Josephine Angelini
Bunt Bogini
Spętani przez Bogów
Tom 3
Przekład Julia Wolin
Mojemu mężowi Albertowi.
To wszystko Twoja wina.
Po swojej lewej stronie Helena widziała rzekę. Podejrzewała, że to Styks. Rwący potok, najeżony górami lodowymi. Nikt przy zdrowych zmysłach nie śmiałby go przepłynąć. Poczuła się zagubiona. Utykając na zranioną nogę, obróciła się wkoło. Szybki rzut oka na horyzont przekonał ją, że na jałowym pustkowiu nie ma żywej duszy.
– Cholera – powiedziała głośno, ale łamiącym się głosem. Jej struny głosowe jeszcze nie całkiem wydobrzały. Niecałą godzinę temu Ares poderżnął jej gardło. Co prawda mówienie wciąż sprawiało jej ból, ale przekleństwa poprawiały nastrój. – To było do przewidzenia.
Dopiero co złożyła swojemu przyjacielowi Zachowi obietnicę. Umierał w jej ramionach, a ona przysięgła, że dopilnuje, by w zaświatach napił się wody z Rzeki Radości. Zach poświęcił siebie, żeby jej pomóc, a tuż przed śmiercią dał wskazówkę, dzięki której mogła zabić Automedona i ocalić Lucasa i Oriona.
Zamierzała dotrzymać słowa, choćby na własnych plecach musiała przenieść Zacha przez Pola Elizejskie nad brzeg Rzeki Radości. Mimo połamanych żeber, obolałej nogi i całej reszty. Bo nie wiedzieć czemu sposób, w jaki zwykle poruszała się po Podziemiu, nie działał. Wcześniej wystarczało, że głośno powiedziała, czego chce, i tak się stawało.
Była Podziemnym Wędrowcem, czyli jako jedna z niewielu Sukcesorów mogła schodzić do Podziemia ciałem, nie tylko duszą. Do pewnego stopnia miała także wpływ na podziemny krajobraz, ale oczywiście kiedy najbardziej potrzebowała tej zdolności, ta zawiodła. To takie greckie! W swoim losie Sukcesora Helena nie znosiła między innymi tego, że pojawiało się coraz więcej ironii.
Z wściekłością zacisnęła poranione usta i schrypniętym głosem przemówiła do pustego nieba:
– Powiedziałam, że chcę się znaleźć przy duszy Zacha!
– Mam jego duszę, siostrzenico.
Obróciła się na pięcie i zobaczyła Hadesa, władcę Podziemia. Stał kilka kroków za nią. Jego wysokie, sprężyste ciało, spowite w cienie, mieniło się jak palce mgły rozluźniające uścisk. Hełm Ciemności i zwoje tkaniny zasłaniały mu prawie całą twarz, ale zdołała dostrzec uwodzicielskie usta i kwadratowy podbródek. Czarną togę miał dekoracyjnie udrapowaną. Połowa gładkiej piersi, potężne ramiona i nogi pozostały nagie. Helena przełknęła ślinę i usiłowała skupić na nim obolałe oczy.
– Usiądź, proszę... zanim upadniesz – odezwał się łagodnie. Pojawiły się dwa proste krzesła z miękkimi siedziskami. Ledwie żywa Helena opadła na jedno z nich, a Hades zajął drugie. – Wciąż jesteś słaba. Czemu przybyłaś tutaj, zamiast zdrowieć?
– Muszę odprowadzić swojego przyjaciela do raju. Tam, gdzie jego miejsce. – Helenie drżał głos ze strachu, choć Hades nigdy jej nie skrzywdził. W przeciwieństwie do Aresa, boga, który ją torturował, Hades zawsze zachowywał się wobec niej całkiem uprzejmie. Ale wciąż był panem śmierci, a szepty duchów przepełniały oplatające go cienie.
– A skąd wiesz, gdzie jest miejsce Zacha? – uniósł brwi.
– Był bohaterem... Może nie od początku, kiedy jeszcze zachowywał się jak dupek, ale na końcu tak, a przecież to się liczy, prawda? Bohaterowie trafiają na Pola Elizejskie.
– Nie pytałem o zalety Zacha – łagodnie sprecyzował Hades. – Chcę wiedzieć, czemu uzurpujesz sobie prawo do osądzenia jego duszy?
– Ja... Co? – bąknęła skołowana. Tej nocy zbyt wiele razy oberwała w głowę i nie miała ochoty na to, żeby ktoś łapał ją za słówka. – Nie przyszłam tu nikogo osądzać. Ale złożyłam obietnicę i chcę jej dotrzymać.
– Jednak to nadal ja tu podejmuję decyzje, nie ty.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. To jego świat. Mogła tylko patrzeć na niego błagalnie.
Miękkie usta Hadesa ułożyły się w subtelny uśmiech. Wyglądało na to, że rozważa słowa Heleny.
– Uwolniłaś erynie, a to dowód, że jesteś pełna współczucia. Dobry początek, ale obawiam się, że współczucie nie wystarczy, Heleno. Brak ci zrozumienia.
– To znaczy, że erynie były sprawdzianem? – Zabrzmiała w tym oskarżycielska nutka, bo Helena przypomniała sobie, przez co ona i Orion przeszli podczas ostatniej misji w Podziemiu. A jeszcze bardziej się rozgniewała, kiedy pomyślała, co spotkało erynie. Jeśli te trzy dziewczynki dręczono przez tysiące lat tylko po to, żeby ktoś się przekonał, że Helena potrafi współczuć, to znaczy, że ze wszechświatem jest coś bardzo nie w porządku.
– Sprawdzian? – Urocze usta Hadesa z goryczą wypowiedziały to słowo, jak gdyby umiał czytać w myślach i zgadzał się z Heleną. – Jeśli życie jest sprawdzianem, kto według ciebie wystawia oceny?
– Ty? – zgadywała.
– Wciąż nie rozumiesz – westchnął. – Nie pojmujesz nawet, co to jest. – Wskazał ręką na krainę wokół nich, na Podziemie. – Ani kim jesteś ty sama. Mówią, że należysz do grupy Wędrowców, bo możesz się tu znaleźć na zawołanie, ale umiejętność wejścia do Podziemia to najniższa forma okazania twoich mocy. Niewystarczająco dobrze rozumiesz siebie, żeby oceniać innych.
– Więc mi pomóż.
Wydawał się zasmucony, przybity swoim życiem. Gwałtownie zapragnęła zobaczyć jego oczy, więc przysunęła się bliżej. Schyliła głowę, żeby zajrzeć pod fałdy osłaniające jego twarz.
– Chcę zrozumieć – dodała.
Cienie znów zawirowały, skrywając go i szepcząc skargi umarłych. Helenę przeszył dreszcz. Przypomniała sobie słowa przepowiedni o tyranie: „Zrodzony z goryczy”. Odsunęła się.
– Panowie Cienia – szepnęła. – Czy oni od ciebie biorą swą moc?
– Dawno temu pewna kobieta z Domu Tebańskiego, znana jako Morgan La Fey, miała taki sam dar jak ty. Mogła schodzić do Podziemia. Urodziła mi syna o imieniu Mordred i od tamtej pory moje brzemię ciąży na Domu Tebańskim. – Z żalu mówił coraz ciszej. Potem wstał i wyciągnął do niej rękę. Podała mu dłoń i oparła się na nim, żeby wstać. – Teraz musisz wracać. Przychodź do mnie tak często, jak będziesz chciała, siostrzenico, a ja postaram się wytłumaczyć ci wszystko. – Przechylił głowę i cicho zaśmiał się do siebie. Lekko otworzył usta i odsłonił siekacze wyglądające jak brylanty. – To dlatego pozwoliłem ci, a przed tobą innym obdarzonym tym talentem, wkraczać do swojego królestwa: żebyście uczyli się siebie. Ale teraz jesteś zbyt słaba, żeby tu być.
Wszystko się rozmyło i Helena czuła, jak ta szeroka na kilometr dłoń unosi ją z Podziemia i delikatnie układa z powrotem w łóżku.
– Zaczekaj! A co z Zachem? – spytała.
Kiedy Hades cofał ramię, usłyszała jego szept:
– Zach pije z Rzeki Radości. Przyrzekam. A teraz odpoczywaj, siostrzenico.
Machnęła ręką, żeby odgonić cienie z jego twarzy, ale Hades już odszedł. Zapadła w głęboki sen, a jej poturbowane ciało chciwie spijało nieświadomość i zdrowiało.
Kiedy Ares został uwięziony w Tartarze, a rozpadlina w ziemi się zasklepiła, Dafne ostrożnie wzięła na ręce zmasakrowane ciało córki. Kastor prowadził Lucasa, a Hektor Oriona i wszyscy skierowali się z powrotem do domu Delosów.
Dafne biegła zaledwie kilka minut, zanim córka zasnęła w jej objęciach. Przez chwilę Dafne się niepokoiła. Helena była skalowana – odniosła jedne z najgorszych ran, jakie ktokolwiek widział – ale gdy wsłuchała się w serce córki, przekonała się, że bije miarowo, choć powoli.
Kiedy z jaskiń na lądzie w Massachusets dotarli do Nantucket, właśnie wstawał świt. W świetle wczesnego poranka Dafne wniosła Helenę po schodach domu i skręciła z korytarza do pierwszego pokoju, który mógł być sypialnią dziewczyny. Z żalem popatrzyła na ładną jedwabną kołdrę – Helena ją zakrwawi, zniszczy. Ale to oczywiście nie miało znaczenia. Dom Tebański stać na rekompensatę. A kiedyś ta fortuna należała częściowo do Dafne i Domu Heleny – Domu Atrydzkiego.
Tantal mógł sobie krzyczeć o „świętej wojnie” i wydzierać się, że to „kolej Sukcesorów” na objęcie rządów, ale nie oszukałby Głów pozostałych Domów. Przed dwudziestoma laty doszło do czystki. Chodziło nie tylko o to, żeby zagarnąć majątki innych Domów, ale także, żeby zdobyć nieśmiertelność.
Proroctwo, które doprowadziło do tego tragicznego wydarzenia, mówiło, że kiedy w wyniku rozlewu krwi Cztery Domy staną się jednym, znów się pojawi Atlantyda. Dafne zapamiętała słowa przepowiedni: w nowej Atlantydzie Sukcesorzy znajdą nieśmiertelność. Nie było mowy o tym, że staną się nieśmiertelni, tylko że nieśmiertelność tam będzie. Dafne – daleka od złudnego optymizmu – wcale nie uznawała nieśmiertelności za pewnik. Ale Tantal widział to inaczej: używał proroctwa jako argumentu, żeby zgromadzić Stu Kuzynów z Teb i przy ich pomocy wymordować członków innych Domów.
Dafne uważała, że ta cała sprawa to oszustwo, uświęcone bajdurzeniem ostatniej Wyroczni, która, jak wiadomo, oszalała po wygłoszeniu pierwszej przepowiedni. Mimo to czar działał.
Wielu Sukcesorów porzuciło bogate posiadłości, które splądrowali członkowie Domu Tebańskiego, i upozorowało własną śmierć, żeby uniknąć rzezi, tak jak Dedal i Leda, rodzice Oriona. Tak jak sama Dafne. Tyle że ona nigdy nie przejmowała się pieniędzmi. A także nie miała żadnych zahamowań, żeby wziąć cudze pieniądze, jeśli ich potrzebowała. Inni Sukcesorzy, na przykład Orion i jego rodzice, brzydzili się złodziejstwem i przez ostatnie dwa dziesięciolecia przymierali głodem, podczas gdy Dom Tebański opływał w luksusy. Myśląc o tym, Dafne położyła Helenę na łóżku i z przelotnym uśmiechem popatrzyła, jak niszczy się kołdra.
Zanim zdążyła pójść po wodę i opatrzyć gojące się już rany córki, Helena zniknęła, a tam, gdzie przed chwilą leżała, pozostało tylko zimno wysysające z człowieka życie. Dafne domyśliła się, że Helena zeszła do Podziemia. Czas mijał. Czekała, z każdą chwilą coraz bardziej zdenerwowana. Zawsze myślała, że wyprawy do Podziemia są błyskawiczne, że w prawdziwym świecie nawet nie zdąży upłynąć czas. Tymczasem trwało to już tak długo, że zaczęła się zastanawiać, czy nie obudzić reszty domowników, ale zanim się poruszyła, Helena wróciła. Jej ciało pachniało jałowym powietrzem Podziemia.
Dafne zaszczękała zębami, nie z zimna, tylko z powodu straszliwych wspomnień, które obudziła w niej ta woń. Prawie umierała już tyle razy, że mogła zgadnąć, jaką część Podziemia odwiedziła Helena. Zapach nie zawierał śladu spalenizny, więc nie przebywała na suchych ziemiach, za to na stopach miała trochę wilgotnego błota. Dafne stwierdziła, że córka musiała znaleźć się na brzegu Styksu.
– Heleno? – powiedziała łagodnie. Pogładziła ją po włosach i spojrzała w zmarzniętą twarz.
W walce z Aresem Helena została poważnie ranna, ale gdyby miała umrzeć, już by nie żyła. Na pewno skorzystała ze swojej umiejętności schodzenia do Podziemia na zawołanie; niewątpliwie chciała odnaleźć dopiero co zmarłego przyjaciela, tego zazdrośnika, który dał się zniewolić Automedonowi.
Dafne nieraz szukała w ten sposób Ajaksa, ale nie potrafiła tak jak córka przenosić się do Podziemia wedle kaprysu. Żeby się tam dostać, musiała umrzeć. Po tym, jak Ajaks został zamordowany, straciła wolę życia, ale wiedziała też, że samobójstwo nie zjednoczy jej ze zmarłym mężem. Jeśli nie zginęłaby w walce, tak jak Ajaks, nie znalazłaby się w tej samej części Podziemia co on. Bohaterowie wędrowali na Pola Elizejskie. A samobójcy? Kto wie? Rzucała się w każdą honorową bitwę, na jaką trafiła. Szukała innych ukrywających się Sukcesorów i brawurowo broniła młodych i słabych, tak jak Oriona, kiedy był małym chłopcem. Wiele razy została prawie zabita w walce i wyruszała w podróż do Podziemia – zawsze przy tym szukała nad brzegiem Styksu swojego męża.
Ale był tam tylko Hades. Nieprzenikniony, tajemniczy Hades, a on nie chciał ożywić jej męża i wziąć w zamian jej życie, nieważne, ile razy go błagała albo co oferowała w zamian. Pan śmierci nie wchodził w układy. Miała nadzieję, że Helena nie zeszła do Podziemia z myślą, że ożywi przyjaciela. Taka opcja nie wchodziła w grę, przynajmniej na razie. Ale Dafne niemal dwie dekady starała się to zmienić.
– Nie widzę cię – wymruczała Helena i zacisnęła palce, jakby próbowała coś chwycić. Dafne zrozumiała natychmiast. Ona też desperacko pragnęła zobaczyć Hadesa i zdjąć mu Hełm Ciemności. Wreszcie, kiedy prawie umarła wystarczająco dużo razy, żeby spłacić dług krwi i pozbyć się erynii, Hades w końcu pokazał jej twarz.
To jego widok podsunął jej plan... plan, który złamał serce jej jedynej córce, bo rozdzielił ją z ukochanym.
– Och, przepraszam – powiedział Matt od progu, wytrącając Dafne z zamyślenia. Otarła wilgotne policzki i odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. Trzymał w ramionach bezwładną Ariadnę. Była szara na twarzy i prawie nieprzytomna, tak bardzo wyczerpała ją próba uleczenia Jerry’ego. – Chciała spać w swoim pokoju.
– Na pewno zmieszczą się obie – odparła Dafne i wskazała na szerokie łóżko. – Nie wiedziałam, dokąd zabrać Helenę.
– Wygląda na to, że na każdym łóżku w tym domu leży ktoś ranny – zauważył Matt i ostrożnie położył Ariadnę obok Heleny.
Silny chłopak, pomyślała Dafne, patrząc na przyjaciela córki.
– Wygodniej będzie doglądać obu naraz – dodała, wciąż wpatrzona w Matta.
Zmężniał i wyrobił sobie mięśnie, odkąd widziała go ostatnio; przecież Ariadna nie była taką wiotką trzcinką jak Helena, miała trochę ciała, a Matt nawet się nie zadyszał, niosąc ją przez długi korytarz.
Ariadna wymamrotała coś niezrozumiale do Matta i zmarszczyła czoło, gdy zaczął odchodzić. Zatrzymał się, żeby pogładzić ją po włosach. Dafne niemal czuła unoszący się nad nim zapach miłości; wypełniał pokój jak słodki aromat smakowitego ciasta.
– Niedługo wrócę – szepnął. Ariadna zatrzepotała powiekami, a potem zapadła w głęboki sen. Musnął wargami jej policzek, kradnąc nieśmiało pocałunek. Spojrzał na Helenę i odwrócił się do Dafne. – Potrzebujesz czegoś?
– Dam sobie radę. Idź. Rób, co trzeba.
Popatrzył na nią z wdzięcznością, a ona śledziła go wzrokiem, gdy wychodził z pokoju. Jego wyprostowana sylwetka rysowała się w młodym świetle poranka.
Wyglądał jak wojownik.
Helena widziała siebie, jak biegnie plażą do największej latarni morskiej, jaką widziała w życiu.
Na początku wydało jej się to dziwne. Jakim cudem mogła patrzeć na siebie jak w kinie? Nie czuła się jak we śnie. Jeszcze żaden sen nie był tak realistyczny i tak logiczny. Nie rozumiała, co się dzieje, ale szybko zaangażowała się w akcję i skupiła na niej.
Helena ze snu miała na sobie długą, przezroczystą suknię z bogato zdobionym gorsetem. Przejrzysty welon, upięty we włosach spinkami, frunął za nią, kiedy biegła. Wyglądała na przerażoną. Kiedy gigantyczna latarnia morska zbliżyła się, Helena zauważyła, że jej senna jaźń rozpoznała osobę stojącą na jednym z ośmiu rogów podstawy. Dostrzegła błysk brązu, gdy postać odwiązała taśmy na szyi i w pasie, a napierśnik upadł na piasek. Zobaczyła siebie, jak wydaje okrzyk szczęścia i przyspiesza.
Młody mężczyzna pozbył się już połowy zbroi, ale na dźwięk znajomego głosu odwrócił się, a potem pomknął ku niej, żeby spotkać się jak najszybciej. Kochankowie z impetem padli sobie w ramiona. Przycisnął ją do piersi i przywarł ustami do jej ust. Helena widziała, jak obejmuje go za szyję, a potem odsuwa się, żeby obsypać pocałunkami całą jego twarz, jak gdyby chciała ucałować każdy fragment skóry. Umysł Heleny zbliżył się do splecionej w objęciach pary, ale wiedziała już, kogo całuje.
Lucas. Dziwnie ubrany, z mieczem przytroczonym do pasa. Na nogach miał sandały, a na oplecionych paskami zniszczonej skóry dłoniach nosił rękawice z brązu, ale to naprawdę był on. Nawet śmiał się tak samo, kiedy Helena muskała go wargami.
– Tęskniłam za tobą! – wykrzyknęła.
– Tydzień to o wiele za długo – przyznał łagodnym tonem.
Nie mówili po angielsku, a jednak Helena świetnie ich rozumiała. Słowa odbijały się echem w jej głowie, a w sercu czuła ulgę spowodowaną spotkaniem z ukochanym, tak jakby to jej ciało tuliło się do niego. I nagle zrozumiała, że to jest jej ciało, a w każdym razie kiedyś było jej. Kiedyś mówiła tym językiem i kiedyś czuła te pocałunki. To nie sen. Raczej wspomnienie.
– Popłyniesz ze mną? – spytał niecierpliwie. Ujął jej twarz w dłonie i zmusił Helenę, żeby na niego spojrzała. W oczach płonęła mu nadzieja. – Popłyniesz?
Druga Helena posmutniała.
– Czemu musisz mówić o jutrze? Nie możemy się cieszyć tą chwilą?
– Mój statek odpływa jutro. – Rozżalony puścił ją i się odsunął.
– Parysie...
– Jesteś moją żoną! – krzyknął. Zaczął chodzić w kółko i szarpać się za włosy. Tak samo robił Lucas, kiedy był zgnębiony. – Dałem Afrodycie złote jabłko. Wybrałem miłość; ze wszystkiego, co mi zaoferowano, wybrałem ciebie. I ty też mówiłaś, że mnie chcesz.
– Chciałam. I wciąż chcę. Ale moja siostra nie zna się na polityce. Afrodyta nie uznała za istotne wspomnieć, że choć tamtego dnia pasałeś owce, nie byłeś pasterzem, tak jak sądziłam, tylko synem króla Troi. – Druga Helena z irytacją westchnęła na myśl o siostrze, a potem poddała się i pokręciła głową. – Złote jabłka i kradzione popołudnia nie mają znaczenia. Nie mogę z tobą popłynąć do Troi.
Wyciągnęła do niego rękę. Przez chwilę się wahał. Potem jednak chwycił jej dłoń i przyciągnął do siebie, tak jakby nie potrafił odepchnąć Heleny, nawet gdy ogarniała go wściekłość.
– Więc ucieknijmy. Zostawmy wszystko. Porzućmy królestwo, zostańmy pasterzami.
– O niczym bardziej nie marzę – powiedziała z tęsknotą. – Ale bez względu na to, dokąd pójdziemy, ja wciąż będę córką Zeusa, a ty pozostaniesz synem Apolla.
– A jeśli będziemy mieli dzieci, złączy się w nich krew dwóch Olimpijczyków – ciągnął, a niecierpliwość dodała jego głosowi szorstkości. Wyglądało na to, że słyszał ten argument już wiele razy. – Naprawdę uważasz, że to wystarczy, żeby stworzyć Tyrana? Proroctwo mówi coś o zmieszaniu krwi czterech domów wywodzących się od bogów. Cokolwiek to znaczy.
– Ja nie rozumiem żadnej z przepowiedni, ale ludzie boją się mieszania krwi bogów – odparła. Jej głos nagle przycichł. – Ścigaliby nas aż po skraj świata.
Dotknął jej brzucha, położył na nim dłoń.
– Wiesz, że już w tej chwili możesz być w ciąży?
Powstrzymała jego ręce. Była smutna, a przez chwilę wręcz zdesperowana.
– To najgorsze, co mogłoby nas spotkać.
– Albo najlepsze...
– Parysie, proszę – przerwała mu stanowczo. – Boli mnie sama myśl o tym.
Skinął głową i przyłożył czoło do jej czoła.
– A co, jeśli twój ojczym, król Sparty, spróbuje wydać cię za jednego z tych greckich barbarzyńców, takich jak Menelaos? Ilu królów stara się teraz o twoją rękę? Dziesięciu, dwudziestu?
– Nieważne. Odrzucę wszystkich – powiedziała Helena. A potem zdobyła się na uśmiech: – Nie każdy może mnie do czegoś zmusić.
Roześmiał się i zajrzał jej w oczy.
– Nie. Ale chciałbym popatrzeć na jednego czy dwóch, jak próbują. Ciekawe, czy Grecy pachną lepiej, kiedy potraktować ich piorunem. Bo paskudniej to już na pewno nie mogą cuchnąć.
– Nie zabiłabym nikogo piorunem – zachichotała, objęła go za szyję i przylgnęła do niego całym ciałem. – Najwyżej bym trochę przypiekła.
– Litości, nie! Przypieczony Grek musi śmierdzieć jeszcze gorzej niż całkiem spalony. – W głosie Parysa pobrzmiewał śmiech. Ale w jednej chwili z ich oczu zniknęła radość i zastąpił ją smutek. – Jak mam rano odpłynąć bez ciebie?
Druga Helena nie umiała odpowiedzieć. Odnalazł jej usta, palce wplótł we włosy i odchylił jej głowę. Tak samo robił Lucas.
Helena zatęskniła za nim tak bardzo, że aż bolało, nawet we śnie. Przebudziła się i obróciła na drugi bok. Jęknęła, gdy niechcący zbyt mocno oparła się na zdrowiejącej kości.
– Heleno? – odezwała się łagodnie Dafne. Jej głos dochodził z ciemności, ale była tuż obok. – Potrzebujesz czegoś?
– Nie – wymamrotała Helena i pozwoliła znów opaść opuchniętym powiekom. Sen, który na nią czekał, sprawił, że mimo ran wolałaby zostać na jawie.
Przerażona kobieta siłowała się z ogromnym pazurem, oplecionym wokół jej talii. Gigantyczne skrzydła z piórami, z których każde było większe niż dorosły człowiek, przecinały powietrze, a ptak unosił ją w nocne niebo. Dachy Nowego Jorku śmigały obok niej, gdy usiłowała się wyrwać.
Helena widziała, jak ptaszysko pochyla głowę z ostrym dziobem, żeby spojrzeć na trzymaną w szponach ofiarę. Przez najkrótsze mgnienie złowrogie orle oczy zaokrągliły się, aż przybrały kształt ludzkiego oka. Były bursztynowe. Błękitny piorun przeszył środek czarnej źrenicy. Orzeł zaskrzeczał przeraźliwie. Helena zadrżała, dreszcz przeszedł przez jej śpiące ciało.
Tuż przed nimi pojawił się Empire State, a później nie widziała już nic.
Orion wrzeszczał jak opętany.
Helena poderwała się, odepchnęła matkę i puściła się biegiem. Pokonała już mroczny korytarz i zatrzymała się w połowie równie ciemnego pokoju, kiedy u jej boku znalazł się Lucas. Obydwoje zaczęli analizować sytuację.
– Co się dzieje, do cholery? – ryknął Hektor, który spał obok Oriona na rozkładanym łóżku. Zapalił światło.
Orion stał na materacu w samych bokserkach i wskazywał na małą, ciemną postać, kulącą się w wąskiej szparze między dwoma łóżkami. To była Kasandra – leżała na twardej drewnianej podłodze, pod samym kocem i z poduszką pod głową.
– Co ty tu robisz? – spytało ją kilka głosów naraz. Kastor, Pallas i Dafne pojawili się w drzwiach zaraz za Heleną i Lucasem.
– Uderzyłaś mnie! – zawył rozszalały Orion, który wciąż podskakiwał na łóżku.
Zaraz potem do pokoju wpadły Noel, Kate i Claire, bo one poruszały się w tempie zwykłych ludzi.
– Przepraszam – jęczała Kasandra. – Ale nadepnąłeś na mnie.
– Myślałem, że to kot, dopóki nie... Prawie urwałem ci głowę! Mogłem cię zabić! – wydzierał się na nią Orion, nie zwracając uwagi na widownię. – Nigdy więcej się do mnie nie podkradaj.
Nagle chwycił się za pierś i z bólu zgiął się wpół. Hektor poderwał się i złapał go, zanim ten upadł, ale wszyscy i tak zdążyli już to zobaczyć. Orion miał na piersi i brzuchu dwie świeże rany po walce z Automedonem. Na razie były wściekle czerwone, ale goiły się szybko i za kilka dnia znikną bez śladu. Jednak to nie te świeże rany przykuły wzrok zebranych, tylko długie blizny szpecące doskonałe ciało chłopaka.
Jedna przecinała mu pierś, druga lewe udo. Kiedy padając bez sił, wsparł się na Hektorze, zauważyli najgorszą bliznę – na plecach. Helena gapiła się na śmiertelnie białą linię, która biegła wzdłuż kręgosłupa. Wyglądało na to, że ktoś chciał przeciąć Oriona wpół, od góry do dołu. Lucas złapał ją za rękę; odwzajemniła uścisk.
– Wszyscy wynocha! – warknął Hektor, kiedy zdał sobie sprawę ze spojrzeń i ciszy wyrażającej szok. – Ty też, mała zarazo – zwrócił się czule do Kasandry, wciąż skulonej na podłodze.
– Nie – zaprotestowała. Gruby czarny warkocz spływający jej po plecach był dziko zmierzwiony, a twarz wyglądała jak alabastrowa maska z ciemnymi oczami i mocno czerwonymi ustami. – Ja zostaję. Może mnie potrzebować.
Hektor skinął głową i niechętnie się zgodził, a potem złożył omdlałe ciało Oriona na łóżku.
– Idźcie stąd – powiedział przez ramię do reszty, tym razem cicho.
Cała gromada zrobiła w tył zwrot.
Przechodząc przez próg, Helena i Lucas przylgnęli do siebie. Ich wciąż świeże obrażenia znów dały o sobie znać. Potrzebowali wzajemnego wsparcia, bo adrenalina już opadła. Ale zamiast pozwolić im pomóc sobie nawzajem, Pallas złapał Lucasa, a Dafne Helenę i ich rozdzielili.
– Wiedziałaś o tych bliznach? – spytał Lucas, zanim poprowadzono ich w przeciwnych kierunkach.
– Nie. Przy mnie zawsze był ubrany – odparła zbyt zszokowana, żeby wyrazić jakiekolwiek emocje. Przypominała sobie Morfeusza w roli półnagiego Oriona, ale nie Oriona we własnej osobie.
Lucas pokiwał głową, jego twarz wyrażała niepokój.
– Heleno, wracaj do łóżka – nakazała matka zdecydowanie i pociągnęła ją w stronę sypialni.
Dziewczyna pozwoliła się położyć przy bezwładnym ciele Ariadny. Zamknęła oczy i próbowała zasnąć, ale z drugiego pokoju słyszała rozmowę Noel i Kastora. Przez chwilę usiłowała nie dopuszczać do siebie ich głosów, dać tym dwojgu szansę na prywatność, ale nawet śmiertelnik, nieobdarzony nadludzkim słuchem, musiałby uchwycić uczucie w ich słowach.
– Skąd on ma takie blizny, Kas? – pytała Noel drżącym głosem. – Pierwszy raz widzę coś takiego. A dużo widziałam.
– Sukcesor może odnieść takie rany jedynie przed osiągnięciem pełnoletności – wyszeptał Kastor.
– Ale przecież nasi chłopcy w dzieciństwie wciąż ze sobą walczyli. Pamiętasz, jak Jazon przybił Lucasa do sufitu oszczepem? A na żadnym z nich nie zostało choćby draśnięcie! – przypomniała Noel. Poruszona do głębi, nie odczytała sugestii Kastora, żeby mówić cicho.
– Ale zawsze mieli dość jedzenia i czyste miejsce, gdzie mogli dojść do siebie po walce.
– A Orion nie miał? To chcesz powiedzieć? – Noel załamał się głos.
– Tak, prawdopodobnie nie miał.
Helena usłyszała szelest tkaniny i głębokie oddechy, tak jakby Kastor przytulił Noel do piersi.
– Takie blizny są po ranach z bardzo wczesnej młodości. A gdy dochodził do zdrowia, musiał cierpieć. Nie miał nic do jedzenia i picia ani nikogo, kto by się o niego zatroszczył. Nigdy wcześniej nie widziałaś czegoś podobnego na żadnym Sukcesorze, bo żaden nie dożyłby do zasklepienia się ran.
Helena zazgrzytała zębami i wtuliła głowę w poduszkę. Na pewno wszyscy na piętrze słyszeli tę wymianę zdań między Noel a Kastorem. Twarz jej zapłonęła, kiedy wyobraziła sobie, co teraz myślą o Orionie, jak żałują dręczonego i porzuconego kiedyś chłopca.
Zasługiwał na coś lepszego. Zasługiwał na miłość, nie na litość. Helena czuła, że matka na nią patrzy i sama próbuje, bez skutku, nie płakać z żalu nad Orionem. Naciągnęła kołdrę na głowę.
Dafne pozwoliła, żeby płacz ukołysał córkę do snu.
Helena zobaczyła drugą siebie, kopaną na zakurzonej ulicy przez rozwścieczony tłum.
Suknia tamtej Heleny była podarta, brudna i umazana resztkami zgniłych owoców, jakimi ją obrzucono. Krew ciekła jej z dużej rany na głowie, z ust i z dłoni, na których opierała się za każdym razem, gdy padała na ziemię. Ludzie zbierali się wokół niej; zbliżając się, podnosili z pobocza kamienie.
Jasnowłosy mężczyzna, dwa razy od niej starszy i ponad dwa razy większy, wybiegł naprzód, żeby okładać ją pięściami, tak jakby jego wściekłość domagała się szybszego działania, bardziej bezpośredniego niż kamienowanie. Wydawało się, że poczuje satysfakcję tylko wtedy, gdy własnoręcznie zrobi jej krzywdę.
– Kochałem cię bardziej niż ktokolwiek! Twój ojczym mi ciebie przeznaczył! – krzyczał na wpół oszalały, kiedy ją bił. Oczy wychodziły mu z orbit, a ślina wytryskiwała z ust białym strumieniem. – Wytłukę to dziecko z ciebie i nadal będę cię kochał!
Helena usłyszała pomruk tłumu:
– Zabij ją, Menelaosie! Może nosi w łonie Tyrana! Nie wolno ci jej oszczędzić.
Dziewczyna nie usiłowała przywołać pioruna, żeby obronić się przed napastnikiem. Helena patrzyła na drugą siebie – była popychana na ziemię tyle razy, że straciła rachubę, ale za każdym razem wstawała. Słyszała dudnienie jego pięści na swoich plecach, słyszała, jak Menelaon dyszy wyczerpany, ale tamta Helena wciąż nie płakała ani nie błagała, żeby przestał. Nie wydawała żadnych dźwięków poza sapnięciami, gdy po każdym uderzeniu powietrze wymykało się z jej płuc.
Helena wiedziała, jak bolą te ciosy, znała nawet zapach Menelaosa, kiedy ją tłukł. Pamiętała to.
W końcu upadł na kolana, nie miał siły bić jej dłużej. Dziewczyna była zbyt silna, żeby zginąć od jego pięści, choć Helena świetnie zdawała sobie sprawę, że właśnie o śmierć starała się jej druga jaźń.
Kiedy dosięgnął ją pierwszy kamień, nie skuliła się ani nie próbowała zasłonić. Posypało się ich więcej, leciały ze wszystkich stron, aż ludziom wreszcie skończyła się amunicja. Mimo to tamta Helena nie umarła. Teraz przestraszony tłum zaczął się wycofywać.
Rozszedł się wśród nich niepewny szept, gdy przyglądali się koszmarnemu widowisku, które sami zapoczątkowali. Wciąż żywa Helena słaniała się wśród stosów kamieni. Skórę miała krwawiącą i poszarpaną na połamanych kościach. Zaczęła cicho coś nucić, a wyśpiewywana w desperacji mruczanka miała oderwać jej myśli od niewyobrażalnego bólu. Kiwała się w przód i w tył jak pijana. W żadnej pozycji nie czuła ulgi, ale kołysała się, śpiewając, żeby zaznać choć trochę ukojenia. Helena pamiętała ten ból, choć wolałaby zapomnieć.
Zgromadzeni zaczęli szeptać:
– Ściąć ją! To jedyny sposób! Nie umrze, dopóki nie zetniemy jej głowy.
– Tak, przynieście miecz – zawołała słabo druga Helena, a niewyraźne słowa ledwie wydobywały się z jej zmasakrowanych ust. – Błagam was.
– Niech ktoś okaże litość i ją zabije! – zawołała w desperacji jakaś kobieta.
Tłum podchwycił okrzyk:
– Miecz! Trzeba nam miecza!
Z grupy wyłonił się młody chłopak, niemal jeszcze dziecko, a na widok Heleny łzy spłynęły mu po twarzy. Dobył miecza, podniósł go wysoko nad głowę i opuścił na zakrwawioną nieszczęśnicę u swoich stóp.
Zanim zdołał sięgnąć celu, szczupłe ramię odtrąciło ostrze.
W łunie złotego światła pojawiła się kobieta, a jej wizerunek zmieniał się co chwilę. Była młoda i stara, gruba i chuda, rumiana i blada. Tak jakby wcielała się we wszystkie kobiety świata, a każda z nich była piękna. W końcu wybrała ciało bardzo przypominające Helenę.
– Siostro! – wykrzyknęła żałośnie i uniosła poranioną dziewczynę z rumowiska. Zapłakana Afrodyta kołysała w ramionach Helenę i lśniącym welonem ocierała jej z twarzy krew.
Na widok łkającej bogini ludzie cofnęli się, a nad ich uczuciami zapanowała . jej magia. Ich twarze stawały się maskami wyrażającymi smutek, a ich serca pękały razem z sercem Afrodyty.
– Zostaw mnie – błagała Helena boginię.
– Nigdy – przysięgła Afrodyta. – Wolałabym zobaczyć to miasto spalone do zgliszczy, niż stracić ciebie. – Druga Helena próbowała protestować, ale Afrodyta wstała, tuląc ją do siebie jak dziecko.
Bogini miłości spojrzała na motłoch. Jej oczy i usta lśniły, gdy grzmiącym głosem rzucała na nich przekleństwo:
– Opuszczam to miasto. Żaden mężczyzna nie będzie tu czuł pożądania, a żadna kobieta nie zrodzi owocu. Wszyscy umrzecie niekochani i bezdzietni.
Kiedy wznosiły się w powietrze, Helena słyszała w dole błagania. Na początku ludzie byli niepewni, zagubieni. Wkrótce jednak gorące prośby przeszły w zawodzenie, bo tłum zrozumiał, jak mroczną przyszłość zgotowało im kilka słów rozwścieczonej bogini. Afrodyta leciała nad wodą z ukochaną siostrą w ramionach i zostawiała za sobą przeklęte miejsce.
Daleko na horyzoncie widniał maszt ogromnego statku, trojańskiego, jak przypomniała sobie Helena. Bogini frunęła prosto ku niemu, unosząc ze sobą obydwie Heleny.
Matt spojrzał na ciemny horyzont. Od wody wiał zimny wiatr, a na niebie świeciło tyle gwiazd, że wyglądały jak miasto zawieszone w powietrzu do góry nogami. Przeżył właśnie dwa najdłuższe dni swojego życia, ale nie był zmęczony. W każdym razie fizycznie. Mięśnie go nie bolały, nogi mu nie ciążyły. Tak naprawdę nigdy jeszcze nie czuł się tak dobrze.
Spojrzał na antyczny sztylet z brązu. Choć broń miała tyle lat, że od tej liczby mogło zakręcić się w głowie, wciąż była ostra jak brzytwa i doskonale wyważona od rękojeści aż po czubek. Matt trzymał ten piękny przedmiot na dłoni i obserwował, jak jego mięśnie dopasowują się do niego, jak gdyby jedno było stworzone dla drugiego. Tylko które dla którego?, pomyślał z goryczą.
Zmył z krawędzi krew Zacha, ale wciąż wydawało mu się, że ją tam widzi. Ktoś, kogo Matt znał całe życie, zginął ugodzony tym sztyletem w serce, zanim zdążył przekazać go Mattowi. Ale dawno, dawno temu sztylet należał do innego, znacznie słynniejszego właściciela.
Grecy wierzyli, że dusza wojownika zamknięta jest w jego zbroi. Iliada i Odyseja opowiadają historię wojowników, co zginęli w walce o oręż. Niektórzy nawet zniesławili się, żeby tylko zagarnąć miecz albo napierśnik największych herosów i w ten sposób zdobyć ich duszę i umiejętności. Ajaks Wielki, jeden z najbardziej zasłużonych greckich wojowników w wojnie trojańskiej, wpadł w szał i usiłował przejąć zbroję Hektora. Kiedy ocknął się z amoku, był tak zdruzgotany tym, jak zszargał swoje dobre imię, że padł na swój miecz i się zabił. Matt zawsze zastanawiał się nad tą częścią Iliady. On nigdy nie biłby się o zbroję, nawet gdyby miała zapewnić mu status największego wojownika świata. Chwała go nie pociągała.
Cisnął sztylet do wody tak mocno, jak mógł. Broń leciała i leciała. Patrzył, jak oddala się od niego niewiarygodnie daleko i bardzo szybko. Kilka sekund później mimo szumu fal usłyszał cichy plusk – sztylet wpadł do wody.
Człowiek nie zdołałby rzucić czegoś na tak dużą odległość i jeszcze usłyszeć plusk. Matt zawsze rozwiązywał problemy, opierając się na logice, ale logika podpowiadała mu coś niesamowitego, wręcz niezgodnego ze zdrowym rozsądkiem.
Może potajemnie sobie tego życzył. Ale nie aż tak. Nie, jeśli miał do odegrania taką rolę. Nawet tego nie rozumiał... Czemu on? Nauczył się walczyć, bo chciał pomóc przyjaciołom, a nie dlatego, żeby kogoś skrzywdzić. Zawsze pragnął tylko chronić ludzi, którzy sami nie potrafili się obronić. Nie był mordercą. W niczym nie przypominał pierwszego posiadacza tego sztyletu.
Fala obmyła jego stopy i wycofując się, zostawiła na piasku coś jasnego i błyszczącego. Nie musiał się nawet schylać, żeby wiedzieć, co to. Trzykrotnie wyrzucał sztylet do oceanu i trzykrotnie broń niewiarygodnie szybko do niego wracała.
Mojry patrzyły na niego. Matt nie miał dokąd uciekać.
Okręt płynął pod kwadratowymi białymi żaglami. Nad nimi, na najwyższym maszcie, łopotał na wietrze trójkątny proporzec z wytłoczonym złotym słońcem. Z burt sterczały rzędy wioseł. Już w powietrzu Helena słyszała rytmiczne dudnienie bębna, które wyznaczało tempo pociągnięć.
Woda nie miała złowieszczo granatowego koloru, tak jak Ocean Atlantycki, była jasna i zaskakująco błękitna, w odcieniu oczu Lucasa. Lazurowa, pomyślała Helena. Druga Helena, wciąż przytomna, jęknęła w ramionach siostry, kiedy bogini zniżyła lot, żeby wylądować na pokładzie.
Gdy Afrodyta dotknęła desek, rozległy się krzyki przerażenia. Zza rumpla wystąpił naprzód potężny mężczyzna. Helena natychmiast go rozpoznała.
Hektor. Identyczny jak tamten, z wyjątkiem włosów i stroju. Ten drugi nosił dłuższe włosy niż ten z Nantucket, a ubrany był w prostą lnianą szatę, spiętą skórzanym pasem. Wokół dłoni miał pasy ze skóry, a na szyi gruby złoty łańcuch. Nawet półnagi wyglądał jak król.
– Eneaszu! – zawołał Hektor przez ramię, cały czas z niedowierzaniem wpatrując się w zakrwawione ciało w ramionach Afrodyty. Doskonały sobowtór Oriona, nie licząc blizn na piersi i na plecach, wyszedł do przodu i stanął po prawicy Hektora. – Zejdź pod pokład i obudź moich braci.
– Pospiesz się, synu – szepnęła do Eneasza Afrodyta. – I przynieś miód.
Z szacunkiem skinął matce głową. Odchodząc, wciąż patrzył na Helenę. Jego twarz powlekał smutek.
– Wody! – warknął Hektor i wiele par nóg ruszyło w jednej chwili, żeby spełnić rozkaz.
Chwilę później spod pokładu pędem wypadł Parys, a pół kroku za nim biegł Jazon. Jak wszystkie pozostałe starożytne wersje mężczyzn, których Helena znała, wyglądali dokładnie tak samo jak dzisiaj, nie licząc strojów.
Dziwny, stłumiony okrzyk wyrwał się z ust Parysa, kiedy dotarło do niego, kogo widzi. Podbiegł do Heleny na miękkich nogach. Trzęsły mu się ręce, kiedy odbierał ją od Afrodyty, a pod ciemną opalenizną jego twarz zbladła.
– Troilus – powiedział Hektor do Jazona, wskazując podbródkiem najmłodszego brata, który właśnie przyniósł wiadro wody.
Druga Helena słabo odepchnęła się od piersi Parysa, kiedy próbował ją napoić.
– Co się stało, pani? – spytał Afrodytę Troilus, bo zorientował się, że Parys nie może albo nie chce mówić.
– Menelaos i mieszkańcy miasta zaatakowali ją na wieść o dziecku – odparła bez ogródek bogini.
Parys poderwał głowę, a jego twarz zastygła w wyrazie niedowierzania. Hektor i Eneasz wymienili szybkie, pełne desperacji spojrzenia, a potem wbili wzrok w Parysa.
– Wiedziałeś o tym, bracie? – spytał łagodnie Hektor.
– Miałem nadzieję – przyznał głosem stłumionym z emocji. – Okłamała mnie.
Wszyscy mężczyźni poza Parysem pokiwali głowami, jakby rozumieli decyzję Heleny.
– Tyran. – Eneasz z trudem wyszeptał to słowo, a reszta najwyraźniej wypowiadała je w myślach. – Matko, skąd Menelaos wiedział, że Helena jest w ciąży?
Afrodyta łagodnie musnęła palcami ramię przyrodniej siostry.
– Helena zaczekała, aż wasz okręt pojawi się na horyzoncie, i sama wyznała to Menelaosowi.
Parys zaczął dygotać.
– Czemu? – spytał Helenę, a po jego głosie słychać było, że tłumi łzy.
Druga Helena dotknęła zakrwawionymi palcami piersi Parysa, żeby go uspokoić.
– Przepraszam – wyszeptała i położyła dłoń na swoim brzuchu. – Próbowałam, ale nie mogłam sama nas zabić.
Troilus pochylił się nad bratem, żeby go wesprzeć. Zgromadzeni patrzyli na Helenę z uwielbieniem i przerażeniem jednocześnie.
– Nie rozpaczaj, Parysie. Twoje dziecko żyje – powiedziała Afrodyta. – Kiedy dorośnie, będzie wyglądała jak nasza piękna Helena, a jej córka wyrośnie na taką samą piękność. I tak to będzie trwało po kres istnienia tej linii. Zabezpieczyłam się: nawet kiedy moja w połowie śmiertelna siostra odejdzie, nigdy nie stracę z oczu tej twarzy, którą kocham najbardziej na świecie. – Złoty blask otaczający boginię pojaśniał, kiedy patrzyła na każdego z Trojańczyków z osobna, a jej głos brzmiał jak dochodzący z oddali grzmot: – Musicie wszyscy przysiąc mi, że będziecie chronić moją siostrę i jej dziecko. Jeśli linia córek Heleny wygaśnie, na Ziemi nie pozostanie już nic, co kocham. – Przez chwilę patrzyła przepraszająco na swojego syna, dopiero potem jej spojrzenie nabrało twardości. Eneasz opuścił głowę, zraniony, a ona przeniosła wzrok na Hektora. – Dopóki żyje moja siostra i istnieje linia jej córek, ze świata nie zniknie miłość. Przyrzekam na rzekę Styks. Ale jeśli pozwolisz mojej siostrze umrzeć, Hektorze trojański, synu Apolla, opuszczę ten świat, a miłość zabiorę ze sobą.
Hektor na moment przymknął oczy, bo dotarła do niego waga wyroku bogini. Kiedy znów je otworzył, błyszczało w nich poczucie klęski. Jaki mają wybór? Rozejrzał się po swoich braciach, spojrzał na Eneasza – wszyscy bez słów zgadzali się, że nie mogą odmówić bogini bez względu na konsekwencje, jakie ich czekają.
– Przysięgamy, pani – oświadczył poważnie Hektor.
– Nie, siostro. Nie! Menelaos i Agamemnon zawarli pakt z resztą greckich bogów. Przybędą do Troi ze swoimi armiami – jęknęła Helena.
– Tak, a my ich pokonamy – powiedział ponuro Parys, jak gdyby już w tej chwili wpatrywał się w okręty, nieubłaganie przybijające do brzegów. Podniósł Helenę, choć próbowała się mu oprzeć.
– Wrzuć mnie do wody, utop – błagała. – Proszę. Zakończ to, zanim w ogóle się zacznie.
Parys nawet nie odpowiedział. Trzymając ją mocno w ramionach, zaniósł do swojej kajuty. Tamta Helena straciła w końcu przytomność i wizyta Heleny w tym potwornym śnie, w koszmarnej wizji, czy cokolwiek to było, zakończyła się nagle, a ona zapadła w naturalny sen.
Andy spojrzała na metronom stojący na organach, na których grała, i zapragnęła, żeby wybuchł. Ale nic z tego. Wzięła głęboki wdech, odczekała chwilę i wróciła do Bacha. Dziesięć wychyleń wahadła później warczała przez zaciśnięte zęby i wymachiwała pięściami w powietrzu, żeby nie grzmotnąć nimi w klawisze. W jej mniemaniu wyżywanie się na instrumentach było niewybaczalne. Ale przecież metronom...
– Masz szczęście, że jesteś antykiem – powiedziała mu; niech wie, jak niewiele brakowało, a skończyłby jako kupka drzazg. Oczyściła umysł i zaczęła od nowa.
Tym razem Bach jej wyszedł kilka taktów artyzmu w matematycznie skomplikowanej fudze.
Cudo. Aż do momentu, kiedy przerwało jej brzęczenie minutnika do jajek. Palce Andy ześlizgnęły się z klawiszy – gigantyczne stuletnie ograny wydały z siebie ogłuszający, tubalny pomruk.
– Serio? – zwróciła się Andy do niebiańskiego blasku, który docierał przez okienny witraż wysoko nad jej głową. Nawet piękno barwnej mozaiki, ogrzewającej twarz jak koc ze światła, nie mogło przywrócić jej spokoju. Kiedy właśnie zaczęła się wyciszać, musiała przerwać.
Stłumiła w sobie chęć rzucenia wiąchy w kościele i spojrzała na zegarek. Ósma. A niech to. Czas na próbę się skończył. Trzeba uciekać, żeby zdążyć na pierwsze zajęcia.
Na dworze było lodowato. Słońce dopiero wychylało się zza odległych budynków kampusu. Andy opatuliła się warstwami bezkształtnej flaneli i wełny – w ten sposób maskowała wspaniałą figurę – i skręciła w pokryte szronem zarośla, bo tamtędy prowadził jej skrót. W rzeczywistości była to dłuższa droga. Liczyło się jednak to, że biegła z dala od głównych ścieżek i czyjegokolwiek wzroku. Nie szukała w szkole przyjaciół. Lubiła samotność. No dobrze, to nie do końca prawda. Nienawidziła swojej samotności, ale ufała jej bardziej niż ludziom.
– Widziałem, jak grasz – odezwał się ktoś melodyjnym głosem.
Andy krzyknęła i obróciła się w miejscu. Zobaczyła wysokiego, pięknego chłopaka w aureoli złotych loków. Ich kontury lśniły w świetle chłodnego listopadowego poranka.
– Co ty tu robisz? – spytała spokojnie. Oślepiona przez słońce, zamrugała i rozejrzała się, czy nie ma nikogo innego. Wellesley College był szkołą żeńską, znajdował się w najbardziej arystokratycznym, elitarnym i tradycyjnym rejonie Massachusetts. Jeśli ten chłopak nie jest nauczycielem ani ochroniarzem, nie wolno mu przebywać na terenie kampusu bez tabliczki z napisem „Gość”, pomyślała Andy.
– Masz wielki talent – powiedział i ruszył w jej kierunku.
– Mówisz, że mnie widziałeś, tak? – Cofnęła się o krok, nie podobało jej się to wszystko. – A niby jakim cudem? Byłam w kaplicy sama.
Zaśmiał się, a jego głos rozniósł się wokół jak dźwięk dzwonka powietrznego.
– Jasne, mnie tam nie było. Patrzyłem na ciebie przez to wielkie okno.
– Przez okno z witrażem? A to ciekawe.
– Kogoś tak pięknego jak ty znalazłbym wszędzie, nieważne, gdzie byś się schowała. Aż promieniejesz. Założę się, że lśnisz w ciemności.
Te słowa nie brzmiały fałszywie. Nie zachowywał się namolnie czy niemiło, ale wciąż podsuwał się w jej stronę, choć wcale nie chciała, żeby się zbliżał. Kiedy podszedł blisko, dostrzegła w jego oczach coś niepokojącego, chyba zwierzęcego, nie ludzkiego. Przypomniała sobie słońce padające jej na twarz przez witrażową szybę i już rozumiała, kiedy na nią patrzył. Wiedziała też, z kim – a raczej z czym – ma do czynienia. Szybko zaczęta się oddalać, strach przyspieszył jej oddech.
– Uciekasz przede mną? – spytał przejmująco, jak gdyby przydarzyło mu się to już wiele razy.
– A co, zamierzasz mnie gonić? – spytała, teraz z kuszącą, hipnotyczną nutą, która śmiertelników mogła zmiękczyć. Musiała grać na czas, może nawet poprowadzić go do głównej ścieżki, tam na pewno ktoś jej pomoże.
– Oczywiście, że tak – odparł niskim głosem, patrząc na nią uwodzicielsko. Był podniecony, ale nie zahipnotyzowany, niestety. – Warto ścigać tylko tych, którzy uciekają.
Czy to nie zabawne, pomyślała z desperacką wyrazistością, jaka przytrafia się tylko w najbardziej beznadziejnych chwilach, że od lat żyję w strachu, żeby nie uwieść jakiegoś chłopaka, a znajduję się z kimś takim sam na sam w żeńskiej szkole?
Znów jakby się rozświetlił, a jaskrawe kontury sprawiały, że wydawał się jeszcze bardziej rzeczywisty niż żywa istota, jak gdyby istniał w czterech wymiarach. Andy wiedziała, że to nie figiel płatany przez wschodzące jesienne słońce. Wiedziała też, że to nie jest chłopak. Jej matka ostrzegała ją przed taką sytuacją, ale Andy nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek do tego dojdzie.
– Hej, Andy! – zawołała dziwnie radosna koleżanka, którą spotkała miesiąc wcześniej na wieczorku zapoznawczym i unikała od tamtej pory. Dziewczyna niepewnie patrzyła na Andy i tego chłopaka. Hałaśliwa paplanina sunących za nią kumpelek umilkła, kiedy zobaczyły, że Andy jest z chłopakiem. – Idziesz na zajęcia?
– Cześć... Susan! – krzyknęła Andy z przesadnym zapałem, w ostatniej chwili przypominając sobie jej imię. – Idę z wami!
Piękny młodzieniec uśmiechnął się ze smutkiem, kiedy grupka rozćwierkanych panien zbliżyła się do Andy. Potem odwrócił się i odbiegł w stronę jeziora Waban.
– A twój przyjaciel dokąd? – spytała zdumiona Susan.
– To nie jest mój przyjaciel – odparła Andy i z ulgą chwyciła koleżankę za dłoń, zakrytą rękawiczką bez palców. – Musimy natychmiast znaleźć ochronę kampusu.
– Mogę go opisać! – pisnęła dziewczyna ze świty Susan, czarnowłosa, o cynamonowej skórze. – Pewnie zamarzał, bo miał na sobie tylko dżinsy i podkoszulek.
– Miał jasne kręcone włosy i był bardzo opalony. Taki surfer z Malibu – wypaliła niecierpliwie pulchna blondynka z włosami prostymi jak druty.
– Poza tym miał bardzo gładką skórę. Jak delfin! – zaszczebiotała cynamonowa do blondynki, a potem obydwie zaczęły chichotać, zachwycone niedoszłym gwałcicielem.
Andy zakryła twarz dłonią i potarła oczy, słuchając wciąż tych samych zeznań reszty świadków, czy też gruppies, jak zaczęła je nazywać w myślach. Upomniała się, że nie mogą nic poradzić na to, że tak reagują. W końcu są tylko ludźmi.
Spędziły z ochroną dwie godziny – starannie zrelacjonowały całe zajście i udały się na miejsce, gdzie doszło do spotkania. Dopiero potem Andy z ulgą przyjęła nowy breloczek do kluczy. Oficjalnie stwierdzono, że ktoś ją prześladuje, a na dodatek bez zgody dostał się na teren kampusu, więc ochroniarze musieli wdrożyć dodatkowe środki ostrożności. Breloczek miał guzik, który uruchamiał alarm. Jeśli Andy naciśnie guzik, natychmiast pojawią się ochroniarze. A gdyby jeszcze kiedyś zauważyła chociaż cień tego chłopaka, ma dzwonić. Andy zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście skorzystałaby z breloczka i naraziła wszystkich na niebezpieczeństwo, czy też próbowałaby się zmierzyć z intruzem sam na sam.
Chociaż Susan i jej koleżanki chórem potwierdziły wersję Andy, były nieco zagubione. Andy powtórzyła słowo w słowo to, co powiedział jej chłopak, a każda z nich dużo oddałaby, żeby usłyszeć to od takiego ciacha.
Andy nie potrafiła im wyjaśnić, że to nie było żadne miłosne wyznanie. Faceci zawsze mówili jej takie rzeczy, ale nie miało to nic wspólnego z miłością. Całe życie chodziła do katolickich szkół żeńskich i uciekała przed chłopakami, ale oni i tak ją ścigali. Kryła się też przed dziewczynami. A było ich sporo. Od tego koszmarnego dnia w siódmej klasie, kiedy jej najlepsza przyjaciółka próbowała ją pocałować przed lekcją historii z siostrą Mary Francis, nigdy więcej nie zaprzyjaźniła się z dziewczyną.
Andy z zasady trzymała się z daleka od ludzi. Dla ich dobra. Jej gatunek stanowił zbyt duże zagrożenie dla zwykłych śmiertelników.
Jakimś cudem po kilku lekcjach udało jej się pozbyć koleżanek. Gdy jasno dała do zrozumienia, że nie zamierza się z nimi kolegować, Susan popatrzyła na nią ze smutkiem i tęsknotą jednocześnie. Andy zrobiło się przykro. Susan była ładna, łubiana i wydawało się, że ma naprawdę dobre serce. I dlatego właśnie Andy już na początku musiała przerwać tę znajomość. Nie chciała skrzywdzić kogoś tak fajnego, jak ta dziewczyna, tylko po to, żeby mieć przyjaciółkę. Susan zasługiwała na lepsze traktowanie.
Po dwudziestej pierwszej skończyła się lekcja astronomii i Andy ruszyła do swojego dormitorium. Po drodze mijała staw Paramecium. Zaswędział ją nos. Wyjęła rękę z kieszeni i tylko na moment wypuściła z dłoni breloczek alarmowy. I nagle czyjeś muskularne ramiona złapały ją od tyłu.
– Biegnij – szepnął jej do ucha. – Uwielbiam pościg.
Helenie śnił się delfin, ale to nie był odprężający, wesoły sen o wizycie w podwodnym świecie. Ten delfin nie robił sztuczek. On ścigał dziewczynę, mniej więcej w wieku Heleny. Dziewczyna próbowała od niego odpłynąć, ale delfin wciągał ją pod wodę, uderzał płetwami i ogonem, aż zaczęła krwawić.
Dopłynęła do boi i wynurzyła się pośrodku jeziora, dysząc i płacząc. Delfin znów zaatakował, ale tym razem zamiast płetw miał męskie ramiona, którymi ją oplótł i ścisnął.
Helena otworzyła oczy walcząc o oddech, bo czuła, jakby wokół jej piersi zaciskała się obręcz. Kiedy się obudziła, było ciemno.
Ile dni tak przeleżała, to tracąc, to odzyskując przytomność? Pamiętała, że matka wilgotną gąbką starła z niej krew i brud, że Kate karmiła ją zupą, a Claire dzieliła pomarańczę pomiędzy nią a Ariadnę, której twarz miała kolor szaraworóżowy. Przypomniała sobie blizny Oriona i serce znów jej się ścisnęło z żalu nad nim.
Pamiętała też inne rzeczy, takie, które nigdy jej się nie przytrafiły, na przykład upinanie togi (chitonu, upomniała się, Grecy nosili chitony, Rzymianie togi) czy czesanie wełny. Helena Hamilton była absolutnie pewna, że nigdy w życiu nie upinała chitonu ani nie czesała wełny, a jednak pamiętała, że robiła i to, i to.
Te „wizje” z Heleną Trojańską zawsze przypominały wspomnienia, a teraz, kiedy już całkiem się ocknęła, nie miała żadnych wątpliwości, że to właśnie one. Ale jak mogła znać wspomnienia kogoś innego? To niemożliwe. A biorąc pod uwagę, jak straszne były, naprawdę chciała się dowiedzieć, jak się ich pozbyć.
– Lennie? – szepnęła Claire gdzieś w okolicach stóp Heleny.
Helena popatrzyła w dół i zobaczyła, że Claire podnosi głowę z leżanki, która stała w nogach łóżka Ariadny. Zwykle Ariadna rzucała tam ubrania, więc Helena uważała, że to bardziej składzik na ciuchy niż miejsce do leżenia.
– Obudziłaś się na dobre, czy wpadłaś na moment? – spytała Claire.
Nawet w bladym świetle świtu Helena widziała w jej oczach troskę.
– Obudziłam się, Chichocie. – Z trudem usiadła. – Jak długo mnie nie było?
– Jakieś dwa dni.
Tylko tyle? Helenie wydawało się, że spała całe tygodnie. Spojrzała na wciąż śpiącą Ariadnę.
– Nic jej nie będzie?
– Nie – odparła Claire i też się poniosła. – Ona i Jazon wyzdrowieją.
– A Orion? I Lucas?
– W porządku. Zmasakrowani, ale dochodzą do siebie. – Claire odwróciła wzrok i zmarszczyła brwi.
– A tata?
– Kilka razy się ocknął, ale tylko na parę sekund. Ari i Jazon robią, co w ich mocy.
Helena liczyła na inną odpowiedź. Skinęła głową i przełknęła gulę, którą czuła w gardle. Jej ojciec nie był Sukcesorem, jemu najbardziej groziła śmierć. Zanim dojdzie do zdrowia, minie znacznie więcej czasu. Helena odpędziła te myśli i spojrzała na Claire.
– A jak ty się miewasz? – spytała, widząc na twarzy przyjaciółki smutek.
– Jestem koszmarnie zmęczona. A ty?
– Umieram z głodu. – Helena spuściła nogi z łóżka, a Claire wstała, żeby jej pomóc. Obie niepewnie zeszły po schodach i zaatakowały lodówkę. Mimo iż Helena wiedziała, że powinna jeść ile się da, żeby wspomóc proces zdrowienia ciała, nie mogła oderwać oczu od Claire.
– Co tam, Chichocie? – spytała. Przełknęła zaledwie dwie łyżki rosołu z makaronem. – Chodzi o Jazona?
– Chodzi o ciebie. Tym razem wszyscy odnieśli rany. I na tym nie koniec – odparła Claire, wciąż bardzo smutna. – Zbliża się wojna, prawda?
Helena odłożyła łyżkę.
– Nie wiem, ale bogom wolno opuścić Olimp i znów zstąpić na ziemię. Przeze mnie.
– To nie twoja wina. Zostałaś w to wrobiona.
– I co z tego? Tak czy inaczej, zawiodłam – stwierdziła Helena. – Pozwoliłam, żeby Ares mnie dopadł, choć ostrzegano mnie, że to się może zdarzyć.
Czuła się strasznie, ale nie mogła sobie pozwolić na nurzanie się w poczuciu winy. Unikała tonu użalania się nad sobą. Podziemie nauczyło ją, że pogrążanie się w rozpaczy, jakkolwiek usprawiedliwione, nie rozwiązuje problemów. Odłożyła to odkrycie na okoliczność następnej rozmowy z Hadesem i wróciła do tematu.
– Czy bogowie już się pokazali? Zrobili coś?
– Nic nie słyszeliśmy. – Claire wzruszyła ramionami. – W każdym razie ani słowa o gniewie bogów – A co przewidziała Kasandra?
– Nic. Od czasu, gdy przyniesiono tutaj was troje, nie słyszeliśmy od niej żadnej przepowiedni.
Helena zagryzła dolną wargę i zatopiła się w myślach. Właśnie teraz, gdy Sukcesorzy najbardziej potrzebowali Wyroczni, ta musiała zamilknąć. Na tym opierała się grecka tragedia. A jednak dręczyło to Helenę. Musi być jakiś powód, dla którego Kasandra nie widzi przyszłości. Argument, że to przecież ironia losu, już nie przekonywał Heleny.
– Len? – szepnęła Claire z przerażeniem. – Możesz powstrzymać bogów?
– Nie wiem, Chichocie. – Spojrzała na najlepszą przyjaciółkę, bladą ze strachu i braku snu. – Ale jeśli któryś z nich spróbuje skrzywdzić kogoś z nas, ze wszystkich sił postaram się go zniszczyć.
Claire uśmiechnęła się i w końcu odprężyła trochę.
– Jedz zupę! – upomniała nagle, jakby dopiero przyszło jej to do głowy.
Helena zaśmiała się i usłuchała. Zdawała sobie sprawę, że w ten sposób Claire usiłuje odzyskać swoją zwyczajową rolę szefowej. Potulnie sięgnęła po łyżkę, wciąż zatopiona w rozmyślaniach o bogach. Jeszcze nie dali znaku życia, ale to nie znaczyło, że można o nich zapomnieć. Po tysiącach lat więzienia musieli wrócić na ziemię, ale gdzie się podziewali? Sukcesorzy byli słabi i rozproszeni, to najlepszy moment na atak. Więc na co czekają? Helena zjadła kilka łyżek zupy i dopiero po chwili zauważyła, że Claire wpatruje się w nią szeroko otwartymi oczami.
– Co jest?
– Nie podniosłaś tej łyżki – odparła Claire, bez mrugania gapiąc się na dłoń Heleny. – Wyciągnęłaś rękę, a łyżka do ciebie przyleciała.
Helena spojrzała na łyżkę i usiłowała przypomnieć sobie moment, w którym ją wzięła. Pamiętała, że po nią sięgnęła, ale nic więcej. Odłożyła łyżkę i znów wyciągnęła po nią rękę. Nic się nie stało.
– Chyba powinnaś wrócić do łóżka, Chichocie – powiedziała i uśmiechnęła się z powątpiewaniem.
– Tak, pewnie masz rację. – Claire nie wyglądała na przekonaną.
Kiedy Helena zjadła porządne śniadanie, przyjaciółka pomogła jej wejść na górę i wziąć prysznic. Kiedy zeskrobywała z siebie resztki krwi i brudu, Claire siedziała na brzegu brodzika i bezmyślnie wcierała balsam w nogi i stopy. Po prostu wolała być w pobliżu, na wypadek gdyby Helenie zrobiło się słabo.
– Na pewno nie potrzebujesz pomocy? – spytała po raz dziesiąty.
– Na pewno! – Helena się roześmiała i owinęła ręcznikiem. – Czuję się całkiem nieźle, serio!
– Naprawdę jesteś najsilniejsza, co?
Helena odwróciła wzrok. Chociaż ona i Claire tysiące razy kąpały się razem po treningach i ani trochę się siebie nie wstydziły, nagle poczuła się naga. Zależało jej, żeby Claire nie myślała o niej jak o jakiejś... półbogini. Były nie tylko przyjaciółkami. Były jak siostry, a Helena nie chciała myśleć, że cokolwiek aż tak bardzo je różni.
– Dlaczego tak myślisz? – spytała ostro.
Claire zacisnęła usta.
– Powinnaś zajrzeć do chłopaków, jak stąd wyjdziemy – odezwała się w końcu.
– Najpierw do taty – powiedziała Helena i pokiwała głową.
Claire pomogła przyjaciółce się ubrać, a potem podtrzymywała ją, gdy szły korytarzem. Drzwi były otwarte, więc widziała leżącego w łóżku Jerry’ego. Kate siedziała na krześle obok. Oboje spali. Helena nie mogła uwierzyć, że ten chudy, mizerny mężczyzna to naprawdę jej tata. Musiała przypomnieć sobie, że powinna być wdzięczna, ale z trudem odczuwała cokolwiek innego niż strach; wyglądał na bardzo chorego.
Poszły dalej do pokoju Hektora. Helena słyszała dochodzące zza drzwi niskie męskie głosy. Wyglądało na to, że są tam wszyscy chłopcy. Zapukały, a kiedy weszły, okazało się, że Hektor przeprowadził Jazona i Lucasa do pokoju Oriona.
Helenę nawiedziła kolejna wizja czy też kolejne wspomnienie, cokolwiek to było. Wszyscy ci mężczyźni zgromadzeni w namiocie na środku wielkiego, zakurzonego pola bitwy pod wysokimi murami Troi. Pokręciła głową i obraz się rozmył.
– Nie jesteście już za starzy na imprezkę piżamową? – spytała kpiąco Claire.
Roześmiali się z jej żartu.
– Miałem dość latania tam i z powrotem, więc przyniosłem wszystkie łóżka tutaj – przyznał zakłopotany Hektor.
Hektor Obrońca, pomyślała Helena. Nie zniósłby tego, że jest z dala od któregokolwiek ze swoich ludzi, gdy są ranni. Nieważne, czy byli niezastąpionymi dowódcami, tak jak Eneasz, czy prostymi żołnierzami. Dlatego każdy członek armii kochał go i szedł za nim nawet na pewną śmierć.
Helena pokręciła głową, żeby odpędzić niechciane wspomnienia. Nawet nie należały do niej.
– Nie wierzę, że już chodzisz – powiedział Orion do Heleny.
Wiedziała, że wbrew wywołanemu zastrzykiem adrenaliny wybuchowi, kiedy obudził ich krzykiem, on i Lucas wciąż są w kiepskiej formie. Nawet nie zbliżali się do jej etapu zdrowienia, a Jazon był całkowicie wyczerpany próbami ratowania Jerry’ego. Oni trzej z trudem mogli siedzieć bez bólu, o staniu nawet nie wspominając.
– Staram się was ośmieszyć i pokazać się w lepszym świetle – zażartowała, żeby ukryć, jak bardzo się o nich martwi.
Claire podeszła do Jazona, a Helena odruchowo ruszyła w stronę łóżka Lucasa, żeby usiąść na brzegu. Zdała sobie jednak sprawę z tego, co robi, i w ostatniej chwili skierowała się do Oriona. Lucas obserwował ją bez mrugnięcia okiem, jego napięta twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Helena głośno przełknęła ślinę i zmusiła się, żeby unikać jego spojrzenia. W tym życiu jesteśmy kuzynami, upomniała się, bez względu na to, co widuję w snach.
Wzięła Oriona za rękę, co dodało jej otuchy. Uśmiechnął się do niej czule, a jej serce zadrżało. Kocham Oriona, pomyślała sobie, kiedy przeszło ją przyjemnie ciepło. Co z tego, że nie miała przy nim gorączkowych zawrotów głowy, tak jak przy Lucasie? Może takie otumanienie wcale nie jest dobre w życiu.
– O czym rozmawialiście? – spytała lekko. Usiłowała wmówić sobie, że któregoś dnia łatwiej będzie jej patrzeć na Lucasa z tak beznamiętną miną, z jaką on teraz ją obserwował, jak trzyma Oriona za rękę. Przez moment odnosiła wrażenie, że widzi trujący, kwaśnozielony odcień pod jego skórą. Zamrugała i odwróciła wzrok. Miała nadzieję, że uraz nie uszkodził jej oczu.
– Omawialiśmy strategię. Sukcesorzy potrzebują planu, i to szybko – odparł Hektor z powagą. – Jesteśmy słabi. Podzieleni. To dobry moment, żeby nas zaatakować.
Helena zaśmiała się śmiechem pozbawionym wesołości.
– Myślałam o tym samym.
Hektor spojrzał na nią z podziwem. Pomyślała, że może mimo wszystko zobaczy w niej żołnierza.
– Ale nie doszły nas żadne słuchy. O ile nam wiadomo, bogowie są wciąż na Olimpie. – Claire stroskana zmarszczyła czoło.
Jazon przysunął się do niej bliżej.
– Matt się czegoś dowiedział. Przyjdzie nam powiedzieć – poinformował i spojrzał na brata. – Gdzie on właściwie jest?
– Z Ariadną – odparł Hektor, najpierw z przekąsem, ale potem zmienił ton. – Zagląda do niej jakieś piętnaście razy dziennie.
– Nie piętnaście – zaprotestował Matt. Właśnie wszedł do pokoju. Jedną ręką ściskał dłoń Ariadny, w drugiej niósł iPada. – Najwyżej dziesięć.
Helena prawie przetarła oczy na widok Matta. W ciągu ostatnich kilku miesięcy widziała, że jej przyjaciel nabiera siły. Zauważyła nawet, że robi się z niego przystojniak, a jednak myśl o nim jako o obiekcie westchnień wydawała się jej obrzydliwa. Ale to było co innego. Teraz wyglądał elektryzująco.
– Jak się czujesz, siostrzyczko? – spytał Hektor Ariadnę, ale nie spuszczał wzroku z Matta. Cokolwiek się zmieniło, Hektor na pewno też to zauważył.
– Och – jęknęła z przesadą i klapnęła obok starszego brata. – Jak treść żołądkowa.
– Jak co? – Orion myślał, że się przesłyszał.
– Przeżuta, połknięta i wyrzygana – wyjaśniła mu z lekkim uśmiechem.
– A jak ty się trzymasz? – spytał Helenę Matt, gdy inni rechotali z obrzydliwego porównania Ariadny. Nagle stał się znów Mattem, jej starym przyjacielem, w którym nie dostrzegała już niczego dziwnego.
– W porządku. – Poklepała dłoń, którą położył jej na ramieniu.
– Na pewno? – dopytywał, wpatrując się w jej zranione oko.
Helena przypomniała sobie, że po starciu z Aresem została jej błękitna blizna biegnąca przez tęczówkę prawego oka. Podobno wyglądała jak błyskawica, ale ona jeszcze jej nie widziała. Miała na głowie ważniejsze sprawy niż przeglądanie się w lustrze.
– Tak, nic mi nie jest – zapewniła, a potem się uśmiechnęła. – Chociaż byłoby jeszcze lepiej, gdyby Ari przestała wierzgać przez sen.
– Ej, ja przynajmniej nie chrapię! – odpłaciła się Ariadna.
– Obydwie chrapiecie – wtrąciła Claire i wyszczerzyła zęby. – Spanie z wami jest jak życie z kobzą.
Całe towarzystwo zaczęło się śmiać z Heleny i Ariadny. Helenę uderzyło to, jacy razem są szczęśliwi, bezpieczni i odprężeni, jak gdyby to był zwykły dzień, jakich przeżyli już tysiące. Jednak żadne z nich nie wierzyło, że to potrwa długo, i uczucie beztroski się rozproszyło.
– No więc czego się dowiedziałeś o bogach, Matt? – spytał Orion, jak zawsze wyczulony na najsubtelniejsze zmiany nastrojów. – Słyszałeś coś?
– Tak. Doszło do pewnych... ataków – odparł Matt z ociąganiem.
– Co to znaczy? – spytała Claire.
Matt wziął iPada i zaczął przeglądać nagłówki gazet, a wszyscy zgromadzili się wkoło.
– Dwa dni temu w Nowym Jorku znaleziono na szczycie Empire State Building dziewczynę zakłutą na śmierć przez jakieś gigantyczne pazury. A dziś rano na plaży Cape Cod natrafiono na drugą, stratowaną przez konia. Obydwie przed śmiercią zostały zgwałcone.
Hektor wziął od niego iPada i wczytał się w artykuł.
– To informacje z brukowców – mruknął z powątpiewaniem. – Według nich świadkowie w Nowym Jorku zaklinają się, że widzieli kobietę uprowadzoną przez gigantycznego ptaka.
– Przez orła. To był orzeł – powiedziała cicho Helena i stłumiła dreszcz. Wszyscy wbili w nią wzrok w oczekiwaniu na wyjaśnienia. – To tylko podejrzenie, ale od pewnego czasu mam dziwne sny i... przebłyski, tak można to nazwać – przyznała. Postanowiła umniejszać wagę swoich wizji aż do czasu, kiedy nie zrozumie ich lepiej.
– Kiedy to się zaczęło? – spytał zaniepokojony Lucas.
Zmarszczyła czoło i usiłowała przypomnieć sobie, kiedy po raz pierwszy zobaczyła jego i resztę chłopaków w zbrojach.
– W Halloween – powiedziała, bo nagle to do niej dotarło. Spojrzała na Oriona. – Pamiętasz, jak na chwilę zapomniałam o wszystkim, gdy dotknęłam wody z tamtej rzeki? – Niemal przesądnie unikała nawet nazwy Lete, na wypadek gdyby miało to znów odebrać jej pamięć.
– Tak, przypominam sobie. – Orion się uśmiechnął.
Helena zachichotała nerwowo, gdy odżyło wspomnienie, jak się na siebie rzucili, gdy tylko zapomnieli, kim są. Po ciepłym spojrzeniu, jakim ją obdarzył, wnioskowała, że on też dobrze to pamięta. Potem posmutniał.
– Nie wiedziałaś nawet, jak masz na imię. To było słabe.
– No więc kiedy odzyskałam pamięć, nagle poczułam, że mam dziwnie pełną głowę – westchnęła z frustracją. – Nie umiem tego wyjaśnić, ale teraz we śnie nawiedzają mnie dziwaczne wizje.
– Jedna z nich była o orle? – drążył Matt.
– Tak. A co? O czym myślisz? – Wskazała na iPada z artykułami o zabitych dziewczynach.
– Jasne, to wygląda jak typowe sensacje szmatławców, ale w mitologii greckiej jest mnóstwo opowieści o młodych kobietach uprowadzonych przez bogów występujących pod postacią zwierząt. Sądzę, że orłem był Zeus, a koniem Posejdon – odparł Matt.
– Matt, ja też umiem się zmienić w konia – powiedział przepraszająco Orion. – Wszyscy w Domu Ateńskim to potrafią.
– Chyba żartujesz! – Helena wytrzeszczyła na Oriona oczy.
– No co? Ja mogę się zmienić w delfina – wtrącił Jazon takim tonem, jakby mówił, która godzina.
– Ale jaja! – wykrzyknęły równocześnie Claire i Helena.
Jazon się roześmiał.
– Niektórzy Sukcesorzy potrafią przybrać postać zwierzęcego awataru ich boga – wyjaśnił Hektor i zerknął spod zmarszczonych brwi na Helenę. – Jakim cudem o tym nie słyszałaś?
– Takim, że nikt mi nie powiedział, a sama nie umiem tego robić! – odwarknęła Helena. Potem znów spojrzała na Oriona. – Czemu nic o tym nie mówiłeś?
– To się do niczego nie przydaje. – Wzruszył ramionami. – Sama powiedz, jak często widujesz samotnie galopujące konie?
– No właśnie – zachichotał Jazon. – A kiedy wracasz do postaci człowieka, jesteś nagi. Spróbuj się z tego wytłumaczyć. Bardzo fajnie być zwierzęciem, nie twierdzę, że nie, ale to całkiem niepraktyczne.
– No tak, ale... – zająknęła się Claire. – O rany!
– To niesprawiedliwe. Ja mam swoje nędzne umiejętności: umiem schodzić do Podziemia i śnić zwariowane sny, a ty możesz się zmienić w delfina! – poskarżyła się Helena i rzuciła w Jazona poduszką.
– Spokojnie, spokojnie! – zawołał Matt i podniósł ręce, żeby wrócili do tematu. – Ale ilu Sukcesorów potrafi zamienić się w orła tak wielkiego, żeby uniósł kobietę?
– Żaden. – Hektor przechylił głowę. – No dobra, Matt, więc co się dzieje?
– Myślę, że bogowie robią dokładnie to samo, co robili, zanim zostali zapuszkowani na Olimpie: panoszą się tu i gwałcą śmiertelniczki. Tylko że teraz nie zostawiają ofiar przy życiu.
– Hm – mruknął Hektor. – Nie ryzykują.
– Nie, tym razem nie – odparł Matt.
– Co to znaczy? – spytała Ariadna.
– W każdej z opowieści o bogu, który pod postacią łabędzia, byka czy złotego deszczu objawia się kobiecie, dziewięć miesięcy po tym wydarzeniu rodzi się Sukcesor – wyjaśnił Hektor i rozłożył ręce, żeby objąć ich wszystkich. – Mieli stuprocentową skuteczność.
Lucas taktownie przemilczał niesmaczny komentarz Hektora i spojrzał na Helenę.
– Co jeszcze widziałaś w tych przebłyskach?
– Jakieś inne zwierzęta? O to ci chodzi? – dopytywała niepewnie Helena. Już miała odpowiedzieć, że widzi ich dwoje jako małżeństwo, ale opamiętała się w porę.
Lucas zmrużył oczy, wyczuwając dziwne wahanie Heleny, i otworzył usta, żeby zadać pytanie. Mogła się założyć, że krępujące.
– Widziałam orła, delfina i rumaka – wypaliła, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Znała go jednak dobrze i wiedziała, że najwyżej odłożył to na później. On nie zapominał, a ponieważ był Kłamstwowidzącym, miała do wyboru: albo milczeć, albo mówić prawdę. Okłamywanie Lucasa nie wchodziło w grę i to bardzo utrudniało życie.
– Delfinem jest Apollo, prawda? – spytała Claire, podnosząc wzrok znad iPada.
– Delfin, wilk, mysz i kruk to zwierzęce awatary Apolla – odparła Ariadna.
Claire pokazała im artykuł poświęcony atakowi w Wellesley College. Wszyscy nachylili się, żeby go przeczytać. Dziewczyna, której imienia nie podano, została zeszłej nocy brutalnie poturbowana przez młodego jasnowłosego chłopaka. Zdołała jednak wezwać ochroniarzy za pomocą przycisku alarmowego. Młody mężczyzna zbiegł w „podejrzanych” okolicznościach. Policja z Wellesley liczy na informacje od mieszkańców. Uważa się, że napastnik jest niezwykle niebezpieczny.
Co więcej, kilku naocznych świadków, członków ochrony, twierdzi, że kiedy młody mężczyzna zorientował się, że jest otoczony, odleciał. Dziewczyna dochodzi do siebie w miejscowym szpitalu.
– A teraz prawdziwy hit. – Claire przesunęła ekran w dół, żeby pokazać im wykonany ołówkiem portret pamięciowy sprawcy. Chłopak wyglądał niemal identycznie jak Hektor.
– No, świetnie – stwierdził on sam śmiertelnie poważnie.
– Co to znaczy? – Ariadna z przerażeniem rozejrzała się wkoło. – Nie przyjdą tu po Hektora, prawda?
Nikt nie umiał odpowiedzieć.
– Znam kilka miejsc, w których możesz się na jakiś czas ukryć – zaoferował cicho Orion. – Nie są to miłe siedziby, ale ich mieszkańcy mają problemy z zapamiętywaniem twarzy.
Helena zamyśliła się na chwilę nad tym, o jakich miejscach mówił Orion. Przelatywały jej przez głowę różne zapyziałe mety. Za nic jednak nie wyobrażała sobie Oriona w plugawej noclegowni albo złodziejskiej melinie. Ale musiała też przyznać, że wiedział o prawdziwym świecie znacznie więcej niż ktokolwiek, kogo znała. Wróciła myślami do jego strasznego dzieciństwa i zaczęła się zastanawiać, czy kiedyś jej o tym opowie. I o tym, skąd ma blizny.
– Dzięki, stary, ale nie zostawię rodziny. – Hektor popatrzył na Oriona z wdzięcznością.
Orion skinął głową, ale Ariadna zaczęła gwałtownie się sprzeciwiać.
– Nie, Hektorze. Nie. – W jej głosie pojawiła się panika. – Dopiero co cię odzyskaliśmy. Nie chcę, żeby ktoś tu przyszedł i zabrał cię do więzienia.
– W porządku. – Przyciągnął siostrę do siebie, a potem potężną dłonią poklepał ją po ramieniu. – Nikt nie wie, że jestem na wyspie. Wszyscy myślą, że wciąż studiuję w Europie. Schowam się tu, w domu. Nic mi się nie stanie.
Ariadna mu wierzyła, więc uspokoiła się i uścisnęła go mocno. Nad jej głową Matt i Hektor wymienili spojrzenia. Matt bez słów obiecał zająć się Ariadną, jeśli coś złego przydarzy się Hektorowi. Jakimś cudem Helena widziała emocje tych dwóch młodych mężczyzn tak samo wyraźnie, jak kolory namalowane na płótnie. Gwałtownie zamrugała, bo chciała odegnać ten obraz.
– Co do... ?! – wykrzyknął nagle Orion, podskoczył i wyrwał Helenę z zamyślenia. Odwrócił się i zobaczył Kasandrę, która usiadła za nim na łóżku. Rozluźnił się natychmiast.
– Gdzie byłaś? – spytała z ciekawością Claire.
Kasandra tylko wzruszyła tajemniczo ramionami.
– Jakieś pięć razy dziennie przestrasza mnie niemal na śmierć. Słowo daję, ona się przemieszcza bezszelestnie – poskarżył się Orion, a potem zwrócił się do Kasandry: – Jak tak dalej pójdzie, to założę ci dzwoneczek na szyję, jak niegrzecznemu kotu – zagroził poważnie, ale nie odepchnął jej, tylko wciągnął na łóżko i oparł na swoich poduszkach, żeby włączyć ją do rozmowy.
– Rozumiem, że wszyscy się zgadzamy: ktoś musi znaleźć tę dziewczynę i jak najszybciej przyprowadzić tutaj. – Orion wskazał na artykuł.
Chłopcy pokiwali głowami.
– Zaczekajcie. Niby czemu? – spytała zaskoczona Helena.
– Nie jest już bezpieczna w świecie śmiertelników. Apollo jej nie wykończył – odparł Jazon, a ostatnie zdanie wypowiedział niemal szeptem.
Helena spojrzała pytająco na Claire, ale ta jedynie wzruszyła ramionami.
– Apollo nigdy nie zostawiał dziewczyny przy życiu – odparł Lucas i wydawało się, że wstyd mu być potomkiem kogoś tak okrutnego. – Jeśli upatrzył sobie jakąś śmiertelniczkę, ścigał ją, nawet jeśli ona już go nie chciała. Biegał za nią wszędzie, nie poddawał się.
