raija odwróciła się gwałtownie z płonącym spojrzeniem.
- Ja nic nie czuję - rzuciła, jakby odpowiadając na niezadane pytanie. - Nawet nie musicie się zastanawiać. Nic tam nie ma - wskazała na głowę, wzburzona. - Czuję tylko, że czegoś ode mnie oczekujecie! Że powiem wam, gdzie oni są. Ale ja nie wiem! Nie umiem tego wyczuć! Jedyne, co czuję w sobie, to pustka. Moja własna pustka. Nie oczekujcie ode mnie niczego!
- Nikt niczego od ciebie nie oczekuje - odparł Jewgienij sztywno. Ale nie podszedł i nie objął jej. Bezsilność jakby go sparaliżowała. Jej atak wymierzony był także przeciwko niemu i Jewgienij poczuł, że to było krzywdząco niesprawiedliwe.
- Myślę, że tylko ty jedna uważasz, że to można tak rozwiązać - odezwał się Wasilij. - Nie obciążaj siebie, Raiju! Nie potrafisz wejść w coś, czego nie znasz. Michaił jest twoim dzieckiem, ale nawet ty nie potrafisz wcielić się w czyjąś duszę. Nawet jeśli ten człowiek jest ci tak bliski. Nie wymagaj tego od siebie, Raiju! To ty sama tego wymagasz...
Antonia wyraźnie widziała, jak Raija stopniowo odpręża się. Może nie tylko z powodu słów Wasilija, ale sposobu, w jaki mówił. W głosie miał spokój. Przekonanie. On niczego nie obiecywał. Ale i nie żądał.
Patrzył na nią i widział, co ją boli. Potrafił jej to przekazać.
I Raija to zaakceptowała.
Właśnie to zdumiało Antonię najbardziej.
Może i zaniepokoiło. Stwierdziła, że przez te lata Wasilij bardzo zbliżył się do Raiji. Czuła to. Zdawała sobie sprawę, że Jewgienij o tym wiedział, ale powściągał swoją zazdrość. Antonia jednak dostrzegała, że to go gnębi.
Nie wiedziała, z którym z nich powinna o tym potem porozmawiać - o ile w ogóle nastąpi jakieś „potem .
Jeżeli wszystko stanie się jednym wielkim bólem, nic nie będzie miało znaczenia.
Ale jeśli będzie dobrze, porozmawia z Raiją. I z Wasią. Może z obojgiem. Ale nie jednocześnie.
Raija może nie zdawała sobie z tego sprawy, ale pomiędzy nią a Wasilijem iskrzyło. Iskry są niebezpieczne, to oczywiste. Trudno byłoby opanować ogień...
- Co my mamy robić z Raiją? - spytała Antonia. Mogła przynajmniej odwrócić na chwilę ich uwagę, sprawić, by nie zauważyli niebezpieczeństwa. Na razie.
- Weźmiemy ze sobą kilku ludzi z lodzi - odparł Jewgienij szybko. - Zakładam, że możemy wziąć konie z twojej stajni?
Antonia pokiwała głową. To było oczywiste, nie musiał nawet pytać.
- Ci z woźniców, którzy zechcą, mogą popłynąć z wami. Mają popłynąć z wami - poprawiła się szybko. - Są mi to winni, tobie też.
- Ktoś musi tam zostać - rzucił Wasilij.
Tonią zerknęła na niego szybko. Wasilij oparł łokcie na kolanach i splótł dłonie. Można by pomyśleć, że się modli. Antonia jednak wiedziała lepiej, bo widziała wyraz jego twarzy. Zrozumiała, że on kieruje swoje słowa do Raiji. Że to ją pragnie przekonać do swojego pomysłu. Wiedział, że ona będzie próbowała poruszyć niebo i ziemię dlatego, że nie umiała odpowiedzieć na pytanie, które dręczyło wszystkich.
- Całe miasto już wie o dzieciach - mówił dalej powoli, chcąc, by dokładnie go zrozumiała. By wiedziała, że może zrobić coś ważnego, nie robiąc nic. - Wszyscy ich szukają, Raiju. Ci, którzy są biedni, przewracają każdy kamień w Archangielsku, bo wiedzą, że dostaną coś za dobrą nowinę. Oni muszą gdzieś przekazać tę wiadomość. Ktoś musi być w domu Toni. Tu jest za daleko. A Olgi i Miszy tu na pewno nie ma.
- I tylko czekać? - spytała Raija.
- Tylko czekać - odparł Wasilij. - My też nie wiemy, czy nasze działania mają sens. Może szukamy w złym miejscu. Nie wiemy. Wy już i tak wiele zrobiłyście. Oni pewnie wyszli, gdy było jeszcze ciemno, i schowali się pod osłoną mroku. Nikt ich nie widział, a więc nie dotarli zbyt daleko. Gdy się rozjaśniło, ktoś musiałby ich spostrzec, gdyby nadal byli w drodze. Teraz wiemy więcej!
- Zwariuję od tego czekania - powiedziała Raija. - Ale zrobię to.
Jewgienij znów mógł odetchnąć. Antonia też poczuła ulgę. To będzie udręka, ale widziała jej sens. Z Archangielska łatwiej im będzie śledzić wiadomości o łodziach.
- Wkrótce zapadnie zmrok - rzuciła. - Kiedyż wreszcie wyruszycie?
- Nie ruszymy bez was - odparł Jewgienij. - Muszę być pewien, że jesteście w Archangielsku.
Tak też się stało.
Pół doby w niepewności. Antonia miała nadzieję, że wszystko wkrótce się wyjaśni. Coś powinno się zdarzyć. Nie mogły wiedzieć, co. Tylko, że - coś.
- Nie jesteś głodny?
Olga przypatrywała się Miszy przez zmrużone powieki. Chłopak nie spał. Tak jakby nie spał. Coś dziwnego zrobiło się z jego oczami, ale może tylko się jej wydawało. Przecież było ciemno.
Chyba zapadła noc.
Olga podchodziła wcześniej do drzwi i spoglądała przez szpary.
Widziała światła z lodzi, które stały przy brzegu. I kilka świateł wzdłuż lądu. Niewiele.
A więc ludzie kładli się już spać.
Teraz wróciła do ich jamy w żaglach. Naciągnęła sztywne płótno na głowę. Osłoniło ich od najgorszego przeciągu. Olga uznała nawet, że zrobiło się cieplej.
Odkroiła plaster kiełbasy i dała Miszy. Wziął niechętnie i bardzo powoli żuł. Olga uznała, że trwało całą wieczność, zanim sięgnął po następny plaster. Ona w rym czasie zjadła pewnie cztery.
- Powinniśmy wziąć jeszcze wodę - powiedziała. - Ale to nic. Do jutra rzeczy pewnie wyschną.
Misza pokiwał tylko głową. Nie powiedział wiele od czasu, gdy ją trącił, pytając, jak długo tu są. I był taki gorący.
Olga uważała, że to wręcz dziwne. Bo przecież było tak zimno! Ona marzła.
Czasem dostrzegała krople potu na jego czole. Dobrze, że była tak blisko niego, bo ją grzał. Ale i tak trochę się bała.
- Już nie mogę... Poddał się po trzecim plastrze. Nie chciał więcej.
A przecież to jego ulubiona kiełbasa!
- Źle się czujesz? - spytała, ogarnięta lękiem.
- Może się przeziębiłem - odparł. - Ta zimna woda... Mama zawsze mówiła, że to źle przemoczyć nogi...
Zaśmiał się i zaczął kaszleć. Olga też się zaśmiała, ale ucichła, gdy odkryła, że on znów zasnął.
Tak raptem?
To dziwne...
Odłożyła daleko nóż i kiełbasę. Nagle straciła apetyt.
Misza był taki gorący... Olga przysunęła się jeszcze bliżej i posłuchała jego oddechu.
Może się przeziębił. Ale to minie. Oczywiście, to niedobrze, że tak długo moczył się w zimnej wodzie...
Olgę ogarnęło przygnębienie.
To przecież był jej pomysł. Od początku jej. I ona wciągnęła w to Misze.
Źle się z tym czuła. Jakby nowy supeł związał się w jej żołądku.
Przecież nie chciała, by tak się potoczyło!
Nie mieli się zamoczyć. Nie mieli marznąć! To nie miało być takie niebezpieczne. I wcale nie straszne.
Wszystko stało się wbrew jej woli. Nie rozumiała tego. Wszystko jakby wymknęło się z jej rąk...
Ona chciała...
Właściwie czego chciała? Dlaczego na to wpadła? Dlaczego to stało się ważniejsze niż cokolwiek innego?
To były niedobre pytania.
Olga odsuwała je od siebie. Próbowała myśleć o czymś przyjemnym. O kwiatach w blasku letniego słońca. O cieple pieca wieczorem. O zapachu świeżo usmażonego łososia. O soczystych jagodach. O zapachu stajni...
Próbowała. Ale nie potrafiła utrzymać tych przyjemnych myśli dłużej niż sekundę. Ulatywały od niej jak motyle w wiecznej pogoni od kwiatu do kwiatu.
Olga nawet nie widziała tych kwiatów...
Dlaczego musieli to zrobić?
By przestraszyć...
Tak, chciała ich przestraszyć. Olga pociągnęła nosem i przyłożyła policzek do policzka Miszy. Był tak gorący, że aż parzył. Zupełnie jak piec w domu.
Dziwna myśl.
Misza nie powinien być przecież aż tak gorący...
Ona chciała przestraszyć Antonię. A mamę Raiję - - Raisę... Też była trochę na nią zła. Ale nie chciała, by ona się przestraszyła.
Tylko Antonia.
Raija - Raisa będzie na nią bardzo zła, jeśli Misza się rozchoruje.
Ale on się przecież tylko przeziębił!
Poza tym nie było ich zaledwie dzień. Nie minęła nawet doba, jak mówią dorośli. Minie dopiero w nocy.
A wtedy na pewno ich znajdą. Przecież to wcale nie taka trudna kryjówka! Byłoby o wiele lepiej, gdyby schowali się w jakiejś stajni, tak jak ona zamierzała. Teraz znaleźli się tak blisko Antonii, że aż śmiesznie. Z okien kuchni mogli tu do nich zajrzeć!
Olga nie nazywała tego domem.
To nie był dom.
Pewnie następnym razem obudzi ją jakiś dorosły. Bo ich znajdą.
Może tak się ucieszą, że zapomną, że się na nich rozgniewali.
Olga miała taką nadzieję. To była nawet lepsza myśl niż te poprzednie. Lepsza niż myśli o kwiatach.
Po raz pierwszy od bardzo dawna włożyła kciuk do ust. Niezbyt czysty, ale nie przejmowała się tym.
Było jej całkiem ciepło obok Miszy, gorącego jak piec w domu nad Dwiną.
Olga zasnęła z uśmiechem na twarzy.
Nadeszła noc.
Byli uciekinierami już całą dobę. I nic nie poszło tak, jak zamierzali.
Wcale nie było ciekawie...
W kuchni Antonii nikt nie spał. Jewgienij i Wasilij odczuwali zmęczenie. Ich twarze zdradzały brak snu i rosnący lęk. Szczęki mieli zaciśnięte. Dusili w sobie poczucie bezsilności, które działało jak trucizna.
Raija gotowała gęstą zupę rybną. Miała ze sobą chleby, które wzięła z domu. Był w nich ukryty śmiech. Piekła je wczorajszego wieczora.
Ostatniego wieczora...
Nie, nie wolno tak myśleć! Nigdy!
Po prostu, upiekła je wczoraj. I zawierał się w nich śmiech Olgi i Miszy. Te chleby przybliżały dzieci.
Jednocześnie coś kojarzyło jej się źle z tymi chlebami. To z ich powodu weszła rano do sypialni dzieci...
To wszystko zaczęło się dlatego, że brakowało jednego bochenka.
Zjedli, niewiele mówiąc. Ktoś mruknął, że dobra zupa. Na pewno dobra. Ale smak teraz tak niewiele znaczył...
- Przerzuciłem każdą kupę siana po drugiej stronie rzeki - powiedział Wasilij, mieszając łyżką w swojej misce. Jako dziecko nigdy tego nie robił. Rzadko kiedy miał tyle jedzenia, by zdążyć się nim znudzić. Bywał tak głodny, że wręcz brakowało mu oddechu pomiędzy kęsami.
- Nie wszystkim starczy siana na zimę - dodał Jewgienij. - Pewnie będą musieli część zwierząt zarżnąć przed wiosną...
Inne myśli. Może nie pogodne, ale przynajmniej oderwali się na chwilę od swoich.
- No i któryś ranny ptaszek zauważył, jak coś płynie wodą w porannej mgle - dodał Jewgienij.
Już mówił to wcześniej.
To był jakiś ślad. Jak słaby wietrzyk.
- Ale powiedział, że to równie dobrze mogła być kłoda drewna - przypomniał Wasilij. Uważał, że należało uspokoić ich przyspieszony puls. - Też nie jestem pewien, jak dobry on ma wzrok - dodał. - Już nie jest pierwszej młodości, mrużył oczy przed światłem. Przecież rano wszystko jest niewyraźne. Rzeka pogrążona jest we mgle. Może to bardziej wyobraźnia podpowiedziała mu, że coś w niej widzi...
- Wiemy - odparła Raija. - Ale nikt nie widział żadnej kłody. I żadnej łódki, która przybiła do brzegu. Żadne dziecko nic nie widziało...
- A przecież wiadomo, ile chcę zapłacić za tę łódkę, gdyby ją znaleźli. Na pewno więcej, niż ta łupina jest warta...
- Ja sądzę, że to byli oni - upierała się Raija. Kolory powróciły jej na twarz.
Mieli punkt zaczepienia.
Źdźbło nadziei.
Kierunek poszukiwań.
Oczywiście nie znaczyło to, że te okropne rzeczy nie mogły się dzieciom przytrafić. Nadal było to możliwe.
- Będziemy wiedzieć więcej, gdy wróci łódź z morza - powiedział Jewgienij.
Oczekiwali powrotu łodzi, która miała przeszukać brzeg u ujścia Dwiny po stronie wschodniej, przepłynąć na zachodnią kawałek morzem i wrócić wzdłuż zachodniego brzegu.
Nadal mieli jakąś nadzieję.
Ale Jewgienij powiedział prawdę o łódce Nikity - to tylko łupina.
