Bernhard Thomas Dawni mistrzowie

Kara odpowiada winie: skazany na utratę wszelkiej chęci życia, na najwyższy stopień znużenia życiem.

Kierkegaard




Umówiony z Regerem w Kunsthistorisches Museum dopie­ro o wpół do dwunastej, przyszedłem tam już o wpół do jedenastej, po to by móc bez przeszkód, tak jak to sobie zaplanowałem dużo wcześniej, obserwować go z możli­wie idealnej perspektywy, pisze Atzbacher. Ponieważ jego przedpołudniowe miejsce znajdowało się w tak zwa­nej sali Bordona naprzeciw Siwobrodego mężczyzny Tin­toretta, na obitej aksamitem ławce — na której siedząc wczoraj, objaśniwszy mi tak zwaną Sturmsonate, konty­nuował wykład o Kunst der Fuge, według jego własnego określenia, zaczynając przed Bachem, kończąc po Schu­mannie, przy czym bardziej był usposobiony mówić o Mozarcie niż Bachu — musiałem teraz zająć pozycję w tak zwanej sali Sebastiana; to znaczy musiałem, choć wcale nie było mi to w smak, tolerować Tycjana, aby móc ob­serwować Regera przed Siwobrodym mężczyzną Tintoret­ta, i to obserwować w pozycji stojącej, co zresztą z moje­go punktu widzenia miało swoje zalety, jako że wolę stać niż siedzieć, zwłaszcza kiedy obserwuję ludzi, i już od bardzo dawna lepiej mi się obserwuje w pozycji stojącej, niż kiedy siedzę, a ponieważ patrząc z sali Sebastiana do sali Bordona, wytężając wzrok do maksimum, faktycz­nie miałem w jego zasięgu całą, zwróconą do mnie bo­kiem, niezasłoniętą nawet oparciem ławki, postać Rege­ra, który siedział, przez cały czas nie zdejmując z głowy czarnego kapelusza, z całą pewnością dokuczliwie od­czuwając skutki nagłego skoku ciśnienia poprzedniej nocy, a zatem widziałem całą postać Regera z boku, a tym samym uwieńczony został powodzeniem mój plan, aby bez przeszkód przyjrzeć się Regerowi. Ponieważ Reger (w zimowym płaszczu), oparty na lasce, którą ściskał ko­lanami, bez reszty, jak mi się wydawało, skupił się na o­glądaniu Siwobrodego mężczyzny, absolutnie nie musiałem się obawiać, że przyłapie mnie na tym, iż mu się przyglą­dam. Pilnujący sali Irrsigler (Jenoe!), z którym Regera łączyła już ponad trzydziestoletnia znajomość, z którym i ja (też już od ponad dwudziestu lat) zawsze utrzymywa­łem życzliwe kontakty, został już przeze mnie uprzedzo­ny skinieniem ręki, że chcę bez przeszkód przypatrywać się Regerowi, więc kiedy tylko Irrsigler wchodził do sali, a pojawiał się w niej z regularnością zegarka, zachowywał się tak, jakby mnie wcale tam nie było, podobnie jak za­chowywał się tak, jakby i Regera tam nie było, kiedy on, Irrsigler, wykonując swoje czynności służbowe, lustro­wał wzrokiem, w zwykły sobie, dla każdego, kto go nie znał, nieprzyjemny sposób, zwiedzających galerię, któ­rych zresztą tym razem, w bezpłatną sobotę, nie wiado­mo czemu, przyszło tak niewielu. Irrsigler ma natrętne, karcące spojrzenie, typowe dla strażników w muzeach, którzy lustrują zwiedzających muzeum, nieraz, jak wia­domo, niestosownie się zachowujących, aby ich onie­śmielić — jego metoda pojawiania się nieoczekiwanie tudzież bezgłośnie w rogu sali, obojętnie której, aby lustro­wać ludzi wzrokiem, faktycznie jest obrzydliwa dla każ­dego, kto go nie zna; w szarym, źle skrojonym, a przecież na wieczne czasy pomyślanym uniformie, który, zapięty na duże czarne guziki, wisi na jego wychudzonym cie­le jak na drągu, tudzież w uszytej z tego samego szare­go materiału czapce na głowie, przypomina raczej straż­ników z naszych zakładów karnych niż zatrudnionego przez państwo stróża dzieł sztuki. Od kiedy go pozna­łem, Irrsigler, choć nie chorował, zawsze był taki blady, Reger określał go przez dziesiątki lat jako państwotrupa, który od trzydziestu pięciu lat jest na państwowej posadzie w Kunsthistorisches Museum. Reger, który od ponad trzydziestu sześciu lat przychodzi regularnie do Kunsthistorisches Museum, zna Irrsiglera, począwszy od jego pierw­szego dnia w pracy, i utrzymuje z nim całkiem przyjaciel­skie stosunki. Bardzo niepozorna łapówka wystarczyła, bym dożywotnio załatwił sobie miejsce na ławce w sali Bordona, oświadczył przed laty Reger. Z Irrsiglerem łączą Regera stosunki, które w ciągu trzydziestu lat nabrały u nich charakteru obopólnej rutyny. Kiedy Reger chce, co nie należy do rzadkości, bez świadków przypatrywać się Si­wobrodemu mężczyźnie Tintoretta, Irrsigler po prostu za­myka dla publiczności całą salę Bordona, staje w wejściu i nikomu nie pozwala przejść. Wystarczy, żeby Reger ski­nął ręką, a Irrsigler od razu zamyka dla publiczności salę Bordona, nie waha się nawet wypraszać z sali Bordona zwiedzających, którzy już tam są, tego bowiem życzy so­bie Reger. Irrsigler był na nauce stolarstwa w Brucku nad Leithą, ale porzucił stolarkę jeszcze przed uzyskaniem dyplomu pomocnika stolarza, ponieważ chciał wstąpić do policji. Na policji nie przyjęli wszakże Irrsiglera do pracy z powodu niewydolności fizycznej. Jego wuj, brat matki, był strażnikiem w Kunsthistorisches Museum już od roku dwudziestego czwartego i załatwił mu posadę najgorzej płatną, ale najbardziej pewną, jak mówi Irrsigler. Do policji też chciał Irrsigler pójść tylko dlatego, że wy­dawało mu się, iż praca na policji raz na zawsze rozwiąże mu problem ubraniowy Idealne wyjście, jak mu się wy­dawało, przez całe życie będzie mógł dostawać gotową odzież i w dodatku jeszcze ani razu za tę odzież na całe życie nie będzie musiał zapłacić, no bo daje mu ją do dyspozycji państwo, i tak też myślał wuj, ten, który spro­wadził go do Kunsthistorisches Museum, zresztą z punk­tu widzenia tej idealnej sytuacji nie widział najmniejszej różnicy, czy przyjmą go do pracy na policji, czy w Kunst­historisches Museum, nawiasem mówiąc, policja płaciła lepiej, Kunsthistorisches Museum gorzej, no ale służby w Kunsthistorisches Museum nie można było porówny­wać do służby policyjnej; odpowiedzialniejszej, a zarazem lżejszej służby niż w Kunsthistorisches Museum nie mógł sobie on, Irrsigler, wyobrazić. Wiadomo, że służba na policji dzień w dzień jest groźna dla życia, oświadczył Irrsigler, a służba w Kunsthistorisches Museum nie. Co do monotonii w jego zawodzie, to nie ma co się tym przejmować, on nawet taką monotonię lubi. Na dzień to on ze czterdzieści do pięćdziesięciu kilometrów przej­dzie, lepsze to dla zdrowia niż, dajmy na to, służba na po­licji, gdzie całe życie siedzi się głównie na twardym po­sterunkowym krześle. Już woli mieć oko na zwiedzają­cych muzeum niż na normalnych ludzi, bo zwiedzający mu­zeum to mimo wszystko ludzie wyżej postawieni, którzy mają jakiś zmysł sztuki. On sam z czasem wyrobił w sobie taki zmysł sztuki, w każdej chwili mógłby oprowadzić ludzi po Kunsthistorisches Museum, w każdym bądź ra­zie po galerii malarstwa, powiada, no ale po co mu to. Do ludzi przecież w ogóle nie dociera to, co się im mówi, mówi Irrsigler. Przez dziesiątki lat słyszy się od przewodni­ków muzealnych wciąż jedno i to samo, i, jak mówi pan Re­ger, rzecz jasna bardzo wiele bez sensu, powiada do mnie Irrsigler. Historycy sztuki zasypują zwiedzających wyłącznie własnymi bredniami, powiada Irrsigler, który z biegiem czasu, jeżeli nie wszystko, to wiele z tego, co mówił Re­ger, słowo w słowo od Regera przejął. Irrsigler jest tubą Regera, wszystko niemal, co mówi Irrsigler, mówił już Reger, od ponad trzydziestu lat Irrsigler mówi to, co już mówił Reger. Kiedy się dobrze wsłucham, usłyszę, że przez Irrsiglera mówi Reger. Kiedy wsłuchamy się w to, co mówią przewodnicy, usłyszymy wyłącznie działające nam na nerwy brednie o sztuce, te same nieznośne brednie historyków sztuki, powiada Irrsigler, ponieważ tyle razy już mówił to Reger. Wszystkie te malowidła są wspaniałe, żadne jednak nie jest doskonałe, twierdzi Irrsigler za Regerem. Ludzie tylko dlatego przychodzą do muzeum, że powiedziano im, iż człowiek kulturalny powinien tam chodzić, nie przy­chodzą z zainteresowania, ludzie absolutnie nie interesu­ją się sztuką, a w każdym razie dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi absolutnie nie interesuje się sztuką, powta­rzał za Regerem słowo w słowo Irrsigler. On, Irrsigler, miał trudne dzieciństwo, chorą na raka matkę, umarła w wieku lat czterdziestu sześciu, a ojca — kobieciarza, wiecznie pijanego. A Bruck nad Leithą to też miejscowość równie szkaradna, jak większość miejscowości w Burgenlan­dzie. Kto tylko da radę, daje z Burgenlandu nogę, mówi Irrsigler, większości jednak to się nie udaje, większość skazana jest dożywotnio na Burgenland, co jest co naj­mniej równie okropne, jak dożywotnie więzienie w Stein nad Dunajem. Burgenlandczycy to więźniowie, powiada Irrsigler, a ich ojczyzna to więzienie. Sami wmawiają so­bie, że mają całkiem piękny ojczysty kraj, jednak w rze­czywistości Burgenland jest mdły i szpetny. W zimie lu­dzie dławią się śniegiem, w lecie zżerają ich komary. A wiosną i jesienią brną po kolana we własnym brudzie. W całej Europie nie ma już biedniejszego ani brudniejsze­go kraju, cytuję Irrsiglera. Wiedeńczycy wciąż wmawia­ją Burgenlandczykom, że Burgenland to piękny kraj, wiedeńczycy są bowiem w burgenlandzkim brudzie i w burgenlandzkiej głupocie po uszy zakochani, ponie­waż tak brud burgenlandzki, jak burgenlandzką głupo­tę uważają za romantyczne. Burgenland niczego, oprócz pana Haydna, jak mówi pan Reger, nigdy nie wydał, o­świadczył Irrsigler. Powiedzieć: pochodzę z Burgenlan­du, to nic innego niż powiedzieć: pochodzę z więzienia Austrii. Z zakładu karnego albo z domu wariatów, twier­dzi Irrsigler. Do Wiednia Burgenlandczykom równie pilno jak do kościoła, powiedział. Największym życzeniem Burgenlandczyka jest wstąpić do wiedeńskiej policji, powie­dział parę dni temu, mnie się to nie udało, bo wydolny nie byłem, z powodu niewydolności fizycznej. Mimo to je­stem strażnikiem w Kunsthistorisches Museum, czyli na służbie państwowej. Wieczorem, po szóstej, powiedział, nie zamykam przestępców, tylko dzieła sztuki, Rubensa i Bellotta zamykam. Jego wujowi, który zaraz po pierw­szej wojnie światowej wstąpił na służbę w Kunsthistori­sches Museum, wszyscy w rodzinie zazdrościli. Kiedy go raz na parę lat w Kunsthistorisches Museum odwiedza­li, w bezpłatne soboty czy niedziele, szli za nim zawsze w całkowitym onieśmieleniu przez te sale z wielkimi mistrzami i ciągle podziwiali jego uniform. Wuj oczywiście bar­dzo szybko został strażnikiem wyższym rangą, z mosięż­ną gwiazdką na rewersie uniformu, stwierdził Irr­sigler. Przejęci uszanowaniem i podziwem, niczego nie rozumieli z tego, co im mówił, kiedy przeprowadzał ich przez te sale. Zresztą nie było sensu wyjaśniać im Vero­nesa, stwierdził Irrsigler przed paroma dniami. Dzieci siostry wpatrywały się w osłupieniu w moje białe buty, powiedział Irrsigler, siostra stanęła, jakby ją wryło, przed Renim, akurat przed tym najbardziej bez gustu ze wszystkich wystawionych tu malarzy. Reger nienawidzi Reniego, więc i Irrsigler nienawidzi Reniego. Irrsigler wzniósł się już na mistrzowskie wyżyny w przywłaszczaniu sobie Regerowskich zdań, wypowiada je niemal per­fekcyjnie w charakterystycznym tonie Regera, myślę. Moja siostra przychodzi nie do muzeum, tylko do mnie, powiedział Irrsigler. Siostry sztuka nic a nic nie obchodzi. Ale jej dzieci, kiedy je po salach prowadzę, wpatrują się z podziwem we wszystko, co tylko zobaczą. Przed Velazquezem stają jak wryte, tak że nie można ich wprost od niego oderwać, powiedział Irrsigler. Pan Reger raz zaprosił mnie z rodziną na Prater, powiedział Irrsigler, on to ma gest, pan Reger, w sobotę wieczorem zaprosił. Jak żyła jeszcze jego żona, powiedział Irrsigler. Stałem, obser­wując Regera, który wbił, jak to się mówi, wzrok w Siwo­brodego mężczyznę Tintoretta, a jednocześnie widziałem Irrsiglera, którego przecież nie było w sali Bordona, jak opowiada mi o swoim życiu, zatem widziałem obrazy z Irrsiglerem sprzed tygodnia, patrząc jednocześnie na Regera, siedzącego na obitej aksamitem ławce, który mnie jeszcze, rzecz jasna, nie zauważył. Irrsigler powiedział, że już od dzieciństwa nie miał większego marzenia, niż żeby wstąpić do wiedeńskiej policji i zostać wachmi­strzem. O innym zawodzie nigdy nie marzył. Kiedy wówczas, a miał akurat dwadzieścia trzy lata, zaświad­czono w koszarach Rossauer jego fizyczną niewydolność, faktycznie w jednej chwili runął cały jego świat. Z tej sytu­acji bez wyjścia wyratował go wówczas dopiero wuj, za­łatwiając mu pracę strażnika w Kunsthistorisches Mu­seum. Przyjechał do Wiednia z jedną sfatygowaną torbą pod pachą, do mieszkania wuja, który pozwolił mu u sie­bie zamieszkać na cztery tygodnie, a potem wprowadził się, on, Irrsigler, do podnajmowanego pokoiku przy Molkerbastei. W tym podnajmowanym pokoiku za­mieszkał na lat dwanaście. W pierwszych latach w ogóle nie widział Wiednia, wczesnym rankiem, już koło siód­mej był w Kunsthistorisches Museum, a wieczorem do­piero po szóstej wracał do domu, przez wszystkie te lata w południe zjadał posiłek złożony z kanapki z kiełbasą lub serem i popijał szklanką wody z kranu w małej prze­bieralni za szatnią dla zwiedzających. Burgenlandczycy to ludzie o najskromniejszych wymaganiach, ja sam w młodości pracowałem z Burgenlandczykami na różnych budowach, mieszkałem z nimi w najprzeróżniejszych ba­rakach, wiem, jak skromne mają wymagania, zadowolą się czymś najbardziej niezbędnym i do końca miesiąca faktycznie potrafią odłożyć osiemdziesiąt procent pensji, nawet więcej. Kiedy tak przypatrywałem się Regerowi i naprawdę wnikliwie go obserwowałem, tak uważnie jak nigdy dotąd, ujrzałem Irrsiglera sprzed tygodnia, które­go słuchałem, kiedy stał ze mną w sali Battoniego. Mąż jednej z jego prababek pochodził z Tyrolu, stamtąd też, powiadał, wzięło się nazwisko Irrsigler. Miał dwie sio­stry, młodsza jeszcze w latach sześćdziesiątych wyemi­growała z pomocnikiem fryzjera z Mattersburga do Ame­ryki i umarła tamże, z tęsknoty za starym krajem, w wie­ku lat trzydziestu pięciu. Trzech miał braci, wszyscy ro­botnicy niewykwalifikowani, mieszkają w Burgenlan­dzie. Dwóch przyjechało, jak on, do Wiednia, aby wstąpić na służbę na policji, ale ich nie przyjęli. A do służby w muzeum to przecież koniecznie trzeba posiadać już jakąś inteligencję. Od Regera wiele się nauczył. Niektórzy uwa­żają, że Reger jest obłąkany, tylko obłąkany bowiem cho­dziłby co drugi dzień, oprócz poniedziałków, do galerii malarstwa w Kunsthistorisches Museum, jednak on tak nie uważa, pan Reger to człowiek mądry i wykształcony, twierdzi Irrsigler. Tak, powiedziałem Irrsiglerowi, pan Reger to człowiek nie tylko mądry, wykształcony, ale i sławny, studiował przecież muzykę w Lipsku i Wiedniu i pisał recenzje muzyczne do „Timesa”, do dziś zresztą do „Timesa” pisze, powiedziałem. To nie żaden tuzinkowy pismak, powiedziałem, nie wypisuje bredni, tylko jest muzykologiem w całym sensie tego słowa, człowiekiem znaczącym, o wielkim autorytecie. Regera nie powinno się porównywać do całej tej bredzącej zgrai krytyków muzycznych, którzy dzień w dzień zanieczyszczają tylko swoimi bredniami nasze dzienniki. Reger faktycznie jest filozofem, powiedziałem Irrsiglerowi, filozofem w peł­nym znaczeniu tego terminu. Od ponad trzydziestu lat Reger pisze do „Timesa” recenzje, a właściwie krótkie rozprawy filozoficzno-muzyczne, które z pewnością złożą się pewnego dnia na książkę. Przebywanie w Kunst­historisches Museum jest niewątpliwie jednym z czynni­ków pozwalających Regerowi pisać do „Timesa” tak wła­śnie, jak do „Timesa” pisze, powiedziałem Irrsiglerowi, obojętnie czy Irrsigler akurat mnie zrozumiał, czy nie, prawdopodobnie Irrsigler mnie nie zrozumiał, pomyśla­łem wówczas, a i teraz tak samo myślę. O tym, że Reger pisze recenzje muzyczne do „Timesa”, w Austrii nikt nie wie, najwyżej parę osób wie o tym, powiedziałem Irrsig­lerowi. Mógłbym też powiedzieć: Reger jest piywatnym fi­lozofem, powiedziałem Irrsiglerowi, nie zważając na to, że może głupio mówić coś takiego Irrsiglerowi. W Kunsthistorisches Museum Reger znajduje to, czego nie znalazłby nigdzie indziej, powiedziałem Irrsiglerowi, wszystko, co ważne, wszystko, co pożyteczne dla jego myślenia i dla jego pracy Zachowanie Regera ludzie mogą określić mianem obłąkanego, ale to nieprawda, powiedziałem Irrsiglerowi, tutaj w Wiedniu i w Austrii Regera się nie dostrzega, powiedziałem Irrsiglerowi, lecz w Londynie i w Anglii, nawet w Stanach Zjednoczonych ludzie wiedzą, kim jest Reger, z jakim autorytetem ma­my do czynienia w przypadku Regera, powiedziałem Irrsiglerowi. I niech pan nie zapomina o idealnej tempe­raturze, która tu, w Kunsthistorisches Museum, panuje przez okrągły rok, powiedziałem też Irrsiglerowi. Irrsig­ler skinął tylko głową. Reger jest osobowością bardzo cenioną w całym muzykologicznym świecie, powiedzia­łem wczoraj Irrsiglerowi, jedynie tu, w rodzinnym kra­ju, nikt nie chce o tym słyszeć, przeciwnie, tu, we włas­nym domu, Regera, który przecież pozostawił wszyst­kich innych w swojej dyscyplinie daleko w tyle, och, to obrzydliwe prowincjonalne partactwo, wręcz się niena­widzi, w rodzimej Austrii po prostu się go nienawidzi, to nie za mocne słowo, powiedziałem Irrsiglerowi. Geniu­sza takiego jak Reger tutaj się nienawidzi, powiedziałem Irrsiglerowi, nie dbając o to, że Irrsigler zupełnie nie zro­zumiał, co miałem na myśli, mówiąc mu, że geniusza ta­kiego jak Reger tu się nienawidzi, tudzież nie zważając na to, czy faktycznie powinno się mówić o Regerze jako o geniuszu, naukowym geniuszem, a nawet czysto ludzkim, pomyślałem, jest Reger niewątpliwie. Geniusz i Austria wzajemnie się wykluczają, powiedziałem. W Austrii, że­by ktoś doszedł do głosu i żeby go traktowano poważnie, musi być przeciętniakiem, musi to być prowincjo­nalny i zakłamany partacz, człowiek z absolutnie cias­nopaństwową głową. Geniusza czy choćby wyjątkowy umysł zawsze prędzej czy później w upokarzający sposób tu się zamorduje, powiedziałem Irrsiglerowi. Tylko ludzie tacy jak pan Reger, których w tym strasznym kraju zli­czyłoby się na palcach jednej ręki, potrafią przetrwać w tym stanie poniżania i nienawiści, ignorowania i wywie­rania presji, powszechnej, wrogiej duchowi niegodziwo­ści, która tu w Austrii panoszy się na każdym kroku, jedynie ludzie tacy jak Reger, ludzie wspaniałego charak­teru, obdarzeni doprawdy przenikliwą i nieprzekupną umysłowością. Chociaż pan Reger utrzymuje z panią dy­rektor tego muzeum całkiem niezłe stosunki, chociaż zna ją dobrze, nie śniłoby mu się nawet prosić ją o coś, co tyczy się jego czy muzeum. Akurat wtedy, kiedy Re­ger miał zawiadomić dyrekcję, to znaczy panią dyrektor, o złym stanie obić ławek w salach muzealnych i ewentu­alnie skłonić ją do zmiany obić na nowe, ławki zostały na nowo obite — i to wcale gustownie, powiedziałem Irrsig­lerowi. Nie wydaje mi się, powiedziałem Irrsiglerowi, żeby dyrekcji Kunsthistorisches Museum wiadomo by­ło, iż pan Reger już od ponad trzydziestu lat co drugi dzień przychodzi do muzeum i zajmuje miejsce na ławce w sali Bordona, nie wydaje mi się. Wyszłoby to niechyb­nie na jaw podczas jednego ze spotkań Regera z panią dyrektor, ale, o ile mi wiadomo, pani dyrektor nic o tym nie wie, ponieważ pan Reger nigdy o tym nie mówił i ponieważ pan, panie Irrsigler, potrafił zachować mil­czenie, ponieważ pan Reger życzy sobie, żeby pan mil­czał o tym, że pan Reger od ponad trzydziestu lat co drugi dzień, z wyjątkiem poniedziałków, przychodzi do Kunsthistorisches Museum. Umiejętność milczenia to pana mocna strona, powiedziałem Irrsiglerowi, pomyśla­łem, przypatrując się przypatrującemu się Siwobrodemu mężczyźnie Tintoretta Regerowi, któremu z kolei przy­glądał się Irrsigler. Reger to niezwykły człowiek, a z nie­zwykłymi ludźmi trzeba obchodzić się ostrożnie, powie­działem wczoraj Irrsiglerowi. Wydawałoby się nie do po­myślenia, żebyśmy mieli naraz — Reger i ja — przychodzić do muzeum akurat przez dwa dni z rzędu, powiedziałem wczoraj Irrsiglerowi, a przecież przyszedłem właśnie dzi­siaj, właśnie dlatego, że i Reger tego właśnie sobie zaży­czył, nie wiem, z jakiego powodu Reger jest tu dzisiaj, pomyślałem, niedługo się przekonam. Irrsigler również był bardzo zdumiony, widząc mnie dzisiaj, wczoraj mu bowiem powiedziałem, iż wykluczone, żebym miał przychodzić do Kunsthistorisches Museum przez dwa kolej­ne dni, tak jak było to dotąd wykluczone w przypadku Regera. A tu naraz dzisiaj znowu obaj, tak Reger, jak i ja, zjawiamy się w Kunsthistorisches Museum, w którym byliśmy przecież wczoraj. Musiało to chyba poirytować Irrsiglera, pomyślałem, myślę teraz. Możliwe, że ktoś się raz pomyli i już dzień później pójdzie do Kunsthistori­sches Museum, pomyślałem, od razu jednakże, po zasta­nowieniu się, pomyślałem, że tylko wtedy, kiedy tylko Reger się pomyli, bądź ja tylko się w tym pomylę, ale nie, że się w tym pomylimy obaj, Reger i ja. A Reger wyraź­nie powiedział mi wczoraj: proszę tu przyjść jutro, wciąż jeszcze słyszę jego słowa. Rzecz jasna jednak, Irrsigler nic o tym nie słyszał i nic o tym nie wiedział, naturalnie za­tem zdziwiło go, że już dzisiaj zjawiliśmy się obaj, Reger i ja, w muzeum. Gdyby Reger nie powiedział mi wczo­raj: proszę tu przyjść jutro, nie przyszedłbym do Kunsthistorisches Museum dzisiaj, tylko możliwe, że dopiero w przyszłym tygodniu, w odróżnieniu bowiem od Rege­ra, który rzeczywiście przychodzi do Kunsthistorisches Museum co drugi dzień, i to od wielu lat, ja nie chodzę do Kunsthistorisches Museum co drugi dzień, tylko wte­dy, kiedy mam na to ochotę i jestem w nastroju. Jeśli zechcę spotkać się z Regerem, to nie muszę przecież ko­niecznie chodzić do Kunsthistorisches Museum, wystarczy, żebym wybrał się do hotelu Ambasador, do którego on przecież zawsze idzie po wyjściu z Kunsthistorisches Museum. W Ambasadorze spotykam się przecież z Rege­rem, jeżeli mam ochotę, to i codziennie. Reger ma w Ambasadorze własne miejsce przy oknie, a dokładnie stolik obok tak zwanego żydowskiego stolika, który stoi przed tak zwanym stolikiem węgierskim, stojącym za tak zwanym stolikiem arabskim, patrząc od stolika Regera w kierunku drzwi sali. Rzecz jasna, bardziej odpowiada mi Ambasador niż Kunsthistorisches Museum, jednakże kiedy nie mogę czekać, aż Reger zjawi się w Ambasado­rze, już około jedenastej idę do Kunsthistorisches Museum, żeby się z nim zobaczyć, z moim ojcem intelek­tualnym. Przed południem jest Reger w Kunsthistori­sches Museum, popołudnia spędza w Ambasadorze, oko­ło wpół do jedenastej idzie do Kunsthistorisches Mu­seum, około wpół do trzeciej do Ambasadora. Do połu­dnia odpowiada mu temperatura osiemnastu stopni w Kunsthistorisches Museum, po południu lepiej się czuje w ciepłym Ambasadorze, w którym ma zawsze tempera­turę dwudziestu trzech stopni. Po południu nie myślę już z takim zapałem i już nie tak intensywnie, mówi Reger, mogę zatem pozwolić sobie na Ambasadora. Kunsthisto­risches Museum to dla niego miejsce produkcji duchowej, oświadczył, Ambasador jest natomiast warsztatem obrób­ki myśli, w Kunsthistorisches Museum czuję się odsło­nięty, w Ambasadorze osłonięty. Ta para przeciwieństw, Kunsthistorisches Museum i Ambasador, potrzebna jest mi do myślenia bardziej niż cokolwiek innego, z jednej strony odsłonięcie, z drugiej strony osłonięcie, drogi pa­nie Atzbacher; tajemnica mego myślenia zawiera się w tym, powiedział, że przed południem jestem w Kunsthi­storisches Museum, a popołudnia spędzam w Ambasadorze. A czy istnieje coś bardziej przeciwstawnego niż to Kunsthistorisches Museum, to znaczy galeria ma­larstwa w Kunsthistorisches Museum, i Ambasador! Kunsthistorisches Museum stało się dla mnie w równym stopniu nawykiem duchowym, jak Ambasador, powie­dział. Jakość mojej krytyki muzycznej w „Timesie”, z którym, nawiasem mówiąc, współpracuję już od czter­dziestu trzech lat, powiedział, faktycznie jest owocem tego, że chodzę do Kunsthistorisches Museum i do Amba­sadora, do Kunsthistorisches Museum w co drugie przedpołudnie, do Ambasadora w każde popołudnie. Jedynie ten nawyk uratował mnie po śmierci żony Drogi panie Atzbacher, gdyby nie ten nawyk dawno bym już umarł, powiedział wczoraj Reger. Każdy człowiek potrzebuje takiego nawyku, aby przetrwać, powiedział. Potrzebuje go, choćby to miał być nawyk najbardziej obłąkany Re­ger wydaje się w zdecydowanie lepszej kondycji, znowu mówi tak, jak przed śmiercią żony. Powiada wprawdzie, że ruszył, jak to mówią, z martwego punktu, mimo to do końca życia będzie cierpiał, że opuściła go żona. Powia­da wciąż, że przez całe życie był w błędzie, sądząc, że to on pozostawi żonę, że to on wcześniej od niej umrze, po­nieważ jej śmierć nastąpiła tak nagle, jeszcze kilka dni wcześniej był święcie przekonany, niewzruszenie wie­rzył, że to ona jego przeżyje, że to ona jest dobrego zdro­wia, to ja byłem tym chorym, tak, w tym przekonaniu i w tej wierze wciąż żyliśmy, powiedział. Nie było na świecie zdrowszej istoty niż moja żona, ona przez całe życie żyła w zdrowiu, podczas gdy ja zawsze wiodłem egzystencję w cho­robie, tak, w śmiertelnej wręcz chorobie, powiedział. Ona była tą zdrowa, była przyszłością, ja zawsze byłem tą cho­rą istota, byłem przeszłością, powiedział. To, że będzie musiał kiedyś żyć bez żony, naprawdę sam, nie przyszło mu nigdy na myśl, ani razu nie zaświtało mu w głowie, oświadczył. A jeśli nawet ona umrze przede mną, to ja zaraz po niej, możliwie szybko, zawsze sobie myślał. A teraz musiał uporać się tak ze swym błędnym przekonaniem, że ona umrze po nim, jak i z faktem, że po jej śmierci sam nie odebrał sobie życia, nie umarł zaraz po niej. Ponieważ żyłem w przekonaniu, że jest ona dla mnie wszystkim, nie byłem, rzecz jasna, przygotowany na dalszą egzystencję po niej, drogi panie Atzbacher, po­wiedział. Z tej ludzkiej, faktycznie nieludzko upokarza­jącej słabości, z tego tchórzostwa, nie umarłem zaraz po niej, zaraz po jej śmierci nie odebrałem sobie życia, wręcz przeciwnie, jak mi się teraz wydaje, oświadczył wczoraj, zacząłem z tego czerpać siłę, ostatnio wydaje mi się nie raz, że obecnie mam więcej siły niż kiedykolwiek przed­tem. Może pan w to wierzyć lub nie, ale teraz jeszcze bar­dziej niż przedtem przywiązany jestem do życia, trzy­mam się go wręcz kurczowo, oświadczył wczoraj. Nie przyznaję się do tego, ale jeszcze bardziej intensywnie żyję niż przed jej śmiercią. Zgoda, cały rok był mi na to potrzebny, żeby w ogóle dopuścić taką myśl, ale teraz absolutnie się nią nie krępuję, oświadczył. Tylko nie­zmiernie mnie przygnębia, że istota tak chłonna jak moja żona odeszła wraz z całą niesamowitą wiedzą, którą jej prze­kazałem, a zatem tę niesamowitą wiedzę zabrała wraz z sobą w śmierć, to niesamowite, to jeszcze znacznie bar­dziej niesamowite od faktu, że umarła, oświadczył. Dla takiej istoty dajemy z siebie wszystko, całkiem ją wypeł­niamy, a ona nas opuszcza, odchodzi w śmierć, na zawsze, oświadczył. Do tego dochodzi jeszcze owo bez uprzedze­nia, że śmierci tej istoty nie przewidzieliśmy, ja jej ani przez chwilę nie przepowiedziałem, tak jakby miała żyć wiecznie, tak się jej przypatrywałem, nigdy nie myśląc o jej śmierci, powiedział, tak jakby w nieskończoność rzeczy­wiście miała żyć z moją wiedzą w nieskończoność, oświad­czył. Rzeczywiście, śmierć przynaglona, powiedział. Bie­rzemy takiego człowieka na całą wieczność i to jest błąd. Gdybym wiedział, że odejdzie w śmierć, zupełnie inaczej bym postąpił, ale nie wiedziałem, że odejdzie ode mnie w śmierć i umrze przede mną, i postąpiłem całkiem niedorzecznie, tak jakby miała istnieć nieskończenie w nieskończoność, gdy tymczasem wcale nie była stworzo­na na nieskończoność, tylko skończoność, tak jak my wszyscy Tylko wtedy, kiedy kochamy człowieka tak nie­pohamowaną miłością, jak ja kochałem żonę, naprawdę wierzymy w to, że będzie żył wiecznie i w nieskończo­ność. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby, siedząc na ław­ce w sali Bordona, Reger nie zdjął z głowy kapelusza, tak samo jak zaniepokoił mnie fakt, że umówił się ze mną w muzeum, fakt ten bowiem w rzeczy samej był, jak sądzi­łem, zaiste niezwykły, zaniepokoił mnie fakt, że siedział na ławce w sali Bordona, nie zdejmując z głowy kapelu­sza, niezwykły zaiste, abstrahując od całej serii związa­nych z tym innych niezwykłych faktów. Do sali Bordo­na wszedł teraz Irrsigler i podszedłszy do Regera, coś mu wyszeptał do ucha, a następnie od razu z sali Bordona wyszedł. Wiadomość od Irrsiglera nie zrobiła na Regerze żadnego wrażenia, przynajmniej w oczach zewnętrznego obserwatora, Reger siedział po wiadomości od Irrsiglera dokładnie tak samo, jak przed wiadomością od Irrsigle­ra. Niemniej zaintrygowało mnie, co takiego mógł po­wiedzieć Regerowi Irrsigler. Od razu jednak przestałem zastanawiać się, co takiego powiedział mu Irrsigler, i ob­serwowałem Regera, słysząc jednocześnie, jak mówi on do mnie: ludzie przychodzą do Kunsthistorisches Museum, ponieważ po prostu tak wypada, z żadnego innego powo­du, przyjeżdżają do Wiednia nawet z Hiszpanii i Portu­galii i idą do Kunsthistorisches Museum, aby po powro­cie móc u siebie w Hiszpanii i Portugalii powiedzieć, że byli w Wiedniu w Kunsthistorisches Museum, co jest wprost śmiechu warte, Kunsthistorisches Museum bo­wiem to przecież nie Prado ani muzeum w Lizbonie, do tego jeszcze Kunsthistorisches Museum daleko. Widzia­łem przed sobą Regera, a obserwując go, słyszałem jedno­cześnie to, co powiedział mi w przeddzień. Kunsthistorisches Museum nie ma nawet jednego Goi, nie ma jednego na­wet El Greca. Może, rzecz jasna, zrezygnować z El Gre­ca, El Greco nie należy bowiem do rzeczywiście wielkich malarzy, nie należy do tych najlepszych, powiedział Re­ger, ale nie mieć nawet jednego Goi to dla muzeum takie­go jak Kunsthistorisches Museum zaiste zgubne. Ani jednego Goi, powiedział, jakie to typowe dla Habsbur­gów, którzy, jak pan wie, absolutnie nie znali się na sztu­ce, owszem, czuli muzykę, ale absolutnie nie znali się na sztuce. Beethovena słyszeli, ale nie widzieli Goi. Nie chcieli mieć Goi. Beethovenowi dali błazeńską wol­ność, muzyka nie była bowiem dla nich niebezpieczna, Goya jednak nie miał prawa wstępu do Austrii. Tak, tak, Habsburgowie obdarzeni byli tym wątpliwym katolic­kim guścikiem, który do tego muzeum pasuje jak ulał. Całe Kunsthistorisches Museum to ten wątpliwy habs­burski guścik do sztuk upiększanych, wstrętny Prawimy cokolwiek ludziom, z którymi absolutnie nic nas nie łą­czy, powiedział, potrzebujemy bowiem słuchaczy. Potrzebni są nam słuchacze, potrzebna jest tuba, powie­dział. Przez całe życie pragniemy tej idealnej tuby, ale nie możemy jej znaleźć, dlatego że idealna tuba nie istnieje. Mamy jednego Irrsiglera, powiedział, a przecież przez cały czas poszukujemy jeszcze jednego Irrsiglera, Irrsig­lera idealnego. Z całkiem prostego człowieka robimy sobie tubę, a kiedy tylko z tego całkiem prostego człowie­ka zrobimy sobie tubę, zaczynamy szukać kogoś innego, innej tuby, nadającego się na naszą tubę człowieka, po­wiedział. Po śmierci żony mam przynajmniej Irrsiglera, powiedział. Irrsigler, zanim trafił na mnie, był przecież tylko, tak jak wszyscy Burgenlandczycy, burgenlandz­kim głupim, powiedział Reger. Potrzeba nam głupka na tubę. Burgenlandzki głupek pasuje jak ulał na tubę, po­wiedział Reger. Proszę mnie dobrze zrozumieć, cenię so­bie Irrsiglera, a teraz nawet tak potrzebny stał się mi do życia jak chleb powszedni, potrzebowałem go przez wie­le lat, całe dziesięciolecia, ale tylko głupi w typie Irrsigle­ra nadaje się na tubę, powiedział wczoraj Reger. Rzecz jasna, wykorzystujemy takiego głupiego jako człowieka, powiedział. Z drugiej wszakże strony właśnie przez to, że go wykorzystujemy, robimy z takiego głupka człowieka, przez to, że robimy z niego naszą tubę, wtłaczamy w niego nasze myśli, przyznaję, że początkowo dosyć bez­względnie robimy z takiego burgenlandzkiego głupiego, jakim był Irrsigler, burgenlandzkiego człowieka. Zanim natknął się na mnie, Irrsigler nie miał, na przykład, zielonego pojęcia o muzyce, o sztuce żadnego, w gruncie rzeczy o niczym w ogóle, nawet o swojej głupocie. Teraz jest dalej niż wszystkie te historyczno-sztuczne gadu­ły, które przychodzą tu dzień w dzień po to, by szpiko­wać ludziom uszy tymi swoimi historyczno-sztucznymi bredniami. Irrsigler jest dalej, prześcignął już te histo­ryczno-sztuczne gadatliwe świnie, które swymi brednia­mi dzień w dzień doszczętnie niszczą dziesiątki przyga­nianych tu całymi klasami wycieczek szkolnych. Histo­rycy sztuki to istni gładziciele sztuki, powiedział Reger.

Historycy sztuki tak długo gadają o sztuce, aż zagadają ją na śmierć. Sztuka ulega śmiertelnej zagładzie, zagadana przez historyków sztuki. Mój Boże, ile to razy myślę sobie, siedząc tu, na tej ławce, kiedy historycy sztuki przeganiają przede mną te bezradne hordy, jak mi żal wszystkich tych ludzi, z których ci właśnie historycy sztuki wyganiają sztukę, i to wyganiają na całe życie, po­wiedział Reger. Zajęcie historyka sztuki to najniecniejszy proceder, jaki istnieje, bredzącego zaś historyka sztu­ki, a istnieją przecież wyłącznie bredzący historycy sztu­ki, należałoby przegonić batem, przegnać ze świata sztu­ki, powiedział Reger, przegnać ze świata sztuki należało­by wszystkich historyków sztuki, ponieważ historycy sztuki to istni gładziciele sztuki, nie wolno nam wręcz dopuścić do zagłady sztuki przez historyków sztuki, czy­li sztuki gładzicieli. Kiedy słuchamy historyka sztuki, robi się nam niedobrze, powiedział, słuchając historyka sztuki, zaczynamy rozumieć, jak sztuka, o której on bre­dzi, ulega zagładzie, jednocześnie z bredniami historyka sztuki kurczy się sztuka i ulega zagładzie. Tysiące, ba, dziesiątki tysięcy historyków sztuki, bredząc, dokonują zagłady sztuki, powiedział. Historycy sztuki to rzeczywi­ście zabójcy sztuki, słuchając historyka sztuki, przyłącza­my się do zagłady sztuki, tam, gdzie zabiera głos histo­ryk sztuki, sztuka ulega zagładzie, taka jest prawda. Ja w swoim życiu mało czego nienawidziłem bardziej niż hi­storyków sztuki, powiedział Reger. Wielką radość spra­wia mi przysłuchiwanie się Irrsiglerowi, kiedy wyjaśnia on jakiś obraz komuś niemającemu o nim pojęcia, powie­dział Reger, Irrsigler zawsze bowiem potrafi wyjaśnić ja­kieś dzieło sztuki bez nadmiernego gadulstwa, nie bre­dzi, tylko skromnie wyjaśnia i zdaje sprawę, swoim ga­dulstwem nie zamyka, tylko otwiera dzieło sztuki na spojrzenie oglądającego. To ja jego, Irrsiglera, przez dłu­gie lata uczyłem, jak wyjaśniać dzieła sztuki w oglądzie. Rzecz jasna jednak, wszystko to, co Irrsigler mówi, po­chodzi ode mnie, powiedział wówczas Reger, naturalnie nic nie pochodzi od niego samego, no ale przecież to naj­lepsze, co oferuje moja głowa, nawet jeśli wyuczone, w pewnych sytuacjach zawsze się na coś przyda. Dla muzyko­loga, takiego jak ja, tak zwane sztuki plastyczne są wyso­ce przydatne, powiedział Reger, im bardziej koncentro­wałem się na muzykologii i, prawdę mówiąc, im bardziej zagalopowywałem się w muzykologię, tym wnikliwiej zajmowałem się tak zwanymi sztukami plastycznymi; z drugiej strony uważam, że dla malarza na przykład jest bardzo korzystne zwrócić się ku muzyce, to znaczy, że po nakazaniu sobie, iż będzie do końca życia malował, rów­nież do końca życia uprawia on studia muzyczne. Sztuki plastyczne cudownie uzupełniają sztuki muzyczne, jed­ne są zawsze dobre na drugie, powiedział. Moich studiów muzycznych nie potrafię sobie zupełnie wyobrazić bez dialogu z tak zwanymi sztukami plastycznymi, zwłaszcza z malarstwem, powiedział. Dlatego tak dobrze uprawiam ten mój muzyczny proceder, że jednocześnie i z nie mniejszym entuzjazmem, tudzież absolutnie nie mniej­szą intensywnością zajmuję się malarstwem. Nie bez po­wodu już od ponad trzydziestu lat przychodzę tu, do Kunsthistorisches Museum. Inni idą przed południem do gospody wypić sobie trzy, cztery kufle piwa, ja zaś przychodzę tutaj popatrzeć na obraz Tintoretta. Może to i obłąkane, jak pan pewnie pomyśli, inaczej jednak nie potrafię. Jeden swym drogim zwyczajem przez dziesiąt­ki lat wypija sobie rano w knajpie trzy, cztery kufle piwa, a ja idę do Kunsthistorisches Museum. Ktoś bierze koło jedenastej rano kąpiel w wannie, aby sforsować barierę dnia, a ja idę do Kunsthistorisches Museum. Kiedy do tego jeszcze znajdziemy sobie jakiegoś Irrsiglera, mamy naprawdę komfortową sytuację. Tak naprawdę to już od dzieciństwa niczego bardziej nie nienawidziłem niż mu­zeów, powiedział, z usposobienia jestem naturą nienawi­dzącą muzeów, prawdopodobnie jednak właśnie z tego powodu od ponad trzydziestu już lat tu przychodzę, po­zwalam sobie na ten absurd, niewątpliwie duchowej natury. Jak panu wiadomo, nie przychodzę do sali Bordona z powodu Bordona, nawet nie z powodu Tintoretta, choć Siwobrodego mężczyznę uważam za jedno z największych malowideł w ogóle kiedykolwiek namalowanych, przy­chodzę do sali Bordona z powodu tej ławki i z powodu idealnego wpływu światła na moje władze umysłowe, tak naprawdę to z powodu idealnych warunków, ze względu na temperaturę w sali Bordona właśnie, no i z powodu Irrsiglera, który tylko w sali Bordona jest Irrsiglerem idealnym. Prawdę powiedziawszy, nie wytrzymuję też nigdy w pobliżu na przykład Velazqueza. Nie mówiąc już o takich malarzach jak Rigaud czy Largilliere, których unikam jak zarazy. Tu w sali Bordona mam najlepsze warunki do medytacji, a gdybym miał kiedyś ochotę po­czytać sobie tu na ławce, na przykład mojego ulubione­go Montaignea lub mojego jeszcze bardziej ulubionego Pascala, czy też mojego jeszcze bardziej ulubionego Vol­tairea, jak pan widzi, moi ulubieni autorzy to sami Fran­cuzi, ani jednego Niemca, mogę to tutaj uczynić z naj­większą przyjemnością i z największym pożytkiem. Sala Bordona to zarówno moja czytelnia, jak i myślarnia. A kiedy mam ochotę na łyk wody, Irrsigler przynosi mi szklankę wody, nie muszę nawet wstawać. Czasami lu­dzie są zdumieni, widząc, że tak tu sobie siedzę na ławce i czytam Voltairea, pijąc ze szklanki czystą wodę, dziwią się, potrząsają głową i przechodzą dalej, tak jakby brali mnie za obłąkanego ze specjalnym państwowym zezwo­leniem na błazeńską wolność. Już od lat nie przeczyta­łem w domu ani jednej książki, natomiast tu, w sali Bor­dona, przeczytałem setki książek, nie znaczy to jednak, że tu, w sali Bordona, wszystkie te książki przeczytałem kompletnie, w życiu nie przeczytałem jednej książki kom­pletnie, czytam książki na modłę nadzwyczaj utalentowa­nego kartkującego, to znaczy jestem kimś, kto woli kart­kować niż czytać, kto zatem dziesiątki, w niektórych okolicznościach i setki stron kartkuje, nim choć jedną przeczyta; kiedy jednak tę jedną stronę czyta, czyta ją tak

gruntownie jak nikt inny i z największą pasją czytelni­czą, jaką można sobie wyobrazić. Musi pan wiedzieć, że jestem typem nie tyle czytającego, ile kartkującego, kart­kowanie uwielbiam na równi z czytaniem, w życiu kartkowałem miliony razy więcej, niż czytałem, a kartkowa­nie dawało mi tyle radości, co czytanie, i faktycznie tak samo dodawało mi ducha. W sumie przecież lepiej prze­czytać niechby i trzy strony trzystustronicowej książki, za to tysiąc razy gruntowniej niż normalny czytelnik, który wszystko niby przeczyta, ale nawet jednej strony gruntownie, powiedział. Lepiej przeczytać dwanaście li­nijek książki z najwyższą intensywnością, czyli, jak moż­na by powiedzieć, przebić się do Całości, niż gdybyśmy przeczytali całą książkę tak jak normalny czytelnik, który w końcu przeczytaną przez siebie książkę zna równie powierzchownie, jak lecący samolotem pasażer krajo­braz, nad którym leci samolot. Nie postrzega nawet za­rysu terenu. A dzisiaj wszyscy czytają wszystko w locie, czytają wszystko, niczego nie znają. Ja, wszedłszy do książki, zaraz się do niej wprowadzam, proszę sobie wyobrazić, zapieram się rękami i nogami i siłą trzeba mnie z niej wyrywać, wkraczam na dwie, trzy strony tekstu fi­lozoficznego, tak jakbym wkraczał na jakiś teren, w przy­rodę, na terytorium państwa, część świata, niech panu będzie, aby w ową część świata wedrzeć się nie zaledwie niecałą siłą i niecałym sercem, lecz całkowicie, aby ją zbadać, a następnie, po zbadaniu jej tak gruntownym, jak to tylko jest w mojej mocy — móc dojść do konkluzji o Całości. Kto wszystko czyta, niczego nie pojął, powie­dział. Nie trzeba koniecznie czytać całego Goethego, ca­łego Kanta, niekoniecznie też całego Schopenhauera —wystarczy parę stron Wertera, parę stron Powinowactw z wyboru, a więcej już wiemy o obu tych książkach, niż gdybyśmy je przeczytali od deski do deski, co tak czy inaczej i tak pozbawia nas czystej przyjemności. Zdoby­cie się jednak na owo drastyczne samoograniczenie wy­maga wiele odwagi i tyle siły ducha, że człowiek niezmiernie rzadko może ją w sobie znaleźć, i my sami rzad­ko ją w sobie znajdujemy; człowiek czytający jest ohyd­nie żarłoczny, jak mięsożerca, i jak mięsożerca psuje so­bie żołądek, zdrowie w ogóle, i psuje sobie głowę wraz z całą duchową egzystencją. Nawet rozprawę filozoficzną lepiej rozumiemy nie wtedy, gdy pożremy ją doszczętnie w Całości za jednym zamachem, tylko wtedy, gdy wybie­rzemy sobie jeden szczegół, od którego wychodząc, w szczęśliwym wypadku dotrzemy do Całości. Szczyt przy­jemności dają nam przecież fragmenty, tak jak i w życiu osiągamy szczyt przyjemności, przyglądając mu się we fragmentach, a jaką grozę budzi w nas Całość i w gruncie rzeczy też to, co doskonałe, kompletne. Dopiero kiedy w szczęśliwym wypadku zdołamy sprowadzić Całość, to, co kompletne, dokonane, do fragmentu, przystąpiwszy do lektury, możemy osiągnąć wyżyny, w pewnych okolicznościach wręcz szczyty rozkoszy. Nasza epoka jako Ca­łość od dawna jest już przecież nie do wytrzymania, po­wiedział, jest znośna tylko wtedy, kiedy widzimy ją we fragmencie. Całość i skończona perfekcja są dla nas nie­znośne, powiedział. Tak samo w gruncie rzeczy nieznoś­ne są dla mnie wszystkie te obrazy, tu, w Kunsthistori­sches Museum, uczciwie mówiąc, są dla mnie okropne. Żeby je móc znieść, na każdym z nich i w każdym szu­kam tak zwanego kardynalnego błędu, procedura ta zawsze, jak dotąd, prowadziła mnie do mojego celu, a mianowi­cie, by każde z tych tak zwanych skończonych, perfek­cyjnych dzieł sztuki sprowadzić do fragmentu, powie­dział. Skończona perfekcja nie tylko nieprzerwanie gro­zi nam zagładą, lecz wręcz tę zagładę na nas sprowadza, wszystko to, co opatrzone mianem arcydzieła, wisi tutaj na ścianach, powiedział. Wychodząc od tego, że dosko­nała perfekcja, że Całość w ogóle nie istnieje, posuwam się o krok za każdym razem, kiedy tylko każde wiszące tu na ścianie tak skończone perfekcyjnie dzieło sztuki sprowadzę do fragmentu, szukając, dopóki się w nim nie doszukam, w tymże dziele sztuki, jakiegoś kardynalnego błędu, punktu rozstrzygającego o klęsce artysty, któ­ry je stworzył. I w każdym z tych obrazów, z tych tak zwanych arcydzieł, odnajdywałem i odkrywałem zawsze jakiś kardynalny błąd, potrafiłem doszukać się klęski jego twórcy. I przez ponad trzydzieści lat sprawdzała się ta moja, haniebna, pomyśli pan może, rachuba. Żadne z tych arcydzieł światowej sławy, obojętnie czyje, nie jest w rzeczy samej całe i doskonałe. I to mnie uspokaja, po­wiedział. To mnie w gruncie rzeczy uszczęśliwia. Tylko wciąż na nowo przekonując się, że Całość nie istnieje, że nie ma skończonej perfekcji, jesteśmy w stanie żyć dalej. Całość i Perfekcja są dla nas nie do wytrzymania. Musi­my pojechać do Rzymu i stwierdzić, że Bazylika św. Pio­tra to tandetne bezguście, zaś ołtarz Berniniego jest de­bilny architektonicznie, powiedział. Papieża musimy uj­rzeć twarzą w twarz i stwierdzić osobiście, że koniec koń­ców również i on jest równie groteskowym bezradnym człowiekiem, jak wszyscy inni — żeby móc wytrzymać. Musimy słuchać Bacha i usłyszeć, jak Bach ponosi klę­skę, Beethovena słuchać i usłyszeć, jak Beethoven pono­si klęskę, nawet Mozarta słuchać i usłyszeć, jak i Mozart ponosi klęskę. I tak samo należy postępować z tak zwa­nymi wielkimi filozofami, nawet jeśli są oni naszymi ukochanymi artystami ducha, powiedział. Pascala nie kochamy przecież dlatego, że jest wielkim dokonaniem, tylko dlatego, że w gruncie rzeczy jest tak bezradny, tak samo Montaignea kochamy ze względu na jego całe ży­cie, poszukującą, choć nieznajdującą bezradność, i Vol­tairea z powodu jego bezradności. W ogóle przecież ko­chamy filozofię i ogólnie całą humanistykę w sumie je­dynie dlatego, że jest tak bezradna. Tak naprawdę to ko­chamy tylko te książki, które nie są Całością, które są chaotyczne, bezradne. Tak jest z wszystkimi i z każdym z osobna, powiedział Reger, także jakiś człowiek szcze­gólnie nas pociąga tylko dlatego, że jest bezradny i że nie jest cały, dlatego, że jest chaotyczny, a nie doskonały. Dobrze, powiadam, El Greco, pięknie, niech będzie, ale ten poczciwiec nie potrafił namalować ręki, pięknie, po­wiadam, Veronese, niech będzie, ale ten poczciwiec nie potrafił namalować naturalnej twarzy. A to, co powie­działem dzisiaj panu o fudze? powiedział wczoraj, żaden z tych kompozytorów, nie wyłączając największych, nie skomponował skończonej fugi, nawet Bach, który był przecież uosobieniem spokoju, kompozytorem najczyst­szej przejrzystości. Nie istnieje żaden skończony obraz, żadna skończona książka, żaden skończony utwór mu­zyczny, powiedział Reger, taka jest prawda i prawda ta pozwala umysłom takim jak mój, które przecież doży­wotnio są wyłącznie umysłami w rozpaczy, trwać w ist­nieniu. Głowa powinna być głową, która szuka, szuka błędów, głową szukającą błędów ludzkości, poszukującą klęski głową. Ludzka głowa jedynie wtedy, gdy poszuku­je błędów ludzkości, jest ludzką głową. Ludzka głowa nie jest ludzką głową, dopóki nie wyruszy na poszukiwanie błędów ludzkości, powiedział Reger. Dobra głowa to gło­wa w poszukiwaniu błędów ludzkości, wyjątkowa głowa to głowa, która te błędy ludzkości znajduje, natomiast genialna głowa to głowa, która na te odnalezione błędy po ich znalezieniu zwraca uwagę tudzież wszelkimi do­stępnymi jej środkami owe błędy ukazuje. W tym sensie również, powiedział Reger, sprawdza się zawsze przecież wypowiadane bez głowy powiedzenie szukajcie, a znaj­dziecie. Kto tu, w tym muzeum, w setkach tych tak zwa­nych arcydzieł szuka błędów, ten je i znajdzie, powie­dział Reger. Powiadam panu: nie ma w tym muzeum jed­nego dzieła bez błędu. Może się pan z tego podśmiewać, powiedział, może to pana przestraszyć, mnie osobiście to uszczęśliwia. Nie bez powodu przecież już od ponad trzy­dziestu lat przychodzę tu, do Kunsthistorisches Museum, a nie vis a vis do Naturhistorisches Museum. Siedział wciąż na ławce, w czarnym kapeluszu na głowie, praktycznie w bezruchu, było jasne, że dawno już przestał wpatrywać się w Siwobrodego mężczyznę i że teraz wpatrywał się w coś zupełnie innego, z tyłu za Siwobrodym mężczyzną, nie w Tintoretta, tylko w coś daleko poza murami muzeum, w czasie, kiedy ja obserwowałem wprawdzie Regera i Siwo­brodego mężczyznę, ale przecież z tyłu widziałem innego Regera, który wczoraj wyjaśniał mi fugi. Tak często słu­chałem, jak mi wyjaśniał fugi, że wczoraj niespecjalnie chciało mi się słuchać go uważnie, podążałem wprawdzie za tym, co mówi, co zresztą było wielce interesujące, przykładowo o próbach z formą fugi u Schumanna, ale myślami byłem już gdzie indziej. Widziałem Regera sie­dzącego na ławce, a za nim Siwobrodego mężczyznę, wi­działem też Regera, który raz jeszcze próbował wyjaśnić mi sztukę fugi, z jeszcze większym entuzjazmem niż uprzednio, słysząc jednocześnie, co mówił Reger wczo­raj, i naraz ujrzałem też moje dzieciństwo i usłyszałem głosy mojego dzieciństwa, głosy rodzeństwa, głos matki, głosy dziadków na wsi. Jako dziecko byłem na wsi cał­kiem szczęśliwy, choć szczęśliwszy byłem jednak w mie­ście, tak jak i później, no i tak jak i teraz jestem dużo szczęśliwszy w mieście niż na wsi. Tak jak zawsze znacz­nie szczęśliwszy byłem w sztuce niż w naturze, w natu­rze przez całe życie czułem się nieswojo, sztuka zawsze dawała mi osłonę. Już w dzieciństwie, które dane mi było spędzić w dużej mierze pod opieką dziadków ze strony matki i w którym naprawdę byłem w sumie szczęśliwy, czułem się osłonięty, czułem, że jestem w dobrych rękach w tak zwanym świecie sztuki, a nie w naturze, która wprawdzie mnie zawsze wprawiała w zdumienie, ale któ­rej w równym stopniu się lękałem, do dziś się to nie zmieniło, ani na moment nie czuję się u siebie w natu­rze, zawsze natomiast — w świecie sztuki, najbardziej osłonięty — w świecie muzyki. Jak tylko sięgam pamięcią, niczego w świecie nie wielbiłem bardziej niż muzyki, pomyślałem, a moje oczy, przechodząc przez Regera poza mury muzeum, patrzyły w moje dzieciństwo. Nadal uwielbiam to patrzenie w dawno minione dzieciństwo, oddaję się mu z prawdziwym zapamiętaniem i wykorzy­stuję je, kiedy tylko mogę, żebym tak zawsze mógł patrzeć we własne dzieciństwo, wciąż sobie myślę. A jakie było dzieciństwo Regera, pomyślałem, niewiele o nim wiem, w kwestii dzieciństwa Reger nie jest zbyt rozmow­ny. A Irrsigler? Niechętnie o nim mówi, niechętnie w nie patrzy. Koło południa przychodzi do muzeum coraz więcej grup, ostatnimi czasy szczególnie liczne są gru­py wschodnioeuropejskie, wiele razy z rzędu widziałem grupy z Gruzji, pędzone po galerii przez przewodników mówiących po rosyjsku, pędzone jest tu właściwym sło­wem, grupy te bowiem nie tyle przez muzeum przecho­dzą, ile pędzą na wyścigi, niczym się nie interesując, zbyt wyczerpane natłokiem dotychczasowych wrażeń z po­dróży do Wiednia. W ubiegłym tygodniu obserwowałem mężczyznę z Tyfusu, który odłączył się od kaukaskiej grupy i sam chciał obejść muzeum, jak się okazało, ma­larza, który zapytał mnie o Gainsborough, skwapliwie wyjaśniłem mu, gdzie znajdzie Gainsborough. W końcu, kiedy jego grupa opuściła już muzeum, podszedł do mnie, by zapytać o drogę do hotelu Wandl, w którym za­trzymała się jego grupa. Spędził pół godziny przed Oko­licami Suffolk, ani przez chwilę nie myśląc o grupie, jest, powiedział, pierwszy raz w Europie Środkowej i po raz pierwszy widzi Gainsborough w oryginale. Ten Gainsbo­rough, powiedział dziwnie poprawnym niemieckim, jest głównym punktem jego podróży, po czym odwrócił się i wyszedł z muzeum. Chciałem pomóc mu w poszukiwa­niu hotelu Wandl, ale odmówił. Młody, może trzydzie­stoletni malarz z Tyflisu wyjeżdża z grupą do Wiednia, ogląda Okolice Suffolk i mówi, że głównym punktem je­go podróży jest obejrzenie Okolic Suffolk Gainsborough. Fakt ten nastroił mnie refleksyjnie na resztę popołudnia, aż do wieczora. Jak ten malarz z Tyfusu maluje? zastana­wiałem się przez cały czas, a w końcu, uznawszy to za bezsensowne, przestałem. Ostatnimi czasy do Kunsthi­storisches Museum przychodzi więcej Włochów niż Francuzów, więcej Anglików niż Amerykanów. Obdarze­ni wrodzonym zrozumieniem sztuki, Włosi zachowują