– Chyba że ubłagała boginię, żeby zamieniła ją w drzewo albo w staw, w każdym razie w coś, czego nie można ścigać – dodał gniewnie Matt. – Nie zastanawiałaś się nigdy, czemu Dom Tebański, czyli potomkowie Apolla, ma tylu członków?
– Wszyscy bogowie byli żałosnymi, podżegającymi do wojny gwałcicielami, nie tylko Apollo – stwierdził Hektor, krzywiąc się. – Dlatego musimy znaleźć sposób, żeby się ich pozbyć. Znów.
Orion, Lucas i Helena wymienili spojrzenia pełne bólu, bo wszyscy mieli tę przykrą świadomość, że to ich wina. Kiedy walczyli z Aresem, niechcący zawarli braterstwo krwi, a tym samym zjednoczyli cztery Domy i uwolnili bogów z Olimpu.
– Spokojnie, przecież was nie obwiniam – zaczął Hektor przepraszająco, ale Orion uśmiechnął się i położył rękę na ramieniu przyjaciela.
– Wiemy, że nie to miałeś na myśli.
– Ale fakt pozostaje faktem, że to nasza wina – przypomniała im Helena. – Bogowie zawsze zapędzali Sukcesorów w kozi róg i zmuszali do dokonania wyboru między złym a gorszym, a my za każdym razem wpadaliśmy w ich pułapkę. Nie dopuszczę, żeby to się stało ponownie.
Lucas z niepokojem spojrzał na Helenę, ale zanim po raz dziesiąty zdążył pouczyć ją, jakie niebezpieczeństwa wiążą się z pychą, zmieniła temat.
– Więc kto chce jechać ze mną po tę dziewczynę?
– Ty nie jedziesz – oznajmili Lucas i Orion jednocześnie.
– I tu się mylisz – odparła. – Wy dwaj się nie nadajecie, a Hektor nie może się pokazywać publicznie. Więc niby kto miałby ją sprowadzić?
– Pojadę z tobą, Len – zadeklarowała się Claire, wchodząc w słowo Lucasowi i Orionowi. – Nie martwcie, się, chłopaki, będę jej cały czas pilnować. Jak się przewróci, wyląduje na mnie, zgoda?
– Ja też jadę – zgłosiła się Ariadna.
– Wciąż jesteś zbyt słaba. – Jazon pokręcił głową na pomysł swojej bliźniaczki.
– Ale ta biedna dziewczyna została wczoraj zaatakowana. Pewnie to ona jest zbyt słaba, żeby podróżować bez Uzdrowiciela. Podejrzewam też, że w tej chwili nie ma najmniejszej ochoty, żeby dotykał jej mężczyzna, więc ty odpadasz – wyjaśniła surowo Jazonowi.
– Czyli aniołki Charliego ruszają na ratunek? – Hektor potarł czoło, jakby bolał go mózg.
– Bardzo zabawne – odparła głęboko urażona Helena.
Popatrzył na nią poważnie.
– Jak twoje pioruny?
Wystawiła dłoń, na której zabuczał kłębek prądu. Skwierczał od nadmiaru energii i rozsyłał po pokoju fale ciepła.
– Lepiej niż kiedykolwiek. – Uniosła brew. – Teraz nie kosztuje mnie to żadnego wysiłku. W ogóle nie czuję się wyczerpana.
– Dobrze – powiedział Hektor i widocznie odprężył się na wieść, że Helena zdoła obronić całą trójkę. – Apollo prawdopodobnie czai się w pobliżu szpitala, więc miej oczy otwarte.
– W porządku. Ale chyba nie odważy się do mnie za bardzo zbliżyć po tym, co zrobiłam jego przyrodniemu bratu – odparła ponuro.
Spojrzała na kulkę energii na dłoni i przypomniała sobie, jak poraziła prądem Aresa, a później uwięziła go w Tartarze, po tym jak ją torturował. Świadomość, że pokonała boga, dobrze jej robiła. Kiedy podniosła wzrok, wszyscy się na nią gapili.
Zamknęła dłoń, unicestwiając piorun.
Ulice nie wyglądały tak źle, dopóki dziewczyny nie dotarły do centrum miasta. Helena wyjrzała przez okno mini coopera Ariadny i przełknęła gulę, która stanęła jej w gardle na widok zdemolowanych witryn sklepowych. Zniszczenia spowodowane w czasie zamieszek w dniu Halloween były największe w okolicy liceum i przy News Store, ale ucierpiał też duży obszar centrum.
Potłuczone szyby, zniszczone samochody na poboczach, a w niektórych miejscach nawet ślady ognia. Domy szkolnych kolegów Heleny i ich sąsiadów, budynki starsze niż samo miasto, były splądrowane, zabazgrane graffiti i nadpalone. Helena zastanawiała się, ile osób, które znała i lubiła, zostało rannych i zabitych. Ilu jej przyjaciół jest w takim stanie, jak jej tata?
– Claire... Czy ktoś z naszych znajomych... ? Oprócz Zacha? – zaczęła, ale nie wiedziała, jak o to spytać. Bała się wypowiedzieć to słowo na głos.
Przyjaciółka zrozumiała i skinęła głową.
– Hergie. – Głos jej się załamał. – Zatruł się czadem. Chciał uratować książki, kiedy paliła się szkoła.
Helena przyjęła to w milczeniu. Pan Hergesheimer nie należał do grona krewnych ani przyjaciół, ale uwielbiała tego zgryźliwego starszego pana. Teraz odszedł i czuła, że pewne drzwi się zamknęły. Nantucket nigdy już nie będzie takie samo.
Przełknęła ślinę i postanowiła skoncentrować się na tym, co muszą zrobić. Wiedziała, że teraz potrzebna jej jest wściekłość, nie histeria. Eris i Terror, pomniejsi bogowie, którzy wywołali tę rozróbę, wciąż gdzieś tu się plątali. Helena zacisnęła pięści i upomniała siebie, że musi być cierpliwa. Niedługo trafi się okazja, żeby się na nich odegrać.
Trzy dziewczyny podczas długiej podróży promem z Nantucket do portu w Hyannis zaplanowały, które szpitale powinny sprawdzić. Usiadły przy stoliku w barku na samym środku pokładu i na iPadzie Matta przejrzały mapy w Internecie. Kiedy prom przybił do brzegu, Helena czuła, że są dobrze przygotowane.
Pierwsze dwa szpitale, choć znajdowały się najbliżej college’u, okazały się nietrafionym celem. Zanim dotarły do trzeciego, dzień już się kończył. Kiedy zajechały pod szpital, Claire wskazała na stojący w pobliżu radiowóz.
– Jest tutaj – stwierdziła zdecydowanie. – Obserwują ją, na wypadek gdyby napastnik wrócił.
Ariadna zaparkowała i weszły do środka; żeby nie tracić czasu, rozdzieliły się. Helena pobiegła na chirurgię. Przed drzwiami na końcu korytarza zauważyła nieumundurowanego policjanta na straży i wysłała dziewczynom SMS, żeby do niej dołączyły.
Helena musiała sprawić, żeby gliniarz wpuścił ją do sali. Podeszła do niego i się uśmiechnęła.
– Dzień dobry – powiedziała ciepło i patrzyła, jak wzrok faceta zasnuwa się mgłą. Wielu mężczyzn tak na nią patrzyło. Gapili się jak na mosiężny medal, zbyt jasny, żeby spojrzeć na niego wprost i zbyt wysoko zawieszony, żeby spróbować po niego sięgnąć. Nienawidziła tego robić, ale wiedziała, że wtedy może człowiekiem manipulować. Przysięgała sobie, że nigdy nie wykorzysta tej mocy, ale jednak sytuacja się zmieniła. Helena potrzebowała wszystkich dostępnych mocy, żeby ochronić rodzinę. Albo przestanie być delikatna, albo Sukcesorzy nie będą mieli szans w starciu z bogami. – Wczoraj ktoś zaatakował moją przyjaciółkę – ciągnęła. – Ona mnie potrzebuje. Mogę wejść?
– Nie wolno nam nikogo wpuszczać, młoda damo. – Policjant przestępował z nogi na nogę, jakby informowanie jej o tym sprawiało mu ból.
Widziała jego chęć pomocy tak samo wyraźnie jak jego odznakę. Widziała jego gniew i współczucie jako jaskrawą kulę kolorów, wirującą między jego żebrami. Zauważyła, że nosi obrączkę, zatopioną głęboko w ciele, i już wiedziała.
– To nic złego, naprawdę – zaćwierkała. Słyszała, że Claire i Ariadna już nadeszły. Wahały się, ale przywołała je ruchem ręki, żeby stanęły u jej boku. – Możesz wpuścić nas wszystkie. Musimy się nią zająć. Masz córkę w naszym wieku, prawda?
Policjant spojrzał na Helenę ostro i podejrzliwie, a potem powoli pokiwał głową, bo zatopił się jeszcze głębiej w jej spojrzeniu.
– W takim razie wiesz, że ona naprawdę nas potrzebuje. W głębi serca czujesz, że tak należy zrobić. – Uśmiechnęła się olśniewająco.
Funkcjonariusz odwzajemnił uśmiech i przytaknął.
– Tak należy zrobić – stwierdził i natychmiast otworzył im drzwi.
– Dziękuję – powiedziała łagodnie Helena i pociągnęła Claire i Ariadnę za sobą.
– Jakim cudem... ? – zaczęła Claire, ale Helena przerwała jej niecierpliwym gestem i zwróciła się do leżącej w łóżku dziewczyny.
Tamta nie spała, wpatrywała się w nie. Jej ładna twarz była w kilku miejscach pocięta, lewą rękę miała w gipsie, a wargi spuchnięte i posiniaczone. Helena rzuciła okiem na kartę zawieszoną na poręczy i szybko wychwyciła, jak dziewczyna się nazywa. Andy Faiakes.
– A niech to – jęknęła Andy, wpatrując się w Helenę z wyrazem niechęci na poobijanej twarzy. – A ty jaką boginią jesteś?
– Nie jestem... chwila! – Helena zmrużyła oczy. – A czym ty jesteś?
– Ty pierwsza – zaprotestowała Andy. Helena w życiu nie słyszała tak melodyjnego głosu. Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, i siłą musiała powstrzymać się, żeby nie wywalić z siebie całej prawdy.
– Ten głos zupełnie nie pasuje... – Zamyśliła się i zagryzła wargę, żeby nic więcej nie powiedzieć, choć strasznie ją kusiło.
– Ta twarz zupełnie nie pasuje – odparowała Andy, a jej głos zadźwięczał w głowie Heleny. – Czym jesteś? – powtórzyła jeszcze bardziej uwodzicielsko.
– Sukcesorką – wypaliła Claire i zaraz zakryła ręką usta. Szeroko otworzyła oczy i wymamrotała spomiędzy palców: – Przepraszam, przepraszam! Nie wiem, dlaczego tak palnęłam.
– Bo jesteś człowiekiem – odparła Andy i uśmiechnęła się lekko. A potem spojrzała na Helenę i Ariadnę i dodała: – Ale one nie są ludźmi.
– A ty czym jesteś? – spytała ostro Ariadna.
– Człowiekiem – odparła Andy. Chociaż użyła swojego pięknego, hipnotyzującego głosu, Helena wyczuła w nim fałszywą nutę.
– Kłamiesz! – stwierdziła i pokręciła głową.
Andy patrzyła na nią przez chwilę, a potem mówiła dalej:
– Cóż, w połowie syreną. Niestety – przyznała z ponurą miną. Widać niechętnie myślała o tym, że część jej jaźni należy do gatunku istot, które śpiewem sprowadzały ludzi na pewną śmierć. – Co tu robicie? – spytała ostrożnie.
– Wiesz kto, a raczej co zaatakowało cię wczoraj wieczorem, prawda? – spytała bez ogródek Ariadna. Andy napięła się ze strachu. Przytaknęła. Ariadna mówiła już łagodniej. Stanęła przy dziewczynie, a jej wielkie orzechowe oczy były pełne współczucia. – Więc zdajesz sobie sprawę, że po ciebie wróci. Przyjechałyśmy, żeby zabrać cię do naszego domu, do naszej rodziny, żebyśmy mogli cię obronić.
– Nie możecie mnie obronić – odparła Andy z absolutną pewnością, że musi cierpieć, a potem zginąć z ręki jakiegoś nadprzyrodzonego agresora.
Kiedyś Helena była równie pewna, że Ares zabije ją po tym, jak została związana w jaskini. Pamiętała, jak ją katował.
Jak pławił się w jej bezbronności. Patrzyła w oczy Andy i wiedziała, że ta czuje to samo.
Helenę ogarnęła furia, zrobiło jej się gorąco, a włoski na rękach stanęły dęba. Sala wypełniła się lodowato błękitną poświatą pioruna – sunął po jej skórze w postaci sieci iskier.
– Pogadaj o tym z Aresem. Ale chyba, nie pogadasz z nim. Bo zrobiłam z niego miazgę, a potem wtrąciłam do Tartaru – oznajmiła Helena. Iskry spłynęły z jej palców i w podskokach potoczyły się po podłodze jak lśniące piłeczki. Wiedziała, że mówi trochę za głośno, ale nie mogła się opanować. Myślała tylko o tym, że Hergie zginął, ratując ukochane książki. To wszystko wina bogów.
– Ehm... Len? – przerwała jej cichutko Claire.
Helena zauważyła, że trzy dziewczyny gapią się na nią z otwartymi ustami i uspokoiła się. Z miną niewiniątka strząsnęła z dłoni ostatnie iskry, odchrząknęła i znów podjęła wątek:
– Słuchaj, będę szczera. Nie możemy zagwarantować, że nic ci się nie stanie. Ale obiecujemy, że jeśli Apollo wróci po ciebie, będzie musiał najpierw pokonać nas wszystkich, żeby się do ciebie dostać. Sama powiedz, czy wolisz leżeć tutaj i czekać, aż wyniesie cię stąd jak jakąś bezwolną pannę z greckiego mitu?
– Raczej nie... – Andy wytrzeszczyła oczy.
Helena zdała sobie sprawę, że dziewczyna jest przerażona, więc dla rozluźnienia zmusiła się do śmiechu. Zerknęła na Claire i zauważyła, że jej przyjaciółka też się boi.
Kiedy udało im się wyjść ze szpitala przez podziemny garaż, Andy była tak wykończona, że zasnęła w czasie drogi do Hyannis. Prowadziła Helena. Ariadna wyczerpała się naprawianiem złamanej nogi Andy, a potem dalszym uleczaniem, już w aucie, kiedy jechały autostradą 495. Wysiłek sprawił, że zbladła i zanim dotarły do portu promowego, wyglądała na tak samo chorą jak Andy.
Helena w pewnym sensie cieszyła się, że ani Andy, ani Ariadna nie mają siły wysiąść z samochodu. Choć był już wieczór i ciemność zapewniała jaki taki kamuflaż, ktoś od razu zwróciłby uwagę na Andy – jej obrażenia zbyt mocno rzucały się w oczy. Helena i Claire zostawiły śpiące dziewczyny na tylnym siedzeniu, a same poszły do baru po picie i jedzenie dla wszystkich.
– Nieźle ją urządził, co? – zagadnęła Claire łamiącym się głosem, kiedy szły do stoiska. Helena tylko skinęła głową, wargi miała zaciśnięte. Spojrzała na zmartwioną przyjaciółkę – chciała móc powiedzieć coś uspokajającego, ale nic jej nie przychodziło do głowy.
Kiedy wrzucały monety do automatów z napojami, czuła na sobie ukradkowe spojrzenia Claire. Przyjaciółka szukała jakiegoś wytłumaczenia. Ale Helena nie znała słów, jakimi mogłaby wyjaśnić to, co się dzieje.
– No co? – spytała zaczepnie, kiedy nie mogła już znieść tych spojrzeń.
– Nic – odparła Claire i zasznurowała usta.
Pojawiło się między nimi napięcie, a frustracja Heleny narastała.
– Wykrztuś to z siebie.
– Jesteś inna. – Claire wyjęła, co trzeba, z szuflady na dole maszyny i odwróciła się, żeby odejść.
Helena złapała ją za ramię.
– Jestem inna, bo muszę być inna – oznajmiła ostro. – To, jaka byłam wcześniej, nie wystarczy. Nie w tej sytuacji.
– Jak bardzo zamierzasz się zmienić?
– Tak bardzo, jak będzie trzeba, żeby zwyciężyć.
– Czy to zakłada też manipulowanie policjantami? – spytała gorączkowo Claire. – Coś ty mu właściwie zrobiła?
Helena miała poczucie winy z powodu tego gliniarza. Oczywiście wpływanie na czyjąś wolę to coś niewłaściwego; Helena to wiedziała, ale nie zamierzała przyznać racji Claire.
– Zrobiłam, co musiałam. Wolałabyś, żebym go zabiła przed tą salą?
Claire otworzyła usta, żeby odparować, ale szybko je zamknęła, a kiedy wracały do samochodu, trzymała się trochę z daleka od przyjaciółki. Helena zdała sobie sprawę, że Claire naprawdę jej się boi, ale nie tych kilku iskier i dudniącego głosu. Tak, powinna powiedzieć coś, co by ją uspokoiło. Jednak tego nie zrobiła. Była na Claire zła, że ta nie okazuje jej więcej zrozumienia. Chociaż to nie miało Sensu, wściekała się na przyjaciółkę za ten strach.
– Nie wiem, czy zwróciłaś na to uwagę, ale nie chodzi już wyłącznie o naszych przyjaciół i rodzinę – powiedziała z goryczą. – Nie muszę ci się tłumaczyć ze swoich decyzji. Ani prosić o zgodę na użycie mocy.
– Racja – zgodziła się Claire. – Nie musisz mi nic tłumaczyć. Postaraj się tylko, żebyś potrafiła się wytłumaczyć przed własnym sumieniem.
Po tym już nie rozmawiały. Obudziły Ariadnę i wmusiły w nią batonik z musli i butelkę wody. Następnie Helena odwiozła Claire. Wyrzuciła ją przed domem rodziców, mruknęła markotnie, że spotkają się następnego dnia, i ruszyła do domu Delosów.
Kiedy dotarła na miejsce, była tak wykończona, że z trudem wykrzesała z siebie energię, żeby zanieść obydwie dziewczyny do łóżka Ariadny, a potem sama padła na kanapę.
Helena siedziała naprzeciwko siebie samej w zabudowanym wozie ciągniętym przez konie. W środku było ciemno. Jedyne światło wpadało przez listewki okiennicy. Helena zastanawiała się, jak weszła do powozu i jak z niego wyjdzie, bo nigdzie nie widziała drzwi. Okienko było na tyle duże, że pewnie zdołałaby się przez nie przecisnąć. Gdyby nie kraty...
Siedząca przed nią Helena nie była Spartanką, tak jak poprzednia. Nosiła suknię z jakiegoś sztywnego samodziału.
W długich jasnych włosach miała niebieskie niteczki, a siedziała na stosie farbowanych skór i futer. Na grzbietach jej dłoni widniały wymalowane niebieską farbą jakieś zawijasy – Helena mgliście rozpoznała pismo irlandzkie. Przyszło jej do głowy „celtyckie” i była pewna, że nawet jeśli nie chodzi dokładnie o to, to o coś bardzo bliskiego.
Druga Helena miała przytroczony do paska sztylet. Desperacko zaciskała na nim dłoń, gdy dotarł do niej choćby najcichszy dźwięk zza zamkniętego i zakratowanego okienka jej celi. Wyglądała jak dzikus i traktowano ją jak zwierzę w klatce. Helena zaczęła się zastanawiać, czy to jej wcielenie było niebezpiecznie.
– Ginewro, moja pani! – dobiegł zza okna znajomy głos.
Lucas.
Ginewra otworzyła okiennice, a Helena natychmiast zorientowała się, czemu ta jaźń jest tak przerażona. Gdy tylko Ginewra i Lucas spojrzeli na siebie, w kącie powozu zaczęły jęczeć erynie.
On siedział na dużym czarnym koniu i kłusował obok powozu. Miał na sobie strój z czarnej skóry, czarną wełnianą pelerynę, a do pasa przypięty długi pałasz. Wydawał się potężny, drapieżny i piękny.
– Czy potrzebujesz ulżyć potrzebie? – spytał w dziwnym, melodyjnym języku, który Helena rozumiała, choć nie słyszała go nigdy wcześniej.
– Jak dobrze wiesz, matka nauczyła mnie mówić doskonałą łaciną – warknęła Ginewra w innym języku; ten Helena także jakimś cudem rozumiała. Podejrzewała, że to łacina. – Nie była plugawą Rzymianką jak ty, pochodziła z południa.
– Nie jestem Rzymianinem. Nie nazywaj mnie tak – odparł drugi Lucas z niebezpiecznym błyskiem w oku. – Mów mi sir Lancelot.
Ich złowrogie spojrzenia spotkały się i splotły. Erynie zawodziły, a Ginewra i Lancelot aż dygotali, usiłując nad sobą zapanować. Helena wiedziała, że gdyby nie kraty w oknach, zaatakowaliby się nawzajem.
Lancelot spojrzał na długi zastęp towarzyszących mu wojowników, jak gdyby musiał sobie przypomnieć, że są świadkowie, którzy powstrzymaliby go przed zrobieniem czegoś głupiego.
– Dlaczego nie zabijesz mnie od razu? – wysyczała cicho Ginewra. Ona najwyraźniej też miała świadomość, że obserwują ich ludzie, a ci nie zrozumieliby tej irracjonalnej wzajemnej nienawiści.
– Tę przyjemność zostawię Arturowi, mojemu kuzynowi i królowi – odparł Lucas sztywno i z ociąganiem, jakby coś go niepokoiło. – Oczywiście po tym, jak za niego wyjdziesz i zapewnisz mu wierność swojego klanu. Wówczas, jestem pewien, zapłodni cię z rozkoszą.
– I to nas nazywacie barbarzyńcami – parsknęła Ginewra.
Zatrzasnęła okiennicę i opadła na stos futer. Helena wiedziała – pamiętała – że futra stanowiły część dużego posagu Ginewry. Jej ojciec – głowa klanu – wraz z orszakiem weselnym córki wysłał wiele darów. Ofiarowując te wszystkie kosztowne dobra, chciał pogodzić się z niepokonanymi najeźdźcami z południa, a Ginewra była najważniejszym łupem wojennym. Najpiękniejsza dziewczyna na wyspie została przekazana w darze potężnemu złotowłosemu najeźdźcy z dalekiego kraju. Zdesperowany klan żywił nadzieję, że Arturowi spodoba się podarunek, bo jeśli nie, król wyrżnie ich wszystkich.
Ginewra wiedziała, że ojciec – choć oschły – bardzo ją kochał. Nie mógł podejrzewać, że wysyła ukochane dziecko na śmierć. Nie był taki, jak inni mężczyźni ze wschodu albo jak jej zmarła matka. Wódz klanu czy nie, ojciec był zwykłym śmiertelnikiem i wierzył, że czyni swojej córce niedościgły zaszczyt, oddając ją nowemu, młodemu i, jak powiadano, przystojnemu władcy. Ginewra nie znajdowała żadnego racjonalnego argumentu przeciwko temu. Ojciec miał wszelkie prawo wydać ją za każdego mężczyznę, jakiego wybrał, i jeśli nie zamierzała zdradzić sekretu swojego i swojej zmarłej matki, musiała się na to zgodzić.
W jej oczach zalśniły łzy wściekłości i frustracji. Helena doskonale pamiętała desperację Ginewry w tej patowej sytuacji, bo kiedyś była na jej miejscu.
– Nie odpowiedziałaś mi na pytanie – krzyknął gniewnie Lancelot. – Jesteś zamknięta już cały dzień. Czy nie potrzebujesz udać się za potrzebą, księżniczko?
Ginewra dumnie otarła łzy, przygładziła wzburzone włosy i znów otworzyła okno.
– Nie! – wrzasnęła i zatrzasnęła okiennicę.
Lancelot, zaskoczony, parsknął śmiechem. Przez chwilę nie mógł się zdecydować, co robić. Jego czarny rumak dreptał nerwowo przed zakratowanym oknem, jak gdyby jeździec nie mógł się zdobyć na to, żeby odjechać. W końcu Lancelot zacmokał i jego Goliat pogalopował dalej.
Ginewra oparła czoło na złożonych ramionach i usiłowała nie myśleć o tym, jak bardzo pragnie opróżnić pęcherz.
Chwilę później zaniepokojona podniosła głowę. Z tyłu orszaku dobiegały wrzaski i skowyty. Ktoś wył w agonii. Ginewra zerwała się na równe nogi i dobyła sztyletu, warcząc przy tym jak poganka, którą przecież była.
Wóz zatrzymał się, a wkoło słyszała krzyki mężczyzn. Coś uderzyło w bok wozu, aż Ginewra osunęła się na przeciwległą ścianę swojej klatki. Upadła na kolana, kiedy kolejne mocne uderzenie przewróciło wóz na bok, oknem do dołu. Wewnątrz zrobiło się całkiem ciemno, a jedyna droga ucieczki została odcięta.
– Za księżniczkę! – dobiegł z daleka głos Lancelota. – Otoczyć wóz!
Usłyszała szelest liści i kroki wielu mężów, zajmujących pozycje wokół niej. Z każdego kierunku napływały dzikie odgłosy: sapanie, krzyki, ryk i jęki konania. Tępy łomot ciała, które opadło na wóz, zlał się z ostatnim rzężącym oddechem konającego.
Ginewra kilkakrotnie uderzyła barkiem w ścianę, usiłując postawić budę i odsłonić okno, ale zdołała tylko lekko rozbujać masywny dębowo-żelazny pojazd. Jęknęła z bezsilnej złości.
– Lady Ginewro! Jesteś ranna? – zawołał z zewnątrz Lancelot.
– Nie – odparła zdecydowanie. – Wypuść mnie, żebym mogła walczyć.
Lancelot sapnął z frustracją.
– Uciekli na drzewa.
– Piktowie? – domyśliła się Ginewra. Nic nie odpowiedział, bo pewnie nie miał pojęcia, kim są napastnicy. – Po zmroku wrócą w większym składzie – zapewniła go. – Proszę, uwierz mi. Może chwilowo ich przepędziliście, ale nie na długo.
– Wiem. Nie widzę ich, ale wciąż czuję ich zapach.
– Musisz mnie uwolnić – błagała Ginewra. – Oni chcą mnie, nie skarbów z orszaku.
– Skąd ta pewność? – spytał takim tonem, jakby podejrzewał, że dziewczyna może mówić prawdę.
– Piktowie są jednym z najstarszych klanów. Wierzą w starodawne historie o naszym wodzu, sir Lancelocie. Twoim i moim. Nie zamierzają walczyć z tobą ani ze mną twarzą w twarz. Zamiast tego ciebie stąd odciągną, a mnie zagłodzą. Zaczekają, aż głód i pragnienie uczynią mnie zbyt słabą, żebym mogła ich powstrzymać. Nie chcą mnie zabić. Oni chcą... – zamilkła i zastanawiała się przez moment. – Chcą moich dzieci. Żeby umocnić swój klan.
Lancelot zaklął szpetnie. Słyszała jego oddech, kiedy walczył ze sobą.
– Ale jeśli cię wypuszczę... nie ręczę za siebie. Nie boisz się?
– Wolę zginąć w honorowej walce z tobą, niż skończyć jak kobyła rozpłodowa. Przynajmniej daj mi wałczyć – dodała z napięciem w głosie. – Nie zostawiaj mnie tu na ich pastwę.
– Jeśli stamtąd wyjdziesz, będziesz próbowała mnie zabić.
– Proszę – jęknęła, usiłując się nie rozpłakać. – Błagam, nie zostawiaj mnie tu zamkniętej. Wiem, że mnie nienawidzisz, ale nie skazuj mnie na tak straszliwy los!
Lancelot głośno wypuścił z płuc powietrze.
– Odsuń się – rozkazał.
Ściany powozu zadrżały od potężnych uderzeń, gdy usiłował przebić mieczem wzmacnianą metalem podłogę. Kiedy pierwsze ostrze się zniszczyło, sięgnął po broń poległego w walce i walił dalej.
Trzy, cztery, pięć mieczy złamał, zanim wybił na tyle duży otwór, żeby dziewczyna zdołała się przedostać. Kiedy była już wolna, zagapili się na siebie, nie mogąc złapać tchu ze strachu, z wściekłości i z powodu jednego jeszcze uczucia, którego na razie nie potrafili nazwać.
– Uratowałeś mi życie – szepnęła, oszołomiona, że podjął tak ogromne ryzyko, żeby ją ocalić. – Teraz ja uratuję ciebie.
Popatrzyła na stosy ciał – zaściełały ziemię wszędzie wkoło. Uzbrojeni mężczyźni ze wschodu zostali pokonani przez wymalowanych na niebiesko Piktów, którzy nosili zwierzęce skóry i mieli broń z kamieni.
Tylu zabitych, tylu zbiegłych. Tylko Lancelot został, żeby jej bronić, Helena to widziała.
Ginewra wzięła go za rękę i poprowadziła z tego cmentarzyska ku drzewom. Furie zawyły.
– To pułapka – warknął Lancelot i odskoczył od niej. – Ciągniesz mnie prosto w ich ręce.
– Nie. Nie podejdą do ciebie, dopóki jesteś ze mną – wyjaśniła, usiłując zachować spokój. – Spójrz.
Wyciągnęła drugą rękę. Pośrodku jej stulonej dłoni zatlił się okrągły piorun. Lancelot odskoczył, ale zaraz zbliżył się, urzeczony czystą energią, która tańczyła po jej palcach.
– Dlaczego nie użyłaś tego, żeby wydostać się z wozu? – spytał, jak zawsze dociekliwy. Cały Lucas.
– Drewno opasywał metal. Moja energia zostałaby uziemiona – odparła i pokręciła głową. – Kiedyś ci to wyjaśnię, obiecuję. Teraz muszę rozprawić się z nimi.
Uniosła dłoń i wykrzyknęła w kierunku gęstych gałęzi:
– Widzicie to? – spytała w trzecim dziwnym języku, który Helena także rozumiała, nawet jeśli niezbyt dokładnie. – Jeśli zobaczę choć jedną strzałę wysłaną w stronę mojego towarzysza lub mnie, spalę wasz święty las na popiół. Słyszycie? Spalę waszą boginię matkę jak suchą draskę, a bogowie zawładną tą wyspą na zawsze!
Wiatr przyniósł szept skrobanej kory i szeleszczących liści, a Piktowie znikali we mgle. Lancelot przechylił głowę i bardzo długo trwał w bezruchu – nasłuchiwał, wciągał powietrze i badawczo wpatrywał się w ciemność.
– Odeszli – orzekł wreszcie i odetchnął z ulgą.
– Tak. Wszyscy.
– Uratowałaś mi życie.
Lancelot i Ginewra wpatrywali się w siebie ze zdumieniem, bo ani zastępy Piktów, ani furie już nie stały im na drodze. W jednej chwili ich palący wzajemny gniew został zastąpiony przez inny ogień, łagodny, który raczej pieścił, niż trawił.
Liście w lesie opadły. Słońce przesunęło się po niebie i umiejscowiło tak, że oblało światłem szafirowe oczy Lancelota. Wiatr rozwiał długie złote włosy Ginewry – kosmyki muskały Lancelota niczym pasma słodko pachnącego jedwabiu. Zbliżyli się do siebie, oboje otwarci i gotowi na przekazanie sobie wielkiego daru.
Zatrzymali się gwałtownie.
– O nie – szepnął Lancelot, teraz przestraszony bardziej niż w ogniu bitwy.
– Twój król... – zaczęła Ginewra, a jej bursztynowe oczy szaleńczo strzelały wkoło, jakby szukała drogi ucieczki. – Hektor... Artur – powiedziała niepewnie, bo jej wielojęzyczne usta próbowały nazwać nowego króla ze wschodu jednocześnie tradycyjnym łacińskim imieniem i jego celtyckim odpowiednikiem.
– Klany nigdy nie przyjmą jego zwierzchnictwa, jeśli nie poślubi kobiety z ich ludu. Muszą wiedzieć, że jego synowie będą po części Brytami – powiedział Lancelot i pokręcił głową. – Jeśli nie wyjdziesz za niego, nigdy nie przestaną walczyć. Wielu zginie.
Wpatrywali się w siebie. Ginewra wciąż nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje.
– Mam młodszą siostrę... Przyrodnią siostrę, córkę mojego ojca. Dziś to jeszcze dziesięcioletnie dziecko, ale za kilka lat...
– Za kilka lat zdążą polec tysiące – wtrącił cicho Lancelot. Odwrócił głowę i starał się nie patrzeć na Ginewrę. – Musisz poślubić Artura. Inaczej wybuchnie wojna.
Z głośnym łupnięciem Helena runęła na podłogę.
– Co to było? – wymamrotała Ariadna i poderwała się na łóżku.
– Ja – jęknęła Helena i potarła guz wyrastający na czole. – Spadłam.
– Grzmotnęłaś z kanapy? – spytała Andy z niedowierzaniem. – Myślałam, że wy, półboginie, poruszacie się z wdziękiem. Jesteście stworzone z kropel rosy, płatków róż i takiego tam szajsu.
– Nie, to wróżki – odparła Ariadna. – Nie licząc szajsu, oczywiście. – Potem zachichotała, a Andy odpowiedziała śmiechem. Obie dziewczyny dostały takiej głupawki, że aż materac podskakiwał.
– Dobra, to nie było aż takie śmieszne – mruknęła Helena, podniosła się i podeszła do Andy. – Umieram z głodu, chodźmy coś zjeść.
Szła między Andy i Ariadną, a one, utykając, powoli posuwały się w kierunku kuchni, z której dolatywały boskie zapachy bekonu i muffinków.
– Jesteś nowa – wesoło zauważyła Kate, kiedy wszystkie trzy weszły.
– No tak – odparła Andy i spuściła wzrok. – Przyjechały po mnie. – Wskazała na Helenę i Ariadnę.
– To ona została zaatakowana – wyjaśniła Ariadna. – Ma na imię Andy.
– Niech ci się przyjrzę – poprosiła łagodnie Noel. Odstawiła blaszkę z otrębowymi muffinkami, które właśnie wyjęła z piekarnika, i badawczo wpatrzyła się w dziewczynę. Jej oczy wypełnił smutek. Pokręciła głową. – Jesteś porządnie poturbowana. Mimo wszystko potrafię nieźle rozpoznawać typy, a ciebie nie mogę umiejscowić.
– Ona nie jest Sukcesorką, ciociu Noel – podpowiedziała Ariadna. – To półsyrena.
Andy skuliła się lekko u boku Heleny i zaczęła niepewnie rozglądać się wkoło, jakby bała się, że wydarzy się coś strasznego.
– O rany! – wymamrotała Noel z udawanym przerażeniem i złapała się za serce. – Tylko nie jedna z tych morderczych syren! – A potem roześmiała się i odwróciła, żeby sięgnąć po słodkie bułeczki. – Siadajcie, dziewczyny, zanim się poprzewracacie.
Helena poczuła, że Andy spina się i nie wie, o co chodzi. Pomogła jej usadowić się na długiej drewnianej ławce między sobą a Ariadną.
– Naprawdę nie sprawiam kłopotu? – spytała Andy, kiedy Ariadna nałożyła jej na talerz jajecznicę. – Dopiero co przyjechałam. Nie musicie mnie karmić ani nic takiego.
– Ha! Spróbuj tu być i nie jeść! – rzuciła wyzwanie Helena. Potem spojrzała na Andy poważnym wzrokiem, szeroko otworzyła oczy, pokręciła głową i bezgłośnie dodała: – Albo lepiej nie. – Ariadna przytaknęła Helenie, a potem we trzy wybuchły cichym śmiechem.
– Heleno, twój tata obudził się dziś rano na kilka sekund – powiedziała Kate, zdjęła z gazu patelnię ze skwierczącym bekonem i postawiła na stole.
Helenie nagle zaschło w ustach.
– Byłam u niego wczoraj, zanim wyjechałam...
– W porządku – przerwała jej uspokajająco Kate. – Nie mam do ciebie pretensji. Chciałam tylko, żebyś się orientowała w sytuacji.
– Czy ktoś już mu coś powiedział? – Helena ciągle kombinowała, jak podejść do tematu. Czy słyszał, że ona jest Sukcesorką? Powinna pójść na całość i spytać, czy wie, że nie jest jej ojcem. A może Kate też nie zdaje sobie z tego sprawy? – Czy Dafne... ?
– Zamienili ze sobą kilka słów. Nie mam pojęcia, o czym – odparła nerwowo Kate i gwałtownie wstała od stołu. – Nie był przytomny wystarczająco długo, żeby z nią porządnie pogadać, ale wie, że Beth wróciła.
Helena pokiwała głową. Beth to fałszywe imię, jakie podała Dafne Jerry’emu, kiedy zostawiła go z dzieckiem, zanim uciekła. Helena zastanawiała się, jak ojciec zniósł jej widok.
– Czy Dafne tu jest? – spytała. – Chciałabym z nią porozmawiać.
– Nie. Wyjechała wczoraj wieczorem. Twierdziła, że musi załatwić jakieś ważne sprawy – wycedziła Kate przez zęby.
Helena widziała co najmniej dziesięć różnych kształtów kłębiących się we wnętrzu Kate. Gniew, smutek, troska i niechęć – emocje wirowały jak w oślepiającym kalejdoskopie, zamieniały się miejscami, aż Helena zamknęła na chwilę oczy i odwróciła wzrok. To nie było normalne i przerażało ją.
– Heleno? – Noel uważnie się jej przyglądała. – Dobrze się czujesz?
– Tak – odparła i otrząsnęła się.
Kiedy spojrzała na Kate, kolory przyblakły i znów mogła nie zwracać na nie uwagi.
– Zakręciło mi się w głowie. Gdzie muffinki?
Noel właśnie skończyła przenosić kleiste bułeczki z melasą i rodzynkami z formy do koszyka i postawiła je na stole.
– Nie poparzcie się! – ostrzegła, ale dziewczyny już zdążyły sięgnąć po pyszne wypieki.
Ariadna i Andy przez chwilę żonglowały niemal wrzącymi muffinkami, zanim upuściły je na talerz. Helena po prostu wzięła swoją bułeczkę i zaczęła ją z zadowoleniem przeżuwać. Andy otworzyła usta i zagapiła się na nią.
– Jestem ognioodporna – wymamrotała Helena z pełną buzią, a potem dodała: – Myślałam, że syreny mają skrzydła.
– Niektóre mają – przyznała nieśmiało Andy. – Ale nie te z rodziny mojej mamy. Jesteśmy raczej typem wodnym, śpiewającym.
– Umiesz oddychać pod wodą? – spytała Kate pełna emocji, a kiedy Andy zarumieniona pokiwała głową, zawołała: – Super!
– A gdzie jest twoja mama? – spytała delikatnie Noel.
– Nie za bardzo wiem. – Andy wbiła wzrok w talerz.
Nastąpiła krępująca cisza.
– No dobra, a miałaś kiedyś ochotę kogoś utopić? – podjęła Ariadna.
– Nie! – wykrzyknęła z przerażeniem Andy.
– Ona się tylko z tobą droczy – zapewniła Helena. Po chwili jednak zmarkotniała. – Ale tak serio, jaki masz stosunek do duszenia?
– Nie licząc tego, że chętnie udusiłabym was obie? – Dziewczyna podłapała dowcip i się uśmiechnęła.
– Spodoba ci się u nas – stwierdziła Noel i wszystkie zarechotały.
– Kobiecy śmiech. – Do kuchni wkroczył Hektor. – Mój ulubiony odgłos.
Andy zareagowała błyskawicznie i szaleńczo. Przerażona, z głośnym świstem wciągnęła powietrze i cisnęła w głowę Hektora widelcem. Hektor bez trudu złapał sztuciec i odłożył go na stół, ale jego twarz wyrażała szok. Potem złapał jeszcze muffina, pustą szklankę i serwetkę, które nadleciały zaraz za widelcem. Andy chwytała wszystko, co miała w zasięgu rąk, i rzucała w niego, jednocześnie usiłując wstać od stołu.
– Co jest, do cholery? – Hektor odstawił cały arsenał na stół, a później z uniesionymi rękoma, na znak, że się poddaje, zaczął zbliżać się do dziewczyny.
Andy wpadła na ławkę, przewróciła się, by następnie na czworakach wycofać się z kuchni. Hektor wyciągnął dłoń, żeby pomóc jej wstać.
– Nie, nie, nie, błagam, tylko nie to! – mamrotała w histerii, odpełzając od niego.
– Hektorze, stój! – Helena zerwała się z miejsca i stanęła pomiędzy nimi. Hektor, wciąż skołowany, nadal szedł do Andy. Helena położyła mu ręce na ramionach i odciągnęła go. – Ona myśli, że jesteś Apollem, ty głupku! – krzyknęła mu w twarz. – Aż się trzęsie z przerażenia.
Do Hektora w końcu dotarło, co mówi Helena. Zatrzymał się. Ariadna pomogła Andy wstać z podłogi i powstrzymała ją, gdy ta chciała uciec z kuchni. Hektor wpatrywał się w dziewczynę z przerażeniem.
– Przestań, Andy! Dopiero dochodzisz do siebie, twoje ciało tego nie zniesie – ostrzegła Ariadna i złapała ją za nadgarstki, żeby nie mogła jeszcze bardziej się poranić.
Zdyszana i przerażona Andy w końcu zaniechała walki i uspokoiła się w objęciach Ariadny.
– Wszystko w porządku. To nie Apollo. To mój brat Hektor. Nie zrobi ci krzywdy – zapewniła Ariadna.
Ponad jej ramieniem Andy zerknęła na Hektora, a jej pierś wciąż falowała od przyspieszonego oddechu.
– Przepraszam – powiedział łagodnie przez całą kuchnię. – Nie chciałem cię przestraszyć.
Wzrok Heleny przyciągnęła głęboka czerwień pulsująca w piersi Hektora. Jak porażona prądem wpatrywała się w czerwono-złotą sieć wewnątrz jego ciała. Czegoś tak pięknego nie widziała nigdy wcześniej.
– Więc trzymaj się ode mnie z daleka – warknęła Andy, jakby z niego kpiła. – Jasne?
Świetlista pajęczyna w Hektorze przygasła. Helena spojrzała mu w twarz.
Hektor, jakiego znała – i którego zwykle miała ochotę rąbnąć w nerkę – wychodząc z kuchni, rzuciłby jakąś zabawną uwagę i uśmiechnął się do Andy tak, że sama nie byłaby pewna, czy ma ochotę mu dokopać, czy go pocałować. Ale ten nowy, lśniący Hektor tylko pokiwał głową. Jeszcze przez chwilę patrzył na rozcięcia i ciemne siniaki na poobijanej twarzy Andy, a potem zmarszczył ze smutkiem czoło. Wreszcie odwrócił się i bez słowa wyszedł.
Kiedy przechodził przez próg, w kuchni pojawili się Orion i Lucas. Helena zauważyła, że Orion natychmiast spojrzał na pierś Hektora, a potem na jego twarz i ze zdumienia szeroko otworzył oczy.
– Słyszeliśmy krzyki – wyjaśnił z niepokojem.
Hektor przepchnął się obok nich. Orion rozejrzał się po kuchni i szybko wypatrzył Andy, która wciąż ciskała złowrogie spojrzenia w kierunku pleców Hektora. Pierś Andy promieniowała strachem i gniewem. Helena zobaczyła, że Orionowi rzednie mina, i zrozumiała, że rozszyfrował sytuację tak samo szybko jak ona.
– Ktoś dzisiaj wstał lewą nową? – krzyknął Lucas za oddalającym się Hektorem. W odpowiedzi usłyszał jedynie trzaśnięcie drzwiami. Rozejrzał się, niemo prosząc o wyjaśnienia.
– Powiem ci później – wyszeptał Orion z wyraźnym niepokojem. Helena wiedziała, że Lucas zaraz zażąda, żeby gadał natychmiast, więc wkroczyła do akcji.
– Chłopaki, to jest Andy – powiedziała.
Uśmiechnęli się i przedstawili. Andy ukradkiem spoglądała to na jednego, to na drugiego – każdy z nich zapierał dech w piersi. Nie mogła się zdecydować, na którego chciałaby patrzeć dłużej. Helena roześmiała się, bo doskonale rozumiała jej dylemat: oczy Lucasa czy usta Oriona? Sama nie mogła się zdecydować. Zakryła usta, ale zdążyła jeszcze parsknąć tłumionym śmiechem. Ta dziwna reakcja kosztowała ją kilka spojrzeń.
Helena przypomniała sobie, że nikt nie widzi tych wszystkich emocji, oprócz niej i Oriona. Kiedy się odwróciła, zauważyła, że starannie ją obserwuje, i strach powrócił.
– Musimy porozmawiać – powiedziała bezgłośnie, a on skinął krótko głową.
– Śniadanie stygnie – oznajmiła poważnie Noel.
– Może to nie jest dobry pomysł – wymamrotała Andy. – Nie powinno mnie tu być.
– Czy twoja rodzina potrafi cię obronić? – spytał wprost Lucas.
Spojrzała na swoje stopy.
– Nie – odparła. – Mam pełnomocnika i konto w banku. Syreny nie są zbyt macierzyńskie, nie zakładają typowych rodzin.
– W takim razie zostajesz u nas. A teraz siadaj i jedz – skwitowała Noel tonem, który kończył dyskusję.
Wszyscy rozsiedli się na ławce, przysunęli do stołu krzesła i zaczęli rozdawać talerze. Helena znalazła się między Orionem a Lucasem, ale nie była zawstydzona ani skrępowana.
Czuła się dobrze, jakby każdy znajdował się na swoim miejscu. Dotarło do niej, że ich troje łączy coś więcej niż wzajemny szacunek i przyciąganie. To braterstwo krwi. Między nią, Lucasem i Orionem zaistniała więź tak pierwotna, jak gdyby powstała w dniu ich narodzin.
Lucas przycisnął nogę do jej nogi. Helena nie śmiała spojrzeć na niego, ale czuła, jak jego ciepło przesącza się przez dżinsy i rozgrzewa jej skórę. Przysunęła się do niego jeszcze bliżej.
Czy to było dobre, czy złe, wiedziała, że już zawsze będzie szukała okazji, żeby go dotknąć, choćby otarcia się o niego w korytarzu. Uczucia do niego nie mijały. Wręcz przeciwnie, pragnęła Lucasa nawet bardziej niż kilka tygodni temu, kiedy niemal pocałowała go w łóżku.
Odżyły wspomnienia o tamtej drugiej Helenie i cierpieniu wywołanym ich więzią. Były straszliwe, ale nawet te zapożyczone obrazy zniszczenia i ognia nie mogły zmusić jej do tego, żeby odsunąć się od Lucasa.
Pojawiło się jeszcze więcej wspomnień, jak gdyby włączył się film na przyspieszonym odtwarzaniu. Helena i Lucas byli małżeństwem przez dziesięciolecia. A oni tutaj poznali się dopiero dwa miesiące temu. Pocałowali się po raz pierwszy. On sprawiał, że się śmiała, że płakała. Rozmawiali czule. Kłócili się gorzko. Te obrazy napływały przed jej oczy raz po raz niczym fale. Kiedy ustały, widziała wszystko wyraźnie, jak plażę oczyszczoną po burzy.
Ona i Lucas zostali ulepieni z jednej gliny, potem byli rozdzielani i ponownie zlepiani ze sobą, z jednego cyklu na drugi. Zmieniały się okoliczności, ale oni zawsze pozostawali jednością, bez względu na wszystko.
Różnica polegała na tym, że teraz okazało się, że są kuzynami. Wcześniej to się nie zdarzyło i Helenie coś tu nie pasowało. Lucas, Parys, Lancelot czy też mężczyzna noszący jedno z setek innych imion, nigdy jeszcze nie należeli do jej rodziny. Zawsze łączyła ich przeklęta, nieszczęśliwa miłość, ale nie byli spokrewnieni. Co takiego się stało tym razem, że sprawy przebiegały tak dziwnie?
Nie obchodzi mnie, że jest moim kuzynem.
Kiedy tylko to sobie pomyślała, przypomniało jej się przekleństwo Afrodyty: Jeśli Helena nie urodzi córki, miłość zniknie z tego świata. A Ariadna powiedziała kiedyś, że blisko spokrewnione pary prawie zawsze miały szalone dzieci. Ponieważ Helena nie wątpiła, że Afrodyta nie zapomniała o swojej liczącej trzy tysiące trzysta lat klątwie, i ponieważ nie zniosłaby myśli, że skaże niewinne dziecko na szaleństwo, dla niej i Lucasa nie było nadziei. Odsunęła nogę i przeniosła kolana na drugą stronę, bliżej Oriona. On wyczuł jej niepokój i spojrzał na nią z troską.
Mimo uczucia żywionego do Lucasa, musiała przyznać, że Orion jest najpiękniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Uśmiechnęła się do niego, a on trącił ją w łokieć, zanim oboje zabrali się do jedzenia.
Jakiś czas później Helena podniosła głowę znad talerza i zauważyła, że do stołu przysiedli się Jazon i Claire. Przyjaciółka trzymała ze sobą gazetę.
– Znalazła coś – oznajmił poważnie Jazon.
– Złe wieści – ostrzegła Claire. Otworzyła gazetę i pokazała artykuł. – Zeszłej nocy w Europie wybuchły trzy wulkany.
– To nie wygląda na przypadek – stwierdziła Kate.
– Bo to nie jest przypadek – potwierdził Jazon. – Szczególnie że jeden z tych wulkanów pozostawał uśpiony od tysięcy lat.
– Hefajstos? – spytała Andy.
– Tak sądzimy. – Claire spojrzała na Jazona.
– Ale czemu zmusił je do erupcji? Tylko dlatego, że może? – dociekała dziewczyna.
– Nie. Chodzi o to, żeby wykuć broń dla Olimpijczyków – wyjaśnił Lucas.
Kilka osób zaczęło mówić równocześnie. Helena wykorzystała zamieszanie, żeby porozmawiać z Orionem na osobności. Usiadła na ławce okrakiem i wskazała mu podbródkiem, żeby wyszedł za nią do holu.
Kiedy mijała Lucasa, zauważyła, że na nią patrzy i to tak, jakby była błękitnym niebem, które za chwilę się zawali.
To, co w nim jasne i piękne, płonęło i zamieniało się w sadzę. Ból w kolorze popiołu unosił się wokół Lucasa jak mgła, wypełniał powietrze i szczypał Helenę w oczy.
Zacisnęła zęby i zmusiła się, żeby iść naprzód – niemal po omacku kroczyła ku drzwiom wejściowym. Orion złapał ją za ramię. Dotarli już do wieszaka na okrycia i tam w końcu zmusił ją, żeby na niego spojrzała.
– Co z tobą? – syknął. – Przysiągłbym, że właśnie widziałaś...
– Coś w Lucasie, co spłonęło na popiół i wydostało się przez skórę? A może chodzi ci o Hektora, który dosłownie lśnił od wewnątrz i szaleńczo zakochiwał się w Andy, chociaż ta go nienawidzi? Bo widziałam i jedno, i drugie – wyszeptała gorączkowo. – Widzę ich wnętrza, rozumiesz? A jestem pewna, że tak nie powinno być.
Orion cofnął się o krok, przez chwilę się wahał, a potem ze zrozumieniem kiwnął głową. Helena patrzyła na niego błagalnie.
– Co się ze mną, do diabła, dzieje? – pisnęła. – Widzę miłość, Orionie, i to doprowadza mnie do szału.
– Jasne, z miłością tak czasem bywa – odparł w roztargnieniu.
Helena zakołysała się na stopach, wyczekując jakiegoś wyjaśnienia albo pocieszenia. Czegokolwiek. Położył jej dłonie na ramionach i zacisnął, żeby dodać jej otuchy.
– Widzisz emocje. To całkiem normalne – powiedział. – W każdym razie dla członków Domu Rzymskiego.
– No to mamy problem. Nie jestem z Domu Rzymskiego.
– To rzeczywiście problem.
– Lucas powiedział mi, że Sukcesorzy przychodzą na świat ze swoimi talentami. Słyszałeś kiedyś o takim przypadku?
– O jakim? Że Sukcesor dostaje wciry, a nazajutrz budzi się z nowym darem? Nie, nie słyszałem. – Kilka razy musnął jej ramiona, a potem przyciągnął do siebie i przytulił. – Musi być jakieś wyjaśnienie. Dojdziemy do tego.
– Nie – wymamrotała w jego pierś. – Chcę, żeby to zniknęło. – Odsunęła się trochę, żeby móc na niego patrzeć. – Jak ty to znosisz? Mnie powalają nawet problemy z własnymi uczuciami. Jak mam zajmować się jeszcze cudzymi?
– Przyzwyczaisz się – odparł i lekko wzruszył ramionami. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, a on się zaśmiał. – No dobra, nie przyzwyczaisz się – przyznał. – Ale nauczysz się lepiej to blokować.
– Masakra. Właśnie zaczynałam jakoś ogarniać te wszystkie rzeczy, które umiem robić – powiedziała, wyrzucając ręce w górę – i oto budzę się któregoś dnia, a tu nowa dostawa magicznych sztuczek, i to bez instrukcji, jak wepchnąć tego przeklętego królika z powrotem do kapelusza.
– O, a co się dzieje poza tym? – spytał Orion i delikatnie postukał Helenę palcem wskazującym w czubek nosa.
– Nie wiem. – Helena westchnęła sfrustrowana. – Szczerze? Jestem tak skołowana, że nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić.
Orion uśmiechnął się i z zamyśloną miną oparł się z powrotem o ścianę. Helena patrzyła na niego przez chwilę – cieszyła się, że jest z nią. Nie. Nawet lepiej. Jest dla niej.
Orion tyle razy ratował jej tyłek, słuchał jej jęków, kiedy nie potrafiła czegoś zrobić. Poszedł za nią do piekła i z powrotem, a przecież nie wyglądało na to, że ma jej dość. Nie znajdowała słów wdzięczności dla niego i siły, która postawiła go na jej drodze. Orion wyczuł ten przypływ uczuć i spojrzał na nią zdumiony.
– Chciałbym ci coś pokazać – powiedział cicho.
– Dobrze – zgodziła się zatroskana. Martwił ją wyraz smutku i przerażenia na jego twarzy.
Ale jeszcze dziwniejsze niż mina były kolory, które się w nim kłębiły. Wirowały i zmieniały się w zawrotnym tempie. Helena nie nadążała z ich rozpoznawaniem. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że Orion ukrywa przed nią uczucia.
Wiedziała, że dużo w życiu przeszedł i czasem musiała się bardzo wysilić, żeby sobie to wszystko poukładać. Orion był Sukcesorem Tułaczem. Jego rodzice byli Głowami dwóch Domów: Domu Rzymskiego i Domu Ateńskiego. Po narodzinach został przyjęty przez Dom Ateński, więc Dom Rzymski znienawidził go i pragnął jego śmierci, choć Orion odziedziczył tytuł Głowy Domu Rzymskiego. Jednak Dom Ateński także zapałał do niego nienawiścią, bo chłopiec urodził się z mocą wywoływania trzęsień ziemi, a zgodnie z tradycją takie noworodki powinno się porzucić i skazać na śmierć. Jednak ojciec Oriona sprzeciwił się tej zasadzie.
Kiedy inni członkowie Domu Ateńskiego dowiedzieli się, że Orion wciąż żyje, próbowali go zabić, kiedy był małym chłopcem. Żeby bronić syna, Dedal, ojciec Oriona, zabił jednego z członków rodziny i został Wygnańcem, co oznaczało, że przez lata, dopóki problem erynii nie został rozwiązany, Orion nie mógł zbliżyć się do swojego ojca, nie doświadczając wpływu erynii, które kazały mu zgładzić Dedala. A ojciec chciał zgładzić jego.
Do tego jeszcze wszyscy bali się, że chłopiec wyrośnie na potwora, na Tyrana. Proroctwo mówiło, że Tyran nadejdzie, kiedy zmiesza się krew Domów, a Orion był synem przedstawicieli dwóch Domów. Tyran miałby również moc obracania w ruiny miast śmiertelników. Orion z umiejętnością wywoływania trzęsienia ziemi pasował do tego opisu.
Przed wojną trojańską Sukcesorzy bali się Tyrana. Jak pamiętała Helena, wojna zaczęła się nie dlatego, że niewierna żona o ślicznej buzi uciekła z przystojnym księciem, tylko dlatego, że cały świat myślał, że Helena i Parys spłodzili Tyrana. Sukcesorzy nie cofnęliby się przed niczym, żeby zabić potwora, ani wtedy, ani teraz. Orion żył jedynie dlatego, że nie mieli pewności, czy to on jest Tyranem.
I to najbardziej martwiło Helenę. Mojry bezlitośnie traktowały Sukcesorów, ale Orion był ścigany, odrzucany, prześladowany i od wczesnego dzieciństwa wszyscy uznali, że należy się go bać, chociaż nie zrobił nikomu nic złego. Tak jakby w chwili narodzin wyciągnął najkrótszą zapałkę i Mojry oraz cały świat sprzysięgli się przeciwko niemu. Ogrom nieszczęścia wydawał się Helenie przesadny, nawet w przypadku Sukcesora. Czym zawinił, żeby zasłużyć na tortury? Helena miała pewność, że Orion był dosłownie torturowany. Przypomniała sobie potworne blizny na jego boskim ciele i znów serce jej się ścisnęło.
Orion spojrzał na Helenę i zobaczył wzbierającą w niej czułość do niego. To była niezwykle intymna chwila, ale Helena musiała przyznać, że takie obnażenie się przed kimś ją ekscytuje.
– Dziś wieczorem – powiedział grobowym tonem i taktownie odwrócił wzrok, jakby Helena nagle pokazała się naga. W pewnym sensie tak było, oboje to wiedzieli. Nieśmiało skrzyżowała ramiona. On odepchnął się od ściany i wyprostował na całą wysokość. Helenę uderzyło, jaki on wysoki. Może dlatego wszyscy się go bali. Ten koleś to prawdziwy olbrzym!
– Chcę cię tam zabrać dzisiaj, bo jutro wracam do szkoły.
Helena prawie się roześmiała, ale przypomniała sobie, że to jej szkoła została zdemolowana w zamieszkach w dniu Halloween, nie jego. Orion wciąż musiał udawać, że jest zwyczajnym chłopakiem, który chodzi na lekcje, odrabia prace domowe i przejmuje się tym, co myślą o nim koledzy. To wydawało się absurdalne, ale nikt nie wiedział na pewno, co się wydarzy w przyszłości. Musiał zabezpieczyć każde pole.
Po wielkim zgromadzeniu Domów, które miało odbyć się w ciągu najbliższych kilku dni, być może znów przyjdzie mu się ukrywać. Może Helena i Lucas też zostaną do tego zmuszeni. Ich trójka ponosiła odpowiedzialność za złamanie Rozejmu i może jedynym ratunkiem dla nich będzie ucieczka, jeśli reszta zwróci się przeciwko nim. Albo trzeba będzie stawić czoło bogom.
– Dokąd idziecie?
Orion i Helena podskoczyli, gdy ktoś odezwał się zupełnie niespodziewanie. Kasandra wyłoniła się z cienia, sunęła cicho naprzód i bez mrugnięcia powiek patrzyła to na Oriona, to na Helenę, to na drzwi, przy których stali.
– Wyjeżdżacie? – spytała Oriona ze smutkiem.
Jej duże oczy lśniły w mrocznym holu jak dwa głębokie stawy w ciemnym lesie. Helenę poruszył dziwny blask i spojrzała na pierś Kasandry. Jej uwagę przykuła pojedyncza srebrna kula. Jak zimowy księżyc w pełni wisiała w ciemnej jak wieczór drobnej klatce żeber Kasandry i dziwnym, niebieskim blaskiem opromieniała jej blade policzki.
Samotne jak skała na pustkowiu, pomyślała Helena, patrząc na tę kulę. Oto jej serce.
Spojrzała na Oriona. Spodziewała się, że on też skupi się na lśniącym sercu Kasandry, ale ku jej zdumieniu uśmiechał się radośnie, był tak rozpromieniony, jak nigdy dotąd. Jakby chłód widoczny dla niej ukrywał się przed oczami Oriona.
– Cześć, Kiciu – powiedział i uśmiechnął się do Kasandry.
Nie miała nic przeciwko temu przezwisku. Co zaskakujące, chyba nawet je lubiła. Odwzajemniła uśmiech, a promień srebrnego światła wypłynął falą z jej piersi i tańczył jej po twarzy, ramionach i splecionych w warkocze włosach.
– Powiedziałeś, że zostaniesz na trochę. – Nie odrywała od Oriona wzroku. – Obiecałeś zrobić mi dzwoneczek.
Orion odrzucił głowę w tył i roześmiał się, a jego białe zęby zalśniły w półmroku.
– Już zrobiłem. Ale nie mogę cię zmusić, żebyś go nosiła, jeśli nie chcesz.
Wyjął z kieszeni długi, połyskujący, jedwabny sznurek w kolorze purpury, obwieszony dzwoneczkami mniejszymi niż ziarno słonecznika. Oczy Kasandry rozbłysły.
– Jaki ładny! – zawołała z entuzjazmem.
– Nigdy nie słyszałem, żeby kot lubił nosić swój dzwoneczek. – Orion wykrzywił się komicznie. Gestem poprosił Kasandrę, żeby wyciągnęła rękę, a kiedy to zrobiła, zaczął oplatać sznurek wokół jej nadgarstka, formując wielowarstwową, podzwaniającą bransoletkę.
– To naprawdę piękne! – wykrzyknęła Helena, kiedy zaczął zawiązywać końce. Elementy były proste, ale ostatecznie całość wyglądała naprawdę stylowo. Helena też chciała mieć coś takiego. – Kiedy zdążyłeś to zrobić?
– No wiesz, chwila tu, chwila tam. – Uśmiechnął się tajemniczo, nie odrywając wzroku od bransoletki. – Jak podróżowałem po Indiach i Tybecie, robiłem biżuterię dla turystów, żeby zdobyć parę groszy. – Skończył wiązać i puścił nadgarstek Kasandry.
– Kiedy byłeś w Tybecie? – zdziwiła się Helena, zaskoczona i trochę zazdrosna. Zawsze marzyła, żeby tam pojechać.
Spojrzał na nią, ale się nie odezwał. Helena zerknęła na jego pierś, ale znów wykombinował coś tak, że kolory zmieniały się, zanim zdążyła je rozpoznać.
– Porozmawiamy o tym wieczorem – powiedział w końcu.
– Dobrze, ale musisz nauczyć mnie tej sztuczki ze zmienianiem kolorów albo nigdzie z tobą nie pójdę. – Wskazała najpierw na swoją pierś, potem na jego. – Jestem na straconej pozycji.
– A więc jednak dokądś się wybieracie – stwierdziła niespokojnie Kasandra i popatrzyła na Oriona. – To randka?
– Niezupełnie – odparł z tajemniczym uśmiechem.
Helena nie miała pojęcia, co Orion planuje, więc tylko wzruszyła ramionami.
– Ale nie znikacie na długo, prawda? – dopytywała Kasandra, a w jej głosie pojawiła się nutka desperacji.
– No, co ty. – Wziął ją za rękę i dla zabawy potrząsnął, żeby bransoletka zadzwoniła. – Wrócę, zanim w ogóle się zorientujesz, że mnie nie ma.
– To dobrze. – Odetchnęła z ulgą. Zauważyła, że Helena bacznie ją obserwuje i skrzyżowała ramiona na piersi. – Hektor powiedział, że po-powinniśmy trzymać się razem. My-myślę, że ma rację.
Helena nigdy wcześniej nie słyszała, żeby Kasandra się jąkała, i zaczęła się zastanawiać, czy ta nie przewidziała przypadkiem, co może się stać, jeśli ona i Orion wyjdą z domu. Może opuszczanie domu Delosów było zbyt niebezpieczne? Potem przypomniała sobie, że od czasu Halloween Kasandra nie wypowiedziała żadnego proroctwa.
Zanim zdążyła zapytać, czy to normalne, dziewczynka odwróciła się na pięcie i wyszła.
– Jeśli już mowa o Hektorze – podjął Orion, zupełnie nieporuszony dziwnym zachowaniem Kici – muszę go chyba poszukać. Nie powinien się szwendać, ma siedzieć spokojnie w ukryciu, bez względu na to, jak bardzo cierpi z miłości.
– Racja – wymamrotała Helena, wciąż pochłonięta myślami o Kasandrze. Jeśli Orion widzi serca, jak mógł nie dostrzec zmiany, która następowała w Kasandrze w jego obecności? Helena stwierdziła, że chyba poniosła ją wyobraźnia.
– Wszystko w porządku? – spytał Orion i dotknął jej delikatnie. Jego troska tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że skoro Orion niczego nie zauważył w Kasandrze, to pewnie nic dziwnego się nie działo, a ona musiała przypisać zbyt duże znaczenie temu, co jej się wydawało.
– Chyba tak. – Machnęła ręką, żeby rozproszyć myśli, i uśmiechnęła się do niego. – Idź po Hektora. Jeśli będziesz musiał, przyprowadź tego głupka siłą.
– Pewnie jest nad oceanem. Lubi pływać, kiedy ma zły nastrój. To nie powinno potrwać długo. – Przyjrzał się jej uważnie. – Na pewno nic ci nie jest?
– Tak, nie przejmuj się mną.
Kąciki ust Oriona uniosły się w leciutkim uśmiechu.
– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. – Nachylił się i musnął wargami jej usta. – Niedługo wrócę – szepnął i odwrócił się, żeby wyjść, zanim Helena zdążyła odwzajemnić pocałunek.
Matt czuł, że jego wojownicy się zbliżają. Łączyła ich przysięga krwi i wyczuwali się wzajemnie, jak gdyby byli jednym ciałem z wieloma kończynami.
W ciągu najbliższych kilku dni pojawią się okręty jego wojsk. Odbędą taką samą podróż jak przed tysiącami lat, kiedy płynęli po Helenę Trojańską. Matt wypatrywał z plaży zbliżającego się masztu. Niedobitki jego olbrzymiej niegdyś armii wyruszyły w chwili, kiedy sztylet znalazł się w dłoni wybrańca, ale ponieważ byli rozproszeni po najróżniejszych miejscach świata, minie trochę czasu, zanim tu dotrą.
W końcu, po tylu tysiącleciach, znów zjednoczą się ze swoim odrodzonym mistrzem. I ze sztyletem, na który przysięgali swoim życiem.
To z powodu tego sztyletu, magicznego daru Tetydy o srebrnych stopach dla jedynego syna, musieli żyć, dopóki nie zginą w honorowej i chwalebnej walce.
Mieli pecha.
Ich niemal niepokonany mistrz zginął, nie mieli szansy oddać za niego życia, ale przysięga wciąż obowiązywała. Nie mogą umrzeć ze starości, w wyniku choroby ani złamanego serca, bez względu na to, jak straszliwie potraktował ich los. Mogli zginąć tylko w boju i większość z nich tak właśnie skończyła. Najsilniejsi jednak zostali, ci najbardziej oddani swojemu panu i przysiędze zabicia Tyrana.
Było ich tylko trzydziestu trzech.
Ale Matt wiedział, że nawet trzydziestu trzech liczących trzy tysiące trzysta lat Myrmidonów może zostawić świat w płomieniach.
Helena stała przy łóżku i patrzyła, jak jej ojciec oddycha. Każde uniesienie piersi było powolne i okupione dużym wysiłkiem. Bliźnięta zapewniały ją, że nie zostały już żadne urazy, które mogliby uleczyć, ale z jakiegoś powodu Jerry nie mógł odzyskać na stałe przytomności. Tak jakby był bardzo zmęczony. Mówili, że może potrzebuje odpoczynku, ale jeśli tak, to czemu przynajmniej nie zachowuje świadomości dłużej niż przez kilka chwil?
Helena spróbowała skupić się na swoich uczuciach, ale kiedy zadawała sobie pytanie o to, jak się czuje z tym, że jej ojciec wciąż jest w złej formie i że nikt nie wie, jak mu pomóc, zaczynała myśleć o innych sprawach.
Do głowy wpadały jej myśli odciągające ją od tematu, na przykład: co z Luisem i jego dziećmi po ataku Automedona, czy sklep ocalał po zamieszkach, czy ktokolwiek zajrzał do domu jej ojca, żeby sprawdzić, czy nie został zdemolowany. Te rozważania były racjonalne, a jednak jakoś nie na miejscu w momencie, kiedy on ledwie trzymał się życia.
Usiadła w fotelu przy łóżku i zaczęła się zastanawiać, co z nią nie tak. Jak może być w takiej chwili aż tak rozkojarzona? Zauważyła, że noga jej drga spazmatycznie. Położyła na niej dłoń, żeby ją uspokoić, ale to nic nie dało. Bała się, że zaraz wyskoczy ze skóry, więc wstała i zaczęła krążyć.
– Jeszcze trochę i wydepczesz dziurę w podłodze – powiedział łagodnie Lucas od progu.
Obróciła się i spojrzała na niego. Nie miała nastroju, by szarpać się emocjonalnie i raz w życiu zapragnęła, żeby Lucas sobie poszedł.
Oparł się o framugę i patrzył na nią. Uśmiechnął się i głową wskazał na korytarz.
– Chodź – powiedział krótko.
– Niby dokąd? – spytała zaczepnie. Skrzyżowała ramiona na piersi i wpatrywała się w niego.
– Do klatki – odpalił, zupełnie niezrażony jej spojrzeniem. Odepchnął się od framugi i powoli podszedł do Heleny. Złapał ją za nadgarstki i rozplótł jej ramiona. Zrobił jeszcze krok. – Musisz komuś przywalić.
Helena otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale natychmiast je zamknęła. Lucas miał rację. Patrzenie na tak bardzo chorego ojca sprawiało, że czuła się bezradna i niepotrzebna. Przyzwyczaiła się, że to ona bierze udział w najpoważniejszych potyczkach, tymczasem w tej walce ucierpiał jej ojciec. A ona nie mogła zrobić nic, żeby mu pomóc.
Musiała grzmotnąć kogoś albo w coś, w cokolwiek, byle tylko uwolnić się od potwornego napięcia wynikającego z tego, że musi siedzieć bezczynnie, gdy jej ojciec cierpi. Lucas wiedział o tym, bo ją znał. Rozluźniła ramiona, zadarła głowę, jakby rzucając wyzwanie.
– Chodźmy. – Głos zadudnił jej głęboko w piersi.
Lucas zacisnął zęby i zadrżał mu mięsień na szczęce. Ciepło spływało z jego skóry jak krew. Helena czuła jego zapach: gorący chleb i świeży śnieg, słońce i ciemność, wszystkie przeciwieństwa, które normalnie wzajemnie się znosiły, jakimś cudem w Lucasie istniały jedno obok drugiego. Helena zamknęła oczy i bezwstydnie wdychała jego woń.
Odsunął się. Mocno szturchnął ją w ramię, żeby wytrącić z rozmarzenia. Wkurzało ją, kiedy tak nią rządził, a on niewątpliwie o tym wiedział. Wyrwała z uścisku nadgarstek i popchnęła Lucasa w stronę schodów. Widziała, jak napina plecy, kiedy szła za nim przez dom, a potem na dół, do klatki.
Kiedy tylko znaleźli się na schodach do piwnicy, od razu zaczęli się rozbierać. Żadnych butów, ozdób, pasków, twardych czy ostrych przedmiotów – tego wszystkiego nie mogli mieć w klatce, ale nie zawracali sobie głowy wkładaniem miękkich akcesoriów na miejsce tych, które z taką pasją z siebie zdejmowali. Z każdym ubywającym elementem garderoby rosło pragnienie Heleny, żeby go rozszarpać na strzępy.
Inne Heleny w jej głowie tylko pogarszały sprawę. W większości wspomnień Lucas był dla niej niezdobyty, raz za razem wymykał jej się z rąk. Czuła się tak sfrustrowana, że nie potrzebowała erynii, żeby chcieć go zabić. A po odgłosie rozrywanego materiału, gdy zdejmował koszulkę, i trzasku skórzanego paska, który wyciągał ze spodni, mogła stwierdzić, że jest tak samo jak ona przybity tą patową sytuacją.
Weszli na ring już tak rozjuszeni, że ledwie zamknęli drzwi klatki, od razu dopadli do siebie.
Zaczęła Helena. Wyrzuciła do przodu prawe ramię i rąbnęła Lucasa w twarz. W ostatniej chwili zdołał uchylić się przed ciosem i podciął ją, żeby upadła – to jego specjalność.
Przeturlała się na bok i poderwała, zanim zdołał uziemić ją pod sobą, a jednocześnie wyprowadziła kolejny cios. Wyciągnął ręce, żeby go zablokować, przyjął jeszcze kilka uderzeń, a potem zamknął ją w klinczu i pchnął na ścianę klatki z łańcucha. Wbił ramię w jej mostek i wycisnął z płuc powietrze, krępując jej przy tym ręce.
– O czym rozmawiałaś z Orionem po śniadaniu? – wysyczał jej do ucha.
– A kto mówi, że rozmawialiśmy? – Powiedziała tak specjalnie, żeby go zranić. Udało jej się. Wyraz bólu przemknął mu po twarzy. Wykorzystała tę okazję, oswobodziła jedną rękę i przyładowała mu w brzuch.
Lucas warknął i złapał ją za nogę. Powalił Helenę na matę, rozsunął jej uda i położył się między nimi. Ona oplotła go nogami w pasie i zaczęła ściskać z całych sił.
– Słyszałem, że rozmawialiście – wycedził przez zaciśnięte zęby. Przyszpilił jej ramiona do maty. – Chociaż trudno się rozmawia z językiem w czyichś ustach, co?
Spojrzała na niego, ale nie odpowiedziała.
– No, co mu powiedziałaś? – wrzasnął jej w twarz.
Gdyby byli wojownikami mieszanych sztuk walki, musiałby zacząć okładać ją pięściami. Ale jej nie uderzył. Do Heleny dotarło, że choć miał siniaka na policzku i krew leciała mu z brwi, nie oddawał ciosów. Robił to dla niej, żeby mogła pozbyć się frustracji. Próbował jej pomóc.
Kiedy zdała sobie z tego sprawę, gniew z niej uleciał i przestała się szarpać. Nie musiała patrzeć na jego pierś, żeby wiedzieć, jak bardzo ją kocha. Cały czas to udowadniał, biorąc na siebie jej wciąż nowe problemy.
– Widzę uczucia, jak ktoś z Domu Rzymskiego, ale nie mam pojęcia czemu – przyznała z westchnieniem. Lucas popatrzył na nią zdziwiony, kiedy zbierała siły, by mówić dalej. – Nie powiedziałam tego Orionowi, ale zdaje mi się, że umiem też wpływać na ludzkie serca.
– No i? – zachęcił, kiedy znów zamilkła.
– Sprawiłam, że policjant, który pilnował Andy, wpuścił nas do jej sali. Nawet nie spytał o nasze nazwiska. Na początku podejrzewałam, że chodzi o „twarz, która wysłała na morze tysiąc statków”. Czasem mężczyźni tak reagują. Ale im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem pewna, że nie w tym rzecz. Zrobiłam coś jego sercu. Coś, czego nie powinno się robić.
– Hm. – Lucas powoli ją puścił, zmarszczył brwi i przykucnął.
Helena też usiadła; rozcierała obolałe nadgarstki i czekała, aż będzie gotowy mówić dalej.
– Spójrz na mnie – polecił nagle, przysunął się i wpatrzył w nią intensywnie. – Jesteś jedyną dziewczyną, jaką w życiu pocałowałem.
– Kłamca – odparła tak szybko, że niemal weszła mu w słowo. Wyszczerzył zęby, ale jego uśmiech szybko zgasł. Znów patrzył spokojnie.
– Skąd wiesz, że kłamię?
– Dlaczego jestem pewna, że nie tylko całowałeś inne dziewczyny? W twoim głosie było coś dziwnego. Miałam też takie uczucie, jakbym...
– Jakbyś coś zgubiła i musiała to odnaleźć? – Kiedy przytaknęła, patrzył na nią przez chwilę z nieprzeniknioną twarzą. – Jesteś Kłamstwowidząca, Heleno. Wiesz, kiedy ktoś ściemnia.
– Ale jakim cudem?
– Nasza krew. – Pokiwał głową, jakby we własnych słowach słyszał prawdę. – Kiedy ty, Orion i ja zawarliśmy braterstwo krwi, przejęłaś nasze talenty. Ja u siebie nie zauważyłem żadnych nowych mocy i Orion raczej też nie, bo chyba coś by powiedział, kiedy dochodziliśmy razem do zdrowia. Ale ty masz nasze talenty: umiejętność Oriona kontrolowania serc i moją umiejętność rozpoznawania kłamstw. – Przechylił głowę. – A może nawet nie tylko to – szepnął do siebie, wciąż się nad czymś zastanawiając.
Helena spojrzała na niego przestraszona.
– Więc co się ze mną dzieje? Ostatnie, czego mi trzeba, to więcej mocy.
– Jeszcze nie wiem, ale dojdę do tego – obiecał.
– Ty do wszystkiego umiesz dojść – mruknęła z uwielbieniem.
– To ty wpadłaś na to, z której rzeki muszą się napić erynie, nie ja.
– Tak, ale ty mi pomogłeś. Zawsze pomagasz.
Nie mogła znieść dzielących ich centymetrów zimnego powietrza, więc przysunęła się bliżej, boleśnie świadoma, że oboje są tylko w bieliźnie.
Wyciągnął do niej nagie ramiona i schylił głowę, żeby dosięgnąć jej warg. Dzięki nowemu darowi Helena widziała złote chmurki wydobywające się w pierzastych kłębkach z jego skóry i ciepły ogień pobłyskujący nisko w jego brzuchu. Lucas rozchylił usta, zamknął oczy...
Znieruchomiał. Lekka złota mgiełka, która ich spowijała, zastygła w powietrzu, stwardniała i opadła na podłogę w postaci pokruszonej skorupy. Jasne, błękitne oczy Lucasa pociemniały, kiedy do jego wnętrza wkradł się cień i stłumił naturalny blask.
– Dlatego powinnaś zawsze rozmawiać ze mną, kiedy jesteś zagubiona, Heleno – powiedział twardo i się wyprostował. – Nieważne, co zajdzie między tobą a Orionem, ja zawsze będę tutaj, żeby ci pomóc. Nawet jeśli wcześniej będę musiał oberwać. – Odwrócił się, starł krew i zerknął na matę.
– Boli? – Helena z trudem przełknęła ślinę i powstrzymała się, żeby nie dotknąć jego rany, nie objąć go.
– Nie. – Pokręcił głową. – W porównaniu z całą resztą to w ogóle nie boli.
Helena została na ringu jeszcze długo po wyjściu Lucasa. W końcu zaczęła marznąć, siedząc tak w samej bieliźnie, więc zmusiła się żeby wstać i poszukać ciuchów. W jednej ręce trzymała dżinsy i właśnie rozglądała się za koszulką, kiedy drzwi się otworzyły.
– Czemu jesteś prawie naga? – krzyknął Hektor ze szczytu schodów.
Helena nie wzdrygnęła się ani nie zawstydziła. Miała to gdzieś. Po prostu Hektor jak zwykle pojawił się w niewłaściwym momencie, żeby ją drażnić. W końcu zrozumiała naturę kontrowersyjnej, a jednak pełnej czułości relacji z Hektorem. To nie jest więź bratersko-siostrzana w czystej formie, nigdy nie była.
Kiedyś poślubiła tego faceta i z urywków wspomnień, które z trudem przywoływała, wynikało, że żadne z nich nie czuło się w tym małżeństwie szczęśliwe, choć bardzo się starali, żeby ich związek funkcjonował. To tak jak być na stałe skutym kajdankami z kimś, kogo się kocha, ale kto nas wkurza.
– Lucas i ja biliśmy się – odparła Helena. Uznała, że lepiej sama mu powie, niż żeby ciągnął ją za język.
Schodził po schodach, kiedy wciągała dżinsy.
– Aha... A ubrania miały tak dość wyzwisk i ciosów, że zeskoczyły z waszych ciał i uciekły?
Nie mogła się nie roześmiać.
– Nie. Postanowiliśmy w końcu rozprawić się ze sobą fizycznie, zamiast emocjonalnie, tak dla odmiany. – Zapinając suwak, wskazała brodą na ring.
– Zabawne, ale jakoś nie jesteś pobita. Rozczochrana tak, ale nie pobita. – Uniósł brew i podał jej czarny sweter z dekoltem w serek.
Nie zareagowała na ten komentarz. Wzięła ciepły sweter i z radością go na siebie włożyła, a potem niepewnie spojrzała na Hektora.
– Jak się trzymasz? – spytała wprost.
Wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę ciężkich bokserskich worków.
– W porządku. Nie wiem, czemu ty i Orion ciągle mówicie o Andy.
– Wydaje mi się, że to ty o niej myślisz – rzuciła, ale nie złośliwie, i poszła za nim. Stanęła po drugiej stronie worka, żeby przytrzymać go dla Hektora. – Chowasz się tutaj. Tak samo jak ja.
Zaczął walić w worek, z początku bez większego zaangażowania. Stopniowo jednak wzmagał intensywność ciosów. Helena przesuwała się zgodnie z kierunkiem uderzeń, a jednocześnie obserwowała, jak jego twarz się napina. Budził się w nim duch walki.
Nie, to coś jeszcze większego, pomyślała. Jest wojownikiem prosto z legendy.
Kiedy tylko ta myśl przemknęła jej przez głowę, zauważyła, że Hektor traci drapieżny impet, a do jego niespokojnego ducha wkrada się bezradność i smutek.
– Ona nie może na mnie patrzeć, Heleno. Jedyna dziewczyna, która kiedykolwiek zrobiła na mnie wrażenie, a ja ją przerażam. – Opuścił pięści i oparł się o worek, stając naprzeciwko Heleny. – Wolałbym, żeby uważała mnie za idiotę albo za świntucha. Z takim jej nastawieniem przynajmniej mógłbym walczyć. Ale strach? – Pokręcił głową. – Nie mam szans. Nie mogę się za nią uganiać z powodu tego, co on zrobił. Muszę trzymać się od niej z dala, tak jak mi powiedziała. Tyle tylko, że... Nie wiem, czy dam radę.
– Rozumiem cię – powiedziała ze smutkiem Helena i przytuliła się do worka od drugiej strony.
– Ach, ironia? Tak? – zażartował, ale potem nagle zmarszczył czoło. – Ty masz przynajmniej inne możliwości.
– A ty nie? – roześmiała się. – Chyba że przeleciałeś już wszystkie gorące laski na świecie i żadna nie została.
– Mówię serio. – Hektor już się nie uśmiechał. – Czujesz coś do Oriona, czy jest dla ciebie jak Matt, po prostu kumplem?
– Nie, zdecydowanie nie kumplem. – Pomyślała o tym, co zasugerował jej Morfeusz, że w jakimś sensie może pragnąć Oriona bardziej niż Lucasa. – Orion niesamowicie mi się podoba.
– Zależy ci na nim?
– Bardzo.
– Więc mu się oddaj. – Patrzył na nią z całkowitym spokojem. – Obydwaj czekają, aż dokonasz wyboru. Żaden z nich nie pójdzie naprzód, dopóki tego nie zrobisz. Ty, Heleno, musisz wybierać.
Chciała wykrzyknąć „Lucas”, ale wyobraziła sobie pełen obrzydzenia wyraz twarzy Hektora, gdyby okazało się, że woli jego kuzyna niż Oriona, więc stłumiła w sobie krzyk.
– Wybiorę – powiedziała tak, jakby w to wierzyła. – Wybiorę – powtórzyła.
Hektor parsknął śmiechem.
– Za pierwszym razem zabrzmiało nawet wiarygodnie. Ale za drugim? Już prawie wcale.
– Co mam zrobić? – jęknęła i zaczęła uderzać czołem w worek. – Czuję się jak piłeczka pingpongowa.
– Zdaje mi się, że oboje powinniśmy stąd wyjść i zająć się czymś pożytecznym. – Po przyjacielsku założył jej nelsona i poprowadził w stronę schodów. – Chodź, księżniczko. Zobaczmy, czy sklep twojego ojca jeszcze stoi.
Hektor i Helena załadowali na tył ciężarówki nieużywane deski z szopy, skrzynkę z narzędziami i pudełko gwoździ. Po potężnej awanturze o to, czy Hektor powinien ryzykować, że zostanie zauważony na ulicy, stało się jasne, że jeśli on nie wyjdzie z domu – tymczasowej kryjówki Andy – dziewczyna ucieknie z wrzaskiem. Więc ostatecznie Helena niechętnie się zgodziła, aby jej towarzyszył. Postawiła jednak na swoim, że to ona będzie prowadzić. Przejechała obok swojego domu, zobaczyła, że tam wszystko w porządku, potem skierowała się do News Store. Hektor bunkrował się na tylnym siedzeniu.
Już w środku, z dala od czyichkolwiek spojrzeń, zmiatał potłuczone szkło i inne śmieci pozostałe po zamieszkach. Helena natomiast wyjęła ze składziku drabinę i zaczęła zabijać deskami wybite okna. To ją przygnębiało. Za każdym razem, kiedy się rozglądała, uświadamiała sobie, że choć sklep da się odnowić, nigdy nie będzie taki sam. Nie do końca. Są rzeczy, które na zawsze pozostają w jakimś stopniu zniszczone, nawet jeśli się je naprawi.
Zatopiona w myślach nie zauważyła, jak ktoś podszedł do niej chodnikiem.
– Wiesz co? Gdyby odpowiednio przechylić głowę, deski wydawałyby się przybite całkiem prosto – krzyknął zza jej pleców Orion takim tonem, jakby nie wierzył własnym oczom, widząc jej partacką robotę. – Pijana jesteś?
