Kay Gregory
O ślubie nie ma mowy
Bronwen, zmęczona długim lotem, spala przez prawie pół dnia, nie mając najmniejszego pojęcia o tym, że uznano ją za zmarłą.
Dopiero po południu obudziły ją jakieś krzyki dobiegające z ulicy. Gdy jej wzrok padł na poobdzierane tapety, skrzywiła się i czym prędzej ponownie zamknęła oczy.
W nocy była zbyt wykończona, by zwracać uwagę na to, gdzie odpocznie. Zależało jej tylko na niewygórowanej cenie. Teraz dopiero zdała sobie sprawę z tego, że wybrała strasznie tandetny hotelik.
Westchnęła, z niechęcią wstała z łóżka, ubrała się i zeszła na wyjątkowo późne śniadanie. Usiadła przy brudnym stoliku w obskurnej kawiarence i z roztargnieniem spojrzała na pozostawioną przez kogoś gazetę. Jedna z notatek na ostatniej stronie nosiła tytuł „Śmierć w taksówce”.
Wzrok Bronwen machinalnie przesunął się po tekście, który informował, że turystka z Wielkiej Brytanii zginęła wczoraj w Vancouver, gdy jej taksówka zderzyła się z autobusem. Pasażerowie autobusu i kierowca taksówki nie doznali obrażeń. Natomiast pasażerkę taksówki przewieziono ambulansem do szpitala, gdzie zmarła kilka godzin później. Nazywała się Bronwen Evans.
Kanapka wypadła z dłoni Bronwen.
– Przecież ja żyję!
– Miło to słyszeć, moja droga – zauważyła nieco uszczypliwie, zaniedbana kobieta w średnim wieku. – Nie da się tego powiedzieć o wszystkich moich klientach. – Obrzuciła zdegustowanym spojrzeniem mężczyznę, który ze zwieszoną głową drzemał obok nad talerzem zupy.
– Och, miałam na myśli... – Bronwen pokazała artykuł. – Chodziło mi o tę informację w gazecie. Myślę, że napisali o mnie, ponieważ rzeczywiście taksówka, którą jechałam, miała wypadek. Nie wpadliśmy jednak na autobus, tylko na inny samochód.
Kelnerka pobieżnie przejrzała notatkę.
– Faktycznie, trochę to bez sensu – przyznała. – Najpierw powinni chyba zawiadomić najbliższych. No cóż, przynajmniej zawiadomili nieboszczkę.
Bronwen aż się zakrztusiła.
– Najbliższych... Och! Jeśli Michael przeczyta gazetę... – skoczyła na równe nogi, mało brakowało, by wylała kawę, której nawet nie tknęła.
Rzuciła na stół pieniądze i pobiegła do drzwi.
– Proszę pani! – usłyszała głos kelnerki. – Proszę wziąć resztę!
Bronwen nie słuchała. Musiała jak najszybciej wrócić do szpitala, do Michaela. Wystarczy, że jest ranny, należy mu oszczędzić wstrząsającej wiadomości o śmierci siostry. Trudno uwierzyć, że to już osiem łat temu Michael i Slade opuścili rodzinny Pontglas w Walii, pomyślała w autobusie. Rodziców załamało to kompletnie, postarzeli się bardzo szybko i trzy lata później zmarli, jedno po drugim. Bronwen została jedyną właścicielką sklepu, który tak bardzo chcieli przekazać synowi.
Przed ich śmiercią Michael napisał z Kanady raz czy dwa, że u niego wszystko w porządku. Przez następne pięć lat w ogóle nie dawał znaku życia, co zbytnio nie dziwiło Bronwen. Zawsze był nieodpowiedzialny, nie liczył się z uczuciami innych. Trzeba jednak przyznać, że nigdy nie ranił nikogo celowo.
Nie zaskoczyło jej również, gdy nieznajomy głos powiadomił ją przez telefon, że jej brat został pchnięty nożem w ulicznej bójce i leży w szpitalu. Bez wahania zostawiła sklep pod opieką zaprzyjaźnionych starszych ludzi wsiadła do pierwszego samolotu lecącego do Vancouver.
Autobus zatrzymał się ponownie. Bronwen nerwowo spojrzała na zegarek. Musi zdążyć przyjechać do brata, zanim on przeczyta o jej wypadku!
Michael siedział na łóżku z termometrem pod pachą i wodził wzrokiem za śliczną ciemnowłosą pielęgniarką.
Na ten widok Bronwen z ogromną ulgą oparła się o framugę drzwi. Nawet on nie byłby zdolny uwodzić wzrokiem jakąś dziewczynę, gdyby się właśnie dowiedział, że jego siostra nie żyje.
– Bron! – krzyknął, gdy ją zauważył. – Co się stało? Wyglądasz gorzej niż ja.
– Po prostu przeżyłam mały wstrząs, to wszystko. – Opadła na krzesło i opowiedziała o artykule.
Gdy skończyła, Michael roześmiał się.
– Do licha – skrzywił się, gdyż od śmiechu zabolały go jeszcze świeże szwy. – Ciekawe, skąd wzięli tę historyjkę.
– Nie mam pojęcia. Myślę, że zejdę do izby przyjęć, to chyba tam musieli coś poplątać.
– No, to zabijesz im ćwieka – powiedział z uciechą Michael. – Założę się, że niecodziennie przychodzą do nich jakieś truposzczaki, żeby ich straszyć.
– Mhm – zgodziła się Bronwen, choć myśl o własnym zgonie nie wydawała jej się taka zabawna. Wołała zmienić temat. – Wyglądasz dziś znacznie lepiej. Chyba cię wkrótce wypiszą.
– Mam nadzieję. Spojrzała na niego surowo.
– I żadnych więcej głupich bójek.
– Oczywiście, że nie – odparł z urazą. – Przecież wiesz, że to nie była moja wina.
– Jasne – powiedziała sucho. – Nigdy nie jest. Odkąd pamiętała, Michael, gdy miał kłopoty, zawsze zrzucał winę na kogoś innego, zazwyczaj na Slade’a, Potem się dziwił, dlaczego rodzice nie aprobują jego przyjaciela.
Posiedziała jeszcze chwilę, po czym pożegnała się.
– Wpadnę wieczorem – dodała i zastanowiła się, dlaczego zadaje sobie tyle trudu. Jej brat i tak już się wpatrywał w kolejną pielęgniarkę, przechodzącą korytarzem.
Westchnęła. Miał dwadzieścia dziewięć lat, trzy lata więcej niż ona, a ciągle zachowywał się jak nastolatek. Odrzuciła do tyłu spadający na oczy kosmyk rudych włosów i skierowała się do wyjścia. Po przejściu kilku kroków zorientowała się, że idący z naprzeciwka mężczyzna przystanął nagle, blokując przejście.
– Przepraszam – powiedziała, nie patrząc na niego.
– Bronwen? – usłyszała znajomy, niski i zmysłowy głos.
Powoli podniosła wzrok.
– Slade – szepnęła i poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.
Gdy spojrzała w jego szafirowe oczy, zauważyła, że on również pobladł tak wyraźnie, iż dało się to zauważyć mimo śniadej cery.
– Bronwen Evans! – Jego głos zabrzmiał nieco ochryple. Wyciągnął rękę, jakby chciał jej dotknąć i upewnić się, czy naprawdę przed nim stoi. – Ale przecież ty...
Już się otrząsnęła z pierwszego szoku. Poczuła oburzenie.
– Nic z tego – „ucięła. – Chociaż, może bym nawet chciała, żeby tak się stało, pod warunkiem, że i ty zniknąłbyś z życia Michaela.
– Mogę cię zapewnić, że nie zniknąłem – odparł normalnym już głosem. – A ty nie umarłaś.
– Dzięki. Też mi się tak wydawało, ale dobrze, że ktoś mnie upewnił.
Chciała go wyminąć, lecz natychmiast chwycił ją za ramię. Niebieskie oczy zalśniły niebezpiecznie. Bronwen nie mogła się powstrzymać od myśli, że jego jasne włosy, przypominające lwią grzywę wikinga, idealnie pasują do tych niezwykłych oczu o kolorze czystej ultramaryny.
Cofnęła się, gdy tylko ją puścił. Uśmiechnął się lekko.
– Mała, nieśmiała Bronwen – mruknął. – Ludzie się rzeczywiście zmieniają. Kiedyś nie miałaś takiego ciętego języka – cedził powoli, jednak nagle jego głos stwardniał. – Dlaczego, Bronwen?
– Co „dlaczego”?
– Dlaczego nie jesteś zadowolona z naszego spotkania? Myślałem, że byliśmy przyjaciółmi.
Przyjaciółmi? Nigdy nimi nie byli. Zaledwie znajomymi. Nie podobała jej się jego ogromna pewność siebie i to, że lubił być zawsze w centrum uwagi. Wolała towarzystwo cichego i spokojnego Lloyda Morgana. Ponadto jej rodzice uważali, że to pod złym wpływem Slade’a ich syn stracił zainteresowanie rodziną i sklepem. Nie chciała im przysparzać dodatkowych zmartwień i trzymała się od niego z daleka.
– Nie byliśmy przyjaciółmi – powiedziała w końcu. – I nie jestem specjalnie ucieszona twoim widokiem, jeśli chcesz wiedzieć. Ale to chyba i tak nie ma znaczenia, prawda? Przyszedłeś zobaczyć się z moim bratem, a nie ze mną.
– Przyszedłem powiedzieć mu, że nie żyjesz. Zanim zrobi to ktoś inny. – Teraz jego oczy przypominały kawałki lodu. – Jak widać, nie ma takiej potrzeby. Tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego stoisz tu przede mną w tych swoich jak zwykle porządnych i praktycznych butach, zamiast leżeć boso w mniej przyjemnym miejscu, jak to donoszą gazety.
– Przykro mi, że tak cię rozczarowałam. – Zirytował ją nie tylko jego ton, ale również niepochlebna uwaga o jej butach. W dodatku rozdrażniło ją odkrycie, że jednak troszczył się o uczucia Michaela.
– Wcale mnie nie rozczarowałaś. – Objął ją chłodnym, taksującym spojrzeniem.
Miała okropne wrażenie, że rozbierają wzrokiem. Zrobiło jej się gorąco.
– Muszę iść – powiedziała gwałtownie. – Michael pewnie na ciebie czeka.
– Widzi mnie dwa razy dziennie od chwili, gdy tu wylądował, więc raczej nie zdążył się za mną stęsknić. Zajrzę do niego za godzinę czy dwie, a tymczasem pójdziemy gdzieś pogadać.
– Ale ja muszę wyjaśnić sprawę tego artykułu – zaprotestowała i odsunęła się, gdy poczuła, jak silne, długie palce obejmują jej ramię.
– Załatwisz to później.
– Nie...
Slade zacisnął usta.
– Słuchaj, moja cierpliwość zaczyna się wyczerpywać. Miałem w pracy sądny dzień, a kiedy chciałem dla odprężenia poczytać gazetę, dowiedziałem się, że siostra mojego przyjaciela właśnie była uprzejma zginąć. Potem okazało się, że żyje, jednak jest bardziej kwaśna niż ocet siedmiu złodziei...
– Dobrze, ja jednak muszę iść do izby przyjęć. – Nie spodobała jej się ta ostatnia uwaga.
– Moja droga, jeśli musisz coś zrobić, to iść ze mną na kawę i pogadać. A jak nadal będziesz się opierać, to obiecuję, że na pewno znajdziesz się w izbie przyjęć. Czy wyrażam się jasno?
Słysząc pogróżkę, Bronwen uznała, że sprawę artykułu można wyjaśnić później, gdyż niezależnie od tego, co jest napisane w gazecie, i tak nie ma jeszcze skrzydełek i aureoli. A może raczej ogona i rogów?
Wsiedli do windy. Slade spojrzał na płomienne włosy Bronwen. Zawsze mu się podobały. Tak samo, jak jej piegi i ogromne szare oczy. Miała taką słodką twarzyczkę. Nie tyle piękną, co ujmująco niewinną. Szkoda, że w ciągu tych lat, kiedy się nie widzieli, jej usposobienie zmieniło się na gorsze. Zjadliwość nie pasowała do delikatnych rysów. W zamyśleniu zabębnił palcami o udo. Musi coś z tym zrobić. Przekonać Bronwen, że taki sposób bycia nie popłaca. Tak, Slade myślał perspektywicznie.
Weszli do gwarnej kawiarni.
– Czy Michael widział gazety, zanim przyszłaś?
– Nie, zdążyłam wcześniej.
– To dobrze. Przynajmniej nie doznał szoku. – Zaprowadził ją do narożnego stolika.
– Nie to, co ty – rzuciła sarkastycznie, podejrzewając, że dla Slade’a nie był to żaden szok.
– Nie to, co ja – przytaknął spokojnie. – Jednak wynagrodziła mi to przyjemność, kiedy zobaczyłem nie ducha, ale żywą osobę. Zwłaszcza jej język okazał się wyjątkowo żywy.
Zachmurzyła się nieco.
– To naprawdę była przyjemność? – Chciała, by zabrzmiało to nieco pogardliwie, jednak wyglądało tak, jakby domagała się potwierdzenia.
Uśmiechnął się szeroko, lecz jego oczy pozostały chłodne.
– Wtedy tak. Ale czy nadal tak będzie... – Wzruszył ramionami. – Wątpię.
Zanim zdążyła odparować, Slade wstał i odszedł od stolika.
– Zaczekaj tutaj – rzucił jej przez ramię. – Chcesz kawę czy herbatę?
– Herbatę – odpowiedziała Bronwen, która uwielbiała kawę.
Wiedziała, że Slade zna jej upodobanie i nie mogła się oprzeć pokusie, żeby go zaskoczyć. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że po wstrząsie, jaki dziś przeszedł, nawet nie zwróci uwagi na taki drobiazg.
– Teraz powiedz, skąd wzięły się te bzdury w gazecie – zażądał po powrocie.
– To nie moja wina – zaprotestowała, urażona jego tonem.
– Nauczyłaś się tego od twojego braciszka?
Jej uraza wzrosła. Niezależnie od wszystkiego, Slade nie miał prawa krytykować jej brata. Nie po tym, co sam narobił. Gdyby nie on, Michael nie wyjechałby osiem lat temu do Kanady, zupełnie zmieniając życie rodziców i jej własne.
– Potrafię mówić sama za siebie – odparła, unosząc dumnie brodę.
– Naprawdę? Kiedyś nie umiałaś.
– Może po prostu nie miałam ochoty rozmawiać z tobą.
Zamieszała łyżeczką herbatę. Wolała nie patrzeć na Slade’a. Przez tych kilka lat stał się jeszcze bardziej atrakcyjny niż kiedyś. Zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że jego nieco drapieżne rysy pod blond grzywą doprowadzały dziewczyny z Pontglas do szaleństwa. Ona była wtedy na to dość odporna, ale nie miała pewności, czy będzie tak nadal. Wiedziała tylko, że jeżeli już ma dla kogoś stracić głowę, to na pewno nie dla Slade’a.
Zabębnił palcami o blat stolika, a Bronwen podniosła wzrok. Było w nim coś niebezpiecznego, wyglądał jak drapieżnik szykujący się do ataku.
– Jasne. Nie rozmawiałaś ze mną, bo byłaś zajęta robieniem maślanych oczu do Lloyda Morgana.
Krew napłynęła jej do twarzy. Bronwen zaniknęła z rozpaczą oczy, świadoma, że z rumieńcem wygląda jak ugotowana marchewka. A więc wiedział. Wszyscy wiedzieli. Jeśli celowo chciał ją zranić, a z pewnością o to mu chodziło, to nie mógł wybrać nic lepszego. Znów się poczuła naiwną, głupią smarkulą. Ciągle nie mogła myśleć o Lloydzie tak, żeby ponownie nie przeżywać tych okropnych dni, gdy chciała się skryć w mysią dziurę, żeby już nikt się z niej nie śmiał.
– Dobra, chciałbym wreszcie usłyszeć, jakim cudem ten artykuł znalazł się w gazecie.
Z tym tematem mogła sobie poradzić.
– Też bym. chciała wiedzieć – odparła bezbarwnym głosem.
– To znaczy, że nie wiesz?
– Oczywiście, że nie. Z lotniska pojechałam prosto do szpitala, aby zobaczyć się z bratem. Potem złapałam taksówkę, która chwilę później miała wypadek. Znalazłam się z powrotem w szpitalu, jeszcze szybciej, niż z niego wyszłam.
– Czy coś ci się stało? – spytał gwałtownie.
– Och, nie. Mam parę sińców i drobne skaleczenie na szyi, które na szczęście włosy zakrywają. – Zauważyła ponury wyraz jego twarzy. – Przestań” tak na mnie patrzeć, jakbyś żałował, że ten artykuł nie mówił prawdy – dodała kwaśno.
Gwałtownie odstawił filiżankę na spodek. Dziwne, że się nie stłukła.
– Nie życzę ci, Bronwen, niczego złego. Żałuję tylko, że znajdujemy się w miejscu publicznym.
– Dlaczego?
– Prowokuj mnie dalej, a zrozumiesz, dlaczego.
– Coś takiego! – parsknęła drwiąco. – Jeśli sądzisz, że zachowywanie się jak jaskiniowiec robi na mnie jakieś wrażenie, to się mylisz!
Jednak zdradliwa wyobraźnia od razu podsunęła jej przed oczy wizję jego silnego muskularnego ciała, jego rąk, które dotykały jej tam, gdzie nie powinny...
Gdy spojrzała na niego, zobaczyła na jego twarzy sceptyczny uśmiech, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Slade odgadł jej myśli.
– Naprawdę? Ale ja „nie jestem pewien, czy chcę wywrzeć na tobie wrażenie.
– To świetnie, bo nie wywierasz – odparła cierpko.
– Właśnie widzę.
