SMIERC W MROKU Nora Roberts

NORA ROBERTS

ŚMIERĆ W MROKU

Brzeg słońca znikł; rój wzeszedł gwiazd;

W mig pada ćma wieczorna;

Colendge, przeł. Stanisław Kryński

Skąd i czym jesteś, ty plugawy kształcie

John Milton, przeł. Maciej Słomczyński

Prolog

Śmierć to koniec balu. Gorsze od śmierci, zdaniem Tiary, było

to, co ją poprzedza. Starość. Utrata młodości, urody, figury i

popularności to prawdziwy horror. Kto chciałby rżnąć starą,

pomarszczoną kobietę? Kogo interesuje, co miała na sobie jakaś

stara baba z obwisłymi cyckami w jakimś nowym, modnym klubie

albo czego na sobie nie miała na plaży na Lazurowym Wybrzeżu?

Absolutnie nikogo, ot co.

Więc kiedy jej powiedział, że śmierć może oznaczać początek -

prawdziwy początek - była zafascynowana. Była podkręcona.

Uznała za oczywiste, że ci, których na to stać, mogą sobie kupić

nieśmiertelność. Przez całe swoje życie kupowała wszystko, czego

tylko chciała, pragnęła, pożądała, a przecież właściwie nie ma

różnicy między życiem wiecznym a mieszkaniem w Nowym Jorku

czy willą we Francji.

Ale nieśmiertelność, w przeciwieństwie do dwupoziomowego

apartamentu czy kolczyków, nigdy się jej nie znudzi.

Miała dwadzieścia trzy lata, była naprawdę w kwiecie wieku.

Wszystko w niej było takie jak trzeba, w czym się utwierdziła,

patrząc na swoje odbicie w lustrze w garderobie. Uznała, że jej

figura

jest

bez

zarzutu,

i

odrzuciła

długie

blond

włosy

wystudiowanym i świetnie opanowanym gestem, z którego była

znana.

Teraz dzięki niemu na zawsze pozostanie kobietą idealną.

Zostawiła podwójne drzwi z lustrami otwarte, żeby móc

podziwiać samą siebie podczas ubierania się. Zdecydowała się na

obcisłą,

czerwoną

sukienkę z

niemal przejrzystej

tkaniny,

ozdobionej u dołu pawimi okami, które połyskiwały i migotały

przy każdym ruchu. W uszach miała długie kolczyki z szafirami i

szmaragdami, w tych samych kolorach, jak barwne akcenty rąbka

krótkiej, dopasowanej kreacji. Do tego wisiorek z niebieskim

brylantem i szerokie bransoletki na obu nadgarstkach.

Wyraziste usta pomalowała czerwoną szminką w odcieniu

sukienki.

Wydęła je teraz, zadowolona z siebie.

Później, pomyślała, kiedy będzie po wszystkim, przebierze się w

coś wygodniejszego, w coś do tańca, do świętowania.

Żałowała jedynie, że musi się obudzić bez świadków, a nie w

klubie.

Lecz kochanek zapewnił ją, że wszystkie te odrażające historie o

grzebaniu, a potem wydostawaniu się z jakiejś obrzydliwej trumny

to wymysł autorów książek w złym guście i reżyserów kiepskich

filmów. W rzeczywistości odbywało się to znacznie bardziej

kulturalnie.

Godzinę po rytuale - który był tak cholernie seksowny - obudzi

się w swoim własnym łóżku, by już zawsze pozostać młodą, silną,

piękną kobietą.

Narodzi się ponownie 20 kwietnia 2060 roku.

A będzie ją to kosztowało wyłącznie duszę. Jakby jej na niej

zależało.

Przeszła z garderoby do sypialni, którą całkiem niedawno kazała

urządzić w jej ulubionych ostatnio odcieniach błękitów i zieleni.

W swoim łóżeczku z takim samym baldachimem, jak łóżko jego

pani, chrapał buldożek francuski.

Chciałaby obudzić Biddy'ego wtedy, kiedy sama zostanie

obudzona.

Było to jedyne stworzenie na świecie, które prawdziwie kochała,

niemal tak mocno, jak siebie samą.

Ale dala pieskowi środek nasenny, tak jak jej nakazano. Nie

wolno było dopuścić, by jej słodkie maleństwo zakłóciło przebieg

rytuału.

Zgodnie z otrzymanymi instrukcjami wyłączyła alarm, a potem

zapaliła trzynaście białych świec, które on kazał jej rozmieścić w

pokoju, wybranym przez nią na własne przebudzenie.

Następnie wlała do kryształowego kieliszka miksturę, którą

dostała od niego. Wypiła wszystko, do ostatniej kropelki. Prawie

już czas, pomyślała, starannie układając się na łóżku. Wślizgnie się

cichutko, odszuka ją. I posiądzie.

Pożądanie sprawiło, że zrobiło jej się gorąco i zaczęła drżeć.

Rozpali ją tak, że nie będzie mogła się powstrzymać od krzyku.

Doprowadzi ją do orgazmu. A kiedy będzie krzyczała z rozkoszy,

złoży na jej ustach ten ostatni pocałunek.

Tiara dotknęła palcami szyi, niemal czując pieszczotę na swojej

skórze.

Umrze, pomyślała, przesuwając dłońmi po piersiach i brzuchu w

oczekiwaniu na niego. Czyż to nie szaleństwo? Umrze, a potem się

obudzi. I będzie żyła wiecznie.

Rozdział 1

W pokoju unosił się zapach wosku i śmierci. Świece w

masywnych, błyszczących lichtarzach przemieniły się w ogarki z

kaskadami zakrzepłego wosku. Ciało spoczywało na ogromnym

łożu zarzuconym mnóstwem poduszek, a teraz upstrzonym też

plamami krwi, pod jedwabnym baldachimem.

Młoda blondynka ubrana była w jaskrawoczerwoną sukienkę o

wymiętej spódnicy. Kryształowozielone oczy miała otwarte.

Przyglądając się zwłokom jasnowłosej Tiary Kent, porucznik

Eve Dallas zastanawiała się, czy ta kobieta, konając, spoglądała w

oczy zabójcy.

Znała go, niemal na pewno go znała. Nie było śladów włamania,

nawet więcej: alarm wyłączyła sama właścicielka apartamentu.

Nie widać było śladów walki. I chociaż Eve nie miała cienia

wątpliwości, że okaże się, iż ofiara odbyła stosunek płciowy, nie

przypuszczała, by doszło do gwałtu.

Nie stawiała oporu, pomyślała Eve, nachylając się nad

zwłokami.

Nawet kiedy pozbawiał ją krwi, nie opierała się.

- Dwie rany kłute po lewej stronie szyi - powiedziała Eve do

dyktafonu. - Jedyne widoczne obrażenia. - Uniosła jedną rękę

Tiary i przyjrzała się uważnie idealnie spiłowanym, starannie

umalowanym paznokciom. - Zabezpiecz dłonie denatki - poleciła

swojej partnerce. - Może podrapała napastnika.

- Wcale nie tak dużo krwi, jak wydawałoby się, że powinno być.

- Detektyw Peabody odchrząknęła. - Nawet jakby za mało tej krwi.

Wiesz, co przypominają te rany na szyi? Ślady ugryzienia. Ślady

ukąszenia.

Eve spojrzała na swoją współpracownicę.

- Przypuszczasz, że ugryzł ją w szyję ten brzydki piesek, którego

służąca tuli teraz w kuchni?

- Nie. - Peabody przechyliła głowę i utkwiła w Eve swoje ciemne

oczy, w tej chwili wielkie i błyszczące. - Nie udawaj, Dallas.

Dobrze wiesz, co to przypomina.

- Przypomina to trupa. Wygląda tak, jakby ofiara miała randkę i

ktoś się zbytnio zagalopował. W jej organizmie znajdziemy

zakazane substancje, coś, co ją otępiło albo na tyle pobudziło, że

pozwoliła, by zabójca czymś ją dźgnął w szyję albo owszem,

zatopił zęby w jej ciele, jeśli miał siekacze spiłowane na ostro albo

posłużył

się

sztucznymi

kłami.

Potem

leżała

spokojnie,

wykrwawiając się na śmierć.

- Twierdzę jedynie, że wygląda to jak klasyczne ugryzienie

wampira.

- Wyślemy list gończy za Drakulą. A na razie postarajmy się

ustalić, czy spotykała się z kimś żywym.

- Tak tylko powiedziałam - mruknęła Delia.

Eve raz jeszcze rozejrzała się po sypialni, a potem przeszła do

przestronnej garderoby.

Zauważyła w duchu, że ta garderoba jest większa od niektórych

mieszkań; były w niej żaluzje, liczne lustra i ekran telewizyjny.

Szafa wnękowa przypominała mały dom towarowy ze starannie

wydzielonymi działami.

Eve stała przez chwilę, podparłszy się pod boki, i tylko patrzyła.

Pomyślała, że Tiara Kent miała dość ubrań na wystrojenie całego

Upper West Side i aż nadto butów, by zaopatrzyć wszystkich

mężczyzn, kobiety i dzieci z tej części miasta. Nawet Roarke - a

Eve wiedziała, że garderoba jej męża może wprawić w osłupienie

większość ludzi - odpadłby w przedbiegach.

W końcu pokiwała głową i skupiła się na swojej pracy.

Odpicowała się dla niego, pomyślała. Wyzywająca sukienka,

zarębiste szpilki. A gdzie biżuteria? Skoro kobieta tak się stroi na

wizytę

kochanka,

to

czy

nie

włożyłaby

jeszcze

jakichś

świecidełek?

Jeśli to zrobiła, zabójca uznał je za swoją własność.

Przyjrzała się uważnie szufladom i szafkom, znajdującym się

pod drążkami na wieszaki i ochronnymi pokrowcami. Stwierdziła,

że wszystkie są zamknięte na klucz, zakodowane, co świadczyło o

tym, że w środku są kosztowności. Nie widziała żadnych śladów,

wskazujących na próbę włamania.

W luksusowym apartamencie pełno było drogich rzeźb, obrazów,

kosztownej

elektroniki.

Po

obejrzeniu

obu

pięter

dwupoziomowego mieszkania porucznik Dallas nie zauważyła, by

cokolwiek ruszano.

Jeśli był tu złodziej, to bardzo leniwy albo szczególnie

wybredny. Przystanęła na chwilę i zamyśliła się. Wysoka i

szczupła porucznik Eve Dallas miała na sobie spodnie i botki,

białą koszulę i krótką skórzaną kurtkę. Krótkie, brązowe włosy

okalały pociągłą twarz, w której błyszczały ciemnobrązowe oczy.

Przenikliwe oczy policjantki.

Nie odwróciła się, kiedy Peabody cicho gwizdnęła, stanąwszy za

nią.

- O, rany! Zupełnie jak w jakimś filmie. Miała chyba wszystkie

ubrania świata. I buty. Och, co za buty.

- Kilkaset par butów - powiedziała Eve. - A miała tylko dwie

nogi. Niektórzy ludzie są naprawdę stuknięci. Weź w obroty szefa

ochrony budynku, ustal, czy coś wie lub coś ma na temat gościa, z

którym się spotykała czy zabawiała przez kilka ostatnich tygodni.

Ja zajmę się służącą.

Zeszła piętro niżej. W mieszkaniu roiło się od policjantów i

techników

kryminalistyki,

panował

zgiełk

i

zamieszanie.

Normalka na miejscu zbrodni.

Służącą zastała w pomieszczeniu, które - jak jej powiedziano -

pełniło funkcję pokoju śniadaniowego. Kobieta miała oczy

czerwone od płaczu. Tuliła małego, okropnie brzydkiego psa. Eve

spojrzała

podejrzliwie

na

zwierzaka,

a

potem

dała

znak

mundurowym, żeby wyszli.

- Pani Cruz?

Słysząc swoje nazwisko, kobieta znów zaczęła łkać. Tym razem

Eve i pies wymienili lekko zniecierpliwione spojrzenia.

Eve usiadła naprzeciwko płaczącej i powiedziała kategorycznym

tonem:

- Proszę przestać.

Widocznie przyzwyczajona do wykonywania poleceń, służąca

natychmiast zdusiła szloch.

- Jestem kompletnie wytrącona z równowagi - usprawiedliwiła

się. - Panna Tiara. Biedna panna Tiara.

- Tak, bardzo mi przykro. Od dawna pani u niej pracuje?

- Od pięciu lat.

- Wiem, że to niełatwe, ale musi pani odpowiedzieć na kilka

pytań. Pomoże mi to ustalić, kto zrobił to pannie Tiarze.

- Rozumiem. - Kobieta przycisnęła rękę do serca. - Proszę pytać.

- Ma pani klucze i zna pani hasła dostępu do mieszkania?

- Tak, naturalnie. Przychodzę codziennie, kiedy panna Tiara jest

w mieście, i trzy razy w tygodniu podczas jej nieobecności.

- Kto poza tym ma dostęp do mieszkania?

- Nikt. No, może panna Daffy. Nie jestem pewna.

- Panna Daffy?

- Przyjaciółka panny Tiary, Daffodil Wheats, jej najlepsza

przyjaciółka. Chyba że się pokłócą. Wtedy panna Caramel jest jej

najlepszą przyjaciółką.

- Kpi sobie pani ze mnie? Co to za imiona? Kobieta zamrugała

podpuchniętymi, czerwonymi powiekami.

- Jakże bym śmiała kpić, proszę pani.

- Pani porucznik - poprawiła ją Eve. - W porządku, czyli panie

Daffodil i Caramel były przyjaciółkami panny Kent. A jacyś

mężczyźni? Spotykała się z jakimiś mężczyznami?

- Spotykała się z wieloma mężczyznami. Była taka piękna, taka

młoda i taka pełna życia, że...

- Chodzi mi o kochanków, pani Cruz - przerwała Eve ten pean,

widząc, że do oczu jej rozmówczyni napłynęły świeże łzy. -

Interesuje mnie ostatni okres.

- Proszę mi mówić Estella. Lubiła mężczyzn. Jak powiedziałam,

była młoda i pełna życia. Nie znam ich wszystkich... Z niektórymi

związana była bardzo krótko, z innymi dłużej. Ale zdaje mi się, że

przez ostatni tydzień, może dwa spotykała się tylko z jednym.

- To znaczy z kim?

- Nie wiem. Nigdy go nie widziałam. Ale zorientowałam się, że

panna Tiara znów jest zakochana... Częściej się śmiała, tańczyła w

mieszkaniu i... - Wydawało się, że Estella przez chwilę zmagała się

ze swoim poczuciem dyskrecji.

- Wszystko, co mi pani powie, może pomóc w śledztwie -

przypomniała jej Eve.

- Tak. No więc... Gdy się kimś opiekujemy, wiemy, kiedy ten

ktoś jest... intymnie z kimś związany. Od tygodnia albo i dłużej

każdą noc spędzała z mężczyzną.

- Ale nigdy go pani nie widziała.

- Nigdy. Przychodzę codziennie o ósmej rano, wychodzę o

szóstej, chyba że jestem potrzebna dłużej. Nigdy go tu nie było

podczas mojej obecności.

- Czy panna Tiara miała zwyczaj wyłączać alarm, kiedy była w

domu?

- Nie, nigdy tego nie robiła. - Estella zdecydowanie pokręciła

głową. - Nigdy nie wolno go było wyłączać. Nie rozumiem,

dlaczego to zrobiła. Kiedy przyszłam dziś rano, zobaczyłam, że

alarm został wyłączony. Pomyślałam, że doszło do jakiejś awarii i

panna Tiara będzie zła. Zadzwoniłam na dół, żeby zgłosić

problem, jeszcze zanim poszłam na górę, do sypialni.

- Czyli przyszła pani o ósmej, stwierdziła pani, że alarm jest

wyłączony, zgłosiła to pani ochronie, po czym udała się na górę.

Czy zawsze po przyjściu kieruje się pani prosto do sypialni panny

Tiary?

- Tak, idę po Biddy'ego. - Estella się nachyliła i trąciła nosem

mordkę psa. - Żeby go wyprowadzić na poranny spacer, a potem

dać mu jeść. Panna Tiara zwykle śpi do jedenastej. - Zmarszczyła

brwi. - Ostatnio nawet dłużej, odkąd ma... nowego przyjaciela.

Czasami schodziła na dół dopiero po południu i kazała zasłaniać

wszystkie okna. Mówiła, że chce, by cały czas była noc.

Niepokoiło mnie to, bo stała się bardzo blada i nie miała apetytu.

Ale pomyślałam sobie, że to dlatego, iż jest zakochana.

Estella westchnęła głęboko.

- Dziś rano Biddy nie czekał pod drzwiami sypialni, jak to ma w

zwyczaju. Wślizgnęłam się więc bardzo cichutko do środka. Szedł

w stronę drzwi, ale jakoś dziwnie stąpał.

Eve spojrzała na psa, marszcząc czoło.

- To znaczy?

- Wyglądał, jakby... Pomyślałam sobie: Biddy sprawia wrażenie

pijanego. Musiałam siłą powstrzymać się od śmiechu, tak

pociesznie wyglądał. Zrobiłam kilka kroków i wciągnęłam

powietrze nosem... Najpierw poczułam zapach świec. Więc

pomyślałam sobie, że panna Tiara spędziła noc z kochankiem. Ale

potem poczułam jeszcze jakiś zapach, dość intensywny. Zdaje mi

się, że to był zapach krwi - powiedziała i do oczu znów napłynęły

jej łzy. - To musiał być zapach krwi i... panny Tiary. Poczułam jej

zapach, a kiedy spojrzałam na łóżko, zobaczyłam ją. Zobaczyłam

moje biedne maleństwo.

- Czy czegoś pani dotykała, Estello? Czy dotknęła pani

czegokolwiek w sypialni?

- Nie, nie. Tak. Biddy'ego. Złapałam Biddy'ego. Właściwie nie

wiem

dlaczego,

po

prostu

złapałam

małego

Biddy'ego

i

wybiegłam. Nie żyła... Ta krew, jej twarz, jej oczy, wszystko.

Musiała nie żyć. Wybiegłam z krzykiem i wezwałam ochronę. Pan

Tripps pojawił się bardzo szybko i natychmiast poszedł na górę. Po

minucie zszedł, żeby zadzwonić na policję.

- Czy może pani stwierdzić, czy czegoś brakuje?

- Wiem, co trzyma w domu. Nie zauważyłam... - Przygnębiona

Estella rozejrzała się po pokoju. - Nie sprawdzałam.

- Poproszę panią, żeby najpierw obejrzała pani biżuterię panny

Tiary. Zna pani jej biżuterię?

- Naturalnie. Każdy klejnot. Czyszczę je, ponieważ panna Tiara

nie ma zaufania do...

- Dobrze, od tego zaczniemy.

Eve wysłała Estellę do garderoby w towarzystwie dwóch

policjantów, którzy mieli wszystko nagrywać, a sama robiła

notatki, ustalając kolejność wydarzeń, kiedy odszukała ją Peabody.

- Tripps zeznał, że służąca skontaktowała się z ochroną o ósmej

zero dwie i poinformowała, że alarm nie działa. Ponownie

zadzwoniła o ósmej zero dziewięć, bliska histerii. Przyszedł,

zajrzał na górę, stwierdził, że panna Tiara nie żyje, i wezwał

policję. Czas się zgadza.

- Tak, masz rację. Co powiedział na temat awarii alarmu?

- Powiedział - i ma to udokumentowane - że Kent go

powiadomiła, iż wyłączy alarm około północy i uruchomi go

ponownie, kiedy zechce. Odradził jej to, ale odparła, żeby

pilnował własnego nosa. Wyłączała alarm każdego wieczoru przez

osiem ostatnich dni, ale o różnych porach. Uruchamiała go

ponownie przed świtem.

Eve w zamyśleniu postukała palcami w notebook.

- Czyli że jej przyjaciel nie chciał, by go zarejestrowały kamery.

Nakłonił ją, żeby je wyłączała, wjeżdżał na górę prywatną windą i

opuszczał mieszkanie w ten sam sposób. Ta kobieta musiała być

bezdennie głupia.

- Cóż, nie zyskała popularności dzięki swej inteligencji.

Eve rzuciła Peabody spojrzenie. Jeśli chodzi o plotki i

popkulturę, jej partnerka zwykle była na bieżąco.

- A dzięki czemu?

-

Włóczeniu

się

po

nocnych

klubach,

podróżowaniu

wahadłowcami, zakupom, skandalom. Przypuszczam, że z tych

samych powodów, co wszystkie dzieciaki superbogaczy. Była

przedstawicielką czwartego pokolenia... Wydaje mi się, że

czwartego... Wiele razy się zaręczała, wiele razy zrywała

zaręczyny, zwykle publicznie, z hukiem. Chodziła na premiery,

latała wahadłowcami do każdej akurat modnej miejscowości.

Wszędzie jej było pełno. Codziennie można było coś o niej

przeczytać w jednym z brukowców lub obejrzeć na którymś z

kanałów plotkarskich czy poświęconych życiu wyższych sfer.

- Z kim się zadawała ostatnio i dlaczego rozmawiałam ze

służącą, by się czegoś dowiedzieć o stylu życia Kent, skoro mam

ciebie?

- No cóż, przyjaźni się z Daffy Wheats i Caramel Lipton,

niedawno zerwała zaręczyny z Romanem Gramaldim z Zurychu. A

zadaje się z młodymi, bogatymi i szukającymi guza.

- No i znalazła guza - zauważyła Eve. Uniosła wzrok, kiedy

Estella wpadła do pokoju.

- Brakuje wisiorka, tego z niebieskim brylantem, i bransoletek, i

kolczyków z turkusami i szmaragdami. Nigdzie ich nie ma. - Głos

miała tak ostry, że można było nim ciąć szkło. - Obrabował moje

biedactwo, obrabował i zabił.

Eve podniosła w górę palec, żeby przerwać tę tyradę.

- Czy ma pani zdjęcia zaginionych przedmiotów?

- Ależ naturalnie. Firma ubezpieczeniowa...

- Będą mi potrzebne. Proszę o zdjęcia wszystkich brakujących

rzeczy. - Zaczekała, aż Estella pospiesznie wyszła, i uśmiechnęła

się ponuro. - To był błąd. Wcześniej czy później pojawi się gdzieś

duży, niebieski brylant. Kiedy zbierzemy wszystkie informacje,

powiadomimy najbliższych krewnych. A potem chciałabym sobie

uciąć pogawędkę z Daffy.

Rozdział 2

Matka Tiary mieszkała ze swoim czwartym mężem w Rzymie, a

ojciec aktualnie spędzał wakacje na Olympusie ze swoją obecną

narzeczoną.

Poinformowano ich telefonicznie o tym, co się stało.

Eve zostawiła techników, by dokończyli zabezpieczanie miejsca

zbrodni, a sama udała się razem z Peabody na rozmowę z

Daffodil Wheats.

Jeszcze jeden luksusowy apartament, pomyślała, jeszcze jedna

niesamowicie bogata, młoda blondynka. Wyciągnęła odznakę i

pokazała ją kolejno portierowi, ochroniarzowi, a na końcu

służącej, która mogła być klonem Estelli Cruz. Okazało się, że jest

jej siostrą.

Mieszkanie, odrobinę mniejsze od apartamentu Tiary, urządzono

z nieco większym smakiem. Zaczekały w salonie, w którym

królowały śmiałe, ostre kolory, kiedy Martine Cruz poszła na górę,

żeby obudzić swoją panią i poinformować, że chce z nią

rozmawiać policja.

- Co się o niej mówi, Peabody?

- Hmmm... Zdaje się, że należy do trzeciego pokolenia bogaczy.

Nie aż tak nadziana, jak ofiara, ale nie musi się martwić o to, co

włożyć do garnka. Rodzina dorobiła się fortuny chyba na

tekstyliach. Tak czy owak, to kolejna balangowiczka i stała

bohaterka kanału plotkarskiego.

- Kto by chciał tak żyć? - zapytała Eve.

- One chcą. - Peabody wzruszyła ramionami. - Jak się ma tyle

forsy, to można sobie kupić prywatność, jeśli tylko się chce.

Eve przypomniała sobie liczne lustra i lśniące tafle w mieszkaniu

Tiary.

- To ludzie, którzy lubią siebie oglądać.

-Tak. Jeśli Daffy i ofiara nie były akurat pokłócone, co im się

regularnie zdarzało, wszędzie pokazywały się razem. Razem się

bawiły, razem podróżowały, krążyły również plotki, że dzieliły się

facetami, a może w tym samym czasie obie zadawały się z tymi

samymi. Przyjaźnią się od dziecka. Ojciec ofiary był mężem matki

Daffy albo mieszkali razem - nie pamiętam dokładnie. W każdym

bądź razie trwało to kilka lat.

- Mały, zepsuty, zamknięty świat.

Eve uniosła wzrok. Daffodil Wheats miała krótkie, jasne włosy,

zaspane, niebieskie oczy i nadąsaną minę. Niedbale owinęła się w

czarny, jedwabny szlafroczek, sięgający jej do połowy ud, więc

białe, duże piersi bawiły się w „a kuku”, kiedy szła po srebrnych

kręconych schodach.

- O co chodzi? - zapytała niewyraźnie, a potem opadła na

jaskrawoczerwoną kanapę i ziewnęła.

- Daffodil Wheats? - upewniła się Eve.

- Tak, tak. Boże, ledwo świta. Martine! Dawaj tę mochę!

Wróciłam do domu o czwartej - wyjaśniła, przeciągając się jak

kotka. - Nie zrobiłam nic, co jest zabronione, więc czemu

zawdzięczam wizytę policji?

- Zna pani Tiarę Kent?

- Do diabła, co Tee znów nabroiła? - Zgarbiła się, najwyraźniej

znudzona. - Proszę posłuchać, wpłacę za nią kaucję, chociaż

ostatnio zachowuje się jak jędza. Ale najpierw muszę się napić

kawy. Mocha, mocha, mocha! - krzyknęła jak tłum na Arena Ball.

- Z przykrością zawiadamiam panią, że Tiara Kent nie żyje.

Daffy lekko zmrużyła zaspane oczy, a potem teatralnie wzniosła

wzrok do góry.

- Och, nie wygłupiajcie się. Powiedzcie Księżniczce Jędzy, że

wyciągnięcie z łóżka i ujawnienie tej rewelacji mnie nie

rozśmieszyło. Dzięki Bogu! Dziękuję, Martine. Uratowałaś mi

życie. - Posłała służącej całusa, biorąc wysoką, białą filiżankę z

parującym napojem.

- Posłuchaj, Daffy. - Ton głosu Eve sprawił, że dziewczyna ze

zdumienia

zamrugała

powiekami.

-

Twoją

przyjaciółkę

zamordowano ostatniej nocy w jej własnym łóżku. Więc albo

doprowadzisz się do porządku i, na litość boską, zakryjesz cycki,

albo dokończymy tę rozmowę na komendzie.

- To wcale nie jest zabawne. - Daffy wolno opuściła filiżankę. -

Nie wolno sobie robić żartów z tak poważnej sprawy. - Dłoń, w

której trzymała filiżankę, zadrżała, kiedy Daffy wyciągnęła drugą

rękę do Martine. - Martine, zadzwoń do Estelli. Zadzwoń do niej

natychmiast i niech poprosi do telefonu Tiarę.

- Tiara nie może podejść do telefonu - odezwała się Peabody

znacznie łagodniejszym tonem. - Panna Kent tej nocy została

zabita we własnym mieszkaniu.

- Moja siostra - jęknęła Martine, ściskając dłoń Daffy.

- Pani siostrze nic nie jest - uspokoiła ją Peabody. - Proszę

bardzo, może pani do niej zadzwonić.

- Panno Daffy...

- Dzwoń, dzwoń - powiedziała szorstko Daffy. Gdzieś zniknęła

młoda, znudzona balangowiczka. Jej miejsce zajęła zaszokowana,

młoda kobieta, drżącą ręką ściskająca poły szlafroczka. - Dzwoń,

dzwoń. A więc to nie żart, Tee nie płata mi głupiego figla? Nie

żyje?

-Tak jest.

- Ale... Nie rozumiem, jak to możliwe. Ma zaledwie dwadzieścia

trzy lata. Nie umiera się w wieku dwudziestu trzech lat. Często się

kłócimy. Nie będziemy mogły już tego robić, jeśli Tiara nie żyje.

Jak... Zabita? Powiedziała pani, że ktoś zabił Tee?