Zatrzęsła się ze śmiechu.
– Nie! Ale nigdy dotąd tego nie robiłam!
– Nie da się ukryć. – Wyszczerzył zęby i gestem nakazał jej zejść z drabiny. Śmiejąc się, zeskoczyła na ziemię i stanęła obok niego. – Masz wszystkie palce? – Zerknął na jej dłonie. Wyjął jej z ręki młotek, jakby to narzędzie mogło ją pogryźć. – Lepiej zostaw to profesjonaliście.
– Profesjonaliście, mówisz? – Helena w to nie wątpiła. Kiedy przypadkiem zwinęła mu kurtkę i portfel, zajrzała do jego prawa jazdy i wiedziała, że Orion ma uprawnienia na ciężkie maszyny.
– Pracowałem na kilku placach budowy. Budowałem domy – oznajmił z dwuznaczną miną, jakby robił tam coś znacznie gorszego.
– Wytwórca biżuterii, stolarz... No, po prostu człowiek renesansu – skwitowała żartobliwie.
– Tak. Łapię się wszystkiego, na czym można zarobić – przyznał z nieśmiałym uśmiechem.
– Słuchaj, jesteś synem Afrodyty. Mogłeś pójść na łatwiznę: powydymać swoje słodkie usteczka do jakiejś bogatej laski, sprawić, żeby zakochała się w tobie do szaleństwa i poczuła, że musi podarować ci kopalnię diamentów albo coś w tym stylu. – Helena uśmiechnęła się do niego, bo podobało jej się, że zawsze umniejszał swoje zalety, nie tylko te sukcesorskie. – Ale nie, ty zapracowałeś na swoje pieniądze.
– Tak, na całe pięć dolarów. – Wywrócił oczami.
– Może za uczciwie zarobionego dolara nie kupi się więcej niż za nieuczciwie zarobionego, ale na pewno ten pierwszy jest wart więcej. W każdym razie dla mnie – odpowiedziała poważnie. On radził sobie sam, tak jak jej tata, a ona bardzo to szanowała. Szczególnie u niego, bo na swoje honory musiał zapracować, nie przyszedł z nimi na świat.
– Hej, Orionie! Podciągnij portki, przerzuć ją przez ramię i, na litość boską, weź ją sobie jak mężczyzna! – ryknął Hektor z wnętrza sklepu.
Orion skrzywił się i pełnymi bólu oczami spojrzał na Helenę.
– Nadchodzi jaskiniowiec – szepnął konspiracyjnie. – To nie do końca mój styl.
– Ach tak, Hektor, nasz kochany prostaczek – odparła cicho Helena. Schylili ku sobie głowy i zaśmiali się cicho.
– Gorzko! Gorzko! Gorzko! – skandował Hektor, spoglądając na nich spomiędzy krzywych desek.
– Będziesz ze mną chodził na wszystkie moje randki? – spytał Orion i, udając entuzjazm, zaczął klaskać.
– Pewnie, stary! Nauczę cię czego trzeba. – Hektor wyszczerzył się szeroko. – Po pierwsze, musisz wziąć pannę i złapać ją za...
– Dlatego właśnie cieszę się, że testosteron nie jest zaraźliwy – wcięła mu się w słowo Helena. Potem wpuściła Oriona na drabinę, żeby naprawił szkody, jakie spowodowała, a sama weszła do środka pomóc Hektorowi w sprzątaniu.
Mimo ciągłych docinków udało im się zabezpieczyć okna, pozamiatać i wyrzucić łatwo psujące się produkty. Co jakiś czas wśród poniszczonych przedmiotów Helena natrafiała na coś osobistego, na przykład potwornie krzywą rzeźbę z makaronu z podpisem „Dla kochanego tatusia”, którą wykonała w podstawówce, koszmarnie brzydki i ciężki jak imadło kubek, który zrobiła dla Kate, kiedy zaczęła chodzić na kółko garncarskie, oraz garść medali za drugie miejsce w biegach.
Najgorsze okazały się zdjęcia, trudno było patrzeć na połamane ramki, poniszczone szkłem fotografie. Niektóre wisiały w sklepie, odkąd była małą dziewczynką. Widywała je codziennie, a teraz, kiedy wyrzucała je do śmieci, miała bolesną świadomość, że widzi je po raz ostatni.
Za każdym razem, kiedy natrafiała na taką pamiątkę, Hektor albo Orion żartowali albo się wygłupiali, żeby ją oderwać od smutnych myśli. Dostrzegała to i wzruszały ją te niezręczne próby.
Wiedzieli, że nie chodzi o przedmioty same w sobie. Kiedy urządzali cyrk, żeby ją rozchmurzyć, nie poddawała się ponurym rozważaniom o tym, co bolało ją najbardziej: że jej ojciec nie czuje się ani trochę lepiej. Strata zdjęć, rzeźby z makaronu i obrzydliwego kubka z gliny to nic w porównaniu ze strachem, który odczuwała na myśl o nieprzytomnym ojcu. Czemu on się nie budzi?
Chciała coś powiedzieć, jakoś im podziękować, że pomagają jej przez to przejść, ale znała tych dwóch chłopaków już na tyle dobrze, żeby trzymać buzię na kłódkę. Hektor tylko by się z niej nabijał, gdyby wyraziła wdzięczność, a Orion przecież i tak czytał w niej jak w otwartej książce. Tak więc tylko zapisała w pamięci godziny, które spędzili z nią, ryjąc wśród ruin jej dzieciństwa. Wiedziała, że nigdy nie zdoła odwdzięczyć się im za to, co dla niej zrobili.
– Hektor wróci do domu ciężarówką – oznajmił Orion, wyrywając Helenę z zamyślenia. – Sam.
– Co? – spytała rozkojarzona. – O, nie. Hektor nie powinien prowadzić. Ktoś może go zobaczyć.
– Nie zobaczy. Już ciemno. Nikt mnie nie rozpozna – zaprotestował. – A nawet jeśli ktoś mnie oświetli z naprzeciwka, choć nie sądzę, obraz trochę się rozmyje.
Helena się rozejrzała. No, fakt. Nie zwracała na to uwagi, ale słońce już zaszło. Zapadł wieczór, a na ulicach pusto i głucho. Od czasu zamieszek ludzie niechętnie wychodzili z domów. Nantucket wyglądało jak wyspa duchów.
– Dobra, chyba masz rację. Dzięki za pomoc. – Przytuliła Hektora. Opanowała się, żeby nie zacząć się mazać i nie chlapnąć czegoś, co uznałby za niewybaczalnie ckliwe.
– Baw się dobrze, księżniczko – odparł Hektor głosem jak na siebie niezwykle miękkim. Spojrzał na Oriona i skinął raz głową, potem odwrócił się i wyszedł, bez choćby jednego żartu czy złośliwej uwagi.
Helena nieśmiało wzięła Oriona za rękę, bo zrozumiała, że przyzwoitka Hektor dał im przyzwolenie. To tak jak kiedyś w szkole Hergie pozwalał chodzić po korytarzach. Bez względu na to, co dzisiaj zrobią, Hektor na pewno ich za to nie ukarze.
– No więc? – Spojrzała na Oriona. W gardle jej wyschło i z trudem przełknęła ślinę. – Chciałeś mi coś pokazać.
– Mhm – mruknął i zagryzł dolną wargę, jakby żałował swojej propozycji. – Ale miałaś ciężki dzień, a to, co zamierzałem ci pokazać, nie jest zbyt optymistyczne.
– No to teraz już muszę zobaczyć – oznajmiła Helena i zamaszyście wskazała na wnętrze sklepu. – Nie mogę być jedyną osobą, której życie stało się totalną ruiną.
Orion parsknął śmiechem, odsłaniając przy tym białe, ostre zęby. Przyciągnął Helenę do siebie i przytulił ją do piersi. Przestał się śmiać i pocałował ją w skroń, potem musnął ustami jej brew, a jego nastrój gwałtownie się zmienił. Helena gdzieś w głębi wiedziała, że przytulił ją z dwóch powodów. Dlatego, że naprawdę chciał ją mieć blisko, ale przede wszystkim dlatego, żeby nie dojrzała, co się dzieje w głębi jego serca.
– Wierz mi, nie tobie jednej życie obróciło się w totalną ruinę – wyszeptał.
– Więc pokaż mi swoją. – Odsunęła się i spojrzała mu w oczy. – Przeszliśmy razem piekło, Orionie. Z czym trudniej sobie poradzić niż z tym?
Kąciki ust Oriona uniosły się lekko w pełnym tęsknoty uśmiechu:
– Z rodziną – odparł.
Helena przypomniała sobie, że Orion stawał się smutny za każdym razem, gdy ktoś wspominał o jego ojcu, Dedalu. Wiedziała, że jest z tym związana jakaś mroczna, bolesna historia.
– Twój ojciec, tak?
– Nie. – Puścił ją i popatrzył gdzieś w bok z niepokojem. – Może to jednak nie jest dobry pomysł.
– Słuchaj, latałeś kiedyś? – spytała szybko. Zerknął na nią ze zdumieniem, jakby został całkowicie wytrącony z zamyślenia. Czyli osiągnęła cel. – To znaczy, nie samolotem – sprecyzowała. – Latałeś kiedyś tak jak ja?
– Nie, nigdy.
– A chciałbyś?
– To najbardziej zwariowana rzecz, jaką kiedykolwiek robiłem – śmiał się Orion.
– Cśś – upomniała go. Miała zamknięte oczy. – Przestań się miotać. Ważysz tyle co trzy Claire. – Usiłowała nie uśmiechać się na czysty zachwyt w głosie Oriona, ale to okazało się niemożliwe. Był uroczy, kiedy się cieszył. Musiała go czymś zająć, żeby móc się skoncentrować. – Sprawdzaj, czy nikt nie idzie.
Rozejrzał się po alejce na tyłach News Store, gdzie stali mocno objęci.
– W porządku.
Helena poczuła na czole jego oddech, kiedy znów na nią spojrzał. Stała ze spuszczoną głową i zamkniętymi oczami. Oddech miał ciepły i słodki, trochę nierówny z emocji. Już prawie udało jej się wprowadzić cały jego ciężar do swojego umysłu: skórę, krew i kości, które nieustannie kierowały się ku jądru Ziemi. Teraz uruchomiła zmysł znoszący grawitację i wytężyła go, aż ogarnął całe potężne ciało Oriona.
– To łaskocze! – stęknął i objął ją ciaśniej w talii.
– Ćśś – powtórzyła, skupiając się mocno. I wtedy to poczuła. Jego ciało znalazło się na właściwym miejscu w jej umyśle. – Mam cię! – oznajmiła triumfalnie.
Kiedy poznała już jego kształt i ciężar, bez problemu wyrwała go grawitacji. Otworzyła oczy, żeby móc obserwować minę Oriona, gdy wznosili się w powietrze i mknęli wśród chmur, podświetlanych przez gwiazdy na biało i fioletowo. Twarz Oriona nieustannie ją zaskakiwała. Gdy już wydawało jej się, że przyzwyczaiła się do tego, jaki jest olśniewająco piękny, zmieniał się, a jej system nerwowy głupiał od nowa.
– Dokąd lecimy? – spytała go głosem spokojniejszym, niż się spodziewała. – Chciałeś mi coś pokazać.
Oderwał oczy od widoków i spojrzał na nią posmutniały.
– Heleno... – zaczął zdenerwowany.
– Nie, Orionie – przerwała mu ostro. – Zgodziłeś się lecieć ze mną, choć wiesz, że wcześniej tylko raz leciałam z pasażerem, a nie zdradzisz mi sekretu? Ufasz mi na tyle, żeby powierzyć mi życie, ale nie przeszłość?
– To nie tak. – Zamilkł, bijąc się z myślami.
– Sądzisz, że będę cię mniej lubiła, kiedy dowiem się, przez co przeszedłeś? Takie masz o mnie zdanie?
– Nie! Nie chodzi o to, co ty sobie pomyślisz. W każdym razie nie tylko – wykrztusił z trudem. – Po prostu powrót tam jest dla mnie bolesny.
– I pozostanie bolesny, dopóki będziesz ukrywał to miejsce – powiedziała już łagodniej. – Wiem, kim jesteś, Orionie. Może proces, w wyniku którego stałeś się właśnie taki, nie był najprzyjemniejszy. – Obróciła głowę tak, żeby musiał na nią patrzeć. – Ale efekt jest znakomity.
Zaśmiał się cicho, lekko zarumienił, a potem znów spoważniał.
– Poza tym – mówiła dalej, tym razem szczerząc się bezwstydnie – wiedz, że nie odstawię cię z powrotem, dopóki nie dostanę tego, czego chcę.
– Dobra, wygrałaś. Jak zwykle – jęknął. – Kieruj się na północ.
– Dokąd mam nas zabrać? – spytała entuzjastycznie.
– Do Nowej Fundlandii. Tam się urodziłem.
Z obojętnego tonu, jakim wymienił nazwę, wywnioskowała, że nie uważał tego miejsca za dom. Nie próbowała go wyrwać z zamyślenia ani żartować, jak zwykle, kiedy widziała, że Orion zapada w melancholię. Skupiła się na locie, najszybszym, jaki uznawała za bezpieczny z pasażerem.
Zaledwie po kilku minutach i paru zmianach kursu, których dokonał Orion, lecieli nad spienionym i potarganym przez sztormy skalistym fragmentem lądu nad lodowatym Oceanem Atlantyckim.
Na szczycie wysokiego, stromego wzniesienia stał maleńki domek, niemal pozbawiony okien. Wokół ciemna noc. Nad oceanem unosiła się mgła i zasłaniała światło księżyca. Domek był ledwo zauważalny, w środku paliła się tylko jedna lampa. Orion ciężko westchnął i skinął głową, jakby brał na siebie winę za wyrządzoną niechcący szkodę.
– To tutaj mieszkają moi rodzice.
– Twoi rodzice? – powtórzyła Helena ze zdumieniem. – Myślałam, że twoja mama nie żyje. Czy twój tata ponownie się ożenił?
– Zobaczysz – odparł tylko i pokręcił głową.
Poprosił ją, żeby wylądowała poza kręgiem światła, które padało na trawnik przez okno na parterze.
Pilnując się, żeby pozostać w cieniu, Helena zajrzała do środka. Najpierw zobaczyła potężnego mężczyznę – siedział w fotelu i czytał książkę. Miał na sobie sprane dżinsy, czarny podkoszulek, a czarne krótkie włosy przyprószyła przedwczesna siwizna. Był już po czterdziestce, a jednak pozostał przystojny i wysportowany. Ostre rysy twarzy i złota opalenizna, która ocieplała oliwkową skórę, przypominały jej Lucasa. Nawet kształt jego dłoni, gdy trzymał książkę, wydawał się znajomy. Widok mężczyzny o dłoniach Lucasa wytrącił Helenę z równowagi.
Wiele razy słyszała od członków rodziny, że Lucas wygląda jak syn Posejdona. Niezwykłe podobieństwo sugerowało, że Helena patrzy na Dedala, Głowę Domu Ateńskiego, bezpośredniego potomka Posejdona i ojca Oriona.
Potem zobaczyła własną matkę, Dafne, śpiącą na kanapie naprzeciwko Dedala.
Odsunęła się od okna. Ściskało ją w gardle, potykała się na nierównej ziemi. Orion wyciągnął ku niej ręce, ale je odtrąciła. Niezrażony sięgnął znów i jednocześnie zakrył jej ręką usta.
– Spokojnie! To nie tak, jak myślisz – syknął jej do ucha.
Odprowadził ją od domku najdalej jak mógł, nie ryzykując, że spadną w przepaść.
– Dafne pomaga mojemu ojcu zajmować się matką, kiedy ta ma gorszy okres. Widocznie dostała ataku dziś wieczorem, pewnie z powodu spotkania Domów. Moja mama nienawidzi wszystkich Domów, łącznie ze swoim. – Zamilkł w połowie pospiesznego tłumaczenia i zerknął na Helenę, żeby sprawdzić, czy nadąża. – Przed naszym urodzeniem wybuchła wojna Sukcesorów – powiedział.
Helena, wciąż zgłuszona jego ręką, uspokoiła się i skinęła głową, odpowiadając na niezadane pytanie na temat wojny. Jednocześnie dała mu do zrozumienia, że nie zamierza wtargnąć do domku ani zacząć wrzeszczeć. Rozluźnił uścisk, ale wciąż trzymał ją blisko siebie. Helena wiedziała, że jakieś dwadzieścia lat temu doszło do konfrontacji między Domami i że to była rzeź – Czas Końca – a w każdym razie tak się wtedy wydawało.
– Moja mama była Głową Domu Rzymskiego i zabiła mnóstwo ludzi. Wojna dała jej w kość. Teraz nie może znieść jakiejkolwiek wzmianki o Domach – próbował mówić dalej, ale przerwał; musiał zacisnąć zęby, żeby zapanować nad głosem. – W zasadzie nie radzi sobie z niczym. Ona jest chora, Heleno.
Helena wiedziała, że Sukcesorzy zapadają tylko na jedną chorobę. Orion usiłował delikatnie dać jej do zrozumienia, że jego matka, Leda, jest szalona.
Skoro Dedal potrzebował Dafne, żeby pomogła mu zapanować nad Ledą, ta musiała być nie tylko silna, ale też niebezpieczna dla otoczenia. Dom, gdzie mieszkali, stał całe kilometry od innych gospodarstw, daleko od cywilizacji, dalej było już tylko morze. Helena wyobrażała sobie, jakie wrzaski wiążą się z „atakami”. Zastanawiała się, jak Orion się czuł jako mały chłopiec, dorastając w takim otoczeniu.
Orion delikatnie wypuścił Helenę z uścisku i odwrócił się od niej, ocierając twarz dłonią. Wzięła go za drugą rękę i przycisnęła ją do swojej piersi, a on dochodził do siebie. Patrzyła na niego uważnie i czekała, aż się do niej odwróci. Skinął głową, że już w porządku, a potem poprowadził ją z powrotem w stronę domu.
– Mówiłeś, że ona nie żyje – szepnęła Helena.
Pokręcił głową.
– To ty stwierdziłaś, że umarła, kiedy powiedziałem ci, że jestem Głową Domu Rzymskiego. Ale nie tylko w przypadku śmierci Dom zdobywa nową Głowę. – Odwrócił wzrok. – Nie znałem cię jeszcze wtedy dobrze. Wstydziłem się przyznać...
– W porządku – przerwała mu. Nie musiał się przed nią tłumaczyć.
W domu zapaliło się kolejne światło; gwałtownie odwrócili się, żeby spojrzeć w okno.
Helena zobaczyła kobietę z długimi włosami, która w koszuli nocnej wyszła na schody. Bosa, wyrwana ze snu, wyglądała na szaloną. Nie była już młoda, miała koło czterdziestki, ale zachowała sylwetkę dziewczyny z plakatu. Wokół niej tańczyły rudawe, ciężkie, jedwabiste loki – większość kobiet musiałaby spędzić całe godziny pod suszarką i z lokówką, żeby uzyskać podobną fryzurę. Identyczne włosy miał Orion i tak samo doskonałe proporcje smukłego, umięśnionego ciała.
Koszula opadała jej z ramion, ale ona nie zwracała na to uwagi. Helena pomyślała, że ta kobieta wyglądałaby pociągająco, nawet gdyby wywinęła kozła i spadła z tych schodów. Była drobniejszą, żeńską wersją Oriona, a zatem musiała być niezwykle kusząca dla płci przeciwnej. Wszystko w niej krzyczało, że jest Ledą, córką Afrodyty i matką Oriona.
Dedal skoczył na równe nogi i wciągnął Ledę z powrotem, zanim zdążyła wyjrzeć na zewnątrz. Mimo odległości Helena widziała jej obłąkaną twarz. Białka szeroko otwartych oczu połyskiwały jak u narowistego konia. Helena zadrżała mimowolnie.
– Nikogo tu nie ma, kochanie – powiedział zmęczonym głosem Dedal. Wziął Ledę za ramiona i odwrócił od okna.
– Adonis! Czuję twój zapach! – wrzasnęła rozhisteryzowana Leda. Zapalczywie wyrywała się mężowi, żeby uciec. – Nie pozwolę ci zabić mojego dziecka!
Dafne obudziła się i doskoczyła do Dedala. Razem stworzyli wokół Ledy klatkę ze swoich ciał. Napierali na nią z dwóch stron. Unieruchomili jej ręce, żeby nie szarpała się za włosy i nie drapała po twarzy. Sądząc po ich delikatnych, ale niezwykle precyzyjnych ruchach, robili to już wiele razy.
– Zabiję cię, jeśli skrzywdzisz moje dziecko! – zawodziła Leda, a w jej głosie brzmiało czyste szaleństwo. – Uduszę cię własnymi rękami!
– Adonis nie żyje! Twój brat nie żyje! – krzyczała Dafne, aż Leda przestała wierzgać i zaczęła się uspokajać.
– Mój braciszek – zaszlochała, nagle otępiała i zdziwiona. – Moje dziecko. Mój braciszek. Ale który jest który? Wiem, że zabiłam jednego z nich. Którego wybrałam? – Potem kołysała się w przód i w tył, cicho podśpiewując wciąż od nowa: – Moje dziecko. Mój braciszek.
Dedal i Dafne starali się ją uspokoić. Z każdym powtórzeniem tej żałosnej mantry mówiła coraz głośniej, aż w końcu zaczęła wrzeszczeć.
– Heleno, zabierz mnie stąd – poprosił Orion drżącym szeptem.
Spojrzała na niego, po twarzy płynęły mu łzy.
Natychmiast objęła go i wystrzeliła z nim w powietrze, zostawiając w dole nieutuloną w rozpaczy Ledę. Orion wtulił twarz w szyję Heleny. Jego gorące łzy spływały jej po skórze i szybko lodowaciały w zimnym powietrzu, bo wznosili się coraz wyżej.
Roztrzęsieni, wzlatywali nad ocean. Orion nie wydawał żadnego dźwięku. Helena podejrzewała, że to efekt lat praktyki w tłumieniu płaczu. Nie pozostało nic, nawet falowanie piersi, jedynie szybkie bicie serca. Helena przytuliła go mocniej i odciągała coraz dalej od koszmaru, ale wiedziała, że nigdy nie zdoła zabrać go wystarczająco daleko, żeby poczuł się lepiej.
Skierowała się na południe, w stronę wybrzeża i osadziła ich na ślicznej małej plaży, gdzieś w okolicy Cape Ann w Massachusetts. Usiedli obok siebie na piasku. On gapił się w dal, a ona wpatrywała się w jego profil.
– Byli ze sobą blisko. To znaczy Adonis i moja matka – odezwał się w końcu. – Bardzo się kochali. Dopóki ona nie zakochała się w moim ojcu. Wszystkie Domy, ale Dom Rzymski najbardziej, zabraniały mieć dzieci przedstawicielom dwóch Domów w obawie przed spłodzeniem Tyrana. – Zamilkł i żałośnie wskazał na siebie. – Kiedy mama zaszła ze mną w ciążę, Adonis przybył, żeby mnie zabić. I ją przy okazji, bo nosiła mnie w brzuchu. Ale to matka zabiła jego.
Helena oparła się o ramię Oriona i patrzyła na ciemne fale, rozbijające się o plażę. Podejrzewała, że to jeszcze nie koniec historii. Mdłe kolory kłębiące się w piersi Oriona były ciężkie od poczucia winy i żalu.
– Ale najgorsze wydarzyło się później – podjął głosem pełnym napięcia. – Wiesz, że członkowie poszczególnych Domów mają charakterystyczne cechy wyglądu, prawda? Zdarzają się pewne wariacje. Na przykład Lucas, Jazon czy Ariadna różnią się od innych przedstawicieli ich Domów, ale ogólnie rzecz biorąc, Tebańczycy mają jasne włosy i wyglądają jak ojciec Lucasa. – Helena skinęła głową. – A wiesz, że w każdym pokoleniu jest kilka konkretnych postaci, powtarzających się bez końca? Są niemal doskonałymi replikami osób, które walczyły pod Troją. Kiedy jedna z tych postaci umiera, rodzi się kolejna, żeby zająć jej miejsce.
– Nie, pierwsze słyszę. – Helena zagryzła wargę i się zastanowiła. – Nie sądzę, żeby Delosowie zdawali sobie z tego sprawę, inaczej pewnie by mi powiedzieli.
– Dom Ateński doszedł od tego już dawno temu, ale niewykluczone, że Dom Tebański się nie zorientował. Tebańczycy zawsze mieli w swojej linii wiele wariacji, więc mogło być im trudno dopatrzyć się tego mechanizmu. Twój Dom, Dom Atrydzki, jest jedynym wyjątkiem. Przekazujecie archetypiczny wygląd Heleny z matki na córkę, ale w przypadku pozostałych idealnie odwzorowana postać może przyjść na świat tylko wtedy, gdy poprzednia umrze.
– Mojry muszą uzupełnić obsadę o dziecko, kiedy jedna z postaci umrze – stwierdziła w zadumie Helena. – Ty wyglądasz dokładnie jak Eneasz, prawda?
– Tak, pamiętam, jak Automedon nazwał mnie generałem Eneaszem, kiedy poraziłaś go prądem. – Lekko się uśmiechnął na to wspomnienie. Ale zaraz zmarszczył brwi: – Chwileczkę. A skąd ty wiesz, jak wyglądał Eneasz?
– To długa historia. – Helena machnęła ręką. – Najpierw dokończ swoją.
– No więc jest jeszcze ktoś, oprócz Eneasza, kogo przypominam.
– Swojego wuja Adonisa. – Helena nawet nie musiała się nad tym zastanawiać. Doskonale znała okrucieństwo Mojr, a z jakiegoś powodu wobec Oriona były wyjątkowo bezlitosne. Jakby się na niego uwzięły.
Kiedy tylko o tym pomyślała, olśniło ją, dlaczego Eneasz jako jedyny męski bohater przeżył wojnę pod Troją, uniknął wyroku losu. Jakimś cudem ta jedna postać uciekła przed przeznaczeniem. Helena zaczęła się zastanawiać, jak to się mogło stać, ale postanowiła odłożyć te rozważania na później, bo Orion mówił dalej :
– Wszystko się dobrze układało, dopóki byłem dzieckiem, ale kiedy trochę podrosłem, matka zaczęła mylić mnie ze swoim bratem. – Przerwał i przełknął ślinę. – Widziała we mnie wroga. Odkąd skończyłem osiem lat, nie mogłem przebywać w pobliżu. A mój tata nie mógł jej zostawić samej na dłużej. Więc przez większość czasu musiałem radzić sobie sam.
Helena słyszała w jego głosie gorycz, choć bardzo się starał ją ukryć. Coś jej przyszło do głowy. Od tej myśli stanęły jej dęba włoski na karku, a gniew zawrzał pod skórą. Kiedy się odezwała, głos jej drżał.
– Czy to twoja matka zostawiła ci te blizny, Orionie?
– Nie – odparł ostro. – To Corvus, jej kuzyn. Kiedy stało się jasne, że matka nie może być Głową Domu, nie chciał, żebym przejął rządy po niej. Dom Ateński mnie zaakceptował i wielu moich kuzynów wciąż uważa, że nie powinienem być Głową Domu Rzymskiego. Corvus przyszedł po mnie, kiedy miałem jedenaście lat. Przegrał.
Helena widziała w jego piersi mroczny ogień. Czarne płomienie lizały serce. Zabił swojego kuzyna, skwitowała w duchu. Jako jedenastolatek zabił człowieka. Pokręciła głową i postanowiła skupić się na tym, co potrafiła ogarnąć umysłem. Na Ledzie.
– Czy twoja mama próbowała kiedyś... no... zabić cię? – spytała ostrożnie. Tylko skinął głową, nie odrywając wzroku od fal. Helena patrzyła na wodę razem z nim.
– To było najgorsze, co mnie w życiu spotkało – przyznał martwym głosem.
Helena chciała zadać jeszcze kilka pytań na temat blizn i jego kuzyna Corvusa, ale po beznamiętnym wyrazie twarzy Oriona wywnioskowała, że chłopak ma dość bolesnych wspomnień jak na jedną noc. Poza tym obawiała się, że sama nie zniesie kolejnych informacji.
– Wiesz, co mnie przeraża? – odezwała się po dłuższej ciszy. – Ocean.
Zaśmiał się łagodnie.
– A nie Tartar?
– Tak, Tartar też nie jest fajny – przytaknęła zdecydowanie. – Ale ocean naprawdę mnie przeraża.
– A to wszystko, czego się o mnie dowiedziałaś? – spytał cicho. – Czy to też cię przeraża?
– Nie – odparła. Myślała o tym, że ojciec zostawił go samemu sobie. Że Corvus ścigał Oriona, gdy ten był zaledwie dzieckiem. Że ani przez moment nie mógł się łudzić, że zazna miłości od osób, które teoretycznie powinny się o niego troszczyć. – To mnie rozwściecza.
Trwali w kojącej ciszy, każde pogrążone w myślach.
– Dziękuję – powiedział po kilku minutach milczenia Orion. Zaczął rozwiązywać sznurówki.
– Co robisz? – zdziwiła się, kiedy zdjął buty.
– Po pierwsze, uważam, że to żenujące. Wychowałaś się na wyspie, a boisz się wody – oznajmił. Wstał i ściągnął kurtkę. – Po drugie, myślę, że oboje powinniśmy przestać się bać, najwyższy czas. – Wyciągnął rękę i pomógł jej wstać. – Nauczę cię pływać.
– Teraz? Poczekaj! – Wystraszona zaczęła wyrywać rękę z uścisku. – Nie dam rady.
– Oczywiście, że dasz. – Uśmiechnął się do niej, już był z powrotem słodkim, zabawnym sobą. – Rozbieraj się.
Helena parsknęła śmiechem, ale kiedy Orion zdjął podkoszulek i zobaczyła blizny, śmiech zamarł jej na twarzy. Po krótkim wahaniu podjęła decyzję i poderwała się na nogi.
– W sumie, czemu nie? – Zrzuciła buty, a potem ściągnęła przez głowę bluzkę. – Zabiłam cholernego Myrmidona, co mi tam rekin!
– Zuch dziewczyna! – zawołał i wyskoczył z dżinsów.
Helena zrobiła to samo i natychmiast zaczęła się trząść z zimna.
– Czy umrę z powodu wychłodzenia?
– Nie ze mną. Poczujesz się jak w ciepłej kąpieli – obiecał i wziął ją za rękę. – Gotowa?
– Nie wierzę, że to robię! – zawołała radośnie, kiedy biegli wprost do ciemnej wody. Jednak chwilę przed spotkaniem z pierwszą falą Helena stanęła jak wryta, niemal wyrywając Orionowi ramię ze stawu. Podskakiwała w miejscu na palcach. – Nie, nie mogę! – krzyknęła.
Fale rozstąpiły się wokół niej i Oriona jak Morze Czerwone przed Mojżeszem.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się do niego z ulgą. – Totalnie spanikowałam.
Zauważyła, że Orion twarz ma napiętą, a oczy szeroko otwarte.
– Ja tego nie zrobiłem! – Patrzył na wodę, która cofała się, nie dotykając ich skóry. – To twoja robota.
Helena przestała mentalnie odpychać wodę i zamiast tego wyobraziła sobie jej dotyk. Niewidzialna zapora, która powstrzymywała fale, zniknęła i woda runęła na Helenę i Oriona, zalewając ich do pasa. Spojrzała na niego przepraszająco.
– No tak... Zapomniałam ci powiedzieć, że kiedy zawarliśmy braterstwo krwi, przejęłam kilka waszych talentów – wyjaśniła nieśmiało. – W każdym razie tak sądzi Lucas.
– Pewnie ma rację – odparł Orion i dziwnie na nią popatrzył.
– Nie rozumie tylko dlaczego – dodała i zagryzła wargę. – A ty wiesz?
– Dlaczego dysponujesz taką mocą? – zapytał nieuważnie. – Nie wiem. Ale coś mi się zdaje, że są w to zamieszane Mojry.
– Co? – stała się czujna. – Jesteś na mnie zły?
– Nie. Po prostu swojego daru nie życzyłbym nikomu – powiedział łagodnie. Otoczyła ich kolejna fala. – Czy umiesz wywołać trzęsienie ziemi, Heleno?
Wzruszyła ramionami.
– A gdzie je odczuwasz? – Była pewna, że Orion zrozumie, o co jej chodzi. Ona czuła pioruny w brzuchu. A grawitację w komórkach nerwowych. Obstawiała więc, że trzęsienie ziemi też się gdzieś czuje.
Orion zbliżył się do niej z poważną miną.
– Tutaj. – Potarł dłońmi wnętrze jej nagich ud. – Tak jakbyś jechała na koniu wielkości kontynentu – dodał niskim głosem.
Helena położyła mu dłonie na ramionach, bo nagle zmiękły jej kolana.
Ziemia zadrżała.
Orion złapał ją, zanim ugięły się pod nią nogi. Przylgnęła do niego.
– A więc to tak – szepnął.
Musnęła palcami bliznę na jego piersi, a potem dotknęła jej całą dłonią. Pochylił głowę i pocałował ją, jednocześnie wciągając pod następną nadpływająca falę.
Nie zdążyła spanikować, że jest pod wodą, tak się skupiła na pocałunku. Nawet nie zauważyła, że oddycha w wodzie tak jak na powietrzu, całkowicie zajęta głaskaniem jego ramion i karku. Jedyne, o czym mogła myśleć, to jak cudownie jej z Orionem. Ale też, jak bardzo to jest nie w porządku.
Gwałtownie odsunął się od niej. Otworzyła oczy i chociaż woda była ciemna, zobaczyła na jego twarzy smutek. Wiedziała, że wszystko zepsuła. Miała jedną jedyną szansę na szczęście z innym chłopakiem, niemal idealnym, ale schrzaniła sprawę. Wyciągnęła do niego ręce w desperackiej nadziei, że uda jej się pozbyć tej idiotycznej fiksacji na punkcie Lucasa. Gdyby była dziś wieczorem z Orionem, tak naprawdę z nim była, może zdołałaby zapomnieć o Lucasie.
Orion uniknął jej objęć i zacisnął zęby. Złapał Helenę mocno za nadgarstek i wypłynął na powierzchnię, ciągnąc ją za sobą.
Zanurzyli się głębiej i odpłynęli dalej, niż Helena przypuszczała. Zdała sobie sprawę, że może i potrafi panować nad oceanem, ale nadal nie umie pływać. To jednak nie miało znaczenia. Kilkoma silnymi ruchami ramion Orion pokonał drogę do brzegu. Nie powiedział ani słowa. Kiedy tylko wyszli na piasek, puścił ją i ruszył plażą do miejsca, gdzie zostawili ubrania.
– Orionie! Przepraszam, słyszysz? – krzyknęła, spiesząc za nim. Nawet nie zwolnił. Starała się dotrzymać mu kroku, ale jeszcze przyspieszył. – Zaczekaj.
– Na co? – Obrócił się na pięcie. – Co się zmieni w naszej sytuacji za pięć minut? Albo za pięć lat? Mógłbym czekać na ciebie całe życie, a ty i tak kochałabyś Lucasa.
– Ale ciebie też kocham – wyjąkała.
– Wiem, że mnie kochasz – powiedział ze smutkiem. – Ale nie tak jak jego. – Usiadł na piasku.
Helena stała nad nim i nerwowo wykręcała sobie palce.
– Może nie tak samo, ale to nie znaczy, że kiedyś... – Przerwała.
Nie było żadnego „kiedyś”. Nawet kiedy dotknęła wody z rzeki Lete i zapomniała, jak ma na imię, nadal pamiętała Lucasa. To się nigdy nie zmieni. Lucas był dla niej.
Orion pociągnął ją na piasek obok siebie i westchnął.
– Moi rodzice są jak ty i Lucas. Kochają siebie bardziej niż kogokolwiek na świecie. Bardziej niż mnie. Całe życie zastanawiam się, jak by to było być tak kochanym. Kochanym bardziej. – Spojrzał Helenie w oczy wzrokiem intensywnym i pełnym bólu. – Wiem, że mnie kochasz. Ale czy nie sądzisz, że zasługuję na to, żeby dla odmiany być dla kogoś wszystkim?
W oczach Heleny wezbrały gorące łzy. Orion miał dokładnie taką samą minę jak Eneasz, kiedy jego matka wybrała tamtą Helenę, nie jego. Całe życie, w każdym życiu, Orion był zawsze na drugim miejscu.
– Nie znam nikogo na świecie, kto bardziej niż ty zasługiwałby na miłość, na to, żeby być kochanym mocniej – odparła Helena łamiącym się głosem. – Myślałam, że jeśli zwiążę się z tobą, zapomnę o nim. To tylko łagodny sposób na wyrażenie tego, że cię wykorzystywałam. – Spuściła głowę. – Przepraszam.
Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
– Słuchaj, przecież to ja ciebie pocałowałem. Sam się w to wpakowałem. A zdawałem sobie sprawę, że nie powinienem.
– Ale ja chcę kochać cię mocniej – powiedziała powoli i zamilkła. Bała się mówić dalej. Zebrała się w sobie i odsunęła, żeby spojrzeć mu w oczy. – Przecież mógłbyś sprawić, żebym kochała bardziej ciebie, prawda?
– Tak – szepnął. – Do następnego razu, kiedy zobaczyłabyś Lucasa. Ale wiesz przecież o tym. Nie zakochałaś się w nim raz na zawsze. Zakochujesz się za każdym razem, kiedy go widzisz.
– Więc już nigdy na niego nie spojrzę. Nigdy.
Popatrzył na nią i w zamyśleniu zagryzł wargę.
– Ale ja i tak bym wiedział – szepnął. – Wiedziałbym, że zmusiłem cię do tej miłości, że ona nie jest prawdziwa. Wolę nigdy nie być kochany, niż żyć z taką świadomością.
Pokiwała głową i gapiła się na swoje dłonie, nie widząc ich jednak. Pozwoliła popłynąć łzom. Za Oriona, za siebie, za Lucasa, ale przede wszystkim dlatego, że miała serdecznie dość. Mogła panować nad najpotężniejszymi zjawiskami na ziemi, ale wciąż nie potrafiła znaleźć w sobie mocy, aby zapanować nad najważniejszym: nad własnym sercem.
Orion położył się na piasku i wciągnął ją na siebie. Odpędził wodę z ich skóry i włosów, więc wyschli w jednej chwili. On wbił wzrok w gwiazdy, a Helena znów uroniła kilka łez. Kiedy się uspokoiła, nakrył ich porozrzucanymi ubraniami, wciąż przytulając ją do siebie, żeby nie musiała leżeć na mokrym piasku. Była zbyt zmęczona, żeby myśleć logicznie.
– Jesteśmy przyjaciółmi? – spytał po długim milczeniu.
– Chyba nie tylko, prawda? – mruknęła, bo zaczynała ogarniać ją senność. – Jesteśmy więcej niż przyjaciółmi. Jesteśmy braćmi. Braćmi krwi.
Pod jej policzkiem pierś Oriona zatrzęsła się od śmiechu. Helena usłyszała, jak sam do siebie szepcze:
– Braćmi!
Potem odpłynął w sen.
Ostatnie, o czym pomyślała, zanim też odpłynęła, to że kiedyś już spała tak na plaży z innym chłopakiem. Ale tym razem to nie było wspomnienie tamtej Heleny.
– Wuju? – zawołała.
– Jestem tutaj, siostrzenico – odparł uprzejmie Hades.
Helena odwróciła się i zobaczyła, że idzie ku niej niekończącą się plażą w Podziemiu, tą, która nigdy nie dociera do żadnego morza.
Uśmiechnęła się do niego, kiedy się zbliżył.
– Dziękuję, że przyszedłeś. Mam mnóstwo pytań – powiedziała drżącym i niepewnym głosem. – Kiedy siedzę naprzeciwko samej siebie, a inni ludzie nazywają mnie różnymi imionami, jak na przykład Ginewra, to jest wspomnienie, a nie sen, prawda?
– Tak.
– Jak to się dzieje?
Czarny hełm Hadesa błysnął.
– Zmarli mają wybór. Nie muszą na zawsze zostać w Podziemiu. Ale jeśli zdecydują się odejść, zanim się odrodzą, muszą spłukać z siebie wspomnienia w rzece Lete.
– A więc kiedy dotknęłam kilku kropel z tej rzeki.... – Obudziło się w niej przeczucie.
– Życiowe doświadczenia nigdy nie znikają na zawsze. Rzeka pamięta. Twoja dusza wybrała te wspomnienia z wody i dołączyły do niej w tym życiu. Bardzo rzadko, ale czasem to się zdarza. – Odwrócił zasłoniętą kapturem głowę. – Czemu się nie okryjesz?
– No tak, racja. – Zawstydzona skrzyżowała ramiona na koronkowym staniku. – Ale nie wiem jak.
– Oczywiście, że wiesz. Myśl, Heleno.
– Chcę mieć na sobie czyste i ciepłe ubranie – powiedziała zdecydowanym tonem. Wyobraziła sobie porządny strój, łącznie z ocieplanymi kaloszami, które zwykle nosiła w Podziemiu, i w jednej chwili poczuła to na ciele. Podniosła wzrok na ukryte w cieniu miejsce, gdzie powinny być oczy Hadesa. – Dobrze, no więc pierwsze pytanie. Jak ja to robię? Jakim cudem mogę panować nad Podziemiem?
– Posiadasz moc, którą mam też ja, a także Morfeusz i Zeus, nie wspominając o innych – odparł poważnie. – Każde z nas może stworzyć jeden świat. Ja stworzyłem Hades. Morfeusz krainę cieni. Furie stworzyły suche ziemie, Zeus Olimp. A Tartar... Tartar, całe eony, zanim zaistniało którekolwiek z nas, pozostawił granice swojej krainy otwarte dla każdego, kto dysponuje taką samą mocą, ale jednak żadne z nas nigdy jeszcze jej nie widziało.
– Ale co to ma wspólnego ze mną? – wypaliła Helena. Czuła, że głowa jej pęka. – Ja niczego nie stworzyłam. Nigdy nawet nie dostałam świadectwa z czerwonym paskiem.
– Owszem, nie stworzyłaś. Ale możesz to zrobić, jeśli tak postanowisz. – Zaśmiał się cicho, a ten śmiech wydał jej się przerażająco znajomy. – Zdarzali się już Sukcesorzy z podobnym darem. Nazywacie ich Podziemnymi Wędrowcami, ale to nie jest poprawna nazwa, bo opisuje tylko możliwość, którą dałem Sukcesorom twojego rodzaju. Ubiegania się o moją pomoc. Jeśli w ogóle mogę cokolwiek pomóc – zastrzegł głosem pełnym żalu. – Jak do tej pory zawiodłem was wszystkich.
– Mojego rodzaju? – Helenie zaczęły się pocić dłonie. – To znaczy jakiego?
– Jesteś Demiurgiem, Heleno. Masz moc zbudowania świata dla każdego, kogo postanowisz tam wpuścić. Własnego świata, który będzie działał według ustanowionych przez ciebie zasad. Wieczna młodość, zadowolenie albo niekończące się próby i cierpienie... cokolwiek postanowisz.
Spowiła ich cisza, Helena trawiła tę wiadomość.
– Ale... to... straszne! – wyjąkała i przez chwilę nie mogła złapać tchu. – Widziałeś moje wyroby z gliny?! Ja i tworzenie świata! To by była katastrofa! Nie możesz znaleźć kogoś, kto przynajmniej umie rysować?
– Przykro mi, Heleno, ale Mojry rzadko obdarzają kogoś akurat tym darem. – Hades uśmiechnął się, ale zaraz znów spoważniał. – W zasadzie przed tobą były tylko dwie Sukcesorki, które umiały ten dar wykorzystać na tyle skutecznie, żeby stworzyć świat, ale obydwa światy nie przetrwały długo.
– Jak one się nazywały?
– Morgan i Atlanta. Stworzyły Avalon i Atlantydę. Kiedy jednak zostały pokonane, jeden świat rozmył się we mgle, drugi zniknął pod falami. Ale Sukcesorzy wspominają je do dzisiaj. Szczególnie Atlantydę. Wciąż za nią giną.
– Moment. Twierdzisz, że Atlantyda nie istnieje?!
– Już nie. Każdy Demiurg musi umieć obronić swój świat przed napaścią. I Morgan, i Atlanta przegrały.
Helena opadła na mokry piasek i schowała głowę w dłoniach. Dźwigała na barkach ogromną odpowiedzialność, bo nie miała innego wyjścia, ale to było ponad jej siły.
– Nie. – Pokręciła głową. – Nie mogę tego zrobić. Wiele już dokonałam, ale tego nie dam rady.
– Czego? – spytał Hades. – Co się przerasta?
Podniosła głowę i spojrzała na niego wzrokiem pełnym desperacji.
– Nie mogę wrócić do ocalałych Sukcesorów i powiedzieć im, że te wszystkie morderstwa, których się dopuszczali, żeby dotrzeć do Atlantydy, były na marne! – W jej głosie pobrzmiewała histeria. – Wyrocznia bredziła, że kiedy pozostanie tylko jeden Dom, stanie się on kluczem do Atlantydy. Zabijają się od dziesięcioleci, a ty chcesz, żebym poszła i walnęła prosto z mostu, że to wszystko kłamstwo, bo Atlantyda nie istnieje? Nie mogę!
– To nie kłamstwo, tylko zła interpretacja przepowiedni – wyjaśnił łagodnie.
Popatrzyła na niego oniemiała.
– To za mało – odparła zaskakująco spokojnie. – Musisz mi powiedzieć więcej.
Usiadł obok niej na piasku, na tyle blisko, że rozstąpiły się cienie. Mogła dojrzeć jego jasne zielone oczy i znajomy pieprzyk na perfekcyjnie wyrzeźbionej kości policzkowej, który wyglądał jak czarna łza.
– Proroctwo zostało wypełnione. Domy stały się jednym, Heleno. – Wziął jej dłonie w swoje ręce, żeby je rozgrzać. – Wskrzesisz Atlantydę, Avalon albo Helenę, jakkolwiek zechcesz to nazwać, a kiedy świat będzie gotowy, zdecydujesz, kto może się tam dostać, kto zostanie, a kto musi odejść i czego każdy mieszkaniec doświadczy w twoim świecie.
– To zbyt dużo dla jednej osoby. – Helena pokręciła głową, jak gdyby odrzucając tę możliwość wystarczająco gwałtownie, mogła się jej pozbyć. – To zbyt wielka moc.
Hades ściągnął kaptur, zdjął Hełm Ciemności i rozproszył cienie, które go otaczały. Ku Helenie zwróciła się twarz, którą znała i kochała.
– Znaczna część Sukcesorów zgodzi się z twoim stanowiskiem. Mnóstwo istot, śmiertelnych i nieśmiertelnych, nie powstrzyma się przed niczym, żeby udaremnić ci wykorzystanie twojej mocy. – Jasnozielone oczy Hadesa przyćmił smutek. – Jeśli stworzysz świat, potężne siły sprzysięgną się, żeby go zniszczyć. Ty i twoi sprzymierzeńcy Sukcesorzy będziecie musieli walczyć, żeby go obronić, wielu zginie, a tego właśnie chcą bogowie.
– Więc nie zbuduję świata.
Hades wziął ją za rękę.
– Mojry dopilnują, żebyś nie miała wyboru.
– Nie. – Helena uparcie kręciła głową. – Nie zamierzam uwierzyć, że moim życiem rządzą trzy staruszki. Nie zbuduję świata, jeśli ceną za to jest wojna, na którą będą musieli pójść moi przyjaciele i rodzina. Jeśli nigdy nie stworzę świata, bogowie nie rzucą nam wyzwania i nikt nie stanie do walki.
– Odważna i pełna współczucia... taki powinien być Stwórca. Jestem z ciebie bardzo dumny. Ale do wojny dojdzie, siostrzenico – stwierdził ze smutkiem. – A ty, tak jak twoje imienniczki przed tobą, musisz podjąć decyzję, jak na nią zareagować.
Sklejone snem powieki Heleny otworzyły się na ostry dzwonek telefonu. Było wciąż ciemno, do świtu jeszcze daleko. Leżący pod nią Orion przebudził się i sięgnął po dżinsy, którymi Helena była okryta jak szalem. Palce miał zdrętwiałe z zimna i od snu, ale w końcu udało mu się dokopać do komórki i odebrać ją, zanim przestała dzwonić.
– Halo? – wymamrotał zaspanym głosem. – Cześć, stary. Tak, wszystko w porządku. Jest tu ze mną.
Helena skupiła się, żeby usłyszeć słowa drugiego rozmówcy.
– Ach tak. To dobrze – powiedział Lucas grobowym głosem. – Możecie oboje wrócić do domu? Kasandra przygotowuje się do wygłoszenia proroctwa. Pytała szczególnie o ciebie, Orionie. Nie chciałem wam w niczym przeszkodzić.
Helena i Orion spojrzeli na siebie ze zrozumieniem.
– Już lecimy. Luke, zaczekaj... – zawołał Orion, ale za późno. Lucas się rozłączył. Orion spojrzał nieśmiało na Helenę. – Przepraszam.
– Za co? Lepiej niech myśli, że spaliśmy razem. Może dzięki temu... – Przerwała, widząc na twarzy Oriona zwątpienie.
– On sobie ciebie nie odpuści, Heleno. Nieważne, z iloma facetami spędzisz noc.
Skinęła głową, przyjmując to wyjaśnienie. Orion popatrzył na nią i zmienił temat.
– Skąd wzięłaś ubranie?
– Załatwiłam je sobie w Podziemiu.
– Jak długo tam byłaś? I po co? – spytał zaniepokojony. – Co się stało?
Zastanawiała się, czy powiedzieć mu wszystko, czego się dowiedziała od Hadesa. Ale jak po tej nocy miała mu oznajmić, że jego matka oszalała, bo walczyła w wojnie wywołanej źle zrozumianym proroctwem, a wyspa, o której mówiła, nawet nie istnieje? Wątpiła, czy da radę mu to przekazać. Wzruszyła ramionami.
– Niech zgadnę. – Odwrócił się, żeby wytrząsnąć z dżinsów piasek. – To kolejna długa historia. W którymś momencie będziesz musiała zacząć mi je opowiadać.
– Wiem. – Też wstała i zaczęła się otrzepywać. – Potrzebuję tylko czasu, żeby to sobie najpierw przemyśleć.
Wiedziała, że Orion widzi jej wewnętrzne zagubienie, ale nie naciskał na zwierzenia. Ubrał się, potem wyciągnął do niej ręce.
– Podrzucisz mnie? – spytał z figlarnym śmiechem. Objęła go i uniosła ich w powietrze, chichocząc. Zachęcony jej śmiechem Orion żartował dalej: – Pani kapitan, czy na pokładzie serwowane są drinki? Zaraz pokażę fałszywy dowód.
– Fałszywy dowód? Jak mam ci podać alkohol, jeśli właśnie przyznałeś, że jesteś niepełnoletni?
– Aha! Czyli są drinki! – mówił dalej, udając poważny ton. – No, nic dziwnego, biorąc pod uwagę, w ile kieszeni się wyposażyłaś. – Zaczął na żarty przeszukiwać Helenę. Wpychał ręce do kieszeni jej bojówek i grzebał w bluzie, jakby od tego zależało bezpieczeństwo całego kraju. – Ze wszystkich strojów, jakie mogłaś sobie wymyślić, wybrałaś coś, w czym ja poszedłbym na polowanie. Nie wiedziałem, że lubisz styl myśliwski.
– Było mi zimno! – powiedziała i wybuchnęła głośnym śmiechem.
– Zimno, a jednak wybrałaś flanelę zamiast futra.
Szykowali się już do lądowania w ogródku Delosów i Helena musiała przestać się śmiać, żeby móc się skoncentrować. Ugięła nogi i dotknęła ziemi.
– O, kaloszki! Bardzo seksowne! – ocenił Orion. W ostatniej chwili wytrącił Helenę z równowagi i rąbnęli na trawnik w niezgrabnej plątaninie.
– Nic wam nie jest? – spytał zaniepokojony Matt.
– Nie, w porządku! – odkrzyknęła Helena.
Matt stał przy swoim nowym samochodzie. Silnik wciąż chodził i światła były włączone, więc wyglądało na to, że sekundę wcześniej chłopak wyskoczył zza kierownicy.
Helena usiłowała wyplątać się z objęć Oriona i wyglądać godnie, ale on wciąż ją podcinał, żeby nie mogła wstać.
– Więc to tak! – powiedział ze śmiechem, kiedy Helena upadła po raz trzeci. – Pani kapitan sama wypiła wszystkie drinki. Co z ciebie za szelma, Hamilton.
Helena usiłowała się bronić, ale że brakowało jej tchu, nie mogła sklecić sensownego zdania.
– Skończyliście już? – zawołał Matt. – Ile wy macie lat, dziewięć?
Helena i Orion przestali się wygłupiać i spoważnieli.
– Zadzwoniła do ciebie Ariadna? – spytała Matta.
– Nie, Hektor – odparł i pomógł jej wstać.
– A gdzie Claire?
– Siedzi zamknięta w swoim pokoju. Babcia nie wypuściła jej o tej porze – dorzucił ze śmiechem. – Wiecie coś? Co widziała Kasandra?
– Wiemy tyle, że pytała o Oriona – wyjaśniła Helena.
Wszyscy troje ruszyli w kierunku garażu i bocznych drzwi, prowadzących do kuchni.
– Hm. – Matt odwrócił się i ze zmarszczonym czołem spojrzał na Oriona. – Hektor mówił coś o Tyranie.
Helena poczuła, że Orion mocno się napiął, i rzuciła okiem na jego pierś. Obracał uczuciami tak szybko, żeby nie zdążyła im się przyjrzeć, ale mocno zaciskał usta, więc stwierdziła, że przygotowywał się do jakiejś potyczki.
Wtedy postanowiła, że jeśli ktoś powie o nim coś złego, ona wyjdzie. Całe życie traktowano go jak zły omen, choć nie zrobił nic, żeby na to zasłużyć. Kiedy przypominała sobie, jakie kryteria miał spełniać Tyran, w głowie rozbrzmiały jej słowa „zrodzony z goryczy”. Po tym, co zobaczyła w Nowej Fundlandi, wiedziała, jak dobrze ten opis do niego pasuje, ale mimo to Orion nie stał się Tyranem.
Jedyną jego winą było, że urodził się niewłaściwym rodzicom i z niewłaściwym darem. Ale to wystarczyło, żeby go podejrzewać. I to z jakiego powodu? Kolejnego fałszywego proroctwa, takiego jak to o Atlantydzie? Nie ma mowy, żeby Orion był Tyranem, i Helena zamierzała to wszystkim oznajmić.
Zanim weszli do środka, usłyszała zawodzący chór Mojr mówiących ustami Kasandry. Kiedy weszła do kuchni, rozpoczęły się potworne wrzaski. Trzy głosy splatały się w jeden. Matt, Helena i Orion pobiegli w stronę jego źródła, do biblioteki, w której gabinet dzielili Kastor i Pallas. W ciągu pół sekundy cała trójka stanęła w drzwiach.
– Nemezis wysyła statek, żeby nas oślepić! Nadchodzi ciemność! – wył chór Mojr ze strachem. – On musi zginąć, inaczej wszystko zostanie zniszczone!
Wpadli do środka. Tam rodzina Delosów wpatrywała się w Kasandrę. Dziewczyna wisiała w powietrzu, błyszcząc purpurą, zielenią i błękitem trójkolorowej aury Mojr. Miotała się i wyła z bólu, kiedy trzy boginie władały jej ciałem i zmuszały ją do przekazywania swoich proroctw. Kasandra, z twarzą pomarszczoną jak u staruszki, uniosła szponowatą dłoń i wskazała na Oriona.
– Zabić go! – zawyła jedna z Mojr ustami Kasandry.
– On wszystko zniszczy! – rozległ się drugi głos, a twarz Kasandry zafalowała i przybrała wygląd twarzy drugiej starowiny.
– Czemu on jeszcze żyje? Powinien zostać zamordowany jako dziecko! – dodała cierpko trzecia.
Na krótką chwilę Kasandra odzyskała panowanie nad swoim ciałem.
– Nie! – krzyknęła z całą mocą. – Odejdźcie!
– Należysz do nas! – zawyły wszystkie trzy. – Nie przeciwstawiaj się nam!
Dziewczynka zaczęła drapać się paznokciami, zostawiając na skórze długie krwawe rany. Była przerażona, ale paznokcie wciąż orały. Mojry zapanowały nad jej dłońmi, ale reszta jej ciała była świadoma kary, jaką sama sobie wymierza opętanymi palcami. Helena odruchowo cofnęła się z odrazą i zauważyła, że inni zrobili to samo.
Z wyjątkiem Oriona.
– Dość tego! – rozkazał i rzucił się naprzód, aż znalazł się pod Kasandrą. – Zostawcie ją w spokoju!
Staruchy wrzasnęły i w powiewie dziwnego wiatru i płomieni w kolorach purpury, zieleni i błękitu porzuciły Kasandrę. Orion złapał ją, zanim uderzyła o podłogę, i zamknął w objęciach. Wtuliła twarz w jego pierś i zaczęła szlochać.
– Cicho, już dobrze – mruknął uspokajająco. Podszedł do kanapy i usiadł, sadzając ją sobie na kolanach. Oskarżycielskim wzrokiem popatrzył na zgromadzonych w pokoju. – A wy tak sobie stoicie, kiedy one ją dręczą? – zapytał, skupiając się na Kastorze.
– To nie tak. – Jazon pokręcił głową. – Próbowaliśmy wszystkiego.
– Kiedy usiłujemy je powstrzymać, dręczą ją jeszcze bardziej – wyjaśnił Lucas.
Orion popatrzył na niego, a gniew zniknął z jego twarzy. Skinął głową przepraszająco, może ocenił ich zbyt pochopnie.
– Więc czemu odeszły, kiedy on im kazał? – Pallas zmrużył oczy i podejrzliwie łypnął na Oriona. – Czemu Mojry się ciebie nie boją?
– Może dlatego, że ja się ich nie boję – odparował Orion.
Helena przysposobiła się do walki i czuła, że Lucas i Hektor są tak samo spięci. Wszyscy troje byli gotowi stanąć w obronie Oriona.
– Mojry się go boją, bo nie mogą w niego wejrzeć. Chodzi o ich siostrę, piękną kobietę z welonem zasłaniającym oczy. Kiedy zbliża się Orion, ona zakrywa oczy także im – wyjaśniła słabym głosem Kasandra, zanim kłótnia w ogóle się zaczęła. Wzięła urywany wdech, wyprostowała się i spojrzała na Oriona. – Jesteś dla nich jak nieprzenikniony mur. Albo ślepy zaułek. – Otarła dłonią twarz. – Nie wiem, co dokładnie myślą. Dostrzegam tylko jakiś przebłysk od czasu do czasu. Ale wiem, że kiedy ty jesteś częścią równania, nie potrafią znaleźć rozwiązania.
– To dlatego nie widziałaś mojej przyszłości? – spytała Helena. – Kiedy zaczęłam spotykać się z Orionem w Podziemiu i spędzałam z nim dużo czasu, powiedziałaś, że już nie widzisz mojej przyszłości.
Kasandra przechyliła głowę i zastanowiła się nad tym.
– Bardzo możliwe. Mojry nie mówią mi nic o Orionie. Nie lubią nawet, kiedy o nim myślę.
– No i dobrze – prychnął Orion. – Nigdy ich nie znosiłem. – A potem uśmiechnął się do Kasandry, jakby nagle ją na czymś przyłapał. – Więc to dlatego wszędzie za mną chodzisz, co?
Uśmiechnęła się i nieśmiało pokiwała głową.
– Kiedy jesteś w pobliżu, mogę się odprężyć, bo wtedy nie przyjdą.
Helena zerknęła na Kastora, Lucasa i Hektora, którzy wymieniali zmartwione spojrzenia. Ich serca spowijała mgła zagubienia, jak gdyby nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć. Żałowała, że nie znalazła się tu wcześniej. Wolałaby usłyszeć to nowe, poprawione proroctwo dotyczące Tyrana, zanim dotrze ono do uszu Oriona.
– Nie boisz się mnie? – spytała ostrożnie Kasandra Oriona.
Parsknął śmiechem.
– Byłaś kiedyś w Tajlandii? – Powoli pokręciła głową, zdumiona tym niespodziewanym pytaniem. – No to powiem ci, że jadłem tam rzeczy znacznie bardziej przerażające niż ty.
I większe od ciebie. – Kasandra zachichotała, ale zaraz dopadło ją zmęczenie i zaczęła ziewać. – Wiem, działam tak na wiele osób – skwitował, a ona zaczęła się śmiać mimo ziewania. Orion wstał z dziewczynką w ramionach. – No dobrze, Kiciu, czas do łóżka.
– Zostaniesz ze mną, dopóki nie zasnę? – spytała wczepiona w jego ramię.
– Oczywiście.
Wychodząc, Orion spojrzał porozumiewawczo na Helenę. Skinęła w odpowiedzi. Tak, przekaże mu wszystko, co wydarzy się pod jego nieobecność. Gdy tylko zniknął z pola widzenia, kilka osób zaczęło mówić równocześnie.
– Nie mogę uwierzyć, że Mojry ją ot tak, porzuciły – szepnęła Ariadna do swojego brata bliźniaka.
– Wydawało się, że tym razem chcą ją zabić – dodał Jazon.
– Jest gorzej, niż myśleliśmy – powiedział nerwowo Pallas do Kastora i nagle zapanowała cisza. – Jeśli Orion z nami zostanie, jesteśmy ślepi. Dzięki Wyroczni mamy przewagę nad bogami. Minimalną, ale to zawsze coś.
– Wiem – zgodził się Kastor z napiętą miną.
– To dobry człowiek – mówił dalej Pallas. – Ale co z tego, skoro jest też niebezpieczny. To wykluczone, żeby z nami został.
– Nie. Nie możesz odesłać Oriona – odezwał się cicho Lucas, wpatrując się w ojca. Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni, że z tego całego towarzystwa akurat on broni Oriona. Twarz Lucasa pozostała niewzruszona. – Uratował życie mnie i Helenie. Zawarliśmy braterstwo krwi.
– Zgadzam się – dorzucił Hektor. – Orion walczył razem z nami. Jest częścią rodziny. – Wskazał na Lucasa i Helenę.
– Człowiek nie staje się członkiem rodziny tylko dlatego, że walczy u jej boku – powiedział do syna Pallas podniesionym i pełnym frustracji głosem. – Za bardzo polegasz na honorze, żeby podejmować słuszne decyzje.
Hektor wbił wzrok w podłogę. Darzył ojca zbyt dużym szacunkiem, żeby mu się przeciwstawić, nawet jeśli Pallas nie miał racji. To wkurzyło Helenę.
– Nie chodzi o honor ani o Oriona – wypaliła z goryczą. Zrobiła krok w stronę Pallasa, a Lucas, Hektor i Jazon stanęli za nią. – Chodzi o Kasandrę. Boicie się stawić czoło przyszłości bez kogoś, kto wam mówi, co robić. Wolicie zgodzić się na jej cierpienie, niż żyć w niepewności, co się stanie dalej. Ta cała gadka, że Orion jest niebezpieczny, to tylko wymówka, żeby zdawać się na Wyrocznię bez wyrzutów sumienia z powodu tego, jak traktujecie swoją siostrzenicę.
Pallas zrobił krok w stronę Heleny i obnażył zęby, jakby chciał warknąć. Ale ona się nie wystraszyła. Podeszła bliżej i wysunęła podbródek, jak gdyby podpuszczając Pallasa do zadania ciosu. To starcie szykowało się od jakiegoś czasu. Od pierwszej chwili, kiedy Pallas spojrzał na Helenę, widział w niej Dafne. Po tylu latach obwiniania jej o zamordowanie swojego brata, nie potrafił odpuścić. Zawsze patrzył na nią tak, jakby w każdej chwili spodziewał się, że zdradzi rodzinę Delosów. Miała tego dość.
– O mnie myślisz tak samo, Heleno? Że narażam własną córkę na takie tortury, żeby... żeby co? Żeby mieć większą pewność jutra? – spytał cicho Kastor i stanął pomiędzy nią a Pallasem.
Helena poczuła dłoń Lucasa na plecach i wyluzowała.
– Nie – przyznała i spuściła wzrok.
– Zawsze najbardziej liczyło się dla mnie zdrowie Kasandry. Ale prawdziwym problemem dla nas wszystkich jest Tyran. Zawsze był – mówił dalej Kastor do całej grupy. – Lubicie Oriona, ale te uczucia przesłaniają wam prawdę.
– Wcale nie! – parsknęła Helena. – Orion nie jest żadnym Tyranem, nie dociera to do was?
– Zaczekaj, Heleno. – Matt podniósł rękę. – Nie wiemy jeszcze wszystkiego. – Zwrócił się do Kastora. – Co mówiła o Tyranie Wyrocznia, zanim przyszliśmy? Czy ktoś zapisał to słowo w słowo?
– Ja – odezwała się Ariadna zza biurka swojego ojca. W całym zamieszaniu Helena w ogóle jej nie zauważyła. – Nagrałam też większość na komórkę, ale już nie chcę tego słuchać. A ty?
Pokręcił głową. Wyciągnął rękę po notatki Ariadny, a ona mu je podała. Helena czytała mu przez ramię, a Ariadna wyjaśniała zapis.
– Pierwsze zdanie powtórzyła ze sto razy, dlatego dałam po nim wielokropek. Myślę, że dopóki miała siłę, próbowała powstrzymać Mojry. – Ariadna na moment spojrzała w podłogę, zebrała się w sobie, potem wróciła do objaśnień. – Robiłam akapit za każdym razem, gdy odzywał się nowy głos. Na dole, podkreślone na niebiesko, jest to, co mówiły chórem.
Tyran powstaje...
Wielki Cykl, spóźniony o trzydzieści i trzy tysiące lat, jest niemal zakończony.
Krew Czterech Domów zmieszała się i cały Olimp zebrał się w jednym ciele.
Nadszedł czas. Dzieci pokonają rodziców – albo zostaną przez nich pożarte.
Bohater Kochanek Tarcza Tyran – wkroczyli na scenę.
Wojownik czeka w kulisach, dołączy do walki jako ostatni.
Nemezis wysyła statek, żeby nas oślepić! Nadchodzi ciemność! On musi zginąć, inaczej wszystko zostanie zniszczone!
Helena i Matt przestali czytać i spojrzeli na siebie ze zmarszczonymi brwiami. Ostatnią linijkę słyszeli już osobiście, kiedy weszli z Orionem do biblioteki. „Statek Nemezis” i „Nadchodzi ciemność” brzmiało złowrogo. Jeśli Mojry mówiły o Orionie, ich opis mu nie pomagał.
– Ta Nemezis to jakaś zła bogini czy coś? – spytała szeptem Matta z nadzieją, że jak zwykle przygotował się lepiej niż ona.
– Nie, jest znacznie starsza niż bogowie – odparł. – To córka Nyx, tak jak Mojry.
– Więc pewnie to Nemezis jest tą siostrą w welonie, o której mówiła Kasandra? – Helena rozejrzała się wkoło.
– Możliwe – stwierdził Kastor.
– To jedyny moment, kiedy wszystkie trzy Mojry przemówiły chórem? Ta ostatnia linijka? – dopytywał Matt Ariadnę.
– Tak. Wtedy bardzo się wzburzyły.
– Akurat weszliśmy do kuchni. – Helena podchwyciła myśl Matta. – Ten fragment o Nemezis i ciemności mógł wynikać z tego, że nic więcej nie widziały, bo do budynku wszedł Orion.
– I zablokował ich proroctwo – dokończył optymistycznie Matt.
– W takim razie byłoby oczywiste, że Mojry chcą jego śmierci. Usiłowały go zabić, zanim jeszcze się urodził. A nawet wcześniej. – Helena zamilkła i zaczęła od początku, żeby wyjaśnić innym. – Mojry namierzały Oriona od czasu Troi, bo jako Eneasz uszedł wtedy z życiem. Uniknął wyroku losu. Mógł tego dokonać wyłącznie dzięki ochronie ze strony Nemezis.
Wszędzie wkoło Helena widziała zmartwione i niepewne miny. Potarła oczy, świadoma, że wyraża się niejasno i prawdopodobnie pogarsza sytuację Oriona zamiast mu pomóc. Spojrzała błagalnie na Lucasa.
– Czy ja kłamię? – spytała go, odwołując się do jego zdolności Kłamstwowidzącego.
– Nie – odparł natychmiast. – Ona nie kłamie.
– No jasne! – Zirytowany Pallas wyrzucił w górę obie ręce. – To oczywiste, którą rolę Mojry przydzieliły tobie, Lucasie. Jesteś Kochankiem. Zrobiłbyś dla Heleny wszystko.
– Masz rację – przyznał z brutalną szczerością. – Ale to nie zmienia faktu, że ona mówi prawdę.
– Mówi to, co uważa za prawdę – odparł spokojnie Kastor. – Przykro mi, synu, ale fakt, że Helena uważa coś za prawdę, nie czyni tego prawdziwym. – Kastor nie prowokował. Chciał tylko uświadomić im istnienie pewnej pułapki, nad którą pewnie sam długo się zastanawiał.
Przez umysł Heleny przemknął pewien pomysł, mikroskopijna wątpliwość dotycząca czegoś ważnego, ale nieuchwytna.
– Nie chodzi tylko o to. Orion nie może być Tyranem, bo jest Tarczą – oznajmił Lucas, oddalając sprzeciw ojca. – Kiedy Kasandra wygłaszała proroctwo dotyczące Heleny jako Podziemnego Wędrowca, powiedziała, że Helena zejdzie do Podziemia ze swoją Tarczą.
– Tak jest – przytaknął Matt, który widocznie już to rozważał. – Ale ty także znalazłeś drogę do Podziemia, Lucasie. Zszedłeś tam, żeby ją chronić. Osłaniać.
– Owszem, ale to nie ja pomogłem jej uwolnić erynie – zaprotestował Lucas, przypominając sobie słowa proroctwa.
– Pomogłeś – wtrąciła z zakłopotaniem Helena, niezadowolona, że w tej kwestii nie może się z nim zgodzić. – Nie wróciłabym do Podziemia, gdybyś nie dał mi obola. A później podpowiedziałeś mi, o którą rzekę chodzi.
– Tak, ale to Orion był z tobą, kiedy je uwolniłaś.
– Luke – przerwał mu łagodnie Hektor. – Musisz przyznać, że argument Matta potwierdza, że może istnieć więcej niż jedna interpretacja przepowiedni.
– Oczywiście, że jest więcej niż jedna interpretacja – odezwał się Orion od progu. Wszyscy odwrócili się, żeby na niego spojrzeć, kiedy wchodził do biblioteki. – Pogódźcie się z tym. Mojry podają łamigłówki, bo nie mają najbledszego pojęcia, co wygadują. Gdyby miały, powiedziałyby coś w stylu: Orion jest Tyranem i chce zjeść na śniadanie wasze mózgi.
Ramiona Hektora zatrzęsły się od cichego śmiechu. Lucas starał się stłumić chichot, ale niechcący spojrzał na Jazona.
– Tyran zombie – szepnął do niego Jazon, a twarz mu poczerwieniała od tłumionego śmiechu.
– Niech żyje śmierć! – odszepnął Lucas i zaczął chichotać.
Najwyraźniej to był ich prywatny żart, bo cała trójka chłopców Delosów parsknęła śmiechem.
– Dość tych błazeństw! – warknął Pallas, gniewnie ruszając do drzwi. – Której części zdania: „Obróci w ruinę wszystkie miasta śmiertelników”, nie rozumiecie? Zostaliśmy poinformowani, jaka jest stawka, nie tylko dla Sukcesorów. Nie chcę być tym, który stoi bezczynnie i pozwala Tyranowi dokonać większych zniszczeń niż Stalin i Hitler, bo kiedy go poznałem, był bardzo miłym chłopakiem. – Spojrzał wprost na Oriona, a potem na pozostałych. Nikt się już nie śmiał. – A wy?
– Ariadno! – zawołał cicho Matt w dół schodów.
Zatrzymała się przy drzwiach do swojego pokoju i spojrzała na niego, podnosząc jednocześnie palec na znak, żeby został tam, gdzie jest. Nadsłuchiwała ojca, braci i kuzyna, ale niepotrzebnie. Matt słyszał wszystkich mężczyzn z rodziny Delosów, wyczuwał nawet ich tętno pulsujące w powietrzu i wiedział, że są zajęci gdzie indziej. Ale Ariadna nie miała o tym pojęcia, a on nie wiedział, jak jej to wyjaśnić. Długo nastawiała uszu, ale wreszcie wyglądała na usatysfakcjonowaną.
– Chodź – szepnęła i kiwnęła zapraszająco ręką.
Wszedł niepewnie i stanął na środku, a ona zaczęła przekładać ubrania z jednego mebla na drugi; nawet nie pomyślała, żeby je schować do komody.
Zawsze była flejtuchem. Pół wojny spędziłem na sprzątaniu po niej, wspominała nowa osobowość Matta. Najgorsza niewolnica w historii.
Pokręcił głową, żeby przepędzić nową świadomość, która zjawiała się nieproszona. Tak samo usiłował stłumić falę bliskości i czułości, wzbudzaną przez tę dziewczynę, na którą właśnie patrzył.
Łóżko stało zaledwie kilka metrów dalej. On nigdy nie leżał obok Ariadny, ale jakaś nowa-stara część jego osobowości spała obok niej przez dziesięć lat. Obok niej i nikogo innego, aż do śmierci. Jego ręce rwały się, żeby znów jej dotknąć po raz pierwszy, więc wcisnął je do kieszeni. Odwrócił głowę i wbił wzrok w ścianę, a Ariadna właśnie przekładała coś jedwabnego i wykończonego koronką.
– Matt? – zagadnęła z przeciwnego krańca pokoju.
Zerknął na nią akurat, gdy odrzucała na plecy długie kasztanowate włosy i desperacko starał się nie pamiętać, jak miękkie są jej loki i te krągłe ramiona.
– Nie oślepniesz od mojej bielizny, obiecuję – zażartowała.
– Muszę ci zadać kilka pytań – powiedział krótko, od razu zmieniając temat rozmowy.
– Dobrze. – Usiadła na skraju łóżka.
Matt wziął krzesło, z którego właśnie zdjęła stertę ciuchów, i usiadł naprzeciwko niej.
– Opowiedz mi o rolach, o których wspomniały dziś Mojry – poprosił.
Uśmiechnęła się, jakby się tego spodziewała.
– Wiesz chyba, że Grecy uwielbiali teatr?
Skinął głową.
– Mojry także. Traktują świat jak scenę, a Sukcesorzy są ich marionetkami. W wielu proroctwach jest mowa o konkretnych rolach, które muszą zostać wypełnione albo na których wypełnienie czeka świat, żeby mógł zakończyć się Wielki Cykl... Mojry mają świra na jego punkcie. Co ciekawe, Cykl to także nazwa serii sztuk połączonych ze sobą, tak jak dramaty Ajschylosa, opowiadające o narodzinach erynii. Chodzi mi o Oresteję.
– Tak – odparł ze smutkiem Matt. – Czytałem. Powiedz mi teraz o tych rolach. Wiadomo było o nich od zawsze?
– Tak. Choć nikt nie ma pojęcia, co oznaczają. Ani co Mojry planują.
– Jak to?
– Sam pomyśl. Bohater, Tarcza, Kochanek, Wojownik. Czyli tak naprawdę to może być każdy Sukcesor od zarania dziejów. Jesteśmy przecież gromadą bohaterów, wojowników, kochanków i tarcz chroniących własną piersią najsłabszych – wyjaśniła, trochę poirytowana przewidywalnością swojego rodzaju. – Jedyna rola, która ma przypisane konkretne cechy, to Tyran, a wszystkie Domy od eonów bacznie rozglądają się wkoło, żeby na czas uniemożliwić jego nadejście. Ale to proroctwo już znasz.
– Tyran został zrodzony z goryczy. Zmieszała się w nim krew Domów i musi mieć moc obrócenia w ruinę wszystkich miast śmiertelników – wyrecytował poważnie Matt. Nie lubił zgadzać się z Pallasem, ale wiedział, że ten ma rację. Wyobraził sobie kogoś takiego jak Hitler, tylko że z silą Sukcesora i umiejętnością burzenia miast siłą woli.
Przypomniał sobie, jak kiedyś Zach zadał w kręgu znajomych pytanie: czy gdybyście mieli wehikuł czasu i mogli przenieść się w przeszłość i zabić Hitlera, zanim wyrządził komukolwiek krzywdę, zrobilibyście to? Nawet gdyby był wówczas niewinnym dzieckiem? Jak jeden mąż odpowiedzieli, że tak.
– Matt? – Ariadna położyła rękę na jego dłoni. – W porządku?
– A inne role... Tarcza... albo Wojownik? – dopytywał dalej. – One też muszą być wypełnione? Istniały od początku?
– Po raz pierwszy wspomniała o nich Kasandra Trojańska, więc tak. Te role były od początku.
– I każda musi zostać obsadzona, żeby zakończył się obecny cykl i żeby Mojry mogły rozpocząć kolejny?
– Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób – odparła ostrożnie Ariadna. Jej bystry umysł szybko analizował tę nową koncepcję i dopasowywał do niej dziesiątki szczegółów, aż w końcu skinęła głową. – Ale sądzę, że to rozsądna argumentacja.
– Czyli jesteśmy w pułapce – westchnął Matt. – Musimy odgrywać nasze role albo Mojry zaczną od nowa z innym zestawem Sukcesorów.
Ariadna zmarszczyła brwi.
– Może dlatego odnosimy takie wrażenie, że nigdy nie opuściliśmy Troi? Bo to, co miało się wtedy wydarzyć, nie stało się, a Mojry wciąż usiłują do tego doprowadzić.
Matt uśmiechnął się i surowo upomniał w duchu, że bez względu na to, jaka Ariadna jest mądra, nie wolno mu się pochylić i jej pocałować. Odczekał chwilę, żeby głos mu się uspokoił.
– Też o tym myślałem – przyznał. – To tak, jakby Sukcesorzy tkwili uwięzieni w niekończących się przesłuchaniach do tych samych ról, bo Mojry poszukują idealnych aktorów do swojej sztuki.
– Ale przecież to Mojry. Czemu same nie sprawią, żeby coś się wydarzyło?
– Nie wiem – odparł Matt. – Musi je powstrzymywać jakaś siła. Może ta ich siostra, Nemezis.
– Powinniśmy powiedzieć o tym reszcie – oznajmiła Ariadna. – Nawet jeśli uznają, że się mylimy.
– Zgadzam się.
Siedzieli tak przez chwilę, każde zatopione w myślach. Słońce zaczęło wschodzić i Matt stwierdził, że czas wracać, choć mógłby tak z nią siedzieć całe dnie.
– Dobranoc, Ariadno. – Wstał.
– Dokąd idziesz? – Szeroko otworzyła błyszczące, zmartwione oczy w kolorze orzecha.
– Do domu. Wymknąłem się, kiedy zadzwonił Hektor – odparł. Za wszelką cenę starał się na nią nie patrzeć. – Chcę wrócić, zanim rodzice się obudzą, żeby się nie martwili. Zamieszki porządnie ich wystraszyły.
– Dobrze – powiedziała cicho. – Wrócisz później? Wieczorem odbędzie się spotkanie Domów.
– Nie wiem, czy dam radę. – Okręt wiozący jego armię był coraz bliżej. Matt czuł ich jak odciętą kończynę, która boli, choć jej nie ma. – Może będę musiał zająć się czymś innym.
Ariadna przytaknęła i spojrzała w podłogę. Matt nie mógł się już powstrzymać. Nachylił się i pocałował ją w czubek głowy. Jej włosy pachniały tak samo jak kiedyś, miodem i latem. Pozwolił sobie musnąć palcami jej kark. Poczuł, jak krucha i delikatna jest jej szyja pod zrogowaciałą skórą jego dłoni. Jak łodyga kwiatu.
– Ale się postarasz? – szepnęła, nie podnosząc wzroku.
– Tak. Postaram się.
– Jesteś na mnie zły? – usłyszał Lucas głos Heleny.
Odwrócił się i zobaczył, jak frunie ku niemu ponad domem. Pokręcił głową, a ona usiadła obok niego, na samej krawędzi dachu, tuż nad jego sypialnią.
– Nie chciałam sprzeciwiać ci się przed twoją rodziną. W sprawie Oriona jako Tarczy – dodała.
– Nie szkodzi. Podałaś dobry argument – odparł, świadomy, że ona usłyszy w jego słowach prawdę. Nowy talent Heleny jako Kłamstwowidzącej jednocześnie wszystko ułatwiał i utrudniał. Już nie będzie mógł jej skłamać. Nawet po to, żeby ją chronić. Z drugiej strony, kłamstwo ani razu nie zapewniło jej bezpieczeństwa. Lucas zastanowił się, czy w ogóle kiedykolwiek ją chronił. – Wciąż jednak myślę, że Orion jest Tarczą.
– Ale ja nie potrzebuję tarczy. Nigdy nie potrzebowałam – oznajmiła, jakby czytała w jego myślach. Mimo że posiadała nowe umiejętności, Lucas nie podejrzewał jej o telepatię.
– Nie. Chyba nie – zgodził się. Niepokoiło go to jednak. Helena zawsze była najsilniejsza, więc właściwie przed czym miała ją chronić Tarcza?
– Może Orion jest Kochankiem? W końcu to syn Afrodyty – zasugerowała Helena.
To by się zgadzało. Bo chociaż ta myśl zabijała Lucasa, uważał, że Orion teraz jest kochankiem Heleny. Owszem, cechy poszczególnych ról były całkiem nieczytelne, ale Lucas wiedział lepiej.
– Orion nie jest Kochankiem.
– Skąd ta pewność?
– Stąd, że ta rola jest już zajęta. – Helena spojrzała na niego swoimi różnymi oczami, jednakowo pełnymi żalu.
Lucas miał desperacką nadzieję, że to nie litość.
– Wiesz... te moje nowe dary... – Głos jej zadrżał. – Między innymi potrafię kontrolować serca.
– Mówiłaś o tym.
– Dałabym radę uwolnić cię od miłości do mnie – zaproponowała cicho.
– I co wtedy?
Zmarszczyła brwi, jakby zakłopotało ją to pytanie.
– No, mógłbyś coś zrobić ze swoim życiem. Ale musielibyśmy trzymać się od siebie z daleka.
– Już tego próbowaliśmy, pamiętasz? – Lucas uśmiechnął się krzywo. – Nie wyszło.
Nie wątpił, że Helena zdołałaby wymazać z niego miłość do niej, ale wiedział też, że zakochałby się od nowa, kiedy tylko zobaczyłby ją następnym razem. Nie miał szans, żeby „zrobić coś ze swoim życiem”. Bez względu na to, co się stanie, miłość do Heleny będzie go zawsze definiować. Jest Kochankiem.
– Lucasie, proszę. Chciałabym jakoś ci to ułatwić – wyszeptała i spuściła głowę.
– Więc nie gadaj bzdur. – Dla żartu trącał ją łokciem, dopóki się nie uśmiechnęła. – Przechodziliśmy przez to dziesiątki razy. Nic nie zmieni moich uczuć do ciebie.
Spojrzała mu w oczy i ze smutkiem pokiwała głową, bo słyszała w jego głosie prawdę i musiała przyjąć te słowa.
– Więc może Orion jest Bohaterem? – zmieniła temat.
– Nie, to Hektor – odparł natychmiast i pokręcił głową.
– Racja. Żadna niespodzianka. – Wywróciła oczami. – Chyba że jest Wojownikiem?
– Wojownik wkracza do walki na końcu, a Hektor nigdy nie czekałby tak długo. Założę się, o co chcesz, że Hektor jest Bohaterem, a Orion Tarczą.
Helena wahała się chwilę, zanim zadała następne pytanie.
– No, co? – spytał łagodnie Lucas.
– Czy Tyran jest naprawdę aż tak przerażający, jak twierdzi Pallas?
Powoli pokiwał głową. Nie chciał jej straszyć, ale wiedział też, że nie da rady jej okłamać.
– Z tych kilku proroctw, jakie znamy na temat Tyrana, wiadomo, że jest silniejszy niż wszyscy bogowie razem wzięci. Kiedy powstanie, prawdopodobnie dojdzie do wielkiej bitwy z potworami i burzami. Nawet niebo ma zmieniać kolory jak w kalejdoskopie.
– To jak apokalipsa.
– Tak – przyznał, a Helenę przeszył dreszcz.
Siedzieli jeszcze chwilę z nogami zwieszonymi poza krawędź dachu. Chociaż rozmowa zawędrowała w niewesołym kierunku, sama obecność Heleny sprawiała, że Lucas czuł się odprężony i mógł się skupić. Wprawdzie nie mógł jej pocałować, ale samo to, że była obok, oszczędzało mu tej tortury, że nie musiał się zastanawiać, z kim ona teraz jest. I co robi.
Upomniał się, że tak jest lepiej, i przełknął gulę w gardle. Chciał, żeby Helena była szczęśliwa, i ufał, że Orion potrafi jej to zapewnić. Lucas nie potrafił. On tylko wpędzał ją w kłopoty, ale jak już skończy się ta cała rozróba, zadba, żeby jej już więcej nie krzywdzić.
Odsunął ponure myśli i zmusił umysł do kreatywności. Zaczął analizować każdy sposób wykorzystania tarczy, jaki przychodził mu do głowy.
