Kara odpowiada winie: skazany na utratę wszelkiej chęci życia, na najwyższy stopień znużenia życiem.
Kierkegaard
Umówiony z Regerem w Kunsthistorisches Museum dopiero o wpół do dwunastej, przyszedłem tam
już o wpół do jedenastej, po to by móc bez przeszkód, tak jak to sobie zaplanowałem dużo wcześniej,
obserwować go z możliwie idealnej perspektywy, pisze Atzbacher. Ponieważ jego przedpołudniowe
miejsce znajdowało się w tak zwanej sali Bordona naprzeciw Siwobrodego mężczyzny Tintoretta, na
obitej aksamitem ławce — na której siedząc wczoraj, objaśniwszy mi tak zwaną Sturmsonate, konty-
nuował wykład o Kunst der Fuge, według jego własnego określenia, zaczynając przed Bachem,
kończąc po Schumannie, przy czym bardziej był usposobiony mówić o Mozarcie niż Bachu —
musiałem teraz zająć pozycję w tak zwanej sali Sebastiana; to znaczy musiałem, choć wcale nie było
mi to w smak, tolerować Tycjana, aby móc obserwować Regera przed Siwobrodym mężczyzną
Tintoretta, i to obserwować w pozycji stojącej, co zresztą z mojego punktu widzenia miało swoje
zalety, jako że wolę stać niż siedzieć, zwłaszcza kiedy obserwuję ludzi, i już od bardzo dawna lepiej
mi się obserwuje w pozycji stojącej, niż kiedy siedzę, a ponieważ patrząc z sali Sebastiana do sali
Bordona, wytężając wzrok do maksimum, faktycznie miałem w jego zasięgu całą, zwróconą do mnie
bokiem, niezasłoniętą nawet oparciem ławki, postać Regera, który siedział, przez cały czas nie
zdejmując z głowy czarnego kapelusza, z całą pewnością dokuczliwie odczuwając skutki nagłego
skoku ciśnienia poprzedniej nocy, a zatem widziałem całą postać Regera z boku, a tym samym
uwieńczony został powodzeniem mój plan, aby bez przeszkód przyjrzeć się Regerowi. Ponieważ
Reger (w zimowym płaszczu), oparty na lasce, którą ściskał kolanami, bez reszty, jak mi się
wydawało, skupił się na oglądaniu Siwobrodego mężczyzny, absolutnie nie musiałem się obawiać, że
przyłapie mnie na tym, iż mu się przyglądam. Pilnujący sali Irrsigler (Jenoe!), z którym Regera łączyła
już ponad trzydziestoletnia znajomość, z którym i ja (też już od ponad dwudziestu lat) zawsze
utrzymywałem życzliwe kontakty, został już przeze mnie uprzedzony skinieniem ręki, że chcę bez
przeszkód przypatrywać się Regerowi, więc kiedy tylko Irrsigler wchodził do sali, a pojawiał się w
niej z regularnością zegarka, zachowywał się tak, jakby mnie wcale tam nie było, podobnie jak za-
chowywał się tak, jakby i Regera tam nie było, kiedy on, Irrsigler, wykonując swoje czynności
służbowe, lustrował wzrokiem, w zwykły sobie, dla każdego, kto go nie znał, nieprzyjemny sposób,
zwiedzających galerię, których zresztą tym razem, w bezpłatną sobotę, nie wiadomo czemu, przyszło
tak niewielu. Irrsigler ma natrętne, karcące spojrzenie, typowe dla strażników w muzeach, którzy
lustrują zwiedzających muzeum, nieraz, jak wiadomo, niestosownie się zachowujących, aby ich onie-
śmielić — jego metoda pojawiania się nieoczekiwanie tudzież bezgłośnie w rogu sali, obojętnie której,
aby lustrować ludzi wzrokiem, faktycznie jest obrzydliwa dla każdego, kto go nie zna; w szarym, źle
skrojonym, a przecież na wieczne czasy pomyślanym uniformie, który, zapięty na duże czarne guziki,
wisi na jego wychudzonym ciele jak na drągu, tudzież w uszytej z tego samego szarego materiału
czapce na głowie, przypomina raczej strażników z naszych zakładów karnych niż zatrudnionego przez
państwo stróża dzieł sztuki. Od kiedy go poznałem, Irrsigler, choć nie chorował, zawsze był taki blady,
Reger określał go przez dziesiątki lat jako państwotrupa, który od trzydziestu pięciu lat jest na
państwowej posadzie w Kunsthistorisches Museum. Reger, który od ponad trzydziestu sześciu lat
przychodzi regularnie do Kunsthistorisches Museum, zna Irrsiglera, począwszy od jego pierwszego
dnia w pracy, i utrzymuje z nim całkiem przyjacielskie stosunki. Bardzo niepozorna łapówka
wystarczyła, bym dożywotnio załatwił sobie miejsce na ławce w sali Bordona, oświadczył przed laty
Reger. Z Irrsiglerem łączą Regera stosunki, które w ciągu trzydziestu lat nabrały u nich charakteru
obopólnej rutyny. Kiedy Reger chce, co nie należy do rzadkości, bez świadków przypatrywać się Si-
wobrodemu mężczyźnie Tintoretta, Irrsigler po prostu zamyka dla publiczności całą salę Bordona,
staje w wejściu i nikomu nie pozwala przejść. Wystarczy, żeby Reger skinął ręką, a Irrsigler od razu
zamyka dla publiczności salę Bordona, nie waha się nawet wypraszać z sali Bordona zwiedzających,
którzy już tam są, tego bowiem życzy sobie Reger. Irrsigler był na nauce stolarstwa w Brucku nad
Leithą, ale porzucił stolarkę jeszcze przed uzyskaniem dyplomu pomocnika stolarza, ponieważ chciał
wstąpić do policji. Na policji nie przyjęli wszakże Irrsiglera do pracy z powodu niewydolności
fizycznej. Jego wuj, brat matki, był strażnikiem w Kunsthistorisches Museum już od roku
dwudziestego czwartego i załatwił mu posadę najgorzej płatną, ale najbardziej pewną, jak mówi
Irrsigler. Do policji też chciał Irrsigler pójść tylko dlatego, że wydawało mu się, iż praca na policji raz
na zawsze rozwiąże mu problem ubraniowy Idealne wyjście, jak mu się wydawało, przez całe życie
będzie mógł dostawać gotową odzież i w dodatku jeszcze ani razu za tę odzież na całe życie nie będzie
musiał zapłacić, no bo daje mu ją do dyspozycji państwo, i tak też myślał wuj, ten, który sprowadził go
do Kunsthistorisches Museum, zresztą z punktu widzenia tej idealnej sytuacji nie widział najmniejszej
różnicy, czy przyjmą go do pracy na policji, czy w Kunsthistorisches Museum, nawiasem mówiąc,
policja płaciła lepiej, Kunsthistorisches Museum gorzej, no ale służby w Kunsthistorisches Museum
nie można było porównywać do służby policyjnej; odpowiedzialniejszej, a zarazem lżejszej służby niż
w Kunsthistorisches Museum nie mógł sobie on, Irrsigler, wyobrazić. Wiadomo, że służba na policji
dzień w dzień jest groźna dla życia, oświadczył Irrsigler, a służba w Kunsthistorisches Museum nie.
Co do monotonii w jego zawodzie, to nie ma co się tym przejmować, on nawet taką monotonię lubi.
Na dzień to on ze czterdzieści do pięćdziesięciu kilometrów przejdzie, lepsze to dla zdrowia niż, dajmy
na to, służba na policji, gdzie całe życie siedzi się głównie na twardym posterunkowym krześle. Już
woli mieć oko na zwiedzających muzeum niż na normalnych ludzi, bo zwiedzający muzeum to mimo
wszystko ludzie wyżej postawieni, którzy mają jakiś zmysł sztuki. On sam z czasem wyrobił w sobie
taki zmysł sztuki, w każdej chwili mógłby oprowadzić ludzi po Kunsthistorisches Museum, w każdym
bądź razie po galerii malarstwa, powiada, no ale po co mu to. Do ludzi przecież w ogóle nie dociera to,
co się im mówi, mówi Irrsigler. Przez dziesiątki lat słyszy się od przewodników muzealnych wciąż
jedno i to samo, i, jak mówi pan Reger, rzecz jasna bardzo wiele bez sensu, powiada do mnie Irrsigler.
Historycy sztuki zasypują zwiedzających wyłącznie własnymi bredniami, powiada Irrsigler, który z
biegiem czasu, jeżeli nie wszystko, to wiele z tego, co mówił Reger, słowo w słowo od Regera przejął.
Irrsigler jest tubą Regera, wszystko niemal, co mówi Irrsigler, mówił już Reger, od ponad trzydziestu
lat Irrsigler mówi to, co już mówił Reger. Kiedy się dobrze wsłucham, usłyszę, że przez Irrsiglera
mówi Reger. Kiedy wsłuchamy się w to, co mówią przewodnicy, usłyszymy wyłącznie działające nam
na nerwy brednie o sztuce, te same nieznośne brednie historyków sztuki, powiada Irrsigler, ponieważ
tyle razy już mówił to Reger. Wszystkie te malowidła są wspaniałe, żadne jednak nie jest doskonałe,
twierdzi Irrsigler za Regerem. Ludzie tylko dlatego przychodzą do muzeum, że powiedziano im, iż
człowiek kulturalny powinien tam chodzić, nie przychodzą z zainteresowania, ludzie absolutnie nie
interesują się sztuką, a w każdym razie dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi absolutnie nie
interesuje się sztuką, powtarzał za Regerem słowo w słowo Irrsigler. On, Irrsigler, miał trudne
dzieciństwo, chorą na raka matkę, umarła w wieku lat czterdziestu sześciu, a ojca — kobieciarza,
wiecznie pijanego. A Bruck nad Leithą to też miejscowość równie szkaradna, jak większość
miejscowości w Burgenlandzie. Kto tylko da radę, daje z Burgenlandu nogę, mówi Irrsigler,
większości jednak to się nie udaje, większość skazana jest dożywotnio na Burgenland, co jest co naj-
mniej równie okropne, jak dożywotnie więzienie w Stein nad Dunajem. Burgenlandczycy to
więźniowie, powiada Irrsigler, a ich ojczyzna to więzienie. Sami wmawiają sobie, że mają całkiem
piękny ojczysty kraj, jednak w rzeczywistości Burgenland jest mdły i szpetny. W zimie ludzie dławią
się śniegiem, w lecie zżerają ich komary. A wiosną i jesienią brną po kolana we własnym brudzie. W
całej Europie nie ma już biedniejszego ani brudniejszego kraju, cytuję Irrsiglera. Wiedeńczycy wciąż
wmawiają Burgenlandczykom, że Burgenland to piękny kraj, wiedeńczycy są bowiem w
burgenlandzkim brudzie i w burgenlandzkiej głupocie po uszy zakochani, ponieważ tak brud
burgenlandzki, jak burgenlandzką głupotę uważają za romantyczne. Burgenland niczego, oprócz pana
Haydna, jak mówi pan Reger, nigdy nie wydał, oświadczył Irrsigler. Powiedzieć: pochodzę z
Burgenlandu, to nic innego niż powiedzieć: pochodzę z więzienia Austrii. Z zakładu karnego albo z
domu wariatów, twierdzi Irrsigler. Do Wiednia Burgenlandczykom równie pilno jak do kościoła,
powiedział. Największym życzeniem Burgenlandczyka jest wstąpić do wiedeńskiej policji, powiedział
parę dni temu, mnie się to nie udało, bo wydolny nie byłem, z powodu niewydolności fizycznej. Mimo
to jestem strażnikiem w Kunsthistorisches Museum, czyli na służbie państwowej. Wieczorem, po
szóstej, powiedział, nie zamykam przestępców, tylko dzieła sztuki, Rubensa i Bellotta zamykam. Jego
wujowi, który zaraz po pierwszej wojnie światowej wstąpił na służbę w Kunsthistorisches Museum,
wszyscy w rodzinie zazdrościli. Kiedy go raz na parę lat w Kunsthistorisches Museum odwiedzali, w
bezpłatne soboty czy niedziele, szli za nim zawsze w całkowitym onieśmieleniu przez te sale z
wielkimi mistrzami i ciągle podziwiali jego uniform. Wuj oczywiście bardzo szybko został strażnikiem
wyższym rangą, z mosiężną gwiazdką na rewersie uniformu, stwierdził Irrsigler. Przejęci
uszanowaniem i podziwem, niczego nie rozumieli z tego, co im mówił, kiedy przeprowadzał ich przez
te sale. Zresztą nie było sensu wyjaśniać im Veronesa, stwierdził Irrsigler przed paroma dniami. Dzieci
siostry wpatrywały się w osłupieniu w moje białe buty, powiedział Irrsigler, siostra stanęła, jakby ją
wryło, przed Renim, akurat przed tym najbardziej bez gustu ze wszystkich wystawionych tu malarzy.
Reger nienawidzi Reniego, więc i Irrsigler nienawidzi Reniego. Irrsigler wzniósł się już na
mistrzowskie wyżyny w przywłaszczaniu sobie Regerowskich zdań, wypowiada je niemal perfekcyjnie
w charakterystycznym tonie Regera, myślę. Moja siostra przychodzi nie do muzeum, tylko do mnie,
powiedział Irrsigler. Siostry sztuka nic a nic nie obchodzi. Ale jej dzieci, kiedy je po salach prowadzę,
wpatrują się z podziwem we wszystko, co tylko zobaczą. Przed Velazquezem stają jak wryte, tak że
nie można ich wprost od niego oderwać, powiedział Irrsigler. Pan Reger raz zaprosił mnie z rodziną na
Prater, powiedział Irrsigler, on to ma gest, pan Reger, w sobotę wieczorem zaprosił. Jak żyła jeszcze
jego żona, powiedział Irrsigler. Stałem, obserwując Regera, który wbił, jak to się mówi, wzrok w
Siwobrodego mężczyznę Tintoretta, a jednocześnie widziałem Irrsiglera, którego przecież nie było w
sali Bordona, jak opowiada mi o swoim życiu, zatem widziałem obrazy z Irrsiglerem sprzed tygodnia,
patrząc jednocześnie na Regera, siedzącego na obitej aksamitem ławce, który mnie jeszcze, rzecz
jasna, nie zauważył. Irrsigler powiedział, że już od dzieciństwa nie miał większego marzenia, niż żeby
wstąpić do wiedeńskiej policji i zostać wachmistrzem. O innym zawodzie nigdy nie marzył. Kiedy
wówczas, a miał akurat dwadzieścia trzy lata, zaświadczono w koszarach Rossauer jego fizyczną
niewydolność, faktycznie w jednej chwili runął cały jego świat. Z tej sytuacji bez wyjścia wyratował
go wówczas dopiero wuj, załatwiając mu pracę strażnika w Kunsthistorisches Museum. Przyjechał do
Wiednia z jedną sfatygowaną torbą pod pachą, do mieszkania wuja, który pozwolił mu u siebie
zamieszkać na cztery tygodnie, a potem wprowadził się, on, Irrsigler, do podnajmowanego pokoiku
przy Molkerbastei. W tym podnajmowanym pokoiku zamieszkał na lat dwanaście. W pierwszych
latach w ogóle nie widział Wiednia, wczesnym rankiem, już koło siódmej był w Kunsthistorisches
Museum, a wieczorem dopiero po szóstej wracał do domu, przez wszystkie te lata w południe zjadał
posiłek złożony z kanapki z kiełbasą lub serem i popijał szklanką wody z kranu w małej przebieralni
za szatnią dla zwiedzających. Burgenlandczycy to ludzie o najskromniejszych wymaganiach, ja sam w
młodości pracowałem z Burgenlandczykami na różnych budowach, mieszkałem z nimi w
najprzeróżniejszych barakach, wiem, jak skromne mają wymagania, zadowolą się czymś najbardziej
niezbędnym i do końca miesiąca faktycznie potrafią odłożyć osiemdziesiąt procent pensji, nawet
więcej. Kiedy tak przypatrywałem się Regerowi i naprawdę wnikliwie go obserwowałem, tak uważnie
jak nigdy dotąd, ujrzałem Irrsiglera sprzed tygodnia, którego słuchałem, kiedy stał ze mną w sali
Battoniego. Mąż jednej z jego prababek pochodził z Tyrolu, stamtąd też, powiadał, wzięło się
nazwisko Irrsigler. Miał dwie siostry, młodsza jeszcze w latach sześćdziesiątych wyemigrowała z
pomocnikiem fryzjera z Mattersburga do Ameryki i umarła tamże, z tęsknoty za starym krajem, w wie-
ku lat trzydziestu pięciu. Trzech miał braci, wszyscy robotnicy niewykwalifikowani, mieszkają w
Burgenlandzie. Dwóch przyjechało, jak on, do Wiednia, aby wstąpić na służbę na policji, ale ich nie
przyjęli. A do służby w muzeum to przecież koniecznie trzeba posiadać już jakąś inteligencję. Od
Regera wiele się nauczył. Niektórzy uważają, że Reger jest obłąkany, tylko obłąkany bowiem cho-
dziłby co drugi dzień, oprócz poniedziałków, do galerii malarstwa w Kunsthistorisches Museum,
jednak on tak nie uważa, pan Reger to człowiek mądry i wykształcony, twierdzi Irrsigler. Tak,
powiedziałem Irrsiglerowi, pan Reger to człowiek nie tylko mądry, wykształcony, ale i sławny,
studiował przecież muzykę w Lipsku i Wiedniu i pisał recenzje muzyczne do „Timesa”, do dziś zresztą
do „Timesa” pisze, powiedziałem. To nie żaden tuzinkowy pismak, powiedziałem, nie wypisuje
bredni, tylko jest muzykologiem w całym sensie tego słowa, człowiekiem znaczącym, o wielkim
autorytecie. Regera nie powinno się porównywać do całej tej bredzącej zgrai krytyków muzycznych,
którzy dzień w dzień zanieczyszczają tylko swoimi bredniami nasze dzienniki. Reger faktycznie jest
filozofem, powiedziałem Irrsiglerowi, filozofem w pełnym znaczeniu tego terminu. Od ponad
trzydziestu lat Reger pisze do „Timesa” recenzje, a właściwie krótkie rozprawy filozoficzno-
muzyczne, które z pewnością złożą się pewnego dnia na książkę. Przebywanie w Kunsthistorisches
Museum jest niewątpliwie jednym z czynników pozwalających Regerowi pisać do „Timesa” tak wła-
śnie, jak do „Timesa” pisze, powiedziałem Irrsiglerowi, obojętnie czy Irrsigler akurat mnie zrozumiał,
czy nie, prawdopodobnie Irrsigler mnie nie zrozumiał, pomyślałem wówczas, a i teraz tak samo myślę.
O tym, że Reger pisze recenzje muzyczne do „Timesa”, w Austrii nikt nie wie, najwyżej parę osób wie
o tym, powiedziałem Irrsiglerowi. Mógłbym też powiedzieć: Reger jest piywatnym filozofem,
powiedziałem Irrsiglerowi, nie zważając na to, że może głupio mówić coś takiego Irrsiglerowi. W
Kunsthistorisches Museum Reger znajduje to, czego nie znalazłby nigdzie indziej, powiedziałem
Irrsiglerowi, wszystko, co ważne, wszystko, co pożyteczne dla jego myślenia i dla jego pracy
Zachowanie Regera ludzie mogą określić mianem obłąkanego, ale to nieprawda, powiedziałem
Irrsiglerowi, tutaj w Wiedniu i w Austrii Regera się nie dostrzega, powiedziałem Irrsiglerowi, lecz w
Londynie i w Anglii, nawet w Stanach Zjednoczonych ludzie wiedzą, kim jest Reger, z jakim
autorytetem mamy do czynienia w przypadku Regera, powiedziałem Irrsiglerowi. I niech pan nie
zapomina o idealnej temperaturze, która tu, w Kunsthistorisches Museum, panuje przez okrągły rok,
powiedziałem też Irrsiglerowi. Irrsigler skinął tylko głową. Reger jest osobowością bardzo cenioną w
całym muzykologicznym świecie, powiedziałem wczoraj Irrsiglerowi, jedynie tu, w rodzinnym kraju,
nikt nie chce o tym słyszeć, przeciwnie, tu, we własnym domu, Regera, który przecież pozostawił
wszystkich innych w swojej dyscyplinie daleko w tyle, och, to obrzydliwe prowincjonalne partactwo,
wręcz się nienawidzi, w rodzimej Austrii po prostu się go nienawidzi, to nie za mocne słowo,
powiedziałem Irrsiglerowi. Geniusza takiego jak Reger tutaj się nienawidzi, powiedziałem
Irrsiglerowi, nie dbając o to, że Irrsigler zupełnie nie zrozumiał, co miałem na myśli, mówiąc mu, że
geniusza takiego jak Reger tu się nienawidzi, tudzież nie zważając na to, czy faktycznie powinno się
mówić o Regerze jako o geniuszu, naukowym geniuszem, a nawet czysto ludzkim, pomyślałem, jest
Reger niewątpliwie. Geniusz i Austria wzajemnie się wykluczają, powiedziałem. W Austrii, żeby ktoś
doszedł do głosu i żeby go traktowano poważnie, musi być przeciętniakiem, musi to być prowincjo-
nalny i zakłamany partacz, człowiek z absolutnie ciasnopaństwową głową. Geniusza czy choćby
wyjątkowy umysł zawsze prędzej czy później w upokarzający sposób tu się zamorduje, powiedziałem
Irrsiglerowi. Tylko ludzie tacy jak pan Reger, których w tym strasznym kraju zliczyłoby się na palcach
jednej ręki, potrafią przetrwać w tym stanie poniżania i nienawiści, ignorowania i wywierania presji,
powszechnej, wrogiej duchowi niegodziwości, która tu w Austrii panoszy się na każdym kroku,
jedynie ludzie tacy jak Reger, ludzie wspaniałego charakteru, obdarzeni doprawdy przenikliwą i
nieprzekupną umysłowością. Chociaż pan Reger utrzymuje z panią dyrektor tego muzeum całkiem
niezłe stosunki, chociaż zna ją dobrze, nie śniłoby mu się nawet prosić ją o coś, co tyczy się jego czy
muzeum. Akurat wtedy, kiedy Reger miał zawiadomić dyrekcję, to znaczy panią dyrektor, o złym
stanie obić ławek w salach muzealnych i ewentualnie skłonić ją do zmiany obić na nowe, ławki zostały
na nowo obite — i to wcale gustownie, powiedziałem Irrsiglerowi. Nie wydaje mi się, powiedziałem
Irrsiglerowi, żeby dyrekcji Kunsthistorisches Museum wiadomo było, iż pan Reger już od ponad
trzydziestu lat co drugi dzień przychodzi do muzeum i zajmuje miejsce na ławce w sali Bordona, nie
wydaje mi się. Wyszłoby to niechybnie na jaw podczas jednego ze spotkań Regera z panią dyrektor,
ale, o ile mi wiadomo, pani dyrektor nic o tym nie wie, ponieważ pan Reger nigdy o tym nie mówił i
ponieważ pan, panie Irrsigler, potrafił zachować milczenie, ponieważ pan Reger życzy sobie, żeby pan
milczał o tym, że pan Reger od ponad trzydziestu lat co drugi dzień, z wyjątkiem poniedziałków,
przychodzi do Kunsthistorisches Museum. Umiejętność milczenia to pana mocna strona, powiedziałem
Irrsiglerowi, pomyślałem, przypatrując się przypatrującemu się Siwobrodemu mężczyźnie Tintoretta
Regerowi, któremu z kolei przyglądał się Irrsigler. Reger to niezwykły człowiek, a z niezwykłymi
ludźmi trzeba obchodzić się ostrożnie, powiedziałem wczoraj Irrsiglerowi. Wydawałoby się nie do po-
myślenia, żebyśmy mieli naraz — Reger i ja — przychodzić do muzeum akurat przez dwa dni z rzędu,
powiedziałem wczoraj Irrsiglerowi, a przecież przyszedłem właśnie dzisiaj, właśnie dlatego, że i Reger
tego właśnie sobie zażyczył, nie wiem, z jakiego powodu Reger jest tu dzisiaj, pomyślałem, niedługo
się przekonam. Irrsigler również był bardzo zdumiony, widząc mnie dzisiaj, wczoraj mu bowiem
powiedziałem, iż wykluczone, żebym miał przychodzić do Kunsthistorisches Museum przez dwa
kolejne dni, tak jak było to dotąd wykluczone w przypadku Regera. A tu naraz dzisiaj znowu obaj, tak
Reger, jak i ja, zjawiamy się w Kunsthistorisches Museum, w którym byliśmy przecież wczoraj.
Musiało to chyba poirytować Irrsiglera, pomyślałem, myślę teraz. Możliwe, że ktoś się raz pomyli i już
dzień później pójdzie do Kunsthistorisches Museum, pomyślałem, od razu jednakże, po zastanowieniu
się, pomyślałem, że tylko wtedy, kiedy tylko Reger się pomyli, bądź ja tylko się w tym pomylę, ale nie,
że się w tym pomylimy obaj, Reger i ja. A Reger wyraźnie powiedział mi wczoraj: proszę tu przyjść
jutro, wciąż jeszcze słyszę jego słowa. Rzecz jasna jednak, Irrsigler nic o tym nie słyszał i nic o tym
nie wiedział, naturalnie zatem zdziwiło go, że już dzisiaj zjawiliśmy się obaj, Reger i ja, w muzeum.
Gdyby Reger nie powiedział mi wczoraj: proszę tu przyjść jutro, nie przyszedłbym do
Kunsthistorisches Museum dzisiaj, tylko możliwe, że dopiero w przyszłym tygodniu, w odróżnieniu
bowiem od Regera, który rzeczywiście przychodzi do Kunsthistorisches Museum co drugi dzień, i to
od wielu lat, ja nie chodzę do Kunsthistorisches Museum co drugi dzień, tylko wtedy, kiedy mam na to
ochotę i jestem w nastroju. Jeśli zechcę spotkać się z Regerem, to nie muszę przecież koniecznie
chodzić do Kunsthistorisches Museum, wystarczy, żebym wybrał się do hotelu Ambasador, do którego
on przecież zawsze idzie po wyjściu z Kunsthistorisches Museum. W Ambasadorze spotykam się
przecież z Regerem, jeżeli mam ochotę, to i codziennie. Reger ma w Ambasadorze własne miejsce
przy oknie, a dokładnie stolik obok tak zwanego żydowskiego stolika, który stoi przed tak zwanym
stolikiem węgierskim, stojącym za tak zwanym stolikiem arabskim, patrząc od stolika Regera w
kierunku drzwi sali. Rzecz jasna, bardziej odpowiada mi Ambasador niż Kunsthistorisches Museum,
jednakże kiedy nie mogę czekać, aż Reger zjawi się w Ambasadorze, już około jedenastej idę do
Kunsthistorisches Museum, żeby się z nim zobaczyć, z moim ojcem intelektualnym. Przed południem
jest Reger w Kunsthistorisches Museum, popołudnia spędza w Ambasadorze, około wpół do jedenastej
idzie do Kunsthistorisches Museum, około wpół do trzeciej do Ambasadora. Do południa odpowiada
mu temperatura osiemnastu stopni w Kunsthistorisches Museum, po południu lepiej się czuje w
ciepłym Ambasadorze, w którym ma zawsze temperaturę dwudziestu trzech stopni. Po południu nie
myślę już z takim zapałem i już nie tak intensywnie, mówi Reger, mogę zatem pozwolić sobie na
Ambasadora. Kunsthistorisches Museum to dla niego miejsce produkcji duchowej, oświadczył,
Ambasador jest natomiast warsztatem obróbki myśli, w Kunsthistorisches Museum czuję się odsło-
nięty, w Ambasadorze osłonięty. Ta para przeciwieństw, Kunsthistorisches Museum i Ambasador,
potrzebna jest mi do myślenia bardziej niż cokolwiek innego, z jednej strony odsłonięcie, z drugiej
strony osłonięcie, drogi panie Atzbacher; tajemnica mego myślenia zawiera się w tym, powiedział, że
przed południem jestem w Kunsthistorisches Museum, a popołudnia spędzam w Ambasadorze. A czy
istnieje coś bardziej przeciwstawnego niż to Kunsthistorisches Museum, to znaczy galeria malarstwa w
Kunsthistorisches Museum, i Ambasador! Kunsthistorisches Museum stało się dla mnie w równym
stopniu nawykiem duchowym, jak Ambasador, powiedział. Jakość mojej krytyki muzycznej w
„Timesie”, z którym, nawiasem mówiąc, współpracuję już od czterdziestu trzech lat, powiedział,
faktycznie jest owocem tego, że chodzę do Kunsthistorisches Museum i do Ambasadora, do
Kunsthistorisches Museum w co drugie przedpołudnie, do Ambasadora w każde popołudnie. Jedynie
ten nawyk uratował mnie po śmierci żony Drogi panie Atzbacher, gdyby nie ten nawyk dawno bym
już umarł, powiedział wczoraj Reger. Każdy człowiek potrzebuje takiego nawyku, aby przetrwać,
powiedział. Potrzebuje go, choćby to miał być nawyk najbardziej obłąkany Reger wydaje się w
zdecydowanie lepszej kondycji, znowu mówi tak, jak przed śmiercią żony. Powiada wprawdzie, że
ruszył, jak to mówią, z martwego punktu, mimo to do końca życia będzie cierpiał, że opuściła go żona.
Powiada wciąż, że przez całe życie był w błędzie, sądząc, że to on pozostawi żonę, że to on wcześniej
od niej umrze, ponieważ jej śmierć nastąpiła tak nagle, jeszcze kilka dni wcześniej był święcie
przekonany, niewzruszenie wierzył, że to ona jego przeżyje, że to ona jest dobrego zdrowia, to ja
byłem tym chorym, tak, w tym przekonaniu i w tej wierze wciąż żyliśmy, powiedział. Nie było na
świecie zdrowszej istoty niż moja żona, ona przez całe życie żyła w zdrowiu, podczas gdy ja zawsze
wiodłem egzystencję w chorobie, tak, w śmiertelnej wręcz chorobie, powiedział. Ona była tą zdrowa,
była przyszłością, ja zawsze byłem tą chorą istota, byłem przeszłością, powiedział. To, że będzie
musiał kiedyś żyć bez żony, naprawdę sam, nie przyszło mu nigdy na myśl, ani razu nie zaświtało mu
w głowie, oświadczył. A jeśli nawet ona umrze przede mną, to ja zaraz po niej, możliwie szybko,
zawsze sobie myślał. A teraz musiał uporać się tak ze swym błędnym przekonaniem, że ona umrze po
nim, jak i z faktem, że po jej śmierci sam nie odebrał sobie życia, nie umarł zaraz po niej. Ponieważ
żyłem w przekonaniu, że jest ona dla mnie wszystkim, nie byłem, rzecz jasna, przygotowany na dalszą
egzystencję po niej, drogi panie Atzbacher, powiedział. Z tej ludzkiej, faktycznie nieludzko upokarza-
jącej słabości, z tego tchórzostwa, nie umarłem zaraz po niej, zaraz po jej śmierci nie odebrałem sobie
życia, wręcz przeciwnie, jak mi się teraz wydaje, oświadczył wczoraj, zacząłem z tego czerpać siłę,
ostatnio wydaje mi się nie raz, że obecnie mam więcej siły niż kiedykolwiek przedtem. Może pan w to
wierzyć lub nie, ale teraz jeszcze bardziej niż przedtem przywiązany jestem do życia, trzymam się go
wręcz kurczowo, oświadczył wczoraj. Nie przyznaję się do tego, ale jeszcze bardziej intensywnie żyję
niż przed jej śmiercią. Zgoda, cały rok był mi na to potrzebny, żeby w ogóle dopuścić taką myśl, ale
teraz absolutnie się nią nie krępuję, oświadczył. Tylko niezmiernie mnie przygnębia, że istota tak
chłonna jak moja żona odeszła wraz z całą niesamowitą wiedzą, którą jej przekazałem, a zatem tę
niesamowitą wiedzę zabrała wraz z sobą w śmierć, to niesamowite, to jeszcze znacznie bardziej
niesamowite od faktu, że umarła, oświadczył. Dla takiej istoty dajemy z siebie wszystko, całkiem ją
wypełniamy, a ona nas opuszcza, odchodzi w śmierć, na zawsze, oświadczył. Do tego dochodzi
jeszcze owo bez uprzedzenia, że śmierci tej istoty nie przewidzieliśmy, ja jej ani przez chwilę nie
przepowiedziałem, tak jakby miała żyć wiecznie, tak się jej przypatrywałem, nigdy nie myśląc o jej
śmierci, powiedział, tak jakby w nieskończoność rzeczywiście miała żyć z moją wiedzą w
nieskończoność, oświadczył. Rzeczywiście, śmierć przynaglona, powiedział. Bierzemy takiego
człowieka na całą wieczność i to jest błąd. Gdybym wiedział, że odejdzie w śmierć, zupełnie inaczej
bym postąpił, ale nie wiedziałem, że odejdzie ode mnie w śmierć i umrze przede mną, i postąpiłem
całkiem niedorzecznie, tak jakby miała istnieć nieskończenie w nieskończoność, gdy tymczasem wcale
nie była stworzona na nieskończoność, tylko skończoność, tak jak my wszyscy Tylko wtedy, kiedy
kochamy człowieka tak niepohamowaną miłością, jak ja kochałem żonę, naprawdę wierzymy w to, że
będzie żył wiecznie i w nieskończoność. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby, siedząc na ławce w sali
Bordona, Reger nie zdjął z głowy kapelusza, tak samo jak zaniepokoił mnie fakt, że umówił się ze mną
w muzeum, fakt ten bowiem w rzeczy samej był, jak sądziłem, zaiste niezwykły, zaniepokoił mnie
fakt, że siedział na ławce w sali Bordona, nie zdejmując z głowy kapelusza, niezwykły zaiste,
abstrahując od całej serii związanych z tym innych niezwykłych faktów. Do sali Bordona wszedł teraz
Irrsigler i podszedłszy do Regera, coś mu wyszeptał do ucha, a następnie od razu z sali Bordona
wyszedł. Wiadomość od Irrsiglera nie zrobiła na Regerze żadnego wrażenia, przynajmniej w oczach
zewnętrznego obserwatora, Reger siedział po wiadomości od Irrsiglera dokładnie tak samo, jak przed
wiadomością od Irrsiglera. Niemniej zaintrygowało mnie, co takiego mógł powiedzieć Regerowi
Irrsigler. Od razu jednak przestałem zastanawiać się, co takiego powiedział mu Irrsigler, i ob-
serwowałem Regera, słysząc jednocześnie, jak mówi on do mnie: ludzie przychodzą do
Kunsthistorisches Museum, ponieważ po prostu tak wypada, z żadnego innego powodu, przyjeżdżają
do Wiednia nawet z Hiszpanii i Portugalii i idą do Kunsthistorisches Museum, aby po powrocie móc u
siebie w Hiszpanii i Portugalii powiedzieć, że byli w Wiedniu w Kunsthistorisches Museum, co jest
wprost śmiechu warte, Kunsthistorisches Museum bowiem to przecież nie Prado ani muzeum w
Lizbonie, do tego jeszcze Kunsthistorisches Museum daleko. Widziałem przed sobą Regera, a
obserwując go, słyszałem jednocześnie to, co powiedział mi w przeddzień. Kunsthistorisches Museum
nie ma nawet jednego Goi, nie ma jednego nawet El Greca. Może, rzecz jasna, zrezygnować z El Gre-
ca, El Greco nie należy bowiem do rzeczywiście wielkich malarzy, nie należy do tych najlepszych,
powiedział Reger, ale nie mieć nawet jednego Goi to dla muzeum takiego jak Kunsthistorisches
Museum zaiste zgubne. Ani jednego Goi, powiedział, jakie to typowe dla Habsburgów, którzy, jak pan
wie, absolutnie nie znali się na sztuce, owszem, czuli muzykę, ale absolutnie nie znali się na sztuce.
Beethovena słyszeli, ale nie widzieli Goi. Nie chcieli mieć Goi. Beethovenowi dali błazeńską wolność,
muzyka nie była bowiem dla nich niebezpieczna, Goya jednak nie miał prawa wstępu do Austrii. Tak,
tak, Habsburgowie obdarzeni byli tym wątpliwym katolickim guścikiem, który do tego muzeum pasuje
jak ulał. Całe Kunsthistorisches Museum to ten wątpliwy habsburski guścik do sztuk upiększanych,
wstrętny Prawimy cokolwiek ludziom, z którymi absolutnie nic nas nie łączy, powiedział,
potrzebujemy bowiem słuchaczy. Potrzebni są nam słuchacze, potrzebna jest tuba, powiedział. Przez
całe życie pragniemy tej idealnej tuby, ale nie możemy jej znaleźć, dlatego że idealna tuba nie istnieje.
Mamy jednego Irrsiglera, powiedział, a przecież przez cały czas poszukujemy jeszcze jednego
Irrsiglera, Irrsiglera idealnego. Z całkiem prostego człowieka robimy sobie tubę, a kiedy tylko z tego
całkiem prostego człowieka zrobimy sobie tubę, zaczynamy szukać kogoś innego, innej tuby,
nadającego się na naszą tubę człowieka, powiedział. Po śmierci żony mam przynajmniej Irrsiglera,
powiedział. Irrsigler, zanim trafił na mnie, był przecież tylko, tak jak wszyscy Burgenlandczycy,
burgenlandzkim głupim, powiedział Reger. Potrzeba nam głupka na tubę. Burgenlandzki głupek pasuje
jak ulał na tubę, powiedział Reger. Proszę mnie dobrze zrozumieć, cenię sobie Irrsiglera, a teraz nawet
tak potrzebny stał się mi do życia jak chleb powszedni, potrzebowałem go przez wiele lat, całe
dziesięciolecia, ale tylko głupi w typie Irrsiglera nadaje się na tubę, powiedział wczoraj Reger. Rzecz
jasna, wykorzystujemy takiego głupiego jako człowieka, powiedział. Z drugiej wszakże strony właśnie
przez to, że go wykorzystujemy, robimy z takiego głupka człowieka, przez to, że robimy z niego naszą
tubę, wtłaczamy w niego nasze myśli, przyznaję, że początkowo dosyć bezwzględnie robimy z takiego
burgenlandzkiego głupiego, jakim był Irrsigler, burgenlandzkiego człowieka. Zanim natknął się na
mnie, Irrsigler nie miał, na przykład, zielonego pojęcia o muzyce, o sztuce żadnego, w gruncie rzeczy
o niczym w ogóle, nawet o swojej głupocie. Teraz jest dalej niż wszystkie te historyczno-sztuczne
gaduły, które przychodzą tu dzień w dzień po to, by szpikować ludziom uszy tymi swoimi historyczno-
sztucznymi bredniami. Irrsigler jest dalej, prześcignął już te historyczno-sztuczne gadatliwe świnie,
które swymi bredniami dzień w dzień doszczętnie niszczą dziesiątki przyganianych tu całymi klasami
wycieczek szkolnych. Historycy sztuki to istni gładziciele sztuki, powiedział Reger.
Historycy sztuki tak długo gadają o sztuce, aż zagadają ją na śmierć. Sztuka ulega śmiertelnej
zagładzie, zagadana przez historyków sztuki. Mój Boże, ile to razy myślę sobie, siedząc tu, na tej
ławce, kiedy historycy sztuki przeganiają przede mną te bezradne hordy, jak mi żal wszystkich tych
ludzi, z których ci właśnie historycy sztuki wyganiają sztukę, i to wyganiają na całe życie, powiedział
Reger. Zajęcie historyka sztuki to najniecniejszy proceder, jaki istnieje, bredzącego zaś historyka sztu-
ki, a istnieją przecież wyłącznie bredzący historycy sztuki, należałoby przegonić batem, przegnać ze
świata sztuki, powiedział Reger, przegnać ze świata sztuki należałoby wszystkich historyków sztuki,
ponieważ historycy sztuki to istni gładziciele sztuki, nie wolno nam wręcz dopuścić do zagłady sztuki
przez historyków sztuki, czyli sztuki gładzicieli. Kiedy słuchamy historyka sztuki, robi się nam
niedobrze, powiedział, słuchając historyka sztuki, zaczynamy rozumieć, jak sztuka, o której on bredzi,
ulega zagładzie, jednocześnie z bredniami historyka sztuki kurczy się sztuka i ulega zagładzie.
Tysiące, ba, dziesiątki tysięcy historyków sztuki, bredząc, dokonują zagłady sztuki, powiedział.
Historycy sztuki to rzeczywiście zabójcy sztuki, słuchając historyka sztuki, przyłączamy się do zagłady
sztuki, tam, gdzie zabiera głos historyk sztuki, sztuka ulega zagładzie, taka jest prawda. Ja w swoim
życiu mało czego nienawidziłem bardziej niż historyków sztuki, powiedział Reger. Wielką radość
sprawia mi przysłuchiwanie się Irrsiglerowi, kiedy wyjaśnia on jakiś obraz komuś niemającemu o nim
pojęcia, powiedział Reger, Irrsigler zawsze bowiem potrafi wyjaśnić jakieś dzieło sztuki bez
nadmiernego gadulstwa, nie bredzi, tylko skromnie wyjaśnia i zdaje sprawę, swoim gadulstwem nie
zamyka, tylko otwiera dzieło sztuki na spojrzenie oglądającego. To ja jego, Irrsiglera, przez długie lata
uczyłem, jak wyjaśniać dzieła sztuki w oglądzie. Rzecz jasna jednak, wszystko to, co Irrsigler mówi,
pochodzi ode mnie, powiedział wówczas Reger, naturalnie nic nie pochodzi od niego samego, no ale
przecież to najlepsze, co oferuje moja głowa, nawet jeśli wyuczone, w pewnych sytuacjach zawsze się
na coś przyda. Dla muzykologa, takiego jak ja, tak zwane sztuki plastyczne są wysoce przydatne,
powiedział Reger, im bardziej koncentrowałem się na muzykologii i, prawdę mówiąc, im bardziej
zagalopowywałem się w muzykologię, tym wnikliwiej zajmowałem się tak zwanymi sztukami
plastycznymi; z drugiej strony uważam, że dla malarza na przykład jest bardzo korzystne zwrócić się
ku muzyce, to znaczy, że po nakazaniu sobie, iż będzie do końca życia malował, również do końca
życia uprawia on studia muzyczne. Sztuki plastyczne cudownie uzupełniają sztuki muzyczne, jedne są
zawsze dobre na drugie, powiedział. Moich studiów muzycznych nie potrafię sobie zupełnie wyobrazić
bez dialogu z tak zwanymi sztukami plastycznymi, zwłaszcza z malarstwem, powiedział. Dlatego tak
dobrze uprawiam ten mój muzyczny proceder, że jednocześnie i z nie mniejszym entuzjazmem, tudzież
absolutnie nie mniejszą intensywnością zajmuję się malarstwem. Nie bez powodu już od ponad
trzydziestu lat przychodzę tu, do Kunsthistorisches Museum. Inni idą przed południem do gospody
wypić sobie trzy, cztery kufle piwa, ja zaś przychodzę tutaj popatrzeć na obraz Tintoretta. Może to i
obłąkane, jak pan pewnie pomyśli, inaczej jednak nie potrafię. Jeden swym drogim zwyczajem przez
dziesiątki lat wypija sobie rano w knajpie trzy, cztery kufle piwa, a ja idę do Kunsthistorisches
Museum. Ktoś bierze koło jedenastej rano kąpiel w wannie, aby sforsować barierę dnia, a ja idę do
Kunsthistorisches Museum. Kiedy do tego jeszcze znajdziemy sobie jakiegoś Irrsiglera, mamy
naprawdę komfortową sytuację. Tak naprawdę to już od dzieciństwa niczego bardziej nie
nienawidziłem niż muzeów, powiedział, z usposobienia jestem naturą nienawidzącą muzeów,
prawdopodobnie jednak właśnie z tego powodu od ponad trzydziestu już lat tu przychodzę, pozwalam
sobie na ten absurd, niewątpliwie duchowej natury. Jak panu wiadomo, nie przychodzę do sali
Bordona z powodu Bordona, nawet nie z powodu Tintoretta, choć Siwobrodego mężczyznę uważam
za jedno z największych malowideł w ogóle kiedykolwiek namalowanych, przychodzę do sali Bordona
z powodu tej ławki i z powodu idealnego wpływu światła na moje władze umysłowe, tak naprawdę to
z powodu idealnych warunków, ze względu na temperaturę w sali Bordona właśnie, no i z powodu
Irrsiglera, który tylko w sali Bordona jest Irrsiglerem idealnym. Prawdę powiedziawszy, nie
wytrzymuję też nigdy w pobliżu na przykład Velazqueza. Nie mówiąc już o takich malarzach jak
Rigaud czy Largilliere, których unikam jak zarazy. Tu w sali Bordona mam najlepsze warunki do
medytacji, a gdybym miał kiedyś ochotę poczytać sobie tu na ławce, na przykład mojego ulubionego
Montaignea lub mojego jeszcze bardziej ulubionego Pascala, czy też mojego jeszcze bardziej
ulubionego Voltairea, jak pan widzi, moi ulubieni autorzy to sami Francuzi, ani jednego Niemca, mogę
to tutaj uczynić z największą przyjemnością i z największym pożytkiem. Sala Bordona to zarówno
moja czytelnia, jak i myślarnia. A kiedy mam ochotę na łyk wody, Irrsigler przynosi mi szklankę
wody, nie muszę nawet wstawać. Czasami ludzie są zdumieni, widząc, że tak tu sobie siedzę na ławce i
czytam Voltairea, pijąc ze szklanki czystą wodę, dziwią się, potrząsają głową i przechodzą dalej, tak
jakby brali mnie za obłąkanego ze specjalnym państwowym zezwoleniem na błazeńską wolność. Już
od lat nie przeczytałem w domu ani jednej książki, natomiast tu, w sali Bordona, przeczytałem setki
książek, nie znaczy to jednak, że tu, w sali Bordona, wszystkie te książki przeczytałem kompletnie, w
życiu nie przeczytałem jednej książki kompletnie, czytam książki na modłę nadzwyczaj utalentowa-
nego kartkującego, to znaczy jestem kimś, kto woli kartkować niż czytać, kto zatem dziesiątki, w
niektórych okolicznościach i setki stron kartkuje, nim choć jedną przeczyta; kiedy jednak tę jedną
stronę czyta, czyta ją tak
gruntownie jak nikt inny i z największą pasją czytelniczą, jaką można sobie wyobrazić. Musi pan
wiedzieć, że jestem typem nie tyle czytającego, ile kartkującego, kartkowanie uwielbiam na równi z
czytaniem, w życiu kartkowałem miliony razy więcej, niż czytałem, a kartkowanie dawało mi tyle
radości, co czytanie, i faktycznie tak samo dodawało mi ducha. W sumie przecież lepiej przeczytać
niechby i trzy strony trzystustronicowej książki, za to tysiąc razy gruntowniej niż normalny czytelnik,
który wszystko niby przeczyta, ale nawet jednej strony gruntownie, powiedział. Lepiej przeczytać
dwanaście linijek książki z najwyższą intensywnością, czyli, jak można by powiedzieć, przebić się do
Całości, niż gdybyśmy przeczytali całą książkę tak jak normalny czytelnik, który w końcu przeczytaną
przez siebie książkę zna równie powierzchownie, jak lecący samolotem pasażer krajobraz, nad którym
leci samolot. Nie postrzega nawet zarysu terenu. A dzisiaj wszyscy czytają wszystko w locie, czytają
wszystko, niczego nie znają. Ja, wszedłszy do książki, zaraz się do niej wprowadzam, proszę sobie
wyobrazić, zapieram się rękami i nogami i siłą trzeba mnie z niej wyrywać, wkraczam na dwie, trzy
strony tekstu filozoficznego, tak jakbym wkraczał na jakiś teren, w przyrodę, na terytorium państwa,
część świata, niech panu będzie, aby w ową część świata wedrzeć się nie zaledwie niecałą siłą i
niecałym sercem, lecz całkowicie, aby ją zbadać, a następnie, po zbadaniu jej tak gruntownym, jak to
tylko jest w mojej mocy — móc dojść do konkluzji o Całości. Kto wszystko czyta, niczego nie pojął,
powiedział. Nie trzeba koniecznie czytać całego Goethego, całego Kanta, niekoniecznie też całego
Schopenhauera —wystarczy parę stron Wertera, parę stron Powinowactw z wyboru, a więcej już
wiemy o obu tych książkach, niż gdybyśmy je przeczytali od deski do deski, co tak czy inaczej i tak
pozbawia nas czystej przyjemności. Zdobycie się jednak na owo drastyczne samoograniczenie wy-
maga wiele odwagi i tyle siły ducha, że człowiek niezmiernie rzadko może ją w sobie znaleźć, i my
sami rzadko ją w sobie znajdujemy; człowiek czytający jest ohydnie żarłoczny, jak mięsożerca, i jak
mięsożerca psuje sobie żołądek, zdrowie w ogóle, i psuje sobie głowę wraz z całą duchową
egzystencją. Nawet rozprawę filozoficzną lepiej rozumiemy nie wtedy, gdy pożremy ją doszczętnie w
Całości za jednym zamachem, tylko wtedy, gdy wybierzemy sobie jeden szczegół, od którego
wychodząc, w szczęśliwym wypadku dotrzemy do Całości. Szczyt przyjemności dają nam przecież
fragmenty, tak jak i w życiu osiągamy szczyt przyjemności, przyglądając mu się we fragmentach, a
jaką grozę budzi w nas Całość i w gruncie rzeczy też to, co doskonałe, kompletne. Dopiero kiedy w
szczęśliwym wypadku zdołamy sprowadzić Całość, to, co kompletne, dokonane, do fragmentu,
przystąpiwszy do lektury, możemy osiągnąć wyżyny, w pewnych okolicznościach wręcz szczyty
rozkoszy. Nasza epoka jako Całość od dawna jest już przecież nie do wytrzymania, powiedział, jest
znośna tylko wtedy, kiedy widzimy ją we fragmencie. Całość i skończona perfekcja są dla nas nie-
znośne, powiedział. Tak samo w gruncie rzeczy nieznośne są dla mnie wszystkie te obrazy, tu, w
Kunsthistorisches Museum, uczciwie mówiąc, są dla mnie okropne. Żeby je móc znieść, na każdym z
nich i w każdym szukam tak zwanego kardynalnego błędu, procedura ta zawsze, jak dotąd, prowadziła
mnie do mojego celu, a mianowicie, by każde z tych tak zwanych skończonych, perfekcyjnych dzieł
sztuki sprowadzić do fragmentu, powiedział. Skończona perfekcja nie tylko nieprzerwanie grozi nam
zagładą, lecz wręcz tę zagładę na nas sprowadza, wszystko to, co opatrzone mianem arcydzieła, wisi
tutaj na ścianach, powiedział. Wychodząc od tego, że doskonała perfekcja, że Całość w ogóle nie
istnieje, posuwam się o krok za każdym razem, kiedy tylko każde wiszące tu na ścianie tak skończone
perfekcyjnie dzieło sztuki sprowadzę do fragmentu, szukając, dopóki się w nim nie doszukam, w
tymże dziele sztuki, jakiegoś kardynalnego błędu, punktu rozstrzygającego o klęsce artysty, który je
stworzył. I w każdym z tych obrazów, z tych tak zwanych arcydzieł, odnajdywałem i odkrywałem
zawsze jakiś kardynalny błąd, potrafiłem doszukać się klęski jego twórcy. I przez ponad trzydzieści lat
sprawdzała się ta moja, haniebna, pomyśli pan może, rachuba. Żadne z tych arcydzieł światowej sławy,
obojętnie czyje, nie jest w rzeczy samej całe i doskonałe. I to mnie uspokaja, powiedział. To mnie w
gruncie rzeczy uszczęśliwia. Tylko wciąż na nowo przekonując się, że Całość nie istnieje, że nie ma
skończonej perfekcji, jesteśmy w stanie żyć dalej. Całość i Perfekcja są dla nas nie do wytrzymania.
Musimy pojechać do Rzymu i stwierdzić, że Bazylika św. Piotra to tandetne bezguście, zaś ołtarz
Berniniego jest debilny architektonicznie, powiedział. Papieża musimy ujrzeć twarzą w twarz i
stwierdzić osobiście, że koniec końców również i on jest równie groteskowym bezradnym
człowiekiem, jak wszyscy inni — żeby móc wytrzymać. Musimy słuchać Bacha i usłyszeć, jak Bach
ponosi klęskę, Beethovena słuchać i usłyszeć, jak Beethoven ponosi klęskę, nawet Mozarta słuchać i
usłyszeć, jak i Mozart ponosi klęskę. I tak samo należy postępować z tak zwanymi wielkimi
filozofami, nawet jeśli są oni naszymi ukochanymi artystami ducha, powiedział. Pascala nie kochamy
przecież dlatego, że jest wielkim dokonaniem, tylko dlatego, że w gruncie rzeczy jest tak bezradny, tak
samo Montaignea kochamy ze względu na jego całe życie, poszukującą, choć nieznajdującą
bezradność, i Voltairea z powodu jego bezradności. W ogóle przecież kochamy filozofię i ogólnie całą
humanistykę w sumie jedynie dlatego, że jest tak bezradna. Tak naprawdę to kochamy tylko te książki,
które nie są Całością, które są chaotyczne, bezradne. Tak jest z wszystkimi i z każdym z osobna,
powiedział Reger, także jakiś człowiek szczególnie nas pociąga tylko dlatego, że jest bezradny i że nie
jest cały, dlatego, że jest chaotyczny, a nie doskonały. Dobrze, powiadam, El Greco, pięknie, niech
będzie, ale ten poczciwiec nie potrafił namalować ręki, pięknie, powiadam, Veronese, niech będzie, ale
ten poczciwiec nie potrafił namalować naturalnej twarzy. A to, co powiedziałem dzisiaj panu o fudze?
powiedział wczoraj, żaden z tych kompozytorów, nie wyłączając największych, nie skomponował
skończonej fugi, nawet Bach, który był przecież uosobieniem spokoju, kompozytorem najczystszej
przejrzystości. Nie istnieje żaden skończony obraz, żadna skończona książka, żaden skończony utwór
muzyczny, powiedział Reger, taka jest prawda i prawda ta pozwala umysłom takim jak mój, które
przecież dożywotnio są wyłącznie umysłami w rozpaczy, trwać w istnieniu. Głowa powinna być
głową, która szuka, szuka błędów, głową szukającą błędów ludzkości, poszukującą klęski głową.