Antonia wciąż ubrana była w spodnie do konnej jazdy. Jej bluzka miała piękne zakładki i kolorowe hafty na całym przodzie. Te wesołe wzory stanowiły dokładne przeciwieństwo tego, co czuła.
- Biorę na siebie całą winę - rzuciła nagle. Trzy pary oczu spojrzały na nią.
- To moja wina - powtórzyła. Spojrzała po kolei im w oczy. - Na pewno tak myślicie. Że to by się nigdy nie zdarzyło, gdybym miała na tyle rozumu, by nadal trzymać się z daleka. To prawda. Olga wtedy by na nic takiego nie wpadła. Zrobiła to dlatego, że wróciłam. Że chciałam odebrać ją Raiji i Jewgienijowi. Myślałam tylko o sobie...
- Kochana Toniu! - Raija objęła przyjaciółkę, przytuliła i pogłaskała po włosach. - Przecież nie mogłaś tego przewidzieć, prawda? A ja znam Olgę. Może nawet lepiej niż ty teraz. Nigdy bym nie przypuszczała, że ona wpadnie na coś tak szalonego. To równie dobrze moja wina, jak i twoja. Jeżeli w ogóle możemy mówić o winie...
- Uważam, że nie możemy - odezwał się Jewgienij cicho. - Nie możemy rozdzielać winy. To na nic. Olga nie zrobiłaby tego, gdybyś nie wróciła, Toniu, to prawda. Ale ja nadal uważam, że miałaś prawo wrócić. Olga przynajmniej wie, że naprawdę ma mamę. Że jej nie zmyśliła.
- Ty nigdy się nie poddajesz - powiedziała Antonia powoli. Spojrzała na niego z szacunkiem.
Jego twarz była niczym wyciosana w kamieniu. Nie zdradzała nic.
- Tak, nie poddaję się - potwierdził. - Jeżeli poddanie się oznacza, że oni nie... że nie żyją, to ja się nie poddaję! Nigdy! Nie mogę.
Wstał gwałtownie. Mówił dalej ochrypłym głosem:
- On nie umarł. Mój syn nie umarł! U diabła, jeszcze nie minęła doba! Misza zna się na wodzie. On tak po prostu nie utonie! Jest urodzony do życia na wodzie. Przecież on po mnie wszystko przejmie. Dla niego to budowałem!
Jewgienij szarpnął drzwi i zniknął w mroku nocy. Już kilka razy wcześniej był w porcie. Stawał na nabrzeżu i wypatrywał drugiej lodzi. Próbował przebić mrok wzrokiem, zobaczyć coś więcej, niż to możliwe.
Ale nigdy jeszcze nie zostawił za sobą otwartych drzwi.
- Ta myśl zaczyna do niego docierać - rzuciła Raija, siadając ciężko na miejscu, które opuścił mąż. Złożyła ręce na stole i wpatrzyła się w nie. - Sama nie wiem, czy wierzę w Boga. Kiedyś chyba tak. Ktoś mnie chyba tego uczył? Mama? Nie mam pojęcia. Ale modliłam się wcześniej. Nie wydaje mi się to nienaturalne. Nie wiem, czy mogę, ale to nie może być złe. Tylko nie jestem przyzwyczajona...
Zamilkła i pochyliła głowę.
Antonia i Wasilij długo na nią patrzyli. Potem na siebie. Wasilij splótł dłonie. Milczał razem z Raiją. Dodał swoją modlitwę do jej. Był równie nieprzyzwyczajony, równie plączący słowa. Równie szczery.
Antonia uciekła wzrokiem.
Ona nie mogła się modlić.
- Dowiadywaliście się na łodziach? - rzuciła po chwili. Już o to wcześniej pytała, ale chciała się upewnić, że nie zapomnieli.
- Na wszystkich - odpowiedział Wasilij cierpliwie. Niedawno przekazywał jej dokładnie to samo. - Na każdej z nich. Załogi są przekonane, że nie mają żadnych pasażerów na gapę. Żadnych dzieci. Nie widzieli żadnych dzieci na kei. Nic nie słyszeli. Oni nie mogli wejść na żadną łódź. Żadna nie odbijała z portu ani wczoraj, ani dziś. Nie mogli tędy przejść. Musi istnieć inne rozwiązanie, choć może jeszcze go nie widzimy...
Raija i Antonia nie podzielały jego optymizmu. Były matkami. Miały tyle do stracenia. Nie mógł ich zrozumieć ten, który nie ma dzieci. Nawet Wasilij...
Nie chciały tego. Żadna z nich. Ale nie były w stanie nic na to poradzić.
Ich nadzieja słabła.
Dopóki istniała choć najmniejsza szansa, musiały wierzyć. Bo istniała. Była znakiem, że wszystko jeszcze można naprawić. Że może być tak jak dawniej. Że nic nie było niemożliwe.
Ale zarówno Antonia, jak i Raija zaczęły lękać się najgorszego...
Jewgienij wrócił biegiem. To zrozumiałe: był bez kurtki, a na dworze panował chłód. Wiatr z północy nie wiał jeszcze najmocniej, ale potrafił przeniknąć na wskroś. Szeptał o zimie, całował lodowato, choć jeszcze nie był w najgorszym humorze. Wściekłość ogarniała go dopiero po nowym roku.
- Coś nowego? Znów ta nadzieja, której wystarczała najmniejsza pożywka, by mogła podnieść głowę.
- Znaleźli ich?
- Ktoś ich widział?
- Żyją?
- Nie znaleziono ich. Ani nie widziano.
Jewgienij przygotowany był na najgorsze, gdy czekał na kei. Dlatego te wiadomości uznał za dobre. Jego nadzieja odżyła. Gdyby odnaleziono łódkę, znikłaby.
Teraz wierzył w to, że dzieci są gdzieś pomiędzy domem Nikity a Archangielskiem.
A to oznaczało nie wiadomo gdzie!
Rano wstanie nowy dzień. Znów będzie jasno. I on je odnajdzie, nawet jeśli będzie musiał rozebrać na kawałki każdy dom w tym przeklętym mieście!
Jeżeli gdzieś tu są, nie ukryją się przed nim.
- Ale jest coś więcej - dodał.
Poszukał wzrokiem Antonii. Współczuł jej.
- To nie wszystko. Nasza łódź nie wróciła sama. Oleg przypłynął na łodzi rybackiej. Jest w domu.
Antonia zamknęła oczy.
W domu? Gdzie? Co to znaczy?
- Czy nie miał zostać tam na zimę? - spytała zmienionym głosem. - Dlaczego wrócił?
Jewgienij wzruszył ramionami.
- Chłopcy mówili, że płynęli obok nich kawałek drogi. Rozmawiali ze sobą. Ale nie powiedział, dlaczego wraca.
Antonia z trudem przełknęła ślinę. Chyba naprawdę jest coś w twierdzeniu, że nieszczęścia chodzą parami.
- On wie? Jewgienij potrząsnął głową.
- Ani o tobie, ani o Oldze. Powiedzieli, że wracają z ładunkiem.
Cisza.
Antonia wykręcała dłonie. Raija nadal siedziała w krześle Jewgienija. Nie mogła tego wszystkiego ogarnąć. Wasilij siedział pod ścianą. Drgał mu jeden kącik ust. Był poza ich kłopotami, ale jednak razem z nimi. Wplątał się w ich życie, czy tego chciał, czy nie. Nie umiał się wyrwać. Nie chciał.
- Dowie się - stwierdził Jewgienij twardo. Nadal stał w półotwartych drzwiach. Nie miał zamiaru zostać. Antonia zrozumiała, dlaczego. - Jak tylko uporządkuję łódź, dowie się.
Antonia wstała jak we śnie. Włożyła swoją poplamioną skórzaną kurtkę. Na głowie zawiązała chustkę. Nie miała rękawic, więc wsunęła dłonie w rękawy.
- Myślałem, żebyś to ty mu powiedziała - rzucił Jewgienij. - Ty albo ja.
Antonia pokiwała głową.
Jewgienij miał rację. Nawet się nie bała. To tak niewiele znaczyło wobec tego strasznego, co się tu działo.
Minęła Jewgienija. Usłyszała głos Raiji, upominający go, by coś na siebie włożył. Że nie może tak biegać i zachorować. Że i tak dosyć kłopotów.
Antonia niemal nie poznawała głosu Raiji. Nigdy nie brzmiał tak przenikliwie, na granicy krzyku. Ciekawa była, czy Jewgienij też to zauważył.
Może nie podobało mu się, że Raija zostawała sama z Wasilijem. Chociaż - co się mogło teraz między nimi stać?
Która matka mogłaby rzucić się w ramiona innego mężczyzny i złamać przysięgę małżeńską w takich okolicznościach?
Oboje byli na to zbyt prawi. Nie łamali zasad, tak jak ona. Byli czyści...
Antonia czuła się zbrukana, gdy szła w stronę portu. Do Olega.
Jewgienij szedł krok za nią. Miała koło siebie jego wielki cień. Czuła bliskość kogoś, komu na niej zależało.
- Zobaczę, czy zgadza się z jego obrazem, jaki mam w głowie - powiedziała ponuro. - Cholera, nawet nie pamiętam, jak on wygląda!
- Niezbyt ładnie to brzmi, Toniu - odparł Jewgienij. - To niesprawiedliwe wobec niego...
- Wiem - rzekła. - Ale jestem szczera. Nie umiem go sobie przypomnieć! Ale nie myśl, że nie próbowałam.
Doszli już niemal do nabrzeża, gdy Tonią zatrzymała się i schwyciła przyjaciela za ramię.
- Czy on jest sam? - spytała.
Wpadło jej na myśl, że Oleg mógł wrócić z tą kobietą, z którą żył w Norwegii. Z Liną. I ich dzieckiem, albo już dziećmi, jak mówił Jewgienij.
- Nie wiem - odparł spokojnie. Popatrzył na nią i dodał: - I tak nie uda ci się tego uniknąć. Nawet gdyby Oleg przyjechał z Liną, musisz mu powiedzieć. W tej chwili wszystko poza tym jest nieważne. Oboje jesteście rodzicami Olgi.
Antonia zadrżała.
Przyjaciel miał rację.
Oni są rodzicami Olgi.
Ludzie Jewgienija już byli w lekkiej łódce, którą mieli dobić do lodzi rybackiej. Przyszli w dobrym momencie, bo dopiero wypływali. Wstrzymali wiosła, gdy Jewgienij niczym jednoręki olbrzym stanął w swojej łódce.
- Chcę, żebyście mnie uważnie posłuchali - powiedział donośnym głosem.
Słuchali.
- Nikt, powtarzam, nikt nie może powiedzieć Olegowi, co trapi nasze rodziny!
Cisza.
To była ta wielka nowina. No i druga, że lekkomyślna Tonią wróciła. Ta też była niezła...
- My popłyniemy do niego jako pierwsi. I nikt nie powie ani słowa, zanim Tonią nie wejdzie na pokład. Zanim sama nie powie wszystkiego Olegowi. Zrozumiano?
Nikt nie podważał prawa Jewgienija do rozkazywania. On był armatorem i pryncypałem. To jego łódź przybiła do brzegu. I to jego syn zaginął.
Pokiwali głowami.
Łódka z Jewgienijem i Tonią płynęła pierwsza. Pozostałe kołysały się przy brzegu.
Dopiero gdy zobaczyli, że z dużej łodzi opuszcza się drabina linowa i że Tonią zaczęła się po niej wspinać, powiosłowali ile sił.
Jedna sprawa to dotrzymanie obietnicy danej Jewgienijowi. To kwestia honoru. Rozumieli go. Może to i Antonia powinna powiedzieć mężowi o tym, co się wydarzyło, mimo że ostatnim razem rozmawiali cztery lata temu.
Ale być świadkami czegoś takiego to zupełnie co innego! Na pewno nie odbędzie się to cicho i spokojnie, a oni chcieliby coś z tego mieć. Dlatego wiosłowali tak szybko, jakby chodziło o życie.
Oleg rozpoznał ją od razu, jak tylko wstała, by dosięgnąć drabinki. Żadna inna kobieta nie miała takiej zgrabnej, drobnej sylwetki. Wspięła się po drabince zwinnie jak wiewiórka.
Oleg stał nieruchomo jak skała i czekał, aż ona do niego podejdzie.
Antonia wiedziała, że nie ma dla niej ucieczki. Była tylko jedna droga.
Słyszała, że teraz po drabince wspina się Jewgienij. Jemu trudniej to przychodziło, bo mógł się przytrzymywać tylko jedną ręką. Ale nie chciał pomocy. Robił to po swojemu, wolniej, z większym wysiłkiem, ale radził sobie. Tak jak z większością zadań, których się podejmował.
Tonią cieszyła się z ciemności. Nawet takie jak ona mogły się w niej ukryć. Zapalone na pokładzie lampy nie oświetlały wszystkiego dokładnie.
Ale wystarczyły, by przyjrzała się Olegowi.
Nie, nie zapomniała jego twarzy. Tej silnej, kanciastej twarzy nie można było całkiem zapomnieć. Jego ciemne oczy patrzyły na nią. Włosy sterczały pod czapką. Zapuścił brodę. Antonia nie była pewna, czy było mu z tym ładnie, ale mężczyznom takie sprawy są widać obojętne.
Podeszła blisko. Zastanawiała się, jak on ją odbiera. Czy poznawał tę kobietę, z którą łączyły go małżeńskie więzy?
- A więc wróciłeś do domu, Oleg... Był to rodzaj przywitania.
- Pani też - odpowiedział, kłaniając się lekko. Trzymał ją na pełen chłodu dystans.
Antonia rozumiała, dlaczego. Otaczali ich ludzie słuchający. Gapiący się. Będą mieli co opowiadać w karczmie!
- Tak, wróciłam - rzuciła Tonią. - O tym możemy później porozmawiać. Teraz ważniejsze jest co innego.
Usłyszała, jak Jewgienij, sapiąc z wysiłku, wdrapał się wreszcie na pokład.
- Powiedziałaś mu już? - spytał. Antonia pokręciła głową.
- Co miała powiedzieć? - spytał Oleg. Czuł jakieś napięcie. Chodziło o coś więcej niż o to, że Tonią wróciła i najwyraźniej pozostawała w najlepszej komitywie ze starymi przyjaciółmi.
- Olga i Misza uciekli z domu - powiedziała Antonia, starając się wytrzymać spojrzenie męża. - Zabrali łódkę i w nocy popłynęli Dwiną. Ktoś na drugim brzegu chyba widział, jak płynęli, ale ukryła ich mgła. Więcej nic nie wiemy. To ostatni ślad.