– Tarcza, obrona, bastion, blokowanie... – mamrotał. – Przed czym Orion nas osłania? Co blokuje?
– Całkiem nieźle blokuje przejście – zażartowała. Ale uśmiech szybko znikł, kiedy zaświtała jej kolejna myśl. – I proroctwa.
– Oraz wgląd w przyszłość każdego, kto spędza z nim dużo czasu – dodał Lucas bez tchu. – Orion osłania cię przed Mojrami, Heleno. Jeśli cię nie widzą, nie mogą decydować za ciebie o twoim życiu. Wiesz, co to oznacza? Masz wolną wolę.
Wpatrywali się w siebie zszokowani, wręcz nie mogli w to uwierzyć, ale oboje czuli w powietrzu wibracje, które podpowiadały im, że wpadli na trop czegoś wielkiego.
– Ale dlaczego ja? Dlaczego to ja mogę dokonywać wyborów? – Helena ze strachem rozejrzała się wkoło. – Jaką rolę gram?
– Podziemnego Wędrowca.
– Tego nie ma na liście.
Fakt. Lucas zdenerwował się, ale odpowiedź przyniosła mu ukojenie.
– Ty ostatnia z nas wszystkich odkryłaś, że jesteś Sukcesorką, więc ostatnia dołączyłaś do walki. Jesteś Wojowniczką, to oczywiste.
Helena uspokoiła się i uśmiechnęła niepewnie.
– Aha... No to nieźle. – Zmarszczyła nos, gdy coś jej przyszło do głowy. – Mojry wiedzą, że nie umiem walczyć, tak?
– Idzie ci coraz lepiej. – Naprawdę usiłował zachować powagę, ale nie mógł wytrzymać.
Helena zepchnęła go z dachu. Zawisł przed nią w powietrzu i uniósł ręce na znak, że się poddaje, wciąż usiłując się nie roześmiać. Gniewnie skrzyżowała ramiona i spojrzała w bok, żeby nie parsknąć śmiechem.
– Kochanku, ty mój głuptasie. – W końcu zaśmiała się w głos i odepchnęła Lucasa stopą.
Złapał ją za kostki i podciągnął się między jej nogami na dyndających z dachu stopach. Zaskoczona, szeroko otworzyła oczy i lekko rozchyliła usta.
– Twój – szepnął. Nachylił się do niej, zachwycony tym, że mimo wszystkiego, co się wydarzyło, nie pozostawała mu obojętna. – I nie zapominaj o tym.
Pogładził palcem jej policzek i odleciał.
Helena przez jakiś czas patrzyła przed siebie i zastanawiała się, czy postąpiła właściwie. Wiedziała, że w ten sposób krzywdzi Lucasa, a mimo to nie powiedziała mu prawdy o sobie i Orionie. Z powodów egoistycznych, jednak ważnych. Jeśli Lucas będzie myślał, że ona jest z Orionem, w końcu odejdzie, a tego właśnie dla niego chciała.
Wejrzała w niego i stwierdziła, że wciąż ją kocha, ale coś się zmieniło. Orion uważał, jakoby dla Lucasa nie miało znaczenia, że spędziła noc z innym chłopakiem, jednak jakoś to na niego wpłynęło. Nie na jego miłość, ale na chęć jej odczuwania. Helena widziała w tym sens. Nawet w przypadku bólu fizycznego człowiek odczuwa go tylko do pewnego momentu, potem popada w otępienie.
Zobaczyła, że Matt wyszedł z domu i zmierza do auta. Wciągnęła powietrze, żeby do niego zawołać i zapytać, dokąd jedzie, ale przypomniała sobie, że pod dachem, na którym siedzi, śpią ludzie, więc zrezygnowała. Mimo to Matt odwrócił się i spojrzał w jej kierunku.
Niemożliwe, pomyślała, kiedy uśmiechnął się i do niej pomachał. Przecież nie mógł usłyszeć, jak wdycham powietrze. Ale skąd wiedziałby, żeby popatrzeć w górę?
Odmachała mu, potem on wsiadł do samochodu i odjechał.
Zastanawiając się nad tym, wleciała przez okno do pokoju Lucasa i usiadła na jego łóżku. Przez moment kusiło ją, żeby się położyć, ale istniało ryzyko, że Lucas wróci do domu i ją tu zastanie. Nie mogła mu tego zrobić. Pozbierała zmęczone kości i poszła korytarzem do pokoju Ariadny.
O dziwo, Ariadna nie spała.
– Cześć – szepnęła i automatycznie się odsunęła, żeby zrobić Helenie miejsce obok siebie.
– Cześć – odpowiedziała Helena i zmartwiona zmarszczyła brwi. W sercu Ariadny aż kłębiło się od uczuć i miały one coś wspólnego z Mattem. Zrzuciła buty i wskoczyła do łóżka. – Widziałam właśnie, że Matt wychodził. Rozmawialiście?
Ariadna unikała tematów osobistych, więc powiedziała tylko o tym, co ustalili w sprawie Sukcesorów, skazanych na powtarzanie wciąż tego samego cyklu. Wyjaśniła, że Mojry prawdopodobnie chcą, żeby każda rola została obsadzona, a jeśli tak się nie dzieje, zaczynają cykl od nowa w następnym pokoleniu.
– Chyba wszyscy dochodzimy do tego samego wniosku – zgodziła się Helena. – To by wyjaśniało, dlaczego wyglądamy jak bohaterowie spod Troi. Jesteśmy uwięzieni. Coś się wtedy nie wydarzyło i Mojry nadal próbują do tego doprowadzić.
– Ale co takiego? – spytała z irytacją Ariadna. – I jeszcze czegoś nie rozumiem. Dlaczego nie mogą po prostu sprawić, żeby to coś się wydarzyło?
– Co na to Matt? – drążyła Helena, czując ucisk w żołądku.
– Mówi, że w każdym cyklu musi być jakaś siła działająca przeciwko Mojrom, która przejmuje kontrolę nad sztuką, zanim Sukcesorzy zdołają zaspokoić oczekiwania Mojr. Uważa, że to Nemezis działa przeciwko siostrom.
– Blokuje Mojry i daje Sukcesorom wolną wolę – podsunęła Helena. – Przynajmniej na razie, tak myśli Lucas. W każdym cyklu jest ktoś, kto ma wolną wolę i wielką decyzję do podjęcia, a tym samym burzy plan Mojr.
Ariadna potarła oczy.
– Czy Lucas domyśla się, kto ma wolną wolę w tym cyklu?
Helena odniosła wrażenie, jakby cały wszechświat oskarżycielsko wskazał na nią paluchem.
– Nie mamy pewności – skłamała.
Helena obróciła się na bok i otworzyła oczy. Spodziewała się zobaczyć obok siebie Ariadnę. Zamiast tego ujrzała nagie męskie plecy – podnosiły się i opadały w rytm oddechu.
To Lucas, pomyślała, natychmiast rozpoznawszy jego ciało. Chciała przesunąć dłonią pomiędzy umięśnionymi łopatkami, w dół po kręgosłupie, ale coś ją powstrzymało. Pokój, w którym się obudziła, wyglądał znajomo, ale nigdy wcześniej w nim była.
Druga Helena powoli usiadła i bacznie przyjrzała się mężowi, żeby się upewnić, czy go nie obudziła. Musiała wymknąć się, zanim Parys się ocknie, albo nie uda jej się uciec dzisiaj, tak jak zaplanowała.
Helena obserwowała, jak Helena Trojańska zawiązuje na ramieniu prosty chiton, zapina gorset, wkłada welon i znoszone sandały. Zauważyła, że tamta Helena ma jedno oko brązowe, a drugie niebieskie od blizny w kształcie błyskawicy, która przecina jej tęczówkę. Helena wiedziała, że wydarzyło się to w czasie kamienowania. To, co Helenie Hamilton zrobił Ares, pozostawiło taki sam znak.
Druga Helena szybko przemierzyła krótki korytarz wyłożony ciemnym marmurem i przystanęła przy drzwiach. W pokoju leżała w łóżku mała dziewczynka, trzy- albo czteroletnia. Dziecko otworzyło oczy.
– Mamusiu? – szepnęło, w jednej chwili przebudzone. – Odwiedzimy dziś ciocię Bryzejdę, tak jak obiecałaś?
– Tak, Atlanto – odpowiedziała cicho Helena, wślizgnęła się do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
– A wcześniej pójdziemy z Lady na spacer? – Wyczulona na nastrój matki ściszyła głos.
– Nie dzisiaj.
Helena ubierała Atlantę w starą spódnicę i szal, który pożyczyła od służącej.
– Ale ludzie lubią, kiedy ty i Lady idziecie przez ich ogrody. Przytulają się i całują twoją dłoń.
– Tak, bo Afrodyta zsyła miłość na stworzenia i wszelkie istoty, żeby mogły się rozmnażać – wyjaśniła Helena ze smutnym uśmiechem, a potem dokończyła się ubierać. – To dlatego nasi ludzie przetrwali za murami tak długo bez klęski głodowej.
– Jak u tych na zewnątrz? – spytała Atlanta z grymasem żalu.
– Właśnie tak. Dlatego musimy odwiedzić ciocię Bryzejdę. Zaniesiemy jej jedzenie.
Helena podniosła córkę i posadziła sobie na biodrze.
– Zmień buzię tak, jak cię uczyła mama – poprosiła i dotknęła połowy pasa Afrodyty, który wisiał na szyi Atlanty pod postacią wisiorka z serduszkiem. Dziewczynka z wysiłku aż zrobiła zeza, ale jej twarz w magiczny sposób stała się inna. – Jeszcze włosy – przypomniała Helena, a lśniące jasne loki dziecka pociemniały.
Przed wyjściem z pokoju Helena zmieniła własny wizerunek, dopasowując go do solidnej sylwetki kobiety pracującej w polu.
Niemal biegiem przemierzyły pałac i weszły do kuchni. Stara kobieta, dawniej opiekunka Bryzejdy, dała Helenie wcześniej przygotowane zawiniątko, które ta przypięła sobie do pleców. Potem rozejrzała się, czy nie patrzy nikt poza lojalną staruszką, i pospiesznie przeszła przez kuchenne drzwi, a później przez ogrody. Podbiegła do muru, z córką mocno wtuloną w jej ramię. Rozpędziła się i wdrapała na mur, a potem zeszła po drugiej stronie szybciej, niż zdołaliby zauważyć strażnicy w szarości wstającego dopiero świtu.
Atlanta nie bała się, choć wiedziała, że za murami czyha na nią i na jej matkę śmiertelne niebezpieczeństwo. Helena z dumą spojrzała na odważną córkę i przemknęła przez uśpiony obóz oblężniczy. Przystanęły przy jednym z największych namiotów, a Helena cicho zagwizdała.
Chwilę później wyłoniła się kobieta, która wyglądała tak samo jak Ariadna, i zamknęła zamaskowane matkę i córkę w ciepłym uścisku.
– Bryzejdo – powiedziała łagodnie Helena. Ucałowały się ze szwagierką w oba policzki.
– Mamy mało czasu. – Bryzejdą wpuściła Helenę i Atlantę do namiotu. – Achilles wróci niebawem.
– Jest proste rozwiązanie, które pozwoli nam spędzić razem tyle czasu, ile zechcemy – odparła Helena i wróciła do swojego wyglądu.
– Nie zaczynaj – ostrzegła Bryzejda. – Nie zostawię go.
– Jasne. – Helena postawiła Atlantę na ziemi i dała jej małą drewnianą figurkę do zabawy, zanim podała szwagierce pakunek z jedzeniem. – Myślałaś o tym, co się stanie, jeśli Achilles znów ruszy do walki?
– Możliwe, że nigdy do nich nie dołączy. Nienawidzi Agamemnona i nie chce więcej wykonywać jego rozkazów.
– Nie bez powodu przepłynął morze ze swoją armią, Bryzejdo.
– Wiem. – Oczy kobiety rozbłysły gniewem. – Ale on jest teraz inny. Powiedział, że nie ma zatargu z moim bratem.
– To bez znaczenia, czy ma zatarg z Hektorem, czy nie. To jest wojna. Nie pozwól, żeby miłość do Achillesa cię zaślepiła.
– Nie pozwolę. – Bryzejda odwróciła wzrok. – Ale zdaję sobie sprawę z tego, po której stronie murów się znajduję.
– A po której stronie w tej wojnie? I co z nią? – Helena wskazała na córkę. Zobaczyła, że oczy Bryzejdy otwierają się szeroko ze zmartwienia, i wiedziała, że choćby dlatego warto było podjąć ryzyko i zabrać ze sobą Atlantę. – Achilles przybył tu, żeby zabić Tyrana. Ten argument Agamemnona przekonał go do walki.
– Atlancie nic z jego strony nie grozi, przysięgam. – Bryzejda czule spojrzała na dziewczynkę. – On nigdy by nie zabił dziecka. Nie znasz go.
Szwagierki spojrzały na siebie. Ciszę mąciła tylko rozmowa Atlanty z jej lalką.
– Podoba ci się mój ogródek? Słońce nigdy tu nie pali, osy nie żądlą, a kamyki nie wpadają do sandałków – ćwierkała dziewczynka, całkowicie pochłonięta przez swoją wyobraźnię.
Helena komicznie wywróciła oczami.
– Całymi dniami fantazjuje o idealnym świecie, w którym nikt nie cierpi – powiedziała półgłosem do Bryzejdy. – Trochę przerażające, co?
Bryzejda odwróciła wzrok i zmarszczyła czoło, kiedy zatopiła się w ponurych rozważaniach.
– Dobrze, że to dziewczynka. Nikt nie podejrzewa, że jest Tyranem. Naprawdę.
– Więc czemu Achilles jest tutaj, choć jego ludzie głodują? – spytała z desperacją Helena. Nie usłyszała odpowiedzi. – Wierzę, siostro, kiedy mówisz, że on nigdy nie zabiłby dziecka. To człowiek honoru, a ten honor przyprowadził go do Troi. Ale czy nie pomyślałaś, iż tak bardzo pragnie uratować świat przed Tyranem, że zaczeka, aż ona dorośnie, i dopiero wtedy ją zabije?
– Musisz iść – powiedziała nagłe Bryzejda i pomachała ręką tak, jakby oganiała się od much. – Może wrócić w każdej chwili.
Helena westchnęła, pokonana schyliła głowę i wzięła córkę na ręce.
– Za kilka dni znów przyniosę jedzenie.
Dwie kobiety objęły się, najpierw ostrożnie, jakby wciąż były pogniewane, ale potem ze szczerą czułością. Helena i Atlanta ponownie przybrały swoje maski i opuściły obóz wroga.
Helena obudziła się i poczuła, że ma w ustach kosmyk włosów Ariadny. Wypluła go i w myślach przeprosiła ją, że obśliniła jej to pasemko. Odwróciła się na drugi bok, ale wtedy ktoś jęknął. Okazało się, że to Andy, która przez sen głośno protestowała. Helena zażyczyła sobie w myślach, żeby Noel zorganizowała dla dziewczyn chociaż jeszcze jeden materac, a potem zsunęła się w nogi łóżka i wyczołgała z niego najciszej jak się dało.
Wychodząc z pokoju, objęła się ramionami, usiłując strząsnąć z siebie to ostatnie wspomnienie. Wydawało jej się bliższe niż poprzednie, jakby tym razem była kimś więcej niż obserwatorem. Prawdę mówiąc, mniej więcej w połowie zaczęła odnosić wrażenie, że w namiocie jest Helena z Nantucket, a nie Helena z Troi. Wciąż czuła w ramionach ciepło i ciężar swojej wiercącej się córeczki (poprawka – córeczki Heleny Trojańskiej), więc nawet się nie zdziwiła, że w korytarzu wpadła na Lucasa. Tak bardzo pragnęła dotyku jednego z nich, tej małej dziewczynki albo jej ojca, że aż jęknęła na głos.
– Myślałem, że poszłaś do domu – odezwał się Lucas po chwili milczenia.
– Już dawno nie byłam w domu – odparła Helena, wpatrując się w niego zachłannie. – Chyba nie ma sensu, skoro i tak większość nas jest tutaj.
– A będzie jeszcze więcej – dodał i nagle zmarszczył brwi.
Helena skinęła głową.
– Spotkanie Domów. Zadzwoniłeś do...
– Oriona? – dokończył za nią Lucas. – Tak. Czeka na nas w bibliotece.
– Która godzina? – spytała i spojrzała w pobliskie okno, zza którego wpadał oślepiający ukośny snop światła.
– Po drugiej. – Zaśmiał się, kiedy zauważył jej zszokowaną minę. – Zobaczymy się na dole? – Minął ją i skierował się do schodów. – Musimy wszystko zaplanować.
– Daj mi tylko minutkę. – Helena wskazała na swoje wymięte ubranie i potargane włosy.
– Nie spiesz się – odparł. Nachylił się do niej i przesunął ręką po jej szczupłym ramieniu, wywołując gęsią skórkę. Miał tak gorącą skórę, że kiedy zabrał swoją dużą dłoń, Helena zadrżała. Odsunął się zdecydowanie za szybko.
Helena przede wszystkim zajrzała do ojca. Jerry wciąż głęboko spał, ale stojąc nad nim, słyszała, że jego serce bije mocno i miarowo. Wyglądał, jakby znajdował się w innym świecie, tak spokojnym, że nie kwapił się, żeby go opuścić. Helena nie miała pojęcia, czy rzeczywiście tak jest, ale liczyła na to, że jeśli Jerry faktycznie tylko śpi, Morfeusz nad nim czuwa.
Pobiegła szybko do łazienki, żeby wygrać z Ariadną i Andy w wyścigu pod prysznic. Wpadła do środka, zanim jeszcze otworzyły oczy, i z triumfalnym uśmiechem zatrzasnęła za sobą drzwi.
Odkręciła wodę i zaczęła zdejmować ubranie. Wspomnienie dotyku ręki Lucasa na jej ramieniu było wciąż żywe. Umyła się szybko. Kiedy się wycierała, w jej umyśle pojawiło się inne spotkanie w ciemnym korytarzu, całe wieki temu. Unosiło się jak para nad białymi kafelkami.
Lancelot od wielu miesięcy przebywał poza Camelotem.
Barbarzyńcy – wielcy, jasnowłosi najeźdźcy z krainy lodu – nie dawali spokoju rycerzom Okrągłego Stołu. Ojciec Ginewry walczył z barbarzyńcami całe życie, a przed nim jego ojciec. Teraz, kiedy małżeństwo Ginewry z Arturem zostało wreszcie przypieczętowane, wyznawcy kultu smoka i wilka ze świata śniegu stali się problemem Artura, a tym samym każdego rycerza Brytanii, który przysięgał mu wierność. Jeśli rodzinna wyspa Ginewry miała ocaleć, trzeba było powstrzymać inwazję, inaczej przed końcem roku każdy Bryt zostanie zarżnięty.
Artur nie był przygotowany na berserków. Jego ludzie, zwykli wojownicy, trenowali w rzemiośle wojennym w stylu rzymskim. Nie nawykli do wywoływanych środkami odurzającymi transów, w jakie wprowadzali barbarzyńcy swoje hordy, które z wrzaskiem nacierały na mężczyzn, kobiety i dzieci. Koszmarne napaści zbierały krwawe żniwo. Ludzie Artura zostali zdziesiątkowani, a losy wojny się ważyły.
Artur wciąż był na północy, próbował znaleźć rozwiązanie. Lancelot powrócił do Camelotu dwa dni temu, ale Ginewra jeszcze go nie widziała. Nie chciał przebywać z nią sam na sam, a ona podejrzewała, że rzecz nie tylko w tym, że Artur jest jej mężem, o czym oboje wiedzieli aż za dobrze. Chodziło o coś poważniejszego, co toczyło go od środka. Przydarzyło mu się coś strasznego. Ginewra widziała to w jego oczach – wyglądały jak dwie dopiero co zdmuchnięte świece. Iskra wciąż się jarzyła, ale brakowało ciepła.
Ginewra wiedziała, że trzeba pomówić z Lancelotem, postawić go na nogi, bo inaczej ten dzielny rycerz porzuci obowiązki i rodzinę. Musiała mu pomóc, nawet jeśli pękało jej serce, gdy widziała na jego twarzy rozpacz, kiedy wyobrażał sobie Artura leżącego w jej łożu.
– Lancelocie – zawołała i złapała go w ciemnym korytarzu za łokieć. Lekko szarpnęła, żeby odwrócił się i na nią spojrzał. – Proszę, porozmawiaj ze mną.
– Gwen – westchnął cicho i przytulił ją do piersi. Oczy miał zagubione, wyglądał jak mały chłopczyk. Pociągnął ją za rękę, a ona poszła za nim bez słowa protestu.
Poprowadził ją daleko od głównego korytarza, do komnaty w wieżyczce, wychodzącej na ciemne torfowiska wokół Camelotu. Światło księżyca wpadało przez otwór strzelniczy w kształcie krzyża i oświetlało jego powieki, przymrużone od żądzy. Kiedy patrzył jej w oczy, rozchyliła usta, w których miały pojawić się nigdy niewypowiedziane słowa. Na jedną, pełną napięcia chwilę przycisnął ją mocno do siebie, a potem odskoczył.
– Nie powinnaś do mnie podchodzić.
– Ale nie przywiozłeś mi ani słowa z mojego rodzinnego domu w Kraju Lata – odparła i uśmiechnęła się do jego jasnych oczu. Podeszła bliżej. – Powiedziałeś, że spotkasz się z moim ojcem i przywieziesz dowód pamięci o mnie.
Lancelot zbladł, popatrzył na nią z żalem i już wiedziała.
– Nie wierzę – powiedziała głosem nagle wysokim i dziecinnym.
Ojciec nie żyje. Ten złośliwy, mądry i zaskakująco zabawny olbrzym nie może być martwy. Jest zbyt uparty, by umrzeć, myślała gorączkowo. Ale zobaczyła prawdę wypisaną na twarzy Lancelota. Wódz klanu, jej ojciec, odszedł na zawsze.
Wypełnił ją smutek. Na chwilę straciła panowanie nad sobą i w komnacie zatrzeszczało biało-niebieskie światło jej czarnoksięskiego ognia.
– Wyszłam za Artura, żeby ojciec i nasz klan nie ucierpieli z rąk barbarzyńców – łkała. Wciąż nie wierzyła w to, co się stało. – To wszystko – wskazała z obrzydzeniem na klejnoty i bogatą suknię, jaką miała na sobie zamiast zgrzebnej koszuli – miało ich ochronić.
– Wiem. – Lancelot sięgnął po dłonie Ginewry. Odruchowo wzdrygnął się, kiedy przeszył go prąd, ale stłumił ból i jej nie puścił. – Gwen – błagał, nerwowo łapiąc oddech. – To nie wina Artura. Walczyliśmy i przegraliśmy. Ja przegrałem. Jego tam nawet nie było.
Ginewra zapanowała nad sobą i w komnacie zrobiło się ciemno, bo zgasiła biało-niebieski ogień.
– Ale poślubiłam Artura, a nie ciebie, żeby ocalić klan – zawołała z rozpaczą.
– Twój klan zginął. – Oczy Lancelota pociemniały. – Ale nie z winy Artura. Z mojej winy.
Usiadł na podłodze wieżyczki i przeczesał włosy dłońmi. Opowiedział całą historię cicho i szybko, starając się panować nad głosem.
Kraj Lata jak zawsze został zalany wodami pierwszych przypływów. Drogi stały się nieprzejezdne, a na bagnistym terenie nikt nie toczyłby bitwy. Kobiety i dzieci były bezpieczne w zalanej ojczyźnie, więc większość mężczyzn wyjechała, żeby na północy dołączyć do Artura przeciwko barbarzyńcom, tak jak zawsze o tej porze roku.
Lancelot nie wyruszył z nimi. Chciał zobaczyć, jak kobietom udaje się prowadzić uprawę w wodzie zamiast w ziemi, a Artur zgodził się z nim, że znajomość tej techniki może się przydać w Camelocie.
Był właśnie na polu, kiedy dostrzegł okręty z galionami w kształcie smoków. Wpływały na tereny zalewowe.
– Zostałem na polu z kobietami zamiast iść do twojego ojca – wyznał z trudem Lancelot. – Kiedy nie mogłem już dłużej walczyć, uprowadziłem statek i odesłałem tyle kobiet i dzieci, ile udało mi się uratować z rzezi. Twój ojciec był... został zabity.
Ginewra wiedziała, że zamierzał powiedzieć: torturowany. Niepotrzebnie próbował złagodzić cios. Cierpienie zostało zadane. Bez protestu wyszła za mąż za mężczyznę, którego nie kochała, bo wierzyła, że w ten sposób zapewni bezpieczeństwo swojemu klanowi. Ale tak się nie stało. Jej ojciec nie żył, a ludzie się rozproszyli. Całe jej poświęcenie poszło na marne.
– Dziękuję, że ocaliłeś przynajmniej część mojego klanu. Jestem ci za to winna życie. Znów.
Lancelot spojrzał na nią z tak nieskrywanym pragnieniem i tak wielką desperacją, że wyciągnęła ręce i zamknęła w dłoniach jego twarz.
– To przeze mnie – powiedział. Twarz mu płonęła.
– Nie. Nie obwiniam się za stracone życia. Błogosławię cię za te, które ocaliłeś – odparła z miłością. Każde słowo wypowiadała z przekonaniem i nadzieją, że ufał jej na tyle, żeby sobie przebaczyć.
– Gwen – westchnął i w przypływie żądzy przylgnął do niej całym ciałem.
Przycisnął wargi do jej ust, a ona zamarła. Mimo czułych szeptów i tęsknych spojrzeń, nigdy nie ośmielił się jej dotknąć. Po raz pierwszy się pocałowali, po raz pierwszy przekroczyli tę granicę. Ginewra wiedziała, że będzie cierpiał bardziej niż ona z powodu zdrady Artura, swojego kuzyna, króla i najbliższego przyjaciela. Bo w przeciwieństwie do niej Lancelot go kochał. Na moment odepchnęła jego ramiona, próbowała oszczędzić mu poczucia winy, które nie mogło go ominąć, ale wreszcie poddała się fali jego desperacji.
Wplątał pałce w jej włosy, wyciągnął z nich spinki – uwolnione kosmyki rozsypały się po jego dłoniach. Rozchylił ustami jej wargi. Ginewra opadła na kamienną posadzkę i pociągnęła go na siebie. Wsunął kolano między jej uda i zdzierał z niej wszystkie warstwy ubrania, dopóki nie dotarł do nagiego ciała. Zerwał jej halkę. Krzyknęła, bo jedwabne tasiemki oparzyły jej skórę. Znieruchomiał i się odsunął.
– Sprawiam ci ból? – spytał łamiącym się głosem i spojrzał na nią bezbronnie.
– Tylko wtedy, kiedy mnie zostawiasz – odparła i wtuliła się w niego. – Nie opuszczaj mnie nigdy więcej.
Z wciąż walącym sercem Helena szybko wysuszyła włosy i prawie biegiem ruszyła do biblioteki, żeby umknąć przed pożyczonym wspomnieniem, zanim zobaczy więcej. Zatrzymała się przed drzwiami i powachlowała dłonią płonące policzki. Przypomniała sobie, że w tym wspomnieniu Ginewra zdradza męża, więc Helena nie powinna aż tak bardzo się tym ekscytować. Ponadto w aktualnym życiu ona i Lucas są kuzynami, więc nie ma najmniejszego sensu w ogóle odgrzebywać tych obrazów.
Słyszała dochodzący zza drzwi biblioteki, dudniący głos Lucasa, a po tak żywej wizji samo to wystarczyło, żeby ją oszołomić. Pamiętała, że Lancelot zabrał ją do swoich komnat, zdjął jej suknię, a potem... robił inne rzeczy. Poczerwieniała z wściekłości.
Przestań zachowywać się jak jeden wielki nabuzowany hormon, upomniała się i strząsnęła dłonie. Nikt się nie dowie, o czym właśnie myślałaś.
Popchnęła drzwi. Orion natychmiast zerknął na jej pierś, potem na twarz, uniósł brew i uśmiechnął się porozumiewawczo.
No, może z wyjątkiem Oriona, stwierdziła w duchu i najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
Mężczyźni wstali, żeby powitać Helenę, ale Kasandra została na ogromnym skórzanym fotelu, w którym jej filigranowe ciało wyglądało na jeszcze drobniejsze. Helena z szacunkiem skłoniła się Wyroczni, a przy okazji zauważyła, że Kasandra trzyma na kolanach iPada.
– Co się stało? – spytała, siadając na jedynym wolnym miejscu, oczywiście obok Lucasa. Od razu ogarnęła ją fala ciepła, ale nie zwracała na to uwagi.
– Doszło do kolejnego ataku – odpowiedziała grobowym głosem Kasandra i podała Helenie iPada.
– Tsunami w Turcji – dodał Orion.
Helena przejrzała zdjęcia zalanego kraju.
– Ale czemu tam? – Spojrzała na miejsce na mapie. – Tam nie ma żadnego dużego miasta.
– Już nie – odparł Lucas. – Ale trzydzieści trzy tysiące lat temu była tam Troja.
– Koszmar – szepnęła Helena i wyłączyła urządzenie.
– Bogowie się rozkręcają. – Kasandra rozparła się w gigantycznym fotelu i zmarszczyła brwi. – Sukcesorzy nie mogą tracić więcej czasu. Musimy się zjednoczyć.
– A żeby to zrobić, trzeba obmyślić, jak poprowadzić spotkanie Domów. – Hektor przejął dowództwo. – Wśród was jest troje Dziedziców, więc staniecie za Głowami swoich Domów. Oczywiście z wyjątkiem Oriona, który jest Głową Domu Rzymskiego. Ktoś będzie musiał stanąć za tobą.
– Nie ma mowy, żebym pozwolił stać za sobą Faonowi – skrzywił się Orion. Widząc zdziwione spojrzenia Lucasa i Hektora, zrozumiał, że musi to wyjaśnić. – Faon i jego starszy brat Corvus od początku kwestionowali moją sukcesję.
– Zaczekaj! Corvus? – Lucas nachylił się do przodu. – Mój ojciec zabił Corvusa, zanim jeszcze którekolwiek z nas przyszło na świat.
– Nie. Kastor myślał, że zabił Corvusa. Ale ten przeżył. – Potem dodał ciszej: – Wierzcie mi, wolałbym, żeby było inaczej.
– Orionie, nie musisz nic tłumaczyć – włączyła się Helena, żeby mu pomóc.
– W porządku, musiałbym w końcu i tak powiedzieć, skąd mam blizny. – Uśmiechnął się do niej ze smutkiem. – Kuzyn mojej matki, Corvus, oficjalnie wyzwał mnie na pojedynek, kiedy miałem jedenaście lat. Wygrałem.
– W Koloseum? – spytał Hektor. Orion skinął głową. – Czyli to prawda, że jeśli członkowie Domu Rzymskiego zabiją kogoś ze swojego Domu w Koloseum, nie zostają Wygnańcami?
– Tak. Rzymianie nasączyli ziemię w Koloseum taką ilością krwi, że erynie tracą rachubę w obliczaniu długów. To przeklęte miejsce – odparł Orion zduszonym głosem. Oczy Hektora zalśniły zazdrośnie, jakby był gotów oddać wszystko, żeby móc stoczyć pojedynek w Koloseum, ale zgnębiony wyraz twarzy Oriona powstrzymał go od tego, żeby wypowiedzieć to pragnienie na głos. – Kiedy zabiłem Corvusa, Faon stracił jedynego sojusznika, człowieka, który wychował go jak własnego syna. Wbije mi nóż w plecy, jak tylko się odwrócę. Nigdy nie stanę przed nim.
– No tak. Trzeba to wziąć pod uwagę – powiedział cicho Lucas i zapadła grobowa cisza.
Helena widziała, że serce Hektora rwie się do przyjaciela. Z nich wszystkich on czuł się najbardziej związany z Orionem. Helenie było trudno o tym myśleć, że obydwaj są mordercami. Nagły rozbłysk od strony fotela Kasandry przyciągnął jej wzrok. Srebrna kula zawieszona w piersi dziewczynki zafalowała jak księżyc odbijający się w ciemnym stawie.
– Ty też, Kasandro, masz się nie zbliżać do Faona – zakomunikował nagle Orion, który podążył za spojrzeniem Heleny. Jak na siebie mówił bardzo szorstko. – Jeśli spróbuje zdybać cię samą, przyjdź prosto do mnie. Zrozumiałaś?
Ostrożnie skinęła głową, zakłopotana jego gniewnym spojrzeniem.
– Dlaczego? – zaciekawił się Lucas.
Orion skrzywił się, jakby poczuł w ustach jakiś obrzydliwy smak. Pokręcił głową, strząsając z siebie pytanie Lucasa.
– Dlaczego? – powtórzył ten, niezrażony.
– To potwór. – Orion odwrócił wzrok i dokończył ciszej: – Interesują go tylko małe dziewczynki.
Kasandra odwróciła wzrok i zmarszczyła brwi, a światło w jej wnętrzu pociemniało.
– Nie jestem małą dziewczynką – zaprotestowała cicho, ale nikt nie zareagował.
– To pewne? – spytał poważnie Hektor Oriona.
Orion pokiwał głową.
– Mój ojciec miał młodszą siostrę. – Nie wyjaśnił nic więcej. – Uwierz mi, Kasandra jest w jego typie. Fajna rodzinka, co?
– Oni nie są twoją rodziną – powiedział ostro Lucas. Wskazał podbródkiem na Helenę, Hektora i Kasandrę, a potem na pozostałych i dopiero wtedy spojrzał spokojnie na Oriona: – Twoja rodzina to my.
– Jesteśmy braćmi krwi – przypomniała mu Helena.
– Jeśli to ci jakoś poprawi nastrój, ja też mogę się spodziewać, że wsadzą mi nóż w plecy – dorzucił Hektor i posmutniał. – Będzie tu Tantal. Kto wie, co zrobi, kiedy mnie zobaczy? – Popatrzył na Lucasa i pozostałą dwójkę, a potem uśmiechnął się ponuro. – Wszyscy mamy fajne rodzinki, co?
– Myślę, że tak czy inaczej nasza piątka powinna trzymać się razem – zasugerowała Helena, zanim Hektora ogarnął jeszcze większy smutek. Potem zagryzła wargę, bo dostrzegła pewien problem. – Tylko Kasandra musi pozostać neutralna, tak? Jest Wyrocznią i przewyższa nas wszystkich, więc jako jedyna będzie siedziała.
– Mhm – mruknął Hektor i pokiwał głową. – Kiedy spotykają się Domy, ona jest poza więzami krwi i siedzi sama.
Helena spojrzała na dziewczynkę, tak drobną w wielkim fotelu. Ona zawsze jest sama.
– Zgadzacie się? – spytała niepewnie Helena.
– Nigdy wcześniej to się nie zdarzyło – odezwał się po namyśle Hektor. Chwilę później rozejrzał się z uśmiechem. Podjął decyzję. – Jeśli będziemy razem, założymy jakby oddzielny Dom. Dziedzice Sukcesorów czy coś w tym stylu. Chętnie to zrobię, ale nasi rodzice chyba się wściekną.
– No to co? – Oczy Lucasa rozjarzyły się złowrogo. – Nie żyjemy tak jak oni. Głosuję za tym, żebyśmy zostali razem.
– Ja też. – Orion zdecydowanie pokiwał głową. – Ale tylko jeśli Helena będzie naszą liderką.
Helena wybuchnęła śmiechem.
– Mówisz poważnie? – Rozejrzała się wkoło; najwyraźniej nikt nie żartował. – Zaczekajcie. Chwilę. Nie mogę być liderką.
– Możesz – odparował Hektor. – A prawdę mówiąc, musisz.
– Kiedy zaczęliście zażywać szaleństwo w płynie, co? – Helena straciła cierpliwość. Nie lubiła nawet wygrywać wyścigów, a już z całą pewnością nie chciała być liderką Dziedziców Sukcesorów. – To najgorszy wybór z możliwych. Hektor...
– Hektor nie może być liderem. Nie jest Dziedzicem – przypomniała cicho Kasandra. – Orion ma zbyt wielu wrogów, którzy chcą go dopaść. Co gorsza, wiele osób uważa go za Tyrana. Zostałby wyzwany na pojedynek, kiedy tylko wyszedłby przed szereg jako przywódca Dziedziców.
– W takim razie Lucas – rzuciła Helena z nutką desperacji w głosie. – Jest najmądrzejszy. Niech on nas prowadzi.
– Lucas jest bratem Wyroczni. – Kasandra ze smutkiem pokręciła głową. – Dom Tebański zyskałby zbyt wielką moc. Twoja własna matka by z tym walczyła. To musisz być ty.
– Ale ja się do niczego nie nadaję! – Już na serio zaniepokojona, poderwała się z krzesła. – I walczę najgorzej z was. A co, jeśli ktoś z innego Domu wyzwie mnie na pojedynek? Od razu przegram! – Zaczęła krążyć po bibliotece i przeczesywać palcami włosy.
– Jeśli będziesz liderką, nigdy nie staniesz do walki – zapewnił Lucas z narastającym zapałem. – Liderzy wybierają sekundantów, którzy walczą w ich imieniu. To kiepski pomysł, mianować przywódcą najlepszego wojownika.
– Dobra, czyli ustalone. Helena zostaje szefem – skwitował Orion. – W takim razie...
– Nic nie jest ustalone... – przerwała mu Helena, ale on jakby tego nie słyszał.
– Teraz musisz tylko wybrać sekundanta – dokończył, a potem się przed nią skłonił. – Dobrze, zgadzam się.
– Chyba żartujesz – zaprotestował Lucas. Wstał i wbił wzrok w Oriona. – Ja jestem sekundantem Heleny.
– Nie mogę ci na to pozwolić, stary. – Orion przepraszająco pokręcił głową.
– Powiedziałeś: pozwolić? – prychnął Lucas z niedowierzaniem.
– Ależ panienki! – Hektor stanął pomiędzy Orionem i Lucasem, żeby ich rozdzielić. – Czyżbyście nie słuchali? Sekundantem ma być najlepszy wojownik. Czyli ja.
– Tak? To udowodnij, że jesteś najlepszy – wycedził Lucas.
Helena zwietrzyła bójkę. Nie mogła znieść myśli, że zrobią sobie krzywdę, a choć z trudem się do tego przyznawała, przeczuwała już, że tylko jednego z nich potrafiłaby narazić na niebezpieczeństwo.
– Hektor – oznajmiła krótko. – Jeśli mam być liderką, chcę, żeby moim sekundantem był Hektor. – Potem popatrzyła z zaciętą miną na Lucasa i Oriona. – On jest najlepszym wojownikiem.
– Mądra dziewczyna! Od początku podejmujesz właściwe decyzje. Będziesz lepszą liderką, niż myślisz. – Uśmiechnął się.
– Chwileczkę! – krzyknął Lucas.
– Zgadzasz się? – spytała Kasandra Hektora, ignorując brata.
– Tak – odparł natychmiast.
– Będę świadkiem. Od dzisiaj Hektor jest sekundantem Heleny. Jeśli ktokolwiek wyzwie Helenę na pojedynek, on stanie do walki w jej imieniu. – Kasandra ostro spojrzała na Oriona. – Lucas będzie sekundantem Hektora.
– Zaraz, momencik! – jęknął Orion.
– A ty zostaniesz moim sekundantem – oznajmiła głośno Kasandra wbrew jego protestom. – W ten sposób przewodzi Dom Atrydzki, Teby ochraniają Atreusza, a Ateny i Rzym chronią Teby. Musimy im udowodnić, że czasy walk między Domami się skończyły. Najlepszy sposób to pokazać im, że powierzyliśmy sobie życie.
Orion zacisnął wargi, zastanowił się przez chwilę i westchnął.
– To ma sens – przyznał w końcu niechętnie.
– Zgadzasz się? – spytała Kasandra z nutką niepokoju. – Będziesz moim sekundantem?
– Tak – odparł poważnie. A potem uśmiechnął się i szturchnął ją lekko. – Pewnie, że się zgadzam, Kiciu.
Odwzajemniła uśmiech pełen ulgi.
– Więc ja będę świadkiem – oznajmiła Helena, która przeczuwała, że to powinno zostać oficjalnie ogłoszone. – Orion jest sekundantem Kasandry. – Potem spojrzała na Lucasa, który chciał coś powiedzieć. – Tak?
– Nie lubię być wykluczany – wypalił wściekle. – Ale poradzę sobie.
– W porządku. Teraz tworzymy drużynę – obwieścił Orion i rozejrzał się po zebranych. – Szykuje się interesujące spotkanie.
– Matt! – zawołała Claire. – Możesz się skupić?
Odwrócił głowę i bezmyślnie spojrzał na Claire. Mówiła coś o Helenie, ale nie wiedział co.
Nie mógł się skoncentrować.
Właśnie w tej chwili okręt przybijał do plaży w Great Point, przy latarni morskiej. Mały okręt. Z domu w Siasconset Matt nie słyszał, jak dziób szoruje po piasku, ani nie widział trzech Myrmidonów, którzy lekko wyskakują z łodzi, chwytają za jej krawędzie i bez wysiłku przenoszą na plażę. Przypłynęło jeszcze dziesięć takich okrętów z jego wojownikami, a on czuł się tak, jakby tam był. Nawet gdy zniecierpliwiona Claire machała mu ręką przed oczami, wciąż widział precyzyjne kroki swoich trzydziestu trzech ludzi, którzy cicho wychodzili z wody.
– Ziemia do Matta – zawołała Claire i skrzywiła się z niepokojem. – Czy twój statek kosmiczny już wylądował i możesz dołączyć do rozmowy?
Roześmiał się ironicznie.
– Tak, statek już wylądował – odparł, bo był świadom, że członkowie jego oddziału z wojskową precyzją badają teren. Nowa, podwójna świadomość Matta pozwoliła mu obserwować, jak Myrmidon o skórze czarnej niczym pancerz klęka i dotyka zimnego piasku.
– Jest tutaj. Umysł naszego mistrza jest teraz z nami – oznajmił Telamon.
Matt pamiętał, że Telamon był księciem swojego rodu i jednym z najlepszych kapitanów.
– Kolejna plaża, bracia – powiedział ze smutkiem. Strząsnął piasek z dłoni. Grymas obrzydzenia świadczył o tym, że mimo tych wszystkich lat, które upłynęły od czasu Troi, wciąż nienawidził piasku.
– Jakie masz rozkazy? – spytał żołnierz o czarnych, jakby szlifowanych w kamieniu oczach.
– Rozbijamy obóz. I czekamy na naszego mistrza – zarządził Telamon. – Kiedy będzie gotów, dołączy do nas.
– Wszystko w porządku? – spytała płaczliwie Ariadna.
Matt zamrugał i w końcu udało mu się przepędzić te obrazy sprzed oczu.
– Tak, tak – mruknął i skupił się na temacie. – Mów dalej, Claire.
– Dobrze. No więc, jak już wspomniałam, pierwszy raz zobaczyłam coś dziwnego, no, w każdym razie dziwniejszego niż zwykle, kiedy Lennie sięgała po łyżkę. Łyżka przez moment drżała, jakby się trzęsła, a potem doskoczyła do jej dłoni.
– Coś podobnego widziałyśmy w sali szpitalnej Andy – dodała Ariadna.
– Opisz to – zwrócił się Matt do Andy.
– Najpierw się wściekła i wtedy cała się rozjarzyła. Iskry spływały z jej skóry i włosów jak deszcz – powiedziała Andy; a jej piękny głos był pełen zachwytu. – Sprzęty w sali zaczęły dygotać i głowę daję, że moje łóżko podskoczyło.
Przez chwilę w pokoju Matta panowała cisza, wszyscy zagłębili się w myślach.
– A ja któregoś dnia poczułem coś dziwnego, kiedy Helena się rozzłościła – dodał niechętnie Jazon.
– Co takiego?
– Ona i Lucas byli u Jerry’ego i się kłócili. Musiało chyba pójść na noże, bo zeszli do klatki, żeby to rozstrzygnąć. Mógłbym przysiąc, że przez sekundę czułem, jak cały dom drży.
– Pewnie któreś rąbnęło na ziemię – podsunął Matt. – Są wystarczająco silni, żeby dom zatrząsł się w posadach.
– Ale to było, zanim jeszcze dotarli na dół. Schodzili po schodach. – Jazon wzruszył ramionami.
Matt zamilkł i się zamyślił.
– Widziałyście piorun? – spytał trzech dziewczyn.
– Nie – odparła w ich imieniu Ariadna. – Owszem, to przypominało jakieś wyładowanie elektryczne, ale nie mogę dojść, jakim cudem cały sprzęt dygotał. To było niesamowite. I straszne.
– I mówiła dziwnym głosem – dodała Claire i potarła ramiona, jakby zrobiło się jej zimno.
– Takim potężnym – wyjaśniła z zaangażowaniem Andy. – Jestem syreną, znam się na głosach, ale czegoś takiego nie słyszałam nigdy wcześniej.
– Brzmiała jak bogini – podsumowała Ariadna. – Coś się z nią stało.
– No, co ty? – Jazon przewrócił oczami. – Po tym wszystkim, co przeszła, miała prawo się trochę zmienić. Ale to nie znaczy, że zmieniła się na gorsze. Trochę wyrozumiałości. Stoczyła walkę z bogiem!
– I wygrała – dorzucił cicho Matt. – Pokonała go. Jak silnym trzeba być, żeby zwyciężyć w takim starciu?
– Silniejszym niż jakikolwiek Sukcesor. – Głos Ariadny drżał.
– Przypominam wam, że była torturowana – upomniał ich ostro Jazon.
– No właśnie – odparła na to Ariadna. – Myślisz, że takie doświadczenie może zmienić na lepsze?
– To śmieszne – uciął ostro i ruszył do drzwi.
– Jazonie! Przecież... – zaczęła Claire, ale odwrócił się i jej przerwał:
– Wiem, że ty i Helena byłyście najlepszymi przyjaciółkami od dziecka. Wiem, że ona się zmienia i że to cię przeraża. Ale wszyscy się zmieniają. Tylko dlatego, że nie rozumiesz, co się dzieje z Heleną, nie znaczy, że są powody do strachu. Mam nadzieję, że to do was dotrze, zanim zrobicie coś głupiego.
Zostawił ich, a oni stali i patrzyli jedno na drugie.
– Jest jeszcze coś – wykrztusiła z trudem Claire. – Próbowałam rozmawiać o tym z Heleną. Ale ona jasno dała mi do zrozumienia, że to jej nie interesuje. Chce tylko wygrać. – Znów potarła ramiona. – Helenie, którą znałam, nigdy nie zależało na zwycięstwie. Nawet nie próbowała wygrać wyścigów.
Bała się. Wszyscy się bali. Najgorsze było przeczucie Matta, że powinni się bać.
Matt znów pomyślał o tym pytaniu Zacha. Czy naprawdę zabiłby kogoś, kto jeszcze nie zrobił nic złego, żeby w przyszłości nie zgładził milinów ludzi? Czy to było w porządku?
– Jak długo jeszcze, kapitanie? – spytał jeden z Myrmidonów.
– Wkrótce – odparł Telamon. – Mistrz jest wciąż rozdarty.
– Niemożliwe – powiedział drugi żołnierz. Z emocji aż przymrużył lśniące czerwienią oczy. – To nie on, jeśli pierzcha. Achilles nigdy nie odstąpiłby od swej prawdziwej misji. Zginął za nią.
– Cierpliwości – polecił Telamon.
– Cierpliwości! Cierpliwości! – zaintonowali Myrmidonowie z pokorą i szacunkiem, jakby recytowali słowa modlitwy Odprawiali ten rytuał wiele razy.
– Więzi lojalności z jego życia jako śmiertelnika wciąż trzymają go mocno – mówił dalej Telamon i położył kojącą dłoń na ramieniu druha, jak współczujący ojciec albo kapłan. – Ale te starsze więzy zaczynają pękać. Odwagi!
– Odwagi! Odwagi! – zawołali żołnierze. Ich wersja słowa „amen” przetoczyła się przez wydmy, a siła połączonych głosów poderwała w górę tumany piasku z pofałdowanych wydm i wysłała nad wodę niczym dym.
– Koniec tego cyklu się zbliża – ciągnął z powagą kapitan. – Ostatecznie serce mistrza doprowadzi go z powrotem do nas. Pamiętajcie, przyjaciele. Ostrze wybiera to konkretne naczynie dlatego, że wie, że ono właśnie, a nie żadne inne, podziela nasze pragnienie.
– Matt? – odezwała się Ariadna.
Znów zamrugał gwałtownie i skupił się na niej. Wyglądała na zatroskaną.
– Co powinniśmy zrobić?
– Przede wszystkim musimy dowiedzieć się, jak daleko ona jest gotowa się posunąć – odparł grobowym głosem. – Potem każde z nas, samo przed sobą, musi się przyznać, jak daleko się posunie, żeby ją powstrzymać.
Tego wieczoru Lucas starannie dobrał strój. Wiedział, że spotkanie Domów jest okazją niemal oficjalną, ale nie zamierzał z tego powodu wkładać czegoś, co krępowałoby mu ruchy. Nie ufał żadnemu z gości, których oczekiwali, i nie było mowy, żeby ubrał się w coś, co może mu utrudniać walkę.
Oczywiście na takich spotkaniach walki były surowo wzbronione. Ale Lucas wiedział, że dziś pierwszy raz od dwudziestu lat większość z tych ludzi znów się spotka. Nie mówiąc już o tym, że wielu z nich zabiło kogoś, kto dla innych zgromadzonych był najdroższą istotą.
Lucas zszedł na dół i zastał połowę rodziny przed telewizorem – słuchali wieczornych wiadomości. Pokazywano zdjęcia intensywnej burzy nad czymś, co wyglądało jak wymarłe miasto.
– To Manhattan? – Zbliżył się do ekranu.
– Tak – odpowiedziała mu matka głosem cichym i zszokowanym. – W całym mieście zapadły ciemności.
Lucas wyobraził sobie chaos, jaki to spowodowało w Nowym Jorku. Ludzie uwięzieni w metrze, zatrzaśnięci w windzie na szczycie budynku. Nie wspominając już o kradzieżach i rozbojach.
– Dlaczego Zeus miałby to zrobić? – spytała Andy.
– Żeby nam przypomnieć, że potrafi – wycedził Hektor przez zaciśnięte zęby.
Rozległo się głośne pukanie do drzwi i Lucas usłyszał, jak wszyscy wstrzymują oddech.
– Otworzę – zaoferowała się Kate, ale Noel położyła jej dłoń na ramieniu, żeby ją powstrzymać.
– Ja muszę to zrobić – wyjaśniła łagodnie. – To mój dom.
Do drzwi wejściowych poszedł z nią Lucas. Kiedy otworzyła, poczuł się tak, jakby ktoś kopnął go w brzuch. Mężczyzna stojący za progiem miał czarne włosy, jasne niebieskie oczy i atletyczną sylwetkę. Wyglądał jak dwadzieścia lat starszy Lucas.
– Dedal – syknęła Noel.
– Noel. – Dedal skrzyżował dłonie na ramionach i skłonił się z szacunkiem, ale było oczywiste, że nie są w dobrych stosunkach.
Lucas przez chwilę nie mógł oddychać. Wiele razy mówiono mu, że wygląda, jakby pochodził z Domu Ateńskiego, ale nie miał pojęcia, że jest aż tak podobny do zabójcy jego dziadka.
– Witaj. – Noel nawet nie starała się mówić z przekonaniem. – Czuj się moim gościem.
– Jestem zaszczycony – odparł i wszedł. Popatrzył na Lucasa, rozpoznał go i uśmiechnął się smutno. Potem spojrzał gdzieś dalej i rysy mu stężały. – Cześć, synu – powiedział i przez moment Lucas zastanawiał się, czy mówi do niego.
– Ojcze – odparł sztywno Orion.
Lucas odwrócił się i zobaczył, że tuż za nim stoi Orion z zaciętym wyrazem twarzy. Był tak porażony wyglądem tego mężczyzny, że nie zauważył, jak dołączyli do niego Orion i Hektor.
Dedal ruszył naprzód dumnym i onieśmielającym krokiem. Podał synowi rękę, a ten ją uścisnął bez uśmiechu.
– Wyglądasz na silnego – ocenił Dedal, krytycznie przyglądając się chłopakowi.
– Jestem silny.
Ich spojrzenia się spotkały i to Dedal pierwszy odwrócił oczy.
Lucas nigdy nie słyszał, żeby Orion mówił tak lodowato, ale nie mógł go winić, wiedząc, że ojciec go porzucił. Jeśli Dedal zauważył, że syn jest wyjątkowo oschły, nie dał tego po sobie poznać. Ominął wzrokiem wściekłego Oriona i spojrzał na Hektora.
– Ajaks – mruknął pod nosem. Przez chwilę jego twarz wyrażała żal, ale potem znów skrzywił się wrogo.
– Wejdź – zaprosiła Noel. – Chłopcy, zróbcie przejście.
Lucas poczuł, że kolana niemal odruchowo mu sztywnieją i nie może ruszyć się z miejsca. Nie chciał przepuścić Dedala dalej i wiedział, że Hektor i Orion czują to samo. Żaden ani drgnął.
– No, przesuńcie się! – burknęła gniewnie Noel i przecisnęła się obok nich. – Widzę, że to nie ma znaczenia, że erynie zniknęły, wciąż zachowujecie się jak stado wściekłych psów. Jeden drugiemu obwąchuje tyłek.
Dedal zdobył się na uśmiech i ruszył za Noel. Hektor, Lucas i Orion w końcu rozluźnili się i go przepuścili.
– Dziwne – powiedział Hektor, kiedy Dedal przeszedł.
– Żywy promyk słońca, co? – zauważył sarkastycznie Orion, który już zdążył się otrząsnąć. – A pamiętajcie, że to jego przyjazna mina.
– Dlaczego nie ostrzegłeś mnie, że jestem tak podobny do twojego taty? – Lucas oskarżycielsko spojrzał na Oriona.
– Myślałem, że wiesz. – Chłopak wzruszył ramionami.
– Wiedziałem, że istnieje jakieś podobieństwo, ale to przecież aż śmieszne! Jak ja mam się z tym czuć?
– Dla mnie to też mało zabawne. Za każdym razem, kiedy na ciebie patrzę, widzę swojego ojca. Mojry lubią się z nami zabawiać, Luke. Sprawiają, że wygląd każdego z nas zakrawa na największą ironię. – Orion niespodziewanie się wyszczerzył. – Weźmy takiego Hektora. Wygląda jak ktoś, kogo wszyscy lubią, a jest debilem.
– Dzięki, stary – rozpromienił się Hektor, jakby usłyszał komplement.
Wszyscy gruchnęli śmiechem i napięcie trochę opadło.
– Nie pozwól, żeby to cię wytrąciło z równowagi – ostrzegł poważnie Orion i uniósł brwi. – Dzisiejszego wieczoru mamy większe problemy.
– Jasne – odparł poważnie Lucas. – Znam swoje zadanie. – I wiedział, że Orion zrozumiał, że chodzi o ochronę Heleny.
Do Heleny docierało z dołu coraz więcej nieznajomych głosów, bo też coraz więcej Sukcesorów przybywało na spotkanie Domów. Przez podłogę przebijało się kumulujące napięcie, dudniło jak głośnik basowy. Nowa zdolność Heleny – odczuwanie emocji innych osób – otwierała ją na cały ten zamęt. Nie znała szczegółów wojny, do której doszło przed dwudziestoma laty, ale była pewna, że wiele zadawnionych uraz wciąż domaga się rozwiązania. Ta cała toksyczna mikstura, złożona z nienawiści, miłości i bólu, w każdej chwili groziła wybuchem przemocy. Odnosiła takie wrażenie, jakby stała na bombie.
Nerwowo poprawiła ubranie. Miała na sobie znacznie bardziej stylowe ciuchy niż te, do których przywykła. Zwykle wkładała rzeczy z wyprzedaży, ale Dafne przywiozła jej elegancki strój i upierała się, że doda Helenie pewności. Niestety, była jeszcze bardziej zdenerwowana. Buty z mięciutkiej skóry, które miała na nogach, na pewno kosztowały więcej niż cała jej garderoba. Zastanowiła się przez moment, jak jej matka zapłaciła za te wszystkie szmatki, ale stwierdziła, że woli nie wiedzieć. Dafne nieraz bez żadnych skrupułów wykradała z muzeów bezcenne skarby. A sklepowe systemy bezpieczeństwa nawet nie rejestrowały jej obecności.
Wyobraziła sobie trasę chaosu, jaką zostawiła za sobą jej matka w czasie podróży z Nowej Fundlandii na Nantucket, żeby dostać się z domu Dedala do Delosów: skradzione samochody, obrabowane sklepy, złamane serca wszędzie, gdzie się znalazła. Dafne miała tu być tylko godzinę, a Helena myślała wyłącznie o tym, ile przepisów ta kobieta złamała, odkąd widziały się ostatnio.
– Przestań podrygiwać – upomniała ją Dafne. Pociągnęła za łańcuszek wiszący na szyi Heleny i wyjęła na wierzch wisiorek w kształcie serca. – Dom Atrydzki pochodzi w prostej linii od Zeusa, więc jest najwyższy w hierarchii. Wkraczamy przedostatnie – pouczyła. – Za nami wchodzi już tylko Wyrocznia.
Helena odsunęła się od matki i sięgnęła po szczotkę do włosów, żeby zamaskować fakt, że nie chce być przez nią dotykana. Dafne jednak to zauważyła.
– Już czas. Wszyscy są – oznajmiła opryskliwie.
– Skąd wiesz?
– Poznaję ich głosy. – Dafne zaśmiała się śmiechem pozbawionym wesołości i małym palcem założyła włosy za ucho. – Niektórych z tych tam na dole znam lepiej niż ciebie.
– A czyja to wina?
– To nie wina – odparła łagodnie Dafne. – To wybór. Tak wybrałam, Heleno, i podjęłam właściwą decyzję. Naprawdę lepiej ci było beze mnie.
Helena otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Jako Kłamstwowidząca wiedziała, że Dafne mówi prawdę. Kobieta nie ściemniała ani nie szukała wymówek. Naprawdę wierzyła, że zrobiła dobrze, a kiedy Helena pomyślała o swoim ojcu, który wciąż leżał w pokoju na końcu korytarza, musiała się z nią zgodzić. Bez matki miała lepsze życie. Dafne odeszła, ale dlatego, żeby córka była szczęśliwsza z Jerrym jako ojcem i z przyjaciółmi: Claire i Mattem. To wymagało od Dafne dużej dyscypliny. Helena zaczęła rozumieć, jakie miała szczęście. Siedemnaście lat normalnego życia ukształtowało ją na osobę, którą teraz jest. I to jej zapewniła matka, odchodząc.
– Dziękuję – szepnęła Helena.
– Proszę – odparła pustym głosem Dafne.
Helenę zaskoczył ten ton, więc zerknęła na pierś matki, ale zobaczyła tam tylko ciemną dziurę, ziejącą wyrwę, nieskończoną pustkę w miejscu serca. Zrobiła kilka kroków w tył.
– Co się stało, Heleno? Co takiego?
– Nie masz serca – odparła. Z przejęcia zapomniała, że nie powinna zdradzać swojego nowego talentu.
– Umarło razem z Ajaksem.
– Ale tam nie ma nic! To nie jest nawet złamane serce. Nie jesteś smutna, zła czy zraniona. Ty nie czujesz nic. To wbrew naturze. – Spojrzała Dafne w oczy i złapała ją za nadgarstek, żeby nie odeszła. – Co ty zrobiłaś? – Trzymała ją mocno, bo matka próbowała się wyrwać.
– Cokolwiek zostało z moich uczuć, przehandlowałam to, żeby osiągnąć cel. Kobiety wciąż to robią. Sukcesorki przysięgają przed obliczem Hekate – wyjaśniła Dafne, a potem podejrzliwie zmrużyła oczy, bo wpadła jej do głowy pewna myśl. – Ale skąd ty w ogóle wiesz, że nic nie czuję? – wymamrotała bardziej do siebie niż do córki.
Rozległo się pukanie.
– Heleno? – zawołała Andy. – Jesteś tam?
– Tak. – Puściła dłoń matki i odwróciła się do drzwi. – Wejdź.
Dziewczyna ostrożnie zajrzała do pokoju.
– Noel robi się... powiedzmy, nerwowa, żeby nie wyrażać się niecenzuralnie. Mówi, że ty i twoja mama macie ruszyć tyłki i przyjść na dół, zanim ktoś kogoś zamorduje i zachlapie krwią jej świeżo umyte podłogi. – Uśmiechnęła się i uniosła ręce. – To cytat.
– Domyśliłam się – zaśmiała się Helena. – Już idziemy.
Wciąż było jeszcze dużo tematów, które chciałaby poruszyć z Dafne, ale jak zwykle na odpowiedzi musi poczekać. Wyszły z pokoju Ariadny i ruszyły korytarzem w stronę schodów.
– No, no – powiedziała cicho Dafne, przypatrując się wdzięcznej postaci Andy. – Niewiele takich rybek pływa w morzu.
Andy zesztywniała i w reakcji na te zaczepki zwolniła kroku.
– Jestem półsyreną – odparła. Odwróciła się do Dafne, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. – Masz z tym jakiś problem?
– Nie – odpowiedziała kobieta i wytrzymała spojrzenie Andy. – Ale najwyraźniej ty masz. Radzę ci, odpuść sobie.
Przepchnęła się obok Andy. Helena niechętnie poszła za matką. Przechodząc, spojrzała na dziewczynę przepraszająco.
– A Hektor nie jest Apollem – dodała Dafne, kiedy dotarła do schodów. – Czas, żebyś z tym też się pogodziła.
– Jakim prawem... ? – zaczęła wściekle Andy.
– To jeden z najwspanialszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek znałam, mała półsyrenko, która nienawidzi siebie – przerwała jej Dafne. Helena zauważyła, że oczy matki są bezlitosne i błyszczą jak brylanty. – Nie zasługujesz na niego.
Schodząc po stopniach, Helena bezgłośnie wypowiedziała słowa przeprosin, ale dziewczyna obróciła się na pięcie i zniknęła.
Wciąż pogrążona w myślach o Andy poszła za matką do salonu, gdzie atmosfera była aż ciężka od napięcia. Jej wzrok natychmiast spoczął na potężnym, jasnowłosym mężczyźnie – stał przed Kastorem i Pallasem, w miejscu zarezerwowanym dla Głowy Domu Tebańskiego.
To musiał być Tantal. Rozpoznała go, choć nie spotkali się nigdy wcześniej. Przypomniała sobie jego twarz: czerwoną, spoconą, wykrzywioną gniewem, kiedy usiłował pobić tamtą Helenę tak, żeby pozbawić ją dziecka.
Tantal zagapił się na Dafne. Patrzył tak samo jak Menelaos na Helenę Trojańską. Nowa zdolność Heleny pozwoliła jej widzieć jego pierś, wypełnioną palącą potrzebą. Na chwilę uniósł wzrok ponad ramieniem Dafne i zobaczył Helenę. Zadrżała z obrzydzenia, bo przypomniała sobie inne życie, w którym po upadku Troi została zmuszona, żeby go poślubić. Potem przeniósł wzrok z powrotem na Dafne i wpatrywał się w nią, dopóki nie weszła Wyrocznia.
Kiedy Kasandra wślizgnęła się do pokoju, jej bransoletka z dzwoneczków delikatnie zabrzęczała. Lucas, Hektor, Orion i Helena wstali, żeby do niej dołączyć. Usiadła w swoim ogromnym fotelu. Orion zajął miejsce po jej lewej stronie, Helena po prawej. Hektor i Lucas stanęli za Heleną.
Zebrani zareagowali natychmiast.
– Heleno! Wracaj tutaj! – upomniała ją Dafne. Helena ani drgnęła.
– Lucasie... synu – wycedził Kastor. – Powinieneś stać tutaj, za swoim wujem Tantalem.
Lucas nie patrzył na ojca, wzrok miał wbity przed siebie, twarz bez wyrazu jak wytrenowany żołnierz. Nie odszedł ze swojego stanowiska.
– Widzicie? Mówiłem! – syknął szczupły mężczyzna o pełnych wargach. Był mniej więcej w wieku matki Heleny, ale należał do tych, co im starsi, tym lepiej wyglądają. Helena stwierdziła, że musi on pochodzić z Domu Rzymskiego. Nie znała faceta, ale sądząc po morderczych spojrzeniach, jakimi obrzucali go Orion i Dedal, domyśliła się, że to Faon.
Odwrócił się tyłem do zebranych i przemówił do swojej frakcji:
– Orion nawet z nami nie stoi. Nie dba o Dom Rzymski, a wy wciąż uważacie go za Głowę? Potrzeba wam jeszcze więcej dowodów na to, że nie jest godzien tego miana?
Helena spojrzała na ropiejącą szczelinę w jego piersi i aż ją zemdliło. Twarz i ciało Faona mogły być piękne, ale jego istota przegniła do szpiku. Zobaczyła, że serce Oriona płonie gniewem. Podchwyciła spojrzenie chłopaka i spróbowała go uspokoić bez słów.
– Dość tego – nakazała Kasandra niskim głosem. Wśród zgromadzonych rozległ się posłuszny pomruk i wszyscy spojrzeli na Wyrocznię. – Czas podziału dobiegł końca. Domy są jednym, a my stworzyliśmy koalicję, która ma to udowodnić.
Każdy Dom jest reprezentowany przez Dziedzica, na swoją przywódczynię wybraliśmy Helenę.
– Rzucam wyzwanie – odezwał się natychmiast Faon. Po jego twarzy przemknął uśmieszek zadowolenia, kiedy patrzył na szczupłe ramiona Heleny i jej delikatne dłonie. – Wyzywam Helenę Atrydzką, żeby walczyła o prawo do dowodzenia Dziedzicami... i Wyrocznią.
– Czyżby Gwiazdka przyszła w tym roku wcześniej? – wycedził Hektor i z uśmiechem od ucha do ucha wystąpił naprzód. – Jestem sekundantem Heleny, ptasi móżdżku. Jeśli wyzywasz ją, walczysz ze mną.
Faon zbladł. Zaczął bełkotać coś o tym, że jego Dom nigdy nie uznawał sekundantów i że to jakiś archaiczny zwyczaj, który już dawno powinien zostać anulowany. Kiedy tak się miotał, Hektor emanował blaskiem; lśnił jak superbohater komiksu prężący się przed uniżonym tłumem.
– A ty, Orionie? – spytał Dedal z obrzydzeniem. – Pozwoliłeś Helenie rządzić, a Hektorowi być jej sekundantem... Jaki zaszczyt dzierży Dziedzic Domu Ateńskiego?
– Orion jest moim sekundantem – warknęła Kasandra. Usta miała zaciśnięte z wściekłości. – Czy to dość zaszczytne dla ciebie, Attica?
Dedal skrzyżował ręce na piersi i w uniżonym pokłonie przed Wyrocznią odparł:
– Niech chwała Aten służy ci dobrze, Sybillo, na sławę naszego Domu. – Kiedy się wyprostował, patrzył na Kasandrę dziwnie: przenosił wzrok z niej na Oriona i z powrotem, jak gdyby nie mógł pojąć łączącej ich więzi.
Helena widziała to niezrozumienie, krążące wokół jego serca jak ponury dym. Gdy Głowy wraz z członkami swoich Domów pogrążyły się w dyskusji o tej nowej formacji, Helena przyjrzała się Kasandrze i Orionowi.
Kasandra – zimna dłoń Losu – nie powinna odczuwać pasji. Ostatnimi czasy oddaliła się od wszystkich, łącznie z rodziną, ale każdy to zaakceptował jako nieuniknioną konsekwencję jej pozycji. Jednak wobec Oriona zachowywała się inaczej. Jeśli tylko ktoś miał coś do niego, prychała jak dzika kotka.
Zawstydzony Dedal cofnął się na swoje miejsce przed innym ciemnowłosym, niebieskookim mężczyzną z Domu Ateńskiego. Orion spojrzał na Kasandrę i się uśmiechnął. W jego piersi Helena widziała czułość, ale nie pożądanie. Z całą pewnością był przywiązany do swojej małej „Kici” i wdzięczny, że obroniła go przed ojcem, ale nie postrzegał jej jako dziewczyny.
Srebrna kula zawieszona w piersi Kasandry wydawała się Helenie jałowa i odległa jak wygasła gwiazda, ale kiedy Orion się uśmiechał, rozbłyskiwała własnym, zmiennym światłem. Tańczyła. Lśniła. Promieniała. Przypominała serce każdej zakochanej kobiety, kiedy ukochany się uśmiecha.
Orion wyznał Helenie, że tego zawsze pragnął: być kochany bardziej. I właśnie to tutaj znalazł. A tak jakby tego nie widział.
Helena zerknęła na członków Domu Rzymskiego i zastanawiała się, czy ktokolwiek dostrzega to co ona.
Faon wpatrywał się w Kasandrę. Pożerał wzrokiem wypływające z niej czyste, krystaliczne światło, aż Helenie ścierpła skóra. Najwyraźniej je zauważał, nawet jeśli Orion pozostawał na nie ślepy.
Ale widział za to Faona gapiącego się na Kasandrę.
– Nawet na nią nie patrz – warknął i stanął przed dziewczynką, żeby osłonić ją przed drapieżnym wzrokiem.
W stronę Faona ruszyli Dedal i jego zastępca, a ich błękitne oczy jarzyły się lodowatą nienawiścią. Nawet Kastor i Pallas, zwykle tak zrównoważeni, zareagowali na zagrożenie i zdawało się, że cały pokój naciera na Faona jak złowroga fala. Dafne podniosła ręce i wkroczyła między nich.
– Dedalu, wiem. Ale nie tutaj, nie teraz – powiedziała cicho, patrząc na niego błagalnie. – Kastorze, nie łam obietnicy gościnności. Nie tym razem.
Dafne przypomniała sobie wydarzenie sprzed zaledwie kilku miesięcy, kiedy będąc pod opieką Kastora, została zaatakowana przez Pandorę. Dedal, Kastor i Pallas cofnęli się, ale twarze wciąż mieli rozwścieczone. Ostry śmiech Faona wypełnił pokój.
– Spokojnie, kundle – powiedział, kiedy wreszcie przestał się irytująco śmiać. – Ona jest dla mnie za stara.
– Drań – wycedził pod nosem Orion. Sapnął i napiął mięśnie ramion, jakby chciał udusić swojego kuzyna.
To wystarczyło Faonowi.
Sięgnął po broń przypiętą do pleców pod ubraniem. Taką samą pochwę nosił zwykle Orion, tyle że teraz nie miał jej na sobie. Na spotkania Domów nikt nie mógł wnosić broni, więc Orion nie miałby czym odeprzeć ataku. Faon nie palił się, żeby stanąć do czystej walki z Hektorem, ale Helena przeczuwała, że chętnie wziąłby udział w pojedynku bez zasad i prawdopodobnie by go wygrał. A Orion zostanie ranny, może nawet zginie.
Wnętrzności Heleny nagle jakby dostały skrzydeł i usiłowały wyfrunąć przez usta. Nie myślała o tym, co powinna robić, a czego nie powinna, ani o uświęconych regułach gościnności, czy wreszcie o zawieszeniu broni, na jakie się zgodzili. Skupiła się wyłącznie na sztylecie w dłoni Faona.
Przemówiła do metalu podobnie jak wzywała pioruny, tylko że tym razem zamiast jasnego promienia elektryczności wzięła tę samą moc, przekształciła ją w pole siłowe i użyła go, żeby sięgnąć do ręki Faona i wyrwać mu ostrze.
– Jak śmiesz! – ryknęła; jej głos zabrzmiał niczym grom.
Uchwyt broni wskoczył jej do ręki. Ruszyła naprzód, unosząc sztylet wysoko nad głowę, żeby opuścić go i rozpłatać plugawe serce. Uda jej zapłonęły, poczuła, że ziemia niebezpiecznie się trzęsie. Widziała, jak Faon upada, potem czołga się przed nią.
– Heleno! Nie! – błagał ją Lucas, mówiąc prosto do jej ucha, a jego ciało drżało konwulsyjnie, przyciśnięte do niej. – P-przestań, p-proszę – wyjąkał, bo nie mógł zapanować nad szczękającym zębami.
Rozejrzała się skołowana, jakby budziła się ze snu. Lucas obejmował ją w talii i odciągał. Spojrzała w dół – jej skóra perliła się na różowo i niebiesko od wzbierającego pioruna. Lucas trzymał ją, choć w tej chwili była gorętsza niż słońce.
Natychmiast poskromiła piorun, a Lucas zwalił się z nóg. Meble były poprzewracane, wszyscy leżeli po wywołanym przez nią trzęsieniu ziemi. Okrągły fragment podłogi pod jej stopami, spalony na węgiel, wciąż się tlił na brzegach. Każdy wpatrywał się w nią z przerażeniem.
Z wyjątkiem Lucasa. Jego ręce, pierś i policzek były czarno-krwawą miazgą, spaloną do kości przez piorun, który wyprodukowała. Zwijał się na podłodze w agonii.
– Nie! – krzyknęła i uklękła nad nim. – Nie, nie, nie! – zawodziła histerycznie.
Jęknął, kiedy go dotknęła. Jego skóra odrywała się i ulatywała w powietrze jak płatki popiołu. Był ciężko ranny i strasznie cierpiał, Helena wiedziała, że nie ma na świecie takiego miejsca, do którego mogłaby go zabrać, żeby mu ulżyć.
Potrzebowała nowego świata.
Nie zapomniała słów Hadesa, że Mojry ją do tego zmuszą. Pamiętała też ostrzeżenie, że kiedy tylko stworzy nowy świat, bogowie staną do walki o niego. Miała to gdzieś. Zbuduje nowy wszechświat od podstaw i udostępni go każdemu od Olimpu po Tartar. Zrobi wszystko, byle ocalić Lucasa.
Porwała go w ramiona. W chwili, kiedy jego serce przestało bić, a powieki opadły, stworzyła przejście do swojego świata i tam go zabrała.
Dafne dotknęła najeżonego igłami lodu, pokrywającego wypalone miejsce.
Nie wiedziała, co myśleć, kiedy patrzyła na czarne wgłębienie – do niedawna część podłogi salonu – i na śnieżnobiały lód, który zdusił ogień, kiedy jej córka zniknęła wraz z Lucasem. Jak można to wykorzystać? – zastanawiała się.
Ani przez chwilę nie oczekiwała, że to spotkanie zakończy się sukcesem, ale awantury, który wybuchły natychmiast po dramatycznym zniknięciu Heleny, coraz bardziej się zaostrzały. Dafne musiała nad tym zapanować, zanim wszyscy porozrywają się na strzępy. Nie zamierzała stracić takiej okazji.
– Ty wywołałeś to trzęsienie? – zapytała Oriona, przekrzykując chaos.
– Nie – odparł. Kiedy kilka osób spojrzało na niego z niedowierzaniem, westchnął i niechętnie wyjaśnił: – To Helena. Kiedy połączyło nas braterstwo krwi, zyskała moc wstrząsania ziemią.
– A jak zabrała sztylet Faonowi? – chciał wiedzieć Dedal.
– Elektromagnetyzm – odparł Pallas. – Choć nigdy nie słyszałem o miotaczu piorunów, który dysponowałby wystarczająco dużym napięciem, żeby stworzyć takie pole magnetyczne.
– Ma zbyt wielką moc – powiedział cicho Tantal do Pallasa. – Mogła nas pozabijać.
Pallas i Dedal przytaknęli.
W pokoju zapadła cisza. Wszyscy w oszołomieniu zastanawiali się nad tym, co się stało. Dafne nie mogła pozwolić, żeby zajmowały ich takie drobiazgi.
Złapała Złotą Gałąź Eneasza, zakamuflowaną na nadgarstku Oriona w postaci złotej bransoletki.
– Otworzyłeś przejście i przepchnąłeś przez nie Helenę i Lucasa?
– Nie. Mogę otwierać jedynie istniejące portale, ale nie stwarzać je – odparł. – Tylko Helena potrafi tworzyć nowe przejścia na zawołanie.
– A lód? – zachęcała go Dafne do wyjaśnienia. Zależało jej, żeby wszyscy doszli do tego samego wniosku.
– Lód pojawia się wtedy, kiedy Helena schodzi do Podziemia. Ale gdyby tak było, wróciłaby natychmiast. Czas się zatrzymuje, kiedy ktoś jest w Podziemiu – powiedział Orion, zdziwiony tokiem rozumowania Dafne.
– Nie zawsze – zaprzeczyła. – Nie wiem dlaczego, ale w jednym przypadku, którego byłam świadkiem, na ziemi mijał czas, gdy Helena przebywała w Podziemiu.
Kastor spojrzał na Tantala, który był Kłamstwowidzącym. Ten skinął głową.
– Mówi prawdę – orzekł.
– Podziemie? – szepnął Kastor łamiącym się głosem. – Czemu miałaby zabrać Lucasa do Podziemia?
Każdy odczuł przykre skutki wywołanej przez Helenę burzy elektrycznej. Nie licząc Dafne, która potrafiła odeprzeć moc pioruna, reszta miała czerwone oparzenia na skórze. A Lucas przyciskał Helenę do siebie, kiedy była w tym stanie. Jeśli połączyć tę wizję z Podziemiem, musieli zdać sobie sprawę, że Lucas konał albo już nie żył.
– Wuju... – odezwał się łagodnie Hektor.
Kastor rozglądał się wkoło, jakby w ogóle nie słyszał siostrzeńca. Hektor spojrzał na Jazona i Ariadnę stojących po przeciwnej stronie pokoju. Nikt się nie odzywał, szukali odpowiedzi u siebie wzajemnie.
– Helena zna Podziemie lepiej niż ktokolwiek inny. Może wie o miejscu, gdzie można pomóc Luke’owi? Może tam go zabrała? – myślał na głos Jazon. Ale tak naprawdę chwytał się brzytwy. Wszyscy spojrzeli na Oriona, szukając potwierdzenia.
– Czy to możliwe? – spytał Kastor.
Orion wzruszył ramionami i pokręcił głową, jak gdyby chciał powiedzieć, że nie wie. Nie wyglądał jednak tak, jakby miał na to nadzieję.
Dafne dała im kilka sekund, żeby przetrawili tę wizję.
– A co, jeśli ona z nim tam zostanie, Orionie? – zagadnęła cicho i ostrożnie. Widziała, jak twarz chłopaka mrocznieje, kiedy pomyślał, że mógł stracić Helenę na dobre. Kochał ją i zrobiłby dla niej wszystko, właśnie tak, jak planowała Dafne, umieszczając ich oboje w Podziemiu.
To naprawdę było do przewidzenia. Dwoje młodych, pięknych nastolatków, rzuconych na pastwę niewyobrażalnych okoliczności, jednoczy się, żeby walczyć we wspólnej sprawie. Dafne musiała jeszcze tylko uniemożliwić jej związek z Lucasem i dać Orionowi cień nadziei, a z całą pewnością on zakocha się w Helenie. Teraz jedyne, co jej pozostało, to mieć nadzieję, że kochał ją wystarczająco mocno, żeby... Dafne mogła w pełni nad nim zapanować.
– Pójdziesz po nią? – spytała, szturchając go, żeby zdał sobie sprawę, kim jest albo raczej jaką rolę ma odegrać w następnym Wielkim Cyklu. – Przyprowadzisz ją z powrotem?
– Ze świata umarłych? – wypalił Dedal, zanim zdołał się opanować. Zerknął przepraszająco na Kastora. – Wybacz, ale twój syn nie wyglądał dobrze.
Kastor skinął głową. Twarz miał białą jak kreda i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w podłogę, jak gdyby nagle stracił wzrok.
– Nie wiemy, co się stało. Nie traćmy nadziei – szepnął mu Tantal do ucha. Poklepał brata po ramieniu, żeby dodać mu otuchy.
Dafne ugryzła się w język, bo na dźwięk jego głosu omal nie wybuchła. Chciała krzyknąć, żeby Kastor mu nie ufał, ale wiedziała, że to nie przyniesie nic dobrego.
Tantal przemówił głośno, wyraźnie. W obliczu katastrofy łatwo przejął rolę przywódcy. Dafne pomyślała z goryczą, że zawsze byt najbardziej charyzmatyczny z nich wszystkich. Nawet jeśli wiedzieli, że jest zły, i tak mu ufali. Chcieli mu ufać, tak samo jak kiedyś ufała mu Dafne.
– Uważam, że powinniśmy wykorzystać to spotkanie do przedyskutowania tego, czego staliśmy się świadkami, żebyśmy mogli pójść naprzód – zwrócił się do grupy Tantal. Potem jego wzrok spoczął na Faonie i zlodowaciał. – Na początek proponuję pomyśleć, jak ukarać Faona za próbę zamordowania Głowy swojego Domu.
Andy siedziała w kuchni z resztą nie-Sukcesorów. W każdym razie z tymi, którzy nie musieli się położyć. Kiedy stało się jasne, że Noel nie przestanie płakać, Kate zabrała ją na górę. Andy wiedziała, że Noel to twarda babka, ale w obliczu tego, co się stało z Lucasem, każda matka by się załamała.
Matt i Claire zaczekali, aż Kate i Noel wyjdą, dopiero później zaczęli mówić.
– Nie pomyślałabym, że Helena może skrzywdzić Lucasa. Nigdy – szepnęła Claire, a wzrok miała nieruchomy. – Po prostu w to nie wierzę.
– Całkiem straciła kontrolę – odszepnął Matt.
Dwójka przyjaciół siedziała z twarzami jak blade maski. Andy nie znała Heleny tak dobrze jak oni, ale potrafiła rozpoznać złe intencje, kiedy je widziała. Miała matkę syrenę, to ją dobrze wyćwiczyło.
– Ale to był wypadek – ujęła się za Heleną. – Ona nie chciała tego zrobić.
– Więc to jeszcze gorzej – odparł żarliwie Matt. – Wyobrażasz sobie, do czego by doszło, gdyby chciała?
Matt, Claire i Andy tkwili w milczeniu przy stole i przysłuchiwali się dalszemu ciągowi spotkania. Sukcesorzy kłócili się o to, jak zamordować Faona. Wszyscy zamierzali rozerwać go na strzępy, ale najbardziej podpadł Dedalowi z Domu Ateńskiego i to nie tylko tym, że chwilę wcześniej chciał zabić jego syna.
Kiedy ktoś rzucił imię młodej dziewczyny, Kasjopei, w pokoju zrobiło się cicho. Potem jednogłośnie ustalono, że z samego rana Dedal i Faon odbędą pojedynek na śmierć i życie. Wreszcie spotkanie zostało odroczone. Kilka sekund później Ariadna i Jazon weszli do kuchni. Kiedy tylko Ariadna zobaczyła Matta, jej oczy wypełniły się łzami.
– Lucas... – szepnęła i przywarła do jego piersi.
Claire podeszła do Jazona. Patrzyła mu w twarz, bez słów zadając pytanie.
– Było źle, Claire. Czuliśmy, że jego serce przestało bić – powiedział tępo.
– Ale da radę, prawda? – spytała.
Jazon wzruszył ramionami, usta mu drżały. Claire przytuliła jego głowę do swojego ramienia.
Jazon i Ariadna mieli dar uzdrawiania. Wiedzieli, jak bardzo ucierpiał Lucas. Nie zdradzili szczegółów na spotkaniu, ale w zaciszu kuchni mogli powiedzieć to, co musieli zataić przed innymi Domami. Żadne z nich nie uważało, że Lucas ma szansę przeżyć.
Matt i Claire pocieszali bliźnięta jak potrafili najlepiej, ale niewiele mogli zrobić poza podtrzymywaniem ich na duchu. Wymienili ponure spojrzenia ponad ramionami Ariadny i Jazona. Andy wiedziała, o czym myślą.
Jeśli Helena była w stanie zabić Lucasa, osobę, którą kocha najbardziej, jest zdolna zabić ich wszystkich.
Andy patrzyła przez chwilę, jak jej nowi przyjaciele się obejmują. Poczuła się jak intruz. Nie znała dobrze Lucasa, nie wiedziała też, jak to jest mieć brata albo siostrę, nie mówiąc już o tym, co się czuje, gdy on lub ona umiera. Zawsze pragnęła mieć kogoś, kogo kochałaby tak bardzo, jak oni Lucasa.
Dziwne, bo wychodziło na to, że chciałaby cierpieć tak jak oni i że jest prawie zazdrosna o głębokie uczucia, jakie ich łączą. Ruszyła do drzwi i wyszła do ogrodu.
Była stworzeniem morskim i największe ukojenie zawsze dawał jej ocean. Pomyślała, że może gdyby trochę popływała, oczyściłaby głowę na tyle, żeby dać radę pomóc rodzinie, która tak bardzo jej pomogła. Po raz pierwszy, odkąd przybyła do domu Delosów, opuściła ich teren i skierowała się w stronę plaży.
– Spowita w piękno idzie niczym noc – zanucił melodyjny głos, głęboki i mroczny, a jednocześnie jasny i niewinny. Nie do pomylenia z jakimkolwiek innym.
Andy zamarła. Za późno. Już ją zobaczył, więc głupio było stać nieruchomo jak jeleń w świetle reflektorów. Apollo nie był samochodem, był wilkiem. A jeleń musi uciekać przed wilkami.
– Nie sądziłaś chyba, że o tobie zapomniałem, prawda? – spytał i ruszył ku niej, podświetlany od tyłu promieniami zachodzącego słońca.
Linia wody była zaledwie kilka kroków od niej. Może się uda?