Eve usiadła na błyszczącym, białym stoliku ustawionym

naprzeciwko kanapy.

- Ostatnio spotykała się z kimś.

- Co? Tak. Ale... - Daffy rozejrzała się nieprzytomnym

wzrokiem. - Co?

Eve wzięła filiżankę mochi ze sztywnych palców Daffy i

odstawiła ją na bok.

- Czy zna pani nazwisko mężczyzny, z którym ostatnio spotykała

się Tiara?

- Ja... Nazywała go księciem. Często wymyślała przezwiska dla

swoich facetów. Ten został Księciem. Czasami nazywała go też

Księciem Ciemności. - Daffy przycisnęła dłonie do oczu, a potem

złapała się za głowę. - Spotykała się z nim zaledwie od tygodnia,

może dwóch. Trudno mi zebrać myśli. - Zaczęła masować sobie

skronie, jakby cały czas musiała mieć jakieś zajęcie dla rąk. -

Trudno mi zebrać myśli.

- Czy może go pani opisać?

- Nigdy go nie widziałam. Miałam go poznać, ale nie poznałam.

Pokłóciłyśmy się - powtórzyła, po jej policzkach popłynęły łzy.

- Proszę mi powiedzieć, co pani o nim wie.

- Czy ją skrzywdził? - Głos jej się załamał, kiedy zadawała to

pytanie, łzy zaczęły lecieć ciurkiem. - Czy to on zabił Tee?

- Chciałybyśmy z nim porozmawiać. Proszę nam powiedzieć

wszystko, co pani o nim wie.

- Poznała... Poznała go w jakimś klubie w podziemiach. Miałam

tam pójść razem z nią, ale coś mnie zatrzymało i zapomniałam.

Miałyśmy się tam spotkać.

- Gdzie? - zapytała Eve.

- Hmmm... To kultowy klub, w podziemiach, zdaje się, że

niedaleko Times Square. Nie pamiętam, jest ich tak dużo. - Kiedy

Peabody podała jej chusteczki, Daffy spojrzała na nią żałośnie i z

wdzięcznością. - Dziękuję. Dziękuję pani. Kiedy nie przyszłam,

Tee zadzwoniła do mnie koło jedenastej i wtedy się pokłóciłyśmy.

O to, że zapomniałam, a jeszcze o faceta, którego akurat

poderwałam i z którym postanowiłam spędzić wieczór w South

Beach. Już tam byłam, jak do mnie zadzwoniła.

Wzięła głęboki oddech, nachyliła się, żeby sięgnąć po filiżankę

mochi, i zaczęła ją wolno popijać.

- No więc przyznaję. - Zrobiła kilka wdechów i wydechów. - To

ja zawaliłam sprawę, więc następnego dnia przeprosiłam Tee. Cały

czas mówiła o tym facecie, tym swoim Księciu. Ale wyglądała

jakoś dziwnie, więc wiedziałam, że znów bierze.

Daffy zacisnęła usta.

- Ja jestem czysta i muszę pozostać czysta. Ojciec nadał ma

kontrolę nad moimi finansami. Powiedział, że jeśli znów wpakuję

się w kłopoty, to mnie wydziedziczy. I wcale nie żartuje, więc...

Cholera, jesteście z policji. Nie zamierzam wam imponować, więc

powiem prosto z mostu: i bez ultimatum ojca przestałabym łykać

prochy, bo mam ich zwyczajnie dość.

- W przeciwieństwie do Tiary - zauważyła Eve.

- Tee zawsze przesadza. Taka już jest. Zawsze próbuje przesuwać

granice, a potem szuka kolejnego wyzwania. - Daffy, osuszając

łzy, zdobyła się na blady uśmiech. - Ale wie, że ja muszę pozostać

czysta. Ćpała, lecz sześć miesięcy temu w geście solidarności ze

mną

obiecała,

że

z

tym

skończy.

Uroczyście

sobie

to

przysięgłyśmy. Dlatego byłam taka wkurzona.

- Co takiego brała? - spytała Eve.

- Nie wiem, ale była na haju. Trochę na siebie nakrzyczałyśmy w

związku z tym, właściwie głównie ona powtarzała, że muszę z nią

pójść do tego klubu, poznać tego faceta i jego przyjaciół.

Twierdziła, że jest niesamowity. Ze całą noc się z nim pieprzyła i

że jeszcze nigdy nie było jej z nikim tak bosko. Tak mi wierciła

dziurę w brzuchu, że w końcu dla świętego spokoju obiecałam, że

z nią pójdę. - Daffy pokręciła głową i znów się napiła. - Później

pomyślałam, że nawet jeśli ja nic nie wezmę, ona na pewno to

zrobi, a mnie się oberwie. Więc zadzwoniłam i powiedziałam, że

nie wybiorę się z nią, ale możemy się spotkać z tym gościem

gdzieś indziej. Nic z tego. Albo w jego klubie, albo nigdzie.

- W jego klubie?

- Nie w tym sensie, że jest jego właścicielem. Chociaż może i

jest. Nigdy mi tego nie powiedziała, a ja nie pytałam. Ale była zła,

że nie chciałam z nią pójść, Carm do przyszłego miesiąca będzie w

Nowym Los Angeles, więc nie mogła wyciągnąć jej zamiast mnie.

Eve czekała; Daffy zamilkła, wpatrując się w mochę, której tak

rozpaczliwie jeszcze przed chwilą pożądała.

- Czy wie pani, czy ktoś poszedł z nią do tego klubu? Może jakaś

inna wasza wspólna przyjaciółka?

- Nie sądzę. Nigdy od nikogo nie słyszałam o tym klubie, tylko

od Tee. Tak czy owak, nie rozmawiałyśmy przez kilka dni, a

wczoraj przyszła do mnie jeszcze wcześniej, niż wy teraz. Coś tak

tuż po wschodzie słońca. Wyglądała koszmarnie. Blada, szkliste

oczy. Znów ćpała, a przedtem była przecież czysta przez cale sześć

miesięcy.

Jeszcze

była

na

haju,

mówiła

jak

pokręcona.

Powiedziała, że będzie żyła wiecznie. Śmiała się i żartowała. Ona i

jej Książę będą żyli wiecznie. Miała do mnie pretensje, że ją

zlekceważyłam. Prosiłam ją, żeby została u mnie, ale nie chciała.

Powiedziała, że jeszcze pożałuję, że nie wykorzystałam swojej

szansy. Teraz Książę zabierze tylko ją.

- Dokąd ją zabierze? - zapytała Eve.

- Nie wiem. Gadała bez ładu i składu. Powiedziałam pani, że

była na haju. Wkurzyłam się na nią, zaczęłyśmy na siebie

krzyczeć, potem wypadła jak burza. A teraz nie żyje.

- Wtedy ostatni raz pani ją widziała i z nią rozmawiała?

- Tak. Czy coś jej zrobił? Nie... Nie powiedziała pani, jak Tee

umarła. Czy coś jej zrobił?

- Przykro mi, ale nie mogę jeszcze tego ujawnić.

- Była taka nieodporna na ból. - Daffy otarła policzek wierzchem

dłoni. - Mam nadzieję, że nie cierpiała. Powinnam była pójść z nią

wtedy wieczorem do tego klubu. Gdybym wybrała się tam, a nie

do South Beach, może... Czy to moja wina? Powinnam lepiej się

nią opiekować. Tak łatwo pakowała się w kłopoty. Czy to moja

wina?

- Nie, to nie pani wina.

- Była ode mnie prawie o rok starsza, ale to ja się nią

opiekowałam...

Głównie.

Mogłam

odciągnąć

od

skraju

przepaści, kiedy za daleko się posunęła. Ale nie zrobiłam tego.

Powiedziałam jej tylko, że zachowuje się jak idiotka albo coś w

tym guście. Tylko Tee naprawdę była zdolna wierzyć w wampiry.

- W wampiry? - powtórzyła za nią Eve, a Peabody aż wstrzymała

oddech.

- Tak. To miało związek z tym księciem, Księciem Ciemności. I

życiem wiecznym. Rozumie pani? - Daffy roześmiała się szorstko,

ale bardziej przypominało to zduszony szloch. - Uważała, że ten

facet to pieprzony wampir, że ją też przemieni w wampirzycę,

więc stanie się nieśmiertelna. A ten cały klub był właśnie dla ludzi,

którzy chcieli zostać wampirami. Krwawa łaźnia! Przypomniałam

sobie. Nazywa się „Krwawa Łaźnia”. Kto, do jasnej cholery,

chciałby chodzić do klubu o takiej nazwie? - Znów otarła łzy. -

Tylko Tee.

*

- A nie mówiłam? Od razu wiedziałam, że to sprawka wampira. -

Zadowolona z siebie Peabody skinęła głową, kiedy wychodziły z

budynku.

- A nasza ofiara będzie głęboko rozczarowana, że już na zawsze

pozostanie martwa. Odszukaj ten klub. Bardzo bym chciała uciąć

sobie krótką pogawędkę z tym Księciem Ciemności.

- Nie, żebym wierzyła w nieumarłych czy coś z tych rzeczy. -

Peabody wsunęła się na miejsce dla pasażera. - Ale cóż szkodzi,

kiedy już zlokalizujemy tego faceta, przesłuchać go w dzień. W

pomieszczeniu z dużą ilością światła słonecznego.

- Jasne. I zamówić trochę czosnku i osikowych kołków, skoro już

o tym mowa.

- Naprawdę?

- Nie. - Eve włączyła się do ruchu. - Peabody, sięgnij w głąb

siebie i znajdź tam zdrowy rozsądek, choćby bardzo ci się

wymykał z rąk. Odszukaj ten klub. A teraz odwiedzimy kogoś, kto

wie wszystko o umarłych.

*

Główny lekarz sądowy Morris rzucił Eve swobodny uśmiech

znad nagich zwłok Tiary Kent. Miał na sobie elegancki garnitur

koloru dobrego wina bordo i krawat cienki jak słomka. Ciemne

włosy splótł misternie w warkocz, który następnie zwinął na

karku.

Eve często sobie myślała, że klienci Morrisa nie mogą docenić

jego wyszukanej elegancji.

- Mam dziś małe opóźnienie - oznajmił. - Zleciłem analizę

toksykologiczną, tak jak sobie życzyłaś. Niebawem powinniśmy

otrzymać wyniki.

Eve spojrzała na zwłoki. Morris jeszcze ich nie rozciął.

- Co możesz mi powiedzieć na podstawie wstępnych oględzin?

- Pani porucznik, ta kobieta nie żyje.

- Peabody, zapisz to. Mamy martwą kobietę.

- Z idealnie zoperowanymi piersiami - dodał Morris. - I

pierwszorzędnie zrobionym brzuchem oraz pośladkami.

- Jezu, miała zaledwie dwadzieścia trzy lata. Kto potrzebuje

operacji plastycznych i nowych cycków w wieku dwudziestu

trzech lat?

Peabody uniosła rękę, na co Eve rzuciła jej zimne spojrzenie.

- Nie masz dwudziestu trzech lat.

- Zgoda, jestem od niej parę lat starsza, ale jeśli ktoś

zaproponowałby darmowe operacje pośladków, to jestem pierwsza

w kolejce.

- Pani detektyw, ma pani bardzo zgrabny tyłeczek - zapewnił

Morris i Peabody się rozpromieniła.

- Och, dziękuję.

- Może teraz wrócimy do naszych obowiązków służbowych? -

zaproponowała Eve. - Na stole leży martwa kobieta.

- Tiara Kent, balangowiczka. Żyć intensywnie, umrzeć młodo. -

Morris dotknął monitora, żeby powiększyć obraz ran na szyi. - To

jedyne obrażenia zewnętrzne. Przez te dwa nakłucia w arterię

szyjną ofiara została pozbawiona krwi. Żadnych widocznych

śladów, świadczących o tym, że była skrępowana. Żadnych śladów

walki. Najwyraźniej leżała, pozwalając, by wypił z niej całą krew.

- Wypił. - Peabody głośno wciągnęła powietrze nosem. -

Widzisz? Ugryzienie wampira.

Morris wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Niemożliwością jest powstrzymać się od takich skojarzeń,

prawda? Piękna, młoda blondynka uwiedziona przez Księcia

Ciemności lub jednego z jego sług. Uległa jego wdziękowi i

pozwoliła, by wypił całą jej krew. Jak na komendę pojawia się

mgła i zapada mrok.

- Nie zapomnij o przyprawiającej o gęsią skórkę muzyce - dodała

Eve.

- Naturalnie. Ale raczej skłaniam się ku temu, że nafaszerowano

ją narkotykami, a te rany kłute zadano jej sztucznymi kłami

podczas stosunku płciowego. - Morris uniósł brwi, spoglądając na

ciało. - Oczywiście mogę się mylić, a nasza denatka zerwie się

wkrótce po zachodzie słońca i przerazi śmiertelnie pracowników

nocnej zmiany.

- Pozostańmy przy pierwszej hipotezie - postanowiła Eve. - Jeśli

rzeczywiście ją ugryzł, powinniśmy uzyskać DNA. Tak samo, jeśli

kochał się z nią bez peleryny. Założę się, że nawet wampiry mają

kod genetyczny.

- Wyślę próbki do laboratorium.

- Facetowi udało się ją przekonać, że może jej ofiarować

nieśmiertelność. - Eve ostatni raz rzuciła okiem na Tiarę Kent. -

Teraz trafi do stalowego pojemnika w chłodni.

Rozdział 3

- Mam ten klub. - Peabody studiowała dane na swoim laptopie,

kiedy jechały na komendę. - Daffy miała rację, to w pobliżu Times

Square. Znajduje się pod Broadwayem. Są też godziny otwarcia.

Od zachodu do wschodu słońca. - Delia spojrzała na Eve. - Pora

grasowania wampirów.

- Właściciel?

- Korporacja „Wieczność”, na tej stronie nie jest wymieniony

żaden właściciel ani menedżer.

- Kop dalej - poleciła Eve.

- Właśnie to robię. Jedziemy teraz do tego klubu?

- Jeśli facet jest stałym bywalcem lokalu, pracuje w nim albo jest

właścicielem, nie będzie go tam, kiedy klub jest zamknięty.

Wybierzemy się do tego miejsca po zapadnięciu zmroku.

- Wiedziałam, że to powiesz. Nie boisz się przynajmniej

odrobinę? Ostatecznie ten facet żłopie krew. W najlepszym

wypadku.

- Może tak, a może nie.

Eve zatrzymała się na światłach i patrzyła, jak jedni pędzą przed

siebie, inni idą noga za nogą, a jeszcze inni przepychają się w

tłumie na przejściu dla pieszych. Zobaczyła parę transwestytów w

obcisłych kombinezonach obszytych cekinami, ważącego pewnie

ze sto sześćdziesiąt kilogramów turystę w workowatych szortach,

obwieszonego tyloma kamerami i aparatami fotograficznymi, że

musiały ważyć chyba tyle, co on sam, dzieciaka w czerwonej

pelerynie i mycce, lawirującego między przechodniami na desce

powietrznej, oraz mima.

Nowy Jork serdecznie witał wszelkich dziwaków i oryginałów,

jacy istnieli na tym świecie. Samozwańczy wampir doskonale by

się tutaj czuł.

- Na pościeli było nie więcej niż pół litra krwi - ciągnęła Eve,

kiedy zmieniły się światła. - Obojętne mi, jak spragniony jest jakiś

pseudowampir, ale nie uwierzę, by wyżłopał więcej niż cztery litry

krwi za jednym posiedzeniem.

- Racja. Racja. W takim razie...

- Zabrał ją ze sobą.

- Zmuszona jestem zawołać: UUUU!

- W butelce, w torbie. Może ją sprzedaje, może ją gromadzi,

może się w niej kąpie. Ale przyszedł przygotowany. - Skręciła do

garażu w podziemiach komendy. - Więc rozpracujemy go. Co

można zrobić z kilkoma litrami ludzkiej krwi? Sprawdźmy, czy

jest na nią zapotrzebowanie na czarnym rynku. Mamy też spis i

zdjęcia biżuterii, którą zabrano z mieszkania ofiary. No i klub.

Zaparkowała na swoim miejscu, wysiadła.

- Zobaczymy, co znaleźli technicy, czy w laboratorium udało się

uzyskać DNA. Poszukamy podobnych przestępstw, sprawdzimy,

czy były już kiedyś takie przypadki.

Kiedy weszły do windy, Eve oparła się o ścianę. W kabinie

unosił się zapach kawy i potu. Zapach gliniarzy.

- Ktoś widział ją z tym facetem. Spotykała się z nim w klubie i

ktoś widział ich razem. Lubi dreszczyk emocji, daje się wciągnąć.

Zaczyna przyjmować go w swoim mieszkaniu na bara-bara.

Według mnie mógł ją zabić i okraść, kiedy tylko by zechciał. Ale

czekał. I zabrał tylko to, co miała na sobie albo co leżało na

wierzchu.

- Jest wybredny i lubuje się w rytuałach. Lubi uwodzić. - Za nimi

w kabinie zrobił się ścisk, Eve wysiadła z windy, by skorzystać z

ruchomych chodników. - Idź i spisz to, co już ustaliliśmy. Postaraj

się znaleźć nazwisko właściciela lub kierownika klubu. Ja spróbuję

się umówić na rozmowę z Mirą, żeby mieć lepsze pojęcie o tym,

co nas będzie czekało, kiedy się wybierzemy do „Krwawej Łaźni”.

- Wezmę ze sobą gumową kaczuszkę.

Eve przeszła przez salę wydziału, kierując się do swojego

gabinetu.

Tak, jak się spodziewała, automatyczna sekretarka była zapchana

telefonami od dziennikarzy. Śmierć ulubienicy paparazzich to

wyjątkowe

wydarzenie,

podnoszące

wskaźniki

oglądalności,

pomyślała,

i

bezlitośnie

przesłała

wszystkie

pozostawione

wiadomości do działu współpracy z mediami.

Najpierw spróbowała umówić się z Mirą, ale nadziała się na

sekretarkę pani doktor, strażniczkę czuwającą u wrót.

- Dobrze już, dobrze. Jezu! Proszę jej tylko powiedzieć, że

zależy mi na pięciu minutach rozmowy, obojętnie kiedy i gdzie. U

mnie, u niej, w toalecie. Tylko pięć minut.

Eve się rozłączyła i zamówiła kawę w autokucharzu. Wypisała

na tablicy najważniejsze fakty, a potem przyjrzała się chronologii

wydarzeń.

Wszedł do środka bez żadnych przeszkód. Właściwie Tiara

rozsypała na jego drodze płatki róż. Więcej forsy niż oleju w

głowie. Czy najpierw ją sobie upatrzył, czy też całkiem

przypadkiem weszła do tego klubu pewnego wieczoru? Kobieta

powszechnie znana, lubiąca zaszaleć. Bardziej sławna dzięki

swoim podbojom niż inteligencji.

Żałośnie łatwy cel.

Ale jeśli chodziło jedynie o podryw, dlaczego ją zabijać, do tego

uciekając się do akurat takiej metody? Ponieważ podryw miał

drugorzędne znaczenie, doszła do wniosku Eve. Głównym celem

było zabójstwo.

Spojrzała w kierunku jedynego malutkiego okienka, za którym

panował słoneczny, wiosenny dzień, by ocenić, ile czasu zostało

do zachodu słońca.

Zastanawiając się nad tym, skrzywiła się i znów wzięła swoje

łącze.

Przypomniała sobie, że jest nie tylko policjantką, ale również

żoną. Obowiązują ją pewne zasady.

Wybrała zastrzeżony numer Roarke'a, zamierzając zostawić

wiadomość w poczcie głosowej, że wróci późno, ale odebrał po

pierwszym sygnale. Na wyświetlaczu pojawiła się twarz, której

widok wywoływał dziwne ciepło w jej brzuchu.

Okalały ją ciemne włosy. Kiedy patrzył na nią tymi swoimi

niebieskimi oczami, serce zaczynało jej szybciej bić, chociaż

upłynęły już dwa lata od dnia, gdy pierwszy raz spojrzał na nią w

taki sposób. Kąciki jego idealnie wykrojonych ust uniosły się

lekko, kiedy powiedział: „Pani porucznik” z lekkim, ledwo

wyczuwalnym irlandzkim akcentem.

- Co się stało, że nie jesteś zajęty kupowaniem Australii?

- W tej chwili mam przerwę między nabywaniem kolejnych

kontynentów. Zdaje się, że następna w kolejce jest Azja. A co u

ciebie?

- Wszystko w porządku. Wiem, że na dzisiejszy wieczór coś

sobie zaplanowaliśmy...

- Zdaje się, że kolację, a następnie partyjkę pokera na golasa.

- O ile sobie przypominam, miał to być rozbierany poker.

- Bardzo szybko będziesz naga. Ale domyślam się, że partyjka

zostanie przełożona. Prowadzisz śledztwo w sprawie śmierci Tiary

Kent.

- Już o tym słyszałeś?

- O niegrzecznej dziewczynce-multimilionerce, zamordowanej

we własnym, luksusowym apartamencie? - Uniósł brwi. - Wieści

szybko się rozchodzą. Jak umarła?

- Od ugryzienia przez wampira.

- Znowu? - powiedział, czym ją rozśmieszył.

- Wierzyła w jakieś brednie o wampirach, no i zginęła od

ugryzienia wampira. Muszę pójść do klubu, gdzie prawdopodobnie

poznała swojego zabójcę. Otwierają go dopiero po zachodzie

słońca, więc wrócę późno.

- Niemal równie ciekawe, jak rozbierany poker. Spotkamy się w

komendzie o szóstej. Najdroższa Eve - ciągnął, nie dając jej dojść

do głosu - chyba się nie spodziewasz, że nie skorzystam z okazji

towarzyszenia mojej żonie do jaskini nieumarłych.

Zastanowiła się chwilkę. Przyda jej się. Jak zawsze. Poza tym

jeszcze jedna para oczu i jeszcze jeden zestaw instynktownych

odruchów mogą okazać się bardzo użyteczne pod ziemią.

- Tylko się nie spóźnij.

- Wyjdę dużo wcześniej. Czy po drodze mam się zaopatrzyć w

czosnek i krzyże?

- Zdaje się, że Peabody już się o to stara. Do zobaczenia -

powiedziała i się rozłączyła.

Siedząc za biurkiem, zadzwoniła do laboratorium, by pogonić

pracowników, po czym wzięła się do lektury tekstów na temat

wampirów.

Przerwała, kiedy Peabody wsunęła głowę przez drzwi.

-

Wiedziałaś,

że

dziesiątki

stron

poświęconych

wampiryzmowi, a na każdej są instrukcje, jak pić krew ofiary?

Peabody przechyliła głowę.

- Dlaczego tak cię to dziwi?

- Sama często powtarzam, że ludzie to pijawki, ale nie

traktowałam tego tak dosłownie. I interesują się tym nie tylko

znudzone dwudziestokilkulatki.

- Mam nazwiska paru osób, które mogą nas zainteresować, ale

przyszłam ci powiedzieć, że właśnie przyjechała matka Tiary

Kent. Kazałam jednemu z mundurowych zaprowadzić ją do

poczekalni.

- Dobra, pójdę do niej, a ty kop dalej. - Eve wstała zza biurka. -

Dziś wieczorem będzie nam towarzyszył Roarke.

- Naprawdę? - Na twarzy Peabody pojawił się wyraz ulgi, zanim

zdążyła to ukryć. - Nie zaszkodzi, jak będzie nas więcej, kiedy

udamy się pod ziemię.

- On będzie tylko obserwatorem - przypomniała jej Eve. -

Czekam na telefon od Miry. Jeśli zadzwoni, powiadom mnie.

Eve poznała Iris Francine w chwili, kiedy weszła do poczekalni

pełnej automatów do sprzedaży napojów oraz stolików i krzeseł

tak zaprojektowanych, że po pięciu minutach siedzenia na nich

drętwiał tyłek.

Córka odziedziczyła po niej blond włosy, zielone oczy i

drobnokościstą sylwetkę.

Iris siedziała z mężczyzną, który trzymał ją za rękę. Eve uznała,

że to czwarty mąż, Georgio Francine. Według Eve wydawał się

młodszy o kilka lat od swojej żony; był śniady i pełen zmysłowego

uroku, ona zaś eteryczna i elegancka.

Ale od razu się zorientowała, że tworzą całość. Jak dwie połówki

jabłka.

- Pani Francine, jestem porucznik Eve Dallas.

Iris spojrzała na Eve znużonym wzrokiem. Eve dostrzegła w jej

oczach smutek, poczucie winy i zwykłe zmęczenie.

- To pani kieruje... Kieruje dochodzeniem w sprawie tego, co

spotkało Tiarę.

- Zgadza się. - Eve odsunęła krzesło. - Bardzo mi przykro w

związku z pani stratą.

- Dziękuję. Czy będę mogła ją zobaczyć?

- Zadbam o to.

- Czy może mi pani powiedzieć, jak ona... Co jej się stało? -

Oddech Iris stał się nierówny i musiała dwa razy wolno nabrać

powietrza w płuca, żeby się uspokoić. - Nic mi nie chcą

powiedzieć. Taka niewiedza jest jeszcze gorsza od prawdy.

- Dziś w nocy została zamordowana w swoim mieszkaniu.

Naszym zdaniem znała zabójcę i sama go wpuściła do środka.

Zginęło też kilka sztuk jej biżuterii.

- Czy została zgwałcona?

Eve wiedziała, że rodzice zawsze o to pytają. W przypadku

śmierci córki zawsze o to pytają, spoglądając błagalnie, pragnąc

usłyszeć odpowiedź przeczącą.

- Odbyła stosunek płciowy, ale sądzimy, że to nie był gwałt.

- Nieszczęśliwy wypadek? - spytała Iris błagalnym tonem, jakby

śmierć nie była taka straszna, jeśli jest wynikiem nieszczęśliwego

wypadku. - Coś wymknęło się spod kontroli?

- Przykro mi, ale według nas to nie wypadek. Co pani wiadomo o

ostatnich poczynaniach córki, o jej znajomych? O mężczyznach w

jej życiu?

- Prawie nic. - Iris zamknęła oczy. - Nie kontaktowałyśmy się

często. Nie byłam dobrą matką.

- Cara.

- Nie byłam. - Pokręciła głową, kiedy mąż cicho zaprotestował. -

Urodziłam ją, jak miałam zaledwie dwadzieścia lat, i nie byłam

dobrą matką. - Jej słowa przepełniała gorycz. - Interesowałam się

wyłącznie

imprezami,

przyjemnościami,

tym,

dokąd

pójść

wieczorem. Kiedy ojciec Tiary miał romans, to ja też miałam, żeby

się odegrać. I tak to trwało, aż znienawidziliśmy się nawzajem i

wykorzystywaliśmy ją jak oręż, walcząc ze sobą.

Zwróciła błyszczące oczy ku mężowi, który uniósł ich splecione

dłonie do ust i pocałował jej palce.

- Dawne dzieje - powiedział łagodnie. - To dawne dzieje.

- Nigdy mi nie wybaczyła. Dlaczego miałaby mi wybaczyć?

Kiedy rozwiodłam się z ojcem Tiary, natychmiast ponownie

wyszłam za mąż. Ot, tak. - Iris pstryknęła palcami. - Żeby mu

pokazać, że nic dla mnie nie znaczy. Sześć miesięcy później

zapłaciłam za swój błąd, ale niczego mnie to nie nauczyło. Gdy w

końcu dojrzałam, było za późno. Wolała ojca, który pozwalał jej na

wszystko i ze wszystkimi.

- Popełniłaś błąd - tłumaczył jej Georgio - ale próbowałaś go

naprawić.

- Niewystarczająco się starałam i za późno. Mamy ośmioletnią

córkę - powiedziała Iris do Eve. - Jestem dla niej dobrą matką. Ale

Tiarę straciłam dawno temu. Teraz już nigdy jej nie odzyskam.

Kiedy

rozmawiałyśmy

ostatni

raz,

ponad

miesiąc

temu,

pokłóciłyśmy się. Tego też już nigdy nie naprawię.

- O co się panie pokłóciły?

- Głównie o jej tryb życia. Nie podobało mi się, że tak się

marnuje.

Ciągle

próbowała

przesuwać

granice.

Jej

ojciec

ponownie się zaręczył z dziewczyną młodszą od Tee. Wpadła w

furię, dostała obsesji na punkcie starzenia się i utraty urody. Czy

potrafi sobie pani wyobrazić, by dwudziestotrzylatka zamartwiała

się czymś takim?