- Zniknęli? - Oleg popatrzył na Jewgienija. - Uciekli? - Nie mógł tego pojąć. - Nie panujecie nad dzieciakami? Były u ciebie i u Raiji?
- Olga nie chciała do domu - odparła Antonia. Bolało ją to wyznanie, ale to się nie liczyło. - Dopiero co wróciłam, Oleg. Parę dni temu. Opowiem ci wszystko, ale nie w obecności tylu słuchaczy. Na Olgę spadło to nagle. Chciała jeszcze mieszkać u Raiji jakiś czas. Nikt nie przypuszczał, że coś takiego przyjdzie im do głowy...
- Nie mogłaś zostać tam, gdzie byłaś? - prychnął Oleg i odwrócił się od żony.
Nie podeszła do niego. Jego plecy były najlepszą tarczą, jaką mógł się zasłonić.
Nie umiała mu odpowiedzieć.
Miał pełne prawo odwrócić się od niej.
Jewgienij objął ją ramieniem i ścisnął pocieszająco. Skrzywił się i powiedział głośno:
- On ma prawo być w szoku. Rozkaż kapitanowi, by zajął się łodzią - rzucił w stronę Olega. - Jesteś potrzebny na lądzie. Ja zamierzam odnaleźć moje dziecko. Zakładam, że ty swoje też.
Oleg wydał rozkazy, nie patrząc już na nich. Jewgienij pociągnął Tonie w kierunku burty, gdzie zaczepiona była drabinka.
- Nie przedłużajmy tego, mała - uśmiechnął się zmęczony.
Zeszła na dół do łódki. Za nią Jewgienij. Potem Oleg.
- Co za cholerne powitanie - rzucił. Schwycił za wiosła. - Ja wiosłuję!
Popłynęli szybko w stronę lądu. Złość i ból dodały Olegowi sił.
Antonia nie mogła na niego patrzeć. On też omijał ją wzrokiem. Byli sobie obcy.
Ale mieli Olgę.
Anastas, przemknęło jej przez myśl. On powinien tu być. Pomógłby jej. Jego dłonie były takie dobre. Czuła się taka samotna. Nie powinna była wracać!
Oleg miał rację.
Ale nie zobaczy jej łez. W każdym razie zanim nie porozmawiają. Antonia nie wiedziała, kiedy to nastąpi. Nie mieli czasu na rozmowy, dopóki nie wiedzieli, co z Olgą.
Już nawet nie wyobrażała sobie, że może ją odzyskać. Jeśli tylko znajdą ją żywą, niech sobie mieszka u Raiji i Jewgienija, jeśli tego chce!
Oleg nie zabrał nic z łodzi. Pojechał tak, jak stał. Nawet z nikim się nie przywitał, gdy popędził długimi susami w kierunku tego domu, który jeszcze niedawno naprawdę był ich domem.
Jedynie podał Toni rękę, gdy wychodziła na brzeg. Przelotne dotknięcie zimnych palców i szorstkiej, twardej skóry. Lekki uścisk, gdy wskakiwała na ląd. Potem nic.
Nie zamienili ani słowa.
Antonia zaczekała na Jewgienija.
- Czas - powiedział samym ruchem warg. - Czas. Nie mówili więcej, bo nadal wzbudzali sensację wśród mieszkańców Archangielska.
- Czy widziano dzieci? - ktoś z tłumu odważył się na pytanie.
Jewgienij pokręcił głową. Objął Tonie i prowadził ją przez tłum.
- Chyba utonęli - rzucił ktoś do siebie.
Jewgienij zatrzymał się. Popatrzył na zgromadzonych ludzi. Mieli wiele zapalonych lamp. Przyszli do portu mimo nocnej pory, by dowiedzieć się czegoś nowego.
Jewgienij dostrzegł jednego, wyraźnie zawstydzonego mężczyznę. Przygniótł go wzrokiem.
Cisza była jak krzyk.
Teraz Antonia musiała go odciągnąć. Obawiała się, że będą stali tak w nieskończoność.
- On nie miał tego na myśli - rzuciła uspokajająco. Ją też zabolały słowa obcego, ale nie chciała wystawiać cierpienia własnego i Jewgienija na widok publiczny.
To ona musiała ciągnąć za sobą wściekłego przyjaciela.
- On mówi, że mój syn nie żyje! - wykrzyknął, gdy tylko zamknęli za sobą drzwi. Na zewnątrz i tak to pewnie słyszano.
- To była bezmyślna uwaga - próbowała uspokoić go Antonia. Spojrzeniem przepraszała zebranych.
- Powiedział, że chyba utonęli - powtórzył Jewgienij już opanowanym głosem.
- Jednak wielu z nich nam współczuje - odparła Raija. Popchnęła go w stronę krzesła. Usiadł ciężko, bezwładnie jak worek mąki.
Oleg opierał się o ścianę tak, jakby chciał ją wypchnąć na zewnątrz. Wasilij przeniósł się na ławę, na miejsce Antonii. Był nie całkiem z nimi, ale na pewno nie poza nimi.
- Już jest zbyt ciemno, by szukać - odezwała się Antonia.
- Myślisz, że marzną? - Raija chodziła niespokojnie, zamiatając podłogę skrajem spódnicy. Nie mogła usiedzieć. Nie mogła nawet ustać w jednym miejscu. Rozsunęła zasłony i wpatrzyła się w ciemność za oknem. Nie dostrzegła nic poza odbiciem wnętrza izby. Stali się tylko widoczni dla tych, którzy byli na zewnątrz. Zaciągnęła szybko zasłony i zadrżała.
- Jest tak ciemno - poskarżyła się - a oni są gdzieś tam. Olga boi się ciemności...
- Zamilcz! - cicho rzucił Jewgienij opanowanym głosem.
Raija zamarła. Dłonie Wasilija zacisnęły się na kancie stołu. Antonia stanęła przed Wasią.
- Spokojnie - szepnęła. - Żadne z nas nie jest teraz sobą!
Usłyszała, jak Wasilij z drżeniem wypuszcza i wciąga powietrze. Utkwił spojrzenie w Raiji i nie spuszczał z niej wzroku.
Nie, doprawdy żadne z nich nie jest teraz sobą, pomyślała Antonia.
Spokojnie zaczęła mówić o tym, co wiedzą, co przypuszczają, a czego się boją.
Mówiła przed siebie, nie patrząc na Olega. Ale to głównie do niego kierowała swoje słowa. Dla niego porządkowała swe myśli, ból i strach.
- Dziś już za ciemno, by szukać - zakończyła. - Za ciemno...
- Nieźle nam zamieszałaś - mruknął Oleg, nie patrząc w jej kierunku.
Pomiędzy nimi nie było wojny. Istniało coś znacznie gorszego. Nawet nie nienawiść. Nienawiść była płomiennym uczuciem. Oni oboje pozostawali zimni. Zimni niczym ogromne sople lodu, brzęczące przy dotknięciu.
- To nie jest wina Toni - rzucił Jewgienij. Oleg już nic więcej nie powiedział.
Milczenie przytłaczało małą kuchnię. Antonia czuła, jak łomocze jej w skroniach, jakby krew miała jej eksplodować.
Może on wybaczyłby jej, gdyby umarła?
Beznadziejna myśl. Nawet to by teraz nie pomogło. Ale Tonią była tak zmęczona, że nie była w stanie myśleć rozsądnie.
- Znajdzie się dla mnie miejsce u ciebie, Wasilij? - spytał Oleg.
Jego spojrzenie przeleciało nad głową Toni. Ona niemal pochyliła głowę, by to spojrzenie nie przebiło jej na wskroś.
- Jasne - odparł Wasia i zeskoczył z ławy. - Wszyscy potrzebujemy snu. Ale nie zamykajmy drzwi. Może coś się wydarzy...
Oleg wyszedł pierwszy, nie oglądając się. Antonia poczuła, jak się kurczy w sobie. Zasłużyła na to, jednak bolało...
- To minie - stwierdził Wasilij, gładząc ją przelotnie po policzku swoją suchą, ciepłą dłonią. - Przyjdziemy jutro.
Jewgienij także się podniósł. Oczami poprosił Raiję o zrozumienie i poszedł na tamtymi.
- Szczury opuszczają tonący statek - stwierdziła Raija gorzko. Nawet się nie uśmiechnęła. Usiadła ciężko za stołem. - Dla nas jest tu wystarczająco dużo miejsca, Toniu. Wystarczająco dużo.
- Czy to od nas tak uciekają? - zastanowiła się Antonia. - Czy od siebie samych?
Raija wpatrywała się przed siebie. Czuła się zawiedziona. Ostatnią rzeczą, jakiej spodziewałaby się po Jewgieniju, było to, że pójdzie za Olegiem i Wasilijem. Oczekiwała od niego więcej. Tak ważne było teraz dla niej, żeby nie została sama. Potrzebowała go! Przecież obiecali sobie, że będą dzielić dobre i złe chwile. Ramię w ramię pójdą na spotkanie jasnych i ciemnych momentów w życiu.
A on odmówił dzielenia się z nią swoim bólem.
- Staram się zrozumieć - powiedziała w końcu, splatając dłonie. - Robię wszystko, co mogę, by go zrozumieć.
Nie potrafiła ukryć zawodu. Antonia usłyszała go w jej glosie.
- To jest rodzaj zdrady - rzekła Tonią.
- Może mężczyźni rozpaczają w inny sposób? - zastanawiała się głośno Raija. - Może nasz ból jest dla nich zbyt silny?
Tonią odsunęła krzesło od stołu tak, by móc oprzeć stopy o jego krawędź.
- A co z nami? - spytała. - Czy my musimy ukrywać się z naszym bólem?!
- Myślisz o tym, że oni mogą być tam gdzieś, w ciemności? Ze marzną?
Antonia pokiwała głową.
- Ja mam to przed oczami cały czas - powiedziała Raija powoli. - Mam wrażenie, że to czuję... to, jak im jest zimno... Czuję zimno w palcach, w stopach. Czuję mróz. Nie taki przenikliwy jak w czasie wiatru, ale powolny, który kradnie ci stopniowo całe twoje ciepło. Robi ci się tak zimno, że nie zwracasz na nic uwagi... Marznę! Dlaczego on poszedł, nie ogrzawszy mnie?
- Może nie miał ci nic do zaofiarowania - westchnęła Antonia. - Może nie mógł się odważyć, by zmierzyć się z twoim bólem. On wie, jak mocno cierpisz. To go przeraża. On też się boi. Ale boi się także nazwania swego lęku. Boi się o nim myśleć. Nawet nie chce wiedzieć, jak bardzo ty się boisz...
- Wiem to wszystko - odparła Raija. - On nie pozwala mi zbliżyć się do siebie. A ja nie chcę być sama, nie umiem sama stawić czoła burzy. A Jewgienij dzisiaj częściej obejmował ciebie niż dotykał mnie...
Raija zadrżała, ale nie zapłakała. Nie chciała płakać. Wolała udawać, że nie istnieją powody do płaczu. Nie chciała w nie uwierzyć.
- Ja nie jestem niebezpieczna - rzuciła Tonią.
- Wiem - odparła Raija.
- Dla niego też nie - dodała Tonią.
- Właśnie to miałam na myśli. A ja marznę do szpiku kości! I tylko Wasilij to zauważył. Tylko on dał mi kilka cennych chwil bliskości. A to nie to samo. Oczywiście, to wspaniałe, że ktoś się tobą przejmuje. Dobrze jest poczuć czyjąś dłoń na włosach czy móc się wypłakać na czyimś ramieniu. Ale to nie u jego boku miałam stać! Nie o jego czułość wszystko we mnie woła! Jestem tak wygłodniała, że przyjmuję troskę Wasilija, bo inaczej bym oszalała. Mogę zamknąć oczy i udawać, że to Jewgienij. Ale wiem, że to nie jego ciepło we mnie wstępuje. Wiem, że ten mężczyzna ma dwie ręce. Czuję je obie, gdy mnie obejmuje. Słyszę jego oddech. Ja wiem, że to nie Jewgienij. Słyszę głos mówiący słowa, które powinien powiedzieć mój własny mąż! Mówi, że jestem dzielna. Że nie wierzy, by oni zginęli. Mówi, że nie mogę się poddawać. Że jestem najsilniejsza z nas wszystkich. Że nie mogę tracić nadziei. To Wasilij mówi te słowa, Toniu! Obejmuje mnie i przelewa we mnie swoje ciepło. Prosi, bym nie marzła. Ja tego potrzebuję, Toniu. Strasznie tego potrzebuję. I przyjmuję to. Dlaczego to nie Jewgienij obdarza mnie tym ciepłem? On marznie tak samo jak ja. Ja chcę go ogrzać. Dlaczego nawet nie pozwala zbliżyć się do siebie? Dlaczego rani nas oboje?
- Nie wiem - mogła tylko odpowiedzieć Tonią. Tak dawno nikt jej nie obejmował w geście czułości... Nie musiała zamykać oczu, by przywołać obraz Anastasa.
O Boże, jak ona za nim tęskniła!
Oleg na pewno jej nie obejmie. Tego mogła być pewna. Jego zimna pogarda była jak mur. Antonia nawet nie spróbuje go przejść. Może to i lepiej.
Kto wie, może ucieszy go, gdy mu powie o dokumentach...
Ale najpierw muszą odnaleźć Olgę.
- Powinnaś być ostrożna z Wasią - powiedziała. - Nie możesz się nim bawić, Raiju. Za jego czułością nie stoi tylko współczucie i przyjaźń. Niech on nie znaczy dla ciebie zbyt wiele! Możesz zniszczyć coś cennego. Jewgienij potrzebuje więcej czasu. On różni się od Wasilija. Wasilij lepiej rozumie kobiety niż jakikolwiek mężczyzna. To powinno nas właściwie odstraszać, bo świadczy o jego doświadczeniu z kobietami. I o wrażliwej duszy. Jest niczym wilk w owczej skórze. A jednocześnie jest miły. To niebezpieczne połączenie. Ja nie chcę, żeby ktoś cię zranił, Raiju - Raiso! Nie chcę, żebyś skrzywdziła siebie samą. Wasia nie jest dla ciebie.
- Wiem - odparła Raija. - Ale tak marznę... Antonia dołożyła drew do paleniska. Na pewno nie wygaśnie dziś w nocy.