– Na twoim miejscu nie próbowałbym. – Apollo odgadł jej zamiary. Poczuła wzbierający w gardle szloch. A więc za chwilę umrze. Zginie potworną, bolesną śmiercią.
– A ja nie próbowałbym na twoim miejscu.
Gdzieś z wody rozległo się echo słów Apolla. Andy odwróciła głowę i zobaczyła wyłaniającego się z fal Hektora. Miał nagą pierś, dżinsy ociekały mu wodą. Sunął przez fale bez trudu, jakby ocean mu w tym pomagał. Jego twarz, doskonała kopia wizerunku Apolla, stężała od gniewu.
Apollo uśmiechnął się do swojego sukcesorskiego sobowtóra.
– Widzę, że wspaniale panujesz nad wodą, synu. Skąd ten talent?
Nie odpowiedział. Podszedł prosto do Andy.
– W porządku? – spytał delikatnie.
Skinęła głową, ale zerknęła nerwowo na Apolla, jakby mówiła: jeszcze tak.
Stanął przed nią, twarzą w twarz z Apollem.
– No, no! Jaki arogancki! – upomniał go bóg. – Ani trochę się nie boisz starcia ze mną?
– Nie – odpowiedział spokojnie.
Apollo wybuchnął śmiechem. Dziwacznym, nie ludzkim i nie całkiem normalnym.
– A powinieneś. – Jego oczy się rozjarzyły. Skóra świeciła własnym światłem, aż powstało złudzenie, że bóg ma na sobie pełną zbroję, a w dłoni dzierży potężny brązowy miecz.
Chociaż Hektor był półnagi i nieuzbrojony, nie drgnął ani nie okazał cienia strachu. Po chwili boski obłok otaczający Apolla zagasł i wizja zbroi się rozmyła.
– Naprawdę nim jesteś – powiedział ze szczerym podziwem. – Hektor się odrodził. Powinienem wiedzieć. Pod Troją jechałem z nim w jednym rydwanie.
Hektor tylko wpatrywał się w przeciwnika, a mięśnie miał napięte. Andy stała zaledwie kilka centymetrów za jego plecami i czuła wzbierający w nim grzmot. Zdała sobie sprawę, że on rzeczywiście chce walczyć z bogiem.
Apollo zadrżał. Bał się Hektora? Andy po raz pierwszy od wieków, jak jej się wydawało, poczuła coś w rodzaju ulgi.
– Już wkrótce, synu – powiedział Apollo, odnosząc się do konfrontacji, której Hektor oczekiwał. – Wkrótce znajdziemy się z powrotem na polu bitwy, ale tym razem ja będę walczył o Olimp, a ty o znów powołaną do życia Atlantydę. A jeśli Zeus nie zmusi nas do wykorzystywania sztuczek, tak jak poprzednio, to wreszcie wypełnimy cykl Mojr i dowiedziemy, kto jest górą, rodzice czy ich Sukcesorzy.
Apollo zrobił krok w górę i odleciał. Hektor śledził go wzrokiem i myślał o tym, co właśnie usłyszał. Andy wiedziała, że ona też powinna skupić się na słowach boga, ale stała jak wryta i obserwowała Hektora. Nie rozumiała, jak kiedykolwiek mogła wziąć go za Apolla.
To prawda, mieli takie same twarze i sylwetki, ale oczy Hektora były żywe i pełne emocji, a w oczach Apolla brakowało czegoś bardzo ważnego. Wydawało jej się, że brak w nich człowieczeństwa. Oczy boga były martwe i doskonałe jak u marmurowej rzeźby, a oczy Hektora – ciepłe, zawadiackie... tak pełne uczuć, że niemal od nich płonęły.
– Dziękuję – szepnęła, zamykając w tym słowie ogromną wdzięczność za to, że uratował jej życie.
Spojrzał na nią, skinął głową, a potem gwałtownie odwrócił się i odszedł. Ruszył po swoją koszulkę i buty, rozrzucone na plaży. Oszołomiona Andy w milczeniu poszła za nim.
– I już? – spytała cicho. – Nie powiesz ani słowa? Właśnie mnie ocaliłeś i odchodzisz, jakby nic wielkiego się nie stało?
Nie patrzył na nią. Włożył koszulkę, a potem schylił się po buty.
– Hej! – krzyknęła. Nie zareagował. – Hej! – Podbiegła do niego i popchnęła go, jak mogła najmocniej.
– Co?! – warknął rozwścieczony, chwiejąc się.
– Jak to co? – krzyknęła.
– Czego ode mnie chcesz, Andy? Żebym sobie poszedł, żebym został, czy żebym padł trupem? Czego chcesz?
Wpatrywał się w nią intensywnie, czegoś w niej szukając. Wzdrygnęła się. Nie miała pojęcia, o co chodzi. Usiadł na piasku z butami w rękach, jakby się poddał.
– Nie mogę tego zrobić z tobą. Nie dzisiaj – powiedział cicho. – Dopiero co mój brat spłonął na popiół... – Zamilkł, odwrócił wzrok, uniósł ramiona i wziął głęboki wdech. Zatrzymał powietrze w płucach i opanował się, zanim zaczął płakać.
Andy uklękła obok niego; czuła się strasznie. On ledwie dawał sobie ze wszystkim radę, a mimo to opanował uczucia i zaryzykował życie, żeby ją ocalić. A ona na niego nawrzeszczała. Nie zachowała się najlepiej.
– Przepraszam, Hektorze. – Dotknęła jego ramienia opuszkami palców.
Nachylił się lekko.
– Najgorsze, że nie wiem, dokąd się udali ani jak on się trzyma – zwierzył się. – Nienawidzę bezradności. Rozumiesz?
Rozumiała. Hektor był dobry w ratowaniu ludzi. Właśnie przed chwilą przekonała się, że wolałby walczyć z bogiem, niż czuć się bezużyteczny. Chyba najbardziej bolała go niemoc.
– A może Orion zdołałby ich odszukać w Podziemiu? Może nawet zabrałby cię ze sobą? Wspólnie byście ich odnaleźli – podsunęła, próbując się na coś przydać.
– Orion nie odnajdzie Heleny. Kiedy są w Podziemiu, to ona znajduje jego. – Pokręcił głową.
– Spędzili tam razem tyle czasu i nawet nie mają ustalonego miejsca spotkania?
– Czas i przestrzeń nie są tam takie same jak tutaj. Poza tym to Helena jest Podziemnym Wędrowcem, nie Orion. Mógłby jej szukać, ale jeśli ona by o tym nie wiedziała i nie wyszła mu na spotkanie, nigdy by na siebie nie natrafili. – Hektor grzebał w piasku i przesypywał go z frustracją między palcami. – To Helena ma kontrolę.
– Ostatnio często to słyszę. – Popatrzyła na wzory, które rysował i zmarszczyła brwi. – Więc pozostało nam tylko czekać? To nieznośne.
– Dlatego przyszedłem popływać. W mojej rodzinie musiała być jakaś nimfa wodna i w oceanie zawsze czułem się jak u siebie. – Uśmiechnął się. – Woda mnie uspokaja.
– Mnie też. – Patrzyła na jego profil i myślała o tym, jak wiele mają ze sobą wspólnego. Nie zamienili więcej niż kilka słów, a ona już doskonale go rozumiała. – A starcie z bogiem niezbyt dobrze koi nerwy. Przepraszam cię za to.
– Nie. Nie mów tak.
Spojrzał na nią, a jej aż zaparło dech w piersi. Był piękny, na pewno. Ale piękno jest proste. Nie to ją poruszało, tylko życie, które w nim widziała. Jego silny duch promieniował z oczu niemal namacalnie.
– Pojawiłaś się tutaj i to najlepsze, co mnie dzisiaj spotkało – palnął i całkiem zepsuł nastrój.
Andy się wzdrygnęła.
– No, dzięki... – odparła niepewnie. – Choć byłoby mi milej, gdybym nie wiedziała, jak fatalny miałeś dzień.
Oboje parsknęli śmiechem.
– Żałosny tekst, nie? – zakpił sam z siebie.
– Słyszałam gorsze. Ale fakt, był kiepski. – Uśmiechnęła się do niego, a potem z niedowierzaniem podniosła ręce. – Co się dzieje? Zawsze uważałam cię za cwaniaka.
– No cóż... Nie jestem w formie – zaśmiał się, a potem nieśmiało odwrócił wzrok. – Przy tobie nie umiem tak się zgrywać.
– I dobrze – odparła cicho i całkiem serio. – Wolę, jak jesteś taki.
Spojrzał na nią kątem oka i się uśmiechnął, a Andy wiedziała, że nigdy już z nikim go nie pomyli. Nieważne, jak wygląda. Jest niezwykły. Była pewna, że czy jej się to podoba, czy nie, od tej chwili żaden mężczyzna nie zajmie w jej myślach takiego miejsca jak on.
Matt obserwował, jak Apollo porzuca Hektora i Andy na plaży, i rozluźnił zaciśniętą na uchwycie sztyletu pięść, wdzięczny, że nic się nie stało. Wiedział, że nie powinien pozwolić Apollowi skrzywdzić dziewczyny, ale gdyby się wmieszał, wywołałoby to masę problemów. Wciąż starał się wmówić sobie, że będzie mógł żyć z kilkoma złymi wspomnieniami, jeśli tylko większe zło zostanie wyeliminowane. Cieszył się jednak, że nie musi zdobywać tych złych wspomnień już teraz i miał nadzieję, że bogowie nie każą mu podejmować takich decyzji.
Powoli opuścił plażę. Choć zachowywał się bardzo cicho, wiedział, że Hektor nie usłyszał go tylko dlatego, że jest zajęty Andy.
On i Andromacha byli znów razem. Z tego, co wiedział Matt, połączyła ich taka sama miłość jak kiedyś. Czuła, radosna więź, która przetrwa wszystko: wojnę, głód i stratę ukochanych osób. Między innymi dzięki ich miłości Troja wytrzymała oblężenie.
Matt życzył im szczęścia i miał nadzieję, że tym razem historia potoczy się inaczej. Naprawdę lubił Hektora. Zawsze tak było, mimo różnic w poglądach politycznych. Hektor jako jedyny naprawdę go rozumiał.
Tak to już jest, pomyślał. Mężczyzn po obu stronach muru może łączyć niemal wszystko. A mimo to chcą się pozabijać.
Kiedy biegł plażą do latarni morskiej na Great Point, widział namioty swojej armii. Były świetnie zakamuflowane. Nawet w ciągu dnia dla przypadkowego obserwatora wyglądałyby po prostu jak wydmy, ale Matt dostrzegał je z daleka. Gniazda Myrmidonów.
– Mistrzu – odezwał się Telamon, który bezszelestnie pojawił się u jego boku.
Matt uśmiechnął się i ze wzruszeniem uścisnął jego ramiona. Wezbrały w nim wspomnienia tego, co ich kiedyś łączyło. Kapitan zajrzał Mattowi w twarz.
– W ogóle nie jestem do niego podobny, Telamonie – powiedział ze śmiechem.
– Nie wygląd jest najważniejszy – odpowiedział ten serdecznie – ale przekonania.
– Wiem, w co wierzę. Wierzyłbym w to nawet, gdyby sztylet nigdy mnie nie znalazł. Zdałem sobie z tego sprawę i rozumiem, co muszę zrobić – odparł smutno Matt i puścił starego przyjaciela.
Z wydm zaczęli schodzić ludzie Matta. Zebrali się wokół niego jak oddychająca mgła, najeżona łukami i mieczami.
– Właśnie dlatego sztylet wybrał ciebie. – Telamon cofnął się o krok i podniósł głos, żeby słyszało go pozostałych trzydziestu dwóch Myrmidonów. – Mistrz nigdy nie wyparłby się swoich przekonań. Dlatego to trwało tak długo. Czekał, aż znajdzie ducha równego swojemu duchowi.
Żołnierze pojawili się przed nim nagle, a każdy z nich patrzył na Matta tak jak wcześniej kapitan. Niektórzy z jego ludzi mieli wyraźne mrówcze cechy: czułki, błyszczące, całkiem czarne oczy albo skórę czerwoną, skorupiastą jak u homara. Inni wyglądali z zewnątrz prawie jak ludzie, ale Matt wiedział, że nimi nie są.
Rozpoznał każdego z nich. A i oni musieli dostrzec w nim coś znajomego, bo kiedy na niego spoglądali, na ich twarzach pojawił się wyraz satysfakcji.
– Znam was wszystkich, ale widzę, że wielu z was zaginęło po drodze – powiedział Matt ze szczerym żalem.
Czekali na niego tak długo i przybyli, kiedy nadeszło wezwanie. Matt musiał być z nimi szczery i zwierzyć im się ze swoich wątpliwości.
– Przykro mi, bracia. Nie jestem pewien, czy to sprawiedliwa wojna. Nie kwestionuję naszego celu. Wiem, że jest słuszny i że trzeba przystąpić do walki, nawet jeśli to dla mnie bardzo trudne. Mam jednak wątpliwości co do tego, u czyjego boku staniemy.
– Tak jak pod Troją. – Telamon uśmiechnął się znacząco, jakby przypominał Mattowi, że nic się nie zmieniło. – Nie walczysz w imię żadnego króla ani żadnego kraju, Mistrzu. Walczysz o prawo każdego człowieka do decydowania o własnym losie. Każdy z nas podjął decyzję za siebie, przysięgając na ostrze.
– Przysięgając na ostrze – powtórzyli Myrmidonowie.
– Jeden człowiek, jeden głos – podsunął Telamon.
– Jeden człowiek, jeden głos – zaintonowali w odpowiedzi.
Matt zaczekał, aż chór ucichnie, zanim znów przemówił. W ich jednomyślności coś go niepokoiło, zwłaszcza że to, co powtarzali jednym głosem, było fundamentem idei indywidualizmu, klejnotem greckiej filozofii.
Zasada „jeden człowiek, jeden głos” zapoczątkowała demokrację. Biedny czy bogaty, bóg czy śmiertelnik – Matt wierzył, że każdy ma prawo być równo traktowany. Słaby miał takie samo prawo decydowania o sobie jak ktoś posiadający władzę. W imię obrony tej zasady gotów był zginąć. Wiedział też, że jeśli ktoś zdobywa zbyt dużą władzę, ci bezwolni cierpią i zazwyczaj giną. Nie potrafiłby żyć, gdyby do tego dopuścił. Nie, jeśli mógłby zaprotestować. Ale nie chciał popełnić tych samych błędów co pod Troją.
– Bóg Hermes poinformował mnie, że kilku Sukcesorów chciałoby dołączyć do naszej walki przeciwko Tyranowi, ale ja im nie ufam. Proszę, żeby każdy z was zastanowił się nad taką kwestią: czy powinniśmy zrobić to samo? – spytał, cofnął się o krok i podniósł głos, żeby jego słowa dotarły do wszystkich mężczyzn zaangażowanych w tę sprawę. – Co powiecie? Czy Hermes powinien doprowadzić do naszego spotkania z Sukcesorami? Czy damy radę bez zawiązywania sojuszów z ludźmi i bogami, którzy są niewiele lepsi niż zło, przeciwko któremu walczymy?
– Walczymy i giniemy za jedną sprawę, Mistrzu – odparł Telamon. Słowo „mistrz” wypowiedział już pośród wyrażanej szeptem aprobaty pozostałych, co znów zaniepokoiło Matta. – Sam czy ze sprzymierzeńcami, to bez znaczenia. Jeśli będziesz walczył, ci, którzy mają ten sam cel, przypiszą sobie zasługi za twoje zwycięstwo. Liczy się tylko jedno.
Matt skinął głową. Podjął decyzję, choć wiedział, ile to będzie go kosztować.
– Tyran musi zginąć.
Helena leżała na trawie i patrzyła na śpiącego Lucasa. W pierwszej chwili jej nowy świat składał się tylko z miękkiej trawy pod stopami i słońca na niebieskim niebie. No i był Lucas przy jej boku. Potem ten świat się rozrósł, ponieważ Lucas cierpiał.
Stworzyła ciepło słoneczne, żeby uśmierzyło jego ból; powietrze, żeby zagoiło rany; ziemię, żeby go żywiła. W ciągu kilku sekund Lucas był znów zdrowy i doskonały. Otworzył oczy, spojrzał na nią i cały świat Heleny znalazł się w nim.
– Cześć. – Uśmiechnął się szeroko.
– Cześć. – Odwzajemniła uśmiech.
– Jestem martwy?
– Ani trochę.
– To dobrze. – Popatrzył na jasne, puste niebo.
Helena nie zdążyła jeszcze zawiesić na nim chmur. Pojawiły się w chwili, gdy o nich pomyślała, i zasłoniły żółte słońce, żeby nie oślepiało Lucasa.
– Jesteś pewna, że nie jestem martwy? Bo trochę tak się czuję – powiedział podejrzliwie.
Zaśmiała się i położyła mu dłoń na piersi. Przez chwilę jedynym dźwiękiem słyszalnym w jej świecie było miarowe bicie serca.
– Na moje oko żyjesz.
– To najważniejsze. – Odwrócił głowę, żeby na nią spojrzeć. Oczy przyćmiła mu troska. – Wiem, że to niemożliwe. Co zrobiłaś, Heleno?
– Stworzyłam dla ciebie świat.
Usiadł i rozejrzał się wkoło, a ona nagle poczerwieniała, jakby patrzył na niedokończony obraz, nad którym wciąż pracowała, stojąc przy sztalugach. Zapragnęła, żeby trawa rozwinęła się w całą łąkę. Rozsypała na niej kwiaty, w kwiatach posadziła pszczoły, a powietrze wypełniła zapachami i odgłosami wiosny. Obserwował, jak świat rozwija się we wszystkich kierunkach niczym dywan, a potem spojrzał na Helenę. Opuścił głowę i pokręcił nią.
– To by się zgadzało. Jeśli ktokolwiek miałby zyskać dar stworzenia nowego świata, to powinnaś być ty, prawda?
– Nie jestem jedyna w dziejach – przyznała, usiadła obok Lucasa i spojrzała na niego poważnie. – Hades to zrobił. Zeus to zrobił. Morfeusz też. I... Atlanta.
– Atlanta... Stworzyła Atlantydę? – Zatonął w myślach. A kiedy Helena przytaknęła, popatrzył na nią śmiertelnie poważnie. – Czy wiesz, gdzie jest Atlantyda?
Przełknęła ślinę i skinęła głową. Pomyślała, że to tak jak ze zrywaniem plastra: najlepiej zrobić to szybko.
– Przepadła. Nie znam szczegółów, ale Hades powiedział, że została stracona na zawsze, gdy Atlanta przegrała jakąś potyczkę. – Obserwowała, jak twarz Lucasa się wydłuża, jak gdyby coś zaczęło go boleć. – Przykro mi, nie ma żadnej Atlantydy.
– Dobra. Ale jest to miejsce. – Humor mu się poprawił.
– Tak, ale brak Atlantydy oznacza brak nieśmiertelności – odparła zakłopotana. – Setki lat Domy mordowały się wzajemnie, żeby dotrzeć do Atlantydy i zyskać nieśmiertelność... A to wszystko były mrzonki.
– Założę się, że twój świat jest lepszy niż Atlantyda. I jeśli ona mogła dać ludziom nieśmiertelność, ty też możesz.
– No wiesz, dzięki... ale jak na razie stworzyłam łąkę. Nie życie wieczne.
Patrzył na nią przez kilka chwil. Znała ten wzrok. Miał taki zawsze, kiedy zastanawiał się, jak najprościej wytłumaczyć jej coś skomplikowanego.
– To proste – jęknęła, uśmiechając się na myśl o lekcji, której nie mogła uniknąć.
– Hm, spójrzmy, jak działa twój świat. Dzieje się tu wszystko, co chcesz, żeby się stało, bez względu na to, jak bardzo wydaje się niemożliwe, prawda? Ale są jednak pewne reguły – rozważał dalej Lucas. – Ujmę to tak: uleczyłaś moje ciało, choć byłem prawie martwy.
– Tak, ale...
– Kiedy wrócimy do innego świata, to znaczy na Ziemię – skrzywił się, bo to brzmiało dziwnie – spodziewam się, że moje rany nie wrócą.
– Oczywiście, że nie. Jesteś zdrowy.
– A więc zmieniłaś moje ciało. Cokolwiek zrobisz z nim tutaj, wciąż będzie obowiązywać po powrocie. To jedna z zasad. – Lucas zaczekał, aż Helena skinie głową; to chwilę potrwało, bo wciąż nie mogła za nim nadążyć. – A więc jeśli sprawiłabyś, że stanę się nieśmiertelny tutaj, to byłbym taki już zawsze, niezależnie od świata, w jakim bym przebywał, zgadza się?
Zagapiła się na niego.
– Jak ty to robisz? Jakim cudem dochodzisz do tego tak szybko?
– Wszechmoc wszechmocą, ale nic nie pobije starej, dobrej logiki. – Uśmiechnął się. – Mam rację? Możesz zapewnić nieśmiertelność każdemu, kogo tu przyprowadzisz, po prostu tego chcąc?
W milczeniu kiwnęła głową, myśląc o tym, że kiedy zraniła się w Hadesie, a potem budziła się w swoim łóżku na Ziemi, wciąż była ranna. Sama się przekonała, że to, co się dzieje z ciałem, przenosi się między światami. I tak samo jest z nieśmiertelnością. Helena wiedziała, że to prawidłowy wniosek, podobnie jak miała pewność, gdzie są jej stopy, nawet jeśli nie patrzyła na nie. Mogła zapewnić sobie i Lucasowi nieśmiertelność; wystarczyło, żeby wyraziła taką wolę w swoim świecie.
Tylko jedno życzenie pomyślane tutaj, kiedy siedzi na trawie, a ona i Lucas będą żyć razem, młodzi i zdrowi na wieki.
– Nie – ostrzegł poważnie Lucas. Odgadł jej tok rozumowania. – Musimy to najpierw przeanalizować, zanim zrobimy coś nieodwracalnego.
Helena myślała o tym, jak wyglądał Lucas, kiedy wprowadziła go do tego świata kilka chwil temu. Miał spaloną skórę, miejscami wyzierały spod niej kości albo czerwone mięśnie.
Helena wiedziała, że jest twarda, ale niektórych rzeczy by nie zniosła. Nie przeżyłaby straty Lucasa. Ani teraz, ani nigdy.
– Oczywiście. Porozmawiamy o tym później. – Uśmiechnęła się do niego ciepło.
– Heleno... – zaczął tonem ostrzeżenia.
Dźwignęła się z ziemi, zanim zdążył wygłosić kazanie, i podciągnęła go na nogi.
– Wstawaj, mądralo. Chcę jechać do Paryża. Albo do Rzymu. Albo do Sztokholmu.
Nie za bardzo rozumiał, dopóki na skraju pola nie pojawił się zarys miasta. Nie było żadnej brzydkiej granicy, żadnych wysypisk śmieci, nieestetycznych pętli komunikacyjnych, po prostu kwiaty, trawa, a zaraz potem już chodnik. Lśniące miasto budziło się do istnienia, doskonałe i zjednoczone z naturą jak zamek w śniegowej kuli.
Weszli na chodnik i natychmiast usłyszeli hałas, odgłosy krzątaniny i pędu. Powietrze wypełnił zapach palonej kawy i świeżo upieczonego chleba, a nosy zaprowadziły ich do szemrzącej rozmową i podzwaniającej filiżankami kawiarni kawałek dalej.
– Tak jakby Nowy Jork, Wiedeń i Reykjavik skrzyżowały się ze Szkocją – stwierdził Lucas z zachwytem.
Popatrzył na budynki – te stare przypominały pałace, inne lśniły nowoczesnością. Tuż przed wejściem do drapaczy chmur rozpościerały się dzikie lasy, jeziora i góry; czekały na spacerowiczów, pływaków i narciarzy.
Lucas pokręcił głową, żeby upewnić się, że nie śni.
– To Wszechmiasto.
– Tak. – Helena zaśmiała się cicho. – Każde miasto, w jakim nigdy nie byłam.
– Kiedyś ci obiecałem, że będziemy podróżować. – Posmutniał. – Przykro mi, Heleno. Wystarczyłoby kilka chwil i mogliśmy polecieć razem wszędzie. A ja cię nigdzie nie zabrałem.
– Mieliśmy inne sprawy na głowie – skwitowała i wzięła go za rękę. – Nie zbudowałam tego miasta, żeby cię zawstydzić, tylko żeby się nim z tobą podzielić.
Podniósł twarz ku niebu i wdychał mieszankę zapachów i dźwięków.
– Zrobiłaś wszystko idealnie, poza jednym. – Przełknął głośno ślinę i uśmiechnął się, patrząc na nią. – Jest znacznie czystsze niż jakiekolwiek miasto, które widziałem.
– Cóż, pochodzę z Nantucket. – Wzruszyła ramionami. – Dbamy tam o porządek.
– Tak, zauważyłem. Nawet brud jest u was czysty. – Roześmiał się i stanął przodem do niej.
Przez chwilę myślała, że ją pocałuje, i nad całym Wszechmiastem słońce zaświeciło trochę jaśniej. Ale nie pocałował jej. W ostatniej chwili odsunął się i zmienił temat.
– Wnioskuję, że jesteś głodna, skoro pojawiliśmy się akurat przed kawiarnią – powiedział głębokim, zachrypniętym głosem. Ścisnął ją za rękę, jak gdyby chciał wyrwać ich oboje ze snu. – Chodź. Zobaczmy, co zaplanowałaś w menu.
– Zaczekaj. Dlaczego? – spytała, nagle onieśmielona.
– Ten świat jest odbiciem twoich pragnień. – Wprowadził Helenę do zatłoczonej kawiarni, zanim zdążyła dyskretnie coś z niej usunąć. Rozejrzał się w lewo i w prawo po stolikach z kutego żelaza, zastawionych naczyniami z różnych kompletów, i po krokwiach w suficie. – To twoja podświadomość. Chcę wiedzieć, czego naprawdę pragniesz.
Już za późno, żeby go powstrzymać. Helena ruszyła za Lucasem, zmierzającym w głąb jej podświadomości. Na ścianach wisiały obrazy, dobrane tak dziwnie, że żadne muzeum nie rozmieściłoby ich w ten sposób.
W jej mikroświecie Ansel Adams i Toulouse-Lautrec doskonale do siebie pasowali. Dziewczęta tańczące kankana odsłaniały nogi tuż obok nobliwych sosen zasypanych śniegiem w wyblakłym zimowym krajobrazie.
Było tu wszystko, za co Helena kochała sztukę i ludzką naturę. Na przeciwległej ścianie zobaczyła jaskrawego, niemal drapieżnego van Gogha, wiszącego kilka centymetrów od kojącego i uporządkowanego Mondriana.
Wiedziała, że Lucas zauważy każdy niuans, każdy dialog między poszczególnymi dziełami sztuki. W wędrówce Heleny do jej podświadomości i z powrotem jeden obraz uzupełniał drugi o to, co najbardziej niezwykłe: o zdolność człowieka, żeby być czystym i rozsądnym, a jednocześnie targanym potrzebą bałaganu i namiętnościami.
Lucas wszedł prosto w sam środek nierozstrzygniętej wewnętrznej kłótni i dojrzał, co znajdowało się w głębi niej: nagą skórę zaraz po gorącej kąpieli i zasypane śniegiem brzozy. Helena czuła się obnażona, wystawiona na jego spojrzenie. Aż jęknęła z zawstydzenia.
Pociągnęła Lucasa do małego boksu w kącie przy oknie i zastawiła się menu jak barykadą. Chciała je przeczytać, ale było puste. Tak jak jej głowa.
– Heleno? – Lucas łagodnie odgiął kartę dań, którą się zasłaniała. – Nie musisz niczego przede mną ukrywać. Wiesz o tym, prawda?
– J-jasne – wyjąkała, choć cała się trzęsła.
– Nie boję się niczego, co jest w tobie – mówił dalej. – Złego. Dobrego. Paskudnego. Nigdy nie osądzę cię z powodu kilku kropel ciebie.
– Aha. – Jej wzrok przeniósł się na niepokojący obraz Goi: Saturn pożerający własne dzieci. – A jeśli będzie tego więcej niż kilka kropel?
Roześmiał się. Wyrwał jej menu, rzucił na podłogę i złapał ją za ręce.
– Nie mówiłem ci już, że cię kocham?
– Mówiłeś.
– Chodziło mi o całą ciebie. Nawet o to, co dziwne.
– Przypomnij mi, żebym spaliła tę knajpę do szczętu, jak tylko stąd wyjdziemy – powiedziała z uwielbieniem.
– Nie ma mowy. – Rozejrzał się wśród innych gości. Byli tu ludzie każdej rasy, płci i z każdej epoki. Indianie w pióropuszach gwarzyli uprzejmie z piratami. Dziewczyny z tapirowanymi grzywkami w stylu lat osiemdziesiątych flirtowały z młodzieńcami rodem z elżbietańskiej Anglii. – Podoba mi się we wnętrzu twojej głowy. Jest dziwnie, ale mnie to pasuje.
Nagle dla Heleny wszystko nabrało sensu. Czy nie byłoby super móc wejść do kawiarni i wdać się w pogawędkę z kimś z innej epoki i innego świata? Zawsze sobie wyobrażała, że to możliwe, a teraz wyglądało na to, że to już nie musi być fantazja. Mogła w tym brać udział.
Żadnemu z nich nie chciało się jeść ani pić, przyszli tu, żeby przekąsić jakiś smakołyk i nacieszyć się swoim towarzystwem. Na zewnątrz było chłodno, ale przyjemnie, a kiedy Helena zerknęła na swoje i Lucasa ubrania, okazało się, że mają ciuchy idealne na jesienny dzień. W dodatku całkiem nowe. Nie przypominała sobie, żeby się o to troszczyła.
– Chodź – powiedział i włożył nowiutką kurtkę. – Przespacerujmy się, zanim spadnie śnieg.
Ruszyli brukowaną ulicą. Mijali sklepy i zamieszkane budynki. Helena nie miała pojęcia, skąd się wzięli ci wszyscy ludzie. Sądziła, że ich wymyśliła albo wydobyła z pamięci. Tak czy inaczej, wiedziała, że są odwzorowaniem prawdziwych postaci, i to ją uspokajało. Byłoby dziwnie szwendać się po opustoszałym mieście albo, co gorsza, po mieście pełnym robotów.
Słońce zachodziło, Helena poczuła w powietrzu zapach śniegu, tak jak przewidział Lucas. W oknach zapaliły się ciepłe lampy, świece. Lucas objął ją ramieniem i tak szli ulicą.
– Nie ma tu żebraków. Ani bezdomnych – zauważył nagle.
– To prawda – odparła Helena. – Tutaj każdy ma to, czego mu trzeba.
– Ale jak mogą być wdzięczni za to, co mają, jeśli nie wiedzą, jak to jest nie mieć tego, czego potrzebują?
Helena pokręciła głową i spojrzała pod nogi.
– Zawsze twierdziłam, że to najgłupszy argument świata: że muszą być biedni ludzie, aby reszta dostrzegała swoje szczęście. To oznacza tyle, że ktoś musi cierpieć, żeby kto inny poczuł się dobrze. Co za egoistyczny sposób patrzenia na świat!
Lucas zaśmiał się i przycisnął ją do siebie.
– Zgadzam się z tobą. Ale przyznaj, że taka jest ludzka natura. Najbardziej doceniamy to, na co zapracowaliśmy i co możemy stracić. Jak sprawisz, żeby mieszkańcy twojego małego raju czuli się spełnieni, jeśli wszystko będzie przychodzić im bez trudu?
– Ach, odwieczny problem, że w niebie jest nudno? Nie w tym Wszechmieście. – Popatrzyła w górę, na Lucasa i uśmiechnęli się do siebie. – Coś wymyślimy. Mamy mnóstwo czasu.
– Momencik! – Zmrużył oczy. – Co to znaczy: mamy mnóstwo czasu?
– Jesteśmy jeszcze młodzi – odpowiedziała chytrze.
Zanim zdążył zadać kolejne pytanie, Helena wyobraziła sobie karnawałową zabawę, a ta natychmiast pojawiła się przed nimi. Jasne różnokolorowe światła lśniły na tle wieczoru, wesoła muzyka dudniła wokół. Powietrze osładzał zapach waty cukrowej, gdzieś niedaleko unosił się aromat czegoś soczystego i pikantnego, pieczonego na grillu.
– Niesamowite. – Lucasowi aż dech zaparło. – Ona dostaje wszystko, czego zapragnie!
Pociągnęła go za rękę i uśmiechnęła się figlarnie.
– A teraz chcę pojeździć na karuzeli!
Matt słyszał alarm wszczęty przez Telamona. Żaden człowiek ani Sukcesor nie zdołałby wychwycić zgrzytliwych dźwięków wydawanych przez Myrmidonów spośród naturalnych odgłosów plaży, ale Matt bez trudu odróżniał brzęczenie insektów od metalicznego chrzęstu zbroi swoich żołnierzy.
Wyszedł z namiotu i zobaczył grupę idących plażą Sukcesorów. Większość z nich pamiętał spod Troi i większości nie lubił. Godny szacunku był tylko Odyseusz.
– A więc to prawda – odezwał się wysoki blondyn. Matt znał go jako Menelaosa. – Wojownik w końcu dołączył do walki.
– Tantal. Głowa Teb – szepnął kapitan do ucha Matta, a ten skinął głową.
– Kiedy Hermes powiedział mi, że Myrmidonowie zbierają się na plaży, wiedziałem, że znalazł się ostatni element układanki i dołączasz do walki – mówił dalej Tantal, choć Matt go o to nie prosił.
Po chwili zapadła nieprzyjemna cisza, bo Matt wciąż nie kwapił się do zawarcia paktu z tym człowiekiem, choć zdawał sobie sprawę, że to nieuniknione. Tak głosowali Myrmidonowie.
– Wziąłeś jednego z moich żołnierzy, Automedona. Należał kiedyś do grona moich najbliższych przyjaciół – powiedział Matt beznamiętnie. – Dopóki nie zboczył z drogi.
– Tak – odparł niepewnie Tantal i ocenił rozmiary Matta. – Ale nie miałem nic wspólnego z jego śmiercią.
– Niech ci będzie. – Matt popatrzył na mężczyzn stojących po obu stronach Tantala, na Odyseusza z lewej strony i Agamemnona z prawej. Czy też Pallasa Delosa, bo pod takim nazwiskiem Matt znał Agamemnona obecnie.
– Jak to się stało, Matt? – spytał z przerażeniem Pallas. Wskazał na Myrmidonów ustawionych w równym szyku.
– Został wybrany – powiedział Telamon, jakby się bronił. – Tyle ci wystarczy. Akceptujemy go jako naszego Mistrza.
Myrmidonowie widmowo wyszeptali słowo „mistrz”, co zaniepokoiło Sukcesorów, więc wymienili nerwowe spojrzenia. Bali się ludzi Matta, i słusznie.
– Masz wszystkie zdolności Achillesa? – zapytał mężczyzna, znany Mattowi jako Odyseusz.
Matt nachylił się do Telamona.
– Dedal Attica, Głowa Domu Ateńskiego – podsunął natychmiast kapitan.
– Przecież nie tego chcesz się tak naprawdę dowiedzieć. – Matt bez mrugnięcia okiem patrzył na Dedala. – Chodzi ci o to, czy mam jego słabości.
Dedal wykrzywił usta w półuśmiechu.
– Każdy śmiertelnik ma co najmniej jedną.
Matt odwzajemnił uśmiech, ale z zamkniętymi ustami, ani nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając sprytnemu pytaniu. Wpatrywali się w siebie, aż w końcu Dedal odwrócił wzrok.
– Jak sobie życzysz – powiedział. Spojrzał na Tantala i Pallasa i uniósł brwi. – Cóż, ja jestem przekonany.
– Na pewno? – spytał Pallas.
– Bogowie nas zmiażdżą, jeśli nie zrealizujemy naszej części planu – odparł Tantal, spoglądając na Matta z nieskrywaną nieufnością. – Zaprosimy do stołu Wojownika albo wszyscy Sukcesorzy zginą. Zeus przysiągł na Styks, że jeśli wypełnimy zadanie, Domy nie ucierpią.
Stało się tak jak zwykle. Pod Troją greccy królowie zawarli umowę z Zeusem i ocalili swoją skórę, a niewinne dzieci Troi były zrzucane z murów. Matt już dawno temu przekonał się, że władcom zależy tylko na uratowaniu swoich królestw i interesuje ich raczej, co mogą w danej sytuacji ugrać dla siebie. Nie obchodziło ich to, czy postąpią uczciwie. W jednej chwili Matt poczuł takie obrzydzenie do tego wyrachowania i politykowania Sukcesorów, że odwrócił się na pięcie, żeby wrócić do swojego namiotu. Nie po to tu przyszedł.
– Zaczekaj! – zawołał Dedal i zrobił krok w stronę Matta. Myrmidonowie jak jeden mąż ruszyli w jego stronę, żeby ich rozdzielić. Dedal podniósł ręce na znak, że się poddaje. – Spokojnie. Niech wszyscy zachowają zimną krew.
– Będę walczył z tobą czy bez ciebie. – Matt zatrzymał się, stanął do nich przodem i ogłosił wyraźnie: – Jestem tutaj, żeby zabić Tyrana. Jeśli też tego chcecie, dołączcie do mnie. Jeśli nie, zejdźcie mi z drogi.
Helena chwyciła Lucasa za rękę i poprowadziła do straganów. Dla zabawy opierał się, udawał, że nie chce iść, więc musiała go niemal ciągnąć. Po drodze wpadła mu jednak w oko jedna budka z dziwaczną zabawą i po prostu musiał zatrzymać się, żeby rzucić piłką do baseballu w piramidę z metalowych baniek na mleko.
Próbował trzykrotnie, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło, jak twierdził, ale w końcu wygrał dla Heleny nagrodę. Najpierw chciała pluszowego słonia, ale ostatecznie zdecydowała się na błyszczącą różdżkę ze srebrną gwiazdką na czubku i dziesiątkami kolorowych wstążek na dole. Dobrze leżała jej w dłoni i wygodnie się ją nosiło. Helena machnęła kilka razy, żeby wyczarować iskry. Później zatrzymali się przy człowieku dmuchającym szkło i patrzyli, jak wytwarza małego szklanego smoka.
Żadne z nich nie mogło przestać się uśmiechać. Helena usłyszała karuzelę i ostatnie kilka metrów dosłownie przegalopowała. Wskoczyła na grzbiet jednorożca, który akurat ją mijał, i wywinęła brokatową różdżką jak szpicrutą.
– Wio! – zawołała do swojego ceramicznego rumaka, ale nie przyspieszył. Miedziana rurka wyrastająca z jego grzbietu pachniała cierpko i rześko na jesiennym chłodzie.
Lucas pognał za Heleną, ale stanął obok, nie usiadł na koniku. Kiedy chwycił się prętu, poły jego płaszcza otuliły ją. Patrzyli na siebie bardzo długo, a reszta świata wirowała wokół. Jaskrawe kolory wesołego miasteczka rozmazywały się w polu widzenia Heleny, ale Lucas pozostawał nieporuszony.
– Czemu mnie nie pocałujesz? – spytała cicho.
– A nie możesz mnie zmusić? – opowiedział pytaniem i wyzywająco uniósł brew.
– Nie chciałabym. Szczególnie na naszej pierwszej randce.
Roześmiał się.
– O tym samym myślałem, kiedy byliśmy w kawiarni. Kiedyś przed szkołą wybraliśmy się na kawę, ale nigdy nie chodziliśmy na prawdziwe randki.
– Nie mieliśmy szansy. Albo świat się kończył, albo jedno z nas wpadło w tarapaty, albo działo się coś jeszcze bardziej irytującego. – Spojrzała na niego, usiłując się nie zarumienić. – Wiesz, że tutaj możemy robić, co tylko chcemy. Bez żadnych konsekwencji, już ja o to zadbam.
Poczuła, że jego oddech przyspieszył, a oczy zalśniły mu nie tylko z zimna.
– Pamiętasz, jak kilka miesięcy temu dałaś mi radę na temat tego, jak powinienem podejmować trudne decyzje?
– Dojść do tego, czego z całą pewnością nie zniesiesz, i zrobić coś dokładnie przeciwnego – powiedziała zaskoczona, że poruszył ten temat, bo całkiem niedawno ona myślała o tym samym.
– Dlatego cię nie pocałuję. – Dotknął jej twarzy, ale szybko opuścił rękę. – W końcu będziemy musieli wrócić i znów cię stracę. A wiem na pewno, że tego nie zniosę.
Helena też by tego nie zniosła, więc zaczęła rozważać inne wyjścia. Na przykład: Afrodyta mogłaby wycofać swoje przekleństwo, które nakazywało Helenie urodzić córkę. Może zamiast akceptować swoje położenie, wręcz kuriozalnie niesprawiedliwe, przynajmniej spróbuje naprawić sytuację?
– Mam dość jeżdżenia w kółko – westchnęła.
Karuzela zatrzymała się. Helena zeskoczyła z jednorożca, a jarmarczne światełka gasły sekcja za sekcją, kiedy wychodziła z terenu wesołego miasteczka. Uniosła różdżkę i zaczął padać śnieg. Miliardy maleńkich, niepowtarzalnych kryształków opadały z nocnego nieba. Powietrze wokół nich wirowało od lśniących lodowych gwiazdek.
– Heleno... – zaczął Lucas i spojrzał na nią.
Słyszała w jego głosie zaczątek jednej z jego legendarnych przemów.
– Nie jestem na ciebie zła za to, że mnie nie pocałujesz – powiedziała, a potem odwróciła się do niego i zatrzymała. – Rozumiem, czemu tego nie zrobisz. Ja też nie dałabym rady znów przez to przejść.
– Więc co się stało? – spytał cierpliwie.
– Mam dosyć wiary w to, że gdzieś tam są zamaskowani wszechmocni bogowie, którzy są potężniejsi niż ja i powstrzymują mnie od zrobienia tego, co chcę. To kłamstwo. Jestem tak samo silna jak każda istota. Wiem, że mogę ich pokonać.
– Heleno... Nie zamierzasz uciec i wdawać się w bójki z bogami ani nic w tym stylu, prawda?
– Nie – odparła, ale niepewnie przestępowała z nogi na nogę. – Myślałam, żeby zacząć od zadania im kilku pytań.
– Dobrze. – Lucas odetchnął z ulgą. Wziął Helenę za rękę i z determinacją zmrużył oczy. – A jeśli rozmowa nie pomoże, rozniesiemy ich.
Widziała, jak przez jego twarz przemknął cień.
– Pomyślimy o tym później – powiedziała i poprowadziła go do ścieżki skręcającej w las. – Nie mam jeszcze ochoty kończyć naszej randki.
Jakieś pół godziny po tym, jak Tantal, Dedal i Pallas opuścili jego obóz, Matt znów usłyszał alarm. Na zewnątrz powstało jakieś zamieszanie, rozległy się odgłosy walki, a chwilę później w wejściu do namiotu zjawił się Telamon z raportem.
– Znaleziono Sukcesorkę. Węszyła na plaży. Złapano ją – poinformował kapitan. – Odesłałbym ją z powrotem do jej Domu, tylko że to... ona, Mistrzu.
– W porządku. – Matt skinął głową. – Wprowadź.
Ariadnę wepchnęło do namiotu dwóch Myrmidonów. Miała potargane włosy i twarz czerwoną z wysiłku. Stoczyła walkę, ale nie miała szans nawet z jednym z żołnierzy Matta, nie mówiąc już o całej kompanii.
– Puśćcie ją. I zostawcie nas. – Strażnicy usłuchali w milczeniu, wtedy zwrócił się do Ariadny: – Jak nas znalazłaś?
– Poszłam za ojcem. Zachowywał się dziwnie dzisiejszego wieczoru – szepnęła. Stała od Matta tak daleko, jak się dało i pocierała ramiona, obolałe od uścisku strażników.
– Zrobili ci krzywdę? – wyszeptał.
Zlekceważyła to pytanie.
– Jak możesz być nim? Przecież nie jesteś Sukcesorem.
– Achilles też nim nie był.
Ukryła twarz w dłoniach i mocno potarła oczy.
– Nie – powiedziała i nagle podniosła głowę. – Nie wierzę w ani jedno słowo. Nie mogę.
Pobiegła do wyjścia, ale Matt poruszał się szybciej, niż ona kiedykolwiek potrafiła, i znalazł się tam przed nią. Złapał ją za nadgarstki i powstrzymał. Patrzyła na niego zszokowana.
– Lepiej uwierz. – Jej skóra była miękka i ciepła. Puścił ją i się odwrócił. Wiedział, że tak będzie lepiej, choć tego nie czuł. – Idź do domu. Moi ludzie nie staną ci na drodze.
Nie wyszła.
Usłyszał, że pokonuje dzielącą ich odległość, i pokręcił głową.
– Nie rób tego.
Ale i tak go pocałowała. Powinien zaprotestować. Owszem, może znała tę historię słowo w słowo, ale nie pamiętała zakończenia. Już miał się odsunąć i odesłać ją do domu, do braci, kiedy wciąż go całując, przyłożyła kciuk do zagłębienia pod jego jabłkiem Adama. Tak jak to robiła sto wcieleń temu.
Kiedy brał ją na ręce i niósł do swojego łóżka, zastanawiał się nad tym prostym gestem. Naprawdę, to przecież tylko głupi nawyk dotykania jego gardła palcem. Ale kiedy to uczyniła, Matta przestało interesować, kogo ma zabić.
– Zaśpiewaj dla mnie – poprosiła Helena. Podniosła głowę z piersi Lucasa i spojrzała na niego z góry.
– Teraz? Bez akompaniamentu? – Leżąc na plecach, popatrzył w sufit ich małej chatki w środku lasu i lekko się zaczerwienił.
– Tak! Proszę. Mam ochotę posłuchać muzyki, ale chciałabym, żeby wypłynęła z ciebie, nie z mojej wyobraźni.
Stoczyła się z niego. Rozżarzone kamienie przed kominkiem przyjemnie rozgrzewały ich pod kocem, mimo że na zewnątrz szalała burza śnieżna. Zdjęła z gorących kamieni kubek z herbatą i podała Lucasowi.
– Do przepłukania gardła, jeśli zachrypłeś i uważasz, że mógłbyś kiepsko wypaść – wyjaśniła z przekornym uśmiechem.
– Z moim gardłem wszystko w porządku – odparł i żartobliwe trącił ją stopą. Potem nagle usiadł. – Zapewnię ci muzykę. Ale znacznie lepiej gram na gitarze, niż śpiewam.
– Serio? – Wzięła jego dłonie i podniosła, żeby im się przyjrzeć. Były stwardniałe jak ręce wojownika, ale jednocześnie delikatne jak dłonie artysty. Tak jak cały on, także jego dłonie były doskonałym połączeniem przeciwieństw. Dotknęła opuszków palców; dotychczas nie zwróciła uwagi, że Lucas ma na nich zgrubienia. – Czemu nigdy wcześniej dla mnie nie grałeś?
– A czemu nie zaprosiłem cię na randkę? – spytał ze słodko-gorzkim uśmiechem. – Wiele rzeczy chciałem z tobą zrobić, a nie zrobiłem.
Helena przysunęła się bliżej. Żeby oddychać tym samym powietrzem co on, żeby czuć ciepło jego ciała... Była gotowa na wszystko, żeby się jeszcze bardziej zbliżyć, nie łamiąc przy tym porozumienia, jakie zawarli co do pocałunków.
– Jak się nauczyłeś grać? – spytała cicho, trochę zawstydzona, że o tym nie wie.
– Tata mnie nauczył. – Lucas zamilkł; twarz miał spokojną, ale smutną. – Klasycznych hiszpańskich chwytów, bo długo mieszkaliśmy w Hiszpanii, ale amerykańskich też. Tak naprawdę nie grałem, odkąd wyjechaliśmy z Cadiz. On jest lepszy niż ja... Ale mnie też nieźle wychodzi.
Do tej pory Helena uważała, że ona i Lucas są sobie bliscy jak ciało i koszula i że zna go na wylot. A tu proszę, dowiaduje się czegoś zupełnie nowego i ważnego. Ojciec nauczył go nie tylko wymachiwać mieczem. Wyobrażała sobie, jak obaj wspólnie spędzają czas, dyskutują o sztuce, którą tak bardzo kochali, a tak rzadko mogli się nią cieszyć.
– Na pewno tak. – Helena desperacko chciała natychmiast usłyszeć, jak Lucas gra. Pomyślała o gitarze. Najlepszej na świecie. – Taka wystarczy?
Lucas wziął instrument, obrócił go w dłoniach i zmarszczył brwi.
– Może być. – Na widok jej zranionej miny roześmiał się. – Żartowałem! Jest piękna.
Helena pacnęła go w udo.
– No to zagraj! – zażądała.
Lucas już przygotowywał się do gry, ale nagle znieruchomiał.
– Wiesz, nad czym wciąż się zastanawiam?
– Nad czym? – warknęła poirytowana, jakby podejrzewała, że Lucas ociąga się jej na złość.
– Jak ty to robisz? – spytał poważnie. – Skąd wiesz, jak stworzyć karuzelę, burzę śnieżną i gitarę?
– Dużo ćwiczyłam – odparła cicho. Przysunęła się do Lucasa bliżej i popatrzyła na niego uważnie. – W Podziemiu. Cały ten czas, kiedy się tam snułam... Wtedy tego nie rozumiałam, ale Hades uczył mnie budować światy.
– Serio? I mam uwierzyć, że robił to z dobroci serca? – prychnął powątpiewająco Lucas.
– Tak, w zasadzie chyba właśnie o to chodziło. To bardzo wrażliwy koleś. Czy tam bóg. Wszystko jedno.
– A jak konkretnie cię uczył? – dopytywał Lucas. Odłożył gitarę na bok.
– Brutalnie. – Wywróciła oczami na myśl o próbach, jakim poddawał ją w Podziemiu, o koszmarnych miejscach, na jakie ją skazywał. Drzewo, które ją więziło, rdzewiejące miasto, parapet, z którego zwisała... wydawało jej się, że te wszystkie miejsca zaprojektował Hades, żeby ją torturować, ale tak naprawdę wzięły się z jej głowy. Stworzyła swoje piekło, a teraz, kiedy już nauczyła się kontrolować strach, wiedziała, jak zbudować własny raj.
– To znaczy? – spytał, obserwując jej zamyślenie. Zmrużył oczy z wściekłości.
– Nie, nie, nic mi nie zrobił. Wszystko zrobiłam sama. – Lucas najwyraźniej nie był zadowolony z tej odpowiedzi, więc dodała: – Zacznę od początku. Podziemna Wędrówka to nieodpowiednia nazwa dla mojego daru. Jestem Demiurgiem, Lucasie. – Wskazała pokój, w którym siedzieli. – Ten dar bywa mylony z podziemnym wędrowaniem, bo Hades każdemu z Demiurgów, nie tylko mnie, pozwalał zejść do jego krainy, żeby mogli nauczyć się budować światy.
– Dlaczego miałby być aż tak wspaniałomyślny?
Helena zamilkła, bo przypomniała sobie swoją walkę o uwolnienie erynii i to, ile się wtedy nauczyła.
– Pewnie zależało mu na tym, żebyśmy się zastanowili, w jakim świecie chcemy żyć. Czy w takim opartym na sprawiedliwości i współczuciu dla innych, czy takim, który słucha tylko zachcianek swojego Demiurga. Rany! Dopiero teraz na to wpadłam. – Popatrzyła na Lucasa i się uśmiechnęła. – Zawsze pomagasz mi dojść do właściwych wniosków.
– Po to tu jestem. – Odwzajemnił uścisk, ale zaraz znów spoważniał. – Ale mogłaś się tego wszystkiego nauczyć, nie przechodząc przy tym przez piekło. Heleno, przecież pamiętam, jak bardzo chorowałaś. Wracałaś z Podziemia pokryta błotem, liśćmi, a czasem krwią. Czy naprawdę musiał aż tak wszystko utrudniać?
– Pewnie musiał – mruknęła i znów zamilkła. Nie była pewna, czy chce, żeby Lucas wiedział, co ją dręczy.
– Heleno? – Podniósł brew. – Czego mi nie mówisz?
Wiedziała, że już dłużej nie ukryje tego przed nim, poza tym nie lubiła mieć przed Lucasem tajemnic, więc wyłożyła kawę na ławę.
– Hades musiał to tak komplikować, żebym stała się twarda. Kiedy Demiurg rzeczywiście stworzy świat, musi być na tyle silny, żeby móc go obronić.
Twarz Lucasa stężała.
– Obronić przed kim? – spytał głosem niskim i groźnym.
– Chyba przed bogami. Hades mówił o nich „przeciwnicy”, więc sądzę, że wcześniej bywało ich więcej niż jeden. Słuchaj, nie zamierzam cię okłamywać. Morgan La Fey stworzyła Avalon, ale rozmył się we mgle, kiedy przegrała walkę. Atlantyda utonęła w morzu, kiedy Atlanta została pokonana. Znam tylko te dwie Sukcesorki, które były Demiurgami. Obie przegrały. To dla mnie zła wróżba.
– Chrzanić wróżby. – Lucas niedbale machnął ręką. – Nie to mnie martwi. – Strzelał oczami na boki, kiedy się zastanawiał. – Ciekawe, kto się z tobą zmierzy i dlaczego Hades poświęcał czas, żeby cię przygotować do obrony. O co mu tak naprawdę chodzi?
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Mogłabym spytać, ale z pewnością odpowie mi tak, żebym nie zrozumiała. On nie daje łatwych odpowiedzi.
– Na to wygląda – wymamrotał Lucas, wciąż zamyślony.
Helena sięgnęła po instrument i powoli wcisnęła mu go w ręce. Popatrzył na nią i się roześmiał.
– Czy to miała być delikatna sugestia?
– Wielka jak drzwi do stodoły. – Wyszczerzyła się do niego.
Trącił kilka strun i się skrzywił. Zaczął stroić gitarę.
– Typowe. Jesteś takim beztalenciem muzycznym, że nawet tak doskonale skonstruowana gitara wydaje fałszywe dźwięki. Poza tym ma układ strun dla mańkuta. Nie jestem Mattem!
– Daj, zaraz to naprawię. – Helena aż się skuliła, tak ją rozśmieszył zbolały wyraz jego twarzy. Skupiła się i struny zmieniły miejsca. Lucas szarpnął je i wywrócił oczami, kiedy gitara śmiesznie zaklekotała.
– Znów rozstrojona!
– Zrobiłeś to specjalnie! – zawołała, złapała go za palec i ścisnęła. – Graj już!
– Tak jest, wasza boskość.
Helena leżała na boku, a ogień z kominka ogrzewał jej stopy. Nagle zamarła, bo Lucas przestał stroić instrument i zaczął grać.
Jakby w jednym instrumencie była cała orkiestra.
Grał obiema rękami, ale nie w tym sensie, że jedna ręka potrąca struny, a druga dociska je na progach, ale naprawdę obiema rękami, dzięki czemu wydawało się, że gitar jest więcej. Czasem trącał struny, żeby zabrzmiały jak harfa, a czasem uderzał w pudło rezonansowe jak w bęben, żeby dodać do melodii basy i utrzymać rytm. To było najbardziej fascynujące zjawisko, jakie Helena kiedykolwiek widziała, jak gdyby w głowie Lucasa dziesięć osób śpiewało tę samą piosenkę, a on dawał im głos za pomocą dziesięciu palców.
Helena widziała w jego twarzy, że on to kocha. Tak jak rozwiązywanie łamigłówek, tyle że te akurat puzzle mógł jej pokazać, gdy już dopasował do siebie wszystkie elementy.
Kiedy wkroczył do jej świata, wszedł do jej głowy. A kiedy ona usłyszała jego grę, wreszcie znalazła się w jego głowie.
To było niebo.
– Gdzieś ty się podziewał? – wykrzyknęła Helena.
– Czekałem, załamany i porzucony, aż wrócisz – odpowiedział niespiesznie Morfeusz, a jego srebrne oczy wbijały w nią spojrzenie.
Zaśmiała się i ścisnęła jego dłoń. Helena i Lucas zasnęli przed kominkiem, a ona obudziła się w krainie cieni, leżąc na plecach, ramię przy ramieniu z bogiem snów. Twarze mieli zwrócone ku sobie, a dłonie ciasno splecione.
– A skąd wiedziałeś, szpiegu jeden, że potrzebuję twojej pomocy? – spytała.
– Sama się tu przyprowadziłaś. Ja nie mogę cię ściągnąć, mogę tylko zostawić dla ciebie otwarte drzwi.
– Tak to wymyśliłeś? – Helena przez moment zastanawiała się nad różnicą między granicami, jakie Hades ustanowił w swoim świecie, a Morfeusz w swoim. Hades zostawił otwarte drzwi dla umarłych, a Morfeusz dla dusz uśpionych.
Spojrzała na nocne niebo w Pałacu Snów Morfeusza. Jej głowa spoczywała na jedwabnych poduszkach w kolorze atramentu, a dziwne światełka, które wyglądały jak płomienie świecy zamknięte w bańkach mydlanych, tańczyły w górze, jakby zapraszały do zabawy.
– Czy granice naszych światów są niezależne od samego świata?
– Chyba tak. Umysły pojawiają się i znikają, rozwiewają mi włosy na wietrze, kiedy zjawiają się w mojej krainie i kiedy z niej odchodzą, ale nie mają władzy na tym miejscem, kiedy tu są. Ja stwarzam sny – odparł Morfeusz.
– W Hadesie jest odwrotnie – zauważyła Helena; już zaczynała wszystko rozumieć. – Trudno przekroczyć granicę, zwykle trzeba umrzeć, żeby to zrobić, ale kiedy już się tam jest, można kierować swoim istnieniem. W każdym razie ja mogłam.
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale tak, wygląda na to, że granice świata są od niego niezależne. Kierują nimi inne zasady, jednak i one są kontrolowane przez Demiurga. – Popatrzył na nią zmrużonymi oczami. – A cóż strapiło moją Piękność aż tak, że przyszła do mnie rozmawiać o filozofii?
– Potrzebuję twojej pomocy. Kto stanie ze mną do walki, teraz, kiedy już stworzyłam swój świat?
– Olimpijczycy. Szczególnie Zeus. W przeszłości, kiedy bogów obowiązywało przyrzeczenie dane Zeusowi, z Demiurgami walczyli mniejsi bogowie. – Morfeusz się zaśmiał. – Odyseusz był w tym niezły.
– Ale czemu w ogóle musimy walczyć? Czemu Zeus nie może zatrzymać Olimpu, a ja Wszechkrainy? Wszyscy będziemy zadowoleni.
– Chodzi oczywiście o Wielki Cykl.
– Ach tak, Wielki Cykl... – Helena przewróciła oczami i znów na niego spojrzała. – Co to, do diabła, jest?
Morfeusz zaśmiał się i usiadł.
– Dzieci muszą pokonać rodziców, tak jak bogowie Tytanów, a Tytani swoich rodziców: Gaję i Uranosa. Mojry doprowadzą do tego ponownie. Żeby Sukcesorzy pokonali bogów.
– A Zeus chce mnie powstrzymać* żebym nie pokonała jego.
– Oczywiście. Jeśli Sukcesorzy wygrają z Olimpem, Dwunastka spędzi wieczność w Tartarze, tak jak Tytani. To nic miłego.
– Nie, ani trochę – zgodziła się Helena. – Ale czemu wybrał mnie? Czemu to takie dziwne, że jestem Demiurgiem?
– Bo możesz zabrać Sukcesorów do swojej Wszechkrainy i sprawić, że staną się nieśmiertelni. A jako Demiurg jesteś jedyną w swoim rodzaju osobą, która może otworzyć przejście do Tartaru i uwięzić tam Dwunastkę. Ale ostrzegam, Heleno. Zeus też jest Demiurgiem. On również, jeśli zechce, wyśle cię do Tartaru, tak jak wysłał tam Tytanów.
Helena zamyśliła się nad tym. Jeśli dałaby wszystkim Sukcesorom nieśmiertelność, żeby stawiliby czoło Olimpijczykom, mieliby nieśmiertelną armię przeciwko garstce bogów. Bogowie byliby bez szans.
– A co z tobą i Hadesem? Każdy z was mógł zmierzyć się z Zeusem, ale on zostawił was w spokoju. Jak uniknęliście walki?
– Ja nigdy nie opuszczam swojej krainy, natomiast dla Zeusa byłoby samobójstwem walczyć ze mną tutaj, gdzie jestem jedynym bogiem.
– A Hades?
– Też rzadko opuszcza swoje ziemie, a jeśli już, to Hełm Ciemności czyni go niewidzialnym dla ludzi i bogów.
Helena przypomniała sobie, jak Eris przeszła tuż obok niej, a Lucas sprawił, że stali niewidzialni na korytarzu szkolnym, tuż przed wybuchem zamieszek. Zanim jednak zdążyła się głębiej zastanowić nad podobieństwami, Morfeusz znów podjął wątek:
– A co jeszcze ważniejsze, Zeus potrzebuje swojego starszego brata Hadesa. Umarli muszą mieć swoją krainę, a Zeus na pewno nie chce się z nimi zadawać.
– Więc co powinnam zrobić? – spytała błagalnie Helena.
– Walczyć. Albo ukryć się we Wszechkrainie, gdzie Zeus cię nie dosięgnie. – Morfeusz uśmiechnął się do niej ciepło. – Sugerowałbym to drugie rozwiązanie, ale wiem, że nie posłuchasz. Nie jesteś z tych, co się chowają.
– Nie mogę uciec do Wszechkrainy. Nie zostawię Ziemi na pastwę bogów. Całkiem ją zrujnują. Ale może jest jakiś sposób, żeby uniknąć walki? – Helena wątpiła w to, ale nie szkodziło przynajmniej spróbować powstrzymać tę potworną wojnę, w której prawdopodobnie zginie mnóstwo osób.
– Czy można uniknąć losu? Wielu próbowało, na przykład Edyp, ale czy ktokolwiek zdołał tego ostatecznie dokonać? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Tak. Wolna wola istnieje – odparła Helena i zadumała się nad pomysłem, który przyszedł jej do głowy. – Potrzebna jest tylko Tarcza.
Morfeusz popatrzył pytająco, nie zrozumiał jej. Pokręciła głową i zmieniła temat.
– Czemu ty i Hades mi pomagacie? – spytała łagodnie.
– Jestem bogiem snów, ale ani mi się śni wypowiadać się za Hadesa – odparł Morfeusz figlarnie. – Gdybym jednak miał zgadywać, powiedziałbym, że robi to dlatego, że wie, na co stać jego młodszego braciszka. Musi sądzić miliony dusz i to wyrobiło w nim silne poczucie sprawiedliwości. Postawienie cię do walki z Zeusem, nieprzygotowanej, uznałby za niesprawiedliwe.
Helena zmarszczyła brwi. Pamiętała, jak zapytała Oriona, co jest dla niego ważniejsze niż niekończąca się radość. Odparł, że sprawiedliwość. To kolejna cecha łącząca go z Hadesem. Odsunęła na bok tę myśl.
– A ty? – spytała Morfeusza.
– Ja mam znacznie prostsze i bardziej samolubne powody. Pomagam ci, bo cię kocham, i nie zniósłbym utarty ciebie. Czyżbyś nie wiedziała?
– Więc? – Cynicznie uniosła brew.
– Więc nie widzę powodu, żeby się ciebie bać. Nie sądzę, że mogłabyś mnie wysłać do Tartaru.
– Nigdy. Nie chciałabym żyć w świecie bez snów. Nawet w tym swoim. – Wyciągnęła rękę i pogładziła go po lśniących czarnych włosach. – Naprawdę za tobą tęskniłam. Kiedy ostatnio zamykam oczy, wydaje mi się, że nie mam czasu śnić.
– Ależ ja zsyłałem ci sny. Żeby poinformować cię o tym, co robią na Ziemi bogowie.
– Jak to? – wypaliła, ale szybko ją olśniło. – Te wszystkie sny o orłach uprowadzających kobiety i delfinach, i koniach, co atakują ludzi? To było straszne!
– Przykro mi, moja piękna. Nie chciałem cię wystraszyć. Ale nie mogłem też pozwolić, żeby ta biedna syrena raz jeszcze wzbudziła zainteresowanie Apolla. Musiałem jakoś jej pomóc. – Zdenerwowany Morfeusz poprawił poduszkę. – Jestem ci bardzo wdzięczny, że po nią pojechałaś. Nienawidzę zsyłać na nikogo koszmarów, ale czasem muszę przestrzec ludzi. Wybaczysz mi?
– Oczywiście – odparła Helena i usiadła.
Przypomniała sobie, jak kiedyś Orion opowiedział jej o śnie, w którym widział całe pole zasłane kośćmi Sukcesorów. Zinterpretował to jako ostrzeżenie o zagładzie. Najwidoczniej miał rację. Po plecach przebiegł jej dreszcz. Morfeusz z troską objął ją ramieniem.
– Tak naprawdę wrażliwiec z ciebie – powiedziała.
– Masz rację. Powinienem postarać się być bardziej groźny, wzbudzać strach i zaskarbiać sobie szacunek terrorem, ale ciągle o tym zapominam. – Uroczo wydął wargi.
Helena uśmiechnęła się do niego ciepło, a potem oboje umilkli.
– Co się dzieje? – spytał Morfeusz.
– Potrzebuję twojej pomocy. – Spojrzała na przyjaciela z nadzieją. – Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby usunąć z mojej linii klątwę Afrodyty.
– Mogę spytać dlaczego? – Morfeusz z zaciekawieniem przechylił głowę.
Helena miała gotową odpowiedź: bo pragnę być z Lucasem, mimo że jest moim kuzynem. Ale zanim wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę, że chodzi o coś więcej.
– Nie chcę zawdzięczać jej ani nikomu innemu swojego dziecka – wyznała. – Jeśli kiedyś urodzę córkę, to będzie moja decyzja, niczyja inna.
– Rozumiem – odparł ze smutkiem Morfeusz. – Nie znam takiej mocy, która zdjęłaby klątwę bogini. Ale jeśli nie chcesz mieć dziecka, to go nie miej. Będziesz tylko musiała żyć wiecznie, a Mojry nigdy nie przestaną istnieć. – Morfeusz zaśmiał się cicho. – Z tego, co pamiętam, właśnie na tym zależy Afrodycie.
Helena westchnęła ze zdumieniem.
– Racja. Dziękuję ci.
Na twarz Morfeusza powoli wypłynął uśmiech.
– Nie ma za co.
– Czyli wieczność, tak? – zastanowiła się. – Jak to jest, tak naprawdę?
– Mnie się podoba. – Wzruszył ramionami. Wskazał na swoje wielkie łóżko, lśniące gwiazdy i delikatne postacie, które tańczyły i bawiły się na pobliskim polu maków. – Dobrze spędzić ją we własnym świecie, robić to, co się lubi, być z właściwymi ludźmi. Albo z właściwą osobą.
Morfeusz zmienił się w Lucasa i zaczął się ku niej skradać po szerokim łóżku.
– Moja oferta wciąż jest aktualna – szepnął jego głosem. – Zostań ze mną i bądź moją królową. Albo, jeśli wolisz, możemy się umówić tak: noce będziemy spędzali tutaj, a dnie w twoim świecie.
Helena odskoczyła od Morfeusza-Lucasa i jęknęła rozpaczliwie:
– Nie oszukuj!
Złapał ją i przetoczył pod siebie, a potem zawisł ledwie kilka centymetrów nad jej twarzą.
– Zostań – poprosił. – Tutaj ze mną albo w swojej Wszechkrainie z prawdziwym Lucasem. Albo w dowolnej kombinacji. Możemy się podzielić. Ale cokolwiek zdecydujesz, lepiej żebyś nigdy nie wracała na Ziemię. Czeka cię tam straszliwe cierpienie.
Wyglądał tak poważnie, że Helenie aż zaschło w gardle.
– Nie mogę uniknąć walki z Zeusem, ukrywając się przed nim.
– Nie mówiłem o Zeusie. Mam na myśli ludzi z twojego otoczenia. Spiskują, nawet w snach, jak cię zdradzić.
Helena zesztywniała i odepchnęła go.
– Co tym razem knuje moja matka? – spytała przekonana, że to właśnie ona z kręgu jej najbliższych mogłaby ją zdradzić.
Morfeusz znów przybrał swoją twarz, ale wyglądał na zagubionego.
– Ona oczywiście podtruwa twojego ojca – wyjaśnił. – Ale nie o nią...
– Co? – wykrzyknęła Helena i wyskoczyła z łóżka, trzęsąc się z wściekłości. – Dafne truje mojego ojca?
– Tak – odparł ostrożnie Morfeusz. – Jednak nie robi żadnej krzywy jego ciału. Dlatego para tych ślicznych bliźniąt nie mogła tego wykryć.
– Ale czemu, do cholery? – mamrotała Helena, bliska histerii. – Dlaczego mu to robi?
– Żeby spał, oczywiście. Ale nie martw się. Zapewniam mu same cudowne sny.
Helena zacisnęła dłonie w pięści, żeby nie zacząć wrzeszczeć, a potem pochyliła się i szybko pocałowała Morfeusza na do widzenia.
– Dziękuję, że zająłeś się moim ojcem. Jestem twoją dłużniczką. Gdybyś czegokolwiek ode mnie potrzebował, daj mi znać.
– Zaczekaj! Grozi ci niebezpieczeństwo! – zaczął Morfeusz, ale to akurat Helena wiedziała.
Nie miała czasu wysłuchiwać kolejnej, wyrażonej w dobrych intencjach prośby, żeby trzymała się z dala od Zeusa. Musiała wracać i rozmówić się z matką.
A potem skopać tyłek tej pozbawionej serca suce.
Wylądowała w salonie Delosów, kilka centymetrów od śpiącej na krześle przyjaciółki. Claire obudził powiew zimnego powietrza.
– Heleno! – wykrzyknęła i poderwała się natychmiast.
– Przepraszam – powiedziała Helena, widząc przerażenie aa twarzy dziewczyny. – Gdzie są wszyscy?
– Jest środek nocy, gdzie mieliby być?
Helena rozejrzała się po spalonych pozostałościach salonu. Krzesło, na którym spała Claire, było jedynym meblem nietkniętym przez ogień, ale to dlatego, że zostało tu przyniesione z gabinetu, jak zauważyła Helena.
– Co ty tu robisz? – Wskazała na zdemolowany pokój. – Czemu nie jesteś u siebie w domu albo na górze?
– Czekałam, aż któreś z was wróci. Uznałam, że miejsce, w którym zniknęliście, nadaje się najlepiej – odparła Claire. Wyczekująco spojrzała za przyjaciółkę, ale zaraz zmarkotniała. – Nie ma Lucasa? – Jej oczy wyrażały smutek i jeszcze coś, czego Helena nie potrafiła rozpoznać. Nieufność?
– Nic mu nie jest – odpowiedziała szybko, nie zwracając uwagi na ukłucie rozczarowania. Claire zachowywała się tak, jakby uważała, że Helena ją okłamuje. – Zostawiłam go w... Nie przejmuj się. Jest całkowicie wyleczony i stuprocentowo bezpieczny.
– Ale jak? – wymamrotała Claire. – Wiesz, co zrobiłaś. A on przywarł do ciebie. Jakim cudem mógł to przeżyć?
Helena przestępowała z nogi na nogę. Nie była gotowa wyznać Claire, że zbudowała sobie świat. Omówienie tego z Morfeuszem, który ma taką samą moc jak ona, to jedno. Dyskutowanie o tym z Claire to zupełnie co innego. Zresztą teraz stwarzanie nowych światów nie wydawało się Helenie już tak normalne.
– Długa historia. Ale uwierz mi, Lucas czuje się dobrze. – Musiała zmienić temat. – Wiesz może, gdzie jest moja matka? – spytała, nasłuchując oddechów wszystkich obecnych w domu. Nie słyszała wśród nich Dafne.
– Nie mam pojęcia. Ale to żadna nowina. Jest naprawdę dobra w znikaniu. – Claire podejrzliwie łypnęła na Helenę.
– Tak, całkiem niezła – odparła w roztargnieniu Helena, usiłując wymyślić, gdzie może się podziewać Dafne.
Musiała przyznać sama przed sobą, że nie zna swojej matki na tyle dobrze, żeby wiedzieć, gdzie ona przebywa o każdej porze dnia, a już na pewno gdzie sypia. Szukać jej po omacku to strata czasu. Zresztą wcześniej czy później Dafne się pojawi, wtedy Helena z nią porozmawia.
Uśmiechnęła się ciepło do Claire, ale przyjaciółka nie odwzajemniła uśmiechu. Wciąż dziwnie patrzyła na Helenę, tak jakby jej nie poznawała.
– Co? – Helena przyjęła ton obronny.
– Wyglądasz jakoś inaczej. Przerażająco. – Claire szybko spojrzała pod nogi, jak gdyby nie mogła dłużej patrzeć Helenie w twarz.
– Jazon śpi na górze? – Helena znów zmieniła temat. Ale znała odpowiedź. Słyszała jego oddech w pokoju.
– Po co ci on?
– Potrzebuję Uzdrowiciela. Chodź ze mną. – Idąc po schodach, Helena odwróciła się do Claire. – Wyglądam dziwnie, bo jestem wściekła. Właśnie się dowiedziałam, że ktoś regularnie podtruwa mojego ojca.
– Żartujesz?! – wykrzyknęła Claire i dopiero potem ściszyła głos. – Kto? – szepnęła, kiedy stanęły na piętrze.
– Ta wiedźma, moja matka. A któżby inny? Mam nadzieję, że bliźnięta zdołają mu pomóc.
– Jazon pomoże. Ale Ari nie ma. Będzie musiał pracować sam – wyjaśniła Claire i zagryzła dolną wargę, kiedy dotarły do drzwi Jazona.
Helena wiedziała, że przyjaciółka martwi się o Ariadnę. Ari nie zdarzało się tak po prostu znikać i Helena czuła, że Claire podejrzewa jakiś problem.
– Od jak dawna jej nie ma? – spytała.
– Nie wiem – Claire krótko zbyła pytanie. – Zaczekaj momencik.
Helena została na zewnątrz, a Claire poszła po Jazona.
Kiedy tylko Claire dotknęła ramienia Jazona, natychmiast się obudził i pociągnął ją do siebie do łóżka. Opierała się, ale łagodnie. Helena odwróciła wzrok, żeby zapewnić im tę chwilę intymności. Widziała pożądanie Jazona jako jasne czerwone światło. Claire odpowiedziała na nie natychmiast, mimo że szybko stłumiła swoją reakcję. Helena widziała emocje tak wyraźnie, że krępowała się przebywać w towarzystwie par. Kiedy była wśród przyjaciół, za każdym razem czuła się tak, jakby oglądała ich nagich. Zastanawiała się, jak Orion to znosi. Może patrzył na uczucia bardziej wyrozumiale, bo nauczył się już, jak bezbronni są ludzie.
Wszyscy jesteśmy nadzy pod kilkumilimetrową warstwą ubrania. Helena przypomniała sobie to cudowne napięcie, kiedy brała prysznic, a Lucas stał za drzwiami kabiny.
Usłyszała głos Jazona:
– Luke żyje? Jesteś pewna, Claire?
Wtedy ruszyła w głąb korytarza. Przyjaciółka dołączyła do niej, a Jazon się ubierał. Kilka chwil później spotkali się wszyscy.
– Jerry odzyskał świadomość? – spytał Jazon podekscytowanym szeptem.
– Nie. – Weszli do pokoju Jerry’ego, zamknęli za sobą drzwi i teraz mogli rozmawiać śmielej. – Ale dowiedziałam się, że jest regularnie truty.
– Truty? – powtórzył z niedowierzaniem. – Gdyby dostawał jakiś lek, potrafiłbym wyczuć szkodę, jaką robi jego ciału.
– No właśnie, w tym rzecz. Morfeusz powiedział mi, że ten lek nie wyrządza mojemu tacie żadnej krzywdy, tylko nie pozwala mu się obudzić.
– Morfeusz. Bóg snów. – Jazon wpatrywał się w nią zdezorientowany. – Spotykacie się, czy jak?
– Proszę, mógłbyś sprawdzić? – nalegała Helena i wskazała na uśpioną postać ojca.
– Przykro mi, moje zdolności nie obejmują testów krwi. Potrafię wykryć chemikalia, ale tylko jeśli szkodzą ciału. Nie umiem ich też usunąć, chyba że są patogenem szkodzącym pacjentowi. Mój dar pozwala mi jedynie naprawić to, co złamane.
– Więc jak mu pomóc?
– Niestety, musimy czekać, aż narkotyk przestanie działać – odparł Jazon. – A tego truciciela trzymać z dala od Jerry’ego. A tak w ogóle, czyja to sprawka?
Helena zazgrzytała zębami, zbyt rozjuszona, żeby wypowiedzieć imię swojej matki.
– Dafne – poinformowała go Claire, kiedy zorientowała się, że przyjaciółka nie da rady. Westchnął i skinął głową.
– Jak się nad tym zastanowić, to rzeczywiście zawsze pojawiała się akurat wtedy, kiedy Jerry się budził. Mówiła, że posiedzi przy nim, a kilka minut później znów odpływał. – Spojrzał na Helenę ze skruchą. – Przepraszam, nie przeszło mi przez myśl, że Dafne mogłaby mu to zrobić.
– To nie twoja wina, tylko moja. Wiem, jakim jest potworem, a jednak pozwoliłam jej być przy tacie – wyznała ze smutkiem Helena. – A mniej więcej orientujesz się, kiedy znów się obudzi?
Jazon zawiesił lśniącą dłoń nad głową Jerry’ego i przymknął powieki.
– Jest całkiem nieprzytomny – oznajmił i otworzył oczy. – Może być w tym stanie przez następne dwanaście, nawet szesnaście godzin. Ale tylko zgaduję.
– Dzięki.
– Drobiazg. A co z Lucasem? – spytał niepewnie.
– Wszystko w najlepszym porządku – odparła Helena z uśmiechem. – No właśnie, powinnam po niego wracać.
– Po niego? – Ulga na twarzy Jazona zmieniła się w wyraz niepokoju. – Nie może latać? Jest zbyt ranny, żeby samemu iść? Wszyscy pomożemy. Hektor! – Odwrócił się i zaczął głośno wołać brata.
– Zaczekaj. Nie o to chodzi. – Helena chciała zatrzymać Jazona, ale ten ruszył już do drzwi swojej sypialni. Z dodatkowego łóżka w jego pokoju gramolił się Orion.
– Co jest? – warknął Hektor do brata. Wyszedł na korytarz i zauważył Helenę. – Gdzieś ty była?
– Heleno? – odezwał się Orion, który człapał za nim.
– Świetnie, że jesteś. – Westchnęła głęboko. – Nie odchodź nigdzie.
– Dobra – mruknął niepewnie, bo jej nie rozumiał. – Gdzie Lucas?
– Na litość boską! – Helena potarła ręką twarz. – Żyje! Czy myślicie, że chodziłabym sobie ot, tak, nie wypłakując oczu, gdyby leżał martwy?
W tym momencie obudzili się już Kastor i Noel, Pallas, Kasandra, Kate i Andy. Wszyscy wyglądali na korytarz przez drzwi swoich sypialni.
– Lucas jest żywy, zdrowy i czeka na mnie w bezpiecznym miejscu – ogłosiła.
– Gdzie? – spytał Kastor z nadzieją i oszołomieniem.
– W bezpiecznym miejscu – powtórzyła Helena, niepewna, ile jeszcze powinna zdradzić.
– Dokąd zabrałaś mojego syna?! – Noel gniewnie ruszyła w stronę Heleny. Twarz miała zapuchniętą, a oczy czerwone, bo płakała całą noc.
Helena zdała sobie sprawę, że Noel ją obwinia. Rozejrzała się po twarzach zgromadzonych. Widziała wątpliwości, nieufność, a w najlepszym wypadku zagubienie. Przywykła do takiego spojrzenia u Pallasa, który nie ufał jej za grosz, ale nie u Kastora i Noel. Albo u Claire.
– Lucas i ja nazywamy je Wszechkrainą. – Uniosła ręce i po prostu to powiedziała: – Ale wy znacie je jako Atlantydę.
Kiedy Helena skończyła wyjaśniać, zapadła długa cisza. Wszyscy siedzieli wokół kuchennego stołu Delosów i wymieniali spojrzenia.
– Ilu jeszcze było Demiurgów? – spytał w końcu Kastor spokojnie.
– Niewielu. Własne krainy mają Hades, Morfeusz, Zeus i erynie. W całej historii ten dar posiadło kilku Sukcesorów, ale ja pamiętam tylko dwóch.
– Pamiętasz? Jak możesz pamiętać Demiurgów, którzy żyli dawno temu? – zdziwił się Orion.
– No więc... kojarzysz, jak dotknęłam kilku kropel z tamtej rzeki? – Uśmiechnęła się do niego, a on z uśmiechem pokiwał głową, przypominając sobie ich przygodę z dnia Halloween. Przynajmniej Orion był po jej stronie. – Kiedy odzyskałam pamięć, miałam nie tylko swoje wspomnienia, ale także innych kobiet. Jedną z nich jest Helena Trojańska.
Hektor zmełł pod nosem siarczyste przekleństwo.
– Miała przerąbane życie, tak w ogóle. – Helena spojrzała na Kastora. – Ty byłeś Priamem, królem Troi. Twój brat Tantal to cały Menelaos. – Zwróciła się do Pallasa: – A ty robiłeś za Agamemnona.
Hektor i Orion zerknęli na siebie i zaczęli się śmiać.
– Ty byłeś wielkim Hektorem, a ty Eneaszem, jego najlepszym przyjacielem i dowódcą – mówiła dalej. – Ale wy już to wiecie.
– Tak, coś tam wiemy – przyznał z uśmiechem Orion.
– Zaczekaj. – Claire uniosła rękę. – Czy Helena Trojańska przypadkiem nie zdradziła miasta, które zapewniało jej ochronę, i nie pozwoliła Grekom wyrżnąć co do jednego jej przyjaciół i rodzinę? – Uśmiechnęła się na końcu tego pytania, ale to niewiele pomogło.
Helena nie mogła uwierzyć, że przyjaciółka ją oskarża, więc spojrzała na jej serce. Przepełniał je strach.
– To okropne. Stworzyłaś świat – westchnęła Kasandra, która kilka minut później ocknęła się z zamyślenia i dołączyła do rozmowy. – Zeus wyzwie cię na pojedynek. Będzie musiał z tobą walczyć, ryzykując, że zostanie pokonany. To o to cały czas chodzi Mojrom: żeby dzieci pokonały swoich rodziców.
– Tak – zgodziła się Helena. – A dopóki Sukcesorzy nie obalą bogów, będziemy tkwić w tym jednym cyklu, w każdym pokoleniu popełniając wciąż te same błędy, dopóki Mojry nie dostaną tego, czego chcą.
– Apollo też coś takiego mówił. – Hektor pokiwał głową. – A po kilku tysiącach lat w ciupie na Olimpie wyglądał na gotowego do walki.
Kilka osób jednocześnie zadało Helenie pytania, ale kiedy pogrążyli się w dyskusji, co lepiej: walczyć czy uniknąć walki, poczuła, że we Wszechkrainie obudził się Lucas, i z radością skoncentrowała uwagę na nim. Martwił się o nią. Zostawiła mu na poduszce notatkę z wyjaśnieniem, gdzie jest i co powie rodzinie.
– Poczekaj, mogę cię o coś prosić? – zapytał głośno, zanim przeczytał liścik.
Helena nie słyszała, jak to mówił. Te słowa pojawiały się w jej głowie jako część swoistej esencji, którą rozpoznała jako Lucasa. To było jak jeszcze jeden zmysł, znacznie subtelniejszy niż słuch. Wiedziała, że może go wyłączyć, ale nie chciała. Pragnęła jak najdłużej czuć Lucasa w swoim świecie, umyśle, tak jak teraz.
– O cokolwiek zechcesz – odparła, delikatnie umieszczając te słowa w jego głowie, żeby nie wystraszyć go rykiem z nieba ani czymś równie starotestamentowym.
– Czy możesz sprawić, żeby było cieplej? Co jest z wami, laskami z Nowej Anglii, i waszym uwielbieniem dla śniegu? Wychowałem się w Cadiz. Kocham słońce.
Helena roześmiała się głośno i wyobraziła sobie ciepłe miejsce dla Lucasa.
– Heleno? – Orion dotknął jej ramienia, żeby sprowadzić ją z powrotem na ziemię. Zauważyła, że jej dziwne zachowanie go zakłopotało. Bał się jej. Wszyscy się jej bali, a najbardziej Claire. W tej chwili patrzyła na przyjaciółkę takim wzrokiem, jakby ta przejechała czyjegoś psa. Helena wiedziała, że powinny usiąść i spokojnie porozmawiać, ale nie chciała teraz tracić czasu na tłumaczenie się. Nie mogła się doczekać powrotu do Lucasa i do ich prywatnego raju.
– Muszę iść – powiedziała przepraszająco i wzruszyła ramionami. Odwróciła się do Oriona i wskazała na niego. – Nie uciekaj mi nigdzie, dobrze?
– Będę tutaj – zapewnił.
Wstała od stołu i odeszła, żeby nikomu nie zrobiło się zimno, kiedy otworzy przejście. Spojrzała jeszcze na Noel.
– Niedługo wrócę z Lucasem. Obiecuję.
A potem zniknęła.
Gdzieś pomiędzy Ziemią a Wszechkrainą Helena otworzyła oczy. Oglądała wspomnienia odziedziczone za pośrednictwem rzeki Lete już tyle razy, że umiała rozpoznać, kiedy znów zaczynało się to dziać. I właśnie się działo.