- Nie. - Eve znów przypomniała sobie lustra, stroje, operacje

plastyczne Tiary. Niewątpliwie ta młoda kobieta miała bzika na

punkcie wszystkiego, co dotyczyło jej osoby. - Czy interesowała

się okultyzmem?

- Okultyzmem? Trudno mi powiedzieć. Kilka lat temu płaciła

masę pieniędzy różnym mediom. Kiedy była nastolatką, została

wyznawczynią kultu wicca, jak wiele dziewcząt, ale oświadczyła,

że jest tam zbyt dużo zasad. Zawsze szukała łatwych rozwiązań,

magicznego napoju, dzięki któremu wszystko będzie idealne. Czy

znajdzie pani jej zabójcę?

- Tak.

Kiedy Eve załatwiała dla państwa Francine środek transportu do

kostnicy, zobaczyła, jak wchodzi doktor Mira. Mira skinęła do niej

głową i podeszła do automatu sprzedającego napoje.

Eve zauważyła, że Mira znów obcięła włosy, na karku były

króciutkie i sprężyste. I ufarbowała je tak, że drobne kosmyki

wokół twarzy miały jaśniejszy odcień. Usiadła, elegancka i

urodziwa w błękitnym kostiumie, stawiając przed sobą dwie

puszki dietetycznej pepsi.

- Iris Francine - powiedziała Mira, kiedy Eve podeszła do niej. -

Poznałam ją. Dwadzieścia lat temu jej twarz można było zobaczyć

wszędzie. Zawsze uważałam, że jej córka postanowiła prześcignąć

matkę w dziedzinie młodzieńczych ekscesów. I zdaje się, że jej się

to udało.

- Tak, teraz na pewno przez jakiś czas jej twarz będzie można

zobaczyć wszędzie.

- Jestem gotowa się założyć, że w tym przypadku potrwa to

nawet dość długo. Wampiryzm. Miałam spotkanie piętro wyżej -

wyjaśniła Mira - i postanowiłam odwiedzić cię w twoim gabinecie.

Peabody zapoznała mnie z podstawowymi faktami. Śmierć z ręki

wampira

to

rzadki

przypadek.

Ludzi

najbardziej

pociąga

niebezpieczeństwo, dreszcz emocji, erotyzm. Głównie młodych

ludzi. Istnieje taka dolegliwość...

- Syndrom Renfielda. Czytałam o tym. Od osób, które znały

ofiarę, dowiedziałam się, że miała skłonności do ryzyka, pragnęła

sławy, lubiła skupiać na sobie uwagę i bardzo chciała zachować

młodość i urodę. Już poddała się operacjom plastycznym. Do tego

trzeba jeszcze dodać bezdenną głupotę. Można to zrozumieć. Nie

jest wyjątkiem, miała po prostu więcej pieniędzy od innych i stać

ją było na realizację każdego zwariowanego pomysłu. - Eve

umilkła, otwierając puszkę pepsi. - Uśmiercił ją w bardzo

szczególny sposób, starannie się do tego przygotował i wcale nie

próbował niczego ukryć. Zabrał biżuterię, ale to nie był motyw.

Poszedł do niej, żeby zrobić dokładnie to, co zrobił, dokładnie tak,

jak to zrobił.

- Może odczuwa wewnętrzny przymus - odezwała się Mira. -

Jest tak spragniony smaku krwi, że pozbawia jej swoją ofiarę.

Masz już wyniki sekcji zwłok?

- Nie.

- Ciekawa jestem, czy stwierdzą, że też piła krew. Jeśli tak, może

masz do czynienia z zabójcą, który uważa się za wampira, i który

pragnął również ją przemienić w wampira, pijąc jej krew i

pozwalając jej pić swoją.

- A jeśli uzna, że za pierwszym razem mu się to nie udało?

- Tak. - Mira spojrzała na Eve swoimi niebieskimi oczami, o ton

jaśniejszymi od koloru kostiumu. - Może spróbować znowu.

Podniecenie, poczucie siły, szczególnie w połączeniu z seksem i

narkotykami, mogą stanowić silny bodziec. A ona bardzo mu

ułatwiła zadanie, nawet odniósł korzyść materialną.

- Jak mógł się oprzeć?

- I czemu miałby się opierać? - zgodziła się z nią Mira. - Mógł

anonimowo wejść do pilnie chronionego budynku. Więcej władzy,

wzmacniającej poczucie, że jest jakąś istotą nadprzyrodzoną.

Oddała mu się, odbywała z nim stosunki płciowe, pozwoliła mu

pić swoją krew, pozwoliła mu się zabić. Pozwoliła mu się

zniewolić, uległa jego urokowi lub zażyła jakieś prochy. Zabrał jej

krew z miejsca zbrodni. Może w charakterze pamiątki, trofeum

albo jako kolejny dowód swej potęgi. Pragnienie krwi i chęć jej

zdobycia. Sądzisz, że ta dziewczyna była pod wpływem

narkotyków?

- Tak, chociaż jeszcze nie ma potwierdzenia. Jej najbliższa

przyjaciółka twierdzi, że brała, i to ostro przez ostatni tydzień lub

coś koło tego.

- Jeśli wypił jej krew, narkotyk dostał się również do jego

organizmu. - Widząc, że Eve też już to rozważała, Mira skinęła

głową. - Więcej poczucia władzy albo iluzji, że się ją ma. Z tego,

co wiesz, poznali się zaledwie tydzień czy dwa temu. To nie była

wieczna miłość, jeden ze sposobów idealizowania wampiryzmu.

- Nie rozumiem tego... - przerwała jej Eve. - Znaczy się tego

idealizowania.

Mira się uśmiechnęła.

- Bo jesteś na wskroś pragmatyczna. Ale dla niektórych, dla

wielu, idea wieczności, poszukiwanie partnera na zawsze, w

połączeniu z aktywnością w nocy oraz brakiem czysto ludzkich

ograniczeń jest czymś bardzo romantycznym.

- Różni zboczeńcy są na świecie.

- Owszem. Ale to, jak pozostawił zwłoki, jest pozbawione

romantyzmu, a nawet zwykłego szacunku. To było zimne,

obojętne. Bez względu na to, czy wierzył, czy też nie, że może

zrobić z niej wampira, traktował ją w sposób przedmiotowy, była

tylko środkiem do celu. Jest młody - ciągnęła Mira. - Ma nie

więcej niż czterdzieści lat. Najprawdopodobniej jest zdrowym,

atrakcyjnym mężczyzną. Kto pragnąłby wiecznego życia, jeśli

oznaczałoby to nudę i niedołęstwo?

- Poza tym ofiara nie zwróciłaby uwagi na kogoś brzydkiego.

Była zbyt próżna. W swoim mieszkaniu miała mnóstwo luster.

- Hmmm. Ciekawa jestem, jak pogodziła się z tym, że jako

wampirzyca nie będzie mogła oglądać swojego odbicia w lustrze.

- Może przyjmowała do wiadomości tylko to, co chciała.

- Niewykluczone. Jest skrupulatny, oczytany, inteligentny.

Zmysłowy. Może być biseksualistą albo wierzy, że nim jest, bo

zgodnie z tradycją ludową wampiry odbywają stosunki płciowe z

osobami obu płci i piją ich krew. Przynajmniej przez jakiś czas

będzie się uważał za niezniszczalnego. A to sprawi, że stanie się

bardzo niebezpieczny.

Eve napiła się pepsi i się uśmiechnęła.

- Świadomość, że jestem śmiertelna, czyni ze mnie bardzo

niebezpieczną przeciwniczkę.

Rozdział 4

Eve rzuciła się na raport z badania toksykologicznego, gdy tylko

się pojawił. Gapiła się na wyniki. Wezwała przez interkom

Peabody

i

wróciła

do

studiowania

rezultatów

badań

laboratoryjnych.

- Jestem - zameldowała się chwilę później jej współpracownica,

stając na progu gabinetu Eve.

- Raport badania toksykologicznego. Rzuć okiem. - Eve podała

jej wydruk, a sama kontynuowała lekturę na monitorze komputera.

- Jasna cholera. To nie kwestia tego, co brała - doszła do wniosku

Peabody - tylko raczej tego, czego nie wzięła.

- Halucynogeny, pigułki gwałtu, środki na potencję, tabletki

powodujące paraliż, krew ludzka, leki uspokajające, a wszystko to

rozpuszczone w winie. Niezły koktajl.

- Nigdy nie widziałam czegoś takiego. - Delia uniosła wzrok

znad wydruku. - A ty?

- Nie z aż tylu różnych środków i nie w takim stężeniu. To dla

mnie coś nowego. Ale przekażemy ten wynik do zbadania

wydziałowi do spraw substancji zakazanych, przekonamy się, czy

dla nich to też novum. Z analizy wynika, że wypiła to sama przed

wyłączeniem alarmu albo wkrótce potem. Może wiedziała, co pije,

a może nie. Ale wypiła to z własnej nieprzymuszonej woli.

- Może nie należy tego mówić, bo nie żyje, ale chyba zasłużyła

sobie na pierwszą nagrodę w kategorii „największa idiotka”.

- Mistrzyni wszech czasów. - Eve urwała widząc, że komputer

informuje o nadejściu kolejnej wiadomości. - Mamy jeszcze coś.

DNA. - Pobieżnie przejrzała dane. - W nasieniu, ślinie i krwi, którą

wypiła. Wszystko należy do jednej osoby.

-To dość lekkomyślne z jego strony - zauważyła Peabody.

- Tak. - Eve zmarszczyła czoło, patrząc na monitor. - Bardzo

lekkomyślne.

- Można też z tego wyciągnąć wniosek, że nie przejmuje się tym

zbytnio,

ponieważ

jest

wampirem.

-

Peabody

wzruszyła

ramionami, kiedy Eve na nią spojrzała. - Jest mu obojętne, czy

ustalimy, do kogo należy DNA, ponieważ po prostu... Nie wiem...

Przemieni się w nietoperza i odfrunie albo rozpłynie się jak smuga

dymu.

- Racja.

- Wcale nie twierdzę, że tak myślę, ale może on tak myśli.

- Koniecznie musimy go o to zapytać, kiedy go już odnajdziemy.

A na razie przekaż ten koktajl wydziałowi do spraw substancji

zakazanych. Ja zajmę się próbą ustalenia, czy w bazie mamy

kogoś o identycznym DNA. Może był notowany.

Ale sama w to nie wierzyła. Wiedziała, że nie był lekkomyślny,

tylko arogancki. Wcale się nie zdziwiła, kiedy jej poszukiwania

okazały się bezowocne.

- Pani porucznik.

Uniosła wzrok i poczuła, jak serce mocniej jej zabiło na widok

Roarke'a. Miał na sobie ciemne ubranie, które włożył dziś rano,

jeden z wielu szytych na miarę, idealnie na nim leżących

garniturów.

- W samą porę - powiedziała.

- Staramy się zadowalać naszych klientów. - Wszedł i przysiadł

na skraju jej biurka. - Jak przebiega polowanie na wampira?

- Nie sądzę, żebyśmy musieli zwracać się o pomoc do Van

Helsinga. - Kiedy Roarke uniósł brwi i uśmiechnął się szeroko,

wzruszyła ramionami. - Zebrałam informacje. No i widziałam

kilka z tych starych filmów, które tak lubisz. - I tak uzbrojeni

zapuścimy się do jaskini dzieci nocy. Ani chwili spokoju - dodał i

pstryknął palcami tuż przy jej lekko wzburzonych włosach. -

Wszystkie media informują o tej sprawie.

- No tak. Należało się tego spodziewać.

- Zauważyłem, że kierująca śledztwem nie wydała oświadczenia.

- Nie zamierzam przyłączyć się do zabawy ani dać satysfakcji

temu dupkowi. Wcześniej nieźle się nafaszerowała. Czego tam nie

było: Zeus, Erotica, Whore, Rabbit, Stunner, Bliss, Boot i jeszcze

kilka substancji, w tym krew zabójcy.

- Cóż za mikstura.

- I coś mi mówi, że to on dostarczył jej ten koktajl, by połechtać

jej próżność; wykorzystał jej głupotę, ulżył sobie, a potem spuścił

z niej krew, jak się spuszcza olej z zepsutego silnika.

- W jakim celu? - zdziwił się Roarke.

- Na razie mogę tylko powiedzieć, że wykorzystał ją, bo mu na

to pozwoliła. I zabił, bo też mu na to pozwoliła. A niebawem

zechce to zrobić ponownie.

- Nie sądzisz, że było głupotą z jego strony wybrać sobie na

ofiarę kogoś tak znanego?

Zastanowiła się nad tym i musiała przyznać, że dobrze jest być

żoną faceta, który potrafi rozumować jak glina.

- Owszem, byłoby rozsądniej, bezpieczniej, obrać sobie na cel

jakąś śpiącą w parku na ławce żebraczkę. Ale tak miał więcej

frajdy, to było bardziej ekscytujące. Czemu zadowalać się

dziwkami czy bezdomnymi, nikim, kiedy można mieć kogoś

najlepszego?

Poza

tym

dało

mu

to

dodatkowe

korzyści.

Licencjonowana prostytutka spod latarni na ogół nie nosi

błękitnych brylantów. Uwierz mi, że teraz dodatkowo się nakręca,

oglądając relacje w telewizji.

- O ile nie spędza dnia, drzemiąc w swojej trumnie.

- Cha, cha. - Wstała, odruchowo przesunęła dłonią po broni,

którą miała u boku. - Prawie zmierzch. Czas na mały rekonesans.

Peabody już czekała razem ze swoim partnerem życiowym,

detektywem McNabem z wydziału przestępstw elektronicznych.

Był nie jak z żurnala, ale jak ze wszystkich żurnali świata naraz.

Wystroił się w jaskrawoniebieskie spodnie, które wyglądały, jakby

się składały wyłącznie z kieszeni. Włożył do nich wściekle zieloną

marynarkę w żółte zygzaki i obcisłą koszulkę bez rękawów,

mieniącą się wszystkimi kolorami tęczy.

- Pomyślałam sobie, że przyda nam się jeszcze jedna para oczu -

zaczęła Peabody, widząc minę Eve. - No wiesz, w kupie raźniej.

-

Kiedy

byłem

jeszcze

mundurowym,

przez

jakiś

czas

pracowałem w wydziale do spraw substancji zakazanych. - Na

pociągłej, urodziwej twarzy McNaba pojawił się szeroki uśmiech.

- A w obyczajówce zetknąłem się z wszelkiego rodzaju

dziwakami.

- Nie chcesz, żeby cię ominęła okazja odwiedzenia klubu dla

wampirów.

Jego uśmiech stał się czarujący.

- Kto by nie skorzystał z takiej okazji?

Eve uznała, że McNab jej się przyda, ale dla zachowania

pozorów spojrzała na niego surowo.

- To nie żadna podwójna randka.

- Tak jest. - I zaczekał, aż Eve się odwróci i pomaszeruje do

windy, nim zahaczył małym palcem o palec Peabody.

- Wydział do spraw substancji zakazanych nie zetknął się z takim

koktajlem - odezwała się Peabody, kiedy byli już w windzie. -

Nawet nie mają „Krwawej Łaźni” na liście obserwowanych lokali.

Ale znana jest im mieszanka Erotiki, Bliss, Rabbit ze śladami

krwi, zazwyczaj zwierzęcej, traktowana jako wampirzy fetysz.

Nazwali ją Vamp, cieszy się popularnością głównie wśród

młodych

ludzi.

Nie

zanotowano

żadnych

zabójstw

spowodowanych braniem Vampa.

- Nasz gość znacznie podniósł stawkę. Zastanawiam się,

dlaczego klub nie trafił na listę wydziału.

- Został otwarty niedawno - wyjaśniła Peabody. - Działa w

głębokim podziemiu. W wydziale usłyszeli o nim pierwszy raz ode

mnie, kiedy skontaktowałam się z nimi w związku z prowadzonym

przez nas śledztwem.

- Podziemne kluby plenią się szybciej niż chwasty - wtrącił

McNab. - Ich przetrwanie uzależnione jest od szeptanej reklamy.

Ponieważ to coś więcej niż plotki, że ludzie, którzy schodzą do

podziemi, rzadko stamtąd wracają, nie zagląda tam wielu turystów.

- Tiara Kent gdzieś o nim usłyszała. - Eve wysiadła z windy,

kiedy zjechali do garażu.

- Od ludzi, wśród których się obracała. - Peabody wzruszyła

ramionami. - Nowy lokal, w którym panuje atmosfera grozy? To

coś w sam raz dla niej.

- I w niespełna dwa tygodnie od dnia, kiedy pierwszy raz się w

nim pojawiła, wytrąbiła nieznany jej wcześniej koktajl z

zakazanych substancji i zmarła od rany na szyi. - Eve usiadła za

kierownicą swojego wozu. - Szybka i sprawna robota, jeśli

pamiętać, że ochrona budynku nigdy gościa nie namierzyła. -

Spojrzała na Roarke'a. - Ile można dostać na czarnym rynku za

kilka litrów ludzkiej krwi?

- Parę stów.

- A za krew celebrytki?

- Ach. - Skinął głową, kiedy wyjeżdżała z garażu. - Tak, jeśli

trafić na właściwego kupca, można znacznie wywindować cenę.

Sądzisz, że ktoś obrał ją sobie na cel?

- To całkiem możliwe. Jest znana, słynie z zamiłowania do

ryzyka, z rozwiązłości, z szalonych pomysłów. Jej najlepsza

przyjaciółka nie słyszała o tym klubie, póki Tiara jej o nim nie

powiedziała. Więc może pomysł czy zaproszenie skierowano

bezpośrednio do ofiary. Tak czy inaczej, spotykała się tam z

zabójcą, więc ktoś widział ich razem. Ktoś go zna.

- Wiecie co? - wtrącił się McNab. - Jeśli wykluczyć hipotezę, że

mamy do czynienia z pijącym krew, pozbawionym duszy

demonem, to odszukanie zabójcy nie powinno nam nastręczyć

większych trudności.

- Dobrze, że nikt z nas nie wierzy w pijące krew, pozbawione

duszy demony. - Ale Peabody odszukała rękę McNaba.

Eve zobaczyła to w lusterku wstecznym, a także to, że Peabody

wsunęła palce drugiej dłoni pod bluzkę i zacisnęła je na czymś.

- Peabody, nosisz krzyżyk?

- Co? Ja? - Ręka opadła jej na kolana ciężko jak kamień. Delia

zrobiła się czerwona jak burak. Chrząknęła. - Tak się akurat

składa, że znam Mariellę z archiwum, która przypadkiem miała

krzyżyk, więc go od niej pożyczyłam. Na wszelki wypadek.

- Rozumiem. Czy przypadkiem masz też zaostrzony kołek?

- Nie, chyba że masz na myśli McNaba.

McNab uśmiechnął się swobodnie, kiedy Eve zatrzymała się na

światłach i odwróciła do nich obojga.

- Powtórz za mną: wampiry nie istnieją.

- Wampiry nie istnieją - powiedziała Peabody.

Eve skinęła głową i usiadła prosto, a po chwili zmrużyła oczy i

spojrzała na Roarke'a.

- Co znaczy ta mina?

- Tak sobie tylko myślę, że większość legend zawiera w sobie

jakieś ziarnko prawdy. Weźmy chociażby Włada Palownika i

Drakulę z tradycji ludowej. Nie uważasz, że to ciekawe?

- Ciekawe jest to, że siedzę w wozie z trzema ptasimi

móżdżkami.

- Dla niektórych „ptasi móżdżek” - odparł spokojnie Roarke - dla

innych „umysł wolny od uprzedzeń”.

- Hmm. Może po drodze powinniśmy się zatrzymać na jakimś

targu i zaopatrzyć w kilka kilogramów czosnku, by ci „wolni od

uprzedzeń” poczuli się pewniej.

- Naprawdę? - odezwała się Delia z tylnego siedzenia, a po

chwili wtuliła głowę w ramiona, widząc w lusterku wstecznym,

jak Eve patrzy na nią z kamienną twarzą. - To znaczy „nie” -

wymamrotała Peabody do McNaba.

- Sam się domyśliłem.

Eve musiała się zadowolić miejscem parkingowym na drugim

poziomie, pięć przecznic od wejścia do metra. Słońce zaszło i

ciepły, kwietniowy dzień ustąpił miejsca chłodnemu wieczorowi,

bo zerwał się wiatr, który hulał wzdłuż miejskich kanionów.

Szli, mijając przechodniów spieszących do domów, biegnących

na kolację, gnających na imprezy. Przed wejściem pod ziemię Eve

przystanęła.

- W tunelach trzymamy się razem - poleciła. - Kiedy znajdziemy

się w klubie, możemy pracować w parach, ale nawet wtedy cały

czas zachowajmy kontakt wzrokowy.

Nie wierzyła w diabły z ludowych podań, ale wiedziała, że

istnieje ich ludzka odmiana. I liczne z nich mieszkały, bawiły się

lub pracowały w trzewiach tego miasta.

Zaczęli schodzić, zostawiając za sobą uliczny zgiełk i podmuchy

wiatru, kierując się ku wilgotnym i mrocznym tunelom. Kluby,

knajpy i spelunki pod ziemią obsługiwały gości, na widok których

większość

skazanych

prawomocnym

wyrokiem

zbrodniarzy

rzuciłaby się do ucieczki.

Można tu było znaleźć sekskluby specjalizujące się w praktykach

sado-maso, torturach wykonywanych przez ludzi, androidy i

maszyny albo ich kombinacje. Drinki w barach niemal powalały z

nóg, a ludzkie życie miało mniejszą wartość niż kieliszek czegoś

mocniejszego. Brutale i szaleńcy snuli się tutaj, kryjąc się w

mroku, żeby robić to, co można było robić tylko po ciemku, w

miejscu gdzie krew i śmierć kwitły niczym cuchnące grzyby.

Eve usłyszała płacz, przenikliwy i szalony, odbijający się echem

w jednym z tuneli, oraz śmiech, który był jeszcze gorszy.

Zobaczyła jakiegoś bladego jak duch ćpuna, przycupniętego na

brudnej posadzce, który dyszał, wbijając igłę w ramię, by

wstrzyknąć sobie dawkę czegoś, co kiedyś go zabije.

Odwróciła się, minęła seksklub skąpany w ostrym, czerwonym

świetle i przypomniał jej się pokój w Dallas, w którym zabiła

swojego ojca.

Było tu tak samo zimno, jak w tamtym pokoju. Tego rodzaju

zimno niczym zwierzę zatapia swoje zębiska w kościach.

Usłyszała, jak z lewej strony coś biegnie, zobaczyła błysk oczu.

Gapiła się w nie, aż zamrugały i zniknęły.

- Powinnam była dać ci mój paralizator - bąknęła pod nosem do

Roarke'a.

- Nie martw się, mam własny.

Spojrzała na niego. Uświadomiła sobie, że wyglądał równie

groźnie, jak te wszystkie typki włóczące się po tunelach.

- Postaraj się go nie użyć.

Skręcili za wypożyczalnią filmów wideo, gdzie ktoś wydawał

przejmujące krzyki wywołane mieszanką bólu i rozkoszy.

Poczuła zapach moczu i wymiocin, gdy zeszli na niższy poziom.

Kiedy jakiś mężczyzna z potężnymi muskułami wyłonił się z

cienia i wyciągnął nóż, który błysnął w ciemnościach, Eve

wyszarpnęła broń.

- Chcesz się założyć, kto wygra? - spytała, a mężczyzna

rozpłynął się w mroku.

Od tego miejsca podążyła tam, skąd dochodziły głośne dudnienia

basów, zapach ciężkich perfum i gwar rozmów, przypominający

ryk fal. Tutaj też było czerwone światło, snuł się niebieski dym i

kłębiła szara mgła. Łukowato sklepione drzwi udawały wejście do

jaskini. Nad nimi widniał krwistoczerwony, pulsujący napis

„Krwawa Łaźnia”.

Po obu stronach wejścia stało dwóch bramkarzy, jeden czarny,

drugi - biały, obaj byczej postury. Zagrodzili im drogę niczym mur

naoliwionych mięśni.

- Zaproszenie albo hasło - powiedzieli jednocześnie.

- To zastępuje jedno i drugie. - Eve wyciągnęła odznakę. Na jej

widok obaj bramkarze uśmiechnęli się z wyższością.

- Tutaj nie ma żadnej mocy - oświadczył ten z lewej. - To

prywatny klub.

Nim zdążyła coś odpowiedzieć, Roarke wyciągnął kilka

banknotów.

- Zdaje mi się, że znam to hasło.

Po zainkasowaniu pieniędzy bramkarze rozstąpili się, by zrobić

im przejście. Kiedy wchodzili, Eve rzuciła mężowi gniewne

spojrzenie.

- Nie muszę nikomu dawać w łapę, żeby dostać się do środka.

- Racja, ale zamierzałaś zrobić im krzywdę, a to oznaczałoby

znacznie większe komplikacje. Tak czy owak, opłaca się trochę

zainwestować, kiedy zabierasz mnie do tak fascynujących miejsc

jak to.

Klub miał trzy poziomy, było w nim mroczno i duszno, w

samym środku znajdował się bar w kształcie pentagramu. Na

drugim poziomie była estrada; jakiś zespół grał muzykę, która

waliła w klatę, jakby ktoś ciskał kamieniami. Mgła krążyła nad

podłogą niczym wijące się węże. Stali bywalcy siedzieli przy

barze lub wokół metalowych stolików, snuli się po kątach albo

tańczyli na parkietach. Niemal wszyscy ubrani byli na czarno i

niemal wszyscy mieli mniej niż trzydzieści lat.

Było kilka prywatnych lóż, w niektórych już siedziały pary lub

małe grupki gości; palili coś, co z pewnością było zakazane, albo

się obmacywali.

Eve spojrzała w górę i zobaczyła, że na trzecim poziomie są

prywatne pokoje. Klub miał zezwolenie na seks na żywo i

niewątpliwie za drzwiami organizowano wszelkiego rodzaju

pokazy.

Podeszła do baru. W każdym wierzchołku pentagramu pracowała

kobieta lub mężczyzna. Eve wybrała kobietę o bardzo bladej

twarzy i prostych, czarnych włosach z przedziałkiem pośrodku.

Usta miała zmysłowe, pełne, umalowane na kolor głębokiej,

ciemnej czerwieni.

- Czego sobie państwo życzą? - spytała kobieta.

- Tego, kto tym wszystkim zawiaduje. - Eve położyła odznakę na

kontuarze z czarnej, gładkiej stali.

- Jakiś problem?

- Tak, o ile nie poprosisz tu kierownika tej budy.

- Jasne. - Barmanka wyjęła z kieszeni słuchawki. - Dorian? Tu

Allesseria. Mam tu gliny, pytają o kierownika. Rozumiem.

Odłożyła słuchawki.

- Już schodzi. Powiedział, że mam coś zaproponować do picia na

koszt klubu.

- Nie, dziękuję. Czy widziałaś tu kiedyś tę kobietę, Allesserio? -

Eve wyjęła zdjęcie Tiary.

Natychmiast dostrzegła, że kobieta poznała Tiarę. Ale barmanka

zachowała rezerwę, po czym skłamała.

- Nie dam głowy. Koło północy jest tu prawdziwy młyn. Trudno

w takim tłumie zwrócić uwagę na czyjąś twarz, szczególnie przy

tym świetle.

- Zgadza się. Serwujecie tu coś poza piwem i gorzałą?

Eve znów zobaczyła, że kobieta kłamie.

- Nie wiem, o co pani chodzi. Ja tylko obsługuję gości. To

wszystko. Przepraszam, klienci czekają.

- Nie umie kłamać - zauważył Roarke. - A do tego jeszcze się

boi.

- Owszem. - Eve znów przyjrzała się tłumowi.

Na jednej z estrad do tańca zobaczyła jakiegoś młodego

człowieka, który ledwo osiągnął wymagany limit wieku. Miał na

sobie pelerynę. Kobieta, starsza o prawie dziesięć lat, niemal

wylewająca się z długiej, obcisłej, czarnej sukni, owijała się wokół

niego niczym wąż.

Inna, w jaskrawoczerwonej sukience, siedziała sama z lekko

znudzoną miną w prywatnej loży. Jakiś mężczyzna, odziany

głównie w tatuaże, podszedł do baru i zamówił drinka. Allesseria

napełniła wysoką szklankę czymś, co miało bąbelki i parowało.