- Idziemy spać? - spytała. - Przynajmniej spróbujmy... Położyły się w małżeńskim łóżku Toni i Olega.
Żadna z nich nie mogłaby zostać sama.
Leżały pod trzema warstwami przykrycia. Zasłony częściowo odsunęły. Nie chciały się odgradzać od świata.
Oczy stopniowo przyzwyczajały się do ciemności.
- Nie sądziłam, że Oleg będzie tak zacięty - odezwała się Antonia. Słyszała, że Raija jeszcze nie zasnęła. Odpoczywały także, gdy po prostu leżały w cieple. - Oczekiwałam jego gniewu. Ale nie goryczy...
- Dla niego była to zdrada - odparła Raija. Zebrała się w sobie i dodała: - Ja też uważałam, że zdradziłaś. Nie mnie, i nawet nie Olega. Tylko Olgę.
- Uważałaś? - Przychodzą mi do głowy najróżniejsze myśli przyznała szczerze Raija. - Nie wszystkie jasne. Łatwiej było myśleć o tobie źle, gdy byłaś daleko. Teraz dużo trudniej. Bo teraz czuję, że po prostu bardzo cię kocham.
Oczy Antonii wypełniły się łzami. Zaskoczyło ją to wyznanie. Ostatnio o wiele łatwiej się wzruszała, wystarczało kilka ciepłych słów.
- Zostaniesz tu? - spytała Raija.
- Nie wiem. Nie jestem już tego taka pewna. On mnie tutaj nie chce. Nie sądzę, żebym mogła z nim żyć. Nie sądzę, żebym chciała. Ale nie wiem... - Westchnęła. - Ale to będzie potem. Najpierw - Olga. On musi ze mną zacząć rozmawiać. Wcześniej czy później. A jeśli on nie będzie mówił, ja mam mu coś do powiedzenia. Ale to nie może odbyć się kosztem Olgi.
Zamilkła.
I dodała tylko:
- Jeśli... Słowa zawisły w powietrzu. Nie musiała kończyć.
- Ale gdyby Anastas tu był, mężczyźni by nie uciekli! - rzuciła. Drżała z tęsknoty za nim. Za jego czułością, delikatnością. Za tymi jego cechami, które nie umniejszały go jako mężczyzny. Był młody, miał gładkie policzki, nie miał imponującej postury, ale potrafił przyznawać się do słabości.
Antonia za tym tęskniła.
No i za tym, co Raija. Za ramionami, które by ją objęły. Za człowiekiem, który podzieliłby jej ból.
Ona i Raija mogły dzielić ból, mówiąc o nim. A to co innego niż zaufanie do człowieka, z którym dzieli się część życia.
- Ty chcesz - rzuciła Raija, która umiała przejrzeć marzenia Toni - zabrać stąd Olgę i pojechać do Anastasa! Uciec stąd. Na przestrzenie, do których zawsze tęskniłaś. Do wolności i koni, i zapachu stajni...
- Nie wiem, czy mam do tego prawo - odparła Tonią. Nie musiała potwierdzać słów Raiji, która trafiła w sedno. - Olga jest tylko nam z Olegiem użyczona. Zresztą to będzie... później.
- Czy przychodzi ci do głowy, gdzie mamy ich szukać? - spytała Raija po dłuższej chwili.
Niesamowite, jak bardzo były podobne. Antonia właśnie myślała o tym samym. Nie pojmowała, gdzie dzieci mogły się podziać.
- Jeśli zatonęli, znaleźlibyśmy przynajmniej łódkę - powiedziała.
- A jeżeli ktoś je porwał? - Raija wyobrażała sobie najprzedziwniejsze możliwości.
- Nie wiem - rzuciła Antonia. Nie chciała o tym myśleć.
Starała się zasnąć. Usłyszała, że Raija też zaczęła oddychać spokojniej.
Nagle coś wpadło Toni do głowy... Usiadła. Potrząsnęła Raiją.
- Nadal marzniesz? - spytała. - Marzniesz? Dotknęła dłoni Raiji, poklepała ją po policzkach.
I dłonie, i policzki były ciepłe. Nawet płonęły.
- Tak, marznę - odparła Raija. Antonia zamknęła oczy. Nie mogła powstrzymać łez.
- Naprawdę tego nie rozumiesz, kochana Raiju - Raiso? Krzyczałaś na nas, że za dużo od ciebie oczekujemy. Sama od siebie za dużo oczekiwałaś. A kiedy to przychodzi, nie rozumiesz tego!
Raija nasunęła na siebie wszystkie trzy warstwy nakrycia, które Tonią z niej ściągnęła.
- Mówiłaś, że marzniesz - Tonią wpatrzyła się w przyjaciółkę na wskroś ciemności. - Pamiętasz?
Raija pokiwała głową. Już niemal spała i nie było łatwo jej mówić. Ale rozumiała, do czego zmierza Tonią.
- Mówiłaś o przenikającym cię zimnie, pamiętasz? Nie takim, które przychodzi z wiatrem. Tak mówiłaś. Czy nadal tak czujesz?
Raija znów pokiwała głową.
- Nigdy nie miałaś przeczuć w stosunku do swoich najbliższych. Ale teraz coś czujesz!
- Nie wiem, czy odważę się w to uwierzyć... - Raija była ostrożna.
- Uwierz! - wyszeptała Tonią z naciskiem. - Jak długo ty czujesz chłód, one też go czują! A więc żyją! Na dworze wieje, ale ty nie mówiłaś, że to takie zimno.
- A więc nie są na dworze? - Raija nie była przekonana, czy może w to uwierzyć.
- I nie są w domu, gdzie są ludzie - dodała Antonia. - Nie rozumiesz, że do czegoś dochodzimy?
Raija pokiwała głową. Chciała wierzyć. Nie wiedziała, czy potrafi.
- Ale jeszcze się nie rozjaśniło - powiedziała. - Niczego nie możemy zrobić, zanim nie będzie jasno.
Antonia zwinęła się w posłaniu.
- Chciałabym marznąć za nich - westchnęła. - Ale musimy wierzyć, że one żyją...
Raija nie odpowiedziała. Marzła.
Olga źle spała. Niezależnie od tego, w jakiej pozycji leżała, zawsze coś jej marzło. I słyszała głosy! Jakiś gwar...
Zamrugała oczami w półśnie, ale wszystko wokół było nadal pogrążone w ciemności. Mimo to dochodziły ją odgłosy jakiegoś zamieszania. Nic nie rozumiała, ale nie rozbudziła się do końca, i to wszystko stało się częścią jej niespokojnego snu.
Następnym razem, gdy się obudziła, nadal było ciemno. Ale cicho.
Możliwe, że patrzyła tak w ciemność jeszcze kilka razy. Nie umiała rozeznać się w czasie. Unosiła się gdzieś pomiędzy snem a rzeczywistością. Wszystko zlewało się ze sobą, splatało nawzajem. To, co było zawsze, to zimno i mrok.
Olga obudziła się tak naprawdę w samym środku koszmaru. Śniło jej się, że tonie! Słyszała, jak krzyczy. Obudziła się tym krzykiem. Marzła.
Nadal słyszała chlupot wody.
To oczywiste, leżeli przecież nad wodą. Słyszała dokładnie plusk małych fal.
Ale leżała w jamie z żagli.
Nie tonęła.
Tylko marzła.
I było jej mokro...
Olga nie rozumiała. Pomimo ciemności i chłodu wygrzebała się nieco spod płótna.
Ściany pomieszczenia trzeszczały. Ciemność jakby jeszcze potęgowała ten dźwięk. Olga nigdy nie przypuszczała, że ściany potrafią tak trzeszczeć!
Rozróżniała już otaczające ją cienie. Wiedziała, czym były, a przynajmniej tłumaczyła sobie, że nie są niczym strasznym. Byli tu sami z Michaiłem.
Noc niedługo przejdzie w dzień. Na pewno ich wtedy znajdą. Przecież to taka prosta kryjówka! Na pewno ich znajdą.
Miała mokrą spódnicę.
Może dlatego śniło jej się, że tonie?
Ale nie była wszędzie mokra. Olga zbadała materiał dłońmi. Palce miała zdrętwiałe z zimna, ale jeszcze rozróżniały coś prawie suchego od czegoś całkiem mokrego.
Spódnica była mokra z przodu.
Chyba nie zrobiła siusiu we śnie?
Olga podniosła spódnicę i sprawdziła. Nie, tam była sucha. Nic nie rozumiała...
Ależ ten Misza świszczy, kiedy oddycha!
Nagle zrozumiała: to Misza zsikał się przez sen. Ona leżała do niego przodem, obejmując go dla ciepła. Dlatego i ją zmoczył.
Zadrżała.
To było trochę okropne.
W planach ucieczka wydawała się taka prosta. Miało być o wiele lepiej, niż było naprawdę.
Olga marzła.
Nie mogła wejść z powrotem do jamy. Było tam cieplej, ale poczuła siki. Wszędzie zresztą śmierdziało. Uniosła ramię do nosa. Ono też śmierdziało.
Michaił musiał być mokry. I to bardziej. Świszczał, gdy oddychał...
Olga dotknęła ostrożnie jego czoła. Nie był już gorący, ale mokry od potu. Dostrzegła, że Misza jest bardzo blady.
W ciemności nawet jej dłonie wydawały się jasne, ale twarz Miszy po prostu świeciła białym blaskiem.
Olga przestraszyła się.
To jej wina, że Michaił zachorował. To ona wpadła na to wszystko. Ona go do tego namówiła.
Raija - Raisa będzie bardzo zła!
Raija - Raisa będzie rozpaczać, jeśli Misza się tak rozchoruje, że umrze...
To zdecydowało. Może jeszcze była noc, ale Olga nie mogła czekać.
Marzła.
Misza też marzł.
Olga rozejrzała się po składowisku. Leżało tu w stosach wiele rzeczy, tworząc zaułki i ciasne przejścia.
Ale ona nie mogła się teraz bać.
Podeszła do drabiny wiodącej do klapy w dachu. Była wysoko.
Może spaść i się zabić. Albo wpaść do wody...
Odetchnęła głęboko kilka razy, zanim zaczęła się wspinać po wąskiej, na pól spróchniałej drabinie, przymocowanej do belki kołkami i owiązanej linką. Nie wyglądało to najlepiej, ale Olga starała się o tym nie myśleć.
Dotarła do klapy. Nie spoglądała w dół. Wiedziała, że by się tylko przestraszyła.
Olga stanęła, jak mogła najpewniej. Musiała okazać rozsądek, a nie tylko wpadać na pomysły niebezpieczne dla siebie i innych.
Pchnęła z całej siły.
Zaskrzypiało, lecz klapa nie drgnęła. Olga zaparła się ramionami i pchnęła tak mocno, że zatańczyły jej gwiazdki przed oczami. Drabina się zachwiała, ale dziewczynka zdążyła się jej przytrzymać.
Klapa nadal była zamknięta. Widocznie coś na niej leżało.
Olga oparła na chwilę czoło o szczebel, zanim zaczęła schodzić.
Nie miała już innych możliwości poza jedną jedyną.
Bała się, ale Misza nie wyglądał dobrze. Nadal oddychał jakoś dziwnie.
Nałożyła półsuchą kurtkę. Owiązała szalem głowę. Pewnie i tak wiatr go zwieje, ale to nie miało znaczenia.
Przeszła wąską półką aż do drzwi. I wskoczyła do wody.
Doznała wstrząsu.
Ale szła dalej. Odsunęła ciężkie drzwi, wyśliznęła się na zewnątrz i zasunęła je z powrotem. Nie chciała, by zimne powietrze wiało na Michaiła.
I pobrnęła wodą do brzegu.
Nie sprawiło jej to trudności, było całkiem płytko. A bardziej mokra już nie mogła być.
Wygramoliła się na keję. Nie usiłowała zachowywać się cicho. Nic się nie liczyło poza tym, że Misza musi znaleźć się w domu.
Drogę tak dobrze znała... Olga biegła, potykając się i czując, jak mróz przenika ją do szpiku kości. Marzła tak, że dygotała, biegnąc.
Dom...
Pałac z bajki.
Stajnia obok niego.
Dym z komina.
Może nie mogli spać? Może bali się o nich? Ona też. Antonia.
Mama...
Olga nie mogła dłużej stać. Rzuciła się do drzwi. Zastukała. Poruszyła klamką - i wpadła do środka.
Nie rozumiała.
Otwarty dom?
Nawet nie zamknęła drzwi, bo osunęła się na podłogę, płacząc. W środku było tak ciepło! Tak cudownie ciepło!
Raija i Antonia usiadły gwałtownie, gdy usłyszały stukanie. Ktoś wpadł do środka.
Obie wbiegły do kuchni i dojrzały Olgę leżącą na ziemi. Rzuciły się do niej, uklękły przy niej. Obejmowały ją, coś mówiły, płakały. Znów ściskały.
- Misza - wykrztusiła Olga. Była szczęśliwa. Udało jej się. Dotarła na miejsce. Uratowała Misze.
Antonia ściągnęła z córki przemoczone ubranie i okryła ją wełnianym kocem. Nacierała ją nim, zmieniła na drugi. Z jej ust dobiegały chaotyczne słowa. Słowa, których nie wypowiedziała przez cztery lata. Które ukryła w sobie jak skarb, bo przeznaczyła je tylko dla Olgi.
- Misza marznie - powiedziała Olga.
- Gdzie? - spytała Raija spokojnym głosem, rozcierając dłonie Olgi.
Antonia poczuła podziw dla przyjaciółki. Raija nie reagowała histerycznie. Nie rzuciła się na dziewczynkę i nie wytrząsała z niej odpowiedzi.
- Magazyn - szepnęła Olga. - Jest pod magazynem...
- Wielki Boże! - wykrzyknęła Raija. - No oczywiście! - Narzuciła na siebie kurtkę, nie patrząc, czyja jest. - Najlepsza kryjówka. Że też o niej nie pomyśleliśmy!
I już wypadła za drzwi.
Za sekundę wróciła, szybko zgarnęła koc, i znów wybiegła.
Antonia przysunęła stołek jak najbliżej paleniska, usiadła z Olgą w ramionach, kołysząc ją. Olga zamknęła oczy.
To było o wiele większe dziecko niż cztery lata temu. Dobrze wypełniało jej objęcia. Ale nadal pozostawało jej dzieckiem.