Ludzka głowa jedynie wtedy, gdy poszukuje błędów ludzkości, jest ludzką głową. Ludzka głowa nie
jest ludzką głową, dopóki nie wyruszy na poszukiwanie błędów ludzkości, powiedział Reger. Dobra
głowa to głowa w poszukiwaniu błędów ludzkości, wyjątkowa głowa to głowa, która te błędy
ludzkości znajduje, natomiast genialna głowa to głowa, która na te odnalezione błędy po ich
znalezieniu zwraca uwagę tudzież wszelkimi dostępnymi jej środkami owe błędy ukazuje. W tym
sensie również, powiedział Reger, sprawdza się zawsze przecież wypowiadane bez głowy powiedzenie
szukajcie, a znajdziecie. Kto tu, w tym muzeum, w setkach tych tak zwanych arcydzieł szuka błędów,
ten je i znajdzie, powiedział Reger. Powiadam panu: nie ma w tym muzeum jednego dzieła bez błędu.
Może się pan z tego podśmiewać, powiedział, może to pana przestraszyć, mnie osobiście to
uszczęśliwia. Nie bez powodu przecież już od ponad trzydziestu lat przychodzę tu, do
Kunsthistorisches Museum, a nie vis a vis do Naturhistorisches Museum. Siedział wciąż na ławce, w
czarnym kapeluszu na głowie, praktycznie w bezruchu, było jasne, że dawno już przestał wpatrywać
się w Siwobrodego mężczyznę i że teraz wpatrywał się w coś zupełnie innego, z tyłu za Siwobrodym
mężczyzną, nie w Tintoretta, tylko w coś daleko poza murami muzeum, w czasie, kiedy ja
obserwowałem wprawdzie Regera i Siwobrodego mężczyznę, ale przecież z tyłu widziałem innego
Regera, który wczoraj wyjaśniał mi fugi. Tak często słuchałem, jak mi wyjaśniał fugi, że wczoraj
niespecjalnie chciało mi się słuchać go uważnie, podążałem wprawdzie za tym, co mówi, co zresztą
było wielce interesujące, przykładowo o próbach z formą fugi u Schumanna, ale myślami byłem już
gdzie indziej. Widziałem Regera siedzącego na ławce, a za nim Siwobrodego mężczyznę, widziałem
też Regera, który raz jeszcze próbował wyjaśnić mi sztukę fugi, z jeszcze większym entuzjazmem niż
uprzednio, słysząc jednocześnie, co mówił Reger wczoraj, i naraz ujrzałem też moje dzieciństwo i
usłyszałem głosy mojego dzieciństwa, głosy rodzeństwa, głos matki, głosy dziadków na wsi. Jako
dziecko byłem na wsi całkiem szczęśliwy, choć szczęśliwszy byłem jednak w mieście, tak jak i
później, no i tak jak i teraz jestem dużo szczęśliwszy w mieście niż na wsi. Tak jak zawsze znacznie
szczęśliwszy byłem w sztuce niż w naturze, w naturze przez całe życie czułem się nieswojo, sztuka
zawsze dawała mi osłonę. Już w dzieciństwie, które dane mi było spędzić w dużej mierze pod opieką
dziadków ze strony matki i w którym naprawdę byłem w sumie szczęśliwy, czułem się osłonięty,
czułem, że jestem w dobrych rękach w tak zwanym świecie sztuki, a nie w naturze, która wprawdzie
mnie zawsze wprawiała w zdumienie, ale której w równym stopniu się lękałem, do dziś się to nie
zmieniło, ani na moment nie czuję się u siebie w naturze, zawsze natomiast — w świecie sztuki,
najbardziej osłonięty — w świecie muzyki. Jak tylko sięgam pamięcią, niczego w świecie nie
wielbiłem bardziej niż muzyki, pomyślałem, a moje oczy, przechodząc przez Regera poza mury
muzeum, patrzyły w moje dzieciństwo. Nadal uwielbiam to patrzenie w dawno minione dzieciństwo,
oddaję się mu z prawdziwym zapamiętaniem i wykorzystuję je, kiedy tylko mogę, żebym tak zawsze
mógł patrzeć we własne dzieciństwo, wciąż sobie myślę. A jakie było dzieciństwo Regera,
pomyślałem, niewiele o nim wiem, w kwestii dzieciństwa Reger nie jest zbyt rozmowny. A Irrsigler?
Niechętnie o nim mówi, niechętnie w nie patrzy. Koło południa przychodzi do muzeum coraz więcej
grup, ostatnimi czasy szczególnie liczne są grupy wschodnioeuropejskie, wiele razy z rzędu widziałem
grupy z Gruzji, pędzone po galerii przez przewodników mówiących po rosyjsku, pędzone jest tu
właściwym słowem, grupy te bowiem nie tyle przez muzeum przechodzą, ile pędzą na wyścigi, niczym
się nie interesując, zbyt wyczerpane natłokiem dotychczasowych wrażeń z podróży do Wiednia. W
ubiegłym tygodniu obserwowałem mężczyznę z Tyfusu, który odłączył się od kaukaskiej grupy i sam
chciał obejść muzeum, jak się okazało, malarza, który zapytał mnie o Gainsborough, skwapliwie
wyjaśniłem mu, gdzie znajdzie Gainsborough. W końcu, kiedy jego grupa opuściła już muzeum,
podszedł do mnie, by zapytać o drogę do hotelu Wandl, w którym zatrzymała się jego grupa. Spędził
pół godziny przed Okolicami Suffolk, ani przez chwilę nie myśląc o grupie, jest, powiedział, pierwszy
raz w Europie Środkowej i po raz pierwszy widzi Gainsborough w oryginale. Ten Gainsborough,
powiedział dziwnie poprawnym niemieckim, jest głównym punktem jego podróży, po czym odwrócił
się i wyszedł z muzeum. Chciałem pomóc mu w poszukiwaniu hotelu Wandl, ale odmówił. Młody,
może trzydziestoletni malarz z Tyflisu wyjeżdża z grupą do Wiednia, ogląda Okolice Suffolk i mówi,
że głównym punktem jego podróży jest obejrzenie Okolic Suffolk Gainsborough. Fakt ten nastroił
mnie refleksyjnie na resztę popołudnia, aż do wieczora. Jak ten malarz z Tyfusu maluje? zastana-
wiałem się przez cały czas, a w końcu, uznawszy to za bezsensowne, przestałem. Ostatnimi czasy do
Kunsthistorisches Museum przychodzi więcej Włochów niż Francuzów, więcej Anglików niż
Amerykanów. Obdarzeni wrodzonym zrozumieniem sztuki, Włosi zachowują
się zawsze tak, jakby od urodzenia wprowadzeni byli w arkana sztuki. Francuzi przemierzają muzeum
raczej ze znudzeniem, Anglicy sprawiają wrażenie, jakby wszystko znali i o wszystkim wiedzieli.
Rosjanie są pełni podziwu. Polacy przyglądają się wszystkiemu wyniośle. Niemcy w Kunsthistorisches
Museum, przechodząc przez sale, wpatrują się cały czas w katalog, wyjątkowo tylko w wiszące na
ścianach oryginały, wczepiwszy się w ten katalog, z nosem w katalogu przechodzą przez muzeum, do-
póki nie dotrą do ostatniej strony tego katalogu, to znaczy dopóki nie wyjdą z muzeum na ulicę.
Austriaków, zwłaszcza wiedeńczyków, niewielu zagląda do Kunsthistorisches Museum, wyjąwszy
tysiące uczniów, którzy całymi klasami przychodzą, rok w rok muszą odbębnić obowiązkową
wycieczkę do Kunsthistorisches Museum. Wycieczki szkolne oprowadzają po muzeum nauczyciele i
nauczycielki, ze zgubnym wprost wpływem na uczniów, nauczyciele bowiem na każdej wycieczce do
Kunsthistorisches Museum swoim belferskim ograniczeniem tępią w uczniach wszelką wrażliwość na
malarstwo i jego twórców. Tępy, jak to na ogół bywa, nauczyciel bardzo szybko zabija u
powierzonych mu uczniów wszelką wrażliwość, nie tylko na sztukę malarską, zaś owa wycieczka do
muzeum, po którym nauczyciele ciągną swoje, że tak powiem, niewinne ofiary, wskutek tępoty
nauczycielskiej, wskutek tego ich tępego gadulstwa, dla każdego na ogół ucznia okazuje się jego
ostatnią wizytą w muzeum w ogóle. Raz jeden poszedłszy z nauczycielami do Kunsthistorisches
Museum, uczniowie nie pójdą już tam ani razu do końca życia. Pierwsza wizyta dla tych młodych
ludzi, i to wszystkich, jest jednocześnie ostatnią w ogóle. Tymi wizytami nauczyciele niszczą na
zawsze u powierzonych im uczniów wszelkie zainteresowanie sztuką, takie są fakty. Nauczyciele psują
uczniów, taka jest prawda, to fakt znany już od wieków, zwłaszcza nauczyciele austriaccy od samego
początku psują uczniom gust w sztuce; młodzi ludzie, i to wszyscy, są przecież początkowo otwarci na
wszystko, a zatem i na sztukę, wszakże nauczyciele doszczętnie wybijają im sztukę z głowy; i dziś
jeszcze w większości tępogłowi nauczyciele austriaccy bezwzględnie rozprawiają się z tęsknotą za
sztuką u własnych uczniów, za artyzmem w ogóle, którym początkowo całkiem naturalnie
zafascynowani są i zachwyceni ci młodzi ludzie. Nauczyciele jednak, drobnomieszczańscy aż do
szpiku kości, instynktownie występują przeciw owej fascynacji sztuką, zachwytowi nad sztuką u
swoich uczniów, spychając sztukę i artyzm w ogóle na własny poziom przygnębiająco głupiego
dyletantyzmu i redukując w szkole sztukę i wszystko w ogóle, co łączy się ze sztuką, do ohydnych
gierek na prostackim flecie tudzież tak ohydnych, jak partackich chóralnych pień, co musi być dla
uczniów odrażające. W ten sposób nauczyciele już na samym początku wzbraniają uczniom dostępu
do sztuki. Nauczyciele nie wiedzą, czym jest sztuka, a zatem i swoim uczniom nie są w stanie
powiedzieć, ani ich nauczyć, czym jest sztuka, nie wprowadzają ich w sztukę, tylko z niej
wyprowadzają, z całym tym ohydnym sentymentalnym wokalno instrumentalnym artystycznym ge-
szeftem, który dla uczniów musi być odrażający. Nie ma równie taniego gustu w sztuce, jak gust
nauczycielski. Już w podstawówce nauczyciele psują smak artystyczny uczniów, od samego początku
wypędzają swoich uczniów ze sztuki, zamiast im sztukę, a zwłaszcza muzykę, objaśnić i obrócić w
radość życia. Nauczyciele wszak nie tylko sztukę udaremniają i unicestwiają, lecz w sumie przecież
nauczyciele zawsze udaremniali życie i egzystencję w ogóle, zamiast młodych ludzi nauczyć życia,
rozszyfrować je dla nich, sprawić, by rozwinęli w życiu faktycznie niewyczerpane bogactwo własnego
charakteru, zabijają je w nich, czynią wszystko, by je w nich zabić. Nasi nauczyciele to w większości
żałosne kreatury, których zadanie życiowe polega, jak się wydaje, na tym, żeby barykadować młodym
ludziom życie, a w końcu wpędzić ich w ciężką depresję na całe życie. Do zawodu nauczycielskiego
garną się też przecież wyłącznie sentymentalne i perwersyjne półgłówki z niższej warstwy klasy
średniej. Nauczyciele to bezwolni pomagierzy państwa, a tam, gdzie, tak jak w wypadku tego tu
dzisiejszego państwa austriackiego, ma się do czynienia z państwem pod względem duchowym i
moralnym kompletnie kalekim, państwem, które uczy wyłącznie zdziczenia i zepsucia tudzież groź-
nego dla ogółu chaosu, naturalnie również nauczyciele są kalecy duchowo i moralnie, zdziczali,
zepsuci i chaotyczni. To katolickie państwo nie ma pojęcia o sztuce, nie mają go zatem i nauczyciele w
tym państwie, wręcz muszą go nie mieć, to jest najbardziej deprymujące. Nauczyciele ci uczą tego,
czym jest owo katolickie państwo, do nauki czego owo państwo ich wynajmuje: ciasnogłowia i bru-
talności, niegodziwości i nikczemności, niecności i chaosu. Po swoich nauczycielach uczniowie nie
powinni niczego oczekiwać oprócz zakłamania owego katolickiego państwa i katolickiej władzy
państwowej, pomyślałem, obserwując Regera, a jednocześnie poprzez Siwobrodego mężczyznę
Tintoretta patrząc ponownie w moje dzieciństwo. Sam miałem przecież takich okropnych nauczycieli
bez skrupułów, wpierw nauczycieli wiejskich, potem miejskich, wciąż na zmianę miejskich i wiejskich
nauczycieli, i przez wszystkie te lata wszyscy ci nauczyciele mnie niszczyli, jeszcze nawet dobrze w
średnim wieku, na dziesiątki lat naprzód zniszczyli mnie owi nauczyciele, jak myślę. I mnie, a także
mojemu pokoleniu, dali tylko i wyłącznie obrzydliwości państwa tudzież zepsutego i zniszczonego
przez to państwo świata. I mnie dali tylko i wyłącznie ohydę tego państwa tudzież przez owo państwo
skalanego świata. I mnie, podobnie jak młodym ludziom dzisiaj, przekazywali jedynie swoją
bezrozumność, niezdolność, swoją tępotę, bezduszność. I mnie nauczyciele przekazali jedynie swoją
niezdolność, myślę. I nie nauczyli mnie niczego prócz chaosu. Z góry na dziesiątki lat i we mnie z
najwyższą bezwzględnością wszystko to zniszczyli, co od urodzenia istniało we mnie po to, bym się
rozwinął, z całym potencjałem mojej inteligencji, w zgodzie z moim wewnętrznym światem. Sam też
miałem takich grozę budzących, ciasnogłowych nauczycieli łajdaków, którzy mają w pogardzie
człowieka i świat ludzki, w absolutnej pogardzie, w myśl zadekretowanego przez państwo pojęcia, a
mianowicie, że dla celów państwa należy kategorycznie zdławić i złamać, a ostatecznie i uśmiercić
naturę u świeżych młodych ludzi. I ja miałem takich nauczycieli perwersyjnie dmuchających we flet
tudzież brzdąkających perwersyjnie na gitarze, którzy zmuszali mnie do nauczenia się na pamięć
idiotycznego szesnastozwrotkowego wiersza Schillera, co było w moim odczuciu najstraszniejszą karą.
I ja miałem takich nauczycieli, stosujących przeciw bezsilnym uczniom metodę skrytej pogardy dla
człowieka, tych pokazujących palcem sentymentalno-patetycznych, bezwolnych pomagierów państwa.
I ja miałem tych debilnych pośredników państwowych, którzy mnie wiele razy na tydzień kijem
leszczynowym bili po rękach, dopóki nie obrzmiały, i ciągnęli za uszy, podnosząc głowę do góry, tak
że kiedy byłem sam, nie mogłem powstrzymać się od konwulsyjnego płaczu. Dzisiaj nauczyciele nie
ciągną już za uszy, nie biją po palcach leszczynowym kijem, lecz są równie bezduszni; patrząc na
nauczycieli, którzy przeciągają z uczniami po muzeum przed tak zwanymi dawnymi mistrzami, jedynie
to dostrzegam, to ci sami, myślę, których i ja miałem, ci sami, którzy zniszczyli mnie na całe życie i na
całe życie unicestwili. I tak ma być, tak jest, mówią nauczyciele i nie tolerują najmniejszego
sprzeciwu, ponieważ to katolickie państwo nie toleruje najmniejszego sprzeciwu, nie pozostawiając
swym uczniom niczego, a już na pewno niczego własnego. Tych uczniów szpikuje się wyłącznie
państwowym śmieciem, tylko to im się wpycha do głowy, jak gęsiom kukurydzę, i zapycha się ich
głowy tym państwowym śmieciem, dopóki te głowy się nie zaduszą. Państwo myśli, że dzieci są
dziećmi państwa, i zgodnie z tą myślą postępuje, już od wieków wywierając tu swój niszczący wpływ.
Tak naprawdę to państwo rodzi dzieci, tylko państwu rodzą się dzieci, taka jest prawda. Wolne
dziecko nie istnieje, istnieje tylko dziecko państwowe, państwo może z nim robić, co tylko zechce, to
państwo wydaje dzieci na świat, matkom wmawia się tylko, że wydają na świat dzieci, to z brzucha
państwa wychodzą dzieci, taka jest prawda. Rok w rok z brzucha państwa wychodzą setki tysięcy
państwowych dzieci, taka jest prawda. Z państwowego brzucha wychodzą na świat państwowe dzieci i
idą do państwowej szkoły, gdzie na naukę biorą je państwowi nauczyciele. Państwo rodzi swoje dzieci
w państwo, taka jest prawda, państwo rodzi swoje dzieci w państwo i nigdy już ich nie wypuści.
Gdziekolwiek spojrzeć, widzi się same dzieci państwowe, państwowych uczniów, państwowych ro-
botników, państwowych urzędników, państwowych starców, państwowe trupy, taka jest prawda.
Państwo produkuje wyłącznie państwowych ludzi i daje im istnieć, taka jest prawda. Nie ma już ludzi
naturalnych, są już tylko ludzie państwowi, zaś tam, gdzie jeszcze są naturalni ludzie, prześladuje się
ich, zastrasza na śmierć albo robi się z nich państwowych ludzi. Dzieciństwo miałem równie piękne,
jak okropne i okrutne, myślę, w dzieciństwie u dziadków mogłem być naturalnym, natomiast w szkole
musiałem być państwowym człowiekiem, w domu u dziadków byłem naturalnym, w szkole byłem
państwowym, przez pół dnia byłem naturalnym, przez pół dnia byłem państwowym człowiekiem,
przez pół dnia, czyli po południu byłem naturalnym, a przez to i szczęśliwym, przez pół dnia, czyli
przed południem byłem państwowym, a przez to i nieszczęśliwym człowiekiem. Po południu byłem
najszczęśliwszym, przed południem jednakże najnieszczęśliwszym człowiekiem, jakiego można sobie
wyobrazić. Przez długie lata byłem po południu najszczęśliwszym, przed południem
najnieszczęśliwszym człowiekiem w świecie, myślę. W domu u dziadków byłem człowiekiem
naturalnym szczęśliwym, w szkole w miasteczku nienaturalnym nieszczęśliwym. Schodząc na dół do
miasteczka, szedłem w nieszczęście (państwowe!), wchodząc na górę do dziadków, do domu, szedłem
w szczęście. Wchodząc do dziadków, wchodziłem w naturę i szczęście, schodząc do miasteczka i do
szkoły, schodziłem w antynaturę i nieszczęście. Z samego rana wkraczałem prosto w nieszczęście, w
południe zaś bądź wczesnym popołudniem wracałem w szczęście. Szkoła to państwowa szkoła, w
której młodych ludzi zamienia się w ludzi państwowych, to znaczy w nic innego niż bezwolnych
pomagierów państwa. Schodząc do szkoły, wchodziłem w państwo, a ponieważ państwo gładzi czło-
wieka, szedłem do zakładu zagłady ludzi. Przez długie lata chodziłem tak od szczęścia (dziadków!) do
nieszczęścia (państwa!), tam i z powrotem, z natury w antynaturę i z powrotem, całe moje dzieciństwo
niczym innym nie było niż tylko owym tam i z powrotem. Wzrastałem w tym dziecięcym tam i z
powrotem. W tej diabelskiej grze nie wygrała jednak natura, tylko antynatura, nie dom dziadków, tylko
szkoła i państwo. Jak we wszystkich innych, państwo wtłoczyło się we mnie na siłę, zmuszając do
niego, państwa, zrobiło ze mnie państwowego człowieka, człowieka atestowanego, reglamentowanego,
rejestrowanego, trenowanego, zdeprawowanego i zdeprymowanego, jak wszyscy. Patrząc na ludzi,
widzimy tylko ludzi państwowych, sługi państwa, jak to się trafnie określa, nie widzimy ludzi
naturalnych, a jedynie na wskroś wynaturzonych państwowych ludzi, z których zrobiono sługi
państwa, służących zatem przez całe życie państwu, a tym samym przez całe życie służących
antynaturze. Patrząc na ludzi, widzimy tylko ludzi państwowych, czyli antynaturalnych, którzy stali się
łupem państwowej tępoty. Patrząc na ludzi, widzimy tylko wydanego na łup państwa i państwu
służącego człowieka, który padł ofiarą państwa. Ludzie, na których patrzymy, są ofiarami państwa,
ludzie, na których patrzymy, są tylko karmą dla państwa, którą karmione jest owo coraz żarłoczniejsze
państwo, niczym innym. Ludzkość jest już tylko ludzkością państwową i od wieków już, a zatem
odkąd istnieje państwo, nie posiada ludzkiego oblicza. Ludzkość jest dziś już tylko i wyłącznie
nieludzka, tak jak państwo, myślę. Dzisiaj człowiek jest już wyłącznie człowiekiem państwowym, a
zatem jest dziś już tylko i wyłącznie unicestwionym człowiekiem i człowiekiem państwowym,
jedynym człowiekiem ludzkomożliwym, myślę. Człowiek naturalny jest już zupełną niemożliwością,
myślę. Gdy patrzymy na stłoczone w wielkich miastach miliony państwowych ludzi, robi się nam
niedobrze, ponieważ gdy patrzymy na państwo, robi się nam niedobrze. Codziennie, kiedy się
budzimy, od tego naszego państwa robi się nam niedobrze, a kiedy wyjdziemy na ulicę, robi się nam
niedobrze od tych państwowych ludzi, którzy owo państwo zaludniają. Ludzkość to gigantyczne
państwo, od którego, kiedy budzimy się, jeśli jesteśmy uczciwi, za każdym razem robi się nam
niedobrze. Jak wszyscy ludzie, mieszkam w państwie, od którego robi mi się niedobrze, kiedy się
budzę. Nauczyciele, których mamy, uczą ludzi państwa, uczą ich strachu i grozy państwa, kłamstw
państwa, tylko nie tego, że państwo samo w sobie jest strachem, zgrozą, kłamstwem. Nauczyciele od
wieków biorą uczniów w państwowe kleszcze i całymi latami męczą ich, męczą i miażdżą przez
dziesiątki lat. Na zlecenie państwa nauczyciele ciągają uczniów po muzeach i swoją tępotą zohydzają
im sztukę. No a ta sztuka, tu na tych ścianach, pomyślałem, czymże jest innym niż sztuką państwową?
Reger mówi tylko o sztuce państwowej, kiedy tylko mówi o sztuce, zaś kiedy tylko mówi o tak
zwanych dawnych mistrzach, zawsze mówi tylko o dawnych mistrzach państwowych. Ponieważ
sztuka tu na tych ścianach nie jest przecież niczym innym niż sztuką państwową, przynajmniej tu, w
galerii malarstwa Kunsthistorisches Museum. Wszystkie wiszące tu na ścianach obrazy nie są przecież
niczym innym niż obrazami państwowych artystów. Usłużnych katolickiej sztuce państwowej, nic
poza tym, nic więcej. Zawsze tylko oblicze, jak powiada Reger, ale bez twarzy. Zawsze tylko czoło,
ale bez głowy. W sumie tylko zawsze front na pokaz, nic za nim, zawsze przecież tylko kłamliwe i
zakłamane, a nie rzeczywiste i prawdziwe. Wszyscy ci malarze byli przecież na wskroś artystami
państwowymi, którzy podporządkowali się żądzy schlebiania swoim zleceniodawcom, nawet
Rembrandt nie jest tu wyjątkiem, powiada Reger. Niech pan się przyjrzy Velazquezowi, wyłącznie
sztuka państwowa, tak samo Lotto, Giotto, przecież to tylko sztuka państwowa, tak jak ten straszny pra
i prenazista Durer, który na płótnie umieszczał i zabijał naturę, ten przerażający Durer, jak powiada
często Reger, bez reszty bowiem nienawidzi Durera, tego artystycznego cyzelatora z Norymbergi.
Reger określa wiszące tu na ścianach obrazy mianem sztuki na państwowe zlecenie, do której zalicza
się nawet Siwobrody mężczyzna. Tak zwani dawni mistrzowie pracowali zawsze tylko w służbie
państwa lub Kościoła, na jedno wychodzi, mówił często Reger, cesarza czy papieża, hercoga czy
arcybiskupa, stąd bierze się jej nikczemność. Tak jak tak zwany wolny człowiek jest tylko utopią,
również tak zwany wolny artysta zawsze był tylko utopią, to szaleństwo, mówił często Reger. Artyści,
tak zwani wielcy artyści, twierdził Reger, myślę, są ponadto ludźmi najbardziej pozbawionymi
skrupułów, znacznie bardziej bez skrupułów niż politycy. Artyści są najbardziej zakłamani, znacznie
bardziej niż politycy, artystyczni artyści są jeszcze znacznie bardziej zakłamani niż artyści państwowi,
wciąż słyszę, jak mi to mówił Reger. Sztuka ta, odwracając się od świata, zwraca się zawsze ku
Wszechmożnemu i możnym tego świata, najmożniejszym, twierdził często Reger, i na tym polega jej
nikczemność. Sztuka ta jest żałosna, nic więcej, znowu słyszę, jak mówił wczoraj Reger, obserwując
go dzisiaj z sali Sebastiana. Czemu właściwie malarze malują, kiedy jest jeszcze natura? zastanawiał
się wczoraj ponownie Reger. Nawet najbardziej wyjątkowe dzieło sztuki to przejaw żałosnego trudu,
całkowicie bez celu i sensu, żeby imitować naturę, ba, małpować, powiedział. Czymże jest
namalowana przez Rembrandta twarz jego matki wobec faktycznej twarzy mojej matki? pytał dalej.
Czym są naddunajskie łąki, po których mogę sam chodzić i na które mogę sam patrzeć, wobec
namalowanych? powiedział. Nie ma dla mnie większej obrzydliwości, powiedział wczoraj, niż
namalowane towarzystwo. Malarstwo towarzyskie, nic innego, powiedział. Ludzie mówią utrwalić,
udokumentować, ale przecież utrwalone i udokumentowane zostaną, jak wiadomo, jedynie zakłamanie
i nieprawda, tylko to, co nieprawdziwe i zakłamane zostanie utrwalone i udokumentowane, potomność
ma na tych ścianach tylko nieprawdę i zakłamanie, tylko nieprawda i zakłamanie są w książkach
zostawionych nam przez tak zwanych wielkich pisarzy, tylko nieprawda i zakłamanie na wiszących tu
na ścianach obrazach. Ten, który tu wisi na ścianie, to przecież w żaden sposób nie ten, którego
malował malarz, powiedział wczoraj Reger. Ten, który tu wisi na ścianie, to nie jest ten, który żył,
powiedział. Powie pan, rzecz jasna, powiedział, takie jest spojrzenie artysty, który ten obraz
namalował, dobrze, niech będzie, choć przecież to spojrzenie zakłamane, i tak jest to, przynajmniej
jeśli idzie o obrazy w tym muzeum, zawsze tylko katolickie spojrzenie państwowe danego artysty,
wszystko bowiem, co zostało tu powieszone, to przecież wyłącznie katolicka sztuka państwowa, nic
innego, a przez to również, muszę to powiedzieć, sztuka niegodziwa, niechby i była tak wspaniała, za
jaką chce uchodzić, a i tak przecież pozostanie tylko niegodziwą sztuką katolicko państwową. Tak
zwani dawni mistrzowie, zwłaszcza jeżeli wielu z nich oglądać po kolei, to znaczy oglądać po kolei ich
dzieła, są jedynie pasjonatami zakłamania, którzy narzucili się i zaprzedali katolickiemu państwu, to
znaczy narzucili się i zaprzedali katolicko-państwowemu gustowi, oświadczył Reger. Tym samym
mamy tu do czynienia wyłącznie z na wskroś deprymującą katolicką historią sztuki, z do głębi
deprymującą katolicką historią malarstwa, która tematy dla siebie zawsze tylko znajdowała w niebie i
w piekle, i na tym się kończyło, nigdy na ziemi, powiedział. Malarze ci nigdy nie malowali tego, co
powinni byli malować, tylko to, co im zlecono, bądź to, co przysporzyło im pieniędzy lub sławy albo
na nie naprowadziło, powiedział. Malarze ci, wszyscy ci dawni mistrzowie, od których najczęściej
zbiera mi się bardziej niż od czegokolwiek innego na wymioty i od których zawsze miałem mdłości,
powiedział, służyli zawsze tylko jednemu panu, nigdy sobie samym, a tym samym ludzkości. Zawsze
przecież malowali wywiedziony przez nich z siebie udawany obłudny świat, po którym obiecywali
sobie pieniądze i sławę, wszyscy malowali, mając tylko to na oku, z żądzy pieniędzy i z żądzy sławy,
nie dlatego, że chcieli być malarzami, dlatego wyłącznie, że chcieli zdobyć sławę bądź pieniądze, bądź
i pieniądze, i sławę. W Europie zawsze swoje obrazy wciskali w katolicką rękę 1 zdawali się na łaskę
swego katolickiego boga tudzież katolickich bożyszczy. Każde pociągnięcie pędzla u owych tak
zwanych dawnych mistrzów, choćby naznaczone geniuszem, to kłamstwo, powiedział. Wczoraj na-
zwał tych z gruntu znienawidzonych — ale przecież i zawsze, przez całe jego żałosne życie dla niego
fascynujących — malarzy upiększaczami świata. Bigoteryjni pomocnicy dekoratorzy wysoko
postawionego europejsko katolickiego doborowego towarzystwa, nic poza tym — ci dawni
mistrzowie, zobaczy pan to na najdrobniejszej plamce, bez najmniejszego zażenowania naniesionej
przez tych artystów na płótno, drogi panie Atzbacher, powiedział. Trzeba, rzecz jasna, przyznać, że
jest to wielki kunszt malarski, powiedział wczoraj, ale niech pan nie zapomni przy tym wspomnieć lub
chociaż pomyśleć w duchu, że jest to haniebny kunszt malarski, a jego haniebność bierze się z jego
religijnego charakteru, i to właśnie jest najwstrętniejsze. Kiedy przez godzinę posiedzi pan, tak jak ja
przedwczoraj, przed Mantegną, nagle stwierdzi pan, że najchętniej zerwałby tego Mantegnę po prostu
ze ściany, naraz bowiem zaczyna on się panu jawić jako olbrzymia malarska niegodziwość. Albo kiedy
odstał już pan jakiś czas przed Bilivertim lub Campagnolą. Ludzie ci malowali przecież tylko po to,
żeby przeżyć, żeby zarobić pieniądze i żeby pójść do nieba, bo przecież nie do piekła, którego przez
całe życie jak ognia się bali, choć niby głowy mieli pojętne, to niestety również byli słabego
charakteru. Malarze w ogóle nie mają dobrego charakteru, wręcz przeciwnie, zawsze mają zły
charakter, dlatego też w gruncie rzeczy zawsze mieli bardzo zły gust, powiedział wczoraj Reger, nie
znajdzie pan choćby jednego tak zwanego wielkiego artysty malarza, czy tez, powiedzmy, tak
zwanego dawnego mistrza, który byłby dobrego charakteru i zarazem miał też dobry gust, przy czym
dobry charakter znaczy tu dla mnie po prostu nieprzekupny. Wszyscy ci artyści byli jako dawni
mistrzowie przekupni, przez to tak odstręczająca jest dla mnie ich sztuka, oświadczył Reger.
Wszystkich ich rozumiem, ale są oni dla mnie do głębi odstręczający. Do wszystkiego, co namalowali,
mam głęboki wstręt, do wszystkiego, co tutaj wisi na ścianach, często o tym myślę, powiedział
wczoraj, a mimo to już od wielu lat wciąż to studiuję, nie mogę się powstrzymać. Najstraszliwsze jest
to, powiedział wczoraj, że wszyscy ci dawni mistrzowie są mi wstrętni, a mimo to wciąż nieprzerwanie
ich studiuję. Ale są odrażający, to całkiem oczywiste, powiedział wczoraj. Owi dawni mistrzowie, jak
nazywa ich się od stuleci, wybronią się tylko wtedy, kiedy ktoś przyjrzy im się powierzchownie, jeżeli
przyjrzymy się im wnikliwie, stopniowo zaczną tracić blask, w końcu zaś kiedy rzeczywiście ich
przestudiujemy, prawdziwie, to znaczy jak najgruntowniej, przez dłuższy czas, rozpadną się na
naszych oczach na szczątki, zostawiając po sobie w naszej głowie jedynie mdły, najczęściej też
przykry posmak. Największe, najwybitniejsze dzieło sztuki pozostaje nam w głowie w końcu tylko
jako stek niegodziwości i kłamstwa, ciążący w niej jak ochłap mięcha w brzuchu. Dzieło sztuki
fascynuje nas początkowo, po to by na końcu okazać się już tylko śmiechu warte. Kiedy zada sobie
pan trud i znajdzie czas na to, by przeczytać Goethego wnikliwiej niż zazwyczaj i z o wiele większą
niż zazwyczaj intensywnością, tudzież z o wiele większą niż zazwyczaj zuchwałością, to, co pan
przeczytał, w końcu wyda się jedynie śmiechu warte, obojętnie co, wystarczy, żeby czytał to pan
częściej niż zazwyczaj, a niechybnie okaże się śmiechu warte, nawet największa mądrość stanie się w
końcu głupotą. Biada panu, jeżeli czyta pan wnikliwiej, zrujnuje pan sobie wszystko, co czyta.
Obojętnie co pan czyta, i tak w końcu okaże się to śmiechu warte i będzie w końcu całkiem bez
wartości. Niech się pan wystrzega wnikliwego patrzenia na dzieła sztuki, powiedział, wszystko sobie
pan bez wyjątku obrzydzi, nawet to, co najbardziej pan wielbi. Niech pan się zbyt długo nie przygląda
jakiemuś obrazowi, niech pan nie czyta książki zbyt wnikliwie, utworu muzycznego niech pan nie
słucha zbyt intensywnie, wszystko pan sobie zniszczy, również to, co dla pana najpiękniejsze,
najpożyteczniejsze w świecie. Niech pan czyta to, co pan uwielbia, ale niech pan w to nie wnika
totalnie, niech pan słucha tego, co pan uwielbia, ale niech pan nie słucha tego totalnie, niech pan
ogląda to, co pan uwielbia, ale totalnie niech pan tego nie ogląda. Ponieważ ja zawsze wszystko
oglądałem totalnie, zawsze tylko totalnie słuchałem, wszystko zawsze totalnie czytałem, a
przynajmniej zawsze usiłowałem totalnie słuchać, wszystko totalnie czytać i oglądać, ostatecznie
wszystko do końca sobie obrzydziłem, całkowicie obrzydziłem sobie przez to sztuki piękne, całą
muzykę i całą literaturę, powiedział wczoraj. Tak jak w końcu sobie ostatecznie tą metodą obrzydziłem
cały świat, po prostu wszystko sobie obrzydziłem. Latami wszystko sobie po prostu obrzydzałem,
najbardziej żałuję, że i własną żonę sobie obrzydziłem. Latami, powiedział, mogłem istnieć w i dzięki
tej metodzie obrzydzania. Teraz wiem jednak, że jeżeli chcę dalej żyć, nie wolno mi czytać ani
słuchać, ani patrzeć, ani przyglądać się totalnie. To sztuka nie czytać totalnie, totalnie nie słuchać ani
totalnie nie patrzeć czy się nie przyglądać, powiedział. Jeszcze nie całkiem opanowałem tę sztukę,
powiedział, takie już bowiem mam usposobienie, że do wszystkiego zabieram się totalnie, jak również
totalnie wszystko przetrzymuję, tudzież totalnie doprowadzam do końca, to, powinien pan wiedzieć,
jest moim nieszczęściem, powiedział. Latami, przez dziesiątki lat, chciałem wszystko robić totalnie, to
było nieszczęście, powiedział. Ten mechanizm rozkładania, jakże osobisty, zawsze nakierowany na
totalność, powiedział. Dawni mistrzowie nie malowali dla takich jak ja, dla takich jak ja nie
komponowali wielcy dawni kompozytorzy, nie pisali wielcy dawni pisarze, nie dla takich jak ja
oczywiście, nigdy w życiu ktoś taki jak oni nie malowałby, pisał czy komponował dla takiego jak ja,
powiedział. Sztukę nie po to stworzono, by ją oglądać totalnie, czytać totalnie i totalnie jej słuchać,
powiedział. Ta sztuka została stworzona dla mizernej części ludzkości, codziennej, normalnej, tak,
przyznaję, dla ludzi łatwowiernych, nic innego. Weźmy jakiś wspaniały gmach, jakże szybko
zmniejsza się, gdy spocznie na nim oko takie jak moje, choćby najsłynniejszy gmach, akurat wtedy i
właśnie dlatego prędzej czy później kurczy się do śmiechu wartej architekturki. Wiele odbyłem
podróży, powiedział, aby zobaczyć wielką architekturę, naturalnie wpierw do Italii, Grecji i Hiszpanii,
jednakże katedry pod moim spojrzeniem niebawem zaczęły się kurczyć do najwyżej bezradnej, więcej,
nawet śmiechu wartej próby przeciwstawienia niebu czegoś w rodzaju drugiego nieba, od jednej
katedry do następnej, wciąż coraz świetniejsze drugie niebo, powiedział, a przecież kończyło się to
partactwem. Zwiedziłem naturalnie największe muzea, i to nie tylko w Europie, przestudiowałem ich
zbiory, niech mi pan wierzy, z największą intensywnością przestudiowałem, no i po niedługim już
czasie wydało mi się, że w tych zbiorach, w tych muzeach zgromadzono tylko namalowaną
bezradność, namalowaną nieudolność, namalowane nieudanie, nic innego, zawarto partacką część
świata, wszystko w tych muzeach jest przecież nieudane i partackie, powiedział wczoraj, wejdzie pan
do muzeum, obojętnie którego, i zacznie przyglądać się i studiować, będzie pan studiować wyłącznie
nieudanie i partactwo. Mój Boże, powiedział, Prado, niby najważniejsze muzeum w świecie, z
pewnością, jeśli idzie o dawnych mistrzów, a mimo to zawsze, siedząc naprzeciw u Ritza i pijąc
herbatę, myślę przecież, że również w Prado zgromadzono tylko to, co niedoskonałe, nieudane, koniec
końców wyłącznie śmiechu warte i dyletanckie. Niektórych artystów w pewnych czasach, kiedy
nastanie taka moda, powiedział, nadyma się po prostu do rozmiarów jakiejś niesamowitej sensacji
światowej, a wtedy naraz jakaś nieprzekupna głowa w tę niebywałą sensację światową wbija szpikulec
i owa niebywała sensacja pęka nagle jak balon i staje się sensacją byłą, równie szybko, powiedział.
Velazquez, Rembrandt, Giorgione, Bach, Haendel, Mozart, Goethe, powiedział, tak samo Pascal, Vol-
taire, same nadęte niesamowite sensacje. Choćby ten Stifter, powiedział wczoraj, którego sam zawsze
tak niesamowicie czciłem, że przewyższyło to niemal mój kult sztuki, jest przecież, kiedy mu się
uważnie przyjrzeć, tak samo złym pisarzem, jak Bruckner, wnikliwie słuchany, złym kompozytorem,
jeśli nie całkowitą miernotą. Stifter pisze okropnym stylem, w dodatku jeszcze gramatycznie poniżej
krytyki, tak samo jak Bruckner w tym swoim chaosie dzikiego galopu nut, w sędziwym wieku
unoszony do tego jeszcze jak młokos religijnym pędem. Przez długie lata byłem czcicielem Stiftera,
ale nie zajmowałem się nim naprawdę precyzyjnie i radykalnie. Kiedy wreszcie rok temu zająłem się
Stifterem precyzyjnie i radykalnie, nie mogłem uwierzyć własnym oczom ani uszom. Z równie
niepoprawną i nieporadną niemczyzną, czy austriacczyzną, niech panu będzie, nie spotkałem się w
lekturze w całym moim intelektualnym życiu, i to akurat u autora, faktycznie dziś słynącego z
precyzyjnej i przejrzystej prozy. Proza Stiftera nie jest w żadnym wypadku precyzyjna, przeciwnie,
jest też najmniej przejrzystą znaną mi proza, aż roi się w niej od wypaczonych obrazów oraz
fałszywych i pokrętnych myśli, ja naprawdę zastanawiam się, skąd bierze się dzisiaj ten bezkrytyczny
kult tego prowincjonalnego dyletanta, który był mimo wszystko inspektorem szkolnym w Górnej
Austrii, i to akurat u pisarzy młodych i bynajmniej nie najmniej znanych i wcale nie niepozornych.
Sądzę, że wszyscy oni nigdy Stiftera nie przeczytali naprawdę, tylko zawsze ślepo wielbili, o Stifterze
zawsze tylko słyszeli, ale rzeczywiście nigdy go nie przeczytali tak jak ja. Kiedy rok temu
rzeczywiście przeczytałem Stiftera, tego arcymistrza prozy, za jakiego się go uważa, miałem wstręt do
samego siebie za to, że wcześniej tak go czciłem, tego partacza pismaka wręcz ubóstwiałem. Czytałem
Stiftera w młodości i zachowałem o nim wspomnienie pozostawione przez wrażenia z lektury.
Czytałem Stiftera w wieku dwunastu, potem szesnastu lat, w całkowicie u mnie pozbawionym
krytycyzmu okresie. A potem już nigdy Stiftera ponownie nie zbadałem. W najdłuższych fragmentach
jest Stifter w prozie gadułą nie do wytrzymania, pisze stylem partacza tudzież, co najbardziej naganne,
niechluja, poza tym, doprawdy, to najnudniejszy i najbardziej zakłamany autor, jakiego wydała
literatura niemiecka. Proza Stiftera, znana jako trafna, precyzyjna i przejrzysta, jest w rzeczywistości
mętna, bezradna i nieodpowiedzialna, tak po drobnomieszczańsku sentymentalna tudzież po drobno-
mieszczańsku nieporadna, że przy lekturze czegoś takiego jak Witiko czy Mappe meines Urgrossvaters
żołądek się człowiekowi wywraca. Akurat Mappe meines Urgrossvaters to od pierwszego wiersza
partacka próba ukazania tej pełnej beztroskich dłużyzn, sentymentalnej, mdłej prozy, rojącej się od
wewnętrznych i zewnętrznych błędów, jako dzieła sztuki, choć to przecież tylko drobnomieszczańska
poroniona tandeta z Linzu, nic poza tym. Nie do pomyślenia zresztą, żeby Linz, ta
drobnomieszczańska prowincjonalna dziura, Linz, który od czasów Keplera pozostaje naprawdę
wołającą o pomstę do nieba dziurą, gdzie jest opera, w której nikt po ludzku nie potrafi zaśpiewać,
teatr, w którym nikt nie potrafi zagrać jak człowiek, gdzie malarze nie potrafią malować, a pisarze
pisać, miał naraz z siebie wydać geniusza, za jakiego przecież powszechnie uważa się Stiftera. Stifter
to żaden geniusz, Stifter jest tylko zasklepionym w sobie filistrem w życiu i równie zasklepionym w
pisaniu drobnomieszczańskim zatęchłym szkolnym belfrem, co to nie potrafił nawet sprostać
elementarnym wymaganiom języka, a co dopiero mówić o umiejętności stworzenia dzieła sztuki,
powiedział Reger. W sumie Stifter jest wręcz, powiedział, jednym z największych rozczarowań
artystycznych mojego życia. Co trzecie, w najlepszym wypadku co czwarte zdanie Stiftera to fałsz, co
drugi lub trzeci obraz w jego prozie to katastrofa, esprit Stiftera, przynajmniej w pismach literackich,
to w ogóle sama mierność. Stifter tak naprawdę jest jednym z najbardziej pozbawionych fantazji
pisarzy, jacy kiedykolwiek chwycili za pióro, a jednocześnie jednym z najbardziej anty i apoetyckich.
Jednakże czytelnicy tudzież literaturoznawcy zawsze dawali się na tego Stiftera nabrać. To, że w
końcu człowiek sam odebrał sobie życie, nic nie zmienia w jego absolutnej przeciętności. Nie znam
żadnego pisarza na świecie, który byłby takim dyletantem i partaczem, do tego tak głupio zawziętym
jak Sifter, a jednocześnie taką światową sławą. Podobnie z Antonem Brucknerem, powiedział Reger,
przyjechał z Górnej Austrii do Wiednia, opętany katolicyzmem z powodu perwersyjnego lęku przed
Bogiem, i oddał się całkowicie Cesarzowi i Bogu. Również Bruckner to żaden geniusz. Jego muzyka
jest mętna, równie nieprzejrzysta, równie partacka jak proza Stiftera. Jeśli jednak Stifter jest dziś,
ściśle mówiąc, wyłącznie tylko martwą literą germanistów, to Bruckner porusza wszystkich do łez.
Bruckneriański potok dźwięków podbił cały świat, można powiedzieć, sentymentalizm i zakłamana
pompatyczność święcą w Brucknerze triumfy. Jako kompozytor Bruckner jest równym niechlujem, jak
Stifter jako pisarz, obu wspólna jest owa górnoaustriacka niechlujność. Obaj uprawiali tak zwaną
bogobojną, niebezpieczną dla ogółu sztukę, powiedział Reger. Nie, Kepler był zabawnym typem,
powiedział wczoraj Reger, ale nie był przecież żadnym Górnym Austriakiem, tylko pochodził z
Wirtembergii. Adalbert Stifter i Anton Bruckner wyprodukowali koniec końców tylko literackie i mu-
zyczne śmiecie. Kto ceni Bacha, Handla i Haydna, powiedział, ten musi najoczywiściej w świecie
ludzi takich jak Bruckner odrzucić, nie musi nimi gardzić, ale musi ich odrzucić. Kto ceni Goethego i
Kleista, i Noyalisa, i Schopenhauera, ten musi odrzucić Stiftera, choć też nie musi Stifterem gardzić.
Kto wielbi Goethego, nie może jednocześnie wielbić Stiftera, Goethe nigdy nie unikał trudności,
Stifter zawsze szedł na łatwiznę. Najgorsze, powiedział wczoraj Reger, że właśnie Stifter, straszący w
szkole belfer, w dodatku na wysokim belferskim stanowisku, sam pisał z niechlujnością, która nie
uszłaby na sucho żadnemu z jego uczniów. Jedna strona Stiftera pokazana Stifterowi przez jego
własnego ucznia zostałaby przez Stiftera całkowicie pokreślona na czerwono, powiedział, taka jest
prawda. Kiedy zaczynamy czytać Stiftera z czerwonym ołówkiem w ręku, bez końca byśmy mogli
poprawiać, powiedział Reger. Tu nie chwycił za pióro żaden geniusz, powiedział, tylko lichy partacz.
Jeżeli istniało w ogóle pojęcie literatury bezguścia, mętniactwa, sentymentalizmu i bezcelowości,
stosuje się ono dokładnie do tego, co pisał Stifter. Pisanie Stiftera nie jest sztuką, a to, co ma on do
powiedzenia, jest obrzydliwie nieuczciwe. Nie bez powodu Stiftera czytają przede wszystkim
znudzone w swoich mieszkaniach, ziewające ze znużenia nudą dnia żony urzędników i wdowy po
nich, powiedział, tudzież pielęgniarki w czasie wolnym
od pracy oraz zakonnice w klasztorze. Ktoś naprawdę myślący nie może czytać Stiftera. Uważam, że
ludzie tak wysoko ceniący sobie Stiftera, niesamowicie wysoko, nie mają o Stifterze żadnego pojęcia.
Nasi pisarze, wszyscy bez wyjątku, mówią i piszą o Stifterze wciąż z entuzjazmem i tak się go zawsze
muszą uczepić, jakby był jakimś pisarskim bożkiem dzisiejszych czasów. Albo to sami idioci,
pozbawieni elementarnego gustu w sztuce i nierozumiejący ani na jotę literatury, albo, co trzeba raczej
przyjąć, nigdy nie czytali Stiftera, powiedział. O Stifterze i Brucknerze proszę mitu nie wspominać,
powiedział, w każdym razie nie w związku ze sztuką i z tym, co ja przez sztukę rozumiem. Jeden
zmętniał prozę, powiedział, drugi zmętniał muzykę. Biedna Górna Austria, powiedział, faktycznie
wierzy, że wydała dwóch wielkich geniuszy, tymczasem w rzeczywistości wyprodukowała tylko dwa
bez miary przeceniane niewypały, jednego literackiego, drugiego muzycznego. Na myśl o tym, że au-
striackie nauczycielki i zakonnice na swoich katolickich szafkach przy łóżku postawiły sobie Stiftera
jak święty obrazek na chwałę sztuki, obok grzebienia i obok cążków do paznokci u nóg, oraz na myśl
o tym, że głowy państwa zalewają się łzami na dźwięk symfonii Brucknera, robi mi się niedobrze,
powiedział. Sztuka jest czymś najwyższym, a jednocześnie najwstrętniejszym, powiedział. Musimy
jednak wmawiać sobie, że sztuka wysoka i najwyższa istnieje, powiedział, inaczej bowiem
popadniemy w rozpacz. Choć zdajemy sobie sprawę, że wszelka sztuka jako nieporadna i śmiechu
warta skończy na śmietniku historii, jak zresztą wszystko w ogóle, z absolutną pewnością siebie
musimy wierzyć w tę wysoką, najwyższą sztukę, powiedział. Wiemy, jaka jest, partacka, nieudana, ale
nie musimy tego wciąż przyznawać, bo wtedy zginiemy z kretesem, powiedział. A wracając do
Stiftera, powiedział, dziś wielu pisarzy powołuje się na Stiftera. Pisarze ci powołują się na absolutnego
dyletanta w pisaniu, który w czasie swego pisarskiego życia ustawicznie tylko wykorzystywał naturę.
Stifterowi trzeba postawić zarzut absolutnego nadużycia natury, powiedział wczoraj Reger. Jako pisarz
chciał być tym, który widzi, powiedział Reger, w rzeczywistości jednak był ślepcem jako pisarz. U
Stiftera wciąż te ceregiele, wszystko jest pełne nieporadnego zaaferowania, skrzętne jak stara panna.
Prowincjonalną, wytykającą palcem prozę Stifter pisał, nic poza tym, powiedział Reger. U Stiftera
chwali się opis natury. A natura jeszcze nigdy nie została równie fałszywie skonstruowana jak w
opisach Stiftera, nigdy też nie jest równie nudna jak ta, w którą mamy niby uwierzyć, papier jest
cierpliwy, powiedział Reger. Stifter jest to tylko literacki administrator okolicznościowych obrazków,
którego wyzute z artyzmu pióro nawet tam paraliżuje naturę, a przez to naturalnie i czytelnika, gdzie w
rzeczywistości kipi ona życiem i roi się od zdarzeń. Stifter na wszystkim położył swoją
drobnomieszczańską zasłonę, niemalże wszystko dusząc, taka jest prawda. Naprawdę nie potrafi
opisać nawet drzewa, śpiewu ptaka, wartkiej rzeki, taka jest prawda. Niby chce nam jakąś rzecz uka-
zać, a tylko ją paraliżuje, chce wyostrzyć, a przytępia, taka jest prawda. Stifter robi z natury coś
monotonnego, z ludzi zaś ubogich duchem, bez iskry życia, na niczym się nie zna, niczego nie
odkrywa, a jak coś opisuje, jest bowiem wyłącznie tylko opisywaczem, robi to jak poczciwy fajtłapa.
Ma w sobie coś ze złego malarza, powiedział Reger, ma cechy złych malarzy, którzy z jakiejś nie-
pojętej przyczyny zdobyli sławę i którzy przecież i w tym budynku wszędzie wiszą na ścianach, niech
pan weźmie choćby Durera czy całe setki tych miernych produktów, których ramy, w jakie są
oprawione, mają większą wartość niż one same. Ludzie z podziwem patrzą na wszystkie te obrazy, ale
podziwiacze ci nie wiedzą dlaczego, tak jak Stiftera czyta się i podziwia, choć jego czytelnicy nie
wiedzą dlaczego. Największą zagadką jest dla mnie sława Stiftera, powiedział Reger, bo w jego prozie
nie znajdzie się niczego zagadkowego. Tak zwanych wielkich rozpuszczamy, z czasem rozkładamy na
kawałki, znosimy, powiedział, wielkich malarzy, wielkich muzyków, wielkich pisarzy, bo z ich
wielkością nie możemy żyć, albowiem myślimy, i myślimy o wszystkim gruntownie, powiedział.
Stifter jednak ani nie był, ani nie jest wielki, więc nie jest przykładem tego procesu. Stifter jest jedynie
przykładem tego, jak jakiś artysta przez dziesiątki lat może być przez kogoś czczony, nawet wielbiony,
jako wielki, przez kogoś żądnego, by czcić i wielbić, a mimo to nie jest wielki. W rozczarowaniu,
które odczuwamy, kiedy okaże się, że wielkość kogoś, kogo czcimy i podziwiamy, nie jest żadną
wielkością ani nigdy taką wielkością nie była, tylko że jest wielkością urojoną, naprawdę zaś czymś
małym, wręcz przyziemnym, odczuwamy najbezwzględniej w świecie ból oszukanego. Kiedy z całko-
witym oddaniem zaczynamy jakiś przedmiot ślepo akceptować, w dodatku jeszcze latami, przez
dziesiątki lat, a może i przez całe życie, wręcz oddajemy mu cześć i wielbimy, nie wystawiając tego od
czasu do czasu na próbę, mści się to na nas po prostu, powiedział Reger. Gdybym tylko kiedyś od
czasu do czasu, powiedzmy, przed trzydziestu, choćby dwudziestu laty, niech będzie i piętnastu,
wystawił Stiftera na próbę, zaoszczędziłoby mi to owego późnego rozczarowania. Nie wolno nam
mówić, że tak to właśnie ten czy tamten i już na zawsze, wszystkich artystów powinniśmy od czasu do
czasu poddawać próbie, człowiek bowiem przez cały czas pogłębia swe rozumienie sztuki i swój gust
w sztuce, to nie ulega wątpliwości. U Stiftera dobre są tylko listy, powiedział Reger, wszystko inne jest
nic niewarte. Literaturoznawstwo wszakże z pewnością jeszcze długo będzie zajmować się Stifterem,
wręcz opętane pisarskimi idolami takimi jak Adalbert Stifter, którzy, nawet jeśli nie przejdą do proza-
torskiej wieczności, to niemniej pomogą znawcom w miły sposób i na długi czas zarabiać twardą
kromkę chleba. Nieraz zadawałem sobie trud i dawałem rozmaitym ludziom, bardzo inteligentnym lub
nie tak bardzo, bardzo dobrze wyczuwającym lub mniej, jakąś książkę Stiftera do przeczytania, taką
jak na przykład Bunte Steine, Kondor czy Brigitta, czy wspomnianą Mappe meines Urgrossvaters, a
następnie pytałem owych ludzi, czy podobało im się to, co przeczytali, żądając uczciwej odpowiedzi.