Klient wypił drinka, aż mu chodziła grdyka, po czym odstawił

szklankę na bok i błysnął ostrymi siekaczami w szerokim

uśmiechu.

Eve dosłownie poczuła, jak Peabody przeszedł dreszcz.

- Jezu, ale tu strasznie.

- To wszystko lipa.

Potem zobaczyła go, gdy schodził kręconymi schodami z

górnego poziomu. Ubrany był na czarno, jak należało się tego

spodziewać. Włosy, też czarne, sięgały mu poniżej ramion i ostro

kontrastowały z bladą twarzą o zmysłowej urodzie, przykuwającej

wzrok.

Poruszał się z gracją jak gibki, czarny kot. Kiedy znalazł się na

drugim poziomie, podbiegła jakaś blondynka i złapała go za rękę.

Nachyliła się ku niemu, a na jej twarzy można było dostrzec

budzącą litość desperację. Ale tylko musnął palcami jej policzek i

pokręcił głową. Potem pocałował blondynkę namiętnie w usta,

wsuwając jednocześnie ręce pod jej krótką sukienkę, by pogłaskać

nagie ciało. Przywarła do niego, więc musiał się od niej uwolnić.

Uniósł ją ze trzydzieści centymetrów nad podłogę, popisując się

swoją silą.

Eve dostrzegła, jak usta kobiety się poruszają, widziała, że tamta

woła coś do niego, jednak muzyka i gwar zagłuszyły jej głos.

Ruszył przez główny poziom i utkwił wzrok w Eve. Musiała

przyznać, że coś nią szarpnęło. Oczy miał czarne jak atrament,

głęboko osadzone, z opadającymi powiekami. Idąc w jej stronę,

rozciągnął usta w znaczącym, a zarazem zarozumiałym uśmiechu.

W tym uśmiechu dostrzegła coś, co nie wywoływało nagłego

dreszczu, tylko głęboki, skręcający wnętrzności strach.

- Dobry wieczór - powiedział głosem, w którym można było

dosłyszeć lekki ślad jakiegoś wschodnioeuropejskiego akcentu. -

Nazywam się Dorian Vadim, to mój klub.

Chociaż zaschło jej w gardle, Eve skinęła głową na powitanie.

- Porucznik Dallas. - Znów wyciągnęła swoją odznakę. -

Detektywi Peabody i McNab oraz...

- Niepotrzebnie się pani trudzi. - Zauważyła teraz w jego twarzy

coś jeszcze, jakby połączenie podziwu i zazdrości.

- Znam Roarke'a i panią, pani porucznik. Witam w „Krwawej

Łaźni”.

Rozdział 5

Natychmiast się zorientowała, co zobaczyła, kiedy na niego

spojrzała. Dostrzegła w tych ciemnych oczach to jedno, co budziło

w niej paniczny strach. Zobaczyła swojego ojca.

Nie było fizycznego podobieństwa między stojącym przed nią

mężczyzną a tamtym, który się nad nią znęcał i wykorzystywał ją

seksualnie przez pierwszych osiem lat jej życia. Wiedziała, że tu

chodzi

o

coś

więcej

niż

podobieństwo

fizyczne.

O

ten

wyrachowany urok osobisty, pokrywający cienką warstewką

okrucieństwo.

A pod tym była całkowita pogarda do wszystkiego, co miało

związek z zasadami moralnymi.

Potwór, żyjący w jej ojcu, patrzył teraz na nią oczami Doriana

Vadima.

I uśmiechał się tak, jakby niemal o tym wiedział.

- To zaszczyt gościć tu państwa. Czego się państwo napiją?

- Nie pijemy - powiedziała mu Eve, chociaż oddałaby wszystko

prócz poczucia własnej godności za łyk wody, by złagodzić

pieczenie w gardle. - Nie przyszliśmy tu z wizytą towarzyską.

- Ależ naturalnie, że nie. W takim razie czym mogę państwu

służyć?

Eve podsunęła mu zdjęcie Tiary. Dorian wziął je, rzucił na nie

okiem.

- Tiara Kent. Słyszałem, że dziś nad ranem ją zabito. Cóż za

tragedia. - Rzucił fotografię na blat baru, jakby straciwszy nią

zainteresowanie. - Taka młoda, taka śliczna.

- Była tutaj.

- Tak - potwierdził bez chwili wahania. - Tydzień czy dwa

tygodnie temu. Zdaje się, że dwa razy. Osobiście ją przywitałem,

kiedy mi powiedziano, że przyszła. To dobrze wpływa na interesy.

- Jak zdobyła zaproszenie? - spytała Eve.

- Może je dostała. Od czasu do czasu wysyłamy zaproszenia do

wybranych młodych, znanych bywalców klubów. Działamy

zaledwie od kilku tygodni. Ale jak pani widzi... - Odwrócił się i

wskazał tłum przekrzykujący ogłuszającą muzykę. - Interes dobrze

się kręci.

- Przyszła sama?

- Chyba tak. - Znów się odwrócił, nachylony lekko ku Eve, aż

poczuła, jak jeżą jej się włoski na karku. - O ile dobrze pamiętam,

miała się z kimś spotkać. Ale chyba się nie spotkała. Miałem

nadzieję, że jeszcze tu wróci, ściągnie swoich znajomych. Szastają

pieniędzmi i mogą wylansować taki klub, jak ten.

- Kluby pod ziemią nie funkcjonują na takich zasadach.

- Świat się zmienia. - Wziął drinka, który postawiła przed nim

Allesseria, i popijając go, obserwował Eve znad kieliszka. -

Podobnie jak czasy.

- Ile czasu spędził pan z Kent?

-

Całkiem

sporo

podczas

jej

pierwszej

wizyty

u

nas.

Oprowadziłem ją po klubie, postawiłem jej kilka drinków. - Znów

pociągnął łyk. - Tańczyłem z nią.

Jej ojciec pachniał miętówkami, które ssał, żeby ukryć odór

alkoholu. Dorian pachniał piżmem, ale wyczuła też słodycz

cukierków i woń whisky.

- Poszedł pan z nią do domu?

Uśmiechnął się, a kiedy odstawiał kieliszek, lekko musnął

nadgarstkiem dłoń Eve.

- Jeśli chce pani wiedzieć, czy się z nią pieprzyłem, proszę

zapytać wprost. Nie, nie zrobiłem tego, chociaż miałem wielką

ochotę. Ale to źle wpływa na interesy. Zgadza się pan ze mną? -

zwrócił się do Roarke'a. - Uprawianie seksu z klientkami to

ryzykowna gra.

- Zależy, jaka to klientka i jakie interesy. - Głos Roarke'a był

miękki i jedwabisty. Eve wiedziała, że kiedy jej mąż mówi takim

tonem, staje się niebezpieczny. - Inne rzeczy też szkodzą

interesom.

Jakby potwierdzając, że zrozumiał jakieś niewypowiedziane

ostrzeżenie, Dorian nieznacznie skinął głową i odsunął się od Eve.

- Powiedział jej pan, że jest pan wampirem? - spytała Eve. - Że

może ją pan przemienić w wampira?

Dorian usiadł na wysokim stołku i się roześmiał.

- Tak, jeśli chodzi o pierwsze pytanie. To należy do tutejszej

atmosfery, jak sama pani widzi. Większość naszych gości

przychodzi tu dla dreszczyku emocji, erotyki wampiryzmu,

podniecenia na samą myśl, co ich tu czeka. Naturalnie pewną rolę

gra również lęk i urok obcowania z nieumarłymi, a także mroczna

obietnica zachowania wiecznej młodości i posiadania władzy.

- Czyli sprzedaje pan to, chociaż sam pan w to nie wierzy.

- Powiedzmy, że bardzo lubię swoją pracę.

- Tiara Kent została pozbawiona krwi przez nacięcia jak od

dwóch zębów, które przebiły arterię szyjną.

Vadim uniósł czarną brew.

- Naprawdę? Fascynujące. Wierzy pani w wampiry, porucznik

Dallas? W istoty, które polują na ludzi i są spragnione ich krwi?

- Wierzę w ludzi podatnych na wpływy, w ich głupotę i wiem, że

są tacy, którzy to wykorzystują. Najpierw została nafaszerowana

narkotykami. - Eve od niechcenia rozejrzała się wokół i była

wściekła na siebie, zwyczajnie wściekła, kiedy poczuła ucisk w

klatce piersiowej. - Ciekawa jestem, ile zabronionych substancji

bym tu zarekwirowała, gdybym zleciła przeszukanie tego lokalu.

- Nie mam pojęcia. Oboje wiemy, że te rzeczy pod ziemią nie są

tak... uregulowane. - Spojrzał jej głęboko w oczy. - Tak samo, jak

oboje wiemy, że nie po to tu pani przyszła.

- Jedno prowadzi do drugiego. Zabójca zostawił ślady DNA.

- To dobrze. Możemy przynajmniej ustalić to jedno. - Wciąż nie

odrywając od niej wzroku, podwinął rękaw. - Allesseria, potrzebna

mi strzykawka i fiolka. Fabrycznie zapakowana.

- Trzymacie w barze strzykawki? - spytała Eve.

-

To

element

inscenizacji.

Serwujemy

kilka

drinków

zawierających kropelkę czy dwie świńskiej krwi, dla większego

efektu dodajemy ją strzykawką. - Wziął igłę od barmanki.

- Czy pani uczyni mi ten zaszczyt - spytał Eve - czy też sam

mam to zrobić?

- Prościej byłoby pobrać próbkę śliny.

- Ale to już nie byłoby tak ekscytujące. - Kilkakrotnie zacisnął

dłoń w pięść i ją rozprostował, aż mu nabrzmiała żyła, a potem

zgrabnie - Eve oceniła, że z wprawą - wbił igłę. Odciągnął tłoczek.

- Allesseria, jesteś świadkiem, że dobrowolnie oddaję pani

porucznik próbkę krwi.

Ponieważ barmanka milczała, Dorian wolno odwrócił głowę w

jej stronę i utkwił w kobiecie wzrok.

- Tak. Tak, oczywiście.

- Tyle powinno wystarczyć. - Rzucił Eve uśmiech, wyciągnął

igłę i zatkał fiolkę. - Dziękuję, Allesserio. - Zręcznie podrzucił

strzykawkę i podał ją barmance. - Pozbądź się tego - polecił jej, a

następnie wręczył Eve fiolkę. - Czy w naszej obecności opisze ją

pani i włoży do zalakowanej torebki?

Kiedy to zrobiła, Dorian starł opuszkiem kroplę krwi, która

pojawiła się w miejscu ukłucia igłą, i oblizał palec.

- Jeszcze coś?

- Czy widział pan, żeby panna Kent spędziła z kimś szczególnie

dużo czasu albo wychodziła w czyimś towarzystwie?

- Nie mogę powiedzieć, że tak. Wydaje mi się, że tańczyła z

kilkoma gośćmi. Proszę się nie krępować i popytać personel. Sam

chętnie wypytam pracowników.

- Proszę to zrobić. Potrzebny nam pański adres, panie Vadim.

- Proszę mi mówić Dorian. Wszyscy mnie znają jako Doriana.

Można mnie zastać tutaj. Chwilowo mieszkam na górze. Dam pani

wizytówkę. - Pstryknął palcami i błyszczący, czarny kartonik

pojawił się nagle między palcem wskazującym i środkowym.

Podając wizytówkę Eve, musnął palcami jej dłoń. Uśmiechnął się.

- W dzień zwykle śpię.

- Tak przypuszczałam. Jeszcze jedno. Czy może mi pan

powiedzieć, co pan robił między północą a trzecią nad ranem?

- Byłem tutaj. Jak powiedziałem, tutaj najczęściej można mnie

zastać.

- Czy ktoś może to poświadczyć?

Znów rozciągnął usta w uśmiechu pełnym samozadowolenia i

lekkiego rozbawienia. Na ten widok usiadła prosto.

- Przypuszczam, że tak. Proszę zapytać kogoś z obsługi albo

stałych gości. Allesseria? - Przeniósł spojrzenie swoich czarnych

oczu z Eve na barmankę. - Pracowałaś wczoraj w nocy. Czy nie

rozmawialiśmy ze sobą jakiś czas po północy?

- Pracowałam do drugiej. - Allesseria nie odrywała oczu od

twarzy Doriana. - Krążył pan po sali i... zagadywał gości. Tuż

przed moim wyjściem podszedł pan do baru, żeby napić się wody.

To było o drugiej.

- No proszę. Pani porucznik, miło mi się z panią gawędzi - ujął

jej dłoń i mocno uścisnął - ale naprawdę muszę wracać do pracy.

Roarke. Mam nadzieję, że jeszcze tu przyjdziecie się rozerwać.

Kiedy się oddalił, torując sobie drogę w tłumie, Eve poprawiła

się na stołku i spojrzała przenikliwie na barmankę.

- Powie mi pani, dlaczego pani dla niego skłamała?

- Nie wiem, o czym pani mówi. - Allesseria zaczęła wycierać

bar, udając zajętą.

- Nie widzi pani kobiety, której twarz jest wszędzie, w telewizji i

prasie, która przyszła tu przynajmniej dwukrotnie i spędziła sporo

czasu z pani szefem. Nie pamięta jej pani. - W głosie Eve słychać

było złość na samą siebie. - Ale pamięta pani, że Dorian pił wodę o

drugiej nad ranem.

- Zgadza się.

- Proszę o pani nazwisko.

- Stracę przez panią pracę, jeśli nie zostawi mnie pani w spokoju.

- Nazwisko - powtórzyła Eve.

- Allesseria Carter. Jeśli ma pani jeszcze jakieś pytania,

zadzwonię po adwokata.

- To mi na razie wystarczy. Gdyby coś sobie pani przypomniała,

proszę się ze mną skontaktować. - Eve położyła na blacie jedną ze

swoich wizytówek i wstała. - Jeśli to nie był pieprzony Książę

Ciemności tej całej Kent, to ja jestem chińska cesarzowa.

- Analiza krwi wszystko wyjaśni - powiedział cicho Roarke.

- Gotowa jestem się założyć o twój piękny tyłek. Kiedy znaleźli

się z powrotem na ulicy, Peabody westchnęła długo i głęboko.

- Rany, prawdziwy horror, nawet pomimo że ten Pan

Nieumarłych jest niesamowicie sexy.

- Według mnie to jeszcze jeden dziwak - mruknął McNab.

- Jesteś facetem, który lubi kobiety. Gdybyś był kobietą, która

lubi mężczyzn, to byś cmokał i mlaskał. Jest niesamowity, po

prostu boski, no nie, Dallas?

Eve przypomniała sobie, że kobiety uważały jej ojca za

atrakcyjnego. Bez względu na to, co im zrobił.

- Jestem pewna, że Tiara Kent myślała tak samo nawet wtedy,

kiedy pozbawiał ją życia. Wezwę radiowóz, żeby cię zabrał prosto

do laboratorium. Chcę, żebyś osobiście dostarczyła próbkę do

analizy i zaczekała, kiedy ją będą badali.

- Rozumiem. - Peabody wzięła fiolkę i schowała ją do torebki.

- Ja zbiorę informacje o naszym gospodarzu i barmance. Nie jest

debiutantem, a ona skłamała, że widziała go dziś rano. Jeśli w

laboratorium szybko się uwiną, Vadima czeka rano bardzo niemiła

pobudka.

Kiedy się rozstali, Eve idąc szturchnęła Roarke'a biodrem. Teraz,

kiedy znów znalazła się na ulicy, z dala od Vadima, z dala od tych

pulsujących świateł, znów poczuła się sobą.

- Jesteś dziwnie milczący.

- Rozmyślam. Wiesz, że cię badał. Delikatnie, ale w sposób

niebudzący wątpliwości. - Gdy zaczęła wsuwać ręce do kieszeni,

Roarke ujął jej dłoń i uniósł ją do ust. - Chciał zobaczyć twoją

reakcję... I moją.

- Musiał być rozczarowany, kiedy niczego u mnie nie dostrzegł. I

widział aż nadto wymowną reakcję z twojej strony.

- Sądzę, że raczej był zaintrygowany.

- No dobrze, dlaczego go nie zdzieliłeś?

- Miałem wielką ochotę, ale większą satysfakcję sprawiło mi

pozwolić mu zastanawiać się nad tym. Poza tym nie jest w twoim

typie.

Eve prychnęła.

- Masz rację. Nie gustuję w wysokich, ciemnowłosych

przystojniaczkach, wprost emanujących zmysłowością.

- Nie gustujesz w socjopatach.

Spojrzała na niego. Uświadomiła sobie, że też to zauważył.

Przynajmniej to.

- Racja.

- No i ja jestem od niego wyższy.

Wybuchnęła śmiechem, a kiedy wchodziła na górę, gdzie

zaparkowała wóz, odwróciła się i udając, że ocenia jego wzrost,

położyła mu dłonie na ramionach. Przywarła ustami do jego

gorących warg. Kiedy przestała go całować, oświadczyła:

- Tak, jesteś wystarczająco wysoki, by spełniać moje wymagania.

Ty prowadzisz, mistrzu. Chcę podczas jazdy do domu zacząć ich

sprawdzać.

Skorzystała ze swojego laptopa i chociaż ekranik był niewielki,

zdjęcie Doriana Vadima robiło wrażenie. Miał na nim krótsze

włosy, ale i tak sięgały poniżej ramion. Liczył sobie trzydzieści

osiem lat, urodził się w Budapeszcie, gdzie nadal mieszkała jego

matka.

I miał bardzo bogatą przeszłość kryminalną.

- Specjalnością naszego układnego pana V. są kanty - odezwała

się Eve. - Czego tu nie ma, zaczynając od przestępstwa

popełnionego, gdy był jeszcze nieletni. Rozbijał się po Europie, by

w wieku dwudziestu kilku lat przyjechać do Stanów. Aresztowany

za przemyt, ale nieskazany. Chodziło o zakazane substancje.

Przesłuchiwano go, a następnie zwolniono. Pracował jako artysta

estradowy - mesmerysta i iluzjonista. Hmmm. Dużo wycofanych

oskarżeń, głównie wniesionych przez kobiety. Przesłuchiwany w

związku ze zniknięciem dwóch kobiet, które podobno oszukał.

Zbyt mało dowodów, by go aresztować, brak DNA w kartotece.

- Prześlizgiwał się jak wąż - mruknęła. - Żadnych aktów

przemocy, a świadkowie regularnie odwoływali zeznania. -

Spojrzała na Roarke'a, marszcząc czoło. - Wierzysz w cały ten

mesmeryzm?

- Hipnoza to sprawdzona metoda leczenia. Wiesz, że Mira

wykorzystuje ją podczas terapii.

- Tak, ale generalnie uważam to za bzdurę. - Lecz przypomniała

sobie dziwne uczucie, które ją ogarnęło, kiedy Dorian utkwił w

niej wzrok. Jej problem, powiedziała sobie Eve. Jej własne

demony.

- Tak czy owak, niezłe ziółko z tego faceta. I zdaje się, że

szczególnie upodobał sobie kobiety, przede wszystkim te bogate.

Sprawdziła barmankę, ale Allesseria miała czystą kartotekę.

- Barmanka nie jest notowana. Rozwódka, trzyletnie dziecko. -

Eve zacisnęła usta, kiedy Roarke przejechał przez otwartą bramę

wiodącą do ich domu. - Jak wezwę ją do komendy albo dopadnę

samą w jej domu, pęknie. Skłamała, że widziała Doriana. Jeśli nie

będzie go w pobliżu, wystarczy pięć minut, żeby odwołała to, co

powiedziała. Boi się go.

- To zabójca.

- Tak, nie ulega wątpliwości.

- Chodzi mi o to, że Allesseria o tym wie albo jest przekonana.

Ty jesteś w stanie nakłonić ją do odwołania zeznań, a on jest

zdolny do skręcenia jej karku, zupełnie beznamiętnie.

- Nie zaprzeczę. Zastanawiam się tylko, dlaczego mówisz to

wszystko po zaledwie jednej rozmowie.

- Wystarczyłoby mi jedno spojrzenie. Te jego oczy... To wampir.

Szczęka jej opadła, kiedy Roarke zatrzymał wóz. Tak ją

zamurowało,

że

dopiero

kiedy

wysiadła

z

samochodu

i

okrążywszy wóz, podeszła do męża, odzyskała mowę.

- Co powiedziałeś?

- Traktuję to określenie dosłownie. Tacy jak on wysysają życie z

ludzi i robią to dla osiągnięcia chwilowej przyjemności, a przy tym

równie skutecznie jak każdy wampir z legendy. I, najdroższa Eve,

jest tak samo jak one pozbawiony duszy.

Jak jej ojciec, pomyślała Eve. Tak, Roarke też to dostrzegł. On

też zetknął się z tym nie pierwszy raz. Nie widział nic dziwnego

ani budzącego grozę w zdemaskowaniu potwora.

To tylko znaczyło, że Eve rozumie tych, których ściga.

Weszła do domu i zdjęła kurtkę. Wskazała Summerseta,

majordomusa Roarke'a, który jak zwykle stał w holu w swoim

czarnym garniturze.

- Zawsze wyobrażałam sobie, że wampiry wyglądają tak jak on.

Są blade, kościste, ponure i martwe. - Rzuciła kurtkę na słupek

balustrady i zaczęła wchodzić po stopniach.

- Czy dziś wieczorem zjedzą państwo kolację w jadalni, jak

normalni ludzie? - zapytał Summerset.

- Mam dużo pracy, a słownik stworów o twojej aparycji nie

powinien zawierać określenia „normalni”.

- Zjemy coś na górze - spokojnie powiedział Roarke. Wszedł za

nią do gabinetu, natychmiast się odwrócił i przycisnął ją do ściany.

- Myślę, że zacznę od przystawki - oznajmił i pocałował

namiętnie Eve.

W jednej chwili krew w niej zawrzała. Czuła, jak cała drży,

kiedy całował ją z jakimś nieokiełznanym zniecierpliwieniem,

które wywoływało w niej dreszcz. Jeszcze zanim chwyciła go za

biodra, to, co wyczyniały z nią jego szybkie i wprawne ręce, było

nie do zniesienia.

Głośno zaczerpnęła powietrze i zwyczajnie uległa szaleństwu tej

chwili. I jemu.

Zawsze tak mu się oddawała. Wiedział, że bez względu na to, jak

dużo będzie chciał, zawsze będzie przy nim, by dawać i brać,

zaspokajać jego gwałtowne, bezgraniczne pożądanie swoim

pożądaniem. Czuł jej gorące usta na swojej skórze. Z gardła Eve

wydobył się jęk, kiedy rozpiął jej koszulę i zaczął pieścić ustami i

zębami jej ciepłe, drżące ciało.

Smak jej ciała wywołał w nim nową falę głodu.

Ściągnęła mu spodnie, kiedy on zsunął jej dżinsy. Przywarła do

niego całą sobą.

Kiedy na nią spojrzał, oczy miała ciemne i przez chwilę, gdy w

nią wniknął, nic nie widziała.

Poruszali się miarowo, zalewani falami rozkoszy.

Eve oddychała głośno, a on przycisnął policzek do jej włosów,

starając się odzyskać równowagę. I po tym pełnym zmysłowej

gwałtowności zbliżeniu musnął ustami jej skroń delikatnie niczym

babie lato.

- Zdaje mi się, że byłem trochę więcej niż lekko poirytowany

tym, że jakiś facet, pozujący na Drakulę, na moich oczach dowala

się do mojej żony.

Wdzięczna za to, że za sobą ma ścianę, Eve oparła się o nią i

spojrzała na Roarke'a.

- Teraz czujesz się lepiej?

- Znacznie lepiej. Dziękuję.

- Możesz zawsze na mnie liczyć. Wiesz co, mam ochotę na duży,

tłusty kawał czerwonego mięsa. A ty?

Uśmiechnął się i dotknął ustami jej ust.

- Właściwie mogę coś zjeść.

Rozdział 6

Eve pochłaniała ogromnego hamburgera, zapoznając się z

przeszłością kryminalną Doriana Vadima. Odbyła też szereg

rozmów telefonicznych, ponieważ Dorian miał liczne zatargi z

prawem w różnych częściach Stanów, a także w Europie, dokąd

często wyjeżdżał. Rozmawiała z oficerami śledczymi z Chicago,

Bostonu,

Miami,

Nowego

Los

Angeles,

Wschodniego

Waszyngtonu i kilku miast europejskich.

Sporządzała dokładne notatki, prosiła o udostępnienie akt i

obiecywała tamtym policjantom, że będzie ich na bieżąco

informowała o rozwoju sytuacji.

Kiedy pracowała, Roarke w pewnej chwili wyszedł z pokoju.

Zdążyła rozstawić tablicę, zapisać swoje notatki w komputerze i

akurat rozmawiała z kierownikiem ochrony w budynku, gdzie

mieszkała Tiara Kent, gdy Roarke wrócił.

Uniosła palec do góry.

- Cofnij się tak daleko, jak możesz. Jeśli zobaczysz tego faceta

na którymś ze swoich dysków, natychmiast mnie poinformuj. Bez

względu na porę dnia czy nocy. Dzięki.

Rozłączyła się.

- Z rozmów z gliniarzami na całym pieprzonym świecie wynika,

że Vadim to cwany kanciarz o sumieniu i zwinności węża, a

miłości własnej tak wielkiej jak... Jak duże jest Idaho?

- Są większe stany - powiedział jej Roarke. - Ale Idaho jest

wystarczająco duże.

- No dobrze, w takim razie pozostaniemy przy Idaho. Gustuje też

w bogatych kobietach i zabronionych substancjach. Za nic nie

dopuszczę, żeby mi się wyślizgnął. Załatwię go szybko i na cacy -

oświadczyła. - Jeśli znajdziemy go na którymś z dysków ochrony

w tamtym budynku, będzie to... ha... jeszcze jeden gwóźdź do jego

trumny.

- W takim razie może cię zainteresuje, czego się dowiedziałem o

jego finansach.

Zrobiła niezadowoloną minę.

- Nie mam jeszcze zgody na niuchanie w jego finansach.

- Dlatego wykorzystałem niezarejestrowany komputer. Nie lubię

gościa - stwierdził bardzo zdecydowanie Roarke, zanim Eve

zdążyła wyrazić swój sprzeciw.

- Tak, mówisz to głośno i wyraźnie. Ale na tym etapie

niepotrzebne mi dane o jego sytuacji finansowej i nie mogę

wykorzystać niczego, czego się dowiedziałeś w sposób nielegalny,

więc...

- Więc nie wykorzystuj. I skoro nie jesteś tak ciekawa, jak ja

byłem, zachowam te informacje dla siebie.

Podszedł do szafki, otworzył ją i wyjął brandy. Eve wytrzymała,

dopóki nie nalał sobie lampki.

- Jasna cholera. Co masz?

- Oficjalnie nie figuruje jako właściciel klubu, ale praktycznie

nim jest. I został zarejestrowany jako jego kierownik.

- Podejrzane - skomentowała - ale nie do końca niezgodne z

prawem.

- Utopił też całkiem pokaźną sumkę w tym klubie. Według mnie

więcej niż to uzasadnione w przypadku lokalu mieszczącego się w

podziemiach. Sądzę, że może jednak Idaho okaże się za małe.

Koszty ogólne znacznie przewyższają zyski, szczególnie jeśli

uwzględnić wynagrodzenie Vadima.

- Włamałeś się do ksiąg rachunkowych „Krwawej Łaźni”?

- To nic trudnego. - Obrócił się i pociągnął łyk brandy. - Niezbyt

ambitne wyzwanie. Co tydzień notuje straty. Ale nie odbija się to

na jego osobistej sytuacji finansowej. Przeciwnie, widać ładny,

stały wzrost dochodów. Nie taki, który wzbudziłby czujność służb

podatkowych, co wskazuje, że najprawdopodobniej ukrył jakieś

konta. Tylko pobieżnie się temu przyjrzałem, nie kopałem głębiej.

- Jakie ma jeszcze przychody? - zastanowiła się Eve i Roarke się

uśmiechnął.

- Oto jest pytanie.

- Prawdopodobnie substancje zakazane dają mu niezłą forsę. Do

tego oszustwa, szantaż, wyłudzanie. Kto raz był kanciarzem...