Przyjrzała mu się uważniej. Kącik jego ust drgał leciutko. Wielkie nieba, ten człowiek śmiał się z niej, chód nie robił tego głośno.
Może ona też powinna znaleźć w tej sytuacji coś zabawnego? W sumie spotkali się po ośmiu latach dość nieoczekiwanie, a ona powitała go jak wroga. Przecież nigdy nie byli wrogami. Poczuła do niego niechęć dopiero wtedy, gdy po jego wyjeździe dowiedziała się, co zrobił. Proszę bardzo, Slade może się z niej śmiać do woli, ona jednak nie zapomni mu przeszłości. Skrzywdził zbyt wiele niewinnych osób.
– Chciałabym wiedzieć, jak mój brat wpakował się w tarapaty. Nie powiedział mi, jak do tego doszło. On przecież nie ma zwyczaju wdawać się w bójki... – Skoro już musi znosić jego towarzystwo, to spróbuje przynajmniej wyciągnąć z tego jakąś korzyść dla siebie.
– Nie było mnie przy tym, ale postarałem się dowiedzieć, jak to wyglądało. Otóż Michael wychodził z kolegami z pubu, kiedy zauważył... – Slade zawahał się, szukając słów – pewną młodą damę, której zachowanie i wygląd były niedwuznaczne. Michael uznał to za zaproszenie, – A nie było nim?
– Owszem, było, ale nie dla. niego. Zrozumiał to dość szybko, gdy pojawił się jej chłopak z bandą uzbrojonych kumpli. Zrobiła się niezła rozróba, której kres położyła dopiero policja. Napastnicy trafili do aresztu, a Michael do szpitala.
– Och! – Bronwen była wstrząśnięta. – W Pontglas nie zdarzają się takie rzeczy. No... Może z wyjątkiem tego jednego razu, gdy pani Jones ścigała z nożem po ulicy panią Griffiths, dlatego że ta nazwała jej męża obleśnym starym capem, którym zresztą był.
– Pamiętam. Rzeczywiście, podobna sytuacja.
Ich rozbawione spojrzenia spotkały się i wspólne wspomnienie na chwilę zbliżyło ich do siebie.
– Powiedziałeś, że nie byłeś przy tym – przypomniała Bronwen, starając się zakończyć ów moment bliskości oraz próbując nie zwracać uwagi na kolano Slade’a, które przez moment dotykało jej nogi.
– Powinna ci sprawić ulgę wiadomość, że ostatnio starałem się zniknąć z życia Michaela, dokładnie tak, jak chciałaś. Podróżowaliśmy kiedyś razem po kraju. Kiedy przyjechaliśmy tutaj, uznałem jednak, że czas zapuścić korzenie. Oczywiście, gdy Michael zgłosił się do pracy w firmie, którą właśnie rozkręcałem, dałem mu tę robotę z przyjemnością.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
– Cokolwiek o mnie myślisz, nie zwykłem zostawiać przyjaciół na lodzie. Ponadto zawsze uważałem, że twój nieudolny braciszek ma ukryte zdolności, którym powinien dać szansę. Może dlatego tak długo trzymaliśmy się razem, że ciągle w niego wierzyłem. Michael jednak nie zamierzał się przepracowywać i wkrótce rzucił tę robotę. Zatrudnił się w barze, znalazł sobie innych przyjaciół. Powiedział, że doskonale sobie poradzi beze mnie. Przyjąłem to z ulgą.
– I potrafił?
Slade wzruszył ramionami. Bronwen nie mogła oderwać oczu od silnych mięśni napinających się pod cienką koszulą.
– Jeśli oberwanie nożem w ulicznej bójce można nazwać radzeniem sobie, to potrafił.
– Czyli jednak zostawiłeś go na lodzie. Ale to nie pierwszy raz, prawda?
– Do czego zmierzasz? – Zacisnął dłonie na filiżance i pochylił się ku Bronwen, jakby to ją chciał trzymać” teraz w rękach, bynajmniej nie z nadmiaru uczuć.
Spochmurniała. W jej oczach stracił jeszcze bardziej. Czy nie ma nawet tyle przyzwoitości, by się przyznać?
– Myślę, że wiesz, do czego zmierzam. – Odwróciła głowę i z udawanym zainteresowaniem zaczęła się przyglądać przystojnemu studentowi, który właśnie usiadł przy sąsiednim stoliku.
– Nie potrafię czytać w myślach – warknął. – Może zechciałabyś mnie oświecić?
Był wyraźnie wściekły. Bez wątpienia zalazła mu teraz za skórę. Przyzwyczaił się przecież do tego, że może traktować ludzi, jak mu się podoba, nie poczuwając się do żadnej odpowiedzialności.
– Wydaje mi się, że wszelkie wyjaśnienia są zbędne. – Ręce jej nieco drżały, niechcący wylała trochę herbaty na stolik.
– Rozkojarzona widokiem? – Slade spojrzał znacząco na studenta.
Bronwen postanowiła zignorować jego uwagę.
– Wracając do Michaela...
– Nie jestem zainteresowany wracaniem do tego tematu.
– Ale ja jestem. To mój brat.
– To dorosły facet i sam o sobie decyduje.
Teoretycznie miał rację. Jednak Michael często podejmował decyzje, powodując się nagłym impulsem, a nie rozsądkiem. Najlepszym przykładem był ten nagły wyjazd do Kanady. Nawet nie pomyślał, że rodzicom zależało na tym, żeby przejął po nich sklep. Córka, choć kochali ją bardzo, nie była dla nich tym samym. Bronwen długo miała do nich o to żal. Jednak z drugiej strony dzięki temu stała się niezależna, chciała bowiem udowodnić i im, i sobie, że potrafi to robić równie dobrze, jak syn. Rzeczywiście, spisała się całkiem nieźle. Od czasu gdy została właścicielką sklepu, zaczął on przynosić większe zyski niż przedtem.
– Jeśli byłabyś w stanie przestać myśleć o tym, żeby się dobrać do tego słodkiego gogusia przy sąsiednim stole, to moglibyśmy wyjść – rzucił Slade. – Mam jeszcze masę do zrobienia.
Spiorunowała go wzrokiem.
– Nie mam ochoty do nikogo się dobierać. Z wyjątkiem ciebie. Jednak nie w taki sposób, w jaki mógłbyś sobie życzyć.
– Ciekawe, jakoś wcale mnie to nie dziwi.
– Czy to wszystko, co masz do powiedzenia? – Z trudem udało jej się nie podnieść głosu.
– Nie. – Wstał gwałtownie. – Ponieważ jednak nie zamierzam tego powiedzieć tutaj, proponuję, żebyśmy najpierw wyjaśnili sprawę twojego zejścia z tego świata. Potem wprowadzisz się do odpowiedniego miejsca...
– Już się wprowadziłam...
– Spieraj się ze mną dalej, a zobaczysz, gdzie trafisz. Potem postawię ci obiad i pogadamy. Wtedy dopiero zrozumiesz, że mam ci znacznie więcej do powiedzenia, niż był się kiedykolwiek mogła domyślać. – Zdecydowanym ruchem chwycił Bronwen za nadgarstek i zmusił do wstania. – Gdzie jest twój bagaż?
Powiedziała mu.
– Żartujesz! Naprawdę wykazałaś się taką głupotą?
– Co masz na myśli? – spytała słodkim tonem, jednocześnie zdołała przy tym przydepnąć jego lśniące półbuty.
Zaklął.
– To, że nie mogłaś już znaleźć gorszej dzielnicy! Tym razem on, i to celowo, przydepnął jej stopę. Zrobił to tak, by jej nie zabolało, ale zarazem tak, żeby nie mogła się ruszyć.
– Tam jest tanio – wykrztusiła. Cofnął nogę.
– Nic mnie to nie obchodzi, nawet gdyby to oni tobie płacili, żebyś u nich wynajmowała pokój.
– Taak? A co w takim razie proponujesz?
– To nie jest żadna propozycja. – Ujął ją pod ramię i skierował do wyjścia. – Wprowadzisz się do mnie i koniec! – Zauważył, że Bronwen z oburzeniem otwiera usta, więc dodał: – Jeśli zaczniesz się ze mną kłócić, to ostrzegam, że nie cofnę się przed zachowaniem jaskiniowca, o którym wspomniałaś. Chociaż, przy moim obecnym nastroju, wcale nie jestem pewien, czy właśnie to nie okazałoby się najlepsze. Dla nas obojga.
Bronwen milczała wyniośle, dopóki nie wyszli na ulicę. Dopiero wtedy, odezwała się lodowato:
– Rozumiem, że nawet nie mam po co pytać, dokąd idziemy?
– Czemu nie? Do samochodu.
– Ach, tak – teraz z kolei jej glos byt pełen słodyczy. – Ponieważ jednak izba przyjęć znajduje się tuż za nami, nie jest to chyba zbyt sensowne?
Zatrzymał się gwałtownie i po raz drugi w ciągu zaledwie kilku minut Bronwen miała możliwość usłyszeć, z jaką biegłością Slade posługuje się tą odmianą języka, której zazwyczaj nie używa się w dobrym towarzystwie. Zawrócił i pociągnął ją za sobą w stronę szpitala.
Zerknęła na niego, tłumiąc rozbawienie. Wyglądał jak chmura gradowa. Bardzo mu tak dobrze, pomyślała, zasłuży! sobie na to.
Godzinę zajęło im rozwikłanie tego, co Bronwen określiła jako dziwaczną pomyłkę, zaś Slade nazwał bez ogródek cholerną niekompetencją. W izbie przyjęć zareagowano z oszołomieniem i pewnym niezadowoleniem, po czym skierowano ich do działu administracyjnego. Tam z kolei potężna i wyraźnie nieżyczliwie nastawiona kobieta w ogóle nie chciała uwierzyć w całą historię. W końcu spojrzała na nich groźnie sponad okularów i poszła się z kimś naradzić.
– Jest wściekła – Bronwen rzuciła figlarne spojrzenie na kamienną twarz Slade’a. – Sądzę, że wolałaby raczej nie być świadkiem mego zmartwychwstania.
– Wcale nie jest do końca przekonana, że zmartwychwstałaś – odparł sucho. Na chwilę jego twarz straciła nieprzenikniony wyraz, pochylił głowę i dodał w zamyśleniu: – Zastanów się może jeszcze nad tym. Jesteś pewna... ?
– Najzupełniej – znów z trudem powstrzymała się od śmiechu.
Jeśli Slade sądził, że prezentując twarz pokerzysty, łatwiej sobie z nią poradzi, to się mylił.
Urzędniczka wróciła i z ociąganiem przyznała, że Bronwen Evans rzeczywiście pozostaje przy życiu. Natomiast siedemdziesięciodwuletnia Barbara Evans, która również przyleciała z Wielkiej Brytanii, faktycznie nie żyje. Nie wiadomo, kto pomylił osoby, jednak z całą pewnością nie jest to wina personelu szpitalnego.
– W takim razie czyja? – dopytywał się Slade z groźnym błyskiem w niebieskich oczach.
– To nieistotne – powiedziała pośpiesznie Bronwen. – Najważniejsze, iż zostało oficjalnie potwierdzone, że żyje. Nie chciała dać się wplątać w walkę między zawziętym Slade’em, a równie nieprzejednaną kobietą, gotową do upadłego bronić dobrego imienia szpitala, więc podniosła się szybko.
– Czy moglibyśmy już iść? – Starała się, by ton jej głosu poruszył go. – Jestem bardzo zmęczona...
Slade wstał.
– Jeśli czujesz się usatysfakcjonowana...
– Całkowicie.
Widząc jego niezdecydowanie, przytrzymała się jego ramienia, jakby potrzebowała oparcia.
Spojrzał na nią, zmarszczył brwi, ujął ją pod rękę i wyszli.
Gdy tylko znaleźli się na ulicy zalanej blaskiem majowego słońca, Bronwen spróbowała się odsunąć.
– Nie zostanę z tobą ani chwili dłużej. Nie boję się twoich pogróżek.
Milczał.
– Powiedziałam, że nie zamierzam z tobą zostać. Nadal milczał, jednak jego uścisk wzmocnił się. Zmusił ją do przejścia na drugą stronę ulicy.
– Slade... – Wiedziała, że w jej głosie pobrzmiewa nieco błagalna nuta, jednak nie mogła na to nic poradzić. – Slade, odpowiedz mi.
– Podobno byłaś zmęczona. – Otworzył drzwiczki czerwonego porsche. – Wsiadaj więc.
– Nie pojadę z tobą – poinformowała z największym przekonaniem, na jakie było ją stać.
Jednocześnie przypomniała sobie, jaki okropny jest ten jej hotelik i że jest straszliwie głodna. O ileż łatwiej byłoby ustąpić i dać mu się sobą zaopiekować. Gdyby to nie był Slade...
Ale to był Slade. I właśnie dlatego w ciągu pięciu sekund została wzięta na ręce i posadzona na fotelu.
– Nawet nie próbuj – ostrzegł, gdy usiadł na swoim miejscu.
Jej dłoń, która ukradkiem sięgała ku klamce, znieruchomiała. Slade pochylił się i zapiął jej pas. Owionął ją jego ekscytujący zapach, a gdy nacisnął pedał gazu, nie mogła oderwać wzroku od napinającego się muskularnego uda...
– Niech ja skonam! Naprawdę musiałaś wybrać takie slumsy? – Pomógł jej wysiąść i wskazał na poprzewracane pojemniki ze śmieciami oraz chrapiącego w przejściu pijaka.
– Powiedziałam ci, że szukałam czegoś niedrogiego. Nie wszyscy są tacy zamożni, jak ty. Zapewniam cię, że ludzie rzadko mieszkają w takich miejscach dlatego, że to lubią.
– O, jaka reformatorka. Bardzo to chwalebne. Przy okazji, dlaczego sądzisz, że jestem taki zamożny?
– To, że się wychowałam w maleńkiej mieścinie nie oznacza, że nie potrafię rozpoznać ani jedwabnej koszuli, ani luksusowego porsche.
– Nie podoba ci się mój samochód?
– Miłe cacko – zauważyła wyrozumiale.
– Odpowiednia zabawka dla wyrośniętego chłopca? To miałaś na myśli?
Rzuciła ukradkowe spojrzenie na idącego obok niej szybkim krokiem mężczyznę o zdecydowanych ruchach. Nie, ten człowiek z pewnością nie był chłopcem.
– Nie – powiedziała z namysłem. – Ten samochód pasuje do ciebie.
Wyraz jego twarzy zmienił się.
– To brzmi prawie jak komplement. Nie powinienem jednak popadać w samozadowolenie, biorąc pod uwagę, co mogą w twoich ustach oznaczać takie pozorne komplementy.
Powstrzymała się od uśmiechu. Kiedy mówił w ten sposób, drocząc się z nią z rozbawieniem, czuła, że mogłaby go nawet polubić. Gdyby nie pamiętała, co zrobił.
– Myślę, że zawsze byłeś zadowolony z siebie – zauważyła chłodno, starając się dłużej nie myśleć o polubieniu go. – Miałeś zresztą ku temu powody. Wszystkie dziewczyny z Pontglas zakochały się w tobie po uszy, kiedy tylko przyjechałeś, żeby zamieszkać z twoją ciotką i wujem. Chłopcy także zabiegali o twoją przyjaźń, chociaż ci zazdrościli.
Znaleźli się przed zniszczonymi drzwiami jej hotelu. Oczy Slade’a pociemniały.
– Nie było czego zazdrościć – oznajmił szorstko. – Miałem piętnaście lat, nagle znalazłem się w obcym, zamkniętym środowisku, gdzie wszyscy znali się od urodzenia. Desperacko próbowałem wyglądać jak światowy młody człowiek. Naprawdę byłem tylko zagubionym dzieciakiem, którego rodzice zginęli w płonącym domu, bo jak zwykle pijany ojciec zasnął z zapalonym papierosem. Znam lepsze powody do zadowolenia.
Bronwen poczuła się niezręcznie. Oczywiście znała historię o tym, jak Slade wrócił z kina i znalazł już tylko zgliszcza swojego domu, jednak nigdy nie słyszała, żeby sam o tym opowiadał. Sądziła, że oczekuje jej współczucia, ale gdy spojrzała na niego, doszła do wniosku, że po prostu ją sprawdzał. Chciał wiedzieć, jak zareaguje, a ponadto zbić ją z tropu, żeby przestała się z nim wreszcie spierać w kwestii przeprowadzki, – Ale odniosłeś sukces – podkreśliła.
– Sukces? – wyglądał na zdziwionego.
– Większość z nas uważała, że jesteś niezwykle interesującym, światowym facetem.
– Większość z was? – powtórzył i przystanął pod drzwiami oznaczonymi numerem szóstym. – Ale oczywiście nie Bronwen Evans – musnął dłonią jej policzek.
Zaśmiała się, nieco skrępowana.
– Ja uważałam, że jesteś nadmiernie pewny siebie. I bardzo przystojny – powiedziała, nie patrząc na niego.
– Co wcale nie robiło na tobie wrażenia.
– Wcale – westchnęła. – Slade, co my tu robimy? Dlaczego po prostu nie pójdziesz sobie i nie zostawisz mnie...
– Co tu robimy? Przeprowadzamy cię z tej zapchlonej dziury. Nie zamierzam cię zostawić kompletnie samej w obcym mieście, gdzie nikogo nie znasz.
– Znam Michaela.
– Który obecnie leży w szpitalu, za co zresztą w dużym stopniu czuję się odpowiedzialny. To jednak nikomu w niczym nie pomoże.
– Slade, posłuchaj. Nie potrzebuję żadnej pomocy. I nie mogę się do ciebie wprowadzić.
– Czemu nie? Obawiasz się, że skorzystam z okazji, gdy będę miał pod ręką taką czarującą ślicznotkę? – Powiedział to dość lekkim tonem, jednak Bronwen miała wrażenie, że rozgniewał się.