się zawsze tak, jakby od urodzenia wprowadzeni byli w arkana sztuki. Francuzi przemierzają muzeum raczej ze znudzeniem, Anglicy sprawiają wrażenie, jakby wszyst­ko znali i o wszystkim wiedzieli. Rosjanie są pełni podzi­wu. Polacy przyglądają się wszystkiemu wyniośle. Niem­cy w Kunsthisto­risches Museum, przechodząc przez sale, wpatrują się cały czas w katalog, wyjątkowo tylko w wi­szące na ścianach oryginały, wczepiwszy się w ten kata­log, z nosem w katalogu przechodzą przez muzeum, do­póki nie dotrą do ostatniej strony tego katalogu, to zna­czy dopóki nie wyjdą z muzeum na ulicę. Austriaków, zwłaszcza wiedeńczyków, niewielu zagląda do Kunst­historisches Museum, wyjąwszy tysiące uczniów, którzy całymi klasami przychodzą, rok w rok muszą odbębnić obowiązkową wycieczkę do Kunsthistorisches Museum. Wycieczki szkolne oprowadzają po muzeum nauczyciele i nauczycielki, ze zgubnym wprost wpływem na uczniów, nauczyciele bowiem na każdej wycieczce do Kunsthisto­risches Museum swoim belferskim ograniczeniem tępią w uczniach wszelką wrażliwość na malarstwo i jego twór­ców. Tępy, jak to na ogół bywa, nauczyciel bardzo szybko zabija u powierzonych mu uczniów wszelką wrażliwość, nie tylko na sztukę malarską, zaś owa wycieczka do mu­zeum, po którym nauczyciele ciągną swoje, że tak po­wiem, niewinne ofiary, wskutek tępoty nauczycielskiej, wskutek tego ich tępego gadulstwa, dla każdego na ogół ucznia okazuje się jego ostatnią wizytą w muzeum w ogó­le. Raz jeden poszedłszy z nauczycielami do Kunsthisto­risches Museum, uczniowie nie pójdą już tam ani razu do końca życia. Pierwsza wizyta dla tych młodych ludzi, i to wszystkich, jest jednocześnie ostatnią w ogóle. Tymi wizytami nauczyciele niszczą na zawsze u powierzonych im uczniów wszelkie zainteresowanie sztuką, takie są fakty. Nauczyciele psują uczniów, taka jest prawda, to fakt znany już od wieków, zwłaszcza nauczyciele austriaccy od samego początku psują uczniom gust w sztu­ce; młodzi ludzie, i to wszyscy, są przecież początkowo otwarci na wszystko, a zatem i na sztukę, wszakże na­uczyciele doszczętnie wybijają im sztukę z głowy; i dziś jeszcze w większości tępogłowi nauczyciele austriaccy bezwzględnie rozprawiają się z tęsknotą za sztuką u włas­nych uczniów, za artyzmem w ogóle, którym początko­wo całkiem naturalnie zafascynowani są i zachwyceni ci młodzi ludzie. Nauczyciele jednak, drobnomieszczańscy aż do szpiku kości, instynktownie występują przeciw owej fascynacji sztuką, zachwytowi nad sztuką u swoich uczniów, spychając sztukę i artyzm w ogóle na własny poziom przygnębiająco głupiego dyletantyzmu i reduku­jąc w szkole sztukę i wszystko w ogóle, co łączy się ze sztuką, do ohydnych gierek na prostackim flecie tudzież tak ohydnych, jak partackich chóralnych pień, co musi być dla uczniów odrażające. W ten sposób nauczyciele już na samym początku wzbraniają uczniom dostępu do sztuki. Nauczyciele nie wiedzą, czym jest sztuka, a zatem i swoim uczniom nie są w stanie powiedzieć, ani ich na­uczyć, czym jest sztuka, nie wprowadzają ich w sztukę, tylko z niej wyprowadzają, z całym tym ohydnym senty­mentalnym wokalno instrumentalnym artystycznym ge­szeftem, który dla uczniów musi być odrażający. Nie ma równie taniego gustu w sztuce, jak gust nauczycielski. Już w podstawówce nauczyciele psują smak artystyczny uczniów, od samego początku wypędzają swoich uczniów ze sztuki, zamiast im sztukę, a zwłaszcza muzykę, objaś­nić i obrócić w radość życia. Nauczyciele wszak nie tyl­ko sztukę udaremniają i unicestwiają, lecz w sumie prze­cież nauczyciele zawsze udaremniali życie i egzystencję w ogóle, zamiast młodych ludzi nauczyć życia, rozszyfro­wać je dla nich, sprawić, by rozwinęli w życiu faktycznie niewyczerpane bogactwo własnego charakteru, zabijają je w nich, czynią wszystko, by je w nich zabić. Nasi nauczyciele to w większości żałosne kreatury, których zada­nie życiowe polega, jak się wydaje, na tym, żeby baryka­dować młodym ludziom życie, a w końcu wpędzić ich w ciężką depresję na całe życie. Do zawodu nauczycielskiego garną się też przecież wyłącznie sentymentalne i per­wersyjne półgłówki z niższej warstwy klasy średniej. Na­uczyciele to bezwolni pomagierzy państwa, a tam, gdzie, tak jak w wypadku tego tu dzisiejszego państwa austriac­kiego, ma się do czynienia z państwem pod względem duchowym i moralnym kompletnie kalekim, państwem, które uczy wyłącznie zdziczenia i zepsucia tudzież groź­nego dla ogółu chaosu, naturalnie również nauczyciele są kalecy duchowo i moralnie, zdziczali, zepsuci i chaotycz­ni. To katolickie państwo nie ma pojęcia o sztuce, nie mają go zatem i nauczyciele w tym państwie, wręcz muszą go nie mieć, to jest najbardziej deprymujące. Nauczyciele ci uczą tego, czym jest owo katolickie państwo, do nauki czego owo państwo ich wynajmuje: ciasnogłowia i bru­talności, niegodziwości i nikczemności, niecności i cha­osu. Po swoich nauczycielach uczniowie nie powinni ni­czego oczekiwać oprócz zakłamania owego katolickiego państwa i katolickiej władzy państwowej, pomyślałem, obserwując Regera, a jednocześnie poprzez Siwobrodego mężczyznę Tintoretta patrząc ponownie w moje dzieciń­stwo. Sam miałem przecież takich okropnych nauczycie­li bez skrupułów, wpierw nauczycieli wiejskich, potem miejskich, wciąż na zmianę miejskich i wiejskich na­uczycieli, i przez wszystkie te lata wszyscy ci nauczycie­le mnie niszczyli, jeszcze nawet dobrze w średnim wie­ku, na dziesiątki lat naprzód zniszczyli mnie owi nauczy­ciele, jak myślę. I mnie, a także mojemu pokoleniu, dali tylko i wyłącznie obrzydliwości państwa tudzież zepsu­tego i zniszczonego przez to państwo świata. I mnie dali tylko i wyłącznie ohydę tego państwa tudzież przez owo państwo skalanego świata. I mnie, podobnie jak młodym ludziom dzisiaj, przekazywali jedynie swoją bezrozum­ność, niezdolność, swoją tępotę, bezduszność. I mnie na­uczyciele przekazali jedynie swoją niezdolność, myślę. I nie nauczyli mnie niczego prócz chaosu. Z góry na dzie­siątki lat i we mnie z najwyższą bezwzględnością wszyst­ko to zniszczyli, co od urodzenia istniało we mnie po to, bym się rozwinął, z całym potencjałem mojej inteligen­cji, w zgodzie z moim wewnętrznym światem. Sam też miałem takich grozę budzących, ciasnogłowych nauczy­cieli łajdaków, którzy mają w pogardzie człowieka i świat ludzki, w absolutnej pogardzie, w myśl zadekretowane­go przez państwo pojęcia, a mianowicie, że dla celów państwa należy kategorycznie zdławić i złamać, a osta­tecznie i uśmiercić naturę u świeżych młodych ludzi. I ja miałem takich nauczycieli perwersyjnie dmuchają­cych we flet tudzież brzdąkających perwersyjnie na gita­rze, którzy zmuszali mnie do nauczenia się na pamięć idiotycznego szesnastozwrotkowego wiersza Schillera, co było w moim odczuciu najstraszniejszą karą. I ja mia­łem takich nauczycieli, stosujących przeciw bezsilnym uczniom metodę skrytej pogardy dla człowieka, tych po­kazujących palcem sentymentalno-patetycznych, bez­wolnych pomagierów państwa. I ja miałem tych debil­nych pośredników państwowych, którzy mnie wiele razy na tydzień kijem leszczynowym bili po rękach, dopóki nie obrzmiały, i ciągnęli za uszy, podnosząc głowę do gó­ry, tak że kiedy byłem sam, nie mogłem powstrzymać się od konwulsyjnego płaczu. Dzisiaj nauczyciele nie ciągną już za uszy, nie biją po palcach leszczynowym kijem, lecz są równie bezduszni; patrząc na nauczycieli, którzy prze­ciągają z uczniami po muzeum przed tak zwanymi daw­nymi mistrzami, jedynie to dostrzegam, to ci sami, myślę, których i ja miałem, ci sami, którzy zniszczyli mnie na całe życie i na całe życie unicestwili. I tak ma być, tak jest, mówią nauczyciele i nie tolerują najmniejszego sprzeciwu, ponieważ to katolickie państwo nie toleruje najmniejszego sprzeciwu, nie pozostawiając swym ucz­niom niczego, a już na pewno niczego własnego. Tych uczniów szpikuje się wyłącznie państwowym śmieciem, tylko to im się wpycha do głowy, jak gęsiom kukurydzę, i zapycha się ich głowy tym państwowym śmieciem, do­póki te głowy się nie zaduszą. Państwo myśli, że dzieci są dziećmi państwa, i zgodnie z tą myślą postępuje, już od wieków wywierając tu swój niszczący wpływ. Tak na­prawdę to państwo rodzi dzieci, tylko państwu rodzą się dzieci, taka jest prawda. Wolne dziecko nie istnieje, ist­nieje tylko dziecko państwowe, państwo może z nim ro­bić, co tylko zechce, to państwo wydaje dzieci na świat, matkom wmawia się tylko, że wydają na świat dzieci, to z brzucha państwa wychodzą dzieci, taka jest prawda. Rok w rok z brzucha państwa wychodzą setki tysięcy państwo­wych dzieci, taka jest prawda. Z państwowego brzucha wychodzą na świat państwowe dzieci i idą do państwo­wej szkoły, gdzie na naukę biorą je państwowi nauczyciele. Państwo rodzi swoje dzieci w państwo, taka jest praw­da, państwo rodzi swoje dzieci w państwo i nigdy już ich nie wypuści. Gdziekolwiek spojrzeć, widzi się same dzie­ci państwowe, państwowych uczniów, państwowych ro­botników, państwowych urzędników, państwowych star­ców, państwowe trupy, taka jest prawda. Państwo produ­kuje wyłącznie państwowych ludzi i daje im istnieć, taka jest prawda. Nie ma już ludzi naturalnych, są już tylko ludzie państwowi, zaś tam, gdzie jeszcze są naturalni lu­dzie, prześladuje się ich, zastrasza na śmierć albo robi się z nich państwowych ludzi. Dzieciństwo miałem równie piękne, jak okropne i okrutne, myślę, w dzieciństwie u dziadków mogłem być naturalnym, natomiast w szko­le musiałem być państwowym człowiekiem, w domu u dziadków byłem naturalnym, w szkole byłem państwo­wym, przez pół dnia byłem naturalnym, przez pół dnia byłem państwowym człowiekiem, przez pół dnia, czyli po południu byłem naturalnym, a przez to i szczęśliwym, przez pół dnia, czyli przed południem byłem państwo­wym, a przez to i nieszczęśliwym człowiekiem. Po połu­dniu byłem najszczęśliwszym, przed południem jednak­że najnieszczęśliwszym człowiekiem, jakiego można so­bie wyobrazić. Przez długie lata byłem po południu najszczęśliwszym, przed południem najnieszczęśliwszym człowiekiem w świecie, myślę. W domu u dziadków by­łem człowiekiem naturalnym szczęśliwym, w szkole w miasteczku nienaturalnym nieszczęśliwym. Schodząc na dół do miasteczka, szedłem w nieszczęście (państwowe!), wchodząc na górę do dziadków, do domu, szedłem w szczęście. Wchodząc do dziadków, wchodziłem w natu­rę i szczęście, schodząc do miasteczka i do szkoły, scho­dziłem w antynaturę i nieszczęście. Z samego rana wkra­czałem prosto w nieszczęście, w południe zaś bądź wczesnym popołudniem wracałem w szczęście. Szkoła to państwowa szkoła, w której młodych ludzi zamienia się w ludzi państwowych, to znaczy w nic innego niż bezwolnych pomagierów państwa. Schodząc do szkoły, wchodziłem w państwo, a ponieważ państwo gładzi czło­wieka, szedłem do zakładu zagłady ludzi. Przez długie lata chodziłem tak od szczęścia (dziadków!) do nieszczę­ścia (państwa!), tam i z powrotem, z natury w antynaturę i z powrotem, całe moje dzieciństwo niczym innym nie było niż tylko owym tam i z powrotem. Wzrastałem w tym dziecięcym tam i z powrotem. W tej diabelskiej grze nie wygrała jednak natura, tylko antynatura, nie dom dziadków, tylko szkoła i państwo. Jak we wszystkich in­nych, państwo wtłoczyło się we mnie na siłę, zmuszając do niego, państwa, zrobiło ze mnie państwowego czło­wieka, człowieka atestowanego, reglamentowanego, reje­strowanego, trenowanego, zdeprawowanego i zdeprymo­wanego, jak wszyscy. Patrząc na ludzi, widzimy tylko lu­dzi państwowych, sługi państwa, jak to się trafnie okre­śla, nie widzimy ludzi naturalnych, a jedynie na wskroś wynaturzonych państwowych ludzi, z których zrobiono sługi państwa, służących zatem przez całe życie państwu, a tym samym przez całe życie służących antynaturze. Pa­trząc na ludzi, widzimy tylko ludzi państwowych, czyli antynaturalnych, którzy stali się łupem państwowej tę­poty. Patrząc na ludzi, widzimy tylko wydanego na łup państwa i państwu służącego człowieka, który padł ofia­rą państwa. Ludzie, na których patrzymy, są ofiarami państwa, ludzie, na których patrzymy, są tylko karmą dla państwa, którą karmione jest owo coraz żarłoczniejsze państwo, niczym innym. Ludzkość jest już tylko ludzkością państwową i od wieków już, a zatem odkąd istnieje państwo, nie posiada ludzkiego oblicza. Ludzkość jest dziś już tylko i wyłącznie nieludzka, tak jak państwo, myślę. Dzisiaj człowiek jest już wyłącznie człowiekiem państwowym, a zatem jest dziś już tylko i wyłącznie uni­cestwionym człowiekiem i człowiekiem państwowym, jedynym człowiekiem ludzkomożliwym, myślę. Czło­wiek naturalny jest już zupełną niemożliwością, myślę. Gdy patrzymy na stłoczone w wielkich miastach miliony państwowych ludzi, robi się nam niedobrze, ponieważ gdy patrzymy na państwo, robi się nam niedobrze. Codziennie, kiedy się budzimy, od tego naszego państwa robi się nam niedobrze, a kiedy wyjdziemy na ulicę, robi się nam nie­dobrze od tych państwowych ludzi, którzy owo państwo zaludniają. Ludzkość to gigantyczne państwo, od które­go, kiedy budzimy się, jeśli jesteśmy uczciwi, za każdym razem robi się nam niedobrze. Jak wszyscy ludzie, miesz­kam w państwie, od którego robi mi się niedobrze, kiedy się budzę. Nauczyciele, których mamy, uczą ludzi pań­stwa, uczą ich strachu i grozy państwa, kłamstw państwa, tylko nie tego, że państwo samo w sobie jest strachem, zgrozą, kłamstwem. Nauczyciele od wieków biorą ucz­niów w państwowe kleszcze i całymi latami męczą ich, męczą i miażdżą przez dziesiątki lat. Na zlecenie państwa nauczyciele ciągają uczniów po muzeach i swoją tępotą zohydzają im sztukę. No a ta sztuka, tu na tych ścianach, pomyślałem, czymże jest innym niż sztuką państwową? Reger mówi tylko o sztuce państwowej, kiedy tylko mówi o sztuce, zaś kiedy tylko mówi o tak zwanych dawnych mi­strzach, zawsze mówi tylko o dawnych mistrzach państwo­wych. Ponieważ sztuka tu na tych ścianach nie jest prze­cież niczym innym niż sztuką państwową, przynajmniej tu, w galerii malarstwa Kunsthistorisches Museum. Wszystkie wiszące tu na ścianach obrazy nie są przecież niczym innym niż obrazami państwowych artystów. Usłużnych katolickiej sztuce państwowej, nic poza tym, nic więcej. Zawsze tylko oblicze, jak powiada Reger, ale bez twarzy. Zawsze tylko czoło, ale bez głowy. W sumie tyl­ko zawsze front na pokaz, nic za nim, zawsze przecież tylko kłamliwe i zakłamane, a nie rzeczywiste i prawdzi­we. Wszyscy ci malarze byli przecież na wskroś artysta­mi państwowymi, którzy podporządkowali się żądzy schlebiania swoim zleceniodawcom, nawet Rembrandt nie jest tu wyjątkiem, powiada Reger. Niech pan się przyjrzy Velazquezowi, wyłącznie sztuka państwowa, tak samo Lotto, Giotto, przecież to tylko sztuka państwowa, tak jak ten straszny pra i prenazista Durer, który na płótnie umieszczał i zabijał naturę, ten przerażający Durer, jak powiada często Reger, bez reszty bowiem nienawidzi Durera, tego artystycznego cyzelatora z Norymbergi. Reger określa wiszące tu na ścianach obrazy mianem sztuki na państwowe zlecenie, do której zalicza się nawet Siwobrody mężczyzna. Tak zwani dawni mistrzowie pracowali za­wsze tylko w służbie państwa lub Kościoła, na jedno wychodzi, mówił często Reger, cesarza czy papieża, hercoga czy arcybiskupa, stąd bierze się jej nikczemność. Tak jak tak zwany wolny człowiek jest tylko utopią, również tak zwany wolny artysta zawsze był tylko utopią, to szaleń­stwo, mówił często Reger. Artyści, tak zwani wielcy arty­ści, twierdził Reger, myślę, są ponadto ludźmi najbar­dziej pozbawionymi skrupułów, znacznie bardziej bez skrupułów niż politycy. Artyści są najbardziej zakłama­ni, znacznie bardziej niż politycy, artystyczni artyści są jeszcze znacznie bardziej zakłamani niż artyści państwo­wi, wciąż słyszę, jak mi to mówił Reger. Sztuka ta, odwra­cając się od świata, zwraca się zawsze ku Wszechmożne­mu i możnym tego świata, najmożniejszym, twierdził często Reger, i na tym polega jej nikczemność. Sztuka ta jest żałosna, nic więcej, znowu słyszę, jak mówił wczoraj Reger, obserwując go dzisiaj z sali Sebastiana. Czemu właściwie malarze malują, kiedy jest jeszcze natura? zasta­nawiał się wczoraj ponownie Reger. Nawet najbardziej wyjątkowe dzieło sztuki to przejaw żałosnego trudu, całkowicie bez celu i sensu, żeby imitować naturę, ba, mał­pować, powiedział. Czymże jest namalowana przez Rem­brandta twarz jego matki wobec faktycznej twarzy mojej matki? pytał dalej. Czym są naddunajskie łąki, po któ­rych mogę sam chodzić i na które mogę sam patrzeć, wo­bec namalowanych? powiedział. Nie ma dla mnie więk­szej obrzydliwości, powiedział wczoraj, niż namalowane towarzystwo. Malarstwo towarzyskie, nic innego, powie­dział. Ludzie mówią utrwalić, udokumentować, ale prze­cież utrwalone i udokumentowane zostaną, jak wiado­mo, jedynie zakłamanie i nieprawda, tylko to, co nie­prawdziwe i zakłamane zostanie utrwalone i udokumen­towane, potomność ma na tych ścianach tylko niepraw­dę i zakłamanie, tylko nieprawda i zakłamanie są w książkach zostawionych nam przez tak zwanych wiel­kich pisarzy, tylko nieprawda i zakłamanie na wiszących tu na ścianach obrazach. Ten, który tu wisi na ścianie, to przecież w żaden sposób nie ten, którego malował ma­larz, powiedział wczoraj Reger. Ten, który tu wisi na ścianie, to nie jest ten, który żył, powiedział. Powie pan, rzecz jasna, powiedział, takie jest spojrzenie artysty, który ten obraz namalował, dobrze, niech będzie, choć przecież to spojrzenie zakłamane, i tak jest to, przynajmniej jeśli idzie o obrazy w tym muzeum, zawsze tylko katolickie spojrzenie państwowe danego artysty, wszystko bowiem, co zostało tu powieszone, to przecież wyłącznie katolicka sztuka państwowa, nic innego, a przez to również, muszę to powiedzieć, sztuka niegodziwa, niechby i była tak wspaniała, za jaką chce uchodzić, a i tak przecież pozo­stanie tylko niegodziwą sztuką katolicko państwową. Tak zwani dawni mistrzowie, zwłaszcza jeżeli wielu z nich oglądać po kolei, to znaczy oglądać po kolei ich dzieła, są jedynie pasjonatami zakłamania, którzy narzu­cili się i zaprzedali katolickiemu państwu, to znaczy na­rzucili się i zaprzedali katolicko-państwowemu gustowi, oświadczył Reger. Tym samym mamy tu do czynienia wyłącznie z na wskroś deprymującą katolicką historią sztuki, z do głębi deprymującą katolicką historią malar­stwa, która tematy dla siebie zawsze tylko znajdowała w niebie i w piekle, i na tym się kończyło, nigdy na ziemi, powiedział. Malarze ci nigdy nie malowali tego, co po­winni byli malować, tylko to, co im zlecono, bądź to, co przysporzyło im pieniędzy lub sławy albo na nie napro­wadziło, powiedział. Malarze ci, wszyscy ci dawni mi­strzowie, od których najczęściej zbiera mi się bardziej niż od czegokolwiek innego na wymioty i od których za­wsze miałem mdłości, powiedział, służyli zawsze tylko jednemu panu, nigdy sobie samym, a tym samym ludz­kości. Zawsze przecież malowali wywiedziony przez nich z siebie udawany obłudny świat, po którym obiecywali sobie pieniądze i sławę, wszyscy malowali, mając tylko to na oku, z żądzy pieniędzy i z żądzy sławy, nie dlatego, że chcieli być malarzami, dlatego wyłącznie, że chcieli zdo­być sławę bądź pieniądze, bądź i pieniądze, i sławę. W Europie zawsze swoje obrazy wciskali w katolicką rękę 1 zdawali się na łaskę swego katolickiego boga tudzież katolickich bożyszczy. Każde pociągnięcie pędzla u owych tak zwanych dawnych mistrzów, choćby naznaczone geniuszem, to kłamstwo, powiedział. Wczoraj na­zwał tych z gruntu znienawidzonych — ale przecież i za­wsze, przez całe jego żałosne życie dla niego fascynują­cych — malarzy upiększaczami świata. Bigoteryjni po­mocnicy dekoratorzy wysoko postawionego europejsko katolickiego doborowego towarzystwa, nic poza tym — ci dawni mistrzowie, zobaczy pan to na najdrobniejszej plamce, bez najmniejszego zażenowania naniesionej przez tych artystów na płótno, drogi panie Atzbacher, po­wiedział. Trzeba, rzecz jasna, przyznać, że jest to wielki kunszt malarski, powiedział wczoraj, ale niech pan nie zapomni przy tym wspomnieć lub chociaż pomyśleć w duchu, że jest to haniebny kunszt malarski, a jego ha­niebność bierze się z jego religijnego charakteru, i to wła­śnie jest najwstrętniejsze. Kiedy przez godzinę posiedzi pan, tak jak ja przedwczoraj, przed Mantegną, nagle stwierdzi pan, że najchętniej zerwałby tego Mantegnę po prostu ze ściany, naraz bowiem zaczyna on się panu ja­wić jako olbrzymia malarska niegodziwość. Albo kiedy odstał już pan jakiś czas przed Bilivertim lub Campagno­lą. Ludzie ci malowali przecież tylko po to, żeby przeżyć, żeby zarobić pieniądze i żeby pójść do nieba, bo przecież nie do piekła, którego przez całe życie jak ognia się bali, choć niby głowy mieli pojętne, to niestety również byli słabego charakteru. Malarze w ogóle nie mają dobrego charakteru, wręcz przeciwnie, zawsze mają zły charakter, dlatego też w gruncie rzeczy zawsze mieli bardzo zły gust, powiedział wczoraj Reger, nie znajdzie pan choćby jednego tak zwanego wielkiego artysty malarza, czy tez, powiedzmy, tak zwanego dawnego mistrza, który byłby dobrego charakteru i zarazem miał też dobry gust, przy czym dobry charakter znaczy tu dla mnie po prostu nie­przekupny. Wszyscy ci artyści byli jako dawni mistrzowie przekupni, przez to tak odstręczająca jest dla mnie ich sztuka, oświadczył Reger. Wszystkich ich rozumiem, ale są oni dla mnie do głębi odstręczający. Do wszystkie­go, co namalowali, mam głęboki wstręt, do wszystkiego, co tutaj wisi na ścianach, często o tym myślę, powiedział wczoraj, a mimo to już od wielu lat wciąż to studiuję, nie mogę się powstrzymać. Najstraszliwsze jest to, powie­dział wczoraj, że wszyscy ci dawni mistrzowie są mi wstrętni, a mimo to wciąż nieprzerwanie ich studiu­ję. Ale są odrażający, to całkiem oczywiste, powiedział wczoraj. Owi dawni mistrzowie, jak nazywa ich się od stuleci, wybronią się tylko wtedy, kiedy ktoś przyjrzy im się powierzchownie, jeżeli przyjrzymy się im wnikliwie, stopniowo zaczną tracić blask, w końcu zaś kiedy rzeczy­wiście ich przestudiujemy, prawdziwie, to znaczy jak naj­gruntowniej, przez dłuższy czas, rozpadną się na naszych oczach na szczątki, zostawiając po sobie w naszej głowie jedynie mdły, najczęściej też przykry posmak. Najwięk­sze, najwybitniejsze dzieło sztuki pozostaje nam w gło­wie w końcu tylko jako stek niegodziwości i kłamstwa, ciążący w niej jak ochłap mięcha w brzuchu. Dzieło sztu­ki fascynuje nas początkowo, po to by na końcu okazać się już tylko śmiechu warte. Kiedy zada sobie pan trud i znajdzie czas na to, by przeczytać Goethego wnikliwiej niż zazwyczaj i z o wiele większą niż zazwyczaj intensyw­nością, tudzież z o wiele większą niż zazwyczaj zuchwa­łością, to, co pan przeczytał, w końcu wyda się jedynie śmiechu warte, obojętnie co, wystarczy, żeby czytał to pan częściej niż zazwyczaj, a niechybnie okaże się śmie­chu warte, nawet największa mądrość stanie się w końcu głupotą. Biada panu, jeżeli czyta pan wnikliwiej, zrujnu­je pan sobie wszystko, co czyta. Obojętnie co pan czyta, i tak w końcu okaże się to śmiechu warte i będzie w końcu całkiem bez wartości. Niech się pan wystrzega wnikliwe­go patrzenia na dzieła sztuki, powiedział, wszystko sobie pan bez wyjątku obrzydzi, nawet to, co najbardziej pan wielbi. Niech pan się zbyt długo nie przygląda jakiemuś obrazowi, niech pan nie czyta książki zbyt wnikliwie, utworu muzycznego niech pan nie słucha zbyt intensywnie, wszystko pan sobie zniszczy, również to, co dla pana najpiękniejsze, najpożyteczniejsze w świecie. Niech pan czyta to, co pan uwielbia, ale niech pan w to nie wnika totalnie, niech pan słucha tego, co pan uwielbia, ale niech pan nie słucha tego totalnie, niech pan ogląda to, co pan uwielbia, ale totalnie niech pan tego nie oglą­da. Ponieważ ja zawsze wszystko oglądałem totalnie, za­wsze tylko totalnie słuchałem, wszystko zawsze totalnie czytałem, a przynajmniej zawsze usiłowałem totalnie słuchać, wszystko totalnie czytać i oglądać, ostatecznie wszystko do końca sobie obrzydziłem, całkowicie obrzy­dziłem sobie przez to sztuki piękne, całą muzykę i całą literaturę, powiedział wczoraj. Tak jak w końcu sobie ostatecznie tą metodą obrzydziłem cały świat, po prostu wszystko sobie obrzydziłem. Latami wszystko sobie po prostu obrzydzałem, najbardziej żałuję, że i własną żonę sobie obrzydziłem. Latami, powiedział, mogłem istnieć w i dzięki tej metodzie obrzydzania. Teraz wiem jednak, że jeżeli chcę dalej żyć, nie wolno mi czytać ani słuchać, ani patrzeć, ani przyglądać się totalnie. To sztuka nie czy­tać totalnie, totalnie nie słuchać ani totalnie nie patrzeć czy się nie przyglądać, powiedział. Jeszcze nie całkiem opanowałem tę sztukę, powiedział, takie już bowiem mam usposobienie, że do wszystkiego zabieram się total­nie, jak również totalnie wszystko przetrzymuję, tudzież totalnie doprowadzam do końca, to, powinien pan wie­dzieć, jest moim nieszczęściem, powiedział. Latami, przez dziesiątki lat, chciałem wszystko robić totalnie, to było nieszczęście, powiedział. Ten mechanizm rozkła­dania, jakże osobisty, zawsze nakierowany na totalność, powiedział. Dawni mistrzowie nie malowali dla takich jak ja, dla takich jak ja nie komponowali wielcy dawni kompozytorzy, nie pisali wielcy dawni pisarze, nie dla takich jak ja oczywiście, nigdy w życiu ktoś taki jak oni nie malowałby, pisał czy komponował dla takiego jak ja, powiedział. Sztukę nie po to stworzono, by ją oglądać totalnie, czytać totalnie i totalnie jej słuchać, powiedział. Ta sztuka została stworzona dla mizernej części ludzkości, codziennej, normalnej, tak, przyznaję, dla ludzi łatwo­wiernych, nic innego. Weźmy jakiś wspaniały gmach, jak­że szybko zmniejsza się, gdy spocznie na nim oko takie jak moje, choćby najsłynniejszy gmach, akurat wtedy i właśnie dlatego prędzej czy później kurczy się do śmie­chu wartej architekturki. Wiele odbyłem podróży, po­wiedział, aby zobaczyć wielką architekturę, naturalnie wpierw do Italii, Grecji i Hiszpanii, jednakże katedry pod moim spojrzeniem niebawem zaczęły się kurczyć do najwyżej bezradnej, więcej, nawet śmiechu wartej próby przeciwstawienia niebu czegoś w rodzaju drugiego nieba, od jednej katedry do następnej, wciąż coraz świetniejsze drugie niebo, powiedział, a przecież kończyło się to partactwem. Zwiedziłem naturalnie największe muzea, i to nie tylko w Europie, przestudiowałem ich zbiory, niech mi pan wierzy, z największą intensywnością przestudio­wałem, no i po niedługim już czasie wydało mi się, że w tych zbiorach, w tych muzeach zgromadzono tylko na­malowaną bezradność, namalowaną nieudolność, nama­lowane nieudanie, nic innego, zawarto partacką część świata, wszystko w tych muzeach jest przecież nieuda­ne i partackie, powiedział wczoraj, wejdzie pan do mu­zeum, obojętnie którego, i zacznie przyglądać się i stu­diować, będzie pan studiować wyłącznie nieudanie i par­tactwo. Mój Boże, powiedział, Prado, niby najważniejsze muzeum w świecie, z pewnością, jeśli idzie o dawnych mistrzów, a mimo to zawsze, siedząc naprzeciw u Ritza i pijąc herbatę, myślę przecież, że również w Prado zgro­madzono tylko to, co niedoskonałe, nieudane, koniec końców wyłącznie śmiechu warte i dyletanckie. Niektó­rych artystów w pewnych czasach, kiedy nastanie taka moda, powiedział, nadyma się po prostu do rozmiarów jakiejś niesamowitej sensacji światowej, a wtedy naraz jakaś nieprzekupna głowa w tę niebywałą sensację świa­tową wbija szpikulec i owa niebywała sensacja pęka na­gle jak balon i staje się sensacją byłą, równie szybko, po­wiedział. Velazquez, Rembrandt, Giorgione, Bach, Haen­del, Mozart, Goethe, powiedział, tak samo Pascal, Vol­taire, same nadęte niesamowite sensacje. Choćby ten Stifter, powiedział wczoraj, którego sam zawsze tak niesamo­wicie czciłem, że przewyższyło to niemal mój kult sztu­ki, jest przecież, kiedy mu się uważnie przyjrzeć, tak samo złym pisarzem, jak Bruckner, wnikliwie słuchany, złym kompozytorem, jeśli nie całkowitą miernotą. Stif­ter pisze okropnym stylem, w dodatku jeszcze grama­tycznie poniżej krytyki, tak samo jak Bruckner w tym swoim chaosie dzikiego galopu nut, w sędziwym wieku unoszony do tego jeszcze jak młokos religijnym pędem. Przez długie lata byłem czcicielem Stiftera, ale nie zaj­mowałem się nim naprawdę precyzyjnie i radykalnie. Kiedy wreszcie rok temu zająłem się Stifterem precyzyj­nie i radykalnie, nie mogłem uwierzyć własnym oczom ani uszom. Z równie niepoprawną i nieporadną niemczy­zną, czy austriacczyzną, niech panu będzie, nie spotka­łem się w lekturze w całym moim intelektualnym życiu, i to akurat u autora, faktycznie dziś słynącego z precyzyj­nej i przejrzystej prozy. Proza Stiftera nie jest w żadnym wypadku precyzyjna, przeciwnie, jest też najmniej przejrzystą znaną mi proza, aż roi się w niej od wypaczonych obrazów oraz fałszywych i pokrętnych myśli, ja napraw­dę zastanawiam się, skąd bierze się dzisiaj ten bezkry­tyczny kult tego prowincjonalnego dyletanta, który był mimo wszystko inspektorem szkolnym w Górnej Austrii, i to akurat u pisarzy młodych i bynajmniej nie najmniej znanych i wcale nie niepozornych. Sądzę, że wszyscy oni nigdy Stiftera nie przeczytali naprawdę, tylko zawsze śle­po wielbili, o Stifterze zawsze tylko słyszeli, ale rzeczy­wiście nigdy go nie przeczytali tak jak ja. Kiedy rok temu rzeczywiście przeczytałem Stiftera, tego arcymistrza pro­zy, za jakiego się go uważa, miałem wstręt do samego sie­bie za to, że wcześniej tak go czciłem, tego partacza pi­smaka wręcz ubóstwiałem. Czytałem Stiftera w młodości i zachowałem o nim wspomnienie pozostawione przez wrażenia z lektury. Czytałem Stiftera w wieku dwunastu, potem szesnastu lat, w całkowicie u mnie pozbawionym krytycyzmu okresie. A potem już nigdy Stiftera ponow­nie nie zbadałem. W najdłuższych fragmentach jest Stif­ter w prozie gadułą nie do wytrzymania, pisze stylem partacza tudzież, co najbardziej naganne, niechluja, poza tym, doprawdy, to najnudniejszy i najbardziej zakłamany autor, jakiego wydała literatura niemiecka. Proza Stifte­ra, znana jako trafna, precyzyjna i przejrzysta, jest w rze­czywistości mętna, bezradna i nieodpowiedzialna, tak po drobnomieszczańsku sentymentalna tudzież po drobno­mieszczańsku nieporadna, że przy lekturze czegoś takiego jak Witiko czy Mappe meines Urgrossvaters żołądek się człowiekowi wywraca. Akurat Mappe meines Urgrossvaters to od pierwszego wiersza partacka próba ukazania tej pełnej beztroskich dłużyzn, sentymentalnej, mdłej pro­zy, rojącej się od wewnętrznych i zewnętrznych błędów, jako dzieła sztuki, choć to przecież tylko drobnomiesz­czańska poroniona tandeta z Linzu, nic poza tym. Nie do pomyślenia zresztą, żeby Linz, ta drobnomieszczańska prowincjonalna dziura, Linz, który od czasów Keplera pozostaje naprawdę wołającą o pomstę do nieba dziurą, gdzie jest opera, w której nikt po ludzku nie potrafi za­śpiewać, teatr, w którym nikt nie potrafi zagrać jak czło­wiek, gdzie malarze nie potrafią malować, a pisarze pisać, miał naraz z siebie wydać geniusza, za jakiego przecież powszechnie uważa się Stiftera. Stifter to żaden geniusz, Stifter jest tylko zasklepionym w sobie filistrem w życiu i równie zasklepionym w pisaniu drobnomieszczańskim zatęchłym szkolnym belfrem, co to nie potrafił nawet sprostać elementarnym wymaganiom języka, a co dopie­ro mówić o umiejętności stworzenia dzieła sztuki, powie­dział Reger. W sumie Stifter jest wręcz, powiedział, jed­nym z największych rozczarowań artystycznych mojego życia. Co trzecie, w najlepszym wypadku co czwarte zda­nie Stiftera to fałsz, co drugi lub trzeci obraz w jego pro­zie to katastrofa, esprit Stiftera, przynajmniej w pismach literackich, to w ogóle sama mierność. Stifter tak na­prawdę jest jednym z najbardziej pozbawionych fantazji pisarzy, jacy kiedykolwiek chwycili za pióro, a jednocześ­nie jednym z najbardziej anty i apoetyckich. Jednakże czytelnicy tudzież literaturoznawcy zawsze dawali się na tego Stiftera nabrać. To, że w końcu człowiek sam ode­brał sobie życie, nic nie zmienia w jego absolutnej prze­ciętności. Nie znam żadnego pisarza na świecie, który byłby takim dyletantem i partaczem, do tego tak głupio zawziętym jak Sifter, a jednocześnie taką światową sławą. Podobnie z Antonem Brucknerem, powiedział Reger, przyjechał z Górnej Austrii do Wiednia, opętany katoli­cyzmem z powodu perwersyjnego lęku przed Bogiem, i oddał się całkowicie Cesarzowi i Bogu. Również Bruck­ner to żaden geniusz. Jego muzyka jest mętna, równie nieprzejrzysta, równie partacka jak proza Stiftera. Jeśli jednak Stifter jest dziś, ściśle mówiąc, wyłącznie tylko martwą literą germanistów, to Bruckner porusza wszyst­kich do łez. Bruckneriański potok dźwięków podbił cały świat, można powiedzieć, sentymentalizm i zakłamana pompatyczność święcą w Brucknerze triumfy. Jako kom­pozytor Bruckner jest równym niechlujem, jak Stifter jako pisarz, obu wspólna jest owa górnoaustriacka nie­chlujność. Obaj uprawiali tak zwaną bogobojną, niebez­pieczną dla ogółu sztukę, powiedział Reger. Nie, Kepler był zabawnym typem, powiedział wczoraj Reger, ale nie był przecież żadnym Górnym Austriakiem, tylko pocho­dził z Wirtembergii. Adalbert Stifter i Anton Bruckner wyprodukowali koniec końców tylko literackie i mu­zyczne śmiecie. Kto ceni Bacha, Handla i Haydna, po­wiedział, ten musi najoczywiściej w świecie ludzi takich jak Bruckner odrzucić, nie musi nimi gardzić, ale musi ich odrzucić. Kto ceni Goethego i Kleista, i Noyalisa, i Schopenhauera, ten musi odrzucić Stiftera, choć też nie musi Stifterem gardzić. Kto wielbi Goethego, nie może jednocześnie wielbić Stiftera, Goethe nigdy nie unikał trudności, Stifter zawsze szedł na łatwiznę. Najgorsze, powiedział wczoraj Reger, że właśnie Stifter, straszący w szkole belfer, w dodatku na wysokim belferskim stano­wisku, sam pisał z niechlujnością, która nie uszłaby na sucho żadnemu z jego uczniów. Jedna strona Stiftera po­kazana Stifterowi przez jego własnego ucznia zostałaby przez Stiftera całkowicie pokreślona na czerwono, po­wiedział, taka jest prawda. Kiedy zaczynamy czytać Stif­tera z czerwonym ołówkiem w ręku, bez końca byśmy mogli poprawiać, powiedział Reger. Tu nie chwycił za pióro żaden geniusz, powiedział, tylko lichy partacz. Je­żeli istniało w ogóle pojęcie literatury bezguścia, męt­niactwa, sentymentalizmu i bezcelowości, stosuje się ono dokładnie do tego, co pisał Stifter. Pisanie Stiftera nie jest sztuką, a to, co ma on do powiedzenia, jest obrzydli­wie nieuczciwe. Nie bez powodu Stiftera czytają przede wszystkim znudzone w swoich mieszkaniach, ziewające ze znużenia nudą dnia żony urzędników i wdowy po nich, powiedział, tudzież pielęgniarki w czasie wolnym