Olga więcej nigdy nie zmarznie!
Gdy Raija stanęła przed magazynem, zdała sobie sprawę, że nie wzięła klucza.
Zaklęła.
Po prostu pobiegła, nie zastanawiając się. Wróciła tylko po koc.
Że też nie pomyślała wcześniej o tym miejscu! Powinni to byli przewidzieć...
Każde z dzieci przecież na pewno wymyśliło inną kryjówkę. To było zgodne z ich naturą. Nie pamiętała, żeby oboje kiedykolwiek się w czymś zgadzali. No, chyba że obojgu coś zagrażało. Wtedy stali twardo razem.
Cały czas zastanawiali się, co mogła wymyślić Olga. Przecież ucieczka to był jej pomysł.
Zapomnieli, że Misza też miał swoje pomysły.
Jeśli nie wybrali stajni, pozostawało morze. Oni zastanawiali się nad łodziami, a zapomnieli o tym miejscu, które właśnie Misza znał najlepiej ze wszystkich związanych z morzem.
Myśli dorosłych nie przypominały dziecięcych...
Powinna pójść po mężczyzn... Raija stała niezdecydowana przed budynkiem magazynu.
U diabła!
Straci tylko cenny czas. Na tyle znała Olgę, by wiedzieć, że dziewczynka by nie przyszła, gdyby naprawdę się nie przestraszyła. A powiedziała, że Misza jest chory!
Raija nie miała powodu, by wątpić w jej słowa. Michaił nie może dłużej leżeć na mrozie, sam.
Olga mogła pójść wodą, to i ona może! Raija Wiedziała, którędy szła dziewczynka. Gdy już zrozumiała, gdzie się ukryli, zrozumiała też, że istnieją dwie drogi dojścia.
Albo z magazynu, albo od morza.
W porcie było pusto. Wszyscy poszli spać. Na statkach błyszczały pojedyncze światełka.
Raija podwiązała spódnicę fartuchem i zsunęła się nad wodę. Spostrzegła półkę i poszła nią, odwlekając moment zanurzenia w lodowatej wodzie.
Koc zostawiła na brzegu. Miała tylko dwie ręce.
Gdy już weszła do wody, obudziła się na dobre. Nagłe uderzenie chłodu było przejmujące.
Odsunęła drzwi na całą szerokość. Podciągnęła się na wąską półkę, przeszła nią i podbiegła do stosu żagli.
Padła na kolana, rozgarniając materiał. Zapach trudno było opisać. Ale ujrzała twarz Miszy! Oddychał!
Nie była w stanie nic powiedzieć. Nie musiała. Przytuliła syna i pocałowała jego spocone policzki. Były zimne, tak samo jak przepocone włosy, ale ciało ukryte pośród żagli buchało ciepłem.
Dlaczego to zrobili?!
Raija popatrzyła na stromą drabinę wiodącą do kantoru. Nie wniesie nią Miszy. A na pewno go tu nie zostawi!
Nie zauważała, że marznie. Ze sama jest przemoczona.
Potrzebowała mężczyzny o sile niedźwiedzia. Ale była sama, i musiała sobie sama poradzić.
Wydobyła Misze z jamy. Pociągnęła go za sobą do półki. Wiedziała, że ponowne zamoczenie go w lodowatej wodzie może mu zaszkodzić, ale na ląd nie było daleko. A tam czekał wełniany koc.
Raija przeniosła syna aż do otwartych drzwi. Nie pomyślała nawet o ich zamknięciu. Niech sobie tak stoją.
Położyła Misze na półce, a sama zeskoczyła do wody.
Znów ten szok z powodu zimna, ale tym razem nie aż tak niespodziewany. Jej ciało widać nie doszło jeszcze do siebie po tym pierwszym. Nie oczekiwało niczego łagodniejszego.
Zacisnęła zęby.
Pociągnęła bezwładne ciało Miszy na swoje barki tak, by otoczyło jej kark. Stanęła na szeroko rozstawionych nogach. Dno było nierówne i musiała przyzwyczaić się do nowego rozłożenia sił, by iść z dodatkowym ciężarem.
Ruszyła, brnąc przez wodę.
Brzeg prowadzący na nabrzeże był dosyć stromy i nierówny. Raija z trudem odróżniała w ciemności szczegóły, ale udało się jej wydostać. Ostatni kawałek drogi po prostu ciągnęła syna za sobą, szepcząc słowa przeprosin. Nie chciała go tak traktować, ale musiała się spieszyć!
Przeklinała soczyście wszystkich mężczyzn, a szczególnie pewnych trzech panów, których brakło przy niej, gdy ich najbardziej potrzebowała.
Owinęła Misze w koc. Spódnica, którą podwiązała, opadła w dół. Dobrze, że nie wcześniej, przynajmniej nie krępowała jej ruchów w wodzie.
Z trudnością podniosła chłopca. Jeszcze tak daleko do domu Toni!
Ale Misza był jej dzieckiem, i musiała to zrobić dla niego.
Raija nie zdołała włożyć go sobie na ramiona. Ciągnęła go, opartego na jednym boku, po nierównym bruku ulic miasta.
Gdyby Antonia nie otworzyła jej drzwi, pewnie upadłaby i leżała na schodach.
Zatrzymała się dopiero przy ławie. Antonia pomogła jej położyć na niej chłopca.
- Olga jest już w łóżku - powiedziała cicho. - O Boże, jak on wygląda!
- Za dużo zimnej wody - rzuciła Raija, ściągając z siebie najbardziej mokre warstwy ubrania. Potem zaczęła rozbierać Misze. - Zagrzałaś wodę?
Antonia dopiero co wstawiła kociołek, ale i tak ta woda była o wiele cieplejsza niż morska.
Umyły go razem. Nieopalone ciało chłopca wydawało się całkiem białe. Nie obudził się. Mamrotał tylko coś bez związku.
Antonia przyniosła koszulę Olega, by przebrać w nią Misze. Sięgała mu niemal do kostek, a rękawy musiały podwinąć prawie do szwu na ramieniu.
Ale była sucha.
Otuliły go ciepłym pledem, zaniosły do sypialni i niemal zakopały pod przykryciem obok śpiącej Olgi.
Chwilę stały obok siebie u stóp łóżka.
Przyjaciółki. Matki. Razem przeszły przez najcięższe doświadczenie ich życia.
Teraz czuły ulgę.
Gdy znalazły się w kuchni, znów padły sobie w objęcia. Śmiały się i ściskały. Zachowywały się jak szalone. Bo oszalały ze szczęścia.
- Uszczypnij mnie mocno - poprosiła Antonia. - Muszę to poczuć! Wiedzieć, że to wszystko prawda. Jednocześnie ich widzieć i czuć ból, bo wtedy uwierzę.
Raija uszczypnęła ją tak mocno, jak prosiła. Antonia uśmiechnęła się, choć musiała zacisnąć zęby.
- To jest prawda - zapewniła Raija. Stała bosa, nadal w mokrym ubraniu. Ona też niemal tego nie pojmowała.
Przecież nie tak dawno obie zastanawiały się, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczą dzieci żywe.
- Mój napar z ziół powinien postawić Misze na nogi w kilka dni - dodała Raija. - A przynajmniej złagodzić chorobę do zwykłego przeziębienia!
Antonia zaśmiała się, szczęśliwa.
Raija rozebrała się. Zmyła morską wodę z ramion i nóg. Umyła do czysta twarz. Stanęła naga przy palenisku, grzejąc się.
- Możesz mi coś pożyczyć do ubrania? - zapytała, unosząc brwi. - Jewgienij nigdy by mi nie wybaczył, gdybym przeszła tak przez ulice Archangielska. Nawet teraz, nocą.
Antonia zachichotała.
- Uznałby pewnie, że robisz to dla Wasilija - rzuciła złośliwie. Ale poszła po rzeczy dla Raiji.
Jej mokre ubranie rozwiesiła wokół paleniska. Pewnie wyschnie, zanim wstanie świt.
- Pójdę po nich - powiedziała Raija. - Jeśli Olga się obudzi, to ty powinnaś przy niej być.
Antonia pokiwała głową z powagą.
- Pozwoliła, bym ją objęła, Raiju - Raiso! Pozwoliła się przytulić. Ileż to dla mnie znaczyło!
Antonia uściskała mocno Raiję na potwierdzenie swych słów.
- Nigdy jej nie opuszczę! - dodała z promiennym uśmiechem. - Myślałam wtedy, gdy wszystko wydawało się najczarniejsze, że jeśli tylko Oldze nic się nie stanie, niech mieszka z wami, jeśli nadal będzie tego chciała. Czułam, że mogę się z tym pogodzić, jeśli tylko ocaleje. Że lepiej jej będzie gdzieś indziej niż razem ze mną...
- Już kiedyś też tak pomyślałaś - odparła Raija, gładząc ją po policzku. - Ja też tego nie rozumiem - dodała. - Ale ta doba strachu sprawiła, że otworzyły mi się oczy na wiele spraw. - Uśmiechnęła się - Olga nie poprosi, by mogła u nas mieszkać. Sądzę, że wybierze ciebie, Toniu. Ona rozumie, że jesteś jej mamą. Ja jestem jej Raiją - Raisą. To nie całkiem to samo co mama. Ale Olga potrzebuje czasu. Ofiaruj jej go.
Pogrążone w ciszy nocy ulice były piękne. Raija nigdy wcześniej tego nie zauważyła.
Rzadko chodziła po nich nocą, to może dlatego...
Domy wydawały się ładne w mroku. Nie wiadomo, czy mieszkali w nich ludzie bogatsi czy biedniejsi.
Mrok potrafił wygładzać różnice.
Może nie powinno tak być, myślała Raija. Może nie powinno się ukrywać brzydoty, udawać, że jej nie ma.
Zastanawiała się, jak będzie wyglądał Archangielsk, gdy Olga i Misza dorosną. Może i ona to zobaczy.
Pewnie będzie mniej roboty, mniej statków w porcie. Już teraz odczuwali, że Petersburg przejmuje większość handlu morskiego w Rosji. Romanowowie zapominali o swych poddanych mieszkających daleko, na ubogiej północy.
Może miasto stanie się brzydsze?
Raija miała nadzieję, że nie. Miała nadzieję, że ci, którzy są teraz dziećmi, upiększą miasto. Ono będzie ładne także w świetle dziennym.
Może nie da się odróżnić, czy w danym domu mieszka ktoś bogaty, czy biedny. Wszyscy będą mieli tyle, ile potrzebują...
To wydawało się takie łatwe, że Raija wiedziała, że jest niemożliwe. Jak wszystkie tego rodzaju pobożne życzenia.
Ostatni kawałek drogi przetańczyła. Cieszyła się, że nie spotkała nikogo, kto mógłby o niej pomyśleć coś niestosownego.
Nikt nie tańczy na ulicy, zwłaszcza nocą...
Na drzwiach domu Wasilija wystukała rytm wesołej piosenki. Wiele razy.
Nie oczekiwała, że położą się tak wcześnie. Myślała, że najpierw wysłuchają nowin z Norwegii, że opowiedzą Olegowi to, co się tu działo, zwłaszcza z Antonią. No i że cały czas będą wlewać do kubków zawartość jakichś butelek... Mężczyźni, gdy zostawali sami, zawsze tak robili. Wtedy ukrywali się przed swoimi żonami.
Ale nie wyczuła wokół Wasilija charakterystycznego zapachu alkoholu, gdy wreszcie otworzył drzwi. Miał na sobie tylko spodnie i wyglądało na to, że zakładał je w pośpiechu.
- To ty? - zdążył zapytać, zanim Raija objęła go ramionami i uściskała.
- Oni są w domu! - chciała zawołać, ale głos odmówił jej posłuszeństwa, więc przekazała nowinę szeptem.
Wasilij odsunął ją na odległość ramienia, wpatrzył się w nią z niedowierzaniem, a gdy uwierzył, że Raija mówi prawdę, niemal zmiażdżył ją w objęciach.
Jego oczy śmiały się, gdy napotkały jej wzrok. Wtedy śmiech znikł. Wasilij nadal trzymał Raiję mocno, aż ona czuła drgania jego mięśni. Wyglądał niemal na przestraszonego.
I wtedy ją pocałował. Raija czuła, jak wbija mu palce w ramiona, jak sama go trzyma, nie chce puścić...
To on ją puścił. On się cofnął, targając sobie włosy. Cofnął się, wpadając na Jewgienija.
Raija dostrzegła męża dopiero wtedy, gdy Wasilij ją puścił. Nie miała pojęcia, jak długo trwała ta chwila. Nie wiedziała, jak długo Jewgienij tu stał.
- To nie było to, co możesz sądzić - powiedział Wasilij, próbując wyjaśnień.
- Znaleźli się! - rzuciła Raija. Nadal stała w otwartych drzwiach. - Byli w hangarze pod magazynem. Nie wpadliśmy na to...
Obaj mężczyźni tylko westchnęli z bezsilności. Doszedł do nich Oleg.
- Znaleźli się? - spytał tylko. Raija pokiwała głową.
- Olga wróciła. Powiedziała, że Michaił jest chory...
- Chory? - spytał Jewgienij ostrym tonem. - Chłopak jest chory? A ty biegasz sobie po ulicy?
Raija milczała przez chwilę.
- Tonią nie mogła odejść - odparła w końcu. - I tak się już nachodziła.
To go ostudziło.
Oleg założył szybko buty, wepchnął koszulę w spodnie i wybiegł w noc, nawet nie zapinając kurtki.
Jewgienij popatrzył na Wasilija i popukał go palcem w ramię.
- Następnym razem, gdy będziesz całował moją żonę, lepiej bądź ubrany - powiedział. - Inaczej znów cię oznakuje. A ja sądziłem, że nie lubisz być oswojony...
Wybiegł.
Wasilij zerknął na swoje ramiona. Pozostały na nich czerwone ślady po palcach Raiji... Westchnął i odwrócił się do niej plecami.
Raija weszła do domu i objęła go od tyłu. Przyłożyła policzek do jego ciepłej skóry.
- On tak nie myślał - powiedziała. - Na pewno nie.
- Nie? - spytał ochryple, obejmując jej dłonie, które splotła na jego brzuchu. - Pewna jesteś, Raiju?