– Owszem, pomyślałam o tym – odparła sucho, żałując, że nie potrafi wymyślić jakiejś miażdżącej odpowiedzi.
– To lepiej przestań myśleć. Nie mam zwyczaju uwodzić sióstr moich przyjaciół. Z jakichś powodów przyjaciele tego nie lubią. Z drugiej jednak strony, jeśli siostry decydują się uwieść mnie... – spojrzał na nią z wyzwaniem w szafirowych oczach.
– Nic z tego – Bronwen zacisnęła usta i otworzyła drzwi. Jeśli Slade sądzi, że ona zamierza podjąć takie, wyzwanie, to się nieźle oszuka.
– Obawiałem się, że tak właśnie powiesz – mruknął, schylając się nieco, żeby wejść do skąpo umeblowanego pokoju. – No nie! Bronwen, chyba nie sądzisz, że uwierzę, że udało ci się zasnąć wśród tych koszmarnych tapet! Wygląda na to, że jakiemuś obłąkańcowi zależało na tym, aby wynaleźć słoneczniki-ludojady.
Zachichotała, a jej irytacja zniknęła bez śladu.
– Okropne, prawda?
– To jeszcze za mało powiedziane. Czy możemy zabrać stąd twoje walizki, zanim te cholerne kwiatki rzucą się na nas? Tamten w rogu wygląda tak, jakby myślał, że jestem obiadem.
Bronwen znowu chciała zaprotestować przeciw przeprowadzce, jednak ten kpiący, beztroski Slade miał znacznie większą siłę przekonywania, niż wtedy gdy zachowywał się jak tyran. Takiemu Slade’owi mogła nawet zaufać. Ponadto rzeczywiście miał rację, co do słoneczników. Ten, który znajdował się nad rozklekotanym stolikiem, wydawał się patrzeć na nią wyraźnie nieżyczliwie.
Dwie minuty później schodziła po schodach za Slade’em niosącym jej rzeczy i zastanawiała się, w jaki sposób udało mu się dokonać tego, by zrobiła dokładnie to, czego chciał. Po pięciu latach radzenia sobie z prowadzeniem własnego interesu wydawało jej się, że bez trudu potrafi postawić na swoim.
Gdy wyszli na ulicę, okazało się, że grupa niechlujnie ubranych małych uliczników otacza samochód Slade’a. Stojący w środku nastolatek z kilkudniowym zarostem na twarzy manipulował przy zamku.
Bronwen na chwilę zamknęła oczy. Slade co prawda powiedział, że nie ma zwyczaju wszczynać bójek, jednak nie wyglądał na człowieka, który będzie potulnie stał z boku i pozwalał niszczyć swoją własność.
Ku jej zdziwieniu, Slade spokojnie odsunął stojących mu na drodze chłopców i odezwał się głosem, w którym nie było nawet śladu pogróżki, a jedynie odrobina ironii.
– Jeśli nie masz nic przeciw temu, wolałbym użyć kluczyka, gdyż tak się składa, że to mój samochód. A może mógłbym cię gdzieś podwieźć? Na przykład na policję.
Chłopcy parsknęli śmiechem, a nastolatek miał taką minę, jakby mu znienacka spadła cegła na głowę.
– Niech pan lepiej nie próbuje – zaczął się odgrażać.
– Ty również nie próbuj, bo pożałujesz. Jednak, jeśli zdecydujesz się wybrać uczciwą drogę zarobkowania, to masz moją wizytówkę. Może się u mnie znaleźć praca dla kogoś o zręcznych rękach. A takie bez wątpienia posiadasz – wskazał na drzwiczki porsche, które tamtemu udało się przed sekundą otworzyć.
Chłopak, przedtem zaczerwieniony, teraz zbladł i potrząsnął głową, jakby miał kłopoty ze słuchem.
– Pan zwariował? – spytał i spojrzał na Slade’a podejrzliwie.
– Być może. A teraz, jeśli raczycie się odsunąć, będę mógł odwieźć panią do domu.
Z głupimi minami patrzyli, jak Slade podaje dłoń Bron wen i ostentacyjnie przeprowadzają przez milczący tłumek.
Gdy ruszyli, zauważyła we wstecznym lusterku, że cała banda razem z pijaczkiem z bramy odprowadza ich takim wzrokiem, jakby byli przybyszami z obcej planety. W pewnym sensie byli nimi, pomyślała, jeszcze nieco oszołomiona. Nie wyobrażała sobie, żeby Slade kiedykolwiek zgodził się zostawić wóz w takiej dzielnicy. Dziś zrobił to wyjątkowo, tylko ze względu na nią.
– Myślę, że ten chłopak miał rację – powiedziała w końcu. – Zwariowałeś.
– Dzięki. Miło, że to mówisz.
– Och, poradziłeś sobie wspaniale, jednak nie rozumiem, dlaczego zaproponowałeś mu pracę? I dlaczego tak ryzykowałeś, zostawiając tam samochód? Mogłam pojechać autobusem.
– Bez wątpienia mogłaś. I przeprowadziłabyś się do innego, równie nieodpowiedniego hoteliku, który różniłby się od poprzedniego tylko tym, że na ścianach tym razem byłyby maki. – Zacisnął palce na kierownicy. – Nie mogłem na to pozwolić. Oczywiście wiedziałem, że dobry wóz nie postoi za długo w takim miejscu, ale przecież zamierzałem tam zostawać najkrócej, jak to było możliwe. Skinęła głową.
– No dobrze, to ma sens. Ale oferowanie włamywaczowi pracy?
– Może tak, może nie. Kiedyś byłem w takiej sytuacji jak on. Bez celu w życiu, sfrustrowany, zagubiony, a rodzice byli zazwyczaj zbyt pijani, by się mną przejmować. Gdyby nie zginęli i gdyby ciotka Nerys nie przygarnęła niesfornego siostrzeńca, mógłbym skończyć jako drobny złodziejaszek.
Popatrzyła na wyraźnie zarysowaną linię jego ust i zdecydowanie potrząsnęła głową.
. – Nie. Nie skończyłbyś. Posiadasz zbyt wielką siłę wewnętrzną, żeby tak się stało. Jesteś wyniosły, ale silny. – Nie odpowiedział, więc dodała z nieco ponurym uśmieszkiem: – A gdybyś jednak został przestępcą, to na pewno dużego kalibru. Nie byłbyś byle złodziejaszkiem.
Slade rzucił jej drwiące spojrzenie.
– Tak myślałem, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
– O co ci chodzi?
– Prawie powiedziałaś mi komplement. Na szczęście udało ci się z tego jakoś wybrnąć.
– Wyniosły i arogancki – odcięła się.
– No, tak lepiej. Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz.
Zobaczyła, jak jego usta rozciągają się w niezwykle zadowolonym uśmiechu, odwróciła więc głowę i milczała z chmurną miną. Odezwała się dopiero wtedy, gdy wjechali do podziemnego garażu pod eleganckim wysokościowcem na Point Gray Road.
– Ciemno tutaj – wyrwało jej się niechcący.
– Pod ziemią zazwyczaj jest ciemno. Dlatego używamy czegoś, co się nazywa światło.
– Tak, ale... – zamilkła.
Właściwie miał rację, garaż był odpowiednio oświetlony. Bronwen po prostu nienawidziła mrocznych wnętrz od czasu, gdy Michael zamknął ją dla żartu w szafie, a potem o niej zapomniał. Została uwięziona na ponad godzinę i od tej pory panicznie bała się ciemności. Nie był to jednak powód, żeby się zachowywać jak wystraszona pensjonarka, zwłaszcza w obecności Slade’a, który ją obserwował i uśmiechał się dziwnie.
– Chodźmy – powiedział. – Tam jest winda.
Tym razem poczuła zadowolenie, gdy ujął ją pod ramię. Ich kroki rozbrzmiewały głucho* i posępnie na betonowej posadzce, jednak nie można się było niczego obawiać, mając przy sobie takiego towarzysza. Nawet przypadkowy dotyk jego uda napawał zaufaniem, jakkolwiek z drugiej strony niósł ze sobą pewne niebezpieczeństwo...
– Co za elegancja. – Bronwen oglądała szeroko otwartymi oczami wyłożoną dywanem, luksusową windę, która bezszelestnie mknęła do góry.
– Naprawdę tak uważasz? – uśmiechnął się, a ona poczuła się, jakby była straszną gąską.
Jednak, gdy Slade wprowadził ją do najpiękniejszego pokoju, jaki w życiu widziała, nie była w stanie powstrzymać okrzyku zachwytu.
– Podoba ci się?
– To... To niewiarygodne!
Ogromne okno na jednej ze ścian wychodziło na szeroki balkon, z którego roztaczał się widok na rozmigotany ocean. Kolor wody znakomicie harmonizował z wystrojem wnętrza, utrzymanym w odcieniach błękitu i zieleni. Znajdujący się wysoko sufit potęgował wrażenie przestrzeni. Na podłodze nie było dywanu, a posadzka została ułożona z zielonobiałych płytek. Wiszące na ścianach obrazy bez wątpienia nie wyszły spod pędzla byle artystów malarzy.
– W jakim sensie niewiarygodne? – spytał sucho Slade.
– Rozumiem, że masz na myśli, iż jest tu goło i zimno, zupełnie inaczej niż w twoim przytulnym domku?
– Rzeczywiście, nie przypomina to mojego domu.
– Przyszły jej na myśl staroświeckie abażury z frędzlami i setki innych rzeczy, których nie zmieniła od śmierci rodziców. – To wnętrze nie jest jednak gołe ani zimne. Jest wyważone i dzięki temu przestronne.
– Czyli aprobujesz je? – Ujął jeden z jej rudych loków i założył go za jej ucho. – Cieszy mnie to.
Jakaś nuta w jego głosie spowodowała, że Bronwen spojrzała na niego uważnie, jednak nie mogła niczego wyczytać z przystojnej, lekko uśmiechniętej twarzy.
– Gdzie są sypialnie? – wyrwało jej się. Miała ochotę samą siebie wytargać za uszy za to pytanie.
Tak, jak przewidziała, jego uśmiech stał się szeroki.
– Sypialnia – poprawił. – Jest tylko jedna. Poczuła, że zaczyna się rumienić i odwróciła się szybko.
Slade roześmiał się cicho.
– Nie jestem Don Juanem.
– Nie jesteś? To raczej dyskusyjne. Ale...
– Ale nie planujesz dzielić ze mną łóżka? Nie obawiaj się, jakoś przeżyję to straszne rozczarowanie.
Oczywiście, że przeżyjesz, i to bez najmniejszego trudu, pomyślała Bronwen. Ponieważ to dla ciebie żadne rozczarowanie. Po prostu śmiejesz się ze mnie.
Głośno jednak powiedziała co innego.
– To już druga wielka ulga, jakiej dzisiaj doświadczam. Czy mogę spytać, gdzie w takim razie mam spać?
– W moim łóżku.
Tego było już nadto. Od jakiegoś czasu musiała nie być przy zdrowych zmysłach, skoro pozwalała mu na takie zachowanie, ale teraz natychmiast wszystko wróci do normy.
Slade dogonił ją, zanim zdążyła dojść do drzwi.
– Nie uciekaj! – Chwycił ją za ramię i odwrócił do siebie. – Wiesz, że cię nie puszczę.
– Nie masz prawa mnie zatrzymać! – Zauważyła cyniczny błysk w jego oczach. – Najwyżej...
– Najwyżej mogę próbować, ale masz nadzieję, że tego nie zrobię – dokończył za nią, podniósł wolną rękę i położył dłoń na jej karku. – Przykro mi, że muszę tę nadzieję rozwiać, ale z pewnością cię tu zatrzymam.
Po raz pierwszy, od chwili gdy spotkali się na szpitalnym korytarzu, Bronwen zaczęła się Slade’a obawiać. Do tej pory czuła irytację i złość, czasem onieśmielenie. Teraz poczuła strach.
Musiało to znaleźć odbicie w jej oczach, gdyż Slade uwolnił ją gwałtownie i odezwał się dość niecierpliwie:
– Do licha, za kogo ty mnie uważasz? Zamierzam spać w tym pokoju na kanapie. Oddaję sypialnię do twojej wyłącznej dyspozycji.
– Och! – Znowu poczuła się jak idiotka. Przecież w sumie przyszła tu z własnej woli. Nikt jej nie ciągnął siłą.
– To chyba jawnie panią satysfakcjonuje? – spytał zjadliwie.
Miała co do tego wątpliwości, jednak było już za późno, żeby się wycofać. Zresztą musiała gdzieś mieszkać, ponadto przekonała się, że Slade dziś nie wykorzysta okazji, no i lepiej było spędzić tę jedną noc tutaj w zgodzie.
– Satysfakcjonuje – odpowiedziała sztywno.
– Świetnie. Cieszę się, że w końcu wyraziłaś aprobatę – w przesadzonym geście ulgi wytarł czoło chusteczką.
– Skoro to już zostało ustalone, zdecyduj, czy chcesz zjeść tutaj, czy gdzieś na mieście?
– Umiesz gotować? – Popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
– Oczywiście, że nie. Ty umiesz. Zatkało ją na chwilę.
– Ze wszystkich dwuznacznych zaproszeń, jakie kiedykolwiek otrzymałam, to jest najbardziej egoistyczne...
– Moja gospodyni, pani Doyle, akurat wyjechała na wakacje, jednak zostawiła lodówkę pełną już przygotowanych dań, z których podaniem nawet ja mogę sobie poradzić.
– Och...
– „Och” to nie jest odpowiedź.
– Odpowiedź?
– Bronwen, nie uważam cię za głupią, przynajmniej kiedyś taka nie byłaś. Chcesz jeść tutaj, czy gdzieś indziej?
Miała ochotę go uderzyć.
– Tutaj. Tak będzie wygodniej.
Wcale nie o to jej chodziło. Po prostu nie chciała, by Slade fundował jej posiłek.
– Znakomicie. – Schylił się, by podnieść walizki. – Pokażę ci twój pokój.
Przez pomalowane na niebiesko drzwi zaprowadził ją do małej sypialni, utrzymanej w odcieniach brązu i złota, co zaskakująco kontrastowało z resztą mieszkania. Bronwen nie udało się ukryć zachwytu.
– Lubię, jak mi ciepło i przytulnie w łóżku – wyjaśnił Slade. Spojrzał na nią przy tym z ukosa, jednak umknęła przed jego wzrokiem.
Łoże było ogromne, dwie osoby mogły się w nim zmieścić z łatwością...
– Sam to wszystko urządzałeś? – spytała, mniej z ciekawości, a bardziej po to, by oderwać myśli od łóżka i tego, do czego ono może służyć.
– Nie, od tego ma się ludzi, którzy dla ciebie pracują. Powiedziałem im, czego chcę, a oni zrobili resztę.
Bronwen spochmurniała i zaczęła powoli otwierać walizki, które Slade rzucił na łóżko.
– Pracują dla ciebie? – powtórzyła. – Co ty właściwie robisz?
Westchnął.
– Nie patrz na mnie tak, jakbyś podejrzewała, że mam na własność tabun niewolników. Prawda jest znacznie mniej interesująca.
– To znaczy?
– Prowadzę własną firmę. Projektujemy różnego rodzaju przyczepy kempingowe i tego typu rzeczy. – Jak tego dokonałeś? – Bronwen zawsze widziała praktyczną stronę każdego przedsięwzięcia. – Najpierw przecież trzeba zgromadzić pewien kapitał.
– Znalazłem ludzi, których przekonały moje pomysły, zainwestowali więc w moje przedsięwzięcie – wyjaśnił jakby z zaskoczeniem. No pewnie, że jest zaskoczony, pomyślała z urazą. Przecięż Slade zawsze oczekiwał, że dostanie wszystko, czego chce i nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że coś mogłoby mu się nie udać.
– I oczywiście twojej firmie powiodło się – powiedziała z uśmieszkiem.
– Można tak powiedzieć. Popatrzyła na luksusowo urządzony pokój, przypomniała sobie porsche i jedwabną koszulę. Nieźle, jak na dzieciaka, który pochodził z marginesu społecznego, a potem trafił do maleńkiej miejscowości na prowincji. Całkiem nieźle.
– Obiad. – Prawie podskoczyła, gdy Slade dotknął jej ramienia. – Rozpakować się możesz później.
Objął ją nonszalancko i wprowadził z powrotem do dużego pokoju. Gdy doszli do wnęki kuchennej, puścił ją i Bronwen poczuła ukłucie żalu. Przeszło jej to jednak błyskawicznie, gdy usłyszała jego słowa.
– Tam masz lodówkę – powiedział, wyraźnie oczekując, że Bronwen zaraz rzuci się do roboty.
– To miło – patrzyła uważnie na taflę wody za oknem.
– Jest w niej jedzenie.
– Bardzo mnie to cieszy. Westchnął z rozdrażnieniem.
– Jeśli ją otworzysz, moja droga, to będziemy mogli coś zjeść.
– Wydawało mi się, że słyszałam, iż nawet ty dajesz sobie radę z odgrzewaniem gotowych dań. – Śledziła wzrokiem płynącą powoli łódkę z czerwonymi żaglami.
– Mogło mi się coś takiego wyrwać w chwili słabości, ale naprawdę jestem fatalnym kucharzem. Chyba nie zależy ci na tym, żebym przypalił twój obiad?
Spojrzała na niego. Kołysał się na piętach, z dłońmi w kieszeniach, uśmiechając się przy tym rozbrajająco. Widać było, że nie ustąpi.
Co za atrakcyjny facet, przemknęło jej przez głowę. Dziwne, że przedtem nie uległa jego urokowi. Teraz też nie ulegam, pośpiesznie upomniała siebie. A obiad mogła ugotować i tak. Uwielbiała gotować i naprawdę świetnie jej to wychodziło. Slade’owi z tego co mówił, udawało się. to
znacznie gorzej. Jeśli więc nie chce nabawić się niestrawności, lepiej będzie, jak sama wszystko zrobi. Ponadto Slade zaoferował jej gościnę. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że zmusił ją do zamieszkania u niego, niemniej jednak korzystała z jego pomocy.