Tylko że tym razem, kiedy obudziła się naga i splątana w objęciach z nagim Parysem, nie obserwowała tej sceny jako niewidoczny trzeci uczestnik. Czuła, że to się przydarza jej. A ze wszystkich wspomnień, jakie odtworzyła, to bolało najbardziej.
W tę noc upadła Troja.
Helena dołączyła do tej sceny, kiedy Parys zapadł w głęboki sen zaraz po tym, jak kochali się po raz ostatni. Jego ciało stało się cięższe, mięśnie się rozluźniły, a zrogowaciała dłoń zwiotczała. Helena desperacko pragnęła zostać, obejmować go i patrzeć na niego, kiedy sny przesuwały się pod jego powiekami. Ale nie mogła. Umówiła się z Odyseuszem i musiała niebawem się wymknąć, żeby wziąć udział w jego okrutnym podstępie.
Już opłakała Parysa. Pozostało jej jedynie zadbać o bezpieczeństwo córki i upewnić się, że kiedy to wszystko się skończy, nie straci go całkowicie.
Długo trwało, zanim Odyseusz zdołał ją przekonać. Wyjaśnił, że nieśmiertelni nie mogą wymordować śmiertelników. Hekate, jedyna Tytanka potężniejsza od Zeusa, zakazała tego. Ale to zastrzeżenie techniczne nie przeszkadzało bogom. Byli mistrzami w aranżowaniu takich sytuacji, żeby półbogowie wybijali się sami. Przez wiele lat obserwowała kolejnych bohaterów, którzy padali w pojedynkach, a każdy z nich korzystał z podszeptów swojego boskiego ojca. Wiedziała, że Odyseusz ma rację.
Bogowie specjalnie podgrzewali zapał wojenny i Helena zgodziła się z tym, że jeśli jedna ze stron nie wygra, półbogowie zostaną wyeliminowani. A przecież, jak pokazał Odyseusz, tego właśnie chcieli Olimpijczycy, nie tylko dla zabawy. Afrodyta powiedziała Helenie, że bogowie uwielbiają obserwować pojedynki i robić zakłady, czyj potomek pokona czyjego. Ale tak naprawdę zależało im na tym, żeby problem największego dla nich zagrożenia rozwiązał się sam.
Mojry otwarcie zapowiedziały, że bogowie zginą z rąk swoich dzieci. Dziesięć lat temu, na samym początku wojny, Kasandra wygłosiła niemal niezrozumiałe proroctwo dotyczące Domów, linii, które jeszcze nawet nie istniały i „dzieci obalających rodziców”. Wszyscy je słyszeli, bogowie i półbogowie. Ale w tym wypadku bogowie mieli przewagę. Bo tylko oni zdawali sobie sprawę, że Kasandra mówi prawdę. Półbogowie uważali, że Wyrocznia oszalała.
Helena wiedziała, że tak nie jest. Jej siostra Afrodyta powiedziała jej o klątwie Apolla. Na początku wojny Kasandra odrzuciła zaloty Apolla, a on ją przeklął: jej proroctwa będą zawsze trafne, ale nikt w nie nigdy nie uwierzy. Helena nie mogła sobie wyobrazić potworniejszej kary. Kasandra widziała, jakie dramaty niesie przyszłość, ale nie potrafiła uchronić od nieszczęścia tych, których kochała.
Helena przez całe lata obserwowała, jak Kasandra krzyczy na swoją rodzinę, jak stara się ich przekonać, że Helena zdradzi i całe miasto upadnie, ale nikt jej nie wierzył. Im głośniej krzyczała, tym bardziej przypominała opętaną. A im więcej półbogów ginęło, tym głośniej śmiali się bogowie.
Ale Kasandra się nie myliła. Helena zdradzi rodzinę. Wpuści Greków do Troi, a oni zrównają ją z ziemią.
Poczuła, jak głowa męża zsuwa się z jej ramienia, kiedy przenosił się w objęcia Morfeusza, i zrozumiała, że to jej jedyna szansa. Wysunęła się spod niego i niepostrzeżenie wyślizgnęła z łóżka, kiedy obracał się na bok.
Wiedziała, że on zginie.
Mało brakowało, a obudziłaby go, gnana desperacką chęcią, żeby wszystko mu powiedzieć.
Pomyślała o córce. Tak, Parys nie może zostać ocalony. Taką umowę zawarła z Odyseuszem – Troja za życie córki.
To była wysoka cena, ale zapłaci ją nie tylko z egoistycznych pobudek. Grecy nie wierzyli jej, kiedy próbowała z nimi dyskutować. Odmówili zaprzestania polowania na małą dziewczynkę, która mogła być Tyranem, ale mogła też nim nie być. Helena usiłowała przekonać ich, że jeśli Atlanta zginie, razem z nią umrze cała miłość świata. Jej błagania odbierali jako bajdurzenie zrozpaczonej matki, ale nie chodziło tylko o to. Gdyby Atlanta umarła, ona umarłby wraz z nią, a wtedy Afrodyta ukarałaby wszystkich.
Miłość Heleny do Parysa i do reszty jego rodziny, nieważne jak głęboka, nie mogła się z tym równać. Helena miała tylko nadzieję, że Odyseusz wywiąże się ze swojej części obietnicy. Jeśli nie uwięzi bogów, do czego się zobowiązał, wtedy to wszystko pójdzie na marne. Po prostu przeczekają pokolenie albo dwa i rozpoczną nową wojnę, żeby wyeliminować półbogów. Co dziwne, Helena ufała Odyseuszowi w tej kwestii. Jego plan wydawał się szalony, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli ktokolwiek ma znaleźć sposób na wykiwanie bogów, to właśnie Odyseusz.
Pochyliła się nad mężem i na do widzenia musnęła wargami jego nagie ramię. Może któregoś dnia odnajdzie go nad Styksem. Zmyją straszliwe wspomnienia i zaczną nowe życie. Takie, na którym nie będzie brudnych śladów łap dwunastu bogów i dwunastu królów.
Jaka to piękna myśl. Helena złożyła obietnicę, że przetrwa sto trudnych wcieleń dla tego jednego, prawdziwego życia z Parysem. Mogli być pasterzami, jak o tym marzyli, kiedy spotkali się pod wielką latarnią morską dawno temu. Mogła być kimkolwiek, naprawdę: kupcową, rolnikiem, obojętnie, jeśli tylko będą mogli żyć razem i kochać się bez przeszkód. Szybko się ubrała, wyobrażając sobie, że prowadzi sklep gdzieś nad brzegiem morza. Miała nadzieję, że pewnego dnia ten sen się ziści.
Było bardzo wcześnie, godzina czy dwie po wschodzie słońca, kiedy wymknęła się z pałacu, jak zwykle drogą przez kuchnię. Gdy skradała się przez zielny ogród do muru, zobaczyła, że Eneasz wspina się na wzgórze ze świątynią Wyroczni. Zatrzymała się. Nikt już nie odwiedzał Wyroczni, chyba że został wezwany. Czego mogła chcieć Kasandra od Eneasza w nocy? I to tej nocy?
Nie mogła za nim pójść, ale stwierdziła, że to łut szczęścia, że miał teraz co innego na głowie. Spośród nich wszystkich tylko na Eneasza nie działał pas Afrodyty. Był jej synem, nie dawał się zwieść. Później zrozumiała, że to coś więcej niż szczęście. Znów odniosła wrażenie, że jest tylko pionkiem w rękach Mojr. Jedynie Eneasz, i absolutnie nikt inny, mógł pokrzyżować jej plany, a sama Wyrocznia zatroszczyła się o to, żeby akurat w tym momencie odwołać go ze stanowiska na murze. Czyli to już przesądzone. Troja upadnie.
Chwilę później Helena wspinała się po schodach na wieżę. Żołnierze stacjonujący w tym miejscu rozstąpili się i pokłonili jej. Spojrzała za mur na wielkiego drewnianego konia, którego Grecy zostawili na plaży.
– Wprowadźcie go – rozkazała.
– Księżniczko, czy mogę zabrać głos? – spytał dowódca. Helena nienawidziła, kiedy ją tak nazywano, ale rzeczywiście taki nosiła tytuł tu, w Troi, i musiała się z tym pogodzić. Skinęła głową, dając mu zgodę. – Eneasz rozkazał zostawić konia. Podejrzewa podstęp.
– Jakim cudem to może być podstęp? – spytała niewinnie. – Grecy odeszli. Odpłynęli. Troja wygrała wojnę.
Mężczyźni popatrzyli po sobie, nie wiedząc, co robić. Młody żołnierz, który prawdopodobnie nie pamiętał zbyt wiele życia przed wojną, odezwał się nieśmiało:
– Proszę o wybaczenie, księżniczko. Opiekunka mojego kuzyna mówiła, że jej mąż rybak widział greckie statki zebrane na plaży.
– Cóż, nie wątpię, że mąż opiekunki twojego kuzyna wie więcej o polityce i sztuce wojennej niż ja – odparła wesoło Helena; pozostali żołnierze ryknęli śmiechem, a młody zarumienił się i wbił wzrok w ziemię. – Myślę, że możemy przyjąć, jakoby wielki drewniany koń miał być podarunkiem dla Posejdona. Grecy usiłują wkupić się w jego łaski, żeby bezpiecznie przedostać się przez morze. Jeśli zabierzemy konia, przejmiemy podarunek i może Posejdon rozbije kilka greckich okrętów, zanim dotrą do domu. Co wy na to?
Większość mężczyzn poddała się kuszącym słowom Heleny, ale kilku wciąż się wahało, nieprzekonanych. Czas mijał. Musiała się spieszyć. Kiedy użyła pasa Afrodyty, żeby wpłynął na pozostałych żołnierzy, po raz pierwszy poczuła prawdziwą nienawiść. Do siebie samej.
– Wprowadźcie go – powtórzyła, a mężczyźni z oszołomionymi minami i bezmyślnymi oczami rzucili się wypełniać jej rozkaz.
Gdy wielka brama została otwarta po raz pierwszy od ponad dekady, Helena pospieszyła przez miasto do świątyni Wyroczni. Jeśli Eneasz wróci teraz na swoje stanowisko, zniweczy wszelkie starania. Helena musiała się upewnić, że pozostanie on z data od bramy, inaczej trzeba będzie podjąć drastyczne kroki.
Nie mogła zabić go przed świtem. Umowa zawarta między Odyseuszem a Zeusem zakładała, że Helena otworzy olbrzymie bramy Troi i grecka armia wkroczy do miasta, ale przed świtem nie zabije nikogo. Rankiem, gdy miasto będzie jeszcze uśpione, Grecy wyrżną mieszkańców Troi w łóżkach. W zamian za tak szybki koniec wojny, która nastawiała bogów przeciwko sobie, Zeus przysiągł, że bogowie nie wrócą na Ziemię, dopóki Sukcesorzy się nie zjednoczą i nie zagrożą jego panowaniu.
Helena musiała się upewnić, że wykonując swoją rolę, nie zabije nikogo. Ale to nie znaczyło, że nie może powalić Eneasza i go związać.
Zadrżała, zaciskając dłoń na sztylecie. Nie chciała skrzywdzić Eneasza, dobrego i szczerego człowieka, ale zrobi co będzie trzeba. Miała na rękach już tyle krwi niewinnych, że jeszcze trochę nie zrobi różnicy. Przez chwilę pomyślała o Astyanaksie, małym synu Hektora i Andromachy, i jej oczy napełniły się łzami.
Wszystkie kobiety, łącznie z Heleną, miały ocaleć, przynajmniej teoretycznie. Zostaną podzielone pomiędzy greckich królów jako łupy wojenne. A Helena wróci do Menelaosa. Zadrżała na tę myśl, tłumiąc wspomnienie, jak chciał zakatować ją na śmierć; wiedziała, że to samo czeka ją jeszcze wielokrotnie w następnych latach. W wyniku klątwy rzuconej na miasto przez Afrodytę, Menelaos stał się impotentem i będzie się za to odgrywał na Helenie, dopóki nie wykończy jej w jednym z ataków agresji.
Uważała, że to sprawiedliwy układ. Kobiety wyjdą za greckich królów, ale nie licząc Atlanty, dzieci Troi zginą jeszcze tej nocy. W porównaniu z tym cierpienie Heleny wydawało się naprawdę niewielkie.
Odyseusz odmówił ocalenia dzieci, choć Helena po stokroć błagała go o ich życie. Grecy nie zamierzali ryzykować – dzieci mogły wyrosnąć na mężczyzn gotowych pomścić swoich ojców.
Wyrocznia ostrzegła, że Grecy zabiją dzieci Troi, ale los półbogów wciąż zakładał realizację zasady krew za krew. Kasandra przewidziała, że erynie nie zdzierżą wymordowania dzieci i krewnych i ukarzą półbogów za zagładę niewinnych. Ale oczywiście nikt jej nie wierzył.
Helena schowała sztylet w pochwie, na wypadek gdyby okazał się potrzebny, i wspinała się na strome skaliste wzgórze, na którym w swojej świątyni żyła w odosobnieniu Kasandra. Wiele razy w ciągu ostatnich lat Helena patrzyła na lśniące filary tego luksusowego więzienia i myślała o tym, że młodsza siostra jej męża jest jak księżyc: tkwi wyżej niż ktokolwiek z nich, odizolowana i bardzo samotna.
Jeszcze kilka kroków i usłyszała odgłosy, których nie dało się z niczym pomylić. Niemożliwe, pomyślała Helena. Dwie osoby krzyczały jednocześnie w ekstazie.
Przemykała od kolumny do kolumny w marmurowym lesie, we wnętrzu świątyni, aż dotarła do wewnętrznego sanktuarium, żeby na własne oczy zobaczyć to, co już powiedziały jej uszy.
A więc Eneasz i Kasandra byli kochankami. A sądząc po zaskoczeniu na twarzy Eneasza, który leżał obok Kasandry, dopiero co spełnionymi.
Usiadł na stercie pogniecionych ubrań i podartych draperii, które posłużyły im za łoże, i otarł dłonią spoconą twarz takim gestem, jakby nie wiedział, co dalej. Rozejrzał się, spojrzał na potłuczone amfory, podarte kotary i cały ten zamęt, jaki wnieśli do zbezczeszczonej obecnie świątyni, a później, całkowicie oszołomiony, popatrzył na Kasandrę.
– Nie skrzywdziłem cię? – spytał z niepokojem.
Helenę zdumiało, że tak brutalny wojownik jak Eneasz, który przez ostatnie dziesięć lat życia przelewał litry greckiej krwi, żywił tak czułe emocje. Bardziej martwił się stanem Kasandry niż tym, że właśnie popełnił przestępstwo karane śmiercią.
Wyrocznia była święta. Helena nie mogła uwierzyć, że Mojry dopuściły do czegoś takiego. Sądziła, że los uniemożliwiał intymne kontakty Wyroczni z mężczyznami. Owszem, Wyrocznie podejmowały próby, ale mężczyźni, których pragnęły, niechybnie ginęli w tragicznym wypadku, zostawali wysłani do dalekiego kraju i nigdy nie wracali albo spotykało ich jakieś inne nieszczęście, zanim ich miłość mogła zostać skonsumowana. Z jakiegoś powodu w tym wypadku nie wchodziło to w grę. Mojry nie chciały – albo nie zdołały – wpłynąć na Eneasza.
Kasandra uśmiechnęła się i dotknęła palcem pięknych ust swojego kochanka.
– Słyszałam, że tak się zdarza za pierwszym razem. Ale to było warte jeszcze tysiące takich razów.
Wziął jej dłoń i odwrócił, żeby pocałować wnętrze.
– I tak cię przepraszam – szepnął i położył tę dłoń na swojej twardej piersi, która skrywała łagodne serce.
Kasandra spojrzała na niego zamglonym wzrokiem. Eneasz podniósł ją, wciągnął sobie na kolana i pocałował. Na chwilę odpłynęła w jego ramionach, ale zaraz się opamiętała. Uchyliła się przed pocałunkiem i pokręciła głową.
– Musisz iść – wymamrotała, pijana miłością. – Teraz, zanim ktokolwiek nas przyłapie.
– Nigdzie nie idę – odparł i roześmiał się cicho. – Nie narażę twojego honoru, uciekając, żeby ocalić skórę.
Przesunął się tak, żeby Kasandra wygodnie usiadła przodem do niego i widziała jego twarz, kiedy się jej ofiarowywał.
– Mogę ponownie się ożenić – powiedział i uśmiechnął się łagodnie. – Moja żona zmarła przy porodzie wiele lat temu, a okres żałoby dobiegł już końca. Twój brat może zażądać mojego życia za to, co ci zrobiłem, ale mam wszelkie prawo prosić go o twoją rękę, zanim do tego dojdzie.
Kasandra odsunęła się od Eneasza, żeby oboje mogli spojrzeć sobie w oczy.
– Nie jestem tylko siostrą swojego brata, a to nie była głupia schadzka, którą się zatuszuje pochopnym małżeństwem – oznajmiła takim tonem, jakby on niczego nie rozumiał. – Jestem Kasandrą Trojańską, naczyniem Losu. Zhańbiłeś to naczynie, Eneaszu. Nie unikniesz kary. – Mówiła brutalnie, żeby pojął grozę sytuacji. – Musisz uciekać. Jeszcze dziś. Teraz. Albo zginiesz.
– Nie zostawię cię, Kasandro. Zaryzykuję, zdam się na łaskę Parysa. Jeśli trzeba, będę go błagał, żeby pozwolił mi pojąć cię za żonę. Ale nie ucieknę. – Nagle do głowy wpadła mu bolesna myśl i po twarzy przebiegł cień rozpaczy. – Nie chcesz być moją żoną? Sądziłem... że skoro ofiarowałaś mi się... to znaczy, że mnie kochasz.
Kasandra schowała twarz w dłoniach. Eneasz próbował ją ukoić. Głaskał, przytulał i namawiał, żeby popatrzyła na niego. Kiedy wreszcie ich spojrzenia się spotkały się, jej przeszywające niebieskie oczy zatonęły głęboko w jego jasnych zielonych tęczówkach, a potem przemówiła z całym majestatem przedstawicielki losu:
– Nie kochałabym cię bardziej, gdybyś przyniósł mi w jednej ręce słońce, a w drugiej niebo ze wszystkimi gwiazdami – powiedziała głosem tak zrozpaczonym, że brzmiał jak pieśń pogrzebowa. – Mogłabym przeżyć sto wcieleń i nigdy nie spotkałabym mężczyzny tak doskonałego jak ty. Pokochałam cię w chwili, kiedy cię ujrzałam, i niestety wiem na pewno, że nigdy nie pokocham nikogo ani niczego tak jak ciebie.
Helenie serce podskoczyło do gardła. Skryła się za kolumną i przesłoniła dłonią usta, żeby nie wydostał się przez nie żaden stłumiony odgłos. A więc Kasandra wiedziała, że Troja upadnie tej nocy. Uwiodła Eneasza, żeby później zmusić go do ucieczki. Ten desperacki plan miał uratować mu życie.
Zaryzykowała rozwścieczenie Mojr, żeby ocalić mężczyznę, którego kocha, ale jej plan nie wypalił i okazał się wężem zjadającym własny ogon. Gdy ujawniła się ze swoją miłością do Eneasza, nie sprawiła, że zapragnął uciec z Troi – wręcz przeciwnie, dała mu niepodważalny powód, żeby tu został. Mimo daru widzenia przyszłości nie przewidziała jednego: że Eneasz szaleńczo się w niej zakocha. Ale tak właśnie się stało. Teraz musiała sprawić, żeby zmienił zdanie, albo patrzeć, jak ginie z rąk Greków.
– Wiem, że Parys będzie sprzyjał naszemu małżeństwu – stwierdził Eneasz rozemocjonowany. – Oczywiście musisz opuścić świątynię, ale to chyba wcale nie jest takie złe, prawda?
– Byłoby cudownie – przyznała ze smutkiem. Zeszła mu z kolan i odszukała w stercie ubrań swój chiton, a ubierając się, mówiła dalej: – Ale powinieneś się bać czegoś więcej, nie tylko mojego brata. Wszyscy powinniśmy.
– Masz nadal na myśli upadek Troi? – spytał, a rysy mu się wyostrzyły. Spiął się, przygotowany na kolejną porcję bredni.
– Nie, już nigdy o tym nie wspomnę – odparła cicho, a Eneasz się odprężył. – Mówię o czymś innym, co nie ma nic wspólnego z proroctwem.
Żeby tylko jej uwierzył, pomyślała Helena, odgadując strategię Kasandry. Przekleństwo obejmuje jej proroctwa, ale nie inne rzeczy, o których wie.
– Musisz opuścić Troję przed wschodem słońca, inaczej Apollo zobaczy, że zostałeś moim kochankiem.
– A co ma do tego Apollo? – spytał ostrożnie Eneasz.
– Kilka lat temu odrzuciłam jego zaloty. Żyję tylko dlatego, że nawet on boi się Mojr, a one stawiają mnie na pierwszym miejscu. – Zadrżała, kiedy zobaczyła wyraz paniki na twarzy Eneasza, ale mimo to tłumaczyła dalej. – Apollo pojawia się wraz ze słońcem. Jeśli dowie się, że oddałam ci siebie, przeklnie ciebie, twojego syna i twojego ojca.
Eneasz wpatrywał się w Kasandrę, śmiertelnie blady w świetle pochodni.
– Przykro mi. – Wyciągnęła do niego rękę, ale ją odtrącił i odsunął się.
– Czemu? – zawołał desperacko. – Czemu mi to zrobiłaś?
– Przykro mi – powtórzyła.
Wstał, sięgnął po swój chiton i włożył go z wściekłością.
– Byłem gotów zginąć dla ciebie, jeśli taka miała być dla mnie kara. Ale mój syn i ojciec... ? Dlaczego? Powinnaś mi powiedzieć. – Głos mu drżał; czuł się zdradzony. – Ściągnęłaś przekleństwo na moją rodzinę.
– Nie – zaprzeczyła Kasandra i starła łzę z policzka. – Jeśli teraz wyjedziesz, weźmiesz ojca i syna i opuścisz Troję przed świtem, Apollo cię nie doścignie.
– Oczywiście, że doścignie! – krzyknął, w końcu podnosząc na nią głos.
– Już nigdy cię nie tknie, przysięgam! – odkrzyknęła. Po łych słowach Eneasz się zatrzymał. Wyrocznie prawie nigdy nie przysięgały. – Zaraz po wzejściu słońca Apollo zostanie uwięziony na Olimpie na mocy przysięgi, którą złożył Zeus na rzekę Styks. Sądził, że półbogom nie uda się tego osiągnąć, ale o świcie tak się stanie. Zeusa zobowiązuje obietnica, której nie może złamać, i on oraz Dwunastka zostaną uwięzieni na Olimpie na okres wielu pokoleń.
– A cóż to za niewykonalna rzecz, którą półbogowie osiągną o świcie? – spytał zaciekawiony Eneasz.
– Nie uwierzysz mi. – Westchnęła, jak gdyby Atlas wtoczył jej na ramiona swój ciężar. Potem roześmiała się i mruknęła do siebie: – Gigantyczny drewniany koń. Co za głupota!
– Co z tym koniem? – Eneasz niebezpiecznie ściszył głos. – To ten, który stoi przed wielką bramą?
– Już i tak za późno. – Pokręciła głową. – Weź syna. Weź ojca. Uciekajcie z Troi. Jeśli zostaniecie, Apollo ukarze nas wszystkich.
Eneasz opuścił ramiona, a smutek na jego twarzy sprawił, że wyglądał tak samo młodo jak dziesięć lat temu, kiedy Helena go poznała.
– Uwierzyłem, kiedy mówiłaś, że mnie kochasz – powiedział cicho.
– Może któregoś dnia wrócisz pamięcią do dzisiejszej nocy i uwierzysz w to ponownie. – Kasandra schyliła głowę, a Eneasz wyszedł.
Andy obudziła się długo przed świtem. Po raz pierwszy, odkąd rodzina Delosów przyjęła ją pod swój dach, leżała w łóżku Ariadny sama i czuła się z tym dziwnie. Przyzwyczaiła się do chrapania Ariadny i miotania się Heleny. Już po kilku dniach zaczęło jej się wydawać, że właśnie tak dorastały, jedna przy drugiej, a w tej chwili pokój wydawał się zbyt cichy, zbyt spokojny, żeby w nim spać.
Nie pomagało jej także to, że ilekroć zamknęła oczy, widziała Hektora, jak wynurza się z oceanu, żeby ruszyć jej na ratunek; woda spływała po jego nagiej piersi. Ten obraz nie zachęcał do snu. Zrezygnowała z kolejnych prób zaśnięcia, spuściła nogi na podłogę i poczochrała krótkie ciemne włosy, żeby je nastroszyć. Postanowiła pójść na dół i dowiedzieć się, co mogłaby zrobić, żeby pomóc Noel i Kate przygotować imponujące śniadanie, które miało być podane przed pojedynkiem Dedala z Faonem.
Noel nie oczekiwała od Andy, żeby angażowała się w domowe obowiązki, ale ta nalegała. Przywykła sama dbać o siebie i nie lubiła siedzieć bezczynnie, kiedy inni wokół niej skaczą. Jeśli miała korzystać z ochrony tej rodziny, chciała się przynajmniej na coś przydać. A poza tym w kuchni było coś jeszcze: mleko i ciasteczka. Ciasteczka Kate. Andy mieszkała na Nantucket od niedawna, ale wiedziała już, że Kate piecze takie ciasteczka, dla których ma się ochotę wstać z łóżka.
Kiedy wkroczyła do kuchni, zobaczyła siedzącą przy stole ciemną potężną sylwetkę.
– Nie wybierasz się popływać, co? – spytał cicho Hektor.
– Nie – szepnęła i poprawiła ramiączko koszuli nocnej. Ariadna była trochę większa, więc pożyczone od niej ubrania zsuwały się Andy z ramienia w niezamierzenie uwodzicielski sposób. – Ale nie mogłam spać.
– Wiem. – Popatrzył na nią. – Słyszałem.
– Jakim cudem... ? – zaczęła, ale zamilkła, kiedy zobaczyła w ciemności blask jego uśmiechu. Oczywiście, że słyszał, jak ona kręci się w łóżku. Był Sukcesorem. Pewnie słyszał nawet, jak przez sen szepcze jego imię. Ta myśl sprawiła, że zapragnęła odwrócić się i pobiec na górę, ale stała jak wmurowana, wpatrując się w niego.
– Częstuj się. – Wskazał na butelkę mleka i talerz ciasteczek, które stały przed nim.
– Ach, ciasteczka Kate! Jak ty mnie znasz – zaśmiała się. Wzięła kubek i wślizgnęła się na ławkę obok Hektora. Miał na sobie tylko znoszone spodnie od dresu z wyblakłym napisem „Real Madryt” na boku. – Nosisz czasem podkoszulek? – spytała. To miał by żart, ale głos jej zadrżał, nie mogła złapać tchu, co zniweczyło cały efekt wyluzowanej dziewczyny, jaki zamierzała osiągnąć.
– Nie do łóżka. – Uśmiechnął się i wziął jej kubek, żeby go napełnić.
Andy obserwowała mięśnie jego przedramienia – napinały się i rozluźniały, kiedy nalewał mleko. Patrzyła zafascynowana na jego ręce, na ten pewny, zdecydowany chwyt. Jej zawsze lekko drżały dłonie, co wiązała z syrenim dziedzictwem. Natomiast kiedy Hektor coś trzymał, miał nad tym kontrolę.
Andy jadła ciasteczko i zachwycała się różnicą między nimi. Hektor był niezmiernie męski we wszystkim, co robił, a samo siedzenie obok niego sprawiało, że Andy czuła się bardziej kobieco niż kiedykolwiek wcześniej. Zwykle kobiecość kojarzyła się jej ze słabością, ale teraz, przy Hektorze, zdała sobie sprawę, że doznanie bycia kobietą dodaje jej tyle siły, jak nic dotąd.
– Lubisz piłkę nożną? – Wskazała napis na jego spodniach.
– Lubię Madryt – odparł. – Moja rodzina spędziła wiele lat w Hiszpanii. Chciałbym tam kiedyś wrócić.
– Podobało mi się w Hiszpanii, ale wolę Skandynawię. Pływałeś kiedyś w fiordach?
Pokręcił głową.
– Pod wodą lód daje mlecznoniebieskie światło. To wprost... – Zamilkła i uśmiechnęła się nieśmiało. – Może któregoś dnia zrobimy to razem.
Zapadła cisza. Patrzyli na siebie. Słyszała w uszach dudnienie tętna i wiedziała, że Hektor też to słyszy.
– Dużo podróżowałaś? – odezwał się w końcu.
– Tak, jak byłam mała. Zanim moja matka... poszła własną drogą. – Andy utkwiła wzrok w swoim kubku. – Syreny nie wychowują dzieci tak jak ludzie. Moja mama i tak została ze mną znacznie dłużej niż inne syreny. Naprawdę się starała.
– Kiedy poszła własną drogą? – Hektor powtórzył wyrażenie, którego użyła.
– Jak miałam siedem lat, zostawiła mnie w szkole z internatem – odparła, a Hektor zamrugał gwałtownie. – Rany, wypowiedziane na głos to brzmi strasznie, co?
– Tak. – Roześmiał się cicho. – Życie wśród mojej dużej zwariowanej rodziny to dla ciebie chyba szok.
– Nie, podoba mi się – odparła natychmiast, świadoma faktu, że potraktował ją jak członka rodziny. – Prawdę mówiąc, jestem zachwycona.
Poczuła, że pęka w niej coś jak ciepła bańka mydlana i wypełnia przestrzenie, o których istnieniu nie wiedziała. Nagle ponad wszystko zapragnęła dotknąć Hektora. Przysunęła się bliżej z nadzieją, że kiedy mu to zasugeruje, on pokona pozostały dystans.
– Andy... Jesteś w moim domu gościem. Obowiązują nas pewnie zasady – szepnął błagalnie. Spojrzała mu w twarz, zaniepokojona jego tonem. – Nie spędziłaś wiele czasu wśród mężczyzn. – To nie było pytanie, ale i tak pokręciła głową. – Popraw koszulę – powiedział łagodnie.
Złapała opadające ramiączko i wsunęła je z powrotem na ramię, zachwycona sposobem, w jaki oczy Hektora śledzą każdy jej ruch, tak jakby starał się wyczytać słowa zapisane na jej skórze.
– Chodź – odezwał się z żalem, wstał i wyciągnął do niej rękę. Poprowadził ją na górę, do pokoju swojej siostry, i zatrzymał się przed drzwiami.
– Przepraszam – mruknęła, bo czuła, że zrobiła coś nie tak.
– Nie masz pojęcia, za co przepraszasz, prawda? – spytał z błyskiem uśmiechu w oku.
– Najbledszego – przyznała nieśmiało.
Nachylił się i musnął wargami jej policzek.
Dreszcz rozszedł się po jej ciele jak zmarszczki na powierzchni stawu.
– Wytłumaczę ci później – obiecał lekko drżącym głosem.
Otworzył drzwi do pokoju Ariadny i delikatnie wepchnął do środka całkiem oszołomioną Andy.
Helena usiadła w łóżku. Powitał ją szum fal i powiew przejrzystego morskiego powietrza, wymieszany ze słodkim zapachem kwiatów z lasu deszczowego. Poczuła wilgotny upał.
Przesunęła dłoń po wykrochmalonym prześcieradle. Zagłębienie w materacu obok niej jeszcze pachniało Lucasem. Postawiła bose stopy na podłodze i rozchyliła moskitierę, rozwieszoną wokół szerokiego białego łoża. Podłoga z teaku lśniła i chłodziła jej nogi. Dzwonki wietrzne przyozdobione muszelkami wskazały wyjście z chatki i Helena skierowała się tam boso.
Na zewnątrz, w turkusowej wodzie piętrzyły się niezliczone rafy koralowe. Dalej na horyzoncie wyrastały z głębin górzyste i zielone wyspy. Wyglądały jak łokcie olbrzymów.
Helena obeszła pomost i zauważyła, że chatka stoi na palach w samym środku płytkiej zatoczki. Znalazła Lucasa – wyszedł popływać.
Usiadła na deskach obok nieufnego żółwia morskiego i obserwowała, jak Lucas ściga się z żarłaczem cytrynowym. Wiedziała, że w tym miejscu zwierzęta nie są maskotkami, bo tego nie zaplanowała.
Żółw morski najwyraźniej nie chciał przebywać w wodzie ze stworzeniem, co ma tyle ostrych zębów Helena wcale się mu nie dziwiła. Nie zamierzała rezygnować z szacunku dla potęgi zwierząt, nawet w raju. Po co komu rekin, jeśli nie jest niebezpieczny? Gdzie emocje?
Lucas też zdawał sobie sprawę, że żarłacz to nie pluszak, i odnosił się do niego z respektem. A jednak nurkowali pod falami, jakby bawili się w berka.
Helenie przypominało to ruchy Lucasa w ringu, kiedy walczył z Hektorem. Stwierdziła, że to właśnie teraz robił. Ćwiczył refleks i udoskonalał technikę w walce ze stworzeniem, z którym nie miał do tej pory okazji się zmierzyć. Może żarłacz cytrynowy traktował to podobnie.
Lucas zauważył, że Helena go obserwuje. Skierował się w jej stronę. Sunął pod wodą, rozkładając ramiona jak skrzydła. Helenę mrowiło w całym ciele. Uśmiechnęła się do niego, zdumiona, że po tym wszystkim, przez co przeszli, wciąż tak na nią działa. Była z nim w wielu życiach – choć jedne trwały tylko kilka lat, inne całe dekady – a on wciąż sprawiał, że drżała jak dziewczynka, która jeszcze nigdy się nie całowała.
Wyskoczył na brzeg i usiadł obok niej; krople na jego ciele lśniły w promieniach wschodzącego słońca.
– Zawsze chciałem to zrobić: pływać pod wodą, nie potrzebując tlenu – powiedział głosem wysokim z emocji, chłopięcym. – Hektor i Jazon zazdrościli, że umiem latać, a ja tak bardzo pragnąłem być z nimi, kiedy wskakiwali do wody i znikali na całe godziny. Ale nie mogłem.
Helena usłyszała w jego głosie smutek i zdała sobie sprawę, że zawsze musiał się czuć odizolowany od kuzynów. Oni nie mogli latać razem z nim, a on nie mógł z nimi pływać pod wodą.
Wiedziała, że nie chodzi o zazdrość z powodu tego, co Hektor i Jazon potrafią. Zazdrościł im wspólnego daru. On swojego nie dzielił z nikim, dopóki nie pojawiła się Helena.
Lucas spojrzał na delikatne fale i zastanowił się na głos:
– Czy teraz zawsze taki będę? Na Ziemi też zdołam oddychać pod wodą?
– Tak – odparła cicho Helena. – W Hadesie nikt nie ma żadnych szczególnych mocy. Z wyjątkiem Hadesa, oczywiście. Nie przyznaje darów nikomu, kto się z nimi nie urodził. Jest sprytny. W ten sposób nie posiadasz zbyt wielkiej mocy, kiedy przebywasz razem z nim. I po kłopocie.
– Z tobą jest inaczej.
– Owszem. Ale ja musiałam cię uleczyć. A teraz chcę sprawić ci przyjemność – przyznała. – Dać ci to, czego tylko sobie zażyczysz. Żebyś mógł tutaj oddychać pod wodą, na stałe zmieniłam twoje ciało. Dlatego też wciąż nie wiem, ilu Sukcesorów powinnam tu przyprowadzić. Byłoby dobrze, żeby wszyscy zobaczyli to miejsce, ale co, jeśli...
– Niechcący stworzysz armię Sukcesorów obdarzonych mocami, których nie mają nawet Olimpijczycy? – dokończył za nią Lucas. – To poważny problem.
– Nieograniczona moc?
Lucas pomyślał o czymś jeszcze.
– Czemu Zeus tego nie zrobił? Nie dał sobie i Olimpijczykom wszelkich możliwości, jakie mu przyszły do głowy?
Wzruszyła ramionami:
– Może nie ma takiej mocy – zgadywała. – Albo tak jak Hades, zdecydował ustanowić w swoim świecie zasady, które uniemożliwiają mu rozdawanie talentów. Cóż, nie wiem, jak to wygląda na Olimpie. Nigdy tam nie byłam.
– Słyszałem, że ciągle imprezują – rzucił żartobliwie Lucas. – Ambrozja, nektar bogów... nimfy... Dużo nimf.
– Jeśli będą najedzeni i szczęśliwi, to się nie zbuntują, jasne? – Helena wyszczerzyła zęby w uśmiechu i pokiwała głową.
Spojrzeli sobie w oczy i zachichotali. Lucas wziął ją za rękę i odwrócił wzrok.
Obserwował horyzont i wpatrywał się w lśniący krajobraz tak, jakby uczył się go na pamięć. Popatrzył na nią raz jeszcze, tym razem poważniej.
– Co słychać w domu?
– Niepokoją się. Powinniśmy wracać – oznajmiła niechętnie. – Tutaj czas płynie tak jak na Ziemi, a oni czekają, aż przyjdę z tobą.
Chociaż wolałaby spędzić z nim wieczność tu, w tej chatce nad wodą, miała co najmniej jeden powód, żeby ściągnąć go z powrotem na Ziemię. Musiała wrócić do Oriona, swojej Tarczy, żeby Mojry nie widziały jej, gdy będzie obmyślać, jak zapobiec wybuchowi wojny z bogami. Nie zostało jej dużo czasu. Teraz, kiedy stworzyła świat, Zeus zacznie na nią czyhać, a ona nie może choćby snuć planów, dopóki się nie upewni, że Mojry jej nie widzą.
Chętnie powiedziałaby o tym wszystkim Lucasowi, ale wiedziała, że nie powinna. Nawet w jej Wszechkrainie Mojry wciąż miały ją na oku i gdyby domyśliły się, że próbuje je wykiwać, wpadłyby na pomysł, jak utrzymać ją z dala od Oriona. Zresztą może już znały jej zamiary, ale sądziła, że jeśli je ogłosi, zdecydowanie przekreśli swoje szanse. Dlatego musiała zaczekać, aż znajdzie się w pobliżu Oriona.
– Czuję, że się niecierpliwisz – powiedział Lucas z pobłażliwym uśmiechem. – Czy mógłbym cię jeszcze prosić o przysługę, zanim pójdziemy?
– Co tylko zechcesz.
– Nie przyprowadzaj nikogo więcej do tej zatoczki, dobra? Niech to miejsce będzie tylko nasze.
– Na wieki – przyrzekła.
Lucas po raz ostatni spojrzał na raj, – Gotowy? – Helena trzymała go mocno za rękę.
– Nie – westchnął i popatrzył w jej dwoje różnych oczu, które odbijały promienie wchodzącego słońca. – Ale ruszajmy.
Ukłucie przeszywającego zimna, jakby zostali wrzuceni do lodowatej wody, i już stali w jego domu. Było tak cicho, jak niemal nigdy w domu Delosów.
– Mówiłaś, że wszyscy na nas czekają – zaniepokoił się Lucas.
– No bo czekali – odparła niepewnie. – Orionie? – zawołała.
Lucasem targnął spazm zazdrości. Próbował się jej pozbyć, ale nie mógł. Wciąż trzymała go za rękę, a już myślała o Orionie. We Wszechkrainie hołubiła go i traktowała tak, jakby był najważniejszym człowiekiem na świecie, ale tu, na Ziemi, miała do kochania kogoś innego. Kogoś, kto nie jest jej kuzynem.
– Mój tata – wykrztusiła i popatrzyła na Lucasa zmartwiona.
– Chodźmy. – Wykorzystał tę chwilę i oswobodził rękę, zanim Helena zdążyła zauważyć walkę toczącą się w jego sercu.
Weszli na górę; przy łóżku uśpionego Jerry’ego zastali Kate.
– Dlaczego jesteś tu sama? – spytała ze złością Helena. – Nie masz dość siły, żeby powstrzymać Dafne, jeśli znów będzie chciała go otruć.
– Dafne poszła ze wszystkimi na plażę, na pojedynek – odparła Kate. Przyglądała się Lucasowi w poszukiwaniu ran. – Gdzie byliście?
– Jaki pojedynek? – Lucas spojrzał na Helenę tak, jakby powinna to wiedzieć.
Wzruszyła ramionami, więc Kate szybko wyjaśniła im, co się stało, gdy zniknęli.
– A Orion? – spytała Helena. – Faon robi to tylko po to, żeby się do niego dobrać.
Lucas zazgrzytał zębami, ale upomniał się, że powinien się z tym pogodzić. Kochała Oriona. Łatwiej kochać Oriona, to znacznie mniej komplikacji.
– To bez znaczenia. – Kate pokręciła głową. – Dedal i Faon nie mogli wybrać... jak ich nazywacie? Zastępcy? Skrzydłowi?
– Sekundanci – podsunął Lucas.
– No właśnie. W ich pojedynku nie ma sekundantów.
– Nawet jeśli Faon wygra, nie dorwie Oriona – uspokoił Lucas Helenę. – Nie, żeby w ogóle miał szansę. W otwartym pojedynku Orion zrobiłby z niego miazgę.
– Ale jeśli wygra i zabije Dedala... – zaczęła Helena.
– Jeśli wygra, to wygra. Nie będzie dogrywki. Nawet z Orionem. – Obserwował, jak Helena próbuje to przetrawić, ale widział, że ciężko jej idzie. – Tak jest lepiej. Walka musi się w którymś momencie skończyć.
Helena w końcu skinęła głową, godząc się z tym, nawet jeśli nie była zadowolona. Lucas jej za to nie winił. Nie chciał zobaczyć, że pedofil morderca nie ponosi kary, gdyby zginął Dedal, ale nie dało się tego obejść. W pojedynkach obowiązywały bardzo surowe zasady. Tytanka Hekate, bogini przejść i skrzyżowań, sprawiła, że mieszanie się w ten temat było niemożliwe. Podobno nawet Zeus nie mógł się sprzeciwić Hekate. To jedyna Tytanka, której nie zesłał do Tartaru.
– Chcesz iść? Ja zostanę, na wypadek gdyby Dafne wróciła – zaproponowała Helena słabym głosem. Wyraźnie wolała nie siedzieć w domu, ale czuła, że powinna się zaofiarować.
– Mam iść? I patrzeć na dwóch spoconych kolesi, których nawet nie znam, jak usiłują poszatkować się mieczami? – Kate uniosła brwi. – Nie, dzięki. Zostanę z Jerrym.
– Jesteś cudowna! Wiesz o tym, prawda? – Helena uściskała Kate.
– Wiem. – Kate odsunęła się i popatrzyła na Helenę. Otarła ręką twarz i spoważniała. – A im rzadziej ty będziesz znikać wśród płomieni, tym ja będę miała mniej siwych włosów. Wiesz o tym, prawda?
Helena zachichotała. Potem Kate zwróciła się do Lucasa:
– A ty już nigdy nie przytulaj się do Heleny, kiedy jest ludzką pochodnią, jasne?
– Bardzo dobra rada – zgodził się, a Kate uściskała i jego.
Zostawili ją, żeby pilnowała Jerry’ego, a sami ruszyli na plażę. Kiedy zbliżali się do dużej grupy zebranej nad wodą, Lucas nie próbował ponownie brać Heleny za rękę. Czuł, że ona nie może się doczekać spotkania z Orionem, i nie chciał sprawiać wrażenia, że ją powstrzymuje.
Kiedy tylko go wypatrzyła, poderwała się do lotu, żeby znaleźć się przy nim jeszcze szybciej. Lucas poszedł dalej na piechotę – da im chwilę dla siebie, a jednocześnie ochłonie.
Nie miał wrażenia, że Helena go nie kocha. Wiedział, że kocha. Ale Orion mógł jej dać to, czego potrzebowała, a czego on, Lucas, nigdy jej nie zapewni. Chciał tylko, żeby była szczęśliwa, więc musiał usunąć się z drogi. To takie proste, a jednak go wykańczało.
– Lucas? – zawołał jego ojciec. Ruszył plażą w kierunku syna.
Kastor wystartował pierwszy, ale Hektor i Jazon pokonali go w wyścigu do miejsca, w którym Lucas szedł samotnie.
– Nie wierzę! – ryknął Hektor i zamknął Lucasa w niedźwiedzim uścisku. – Myśleliśmy, że zostałeś zjarany na skwarkę.
– No bo zostałem. – Lucas śmiał się, gdy kuzyn okręcił go wkoło.
– Zostaw go, głupku – zdenerwował się na brata Jazon. – Daj mi na niego zerknąć, zanim połamiesz mu żebra.
– Nic mi nie jest, Jase – przekonywał Lucas, kiedy Hektor postawił go na ziemi.
Wydawało mu się, że powitanie z resztą rodziny trwa całe wieki. Kiedy usiłował przekonać matkę, że jest całkiem zdrowy, zauważył Helenę, pogrążoną w ożywionej rozmowie z Orionem.
Gdy spojrzał na nią następnym razem, wpatrywała się w swoją matkę i dałby głowę, że rozmawiały na temat Jerry’ego. Nie wiedział, co sobie powiedziały, ale chyba postanowiły odłożyć awanturę na później.
Grupa otoczyła kołem fragment plaży. Ta prosta arena przypominała pewnie miejsca pierwszych pojedynków. Jacyś nieznajomi Sukcesorzy – Lucas podejrzewał, że to członkowie Stu Kuzynów – zakończyli wykonywać swoje zadanie i wycofali się z pola walki, rzucając w sam środek pochodnię, klucz i żmiję.
Pojawiła się kobieta, a trzy przedmioty, które ją przywołały, zniknęły. Była młoda, niezbyt urodziwa, a jednak atrakcyjna. I przerażająca, jak stwierdził Lucas.
– Hekate – szepnął Hektor.
Lucas skinął głową, zatopiony w myślach, w jednej chwili olśniony jedyną Tytanką, która wciąż chodziła po świecie. W końcu i ona zniknęła.
Lucas rozejrzał się dookoła. Był listopad, lodowato zimny poranek, a jednak kilka osób spacerowało plażą. A co, jeśli ktoś ich zauważy?
– Jak oni zamierzają się bić, żeby nikt z gapiów nie zadzwonił po policję? – wymamrotał Hektor do Lucasa.
– Hekate – odpowiedział mu cicho Lucas. – Kiedy pojedynek się zacznie, nic nie może go przerwać. Ona się postara, żeby nie doszło do żadnych zakłóceń. Szczególnie w postaci nieproszonych śmiertelników.
Lucas popatrzył na Oriona. Ten wpatrywał się w ojca, który stał kilka kroków przed nim. Obok stała Helena. Lucas szybko odwrócił wzrok, kiedy zauważył, że Helena i Orion trzymają się za ręce.
Skupił się na Faonie po drugiej stronie areny. Stał ze zwieszonymi ramionami, jakby mu było wszystko jedno. W porównaniu do Dedala, zwartego i gotowego do walki, Faon zdawał się odprężony i bezradny, błądził myślami gdzie indziej.
– Już jest martwy – szepnął Hektor.
Lucas skinął głową. Faon się poddał. Chociaż Lucas wiedział, że ten gość zasługuje na śmierć, zrobiło mu się go żal.
– Chciałbym powiedzieć coś na koniec. Mogę? – Słaby głos Faona ledwie przedzierał się przez szum fal. – Nie zawsze byłem potworem, choć robiłem potworne rzeczy. Rozumiem teraz, że postępowałem źle.
Lucas poczuł narastające współczucie. Postąpił krok naprzód, żeby przerwać pojedynek, a wtedy Faon z jękiem upadł na kolana. Trzymał się za pierś, jakby ktoś go ugodził.
– Spróbuj tego raz jeszcze, a wyszarpię ci resztki tego, co zostało z twojego serca – oznajmił Orion z rozognioną twarzą. Na czymkolwiek polegała wewnętrzna bitwa, jaką toczyli przy wykorzystaniu talentów przynależnych członkom Domu Kzymskiego, Orion zwyciężył. Ziemia zadrżała i przez chwilę wydawało się, że Orion zamierza rozszarpać Faona gołymi rękami, ale Helena go powstrzymała.
Lucasowi już nie było żal Faona, choć ten nigdy jeszcze nie wyglądał tak żałośnie. Współczucie uleciało w przedziwny sposób. Zdał sobie sprawę, że Faon musiał przejąć kontrolę nad ich emocjami. Rozejrzał się po wszystkich i zauważył, że też są wściekli z powodu manipulacji, jakiej się dopuścił.
– Wstawaj – rozkazał Orion, a Faon dźwignął się na nogi. – Dobądź miecza.
Faon chwycił rękojeść swojej broni, a na twarz wypełzł mu lubieżny uśmiech.
– Czemu tak się wściekasz? Mówiłem ci już, że możesz sobie wziąć tę małą, Orionie. Przecież wiesz, czego od ciebie chce. – Faon obscenicznie wyszczerzył się w stronę Kasandry.
Lucas poczuł, że Hektor i Jazon chwytają go za ramiona, i nagle zdał sobie sprawę, że szedł w stronę tego perwersyjnego drania.
– Spokój – warknął mu do ucha Hektor. – Nie twoje życie wchodzi tu w grę.
– Zobaczymy się w Hadesie. – Faon roześmiał się szaleńczo.
– Nie – odparła Helena, a jej głos zabrzmiał jak głos bogini. – Nie z tobą.
Mówiła z taką pewnością, że szatański uśmiech zbladł. Faon patrzył na nią, rozumiejąc, że ona lepiej niż ktokolwiek wie, co go czeka. Helena miała nieprzeniknioną minę. Bezlitosną. To go przeraziło. I słusznie.
– Zaczynajcie – zawołał Orion i wyszedł z okręgu wyznaczającego granice areny. Najwyraźniej dobrze znał zasady.
Przez chwilę Lucas się zastanawiał, czy Orion pojedynkował się jeszcze kiedyś z wyjątkiem tego razu w Koloseum.
– Za moją siostrę Kasjopeę – powiedział cicho Dedal, prawie jakby się modlił, a później zaatakował Faona z całą siłą i doświadczeniem zaprawionego w bojach wojownika.
Lucas naliczył cztery pchnięcia, zanim zobaczył krew płynącą z rany na nodze Faona. Kulał, kopał piasek, żeby rozproszyć Dedala, ale nie odstraszył takiego weterana. Dedal zmylił Faona, minął go i zza pleców wyprowadził pchnięcie końcem miecza w nerkę, miejsce wyjątkowo bolesne.
Jazon trącił Lucasa pod żebra. Spojrzeli na siebie i wiedzieli już, co robi Dedal. Nie zamierzał zadać śmierci zbyt szybko.
– Zadręczy go na śmierć – szepnął Jazon.
– I dobrze – odparł Lucas. Zerknął w prawo, Hektor kiwał głową.
Pojedynek trwał prawie dwadzieścia minut. Cięcie tu, cios łamiący kość tam i tak to szło, aż w końcu nawet Lucas, Jazon i Hektor poczuli się nieswojo. Dedal był bezlitosny. Wyprowadzał ciosy z taką determinacją, jakby odhaczał kolejne punkty z listy rzeczy, które chciałby zrobić przed śmiercią. Najwyraźniej rozmyślał o tej chwili już od dawna.
Nikt nic nie powiedział ani nie ruszył się, żeby go powstrzymać.
Lucas popatrzył na swojego ojca. Spodziewał się zobaczyć wyraz dezaprobaty dla takich tortur. Zamiast tego ujrzał kamienną twarz, jak gdyby Kastor wspominał bolesne zdarzenie, które dręczyło go od dawna. Rozejrzał się po innych przedstawicielach starszego pokolenia – wszyscy mieli podobne miny. A zatem uważali, że Faon zasłużył na straszliwą karę, jaką właśnie ponosił.
Upadł, a w agonii mamrotał coś o tym, że nie żałuje. Mówił wciąż, że jest niewinny, bo ukradł niewinność i teraz jest bogiem niewinności. I mogą go nazywać potworem, ale czyż sami nie są potworami?
Odpowiedź brzmiała: zdecydowanie nie. Reszta Sukcesorów, mimo wielu wad, nie była taka jak on. Kiedy Dedal w końcu odciął Faonowi głowę jednym czystym ciosem, zgromadzeni pokiwali głowami i spojrzeli w niebo.
Katharsis, pomyślał Lucas.
– Dobra robota, mój synu – rozległ się dźwięczny głos.
Odwrócili się w stronę wody. Ze wzburzonych fal wyłonił się młody mężczyzna z nagą piersią, czarnymi włosami i oczami przeszywającymi błękitem. Dzierżył trójząb, ale z powodu groźnej miny Lucasowi przypominał raczej diabła z widłami. Diabła, który wygląda dokładnie tak jak on sam.
Zauważył, że wszystkim zaparło dech w piersi, i poczuł, że Hektor daje mu kuksańca.
– Oto twój diabelski bliźniak – wymamrotał Hektor pod nosem, a jego twarz stężała. Wyczuł w powietrzu niebezpieczeństwo.
Lucas wiedział, że obecność boga powinna na nim zrobić większe wrażenie, ale tak nie było. Dziwne, myślał tylko o tym, jak przed kilkoma minutami pływał z żarłaczem cytrynowym. Helena dała mu moc władania oceanem. Mógł oddychać pod wodą. Nie po raz pierwszy zastanawiał się, czy obdarzyła go jeszcze jakimś darem.
– Moi Sukcesorzy zawsze byli silniejsi niż twoi, siostrzenico, i to się potwierdziło. Mój Dedal udowodnił swoją fizyczną przewagę nad twoim Faonem.
– Myślisz, że zazdroszczę takiej brutalności? – odpowiedział inny, uwodzicielski głos.
Wszyscy popatrzyli na wysoką kobietę, której jasne włosy opadały aż do kolan, a zmysłowe ciało kołysało się w rytm fal. Ubrana była w przejrzystą białą szatę. Ruszyła w kierunku plaży. Pieniste grzebienie, pozostałe po spotkaniu fal z piaskiem, obmywały jej stopy.
– Nie siła w ramionach jest ważna, ale pasja w sercach. To ona wskazuje zwycięzców wojny, Posejdonie. Już przez to przechodziliśmy. – Podeszła do Heleny, potem stanęła przodem do niej. – Wiele razy, w wielu wojnach widzieliśmy, jak serca kobiet i mężczyzn decydują o wyniku. – Uśmiechnęła się i wzięła dziewczynę za ręce. – Witaj ponownie, Heleno.
– Witaj, Afrodyto – W oczach Heleny wezbrały łzy.
Naprawdę ją pamięta, pomyślał Lucas. Po raz pierwszy dotarło do niego, co to oznacza. Helena pamięta Troję. Wie, co się tam naprawdę stało.
– Bardzo za tobą tęskniłam – ciągnęła Afrodyta.
– A ja za tobą – odparła Helena drżącym głosem, jak gdyby dziwiła się nie tylko temu, że to mówi, ale i że to czuje.
– Zabawne, czyż nie? Znam każdą odmianę miłości, ale z biegiem lat najbardziej brakowało mi uczucia, które dzieliłam z siostrą.
Objęły się czule, a złoty blask, jaki je otoczył, mamił spojrzenia i wyglądał na magiczną sztuczkę. Lucas słyszał, jak serca Sukcesorów zwalniają tempo, żeby dopasować się do rytmu sure Heleny i Afrodyty. To była silna, zobowiązująca więź i Lucas wiedział, że ją zapamiętają, nieważne, jak bardzo skłócą się w przyszłości.
Ogarnął go strach. Nie dlatego, że bogowie znów byli wśród nich, ale ponieważ w samym centrum stała Helena. Budziła miłość w nim, w Orionie, nawet w bogini. Ale bez nienawiści nie ma miłości i Lucas nie mógł przestać myśleć o tym, że wkrótce stoczą desperacką walkę w imię tego nieskalanego uczucia, które w tej chwili wezbrało.
– Wzruszające spotkanie po latach – odezwał się czarnowłosy mężczyzna z nagą piersią. – Ale twój człowiek przegrał, Afrodyto. A ty przegrałaś zakład.
Lucas wysforował się na czoło grupy i stanął twarzą w twarz z mokrą i lekko zdziczałą wersją siebie.
– Nasze życia nie mogą być przedmiotem zakładów bogów.
Posejdon przyjrzał mu się, a potem wybuchnął śmiechem.
– Mojry dały moją twarz moralizującemu mazgajowi! Powiem ci coś, chłopcze. Mam gdzieś, czego chcą Mojry. W morzu duże ryby pożerają małe. Jeśli zamierzasz mnie zastąpić, musisz wyhodować sobie grubszą skórę.
– On przynajmniej jest inteligentny – wypalił inny znajomy głos. Bóg wyglądający jak brat bliźniak Hektora nadszedł z drugiego końca plaży i wtrącił się, zanim Lucas zdążył odpowiedzieć na ostatnią uwagę Posejdona. – Mój potencjalny zastępca jest odważny, ale to największy kretyn spośród tych głupców, Sukcesorów. Chciał ze mną walczyć! Mimo że jest śmiertelnikiem! Doprawdy żałosne.
Lucas odruchowo złapał Hektora za ramię. Czuł, że jego kuzyn ma ochotę rzucić się na Apolla, a to prawdopodobnie skończyłoby się śmiercią ich wszystkich.
Zanim walka w ogóle zdążyła się zacząć, przerwał ją powiew lodowatego powietrza ze środka areny.
– No, no, Apollo – odezwał się młody jasnowłosy mężczyzna, stojący na nowo powstałym lądzie. Lucasa owionął prąd powietrza, ale nie morskiego. Pachniało górami, ziołami i skałami. Musiało to pochodzić z innego świata. – Jeśli chodzi o kobiety, żaden z nas nie podejmuje mądrych decyzji. Hektor nie jest wyjątkiem. Chce mieć swoją Andromachę dla siebie. Czy możesz go za to winić?
Młody blondyn był wysoki, ale nie ogromny, niezbyt mocno umięśniony. Posejdon i Apollo byli od niego potężniejsi i bardziej rozwinięci fizycznie, jednak to on emanował władzą, kiedy zbliżał się do Heleny i Afrodyty. Bogini skinęła ku niemu z szacunkiem, ale on zwrócił się do Heleny.
– Cóż, córko. Miałaś pełne ręce roboty – powiedział lekko karcącym tonem.
Lucas próbował zapanować nad sobą, żeby nie zdradzić zbyt wielu emocji, kiedy desperacko analizował sytuację. Wiedział od jakiegoś czasu, że erynie wyznaczają role, obsadzając w każdym cyklu nowych aktorów, żeby wszystko pozostało takie samo, mimo że było inne. Szybko rozejrzał się wkoło, popatrzył na bogów i na ich sukcesorskich bliźniaków, aż jego wzrok spoczął na Orionie. Brakowało bliźniaka Oriona.
– Czego od nas chcesz? – zwróciła się Helena do Zeusa.
Lucasa rozsadzała duma. Zeus przeklinał całe pokolenia za mniejsze występki, ale Helena nie okazała śladu strachu.
– Nie od was. Chcę czegoś od ciebie, Heleno – odparł Zeus łagodnie, chociaż mocnym głosem.
– Czego chcesz? – spytała już mniej pewnie, bo zaczynało brakować jej odwagi.
Posejdon i Apollo stanęli za Zeusem. Afrodyta pocałowała Helenę w policzek, puściła jej dłoń i niechętnie przeszła na drugą stronę, by ustawić się za ojcem. Hektor, Lucas i Jazon zareagowali jednocześnie i ustawili się za Heleną i Orionem.
– Chcę dostać twój nowiutki, lśniący świat – oznajmił Zeus.
Dołączyło do niego więcej bogów Najpierw potężna kobieta w zbroi. Potem chłopak, który poruszał się szybko jak skrzydła kolibra; garbus z młotem; mężczyzna z kiściami winogron we włosach i wreszcie kobieta w sukni z pawich piór. Wszyscy ustawili się za Zeusem.
Helena spojrzała na Oriona. Lucas był wściekły. Zacisnął zęby, żeby nie zacząć krzyczeć. Czy nie powiedziała mu zaledwie kilka godzin temu, że to on pomógł jej wszystko zrozumieć? Patrzył na porozumiewawcze spojrzenia, jakie wymieniała z Orionem. Nie wiedział, o co chodzi, bo taiła te informacje. Znów. Helena i Orion zawarli milczące porozumienie, a później ona przeniosła wzrok na Zeusa.
– Nie możesz go dostać – oznajmiła zdecydowanie.
Zeus uśmiechnął się tak, jakby właśnie dostał od niej klucze do świata, którego naprawdę pragnął.
– Pojedynek!
Helena miała nadzieję, że plan wypali.
– Zgoda – powiedział Hektor i ruszył naprzód, a potem stanął po prawicy Heleny; od Zeusa dzieliło go kilka metrów piasku. Rozległy się krzyki, ogłoszono kilka pojedynków jednocześnie, gdy tłum zebranych zareagował na ruch Hektora przeciwko bogom.
– Zaczekaj! – Helena złapała Hektora za rękę, żeby powstrzymać go do rozpoczęcia walki tu i teraz. Lucas i Jazon pomogli jej utrzymać go w ryzach.
– Takiej pasji nie widziałem już od kilku pokoleń – huknął Zeus i się roześmiał. – Masz rację, Apollo. Jest odważny, odważniejszy nawet niż twój chłopak pod Troją, ale głupszy niż kawał marmuru.
– Spokojnie. – Orion ścisnął Hektora za ramię. – Zaufaj nam.
Zeus nachylił się do Hektora tak blisko, że Helena dojrzała pioruny śmigające w jego bursztynowych oczach.
– Gdyby miał choć odrobinę rozsądku, przypomniałby sobie, że bez względu na swoje zdolności nie może mnie zabić.
– No właśnie – odparła Helena opanowanym głosem. – Zatem to nie będzie prawdziwy pojedynek. Bogom nie wolno ścierać się ze śmiertelnikami, właśnie dlatego pod Troją tylko półbogowie walczyli między sobą. Bogowie mogą zabić Sukcesora za pomocą fal oceanu, piorunów i przekleństw, mają jednak zakaz stawania do pojedynku jeden na jednego, jeśli także nie są śmiertelnikami. Ares torturował mnie w portalu; tam nie był nieśmiertelny, więc mógł mnie zabić. Ale poza portalem bóg musi znaleźć inny sposób, żeby walczyć z nami. Tak jak pod Troją.
– I tak jak teraz – dodał Orion głośniej, żeby inni Sukcesorzy słyszeli go i zrozumieli, że bogowie próbują zabić ich wszystkich.
– Takie sytuacje są obwarowane zasadami. Moim sekundantem jesteś ty – oznajmiła Helena. – Jesteś śmiertelnikiem, zatem Zeus także musi wybrać śmiertelnego sekundanta.
– Skąd się o tym dowiedziałaś? – Zeus zmrużył oczy.
– Usłyszałam w szumiącej rzece – odparła i westchnęła w duchu, bo wspomnienia Heleny Trojańskiej okazały się przydatne.
Zauważyła, że Hektor rozluźnił się i uśmiechnął. Lucas i Orion wycofali się, bo wreszcie uwierzyli, że tamci wiedzą, co robią.
Większość pozostałych Sukcesorów także się odprężyła. Mimo że członkowie innych Domów nie znali Hektora osobiście, wiedzieli, jaką ma reputację. Gołymi rękami zabił Kreona, Pana Cienia. Według nich to dowiodło jego umiejętności w pojedynku.
Żaden Sukcesor nie dałby rady Hektorowi. Może z wyjątkiem samej Heleny. Był wzorcowym bohaterem. Największe fizyczne zagrożenie stanowiła Dafne, ale ona go kochała. Bez względu na motywy, jakimi kierowała się matka, zupełnie niejasne, Helena czuła, że ta nigdy nie zabiłaby Hektora. Za bardzo jej przypominał Ajaksa.
W każdym razie na to liczyła razem z Orionem. Żadnemu z nich nie przychodził do głowy Sukcesor, który zdołałby pokonać Hektora, mieli więc nadzieję, że tego dnia zginą tylko dwie osoby: Faon i drugi nieszczęśnik, jak dobrze pójdzie, ktoś ze Stu Kuzynów albo jakiś nieznany członek Domu Ateńskiego.
Ustalenia dokonywane z Orionem w ostatniej chwili powinny zapewnić Helenie spokój, ale tak się nie stało. Kiedy spojrzała na Zeusa, zobaczyła na jego twarzy szeroki uśmiech.
Wokół nich coś się zaczęło dziać, jakby wydmy ożyły. Chwilę później zaroiło się na nich od dziwnych istot w starodawnych zbrojach. Helena zauważyła, że niektóre z nich mają czerwone oczy, a inne skórę niczym pancerz i szczypce zamiast rąk. Myrmidonowie. Pamiętała Automedona, który zabił Zacha, i czubki jej palców zalśniły od wywołanego gniewem pioruna.
– Dasz radę Myrmidonowi? – spytała na boku Hektora, ho zdała sobie sprawę, że ani jej, ani Orionowi taka opcja nie przyszła do głowy.
– Spoko – odszepnął twardo.
Helena przeniosła wzrok z niego na Lucasa, który zasznurował wargi i skinął głową na potwierdzenie, że jego zdaniem Hektor sobie poradzi.
– Ja też wybrałem sekundanta, Heleno – ogłosił Zeus. |ego oczy lśniły triumfem. – Z twoim Hektorem zmierzy się Achilles.
Myrmidonowie się rozstąpili. Spomiędzy nich wyszedł wojownik i stanął naprzeciwko Hektora. Helena rozpoznała go: jego chód, fryzurę, nawet podkoszulek, który miał na sobie, choć w tej chwili prawie całkiem zakryty dziwaczną zbroją. To jego ulubiony T-shirt. Wszystko w nim było dobrze znane Helenie, z wyjątkiem całkiem nowej mocy, którą w nim wyczuwała.
– Matt?! – jęknęła z niedowierzaniem. – Co ty, do diabła, robisz z grupą Myrmidonów?
Spojrzał na nią, ale zaraz skupił uwagę na Hektorze.
– Nie ciebie chcę – powiedział do niego. – Przyszedłem tu po jedno życie, na pewno nie po twoje. Przybyłem, żeby zabić Tyrana.
– Ale, Matt... – zaczął spokojnie Lucas, a dwaj sekundanci mierzyli się wzrokiem. – Nie ma żadnego Tyrana.
– Ależ jest – odparł bezlitośnie i spojrzał na Helenę.
Przyjaźnili się od dziecka, ale nigdy jeszcze nie widziała u niego takiej miny. Całkiem jakby jej nienawidził.
– Może do tej pory nie zrobiła ci krzywdy, Lucasie – mówił dalej. – Ale moc absolutna oszałamia, a nigdy wcześniej nie było istoty o większej mocy niż ta, jaką ona posiada.
Helenie zakręciło się w głowie, ogarnęły ją mdłości. Wiedziała, że Matt ma rację.
– Helena? Tyranem? – Orion roześmiał się z niedowierzaniem.
Tantal, Dedal i Pallas odsunęli się od Heleny i przeszli na stronę Matta.
– Tato! – syknął Orion, ale zaraz zamknął usta.
Helena widziała, że wzrok mu stwardniał, a w jego sercu wyczytała, że obwinia się za to, iż tego nie przewidział.
Spojrzała na Hektora, który wpatrywał się w swojego ojca Pallasa. Jego oczy wyrażały szczery żal, nie nienawiść. Byli od siebie tak różni, nic dziwnego, że znaleźli się po przeciwnych stronach barykady.
Kastor twardo stał za Lucasem i pałającym wzrokiem przeszywał braci. Helena poczuła, że Dafne stanęła za nią i Orionem.
Więcej Sukcesorów zmieniało miejsca. Toczyły się szeptane, pełne napięcia spory, ale ucichły, gdy poszczególni Sukcesorzy wyłamali się ze swoich Domów i podjęli indywidualne decyzje, na czyją przejść stronę: Heleny czy bogów. Zarysowały się dwa obozy. Matt podniósł głos, żeby każdy go słyszał.
– Proroctwo mówi, że Tyran jest naczyniem, w którym zmieszała się krew Czterech Domów. Powiedz mi, Orionie, ile mocy zyskała Helena podczas zawiązania braterstwa krwi z tobą i z Lucasem? Prawie wszystkie, prawda? Tak ustaliliśmy. – Matt kiwnął na Claire i Ariadnę, a one stanęły u jego boku.
Helenie żołądek podjechał do gardła jak na kolejce górskiej. Nagle nie mogła oddychać.
To, że Matt obrócił się przeciwko niej, już wystarczająco mocno bolało, ale utrata Claire była nie do zniesienia. Jej Chichot. Jej najlepsza przyjaciółka na świecie... przeciwko niej? Helena wiedziała, że Claire w nią wątpi. Powinna z nią porozmawiać, zamiast piętrzyć tajemnice, a jednak pozwoliła, żeby przepaść między nimi pogłębiała się coraz bardziej. Wreszcie wygrał strach, który widziała w jej sercu.
Helena słyszała, jak Jazon mamrocze pod nosem imię Claire, a kiedy na niego popatrzyła, wyglądał tak, jakby umierał. Helenie przypomniała się historia Troilusa i Kresydy, która zdradziła go, wybierając greckiego kochanka. Wejrzała w serce Claire – było rozdarte. Ale w sercu Matta nie widziała żadnych wątpliwości. Wierzył, że to, co robi, jest słuszne.
– Matt, jak możesz? – wykrztusiła, usiłując się nie rozpłakać.
– Masz kontrolę nad ziemią, morzem i niebem – odparł, a coraz więcej Sukcesorów dołączało do niego. – Możesz wezwać piorun, manipulować grawitacją, za pomocą pola magnetycznego wyrwać miecze z rąk całej armii. Kontrolujesz serca, a teraz dowiaduję się jeszcze, że stworzyłaś własny świat. Czy jest jakaś moc, nad którą nie panujesz? Nie licząc siebie? Bo prawie zabiłaś Lucasa, kiedy straciłaś panowanie nad swoimi emocjami, a z tego co widzę, twoje zachowanie staje się coraz bardziej nieprzewidywalne. – Helena zerknęła w bok i prychnęła z frustracją, ale Matt mówił dalej : – A co najważniejsze, wyjaśnij mi, proszę: skoro możesz stworzyć własny świat, nad którym niepodzielnie panujesz, kto powstrzyma cię od zniszczenia go, jeśli nie będziemy robić tego, co każesz?
Cisza.
Helena słyszała tylko fale i krzyki mew. Mogła się domyślić, że Matt pierwszy na to wpadnie. Zawsze był cholernie cwany.
– Pamiętasz powrót do domu po rozpoczęciu liceum? – spytał. Popatrzył niepewnie na swoje stopy, oczy miał smutne.
– Tak. – Helena wzruszyła ramionami. – Poszliśmy naszą paczką na plażę, pięć minut drogi stąd, i gadaliśmy przy ognisku.
– A pamiętasz, jak Zach spytał, czy gdybyśmy mieli wehikuł czasu, to przenieślibyśmy się w przeszłość i zamordowali Hitlera, kiedy był jeszcze dzieckiem?
– Pamiętam – wychrypiała. – Rozumiem, że uważasz mnie za Hitlera?
– Nie. Uważam cię za Tyrana – sprecyzował. – Teoretycznie możesz być znacznie gorsza.
– Moja córka nie może być Tyranem, posłuchajcie mnie! – krzyknęła z pasją Dafne i pomachała rękami, żeby wszyscy na nią spojrzeli. – Tyran ma zastąpić Hadesa, stać się sukcesorskim panem umarłych. A Helena ma zająć miejsce Zeusa i rządzić niebem, dlatego właśnie on wybrał sekundanta, żeby z nią walczył. – Dafne oskarżycielsko wskazała palcem na Zeusa i tym samym zdobyła kilku popleczników. – Zastanówcie się. Zeus ma zostać pokonany przez Sukcesora, który posiada więcej mocy niż on, więc stara się nas obrócić przeciwko niej, żebyśmy ją zabili w jego imieniu. Helena dysponuje wielką mocą, owszem, ale nie może być Tyranem.
– A gdzie jest napisane, że Tyran zajmie miejsce Hadesa? – spytał Matt z przerażającym spokojem. – Trzej główni bogowie zostaną zastąpieni przez trzech Sukcesorów, tyle wiemy z proroctwa. Zawsze podejrzewaliśmy, że Tyran zasiądzie na tronie Hadesa, ale równie dobrze może władać niebem.
Dafne zamarła. Opuścił ją cały entuzjazm i na jej twarzy odmalował się strach.
– Przepraszam – szepnęła do Heleny, a jej policzki pobladły.
– W porządku, mamo. Domyślałam się tego już od kilku dni. Zrodzona z goryczy? – nie bez złośliwości przypomniała matce słowa proroctwa. – Czy jest na świecie ktoś bardziej zgorzkniały niż ty?
– Nie. Nie rozumiesz – odparła Dafne, ale zamilkła, kiedy córka ruszyła naprzód i przekroczyła linę na piasku, która stanowiła granicę między dwoma obozami.
– Matt ma rację. Jestem Tyranem. Albo powinnam nim być, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Mojr. Ale musicie mi zaufać. Dopilnuję, żeby tak się nie stało.
– Wiem, że spróbujesz. – Matt westchnął ciężko. – Chciałabyś czynić tylko dobro i na początku będziesz naprawiać zło i chronić słabszych. To jasne. Ale w końcu to się obróci przeciwko nam. Jedna osoba, jakkolwiek dobre miałaby intencje, nie może rządzić światem.
Helena znów dostrzegła w nim tę elektryzującą zmianę, która sprawiała, że był nie tylko Mattem. Teraz wydawał się silniejszy, przepełniony dziwną magią, ale mimo to dokonywał tych samych wyborów, jakich dokonałby przed rokiem. Matt – prawdziwy kompas moralności. I jak zwykle miał rację.
– Zawsze nienawidziłeś prześladowania. A teraz chyba uważasz mnie za największego prześladowcę na świecie, co? – spytała z ciepłym uśmiechem. Matt odwzajemnił uśmiech. Żadne z nich nie chciało, żeby doszło do tego starcia.
– Zaczekajcie wszyscy – krzyknęła wystraszona Claire i wybiegła naprzód, żeby stanąć między dwiema formacjami, jakby wymyśliła sposób, żeby je pogodzić. – Lennie, a może jakoś pozbyłabyś się tych mocy? Może zrobiłabyś coś, nie wiem co, żeby być znów sobą i żebyśmy my nie musieli świrować?
– Przykro mi, Chichocie. – Helena wiedziała, że właśnie krzywdzi przyjaciółkę bardziej niż kiedykolwiek przedtem. – Taka jestem. Od zawsze.
Oczy Claire napełniły się łzami. Cóż, chociaż kochała ludzi stojących po przeciwnej stronie wyimaginowanego muru między dwiema frakcjami, zrobi to, co uważa za słuszne, Helena nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
Kiedy przyjaciółka zajęła miejsce za Mattem, Helena nie czuła do niej żalu. Wręcz przeciwnie, podziwiała Claire za siłę i odwagę, choć jej decyzja bardzo ją bolała.
Helena pragnęła wykrzyczeć, że ma plan, chciała przedstawić go rodzinie i przyjaciołom, ale nie mogła. Może Mojry jej nie słyszą, kiedy jest z Orionem, ale Zeus z pewnością ją słyszy, a choć to Mojry były jej największym wrogiem, to przecież Zeusa musiała jakimś cudem uwięzić. Dopóki tego nie zrobi, nie może oddać ani odrobiny własnej mocy, bo nie da rady z nim walczyć. A wtedy on znajdzie sposób, żeby zabić każdego z nich.
Tak jak wcześniej Helena Trojańska, Helena Hamilton wiedziała, że z przyjemnością zagra rolę czarnego charakteru i zgodzi się, żeby wszyscy ją znienawidzili, byle tylko nie pozwolić zginąć ludziom, których kocha. Pamiętała, jak Ariadna powiedziała jej kiedyś, że dla Sukcesora nazwać dziecko Heleną, to jak dla chrześcijanina nazwać je Judasz. Jak wszystkie inne Heleny przed nią, Helena Hamilton zdecydowała, że może być nawet Judaszem, jeśli tylko dzięki temu jej rodzina przeżyje.
– r
Przykro mi, Claire – wymamrotała i spróbowała telepatycznie połączyć się z przyjaciółką, żeby wytłumaczyć jej wszystko bez słów. – Ale nie zrezygnuję ze swoich mocy.
– No właśnie – skwitował Matt i nagle posmutniał. – Ona już nigdy nie będzie twoją Lennie, Claire. Podjęła decyzję, woli moc niż nas.
Przechylił głowę i warknął nieludzko. Helena rozpoznała ten odgłos. Tak Automedon wydawał polecenia swoim ludziom, kiedy zaatakowali Helenę, Hektora i Claire w lesie, w czasie wyścigów.
Myrmidonowie utworzyli półokrąg po swojej stronie „muru”. Jeden z nich ruszył naprzód i zabrał z areny ciało Faona, a druga grupa wygładziła piasek. Byli sprawni jak armia mrówek i w ciągu kilku sekund pole walki na zaimprowizowanej plażowej arenie zostało doprowadzone do porządku.
Do wnętrza kręgu wniesiono podarunek: dynię.
– Co się dzieje? – spytała Helena Oriona, bo przypomniała sobie wspólne gotowanie z ojcem, smażenie naleśników z dynią, pieczenie ciasta i domowe lody.
– To jeden z symboli Hekate. Jej moc obejmuje wiele różnych dziedzin – szepnął Orion. – Progi, rozdroża, granice, szlaki i zakłady... to te bardziej znaczące, dlatego patronuje pojedynkom, które w pewnym sensie są właśnie zakładami. To również taka boska wiedźma. Coś w klimacie Makbeta i zaprzedawania duszy. Stąd dynia, bo Hekate jest najważniejszą czarownicą.
Helena gapiła się na tę głupią dynię prawie pewna, że Mojry zanoszą się śmiechem. Ona uwielbiała dynię. Ze wszystkich żywotów, z których wspomnienia były jej dostępne, najbardziej lubiła ten na Nantucket. Jerry dał jej najlepsze życie spośród tych, jakie miała. Racja, powinna być też wdzięczna Dafne, że Jerry jest jej ojcem.
Jeden rzut oka na dynię i wiedziała już, że oddałaby wszystkie sukcesorskie gadżety i cudowne moce za jeszcze jeden wieczór oglądania baseballu i jedzenia lodów z tatą. Jeszcze jeden wieczór, kiedy Lucas przyszedłby na kolację i jedliby spaghetti pod czujnym spojrzeniem jej nadopiekuńczego ojca, a potem oglądali kanał sportowy, i toczyli polityczne spory jak wszyscy w Massachusetts. Ale taki doskonały wieczór nie powtórzy się nigdy więcej.
Helena już nigdy nie będzie zwykłą uczennicą liceum.
Wokół areny wybuchnął jasny ogień, dziwny, pomarańczowy. Hekate nie pojawiła się ponownie, ale zamanifestowała swoją obecność poprzez płomienie. Dynia zniknęła. Ogień zgasł. Pojedynek został przypieczętowany.
Ludzie zebrani za Heleną szeptali coś do siebie, wzburzeni. Nad wodą zebrały się burzowe chmury, a niebo w oddali przeciął piorun. Zeus i Olimpijczycy przenieśli się, żeby mieć lepszy widok. Świetnie się bawili.
Helena chciała wejść na arenę, ale okazało się, że nie może. Znów rozbłysnął pomarańczowy płomień. Zwykły człowiek zostałby spalony, ale Helenę tylko odrzuciło kilka kroków w tył. Matt bez trudu przeszedł na swoje miejsce, jakieś trzy metry od linii wyrysowanej na piasku pośrodku areny. Wyjął z pochwy miecz, gruby, dziwnie wyglądający; na jego widok Helenie zaparło dech w piersi. Spróbowała po raz kolejny, ale niewidzialna zapora ją powstrzymała. Postanowiła wykorzystać swój talent i stworzyć przejście, żeby dostać się na ring, na próżno. Hekate potrafiła odciąć drogę nawet Demiurgowi, jeśli tego chciała. Helena zatrzymała się, żeby się zastanowić.
– Co ty robisz, głuptasie? – spytał Hektor, a w jego głosie pobrzmiewał śmiech. Kiedy ona wspominała dyniowe naleśniki i rozgryzała moc Hekate, Lucas, Jazon i Orion ubierali Hektora w zbroję. To przypominało jakiś rytuał.
– Jak to, co robię? – spytała Helena, jak zwykle poirytowana, kiedy Hektor sobie z niej żartował. – On nie zamierza walczyć z tobą. Powiedział, że chce tylko mnie.
Hektor roześmiał się jeszcze głośniej z jej melodramatycznego tonu.
– Nie ukradniesz mi tej chwały, księżniczko.
Nienawidziła, kiedy tak się do niej zwracał.
– Nie nazywaj mnie...
– On jest twoim sekundantem, Heleno – rzucił Lucas, ale jego ton nie był tak wesoły, jak Hektora.
Spojrzała na niego. Strach i frustracja, jakie zobaczyła w jego oczach, natychmiast ją uciszyły. Wiedziała, że Lucas jest przygnębiony, bo nie oddała Wszechkrainy Zeusowi, kiedy o nią poprosił. Chciała mu wykrzyczeć, że ma plan, do diabła, ale nie śmiała.
– Zawarłaś przymierze, to nie tylko słowa – mówił dalej Lucas. – Nie wolno ci wejść na tę arenę. Jedynie Hektor może spotkać się z twoim przeciwnikiem.
– Z-zaczekaj – wyjąkała Helena, bo język jej zesztywniał z przerażenia na myśl, że pierwsza część jej planu nie została zrealizowana. – Matt powiedział, że nie chce Hektora, chce wyłącznie mnie. Więc to moja walka.
– Nie, nie twoja – odparł Hektor poważnie.
Beztroskie żarty skończyły się, Helena słyszała w jego głosie echo pradawnego wojownika.
Przez moment widziała Hektora, jak stoi na wielkim murze i obserwuje Achillesa, na wpół oszalałego z rozpaczy z powodu śmierci Patroklosa. Zacinał konie w swoim rydwanie i wrzeszczał do Hektora, żeby spotkał się z nim w pojedynku. Matt nie wyglądał jak Achilles, ale robił takie samo wrażenie, miał tę samą siłę. Nie wiedziała, jak to się stało, ale jakimś cudem Matt został Achillesem, Wojownikiem.
– To zawsze była moja walka – dodał łagodnie Hektor.
– Nie rób tego – szepnęła, a głos jej się załamał, bo przypomniała sobie, jak to się skończyło ostatnio.
– Nie rób tego! – zawołał ktoś jeszcze, znacznie bardziej przenikliwie.
Helena odwróciła się – przez zdumiony tłum torowała sobie drogę Andy. Dziewczyna wyglądała, jakby nie mogła uwierzyć w to, co mówi i robi, ale jednocześnie nie potrafiła się powstrzymać.
Przedarła się przez zgromadzonych, stanęła kilka centymetrów od Hektora i błagała go wzrokiem.
– Nie walcz z nim.
– Kuszące – odparł i popatrzył na jej śliczną twarz, wyrażającą całkowite zagubienie. – Ale kim byłbym, gdybym się wycofał? Nie sobą, to pewne. Wiesz, że muszę to zrobić.
– Kocham cię – wypaliła przerażona, że odważyła się na tak łzawe wyznanie na oczach tłumu.
– No, no... w samą porę – burknął sarkastycznie Hektor.
Przez moment wydawało się, że Andy mu przyłoży, ale okazał się mądrzejszy i najpierw ją pocałował. Kiedy w końcu odsunął ją od siebie, zrobił to niechętnie.
– Wrócimy do tej rozmowy? – spytał, a oczy miał łagodne.
Powoli pokiwała głową i puściła go.
Hektor zwrócił się do Lucasa, Jazona i Oriona. Wyciągnął rękę, żeby podali mu miecz. Lucas wręczył mu broń, choć z frustracji aż poczerwieniał na twarzy. Hektor objął każdego z braci, a potem wkroczył na ring.
Helena podeszła do Lucasa i spytała go błagalnym szeptem:
– Czy możemy zrobić cokolwiek, żeby temu zapobiec? Lucasie, myśl.
– Nic. Tylko jeden z nich wyjdzie z tego żywy – wycedził ze złością. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
Nie, nie miała pojęcia, czy jej plan wypali. Wiedziała tylko, że musi spróbować wszystko zmienić i trzymać się blisko swojej tarczy, bo uważała, że to ich jedyna szansa. Wycofywała się, aż wpadła na Oriona. Wsparła się na nim, żeby odnaleźć w sobie siłę. Lucas z trudem przełknął ślinę i odwrócił wzrok.
– Cierpi – szepnął jej do ucha Orion. – Myśli, że wybrałaś mnie, a nie jego.
Tak, to prawda – każda kolejna sekunda, którą spędzała z Orionem, raniła Lucasa jeszcze bardziej. Ale w tej chwili nic nie dało się na to poradzić.
– Pomóż mi ocalić Hektora – szepnęła.
– Nie mogę – odparł Orion. Objął ją i uścisnął, chyba bardziej, żeby uspokoić siebie. Została przy nim w nadziei, że jego obecność chroni przed Mojrami nie tylko ją, ale także Hektora.
– Może tym razem będzie inaczej – powiedziała z nutką optymizmu i popatrzyła na stojących naprzeciwko siebie Hektora i Matta. Zniżyła głos do szeptu i przycisnęła usta do ucha Oriona, żeby upewnić się, że bogowie jej nie słyszą: – Kiedy jesteś blisko, Mojry nie wpłyną na niego.