- Ty mi dałeś bliskość, gdy jej potrzebowałam - powiedziała cicho, jakby nie zauważając jego pytania. Pytania, które miało niebezpieczny wydźwięk. - Objąłeś mnie wtedy, gdy wszystko we mnie o to krzyczało. Miałeś dla mnie pocieszające słowa, gdy byłam bliska załamania. Nazwałeś mnie dzielną, gdy czułam się żałośnie. Nikt inny tego nie zrobił, Wasilij. Umiesz mi powiedzieć, dlaczego ty byłeś tym jedynym?
Rozluźnił uchwyt Raiji i obrócił się powoli ku niej. Jego oczy pieściły ją spojrzeniem. Sprawiał, że wszystko, na co spojrzał, nabierało królewskich cech.
Jego dłonie splotły się za jej plecami.
Wasilij uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, którym zdobył tyle serc niewieścich, nieprzygotowanych na tyle uroku.
- Może dlatego, że nikt cię nie kocha tak jak ja? - rzucił na poły żartobliwie.
Spoważniał jednak szybko.
- Ale to ty wiesz lepiej, Raiju. Popatrzył na nią uważnie.
- Boże, jakaś ty piękna! Niech choć ten jeden raz wolno mi będzie ci to powiedzieć! Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam. Ale pewnie nawet gdybyś była brzydka, i tak miałabyś mnie w swej mocy. To było nieuniknione...
- Nie mów więcej, Wasilij...
- Masz rację - zgodził się, opierając czoło o jej czoło. - Byłem jedynym, kto miał jeszcze trochę sił, by myśleć nie tylko o dzieciach. Martwiłem się także o ciebie. Na tym polega różnica. Jewgienij jest ojcem. To jego syn zaginął. Gdyby to był mój syn, pewnie też nie myślałbym o niczym innym niż tylko o jego odnalezieniu. Obawiam się, że też zaniedbałbym moją żonę. - Westchnął. - Nie kocham cię bardziej niż Jewgienij. Nie chcę kłamać. Po prostu tak jest Mój strach był mniejszy od jego strachu. Byłem w mniejszym napięciu niż on...
Raija pokiwała głową. Zrozumiała. Może zdoła wybaczyć mężowi.
Inna sprawa, czy Jewgienij wybaczy jej... Wiedziała, że on tylko z pozoru lekko potraktował całą sprawę.
- Byłoby tak łatwo zostać u ciebie - powiedziała cicho. - Na chwilę...
Pokręcił głową i wypuścił ją z objęć. Nie odsunął się, ale już jej nie dotykał.
- To nie byłoby dla ciebie łatwe - powiedział. - Nie mogłabyś tego zrobić. A ja nie chciałbym ciebie w ten sposób. Dla mnie liczy się albo wszystko, albo nic. A wszystkiego mi nie zaproponujesz. Jesteś jedyną, z którą nie chciałbym się widywać w tajemnicy. Żadne z nas by temu nie sprostało.
- Masz rację. Tak mi tylko przeszło przez myśl - Raija uśmiechnęła się słabo. - Szczęście poddaje niezbyt rozsądne myśli. Ja tu przyfrunęłam...
- I odleć z powrotem - powiedział Wasilij, otwierając przed nią drzwi. - Czekają na ciebie, Raiju. Tam jest twój dom. U niego. Na dobre i złe dni.
Antonia przyjechała z wizytą do domu nad Dwiną. Mijały właśnie dwa tygodnie od tego strasznego dnia. Od tej nocy, gdy dzieci wróciły.
Znów Olga i Michaił bawili się razem.
Trwało dobry tydzień, zanim Misza wyzdrowiał. Ciężko chorował. Dwie doby bredził w wysokiej gorączce, zanim oprzytomniał. Potem szło ku lepszemu. Okłady z wełny na pierś, kubek z dziegciem przy ogniu, wywary z ziół Raiji i herbatki Antonii - wszystko spełniło swoje zadanie.
- Jesteś na mnie zła? - to było pierwsze świadome pytanie Miszy.
Raija nie mogła być na niego zła.
- Za bardzo cię kocham - odparła. To była prawda. - Kocham cię za to, że tu jesteś. Ze jesteś moim kochanym chłopcem...
- A tata jest na mnie zły? - drążył dalej Misza. Raija zaprzeczyła.
- To dlaczego go tu nie ma?
To było trudniejsze do wytłumaczenia. Nie umiała lepiej, więc powiedziała:
- Bo jest zły na mnie. Raija przekonała Jewgienija za pośrednictwem Olega, by odwiedzał syna popołudniami. Jej nie musiał oglądać, jeśli nie chciał.
A nie chciał.
W czasie jego odwiedzin Raija oporządzała zwierzęta.
Dwa tygodnie minęły w milczeniu. Po tej pierwszej nocy w domu Antonii, gdy mówili wszyscy: o dzieciach, o ich kryjówce, o wszystkim...
Nawet wtedy się do niej nie odezwał. Potem też nie.
- Wiesz, Oleg ze mną rozmawia - przyznała Antonia zgryźliwie. Na głowie zawiązała chustkę. Kwiaty na czarnym tle. Dała jej cień powagi żony. - Nie śpimy ze sobą, ale rozmawiamy. Także o Linie.
Raija uniosła wzrok na przyjaciółkę.
- Drugie dziecko to dziewczynka. Oleg chciał przyjechać tu z chłopcem, by wychować go na Rosjanina. A ona stanęła dęba. Nie powiedział tego wprost, ale można się było domyślić, że wyjechał w złości...
- Nadzieja dla ciebie - powiedziała Raija.
- Nie nazywaj tego nadzieją! - poprosiła Tonią. - Ja sama nie wiem, co to jest...
- Oleg wie? Tonią pokiwała głową.
- Wszystko. Nie mogłam niczego zataić. Może wolał nie wiedzieć, ale ja chciałam być uczciwa. Nie ukrywam niczego.
- Czy on próbuje? Czy chce wrócić do tego, co było? Śmiech Antonii nie przypominał już tego dawnego, wesołego potoku.
- Czy cokolwiek może być takie, jak kiedyś? - spytała gorzko. - Nie sądzę, by chciał próbować. Szczerze mówię. Nie pytałam go, czy chce. Czy uważa, że warto o to walczyć. Nawet nie wiem, czy sama tak uważam. Jeżeli, to tylko dla Olgi...
Zamilkła na chwilę.
- Wasia zrezygnował z pracy - rzuciła znienacka, trzymając Raiję spojrzeniem.
- To nie było tak - odpowiedziała Raija tak jak zawsze. Jewgienij nie chciał uwierzyć w jej wyjaśnienie.
- Nawet przez krótką chwilkę? - naciskała Antonia. - Czy jesteś ze mną szczera, Raiju - Raiso? Czy jesteś szczera wobec siebie? Ostrzegałam cię przecież! Nie można zbliżyć się do Wasi, by się od niego nie zapalić. Prawda?
- To nie było to - uparcie twierdziła Raija. - Przecież ja wiem najlepiej. Wasilij też. On nie musiał rezygnować z pracy. Może Jewgienij tak woli, ale to niepotrzebne. Długo będzie szukał tak zdolnego współpracownika jak Wasilij.
- Ciepło go bronisz - droczyła się Antonia. - Nie jesteś wobec niego chłodna, o, nie...
- Jestem jego przyjacielem! - Raija nie ustępowała ani o cal. Tonią zrozumiała, że nie wyciśnie z niej żadnego wyznania. Raija będzie zawsze twierdziła, że to był niewinny pocałunek radości. Będzie tak twierdziła, dopóki żyje, o ile Antonia ją zna. A zna ją niewątpliwie dobrze...
- W jego kantorze są cholerne przeciągi - powiedziała Raija. Już nie myślała o Wasiliju, tylko o mężu. - Nie narzeka na ramię?
- Nie jesteś jego matką! - Tonią potargała jej włosy. - To dorosły mężczyzna, Raiju - Raiso! Jeśli woli spać w kantorku, niech sobie śpi. Nie powstrzymałabyś go nawet, gdyby zechciał spać na którejś łodzi...
- Może bym to wolała - odparła Raija. - A więc narzeka?
- Czy słyszałaś, by Jewgienij kiedykolwiek narzekał? - Tonią uniosła brwi pytająco. - On jest typem, który cierpi w milczeniu...
Nadeszła zima. Spadł śnieg. Najpierw jak cienka pajęczyna, potem kołderka. Wreszcie jak ciężka powłoka. A Morze Białe stało się naprawdę białe.
Raija czuła wyrzuty sumienia. W domu było przytulnie i ciepło. W dni, kiedy przychodził Jewgienij, paliła jeszcze mocniej. Nie była na tyle naiwna, by sądzić, że go to przekona do pozostania, ale przynajmniej miała pewność, że się ogrzeje.
Widziała, że ramię mu naprawdę dokucza. Widziała to po sposobie, w jaki ściągał barki. Bruzdy w jego twarzy pogłębiły się. Miał czterdzieści pięć lat i na pewno nie młodniał z upływem czasu. A już nie wtedy, gdy karał siebie i ją w ten sposób.
W końcu Raija przyznała sama przed sobą, że duma ma też swoje granice. Tego dnia nie przedłużała obrządku w oborze. Był wieczór. Zanim przyszedł Jewgienij, zdążyła ugotować pożywną zupę, by choć coś zjadł porządnego. Wiedziała, że on często jadł u Antonii, ale sama też chciała zapewnić mu gorący posiłek.
Właśnie wychodził, gdy weszła. Stał w kurtce, zakładając buty.
- Położyłem Misze spać - rzucił. - Był zmęczony. Raija pokiwała głową. Stanęła oparta plecami o drzwi. Milczała przez chwilę.
- Zjadłeś zupę? - spytała w końcu, gdy już założył buty i nie miał usprawiedliwienia, by nie patrzeć jej w oczy.
- Tak.
Jak zawsze krótka odpowiedź. Jak głęboka była jego gorycz? Raija stała nieporuszona. On też. W dłoniach trzymał czapkę. Już dawno nie patrzyli sobie w oczy.
- Czy znów chcesz się za nim wstawiać? - spytał Jewgienij ostro.
Raija powiedziała mu wcześniej, że uważa, iż Wasilij powinien nadal u niego pracować. Jewgienij także i to zrozumiał opacznie.
Może powinna inaczej dobrać słowa. Może najpierw powinna poprosić o inne rzeczy?
- Chcę się wstawić za sobą - odparła. - Za nami, Jewgienij. Jak długo to jeszcze ma trwać? Czy nie ma dla nas nadziei?
- To ty powinnaś wiedzieć - odparł sztywno.
Ale nie odchodził.
Raija zdusiła w sobie dumę. Gra toczyła się o wysoką stawkę. Powinna wreszcie nieco ugiąć swego sztywnego karku...
- Nie oczekuję, że to zrozumiesz - powiedziała. - Wiem, że masz własne zdanie o tym pocałunku...
- Bo mam oczy na swoim miejscu - odparł Jewgienij. - Gdyby mi to ktoś opowiedział, może bym to mógł jakoś wytłumaczyć. Ale ja to widziałem na własne oczy, Raiju! Widziałem, jak on cię trzymał. Czułość pomiędzy wami. Widziałem, jak... jak wpiłaś się w jego usta!
- Czy ten pocałunek ma zniszczyć wszystko pomiędzy nami?
- Ja wiem, co zobaczyłem - odrzekł, nadal nieugięty.
- Nie widziałam go od tamtej pory - zapewniła - jeśli to cokolwiek dla ciebie znaczy. On zostawił dobrą posadę, by cię nie drażnić. Czego więcej chcesz?
- Uczciwości - rzucił. - Uczciwości, Raiju. Westchnęła i zamknęła oczy. Starała się zachować spokój. To była najdłuższa rozmowa od czasu, gdy się wyprowadził. Powiedział jej wtedy tylko, że będzie spał w Archangielsku. Ze nie musi na niego czekać. Że nie jest w stanie dzielić z nią łoża.
- Żadne z nas nie może obiecać, że zawsze będziemy się kochać - rzekła. - Ale możemy obiecać, że będziemy się starać z całych sił. Tamto to był błąd. Przyznaję.
Zdjęła rękawiczki i szal, ale pozostała na miejscu. On też stał nieporuszony niczym skała.
- To był najgorszy dzień mojego życia - mówiła dalej. - Nigdy wcześniej cię bardziej nie potrzebowałam niż właśnie wtedy. A ty mnie odepchnąłeś! Wiem, że to było straszne też dla ciebie, Jewgienij, ale tak pragnęłam, byś mnie objął i dodał siły i odwagi! Tak pragnęłam, byś mnie choć dotknął...
- Nie możesz zrzucać na mnie winy! - obruszył się Jewgienij. - To niesprawiedliwe, Raiju!
- Poczekaj - poprosiła. - Posłuchaj jeszcze trochę. Jeżeli potem nie będziesz chciał ze mną rozmawiać, to w porządku. Nie mogę cię powstrzymać, ale proszę tylko, byś mnie wysłuchał!
Niechętnie pokiwał głową. Spojrzał na nią wyczekująco. Widziała po nim, że nie spodziewa się niczego nowego. Że nawet nie sądził, by mogła wytoczyć jakieś nowe argumenty.
Po prostu uprzejmie zgodził się wysłuchać tego, co ona ma do powiedzenia...
- Potrzebowałam cię - zaczęła mówić Raija. - Może powinnam była ci to powiedzieć. Może powinnam była zrobić pierwszy krok i objąć ciebie. Ale czułam, że otacza cię mur, Jewgienij. Byłeś tak cholernie odpychający! Wiem, że byłeś zmęczony i że się bałeś. Wiem, bo też to czułam. Oboje byliśmy wytrąceni z równowagi. Ale widziałam, że potrafisz objąć Tonie. Umiałeś się do niej uśmiechnąć. To bolało. Nie dlatego, że sądziłam, że jej pożądasz, ale dlatego, że umiałeś ją wesprzeć. Dlatego, że jej umiałeś dać poczucie ciepła i wspólnoty, a mnie nie. To bolało. Może wtedy ja zamknęłam się przed tobą. Nie wiem. Trudno widzieć siebie z zewnątrz. Myślałam o tym dużo. Przecież ja też umiem się opancerzyć. Ale nie jestem aż tak silna, jak wszyscy myślą. Bywa, że ja też kogoś potrzebuję. Wtedy właśnie potrzebowałam. A ty nie chciałeś być tym, który wyciągnie do mnie dłoń...