od pracy oraz zakonnice w klasztorze. Ktoś naprawdę myślący nie może czytać Stiftera. Uważam, że ludzie tak wysoko ceniący sobie Stiftera, niesamowicie wysoko, nie mają o Stifterze żadnego pojęcia. Nasi pisarze, wszyscy bez wyjątku, mówią i piszą o Stifterze wciąż z entuzja­zmem i tak się go zawsze muszą uczepić, jakby był ja­kimś pisarskim bożkiem dzisiejszych czasów. Albo to sami idioci, pozbawieni elementarnego gustu w sztuce i nierozumiejący ani na jotę literatury, albo, co trzeba ra­czej przyjąć, nigdy nie czytali Stiftera, powiedział. O Stif­terze i Brucknerze proszę mitu nie wspominać, powie­dział, w każdym razie nie w związku ze sztuką i z tym, co ja przez sztukę rozumiem. Jeden zmętniał prozę, powie­dział, drugi zmętniał muzykę. Biedna Górna Austria, powiedział, faktycznie wierzy, że wydała dwóch wielkich geniuszy, tymczasem w rzeczywistości wyprodukowała tylko dwa bez miary przeceniane niewypały, jednego li­terackiego, drugiego muzycznego. Na myśl o tym, że au­striackie nauczycielki i zakonnice na swoich katolickich szafkach przy łóżku postawiły sobie Stiftera jak święty obrazek na chwałę sztuki, obok grzebienia i obok cążków do paznokci u nóg, oraz na myśl o tym, że głowy państwa zalewają się łzami na dźwięk symfonii Brucknera, robi mi się niedobrze, powiedział. Sztuka jest czymś najwyż­szym, a jednocześnie najwstrętniejszym, powiedział. Mu­simy jednak wmawiać sobie, że sztuka wysoka i najwyż­sza istnieje, powiedział, inaczej bowiem popadniemy w rozpacz. Choć zdajemy sobie sprawę, że wszelka sztuka jako nieporadna i śmiechu warta skończy na śmietniku historii, jak zresztą wszystko w ogóle, z absolutną pew­nością siebie musimy wierzyć w tę wysoką, najwyższą sztukę, powiedział. Wiemy, jaka jest, partacka, nieuda­na, ale nie musimy tego wciąż przyznawać, bo wtedy zgi­niemy z kretesem, powiedział. A wracając do Stiftera, powiedział, dziś wielu pisarzy powołuje się na Stiftera. Pisarze ci powołują się na absolutnego dyletanta w pisa­niu, który w czasie swego pisarskiego życia ustawicznie tylko wykorzystywał naturę. Stifterowi trzeba postawić zarzut absolutnego nadużycia natury, powiedział wczo­raj Reger. Jako pisarz chciał być tym, który widzi, powie­dział Reger, w rzeczywistości jednak był ślepcem jako pisarz. U Stiftera wciąż te ceregiele, wszystko jest peł­ne nieporadnego zaaferowania, skrzętne jak stara panna. Prowincjonalną, wytykającą palcem prozę Stifter pisał, nic poza tym, powiedział Reger. U Stiftera chwali się opis natury. A natura jeszcze nigdy nie została równie fałszy­wie skonstruowana jak w opisach Stiftera, nigdy też nie jest równie nudna jak ta, w którą mamy niby uwierzyć, papier jest cierpliwy, powiedział Reger. Stifter jest to tyl­ko literacki administrator okolicznościowych obrazków, którego wyzute z artyzmu pióro nawet tam paraliżuje na­turę, a przez to naturalnie i czytelnika, gdzie w rzeczy­wistości kipi ona życiem i roi się od zdarzeń. Stifter na wszystkim położył swoją drobnomieszczańską zasłonę, niemalże wszystko dusząc, taka jest prawda. Naprawdę nie potrafi opisać nawet drzewa, śpiewu ptaka, wartkiej rzeki, taka jest prawda. Niby chce nam jakąś rzecz uka­zać, a tylko ją paraliżuje, chce wyostrzyć, a przytępia, taka jest prawda. Stifter robi z natury coś monotonnego, z ludzi zaś ubogich duchem, bez iskry życia, na niczym się nie zna, niczego nie odkrywa, a jak coś opisuje, jest bowiem wyłącznie tylko opisywaczem, robi to jak po­czciwy fajtłapa. Ma w sobie coś ze złego malarza, powie­dział Reger, ma cechy złych malarzy, którzy z jakiejś nie­pojętej przyczyny zdobyli sławę i którzy przecież i w tym budynku wszędzie wiszą na ścianach, niech pan weźmie choćby Durera czy całe setki tych miernych produktów, których ramy, w jakie są oprawione, mają większą war­tość niż one same. Ludzie z podziwem patrzą na wszyst­kie te obrazy, ale podziwiacze ci nie wiedzą dlaczego, tak jak Stiftera czyta się i podziwia, choć jego czytelnicy nie wiedzą dlaczego. Największą zagadką jest dla mnie sła­wa Stiftera, powiedział Reger, bo w jego prozie nie znaj­dzie się niczego zagadkowego. Tak zwanych wielkich rozpuszczamy, z czasem rozkładamy na kawałki, znosimy, powiedział, wielkich malarzy, wielkich muzyków, wiel­kich pisarzy, bo z ich wielkością nie możemy żyć, albo­wiem myślimy, i myślimy o wszystkim gruntownie, po­wiedział. Stifter jednak ani nie był, ani nie jest wielki, więc nie jest przykładem tego procesu. Stifter jest jedynie przykładem tego, jak jakiś artysta przez dziesiątki lat może być przez kogoś czczony, nawet wielbiony, jako wielki, przez kogoś żądnego, by czcić i wielbić, a mimo to nie jest wielki. W rozczarowaniu, które odczuwamy, kiedy okaże się, że wielkość kogoś, kogo czcimy i podzi­wiamy, nie jest żadną wielkością ani nigdy taką wielko­ścią nie była, tylko że jest wielkością urojoną, naprawdę zaś czymś małym, wręcz przyziemnym, odczuwamy naj­bezwzględniej w świecie ból oszukanego. Kiedy z całko­witym oddaniem zaczynamy jakiś przedmiot ślepo ak­ceptować, w dodatku jeszcze latami, przez dziesiątki lat, a może i przez całe życie, wręcz oddajemy mu cześć i wielbimy, nie wystawiając tego od czasu do czasu na pró­bę, mści się to na nas po prostu, powiedział Reger. Gdy­bym tylko kiedyś od czasu do czasu, powiedzmy, przed trzydziestu, choćby dwudziestu laty, niech będzie i pięt­nastu, wystawił Stiftera na próbę, zaoszczędziłoby mi to owego późnego rozczarowania. Nie wolno nam mówić, że tak to właśnie ten czy tamten i już na zawsze, wszyst­kich artystów powinniśmy od czasu do czasu poddawać próbie, człowiek bowiem przez cały czas pogłębia swe rozumienie sztuki i swój gust w sztuce, to nie ulega wątpli­wości. U Stiftera dobre są tylko listy, powiedział Reger, wszystko inne jest nic niewarte. Literaturoznawstwo wszakże z pewnością jeszcze długo będzie zajmować się Stifterem, wręcz opętane pisarskimi idolami takimi jak Adalbert Stifter, którzy, nawet jeśli nie przejdą do proza­torskiej wieczności, to niemniej pomogą znawcom w miły sposób i na długi czas zarabiać twardą kromkę chleba. Nieraz zadawałem sobie trud i dawałem rozmaitym lu­dziom, bardzo inteligentnym lub nie tak bardzo, bardzo dobrze wyczuwającym lub mniej, jakąś książkę Stiftera do przeczytania, taką jak na przykład Bunte Steine, Kon­dor czy Brigitta, czy wspomnianą Mappe meines Urgrossva­ters, a następnie pytałem owych ludzi, czy podobało im się to, co przeczytali, żądając uczciwej odpowiedzi. Zmusze­ni przeze mnie do uczciwej odpowiedzi, wszyscy powie­dzieli, że to im się nie podoba, że są niepomiernie rozcza­rowani i że w gruncie rzeczy wszystko to niczego, ale to w ogóle niczego im nie powiedziało, wszyscy tylko się dziwili, że człowiek wypisujący takie rzeczy, zupełnie bez głowy, który w dodatku jeszcze nic nie ma do powiedze­nia, może się cieszyć taką sławą. Ów eksperyment stifte­rowski, powiedział, fakt, że przeprowadziłem tę, jak to nazwałem, próbę Stiftera, przez pewien czas dawał mi dużo przyjemności. Tak samo pytam nieraz ludzi, czy rzeczywiście podoba im się Tycjan, na przykład Madon­na z wiśniami. Nawet jednemu z zapytanych obraz ten się nie spodobał, wszyscy patrzyli na niego z podziwem tyl­ko dlatego, że był taki słynny, podziwiali go wyłącznie ze względu na sławę, jaką się cieszył, ale do nikogo rzeczy­wiście nie przemówił. Nie powiem jednak, że chcę porównywać Stiftera z Tycjanem, byłby to czysty absurd, powiedział Reger. Literaturoznawcy nie tylko gustują w Stifterze, lecz są w nim wręcz zadurzeni. Wydaje mi się, że literaturoznawcy przykładają do niego całkowicie nie­odpowiednią miarę. Piszą wciąż o Stifterze więcej niż o jakimkolwiek innym pisarzu jego czasów, a kiedy czyta­my, co też o Stifterze piszą, musimy przyjąć, że o Stifte­rze w ogóle nic nie wiedzą, a przynajmniej, że czytali go zawsze całkowicie powierzchownie. Natura jest teraz w cenie, powiedział wczoraj Reger, z tego powodu i Stifter jest teraz w cenie. Wszystko, co ma związek z naturą, jest teraz w modzie, powiedział Reger wczoraj, więc i Stifter jest teraz w modzie, zrobiła się naraz wielka moda na Stif­tera. Las jest teraz w modzie, górskie potoki są teraz w modzie, więc i Stifter zrobił się teraz modny. Stifter za­nudza wszystkich na śmierć, ale stał się teraz, istna katastrofa, bardzo modny. W ogóle wszystko, co sentymen­talne, jest teraz, to straszne, w modzie, jak zresztą wszyst­ko, co zatrąca o kicz, jest teraz w modzie, począwszy od połowy lat siedemdziesiątych aż do dzisiaj, do połowy lat osiemdziesiątych, sentymentalizm i kicz są teraz w mo­dzie, zrobiła się na nie moda w literaturze, malarstwie, również w muzyce. Nigdy jeszcze nie pisano tyle sentymentalnego kiczu, co dziś, w latach osiemdziesiątych, nigdy jeszcze nie malowano równie kiczowato a zarazem sentymentalnie, kompozytorzy prześcigają się wzajem­nie w kiczu i sentymentalizmie. Pójdzie pan do teatru, a nie zobaczy pan tam niczego oprócz kiczu, niebezpiecz­nego wręcz dla ogółu kiczu, nic tylko sentymentalizm, nawet wtedy, kiedy teatr ma być brutalny i pełen gwał­tu, mamy do czynienia wyłącznie z ordynarnym kiczo­watym sentymentalizmem. Pójdzie pan na koncert do filharmonii, a usłyszy pan tam wyłącznie kicz i senty­mentalizm. Książki są dzisiaj nafaszerowane kiczem i sentymentalizmem, dlatego też zrobiła się naraz taka moda na Stiftera. Stifter to mistrz kiczu, powiedział Re­ger. Na dowolnej stronie Stiftera tyle jest kiczu, że star­czyłoby na nakarmienie i nasycenie nim całego pokole­nia głodnych i nienasyconych, złaknionych poezji za­konnic i pielęgniarek, powiedział. I w rzeczy samej, rów­nież Bruckner jest przecież tylko sentymentalny i kiczo­waty, Bruckner to wyłącznie głupawy, monumentalny wosk orkiestrowy. Młodzi tudzież tak zwani młodsi pi­sarze, którzy dzisiaj zajmują się pisaniem, produkują dzi­siaj przeważnie tylko bezduszny i bezmyślny kicz oraz rozwijają w swoich książkach napuszony patosem senty­mentalizm, wręcz nie do wytrzymania, całkowicie zrozu­miałe przeto, że również wśród nich zapanowała naraz wielka moda na Stiftera. Stifter, który wprowadził do wielkiej, wysokiej literatury bezduszny i bezmyślny kicz i który zakończył życie kiczowatym samobójstwem, jest naraz w modzie, powiedział Reger. Zresztą nie jest wcale takie niepojęte, że teraz, kiedy słowa las tudzież chory las zrobiły się naraz modne, kiedy las stał się w ogóle poję­ciem, którego jakże często się używa i nadużywa, stifte­rowski górski las sprzedaje się jak nigdy dotąd. Ludzie dzisiaj tęsknią, jak nigdy dotąd, za naturą, a ponieważ wszyscy sądzą, że Stifter opisywał naturę, wszyscy biegną za Stifterem. Stifter wszakże nie opisywał wcale natury, tylko ją obracał w kicz. Cała głupota ludzka wyraża się w tym, że wszyscy teraz ruszają tysiącami na pielgrzym­kę do Stiftera i padają na kolana przed każdą jego książ­ką, jakby każda z nich była jakimś ołtarzem. Ogarnię­ta takim pseudoentuzjazmem ludzkość wydaje mi się o­brzydliwa, powiedział Reger, absolutnie odrażająca. Ostatecznie wszystko okazuje się w końcu śmiechu warte, a przynajmniej żałosne, obojętnie jak wielkie czy ważne, powiedział. Stifter naprawdę każe mi wciąż myśleć o Heideggerze, owym śmiechu wartym narodowosocjali­stycznym kołtunie w pumpach. Tak jak Stifter najbezczelniej w świecie najwyższą literaturę sprowadził do najniższego kiczu, tak Heidegger, filozof ze Szwarcwal­du Heidegger, sprowadził do kiczu filozofię, Heidegger i Stifter, każdy z osobna i na swój sposób rozpaczliwie, nieodwołanie i nieuleczalnie, sprowadzili do kiczu filo­zofię i literaturę. Heideggera, za którym uganiały się całe pokolenia wojenne i powojenne i którego jeszcze za ży­cia te pokolenia pochowały na wieczność w odrażających i głupkowatych doktoratach, osobiście postrzegam za­wsze jako filozofa siedzącego na swojej szwarcwaldzkiej ławeczce, obok żony, która, ogarnięta perwersyjnym en­tuzjazmem dla robienia na drutach, nieprzerwanie robi mu na drutach zimowe skarpety z wełny własnoręcznie przez nią uzyskanej z Heideggerowskich owiec. Heideg­gera nie mogę sobie inaczej wyobrazić niż na swej ła­weczce przed swym szwarcwaldzkim domkiem, obok żony, która na całe życie całkowicie nad nim zapanowała i która robiła mu na drutach wszystkie skarpety, i która mu wszystkie mycki dziergała szydełkiem, i która dla niego piekła chleb i tkała pościel, i która dla niego sama szyła sandały. Heidegger był, tak samo jak Stifter, kiczo­waty, z tą swoją kiczowatą Heideggerowską główką, po­wiedział Reger. Tylko że Heidegger był jeszcze bardziej śmiechu wart od Stiftera, który był przecież naprawdę tragiczną postacią, w odróżnieniu od Heideggera, który był zawsze tylko komiczny, równie drobnomieszczański jak Stifter, jednako zabójczą ogarnięty manią wielkości jak Stifter, przedalpejski słabomyśliciel, jak sądzę, nadający się jak ulał na niemiecką zupę filozoficzną. Przez dzie­siątki lat Heideggera, jak żadnego innego, przełykali wszyscy z wilczym apetytem, zapychając sobie nim bez reszty swoje niemieckie germanistyczno-filozoficzne żo­łądki. Heidegger miał pospolitą twarz, absolutnie nieuduchowioną, powiedział Reger, był człowiekiem na wskroś pozbawionym ducha, bez krztyny fantazji, ani krztyny wrażliwości, praniemiecki filozoficzny przeżu­wacz z drugiej ręki, nieprzerwanie cielna filozoficzna krowa, powiedział Reger, na niemieckiej filozofii pasio­na, apotem swoimi kokieteryjnymi kupami pstrząca cały Szwarcwald. Heidegger był, że tak powiem, filozoficz­nym oszustem matrymonialnym, powiedział Reger, któ­ry wielu zwiódł i uwiódł, któremu udało się nabrać, po­stawić na głowie, że tak powiem, całe pokolenie niemieckich humanistów. Heidegger to odstręczający epizod w niemieckiej historii filozofii, powiedział wczoraj Reger, w którym uczestniczyli wszyscy niemieccy uczeni i do dziś dnia jeszcze uczestniczą. Do dziś dnia nie przejrza­no jeszcze Heideggera na wylot, heideggerowska krowa jest wprawdzie wychudzona, wciąż jednak się ją doi. Hei­degger w swoich sfilcowanych pumpach przed swym za­kłamanym kanciastym domem w Todtnauberg pozosta­je dla mnie wyłącznie postacią z tej demaskującej go fo­tografii, myśliciel-filister w czarnej szwarcwaldzkiej myc­ce na głowie, w której pichcono wciąż na nowo niemiec­ką głupotę, oświadczył Reger. Z wiekiem możemy po­wiedzieć, że przeszliśmy już przez wiele zabójczych mód, wszystkie te zabójcze mody na sztukę czy filozofię, czy artykuły użytkowe. Heidegger jest dobrym przykładem tego, jak z mody na filozofię, która niegdyś ogarnęła całe Niemcy, nie pozostało nic prócz garstki śmiechu wartych fotografii tudzież garstki zasługujących na wyśmianie pism. Heidegger był filozoficznym kramarzem, a może paserem, który na swój stragan przynosił wyłącznie kra­dzione towary, wszystko u Heideggera jest z drugiej ręki, jako myśliciel był i do dziś dnia pozostaje prototypem wtórnomyśliciela, ściągacza, którego w myśleniu nie stać było absolutnie na coś własnego. Metoda Heideggera po­legała na tym, że wielkie myśli innych bez najmniejszych skrupułów redukował do własnego formatu, tak właśnie sprawy się mają. Heidegger zmniejszył wszystko to, co wielkie, do tego stopnia, że sprowadził to do w miarę możności niemieckiej miary, rozumie pan, niemieckiej miary. Heidegger to drobny ciułacz niemieckiej filozofii, który niemieckiej filozofii nałożył swoją kiczowatą szlafmycę, kiczowatą czarną myckę, którą przecież zawsze wkładał, na każdą okazję. Heidegger to niemiecki filozof pantoflowo-szlafmycowy, nic poza tym, nic więcej. Nie wiem, powiedział wczoraj Reger, kiedy tylko pomyślę o Stifterze, przychodzi mi do głowy Heidegger, i vice ver­sa. Przecież nie przypadkiem Heidegger, tak samo jak Stifter, wciąż przypadał do gustu, i przypada do dziś dnia, przede wszystkim zasuszonym skostniałym paniusiom; pełne zaaferowania zakonnice i pielęgniarki spo­żywają jako ulubione danie, tak jak Stiftera, również Hei­deggera. W Niemczech Heidegger jest do dziś dnia ulu­bionym filozofem w damskim towarzystwie. Heidegger to damski filozof, na niemiecki apetyt filozoficzny szcze­gólnie apetyczny obiadowy filozof prosto z patelni uczo­nych. W towarzystwie drobnych ciułaczy, ale i w arysto­kratyczno-mieszczańskim, jakże często już na przystaw­kę podają wam Heideggera, ledwie zdejmie się wierzch­nie okrycie, nawet wcześniej, częstują was Heideggerem, nim się usiądzie, gospodyni już częstuje Heideggerem, przynosi plasterek na srebrnej tacy, że tak powiem, ra­zem z sherry. Heidegger to zawsze dobrze przyrządzone filozoficzne danie, można je podawać wszędzie i o każdej porze, powiedział Reger, w każdym domu. Nie znam żad­nego filozofa równie zdegradowanego jak Heidegger, po­wiedział Reger. Dla filozofii Heidegger także jest skoń­czony, jeszcze przed dziesięcioma laty takim wielkim był myślicielem, a teraz straszy tylko, że tak powiem, po pseudointelektualnych dworach, w pseudointelektual­nym towarzystwie, i do całego ich naturalnego zakłama­nia dodaje jeszcze sztuczności. Tak jak Stifter, Heidegger to czytelniczy pudding, wprawdzie niesmaczny, ale jak­że lekkostrawny dla przeciętnie niemieckiej duszy. Z du­chem ma Heidegger równie niewiele wspólnego, jak Stif­ter z poezją, proszę mi wierzyć, w dziedzinie filozofii oraz poezji obaj są praktycznie nic niewarci, przy czyni osobiście Stiftera stawiam wyżej od Heideggera, który był dla mnie zawsze odstręczający, bo u Heideggera wszystko zawsze wydawało mi się wstrętne, nie tylko szlafmyca na głowie i zimowe kalesony na nogach, własnoręcznie utkane przy własnoręcznie przez niego ogrze­wanym piecu, nie tylko własnoręcznie przez niego wy­strugana laska szwarcwaldzka, lecz również własnoręcz­nie przez niego wystrugana szwarcwaldzka filozofia, wszystko w tej tragikomicznej postaci wydawało mi się wstrętne, zawsze, kiedy tylko o tym pomyślałem, bez reszty mnie odstręczało. Wystarczyło, bym zastanowił się nad choćby linijką spośród tego, co Heidegger napisał, a już mnie to odstręczało, i to już przy samym czytaniu, powiedział Reger; Heideggera odbierałem zawsze jako szarlatana, który wszystko i wszystkich wokół zawsze tylko wykorzystywał, a potem siedział sobie w najlepsze w zamyślonej pozie na ławeczce w Todtnauberg. Na myśl o tym, że nawet arcymądrzy — wielkie intelekty — dali się nabrać na Heideggera, a jedna z moich najlepszych przy­jaciółek napisała nawet dysertację o Heideggerze, i to na­pisała z całą powagą, jeszcze dziś robi mi się niedobrze, powiedział Reger. Owo nic nie jest bez przyczyny jest już najbardziej śmiechu warte, oświadczył Reger. Ale Niem­com imponuje cała ta niezdrowa afektacja, Niemcy od­czuwają owej niezdrowej afektacji potrzebę, jest to jedna z jakże dla nich charakterystycznych cech. Co zaś tyczy się Austriaków, to ci są w tym względzie jeszcze dużo gorsi. Oglądałem całą serię fotografii, które zrobiła Heidegge­rowi bardzo utalentowana artystka, na których Heideg­ger wygląda jak emerytowany oficer sztabowy z brzusz­kiem, powiedział Reger, i które panu kiedyś pokażę; na tych fotografiach Heidegger wstaje z łóżka, Heidegger kładzie się do łóżka, Heidegger śpi, budzi się, wkłada kalesony, podwija podkolanówki, połyka łyk młodego wi­na, wychodzi ze swego kanciastego domu i wpatruje się w horyzont, struga sobie kijek, zdejmuje z głowy szlaf­mycę, trzyma szlafmycę w rękach, rozstawia nogi, pod­nosi głowę, opuszcza głowę, wkłada prawą dłoń w lewą dłoń żony, żona wkłada lewą dłoń w jego prawą, Heideg­ger chodzi przed domem, chodzi za domem, idzie do domu, idzie od domu, czyta, je, miesza łyżką w zupie, kroi sobie kawałek (własnoręcznie upieczonego) chleba, otwiera (własnoręcznie napisaną) książkę, zamyka (włas­noręcznie napisaną) książkę, pochyla się, napręża, roz­pręża, prostuje i tak dalej, powiedział Reger. Zbiera się od tego na wymioty. Jeśli wagneryści są nie do wytrzyma­nia, to co mówić o heideggerystach, oczywiście jednak nie ma mowy o porównywaniu Heideggera z Wagnerem, który był prawdziwym geniuszem, do którego faktycznie bardziej niż do kogokolwiek stosuje się pojęcie geniuszu, podczas gdy Heidegger to przecież tylko niepozorny i nieważny filozofek. Heidegger był najbardziej rozpiesz­czonym dzieckiem niemieckiej filozofii w tym stuleciu, a jednocześnie najmniej znaczącym. Pielgrzymowali do Heideggera przede wszystkim ci, którzy mylili filozofię ze sztuką kucharską, ci, którzy filozofię brali za sztukę gotowania, wysmażania i zapiekania, co zresztą całkiem jest w zgodzie z niemieckim smakiem. Heidegger utrzy­mywał w Todtnauberg swój dwór, stawiał siebie na swym szwarcwaldzkim cokole i jak świętą krowę, kazał się ła­skawie podziwiać gawiedzi. Nawet wzbudzający podziw i napawający lękiem wydawca pisma z północy Niemiec w nabożnym skupieniu ukląkł przed Heideggerem z roz­dziawioną gębą, jakby o zachodzie słońca chciał od sie­dzącego na ławeczce Heideggera jakiegoś duchowo-inte­lektualnego sakramentu. Wszyscy ci, którzy pielgrzymo­wali do Todtnauberg do Heideggera wystawili się na po­śmiewisko, powiedział Reger. Pielgrzymowali, że tak powiem, do filozoficznego Szwarcwaldu, aby na świętej górze Heideggerberg uklęknąć przed swym idolem. O tym, że ten ich idol był zupełnym zerem na planie ducho­wo-intelektualnym, nie mieli, rzecz jasna, przy całej swej tępocie zielonego pojęcia. Nie mieli nawet najmniejsze­go przeczucia, powiedział Reger. Epizod heideggerowski pozwala wszakże wyciągnąć pouczające wnioski jako przy­kład panoszącego się wśród Niemców czołobitnego kul­tu filozofii. Muszą się zawsze uczepić niewłaściwych, powiedział Reger, podobnych do nich, głupich i wątpli­wej sławy. Najstraszniejsze jednak, powiedział wówczas, że obaj to moi krewni, Stifter ze strony matki, Heideg­ger ze strony ojca, zakrawa to wprost na groteskę, powie­dział Reger wczoraj. Nawet Bruckner to mój krewny, choć, jak to się mówi, dziesiąta woda po kisielu, ale krew­ny. Nie jestem jednak na tyle głupi, żeby wstydzić się tych krewnych, byłby to szczyt głupoty, powiedział Re­ger, nawet jeśli nie zachwycam się tym pokrewieństwem, tak jak moi rodzice i tak jak moja rodzina. Większość moich przodków, obojętnie czy z górnoaustriackiej, w ogóle austriackiej czy z niemieckiej linii, powiedział, to byli kupcy, przemysłowcy, jak mój ojciec, naturalnie i chłopi we wcześniejszych czasach, częściej pochodzili z Czech niż z innych stron, rzadziej z Alp, częściej z regio­nów przedalpejskich, mieli mocną domieszkę krwi żydowskiej. Pośród moich przodków był też arcybiskup i podwójny morderca. Nie, zawsze sobie powtarzałem, nie będę bliżej badał, skąd pochodzę, bo z czasem może dokopałbym się przeraźliwych okropieństw, których, przy­znaję, się lękam. Ludzie grzebią się w poszukiwaniu, ko­pią w kopie swoich przodków, aż wszystko przekopią, i wtedy dopiero okazuje się, jak bardzo się zawiedli, aż do desperacji porażeni i urażeni zarazem, powiedział. Nigdy nie byłem typem kopacza wśród przodków, nie mam ta­kiego usposobienia, ale z czasem i przed takim jak ja wyrastają naraz wielce osobliwe egzemplarze własnych przodków, tej okoliczności nie uniknie żaden człowiek, może się owemu odkopywaniu przodków sprzeciwiać, niemniej kopie i kopie. W sumie jestem produktem bar­dzo interesującej mieszanki, jestem, że tak powiem, przekro­jem przez wszystko. W każdym wypadku w tym względzie lepiej byłoby wiedzieć mniej, niż wiem, ale z wiekiem, choć o to nie zabiegamy, i tak wiele wychodzi na jaw, powiedział. Najbardziej podoba mi się terminator stola­rza, który w 1848 roku w Cattaro nauczył się czytać i pi­sać i który donosił o tym z dumą w liście do rodziców, powiedział. Ten terminator, krewny ze strony matki, sta­cjonował w twierdzy Cattaro, obecnie Kotor, w artylerii, jestem w posiadaniu listu, który ten osiemnastolatek, jak to się mówi, nie posiadając się z radości, napisał z Cattaro do rodziców w Linzu, na którym to liście urzędową pie­częcią poczty cesarskiej poświadcza się, że treść budzi zastrzeżenia. Jesteśmy wszystkim, co mamy po przodkach, powiedział Reger, wszystkim, co wspólne, a do tego jesz­cze tym, co nasze własne. Przez całe życie pokrewieństwo ze Stifterem było dla mnie czymś smakowitym, a zara­zem niesamowitym, dopóki nie odkryłem, że Stifter nie jest tym wielkim pisarzem czy poetą, nieważne, za któ­rego go przez całe życie brałem i jako którego czciłem. Wiedziałem od dziecka o naszym pokrewieństwie z Hei­deggerem, rodzice bowiem przy każdej okazji nie o­mieszkali o tym rozpowiadać. Stifter to nasz krewny, Heidegger to również nasz krewny, jak również Bruck­ner, powtarzali przy lada okazji rodzice, wywołując tym we mnie uczucie zażenowania. Być krewnym Stiftera uchodzi, przynajmniej w Górnej Austrii, za coś niezwykłego, w ogóle w całej Austrii, to tak jakby ktoś powie­dział w towarzystwie, że jest spokrewniony z cesarzem Franciszkiem Józefem, jednakże być spokrewnionym ze Stifterem i z Heideggerem naraz jest w Austrii, a i w Niemczech, czymś ledwo wyobrażalnym, zupełnie niesłychanym, co wprawia ludzi w osłupienie. A kiedy do tego jeszcze w odpowiednim momencie, powiedział Reger, wspomni się mimochodem o pokrewieństwie z Brucknerem, ludzi nie można wprost z tego osłupienia wyrwać. Mieć pośród przodków słynnego poetę to już coś wyjątkowego, mieć pośród przodków słynnego filo­zofa to, naturalnie, jest jeszcze bardziej niesamowite, po­wiedział Reger, a w dodatku być spokrewnionym z An­tonem Brucknerem, to wprost szczyt szczytów. Moi ro­dzice często grali tą kartą i rzecz jasna wyciągali z tego korzyści. Należało tylko wspomnieć o owym pokrewień­stwie we właściwym miejscu, samo przez się zrozumiałe, rzecz jasna, było, że wspominali o swym krewnym Adal­bercie Stifterze, kiedy chcieli uzyskać jakąś korzyść od władz lokalnych, od których uzależniony jest każdy mieszkaniec Górnej Austrii, bądź o Antonie Brucknerze, na którego powoływali się w związku z jakąś sprawą do załatwienia w Wiedniu, oświadczył Reger, a kiedy mieli coś do załatwienia w Linzu, albo w Wels, albo w Eferdin­gen, czyli jakąś sprawę w Górnej Austrii, wspominali, rzecz jasna, że spokrewnieni są ze Stifterem; kiedy mieli jakąś sprawę do załatwienia w Wiedniu, ich krewnym był Bruckner, kiedy natomiast jechali do Niemiec, sto razy na dzień mogli powtarzać, że Heidegger to ich bliski krewny, nie mówiąc uczciwie, jak blisko naprawdę są spo­krewnieni z Heideggerem, Heidegger faktycznie jest bo­wiem z nimi spokrewniony, a przez to i ze mną, ale prze­cież to pokrewieństwo, jak to się mówi, dalekie. Pokre­wieństwo ze Stifterem jest jednak bardzo bliskie, z Bruck­nerem też bliższe, powiedział wczoraj Reger. O tym, że spokrewnieni byli również z podwójnym mordercą, któ­ry pierwszą połowę swego dorosłego życia spędził w Stein nad Dunajem, drugą zaś w Garsten koło Steyr, to znaczy w dwóch największych w Austrii zakładach karnych, ni­komu naturalnie słowem nie wspomnieli, choć o tym też właściwie należałoby ludzi poinformować. Ja nigdy nie wstydziłem się informować ludzi, że jeden z moich krew­nych siedział w Stein i w Garsten, choć to chyba najgor­sze, co Austriak może powiedzieć o swojej rodzinie, prze­ciwnie, wspominałem o tym częściej, niż było to ko­nieczne, co znowu można interpretować jako słabość charakteru, powiedział Reger. Nigdy też nie przemilcza­łem, że choruję na płuca i że zawsze chorowałem na płu­ca, powiedział, w życiu nie musiałem się lękać defektów i wad. Jestem spokrewniony ze Stifterem, Heideggerem, Brucknerem i z podwójnym mordercą, który odsiedział karę w Steyr i w Stein, informowałem często, nawet nie-pytany, powiedział Reger wczoraj. Musimy żyć z naszą rodzina, jakakolwiek by ona była, powiedział. Sami jeste­śmy tą rodziną, powiedział, noszę w sobie wszystkich krew­nych. Reger wielbi mgłę i mrok, ucieka od światła, dla­tego też chodzi do Kunsthistorisches Museum i dlatego też chodzi do Ambasadora, w Kunsthistorisches Mu­seurn panuje równy mrok jak w Ambasadorze, podczas gdy przed południem w Kunsthistorisches Museum mo­że delektować się idealną dla siebie temperaturą osiem­nastu stopni Celsjusza, w Ambasadorze delektuje się ide­alną dla siebie po południu temperaturą dwudziestu trzech stopni Celsjusza, niezależnie od innych rzeczy, przypadających mu do gustu z jednej strony w Kunsthi­storisches Museum, z drugiej w Ambasadorze, przedsta­wiających dla niego, jak mówi, jakąś wartość. Słońcu równie trudno jest wedrzeć się do Kunsthistorisches Museum, jak do Ambasadora, Regerowi to odpowiada, nie lubi bowiem promieni słonecznych. Schodzi słońcu z drogi, od niczego nie ucieka tak jak od słońca. Niena­widzę słońca, wie pan, niczego w świecie nie nienawidzę tak jak słońca, mówi. Najbardziej lubi mgliste dni, w mgliste dni bardzo wcześnie wychodzi z domu, chodzi nawet na spacery, czego poza tym nigdy nie czyni, w gruncie rze­czy bowiem nienawidzi spacerów. Nienawidzę spacerów, mówi, wydają mi się bez sensu. Wychodzę na spacer i cały czas tylko myślę, że nienawidzę chodzenia na spa­cer, o niczym innym nie myślę, tylko że nienawidzę cho­dzenia na spacer, zupełnie nie rozumiem, jak ludzie mogą chodzić na spacer i myśleć o czymś innym niż o tym, że chodzenie na spacer jest bez sensu i bezcelowe, powiada. Już wolę chodzić po pokoju, tam i z powrotem, powiada, przychodzą mi wtedy do głowy najlepsze po­mysły. Całymi godzinami potrafię stać w oknie i patrzeć w dół na ulicę, to przyzwyczajenie jeszcze z dzieciństwa. Patrzę w dół na ulicę, obserwuję ludzi i pytam się, co to za ludzie tam w dole na ulicy, co nimi porusza, co trzyma ich w ruchu, na tym, że tak powiem, polega moje główne zajęcie. Zawsze zajmowałem się wyłącznie ludź­mi, natura sama w sobie nigdy mnie nie interesowała, wszystko we mnie odnosiło się zawsze do ludzi, jestem, że tak powiem, fanatykiem ludzi, powiedział, choć rzecz jasna żadnym fanatykiem ludzkości, tylko fanatykiem ludzi. Zawsze interesowali mnie tylko ludzie, powie­dział, ponieważ z natury rzeczy mnie odpychają, nic nie przyciąga mnie intensywniej niż ludzie, z drugiej strony nic mnie mocniej niż ludzie nie odpycha. Nienawidzę ludzi, ale jednocześnie są oni jedynym sensem mojego życia. Kiedy wracam do domu wieczorem z koncertu, często do pierwszej czy drugiej nad ranem stoję w oknie, patrzę w dół na ulicę i obserwuję przechodzących na dole ludzi. Z tej obserwacji z wolna zaczyna się rozwijać moja praca. Stoję w oknie, patrzę w dół na ulicę, a jednocześ­nie pracuję nad artykułem. Około drugiej nie idę jesz­cze spać, powiedział, tylko siadam przy biurku i piszę artykuł. Około trzeciej nad ranem kładę się spać, lecz wstaję już około wpół do ósmej. W moim wieku człowiek nie potrzebuje naturalnie wiele snu. Czasami śpię zaled­wie trzy, cztery godziny i to mi W zupełności wystarcza.