Wzruszyła lekceważąco ramionami, żeby nie miał poczucia wygranej.
– Dobrze, gdzie są warzywa?
– Warzywa? – powtórzył dość bezmyślnie. – Chyba nie ma żadnych. Chociaż... Czekaj, widziałem któregoś dnia coś zielonego, ukrytego gdzieś na dole lodówki, ale kiedy to było? We wtorek. A może w poniedziałek?
Wzniosła oczy do nieba. Przygotowanie posiłku okazywało się trudniejsze, niż przypuszczała.
Zielone „coś” wyglądało tak obrzydliwie, że błyskawicznie wylądowało w koszu. Oprócz tego Bronwen odkryła brązową papkę, która kiedyś pewnie była sałatą. Na szczęście marchewka zachowała się w znacznie lepszym stanie. Zaczęła ją obierać, podczas gdy Slade kręcił się po pokoju, wyraźnie zadowolony z siebie. Gdy Bronwen podgrzała jedną z przygotowanych przez panią Doyle potraw, usiedli przy lśniącym stole z sosnowego drzewa, który oddzielał aneks kuchenny od pokoju. Nie odzywali się do siebie. Slade wyczuwał jej niezadowolenie i wyraźnie był ciekaw, ile czasu wytrzyma w milczeniu.
Wytrzymała pięć minut.
– Słuchaj, skoro jesteś tak fatalnym kucharzem, to jak udało ci się przetrwać te wszystkie lata, kiedy włóczyłeś się z Michaelem po kraju? Z całą pewnością nie głodowałeś.
Uśmiechnął się leciutko i odłożył widelec.
– Twój brat całkiem nieźle gotuje, jeśli tylko zechce się do tego przyłożyć – zaimprowizował na poczekaniu. – Bywa to też, że razem z pracą mieliśmy zapewnione wyżywienie. Czy odpowiedziałem na twoje pytanie?
– Tak by wyglądało.
– Ale za cholerę w to nie wierzysz, co?
– Właśnie.
Uśmiechnął się nieco złośliwie.
– Tak myślałem. No cóż, przykro ci będzie to usłyszeć, ale rzeczywiście, kiedy jestem do tego zmuszony, potrafię sobie poradzić.
– Rozumiem – powiedziała lodowatym tonem. – Udawałeś bezradnego mężczyznę tylko po to, żeby mnie zmusić do pracy.
Wzruszył ramionami.
– Nigdy nie jestem bezradny, Bronwen. Po prostu nie lubię gotować.
– Za to lubisz zawsze stawiać na swoim. Mogłam to przewidzieć.
– Mogłaś – zgodził się. – Ale nie przewidziałaś. A tak poza tym, to jest naprawdę świetne.
Wolała odstawić szklankę z winem, zanim ulegnie pokusie rzucenia mu nią w twarz.
– Powinno takie być. Nie wątpię, że zatrudniasz tylko najlepszych.
– Ciekawe, dlaczego mam wrażenie, że to nie było pochlebne? – Przymknął jedno oko i oglądał swoją szklaneczkę pod światło.
– Bo nie było – odcięła się. Postawił szklankę na stole.
– Dobra, Bronwen – warknął, przestając wreszcie udawać obojętność. – Skończmy z tym. Mam dość tego, że traktujesz mnie jak najgorszego wroga. O ile sobie przypominam, nigdy nie wyrządziłem ci najmniejszej krzywdy.
– Mnie nie.
Patrzyła na jego przymrużone oczy i zaciśnięte usta. Z trudem ukryła lekki dreszcz, jaki ją przeszedł.
– A komu, jeśli mogę wiedzieć? – spytał niebezpiecznie niskim głosem.
Bronwen zacisnęła w dłoni serwetkę, jednak rozumiała, że przecież sama to zaczęła.
– Jenny Price – powiedziała w końcu.
– Jenny Price? – W tym momencie Slade przypominał jej orła, który lada moment ma spaść na swoją zdobycz. – Co Jenny Price ma wspólnego z tobą? I co ja mam do tego?
Bronwen nie wierzyła własnym uszom.
– Jak możesz o to pytać? – wbrew sobie podniosła głos.
– Właśnie, dobre pytanie, też mam ochotę je zadać. Nie ufasz mi, traktujesz mnie, jak jakiegoś potwora, a gdy chcę się dowiedzieć, czemu, ty wtedy mówisz „Jenny Price”.
– Dobrze – odezwała się zimno i dobitnie. – Jeśli chcesz, żeby zostało to powiedziane głośno, to śpieszę ci przypomnieć, że zaszła z tobą w ciążę, chociaż była zaręczona z Brice’em Barkerem. Załamała się i wyznała mu prawdę, a on wtedy zagroził, że cię zabije. Zwiewałeś z miasta tak szybko, że tylko się za tobą kurzyło. Dlatego nie mam najmniejszego powodu, żeby ci ufać. Nie chcę skończyć tak, jak biedna Jenny.
Bronwen wpatrywała się w pusty talerz i przypominała sobie, jak w osadzie dowiedziano się, że Slade. umknął przed słusznym gniewem Brice’a Barkera. Niedługo potem zadzwonił Michael.
Przebywali we dwóch w Londynie i właśnie stamtąd jej brat raczył poinformować rodzinę, że już nie wrócą do Pontglas.
– A dokąd jedziecie? – spytała płaczliwym tonem matka.
– Do Kanady.
Bronwen do tej pory pamiętała wyraz jej twarzy, gdy usłyszała odpowiedź syna. Nigdy też nie zapomniała rozpaczy Jenny, trwającej jeszcze przez wiele miesięcy...
Ostry głos Slade’a brutalnie wdarł się w jej wspomnienia.
– Ciekawe, skąd wzięłaś tę interesującą historyjkę? I dlaczego sądzisz, że miałabyś się znaleźć w sytuacji Jenny?
Spojrzała na niego. Jego twarz o napiętych rysach wyglądała jak maska. Zbladł, jednak ta bladość wynikała z ledwo hamowanego gniewu.
– Nie pamiętam, od kogo to słyszałam – wyznała, nerwowo mnąc pod stołem serwetkę. – Brice nigdy o tym nie wspominał, a nikt nie odważył się go pytać, żeby nie oberwać. Ale i tak wszyscy o tym mówili, a on i Jenny nigdy nie zaprzeczyli tym pogłoskom. W końcu ożenił się z nią i dał dziecku swoje nazwisko – wygładziła serwetkę na kolanach. – Myślę, że mimo wszystko byli szczęśliwi, aż do jego śmierci. Zginął w kopalni dwa lata temu.
– Ach, tak – wyraz twarzy Slade’a nie zmienił się ani na jotę. – A to dziecko... to chłopiec czy dziewczynka?
Bronwen nawet nie próbowała ukryć potępienia.
– Do tego stopnia miałeś to w nosie, że nawet się nie dowiedziałeś? Bobby jest już dużym chłopcem, za kilka miesięcy skończy osiem lat.
– Ach, tak – powtórzył. Wstał i podszedł do okna. Blask słońca rozświetlił jego złociste włosy. – To dlatego... – przerwał na moment. – Nie odpowiedziałaś jeszcze na moje drugie pytanie. Czemu się boisz, że skończysz jak Jenny?
– Ja... Właściwie nie miałam tego na myśli.
– Naprawdę? To ciekawe. Sądzisz, że się poprawiłem? A może uważasz, że w łóżku wolę inne kobiety... nie takie, jak ty?
– Ani jedno, ani drugie – zająknęła się. Gdyby tylko mogła znajdować się teraz gdziekolwiek indziej, wszystko byłoby lepsze od tej jaskini lwa!
Slade odwrócił się do niej. Jego wysoka sylwetka rysowała się wyraźnie na tle nieba.
– Odpowiedź jest w takim razie tylko jedna. Nie ufasz samej sobie. Nie wierzysz, że mogłabyś mi się oprzeć. W takim razie przede mną szczęśliwa noc – postąpił krok w jej kierunku, a w niebieskich oczach zamigotał złośliwy błysk.
– Co robisz?! – krzyknęła i zacisnęła palce na kancie stołu. – Slade, nie możesz...
– Owszem, mogę – odparł spokojnie.
– Nie możesz. Obiecałeś.
Roześmiał się tak, że Bronwen aż zadrżała.
– Chyba nie sądzisz, że facet, który uwiódł biedną Jenny, ma zwyczaj dotrzymywać obietnic?
Nagle przestała się bać i poczuła gniew. Jak on śmie drwić z kogoś, komu niemal zrujnował życie? Jednak nie miała po co zwracać mu na to uwagi. Pokazał aż nadto wyraźnie, że wyrzuty sumienia są mu najzupełniej obce. Na szczęście istniał sposób, w jaki można było położyć kres tej scenie.
– Owszem, oczekuję, że tym razem dotrzymasz słowa. Gdybyś o tym zapomniał, to przypominam, że jestem siostrą Michaela.
– Ach, tak, Michael. Nie, nie zapomniałem. – Chłód i okrucieństwo zniknęły z jego głosu, który był teraz lekko zdławiony. – Kochasz go, prawda?
– Oczywiście – powiedziała niecierpliwie. – Przecież to mój brat.
– W takim razie, jeśli chcesz się jeszcze raz dzisiaj z nim zobaczyć, lepiej się zbierajmy – jego ton znów brzmiał neutralnie, prawie obojętnie. – Aha, jedno musimy ustalić. Ponieważ tak długo, jak zostaniesz w Vancouver, będziesz mieszkać ze mną...
– Nie! Przeprowadzę się do Michaela, kiedy tylko da mi adres. – Bronwen miała nadzieję, że nie wygląda na tak wystraszoną, jaką była w rzeczywistości.
– To nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie.
– Oczywiście, że jest...
– Nie kłóć się ze mną. Nie po to zabrałem cię z deszczu, żebyś się pchała pod rynnę. Uwierz mi na słowo, że nie powinnaś tam mieszkać.
Ku swojemu największemu zdziwieniu, Bronwen poczuła, że mu wierzy. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że Slade nie kłamie. Zresztą, rzeczywiście było wysoce prawdopodobne, że Michael wynajął sobie takie mieszkanie, którego nie mógłby pokazać swojej siostrze.
– Dobrze – powiedziała z godnością, przynajmniej miała nadzieję, że tak to zabrzmiało. – Co więc mamy w związku z tym ustalić?
– Nie zamierzam dzielić domu z sekutnicą, która przy każdej okazji krytykuje mój styl życia, charakter, zasady moralne... Której wszystko się we mnie nie podoba, może z wyjątkiem gustu przy urządzaniu wnętrz.
Nie tylko gust jest w porządku, pomyślała, gdy stanął przed nią. Żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie krytykowałaby tak wspaniałego ciała...
Slade ujął Bronwen mocno za ramiona, pochylił się i spojrzał jej prosto w twarz.
– Jak już powiedziałem, nie zamierzam tego znosić. Możesz myśleć o mnie, co ci się tylko podoba, jesteśmy w wolnym kraju. Jednak tak długo, jak długo tu zostaniesz, masz się powstrzymać od wytykania mi przeszłości i zachowywać się wobec mnie przyzwoicie.
– A może raczej służalczo? – spytała ze słodyczą. Silniej zacisnął palce na jej ramionach, a w jego głosie zabrzmiało ostrzeżenie.
– Proszę, nie przeciągaj struny. Szybko tracę cierpliwość.
– Ale się boję – prychnęła. – A co, jeśli przeciągnę strunę? Szafirowe oczy zalśniły niebezpiecznie.
– Naprawdę chcesz wiedzieć? Dobra, też mam ochotę ci to pokazać. Chodź – obrócił ją i popchnął w kierunku turkusowej kanapy.
– Hej, co ty robisz?
– Myślałem, że chciałaś się dowiedzieć. Odwróciła się gwałtownie, niemal wpadając na jego szeroką pierś.
– Och, skończ wreszcie z tymi prymitywnymi wygłupami! Jeśli sądzisz, że pozwolę ci się ze mną kochać...
– Nie sądzę. Istnieją inne sposoby, żeby rozładować męską frustrację. I żeby zdenerwować kobietę.
– Jeśli chodzi o denerwowanie kogoś, to jesteś w tym bezkonkurencyjny.
– Wątpię. Ktoś jest w tym lepszy – ujął jej drobną twarz w dłonie. – A teraz, moja marcheweczko, przestańmy się kłócić i zawrzyjmy rozsądną umowę.
W zasadzie nie jest to zły pomysł, pomyślała ponuro. Też miała dość tej nieustannej walki. Ponadto rzeczywiście nadal mogła o nim myśleć, co tylko zechce.
– Jaką umowę? – spytała ostrożnie. Opuścił ręce.
– Zapewnię ci mieszkanie i jedzenie. W zamian oczekuję jedynie jakiegoś cywilizowanego zachowania. Przestań ostrzyć na mnie swoje ząbki i pazurki, bo nie jestem kawałkiem drewna i nie lubię tego.
To prawda, nie była dla niego zbyt miła. Osiem lat temu skrzywdził kilka osób, jednak dzisiaj starał się jej pomóc. W dodatku cały czas pozostał lojalny w stosunku do Michaela, którego przecież czasami było tak trudno znieść.
– Zgadzam się – powiedziała w końcu.
Ponieważ Slade nie odpowiedział, wyciągnęła do niego rękę. Uścisnął ją.
– Znam lepszy sposób na przypieczętowanie zgody – powiedział miękko, a jego oczy przybrały dziwny wyraz. Wyglądał, jakby coś sprawiało mu ból.
– Co masz na myśli? – spytała niepewnie.
– To. – Zanim zdążyła się zorientować, przyciągnął ją do siebie i lekko przesunął ustami po jej wargach.
Zamarła na moment, oszołomiona przede wszystkim pozytywną reakcją własnego ciała na ten tak krótki pocałunek, który nawet nie wiadomo, czy był naprawdę pocałunkiem.
– Czy to nie lepsze, niż podanie ręki? – spytał prowokacyjnie.
– Nie. Tak. Ja... To ma się więcej nie powtórzyć – powiedziała nieswoim głosem.
– Skoro sobie tego życzysz... Obiecuję, że cię więcej nie dotknę. Chodź, musimy iść do Michaela.
W szpitalu zabawili niedługo, gdyż okazało się, że Michael, prawdopodobnie zmęczony nieustannym flirtowaniem, prawie już zasypia. Nie pozostało im nic innego, jak tylko obiecać, że przyjdą następnego dnia i zostawić go samego.
– Myślę, że możesz się o niego nie martwić – zauważył Slade, gdy jechali windą. – Wychodzi z tego błyskawicznie.
– Aha – westchnęła. – I robi przy tym oko do każdej ślicznotki, jaka się pojawi. Tak bym chciała, żeby znalazł sobie jakąś odpowiednią dziewczynę i wreszcie się ustatkował.
– Jest o rok młodszy ode mnie – zadumał się Slade.
– Czy sądzisz, że ja też powinienem się ustatkować? Przy pomocy jakiejś wyjątkowo odpowiedniej młodej damy?
Zignorowała prowokacyjny błysk w jego oczach.
– Na szczęście nie jestem odpowiedzialna za ciebie – odparła, sznurując usta. Ponieważ nie zareagował na jej słowa, nie mogła się powstrzymać od dodania: – Ale kobietę, która zrobiłaby z tobą porządek, darzyłabym ogromnym podziwem.
Winda zjechała na parter i Slade ujął Bronwen pod ramię.
– Uważasz, że trzeba zrobić ze mną porządek?
– Owszem, ale obawiam się, że to niewykonalne zada – , nie – potrząsnęła głową, a rude loki miękko musnęły jego ramię.
Slade popatrzył na nią z wyrazem twarzy, który wprawiłby Bronwen w zdumienie, gdyby teraz na niego spojrzała.
– Nie byłbym tego taki pewien. Nigdy nic nie wiadomo. Może w rękach właściwej kobiety stałbym się miękki jak wosk?
– Zgadza się, byłbyś w jej rękach. Ale daję głowę, że na pewno nie stałbyś się wtedy miękki jak wosk.
Usłyszała stłumiony śmiech i zorientowała się, co powiedziała. Na szczęście zapadł już zmierzch i Siądę nie mógł dojrzeć koloru jej policzków. W dodatku ta myśl była taka kusząca... Czuć pod rękoma jego muskularne ciało, przesunąć dłońmi po szerokim torsie, a potem w dół po plecach...
Wsiadła do samochodu i postarała się przywołać do porządku niesforne myśli. Pożądać Slade’a było równie bezpiecznie, jak bawić się z grzechotnikiem, Jenny Price drogo zapłaciła za tę wiedzę.
Pół godziny później w apartamencie na szczycie wieżowca Bronwen znalazła się sam na sam z tym niebezpiecznym mężczyzną, który w dodatku rozpiął koszulę i zdjąwszy ją, rzucił niedbale na krzesło.
– Co ty robisz? – Próbowała panować nad głosem, a przede wszystkim nie spoglądać na kusząco nagi tors Slade’a.
– A jak myślisz?
– Wygląda... jakbyś się rozbierał.
– Tylko częściowo. Mamy bardzo ciepłą noc. – Jego dłonie powędrowały w kierunku paska od spodni.
– Slade! – krzyknęła, tym razem rezygnując z wszelkich niedomówień. – Nie możesz zdjąć spodni. To jest, to jest...
– Zachowanie niegodne dżentelmena. Chyba że zamierza kogoś uwieść – dopowiedział gładko. – Nie obawiaj się. Rzadko poddaję się pokusie. Chciałem jedynie zobaczyć wyraz oburzenia w tych wielkich szarych oczach. Uwielbiam to. Ta przyjemność wynagradza mi z nawiązką wszelkie przykrości – uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z siebie.