Zmuszeni przeze mnie do uczciwej odpowiedzi, wszyscy powiedzieli, że to im się nie podoba, że są
niepomiernie rozczarowani i że w gruncie rzeczy wszystko to niczego, ale to w ogóle niczego im nie
powiedziało, wszyscy tylko się dziwili, że człowiek wypisujący takie rzeczy, zupełnie bez głowy,
który w dodatku jeszcze nic nie ma do powiedzenia, może się cieszyć taką sławą. Ów eksperyment
stifterowski, powiedział, fakt, że przeprowadziłem tę, jak to nazwałem, próbę Stiftera, przez pewien
czas dawał mi dużo przyjemności. Tak samo pytam nieraz ludzi, czy rzeczywiście podoba im się
Tycjan, na przykład Madonna z wiśniami. Nawet jednemu z zapytanych obraz ten się nie spodobał,
wszyscy patrzyli na niego z podziwem tylko dlatego, że był taki słynny, podziwiali go wyłącznie ze
względu na sławę, jaką się cieszył, ale do nikogo rzeczywiście nie przemówił. Nie powiem jednak, że
chcę porównywać Stiftera z Tycjanem, byłby to czysty absurd, powiedział Reger. Literaturoznawcy
nie tylko gustują w Stifterze, lecz są w nim wręcz zadurzeni. Wydaje mi się, że literaturoznawcy
przykładają do niego całkowicie nieodpowiednią miarę. Piszą wciąż o Stifterze więcej niż o
jakimkolwiek innym pisarzu jego czasów, a kiedy czytamy, co też o Stifterze piszą, musimy przyjąć,
że o Stifterze w ogóle nic nie wiedzą, a przynajmniej, że czytali go zawsze całkowicie
powierzchownie. Natura jest teraz w cenie, powiedział wczoraj Reger, z tego powodu i Stifter jest
teraz w cenie. Wszystko, co ma związek z naturą, jest teraz w modzie, powiedział Reger wczoraj, więc
i Stifter jest teraz w modzie, zrobiła się naraz wielka moda na Stiftera. Las jest teraz w modzie, górskie
potoki są teraz w modzie, więc i Stifter zrobił się teraz modny. Stifter zanudza wszystkich na śmierć,
ale stał się teraz, istna katastrofa, bardzo modny. W ogóle wszystko, co sentymentalne, jest teraz, to
straszne, w modzie, jak zresztą wszystko, co zatrąca o kicz, jest teraz w modzie, począwszy od połowy
lat siedemdziesiątych aż do dzisiaj, do połowy lat osiemdziesiątych, sentymentalizm i kicz są teraz w
modzie, zrobiła się na nie moda w literaturze, malarstwie, również w muzyce. Nigdy jeszcze nie pisano
tyle sentymentalnego kiczu, co dziś, w latach osiemdziesiątych, nigdy jeszcze nie malowano równie
kiczowato a zarazem sentymentalnie, kompozytorzy prześcigają się wzajemnie w kiczu i
sentymentalizmie. Pójdzie pan do teatru, a nie zobaczy pan tam niczego oprócz kiczu, niebezpiecznego
wręcz dla ogółu kiczu, nic tylko sentymentalizm, nawet wtedy, kiedy teatr ma być brutalny i pełen
gwałtu, mamy do czynienia wyłącznie z ordynarnym kiczowatym sentymentalizmem. Pójdzie pan na
koncert do filharmonii, a usłyszy pan tam wyłącznie kicz i sentymentalizm. Książki są dzisiaj
nafaszerowane kiczem i sentymentalizmem, dlatego też zrobiła się naraz taka moda na Stiftera. Stifter
to mistrz kiczu, powiedział Reger. Na dowolnej stronie Stiftera tyle jest kiczu, że starczyłoby na
nakarmienie i nasycenie nim całego pokolenia głodnych i nienasyconych, złaknionych poezji zakonnic
i pielęgniarek, powiedział. I w rzeczy samej, również Bruckner jest przecież tylko sentymentalny i
kiczowaty, Bruckner to wyłącznie głupawy, monumentalny wosk orkiestrowy. Młodzi tudzież tak
zwani młodsi pisarze, którzy dzisiaj zajmują się pisaniem, produkują dzisiaj przeważnie tylko
bezduszny i bezmyślny kicz oraz rozwijają w swoich książkach napuszony patosem sentymentalizm,
wręcz nie do wytrzymania, całkowicie zrozumiałe przeto, że również wśród nich zapanowała naraz
wielka moda na Stiftera. Stifter, który wprowadził do wielkiej, wysokiej literatury bezduszny i
bezmyślny kicz i który zakończył życie kiczowatym samobójstwem, jest naraz w modzie, powiedział
Reger. Zresztą nie jest wcale takie niepojęte, że teraz, kiedy słowa las tudzież chory las zrobiły się
naraz modne, kiedy las stał się w ogóle pojęciem, którego jakże często się używa i nadużywa, stifte-
rowski górski las sprzedaje się jak nigdy dotąd. Ludzie dzisiaj tęsknią, jak nigdy dotąd, za naturą, a
ponieważ wszyscy sądzą, że Stifter opisywał naturę, wszyscy biegną za Stifterem. Stifter wszakże nie
opisywał wcale natury, tylko ją obracał w kicz. Cała głupota ludzka wyraża się w tym, że wszyscy
teraz ruszają tysiącami na pielgrzymkę do Stiftera i padają na kolana przed każdą jego książką, jakby
każda z nich była jakimś ołtarzem. Ogarnięta takim pseudoentuzjazmem ludzkość wydaje mi się o-
brzydliwa, powiedział Reger, absolutnie odrażająca. Ostatecznie wszystko okazuje się w końcu
śmiechu warte, a przynajmniej żałosne, obojętnie jak wielkie czy ważne, powiedział. Stifter naprawdę
każe mi wciąż myśleć o Heideggerze, owym śmiechu wartym narodowosocjalistycznym kołtunie w
pumpach. Tak jak Stifter najbezczelniej w świecie najwyższą literaturę sprowadził do najniższego
kiczu, tak Heidegger, filozof ze Szwarcwaldu Heidegger, sprowadził do kiczu filozofię, Heidegger i
Stifter, każdy z osobna i na swój sposób rozpaczliwie, nieodwołanie i nieuleczalnie, sprowadzili do
kiczu filozofię i literaturę. Heideggera, za którym uganiały się całe pokolenia wojenne i powojenne i
którego jeszcze za życia te pokolenia pochowały na wieczność w odrażających i głupkowatych
doktoratach, osobiście postrzegam zawsze jako filozofa siedzącego na swojej szwarcwaldzkiej
ławeczce, obok żony, która, ogarnięta perwersyjnym entuzjazmem dla robienia na drutach,
nieprzerwanie robi mu na drutach zimowe skarpety z wełny własnoręcznie przez nią uzyskanej z
Heideggerowskich owiec. Heideggera nie mogę sobie inaczej wyobrazić niż na swej ławeczce przed
swym szwarcwaldzkim domkiem, obok żony, która na całe życie całkowicie nad nim zapanowała i
która robiła mu na drutach wszystkie skarpety, i która mu wszystkie mycki dziergała szydełkiem, i
która dla niego piekła chleb i tkała pościel, i która dla niego sama szyła sandały. Heidegger był, tak
samo jak Stifter, kiczowaty, z tą swoją kiczowatą Heideggerowską główką, powiedział Reger. Tylko
że Heidegger był jeszcze bardziej śmiechu wart od Stiftera, który był przecież naprawdę tragiczną
postacią, w odróżnieniu od Heideggera, który był zawsze tylko komiczny, równie drobnomieszczański
jak Stifter, jednako zabójczą ogarnięty manią wielkości jak Stifter, przedalpejski słabomyśliciel, jak
sądzę, nadający się jak ulał na niemiecką zupę filozoficzną. Przez dziesiątki lat Heideggera, jak
żadnego innego, przełykali wszyscy z wilczym apetytem, zapychając sobie nim bez reszty swoje
niemieckie germanistyczno-filozoficzne żołądki. Heidegger miał pospolitą twarz, absolutnie
nieuduchowioną, powiedział Reger, był człowiekiem na wskroś pozbawionym ducha, bez krztyny
fantazji, ani krztyny wrażliwości, praniemiecki filozoficzny przeżuwacz z drugiej ręki, nieprzerwanie
cielna filozoficzna krowa, powiedział Reger, na niemieckiej filozofii pasiona, apotem swoimi
kokieteryjnymi kupami pstrząca cały Szwarcwald. Heidegger był, że tak powiem, filozoficznym
oszustem matrymonialnym, powiedział Reger, który wielu zwiódł i uwiódł, któremu udało się nabrać,
postawić na głowie, że tak powiem, całe pokolenie niemieckich humanistów. Heidegger to
odstręczający epizod w niemieckiej historii filozofii, powiedział wczoraj Reger, w którym
uczestniczyli wszyscy niemieccy uczeni i do dziś dnia jeszcze uczestniczą. Do dziś dnia nie przejrzano
jeszcze Heideggera na wylot, heideggerowska krowa jest wprawdzie wychudzona, wciąż jednak się ją
doi. Heidegger w swoich sfilcowanych pumpach przed swym zakłamanym kanciastym domem w
Todtnauberg pozostaje dla mnie wyłącznie postacią z tej demaskującej go fotografii, myśliciel-filister
w czarnej szwarcwaldzkiej mycce na głowie, w której pichcono wciąż na nowo niemiecką głupotę,
oświadczył Reger. Z wiekiem możemy powiedzieć, że przeszliśmy już przez wiele zabójczych mód,
wszystkie te zabójcze mody na sztukę czy filozofię, czy artykuły użytkowe. Heidegger jest dobrym
przykładem tego, jak z mody na filozofię, która niegdyś ogarnęła całe Niemcy, nie pozostało nic prócz
garstki śmiechu wartych fotografii tudzież garstki zasługujących na wyśmianie pism. Heidegger był
filozoficznym kramarzem, a może paserem, który na swój stragan przynosił wyłącznie kradzione
towary, wszystko u Heideggera jest z drugiej ręki, jako myśliciel był i do dziś dnia pozostaje
prototypem wtórnomyśliciela, ściągacza, którego w myśleniu nie stać było absolutnie na coś własnego.
Metoda Heideggera polegała na tym, że wielkie myśli innych bez najmniejszych skrupułów redukował
do własnego formatu, tak właśnie sprawy się mają. Heidegger zmniejszył wszystko to, co wielkie, do
tego stopnia, że sprowadził to do w miarę możności niemieckiej miary, rozumie pan, niemieckiej
miary. Heidegger to drobny ciułacz niemieckiej filozofii, który niemieckiej filozofii nałożył swoją
kiczowatą szlafmycę, kiczowatą czarną myckę, którą przecież zawsze wkładał, na każdą okazję.
Heidegger to niemiecki filozof pantoflowo-szlafmycowy, nic poza tym, nic więcej. Nie wiem,
powiedział wczoraj Reger, kiedy tylko pomyślę o Stifterze, przychodzi mi do głowy Heidegger, i vice
versa. Przecież nie przypadkiem Heidegger, tak samo jak Stifter, wciąż przypadał do gustu, i przypada
do dziś dnia, przede wszystkim zasuszonym skostniałym paniusiom; pełne zaaferowania zakonnice i
pielęgniarki spożywają jako ulubione danie, tak jak Stiftera, również Heideggera. W Niemczech
Heidegger jest do dziś dnia ulubionym filozofem w damskim towarzystwie. Heidegger to damski
filozof, na niemiecki apetyt filozoficzny szczególnie apetyczny obiadowy filozof prosto z patelni uczo-
nych. W towarzystwie drobnych ciułaczy, ale i w arystokratyczno-mieszczańskim, jakże często już na
przystawkę podają wam Heideggera, ledwie zdejmie się wierzchnie okrycie, nawet wcześniej, częstują
was Heideggerem, nim się usiądzie, gospodyni już częstuje Heideggerem, przynosi plasterek na
srebrnej tacy, że tak powiem, razem z sherry. Heidegger to zawsze dobrze przyrządzone filozoficzne
danie, można je podawać wszędzie i o każdej porze, powiedział Reger, w każdym domu. Nie znam
żadnego filozofa równie zdegradowanego jak Heidegger, powiedział Reger. Dla filozofii Heidegger
także jest skończony, jeszcze przed dziesięcioma laty takim wielkim był myślicielem, a teraz straszy
tylko, że tak powiem, po pseudointelektualnych dworach, w pseudointelektualnym towarzystwie, i do
całego ich naturalnego zakłamania dodaje jeszcze sztuczności. Tak jak Stifter, Heidegger to
czytelniczy pudding, wprawdzie niesmaczny, ale jakże lekkostrawny dla przeciętnie niemieckiej
duszy. Z duchem ma Heidegger równie niewiele wspólnego, jak Stifter z poezją, proszę mi wierzyć, w
dziedzinie filozofii oraz poezji obaj są praktycznie nic niewarci, przy czyni osobiście Stiftera stawiam
wyżej od Heideggera, który był dla mnie zawsze odstręczający, bo u Heideggera wszystko zawsze
wydawało mi się wstrętne, nie tylko szlafmyca na głowie i zimowe kalesony na nogach, własnoręcznie
utkane przy własnoręcznie przez niego ogrzewanym piecu, nie tylko własnoręcznie przez niego wy-
strugana laska szwarcwaldzka, lecz również własnoręcznie przez niego wystrugana szwarcwaldzka
filozofia, wszystko w tej tragikomicznej postaci wydawało mi się wstrętne, zawsze, kiedy tylko o tym
pomyślałem, bez reszty mnie odstręczało. Wystarczyło, bym zastanowił się nad choćby linijką spośród
tego, co Heidegger napisał, a już mnie to odstręczało, i to już przy samym czytaniu, powiedział Reger;
Heideggera odbierałem zawsze jako szarlatana, który wszystko i wszystkich wokół zawsze tylko
wykorzystywał, a potem siedział sobie w najlepsze w zamyślonej pozie na ławeczce w Todtnauberg.
Na myśl o tym, że nawet arcymądrzy — wielkie intelekty — dali się nabrać na Heideggera, a jedna z
moich najlepszych przyjaciółek napisała nawet dysertację o Heideggerze, i to napisała z całą powagą,
jeszcze dziś robi mi się niedobrze, powiedział Reger. Owo nic nie jest bez przyczyny jest już
najbardziej śmiechu warte, oświadczył Reger. Ale Niemcom imponuje cała ta niezdrowa afektacja,
Niemcy odczuwają owej niezdrowej afektacji potrzebę, jest to jedna z jakże dla nich
charakterystycznych cech. Co zaś tyczy się Austriaków, to ci są w tym względzie jeszcze dużo gorsi.
Oglądałem całą serię fotografii, które zrobiła Heideggerowi bardzo utalentowana artystka, na których
Heidegger wygląda jak emerytowany oficer sztabowy z brzuszkiem, powiedział Reger, i które panu
kiedyś pokażę; na tych fotografiach Heidegger wstaje z łóżka, Heidegger kładzie się do łóżka,
Heidegger śpi, budzi się, wkłada kalesony, podwija podkolanówki, połyka łyk młodego wina,
wychodzi ze swego kanciastego domu i wpatruje się w horyzont, struga sobie kijek, zdejmuje z głowy
szlafmycę, trzyma szlafmycę w rękach, rozstawia nogi, podnosi głowę, opuszcza głowę, wkłada prawą
dłoń w lewą dłoń żony, żona wkłada lewą dłoń w jego prawą, Heidegger chodzi przed domem, chodzi
za domem, idzie do domu, idzie od domu, czyta, je, miesza łyżką w zupie, kroi sobie kawałek
(własnoręcznie upieczonego) chleba, otwiera (własnoręcznie napisaną) książkę, zamyka (włas-
noręcznie napisaną) książkę, pochyla się, napręża, rozpręża, prostuje i tak dalej, powiedział Reger.
Zbiera się od tego na wymioty. Jeśli wagneryści są nie do wytrzymania, to co mówić o
heideggerystach, oczywiście jednak nie ma mowy o porównywaniu Heideggera z Wagnerem, który był
prawdziwym geniuszem, do którego faktycznie bardziej niż do kogokolwiek stosuje się pojęcie
geniuszu, podczas gdy Heidegger to przecież tylko niepozorny i nieważny filozofek. Heidegger był
najbardziej rozpieszczonym dzieckiem niemieckiej filozofii w tym stuleciu, a jednocześnie najmniej
znaczącym. Pielgrzymowali do Heideggera przede wszystkim ci, którzy mylili filozofię ze sztuką
kucharską, ci, którzy filozofię brali za sztukę gotowania, wysmażania i zapiekania, co zresztą całkiem
jest w zgodzie z niemieckim smakiem. Heidegger utrzymywał w Todtnauberg swój dwór, stawiał
siebie na swym szwarcwaldzkim cokole i jak świętą krowę, kazał się łaskawie podziwiać gawiedzi.
Nawet wzbudzający podziw i napawający lękiem wydawca pisma z północy Niemiec w nabożnym
skupieniu ukląkł przed Heideggerem z rozdziawioną gębą, jakby o zachodzie słońca chciał od sie-
dzącego na ławeczce Heideggera jakiegoś duchowo-intelektualnego sakramentu. Wszyscy ci, którzy
pielgrzymowali do Todtnauberg do Heideggera wystawili się na pośmiewisko, powiedział Reger.
Pielgrzymowali, że tak powiem, do filozoficznego Szwarcwaldu, aby na świętej górze Heideggerberg
uklęknąć przed swym idolem. O tym, że ten ich idol był zupełnym zerem na planie duchowo-
intelektualnym, nie mieli, rzecz jasna, przy całej swej tępocie zielonego pojęcia. Nie mieli nawet
najmniejszego przeczucia, powiedział Reger. Epizod heideggerowski pozwala wszakże wyciągnąć
pouczające wnioski jako przykład panoszącego się wśród Niemców czołobitnego kultu filozofii.
Muszą się zawsze uczepić niewłaściwych, powiedział Reger, podobnych do nich, głupich i wątpliwej
sławy. Najstraszniejsze jednak, powiedział wówczas, że obaj to moi krewni, Stifter ze strony matki,
Heidegger ze strony ojca, zakrawa to wprost na groteskę, powiedział Reger wczoraj. Nawet Bruckner
to mój krewny, choć, jak to się mówi, dziesiąta woda po kisielu, ale krewny. Nie jestem jednak na tyle
głupi, żeby wstydzić się tych krewnych, byłby to szczyt głupoty, powiedział Reger, nawet jeśli nie
zachwycam się tym pokrewieństwem, tak jak moi rodzice i tak jak moja rodzina. Większość moich
przodków, obojętnie czy z górnoaustriackiej, w ogóle austriackiej czy z niemieckiej linii, powiedział,
to byli kupcy, przemysłowcy, jak mój ojciec, naturalnie i chłopi we wcześniejszych czasach, częściej
pochodzili z Czech niż z innych stron, rzadziej z Alp, częściej z regionów przedalpejskich, mieli
mocną domieszkę krwi żydowskiej. Pośród moich przodków był też arcybiskup i podwójny morderca.
Nie, zawsze sobie powtarzałem, nie będę bliżej badał, skąd pochodzę, bo z czasem może dokopałbym
się przeraźliwych okropieństw, których, przyznaję, się lękam. Ludzie grzebią się w poszukiwaniu, ko-
pią w kopie swoich przodków, aż wszystko przekopią, i wtedy dopiero okazuje się, jak bardzo się
zawiedli, aż do desperacji porażeni i urażeni zarazem, powiedział. Nigdy nie byłem typem kopacza
wśród przodków, nie mam takiego usposobienia, ale z czasem i przed takim jak ja wyrastają naraz
wielce osobliwe egzemplarze własnych przodków, tej okoliczności nie uniknie żaden człowiek, może
się owemu odkopywaniu przodków sprzeciwiać, niemniej kopie i kopie. W sumie jestem produktem
bardzo interesującej mieszanki, jestem, że tak powiem, przekrojem przez wszystko. W każdym
wypadku w tym względzie lepiej byłoby wiedzieć mniej, niż wiem, ale z wiekiem, choć o to nie
zabiegamy, i tak wiele wychodzi na jaw, powiedział. Najbardziej podoba mi się terminator stolarza,
który w 1848 roku w Cattaro nauczył się czytać i pisać i który donosił o tym z dumą w liście do
rodziców, powiedział. Ten terminator, krewny ze strony matki, stacjonował w twierdzy Cattaro,
obecnie Kotor, w artylerii, jestem w posiadaniu listu, który ten osiemnastolatek, jak to się mówi, nie
posiadając się z radości, napisał z Cattaro do rodziców w Linzu, na którym to liście urzędową pie-
częcią poczty cesarskiej poświadcza się, że treść budzi zastrzeżenia. Jesteśmy wszystkim, co mamy po
przodkach, powiedział Reger, wszystkim, co wspólne, a do tego jeszcze tym, co nasze własne. Przez
całe życie pokrewieństwo ze Stifterem było dla mnie czymś smakowitym, a zarazem niesamowitym,
dopóki nie odkryłem, że Stifter nie jest tym wielkim pisarzem czy poetą, nieważne, za którego go
przez całe życie brałem i jako którego czciłem. Wiedziałem od dziecka o naszym pokrewieństwie z
Heideggerem, rodzice bowiem przy każdej okazji nie omieszkali o tym rozpowiadać. Stifter to nasz
krewny, Heidegger to również nasz krewny, jak również Bruckner, powtarzali przy lada okazji
rodzice, wywołując tym we mnie uczucie zażenowania. Być krewnym Stiftera uchodzi, przynajmniej
w Górnej Austrii, za coś niezwykłego, w ogóle w całej Austrii, to tak jakby ktoś powiedział w
towarzystwie, że jest spokrewniony z cesarzem Franciszkiem Józefem, jednakże być spokrewnionym
ze Stifterem i z Heideggerem naraz jest w Austrii, a i w Niemczech, czymś ledwo wyobrażalnym,
zupełnie niesłychanym, co wprawia ludzi w osłupienie. A kiedy do tego jeszcze w odpowiednim
momencie, powiedział Reger, wspomni się mimochodem o pokrewieństwie z Brucknerem, ludzi nie
można wprost z tego osłupienia wyrwać. Mieć pośród przodków słynnego poetę to już coś
wyjątkowego, mieć pośród przodków słynnego filozofa to, naturalnie, jest jeszcze bardziej
niesamowite, powiedział Reger, a w dodatku być spokrewnionym z Antonem Brucknerem, to wprost
szczyt szczytów. Moi rodzice często grali tą kartą i rzecz jasna wyciągali z tego korzyści. Należało
tylko wspomnieć o owym pokrewieństwie we właściwym miejscu, samo przez się zrozumiałe, rzecz
jasna, było, że wspominali o swym krewnym Adalbercie Stifterze, kiedy chcieli uzyskać jakąś korzyść
od władz lokalnych, od których uzależniony jest każdy mieszkaniec Górnej Austrii, bądź o Antonie
Brucknerze, na którego powoływali się w związku z jakąś sprawą do załatwienia w Wiedniu,
oświadczył Reger, a kiedy mieli coś do załatwienia w Linzu, albo w Wels, albo w Eferdingen, czyli
jakąś sprawę w Górnej Austrii, wspominali, rzecz jasna, że spokrewnieni są ze Stifterem; kiedy mieli
jakąś sprawę do załatwienia w Wiedniu, ich krewnym był Bruckner, kiedy natomiast jechali do
Niemiec, sto razy na dzień mogli powtarzać, że Heidegger to ich bliski krewny, nie mówiąc uczciwie,
jak blisko naprawdę są spokrewnieni z Heideggerem, Heidegger faktycznie jest bowiem z nimi
spokrewniony, a przez to i ze mną, ale przecież to pokrewieństwo, jak to się mówi, dalekie. Pokre-
wieństwo ze Stifterem jest jednak bardzo bliskie, z Brucknerem też bliższe, powiedział wczoraj Reger.
O tym, że spokrewnieni byli również z podwójnym mordercą, który pierwszą połowę swego dorosłego
życia spędził w Stein nad Dunajem, drugą zaś w Garsten koło Steyr, to znaczy w dwóch największych
w Austrii zakładach karnych, nikomu naturalnie słowem nie wspomnieli, choć o tym też właściwie
należałoby ludzi poinformować. Ja nigdy nie wstydziłem się informować ludzi, że jeden z moich krew-
nych siedział w Stein i w Garsten, choć to chyba najgorsze, co Austriak może powiedzieć o swojej
rodzinie, przeciwnie, wspominałem o tym częściej, niż było to konieczne, co znowu można
interpretować jako słabość charakteru, powiedział Reger. Nigdy też nie przemilczałem, że choruję na
płuca i że zawsze chorowałem na płuca, powiedział, w życiu nie musiałem się lękać defektów i wad.
Jestem spokrewniony ze Stifterem, Heideggerem, Brucknerem i z podwójnym mordercą, który
odsiedział karę w Steyr i w Stein, informowałem często, nawet nie-pytany, powiedział Reger wczoraj.
Musimy żyć z naszą rodzina, jakakolwiek by ona była, powiedział. Sami jesteśmy tą rodziną,
powiedział, noszę w sobie wszystkich krewnych. Reger wielbi mgłę i mrok, ucieka od światła, dlatego
też chodzi do Kunsthistorisches Museum i dlatego też chodzi do Ambasadora, w Kunsthistorisches
Museurn panuje równy mrok jak w Ambasadorze, podczas gdy przed południem w Kunsthistorisches
Museum może delektować się idealną dla siebie temperaturą osiemnastu stopni Celsjusza, w
Ambasadorze delektuje się idealną dla siebie po południu temperaturą dwudziestu trzech stopni
Celsjusza, niezależnie od innych rzeczy, przypadających mu do gustu z jednej strony w Kunsthi-
storisches Museum, z drugiej w Ambasadorze, przedstawiających dla niego, jak mówi, jakąś wartość.
Słońcu równie trudno jest wedrzeć się do Kunsthistorisches Museum, jak do Ambasadora, Regerowi to
odpowiada, nie lubi bowiem promieni słonecznych. Schodzi słońcu z drogi, od niczego nie ucieka tak
jak od słońca. Nienawidzę słońca, wie pan, niczego w świecie nie nienawidzę tak jak słońca, mówi.
Najbardziej lubi mgliste dni, w mgliste dni bardzo wcześnie wychodzi z domu, chodzi nawet na
spacery, czego poza tym nigdy nie czyni, w gruncie rzeczy bowiem nienawidzi spacerów. Nienawidzę
spacerów, mówi, wydają mi się bez sensu. Wychodzę na spacer i cały czas tylko myślę, że nienawidzę
chodzenia na spacer, o niczym innym nie myślę, tylko że nienawidzę chodzenia na spacer, zupełnie nie
rozumiem, jak ludzie mogą chodzić na spacer i myśleć o czymś innym niż o tym, że chodzenie na
spacer jest bez sensu i bezcelowe, powiada. Już wolę chodzić po pokoju, tam i z powrotem, powiada,
przychodzą mi wtedy do głowy najlepsze pomysły. Całymi godzinami potrafię stać w oknie i patrzeć w
dół na ulicę, to przyzwyczajenie jeszcze z dzieciństwa. Patrzę w dół na ulicę, obserwuję ludzi i pytam
się, co to za ludzie tam w dole na ulicy, co nimi porusza, co trzyma ich w ruchu, na tym, że tak
powiem, polega moje główne zajęcie. Zawsze zajmowałem się wyłącznie ludźmi, natura sama w sobie
nigdy mnie nie interesowała, wszystko we mnie odnosiło się zawsze do ludzi, jestem, że tak powiem,
fanatykiem ludzi, powiedział, choć rzecz jasna żadnym fanatykiem ludzkości, tylko fanatykiem ludzi.
Zawsze interesowali mnie tylko ludzie, powiedział, ponieważ z natury rzeczy mnie odpychają, nic nie
przyciąga mnie intensywniej niż ludzie, z drugiej strony nic mnie mocniej niż ludzie nie odpycha.
Nienawidzę ludzi, ale jednocześnie są oni jedynym sensem mojego życia. Kiedy wracam do domu
wieczorem z koncertu, często do pierwszej czy drugiej nad ranem stoję w oknie, patrzę w dół na ulicę i
obserwuję przechodzących na dole ludzi. Z tej obserwacji z wolna zaczyna się rozwijać moja praca.
Stoję w oknie, patrzę w dół na ulicę, a jednocześnie pracuję nad artykułem. Około drugiej nie idę jesz-
cze spać, powiedział, tylko siadam przy biurku i piszę artykuł. Około trzeciej nad ranem kładę się spać,
lecz wstaję już około wpół do ósmej. W moim wieku człowiek nie potrzebuje naturalnie wiele snu.
Czasami śpię zaledwie trzy, cztery godziny i to mi W zupełności wystarcza.
Każdy człowiek potrzebuje chlebodawcy, powiedział nieszczerze, moim chlebodawcą jest „ Times”.
Dobrze jest mieć chlebodawcę, a jeszcze lepiej mieć tajnego chlebodawcę, „Times” jest moim tajnym
chlebodawcą, powiedział wczoraj. Przez dłuższy czas obserwowałem go, nie widząc go właściwie.
Powiedział wczoraj, iż w dzieciństwie nie miał może wszelkich możliwości, niemniej rozliczne miał
możliwości w dzieciństwie i w młodzieńczym wieku zaraz po dzieciństwie, a w końcu nie wybrał żad-
nej z tych możliwości jako drogi zawodowej. Ponieważ nie musiał zarabiać na życie, odziedziczył
bowiem po rodzicach majątek nie do pogardzenia, przez długie lata mógł bez przeszkód oddawać się
swoim ideom, upodobaniom, skłonnościom. Od samego początku wśród tychże nie było natury, nie
pociągała go wcale, przeciwnie, kiedy tylko mógł, unikał natury, pociągała go sztuka, wszystko‚ co
sztuczne, oświadczył wczoraj, wyłącznie wszystko, co sztuczne. Malarstwo wcześnie go rozczarowało,
pośród wszystkich sztuk to w nim widział najmniej ducha. Czytał wiele i z zapałem, ale nigdy nie
przyszło mu na myśl, że sam miałby pisać, nie czuł się na siłach. Muzykę uwielbiał od początku,
ostatecznie znalazł w niej to, czego mu brakowało w malarstwie i literaturze. Nie pochodzę bynajmniej
z muzykalnej rodziny, oświadczył, wręcz przeciwnie, wszyscy moi krewni byli niemuzykalni i,
wszystko zważywszy, w sumie totalnie wrodzy sztuce. Dopiero po śmierci rodziców mogłem oddać się
sztuce, mojemu pierwszemu zamiłowaniu. Rodzice musieli umrzeć, abym naprawdę mógł robić to, co
chciałem, zawsze wzbraniali mi wstępu do tego, co mnie pasjonowało. Mój ojciec był człowiekiem
niemuzykalnym, powiedział, matka była muzykalna, nawet bardzo, jak sądzę, ale mąż z czasem
wygnał z niej tę jej muzykalność. Moi rodzice byli przerażającym małżeństwem, powiedział,
nienawidzili się skrycie, nie mogli się jednak rozstać. Trzymali się razem ze względu na pieniądze i
majątek, taka jest prawda. Mieliśmy wiele pięknych i drogich obrazów na ścianach, lecz całymi latami,
przez dziesiątki lat, ani razu im się nie przyjrzeli, mieliśmy na regałach tysiące książek, ale przez całe
dziesięciolecia ani jednej nawet nie przeczytali, mieliśmy w domu bósendorfera, ale całymi latami,
przez dziesiątki lat, nikt na nim nie zagrał. Gdyby ktoś przyspawał wieko do fortepianu, przez całe lata
by tego nie zauważyli, powiedział. Rodzice mieli uszy, ale niczego nie słyszeli, mieli oczy, ale niczego
nie widzieli, mieli chyba też serce, ale niczego nie czuli. Wychowałem się w tym chłodzie, powiedział.
Niczego mi nie brakowało, a przecież dzień w dzień pogrążałem się w głębokiej rozpaczy. Całe moje
dzieciństwo było wyłącznie czasem rozpaczy. Rodzice mnie nie kochali, ja też ich nie kochałem. Nie
mogli mi wybaczyć, że mnie wydali na świat, przez całe życie mi nie wybaczyli, że mnie
wyprodukowali. Jeśli istnieje piekło, a piekło, rzecz jasna, istnieje, powiedział, to było nim moje
dzieciństwo. Dzieciństwo prawdopodobnie zawsze jest jakimś piekłem, tak, dzieciństwo to istne
piekło, powiedział, obojętnie jakie dzieciństwo, to zawsze piekło. Ludzie mówią, że mieli piękne
dzieciństwo, ale było to przecież piekło. Ludzie wszystko fałszują, fałszują także dzieciństwo, które
przeżyli. Mówią, miałem piękne dzieciństwo, a przeżyli naprawdę tylko piekło. Im starsi są ludzie, tym
łatwiej mówią, że mieli piękne dzieciństwo, choć było to istne piekło. Piekło nie nadejdzie, piekło już
było, powiedział, piekło bowiem to dzieciństwo. Ileż mnie kosztowało wydostanie się z tego piekła!
powiedział wczoraj. Dopóki żyli rodzice, było to dla mnie piekło. Moi rodzice wszystko we mnie i u
mnie udaremniali. Poddając mnie ustawicznie swemu mechanizmowi uciskania, niemal mnie
unicestwili tym swoim ochranianiem, powiedział. Rodzice musieli umrzeć, abym ja mógł żyć, kiedy
rodzice umarli, ja odżyłem. W końcu jednak to muzyka naprawdę przywróciła mnie do życia,
powiedział wczoraj. Nie chciałem jednak ani, rzecz jasna, nie mogłem być artystą twórcą ani też
artystą odtwórcą, powiedział, w każdym razie nie tworzącym ani nie odtwarzającym artystą muzykiem,
tylko artystą krytycznym. Jestem artystą krytykiem, powiedział, przez całe życie byłem artystą kry-
tykiem. Już w dzieciństwie byłem artystą krytykiem, powiedział, okoliczności mojego dzieciństwa w
całkiem naturalny sposób zrobiły ze mnie artystę krytyka. Uważam się całkowicie za artystę, właśnie
za owego artystę krytyka i jako artysta krytyk jestem naturalnie również artystą tworzącym, to całkiem
jasne, a zatem odtwarzający i tworzący artysta krytyk, powiedział. Do tego jeszcze tworzący i
odtwarzający artysta krytyk „Timesa”, powiedział. Uważam moje krótkie artykuły do „Timesa” za tek-
sty w pełni artystyczne, sądzę też, że jako autor tych tekstów artystycznych zawsze jestem malarzem,
muzykiem i pisarzem w jednej osobie. To dla mnie szczyt rozkoszy wiedzieć, że jako autor tych
tekstów artystycznych do „Timesa” jestem malarzem, muzykiem i pisarzem w jednej osobie, to moja
szczytowa rozkosz. Nie jestem zatem, powinien pan wiedzieć, tak jak malarze, wyłącznie malarzem, i
nie jestem, tak jak muzycy, wyłącznie muzykiem, i nie jestem, tak jak pisarze, pisarzem wyłącznie,
jestem malarzem, muzykiem, pisarzem w jednej osobie. Odczuwam to mimo wszystko jako szczyt
szczęścia, powiedział, być artystą we wszystkich sztukach, a przecież tylko w jednej. Niewykluczone,
powiedział, że artysta krytyk to ten, co we wszystkich sztukach uprawia swoją jedną i jest tego
świadomy, w pełni świadomy. Świadomy tego, jestem szczęśliwy. W tym sensie już od ponad
trzydziestu lat jestem szczęśliwy, powiedział, chociaż z natury jestem człowiekiem nieszczęśliwym.
Człowiek myślący jest z natury nieszczęśliwym człowiekiem, powiedział wczoraj. Jednakże nawet ten
nieszczęśliwy człowiek może być człowiekiem szczęśliwym, powiedział, wciąż na nowo w
najprawdziwszym sensie tego słowa i tego pojęcia, dla zabicia czasu. Dzieciństwo to mroczny loch, do
którego wtrącili nas rodzice i z którego musimy się wydostać, zdani tylko na własne siły. Ludziom w
większości nie udaje się już jednak z tego lochu, z własnego dzieciństwa, wydostać, pozostaną w tym
lochu na całe życie, nie wydostaną się już z niego i są zgorzkniali. Dlatego ludzie w większości, nie
mogąc wydostać się z tego lochu dzieciństwa, są zgorzkniali. Żeby wydostać się z tego lochu, potrzeba
nadludzkich wysiłków. A jeśli odpowiednio wcześnie nie wydostaniemy się z tego lochu dzieciństwa,
w ogóle z tego lochu nigdy już się nie wydostaniemy. Rodzice musieli umrzeć, żebym z tego
mrocznego lochu dzieciństwa mógł się wydostać, powiedział, musieli raz na zawsze umrzeć, naprawdę
na zawsze, wie pan, żebym mógł wrócić z lochu dzieciństwa. Rodzice najchętniej zaraz po moim
narodzeniu zamknęliby mnie wraz ze swoją biżuterią i papierami wartościowymi w szafie pancernej,
powiedział. Miałem zgorzkniałych rodziców, powiedział, którzy przez całe życie chorowali na
zgorzknienie. Na każdym z portretów rodziców w moim posiadaniu, kiedy tylko na nich spojrzę,
widzę ich zgorzknienie. Teraz są niemal tylko dzieci zgorzkniałych rodziców, dlatego rodzice
wyglądają na takich zgorzkniałych. Wszystkie te twarze naznaczone są zgorzkniałością i
rozczarowaniem, nie sposób niemal znaleźć inną, może pan całymi godzinami chodzić po Wiedniu,
przykładowo, a zobaczy pan jedynie zgorzkniałość i rozczarowanie, a nie lepiej jest na wsi, również
wiejskie twarze pełne są zgorzkniałości i rozczarowania. Moi rodzice mnie wyprodukowali, a jak
zobaczyli, co takiego wyprodukowali, przestraszyli się i mieli ochotę powiedzieć, że to się wcale nie
zdarzyło. A ponieważ nie mogli mnie zamknąć w szafie pancernej, wtrącili mnie w mroczny loch
dzieciństwa, z którego już się za ich życia nie wydostałem. Rodzice w najbardziej nieodpowiedzialny
sposób produkują dzieci, a kiedy zobaczą, co wyprodukowali, są przestraszeni, przecież zawsze, kiedy
urodzą się dzieci, widzimy tylko przestraszonych rodziców. Wyprodukować dziecko, dać życie, jak się
to obłudnie nazywa, to nic innego niż wydać na świat i wprowadzić w świat przytłaczające
nieszczęście, a tym przytłaczającym nieszczęściem wszyscy są wtedy wystraszeni. Natura zawsze
przecież potrafiła zrobić z rodziców wariatów i zrobić tym wariatom nieszczęśliwe dzieci w
mrocznych lochach dzieciństwa. Ludzie mówią, wcale się tym nie krępując, że mieli szczęśliwe
dzieciństwo, tymczasem dzieciństwo mieli nieszczęśliwe i tylko nadludzkim wysiłkiem mu umknęli;
właśnie z tego powodu mówią, że mieli szczęśliwe dzieciństwo, ponieważ umknęli dziecięcemu
piekłu. Umknąć dzieciństwu nie znaczy przecież nic innego niż umknąć piekłu, a potem mówi się, że
ten czy ów miał szczęśliwe dzieciństwo, oszczędzając tym tych, co go wyprodukowali, czyli rodziców,
których nie ma co oszczędzać, powiedział. Powiedzieć, że się miało szczęśliwe dzieciństwo, a tym
samym oszczędzić rodziców, to przecież nic innego niż społeczno polityczna niegodziwość,
powiedział. Oszczędzamy rodziców zamiast ich przez całe życie oskarżać o zbrodnię wyprodukowania
człowieka, powiedział wczoraj. Przez trzydzieści pięć lat zamknięty byłem w lochu dzieciństwa,
powiedział. Przez trzydzieści pięć lat uciskali mnie wszelkimi możliwymi środkami, dręczyli swymi
przeraźliwymi metodami. Wobec rodziców nie muszę okazywać najmniejszej wyrozumiałości, nie
zasługują na najmniejszą wyrozumiałość, powiedział. Dopuścili się wobec mnie dwóch zbrodni,
dwóch najcięższych zbrodni, powiedział, spłodzili mnie i uciskali, nie pytając mnie, spłodzili mnie, a
jak mnie spłodzili i wrzucili w świat, uciskali mnie, dopuścili się wobec mnie przestępstwa spłodzenia
oraz przestępstwa uciskania. I wtrącili mnie z największą rodzicielską bezwzględnością w mroczny
loch dzieciństwa. Miałem, jak pan wie, siostrę, przedwcześnie zmarłą, powiedział, która umknęła
rodzicom tylko dzięki przedwczesnej śmierci, i ją rodzice traktowali równie bezwzględnie jak mnie,
uciskali mnie i moją siostrę z powodu wywołanego ich rozczarowaniem traumatyzmu, siostra nie
wytrzymała tego długo, nagle pewnego kwietniowego dnia im umarła, całkowicie nieoczekiwanie, jak
to możliwe jest tylko u niedorosłych, miała dziewiętnaście lat, na tak zwane natychmiastowe
zatrzymanie akcji serca, wie pan, w czasie kiedy matka na pierwszym piętrze przygotowywała
wszystko do urodzinowego przyjęcia, biegała tam i z powrotem po pierwszym piętrze, żeby tylko nie
popełnić błędu w urodzinowych przygotowaniach, biegała tam i z powrotem z przeróżnymi talerzami,
kieliszkami, serwetami i wypiekami, doprowadzając mnie i siostrę niemal do rozpaczy tymi swoimi
przygotowaniami do przyjęcia urodzinowego, czym od samego rana obsesyjnie była opanowana; jak
tylko ojciec wyszedł z domu, matka rozpoczęła z niewyobrażalną wprost histerią tę swoją dobrze już
nam znaną gonitwę urodzinowych przygotowań, posyłając mnie i siostrę biegiem po schodach na górę
i na dół, i do piwnicy, i do rozmaitych westybuli, tam i z powrotem, bacząc tylko bez przerwy, by nie
popełnić żadnego błędu, więc goniła mnie i moją siostrę po całym domu tam i z powrotem w czasie
tych przygotowań do przyjęcia urodzinowego, doskonale sobie to przypominam, a ja przez cały czas
zastanawiałem się, czy to pięćdziesiąte ósme urodziny ojca, czy pięćdziesiąte dziewiąte; przez cały
czas biegałem po całym domu po wszystkich pokojach, zastanawiając się, czy to pięćdziesiąte ósme,
pięćdziesiąte dziewiąte, czy może już sześćdziesiąte urodziny ojca, nie, jeszcze nie, były to
pięćdziesiąte dziewiąte urodziny ojca, powiedział Reger. Dostałem polecenie, aby otworzyć wszystkie
okna i wpuścić świeże powietrze, już wtedy, już w dzieciństwie i młodości nienawidziłem przeciągów,
a musiałem na rozkaz matki co chwila otwierać wszystkie okna, by wpuścić świeże powietrze,
powiedział, czyli wciąż musiałem robić to, czego nienawidziłem, a niczego bardziej nie nienawidziłem
niż wpuszczania do domu świeżego powietrza przez wszystkie okna, niczego bardziej niż
wdzierającego się ze wszystkich stron przeciągu, powiedział, naturalnie jednak nic nie mogłem tu
wskórać, wobec rodzicielskich rozkazów byłem bezbronny, wszelkie rodzicielskie rozkazy zawsze
skrupulatnie wykonywałem, nigdy bym się nie odważył nie wykonać rodzicielskiego rozkazu, czy był
to rozkaz matki, czy ojca, nie miało znaczenia, rozkaz rodziców automatycznie wykonywałem z wielką
skwapliwością, powiedział Reger, chciałem bowiem umknąć rodzicielskiej karze, rodzicielska kara
była zawsze przeraźliwa, okrutna, bałem się rodzicielskiej tortury, dlatego naturalnie z wielką
skwapliwością wykonywałem rozkaz rodziców, powiedział, obojętnie jaki, choćby był, w moim
mniemaniu, najbardziej niedorzeczny, oczywiste było więc również to, że mam w owe urodziny ojca
otworzyć wszystkie okna i wpuścić do środka powietrze, robiąc wielki przeciąg. Matka wyprawiała
zawsze nasze urodziny, ani razu nie zdarzyło się, żeby nie wyprawiła naszych urodzin, nienawidziłem
tego wyprawiania urodzin, nie wyobraża pan sobie jak bardzo, w ogóle nienawidzę wszelkich
uroczystości, do dziś nienawidzę tego, co uroczyste i odświętne, nie ma dla mnie czegoś równie
obrzydliwego jak uroczystości i obchodzenie uroczystości, jestem nienawistnym przeciwnikiem
odświętności, powiedział, od dzieciństwa nienawidziłem świętowania i ucztowania, zwłaszcza zaś
nienawidziłem ucztowania urodzinowego, obojętnie czyje były urodziny, a już najbardziej
nienawidziłem, kiedy świętowano urodziny rodziców, jak można ucztować z okazji jakichś urodzin,
własnych urodzin, zawsze myślałem, kiedy to przecież wielkie nieszczęście być na świecie, tak,
zawsze myślałem, gdyby ludzie uczcili chwilą refleksji swoje urodziny, że tak powiem refleksji nad
występkiem, jakiego dopuścili się na nich ci, którzy ich spłodzili, mógłbym to zrozumieć, ale żeby taki
dzień świętować! powiedział. A urodziny ojca świętowano z całą obrzydliwą pompą, na przyjęcia
zapraszano zawsze wszelkich możliwych nienawistnych mi ludzi, dużo się przy tym jadło i piło, a
najbardziej odrażające były, rzecz jasna, wszelkiej maści mowy, wygłaszane na cześć obchodzących
urodziny, tudzież prezenty, które były tymże wręczane. Nie ma przecież czegoś bardziej zakłamanego
niż te urodzinowe przyjęcia, na które ciągną ludzie, czegoś wstrętniejszego niż owo urodzinowe
zakłamanie oraz owa urodzinowa obłuda, powiedział. Były to faktycznie pięćdziesiąte dziewiąte
urodziny ojca, dzień, w którym zmarła moja siostra, powiedział Reger. Stałem gdzieś w kącie na
pierwszym piętrze i obserwowałem, jednocześnie próbując osłonić się przed zimnym przeciągiem,
matkę biegającą z histerycznourodzinową szybkością po wszystkich pokojach, raz transportowała z
pokoju do pokoju wazon, to znowu cukiernicę z jednego stołu na drugi, zdejmowała jeden obrus,
nakrywała stół innym, jedna książka tu, druga tam, bukiet kwiatów tu, inny tam, kiedy naraz doszedł
do mnie z dołu, z parteru, jakiś stłumiony trzask, powiedział Reger. Matka gwałtownie zastygła w
bezruchu, tam gdzie akurat stała, do niej też doszedł stłumiony trzask, a twarz jej zbladła jak kreda,
powiedział Reger. Stało się coś straszliwego, w jednej chwili dotarło to do nas obojga, tak do mnie, jak
do matki. Zszedłem z pierwszego piętra do westybulu i znalazłem siostrę martwą, leżała na podłodze w
westybulu. Tak, tak, powiedział Reger, zatrzymanie akcji serca, takiej śmierci można tylko poza-
zdrościć. Gdyby nam miało się zdarzyć zatrzymanie akcji serca, mielibyśmy wielkie szczęście,
powiedział. Życzymy sobie szybkiej, bezbolesnej śmierci, ale nieraz marniejemy całymi latami
obłożnie chorzy, powiedział wczoraj Reger, dodając, że to mimo wszystko pocieszenie, że jego żona
nie cierpiała długo, nie latami, jak się nieraz zdarza, powiedział, tylko parę tygodni. Ale po stracie
człowieka, który był dla kogoś przez całe życie najbliższą istotą, nie ma, rzecz jasna, żadnego
pocieszenia. To też metoda, powiedział wczoraj, podczas gdy teraz, to znaczy dzień później,
przyglądałem mu się z boku, a z tyłu za nim stał Irrsigler, który na chwilę zajrzał do sali Sebastiana,
nawet mnie nie zauważywszy, to znaczy podczas gdy wciąż obserwowałem Regera, który wciąż
przyglądał się Siwobrodemu mężczyźnie Tintoretta, tak, to też metoda, powiedział, robić z
wszystkiego karykaturę. Wielki, ważny obraz będzie dla nas czymś do wytrzymania dopiero wtedy,
kiedy zrobimy z niego karykaturę, wielki człowiek czy tak tak zwana ważna osobistość — jeden jest
dla nas jako wielki człowiek nie do wytrzymania, drugi jako ważna osobistość, musimy ich obrócić w
karykaturę, powiedział. Kiedy przez dłuższy czas przypatrujemy się jakiemuś obrazowi, choćby był
najpoważniejszy, musimy z niego zrobić karykaturę, powiedział, żeby móc wytrzymać, zatem również
z rodziców musimy zrobić karykaturę, karykaturę z przełożonych, jeżeli mamy takowych, z całego
świata karykaturę, powiedział. Niech pan przez dłuższy czas popatrzy na autoportret Rembrandta,
obojętnie który, z całą pewnością zrobi pan z niego z czasem karykaturę i odwróci się pan od niego.
Niech pan przez dłuższy czas popatrzy na twarz własnego ojca, stanie się ona dla pana karykaturą i
odwróci się pan od niej. Niech pan poczyta sobie Kanta, wnikliwie, coraz wnikliwiej, a niechybnie
przejmie pana naraz dziki śmiech, powiedział. Każdy oryginał jest już sam w sobie falsyfikatem,
powiedział, rozumie pan, co mam na myśli. W świecie, w naturze, istnieją, rzecz jasna, zjawiska,
których nie można ośmieszyć, wszakże w sztuce można wszystko ośmieszyć, każdego człowieka
można ośmieszyć i zrobić z niego karykaturę, powiedział Reger, kiedy tego chcemy, kiedy jest to dla
nas niezbędne, powiedział. Kiedy jesteśmy w stanie ośmieszyć, a nie zawsze jesteśmy w stanie, i
wtedy bierze nas rozpacz, a potem i diabli biorą, powiedział. Dzieło sztuki, obojętnie jakie, można
ośmieszyć, powiedział‚ ukazuje się ono panu jako wielkie, a pan z chwili na chwilę zamienia je w
śmiechu warte, i podobnie z ludźmi, których musi pan ośmieszać, bo inaczej pan nie potrafi.
Większość ludzi i tak już jest przecież śmieszna, jak i większość dzieł sztuki i tak jest przecież
śmieszna, powiedział Reger, nie ma nawet potrzeby ich ośmieszać i robić z nich karykatury.
Większość ludzi nie jest jednak zdolna do karykaturowania, patrzą na wszystko bez końca z okropną
powagą, powiedział, nie przyjdzie im nawet na myśl, żeby karykaturować, powiedział. Idą na papieską
audiencję, powiedział, i biorą poważnie papieża i audiencję, i to na całe życie; śmiechu warte, ile jest
przecież karykatury w dziejach papiestwa, powiedział. Święty Piotr jest oczywiście wielki, powiedział,
ale przecież to śmiechu warte. Niech pan wejdzie do Świętego Piotra i niech pan się uwolni całkowicie
od owych tysięcy i milionów kłamstw historii katolickiej, nie musi pan długo czekać, a cały Święty
Piotr wyda się panu śmiechu wart. Niech pan pójdzie na audiencję prywatną i czeka na papieża,
jeszcze zanim on nadejdzie; wyda się śmiechu wart, i jest przecież śmiechu wart, kiedy występuje w
kiczowatej bieli tej swojej sutanny z czystego jedwabiu. Może pan się rozejrzeć, gdziekolwiek się
tylko panu podoba, wszystko w Watykanie jest śmiechu warte, kiedy uwolni się pan od kłamstw
katolickiej historii i od sentymentalizmu katolickiej historii, od pełnej zaaferowania katolickiej historii
świata, powiedział Reger. Widzi pan katolickiego papieża, siedzi sobie ta uszminkowana kukła w
podróży dookoła świata pod swoim szklanym kuloodpornym kloszem, w otoczeniu swych
uszminkowanych i wycwanionych kukieł wyższych i niższych rangą, jakie to odstręczające, śmiechu
warte. Rozmawia pan z jednym z naszych ostatnich lamentujących królów, śmiechu warte, z jednym z
naszych ograniczonych przywódców-komunistów, śmiechu warte. Idzie pan na noworoczne przyjęcie
do rozgadanego prezydenta tego naszego państwa, który swymi sklerotycznymi bredniami wszystkich
by zagadał na śmierć, mąż stanu, śmiechu warte, aż się od tego robi niedobrze. Krypta Kapucynów,
Hofburg, śmiechu warte, jakie to niesmaczne, powiedział. Idzie pan do kościoła Kawalerów
Maltańskich, przyjrzy się pan kawalerom maltańskim, których białe pseudoarystokratyczne głupie
głowy wystające z czarnych maltańskich płaszczy błyszczą w świetle kościelnych lamp, śmiechu
warte, nic innego pan nie odczuje. Idzie pan na wykład katolickiego kardynała, ogląda pan inaugurację
na uniwersytecie, jakież to śmiechu warte. Na cokolwiek człowiek dziś w tym kraju spojrzy, spoziera
w czeluść śmieszności, powiedział Reger. Codziennie rano od takiej masy śmieszności czerwienimy
się ze wstydu, drogi panie Atzbacher, taka jest prawda. Idzie pan, panie Atzbacher, na wręczanie
nagrody, jakież to śmiechu warte, godne wyśmiania postaci; z im większą pompą występują, tym są
śmieszniejsi, powiedział, wszystko to karykatura, nic innego, powiedział, po prostu wszystko. Nazywa
pan jakiegoś gościa przyjacielem, a ten nagle daje z siebie zrobić profesora honoris causa i zaczyna się
nazywać Profesorem i każe sobie wydrukować Profesora na wizytówkach, a jego żona u rzeźnika
naraz występuje jako Pani Profesorowa, żeby nie czekać zbyt długo w kolejce, jak te, które nie mają
profesora za męża. Jakież to śmiechu warte, powiedział. Złocone schody, złocone fotele, złocone ławki
w Hofburgu, powiedział, a na nich ci sami pseudodemokratyczni idioci, bez wyjątku, śmiechu warte.