Każdy człowiek potrzebuje chlebodawcy, powiedział nie­szczerze, moim chlebodawcą jest „ Times”. Dobrze jest mieć chlebodawcę, a jeszcze lepiej mieć tajnego chlebo­dawcę, „Times” jest moim tajnym chlebodawcą, powie­dział wczoraj. Przez dłuższy czas obserwowałem go, nie widząc go właściwie. Powiedział wczoraj, iż w dzieciń­stwie nie miał może wszelkich możliwości, niemniej roz­liczne miał możliwości w dzieciństwie i w młodzieńczym wieku zaraz po dzieciństwie, a w końcu nie wybrał żad­nej z tych możliwości jako drogi zawodowej. Ponieważ nie musiał zarabiać na życie, odziedziczył bowiem po ro­dzicach majątek nie do pogardzenia, przez długie lata mógł bez przeszkód oddawać się swoim ideom, upodoba­niom, skłonnościom. Od samego początku wśród tychże nie było natury, nie pociągała go wcale, przeciwnie, kie­dy tylko mógł, unikał natury, pociągała go sztuka, wszyst­ko‚ co sztuczne, oświadczył wczoraj, wyłącznie wszystko, co sztuczne. Malarstwo wcześnie go rozczarowało, pośród wszystkich sztuk to w nim widział najmniej ducha. Czy­tał wiele i z zapałem, ale nigdy nie przyszło mu na myśl, że sam miałby pisać, nie czuł się na siłach. Muzy­kę uwielbiał od początku, ostatecznie znalazł w niej to, czego mu brakowało w malarstwie i literaturze. Nie po­chodzę bynajmniej z muzykalnej rodziny, oświadczył, wręcz przeciwnie, wszyscy moi krewni byli niemuzy­kalni i, wszystko zważywszy, w sumie totalnie wrodzy sztuce. Dopiero po śmierci rodziców mogłem oddać się sztuce, mojemu pierwszemu zamiłowaniu. Rodzice mu­sieli umrzeć, abym naprawdę mógł robić to, co chciałem, zawsze wzbraniali mi wstępu do tego, co mnie pasjono­wało. Mój ojciec był człowiekiem niemuzykalnym, po­wiedział, matka była muzykalna, nawet bardzo, jak są­dzę, ale mąż z czasem wygnał z niej tę jej muzykalność. Moi rodzice byli przerażającym małżeństwem, powiedział, nienawidzili się skrycie, nie mogli się jednak rozstać. Trzymali się razem ze względu na pieniądze i majątek, taka jest prawda. Mieliśmy wiele pięknych i drogich obrazów na ścianach, lecz całymi latami, przez dziesiątki lat, ani razu im się nie przyjrzeli, mieliśmy na regałach tysiące książek, ale przez całe dziesięciolecia ani jednej nawet nie przeczytali, mieliśmy w domu bósendorfera, ale całymi latami, przez dziesiątki lat, nikt na nim nie za­grał. Gdyby ktoś przyspawał wieko do fortepianu, przez całe lata by tego nie zauważyli, powiedział. Rodzice mie­li uszy, ale niczego nie słyszeli, mieli oczy, ale niczego nie widzieli, mieli chyba też serce, ale niczego nie czuli. Wy­chowałem się w tym chłodzie, powiedział. Niczego mi nie brakowało, a przecież dzień w dzień pogrążałem się w głębokiej rozpaczy. Całe moje dzieciństwo było wyłącznie czasem rozpaczy. Rodzice mnie nie kochali, ja też ich nie kochałem. Nie mogli mi wybaczyć, że mnie wydali na świat, przez całe życie mi nie wybaczyli, że mnie wyprodukowali. Jeśli istnieje piekło, a piekło, rzecz ja­sna, istnieje, powiedział, to było nim moje dzieciństwo. Dzieciństwo prawdopodobnie zawsze jest jakimś pie­kłem, tak, dzieciństwo to istne piekło, powiedział, obojęt­nie jakie dzieciństwo, to zawsze piekło. Ludzie mówią, że mieli piękne dzieciństwo, ale było to przecież piekło. Ludzie wszystko fałszują, fałszują także dzieciństwo, które przeżyli. Mówią, miałem piękne dzieciństwo, a przeżyli naprawdę tylko piekło. Im starsi są ludzie, tym łatwiej mówią, że mieli piękne dzieciństwo, choć było to istne piekło. Piekło nie nadejdzie, piekło już było, powie­dział, piekło bowiem to dzieciństwo. Ileż mnie kosztowało wydostanie się z tego piekła! powiedział wczoraj. Dopó­ki żyli rodzice, było to dla mnie piekło. Moi rodzice wszystko we mnie i u mnie udaremniali. Poddając mnie ustawicznie swemu mechanizmowi uciskania, niemal mnie unicestwili tym swoim ochranianiem, powiedział. Rodzice musieli umrzeć, abym ja mógł żyć, kiedy rodzi­ce umarli, ja odżyłem. W końcu jednak to muzyka na­prawdę przywróciła mnie do życia, powiedział wczoraj. Nie chciałem jednak ani, rzecz jasna, nie mogłem być artystą twórcą ani też artystą odtwórcą, powiedział, w każdym razie nie tworzącym ani nie odtwarzającym ar­tystą muzykiem, tylko artystą krytycznym. Jestem artystą krytykiem, powiedział, przez całe życie byłem artystą kry­tykiem. Już w dzieciństwie byłem artystą krytykiem, po­wiedział, okoliczności mojego dzieciństwa w całkiem na­turalny sposób zrobiły ze mnie artystę krytyka. Uważam się całkowicie za artystę, właśnie za owego artystę kryty­ka i jako artysta krytyk jestem naturalnie również arty­stą tworzącym, to całkiem jasne, a zatem odtwarzający i tworzący artysta krytyk, powiedział. Do tego jeszcze two­rzący i odtwarzający artysta krytyk „Timesa”, powie­dział. Uważam moje krótkie artykuły do „Timesa” za tek­sty w pełni artystyczne, sądzę też, że jako autor tych tek­stów artystycznych zawsze jestem malarzem, muzykiem i pisarzem w jednej osobie. To dla mnie szczyt rozkoszy wiedzieć, że jako autor tych tekstów artystycznych do „Timesa” jestem malarzem, muzykiem i pisarzem w jed­nej osobie, to moja szczytowa rozkosz. Nie jestem zatem, powinien pan wiedzieć, tak jak malarze, wyłącznie ma­larzem, i nie jestem, tak jak muzycy, wyłącznie muzy­kiem, i nie jestem, tak jak pisarze, pisarzem wyłącznie, jestem malarzem, muzykiem, pisarzem w jednej osobie. Od­czuwam to mimo wszystko jako szczyt szczęścia, powie­dział, być artystą we wszystkich sztukach, a przecież tylko w jednej. Niewykluczone, powiedział, że artysta krytyk to ten, co we wszystkich sztukach uprawia swoją jedną i jest tego świadomy, w pełni świadomy. Świadomy tego, jestem szczęśliwy. W tym sensie już od ponad trzydzie­stu lat jestem szczęśliwy, powiedział, chociaż z natury jestem człowiekiem nieszczęśliwym. Człowiek myślący jest z natury nieszczęśliwym człowiekiem, powiedział wczoraj. Jednakże nawet ten nieszczęśliwy człowiek może być człowiekiem szczęśliwym, powiedział, wciąż na nowo w najprawdziwszym sensie tego słowa i tego pojęcia, dla zabicia czasu. Dzieciństwo to mroczny loch, do którego wtrącili nas rodzice i z którego musimy się wydostać, zdani tylko na własne siły. Ludziom w większości nie udaje się już jednak z tego lochu, z własnego dzieciństwa, wydostać, pozostaną w tym lochu na całe życie, nie wydostaną się już z niego i są zgorzkniali. Dla­tego ludzie w większości, nie mogąc wydostać się z te­go lochu dzieciństwa, są zgorzkniali. Żeby wydostać się z tego lochu, potrzeba nadludzkich wysiłków. A jeśli odpowiednio wcześnie nie wydostaniemy się z tego lo­chu dzieciństwa, w ogóle z tego lochu nigdy już się nie wydostaniemy. Rodzice musieli umrzeć, żebym z tego mrocznego lochu dzieciństwa mógł się wydostać, powiedział, musieli raz na zawsze umrzeć, naprawdę na zawsze, wie pan, żebym mógł wrócić z lochu dzieciństwa. Rodzi­ce najchętniej zaraz po moim narodzeniu zamknęliby mnie wraz ze swoją biżuterią i papierami wartościowymi w szafie pancernej, powiedział. Miałem zgorzkniałych rodziców, powiedział, którzy przez całe życie chorowali na zgorzknienie. Na każdym z portretów rodziców w moim posiadaniu, kiedy tylko na nich spojrzę, widzę ich zgorzknienie. Teraz są niemal tylko dzieci zgorzkniałych rodziców, dlatego rodzice wyglądają na takich zgorzknia­łych. Wszystkie te twarze naznaczone są zgorzkniałością i rozczarowaniem, nie sposób niemal znaleźć inną, może pan całymi godzinami chodzić po Wiedniu, przykłado­wo, a zobaczy pan jedynie zgorzkniałość i rozczarowanie, a nie lepiej jest na wsi, również wiejskie twarze pełne są zgorzkniałości i rozczarowania. Moi rodzice mnie wy­produkowali, a jak zobaczyli, co takiego wyprodukowali, przestraszyli się i mieli ochotę powiedzieć, że to się wca­le nie zdarzyło. A ponieważ nie mogli mnie zamknąć w szafie pancernej, wtrącili mnie w mroczny loch dzieciń­stwa, z którego już się za ich życia nie wydostałem. Ro­dzice w najbardziej nieodpowiedzialny sposób produku­ją dzieci, a kiedy zobaczą, co wyprodukowali, są przestra­szeni, przecież zawsze, kiedy urodzą się dzieci, widzimy tylko przestraszonych rodziców. Wyprodukować dziec­ko, dać życie, jak się to obłudnie nazywa, to nic innego niż wydać na świat i wprowadzić w świat przytłaczające nieszczęście, a tym przytłaczającym nieszczęściem wszy­scy są wtedy wystraszeni. Natura zawsze przecież potra­fiła zrobić z rodziców wariatów i zrobić tym wariatom nieszczęśliwe dzieci w mrocznych lochach dzieciństwa. Ludzie mówią, wcale się tym nie krępując, że mieli szczęśliwe dzieciństwo, tymczasem dzieciństwo mieli nieszczęśliwe i tylko nadludzkim wysiłkiem mu umknę­li; właśnie z tego powodu mówią, że mieli szczęśliwe dzieciństwo, ponieważ umknęli dziecięcemu piekłu. U­mknąć dzieciństwu nie znaczy przecież nic innego niż umknąć piekłu, a potem mówi się, że ten czy ów miał szczęśliwe dzieciństwo, oszczędzając tym tych, co go wyprodukowali, czyli rodziców, których nie ma co oszczę­dzać, powiedział. Powiedzieć, że się miało szczęśliwe dzieciństwo, a tym samym oszczędzić rodziców, to prze­cież nic innego niż społeczno polityczna niegodziwość, powiedział. Oszczędzamy rodziców zamiast ich przez całe życie oskarżać o zbrodnię wyprodukowania człowieka, powiedział wczoraj. Przez trzydzieści pięć lat za­mknięty byłem w lochu dzieciństwa, powiedział. Przez trzydzieści pięć lat uciskali mnie wszelkimi możliwymi środkami, dręczyli swymi przeraźliwymi metodami. Wo­bec rodziców nie muszę okazywać najmniejszej wyrozu­miałości, nie zasługują na najmniejszą wyrozumiałość, powiedział. Dopuścili się wobec mnie dwóch zbrodni, dwóch najcięższych zbrodni, powiedział, spłodzili mnie i uciskali, nie pytając mnie, spłodzili mnie, a jak mnie spłodzili i wrzucili w świat, uciskali mnie, dopuścili się wobec mnie przestępstwa spłodzenia oraz przestępstwa uciskania. I wtrącili mnie z największą rodzicielską bez­względnością w mroczny loch dzieciństwa. Miałem, jak pan wie, siostrę, przedwcześnie zmarłą, powiedział, któ­ra umknęła rodzicom tylko dzięki przedwczesnej śmier­ci, i ją rodzice traktowali równie bezwzględnie jak mnie, uciskali mnie i moją siostrę z powodu wywołanego ich rozczarowaniem traumatyzmu, siostra nie wytrzymała tego długo, nagle pewnego kwietniowego dnia im umarła, całkowicie nieoczekiwanie, jak to możliwe jest tylko u niedorosłych, miała dziewiętnaście lat, na tak zwane natychmiastowe zatrzymanie akcji serca, wie pan, w cza­sie kiedy matka na pierwszym piętrze przygotowywała wszystko do urodzinowego przyjęcia, biegała tam i z po­wrotem po pierwszym piętrze, żeby tylko nie popełnić błędu w urodzinowych przygotowaniach, biegała tam i z powrotem z przeróżnymi talerzami, kieliszkami, serwe­tami i wypiekami, doprowadzając mnie i siostrę niemal do rozpaczy tymi swoimi przygotowaniami do przyjęcia urodzinowego, czym od samego rana obsesyjnie była opanowana; jak tylko ojciec wyszedł z domu, matka roz­poczęła z niewyobrażalną wprost histerią tę swoją dobrze już nam znaną gonitwę urodzinowych przygotowań, po­syłając mnie i siostrę biegiem po schodach na górę i na dół, i do piwnicy, i do rozmaitych westybuli, tam i z po­wrotem, bacząc tylko bez przerwy, by nie popełnić żad­nego błędu, więc goniła mnie i moją siostrę po całym domu tam i z powrotem w czasie tych przygotowań do przyjęcia urodzinowego, doskonale sobie to przypomi­nam, a ja przez cały czas zastanawiałem się, czy to pięć­dziesiąte ósme urodziny ojca, czy pięćdziesiąte dziewią­te; przez cały czas biegałem po całym domu po wszyst­kich pokojach, zastanawiając się, czy to pięćdziesiąte ósme, pięćdziesiąte dziewiąte, czy może już sześćdziesią­te urodziny ojca, nie, jeszcze nie, były to pięćdziesiąte dziewiąte urodziny ojca, powiedział Reger. Dostałem polecenie, aby otworzyć wszystkie okna i wpuścić świe­że powietrze, już wtedy, już w dzieciństwie i młodości nienawidziłem przeciągów, a musiałem na rozkaz matki co chwila otwierać wszystkie okna, by wpuścić świeże powietrze, powiedział, czyli wciąż musiałem robić to, czego nienawidziłem, a niczego bardziej nie nienawidzi­łem niż wpuszczania do domu świeżego powietrza przez wszystkie okna, niczego bardziej niż wdzierającego się ze wszystkich stron przeciągu, powiedział, naturalnie jed­nak nic nie mogłem tu wskórać, wobec rodzicielskich rozkazów byłem bezbronny, wszelkie rodzicielskie roz­kazy zawsze skrupulatnie wykonywałem, nigdy bym się nie odważył nie wykonać rodzicielskiego rozkazu, czy był to rozkaz matki, czy ojca, nie miało znaczenia, rozkaz rodziców automatycznie wykonywałem z wielką skwap­liwością, powiedział Reger, chciałem bowiem umknąć rodzicielskiej karze, rodzicielska kara była zawsze prze­raźliwa, okrutna, bałem się rodzicielskiej tortury, dlate­go naturalnie z wielką skwapliwością wykonywałem roz­kaz rodziców, powiedział, obojętnie jaki, choćby był, w moim mniemaniu, najbardziej niedorzeczny, oczywiste było więc również to, że mam w owe urodziny ojca otwo­rzyć wszystkie okna i wpuścić do środka powietrze, ro­biąc wielki przeciąg. Matka wyprawiała zawsze nasze urodziny, ani razu nie zdarzyło się, żeby nie wyprawiła naszych urodzin, nienawidziłem tego wyprawiania uro­dzin, nie wyobraża pan sobie jak bardzo, w ogóle niena­widzę wszelkich uroczystości, do dziś nienawidzę tego, co uroczyste i odświętne, nie ma dla mnie czegoś równie obrzydliwego jak uroczystości i obchodzenie uroczysto­ści, jestem nienawistnym przeciwnikiem odświętności, powiedział, od dzieciństwa nienawidziłem świętowania i ucztowania, zwłaszcza zaś nienawidziłem ucztowania urodzinowego, obojętnie czyje były urodziny, a już naj­bardziej nienawidziłem, kiedy świętowano urodziny ro­dziców, jak można ucztować z okazji jakichś urodzin, własnych urodzin, zawsze myślałem, kiedy to przecież wielkie nieszczęście być na świecie, tak, zawsze myśla­łem, gdyby ludzie uczcili chwilą refleksji swoje urodzi­ny, że tak powiem refleksji nad występkiem, jakiego dopu­ścili się na nich ci, którzy ich spłodzili, mógłbym to zrozu­mieć, ale żeby taki dzień świętować! powiedział. A uro­dziny ojca świętowano z całą obrzydliwą pompą, na przy­jęcia zapraszano zawsze wszelkich możliwych nienawist­nych mi ludzi, dużo się przy tym jadło i piło, a najbar­dziej odrażające były, rzecz jasna, wszelkiej maści mowy, wygłaszane na cześć obchodzących urodziny, tudzież prezenty, które były tymże wręczane. Nie ma przecież czegoś bardziej zakłamanego niż te urodzinowe przyję­cia, na które ciągną ludzie, czegoś wstrętniejszego niż owo urodzinowe zakłamanie oraz owa urodzinowa obłu­da, powiedział. Były to faktycznie pięćdziesiąte dziewią­te urodziny ojca, dzień, w którym zmarła moja siostra, powiedział Reger. Stałem gdzieś w kącie na pierwszym piętrze i obserwowałem, jednocześnie próbując osłonić się przed zimnym przeciągiem, matkę biegającą z histe­rycznourodzinową szybkością po wszystkich pokojach, raz transportowała z pokoju do pokoju wazon, to znowu cukiernicę z jednego stołu na drugi, zdejmowała jeden obrus, nakrywała stół innym, jedna książka tu, druga tam, bukiet kwiatów tu, inny tam, kiedy naraz doszedł do mnie z dołu, z parteru, jakiś stłumiony trzask, powie­dział Reger. Matka gwałtownie zastygła w bezruchu, tam gdzie akurat stała, do niej też doszedł stłumiony trzask, a twarz jej zbladła jak kreda, powiedział Reger. Stało się coś straszliwego, w jednej chwili dotarło to do nas oboj­ga, tak do mnie, jak do matki. Zszedłem z pierwszego piętra do westybulu i znalazłem siostrę martwą, leżała na podłodze w westybulu. Tak, tak, powiedział Reger, za­trzymanie akcji serca, takiej śmierci można tylko poza­zdrościć. Gdyby nam miało się zdarzyć zatrzymanie ak­cji serca, mielibyśmy wielkie szczęście, powiedział. Ży­czymy sobie szybkiej, bezbolesnej śmierci, ale nieraz marniejemy całymi latami obłożnie chorzy, powiedział wczoraj Reger, dodając, że to mimo wszystko pociesze­nie, że jego żona nie cierpiała długo, nie latami, jak się nieraz zdarza, powiedział, tylko parę tygodni. Ale po stracie człowieka, który był dla kogoś przez całe życie najbliższą istotą, nie ma, rzecz jasna, żadnego pociesze­nia. To też metoda, powiedział wczoraj, podczas gdy teraz, to znaczy dzień później, przyglądałem mu się z boku, a z tyłu za nim stał Irrsigler, który na chwilę zajrzał do sali Sebastiana, nawet mnie nie zauważywszy, to znaczy pod­czas gdy wciąż obserwowałem Regera, który wciąż przyglądał się Siwobrodemu mężczyźnie Tintoretta, tak, to też metoda, powiedział, robić z wszystkiego karykaturę. Wielki, ważny obraz będzie dla nas czymś do wytrzyma­nia dopiero wtedy, kiedy zrobimy z niego karykaturę, wielki człowiek czy tak tak zwana ważna osobistość — je­den jest dla nas jako wielki człowiek nie do wytrzyma­nia, drugi jako ważna osobistość, musimy ich obrócić w karykaturę, powiedział. Kiedy przez dłuższy czas przy­patrujemy się jakiemuś obrazowi, choćby był najpoważniejszy, musimy z niego zrobić karykaturę, powiedział, żeby móc wytrzymać, zatem również z rodziców musimy zrobić karykaturę, karykaturę z przełożonych, jeżeli mamy takowych, z całego świata karykaturę, powiedział. Niech pan przez dłuższy czas popatrzy na autoportret Rembrandta, obojętnie który, z całą pewnością zrobi pan z niego z czasem karykaturę i odwróci się pan od niego. Niech pan przez dłuższy czas popatrzy na twarz własnego ojca, stanie się ona dla pana karykaturą i odwróci się pan od niej. Niech pan poczyta sobie Kanta, wnikliwie, coraz wnikliwiej, a niechybnie przejmie pana naraz dziki śmiech, powiedział. Każdy oryginał jest już sam w sobie falsyfikatem, powiedział, rozumie pan, co mam na my­śli. W świecie, w naturze, istnieją, rzecz jasna, zjawiska, których nie można ośmieszyć, wszakże w sztuce można wszystko ośmieszyć, każdego człowieka można ośmieszyć i zrobić z niego karykaturę, powiedział Reger, kiedy tego chcemy, kiedy jest to dla nas niezbędne, powiedział. Kie­dy jesteśmy w stanie ośmieszyć, a nie zawsze jesteśmy w stanie, i wtedy bierze nas rozpacz, a potem i diabli biorą, powiedział. Dzieło sztuki, obojętnie jakie, można ośmie­szyć, powiedział‚ ukazuje się ono panu jako wielkie, a pan z chwili na chwilę zamienia je w śmiechu warte, i podobnie z ludźmi, których musi pan ośmieszać, bo ina­czej pan nie potrafi. Większość ludzi i tak już jest prze­cież śmieszna, jak i większość dzieł sztuki i tak jest prze­cież śmieszna, powiedział Reger, nie ma nawet potrzeby ich ośmieszać i robić z nich karykatury. Większość ludzi nie jest jednak zdolna do karykaturowania, patrzą na wszystko bez końca z okropną powagą, powiedział, nie przyjdzie im nawet na myśl, żeby karykaturować, powie­dział. Idą na papieską audiencję, powiedział, i biorą po­ważnie papieża i audiencję, i to na całe życie; śmiechu warte, ile jest przecież karykatury w dziejach papiestwa, powiedział. Święty Piotr jest oczywiście wielki, powie­dział, ale przecież to śmiechu warte. Niech pan wejdzie do Świętego Piotra i niech pan się uwolni całkowicie od owych tysięcy i milionów kłamstw historii katolickiej, nie musi pan długo czekać, a cały Święty Piotr wyda się panu śmiechu wart. Niech pan pójdzie na audiencję pry­watną i czeka na papieża, jeszcze zanim on nadejdzie; wyda się śmiechu wart, i jest przecież śmiechu wart, kie­dy występuje w kiczowatej bieli tej swojej sutanny z czy­stego jedwabiu. Może pan się rozejrzeć, gdziekolwiek się tylko panu podoba, wszystko w Watykanie jest śmiechu warte, kiedy uwolni się pan od kłamstw katolickiej his­torii i od sentymentalizmu katolickiej historii, od peł­nej zaaferowania katolickiej historii świata, powiedział Reger. Widzi pan katolickiego papieża, siedzi sobie ta uszminkowana kukła w podróży dookoła świata pod swoim szklanym kuloodpornym kloszem, w otoczeniu swych uszminkowanych i wycwanionych kukieł wyż­szych i niższych rangą, jakie to odstręczające, śmiechu warte. Rozmawia pan z jednym z naszych ostatnich la­mentujących królów, śmiechu warte, z jednym z naszych ograniczonych przywódców-komunistów, śmiechu war­te. Idzie pan na noworoczne przyjęcie do rozgadanego prezydenta tego naszego państwa, który swymi sklero­tycznymi bredniami wszystkich by zagadał na śmierć, mąż stanu, śmiechu warte, aż się od tego robi niedobrze. Krypta Kapucynów, Hofburg, śmiechu warte, jakie to niesmaczne, powiedział. Idzie pan do kościoła Kawale­rów Maltańskich, przyjrzy się pan kawalerom maltań­skim, których białe pseudoarystokratyczne głupie głowy wystające z czarnych maltańskich płaszczy błyszczą w świetle kościelnych lamp, śmiechu warte, nic innego pan nie odczuje. Idzie pan na wykład katolickiego kardyna­ła, ogląda pan inaugurację na uniwersytecie, jakież to śmiechu warte. Na cokolwiek człowiek dziś w tym kraju spojrzy, spoziera w czeluść śmieszności, powiedział Re­ger. Codziennie rano od takiej masy śmieszności czer­wienimy się ze wstydu, drogi panie Atzbacher, taka jest prawda. Idzie pan, panie Atzbacher, na wręczanie nagro­dy, jakież to śmiechu warte, godne wyśmiania postaci; z im większą pompą występują, tym są śmieszniejsi, po­wiedział, wszystko to karykatura, nic innego, powiedział, po prostu wszystko. Nazywa pan jakiegoś gościa przyja­cielem, a ten nagle daje z siebie zrobić profesora honoris causa i zaczyna się nazywać Profesorem i każe sobie wy­drukować Profesora na wizytówkach, a jego żona u rzeź­nika naraz występuje jako Pani Profesorowa, żeby nie cze­kać zbyt długo w kolejce, jak te, które nie mają profesora za męża. Jakież to śmiechu warte, powiedział. Złocone schody, złocone fotele, złocone ławki w Hofburgu, po­wiedział, a na nich ci sami pseudodemokratyczni idioci, bez wyjątku, śmiechu warte. Idzie pan Kartnerstrasse i wszystko wydaje się panu śmiechu warte, wszyscy są je­dynie śmiechu warci, nic więcej, może pan obejść wzdłuż i wszerz cały Wiedeń, powiedział, a cały Wiedeń naraz wyda się panu śmiechu wart, wszyscy ludzie, którzy pana mijają, są śmiechu warci, wszystko, co pan mija, jest śmiechu warte, człowiek żyje w na wskroś śmiechu war­tym świecie i w rzeczywistości też podupadłym, powie­dział. Naraz musi pan z całego świata zrobić karykaturę. I ma pan siłę zrobić ze świata karykaturę, największą potęgą ducha, powiedział, do tego niezbędną; tę jedyną konieczną, aby przeżyć, siłę, powiedział. Tylko nad tym panujemy, co w końcu uznamy za śmiechu warte, wy­łącznie wtedy, kiedy świat i życie na nim uznamy za śmiechu warte, jesteśmy w stanie posunąć się dalej, nie ma innej metody, lepszej, powiedział. Przejęci podziwem nie wytrzymamy długo, zginiemy z kretesem, jeśli w odpowiednim momencie nie zdołamy tego stanu przerwać, powiedział. Przez całe życie z daleka się trzymałem od podziwiania, nie należę do tych, co podziwiają, obcy jest mi podziw, nie ma co się dziwić, podziw zawsze był mi obcy i nic nie odpycha mnie tak, jak obserwacja tych, którzy podziwiają, ogarnięci chorobą podziwiania. Idzie pan do kościoła, ludzie podziwiają, idzie pan do mu­zeum, ludzie podziwiają. Idzie pan na koncert, ludzie po­dziwiają, to odrażające. Prawdziwy umysł nie zna w ogó­le podziwu, przyjmuje do wiadomości, potrafi uszano­wać, patrzy z uwagą, to wszystko, powiedział. Ludzie idą do wszystkich tych kościołów, do wszystkich tych muze­ów, objuczeni podziwem jak plecakiem, to z tego powo­du chodzą zawsze tacy wstrętnie pochyleni, wszyscy cho­dzą po kościołach i po muzeach tacy pochyleni, powiedział. Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby ktoś wszedł do kościoła czy muzeum całkiem normalnie, a już naj­wstrętniejszy jest widok ludzi w Knossos czy Agrigento u celu swej wyprawy szlakiem podziwu, ludzie ci bowiem odbywają po prostu podróż szlakiem podziwu, powie­dział, nic innego. Podziw oślepia, powiedział wczoraj Re­ger, otępia podziwiającego. Ludzie w większości, raz wszedłszy w podziw, nie mogą już wyjść z podziwu, a przez to tępieją. Większość ludzi na całe życie jest otępio­na wyłącznie dlatego, że podziwia. Nie ma czego podzi­wiać, powiedział wczoraj Reger, zupełnie. Ponieważ res­pekt i uwaga są dla ludzi zbyt trudne, podziwiają, to jest dla nich łatwiejsze, to ich mniej kosztuje, powiedział Reger. Podziw łatwiejszy jest od respektu i uwagi, po­dziw to cecha głupich, powiedział Reger. Tylko głupi po­dziwia, mądry nie podziwia, potrafi uszanować, patrzy z uwagą, rozumie, to wszystko. Ale poszanowanie, uwaga i zrozumienie— to wymaga ducha, a tego ducha ludzie nie mają, bez ducha i faktycznie całkiem bezdusznie podró­żują do piramid i do kolumn sycylijskich czy przed per­skie świątynie i upajają się z całą swoją tępotą tym swo­im podziwem, powiedział. Podziw to stan uwiądu ducha, powiedział Reger wczoraj, w owym stanie uwiądu ducha egzystują niemal wszyscy. W owym stanie uwiądu ducha wchodzą też wszyscy do Kunsthistorisches Museurn, powiedział. Ludzie dźwigają w sobie jak ciężar ten swój podziw, nie mają odwagi zostawić tego swojego podziwu, tak jak zostawiają swój płaszcz w szatni na dole. Wleką się więc mozolnie, obładowani tym całym bagażem po­dziwu przez wszystkie te sale, powiedział Reger, tak że aż wywraca się żołądek. Wszakże podziw ów nie jest li tyl­ko cechą charakterystyczną u tak zwanych niewykształ­conych, wręcz przeciwnie, charakteryzuje on w dużej, straszliwej mierze, faktycznie wręcz budzącej zgrozę, również i przede wszystkim tak zwanych wykształco­nych, co jest jeszcze znacznie bardziej odstręczające. Niewykształcony podziwia, bo jest po prostu zbyt głupi, żeby nie podziwiać, natomiast wykształcony jest na to zbyt perwersyjny, powiedział Reger. Podziw u tak zwa­nych niewykształconych jest czymś całkiem oczywistym, natomiast podziw u tak zwanych wykształconych jest perwersją wręcz perwersyjną, powiedział Reger. Weźmy Beethovena, chroniczny depresjonat, państwowy artys­ta, totalny kompozytor państwowy, tak go ludzie podzi­wiają, w gruncie rzeczy jednak Beethoven to zjawisko z gruntu odstręczające, wszystko u Beethovena jest ni mniej, ni więcej tylko komiczne, słuchając Beethovena, nieustannie słyszymy komiczną bezradność. Gniewne pohukiwanie, gigantomania, tępy marsz wojskowy na­wet w muzyce kameralnej. Słuchając Beethovena, słyszy­my więcej trzasku niż muzyki, państwowotępy marsz nut, powiedział Reger. Słucham przez dłuższy czas Beethovena, na przykład Eroiki, słucham z uwagą i fak­tycznie wchodzę w jakiś stan filozoficzno matematyczny i trwam tak w tym filozoficzno-matematycznym stanie przez dłuższy czas, powiedział Reger, aż naraz zaczynam twórcę Eroiki widzieć, i wszystko się dla mnie rozbija, rozpada na kawałki, ponieważ w Beethovenie faktycznie wszystko maszeruje jak wojsko, słucham Eroiki, która przecież faktycznie jest muzyką filozoficzną, jest z gruntu filozoficznomatematyczna, powiedział Reger, i naraz wszystko mi zostaje obrzydzone i zostaje rozbite, kiedy bowiem filharmonicy jakże naturalnie to grają, jaz chwi­li na chwilę zaczynam słyszeć u Beethovena klęskę, sły­szę jego klęskę, widzę jego głowę w marszu wojskowym, rozumie pan, powiedział Reger. Wtedy muzyka Beetho­vena staje się dla mnie nieznośna, tak samo jak jest dla mnie nieznośna, kiedy słyszę, jak jakiś nasz śpiewak z dużym albo małym brzuchem na śmierć katuje Podróż zimową, bo wie pan, śpiewak ubrany we frak i oparty o fortepian wyśpiewujący Wronę, jest dla mnie nie do wy­trzymania i śmiechu wart, z góry już można przewidzieć, że to karykatura, nic przecież nie jest bardziej śmiechu warte, powiedział Reger, niż stojący przy fortepianie we fraku śpiewak, wykonawca arii i pieśni. Jakże wspaniała jest muzyka Schuberta, kiedy nie widzimy tego, jak się ją gra, kiedy nie widzimy tych wykonawców, ulegających bezdennie debilnej próżności, rzecz jasna jednak, gdy jesteśmy w sali koncertowej, zawsze ich widzimy, a przez to wszystko jest tylko żenujące i śmiechu warte, wszyst­ko jest jedną wielką słuchowo-wzrokową katastrofą. Nie wiem, powiedział Reger, czy pianiści są bardziej śmiechu warci i żenujący od śpiewaków przy fortepianie, to kwe­stia stanu ducha, w którym akurat się znajdujemy. To, co widzimy, kiedy muzyka jest wykonywana, jest, rzecz ja­sna, śmiechu warte, karykaturalne, a w następstwie tego również żenujące. Śpiewak to ktoś śmiechu wart i żenu­jący, obojętnie co śpiewa, czy jest tenorem czy basem, i wszystkie śpiewaczki są zawsze tylko śmiechu warte i żenujące, obojętnie jak są ubrane i jak śpiewają, powie­dział. Ktoś na podium przeciąga smyczkiem czy skubie gitarę, jakież to żenująco śmiechu warte, powiedział. Na­wet Bach, gruby i śmierdzący przy organach u Świętego Tomasza, był wyłącznie tylko śmiechu wartym i bez resz­ty żenującym zjawiskiem, nie ma o czym mówić. Nie, nie, artyści, choćby i ci najważniejsi, najwięksi, są wszyscy wyłącznie kiczowaci, żenujący i śmiechu warci. To­scanini, Furtwangler, jeden za mały, drugi za duży, warci śmiechu i kiczowaci. A niech pan pójdzie do teatru, to zrobi się panu od tej śmieszności, żenady i kiczu po pro­stu niedobrze. Co ci ludzie mówią i jak wymawiają, zro­bi się panu od tego niedobrze. Czy będą grali klasykę, czy sztuki popularne, zrobi się panu niedobrze. Czymże są bowiem wszystkie te klasyczne, wszystkie te nowoczesne sztuki, te tak zwane wysokiego lotu czy popularne, jeżeli nie teatralnym pośmiewiskiem i żenującym kiczem, po­wiedział. Cały świat jest dzisiaj śmiechu wart, do tego jeszcze na wskroś żenujący i kiczowaty, taka jest prawda. Irrsigler podszedł do Regera i ponownie szepnął mu coś do ucha. Reger wstał, popatrzył wokół i wyszedł z Irrsig­lerem z sali Bordona. Spojrzałem na zegarek, było dwa­dzieścia po jedenastej. Przyszedłem do muzeum już o wpół do jedenastej, ponieważ chciałem być punktualny, Reger bowiem niczego nie wymaga bardziej niż punktu­alności, tak jak i ja zawsze niczego bardziej nie wymagam niż punktualności, dla mnie naprawdę w stosunkach międzyludzkich najważniejsza jest punktualność. Zno­szę tylko ludzi punktualnych, nie znoszę niepunktual­nych. Punktualność to zasadnicza cecha Regera, tak samo jak i jedna z moich zasadniczych cech, jeśli się z kimś umówię, to faktycznie przychodzę punktualnie, tak jak i Reger, kiedy się z kimś umówi, przychodzi punktual­nie, na temat punktualności wygłosił już przede mną wiele wykładów, podobnie jak o niezawodności, u czło­wieka najważniejsze są punktualność i niezawodność, bardzo często twierdził Reger. Mogę o sobie powiedzieć, że jest ze mnie człowiek na wskroś punktualny, niepunk­tualności zawsze nienawidziłem, nigdy zresztą bym so­bie na nią nie pozwolił. Reger jest najpunktualniejszym człowiekiem, jakiego znam. W swoim życiu, jak mówi, ani razu nie przyszedł spóźniony, przynajmniej z własnej winy, tak samo jak ja w moim życiu nigdy, przynajmniej w dorosłym, nie spóźniłem się z własnej winy, niepunk­tualni są dla mnie najwstrętniejsi, nie chcę mieć nic wspólnego z niepunktualnymi, z niepunktualnymi nie utrzymuję stosunków, z niepunktualnymi w ogóle nie mam do czynienia, nie chcę mieć do czynienia. Niepunk­tualność to grubiańskie lekceważenie, którym gardzę i którym się brzydzę, które kończy się u ludzi wyłącznie opuszczeniem i nieszczęściem. Niepunktualność to choro­ba, kończąca się śmiercią niepunktualnego, oświadczył raz Reger. Reger wstał teraz i wyszedł z sali Bordona, akurat w momencie, kiedy do sali Bordona weszła grupa star­szych mężczyzn, Rosjan, co natychmiast udało mi się stwierdzić, prowadzona, co również szybko udało mi się stwierdzić, przez ukraińską tłumaczkę. Przeszli przede mną tak, że zepchnęli mnie na bok i wepchnęli w róg sali. Ludzie wpychają się do sali i spychają kogoś, nie mówiąc nawet przepraszam, pomyślałem, widząc, że zo­stałem zepchnięty pod ścianę. Reger wyszedł z sali Bor­dona, po tym jak Irrsigler szepnął mu coś do ucha, aku­rat w tym momencie do sali Bordona weszła rosyjska grupa i tam się ustawiła, tak weszli do sali Bordona itak się w sali Bordona ustawili, że nie widziałem już z sali Sebastiana sali Bordona, rosyjska grupa całkowicie prze­słoniła mi widok na salę Bordona. Widziałem tylko ple­cy tej grupy Rosjan i słyszałem to, czym raczyła ich ukra­ińska tłumaczka, wygadywała, jak wszyscy inni przewod­nicy w Kunsthistorisches Museum, same brednie, to, czym szpikowała głowy swych rosyjskich ofiar, niczym nie różniło się od zwykłych bredni o sztuce. Tu, proszę państwa, widzicie, powiedziała, te usta, widzicie państwo, o tutaj, powiedziała, te jakże odstające uszy, oproszę, widzicie ten delikatny róż, anielski policzek, a na dalszym planie hory­zont, tak jakby bez tych idiotycznych uwag ludzie sami by tego na obrazach Tintoretta nie zauważyli. Przewod­nicy w muzeach wciąż przecież tylko traktują powierzo­nych im ludzi jak głupich, wciąż mają ich za najwięk­szych głupców, gdy tymczasem oni aż tacy głupi nie są, przewodnicy wyjaśniają im zawsze zwłaszcza to, co i tak przecież całkiem wyraźnie widać, a zatem czego wcale nie trzeba wyjaśniać, no ale wyjaśniają i wyjaśniają, po­kazują i pokazują, mówią i mówią. Przewodnicy muzeal­ni to sami zarozumialcy, bredzące maszyny, które włą­czają się na czas oprowadzania grupy po muzeum, taka bredząca maszyna gada zawsze to samo, od początku roku do końca. Przewodnicy muzealni to tylko bredzący o sztuce zarozumialcy, którzy o sztuce nie mają najmniej­szego pojęcia, którzy sztukę tylko na swój obrzydliwie rozgadany sposób bez skrupułów wykorzystują. Przez okrągły rok chrapliwym głosem prawią brednie o sztuce, zarabiając na tym niezłe pieniądze. Wepchnięty w róg przez rosyjską grupę, nie widziałem już nic prócz rosyj­skich pleców, to znaczy same ciężkie rosyjskie jesion­ki, które wydawały przenikliwy odór naftaliny, grupa ta musiała chyba zjawić się w muzeum prosto z autobusu, przez mżawkę odbyć drogę do galerii obrazów. Ponieważ już od wielu, wielu lat trudno mi oddychać, wielokrotnie w ciągu dnia wydaje mi się, że zaraz się uduszę, nawet na wolnym powietrzu, te chwile za plecami rosyjskiej gru­py, a właściwie całe minuty, były dla mnie wstrętne, we­„pchnięty w róg sali Sebastiana wdychałem bez przerwy cuchnące naftaliną powietrze, stanowczo za ciężkie dla moich słabych płuc. I tak już przecież w normalnych wa­runkach ciężko mi w Kunsthistorisches Museum oddy­chać, tym bardziej więc w takich, jakie stworzyło wejście rosyjskiej grupy. Ukraińska przewodniczka zwracała się do rosyjskiej grupy, mówiąc tak zwanym klasycznym moskiewskim rosyjskim, który w większej części rozu­miałem, a kiedy mówiła coś po niemiecku, miała okrop­ną wymowę, niemal przeszywającą, sposób, w jaki powie­działa anielska głowa, przeszywał aż do zgrozy Początko­wo trudno mi było powiedzieć, czy tłumaczka przyjecha­ła z rosyjską grupą z Rosji, czy też była to jedna z owych emigrantek rosyjskich, które przybyły do Wiednia po wojnie i które dziś jeszcze do Wiednia przyjeżdżają, owych rosyjsko-żydowskich emigrantek, obdarzonych wysoką inteligencją, które za kulisami nadawały w Wied­niu ton, co zawsze wychodziło na dobre wiedeńskiemu życiu intelektualnemu. Owe rosyjsko żydowskie emi­grantki to właściwie intelektualne korzenie wiedeńskie­go życia towarzyskiego, zawsze tak było, bez nich życie towarzyskie w Wiedniu nie byłoby ciekawe. To prawda, że osoby takie, jeśli ogarnie je, że tak powiem, mania wielkości i chcą wszystkimi i wszystkim rządzić, często zaczynają nam działać na nerwy, jednakże akurat ta tłu­maczka nie jest tu najlepszym przykładem rosyjskich emigrantek, o których tu mówię, jeżeli w ogóle, tak jak powiedziałem, jest taką rosyjską emigrantką, wydaje mi się raczej, że przyjechała do Wiednia z Rosji z rosyjską grupą, to, jak do rosyjskiej grupy mówiła po rosyjsku, nie pozwala przypuszczać, że miałaby być rosyjską emigrant­ką, tylko raczej, że przyjechała do Wiednia z rosyjską grupą, możliwe nawet, że tego samego dnia przyjechała prosto z Rosji do Wiednia, do takiego przynajmniej skła­niałem się przekonania, przyjrzawszy się tylko jej ubra­niu, zwłaszcza butom, faktycznie nie miała na sobie ni­czego z Zachodu, to prawdopodobnie komunistka z wy­kształceniem historyka sztuki, pomyślałem, lustrując ją w chwili, kiedy miałem do tego sposobność, że tak po­wiem, od stóp do głowy. Rosyjskie emigrantki z Wiednia, o których wspomniałem wcześniej, ubierają się na ogół raczej na zachodni sposób, nawet jeśli może nie tak zachodni jak sami ludzie z Zachodu, to jednak zachodni. Nie, ta tłumaczka nie jest rosyjską emigrantką, pomyślałem, przejechała przez granicę z rosyjską grupą ubiegłej nocy, całą noc nie zmrużyła oka, tak jak powierzona jej rosyj­ska grupa, przybyli prosto z Rosji, że tak powiem, z brud­nego autobusu prosto do muzeum, pomyślałem, na to mi wygląda w jej przypadku, tłumaczki, no i grupy. Nie wi­działem nawet teraz obitej aksamitem ławki w sali Bor­dona, zasłoniła mi widok rosyjska grupa, tym samym nie widziałem, czy Regera wciąż nie było w sali, czy też już tam wrócił. Sala Sebastiana, w której zepchnięto mnie pod ścianę, ma najgorszą w całym Kunsthistorisches Mu­seum wentylację, a ja akurat w sali Sebastiana musiałem zostać zepchnięty pod ścianę przez rosyjską grupę, po­myślałem, i akurat przez takich ludzi cuchnących czosn­kiem, błotem i wilgocią, pomyślałem. Zawsze nienawi­dziłem ludzkich zbiorowisk, przez całe życie ich unika­łem, ze względu na nienawiść do mas nie zdarzyło mi się nigdy uczestniczyć w jakimkolwiek ludzkim zgromadze­niu, tak samo zresztą jak Regerowi, niczego nie nienawi­dzę bardziej niż masy, tłumu, ustawicznie mam uczucie, choć przecież nigdy się do mas czy tłumów nie przyłą­czam, że masa czy tłum zaraz mnie zgniecie. Już w dzie­ciństwie schodziłem im z drogi, masom, nienawidziłem tłumów, ludzkich zbiorowisk, skoncentrowanej niego­dziwości, bezmyślności i kłamstwa. Na tyle, na ile powin­niśmy kochać każdego z osobna, myślę, na tyle nienawi­dzimy masy. Rosyjska grupa nie była jednak, rzecz jasna, pierwszą, którą spotkałem w Kunsthistorisches Museum i która na mnie, że tak powiem, w Kunsthistorisches Museum natarła i zepchnęła pod ścianę, ostatnimi czasy od rosyjskich grup w Kunsthistorisches Museum aż się roi, ostatnio, jak się wydaje, przychodzi do Kunsthisto­risches Museum więcej rosyjskich grup niż włoskich. Rosjanie i Włosi chodzą po Kunsthistorisches Museum zawsze w grupach, Anglicy natomiast nigdy, zawsze cho­dzą sami, także Francuzi zawsze chodzą sami. W niektó­re dni rosyjscy i włoscy przewodnicy obu płci przekrzy­kują jeden drugiego, jakby ścigali się, kto potrafi głośniej, przez co z Kunsthistorisches Museum robi się mu­zeum wrzasku. Najczęściej dzieje się to na szczęście w sobotę, czyli w dzień, kiedy ani Reger, ani ja nigdy nie chodzimy do Kunsthistorisches Museum, to bowiem, że dziś, w sobotę, ja i Reger, obaj przyszliśmy do Kunsthi­storisches Museum, jest wyjątkiem od reguły i jak widać, dobrze, że nigdy nie chodziliśmy do Kunsthistorisches Museum w soboty, choć w sobotę można zwiedzać bez­płatnie, podobnie jak w niedzielę. Wolę już zapłacić za bilet dwadzieścia szylingów, oświadczył raz Reger, i nie mieć do czynienia z tymi okropnymi grupami. Mieć do czynienia ze zwiedzającymi grupowo muzea to skaranie boskie, nie znam nic straszliwszego, oświadczył Reger. To, że akurat w tę sobotę umówił się ze mną w Kunsthistorisches Museum, było dla niego z pewnością karą bo­ską, choć sam sobie zawinił, pomyślałem, zadając sobie jednocześnie pytanie, w jakim to celu? i nie mogąc udzie­lić sobie na nie odpowiedzi. Chętnie bym się, rzecz jasna, dowiedział, co też Irrsigler już po raz drugi szepnął do ucha Regerowi, za pierwszym razem coś, co, jak się wy­daje, w najmniejszym stopniu go nie poruszyło, za dru­gim wszakże coś, co sprawiło, że Reger wstał i wyszedł z sali Bordona. Irrsigler powiada przy każdej okazji, że ma pozycję zaufanego, to przejmujące, kiedy tak mówi, a mówi tak często, tak że z czasem staje się to jeszcze bar­dziej przejmujące. Irrsigler ma w zwyczaju skinąć głową, kiedy zauważa, jak Reger wchodzi, nie robi tego, kiedy ja wchodzę i kiedy mnie zobaczy. Już trzykrotnie otrzy­mał Irrsigier od Regera wieloletni kredyt na urządzenie mieszkania, którego potem nie musiał Regerowi spłacać. Reger wielokrotnie podarował Irrsiglerowi nienoszone już ubrania, naprawdę pierwszorzędne i kosztowne, z tweedu najlepszych gatunków, jak mi raz powiedział Re­ger, wszystko, co mam na sobie, pochodzi z Hebrydów. Irrsi­gier nie ma jednak prawie okazji nosić kosztownych Regerowskich ubrań, ponieważ przez cały tydzień pracu­je w Kunsthistorisches Museum w swoim uniformie, oprócz poniedziałku, przez cały poniedziałek zaś łazi po domu w kombinezonie roboczym, ponieważ cały ponie­działek zajmują mu różne prace w domu. Sam wszystko robi. Sam maluje, sam piłuje, sam przybija i wierci, na­wet spawa sam. Osiemdziesiąt procent Austriaków w czasie wolnym od pracy paraduje w kombinezonach ro­boczych, twierdzi Reger, większość z nich nawet w nie­dziele i święta, większość Austriaków w niedziele i świę­ta łazi po domu w kombinezonach roboczych, maluje i przybija, i spawa. Czas wolny od pracy jest właściwie dla Austriaków czasem pracy, twierdzi Reger. Większość Austriaków nie bardzo wie, co począć z czasem wolnym od pracy i przepracowuje go w idiotyczny sposób. Przez cały tydzień wysiadują w swoich biurach i wystają na swych miejscach pracy, powiada Reger, zaś w niedziele i święta widzi się ich wszystkich bez wyjątku, jak naciąg­nąwszy na siebie kombinezony robocze, wykonują na­prawy w domu, malują własne cztery ściany albo przybi­jają gdzieś coś na dachu, albo myją swoje auto. Irrsigler jest jednym z takich typowych Austriaków, powiada Re­ger, Burgenlandczycy to w ogóle sama austriacka typo­wość. Burgenlandczyk naciąga na siebie tylko raz na ty­dzień na dwie, najwyżej dwie i pół godziny niedzielny garnitur i idzie w nim do kościoła, przez resztę czasu ma na sobie kombinezon roboczy, powiada Reger, przez ca­łe życie. Burgenlandczyk przez cały tydzień pracuje w kombinezonie roboczym, sypia niezmiernie mało, ale dobrze, w niedzielnym garniturze idzie w niedziele i święta do kościoła, aby Panu zaśpiewać pieśń i zaraz po­tem z powrotem zdjąć niedzielny garnitur i naciągnąć na siebie kombinezon roboczy. Nawet w dzisiejszym społe­czeństwie przemysłowym Burgenlandczyk jest wciąż au­tentycznym chłopem, nawet jeśli od dziesiątków lat Burgenlandczyk idzie pracować do fabryki, pozostaje wciąż chłopem, tak jak jego przodkowie, Burgenland­czyk na zawsze zostanie chłopem, powiedział Reger. Irr­sigler tak długo jest już w Wiedniu, a mimo to pozostał chłopem, oświadczył Reger. Chłopu zresztą zawsze do­brze było w uniformie, wszystko jedno jakim, powiedział Reger. Chłop albo jest chłopem, albo nakłada uniform, powiedział Reger. Jeżeli było kilkoro dzieci, to jeden za­wsze zostawał chłopem i pozostawał chłopem do końca, a pozostali naciągali na siebie uniform, państwowy bądź chrześcijańskokatolicki, zawsze tak było, oświadczył Re­ger. Burgenlandczyk albo jest chłopem, albo naciąga na siebie uniform, a kiedy nie może ani być chłopem, ani naciągnąć na siebie uniformu, po prostu ginie, oświad­czył Reger. Od całych stuleci chłopstwo, uciekając od chłopstwa, uciekało do uniformu, powiedział Reger. Irr­sigler, jeśli wierzyć jego własnej opinii, miał szczęście, nabór na posadę strażnika w państwowej służbie w Kunst­historisches Museum odbywa się bowiem zaledwie raz na kilka lat, wtedy mianowicie, kiedy jeden ze strażników odchodzi na emeryturę bądź umiera. Burgenlandczyków chętnie zatrudnia się jako strażników muzealnych, dla­czego, to on, Irrsigler, nie potrafił odpowiedzieć, ale to fakt, większość wiedeńskich strażników muzealnych pochodzi z Burgenlandu. Prawdopodobnie dlatego, o­świadczył raz Irrsigler, że znani są oni jako wyjątkowo uczciwi, ale też jako wyjątkowo tępi, a do tego skromni. Dlatego, że mają, oni, Burgenlandczycy, jeszcze do dziś niespaczony charakter. Kiedy śledzi, jak się rzeczy mają na policji, jest szczęśliwy, że do policji go nie wzięli. Wspo­mniał też kiedyś, że raz to myślał o tym, żeby pójść do klasztoru, tam też należy się odzież z przydziału, no i przecie obecnie rekrutują do klasztorów bardziej niż kie­dyś, no ale jako nowicjusz w klasztorze tylko byłby wyko­rzystywany przez wyżej postawionych, jak się wyraził, przez kapłanów, którzy w klasztorze wcale nieźle sobie żyją, kosz­tem posłusznych im całkowicie nowicjuszy. Miałby tam wte­dy tylko rąbać drzewo i karmić świnie, latem to sortować w słonecznym skwarze kapuściane głowy, a zimą odśnie­żać łopatą ścieżki w klasztorze, powiedział. Nowicjusze w klasztorach są biedni jak mysz kościelna, oświadczył raz Irrsigler, a on nie chciał być jak mysz kościelna. Choć rodzice chętnie by go widzieli w klasztorze, od razu prze­cież mogłem do niego wstąpić, powiedział, na Tyrolu już na niego czekali. Nowicjusz to coś jeszcze gorszego od więź­nia w zakładzie karnym, cytuję Irrsiglera. Mnisi po świę­ceniach to mają dobrze, stwierdził, ale nowicjusze to po pro­stu niewolnicy, nic więcej. W klasztorach, stwierdził, jeśli idzie o nowicjuszy, to ciągle jeszcze panuje średniowiecz­ne niewolnictwo, nowicjusze nie mają powodu do śmiechu, do jedzenia dostają im się tylko resztki z mnisiego stołu. On nie chciał służyć nażartym teologom, tym, jak to mówi Reger, wyzyskiwaczom Boga, którzy w klaszto­rach aż nadto korzystają zżycia, we właściwym czasie po­wiedział nie. Reger poszedł raz z rodziną Irrsiglera na Prater, żona Regera była już wówczas ciężko chora. Dzieci to u niego, Regera, były zawsze delikatną sprawą, z dziećmi wytrzymywał bardzo krótko, kiedy miał się z dziećmi widzieć, nie mogło to być w trakcie pracy, ta wyprawa na Prater, kiedy zaprosił rodzinę Irrsiglera, to od­rębna historia, już od dłuższego czasu miał on, Reger, już od lat, jak się wyraził, uczucie, że ma wobec Irrsigle­ra jakiś dług, faktycznie bowiem uzurpuję sobie w Kunsthi­stonsches Museum prawo do czegoś, co mi się nie należy, cały­mi godzinami przesiaduję na ławce w sali Bordona, cytuję Regera, myślę tam, rozmyślam, a nawet czytam książki i ar­tykuly, siedzę na ławce w sali Bordona, postawionej przecież dla normalnych zwiedzających muzeum, nie dla mnie, na­prawdę nie dla mnie, i to już od ponad trzydziestu lat, o­świadczył Reger. Wymagam od Irrsiglera, żeby dał mi co drugi dzień zająć miejsce na ławce w sali Bordona, choć nie mam prawa tego wymagać, w końcu bowiem bardzo często w sali Bordona chcą usiąść ludzie, którzy nie mo­gą na ławce w sali Bordona usiąść, ponieważ ja już sie­dzę na ławce w sali Bordona, powiedział Reger. Ławka w sali Bordona, praktycznie biorąc, zaczęła wprost warun­kować moje myślenie, oświadczył jeszcze raz wczoraj Re­ger, bardziej nawet niż Ambasador, choć w Ambasadorze mam przecież także idealne miejsce do myślenia, mimo wszystko bardziej mi odpowiada ławka w sali Bordona, na ławce w sali Bordona myślę o wiele intensywniej niż w Ambasadorze, gdzie przecież także myślę, nigdy bo­wiem nie przerywam myślenia, stwierdził Reger, jak panu wiadomo, myślę przez cały czas, nawet we śnie my­ślę, ale w sali Bordona myślę tak, jak myśleć należy, za­tem żeby myśleć, siadam na ławce w sali Bordona. Co drugi dzień zajmuję miejsce na ławce w sali Bordona, oświadczył Reger, naturalnie nie codziennie, to równało­by się istnej destrukcji, to znaczy gdybym dzień w dzień siadał na ławce w sali Bordona, uległoby we mnie znisz­czeniu wszystko to, co przedstawia dla mnie jakąś war­tość, a naturalnie nic nie stanowi dla mnie większej war­tości niż myślenie, myślę, więc żyję, żyję, więc myślę, oświadczył Reger, a więc co drugi dzień siadam na ławce w sali Bordona i na tej ławce w sali Bordona siedzę co najmniej trzy, cztery godziny, co znaczy, że przez te trzy, cztery, czasem nawet pięć godzin zajmuję tę ławkę w sali Bordona wyłącznie dla siebie i że nikt inny nie może za­jąć miejsca na ławce w sali Bordona. Dla wyczerpanych zwiedzających muzeum, którzy całkowicie wyczerpani wchodzą do sali Bordona i pragną usiąść w sali Bordona na ławce, jest, rzecz jasna, nieszczęściem, że ja siedzę na ławce w sali Bordona, ale nic na to nie poradzę, zaraz po przebudzeniu w domu myślę, że już niebawem siądę na ławce w sali Bordona, żeby nie popaść w rozpacz, popadł­bym w najgłębszą rozpacz, gdybym kiedyś nie mógł usiąść na ławce w sali Bordona, oświadczył Reger. Przez ponad trzydzieści lat Irrsigler zawsze rezerwował dla mnie ławkę w sali Bordona, oświadczył Reger, raz tylko przyszedłem do sali Bordona, a ławka była zajęta, jakiś Anglik w pumpach zajął miejsce na ławce w sali Bordona i w żaden sposób nie można go było skłonić do tego, żeby powstał z ławki w sali Bordona, nawet natarczywe prośby Irrsiglera, nawet moje prośby na nic się nie zdały, Anglik wciąż siedział na ławce w sali Bordona, o­świadczył Reger, i nic sobie nie robił ze mnie ani z Irrsig­lera. Przyjechał specjalnie z Anglii, a dokładnie z Walii, do Wiednia, do Kunsthistorisches Museum, żeby obej­rzeć Siwobrodego mężczyznę Tintoretta, powiedział An­glik z Walii, cytuję Regera, i nie widzi powodu, czemu miałby powstać z ławki, która przecież po to została po­stawiona, żeby zwiedzający muzeum, którzy interesu­ją się akurat Siwobrodym mężczyzną, mogli na niej usiąść. Długo przekonywałem Anglika, lecz Anglik w końcu przestał mnie w ogóle słuchać, po jakimś czasie przesta­ło go interesować, co mówiłem, aby mu uzmysłowić, jak ważne jest dla mnie, żeby siedzieć na ławce w sali Bor­dona, jakie znaczenie ma dla mnie ławka w sali Bordo­na, Irrsigler wielokrotnie powtarzał Anglikowi, który, nawiasem mówiąc, miał na sobie pierwszorzędną szkoc­ką marynarkę, stwierdził Reger, że ławka, na której sie­dział, była zarezerwowana dla mnie, co zresztą było cał­kowicie niezgodne z przepisami, w Kunsthistorisches Museum nie wolno bowiem żadnej ławki rezerwować, uwagą tą złamał Irrsigler, według Regera, przepisy, fak­tycznie jednak oznajmił, że ławka była zarezerwowana; Anglik wszakże nie przyjął do wiadomości ani tego, co w związku z ławką w sali Bordona powiedział mu Irrsigler, ani tego, co ja mu powiedziałem, i w czasie, kiedy do nie­go mówiliśmy, notował w małym notesie, prawdopodob­nie, jak przypuszczam, coś dotyczącego Siwobrodego mężczyzny. Ten Anglik z Walii jest może nawet interesującym człowiekiem, pomyślałem, cytuję Regera, przyszło mi do głowy, żeby zamiast wdawać się z nim na stojąco w od dawna już pozbawioną tak celu, jak i sensu dyskusję o znaczeniu ławki w sali Bordona, której ważności i tak nie byłbym w stanie mu wytłumaczyć, po prostu usiąść obok niego na ławce, żeby, rozumie się, jak najuprzejmiej, usiąść obok Anglika z Walii na ławce, no i po prostu usiad­łem obok niego na ławce. Anglik z Walii przesunął się o parę centymetrów na prawo, tak żebym mógł usiąść na miejscu po lewej. Nie siedziałem dotąd nigdy, że tak po­wiem, we dwójkę na ławce w sali Bordona, było to po raz pierwszy. Irrsigler zadowolony, rozumie się, z tego, że siadając obok Anglika na ławce w sali Bordona, rozłado­wałem całą sytuację, zaraz też odszedł, widząc krótki gest z mojej strony, oświadczył Reger, tymczasem ja, podob­nie jak Anglik, skierowałem wzrok na Siwobrodego męż­czyznę. Naprawdę interesuje pana akurat Siwobrody mężczyzna? zapytałem Anglika, otrzymując od niego w odpo­wiedzi, że tak powiem przeciągniętej, krótkie skinienie jego angielską głową. Moje pytanie było bez sensu, na­tychmiast zacząłem żałować, że je zadałem, pomyślałem, oświadczył Reger, że przed chwilą zadałem jedno z naj­głupszych pytań, jakie w ogóle można zadać, i postano­wiłem już się słowem nie odzywać, tylko w całkowitym milczeniu czekać, aż Anglik powstanie i wyjdzie. Anglik wszakże ani myślał powstać i wyjść, przeciwnie, wyjął z kieszeni marynarki grubą, oprawną w czarną skórę książ­kę i zaczął coś w niej czytać, na zmianę czytał książkę i patrzył na Siwobrodego mężczyznę, a ja tymczasem zauwa­żyłem, że używa aqua brava, wody kolońskiej, którą uwa­żam za nienajgorszą. Skoro ten Anglik używa aqua brava, pomyślałem, świadczy to o tym, że ma dobry gust. Ludzie, którzy używają aqua brava zawsze mają dobry gust, ten Anglik, do tego jeszcze Anglik z Walii, który używa aqua brava sam z siebie nie wydaje mi się niesym­patyczny, pomyślałem, oświadczył Reger. Od czasu do czasu do sali zaglądał Irrsigler, oświadczył Reger, spraw­dzał, czy Anglik się już wyniósł, Anglikowi wszakże wca­le nie było w głowie, żeby się wynosić, czytał kolejne strony w książce w czarnej skórze, a następnie przez dłu­gie minuty patrzył na Siwobrodego mężczyznę, oraz od­wrotnie; wyglądało na to, że ma zamiar siedzieć jeszcze bardzo długo na ławce w sali Bordona. Anglicy, jak się do czegoś zabiorą, biorą się do tego gruntownie, dokładnie jak Niemcy, jeśli idzie o sztukę, stwierdził Reger, a bar­dziej gruntownego Anglika, w kwestii sztuki, w życiu jeszcze nie widziałem. Siedział obok mnie niewątpliwie ekspert, tak zwany znawca sztuki, pomyślałem sobie, oświadczył Reger, że przecież zawsze nienawidziłeś eks­pertów-znawców sztuki, a teraz siedzisz obok takiego eksperta-znawcy sztuki i wydaje ci się on nawet sympa­tyczny, i to nie tylko dlatego, że używa aqua brava, i nie tylko z powodu jego pierwszorzędnego szkockiego ubra­nia, po prostu w ogóle sympatyczny, oświadczył Reger. Krótko mówiąc, oświadczył Reger, jeszcze przez dobre pół godziny, jeśli nie dłużej, czytał Anglik książkę w czarnej skórze i równie długo patrzył na Siwobrodego mężczyznę Tintoretta, to znaczy co najmniej przez godzi­nę przesiedział jeszcze obok mnie na ławce w sali Bordona, wtedy dopiero wstał, szybko się do mnie obrócił i spytał, czego ja szukam w sali Bordona, to przecież raczej niezwykłe, że ktoś zatrzymuje się w takiej sali jak sala Bordona na całą godzinę, siedząc na tej wyjątkowo nie­wygodnej ławce i wpatruje się w Siwobrodego mężczyznę. Rzecz jasna, cytuję Regera, całkowicie mnie to zdumia­ło, zupełnie nie wiedziałem w tym momencie, co mam Anglikowi odpowiedzieć. Ja, powiedziałem, sam nie wiem, czego tu szukam, powiedziałem Anglikowi z Wa­lii, nic innego nie przyszło mi do głowy. Anglik spojrzał na mnie z irytacją, tak jakby miał mnie za absolutnego pomyleńca. Bordone, powiedział Anglik, bez znaczenia, Tintoretto, dobrze, niech będzie, powiedział. Wyjął z lewej kieszeni spodni chustkę i włożył ją do prawej. Typowe wyjście dla człowieka w niezręcznej sytuacji, powiedzia­łem sobie, a ponieważ Anglik, który naraz nawet przy­padł mi do gustu, chciał już iść, dawno schowawszy książkę w czarnej skórze i notes, poprosiłem go, aby ze­chciał usiąść na ławce w sali Bordona i dotrzymać mi na krótko towarzystwa, interesuje mnie pan, powiedziałem mu wprost, pan mnie czymś fascynuje, powiedziałem do niego, cytuję Regera. W ten sposób pierwszy raz w życiu poznałem Anglika z Walii, który wydał mi się niezmier­nie sympatyczny, powiedział Reger, Anglicy bowiem, ogólnie biorąc, nie wydają mi się sympatyczni, Francu­zi, nawiasem mówiąc, też nie, tak jak i Polacy, tak jak i Rosjanie, nie mówiąc już o Skandynawach, którzy za­wsze wydawali mi się niesympatyczni. Sympatyczny Anglik to istne kuriozum, pomyślałem sobie, ponownie usiadłszy z Anglikiem z Walii, po tym jak wstałem, kiedy i on, Anglik, powstał. Ciekawiło mnie, czy Anglik fak­tycznie przyjechał do Kunsthistorisches Museum z po­wodu Siwobrodego mężczyzny, oświadczył Reger, zapyta­łem go zatem, czy faktycznie to było powodem, Anglik zaś skinął głową. Nawiasem mówiąc, mówił po angiel­sku, co wydawało mi się sympatyczne, ale nagle zaczął mówić po niemiecku, bardzo łamaną niemczyzną, tą tak przez Anglików łamaną niemczyzną, którą mówią wszy­scy Anglicy, kiedy myślą, że znają niemiecki, choć to nie jest prawda, oświadczył Reger, Anglik prawdopodobnie chciał polepszyć nieco swój niemiecki i mówić po nie­miecku, a nie po angielsku, właściwie czemu nie, za gra­nicą mówi człowiek najchętniej obcymi językami, chyba że jest głupi, mówił więc swoją łamaną niemczyzną o tym, że faktycznie przyjechał do Austrii i do Wiednia wyłącznie z powodu Siwobrodego mężczyzny, nie z powo­du Tintoretta, powiedział, powiedział Reger, wyłącznie z powodu Siwobrodego mężczyzny, nie interesuje go całe muzeum, zupełnie nie interesuje, nie lubi w ogóle muze­ów, nienawidzi muzeów i zawsze niechętnie chodził do muzeów, do wiedeńskiego Kunsthistorisches Museum przyszedł tylko po to, żeby studiować Siwobrodego męż­czyznę, ma bowiem u siebie w domu zupełnie identycznego Siwobrodego mężczyznę, wisi na ścianie nad kominkiem w jego walijskiej sypialni, naprawdę taki sam Siwobrody męż­czyzna, powiedział Anglik, powiedział Reger. Słyszałem, powiedział Anglik, powiedział Reger, że w wiedeńskim Kunsthistorisches Museum wisi zupełnie identyczny Si­wobrody mężczyzna jak u mnie w walijskiej sypialni, nie dawało mi to spokoju, więc przyjechałem do Wiednia. Przez dwa lata nie miałem spokoju w walijskiej sypialni, męczyła mnie myśl, że być może faktycznie w Kunsthi­storisches Museum w Wiedniu wisi zupełnie identyczny Siwobrody mężczyzna Tintoretta jak w mojej sypialni, no i wczoraj ruszyłem w podróż do Wiednia. Może pan w to wierzyć lub nie, oświadczył Anglik, oświadczył mi Reger, ale taki sam Siwobrody mężczyzna Tintoretta, jaki wisi w mojej walijskiej sypialni, wisi też tutaj. Nie wierzyłem własnym oczom, powiedział Anglik oczywiście po an­gielsku, upewniwszy się, że ten Siwobrody mężczyzna jest identyczny jak ten w mojej sypialni, byłem, rzecz jasna, wprost zbulwersowany. To pana zbulwersowanie potrafił pan jednak bardzo dobrze ukryć, powiedziałem Angliko­wi, oświadczył mi Reger. Anglicy przecież po mistrzow­sku opanowali sztukę opanowania, powiedziałem Angli­kowi z Walii, powiedział Reger, nawet w największym wzburzeniu zachowują zimną krew i całkowity spokój, powiedziałem Anglikowi, powiedział mi Reger. Przez ca­ły czas porównywałem Siwobrodego mężczyznę Tintoretta, który wisi w mojej walijskiej sypialni, z Siwobrodym męż­czyzną w tej sali, powiedział Anglik, wyciągnął z kiesze­ni marynarki książkę w czarnej skórze i pokazał mi w niej reprodukcję swojego Tintoretta. Faktycznie, powie­działem Anglikowi, Tintoretto na reprodukcji w książce jest taki sam jak ten, który wisi tu na ścianie. No widzi pan, i pan też tak twierdzi, powiedział Anglik z Walii. To w najdrobniejszym szczególe identyczny obraz, powie­działem, Siwobrody mężczyzna Tintoretta tu w pana książ­ce jest taki sam, jak ten wiszący tu na ścianie. Może pan faktycznie, jak to się mówi, porównać w najdrobniej­szym szczególe, a stwierdzi pan, że wszystko pokrywa się w zdumiewający sposób, tak jakby faktycznie chodziło tu o ten sam obraz, powiedziałem, powiedział mi Reger. Anglik trwał jednak nieporuszony, powiedział Reger, mnie fakt, iż obraz w sali Bordona faktycznie jest identyczny jak obraz w mojej sypialni, bardziej by poruszył, Anglik zaś spoglądał to do swojej książki w Czarnej skó­rze, z całostronicową reprodukcją, jak to się mówi, w ko­lorze, Siwobrodego mężczyzny w jego walijskiej sypialni, to znowu na Siwobrodego mężczyznę w sali Bordona. Jeden z moich bratanków, powiedział Anglik, oświadczył Reger, był przed dwoma laty w Wiedniu i ponieważ nie chciał codziennie chodzić do Konzerthaus, w pewien wtorek poszedł, choć go to naprawdę nie interesowało, do Kunst­historisches Museum, jeden z moich licznych bratan­ków, którzy corocznie odbywają długie podróże po Eu­ropie, Ameryce, Azji, wszystko jedno, i zobaczył wte­dy na ścianie w Kunsthistorisches Museum Siwobrodego mężczyznę Tintoretta, a potem, wielce poruszony, przy­jechał do mnie i powiedział, że widział, że tak powiem, mojego Tintoretta wiszącego na ścianie w Kunsthistorisches Museum. Nie uwierzyłem mu, rzecz jasna, i wprost go wyśmiałem, powiedział Anglik, powiedział Reger, uzna­jąc to za lichy żart, jeden z tych lichych żartów, którymi raczyli mnie moi bratankowie, żeby się ubawić moim kosztem. Mój Tintoretto w Wiedniu w Kunsthistorisches Museum? powiedziałem i oznajmiłem bratankowi, że wi­dać mu się przywidziało i że ten absurd musi sobie wy­bić z głowy. Bratanek upierał się jednak, że widział mo­jego Tintoretta na ścianie w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu. Rzecz jasna, dręczyła mnie ta niewiarygod­na wiadomość od bratanka, powiedział Anglik, powie­dział Reger, nie dawała mi wręcz spokoju. Bratanek padł ofiarą pomyłki, myślałem przez cały czas. Mimo to nie przestawałam o tym myśleć. Boże, powiedział Anglik, nie wyobraża pan sobie, ile jest wart ten Tintoretto, dostałem go w spadku po ciotce od strony matki, moja tak zwana ciotka z Glasgow zostawiła mi Tintoretta, powie­dział Anglik, powiedział Reger. Zawiesiłem go w sypial­ni, bo w sypialni wydawało mi się najbezpieczniej, wisi nad moim łóżkiem, w najsłabszym z możliwych oświetleniu, powiedział Anglik, powiedział Reger. W Anglii dzień w dzień kradnie się tysiące dawnych mistrzów, powiedział Anglik, powiedział Reger, w Anglii działają setki zorga­nizowanych grup specjalizujących się w kradzieży daw­nych mistrzów, zwłaszcza Włochów, do których ludzie mają, jak wiadomo, szczególne upodobanie. Ja, proszę pana, nie jestem żadnym znawcą sztuki, oznajmił An­glik, powiedział Reger, absolutnie nie znam się na sztu­ce, jednak takie arcydzieło potrafię, rzecz jasna, docenić. Nieraz mogłem je sprzedać, ale nie jest to jeszcze ko­nieczne, na razie jeszcze nie, powiedział Anglik, powie­dział Reger, nadejdzie może jednak chwila, kiedy będę musiał sprzedać Siwobrodego mężczyznę. Wie pan, ja mam nie tylko Siwobrodego mężczyznę Tintoretta, mam w kolekcji kilkudziesięciu innych Włochów, również Lotta, Crespiego, Strozziego, Giordana, również Bassana, widzi pan, sami wielcy mistrzowie. Wszyscy po ciotce z Glas­gow, powiedział Anglik, powiedział Reger. Gdyby nie to, że nieustannie męczyło mnie podejrzenie, iż bratanek może jednak ma rację, że mój Tintoretto wisi w Kunsthi­storisches Museum w Wiedniu, nigdy bym do Wiednia nie przyjechał, Wiedeń nigdy mnie nie interesował, nie jestem bowiem też żadnym znawcą muzyki, nie jestem nawet amatorem muzyki, powiedział Anglik, powiedział Reger, gdyby nie to podejrzenie, nic nie sprowadziłoby mnie do Austrii. No i siedzę teraz tutaj i widzę, że mój Tintoretto faktycznie wisi tu w Kunsthistorisches Mu­seum na ścianie. Sam pan widzi, że ten Siwobrody mężczy­zna, którego mam tu reprodukcję i który wisi w mojej walijskiej sypialni, to ten sam Tintoretto, który tu w Kunsthistorisches Museum wisi na ścianie, powiedział Anglik, powiedział Reger, po czym ponownie podsunął mi pod nos otwartą książkę w czarnej skórze. Wydaje się, że to nie tylko taki sam, lecz wręcz ten sam obraz, powie­dział Anglik, powiedział Reger. Anglik powstał z ławki, podszedł do Siwobrodego mężczyzny i przez dłuższą chwi­lę stał tak pod Siwobrodym mężczyzną. Obserwowałem Anglika, przyglądałem mu się wprost ze zdumieniem, nie widziałem bowiem dotąd nikogo do tego stopnia pra­wie nadludzko opanowanego, powiedział Reger, obser­wowałem Anglika z Walii i myślałem, że w obliczu cze­goś tak niesamowitego, tego mianowicie, że w Kunsthi­storisches Museum wisi ten sam obraz co nad łóżkiem w mojej walijskiej sypialni, ja straciłbym całkowicie pano­wanie nad sobą. Przyglądałem się Anglikowi, który podszedł do samego Siwobrodego mężczyzny i wbił w niego wzrok, ponieważ przyglądałem mu się od tyłu, natural­nie nie mogłem widzieć go od przodu, powiedział mi Reger, ale wiedziałem, rzecz jasna, nawet przyglądając mu się od tyłu, że, zbity z tropu, bezradnie wbił wzrok w Siwobrodego mężczyznę. Przez dłuższy czas Anglik się nie odwracał, a kiedy się odwrócił, twarz miał bladą jak trup, powiedział Reger. Nieczęsto widziałem w życiu równie trupiobladą twarz, oświadczył Reger, a już na pewno nie u Anglika. Ten Anglik miał bowiem, zanim wstał i wbił wzrok w Siwobrodego mężczyznę, typową ceglastoczerwoną angielską twarz, która stała się teraz trupioblada, tak się wyraził Reger o Angliku. Osłupiała, i to jeszcze za mało powiedziane, powiedział Reger o Angliku. Irrsigler przez cały czas przyglądał się tej scenie, powiedział Reger, w milczeniu stojąc w tym rogu, z którego idzie się do obra­zów Veronesa, stwierdził Reger. Anglik ponownie usiadł na ławce w sali Bordona, na której ja przez cały czas sie­działem, i powiedział, że to faktycznie jeden i ten sam ob­raz, ten, który wisi nad łóżkiem w jego walijskiej sypial­ni tudzież ten na ścianie w sali Bordona w Kunsthistori­sches Museum. Zamieszkał w Imperialu, hotel polecił mu bratanek, powiedział Anglik, powiedział Reger. Niena­widzę tego luksusu, a jednocześnie korzystam z niego, kiedy mam na to ochotę. Zatrzymywał się tylko w najlep­szych hotelach, powiedział Anglik, powiedział Reger, w Wiedniu, rozumie się, w Imperialu, tak jak w Ritzu w Ma­drycie, tak jak w Timeo w Taorminie. Podróżował jednak bardzo niechętnie, raz na kilka lat, najczęściej nie dla przyjemności, powiedział Anglik, powiedział Reger. Zu­pełnie jasne, że jedno z malowideł Tintoretta jest sfałszo­wane, powiedział wówczas Anglik, powiedział Reger, albo obraz w Kunsthistorisches Museum jest sfałszowa­ny, albo mój, wiszący nad łóżkiem w mojej walijskiej sy­pialni. Jeden z nich musi być falsyfikatem, powiedział An­glik i mocno oparł się o ławkę w sali Bordona; od razu jednak się wyprostował, mówiąc: więc jednak bratanek miał rację. Przekląłem go, całkowicie pewny, że wygady­wał bzdury, tak jak to ów bratanek ma w zwyczaju, bo od czasu do czasu lubi mnie czymś niepokoić albo na coś nabierać, nawiasem mówiąc, to mój ulubiony bratanek, chociaż zawsze mi działał na nerwy i w gruncie rzeczy naprawdę nicpoń z niego. Niemniej to mój ulubiony bra­tanek. Jest najokropniejszym spośród moich bratanków, ale najbardziej go lubię. Nie pomylił się, dobrze zauwa­żył, powiedział Anglik, faktycznie, ten Tintoretto jest identyczny jak mój w Walii. Ale są dwa obrazy Tintoretta, powiedział teraz Anglik i oparł się znowu o ławkę w sali Bordona, by za moment ponownie się wyprostować. Je­den z nich jest sfałszowany, powiedział, zastanawiam się, rzecz jasna, czy to mój jest sfałszowany, czy ten w Kunst­historisches Museum. Możliwe przecież, że falsyfikat jest w posiadaniu Kunsthistorisches Museum, natomiast mój Tintoretto jest autentyczny, to nawet, znając oko­liczności życia ciotki z Glasgow, prawdopodobne. Siwo­brody mężczyzna, zaraz po namalowaniu go przez Tinto­retta, został sprzedany do Anglii, wpierw rodzinie księcia Kentu, a następnie mojej ciotce z Glasgow. Nawiasem mówiąc, dzisiejszy książę Kentu ma żonę Austriaczkę, na pewno pan o tym wie, powiedział naraz Anglik, cytuję Regera, pozwolił sobie na małą dygresję, po której dodał od razu, że z pewnością ten Tintoretto tutaj, to znaczy Siwobrody mężczyzna w Kunsthistorisches Museum, jest falsyfikatem. Wyśmienity falsyfikat, powiedział wówczas Anglik. Już wkrótce dowiem się, który Siwobrody mężczy­zna Tintoretta jest autentyczny, a który sfałszowany, po­wiedział Anglik, powiedział Reger, dodając, że jest całko­wicie możliwe, iż obaj Siwobrodzi mężczyźni są autentycz­ni, to znaczy namalowani przez Tintoretta i autentyczni. Tylko tak wielkiemu artyście jak Tintoretto, oświadczył Anglik, oświadczył Reger, faktycznie mogło się udać na­malowanie nie tylko całkowicie takiego samego, lecz wręcz tego samego drugiego obrazu. A to już byłaby nie lada sen­sacja, powiedział Anglik, powiedział Reger, i wyszedł z sali Bordona. Pożegnał się ze mną zaledwie krótkim goodbye, takim samym good bye również z Irrsiglerem, który był świadkiem całej tej sceny, oświadczył mi Reger. Czym ta sprawa się zakończyła, nic mi nie wiadomo, po­wiedział Reger, już mnie to nie interesowało. W każdym razie ten Anglik, oświadczył Reger, był jedynym człowie­kiem, który siedział raz na ławce w sali Bordona, kiedy ja tam wszedłem. Nikt inny Od ponad trzydziestu lat Reger wbił sobie do głowy ławkę w sali Bordona, twier­dzi, że nie siedząc na ławce w sali Bordona, nie jest w sta­nie należycie myśleć, to znaczy w sposób odpowiedni dla jego głowy. Miewam, owszem, trafne myśli w Ambasado­rze, nieraz oświadczał Reger, jednakże na ławce w sali Bordona trafiają mi się zawsze lepsze, bez wątpienia naj­lepsze myśli, jeżeli w Ambasadorze mogę, ale niekoniecznie, ruszyć z tak zwanym filozoficznym myśleniem, na ławce w sali Bordona rozumie się to samo przez się. W Ambasadorze miewam myśli jak każdy inny, codzien­ne i codziennie konieczne, natomiast na ławce w sali Bordona trafiam coraz częściej myślami w Niezwykłe i Niecodzienne. W Ambasadorze, na przykład, nie potra­fiłby w takim skupieniu jak na ławce w sali Bordona wy­łożyć sensu Sturmsonate czy też wygłosić mowy o sztuce fugi w całej jej głębi, z wszelkimi osobliwymi szczegóła­mi tudzież poszczególnymi osobliwościami, nie, na to nie ma absolutnie w Ambasadorze warunków, cytuję Regera. Na ławce w sali Bordona potrafi uchwycić nawet najbar­dziej skomplikowaną myśl, podążyć za nią, a w końcu doprowadzić do interesującej konkluzji, w Ambasadorze zaś nie. Ale i Ambasador ma, rzecz jasna, cały szereg za­let, których nie ma Kunsthistorisches Museum, powie­dział Reger, niezależnie od tego, że za każdym razem, kiedy tam idę, jestem w Ambasadorze zachwycony toa­letą, od czasu ostatniego remontu, wie pan, to jest Wie­deń, w Wiedniu faktycznie wszystkie toalety są tak za­puszczone jak w żadnym wielkim mieście w Europie, w Wiedniu do rzadkości należy toaleta, w której nie wywra­ca się człowiekowi żołądek i w której nie trzeba, przez cały czas kiedy się w niej przebywa, obowiązkowo zaty­kać sobie nosa i oczu; wiedeńskie toalety to w ogóle je­den wielki skandal, nawet w zapadłej dziurze gdzieś na Bałkanach nie znajdzie pan choćby jednej równie za­puszczonej toalety, powiedział Reger. W Wiedniu kultura toalet jest kompletnie nieznana, powiedział, Wiedeń to jeden wielki toaletowy skandal, nawet w najsłynniej­szych hotelach tego miasta znajdują się skandaliczne to­alety, najkoszmarniejsze ustępy znajdzie pan w Wiedniu, tak ohydne jak nigdzie indziej w żadnym innym miejscu, kiedy ma pan potrzebę się załatwić, nie wierzy pan włas­nym oczom, powiedział. Całkiem powierzchownie Wiedeń słynny jest z powodu swojej opery, ale faktycznie okryty jest niesławą i otoczony pogardą z powodu swo­ich skandalicznych toalet. Wiedeńczycy, w ogóle Au­striacy, nie mają za grosz kultury toalet, na całym świecie nigdzie nie znajdzie pan do tego stopnia brudnych i smrodliwych ustępów, powiedział Reger. Iść w Wiedniu do ustępu to najczęściej istna katastrofa, niechybnie się pan ubrudzi, chyba że jest pan akrobatą, a smród panuje tam taki, że nierzadko wżera się w ubranie na całe tygo­dnie. Wiedeńczycy to w ogóle brudasy, powiedział Reger, żadne wielkie miasto w Europie nie ma brudniejszych mieszkańców, tak jak i wiadomo przecież, że wiedeńskie mieszkania są najbrudniejszymi mieszkaniami w Euro­pie, mieszkania wiedeńskie są jeszcze brudniejsze od wiedeńskich toalet. Wiedeńczycy bez przerwy powtarza­ją, że na Bałkanach są brudy, na każdym kroku słyszy pan tego typu komunały, a w Wiedniu jest sto razy brud­niej niż na Bałkanach, oświadczył Reger. Jak pan wejdzie z wiedeńczykiem do jego mieszkania, brud nie zmieści się panu w głowie. Bywają, rzecz jasna, od tego wyjąt­ki, niemniej regułą jest, że wiedeńskie mieszkania to najbrudniejsze mieszkania na świecie. Zawsze się zasta­nawiam, co myślą sobie obcokrajowcy, zmuszeni iść w Wiedniu do ubikacji, co myślą ludzie przywykli przecież do czystych toalet, kiedy muszą pójść do tych najbrud­niejszych toalet w całej Europie. Ludzie idą w pośpiechu się załatwić i wracają przerażeni taką ilością brudu w pi­suarze. Wszędzie ten smrodliwy odór, w ustępach pu­blicznych też, czy wstąpi pan do ustępu na dworcu, czy ma pan potrzebę w kolei podziemnej, nie ma pan wybo­ru, znajdzie się pan z pewnością w jednym z najbrudniej­szych ustępów w Europie. Również i zwłaszcza w wie­deńskich kawiarniach toalety są tak brudne, że aż czło­wieka odrzuca, powiedział Reger. Z jednej strony ta wie­deńska megalomania, gigantyczny kult sztuki wypieku ciast, z drugiej te przeraźliwie brudne toalety, powie­dział. W wielu z tych toalet człowiek ma wrażenie, że całymi latami nikt tam nie sprzątał. Właściciele kawiar­ni z jednej strony chronią swoje wypieki przed najmniej­szym przeciągiem, co zresztą na dobre wychodzi wypie­kom, z drugiej jednakże nie przywiązują najmniejszej wagi do czystości w przykawiarnianych ustępach. Biada temu, powiedział Reger, kto w jednej z tych w większo­ści przecież słynnych kawiarni, jeszcze nim zacznie spo­żywać cukiernicze wypieki, musi iść do toalety, kiedy z niej przyjdzie, niechybnie przejdzie mu ochota, i to bez­powrotnie, na choćby kawałek wypieku, który mu mają podać lub nawet już podali. No ale i wiedeńskie restau­racje są brudne, w moim mniemaniu najbrudniejsze w Europie. Ani na sekundę nie uniknie pan widoku kom­pletnie poplamionego obrusa, a w chwili kiedy zwróci pan kelnerowi uwagę na to, że obrus jest poplamiony, i oznajmi, że nie ma pan zamiaru spożywać posiłku na ta­kim po brzegi zaplamionym obrusie, tenże kompletnie poplamiony obrus zostanie zdjęty i zastąpiony innym, z wyraźną niechęcią, kiedy będzie się pan domagał zdjęcia brudnego obrusa, sprowadzi pan na siebie jedynie wście­kłe, groźne spojrzenia. W wiejskich gospodach stołu na ogół nie nakrywa się nawet obrusem, a kiedy poprosi pan, żeby chociaż ktoś starł z grubsza przynajmniej brud z brudnego, bardzo często mokrego od piwa blatu, skoń­czy się to chamską pyskówką, powiedział Reger. W Wiedniu kwestia toalet, jak i obrusów, nie doczekała się jeszcze rozwiązania, powiedział Reger. Na całym świecie w wielkich miastach, a ja w końcu wszystkie niemal je poznałem, i większość bardziej niż powierzchownie, ro­zumie się samo przez się, że przed posiłkiem nakryją panu stół czystym obrusem. W Wiedniu czysty obrus, nawet czysty blat stołu, nie jest bynajmniej taką oczywi­stością. I tak samo ma się rzecz z toaletami, wiedeńskie toalety to obrzydlistwo niespotykane nie tylko w Euro­pie, lecz na całym świecie. Jaki ma być pożytek z wyśmie­nitego posiłku, jeżeli nim jeszcze zacznie go pan spoży­wać, odchodzi panu apetyt w toalecie, co panu z tego wy­śmienitego posiłku, skoro zaraz po nim w toalecie aż panu żołądek się wywraca, powiedział. Wśród wiedeń­czyków, jak w ogóle u Austriaków, kultura toalet jest kompletnie nieznana, austriacki ustęp to była zawsze ist­na katastrofa, powiedział Reger. Tak jak słynie Wiedeń ze swej na ogół wyśmienitej kuchni, przynajmniej jeśli idzie o wiedeńskie wypieki, tym bardziej niesławnej jest on reputacji w kwestii toalet. Również Ambasador miał do niedawna toaletę, która urągała wszelkiej deskrypcji. Któregoś dnia wszakże dyrekcja zreflektowała się i zde­cydowała wybudować nową, wyjątkowo udaną, faktycz­nie w najdrobniejszym szczególe doskonałą nie tylko z punk­tu widzenia architektonicznego, ale i socjologiczno-sanitarne­go. Wiedeńczycy to faktycznie największe brudasy w Eu­ropie, wykazano naukowo, że wiedeńczyk używa mydła zaledwie raz w tygodniu, tak samo jak również naukowo wykazano, że zaledwie raz na tydzień zmienia on kaleso­ny, tak jak również koszulę zmienia najwyżej dwa razy w tygodniu, zaś większość wiedeńczyków zmienia pościel raz zaledwie na miesiąc, oświadczył Reger. Skarpety lub podkolanówki nosi wiedeńczyk przeciętnie nawet do dwunastu dni, powiedział Reger. Z tego powodu produ­cenci mydła oraz bielizny nigdzie w Europie nie robią równie złych interesów jak w Wiedniu oraz, rzecz jasna, w całej Austrii, oświadczył Reger. Wiedeńczycy zużywa­ją za to olbrzymie ilości wód kolońskich najtańszego sor­tu, powiedział Reger, i już z daleka śmierdzą wszyscy cuchnącymi fiołkami, goździkami tudzież konwalią. W konsekwencji, rzecz jasna, po zewnętrznym brudzie na­leżałoby wnosić o brudzie wewnętrznym, oświadczył Reger, i faktycznie wiedeńczycy niewiele mniej są brud­ni wewnątrz niż na zewnątrz, niewykluczone też, powie­dział Reger, mówię niewykluczone, całkowitej pewności nie mając, sprostował, że wewnątrz są wiedeńczycy jesz­cze dużo brudniejsi, niż są na zewnątrz. Wszystko za tym przemawia, że wewnątrz są jeszcze dużo brudniejsi niż na zewnątrz. Nie mam wszakże najmniejszej ochoty nad tym się teraz zastanawiać, powiedział wówczas, napisa­nie studium na ten temat byłoby dobrym pomysłem dla parających się tak zwaną socjologiką. W studium takim trzeba by prawdopodobnie opisać wiedeńczyków ja­ko największych brudasów w Europie, skonstatował Re­ger. Jakże się cieszę, powiedział Reger, że w Ambasado­rze przebudowano ostatnio toaletę, w Kunsthistorisches Museum w dalszym ciągu jest bowiem tylko ta stara. Ponieważ nie młodnieję, tylko coraz jestem starszy, ostatni­mi czasy muszę coraz częściej także w Kunsthistorisches Museum chodzić do ustępu, powiedział Reger, we wciąż panujących tu warunkach jest to dla mnie codzienna nie­przyjemność, która zaczyna już mi działać na nerwy, ustęp w Kunsthistorisches Museum jest bowiem poniżej wszelkiej krytyki. Tak jak i ustęp w Musikverein też jest poniżej wszelkiej krytyki. Kiedyś pozwoliłem sobie na­wet na żart i przemyciłem w jednej z moich recenzji do „Timesa”, że ustęp w Musikverein, a więc w najwyższej z wysokich świątyń muz wiedeńskich, urąga wszelkiej deskrypcji i że z tego powodu za każdym razem przed pójściem do Musikverein muszę wiele w sobie przezwy­ciężyć, z tego skandalicznego ustępowego powodu, po­wiedział Reger, i że nierzadko długo zastanawiam się w domu, czy iść do Musikverein, czy nie, w moim wieku bowiem i z moimi nerkami przynajmniej dwukrotnie w czasie wieczoru w Musikverein muszę iść do ustępu. Mimo to jednak zawsze chodziłem przecież do Musikve­rein z powodu Mozarta i Beethovena, Berga i Schónber­ga, z powodu Bartóka i Weberna, przezwyciężając lęk przed ustępem. Jakże wyjątkowa musi być grana w Musikverein muzyka, powiedział Reger, skoro tam chodzę, choć przynajmniej dwukrotnie w ciągu wieczoru muszę iść do ustępu w Musikverein. Sztuka nie zna litości, mó­wię sobie za każdym razem, idąc do ustępu w Musikverein, i wchodzę do ustępu, powiedział Reger. W Musikverein załatwiam się z zamkniętymi oczyma i w miarę możliwości także z zatkanym nosem, powiedział, to sztu­ka sama w sobie, którą już dawno temu opanowałem po wirtuozersku. Już nie wspominając o tym, że wszystkie wiedeńskie toalety i wiedeńskie ustępy są bez wyjątku naj­brudniejsze w świecie, wyjąwszy tak zwane kraje rozwi­jające się, nic w nich też nie działa z urządzeń sanitar­nych, albo nie dopływa woda, albo woda nie splywa, albo ani nie dopływa, ani nie spływa. Czasem całymi miesią­cami nikt się o to nie troszczy, czy działają toalety i ustę­py, powiedział Reger. Prawdopodobnie ten przeraźliwy stan wiedeńskich toalet, czy w ogóle wszystkich wiedeń­skich ustępów, może ulec poprawie tylko wówczas, kie­dy miasto czy państwo, wszystko jedno, ogłosi drakońską ustawę o ustępach i toaletach, tak drakońsko surową, że wszyscy ci właściciele hoteli, gospód i kawiarni będą wreszcie musieli faktycznie rzeczone toalety i ustępy doprowadzić do porządku. Właściciele hoteli, gospód i kawiarni w niczym nie zmienią tego stanu, będą tyl­ko wiecznie przedłużali całe to niechlujstwo toaletowo-ustępowe, tak długo, aż zostaną zmuszeni przez miasto czy państwo, żeby doprowadzili do porządku swoje toa­lety i ustępy. Wiedeń to miasto muzyki, napisałem kie­dyś w „Timesie”, jednakże również miasto wzbudzają­cych największy wstręt toalet i ustępów. W Londynie ludzie o tym już wiedzą, w Wiedniu naturalnie jeszcze nie, wiedeńczycy nie czytają bowiem „Timesa”, zadowa­lają ich najprymitywniejsze, najkoszmarniejsze gazety w świecie, które drukowane są tylko po to, by ludzi ogłu­pić, a zatem zadowalają się gazetami idealnie skrojony­mi na potrzeby tej perwersyjno-wiedeńskiej kondycji emocjonalno-duchowej. Rosyjska grupa wyszła z sali, ławka w sali Bordona była pusta. Reger wstał, to jeszcze zdążyłem zauważyć, po tym jak Irrsigler coś mu szepnął do ucha, i wyszedł w czarnym kapeluszu na głowie, w którym siedział wcześniej przez cały czas. Była jedenasta dwadzieścia osiem. Rosyjska grupa stanęła w tak zwanej sali Veronesa, ukraińska tłumaczka prawiła teraz o Vero­nesie, ale to, co wygadywała o Veronesie, wygadywała już wcześniej o Bordonie i Tintoretcie, takie same nieistot­ne banały, te same brednie, tym samym tonem, tym sa­mym nieprzyjemnym głosem, nie tylko tą nieprzyjemną babskoruszczyzną, która już sama zawsze działa na ner­wy, wygadywała to zwłaszcza przez cały czas tym dla mnie niemal nie do wytrzymania tak zwanym przenikliwym tonem, tak że przez cały czas odczuwałem kłują­cy wprost ból w przewodach słuchowych. Mam bardzo wrażliwy słuch, który nie znosi zwłaszcza szkaradnego kobiecego głosiku mówiącego tym przenikliwym tonem. Nie wiedziałem też, dlaczego również Irrsiglera już od dłuższego czasu nie widziałem, choć przecież, zgodnie z przepisami, powinien co chwila zaglądać również do sali Bordona; wydało mi się bardzo dziwne, że obaj, Irrsigler wraz z Regerem, wyszli naraz razem z sali Bordona i tak długo do niej nie wracali. Ponieważ jednak byłem z Regerem umówiony o wpół do dwunastej, zaś Reger był najbardziej punktualnym i niezawodnym człowiekiem, jakiego znam, dokładnie o wpół do dwunastej wróci Re­ger do sali Bordona, pomyślałem, i faktycznie, ledwie o tym pomyślałem, Reger wrócił do sali Bordona, a nim w końcu ponownie usiadł na ławce w sali Bordona, roz­glądał się na wszystkie strony wokół siebie, a ja, prze­widziawszy to, od razu, gdy tylko usłyszałem, że wraca do sali Bordona, wycofałem się do sali Sebastiana, w sa­li Sebastiana ponownie stanąłem w rogu, w który wepchnięty zostałem przez rozjuszoną rosyjską grupę, z którego jednak teraz ponownie mogłem dobrze obserwo­wać przybyłego ponownie do sali Bordona Regera, tego nieufnego, jak myślałem, Regera, który wciąż dla upewnienia się rozglądał się naokoło i który przecież między innymi przez całe życie ogarnięty był chorobliwą, wręcz śmiertelną manią prześladowczą, zresztą, rzecz jasna, potrafił ją z pożytkiem wykorzystać, nigdy naprawdę nie przybierała ona rozmiarów groźnych dla niego i innych. Reger ponownie siedział na ławce w sali Bordona, przy­patrując się Siwobrodemu mężczyźnie Tintoretta. Punktu­alnie o wpół do dwunastej spojrzał na błyskawicznie wy­jęty z kieszeni marynarki zegarek kieszonkowy, a w tym samym momencie ja przeszedłem z sali Sebastiana do sa­li Bordona i stanąłem przed Regerem. Straszne te rosyjskie grupy, powiedział Reger, jakie straszne. Nienawidzę tych ro­syjskich grup, powtórzył. Formalnym tonem nakazał mi, bym usiadł na ławce w sali Bordona, proszę spokojnie usiąść obok mnie, proszę, niech pan sobie spokojnie usiądzie tu obok, powiedział. Punktualny człowiek. Jak mnie to za­wsze cieszy! powiedział. Ludzie są w większości niepunktualni, to przerażające. Ale pan zawsze był punktualny, powie­dział, to jedna z pana mocnych stron. Och, kontynuował, gdyby pan wiedział, jaką okropną miałem noc, wziąłem podwójną dawkę tabletek, a tak źle spałem. Przez cały czas śniła mi się żona, nie mogę się uwolnić od tych kosz­marnych snów, w których śni mi się żona. Rozmyślałem o panu, jak pan się ostatnimi laty rozwinął. Dziwne, jak pan się rozwinął, powiedział. Prowadzi pan w gruncie rzeczy niepospolitą egzystencję, właściwie całkowicie niezależną, rzecz jasna z zastrzeżeniem, że nie ma prze­cież w świecie ani jednego człowieka niezależnego, co dopiero mówić o całkowicie niezależnym. Gdybym nie miał Ambasadora, powiedział, nie przeżyłbym popołu­dnia. Ostatnimi czasy przyjeżdża tu tylu Arabów, że nie­długo będzie to Hotel Arabski, a przecież zawsze był to Hotel Żydowski, żydowski i węgierski, przede wszystkim wę­gierscy Żydzi, z tego powodu już od tylu lat jest mi w tym hotelu tak przyjemnie, nie przeszkadzają mi nawet hand­larze perskimi dywanami, którzy w Ambasadorze hand­lują tymi swoimi dywanami. Nie sądzi pan jednak, iż na dłuższą metę siedzenie w Ambasadorze może być niebez­pieczne? przecież w każdej chwili może w Ambasadorze eksplodować bomba, przez cały czas, niech pan sobie tyl­ko wyobrazi, hotel pełen jest izraelskich Żydów i egip­skich Arabów. Zresztą, mój Boże, to całkiem obojętne, czy wylecę w powietrze, powiedział, jeżeli stanie się to w jednej chwili. Przed południem w Kunsthistorisches Museum, po południu w Ambasadorze, a w południe do­brze zjeść w Astorii bądź w Bristolu, powiedział, oto co sobie cenię. Z samego „Timesa” nie stać by mnie by rzecz jasna, na takie życie, powiedział nieszczerze, „Times” przesyła mi do Austrii coś w rodzaju kieszonkowego. Ale kursy akcji nie są teraz korzystne, rynek akcji jest obecnie katastrofalny. A życie w Austrii staje się z dnia na dzień coraz droższe. Z drugiej strony wyliczyłem so­bie, że z tego, co mam, bez specjalnych problemów, jeśli nie wybuchnie tak zwana trzecia wojna światowa, spokoj­nie wyżyję przez jakieś dwadzieścia lat. To uspokaja, na­wet jeśli codziennie wszystko się nieco kurczy. Pan, pa­nie Atzbacher, jest typowym prywatnym uczonym, po­wiedział do mnie, jest pan wręcz uosobieniem prywatne­go uczonego, jest pan w ogóle uosobieniem prywatnej osoby, całkowicie w niezgodzie z duchem swojej epoki, powiedział Reger. To właśnie sobie dzisiaj, wchodząc mozolnie po tych strasznych schodach do sali Bordona, pomyślałem, że jest pan tym właściwym autentycznym i typowym okazem osoby prywatnej, prawdopodobnie jedy­nym, którego znam, a znam ich tylu, wszyscy są osoba­mi prywatnymi, pan jednak jest tu tym jedynym typowym, autentycznym okazem. Dziesiątki lat ślęczeć tak nad jed­nym dziełem i niczego z tego nie opublikować, że też pan to wytrzymuje, ja bym nie potrafił. Ja, proszę pana, co najmniej raz na miesiąc muszę sprawić sobie tę przyjem­ność i opublikować moją pracę, powiedział, to przyzwy­czajenie stało się dla mnie niezbywalną potrzebą, dlate­go chwalę sobie „Timesa”, który regularnie wychodzi naprzeciw tej mojej potrzebie i jeszcze mi płaci. Pisanie sprawia mi niewymowną przyjemność, powiedział, te moje krótkie teksty artystyczne, których długość nie przekracza dwóch stron, to mimo wszystko w „Timesie” trzy i pół kolumny, powiedział. Nigdy nie pomyślał pan o wydaniu choćby krótkiego fragmentu pańskiej pracy? powiedział, jakiegoś urywka, wszystko, o czym pan nadmienia, mówiąc mi o swojej pracy, każe przypuszczać, że jest naprawdę wyjątkowa, z drugiej strony niczego nie pu­blikować to też szczytowa rozkosz, niczego zupełnie, powie­dział. Kiedyś jednak zapragnie pan zobaczyć efekty swo­jej pracy, powiedział, i opublikuje pan przynajmniej część pańskiej pracy. Zgoda, to wspaniale tak przez całe życie zatrzymywać dla siebie tak zwaną pracę całego życia i nie publikować, z drugiej strony równie wspaniale jest pu­blikować. Ja jestem urodzonym publikującym, pan na­tomiast wrodzonym niepublikującym. Prawdopodobnie na niepublikowanie skazana jest tak pańska praca, jak i pan sam, to znaczy praca ze względu na pana tudzież pan ze względu na pracę, wszystko jedno, pan bowiem z pew­nością cierpi przez to, że nad swoją pracą pracuje, tej pra­cy jednak nie publikuje, taka jest prawda, jak sądzę, pan tylko tego nie przyzna, nawet wobec samego siebie, że doskwiera panu ten przymus niepublikowania. Mnie by doskwierało, gdybym nie publikował moich prac pisar­skich. Rzecz jasna, pańskiej pracy nie da się jednak do mojej porównać. Zresztą, nawiasem mówiąc, ja nie znam takiego pisarza, a w każdym razie człowieka piszącego, który w ogóle potrafiłby przez dłuższy czas wytrzymać, żeby tego, co pisze, nie publikować, któż nie jest cieka­wy, co powie o tym, co on pisze, publiczność, ja czekam na to wręcz gorączkowo, powiedział Reger, choć zawsze powiadam, że gorączkowo nie czekam, że mnie to nie interesuje, że nie jestem ciekaw opinii publiczności, cze­kam gorączkowo; kłamię, rzecz jasna, kiedy mówię, że nie czekam gorączkowo, zawsze bowiem czekam, przy­znaję, wciąż gorączkowo czekam, bez przerwy, powie­dział. Chcę wiedzieć, co ludzie powiedzą o tym, co napi­sałem, powiedział, w każdej chwili, nade wszystko zaś chcę wiedzieć wtedy, kiedy powiadam bezustannie, że nie interesuje mnie, co o tym ludzie mówią, na chłodno mówię, że mnie to nie interesuje, zupełnie nie ciekawi, ale cały czas aż płonę z ciekawości i niczego nie wycze­kuję w większym napięciu, powiedział. Kiedy mówię, że nie interesuje mnie opinia publiczności, kłamię, kłamię, kiedy mówię, że nie interesują mnie moi czytelnicy, kła­mię, kiedy mówię, że nic nie chcę wiedzieć o tym, co lu­dzie myślą o tym, co piszę, że nie czytam tego, co o tym ludzie piszą, kłamię wtedy, kłamię i to nikczemnie, po­wiedział, bo cały czas bez wytchnienia czekam gorączko­wo na to, co ludzie powiedzą o tym, co napisałem, chcę o tym wiedzieć zawsze, w każdym momencie, i bardzo się tym przejmuję, cokolwiek by ludzie powiedzieli o tym, co piszę, taka jest prawda. Rzecz jasna, słucham tylko tego, co mówią o tym ludzie z „Timesa”, a nie zawsze sły­szę od nich same pochlebne rzeczy, powiedział Reger, w pana jednak przypadku, jako, że tak powiem, filozofują­cy pisarz, powinien pan płonąć wprost z ciekawości, co ludzie mówią o pisanej przez pana filozofii, tego nie ro­zumiem, dlaczego nie publikuje pan tego, co pisze, przy­najmniej w jakimś wyborze, choćby po to, by choć raz dowiedzieć się, co publiczność, co, że tak powiem, kom­petentna publiczność o tym myśli, choć jednocześnie trzeba powiedzieć, że taka kompetentna publiczność nie istnieje, żadna kompetencja nie istnieje, nigdy nie istnia­ła, nigdy istniała nie będzie; ale czy to pana nie przygnę­bia, tak wciąż pisać i pisać, myśleć i myśleć, zapisywać to, co pan pomyślał, a wszystko bez najmniejszego echa? powiedział. Z pewnością wiele pan traci przez ten głupi upór, by nie publikować, powiedział, może nawet to, co najważniejsze. Od tylu lat całymi latami pisze już pan tę swoją pracę, mówi pan, że pisze tę pracę tylko dla siebie, przecież to straszne, tekstu pisanego nikt nie pisze dla sie­bie, to kłamstwo, kiedy ktoś powie, że to, co pisze, pisze tylko dla siebie, a wie pan równie dobrze jak ja, że nie ma ludzi bardziej zakłamanych niż ludzie piszący, świat nie zna, od kiedy istnieje, człowieka bardziej zakłamanego niż człowiek piszący, bardziej próżnego i bardziej zakła­manego, powiedział Reger. Nie wyobraża pan sobie, jak przeraźliwą znowu miałem noc, ile razy wstawałem w o­kropnych spazmach, od palców u stóp przez łydki, klat­kę piersiową aż po policzki, z powodu odwadniających pigułek, które muszę brać na serce. To dla mnie dopraw­dy błędne koło. Każdą noc mam zmarnowaną, za każ­dym razem, kiedy już myślę, że teraz może zasnę, wraca­ją spazmy, muszę wstawać i chodzić tam i z powrotem po pokoju. Przez całą noc w zasadzie chodziłem tam i z po­wrotem, nie mogłem zasnąć, od razu budziły mnie te koszmarne sny, o których panu mówiłem. W tych snach śni mi się żona, to przerażające. Te koszmary męczą mnie od jej śmierci, bez wytchnienia, mam je noc w noc. Niech mi pan wierzy, zaczynam się już zastanawiać, czy nie le­piej byłoby, gdybym i ja, kiedy żona umarła, z sobą skoń­czył. Nie mogę sobie wybaczyć tego tchórzostwa. To ustawiczne, niemal chorobliwe użalanie się nad sobą jest dla mnie nieznośne, ale nie mogę sobie dać z tym rady, powiedział. Gdyby przynajmniej był jakiś przyzwoity koncert w Musikverein, powiedział, ale zimowy repertu­ar jest przeraźliwy, grają jedynie rzeczy mdłe i oklepane, wciąż tylko te już mi działające na nerwy koncerty Mo­zarta, koncerty Brahmsa, koncerty Beethovena, wszyst­kie te Mozartowskie, Brahmsowskie i Beethovenowskie cykle, przecież to już nie do wytrzymania. No a w operze panoszy się dyletantyzm. Gdyby choć opera była intere­sująca, ale w tej chwili w operze nie ma absolutnie nic ciekawego, złe sztuki, źli śpiewacy, a do tego jeszcze li­cha orkiestra. Jakich to mieliśmy filharmoników zaled­wie dwa, trzy lata temu! powiedział, a co dzisiaj, zbieranina orkiestrowa. Niech pan sobie wyobrazi, w zeszłym ty­godniu wysłuchałem Podróży zimowej z jakimś basistą z Lipska, nie wymienię go z nazwiska, naprawdę nic panu nie powie, pan bowiem w ogóle nie interesuje się muzyką teoretyczną, i niech się pan cieszy, powiedział, ten basista był katastrofalny. Wciąż tylko Wrona, powiedział, nie można tego dłużej wytrzymać. Na taki koncert nie warto się nawet ubierać, żałuję, że włożyłem świeżą koszulę. O takim śmieciu nie będę przecież pisał do „Timesa”, powie­dział. Mahler, Mahler, Mahler, powiedział, to też staje się już denerwujące. Moda na Mahlera osiągnęła już wszakże szczytowy punkt, dzięki Bogu, powiedział, Mahler jest przecież najbardziej przecenianym kompozytorem stule­cia. Mahler był wyśmienitym kapelmistrzem, jest jednak miernym kompozytorem, jak wszyscy dobrzy kapelmi­strzowie, tak jak Hindemith na przykład, jak Klemperer. Przerażająca była dla mnie przez wszystkie te lata ta moda na Mahlera, cały świat wpadł nagle w jakieś mahlerowskie delirium, to było już nie do wytrzymania. A tak w ogóle, to wie pan, że grób mojej żony, w którym i ja kiedyś spocznę, powiedział, jest tuż obok grobu Mahle­ra? Zgoda, na cmentarzu człowiekowi może być napraw­dę obojętne, obok kogo leży, nawet leżenie obok Mahle­ra zbytnio mnie nie porusza. Pieśń o ziemi z Kathleen Ferrier, no może, powiedział Reger, wszystkie inne Mah­lerowskie rzeczy odrzucam, niewiele są warte, nie oprą się testowi precyzji. Taki Webern wydaje się przy nim ge­niuszem, nie mówiąc już o Schónbergu i Bergu. Nie, Mahler to była aberracja, Mahler to typowy kompozytor w stylu Jugendstilu, po modnej linii secesji, rzecz jasna jeszcze o wiele gorszy od Brucknera, który przecież ma wiele kiczowatych cech pokrewnych z Mahlerem. W tym sezonie Wiedeń duchowo zorientowanej osobie nie ma nic do zaoferowania, muzycznie zorientowanej niestety też niewiele, powiedział. Ale przybysze, przyjeżdżający do miasta, prędko się, rzecz jasna, czymś zadowolą, tak czy inaczej pójdą do opery, obojętnie co jest grane, coś sobie wybiorą, niechby to i była najpotworniejsza szmi­ra, wybiorą się na najstraszliwsze koncerty, klaskaniem będą mieli obrzękłe dłonie, i, jak pan sam widzi, wciąż tłumnie napływają nawet do Naturhistorisches Museum czy do Kunsthistorisches Museum. Głód kultury u cywi­lizowanej ludzkości jest olbrzymi, perwersja, która się w tym fakcie kryje, uniwersalna. A Wiedeń to pojęcie kul­turalne nawet w sytuacji, kiedy w Wiedniu nie ma już niemal kultury, bo pewnego dnia rzeczywiście nie będzie już w Wiedniu kultury, mimo to pozostanie on kultural­nym pojęciem. Wiedeń pozostanie na zawsze kultural­nym pojęciem, tym bardziej uporczywym kulturalnym pojęciem, im mniej w nim będzie kultury. Faktycznie bowiem tylko patrzeć, a nie będzie w tym mieście już żadnej kultury, powiedział. Te coraz bardziej ogłupiałe rządy, które mamy tu u nas w Austrii, z czasem już się o to zatroszczą, niedługo nie będzie w Austrii jakiejkol­wiek kultury, tylko filisterstwo, powiedział Reger. At­mosfera tu u nas w Austrii robi się coraz bardziej wroga kulturze, wszystko przemawia za tym, że w niezbyt odleg­łym czasie z Austrii zrobi się kraj absolutnie bez kultu­ry. Tego deprymującego końca ja jednak już nie dożyję, pan może, powiedział Reger, pan może, ale ja nie, jestem już taki stary, że nie dożyję ostatecznego zmierzchu i fak­tycznej likwidacji kultury w Austrii. Płomień kultury zostanie w Austrii wygaszony, powiadam panu, panoszą­ca się w tym kraju już od tak dawna ciemnota wygasi w niezbyt odległym czasie płomień kultury. Wtedy zrobi się w Austrii ciemno, powiedział Reger. Ale w tej kwestii może pan mówić, co się panu podoba, a i tak nikt pana nie usłyszy, a jeśli ktoś usłyszy, wezmą pana za pomyleń­ca. Jaki sens ma to, że piszę do ‚„Timesa” o tym, co myślę o Austrii, i o tym, co prędzej czy później, jednakże w przewidywalnej przyszłości, stanie się z Austrią? Żadnego, powiedział Reger, najmniejszego. Szkoda, że tego już nie dożyję, to znaczy tego, jak Austriacy będą błądzić w mroku, ponieważ wygaśnie im płomień kultury. Szkoda, że nie będę mógł w tym uczestniczyć, powiedział. Zapy­ta pan, dlaczego tu pana znowu dzisiaj wezwałem, popro­siłem, by pan dziś ponownie tu przyszedł. Nie bez powo­du. Ale powód ten wyjawię panu później. Nie wiem, jak panu ten powód wyjawić. Nie wiem. Cały czas o tym roz­myślam, a nie wiem. Siedzę tu już od paru godzin, roz­myślam i nie wiem. Irrsigler jest mi świadkiem, powie­dział Reger, siedzę już tu od paru godzin na ławce i roz­myślam, jak to panu powiedzieć, dlaczego poprosiłem pana także dzisiaj do Kunsthistorisches Museum. Później, później, powiedział Reger, proszę mi dać czas. Popełniamy przestępstwo i nie jesteśmy po prostu w stanie powie­dzieć o tym wprost, powiedział Reger. Proszę mi dać czas, aż się uspokoję, powiedział, Irrsiglerowi już to po­wiedziałem, ale panu jeszcze tego powiedzieć nie mogę, doprawdy wstyd. Zresztą to, co panu wczoraj powiedzia­łem o tak zwanej Sturmsonate, jest z pewnością interesu­jące, jestem też pewien, że nie pomyliłem się w tym, co panu powiedziałem wczoraj o Sturmsonate, ale prawdopo­dobnie dla mnie jest bardziej interesujące niż dla pana. Wciąż się nam przydarza, że wypowiadamy się na jakiś temat, gdyż jest dla nas fascynujący, ale jest on bardziej fascynujący dla nas niż dla tego, komu ten temat mimo wszystko narzucamy, koniec końców z najbardziej zacię­tą bezwzględnością, do jakiej jesteśmy zdolni. Narzuca­łem się panu wczoraj z moimi poglądami o tak zwanej Sturmsonate, to fakt. W związku z moim wykładem o Sztuce fugi, powiedział, uznałem również za konieczne zajęcie się Sturmsonate, a zauważywszy wczoraj, że wprost idealnie jestem do tego usposobiony, uczyniłem z pana ofiarę mojej pasji muzykologicznej, tak jak często mam w zwyczaju czynić z pana osoby ofiarę moich pasji muzy­kologicznych, ponieważ nie znajduję na to bardziej na­dającej się osoby od pana. Jakże często myślę sobie: zja­wia się pan jak na zawołanie, co bym bez pana uczynił! po­wiedział. Wczoraj naprzykrzałem się panu tą Sturmsona­te, kto wie, jakim utworem muzycznym będę się panu na­przykrzać pojutrze, powiedział, głowę mam pełną muzy­kologicznych tematów, które niezmiernie chętnie chciał­bym wyjaśnić, potrzebuję jednak słuchacza, że tak po­wiem ofiary, dla mojej muzykologicznej manii mówie­nia, powiedział, faktycznie bowiem moje ustawiczne mó­wienie o muzykologicznych sprawach jest rodzajem muzykologicznej manii mówienia. Każdy człowiek ma swoją własną pierwotną manię mówienia, u mnie jest ona mu­zykologiczna. Ową muzykologiczną manię mówienia miałem przez całe moje muzykologiczne życie, bo nie­wątpliwie życie moje jest wyłącznie życiem muzykologa, tak jak pańskie życiem filozofa. Mógłbym dziś, rzecz ja­sna, powiedzieć, że to, co wczoraj powiedziałem o Sturm­sonate,jest dziś bez sensu, tak jak w ogóle wszystko, co się mówi, jest bez sensu, mimo to potrafimy mówić bez sensu z przekonaniem, powiedział Reger. Wszystko, co zostało powiedziane, okazuje się od razu, czy nieco później, bez sensu, to wszakże nie żadna zbrodnia, powiedział, jeśli mówi się o tym z przekonaniem, z najbardziej niewiary­godną zapalczywością, do jakiej jesteśmy zdolni. To, co myślimy, chcemy też powiedzieć, powiedział Reger, i w gruncie rzeczy nie zaznamy spokoju, dopóki tego nie powiemy, kiedy milczymy, dusimy się tym. Ludzkość dawno by się już udusiła, gdyby musiała przemilczać pomyślany na przestrzeni jej historii bezsens, każdy, kto zbyt długo milczy, dusi się tym, również ludzkość nie może zbyt długo milczeć, wtedy bowiem dusi się, nawet jeśli bez sensu jest to wszystko, co wymyśli pojedynczy człowiek, co wymyśli ludzkość, jak również to, co poje­dynczy człowiek kiedykolwiek w życiu wymyślił, to, co ludzkość kiedykolwiek wymyśliła. Raz jesteśmy artysta­mi mówienia, raz artystami milczenia i doprowadzamy tę sztukę do jej granic, powiedział, nasze życie dokładnie na tyle jest interesujące, na ile potrafiliśmy rozwinąć na­szą sztukę mówienia, tak jak i milczenia. Sturmsonate nie jest przecież wielkim utworem, powiedział Reger, gdy bliżej się jej przyjrzeć, jest ona jednym z licznych tak zwanych dzieł pomniejszych, w gruncie rzeczy utworem kiczowa­tym. Wartość tego utworu kryje się nie tyle w tym, czym on sam jest, ile w tym, że możemy o nim bardzo dobrze dyskutować. Beethoven był gwałtownikiem, który zreali­zował się jako artysta w absolutyzmie spazmatycznej monotonii, a ja nie to akurat najbardziej sobie cenię. Za­wsze nieźle mnie bawiło przeprowadzanie charakterys­tyki Sturmsonate, ta sonata to najbardziej złowróżbny utwór Beethovena, Sturmsonate daje klucz do Beethove­na, pokazuje jego esencję, jego geniusz, jego kiczowatość, uzmysławia jego granice. Wszakże mówiłem panu wczo­raj o Sturmsonate po to tylko, by wyjaśnić panu jeszcze dokładniej i intensywniej Sztukę fugi, do tego należało uwzględnić Sturmsonate, powiedział Reger. Nienawidzę zresztą takich określeń jak Sturmsonate, czy Eroica, czy Niedokończona, czy Z uderzeniem w kotły, określenia tego rodzaju są dla mnie wstrętne. Tak samo jak z gruntu wstrętne jest dla mnie, kiedy się mówi Mag północy, po­wiedział Reger. Właśnie dlatego, że w ogóle się pan nie interesuje muzyką z teoretycznego punktu widzenia, staje się pan idealną ofiarą dla moich dyskusji muzycznych, powiedział Reger. Słucha pan uważnie i nie oponuje, po­wiedział, daje mi pan spokojnie się wypowiedzieć, po­trzebuję tego, bez względu na wartość tego, co mówię, to nieco toruje mi drogę przez tę straszną, niech mi pan wierzb muzyczną egzystencję, faktycznie jednak przyno­szącą mi, prawda że nader rzadko, szczęście. To, co my­ślę, wyniszcza i unicestwia, powiedział, choć z drugiej strony, już tak długo mnie wyniszcza, tak długo mnie już unicestwia, że nie muszę się już tego obawiać. Pomyśla­łem, że przyjdzie pan punktualnie, i przyszedł pan punk­tualnie, powiedział, od pana zawsze tylko oczekuję punk­tualności, zaś punktualność, jak pan wie, cenię sobie bar­dziej niż cokolwiek innego, tam, gdzie są ludzie, musi być punktualność oraz nieodłączne od niej poczucie, że można na kimś polegać, powiedział. Jest wpół do dwuna­stej i zjawia się pan, spojrzałem na zegarek, było wpół do dwunastej, a pan już stał przede mną. Nie znam bardziej pożytecznego człowieka od pana, powiedział. Prawdopo­dobnie w ogóle tylko dzięki panu mogę przetrwać. Nie powinienem był tego mówić, powiedział Reger, trzeba mieć czelność, by tak powiedzieć, powiedział, to może bezprzykładna bezczelność, ale powiedziałem, jest pan jedynym człowiekiem, który umożliwia mi dalszą egzy­stencję, faktycznie nikogo poza panem nie mam. A tak w ogóle, to wie pan, że moja żona bardzo pana lubiła? Ni­gdy tego panu nie powiedziała, ale mnie — owszem. I to niejeden raz. Jest pan wolny duchem, powiedział Reger, to najcenniejsze w świecie. Chodzi pan sam własnymi ścieżkami i tego samotnego chodzenia dobrze pan strze­że, niech pan go strzeże na całe życie, powiedział Reger. Ja wkradłem się w sztukę po to, by umknąć życiu, tak można by chyba też powiedzieć, powiedział. Ukradkiem uciekłem od niego w sztukę, powiedział. Wyczekałem najkorzystniejszej chwili i ową najkorzystniejszą chwilę wykorzystałem, uciekając ukradkiem od życia w sztukę, w muzykę, powiedział. Tak jak inni uciekają od niego w tak zwane sztuki plastyczne czy sztukę aktorską, po­wiedział. Ludzie ci, tak jak ja w gruncie rzeczy faktycz­nie nienawidzący świata, z chwili na chwilę od tego znienawidzonego świata uciekają ukradkiem w sztukę, która przecież znajduje się całkowicie poza tym znienawidzo­nym światem. Ja uciekłem, wślizgując się w muzykę, po­wiedział, w całkowitej skrytości. Ponieważ miałem taką możliwość, gdy tymczasem większość ludzi w ogóle nie ma takiej możliwości. Pan uciekł, wślizgując się w filo­zofię i pisarstwo, powiedział Reger, choć nie jest pan ani filozofem, ani pisarzem, i to akurat jest u pana i w panu najbardziej interesujące, a zarazem zgubne jak Fatum, fi­lozofem bowiem tak naprawdę pan nie jest, tak jak i tak naprawdę nie jest pan pisarzem, jako filozofowi bowiem brakuje panu wszystkiego, co jest znamieniem filozofa, jako pisarzowi również, chociaż odpowiada pan dokład­nie temu, co nazywam pisarzem filozoficznym, pana fi­lozofia nie jest naprawdę filozofią, pana pisarstwo też nie jest naprawdę pisarstwem, powtórzył. A pisarz, który ni­czego nie publikuje, nie jest przecież w gruncie rzeczy także rzeczywiście żadnym pisarzem. Prawdopodobnie cierpi pan na lęk publikowania, powiedział Reger, to z winy traumatyzmu wydawniczego nic pan nie publikuje. W Ambasadorze miał pan na sobie wczoraj świetnie skrojoną pelisę z barana, na pewno pochodzi z Polski, powie­dział naraz, a ja na to, tak, powiedziałem, jak panu wia­domo, byłem w Polsce już wielokrotnie. Polska to jeden z moich ulubionych krajów, lubię Polskę i lubię Portu­galię, powiedziałem, prawdopodobnie jednak Polskę na­wet bardziej od Portugalii, w czasie ostatniej bytności w Krakowie, to już będzie osiem, dziewięć lat, kiedy byłem w Krakowie, kupiłem sobie tę pelisę, żeby kupić tę peli­sę, pojechałem specjalnie na polsko-rosyjską granicę, tyl­ko bowiem na polsko rosyjskiej granicy mają pelisy o ta­kim kroju. Tak, powiedział Reger, faktycznie to przyjem­ność od czasu do czasu natrafić na dobrze ubranego przy­stojnego człowieka, zwłaszcza w tak przykrą pogodę, kie­dy głowa jest w sumie pełna posępnych myśli, a człowiek w ogóle w najgorszym nastroju. Czasami widzi się teraz także w tym podupadłym Wiedniu dobrze ubranych przystojnych ludzi, przez wiele lat widziało się w Wied­niu na każdym bez wyjątku wyłącznie ubrania w złym guście, owe deprymujące masowe towary. Teraz jednak, jak się wydaje, barwa jakby wracała na ubranie, niemniej tak niewielu widzi się teraz przystojnych, dobrze zbudowa­nych ludzi, idzie pan przez ten podupadły Wiedeń i widzi wciąż tylko deprymujące twarze oraz ubrania w złym guście, tak jakby mijały pana wciąż jakieś kaleki. Bezguście i mo­notonia wiedeńczyków deprymowały mnie przez dzie­siątki lat. Zawsze sądziłem, że tylko w Niemczech ludzie są tak monotonni i bez gustu, ale równie monotonni i bez gustu są wiedeńczycy. Dopiero od całkiem niedawna obraz jakby zaczynał się zmieniać, ludzie wyglądają już dużo lepiej, znowu zaczęli ubierać się bardziej indywidu­alnie, powiedział, w tej pelisie wygląda pan wcale okaza­le, powiedział Reger. Tak niewielu widzi się dobrze ubra­nych a zarazem inteligentnych ludzi, powiedział. Przez wiele lat przemykałem się przez Wiedeń z głową wciśnię­tą w ramiona, ponieważ nie mogłem znieść widoku ma­sowej brzydoty na ulicach, te masy ludzi bez gustu, któ­rych człowiek mija, były dla mnie po prostu nie do znie­sienia. Te setki tysięcy przemysłowo ubranych ludzi, już kiedy stawiałem pierwszy krok na ulicy, odbierały mi oddech, powiedział. I to nie tylko w tak zwanych dziel­nicach proletariatu, również w tak zwanym śródmieściu odbierali mi oddech owi szarzy, masowi ludzie w prze­mysłowych, seryjnych ubraniach, szczególnie w śród­mieściu, powiedział. Teraz jednak, jak się wydaje, coś jakby się zaczynało zmieniać, ludzie znowu mają od­wagę ubierać się indywidualnie, powiedział. Młodzież, mimo że wciąż w ubraniach w złym guście, wychodzi na ulicę w wesołych kolorach, tak jakby ludzie dopiero te­raz przezwyciężyli w sobie wojnę, czterdzieści lat po jej zakończeniu, traumatyzm wojny, powiedział Reger, po­zostawił ich niemal na czterdzieści lat tak szarymi i nie­pozornymi. Wciąż jednak kogoś dobrze ubranego zobaczy pan, rzecz jasna, w tym podupadłym Wiedniu, jak to się mówi, wyłącznie od święta. Daje to oczywiście uczucie szczęścia, powiedział, dodając: tylko Gould potrafił zagrać Sturmsonate naprawdę dobrze, uczynić z niej coś znośnego, nikt inny. Wszyscy pozostali grali ją nieznośnie. Jest ona bardzo niezgrabna, Sturmsonate, powiedział Reger, jak wie­le z tego, co napisał Beethoven. Ale i Mozart nie uchro­nił się przed kiczem, zwłaszcza w operach tyle jest kiczu, w muzyce tych powierzchownych oper usłużne zaafe­rowanie ściga się w nieznośny sposób z kokieteryjnym przekomarzaniem. Turkaweczka tutaj, turkaweczka tam, tu uniesiony paluszek, tam uniesiony paluszek, powiedział Reger, taki też jest Mozart. A i muzyka Mozarta pełna jest kiczu a la haleczka i majteczki, powiedział. Zaś Beethoven, ten państwowy kompozytor, pokazuje to przede wszystkim Sturmsonate, jest wprost śmiesznie po­ważny. Ale do czego by nas to doprowadziło, gdybyśmy tak wszystko poddawali temu uśmiercającemu oglądowi, powiedział Reger. Zaaferowanie i kiczowatość to przecież dwie naczelne cechy tak zwanego cywilizowanego człowieka, na przestrzeni stuleci i tysiącleci wysoce wy­stylizowanego w jedną wielką groteskową figurę, powie­dział. Wszystko, co ludzkie, jest kiczowate, powiedział, co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Taka jest również wysoka i najwyższa sztuka. Powrót z Londynu do Wied­nia był dla niego, który w końcu bardziej w Londynie niż w Wiedniu czuł się u siebie w domu, powiedział, praw­dziwym szokiem. No ale w Londynie w żadnym wypad­ku nie mógł pozostać, choćby ze względu na stan zdro­wia, niepewny, wciąż groziła mu niebezpieczna choroba, śmiertelna, oświadczył Reger. W Londynie żyłem, w Wiedniu nigdy naprawdę nie byłem w stanie żyć, w Lon­dynie na ogół dobrze było mojej głowie, w Wiedniu ni­gdy, to w Londynie przychodziły mi do głowy najlepsze pomysły, powiedział. Czasy londyńskie były dla mnie najlepszymi czasami, powiedział. W Londynie miałem zawsze wszystkie te możliwości, których nigdy w Wiedniu nie miałem, powiedział. Po śmierci rodziców stało się dla mnie oczywiste, że wrócę do Wiednia, tego szare­go, bezdusznego, stłamszonego wojną Wiednia, w któ­rym początkowo przez wiele lat prowadziłem egzysten­cję w całkowitym przestrachu, powiedział. Ale w chwili, kiedy nie wiedziałem już, co mam począć, poznałem moją żonę, powiedział. To żona mnie uratowała, zawsze obawiał się płci żeńskiej, kobiet wprost nienawidził, że tak powiem, duszą i ciałem, a przecież kobieta uratowała mu życie, własna żona. Wie pan, gdzie poznałem moją żonę? zapytał, już panu o tym mówiłem? powiedział, a ja pomy­ślałem, że często mi już mówił, ale nie powiedziałem tego, a on powiedział: Poznałem żonę w Kunsthistorisches Museum. A wie pan, gdzie w Kunsthistorisches Museum? za­pytał, a ja pomyślałem, że wiem, naturalnie, gdzie w Kunsthistorisches Museum, a on powiedział: w sali Bor­dona, tu, na tej ławce, i powiedział to tak, jakby faktycz­nie nie pamiętał, że już mi to sto razy powiedział, że po­znał żonę na ławce w sali Bordona, a ja, kiedy mi to znowu powiedział, zachowałem się tak, jakbym o tym nigdy nie słyszał. To był szary dzień, powiedział, byłem w rozpa­czy, zajmowałem się wówczas bardzo wnikliwie Schopenha­uerem, straciwszy ochotę na Kartezjusza, w ogóle w tym okre­sie na myślicieli francuskich, siedziałem tu, na ławce, medy­tując nad określonym zdaniem Schopenhauera, już nie pamię­tam jakim, powiedział. Wtedy nagle obok na ławce usiad­ła jakaś przekorna kobieta i nie wstawała. Dałem znak Irrsiglerowi, wszakże Irrsigler początkowo nie rozumiał, co miałby znaczyć ten mój znak, potem zaś nie udało mu się jej skłonić do wyjścia, kobieta siedziała i wpatrywała się w Siwobrodego mężczyznę, powiedział Reger, może i całą godzinę tak się wpatrywała w Siwobrodego mężczyznę. Naprawdę tak się pani podoba ten Siwobrody mężczyzna Tintoretta? zapytałem siedzącą obok, powiedział Reger, i początkowo nie otrzymałem odpowiedzi na to pytanie. Do­piero po dłuższej chwili kobieta powiedziała swoje fascy­nujące „Nie” faktycznie, takiego „Nie” nigdy do czasu tego „Nie” nie słyszałem, powiedział Reger. To znaczy, że Siwo­brody mężczyzna Tintoretta wcale się pani nie podoba? zapytałem. Nie, nie podoba mi się, odpowiedziała. Roz­winęła się z tego, jak to się mówi, rozmowa o sztuce, zwłaszcza o malarstwie, o dawnych mistrzach, powie­dział Reger, której przez długi czas nie miałem ochoty przerywać, a podczas tej rozmowy nie interesowała mnie jej treść, tylko to, jak była prowadzona. W końcu, rozwa­żywszy przez dłuższą chwilę wszystkie za i przeciw, za­proponowałem tej kobiecie wspólny obiad w Astorii, a ona przyjęła zaproszenie. Niewiele później wzięliśmy ślub. Okazało się wówczas, że miała duży majątek, kilka sklepów w centrum, również kamienice czynszowe przy Singerstrasse i Spiegelstrasse, a jedną przy samym Kohl­markt, powiedział. Nie licząc całej reszty. Nagle miałem żonę zamożną kosmopolitkę, powiedział Reger, która ura­towała mnie swoją inteligencją i swoim majątkiem, moja żona bowiem mnie uratowała, kiedy poznałem żonę, by­łem, jak to się mówi, powiedział, doszczętnie zniszczony.