Orion skinął głową, a kiedy się odsunął i spojrzał na nią, w oczach miał ostrożny optymizm.
Pierwsze kilka ciosów padło tak szybko, że Helena ledwie je dostrzegła. Choć wiele razy walczyła z Hektorem i to on od początku ją trenował, wciąż nie bardzo pojmowała, jak taki wielki facet może poruszać się z takim wdziękiem i gracją.
Ale ten nowy, udoskonalony Matt okazał się równie szybki. Zadawał Hektorowi błyskawiczne ciosy. I nie tracił równowagi, mimo że jego przeciwnik – dużo masywniejszy – nacierał na niego i utrudniał mu obronę. Nie łamał się pod gradem skierowanych w dół uderzeń Hektora.
Helena usłyszała, jak Lucas, Orion i Jazon gwałtownie wciągają powietrze, gdy zobaczyli krew na ciele Hektora.
– Hektorze!-wrzasnęła Ariadna.
Odsunął się od Matta, opuścił miecz i dotknął ręką żeber. Dłoń była czerwona. Spojrzał przez całą arenę na siostrę i na ojca, którzy stali obok Tantala. Wybrali jego stronę.
Ariadna podbiegła do granicy kręgu i niemal zatańczyła na palcach, oddzielona magicznie zapieczętowaną zaporą. Wyglądało, jakby chciała rzucić się do kręgu i zatrzymać walkę. Hektor uśmiechnął się do siostry.
– W porządku, Ari. – Przebaczył jej? – Rozumiem.
Znów stanął na wprost Matta, z ponurą miną, bo wiedział już, że trafił na twardego przeciwnika. Nie tracił czasu. Słaniając się, śmignął obok Matta i z półobrotu sieknął go w achillesową piętę. Trysnęła krew, ale Matt przeżył. Kulejąc, przeszedł na drugą stronę areny i zajął pozycję.
– Nie ta pięta, przyjacielu – powiedział z fałszywym współczuciem; rana zasklepiła się natychmiast.
– Warto było spróbować. – Hektor wzruszył ramionami, a potem natarł ponownie z brawurową nonszalancją.
Obrażenia Sukcesorów goiły się szybko, ale rana Matta zabliźniła się w ciągu kilku sekund i miejsce wyglądało na nietknięte. Widząc to, Hektor zrozumiał, że jego jedyna szansa to znaleźć słaby punkt. Matt musiał taki mieć. Musiał być choć w minimalnym stopniu śmiertelnikiem, skoro Hekate dopuściła do jego udziału w walce, ale było tyle części ciała do wyboru! Hektor wycelował najpierw w drugą piętę; Matt doszedł do siebie jeszcze szybciej niż poprzednio.
– Odetnij mu głowę! – zawołała Dafne, przerażona, że ciosy w dwie pięty Achillesa nie przyniosły skutku.
– Serce! Uderz w serce! – wrzasnął Orion.
Kiedy padły te dwie propozycje, Sukcesorzy stojący po stronie Heleny też zaczęli wykrzykiwać swoje pomysły. Hektor walczył dalej; ugodził Matta w serce, w wątrobę, próbował nawet odciąć mu głowę, ale żaden z tych ciosów nie był skuteczny. Matt odczuwał pchnięcia, ale rany goiły się natychmiast, natomiast Hektor tak szybko nie dochodził do siebie. Po każdym pełnym furii ataku stawał się coraz słabszy.
Bogowie w napięciu przypatrywali się walce. To był niewątpliwie najlepszy pojedynek, jaki widzieli od przeszło trzech tysięcy lat. Chłonęli każdą chwilę bólu Hektora czy Matta tak, jakby kibicowali na meczu piłki nożnej. Dla nich to sport.
Helena nie mogła patrzeć na bogów spragnionych krwi i szukała ukojenia w Lucasie. Ale on już nie obserwował walki. Wpatrywał się tępo w piasek i łamał sobie głowę nad tym, którą z części ciała wybrał Matt na swój słaby punkt. Widziała, jak mówi do siebie, opętany żądzą rozwiązania tej zagadki. Raz za razem powtarzał słowo „pięta”.
Kiedy podniósł głowę i spojrzał na Helenę, jego twarz jaśniała nadzieją.
Rozgryzł to.
W tej samej chwili usłyszeli krzyk Hektora. Odwrócili głowy w samą porę, żeby zobaczyć, jak pada na kolana. Miecz Matta aż po rękojeść tkwił w jego piersi.
Chór krzyków rozległ się w jednej chwili, a ludzie stojący po obu stronach areny natarli na niewidzialną barierę. Kochający Hektora członkowie obydwu frakcji chcieli pospieszyć na ring, żeby mu pomóc. Ale magia pola bitwy uniemożliwiała wszelką ingerencję.
Matt stał nad Hektorem, usta mu drżały, zasmucony opuścił ramiona. Ariadna niemal postradała rozum, w szale wywrzaskiwała w kierunku Matta słowa pełne nienawiści; Claire usiłowała ją odciągnąć.
Hektor upadł na bok, wciąż obejmując dłonią grube ostrze, które przeszło przez serce. Uderzył o ziemię, a głowa obróciła mu się tak, że patrzył prosto w zasnute chmurami słońce. Wziął jeden udręczony wdech, potem drugi i... przestał oddychać. Zdawało się, że uśmiecha się do nieba, ale jego oczy, zawsze tak wesołe i pełne życia, były puste.
Hektor nie żył.
Helena wpatrywała się w leżące na piasku ciało Hektora i nie mogła przestać myśleć o tym, że wybrała go na sekundanta, bo nie mogła znieść myśli, że miałby tam leżeć Lucas albo Orion. To jej wina.
– Pojedynek! – zawołał Lucas, a jego głęboki głos uniósł się nad wrzawą.
Bogowie zbili się w ciasną grupkę, żeby się naradzić.
– Jak to możliwe? – spytał Posejdon. – Mówiliście, że Twarz zabrała go do swojego świata.
– Zabrała – odparł obronnie Hermes. – Widocznie sprawiła, że jest...
– Zaczekajcie. – Zeus podniósł rękę, żeby ich uciszyć. – Decydujący głos ma Hekate.
Lucas dotarł do granicy okręgu i wpadł na arenę, niezatrzymany przez blokadę, która odrzucała wszystkich innych. Obojętne, jaka prastara magia testowała wojowników, Lucas przeszedł ten test. Bogowie wymienili zdziwione spojrzenia.
Helena w oszołomieniu podążyła za Lucasem, niepewna ich reakcji. Dobrze, że Lucasowi udało się wejść na ring. Ale dlaczego to zrobił? To nie miało sensu. Matt zabił jej sekundanta, więc teraz powinien walczyć z nią.
– Lucasie, co ty wyprawiasz? – Ze strachu aż zapierało jej dech w piersi.
Nie odpowiedział ani nawet nie dał znaku, że ją słyszy.
– Lucas jest sekundantem Hektora. Ma prawo do walki z Mattem, zanim ty staniesz na ringu – wyjaśnił Jazon łamiącym się głosem.
Helena spojrzała na niego. Po twarzy płynęły mu łzy. Złapała go za rękę i uścisnęła.
– Czy mogę ich powstrzymać? – szepnęła.
– Nie. Tak wygląda zadanie zastępcy sekundanta.
Jakaż ona była głupia, że nie zdawała sobie z tego sprawy. Przede wszystkim nie przeszło jej przez myśl, że ktoś mógłby pokonać Hektora. A jeśli już, uważała, że wtedy sama stanie do walki. Spojrzała błagalnie na Oriona, ale on tylko bezradnie wzruszył ramionami.
Wewnątrz okręgu Lucas ukląkł nad ciałem Hektora. Matt z szacunkiem się odsunął, żeby Lucas mógł zamknąć zmarłemu bratu oczy. Helena słyszała, jak Pallas i Ariadna szlochają po drugiej stronie areny. Ona też płakała, ale mocniejsze niż smutek było poczucie winy.
– Jeszcze moment – szepnął Lucas do ciała Hektora. Z jego piersi niespodziewanie wyrwał się szloch, jakby stało się to bez jego zgody. Ostry i gniewny szloch.
Lucas podniósł zwłoki Hektora i przekazał je Orionowi i Jazonowi, którzy czekali tuż przy granicy areny. Kiedy podawał im ciało, Andy przepchnęła się do ciasnego kręgu oczekujących na pokonanego bohatera.
– Obudź się – nakazała głosem tak przeszywającym, że drażnił końcówki nerwowe. Nie poruszył się. Policzki zapłonęły jej czerwienią, kiedy mobilizowała każdą najmniejszą odrobinę mocy, jaką dysponowała. – Obudź się, powiedziałam! – Złapała go za ramiona i potrząsnęła nim.
Jej syreni głos odbił się echem od oceanu i wydm, Piasek i strumienie wody wystrzeliły w powietrze, jak gdyby chciały się od niego uwolnić. Ale Hektor nawet nie drgnął. Kiedy Andy zaczęła krzyczeć i wyzywać go od najgorszych za to, że ją zostawił, Kastor podszedł i odciągnął ją na bok.
– Dość! On odszedł, nie możesz go obudzić – spróbował jakoś do niej dotrzeć.
Nie miała siły Sukcesora, ale przez chwilę walczyła, dopiero potem się załamała.
Zjawiła się Noel, żeby utulić ją w płaczu. Ale nawet gdy pocieszała Andy, zerkała na Lucasa, który wciąż szykował się do walki. Trzymał rękę w prawej kieszeni i coś obracał w dłoni.
– Łuk i strzała – zawołał do Jazona.
Wśród zebranych rozszedł się zdumiony szmer. Kilku bogów się zaśmiało.
– Ten młody nie zawodzi – powiedział rozemocjonowany Apollo do bogini w zbroi. Helena podejrzewała, że to Atena. – Dokładnie tak jak ostatnim razem.
– I to mnie martwi – odparła Atena. Bystrymi oczami wpatrywała się w Lucasa.
– Czemu nie wybrał miecza? – spytała Helena Oriona. W ogóle nie zwracała uwagi na bogów, którzy już robili zakłady.
– Nie mam pojęcia.
– A ile strzał ma do dyspozycji?
– Tylko jedną.
Helena odwróciła się, żeby spojrzeć na Lucasa – stał spokojnie na arenie.
– Więc dlaczego wybrał taką broń? To bez sensu – upierała się. Zdezorientowany wyraz twarzy Oriona pogłębił jeszcze jej strach.
– Luke, daj spokój! – zawołał Jazon i wyrzucił ręce w górę, jakby nie rozumiał, czego ten od niego oczekuje.
– Łuk i strzały! – powtórzył z naciskiem.
Jazon, chociaż wściekły na samobójczy wybór Lucasa, posłusznie wyjął łuk i strzałę ze znajdującego się przy arenie stojaka na broń. Naciągnął cięciwę i przyjrzał się promieniowi, a potem przekazał łuk.
– Nie włożyłeś zbroi – warknął do niego ostro. – Zamierzasz dać się zabić?
Kiedy Helena to usłyszała, dotarło do niej, że nie brała pod uwagę takiej opcji. A co, jeśli Lucas miał tak dość, że postanowił zginąć?
Bez słowa wziął łuk i odsunął się od krawędzi ringu. Nie próbował nawiązać kontaktu wzrokowego z ojcem ani z matką. Nie objął Jazona, nie wygłosił przemowy na temat tego, co robi i czemu. Nawet nie popatrzył na Helenę, żeby dać jej do zrozumienia, że wszystko będzie dobrze. Po prostu stanął naprzeciwko Matta i dał sygnał, że jest gotów.
Ale Helena nie była gotowa.
– Zaczekaj – wydyszała głosem pełnym strachu. – Nie chcesz umrzeć, prawda? – spytała desperacko. Kiedy spojrzała na jego pierś, zobaczyła tylko kłębiącą się mieszankę żałoby i rezygnacji. Odniosła wrażenie, że dla niego nie ma znaczenia, czy zginie, czy nie. I to właśnie mogło go zabić.
Natarła na niewidzialną barierę wokół areny – buchnął pomarańczowy ogień. Nawet gdyby znalazła sposób, żeby się tam dostać, wiedziała, że i tak jest za późno.
Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Lucas podniósł łuk, a Matt uniósł miecz, zanim Helena choćby zdążyła krzyknąć. Kiedy rzuciła się na barierę i została powstrzymana po raz drugi, Matt ruszył naprzód. Obie dłonie zaciskał na trzonie miecza, a ramiona uniósł nad głowę, żeby zabić Lucasa jednym potężnym ciosem. Lucas naciągnął cięciwę.
Matt zatrzymał się nagle, a na jego twarzy pojawił się wyraz szoku. Strzała sterczała z jego lewej dłoni.
Tak jakby z pięty w górnej kończynie.
Miecz wypadł mu z rąk. Lucas opuścił łuk. Parzyli na siebie przez chwilę. Matt uśmiechnął się i pokiwał głową.
– Nie powinienem tego mówić – wybełkotał. Ugięły się pod nim nogi. – Niepotrzebnie powiedziałem Hektorowi, że to nie ta pięta. Mogłem się domyślić, że to rozgryziesz.
Lucas odrzucił łuk i podszedł do Matta, żeby podtrzymać go i złagodzić upadek. Z szacunkiem ułożył na piasku pokonanego przeciwnika.
– Ona ma zbyt wielką moc – szepnął Matt. Bladł coraz bardziej.
– Zadbam o to, żeby jej nie nadużyła – obiecał Lucas.
– Jest gorsza niż cały Olimp – dodał Matt zanikającym głosem. – Ich była tylko dwunastka.
– Nie chcemy rządzić – zapewnił łagodnie Lucas, ale na próżno.
Zamknął mu oczy, tak jak chwilę wcześniej Hektorowi. Przez chwilę ciszę mąciło tylko łkanie Ariadny. Ciemne cienie spowiły Lucasa czarną mgłą, a Helena usłyszała pełen przerażenia szept: „Pan Cieni”. Lucas wstał i wymierzył palec w Helenę.
– Nie idź za mną – uprzedził.
Ciemność owinęła go jak peleryna i ukryła. Zanim Helena zdążyła przetworzyć to, co do niej powiedział, wzleciał w niebo i zniknął.
Wzbił się w skłębione burzowe chmury, wciąż ukryty w cienistej pelerynie. Znał Helenę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że rozkaz, jaki jej wydał, poskutkuje czymś dokładnie przeciwnym. Miał ochotę sam sobie dokopać. Mógł założyć się o prawą nerkę, że Helena też ma dar panowania nad cieniem i widzi mimo mroku, ale na pewno jeszcze się o tym nie przekonała. To była jego szansa, a kiedy się odwrócił i upewnił, że Heleny nie ma za nim, skierował się do jej domu.
Z góry zobaczył, że jakimś cudem budynek stoi cały, mimo że nikogo nie było w środku od wielu dni. Okno pokoju Heleny wciąż przesłaniał niebieski materiał, odkąd niechcący zbiła szybę kamieniem. Lucas zanurkował pod płachtę i wleciał do pokoju.
Było zimno. Wszędzie pachniało Heleną. To sprawiało mu ból.
Podszedł prosto do łóżka, wciąż rozgrzebanego i brudnego po tym, jak Helena i Orion wylądowali w nim po powrocie z Podziemia; zresztą wylądowali wtedy też na nim. Zrzucił pościel na podłogę i położył się na gołym materacu.
Sięgnął do prawej kieszeni dżinsów i wyjął z niej ostatni z trzech oboli, które ukradł z muzeum, a potem położył go sobie pod językiem.
Zamknął oczy i znów je otworzył.
– Ściganie ukochanych osób po Podziemiu nigdy nie kończy się dobrze – westchnął Morfeusz.
Lucas usiadł obok boga snów, wyjął pieniążek spod języka i podał mu.
– Proszę. – Wyciągnął przed siebie opłatę. – Błagam, pozwól mi porozmawiać z Hadesem.
– Jesteś taki szlachetny – mruknął Morfeusz i przyłożył pięściami w jedną z jedwabnych poduszek, żeby okazać swoją złość. – Na pewno to przemyślałeś? Myślisz, że Helena chciałaby, żebyś to zrobił?
– Oczywiście, że by nie chciała. Ale nie ona podejmuje decyzje. I tak, przemyślałem to porządnie – odparł spokojnie Lucas. – Nic tam po mnie.
Nie użalał się nad sobą, mówił prawdę. Po tym, jak nie chciał pocałować Heleny we Wszechkrainie, jasno dała mu do zrozumienia, że na Ziemi wybrała Oriona. Z trudem odrywała od niego ręce, ale cóż, Lucas mógł za tę całą sytuację winić tylko siebie. Nie oczekiwał, że Helena wytrwa przy nim, skoro odmówił jej choćby pocałunku. Zawsze wiedział, że Orion da jej to, czego ona potrzebuje, a teraz on, Lucas, ułatwi jej wszystko. I jednocześnie do czegoś się przyda.
Andy naprawdę kochała Hektora. Każdy kochał Hektora. Lucas czuł się zbędny, był Kochankiem, któremu nie wolno kochać. Więc czemu nie miałby zrobić czegoś dobrego ze swoim życiem?
– Chciałbym z nim porozmawiać – powtórzył Lucas.
– Dobrze – powiedział z ociąganiem Morfeusz, wziął pieniążek i wstał z ogromnego łóżka. – Zaprowadzę cię do drzewa.
Powiódł Lucasa przez liczne pokoje swojego pałacu snów. Kiedy szli, niewiarygodnie wysokie, szczupłe elfickie postacie – które tańczyły w lśniących kręgach światła i ścigały jasne, błyszczące bąbelki, zachęcając je do gonitwy – zaprzestawały swoich harców, żeby na nich popatrzeć.
Lucas słyszał, że coś szepczą. Wydawało mu się, że wpadły mu w ucho słowa „Ręka Ciemności”, ale nie był pewien.
Za pałacem przeszli przez równinę – granicę między krainą Morfeusza a światem umarłych. Rosochate gałęzie wyciągnęły się jak miliony chudych palców, które chcą zdrapać z nieba każdy fragment czerni.
– Stań pod gałęziami... – zaczął Morfeusz.
– I nie patrz w górę – dokończył za niego Lucas. Pamiętał poprzednią wyprawę do drzewa.
– Postaraj się nie zostać przeklętym ani zesłanym do Tartaru – poprosił Morfeusz ze szczerą troską.
– Dziękuję, Morfeuszu. Jestem twoim dłużnikiem.
– Ty i Helena – dodał bóg snu i leniwie machnął ręką. Odwrócił się i odszedł, znikając w kłębowisku migoczących światełek.
Lucas słyszał, jak koszmary szemrzą wśród konarów. Kiedy przeszył go delikatny dreszcz, wstrzymał oddech. Zmusił się, żeby wejść pod gałęzie, choć nogi niechętnie go niosły.
Czuł lodowaty strach, choć koszmary nie dręczyły go w zwykły sposób. Drzewo wiedziało, że on nie boi się bólu ani śmierci, tak jak wtedy, gdy ostatnio stał pod jego gałęziami. Już się tego nie bał. Tym razem, zamiast drapania pazurów i zgrzytania zębów pod korą, słyszał szepczące mu nad głową znajome głosy.
Słyszał Matta. Hektora, swoją ciotkę Pandorę. Słyszał łkającą Helenę, jak raz za razem woła, że krwawi. Głosy i postacie wszystkich, których kochał i stracił, wisiały nad nim na gałęziach drzewa koszmarów.
Dziwił się, że obecność i głos Matta są mu tak bliskie po zaledwie kilku miesiącach przyjaźni. Ale przecież połączyło ich znacznie więcej niż wspólne lunche w szkolnej stołówce i odrabianie lekcji. Byli razem w ostatnich chwilach życia Matta, a ponieważ to Lucas mu je odebrał, miał nosić w sobie jego cząstkę na zawsze.
– Hadesie! – zawołał, siłą zagłuszając rozpaczliwy płacz Heleny, która błagała, żeby jej wysłuchał.
Koszmary umilkły, a potem znikły. Lucas zobaczył, że zbliża się do niego Hades i staje blisko granicy po swojej stronie. Po raz pierwszy widział pana umarłych, ale kiedy Hades zdjął Hełm Ciemności i obnażył twarz Oriona, Lucas nie był zaskoczony. Już domyślił się związku między nimi.
Nie spodziewał się natomiast, że Hades będzie spowity w takie same cienie, jakie on sam potrafił przywołać. Przypatrywał mu się, a w tym czasie bóg wetknął hełm pod pachę. Mogę się stać niewidzialny, myślał Lucas.
Coś do niego dotarło. Zareagował tak, że miał ochotę wrzeszczeć.
– Witaj, synu – odezwał się łagodnie Hades, potwierdzając podejrzenia Lucasa.
– To prawda? – spytał Lucas, choć powątpiewał, czy chce wiedzieć. – Czy moja matka... ?
– Nie – padła zdecydowana odpowiedź. – Setki lat temu miałem dziecko z kobietą z Domu Tebańskiego. – Hades zamilkł na chwilę, a przez twarz przemknął mu cień smutku, mimo że ta historia wydarzyła się tak dawno temu. – Krew bogów się nie rozcieńcza. Jesteśmy nieśmiertelni i nasze geny też są nieśmiertelne, że tak powiem. Jesteś mój i Apolla, ale widzę w tobie więcej z siebie niż z niego.
– Potrafisz znieść każdą temperaturę?
– Nie, to cecha przekazana ci przez Apolla. Wytrzymasz wszelki żar z wyjątkiem tego, który ma w sobie Helena. Ona potrafi być gorętsza niż słońce.
– Zauważyłem. – Lucas uśmiechnął się smutno.
– Ale większość darów dostałeś ode mnie. Pewnie czujesz się zagubiony w tym wszystkim?
– Nie, wcale – odparł Lucas. – Wręcz przeciwnie, wszystko wydaje się prostsze. Jakby tak właśnie miało być.
– Wracaj do domu, synu – powiedział Hades ciepło. – Twoja nieobecność wywołuje zamęt tam, gdzie najmniej go potrzeba.
– Skąd oni wiedzą, że zniknąłem? – Lucas nic nie rozumiał. – Myślałem, że czas w Podziemiu się zatrzymuje.
– Tak, chyba że jesteś z Morfeuszem albo ze mną. Wówczas czas płynie identycznie jak na Ziemi. Musimy żyć zgodnie z waszym czasem, żeby móc wpływać na wasze życia.
Lucas przemyślał to szybko i skinął głową.
– Inaczej trwalibyście w nieskończonej chwili i nikt nie mógłby was odnaleźć.
– Brawo! – odparł z zadowoleniem Hades. – Nawet Helena na to nie wpadła, a jest bystra. – Uśmiechnął się do Lucasa, jakby był z niego bardzo zadowolony. Dopiero później ciągnął dalej: – Wiem, że opłakujesz śmierć kuzyna, ale nie pozwalam ludziom oddawać siebie w zamian za zmarłych ukochanych. Gdybym tak zrobił, zbyt wielkie poczucie winy mieliby ci, którzy wolą żyć, niż poświęcić się dla umarłego. Taka możliwość uczyniłaby więcej złego niż dobrego.
Nawet mówił tak samo jak Orion, z tą różnicą, że wysławiał się trochę bardziej oficjalnie. Obydwu cechowała wielka empatia, która budziła podziw Lucasa.
– To brzmi sensownie – stwierdził. – Myślę, że masz rację... Ale nie przyszedłem tutaj, żeby wymienić Hektora na siebie. Przyszedłem, żeby zająć twoje miejsce.
– Moje? – powtórzył Hades i zdawało się, że jest zaskoczony po raz pierwszy od tysiącleci.
– Wiem, że nie chciałeś być panem umarłych. Zostałeś do tego zmuszony. Znam to uczucie. Czuję, że Mojry zamierzają mnie wmanewrować w rolę Posejdona. Ale odrzucę ten los i dzięki wolnej woli zdecyduję się na coś innego.
Lucas przekroczył granicę i wszedł do krainy Hadesa, ze świadomością, że jeśli jego plan się powiedzie, może nie opuścić jej nigdy więcej.
– Przywróć Hektora do życia, a ja zastąpię cię w Podziemiu przez resztę wieczności.
Helena patrzyła na oddalającego się Lucasa, bez trudu przenikając wzrokiem jego chmurę cieni. Mogłaby ruszyć za nim, ale wtedy pozostawiłaby całą resztę bez ochrony. Orion i Jazon byli świetnymi wojownikami, a Dafne to wcielenie diabła, Helena nie miała też powodu wątpić w umiejętności Kastora, ale mimo to bogowie mieli dwadzieścia razy więcej wojowników niż ona. Na stronę jej i Oriona przeszedł prawie cały Dom Rzymski i pół Domu Ateńskiego, ale to wciąż za mało, żeby dać radę Stu Kuzynom i Myrmidonom. Gdyby teraz odeszła, zostaliby bez szans.
– Chcemy uczcić naszego zmarłego – zawołał Kastor przez całą arenę, ponad piaskiem, w który wsiąkła krew Hektora. I Matta...
Helena poczuła, że łzy wypełniają jej oczy, a piersią szarpie szloch. Dwie ukochane osoby nie żyją. Nie tak miało być.
Bogowie dyskutowali z przywódcami swojej armii śmiertelników, a tymczasem w Helenie zrodziło się postanowienie i łzy wyschły u źródła. Nie może sobie pozwolić na smutek, bo do niczego się nie przyda. Niech Andy opłakuje Hektora, a Ariadna Matta. Helenie nie należy się luksus żałoby.
– Zajmijcie się waszym zmarłym. To wasze prawo – zawołał Tantal do Kastora, a emocje skrzyły się w ich sercach jak miecze ostrzone na skałach. – Ale sekundant Tyrana zniknął – ciągnął z fałszywą niewinnością. – Jak udowodnicie, że nie uciekł, bo doznał śmiertelnej rany od naszego sekundanta?
– To śmieszne! – odkrzyknął Orion. – Matt nawet nie dotknął Lucasa! Wszyscy widzieliśmy pojedynek.
Helena odwróciła się i spojrzała na swoją matkę.
– Co się dzieje? – spytała szeptem.
– Jesteś w niebezpieczeństwie – odparła Dafne zdawkowo, ale nie miała szansy rozwinąć tematu, bo Tantal mówił dalej.
– Sekundant Tyrana nie może udowodnić, że nie został ranny – ogłosił i złowrogo pokręcił głową. – Pokażcie nam swojego sekundanta żywego albo wydajcie nam Tyrana.
– A kto nas zmusi? – odezwał się znów Orion. – Bogowie nie mogą z nami walczyć.
– Ale moja armia może – odparł spokojnie Tantal.
Orion i jego grupa lojalnych Ateńczyków ruszyła szturmem i odgrodziła Helenę od batalionu Stu Kuzynów, którzy nie wiadomo skąd zmaterializowali się nagle wokół Tantala.
– Dom Tebański posuwa się za daleko! – syknął jakiś krewny Oriona, Helena go nie znała.
– Tantal znów chce rozgromić inne Domy, począwszy od Atrydzkiego i Ateńskiego – powiedział inny jeszcze zuchwałej. – A kiedy już polegniemy, bogowie pozwolą mu splądrować nasze miasta. Po raz kolejny.
Helena poczuła dłoń na ramieniu, a kiedy się odwróciła, zobaczyła, że matka odciąga ją w tył. Na plaży nagle zaroiło się od setek mężczyzn. Skąd oni się wzięli, zastanawiała się Helena oszołomiona.
– Musimy stanąć za nimi – szepnęła Dafne. Rój uzbrojonych Rzymian parł naprzód, żeby stanąć wraz z Ateńczykami u boku Oriona. – Do tyłu, do tyłu! – warczała Dafne do ucha Heleny, równocześnie odsuwając ją z dala od linii frontu.
Potok prących naprzód mężczyzn przewrócił Helenę na ziemię. Dafne stanęła nad córką, a w jej dłoniach mienił się piorun. Suchy, zatęchły odór spalonego ozonu rozniósł się wokół, a ostry blask sprawił, że napierająca fala żołnierzy rozstąpiła się, dzięki czemu Dafne mogła pomóc Helenie wstać.
– Kastorze! – wrzasnęła z desperacją, wypatrując wśród gromadzących się żołnierzy znajomej twarzy. – Schronienie dla Dziedziczki Domu Atrydzkiego!
Helena objęła rozszalałą matkę i wystrzeliła razem z nią w powietrze, dzięki czemu nie zostały zdeptane przez zbliżającą się armię.
– Ty mnie unosisz? – spytała Dafne, zadziwiona. – Ajaks nie mógł ze mną latać. – Uśmiechała się; mimo strasznej sytuacji czerpała przyjemność z lotu.
– Mój ojciec umiał latać? – Helenie nikt wcześniej o tym nie powiedział.
– O tak, umiał.
Helena usłyszała w słowach matki fałszywą nutę.
– Mój ojciec umie latać? – spytała ponownie, kiedy wzbijały się coraz wyżej ponad plażą pełną żołnierzy.
– Tak – odpowiedziała Dafne nieuważnie, bo wciąż się zaśmiewała, zachwycona nieważkością.
Helena skrzywiła się, gdy usłyszała kłamstwo, i uśmiech Dafne zniknął.
– Jesteś teraz Kłamstwowidzącą, prawda? – mruknęła z rezygnacją, jakby wiedziała, że już przegrała.
– Tak – szepnęła Helena.
Na policzkach matki i córki, które wzlatywały coraz wyżej, zebrała się mgiełka z wnętrza kłębiastego obłoku. Pstrokate światło słoneczne przeszywało gęste burzowe chmury, które przywołał Zeus, a rosa zwilżająca identyczne jasne włosy Heleny i Dafne załamywała światło i wyczarowywała małe tęcze. Dwie pary bursztynowych oczu wpatrywały się w siebie, a niebieski piorun w prawej tęczówce Heleny zaiskrzył, kiedy przemówiła.
– Czy Ajaks jest moim ojcem? – spytała ze złowrogim spokojem, choć już znała odpowiedź. Miała ją w zasięgu ręki od tygodnia, ale dopiero teraz dopasowała do siebie wszystkie elementy układanki.
Ajaks wyglądał jak Hektor. W wielkiej sztuce Mojr grali tę samą postać w odstępie jednego pokolenia. Orion mówił Helenie, że główni bohaterowie spod Troi są zastępowani nowo narodzonym dzieckiem, kiedy umrą. Hektor zastąpił Ajaksa. Ale był od Heleny starszy o rok, co oznaczało, że Ajaks musiał być martwy rok przed poczęciem Heleny.
– Odpowiedz – nakazała, bo chciała usłyszeć to od Dafne.
– Nie – odparła niewyraźnie. – Twoim ojcem jest Jerry.
Helena zaczęła się zastanawiać, czy gdyby zrzuciła matkę z tej wysokości, ta przeżyłaby upadek? Dafne spojrzała w dół, jakby znała jej myśli. Panika przyspieszyła jej oddech.
– To dlatego go trułaś? Żeby nie powiedział mi prawdy?
– Gdybyś z nim porozmawiała, szybko wyszłoby na jaw, że skłamałam. Nie traktowałam tego jako rozwiązania długofalowego, potrzebowałam jeszcze kilku dni – odparła Dafne bez żalu.
Przez chwilę leciały w milczeniu, a słowa Dafne tłukły się Helenie po głowie, jakby były zbyt wielkie i zbyt potworne, żeby zatrzymać się i wsiąknąć.
– Powiedz mi, dlaczego nie powinnam cię zabić – spytała Helena całkiem spokojnie.
– Bo ja nie zabiłam Jerry’ego, choć mogłam – odparła natychmiast Dafne. – Jesteś mi coś za to winna.
– Dlaczego? – głos Heleny zaczął się łamać. Wzbijały się niebezpiecznie wysoko. – Dlaczego skłamałaś?
– Heleno... Powinnyśmy wracać na ziemię. – Dafne zaniepokojona przycisnęła się do córki. – Jeśli zginę, nic na tym nie zyskasz. Myśl racjonalnie.
– Myślę racjonalnie. Zawsze tylko mnie krzywdziłaś. Czemu miałabym pozwolić żyć komuś takiemu?
– Przysłałam ci Oriona.
– A czemu to zrobiłaś? Na pewno miałaś na uwadze swój interes, nie mój.
Dafne otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale zaraz je zamknęła.
– Przypomniałaś sobie, że już nie możesz kłamać, i postanowiłaś trzymać język za zębami? – warknęła Helena.
– Właśnie tak. – Dafne spojrzała na nią ostro. – Jeśli naprawdę chcesz uzyskać ode mnie odpowiedź, musisz wylądować. Jeśli teraz mnie zrzucisz, nigdy się nie dowiesz. A ja nie powiem ani słowa więcej, dopóki nie zabierzesz mnie do domu Kastora.
– W porządku – wycedziła Helena i z nienawiścią zacisnęła usta. – Ale nie myśl, że na ziemi będziesz choć trochę bezpieczniejsza niż tutaj.
Z zawrotną prędkością zaczęła wracać do domu Delosów i czuła, jak Dafne ze strachu kuli się w jej ramionach. Sześć metrów nad ziemią zrzuciła Dafne na trawnik. Patrząc, jak matka wykonuje przewrót przez ramię, żeby nie złamać sobie nogi, zdała sobie sprawę, że wylądowała dokładnie w tym samym miejscu, w którym znalazła się po pierwszym locie z Lucasem.
Lucas. A więc nie jest jej kuzynem. Wszystko, przez co przeszli, tortury, na jakie się skazywali, i to, że odpychali się wzajemnie, było oparte na kłamstwie.
Helena wylądowała kilka centymetrów dalej, robiąc w ogródku Noel dziurę, a przy okazji zasypując Dafne ziemią. Tak wielką nienawiść czuła dotychczas tylko do jednej istoty.
Którą późnej wysłała do Tartaru. Kiedy Dafne czołgała się po nierównym podłożu i usiłowała odsunąć się od rozszalałej córki, ta złapała ją za kurtkę, przytrzymała w powietrzu jak kukłę i cisnęła kawałek dalej.
– Mów – rozkazała, znów zbliżając się do Dafne, która uciekała na czworakach. – Chcę poznać całą prawdę.
– Heleno! – krzyknął Kastor. Sekundę później trzymał ją za ramiona i odciągał. – Co się stało? – spytał bez tchu, bo musiał włożyć dużo wysiłku, żeby się opanować.
Helena bez trudu mogła mu się wyrwać, ale kiedy rozważała taką opcję, usłyszała jego szept:
– Nie warto. Cokolwiek ci zrobiła, nie warto. Tego właśnie od nas oczekują, Heleno. Żebyśmy się pozabijali i tym samym rozwiązali ich problem. Pamiętaj o tym.
Pamiętała. To samo zdarzyło się w kilku wcześniejszych żywotach. Najgorsze intencje przyćmiewały te najszczersze.
Pamiętała, jak Artur, sekundant bogów, walczył ze swoim siostrzeńcem Mordredem, sekundantem Avalonu. Dwóch wielkich mężczyzn raniło się śmiertelnie i zginęło w jednym pojedynku. Avalon rozpłynął się we mgle, a Camelot obrócił się w ruinę, zatapiając w morzu ciemności dwa najjaśniejsze światła. Jedynymi zwycięzcami tej walki byli bogowie.
Helena rozluźniła się i skinęła głową, żeby dać Kastorowi do zrozumienia, że nie zamierza zabić matki. Puścił ją, a ona odwróciła się i wtedy zauważyła, że do męża dołączyła Noel.
– Co się dzieje? – Przerażona patrzyła na zryty ogródek. – Proszę was, wejdźcie do środka i się uspokójcie.
– Okłamała mnie. Nie jestem córką Ajaksa, tylko Jerry’ego – oznajmiła Helena głosem robota. – Lucas i ja nie jesteśmy kuzynami.
– Jak to? – spytała Noel. Wymienili z Kastorem zakłopotane spojrzenia. – Lucas słyszał, jak mówiła, że...
– Że wszyscy jesteśmy rodziną – przerwała jej Helena, która dochodziła do tego, co dokładnie zrobiła Dafne. – Tak właśnie wyraziła się w obecności Lucasa. I teoretycznie miała rację. Wszyscy bogowie są spokrewnieni, więc my też... Ale to dalekie pokrewieństwo. – Zamilkła i przełknęła ślinę, żeby rozluźnić zaciśnięte gardło. – To ja powiedziałam Lucasowi, że jestem córką Ajaksa, kiedy byliśmy sami, nie ona.
Zamilkła i przypomniała sobie, jak niemal oddała się Lucasowi w szklarni, chwilę przed tym, jak nakarmiła go wielkim kłamstwem swojej matki. Pamiętała, że pocałował ją tak, jakby chciał wchłonąć ją przez skórę. Jak próbował zerwać z niej ubranie, kiedy delikatnie kładł ją na ziemi. Wciąż go czuła, wciąż widziała nad sobą kształt jego ramion. Wiedziała też, że ten moment, kiedy go odepchnęła, zadecydował o całym jej życiu.
Lucas. Jej dom. Posiadłość, za którą zapłaciła milion razy, ale ani razu w niej nie zamieszkała.
Ona i Lucas mieli być razem. Powinni być razem tamtej nocy, ale ona odtrąciła największe szczęście swojego życia z powodu matki. Nienawiść zaatakowała ją jak skurcz, a Helena balansowała na granicy mdłości i bólu.
– Ja w to wierzyłam, więc Lucas usłyszał prawdę, mimo że to było kłamstwo – dokończyła Helena cicho i skupiła się na tym, żeby się opanować i nie uderzyć matki.
– Mój ojciec zrobił to samo ze mną – przyznał Kastor, jakby rozumiał jej uczucia. – Sprawił, że uwierzyłem w kłamstwo, i wysłał mnie, żebym przekazał je Tantalowi, który usłyszałby prawdę. Bo ja je uważałem za prawdę. To jedyny sposób, żeby przechytrzyć Kłamstwowidzącego. Zrobić fałszywych posłańców z ludzi, którzy wierzą ci najbardziej.
– Ajaks mi powiedział, że Parys robił to z wami wszystkimi. W ten sposób mógł ominąć umiejętność Tantala – szepnęła Dafne. – Jak myślisz, skąd wzięłabym ten pomysł? – Ona i Kastor popatrzyli na siebie, jakby przywoływali jakieś wspólne wspomnienie.
– No cóż, chwilowo nie masz już posłańców, matko – oznajmiła z goryczą Helena. – Wstawaj.
– Heleno... – Kastor przypomniał jej, żeby zachowała spokój. Helena nie zwróciła na niego uwagi; kipiała wściekłością i koncentrowała się tylko na Dafne.
– Wstań i powiedz mi, dlaczego to zrobiłaś?
Dafne spojrzała na nią, ale zanim Helena uzyskała odpowiedź, z domu Delosów dobiegły okrzyki niedowierzania i podniesione głosy.
– Chodźcie szybko! – zawołał do nich Jazon. – On żyje! Hektor żyje!
– Niemożliwe! – Dafne poderwała się na równe nogi.
Wbiegli do środka.
Hektor spoczywał na kuchennym stole. Zdjęto z niego zbroję i prawie całe ubranie. Wokół niego stały miski z wodą zabarwioną krwią, a obok leżała zakrwawiona gąbka. Jazon zaczął już przygotowywać ciało brata na pogrzebowy stos. Ale Hektor z całą pewnością żył.
Był blady i osłabiony z powodu utraty krwi. Usta miał sine, a ręce mu się trzęsły, kiedy usiadł, złapał Jazona za ramię i spróbował się odezwać. Coś zadzwoniło o jego zęby, więc skrzywił się i wypluł złotą monetę. To obol, który ojciec włożył mu pod język jako zapłatę dla Przewoźnika. Hektor przez chwilę patrzył na jasną monetę w swojej dłoni i podziwiał sukcesorski odpowiednik nagrobka.
– To mój pierwszy – wymamrotał. Podał obola Andy. – Zachowaj na później – wydyszał z trudem.
– Na znacznie, znacznie później. Nie rób tego więcej – jęknęła, a jej zapuchnięta, pokryta śladami łez twarz wypiękniała pod wpływem szczęścia.
– Umowa stoi.
Chciał się utrzymać w pionie, ale nagle zadrżał na całym ciele.
– Potrzebuje krwi – rzucił zaniepokojony Jazon i pomógł bratu z powrotem się położyć. Uniósł ręce, które zaczęły świecić. Zawiesił je nad Hektorem, żeby rozpocząć uzdrawianie, ale ten go powstrzymał.
– Zaczekaj – wyszeptał tak cicho, że ledwo dało się słyszeć. – Nie pozbawiaj mnie jeszcze przytomności. Gdzie Helena?
– Tutaj. – Wyszła zza pleców Noel, żeby Hektor ją widział. – O co chodzi?
– Zejdź do Podziemia. Natychmiast. Spróbuj odwieść od tego Hadesa. – W jego drżącym głosie brzmiało ponaglenie.
– Od czego?
– Od zamiany. Nie pozwól Lucasowi zostać tam w zamian za mnie. – Złapał Helenę za ramię i potrząsał nią, jakby chciał ją obudzić. – Luke zaoferował siebie.
– Niemożliwe! – pisnęła Dafne i przeraziła wszystkich swoją gwałtownością. – Hades nie pozwala żywym ofiarować się w zamian za umarłego. Próbowałam wiele razy.
– Lucas nie oddał siebie za mnie – wysapał Hektor, a oczy odpłynęły mu do wnętrza czaszki, jakby z trudem zachowywał przytomność.
– Cśś. – Noel podeszła do Hektora, żeby go uspokoić. – Jazonie, odbierz mu przytomność, zanim zabije się po raz drugi.
– Zaoferował siebie w zamian za Hadesa – oznajmił Hektor, nie zważając na Noel. Pociągnął Helenę za rękę, aż zawisła tuż nad nim. – Lucas chce zająć miejsce Hadesa jako pan umarłych.
Helena słyszała, że jej matka powtarza coś raz za razem, ale chwilę zajęło, zanim jej przemęczony umysł zrozumiał słowa.
– To miał być Orion – mamrotała Dafne do siebie. Popatrzyła na Helenę, jakby chciała się przed nią wytłumaczyć, i wydawało się, że zaraz się rozpłacze. – Orion jest Hadesem. Przecież są identyczni. Tylko Orion, nie licząc ciebie, mógł schodzić do Hadesu. Poza tym potrafi wstrząsać ziemią i obracać miasta śmiertelników w ruinę, więc myślałam, że to on jest Tyranem. Wszyscy tak myśleliśmy. Sądziliśmy, że Hadesa ma zastąpić Tyran. Wszelkie znaki na to wskazywały. To miał być Orion.
Jak gdyby przywołany ciągłym powtarzaniem jego imienia, w drzwiach pojawił się Orion z Kasandrą u boku.
– Kastorze – powiedział, wkraczając szybko. – Bogowie domagają się zaprezentowania Lucasa, inaczej Tantal wyśle na nas swoją armię. Myrmidonowie chcą zabić Helenę, choć nie mają już swojego dowódcy Matta. Wiem, że jesteście w żałobie, wszyscy jesteśmy, ale potrzebuję cię w pierwszym szeregu.
– On żyje! – wykrzyknęła Kasandra, zanim jej ojciec zdążył odpowiedzieć, i podbiegła do Hektora.
– Odsuń się, Kas – ostrzegł ją Jazon, którego ręce lśniły błękitem. – Daj mi się nim zająć.
– Jak... ? – spytał Orion. Z niedowierzaniem wpatrywał się w pierś Hektora, która wznosiła się i opadała. – Jego serce zostało przecięte na pół. On umarł.
– Zamiana – odparła Noel. Była tak rozdarta pomiędzy szczęściem z powodu odzyskania Hektora a rozpaczą na myśl o tym, co zrobił Lucas, że nie mogła dokończyć.
– Lucas zgodził się zająć miejsce Hadesa w Podziemiu w zamian za przywrócenie Hektora do życia – dopowiedziała za nią Andy.
– Ale dlaczego? – wykrztusiła Kasandra. – Czy uważa, że kochamy go mniej niż Hektora?
Orion spojrzał na Helenę.
– Zrobił to, bo sądzi, że jesteśmy razem. Myśli, że...
– Wiem – szepnęła Helena i desperacko próbowała znaleźć wyjście. – Muszę zejść do Podziemia i powiedzieć mu, że to nieprawda.
– Heleno, tak mi przykro. – W szeroko otwartych oczach Dafne błyszczała panika. – Uwierz mi, gdybym wiedziała, że to będzie Lucas, zostawiłabym was oboje w spokoju. Proszę, wyjaśnij to Lucasowi, wytłumacz mu, że nie zrobiłam tego z braku sympatii. Proszę.
– O czym ty mówisz? – Helena poczuła ucisk w żołądku. – Matko, co ty zrobiłaś?
– To dlatego skłamałam – powiedziała tak szybko i cicho, jakby chciała to mieć za sobą. – Gdyby Orion został nowym panem umarłych, mógłby ulec swojej prawdziwej miłości i przywrócić do życia jej ojca, prawda?
– Co? – spytała Helena, nic nie rozumiejąc.
– Byłam bliska śmierci dwanaście razy. Za każdym razem znajdowałam się nad brzegiem Styksu. Błagałam Hadesa, ale czemu miałby mnie wysłuchać? Moją jedyną nadzieją było proroctwo, że zastąpi go Sukcesor – powiedziała, w jej źrenicach zalśniła desperacja. – A kto inny mógłby to być niż Orion? On jest bliźniakiem Hadesa! – Rozejrzała się z rozpaczą po zebranych.
– A gdybym rzeczywiście go zastąpił?
– Nadal nie miałabym gwarancji, że dasz mi to, czego pragnę. Zadałam więc sobie pytanie, w imię czego uczyniłabym wszystko? Oczywiście w imię miłości. Gdybyś zakochał się w dziewczynie, a ona wierzyłaby, że jej ojciec nie żyje, czy odmówiłbyś jej i nie przywrócił go do życia?
Helena zadrżała jak od zimnego powiewu.
– Nie wolno jej było zakochać się w Lucasie. – Dafne obróciła się do Heleny i w geście absurdalnego oskarżenia wycelowała w nią palec. – Powinnaś najpierw spotkać Oriona i w nim się zakochać. Wtedy wszystko ułożyłoby się doskonale. Ty miałabyś Oriona, ja Ajaksa i nikt by nie ucierpiał. Próbowałam trzymać cię z dala od Lucasa. Próbowałam wywabić cię z wyspy, kiedy tylko zorientowałam się, co was łączy.
Helena to pamiętała. Kiedy rodzina Delosów wprowadziła się na Nantucket, jej matka w przebraniu starej kobiety kilkakrotnie usiłowała ją uprowadzić. Mówiła Helenie, że robi to po to, żeby ją ochronić przed Delosami, którzy chcą ją zabić, chociaż wiedziała, że Helena ma pas Afrodyty, a więc nie pokona jej żadna broń. Wiedziała też, że córka jest silniejsza niż oni wszyscy razem wzięci i nie potrzebuje ratunku. Celem Dafne było odseparowanie Heleny od Lucasa.
– Chciałam, żebyś najpierw poznała Oriona. Myślałam, że mam więcej czasu, nie skończyłaś jeszcze siedemnastu lat, a jedyny chłopak, z którym się kiedykolwiek całowałaś, to Matt. Myślałam, że mam więcej czasu – powtórzyła, jakby tego żałowała najbardziej.
Helena zatoczyła się, osunęła na ławkę odsuniętą od kuchennego stołu i wbiła wzrok w podłogę.
– Od jak dawna mnie obserwowałaś? – spytała oszołomiona.
– Całe twoje życie. Zawsze przybierałam inną twarz, ale nigdy nie opuszczałam cię na długo – przyznała Dafne, a potem padła przed córką na kolana i złapała ją za ręce. – Jednego dnia wcieliłam się w turystkę, która chciała zrobić ci zdjęcie, innego w klientkę w News Store i wypytywałam, jak ci idzie w szkole. Raz byłam nawet uczennicą z wymiany zagranicznej. Pamiętasz Ingrid? Przez miesiąc zbierała wszystkie plotki, a potem zniknęła. To zawsze byłam ja. Nigdy nie zostawiłam cię na długo.
Przed oczami Heleny przesuwał się kalejdoskop postaci. Dziesiątki ludzi, którzy przez lata wdawali się z nią w pogawędki, mieli teraz twarz Dafne. Doznała obrzydliwego uczucia, że większość jej życia została wyreżyserowana. Popatrzyła na Oriona i zobaczyła w jego oczach takie samo niedowierzanie.
Ale mimo szoku Helena musiała przyznać, że plan Dafne nie był całkiem głupi. Orion to jedyny chłopak z wyjątkiem Lucasa, którego Helena brała poważnie pod uwagę.
I wiedziała, że zrobiłby dla niej wszystko, nawet wskrzesił jej ojca, którego dotąd nie poznała, gdyby tylko posiadał taką moc.
W tym szaleństwie zdecydowanie była metoda i plan nawet mógł się powieść. Ale się nie powiódł, a przy okazji Dafne złamała mnóstwo serc.
– Jesteś szalona – szepnęła Helena.
– Nie. Tylko gotowa na wszystko dla mężczyzny, którego kocham.
Helena zobaczyła, że Andy, Noel i Kasandra zamarły na te słowa, bardzo im bliskie.
– Więc jednak coś nas łączy – powiedziała spokojnie.
Popatrzyła na Oriona. Lucas oddał się w zastaw, ale to była nieuczciwa transakcja, ponieważ padł ofiarą oszustwa. Do kogo powinna się udać, jeśli chciała zakwestionować ten układ? Kto w ogóle zechce jej wysłuchać? Miała pewien pomysł. I bardzo liczyła na to, że zdoła go zrealizować.
– Trzymaj się blisko Kasandry – zapowiedziała Orionowi. – Nawet jeśli Mojry zobaczą mnie w Podziemiu, nie zdołają przemówić przez nią i może uda mi się to odkręcić.
Skinął głową ze zrozumieniem.
– Poproś Lucasa, żeby oddał mi Ajaksa. Proszę, Heleno. Błagam! – łkała Dafne. Złapała córkę za rękę. Jej misterny plan legł w gruzach, ale wciąż usiłowała odzyskać ukochanego. Helena zastanawiała się, czy gdyby chodziło o Lucasa, potrafiłaby zachować się inaczej. Miała nadzieję, że tak, a jednak w to wątpiła.
Wyrwała się matce i zniknęła w wirze powietrza tak lodowatego, że na podłodze kuchni została warstewka szronu.
Ostre igiełki szronu zdążyły się już prawie roztopić, gdy do Dafne dotarło, co musi zrobić, i wystrzeliła w kierunku drzwi kuchennych.
– Dokąd to? – spytał ostro Orion i stanął jej na drodze.
– Chcę się dowiedzieć, co się dzieje w obozie wroga, i spróbować załatwić dla Heleny więcej czasu.
Usłyszała, jak Kastor mówi Orionowi, żeby ją puścił, i już bez przeszkód ruszyła w kierunku plaży.
Kiedy dotarła do linii frontu, zmieniła twarz, żeby się nie zdradzić. Pamiętając, że po stronie Tantala są Myrmidonowie, zmieniła także swój zapach.
Wspięła się na wzniesienie, żeby z góry ocenić sytuację. Na plaży zgromadziło się zdecydowanie zbyt wiele osób, setki kobiet i mężczyzn. Kiedy Dafne przyjrzała się dokładniej, okazało się, że to nie tylko Sukcesorzy. Z centrum miasta i z najróżniejszych jednostek pływających, które przybiły do brzegu, przybywali zwykli śmiertelnicy i stawali po stronie bogów.
Niektórzy z boskich żołnierzy zaczęli już spychać oddziały Oriona na południe i zachód. Do brzegu dobijały najróżniejsze łodzie. Jachty, kutry rybackie, a nawet małe łódki wiosłowe przypłynęły, by wesprzeć Tantala w walce dla Olimpu. Oczywiście większość z nich to śmiertelnicy i wystarczyłaby garstka uzbrojonych Sukcesorów, żeby ich unieszkodliwić, ale wtedy straty w ludziach byłyby porażające. Ale dlaczego w ogóle śmiertelnicy tak chętnie dołączali akurat do tej walki? To nie miało sensu.
Dafne zbliżyła się i wtedy do niej dotarło, że śmiertelnicy poruszają się sztywno i nienaturalnie jak kukły. Podeszła jeszcze bliżej i okazało się, że mają szeroko otwarte oczy i martwe twarze. Dafne przeszył dreszcz. Wyglądali jak zombie.
Albo jak zahipnotyzowani.
– Hypnos – mruknęła do siebie. Bóg sennego transu, w którym łatwo przejąć nad kimś kontrolę. Musiał sprzyjać Olimpijczykom.
Nie zaskoczyło jej, że bogowie zmuszają do pomocy mniejszych bogów, takich jak Hypnos. Mali bogowie nie mogli walczyć i zabijać śmiertelników, ale ich talenty z pewnością pomogą Olimpowi wygrać. Teraz, kiedy droga na Olimp znów została otwarta, mali bogowie będą do końca świata wspierać Olimpijczyków, chyba że Helena wyśle ich do Tartaru. Zdołała wypchnąć tam Aresa, ale ci drobni bogowie wątpili, żeby udało jej się z Zeusem. Uważali, że mają większe szanse, trzymając stronę Olimpu.
Armia zahipnotyzowanych śmiertelników, nadchodzących z lądu i z wody, to dopiero początek. Dafne przejrzała w myślach zbiór pomniejszych bogów i zrozumiała, że lojalnych zwolenników Heleny czekają jeszcze gorsze koszmary. Na świecie istniały prawdziwe potwory. Dafne spotkała w życiu kilka z nich i była pewna, że Zeus nie zawaha się wprowadzić ich do walki.
Przemknęła wśród otumanionych szeregów; ludzie mieli tak oszołomione oczy, że nic nie widzieli nawet w pełnym świetle. Musiała się dowiedzieć, czy bogowie planują wojnę na wielką skalę. Jeśli tak, trzeba znaleźć sposób, żeby opóźnić akcję, a przynajmniej ostrzec Helenę.
Zmieniła się w jedną ze Stu Kuzynów i ruszyła przez szybko rozrastający się obóz. Zaglądała do wszystkich namiotów w poszukiwaniu ludzi, od których mogła się czegoś dowiedzieć. W końcu wpadł jej w ucho znajomy głos i podążyła w tamtym kierunku.
– Bogów nic nie mogło uszczęśliwić bardziej niż śmierć Hektora i Matta – powiedziała Claire głosem przepełnionym goryczą.
Dafne przysunęła się do namiotu i nadstawiła ucha.
– Tego właśnie chcą. Żebyśmy się powyrzynali co do jednego – westchnęła Ariadna. – To niedopuszczalne. Matt nie mógł o tym wiedzieć. Bogowie uwielbiają obserwować, jak kochający się ludzie walczą na śmierć i życie.
– Nie tak miało być. Musimy uciekać, Ari. Natychmiast – szepnęła ze strachem Claire. – Matt został wykiwany przez bogów. Tak samo jak my.
Dafne słyszała już dość. Wpadła do namiotu, a kiedy zobaczyła zdumione miny obu dziewczyn, zmieniła twarz na prawdziwą.
– Mogę wyprowadzić stąd Claire – powiedziała szybko, a one gapiły się na nią, zdumione, oniemiałe. Nie zwracała na to uwagi i mówiła dalej: – Claire jest śmiertelniczką, więc nie stanowi dla nich zagrożenia. Ale co do ciebie, Ariadno... Przykro mi. Twoja obecność jako Uzdrowicielki jest znacznie cenniejsza. Nie mogą pozwolić, żebyś odeszła, musisz tu zostać.
– Dlaczego mamy ci zaufać? – spytała Claire z wyrazem obrzydzenia na twarzy. – Trułaś pana Hamiltona!
– Rzeczywiście, zapomniałam, że przecież żadna z was nigdy nie zdradziła ludzi, których kocha. – Lodowate słowa Dafne sprawiły, że Claire i Ariadna aż się cofnęły.
– To nie tak... – zaprotestowała słabo Ariadna.
Dafne przerwała jej ruchem ręki. Wiedziała, że wszystko, co teraz powie Ariadna, będzie tylko usprawiedliwieniem jej zachowania, a nie konstruktywną pomocą w rozwiązaniu problemu.
– Czego się dowiedziałyście, co mogłoby pomóc sprawie Heleny? – spytała niecierpliwie.
Dziewczyny popatrzyły po sobie, porozumiewając się wzrokiem. Pierwsza odezwała się Claire.
– Wiemy dużo – przyznała. – Ale nie sadzę, żebym miała ochotę dzielić się tym akurat z tobą.
– Nie oczekuję, że mi zaufasz, Claire. Ale jeśli zaprowadzę cię do Oriona, czy jemu powiesz? – Dafne błagalnie wyciągnęła do niej ręce.
– Tak. – Claire zdecydowanie pokiwała głową. – Ale co z Ariadną?
– Nie martw się o mnie. Jestem tu z ojcem. Przekaż ode mnie Jazonowi... – Zamilkła, a jej oczy znów napełniły się łzami. – Wytłumacz mnie.
– Dobrze. – Claire niepewnie wzruszyła ramionami. – I tak pewnie nie będzie chciał ze mną rozmawiać.
Przyjaciółki objęły się, wyszeptały słowa pociechy i wsparcia, a potem Claire odwróciła się z twardym spojrzeniem i taką samą determinacją, jaką Dafne widziała u niej, gdy była małą dziewczynką.
– Co mam zrobić, żeby się udało?
– Wyglądaj jak jeniec – odparła Dafne, złapała Claire za szyję i brutalnie wyprowadziła z namiotu.
Natychmiast zmieniła twarz, żeby wyglądać jak jedna z dziewczyn z Domu Rzymskiego, jedna z nielicznych, które opowiedziały się przeciwko Orionowi, jak przypomniała sobie Dafne, i na pokaz przeprowadziła Claire przez obóz jako swojego jeńca.
Myrmidonowie zareagowali natychmiast, jak zwykle.
– Czemu nią pomiatasz? – spytał ten nazywany Telamonem. – Była lojalna mojemu panu aż do końca.
– I wygląda na to, że ani chwili dłużej. Od śmierci twojego pana jej serce jest pełne wątpliwości – odparła Dafne i spojrzała na pierś Claire tak, jak ludzie z darem odczytywania uczuć. – Zapytaj kogokolwiek z Domu Rzymskiego. Ta dziewczyna mocno się waha. Nie jest już przekonana, że Tyrana należy zabić.
– Więc musi zginąć – orzekł Telamon i ze smutkiem pokiwał głową.
Dafne poczuła, że Claire zadrżała, ale nie próbowała uciekać.
Dafne wielokrotnie marzyła, że ma córkę, która nie jest do niej aż tak podobna. Claire wydawała się doskonała. Bystra, silna, odważna... i nie miała przeklętej Twarzy.
– To nie będzie konieczne – odparła nonszalancko Dafne i mocno przycisnęła do siebie dziewczynę, żeby Myrmidonom nie przyszło do głowy odbicie jej. – Wciąż może się przydać. Prowadzę ją do Hypnosa, żeby zmienił jej umysł.
Telamon spojrzał sceptycznie na Claire. Widział tylko chudą śmiertelniczkę, która może zostać rozerwana na strzępy przez byle Sukcesora.
– Całe życie przyjaźniła się z Tyranem – przypomniała kusicielsko Dafne. – Może znać plan naszego wroga.
Wyraz twarzy Telamona się zmienił.
– A więc zabierz ją do Hypnosa – powiedział, kiwając głową. – Jest w porcie w centrum miasta, rekrutuje śmiertelników przypływających ze stałego lądu.
Dafne i Claire pospieszyły przez obóz. Rozrastał się w niebywałym tempie. Claire rozglądała się zszokowana liczbą ludzi. Namioty zajmowały całe wybrzeże. W mglistym nadmorskim powietrzu słychać było szczęk zbroi, a nad obozem unosił się zapach ognisk. Burzowe chmury Zeusa zaciemniały popołudniowe niebo, a Posejdon wzburzył ocean i wysłał gniewne fale, żeby rozbijały się o brzeg.
– Przecież minęło zaledwie kilka godzin – wymamrotała Claire.
– To bogowie, moja droga. Mogą przyspieszyć bieg spraw.
Claire odwróciła głowę i zagapiła się na jednego z zahipnotyzowanych rekrutów o pustych oczach.
– Ja go znam! – wyszeptała w panice i omal nie pokazała palcem chłopaka ze skórzanymi amuletami. – Chodzi do mojej szkoły, do starszej klasy.
– Jeśli przeżyje, nic nie będzie pamiętał. – Dafne zmusiła dziewczynę, żeby szła jak więzień.
– Moi rodzice! – Głos Claire nagle się załamał.
– Najlepsze, co możesz teraz zrobić, żeby ich ochronić, to pomóc Helenie – powiedziała Dafne.
– Chciałam to powstrzymać. – Claire wskazała na rozrastającą się armię.
– Wiem – odparła Dafne i lekko nią potrząsnęła, żeby ją uspokoić.
Obok nich przemknął Hermes. Miał oczy i uszy otwarte, zbierał informacje, które mógłby przekazać Zeusowi. Przez chwilę jego spojrzenie spoczęło na Claire, ale szybko odwrócił wzrok i pobiegł dalej. Dotarły już na ziemię niczyją, pas pomiędzy dwoma obozami, i zaczęły biec w stronę namiotu Oriona.
W połowie drogi niebo pociemniało, jakby po słońcu przesunął się cień. Dafne spojrzała w górę i zobaczyła rój myrmidońskich strzał – mknęły w niebo ku jakiemuś celowi.
– Dalej, rusz się! – warknęła Dafne i popchnęła Claire naprzód. Strzały dotarły do szczytowego punktu i zaczęły w morderczym pędzie opadać na ziemię.
Helena spodziewała się, że wyląduje w jakimś dobrze sobie znanym miejscu Podziemia. Na przykład na nieskończonej plaży, która nigdy nie prowadziła do morza, na polu kości Lodowych Olbrzymów, po którym ją i Oriona ścigał Cerber, albo na koszmarnych Łąkach Asfodelu, gdzie wygłodniałe duchy karmiły się białymi kwiatami. Ale znalazła się w jakiejś wielkiej sali; nigdy wcześniej jej nie widziała.
Z czarnej marmurowej posadzki strzelały w górę doryckie kolumny. Wyglądały jak martwy las sięgający w bezkresną przestrzeń. W ogromnych lampach z brązu palił się złoty ogień, pachnący jaśminem i ambrą. Powietrze było suche jak na pustyni. Klejnoty w ozdobnych wgłębieniach w kolumnach chwytały światło i odbijały je tak, że wszędzie wokół Heleny pojawiały się małe tęcze – nocne tęcze, które powstawały bez deszczu i słońca.
Wcześniej tylko raz Helena widziała tak skrzące się powietrze. Wtedy, gdy Lucas uczynił ją niewidzialną.
– Lucasie? – krzyknęła, a jej głos odbił się wśród licznych kolumn pałacu Hadesa, bo uznała, że to musi być to miejsce.
– Jestem tu – odparł.
Pobiegła za jego głosem, a echo jej kroków na posadzce odbijało się na wszystkie strony od kamiennego lasu kolumn. Dotarła na sam początek sali i wyhamowała u stóp gigantycznego tronu z białego marmuru, który stał na podium. Wyrzeźbione na nim postacie setek szkieletów wiły się w agonii i podtrzymywały pana, który je tu przyjął.
Lucas siedział na tronie śmierci, a czarne cienie spowijały go jak opary smoły. Helena chciała odszukać jego serce, ale tam też zobaczyła tylko ciemność.
– Och, Lucasie – powiedziała z lękiem. – Coś ty zrobił?
– Jedyne, co mogłem, żeby się do czegoś przydać.
– Zwykle masz rację, ale tym razem tak bardzo się mylisz. – Zacisnęła pięści.
– To Hektora wszyscy potrzebują. Nie mnie.
– Ja ciebie potrzebuję.
– Ty masz Oriona.
– Nie mam Oriona. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
– Heleno... – Westchnął strudzony, jakby nie chciał znów tego słuchać.
– Wiem, że pan umarłych powinien osądzać ludzkie serca. Osądź więc moje. – Zaczęła wspinać się po schodach prowadzących do tronu. – Spójrz na mnie, Lucasie. Kłamię?
Obserwował ją, kiedy się zbliżała, a w jego oczach pojawiły się wątpliwości.
– Nie jestem z Orionem – mówiła dalej i powoli pokonywała kolejne stopnie. – Nigdy z nim nie byłam... i nigdy nie będę. A wiesz dlaczego? Bo nie mogę kochać nikogo tak jak ciebie. A naprawdę starałam się z całych sił pokochać Oriona.
– Tak, nie wątpię. – Lucas chciał, żeby to zabrzmiało karcąco, ale nie mógł ukryć nutki rozbawienia.
– Nie udało się. Tak jakbym miała w głowie wmontowanego na stałe zagłuszacza. Nie mogę nawet umówić się z innym kolesiem, żeby nie usłyszeć jego wkurzającej gadki, że jestem kretynką i wszystko psuję. – Weszła jeszcze trochę wyżej, a żartobliwy ton znikł z jej głosu. – Tylko ciebie będę kochała. Tylko ciebie mogę kochać bez reszty. Ty jesteś dla mnie.
Odwrócił wzrok i przełknął ślinę.
– No więc kochamy się. I co z tego? To nie zmienia faktu, że nie możemy być razem.
Brzmiał przekonująco, ale nawet gdy to mówił, zwątpienie na jego twarzy stawało się coraz wyraźniejsze, jakby sam przestawał w to wierzyć. Jakby nigdy do końca nie rozumiał, dlaczego nie mogą być razem.
Helena pokonała kilka ostatnich stopni, ale ciężar tego, co miała mu przekazać, przytłoczył ją nagle i spowolnił jej ruchy.
Wiedziała, jak to jest, gdy ma się złamane serce. Lucas raz jej to zrobił. Ale to, co teraz czuła, nie było proste i oczywiste jak pojedyncze cięcie, od którego człowiek od razu umiera. Teraz w jej uczuciach tkwiły ciernie i jakkolwiek rozpatrywała w myślach sytuację, za każdym razem natykała się na coś, co sprawiało jej ból.
Przeszła przez podium do tronu i usiadła Lucasowi na kolanach. Kiedy się do niego przytuliła, zdrętwiał z zaskoczenia, ale jej smutek tak go przeniknął, że odruchowo przyciągnął ją do siebie. Nie mogła się zmusić, żeby powiedzieć to na głos, więc objęła go za szyję, przysunęła usta do jego ucha i wyszeptała prawdę.
Czuła, jak Lucas dygocze z emocji po tym, jak usłyszał o desperackim planie Dafne, który miał doprowadzić do wskrzeszenia Ajaksa. Helena nie była do końca pewna, co mu powiedziała. Pozwoliła po prostu, żeby cały ten bałagan przybrał formę słów i wypłynął z jej ust. Kilkakrotnie zadrżał, kilka razy tracił oddech, gdy przyswajał nowe informacje. Wreszcie, kiedy zaczęła tłumaczyć się ze swojego zachowania wobec Oriona na plaży i wymówiła słowo „Tarcza”, odsunął się i położył palec na jej ustach.
– Nie mów nic więcej – szepnął. Wiedział, że kiedy nie ma przy niej Oriona, wszelka nadzieja na pokonanie bogów jest zagrożona. – Nawet o tym nie myśl tutaj. Idź natychmiast do Oriona.
– Bez ciebie nigdzie nie pójdę.
– Wracaj tam, Heleno – nakazał ostro, ale zamiast ją odepchnąć, przytulił mocniej. – Ja muszę tu zostać. Złożyłem obietnicę. – To słowo ledwie przeszło mu przez gardło, gdy uświadomił sobie skalę swojej pomyłki.
– Ale, Lucasie, bogowie twierdzą, że skoro cię nie ma, to na pewno zginąłeś i wcale nie wygrałeś pojedynku. Tu już nie chodzi o mnie i o ciebie. Musisz wrócić i się pokazać, bo inaczej wyślą przeciwko nam armię Tantala.
– Mój braciszek i tak naśle na was armię, cokolwiek zrobicie, siostrzenico. Jeśli Lucas udowodni, że żyje, Zeus znajdzie inny pretekst do ataku – wtrącił się Hades ze smutkiem.
Helena zeskoczyła z kolan Lucasa i stanęli bok siebie, trzymając się za ręce, a Hades szedł ku nim po schodach.
– Wiedziałeś o tym? – spytała go Helena. – O Dafne? Wiedziałeś, co ona robi?
– Widzę wiele, ale nie wszystko – odparł i pokręcił głową. – Nie ma istoty wszechwiedzącej. Nawet Mojry bywają blokowane przez Nemezis.
– Potrzebuję go – szepnęła i ścisnęła dłoń Lucasa.
– Mówiłem mu to samo kilkakrotnie, ale nie słuchał. – Hades odwrócił wzrok. – Bez względu na uczucia, jakimi darzę was oboje, nie mogę go zwolnić. Złożył przysięgę, która mnie także zobowiązuje.
– Nie powinien składać tej przysięgi. Nie może być twoim następcą. – Helena odsunęła się od Lucasa i podniosła głos. – Wezwę erynie, żeby wysłuchały mojego zażalenia. On nie nadaje się do rządzenia umarłymi.
– Mądra dziewczyna – mruknął Hades pod nosem z takim podziwem, jakby taktyka Heleny wcześniej mu nie przyszła do głowy.
Gdy trzy dziewczynki, które kiedyś były eryniami, wyłoniły się z ciemności za tronem, Hades uśmiechnął się do Heleny z dumą. Erynie były jakby prawniczkami Podziemia, miały ogromną moc i wiele zawdzięczały Helenie.
Ustawiły się po prawej stronie tronu Lucasa, a Hades stanął po lewej. Najmniejsza dziewczynka uśmiechnęła się przelotnie do Heleny, a ta odwzajemniła uśmiech i mało brakowało, a pomachałaby do niej jak do znajomej.
Dziewczynka przybrała poważny wyraz twarzy i odwróciła wzrok. Może Helena uwolniła je od cierpienia, ale wiedziała już, że zrobią to, co będzie słuszne, nie zważając na wolę Heleny.
– Niech osądzą umarli – powiedziały chórem.
Powietrze zadrżało od oddechów dusz, które pojawiały się wokół Heleny i Lucasa i potrącały ich, przechodząc obok. W jednej chwili sala wypełniła się setkami, tysiącami, miliardami dusz. Płynęły pod ciemne sklepienie i kryły się w najdalszych kątach.
– Poznajmy zalety kandydata – oznajmiła liderka erynii, wystąpiła naprzód i wyciągnęła blade ramię w kierunku Lucasa. – Przede wszystkim jest inteligentny. Dowód? Jako jedyny zaoferował Hadesowi to, czego ten pragnął, czyli swoją kandydaturę na jego miejsce. Jeśli chodzi o inteligencję, ten kandydat jest najlepszy, jakiego kiedykolwiek widziałyśmy.
Helena zagryzła wargę i zmarszczyła brwi. Oczywiście, Lucas był najmądrzejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek poznała. Na tyle inteligentnym, żeby udźwignąć rządy nad tak dziwnym miejscem jak Podziemie.
– Ma moc panowania nad cieniem i może stać się niewidzialny. Może chodzić wśród żywych niezauważony, tak jak Hades – dodała ta erynia, która według Heleny zawsze najbardziej jęczała. I znów Helena nie miała kontrargumentu.
W powietrzu rozległy się ciche trzaski, jakby paliły się liście; to konferowali umarli.
– Jest Kłamstwowidzącym i potrafi osądzać serca, a pan umarłych to właśnie musi robić – dopowiedziała najmniejsza z erynii takim tonem, jakby było jej smutno podawać argument na niekorzyść Lucasa. – I jest nieśmiertelny.
– Nie, nie jest – zaprotestowała natychmiast Helena.
– To prawda. Nie może zachorować, zestarzeć się ani zginąć w naturalnej katastrofie czy w starciu z bronią. – Liderka erynii przypomniała o tym ławie przysięgłych złożonej z umarłych, jakby odgrywała rolę moderatorki dyskusji. – Tli się w nim jednak światło nieśmiertelności. Umarli je widzą.
Helena usłyszała, jak Lucas głośno łapie powietrze, a potem odwraca się ku niej, żeby zadać milion pytań. Wyciągnęła rękę, żeby niczego nie mówił, i sama się odezwała.
– Rozumiem. To prawda. Nie może zostać zabity przez czynnik zewnętrzny. – Skinęła, głową. – Ale mimo to może umrzeć. W przeciwnym razie Hekate nie dopuściłaby go na ring, żeby stoczył pojedynek z Mattem. Jako nieśmiertelny nie mógłby z nim walczyć.
– Helena mówi prawdę – orzekł Hades. Zadziwił ją swoją uczciwością, a wiedziała, że sprawiedliwość to jedna z najważniej szych dla niego wartości. – Hekate nigdy nie zgodziłaby się, żeby nieśmiertelny walczył w pojedynku ze śmiertelnikiem. Musi istnieć coś, co zdoła zabić Lucasa.
Erynie dyskutowały szeptem między sobą. W końcu ta jęcząca odezwała się głośniej:
– Jeśli to jakaś sztuczka i może zostać zabity przez coś, co jest nieosiągalne, na przykład przez miecz z kruszcu, który nie istnieje, będzie postrzegany jako nieśmiertelny.
– Chcemy dowiedzieć się, co go może zabić – dodała liderka.
– Jego wola – odparła Helena. – Jeśli nie będzie chciał dłużej żyć, umrze. Wybór należy do niego. Nikt nie odbierze mu tej możliwości. – Spojrzała na Lucasa, żeby sprawdzić, czy nie ma nic przeciwko temu, ale jego twarz pozostawała nieprzenikniona. Odwróciła się więc do zastępów umarłych i mówiła dalej: – Jeśli zechce umrzeć, umrze, a jeśli wy obierzecie go swoim panem, ryzykujecie, że któregoś dnia będzie miał dosyć, zdecyduje się na śmierć i zostawi was samych.
Wśród umarłych powstała wrzawa, zaczęli kręcić się nerwowo. Helena zauważyła, że najmniejsza erynia przechyliła głowę, jakby słuchała jakiegoś głosu.
– Umarli uważają, że jest człowiekiem zbyt wielkiego honoru i nie złamie danego słowa ani teraz, ani nigdy – oznajmiła. – Hades widzi w jego sercu zaangażowanie i ufa mu, a umarli ufają temu kandydatowi i twierdzą, że nie zdecyduje się na śmierć, żeby porzucić ich na łaskę Chaosu.
– A niby skąd ta pewność? On nie chce tu panować – tłumaczyła błagalnym tonem Helena.
– Hades też nie chciał. Ale kandydat sam się na to zdecydował, czym przewyższył Hadesa – zauważyła liderka erynii. Przez chwilę patrzyła na Helenę niepewnie, ale kontynuowała ze spokojem: – Kandydat nie został zmuszony ani przekupiony. Hades zrobił, co w jego mocy, żeby odwieść go od tego pomysłu, ale nie udało się. Z pełną świadomością i dobrowolnie ten oto mężczyzna postanowił zostać Ręką Ciemności. Czy kandydat zaprzeczy?
– Nie – powiedział Lucas. – Nie przeczę.
Helena wiedziała, że nie przyznałby się, że został wprowadzony w błąd, nawet gdyby tak było; to nie w jego stylu zrzucać z siebie odpowiedzialność. Przypomniała sobie, jak złapał ją, gdy dryfowała w kosmosie, i ściągnął z powrotem na Ziemię. Strasznie się pokłócili na jej dachu i ona zapytała, czy to Kastor kazał mu ją odpychać, ale Lucas nie obwinił ojca. Powiedział, że to jego wybór.
Za to poczucie odpowiedzialności kochała go jeszcze bardziej. I tym większe obrzydzenie czuła na myśl o tym, co miała zaraz powiedzieć, czy w to wierzyła, czy nie. Liczyła tylko na to, że nie myli jej przeczucie wobec tego, co usłyszała od Persefony w czasie Halloween.
– Jest inteligentny i lojalny, ma też silne poczucie sprawiedliwości. Posiada wszelkie talenty Hadesa. Ale brakuje mu najważniejszej cnoty – oznajmiła tak głośno, żeby słyszała każda dusza. – Orion i ja przeszliśmy test erynii. Okazaliśmy im współczucie i uwolniliśmy je, a umarli uznali, że jesteśmy godni objęcia rządów. Lucas nie zdał tego testu. – Zamilkła i wzięła głęboki wdech, bo wiedziała, że tym, co mówi, krzywdzi Lucasa i prawdopodobnie zmienia sposób, w jaki na nią patrzy. Mimo to doszła do ściany i musiała sięgnąć po ten argument. – Lucas nie zasługuje, żeby być panem umarłych, bo nikomu nie okazał współczucia – ogłosiła.
Zaskoczony Lucas odwrócił głowę w jej stronę. Nie odwzajemniła spojrzenia, ale czuła, że na nią patrzy. Erynie rozmawiały cicho. Przez cały ten czas Lucas wpatrywał się w nią, a ona ani drgnęła.
– Oddał się w zamian za kuzyna – sprzeciwiła się liderka erynii. – To wymagało współczucia.
– To poczucie winy – odparła Helena i celowo stanęła przodem do Hadesa, żeby mógł odczytać w niej prawdę. – Kiedy zginął Hektor, zobaczyłam w sercu Lucasa poczucie winy, smutek i rezygnację. To te emocje skłoniły go do złożenia Hadesowi propozycji. Nie współczucie. A jeśli właśnie współczucie umarli poczytują za cnotę naczelną, Lucas nie zasługuje na panowanie nad nimi.
Umarli naradzali się, a ich głosy szumiały i szeleściły jak wiatr w suchych trawach. Helena nie mogła się zmusić, żeby spojrzeć na Lucasa. Miała tylko nadzieję, że któregoś dnia jej wybaczy. Zamiast tego popatrzyła na Hadesa, który obserwował ją z uśmiechem. Chciała mu powiedzieć, jak jej przykro, że gra przeciwko niemu, ale wiedziała, że nie musi. Na pewno odczytał żal w jej sercu.
Liderka erynii znów przechyliła głowę, żeby wysłuchać wyroku umarłych.
– Kandydat został uznany za niegodnego – obwieściła, a Helena o mało nie upadła, takiej doznała ulgi. Ale Erynia jeszcze nie skończyła: – Jednak musi wypełnić obietnicę.
– Jak to? – spytała Helena unoszących się w powietrzu dusz. Choć bardzo się starała, nie rozumiała ich szeptanej mowy.
– To oznacza, że któregoś dnia Ręka Ciemności będzie musiała zastąpić Hadesa – wyjaśniła najmniejsza z erynii. – Nie może rządzić, dopóki nie okaże się godzien, ale pewnego dnia będzie musiał poddać się testowi umarłych i jeśli go zda, zajmie miejsce Hadesa w Podziemiu.
Helena nie mogła wykrztusić słowa. Przetrząsała umysł w poszukiwaniu jakiegoś kontrargumentu, czegoś, co mogłoby podważyć przysięgę Lucasa, ale nic jej nie przyszło do głowy.
– Heleno – szepnął jej do ucha Lucas. – Daj spokój. Jest w porządku.
– Nie, nie jest! – syknęła. – Bo pewnego dnia zostaniesz tu wezwany. Nie wiadomo kiedy ani jak, ale nagle umarli wywołają twój numer i będziesz musiał zejść do Hadesu.
Lucas roześmiał się cicho i pokręcił głową.
– Heleno, takie jest życie. Każdego to czeka. A ja po prostu będę musiał żyć tak, jakby każdy dzień był moim ostatnim na Ziemi. To się da zrobić. – Spojrzał na Hadesa, a w jego oczach lśniło wewnętrzne światło, którego nie widziała od tygodni. – Dziękuję.
– Idź już. Natychmiast – odparł grobowym głosem Hades. – Oboje musicie wrócić na Ziemię. Aha, Heleno... Nie pozwól Zeusowi wygrać. Bez względu na to, co będziesz musiała zrobić, żeby go powstrzymać, zrób to.
Westchnęła i skinęła głową, bo wiedziała, co Hades ma na myśli, ale nie była pewna, czy znajdzie na to dość siły, wiedząc, że któregoś dnia Lucas zostanie wezwany, żeby panować światem umarłych. Czy zniesie przyszłość ze świadomością, że jeśli chce być z Lucasem, musi żyć w Hadesie? Ze skończy jak Persefona?
– Dziękuję raz jeszcze, wuju – powiedziała. – Przekaż swej królowej wyrazy miłości.
Helena i Lucas pojawili się na plaży. Helena miała nadzieję wylądować jak najbliżej Oriona, więc uznała, że najlepiej zjawić się niedaleko areny, na której odbywają się pojedynki. Myślała, że pole bitwy będzie niewiele większe niż wówczas, gdy opuszczała to miejsce, i bez trudu znajdzie drogę do Oriona. Nie mogła się bardziej mylić.
Kiedy postawili stopy na lodowym kręgu, okazało się, że są pośrodku gigantycznego obozu wojennego, gdzie kłębią się tysiące wojowników. Sukcesorzy, Myrmidonowie i śmiertelnicy przygotowywali się do walki.
– Ale numer – wystękała Helena. Z trudem łapała oddech, gdy obserwowała miasto namiotów, które wyrosło na plaży.
Zauważyła pana Tanisa ze sklepu z narzędziami – ostrzył miecz na ogromnym okrągłym kamieniu. Jego oczy wydawały się puste, wyglądał dziwnie. Już miała do niego zawołać, kiedy Lucas ostro szarpnął ją za rękę.
– W górę! – warknął groźnie i poderwał ją w powietrze. Kiedy zmagała się z grawitacją, przefrunął obok niej, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. – Zły kierunek! – krzyknął i skierował ich w stronę lądu.
Z góry Helena widziała dwa obozy, ale wciąż nie mogła pojąć skali tego wszystkiego. Przez chwilę dryfowali, studiując nową mapę, rozrysowaną na najbardziej wysuniętej na zachód plaży Nantucket. Brzeg od Siasconset aż do Sesachacha Pond był upstrzony namiotami armii Tantala. Orion i jego żołnierze zostali zepchnięci pod wydmy i tłoczyli się na wzniesieniu, żałośnie zdziesiątkowani. Helena słyszała, że Lucas szepcze coś do siebie, jakby zapamiętywał listę rzeczy do zrobienia później.
– Przecież dopiero co stąd zniknęliśmy – jęknęła oszołomiona. Tam na dole było za dużo ludzi, za dużo namiotów. – Jakim cudem to się stało tak szybko?
– Hefajstos ma pod Olimpem taki zapas broni, że mógłby uzbroić każdego mężczyznę, każdą kobietę i każde dziecko świata – odparł Lucas, ale myślał o czymś innym.
Helena widziała, że rozgląda się wokoło, a jego usta poruszają się, jak gdyby liczył namioty i wyznaczał trasy zaopatrzenia.
Obok nich zaczęły śmigać strzały. Kilka otarło się o Helenę, a Lucas odruchowo odciągnął ją z trajektorii ich lotu. Zauważył ich oddział Myrmidonów i za chwilę w powietrzu zaroiło się od strzał.
– Nic mi nie jest – powiedziała i odgarnęła z twarzy deszcz grotów. Dotknęła złotego serduszka, które nosiła na szyi, żeby przypomnieć Lucasowi, że jest chroniona przed wszelką bronią. – One tylko kłują, ale nie mogą mnie zabić. Ani ciebie.
Lucas beznamiętnie patrzył na strzały odbijające się od niego. Helena zajrzała mu w serce i zobaczyła, jak w jego wnętrzu kotłuje się kilka różnych emocji.
– Jesteś na mnie zły? – spytała z rozpaczą i położyła dłoń na jego piersi. Spojrzał na nią, ale oczy miał tak dzikie, że nie potrafiła stwierdzić, jakie myśli chodzą mu po głowie. – Wiem, że uczyniłam cię niemal nieśmiertelnym bez twojej zgody. Nadal jednak wszystko zależy od ciebie. Jeśli zechcesz umrzeć, możesz to zrobić w dowolnej chwili. Ale nie teraz! Ewentualnie kiedyś, w przyszłości. Pamiętaj tylko, że możesz.
Lucas skrzywił się, najwyraźniej skołowany.
Tuż obok nich przeleciała wystrzelona z katapulty płonąca kula, ale żadne nie zwróciło na nią uwagi. Kolejny rój strzał zaciemnił niebo wokół, ale dla Heleny to było tylko tło, teraz, kiedy wreszcie mogła wyjaśnić Lucasowi całe zajście.
– A to... co mówiłam o twoim braku współczucia... – ciągnęła dalej, a jej oczy nagle napełniły się łzami. – Zrozum, że wcale tak o tobie nie myślę. Powiedziałam to wyłącznie dlatego, że nie zostałeś poddany takiej próbie, jak ja i Orion. Tylko to mi przyszło do głowy z rzeczy, które rozstrzygnęłyby sprawę, jedyny powód, dla którego umarli mogliby odrzucić twoją kandydaturę.
Twarz Lucasa pozostawała nieprzenikniona. Rzeczywiście, tak jak Helena się obawiała, jej słowa wypowiedziane na procesie zmieniły sposób, w jaki Lucas na nią patrzył. Chcąc go ocalić, sprawiła, że przestał ją kochać. Po jej policzkach popłynęły łzy.
– Nienawidzisz mnie, prawda? Ale musiałam wytknąć ci jakąś wadę, choć ryzykowałam, że to zmieni twoje uczucia do mnie. Musiałam sprowadzić cię z powrotem, nawet jeśli to by oznaczało, że cię stracę.