Mógł doić Tiarę Kent, ale jeśli chodziło mu tylko o pieniądze, to

po co zabijać bardzo dojną krowę, póki nie straci całego mleka?

Tu nie chodzi tylko o pieniądze - powiedziała, zanim Roarke

zdołał się odezwać. - W grę wchodzą jakieś spore korzyści

uboczne.

- Zgadzam się. I założę się, że naprawdę spore. Mogę

prześwietlić finanse Kent, ale przypuszczam, że należała do tych,

którzy rozrzucają pieniądze jak konfetti w sylwestra.

- Tak. Miała setki par butów.

- Nie widzę związku - odrzekł, kiedy Eve wzniosła oczy do góry.

- Jeśli miałbym dość czasu, mógłbym znaleźć jego tajne konta i

powiązać

wszelkie

większe

przychody

z

analogicznymi

wydatkami Kent.

- Jeśli miałbyś dość czasu - powtórzyła Eve. - W grę wchodzą

godziny czy dni?

- Uwzględniając osoby, które mam sprawdzić, może to potrwać

kilka dni.

- Cóż, nie zaszkodzi poszperać. Ale to nie przez swoje machlojki

finansowe wpadnie.

- Znów się z tobą zgadzam. - Przeszedł przez pokój i przysiadł

na biurku Eve. Lubił tak siedzieć i patrzeć w jej bursztynowe oczy.

Oczy policjantki. - Może będzie to miało pewną wagę, ale to nie

największy gwóźdź do jego trumny. Jeśli chodzi o klub, z

pewnością prowadzi drugie księgi, w których uwzględnia wszelkie

niebotyczne i prawdopodobnie zabronione przez prawo opłaty

członkowskie, dochody z handlu substancjami zabronionymi i

temu podobne. Z czasem dotrę również do nich.

- Naprawdę dobrze cię mieć pod ręką. - Poklepała go po kolanie.

- Nie tylko z uwagi na seks.

- Najdroższa, jesteś niezwykle łaskawa. Mogę to samo

powiedzieć o tobie. - Nachylił się, żeby ją pocałować. To był

kolejny powód, dla którego lubił tu przesiadywać. - Wracając do

Vadima, gdyby był sprytniejszy, w oficjalnych dokumentach

wykazywałby

mniejszą

rozbieżność

między

przychodami

i

rozchodami. Ale nie jest taki sprytny, za jakiego się uważa.

- Natomiast ty jesteś jeszcze sprytniejszy, niż przypuszcza

Vadim. - Umilkła i zastanowiła się. - Jeśli rozumiesz, co mam na

myśli.

- Ależ prawimy sobie komplementy dziś wieczorem. Muszę

częściej przyciskać cię do ściany.

Roześmiała się, a potem wypiła swoją kawę, która zdążyła już

wystygnąć.

- Rano dostanę wyniki porównania próbek DNA, może dopisze

mi szczęście i okaże się, że zidentyfikują go na dyskach ochrony w

budynku, gdzie mieszkała Kent. Zamierzam przyprzeć do muru

barmankę,

będzie

musiała

odwołać

swoje

zeznania,

potwierdzające alibi Vadima. Jeszcze przed południem wampir

trafi do ciupy. A wtedy zajmiemy się szczegółowo analizą jego

finansów i

przeszłości

kryminalnej.

Pomożesz

mi

zdobyć

dodatkowe gwoździe do jego trumny.

Roarke przechylił głowę.

- Gdyby nie to, że? Słyszę zwątpienie w twoim głosie.

- Gdyby nie to, że to zbyt łatwe, Roarke. Był podejrzanie skory

do pomocy. Bez mrugnięcia okiem i z uśmiechem na ustach oddał

nam próbkę krwi.

- Szczególnie nie lubię jego uśmiechu - oświadczył Roarke.

- Tak? Ja też nie. Musi wiedzieć, że w mieszkaniu Kent zostawił

DNA i dzięki temu go zdemaskujemy, ale nie zażądał nakazu. A

prawdę mówiąc, musiałabym wykorzystać całą swoją umiejętność

perswazji, by go uzyskać. Może nie jest taki sprytny, jak sądzi, ale

też nie jest głupi. Nie okazuje zdenerwowania, co mnie niepokoi.

- Czyli że ma asa w rękawie. Musisz jedynie przebić go kartą

atutową. A teraz powiedz mi, co jeszcze cię niepokoi?

- Nie wiem, o co ci chodzi.

- Kiedy byliśmy w klubie, raz czy dwa zabłądziłaś gdzieś

myślami. I od tamtej pory jeszcze ze dwa razy ci się to zdarzyło.

Co takiego dodatkowo cię niepokoi?

- Muszę wiele przemyśleć, przeanalizować... - zaczęła.

- Eve. - Tylko tyle powiedział. To wystarczyło.

- Zobaczyłam mojego ojca. Stałam w tym okropnym klubie, a on

szedł w moją stronę. W moją stronę - powtórzyła. - Nie w naszą

stronę, nie w stronę nas wszystkich, tylko w moją.

- Tak. To prawda.

- Pod pewnym względem wyglądało to jak sen. Ta mgła, te

światła, hałas. Wiedziałam, że wszystko było obliczone na efekt,

na pokaz, ale... Tamto chyba nadal we mnie tkwi. Potem

spojrzałam mu w oczy. Powiedziałeś, że to socjopata. Zabójca.

Tak, dostrzegłam to w nim. Ale nie tylko to. Kiedy na niego

spojrzałam, zobaczyłam tamtego potwora, który tkwił w moim

ojcu. Zobaczyłam, jak mi się przypatruje. I to... Budzi we mnie

odrazę. Przeraża mnie.

Roarke ujął jej dłoń.

- Świadomość tego, że potwory istnieją, o czym oboje wiemy,

Eve, może czasem utrudniać spokojny sen, a nawet zburzyć spokój

ducha. Ale to zarazem uzbraja nas przeciwko nim.

- A w dodatku zachowywał się tak, jakby o tym wiedział. -

Mocniej ścisnęła dłoń Roarke'a. Nie miała nikogo prócz niego,

komu mogłaby to powiedzieć. Były czasy, kiedy nie było w ogóle

nikogo, komu mogłaby to powiedzieć. - Wiem, że tylko sobie to

wyobraziłam, że pozwoliłam dojść do głosu... swoim własnym

demonom. Ale kiedy wpatrywał się we mnie, czułam się tak, jakby

o tym wiedział. Jakby widział we mnie tamtą małą, przerażoną

dziewczynkę.

- Mylisz się. Zobaczył kobietę, która nie ustąpi.

- Mam nadzieję, bo przez chwilę pragnęłam uciec. Czmychnąć

stamtąd

gdzie

pieprz

rośnie.

-

Odetchnęła

niepewnie.

-

Powiedziałeś też, że są różne wampiry. Czy mój ojciec też był

jednym z nich? Próbując wyssać ze mnie życie, próbując odebrać

mi człowieczeństwo? Uderzyłam go nożem, a nie kołkiem. Może

dlatego wciąż mnie prześladuje.

- Ty sama ukształtowałaś siebie. - Nachylił się i ujął jej twarz w

obie ręce. - A twój ojciec nigdy by nie zrozumiał tego, jaka jesteś.

Vadim też nie. Nieważne, jak wygląda. Nigdy nie zobaczy, jaka

jesteś naprawdę.

- On uważa inaczej.

- Myli się. Eve, chcesz o tym porozmawiać z Mirą?

- Nie. - Zastanowiła się chwilkę, ale pokręciła głową i

powtórzyła: - Nie. Przynajmniej nie teraz. Powiedziałam ci o tym i

trochę mi ulżyło. A kiedy go załatwię, załatwię na całego, zupełnie

się tego pozbędę.

Przez chwilę przyglądała się ich splecionym dłoniom, a potem

uniosła wzrok.

- Nie chciałam ci mówić, że się przestraszyłam, a tym bardziej, z

jakiego powodu. To chyba było głupotą z mojej strony.

- Owszem.

Zmarszczyła brwi.

- Czy nie powinieneś powiedzieć czegoś w rodzaju: „Nie, wcale

nie było” i tak dalej, wesprzeć mnie, pogłaskać, zaproponować

czekoladę?

- Nie przeczytałaś przypisów w podręczniku dla małżonków. Tak

zachowuje się druga kobieta Wydaje mi się, że ja mogę być

bardziej szczery, a potem cię zapytać, czy masz ochotę na szybki

numerek.

-

Sam

jesteś

niezły

numerek

-

powiedziała,

czym

go

rozśmieszyła. - Ale i tak dziękuję.

- Ta oferta jest zawsze aktualna.

- Tak, tak. Już ja cię znam. Ale teraz czas na pracę, nie na

zabawę, asie.

Eve wstała, żeby przyjrzeć się uważnie swojej tablicy, na której

umieściła zgromadzone do tej pory informacje o morderstwie.

Roarke widział, że jest spokojna i odprężona.

- Wcześniejsze występki i to liczne. Tajemnicze dochody. Znał

ofiarę, jego profil pasuje do zabójstwa jak ulał. Naciągane alibi.

Prowadzi w tym klubie grę, mami bogatych idiotów swoimi

fantazjami

o

wampirach,

może

ich

szantażuje,

sprzedaje

zabronione substancje. Ale to tylko wycinek obrazu. Coś ma -

mruknęła. - Coś ma i w związku z tym jest cholernie z siebie

zadowolony.

- Uwaga, pani porucznik! - zawołał Roarke.

Spojrzała w jego stronę i złapała batonik, który jej rzucił przez

pokój.

Uśmiechnęła się, rozdarła sreberko i gryząc batonik, dalej

studiowała tablicę.

*

Kiedy Allesseria skończyła swoją zmianę, uważała, żeby się nie

spieszyć i robić wszystko dokładnie tak, jak każdego innego

wieczoru.

Zamknęła kasę, wstukała kody i przekazała stanowisko pracy

swojej zmienniczce.

Rozprostowała plecy, idąc jak gdyby nigdy nic na zaplecze,

gdzie zostawiała torbę i kurtkę po przyjściu do klubu.

Nawet tutaj, za zamkniętymi drzwiami, zachowała obojętną minę

i robiła to, co zwykle. Wszyscy wiedzieli, że w każdym zakątku

lokalu są kamery, szef dal im to jasno do zrozumienia.

Nigdy nie wiadomo, kto cię obserwuje.

Jej ziewnięcie nie do końca było udawane. Miała za sobą długi

dzień pracy, nie było mowy o obijaniu się, ponieważ klienci

„Krwawej Łaźni” lubili sobie porządnie popić. Tak jak zawsze,

Allesseria włożyła napiwki do wewnętrznej kieszeni torby i

zasunęła zamek błyskawiczny. Przewiesiła torbę przez ramię,

włożyła na nią kurtkę.

Powiesiła na szyi iluminowane karty, które dostali wszyscy

pracownicy; jedna znalazła się między jej piersiami, a druga - na

plecach między łopatkami.

Widząc błyszczący, złoty pentagram z wyraźnymi, czerwonymi

literami KŁ pośrodku, osłaniający ją jak tarcza z przodu i z tyłu,

nikt jej nie zatrzyma, kiedy będzie szła niebezpiecznymi tunelami.

To było jeszcze jedno, o czym poinformował ich Dorian na samym

początku, dając przykład naćpanego narkomana, który zaczepił

jedną z kelnerek w pierwszym tygodniu działalności klubu.

Krążyły plotki, że facet został posiekany na kawałki i nie zostało

w nim dość krwi, by choćby jej kropla wsiąkła w ziemię.

Prawdopodobnie

to

brednie.

Prawdopodobnie.

Ale

to

wystarczyło, by każdy, kto wchodził do „Krwawej Łaźni” czy też

opuszczał,

mając

taką

kartę,

był

spokojny

o

swoje

bezpieczeństwo.

Ale i tak sprawdziła, jak to zawsze robiła, czy ma w kieszeni

miniparalizator i przycisk antynapadowy.

Przezorny zawsze ubezpieczony.

Skierowała się do wyjścia i jak zwykle w porze, kiedy kończyła

się jedna zmiana, a zaczynała druga, opuściła klub z grupką innych

pracowników. W kupie raźniej. Jak zwykle nikt nie był zbyt skory

do rozmów, więc Allesseria mogła się pogrążyć we własnych

myślach,

idąc

mrocznymi,

cuchnącymi

korytarzami,

które

wypełniała dudniąca muzyka i zawodzące nawoływania.

Myślała, że wytrzyma, wynagrodzenie było zbyt wysokie, żeby

przepuścić taką okazję. Jeśli będzie oszczędzała, przy takiej pensji

plus napiwkach będzie mogła się wyprowadzić z miasta, wpłacić

zaliczkę na ładny, mały domek.

Jej dziecko będzie miało ogródek, a ona - pracę w dzień.

Wydawało się, że to idealny plan, Allesseria umiała o siebie

zadbać. Ale teraz musiała przyznać, że przeceniła swoje siły. Klub,

tunele, sam szef.

Za dużo tego wszystkiego, będzie musiała wrócić do pracy na

powierzchni, zatrudnić się na dwa etaty, żeby co tydzień móc coś

odłożyć. Dom w Queens, ogródek, pies będą musiały zaczekać

kilka lat dłużej.

Ostatni raz wyszła z „Krwawej Łaźni”.

Wyśle wymówienie na piśmie, ot, co zrobi, postanowiła

Allesseria, kiedy w końcu znalazła się na ulicy. Posłuży się swoim

synkiem w charakterze wymówki. Dorian wiedział, że wspólnie z

ojcem dziecka sprawuje opiekę nad małym, ale zawsze może

powiedzieć, że praca w nocy jest zbyt wyczerpująca, zbyt ciężka.

Nic nie będzie mógł na to poradzić, zapewniała samą siebie,

ściągając świecące karty i wsuwając je do kieszeni. Nie

przychodziło jej do głowy nic, co mógłby jej zrobić. Za takie

wynagrodzenie bez trudu znajdzie kogoś na jej miejsce.

Niech ktoś inny dodaje świńską krew - Boże, miała nadzieję, że

to naprawdę świńska krew - do dżinu, by robić Krwawe Martini,

albo suchy lód, by przyrządzać Cmentarny Koktajl. Ona ma już

tego dosyć.

Miarka się przebrała, kiedy przyszła policja.

Kazał jej skłamać, czyli musiał mieć powód, dla którego

potrzebne mu było to kłamstwo. To ponad jej siły.

Kiedy Allesseria znów zeszła pod ziemię, tym razem, żeby

pojechać metrem do domu, pomyślała, że skłamała, nim ją o to

poprosił. Coś ją ostrzegło, że lepiej będzie udawać głupią.

„Nigdy wcześniej nie widziałam tej kobiety”.

Tiara Kent wychyliła pół tuzina Krwawych Martini podczas

swojej pierwszej wizyty w klubie i spędziła masę czasu na górze,

w prywatnym gabinecie Doriana.

Zgoda, nie widziała ich, jak razem wychodzili, ale prawdę

mówiąc, nie widziała, by w ogóle któreś z nich wychodziło w

dniu, w którym Tiara przyszła do klubu. Co znaczyło, że mogli się

wyślizgnąć przez gabinet.

I Allesseria nie widziała Doriana mniej więcej od północy do

końca ostatniej zmiany. Wcale nie zszedł, żeby zagadywać gości,

jak powiedziała glinom. Odkąd poszedł na górę z Tiarą Kent, w

ogóle nie pokazał się w sali.

Przynajmniej ona go nie widziała.

A zawsze wyczuwała jego obecność, ponieważ natychmiast

dostawała gęsiej skórki.

Mógł zabić Tiarę Kent. Mógł to zrobić.

Skrzyżowawszy ręce na piersiach, Allesseria siedziała w

pociągu, rozważając, co powinna zrobić, co może zrobić.

Dziesiątki razy powtarzała sobie, że wystarczy, jak odejdzie. Nie

jest do niczego zobowiązana, lepiej pilnować własnego nosa.

Wystarczy, jak zrezygnuje z pracy. W zupełności.

Ale kiedy wysiadła na swojej stacji, pomyślała o synku, i jak

próbowała go uczyć, żeby zawsze postępował jak należy, stawał w

obronie tego, co słuszne. Żeby móc sobie spojrzeć w oczy.

Dlatego idąc ciemną ulicą do domu, wyciągnęła wizytówkę,

którą ta policjantka zostawiła na kontuarze, i telefon komórkowy.

Poczuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach, i coś ją ściska w

gardle.

Chociaż mówiła sobie, że to głupota, rzuciła niespokojne

spojrzenie przez ramię. Nie ma się teraz czego bać, nie ma i już.

Jest daleko od klubu, na powierzchni.

Dorian sam był świadkiem, jak potwierdziła jego słowa. W stu

procentach.

Jest prawie w domu. Nic jej nie grozi.

Ale i tak starała się iść jak najbliżej ulicznych latarni, podając

biurowy kod Eve. Kiedy włączyła się poczta głosowa, wzięła

głęboki oddech.

- Porucznik Dallas, mówi Allesseria Carter, barmanka z

„Krwawej Łaźni”.

Urwała i znów obejrzała się dookoła; nerwy miała napięte jak

postronki. Czy coś usłyszała? Odgłosy kroków, szum wiatru?

Ale nie widziała nic poza światłem i cieniem, czernią, ślepymi

oknami budynków.

Mimo to przyspieszyła kroku, czując, jak kolana jej drżą.

- Muszę z panią porozmawiać o... O Tiarze Kent. Gdyby mogła

się pani ze mną skontaktować najszybciej jak...

Pojawił się znikąd, atakując jak ciemny i bezlitosny wiatr. Tak ją

zaskoczył, że wciągnęła powietrze, odwróciła się i cofnęła. Nogi

się pod nią ugięły. Z jej ust wydobył się jeden stłumiony okrzyk,

nim napastnik zacisnął rękę na jej szyi, tłumiąc w zarodku nawet

ten cichy przejaw paniki.

Wpatrywał się w nią tymi swoimi czarnymi oczami. Telefon

wypadł jej z palców. Mężczyzna podniósł ją w górę, jakby nic nie

ważyła.

- Popełniłaś tragiczny w skutkach błąd - powiedział cicho,

niemal łagodnie.

Wierzgała nogami niczym wisielec, kiedy wyciągał ją z kręgu

światła rzucanego przez latarnię. Ujrzała czerwone plamy przed

oczami,

próbowała

zaczerpnąć

tchu,

rozpaczliwie

szukała

przycisku antynapadowego.

Rozległy się

głuche

odgłosy,

kiedy uderzała

nogami

o

wyszczerbione stopnie, łzy leciały jej ciurkiem. Wytrzeszczyła

oczy z przerażenia, kiedy się uśmiechnął i zobaczyła błysk jego

kłów.

W ciemnościach zatopił ostro zakończone zęby w jej szyi.

*

Eve ubrała się i nalała sobie drugi kubek kawy.

- Sprawdzę, czy w nocy przyszło coś z laboratorium na domowy

komputer.

- Nie uważasz, że przerodziło się to w lekką obsesję? - spytał

Roarke, przeglądając na ekranie w sypialni poranne doniesienia

finansowe. - Ledwo siódma.

- Ty masz swoje obsesje. - Skinęła głową w kierunku mozaiki

liczb. - A ja swoje.

- W takim razie skorzystaj z łącza kieszonkowego. I zjedz coś.

- Niby jak mam sprawdzić wiadomości pozostawione na

numerze służbowym, korzystając z miniłącza?

Roarke tylko westchnął i wstał. Podszedł do niej i wyciągnął

rękę.

- Wszystkie są połączone, mój antytalencie techniczny, stąd

nazwa „łącze”.

- Tak, tak, ale trzeba pamiętać wszystkie te kody i sekwencje.

Łatwiej jest...

Spoglądała na niego chmurnie, kiedy nacisnął guzik „polecenie”.

- Przekazać wszystkie nowe wiadomości przesłane na domowy

komputer Dallas - powiedział.

Potwierdzam... Brak nowych wiadomości od ostatniego razu,

kiedy korzystano z domowego komputera Dallas...

- Hmm. Masz rację, nie takie to skomplikowane, jak myślałam.

Czy mogę sprawdzić, co przyszło na mój komputer w komendzie?

Tylko się uśmiechnął.

- Przekazać wszystkie nowe wiadomości przesłane na służbowy

komputer Dallas w komendzie głównej.

Potwierdzam...

Jest

jedna

nowa

wiadomość

w

poczcie

głosowej...

- Cholera. - Gwałtownie wyrwała Roarke'owi łącze z ręki. -

Powiedziałam im, żeby skontaktowali się ze mną, jak tylko...

Porucznik

Dallas,

mówi

Allesseria

Carter,

barmanka

z

„Krwawej Łaźni”.

- Ruszyło ją sumienie - doszła do wniosku Eve, przyglądając się

twarzy kobiety na wyświetlaczu. - Zdaje się, że idzie do domu.

Wygląda na wystraszoną.

Muszę z panią porozmawiać o... O Tiarze Kent. Gdyby mogła się

pani ze mną skontaktować najszybciej jak...

Rozległ się jakiś odgłos - szum wiatru? Eve zobaczyła dłoń w

czarnej rękawiczce, zaciskającą się na szyi Allesserii.

- Cholera! Niech to diabli. - Eve zacisnęła dłoń na ramieniu

Roarke'a, kiedy obraz zrobił się zamazany, łącze upadło na

chodnik, ekranik stał się czarny.

- Każ to odtworzyć jeszcze raz - poleciła Roarke'owi,

wyszarpując swój komunikator. - Dyspozytor, tu porucznik Eve

Dallas. Potrzebny mi radiowóz znajdujący się najbliżej... -

Odszukała w pamięci adres widniejący w biogramie Allesserii i

podyktowała go, a potem powtórzyła. - Prawdopodobną ofiarą

napaści jest Allesseria Carter, kobieta rasy białej, lat trzydzieści

cztery, włosy czarne, przeciętna budowa ciała. Jadę tam.

- Pojadę z tobą - oświadczył Roarke. - Jestem bliżej niż Peabody.

Możesz się z nią skontaktować po drodze. Wiesz, że nie zastaniesz

tej kobiety w jej mieszkaniu - dodał, kiedy zbiegali ze schodów. -

Może udało jej się uciec. Może tylko chciał ją nastraszyć. Cholera,

sama ją mu wystawiłam. Wrobiłam ją.

- Nic podobnego. - Złapał kurtkę Eve wiszącą na słupku

balustrady i rzucił jej, a potem wziął swoją. - On sam ją sobie

wybrał, w chwili kiedy poprosił, by dla niego skłamała. Nikt inny,

tylko on. Pozwól, że ja poprowadzę wóz.

Eve wiedziała, że Roarke dotrze tam szybciej; w tym czasie

mogła skontaktować się z Peabody, a potem odebrać meldunek od

dyspozytora. W mieszkaniu Allesserii nikt nie zareagował na

pukanie do drzwi.

- Niech wejdą do środka - warknęła Eve. - Życiu ofiary zagraża

bezpośrednie niebezpieczeństwo. Niech wchodzą, do jasnej

cholery.

Uderzała pięścią w udo, czekając i czekając, a Roarke w tym

czasie lawirował jej służbowym wozem w potoku pojazdów i

przebijał się przez poranne korki uliczne.

- Dyspozytor do porucznik Eve Dallas. Patrol poinformował, że

w mieszkaniu nie ma nikogo. Nie stwierdzono śladów włamania

ani przestępstwa.

Nie, pomyślała Eve, nic tam nie będzie. Nie zabrał jej tam.

- Natychmiast rozpocząć poszukiwania w promieniu pięciu

przecznic. Powtarzam rysopis. Chodzi o kobietę rasy białej, wiek

trzydzieści cztery lata, czarne włosy, brązowe oczy, ostatnio miała

na sobie czarne spodnie, czarną koszulę, czerwoną kurtkę.

Rozłączyła się i wyjrzała przez okno.

- Wiem - powiedziała, chociaż Roarke milczał. - Ja to wiem. Nie

pozostawił jej przy życiu.

Rozdział 7

Kiedy zbliżali się do domu, w którym mieszkała Allesseria, Eve

bacznie przyglądała się chodnikom i budynkom. Były to okolice

zamieszkane przez uboższych przedstawicieli niezamożnej klasy

średniej.

Większość szanujących się bandytów szukała łupu kilka

przecznic dalej.

Tutaj szanse obłowienia się były marne, a mieszkańcy nie

oddaliby bez walki tego, co mieli w kieszeniach. Licencjonowane

uliczne prostytutki też przechadzały się, wypatrując frajerów,

gdzie indziej. Ogólnie rzecz biorąc okolica była bezpieczna z tej

prostej przyczyny, że panowała tu taka bieda, iż nie było powodu,

by wszczynać jakieś awantury.

Ale Allesseria Carter nie była tu bezpieczna.

Eve postanowiła przyjrzeć się bliżej wejściu do metra.

- Zjedź na bok, zaparkuj gdziekolwiek. Na pewno skorzystała z

metra, prawda? Tak jest tanio i szybko. W takim razie tędy szła do

domu.

Wyskoczyła z wozu, jak tylko Roarke się zatrzymał i wyciągnęła

łącze,

by

ponownie

odsłuchać

wiadomość.

Szukała

charakterystycznych obiektów.

- Jest ciemno, widać głównie jej twarz, ale... - Wzięła swój

aparat, tak jakby sama chciała przekazać wiadomość, i obejrzała

się przez lewe ramię. - Zobacz, to mógł być tamten budynek w

głębi.

Szła dalej, spoglądając to na wyświetlacz, to na ulicę.

- Tutaj. Dopadł ją gdzieś tutaj. Z pewnością ktoś już zabrał jej

łącze albo on to zrobił, ale zaatakował ją gdzieś tutaj.

Znów się rozejrzała, utkwiła wzrok w wąskim budynku między

tajskim marketem a zabitą deskami witryną sklepową. Był pokryty

graffiti i czymś, co przypominało stary, zamazany napis DO

ROZBIÓRKI.

Eve wyjęła komunikator i poprosiła o informacje o tym miejscu.

Potem wyciągnęła broń i skierowała się ku drzwiom wejściowym.

- Masz w kieszeni jeszcze coś poza bogactwami połowy świata?

- Narzędzia włamywacza, ale nie będą tu potrzebne.

Skinęła głową i sięgnęła ręką po paralizator, który nosiła w

kaburze na łydce.

- Mianuję cię moim zastępcą, asie. - Wstrzymała oddech i

kopnęła drzwi.

Sprawdziła, co jest z prawej strony na dole, a on w tym samym

czasie sprawdzał, co jest na górze po lewej, tak jak to już

wcześniej robili. Przez wybite szyby w oknach wpadało światło

słoneczne, wydobywając z mroku odłamki szkła, śmieci, mysie

bobki.

I krew.

Eve czuła nie tylko zapach krwi, ale również śmierci. Ciężki

odór ludzkich zwłok.

Roarke wyciągnął latarkę, poświecił nią na czerwoną smugę.

Zostawił ją leżącą na podłodze, z rozłożonymi rękami i nogami,

więc jej zwłoki utworzyły makabryczną literę X. Zdarł z niej

prawie całe ubranie, zostały tylko czarne strzępy, oblepiające

posiniaczone ciało.

Krew, która wyciekła z ran kłutych na szyi, utworzyła kałużę.

Oczami, w których nawet po śmierci malowało się przerażenie,

Allesseria wpatrywała się w sufit.

- Tym razem nie zabrał jej krwi - powiedziała cicho Eve.

- Nie zdążył się do tego przygotować. Ale postarał się, żeby

bardzo cierpiała, nim się wykrwawiła. Rozkoszował się jej bólem,

rozkoszował się swoją władzą nad nią. Widzisz, jak ją zostawił?

Skurwysyn.

Roarke dotknął dłonią ramienia Eve.

- Przyniosę twój zestaw podręczny.

Dokonała dokładnych oględzin miejsca przestępstwa. Na tym

polegała jej praca. Musiała to zrobić. Patrząc na krwawy ślad, na

zamazane odciski butów, widziała, jak wciągał Allesserię do

środka.

Stawiała opór, pomyślała Eve, jej robocze buty głucho uderzały

w poszczerbione, betonowe stopnie. Na tyle mocno, że nim

zaciągnął ją do środka, pękło tanie płótno, z którego wykonano

obuwie. Natychmiast, kilka kroków za drzwiami, zadał jej rany w

szyję. Na brudnej ścianie widać było krew, która trysnęła

strumieniem. I tu zemdlała.