- Mieszasz dwie sprawy - odparł w końcu Jewgienij. Usiadł, co dało Raiji nadzieję, że jej wysłucha. - Dużo dzieli to, o czym mówisz, od tego, by rzucić się jednemu z moich przyjaciół na szyję i pozwolić, by cię całował tak, jak tylko mnie wolno. Ja jestem tolerancyjny, Raiju. Ale potrafię rozróżnić przyjacielski pocałunek od tego, który wymieniłaś z Wasilijem. To było coś więcej...
Raija żałowała, że nie może wyrwać swoich uczuć z piersi i rzucić ich na stół, by Jewgienij sam mógł je ocenić.
To było niestety niemożliwe.
- Wasilij mówił mi, jaka jestem dzielna. Gładził mnie po policzku. Tego potrzebowałam. Mówił to, co podtrzymywało mnie na duchu. No i to on otworzył, gdy przyszłam, by powiedzieć, że odnalazłam Misze. Byłam wtedy najszczęśliwszą istotą w Archangielsku. Uściskałabym nawet samego diabła, gdyby to on stanął w drzwiach!
Odetchnęła głęboko. Zrozumiała, że musi powiedzieć coś z tego, czego on oczekiwał. Mimo że sama tak nie czuła.
Ona wiedziała, czym był ten pocałunek.
Wasilij też wiedział.
Ale nie była pewna, czy Jewgienij kiedykolwiek będzie w stanie to zrozumieć. Musiała dać mu trochę tego, czego oczekiwał. Upór miał wiele wspólnego z dumą. Może nadszedł czas, by ona sama nieco złagodziła swoje zasady...
- Może wymknęło się to nam nieco spod kontroli. Ale nie miało żadnego głębszego znaczenia. Po prostu się stało. On... nie jest to szczególną tajemnicą, że widzi coś we mnie. Mimo że w tym momencie zapłonęłam dla niego, nie znaczy to wcale, że nadal miałoby tak być. Mamy prawo do popełniania błędów. I do pokuty, Jewgienij...
Czy na takie wyznanie czekał? Czy to odbierał jako największe kłamstwo? Że ona uparcie odmawiała przyznania się do czułości i pożądania wobec Wasilija? Raija nie wiedziała nic poza tym, że już więcej nie mogła mówić na ten temat. Nie chciała kłamać.
- Jeżeli odebrałeś to jako szyderstwo wobec ciebie, proszę cię o wybaczenie - powiedziała. - To nie z Wasilijem chcę iść dalej przez życie. Gdyby tak było, już dawno postarałabym się o niego.
Spojrzała Jewgienijowi prosto w oczy. Nie mrugnęła powieką. Była poważna. Silna. Teraz była już silna. Miała siłę niedźwiedzicy.
- A kogo ty chcesz? - spytał po długiej chwili ciszy.
- Chcę ciebie - odparła. - Chcę nas. Kocham cię, Jewgienij. Nie możesz tego zmienić. Dotychczas nikt nie umiał tego zmienić. Bez ciebie jestem nieszczęśliwa. Dom jest pusty bez ciebie. Moje ramiona są puste. Łóżko jest jak ocean. Jestem przeraźliwie samotna gdy ciebie nie ma, Jewgienij. Tęsknię za tobą. Nie będę szczęśliwa, jeśli nie będę mogła być z tobą. Na dobre i na złe. W zdrowiu i w chorobie...
Jewgienij nadal siedział. Badał ją wzrokiem. Raija nigdy nie umiała kłamać. I nie znalazł nic w jej twarzy, co wskazywałoby, że kłamie.
Ona nie będzie go błagała. Nic na całym świecie nie sprawi, by się przed kimś ugięła i złamała swoją dumę. Bez tej dumy nie byłaby sobą.
Życie z Raiją nie należało do łatwych. Nigdy nie będzie. Ale bez niej też było piekielnie trudno. Już to wiedział.
- Możesz pomóc mi zdjąć buty? - spytał, uśmiechając się ostrożnie.
Okazało się, że potrafi wzbudzić w niej gorące pożądanie, mimo że jest tylko jej nudnym mężem. Tym, który nie ma jednej ręki, za to więcej zmarszczek na twarzy, niż mógł policzyć.
- Nie musisz mnie napadać - zaśmiał się, gdy jej usta na chwilę oderwały się od jego ust.
- Czyżby? - odparła, nie rozluźniając uchwytu na jego karku. Jej usta żądały więcej. Nie słów. Tylko tego. Pocałunku, którego Wasilij by nigdy nie uzyskał.
Żądała więcej niż pocałunku. Zdjęła ręce z jego karku tylko po to, by uwolnić się z jakichś części ubrania. I po to, by rozluźnić jego pas i rozpiąć oporne guziki jego spodni.
I gdy jedną ręką przytrzymywała spódnicę, drugą odnalazła go i wprowadziła tam, gdzie chciała.
Stali się dwoma ciałami, dążącymi do spełnienia. Zaspokajali swoje najgłębsze tęsknoty i gasili pierwsze płomienie.
Dopiero potem Raija pomogła Jewgienijowi zdjąć kurtkę.
- Nie pamiętałem, że to tak wspaniałe - uśmiechnął się, choć oczy miał jeszcze czujne. Nie mógł odważyć się wierzyć jej całkowicie. Nie mógł oddać się jej inaczej niż w pożądaniu.
Jeszcze nie.
- A więc masz złą pamięć - uśmiechnęła się Raija. Rozpuściła włosy. Stała tylko w białej koszuli i halce z niezliczoną ilością tasiemek, które doprowadzały go do szaleństwa, gdy supłały się pod jego niecierpliwymi palcami.
- Tęskniłam, Jewgienij - mówiła dalej. - Nie za jakimś mężczyzną, ale właśnie za tobą. Nie jestem lekkomyślna, wiesz. To ciebie pragnę. Chcesz spróbować? Zgodzisz się, byśmy zostawili za sobą to, co nas dzieliło i zaczęli od nowa?
- Na dobre i na złe? - spytał Jewgienij z powagą. Raija pokiwała głową.
- Bez ciebie nie jestem sobą - rzekła. - Ale nie chciałabym z tobą żyć, gdybyś miał zatruwać mnie goryczą i mnie upokarzać. Tak nisko siebie nie cenię.
- Ja też nie - odparł Jewgienij. Wydawało mu się, że gorzka rana zaczęła się zabliźniać. Może nigdy nie zniknie, ale nie będzie bolała.
Doszedł do wniosku, że ukarał siebie bardziej, niż ukarał ją. To był zły czas.
- Dobrze być znów w domu - westchnął. - Postaram się być tym mężczyzną, na jakiego zasługujesz! Przecież nie chcę cię skrzywdzić. To z tobą jest mi najlepiej...
Raija potargała mu włosy.
- Wreszcie mówisz rozsądnie, mój mężu.
Znów usiadła mu na kolanach, objęła za szyję, zaczęła całować lekkimi, suchymi wargami w nos, w policzki, w usta...
- Nie sądzę, by udało mi się coś jeszcze - rzucił Jewgienij rozbrajająco.
Raija roześmiała się perliście.
- Mamy czas, kochanie. Ale musisz wiedzieć, że nigdy nie dam ci już odejść tak łatwo. Jeśli będziesz próbował mnie opuścić, Jewgieniju Dymitrowiczu, będziesz musiał biec bardzo szybko i daleko, bym cię nie dogoniła. Możliwe, że porzucę wtedy resztki mojej dumy. Od tej chwili zamierzam trzymać cię zębami i pazurami, Byków! I nie pozwolę, byś mnie zaniedbał!
Jewgienij zacieśnił objęcie.
- To samo dotyczy ciebie, Bykowa - powiedział. - Następnym razem, gdy zobaczę cię w ramionach innego, nie zawaham się użyć mojej jedynej pięści!
Zaśmiali się, wsparci o siebie czołami.
To trwało. Ale udało im się ujść cało ze sztormu życia. Udało im się. Może byli teraz nawet silniejsi. To, co ich niegdyś łączyło, istniało nadal. Tak cenne, że oboje chcieli o to walczyć.
- Jewgienij nie zjawił się - obwieścił Oleg po powrocie z portu. Stanął przy palenisku i otrząsał z siebie chłód.
- Może tym razem już zostanie - odparła Antonia. Siedziała, próbując łatać jego koszulę, która miała już wcześniejsze łaty, naszyte równym, drobnym ściegiem tak, by nie było nic widać. Antonia wysilała się, by szyć tak samo ładnie. Zdawała sobie sprawę, że to beznadziejna sprawa, ale się starała.
- Przecież nie stało się nic wielkiego - zaśmiał się Oleg. Gdy chodziło o innych, bywał wspaniałomyślny. - Jestem pewien, że Raija pocałowałaby i mnie, gdybym to ja otworzył!
Antonia nie odpowiedziała.
- Bywali i tacy, którzy musieli znieść więcej niż to - mówił dalej Oleg. - Mężczyźni, którzy mieli bardziej lekkomyślne żony niż, jak się okazało, Raija...
- Mnie masz na myśli? - spytała Antonia spokojnie, odkładając robótkę. Nie warto było plamić jej krwią, gdyby się rozzłościła i ukłuła igłą. - Mówisz o nas, Oleg?
- Może nadszedł czas, by porozmawiać o nas. Antonia pokiwała głową. Nie miała nic przeciwko temu.
- Będziemy rozmawiać, czy może krzyczeć? Bo jeśli krzyczeć, to lepiej poczekać i oszczędzić tego Oldze.
Oleg przystawił krzesło do stołu. Oddzielał ich tylko róg stołu. Kolana Olega niemal dotykały jej, miał długie nogi.
- Stanowimy dziwną zbieraninę - powiedział. - Ty i ja, Raija i Jewgienij. I Wasilij. - Zamilkł wymownie. - Wasilij wiedział, jak się ustawić - dodał. - Łaził tu w dzień i w nocy. Żonę Jewgienija kochał w tajemnicy, a moją w łóżku...
Antonia nabrała powietrza i wypuściła ze świstem.
- Z tym już dawno koniec - stwierdziła. - Wasilij nic do mnie nie ma. Może odegrał jakąś rolę w tym, co się dzieje pomiędzy Raiją a Jewgienijem, ale nie przypisuj mu zbyt wiele!
- A więc się przyznajesz? Skinęła głową.
- Zdarzyło się. - Nie mam na to usprawiedliwienia. Ale to nieważne. Pomogło mi tylko nie oszaleć. Nie chcieliśmy brnąć dalej...
Oleg zaśmiał się. Nie wiedział, co powinien powiedzieć. Ona traktowała to wszystko tak lekko!
- Ważne było - mówiła dalej Antonia - jedynie to, że odeszłam od ciebie dla Grigorija.
Musiała nabrać oddechu, zanim mogła mówić dalej. Wciąż nie potrafiła wymawiać tego imienia bez bólu. To imię wywoływało wspomnienia żywego Grigorija, pełnego tego wszystkiego, co w nim kochała. A potem - martwego. Nadal czuła ciężar jego bezwładnego ciała w swoich ramionach.
- Gdyby Grigorij teraz powrócił - powiedziała - zrobiłabym dokładnie to samo. Ty nie zrozumiesz, co mnie z nim łączyło. Ale nie znaczy to jednak, że cię kiedyś nie kochałam. Nadal cię kocham. Ale nie wiem, czy będziemy mogli razem żyć.
Oleg uśmiechnął się z bólem.
- Napisałaś mi to w liście. Czy ten chłopak też coś znaczy dla ciebie?
Anastas nie był aż tak młody, by nazywać go chłopakiem, ale Antonia nie poprawiła męża.
- Anastasa także kocham - odparła. Zauważyła, że Oleg aż się skurczył pod wpływem tych słów.
Uczciwość bolała. Ale łatwiej przyznać się do prawdy niż wymyślać półprawdy i kłamstwa, które tylko oplątywały człowieka swą siecią.
- Ty masz Linę - dodała. - I dwoje dzieci. Nic dla ciebie nie znaczą?
- Dzieci - parsknął. - Nie kocham Liny. Nawet nie wiem, czy ją lubię...
- Dowiodłeś tego niezbicie! - nie mogła się powstrzymać Antonia.
- To, że ode mnie odeszłaś, bolało. Czułem się, jakbyś mnie wzięła do ust, posmakowała i wypluła. Musiałem pokazać wszystkim, że nadal jestem mężczyzną. Nie sądziłem, że to będzie coś trwałego. Miała tam zostać i zapomniałbym o niej. Ale zaszła w ciążę...
Antonia rozumiała. Historia nie była nowa. Zdarzała się wiele razy.
- Nie wiem, czy wrócę na Soroya - dodał. - Nie mam szczególnej chęci. Chciałem uczynić z Olaia mojego syna, ale ona wolała widzieć go jako biednego rybaka gdzieś na wybrzeżu. Nie mogłem przecież wykraść własnego dziecka, prawda?
Czyżby on pytał ją o pozwolenie? A może chciał znać jej zdanie?
- Nie byliśmy najlepszymi rodzicami dla Olgi - powiedziała Tonią po chwili. - Na szczęście dla niej była Raija...
- Nigdy nie pozwolę, by Olai zabrał Oldze to, co jej się należy - stwierdził Oleg.
Antonia długo na niego patrzyła, Zanim dotarło do niej, o co mu chodzi. On myślał o przyszłości. O spadku! Boże jedyny! Jej to nigdy nie przyszło do głowy! Nawet nie zaczęła się o to martwić.
- Kochasz syna? - spytała, ciekawa tego drugiego życia Olega. Opowiadał jej już trochę, ale jak mężczyzna: bez właściwej treści, bez uczuć. Może robił to specjalnie, a może po prostu nie umiał inaczej.
Oleg zmieszał się tym pytaniem. Nie wiedział, jakiej odpowiedzi oczekuje Tonią. Ale odrzekł zgodnie z prawdą:
- Chyba tak. On jest dobrym chłopcem. A tam życie jest ciężkie. Nie brakuje jedzenia, bo morze nigdy nie jest całkiem puste, ale zdobycie żywności to ryzykowna zabawa. Morze to trudne pole do zbierania żniwa, Toniu...
- Ty chcesz dla niego czegoś więcej? Pokiwał głową.
- No to myślę, że on powinien tu przyjechać i poznać twój świat jako twój syn. I wtedy sam wybierze, gdy już będzie wystarczająco dorosły. - Odczekała chwilę i dodała: - Ale nie możesz tego zrobić wbrew woli Liny. Nie możesz go zabrać bez jej zgody. Byłoby to złe i w stosunku do niej, i do dziecka. Ty nie jesteś taki, Oleg...