Widzi pan, że temu Kunsthistorisches Museum niema­ło zawdzięczam, powiedział. Może to nawet z wdzięczności przychodzę co drugi dzień do Kunsthistorisches Mu­seum, powiedział, uśmiechając się, ale nie o to cho­dzi, oczywiście. Wie pan, że w tak zwanym domu przy Himmelstrasse, domu mojej żony przy Himmelstrasse na Grinzingu, był sejf, do którego miało dostęp wiele osób? powiedział. Trzymała w nim najcenniejsze instrumenty, powiedział, jak stradivarius, guarneri, maggini. Nie li­cząc innych rzeczy. Wojnę żona spędziła tak jak ja w Londynie, dziwię się nawet, że nie poznaliśmy się już wtedy w Londynie, moja żona bowiem obracała się w tym czasie w tych samych londyńskich kręgach. Przez dobrych parę lat mijaliśmy się w Londynie, powiedział Reger. Nawiasem mówiąc, żona jeszcze przed naszym ślubem podarowała Kunsthistorisches Museum wiele obrazów, powiedział Reger, między innymi bardzo cen­nego, całkiem udanego Furiniego, znajdzie go pan zaraz obok Cigolego i Empolego, dokładnie mówiąc, pomiędzy Cigolim a Empolim, zresztą wcale go nie lubię. Ale po ślubie żona nie podarowała już ani jednego obrazu, uświadomiłem jej, że robienie prezentów jest bezcelowe, robienie prezentów jest wręcz wstrętne, powiedziałem. Niech pan sobie wyobrazi, żona, nim się pobraliśmy, dała w prezencie jednej ze swych siostrzenic widok Wiednia w stylu biedermeier, Gauermanna, o ile się nie mylę. A rok później, raczej przez przypadek niż ciekawość, cho­dząc po Muzeum Miasta Wiednia, że tak powiem, dla za­bicia czasu między jednym a drugim posiłkiem, odkryła w tymże Muzeum Miasta Wiednia, które w moim mnie­maniu w ogóle nic nie jest warte, tego podarowanego siostrzenicy Gauermanna. Może pan sobie wyobrazić, jaki to dla niej był szok. Natychmiast udała się do dyrekcji muzeum, a tam poinformowano ją, że siostrzenica już po kilku tygodniach, a może i dniach od otrzymania obrazu w prezencie od ciotki, mojej zmarłej żony, sprzedała go Muzeum Miasta Wiednia za dwieście tysięcy. Robienie prezentów to jeden z największych nonsensów, powie­dział Reger. Bardzo szybko uświadomiłem to żonie i od tego czasu już ich więcej nie robiła. Sami sobie wydzie­ramy coś uwielbianego, że tak powiem, odrywamy od serca i dajemy w prezencie dzieło sztuki, a obdarowany od razu bezczelnie idzie je sprzedać, do tego jeszcze za horrendalną sumę, powiedział Reger. Robienie prezen­tów to straszliwy nawyk, nader często, rzecz jasna, bio­rący się z wyrzutów sumienia, jak również z powszech­nego lęku przed samotnością, powiedział Reger, kom­pletne zdziczenie, prezentu, tego, co daliśmy w prezen­cie, biorący nie ceni, zawsze mogło być więcej i jeszcze więcej, tak że w końcu bierze się z tego sama nienawiść, powiedział. Nigdy nie robiłem prezentów, powiedział, ale też zawsze odmawiałem przyjmowania prezentów, przez całe życie bałem się wręcz, że zostanę obdarowany. Wie pan, że Irrsigler też ma swój udział w moim małżeń­stwie? Jak się okazało później, Irrsigler powiedział mo­jej żonie w sali Sebastiana, w której w całkowitym wy­czerpaniu oparła się o ścianę, żeby poszła raczej do sali Bordona i zajęła miejsce na ławce w sali Bordona, Irrsig­ler zaprowadził ją z sali Sebastiana do sali Bordona, na ławce w sali Bordona usiadła za jego radą, powiedział Reger. Gdyby Irrsigler nie zaprowadził jej do sali Bordona, prawdopodobnie nigdy bym jej nie poznał, powie­dział Reger. Wie pan, ja nie wierzę w przypadek, powie­dział. Z tego względu Irrsigler jest naszego małżeństwa sprawcą, zeswatał nas, powiedział Reger. Przez długi czas ani mnie, ani żonie nie przyszło do głowy, że w gruncie rzeczy Irrsigler sprawił, że zostaliśmy małżeństwem, był naszym swatem, dopiero pewnego dnia na to wpadliśmy, odtwarzając przebieg naszego związku. Irrsigler powie­dział raz, że długo obserwował wówczas moją żonę, nie mając pewności, jaka jest przyczyna jej, jak mu się wyda­wało od początku, osobliwego zachowania, zaczął nawet myśleć, że miała zamiar sfotografować jedno z wiszących tam malowideł, co jest surowo wzbronione, może w tej swojej torbie, wyjątkowo dużych rozmiarów, w muzeum wzbronionej, ukrywa aparat fotograficzny, pomyślał naj­pierw, a dopiero później, że była całkowicie wyczerpana. Bo ludzie zawsze popełniają w muzeum ten błąd, że pla­nują sobie za dużo, że chcą obejrzeć wszystko, dlatego chodzą po muzeum i chodzą, patrzą i patrzą, i nagle po prostu padają, bo zbyt łapczywie rzucili się na sztukę. To się przydarzyło mojej przyszłej żonie, którą Irrsigler wziął pod rękę i zaprowadził do sali Bordona, jak później oboje stwierdziliśmy, z wielką troskliwością, oświadczył Reger. Profan w sztuce idzie do muzeum i wszystko so­bie psuje przez to, że za dużo chce, powiedział Reger. Trudno jednak, rzecz jasna, udzielać rad, jak zwiedzać muzeum. Znawca idzie do muzeum wziąć pod lupę naj­wyżej jedno malowidło, jedną statuę, jeden przedmiot, po­wiedział Reger, idzie do muzeum zobaczyć, oszacować jednego Veronesa, jednego Velazqueza, powiedział Reger. Owi znawcy sztuki są dla mnie jednak wszyscy z gruntu wstrętni, powiedział Reger, idą prosto do tego jednego dzieła sztuki, podchodzą i badają je bez skrupułów, na swój bezwstydny sposób, a następnie z muzeum wycho­dzą, ja takich ludzi nienawidzę, powiedział Reger. Z dru­giej strony też mi się wywraca żołądek, kiedy widzę w muzeum profana, jak z bezkrytyczną łapczywością rzuca się na wszystko, w ciągu jednego przedpołudnia, może to nawet być cała malarska sztuka Zachodu, dzień w dzień jesteśmy tego świadkami. W dniu, kiedy ją poznałem, żona przeżywała tak zwany konflikt sumienia, przez wie­le godzin chodziła po mieście, nie wiedząc, czy kupić sobie płaszcz w firmie Braun, czy kostium w firmie Kni­ze. Itak rozdarta między firmą Braun a firmą Knize zdecydowała wreszcie nie kupować ani płaszcza w firmie Braun, ani kostiumu w firmie Knize i zamiast tego pójść do Kunsthistorisches Museum, w którym do tego czasu była tylko raz w życiu, we wczesnym dzieciństwie, pro­wadzona za rękę przez ojca, który był człowiekiem wraż­liwym na sztukę. Irrsigler zdaje sobie, rzecz jasna, spra­wę ze swej roli swata, powiedział Reger. A gdyby Irrsigler zaprowadził do sali Bordona zupełnie inną kobietę, czę­sto sobie myślę, powiedział Reger, zupełnie inną kobie­tę, powtórzył Reger, Angielkę bądź Francuzkę, to nie do pomyślenia, powiedział. Siedzimy bez iskry życia lub prze­błysku nadziei tu na tej ławce, opuszczeni przez wszyst­kie życzliwe duszki, powiedział Reger, w całkowitym przygnębieniu, stwierdził Reger, i naraz siada obok jakaś kobieta, którą poślubiamy, i jesteśmy uratowani. Milio­ny małżeństw poznało się na ławce, powiedział Reger, to jedna z najtrywialniejszych rzeczy w życiu, i właśnie temu trywialnemu, śmiechu wartemu faktowi zawdzię­czam swoją egzystencję, gdybym bowiem nie poznał żony, nie mógłbym dalej egzystować, dziś jestem tego świadomy bardziej niż kiedykolwiek. Całymi latami przesiadywałem tu na tej ławce, w sumie tylko w głębo­kiej rozpaczy, i naraz zostałem uratowany. Zawdzięczam więc Irrsiglerowi praktycznie wszystko, co sobą teraz przedstawiam, bez Irrsiglera bowiem już dawno by mnie tu nie było, powiedział Reger akurat w momencie, w któ­rym Irrsigler zajrzał z sali Sebastiana do sali Bordona. Około wpół do dwunastej Kunsthistorisches Museum zazwyczaj bardzo się wyludnia, również tego dnia zrobi­ło się prawie pusto, zaś w tak zwanym dziale włoskim ni­kogo poza nami nie było. Irrsigler uczynił z sali Sebastia­na krok do sali Bordona, jakby chciał dać Regerowi spo­sobność spełnienia jakiejś jego prośby, Reger nie miał wszakże żadnej prośby, więc Irrsigler wycofał się ponow­nie do sali Sebastiana, faktycznie wycofał się, wyszedł tyłem z sali Bordona do sali Sebastiana. Irrsigler był kimś, z kim więcej go łączyło, niż kiedykolwiek go łączy­ło nawet z bliskim krewnym, twierdził Reger, z tym czło­wiekiem więcej mnie łączy, niż kiedykolwiek łączyło mnie z jakimś krewnym, powiedział. Stosunki między nami cha­rakteryzowała zawsze idealna równowaga, powiedział Reger, trwały one przez całe dziesięciolecia w tej idealnej równowadze. Irrsigler zawsze ma uczucie, że biorę go w obronę, choć nie bardzo wie, przed czym miałbym go bronić, jak i odwrotnie, ja też mam uczucie, że Irrsigler bierze mnie w obronę, naturalnie także nie wiedząc, tak naprawdę przed czym. Z Irrsiglerem łączy mnie związek wprost idealny, na idealny wprost dystans, twierdził. Rzecz jasna, Irrsigler nie wie niczego o mnie, powiedział teraz Reger, byłoby też kompletnie bez sensu, o czymś o mnie go informować, właśnie dlatego, że Irrsigler nic o mnie nie wie, nasz związek jest tak idealny, właśnie dlatego, że ja o nim nic w sumie nie wiem, powiedział Reger, o Irrsiglerze wiem same banały i rzeczy czysto zewnętrzne, jak i od­wrotnie, i on zna mnie tylko z zewnątrz z najbanalniej­szej strony. W człowieka, z którym łączy nas idealny związek, nie powinniśmy w większym stopniu wnikać, niż już wniknęliśmy, w przeciwnym razie zniszczymy nasz idealny związek, powiedział Reger. Irrsigler nadaje tutaj ton, powiedział Reger, całkowicie zdany jestem na jego łaskę, gdyby Irrsigler powiedział dzisiaj, od dzisiaj, panie Reger, nie będzie pan siadał na tej ławce, ja nie miałbym tu nic do powiedzenia, powiedział Reger, to bo­wiem czysty obłęd, nawet coś jeszcze gorszego, przycho­dzić przez trzydzieści lat do Kunsthistorisches Museum i zajmować to miejsce w sali Bordona. Nie sądzę, żeby Irr­sigler poinformował kiedyś przełożonych, że od trzy­dziestu lat przychodzę co drugi dzień do Kunsthistori­sches Museum i siadam na ławce w sali Bordona, z pew­nością tego nie uczynił, o ile go znam, na pewno nie, wie, że nie wolno mu tego uczynić, że dyrekcja nie ma prawa się o tym dowiedzieć. Kogoś takiego jak ja ludzie gotowi są przecież wysłać do domu wariatów, czyli na Steinhof, gdy się dowiedzą, że ten ktoś od trzydziestu lat co drugi dzień przychodzi do Kunsthistorisches Museum i siada na ławce w sali Bordona. Dla lekarzy psychiatrów była­by to nie lada gratka, powiedział Reger. Nie trzeba wcale siadać przez ponad trzydzieści lat co drugi dzień na ław­ce w sali Bordona przed Siwobrodym mężczyzną Tintoret­ta, by trafić do domu wariatów, wystarczyłoby mieć ten zwyczaj przez zaledwie dwa, trzy tygodnie, a ja mam go już od ponad trzydziestu lat, powiedział Reger. I zwyczaju tego nie zaniechałem nawet po ślubie, przeciwnie, ów zwyczaj cho­dzenia co drugi dzień do Kunsthistorisches Museum i siada­nia na ławce w sali Bordona jeszcze zintensyfikowałem w to­warzystwie żony. Dla lekarzy psychiatrów byłbym, jak to się mówi, nie lada gratką i smakowitym kąskiem, ale ja nie dam lekarzom psychiatrom zrobić z siebie nie lada grat­ki i smakowitego kąska, powiedział Reger. W szpitalach psychiatrycznych tysiące ludzi siedzi przecież za popeł­nienie szaleństwa niepomiernie mniej obłąkanego niż moje, powiedział Reger. W szpitalach psychiatrycznych zamyka się ludzi za to, że raz nie podnieśli ręki, kiedy trzeba było rękę podnieść, którzy raz zamiast czarne po­wiedzieli białe, powiedział Reger, niech pan to sobie choć wyobrazi. Ale ja przecież nie jestem obłąkany, je­stem tylko człowiekiem szczególnych przyzwyczajeń, który ma jeden szczególny zwyczaj, ten mianowicie szczególny zwyczaj, że od trzydziestu lat chodzi co drugi dzień do Kunsthistorisches Museum i siada na ławce w sali Bordona. Zona uważała najpierw, że to straszny zwy­czaj, ale w ostatnich latach był to zwyczaj w końcu miły, kiedy ją o to pytałem, zawsze mówiła, że to dla niej miły zwyczaj chodzić razem ze mną do naszego Siwobrodego mężczyzny Tintoretta w Kunsthistorisches Museum i zaj­mować miejsce w sali Bordona, powiedział Reger. Fak­tycznie uważam, że Kunsthistorisches Museum jest je­dynym refugium, które mi pozostało, powiedział Reger, muszę chodzić do dawnych mistrzów, żeby móc dalej istnieć, właśnie do tych tak zwanych dawnych mistrzów, którzy od dawna, przez długie już lata są mi nienawistni, niczego bowiem nie nienawidzę bardziej niż tych tak zwanych dawnych mistrzów tu, w Kunsthistorisches Museum, dawnych mistrzów w ogóle, wszystkich dawnych mi­strzów, obojętnie jak się nazywają, obojętnie jak malowa­li, powiedział Reger, no ale to oni przecież trzymają mnie przy życiu. Chodzę więc tak po tym mieście i myślę, że już nie mogę wytrzymać w tym mieście i że nie tylko tego miasta już nie wytrzymuję, całego świata nie wytrzymu­ję, a w konsekwencji i całej ludzkości, świat bowiem i cała ludzkość stały się ostatnio tak przerażające, że nie­długo staną się nie do wytrzymania, przynajmniej dla człowieka takiego jak ja. Wie pan, panie Atzbacher, dla człowieka rozumu, jak i człowieka uczucia, takiego jak ja, świat i ludzkość staną się niedługo nie do wytrzyma­nia. W tym świecie i pośród tych ludzi ja nie znajduję już niczego, co stanowiłoby dla mnie jakąś wartość, powie­dział, wszystko w tym świecie jest tępe i w tej ludzkości wszystko jest równie tępe. Świat i ludzkość doszły dzisiaj do takiego stopnia otępienia, na który nie może sobie pozwolić człowiek taki jak ja, powiedział, człowiek taki z takim światem nie powinien już wspólnie żyć, z ta­ką ludzkością wspólnie egzystować, powiedział Reger. Wszystko w tym świecie i w tej ludzkości zostało już sprowadzone na najniższy poziom, powiedział Reger, wszystko w tym świecie i w tej ludzkości osiągnęło już taki stopień zagrożenia dla ogółu i niskiej brutalności, że jest dla mnie niemal niemożliwe utrzymać się w tym świecie i w tej ludzkości choćby przez jeden jeszcze dzień, a potem następny. Takiego stopnia niskiej tępoty nie przewidzieliby nawet najbardziej jasnowidzący my­śliciele, powiedział Reger, ani Schopenhauer, ani Nie­tzsche, nie mówiąc o Mąteniu, powiedział Reger, co zaś się tyczy naszych wybitnych poetów świata i ludz­kości, to ohyda i upadek, które przewidzieli i przepo­wiedzieli światu i ludzkości, są niczym w porównaniu z obecnym stanem. Sam Dostojewski, jeden z naszych naj­większych jasnowidzów, opisał przyszłość jedynie jako śmiechu wartą idyllę, tak samo jak Diderot opisał jedy­nie śmiechu wartą idyllę przyszłości, przerażające piekło Dostojewskiego jest wobec tego, w którym my znajduje­my się dzisiaj, tak niewinne, że kiedy zdamy sobie z tego sprawę, po plecach leje nam się lodowaty pot, tak samo piekła przepowiedziane i przewidziane przez Diderota.