Bronwen zupełnie nie wiedziała, czy ma się roześmiać, czy obrazić, czy może raczej rzucić w niego pierwszą lepszą poduszką. W końcu bez słowa usiadła na kanapie. Slade błyskawicznie usiadł obok i niedbale położył rękę na oparciu. Odniosła wrażenie, że dotyka palcami jej włosów. Znów poczuła słaby zapach wody kolońskiej i rozgrzanej, złocistej skóry. Zastanowiła się, jak sobie poradzi przez resztę wieczoru. W sumie miała mało doświadczenia, jeśli chodzi o mężczyzn. Oczywiście, spotykała się z różnymi chłopcami, jednak od paru lat prowadzenie sklepu zostawiało jej na to niewiele czasu. Ponadto zawód, jaki sprawił jej Lloyd Morgan, spowodował, że nie miała zamiaru dać się tak zranić po raz drugi. Nie angażowała się więc w żadne poważniejsze związki.
Lloyd. Nie wolno jej o nim zapominać. Zbyt łatwo jest nie pamiętać, że rzeczy nie zawsze są takie, na jakie wyglądają. A czasami są właśnie dokładnie takie, na jakie wyglądają.
Slade obserwował zmarszczkę przecinającą jej czoło. Zastanawiał się, co też ten zwariowany, wyraźnie rozdrażniony rudzielec knuje. Pewnie myśli, jak by mu dokuczyć. Nieźle byłoby móc czytać w myślach tej dziewczyny. Z uśmiechem położył dłoń na jej ramieniu.
Bronwen nie zwróciła na to uwagi. Z bólem myślała o Lloydzie, który zamiast zostać z nią na stałe, jak wyobrażała to sobie w marzeniach, zniknął nagle z miasta, i to wywołując potworny skandal. Okazało się, że był związany nie z jedną, lecz aż z trzema dziewczynami, a ponadto w jego biurze zginęła spora suma.
– O czym myślisz? – Slade łagodnie przerwał rozmyślania Bronwen.
Zawahała się. Przecież i tak wszyscy wiedzieli o tym fatalnym zauroczeniu.
– O Lloydzie Morganie.
– Coś takiego! – Była to ostatnia rzecz, jakiej Slade się spodziewał. – Nie powiesz mi chyba, że ciągle...
– Och, nie – zaprzeczyła szybko i w końcu spojrzała na niego. – Uważam po prostu, że lepiej o tym nie zapominać.
– Dlaczego? Wiem, że się w nim durzyłaś, ale to był obrzydliwy złodziejaszek, który w dodatku bez pamięci uganiał się za spódniczkami.
– I kto to mówi? Dobrze, zgadza się, ale nie o to chodzi.
– A o co? – spytał niecierpliwie.
– Po prostu należy pamiętać, że lepiej nie oddawać serca bez zastanowienia, bo można się bardzo boleśnie oszukać – tkwiło w tym niedwuznaczne oskarżenie.
– Zwłaszcza komuś, kogo się nie zna – dodał ponuro.
– Byłam młoda i głupia.
– I zadziwiająco niedoświadczona, jak na swój wiek – odezwał się tonem, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszała.
– Dlatego wszyscy się śmiali. Wiedzieli, że Lloyd to straszny podrywacz.
– Nie wszyscy się śmiali.
– To prawda. Na pewno nie moi rodzice. I ty też nie – dodała zaskoczona. Dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Dziwne. Slade miał przecież wtedy zwyczaj śmiać się ze wszystkiego i wszystkich.
– Nie uważałem tego za zabawne. Tak samo, jak nie uważam, że powinnaś przez resztę życia unikać bliskich związków z facetami, tylko dlatego, że ktoś mógłby cię znowu skrzywdzić.
– Po prostu stałam się ostrożna. Zresztą, na razie nie mam na to czasu. A w dodatku liczba interesujących mężczyzn nie zwiększyła się w Pontglas od czasu, gdy wyjechałeś. Wręcz przeciwnie.
– Hmm, rozumiem, że nie mam się co łudzić, iż było to coś więcej, niż zwykłe stwierdzenie faktu?
Roześmiał się. Usłyszała w tym śmiechu coś niepokojącego, chciała się odsunąć, ale nie zdążyła. W ułamku sekundy znalazła się w jego ramionach. Próbowała zaprotestować, ale nagle jej usta zostały zamknięte pocałunkiem, lecz nie tak delikatnym i nierealnym jak poprzednio. Tym razem Slade całował ją gwałtownie, z pasją, wyglądało to tak, jakby drapieżnik wreszcie dopadł swoją ofiarę...
Jednak czy aby na pewno jest się ofiarą, gdy nie ma się nic przeciw napaści? Bronwen wiedziała, że powinna go odepchnąć, ale nie mogła tego zrobić. Nikt nigdy nie całował jej w laki sposób. Ogarnął ją płomień pożądania, tak potężny, jak jedynie Slade był w stanie wzniecić.
Gdy w końcu wypuścił ją z objęć, opadła ciężko na oparcie kanapy i spojrzała na niego. Pomyślała, że pewnie takim wzrokiem patrzy na jastrzębia królik, ogarnięty mrożącym krew w żyłach strachem. Z tym, że ona wciąż jeszcze płonęła z pożądania. Nie jestem żadnym królikiem, pomyślała, odzyskując panowanie nad sobą, i wyprostowała się.
– Dlaczego to zrobiłeś? – Było jej strasznie gorąco. Miała ogromną ochotę zdjąć sweter.
– Nie podobało ci się?
Spojrzała na niego. Wiedział, że jej się podobało, więc nie było sensu kłamać.
– Owszem, było miło – powiedziała z wymuszonym uśmieszkiem. – Jednak podobno nic nie chciałeś w zamian zamieszkanie...
– To prawda, ale kiedy powiedziałaś, że mój wyjazd przerzedził szeregi kawalerów w Pontglas, musiałem to choć częściowo naprawić – zrobił skromną minę. – Czy naprawdę uważasz, że jestem dobrą partią?
– Och! Ze wszystkich najbardziej aroganckich, zarozumiałych, protekcjonalnych...
– Łajdaków? – podpowiedział.
– Miałam powiedzieć „kanalii” albo „szczurów”. – Wstała gwałtownie.
– A ty dokąd się wybierasz?
– Do łóżka.
– O, kobieta, jaką lubię – podniósł się również.
– Nie pójdziesz ze mną – zaprotestowała gorąco i cofnęła się. – Obiecałeś...
– Och, już przerabialiśmy tę lekcję o obiecankach. Kanalie nie dotrzymują obietnic. – W oczach Slade’a błysnęło coś, jakby chęć zemsty. Objął Bronwen mocno, zanim zdołała uciec.
Tym razem szarpnęła się bez wahania.
– Slade, puść mnie – zażądała.
– O, nie. Kanalie tak nie postępują. – Ignorując jej daremne próby oswobodzenia, wziął ją na ręce, kopnięciem otworzył drzwi i zaniósł do sypialni.
Gwałtownie położył Bronwen na łóżku i jedną dłonią przycisnął jej szczupłe ręce do pościeli. Przez chwilę jeszcze szamotała się z nim i próbowała wyrwać, jednak bezskutecznie. W końcu zaczęła krzyczeć.
Slade pochylił się nad nią.
– Nadal jestem kanalią?
Z niedowierzaniem patrzyła na jego szeroki, przekorny uśmiech. Aż osłabła z ulgi. Jednak nie tylko ulgę poczuła w tym momencie, lecz również pewne rozczarowanie. Szybko stłumiła w sobie to uczucie.
– Tak się tylko ze mną droczysz, prawda? – wykrztusiła. Jej serce wciąż biło jak szalone.
– Nie. Zgodnie z obietnicą musiałem cię ukarać za złamanie naszej umowy. Przecież przyrzekłaś, że będziesz się zachowywać przyzwoicie i unikać obelżywych słów. – Uwolnił jej ręce i usiadł obok na łóżku.
Bronwen spojrzała na jego szeroki tors. Jeśli Slade nadal zamierza tak tu siedzieć, półnagi i diabelnie seksowny, to lada moment kara, o jakiej mówił, wyda się jej wynagrodzeniem, a wtedy zrobi wszystko, by tę nagrodę dostać. Oczywiście później będzie tego gorzko żałować.
– Pytałem cię o coś. Nadal jestem kanalią? Nadal jestem szczurem? – Położył dłoń na jej biodrze.
Popatrzyła w niebieskie oczy, ciekawa, co by się stało, gdyby odpowiedziała twierdząco.
– Nie – odezwała się po chwili. – Teraz przypominasz mi raczej wilka. Ale ty też złamałeś umowę...
– Już lepiej, ale jeszcze nie dość potulnie. Próbuj dalej.
– Nic z tego! I tak jesteś tak zadowolony z siebie, że mało nie pękniesz.
– Niczego się nie nauczyłaś? – mruknął i znów sięgnął do jej rąk.
Nagle poczuła strach. Nie bała się jego, lecz siebie, swoich pragnień. Był blisko, zbyt blisko. Czytała kiedyś o dotyku, który parzy, lecz uważała to za literacki wymysł. Teraz na własnej skórze doświadczała tego uczucia. Jej ciało płonęło pod jego palcami. Zupełnie nie potrafiła zapanować nad swoimi reakcjami. Instynktownie wiedziała, że nie powinna się go obawiać, gdyż nigdy by jej rozmyślnie nie skrzywdził. Wystarczyłoby jednak, żeby wyciągnęła dłoń i dotknę ja złocistych włosów...
Nie dotknęła jego włosów. Zamiast tego położyła dłoń na szerokim torsie.
Oczy Slade’a zwęziły się błyskawicznie. Syknął i gwałtownym ruchem odsunął jej rękę.
– Ja... O co chodzi? – zająknęła się Bronwen, zmieszana i niepewna.
Wstał szybko.
– Pozostałaś małą niewinną panienką, prawda? – warknął, patrząc na nią z góry z irytacją i niedowierzaniem.
Wtuliła głowę w poduszkę, żeby nie widzieć jego pogardliwie skrzywionych ust. Nie odpowiedziała. Wcale nie była taka niewinna i doskonale wiedziała, jak odczytać to, co się między nimi dzieje. Ona go nie lubiła, a on uważał ją za głupią i naiwną, jednak oboje wpadli w pułapkę zastawioną przez pożądanie i namiętność. A może Slade wcale w nią nie wpadł? Nigdy nie było wiadomo, co tak naprawdę myślał.
Przez chwilę panowało milczenie. Nagle Bronwen poczuła delikatny dotyk dłoni, która odgarnęła jej włosy z policzka.
– Dobranoc, siostro Michaela – jego głos brzmiał jakby nieco chrapliwie. – Śpij dobrze. Duży zły wilk jeszcze cię nie ugryzł.
– Wystarczy mu tylko dać możliwość – odcięła się, z uporem nie patrząc na niego, tylko na kremową ścianę.
– Nie igraj z ogniem – ostrzegł i cicho zamknął za sobą drzwi.
Kanalia. Jednak miała rację.
Rozdrażniona i wściekła wstała z łóżka i wywróciła całą walizkę do góry nogami w poszukiwaniu nocnej koszuli. Przebrała się i wsunęła pod kołdrę. Luksusowa, jedwabna pościel jeszcze zwiększyła jej irytację. No tak, Slade miał w ręku najlepsze karty, cała przewaga była po jego stronie, we wszystkim udawało mu się lepiej niż jej. Przypomniała sobie jednak, że przecież najważniejsze jest dobro Michaela. Muszą więc jakoś się dogadać i uda im się to, o ile ona powstrzyma swój język, a Slade swoje ręce. Problem w tym, że wcale ich nie trzymał z daleka od niej. Już miała zasnąć, gdy jakiś wewnętrzny głos szepnął jej, że przecież nie była dotykowi tych silnych rąk aż tak bardzo przeciwna...
Odwróciła się gniewnie na bok i przestała o tym myśleć.
– Dobra, leniuchu – jakiś głos z trudem przebijał się do jej świadomości. – Pozwoliłem ci odespać zaległości, ale dość już tego. Wstawaj.
– Mnim... Zaległości? – spytała półprzytomnie.
– Nieważne. Wyskakuj z łóżka – rozkazał głos. Wreszcie dotarło do niej, gdzie jest. W łóżku Slade’a.
Na szczęście sama.
– Nadal jestem zmęczona – mruknęła, mając nadzieję, że zostawi ją w spokoju.
– Z pewnością. Ale najlepszy sposób, żeby uporać się ze zmianą czasu, to stawić jej czoło. Tu, w Vancouver, jest już dziesiąta rano.
– To dlaczego nie jesteś w pracy? – spytała.
– Ku twojemu niechybnemu niezadowoleniu dałem sobie wolne.
Rozbudziła się już zupełnie. Rzeczywiście, nie ma sensu dłużej marnować czasu w łóżku.
– Wstanę, jeśli raczysz opuścić pokój.
Jednak nie było tak łatwo pozbyć się Slade’a, zwłaszcza że Bronwen znajdowała się w gorszej sytuacji. Leżała w łóżku w nocnej bieliźnie, a on stał nad nią w eleganckiej koszuli i beżowych spodniach. Ten kosztowny strój zirytował ją nieco, ale musiała przyznać, że było mu w nim do twarzy. Zresztą, w swetrze i spłowiałych dżinsach wyglądałby równie pociągająco.
– Nie wiem, czy raczę – otaksował wzrokiem rysującą się pod kołdrą szczupłą sylwetkę. – Mam ochotę zobaczyć resztę. W tej koszuli przypominasz moją prababkę. Przynajmniej twoja górna połowa.
– Wygląd dolnej połowy pozostawię twojej chorej wyobraźni.
– No, dobra. Słuchaj, ponieważ mamy cały dzień przed sobą, proponuję, żebyśmy go spędzili na zakupach. Trzeba ci skompletować jakąś garderobę.
– Nie ma mowy – usiadła gwałtownie. – Już ją mam.
– Tweedowa spódnica, którą miałaś wczoraj na sobie, nie jest raczej odpowiednia w maju. A twoja koszula nocna nadaje się wyłącznie do muzeum. Ciekawe, co jeszcze przywiozłaś? – Nie czekając na odpowiedź, przejrzał jej schludne i praktyczne ubrania.
– Tak, jak myślałem – podsumował. – Nic się nie nadaje.
– Wszystko się nadaje – spojrzała na niego z wściekłością.
Elegancki i seksowny, wyglądał jak bogaty hrabia, zamierzający obsypać prezentami swoją kochankę. Ponieważ nadal z dezaprobatą wpatrywał się w jej ubrania, powiedziała bez zastanowienia:
– Może masz zwyczaj stroić swoje kobiety niczym lalki, ale ja nie jestem jedną z twoich kobiet...
– I z pewnością nie jesteś laleczką – dokończył za nią.
– Nie obawiaj się, odpowiednie ubrania na pewno nie zrobią z ciebie lalki. Tak samo, jak nie zrobią z ciebie mojej kobiety. – Oparł się o drzwi i patrzył na nią uważnie, gdy leżała z kołdrą podciągniętą pod samą brodę.
Nagle oczami wyobraźni zobaczyła Jenny, leżącą w takiej samej pozycji i młodszego o osiem lat Slade’a, spoglądającego na nią z góry. Zrobiło jej się gorąco. Poczuła lęk, że jej ciało może mimowolnie wysłać jakiś zdradziecki sygnał. Musiała temu zapobiec.
– Wyjdź – powiedziała gniewnie. – Nie chcę twoich prezentów i nie chcę być twoją kobietą.
– Tego możesz się nie obawiać – stwierdził lodowato i podszedł do łóżka. – Przestań mnie obrażać i wstawaj – rozkazał władczo.
Gdy nie odpowiedziała, zerwał z niej kołdrę, chwycił za rękę i postawił na nogi.
– Tak właśnie przypuszczałem – przyglądał się długiej bawełnianej koszuli z malutkim koronkowym kołnierzykiem. – Czy do kompletu jest jeszcze pas cnoty?
– A żebyś wiedział – odcięła się. – Czy zawsze tak traktujesz swoich gości? Wyciągasz ich z łóżka, krytykujesz ubrania...
– Zdarza mi się krytykować ubrania – przerwał z kpiącym uśmiechem. – Ale przyznaję, że po raz pierwszy miałem okazję wyciągnąć mojego gościa z łóżka.
– Rozumiem, że zazwyczaj wciągasz do niego... Myślę o gościach płci żeńskiej.
– Od czasu do czasu. Ale tylko wtedy, gdy mają na to ochotę – szafirowe oczy błysnęły. – A ty, Bronwen, masz ochotę? Możemy odłożyć zakupy na później... – Tak szybko i lekko przesunął dłonią po jej pośladkach, że nie była pewna, czy rzeczywiście ich dotknął.
– Nie mam – odparła, wiedząc, że gdyby zrobił to ponownie, pozwoliłaby mu się zaciągnąć nawet na sam koniec świata, nie tylko do łóżka. Cofnęła się pośpiesznie. – Chcę, żebyś wyszedł. Natychmiast. – Gdy nawet nie drgnął, zacisnęła zęby i dodała: – Proszę.
Z nieodgadnionym wyrazem twarzy skinął głową.
– Ponieważ mnie tak ładnie prosisz... Dobrze, siostro Michaela, wygrałaś. Przynajmniej na chwilę. I pośpiesz się, śniadanie czeka.
Dopiero gdy wyszedł, Bronwen zauważyła stojącą obok łóżka tacę z dzbankiem kawy, mlekiem, cukiernicą i filiżanką. Zamrugała oczami. A jednak wziął pod uwagę jej zmęczenie. Co za przedziwny, pełen sprzeczności człowiek!