Eve stwierdziła, że od tego miejsca ciągnął ją nieprzytomną.

Żeby mieć trochę więcej przestrzeni. Żeby móc ją okładać

pięściami, zgwałcić. Przez cały ten czas broczyła krwią.

Ale trochę też jej się napił i zebrał do butelki. Eve już ją

znajdzie.

- Czas zgonu: godzina trzecia trzydzieści - powiedziała do

dyktafonu. - Konała z godzinę. - Przykucnęła. - Półtora kwartału

od domu.

Spojrzała na Roarke'a. Stał z rękami w kieszeniach marynarki.

Poranne powietrze wpadało przez okna pozbawione szyb, unosząc

jego ciemne włosy. I rozwiewało wkoło odrażający zapach

śmierci.

- Mógł ją dopaść w klubie albo gdzieś pod ziemią. Mogłaby

przepaść bez śladu i nigdy nie zdołalibyśmy niczego mu

udowodnić, gdyby zamordował ją tam, na dole.

- Chciał, żebyś ją znalazła - zgodził się z nią Roarke.

- To jego komunikat do ciebie.

- Tak. O, tak, ponieważ nie musiał tego robić. Nawet gdyby

odwołała

zeznania,

znalazłby

dziesięć

innych

osób,

które

poświadczyłyby jego alibi. Przekupiłby łub zastraszył dziesięcioro

innych ludzi. Nie musiał jej zabijać, a już z całą pewnością nie w

taki sposób.

- Sprawia mu to przyjemność. - Roarke spojrzał na Eve.

- Tak, jak powiedziałaś. Korzyści miały drugorzędne znaczenie.

Najważniejsze było odebranie życia.

- I chciał, żebym to ja znalazła zwłoki - dodała Eve.

- Z powodu tego, co się wydarzyło wczoraj wieczorem, tego

wzajemnego rozpoznania się. Ale jest zbyt pewny siebie i to go

zgubi. Znów znajdziemy jego DNA, a trochę tego kurzu pozostało

na jego butach, ubraniu. Zabrał ze sobą kurz i jej krew, a technicy

kryminalistyki to znajdą.

- Zaatakował ją, kiedy rozmawiała przez łącze... Z twoim

numerem, Eve. - Roarke ujął jej dłoń i pomógł jej się podnieść z

kucek. - To kolejna wiadomość.

- Tak i słyszę go. Tak, jak już niebawem on usłyszy mnie. -

Obejrzała się, kiedy weszła Peabody.

- Przepytywanie okolicznych mieszkańców do tej pory nic nie

dało - zameldowała Peabody. - Skontaktowałam się z byłym

mężem ofiary. Mieszka kilka przecznic stąd. Już jest w drodze.

- Spotkamy się z nim na zewnątrz. Nie musi tego widzieć. - Nikt

nie musi oglądać tego, na co musi patrzeć policja. - Zwłoki można

włożyć do worka. Nic nam już tu nie powiedzą. Przekonajmy się,

co ujawnią Morrisowi.

Wyszła i poczuła ulgę, że może oglądać światło dzienne i

wdychać zapach Nowego Jorku, a nie śmierci. Już miała sięgnąć

po łącze, by jeszcze raz ponaglić laboratorium, kiedy dostrzegła

dwumetrowego czarnoskórego mężczyznę z krótkimi dredami,

zbudowanego jak zawodnik drugiej linii futbolu amerykańskiego,

jak przebiegał przez jezdnię na czerwonym świetle.

Miał na sobie spodnie od dresu i podkoszulek. Kiedy spróbował

- i mało brakowało, a udałoby mu się to - przedrzeć się między

mundurowymi, blokującymi dostęp do miejsca zbrodni, Eve

zawołała, idąc w jego stronę:

- Rick Sabo?

- Tak. Tak. Moja żona... Moja była żona... Zadzwoniła

policjantka i powiedziała... - W jego oczach malował się strach.

- Przepuśćcie go. Panie Sabo, jestem porucznik Dallas. Bardzo

mi przykro z powodu śmierci pańskiej byłej żony.

- Jest pani absolutnie pewna, że to ona? Miała przy sobie

przycisk antynapadowy, miniparalizator. Wiedziała, jak się bronić.

Może...

- Zidentyfikowaliśmy ją. Przykro mi. Kiedy...

Urwała, gdy kucnął, kryjąc twarz w dłoniach jak człowiek, który

nagle poczuł ukłucie niewymownego bólu.

- O, Boże. O, Boże. Alless. Nie... Mówiłem jej, żeby

zrezygnowała z tej cholernej pracy. Mówiłem.

- Dlaczego radził jej pan, żeby zrezygnowała z tej pracy?

Uniósł wzrok, ale ponieważ nie wstał, Eve przykucnęła obok

niego.

- Pracowała w tym klubie wyznawców jakiegoś tajemniczego

kultu... Dla wampirów... Już samo to mi się nie podobało. Na

dodatek ten klub był pod ziemią, w pobliżu Times Square. Nie

było tam bezpiecznie, nie jest tam bezpiecznie, i ona o tym

wiedziała.

- W takim razie dlaczego tam pracowała?

- Zarabiała trzy razy tyle, ile by miała na powierzchni. Czasami

cztery razy tyle, uwzględniając napiwki. Nie musiała pracować na

dwóch etatach. Chciała kupić dom, mały dom, może gdzieś w

Queens. Mamy syna. - Do oczu napłynęły mu łzy. - Sama. Chciała

się z nim wyprowadzić z miasta. Wspólnie sprawujemy opiekę nad

Samem. Ale, na rany Chrystusa, powiedziałem jej, że to niewarte

tych pieniędzy. Jak tylko się zatrudniła, poszedłem tam. Przeklęta

speluna w przeklętym rynsztoku. Alless!

Eve pomyślała, że kochali się. Może za mało, by ich małżeństwo

przetrwało, ale naprawdę się kochali.

- Czy mówiła o swojej pracy, o ludziach, z którymi pracowała?

U których pracowała?

- Nie, przynajmniej nie mnie. Nie po tym, jak się o to ścięliśmy.

Nie pokłóciliśmy się tak, odkąd się rozstaliśmy. Nie wiem, czy już

tak się kłóciliśmy, zanim się rozeszliśmy. Bałem się, jeśli chce

pani znać prawdę. Bałem się o nią, ale sfuszerowałem sprawę.

Ręce zwisały mu bezwładnie między nogami, gapił się na nie,

jakby nie należały do niego.

- Bez owijania w bawełnę oświadczyłem jej, że ma się stamtąd

zwolnić, a wiem, że wtedy zacina się w uporze. Gdybym lepiej to

rozegrał, może wciąż...

Uniósł wzrok i spojrzał gdzieś za Eve. Po drugiej stronie

policyjnej blokady jak zwykle zgromadzili się gapie.

Co się stało? - będą się dopytywali, a kiedy wieść się rozniesie,

pomyślą: jakie to straszne, jakie przerażające, ale nadal będą się

gapili i ociągali z odejściem, mając nadzieję, że uda im się choćby

rzucić okiem na zwłoki, zanim będą musieli wrócić do swoich

zajęć.

Ponieważ to nie ich ani nikogo z ich bliskich pochłonęło miasto.

Więc sterczą i się gapią, i cieszą się, że to nie oni ani nikt z ich

bliskich... Chociaż następnym razem może paść na nich.

Eve zdawała sobie sprawę z tego, że Sabo ich nie widział. Bo dla

niego właśnie teraz był ten następny raz.

- Panie Sabo, czy poznał pan jakieś osoby pracujące z pańską

byłą żoną albo jej szefa, kiedy odwiedził pan klub lub później?

- Co? Nie. Nie. - Mocno potarł dłońmi twarz. - Nie miałem

ochoty. Byłem tam tylko jakieś dwadzieścia minut. Zakazane

substancje krążyły niczym drobne upominki. Ludzie wychodzący

z prywatnych pokojów zlizywali krew z ust albo tak to

przynajmniej wyglądało według mnie. Zachciało jej się domku w

Queens!

- Panie Sabo, muszę panu zadać jedno pytanie. Tego wymaga

procedura. Gdzie pan był między godziną drugą w nocy a czwartą

nad ranem?

- W swoim łóżku, w domu. Jest u mnie Sam. Nie mogę go

zostawić bez opieki w nocy. - Potarł oczy, a potem znów opuścił

ręce. - W budynku jest ochrona. Kamery rejestrują wszystkie

wyjścia i przyjścia. Może pani sprawdzić. Niech pani zrobi, co

pani musi, i nie traci czasu, tylko znajdzie tego, kto zabił Alless.

Zgwałcił ją?

Zanim Eve zdążyła odpowiedzieć, pokręcił głową.

- Nie. Nie. Proszę mi nie mówić. Chyba wolę nie wiedzieć. Szła

sama od stacji metra o drugiej nad ranem. Przez tę przeklętą pracę.

Co ja teraz powiem naszemu synkowi? Jak mam powiedzieć

naszemu Samowi, że jego mama nie żyje?

- Mogę poprosić psychologa, specjalizującego się w pracy z

dziećmi, żeby się z panem skontaktował.

-Tak. Bardzo proszę. - Z trudem przełykał ślinę. - Potrzebuję

pomocy. Alless i ja... Cóż, rozwiedliśmy się, ale nadal wspólnie

podejmowaliśmy decyzje, dotyczące Sama. Będę potrzebował

pomocy. Muszę wracać do syna. Zostawiłem go z sąsiadką. Muszę

wracać do Sama. Czy może mnie pani poinformować, kiedy...

Kiedy muszę zrobić to, co jest ode mnie wymagane?

- Skontaktujemy się z panem, panie Sabo. - Eve obserwowała go,

jak się oddalał. - Peabody?

- Będę pamiętała o psychologu. Biedny facet.

- Morderca zabija nie tylko swoją ofiarę - powiedziała cicho Eve.

- Musimy skończyć tutaj czynności służbowe i jechać do komendy.

Może Feeneyowi uda się coś uzyskać z jej ostatniego telefonu na

moje łącze. Ten łobuz nawet mignął na wyświetlaczu...

- Mogę przy tym pomóc. - Roarke stanął obok niej.

- Masz swoje obowiązki.

- Tak, ale chętnie wbiję jeden z gwoździ do trumny, że się tak

wyrażę.

- Jeśli Feeney... - Urwała, kiedy zadzwoniło jej łącze.

- Poczekaj chwilkę. - Odeszła na bok, by odebrać telefon.

Roarke natychmiast zauważył zmianę w jej postawie -

zesztywniała, wyglądała na spiętą i zdenerwowaną. Kiedy się

odwróciła, zobaczył, że jej spojrzenie stało się ostre i agresywne.

- DNA nie zgadza się z DNA Vadima.

- Ale...

- Nie ma żadnych ale. - Eve przerwała Peabody.

- Coś gdzieś jest nie tak. Chciałeś się włączyć - zwróciła się do

Roarke'a - proszę bardzo. Znajdź Feeneya w komendzie,

wydobądźcie z połączenia wszystko, co tylko wam się uda.

Peabody, ze mną. Jedziemy do laboratorium. Skontaktuj się z

Morrisem. - Szła szybko, wydając polecenia. - Chcę, żeby

osobiście pobrał próbki DNA od ostatniej ofiary i dostarczył przez

posłańca

do

laboratorium.

To

sprawa

najwyższej

wagi.

Priorytetowa.

- Zrozumiałam.

Eve obejrzała się i ostatni raz rzuciła okiem na budynek.

- Wykluczone, absolutnie wykluczone, żeby udało mu się od tego

wykręcić.

Peabody musiała niemal wskoczyć do samochodu, żeby się

zabrać z Eve.

- Może jej nie zabił.

- Nie chrzań.

- Mam na myśli to, że może kazał ją zabić. Wszystko

przygotował. - Peabody mocno zapięła pasy bezpieczeństwa,

podejrzewając, że czeka ją szalona jazda.

- Nie. Nie odmówiłby sobie przyjemności odebrania życia. -

Potwory nie chcą się przyglądać ani słuchać relacji. Chcą same to

robić. Spragnione są zapachu krwi. - Załatwił je obie. Kent,

ponieważ ją sobie upatrzył, a Carter, gdyż jest na tyle inteligentny,

by wiedzieć, że wycofałaby swoje zeznania potwierdzające jego

alibi, a także żeby mi dokopać. Upatrzył ją sobie, obrał na cel, a

potem wyeliminował. Albo laboratorium coś zawaliło, albo ja. Ja,

jeśli zamienił fiolki.

- Byliśmy tam. Na naszych oczach pobrał sobie krew.

- Ręce są szybsze od wzroku - mruknęła Eve. - Pracował jako

iluzjonista, przez cale życie kantował. Bez zmrużenia oka

zaproponował nam próbkę krwi, ponieważ wiedział, że zdoła ją

podmienić i DNA nie będzie się zgadzało.

A ona nie mogła zaprzeczyć, że była rozkojarzona. Ucisk w

piersiach, suchość w gardle, przyspieszone bicie serca. Jej własne

lęki osłabiły zmysły.

- Tak czy inaczej - zauważyła Peabody - bez dowodu w postaci

DNA, dysponując zeznaniami Allesserii, poświadczającymi jego

alibi, których już nie może odwołać, nic na niego nie mamy.

- Właśnie na to liczy. Dałam się nabrać i właśnie to mnie

najbardziej wkurza. Mroczny klub, cały ten tłum i hałas. Facet

własnoręcznie pobiera sobie próbkę krwi przy barze. Człowiek nie

styka się z czymś takim na co dzień. - Przypomniała sobie, jak nie

mogła oderwać oczu od jego twarzy. Utkwiła w niej wzrok na o

kilka sekund za długo, wzdragając się wewnętrznie na widok tego,

co w nim dostrzegła, i dała się wykołować. - Sukinsyn.

Wmaszerowała do laboratorium i pierwszą osobą, na którą się

natknęła, był jego szef, Dicky Berensky.

Przechylił wojowniczo jajowatą głowę i wycelował w Eve długi,

cienki palec.

- Nie myśl sobie, że przyjdziesz do mnie i powiesz, że

zawaliliśmy robotę. Osobiście dwa razy sprawdziłem te próbki. O-

so-bi-ście. Chcesz się spierać z nauką, idź sobie gdzie indziej. Nie

mogę dopasować próbek, jeśli należą do różnych osób.

Nie bez powodu nazywano go Baranim Łbem. Wynikało to z

jego charakteru. Eve wycofała się rakiem.

- Myślę, że na moich oczach zamienił fiolki. Na ciele ofiary

znaleziono jego DNA, ale w fiolce, którą dostałeś, nie było jego

krwi.

Nawet

się

domyślam,

jak

to

zrobił,

jednak

teraz

najważniejsze jest pytanie: jeśli ta fiolka nie zawierała jego krwi,

to w takim razie czyją?

Nie ulegało wątpliwości, że Berensky nastawił się na bitwę.

Teraz, wzięty z zaskoczenia, był nawet przychylniej usposobiony

niż zwykle, i to bez pokaźnej łapówki.

- No cóż, porównamy ją z naszymi zasobami DNA. Jeśli coś

dopasujemy, powiem ci, czyja to krew.

- Przeprowadziłam standardowe porównanie i gówno.

- Na skalę światową?

- Tak. Czy wyglądam, jakby to był mój pierwszy dzień w pracy?

Ale nie uwzględniłam DNA zmarłych.

- Krew nieboszczyka? Skąd mogłaby się wziąć w żyłach

jakiegoś żywego człowieka?

- Nie w jego żyłach, tylko w tej cholernej fiolce, którą mi

wcisnął. Możesz sprawdzić zmarłych dawców z całego świata?

- Jasne.

- Ile ci to zajmie?

Poruszył swoimi pająkowatymi palcami.

- Patrz i ucz się.

Wrócił do swojego stanowiska pracy, długiego, białego stołu z

komputerami, monitorami i centrami poleceń. Jeżdżąc na stołku

tam i z powrotem, przystąpił do pracy, wydawał ustne polecenia

oraz wstukiwał coś na klawiaturze.

Kiedy Dicky prowadził swoje poszukiwania, Eve wyciągnęła

łącze i spróbowała złapać Feeneya.

Na wyświetlaczu pojawiła się twarz jej dawnego szefa, aktualnie

kapitana w wydziale przestępstw elektronicznych. W jednym ręku

trzymał nadgryzione ciastko, usta miał pełne smakołyku.

- Cześć.

- Jedzie do ciebie Roarke, zatrudnij go. Mam połączenie

telefoniczne, wiadomość w poczcie głosowej od ofiary. Nagrywała

ją w chwili, kiedy została zaatakowana. Połączenie przerwano.

Obraz jest ciemny, niewyraźny, ale jeśli uda ci się go wyostrzyć,

może szybko dopadnę tego drania.

- Rzucę okiem. - Przełknął następny kęs. - To ten twój wampir?

- Daj spokój.

- Ej, zanim przyszłaś do pracy, przymknąłem dupka, który

okradał groby, a potem zszywał różne części ciała. Myślał, że uda

mu się zrobić Frankensteina. Dziwne rzeczy się zdarzają. Dopadł

kolejną ofiarę?

- Tak, dziś wczesnym rankiem.

Feeney w zamyśleniu ugryzł ciastko.

- McNab powiedział, że facet wyciągnął strzykawkę i na miejscu

dał ci próbkę swojej krwi.

- Tak. Zawaliliśmy sprawę. Zdaje się, że pozwoliłam się oszukać.

Później ci wszystko opowiem. Będę wdzięczna, Feeney, jeśli coś

ci się uda ustalić na podstawie tego połączenia telefonicznego.

- Jak tylko twój pan tu dotrze, zrobimy małe czary-mary. A jeśli

ty w tym czasie wybierasz się na spotkanie z tym facetem, nie

zaszkodzi zabrać ze sobą krzyżyk. - Uniósł brwi, kiedy zobaczył,

jak gapi się na niego bez słowa. - Mała, dzieją się dziwne rzeczy,

ponieważ ludzie są zwariowani.

- Będę o tym pamiętała.

Rozłączyła się, w chwili kiedy Berensky wydał okrzyk

zwycięstwa.

- Mam twoją krew. I jestem zmuszony powiedzieć: Cholernie

dobry pomysł, Dallas.

- Jestem zmuszona powiedzieć: Cholernie szybko się uwinąłeś.

- Jestem najlepszy. Gregor Pensky. - Postukał w zdjęcie na

monitorze.

Kwadratowa twarz, zauważyła Eve. Małe oczy, wąskie usta.

Dziewięćdziesiąt pięć kilo wagi, metr osiemdziesiąt pięć

wzrostu. Długa lista brutalnych przestępstw.

Z informacji wynikało, że prawie od roku nie żyje.

- Jak zginął? - zapytała Eve.

- Sukinsyn. - Berensky zasznurował swoje wąskie wargi. -

Sprawdzałem DNA nieboszczyka. - Poprosił o wyświetlenie

informacji. - Ciało znaleziono w lesie w Bułgarii, gdzie - jak

przypuszczano - ukrywał się po ucieczce z ich odpowiednika

naszego więzienia stanowego, w którym odsiadywał wyrok. Był

objęty programem resocjalizacji przez pracę.

Eve pokręciła głową.

- Resocjalizacja przez pracę dla faceta, który się dopuścił takich

rzeczy. Zatłuczony na śmierć, częściowo poćwiartowany i...

Proszę, proszę... Pozbawiony krwi. Peabody, zdobądź pełny raport

z sekcji zwłok tego typka. Założę się, że obok innych obrażeń

stwierdzono też dwie rany kłute na szyi.

- Ten wampiryzm przyprawia mnie o ciarki.

Eve spojrzała na Berensky'ego.

- Byłoby tak, gdyby wampiry istniały. Gdzie twoja wiara w

naukę?

Wysunął do przodu coś, co nazywał brodą.

- Jest nauka i paranauka. Na twoim miejscu, Dallas, ostrzyłbym

kołki.

- Tak, zapisałam to sobie.

- Naprawdę? - spytała Peabody, kiedy znów wsiadły do

samochodu.

- Co „naprawdę”?

- Chodzi mi o to ostrzenie kołków.

- Peabody, sprawiasz, że drga mi powieka.

- Wiem, że to dziwne, ale musisz wziąć pod uwagę wszystkie

informacje.

Krew

nieboszczyka.

Wampiry

właściwie

nieboszczykami. Na ciele pierwszej ofiary nie znaleziono śladów

DNA Vadima, co udowodniono naukowo.

- Dlatego że podmienił te przeklęte fiolki.

- Dobrze, dobrze. - Peabody uniosła obie ręce. - Ale jeśli

uwzględnić ludowe podania o wampirach, mógł przemienić tego

Pensky'ego, a potem...

- Wtedy bułgarski lekarz sądowy nie mógłby zbadać zwłok.

Peabody się zastanowiła.

- Masz rację. Ale czy wiemy ze stuprocentową pewnością, że

nadal tam są?

Poddaj się, powiedziała sobie Eve. Nie można prowadzić

logicznej rozmowy, wychodząc od nielogicznych przesłanek.

- Pamiętaj, żeby to sprawdzić. Kiedy będziesz traciła na to czas,

ja pozostanę przy bardziej zwyczajnej teorii, że Vadim spotkał się

z Penskym, zabił go i zachował jego krew na później. To było

sprytne, ale okazałby się znacznie sprytniejszy, gdyby użył krwi

kogoś nieznanego. Sprawdzimy również, gdzie podziewał się

Vadim wtedy, kiedy zamordowano tego Gregora. O co się

założysz, że akurat bawił w Bułgarii?

- Byłby w Bułgarii również, gdyby go przemieniał w wampira -

bąknęła pod nosem Peabody. - Ten facet ma diabelskie oczy.

- Całkowicie się z tobą zgadzam, jeśli chodzi o to drugie. -

Zaparkowała wóz w garażu w podziemiach komendy. - I strzelimy

mu prosto między te jego ślepia. Pełne informacje z sekcji zwłok

Gregora Pensky'ego, miejsce pobytu Vadima w czasie, który nas

interesuje... I ostatniej nocy. Jeszcze jedna próbka DNA od tego

cwanego łobuza.

Kolejny raz wymierzając sobie w myślach kopniaka z tego

ostatniego powodu, Eve trzasnęła drzwiczkami służbowego wozu.

- Tym razem ze śliny... I pobierze ją uprawniony technik

kryminalistyki. Skończę z nim przed zachodem słońca. Już nikogo

więcej nie ugryzie.

- Dallas? - Peabody szybko wepchnęła się do windy.

- Przypuszczasz, że już wcześniej zagryzł kogoś na śmierć?

Bułgaria leży kawał drogi od Times Square. I są jeszcze bardziej

odległe miejsca. Miejsca, gdzie nigdy nie uda się odnaleźć zwłok.

- A nawet jeśli, dodała w myślach, pozostają pogrzebane.

- Nie podejrzewam, żeby pomiędzy Penskym i Kent zrobił sobie

rok przerwy. - Eve chmurnie spoglądała na drzwi windy. - Więc

tak, przypuszczam, że znajdą się inne.

- Ja też. I posłuchaj, bez względu na to, czy wierzysz... Chciałam

powiedzieć, czy my wierzymy w wampiry czy też nie, kto

powiedział, że on w nie nie wierzy? Wiem, jak to rozegrał w

„Krwawej Łaźni”. Jakby to był spektakl, sztuczka, tym razem

całkiem legalna. A może wcale tak nie jest.

- Ze wstępnego profilu psychologicznego sporządzonego przez

Mirę wynika, że może się łudzić, iż jest nieśmiertelny, ale z jego

kartoteki jasno widać, że to zwykły kanciarz. Przymkniemy go -

postanowiła Eve - i zobaczymy, co wtedy zrobi.

- Sądzę, że jeśli naprawdę w to wierzy, to w tej chwili czuje się

w miarę nasycony. Dwie noce pod rząd opił się krwi dwóch ofiar.

- Od tej pory będzie zmuszony przejść na dietę niezawierającą

hemoglobiny.

W komendzie Eve skierowała się do sali ogólnej wydziału

zabójstw.

Przystanęła. Warkocze czosnku zwisały z framugi drzwi jak

jakaś osobliwa świąteczna dekoracja. Dosłyszawszy rżenie na

korytarzu, postanowiła, że zignoruje to tak, jak zignorowała

ukradkowe spojrzenia rzucane w jej stronę, kiedy weszła do

środka.

Wypatrzyła Baxtera i skierowała się do jego biurka.

- Ile cię to kosztowało?

- Jest sztuczny. - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Szarpnąłbym

się na prawdziwy, chociaż jest drogi, ale trudno kupić go tyle, żeby

uzyskać właściwy efekt, dlatego zdecydowaliśmy się na sztuczny.

Musisz przyznać, że to zabawne.

- Tak, w środku aż się skręcam ze śmiechu. Jadę jeszcze raz

przesłuchać księcia Drakulę. Zawołaj młodego, pojedziecie ze

mną.

- Pod ziemię? - Z jego twarzy zniknął uśmiech, teraz miał minę

pełną obrzydzenia. - Dopiero co kupiłem te buty.

- W głębi ducha zalewam się łzami. - Z zadowolonym

uśmiechem odepchnęła go i usiadła przy jego komputerze.

Po kilku chwilach jej przypuszczenia się potwierdziły. Arteria

szyjna Gregora Pensky'ego była w dwóch miejscach przebita, a

rany uznano za ślady po ugryzieniu przez jakieś zwierzę. Miała

nowinę dla aktualnego lekarza sądowego Bułgarii. Ale teraz

skontaktowała się ze swoim własnym patomorfologiem.

- Co masz? - zapytała Morrisa.

- Ślinę i nasienie, kazałem swojemu najlepszemu pracownikowi

zanieść

materiał

do

laboratorium.

Przyczyną

zgonu

było

wykrwawienie. Przed śmiercią ofiary, a także po jej zgonie

okładano ją pięściami. Napastnik nosił rękawiczki. Dusząc ją,

niemal zmiażdżył jej krtań. Właśnie przyszły wyniki badania

toksykologicznego. Ślady takiego samego koktajlu, jak u Kent,

podanego przez rany na szyi.

- Wstrzyknął jej narkotyk?

- Tak. Nie piła krwi ani alkoholu.

- Ta nie brała w tym udziału. Dzięki, Morris. - Przez chwilę

siedziała, porządkując myśli, opracowując strategię.

- Peabody! - zawołała, wstając. - Baxter, Trueheart, idziemy. -

Skierowała się do wyjścia, a po drodze pstryknęła palcem główkę

czosnku. - Możecie zabrać ze sobą trochę tego, jeśli chcecie. -

Poklepała się po broni noszonej u boku. - Ja pozostanę przy tym.

Rozdział 8

Baxter lubił płatać figle i psioczyć, że jego elegancka garderoba

dozna szwanku, ale był porządnym gliną. Jego umundurowany

asystent, Trueheart, może jeszcze był trochę zielony, ale można

było na nim polegać.

Żadnego policjanta - a przynajmniej żadnego z tych o zdrowych

zmysłach - nie pociągało przemierzanie podziemi, czy to w dzień,

czy w nocy. Ale nie było nikogo, kto stanowiłby lepszą obstawę.

Eve ruszyła przodem, zostawiając Baxterowi zabezpieczanie

tyłów.

Pod powierzchnią czas płynął inaczej. Na górze był słoneczny, w

miarę ciepły dzień. Tutaj panowały ciemności i wilgoć jak zimą na

cmentarzu o północy. Ale o tej porze większość tych, którzy

zamieszkiwali tunele, kryło się w swoich dziurach i norach.

Niektóre kluby i salony gier działały na okrągło, więc słychać

było dudniącą muzykę, ostre światło oślepiało. Tym, którzy tu

przychodzili lub załatwiali interesy, bardziej zależało na rozrywce

i zarobku niż na spotkaniu z czwórką uzbrojonych gliniarzy.

Rzucono w ich stronę kilka gróźb i zniewag. Jeden chojrak

zaproponował „dziewczynkom”, żeby posmakowały jego fiuta,

którego z dumą wyciągnął i potrząsnął nim w ich kierunku.

Eve przystanęła, by rzucić okiem.

- Tylko szczury mogą być zainteresowane posmakowaniem tego,

chociaż

w

zasadzie

gustują

w

pokaźniejszych

rozmiarów

posiłkach.

Ta uwaga wywołała wesołość u kompanów ekshibicjonisty.