Pierwszy, ze swego rosyjskiego, wschodnio-światowego punktu widzenia, równie mało to absolutne piekło prze­widział, przepowiedział i z góry opisał, jak jego zachod­nio-światowy konkurent w myśleniu i pisaniu, Diderot, powiedział Reger. Świat i ludzkość osiągnęły iście pie­kielny stan, jakiego nigdy jeszcze nie widziano w ich hi­storii, taka jest prawda, powiedział Reger. Wszystko, co ci wielcy myśliciele i wielcy pisarze z góry opisali, powie­dział Reger, to wprost idylla, choć sądzili, że opisują pie­kło, wszyscy opisali przecież samą idyllę, która w stosun­ku do piekła, w którym istniejemy dzisiaj, była idyllą wprost idylliczną, oświadczył Reger. Wszystko dzisiaj jest pełne niecności i pełne złośliwości, kłamstwa i zdra­dy, powiedział Reger, ludzkość nigdy nie była tak bez­czelna i perfidna jak dzisiaj. Nie wiem, na cokolwiek by­śmy patrzyli, dokądkolwiek byśmy poszli, i tak patrzymy wciąż tylko na złośliwość i nikczemność, kłamstwo i ob­łudę, i zawsze tylko w absolutną niegodziwość, na cokol­wiek byśmy patrzyli, dokądkolwiek byśmy poszli, i tak staniemy naprzeciw złośliwości, kłamstwa i obłudy. Cóż innego niż kłamstwo i złośliwość, niż obłudę i zdradę, niż niegodziwą niegodziwość zobaczymy, wychodząc na ulicę, kiedy będziemy mieć odwagę wyjść na ulicę, powie­dział Reger. Wychodząc na ulicę, wchodzimy w niego­dziwość, powiedział, w niegodziwość i w bezwstyd, w obłudę i złośliwość. Mówimy, że nie ma kraju bardziej niż ten zakłamanego, bardziej obłudnego i złośliwego, ale gdy tylko wyjedziemy z tego kraju lub choćby tylko wychylimy z niego głowę, zobaczymy, że także za grani­cą tego naszego kraju ton nadają złośliwość, obłuda, kłamstwo i niegodziwość. Mamy najwstrętniejszy rząd, jaki można sobie tylko wyobrazić, najwięcej w nim obłu­dy, złośliwości, niegodziwości, a do tego jeszcze głupoty, mówimy, i, rzecz jasna, tak jest, to wszystko prawda, to, co myślimy i co mówimy, i to bez ustanku, ustawicznie, ale gdy tylko z tego niegodziwie obłudnego, złośliwego, zakłamanego i głupiego kraju wychylimy głowę, zoba­czymy, że i inne kraje tak samo są zakłamane i obłudne tudzież złośliwe, w sumie też tylko równie niegodziwe, powiedział Reger. Ale co nas obchodzą te inne kraje, ob­chodzi nas jedynie nasz kraj, i dlatego doprawdy tak bardzo wali nas on po głowie, i to dzień w dzień, że faktycznie już od tak dawna musimy istnieć w całkowitym bezwładzie w kraju, w którym rząd jest podły, tępy, obłudny, zakła­many, a do tego jeszcze bezdennie głupi. Codziennie, kie­dy o tym pomyślimy, mamy tylko uczucie, że rządzi nami rząd obłudny i zakłamany, i bezecny, który jednocześnie jest najgłupszy, jaki można sobie w ogóle wyobrazić, po­wiedział Reger, a zarazem myślimy, że nie jesteśmy w sta­nie niczego tu zmienić, i to jest najstraszliwsze, że nic nie jesteśmy w stanie tu zmienić, że musimy się po prostu bezsilnie przypatrywać, jak ten rząd z każdym dniem popada w jeszcze większe zakłamanie, obłudę, bezecność i niegodziwość, że w zasadzie codziennie musimy w prawdziwym osłupieniu przypatrywać się, jak rząd ten robi się coraz gorszy i coraz bardziej nie do wytrzymania. Jednakże nie tylko rząd jest zakłamany, obłudny, bezec­ny i niegodziwy, lecz i parlament, powiedział Reger, cza­sami wydaje mi się nawet, że parlament jest jeszcze o wiele bardziej obłudny i zakłamany od rządu, a jakże za­kłamane i bezecne jest w końcu w tym kraju sądownic­two, jakże podła i zakłamana w tym kraju jest prasa, a wreszcie i kultura, i w końcu przecież wszystko w tym kraju, w tym kraju już od dziesięcioleci rządzi wyłącznie zakłamanie i obłuda, i niegodziwość, i bezecność, powie­dział Reger. Faktycznie, kraj ten zszedł obecnie na abso­lutnie najniższy poziom, powiedział Reger, i niebawem ostatecznie zrzeknie się swej racji bytu i celu istnienia, i wyrzeknie się ducha. A wszędzie te wywołujące wstręt brednie o demokracji. Wychodzi pan na ulicę, stwierdził, i musi pan nieustannie zatykać sobie oczy i uszy, nawet nos, żeby móc przetrwać w tym kraju, który koniec koń­ców stał się niebezpiecznym dla ogółu państwem, powie­dział Reger. Codziennie nie wierzy pan własnym oczom i uszom własnym pan nie wierzy, powiedział, codziennie z coraz większym przestrachem przeżywa pan upadek tego zniszczonego kraju i tego zepsutego państwa, i tego ogłupiałego narodu. A ludzie w tym kraju i w tym pań­stwie nawet się temu nie sprzeciwią, powiedział Reger, to właśnie dzień w dzień najbardziej trapi człowieka takie­go jak ja. Ludzie, rzecz jasna, widzą bądź czują, jak pań­stwo to z każdym dniem robi się bardziej niegodziwe, z każdym dniem coraz bardziej bezecne, ale temu się nie sprzeciwiają. Politycy to mordercy, wręcz masowi mor­dercy, w każdym kraju i w każdym państwie, powiedział Reger, od wieków mordują politycy całe kraje i państwa, a nikt nie próbuje im w tym przeszkodzić. A my, Austria­cy, mamy polityków najbardziej przebiegłych, a jedno­cześnie najbardziej bezmyślnych, morderców tego kraju i morderców państw, powiedział Reger. Na czele naszego państwa stoją politycy-mordercy państw, powiedział, w naszym parlamencie siedzą politycy-mordercy państw, taka jest prawda. Każdy kanclerz, każdy minister jest mordercą państw, a przez to i mordercą naszego kraju, powiedział Reger, jeden odchodzi, przychodzi następny, powiedział Reger, ledwie odejdzie jeden morderca-kanc­lerz, już zjawia się następny morderca-kanclerz, ledwie odejdzie jeden minister-morderca państw, natychmiast zjawia się następny. Naród jest wciąż tylko narodem ustawicznie mordowanym przez polityków, powiedział Reger, ale naród tego nie widzi, czuje wprawdzie, że tak jest, ale niczego z tego nie widzi, w tym cała tragedia, stwierdził Reger. Cieszymy się, że odszedł jeden kanc­lerz-morderca państw, a już pojawia się następny, powie­dział Reger, to straszne. Politycy to mordercy państw i mordercy tego kraju, powiedział Reger, dopóki sprawują władzę, dopóty będą mordować, bez najmniejszego zaże­nowania, wspierani w tym swoim bezecnym i niegodzi­wym mordowaniu, w swoich bezecnych i niegodziwych nadużyciach przez państwowe sądownictwo. No ale każ­dy naród i każde społeczeństwo zasługują, rzecz jasna, na państwo, w którym żyją, zasługują zatem również na swoich morderców-polityków, powiedział Reger. Co za bezecni i tępi nadużywcze państwa, bezecni i perfidni nadużywacze demokracji, wykrzyknął. Politycy opano­wali niepodzielnie austriacką scenę, powiedział Reger, dodając: austriacką scenę niepodzielnie i absolutnie opa­nowali mordercy państw. W chwili obecnej sytuacja po­lityczna jest w tym kraju tak deprymująca, że skazuje człowieka wyłącznie na bezsenne noce, ale i w innych dziedzinach sytuacja w Austrii jest dziś równie depry­mująca. Jeśli zetknie się pan choć raz z sądownictwem, to stwierdzi pan, że jest to wymiar sprawiedliwości sko­rumpowany, podły i niegodziwy, niezależnie od tego, że w ostatnich latach zaczęły się mnożyć w niepokojącym stopniu przypadki tak zwanych pomyłek sądowych, nie mija tydzień, żeby nie trafiło na wokandę jakieś dawno zamknięte postępowanie ze względu na ciężkie niedopatrze­nie proceduralne, zaś tak zwany wyrok pierwszej instancji— uchylony; bardzo wysoki, charakterystyczny dla tego perfidnego wymiaru sprawiedliwości procent wyroków, które wydał w ostatnich latach austriacki wymiar spra­wiedliwości, stanowią tak zwane polityczne pomyłki, stwierdził Reger. W Austrii mamy dzisiaj do czynienia nie tylko z na wskroś przegniłym i demonicznym pań­stwem, lecz także z do cna przegniłym i demonicznym są­downictwem, oświadczył Reger. Austriackie sądownic­two już wiele lat temu przestało być wiarygodne, kierowa­ne w niedopuszczalny sposób względami politycznymi, nie jest niezawisłe, tak jak być powinno. Mówić o niezawisłym sądownictwie w Austrii to nic innego niż z cynizmem i pogardliwą nienawiścią urągać prawdzie, powiedział Re­ger. Sądy austriackie nie są dziś niezawisłe, to sądy poli­tyczne. Dzisiejsze sądy austriackie stały się faktycznie niebezpieczne dla ogółu, oświadczył Reger, wiem, o czym mówię, powiedział. Dzisiaj sądy nie odróżniają się od polityki, powiedział Reger, wystarczy raz przyjrzeć się z bliska temu katolicko narodowosocjalistycznemu sądownictwu i na trzeźwo je przestudiować, oświadczył Reger. Austria jest dzisiaj nie tylko w Europie, lecz i w całym świecie, krajem o największej liczbie tak zwanych pomyłek sądowych, istna katastrofa. Kiedy zetknie się pan z sądownictwem, a ja, jak panu wiadomo, już nieraz z są­downictwem się zetknąłem, stwierdzi pan, że austriacki wymiar sprawiedliwości to niebezpieczny katolicko-na­rodowosocjalistyczny młyn do mielenia ludzi, wprawia­ny w ruch nie, jak należałoby, przez prawo, tylko bezpra­wie, i że panuje w nim całkowity chaos, nie ma w Euro­pie równie chaotycznego wymiaru sprawiedliwości jak w Austrii, równie skorumpowanego, równie niebezpiecz­nego dla ogółu i perfidnego, powiedział Reger, to nie głu­pi przypadek, tylko polityczny zamiar niegodziwie do­minuje dziś w Austrii nad katolicko-narodowosocjali­stycznym wymiarem sprawiedliwości, oświadczył Reger. Kiedy w Austrii postawią pana przed sądem, będzie pan całkowicie zdany na łaskę tego na wskroś chaotyczne­go katolicko-narodowosocjalistycznego sądownictwa, na głowie stawiającego prawdę i rzeczywistość, oświadczył Reger. Austriackie sądownictwo to nie tylko uosobienie arbitralności, lecz wręcz perfidna maszyna do mielenia ludzi, oświadczył Reger, w której prawo mielone jest na miazgę przez absurdalne kamienie młyńskie bezprawia. Ale dopiero na myśl o kulturze w tym kraju, powiedział Reger, naprawdę zaczyna się nam żołądek wywracać. Po­myślimy o tak zwanej sztuce dawnej, jest ona tak zeschła, wyschnięta i wyprzedana, że już od dawna absolutnie nie zasługuje na naszą uwagę, wie pan o tym równie dobrze jak ja, pomyślimy jednakże o tak zwanej sztuce współ­czesnej, ta jest niewarta funta kłaków, jak to się mówi. Współczesna sztuka austriacka jest tak tandetna, że nie zasługuje nawet na nasz wstyd, powiedział Reger. Przez dziesiątki lat produkują austriaccy artyści wyłącznie tyl­ko kiczowaty gnój, który byłby na właściwym miejscu, gdybym ja miał coś do powiedzenia, na kupie gnoju. Malarze malują gnój, kompozytorzy komponują gnój, pisarze gnój piszą, powiedział. A najgorszy gnój robią austriaccy rzeźbiarze, powiedział Reger. Austriaccy rzeź­biarze robią najgorszy gnój, zbierając za to wyrazy naj­wyższego uznania, oświadczył Reger, jakie to charaktery­styczne dla tych idiotycznych czasów. Dzisiejsi kompo­zytorzy austriaccy są w sumie przecież wyłącznie drob­nomieszczańskimi idiotami dźwięku, których śmierdzą­cy gnój z sal filharmonii woła o pomstę do nieba. Zaś pisarze austriaccy, wszyscy do kupy, absolutnie nie mają nic do powiedzenia, a tego, czego nie mają do powiedze­nia, nie potrafią nawet napisać. Żaden z tych dzisiejszych austriackich pisarzy nie potrafi pisać, wpychają sobie nawzajem w zakłamaniu wstrętno-sentymentalną litera­turę epigonów, powiedział Reger, gdziekolwiek by pisa­li, wypisują sam tylko gnój, styryjski, salzburski, karync­ki, burgenlandzki, dolnoaustriacki i górnoaustriacki, ty­rolski i voralberski gnój wypisują i wsypują ten gnój ło­patą, żądni sławy i wyzbyci wstydu, między okładki ksią­żek. Siedzą sobie w tych swoich wiedeńskich mieszka­niach, otrzymanych od miasta za pół darmo, bądź na swoich karynckich kwaterach, przy okazji i z konieczno­ści, bądź na styryjskich tylnych podwórcach i wypisują gnój, epigoński, cuchnący, austriacki gnój literacki bez głowy ani ducha, powiedział Reger, w którym cuchnąco­ patetyczna głupota tych ludzi woła o pomstę do nieba, oświadczył Reger. Ich książki to nic innego jak gnój od dwóch, a może już nawet trzech pokoleń, które nigdy nie nauczyły się pisać, ponieważ nigdy nie nauczyły się my­śleć, wszyscy ci pisarze, powiedział Reger, wypisują total­nie bez ducha literaturę pseudofilozoficzną czy pseudo ojczyźnianą, powiedział Reger. Wszystkie książki napisa­ne przez tych z reguły obrzydliwie państwowo oportuni­stycznych pisarzy to odpisane książki, nic poza tym, powie­dział Reger, każda linijka jest w nich skradziona, każde sło­wo zrabowane. Ludzie ci przez dziesiątki lat produkują literaturę bez myśli, pisaną wyłącznie z chęci przypodo­bania się publiczności i wyłącznie z chęci przypodobania się publiczności publikowaną, oświadczył Reger. Wystu­kują na maszynie swoje przepastne głupoty i za te prze­pastne głupoty w złym smaku zgarniają wszelkie możli­we nagrody, powiedział Reger. Nawet i Stifter był wiel­kim zjawiskiem, powiedział Reger, w porównaniu z ty­mi wszystkimi piszącymi dzisiaj austriackimi głupcami. Pseudofilozoficzno pseudoojczyźniane małpowanie, niezmiernie dziś w modzie, oto, czego dokopiemy się w gno­ju, pochodzącym od tych ludzi, powiedział Reger, nie­zdolnych do choćby jednej myśli. Książek tych ludzi nie powinno się rozsyłać do księgarni, powinno się je wysy­łać natychmiast na kupę gnoju. Cóż innego bowiem gra się dziś w operze niż sam gnój, cóż innego w Musikverein niż sam gnój, a czymże są produkty tych pospolicie proletariackich brutali, jeśli nie gnojem w marmurze i granicie! To straszne, powiedział Reger, przez pół wie­ku wciąż tylko owa deprymująca mierność. Gdyby Aus­tria była choć domem wariatów, ale przecież to przytu­łek dla obłożnie chorych, powiedział. Starzy nie mają nic do powiedzenia, powiedział Reger, a młodzi mają jesz­cze mniej do powiedzenia, taka jest dzisiejsza sytuacja. Wszystkim tym uprawiającym sztukę, rzecz jasna, za dobrze się powodzi, powiedział. Wszystkich tych ludzi szpikuje się stypendiami i nagrodami, w każdej chwili jeden doktoracik honoris causa tutaj, drugi doktoracik honoris causa tam, tu jakieś odznaczonko, tam jakieś odznaczonko, w każdej chwili siedzą obok jakiegoś mi­nistra, niedługo potem obok innego, dziś u kanclerza, jutro u przewodniczącego parlamentu, dzisiaj siedzą w domu socjalistycznych związków zawodowych, jutro w katolickim ognisku kształcenia robotników i dają lu­dziom się fetować i utrzymywać. Owi dzisiejsi artyści nie tylko są tak zakłamani w swych tak zwanych dziełach, tak samo zakłamani są w swym życiu, powiedział Reger. Zakłamane dzieła przeplatają się u nich ustawicznie z zakłamanym życiem, to, co piszą, jest zakłamane, to, co przeżywają, jest zakłamane, powiedział Reger. No i jeszcze robią ci pisarze tak zwane objazdy z odczytami i ob­jeżdżają wzdłuż i wszerz całe Niemcy i całą Austrię, i całą Szwajcarię, i nie pominą żadnej tępej dziury w gminie, byle tylko móc odczytywać ten swój gnój, dać się fetować i napełniać sobie kieszenie markami i szylingami, i fran­kami, oświadczył Reger. Nie ma dla mnie czegoś równie obrzydliwego jak tak zwane odczyty poetyckie, powiedział Reger, nie ma dla mnie czegoś bardziej nienawistnego, wszyscy ci ludzie nie widzą jednak w tym nic złego, żeby wszędzie odczytywać na głos ten swój gnój. Nikogo w gruncie rzeczy za grosz nie interesuje, co też spisali so­bie na swoich literackich grabieżach, ale oni czytają to na głos, występują przed publicznością i czytają na głos, uginają karku przed każdym debilnym radnym miej­skim, głupim naczelnikiem gminy czy niewydarzonym germanistą, oświadczył Reger. Od Flensburga po Bolza­no czytają ten swój gnój i bez najmniejszych skrupułów w bezwstydny sposób każą się ludziom utrzymywać. Nic nie jest dla mnie bardziej nieznośne niż tak zwany po­etycki odczyt, powiedział Reger, usiąść i czytać na głos swój własny gnój, jakie to odrażające, nic bowiem inne­go wszyscy ci ludzie nie czytają na głos niż zwykły gnój. Kiedy są jeszcze w dość młodym wieku, jeszcze to od bie­dy uchodzi, powiedział Reger, ale kiedy są starsi, dobie­gają pięćdziesiątki i ją przekroczą, może to wyłącznie wzbudzać wstręt. A to akurat pismaki w starszym wieku wszędzie się produkują na odczytach, powiedział Reger, wstąpią na każde podium, zasiądą za każdym stołem, byle tylko produkować się ze swym poetyckim gnojem czy ze swą głupawą sklerotyczną prozą, oświadczył Re­ger. Choćby nie byli w stanie bodaj jednego z tych zakła­manych słów utrzymać w gębie, ci szarlatani i tak będą włazili na podium nie wiem jakiej sali miejskiej, byle tyl­ko odczytać na głos te swoje byle jakie brednie, oświad­czył Reger. Śpiewak śpiewający pieśni jest już czymś nie do zniesienia, ale pisarz produkujący się publicznie ze swymi produktami jest jeszcze bardziej nieznośny. Pi­sarz, który wstępuje na publiczne podium, po to by wy­stąpić przed publicznością ze swym oportunistycznym gnojem, nawet jeżeli odbywa się to we frankfurckim Pauls­kirche, to tylko lichy komediant z teatrzyku za pięć gro­szy, powiedział Reger. Aż się roi od różnych takich ko­mediantów-oportunistów, powiedział Reger. W Niem­czech i w Austrii, i w Szwajcarii aż roi się od takich ko­mediantów-oportunistów, oświadczył Reger. Tak, tak, powiedział, zawsze logicznym następstwem byłaby total­na rozpacz z powodu wszystkiego. Ale ja bronię się prze­ciw takiej totalnej rozpaczy z powodu wszystkiego. Teraz, w wieku osiemdziesięciu dwóch lat, rękami i nogami bronię się przeciw tej totalnej rozpaczy z powodu wszyst­kiego, stwierdził Reger. W tym świecie i w tych czasach, powiedział, w których niby wszystko jest możliwe, nie­bawem nic już nie będzie możliwe. Pojawił się Irrsigler, Reger uczynił gest, tak jakby chciał powiedzieć, ty masz lepiej ode mnie, po czym Irrsigler odwrócił się i ponow­nie zniknął. Reger, opierając się na lasce wciśniętej mię­dzy kolana, powiedział: niech pan pomyśli, panie Atzba­cher, co to znaczy mieć ambicję skomponowania naj­dłuższej symfonii w dziejach muzyki. Taka niedorzecz­ność nie przyszłaby do głowy nikomu oprócz Mahlera. Niektórzy powiadają: Mahler był ostatnim wielkim kompozytorem austriackim, naprawdę śmiechu warte. Człowiek, który w pełni świadomości każe grać pięćdzie­sięciu smyczkom, tylko żeby zatriumfować nad Wagne­rem, jest śmiechu wart. Wraz z Mahlerem austriacka muzyka osiągnęła swój najniższy punkt, powiedział Re­ger. Najczystszej wody kicz powodujący masową histerię, powiedział Reger, podobnie jest z Klimtem. Schiele jest bardziej znaczącym malarzem. Dzisiaj nawet słaby ki­czowaty obraz Klimta kosztuje kilka milionów funtów, powiedział Reger, co za ohyda. Schiele to nie żaden kicz, ale nie jest też, rzecz jasna, naprawdę wielkim malarzem. W naszym stuleciu było w Austrii kilku malarzy klasy Schielego, ale oprócz Kokoschki nie było naprawdę kogoś znaczącego, że tak powiem, naprawdę wielkiego. Z drugiej strony trzeba przyznać, że na dobrą sprawę nie sposób wiedzieć, czym jest rzeczywiście wielkie malar­stwo. Tu w Kunsthistorisches Museum mamy tak zwane wielkie malarstwo, że tak powiem na setki, powiedział Reger, z czasem wydaje się nam ono jednak już nie tak wielkie, już nie tak znaczące, ponieważ zbyt dokładnie je przestudiowaliśmy. To, co dokładnie przestudiujemy, traci dla nas na wartości, powiedział Reger. Winniśmy zatem wystrzegać się dokładnego studiowania w ogóle. Niestety jednak nie jesteśmy w stanie studiować czego­kolwiek inaczej niż dokładnie, to całe nieszczęście, przez to rozkładamy wszystko na części i obracamy wniwecz, niemalże już wszystko obróciliśmy dla siebie wniwecz. Tak długo studiujemy jeden wers Goethego, powiedział Reger, aż przestanie się on nam wydawać tak świetny jak uprzednio, powoli, po trochu traci dla nas na wartości i to, co zrazu wydawało się może nawet najświetniejszym w ogóle wersem, przynosi nam w końcu zasadnicze roz­czarowanie. Wszystkim, co dokładnie przestudiowali­śmy, jesteśmy w końcu rozczarowani. Mechanizm roz­kładania i rozpadu, powiedział Reger, to coś, co znajome mi jest już od najmłodszych lat, nie wiedziałem wtedy, że to moje nieszczęście. Nawet Shakespeare, kiedy zajmie­my się nim przez dłuższy czas, studiując go, rozsypuje się na kawałki, jego zdania zaczynają działać nam na nerwy, postaci rozpadają się wcześniej niż dramat, wszystko ob­racając nam wniwecz, powiedział. I koniec końców w ogóle nie mamy już ze sztuki żadnej przyjemności, tak jak i z życia, nawet jeżeli to coś naturalnego, ponieważ z czasem i tak stracimy naiwność, a wraz z nią i głupotę. Zamiast nich przyswoimy sobie jednak najwyżej nie­szczęście, powiedział Reger. Dzisiaj nie byłbym absolut­nie w stanie czytać Goethego, powiedział Reger, słuchać Mozarta, oglądać Leonarda, Giotta, teraz już absolutnie bym tego nie potrafił. W przyszłym tygodniu ponownie pójdę z Irrsiglerem do restauracji w Astorii, powiedział

Reger, za życia żony zabieraliśmy Irrsiglera przynaj­mniej trzy razy w roku do restauracji w Astorii, wciąż jestem dłużny Irrsiglerowi te wyjścia do Astorii, powie­dział, i chcę je kontynuować. Ludzi takich jak Irrsigler nie powinniśmy tylko wykorzystywać, ale także raz na ja­kiś czas wyświadczać im przysługę. Najlepiej zabrać go do restauracji w Astorii. Mógłbym częściej zabierać go z rodziną na Prater, ale nie mam na to siły, dzieci Irrsigle­ra czepiają się mnie jak rzepy i w nadmiarze energii zdzierają ze mnie niemal ubranie. A Prater, wie pan, jest dla mnie tak ohydny, sam widok tych podpitych męż­czyzn i kobiet, którzy przed budami ze strzelnicą silą się na tanie dowcipy i dają upust swemu przeraźliwemu pry­mitywizmowi, po takim pobycie na Praterze mam wra­żenie, że jestem od stóp aż po szyję utytłany. Prater nie jest już przecież Praterem z mojego dzieciństwa, kipią­cym energią lunaparkiem, dzisiejszy Prater to ohydny punkt zborny ordynarnych ludzi, punkt zborny elemen­tu kryminalnego. Cały Prater cuchnie piwem i przestęp­stwem, napotykamy w nim wyłącznie brutalność, bez­wstydną głupotę smarkatego wiedeńskiego pospólstwa. Nie ma dnia, żeby gazety nie pisały o jakimś mordzie na Praterze, dzień w dzień gwałt na Praterze, najczęściej kilka. W dzieciństwie dzień na Praterze to była zawsze wielka radość, wiosną pachniały tam rzeczywiście bzy i kasztany. Dziś cuchnie tam wołającą o pomstę do nieba proletariacką perwersją. Dzisiejszy Prater, niegdyś naj­milsza recepta na rozrywkę, powiedział Reger, to tylko pospolite jarmarczne rumowisko wulgarności. Tak, gdy­by Prater był wciąż tym, czym był za mojego dzieciń­stwa, powiedział Reger, zabrałbym na Prater rodzinę Irr­siglerów, ale nie chodzę, nie mogę sobie na to pozwolić; gdybym poszedł z rodziną Irrsiglerów na Prater, znisz­czyłoby mnie to na całe tygodnie. Jeszcze moją matkę wożono z rodzicami powozem na Prater, w powiewnej sukni z jedwabiu spacerowała po całej główniej alei Prateru. To dawne dzieje, te obrazy, powiedział Reger, teraz wszystko się skończyło. Dzisiaj cieszy się pan, że nikt panu nie strzelił z tyłu w plecy, powiedział Reger, nie dźgnął nożem w serce lub choćby nie wyciągnął portfela z kieszeni marynarki. Dzisiejsze czasy to czasy po­wszechnej brutalizacji. Prater z dziećmi Irrsiglera — ni­gdy więcej, zrobiłem to tylko raz. Czepiają się mnie jak rzepy, zdzierają ze mnie niemal ubranie i cały czas chcą, żebym z nimi jeździł kolejką straszydeł albo poszedł na karuzelę. Zrobiło mi się od tego niedobrze, powiedział Reger. Nie mam, rzecz jasna, nic przeciw dzieciom Irrsig­lera, powiedział Reger, ale nie mogę tego wytrzymać. Irr­sigler sam, to jeszcze możliwe, ale cała rodzina Irrsigle­rów, co to, to nie. Z Irrsiglerem w Astorii przy moim sto­liku w rogu z widokiem na pustą Maysedergasse, to jesz­cze możliwe, ale z rodziną Irrsiglerów na Praterze, co to, to nie. Za każdym razem znajduję inną wymówkę, że­bym nie musiał iść z rodziną Irrsiglerów na Prater. Wy­prawa na Prater z rodziną Irrsiglerów to dla mnie istna wyprawa do piekła. Nie znoszę też głosu pani Irrsigler, powiedział Reger, nie mogę wytrzymać tego jej głosu. Dzieci Irrsiglerów zresztą też mają w gruncie rzeczy straszliwe głosy, strach pomyśleć, co będzie, jak te głosy dojrzeją, powiedział. Taki cichy i miły człowiek jak Irr­sigler, a taka hałaśliwa żona jak Irrsiglerowa i hałaśliwe dzieci jak dzieci Irrsiglerów. Kiedyś Irrsigler zapropono­wał mi, żebym może jednak pojechał za miasto z jego ro­dziną, w podmiejskie okolice. Również na to się nie zgo­dziłem, od lat wykręcam się, jak mogę, byle umknąć ta­kiej wycieczce podmiejskiej. Niech pan to sobie przedsta­wi, ja na przechadzce po podmiejskich okolicach z rodzi­ną Irrsiglerów! Może jeszcze dzieci Irrsiglera miałyby śpiewać. Tego bym nie wytrzymał, gdyby dzieci Irrsigle­rów zaczęły mnie nakłaniać, żebym maszerował z nimi po okolicznych lasach, z przodu Irrsiglerowa, z tyłu Irr­sigler, a ze mną, najlepiej trzymając mnie za ręce, dzieci Irrsiglerów. I rodzina Irrsiglerów chce, żebym może jesz­cze razem z nimi śpiewał. Prości ludzie mają pęd do natury, chcą być na wolnym powietrzu, mnie nigdy do na­tury nie ciągnęło, oświadczył Reger. Nie mogłoby mi się przydarzyć nic okropniejszego niż przemierzanie pieszo okolic Wiednia i może jeszcze siedzenie w ogródku jakiejś gospody. Już na samą myśl o tym, że rodzina Irrsiglerów w mojej obecności i na mój koszt zajada się sznyc­lami i zapycha sobie brzuchy winem, piwem, sokiem jabłkowym, zbierało mi się na wymioty. Z Irrsiglerem w Astorii, owszem, to i dla mnie przyjemność, nie potrzebu­ję niczego udawać, żeby trzy razy na rok pójść z Irrsigle­rem do Astorii, no i wypić kieliszek wina, owszem, to jest możliwe, ale nic poza tym. Prater jest absolutnie niemoż­liwy, również okolice Wiednia są absolutnie niemożliwe. Gdyby Irrsigler był bodaj krztynę muzykalny, powie­dział Reger, poszedłbym z nim na koncert, czy nawet zostawił mu bilety prasowe, Irrsigler nie ma jednak naj­mniejszego wyczucia muzyki, słuchanie muzyki to dla niego tortura. Każdy inny usiadłby, nawet jeśli to dla niego męka, w trzecim bądź czwartym rzędzie Musikve­rein posłuchać Piątej Beethovena, tam bowiem bardziej niż gdziekolwiek indziej wszystko schlebia próżności ludzkiej, ale nie Irrsigler, zawsze odmawiał pójścia do Musikve­rein, stwierdzając po prostu: nie lubię muzyki, panie Reger, oświadczył Reger. Rodzina Irrsiglerów od trzech lat czeka, żebym z nią poszedł na Prater, powie­dział Reger, raz mówię, że głowa mnie boli, raz, że serce, raz znowu, że mam po uszy pracy, że tyle koresponden­cji muszę załatwić, i za każdym razem czuję wstręt, że muszę tak mówić. Irrsigler doskonale wie, dlaczego nie wybieram się z jego rodziną na Prater, nie powiedziałem mu dlaczego, ale Irrsigler nie jest przecież głupi, powie­dział Reger. W Astorii zamawia nieodmiennie to samo danie, sztukę mięsa, dlatego że ja zawsze zamawiam sztu­kę mięsa. Czeka, aż zamówię dla siebie sztukę mięsa, a wtedy i on zamawia również dla siebie sztukę mięsa, stwierdził Reger. Ja piję tylko wodę mineralną, nato­miast Irrsigler zamawia do sztuki mięsa kieliszek wina.