Napiła się i ponuro popatrzyła na przywiezione z Pontglas ubrania. Nawet ulubiona bladozielona sukienka ze złotymi guzikami wydawała jej się po uwagach Slade’a jakaś wyblakła.
– Dzień dobry – powiedział uprzejmie na widok Bronwen, odrywając się od papierów, które przeglądał.
– Chyba się już dziś widzieliśmy?
– Ponieważ za pierwszym razem nie byłaś zbyt zadowolona z mojego towarzystwa, postanowiłem zacząć jeszcze raz – przyglądał się uważnie zielonej sukience.
Bronwen zesztywniała, ale Slade nie wygłosił żadnego komentarza. Skinął głową w stronę kuchni.
– Zrobiłem naleśniki. Poczęstuj się – powiedział, i wrócił do czytania.
Na talerzu rzeczywiście znalazła trzy niedbale rzucone, kompletnie już zimne naleśniki. Uśmiechnęła się, gdy zauważyła otwarte pudełko po gotowym cieście naleśnikowym w proszku oraz stertę brudnych naczyń w zlewie. Slade nie kłamał, naprawdę nie lubił gotować. Z podgrzanymi naleśnikami usiadła przy stole.
– Dziękuję – powiedziała, próbując przywrócić między nimi dobre stosunki. – Za przygotowanie mi kawy i... i śniadania.
– Które, jak widzę, nie wywarło na tobie specjalnego wrażenia. To dobrze, bo nie mam zwyczaju tego robić. Za to ty możesz mi jutro usmażyć jajecznicę na bekonie. Z frytkami.
– Tego z kolei ja nie mam zwyczaju robić, – No, to musisz zacząć się przyzwyczajać – odwrócił kolejną stronę.
– Slade, nie wiem, po co mnie tu ściągnąłeś, ale jeśli po to, żeby mieć bezpłatną służącą, to ci się nie udało.
Powoli odłożył papiery.
– A wiesz, to mi nie przyszło do głowy – powiedział z udawanym zaskoczeniem. – Ale rzeczywiście, skoro już tu jesteś... – spoważniał. – Sprowadziłem cię tutaj, ponieważ byłem to winien siostrze Michaela, uroczej dziewczynie, której słodki uśmiech potrafił kiedyś wynagrodzić mi wszelkie kłopoty. Jednak teraz widzę, że tamtej cudownej osoby już nie ma – spojrzał na nią jakoś dziwnie. – W każdym razie, ponieważ mam masę pracy, nie widzę powodu, dla którego nie miałabyś mi trochę pomóc w różnych domowych zajęciach. Czy naprawdę proszę o tak wiele?
Oczywiście, że nie, tylko trzeba to uprzejmie powiedzieć, pomyślała. Slade miał wyjątkowy talent do budzenia w niej oporu przeciw wszystkiemu, co proponował. Waśnie dlatego, że nie proponował, tylko żądał!
– Dobrze, tym razem ty wygrałeś. Zrobię ci jutro śniadanie.
– Wiedziałem, że zrobisz – odpowiedział i spokojnie wrócił do lektury.
Zastanowiła się, czy dodawanie arszeniku do jedzenia jest jeszcze w modzie. No, ostatecznie może zadowolić się dosypaniem Slade’owi soli do kawy.
Nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, gdy sprzątała ze stołu i zmywała. Bronwen nie miała nic przeciw pracy, złościło ją jednak, że Slade uważał za zupełnie naturalne, iż to ona się tym zajmuje.
– Nieźle – z aprobatą pokiwał głową, gdy kuchnia lśniła, a Bronwen wycierała ręce. – Mógłbym cię zatrzymać na dłużej.
– Nie ma mowy.
– Nie bądź tego taka pewna. – Wstał od stołu z niedbałym, jakby kocim wdziękiem i Bronwen momentalnie zapragnęła dotknąć jego ciała. – A teraz, skoro już uporałaś się ze swoimi obowiązkami, możemy zrealizować nasz program na dzisiaj.
– Jaki program? – Była gotowa przeciwstawić się wszystkiemu, co zaproponuje. Jej obowiązki, też coś! Przecież to jego kuchnię sprzątała, a nie swoją.
– Zobaczysz – już stał przy drzwiach. – Dobra, weź jakiś sweter i idziemy. Zmarnowaliśmy już dosyć czasu.
Specjalnie wybrała najgorszy sweter, jaki mogła znaleźć. Jeśli Slade nalega, żeby spędziła z nim ten dzień, to proszę bardzo. Nie ma nic lepszego do roboty. Ale nie pozwoli sobie dyktować, jak ma się ubrać.
Skrzywił się, gdy wróciła v/ granatowym, porozciąganym kardiganie, ale nic nie powiedział.
– Nie zapominaj, że mamy odwiedzić mojego brata – przypomniała, gdy zjechali windą na parking.
– Nie zapomnę. Ale najpierw załatwimy to, co najważniejsze.
– Najważniejszy jest Michael.
– Może dla ciebie. Dla mnie nie.
Spojrzała na niego, zdziwiona szorstkim tonem. Co go znowu ugryzło? Byli z Michaelem przyjaciółmi, ale czasem Slade mówił o jej bracie w taki sposób, jakby czuł do niego jakąś głęboką urazę.
Po kilku minutach jazdy czerwony porsche zatrzymał się przed sklepem z niezwykle ekskluzywnymi ubraniami na wystawie.
– Powiedziałam ci, że nie będziesz mi kupował żadnych ciuchów – przypomniała ostrzegawczym tonem.
– Pamiętam. Przestań się powtarzać, to nudne – bezceremonialnie wyciągnął ją z samochodu.
– Slade, nie możesz...
– Mogę. Przynajmniej tyle mogę zrobić. – Jego twarz przybrała nieco pogardliwy wyraz. – To, że nie potrafiłem odpowiednio zająć się Jenny, nie oznacza, że nie zajmę się odpowiednio tobą.
Dla Bronwen te słowa zabrzmiały fałszywie. Mimo że wspaniałomyślnie zaoferował jej dach nad głową, nie zrobił nic, by się czuła dobrze i bezpiecznie. Wręcz przeciwnie. Wydawało się, że największą przyjemność sprawia mu dręczenie jej na wszelkie sposoby, robienie z niej idiotki oraz ignorowanie jej jako kobiety. Zacisnęła pięści. Świetnie! Jeszcze mu pokaże. W takim razie sprawi jej największą przyjemność wydawanie jego pieniędzy. I to w takich ilościach, żeby mu w pięty poszło. Zdecydowanym krokiem weszła do sklepu.
Rutynowy uśmiech wysokiej, eleganckiej kobiety ‘ w czerni zmienił się w niezwykle przyjazny, gdy ujrzała Slade’a.
– Slade – mruknęła przeciągle. – Kochanie, to już tyle czasu...
– Raptem dwa tygodnie – przerwał. – I, o ile dobrze pamiętam, zaistniały wtedy pewne kłopoty z twoim mężem.
Kobieta zachichotała.
– Ach, tak. Może jednak następnym razem...
– Może jednak nie – uciął Slade. – Yalerie, panna Evans potrzebuje odpowiednich ubrań.
Valerie pobieżnie otaksowała wzrokiem skromną sukienkę z Pontglas.
– Rozumiem, co masz na myśli – spojrzała na Bronwen z wyższością, jakby chciała pognębić potencjalną rywalkę.
– To musi być coś prostego, o perfekcyjnym kroju. Nic obcisłego. Nic zielonego.
– Ale ja zawsze chodzę w zielonym.
– To oczywiste – Valerie lekceważąco machnęła ręką.
– Wszystkie rudowłose upierają się przy zieleni. Ale teraz, panno Evans, włoży pani coś kremowego, najlepiej ze złotymi akcentami. Albo fiołkowego – wskazała sukienkę, o jakiej Bronwen nigdy by nawet nie marzyła, żeby ją przymierzyć, nie mówiąc już o kupowaniu.
– Ale to nie mój... – zaczęła, lecz Slade przerwał jej.
– Skoro Valerie tak mówi, to uwierz jej na słowo. Wie, co robi, jest naprawdę najlepsza.
Bez wątpienia, pytanie tylko, w czym jest najlepsza, pomyślała Bronwen, przypominając sobie wzmiankę o zazdrosnym mężu. Szare oczy dziewczyny przybrały wyraz, który zawsze ostrzegał znajomych Bronwen, że powinni mieć się na baczności.
– Świetnie, Slade – powiedziała słodko i ruszyła w stronę przymierzalni. – Jak sobie życzysz.
Ze ściągniętymi brwiami odprowadził ją wzrokiem. W tej nieoczekiwanej kapitulacji było coś niepokojącego. Pamiętał Bronwen jako słodkie, posłuszne maleństwo, jednak zmieniła się prawie nie do poznania. Nie dawała mu spokoju od chwili, gdy spotkali się na szpitalnym korytarzu. Szczerze mówiąc, sam też miał sobie sporo do zarzucenia, również nie zachowywał się odpowiednio. Bronwen jednak mogłaby trochę powściągnąć swój języczek. Z drugiej strony to właśnie jej buntowniczość spowodowała, że stała się dla Slade’a takim wyzwaniem.
W luksusowej przymierzalni Bronwen wkładała kolejne eleganckie ubrania, jakie Valerie jej proponowała, po czym nonszalancko stwierdziła, że bierze wszystko.
Jako ostatni przymierzyła doskonale skrojony kremowy kostium ze złotymi dodatkami, Valerie rzeczywiście wiedziała, co mówi. Idealnie pasował do urody Bronwen.
– Niech się pani pokaże Slade’owi. Skoro już tak panią wynagradza, niech przynajmniej rzuci okiem na to, za co płaci.
– Za nic mnie nie wynagradza – zaprzeczyła ostro Bronwen. Nie przeoczyła aluzji/
– Oczywiście – Valerie zgodziła się w taki sposób, iż nie było wątpliwości, że w to nie wierzy.
– Tak dobrze zna pani Slade’a? Przyjaźnicie się?
– Można tak powiedzieć. Slade ma wielu przyjaciół – odparła Valerie ze śmiechem. – No, niechże pani idzie. Slade ma świetny gust, jeśli chodzi o ubrania.
Ale nie zawsze, jeśli chodzi o kobiety, to chciała mi powiedzieć, pomyślała Bronwen. Nieważne. Miłosne perypetie Slade’a nic a nic jej nie obchodzą. Na razie najbardziej ją interesuje, jaką będzie miał minę, gdy zobaczy ten stos pakunków.
Przywołała na twarz chłodny uśmieszek, wyszła z przymierzalni i obróciła się na palcach przed rozciągniętym wygodnie w fotelu Slade’em.
– Co ty na to?
– Nie ruszaj się – zażądał.
Usłyszała w jego głosie jakąś dziwną nutę, która spowodowała, że bez sprzeciwu spełniła polecenie. Slade wolno przesunął wzrokiem po jej figurze.
– Pytałam, czy ci się podoba? – powtórzyła, gdy nic nie mówił.
– Tak – jego baryton brzmiał niezwykle miękko i głęboko. – Takiemu opakowaniu nie można się oprzeć. Nie mogę się doczekać, by je rozpakować.
– Niedoczekanie twoje – zaprotestowała gwałtownie, po czym z wyszukaną godnością wskazała dłonią na stos pudeł, które właśnie przyniosła Valerie. – Wybrałam jeszcze parę rzeczy w tym stylu – niecierpliwie czekała na reakcję.
Oczekiwany wybuch nie nastąpił. Brwi Slade’a uniosły się odrobinę, a po jego twarzy przemknął lekki uśmiech.
– Szybko się uczysz. To dobrze. Dziękuję, Valerie, weźmiemy to.
– Panna Evans ma figurę jak nastolatka, a nie jak kobieta – mruknęła Valerie. – Zrobiłam co mogłam, przyznasz chyba, że nieźle mi wyszło.
– Zawsze wszystko wychodzi ci świetnie i wiesz o tym – potwierdził nieco szorstko. – A figura panny Evans jest akurat w moim guście.
– Przede wszystkim jest w moim – zauważyła z irytacją Bronwen. – Czy uprzejmie moglibyście nie rozważać moich cech w taki sposób, jakbym była jakąś jałówką albo prosiakiem na wiejskim targu?
Slade popatrzył na nią uważnie i jakby z namysłem. W jego oczach lśniło rozbawienie.
– Nie, chyba jednak nie ciebie bym wybrał, gdybym szukał na targu prosiątka.
Uśmiechnął się przy tym do niej tak zabójczo, a zarazem zabawnie, że Bronwen omal nie parsknęła śmiechem. Udało jej się jednak zachować wystudiowany chłód i godność. Wyniośle potrząsnęła głową i poszła się przebrać w swoją zieloną sukienkę.
To było słodkie i naprawdę czarujące, pomyślał Slade.
Parę minut później wsiadali do samochodu, odprowadzani wzrokiem przez stojącą w drzwiach Valerie.
– Do zobaczenia, kochani. Życzę wspaniałej nocy!
– zawołała ze złośliwym uśmieszkiem i wróciła do sklepu.
– O co jej chodziło? – spytała niemądrze Bronwen.
– Dokładnie o to, o czym myślisz. Że zamierzamy spędzić upojną noc w moim królewskim łożu. Muszę przyznać, że to kusząca wizja. Spanie na kanapie niezbyt mi odpowiada.
– Taak? – spytała przez zaciśnięte zęby. – Słuchaj, mam już naprawdę dosyć. Odwieź mnie z powrotem do twojego mieszkania. Zabieram moje rzeczy i wyprowadzam się.
– Jeśli tak nalegasz, to oczywiście pojedziemy do mnie – odparł spokojnie. – Ale nigdzie się nie wyprowadzisz.
– Tylko wtedy, gdy mnie zatrzymasz siłą.
– Niewykluczone, że tak właśnie zrobię.
Przemknęło jej przez głowę, że może złapać za kierownicę i zmusić go do zatrzymania samochodu. Na ulicy panował jednak spory ruch, przecież nie będzie ryzykować życiem!
– Dlaczego? – głos Bronwen drżał wyraźnie. – Dlaczego to robisz? Nie jestem Jenny. Nie będę też twoją kolejną Valerie, jeśli właśnie w tym celu kupiłeś mi te ciuchy.
– Nie będziemy więcej rozmawiać o Jenny – powiedział tak ostro i surowo, że Bronwen niemal podskoczyła z wrażenia. – A co miało oznaczać następne zdanie? – Silna dłoń w skórzanej rękawiczce mocno zacisnęła się na kierownicy.
– To chyba oczywiste? Valerie była twoją kochanką, dopóki nie przeszkodził wam jej mąż. Nie zmieniłeś się ani trochę, prawda? – zauważyła, że rysy Slade’a stwardniały.
– Nie, nie zmieniłem się. Ale jeśli chcesz wiedzieć, to Valerie nie była dla mnie kimś, kogo określiłaś staroświeckim mianem kochanki. Łączyła nas raczej luźna znajomość. Parę tygodni temu umówiliśmy się na mieście, zresztą z jej inicjatywy. Przypadkiem natknęliśmy się na męża Valerie, o którego istnieniu nie miałem najmniejszego pojęcia – gwałtownie skręcił w prawo. – Może cię to rozczaruje, ale wolę, gdy moja przyjaciółka jest kobietą wolną.
– Tak, jak Jenny? – rzuciła zjadliwie. Nienawidziła tej jego potwornej nieczułości. Ręce na kierownicy drgnęły, porsche zboczył na środek ulicy i w ostatniej sekundzie ominęli jadący z naprzeciwka samochód.
– Nie – odpowiedział lodowato. – Nie tak, jak Jenny. Ona była naprawdę słodką dziewczyną. Wbrew twojej wspaniałej opinii o mnie, życzę Jenny jak najlepiej.
– Jak to miło z twojej strony, zwłaszcza w świetle minionych wydarzeń – nawet nie próbowała ukryć pogardy.
Oczekiwała, że Slade odpowie na atak jakąś miażdżącą repliką, jednak ku jej zdumieniu odezwał się kompletnie obojętnym tonem:
– Jeśli nie masz nic przeciw temu, porzucimy teraz ten fascynujący temat, jakim jest moje życie osobiste, które zresztą nie jest twoją sprawą, i skupimy się na urodzie Vancouver.
Tak postawi! sprawę, jakby to ona była nie w porządku, chociaż właśnie on do tego wszystkiego doprowadził. A w ogóle musi pamiętać, by przy pierwszej okazji odesłać te paczki do Valerie. Chyba upadła na głowę, że je wzięła.
W głębi duszy nurtowało ją jednak niepokojące przekonanie, że musiała upaść na głowę już w chwili, gdy Slade znowu pojawił się w jej życiu.
Przez resztę dnia Slade pokazywał jej miasto i nawet uprzejmie nie okazywał znużenia tą, dla niego zapewne nudną, czynnością.
– Myślę, że teraz chciałabyś zobaczyć wiszący most – powiedział, gdy wracali późnym popołudniem znad ogromnej tamy Capilano Dam.
– A powinnam?
– Jeśli masz ochotę porządnie się przestraszyć, to tak. Jego protekcjonalny ton zirytował ją.
– Nie mam lęku wysokości – zapewniła. Gdy spojrzał na nią z niedowierzaniem, dodała ostro: – Pomyliłeś mnie z Jenny. To ona cierpiała na tę przypadłość.
Slade przystanął gwałtownie na skraju parkingu. Bronwen przestraszył wyraz jego oczu. Przez chwilę sądziła, że widzi w nich ból, ale po chwili zorientowała się, że to gniew, a raczej furia. Zacisnął pięści, a mięśnie jego szyi napięły się wyraźnie. Bronwen cofnęła się.
– Nie chciałam... – urwała, gdy bez słowa ruszył do samochodu.