Idzie pan Kartnerstrasse i wszystko wydaje się panu śmiechu warte, wszyscy są jedynie śmiechu warci,
nic więcej, może pan obejść wzdłuż i wszerz cały Wiedeń, powiedział, a cały Wiedeń naraz wyda się
panu śmiechu wart, wszyscy ludzie, którzy pana mijają, są śmiechu warci, wszystko, co pan mija, jest
śmiechu warte, człowiek żyje w na wskroś śmiechu wartym świecie i w rzeczywistości też
podupadłym, powiedział. Naraz musi pan z całego świata zrobić karykaturę. I ma pan siłę zrobić ze
świata karykaturę, największą potęgą ducha, powiedział, do tego niezbędną; tę jedyną konieczną, aby
przeżyć, siłę, powiedział. Tylko nad tym panujemy, co w końcu uznamy za śmiechu warte, wyłącznie
wtedy, kiedy świat i życie na nim uznamy za śmiechu warte, jesteśmy w stanie posunąć się dalej, nie
ma innej metody, lepszej, powiedział. Przejęci podziwem nie wytrzymamy długo, zginiemy z
kretesem, jeśli w odpowiednim momencie nie zdołamy tego stanu przerwać, powiedział. Przez całe
życie z daleka się trzymałem od podziwiania, nie należę do tych, co podziwiają, obcy jest mi podziw,
nie ma co się dziwić, podziw zawsze był mi obcy i nic nie odpycha mnie tak, jak obserwacja tych,
którzy podziwiają, ogarnięci chorobą podziwiania. Idzie pan do kościoła, ludzie podziwiają, idzie pan
do muzeum, ludzie podziwiają. Idzie pan na koncert, ludzie podziwiają, to odrażające. Prawdziwy
umysł nie zna w ogóle podziwu, przyjmuje do wiadomości, potrafi uszanować, patrzy z uwagą, to
wszystko, powiedział. Ludzie idą do wszystkich tych kościołów, do wszystkich tych muzeów,
objuczeni podziwem jak plecakiem, to z tego powodu chodzą zawsze tacy wstrętnie pochyleni,
wszyscy chodzą po kościołach i po muzeach tacy pochyleni, powiedział. Nigdy jeszcze nie widziałem,
żeby ktoś wszedł do kościoła czy muzeum całkiem normalnie, a już najwstrętniejszy jest widok ludzi
w Knossos czy Agrigento u celu swej wyprawy szlakiem podziwu, ludzie ci bowiem odbywają po
prostu podróż szlakiem podziwu, powiedział, nic innego. Podziw oślepia, powiedział wczoraj Reger,
otępia podziwiającego. Ludzie w większości, raz wszedłszy w podziw, nie mogą już wyjść z podziwu,
a przez to tępieją. Większość ludzi na całe życie jest otępiona wyłącznie dlatego, że podziwia. Nie ma
czego podziwiać, powiedział wczoraj Reger, zupełnie. Ponieważ respekt i uwaga są dla ludzi zbyt
trudne, podziwiają, to jest dla nich łatwiejsze, to ich mniej kosztuje, powiedział Reger. Podziw
łatwiejszy jest od respektu i uwagi, podziw to cecha głupich, powiedział Reger. Tylko głupi podziwia,
mądry nie podziwia, potrafi uszanować, patrzy z uwagą, rozumie, to wszystko. Ale poszanowanie,
uwaga i zrozumienie— to wymaga ducha, a tego ducha ludzie nie mają, bez ducha i faktycznie całkiem
bezdusznie podróżują do piramid i do kolumn sycylijskich czy przed perskie świątynie i upajają się z
całą swoją tępotą tym swoim podziwem, powiedział. Podziw to stan uwiądu ducha, powiedział Reger
wczoraj, w owym stanie uwiądu ducha egzystują niemal wszyscy. W owym stanie uwiądu ducha
wchodzą też wszyscy do Kunsthistorisches Museurn, powiedział. Ludzie dźwigają w sobie jak ciężar
ten swój podziw, nie mają odwagi zostawić tego swojego podziwu, tak jak zostawiają swój płaszcz w
szatni na dole. Wleką się więc mozolnie, obładowani tym całym bagażem podziwu przez wszystkie te
sale, powiedział Reger, tak że aż wywraca się żołądek. Wszakże podziw ów nie jest li tylko cechą
charakterystyczną u tak zwanych niewykształconych, wręcz przeciwnie, charakteryzuje on w dużej,
straszliwej mierze, faktycznie wręcz budzącej zgrozę, również i przede wszystkim tak zwanych
wykształconych, co jest jeszcze znacznie bardziej odstręczające. Niewykształcony podziwia, bo jest po
prostu zbyt głupi, żeby nie podziwiać, natomiast wykształcony jest na to zbyt perwersyjny, powiedział
Reger. Podziw u tak zwanych niewykształconych jest czymś całkiem oczywistym, natomiast podziw u
tak zwanych wykształconych jest perwersją wręcz perwersyjną, powiedział Reger. Weźmy
Beethovena, chroniczny depresjonat, państwowy artysta, totalny kompozytor państwowy, tak go ludzie
podziwiają, w gruncie rzeczy jednak Beethoven to zjawisko z gruntu odstręczające, wszystko u
Beethovena jest ni mniej, ni więcej tylko komiczne, słuchając Beethovena, nieustannie słyszymy
komiczną bezradność. Gniewne pohukiwanie, gigantomania, tępy marsz wojskowy nawet w muzyce
kameralnej. Słuchając Beethovena, słyszymy więcej trzasku niż muzyki, państwowotępy marsz nut,
powiedział Reger. Słucham przez dłuższy czas Beethovena, na przykład Eroiki, słucham z uwagą i fak-
tycznie wchodzę w jakiś stan filozoficzno matematyczny i trwam tak w tym filozoficzno-
matematycznym stanie przez dłuższy czas, powiedział Reger, aż naraz zaczynam twórcę Eroiki
widzieć, i wszystko się dla mnie rozbija, rozpada na kawałki, ponieważ w Beethovenie faktycznie
wszystko maszeruje jak wojsko, słucham Eroiki, która przecież faktycznie jest muzyką filozoficzną,
jest z gruntu filozoficznomatematyczna, powiedział Reger, i naraz wszystko mi zostaje obrzydzone i
zostaje rozbite, kiedy bowiem filharmonicy jakże naturalnie to grają, jaz chwili na chwilę zaczynam
słyszeć u Beethovena klęskę, słyszę jego klęskę, widzę jego głowę w marszu wojskowym, rozumie
pan, powiedział Reger. Wtedy muzyka Beethovena staje się dla mnie nieznośna, tak samo jak jest dla
mnie nieznośna, kiedy słyszę, jak jakiś nasz śpiewak z dużym albo małym brzuchem na śmierć katuje
Podróż zimową, bo wie pan, śpiewak ubrany we frak i oparty o fortepian wyśpiewujący Wronę, jest
dla mnie nie do wytrzymania i śmiechu wart, z góry już można przewidzieć, że to karykatura, nic
przecież nie jest bardziej śmiechu warte, powiedział Reger, niż stojący przy fortepianie we fraku
śpiewak, wykonawca arii i pieśni. Jakże wspaniała jest muzyka Schuberta, kiedy nie widzimy tego, jak
się ją gra, kiedy nie widzimy tych wykonawców, ulegających bezdennie debilnej próżności, rzecz
jasna jednak, gdy jesteśmy w sali koncertowej, zawsze ich widzimy, a przez to wszystko jest tylko
żenujące i śmiechu warte, wszystko jest jedną wielką słuchowo-wzrokową katastrofą. Nie wiem,
powiedział Reger, czy pianiści są bardziej śmiechu warci i żenujący od śpiewaków przy fortepianie, to
kwestia stanu ducha, w którym akurat się znajdujemy. To, co widzimy, kiedy muzyka jest
wykonywana, jest, rzecz jasna, śmiechu warte, karykaturalne, a w następstwie tego również żenujące.
Śpiewak to ktoś śmiechu wart i żenujący, obojętnie co śpiewa, czy jest tenorem czy basem, i wszystkie
śpiewaczki są zawsze tylko śmiechu warte i żenujące, obojętnie jak są ubrane i jak śpiewają, powie-
dział. Ktoś na podium przeciąga smyczkiem czy skubie gitarę, jakież to żenująco śmiechu warte,
powiedział. Nawet Bach, gruby i śmierdzący przy organach u Świętego Tomasza, był wyłącznie tylko
śmiechu wartym i bez reszty żenującym zjawiskiem, nie ma o czym mówić. Nie, nie, artyści, choćby i
ci najważniejsi, najwięksi, są wszyscy wyłącznie kiczowaci, żenujący i śmiechu warci. Toscanini,
Furtwangler, jeden za mały, drugi za duży, warci śmiechu i kiczowaci. A niech pan pójdzie do teatru,
to zrobi się panu od tej śmieszności, żenady i kiczu po prostu niedobrze. Co ci ludzie mówią i jak
wymawiają, zrobi się panu od tego niedobrze. Czy będą grali klasykę, czy sztuki popularne, zrobi się
panu niedobrze. Czymże są bowiem wszystkie te klasyczne, wszystkie te nowoczesne sztuki, te tak
zwane wysokiego lotu czy popularne, jeżeli nie teatralnym pośmiewiskiem i żenującym kiczem, po-
wiedział. Cały świat jest dzisiaj śmiechu wart, do tego jeszcze na wskroś żenujący i kiczowaty, taka
jest prawda. Irrsigler podszedł do Regera i ponownie szepnął mu coś do ucha. Reger wstał, popatrzył
wokół i wyszedł z Irrsiglerem z sali Bordona. Spojrzałem na zegarek, było dwadzieścia po jedenastej.
Przyszedłem do muzeum już o wpół do jedenastej, ponieważ chciałem być punktualny, Reger bowiem
niczego nie wymaga bardziej niż punktualności, tak jak i ja zawsze niczego bardziej nie wymagam niż
punktualności, dla mnie naprawdę w stosunkach międzyludzkich najważniejsza jest punktualność.
Znoszę tylko ludzi punktualnych, nie znoszę niepunktualnych. Punktualność to zasadnicza cecha
Regera, tak samo jak i jedna z moich zasadniczych cech, jeśli się z kimś umówię, to faktycznie
przychodzę punktualnie, tak jak i Reger, kiedy się z kimś umówi, przychodzi punktualnie, na temat
punktualności wygłosił już przede mną wiele wykładów, podobnie jak o niezawodności, u człowieka
najważniejsze są punktualność i niezawodność, bardzo często twierdził Reger. Mogę o sobie
powiedzieć, że jest ze mnie człowiek na wskroś punktualny, niepunktualności zawsze nienawidziłem,
nigdy zresztą bym sobie na nią nie pozwolił. Reger jest najpunktualniejszym człowiekiem, jakiego
znam. W swoim życiu, jak mówi, ani razu nie przyszedł spóźniony, przynajmniej z własnej winy, tak
samo jak ja w moim życiu nigdy, przynajmniej w dorosłym, nie spóźniłem się z własnej winy,
niepunktualni są dla mnie najwstrętniejsi, nie chcę mieć nic wspólnego z niepunktualnymi, z
niepunktualnymi nie utrzymuję stosunków, z niepunktualnymi w ogóle nie mam do czynienia, nie chcę
mieć do czynienia. Niepunktualność to grubiańskie lekceważenie, którym gardzę i którym się brzydzę,
które kończy się u ludzi wyłącznie opuszczeniem i nieszczęściem. Niepunktualność to choroba,
kończąca się śmiercią niepunktualnego, oświadczył raz Reger. Reger wstał teraz i wyszedł z sali
Bordona, akurat w momencie, kiedy do sali Bordona weszła grupa starszych mężczyzn, Rosjan, co
natychmiast udało mi się stwierdzić, prowadzona, co również szybko udało mi się stwierdzić, przez
ukraińską tłumaczkę. Przeszli przede mną tak, że zepchnęli mnie na bok i wepchnęli w róg sali. Ludzie
wpychają się do sali i spychają kogoś, nie mówiąc nawet przepraszam, pomyślałem, widząc, że zo-
stałem zepchnięty pod ścianę. Reger wyszedł z sali Bordona, po tym jak Irrsigler szepnął mu coś do
ucha, akurat w tym momencie do sali Bordona weszła rosyjska grupa i tam się ustawiła, tak weszli do
sali Bordona itak się w sali Bordona ustawili, że nie widziałem już z sali Sebastiana sali Bordona,
rosyjska grupa całkowicie przesłoniła mi widok na salę Bordona. Widziałem tylko plecy tej grupy
Rosjan i słyszałem to, czym raczyła ich ukraińska tłumaczka, wygadywała, jak wszyscy inni przewod-
nicy w Kunsthistorisches Museum, same brednie, to, czym szpikowała głowy swych rosyjskich ofiar,
niczym nie różniło się od zwykłych bredni o sztuce. Tu, proszę państwa, widzicie, powiedziała, te usta,
widzicie państwo, o tutaj, powiedziała, te jakże odstające uszy, oproszę, widzicie ten delikatny róż,
anielski policzek, a na dalszym planie horyzont, tak jakby bez tych idiotycznych uwag ludzie sami by
tego na obrazach Tintoretta nie zauważyli. Przewodnicy w muzeach wciąż przecież tylko traktują
powierzonych im ludzi jak głupich, wciąż mają ich za największych głupców, gdy tymczasem oni aż
tacy głupi nie są, przewodnicy wyjaśniają im zawsze zwłaszcza to, co i tak przecież całkiem wyraźnie
widać, a zatem czego wcale nie trzeba wyjaśniać, no ale wyjaśniają i wyjaśniają, pokazują i pokazują,
mówią i mówią. Przewodnicy muzealni to sami zarozumialcy, bredzące maszyny, które włączają się na
czas oprowadzania grupy po muzeum, taka bredząca maszyna gada zawsze to samo, od początku roku
do końca. Przewodnicy muzealni to tylko bredzący o sztuce zarozumialcy, którzy o sztuce nie mają
najmniejszego pojęcia, którzy sztukę tylko na swój obrzydliwie rozgadany sposób bez skrupułów
wykorzystują. Przez okrągły rok chrapliwym głosem prawią brednie o sztuce, zarabiając na tym niezłe
pieniądze. Wepchnięty w róg przez rosyjską grupę, nie widziałem już nic prócz rosyjskich pleców, to
znaczy same ciężkie rosyjskie jesionki, które wydawały przenikliwy odór naftaliny, grupa ta musiała
chyba zjawić się w muzeum prosto z autobusu, przez mżawkę odbyć drogę do galerii obrazów.
Ponieważ już od wielu, wielu lat trudno mi oddychać, wielokrotnie w ciągu dnia wydaje mi się, że
zaraz się uduszę, nawet na wolnym powietrzu, te chwile za plecami rosyjskiej grupy, a właściwie całe
minuty, były dla mnie wstrętne, we„pchnięty w róg sali Sebastiana wdychałem bez przerwy cuchnące
naftaliną powietrze, stanowczo za ciężkie dla moich słabych płuc. I tak już przecież w normalnych wa-
runkach ciężko mi w Kunsthistorisches Museum oddychać, tym bardziej więc w takich, jakie
stworzyło wejście rosyjskiej grupy. Ukraińska przewodniczka zwracała się do rosyjskiej grupy,
mówiąc tak zwanym klasycznym moskiewskim rosyjskim, który w większej części rozumiałem, a
kiedy mówiła coś po niemiecku, miała okropną wymowę, niemal przeszywającą, sposób, w jaki
powiedziała anielska głowa, przeszywał aż do zgrozy Początkowo trudno mi było powiedzieć, czy
tłumaczka przyjechała z rosyjską grupą z Rosji, czy też była to jedna z owych emigrantek rosyjskich,
które przybyły do Wiednia po wojnie i które dziś jeszcze do Wiednia przyjeżdżają, owych rosyjsko-
żydowskich emigrantek, obdarzonych wysoką inteligencją, które za kulisami nadawały w Wiedniu ton,
co zawsze wychodziło na dobre wiedeńskiemu życiu intelektualnemu. Owe rosyjsko żydowskie emi-
grantki to właściwie intelektualne korzenie wiedeńskiego życia towarzyskiego, zawsze tak było, bez
nich życie towarzyskie w Wiedniu nie byłoby ciekawe. To prawda, że osoby takie, jeśli ogarnie je, że
tak powiem, mania wielkości i chcą wszystkimi i wszystkim rządzić, często zaczynają nam działać na
nerwy, jednakże akurat ta tłumaczka nie jest tu najlepszym przykładem rosyjskich emigrantek, o
których tu mówię, jeżeli w ogóle, tak jak powiedziałem, jest taką rosyjską emigrantką, wydaje mi się
raczej, że przyjechała do Wiednia z Rosji z rosyjską grupą, to, jak do rosyjskiej grupy mówiła po
rosyjsku, nie pozwala przypuszczać, że miałaby być rosyjską emigrantką, tylko raczej, że przyjechała
do Wiednia z rosyjską grupą, możliwe nawet, że tego samego dnia przyjechała prosto z Rosji do
Wiednia, do takiego przynajmniej skłaniałem się przekonania, przyjrzawszy się tylko jej ubraniu,
zwłaszcza butom, faktycznie nie miała na sobie niczego z Zachodu, to prawdopodobnie komunistka z
wykształceniem historyka sztuki, pomyślałem, lustrując ją w chwili, kiedy miałem do tego sposobność,
że tak powiem, od stóp do głowy. Rosyjskie emigrantki z Wiednia, o których wspomniałem wcześniej,
ubierają się na ogół raczej na zachodni sposób, nawet jeśli może nie tak zachodni jak sami ludzie z
Zachodu, to jednak zachodni. Nie, ta tłumaczka nie jest rosyjską emigrantką, pomyślałem, przejechała
przez granicę z rosyjską grupą ubiegłej nocy, całą noc nie zmrużyła oka, tak jak powierzona jej rosyj-
ska grupa, przybyli prosto z Rosji, że tak powiem, z brudnego autobusu prosto do muzeum,
pomyślałem, na to mi wygląda w jej przypadku, tłumaczki, no i grupy. Nie widziałem nawet teraz
obitej aksamitem ławki w sali Bordona, zasłoniła mi widok rosyjska grupa, tym samym nie widziałem,
czy Regera wciąż nie było w sali, czy też już tam wrócił. Sala Sebastiana, w której zepchnięto mnie
pod ścianę, ma najgorszą w całym Kunsthistorisches Museum wentylację, a ja akurat w sali Sebastiana
musiałem zostać zepchnięty pod ścianę przez rosyjską grupę, pomyślałem, i akurat przez takich ludzi
cuchnących czosnkiem, błotem i wilgocią, pomyślałem. Zawsze nienawidziłem ludzkich zbiorowisk,
przez całe życie ich unikałem, ze względu na nienawiść do mas nie zdarzyło mi się nigdy uczestniczyć
w jakimkolwiek ludzkim zgromadzeniu, tak samo zresztą jak Regerowi, niczego nie nienawidzę
bardziej niż masy, tłumu, ustawicznie mam uczucie, choć przecież nigdy się do mas czy tłumów nie
przyłączam, że masa czy tłum zaraz mnie zgniecie. Już w dzieciństwie schodziłem im z drogi, masom,
nienawidziłem tłumów, ludzkich zbiorowisk, skoncentrowanej niegodziwości, bezmyślności i
kłamstwa. Na tyle, na ile powinniśmy kochać każdego z osobna, myślę, na tyle nienawidzimy masy.
Rosyjska grupa nie była jednak, rzecz jasna, pierwszą, którą spotkałem w Kunsthistorisches Museum i
która na mnie, że tak powiem, w Kunsthistorisches Museum natarła i zepchnęła pod ścianę, ostatnimi
czasy od rosyjskich grup w Kunsthistorisches Museum aż się roi, ostatnio, jak się wydaje, przychodzi
do Kunsthistorisches Museum więcej rosyjskich grup niż włoskich. Rosjanie i Włosi chodzą po
Kunsthistorisches Museum zawsze w grupach, Anglicy natomiast nigdy, zawsze chodzą sami, także
Francuzi zawsze chodzą sami. W niektóre dni rosyjscy i włoscy przewodnicy obu płci przekrzykują
jeden drugiego, jakby ścigali się, kto potrafi głośniej, przez co z Kunsthistorisches Museum robi się
muzeum wrzasku. Najczęściej dzieje się to na szczęście w sobotę, czyli w dzień, kiedy ani Reger, ani
ja nigdy nie chodzimy do Kunsthistorisches Museum, to bowiem, że dziś, w sobotę, ja i Reger, obaj
przyszliśmy do Kunsthistorisches Museum, jest wyjątkiem od reguły i jak widać, dobrze, że nigdy nie
chodziliśmy do Kunsthistorisches Museum w soboty, choć w sobotę można zwiedzać bezpłatnie,
podobnie jak w niedzielę. Wolę już zapłacić za bilet dwadzieścia szylingów, oświadczył raz Reger, i
nie mieć do czynienia z tymi okropnymi grupami. Mieć do czynienia ze zwiedzającymi grupowo
muzea to skaranie boskie, nie znam nic straszliwszego, oświadczył Reger. To, że akurat w tę sobotę
umówił się ze mną w Kunsthistorisches Museum, było dla niego z pewnością karą boską, choć sam
sobie zawinił, pomyślałem, zadając sobie jednocześnie pytanie, w jakim to celu? i nie mogąc udzielić
sobie na nie odpowiedzi. Chętnie bym się, rzecz jasna, dowiedział, co też Irrsigler już po raz drugi
szepnął do ucha Regerowi, za pierwszym razem coś, co, jak się wydaje, w najmniejszym stopniu go
nie poruszyło, za drugim wszakże coś, co sprawiło, że Reger wstał i wyszedł z sali Bordona. Irrsigler
powiada przy każdej okazji, że ma pozycję zaufanego, to przejmujące, kiedy tak mówi, a mówi tak
często, tak że z czasem staje się to jeszcze bardziej przejmujące. Irrsigler ma w zwyczaju skinąć głową,
kiedy zauważa, jak Reger wchodzi, nie robi tego, kiedy ja wchodzę i kiedy mnie zobaczy. Już
trzykrotnie otrzymał Irrsigier od Regera wieloletni kredyt na urządzenie mieszkania, którego potem nie
musiał Regerowi spłacać. Reger wielokrotnie podarował Irrsiglerowi nienoszone już ubrania,
naprawdę pierwszorzędne i kosztowne, z tweedu najlepszych gatunków, jak mi raz powiedział Reger,
wszystko, co mam na sobie, pochodzi z Hebrydów. Irrsigier nie ma jednak prawie okazji nosić
kosztownych Regerowskich ubrań, ponieważ przez cały tydzień pracuje w Kunsthistorisches Museum
w swoim uniformie, oprócz poniedziałku, przez cały poniedziałek zaś łazi po domu w kombinezonie
roboczym, ponieważ cały poniedziałek zajmują mu różne prace w domu. Sam wszystko robi. Sam
maluje, sam piłuje, sam przybija i wierci, nawet spawa sam. Osiemdziesiąt procent Austriaków w
czasie wolnym od pracy paraduje w kombinezonach roboczych, twierdzi Reger, większość z nich
nawet w niedziele i święta, większość Austriaków w niedziele i święta łazi po domu w kombinezonach
roboczych, maluje i przybija, i spawa. Czas wolny od pracy jest właściwie dla Austriaków czasem
pracy, twierdzi Reger. Większość Austriaków nie bardzo wie, co począć z czasem wolnym od pracy i
przepracowuje go w idiotyczny sposób. Przez cały tydzień wysiadują w swoich biurach i wystają na
swych miejscach pracy, powiada Reger, zaś w niedziele i święta widzi się ich wszystkich bez wyjątku,
jak naciągnąwszy na siebie kombinezony robocze, wykonują naprawy w domu, malują własne cztery
ściany albo przybijają gdzieś coś na dachu, albo myją swoje auto. Irrsigler jest jednym z takich
typowych Austriaków, powiada Reger, Burgenlandczycy to w ogóle sama austriacka typowość.
Burgenlandczyk naciąga na siebie tylko raz na tydzień na dwie, najwyżej dwie i pół godziny
niedzielny garnitur i idzie w nim do kościoła, przez resztę czasu ma na sobie kombinezon roboczy,
powiada Reger, przez całe życie. Burgenlandczyk przez cały tydzień pracuje w kombinezonie
roboczym, sypia niezmiernie mało, ale dobrze, w niedzielnym garniturze idzie w niedziele i święta do
kościoła, aby Panu zaśpiewać pieśń i zaraz potem z powrotem zdjąć niedzielny garnitur i naciągnąć na
siebie kombinezon roboczy. Nawet w dzisiejszym społeczeństwie przemysłowym Burgenlandczyk jest
wciąż autentycznym chłopem, nawet jeśli od dziesiątków lat Burgenlandczyk idzie pracować do
fabryki, pozostaje wciąż chłopem, tak jak jego przodkowie, Burgenlandczyk na zawsze zostanie
chłopem, powiedział Reger. Irrsigler tak długo jest już w Wiedniu, a mimo to pozostał chłopem,
oświadczył Reger. Chłopu zresztą zawsze dobrze było w uniformie, wszystko jedno jakim, powiedział
Reger. Chłop albo jest chłopem, albo nakłada uniform, powiedział Reger. Jeżeli było kilkoro dzieci, to
jeden zawsze zostawał chłopem i pozostawał chłopem do końca, a pozostali naciągali na siebie
uniform, państwowy bądź chrześcijańskokatolicki, zawsze tak było, oświadczył Reger.
Burgenlandczyk albo jest chłopem, albo naciąga na siebie uniform, a kiedy nie może ani być chłopem,
ani naciągnąć na siebie uniformu, po prostu ginie, oświadczył Reger. Od całych stuleci chłopstwo,
uciekając od chłopstwa, uciekało do uniformu, powiedział Reger. Irrsigler, jeśli wierzyć jego własnej
opinii, miał szczęście, nabór na posadę strażnika w państwowej służbie w Kunsthistorisches Museum
odbywa się bowiem zaledwie raz na kilka lat, wtedy mianowicie, kiedy jeden ze strażników odchodzi
na emeryturę bądź umiera. Burgenlandczyków chętnie zatrudnia się jako strażników muzealnych, dla-
czego, to on, Irrsigler, nie potrafił odpowiedzieć, ale to fakt, większość wiedeńskich strażników
muzealnych pochodzi z Burgenlandu. Prawdopodobnie dlatego, oświadczył raz Irrsigler, że znani są
oni jako wyjątkowo uczciwi, ale też jako wyjątkowo tępi, a do tego skromni. Dlatego, że mają, oni,
Burgenlandczycy, jeszcze do dziś niespaczony charakter. Kiedy śledzi, jak się rzeczy mają na policji,
jest szczęśliwy, że do policji go nie wzięli. Wspomniał też kiedyś, że raz to myślał o tym, żeby pójść
do klasztoru, tam też należy się odzież z przydziału, no i przecie obecnie rekrutują do klasztorów
bardziej niż kiedyś, no ale jako nowicjusz w klasztorze tylko byłby wykorzystywany przez wyżej
postawionych, jak się wyraził, przez kapłanów, którzy w klasztorze wcale nieźle sobie żyją, kosztem
posłusznych im całkowicie nowicjuszy. Miałby tam wtedy tylko rąbać drzewo i karmić świnie, latem
to sortować w słonecznym skwarze kapuściane głowy, a zimą odśnieżać łopatą ścieżki w klasztorze,
powiedział. Nowicjusze w klasztorach są biedni jak mysz kościelna, oświadczył raz Irrsigler, a on nie
chciał być jak mysz kościelna. Choć rodzice chętnie by go widzieli w klasztorze, od razu przecież
mogłem do niego wstąpić, powiedział, na Tyrolu już na niego czekali. Nowicjusz to coś jeszcze
gorszego od więźnia w zakładzie karnym, cytuję Irrsiglera. Mnisi po święceniach to mają dobrze,
stwierdził, ale nowicjusze to po prostu niewolnicy, nic więcej. W klasztorach, stwierdził, jeśli idzie o
nowicjuszy, to ciągle jeszcze panuje średniowieczne niewolnictwo, nowicjusze nie mają powodu do
śmiechu, do jedzenia dostają im się tylko resztki z mnisiego stołu. On nie chciał służyć nażartym
teologom, tym, jak to mówi Reger, wyzyskiwaczom Boga, którzy w klasztorach aż nadto korzystają
zżycia, we właściwym czasie powiedział nie. Reger poszedł raz z rodziną Irrsiglera na Prater, żona
Regera była już wówczas ciężko chora. Dzieci to u niego, Regera, były zawsze delikatną sprawą, z
dziećmi wytrzymywał bardzo krótko, kiedy miał się z dziećmi widzieć, nie mogło to być w trakcie
pracy, ta wyprawa na Prater, kiedy zaprosił rodzinę Irrsiglera, to odrębna historia, już od dłuższego
czasu miał on, Reger, już od lat, jak się wyraził, uczucie, że ma wobec Irrsiglera jakiś dług, faktycznie
bowiem uzurpuję sobie w Kunsthistonsches Museum prawo do czegoś, co mi się nie należy, całymi
godzinami przesiaduję na ławce w sali Bordona, cytuję Regera, myślę tam, rozmyślam, a nawet czytam
książki i artykuly, siedzę na ławce w sali Bordona, postawionej przecież dla normalnych
zwiedzających muzeum, nie dla mnie, naprawdę nie dla mnie, i to już od ponad trzydziestu lat, o-
świadczył Reger. Wymagam od Irrsiglera, żeby dał mi co drugi dzień zająć miejsce na ławce w sali
Bordona, choć nie mam prawa tego wymagać, w końcu bowiem bardzo często w sali Bordona chcą
usiąść ludzie, którzy nie mogą na ławce w sali Bordona usiąść, ponieważ ja już siedzę na ławce w sali
Bordona, powiedział Reger. Ławka w sali Bordona, praktycznie biorąc, zaczęła wprost warunkować
moje myślenie, oświadczył jeszcze raz wczoraj Reger, bardziej nawet niż Ambasador, choć w
Ambasadorze mam przecież także idealne miejsce do myślenia, mimo wszystko bardziej mi odpowiada
ławka w sali Bordona, na ławce w sali Bordona myślę o wiele intensywniej niż w Ambasadorze, gdzie
przecież także myślę, nigdy bowiem nie przerywam myślenia, stwierdził Reger, jak panu wiadomo,
myślę przez cały czas, nawet we śnie myślę, ale w sali Bordona myślę tak, jak myśleć należy, zatem
żeby myśleć, siadam na ławce w sali Bordona. Co drugi dzień zajmuję miejsce na ławce w sali
Bordona, oświadczył Reger, naturalnie nie codziennie, to równałoby się istnej destrukcji, to znaczy
gdybym dzień w dzień siadał na ławce w sali Bordona, uległoby we mnie zniszczeniu wszystko to, co
przedstawia dla mnie jakąś wartość, a naturalnie nic nie stanowi dla mnie większej wartości niż
myślenie, myślę, więc żyję, żyję, więc myślę, oświadczył Reger, a więc co drugi dzień siadam na
ławce w sali Bordona i na tej ławce w sali Bordona siedzę co najmniej trzy, cztery godziny, co znaczy,
że przez te trzy, cztery, czasem nawet pięć godzin zajmuję tę ławkę w sali Bordona wyłącznie dla
siebie i że nikt inny nie może zająć miejsca na ławce w sali Bordona. Dla wyczerpanych
zwiedzających muzeum, którzy całkowicie wyczerpani wchodzą do sali Bordona i pragną usiąść w sali
Bordona na ławce, jest, rzecz jasna, nieszczęściem, że ja siedzę na ławce w sali Bordona, ale nic na to
nie poradzę, zaraz po przebudzeniu w domu myślę, że już niebawem siądę na ławce w sali Bordona,
żeby nie popaść w rozpacz, popadłbym w najgłębszą rozpacz, gdybym kiedyś nie mógł usiąść na ławce
w sali Bordona, oświadczył Reger. Przez ponad trzydzieści lat Irrsigler zawsze rezerwował dla mnie
ławkę w sali Bordona, oświadczył Reger, raz tylko przyszedłem do sali Bordona, a ławka była zajęta,
jakiś Anglik w pumpach zajął miejsce na ławce w sali Bordona i w żaden sposób nie można go było
skłonić do tego, żeby powstał z ławki w sali Bordona, nawet natarczywe prośby Irrsiglera, nawet moje
prośby na nic się nie zdały, Anglik wciąż siedział na ławce w sali Bordona, oświadczył Reger, i nic
sobie nie robił ze mnie ani z Irrsiglera. Przyjechał specjalnie z Anglii, a dokładnie z Walii, do Wiednia,
do Kunsthistorisches Museum, żeby obejrzeć Siwobrodego mężczyznę Tintoretta, powiedział Anglik z
Walii, cytuję Regera, i nie widzi powodu, czemu miałby powstać z ławki, która przecież po to została
postawiona, żeby zwiedzający muzeum, którzy interesują się akurat Siwobrodym mężczyzną, mogli na
niej usiąść. Długo przekonywałem Anglika, lecz Anglik w końcu przestał mnie w ogóle słuchać, po
jakimś czasie przestało go interesować, co mówiłem, aby mu uzmysłowić, jak ważne jest dla mnie,
żeby siedzieć na ławce w sali Bordona, jakie znaczenie ma dla mnie ławka w sali Bordona, Irrsigler
wielokrotnie powtarzał Anglikowi, który, nawiasem mówiąc, miał na sobie pierwszorzędną szkocką
marynarkę, stwierdził Reger, że ławka, na której siedział, była zarezerwowana dla mnie, co zresztą
było całkowicie niezgodne z przepisami, w Kunsthistorisches Museum nie wolno bowiem żadnej ławki
rezerwować, uwagą tą złamał Irrsigler, według Regera, przepisy, faktycznie jednak oznajmił, że ławka
była zarezerwowana; Anglik wszakże nie przyjął do wiadomości ani tego, co w związku z ławką w sali
Bordona powiedział mu Irrsigler, ani tego, co ja mu powiedziałem, i w czasie, kiedy do niego
mówiliśmy, notował w małym notesie, prawdopodobnie, jak przypuszczam, coś dotyczącego
Siwobrodego mężczyzny. Ten Anglik z Walii jest może nawet interesującym człowiekiem,
pomyślałem, cytuję Regera, przyszło mi do głowy, żeby zamiast wdawać się z nim na stojąco w od
dawna już pozbawioną tak celu, jak i sensu dyskusję o znaczeniu ławki w sali Bordona, której
ważności i tak nie byłbym w stanie mu wytłumaczyć, po prostu usiąść obok niego na ławce, żeby,
rozumie się, jak najuprzejmiej, usiąść obok Anglika z Walii na ławce, no i po prostu usiadłem obok
niego na ławce. Anglik z Walii przesunął się o parę centymetrów na prawo, tak żebym mógł usiąść na
miejscu po lewej. Nie siedziałem dotąd nigdy, że tak powiem, we dwójkę na ławce w sali Bordona,
było to po raz pierwszy. Irrsigler zadowolony, rozumie się, z tego, że siadając obok Anglika na ławce
w sali Bordona, rozładowałem całą sytuację, zaraz też odszedł, widząc krótki gest z mojej strony,
oświadczył Reger, tymczasem ja, podobnie jak Anglik, skierowałem wzrok na Siwobrodego męż-
czyznę. Naprawdę interesuje pana akurat Siwobrody mężczyzna? zapytałem Anglika, otrzymując od
niego w odpowiedzi, że tak powiem przeciągniętej, krótkie skinienie jego angielską głową. Moje
pytanie było bez sensu, natychmiast zacząłem żałować, że je zadałem, pomyślałem, oświadczył Reger,
że przed chwilą zadałem jedno z najgłupszych pytań, jakie w ogóle można zadać, i postanowiłem już
się słowem nie odzywać, tylko w całkowitym milczeniu czekać, aż Anglik powstanie i wyjdzie. Anglik
wszakże ani myślał powstać i wyjść, przeciwnie, wyjął z kieszeni marynarki grubą, oprawną w czarną
skórę książkę i zaczął coś w niej czytać, na zmianę czytał książkę i patrzył na Siwobrodego
mężczyznę, a ja tymczasem zauważyłem, że używa aqua brava, wody kolońskiej, którą uważam za
nienajgorszą. Skoro ten Anglik używa aqua brava, pomyślałem, świadczy to o tym, że ma dobry gust.
Ludzie, którzy używają aqua brava zawsze mają dobry gust, ten Anglik, do tego jeszcze Anglik z
Walii, który używa aqua brava sam z siebie nie wydaje mi się niesympatyczny, pomyślałem,
oświadczył Reger. Od czasu do czasu do sali zaglądał Irrsigler, oświadczył Reger, sprawdzał, czy
Anglik się już wyniósł, Anglikowi wszakże wcale nie było w głowie, żeby się wynosić, czytał kolejne
strony w książce w czarnej skórze, a następnie przez długie minuty patrzył na Siwobrodego
mężczyznę, oraz odwrotnie; wyglądało na to, że ma zamiar siedzieć jeszcze bardzo długo na ławce w
sali Bordona. Anglicy, jak się do czegoś zabiorą, biorą się do tego gruntownie, dokładnie jak Niemcy,
jeśli idzie o sztukę, stwierdził Reger, a bardziej gruntownego Anglika, w kwestii sztuki, w życiu
jeszcze nie widziałem. Siedział obok mnie niewątpliwie ekspert, tak zwany znawca sztuki, pomyślałem
sobie, oświadczył Reger, że przecież zawsze nienawidziłeś ekspertów-znawców sztuki, a teraz siedzisz
obok takiego eksperta-znawcy sztuki i wydaje ci się on nawet sympatyczny, i to nie tylko dlatego, że
używa aqua brava, i nie tylko z powodu jego pierwszorzędnego szkockiego ubrania, po prostu w ogóle
sympatyczny, oświadczył Reger. Krótko mówiąc, oświadczył Reger, jeszcze przez dobre pół godziny,
jeśli nie dłużej, czytał Anglik książkę w czarnej skórze i równie długo patrzył na Siwobrodego
mężczyznę Tintoretta, to znaczy co najmniej przez godzinę przesiedział jeszcze obok mnie na ławce w
sali Bordona, wtedy dopiero wstał, szybko się do mnie obrócił i spytał, czego ja szukam w sali
Bordona, to przecież raczej niezwykłe, że ktoś zatrzymuje się w takiej sali jak sala Bordona na całą
godzinę, siedząc na tej wyjątkowo niewygodnej ławce i wpatruje się w Siwobrodego mężczyznę.
Rzecz jasna, cytuję Regera, całkowicie mnie to zdumiało, zupełnie nie wiedziałem w tym momencie,
co mam Anglikowi odpowiedzieć. Ja, powiedziałem, sam nie wiem, czego tu szukam, powiedziałem
Anglikowi z Walii, nic innego nie przyszło mi do głowy. Anglik spojrzał na mnie z irytacją, tak jakby
miał mnie za absolutnego pomyleńca. Bordone, powiedział Anglik, bez znaczenia, Tintoretto, dobrze,
niech będzie, powiedział. Wyjął z lewej kieszeni spodni chustkę i włożył ją do prawej. Typowe
wyjście dla człowieka w niezręcznej sytuacji, powiedziałem sobie, a ponieważ Anglik, który naraz
nawet przypadł mi do gustu, chciał już iść, dawno schowawszy książkę w czarnej skórze i notes,
poprosiłem go, aby zechciał usiąść na ławce w sali Bordona i dotrzymać mi na krótko towarzystwa,
interesuje mnie pan, powiedziałem mu wprost, pan mnie czymś fascynuje, powiedziałem do niego,
cytuję Regera. W ten sposób pierwszy raz w życiu poznałem Anglika z Walii, który wydał mi się
niezmiernie sympatyczny, powiedział Reger, Anglicy bowiem, ogólnie biorąc, nie wydają mi się
sympatyczni, Francuzi, nawiasem mówiąc, też nie, tak jak i Polacy, tak jak i Rosjanie, nie mówiąc już
o Skandynawach, którzy zawsze wydawali mi się niesympatyczni. Sympatyczny Anglik to istne
kuriozum, pomyślałem sobie, ponownie usiadłszy z Anglikiem z Walii, po tym jak wstałem, kiedy i
on, Anglik, powstał. Ciekawiło mnie, czy Anglik faktycznie przyjechał do Kunsthistorisches Museum
z powodu Siwobrodego mężczyzny, oświadczył Reger, zapytałem go zatem, czy faktycznie to było
powodem, Anglik zaś skinął głową. Nawiasem mówiąc, mówił po angielsku, co wydawało mi się
sympatyczne, ale nagle zaczął mówić po niemiecku, bardzo łamaną niemczyzną, tą tak przez Anglików
łamaną niemczyzną, którą mówią wszyscy Anglicy, kiedy myślą, że znają niemiecki, choć to nie jest
prawda, oświadczył Reger, Anglik prawdopodobnie chciał polepszyć nieco swój niemiecki i mówić po
niemiecku, a nie po angielsku, właściwie czemu nie, za granicą mówi człowiek najchętniej obcymi
językami, chyba że jest głupi, mówił więc swoją łamaną niemczyzną o tym, że faktycznie przyjechał
do Austrii i do Wiednia wyłącznie z powodu Siwobrodego mężczyzny, nie z powodu Tintoretta,
powiedział, powiedział Reger, wyłącznie z powodu Siwobrodego mężczyzny, nie interesuje go całe
muzeum, zupełnie nie interesuje, nie lubi w ogóle muzeów, nienawidzi muzeów i zawsze niechętnie
chodził do muzeów, do wiedeńskiego Kunsthistorisches Museum przyszedł tylko po to, żeby
studiować Siwobrodego mężczyznę, ma bowiem u siebie w domu zupełnie identycznego Siwobrodego
mężczyznę, wisi na ścianie nad kominkiem w jego walijskiej sypialni, naprawdę taki sam Siwobrody
mężczyzna, powiedział Anglik, powiedział Reger. Słyszałem, powiedział Anglik, powiedział Reger, że
w wiedeńskim Kunsthistorisches Museum wisi zupełnie identyczny Siwobrody mężczyzna jak u mnie
w walijskiej sypialni, nie dawało mi to spokoju, więc przyjechałem do Wiednia. Przez dwa lata nie
miałem spokoju w walijskiej sypialni, męczyła mnie myśl, że być może faktycznie w Kunsthistorisches
Museum w Wiedniu wisi zupełnie identyczny Siwobrody mężczyzna Tintoretta jak w mojej sypialni,
no i wczoraj ruszyłem w podróż do Wiednia. Może pan w to wierzyć lub nie, oświadczył Anglik,
oświadczył mi Reger, ale taki sam Siwobrody mężczyzna Tintoretta, jaki wisi w mojej walijskiej
sypialni, wisi też tutaj. Nie wierzyłem własnym oczom, powiedział Anglik oczywiście po angielsku,
upewniwszy się, że ten Siwobrody mężczyzna jest identyczny jak ten w mojej sypialni, byłem, rzecz
jasna, wprost zbulwersowany. To pana zbulwersowanie potrafił pan jednak bardzo dobrze ukryć,
powiedziałem Anglikowi, oświadczył mi Reger. Anglicy przecież po mistrzowsku opanowali sztukę
opanowania, powiedziałem Anglikowi z Walii, powiedział Reger, nawet w największym wzburzeniu
zachowują zimną krew i całkowity spokój, powiedziałem Anglikowi, powiedział mi Reger. Przez cały
czas porównywałem Siwobrodego mężczyznę Tintoretta, który wisi w mojej walijskiej sypialni, z
Siwobrodym mężczyzną w tej sali, powiedział Anglik, wyciągnął z kieszeni marynarki książkę w
czarnej skórze i pokazał mi w niej reprodukcję swojego Tintoretta. Faktycznie, powiedziałem
Anglikowi, Tintoretto na reprodukcji w książce jest taki sam jak ten, który wisi tu na ścianie. No widzi
pan, i pan też tak twierdzi, powiedział Anglik z Walii. To w najdrobniejszym szczególe identyczny
obraz, powiedziałem, Siwobrody mężczyzna Tintoretta tu w pana książce jest taki sam, jak ten wiszący
tu na ścianie. Może pan faktycznie, jak to się mówi, porównać w najdrobniejszym szczególe, a
stwierdzi pan, że wszystko pokrywa się w zdumiewający sposób, tak jakby faktycznie chodziło tu o
ten sam obraz, powiedziałem, powiedział mi Reger. Anglik trwał jednak nieporuszony, powiedział
Reger, mnie fakt, iż obraz w sali Bordona faktycznie jest identyczny jak obraz w mojej sypialni,
bardziej by poruszył, Anglik zaś spoglądał to do swojej książki w Czarnej skórze, z całostronicową
reprodukcją, jak to się mówi, w kolorze, Siwobrodego mężczyzny w jego walijskiej sypialni, to znowu
na Siwobrodego mężczyznę w sali Bordona. Jeden z moich bratanków, powiedział Anglik, oświadczył
Reger, był przed dwoma laty w Wiedniu i ponieważ nie chciał codziennie chodzić do Konzerthaus, w
pewien wtorek poszedł, choć go to naprawdę nie interesowało, do Kunsthistorisches Museum, jeden z
moich licznych bratanków, którzy corocznie odbywają długie podróże po Europie, Ameryce, Azji,
wszystko jedno, i zobaczył wtedy na ścianie w Kunsthistorisches Museum Siwobrodego mężczyznę
Tintoretta, a potem, wielce poruszony, przyjechał do mnie i powiedział, że widział, że tak powiem,
mojego Tintoretta wiszącego na ścianie w Kunsthistorisches Museum. Nie uwierzyłem mu, rzecz
jasna, i wprost go wyśmiałem, powiedział Anglik, powiedział Reger, uznając to za lichy żart, jeden z
tych lichych żartów, którymi raczyli mnie moi bratankowie, żeby się ubawić moim kosztem. Mój
Tintoretto w Wiedniu w Kunsthistorisches Museum? powiedziałem i oznajmiłem bratankowi, że widać
mu się przywidziało i że ten absurd musi sobie wybić z głowy. Bratanek upierał się jednak, że widział
mojego Tintoretta na ścianie w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu. Rzecz jasna, dręczyła mnie ta
niewiarygodna wiadomość od bratanka, powiedział Anglik, powiedział Reger, nie dawała mi wręcz
spokoju. Bratanek padł ofiarą pomyłki, myślałem przez cały czas. Mimo to nie przestawałam o tym
myśleć. Boże, powiedział Anglik, nie wyobraża pan sobie, ile jest wart ten Tintoretto, dostałem go w
spadku po ciotce od strony matki, moja tak zwana ciotka z Glasgow zostawiła mi Tintoretta, powie-
dział Anglik, powiedział Reger. Zawiesiłem go w sypialni, bo w sypialni wydawało mi się
najbezpieczniej, wisi nad moim łóżkiem, w najsłabszym z możliwych oświetleniu, powiedział Anglik,
powiedział Reger. W Anglii dzień w dzień kradnie się tysiące dawnych mistrzów, powiedział Anglik,
powiedział Reger, w Anglii działają setki zorganizowanych grup specjalizujących się w kradzieży
dawnych mistrzów, zwłaszcza Włochów, do których ludzie mają, jak wiadomo, szczególne
upodobanie. Ja, proszę pana, nie jestem żadnym znawcą sztuki, oznajmił Anglik, powiedział Reger,
absolutnie nie znam się na sztuce, jednak takie arcydzieło potrafię, rzecz jasna, docenić. Nieraz
mogłem je sprzedać, ale nie jest to jeszcze konieczne, na razie jeszcze nie, powiedział Anglik, powie-
dział Reger, nadejdzie może jednak chwila, kiedy będę musiał sprzedać Siwobrodego mężczyznę. Wie
pan, ja mam nie tylko Siwobrodego mężczyznę Tintoretta, mam w kolekcji kilkudziesięciu innych
Włochów, również Lotta, Crespiego, Strozziego, Giordana, również Bassana, widzi pan, sami wielcy
mistrzowie. Wszyscy po ciotce z Glasgow, powiedział Anglik, powiedział Reger. Gdyby nie to, że
nieustannie męczyło mnie podejrzenie, iż bratanek może jednak ma rację, że mój Tintoretto wisi w
Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, nigdy bym do Wiednia nie przyjechał, Wiedeń nigdy mnie nie
interesował, nie jestem bowiem też żadnym znawcą muzyki, nie jestem nawet amatorem muzyki,
powiedział Anglik, powiedział Reger, gdyby nie to podejrzenie, nic nie sprowadziłoby mnie do
Austrii. No i siedzę teraz tutaj i widzę, że mój Tintoretto faktycznie wisi tu w Kunsthistorisches Mu-
seum na ścianie. Sam pan widzi, że ten Siwobrody mężczyzna, którego mam tu reprodukcję i który
wisi w mojej walijskiej sypialni, to ten sam Tintoretto, który tu w Kunsthistorisches Museum wisi na
ścianie, powiedział Anglik, powiedział Reger, po czym ponownie podsunął mi pod nos otwartą książkę
w czarnej skórze. Wydaje się, że to nie tylko taki sam, lecz wręcz ten sam obraz, powiedział Anglik,
powiedział Reger. Anglik powstał z ławki, podszedł do Siwobrodego mężczyzny i przez dłuższą chwi-
lę stał tak pod Siwobrodym mężczyzną. Obserwowałem Anglika, przyglądałem mu się wprost ze
zdumieniem, nie widziałem bowiem dotąd nikogo do tego stopnia prawie nadludzko opanowanego,
powiedział Reger, obserwowałem Anglika z Walii i myślałem, że w obliczu czegoś tak niesamowitego,
tego mianowicie, że w Kunsthistorisches Museum wisi ten sam obraz co nad łóżkiem w mojej
walijskiej sypialni, ja straciłbym całkowicie panowanie nad sobą. Przyglądałem się Anglikowi, który
podszedł do samego Siwobrodego mężczyzny i wbił w niego wzrok, ponieważ przyglądałem mu się od
tyłu, naturalnie nie mogłem widzieć go od przodu, powiedział mi Reger, ale wiedziałem, rzecz jasna,
nawet przyglądając mu się od tyłu, że, zbity z tropu, bezradnie wbił wzrok w Siwobrodego mężczyznę.
Przez dłuższy czas Anglik się nie odwracał, a kiedy się odwrócił, twarz miał bladą jak trup, powiedział
Reger. Nieczęsto widziałem w życiu równie trupiobladą twarz, oświadczył Reger, a już na pewno nie u
Anglika. Ten Anglik miał bowiem, zanim wstał i wbił wzrok w Siwobrodego mężczyznę, typową
ceglastoczerwoną angielską twarz, która stała się teraz trupioblada, tak się wyraził Reger o Angliku.
Osłupiała, i to jeszcze za mało powiedziane, powiedział Reger o Angliku. Irrsigler przez cały czas
przyglądał się tej scenie, powiedział Reger, w milczeniu stojąc w tym rogu, z którego idzie się do obra-
zów Veronesa, stwierdził Reger. Anglik ponownie usiadł na ławce w sali Bordona, na której ja przez
cały czas siedziałem, i powiedział, że to faktycznie jeden i ten sam obraz, ten, który wisi nad łóżkiem
w jego walijskiej sypialni tudzież ten na ścianie w sali Bordona w Kunsthistorisches Museum.
Zamieszkał w Imperialu, hotel polecił mu bratanek, powiedział Anglik, powiedział Reger. Nienawidzę
tego luksusu, a jednocześnie korzystam z niego, kiedy mam na to ochotę. Zatrzymywał się tylko w
najlepszych hotelach, powiedział Anglik, powiedział Reger, w Wiedniu, rozumie się, w Imperialu, tak
jak w Ritzu w Madrycie, tak jak w Timeo w Taorminie. Podróżował jednak bardzo niechętnie, raz na
kilka lat, najczęściej nie dla przyjemności, powiedział Anglik, powiedział Reger. Zupełnie jasne, że
jedno z malowideł Tintoretta jest sfałszowane, powiedział wówczas Anglik, powiedział Reger, albo
obraz w Kunsthistorisches Museum jest sfałszowany, albo mój, wiszący nad łóżkiem w mojej
walijskiej sypialni. Jeden z nich musi być falsyfikatem, powiedział Anglik i mocno oparł się o ławkę w
sali Bordona; od razu jednak się wyprostował, mówiąc: więc jednak bratanek miał rację. Przekląłem
go, całkowicie pewny, że wygadywał bzdury, tak jak to ów bratanek ma w zwyczaju, bo od czasu do
czasu lubi mnie czymś niepokoić albo na coś nabierać, nawiasem mówiąc, to mój ulubiony bratanek,
chociaż zawsze mi działał na nerwy i w gruncie rzeczy naprawdę nicpoń z niego. Niemniej to mój
ulubiony bratanek. Jest najokropniejszym spośród moich bratanków, ale najbardziej go lubię. Nie
pomylił się, dobrze zauważył, powiedział Anglik, faktycznie, ten Tintoretto jest identyczny jak mój w
Walii. Ale są dwa obrazy Tintoretta, powiedział teraz Anglik i oparł się znowu o ławkę w sali
Bordona, by za moment ponownie się wyprostować. Jeden z nich jest sfałszowany, powiedział,
zastanawiam się, rzecz jasna, czy to mój jest sfałszowany, czy ten w Kunsthistorisches Museum.