Sztuka mięsa w Astorii nie zawsze jest pierwszorzędna, ale ja lubię ją zamawiać właśnie w Astorii. Irrsigler je wolno, to coś u niego raczej niespodziewanego. Ja zjadam sztukę mięsa tak powoli, że wydaje mi się, że jem jeszcze wolniej od Irrsiglera, ale Irrsigler, nawet wtedy, gdy ja jem jak najwolniej, zjada sztukę mięsa jeszcze o wiele wolniej. Panie Irrsigler, powiedziałem do niego ostatnim razem w Astorii, ja tyle panu zawdzięczam, prawdopo­dobnie wszystko, ale naturalnie tego nie zrozumiał. Po śmierci żony zostałem nagle sam, miałem wprawdzie mnóstwo ludzi wokół, ale żadnego Człowieka, a panu też nie chciałem się naprzykrzać w moim przeraźliwym sta­nie. Przez pół roku unikałem wszelkich. kontaktów z ludźmi, już choćby dlatego, że chciałem uniknąć ich strasznych pytań, ludzie przecież zawsze bez najmniejszego zażenowania zadają wciąż te przeraźliwe pytania o okolicz­ności śmierci, przy każdej okazji, chciałem od tego uciec, pozostał mi więc tylko Irrsigler. I przez niemal pół roku po śmierci żony ani razu nie wybrałem się do Kunsthis­torisches Museum, dopiero od półrocza zacząłem po­nownie tam chodzić i początkowo oczywiście nie co dru­gi dzień, jak zazwyczaj, tylko najwyżej raz w tygodniu. Ale teraz ponownie już od ponad pół roku przychodzę do Kunsthistorisches Museum co drugi dzień. Irrsigler był dla mnie jedynym możliwym człowiekiem, ponieważ w ogóle mnie o nic nie pytał, powiedział Reger. Zawsze się zastanawiam, czy iść z Irrsiglerem do Astorii czy do Impe­rialu, w każdym razie do jednej z najbardziej renomowa­nych restauracji, ale w Imperialu nie czuje się on tak do­brze jak w Astorii, ktoś taki jak Irrsigler nie znosi abso­lutnej wspaniałości Imperialu, oświadczył Reger. Poza tym w Astorii wszystko jest znacznie bardziej dyskretne. I tak od czasu do czasu pragnę mimo wszystko wyrazić wdzięczność Irrsiglerowi, jest dla mnie tak ważny, po­wiedział Reger. Irrsigler ma tę miłą cechę, że umie słu­chać, i to słuchać, absolutnie się nie narzucając. Tak jak sam Irrsigler jest dla mnie nadzwyczaj miłym człowie­kiem, to cała rodzina Irrsiglerów jest nadzwyczaj niemi­ła. Jakim sposobem człowiek taki jak Irrsigler, powie­dział Reger, trafia na kobietę taką jak Irrsiglerowa, która ma taki piskliwy głos i chodzi jak kwoka. Często zasta­nawiamy się, jak trafiają na siebie ludzie tak diametral­nie odmienni, powiedział Reger. Kobieta o takim histe­rycznym, zwierzęcym głosie, która chodzi jak kwoka, i mężczyzna taki jak Irrsigler, tak zrównoważony i miły. A dzieci Irrsiglerów, rzecz jasna, wzięły wszystko po mat­ce, prawie nic nie mają z ojca. Jedno jeszcze mniej uda­ne niż drugie, stwierdził Reger. Dzieci Irrsiglerów są wszystkie nieudane, oczywiście jednak rodzice uważają, że dzieci im się udałyś rodzice zawsze tak uważają. Strach po­myśleć, co z tych dzieci Irrsiglera pewnego dnia wyro­śnie, powiedział Reger, widząc dzieci Irrsiglera, już dzi­siaj widzę ludzi nawet już nie całkowicie przeciętnych, tylko mocno poniżej przeciętnej, ludzi w najlepszym wy­padku chwiejnego charakteru. Zawsze przychodzi mi do głowy pojęcie nieudanego pomiotu, powiedział Reger, to naprawdę przykre u rodziny Irrsiglerów. Taki wspaniały mężczyzna, człowiek o tak udanym charakterze, a taka nieudana rodzina. No ale nic w tym niecodziennego, po­wiedział Reger. Austriacy, jako urodzeni oportuniści, to przymilni obłudnicy, powiedział teraz, ich życie sprowa­dza się do zamazywania i zapominania. Nie ma takiego politycznego ohydztwa, choćby największego, którego nie zapomnieliby już po upływie tygodnia, nie ma takiej zbrodni, choćby największej. Austriak jest przecież uro­dzonym ukrywaczem przestępstwa, powiedział Reger, Austriak kryje każde przestępstwo, choćby nie wiem jak podłe, jest on bowiem, jak powiedziałem, urodzonym oportunistycznym przymilnym obłudnikiem. Przez całe dziesięciolecia nasi ministrowie popełniają budzące grozę przestępstwa, a ci oportunistyczni przymilni obłudni­cy ich kryją. Przez całe dziesięciolecia ministrowie mor­derczo oszukują, kryci przez tych przymilnych obłudni­ków. Przez całe dziesięciolecia austriaccy ministrowie bez skrupułów okłamują i oszukują Austriaków i kryci są w tym przez tych przymilnych obłudników. Od czasu do czasu cudem bez mała choć jeden taki minister oszust i przestępca posłany zostanie do diabła, powiedział Reger, bo stawia się mu zarzut popełniania ciężkich przestępstw przez całe dziesięciolecia, ale już po upływie tygodnia cała sprawa ulega zapomnieniu, ponieważ ci przymilni obłudnicy już o tej sprawie zapomnieli. Złodzieja dwu­dziestu szylingów wymiar sprawiedliwości ściga i wsadza do więzienia, oszust na milionową, miliardową skalę w najlepszym wypadku zostanie przepędzony, dostanie olbrzymią emeryturę i od razu wszyscy o nim zapomną, oświadczył Reger. To naprawdę cud, dodał teraz Reger, że teraz znowu przepędzono jakiegoś ministra, ale rozu­mie pan, ledwie jednego zdjęto i przepędzono, i ledwie gazety napisały, że dopuścił się miliardowych oszustw, ledwie te same gazety napisały, że ów minister jest ciężkim przestępcą i należy go postawić przed sądem, już się o tym zapomina, te same gazety, a przez to i całe społe­czeństwo po wsze czasy o tym zapomina. W sytuacji, kie­dy należałoby ministra oskarżyć, postawić przed sądem i wsadzić do więzienia, i to, niech mitu będzie wolno po­wiedzieć, na dożywocie, co odpowiadałoby wadze popeł­nionego przez niego przestępstwa, on używa sobie życia z tłustej emerytury w swojej willi na Kahlenbergu, i ni­komu już nie przyjdzie do głowy, by mu w tym przeszko­dzić. Jako pensjonowany minister czerpie co najlepsze z życia, jak to się mówi, pełną garścią, a kiedy pewnego dnia umrze, dadzą mu jeszcze państwowy pogrzeb i miejsce w Alei Zasłużonych na Centralnym Cmentarzu, oświad­czył Reger, obok swoich zmarłych wcześniej kolegów mi­nistrów, którzy byli takimi samymi przestępcami jak on. Austriak to urodzony przymilny obłudnik oportunista, urodzony zamazywacz i zapominacz wszelkich świństw i przestępstw ministrów i wszystkich innych rządzących, oświadczył Reger. Austriak przez całe życie przymilnie ugina karku i kryje przez całe życie największe ohydztwa i przestępstwa, żeby móc przetrwać, taka jest prawda, po­wiedział Reger. Gazety tylko stwierdzają fakty, oskarżają i oczywiście też wszystko nadymają, ale jednocześnie z oportunizmu natychmiast wszystko unieważniają i nie chcą z oportunizmu pamiętać. Gdy idzie o polityczne ohydztwa i przestępstwa, to gazety ujawniają i podjudza­ją, ale i jednocześnie tuszują, kryją i tłumią, stwierdził Reger. Jaką to gazety robiły burzę wokół zdymisjonowa­nego ministra i wysuwały przeciw niemu najcięższe zarzuty i jak to, jak to się mówi, załatwiły go na zimno, zmuszając kanclerza federalnego do odwołania tego ministra-przestępcy, ale ledwie kanclerz ministra odwołał, gazety o ministrze zapomniały, tudzież o wszystkich po­pełnionych przez niego przestępstwach, oświadczył Re­ger. Austriackie sądownictwo to sądownictwo austriac­kich polityków, powiedział Reger, wszystko inne jest kłamstwem. Fakt, że aferę tę tuszuje nie tylko rząd, ale i sama prasa, nie daje mi wprost spokoju, powiedział Re­ger. Ale jako Austriak już od lat nie ma pan spokoju, po­nieważ w ostatnich latach nie mija dzień bez polityczne­go skandalu, apolityczne świństwa przybrały już wymiar jeszcze parę lat temu niewyobrażalny, oświadczył Reger. Cokolwiek bym robił, te skandale polityczne mam wciąż w głowie, czymkolwiek bym się zajmował, wciąż mam w głowie te polityczne skandale, oświadczył Reger. Kiedy tylko weźmiemy do ręki gazetę, od razu jakiś skandal po­lityczny, powiedział Reger, dzień w dzień jakiś skandal, w który wplątani są politycy tego nie do rozpoznania zma­sakrowanego państwa, którzy nadużyli swego urzędu, któ­rzy spodlili się czynami kryminalnymi. Kiedy tylko weź­mie pan do ręki gazetę, wydaje się panu, że żyje pan w państwie, w którym polityczne ohydztwo i polityczna przestępczość są na porządku dziennym. Najpierw my­ślałem sobie, że nie będę się tym zbytnio przejmował, to państwo jest dziś bowiem absolutnie poniżej wszelkiej dyskusji, ale nagle okazało się niemożliwe, żebym się tym nie przejmował w tym strasznym państwie, z każdym dniem coraz większą przejmującym grozą; kiedy wcześnie rano weźmie pan do ręki gazetę, automatycznie zaczyna pan się przejmować tymi ohydztwami i prze­stępstwami naszych polityków. Z miejsca odnosi pan wtedy wrażenie, że wszyscy politycy to element z gruntu kryminalny, zgraja bydlaków, oznajmił Reger. Dlatego ostatnimi czasy w ogóle porzuciłem zwyczaj czytania z rana gazety, tak jak to miałem przez kilkadziesiąt lat w zwyczaju, wystarczy, że otworzę ją po południu. Kiedy człowiek czytający gazety z samego rana weźmie do ręki gazetę, dostanie już z samego rana rozstroju żołądka, i to na cały dzień i jeszcze następną noc, oświadczył Reger, ponieważ konfrontowany jest wciąż z coraz większymi skandalami politycznymi, z coraz większym politycz­nym świństwem, oświadczył Reger. W tym kraju czło­wiek czytający gazety już od lat przecież wyczytuje z tych gazet wyłącznie tylko skandale, na pierwszych trzech stronach polityczne, a na następnych pozostałe, wciąż jednak wyłącznie wyczytuje skandale, ponieważ gazety austriackie piszą już teraz tylko i wyłącznie o skandalach i świństwach, o niczym innym. Austriackie gazety zeszły na tak niski poziom, że samo to jest już skandalem, po­wiedział Reger, nie ma w świecie gazet bardziej niegodzi­wych i podłych tudzież bardziej odstręczających niż au­striackie, jednakże te austriackie gazety są tak ohydne i niegodziwe niejako z konieczności, ponieważ takie jest austriackie społeczeństwo, przede wszystkim zaś społeczność polityczna w Austrii, ponieważ właśnie to pań­stwo jest tak ohydne i tak niegodziwe. Nigdy dotąd nie było w tym kraju tak ohydnego i niegodziwego społe­czeństwa wraz z tak ohydnym i niegodziwym państwem, powiedział Reger, nikt jednak w tym państwie i w tym kraju nie odczuwa tego jako hańby, nikt naprawdę nie buntuje się przeciw temu, oświadczył Reger, Austriak wszystko zawsze brał za dobrą monetę, obojętnie co to było, choćby największe ohydztwo, największą niegodzi­wość i najmonstrualniejsze monstrum, oświadczył Reger. Austriak jest wszystkim, tylko nie rewolucjonistą, ponieważ nie jest w najmniejszym stopniu fanatykiem prawdy, Austriak od wieków żyje w kłamstwie i ma to już w zwyczaju, oświadczył Reger, Austriak już przed wieka­mi zawarł ślub z kłamstwem, kłamstwem wszelkiej ma­ści, oświadczył Reger, przede wszystkim jednak i najin­tymniej z kłamstwem państwowym. Austriacy, jakby ni­gdy nic, wiodą swój niecny i niegodziwy żywot we wspól­nym państwowym kłamstwie, powiedział Reger, to jest u nich najbardziej odstręczające. Tak zwany przemiły Austriak to chytry oportunistyczny zastawiacz pułapek, oznajmił Reger, który zawsze i wszędzie zastawia swoje oportunistyczne pułapki, tak zwany przemiły nasz Au­striak jest mistrzem bydlęco niecnej niecności, pod jego tak zwanymi miłymi cechami kryje się człowiek nik­czemny i bezwstydny tudzież bezwzględny, a wskutek tego również najbardziej zakłamany, oświadczył Reger. Choć przez całe życie wręcz fanatycznie oddawałem się czyta­niu gazet, oświadczył Reger, obecnie wystarczy, bym wziął jakąś gazetę do ręki, a czuję, że to wprost niezno­śne, ponieważ gazety są pełne skandali. Ale jakie gazety, takie i społeczeństwo, które gazety pokazują, oświadczył Reger. Może pan tak sobie szukać choćby i cały rok, a nie znajdzie pan w żadnym z tych zasranych dzienników ani jednego błyskotliwego zdania, powiedział Reger. Ale co ja będę o tym panu prawił, sam pan przecież doskonale zna wszystko, co wiąże się z Austrią, powiedział Reger. Obudziłem się rano, pomyślałem o tym skandalu mini­sterialnym i od tego czasu wciąż mam to w głowie, nie mogę o tym przestać myśleć, to tragedia mojej głowy, powiedział Reger, że nie przestaję zaprzątać sobie głowy tymi skandalami, przede wszystkim politycznymi, skan­dale wżerają mi się coraz głębiej w głowę, to jest ta trage­dia. Myślę, że powinienem przestać zaprzątać sobie gło­wę wszystkimi tymi skandalami i ohydztwami, powie­dział Reger, ale te ohydztwa i skandale coraz głębiej mi się wżerają w głowę. Uspokaja mnie jednak, rzecz jasna, że mogę z panem o tym wszystkim debatować, właśnie o tych politycznych ohydztwach i skandalach, codziennie z rana myślę, jak to dobrze, że mam Ambasadora, gdzie mogę z panem debatować, rzecz jasna nie tylko o skandalach i ohydztwach, naturalnie bowiem są i inne, mil­sze rzeczy, muzyka na przykład, oświadczył Reger. Do­póki nie mija mi chęć rozmowy o Sturmsonate czy o Sztu­ce fugi, nie poddaję się, powiedział Reger. Muzyka wciąż na nowo mnie ratuje, to, że żyje we mnie wciąż muzyka, zawsze żyje, od dzieciństwa, oświadczył Reger. Tak, o to chodzi, codziennie na nowo dzięki muzyce uchronić się od ohydztw i obrzydliwości, powiedział, dzięki muzyce codziennie budzić się z samego rana jako człowiek my­ślący i czujący, rozumie pan, o to właśnie chodzi, powie­dział. Tak, tak, nawet wtedy, kiedy ją wyklinamy, kiedy wydaje się nam ona całkowicie zbyteczna, nawet kiedy musimy przyznać, że i ona, sztuka, nic nie jest warta, kie­dy patrzymy na te obrazy tak zwanych dawnych mi­strzów, które bardzo często, a z biegiem lat, rzecz jasna, coraz bardziej dogłębnie wydają się nam nieużyteczne i bezcelowe, nawet jeżeli są to jedynie bezradne próby sztucznego utrzymywania się na powierzchni ziemi, to przecież ratuje nas i nam podobnych właśnie owa prze­klęta i wyklęta, nierzadko też aż do nudności wstrętna i fatalna sztuka, oświadczył Reger. Austriak jest zawsze człowiekiem porażki, któremu się nie udało, powiedział Reger, który na dodatek jest jeszcze tego do głębi świa­domy. I to jest przyczyna całej jego obrzydliwości, całej słabości jego charakteru, ze wszystkich bowiem jego obrzydliwości naczelną stanowi to, że Austriak to czło­wiek słabego charakteru. Ale jest przez to również jako człowiek znacznie ciekawszy niż wszyscy inni, oświad­czył Reger. Faktycznie, Austriak to najciekawszy gatu­nek człowieka w Europie, ma bowiem w sobie wszystko to, co wszyscy inni Europejczycy, a do tego jest jeszcze słabego charakteru. To jest u Austriaka fascynujące, po­wiedział Reger, że już od urodzenia ma w sobie wszelkie cechy wszystkich innych, a do tego jeszcze słaby charak­ter. Kiedy przez całe życie przebywamy w Austrii, prze­stajemy widzieć Austriaka takim, jaki jest naprawdę, kie­dy jednak, powiedzmy po dłuższej nieobecności, wróci­my do Austrii, tak jak ja właśnie z Londynu, widzimy go wyraźnie, nie może przed nami nic udawać. Austriak to genialny udawacz, w ogóle najlepszy komediant, powie­dział Reger, we wszystkim udaje, nigdy nie dotykając prawdy, to jego najbardziej charakterystyczna cecha. Austriaka lubi się na całym świecie, przynajmniej lubiło do dzisiaj, właśnie dlatego cały świat nagle, że tak po­wiem, się w nim zadurzył, że jest najciekawszym, jedno­cześnie jednak jest on mimo to wciąż najniebezpieczniej­szym Europejczykiem. Austriak z dużym prawdopodobieństwem jest w ogóle najniebezpieczniejszym człowiekiem, bardziej niebezpiecznym od Niemca, bardziej od wszyst­kich innych Europejczyków, Austriak jest politycznie z pewnością człowiekiem najniebezpieczniejszym, czego dowiodła historia i co sprowadzało na Europę zawsze ol­brzymie nieszczęścia, nawet na cały świat. Austriaka, który zawsze jest pospolitym nazistą albo debilnym ka­tolikiem, można uważać za kogoś ciekawego i orygi­nalnego, ale nie powinno się go stawiać u politycznego steru, powiedział Reger, Austriak pozostawiony u steru bowiem niechybnie poprowadzi wszystko w bezdenną przepaść. Bezsenna noc i jak zwykle w stanie najwyższe­go wzburzenia z powodu tych skandali politycznych, powiedział wtedy Reger. Tak, powiedziałem sobie z sa­mego rana, zobaczysz się dzisiaj z Atzbacherem w Kunst­historisches Museum i coś mu zaproponujesz, wiedząc doskonale, że proponujesz mu coś bez sensu, proponu­jesz coś, co jest śmiechu warte, alei niesamowite, oświad­czył Reger. Po śmierci żony Reger przez dwa miesiące nie wychodził z mieszkania przy Singerstrasse, przez pół roku po śmierci żony z nikim się nie widywał. Przez całe pół roku opiekowała się nim ordynarna i okropna pomoc domowa, ani razu, jak sądzę, nie poszedł do Kunsthisto­risches Museum, w którym przecież przez tyle lat bywał co drugi dzień wraz z żoną. Pomoc domowa gotowała mu i robiła pranie, wprawdzie we wszystkim niechlujna, aż włosy stawały na głowie, powtarzał wciąż Reger, niemniej dzięki temu nie popadł w całkowite zaniedbanie. Czło­wiek, który nagle zostaje sam, bardzo szybko popada w całkowite zaniedbanie, cytuję Regera, całymi miesiącami odżywiałem się tylko grysikiem, cytuję Regera, bo z mo­imi nieleczonymi zębami nie tylko nie mogłem jeść mię­sa, ale nawet jarzyn. Mieszkanie przy Singerstrasse opu­stoszało i pogrążyło się w grobowym milczeniu, własny­mi słowami opisywał ten stan Reger, kiedy pierwszy raz po śmierci żony spotkałem go w Ambasadorze, wychu­dzony, blady, prawie przez cały czas milcząco opierający się na lasce, z niezawiązanymi sznurówkami i zimowymi kalesonami wystającymi spod nogawek spodni. Kiedy straciło się najbliższą istotę, człowiekowi nie chce się już w ogóle żyć, stwierdził wówczas w Ambasadorze, ale musimy żyć, nie możemy z sobą skończyć, zbyt na to je­steśmy tchórzliwi, stojąc nad otwartym grobem, przyrze­kamy sobie, że wkrótce pójdziemy jej śladem, ale jeszcze pół roku później wciąż pozostajemy przy życiu i brzydzimy się sobą, oświadczył wówczas w Ambasadorze. Jego żona skończyła osiemdziesiąt siedem lat, ale mogła śmia­ło dożyć stu lub więcej, gdyby nie ten upadek, stwierdził wówczas w Ambasadorze Reger. Winni jej śmierci są miasto Wiedeń i austriackie państwo oraz Kościół kato­licki, powiedział wówczas Reger w Ambasadorze, gdyby bowiem miasto Wiedeń, do którego należy trotuar przed Kunsthistorisches Museum, posypało piaskiem trotuar przed Kunsthistorisches Museum, moja żona by nie upadła, gdyby zaś należące do państwa Kunsthistorisches Museum bezzwłocznie, a nie po półgodzinie, zawiadomi­ło pogotowie, żona nie musiałaby czekać aż godzinę po upadku na przewiezienie do szpitala Braci Miłosierdzia, no i gdyby tak chirurdzy należącego do Kościoła katolic­kiego szpitala Braci Miłosierdzia nie spaprali operacji! stwierdził wówczas Reger w Ambasadorze. Miasto Wie­deń na równi z państwem austriackim oraz Kościołem katolickim ponoszą winę za śmierć mojej żony, powie­dział Reger w Ambasadorze, pomyślałem, siedząc obok niego na ławce w sali Bordona, jak sądzę. Miasto Wiedeń w dniu, w którym wszystko jest oblodzone, nie posypuje trotuaru przed Kunsthistorisches Museum, Kunsthisto­risches Museum zawiadamia pogotowie dopiero po któ­rymś z kolei żądaniu, aby to uczynić, a na koniec chirur­dzy Braci Miłosierdzia paprzą operację i wszystko koń­czy się śmiercią mojej żony, powiedział Reger w Amba­sadorze. Wyłącznie przez zaniedbanie ze strony miasta Wiednia, austriackiego państwa tudzież lekkomyślność Kościoła katolickiego tracimy istotę, którą darzyliśmy najgłębszą miłością, kochaliśmy bardziej niż kogokol­wiek w świecie, powiedział wówczas w Ambasadorze Re­ger. Tracimy najważniejszą dla nas istotę, ponieważ mia­sto i państwo tudzież Kościół postąpiły lekkomyślnie i niegodziwie, stwierdził wówczas w Ambasadorze Reger. Umiera człowiek, z którym przez niemal czterdzieści lat dzieliliśmy życie, jakby to było coś najoczywistszego w świecie, w głębokim szacunku i miłości, ponieważ mia­sto i państwo tudzież Kościół postąpiły lekkomyślnie i niegodziwie, stwierdził wówczas Reger w Ambasadorze. Nasza jedyna istota umiera, ponieważ miasto i państwo tudzież Kościół zachowały się lekkomyślnie i niegodzi­wie, stwierdził wówczas w Ambasadorze Reger. Nagle zostajemy sami, opuszczeni przez jedyną istotę, którą kiedykolwiek w gruncie rzeczy mieliśmy, ponieważ mia­sto i państwo tudzież Kościół postąpiły bezmyślnie i nie­odpowiedzialnie, stwierdził wówczas w Ambasadorze Reger. Nagle bez najmniejszego uprzedzenia rozstajemy się z istotą, której w gruncie rzeczy wszystko zawdzięczamy i która faktycznie wszystko nam dała, powiedział wów­czas Reger w Ambasadorze. Raptem zostajemy sami w mieszkaniu bez istoty, która przez całe dziesięciolecia z największą troskliwością utrzymywała nas przy życiu, ponieważ miasto i państwo tudzież Kościół katolicki dopuściły się zbrodniczego zaniedbania obowiązków, stwierdził wówczas w Ambasadorze Reger. Raptem sto­imy nad otwartym grobem istoty, bez której nie potrafi­liśmy sobie nigdy wcześniej wyobrazić życia, powiedział wówczas w Ambasadorze Reger, jak sądzę. Miasto Wie­deń i państwo austriackie tudzież Kościół katolicki po­noszą winę za to, że zostałem sam i będę musiał pozostać sam do końca życia, powiedział Reger wówczas w Amba­sadorze. Człowiek, który zawsze był zdrowy i odznaczał się zawsze wszelkimi możliwymi zaletami istoty inteli­gentnej a zarazem kobiety i faktycznie był mi najdroższą istotą, umiera tylko dlatego, że miasto Wiedeń nie posy­pało trotuaru przy Kunsthistorisches Museum, tylko dlatego, że Kunsthistorisches Museum należące do pań­stwa nie zawiadomiło w porę pogotowia, tudzież dlatego, że chirurdzy w szpitalu Braci Miłosierdzia spaprali ope­rację, oświadczył wtedy Reger w Ambasadorze. Moja żona mogła żyć ponad sto lat, jestem o tym przekonany, gdyby miasto Wiedeń posypało piaskiem trotuar przy Kunsthistorisches Museum, oświadczył wówczas Reger w Ambasadorze. I z pewnością żyłaby jeszcze dzisiaj, gdyby Kunsthistorisches Museum zawiadomiło w porę pogotowie i gdyby chirurdzy ze szpitala Braci Miłosier­dzia nie spaprali operacji. W gruncie rzeczy nie powinienem był w ogóle przekroczyć progu Kunsthistorisches Museum, oświadczył Reger, przekroczywszy próg Kunst­historisches Museum siedem miesięcy po śmierci żony. Teraz posypuje się trotuar przy Kunsthistorisches Mu­seum, teraz, kiedy moja żona nie żyje, powiedział Reger. Zonę zabrano akurat do szpitala Braci Miłosierdzia, aku­rat do tego szpitala, o którym nigdy dobrego słowa nie słyszałem, oświadczył Reger. Wszystkie te szpitale, któ­re w nazwie mają słowo miłosierny są mi z gruntu wstręt­ne, stwierdził Reger. Słowa miłosierny nadużywa się bar­dziej niż jakiegokolwiek innego, powiedział Reger. Mi­łosierne szpitale są najmniej miłosiernymi, jakie w ogóle znam, stwierdził Reger, panuje w nich przecież najczę­ściej wyłącznie ignorancja medyczna i chciwość obok całkiem pospolitej i niegodziwej świętoszkowatości, stwierdził wówczas Reger w Ambasadorze. Teraz został mi tylko i wyłącznie Ambasador, miejsce w rogu sali, do którego przyzwyczaiłem się w ciągu tych wielu lat. Kie­dy nie wiem, co dalej, mam dwa refugia, oświadczył wówczas w Ambasadorze Reger, to miejsce w rogu sali w Ambasadorze i ławkę w Kunsthistorisches Museum. Ale kiedy siedzi pan całkiem sam w Ambasadorze w tym na­rożnym miejscu, to też jest okropne, powiedział wówczas Reger w Ambasadorze. Byłem przyzwyczajony siedzieć tu z żoną, bardzo to lubiłem, a nie siedzieć tu w pojedyn­kę, nie w pojedynkę, drogi panie Atzbacher, stwierdził Reger wówczas w Ambasadorze, siedzieć w pojedynkę w Kunsthistorisches Museum na ławce w sali Bordona, na której przecież przez ponad trzydzieści lat siedziałem wraz z żoną, to wręcz straszne. Idąc ulicami miasta Wied­nia, przez cały czas myślę, że miasto Wiedeń winne jest śmierci mojej żony i że państwo austriackie jest winne jej śmierci, dokądkolwiek i kiedykolwiek bym szedł, nie mogę usunąć z głowy tych myśli, stwierdził Reger. Do­puszczono się wobec mnie zbrodni, monstrualnego miej­sko państwowo katolicko kościelnego czynu, wobec któ­rego jestem całkowicie bezbronny, to jest najbardziej przeraźliwe, oświadczył Reger. W gruncie rzeczy, stwier­dził Reger wówczas w Ambasadorze, w momencie, w którym umarła mi żona, i ja umarłem. To jest prawda, czuję się jak umarły, umarły, któremu każą żyć. I to jest mój problem, powiedział Reger wówczas w Ambasado­rze. Mieszkanie jest puste i wymarłe, powtórzył Reger wówczas w Ambasadorze, wielokrotnie. Przez dwadzie­ścia lat zaledwie dwukrotnie byłem w mieszkaniu Rege­rów przy Singerstrasse, dziesięcio, dwunastopokojo­wym mieszkaniu w kamienicy z przełomu wieków, nale­żącej teraz, po śmierci żony, do Regera. Wypełnione ro­dzinnymi meblami jego żony, Regerowskie mieszkanie przy Singerstrasse jest wzorcowym przykładem tak zwa­nego mieszkania w Jugendstilu, ściany zawieszone są dziesiątkami obrazów Klimta, Schielego, Gerstla i Ko­koschki, wszystko to obrazy, które bardzo ceniła żona, cytu­ję Regera, ale mnie one zawsze do głębi mierziły. Każdy po­kój w mieszkaniu Regera przy Singerstrasse został na przełomie wieków dosłownie zamieniony w dzieło sztu­ki przez słynnego słowackiego artystę stolarza. Nie wydaje mi się, panie Atzbacher, że znajdzie pan w Wiedniu drugie takie mieszkanie, w którym równie umiejętnie, z najwyższą dbałością o jakość, zademonstrowano słowacką sztukę rzemio­sła snycerskiego. Sam Reger wcale nie ceni sobie przecież, powtarza to wciąż, tak zwanego Jugendstilu, nienawidzi go, cały bowiem Jugendstil to sam kicz, dobrze się czuje, jak wciąż sam podkreśla, w przytulnym mieszkaniu żony przy Singerstrasse, podobają mu się w nim udane proporcje wszystkich pomieszczeń, zwłaszcza własnego gabinetu, więc choć, jak wspomniałem, w ogóle nie lubi tak zwa­nego Jugendstilu, który uważa za kicz, to przecież ceni sobie mimo wszystko wygodę mieszkania przy Singerstras­se, które, według niego, było wręcz idealne dla nich obojga, choć nie umeblowanie. Kiedy byłem pierwszy raz u Re­gerów w mieszkaniu przy Singerstrasse, przywitał mnie Reger, ponieważ jego żona wyjechała akurat do Pragi, po czym oprowadził mnie szybko po całym mieszkaniu, wi­dzi pan, to miejsce mojej egzystencji, powiedział wówczas, pokoje bardzo mi odpowiadają, chociaż te ohydne, niewygod­ne meble absolutnie nie są w moim guście. Wszystko w gu­ście mojej żony, nie w moim, oświadczył wówczas Reger, a kiedy oglądałem obrazy na ścianach, wciąż tylko pod­kreślał: tak, to chyba Schiele, tak, to chyba Klimt, tak, to chy­ba Kokoschka. Malarstwo z przełomu wieków to kicz, nie w moim stylu, wiele razy powtarzał, no ale żonę to pociągało, choć nie była to wprawdzie fascynacja, tak, pociągało, tak trzeba by to określić, mówił wówczas Reger. Schiele, no, być może, ale Klimt nie, Kokoschka owszem, Gerstl nie, konsta­tował. Ponoć Loos, ponoć Hoffmann, powiedział, kiedy zauważyłem, że to przecież stół Adolfa Loosa, że to prze­cież fotel Josefa Hoffmanna. Wie pan, powiedział Reger przy tej okazji, rzeczy, które akurat są nowoczesne, za­wsze uważałem za odstręczające, a Loos i Hoffmann są akurat tacy nowocześni, że uważam ich całkiem natural­nie za odstręczających. A Schielego i Klimta, tych kiczow­ników, uważa się dziś przecież za najnowocześniejszych, dlatego też Klimta i Schielego uważam za z gruntu od­stręczających. Ludzie słuchają dzisiaj przede wszystkim Weberna, Schónberga i Berga tudzież tych, co ich mał­pują, no i jeszcze Mahlera, wszystko to mnie odstręcza. Wszystko, co akurat jest w modzie, zawsze mnie odstrę­czało. Prawdopodobnie cierpię też na tak zwany przeze mnie egoizm artystyczny, w kwestii sztuki chcę wszystko zatrzymać dla siebie, chcę sam jeden posiadać mojego Schopenhauera, mojego Pascala, mojego Novalisa i drogiego memu sercu Gogola, chcę produkty sztuki mieć na swoją wyłączną własność, tych genialnych ekscentryków sztuki, na wyłączną własność chcę Michała Anioła, Re­noira, Goyę, powiedział, nie mogę ścierpieć, że oprócz mnie jeszcze ktoś inny może mieć wytwory tych geniu­szów i się nimi cieszyć, niemal nieznośna jest mi już sama myśl, że oprócz mnie ktoś inny jeszcze choćby ceni Janaczka, Martinu czy Schopenhauera lub Kartezjusza, chcę być jedynym, a to rzecz jasna zgroza, okropne nastawie­nie, rzekł wówczas Reger. Jestem zaborczym myślącym, stwierdził wówczas Reger w swoim mieszkaniu. Chętnie bym wierzył, że Goya tylko dla mnie malował, że Gogol i Goethe tylko dla mnie pisali, że Bach dla mnie tylko kom­ponował. Ponieważ jest to przeświadczenie złudne, a do tego jeszcze z gruntu niegodziwe, jestem w gruncie rzeczy ciągle nieszczęśliwy, z pewnością to pan zrozu­mie, rzekł wówczas Reger. Nawet jeśli to niedorzeczne, stwierdził Reger wówczas, czytając jakąś książkę, mam mimo wszystko uczucie tudzież myśl, że książka ta tylko dla mnie została napisana, kiedy patrzę na jakiś obraz, mam uczucie i myśl, że specjalnie dla mnie został namalowany, kiedy słucham jakiejś kompozycji — że tylko dla mnie została skomponowana. Czytam wtedy, słucham wtedy i patrzę naturalnie wtedy też w całkowicie błędnym przekonaniu, ale i z najwyższą przyjemnością, stwierdził wówczas Reger. Tu, na tym fotelu, powiedział mi wówczas Reger, wskazując na tak zwany ohydny fotel Loosa, nawiasem mówiąc, zaprojektowany przez Loosa w Brukseli, jak również w Brukseli oddany do zrealizowania, przed trzydziestoma laty wprowadziłem żonę w Sztukę fugi. Ohydny fotel Loosa wciąż stoi w tym samym miejscu. I tutaj, na tym ohydnym fotelu Loosa, powiedział Reger, prosząc mnie o zajęcie miejsca na tym ohydnym, fotelu Loosa, stojącym przy oknie na Singerstrasse, przez cały rok czytałem żonie na głos Wielanda, Wielanda, tego wiel­kiego niedocenionego niemieckiej literatury, Wielanda, które­go Goethe w obrzydliwy sposób przepędził z Weimaru, w czym wstrętną rolę odegrał Schiller, stwierdził Reger; po roku żona stała się ekspertem od Wielanda, zaledwie po roku! wykrzyknął wówczas Reger. A tam, na tym taborecie Loosa, równie ohydnym, jak niewygodnym, taboret ten zaprojektował ponoć również ten nieznośnie patetyczny Loos, siedziała moja żona i w latach sześćdziesiątym szóstym i sześćdziesiątym siódmym, między pierwszą a drugą nad ranem czytała mi na głos całego Kanta. Początkowo wprowadzanie żony w świat literatury, filozofii i muzyki kosztowało mnie bardzo dużo wysiłku, oznajmił wów­czas Reger. Rzecz jasna, literatura bez filozofii, jak i odwrotnie: filozofia bez muzyki i literatury są nie do pomyślenia, powiedział, nim pojęła to żona, minęły lata, oznajmił mi wówczas Reger w mieszkaniu przy Singerstrasse. Trzeba było zaczynać z żoną od samego początku, mimo że, kiedy ją poznałem, odebrała już staranną, należną warstwie, z której pochodziła, edukację. Początkowo nie sądziłem wprawdzie, iż będziemy mogli wspólnie żyć, mimo wszystko jednak okazało się to możliwe, cytuję Regera, po­nieważ żona w naturalny sposób się podporządkowała, to bowiem było warunkiem naszego wspólnego życia, któ­re ostatecznie można w sumie określić jako współżycie idealne. Kobiecie takiej jak moja żona taka nauka przy­chodzi opornie tylko w początkowych latach, natomiast później przychodzi jej coraz łatwiej, oświadczył Reger. Na tym niewygodnym, ohydnym taborecie Loosa dla mojej żony zapłonęło, że tak powiem, światło filozofii, powiedział wówczas Reger w mieszkaniu przy Singer­strasse. Całymi latami w edukacji jakiegoś człowieka idziemy fałszywym tropem, aż w pewnym momencie z chwili na chwilę zaczynamy widzieć trop właściwy, odtąd wszystko idzie bardzo szybko, od tej chwili żona chwy­tała wszystko w lot, jednak, rzecz jasna, jeszcze całymi latami, jeśli nie dziesiątkami lat, mogłem dalej nad nią pracować, stwierdził wówczas Reger w mieszkaniu przy Singerstrasse. Bierzemy kobietę, nie wiedząc, dlaczego ją wzięliśmy, przecież naprzykrza się nam swoją zaaferowa­ną krzątaniną w domu, ale i w ogóle damskimi maniera­mi, stwierdził wówczas Reger w mieszkaniu przy Singer­strasse, bierzemy ją jednak, ponieważ chcemy zaznajo­mić ją z właściwą wartością życia, zademonstrować jej, czym może być życie, kiedy duch jest nam przewodnikiem. Nie powinniśmy, rzecz jasna, popełnić błędu, że pierwia­stek duchowy wbijamy jej do głowy na siłę, tak jak po­czątkowo ja próbowałem, co naturalnie nie mogło mi się powieść, również do tego celu wiedzie przezorność, powiedział Reger wówczas w mieszkaniu przy Singer­strasse. Wszystko, co podobało się żonie, zanim ją pozna­łem, przestało jej się podobać, kiedy wszystko jej wy­jaśniłem, z wyjątkiem tej histerii Jugendstilu, tego tak zwanego Jugendstilu, tego odstręczającego artystyczne­go kiczu, tej obrzydliwej aberracji smaku w Jugendstilu, w tym punkcie nie miałem nawet szansy. Mimo to oczy­wiście z czasem udało mi się wybić jej z głowy owo upodobanie do fałszywej, zatem i bezwartościowej litera­tury oraz do fałszywej i bezwartościowej muzyki, powie­dział Reger, i zaznajomić ją z najistotniejszą częścią świa­towej filozofii. Kobieca głowa należy do najupartszych, stwierdził wówczas Reger w mieszkaniu przy Singer­strasse, wydaje się niby przystępna, naprawdę jednak jest niedostępna. Zanim ją poznałem, żona odbyła tyle po­dróży bez sensu, oświadczył wówczas Reger, jak więk­szość kobiet dzisiaj, ogarnięta istnym szałem podróży, dzisiaj tu, jutro tam, to ich dewiza, a w gruncie rzeczy ni­czego nie doznają, nie widzą niczego, przywożą do domu tylko puste portfele. Po ślubie żona przestała podróżo­wać, oświadczył Reger, ruszała wyłącznie już tylko w owe podróże duchowe, które ja z nią odbywałem, podróżowaliś­my po Schopenhauerze, po Nietzschem, po Kartezjuszu, Montaigneu i Pascalu, i to całymi latami, oświadczył Reger. Tu, widzi pan, powiedział wówczas Reger w mieszkaniu przy Singerstrasse, siadając na fotelu, na tym ohydnym fotelu Otto Wagnera, na tym ohydnym fotelu Otto Wagnera żona wyznała mi, że mimo iż przez cały rok wy­kładałem jej o Schleiermacherze, nic z niego nie rozu­mie. Ponieważ w trakcie tej nauki o Schleiermache­rze całkowicie mi Schleiermachera obrzydziła, naraz Schleiermacher przestał mnie interesować, przyjąłem do wiadomości, że nie rozumie Schleiermachera, i przesta­łem się Schleiermacherem zajmować, w takim wypadku należy po prostu takiego niezrozumianego przez żonę fi­lozofa, takiego akurat Schleiermachera, bez najmniej­szych skrupułów odłożyć na bok, jak to się mówi, i iść dalej. Przeszedłem natychmiast do wprowadzenia w Herdera, co oboje przyjęliśmy z ulgą, stwierdził wówczas Reger w mieszkaniu przy Singerstrasse. Po śmierci żo­ny myślałem o wyprowadzeniu się z naszego wspólnego mieszkania, jednakże nie wyprowadziłem się z niego po prostu dlatego, że jestem na to za stary Przeprowadzka jest ponad moje siły, oświadczył Reger. Wystarczyłyby mi, rzecz jasna, dwa pokoje, oświadczył Reger, ale kiedy przeprowadzka nie wchodzi już w rachubę, musimy za­dowolić się, tak jak w przypadku mieszkania przy Sm­gerstrasse, dziesięcioma albo dwunastoma pokojami. Wszystko w tym mieszkaniu przypomina mi o żonie, powiedział Reger, gdziekolwiek spojrzę, zawsze tam stoi, siedzi tam, przychodzi do mnie z jednego czy drugiego pokoju, to przerażające, wręcz rozdziera serce, tak, fak­tycznie, rozdziera serce, powiedział Reger. Wówczas, kie­dy byłem w mieszkaniu przy Singerstrasse, jeszcze za życia jego żony, powiedział mi, patrząc na dół na Singer­strasse, wie pan, panie Atzbacher, niczego nie obawiam się tak jak tego, że żona mnie nagle opuści i zostawi sa­mego, najstraszniejsze, co może mnie spotkać, to to, że ona umrze i zostawi mnie samego. Ale cieszy się dobrym zdrowiem, z pewnością przeżyje mnie o całe lata, oświad­czył wówczas Reger. Kiedy ukochaliśmy sobie jakąś isto­tę tak szczerze jak ja żonę, nie możemy sobie wyobrazić jej śmierci, sama myśl o tym jest nieznośna, oświadczył wówczas Reger. Podczas mojej drugiej bytności w jego mieszkaniu przy Singerstrasse, kiedy przyszedłem po stary tom Spinozy, który załatwił mi nie oficjalnie przez księgarnię, tylko przez nielegalnego handlarza, natych­miast po moim wejściu do mieszkania przy Singerstras­se poprosił, abym zajął miejsce na pierwszym lepszym fotelu, który okazał się również ohydnym fotelem Loosa, i sam zniknął w bibliotece, aby wkrótce potem wrócić z tomem z wybranymi fragmentami z Noyalisa. Poczytam panu teraz przez godzinę fragmenty Novalisa, powie­dział do mnie, i kiedy ja musiałem siedzieć na ohydnym fotelu Loosa, przez godzinę, on, cały czas stojąc, czytał mi na głos fragmenty Novalisa. Novalisa polubiłem od razu, powiedział, zamknąwszy po godzinie książkę z fragmen­tami Novalisa, i do dzisiaj go lubię. Novalis jest poetą, którego zawsze uwielbiałem bardziej niż jakiegokolwiek innego, wciąż z tą samą siłą i z tym samym entuzjazmem. Wszyscy inni z biegiem czasu zawsze prędzej czy później zaczynali mi działać na nerwy, rozczarowywali mnie głę­boko, okazywali się bezcelowi albo bez sensu, albo też, jak jakże często się zdarza, koniec końców mało ważni i bezużyteczni, ale Novalis pod żadnym względem. Nigdy nie sądziłem, że będę mógł tak uwielbiać poetę, który jest jednocześnie filozofem, Novalisa uwielbiam, zawsze go uwielbiałem, od początku, i również w przyszłości rów­nie szczerze będę go uwielbiał, tak jak zawsze go wielbi­łem, oświadczył wówczas Reger. Wszyscy filozofowie sta­rzeją się z czasem, Noyalis nie, oświadczył wówczas Re­ger. Dziwne jednak, że żona w ogóle była nieczuła na Novalisa, kiedy ja zawsze tyle do Novalisa czułem, bez reszty go wręcz wielbiłem. Do wielu udało mi się z cza­sem żonę przekonać, do Novalisa nie, choć właśnie Novalis był tym, który by jej najwięcej przyniósł, powie­dział. Początkowo żona nie chciała ze mną chodzić do Kunsthistorisches Museum, powiedział teraz Reger, za­pierała się, że tak powiem, rękami i nogami, później jednak zaczęła ze mną chodzić, tak samo regularnie jak ja, i jestem przekonany, że gdyby to ona mnie przeżyła, a nie, tak jak się stało, ja ją, tak samo jak ja teraz, to znaczy sam bez niej, chodziłaby do Kunsthistorisches Museum sama, beze mnie. Spojrzawszy znowu na Siwobrodego mężczyznę, Reger powiedział: czterdzieści lat po zakoń­czeniu wojny sytuacja w Austrii ponownie osiągnęła naj­niższy punkt ciemności moralnej, to jest deprymujące. Tak piękny kraj, powiedział Reger, a tak grząskie moral­ne bagno, powiedział, tak piękny kraj, a tak na wskroś brutalne, niegodziwe i niszczące siebie społeczeństwo. Najstraszniejsze jest to, że człowiek może być tu tylko patrzącym w osłupieniu widzem i w żaden sposób nie może się temu oprzeć, cytuję Regera. Reger, spojrzawszy na Siwobrodego mężczyznę, powiedział: co drugi dzień chodzę na grób mojej żony, kiedy nie idę do Kunsthisto­risches Museum, idę na grób mojej żony, stoję przez pół godziny nad grobem żony i niczego nie czuję. Dziwne, przez cały czas w sumie myślę tylko o żonie, a kiedy sto­ję nad jej grobem, nie czuję niczego, co się z nią wiąże. Stoję i naprawdę nie czuję niczego, co się z nią wiąże. Dopiero kiedy odejdę od jej grobu, ponownie odczuwam, jakie to straszne, że mnie zostawiła samego. Zawsze my­ślę, że idę na jej grób, aby być szczególnie blisko niej, ale kiedy stoję nad jej grobem, nie czuję zupełnie czegokol­wiek, co się z nią wiąże. No i wyrywam rosnące wkoło chwasty i wpatruję się w ziemię, ale niczego nie czuję. Weszło mi to w nawyk, że co drugi dzień chodzę na grób żony, który też będzie kiedyś moim grobem, oświadczył Reger. Na myśl o tych makabrycznych okolicznościach, które towarzyszyły jej pogrzebowi, powiedział, jeszcze dzisiaj robi mi się niedobrze. Drukarnia wielokrotnie drukowała z błędami zleconą jej klepsydrę, raz za grubą czcionką, raz za jasną, to było za dużo, to za mało prze­cinków, aż roiło się od błędów, naprawdę można było się załamać. Na skraju załamania nerwowego powiedziałem drukarzowi wprost, że dostał przecież bardzo dokładny wzór, a jego próbki nigdy się nie trzymają mojego wzo­ru, że na próbkach roi się od błędów. Na co drukarz od­powiedział mi, że on już wie, jak drukuje się taką klepsy­drę, że to ja się nie znam. On wie, jak składać tekst, a nie ja, on wie, gdzie stawiać przecinki, a ja nie. Ale nie dałem mu spokoju i w końcu dostałem do ręki taką klepsydrę, jaką chciałem, ale żeby taką, jaką chciałem, klepsydrę otrzymać, aż pięciokrotnie musiałem chodzić do drukar­ni, powiedział Reger. Drukarze to uparci aroganci, któ­rzy upierają się przy swoim nawet wtedy, kiedy dawno już do nich dotarło, że nie mają racji. Z drukarzami nie należy wdawać się w dyskusję, powiedział Reger, od razu stają się uparci i grożą panu, że wszystko rzucą, jeśli nie ugnie się pan przed ich głupotą. Ale ja nigdy nie ugiąłem się przed drukarzami, oświadczył Reger. Na klepsydrze było tylko jedno zdanie, oświadczył Reger, jedynie miej­sce i data śmierci żony, mimo to aż pięciokrotnie musiałem chodzić do drukarni i do tego jeszcze wdawać się w dyskusje z drukarzem. Żona zresztą wcale nie chciała żadnej klepsydry, ustaliłem z nią wcześniej, że klepsyd­ry nie będzie, mimo to oddałem klepsydrę do druku, oświadczył Reger, w końcu jednak nie wysłałem ani jed­nej klepsydry, nagle bowiem, kiedy miałem już je wysy­łać, wysyłanie klepsydry wydało mi się bez sensu. Zamie­ściłem jedynie krótkie, jednozdaniowe zawiadomienie w gazecie, że żona umarła, powiedział Reger. Kiedy umie­ra ktoś z ich bliskich, ludzie robią z tego wielką pompę, ja uczyniłem wszystko jak najprościej, oświadczył Reger, choć dziś, rzecz jasna, nie wiem, czy postąpiłem słusznie, ustawicznie mam tego typu wątpliwości, od śmierci żony dzień w dzień nachodzą mnie wątpliwości, nie mam dnia bez wątpliwości, to nas z czasem kruszy, oświadczył Re­ger. Ze spadkiem nie było najmniejszych kłopotów, po­nieważ żona w testamencie wyznaczyła mnie jako ogólne­go spadkobiercę, podobnie jak ja w moim testamencie wyznaczyłem ją jako ogólnego spadkobiercę. Taki zgon, choć­by dotykał nas tak głęboko, że faktycznie wyobrażamy sobie, że to nas zdusi, ma też swoją śmieszną stronę, oświadczył Reger. Najstraszliwsze jest przecież zawsze śmiechu warte, oświadczył Reger. Pogrzeb żony był, w gruncie rzeczy, nie tylko prosty, lecz również deprymu­jący, powiedział Reger. Chcemy pogrzebu prostego, z udziałem możliwie niewielu ludzi, powiedział Reger, a mimo to i tak organizujemy pogrzeb deprymujący. Mó­wimy: bez muzyki, bez przemówień, myśląc, że to naj­prostsze, nam samym najbardziej to pozwoli przetrwać, a mimo wszystko to do głębi nas deprymuje, oświadczył Reger. Zaledwie siedem, osiem osób, rzeczywiście tylko najbliżsi, w miarę możliwości żadnych powinowatych, tylko najbliżsi, myślimy, i wtedy przychodzą tylko ci naj­bliżsi, którym również z góry powiedziano: żadnych kwiatów, niczego, a mimo to wszystko jest przecież i tak deprymujące. Kiedy idziemy za trumną, wszystko jest deprymujące. Wszystko następuje szybko, trwa niespeł­na kwadrans, ale zdeprymowani myślimy, że trwało całą wieczność, powiedział Reger. Idę na grób żony i zupełnie niczego nie czuję. W domu jeszcze dziś codziennie chce mi się wyć, powiedział, nie wiem, czy pan w to uwierzy, czy nie, ale nad grobem żony niczego nie czuję. Stoję tak i wyrywam chwasty, skubię, wykonuję owe nerwowe, śmiechu warte ruchy, wiem, że to chorobliwe ruchy dla uspokojenia nerwów, i spoglądam na okoliczne groby w złym guście, jeden bardziej kiczowaty od drugiego, oświadczył Reger. Na cmentarzu całkiem brutalnie wi­dzimy bezdenne bezguście ludzkości. Na naszym grobie rośnie tylko trawa, nie ma na nim nazwiska, oświadczył Reger, ustaliłem to wcześniej z żoną. Żadnej inskrypcji, nic. Kamieniarze oszpecają cmentarz, a tak zwani arty­ści plastycy kładą na wszystkim swoją kiczowatą łapę, powiedział Reger. Rzecz jasna jednak z grobu żony mam wspaniały widok na Grinzing oraz leżący niżej Kahlen­berg. I na Dunaj poniżej. Grób znajduje się tak wysoko, że może pan z niego patrzyć na cały Wiedeń. Z pewno­ścią to obojętne, gdzie człowiek jest pochowany, ale jeśli już ktoś posiada grób na okres istnienia cmentarza, tak jak ja z żoną, to powinno się go pochować we własnym gro­bie. Chciałabym być pochowana wszędzie, byle nie na Cmentarzu Centralnym, mawiała często żona, oświadczył Reger, a i ja nie chciałbym być pochowany na Cmenta­rzu Centralnym, choć to obojętne, jak powiedziałem, gdzie człowiek koniec końców leży. Mój bratanek z Leoben, jedyny krewny, jakiego jeszcze posiadam, powie­dział Reger, wie, że nie chcę być pochowany na Cmenta­rzu Centralnym, tylko we własnym grobie, który na okres istnienia cmentarza pozostanie moją własnością, oświadczył Reger, rzecz jasna jednak, jeśli miałbym umrzeć ponad trzysta kilometrów od Wiednia, to wtedy na miejscu, w promieniu trzystu kilometrów — w Wiedniu, w innym wypad­ku na miejscu, powiedziałem bratankowi z Leoben, bra­tanek zastosuje się do tego, co mu powiedziałem, ponie­waż po mnie dziedziczy, cytuję Regera. Spoglądając na Siwobrodego mężczyznę, Reger powiedział: jeszcze rok temu, na krótko przed śmiercią żony, lubiłem pochodzić sobie parę godzin po Wiedniu, teraz nie mam już na to ochoty. Śmierć żony bardzo mnie osłabiła, nie jestem już tym samym człowiekiem, co przed jej śmiercią. Wiedeń zresztą też stał się taki brzydki, powiedział. Zimą myślę: wiosna mnie uratuje, wiosną myślę: lato mnie uratuje, latem myślę, że jesień, jesienią, że zima, wciąż to samo, o każdej porze roku z nadzieją wypatruję następnej. To, rzecz jasna, niefortunna cecha charakteru, u mnie wro­dzona, ja nie mówię: jak to dobrze, że jest zima, zima to twoja pora roku, podobnie jak nie mówię, wiosna to twoja pora roku, podobnie jak —jesień, to twoja pora roku, lato i tak dalej, i tak dalej. Przesuwam moje nieszczęście zawsze na porę roku, w której akurat muszę żyć i w tym całe nie­szczęście. Nie należę do ludzi, którzy cieszą się teraźniej­szością, tak, należę do tych nieszczęśliwców, którzy cie­szą się z przeszłości, taka jest prawda, którzy teraźniej­szość wciąż odczuwają jako policzek, taka jest prawda, powiedział Reger, dla mnie teraźniejszość to policzek i prowokacja, i w tym moje nieszczęście. No ale przecież dokładnie też tak nie jest, powiedział Reger, wciąż bo­wiem widzieć teraźniejszość taką, jaka jest, a naturalnie też nie zawsze jest ona tylko nieszczęśliwa, nie zawsze unieszczęśliwia, wiem o tym, tak jak i przeszłość, kiedy o niej pomyśleć, niekoniecznie uszczęśliwia, wiem o tym. Wielkim nieszczęściem jest także to, że nie mam lekarza, któremu mógłbym zaufać, wielu miałem w życiu lekarzy, ale koniec końców żadnemu z tych lekarzy nie ufałem, wszyscy mnie w końcu zawiedli, powiedział Re­ger. Cały czas czuję, jakby mi się miało zaraz coś przyda­rzyć, w każdym momencie mam wrażenie, że zaraz zwali mnie z nóg. Kiedy mówię, zaraz będę miał atak, faktycz­nie czuję, że będę miał atak, nawet jeśli mówiłem to już tysiące razy, powiedział Reger, już i mnie samemu zaczy­na działać to na nerwy, co chwila mówię sobie, że będę miał atak, a atak nie przychodzi, powiedział Reger. Nie-raz już i w pana obecności mówiłem, że wydaje mi się, że będę miał atak, a on nie nadszedł, absolutnie nie mówię tego z przyzwyczajenia, tylko ponieważ faktycznie mam uczucie, ze zaraz będę miał atak. W moim ciele nic już nor­malnie nie funkcjonuje, powiedział Reger. Gdybym miał dobrego lekarza, no ale nie mam dobrego lekarza. Na Singerstrasse miałbym może czterech lekarzy praktykujących oraz dwóch internistów, ale żaden z nich nic nie jest wart. Wzrok mam tak słaby, że niebawem w ogóle nie będę widział, no ale nie mam dobrego okulisty. Rzecz jasna jednak nie chodzę do lekarzy również dlatego, że boję się, iż lekarz mógłby mi potwierdzić to, co podejrze­wam, a mianowicie, że jestem śmiertelnie chory. Od lat je­stem śmiertelnie chory, już żonie wciąż to powtarzałem, powiedział Reger, i z pewnością założyłem sobie, że to ja pierwszy umrę, nie ona, a przecież w końcu to ona, wsku­tek tych straszliwych okoliczności, umarła przede mną; przez całe życie odczuwałem wielki lęk przed lekarzami. Dobry lekarz to najlepsze, co możemy posiadać, powie­dział Reger, ale mało kto posiada dobrego lekarza, mamy przecież zawsze tylko do czynienia z partaczami i szarla­tanami medycyny, powiedział, a kiedy raz wyda się nam, że wreszcie znaleźliśmy dobrego lekarza, okazuje się, że jest albo za stary, albo za młody, albo zna się trochę na najnowszej medycynie, ale nie ma doświadczenia, albo ma doświadczenie, a nie zna się w ogóle na najnowszej medycynie, tak to jest, powiedział Reger. Człowiekowi potrzebny jest pilnie lekarz od ciała i lekarz od duszy, a żadnego z nich nie znajduje, przez całe życie wciąż szu­ka dobrego lekarza od ciała i od duszy, a żaden z nich dla niego nie istnieje, taka jest prawda. Wie pan, co powie­dzieli mi lekarze w szpitalu Braci Miłosierdzia, posta­wieni wobec faktu, iż winni są śmierci mojej żony, czyli mają ją na sumieniu? Powiedzieli: nadeszła widać jej go­dzina, powiedzieli mi to banalne zdanie i to zdanie po­wiedział nie tylko ten, który spaprał operację mojej żony, wszyscy lekarze w szpitalu Braci Miłosierdzia wypowia­dali to banalne zdanie, nadeszła godzina, nadeszła godzina, nadeszła godzina, wciąż powtarzali, tak jakby to była ich standardowa odpowiedz, oświadczył Reger. Mając leka­rza, któremu możemy zaufać i pod którego opieką mo­żemy się czuć bezpiecznie, powiedział Reger, mieliby­śmy w starszym wieku najważniejszą rzecz, takiego leka­rza jednak nie mamy. Teraz przestałem w ogóle szukać takiego lekarza, jest mi bowiem całkowicie obojętne, kie­dy umrę, każda chwila jest na to dobra, ale tak jak wszy­scy ludzie pragnę śmierci możliwie szybkiej oraz możli­wie bez bólu. Żona cierpiała przecież tylko przez parę dni, powiedział Reger, parę dni cierpienia i parę dni w śpiączce, powiedział. Ludzie żądają, by ubrać zmarłego, a ja kazałem ją tylko zawinąć w czyste prześcieradło, stwierdził Reger. Urzędnik miejski, który nadzorował pogrzeb, był doskonałym fachowcem. Dobrze samemu zająć się wszystkimi sprawami związanymi z pogrzebem, wtedy bowiem nie mamy czasu siedzieć w domu i bez­czynnie czekać, aż zdusi nas rozpacz. Cały tydzień bie­gałem po Wiedniu zaabsorbowany sprawami pogrzebu, od urzędu do urzędu, raz jeszcze poznając, czym jest państwo wraz z całą jego biurokratyczną brutalnością, stwierdził Reger. Urzędy, do których musimy chodzić w Wiedniu w sprawach pogrzebu, są tak od siebie oddalo­ne, że trzeba co najmniej tygodnia na załatwienie wszyst­kiego, co niezbędne do pogrzebu. Mówiłem wszędzie, że chcę, żeby żona miała najprostszy pogrzeb, czego nie zro­zumieli, wszyscy bowiem chcą mieć, jak wiadomo, po­grzeb wystawny. Ile siły kosztowało mnie, nim w końcu zdołałem przeforsować pogrzeb najprostszy, powiedział Re­ger. Zrozumiał mnie tylko urzędnik miejski z Wahringu, jedyny, który mnie zrozumiał, kiedy powiedziałem: jak najprostszy pogrzeb, nie, że chodziło mi o tani, jak wszy­scy inni myśleli, tylko najprostszy, wszyscy myśleli przez cały czas, że miałem na myśli tani, kiedy mówiłem najprost­szy, jedynie ten urzędnik miejski zrozumiał mnie natychmiast, kiedy powiedziałem najprostszy, czyli właśnie naj­prostszy, a nie tani. Nie do wiary, jak głupi faktycznie mogą być ludzie, z którymi mamy do czynienia w urzę­dach, powiedział Reger. Ja, proszę pana, nie wierzyłem, że dożyję tej zimy, a tym bardziej, że ją przeżyję, powie­dział teraz. Prawda jest taka, że przez cały rok wiodłem egzystencję w całkowitej inercji, z wyjątkiem chodzenia na obowiązkowe koncerty, jak również pisania moich artystycznych tekstów do „Timesa”, od śmierci żony nic mnie już nie obchodziło, taka jest prawda, żaden czło­wiek, włącznie z panem, powiedział Reger, nawet pan całymi miesiącami mnie nie obchodził. Niczego prawie nie czytałem, nie wychodziłem z domu, chyba że na kon­certy, ale właśnie w ubiegłym roku wszystkie koncerty nic nie były warte, zatem, rzecz jasna, także takież były wszystkie moje artystyczne teksty do „Timesa”. Czasem zastanawiam się, czemu właściwie ciągle jeszcze piszę do „ Timesa” artykuły z Wiednia, skoro właśnie tu, w tym bez­myślnym Wiedniu w dziedzinie muzyki doszło do przerażającego wprost upadku, tu bowiem, w Wiedniu, prze­cież ani Konzerthaus, ani Musikverein nie mają do za­oferowania niczego wyjątkowego, koncerty wiedeńskie już dawno straciły swoją wyjątkowość, to samo, czego się tu słucha, mógł pan już dużo wcześniej usłyszeć w Ham­burgu czy Zurychu, czy w Dinkelsbuhl, powiedział Re­ger. Mam wielką ochotę na pisanie, ale to, czego słucha się w Wiedniu na koncertach, jest coraz mniej warte. Już dawno przestałem być, tak jak byłem kiedyś, fanatykiem koncertowym, powiedział, fanatyk muzyki, owszem, ale już nie fanatyk koncertowy, jest mi coraz trudniej chodzić do Musikverein albo do Konzerthaus, do obu trudno mi dojść pieszo, nie jeżdżę taksówkami, a tramwajem z Sm­gerstrasse też nie ma połączenia. A i publiczność w Kon­zerthaus stała się ostatnimi czasy, muszę powiedzieć, po­dobnie jak publiczność w Musikverein, bardzo pospoli­ta i prowincjonalna, żałuję, ale niestety stępiała i od wie­lu już lat nie jest na poziomie. Minęły bezpowrotnie cza­sy, kiedy największy spośród wszystkich śpiewaków, George London, śpiewał Don Giovanniego w operze, albo córka rzeźnika, Lipp, Królową nocy, minęły również cza­sy, kiedy sześćdziesięcioletni Menuhin dyrygował w Konzerthaus, a pięćdziesięcioletni Karajan w Musikve­rein. Teraz słuchamy wyłącznie miernoty, bez wartości. Idole, ci najprzedniejsi, najidealniejsi i kompetentni, zestarzeli się i stali się niekompetentni, powiedział Reger.