– Nie straciłabyś mnie, Heleno, choćbyś bardzo chciała. – Pociągnął ją za rękę, żeby znalazła się bliżej. – A tak w ogóle, to zgadzam się z tobą. Mógłbym okazywać więcej współczucia. Nigdy nie oczekiwałem, że będziesz mnie uważała za ideał. Wiem, że nim nie jestem.
– Dla mnie jesteś.
– To najważniejsze – szepnął – moja niekuzynko Heleno.
Przez moment Helena bała się, że Lucas tego nie zrobi.
Już tyle razy miała nadzieję, która się nie spełniała, że w końcu zwątpiła. Ale stało się. Zanurzył dłonie w jej włosach, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
Przez niebo przefrunęły płonące strzały i gigantyczne pociski, cuchnące jak roztopiony asfalt. Wokół nich raz po raz coś eksplodowało, ale Helena miała to gdzieś. Była w domu i nigdy więcej nie chciała go opuścić.
Objęła Lucasa desperacko, a ich pocałunek stawał się coraz bardziej dziki. Strzały śmigały w tę i z powrotem, bo żołnierze Oriona odpowiedzieli na atak Myrmidonów. Lucas zauważył, że znaleźli się w krzyżowym ogniu, i przerwał pocałunek, ale wciąż trzymał Helenę blisko siebie.
– Dokończymy później – obiecał bez tchu i na moment przycisnął czoło do jej czoła, żeby się uspokoić. Potem odwrócił się i poprowadził ją z powrotem na ziemię.
Mknęli szybko, unikając kłującego ostrzału najskuteczniej, jak mogli. Wreszcie wylądowali po swojej stronie obozu. Łucznicy wypuszczali jedną strzałę za drugą. Zbroje brzęczały, a skóra trzeszczała. Armia Sukcesorów, choć mała, stawiła czoło pierwszej fali armii Tantala – trzydziestu trzem Myrmidonom, którzy stanęli naprzeciwko nich za szerokim pasem plaży, a Tantal, jako ich dowódca, znajdował się z tyłu.
Krzykiem wydawał im rozkazy. Helena stwierdziła, że musi oddać mu sprawiedliwość. Od kilku miesięcy był jej koszmarem, ale na pewno nie był tchórzem.
Kiedy tylko Helena i Lucas wylądowali, podbiegli do nich Orion i Kastor.
– Jakim cudem... ? – spytał Orion Helenę, patrząc, jak Kastor mocno przytula syna.
– Opowiem ci później – odparła.
– Gdzie Hektor? – dopytywał Lucas.
– W moim namiocie. – Orion poprowadził Helenę i Lucasa do środka. – Myśli, że będzie walczył.
– Bo będę – odburknął Hektor z głębi namiotu.
– Jeśli znów dasz się zabić, Hektorze, to kiedy przejmę tron po Hadesie, zafunduję ci koszmarne chwile w Tartarze – zażartował Lucas, kiedy weszli do namiotu.
Pierwsze, co zobaczyła Helena, to sześć zbroi – wisiały na wieszakach, wyglądały jak żołnierze strzegący namiotu.
Brązowa dla Hektora, biała dla Oriona, srebrna dla Kastora, czerwona dla Jazona i czarna dla Lucasa, pomyślała Helena. Trochę dalej była złota zbroja, przygotowana dla kobiety. Ta jest moja, stwierdziła Helena.
Pod stojakami z uzbrojeniem Jazon – blady i roztrzęsiony po uleczeniu brata – owijał bandażem pierś Hektora.
– Lucas! – zawołała Kasandra i podbiegła do niego.
Złapał siostrzyczkę w ramiona i uścisnął. Kuzyni otoczyli go, przytulali i klepali po plecach, ale choć cieszyli się na jego widok, dobrze słyszeli, co powiedział.
– Jak to przejmiesz tron po Hadesie? – Kasandra wypuściła Lucasa z objęć.
– Co się stało? – spytał Kastor Helenę oskarżycielskim tonem, tak jakby wykonała zadanie tylko w połowie.
– Nie było sposobu, żeby wycofać się z obietnicy, którą złożyłem, tato. Ale dzięki Helenie nie muszę jej wypełniać w tej chwili. Więc skupmy się na bitwie. – Lucas ścisnął ramię ojca i odwrócił się do Hektora. – Helena i ja widzieliśmy pole bitwy z góry. Gdzie mapa? – Brzmiał, jakby planował bitwę po raz milionowy.
Kasandra poprowadziła mężczyzn do stolika w kącie i Lucas natychmiast zaczął rozrysowywać schemat obozu wroga. Helena właśnie miała do nich dołączyć, kiedy usłyszała znajomy głos. Był słaby: dochodził z oddali, z ziemi niczyjej pomiędzy obozami.
– Niech mi ktoś pomoże! – krzyczała Claire.
Wyraźnie cierpiała.
– Chichocie? – zawołała Helena i wybiegła z namiotu, ślepo prąc ku granicy. Płonące pociski ze smoły, którymi Myrmidonowie ciskali w Helenę i Lucasa, produkowały kłęby czarnego dymu.
– Tutaj! – wychrypiała Claire. Jej wołanie dochodziło zza zasłony dymnej.
– Heleno, nie! – wrzasnął Orion, ale nie słuchała.
Nieważne, że Claire wybrała Matta, a nie ją. Cierpienie przyjaciółki unieważniło wszystko. Helena wtargnęła na ziemię niczyją.
Kiedy tylko postawiła stopę za linią swojego terytorium, spadła na nią nowa fala strzał – sygnał ostrzegawczy Myrmidonów.
– Lennie! – zawyła Claire, a jej głosem szarpał ból.
Przyjaciółka była gdzieś na wydmach, ale Helena jej nie widziała. Z góry spadało zbyt wiele strzał, a w krzakach dzikiej róży i wśród nadmorskich traw wybuchały kolejne pożary.
Helena poczuła, że wzbiera w niej potężny paroksyzm mocy, zawładnęło nią desperackie pragnienie odnalezienia Claire. Kilka rzeczy stało się jednocześnie. Płomienie zastygły i zasyczały, gdy zmieniły się w parę. Zadął wicher, przepędził dym i odsłonił Claire i Dafne skulone na piasku. Setki strzał zahamowały w powietrzu, a ich brązowe groty balansowały na granicy pola magnetycznego, wytworzonego przez Helenę. Przez chwilę wszystko zamarło w bezruchu.
Helena z sercem w gardle zauważyła, że chociaż Dafne własnym ciałem osłaniała Claire od ognia, obydwie zostały kilkakrotnie postrzelone z łuku.
Claire bardzo krwawiła.
Helena podbiegła do niej, a ręce jej drżały pod wpływem paniki. Za późno zdała sobie sprawę, że wpadając na terytorium niczyje, dała sygnał do walki. Teraz Myrmidonowie mogli zaatakować.
Słyszała, że za jej plecami Lucas, Orion i Hektor wydają okrzyki wojenne – zbierali żołnierzy. Jak jeden mąż rzucili się w wir walki, którą nieświadomie zapoczątkowała Helena. Ale ona widziała tylko Chichota, zapłakanego i trzymającego strzałę sterczącą z jej piersi.
– Zostawcie ją! – krzyknęła Helena bez sensu w kierunku strzał wbitych w przyjaciółkę. Ale one, o dziwo, posłusznie wyskoczyły z ciała. To jednak nie przyniosło nic dobrego. Z ran pociekły strumienie krwi.
Helena dotarła do Claire i Dafne, zanim spotkały się prące ku sobie armie. Przyciągnęła matkę i przyjaciółkę do siebie i wystrzeliła w powietrze. Sekundę po tym Sukcesorzy i Myrmidonowie zwarli się w brzęku mieczy i tarcz.
Kiedy mknęła z Claire i Dafne do Jazona, zerknęła w dół. Kastor, Hektor, Orion i Lucas mieszali się z oddziałem Myrmidonów, choć nie mieli na sobie zbroi. Lucas objął prowadzenie i z furią blokował pchnięcia. Helenę przeszył dreszcz, kiedy widziała, jak gołymi rękami odpycha miecze; choć wiedziała, że żadne ostrze ani żadna strzała nie może go zabić. Cieszyła się, że musi skupić się na locie i nie może na to patrzeć. Po chwili wylądowała w namiocie.
– Mnie nic nie jest – przekonywała Dafne. Dokuśtykała do stolika, żeby usiąść na krześle.
Helena położyła ranną dziewczynę przed Jazonem i Kasandrą. Jazon zareagował natychmiast, dłonie rozświetliły mu się na niebiesko, kiedy zaczął tamować krwawienie Claire, mimo że jego serce kurczyło się z bólu na myśl o tym, co zrobiła.
– Jazonie, zaczekaj – poprosiła Claire.
– Błagam cię, raz w życiu się zamknij – rzucił Jazon ze złością.
Helena zajrzała w jego serce, żółte i posiniaczone, i wiedziała już, jak bardzo dotknęła go zdrada Claire; nie mógł jej nawet patrzeć w oczy.
– Pallas nie będzie walczył z tobą ani z Hektorem – dowodziła uparcie. – Dedal nie stanie do pojedynku z Orionem, a bogowie stracili poparcie większości Sukcesorów po tym, jak zaczęli hipnotyzować śmiertelników. – Krew pociekła jej z ust.
– Zrób coś! – wrzasnęła Helena do Jazona.
– Ma przebite płuco – oznajmił, a Claire wiła się pod jego dłońmi. – Musi leżeć spokojnie.
– Claire, proszę, uspokój się – powiedziała kojąco Kasandra. – Pozwól Jazonowi pracować.
– Nie! – krzyknęła dziewczyna i odepchnęła świecące dłonie Jazona. Próbowała usiąść, ale z jej ust chlusnęła krew. Mimo to wciąż chciała przekazać wiadomość. – Został tylko Tantal, garstka Stu Kuzynów i Myrmidonowie – wydyszała, krztusząc się krwią. – Kieruje nimi Tantal. On dowodzi i jest pilnie strzeżony przez Myrmidonów.
– Postaraj się nie ruszać – powtórzyła Kasandra i delikatnie położyła Claire – Przepraszam. Ari i ja myślałyśmy, że robimy dobrze.
– Wiem – odparł Jazon i musztardowa gorycz, którą Helena widziała w jego sercu, przekształciła się w imponującą czerwono-złotą chmurę. – A teraz mówię po raz ostatni, bądź cicho – szepnął z czułością.
Przesunął lśniące palce nad Claire, żeby straciła przytomność. Helena przez chwilę obserwowała, jak rany zamykają się, a twarz Jazona coraz bardziej blednie z wysiłku. Potem odwróciła się do Dafne.
– Dziękuję, że ją uratowałaś – mruknęła niechętnie.
Dafne skinęła głową i spojrzała na ranę na swoim udzie.
– Nie mam prawa prosić cię o cokolwiek w zamian, ale chciałabym, żebyś zostawiła Tantala mnie.
– Jest twój – obiecała Helena beznamiętnie. Opuściła namiot i wzleciała nad polem bitwy, żeby odnaleźć chłopców.
Najpierw wypatrzyła Lucasa. Walczył u boku ojca. Wiedziała, że nic mu nie będzie i że obroni Kastora. Rozejrzała się za Orionem. Strzały gwizdały obok niej, gdy Myrmidonowie ustawieni za linią frontu zaczęli opróżniać kołczany. Kiedy zauważyli, że strzały tylko się od niej odbijają, odłożyli łuki i z krzykiem wskazywali na to niewiarygodne zjawisko.
Helena odszukała wreszcie Oriona i Hektora – walczyli plecy w plecy. Okrążyło ich sześciu Myrmidonów. Sfrunęła w ich kierunku i kiedy znalazła się w odpowiedniej odległości, wyrwała miecze z rąk wroga. Sześć mieczy wystrzeliło w powietrze i tam zawisło, a Helena z łupnięciem przypominającym trzęsienie ziemi wylądowała obok Hektora i Oriona.
Jednak jej przybycie nie wywołało zamierzonego efektu. Myrmidonowie, zamiast uciec, zaczęli się zbliżać.
– Tyran! – śpiewali chórem i sunęli ku niej jak wcielenie nienawiści. – Zabić Tyrana!
– To nie było najlepsze posunięcie, księżniczko – fuknął Hektor. Potem z wściekłością zwrócił się do Oriona: – Zabierz ją z pola bitwy!
Zanim Helena zdążyła się zorientować, dlaczego Hektor jest taki wkurzony, Orion przerzucił ją sobie przez ramię i zaczął biec do namiotu. Odbijała się od jego pleców, ale zdołała podeprzeć się na tyle, żeby zobaczyć cały oddział złożony z trzydziestu kilku wpatrzonych w nią Myrmidonów, i wtedy zrozumiała.
Może na szachownicy królowa to najbardziej wszechstronna figura, ale jeśli zostanie zbita, gra się nie kończy. Szach i mat jest dopiero wtedy, gdy dorwie się króla. Dopiero teraz Helena zorientowała się, że ona w tej partii nie jest królową, tylko królem.
Właśnie zastanawiała się nad tym, kiedy zauważyła, że przez pole bitwy biegnie ktoś w złotej zbroi. Jej złotej zbroi.
– Zaczekaj! – krzyknęła i sięgnęła, żeby złapać tę głupią dziewczynę, która postanowiła się w nią wcielić. – To samobójstwo!
Ale dziewczyna nie zatrzymała się, zniknęła w dymie, we mgle i w tłumie walczących.
Kiedy Sukcesorzy z Domu Ateńskiego utworzyli szereg za Orionem i stawili czoło nacierającym Myrmidonom, Helena zdała sobie sprawę, że tą postacią w złocie może być tylko jedna osoba. Jej matka.
Dafne zaczekała, aż Jazon omdleje z wyczerpania po uzdrawianiu Claire, a Kasandra pójdzie zdobyć jedzenie i wodę, żeby postawić go na nogi. Wtedy zdjęła złotą zbroję z wieszaka. Szybko ją przywdziała, zmieniła twarz na wizerunek Heleny i ruszyła na pole walki.
Wiedziała, że nie wyjdzie z tego żywa, ale nigdy nie przejmowała się swoim życiem. Straciła Ajaksa i w końcu, po tylu długich latach, pogodziła się z tym. Musiała zrobić jeszcze tylko jedną rzecz. Spełnić ostatnią obietnicę.
Przedostanie się przez mrowie zajętych walką wojowników Tantala i podejdzie na tyle blisko, żeby go zabić.
Kilka miesięcy temu oddała za to serce. Oddała serce, żeby Hekate pomogła jej zabić jednego człowieka. Nie miało znaczenia, jakie środki bezpieczeństwa podjąłby Tantal. Hekate, strażniczka rozdroży i progów, przysięgła, że otworzy przed Dafne każde drzwi.
Kiedy Dafne biegła przez terytorium niczyje, miała nadzieję, że Helena uwierzy, iż zrobiła to, żeby jej pomóc. A jeszcze bardziej chciała, żeby tak było naprawdę. Ale znała siebie dobrze. Robiła to głównie z zemsty. To, że mogła przy okazji pomóc Helenie, było jedynie dodatkową korzyścią.
Myrmidonowie skupili się na ściganiu prawdziwej Heleny, którą Orion wynosił poza linię ognia, przewieszoną przez ramię. To upokarzające, ale Dafne wiedziała, że usunięcie córki z pola bitwy jest najlepszym wyjściem. Mimo całej swojej niezwykłej siły Helena nie była urodzoną wojowniczką. Dobrze, że Orion okazał się na tyle przenikliwy, żeby ją stamtąd zabrać.
W przeciwieństwie do swojej dobrodusznej i oszołomionej sytuacją córki, Dafne brała udział w wielu bitwach i potrafiła posługiwać się mieczem. Nie zważając na gojące się szybko rany na udzie i ramieniu, usunęła z drogi kilku przedstawicieli Stu Kuzynów i zaczęła torować sobie drogę do linii wroga.
Okręciła się wkoło, żeby zwrócić na siebie uwagę i odciągnąć przeciwników od Hektora, Lucasa i Kastora. Żaden z ludzi Heleny nie miał na sobie zbroi i musieli się przegrupować. Jedyna szansa w tym, że Dafne uda się odepchnąć wroga. Im dłużej Myrmidonowie będą ścigali prawdziwą Helenę, tym większe prawdopodobieństwo, że Dafne zdoła przedostać się na terytorium wroga i osiągnąć rzeczywisty cel.
Zabiła trzech mężczyzn i poraziła prądem czwartego, zanim jej piorun przyciągnął uwagę Kastora.
– Heleno! – krzyknął. Kiedy zobaczył dziewczynę w otoczeniu coraz większej liczby żołnierzy, ruszył na odsiecz.
– Zostań tam, Kaz! – odkrzyknęła Dafne, specjalnie używając jego dawnego przezwiska. Był inteligentny i szybko zorientował się, że dziewczyna w złotej zbroi to nie Helena, mimo że wyglądała dokładnie jak ona.
Złapał za rękę Lucasa, który już zrywał się do lotu, i szybko wszystko mu wyjaśnił. Obaj wrócili do walki ze Stoma Kuzynami, a Dafne zabiła ostatniego z otaczających ją ludzi.
Przedarła się na pole przeciwników i zmiotła kilku zahipnotyzowanych wrogów. Wszyscy Sukcesorzy i Myrmidonowie już walczyli, ale rezerwy śmiertelników czekały jeszcze na przydział. Dafne nie chciała używać miecza na śmiertelnikach, więc schowała go do pochwy i przeszła na niezagrażającą życiu walkę wręcz.
Nawet gołymi rękami poradziła sobie z rekrutami w kilka sekund. Teraz biegła w stronę skupiska wielkich namiotów, wzywając nieprzyjaciela.
– Tantalu! Rozstrzygnijmy to tu i teraz – krzyknęła jako Helena. – Jedno życie zamiast tysiąca. – W tłumie Dafne słyszała szeptane słowo: „Tyran”. Wierzyli jej. – Twoje życie albo moje. Zakończmy tę wojnę, zanim się zacznie na dobre.
Tantal odsunął połę wejścia do namiotu i wyszedł na zewnątrz w pełnej zbroi. Dafne opuściła przyłbicę i ścisnęła w dłoniach rękojeść miecza.
– Ale ja nie mam pioruna. Nie mogę wywołać trzęsienia ziemi. Nie potrafię latać. – Tantal ruszył w jej kierunku z wyciągniętymi dłońmi, jakby chciał pokazać, że niczego nie ukrywa.
– Miecz kontra miecz – odparła Dafne. – Żadnych mocy. Twoje ostrze przeciwko mojemu.
Cały tłum zamruczał z aprobatą, z wyjątkiem jednej osoby.
– Heleno, nie! – krzyknęła Ariadna. Ojciec powstrzymał ją, żeby nie wyrwała się do Dafne. – To zła decyzja!
– Żadnych mocy i żadnych sztuczek? – upewniał się Tantal bez przekonania. Nie zamierzał stawać z nią do walki, dopóki nie uzyska pewności, że wygra.
– Żadnych – powtórzyła Dafne bez wahania. Zapłaciła już za to kłamstwo swoim sercem.
– Niech zadecyduje Hekate – stwierdził Tantal, rozochocony wizją, że zostanie bohaterem całej bitwy po jednym tylko pojedynku. – Ofiara!
Pallas wystąpił naprzód i rzucił w powietrze pomiędzy Tantalem a Dafne garść szafranu. Pomarańczowy płomień wystrzelił z piasku i uformował owal. Przeciwnicy bez trudu weszli na arenę. Tantal powoli wyjął z pochwy miecz i uśmiechnął się do Dafne.
– Pallas mówił mi, że jesteś fatalnym szermierzem – wyszeptał z lodowatym uśmiechem.
Dafne na sekundę pokazała mu swoją prawdziwą twarz, żeby wiedział, z kim walczy. Kiedy zauważyła, że na ten widok rysy mu tężeją, szybko z powrotem wcieliła się w młodą Helenę i odwzajemniła uśmiech.
– Może zauważysz, że zrobiłam postępy.
Bogowie skwapliwie przybyli na miejsce pojedynku i pozajmowali najlepsze miejsca przy arenie. Tantal obrócił się, żeby oznajmić, że to z Dafne walczy, nie z Heleną, ale napotkał tylko ścianę pomarańczowego ognia. Gdy zrozumiał, że jest za późno, żeby się wycofać, uśmiechnął się smutno do siebie i pokiwał głową.
– Każde zło, jakie kiedykolwiek wyrządziłem, wyrządziłem z miłości do ciebie – powiedział tak cicho, żeby słyszała go tylko Dafne. – Ze wszystkich ludzi akurat ty powinnaś to rozumieć.
– Rozumiem – wyszeptała. – I nienawidzę cię za to, że mnie tego nauczyłeś.
On stał na jednym końcu owalnej areny, ona na drugim. Ustawili się w maksymalnej odległości, co sugerowało, że oboje szykują się do pojedynku zakończonego jednym ciosem. To nie miała być długa walka, pełna misternych kroków i dystyngowanych sztychów. Tak jak średniowieczni rycerze na turnieju albo rewolwerowcy z Dzikiego Zachodu, chcieli pokonać przeciwnika od razu.
Ruszyli na siebie w tej samej chwili i zaatakowali jednocześnie. To trwało moment.
Dafne, nie zwracając uwagi na gorące pchnięcie, które przeszyło jej szyję, jednym ruchem obcięła Tantalowi głowę. Tak jak on Ajaksowi. Widziała, jak głowa toczy się obok niej aż do bariery z pomarańczowych płomieni, a martwe oczy patrzą na nią.
Wreszcie było po wszystkim. Upadła na kolana i słuchała. Dekapitowane ciało runęło na ziemię za jej plecami. Zapadła cisza, potem Dafne rozdzwoniło się w uszach. Poczuła sączące się znajome zimno. Spojrzała w dół i zobaczyła krew, wsiąkającą w piasek wokół niej. Próbowała wziąć wdech, ale zamiast powietrza wciągała słony płyn, jakby oddychała łzami. Zachwiała się i upadła; z rozerwanej szyi buchała krew. Dafne błyskawicznie się wykrwawiała.
Przeszedł jej przez głowę jeden wers z Makbeta: Śpiący i umarli są tylko obrazami.
Ajaks lubił ją rysować, kiedy spała. Był tak niezwykłym artystą...
Orion rzucił Helenę obok Jazona, który spał – albo leżał omdlały – na podłodze przy Claire. Wydawał się tak wściekły, że Helena nie była pewna, czy powinna próbować go uspokoić. Postanowiła zaryzykować przeprosiny.
– Orionie, bardzo cię...
– Cicho! – Podniósł dłoń. Wziął kilka wdechów, żeby się uspokoić, zanim zaczął na nowo: – Coś ty, do cholery, sobie myślała?
– To moja walka, nie twoja. Nie Lucasa. Nie Hektora. Moja. – Wstała i spojrzała na niego, – Chciałam walczyć sama.
– Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że to tak nie działa. Wybraliśmy sekundantów nie bez powodu. Jeśli ty zginiesz, my przegrywamy. Sądziłem, że to zrozumiałe.
– Tak. Helena Trojańska też nie miała wyboru. Musiała siedzieć i pozwolić innym walczyć za nią... A wszyscy wiemy, jak to się skończyło dla Troi – odparła z naciskiem. Orion zamknął usta i odwrócił się w stronę zbroi.
– Wkurzasz mnie, Heleno. – Rozpiął pasek i ściągnął ubranie, żeby móc włożyć zbroję.
Helena szybko ruszyła, żeby mu pomóc.
– Wiem – odparła i naciągnęła Orionowi biały napierśnik. – Bo za bardzo się boję zrobić to, co powinnam.
– To znaczy co? – Wyciągnął ramiona, żeby zawiązała mu napierśnik na bokach. Kasandra pojawiła się pod łokciem Heleny, a bransoletka, którą zrobił dla niej Orion, zabrzęczała uroczo. – Kiciu, a co ty tu jeszcze robisz? – spytał niecierpliwie, jakby wcześniej nie zauważył jej obecności.
– Ja... – zaczęła.
– Wracaj do domu, do Noel i Kate. Tutaj jest dla ciebie zbyt niebezpiecznie – ofuknął ją.
Dziewczynka zawahała się i już miała odłożyć rękawice, które przyniosła, gdy Helena złapała ją za rękę i zatrzymała.
– Kasandra trzyma się blisko ciebie, żeby nie czynić proroctw – przypomniała Orionowi. Chwilę szarpała się z supłami na zbroi, po czym podniosła ręce, poddając się. – I po to, żeby cię w to ubrać. Ja nie mam pojęcia, jak idą te cholerne sznurki.
Wycofała się i pozwoliła Kici zrobić to, o czym ta najwyraźniej marzyła – dotknąć Oriona. Ale on nawet na nią nie patrzył.
– Więc mów dalej. Umieram z niecierpliwości, żeby dowiedzieć się, na co jesteś zbyt tchórzliwa – powiedział głosem pełnym wątpliwości, jakby naprawdę nie wierzył, że Helena może przed czymkolwiek odczuwać strach.
– Boję się uczynić siebie nieśmiertelną – powiedziała łamiącym się głosem. – I to nie prawie nieśmiertelną, żebym mogła dać sobie spokój z życiem, kiedy za tryliard lat mi się znudzi, ale naprawdę całkowicie nieśmiertelną, dopóki gwiazdy nie zgasną. Żebym mogła wziąć udział w pojedynku z Zeusem. Nie chcę być nieśmiertelna. – Do oczu napłynęły jej łzy. – Boję się wieczności.
Orion odsunął się od Kasandry, jakby w ogóle jej tam nie było, i przytulił Helenę.
– Tak, rozumiem. Mnie też by to przerażało. – Delikatnie przycisnął ją do siebie, żeby nie zmiażdżyć jej zbroją.
Helena zauważyła, że Kasandra patrzy na nich, a jej błękitne oczy są szeroko otwarte i lśnią od wzbierającego w nich smutku. Odsunęła się od Oriona. Jak on mógł być tak niewrażliwy na uczucia Kasandry?
Czyżby po prostu jej nie lubił? Wiedziała, że tak nie jest. Był szczerze przywiązany do swojej „małej Kici”, po prostu nie widział w niej kobiety. To prawda, w tej chwili była dla niego za młoda, ale mimo to coś dziwnego kryło się w tym, że nie potrafił wejrzeć w nią tak jak w innych ludzi. Tak samo, jak Mojry nie potrafią wejrzeć w niego, pomyślała. Eneasz był synem Afrodyty, ale on też nigdy nie podejrzewał, że Kasandra Trojańska go kocha.
Helena zdała sobie sprawę, że Mojry muszą ukrywać Kasandrę przed Orionem, tak samo jak Nemezis ukrywała jego przed nimi.
– Czemu w ogóle musisz stać się nieśmiertelna? – spytał. Wyrwał ją z zamyślenia i przywrócił do bardziej palących spraw.
– Żebym mogła z nim walczyć. Tak miało być od początku – wymamrotała i nerwowo potarła dłońmi o dżinsy.
Przed namiotem rozległ się hałas. Wracała ich armia. Helena słyszała, jak Sukcesorzy z Domu Rzymskiego mówią:
– On nie żyje! Tantal nie żyje! Bogowie nie mają już sekundantów!
Ale ona wiedziała, że bogowie nie dadzą się tak łatwo pobić. Rozpętają największą burzę, wywołają najpotężniejsze trzęsienie ziemi i każdy sztorm, byle tylko nie pozwolić Helenie odejść z tarczą.
– Kto go zabił? – wykrzyknął radośnie Orion i rzucił się do wyjścia z namiotu.
– Moja matka – odparła Helena. Podbiegła do niego i złapała go za ramiona, zanim zdołał dołączyć do swoich ludzi, by świętować z nimi.
– Orionie, nie pozwól Posejdonowi zniszczyć tej wyspy. Walcz z jego trzęsieniami ziemi i sztormami. Masz dość siły, żeby to zrobić?
– Spróbuję – odparł i nagle zbladł. – Czy do tego zmierza ta wojna?
– Tak, tak – zanuciła Kasandra.
Helenę przeszył dreszcz, jakby po plecach spłynęła jej strużka lodowatej wody.
Odwrócili się z Orionem, żeby popatrzeć na Wyrocznię. Powietrze wokół niej zamigotało od kolorów, a ciałem zaczęły targać pochodzące z jej wnętrza ciosy. Chociaż walczyła z Mojrami – i twarz, i głos miała wciąż swoje.
– Dwunastu nieśmiertelnych nie może spotkać się ze śmiertelnikami w otwartej walce. Tyranie, wiedz, że użyją najpotworniejszych broni, żeby walczyć z tobą, dopóki nie spotkasz się z Zeusem w pojedynku równego z równym. Nie zwlekaj. Jedno z was musi odejść do Tartaru i dopełnić cykl.
– Jeszcze zobaczymy – odparła buńczucznie Helena.
Drobne ciało Kasandry zadrżało, jakby przeszedł je prąd.
Jej twarz w jednej chwili skurczyła się, a oczy zasnuła katarakta, kiedy najbardziej przerażająca z trzech Mojr, Atropos, która przecinała nić życia, przepchnęła się i zawładnęła Wyrocznią.
– Zasłona Nemezis nie zawsze działa na tych, którzy już są ślepi – powiedziała i wbiła palec Kasandry w jej własne oko.
– Orionie! – wrzasnęła Helena, a on podbiegł do Kici, żeby zapobiec okrutnemu prorokowaniu, które rozrywało ją od wewnątrz.
Jednak stara kobieta tanecznym ruchem odsunęła od niego Kasandrę.
– Już więcej nie odbierzesz nam naszego naczynia, przyjemniaczku – zagdakała Atropos. Zmusiła biodra Kasandry, żeby sugestywnie się zakołysały, kusząc go. – Posejdon wezwie z dna oceanu swoje najmniej grzeczne zwierzątka. Tym razem Kraken przyjdzie, żeby was zabić!
Orion objął Kasandrę, a ona zemdlała, kiedy Mojry wreszcie opuściły jej ciało. Podniósł ją tak lekko, jakby była lalką, podszedł do krzesła i usiadł z nią na kolanach.
– Kiciu? – odezwał się łagodnie. Dotknął jej twarzy. Nie zareagowała. – No już, obudź się! – Potrząsnął nią, wystraszony i zły. – Kasandro! – rozkazał, ale ona nawet nie drgnęła.
Helena zauważyła w nim płomień, a zanim zdążył ukryć przed nią to uczucie, rozpoznała je. To jasny płomień miłości.
Z pola bitwy zaczęły dobiegać krzyki i odgłosy paniki. Lucas, Hektor i Kastor wpadli do namiotu, a twarze mieli blade.
– Co się dzieje? – spytała Helena, przeczuwając najgorsze, ale oni byli zbyt oszołomieni, żeby mówić.
Od tylnego wejścia do namiotu, od strony lądu, Helenę dobiegł syreni głos Andy, rozkazujący żołnierzom, aby pozostali na swoich miejscach. Chwilę później Andy wślizgnęła się do namiotu tylnym wejściem i wstrząsnęła się z obrzydzeniem, jakby coś pełzło jej po skórze.
– Jakieś potwory wyłażą z wody! – jęknęła na skraju histerii. – Koszmarne ryboludy, kobiety-kraby i... – Zamilkła i poruszyła palcami, a jej mina wyrażała przerażenie. – Są obrzydliwe! Jestem półsyreną, widziałam najpaskudniejsze stworzenia, jakie żyją na dnie oceanu, ale te są naprawdę ohydne!
Spanikowany głos Andy przywrócił przytomność Jazonowi, który, zataczając się, dołączył do grupy. Twarz miał tak zapadniętą, że wyglądał jak szkielet. Wskazał na Kasandrę skuloną na kolanach Oriona.
– Co się stało? – wychrypiał.
– Wygłosiła proroctwo i się nie obudziła.
– Co powiedziała? – spytał Lucas.
– Że muszę coś zrobić, bo inaczej bogowie poszczują nas Krakenem. – Helena sama nie wierzyła, że to mówi. – Czy Kraken w ogóle jest Grekiem?
Kastor pierwszy doszedł do siebie i rzucił się, żeby zdjąć ze stojaków zbroje.
– Chłopcy! – rozkazał ostro. – Pomóżcie sobie wzajemnie. Szybko!
Helena stała jak wmurowana, a oni rozebrali się i zaczęli jeden drugiemu wkładać zbroję. Słyszała w uszach dudnienie swojego serca. Nie może się przyglądać, jak jej ukochani umierają.
– Nie chcielibyście przypadkiem zobaczyć Wszechkrainy? – zawołała, choć głos jej się łamał.
Wszyscy zatrzymali się, zaskoczeni jej szaloną propozycją.
– Heleno! – Lucas miał śmiertelnie poważną minę. – Czy zamierzasz uczynić nas nieśmiertelnymi?
– Nie – odparła. – Bo wtedy, gdybym przegrała pojedynek z Zeusem, skazałabym was na Tartar. Siedzielibyście tam całą wieczność. Inaczej nie można się pozbyć kogoś nieśmiertelnego. Nie zrobiłabym wam tego. – Ciężko dyszała z emocji. Z trudem łapała oddech. Kiedy znów się odezwała, jej głos był tak wysoki, że prawie przechodził w pisk. – Ale może chcielibyście być prawie nieśmiertelni, tak jak Lucas?
Po niebie przetoczył się ogłuszający huk, a ziemia zadrżała. Helena upadła na kolana. Poczuła, że Hektor rzuca się na nią, by ją osłonić, i zakrywa jej uszy rękami. Spanikowane wrzaski stłumił nieziemski ryk, który mógł oznaczać tylko jedno.
Kraken powstawał.
Lucas podniósł ją na nogi. Razem z Orionem i Hektorem podbiegli do wejścia do namiotu, żeby obserwować apokaliptyczną scenę.
Słońce i niebo przesłaniał gigantyczny kształt, który wynurzał się wody. Coś długiego jak lina i szerokiego jak budynek mieszkalny wystrzeliło w powietrze, a potem runęło na plażę, miażdżąc na równi śmiertelników, Sukcesorów i Myrmidonów. Kraken był tak olbrzymi, że sam koniuszek jego macki sięgał od głębi oceanu, gdzie potwór wydostał się na powierzchnię, przez ogromne połacie wody aż do obozowiska Heleny. Macka miała wściekle czerwony kolor, przecinały ją żyły grube jak pnie drzew i pokrywały przyssawki.
Żołnierze zamierzali się mieczami na mackę Krakena, gdy sunęła obok nich, usiłując ją odciąć. W odwecie chwyciła jednego z atakujących, owinęła się wokół niego jak wąż i ścisnęła. Lucas pociągnął Helenę z powrotem do namiotu, żeby nie patrzyła na wojownika konającego w męczarniach. Nie musiała patrzeć, wystarczyło, że słyszała jego wrzaski.
Kiedy się odwróciła, na każdej twarzy widziała panikę i szok. Nie mieli pojęcia, jak walczyć z czymś tak ogromnym. Zerknęła na nieprzytomne Claire i Kasandrę. Znów spojrzała na pozostałych i już wiedziała, co robić.
– Kto idzie ze mną? – zawołała.
Hektor zerknął na Andy, a jego uczucia były tak wyraźne, jak jeszcze nigdy.
– Pójdę, jeśli ty też pójdziesz.
– Dobrze – szepnęła Andy i wyciągnęła do niego rękę.
Hektor ujął jej dłoń i przytulił dziewczynę do siebie, a Helenie skinął głową na znak, że są z nią.
– A co z Claire? – spytał zaniepokojony Jazon.
– Weź ją – poleciła Helena. – Ty, Orionie, zabierz Kasandrę.
Orion pytająco zmrużył oczy. Zajrzał do serca Heleny, odczytał jej uczucia i strapiony zmarszczył brwi.
– Zaufaj mi – powiedziała. – Kastorze? – zwróciła się do niego.
– Przykro mi, Heleno. Całe życie marzyłem o Atlantydzie, ale nie mogę iść z tobą – odparł ze smutkiem. – Nie bez Noel.
– Tato... – Lucas chciał protestować, ale Kastor podniósł rękę, żeby go uciszyć.
– Żyję już dość długo, żeby wiedzieć, że nie chcę przekraczać danego mi czasu. – Zdecydowanie pokręcił głową. – Ale to nie znaczy, że wycofuję się z walki. Wciąż jestem po twojej stronie, Heleno.
– Jeśli nie pójdziesz z nami, pozostaniesz bezbronny – nalegał Lucas. – To zbyt niebezpieczne.
– Zaraz! – Helenie coś przyszło do głowy. Zdjęła z szyi naszyjnik, który nosiła od dziecka, i podała Kastorowi. – Tylko nie jestem pewna, czy będziesz mógł skorzystać z tej mocy.
Skinął głową i sięgnął po swój sztylet.
– Możliwe, że chroni tylko kobiety z Domu Atrydzkiego – wyraził obawę. Podał sztylet Helenie i obnażył przed nią ramię, a później spojrzał jej w oczy. Nie bał się.
Helena nie traciła czasu i przesunęła ostrzem po skórze. Nie zraniła go.
– W takim razie pilnuj tylko, żeby nie dopadł cię Kraken – ostrzegła szczęśliwa, że nie zrobiła mu krzywdy. – Pas chroni jedynie od broni, przed siłami natury już nie.
– Zapamiętam. – Kastor zapiął łańcuszek na szyi. Kiedy go założył, wisiorek zmienił kształt, ale ojciec Lucasa szybko wsunął go pod zbroję i nikt nie zdołał zauważyć nowej formy. – Dziękuję. – Mocno uścisnął Helenę, a potem dodał: – A teraz się pospieszcie.
– Weźmy się za ręce – poleciła Helena.
Orion podniósł Kasandrę, a Jazon Claire.
Helena pomyślała o tych, których nie mogła zabrać ze sobą – o swoim tacie, o Kate, o Ariadnie i nawet o Matcie, o nim też. Tyle osób musiała zostawić, że nie mogła się zdobyć na to, żeby opuścić to miejsce. Ale wiedziała, że musi – albo wszyscy dziś zginą.
– Wracamy za chwilę – obiecała.
Usłyszała jeszcze jeden ryk Krakena i zniknęła.
Tutaj jedynym odgłosem był szum wiatru wiejącego wśród dzikich kwiatów. Słońce stało wysoko i grzało, a góry, które od północnego zachodu otaczały dolinę, pokrywał śnieg. Na wschodnim horyzoncie widniał zarys eklektycznego Wszechmiasta, z nowoczesnymi metalowo-szklanymi wieżowcami i starymi kamiennymi cytadelami. Z południa dolatywał zapach oceanu.
– Jaki piękny! – wykrzyknęła z zachwytem Andy, kiedy tuż przed jej twarzą przeleciał motyl o opalizujących skrzydłach.
– Fakt – wymamrotał Hektor, ale patrzył na nią, nie na motyla.
Kasandra otworzyła zaspane oczy i przeciągnęła się jak kociak w ramionach Oriona, a potem uśmiechnęła się do niego. Popatrzył na nią i na jego twarzy pojawił się ten sam stroskany wyraz. Helena widziała w sercu chłopaka walkę między czułością a strachem.
– Pamiętasz naszą nocną rozmowę o „bardziej”? Wtedy na plaży? – spytała. Skinął głową. Wskazała brodą na Kasandrę. – Zaufaj mi, to jest właśnie „bardziej”.
Rozważał jej słowa, a w tym czasie Claire wzięła gwałtowny wdech, odzyskała przytomność, zatrzepotała rękami i przypadkiem walnęła Jazona w twarz.
– No, dzięki – burknął sarkastycznie i postawił ją na ziemi.
– Przepraszam – powiedziała pełna skruchy i poklepała ślad na jego policzku. Potem odezwała się ciszej, ale nie zabrała dłoni: – Wybaczysz mi? – Nie miała bynajmniej na myśli przypadkowego plaśnięcia.
Jazon przytaknął i ją przytulił.
– Gdzie jesteśmy? – spytała Kasandra półprzytomnie.
– We Wszechkrainie – odparł Lucas i uśmiechnął się do Heleny tak, że przeszył ją dreszcz. – W świecie Heleny.
Schylił się, zerwał z łąki biały kwiat, wyjął z tylnej kieszeni spodni portfel i schował do niego roślinkę. Spojrzał na Helenę i posłał jej czarujący uśmiech, a ona odpowiedziała tym samym.
Rany zostały wyleczone, czuli się jak nowo narodzeni. Mieli wyostrzone zmysły, jakby ze świata wokół nich zdjęto matujący filtr i wszystko wydało się bardziej jaskrawe. Każde doznanie, wiatr na policzkach i ciepło słońca na ramionach, odbierali jak ciąg przyjemności. Rodzina chłonęła otoczenie, a Helena wykorzystała tę chwilę ciszy, żeby dokonać najtrudniejszego wyboru w życiu.
– Heleno? – Lucas jak zwykle ją przejrzał. – Co zamierzasz?
– Nic. – Uśmiechnęła się i pokręciła głową, że mu nie powie. – Tutaj czas się nie zatrzymuje. Musimy wracać.
– Co ona zrobiła? – szeptem spytała Claire Jazona.
– Eeee... – zaczął tylko, a potem spojrzał błagalnie na Helenę.
– Uczyniłam cię niemal nieśmiertelną, Chichocie – wyjaśniła Helena. – Zresztą was wszystkich. Umrzesz tylko wtedy, gdy stwierdzisz, że nie chcesz dłużej żyć.
Claire wpatrywała się w przyjaciółkę, jakby nie wierzyła własnym uszom.
– Nie przejmuj się, że zostaniesz zabita w czasie bitwy. Po prostu trzymaj się z boku. A teraz weźmy się za ręce – ponagliła. Potem spojrzała na ten ludzki krąg i pomyślała, że z nimi pragnęłaby żyć tak długo, jak da radę. Była wdzięczna za ich towarzystwo, nawet gdyby mieli się przekonać, że nie mogą zostać z nią na zawsze.
Na koniec popatrzyła w oczy Lucasowi, a w jasnobłękitnych tęczówkach znalazła morze siły głębsze niż jakikolwiek ocean i pomyślała o jego obietnicy, że któregoś dnia zajmie miejsce Hadesa. Wiedziała, że kiedy nadejdzie ten moment, pójdzie z nim. Piekło jest wszędzie, gdzie nie ma Lucasa. Nigdy już się nie rozdzielą, bez względu na to, jak długa okaże się wieczność.
Chyba że Zeus zwycięży i ześle ją do Tartaru. Tę wieczność musiałaby przeżyć samotnie.
Powietrze było gęste od kwaśnego czarnego dymu. Kiedy Helena i jej towarzysze pojawili się na polu bitwy, ze wszystkich stron ich zaatakowano. Czerwonoskóry Myrmidon o płaskich, czarnych oczach zaszarżował na Helenę, wywijając nad głową mieczem. Złapała ostrze nagą dłonią i wyszarpnęła z jego uścisku. Obróciła się wkoło, rąbnęła go pięścią i obserwowała, jak facet pada na ziemię.
Popatrzyła na miecz trzymany w dłoni, ale nie miała pojęcia, co z nim zrobić, więc oddała go Jazonowi. Po chwili widziała już Lucasa, Oriona, Hektora i Jazona – tworzyli własną linię obrony z Andy, Claire i Kasandrą za plecami. Może dziewczyny były prawie nieśmiertelne, ale nie miały siły Sukcesorów i walczyły jeszcze gorzej niż Helena.
Rozległ się mrożący krew w żyłach wrzask Kasandry. Orion rzucił się przed nią i odciął głowę jednemu z potworów morskich, przysłanych przez Posejdona. Mimo że stwór nie miał już głowy, wciąż atakował. Widocznie do niczego jej nie potrzebował.
– Wyrocznia – wysyczał przez jeden z wielu otworów.
Orion poprawił miecz i rozłupał pancerz szkarady na pół, wreszcie zabijając to podobne do homara stworzenie.
Zastęp zniekształconych istot zwęszył już obecność Kasandry i ruszył ku niej. Wyglądały jak utykające maszkary z koszmarów nocnych, bo nie były stworzone do chodzenia po lądzie i ciała miały albo zbyt miękkie, albo zbyt sztywne, więc obrzydliwie mlaskały i chrzęściły, wlokąc się ku cennej Wyroczni.
– Zeus jej potrzebuje! Apollo jej pożąda! Posejdon pragnie, żebyśmy schwytali ją dla Olimpu! – gulgotały i wyciągały w kierunku Kasandry cuchnące rybami odnóża.
Wrzasnęła z przerażenia, kiedy największe ze stworzeń wbiło jej w ramię pazur i szybkim ruchem wciągnęło ją pod pancerz.
– Nie! – krzyknął Orion, wskoczył na grzbiet krabopodobnej kreatury, która uwięziła Kasandrę, i gołymi rękami zaczął ją rozrywać.
Kraken znów zaryczał, a Helenie aż skręciły się wnętrzności. Dziki odgłos sprawił, że ona sama i wszyscy wokół niej zatkali uszy i upadli na kolana. Niebo zakrył cień. Helena podniosła głowę – jedna z macek Krakena zmierzała prosto ku niej.
– Dość tego! – zawołała.
Macka wylądowała na niej, a ona złapała ją, tak jak wcześniej miecz Myrmidona. Pod silnym uderzeniem Helena napięła każdy mięsień, ale się nie ugięła. Wręcz przeciwnie, odrzuciła gumiastą, pokrytą przyssawkami kończynę na bok i wystrzeliła w powietrze.
Wezwała burzowe chmury i pioruny. Rozpętała wokół siebie wichurę. Powstrzymała fale, wody Atlantyku zamieniła w powierzchnię gładką jak lustro. Obracała pole magnetyczne Ziemi, dopóki zorza polarna nie owinęła się dookoła niej jak lśniące odciski anielskich palców.
– Wyzywam Zeusa na pojedynek! – krzyknęła, a jej głos rozniósł się po rodzinnej wyspie i po oceanie. – Staw mi czoło albo oddaj Olimp!
Nic się nie wydarzyło. Po chwili Helena zdała sobie sprawę, że nie ma żadnej ofiary dla Hekate, żeby usankcjonować pojedynek.
Do głowy wpadła jej liczba trzy i z jakiegoś powodu pomyślała o życzeniach. Nie wiedziała, czy w świecie nieśmiertelnych robi się wymiany, ale teraz nie mogła dać nic poza słowem i nie mogła też stracić całego świata.
– Tytanko Hekate, proponuję ci trzy przysługi w zamian za twoją ochronę granic. – Zagryzła wargę i starała się nie myśleć o niczym, co zdradzałoby jej plan, na wypadek gdyby Mojry słuchały. – Za ochronę wszystkich granic. Błagam cię, zrób to dla mnie, a ja w przyszłości spełnię twoje trzy życzenia.
Wokół Heleny wybuchła kula pomarańczowego ognia i wyznaczyła podniebną arenę. Przez płomienie przeszedł młody mężczyzna z obnażoną piersią i zawisł przed Heleną. Zeus był zjawiskowy, bezlitosny i tak podobny do niej, że z trudem na niego patrzyła.
Byli sami. Nie obserwował ich nikt poza Hekate. Ta bitwa to nie spektakl odgrywany ku uciesze bogów. Cała Ziemia, Wszechkraina i Olimp zastygły w równowadze, ale atmosfera stała się tak intymna, że Helena odnosiła wrażenie, jakby weszła do jego sypialni.
– Witaj, córko – wymruczał.
Czuła jego przyciąganie. Pamiętała, że musi go pokonać, ale nie pozostawała niewrażliwa na jego półzwierzęcą, półboską aurę. Wyglądał oszałamiająco.
– Jaką ty masz moc! – powiedział i zbliżył się do niej. – Na twoje żądanie chmury zmieniają kolor, ale i tak są bezbarwne w porównaniu z twoim pięknem. Gdybyś tylko pozwoliła im na deszcz, płakałyby z zazdrości.
– Nie jestem twoją córką – odparła cicho. – Mój tata prowadzi sklep. I wychował mnie sam. Pracował po dwanaście godzin dziennie, sześć dni w tygodniu, przez całe życie, żeby zapewnić nam dach nad głową. Jest wart dziesięć razy tyle co ty i pewnie dziesięć razy więcej niż ja. Nie wolno ci mówić, że jesteś moim ojcem. Nie zasłużyłeś na to, w przeciwieństwie do Jerry’ego.
– On już się obudził, wiesz o tym? – spytał Zeus niezrażony. – Daj mi Wszechkrainę, a ja zostawię Jerry’ego i jego kobietę Kate w spokoju. Oczywiście zaraz po tym, jak ześlę cię do Tartaru.
Zmrużyła oczy.
– Zostawisz ich w spokoju, jeśli dam ci Wszechkrainę?
– Przysięgam na Styks – oznajmił, a niebo wokół nich zafalowało jak obrus na sznurku do bielizny w porywie wiatru. – Nie bawi mnie karanie śmiertelników, którzy w niczym mi nie uchybili. Nigdy mnie to nie bawiło.
Helena wiedziała, że to prawda. Zeus nie wyżywał się na śmiertelnikach. To jego żona Hera się w tym specjalizowała.
– A co z moją rodziną prawie nieśmiertelnych? – spytała. – Lucas, Hektor, Orion, Kasandra, Jazon, Claire, Andy... Czy im też odpuścisz?
– Owszem, im też. – Zeus znudzony machnął ręką. – Niby czemu nie? Bez ciebie i tak nie będą chcieli żyć wiecznie. Kilka stuleci i zdecydują się na spokojną śmierć.
– Tak – przyznała Helena ze smutkiem. Spojrzała na Zeusa spod rzęs. – Ale nie przeklniesz żadnego z nich ani Ariadny, jeśli dam ci Wszechkrainę?
– Na rzekę Styks – powtórzył przysięgę i wyciągnął rękę, żeby dotknąć policzka Heleny. – Tak bardzo się troszczysz o tych, których kochasz... Ale rozumiesz, że ciebie czeka wieczność w Tartarze, prawda?
– Byłam tam – odparła bez strachu. – I sądzę, że wieczność spędzona w jednym miejscu, choćby w raju, po jakimś czasie staje się piekłem. Założę się, że tysiąc lat nawet na łące pełnej dzikich kwiatów zaczęłoby w końcu dokuczać jak gnijąca rana.
– Święta racja – wymamrotał ponuro Zeus. Dziko wywrócił oczami, prawie jakby stracił poczucie bycia tu i teraz. – A tyle czasu jeszcze zostało.
– A co z resztą Olimpijczyków? Czy jeśli zgodzę się na ten układ, zemszczą się na mojej rodzinie i przyjaciołach, rzucając na nich klątwy?
– Przysięgam na Styks, że Olimpijczycy zostawią waszą grupkę w spokoju.
Udawała, że się nad tym zastanawia. Zagryzła wargę i wykręcała palce. W końcu szybko skinęła głową na zgodę, jak gdyby chciała to mieć już za sobą.
– Hekate nie pozwoli ci się wycofać z tego układu, jeśli raz na niego przystaniesz – przypomniał niezobowiązująco i wskazał ręką na uświęconą przestrzeń wokół nich, wyznaczoną w powietrzu przez pomarańczowe płomienie.
– Wiem. – Helena na chwilę szczerze się zmartwiła, że musi zrezygnować ze swojego świata. Czuła go w sobie. Każde jezioro, każde drzewo, każdą szklaną taflę w imponującym mieście... to wszystko było jej częścią. Częścią, którą na zawsze odda wrogowi, żeby ocalić rodzinę. Kiedy przemówiła, głos jej się łamał. – Dostaniesz Wszechkrainę.
– Przysięgnij przed Hekate.
– Przysięgam przed Hekate, że w zamian za bezpieczeństwo mojej rodziny i moich przyjaciół oddam Zeusowi Wszechkrainę.
Zeus uśmiechnął się do niej, a przez twarz przemknęła mu błyskawica.
– Afrodyta mówiła mi, że zrobisz wszystko, żeby ochronić ludzi, których kochasz. Powiedziała, że to w tobie ceni najbardziej. Na pewno ocaliłaś wiele istnień. Przynajmniej na jakiś czas.
Spuściła wzrok, żeby nie widział, jak w jej oczach walczą ze sobą żal i niecierpliwość.
– Więc jak? Najpierw udamy się do Wszechkrainy?
– Tak. Kiedy się tam znajdziemy, po prostu ustanowisz zasadę, że ten świat należy wyłącznie do mnie – powiedział Zeus i wetknął jej za ucho kosmyk włosów takim gestem, jakby się o nią troszczył. – A potem zabiorę cię do Tartaru.
Lucas widział, jak Helena odrzuca mackę Krakena i wzbija się w powietrze. Z przyzwyczajenia miał już lecieć za nią, ale zauważył Oriona – chłopak stał na grzbiecie gigantycznego kraba i wykrzykiwał imię Kasandry. Młodsza siostrzyczka Lucasa była niemal nieśmiertelna, ale to nie znaczyło, że nie zostanie pojmana przez któregoś z Olimpijczyków i zmuszona żeby być ich Wyrocznią aż do momentu, kiedy zdecydowałaby się na śmierć.
Lucas widział, jak Helena poradziła sobie z Krakenem, stwierdził więc, że da sobie radę sama, i pobiegł do Oriona, żeby pomóc mu odzyskać Kasandrę. Potwór był wielki, po bokach sterczały mu kolce, a przy ogonie miał coś w rodzaju miecza i siekł nim każdego, kto podchodził bliżej. Lucas uniknął ostrego jak brzytwa ogona, zaszedł monstrum od przodu, kucnął i spróbował je przewrócić na grzbiet. Okazało się jednak, że pod brzuchem bestia ma kilkanaście owłosionych nóg zakończonych kłapiącymi szczypcami. Słyszał, że gdzieś za tą plątaniną odnóży płacze jego siostra.
– Luke, przytrzymaj to coś, żeby nie polazło do wody! – krzyknął Orion i ześlizgnął się z pancerza.
Lucas zatrzymał potwora, a Orion zaczął przedzierać się przez gąszcz kończyn. Obydwaj słyszeli histeryczne wołanie Kasandry i w końcu zobaczyli jej bladą twarz i drobne rączki, wynurzające się spomiędzy duszących kolców i szczypiec. Orion wyciągnął dziewczynkę na wolność, a Lucas obalił potwora na grzbiet.
– Jak to zabić? – wysapał. Wspiął się na potężne cielsko i zaczął bezskutecznie dźgać w podbrzusze.
– Nie wiem – odparł Orion z zaskoczeniem.
– Przecież jesteś prawie bogiem morza! – warknął Lucas.
– To coś nie ma serca ani mózgu – odkrzyknął Orion. – Może to ugotuj?
– Niech cię... – zaklął Lucas i zeskoczył z wijącej się kreatury. Chciał zakończyć jej męki, ale nie wiedział jak. Odszedł i skupił na młodszej siostrze.
– Orionie! – załkała Kasandra i przytuliła się do jego piersi.
– Już dobrze, Kiciu – mruknął uspokajająco, obmacując ją, żeby upewnić się, że nie ma złamań ani ran.
Kasandra się uspokoiła, a on sprawdził każdą cząstkę jej ciała. Potem ona przeczesała palcami jego gęste włosy i zwróciła ku niemu usta, otwierające się nieśmiało jak kwitnący po raz pierwszy kwiat. Oszołomiony Orion schylił się i ją pocałował.
Lucas kopnął Oriona, zanim w ogóle zorientował się, że jest wściekły.
– To jeszcze dziecko! – warknął, rzucił się na Oriona i zaczął go tłuc z całej siły.
– Nie jestem dzieckiem! – zaprotestowała gwałtownie Kasandra.
Lucas nawet nie zauważył, że siostra drapie go po twarzy i próbuje ściągnąć z Oriona. Powtarzała, że go kocha, ale dla Lucasa to nie miało znaczenia. Jego mała siostrzyczka była jak kociak. Jej pazurki sprawiały ból, ale nie robiły krzywdy.
– Wiem! – wrzasnął Orion. – Nie powinienem! Przepraszam! – Wyciągnął ręce, żeby się osłonić, ale nie oddawał ciosów. – Lepiej zabij mnie od razu, bo nie zrezygnuję z niej. Nie mogę – dodał łamiącym się głosem.
– Co wy wyprawiacie, debile? – huknął na nich Hektor i ściągnął Lucasa z Oriona.
Ale zanim Lucas zdołał powiedzieć, co zrobił Orion, nad wyspą rozniósł się dudniący głos Heleny – wyzywała Zeusa na pojedynek. Lucas uświadomił sobie, że jako nieśmiertelna mogła spotkać się z władcą Olimpu w bezpośrednim starciu i żaden z jej częściowo nieśmiertelnych sekundantów nie powstrzymałby jej przed tym. Nawet on. Spryciara, pomyślał. Chętnie bym ją udusił.
Spojrzeli w górę i zobaczyli, jak chmury przeszywa błyskawica. Fale zamarły, jakby zatrzymał się czas, za to pojawiła się zorza polarna i rozesłała po całym niebie roztańczone plamy neonowych kolorów.
Chaotyczna walka toczona na plaży zamarła na chwilę, bo wszyscy, ludzie i bestie, podnieśli głowy, żeby obserwować nadzwyczajne widowisko.
Rozległ się grzmot. W powietrze buchnął pomarańczowy ogień. To Hekate wyznaczyła arenę. Lucas pomyślał, że powinien polecieć do Heleny.
– Ona da sobie radę, Luke – powiedział znacząco Hektor. – Potrzebuję cię tutaj.
Myrmidonowie wykorzystali ten moment, żeby się przegrupować i przyjąć charakterystyczne pozycje: tarcze przed sobą i nad sobą, a spomiędzy nich dzidy sterczące jak kolce. Znów w pełni sił, parli naprzód jak prastara machina wojenna.
– Na miejsca! – rozkazał Hektor i wyciągnął swój skrwawiony miecz.
Lucas, Orion i Jazon podskoczyli, jakby czipy wszczepione do ich mózgów wymusiły natychmiastową reakcję na słowa dowódcy. Rozpierzchli się wzdłuż linii frontu, każdy z nich objął dowodzenie innego batalionu, a piechota ustawiła się za nimi.
Myrmidonowie zaatakowali.
Helena i Zeus pojawili się na środku łąki dzikich kwiatów. Bóg rozejrzał się wkoło. Widział purpurowe góry i na wpół nowoczesne, na wpół pradawne miasto – idealna przeciwwaga dla pasma górskiego. Przyjrzał się każdemu kwiatu, każdemu owadowi, każdemu podmuchowi wiatru i zastanowił się nad nimi.
– Dobra robota – stwierdził z aprobatą. – Każdy element pełen życia. Hades dużo nauczył cię o życiu, gdy skazał cię na piekło w swojej jałowej krainie, prawda?
– Tak. Choć to było trudne, kocham go za lekcję, jaką mi dał. Dzięki temu widzę teraz wyraźniej.
Zeus wciągnął powietrze i przechylił głowę z rozkoszy zachwycał się poszczególnymi detalami świata Heleny, jak koneser dobrym winem.
– Pojętna uczennica z ciebie. Masz wielki dar, moja słodka. Szkoda, że nie możesz zrobić więcej we Wszechkrainie. Jeszcze jej nie dokończyłaś.
– To prawda. Ale spełniła swoje zadanie – odparła cicho Helena. – I daję ci ją bez żadnych zastrzeżeń. Jesteś pełnoprawnym władcą tego świata.
Zeus sprawdził słowa Heleny, zmieniając kolor kwiatu z białego na czerwony i z powrotem.
– Dziękuję. – Uśmiechnął się i uprzejmie wyciągnął do niej rękę. – Czy teraz pójdziemy do Tartaru?
Popatrzyła na jego dłoń i powoli pokręciła głową.
– Nie tak się umówiliśmy, przypomnij sobie. Zgodziłam się dać ci Wszechkrainę w zamian za bezpieczeństwo mojej rodziny. Ale nigdy nie obiecywałam, że pójdę do Tartaru.
Zeus westchnął, jakby ubolewał nad jej postępowaniem.
– Naprawdę chciałem uniknąć walki. Ale wiesz, że jeśli taka jest twoja decyzja, będę musiał cię zniszczyć.
– Ciekawe jak? – spytała Helena i się cofnęła. – Ofiarowałam ci Wszechkrainę, ale nie dałam ci jej granic. Te zatrzymałam dla siebie.
Zeus rozejrzał się wkoło w panice. Helena wiedziała, że bóg próbuje stworzyć portal i uciec. Czuła to, ale nie mógł tego zrobić. I dopóki Helena będzie istniała i panowała nad granicami, on nigdy nie ucieknie.
– Przedstawiam cię swojemu koniowi trojańskiemu – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Bawcie się dobrze. Zostaniesz tu na wieczność.
Zauważyła jeszcze, jak jego twarz zamiera w wyrazie przerażenia, a potem zostawiła go tam, zamkniętego w jej niebiańskim więzieniu na zawsze.
Helena znalazła się z powrotem na polu bitwy i rozejrzała się w panice. Przez chwilę bała się, że zobaczy obok siebie Zeusa zaśmiewającego się z jej szalonej próby uwięzienia go, ale tak się nie stało. Skupiła się i poczuła jego obecność we Wszechkrainie. Wrzeszczał prosto w piękne, błękitne niebo. Naprawdę był uwięziony! Helena pozwoliła sobie na wybuch szatańskiego śmiechu, a potem zaczęła biec.
Pędziła po nierównym podłożu; próbowała przebić się przez kłęby dymu i masę wrzeszczących wojowników, którzy rozpraszali się we wszystkich kierunkach. Kraken wciąż walił w plażę odnóżami i zabijał każdego, kto mu wpadł pod mackę. Wojownicy z obydwu stron wdrapywali się na wydmy w desperackiej próbie uniknięcia ciosu.
Potknęła się o coś i runęła jak długa. Kiedy obejrzała się za siebie, okazało się, że to martwy Myrmidon. Po chwili zorientowała się, że wylądowała na jego kompanie. Ledwie żył, ale mimo to ją rozpoznał.
– Tyran! – syknął i złapał ją za nadgarstki.
Wyrwała mu się i odskoczyła. Wkoło leżało mnóstwo ciał: Sukcesorów, Myrmidonów i dziwnych morskich stworzeń. Widać było, że śmierć spotkała ich po straszliwej walce. Helena poderwała się na nogi i pobiegła w kierunku namiotu. Ziściły się jej nadzieje – wkrótce zobaczyła całą swoją rodzinę.
Ocalało zaledwie kilka dziesiątek żołnierzy. Zebrali się wokół stolika z mapą, wystawionego przed namiot, żeby zmieściło się więcej osób.
Lucas pierwszy zauważył Helenę i doskoczył do niej.
– Co się stało? – Przyciągnął ją do piersi. – Słyszeliśmy, że wyzwałaś na pojedynek Zeusa!
Odsunęła się i spojrzała mu w oczy.
– Pokonałam go – oznajmiła, choć sama jeszcze do końca w to nie wierzyła. Inni Sukcesorzy zgromadzili się wokół niej, a słuchając, wydawali okrzyki zdumienia. – Wykiwałam go i uwięziłam we Wszechkrainie. Dopóki ja żyję, nigdy się stamtąd nie wydostanie. Co z Myrmidonami?
– Sądzimy, że zostało ich tylko trzech – odparł ponuro Kastor. – Telamon zarządził odwrót, więc na dzisiaj mamy ich chyba z głowy.
– Ale jest jeszcze Kraken – przypomniał Hektor z pochmurną miną.
Helena skinęła głową i zwróciła się do Oriona.
– Czy Posejdon ma nad nim władzę?
– Jaką taką – odparł Orion. – Może go spuścić z uwięzi i odwołać, ale kiedy Kraken wydostanie się na wolność, robi w zasadzie, co chce. – Wskazał na ślady rzezi wokół nich.
– No tak. – Helena zdecydowanie pokiwała głową. – Posejdon będzie następny.
– Heleno? Czy to na pewno mądra... – zaczął Jazon, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Pojedynek! Wyzywam Posejdona na pojedynek! – krzyknęła w stronę oceanu. Nic się nie stało. – Cholera! – przeklęła i odwróciła się do grupy. – Ma ktoś może dynię?
Kasandra podeszła do jednego z obozowych ognisk i zdjęła z ognia kociołek. Wylała szybko zawartość, wróciła do Heleny i postawiła naczynie na piasku.
Helena popatrzyła sceptycznie.
– Kociołek! – Kasandra wzruszyła ramionami, jakby to się rozumiało samo przez się. Kociołek zniknął, a wokół niego wybuchł pomarańczowy ogień – Hekate przyjęła dar.
Posejdon szedł plażą, a u jego boków pozostali Olimpijczycy. Zatrzymał się tuż przed kręgiem ognia, ale nie przekroczył granicy. Przy nim stał Hermes i mówił coś niecierpliwie.
– Co zrobiła?! – zapytał zdziwiony Posejdon na tyle głośno, że Helena to usłyszała. Zerknął na Atenę, a ona pokiwała głową, żeby potwierdzić słowa Hermesa.
– Pokonała Zeusa – oznajmiła.
Helena założyłaby się, że w kącikach uroczych ust Afrodyty widziała zaczątki uśmiechu, dopiero po chwili bogini ciasno zasznurowała wargi.
– Posejdonie, wyzywam cię. Wejdź na arenę – zażądała Helena. Desperacko próbowała nie zwracać uwagi na fakt, że on wyglądał dokładnie tak jak Lucas.
– A niby czemu? – parsknął. – Żebyś wysłała mnie prosto do Tartaru? Nie jestem Demiurgiem, nie mam kontroli na przejściami tak jak ty.
– To prawda. Ja kontroluję portale, a żadne z was nie może. Zapamiętajcie to sobie – odkrzyknęła Helena. Gniew w niej narastał, aż policzki całkiem jej poczerwieniały. Z czubków palców posypały się iskry, jak gdyby z jej dłoni spływały gwiazdy. – A jeśli kiedykolwiek któreś z was choćby krzywo spojrzy na śmiertelnika, przysięgam, wytropię wszystkich i odeślę do Tartaru. Teraz chodź na ring, Posejdonie. Albo poddaj się, zabierz swoje cuchnące potwory i odczep się od mojej rodziny.
Posejdon zrobił krok naprzód, patrząc Helenie w oczy. Atena desperacko szeptała mu coś do ucha. W końcu uspokoił się, ale Helena widziała w jego oczach urazę.
– Poddaję się – warknął.
Helena poczuła, jak z ulgi uginają się pod nią nogi, ale na razie nie mogła się wycofać.
– Jeszcze ktoś? – Spojrzała każdemu Olimpijczykowi w twarz. – Jeszcze ktoś chciałby stoczyć ze mną pojedynek? – Każdy wbił wzrok w ziemię. – I dobrze! Więc teraz zabierajcie stąd tę głupią zgniłą ośmiornicę albo wyślę ją i jednego z was, na początek, prosto do Tartaru.
Mówiąc to, długo wpatrywała się w Apolla, żeby nie miał wątpliwości, kto, jeśli już, zostanie towarzyszem Krakena.
Posejdon świdrował ją spojrzeniem z drugiego końca ringu. Pierś mu falowała, sapał rozwścieczony. Helena nie spuściła oczu. Gapiła się na niego bez mrugnięcia. Ona była rozgrywającą. Nie mógł je nawet przekląć i wydawało się, że o tym wie. Po kilku pełnych napięcia chwilach podniósł rękę, skupił się, a Kraken zaczął się wycofywać. Rozległy się dziwne trąbki i reszta morskiej armii zrobiła to samo – pełzła albo biegła z powrotem do wody.
– Wieczność to bardzo długo, Heleno – ostrzegł Posejdon, kiedy jego armia się wycofywała. Zmrużył oczy. – Będziemy cię obserwować.
– A my będziemy obserwować was – odcięła się groźnie Helena i wskazała na swoją grupę Sukcesorów. Nie wpakowała wszystkich bogów do Tartaru, więc mieli prawo chodzić po Ziemi. Ona i jej rodzina będą musieli tylko się upewniać, że Olimpijczycy nikogo nie krzywdzą. Spojrzała na Hektora i zobaczyła w nim te same obawy. Może Sukcesorzy wygrali wojnę, ale niebezpieczeństwo nie zniknęło.
Posejdon odwrócił się i ruszył w stronę morza, a potem zniknął wśród fal. Reszta Olimpijczyków też się rozeszła, niektórzy z wyrazem goryczy na twarzy, inni z wyraźnym szacunkiem. Do Heleny zbliżyła się Afrodyta i wzięła w ręce jej obie dłonie.
– Siostro – powiedziała i ucałowała Helenę w policzki, jakby spotkały się na lunch. Helena roześmiała się i pokręciła głową. Afrodyta zawsze nienawidziła wojen i zwykła zachowywać się tak, jakby nie istniały. – Odwiedźcie mnie wkrótce, ty i Lucas. Dam wam znać, gdzie się zatrzymam. Zastanawiam się, czy nie zostać przez zimę na Cyprze.
– Więc do zobaczenia niedługo – obiecała Helena, śmiejąc się i kręcąc głową.
Choć Afrodyta przysporzyła jej tyle samo kłopotów co Zeus, nie potrafiłaby się na nią długo gniewać. Tak samo jak w przypadku Claire, cokolwiek by zrobiła Afrodyta, Helena przebaczyłaby jej po pięciu sekundach. Siostry miały taki irytujący zwyczaj.
Afrodyta odsunęła się i pogładziła Helenę po policzku.
– Ta śliczna twarz – mruknęła i odleciała w blasku złotego światła.
Helena odwróciła się, żeby spojrzeć na gromadzących się wokół niej ludzi, a pierwszego zobaczyła ojca. Przyprowadziły go Kate i Noel. Był blady i wychudzony, ale przynajmniej stał o własnych siłach.
– Tato! – zawołała zaskoczona.
– Cześć, Len. – Pomachał jej słabo; wydawał się niepewny i spłoszony. Jakby się bał własnej córki.
– Będziesz się teraz wobec mnie tak dziwnie zachowywał? – spytała ze strachem.
– Nie! – odpowiedział trochę za szybko.
– Mam nadzieję! – Przytuliła go.
Odprężył się dopiero po kilku sekundach i odwzajemnił uścisk, ale kiedy już to zrobił, zrozumiała, że sprawy między nimi ułożą się same. Potrzeba na to tylko trochę czasu.
Kiedy się rozdzielili, spadła na nią fala gratulacji i uścisków. Od wszystkich, z wyjątkiem Lucasa. Rozejrzała się, wypatrując go.
Widziała Hektora – nakazywał ludziom zwinąć obóz i odsyłał oniemiałych śmiertelników z dala od karykaturalnych ciał spoczywających na plaży, żeby nie widzieli ich, kiedy ockną się spod wpływu Hypnosa. Widziała Pallasa i Dedala – tłumaczyli się przed Kastorem, a ten słuchał ich w lodowatym milczeniu. Widziała Jazona i Ariadnę, którzy pospiesznie ratowali poważnie rannych, jak tylko mogli. Zauważyła nawet Oriona i Kasandrę – odłączyli się od grupy i cicho ze sobą rozmawiali. Ale Lucasa nie było.
Odwróciła się, a serce jej zamarło, gdy go wypatrywała. Stał kilka kroków za nią i czekał cierpliwie, aż go znajdzie.
– Moja kolej? – spytał z uśmiechem.
Helena skinęła głową i pomyślała o tym, jakie to dziwne, że on i Posejdon wyglądają dokładnie tak samo, ale na widok Posejdona skóra jej cierpła ze strachu, a na widok Lucasa mrowiła z rozkoszy.
– Nasza kolej – podkreśliła i padła mu w ramiona.
– Nareszcie – westchnął i pocałował ją bez żadnego wstydu, poczucia winy czy strachu, co to może oznaczać dla ich przyszłych losów. Pocałował ją publicznie, na oczach wszystkich, bo po raz pierwszy nie miał powodu się ukrywać i już nikt nie mógł ich powstrzymać.
Było tak, jakby całowali się po raz pierwszy.
Drużyna Patriots zwyciężyła, więc ojciec Heleny był przez cały wieczór w dobrym nastroju. Kate zmusiła Lucasa i Helenę, żeby zjedli ogromną kolację, tłumacząc, że i tak za trzy dni Boże Narodzenie, więc aż do Nowego Roku nie ma co zawracać sobie głowy zdrowym odżywianiem. Jeszcze się nie wprowadziła, ale bywała u nich niemal codziennie. Kate i Jerry postanowili oficjalnie żyć razem dopiero po ślubie, zaplanowanym na maj. Dla Heleny to był doskonały niedzielny wieczór. I „kolacja z chłopakiem” – a przecież myślała, że coś takiego już nigdy się nie powtórzy. Nawet trochę się sprzeczali o sprawy polityczne!
Siedzieli tak do późna, po prostu ciesząc się swoim towarzystwem. Nazajutrz nie było szkoły, nie tylko dlatego, że ich liceum wciąż przechodziło gruntowny remont, ale też z powodu przerwy zimowej. Chociaż budynek szkoły został częściowo zburzony, w czasie semestru uczniowie mieli regularne lekcje – omijali gruz, a na zajęcia przychodzili w grubych kurtkach, bo w klasach panował lodowaty ziąb. Wszystko po to, żeby nie stracić zbyt wielu dni nauki. Mieszkańcy Nantucket wykazywali się niezwykłym uporem. Kółko teatralne rozpoczęło nawet próby do Snu nocy letniej, choć z konieczności odbywały się w polarnych temperaturach na parkingu przed szkołą – sala teatralna już nie istniała. Ale, jak to się mówi, show must go on. Hergie byłby dumny.
Wciąż mówiono o tym, co się wydarzyło. Przez ostatnie półtora miesiąca wszyscy na Nantucket zastanawiali się nad wielkim przypływem, który zniszczył plażę, zabił dwanaście przypadkowych osób, a znacznie więcej ranił. I to w tak niedługim czasie po zamieszkach w dniu Halloween! W News Store i cukierni Kate ludzie gadali tylko o tym. A kiedy ktoś pytał Helenę, co pamięta z tego dnia, odpowiadała, że przebywała akurat w głębi lądu i nie widziała fali, z czego bardzo się cieszy. A potem szybko znikała na zapleczu, żeby przynieść więcej kawy.
Niektórzy pamiętali Krakena, ale udawało im się wcisnąć kit, że to halucynacje. A kiedy ktoś zbyt usilnie upierał się, że widział go naprawdę, rodzina Delosów wysyłała do niego Andy na małą pogawędkę. Jej moce jako syreny bardzo się przydawały, gdy trzeba było upewnić się, że nikt nie wpada w panikę, i przekazać reporterom właściwą wersję wydarzeń. Do najpoważniejszych przypadków Helena wezwała Hypnosa i poprosiła, żeby on się z nimi uporał. Poprzez ponowną hipnozę zmodyfikował najbardziej utrwalone wspomnienia. W większości to zadziałało, ale mimo to nie cichły historie o ogromnej kałamarnicy, która zaatakowała wyspę. Narodził się nowy mit, a Helena zastanawiała się, czy w podobny sposób powstały też pozostałe.
Inni mniejsi bogowie chętnie przeszli na stronę Heleny, tak jak Hypnos. Źle wyszli na tym, że trzymali stronę Olimpu, I teraz robili wszystko, żeby zadośćuczynić Helenie. Zaczęli od uprzątnięcia krajobrazu po bitwie i pomagali w podtrzymaniu wersji z gwałtownym przypływem. Helena nie mogła zwrócić życia tym dwunastu ofiarom, więc pozostawało jej się cieszyć, że i tak zginęło stosunkowo niedużo śmiertelników.
Sukcesorzy nie mieli tyle szczęścia. Każdy Dom poniósł dotkliwe straty, ale szczególnie Dom Tebański. Teraz Kastor był Głową, a wielu członków szeptało, że tak powinno być zawsze, bez względu na starszeństwo braci Delosów. Dedal jakimś cudem uniknął detronizacji. Wygłosił imponującą mowę, zgodził się dzielić rządy z Orionem, a jego Dom mu przebaczył. Wszystkie Domy miały zostać odbudowane, tak samo jak armia Posejdona, niestety. Helena wiedziała, że pewnego dnia Sukcesorom przyjdzie ponownie stawić czoło wrogom. Posejdon i inni Olimpijczycy nie mogli przekląć jej rodziny ani przyjaciół, ale wciąż szukali sposobu, żeby działać przeciwko nim. Sukcesorzy będą musieli trwać w ciągłej gotowości.
A Helena musiała być gotowa na wyświadczenie trzech przysług Hekate. Liczyła na to, że Tytanka nie poprosi jej o nic niemoralnego. Ale nawet jeśli tak, to kiedy nadejdzie ten dzień, Helena wywiąże się z obietnicy i zapłaci każdą cenę. Jednak to zobowiązanie nie martwiło jej tak, jak zobowiązanie Lucasa.
Obydwoje żyli z bolesną świadomością, że Lucas może w każdej chwili zostać wezwany do pełnienia służby w Podziemiu. Upierał się, że kiedy wyruszy do Hadesu, Helena ma zostać na Ziemi, ale ona uważała to za idiotyzm. Dyskusje wciąż trwały, ale była pewna, że postawi na swoim. Już nigdy nie zgodzi się żyć bez niego, a wiedziała, że i on nie potrafiłby żyć bez niej. Obstawiała, że jedno, dwa stulecia i Lucas się podda.
W przeciwieństwie do Myrmidonów. Zostało ich tylko trzech, co bardzo cieszyło Helenę. Mimo to zdawała sobie sprawę, że ta trójka będzie ją ścigała już zawsze i nigdy nie odpuści w poszukiwaniu sposobu, żeby się jej pozbyć. Hektor obserwował rodzinę czujnie niczym jastrząb, a zarazem nie spuszczał oka z Myrmidonów. Helena podejrzewała, że tak naprawdę podoba mu się taka sytuacja. Najszczęśliwszy czuł się wtedy, kiedy miał przy sobie kogoś, kto potrzebuje jego ochrony.
Nie mógł tylko ocalić Ariadny. Całkowicie zdruzgotana utratą Matta, zaczęła odsuwać się od rodziny. Helena zaglądała do niej codziennie, ale to nic nie dawało. Ariadna już zawsze będzie za nim tęsknić. Przynajmniej to ją łączyło z Heleną.
Relacje między Lucasem a Orionem wciąż były napięte, mimo że Orion co najwyżej trzymał Kasandrę za rękę. Helena wiedziała z doświadczenia, że chłopak cierpliwie zaczeka, aż Kicia będzie gotowa na coś więcej, ale Lucas i tak ich kontrolował. Helena podejrzewała, że starsi bracia tak już po prostu mają, szczególnie jeśli facet łażący jak wierny pies za ich siostrzyczką wygląda jak Adonis. Ale w końcu Lucasowi przejdzie. Pod wieloma względami Kasandra i Orion stanowili przeciwieństwa, ale mimo to uwielbiali się, a ich więź stawała się mocniejsza z każdym dniem. Helena nie wyobrażała sobie dwóch osób, które zasługiwałyby na szczęście bardziej niż tych dwoje.
Może z wyjątkiem Dafne.
Tak, zrobiła straszne rzeczy, większość z nich własnej córce, jednak na myśl o tej kobiecie Helena nie czuła gniewu, tylko smutek. Miała szczerą nadzieję że Hades spełnił życzenie Dafne i połączył ją z Ajaksem na Polach Elizejskich. Mimo wszystko zasłużyła na to. Koniec końców ta wredna wiedźma okazała się bohaterką.
Ostatnim punktem na liście największych zmartwień Heleny był Zeus. Kiedy się skoncentrowała, odczuwała jego obecność we Wszechkrainie. Robiła to kilka razy dziennie, tak dla pewności.
Wszechkraina. Utrata tego świata bolała jak diabli, ale Helena nie mogła się tam pojawić choćby na moment. Wzięła Zeusa z zaskoczenia i wykiwała go, ale nie miała wątpliwości, co by się stało, gdyby spróbowała tam wrócić. Zeus czekałby na nią i odesłał do Tartaru, zanim zrobiłaby krok. Ale tak czy inaczej śniła o Wszechkrainie każdej nocy. Kiedy zamykała oczy, czuła zapach dzikich kwiatów i słyszała wiatr.
– Heleno – szepnął Lucas. Obudziła się. Trzymała głowę na jego kolanach, a on głaskał ją po włosach. – Muszę już iść.
Usiadła na kanapie i skinęła głową, potem potarła twarz, żeby pozbyć się resztek snu. Lucas przyjrzał jej się zmrużonymi oczami.
– Wszystko w porządku? – spytał łagodnie. – Czy znów śniłaś o Wszechkrainie?
– Jak zawsze – przyznała i spojrzała na swoje dłonie.
– Heleno, na górę! I to już! – zawołał niecierpliwie jej ojciec. – Czas, żeby Lucas poszedł do domu.
Helena i Lucas wyszczerzyli się do siebie w uśmiechu i wstali. Uważali, że nadopiekuńczość Jerry’ego jest urocza.
– Przyjdę niedługo – powiedział cicho Lucas prosto do ucha Heleny i musnął wargami delikatną skórę na jej policzku, a potem szybko się odsunął.
– Prowokator! – rzuciła szeptem Helena, kiedy Lucas ruszył w stronę drzwi.
– Dobranoc, panie Hamilton! – zawołał Lucas w górę schodów.
– Dobranoc, Lucasie – odkrzyknął Jerry z naciskiem.
Jakąś godzinę później Helena usłyszała ciche skrobanie w okno, które zaledwie tydzień wcześniej wreszcie zostało naprawione przez pana Tanisa, i podbiegła, żeby je otworzyć. Do sypialni bezszelestnie wleciał Lucas, cały obsypany śniegiem. Helena zaczęła go całować, zanim jeszcze dotknął stopami podłogi, i pociągnęła jego zawieszone w powietrzu ciało ze sobą do łóżka.
– Poczekaj sekundę – poprosił i uśmiechnął się ciepło. Wyjął zapakowany prezent i podał Helenie. – Nie mogłem się doczekać Gwiazdki.
Zerwała papier tak cicho, jak się dało, nasłuchując przy tym, czy tata się nie budzi. W paczuszce był obrazek z białym kwiatkiem. Kiedy Helena przyjrzała się uważniej, zobaczyła, że to zasuszony dziki kwiat przyciśnięty szkłem.
Do oczu natychmiast napłynęły jej łzy. To jedyna rzecz z jej świata, która istniała w tym świecie, jedyna pamiątka z Wszechkrainy.
– Dziękuję – wyszeptała i przytuliła tę drogocenną pamiątkę do piersi.
Lucas skinął głową i otarł Helenie łzy. Wyjął z jej rąk ramkę i ustawił na szafce nocnej, a potem wstał.
– Gdzie masz kostium kąpielowy? – spytał i podekscytowany zatarł dłonie.
– A bo co? – spytała niepewnie. Na zewnątrz sześć stopni mrozu. Może była istotą nieśmiertelną, ale nie wariatką.
– Bo przyda ci się, kiedy dotrzemy do Portoryko. Przez kilka godzin będzie tam jeszcze ciemno, ale możemy popływać, poczekać na wschód słońca i wrócić, zanim obudzi się twój tata.
Helena wyskoczyła z łóżka i podbiegła do komody. Wyciągnęła skąpe bikini w czerwone groszki, zamachała nim w powietrzu jak flagą i wetknęła do kieszeni.
– Żyć tak, jakby każdy dzień miał być naszym ostatnim na Ziemi – wygłosiła ich nowe motto, a potem wyfrunęła przez okno.
– A może nawet na zawsze, jeśli nam się pofarci – dokończył Lucas i radośnie poleciał za nią.
To było trudne. Stworzenie trylogii wymaga małego cudu. A do tego, żeby ten cud mógł mi się przytrafić, przyczyniła się ciężka praca wielu osób i pewnie zapomnę podziękować połowie z nich. Ale o dwóch nie zapomnę na pewno, przede wszystkim dlatego, że dzwonią do mnie, wysyłają SMS-y albo piszą e-maile średnio co dziesięć minut. Jedna z nich to moja nadzwyczajna agentka Mollie Glick, a druga – nieustraszona menedżerka Rachel Miller. Obydwie były moimi przewodniczkami, kibickami i sekundantkami na każdym etapie tej drogi, a ich obecność w moim życiu jest prawdziwym błogosławieństwem. Stephanie Abou, Rachel Hetch i Kathleen Hamblin tworzyły moją drużynę wsparcia do spraw zagranicznych i kłopotliwych. Me wiem, jak im dziękować za fachowość i pomoc. Heather Toth, pani kanclerz, dała dowód nieskończonej cierpliwości, odpowiadając na wszystkie moje głupie pytania i pilnując mojej zwariowanej codzienności. Moja zawsze wyrozumiała redaktorka Barbara Lalicki i jej ninja-asystentka Alyssa Miele pomogły nadać tej historii kształt i bezpiecznie przeprowadzić ją przez kapryśny świat wydawniczy. Dziękuję bardzo im obydwu. Wyrazy miłości kieruję w stronę swoich pierwszych czytelniczek i koleżanek, tak jak ja debiutujących w 2011 roku: Amy Plum i Tary Hudson. Dziękuję im za zachętę i wsparcie. Ostatnie dwa lata były wielką przygodą. Cudownie, że mogłam dzielić ją z nimi. Dla moich przyjaciół i rodziny nie będzie to zaskoczenie, ale na wszelki wypadek i dla nich wyrazy miłości. Wreszcie chciałabym podziękować swojemu mężowi Albertowi. Bez niego ta trylogia by nie powstała, po prostu.