Możliwe przecież, że falsyfikat jest w posiadaniu Kunsthistorisches Museum, natomiast mój Tintoretto
jest autentyczny, to nawet, znając okoliczności życia ciotki z Glasgow, prawdopodobne. Siwobrody
mężczyzna, zaraz po namalowaniu go przez Tintoretta, został sprzedany do Anglii, wpierw rodzinie
księcia Kentu, a następnie mojej ciotce z Glasgow. Nawiasem mówiąc, dzisiejszy książę Kentu ma
żonę Austriaczkę, na pewno pan o tym wie, powiedział naraz Anglik, cytuję Regera, pozwolił sobie na
małą dygresję, po której dodał od razu, że z pewnością ten Tintoretto tutaj, to znaczy Siwobrody
mężczyzna w Kunsthistorisches Museum, jest falsyfikatem. Wyśmienity falsyfikat, powiedział
wówczas Anglik. Już wkrótce dowiem się, który Siwobrody mężczyzna Tintoretta jest autentyczny, a
który sfałszowany, powiedział Anglik, powiedział Reger, dodając, że jest całkowicie możliwe, iż obaj
Siwobrodzi mężczyźni są autentyczni, to znaczy namalowani przez Tintoretta i autentyczni. Tylko tak
wielkiemu artyście jak Tintoretto, oświadczył Anglik, oświadczył Reger, faktycznie mogło się udać
namalowanie nie tylko całkowicie takiego samego, lecz wręcz tego samego drugiego obrazu. A to już
byłaby nie lada sensacja, powiedział Anglik, powiedział Reger, i wyszedł z sali Bordona. Pożegnał się
ze mną zaledwie krótkim goodbye, takim samym good bye również z Irrsiglerem, który był świadkiem
całej tej sceny, oświadczył mi Reger. Czym ta sprawa się zakończyła, nic mi nie wiadomo, powiedział
Reger, już mnie to nie interesowało. W każdym razie ten Anglik, oświadczył Reger, był jedynym
człowiekiem, który siedział raz na ławce w sali Bordona, kiedy ja tam wszedłem. Nikt inny Od ponad
trzydziestu lat Reger wbił sobie do głowy ławkę w sali Bordona, twierdzi, że nie siedząc na ławce w
sali Bordona, nie jest w stanie należycie myśleć, to znaczy w sposób odpowiedni dla jego głowy.
Miewam, owszem, trafne myśli w Ambasadorze, nieraz oświadczał Reger, jednakże na ławce w sali
Bordona trafiają mi się zawsze lepsze, bez wątpienia najlepsze myśli, jeżeli w Ambasadorze mogę, ale
niekoniecznie, ruszyć z tak zwanym filozoficznym myśleniem, na ławce w sali Bordona rozumie się to
samo przez się. W Ambasadorze miewam myśli jak każdy inny, codzienne i codziennie konieczne,
natomiast na ławce w sali Bordona trafiam coraz częściej myślami w Niezwykłe i Niecodzienne. W
Ambasadorze, na przykład, nie potrafiłby w takim skupieniu jak na ławce w sali Bordona wyłożyć
sensu Sturmsonate czy też wygłosić mowy o sztuce fugi w całej jej głębi, z wszelkimi osobliwymi
szczegółami tudzież poszczególnymi osobliwościami, nie, na to nie ma absolutnie w Ambasadorze
warunków, cytuję Regera. Na ławce w sali Bordona potrafi uchwycić nawet najbardziej
skomplikowaną myśl, podążyć za nią, a w końcu doprowadzić do interesującej konkluzji, w
Ambasadorze zaś nie. Ale i Ambasador ma, rzecz jasna, cały szereg zalet, których nie ma
Kunsthistorisches Museum, powiedział Reger, niezależnie od tego, że za każdym razem, kiedy tam idę,
jestem w Ambasadorze zachwycony toaletą, od czasu ostatniego remontu, wie pan, to jest Wiedeń, w
Wiedniu faktycznie wszystkie toalety są tak zapuszczone jak w żadnym wielkim mieście w Europie, w
Wiedniu do rzadkości należy toaleta, w której nie wywraca się człowiekowi żołądek i w której nie
trzeba, przez cały czas kiedy się w niej przebywa, obowiązkowo zatykać sobie nosa i oczu; wiedeńskie
toalety to w ogóle jeden wielki skandal, nawet w zapadłej dziurze gdzieś na Bałkanach nie znajdzie
pan choćby jednej równie zapuszczonej toalety, powiedział Reger. W Wiedniu kultura toalet jest
kompletnie nieznana, powiedział, Wiedeń to jeden wielki toaletowy skandal, nawet w najsłynniejszych
hotelach tego miasta znajdują się skandaliczne toalety, najkoszmarniejsze ustępy znajdzie pan w
Wiedniu, tak ohydne jak nigdzie indziej w żadnym innym miejscu, kiedy ma pan potrzebę się załatwić,
nie wierzy pan własnym oczom, powiedział. Całkiem powierzchownie Wiedeń słynny jest z powodu
swojej opery, ale faktycznie okryty jest niesławą i otoczony pogardą z powodu swoich skandalicznych
toalet. Wiedeńczycy, w ogóle Austriacy, nie mają za grosz kultury toalet, na całym świecie nigdzie nie
znajdzie pan do tego stopnia brudnych i smrodliwych ustępów, powiedział Reger. Iść w Wiedniu do
ustępu to najczęściej istna katastrofa, niechybnie się pan ubrudzi, chyba że jest pan akrobatą, a smród
panuje tam taki, że nierzadko wżera się w ubranie na całe tygodnie. Wiedeńczycy to w ogóle brudasy,
powiedział Reger, żadne wielkie miasto w Europie nie ma brudniejszych mieszkańców, tak jak i
wiadomo przecież, że wiedeńskie mieszkania są najbrudniejszymi mieszkaniami w Europie,
mieszkania wiedeńskie są jeszcze brudniejsze od wiedeńskich toalet. Wiedeńczycy bez przerwy
powtarzają, że na Bałkanach są brudy, na każdym kroku słyszy pan tego typu komunały, a w Wiedniu
jest sto razy brudniej niż na Bałkanach, oświadczył Reger. Jak pan wejdzie z wiedeńczykiem do jego
mieszkania, brud nie zmieści się panu w głowie. Bywają, rzecz jasna, od tego wyjątki, niemniej regułą
jest, że wiedeńskie mieszkania to najbrudniejsze mieszkania na świecie. Zawsze się zastanawiam, co
myślą sobie obcokrajowcy, zmuszeni iść w Wiedniu do ubikacji, co myślą ludzie przywykli przecież
do czystych toalet, kiedy muszą pójść do tych najbrudniejszych toalet w całej Europie. Ludzie idą w
pośpiechu się załatwić i wracają przerażeni taką ilością brudu w pisuarze. Wszędzie ten smrodliwy
odór, w ustępach publicznych też, czy wstąpi pan do ustępu na dworcu, czy ma pan potrzebę w kolei
podziemnej, nie ma pan wyboru, znajdzie się pan z pewnością w jednym z najbrudniejszych ustępów
w Europie. Również i zwłaszcza w wiedeńskich kawiarniach toalety są tak brudne, że aż człowieka
odrzuca, powiedział Reger. Z jednej strony ta wiedeńska megalomania, gigantyczny kult sztuki
wypieku ciast, z drugiej te przeraźliwie brudne toalety, powiedział. W wielu z tych toalet człowiek ma
wrażenie, że całymi latami nikt tam nie sprzątał. Właściciele kawiarni z jednej strony chronią swoje
wypieki przed najmniejszym przeciągiem, co zresztą na dobre wychodzi wypiekom, z drugiej jednakże
nie przywiązują najmniejszej wagi do czystości w przykawiarnianych ustępach. Biada temu,
powiedział Reger, kto w jednej z tych w większości przecież słynnych kawiarni, jeszcze nim zacznie
spożywać cukiernicze wypieki, musi iść do toalety, kiedy z niej przyjdzie, niechybnie przejdzie mu
ochota, i to bezpowrotnie, na choćby kawałek wypieku, który mu mają podać lub nawet już podali. No
ale i wiedeńskie restauracje są brudne, w moim mniemaniu najbrudniejsze w Europie. Ani na sekundę
nie uniknie pan widoku kompletnie poplamionego obrusa, a w chwili kiedy zwróci pan kelnerowi
uwagę na to, że obrus jest poplamiony, i oznajmi, że nie ma pan zamiaru spożywać posiłku na takim
po brzegi zaplamionym obrusie, tenże kompletnie poplamiony obrus zostanie zdjęty i zastąpiony
innym, z wyraźną niechęcią, kiedy będzie się pan domagał zdjęcia brudnego obrusa, sprowadzi pan na
siebie jedynie wściekłe, groźne spojrzenia. W wiejskich gospodach stołu na ogół nie nakrywa się
nawet obrusem, a kiedy poprosi pan, żeby chociaż ktoś starł z grubsza przynajmniej brud z brudnego,
bardzo często mokrego od piwa blatu, skończy się to chamską pyskówką, powiedział Reger. W
Wiedniu kwestia toalet, jak i obrusów, nie doczekała się jeszcze rozwiązania, powiedział Reger. Na
całym świecie w wielkich miastach, a ja w końcu wszystkie niemal je poznałem, i większość bardziej
niż powierzchownie, rozumie się samo przez się, że przed posiłkiem nakryją panu stół czystym
obrusem. W Wiedniu czysty obrus, nawet czysty blat stołu, nie jest bynajmniej taką oczywistością. I
tak samo ma się rzecz z toaletami, wiedeńskie toalety to obrzydlistwo niespotykane nie tylko w Euro-
pie, lecz na całym świecie. Jaki ma być pożytek z wyśmienitego posiłku, jeżeli nim jeszcze zacznie go
pan spożywać, odchodzi panu apetyt w toalecie, co panu z tego wyśmienitego posiłku, skoro zaraz po
nim w toalecie aż panu żołądek się wywraca, powiedział. Wśród wiedeńczyków, jak w ogóle u
Austriaków, kultura toalet jest kompletnie nieznana, austriacki ustęp to była zawsze istna katastrofa,
powiedział Reger. Tak jak słynie Wiedeń ze swej na ogół wyśmienitej kuchni, przynajmniej jeśli idzie
o wiedeńskie wypieki, tym bardziej niesławnej jest on reputacji w kwestii toalet. Również Ambasador
miał do niedawna toaletę, która urągała wszelkiej deskrypcji. Któregoś dnia wszakże dyrekcja
zreflektowała się i zdecydowała wybudować nową, wyjątkowo udaną, faktycznie w najdrobniejszym
szczególe doskonałą nie tylko z punktu widzenia architektonicznego, ale i socjologiczno-sanitarnego.
Wiedeńczycy to faktycznie największe brudasy w Europie, wykazano naukowo, że wiedeńczyk używa
mydła zaledwie raz w tygodniu, tak samo jak również naukowo wykazano, że zaledwie raz na tydzień
zmienia on kalesony, tak jak również koszulę zmienia najwyżej dwa razy w tygodniu, zaś większość
wiedeńczyków zmienia pościel raz zaledwie na miesiąc, oświadczył Reger. Skarpety lub
podkolanówki nosi wiedeńczyk przeciętnie nawet do dwunastu dni, powiedział Reger. Z tego powodu
producenci mydła oraz bielizny nigdzie w Europie nie robią równie złych interesów jak w Wiedniu
oraz, rzecz jasna, w całej Austrii, oświadczył Reger. Wiedeńczycy zużywają za to olbrzymie ilości
wód kolońskich najtańszego sortu, powiedział Reger, i już z daleka śmierdzą wszyscy cuchnącymi
fiołkami, goździkami tudzież konwalią. W konsekwencji, rzecz jasna, po zewnętrznym brudzie na-
leżałoby wnosić o brudzie wewnętrznym, oświadczył Reger, i faktycznie wiedeńczycy niewiele mniej
są brudni wewnątrz niż na zewnątrz, niewykluczone też, powiedział Reger, mówię niewykluczone,
całkowitej pewności nie mając, sprostował, że wewnątrz są wiedeńczycy jeszcze dużo brudniejsi, niż
są na zewnątrz. Wszystko za tym przemawia, że wewnątrz są jeszcze dużo brudniejsi niż na zewnątrz.
Nie mam wszakże najmniejszej ochoty nad tym się teraz zastanawiać, powiedział wówczas, napisanie
studium na ten temat byłoby dobrym pomysłem dla parających się tak zwaną socjologiką. W studium
takim trzeba by prawdopodobnie opisać wiedeńczyków jako największych brudasów w Europie,
skonstatował Reger. Jakże się cieszę, powiedział Reger, że w Ambasadorze przebudowano ostatnio
toaletę, w Kunsthistorisches Museum w dalszym ciągu jest bowiem tylko ta stara. Ponieważ nie
młodnieję, tylko coraz jestem starszy, ostatnimi czasy muszę coraz częściej także w Kunsthistorisches
Museum chodzić do ustępu, powiedział Reger, we wciąż panujących tu warunkach jest to dla mnie
codzienna nieprzyjemność, która zaczyna już mi działać na nerwy, ustęp w Kunsthistorisches Museum
jest bowiem poniżej wszelkiej krytyki. Tak jak i ustęp w Musikverein też jest poniżej wszelkiej
krytyki. Kiedyś pozwoliłem sobie nawet na żart i przemyciłem w jednej z moich recenzji do „Timesa”,
że ustęp w Musikverein, a więc w najwyższej z wysokich świątyń muz wiedeńskich, urąga wszelkiej
deskrypcji i że z tego powodu za każdym razem przed pójściem do Musikverein muszę wiele w sobie
przezwyciężyć, z tego skandalicznego ustępowego powodu, powiedział Reger, i że nierzadko długo
zastanawiam się w domu, czy iść do Musikverein, czy nie, w moim wieku bowiem i z moimi nerkami
przynajmniej dwukrotnie w czasie wieczoru w Musikverein muszę iść do ustępu. Mimo to jednak
zawsze chodziłem przecież do Musikverein z powodu Mozarta i Beethovena, Berga i Schónberga, z
powodu Bartóka i Weberna, przezwyciężając lęk przed ustępem. Jakże wyjątkowa musi być grana w
Musikverein muzyka, powiedział Reger, skoro tam chodzę, choć przynajmniej dwukrotnie w ciągu
wieczoru muszę iść do ustępu w Musikverein. Sztuka nie zna litości, mówię sobie za każdym razem,
idąc do ustępu w Musikverein, i wchodzę do ustępu, powiedział Reger. W Musikverein załatwiam się
z zamkniętymi oczyma i w miarę możliwości także z zatkanym nosem, powiedział, to sztuka sama w
sobie, którą już dawno temu opanowałem po wirtuozersku. Już nie wspominając o tym, że wszystkie
wiedeńskie toalety i wiedeńskie ustępy są bez wyjątku najbrudniejsze w świecie, wyjąwszy tak zwane
kraje rozwijające się, nic w nich też nie działa z urządzeń sanitarnych, albo nie dopływa woda, albo
woda nie splywa, albo ani nie dopływa, ani nie spływa. Czasem całymi miesiącami nikt się o to nie
troszczy, czy działają toalety i ustępy, powiedział Reger. Prawdopodobnie ten przeraźliwy stan
wiedeńskich toalet, czy w ogóle wszystkich wiedeńskich ustępów, może ulec poprawie tylko wówczas,
kiedy miasto czy państwo, wszystko jedno, ogłosi drakońską ustawę o ustępach i toaletach, tak
drakońsko surową, że wszyscy ci właściciele hoteli, gospód i kawiarni będą wreszcie musieli
faktycznie rzeczone toalety i ustępy doprowadzić do porządku. Właściciele hoteli, gospód i kawiarni w
niczym nie zmienią tego stanu, będą tylko wiecznie przedłużali całe to niechlujstwo toaletowo-
ustępowe, tak długo, aż zostaną zmuszeni przez miasto czy państwo, żeby doprowadzili do porządku
swoje toalety i ustępy. Wiedeń to miasto muzyki, napisałem kiedyś w „Timesie”, jednakże również
miasto wzbudzających największy wstręt toalet i ustępów. W Londynie ludzie o tym już wiedzą, w
Wiedniu naturalnie jeszcze nie, wiedeńczycy nie czytają bowiem „Timesa”, zadowalają ich
najprymitywniejsze, najkoszmarniejsze gazety w świecie, które drukowane są tylko po to, by ludzi
ogłupić, a zatem zadowalają się gazetami idealnie skrojonymi na potrzeby tej perwersyjno-wiedeńskiej
kondycji emocjonalno-duchowej. Rosyjska grupa wyszła z sali, ławka w sali Bordona była pusta.
Reger wstał, to jeszcze zdążyłem zauważyć, po tym jak Irrsigler coś mu szepnął do ucha, i wyszedł w
czarnym kapeluszu na głowie, w którym siedział wcześniej przez cały czas. Była jedenasta
dwadzieścia osiem. Rosyjska grupa stanęła w tak zwanej sali Veronesa, ukraińska tłumaczka prawiła
teraz o Veronesie, ale to, co wygadywała o Veronesie, wygadywała już wcześniej o Bordonie
i Tintoretcie, takie same nieistotne banały, te same brednie, tym samym tonem, tym samym
nieprzyjemnym głosem, nie tylko tą nieprzyjemną babskoruszczyzną, która już sama zawsze działa na
nerwy, wygadywała to zwłaszcza przez cały czas tym dla mnie niemal nie do wytrzymania tak zwanym
przenikliwym tonem, tak że przez cały czas odczuwałem kłujący wprost ból w przewodach
słuchowych. Mam bardzo wrażliwy słuch, który nie znosi zwłaszcza szkaradnego kobiecego głosiku
mówiącego tym przenikliwym tonem. Nie wiedziałem też, dlaczego również Irrsiglera już od
dłuższego czasu nie widziałem, choć przecież, zgodnie z przepisami, powinien co chwila zaglądać
również do sali Bordona; wydało mi się bardzo dziwne, że obaj, Irrsigler wraz z Regerem, wyszli
naraz razem z sali Bordona i tak długo do niej nie wracali. Ponieważ jednak byłem z Regerem
umówiony o wpół do dwunastej, zaś Reger był najbardziej punktualnym i niezawodnym człowiekiem,
jakiego znam, dokładnie o wpół do dwunastej wróci Reger do sali Bordona, pomyślałem, i faktycznie,
ledwie o tym pomyślałem, Reger wrócił do sali Bordona, a nim w końcu ponownie usiadł na ławce w
sali Bordona, rozglądał się na wszystkie strony wokół siebie, a ja, przewidziawszy to, od razu, gdy
tylko usłyszałem, że wraca do sali Bordona, wycofałem się do sali Sebastiana, w sali Sebastiana
ponownie stanąłem w rogu, w który wepchnięty zostałem przez rozjuszoną rosyjską grupę, z którego
jednak teraz ponownie mogłem dobrze obserwować przybyłego ponownie do sali Bordona Regera,
tego nieufnego, jak myślałem, Regera, który wciąż dla upewnienia się rozglądał się naokoło i który
przecież między innymi przez całe życie ogarnięty był chorobliwą, wręcz śmiertelną manią
prześladowczą, zresztą, rzecz jasna, potrafił ją z pożytkiem wykorzystać, nigdy naprawdę nie
przybierała ona rozmiarów groźnych dla niego i innych. Reger ponownie siedział na ławce w sali
Bordona, przypatrując się Siwobrodemu mężczyźnie Tintoretta. Punktualnie o wpół do dwunastej
spojrzał na błyskawicznie wyjęty z kieszeni marynarki zegarek kieszonkowy, a w tym samym
momencie ja przeszedłem z sali Sebastiana do sali Bordona i stanąłem przed Regerem. Straszne te
rosyjskie grupy, powiedział Reger, jakie straszne. Nienawidzę tych rosyjskich grup, powtórzył.
Formalnym tonem nakazał mi, bym usiadł na ławce w sali Bordona, proszę spokojnie usiąść obok
mnie, proszę, niech pan sobie spokojnie usiądzie tu obok, powiedział. Punktualny człowiek. Jak mnie
to zawsze cieszy! powiedział. Ludzie są w większości niepunktualni, to przerażające. Ale pan zawsze
był punktualny, powiedział, to jedna z pana mocnych stron. Och, kontynuował, gdyby pan wiedział,
jaką okropną miałem noc, wziąłem podwójną dawkę tabletek, a tak źle spałem. Przez cały czas śniła
mi się żona, nie mogę się uwolnić od tych koszmarnych snów, w których śni mi się żona.
Rozmyślałem o panu, jak pan się ostatnimi laty rozwinął. Dziwne, jak pan się rozwinął, powiedział.
Prowadzi pan w gruncie rzeczy niepospolitą egzystencję, właściwie całkowicie niezależną, rzecz jasna
z zastrzeżeniem, że nie ma przecież w świecie ani jednego człowieka niezależnego, co dopiero mówić
o całkowicie niezależnym. Gdybym nie miał Ambasadora, powiedział, nie przeżyłbym popołudnia.
Ostatnimi czasy przyjeżdża tu tylu Arabów, że niedługo będzie to Hotel Arabski, a przecież zawsze był
to Hotel Żydowski, żydowski i węgierski, przede wszystkim węgierscy Żydzi, z tego powodu już od
tylu lat jest mi w tym hotelu tak przyjemnie, nie przeszkadzają mi nawet handlarze perskimi
dywanami, którzy w Ambasadorze handlują tymi swoimi dywanami. Nie sądzi pan jednak, iż na
dłuższą metę siedzenie w Ambasadorze może być niebezpieczne? przecież w każdej chwili może w
Ambasadorze eksplodować bomba, przez cały czas, niech pan sobie tylko wyobrazi, hotel pełen jest
izraelskich Żydów i egipskich Arabów. Zresztą, mój Boże, to całkiem obojętne, czy wylecę w
powietrze, powiedział, jeżeli stanie się to w jednej chwili. Przed południem w Kunsthistorisches
Museum, po południu w Ambasadorze, a w południe dobrze zjeść w Astorii bądź w Bristolu,
powiedział, oto co sobie cenię. Z samego „Timesa” nie stać by mnie by rzecz jasna, na takie życie,
powiedział nieszczerze, „Times” przesyła mi do Austrii coś w rodzaju kieszonkowego. Ale kursy akcji
nie są teraz korzystne, rynek akcji jest obecnie katastrofalny. A życie w Austrii staje się z dnia na dzień
coraz droższe. Z drugiej strony wyliczyłem sobie, że z tego, co mam, bez specjalnych problemów, jeśli
nie wybuchnie tak zwana trzecia wojna światowa, spokojnie wyżyję przez jakieś dwadzieścia lat. To
uspokaja, nawet jeśli codziennie wszystko się nieco kurczy. Pan, panie Atzbacher, jest typowym
prywatnym uczonym, powiedział do mnie, jest pan wręcz uosobieniem prywatnego uczonego, jest pan
w ogóle uosobieniem prywatnej osoby, całkowicie w niezgodzie z duchem swojej epoki, powiedział
Reger. To właśnie sobie dzisiaj, wchodząc mozolnie po tych strasznych schodach do sali Bordona,
pomyślałem, że jest pan tym właściwym autentycznym i typowym okazem osoby prywatnej,
prawdopodobnie jedynym, którego znam, a znam ich tylu, wszyscy są osobami prywatnymi, pan
jednak jest tu tym jedynym typowym, autentycznym okazem. Dziesiątki lat ślęczeć tak nad jednym
dziełem i niczego z tego nie opublikować, że też pan to wytrzymuje, ja bym nie potrafił. Ja, proszę
pana, co najmniej raz na miesiąc muszę sprawić sobie tę przyjemność i opublikować moją pracę,
powiedział, to przyzwyczajenie stało się dla mnie niezbywalną potrzebą, dlatego chwalę sobie
„Timesa”, który regularnie wychodzi naprzeciw tej mojej potrzebie i jeszcze mi płaci. Pisanie sprawia
mi niewymowną przyjemność, powiedział, te moje krótkie teksty artystyczne, których długość nie
przekracza dwóch stron, to mimo wszystko w „Timesie” trzy i pół kolumny, powiedział. Nigdy nie
pomyślał pan o wydaniu choćby krótkiego fragmentu pańskiej pracy? powiedział, jakiegoś urywka,
wszystko, o czym pan nadmienia, mówiąc mi o swojej pracy, każe przypuszczać, że jest naprawdę
wyjątkowa, z drugiej strony niczego nie publikować to też szczytowa rozkosz, niczego zupełnie,
powiedział. Kiedyś jednak zapragnie pan zobaczyć efekty swojej pracy, powiedział, i opublikuje pan
przynajmniej część pańskiej pracy. Zgoda, to wspaniale tak przez całe życie zatrzymywać dla siebie
tak zwaną pracę całego życia i nie publikować, z drugiej strony równie wspaniale jest publikować. Ja
jestem urodzonym publikującym, pan natomiast wrodzonym niepublikującym. Prawdopodobnie na
niepublikowanie skazana jest tak pańska praca, jak i pan sam, to znaczy praca ze względu na pana
tudzież pan ze względu na pracę, wszystko jedno, pan bowiem z pewnością cierpi przez to, że nad
swoją pracą pracuje, tej pracy jednak nie publikuje, taka jest prawda, jak sądzę, pan tylko tego nie
przyzna, nawet wobec samego siebie, że doskwiera panu ten przymus niepublikowania. Mnie by
doskwierało, gdybym nie publikował moich prac pisarskich. Rzecz jasna, pańskiej pracy nie da się
jednak do mojej porównać. Zresztą, nawiasem mówiąc, ja nie znam takiego pisarza, a w każdym razie
człowieka piszącego, który w ogóle potrafiłby przez dłuższy czas wytrzymać, żeby tego, co pisze, nie
publikować, któż nie jest ciekawy, co powie o tym, co on pisze, publiczność, ja czekam na to wręcz
gorączkowo, powiedział Reger, choć zawsze powiadam, że gorączkowo nie czekam, że mnie to nie
interesuje, że nie jestem ciekaw opinii publiczności, czekam gorączkowo; kłamię, rzecz jasna, kiedy
mówię, że nie czekam gorączkowo, zawsze bowiem czekam, przyznaję, wciąż gorączkowo czekam,
bez przerwy, powiedział. Chcę wiedzieć, co ludzie powiedzą o tym, co napisałem, powiedział, w
każdej chwili, nade wszystko zaś chcę wiedzieć wtedy, kiedy powiadam bezustannie, że nie interesuje
mnie, co o tym ludzie mówią, na chłodno mówię, że mnie to nie interesuje, zupełnie nie ciekawi, ale
cały czas aż płonę z ciekawości i niczego nie wyczekuję w większym napięciu, powiedział. Kiedy
mówię, że nie interesuje mnie opinia publiczności, kłamię, kłamię, kiedy mówię, że nie interesują mnie
moi czytelnicy, kłamię, kiedy mówię, że nic nie chcę wiedzieć o tym, co ludzie myślą o tym, co piszę,
że nie czytam tego, co o tym ludzie piszą, kłamię wtedy, kłamię i to nikczemnie, powiedział, bo cały
czas bez wytchnienia czekam gorączkowo na to, co ludzie powiedzą o tym, co napisałem, chcę o tym
wiedzieć zawsze, w każdym momencie, i bardzo się tym przejmuję, cokolwiek by ludzie powiedzieli o
tym, co piszę, taka jest prawda. Rzecz jasna, słucham tylko tego, co mówią o tym ludzie z „Timesa”, a
nie zawsze słyszę od nich same pochlebne rzeczy, powiedział Reger, w pana jednak przypadku, jako,
że tak powiem, filozofujący pisarz, powinien pan płonąć wprost z ciekawości, co ludzie mówią o
pisanej przez pana filozofii, tego nie rozumiem, dlaczego nie publikuje pan tego, co pisze, przy-
najmniej w jakimś wyborze, choćby po to, by choć raz dowiedzieć się, co publiczność, co, że tak
powiem, kompetentna publiczność o tym myśli, choć jednocześnie trzeba powiedzieć, że taka
kompetentna publiczność nie istnieje, żadna kompetencja nie istnieje, nigdy nie istniała, nigdy istniała
nie będzie; ale czy to pana nie przygnębia, tak wciąż pisać i pisać, myśleć i myśleć, zapisywać to, co
pan pomyślał, a wszystko bez najmniejszego echa? powiedział. Z pewnością wiele pan traci przez ten
głupi upór, by nie publikować, powiedział, może nawet to, co najważniejsze. Od tylu lat całymi latami
pisze już pan tę swoją pracę, mówi pan, że pisze tę pracę tylko dla siebie, przecież to straszne, tekstu
pisanego nikt nie pisze dla siebie, to kłamstwo, kiedy ktoś powie, że to, co pisze, pisze tylko dla siebie,
a wie pan równie dobrze jak ja, że nie ma ludzi bardziej zakłamanych niż ludzie piszący, świat nie zna,
od kiedy istnieje, człowieka bardziej zakłamanego niż człowiek piszący, bardziej próżnego i bardziej
zakłamanego, powiedział Reger. Nie wyobraża pan sobie, jak przeraźliwą znowu miałem noc, ile razy
wstawałem w okropnych spazmach, od palców u stóp przez łydki, klatkę piersiową aż po policzki, z
powodu odwadniających pigułek, które muszę brać na serce. To dla mnie doprawdy błędne koło.
Każdą noc mam zmarnowaną, za każdym razem, kiedy już myślę, że teraz może zasnę, wracają
spazmy, muszę wstawać i chodzić tam i z powrotem po pokoju. Przez całą noc w zasadzie chodziłem
tam i z powrotem, nie mogłem zasnąć, od razu budziły mnie te koszmarne sny, o których panu
mówiłem. W tych snach śni mi się żona, to przerażające. Te koszmary męczą mnie od jej śmierci, bez
wytchnienia, mam je noc w noc. Niech mi pan wierzy, zaczynam się już zastanawiać, czy nie lepiej
byłoby, gdybym i ja, kiedy żona umarła, z sobą skończył. Nie mogę sobie wybaczyć tego tchórzostwa.
To ustawiczne, niemal chorobliwe użalanie się nad sobą jest dla mnie nieznośne, ale nie mogę sobie
dać z tym rady, powiedział. Gdyby przynajmniej był jakiś przyzwoity koncert w Musikverein,
powiedział, ale zimowy repertuar jest przeraźliwy, grają jedynie rzeczy mdłe i oklepane, wciąż tylko te
już mi działające na nerwy koncerty Mozarta, koncerty Brahmsa, koncerty Beethovena, wszystkie te
Mozartowskie, Brahmsowskie i Beethovenowskie cykle, przecież to już nie do wytrzymania. No a w
operze panoszy się dyletantyzm. Gdyby choć opera była interesująca, ale w tej chwili w operze nie ma
absolutnie nic ciekawego, złe sztuki, źli śpiewacy, a do tego jeszcze licha orkiestra. Jakich to mieliśmy
filharmoników zaledwie dwa, trzy lata temu! powiedział, a co dzisiaj, zbieranina orkiestrowa. Niech
pan sobie wyobrazi, w zeszłym tygodniu wysłuchałem Podróży zimowej z jakimś basistą z Lipska, nie
wymienię go z nazwiska, naprawdę nic panu nie powie, pan bowiem w ogóle nie interesuje się muzyką
teoretyczną, i niech się pan cieszy, powiedział, ten basista był katastrofalny. Wciąż tylko Wrona,
powiedział, nie można tego dłużej wytrzymać. Na taki koncert nie warto się nawet ubierać, żałuję, że
włożyłem świeżą koszulę. O takim śmieciu nie będę przecież pisał do „Timesa”, powiedział. Mahler,
Mahler, Mahler, powiedział, to też staje się już denerwujące. Moda na Mahlera osiągnęła już wszakże
szczytowy punkt, dzięki Bogu, powiedział, Mahler jest przecież najbardziej przecenianym
kompozytorem stulecia. Mahler był wyśmienitym kapelmistrzem, jest jednak miernym kompozytorem,
jak wszyscy dobrzy kapelmistrzowie, tak jak Hindemith na przykład, jak Klemperer. Przerażająca była
dla mnie przez wszystkie te lata ta moda na Mahlera, cały świat wpadł nagle w jakieś mahlerowskie
delirium, to było już nie do wytrzymania. A tak w ogóle, to wie pan, że grób mojej żony, w którym i ja
kiedyś spocznę, powiedział, jest tuż obok grobu Mahlera? Zgoda, na cmentarzu człowiekowi może być
naprawdę obojętne, obok kogo leży, nawet leżenie obok Mahlera zbytnio mnie nie porusza. Pieśń o
ziemi z Kathleen Ferrier, no może, powiedział Reger, wszystkie inne Mahlerowskie rzeczy odrzucam,
niewiele są warte, nie oprą się testowi precyzji. Taki Webern wydaje się przy nim geniuszem, nie
mówiąc już o Schónbergu i Bergu. Nie, Mahler to była aberracja, Mahler to typowy kompozytor w
stylu Jugendstilu, po modnej linii secesji, rzecz jasna jeszcze o wiele gorszy od Brucknera, który
przecież ma wiele kiczowatych cech pokrewnych z Mahlerem. W tym sezonie Wiedeń duchowo
zorientowanej osobie nie ma nic do zaoferowania, muzycznie zorientowanej niestety też niewiele,
powiedział. Ale przybysze, przyjeżdżający do miasta, prędko się, rzecz jasna, czymś zadowolą, tak czy
inaczej pójdą do opery, obojętnie co jest grane, coś sobie wybiorą, niechby to i była najpotworniejsza
szmira, wybiorą się na najstraszliwsze koncerty, klaskaniem będą mieli obrzękłe dłonie, i, jak pan sam
widzi, wciąż tłumnie napływają nawet do Naturhistorisches Museum czy do Kunsthistorisches
Museum. Głód kultury u cywilizowanej ludzkości jest olbrzymi, perwersja, która się w tym fakcie
kryje, uniwersalna. A Wiedeń to pojęcie kulturalne nawet w sytuacji, kiedy w Wiedniu nie ma już
niemal kultury, bo pewnego dnia rzeczywiście nie będzie już w Wiedniu kultury, mimo to pozostanie
on kulturalnym pojęciem. Wiedeń pozostanie na zawsze kulturalnym pojęciem, tym bardziej
uporczywym kulturalnym pojęciem, im mniej w nim będzie kultury. Faktycznie bowiem tylko patrzeć,
a nie będzie w tym mieście już żadnej kultury, powiedział. Te coraz bardziej ogłupiałe rządy, które
mamy tu u nas w Austrii, z czasem już się o to zatroszczą, niedługo nie będzie w Austrii jakiejkolwiek
kultury, tylko filisterstwo, powiedział Reger. Atmosfera tu u nas w Austrii robi się coraz bardziej
wroga kulturze, wszystko przemawia za tym, że w niezbyt odległym czasie z Austrii zrobi się kraj
absolutnie bez kultury. Tego deprymującego końca ja jednak już nie dożyję, pan może, powiedział
Reger, pan może, ale ja nie, jestem już taki stary, że nie dożyję ostatecznego zmierzchu i faktycznej
likwidacji kultury w Austrii. Płomień kultury zostanie w Austrii wygaszony, powiadam panu, panoszą-
ca się w tym kraju już od tak dawna ciemnota wygasi w niezbyt odległym czasie płomień kultury.
Wtedy zrobi się w Austrii ciemno, powiedział Reger. Ale w tej kwestii może pan mówić, co się panu
podoba, a i tak nikt pana nie usłyszy, a jeśli ktoś usłyszy, wezmą pana za pomyleńca. Jaki sens ma to,
że piszę do ‚„Timesa” o tym, co myślę o Austrii, i o tym, co prędzej czy później, jednakże w
przewidywalnej przyszłości, stanie się z Austrią? Żadnego, powiedział Reger, najmniejszego. Szkoda,
że tego już nie dożyję, to znaczy tego, jak Austriacy będą błądzić w mroku, ponieważ wygaśnie im
płomień kultury. Szkoda, że nie będę mógł w tym uczestniczyć, powiedział. Zapyta pan, dlaczego tu
pana znowu dzisiaj wezwałem, poprosiłem, by pan dziś ponownie tu przyszedł. Nie bez powodu. Ale
powód ten wyjawię panu później. Nie wiem, jak panu ten powód wyjawić. Nie wiem. Cały czas o tym
rozmyślam, a nie wiem. Siedzę tu już od paru godzin, rozmyślam i nie wiem. Irrsigler jest mi
świadkiem, powiedział Reger, siedzę już tu od paru godzin na ławce i rozmyślam, jak to panu
powiedzieć, dlaczego poprosiłem pana także dzisiaj do Kunsthistorisches Museum. Później, później,
powiedział Reger, proszę mi dać czas. Popełniamy przestępstwo i nie jesteśmy po prostu w stanie
powiedzieć o tym wprost, powiedział Reger. Proszę mi dać czas, aż się uspokoję, powiedział,
Irrsiglerowi już to powiedziałem, ale panu jeszcze tego powiedzieć nie mogę, doprawdy wstyd. Zresztą
to, co panu wczoraj powiedziałem o tak zwanej Sturmsonate, jest z pewnością interesujące, jestem też
pewien, że nie pomyliłem się w tym, co panu powiedziałem wczoraj o Sturmsonate, ale prawdopo-
dobnie dla mnie jest bardziej interesujące niż dla pana. Wciąż się nam przydarza, że wypowiadamy się
na jakiś temat, gdyż jest dla nas fascynujący, ale jest on bardziej fascynujący dla nas niż dla tego,
komu ten temat mimo wszystko narzucamy, koniec końców z najbardziej zaciętą bezwzględnością, do
jakiej jesteśmy zdolni. Narzucałem się panu wczoraj z moimi poglądami o tak zwanej Sturmsonate, to
fakt. W związku z moim wykładem o Sztuce fugi, powiedział, uznałem również za konieczne zajęcie
się Sturmsonate, a zauważywszy wczoraj, że wprost idealnie jestem do tego usposobiony, uczyniłem z
pana ofiarę mojej pasji muzykologicznej, tak jak często mam w zwyczaju czynić z pana osoby ofiarę
moich pasji muzykologicznych, ponieważ nie znajduję na to bardziej nadającej się osoby od pana.
Jakże często myślę sobie: zjawia się pan jak na zawołanie, co bym bez pana uczynił! powiedział.
Wczoraj naprzykrzałem się panu tą Sturmsonate, kto wie, jakim utworem muzycznym będę się panu
naprzykrzać pojutrze, powiedział, głowę mam pełną muzykologicznych tematów, które niezmiernie
chętnie chciałbym wyjaśnić, potrzebuję jednak słuchacza, że tak powiem ofiary, dla mojej
muzykologicznej manii mówienia, powiedział, faktycznie bowiem moje ustawiczne mówienie o
muzykologicznych sprawach jest rodzajem muzykologicznej manii mówienia. Każdy człowiek ma
swoją własną pierwotną manię mówienia, u mnie jest ona muzykologiczna. Ową muzykologiczną
manię mówienia miałem przez całe moje muzykologiczne życie, bo niewątpliwie życie moje jest
wyłącznie życiem muzykologa, tak jak pańskie życiem filozofa. Mógłbym dziś, rzecz jasna,
powiedzieć, że to, co wczoraj powiedziałem o Sturmsonate,jest dziś bez sensu, tak jak w ogóle
wszystko, co się mówi, jest bez sensu, mimo to potrafimy mówić bez sensu z przekonaniem,
powiedział Reger. Wszystko, co zostało powiedziane, okazuje się od razu, czy nieco później, bez
sensu, to wszakże nie żadna zbrodnia, powiedział, jeśli mówi się o tym z przekonaniem, z najbardziej
niewiarygodną zapalczywością, do jakiej jesteśmy zdolni. To, co myślimy, chcemy też powiedzieć,
powiedział Reger, i w gruncie rzeczy nie zaznamy spokoju, dopóki tego nie powiemy, kiedy
milczymy, dusimy się tym. Ludzkość dawno by się już udusiła, gdyby musiała przemilczać pomyślany
na przestrzeni jej historii bezsens, każdy, kto zbyt długo milczy, dusi się tym, również ludzkość nie
może zbyt długo milczeć, wtedy bowiem dusi się, nawet jeśli bez sensu jest to wszystko, co wymyśli
pojedynczy człowiek, co wymyśli ludzkość, jak również to, co pojedynczy człowiek kiedykolwiek w
życiu wymyślił, to, co ludzkość kiedykolwiek wymyśliła. Raz jesteśmy artystami mówienia, raz
artystami milczenia i doprowadzamy tę sztukę do jej granic, powiedział, nasze życie dokładnie na tyle
jest interesujące, na ile potrafiliśmy rozwinąć naszą sztukę mówienia, tak jak i milczenia. Sturmsonate
nie jest przecież wielkim utworem, powiedział Reger, gdy bliżej się jej przyjrzeć, jest ona jednym z
licznych tak zwanych dzieł pomniejszych, w gruncie rzeczy utworem kiczowatym. Wartość tego
utworu kryje się nie tyle w tym, czym on sam jest, ile w tym, że możemy o nim bardzo dobrze
dyskutować. Beethoven był gwałtownikiem, który zrealizował się jako artysta w absolutyzmie
spazmatycznej monotonii, a ja nie to akurat najbardziej sobie cenię. Zawsze nieźle mnie bawiło
przeprowadzanie charakterystyki Sturmsonate, ta sonata to najbardziej złowróżbny utwór Beethovena,
Sturmsonate daje klucz do Beethovena, pokazuje jego esencję, jego geniusz, jego kiczowatość,
uzmysławia jego granice. Wszakże mówiłem panu wczoraj o Sturmsonate po to tylko, by wyjaśnić
panu jeszcze dokładniej i intensywniej Sztukę fugi, do tego należało uwzględnić Sturmsonate,
powiedział Reger. Nienawidzę zresztą takich określeń jak Sturmsonate, czy Eroica, czy
Niedokończona, czy Z uderzeniem w kotły, określenia tego rodzaju są dla mnie wstrętne. Tak samo jak
z gruntu wstrętne jest dla mnie, kiedy się mówi Mag północy, powiedział Reger. Właśnie dlatego, że w
ogóle się pan nie interesuje muzyką z teoretycznego punktu widzenia, staje się pan idealną ofiarą dla
moich dyskusji muzycznych, powiedział Reger. Słucha pan uważnie i nie oponuje, powiedział, daje mi
pan spokojnie się wypowiedzieć, potrzebuję tego, bez względu na wartość tego, co mówię, to nieco
toruje mi drogę przez tę straszną, niech mi pan wierzb muzyczną egzystencję, faktycznie jednak
przynoszącą mi, prawda że nader rzadko, szczęście. To, co myślę, wyniszcza i unicestwia, powiedział,
choć z drugiej strony, już tak długo mnie wyniszcza, tak długo mnie już unicestwia, że nie muszę się
już tego obawiać. Pomyślałem, że przyjdzie pan punktualnie, i przyszedł pan punktualnie, powiedział,
od pana zawsze tylko oczekuję punktualności, zaś punktualność, jak pan wie, cenię sobie bardziej niż
cokolwiek innego, tam, gdzie są ludzie, musi być punktualność oraz nieodłączne od niej poczucie, że
można na kimś polegać, powiedział. Jest wpół do dwunastej i zjawia się pan, spojrzałem na zegarek,
było wpół do dwunastej, a pan już stał przede mną. Nie znam bardziej pożytecznego człowieka od
pana, powiedział. Prawdopodobnie w ogóle tylko dzięki panu mogę przetrwać. Nie powinienem był
tego mówić, powiedział Reger, trzeba mieć czelność, by tak powiedzieć, powiedział, to może
bezprzykładna bezczelność, ale powiedziałem, jest pan jedynym człowiekiem, który umożliwia mi
dalszą egzystencję, faktycznie nikogo poza panem nie mam. A tak w ogóle, to wie pan, że moja żona
bardzo pana lubiła? Nigdy tego panu nie powiedziała, ale mnie — owszem. I to niejeden raz. Jest pan
wolny duchem, powiedział Reger, to najcenniejsze w świecie. Chodzi pan sam własnymi ścieżkami i
tego samotnego chodzenia dobrze pan strzeże, niech pan go strzeże na całe życie, powiedział Reger. Ja
wkradłem się w sztukę po to, by umknąć życiu, tak można by chyba też powiedzieć, powiedział.
Ukradkiem uciekłem od niego w sztukę, powiedział. Wyczekałem najkorzystniejszej chwili i ową
najkorzystniejszą chwilę wykorzystałem, uciekając ukradkiem od życia w sztukę, w muzykę,
powiedział. Tak jak inni uciekają od niego w tak zwane sztuki plastyczne czy sztukę aktorską, po-
wiedział. Ludzie ci, tak jak ja w gruncie rzeczy faktycznie nienawidzący świata, z chwili na chwilę od
tego znienawidzonego świata uciekają ukradkiem w sztukę, która przecież znajduje się całkowicie
poza tym znienawidzonym światem. Ja uciekłem, wślizgując się w muzykę, powiedział, w całkowitej
skrytości. Ponieważ miałem taką możliwość, gdy tymczasem większość ludzi w ogóle nie ma takiej
możliwości. Pan uciekł, wślizgując się w filozofię i pisarstwo, powiedział Reger, choć nie jest pan ani
filozofem, ani pisarzem, i to akurat jest u pana i w panu najbardziej interesujące, a zarazem zgubne jak
Fatum, filozofem bowiem tak naprawdę pan nie jest, tak jak i tak naprawdę nie jest pan pisarzem, jako
filozofowi bowiem brakuje panu wszystkiego, co jest znamieniem filozofa, jako pisarzowi również,
chociaż odpowiada pan dokładnie temu, co nazywam pisarzem filozoficznym, pana filozofia nie jest
naprawdę filozofią, pana pisarstwo też nie jest naprawdę pisarstwem, powtórzył. A pisarz, który ni-
czego nie publikuje, nie jest przecież w gruncie rzeczy także rzeczywiście żadnym pisarzem.
Prawdopodobnie cierpi pan na lęk publikowania, powiedział Reger, to z winy traumatyzmu
wydawniczego nic pan nie publikuje. W Ambasadorze miał pan na sobie wczoraj świetnie skrojoną
pelisę z barana, na pewno pochodzi z Polski, powiedział naraz, a ja na to, tak, powiedziałem, jak panu
wiadomo, byłem w Polsce już wielokrotnie. Polska to jeden z moich ulubionych krajów, lubię Polskę i
lubię Portugalię, powiedziałem, prawdopodobnie jednak Polskę nawet bardziej od Portugalii, w czasie
ostatniej bytności w Krakowie, to już będzie osiem, dziewięć lat, kiedy byłem w Krakowie, kupiłem
sobie tę pelisę, żeby kupić tę pelisę, pojechałem specjalnie na polsko-rosyjską granicę, tylko bowiem
na polsko rosyjskiej granicy mają pelisy o takim kroju. Tak, powiedział Reger, faktycznie to przyjem-
ność od czasu do czasu natrafić na dobrze ubranego przystojnego człowieka, zwłaszcza w tak przykrą
pogodę, kiedy głowa jest w sumie pełna posępnych myśli, a człowiek w ogóle w najgorszym nastroju.
Czasami widzi się teraz także w tym podupadłym Wiedniu dobrze ubranych przystojnych ludzi, przez
wiele lat widziało się w Wiedniu na każdym bez wyjątku wyłącznie ubrania w złym guście, owe
deprymujące masowe towary. Teraz jednak, jak się wydaje, barwa jakby wracała na ubranie, niemniej
tak niewielu widzi się teraz przystojnych, dobrze zbudowanych ludzi, idzie pan przez ten podupadły
Wiedeń i widzi wciąż tylko deprymujące twarze oraz ubrania w złym guście, tak jakby mijały pana
wciąż jakieś kaleki. Bezguście i monotonia wiedeńczyków deprymowały mnie przez dziesiątki lat.
Zawsze sądziłem, że tylko w Niemczech ludzie są tak monotonni i bez gustu, ale równie monotonni i
bez gustu są wiedeńczycy. Dopiero od całkiem niedawna obraz jakby zaczynał się zmieniać, ludzie
wyglądają już dużo lepiej, znowu zaczęli ubierać się bardziej indywidualnie, powiedział, w tej pelisie
wygląda pan wcale okazale, powiedział Reger. Tak niewielu widzi się dobrze ubranych a zarazem
inteligentnych ludzi, powiedział. Przez wiele lat przemykałem się przez Wiedeń z głową wciśniętą w
ramiona, ponieważ nie mogłem znieść widoku masowej brzydoty na ulicach, te masy ludzi bez gustu,
których człowiek mija, były dla mnie po prostu nie do zniesienia. Te setki tysięcy przemysłowo
ubranych ludzi, już kiedy stawiałem pierwszy krok na ulicy, odbierały mi oddech, powiedział. I to nie
tylko w tak zwanych dzielnicach proletariatu, również w tak zwanym śródmieściu odbierali mi oddech
owi szarzy, masowi ludzie w przemysłowych, seryjnych ubraniach, szczególnie w śródmieściu,
powiedział. Teraz jednak, jak się wydaje, coś jakby się zaczynało zmieniać, ludzie znowu mają od-
wagę ubierać się indywidualnie, powiedział. Młodzież, mimo że wciąż w ubraniach w złym guście,
wychodzi na ulicę w wesołych kolorach, tak jakby ludzie dopiero teraz przezwyciężyli w sobie wojnę,
czterdzieści lat po jej zakończeniu, traumatyzm wojny, powiedział Reger, pozostawił ich niemal na
czterdzieści lat tak szarymi i niepozornymi. Wciąż jednak kogoś dobrze ubranego zobaczy pan, rzecz
jasna, w tym podupadłym Wiedniu, jak to się mówi, wyłącznie od święta. Daje to oczywiście uczucie
szczęścia, powiedział, dodając: tylko Gould potrafił zagrać Sturmsonate naprawdę dobrze, uczynić z
niej coś znośnego, nikt inny. Wszyscy pozostali grali ją nieznośnie. Jest ona bardzo niezgrabna,
Sturmsonate, powiedział Reger, jak wiele z tego, co napisał Beethoven. Ale i Mozart nie uchronił się
przed kiczem, zwłaszcza w operach tyle jest kiczu, w muzyce tych powierzchownych oper usłużne
zaaferowanie ściga się w nieznośny sposób z kokieteryjnym przekomarzaniem. Turkaweczka tutaj,
turkaweczka tam, tu uniesiony paluszek, tam uniesiony paluszek, powiedział Reger, taki też jest
Mozart. A i muzyka Mozarta pełna jest kiczu a la haleczka i majteczki, powiedział. Zaś Beethoven, ten
państwowy kompozytor, pokazuje to przede wszystkim Sturmsonate, jest wprost śmiesznie poważny.
Ale do czego by nas to doprowadziło, gdybyśmy tak wszystko poddawali temu uśmiercającemu
oglądowi, powiedział Reger. Zaaferowanie i kiczowatość to przecież dwie naczelne cechy tak zwanego
cywilizowanego człowieka, na przestrzeni stuleci i tysiącleci wysoce wystylizowanego w jedną wielką
groteskową figurę, powiedział. Wszystko, co ludzkie, jest kiczowate, powiedział, co do tego nie ma
żadnej wątpliwości. Taka jest również wysoka i najwyższa sztuka. Powrót z Londynu do Wiednia był
dla niego, który w końcu bardziej w Londynie niż w Wiedniu czuł się u siebie w domu, powiedział,
prawdziwym szokiem. No ale w Londynie w żadnym wypadku nie mógł pozostać, choćby ze względu
na stan zdrowia, niepewny, wciąż groziła mu niebezpieczna choroba, śmiertelna, oświadczył Reger. W
Londynie żyłem, w Wiedniu nigdy naprawdę nie byłem w stanie żyć, w Londynie na ogół dobrze było
mojej głowie, w Wiedniu nigdy, to w Londynie przychodziły mi do głowy najlepsze pomysły,
powiedział. Czasy londyńskie były dla mnie najlepszymi czasami, powiedział. W Londynie miałem
zawsze wszystkie te możliwości, których nigdy w Wiedniu nie miałem, powiedział. Po śmierci
rodziców stało się dla mnie oczywiste, że wrócę do Wiednia, tego szarego, bezdusznego, stłamszonego
wojną Wiednia, w którym początkowo przez wiele lat prowadziłem egzystencję w całkowitym
przestrachu, powiedział. Ale w chwili, kiedy nie wiedziałem już, co mam począć, poznałem moją żonę,
powiedział. To żona mnie uratowała, zawsze obawiał się płci żeńskiej, kobiet wprost nienawidził, że
tak powiem, duszą i ciałem, a przecież kobieta uratowała mu życie, własna żona. Wie pan, gdzie
poznałem moją żonę? zapytał, już panu o tym mówiłem? powiedział, a ja pomyślałem, że często mi już
mówił, ale nie powiedziałem tego, a on powiedział: Poznałem żonę w Kunsthistorisches Museum. A
wie pan, gdzie w Kunsthistorisches Museum? zapytał, a ja pomyślałem, że wiem, naturalnie, gdzie w
Kunsthistorisches Museum, a on powiedział: w sali Bordona, tu, na tej ławce, i powiedział to tak,
jakby faktycznie nie pamiętał, że już mi to sto razy powiedział, że poznał żonę na ławce w sali
Bordona, a ja, kiedy mi to znowu powiedział, zachowałem się tak, jakbym o tym nigdy nie słyszał. To
był szary dzień, powiedział, byłem w rozpaczy, zajmowałem się wówczas bardzo wnikliwie Schopenha-
uerem, straciwszy ochotę na Kartezjusza, w ogóle w tym okresie na myślicieli francuskich, siedziałem
tu, na ławce, medytując nad określonym zdaniem Schopenhauera, już nie pamiętam jakim, powiedział.