Dziwne, ale obecne pokolenie nie stawia już przed mu­zyką najwyższych wymagań, które stawiało się muzyce jeszcze piętnaście, dwadzieścia lat temu. Wynika to z tego, że słuchana muzyka za sprawą techniki stała się banalną powszedniością. Słuchanie muzyki przestało być czymś wyjątkowym, dzisiaj wszędzie słyszy pan muzykę, obojętnie gdzie pan przebywa, wprost pana zmuszają do słuchania muzyki, w każdym domu towarowym, w każ­dym gabinecie lekarskim, na każdej ulicy, nie może pan wprost umknąć muzyce, chce pan od niej uciec, ale nie może pan od niej uciec, ta epoka nie może się obyć bez wszechobecnej muzyki w tle, w tym cała katastrofa, oświad­czył Reger. W naszych czasach doszło do totalnej inwazji muzyki, od bieguna północnego aż po południowy biegun wszędzie musi pan jej słuchać, w mieście czy na wsi, na morzu czy na pustyni, oświadczył Reger. Już tak długo ludzie dzień w dzień szpikowani są muzyką, że dawno już stracili jakiekolwiek wyczucie muzyki. Ten przeraź­liwy fakt ma, rzecz jasna, wpływ również na koncerty, których słucha pan dzisiaj, wyjątkowego już pan nie znajdzie, cała muzyka bowiem w całym świecie jest wy­jątkowa, a tam, gdzie wszystko jest wyjątkowe, nie ma naturalnie już niczego wyjątkowego, wtedy wprost wzru­sza, oświadczył Reger, że kilku śmiechu wartych wirtu­ozów zadaje sobie trud, by być wyjątkowymi, już takimi przestali być, ponieważ już takimi być nie mogą. Świat został całkowicie przesycony totalną muzyką, powiedział Reger, w tym całe nieszczęście, wszędzie na ulicy, na każ­dym rogu, słyszy pan wyjątkową i perfekcyjną muzykę w takiej dawce, że należałoby właściwie już dawno zaczo­pować sobie wszystkie przewody słuchowe, żeby nie oszaleć. Współcześni ludzie, ponieważ nic innego im nie zostało, cierpią na chorobliwy konsumpcjonizm mu­zyczny, oświadczył Reger, ten konsumpcjonizm muzycz­ny dopóty będzie nakręcał przemysł, sterujący dzisiej­szym człowiekiem, dopóki doszczętnie nie zrujnuje wszystkich ludzi; tyle się teraz mówi o odpadach i o che­mii, które wszystko doszczętnie rujnują, a ja panu po­wiem, muzyka doszczętnie rujnuje więcej ludzi niż od­pady i chemia, to muzyka wszystko i wszystkich w koń­cu doszczętnie i totalnie zrujnuje. Najpierw przemysł muzyczny zrujnuje ludziom doszczętnie przewody słu­chowe, a następnie, jako niejako następstwo logiczne, i samych ludzi, taka jest prawda, oświadczył Reger. Już widzę tego człowieka totalnie zniszczonego przez prze­mysł muzyczny, powiedział Reger, całe masy ofiar prze­mysłu muzycznego, które w końcu całe kontynenty za­pełnią swym trupiomuzycznym zapachem, drogi panie Atzbacher, przemysł muzyczny będzie miał ludzi na sumie­niu, najprawdopodobniej będzie miał w końcu na sumie­niu całą ludzkość, nie tylko chemia i odpady, mówię to panu. Przemysł muzyczny jest mordercą ludzi, przemysł muzyczny jest wręcz masowym mordercą całej ludzko­ści, która, jeśli przemysł muzyczny w dalszym ciągu bę­dzie postępował tak, jak dotychczas, już za kilkadziesiąt lat nie będzie miała najmniejszej szansy, drogi panie Atz­bacher, cytuję wzburzonego Regera. Niebawem czło­wiek o wrażliwym słuchu nie będzie mógł wyjść na uli­cę; wejdzie pan do kawiarni, wejdzie pan do gospody, wejdzie pan do domu towarowego, wszędzie, czy chce pan, czy nie chce, musi pan słuchać muzyki, jedzie pan pociągiem, leci pan samolotem, wszędzie pana ściga mu­zyka. Ta nieustanna muzyka jest czymś najbardziej bru­talnym, co musi znosić i tolerować obecna ludzkość, oświadczył Reger. Od samego rana do późnej nocy szpi­kuje się ludzkość Mozartem i Beethovenem, Bachem i Handlem, powiedział Reger, choćby pan nie wiem gdzie poszedł, i tak nie umknie pan tej torturze. Zakrawa nie­mal na cud, powiedział Reger, że w Kunsthistorisches Museum jak dotąd nie słyszy się nieustannie muzyki, tego by tylko brakowało. Po pogrzebie żony na sześć tygo­dni zamknąłem się w mieszkaniu przy Singerstrasse i nawet pomocy domowej nie wpuściłem, oświadczył Reger. Bezpo­średnio po pogrzebie poszedł do pobliskiego zboru i zapalił świecę, nie wiedząc właściwie dlaczego, ciekawe, że prosto ze zboru poszedł do Świętego Stefana i tam również zapalił świecę, także w tym wypadku nie wiedząc właściwie dlaczego. Po zapaleniu świecy u Świętego Ste­fana, zszedł nieco niżej na Wollzeile z myślą, żeby się zabić. Nie miałem jednak dokładnego pomysłu na to, jak się zabić, a w końcu udało mi się myśl o zabiciu się wybić sobie z głowy, przynajmniej na krótki czas, oświadczył mi Reger. Miałem do wyboru albo tygodniami chodzić tam i z powrotem po mieście, albo na wiele tygodni zamknąć się w domu, oświadczył mi Reger, i zdecydowałem się na wieloty­godniowe zamknięcie w domu. Po pogrzebie żony, jak po­wiedział, nie chciał w ogóle już patrzeć na ludzi, począt­kowo także i na jedzenie, jednakże przez cały dzień pił tylko czystą wodę, tego nikt nie wytrzyma dłużej niż trzy, cztery dni, i faktycznie bardzo szybko wychudł do kości, wczesnym rankiem nie miał siły wstać z łóżka, to było sy­gnałem, cytuję słowa Regera, więc znowu zacząłem jeść, a następnie znowu zajmować się Schopenhauerem, wła­śnie Schopenhauerem zajmowałem się wraz z żoną, kie­dy idąc ze mną, upadła, łamiąc sobie tak zwaną nasadę uda, powiedział Reger w zamyśleniu. W ciągu tych sześciu tygodni zamknięcia w domu przeprowadziłem jedynie kilka rozmów telefonicznych z moim doradcą prawnym i czytałem Schopenhauera, prawdopodobnie to mnie uratowało, oświadczył Reger, choć nie jestem pewien, czy w ogóle dobrze się stało, że się uratowałem, prawdopodobnie, oświadczył Reger, lepiej by się stało, gdybym się nie uratował, gdybym się zabił. Wszakże tyle miałem bieganiny w związku z pogrzebem, że nie starczyło mi czasu na to, by się zabić. Człowiek, który się nie zabije od razu, nigdy się już nie zabije, to właśnie jest takie prze­raźliwe, powiedział. Pragniemy być martwi, tak jak uko­chana przez nas istota, a przecież się nie zabijamy, my­ślimy o tym wprawdzie, a jednak tego nie czynimy, po­wiedział Reger. Dziwne, ale przez te sześć tygodni w ogó­le nie mogłem ścierpieć muzyki, ani razu nie siadłem do fortepianu, raz w myślach spróbowałem zabrać się do Das wohltemperierte Klavier, ale natychmiast dałem sobie spokój, to nie muzyka uratowała mnie przez te sześć tygodni, to Schopenhauer, wciąż na nowo parę linijek Schopenhauera, oświadczył Reger. Nie był to także Nietzsche, tylko Schopen­hauer. Siadałem w łóżku, czytałem parę linijek Schopen­hauera, rozmyślałem o tym, znowu czytałem parę zdań z Schopenhauera i rozmyślałem o nich, oświadczył Reger. Po czterech dniach picia wody i czytania Schopenhauera wziąłem po raz pierwszy do ust kawałek chleba, tak twar­dego, że musiałem odcinać go od bochenka toporkiem do mięsa. Usiadłem na taborecie od strony okna wycho­dzącego na Singerstrasse, na owym ohydnym taborecie Loosa, i spoglądałem na dół na Singerstrasse. Niech pan sobie wyobrazi, nawałnica śnieżna w końcu maja, po­wiedział. Nie chciałem mieć nic wspólnego z ludźmi. Z mieszkania obserwowałem przechodniów, którzy, obła­dowani odzieżą i żywnością, chodzili tam i z powrotem po Singerstrasse, czułem do nich obrzydzenie. Nie chcę wracać do tych ludzi, pomyślałem, nie chcę do tych ludzi, a innych przecież nie ma, oświadczył Reger. Spoglądając w dół na Singerstrasse, zdałem sobie sprawę, że nie ma innych ludzi niż ci drepczący tam i z powrotem prze­chodnie tam na dole, na Singerstrasse. Spoglądałem w dół na Singerstrasse i nienawidziłem ludzi, nie chcę wra­cać do tych ludzi, myślałem, powiedział Reger. Do tej niegodziwości i do tego ubóstwa nie chcę wracać, powta­rzałem sobie, cytuję Regera. Pootwierałem szuflady w komodach i zacząłem w nich szukać, wyciągać rozmaite zdjęcia, pisma i korespondencję żony, położyłem wszyst­ko razem na stole i oglądałem po kolei, drogi panie Atz­bacher, a ponieważ jestem człowiekiem uczciwym, mu­szę przyznać, że przy tym płakałem. Nagle otwarcie da­łem Ujście płaczowi, przez dziesiątki lat wzbraniałem so­bie płaczu, a teraz nagle pozwoliłem sobie otwarcie na płacz, oświadczył Reger. Siedziałem, pozwoliwszy sobie otwarcie na płacz, płakałem i płakałem, i płakałem, i płakałem, oświadczył Reger. Przez dziesiątki lat wzbraniałem sobie płaczu, od samego dzieciństwa, a teraz nagle pozwoliłem sobie otwarcie na płacz, powiedział mi Re­ger w Ambasadorze. Nie muszę już niczego ukrywać, ni­czego przemilczać, powiedział, w moim wieku osiemdzie­sięciu dwóch lat nie muszę już absolutnie niczego ukrywać ani przemilczać, powiedział Reger, więc nie muszę i tego przemilczać, że wtedy nagle zacząłem płakać, płakałem i płakałem, całymi dniami płakałem, oświadczył Reger. Siedziałem i oglądałem po kolei wszystkie listy, które żona pisała do mnie przez wiele lat, czytałem robione przez nią przez wiele lat notatki i płakałem. Przyzwycza­jamy się, rzecz jasna, przez całe lata, dziesięciolecia, do jakiejś bliskiej istoty, przez lata darzymy ją miłością, w końcu kochamy ją bardziej niż cokolwiek na świecie, przywiązujemy się do niej, a kiedy ją tracimy, to napraw­dę jakbyśmy stracili wszystko. Zawsze sądziłem, że to muzyka jest dla mnie wszystkim, nieraz, że filozofia, że wysoka, bardzo wysoka, najwyższa w ogóle literatura, że— po prostu sztuka, wszystko to jednak, cała sztuka, co­kolwiek by to było, niczym jest wobec tej jednej i jedy­nej ukochanej istoty. Ile złego wyrządziliśmy tej jednej i jedynej ukochanej istocie, powiedział Reger, ile tysięcy krzywd kazaliśmy jej cierpieć, tej istocie, którą kochali­śmy jak nikogo innego na świecie, jakże ją zamęczaliśmy, a przecież kochaliśmy ją jak żadnego innego człowieka, powiedział Reger. Kiedy umiera istota, którą kochaliśmy I jak żadnego innego człowieka na świecie, pozostawia ona w nas straszliwe wyrzuty sumienia, powiedział Reger, przerażające wyrzuty sumienia, z którymi musimy ist­nieć po jej śmierci i które nas któregoś dnia zaduszą, po­. wiedział Reger. Te kolekcjonowane przeze mnie przez całe życie książki i papiery, które, przeniesione do mieszkania przy Singerstrasse, zapełniły wszystkie te regały, koniec końców okazują się bezużyteczne, wszystkie te książki i papiery są śmiechu warte, a ja jestem sam, zo­stawiony przez żonę. Wierzymy, iż uda się nam w takim wypadku uczepić Szekspira czy Kanta, ale to tyl­ko złudne przeświadczenie, Szekspir i Kant tudzież wszyscy inni, których w trakcie życia podnieśliśmy do rangi tak zwanych wielkich, akurat w momencie, w któ­rym tak ich potrzebujemy, zostawiają nas na lodzie, o­świadczył Reger, nic nie rozwiążą, w niczym nie pocie­szą, naraz stają się dla nas tylko obcy i obrzydliwi, wszystko, co ci tak zwani wielcy i znaczący pomyśleli, a potem i zapisali, pozostawia nas obojętnymi, oświadczył Reger. Zawsze wierzymy, że w rozstrzygającym momen­cie, a więc w momencie rozstrzygającym dla życia, bę­dziemy się mogli zdać na tych tak zwanych znaczących i wielkich, wszystko jedno, ale to jest błąd, właśnie w tym rozstrzygającym dla życia momencie wszyscy owi zna­czący i wielcy i, jak to się pięknie nazywa, nieśmiertelni, zostawiają nas samych, w owym rozstrzygającym dla ży­cia momencie nie dają nam nic ponad to, że również po-śród nich jesteśmy sami, zdani na siebie samych w absolut­nie przeraźliwym sensie, oświadczył Reger. Pomógł mi jedynie Schopenhauer, ponieważ postanowiłem go wykorzystać po prostu do przetrwania, oświadczył mi Reger w Ambasadorze. O ile wszyscy inni wzbudzali we mnie obrzydzenie, włącznie z Goethem, Szekspirem, Kan­tem na przykład, to na Schopenhauera po prostu rzuciłem się w przystępie rozpaczy, siadłem na taborecie od strony Singerstrasse, po to żeby przetrwać, naraz bowiem zapragnąłem przetrwać, nie chciałem umierać, nie chcia­łem pójść za żoną w śmierć, lecz jeszcze zostać tu, pozo­stać na świecie, słyszy pan, panie Atzbacher, mówił Reger w Ambasadorze. Rzecz jasna jednak, że i Schopenhauer dał mi szansę przeżycia tylko dlatego, że postanowiłem go we własnym celu wykorzystać, nadużyć, faktycznie nawet najniegodziwiej w świecie sfałszować, oświadczył Reger, robiąc z niego dla siebie po prostu lekarstwo na przetrwanie, którym przecież w rzeczywistości wcale nie jest, podobnie jak inni już tu przeze mnie wymienieni. Przez cale życie zdajemy się na tych wielkich duchem tudzież na tak zwanych dawnych mistrzów, oświadczył Reger, a oni gotują nam śmiertelny zawód, ponieważ w rozstrzygającym momencie nie realizują naszego celu. Gromadzimy w skarbcu tych wielkich duchem, tych dawnych mistrzów, w mniemaniu, że później, w roz­strzygającym dla przetrwania momencie, będziemy mog­li z nich skorzystać we własnym celu, co znaczy oczy­wiście wykorzystać i nadużyć do naszego celu, a to oka­zuje się śmiertelnym błędem. Wypełniamy nasze ducho­we sejfy tymi wielkimi duchem i dawnymi mistrzami po to, by sięgnąć po nich w tym rozstrzygającym dla życia momencie, kiedy jednak ten duchowy sejf otworzymy, okazuje się, że jest pusty, taka jest prawda, stojąc przed tym pustym sejfem duchowym, widzimy, że jesteśmy sami, faktycznie zupełnie bez środków, oświadczył Re­ger. Przez całe życie człowiek wszystko gromadzi w każ­dej dziedzinie, a mimo to w końcu nic nie ma, sama pust­ka, oświadczył Reger, również w sensie majątku ducho­wego. Jakiż to ja nagromadziłem niesamowity kapitał duchowy, oświadczył Reger w Ambasadorze, a w końcu zupełnie nic nie ma. Tylko dzięki niegodziwemu trikowi udało mi się we własnym celu, to znaczy dla przetrwania, wykorzystać i nadużyć Schopenhauera, oświadczył Re­ger. Nagle rozumie pan, co to jest, ta pustka, nic nie ma, kiedy stoi pan pośród tysięcy, całych tysięcy książek i pa­pierów, które zostawiły pana całkowicie samego, które nagle okazują się tylko tą straszliwą pustką, niczym in­nym, oświadczył Reger. Kiedy straci pan najbliższą isto­tę, wszystko stanie się dla pana pustką, gdziekolwiek by pan spojrzał, wszystko jest puste, spogląda pan, spogląda i widzi pan, że wszystko jest rzeczywiście puste, i to na za­wsze, oświadczył Reger. I dowie się pan, że to nie ci wiel­cy duchem, nie ci dawni mistrzowie utrzymywali go przez dziesięciolecia przy życiu, tylko ta jedna i jedyna istota, którą darzył pan miłością jak nikogo innego w świecie. W tej wiedzy i z tą wiedzą stoi pan samotnie i nic ani nikt panu nie pomoże, oświadczył Reger. Zamyka się pan we własnym mieszkaniu i rozpacza, oświadczył Reger, z każdym dniem coraz bardziej rozpacza i z każdym tygodniem popada pan w głębszą rozpacz, oświadczył Reger, nagle jednak wydobywa się pan z tej rozpaczy. Wstaje pan i wydobywa się z tej śmiertelnej rozpaczy, jeszcze ma pan siłę, żeby wydostać się z tej najgłębszej rozpaczy, oświadczył Reger, wie pan, ja powstałem nagle z taboretu przy oknie od strony Singerstrasse i wydoby­łem się z mojej rozpaczy, i zszedłem na dół, na Singer­strasse, oświadczył Reger, i poszedłem kilkaset metrów do śródmieścia; powstałem z taboretu przy oknie od strony Singerstrasse, wyszedłem z mieszkania i posze­dłem do śródmieścia z myślą, żeby jeszcze raz spróbo­wać, ostatni raz podjąć próbę przeżycia, oświadczył Re­ger. Wyszedłem z mieszkania przy Singerstrasse z myślą, żeby jeszcze raz, jeden raz podjąć próbę przetrwania i z tą myślą poszedłem do śródmieścia, oświadczył Reger. I ta próba przetrwania zakończyła się powodzeniem, praw­dopodobnie w rozstrzygającym momencie, zapewne też w ostatnim możliwym momencie, podniosłem się z tabo­retu przy oknie od strony Singerstrasse, zszedłem na dół, na Singerstrasse, i poszedłem do śródmieścia, oświadczył Reger. Po powrocie do domu, rzecz jasna, doznałem jesz­cze wielu porażek, jednej po drugiej, może pan sobie wyobrazić, że nie skończyło się na tej jednej, ostatniej próbie prze­trwania, nie, musiałem dokonywać setek takich prób prze­trwania, ale dokonywałem ich jedna po drugiej i raz po raz wstawałem z taboretu przy oknie od strony Singer­strasse, wychodziłem na ulicę i faktycznie wracałem do lu­dzi, do tych ludzi, i w końcu udało mi się uratować, oświad­czył Reger. Wciąż, oczywiście, zastanawiam się, czy słusz­nie postąpiłem, czy może jednak nie, ratując się, ale nie o to idzie, oświadczył Reger. Najpierw usilnie pragniemy pójść za kimś w śmierć, a potem jednak tego nie chcemy, oświadczył Reger, musi pan wiedzieć, że już od ponad roku żyję w tej torturze rozpaczy. Nienawidzimy ludzi, a mimo to chcemy być razem z nimi, ponieważ tylko z ludźmi i tylko pośród ludzi mamy szansę żyć dalej i nie oszaleć. W samotności nie wytrzymujemy zbyt długo, oświadczył Reger, sądzimy, że możemy być sami, sądzi­my, że możemy zostać opuszczeni, wmawiamy sobie, że możemy sami dalej żyć, oświadczył Reger, ale to tylko rojenia mózgu. Sądzimy, że obędziemy się bez ludzi, wie­rzymy wręcz, że obędziemy się nawet bez jednego, jedynego człowieka, i uroiliśmy też sobie, że mamy tylko jedną szansę, tylko wtedy, kiedy jesteśmy sami z sobą, ale to są rojenia mózgu. Bez ludzi nie mamy najmniejszej szan­sy przetrwania, powiedział Reger, choćbyśmy sobie nie wiem ilu wielkich duchem i dawnych mistrzów wzięli za towarzyszy, oni nie zastąpią żadnej istoty ludzkiej, oświad­czył Reger, w końcu to właśnie przede wszystkim ci tak zwa­ni wielcy duchem i tak zwani dawni mistrzowie zostawią nas samym sobie, w końcu pojmujemy, że właśnie wielcy duchem i dawni mistrzowie z nas tylko szydzili i to najnikczemniej w świecie, w końcu stwierdzimy, że nasz związek ze wszyst­kimi tymi wielkimi duchem, wszystkimi tymi dawnymi mistrzami oparty był zawsze tylko na szyderstwie. W mieszkaniu przy Singerstrasse początkowo przetrwał, powiedział, jedynie, jak to się mówi, o chlebie i wodzie, a następnie, po ośmiu, dziewięciu dniach, znalazł pusz­kę z jakimś mięsem, które sam sobie podgrzał w kuchni, suszone śliwki rozmoczył i zjadał z ugotowanym we wrzątku makaronem, od czego jednak za każdym razem robiło mu się niedobrze. Ósmego czy dziewiątego dnia wezwał do siebie w końcu pomoc domową i posłał ją po posiłek do hotelu Royal vis-a-vis. Jak pies zgłodniały się rzuciłem na jedzenie i jadłem, cytuję Regera. Zawarłem z hotelem Royal korzystną umowę, od końca maja, przez pomoc domową, którą nazywaliśmy zawsze Stellą, choć na­zywała się Rosa! oznajmił Reger, hotel dostarczał mi zupę i danie główne w specjalnie w tym celu kupionych aluminio­wych pojemnikach. Płaciłem za dwie porcje, oznajmił mi Reger w Ambasadorze, połowę jednej zjadałem ja, półtorej porcji moja pomoc domowa, oznajmił Reger. Posiłki z Royalu jadłem nie bez oporu, oznajmił Reger, ale jad­łem, ponieważ nic innego mi nie pozostawało, jadłem, ponieważ musiałem jeść, oznajmił Reger, ale przy jedze­niu na sam widok pomocy domowej, która przy jedzeniu naturalnie siedziała naprzeciwko, robiło mi się niedo­brze, tej pomocy domowej nigdy nie mogłem ścierpieć, była zresztą zawsze pomocą domową żony, ja nigdy bym jej nie zaangażował, oświadczył Reger, osoba głupia i zakłamana, faktycznie, oświadczył Reger, siadała naprzeciwko mnie i zjadała półtorej porcji posiłku z Royalu, kiedy ja sam zjadałem tylko połowę. Musimy to­lerować pomoce domowe, no bo, gdyby nie one, zadusi­libyśmy się we własnym brudzie, powiedział Reger w Ambasadorze, ale tak naprawdę to przecież są one zawsze wstrętne. Jesteśmy zdani na łaskę pomocy domowej i tak już jest, oświadczył Reger. Moja zawsze też wracała z ho­telu Royal z jedzeniem, które sama chciała jeść, które dla siebie wybrała, a nie z jedzeniem, które mnie by smako­wało. Najbardziej lubi wieprzowinę, dlatego też zawsze przynosiła wieprzowinę, ja natomiast, jeśli mam wybór, jem wyłącznie wołowinę, oświadczył Reger. Zawsze by­łem amatorem wołowiny, pomoce domowe wszystkie bez wyjątku jedzą tylko wieprzowinę. Po śmierci żony, od razu zresztą po pogrzebie, oświadczył Reger, pomoc do­mowa zwróciła mi uwagę, że ponoć żona jej to i tamto zostawiła w spadku, oświadczył Reger, chociaż wiem, że żona niczego pomocy domowej nie zostawiła w spadku, żona bowiem ani myślała umierać i z nikim nie rozmawia­ła o spadku czy dziedziczeniu, nawet ze mną, tym bardziej więc nie z pomocą domową. Pomoc domowa przyszła do mnie zaraz po pogrzebie, informując, że żona zostawiła jej w spadku to czy tamto, ubrania, obuwie, naczynia, materiały i tak dalej. Pomoce domowe nie cofną się przed niczym, choćby najprzykrzejszą rzeczą, powiedział Re­ger w Ambasadorze. W swoich żądaniach nie mają za grosz wstydu. Ludzie chwalą bez przerwy pomoce domo­we, choć dobrze wiadomo, że dzisiejsze pomoce domowe niewarte są pochwał, dzisiejsze pomoce domowe są wstrętne w swoich żądaniach, a kompletnie niechlujne w pracy, ludzie jednak bałamutnie twierdzą, że pomoce domowe są warte pochwał, ponieważ są zdani na ich ła­skę, powiedział Reger w Ambasadorze. Moja żona nawet przez chwilę nie pomyślała nigdy o tym, żeby zapisać coś w spadku pomocy domowej, jeszcze na dwa dni przed śmiercią żona nie przeczuwała, że umrze, jakże więc mog­łaby coś obiecać pomocy domowej? oświadczył Reger. Kłamie, pomyślałem, gdy pomoc domowa zwróciła mi uwagę, że żona obiecała jej różne przedmioty, uczestnicy pogrzebu jeszcze nie wyszli z cmentarza, a pomoc domo­wa już stała przede mną, mówiąc, że żona jej coś obieca­ła. Wciąż bierzemy ludzi w obronę, ponieważ nie może­my uwierzyć, a też i nie chcemy w ogóle uwierzyć, że mogą być tak niegodziwi, dopóki nie doświadczymy na sobie, że są tak niegodziwi, nigdy byśmy nie przypusz­czali, że to możliwe. Pomoc domowa wielokrotnie, jesz­cze kiedy stałem nad otwartym grobem, wypowiedziała słowo brytfanna, oświadczył Reger, niech pan sobie wy­obrazi, wciąż to słowo brytfanna, kiedy ja stoję nad otwar­tym grobem. Całymi tygodniami pomoc domowa zasy­pywała mnie bezwstydnymi kłamstwami, że żona ponoć jej bardzo dużo obiecała. Ja jednak, jak to się mówi, pu­ściłem to mimo uszu. Dopiero po trzech miesiącach od śmierci żony powiedziałem pomocy domowej, że może sobie wybrać spośród ubrań, które przeznaczyłem dla bratanic mojej żony, parę rzeczy dla siebie, również spo­śród garnków niech sobie weźmie to, co wyda się jej przydatne. I co pan myśli, jak zachowała się wtedy po­moc domowa? oświadczył Reger, otóż osoba ta łapczywie rzuciła się na odzież i całymi jej naręczami zaczęła wy­pychać przygotowane uprzednio wielkie stukilogramowe worki, jeden za drugim napychała te stukilogramowe worki całymi naręczami ubrań żony, aż zbrakło w nich miejsca. Stałem, w osłupieniu, obserwując całą tę scenę. Pomoc domowa biegała jak szalona po mieszkaniu i zagarniała wszystko, co tylko wpadło jej w rękę. W końcu wypełniła po brzegi pięć stukilogramowych worków, a to, co już nie weszło do stukilowych worków, zapakowa­ła ciasno w trzy walizy. Na koniec zjawiła się jeszcze jej córka, aby pomóc znosić z nią razem worki i walizy na dół, na Singerstrasse, gdzie córka uprzednio podjechała wynajętą ciężarówką. Kiedy wyniosły razem na Singer­strasse wszystkie worki i walizy, pomoc domowa zaczęła wyjmować i stawiać na podłodze dziesiątki garnków ku­chennych, nie pytając mnie nawet, czy zgadzam się, żeby te garnki wzięła. Przeciągając przez uchwyty garnków szpagatowy sznurek, którym wiązała z sobą garnki, żeby móc je łatwiej znieść na Singerstrasse, powiedziała, że mimo wszystko kilka z nich mnie zostawia. Stałem, W osłupieniu obserwując, jak pomoc domowa i jej córka jak opętane targały z mieszkania jeszcze te garnki. Gdyby W ciągu tych wielu lat, kiedy pracowała u nas pomoc domo­wa, oświadczył Reger, moja żona choć raz natknęła się na jej córkę, byłaby przerażona jej widokiem, ale żona nigdy nie widziała jej na oczy, oświadczył Reger. Im bardziej się za ludźmi wstawiamy, jak to się mówi, i im lepsi dla nich jesteśmy, tym straszliwiej nam za to odpłacają, powie­dział Reger w Ambasadorze. Owo doświadczenie z po­mocą domową i jej córką faktycznie nauczyło mnie, ja­kie otchłanie obrzydliwości potrafi w sobie nosić czło­wiek, oświadczył Reger. Tak zwane klasy niższe są prze­cież, i taka jest prawda, równie niegodziwe i nikczemne, i równie zakłamane, jak wyższe. To jedna z najbardziej odrażających cech charakterystycznych naszych czasów, to, że wciąż twierdzi się, iż tak zwani ludzie prości, tak zwani uciskani, są dobrzy, a inni źli, to jedno z najobrzyd­liwszych znanych mi kłamstw, oświadczył Reger. Ludzie w sumie jednako są nikczemni i niegodziwi, i zakłama­ni, oświadczył Reger. Tak zwana pomoc domowa nie jest o źdźbło choćby lepsza od tak zwanego wielmożnego pana, faktycznie dziś jest wprost na odwrót, tak jak i wszystko jest dziś na odwrót, powiedział Reger, pomoc domowa jest dziś wielmożnym panem, nie odwrotnie. Tak zwani bezsilni są dzisiaj mocni, a nie odwrotnie, po­wiedział Reger w Ambasadorze. Kiedy przyglądał się Si­wobrodemu mężczyźnie, ja słyszałem to, co mi powiedział wcześniej w Ambasadorze, że wszystko dzisiaj jest na od­wrót, wciąż to dzisiaj wszystko jest na odwrót. Stałem jesz­cze nad otwartym grobem, a pomoc domowa już mi wmawiała, że żona dała jej w spadku zielone palto, które kupiła sobie kiedyś w Badgastein. Akurat to piękne kosz­towne ubranie miałaby zostawić w spadku pomocy do­mowej, powiedział Reger z oburzeniem. Tacy ludzie wy­korzystają każdą sytuację i przed niczym się nie cofną, niby tacy są głupi, a wszystko zrobią na swoją korzyść, nawet największe ohydztwo. A my zawsze damy się na­brać, dajemy się im naciągnąć, ponieważ naturalnie prze­wyższają nas oni w swych codziennych ohydztwach, oświadczył Reger. Ale obłudne małpowanie ludu jest tak­że ohydne, powiedział Reger, owo na przykład tak cha­rakterystyczne dla polityków zaskarbianie sobie wzglę­dów ludu. Jeżeli jesteśmy ludźmi o idealistycznych wy­obrażeniach, to zawsze okaże się niebawem, że te wy­obrażenia są wyobrażeniami bez sensu, niczym innym, oświadczył Reger, i powiedział, że człowiek musi na­uczyć się być starym, nie ma nic obrzydliwszego niż spo­ufalanie się z młodymi, zawsze mnie do głębi odstręcza, kiedy starszy człowiek spoufala się z młodymi, drogi pa­nie Atzbacher, i powiedział, że w dzisiejszym świecie człowiek wydany jest na pastwę świata, odsłonięty, ma­my dziś do czynienia z człowiekiem totalnie wydanym i totalnie odsłoniętym, jeszcze dziesięć lat temu ludzie czuli się mimo wszystko dość osłonięci, dziś jednak ska­zani są na całkowite odsłonięcie, powiedział Reger w Ambasadorze. Nigdzie już nie mogą się schronić, nie ma już nigdzie schronienia, i to jest takie straszne, cytuję Regera, wszystko stało się całkowicie przezroczyste, a przez to i odsłonięte; to znaczy, że dzisiaj nie ma już absolutnie możliwości ucieczki, ludzi dziś wszędzie, obojętnie gdzie są, zewsząd się przegania, umykają ścigani i gonieni i uciekają, ale nie znajdują już nory, w którą mogliby rzucić się, uciekając, chyba że rzucą się w śmierć, to jest fakt, cytuję Regera, niebywałe, świat bo­wiem nie jest już tym, czym był, jest teraz wyłącznie czymś niebywałym. Musi się pan z tym niebywałym światem pogodzić, panie Atzbacher, czy chce pan tego, czy nie, jest pan bez reszty wydany na pastwę tego nieby­wałego świata, a jeśli ktoś będzie panu wmawiał, że tak nie jest, będzie kłamał, owo dziś bez przerwy wciskane w uszy ludzi kłamstwo, w którym wyspecjalizowali się zwłaszcza politycy tudzież polityczni bredzący, oświadczył Reger. Świat jest jedną wielką niebywałością, w której żaden człowiek nie znajdzie już osłony, żaden w ogóle, oświadczył Reger w Ambasadorze. Teraz Reger, przyglądając się Siwobrodemu mężczyźnie, powiedział: ale śmierć żony nie jest jedynie moim największym nie­szczęściem, ona przyniosła mi też wyzwolenie. Wraz ze śmiercią żony stałem się wolny, powiedział, a mówiąc wolny, mam na myśli całkowicie wolny, w pełni wolny, do­skonale wolny, jeśli wie pan, co to znaczy, a przynajmniej ma pan tego przeczucie. Nie czekam już na śmierć, ona przyjdzie sama, nie muszę o niej myśleć, i tak przyjdzie, jest mi całkiem obojętne, kiedy. Śmierć ukochanej istoty jest przecież także niesamowitym uwolnieniem całego naszego systemu, powiedział teraz Reger. Już od dłuższe­go czasu żyję Z uczuciem, że jestem teraz doskonale wol­ny. Teraz mogę dopuścić do siebie wszystko, naprawdę wszyst­ko, i nie muszę się wcale bronić, już się nie bronię, tak jest, oświadczył teraz Reger. Przyglądając się Siwobrodemu mężczyźnie, powiedział: faktycznie zawsze podobał mi się „Siwobrody mężczyzna, nigdy nie lubiłem Tintoretta, ale lubiłem Siwobrodego mężczyznę Tintoretta. Już od ponad trzydziestu lat przyglądam się temu obrazowi, żadnemu innemu obrazowi nie byłbym w stanie przyglądać się przez ponad trzydzieści lat. Dawni mistrzowie szybko męczą, kiedy patrzymy na nich bez skrupułów, i zawsze rozczarowują, kiedy poddajemy ich wnikliwemu badaniu, kiedy, że tak powiem, staną się dla nas bezlitosnym obiektem naszego krytycznego umysłu. Żaden z tych tak zwanych dawnych mistrzów nie wyjdzie cało z owego prawdziwie krytycznego badania, oświadczył teraz Re­ger. Leonardo, Michał Anioł, Tycjan pod naszym wzro­kiem z niewiarygodną szybkością rozpadają się, po to by w końcu okazać się mimo wszystko tylko marną, choć może genialną, próbą przetrwania. Goya jest już trud­niejszym orzechem do zgryzienia, powiedział Reger, ale i Goya na nic nam się nie przyda i nic dla nas w końcu nie znaczy. Wszystko tutaj, w Kunsthistorisches Mu­seum, w którym zresztą nie ma ani jednego Goi, powie­dział teraz Reger, nic dla nas w końcu nie znaczy, w roz­strzygającym punkcie naszej egzystencji. Na wszystkich tych obrazach wcześniej czy później znajdziemy, jeśli przestu­diujemy je wnikliwie, jakąś nieporadność, faktycznie, nawet w tych największych i najważniejszych kreacjach artystycznych, jeśli będziemy badali nieustępliwie, znaj­dziemy jakiś błąd, jakiś kardynalny błąd, który nam wszystkie te obrazy po kolei zohydzi, prawdopodobnie dlatego, że za duże mieliśmy wymagania, oświadczył Reger. Cała sztuka w ogóle nie jest niczym innym jak sztuką przetrwania, niech pan tego nie traci z oczu, jest ona w sumie jedną, nieustannie ponawianą, poruszającą również rozum, próbą uporania się z tym światem, w ca­łej jego obrzydliwości, a tego, jak wiadomo, dokonać można, jedynie ustawicznie uciekając się do kłamstwa i zakłamania, obłudy i oszukiwania samego siebie, oświadczył Reger. Te obrazy pełne są kłamstwa i zakłama­nia, pełne obłudy i oszukiwania samego siebie, niczego poza tym w nich nie ma, nie licząc ich jakże często ge­nialnej zręczności. Wszystkie te obrazy są ponadto wy­razem absolutnej bezradności człowieka, niemożności uporania się przez niego z sobą i z tym, co przez całe ży­cie go otacza. To właśnie przecież wyrażają wszystkie te obrazy, ową z jednej strony zawstydzającą głowę, z drugiej przerażającą rzeczoną głowę i poruszającą na śmierć bezradność, oświadczył Reger. Siwobrody mężczyzna przez ponad trzydzieści lat nie poddał się memu rozu­mowi i moim uczuciom, oświadczył Reger, z tego powo­du jest dla mnie najcenniejszy spośród tego, co wysta­wione jest tu, w Kunsthistorisches Museum. Tak jakbym już o tym wiedział przed ponad trzydziestoma laty, już ponad trzydzieści lat temu usiadłem po raz pierwszy na tej ławce, dokładnie naprzeciw Siwobrodego mężczyzny. Wszyscy ci tak zwani dawni mistrzowie ponieśli klęskę, wszy­scy bez wyjątku skazani byli na klęskę, a oglądający może tę klęskę znaleźć w każdym szczególe ich prac, w każdym pociąg­nięciu pędzla, oświadczył Reger, w drobnym, najdrobniej­szym szczególe. Zupełnie niezależnie od tego, że wszyst­kim tym tak zwanym dawnym mistrzom naprawdę ge­nialnie udało się namalować zawsze jedynie tylko jakiś szczegół obrazu, żaden z nich, ani jeden, nie namalował stuprocentowo genialnego płótna, żadnemu z tych tak zwanych dawnych mistrzów nie udało się to ani razu; albo ponieśli klęskę, malując podbródek albo kolano, albo powieki, oświadczył Reger. Większość poniosła klę­skę, malując ręce, w Kunsthistorisches Museum nie ma ani jednego obrazu z ręką namalowaną genialnie lub choćby niezwykle, wciąż tylko te tragikomicznie nie­udane ręce, oświadczył Reger, niech pan popatrzy, tu, na wszystkich tych portretach, nawet najsłynniejszych. Żadnemu z tych tak zwanych dawnych mistrzów rów­nież nie udało się namalować choćby niezwykłego pod­bródka czy rzeczywiście udanego kolana. El Greco nie potrafił choćby raz namalować dobrze ręki, ręce u El Greca zawsze wyglądają jak brudne, mokre szmaty, po­wiedział teraz Reger, no ale w Kunsthistorisches Mu­seum nie ma ani jednego El Greca. A Goya, którego też nie ma w Kunsthistorisches Museum, wystrzegał się na­malowania ręki, choćby raz, wyraźnie, co do rąk u Goi, to i Goya tkwił w dyletanctwie, ten straszliwy, niesamowi­ty Goya, którego stawiam ponad wszystkich malarzy, jacy kiedykolwiek tknęli się malarstwa, oświadczył Reger. No i jest po prostu deprymujące, że tu, w Kunsthistori­sches Museum, ogląda się jedynie sztukę, którą można określić mianem państwowej, tę wrogą duchowi habs­bursko-katolicką sztukę państwową. Od dziesiątków lat zawsze to samo, idę do Kunsthistorisches Museum i myślę sobie, że Kunsthistorisches Museum nie ma nawet jednego Goi! Co do mnie, w moim rozumieniu sztuki, to, że nie ma El Greca nie jest żadnym nieszczęściem, ale to, że nie ma w nim żadnego Goi, jest dla Kunsthistorisches Museum faktycznie nieszczęściem, oświadczył Reger. Trzeba stwierdzić, że w skali światowej, cytuję Regera, Kunsthistorisches Museum, wbrew reputacji, jaką się cieszy, nie jest wcale muzeum najwyższej klasy, nie po­siada bowiem nawet jednego obrazu wielkiego, niedościg­nionego Goi. Ponadto Kunsthistorisches Museum od­zwierciedla totalnie ów habsburski gust w sztuce, Habs­burgów, którzy, przynajmniej jeśli idzie o malarstwo, mieli przecież odstręczający, całkowicie wyzuty z ducha, katolicki gust w sztuce. Malarstwo katoliccy Habsburgo­wie niewiele bardziej lubili niż literaturę, ponieważ ma­larstwo i literatura wydawały im się zawsze niebezpieczne, w odróżnieniu od muzyki, która nie mogła nigdy być dla nich niebezpieczna i której dozwolili, właśnie dlatego, że tak bardzo wyzuci byli z ducha, ci katoliccy Habsburgo­wie, rozwinąć się do pełnego rozkwitu, jak to przeczytałem raz w tak zwanym kompendium sztuki. Habsburskie zakła­manie, habsburski debilizm, habsburska perwersja wia­ry, zawisły na wszystkich tych ścianach, taka jest praw­da, cytuję Regera. I wszędzie, na wszystkich płótnach, włączając pejzaże, ten perwersyjny infantylizm wiary. Niegodziwa kościelna obłuda nawet na obrazach o wyso­kich, wręcz najwyższych ambicjach malarskich, to jest najwstrętniejsze. We wszystkim w Kunsthistorisches Museum jest ta świętoszkowatość w katolickiej aureoli, nawet Giotto nie potrafi się z tego wyłamać, cytuję Re­gera. Ci obrzydliwi Wenecjanie, którzy wraz z każdą kolejną namalowaną łapą czepiali się katolickiego przedalpejskiego nieba, powiedział teraz. W Kunsthistorisches Museum nie zobaczy pan ani jednej naturalnie namalowa­nej twarzy, zewsząd spoziera tylko owo katolickie oblicze. Gdy przez dłuższy czas przypatrzy się pan jakiejś dobrze namalowanej głowie, w końcu okaże się ona tylko kato­licka, stwierdził Reger. Nawet trawa na tych obrazach rośnie po katolicku, nawet zupa w holenderskich wazach jest tylko katolicką zupą, powiedział teraz Reger. Bez­czelnie arogancki malowany katolicyzm, to wszystko, stwierdził Reger. Przez te trzydzieści sześć lat chodziłem do Kunsthistorisches Museum tylko dlatego, że przez okrągły rok panuje tu idealna temperatura osiemnastu stopni Celsjusza, najlepsza nie tylko dla płótna obrazów, lecz także dla mojej skóry, przede wszystkim zaś dla mo­jej wysoce wrażliwej głowy, stwierdził Reger. Wnikliwa obserwacja sztuki, metoda samobójcza, uzyskane wraz z wie­kiem pewne mistrzostwo, powiedział teraz Reger. Żadną miarą prawem zwyczaju w Kunsthistorisches Museum, po­wiedział, w gruncie rzeczy nienawiść do sztuki, mania sztuki, nieuleczalne. Drogi panie Atzbacher, znaleźliśmy się niewątpliwie niemal w szczytowym punkcie naszej epo­ki chaosu i kiczu, powiedział, dodając, że cała ta Austria nie jest niczym innym przecież jak Kunsthistorisches Museum, katolicko-narodowosocjalistycznym muzeum— straszliwe. Szalbierskie udawanie demokracji, powiedział. Ta dzisiejsza Austria to chaotyczny gnój, to ociekające megalomanią śmiechu warte państewko, które teraz, czterdzieści lat po tak zwanej drugiej wojnie światowej, totalnie zamputowane, osiągnęło absolutne dno; to śmie­chu warte państewko, w którym wymarło myślenie i w którym już od ponad półwiecza wciąż jeszcze panuje tyl­ko niska państwowopolityczna tępota oraz zauroczona państwem głupota, stwierdził Reger. Brutalny, pełen za­mieszania świat, powiedział. Za stary jestem, żeby znik­nąć, powiedział, za stary — żeby sobie pójść, panie Atzba­cher, osiemdziesiąt dwa lata, słyszy pan! Zawsze byłem sam! Teraz już ostatecznie w pułapce, panie Atzbacher. Gdziekolwiek tylko dzisiaj spojrzymy w tym kraju, spo­glądamy w kloakę śmiechu wartego, powiedział Reger. Zbiorowe szaleństwo, istna katastrofa, powiedział. Wszy­scy są w sumie podatni na depresję, wie pan, mamy wraz z Węgrami najwyższy wskaźnik samobójstw w całej Eu­ropie. Myślałem często, że przeniosę się do Szwajcarii, Szwajcaria jednak byłaby dla mnie jeszcze dużo gorsza. Nie ma pan pojęcia, jak ja kocham ten kraj, powiedział Reger, do głębi jednak nienawidzę obecnego państwa; ja z tym państwem nie chcę w przyszłości mieć nic wspól­nego, codziennie wzbudza we mnie wstręt. Wszyscy ludzie, dzisiaj w tym państwie działający i rządzący, mają bez wyjątku przerażające, wyzute z ducha, prymitywne twarze, w tym kraju-bankrucie zobaczy pan wyłącznie gi­gantyczną stertę przerażających odpadów fizjonomicz­nych, powiedział. Czego to nie wymyślamy, czego nie wygadujemy w przekonaniu, że jesteśmy kompetentni, a przecież nie jesteśmy, w tym cała komedia, a kiedy zapyta­my, jak ma być dalej? — w tym cała tragedia, drogi panie Atzbacher. Wszedł Irrsigler z „Timesem” w ręku, o któ­rego wcześniej prosił go Reger, musiał tylko przejść z Kunsthistorisches Museum przez ulicę do kiosku z ga­zetami. Reger wziął „Timesa”, wstał i wyszedł z sali Bor­dona, a potem, jak mi się wydawało, żywszym niż zazwy­czaj krokiem zszedł na dół głównymi schodami i wyszedł na zewnątrz, a ja za nim. Zatrzymawszy się przed wulgar­nym pomnikiem Marii Teresy, powiedział, że zapewne bardzo zdumiał mnie fakt, iż do tej pory nie zdradził mi jeszcze właściwego powodu, dla którego zapragnął dziś znowu spotkać się ze mną w Kunsthistorisches Museum. Nie wierzyłem własnym uszom, kiedy oświadczył, że kupił dwa bilety na Rozbity dzban do Burgtheater, świetne miejsca na parterze, i że właściwym powodem, dla którego dzisiaj znowu mnie poprosił do Kunsthistorisches Mu­seum, było to, żeby zaproponować mi wspólne obejrze­nie Rozbitego dzbana w Burgtheater. Wie pan, od wielu lat nie byłem już w Burgtheater, niczego nienawidzę bar­dziej niż Burgtheater, w ogóle sztuki dramatycznej, powiedział, ale wczoraj pomyślałem, że jutro pójdę do Burg­theater i obejrzę Rozbity dzban. Drogi panie Atzbacher, stwierdził Reger, nie wiem, jak wpadłem na ten pomysł, żeby dzisiaj i akurat z panem pójść do Burgtheater obej­rzeć Rozbity dzban. Niech się pan nie krępuje, może mnie pan spokojnie uznać za obłąkanego, powiedział teraz Reger, moje dni i tak są policzone, ja faktycznie pomy­ślałem, że pójdzie pan ze mną dzisiaj do Burgtheater, Rozbity dzban jest w końcu najlepszą niemiecką komedią, do tego jeszcze Burgtheater to najlepsza scena na świe­cie. Przez trzy godziny dręczyła mnie myśl, że będę mu­siał panu powiedzieć, że ma pan mi towarzyszyć na Roz­bitym dzbanie, sam bowiem na Rozbity dzban nie pójdę, powiedział teraz Reger, pisze Atzbacher, trzy wypełnio­ne męką godziny, zastanawiałem się, jak panu powie­dzieć, że kupiłem dwa bilety na Rozbity dzban, z myślą wyłącznie o mnie i o panu, przez dziesiątki lat bowiem sły­szał pan ode mnie wyłącznie, że Burgtheater to najohyd­niej sza scena świata, a tu nagle miałby pan iść na Rozbity dzban do Burgtheater, fakt, którego nie pojmuje nawet Irrsigler. Niech pan przyjmie ten bilet, powiedział, i pójdzie dziś ze mną do Burgtheater, niech pan dzieli dziś ze mną tę obłędną perwersję, drogi panie Atzbacher, powiedział Reger, pisze Atzbacher. Dobrze, powiedziałem Regerowi, pisze Atzbacher, jeżeli tego właśnie sobie pan życzy, a Reger powiedział, tak, właśnie tego sobie życzę, wręczając mi drugi bilet. Wieczorem faktycznie poszedłem z Regerem do Burgtheater na Rozbity dzban, pisze Atzbacher. Przedsta­wienie było przeraźliwe.

koniec



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bernhard Thomas Dawni mistrzowie
Bernhard Thomas Dawni mistrzowie
Bernhard Thomas Dawni mistrzowie
Thomas Bernhard Dawni mistrzowie
Bernhard Thomas Wymazywanie
Bernhard Thomas Goethe schtirbt (Erstveröffentlichung)
Bernhard Thomas Der Diktator
Bernhard Thomas OBIAD NIEMIECKI
Bernhard Thomas Der Diktator
Zbigniew Herbert Dawni mistrzowie
Bernhard Thomas Goethe schtirbt (Erstveröffentlichung)
Bernhard Thomas Zaburzenie
Thomas Bernhard Der junge Mann 2
Hui Neng (Szósty Wielki Mistrz Zen) Komentarz do Sutry Diamentowej z jęz chiń na ang przeł Thomas C
Thomas Bernhard Goethe schtirbt (Erstveröffentlichung)(1) 2
Thomas Bernhard Der Diktator 2
Thomas Bernhard Ereignisse Der Anstreicher 2
Thomas Bernhard Ereignisse Eine Maschine 2
Mój Mistrzu

więcej podobnych podstron