- Pani porucznik - odezwała się Peabody. - Naprawdę uważam,

że nie powinna pani drażnić zwierząt.

- Szczury sobie z nimi poradzą.

Eve skręciła w następny tunel, a znieważony ekshibicjonista

wykrzykiwał za nią, co mogłaby zrobić z jego dumą i radością.

- Muszę mu dać punkt za pomysłowość - skomentował Baxter.

- I optymizm - dodał Trueheart, na co jego partner wybuchnął

śmiechem.

Eve nie mogła się powstrzymać, żeby się nie uśmiechnąć.

Miody, urodziwy Trueheart może był trochę blady i spocony, ale

dzielnie się trzymał.

Okrzyki ucichły w oddali, kiedy dotarli do „Krwawej Łaźni”.

Klub był zamknięty na cztery spusty.

Posłużyła się numerem, który dał jej Dorian. Odpowiedział

bełkotliwym i zaspanym głosem.

- Dallas. Przychodzę tu służbowo. Otwierać.

- Już się robi. Jedna chwilka.

Potrwało to trochę dłużej, niż jedna chwilka, ale w końcu zamki

szczęknęły, a diody alarmu zaświeciły na zielono. I drzwi wolno

się rozsunęły.

Eve stwierdziła, że przez ten czas Dorian przygotował

scenografię.

Światło w środku było przyciemnione, łagodnie niebieskie, z

pulsującymi, czerwonymi akcentami. Ekran za estradą rozbłysnął,

wypełniły go czarno-białe obrazy kobiet, które napadnięto lub

które z własnej woli wystawiały szyje na ugryzienie kłów.

Ściekająca krew była czarna jak smoła.

Ubrany na czarno, w rozpiętej do pasa koszuli, Dorian stał

naprzeciwko ekranu na jednym z balkonów. Sprawiał wrażenie,

jakby się unosił na cienkiej smudze mgły i w każdej chwili mógł

zwyczajnie podnieść ręce i poszybować w powietrzu. Twarz miał

trupiobladą, oczy i włosy czarne jak węgiel.

- Widzę, że nie przyszła pani sama - rozległ się jego głos. -

Proszę... - Wskazał schody. - Zapraszam na górę.

- To zaproszenie dla muchy od pająka - mruknął Baxter i spojrzał

na Eve. - Idź przodem.

Była na siebie wściekła, że serce waliło jej nierówno, a krew

ścięła się w żyłach. Chociaż żołądek jej się zacisnął w proteście,

przeszła przez salę, w której tuż nad podłogą zaczęła się kłębić i

snuć mgła. Kiedy Eve wchodziła po żelaznych stopniach, stukot

jej butów odbijał się echem.

Uśmiechnięty Dorian cofnął się nagle. I zniknął we mgle.

Wyciągnęła broń. W chwilę później musiała walczyć z całych sił,

żeby nie drgnąć, kiedy pojawił się nie wiadomo skąd tuż przed nią.

Jego oczy były tak ciemne, że nie mogła odróżnić źrenic od

tęczówek. Jeśli pozwoli sobie w nie spojrzeć, ujrzy wszystkie

horrory swego dzieciństwa.

- Ładna sztuczka - rzuciła od niechcenia. - I dobry sposób, żeby

zostać potraktowanym paralizatorem.

- Zaufałem pani refleksowi. Oto mój dom. - Znów skinął ręką i

przeszedł przez otwarte drzwi.

Czerń, czerwień i srebro. Eve zauważyła elementy gotyckie, ale

zarazem zamiłowanie do luksusu. W żelaznych żyrandolach tkwiły

białe świece, we wnękach ściennych wyeksponowano rzeźby

diabłów albo nagich kobiet w wyuzdanych pozach.

Stały tu czarne, powyginane sofy i czarne krzesła o wysokich

oparciach, nabijane metalem. W centralnym miejscu na ścianie

wisiał naturalnej wielkości portret kobiety w przezroczystym

białym stroju, jej bezwładne ciało podtrzymywał ramieniem

mężczyzna w czarnej pelerynie.

Kobieta oczy miała wielkie z przerażenia, usta otwarte w krzyku,

a mężczyzna nachylał się nad nią, ukazując kły.

- Moje skromne progi - powiedział Dorian. - Mam nadzieję, że

się pani podoba.

- Trochę zbyt teatralne jak na mój gust. - Odwróciła się i

spojrzała mu prosto w oczy. Wywoływały wspomnienia i lęki,

których nie potrafiła całkowicie pogrzebać.

- Potrzebna mi jeszcze jedna próbka, Dorianie. Będzie pan

musiał udać się ze mną na jej pobranie.

- Naprawdę? Myślałem, że dałem pani aż nadto krwi... Jak na

potrzeby policji. Napije się pani czegoś? Albo pani towarzysze?

- Nie.

-

Proszę

pozwolić,

że

coś

sobie

naleję.

Nie

jestem

przyzwyczajony do tak wczesnego wstawania. - Podszedł do baru i

otworzył minilodówkę.

Wyciągnął pękatą, czarną butelkę i wlał do srebrnego pucharu

jakiś gęsty, czerwony płyn.

- Zadbamy o to, żeby przywieziono tu pana z powrotem na

poranną drzemkę.

- Z chęcią wyświadczyłbym pani tę przysługę, ale to zwyczajnie

niemożliwe. - Zrobił ręką przepraszający gest. - Ostatecznie w

świetle prawa nie mam takiego obowiązku.

- Porozmawiamy o tym w komendzie.

- Nie wydaje mi się. - Trzymając puchar, podszedł do biurka. -

Mam tutaj zaświadczenie, z którego wynika, że nie toleruję światła

słonecznego. Z powodów religijnych. - Podał jej dokument. - Jeśli

chodzi o próbkę, obawiam się, że tym razem potrzebny będzie

nakaz. Do tej pory współpracowałem z policją.

Usiadł na kanapie, a właściwie rozwalił się na niej.

- Jeśli dotyczy to Tiary Kent, mam świadków, że byłem w klubie

w czasie, kiedy ją zamordowano. Wczoraj wieczorem sama

rozmawiała pani z jednym.

Studiując dokument, Eve odpowiedziała, nie unosząc wzroku:

- Dziś wczesnym rankiem pańskie alibi zostało zamordowane.

- Naprawdę? - Od niechcenia pociągnął łyk napoju. - Wielka

szkoda. Była doskonałą barmanką.

- Gdzie pan był dziś w nocy między drugą i czwartą nad ranem?

- Naturalnie tutaj. Prowadzę interesy, muszę zabawiać gości.

Teraz spojrzała na niego. Niech zobaczy, pomyślała sobie. Niech

zobaczy, że wiem. Że nie stchórzę.

- I zastraszać świadków?

- Jak pani sobie chce. - Wzruszył ramionami, na jego twarzy

malowała się teraz wesołość, triumfujące rozbawienie z domieszką

złośliwości. - Uważam, że uprzedzenia religijne są nużące, ale...

Co zrozumiałe... Ludzkie. Ci, którzy nie wyznają tego kultu,

często się go boją lub z niego kpią. Jeśli o mnie chodzi, podoba mi

się i przynosi mi zyski. Są też inne korzyści, natury intymnej.

Znów wstał, przeszedł przez pokój i otworzył drzwi.

- Kendro, mogłabyś pozwolić tu na chwilkę?

Miała na sobie tak cienką suknię, jakby była utkana z powietrza.

Pod nią widać było zgrabną, krągłą figurę kobiety. Włosy miała

potargane, oczy zaspane i zamglone. Eve była pewna, że

przyczyniły się do tego narkotyki.

Eve rozpoznała w niej blondynkę, która poprzedniej nocy

podeszła do Doriana i zaczęła go obłapiać. Teraz też zarzuciła mu

ręce na szyję i przywarła do niego całym ciałem.

- Wracaj do łóżka.

- Zaraz wrócę. To jest porucznik Dallas i jej współpracownicy.

Kendra

Lake,

moja

przyjaciółka.

Kendro,

pani

porucznik

chciałaby wiedzieć, gdzie byłem dziś rano między drugą a

czwartą.

Odwróciła głowę i utkwiła w Eve oczy o źrenicach tak dużych,

że można byłoby w nich utonąć.

- Dorian był ze mną w łóżku, uprawialiśmy seks. Bardzo

intensywnie. Jak tylko pani sobie pójdzie, też będziemy uprawiać

seks. Chyba że chce pani zostać i popatrzeć.

- Co pani zażyła, Kendro? - spytała Eve.

- Nie muszę nic zażywać. Wystarczy mi Dorian. - Wspięła się na

palce i szepnęła mu coś na ucho. Roześmiał się tubalnie, a potem

pokręcił głową.

- To byłoby niegrzeczne. Lepiej wróć do łóżka i zaczekaj na

mnie. Wkrótce do ciebie przyjdę.

- Kendro - odezwała się Eve, kiedy blondynka ruszyła w

kierunku sypialni. - Czy obiecał ci, że będziesz żyła wiecznie?

Kendra spojrzała przez ramię i się uśmiechnęła. A potem

zamknęła za sobą drzwi do sypialni.

- Czy ma pani jeszcze coś, pani porucznik? - spytał Dorian. - Nie

lubię, jak piękne kobiety muszą na mnie czekać.

- Może to i prawda. - Odłożyła dokument. - A może nie. Tak czy

inaczej, jeszcze z panem nie skończyłam. Nie powinien pan był

posłużyć się DNA Gregora Pensky'ego, ponieważ powiążę pana z

nim. - Podeszła bliżej, nie zwracając uwagi na suchość w gardle,

kiedy spojrzał na nią świdrująco tymi swoimi ciemnymi oczami. -

Bardzo szybko znów porozmawiamy, Dorianie.

Złapał jej rękę i uniósł do ust. Eve powiedziała sobie, że nie

wyrwała mu się, by dowieść swojej racji. Ale nie była tego tak

całkiem pewna.

- Już się nie mogę doczekać.

Patrząc na niego, włożyła do pucharu z napojem palec i go

oblizała.

- Dobre - powiedziała, kiedy oczy Vadima zaszły mgłą emocji,

którą rozpoznała jako podniecenie.

Wyszła i zaczęła schodzić po stopniach. Z trudem zachowała

obojętność, kiedy znów pojawił się przed nią, w oparach dymu,

wypełniającego teraz klub.

- Zawsze odprowadzam swoich gości do samych drzwi. Życzę

pani szczęścia, pani porucznik. Do następnego spotkania.

- Jak on to zrobił? - wyjąkała Peabody, jednocześnie uważnie

rozglądając się w tunelach. - Jak on to zrobił?

- Winda, ślepe drzwi. Dym i te przeklęte lustra. - Eve była

zirytowana, bo niemal udało mu się sprawić, że podskoczyła ze

strachu i że tak na nią działał. Dostała gęsiej skórki, jakby

przesunął po jej ciele palcami. Musiała sobie powtarzać, że weszła

do jaskini lwa i wytrzymała. Serce biło jej nierówno, ale

wytrzymała.

- Cholernie dobra sztuczka - rzucił idący za nimi Baxter.

- Przyjrzałaś się dobrze tej blondynie? Chętnie spróbowałbym

wyssać z niej trochę krwi, jeśli dopuszczasz tego rodzaju akcje.

- To idiotka, która ma szczęście - rzuciła Eve. - Musi zachować

ją przy życiu, chyba że jest skończonym głupcem.

- Coś wzięła. Miała pani rację, pani porucznik. - Głos Truehearta

był lekko zachrypły. - Napatrzyłem się na ćpunów, kiedy

patrolowałem ulice. Była maksymalnie na haju.

- No dobrze, czyli lubi naćpane kobiety i robi magiczne sztuczki.

Nie takie to straszne - oświadczyła Peabody.

- A co takiego pił? Syrop, prawda? Jakiś czerwony syrop.

- Nie. - Eve ominęła plamę niezidentyfikowanej substancji na

posadzce tunelu, kierując się ku niewyraźnemu światełku,

majaczącemu w oddali. - To była krew.

- Och. - Peabody ścisnęła zawieszony na szyi krzyżyk.

- Rozumiem.

Na ulicy Eve wydawała polecenia, idąc do swojego wozu.

- Baxter, chcę, żebyś razem z Trueheartem odszukał jakieś

powiązanie,

jakiekolwiek

powiązanie,

między

Vadimem

i

Penskym. Zwróć się do wydziału przestępstw elektronicznych,

jeśli okaże się to konieczne, i sprawdź, czy da się udowodnić, że

Vadim przebywał w okolicy miejsca, gdzie zabito Pensky'ego.

Przekażę ci wszystkie informacje, jakimi dysponuję. Peabody,

energiczniej zajmij się biżuterią zabraną pierwszej ofierze. Może

zbyt trudno mu będzie oprzeć się pokusie upłynnienia świecidełek.

Musimy sprawdzić tę kretynkę Kendrę. Coś mi mówi, że ma forsy

jak lodu. Vadim zazwyczaj naciąga bogate kobiety. To jego główny

motyw działania.

Włączyła się do ruchu.

- Pojadę do prokuratora. Potrzebny mi nakaz, chcę roztrzaskać tę

jego religijną tarczę na mnóstwo malutkich kawałeczków.

Godzinę później Eve stała, oszołomiona i wściekła, w gabinecie

Cher Reo, zastępczyni prokuratora.

- Chyba sobie kpisz ze mnie.

- Oświadczam ci to bez ogródek. - Reo, drobna blondynka, była

inteligentną,

wykształconą,

ambitną

i

energiczną

kobietą.

Wyrzuciła ręce w górę. - Nie twierdzę, że by nam się nie udało,

mówię jedynie, że to trudna sprawa, która pochłonie masę czasu i

pieniędzy podatników. Szef na to nie pójdzie, nie z tym, czym

dysponujesz.

Przedstaw

nam

dowody,

cokolwiek,

co

świadczyłoby, że jest zamieszany w zabójstwa, a zaczniemy

wojnę. Wojna to w tym wypadku odpowiednie słowo. Sądy nie

lubią mieć do czynienia ze sprzeciwami i upodobaniami natury

religijnej, nawet jeśli to oczywiste bzdury.

- Ten facet zabił dwie kobiety, raniąc je, by się wykrwawiły.

- Być może. Mówisz, że to zrobił, i skłonna jestem się z tobą

zgodzić. Ale nie mogę ci dać nakazu przeprowadzenia rewizji w

jego mieszkaniu, w jego klubie na podstawie tego, co masz. Nie

mogę mu udowodnić, że jego zaświadczenie stwierdzające, iż

szkodzi mu światło dzienne, to bezwartościowy papierek, na

podstawie tego, czym dysponujesz. Co gorsze, DNA, które

przedstawiłaś w fiolce z twoim podpisem, różni się od DNA

znalezionego na miejscu zbrodni.

- Podmienił fiolki.

- Jak?

- Nie wiem jak. - Kopnęła biurko zastępczyni prokuratora.

- Ej!

- Reo, ten facet dopiero zaczął. Jest nabuzowany. Używa Bóg

wie czego, żeby się nakręcić, a zabójstwa utwierdzają go w

przekonaniu, jaki to jest ważny. Każdego wieczoru ma klub pełen

potencjalnych ofiar. Jak szwedzki stół: jedz, ile zdołasz.

- Przynieś mi coś. Wiesz, że dla ciebie zrobiłabym wszystko. Daj

mi coś, co mogłabym wykorzystać. Czekając na to, poszukam

precedensów dotyczących oddalania sprzeciwów bazujących na

przekonaniach religijnych. Jeśli uda ci się wytrzasnąć coś, co ma

związek z zażywaniem lub posiadaniem zabronionych substancji,

wydam nakaz przeszukania klubu i konfiskaty znalezionych

narkotyków. To jedyne, co mogę zrobić, Dallas.

- Dobrze. Dobrze. - Eve złapała się za głowę. - Coś dla ciebie

zdobędę. - Pomyślała o byłym mężu Allesserii. Powiedział, że w

klubie rozdawano zabronione substancje jak drobne upominki.

Jeśli poprzeć to zeznaniami trzech glin i jeszcze jednego cywila,

którzy byli w klubie i oświadczą pod przysięgą, że byli świadkami

kupowania, sprzedawania i zażywania narkotyków... - Tak, mogę

zdobyć coś, co mi pozwoli zrobić nalot na klub w poszukiwaniu

narkotyków.

- Postaraj się. I wiesz co... - Reo spojrzała w kierunku okna. -

Chyba postaram się wrócić do domu przed zachodem słońca, a

potem sprawdzę, czy zamknęłam drzwi na cztery spusty.

Rozdział 9

Eve odnalazła Feeneya i Roarke'a w pracowni wydziału

przestępstw elektronicznych. Stali z rękami w kieszeniach i

patrzyli na ekran - tak, jak mężczyźni często przyglądają się

motorom i innym zabawkom.

Pod względem fizycznym krańcowo się różnili. Feeney był

niemal o głowę niższy mimo strzechy rudo-siwych włosów. Jak

zwykle się garbił i miał na sobie wymięty i pognieciony garnitur.

Roarke zdjął marynarkę i podwinął rękawy wykrochmalonej białej

koszuli, ale i tak kontrast między obu mężczyznami był bardzo

wyraźny.

Ale Eve wiedziała, że ci dwaj często rozumują w taki sam

sposób, szczególnie w sprawach dotyczących elektroniki. Maniacy

zrodzeni z tej samej płyty głównej, pomyślała.

Poczuła ulgę na ich widok i wcale się tego nie wypierała.

Poczuła ulgę na widok tych dwóch mężczyzn tak ważnych w jej

życiu po konfrontacji z Dorianem i demonami, które w niej

obudził.

Weszła do środka.

- Oczyściliście nagranie?

Feeney z żałosną miną zwrócił się w jej stronę. Roarke przestąpił

z nogi na nogę i spojrzał na Eve swymi niebieskimi oczami. Nie

mogła się nie uśmiechnąć, patrząc na niego.

Roarke przechylił głowę.

- A jak pani poszło, pani porucznik?

- Nie mam nic. - Ale pomyślała: Komu potrzebne krzyżyki i

woda święcona do odpędzania diabłów, jeśli się ma przy sobie

dwóch takich mężczyzn? Dorian nigdy by nie zrozumiał tej

niezwykłej, ludzkiej więzi. Jej ojciec nigdy tego nie rozumiał.

- A więc. - Podeszła do nich i ponieważ ją to rozbawiło, wsunęła

ręce do kieszeni identycznie jak oni. - Co nowego?

- Mamy dobrą wiadomość - zaczął Feeney. - Udało nam się

poprawić jakość nagrania. Niestety jest też zła wiadomość: nie za

dużo widać jego.

- Wystarczy mi nawet niewiele.

- Będziesz potrzebowała więcej, niż uzyskaliśmy. Komputer,

odtwórz poprawiony zapis połączenia.

Potwierdzam...

Eve przyglądała się twarzy Allesserii. Była teraz bardzo

wyraźna, podobnie jak ciemności wokół niej, podobnie jak jej

głos. Padało na nią światło latarni. Jej ruchy już nie były szybkie,

nerwowe, tylko wolne, spokojne.

Rozległ się jakiś szmer, szum powietrza, podmuch wietrzyku

zmarszczył mrok. Eve przyglądała się dłoni w rękawiczce, która

pojawiła się między łączem a twarzą ofiary. Zobaczyła, jak

Allesseria drgnęła, w jej oczach pojawiły się ból i przerażenie.

Kiedy telefon upadał na ziemię, obrazy przemknęły, jak w

kalejdoskopie: niebo, ulica, chodnik. I czerń.

- Gówno - stwierdziła Eve i zacisnęła dłonie w pięści. - Nic nie

da powiększenie obrazu i puszczenie go w zwolnionym tempie?

- Możemy go tak powiększyć, by móc policzyć szwy na

rękawiczce - powiedział jej Feeney. - Mogę wykorzystać program

skalujący do określenia rozmiaru rękawiczki. Mogę ci podać

prawdopodobny wzrost napastnika na podstawie wielkości, kątów.

Ale nie możemy wydobyć z obrazu tego, czego na nim nie ma.

Jednak zarejestrowało się kilka strzępów odgłosów, może na coś

się przydadzą. Początkowo nic nie słyszała.

- Wymazaliśmy jej głos i kroki - wyjaśnił Roarke. - Odgłosy

miasta. Teraz...

Wychwyciła to. Kroki na chodniku, ledwo słyszalny szelest, a

potem szum: odgłosy biegu i skoku. Oddech, coś jakby śmiech,

kiedy wyciągnął rękę i złapał Allesserię za szyję. A kiedy obrazy

zamigotały na wyświetlaczu, jedno słowo. Ty.

- Za mało na sonogram - powiedział Feeney. - To za mało dla

sądu, nawet jeśli uda nam się coś dopasować na podstawie tej

jednej sylaby.

- Może Vadim tego nie wie. - Eve zmrużyła oczy, patrząc na

wyświetlacz. - Może to, co mamy, wystarczy, żeby go zaniepokoić,

sprawić, by sądził, że mamy więcej.

Feeney uśmiechnął się szeroko do Roarke'a i postukał się palcem

w głowę.

- Już coś tam sobie wykombinowała.

- Tak. Tym razem okantujemy kanciarza.

Roarke wszedł do gabinetu Eve i zamknął drzwi.

- Nie podoba mi się to.

Przeszła przez ciasny, zagracony pokoik do autokucharza i

zaprogramowała czarną kawę.

- To dobry plan. Zadziała. - Wzięła dwa gorące kubki i podała

mu jeden. - Wiedziałam, że ci się nie spodoba. To jeden z minusów

wciągania cię w śledztwo.

- Eve, są inne sposoby załatwienia go.

- Ale ten jest najszybszy. Nie możemy go obserwować - zaczęła.

- Do tych tuneli prowadzą dziesiątki wejść. Nie wiem, gdzie ma

tajemną drogę ucieczki z klubu, z mieszkania. Jeśli uzna, że mu się

znudziło tu siedzieć albo że zrobiło się za gorąco, rozpłynie się w

powietrzu i tyle go będziemy widzieli.

- Znajdź sposób, żeby zamknąć ten klub. Nalot w poszukiwaniu

substancji zabronionych położy kres jego działalności.

- Jasne, że możemy tak zrobić i zrobimy. Ale jeśli ograniczymy

się tylko do tego, to szukaj wiatru w polu. Interesy można robić,

wykorzystując różne przykrywki - zwróciła mu uwagę. - Sam tak

powiedziałeś. A potrzeba czasu, którego nie mamy, żeby się przez

nie przedrzeć i coś na niego znaleźć. Do tej pory Dorian zdąży już

uciec.

Roarke odstawił kawę na biurko.

- Dobrze, nawet jeśli przyznam, że masz rację albo że jest wielce

prawdopodobne, iż jest właśnie tak, jak mówisz, to jeszcze nie

powód, żebyś poszła tam sama. Wybrałaś taki plan, ponieważ z

porównania DNA wyszły nici, o co winisz siebie.

- Wcale nie. - Albo nie tylko dlatego, przyznała w duchu. - Jasne,

że mnie wpienia, że tak mu się dałam oszukać, ale nie robię tego,

by wyrównać rachunki. - Albo nie tylko dlatego.

Logiczny wywód, doszła do wniosku, to najlepszy sposób

przedstawienia swoich racji. Nie daje takiej satysfakcji, jak

kłótnia, uznała, ale szybciej przynosi pożądany efekt.

- No dobrze, posłuchaj. Jeśli pojawię się tam z całym oddziałem

policji, facet nic nie powie, nawet jeśli zostanie na miejscu

wystarczająco długo, by go przyprzeć do muru. Nie mogę go

stamtąd wyciągnąć na górę i przewieźć do komendy na

przesłuchanie. To musi się odbyć na jego terenie i to musi być

pojedynek między nim a mną.

- Nie rozumiem, dlaczego tak się upierasz przy tym ostatnim.

- A dlaczego ty od samego początku poczułeś do niego

antypatię?

Dostrzegła irytację na twarzy Roarke'a, zanim znów wziął kubek

z kawą.

- Ponieważ obrał sobie za cel moją żonę.

- Tak. Pragnie mnie dopaść nie tylko dlatego, że jestem

policjantką, która chce go zamknąć, ale także dlatego, że jestem

twoją żoną. Bardzo by to połechtało jego próżność, gdyby wygrał

z tobą. I jeśli sądzi, że ma choć cień szansy, zaryzykuje. Tylko na

to czekam.

- Eve...

- Roarke, on zabije kolejną osobę, i to już wkrótce. Może dziś w

nocy. Zdążył się w tym rozsmakować. Widziałeś to równie

wyraźnie jak ja, kiedy ujrzeliśmy go pierwszy raz. A dziś

zobaczyłam to jeszcze wyraźniej. I wiem, kim jest.

Wiedział, że taka jest istota sprawy, bez względu na to, co Eve

mu mówiła. Pomijając wszystkie inne fakty, dla niej to było

najważniejsze.

- Nie jest twoim ojcem.

- Nie, ale obaj należą do tego samego rodzaju ludzi. Dym, krew,

spekulacje: jest czy też nie jest nieumarłym, pijącym krew

demonem? To może sprawiać, że człowiekowi ciarki przechodzą

po plecach, aż zaczyna wierzyć w zabobony, przestaje myśleć

logicznie, by snuć niedorzeczne rozważania. Ale właśnie to się tam

kryje, Roarke. Bestia, którą za wszelką cenę trzeba powstrzymać.

- Bestia, z którą musisz się zmierzyć - poprawił ją. - Ile razy?

- Tyle, ile będzie trzeba. Chcę być od tego jak najdalej. Do

diabła, kiedy jestem w promieniu dwóch metrów od niego, mam

ochotę uciekać. I dlatego nie mogę tego zrobić.

- Nie. - Przesunął palcem wzdłuż płytkiego dołeczka w jej

brodzie. - Nie możesz. - Wiedział, że to coś, z czym musi się

ciągle zmagać, ale miłość do niej nie pozostawiała mu wyboru. -

Tylko ten pośpiech...

- To go kręci. Bez względu na to, jakie bierze narkotyki, nie

sprawiają mu tak wielkiej przyjemności, jak pozbawianie kogoś

życia. Jak krew. Jeśli nie spróbuję i Vadim dopadnie następną

ofiarę, jak będę mogła żyć dalej ze świadomością tego?

Roarke spojrzał na jej twarz, a potem uniósł dłoń do policzka

Eve.

- Ponieważ jesteś taka, jaka jesteś, nie mogłabyś. Ale nie musi mi

się to podobać.

- Rozumiem. I... - Ujęła jego rękę i uścisnęła krótko. - I

doceniam to. Liczmy na to, że ja zrobię, co do mnie należy, a

reszta was to, co należy do was. Dopadniemy go i przyskrzynimy,

zanim się zorientuje, co się dzieje.

- Lepiej, żeby cię nie tknął nawet palcem. Takie zadanie ja sobie

postawiłem. - Pochylił się i złapał zębami dolną wargę Eve. Ugryzł

ją lekko, a potem przyciągnął do siebie i pocałował namiętnie.

Jej początkowe rozbawienie przemieniło się w rozmarzenie.

Rozkoszowała się jego ustami. Potem westchnęła, odsunęła się

od niego i uśmiechnęła.

- Dobra robota - powiedziała.

- Staram się, jak mogę.

- Może później popracujesz trochę po godzinach.

- Niewykluczone, ponieważ jestem bardzo oddany swojej pracy.

- A teraz chodźmy razem na odprawę. Nie chcę żadnych wpadek.

- Pani porucznik. - Złapał ją za rękę, nim dotarła do drzwi, i

obrócił w swoją stronę.

Wyjął z kieszeni srebrny krzyżyk na łańcuszku i zaczął nim

wymachiwać przed twarzą Eve.

- Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. - Ale kiedy zawiesił

krzyżyk jej na szyi, wybałuszyła oczy.

- Co to za żarty?

- Zrób mi tę przyjemność. - Jeszcze raz pocałował ją w usta, tym

razem krótko. - Jestem przesądnym człowiekiem o logicznym

umyśle, który lubi pozbawione logiki rozważania.

Patrząc na niego, Eve pokręciła głową.

- Jesteś pełen niespodzianek, kolego. Naprawdę.

Zrobiła odprawę w sali konferencyjnej. Na ekranie był plan

„Krwawej Łaźni” i mieszkania - a raczej tej jego części, którą Eve

widziała. Obydwa narysowane z pamięci i z pomocą tych, którzy

byli w klubie.