Wtedy nagle obok na ławce usiadła jakaś przekorna kobieta i nie wstawała. Dałem znak Irrsiglerowi,
wszakże Irrsigler początkowo nie rozumiał, co miałby znaczyć ten mój znak, potem zaś nie udało mu
się jej skłonić do wyjścia, kobieta siedziała i wpatrywała się w Siwobrodego mężczyznę, powiedział
Reger, może i całą godzinę tak się wpatrywała w Siwobrodego mężczyznę. Naprawdę tak się pani
podoba ten Siwobrody mężczyzna Tintoretta? zapytałem siedzącą obok, powiedział Reger, i
początkowo nie otrzymałem odpowiedzi na to pytanie. Dopiero po dłuższej chwili kobieta powiedziała
swoje fascynujące „Nie” faktycznie, takiego „Nie” nigdy do czasu tego „Nie” nie słyszałem,
powiedział Reger. To znaczy, że Siwobrody mężczyzna Tintoretta wcale się pani nie podoba?
zapytałem. Nie, nie podoba mi się, odpowiedziała. Rozwinęła się z tego, jak to się mówi, rozmowa o
sztuce, zwłaszcza o malarstwie, o dawnych mistrzach, powiedział Reger, której przez długi czas nie
miałem ochoty przerywać, a podczas tej rozmowy nie interesowała mnie jej treść, tylko to, jak była
prowadzona. W końcu, rozważywszy przez dłuższą chwilę wszystkie za i przeciw, zaproponowałem
tej kobiecie wspólny obiad w Astorii, a ona przyjęła zaproszenie. Niewiele później wzięliśmy ślub.
Okazało się wówczas, że miała duży majątek, kilka sklepów w centrum, również kamienice czynszowe
przy Singerstrasse i Spiegelstrasse, a jedną przy samym Kohlmarkt, powiedział. Nie licząc całej reszty.
Nagle miałem żonę zamożną kosmopolitkę, powiedział Reger, która uratowała mnie swoją inteligencją
i swoim majątkiem, moja żona bowiem mnie uratowała, kiedy poznałem żonę, byłem, jak to się mówi,
powiedział, doszczętnie zniszczony.
Widzi pan, że temu Kunsthistorisches Museum niemało zawdzięczam, powiedział. Może to nawet z
wdzięczności przychodzę co drugi dzień do Kunsthistorisches Museum, powiedział, uśmiechając się,
ale nie o to chodzi, oczywiście. Wie pan, że w tak zwanym domu przy Himmelstrasse, domu mojej
żony przy Himmelstrasse na Grinzingu, był sejf, do którego miało dostęp wiele osób? powiedział.
Trzymała w nim najcenniejsze instrumenty, powiedział, jak stradivarius, guarneri, maggini. Nie licząc
innych rzeczy. Wojnę żona spędziła tak jak ja w Londynie, dziwię się nawet, że nie poznaliśmy się już
wtedy w Londynie, moja żona bowiem obracała się w tym czasie w tych samych londyńskich kręgach.
Przez dobrych parę lat mijaliśmy się w Londynie, powiedział Reger. Nawiasem mówiąc, żona jeszcze
przed naszym ślubem podarowała Kunsthistorisches Museum wiele obrazów, powiedział Reger,
między innymi bardzo cennego, całkiem udanego Furiniego, znajdzie go pan zaraz obok Cigolego i
Empolego, dokładnie mówiąc, pomiędzy Cigolim a Empolim, zresztą wcale go nie lubię. Ale po ślubie
żona nie podarowała już ani jednego obrazu, uświadomiłem jej, że robienie prezentów jest bezcelowe,
robienie prezentów jest wręcz wstrętne, powiedziałem. Niech pan sobie wyobrazi, żona, nim się
pobraliśmy, dała w prezencie jednej ze swych siostrzenic widok Wiednia w stylu biedermeier,
Gauermanna, o ile się nie mylę. A rok później, raczej przez przypadek niż ciekawość, chodząc po
Muzeum Miasta Wiednia, że tak powiem, dla zabicia czasu między jednym a drugim posiłkiem,
odkryła w tymże Muzeum Miasta Wiednia, które w moim mniemaniu w ogóle nic nie jest warte, tego
podarowanego siostrzenicy Gauermanna. Może pan sobie wyobrazić, jaki to dla niej był szok.
Natychmiast udała się do dyrekcji muzeum, a tam poinformowano ją, że siostrzenica już po kilku
tygodniach, a może i dniach od otrzymania obrazu w prezencie od ciotki, mojej zmarłej żony,
sprzedała go Muzeum Miasta Wiednia za dwieście tysięcy. Robienie prezentów to jeden z
największych nonsensów, powiedział Reger. Bardzo szybko uświadomiłem to żonie i od tego czasu
już ich więcej nie robiła. Sami sobie wydzieramy coś uwielbianego, że tak powiem, odrywamy od
serca i dajemy w prezencie dzieło sztuki, a obdarowany od razu bezczelnie idzie je sprzedać, do tego
jeszcze za horrendalną sumę, powiedział Reger. Robienie prezentów to straszliwy nawyk, nader
często, rzecz jasna, biorący się z wyrzutów sumienia, jak również z powszechnego lęku przed
samotnością, powiedział Reger, kompletne zdziczenie, prezentu, tego, co daliśmy w prezencie, biorący
nie ceni, zawsze mogło być więcej i jeszcze więcej, tak że w końcu bierze się z tego sama nienawiść,
powiedział. Nigdy nie robiłem prezentów, powiedział, ale też zawsze odmawiałem przyjmowania
prezentów, przez całe życie bałem się wręcz, że zostanę obdarowany. Wie pan, że Irrsigler też ma swój
udział w moim małżeństwie? Jak się okazało później, Irrsigler powiedział mojej żonie w sali
Sebastiana, w której w całkowitym wyczerpaniu oparła się o ścianę, żeby poszła raczej do sali
Bordona i zajęła miejsce na ławce w sali Bordona, Irrsigler zaprowadził ją z sali Sebastiana do sali
Bordona, na ławce w sali Bordona usiadła za jego radą, powiedział Reger. Gdyby Irrsigler nie
zaprowadził jej do sali Bordona, prawdopodobnie nigdy bym jej nie poznał, powiedział Reger. Wie
pan, ja nie wierzę w przypadek, powiedział. Z tego względu Irrsigler jest naszego małżeństwa sprawcą,
zeswatał nas, powiedział Reger. Przez długi czas ani mnie, ani żonie nie przyszło do głowy, że w
gruncie rzeczy Irrsigler sprawił, że zostaliśmy małżeństwem, był naszym swatem, dopiero pewnego
dnia na to wpadliśmy, odtwarzając przebieg naszego związku. Irrsigler powiedział raz, że długo
obserwował wówczas moją żonę, nie mając pewności, jaka jest przyczyna jej, jak mu się wydawało od
początku, osobliwego zachowania, zaczął nawet myśleć, że miała zamiar sfotografować jedno z
wiszących tam malowideł, co jest surowo wzbronione, może w tej swojej torbie, wyjątkowo dużych
rozmiarów, w muzeum wzbronionej, ukrywa aparat fotograficzny, pomyślał najpierw, a dopiero
później, że była całkowicie wyczerpana. Bo ludzie zawsze popełniają w muzeum ten błąd, że planują
sobie za dużo, że chcą obejrzeć wszystko, dlatego chodzą po muzeum i chodzą, patrzą i patrzą, i nagle
po prostu padają, bo zbyt łapczywie rzucili się na sztukę. To się przydarzyło mojej przyszłej żonie,
którą Irrsigler wziął pod rękę i zaprowadził do sali Bordona, jak później oboje stwierdziliśmy, z wielką
troskliwością, oświadczył Reger. Profan w sztuce idzie do muzeum i wszystko sobie psuje przez to, że
za dużo chce, powiedział Reger. Trudno jednak, rzecz jasna, udzielać rad, jak zwiedzać muzeum.
Znawca idzie do muzeum wziąć pod lupę najwyżej jedno malowidło, jedną statuę, jeden przedmiot,
powiedział Reger, idzie do muzeum zobaczyć, oszacować jednego Veronesa, jednego Velazqueza,
powiedział Reger. Owi znawcy sztuki są dla mnie jednak wszyscy z gruntu wstrętni, powiedział Reger,
idą prosto do tego jednego dzieła sztuki, podchodzą i badają je bez skrupułów, na swój bezwstydny
sposób, a następnie z muzeum wychodzą, ja takich ludzi nienawidzę, powiedział Reger. Z drugiej
strony też mi się wywraca żołądek, kiedy widzę w muzeum profana, jak z bezkrytyczną łapczywością
rzuca się na wszystko, w ciągu jednego przedpołudnia, może to nawet być cała malarska sztuka
Zachodu, dzień w dzień jesteśmy tego świadkami. W dniu, kiedy ją poznałem, żona przeżywała tak
zwany konflikt sumienia, przez wiele godzin chodziła po mieście, nie wiedząc, czy kupić sobie płaszcz
w firmie Braun, czy kostium w firmie Knize. Itak rozdarta między firmą Braun a firmą Knize
zdecydowała wreszcie nie kupować ani płaszcza w firmie Braun, ani kostiumu w firmie Knize i
zamiast tego pójść do Kunsthistorisches Museum, w którym do tego czasu była tylko raz w życiu, we
wczesnym dzieciństwie, prowadzona za rękę przez ojca, który był człowiekiem wrażliwym na sztukę.
Irrsigler zdaje sobie, rzecz jasna, sprawę ze swej roli swata, powiedział Reger. A gdyby Irrsigler
zaprowadził do sali Bordona zupełnie inną kobietę, często sobie myślę, powiedział Reger, zupełnie
inną kobietę, powtórzył Reger, Angielkę bądź Francuzkę, to nie do pomyślenia, powiedział. Siedzimy
bez iskry życia lub przebłysku nadziei tu na tej ławce, opuszczeni przez wszystkie życzliwe duszki,
powiedział Reger, w całkowitym przygnębieniu, stwierdził Reger, i naraz siada obok jakaś kobieta,
którą poślubiamy, i jesteśmy uratowani. Miliony małżeństw poznało się na ławce, powiedział Reger, to
jedna z najtrywialniejszych rzeczy w życiu, i właśnie temu trywialnemu, śmiechu wartemu faktowi
zawdzięczam swoją egzystencję, gdybym bowiem nie poznał żony, nie mógłbym dalej egzystować,
dziś jestem tego świadomy bardziej niż kiedykolwiek. Całymi latami przesiadywałem tu na tej ławce,
w sumie tylko w głębokiej rozpaczy, i naraz zostałem uratowany. Zawdzięczam więc Irrsiglerowi
praktycznie wszystko, co sobą teraz przedstawiam, bez Irrsiglera bowiem już dawno by mnie tu nie
było, powiedział Reger akurat w momencie, w którym Irrsigler zajrzał z sali Sebastiana do sali
Bordona. Około wpół do dwunastej Kunsthistorisches Museum zazwyczaj bardzo się wyludnia,
również tego dnia zrobiło się prawie pusto, zaś w tak zwanym dziale włoskim nikogo poza nami nie
było. Irrsigler uczynił z sali Sebastiana krok do sali Bordona, jakby chciał dać Regerowi sposobność
spełnienia jakiejś jego prośby, Reger nie miał wszakże żadnej prośby, więc Irrsigler wycofał się
ponownie do sali Sebastiana, faktycznie wycofał się, wyszedł tyłem z sali Bordona do sali Sebastiana.
Irrsigler był kimś, z kim więcej go łączyło, niż kiedykolwiek go łączyło nawet z bliskim krewnym,
twierdził Reger, z tym człowiekiem więcej mnie łączy, niż kiedykolwiek łączyło mnie z jakimś
krewnym, powiedział. Stosunki między nami charakteryzowała zawsze idealna równowaga,
powiedział Reger, trwały one przez całe dziesięciolecia w tej idealnej równowadze. Irrsigler zawsze
ma uczucie, że biorę go w obronę, choć nie bardzo wie, przed czym miałbym go bronić, jak i
odwrotnie, ja też mam uczucie, że Irrsigler bierze mnie w obronę, naturalnie także nie wiedząc, tak
naprawdę przed czym. Z Irrsiglerem łączy mnie związek wprost idealny, na idealny wprost dystans,
twierdził. Rzecz jasna, Irrsigler nie wie niczego o mnie, powiedział teraz Reger, byłoby też kompletnie
bez sensu, o czymś o mnie go informować, właśnie dlatego, że Irrsigler nic o mnie nie wie, nasz
związek jest tak idealny, właśnie dlatego, że ja o nim nic w sumie nie wiem, powiedział Reger, o
Irrsiglerze wiem same banały i rzeczy czysto zewnętrzne, jak i odwrotnie, i on zna mnie tylko z
zewnątrz z najbanalniejszej strony. W człowieka, z którym łączy nas idealny związek, nie powinniśmy
w większym stopniu wnikać, niż już wniknęliśmy, w przeciwnym razie zniszczymy nasz idealny
związek, powiedział Reger. Irrsigler nadaje tutaj ton, powiedział Reger, całkowicie zdany jestem na
jego łaskę, gdyby Irrsigler powiedział dzisiaj, od dzisiaj, panie Reger, nie będzie pan siadał na tej
ławce, ja nie miałbym tu nic do powiedzenia, powiedział Reger, to bowiem czysty obłęd, nawet coś
jeszcze gorszego, przychodzić przez trzydzieści lat do Kunsthistorisches Museum i zajmować to
miejsce w sali Bordona. Nie sądzę, żeby Irrsigler poinformował kiedyś przełożonych, że od trzydziestu
lat przychodzę co drugi dzień do Kunsthistorisches Museum i siadam na ławce w sali Bordona, z pew-
nością tego nie uczynił, o ile go znam, na pewno nie, wie, że nie wolno mu tego uczynić, że dyrekcja
nie ma prawa się o tym dowiedzieć. Kogoś takiego jak ja ludzie gotowi są przecież wysłać do domu
wariatów, czyli na Steinhof, gdy się dowiedzą, że ten ktoś od trzydziestu lat co drugi dzień przychodzi
do Kunsthistorisches Museum i siada na ławce w sali Bordona. Dla lekarzy psychiatrów byłaby to nie
lada gratka, powiedział Reger. Nie trzeba wcale siadać przez ponad trzydzieści lat co drugi dzień na
ławce w sali Bordona przed Siwobrodym mężczyzną Tintoretta, by trafić do domu wariatów,
wystarczyłoby mieć ten zwyczaj przez zaledwie dwa, trzy tygodnie, a ja mam go już od ponad
trzydziestu lat, powiedział Reger. I zwyczaju tego nie zaniechałem nawet po ślubie, przeciwnie, ów
zwyczaj chodzenia co drugi dzień do Kunsthistorisches Museum i siadania na ławce w sali Bordona
jeszcze zintensyfikowałem w towarzystwie żony. Dla lekarzy psychiatrów byłbym, jak to się mówi, nie
lada gratką i smakowitym kąskiem, ale ja nie dam lekarzom psychiatrom zrobić z siebie nie lada gratki
i smakowitego kąska, powiedział Reger. W szpitalach psychiatrycznych tysiące ludzi siedzi przecież za
popełnienie szaleństwa niepomiernie mniej obłąkanego niż moje, powiedział Reger. W szpitalach
psychiatrycznych zamyka się ludzi za to, że raz nie podnieśli ręki, kiedy trzeba było rękę podnieść,
którzy raz zamiast czarne powiedzieli białe, powiedział Reger, niech pan to sobie choć wyobrazi. Ale
ja przecież nie jestem obłąkany, jestem tylko człowiekiem szczególnych przyzwyczajeń, który ma
jeden szczególny zwyczaj, ten mianowicie szczególny zwyczaj, że od trzydziestu lat chodzi co drugi
dzień do Kunsthistorisches Museum i siada na ławce w sali Bordona. Zona uważała najpierw, że to
straszny zwyczaj, ale w ostatnich latach był to zwyczaj w końcu miły, kiedy ją o to pytałem, zawsze
mówiła, że to dla niej miły zwyczaj chodzić razem ze mną do naszego Siwobrodego mężczyzny
Tintoretta w Kunsthistorisches Museum i zajmować miejsce w sali Bordona, powiedział Reger. Fak-
tycznie uważam, że Kunsthistorisches Museum jest jedynym refugium, które mi pozostało, powiedział
Reger, muszę chodzić do dawnych mistrzów, żeby móc dalej istnieć, właśnie do tych tak zwanych
dawnych mistrzów, którzy od dawna, przez długie już lata są mi nienawistni, niczego bowiem nie
nienawidzę bardziej niż tych tak zwanych dawnych mistrzów tu, w Kunsthistorisches Museum,
dawnych mistrzów w ogóle, wszystkich dawnych mistrzów, obojętnie jak się nazywają, obojętnie jak
malowali, powiedział Reger, no ale to oni przecież trzymają mnie przy życiu. Chodzę więc tak po tym
mieście i myślę, że już nie mogę wytrzymać w tym mieście i że nie tylko tego miasta już nie
wytrzymuję, całego świata nie wytrzymuję, a w konsekwencji i całej ludzkości, świat bowiem i cała
ludzkość stały się ostatnio tak przerażające, że niedługo staną się nie do wytrzymania, przynajmniej
dla człowieka takiego jak ja. Wie pan, panie Atzbacher, dla człowieka rozumu, jak i człowieka
uczucia, takiego jak ja, świat i ludzkość staną się niedługo nie do wytrzymania. W tym świecie i
pośród tych ludzi ja nie znajduję już niczego, co stanowiłoby dla mnie jakąś wartość, powiedział,
wszystko w tym świecie jest tępe i w tej ludzkości wszystko jest równie tępe. Świat i ludzkość doszły
dzisiaj do takiego stopnia otępienia, na który nie może sobie pozwolić człowiek taki jak ja, powiedział,
człowiek taki z takim światem nie powinien już wspólnie żyć, z taką ludzkością wspólnie egzystować,
powiedział Reger. Wszystko w tym świecie i w tej ludzkości zostało już sprowadzone na najniższy
poziom, powiedział Reger, wszystko w tym świecie i w tej ludzkości osiągnęło już taki stopień
zagrożenia dla ogółu i niskiej brutalności, że jest dla mnie niemal niemożliwe utrzymać się w tym
świecie i w tej ludzkości choćby przez jeden jeszcze dzień, a potem następny. Takiego stopnia niskiej
tępoty nie przewidzieliby nawet najbardziej jasnowidzący myśliciele, powiedział Reger, ani
Schopenhauer, ani Nietzsche, nie mówiąc o Mąteniu, powiedział Reger, co zaś się tyczy naszych
wybitnych poetów świata i ludzkości, to ohyda i upadek, które przewidzieli i przepowiedzieli światu i
ludzkości, są niczym w porównaniu z obecnym stanem. Sam Dostojewski, jeden z naszych naj-
większych jasnowidzów, opisał przyszłość jedynie jako śmiechu wartą idyllę, tak samo jak Diderot
opisał jedynie śmiechu wartą idyllę przyszłości, przerażające piekło Dostojewskiego jest wobec tego,
w którym my znajdujemy się dzisiaj, tak niewinne, że kiedy zdamy sobie z tego sprawę, po plecach
leje nam się lodowaty pot, tak samo piekła przepowiedziane i przewidziane przez Diderota.
Pierwszy, ze swego rosyjskiego, wschodnio-światowego punktu widzenia, równie mało to absolutne
piekło przewidział, przepowiedział i z góry opisał, jak jego zachodnio-światowy konkurent w
myśleniu i pisaniu, Diderot, powiedział Reger. Świat i ludzkość osiągnęły iście piekielny stan, jakiego
nigdy jeszcze nie widziano w ich historii, taka jest prawda, powiedział Reger. Wszystko, co ci wielcy
myśliciele i wielcy pisarze z góry opisali, powiedział Reger, to wprost idylla, choć sądzili, że opisują
piekło, wszyscy opisali przecież samą idyllę, która w stosunku do piekła, w którym istniejemy dzisiaj,
była idyllą wprost idylliczną, oświadczył Reger. Wszystko dzisiaj jest pełne niecności i pełne
złośliwości, kłamstwa i zdrady, powiedział Reger, ludzkość nigdy nie była tak bezczelna i perfidna jak
dzisiaj. Nie wiem, na cokolwiek byśmy patrzyli, dokądkolwiek byśmy poszli, i tak patrzymy wciąż
tylko na złośliwość i nikczemność, kłamstwo i obłudę, i zawsze tylko w absolutną niegodziwość, na
cokolwiek byśmy patrzyli, dokądkolwiek byśmy poszli, i tak staniemy naprzeciw złośliwości,
kłamstwa i obłudy. Cóż innego niż kłamstwo i złośliwość, niż obłudę i zdradę, niż niegodziwą
niegodziwość zobaczymy, wychodząc na ulicę, kiedy będziemy mieć odwagę wyjść na ulicę, powie-
dział Reger. Wychodząc na ulicę, wchodzimy w niegodziwość, powiedział, w niegodziwość i w
bezwstyd, w obłudę i złośliwość. Mówimy, że nie ma kraju bardziej niż ten zakłamanego, bardziej
obłudnego i złośliwego, ale gdy tylko wyjedziemy z tego kraju lub choćby tylko wychylimy z niego
głowę, zobaczymy, że także za granicą tego naszego kraju ton nadają złośliwość, obłuda, kłamstwo i
niegodziwość. Mamy najwstrętniejszy rząd, jaki można sobie tylko wyobrazić, najwięcej w nim obłu-
dy, złośliwości, niegodziwości, a do tego jeszcze głupoty, mówimy, i, rzecz jasna, tak jest, to wszystko
prawda, to, co myślimy i co mówimy, i to bez ustanku, ustawicznie, ale gdy tylko z tego niegodziwie
obłudnego, złośliwego, zakłamanego i głupiego kraju wychylimy głowę, zobaczymy, że i inne kraje
tak samo są zakłamane i obłudne tudzież złośliwe, w sumie też tylko równie niegodziwe, powiedział
Reger. Ale co nas obchodzą te inne kraje, obchodzi nas jedynie nasz kraj, i dlatego doprawdy tak
bardzo wali nas on po głowie, i to dzień w dzień, że faktycznie już od tak dawna musimy istnieć w
całkowitym bezwładzie w kraju, w którym rząd jest podły, tępy, obłudny, zakłamany, a do tego jeszcze
bezdennie głupi. Codziennie, kiedy o tym pomyślimy, mamy tylko uczucie, że rządzi nami rząd
obłudny i zakłamany, i bezecny, który jednocześnie jest najgłupszy, jaki można sobie w ogóle
wyobrazić, powiedział Reger, a zarazem myślimy, że nie jesteśmy w stanie niczego tu zmienić, i to jest
najstraszliwsze, że nic nie jesteśmy w stanie tu zmienić, że musimy się po prostu bezsilnie
przypatrywać, jak ten rząd z każdym dniem popada w jeszcze większe zakłamanie, obłudę, bezecność i
niegodziwość, że w zasadzie codziennie musimy w prawdziwym osłupieniu przypatrywać się, jak rząd
ten robi się coraz gorszy i coraz bardziej nie do wytrzymania. Jednakże nie tylko rząd jest zakłamany,
obłudny, bezecny i niegodziwy, lecz i parlament, powiedział Reger, czasami wydaje mi się nawet, że
parlament jest jeszcze o wiele bardziej obłudny i zakłamany od rządu, a jakże zakłamane i bezecne jest
w końcu w tym kraju sądownictwo, jakże podła i zakłamana w tym kraju jest prasa, a wreszcie i
kultura, i w końcu przecież wszystko w tym kraju, w tym kraju już od dziesięcioleci rządzi wyłącznie
zakłamanie i obłuda, i niegodziwość, i bezecność, powiedział Reger. Faktycznie, kraj ten zszedł
obecnie na absolutnie najniższy poziom, powiedział Reger, i niebawem ostatecznie zrzeknie się swej
racji bytu i celu istnienia, i wyrzeknie się ducha. A wszędzie te wywołujące wstręt brednie o
demokracji. Wychodzi pan na ulicę, stwierdził, i musi pan nieustannie zatykać sobie oczy i uszy, nawet
nos, żeby móc przetrwać w tym kraju, który koniec końców stał się niebezpiecznym dla ogółu
państwem, powiedział Reger. Codziennie nie wierzy pan własnym oczom i uszom własnym pan nie
wierzy, powiedział, codziennie z coraz większym przestrachem przeżywa pan upadek tego
zniszczonego kraju i tego zepsutego państwa, i tego ogłupiałego narodu. A ludzie w tym kraju i w tym
państwie nawet się temu nie sprzeciwią, powiedział Reger, to właśnie dzień w dzień najbardziej trapi
człowieka takiego jak ja. Ludzie, rzecz jasna, widzą bądź czują, jak państwo to z każdym dniem robi
się bardziej niegodziwe, z każdym dniem coraz bardziej bezecne, ale temu się nie sprzeciwiają.
Politycy to mordercy, wręcz masowi mordercy, w każdym kraju i w każdym państwie, powiedział
Reger, od wieków mordują politycy całe kraje i państwa, a nikt nie próbuje im w tym przeszkodzić. A
my, Austriacy, mamy polityków najbardziej przebiegłych, a jednocześnie najbardziej bezmyślnych,
morderców tego kraju i morderców państw, powiedział Reger. Na czele naszego państwa stoją
politycy-mordercy państw, powiedział, w naszym parlamencie siedzą politycy-mordercy państw, taka
jest prawda. Każdy kanclerz, każdy minister jest mordercą państw, a przez to i mordercą naszego
kraju, powiedział Reger, jeden odchodzi, przychodzi następny, powiedział Reger, ledwie odejdzie
jeden morderca-kanclerz, już zjawia się następny morderca-kanclerz, ledwie odejdzie jeden minister-
morderca państw, natychmiast zjawia się następny. Naród jest wciąż tylko narodem ustawicznie
mordowanym przez polityków, powiedział Reger, ale naród tego nie widzi, czuje wprawdzie, że tak
jest, ale niczego z tego nie widzi, w tym cała tragedia, stwierdził Reger. Cieszymy się, że odszedł jeden
kanclerz-morderca państw, a już pojawia się następny, powiedział Reger, to straszne. Politycy to
mordercy państw i mordercy tego kraju, powiedział Reger, dopóki sprawują władzę, dopóty będą
mordować, bez najmniejszego zażenowania, wspierani w tym swoim bezecnym i niegodziwym
mordowaniu, w swoich bezecnych i niegodziwych nadużyciach przez państwowe sądownictwo. No ale
każdy naród i każde społeczeństwo zasługują, rzecz jasna, na państwo, w którym żyją, zasługują zatem
również na swoich morderców-polityków, powiedział Reger. Co za bezecni i tępi nadużywcze
państwa, bezecni i perfidni nadużywacze demokracji, wykrzyknął. Politycy opanowali niepodzielnie
austriacką scenę, powiedział Reger, dodając: austriacką scenę niepodzielnie i absolutnie opanowali
mordercy państw. W chwili obecnej sytuacja polityczna jest w tym kraju tak deprymująca, że skazuje
człowieka wyłącznie na bezsenne noce, ale i w innych dziedzinach sytuacja w Austrii jest dziś równie
deprymująca. Jeśli zetknie się pan choć raz z sądownictwem, to stwierdzi pan, że jest to wymiar
sprawiedliwości skorumpowany, podły i niegodziwy, niezależnie od tego, że w ostatnich latach
zaczęły się mnożyć w niepokojącym stopniu przypadki tak zwanych pomyłek sądowych, nie mija
tydzień, żeby nie trafiło na wokandę jakieś dawno zamknięte postępowanie ze względu na ciężkie
niedopatrzenie proceduralne, zaś tak zwany wyrok pierwszej instancji— uchylony; bardzo wysoki,
charakterystyczny dla tego perfidnego wymiaru sprawiedliwości procent wyroków, które wydał w
ostatnich latach austriacki wymiar sprawiedliwości, stanowią tak zwane polityczne pomyłki, stwierdził
Reger. W Austrii mamy dzisiaj do czynienia nie tylko z na wskroś przegniłym i demonicznym pań-
stwem, lecz także z do cna przegniłym i demonicznym sądownictwem, oświadczył Reger. Austriackie
sądownictwo już wiele lat temu przestało być wiarygodne, kierowane w niedopuszczalny sposób
względami politycznymi, nie jest niezawisłe, tak jak być powinno. Mówić o niezawisłym
sądownictwie w Austrii to nic innego niż z cynizmem i pogardliwą nienawiścią urągać prawdzie,
powiedział Reger. Sądy austriackie nie są dziś niezawisłe, to sądy polityczne. Dzisiejsze sądy
austriackie stały się faktycznie niebezpieczne dla ogółu, oświadczył Reger, wiem, o czym mówię,
powiedział. Dzisiaj sądy nie odróżniają się od polityki, powiedział Reger, wystarczy raz przyjrzeć się z
bliska temu katolicko narodowosocjalistycznemu sądownictwu i na trzeźwo je przestudiować,
oświadczył Reger. Austria jest dzisiaj nie tylko w Europie, lecz i w całym świecie, krajem o
największej liczbie tak zwanych pomyłek sądowych, istna katastrofa. Kiedy zetknie się pan z
sądownictwem, a ja, jak panu wiadomo, już nieraz z sądownictwem się zetknąłem, stwierdzi pan, że
austriacki wymiar sprawiedliwości to niebezpieczny katolicko-narodowosocjalistyczny młyn do
mielenia ludzi, wprawiany w ruch nie, jak należałoby, przez prawo, tylko bezprawie, i że panuje w nim
całkowity chaos, nie ma w Europie równie chaotycznego wymiaru sprawiedliwości jak w Austrii,
równie skorumpowanego, równie niebezpiecznego dla ogółu i perfidnego, powiedział Reger, to nie
głupi przypadek, tylko polityczny zamiar niegodziwie dominuje dziś w Austrii nad katolicko-
narodowosocjalistycznym wymiarem sprawiedliwości, oświadczył Reger. Kiedy w Austrii postawią
pana przed sądem, będzie pan całkowicie zdany na łaskę tego na wskroś chaotycznego katolicko-
narodowosocjalistycznego sądownictwa, na głowie stawiającego prawdę i rzeczywistość, oświadczył
Reger. Austriackie sądownictwo to nie tylko uosobienie arbitralności, lecz wręcz perfidna maszyna do
mielenia ludzi, oświadczył Reger, w której prawo mielone jest na miazgę przez absurdalne kamienie
młyńskie bezprawia. Ale dopiero na myśl o kulturze w tym kraju, powiedział Reger, naprawdę zaczyna
się nam żołądek wywracać. Pomyślimy o tak zwanej sztuce dawnej, jest ona tak zeschła, wyschnięta i
wyprzedana, że już od dawna absolutnie nie zasługuje na naszą uwagę, wie pan o tym równie dobrze
jak ja, pomyślimy jednakże o tak zwanej sztuce współczesnej, ta jest niewarta funta kłaków, jak to się
mówi. Współczesna sztuka austriacka jest tak tandetna, że nie zasługuje nawet na nasz wstyd,
powiedział Reger. Przez dziesiątki lat produkują austriaccy artyści wyłącznie tylko kiczowaty gnój,
który byłby na właściwym miejscu, gdybym ja miał coś do powiedzenia, na kupie gnoju. Malarze
malują gnój, kompozytorzy komponują gnój, pisarze gnój piszą, powiedział. A najgorszy gnój robią
austriaccy rzeźbiarze, powiedział Reger. Austriaccy rzeźbiarze robią najgorszy gnój, zbierając za to
wyrazy najwyższego uznania, oświadczył Reger, jakie to charakterystyczne dla tych idiotycznych
czasów. Dzisiejsi kompozytorzy austriaccy są w sumie przecież wyłącznie drobnomieszczańskimi
idiotami dźwięku, których śmierdzący gnój z sal filharmonii woła o pomstę do nieba. Zaś pisarze
austriaccy, wszyscy do kupy, absolutnie nie mają nic do powiedzenia, a tego, czego nie mają do
powiedzenia, nie potrafią nawet napisać. Żaden z tych dzisiejszych austriackich pisarzy nie potrafi
pisać, wpychają sobie nawzajem w zakłamaniu wstrętno-sentymentalną literaturę epigonów,
powiedział Reger, gdziekolwiek by pisali, wypisują sam tylko gnój, styryjski, salzburski, karyncki,
burgenlandzki, dolnoaustriacki i górnoaustriacki, tyrolski i voralberski gnój wypisują i wsypują ten
gnój łopatą, żądni sławy i wyzbyci wstydu, między okładki książek. Siedzą sobie w tych swoich
wiedeńskich mieszkaniach, otrzymanych od miasta za pół darmo, bądź na swoich karynckich
kwaterach, przy okazji i z konieczności, bądź na styryjskich tylnych podwórcach i wypisują gnój,
epigoński, cuchnący, austriacki gnój literacki bez głowy ani ducha, powiedział Reger, w którym
cuchnąco patetyczna głupota tych ludzi woła o pomstę do nieba, oświadczył Reger. Ich książki to nic
innego jak gnój od dwóch, a może już nawet trzech pokoleń, które nigdy nie nauczyły się pisać,
ponieważ nigdy nie nauczyły się myśleć, wszyscy ci pisarze, powiedział Reger, wypisują totalnie bez
ducha literaturę pseudofilozoficzną czy pseudo ojczyźnianą, powiedział Reger. Wszystkie książki
napisane przez tych z reguły obrzydliwie państwowo oportunistycznych pisarzy to odpisane książki,
nic poza tym, powiedział Reger, każda linijka jest w nich skradziona, każde słowo zrabowane. Ludzie
ci przez dziesiątki lat produkują literaturę bez myśli, pisaną wyłącznie z chęci przypodobania się
publiczności i wyłącznie z chęci przypodobania się publiczności publikowaną, oświadczył Reger.
Wystukują na maszynie swoje przepastne głupoty i za te przepastne głupoty w złym smaku zgarniają
wszelkie możliwe nagrody, powiedział Reger. Nawet i Stifter był wielkim zjawiskiem, powiedział
Reger, w porównaniu z tymi wszystkimi piszącymi dzisiaj austriackimi głupcami. Pseudofilozoficzno
pseudoojczyźniane małpowanie, niezmiernie dziś w modzie, oto, czego dokopiemy się w gnoju,
pochodzącym od tych ludzi, powiedział Reger, niezdolnych do choćby jednej myśli. Książek tych
ludzi nie powinno się rozsyłać do księgarni, powinno się je wysyłać natychmiast na kupę gnoju. Cóż
innego bowiem gra się dziś w operze niż sam gnój, cóż innego w Musikverein niż sam gnój, a czymże
są produkty tych pospolicie proletariackich brutali, jeśli nie gnojem w marmurze i granicie! To
straszne, powiedział Reger, przez pół wieku wciąż tylko owa deprymująca mierność. Gdyby Austria
była choć domem wariatów, ale przecież to przytułek dla obłożnie chorych, powiedział. Starzy nie
mają nic do powiedzenia, powiedział Reger, a młodzi mają jeszcze mniej do powiedzenia, taka jest
dzisiejsza sytuacja. Wszystkim tym uprawiającym sztukę, rzecz jasna, za dobrze się powodzi,
powiedział. Wszystkich tych ludzi szpikuje się stypendiami i nagrodami, w każdej chwili jeden
doktoracik honoris causa tutaj, drugi doktoracik honoris causa tam, tu jakieś odznaczonko, tam jakieś
odznaczonko, w każdej chwili siedzą obok jakiegoś ministra, niedługo potem obok innego, dziś u
kanclerza, jutro u przewodniczącego parlamentu, dzisiaj siedzą w domu socjalistycznych związków
zawodowych, jutro w katolickim ognisku kształcenia robotników i dają ludziom się fetować i
utrzymywać. Owi dzisiejsi artyści nie tylko są tak zakłamani w swych tak zwanych dziełach, tak samo
zakłamani są w swym życiu, powiedział Reger. Zakłamane dzieła przeplatają się u nich ustawicznie z
zakłamanym życiem, to, co piszą, jest zakłamane, to, co przeżywają, jest zakłamane, powiedział Reger.
No i jeszcze robią ci pisarze tak zwane objazdy z odczytami i objeżdżają wzdłuż i wszerz całe Niemcy
i całą Austrię, i całą Szwajcarię, i nie pominą żadnej tępej dziury w gminie, byle tylko móc
odczytywać ten swój gnój, dać się fetować i napełniać sobie kieszenie markami i szylingami, i fran-
kami, oświadczył Reger. Nie ma dla mnie czegoś równie obrzydliwego jak tak zwane odczyty
poetyckie, powiedział Reger, nie ma dla mnie czegoś bardziej nienawistnego, wszyscy ci ludzie nie
widzą jednak w tym nic złego, żeby wszędzie odczytywać na głos ten swój gnój. Nikogo w gruncie
rzeczy za grosz nie interesuje, co też spisali sobie na swoich literackich grabieżach, ale oni czytają to
na głos, występują przed publicznością i czytają na głos, uginają karku przed każdym debilnym
radnym miejskim, głupim naczelnikiem gminy czy niewydarzonym germanistą, oświadczył Reger. Od
Flensburga po Bolzano czytają ten swój gnój i bez najmniejszych skrupułów w bezwstydny sposób
każą się ludziom utrzymywać. Nic nie jest dla mnie bardziej nieznośne niż tak zwany poetycki odczyt,
powiedział Reger, usiąść i czytać na głos swój własny gnój, jakie to odrażające, nic bowiem innego
wszyscy ci ludzie nie czytają na głos niż zwykły gnój. Kiedy są jeszcze w dość młodym wieku, jeszcze
to od biedy uchodzi, powiedział Reger, ale kiedy są starsi, dobiegają pięćdziesiątki i ją przekroczą,
może to wyłącznie wzbudzać wstręt. A to akurat pismaki w starszym wieku wszędzie się produkują na
odczytach, powiedział Reger, wstąpią na każde podium, zasiądą za każdym stołem, byle tylko
produkować się ze swym poetyckim gnojem czy ze swą głupawą sklerotyczną prozą, oświadczył Re-
ger. Choćby nie byli w stanie bodaj jednego z tych zakłamanych słów utrzymać w gębie, ci szarlatani i
tak będą włazili na podium nie wiem jakiej sali miejskiej, byle tylko odczytać na głos te swoje byle
jakie brednie, oświadczył Reger. Śpiewak śpiewający pieśni jest już czymś nie do zniesienia, ale pisarz
produkujący się publicznie ze swymi produktami jest jeszcze bardziej nieznośny. Pisarz, który
wstępuje na publiczne podium, po to by wystąpić przed publicznością ze swym oportunistycznym
gnojem, nawet jeżeli odbywa się to we frankfurckim Paulskirche, to tylko lichy komediant z teatrzyku
za pięć groszy, powiedział Reger. Aż się roi od różnych takich komediantów-oportunistów, powiedział
Reger. W Niemczech i w Austrii, i w Szwajcarii aż roi się od takich komediantów-oportunistów,
oświadczył Reger. Tak, tak, powiedział, zawsze logicznym następstwem byłaby totalna rozpacz z
powodu wszystkiego. Ale ja bronię się przeciw takiej totalnej rozpaczy z powodu wszystkiego. Teraz,
w wieku osiemdziesięciu dwóch lat, rękami i nogami bronię się przeciw tej totalnej rozpaczy z powodu
wszystkiego, stwierdził Reger. W tym świecie i w tych czasach, powiedział, w których niby wszystko
jest możliwe, niebawem nic już nie będzie możliwe. Pojawił się Irrsigler, Reger uczynił gest, tak jakby
chciał powiedzieć, ty masz lepiej ode mnie, po czym Irrsigler odwrócił się i ponownie zniknął. Reger,
opierając się na lasce wciśniętej między kolana, powiedział: niech pan pomyśli, panie Atzbacher, co to
znaczy mieć ambicję skomponowania najdłuższej symfonii w dziejach muzyki. Taka niedorzeczność
nie przyszłaby do głowy nikomu oprócz Mahlera. Niektórzy powiadają: Mahler był ostatnim wielkim
kompozytorem austriackim, naprawdę śmiechu warte. Człowiek, który w pełni świadomości każe grać
pięćdziesięciu smyczkom, tylko żeby zatriumfować nad Wagnerem, jest śmiechu wart. Wraz z
Mahlerem austriacka muzyka osiągnęła swój najniższy punkt, powiedział Reger. Najczystszej wody
kicz powodujący masową histerię, powiedział Reger, podobnie jest z Klimtem. Schiele jest bardziej
znaczącym malarzem. Dzisiaj nawet słaby kiczowaty obraz Klimta kosztuje kilka milionów funtów,
powiedział Reger, co za ohyda. Schiele to nie żaden kicz, ale nie jest też, rzecz jasna, naprawdę
wielkim malarzem. W naszym stuleciu było w Austrii kilku malarzy klasy Schielego, ale oprócz
Kokoschki nie było naprawdę kogoś znaczącego, że tak powiem, naprawdę wielkiego. Z drugiej strony
trzeba przyznać, że na dobrą sprawę nie sposób wiedzieć, czym jest rzeczywiście wielkie malarstwo.
Tu w Kunsthistorisches Museum mamy tak zwane wielkie malarstwo, że tak powiem na setki,
powiedział Reger, z czasem wydaje się nam ono jednak już nie tak wielkie, już nie tak znaczące,
ponieważ zbyt dokładnie je przestudiowaliśmy. To, co dokładnie przestudiujemy, traci dla nas na
wartości, powiedział Reger. Winniśmy zatem wystrzegać się dokładnego studiowania w ogóle.
Niestety jednak nie jesteśmy w stanie studiować czegokolwiek inaczej niż dokładnie, to całe
nieszczęście, przez to rozkładamy wszystko na części i obracamy wniwecz, niemalże już wszystko
obróciliśmy dla siebie wniwecz. Tak długo studiujemy jeden wers Goethego, powiedział Reger, aż
przestanie się on nam wydawać tak świetny jak uprzednio, powoli, po trochu traci dla nas na wartości i
to, co zrazu wydawało się może nawet najświetniejszym w ogóle wersem, przynosi nam w końcu
zasadnicze rozczarowanie. Wszystkim, co dokładnie przestudiowaliśmy, jesteśmy w końcu
rozczarowani. Mechanizm rozkładania i rozpadu, powiedział Reger, to coś, co znajome mi jest już od
najmłodszych lat, nie wiedziałem wtedy, że to moje nieszczęście. Nawet Shakespeare, kiedy zajmiemy
się nim przez dłuższy czas, studiując go, rozsypuje się na kawałki, jego zdania zaczynają działać nam
na nerwy, postaci rozpadają się wcześniej niż dramat, wszystko obracając nam wniwecz, powiedział. I
koniec końców w ogóle nie mamy już ze sztuki żadnej przyjemności, tak jak i z życia, nawet jeżeli to
coś naturalnego, ponieważ z czasem i tak stracimy naiwność, a wraz z nią i głupotę. Zamiast nich
przyswoimy sobie jednak najwyżej nieszczęście, powiedział Reger. Dzisiaj nie byłbym absolutnie w
stanie czytać Goethego, powiedział Reger, słuchać Mozarta, oglądać Leonarda, Giotta, teraz już
absolutnie bym tego nie potrafił. W przyszłym tygodniu ponownie pójdę z Irrsiglerem do restauracji w
Astorii, powiedział
Reger, za życia żony zabieraliśmy Irrsiglera przynajmniej trzy razy w roku do restauracji w Astorii,
wciąż jestem dłużny Irrsiglerowi te wyjścia do Astorii, powiedział, i chcę je kontynuować. Ludzi
takich jak Irrsigler nie powinniśmy tylko wykorzystywać, ale także raz na jakiś czas wyświadczać im
przysługę. Najlepiej zabrać go do restauracji w Astorii. Mógłbym częściej zabierać go z rodziną na
Prater, ale nie mam na to siły, dzieci Irrsiglera czepiają się mnie jak rzepy i w nadmiarze energii
zdzierają ze mnie niemal ubranie. A Prater, wie pan, jest dla mnie tak ohydny, sam widok tych
podpitych mężczyzn i kobiet, którzy przed budami ze strzelnicą silą się na tanie dowcipy i dają upust
swemu przeraźliwemu prymitywizmowi, po takim pobycie na Praterze mam wrażenie, że jestem od
stóp aż po szyję utytłany. Prater nie jest już przecież Praterem z mojego dzieciństwa, kipiącym energią
lunaparkiem, dzisiejszy Prater to ohydny punkt zborny ordynarnych ludzi, punkt zborny elementu
kryminalnego. Cały Prater cuchnie piwem i przestępstwem, napotykamy w nim wyłącznie brutalność,
bezwstydną głupotę smarkatego wiedeńskiego pospólstwa. Nie ma dnia, żeby gazety nie pisały o
jakimś mordzie na Praterze, dzień w dzień gwałt na Praterze, najczęściej kilka. W dzieciństwie dzień
na Praterze to była zawsze wielka radość, wiosną pachniały tam rzeczywiście bzy i kasztany. Dziś
cuchnie tam wołającą o pomstę do nieba proletariacką perwersją. Dzisiejszy Prater, niegdyś najmilsza
recepta na rozrywkę, powiedział Reger, to tylko pospolite jarmarczne rumowisko wulgarności. Tak,
gdyby Prater był wciąż tym, czym był za mojego dzieciństwa, powiedział Reger, zabrałbym na Prater
rodzinę Irrsiglerów, ale nie chodzę, nie mogę sobie na to pozwolić; gdybym poszedł z rodziną
Irrsiglerów na Prater, zniszczyłoby mnie to na całe tygodnie. Jeszcze moją matkę wożono z rodzicami
powozem na Prater, w powiewnej sukni z jedwabiu spacerowała po całej główniej alei Prateru. To
dawne dzieje, te obrazy, powiedział Reger, teraz wszystko się skończyło. Dzisiaj cieszy się pan, że nikt
panu nie strzelił z tyłu w plecy, powiedział Reger, nie dźgnął nożem w serce lub choćby nie wyciągnął
portfela z kieszeni marynarki. Dzisiejsze czasy to czasy powszechnej brutalizacji. Prater z dziećmi
Irrsiglera — nigdy więcej, zrobiłem to tylko raz. Czepiają się mnie jak rzepy, zdzierają ze mnie niemal
ubranie i cały czas chcą, żebym z nimi jeździł kolejką straszydeł albo poszedł na karuzelę. Zrobiło mi
się od tego niedobrze, powiedział Reger. Nie mam, rzecz jasna, nic przeciw dzieciom Irrsiglera,
powiedział Reger, ale nie mogę tego wytrzymać. Irrsigler sam, to jeszcze możliwe, ale cała rodzina
Irrsiglerów, co to, to nie. Z Irrsiglerem w Astorii przy moim stoliku w rogu z widokiem na pustą
Maysedergasse, to jeszcze możliwe, ale z rodziną Irrsiglerów na Praterze, co to, to nie. Za każdym
razem znajduję inną wymówkę, żebym nie musiał iść z rodziną Irrsiglerów na Prater. Wyprawa na
Prater z rodziną Irrsiglerów to dla mnie istna wyprawa do piekła. Nie znoszę też głosu pani Irrsigler,
powiedział Reger, nie mogę wytrzymać tego jej głosu. Dzieci Irrsiglerów zresztą też mają w gruncie
rzeczy straszliwe głosy, strach pomyśleć, co będzie, jak te głosy dojrzeją, powiedział. Taki cichy i miły
człowiek jak Irrsigler, a taka hałaśliwa żona jak Irrsiglerowa i hałaśliwe dzieci jak dzieci Irrsiglerów.
Kiedyś Irrsigler zaproponował mi, żebym może jednak pojechał za miasto z jego rodziną, w
podmiejskie okolice. Również na to się nie zgodziłem, od lat wykręcam się, jak mogę, byle umknąć ta-
kiej wycieczce podmiejskiej. Niech pan to sobie przedstawi, ja na przechadzce po podmiejskich
okolicach z rodziną Irrsiglerów! Może jeszcze dzieci Irrsiglera miałyby śpiewać. Tego bym nie
wytrzymał, gdyby dzieci Irrsiglerów zaczęły mnie nakłaniać, żebym maszerował z nimi po
okolicznych lasach, z przodu Irrsiglerowa, z tyłu Irrsigler, a ze mną, najlepiej trzymając mnie za ręce,
dzieci Irrsiglerów. I rodzina Irrsiglerów chce, żebym może jeszcze razem z nimi śpiewał. Prości ludzie
mają pęd do natury, chcą być na wolnym powietrzu, mnie nigdy do natury nie ciągnęło, oświadczył
Reger. Nie mogłoby mi się przydarzyć nic okropniejszego niż przemierzanie pieszo okolic Wiednia i
może jeszcze siedzenie w ogródku jakiejś gospody. Już na samą myśl o tym, że rodzina Irrsiglerów w
mojej obecności i na mój koszt zajada się sznyclami i zapycha sobie brzuchy winem, piwem, sokiem
jabłkowym, zbierało mi się na wymioty. Z Irrsiglerem w Astorii, owszem, to i dla mnie przyjemność,
nie potrzebuję niczego udawać, żeby trzy razy na rok pójść z Irrsiglerem do Astorii, no i wypić
kieliszek wina, owszem, to jest możliwe, ale nic poza tym. Prater jest absolutnie niemożliwy, również
okolice Wiednia są absolutnie niemożliwe. Gdyby Irrsigler był bodaj krztynę muzykalny, powiedział
Reger, poszedłbym z nim na koncert, czy nawet zostawił mu bilety prasowe, Irrsigler nie ma jednak
najmniejszego wyczucia muzyki, słuchanie muzyki to dla niego tortura. Każdy inny usiadłby, nawet
jeśli to dla niego męka, w trzecim bądź czwartym rzędzie Musikverein posłuchać Piątej Beethovena,
tam bowiem bardziej niż gdziekolwiek indziej wszystko schlebia próżności ludzkiej, ale nie Irrsigler,
zawsze odmawiał pójścia do Musikverein, stwierdzając po prostu: nie lubię muzyki, panie Reger,
oświadczył Reger. Rodzina Irrsiglerów od trzech lat czeka, żebym z nią poszedł na Prater, powiedział
Reger, raz mówię, że głowa mnie boli, raz, że serce, raz znowu, że mam po uszy pracy, że tyle
korespondencji muszę załatwić, i za każdym razem czuję wstręt, że muszę tak mówić. Irrsigler
doskonale wie, dlaczego nie wybieram się z jego rodziną na Prater, nie powiedziałem mu dlaczego, ale
Irrsigler nie jest przecież głupi, powiedział Reger. W Astorii zamawia nieodmiennie to samo danie,
sztukę mięsa, dlatego że ja zawsze zamawiam sztukę mięsa. Czeka, aż zamówię dla siebie sztukę
mięsa, a wtedy i on zamawia również dla siebie sztukę mięsa, stwierdził Reger. Ja piję tylko wodę
mineralną, natomiast Irrsigler zamawia do sztuki mięsa kieliszek wina.
Sztuka mięsa w Astorii nie zawsze jest pierwszorzędna, ale ja lubię ją zamawiać właśnie w Astorii.
Irrsigler je wolno, to coś u niego raczej niespodziewanego. Ja zjadam sztukę mięsa tak powoli, że
wydaje mi się, że jem jeszcze wolniej od Irrsiglera, ale Irrsigler, nawet wtedy, gdy ja jem jak
najwolniej, zjada sztukę mięsa jeszcze o wiele wolniej. Panie Irrsigler, powiedziałem do niego
ostatnim razem w Astorii, ja tyle panu zawdzięczam, prawdopodobnie wszystko, ale naturalnie tego
nie zrozumiał. Po śmierci żony zostałem nagle sam, miałem wprawdzie mnóstwo ludzi wokół, ale
żadnego Człowieka, a panu też nie chciałem się naprzykrzać w moim przeraźliwym stanie. Przez pół
roku unikałem wszelkich. kontaktów z ludźmi, już choćby dlatego, że chciałem uniknąć ich strasznych
pytań, ludzie przecież zawsze bez najmniejszego zażenowania zadają wciąż te przeraźliwe pytania o
okoliczności śmierci, przy każdej okazji, chciałem od tego uciec, pozostał mi więc tylko Irrsigler. I
przez niemal pół roku po śmierci żony ani razu nie wybrałem się do Kunsthistorisches Museum,
dopiero od półrocza zacząłem ponownie tam chodzić i początkowo oczywiście nie co drugi dzień, jak
zazwyczaj, tylko najwyżej raz w tygodniu. Ale teraz ponownie już od ponad pół roku przychodzę do
Kunsthistorisches Museum co drugi dzień. Irrsigler był dla mnie jedynym możliwym człowiekiem,
ponieważ w ogóle mnie o nic nie pytał, powiedział Reger. Zawsze się zastanawiam, czy iść z
Irrsiglerem do Astorii czy do Imperialu, w każdym razie do jednej z najbardziej renomowanych
restauracji, ale w Imperialu nie czuje się on tak dobrze jak w Astorii, ktoś taki jak Irrsigler nie znosi
absolutnej wspaniałości Imperialu, oświadczył Reger. Poza tym w Astorii wszystko jest znacznie
bardziej dyskretne. I tak od czasu do czasu pragnę mimo wszystko wyrazić wdzięczność Irrsiglerowi,
jest dla mnie tak ważny, powiedział Reger. Irrsigler ma tę miłą cechę, że umie słuchać, i to słuchać,
absolutnie się nie narzucając. Tak jak sam Irrsigler jest dla mnie nadzwyczaj miłym człowiekiem, to
cała rodzina Irrsiglerów jest nadzwyczaj niemiła. Jakim sposobem człowiek taki jak Irrsigler, powie-
dział Reger, trafia na kobietę taką jak Irrsiglerowa, która ma taki piskliwy głos i chodzi jak kwoka.
Często zastanawiamy się, jak trafiają na siebie ludzie tak diametralnie odmienni, powiedział Reger.
Kobieta o takim histerycznym, zwierzęcym głosie, która chodzi jak kwoka, i mężczyzna taki jak
Irrsigler, tak zrównoważony i miły. A dzieci Irrsiglerów, rzecz jasna, wzięły wszystko po matce,
prawie nic nie mają z ojca. Jedno jeszcze mniej udane niż drugie, stwierdził Reger. Dzieci Irrsiglerów
są wszystkie nieudane, oczywiście jednak rodzice uważają, że dzieci im się udałyś rodzice zawsze tak
uważają. Strach pomyśleć, co z tych dzieci Irrsiglera pewnego dnia wyrośnie, powiedział Reger,
widząc dzieci Irrsiglera, już dzisiaj widzę ludzi nawet już nie całkowicie przeciętnych, tylko mocno
poniżej przeciętnej, ludzi w najlepszym wypadku chwiejnego charakteru. Zawsze przychodzi mi do
głowy pojęcie nieudanego pomiotu, powiedział Reger, to naprawdę przykre u rodziny Irrsiglerów.