Potulnie zajęła swoje miejsce, kiedy Slade gwałtownie otworzył jej drzwi. Rzut oka na jego twarz wystarczył, by zrozumiała, że milczenie będzie lepsze od jakichkolwiek przeprosin. Ale przecież nie miała za co przepraszać, zganiła w myślach samą siebie. Slade zasługiwał na tego rodzaju uwagi, po tym, co zrobił osiem lat temu. Z drugiej jednak strony obiecała mu, że zatrzyma swoje opinie dla siebie. W dodatku, w jego reakcji było coś, co zupełnie nie pasowało do tego, co o nim wiedziała. Coś tu nie grało...
Pięć minut później weszli na teren zalesionego rezerwatu.
– To kawał drogi – Bronwen objęła wzrokiem otwierający się przed nimi skalisty kanion, którego brzegi łączył wiszący na linach most.
– Nie musisz tam iść, jak nie chcesz – Slade nawet na nią nie spojrzał.
– Oczywiście, że pójdę – skierowała się ku prowadzącym w dół stopniom, nie zważając, czy Slade idzie za nią. Chwilowo mogła się obyć bez jego towarzystwa. Przystanęła dopiero na środku mostu i popatrzyła na rzekę, która z tej wysokości wyglądała jak strumyk. Zerknęła do tyłu, ale nie zauważyła nikogo. Widocznie on też ma ochotę uwolnić się od niej na trochę. Przeszła więc na drugą stronę i blisko pół godziny chodziła po lesie, potem zawróciła, nadal spacerowym krokiem. Gdy w końcu wróciła na górę, jej towarzysza tam nie było.
Nie znalazła go również w sklepie z pamiątkami. Pewnie mnie zostawił, pomyślała. Nagle perspektywa, że Slade nie chce mieć z nią więcej do czynienia, przestała być taka pociągająca.
– Gdzie byłaś, do cholery? – usłyszała gniewny głos i poczuła, że Slade gwałtownie odwraca ją twarzą do siebie. – Szukam cię wszędzie od godziny!
– Dlaczego? Spacerowałam sobie, nic mi nie było.
– Tak? A skąd miałem to wiedzieć? Zobaczyłem tylko, jak przechodzisz na drugą stronę mostu, a potem zniknęłaś mi z oczu. Czy nie zdajesz sobie sprawy, ilu już ludzi spadło z tych skał?
– Szlaki są świetnie oznakowane – przerwała. – Nie jestem kompletną idiotką.
– Ty nie. To ja jestem idiotą. Moje życie stałoby się znacznie mniej skomplikowane, gdybyś sobie skręciła tę śliczną szyjkę – wytarł czoło chusteczką.
Dopiero teraz Bronwen zauważyła niezwykłą bladość jego twarzy.
– Slade – odezwała się cicho. – Nie rozumiem.
– Oczywiście, że nie – chwycił ją za łokieć i wyprowadził ze sklepu. – Jeden raz mi wystarczył – warknął.
– O czym ty mówisz?
– O tym, że przeczytanie o twojej śmierci w gazecie zdenerwowało mnie porządnie. Wiesz, jak się czułem, gdy jechałem do szpitala, by powiedzieć o tym Michaelowi? – Ton jego głosu nadal brzmiał szorstko, jednak już znacznie mniej agresywnie niż przed chwilą.
– Ach, tak – powiedziała.
Jasne. Slade przejmował się jej bratem i swoją dramatyczną misją. Jak mogła choć przez chwilę sądzić, że to o nią martwił się do tego stopnia?
– Przykro mi, że się denerwowałeś – z trudem zdobyła się na coś w rodzaju przeprosin.
– Nie chodzi o zdenerwowanie. Po prostu jestem za ciebie odpowiedzialny, to wszystko.
Pomyślała, że odpowiada sama za siebie, ale przemilczała to.
– Dokąd jedziemy? – spytała, gdy zjeżdżali ze wzgórza ku miastu.
– Tam, dokąd się zawsze udaję, gdy moja dusza potrzebuje ukojenia – brzmiało to bardzo lirycznie, jednak zostało wypowiedziane ciągle jeszcze gorzkim tonem.
– Slade... Ja naprawdę nie miałam pojęcia, że zaniepokoi cię moja nieobecność.
– Kiedyś wynająłem się do tak zwanej pracy na wysokości – powiedział, nie patrząc na nią. – Któregoś razu kumpel spadł i zginął na miejscu.
– Och, nie wiedziałam... – szepnęła Bronwen, wstrząśnięta brakiem jakiegokolwiek uczucia w jego głosie.
– Skąd miałaś wiedzieć? Po prostu masz się ode mnie nie oddalać, jasne?
W innych okolicznościach poinformowałaby go, że nie jest psem, którego należy trzymać na smyczy. Teraz jednak nie powiedziała nic. Jakiś czas potem wysiedli z samochodu przed białym murem zwieńczonym dziwnie wygiętą osłoną. Napis nad bramą głosił, iż przybyli do chińskiego ogrodu w stylu klasycznym. Slade wprowadził zaskoczoną Bronwen na dziedziniec, wyłożony mozaiką o skomplikowanym wzorze. Nad pobliskim jeziorkiem o cudownie szmaragdowym odcieniu wznosiła się sztuczna wysepka, utworzona z wapienia, któremu nadano niezwykłe kształty.
– Dziwne – mruknęła Bronwen. – Te kamienie wyglądają jak smoki, konie, ryby... W sumie można znaleźć w nich podobieństwo do wszystkiego, co tylko można sobie wyobrazić.
– Właśnie o to chodzi – potwierdził Slade, którego rysy wyraźnie złagodniały. – Ten ogród został utworzony na wzór prywatnych klasycznych ogrodów z czasów dynastii Ming i jest jedynym tego typu poza granicami Chin.
– Jest cudowny.
Slade popatrzył na malujący się na jej twarzy zachwyt.
– Czy wiesz, że w filozofii taoistycznej wszystko jest oparte na zasadzie przeciwstawnych sił jin i jang?
– Jin i jang?
– To dwie siły, które razem tworzą całość, które budują harmonię kosmosu. Zobacz, niewzruszona skała, a obok niej kołyszący się na wietrze bambus, tu słońce, a tu cień, światło równoważone przez ciemność – położył dłoń na ramieniu Bronwen. – Mężczyzna przez kobietę. Taka jest harmonia natury. Ci starzy taoistyczni mędrcy wiedzieli, co mówią.
– Może – powiedziała, ale pomyślała przy tym, że między nią a Slade’em nie dałoby się doszukać nawet śladu tej harmonii. Popatrzyła na odbijające się w nieruchomej tafli drzewa i krzewy, wsłuchała się w cichy szmer małego wodospadu. – Tak tu spokojnie...
– Mhm. Gdy tu przychodzisz, czujesz, że twój sposób widzenia świata zmienia się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tu nie czujesz strachu ani znużenia. Tutaj twoje serce prawdziwie wypoczywa. Wszyscy tego czasem potrzebujemy.
Bronwen słuchała go zaskoczona. Zadumany, snujący refleksje Slade zupełnie nie przypominał dynamicznego i czasem bezwzględnego mężczyzny, jakim przywykła go widzieć. Bez wątpienia był to niezwykle złożony człowiek.
Gdy po długiej wizycie u Michaela powrócili do mieszkania Slade’a, Bron wen pomyślała, że być może zabrał ją do chińskiego ogrodu nie tylko po to, by ukoić rozdygotane nerwy. Co on wtedy powiedział?
Mężczyzna i kobieta, zupełne przeciwieństwa tworzące harmonijną i skończoną całość.
Po drugiej stronie pokoju Slade zaczął otwierać szampana...
– Co ty robisz?
– Zamierzam świętować dzień, który, mam nadzieję, okaże się tego godny – odparł beztroskim tonem.
– A co ma się stać powodem tego świętowania? – spytała podejrzliwie.
Już nauczyła się rozpoznawać ten szczególny wyraz jego twarzy, który dawał jej poznać, że zadała niewłaściwe pytanie.
– Słuchaj, mam dość tego> że traktujesz mnie tak, jakbym był królem Henrykiem VIII, który właśnie rozgląda się za siódmą żoną, żeby ją najpierw zaciągnąć do łóżka, a potem skrócić o głowę...
– Pomyliłeś go z cesarzem Kali gulą – przerwała. – Henryk kazał ściąć tylko dwie żony.
– Co za wyrozumiały facet! Chyba zaczynam biednemu staremu Heniowi współczuć. Te baby musiały mu nieźle zaleźć za skórę. – Podał jej kieliszek z szampanem. – Za Henia!
Bronwen aż się zakrztusiła ze śmiechu i musiała bardzo uważać, żeby nie wylać zawartości kieliszka na podłogę.
– Nie – zaprzeczyła, gdy doszła do siebie. – Za Michaela i jego szybki powrót do zdrowia.
– Hm – mruknął Slade. Ponieważ jednak przymknął oczy, Bronwen nie mogła nic z nich wyczytać. – Skoro chcesz... – W jego głosie brzmiał jakby ślad zrezygnowania.
Przyjęła z ulgą, że Slade nie dolewał im szampana, nie czynił też żadnych aluzji dotyczących spraw intymnych. Zamiast tego zrzucił buty i usiadł nad krzyżówką. Bronwen odetchnęła, jednak niemal natychmiast poczuła jakby lekkie rozczarowanie. Zganiła się za to w myślach.
Resztę wieczoru spędzili, siedząc na kanapie i przeglądając czasopisma. W pewnym momencie Bronwen zdecydowała się przerwać milczenie i poruszyć nurtujący ją temat. Wspomniała, że nie może przyjąć kupionych jej ubrań. Slade nie zareagował. Próbowała więc dalej. Po czwartej wzmiance o odesłaniu rzeczy do butiku Slade gwałtownie odłożył krzyżówkę.
– Dobra, czemu nie?
– O czym ty mówisz? – Przestraszyła się, gdy położył dłoń na jej kolanie.
– Wygląda na to, że masz ogromną ochotę odwdzięczyć mi się za te ciuchy. Nie możesz się tego doczekać.
– Co takiego? – Bronwen odsunęła się na kanapie tak daleko, jak tylko mogła i patrzyła na Slade’a szeroko otwartymi oczami. – O co ci chodzi?
– O to, że masz okropny zwyczaj roztrząsania każdego drobiazgu, w tym przypadku chodzi o kilka ubrań, których i tak nie nosisz.
Westchnęła i postanowiła wyznać prawdę.
– Pozwoliłam ci je kupić tylko dlatego, że chciałam się na tobie odegrać za to, że się ze mną nie Uczysz i wiecznie mnie do czegoś zmuszasz. Przyznaję, to było dziecinne. Nie powinnam była tego zrobić.
– Skoro jednak zrobiłaś i skoro zanudzasz mnie swoimi skrupułami, to dopiero teraz zobaczysz, do jakiego stopnia potrafię kogoś do czegoś zmusić.
– Co masz na myśli? – nerwowo odsunęła włosy z czoła. Wolałaby, żeby zabrał dłoń z jej kolana. Strasznie ją to rozpraszało.
– To, że zapłacisz mi za te ciuchy – cofnął rękę i wyciągnął się wygodnie na kanapie. – Pocałuj mnie.
Bronwen zesztywniała.
– Nie ma mowy.
– Powiedziałem, żebyś mnie pocałowała. – Slade uśmiechnął się zmysłowo. – Ale chciałabyś, prawda?
– Oczywiście, że nie.
– Na pewno? – Delikatnie przesunął bosą stopą po jej udzie.
Na chwilę Bronwen aż straciła oddech.
– Slade, przestań...
– W takim razie rób, co ci mówię.
Nie potrafiła normalnie myśleć, gdy tak przed nią leżał, szczupły, a przy tym muskularny i szalenie męski. Patrzyła na jego ciało i miała ochotę, żeby...
– Bronwen, skarbie, nie zmuszaj mnie do tego, bym ci udowodnił, jak nie bardzo potrafię liczyć się z czyimś zdaniem.
Miękki, kuszący głos spowodował, że Bronwen, nie do końca wiedząc, co robi, położyła dłoń na kolanie Slade’a.
– Tak lepiej – mruknął cicho. – Teraz przysuń się trochę bliżej...
– Powiedział pająk do muchy – szepnęła drżącym głosem.
Slade uśmiechnął się.
– Nie jestem pewien, czy podoba mi się to porównanie, ale można to tak ująć... – Znów potarł stopą jej udo.
Bronwen mimowolnie jęknęła cichutko i poddała się. Gdy pochyliła się nad nim, Slade wyciągnął ramiona i przycisnął ją mocno do siebie. Poprzez cienki jedwab koszuli mogła wyczuć bicie jego serca.
– Pocałuj mnie – powtórzył nieco chrapliwym głosem i Bronwen pocałowała go prosto w usta.
Znieruchomiał na chwilę, a potem pieszczotliwie powiódł po jej plecach dłońmi, następnie zsunął je w dół, poniżej talii.
– Och, Slade – szepnęła, podnosząc głowę. – Proszę, nie...
– Nie przestawaj – zażądał.
Wcale nie musiał jej do tego zachęcać. Tym razem, gdy dotknęła wargami ust Slade’a, odpowiedział z niepohamowaną namiętnością. Kiedy poczuła podniecający dotyk jego języka, zupełnie straciła głowę. Drżącą dłonią zaczęła niezręcznie rozpinać guziki jedwabnej koszuli...
– Niech to diabli!
Nawet nie zdążyła się zorientować, kiedy ją od siebie odepchnął. Sam też usiadł, z takim wyrazem twarzy, jakby go trafił piorun z jasnego nieba. Oparł łokcie na kolanach i objął głowę dłońmi.
– Co ty, do cholery, chciałaś zrobić? – jęknął, nie patrząc na nią.
Sama nie wiedziała, lecz cokolwiek miało to być, Slade ją do tego sprowokował i teraz nie miał prawa rzucać oskarżeń.
– Nie mam pojęcia, ale chyba przez chwilę nie byłam sobą. Mnie zresztą bardziej interesuje odpowiedź na inne pytanie. Dlaczego złamałeś obietnicę, że mnie nie dotkniesz?
– Nie dotknąłem. Zaskoczona, zakryła usta dłonią.
– Jak możesz tak kłamać?
– Nie kłamię – usiadł prosto i spojrzał na nią. – Chciałem tylko położyć kres ciągłym jękom na temat ubrań i powiedziałem, że mi za nie zapłacisz. Nie dotknąłem cię. To ty mnie dotknęłaś.
Teoretycznie to była prawda. Tylko że... która kobieta mogłaby się oprzeć urokowi Slade’a, gdy ten robił wszystko, by złamać jej opór?
– Świetnie. Udowodniłeś więc, że zawsze dostajesz to, czego chcesz. Ale nie do końca.
– Czyżby?
– Myślałam... – nerwowo zwilżyła usta. – Mam uwierzyć, że wydałeś tyle pieniędzy tylko po to, żeby dostać jedynie pocałunek?
– Jedynie... ? Ach, tak. Co za cyniczna z ciebie osóbka – musnął dłonią jej policzek i wstał. – A nie przyszło ci do głowy, że kupiłem te rzeczy po to, żebyś ładnie wyglądała i miała odpowiednie ubrania na długie, gorące lato?
– Nie – odparła zdecydowanie. – Zawsze myślisz tylko o sobie, Slade. Nie umiem zapomnieć o twoim zachowaniu się w przeszłości.
– Do cholery z moją przeszłością – odezwał się ostro.
– Co ty w ogóle o niej wiesz, ty prowincjonalna gąsko?
. Z furią chwycił ją za ramię i patrzył na nią tak, jakby chciał ją rozszarpać. Bronwen drgnęła z bólu, gdy silne palce boleśnie wpiły się w jej ciało.
Na twarzy Slade’a odbiło się nagle zmieszanie i bezradność. Zabrał rękę, mrucząc coś pod nosem, na szczęście Bronwen nie rozróżniła słów.
– Och, idź spać – rozkazał szorstko. Nawet nie drgnęła.
– No, już. Idź sobie. Mam jeszcze masę roboty. A rano nie zapomnij o jajecznicy.
– Na bekonie – dopowiedziała nieco bezmyślnie, ciągle zbyt oszołomiona, by go ostrzec, że z większą przyjemnością poda mu truciznę.
Rzeczywiście, najlepiej będzie, jak pójdzie do łóżka. Pod warunkiem, że Slade nie zamierza udać się tam również.
Popatrzyła na niego nieufnie.
– Nie – bez trudu odgadł jej myśli. – Nic ci nie grozi, jak długo nie wspomnisz o tych nieszczęsnych ciuchach.
Nic mi nie grozi, akurat, pomyślała już w sypialni. Jak można czuć się bezpiecznie, gdy w sąsiednim pokoju Slade bez wątpienia znowu coś przeciw niej knuje? A najgorsze, że ma przy tym wspólnika w jej własnym ciele. ‘
Jeśli ma być naprawdę bezpieczna, to musi znaleźć się jak najdalej od źródła zagrożenia. Nie będzie to łatwe, gdyż nie chciała opuszczać Vancouver, zanim Michael nie wyjdzie ze szpitala. Jedynym wyjściem było zniknąć z mieszkania Slade’a. Jutro. Jak tylko wyjdzie do pracy.
O szóstej rano w sąsiednim pokoju zadzwonił budzik. Bronwen postanowiła nie budzić jego podejrzeń i potulnie zrobić obiecane śniadanie. Szybko wyskoczyła z łóżka. Zbyt szybko. Slade paradował po pokoju jedynie w skąpej bieliźnie.
– Och, przepraszam – zaczerwieniła się i cofnęła do drzwi sypialni. – Chciałam zrobić śniadanie, ale...
– W takim razie nie pozwolę ci uciec – powiedział wesoło. – No, śmiało.
Nawet nie próbował się niczym osłonić, gdy Bronwen mijała go pośpiesznie, starając się patrzeć w inną stronę.