- Nadal tak jasno wszystko widzisz - westchnął. - Czy ty tylko swojego życia nie widzisz tak jasno, Antonio Jurkowa? A może nazywasz się już inaczej?
Kciukami gładził jej dłonie. Dotykał odcisków, które miała po wewnętrznej stronie.
- Nie mam jedwabistych dłoni, prawda? - odparła, unikając odpowiedzi na jego ostatnie pytanie.
- Dłonie powinny trzymać inne rzeczy niż igłę do haftów - odparł. - Miękką skórę mają ci, którzy nie żyli naprawdę. Ty jesteś kobietą, która żyła. Masz dłonie fascynującej kobiety. Cóż wiedzą o pięknie ci, którzy twierdzą, że twoje dłonie są brzydkie? Nic, Toniu. Nic... Kiedy się zdecydujesz? - spytał nagle. - Mam prawo to wiedzieć.
- Anastas czeka na mnie aż do lata - odparła.
- Nie możemy rozmową przywołać tego, co kiedyś było między nami - przyznał Oleg. - To wymaga wiele większego wysiłku od nas obojga.
Pokiwała głową, cofając dłonie. Czuła, że nie w porządku jest siedzieć tak i rozmawiać lub myśleć o Anastasie.
- A mamy o co walczyć? - spytała. Oleg na pewno nie może powiedzieć, że ona nie jest szczera. Cięła teraz aż do kości.
- Ja nigdy nie kochałem Liny - stwierdził Oleg. Był równie uczciwy i szczery jak Tonią, od kiedy zaczęli ze sobą w ogóle rozmawiać. - Bije to teraz we mnie, ale jej nigdy nie kochałem. Bóg jeden wie, czy ktoś w ogóle może ją pokochać. Ona jest... głupia jak gęś! Może i dba o dom, ale cierpię na myśl, że ona będzie wychowywać moje dzieci! - Zamilkł na chwilę. - Czasem wstydzę się tego, że ona jest matką moich dzieci. To źle świadczy o mnie. Chociaż... nie jestem przecież taki wspaniały. Może nie mam prawa myśleć tak o niej? Ale ona nie jest kobietą, z którą żeni się z miłości. Jest taką, z którą żeni się z musu...
Antonia nie chciała go osądzać. Nie wiedziała, czy sama polubiłaby tę Linę. Raiją też nie miała o niej zbyt pochlebnego zdania. To mówiło samo za siebie. Tonią wierzyła w słuszność sądów Raiji.
- Olga potrzebuje bezpieczeństwa - stwierdziła Tonią stanowczo.
Tamto wydarzenie i dla niego było przełomowe. Mogli przecież ją stracić! Wtedy zrozumiał, kim był.
Ojcem, którego córka rzadko widywała. Który przybywał z podarunkami kilka razy do roku. Szczodrego, jeśli chodzi o słodycze.
Ale ojcem, który nie brał jej do domu. Który nie miał czasu na poznanie swojego dziecka. Który nie wiedział, co Olga lubi jeść. Który nie wiedział, jaką robi minę, gdy jest zdziwiona, gdy ma płakać...
Był ojcem, który by nie umiał opisać swojego dziecka!
Dobrze, że Olga miała Raiję...
Ale tak nie mogło być zawsze, to sobie poprzysiągł. Jego córka nie powinna mieszkać u obcych. Powinna mieć swój dom - i kochających ją rodziców.
- A więc dla Olgi? - spytała Antonia.
- Najbardziej dla Olgi - odparł Oleg. Wiedział teraz, na czym stoi. Wiedział, co może stracić. - Olga powinna mieć rodziców. Może i byłoby dla niej lepiej, gdyby dorastała u Raiji, jeśli wszystko miałoby być tak, jak dotychczas. Ale nie mogę jej się wyrzec. Kocham ją. Jest moim pierworodnym dzieckiem.
- Ja też się jej nie wyrzekam - oświadczyła Antonia. - Mogę ją zabrać ze sobą, jeśli nie będę mogła tu żyć...
- Nigdy! - przerwał jej Oleg, zrywając się na równe nogi. Drżące dłonie zacisnął w pięści.
Długo stal przy palenisku, patrząc w ogień. Nic nie mówił. Podszedł wreszcie do Antonii, usiadł i spojrzał jej w oczy.
- Byłaś moją pierwszą prawdziwą miłością, Toniu. Byłem z tobą cholernie szczęśliwy. Nigdy nie było mi lepiej z inną kobietą. Ani przedtem, ani potem. Ale widzę teraz, że nie wszystko było takie, jak być powinno. To ja korzystałem najwięcej, prawda? Żyłem nadal jak kawaler, tyle że byłem ci wierny. No, przynajmniej większość czasu...
Nabrał powietrza. Zebrał się na odwagę. Może obieca zbyt wiele, ale wiedział, co ma do stracenia.
- Zdaję sobie sprawę, że nie mogę być nowym Grigorijem. Godzę się z tym, że pomiędzy wami było coś... szczególnego. Ale on nie żyje i nie może mi już zagrozić. Ten drugi jest młody. Może ma wiele tego, czego ja nie mam. Ale mogę ci obiecać, Antoniu, że będzie musiał stoczyć ze mną ostrą walkę o ciebie. I nie tylko na pięści. Ja jestem kimś, kim on nigdy nie będzie: ojcem twojej córki. Bardzo ją kocham. I kocham ciebie, gdzieś w środku. Schowałem to głęboko. Wtedy, gdy ode mnie odeszłaś, chciałem jak najszybciej o tobie zapomnieć. By to mniej bolało. Tu i teraz nie umiem powiedzieć, że cię kocham. Nie tak, jak kiedyś. Ale może tak nie trzeba. Teraz oboje dorośliśmy. Kochać teraz znaczy o wiele więcej niż wtedy. Sądzę, że mogę cię znowu pokochać. Nie mogę udawać, że już to czuję. To byłoby kłamstwo. Ale mogę obiecać, że będę próbował. Jeśli ty obiecasz to samo...
Było to dla niego ważne. Nigdy jeszcze nie mówił tyle o swoich uczuciach. Nawet wtedy, gdy był młody i zakochany po uszy.
- A więc to nie może być tylko dla Olgi - usłyszała Tonią swój głos. - Tchórzostwem byłoby twierdzić, że robimy to dla niej. Jeżeli spróbujemy, Oleg, musimy to zrobić dla siebie!
Uśmiechnął się i pokiwał głową. I pocałował Tonie ostrożnie w usta. Nie zrobił nic więcej. Byli na początku drogi, a wtedy nawet pocałunek wiele znaczy.
Mieli przed sobą długą drogę. Będą próbować iść nią razem. Ale dobrze wiedzieli, że gdzieś w dali droga może się powikłać.
- Może opowiesz nam bajkę, Raiju - Raiso? - spytała Olga, oplatając ramionami szyję Raiji. Patrzyła na nią prosząco szeroko otwartymi oczami, bo wiedziała, że tylko w ten sposób może sprawić, by ta uległa. - Chyba już sto lat nie opowiadałaś nam bajek - dodała. - No i teraz, gdy mamy tu spać... Na pewno nie zasnę, jeśli nie opowiesz! Będę musiała wtedy wymyślić swoją własną, a nigdy mi nie wychodzi dobra. Na pewno nie taka, jak twoje!
- Ale słyszałaś już moje wszystkie bajki - uśmiechnęła się Raija.
Był już późny wieczór. Sobota. Antonia i Oleg przyjechali do nich odetchnąć świeżym wiejskim powietrzem, jak żartowali. Spędzili razem długi, miły dzień. I mieli jeszcze przed sobą spokojną niedzielę.
- A może tylko mnie oszukujesz? - spytała Raija. - Może nie o bajkę ci chodzi, tylko byśmy zapomnieli, jak jest późno, co? Już dawno powinniście być w łóżkach, wy sprytni bajkowicze!
- Malutką, nowiutką bajeczkę! - poprosiła Olga cicho. Usiadła na kolanach Raiji i potarła czubkiem nosa o jej policzek. - Taką małą bajeczkę, która się dobrze kończy! - dodała. - Taką, którą wymyślasz, gdy opowiadasz!
Raija zaśmiała się, rozbrojona. Takiej prośbie nie mogła się oprzeć.
- Mogłabyś roztapiać kamienie, Oluniu... Daj mi chwilę pomyśleć. Ale potem idziecie prosto do łóżka!
Olga i Michaił obiecali to solennie. Antonia zwabiła Misze na swoje kolana. Chłopak uważał, że jest już za duży na coś takiego, ale trudno było odmówić cioci Toni. Poza tym ona była jak druga mama.
- Kiedy twoja mama porywa moje dziecko, mogę chyba porwać jej! - śmiała się Tonią.
Oleg i Jewgienij siedzieli za stołem i popijali zimny kwas z kubków. Oni też w napięciu czekali na opowieść Raiji.
- Dobrze, będzie bajka - westchnęła Raija. - Ale dokładnie taka, o jaką prosiłaś. Bajeczka, którą będę wymyślała w trakcie opowiadania. I która się dobrze skończy.
Poczekała, aż zapadnie cisza, i zaczęła:
- W białym kraju nad białym morzem żyli sobie król i królowa. Uważali, że żyje im się całkiem dobrze. Mieli piękny pałac. Wspaniałe państwo. No i śliczne dziecko. Nie wiem, czy to był chłopiec, czy dziewczynka. Sami możecie wybrać, jak wam pasuje. Król i królowa żyli sobie szczęśliwie, nie mogli na nic narzekać.
Aż pewnego dnia król usłyszał o koniach, które miał król w sąsiednim państwie. Podobno były to najwspanialsze konie, jakie oko ludzkie widziało. Król miał swoje wspaniałe konie, lecz od tej chwili nie zaznał spokoju. Musiał mieć właśnie te konie, które miał król sąsiedniego państwa! Pewnego dnia więc pożegnał się z królową i pojechał tam. Powiedział, że nie będzie szczęśliwy, dopóki nie będzie miał tych koni na własność. Podróż się przeciągała, lecz w końcu wrócił z parą tych koni. Nie było mu łatwo przekonać króla z sąsiedniego państwa, by mu je sprzedał. Nie były też tanie: dal za nie wiele drogich kamieni. Ale król uważał, że były tego warte. Teraz mógł być szczęśliwy.
Podczas gdy król był w podróży, biedna królowa nudziła się. Czuła się bardzo samotna. Zaprosiła więc swoje damy dworu i tańczyły przez całe dnie. Tańczyły z młodymi tancerzami z różnych stron świata. Jeden z nich powiedział królowej, że tam, skąd pochodzi, jest szewc, który potrafi uszyć najwspanialsze pantofle do tańca. Na pewno uszyłby jedną parę dla królowej. W tych pantoflach każdy umie tańczyć wszystkie tańce świata, i to przez całą noc, bez zmęczenia. Królowa zachorowała z tęsknoty za takimi pantoflami. Nie umiała być bez nich szczęśliwa. Jak tylko król wrócił, wybrała się w podróż do tego kraju. Długo jej nie było, gdyż ten kraj leżał bardzo, bardzo daleko. I gdy wróciła, miała ze sobą te pantofle. Kosztowały dużo, ale królowa uważała, że warte były tej ceny. Teraz mogła wreszcie być szczęśliwa.
Król nie czuł się najlepiej bez swojej królowej. Często żeglował po białym morzu. Pewnego dnia usłyszał o takim okręcie, który pływał równie dobrze po morzu, jak latał w powietrzu. Król musiał go zdobyć! Długo go szukał, aż wreszcie znalazł, zapłacił i powrócił do domu, by wreszcie być szczęśliwy.
Wtedy królowej znudził się taniec. Zaczęła hodować róże. Doszły ją wieści o cudownych różach, które kwitną także w zimie. Rosły w mroźnej krainie daleko, daleko na północy. Nie mogła być bez nich szczęśliwa. Jak tylko król nadleciał w swoim cudownym okręcie, wyruszyła w drogę. Powróciła po długim czasie, piastując w objęciach krzak niezwykłej róży. Zapłaciła za niego wiele złotych monet, ale uważała, że warto było.
I tak działo się przez wiele lat. Jeżeli jedno z nich dłużej przebywało w pałacu samo, nie umiało być szczęśliwe pomimo wszystkich wspaniałości sprowadzanych z całego świata. Zawsze dobiegały ich wieści o czymś jeszcze wspanialszym, bez czego nie umieli być szczęśliwi. Doprowadziło to do tego, że oboje, król i królowa, stawali się coraz bardziej nieszczęśliwi. Może żyliby tak dalej. Ale pewnego dnia, właśnie gdy królowa powróciła do pałacu ze zwojem najcudowniejszego jedwabiu, jakie oko ludzkie widziało, a król właśnie miał wyruszać po najcelniej strzelający łuk świata, zła czarownica porwała ich dziecko.
Król i królowa pogrążyli się w rozpaczy. Błagali złą czarownicę, by oddała im ich dziecko. Mogła dostać za nie, co tylko chciała. Dokładnie wszystko. Oni bez swojego dziecka nigdy nie mogli być szczęśliwi. Zła czarownica powiedziała, że chce konie, pantofle, statek, róże - wszystko to, co poprzywozili z dalekich krajów. Chciała ich pałacu i całego majątku. Wszystkiego, co mieli. No i dostała to wszystko, a król i królowa odzyskali swoje dziecko. Nie mieli teraz nic poza sobą i dzieckiem. Zamieszkali w drewnianej chatce, którą król zbudował własnymi rękami w najodleglejszym zakątku królestwa. Król i królowa byli pewni jednego: że nie zapłacili za to zbyt wysokiej ceny. Teraz zrozumieli, co mieli najcenniejszego. Zrozumieli, że szczęścia nie da się kupić za żadne pieniądze. Że to nie ono świeci z daleka, przyciągając ich wzrok I gdy to zrozumieli, mogli wreszcie żyć szczęśliwie, nawet i w drewnianej chatce.
- To nie była tylko bajka - odezwała się Olga po dłuższej chwili ciszy.
Raija potrząsnęła głową przecząco.
- Nie tylko bajka - odparła. - Czasem zdarza się, że rzeczywistość nieco przypomina bajki. I tu, i tam następują dobre i złe dni. I szczęście, i nieszczęścia...