Taki wspaniały mężczyzna, człowiek o tak udanym charakterze, a taka nieudana rodzina. No ale nic w
tym niecodziennego, powiedział Reger. Austriacy, jako urodzeni oportuniści, to przymilni obłudnicy,
powiedział teraz, ich życie sprowadza się do zamazywania i zapominania. Nie ma takiego politycznego
ohydztwa, choćby największego, którego nie zapomnieliby już po upływie tygodnia, nie ma takiej
zbrodni, choćby największej. Austriak jest przecież urodzonym ukrywaczem przestępstwa, powiedział
Reger, Austriak kryje każde przestępstwo, choćby nie wiem jak podłe, jest on bowiem, jak
powiedziałem, urodzonym oportunistycznym przymilnym obłudnikiem. Przez całe dziesięciolecia nasi
ministrowie popełniają budzące grozę przestępstwa, a ci oportunistyczni przymilni obłudnicy ich kryją.
Przez całe dziesięciolecia ministrowie morderczo oszukują, kryci przez tych przymilnych obłudników.
Przez całe dziesięciolecia austriaccy ministrowie bez skrupułów okłamują i oszukują Austriaków i
kryci są w tym przez tych przymilnych obłudników. Od czasu do czasu cudem bez mała choć jeden
taki minister oszust i przestępca posłany zostanie do diabła, powiedział Reger, bo stawia się mu zarzut
popełniania ciężkich przestępstw przez całe dziesięciolecia, ale już po upływie tygodnia cała sprawa
ulega zapomnieniu, ponieważ ci przymilni obłudnicy już o tej sprawie zapomnieli. Złodzieja dwu-
dziestu szylingów wymiar sprawiedliwości ściga i wsadza do więzienia, oszust na milionową,
miliardową skalę w najlepszym wypadku zostanie przepędzony, dostanie olbrzymią emeryturę i od
razu wszyscy o nim zapomną, oświadczył Reger. To naprawdę cud, dodał teraz Reger, że teraz znowu
przepędzono jakiegoś ministra, ale rozumie pan, ledwie jednego zdjęto i przepędzono, i ledwie gazety
napisały, że dopuścił się miliardowych oszustw, ledwie te same gazety napisały, że ów minister jest
ciężkim przestępcą i należy go postawić przed sądem, już się o tym zapomina, te same gazety, a przez
to i całe społeczeństwo po wsze czasy o tym zapomina. W sytuacji, kiedy należałoby ministra
oskarżyć, postawić przed sądem i wsadzić do więzienia, i to, niech mitu będzie wolno powiedzieć, na
dożywocie, co odpowiadałoby wadze popełnionego przez niego przestępstwa, on używa sobie życia z
tłustej emerytury w swojej willi na Kahlenbergu, i nikomu już nie przyjdzie do głowy, by mu w tym
przeszkodzić. Jako pensjonowany minister czerpie co najlepsze z życia, jak to się mówi, pełną garścią,
a kiedy pewnego dnia umrze, dadzą mu jeszcze państwowy pogrzeb i miejsce w Alei Zasłużonych na
Centralnym Cmentarzu, oświadczył Reger, obok swoich zmarłych wcześniej kolegów ministrów,
którzy byli takimi samymi przestępcami jak on. Austriak to urodzony przymilny obłudnik oportunista,
urodzony zamazywacz i zapominacz wszelkich świństw i przestępstw ministrów i wszystkich innych
rządzących, oświadczył Reger. Austriak przez całe życie przymilnie ugina karku i kryje przez całe
życie największe ohydztwa i przestępstwa, żeby móc przetrwać, taka jest prawda, powiedział Reger.
Gazety tylko stwierdzają fakty, oskarżają i oczywiście też wszystko nadymają, ale jednocześnie z
oportunizmu natychmiast wszystko unieważniają i nie chcą z oportunizmu pamiętać. Gdy idzie o
polityczne ohydztwa i przestępstwa, to gazety ujawniają i podjudzają, ale i jednocześnie tuszują, kryją
i tłumią, stwierdził Reger. Jaką to gazety robiły burzę wokół zdymisjonowanego ministra i wysuwały
przeciw niemu najcięższe zarzuty i jak to, jak to się mówi, załatwiły go na zimno, zmuszając kanclerza
federalnego do odwołania tego ministra-przestępcy, ale ledwie kanclerz ministra odwołał, gazety o
ministrze zapomniały, tudzież o wszystkich popełnionych przez niego przestępstwach, oświadczył Re-
ger. Austriackie sądownictwo to sądownictwo austriackich polityków, powiedział Reger, wszystko
inne jest kłamstwem. Fakt, że aferę tę tuszuje nie tylko rząd, ale i sama prasa, nie daje mi wprost
spokoju, powiedział Reger. Ale jako Austriak już od lat nie ma pan spokoju, ponieważ w ostatnich
latach nie mija dzień bez politycznego skandalu, apolityczne świństwa przybrały już wymiar jeszcze
parę lat temu niewyobrażalny, oświadczył Reger. Cokolwiek bym robił, te skandale polityczne mam
wciąż w głowie, czymkolwiek bym się zajmował, wciąż mam w głowie te polityczne skandale,
oświadczył Reger. Kiedy tylko weźmiemy do ręki gazetę, od razu jakiś skandal polityczny, powiedział
Reger, dzień w dzień jakiś skandal, w który wplątani są politycy tego nie do rozpoznania zma-
sakrowanego państwa, którzy nadużyli swego urzędu, którzy spodlili się czynami kryminalnymi.
Kiedy tylko weźmie pan do ręki gazetę, wydaje się panu, że żyje pan w państwie, w którym polityczne
ohydztwo i polityczna przestępczość są na porządku dziennym. Najpierw myślałem sobie, że nie będę
się tym zbytnio przejmował, to państwo jest dziś bowiem absolutnie poniżej wszelkiej dyskusji, ale
nagle okazało się niemożliwe, żebym się tym nie przejmował w tym strasznym państwie, z każdym
dniem coraz większą przejmującym grozą; kiedy wcześnie rano weźmie pan do ręki gazetę,
automatycznie zaczyna pan się przejmować tymi ohydztwami i przestępstwami naszych polityków. Z
miejsca odnosi pan wtedy wrażenie, że wszyscy politycy to element z gruntu kryminalny, zgraja
bydlaków, oznajmił Reger. Dlatego ostatnimi czasy w ogóle porzuciłem zwyczaj czytania z rana
gazety, tak jak to miałem przez kilkadziesiąt lat w zwyczaju, wystarczy, że otworzę ją po południu.
Kiedy człowiek czytający gazety z samego rana weźmie do ręki gazetę, dostanie już z samego rana
rozstroju żołądka, i to na cały dzień i jeszcze następną noc, oświadczył Reger, ponieważ
konfrontowany jest wciąż z coraz większymi skandalami politycznymi, z coraz większym politycznym
świństwem, oświadczył Reger. W tym kraju człowiek czytający gazety już od lat przecież wyczytuje z
tych gazet wyłącznie tylko skandale, na pierwszych trzech stronach polityczne, a na następnych
pozostałe, wciąż jednak wyłącznie wyczytuje skandale, ponieważ gazety austriackie piszą już teraz
tylko i wyłącznie o skandalach i świństwach, o niczym innym. Austriackie gazety zeszły na tak niski
poziom, że samo to jest już skandalem, powiedział Reger, nie ma w świecie gazet bardziej niegodzi-
wych i podłych tudzież bardziej odstręczających niż austriackie, jednakże te austriackie gazety są tak
ohydne i niegodziwe niejako z konieczności, ponieważ takie jest austriackie społeczeństwo, przede
wszystkim zaś społeczność polityczna w Austrii, ponieważ właśnie to państwo jest tak ohydne i tak
niegodziwe. Nigdy dotąd nie było w tym kraju tak ohydnego i niegodziwego społeczeństwa wraz z tak
ohydnym i niegodziwym państwem, powiedział Reger, nikt jednak w tym państwie i w tym kraju nie
odczuwa tego jako hańby, nikt naprawdę nie buntuje się przeciw temu, oświadczył Reger, Austriak
wszystko zawsze brał za dobrą monetę, obojętnie co to było, choćby największe ohydztwo, największą
niegodziwość i najmonstrualniejsze monstrum, oświadczył Reger. Austriak jest wszystkim, tylko nie
rewolucjonistą, ponieważ nie jest w najmniejszym stopniu fanatykiem prawdy, Austriak od wieków
żyje w kłamstwie i ma to już w zwyczaju, oświadczył Reger, Austriak już przed wiekami zawarł ślub z
kłamstwem, kłamstwem wszelkiej maści, oświadczył Reger, przede wszystkim jednak i najintymniej z
kłamstwem państwowym. Austriacy, jakby nigdy nic, wiodą swój niecny i niegodziwy żywot we
wspólnym państwowym kłamstwie, powiedział Reger, to jest u nich najbardziej odstręczające. Tak
zwany przemiły Austriak to chytry oportunistyczny zastawiacz pułapek, oznajmił Reger, który zawsze
i wszędzie zastawia swoje oportunistyczne pułapki, tak zwany przemiły nasz Austriak jest mistrzem
bydlęco niecnej niecności, pod jego tak zwanymi miłymi cechami kryje się człowiek nikczemny i
bezwstydny tudzież bezwzględny, a wskutek tego również najbardziej zakłamany, oświadczył Reger.
Choć przez całe życie wręcz fanatycznie oddawałem się czytaniu gazet, oświadczył Reger, obecnie
wystarczy, bym wziął jakąś gazetę do ręki, a czuję, że to wprost nieznośne, ponieważ gazety są pełne
skandali. Ale jakie gazety, takie i społeczeństwo, które gazety pokazują, oświadczył Reger. Może pan
tak sobie szukać choćby i cały rok, a nie znajdzie pan w żadnym z tych zasranych dzienników ani
jednego błyskotliwego zdania, powiedział Reger. Ale co ja będę o tym panu prawił, sam pan przecież
doskonale zna wszystko, co wiąże się z Austrią, powiedział Reger. Obudziłem się rano, pomyślałem o
tym skandalu ministerialnym i od tego czasu wciąż mam to w głowie, nie mogę o tym przestać myśleć,
to tragedia mojej głowy, powiedział Reger, że nie przestaję zaprzątać sobie głowy tymi skandalami,
przede wszystkim politycznymi, skandale wżerają mi się coraz głębiej w głowę, to jest ta tragedia.
Myślę, że powinienem przestać zaprzątać sobie głowę wszystkimi tymi skandalami i ohydztwami,
powiedział Reger, ale te ohydztwa i skandale coraz głębiej mi się wżerają w głowę. Uspokaja mnie
jednak, rzecz jasna, że mogę z panem o tym wszystkim debatować, właśnie o tych politycznych
ohydztwach i skandalach, codziennie z rana myślę, jak to dobrze, że mam Ambasadora, gdzie mogę z
panem debatować, rzecz jasna nie tylko o skandalach i ohydztwach, naturalnie bowiem są i inne, mil-
sze rzeczy, muzyka na przykład, oświadczył Reger. Dopóki nie mija mi chęć rozmowy o Sturmsonate
czy o Sztuce fugi, nie poddaję się, powiedział Reger. Muzyka wciąż na nowo mnie ratuje, to, że żyje
we mnie wciąż muzyka, zawsze żyje, od dzieciństwa, oświadczył Reger. Tak, o to chodzi, codziennie
na nowo dzięki muzyce uchronić się od ohydztw i obrzydliwości, powiedział, dzięki muzyce
codziennie budzić się z samego rana jako człowiek myślący i czujący, rozumie pan, o to właśnie
chodzi, powiedział. Tak, tak, nawet wtedy, kiedy ją wyklinamy, kiedy wydaje się nam ona całkowicie
zbyteczna, nawet kiedy musimy przyznać, że i ona, sztuka, nic nie jest warta, kiedy patrzymy na te
obrazy tak zwanych dawnych mistrzów, które bardzo często, a z biegiem lat, rzecz jasna, coraz
bardziej dogłębnie wydają się nam nieużyteczne i bezcelowe, nawet jeżeli są to jedynie bezradne
próby sztucznego utrzymywania się na powierzchni ziemi, to przecież ratuje nas i nam podobnych
właśnie owa przeklęta i wyklęta, nierzadko też aż do nudności wstrętna i fatalna sztuka, oświadczył
Reger. Austriak jest zawsze człowiekiem porażki, któremu się nie udało, powiedział Reger, który na
dodatek jest jeszcze tego do głębi świadomy. I to jest przyczyna całej jego obrzydliwości, całej
słabości jego charakteru, ze wszystkich bowiem jego obrzydliwości naczelną stanowi to, że Austriak to
człowiek słabego charakteru. Ale jest przez to również jako człowiek znacznie ciekawszy niż wszyscy
inni, oświadczył Reger. Faktycznie, Austriak to najciekawszy gatunek człowieka w Europie, ma
bowiem w sobie wszystko to, co wszyscy inni Europejczycy, a do tego jest jeszcze słabego charakteru.
To jest u Austriaka fascynujące, powiedział Reger, że już od urodzenia ma w sobie wszelkie cechy
wszystkich innych, a do tego jeszcze słaby charakter. Kiedy przez całe życie przebywamy w Austrii,
przestajemy widzieć Austriaka takim, jaki jest naprawdę, kiedy jednak, powiedzmy po dłuższej
nieobecności, wrócimy do Austrii, tak jak ja właśnie z Londynu, widzimy go wyraźnie, nie może przed
nami nic udawać. Austriak to genialny udawacz, w ogóle najlepszy komediant, powiedział Reger, we
wszystkim udaje, nigdy nie dotykając prawdy, to jego najbardziej charakterystyczna cecha. Austriaka
lubi się na całym świecie, przynajmniej lubiło do dzisiaj, właśnie dlatego cały świat nagle, że tak po-
wiem, się w nim zadurzył, że jest najciekawszym, jednocześnie jednak jest on mimo to wciąż
najniebezpieczniejszym Europejczykiem. Austriak z dużym prawdopodobieństwem jest w ogóle
najniebezpieczniejszym człowiekiem, bardziej niebezpiecznym od Niemca, bardziej od wszystkich
innych Europejczyków, Austriak jest politycznie z pewnością człowiekiem najniebezpieczniejszym,
czego dowiodła historia i co sprowadzało na Europę zawsze olbrzymie nieszczęścia, nawet na cały
świat. Austriaka, który zawsze jest pospolitym nazistą albo debilnym katolikiem, można uważać za
kogoś ciekawego i oryginalnego, ale nie powinno się go stawiać u politycznego steru, powiedział
Reger, Austriak pozostawiony u steru bowiem niechybnie poprowadzi wszystko w bezdenną przepaść.
Bezsenna noc i jak zwykle w stanie najwyższego wzburzenia z powodu tych skandali politycznych,
powiedział wtedy Reger. Tak, powiedziałem sobie z samego rana, zobaczysz się dzisiaj z Atzbacherem
w Kunsthistorisches Museum i coś mu zaproponujesz, wiedząc doskonale, że proponujesz mu coś bez
sensu, proponujesz coś, co jest śmiechu warte, alei niesamowite, oświadczył Reger. Po śmierci żony
Reger przez dwa miesiące nie wychodził z mieszkania przy Singerstrasse, przez pół roku po śmierci
żony z nikim się nie widywał. Przez całe pół roku opiekowała się nim ordynarna i okropna pomoc
domowa, ani razu, jak sądzę, nie poszedł do Kunsthistorisches Museum, w którym przecież przez tyle
lat bywał co drugi dzień wraz z żoną. Pomoc domowa gotowała mu i robiła pranie, wprawdzie we
wszystkim niechlujna, aż włosy stawały na głowie, powtarzał wciąż Reger, niemniej dzięki temu nie
popadł w całkowite zaniedbanie. Człowiek, który nagle zostaje sam, bardzo szybko popada w
całkowite zaniedbanie, cytuję Regera, całymi miesiącami odżywiałem się tylko grysikiem, cytuję
Regera, bo z moimi nieleczonymi zębami nie tylko nie mogłem jeść mięsa, ale nawet jarzyn.
Mieszkanie przy Singerstrasse opustoszało i pogrążyło się w grobowym milczeniu, własnymi słowami
opisywał ten stan Reger, kiedy pierwszy raz po śmierci żony spotkałem go w Ambasadorze, wychu-
dzony, blady, prawie przez cały czas milcząco opierający się na lasce, z niezawiązanymi sznurówkami
i zimowymi kalesonami wystającymi spod nogawek spodni. Kiedy straciło się najbliższą istotę,
człowiekowi nie chce się już w ogóle żyć, stwierdził wówczas w Ambasadorze, ale musimy żyć, nie
możemy z sobą skończyć, zbyt na to jesteśmy tchórzliwi, stojąc nad otwartym grobem, przyrzekamy
sobie, że wkrótce pójdziemy jej śladem, ale jeszcze pół roku później wciąż pozostajemy przy życiu i
brzydzimy się sobą, oświadczył wówczas w Ambasadorze. Jego żona skończyła osiemdziesiąt siedem
lat, ale mogła śmiało dożyć stu lub więcej, gdyby nie ten upadek, stwierdził wówczas w Ambasadorze
Reger. Winni jej śmierci są miasto Wiedeń i austriackie państwo oraz Kościół katolicki, powiedział
wówczas Reger w Ambasadorze, gdyby bowiem miasto Wiedeń, do którego należy trotuar przed
Kunsthistorisches Museum, posypało piaskiem trotuar przed Kunsthistorisches Museum, moja żona by
nie upadła, gdyby zaś należące do państwa Kunsthistorisches Museum bezzwłocznie, a nie po
półgodzinie, zawiadomiło pogotowie, żona nie musiałaby czekać aż godzinę po upadku na
przewiezienie do szpitala Braci Miłosierdzia, no i gdyby tak chirurdzy należącego do Kościoła katolic-
kiego szpitala Braci Miłosierdzia nie spaprali operacji! stwierdził wówczas Reger w Ambasadorze.
Miasto Wiedeń na równi z państwem austriackim oraz Kościołem katolickim ponoszą winę za śmierć
mojej żony, powiedział Reger w Ambasadorze, pomyślałem, siedząc obok niego na ławce w sali
Bordona, jak sądzę. Miasto Wiedeń w dniu, w którym wszystko jest oblodzone, nie posypuje trotuaru
przed Kunsthistorisches Museum, Kunsthistorisches Museum zawiadamia pogotowie dopiero po któ-
rymś z kolei żądaniu, aby to uczynić, a na koniec chirurdzy Braci Miłosierdzia paprzą operację i
wszystko kończy się śmiercią mojej żony, powiedział Reger w Ambasadorze. Wyłącznie przez
zaniedbanie ze strony miasta Wiednia, austriackiego państwa tudzież lekkomyślność Kościoła
katolickiego tracimy istotę, którą darzyliśmy najgłębszą miłością, kochaliśmy bardziej niż kogokol-
wiek w świecie, powiedział wówczas w Ambasadorze Reger. Tracimy najważniejszą dla nas istotę,
ponieważ miasto i państwo tudzież Kościół postąpiły lekkomyślnie i niegodziwie, stwierdził wówczas
w Ambasadorze Reger. Umiera człowiek, z którym przez niemal czterdzieści lat dzieliliśmy życie,
jakby to było coś najoczywistszego w świecie, w głębokim szacunku i miłości, ponieważ miasto i
państwo tudzież Kościół postąpiły lekkomyślnie i niegodziwie, stwierdził wówczas Reger w
Ambasadorze. Nasza jedyna istota umiera, ponieważ miasto i państwo tudzież Kościół zachowały się
lekkomyślnie i niegodziwie, stwierdził wówczas w Ambasadorze Reger. Nagle zostajemy sami,
opuszczeni przez jedyną istotę, którą kiedykolwiek w gruncie rzeczy mieliśmy, ponieważ miasto i
państwo tudzież Kościół postąpiły bezmyślnie i nieodpowiedzialnie, stwierdził wówczas w
Ambasadorze Reger. Nagle bez najmniejszego uprzedzenia rozstajemy się z istotą, której w gruncie
rzeczy wszystko zawdzięczamy i która faktycznie wszystko nam dała, powiedział wówczas Reger w
Ambasadorze. Raptem zostajemy sami w mieszkaniu bez istoty, która przez całe dziesięciolecia z
największą troskliwością utrzymywała nas przy życiu, ponieważ miasto i państwo tudzież Kościół
katolicki dopuściły się zbrodniczego zaniedbania obowiązków, stwierdził wówczas w Ambasadorze
Reger. Raptem stoimy nad otwartym grobem istoty, bez której nie potrafiliśmy sobie nigdy wcześniej
wyobrazić życia, powiedział wówczas w Ambasadorze Reger, jak sądzę. Miasto Wiedeń i państwo
austriackie tudzież Kościół katolicki ponoszą winę za to, że zostałem sam i będę musiał pozostać sam
do końca życia, powiedział Reger wówczas w Ambasadorze. Człowiek, który zawsze był zdrowy i
odznaczał się zawsze wszelkimi możliwymi zaletami istoty inteligentnej a zarazem kobiety i faktycznie
był mi najdroższą istotą, umiera tylko dlatego, że miasto Wiedeń nie posypało trotuaru przy
Kunsthistorisches Museum, tylko dlatego, że Kunsthistorisches Museum należące do państwa nie
zawiadomiło w porę pogotowia, tudzież dlatego, że chirurdzy w szpitalu Braci Miłosierdzia spaprali
operację, oświadczył wtedy Reger w Ambasadorze. Moja żona mogła żyć ponad sto lat, jestem o tym
przekonany, gdyby miasto Wiedeń posypało piaskiem trotuar przy Kunsthistorisches Museum,
oświadczył wówczas Reger w Ambasadorze. I z pewnością żyłaby jeszcze dzisiaj, gdyby
Kunsthistorisches Museum zawiadomiło w porę pogotowie i gdyby chirurdzy ze szpitala Braci
Miłosierdzia nie spaprali operacji. W gruncie rzeczy nie powinienem był w ogóle przekroczyć progu
Kunsthistorisches Museum, oświadczył Reger, przekroczywszy próg Kunsthistorisches Museum
siedem miesięcy po śmierci żony. Teraz posypuje się trotuar przy Kunsthistorisches Museum, teraz,
kiedy moja żona nie żyje, powiedział Reger. Zonę zabrano akurat do szpitala Braci Miłosierdzia, aku-
rat do tego szpitala, o którym nigdy dobrego słowa nie słyszałem, oświadczył Reger. Wszystkie te
szpitale, które w nazwie mają słowo miłosierny są mi z gruntu wstrętne, stwierdził Reger. Słowa
miłosierny nadużywa się bardziej niż jakiegokolwiek innego, powiedział Reger. Miłosierne szpitale są
najmniej miłosiernymi, jakie w ogóle znam, stwierdził Reger, panuje w nich przecież najczęściej
wyłącznie ignorancja medyczna i chciwość obok całkiem pospolitej i niegodziwej świętoszkowatości,
stwierdził wówczas Reger w Ambasadorze. Teraz został mi tylko i wyłącznie Ambasador, miejsce w
rogu sali, do którego przyzwyczaiłem się w ciągu tych wielu lat. Kiedy nie wiem, co dalej, mam dwa
refugia, oświadczył wówczas w Ambasadorze Reger, to miejsce w rogu sali w Ambasadorze i ławkę w
Kunsthistorisches Museum. Ale kiedy siedzi pan całkiem sam w Ambasadorze w tym narożnym
miejscu, to też jest okropne, powiedział wówczas Reger w Ambasadorze. Byłem przyzwyczajony
siedzieć tu z żoną, bardzo to lubiłem, a nie siedzieć tu w pojedynkę, nie w pojedynkę, drogi panie
Atzbacher, stwierdził Reger wówczas w Ambasadorze, siedzieć w pojedynkę w Kunsthistorisches
Museum na ławce w sali Bordona, na której przecież przez ponad trzydzieści lat siedziałem wraz z
żoną, to wręcz straszne. Idąc ulicami miasta Wiednia, przez cały czas myślę, że miasto Wiedeń winne
jest śmierci mojej żony i że państwo austriackie jest winne jej śmierci, dokądkolwiek i kiedykolwiek
bym szedł, nie mogę usunąć z głowy tych myśli, stwierdził Reger. Dopuszczono się wobec mnie
zbrodni, monstrualnego miejsko państwowo katolicko kościelnego czynu, wobec którego jestem
całkowicie bezbronny, to jest najbardziej przeraźliwe, oświadczył Reger. W gruncie rzeczy, stwierdził
Reger wówczas w Ambasadorze, w momencie, w którym umarła mi żona, i ja umarłem. To jest
prawda, czuję się jak umarły, umarły, któremu każą żyć. I to jest mój problem, powiedział Reger
wówczas w Ambasadorze. Mieszkanie jest puste i wymarłe, powtórzył Reger wówczas w
Ambasadorze, wielokrotnie. Przez dwadzieścia lat zaledwie dwukrotnie byłem w mieszkaniu Regerów
przy Singerstrasse, dziesięcio, dwunastopokojowym mieszkaniu w kamienicy z przełomu wieków,
należącej teraz, po śmierci żony, do Regera. Wypełnione rodzinnymi meblami jego żony, Regerowskie
mieszkanie przy Singerstrasse jest wzorcowym przykładem tak zwanego mieszkania w Jugendstilu,
ściany zawieszone są dziesiątkami obrazów Klimta, Schielego, Gerstla i Kokoschki, wszystko to
obrazy, które bardzo ceniła żona, cytuję Regera, ale mnie one zawsze do głębi mierziły. Każdy pokój
w mieszkaniu Regera przy Singerstrasse został na przełomie wieków dosłownie zamieniony w dzieło
sztuki przez słynnego słowackiego artystę stolarza. Nie wydaje mi się, panie Atzbacher, że znajdzie
pan w Wiedniu drugie takie mieszkanie, w którym równie umiejętnie, z najwyższą dbałością o jakość,
zademonstrowano słowacką sztukę rzemiosła snycerskiego. Sam Reger wcale nie ceni sobie przecież,
powtarza to wciąż, tak zwanego Jugendstilu, nienawidzi go, cały bowiem Jugendstil to sam kicz,
dobrze się czuje, jak wciąż sam podkreśla, w przytulnym mieszkaniu żony przy Singerstrasse,
podobają mu się w nim udane proporcje wszystkich pomieszczeń, zwłaszcza własnego gabinetu, więc
choć, jak wspomniałem, w ogóle nie lubi tak zwanego Jugendstilu, który uważa za kicz, to przecież
ceni sobie mimo wszystko wygodę mieszkania przy Singerstrasse, które, według niego, było wręcz
idealne dla nich obojga, choć nie umeblowanie. Kiedy byłem pierwszy raz u Regerów w mieszkaniu
przy Singerstrasse, przywitał mnie Reger, ponieważ jego żona wyjechała akurat do Pragi, po czym
oprowadził mnie szybko po całym mieszkaniu, widzi pan, to miejsce mojej egzystencji, powiedział
wówczas, pokoje bardzo mi odpowiadają, chociaż te ohydne, niewygodne meble absolutnie nie są w
moim guście. Wszystko w guście mojej żony, nie w moim, oświadczył wówczas Reger, a kiedy
oglądałem obrazy na ścianach, wciąż tylko podkreślał: tak, to chyba Schiele, tak, to chyba Klimt, tak,
to chyba Kokoschka. Malarstwo z przełomu wieków to kicz, nie w moim stylu, wiele razy powtarzał,
no ale żonę to pociągało, choć nie była to wprawdzie fascynacja, tak, pociągało, tak trzeba by to
określić, mówił wówczas Reger. Schiele, no, być może, ale Klimt nie, Kokoschka owszem, Gerstl nie,
konstatował. Ponoć Loos, ponoć Hoffmann, powiedział, kiedy zauważyłem, że to przecież stół Adolfa
Loosa, że to przecież fotel Josefa Hoffmanna. Wie pan, powiedział Reger przy tej okazji, rzeczy, które
akurat są nowoczesne, zawsze uważałem za odstręczające, a Loos i Hoffmann są akurat tacy
nowocześni, że uważam ich całkiem naturalnie za odstręczających. A Schielego i Klimta, tych kiczow-
ników, uważa się dziś przecież za najnowocześniejszych, dlatego też Klimta i Schielego uważam za z
gruntu odstręczających. Ludzie słuchają dzisiaj przede wszystkim Weberna, Schónberga i Berga
tudzież tych, co ich małpują, no i jeszcze Mahlera, wszystko to mnie odstręcza. Wszystko, co akurat
jest w modzie, zawsze mnie odstręczało. Prawdopodobnie cierpię też na tak zwany przeze mnie
egoizm artystyczny, w kwestii sztuki chcę wszystko zatrzymać dla siebie, chcę sam jeden posiadać
mojego Schopenhauera, mojego Pascala, mojego Novalisa i drogiego memu sercu Gogola, chcę
produkty sztuki mieć na swoją wyłączną własność, tych genialnych ekscentryków sztuki, na wyłączną
własność chcę Michała Anioła, Renoira, Goyę, powiedział, nie mogę ścierpieć, że oprócz mnie jeszcze
ktoś inny może mieć wytwory tych geniuszów i się nimi cieszyć, niemal nieznośna jest mi już sama
myśl, że oprócz mnie ktoś inny jeszcze choćby ceni Janaczka, Martinu czy Schopenhauera lub
Kartezjusza, chcę być jedynym, a to rzecz jasna zgroza, okropne nastawienie, rzekł wówczas Reger.
Jestem zaborczym myślącym, stwierdził wówczas Reger w swoim mieszkaniu. Chętnie bym wierzył,
że Goya tylko dla mnie malował, że Gogol i Goethe tylko dla mnie pisali, że Bach dla mnie tylko kom-
ponował. Ponieważ jest to przeświadczenie złudne, a do tego jeszcze z gruntu niegodziwe, jestem w
gruncie rzeczy ciągle nieszczęśliwy, z pewnością to pan zrozumie, rzekł wówczas Reger. Nawet jeśli
to niedorzeczne, stwierdził Reger wówczas, czytając jakąś książkę, mam mimo wszystko uczucie
tudzież myśl, że książka ta tylko dla mnie została napisana, kiedy patrzę na jakiś obraz, mam uczucie i
myśl, że specjalnie dla mnie został namalowany, kiedy słucham jakiejś kompozycji — że tylko dla
mnie została skomponowana. Czytam wtedy, słucham wtedy i patrzę naturalnie wtedy też w
całkowicie błędnym przekonaniu, ale i z najwyższą przyjemnością, stwierdził wówczas Reger. Tu, na
tym fotelu, powiedział mi wówczas Reger, wskazując na tak zwany ohydny fotel Loosa, nawiasem
mówiąc, zaprojektowany przez Loosa w Brukseli, jak również w Brukseli oddany do zrealizowania,
przed trzydziestoma laty wprowadziłem żonę w Sztukę fugi. Ohydny fotel Loosa wciąż stoi w tym
samym miejscu. I tutaj, na tym ohydnym fotelu Loosa, powiedział Reger, prosząc mnie o zajęcie
miejsca na tym ohydnym, fotelu Loosa, stojącym przy oknie na Singerstrasse, przez cały rok czytałem
żonie na głos Wielanda, Wielanda, tego wielkiego niedocenionego niemieckiej literatury, Wielanda,
którego Goethe w obrzydliwy sposób przepędził z Weimaru, w czym wstrętną rolę odegrał Schiller,
stwierdził Reger; po roku żona stała się ekspertem od Wielanda, zaledwie po roku! wykrzyknął
wówczas Reger. A tam, na tym taborecie Loosa, równie ohydnym, jak niewygodnym, taboret ten
zaprojektował ponoć również ten nieznośnie patetyczny Loos, siedziała moja żona i w latach
sześćdziesiątym szóstym i sześćdziesiątym siódmym, między pierwszą a drugą nad ranem czytała mi
na głos całego Kanta. Początkowo wprowadzanie żony w świat literatury, filozofii i muzyki
kosztowało mnie bardzo dużo wysiłku, oznajmił wówczas Reger. Rzecz jasna, literatura bez filozofii,
jak i odwrotnie: filozofia bez muzyki i literatury są nie do pomyślenia, powiedział, nim pojęła to żona,
minęły lata, oznajmił mi wówczas Reger w mieszkaniu przy Singerstrasse. Trzeba było zaczynać z
żoną od samego początku, mimo że, kiedy ją poznałem, odebrała już staranną, należną warstwie, z
której pochodziła, edukację. Początkowo nie sądziłem wprawdzie, iż będziemy mogli wspólnie żyć,
mimo wszystko jednak okazało się to możliwe, cytuję Regera, ponieważ żona w naturalny sposób się
podporządkowała, to bowiem było warunkiem naszego wspólnego życia, które ostatecznie można w
sumie określić jako współżycie idealne. Kobiecie takiej jak moja żona taka nauka przychodzi opornie
tylko w początkowych latach, natomiast później przychodzi jej coraz łatwiej, oświadczył Reger. Na
tym niewygodnym, ohydnym taborecie Loosa dla mojej żony zapłonęło, że tak powiem, światło
filozofii, powiedział wówczas Reger w mieszkaniu przy Singerstrasse. Całymi latami w edukacji
jakiegoś człowieka idziemy fałszywym tropem, aż w pewnym momencie z chwili na chwilę
zaczynamy widzieć trop właściwy, odtąd wszystko idzie bardzo szybko, od tej chwili żona chwytała
wszystko w lot, jednak, rzecz jasna, jeszcze całymi latami, jeśli nie dziesiątkami lat, mogłem dalej nad
nią pracować, stwierdził wówczas Reger w mieszkaniu przy Singerstrasse. Bierzemy kobietę, nie
wiedząc, dlaczego ją wzięliśmy, przecież naprzykrza się nam swoją zaaferowaną krzątaniną w domu,
ale i w ogóle damskimi manierami, stwierdził wówczas Reger w mieszkaniu przy Singerstrasse,
bierzemy ją jednak, ponieważ chcemy zaznajomić ją z właściwą wartością życia, zademonstrować jej,
czym może być życie, kiedy duch jest nam przewodnikiem. Nie powinniśmy, rzecz jasna, popełnić
błędu, że pierwiastek duchowy wbijamy jej do głowy na siłę, tak jak początkowo ja próbowałem, co
naturalnie nie mogło mi się powieść, również do tego celu wiedzie przezorność, powiedział Reger
wówczas w mieszkaniu przy Singerstrasse. Wszystko, co podobało się żonie, zanim ją poznałem,
przestało jej się podobać, kiedy wszystko jej wyjaśniłem, z wyjątkiem tej histerii Jugendstilu, tego tak
zwanego Jugendstilu, tego odstręczającego artystycznego kiczu, tej obrzydliwej aberracji smaku w
Jugendstilu, w tym punkcie nie miałem nawet szansy. Mimo to oczywiście z czasem udało mi się
wybić jej z głowy owo upodobanie do fałszywej, zatem i bezwartościowej literatury oraz do fałszywej
i bezwartościowej muzyki, powiedział Reger, i zaznajomić ją z najistotniejszą częścią światowej
filozofii. Kobieca głowa należy do najupartszych, stwierdził wówczas Reger w mieszkaniu przy
Singerstrasse, wydaje się niby przystępna, naprawdę jednak jest niedostępna. Zanim ją poznałem, żona
odbyła tyle podróży bez sensu, oświadczył wówczas Reger, jak większość kobiet dzisiaj, ogarnięta
istnym szałem podróży, dzisiaj tu, jutro tam, to ich dewiza, a w gruncie rzeczy niczego nie doznają, nie
widzą niczego, przywożą do domu tylko puste portfele. Po ślubie żona przestała podróżować,
oświadczył Reger, ruszała wyłącznie już tylko w owe podróże duchowe, które ja z nią odbywałem,
podróżowaliśmy po Schopenhauerze, po Nietzschem, po Kartezjuszu, Montaigneu i Pascalu, i to
całymi latami, oświadczył Reger. Tu, widzi pan, powiedział wówczas Reger w mieszkaniu przy
Singerstrasse, siadając na fotelu, na tym ohydnym fotelu Otto Wagnera, na tym ohydnym fotelu Otto
Wagnera żona wyznała mi, że mimo iż przez cały rok wykładałem jej o Schleiermacherze, nic z niego
nie rozumie. Ponieważ w trakcie tej nauki o Schleiermacherze całkowicie mi Schleiermachera
obrzydziła, naraz Schleiermacher przestał mnie interesować, przyjąłem do wiadomości, że nie rozumie
Schleiermachera, i przestałem się Schleiermacherem zajmować, w takim wypadku należy po prostu
takiego niezrozumianego przez żonę filozofa, takiego akurat Schleiermachera, bez najmniejszych
skrupułów odłożyć na bok, jak to się mówi, i iść dalej. Przeszedłem natychmiast do wprowadzenia w
Herdera, co oboje przyjęliśmy z ulgą, stwierdził wówczas Reger w mieszkaniu przy Singerstrasse. Po
śmierci żony myślałem o wyprowadzeniu się z naszego wspólnego mieszkania, jednakże nie
wyprowadziłem się z niego po prostu dlatego, że jestem na to za stary Przeprowadzka jest ponad moje
siły, oświadczył Reger. Wystarczyłyby mi, rzecz jasna, dwa pokoje, oświadczył Reger, ale kiedy
przeprowadzka nie wchodzi już w rachubę, musimy zadowolić się, tak jak w przypadku mieszkania
przy Smgerstrasse, dziesięcioma albo dwunastoma pokojami. Wszystko w tym mieszkaniu przypomina
mi o żonie, powiedział Reger, gdziekolwiek spojrzę, zawsze tam stoi, siedzi tam, przychodzi do mnie z
jednego czy drugiego pokoju, to przerażające, wręcz rozdziera serce, tak, faktycznie, rozdziera serce,
powiedział Reger. Wówczas, kiedy byłem w mieszkaniu przy Singerstrasse, jeszcze za życia jego
żony, powiedział mi, patrząc na dół na Singerstrasse, wie pan, panie Atzbacher, niczego nie obawiam
się tak jak tego, że żona mnie nagle opuści i zostawi samego, najstraszniejsze, co może mnie spotkać,
to to, że ona umrze i zostawi mnie samego. Ale cieszy się dobrym zdrowiem, z pewnością przeżyje
mnie o całe lata, oświadczył wówczas Reger. Kiedy ukochaliśmy sobie jakąś istotę tak szczerze jak ja
żonę, nie możemy sobie wyobrazić jej śmierci, sama myśl o tym jest nieznośna, oświadczył wówczas
Reger. Podczas mojej drugiej bytności w jego mieszkaniu przy Singerstrasse, kiedy przyszedłem po
stary tom Spinozy, który załatwił mi nie oficjalnie przez księgarnię, tylko przez nielegalnego
handlarza, natychmiast po moim wejściu do mieszkania przy Singerstrasse poprosił, abym zajął
miejsce na pierwszym lepszym fotelu, który okazał się również ohydnym fotelem Loosa, i sam zniknął
w bibliotece, aby wkrótce potem wrócić z tomem z wybranymi fragmentami z Noyalisa. Poczytam
panu teraz przez godzinę fragmenty Novalisa, powiedział do mnie, i kiedy ja musiałem siedzieć na
ohydnym fotelu Loosa, przez godzinę, on, cały czas stojąc, czytał mi na głos fragmenty Novalisa.
Novalisa polubiłem od razu, powiedział, zamknąwszy po godzinie książkę z fragmentami Novalisa, i
do dzisiaj go lubię. Novalis jest poetą, którego zawsze uwielbiałem bardziej niż jakiegokolwiek
innego, wciąż z tą samą siłą i z tym samym entuzjazmem. Wszyscy inni z biegiem czasu zawsze
prędzej czy później zaczynali mi działać na nerwy, rozczarowywali mnie głęboko, okazywali się
bezcelowi albo bez sensu, albo też, jak jakże często się zdarza, koniec końców mało ważni i
bezużyteczni, ale Novalis pod żadnym względem. Nigdy nie sądziłem, że będę mógł tak uwielbiać
poetę, który jest jednocześnie filozofem, Novalisa uwielbiam, zawsze go uwielbiałem, od początku, i
również w przyszłości równie szczerze będę go uwielbiał, tak jak zawsze go wielbiłem, oświadczył
wówczas Reger. Wszyscy filozofowie starzeją się z czasem, Noyalis nie, oświadczył wówczas Reger.
Dziwne jednak, że żona w ogóle była nieczuła na Novalisa, kiedy ja zawsze tyle do Novalisa czułem,
bez reszty go wręcz wielbiłem. Do wielu udało mi się z czasem żonę przekonać, do Novalisa nie, choć
właśnie Novalis był tym, który by jej najwięcej przyniósł, powiedział. Początkowo żona nie chciała ze
mną chodzić do Kunsthistorisches Museum, powiedział teraz Reger, zapierała się, że tak powiem,
rękami i nogami, później jednak zaczęła ze mną chodzić, tak samo regularnie jak ja, i jestem
przekonany, że gdyby to ona mnie przeżyła, a nie, tak jak się stało, ja ją, tak samo jak ja teraz, to
znaczy sam bez niej, chodziłaby do Kunsthistorisches Museum sama, beze mnie. Spojrzawszy znowu
na Siwobrodego mężczyznę, Reger powiedział: czterdzieści lat po zakończeniu wojny sytuacja w
Austrii ponownie osiągnęła najniższy punkt ciemności moralnej, to jest deprymujące. Tak piękny kraj,
powiedział Reger, a tak grząskie moralne bagno, powiedział, tak piękny kraj, a tak na wskroś brutalne,
niegodziwe i niszczące siebie społeczeństwo. Najstraszniejsze jest to, że człowiek może być tu tylko
patrzącym w osłupieniu widzem i w żaden sposób nie może się temu oprzeć, cytuję Regera. Reger,
spojrzawszy na Siwobrodego mężczyznę, powiedział: co drugi dzień chodzę na grób mojej żony, kiedy
nie idę do Kunsthistorisches Museum, idę na grób mojej żony, stoję przez pół godziny nad grobem
żony i niczego nie czuję. Dziwne, przez cały czas w sumie myślę tylko o żonie, a kiedy stoję nad jej
grobem, nie czuję niczego, co się z nią wiąże. Stoję i naprawdę nie czuję niczego, co się z nią wiąże.
Dopiero kiedy odejdę od jej grobu, ponownie odczuwam, jakie to straszne, że mnie zostawiła samego.
Zawsze myślę, że idę na jej grób, aby być szczególnie blisko niej, ale kiedy stoję nad jej grobem, nie
czuję zupełnie czegokolwiek, co się z nią wiąże. No i wyrywam rosnące wkoło chwasty i wpatruję się
w ziemię, ale niczego nie czuję. Weszło mi to w nawyk, że co drugi dzień chodzę na grób żony, który
też będzie kiedyś moim grobem, oświadczył Reger. Na myśl o tych makabrycznych okolicznościach,
które towarzyszyły jej pogrzebowi, powiedział, jeszcze dzisiaj robi mi się niedobrze. Drukarnia
wielokrotnie drukowała z błędami zleconą jej klepsydrę, raz za grubą czcionką, raz za jasną, to było za
dużo, to za mało przecinków, aż roiło się od błędów, naprawdę można było się załamać. Na skraju
załamania nerwowego powiedziałem drukarzowi wprost, że dostał przecież bardzo dokładny wzór, a
jego próbki nigdy się nie trzymają mojego wzoru, że na próbkach roi się od błędów. Na co drukarz od-
powiedział mi, że on już wie, jak drukuje się taką klepsydrę, że to ja się nie znam. On wie, jak składać
tekst, a nie ja, on wie, gdzie stawiać przecinki, a ja nie. Ale nie dałem mu spokoju i w końcu dostałem
do ręki taką klepsydrę, jaką chciałem, ale żeby taką, jaką chciałem, klepsydrę otrzymać, aż
pięciokrotnie musiałem chodzić do drukarni, powiedział Reger. Drukarze to uparci aroganci, którzy
upierają się przy swoim nawet wtedy, kiedy dawno już do nich dotarło, że nie mają racji. Z drukarzami
nie należy wdawać się w dyskusję, powiedział Reger, od razu stają się uparci i grożą panu, że
wszystko rzucą, jeśli nie ugnie się pan przed ich głupotą. Ale ja nigdy nie ugiąłem się przed
drukarzami, oświadczył Reger. Na klepsydrze było tylko jedno zdanie, oświadczył Reger, jedynie
miejsce i data śmierci żony, mimo to aż pięciokrotnie musiałem chodzić do drukarni i do tego jeszcze
wdawać się w dyskusje z drukarzem. Żona zresztą wcale nie chciała żadnej klepsydry, ustaliłem z nią
wcześniej, że klepsydry nie będzie, mimo to oddałem klepsydrę do druku, oświadczył Reger, w końcu
jednak nie wysłałem ani jednej klepsydry, nagle bowiem, kiedy miałem już je wysyłać, wysyłanie
klepsydry wydało mi się bez sensu. Zamieściłem jedynie krótkie, jednozdaniowe zawiadomienie w
gazecie, że żona umarła, powiedział Reger. Kiedy umiera ktoś z ich bliskich, ludzie robią z tego wielką
pompę, ja uczyniłem wszystko jak najprościej, oświadczył Reger, choć dziś, rzecz jasna, nie wiem, czy
postąpiłem słusznie, ustawicznie mam tego typu wątpliwości, od śmierci żony dzień w dzień nachodzą
mnie wątpliwości, nie mam dnia bez wątpliwości, to nas z czasem kruszy, oświadczył Reger. Ze
spadkiem nie było najmniejszych kłopotów, ponieważ żona w testamencie wyznaczyła mnie jako
ogólnego spadkobiercę, podobnie jak ja w moim testamencie wyznaczyłem ją jako ogólnego
spadkobiercę. Taki zgon, choćby dotykał nas tak głęboko, że faktycznie wyobrażamy sobie, że to nas
zdusi, ma też swoją śmieszną stronę, oświadczył Reger. Najstraszliwsze jest przecież zawsze śmiechu
warte, oświadczył Reger. Pogrzeb żony był, w gruncie rzeczy, nie tylko prosty, lecz również deprymu-
jący, powiedział Reger. Chcemy pogrzebu prostego, z udziałem możliwie niewielu ludzi, powiedział
Reger, a mimo to i tak organizujemy pogrzeb deprymujący. Mówimy: bez muzyki, bez przemówień,
myśląc, że to najprostsze, nam samym najbardziej to pozwoli przetrwać, a mimo wszystko to do głębi
nas deprymuje, oświadczył Reger. Zaledwie siedem, osiem osób, rzeczywiście tylko najbliżsi, w miarę
możliwości żadnych powinowatych, tylko najbliżsi, myślimy, i wtedy przychodzą tylko ci najbliżsi,
którym również z góry powiedziano: żadnych kwiatów, niczego, a mimo to wszystko jest przecież i tak
deprymujące. Kiedy idziemy za trumną, wszystko jest deprymujące. Wszystko następuje szybko, trwa
niespełna kwadrans, ale zdeprymowani myślimy, że trwało całą wieczność, powiedział Reger. Idę na
grób żony i zupełnie niczego nie czuję. W domu jeszcze dziś codziennie chce mi się wyć, powiedział,
nie wiem, czy pan w to uwierzy, czy nie, ale nad grobem żony niczego nie czuję. Stoję tak i wyrywam
chwasty, skubię, wykonuję owe nerwowe, śmiechu warte ruchy, wiem, że to chorobliwe ruchy dla
uspokojenia nerwów, i spoglądam na okoliczne groby w złym guście, jeden bardziej kiczowaty od
drugiego, oświadczył Reger. Na cmentarzu całkiem brutalnie widzimy bezdenne bezguście ludzkości.
Na naszym grobie rośnie tylko trawa, nie ma na nim nazwiska, oświadczył Reger, ustaliłem to
wcześniej z żoną. Żadnej inskrypcji, nic. Kamieniarze oszpecają cmentarz, a tak zwani artyści plastycy
kładą na wszystkim swoją kiczowatą łapę, powiedział Reger. Rzecz jasna jednak z grobu żony mam
wspaniały widok na Grinzing oraz leżący niżej Kahlenberg. I na Dunaj poniżej. Grób znajduje się tak
wysoko, że może pan z niego patrzyć na cały Wiedeń. Z pewnością to obojętne, gdzie człowiek jest
pochowany, ale jeśli już ktoś posiada grób na okres istnienia cmentarza, tak jak ja z żoną, to powinno
się go pochować we własnym grobie. Chciałabym być pochowana wszędzie, byle nie na Cmentarzu
Centralnym, mawiała często żona, oświadczył Reger, a i ja nie chciałbym być pochowany na Cmenta-
rzu Centralnym, choć to obojętne, jak powiedziałem, gdzie człowiek koniec końców leży. Mój
bratanek z Leoben, jedyny krewny, jakiego jeszcze posiadam, powiedział Reger, wie, że nie chcę być
pochowany na Cmentarzu Centralnym, tylko we własnym grobie, który na okres istnienia cmentarza
pozostanie moją własnością, oświadczył Reger, rzecz jasna jednak, jeśli miałbym umrzeć ponad trzysta
kilometrów od Wiednia, to wtedy na miejscu, w promieniu trzystu kilometrów — w Wiedniu, w innym
wypadku na miejscu, powiedziałem bratankowi z Leoben, bratanek zastosuje się do tego, co mu
powiedziałem, ponieważ po mnie dziedziczy, cytuję Regera. Spoglądając na Siwobrodego mężczyznę,
Reger powiedział: jeszcze rok temu, na krótko przed śmiercią żony, lubiłem pochodzić sobie parę
godzin po Wiedniu, teraz nie mam już na to ochoty. Śmierć żony bardzo mnie osłabiła, nie jestem już
tym samym człowiekiem, co przed jej śmiercią. Wiedeń zresztą też stał się taki brzydki, powiedział.
Zimą myślę: wiosna mnie uratuje, wiosną myślę: lato mnie uratuje, latem myślę, że jesień, jesienią, że
zima, wciąż to samo, o każdej porze roku z nadzieją wypatruję następnej. To, rzecz jasna, niefortunna
cecha charakteru, u mnie wrodzona, ja nie mówię: jak to dobrze, że jest zima, zima to twoja pora roku,
podobnie jak nie mówię, wiosna to twoja pora roku, podobnie jak —jesień, to twoja pora roku, lato i
tak dalej, i tak dalej. Przesuwam moje nieszczęście zawsze na porę roku, w której akurat muszę żyć i w
tym całe nieszczęście. Nie należę do ludzi, którzy cieszą się teraźniejszością, tak, należę do tych
nieszczęśliwców, którzy cieszą się z przeszłości, taka jest prawda, którzy teraźniejszość wciąż
odczuwają jako policzek, taka jest prawda, powiedział Reger, dla mnie teraźniejszość to policzek i
prowokacja, i w tym moje nieszczęście. No ale przecież dokładnie też tak nie jest, powiedział Reger,
wciąż bowiem widzieć teraźniejszość taką, jaka jest, a naturalnie też nie zawsze jest ona tylko
nieszczęśliwa, nie zawsze unieszczęśliwia, wiem o tym, tak jak i przeszłość, kiedy o niej pomyśleć,
niekoniecznie uszczęśliwia, wiem o tym. Wielkim nieszczęściem jest także to, że nie mam lekarza,
któremu mógłbym zaufać, wielu miałem w życiu lekarzy, ale koniec końców żadnemu z tych lekarzy
nie ufałem, wszyscy mnie w końcu zawiedli, powiedział Reger. Cały czas czuję, jakby mi się miało
zaraz coś przydarzyć, w każdym momencie mam wrażenie, że zaraz zwali mnie z nóg. Kiedy mówię,
zaraz będę miał atak, faktycznie czuję, że będę miał atak, nawet jeśli mówiłem to już tysiące razy,
powiedział Reger, już i mnie samemu zaczyna działać to na nerwy, co chwila mówię sobie, że będę
miał atak, a atak nie przychodzi, powiedział Reger. Nie-raz już i w pana obecności mówiłem, że
wydaje mi się, że będę miał atak, a on nie nadszedł, absolutnie nie mówię tego z przyzwyczajenia,
tylko ponieważ faktycznie mam uczucie, ze zaraz będę miał atak. W moim ciele nic już normalnie nie
funkcjonuje, powiedział Reger. Gdybym miał dobrego lekarza, no ale nie mam dobrego lekarza. Na
Singerstrasse miałbym może czterech lekarzy praktykujących oraz dwóch internistów, ale żaden z nich
nic nie jest wart. Wzrok mam tak słaby, że niebawem w ogóle nie będę widział, no ale nie mam
dobrego okulisty. Rzecz jasna jednak nie chodzę do lekarzy również dlatego, że boję się, iż lekarz
mógłby mi potwierdzić to, co podejrzewam, a mianowicie, że jestem śmiertelnie chory. Od lat jestem
śmiertelnie chory, już żonie wciąż to powtarzałem, powiedział Reger, i z pewnością założyłem sobie,
że to ja pierwszy umrę, nie ona, a przecież w końcu to ona, wskutek tych straszliwych okoliczności,
umarła przede mną; przez całe życie odczuwałem wielki lęk przed lekarzami. Dobry lekarz to
najlepsze, co możemy posiadać, powiedział Reger, ale mało kto posiada dobrego lekarza, mamy
przecież zawsze tylko do czynienia z partaczami i szarlatanami medycyny, powiedział, a kiedy raz
wyda się nam, że wreszcie znaleźliśmy dobrego lekarza, okazuje się, że jest albo za stary, albo za
młody, albo zna się trochę na najnowszej medycynie, ale nie ma doświadczenia, albo ma
doświadczenie, a nie zna się w ogóle na najnowszej medycynie, tak to jest, powiedział Reger.