Jak to często bywało z firmami działającymi pod ziemią, nie

udało się znaleźć żadnych oficjalnych planów lokalu ani zleceń na

przeprowadzenie jakichkolwiek prac adaptacyjnych.

- Na pewno są jeszcze inne wyjścia - ciągnęła Eve. -

Prawdopodobnie przynajmniej część pracowników o nich wie i z

nich korzysta. Zatrzymanie i aresztowanie kelnerek i nagich

tancerek nie jest naszym priorytetem.

- Mów za siebie - zawołał Baxter - jeśli chodzi o nagie tancerki!

- Nadrzędnym celem jest usunięcie cywilów - ciągnęła Eve, nie

zwracając na niego uwagi - bez wywołania awantury. Jeśli ktoś

chce dorwać któregoś z gości za posiadanie zabronionych

substancji, pozostawiam to jego osobistej decyzji do podjęcia w

trakcie akcji. Kilkanaście osób zatrzymanych z tego powodu nada

większą wagę operacji i obciąży Vadima jako kierownika lokalu.

Liczy się wszystko, co na niego zdobędziemy, ale nie kosztem

realizacji podstawowego zadania.

Przyjrzała się obecnym.

- Nikt nie wkracza, nikt nic nie robi, póki nie dam znaku. Wydam

polecenie przez swój komunikator. Niczego, powtarzam: niczego

nie wolno rejestrować poza tym fragmentem lokalu. Nie chcę,

żeby ten drań wykorzystał jakieś uchybienia formalne.

Urwała i poleciła, żeby komputer pokazał tylko plan klubu.

- Mamy nakaz tylko na tę część. W trakcie jej przeszukiwania

nie wolno wyprowadzać pracowników z klubu ani ich ścigać bez

solidnych przesłanek. Broń ma być nastawiona na najsłabsze

ogłuszanie.

Ponownie włączyła ekran. Teraz wypełniła go twarz Doriana

Vadima.

- To nasz główny cel. Bez wyraźnego rozkazu czy zgody nie

wolno go zatrzymać ani aresztować. Jeśli mi się nie uda wykonać

zadania, nie będziemy mieli podstaw, żeby go zamknąć. Przebrać

się - rozkazała. - Wszyscy mają mieć kamizelki. Zgłosić się do

dowódców oddziałów, którzy zadbają o przewiezienie was na

miejsce akcji.

Położyła dłoń na swojej broni.

- Do roboty.

Kiedy się pochyliła, żeby sprawdzić paralizator, Baxter klepnął

ją w ramię.

- Czego?

- Mam coś dla ciebie. - Wyciągnął to, kiedy się prostowała.

- Wiecznie trzymają się ciebie żarty, Baxter.

- Muszę ci przyznać rację. - Zgrabnie rzucił jej drewniany kołek.

Ponieważ ją rozbawił, złapała kołek jedną ręką i wsunęła go za

pasek.

- Dzięki.

Zamrugał powiekami, a potem ryknął śmiechem.

- Eve Dallas, pogromczyni wampirów! Warte uwiecznienia.

Rozdział 10

Poszła sama, tak, jak należało to zrobić, jak policjantka, jak

kobieta walcząca ze swoimi własnymi demonami.

Kroczyła teraz już dobrze znaną trasą ze świata na górze do

podziemi, przez cuchnące tunele z nieszczęśnikami czającymi się

w mroku.

Ona też tak się kiedyś kryła w mroku, pomyślała. Dlatego

wiedziała, co się tam znajduje, co się tam rodzi. Co tam kwitnie.

Światło zabija cienie i je tworzy. Ale ci, co kochają mrok, zawsze

będą uciekali przed światłem. Eve wiedziała, że jej odznaka to

źródło światła. A Roarke zwyczajnie i nieodwracalnie wypełnił

Eve światłem.

Nic nie zdoła jej tu z powrotem zaciągnąć, chyba że sama na to

pozwoli. Żadne nocne koszmary, żadne wspomnienia, żadne

piętno, które odcisnął na niej ten, co ją spłodził.

To, co teraz robiła z obowiązku, dla tych dwóch kobiet, dla

siebie, było jeszcze jednym sposobem na rozproszenie mroku.

Szła tam, gdzie pulsowało ohydne, czerwono-niebieskie światło,

skąd dobiegało dudnienie głośnej muzyki.

Ci sami bramkarze stali po obu stronach łukowato zakończonego

wejścia. Na jej widok uśmiechnęli się ironicznie.

- Tym razem sama?

Nie zatrzymując się, mocno kopnęła w krocze tego po lewej

stronie, a drugiego zdzieliła łokciem w nos.

- Tak - powiedziała, kiedy zrobili jej przejście. - Tym razem

sama jedna.

Torowała sobie drogę przez tłum, przez kłęby dymu i opary

mgły.

Ktoś popełnił błąd, próbując żartobliwie ją złapać; z całych sił

nadepnęła mu na nogę. I ani na chwilę się nie zatrzymała.

Dotarła do stopni i zaczęła po nich wchodzić.

To ona pierwsza wyczuła jego obecność, jak drapanie ostrych

pazurów po skórze. Potem go ujrzała. Stał na szczycie schodów,

spowity mgłą.

- Porucznik Dallas, stała się pani bywalczynią tego klubu. Dziś

wieczorem nikt pani nie towarzyszy?

- Nie potrzebuję eskorty. - Przystanęła stopień niżej, wiedząc, że

w ten sposób pozwala mu nad nią górować.

- Ale chciałabym porozmawiać z panem na osobności.

- Ależ bardzo proszę. Będzie pani łaskawa pójść za mną. -

Wyciągnął rękę.

Podała mu dłoń i przezwyciężyła dreszcz odrazy, kiedy splótł

palce z jej palcami. Poprowadził ją z dala od tłumów, przystanął

przed drzwiami do swojego mieszkania i wstukał kod.

- Wchodzi Dorian - powiedział i zamki szczęknęły.

W środku paliły się świece, dziesiątki świec. Światło i cień,

znów pomyślała Eve. Na ściennym ekranie widać było różne

części klubu, dźwięk był wyłączony, więc goście tańczyli,

obłapiali się, chodzili sztywno w absolutnej ciszy.

- Niezły widok. - Od niechcenia podeszła do ekranu, jakby

chciała popatrzeć na to, co się na nim dzieje.

- Mój sposób, żeby być wśród ludzi, a jednocześnie cieszyć się

samotnością. - Lekko musnął dłonią jej ramię, kiedy przechodził

obok niej w stronę barku. - Pani to rozumie.

- Mówi pan tak, jakby mnie pan znał. I tak pan na mnie patrzy.

Ale nic pan o mnie nie wie.

- Och, przypuszczam, że wiem. Zobaczyłem, że rozumie pani, co

to przemoc, władza i jej pragnienie. To nas łączy. Kieliszek wina?

- Nie. Jest pan tu sam, Dorianie?

- Tak. - Chociaż podziękowała za wino, napełnił dwa kieliszki. -

Ale zamierzałem później zabawić się z kobietą. - Tym razem

bezczelnie otaksował ją wzrokiem. - Jakie to ciekawe, że będzie to

pani. Powiedz mi, Eve, czy to wizyta służbowa czy prywatna?

Utkwiła wzrok w jego oczach.

- Nie wiem. Przypuszczam, że wkrótce się to okaże. Wiem, że to

pan zabił te kobiety.

Uśmiechnął się lekko.

- Naprawdę? Skąd?

- Czuję to. Widzę, kiedy patrzę na pana. Proszę mi powiedzieć,

jak pan to zrobił.

- Dlaczego miałbym to zrobić? Dlaczego miałbym to zrobić, pani

porucznik?

Eve, jakby zniecierpliwiona, pokręciła głową.

- Nie mam nakazu. Wie pan o tym. Nie uprzedziłam pana, jakie

przysługują panu prawa i obowiązki. Nie mogę wykorzystać

niczego, co mi pan powie. O tym też pan wie. Po prostu chcę pana

lepiej poznać. Dlaczego czuję się tak, jak się czuję, w pana

obecności. Nie wierzę w...

Podszedł do niej. Nie ulegało wątpliwości, że na jego twarzy

malował się głód.

- W co?

Słyszała w głowie głos swojego ojca. W ciemnościach czają się

różne rzeczy, moja mała. Okropne rzeczy.

- W to, co pan tam sprzedaje. - Wskazała ręką ekran. - Czy

mógłby pan go wyłączyć? Czuję się tym przytłoczona.

- Nie lubi pani obserwować innych? - spytał jedwabistym

głosem. - Czy być obserwowana?

- To zależy - odpowiedziała tonem, w którym, jak miała nadzieję,

można było dosłyszeć udawaną zuchwałość.

- Wyłączyć ekran - polecił i znów się uśmiechnął.

- Lepiej?

- Znacznie lepiej. Niech pozostanie wyłączony.

*

- To znak. - Feeney skinął na Roarke'a. - Wszystkie oddziały do

akcji. Podpuszcza go - dodał. - Wpadnie jak śliwka w kompot.

- Albo on podpuszcza ją. - Słysząc w słuchawce głos Eve,

Roarke zniknął w mroku.

Gdzie działy się straszne rzeczy.

*

- Chwileczkę. - W jej glosie można było dosłyszeć lekkie

wahanie, kiedy uderzyła Doriana w pierś i go odepchnęła.

- Mam zobowiązania. Jestem mężatką.

- To wcale nie znaczy, że pani potrzeby są zaspokojone.

- Nie zna pan moich potrzeb.

- Proszę mi dać pięć minut, żebym zrobił z panią to, co chcę, a

zmieni pani zdanie. Przyszła pani do mnie. - Przesunął palcami po

jej policzku. - Przyszła pani do mnie sama. Chce pani wiedzieć, co

mogę pani zaoferować.

Pokręciła głową i odsunęła się trochę.

- Przyszłam, ponieważ muszę zrozumieć. Nie mogę sobie

znaleźć miejsca, nie mogę się na niczym skupić. Czuję się tak,

jakby coś próbowało się wydostać z mojego wnętrza.

- Mogę pani w tym pomóc.

Rzuciła mu spojrzenie przez ramię.

- Och, w to akurat nie wątpię. Ale nie jestem taka jak Tiara Kent.

Nie szukam tanich wrażeń. Ani taka jak Allesseria Carter. Nie

potrzebuję pańskiej łaski. Nie boję się pana.

- Czyżby? Nie boi się pani tego, co mogę pani zrobić?

Spojrzała na portret.

- Coś takiego? - rzuciła, jakby trochę jej zabrakło tchu. - Nie

jestem aż tak naiwna.

Dorian podniósł do ust kieliszek z winem.

- Na tym świecie jest dużo rzeczy, które nie mieszczą się w

powszechnie przyjętym pojęciu normy.

- Na przykład?

Znów się napił; jego oczy jeszcze bardziej pociemniały.

- Na przykład siły i pragnienia, wykraczające poza zwyczajne

ludzkie odruchy. Pokażę to. pani. Uchylę rąbka tajemnicy, nie

wyrządzając pani przy tym krzywdy. Powinna się pani napić. I

odprężyć. Nic tu pani nie grozi. To nie w moim stylu.

- Racja, idzie pan do nich. Tiara Kent właściwie rozsypała płatki

róż na pańskiej drodze do jej łóżka.

- Teoretycznie potrzebne jest zaproszenie.

- Do zamieszkanego budynku - zgodziła się z nim Eve. - Nie do

opuszczonego jak ten, do którego zaciągnął pan Allesserię i gdzie

ją pan zabił.

- Czy to panią podnieca? Kiedy patrzy pani na mnie i widzi jej

śmierć?

- Być może.

- Szuka pani śmierci. - Ujął jej dłoń i uniósł. - Otacza się nią

pani. Czyż nie to właśnie wyczułem, zobaczyłem, w tamtej

pierwszej chwili, kiedy nasze spojrzenia się spotkały? To nas

łączy, to... zamiłowanie do śmierci, czego mężczyzna, któremu się

pani oddała, nigdy nie zrozumie. Nie potrafi dotrzeć do tego

mrocznego kwiatu w pani. Ja potrafię.

Pozwoliła, żeby jej palce na chwilę zetknęły się z jego palcami, a

potem znów się cofnęła.

- Nie wiem, co nas łączy, ale coś poczułam, kiedy usłyszałam

pański głos, który się nagrał na wiadomości zostawionej mi przez

Allesserię. Popełnił pan błąd, Dorianie, odzywając się, nie

upewniwszy się uprzednio, że połączenie zostało przerwane,

zanim pan przemówił. Do rana zidentyfikujemy pana po głosie.

Opuścił kieliszek, który unosił do ust.

- To niemożliwe.

- Czy w przeciwnym razie byłabym tutaj? I ryzykowała tak

wiele, by móc z panem porozmawiać jeszcze dziś wieczorem?

Jutro wszystko się wyjaśni i moja rola w tym śledztwie się

zakończy. Potrzebuję odpowiedzi dla siebie. Dlaczego miałabym

panu mówić, że gromadzimy dowody przeciwko panu? Żeby dać

panu czas na zniknięcie? Muszę to wiedzieć.

- Mam alibi - upierał się.

- Kendra Lake? Jeszcze jedna zepsuta, bogata dziewczyna,

napędzana hormonami, próżnością i prochami. Nie pomoże panu.

Oboje wiemy, że pęknie. Jest narkomanką i pańską kochanką.

- Kłamiesz. - Dopił wino i odstawił kieliszek. - Kłamiesz, ty

dziwko.

Dobra, pomyślała Eve, pora na zmianę taktyki.

*

W klubie rozpętało się prawdziwe piekło. Piski i okrzyki

rozbrzmiewały w oparach dymu, który wypuścił jakiś mądrala,

kiedy do środka wpadł oddział policji, ogłaszając, że to nalot.

Roarke odepchnął jednego napastnika, uchylił się przed nożem,

którym chciał go chlasnąć drugi. Przedkładając pięści nad

paralizator, rozdzielał ciosy na prawo i lewo. Mimo panującego

zgiełku wyraźnie słyszał głos Eve.

- Wymyka jej się - wrzasnął do Feeneya, odwrócił się na pięcie i

pobiegł w kierunku schodów, nie bacząc na serie ognia z

paralizatorów.

*

- Przyłapał mnie pan - powiedziała Eve. - Tylko udaję, że

uważam pana za atrakcyjnego albo pociągającego mężczyznę. Jeśli

chodzi o resztę, to prawda. Nie tylko chlapał pan ozorem, co się

nagrało na wiadomości pozostawionej przez Allesserię. Wydział

przestępstw elektronicznych oczyści i wyostrzy także kilka sekund

obrazu zarejestrowanego na wyświetlaczu podczas połączenia.

Widać na nim między innymi pana. - Na dodatek - ciągnęła -

wkrótce połączymy pana z niejakim Gregorem Penskym. Nie

powinien pan wykorzystywać jako kozła ofiarnego byłego

wspólnika, doskonale znanego policji. Nawet martwego kozła

ofiarnego, Dorianie. Zawsze się wpada przez takie drobiazgi. -

Rozejrzała się obojętnie po pokoju. - Założę się, że zatrzymał pan

sobie trochę krwi Tiary Kent na pamiątkę. Kiedy rano dostanę

nakaz, znajdę ją, razem z biżuterią, którą pan zabrał swojej ofierze,

kiedy umarła lub gdy konała. Ty szumowino, ciążą na tobie trzy

zarzuty o morderstwo! Czy chcesz coś do tego dorzucić?

- Myśli pani, że się przestraszę? - Jego oczy przypominały

czarne studnie. - Zabawimy się?

- Jeśli zamierza mnie pan zniewolić, to przeliczył się pan. Za

kilka godzin trafi pan do aresztu za zamordowanie Allesserii.

Potem dojdzie reszta. Nie wywinie się pan. Chciałam tylko mieć

satysfakcję z osobistego poinformowania pana zanim... Nie radzę -

ostrzegła go. Położyła dłoń na paralizatorze, dostrzegając w

oczach Doriana, jakie ma zamiary. - O ile nie chce pan dodać

napaści na funkcjonariusza policji do tego całego pasztetu. W

takim przypadku mogę pana stąd wywlec. Słońce już zaszło,

Dorianie.

- To prawda. - Uśmiechnął się i ku przerażeniu Eve błysnął

kłami.

Skoczył i znalazł się obok niej, zupełnie jakby przefrunął w

powietrzu.

Wyciągnęła broń i odwróciła się, ale niewystarczająco szybko.

Nikt nie byłby wystarczająco szybki. Oddała dwa strzały, zanim

napastnik ruszył przez pokój w jej stronę. Trafiła go dwa razy, ale

nadal na nią nacierał.

Poczuła ból we wszystkich kościach, kiedy pchnął ją na

kamienną ścianę. I chociaż paralizator wypadł jej z ręki, udało jej

się odwrócić i kopnąć Vadima z całych sił obiema nogami.

Odrzuciła go wystarczająco daleko, by zyskać wolną przestrzeń na

przewrót.

Przygotowała się na następny atak, ale mężczyzna tylko syknął

jak wąż i się cofnął. Spojrzała w dół i zobaczyła, że Vadim

wpatruje się w krzyżyk, który wysunął jej się spod koszuli.

- No nie. - Wykrzywił twarz, okrążając ją. - Naprawdę

uwierzyłeś w swoje własne bajeczki.

Doszła do wniosku, że dobrze się nabuzował tym, co już wypił.

Tak dobrze, że nigdy jej się nie uda wygrać z nim w walce wręcz.

Wyciągnęła krzyżyk, próbując ocenić odległość dzielącą ją od

paralizatora i szanse na odzyskanie broni.

- Wyssę z ciebie całą krew, do ostatniej kropli. - Przesunął

językiem po długich kłach. - I sprawię, że napijesz się mojej krwi.

Przemienię cię w kogoś, kim sam jestem.

- To znaczy w kogo? Bredzącego szaleńca? Dlaczego Tiara się

nie przemieniła?

- Nie była wystarczająco silna. Wyssałem z niej zbyt dużo krwi.

Ale umarła w stanie najwyższej rozkoszy. Tak, jak i ty umrzesz.

Lecz ty jesteś silna, wystarczająco silna, żeby się narodzić na

nowo.

Wiedziałem

to

od

momentu,

kiedy

cię

ujrzałem.

Wiedziałem, że będziesz pierwszą, która pójdzie w moje ślady.

- Aha. A ty masz prawo zachować milczenie.

Zerwał się i skoczył jak wielki kocur. Zablokowała jego

pierwszy cios, chociaż był tak silny, że aż zdrętwiała jej ręka. Ale

drugim ciosem ją powalił. Upadła na jeden z metalowych stolików

i poczuła w ustach własną krew, kiedy z trudem przekręciła się na

plecy.

Stał nad nią, błyskając zębami, z oszalałym wzrokiem.

- Ofiaruję ci dar, ostatni pocałunek.

Eve otarła krew z ust.

- Ugryź mnie.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu i rzucił się na nią.

*

Znalazłszy

się

przy

drzwiach,

Feeney

wyciągnął

kartę

uniwersalną i torbę elektronicznych gadżetów, by odblokować

zamki.

- Mam. - Roarke'owi leciała krew w miejscu, gdzie ktoś nożem

przeciął materiał marynarki i go drasnął. Wyciągnął rekorder i

zamknął

oczy,

żeby

skupić

się

na

wysokości

dźwięku

poszczególnych piknięć.

Szybko nacisnął palcami klawisze w takiej samej kolejności, a

potem przysunął rekorder do głośnika.

- Wchodzi Dorian - rozległo się.

- Dallas powiedziała, że nic nie wolno rejestrować.

Roarke rzucił jedno spojrzenie Feeneyowi, który wyszczerzył

zęby w szerokim uśmiechu.

- Jestem kiepskim zawodnikiem w grach zespołowych.

Pchnęli drzwi. Roarke rozejrzał się, co się dzieje na dole,

wiedząc, że Feeney woli sprawdzać, co widać wyżej.

Leżała na wznak, krew wsiąkała w tkaninę jej koszuli. Kiedy

Roarke podbiegł do Eve, wsparła się na łokciach.

- Nic mi nie jest. Nic mi nie jest. Wezwijcie ambulans, zanim ten

dupek wykrwawi się na śmierć.

Roarke ledwo obrzucił spojrzeniem leżącego na podłodze

mężczyznę, z drewnianym kołkiem w brzuchu. Bezwiednie sam

napiął mięśnie brzucha.

- Ile tej krwi należy do ciebie?

Spojrzała na swoją koszulę z pewnym obrzydzeniem.

- Prawie nic. Nie trafiłam w serce. Ten łobuz rzucił się na mnie.

Rany brzucha mocno krwawią. Feeney?

- Dzwonię po ambulans - powiedział jej. - Sytuacja na dole jest

prawie opanowana. Co za przedstawienie. Ale zdaje się, że ty

jesteś główną gwiazdą wieczoru. Jezu, ale syf.

- Wprost nie mogę uwierzyć, że będę musiała podziękować

Baxterowi za to, że okazał się takim mądralą. Upuściłam broń.

Nieźle by mnie urządził, zanim byście tutaj dotarli, gdybym nie

miała zaostrzonego kołka.

Spróbowała wstać i udało jej się to dzięki pomocy Roarke'a.

Zatoczyła się, bo zakręciło jej się w głowie.

- To nic takiego. Uderzyłam głową w coś twardego. Nie, nie, nie

bierz mnie na ręce.

Roarke porwał ją w ramiona.

- Musisz się pogodzić z tym, że cię nie posłucham.

- Przycisnął usta do jej szyi w miejscu, gdzie dostrzegł małe

ranki. - Dopadł cię, co?

Usłyszała w jego głosie wściekłość i próbowała go uspokoić.

- Powiedziałam mu, żeby mnie ugryzł. Pierwszy raz ktoś

potraktował tę propozycję dosłownie. Nie licząc ciebie. - Ujęła

twarz Roarke'a i zwróciła ku sobie, żeby nie patrzył na Doriana,

tylko na nią. - Postaw mnie na ziemi, dobrze? Takie zachowanie

poważnie podkopuje mój autorytet.

- Ejże! - Kucający obok Doriana Feeney zrezygnował z prób

zatamowania krwotoku, co i tak robił bez entuzjazmu. - Czy ten

facet wyhodował sobie takie kły?

- Przypuszczalnie kazał je sobie spiłować w taki sposób -

powiedziała Eve. - A potem je zamaskował. Wszystko wyjaśnimy.

Wbiegła Peabody. Na jej policzku widać było siniec, na brodzie

miała brzydkie zadrapanie.

- Jeden oddział skierował się na górę, by sprowadzić

sanitariuszy. Jasna cholera! - dodała na widok Doriana.

- Przebiłaś go kołkiem. Naprawdę przebiłaś go kołkiem!

- Cóż poradzę, że miałam pod ręką akurat kołek. Sprowadźmy

tutaj tych sanitariuszy. Nie chcę, żeby ten facet uniknął oskarżenia

o kilka zabójstw, zdychając mi tutaj. Chcę, żeby mnie natychmiast

poinformowano, jak tylko będzie w stanie mówić. Coś mi się

wydaje, że usłyszymy ciekawą spowiedź.

- Powinno mu się przebić serce - usłyszała, jak Peabody

mamrocze pod nosem. - Naprawdę powinno mu się przebić serce.

Eve wypuściła powietrze z płuc.

- Powtarzaj to, Peabody, to może poproszę, żeby Mira zbadała ci

głowę, kiedy skończy z tym kiepskim Drakulą. Chcę zaczerpnąć

świeżego powietrza. Wracam do prawdziwego świata.

Kiedy znalazła się na górze, wzięła butelkę wody, którą podał jej

Roarke, i zaczęła łapczywie pić. Wskazała brodą krew na jego

rękawie.

- To coś poważnego?

- Jasne. Naprawdę lubiłem tę marynarkę. Masz, weź bloker. Jeśli

jeszcze nie boli cię głowa, to tylko za sprawą adrenaliny. Łyknij

bloker, to nie zaciągnę twojego upartego dupska do szpitala na

badanie.

Bez jednego słowa sprzeciwu połknęła tabletkę. A potem

przysiadła w otwartych drzwiach policyjnej furgonetki, która stała

tuż obok.

- Uwierzył w to - powiedziała po chwili. - Naprawdę uwierzył,

że jest wampirem. Chyba pod wpływem prochów. Mira od razu

prawidłowo go oceniła. Dla niego udawanie, że jest Księciem

Ciemności, było pretekstem.

- Bardziej prawdopodobne, że posunął się do granic możliwości

w swoim kancie, licząc na to, że w razie czego wykorzysta te

brednie, domagając się uznania za niepoczytalnego.

- Nie. Nie widziałeś jego miny, kiedy spojrzał na to. - Wyjęła

krzyżyk. - I przy okazji dziękuję. Dzięki niemu zyskałam kilka

minut, które były bardzo cenne.

Roarke usiadł obok niej i przesunął ręką po jej udzie.

- Niedorzeczne przesądy. Czasami to działa.

- Najwyraźniej. Przypuszczam, że wymyślił przepis na rodzaj

superzeusa, który nie tylko wywołuje zaćmienie umysłowe i

zapewnia chwilowy przypływ sił, ale również wyostrza refleks.

Ten łotr był szybki. Kurs dla iluzjonistów, lata praktyki jako

oszust, prochy. Ciekawa jestem, kiedy to się zwróciło przeciwko

niemu, kiedy przestało być jedynie sposobem na namierzanie ofiar.

Roarke delikatnie przesunął palcem po ranach na szyi Eve.

- Są różne rodzaje wampirów, prawda, najdroższa?

- Tak. - Na chwilę oparła głowę na jego ramieniu. Ponieważ

policjanci biegali tam i z powrotem, z pewnością niczego nie

zauważyli. - W rzeczywistości wcale nie był taki, jak mój ojciec.

Błędnie go oceniłam. Mój ojciec nie był szaleńcem. Dorian

natomiast jest kompletnie stuknięty.

- Zło nie zawsze cechuje ludzi zdrowych psychicznie.

- Masz rację. - Stawiła mu czoło i go pokonała. Kolejny raz. -

Cóż, niestety trafi do zakładu dla niebezpiecznych psycholi, a nie

do betonowej klatki. Ale trzeba się zadowolić tym, co się ma.

Roarke położył jej rękę na kolanie. Eve przykryła ją swoją dłonią

i uścisnęła.

- A teraz wezmę gorący prysznic i włożę świeżą koszulę. Muszę

się doprowadzić do stanu względnej używalności i zamknąć tę

sprawę.

- Ja poprowadzę.

- Powinieneś wrócić do domu - powiedziała, ale nie puściła jego

ręki. - Przespać się trochę. Zamknięcie sprawy zajmie wiele

godzin.

- Prześladuje mnie jeden obraz. - Wstał i pociągnął ją za sobą. -

Wschodzącego słońca, czerwonych i złotych smug na niebie. Ty i

ja idziemy do domu w tym pięknym, łagodnym świetle. Więc

zadowalając się tym, co mam, chcę zobaczyć wschód słońca z

tobą.

- Niech ci będzie.

Nie puszczając jego ręki, wyciągnęła komunikator, żeby

porozumieć się z Feeneyem, Peabody, dowódcami oddziałów,

dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja na dole.

Kiedy

trzymała

Roarke'a

za

rękę,

demony,

które

prześladowały, siedziały cicho. I pozostaną cicho, pomyślała Eve,

przez całą noc. I długo po wschodzie słońca.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
In Death 07 Randka ze smierci Nora Roberts
Nora Roberts Slodka smierc
Nora Roberts Z mroku przeszłości
Nora Roberts Pasja życia
Nora Roberts Portret anioła
Nora Roberts Cienie nocy
Nora Roberts Miłość na deser
Nora Roberts Szczypta magii
Nora Roberts Cykl In Death (09) Aż po grób
Nora Roberts Błękitna zatoka
Saga rodu Quinnow 04 Blekitna zatoka Nora Roberts
Blekitna zatoka Nora Roberts
Sztuka podstepu Nora Roberts
01 nora roberts the best mistake
Nora Roberts Z nakazu sądu
Nora Roberts Obiecaj mi jutro
Nora Roberts Tajemniczy sąsiad
Nora Roberts Home For Christmas
Nora Roberts Spełnić marzenia Pieśń gór

więcej podobnych podstron