Człowiekowi potrzebny jest pilnie lekarz od ciała i lekarz od duszy, a żadnego z nich nie znajduje,
przez całe życie wciąż szuka dobrego lekarza od ciała i od duszy, a żaden z nich dla niego nie istnieje,
taka jest prawda. Wie pan, co powiedzieli mi lekarze w szpitalu Braci Miłosierdzia, postawieni wobec
faktu, iż winni są śmierci mojej żony, czyli mają ją na sumieniu? Powiedzieli: nadeszła widać jej go-
dzina, powiedzieli mi to banalne zdanie i to zdanie powiedział nie tylko ten, który spaprał operację
mojej żony, wszyscy lekarze w szpitalu Braci Miłosierdzia wypowiadali to banalne zdanie, nadeszła
godzina, nadeszła godzina, nadeszła godzina, wciąż powtarzali, tak jakby to była ich standardowa
odpowiedz, oświadczył Reger. Mając lekarza, któremu możemy zaufać i pod którego opieką możemy
się czuć bezpiecznie, powiedział Reger, mielibyśmy w starszym wieku najważniejszą rzecz, takiego
lekarza jednak nie mamy. Teraz przestałem w ogóle szukać takiego lekarza, jest mi bowiem całkowicie
obojętne, kiedy umrę, każda chwila jest na to dobra, ale tak jak wszyscy ludzie pragnę śmierci
możliwie szybkiej oraz możliwie bez bólu. Żona cierpiała przecież tylko przez parę dni, powiedział
Reger, parę dni cierpienia i parę dni w śpiączce, powiedział. Ludzie żądają, by ubrać zmarłego, a ja
kazałem ją tylko zawinąć w czyste prześcieradło, stwierdził Reger. Urzędnik miejski, który
nadzorował pogrzeb, był doskonałym fachowcem. Dobrze samemu zająć się wszystkimi sprawami
związanymi z pogrzebem, wtedy bowiem nie mamy czasu siedzieć w domu i bezczynnie czekać, aż
zdusi nas rozpacz. Cały tydzień biegałem po Wiedniu zaabsorbowany sprawami pogrzebu, od urzędu
do urzędu, raz jeszcze poznając, czym jest państwo wraz z całą jego biurokratyczną brutalnością,
stwierdził Reger. Urzędy, do których musimy chodzić w Wiedniu w sprawach pogrzebu, są tak od
siebie oddalone, że trzeba co najmniej tygodnia na załatwienie wszystkiego, co niezbędne do
pogrzebu. Mówiłem wszędzie, że chcę, żeby żona miała najprostszy pogrzeb, czego nie zrozumieli,
wszyscy bowiem chcą mieć, jak wiadomo, pogrzeb wystawny. Ile siły kosztowało mnie, nim w końcu
zdołałem przeforsować pogrzeb najprostszy, powiedział Reger. Zrozumiał mnie tylko urzędnik miejski
z Wahringu, jedyny, który mnie zrozumiał, kiedy powiedziałem: jak najprostszy pogrzeb, nie, że
chodziło mi o tani, jak wszyscy inni myśleli, tylko najprostszy, wszyscy myśleli przez cały czas, że
miałem na myśli tani, kiedy mówiłem najprostszy, jedynie ten urzędnik miejski zrozumiał mnie
natychmiast, kiedy powiedziałem najprostszy, czyli właśnie najprostszy, a nie tani. Nie do wiary, jak
głupi faktycznie mogą być ludzie, z którymi mamy do czynienia w urzędach, powiedział Reger. Ja,
proszę pana, nie wierzyłem, że dożyję tej zimy, a tym bardziej, że ją przeżyję, powiedział teraz.
Prawda jest taka, że przez cały rok wiodłem egzystencję w całkowitej inercji, z wyjątkiem chodzenia
na obowiązkowe koncerty, jak również pisania moich artystycznych tekstów do „Timesa”, od śmierci
żony nic mnie już nie obchodziło, taka jest prawda, żaden człowiek, włącznie z panem, powiedział
Reger, nawet pan całymi miesiącami mnie nie obchodził. Niczego prawie nie czytałem, nie
wychodziłem z domu, chyba że na koncerty, ale właśnie w ubiegłym roku wszystkie koncerty nic nie
były warte, zatem, rzecz jasna, także takież były wszystkie moje artystyczne teksty do „Timesa”.
Czasem zastanawiam się, czemu właściwie ciągle jeszcze piszę do „ Timesa” artykuły z Wiednia,
skoro właśnie tu, w tym bezmyślnym Wiedniu w dziedzinie muzyki doszło do przerażającego wprost
upadku, tu bowiem, w Wiedniu, przecież ani Konzerthaus, ani Musikverein nie mają do zaoferowania
niczego wyjątkowego, koncerty wiedeńskie już dawno straciły swoją wyjątkowość, to samo, czego się
tu słucha, mógł pan już dużo wcześniej usłyszeć w Hamburgu czy Zurychu, czy w Dinkelsbuhl,
powiedział Reger. Mam wielką ochotę na pisanie, ale to, czego słucha się w Wiedniu na koncertach,
jest coraz mniej warte. Już dawno przestałem być, tak jak byłem kiedyś, fanatykiem koncertowym,
powiedział, fanatyk muzyki, owszem, ale już nie fanatyk koncertowy, jest mi coraz trudniej chodzić do
Musikverein albo do Konzerthaus, do obu trudno mi dojść pieszo, nie jeżdżę taksówkami, a
tramwajem z Smgerstrasse też nie ma połączenia. A i publiczność w Konzerthaus stała się ostatnimi
czasy, muszę powiedzieć, podobnie jak publiczność w Musikverein, bardzo pospolita i
prowincjonalna, żałuję, ale niestety stępiała i od wielu już lat nie jest na poziomie. Minęły
bezpowrotnie czasy, kiedy największy spośród wszystkich śpiewaków, George London, śpiewał Don
Giovanniego w operze, albo córka rzeźnika, Lipp, Królową nocy, minęły również czasy, kiedy
sześćdziesięcioletni Menuhin dyrygował w Konzerthaus, a pięćdziesięcioletni Karajan w Musikverein.
Teraz słuchamy wyłącznie miernoty, bez wartości. Idole, ci najprzedniejsi, najidealniejsi i
kompetentni, zestarzeli się i stali się niekompetentni, powiedział Reger.
Dziwne, ale obecne pokolenie nie stawia już przed muzyką najwyższych wymagań, które stawiało się
muzyce jeszcze piętnaście, dwadzieścia lat temu. Wynika to z tego, że słuchana muzyka za sprawą
techniki stała się banalną powszedniością. Słuchanie muzyki przestało być czymś wyjątkowym, dzisiaj
wszędzie słyszy pan muzykę, obojętnie gdzie pan przebywa, wprost pana zmuszają do słuchania
muzyki, w każdym domu towarowym, w każdym gabinecie lekarskim, na każdej ulicy, nie może pan
wprost umknąć muzyce, chce pan od niej uciec, ale nie może pan od niej uciec, ta epoka nie może się
obyć bez wszechobecnej muzyki w tle, w tym cała katastrofa, oświadczył Reger. W naszych czasach
doszło do totalnej inwazji muzyki, od bieguna północnego aż po południowy biegun wszędzie musi
pan jej słuchać, w mieście czy na wsi, na morzu czy na pustyni, oświadczył Reger. Już tak długo ludzie
dzień w dzień szpikowani są muzyką, że dawno już stracili jakiekolwiek wyczucie muzyki. Ten
przeraźliwy fakt ma, rzecz jasna, wpływ również na koncerty, których słucha pan dzisiaj, wyjątkowego
już pan nie znajdzie, cała muzyka bowiem w całym świecie jest wyjątkowa, a tam, gdzie wszystko jest
wyjątkowe, nie ma naturalnie już niczego wyjątkowego, wtedy wprost wzrusza, oświadczył Reger, że
kilku śmiechu wartych wirtuozów zadaje sobie trud, by być wyjątkowymi, już takimi przestali być,
ponieważ już takimi być nie mogą. Świat został całkowicie przesycony totalną muzyką, powiedział
Reger, w tym całe nieszczęście, wszędzie na ulicy, na każdym rogu, słyszy pan wyjątkową i
perfekcyjną muzykę w takiej dawce, że należałoby właściwie już dawno zaczopować sobie wszystkie
przewody słuchowe, żeby nie oszaleć. Współcześni ludzie, ponieważ nic innego im nie zostało, cierpią
na chorobliwy konsumpcjonizm muzyczny, oświadczył Reger, ten konsumpcjonizm muzyczny dopóty
będzie nakręcał przemysł, sterujący dzisiejszym człowiekiem, dopóki doszczętnie nie zrujnuje
wszystkich ludzi; tyle się teraz mówi o odpadach i o chemii, które wszystko doszczętnie rujnują, a ja
panu powiem, muzyka doszczętnie rujnuje więcej ludzi niż odpady i chemia, to muzyka wszystko i
wszystkich w końcu doszczętnie i totalnie zrujnuje. Najpierw przemysł muzyczny zrujnuje ludziom
doszczętnie przewody słuchowe, a następnie, jako niejako następstwo logiczne, i samych ludzi, taka
jest prawda, oświadczył Reger. Już widzę tego człowieka totalnie zniszczonego przez przemysł
muzyczny, powiedział Reger, całe masy ofiar przemysłu muzycznego, które w końcu całe kontynenty
zapełnią swym trupiomuzycznym zapachem, drogi panie Atzbacher, przemysł muzyczny będzie miał
ludzi na sumieniu, najprawdopodobniej będzie miał w końcu na sumieniu całą ludzkość, nie tylko
chemia i odpady, mówię to panu. Przemysł muzyczny jest mordercą ludzi, przemysł muzyczny jest
wręcz masowym mordercą całej ludzkości, która, jeśli przemysł muzyczny w dalszym ciągu będzie
postępował tak, jak dotychczas, już za kilkadziesiąt lat nie będzie miała najmniejszej szansy, drogi
panie Atzbacher, cytuję wzburzonego Regera. Niebawem człowiek o wrażliwym słuchu nie będzie
mógł wyjść na ulicę; wejdzie pan do kawiarni, wejdzie pan do gospody, wejdzie pan do domu
towarowego, wszędzie, czy chce pan, czy nie chce, musi pan słuchać muzyki, jedzie pan pociągiem,
leci pan samolotem, wszędzie pana ściga muzyka. Ta nieustanna muzyka jest czymś najbardziej bru-
talnym, co musi znosić i tolerować obecna ludzkość, oświadczył Reger. Od samego rana do późnej
nocy szpikuje się ludzkość Mozartem i Beethovenem, Bachem i Handlem, powiedział Reger, choćby
pan nie wiem gdzie poszedł, i tak nie umknie pan tej torturze. Zakrawa niemal na cud, powiedział
Reger, że w Kunsthistorisches Museum jak dotąd nie słyszy się nieustannie muzyki, tego by tylko
brakowało. Po pogrzebie żony na sześć tygodni zamknąłem się w mieszkaniu przy Singerstrasse i
nawet pomocy domowej nie wpuściłem, oświadczył Reger. Bezpośrednio po pogrzebie poszedł do
pobliskiego zboru i zapalił świecę, nie wiedząc właściwie dlaczego, ciekawe, że prosto ze zboru
poszedł do Świętego Stefana i tam również zapalił świecę, także w tym wypadku nie wiedząc
właściwie dlaczego. Po zapaleniu świecy u Świętego Stefana, zszedł nieco niżej na Wollzeile z myślą,
żeby się zabić. Nie miałem jednak dokładnego pomysłu na to, jak się zabić, a w końcu udało mi się
myśl o zabiciu się wybić sobie z głowy, przynajmniej na krótki czas, oświadczył mi Reger. Miałem do
wyboru albo tygodniami chodzić tam i z powrotem po mieście, albo na wiele tygodni zamknąć się w
domu, oświadczył mi Reger, i zdecydowałem się na wielotygodniowe zamknięcie w domu. Po
pogrzebie żony, jak powiedział, nie chciał w ogóle już patrzeć na ludzi, początkowo także i na
jedzenie, jednakże przez cały dzień pił tylko czystą wodę, tego nikt nie wytrzyma dłużej niż trzy,
cztery dni, i faktycznie bardzo szybko wychudł do kości, wczesnym rankiem nie miał siły wstać z
łóżka, to było sygnałem, cytuję słowa Regera, więc znowu zacząłem jeść, a następnie znowu
zajmować się Schopenhauerem, właśnie Schopenhauerem zajmowałem się wraz z żoną, kiedy idąc ze
mną, upadła, łamiąc sobie tak zwaną nasadę uda, powiedział Reger w zamyśleniu. W ciągu tych
sześciu tygodni zamknięcia w domu przeprowadziłem jedynie kilka rozmów telefonicznych z moim
doradcą prawnym i czytałem Schopenhauera, prawdopodobnie to mnie uratowało, oświadczył Reger,
choć nie jestem pewien, czy w ogóle dobrze się stało, że się uratowałem, prawdopodobnie, oświadczył
Reger, lepiej by się stało, gdybym się nie uratował, gdybym się zabił. Wszakże tyle miałem bieganiny
w związku z pogrzebem, że nie starczyło mi czasu na to, by się zabić. Człowiek, który się nie zabije od
razu, nigdy się już nie zabije, to właśnie jest takie przeraźliwe, powiedział. Pragniemy być martwi, tak
jak ukochana przez nas istota, a przecież się nie zabijamy, myślimy o tym wprawdzie, a jednak tego
nie czynimy, powiedział Reger. Dziwne, ale przez te sześć tygodni w ogóle nie mogłem ścierpieć
muzyki, ani razu nie siadłem do fortepianu, raz w myślach spróbowałem zabrać się do Das
wohltemperierte Klavier, ale natychmiast dałem sobie spokój, to nie muzyka uratowała mnie przez te
sześć tygodni, to Schopenhauer, wciąż na nowo parę linijek Schopenhauera, oświadczył Reger. Nie był
to także Nietzsche, tylko Schopenhauer. Siadałem w łóżku, czytałem parę linijek Schopenhauera,
rozmyślałem o tym, znowu czytałem parę zdań z Schopenhauera i rozmyślałem o nich, oświadczył
Reger. Po czterech dniach picia wody i czytania Schopenhauera wziąłem po raz pierwszy do ust
kawałek chleba, tak twardego, że musiałem odcinać go od bochenka toporkiem do mięsa. Usiadłem na
taborecie od strony okna wychodzącego na Singerstrasse, na owym ohydnym taborecie Loosa, i
spoglądałem na dół na Singerstrasse. Niech pan sobie wyobrazi, nawałnica śnieżna w końcu maja, po-
wiedział. Nie chciałem mieć nic wspólnego z ludźmi. Z mieszkania obserwowałem przechodniów,
którzy, obładowani odzieżą i żywnością, chodzili tam i z powrotem po Singerstrasse, czułem do nich
obrzydzenie. Nie chcę wracać do tych ludzi, pomyślałem, nie chcę do tych ludzi, a innych przecież nie
ma, oświadczył Reger. Spoglądając w dół na Singerstrasse, zdałem sobie sprawę, że nie ma innych
ludzi niż ci drepczący tam i z powrotem przechodnie tam na dole, na Singerstrasse. Spoglądałem w dół
na Singerstrasse i nienawidziłem ludzi, nie chcę wracać do tych ludzi, myślałem, powiedział Reger. Do
tej niegodziwości i do tego ubóstwa nie chcę wracać, powtarzałem sobie, cytuję Regera. Pootwierałem
szuflady w komodach i zacząłem w nich szukać, wyciągać rozmaite zdjęcia, pisma i korespondencję
żony, położyłem wszystko razem na stole i oglądałem po kolei, drogi panie Atzbacher, a ponieważ
jestem człowiekiem uczciwym, muszę przyznać, że przy tym płakałem. Nagle otwarcie dałem Ujście
płaczowi, przez dziesiątki lat wzbraniałem sobie płaczu, a teraz nagle pozwoliłem sobie otwarcie na
płacz, oświadczył Reger. Siedziałem, pozwoliwszy sobie otwarcie na płacz, płakałem i płakałem, i
płakałem, i płakałem, oświadczył Reger. Przez dziesiątki lat wzbraniałem sobie płaczu, od samego
dzieciństwa, a teraz nagle pozwoliłem sobie otwarcie na płacz, powiedział mi Reger w Ambasadorze.
Nie muszę już niczego ukrywać, niczego przemilczać, powiedział, w moim wieku osiemdziesięciu
dwóch lat nie muszę już absolutnie niczego ukrywać ani przemilczać, powiedział Reger, więc nie
muszę i tego przemilczać, że wtedy nagle zacząłem płakać, płakałem i płakałem, całymi dniami
płakałem, oświadczył Reger. Siedziałem i oglądałem po kolei wszystkie listy, które żona pisała do
mnie przez wiele lat, czytałem robione przez nią przez wiele lat notatki i płakałem. Przyzwyczajamy
się, rzecz jasna, przez całe lata, dziesięciolecia, do jakiejś bliskiej istoty, przez lata darzymy ją
miłością, w końcu kochamy ją bardziej niż cokolwiek na świecie, przywiązujemy się do niej, a kiedy ją
tracimy, to naprawdę jakbyśmy stracili wszystko. Zawsze sądziłem, że to muzyka jest dla mnie
wszystkim, nieraz, że filozofia, że wysoka, bardzo wysoka, najwyższa w ogóle literatura, że— po
prostu sztuka, wszystko to jednak, cała sztuka, cokolwiek by to było, niczym jest wobec tej jednej i
jedynej ukochanej istoty. Ile złego wyrządziliśmy tej jednej i jedynej ukochanej istocie, powiedział
Reger, ile tysięcy krzywd kazaliśmy jej cierpieć, tej istocie, którą kochaliśmy jak nikogo innego na
świecie, jakże ją zamęczaliśmy, a przecież kochaliśmy ją jak żadnego innego człowieka, powiedział
Reger. Kiedy umiera istota, którą kochaliśmy I jak żadnego innego człowieka na świecie, pozostawia
ona w nas straszliwe wyrzuty sumienia, powiedział Reger, przerażające wyrzuty sumienia, z którymi
musimy istnieć po jej śmierci i które nas któregoś dnia zaduszą, po. wiedział Reger. Te
kolekcjonowane przeze mnie przez całe życie książki i papiery, które, przeniesione do mieszkania przy
Singerstrasse, zapełniły wszystkie te regały, koniec końców okazują się bezużyteczne, wszystkie te
książki i papiery są śmiechu warte, a ja jestem sam, zostawiony przez żonę. Wierzymy, iż uda się nam
w takim wypadku uczepić Szekspira czy Kanta, ale to tylko złudne przeświadczenie, Szekspir i Kant
tudzież wszyscy inni, których w trakcie życia podnieśliśmy do rangi tak zwanych wielkich, akurat w
momencie, w którym tak ich potrzebujemy, zostawiają nas na lodzie, oświadczył Reger, nic nie
rozwiążą, w niczym nie pocieszą, naraz stają się dla nas tylko obcy i obrzydliwi, wszystko, co ci tak
zwani wielcy i znaczący pomyśleli, a potem i zapisali, pozostawia nas obojętnymi, oświadczył Reger.
Zawsze wierzymy, że w rozstrzygającym momencie, a więc w momencie rozstrzygającym dla życia,
będziemy się mogli zdać na tych tak zwanych znaczących i wielkich, wszystko jedno, ale to jest błąd,
właśnie w tym rozstrzygającym dla życia momencie wszyscy owi znaczący i wielcy i, jak to się
pięknie nazywa, nieśmiertelni, zostawiają nas samych, w owym rozstrzygającym dla życia momencie
nie dają nam nic ponad to, że również po-śród nich jesteśmy sami, zdani na siebie samych w absolutnie
przeraźliwym sensie, oświadczył Reger. Pomógł mi jedynie Schopenhauer, ponieważ postanowiłem go
wykorzystać po prostu do przetrwania, oświadczył mi Reger w Ambasadorze. O ile wszyscy inni
wzbudzali we mnie obrzydzenie, włącznie z Goethem, Szekspirem, Kantem na przykład, to na
Schopenhauera po prostu rzuciłem się w przystępie rozpaczy, siadłem na taborecie od strony
Singerstrasse, po to żeby przetrwać, naraz bowiem zapragnąłem przetrwać, nie chciałem umierać, nie
chciałem pójść za żoną w śmierć, lecz jeszcze zostać tu, pozostać na świecie, słyszy pan, panie
Atzbacher, mówił Reger w Ambasadorze. Rzecz jasna jednak, że i Schopenhauer dał mi szansę
przeżycia tylko dlatego, że postanowiłem go we własnym celu wykorzystać, nadużyć, faktycznie
nawet najniegodziwiej w świecie sfałszować, oświadczył Reger, robiąc z niego dla siebie po prostu
lekarstwo na przetrwanie, którym przecież w rzeczywistości wcale nie jest, podobnie jak inni już tu
przeze mnie wymienieni. Przez cale życie zdajemy się na tych wielkich duchem tudzież na tak
zwanych dawnych mistrzów, oświadczył Reger, a oni gotują nam śmiertelny zawód, ponieważ w
rozstrzygającym momencie nie realizują naszego celu. Gromadzimy w skarbcu tych wielkich duchem,
tych dawnych mistrzów, w mniemaniu, że później, w rozstrzygającym dla przetrwania momencie,
będziemy mogli z nich skorzystać we własnym celu, co znaczy oczywiście wykorzystać i nadużyć do
naszego celu, a to okazuje się śmiertelnym błędem. Wypełniamy nasze duchowe sejfy tymi wielkimi
duchem i dawnymi mistrzami po to, by sięgnąć po nich w tym rozstrzygającym dla życia momencie,
kiedy jednak ten duchowy sejf otworzymy, okazuje się, że jest pusty, taka jest prawda, stojąc przed
tym pustym sejfem duchowym, widzimy, że jesteśmy sami, faktycznie zupełnie bez środków,
oświadczył Reger. Przez całe życie człowiek wszystko gromadzi w każdej dziedzinie, a mimo to w
końcu nic nie ma, sama pustka, oświadczył Reger, również w sensie majątku duchowego. Jakiż to ja
nagromadziłem niesamowity kapitał duchowy, oświadczył Reger w Ambasadorze, a w końcu zupełnie
nic nie ma. Tylko dzięki niegodziwemu trikowi udało mi się we własnym celu, to znaczy dla
przetrwania, wykorzystać i nadużyć Schopenhauera, oświadczył Reger. Nagle rozumie pan, co to jest,
ta pustka, nic nie ma, kiedy stoi pan pośród tysięcy, całych tysięcy książek i papierów, które zostawiły
pana całkowicie samego, które nagle okazują się tylko tą straszliwą pustką, niczym innym, oświadczył
Reger. Kiedy straci pan najbliższą istotę, wszystko stanie się dla pana pustką, gdziekolwiek by pan
spojrzał, wszystko jest puste, spogląda pan, spogląda i widzi pan, że wszystko jest rzeczywiście puste,
i to na zawsze, oświadczył Reger. I dowie się pan, że to nie ci wielcy duchem, nie ci dawni mistrzowie
utrzymywali go przez dziesięciolecia przy życiu, tylko ta jedna i jedyna istota, którą darzył pan
miłością jak nikogo innego w świecie. W tej wiedzy i z tą wiedzą stoi pan samotnie i nic ani nikt panu
nie pomoże, oświadczył Reger. Zamyka się pan we własnym mieszkaniu i rozpacza, oświadczył Reger,
z każdym dniem coraz bardziej rozpacza i z każdym tygodniem popada pan w głębszą rozpacz,
oświadczył Reger, nagle jednak wydobywa się pan z tej rozpaczy. Wstaje pan i wydobywa się z tej
śmiertelnej rozpaczy, jeszcze ma pan siłę, żeby wydostać się z tej najgłębszej rozpaczy, oświadczył
Reger, wie pan, ja powstałem nagle z taboretu przy oknie od strony Singerstrasse i wydobyłem się z
mojej rozpaczy, i zszedłem na dół, na Singerstrasse, oświadczył Reger, i poszedłem kilkaset metrów
do śródmieścia; powstałem z taboretu przy oknie od strony Singerstrasse, wyszedłem z mieszkania i
poszedłem do śródmieścia z myślą, żeby jeszcze raz spróbować, ostatni raz podjąć próbę przeżycia,
oświadczył Reger. Wyszedłem z mieszkania przy Singerstrasse z myślą, żeby jeszcze raz, jeden raz
podjąć próbę przetrwania i z tą myślą poszedłem do śródmieścia, oświadczył Reger. I ta próba
przetrwania zakończyła się powodzeniem, prawdopodobnie w rozstrzygającym momencie, zapewne
też w ostatnim możliwym momencie, podniosłem się z taboretu przy oknie od strony Singerstrasse,
zszedłem na dół, na Singerstrasse, i poszedłem do śródmieścia, oświadczył Reger. Po powrocie do
domu, rzecz jasna, doznałem jeszcze wielu porażek, jednej po drugiej, może pan sobie wyobrazić, że
nie skończyło się na tej jednej, ostatniej próbie przetrwania, nie, musiałem dokonywać setek takich
prób przetrwania, ale dokonywałem ich jedna po drugiej i raz po raz wstawałem z taboretu przy oknie
od strony Singerstrasse, wychodziłem na ulicę i faktycznie wracałem do ludzi, do tych ludzi, i w końcu
udało mi się uratować, oświadczył Reger. Wciąż, oczywiście, zastanawiam się, czy słusznie
postąpiłem, czy może jednak nie, ratując się, ale nie o to idzie, oświadczył Reger. Najpierw usilnie
pragniemy pójść za kimś w śmierć, a potem jednak tego nie chcemy, oświadczył Reger, musi pan
wiedzieć, że już od ponad roku żyję w tej torturze rozpaczy. Nienawidzimy ludzi, a mimo to chcemy
być razem z nimi, ponieważ tylko z ludźmi i tylko pośród ludzi mamy szansę żyć dalej i nie oszaleć. W
samotności nie wytrzymujemy zbyt długo, oświadczył Reger, sądzimy, że możemy być sami, sądzimy,
że możemy zostać opuszczeni, wmawiamy sobie, że możemy sami dalej żyć, oświadczył Reger, ale to
tylko rojenia mózgu. Sądzimy, że obędziemy się bez ludzi, wierzymy wręcz, że obędziemy się nawet
bez jednego, jedynego człowieka, i uroiliśmy też sobie, że mamy tylko jedną szansę, tylko wtedy,
kiedy jesteśmy sami z sobą, ale to są rojenia mózgu. Bez ludzi nie mamy najmniejszej szansy
przetrwania, powiedział Reger, choćbyśmy sobie nie wiem ilu wielkich duchem i dawnych mistrzów
wzięli za towarzyszy, oni nie zastąpią żadnej istoty ludzkiej, oświadczył Reger, w końcu to właśnie
przede wszystkim ci tak zwani wielcy duchem i tak zwani dawni mistrzowie zostawią nas samym
sobie, w końcu pojmujemy, że właśnie wielcy duchem i dawni mistrzowie z nas tylko szydzili i to
najnikczemniej w świecie, w końcu stwierdzimy, że nasz związek ze wszystkimi tymi wielkimi
duchem, wszystkimi tymi dawnymi mistrzami oparty był zawsze tylko na szyderstwie. W mieszkaniu
przy Singerstrasse początkowo przetrwał, powiedział, jedynie, jak to się mówi, o chlebie i wodzie, a
następnie, po ośmiu, dziewięciu dniach, znalazł puszkę z jakimś mięsem, które sam sobie podgrzał w
kuchni, suszone śliwki rozmoczył i zjadał z ugotowanym we wrzątku makaronem, od czego jednak za
każdym razem robiło mu się niedobrze. Ósmego czy dziewiątego dnia wezwał do siebie w końcu
pomoc domową i posłał ją po posiłek do hotelu Royal vis-a-vis. Jak pies zgłodniały się rzuciłem na
jedzenie i jadłem, cytuję Regera. Zawarłem z hotelem Royal korzystną umowę, od końca maja, przez
pomoc domową, którą nazywaliśmy zawsze Stellą, choć nazywała się Rosa! oznajmił Reger, hotel
dostarczał mi zupę i danie główne w specjalnie w tym celu kupionych aluminiowych pojemnikach.
Płaciłem za dwie porcje, oznajmił mi Reger w Ambasadorze, połowę jednej zjadałem ja, półtorej porcji
moja pomoc domowa, oznajmił Reger. Posiłki z Royalu jadłem nie bez oporu, oznajmił Reger, ale jad-
łem, ponieważ nic innego mi nie pozostawało, jadłem, ponieważ musiałem jeść, oznajmił Reger, ale
przy jedzeniu na sam widok pomocy domowej, która przy jedzeniu naturalnie siedziała naprzeciwko,
robiło mi się niedobrze, tej pomocy domowej nigdy nie mogłem ścierpieć, była zresztą zawsze pomocą
domową żony, ja nigdy bym jej nie zaangażował, oświadczył Reger, osoba głupia i zakłamana,
faktycznie, oświadczył Reger, siadała naprzeciwko mnie i zjadała półtorej porcji posiłku z Royalu,
kiedy ja sam zjadałem tylko połowę. Musimy tolerować pomoce domowe, no bo, gdyby nie one,
zadusilibyśmy się we własnym brudzie, powiedział Reger w Ambasadorze, ale tak naprawdę to
przecież są one zawsze wstrętne. Jesteśmy zdani na łaskę pomocy domowej i tak już jest, oświadczył
Reger. Moja zawsze też wracała z hotelu Royal z jedzeniem, które sama chciała jeść, które dla siebie
wybrała, a nie z jedzeniem, które mnie by smakowało. Najbardziej lubi wieprzowinę, dlatego też
zawsze przynosiła wieprzowinę, ja natomiast, jeśli mam wybór, jem wyłącznie wołowinę, oświadczył
Reger. Zawsze byłem amatorem wołowiny, pomoce domowe wszystkie bez wyjątku jedzą tylko
wieprzowinę. Po śmierci żony, od razu zresztą po pogrzebie, oświadczył Reger, pomoc domowa
zwróciła mi uwagę, że ponoć żona jej to i tamto zostawiła w spadku, oświadczył Reger, chociaż wiem,
że żona niczego pomocy domowej nie zostawiła w spadku, żona bowiem ani myślała umierać i z nikim
nie rozmawiała o spadku czy dziedziczeniu, nawet ze mną, tym bardziej więc nie z pomocą domową.
Pomoc domowa przyszła do mnie zaraz po pogrzebie, informując, że żona zostawiła jej w spadku to
czy tamto, ubrania, obuwie, naczynia, materiały i tak dalej. Pomoce domowe nie cofną się przed
niczym, choćby najprzykrzejszą rzeczą, powiedział Reger w Ambasadorze. W swoich żądaniach nie
mają za grosz wstydu. Ludzie chwalą bez przerwy pomoce domowe, choć dobrze wiadomo, że
dzisiejsze pomoce domowe niewarte są pochwał, dzisiejsze pomoce domowe są wstrętne w swoich
żądaniach, a kompletnie niechlujne w pracy, ludzie jednak bałamutnie twierdzą, że pomoce domowe są
warte pochwał, ponieważ są zdani na ich łaskę, powiedział Reger w Ambasadorze. Moja żona nawet
przez chwilę nie pomyślała nigdy o tym, żeby zapisać coś w spadku pomocy domowej, jeszcze na dwa
dni przed śmiercią żona nie przeczuwała, że umrze, jakże więc mogłaby coś obiecać pomocy
domowej? oświadczył Reger. Kłamie, pomyślałem, gdy pomoc domowa zwróciła mi uwagę, że żona
obiecała jej różne przedmioty, uczestnicy pogrzebu jeszcze nie wyszli z cmentarza, a pomoc domowa
już stała przede mną, mówiąc, że żona jej coś obiecała. Wciąż bierzemy ludzi w obronę, ponieważ nie
możemy uwierzyć, a też i nie chcemy w ogóle uwierzyć, że mogą być tak niegodziwi, dopóki nie
doświadczymy na sobie, że są tak niegodziwi, nigdy byśmy nie przypuszczali, że to możliwe. Pomoc
domowa wielokrotnie, jeszcze kiedy stałem nad otwartym grobem, wypowiedziała słowo brytfanna,
oświadczył Reger, niech pan sobie wyobrazi, wciąż to słowo brytfanna, kiedy ja stoję nad otwartym
grobem. Całymi tygodniami pomoc domowa zasypywała mnie bezwstydnymi kłamstwami, że żona
ponoć jej bardzo dużo obiecała. Ja jednak, jak to się mówi, puściłem to mimo uszu. Dopiero po trzech
miesiącach od śmierci żony powiedziałem pomocy domowej, że może sobie wybrać spośród ubrań,
które przeznaczyłem dla bratanic mojej żony, parę rzeczy dla siebie, również spośród garnków niech
sobie weźmie to, co wyda się jej przydatne. I co pan myśli, jak zachowała się wtedy pomoc domowa?
oświadczył Reger, otóż osoba ta łapczywie rzuciła się na odzież i całymi jej naręczami zaczęła wy-
pychać przygotowane uprzednio wielkie stukilogramowe worki, jeden za drugim napychała te
stukilogramowe worki całymi naręczami ubrań żony, aż zbrakło w nich miejsca. Stałem, w osłupieniu,
obserwując całą tę scenę. Pomoc domowa biegała jak szalona po mieszkaniu i zagarniała wszystko, co
tylko wpadło jej w rękę. W końcu wypełniła po brzegi pięć stukilogramowych worków, a to, co już nie
weszło do stukilowych worków, zapakowała ciasno w trzy walizy. Na koniec zjawiła się jeszcze jej
córka, aby pomóc znosić z nią razem worki i walizy na dół, na Singerstrasse, gdzie córka uprzednio
podjechała wynajętą ciężarówką. Kiedy wyniosły razem na Singerstrasse wszystkie worki i walizy,
pomoc domowa zaczęła wyjmować i stawiać na podłodze dziesiątki garnków kuchennych, nie pytając
mnie nawet, czy zgadzam się, żeby te garnki wzięła. Przeciągając przez uchwyty garnków szpagatowy
sznurek, którym wiązała z sobą garnki, żeby móc je łatwiej znieść na Singerstrasse, powiedziała, że
mimo wszystko kilka z nich mnie zostawia. Stałem, W osłupieniu obserwując, jak pomoc domowa i jej
córka jak opętane targały z mieszkania jeszcze te garnki. Gdyby W ciągu tych wielu lat, kiedy
pracowała u nas pomoc domowa, oświadczył Reger, moja żona choć raz natknęła się na jej córkę,
byłaby przerażona jej widokiem, ale żona nigdy nie widziała jej na oczy, oświadczył Reger. Im
bardziej się za ludźmi wstawiamy, jak to się mówi, i im lepsi dla nich jesteśmy, tym straszliwiej nam
za to odpłacają, powiedział Reger w Ambasadorze. Owo doświadczenie z pomocą domową i jej córką
faktycznie nauczyło mnie, jakie otchłanie obrzydliwości potrafi w sobie nosić człowiek, oświadczył
Reger. Tak zwane klasy niższe są przecież, i taka jest prawda, równie niegodziwe i nikczemne, i
równie zakłamane, jak wyższe. To jedna z najbardziej odrażających cech charakterystycznych naszych
czasów, to, że wciąż twierdzi się, iż tak zwani ludzie prości, tak zwani uciskani, są dobrzy, a inni źli, to
jedno z najobrzydliwszych znanych mi kłamstw, oświadczył Reger. Ludzie w sumie jednako są
nikczemni i niegodziwi, i zakłamani, oświadczył Reger. Tak zwana pomoc domowa nie jest o źdźbło
choćby lepsza od tak zwanego wielmożnego pana, faktycznie dziś jest wprost na odwrót, tak jak i
wszystko jest dziś na odwrót, powiedział Reger, pomoc domowa jest dziś wielmożnym panem, nie
odwrotnie. Tak zwani bezsilni są dzisiaj mocni, a nie odwrotnie, powiedział Reger w Ambasadorze.
Kiedy przyglądał się Siwobrodemu mężczyźnie, ja słyszałem to, co mi powiedział wcześniej w
Ambasadorze, że wszystko dzisiaj jest na odwrót, wciąż to dzisiaj wszystko jest na odwrót. Stałem
jeszcze nad otwartym grobem, a pomoc domowa już mi wmawiała, że żona dała jej w spadku zielone
palto, które kupiła sobie kiedyś w Badgastein. Akurat to piękne kosztowne ubranie miałaby zostawić w
spadku pomocy domowej, powiedział Reger z oburzeniem. Tacy ludzie wykorzystają każdą sytuację i
przed niczym się nie cofną, niby tacy są głupi, a wszystko zrobią na swoją korzyść, nawet największe
ohydztwo. A my zawsze damy się nabrać, dajemy się im naciągnąć, ponieważ naturalnie przewyższają
nas oni w swych codziennych ohydztwach, oświadczył Reger. Ale obłudne małpowanie ludu jest także
ohydne, powiedział Reger, owo na przykład tak charakterystyczne dla polityków zaskarbianie sobie
względów ludu. Jeżeli jesteśmy ludźmi o idealistycznych wyobrażeniach, to zawsze okaże się
niebawem, że te wyobrażenia są wyobrażeniami bez sensu, niczym innym, oświadczył Reger, i
powiedział, że człowiek musi nauczyć się być starym, nie ma nic obrzydliwszego niż spoufalanie się z
młodymi, zawsze mnie do głębi odstręcza, kiedy starszy człowiek spoufala się z młodymi, drogi panie
Atzbacher, i powiedział, że w dzisiejszym świecie człowiek wydany jest na pastwę świata, odsłonięty,
mamy dziś do czynienia z człowiekiem totalnie wydanym i totalnie odsłoniętym, jeszcze dziesięć lat
temu ludzie czuli się mimo wszystko dość osłonięci, dziś jednak skazani są na całkowite odsłonięcie,
powiedział Reger w Ambasadorze. Nigdzie już nie mogą się schronić, nie ma już nigdzie schronienia, i
to jest takie straszne, cytuję Regera, wszystko stało się całkowicie przezroczyste, a przez to i
odsłonięte; to znaczy, że dzisiaj nie ma już absolutnie możliwości ucieczki, ludzi dziś wszędzie,
obojętnie gdzie są, zewsząd się przegania, umykają ścigani i gonieni i uciekają, ale nie znajdują już
nory, w którą mogliby rzucić się, uciekając, chyba że rzucą się w śmierć, to jest fakt, cytuję Regera,
niebywałe, świat bowiem nie jest już tym, czym był, jest teraz wyłącznie czymś niebywałym. Musi się
pan z tym niebywałym światem pogodzić, panie Atzbacher, czy chce pan tego, czy nie, jest pan bez
reszty wydany na pastwę tego niebywałego świata, a jeśli ktoś będzie panu wmawiał, że tak nie jest,
będzie kłamał, owo dziś bez przerwy wciskane w uszy ludzi kłamstwo, w którym wyspecjalizowali się
zwłaszcza politycy tudzież polityczni bredzący, oświadczył Reger. Świat jest jedną wielką
niebywałością, w której żaden człowiek nie znajdzie już osłony, żaden w ogóle, oświadczył Reger w
Ambasadorze. Teraz Reger, przyglądając się Siwobrodemu mężczyźnie, powiedział: ale śmierć żony
nie jest jedynie moim największym nieszczęściem, ona przyniosła mi też wyzwolenie. Wraz ze
śmiercią żony stałem się wolny, powiedział, a mówiąc wolny, mam na myśli całkowicie wolny, w
pełni wolny, doskonale wolny, jeśli wie pan, co to znaczy, a przynajmniej ma pan tego przeczucie. Nie
czekam już na śmierć, ona przyjdzie sama, nie muszę o niej myśleć, i tak przyjdzie, jest mi całkiem
obojętne, kiedy. Śmierć ukochanej istoty jest przecież także niesamowitym uwolnieniem całego
naszego systemu, powiedział teraz Reger. Już od dłuższego czasu żyję Z uczuciem, że jestem teraz
doskonale wolny. Teraz mogę dopuścić do siebie wszystko, naprawdę wszystko, i nie muszę się wcale
bronić, już się nie bronię, tak jest, oświadczył teraz Reger. Przyglądając się Siwobrodemu mężczyźnie,
powiedział: faktycznie zawsze podobał mi się „Siwobrody mężczyzna, nigdy nie lubiłem Tintoretta,
ale lubiłem Siwobrodego mężczyznę Tintoretta. Już od ponad trzydziestu lat przyglądam się temu
obrazowi, żadnemu innemu obrazowi nie byłbym w stanie przyglądać się przez ponad trzydzieści lat.
Dawni mistrzowie szybko męczą, kiedy patrzymy na nich bez skrupułów, i zawsze rozczarowują,
kiedy poddajemy ich wnikliwemu badaniu, kiedy, że tak powiem, staną się dla nas bezlitosnym
obiektem naszego krytycznego umysłu. Żaden z tych tak zwanych dawnych mistrzów nie wyjdzie cało
z owego prawdziwie krytycznego badania, oświadczył teraz Reger. Leonardo, Michał Anioł, Tycjan
pod naszym wzrokiem z niewiarygodną szybkością rozpadają się, po to by w końcu okazać się mimo
wszystko tylko marną, choć może genialną, próbą przetrwania. Goya jest już trudniejszym orzechem
do zgryzienia, powiedział Reger, ale i Goya na nic nam się nie przyda i nic dla nas w końcu nie
znaczy. Wszystko tutaj, w Kunsthistorisches Museum, w którym zresztą nie ma ani jednego Goi,
powiedział teraz Reger, nic dla nas w końcu nie znaczy, w rozstrzygającym punkcie naszej
egzystencji. Na wszystkich tych obrazach wcześniej czy później znajdziemy, jeśli przestudiujemy je
wnikliwie, jakąś nieporadność, faktycznie, nawet w tych największych i najważniejszych kreacjach
artystycznych, jeśli będziemy badali nieustępliwie, znajdziemy jakiś błąd, jakiś kardynalny błąd, który
nam wszystkie te obrazy po kolei zohydzi, prawdopodobnie dlatego, że za duże mieliśmy wymagania,
oświadczył Reger. Cała sztuka w ogóle nie jest niczym innym jak sztuką przetrwania, niech pan tego
nie traci z oczu, jest ona w sumie jedną, nieustannie ponawianą, poruszającą również rozum, próbą
uporania się z tym światem, w całej jego obrzydliwości, a tego, jak wiadomo, dokonać można, jedynie
ustawicznie uciekając się do kłamstwa i zakłamania, obłudy i oszukiwania samego siebie, oświadczył
Reger. Te obrazy pełne są kłamstwa i zakłamania, pełne obłudy i oszukiwania samego siebie, niczego
poza tym w nich nie ma, nie licząc ich jakże często genialnej zręczności. Wszystkie te obrazy są
ponadto wyrazem absolutnej bezradności człowieka, niemożności uporania się przez niego z sobą i z
tym, co przez całe życie go otacza. To właśnie przecież wyrażają wszystkie te obrazy, ową z jednej
strony zawstydzającą głowę, z drugiej przerażającą rzeczoną głowę i poruszającą na śmierć
bezradność, oświadczył Reger. Siwobrody mężczyzna przez ponad trzydzieści lat nie poddał się memu
rozumowi i moim uczuciom, oświadczył Reger, z tego powodu jest dla mnie najcenniejszy spośród
tego, co wystawione jest tu, w Kunsthistorisches Museum. Tak jakbym już o tym wiedział przed ponad
trzydziestoma laty, już ponad trzydzieści lat temu usiadłem po raz pierwszy na tej ławce, dokładnie
naprzeciw Siwobrodego mężczyzny. Wszyscy ci tak zwani dawni mistrzowie ponieśli klęskę, wszyscy
bez wyjątku skazani byli na klęskę, a oglądający może tę klęskę znaleźć w każdym szczególe ich prac,
w każdym pociągnięciu pędzla, oświadczył Reger, w drobnym, najdrobniejszym szczególe. Zupełnie
niezależnie od tego, że wszystkim tym tak zwanym dawnym mistrzom naprawdę genialnie udało się
namalować zawsze jedynie tylko jakiś szczegół obrazu, żaden z nich, ani jeden, nie namalował
stuprocentowo genialnego płótna, żadnemu z tych tak zwanych dawnych mistrzów nie udało się to ani
razu; albo ponieśli klęskę, malując podbródek albo kolano, albo powieki, oświadczył Reger.
Większość poniosła klęskę, malując ręce, w Kunsthistorisches Museum nie ma ani jednego obrazu z
ręką namalowaną genialnie lub choćby niezwykle, wciąż tylko te tragikomicznie nieudane ręce,
oświadczył Reger, niech pan popatrzy, tu, na wszystkich tych portretach, nawet najsłynniejszych.
Żadnemu z tych tak zwanych dawnych mistrzów również nie udało się namalować choćby
niezwykłego podbródka czy rzeczywiście udanego kolana. El Greco nie potrafił choćby raz
namalować dobrze ręki, ręce u El Greca zawsze wyglądają jak brudne, mokre szmaty, powiedział teraz
Reger, no ale w Kunsthistorisches Museum nie ma ani jednego El Greca. A Goya, którego też nie ma
w Kunsthistorisches Museum, wystrzegał się namalowania ręki, choćby raz, wyraźnie, co do rąk u
Goi, to i Goya tkwił w dyletanctwie, ten straszliwy, niesamowity Goya, którego stawiam ponad
wszystkich malarzy, jacy kiedykolwiek tknęli się malarstwa, oświadczył Reger. No i jest po prostu
deprymujące, że tu, w Kunsthistorisches Museum, ogląda się jedynie sztukę, którą można określić
mianem państwowej, tę wrogą duchowi habsbursko-katolicką sztukę państwową. Od dziesiątków lat
zawsze to samo, idę do Kunsthistorisches Museum i myślę sobie, że Kunsthistorisches Museum nie ma
nawet jednego Goi! Co do mnie, w moim rozumieniu sztuki, to, że nie ma El Greca nie jest żadnym
nieszczęściem, ale to, że nie ma w nim żadnego Goi, jest dla Kunsthistorisches Museum faktycznie
nieszczęściem, oświadczył Reger. Trzeba stwierdzić, że w skali światowej, cytuję Regera,
Kunsthistorisches Museum, wbrew reputacji, jaką się cieszy, nie jest wcale muzeum najwyższej klasy,
nie posiada bowiem nawet jednego obrazu wielkiego, niedoścignionego Goi. Ponadto
Kunsthistorisches Museum odzwierciedla totalnie ów habsburski gust w sztuce, Habsburgów, którzy,
przynajmniej jeśli idzie o malarstwo, mieli przecież odstręczający, całkowicie wyzuty z ducha,
katolicki gust w sztuce. Malarstwo katoliccy Habsburgowie niewiele bardziej lubili niż literaturę,
ponieważ malarstwo i literatura wydawały im się zawsze niebezpieczne, w odróżnieniu od muzyki,
która nie mogła nigdy być dla nich niebezpieczna i której dozwolili, właśnie dlatego, że tak bardzo
wyzuci byli z ducha, ci katoliccy Habsburgowie, rozwinąć się do pełnego rozkwitu, jak to
przeczytałem raz w tak zwanym kompendium sztuki. Habsburskie zakłamanie, habsburski debilizm,
habsburska perwersja wiary, zawisły na wszystkich tych ścianach, taka jest prawda, cytuję Regera. I
wszędzie, na wszystkich płótnach, włączając pejzaże, ten perwersyjny infantylizm wiary. Niegodziwa
kościelna obłuda nawet na obrazach o wysokich, wręcz najwyższych ambicjach malarskich, to jest
najwstrętniejsze. We wszystkim w Kunsthistorisches Museum jest ta świętoszkowatość w katolickiej
aureoli, nawet Giotto nie potrafi się z tego wyłamać, cytuję Regera. Ci obrzydliwi Wenecjanie, którzy
wraz z każdą kolejną namalowaną łapą czepiali się katolickiego przedalpejskiego nieba, powiedział
teraz. W Kunsthistorisches Museum nie zobaczy pan ani jednej naturalnie namalowanej twarzy,
zewsząd spoziera tylko owo katolickie oblicze. Gdy przez dłuższy czas przypatrzy się pan jakiejś
dobrze namalowanej głowie, w końcu okaże się ona tylko katolicka, stwierdził Reger. Nawet trawa na
tych obrazach rośnie po katolicku, nawet zupa w holenderskich wazach jest tylko katolicką zupą,
powiedział teraz Reger. Bezczelnie arogancki malowany katolicyzm, to wszystko, stwierdził Reger.
Przez te trzydzieści sześć lat chodziłem do Kunsthistorisches Museum tylko dlatego, że przez okrągły
rok panuje tu idealna temperatura osiemnastu stopni Celsjusza, najlepsza nie tylko dla płótna obrazów,
lecz także dla mojej skóry, przede wszystkim zaś dla mojej wysoce wrażliwej głowy, stwierdził Reger.
Wnikliwa obserwacja sztuki, metoda samobójcza, uzyskane wraz z wiekiem pewne mistrzostwo,
powiedział teraz Reger. Żadną miarą prawem zwyczaju w Kunsthistorisches Museum, powiedział, w
gruncie rzeczy nienawiść do sztuki, mania sztuki, nieuleczalne. Drogi panie Atzbacher, znaleźliśmy się
niewątpliwie niemal w szczytowym punkcie naszej epoki chaosu i kiczu, powiedział, dodając, że cała
ta Austria nie jest niczym innym przecież jak Kunsthistorisches Museum, katolicko-
narodowosocjalistycznym muzeum— straszliwe. Szalbierskie udawanie demokracji, powiedział. Ta
dzisiejsza Austria to chaotyczny gnój, to ociekające megalomanią śmiechu warte państewko, które
teraz, czterdzieści lat po tak zwanej drugiej wojnie światowej, totalnie zamputowane, osiągnęło
absolutne dno; to śmiechu warte państewko, w którym wymarło myślenie i w którym już od ponad
półwiecza wciąż jeszcze panuje tylko niska państwowopolityczna tępota oraz zauroczona państwem
głupota, stwierdził Reger. Brutalny, pełen zamieszania świat, powiedział. Za stary jestem, żeby znik-
nąć, powiedział, za stary — żeby sobie pójść, panie Atzbacher, osiemdziesiąt dwa lata, słyszy pan!
Zawsze byłem sam! Teraz już ostatecznie w pułapce, panie Atzbacher. Gdziekolwiek tylko dzisiaj
spojrzymy w tym kraju, spoglądamy w kloakę śmiechu wartego, powiedział Reger. Zbiorowe
szaleństwo, istna katastrofa, powiedział. Wszyscy są w sumie podatni na depresję, wie pan, mamy
wraz z Węgrami najwyższy wskaźnik samobójstw w całej Europie. Myślałem często, że przeniosę się
do Szwajcarii, Szwajcaria jednak byłaby dla mnie jeszcze dużo gorsza. Nie ma pan pojęcia, jak ja
kocham ten kraj, powiedział Reger, do głębi jednak nienawidzę obecnego państwa; ja z tym państwem
nie chcę w przyszłości mieć nic wspólnego, codziennie wzbudza we mnie wstręt. Wszyscy ludzie,
dzisiaj w tym państwie działający i rządzący, mają bez wyjątku przerażające, wyzute z ducha,
prymitywne twarze, w tym kraju-bankrucie zobaczy pan wyłącznie gigantyczną stertę przerażających
odpadów fizjonomicznych, powiedział. Czego to nie wymyślamy, czego nie wygadujemy w
przekonaniu, że jesteśmy kompetentni, a przecież nie jesteśmy, w tym cała komedia, a kiedy zapytamy,
jak ma być dalej? — w tym cała tragedia, drogi panie Atzbacher. Wszedł Irrsigler z „Timesem” w
ręku, o którego wcześniej prosił go Reger, musiał tylko przejść z Kunsthistorisches Museum przez
ulicę do kiosku z gazetami. Reger wziął „Timesa”, wstał i wyszedł z sali Bordona, a potem, jak mi się
wydawało, żywszym niż zazwyczaj krokiem zszedł na dół głównymi schodami i wyszedł na zewnątrz,
a ja za nim. Zatrzymawszy się przed wulgarnym pomnikiem Marii Teresy, powiedział, że zapewne
bardzo zdumiał mnie fakt, iż do tej pory nie zdradził mi jeszcze właściwego powodu, dla którego
zapragnął dziś znowu spotkać się ze mną w Kunsthistorisches Museum. Nie wierzyłem własnym
uszom, kiedy oświadczył, że kupił dwa bilety na Rozbity dzban do Burgtheater, świetne miejsca na
parterze, i że właściwym powodem, dla którego dzisiaj znowu mnie poprosił do Kunsthistorisches Mu-
seum, było to, żeby zaproponować mi wspólne obejrzenie Rozbitego dzbana w Burgtheater. Wie pan,
od wielu lat nie byłem już w Burgtheater, niczego nienawidzę bardziej niż Burgtheater, w ogóle sztuki
dramatycznej, powiedział, ale wczoraj pomyślałem, że jutro pójdę do Burgtheater i obejrzę Rozbity
dzban. Drogi panie Atzbacher, stwierdził Reger, nie wiem, jak wpadłem na ten pomysł, żeby dzisiaj i
akurat z panem pójść do Burgtheater obejrzeć Rozbity dzban. Niech się pan nie krępuje, może mnie
pan spokojnie uznać za obłąkanego, powiedział teraz Reger, moje dni i tak są policzone, ja faktycznie
pomyślałem, że pójdzie pan ze mną dzisiaj do Burgtheater, Rozbity dzban jest w końcu najlepszą
niemiecką komedią, do tego jeszcze Burgtheater to najlepsza scena na świecie. Przez trzy godziny
dręczyła mnie myśl, że będę musiał panu powiedzieć, że ma pan mi towarzyszyć na Rozbitym dzbanie,
sam bowiem na Rozbity dzban nie pójdę, powiedział teraz Reger, pisze Atzbacher, trzy wypełnione
męką godziny, zastanawiałem się, jak panu powiedzieć, że kupiłem dwa bilety na Rozbity dzban, z
myślą wyłącznie o mnie i o panu, przez dziesiątki lat bowiem słyszał pan ode mnie wyłącznie, że
Burgtheater to najohydniej sza scena świata, a tu nagle miałby pan iść na Rozbity dzban do
Burgtheater, fakt, którego nie pojmuje nawet Irrsigler. Niech pan przyjmie ten bilet, powiedział, i
pójdzie dziś ze mną do Burgtheater, niech pan dzieli dziś ze mną tę obłędną perwersję, drogi panie
Atzbacher, powiedział Reger, pisze Atzbacher. Dobrze, powiedziałem Regerowi, pisze Atzbacher,
jeżeli tego właśnie sobie pan życzy, a Reger powiedział, tak, właśnie tego sobie życzę, wręczając mi
drugi bilet. Wieczorem faktycznie poszedłem z Regerem do Burgtheater na Rozbity dzban, pisze
Atzbacher. Przedstawienie było przeraźliwe.
koniec