– Aż tak źle? – usłyszała za plecami kpiący głos. – Wiedziałem, że rano nie wyglądam najlepiej, ale żeby aż tak... – roześmiał się, gdy Bronwen z takim impetem postawiła patelnię na kuchence, że omal nie przygniotła sobie palca.
Coś takiego, nie wygląda najlepiej, myślała z furią. Wygląda tak apetycznie, że nic, tylko... W dodatku wie o tym i celowo pokazuje jej się w takim negliżu. To nieuczciwe!
Starała sienie zwracać na niego uwagi, dopóki nie usiadł przy stole w eleganckim szarym garniturze, wyraźnie czekając, aż zostanie obsłużony.
– Aha, nie próbuj przypadkiem stąd zniknąć, gdy tylko cię spuszczę z oka, dobrze? Znam już personel szpitalny i nie miałbym najmniejszego problemu ze znalezieniem cię... Na twoim miejscu nie robiłbym tego – ostrzegawczo podniósł rękę, gdy Bronwen chwyciła talerz z jajkami, bez wątpienia zamierzając rzucić nim w Slade’a. – Zawsze oddaję każdy cios. Nawet, gdy mnie ktoś nietypowo zaatakuje... jajecznicą.
Gdy ze złością postawiła talerz na stole, Slade roześmiał się i chwycił ją za rękę.
– Przestań się dąsać – powiedział łagodnie. – Naprawdę się o ciebie troszczę. Hotele w Vancouver nie należą do najtańszych.
– Nie jestem goła jak święty turecki – odparła sztywno.
– Nie wątpię, ale lepiej na wszelki wypadek oszczędzaj fundusze. A jeśli na przykład Michaelowi się pogorszy, to co wtedy?
Nie pomyślała o tym. Rzeczywiście, miał rację. I był teraz naprawdę miły. Mógłby już taki zostać, zamiast popisywać się swoją siłą i przewagą, a co gorsza, atrakcyjnością.
– Obiecaj, że nie sprawisz mi kłopotu i nie uciekniesz stąd – uśmiechnął się tak przekonująco, że wyleciały jej z głowy wszelkie powody, dla których miałaby stąd uciekać. – I że nie powiesz już ani słowa o tych ubraniach.
– Obiecuję.
– Dobrze – pogłaskał ją machinalnie po głowie i zajął się śniadaniem.
Szybko uciekła do kuchni.
– Cholerny facet – powiedziała głośno, gdy wreszcie zamknął za sobą drzwi.
Rzadko przeklinała, a w dodatku dziś rano Slade wcale nie był taki okropny, ale Bronwen miała zupełny mętlik w głowie. Spojrzała na zegarek, który wskazywał dopiero ósmą rano. Jeszcze za wcześnie na wizytę w szpitalu. Wzięła się więc za rozpakowywanie wczorajszych zakupów.
Wybrała błękitny kombinezon. Valerie przekonywała, że Slade będzie zachwycony. Bronwen zupełnie zapomniała, że sprawianie Slade’owi przyjemności zupełnie nie leży w jej zamiarach. Przebrała się i spojrzała w lustro. Z pewnym zdumieniem ujrzała w nim bardzo elegancką kobietę z klasą.
Nadal czuła się trochę nie w porządku. Powinna jakoś okazać Slade’owi wdzięczność za te ubrania, czy on tego chce, czy nie. Zrobi to nie tyle dla niego, co dla spokoju własnego sumienia.
Szukając jakiegoś zajęcia, zajrzała do łazienki. Mimo że w pokojach panował względny porządek, tutaj wyglądało już znacznie gorzej. W dodatku znajdująca się nad kafelkami prążkowana tapeta zaczęła się przecierać, a także odklejać pod wpływem wilgoci i w wielu miejscach zwisała smętnie.
– No, tak – mruknęła Bronwen w zamyśleniu. – Ciekawe, czy...
Godzinę później na stole w kuchni leżały rolki nowej tapety. Bronwen, zaopatrzona w ołówek, linijkę i nożyczki, zabrała się do dzieła. Gdy do oklejenia został już tylko kawałek ściany, spojrzała na zegarek. Późno. Robota nie zając, nie ucieknie, a Michael pewnie już na nią czeka.
Zadzwoniła po taksówkę, korzystając z numeru, który na wszelki wypadek zostawił jej Slade. Gdy dojechała do szpitala, sięgnęła po portmonetkę, ale kierowca poinformował ją, że kurs został już opłacony. Bronwen nie wiedziała, czy ma być Slade’owi wdzięczna za jego hojność, czy raczej czuć się nią urażona.
– O rany! – powitał ją Michael z podziwem. – Co się stało, Bron? Wyglądasz bosko!
– Dziękuję – uśmiechnęła się skromnie. – Ty też nie najgorzej. Nawet ci do twarzy z tymi bandażami.
– Też na to wpadłem. Wywołują w kobietach bardzo opiekuńcze uczucia.
– Michael – odezwała się surowym tonem Bronwen. – Najwyższy czas, żebyś wreszcie skończył z tymi podrywkami i pomyślał o poważnym związku. Jesteś trochę za stary na to, żeby zachowywać się jak postrzelony nastolatek. Chociaż wątpię, czy w ogóle jakaś dziewczyna cię zechce.
– Jedna kiedyś chciała – wyznał nieoczekiwanie.
– Naprawdę? – spytała zaskoczona.
– Mhm. Dawno temu.
– Ale wystraszyłeś się i dałeś nogę? – podpowiedziała Bronwen.
– Nie. Postanowiła wyjść za innego.
Jakiś ton w głosie Michaela zdradzał, że jej brat ciągle cierpi z powodu odrzuconego uczucia. Być może nie był tak lekkomyślny i powierzchowny, jak sądziła.
Ale Michael zmienił temat.
– Skąd takie ciuchy? Czyżby sklep w końcu zaczął przynosić dochody?
– Owszem, ale nie aż takie. Właściwie to... Slade mi je kupił.
Oczy Michaela zwęziły się nagle.
– W co ty się dałaś wciągnąć, siostrzyczko?
– W nic. Slade jest po prostu miły, to wszystko.
– Co to znaczy miły? – spytał podejrzliwie.
– No... Pozwolił mi u siebie zamieszkać, pokazał mi miasto. A kupił mi parę rzeczy tylko dlatego, że nie miałam nic odpowiedniego na tak ciepłą pogodę.
– Bron, czy wiesz, w co ty się pakujesz? Westchnęła.
– Chyba nie bardzo... Michael, czy Slade to po prostu zwykły podrywacz? – spytała Bronwen, ale nie była do końca pewna, czy chce znać odpowiedź na to pytanie.
– Nie wiem, czy akurat tak bym go nazwał. Cholerny szczęściarz, zawsze miał powodzenie u kobiet, latały za nim nieustannie. Ale zdaje się, że jemu akurat na tym nie zależy. Muszę przyznać, że gdy już miał jakąś dziewczynę, to zawsze był w stosunku do niej uczciwy.
– Czyżby? – wyrwało jej się, jednak umilkła.
A co z uczciwością w stosunku do Jenny? Może Michael nie zna tej historii, więc lepiej mu o tym nie opowiadać. Po co ma mieć złe zdanie o przyjacielu?
Rozmowa zeszła na inny temat. Dopiero, gdy Bronwen wychodziła, Michael ponownie ostrzegł ją przed Slade’em.
– Uważaj, siostrzyczko. Mój przyjaciel złamał już wiele kobiecych serc.
– Mojego nie złamie, nie ma obawy. Michael tylko mruknął coś z powątpiewaniem. Bronwen opuściła szpital zachmurzona, zdecydowanie odmówiła powrotu czekającą na nią taksówką i wsiadła do autobusu. Do domu wchodziła tak pogrążona w myślach, że nie zauważyła drobnej kobiety, podlewającej w korytarzu kwiaty, i wpadła na nią.
– Och, przepraszam najmocniej!
– Nic się nie stało, kochanie. – Małe, bystre oczy nieznajomej obrzuciły ją taksującym spojrzeniem.
Bronwen skierowała się do windy, jednak kobieta szybko zastąpiła jej drogę i nie pozwoliła uciec.
– Pani jest nową damą serca pana Slade’a, prawda?
– Nie, tylko znajomą. Skąd pani wie, że tu mieszkam?
– Jestem Bickersley i wiem o wszystkim, co się dzieje w tym domu. Ludzie są tacy interesujący, nieprawdaż?
Powiedziała to takim tonem, jakby wręcz oczekiwała pochwały, a może i nawet medalu, za wtrącanie się w cudze sprawy.
– Pewnie się pani śpieszy? Pan Slade już na panią czeka, co, kochanie?
– Nie sądzę. – Bronwen nagle znieruchomiała z ręką na przycisku od windy. – Jak pani powiedziała? Pan Slade?
– Przecież tak się nazywa. Oczywiście pani zwraca się do ukochanego mężczyzny jakoś bardziej pieszczotliwie?
– Nie – zaprzeczyła zdecydowanie, czując przy tym mętlik w głowie. Slade. Ale co poza tym? Jak ma na imię? Zadziwiające, nigdy o tym nie pomyślała. Zawsze był tylko Slade’em. Musi go zapytać...
Winda wreszcie nadjechała i Bronwen weszła do niej szybko. Zdążyła jednak jeszcze usłyszeć głos pani Bickersley:
– Bawcie się dobrze, drogie dzieci!
Bronwen była tak wściekła, że wychodząc z windy, trzasnęła z całej siły drzwiami.
– Co za wstrętne babsko! Jak ona śmie? – warknęła i z furią chwyciła kolejną rolkę tapety.
– Co tu się, do diabła, dzieje? – Slade postawił teczkę na stole i z osłupieniem spojrzał na zaścielające kuchenną podłogę ścinki. – Bronwen, gdzie jesteś?
– Tutaj – odpowiedziała z łazienki.
Od razu zauważył, że w jej zazwyczaj miękkim i łagodnym głosie pobrzmiewa jakaś gwałtowna nuta.
Bronwen stała na krześle i starannie wygładzała gąbką tapetę, na której staroświeckie statki i żaglowce przemierzały zielone morze.
– Co ty wyrabiasz? – spytał surowo Slade.
– Tapetuję – wyjaśniła, nie przerywając pracy.
– Widzę. Czy mógłbym spytać, czemu zastąpiłaś tapetę, którą osobiście wybrałem, dziecinnymi wzorkami?
Bronwen zachwiała się i pewnie spadłaby z krzesła, gdyby Slade błyskawicznie nie przytrzymał jej.
– Nie podoba ci się? – Złapała równowagę i wysunęła się z jego objęć. – W twojej biblioteczce jest tyle książek o żeglarstwie, myślałam, że...
– To, że lubię żeglarstwo, nie oznacza, że lubię, jak mi ktoś zmienia wystrój mieszkania.
Bronwen poczuła, że rozpierająca ją przez cały dzień energia zaczyna pod wpływem tych słów uciekać z niej jak z przekłutego balona.
– Wiem, powinnam była o tym pomyśleć. Ale widzisz, chciałam ci się jakoś odwdzięczyć za te ubrania.
– Rzeczywiście, świetnie mi się odwdzięczyłaś. Bronwen jakoś opanowała wybuch.
– Ta stara tapeta była już naprawdę w fatalnym stanie, a ponieważ zauważyłam wczoraj na rogu sklep...
– To znaczy, że musiałaś być wściekła – głos Slade’a nadal był surowy i pełen dezaprobaty.
Bronwen nie zaprzeczyła. Całe Pontglas wiedziało, że kiedy Bronwen Evans wpada w furię, co na szczęście nie przydarzało się często, to wyżywa się w dość osobliwy sposób. Wydaje pieniądze na tapety i odnawia mieszkanie.
– Czy istnieje jakiś szczególny powód, dla którego ten kawałek jest do góry nogami? – spytał Slade, nadal oschłym głosem.
– Wcale nie jest... Och, rzeczywiście!
Bronwen spojrzała na ścianę, a potem na Slade’a, po raz pierwszy od chwili, gdy wszedł do łazienki. Na jego twarzy wcale nie malowało się niezadowolenie, lecz pobłażliwe rozbawienie. Tego było jut nadto. Zupełnie bezinteresownie chciała mu zrobić przysługę, a on z niej kpi. Po ostrzeżeniach Michaela i obrzydliwych insynuacjach pani Bickersley, kpiny Slade’a stały się nie do zniesienia.
– Przepraszam – zeskoczyła na podłogę i pośpieszyła do drzwi.
Slade błyskawicznie zagrodził jej drogę ramieniem.
– A dokąd to?
– Nie wiem. Gdziekolwiek. Byle dalej stąd.
– Z powodu moich niewinnych żartów na temat tapety?
– Nie tylko. – Z uporem patrzyła na drzwi, a nie na niego.
– Domyślam się. Powiedz więc, co poza tym tak cię wyprowadziło z równowagi?
Tego nie mogła powiedzieć, gdyż to właśnie on wyprowadził ją z równowagi pocałunkami, pieszczotami, swoim cudownym ciałem, tak złocistym w świetle poranka. Ciałem, które nigdy nie będzie należało do niej, gdyż Slade’owi nie można się poddać. Ponieważ nie można mu zaufać.
– Mój brat – zdecydowała się wyznać część prawdy – i ta głupia kobieta. Oni oboje myślą, że jestem twoją... No, żerny...
– Zaczekaj – Slade lekko położył dłoń na jej ustach. – Przede wszystkim usiądź i odpręż się. Naleję ci drinka i pogadamy. A potem to ja będę musiał się zrelaksować, żeby właściwie zakończyć uroczy dzionek.
Gdzieś znikł rozkazujący ton, a Bronwen dopiero teraz dostrzegła rysujące się na twarzy Slade’a zmęczenie.
– Miałeś ciężki dzień?
– Musiałem wylać dwóch pracowników, którzy skorzystali z tego, że wczoraj nie pojawiłem się w pracy i też wzięli sobie wolne. Oczywiście inni mieli przez to więcej roboty.
– Naprawdę trzeba było ich wyrzucać? Nie mogłeś im dać jeszcze jednej szansy?
Zaprowadził ją do kanapy.
– Nie. Firma nie może sobie pozwolić na trzymanie niekompetentnych pracowników, Ale już ich zastąpiłem i to kimś, kogo znasz.
– Nie znam nikogo w Vancouver.
– Pamiętasz tego wyrostka, który chciał się włamać do mojego samochodu? Wyobraź sobie, że jednak zgłosił się do mnie. Myślę, że całkiem nieźle sobie u nas poradzi.
Bronwen z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Wiedziała, jak Slade potrafi być bezwzględny i nie umiała tego pogodzić z obrazem człowieka, który dzieci z ulicy nawracał na dobrą drogę. Zadziwiał ją nieustannie.
– Usiądź, zaraz wrócę. Aha, a jeśli chodzi o trudności w pracy, to w dużym stopniu zostały one zrekompensowane widokiem twojego ubrania. Czy wiesz, że wyglądasz w nim bardzo ponętnie?
– Wcale nie po to je włożyłam.
– Obawiałem się tego.
Obrzucił jej figurę niezwykle wymownym spojrzeniem, po czym zniknął w kuchni. Wrócił po chwili z dwiema szklaneczkami czegoś, czego Bronwen jeszcze nigdy nie pila. Niezależnie od tego, co to było, rzeczywiście pomogło jej trochę się rozluźnić.
Slade rozsiadł się wygodnie w fotelu i niedbale założył nogę na nogę.
– Wściekłaś się, więc zaczęłaś tapetować...
– Mniej więcej.
– A potem zdenerwowałaś się z kolei tym, że nie wpadłem w zachwyt z powodu przewrócenia mi całej łazienki do góry nogami.
– Wcale nie jest przewrócona do góry nogami.
– Rzeczywiście. Tylko ten kawałek koło okna.
Bronwen przyjrzała mu się uważniej. Siedział w nonszalanckiej pozie i wyglądał tak, jakby miał wszystko w nosie. Co gorsza, widać było, że z trudem powstrzymuje śmiech.
– Przepraszam, kupię taką tapetę, jak miałeś poprzednio i zmienię to.
– Ale ja wcale nie chcę. Podobają mi się te twoje statki.
– Przecież powiedziałeś, że są dziecinne.
– Bo są. W dodatku nie lubię, gdy jakiś zwariowany rudzielec urządza mój dom po swojemu i bez pytania mnie o zgodę. Ale z drugiej strony dzięki temu będę mógł powspominać słodkie dzieciństwo. Dobra, skończyliśmy rozmowę na ten temat. Powiedz mi teraz, o co ci chodziło, gdy mówiłaś o Michaelu i jakiejś głupiej kobiecie.
Bronwen wcale nie miała ochoty tego wyjaśniać, jednak nie było sensu chować głowy w piasek i udawać, że nic to ją nie obeszło.
– Michael uważa, że nie powinnam tu mieszkać – poinformowała, nerwowo splatając palce. – A na korytarzu spotkałam wścibską babę...
– Coś takiego! Wpadłaś na panią Bickersley?
– Skąd wiesz?
– Wszyscy w tym domu ją znają. Jeśli nie uda jej się wywęszyć jakiegoś skandalu, najlepiej erotycznego, i obmówić któregoś z sąsiadów, to jest po prostu chora.
Bronwen poczuła się lepiej, ale po chwili przypomniały jej się ostrzeżenia brata.
– To nie tylko przez tę plotkarkę – wyznała. – Mówiłam już, że Michael nie pochwala mojego pobytu u ciebie. Muszę się stąd wyprowadzić, Slade.
– Jedyne, co musisz zrobić, maleńka, to przestać się przejmować tym, co myślą inni i skończyć drinka. A potem pójść ze mną na obiad.
– A jeśli nie zechcę? – spytała buntowniczo.
– Spróbuj, to się przekonasz.
Powiedział to bardzo uprzejmym tonem, wyglądał jednak przy tym tak, że Bronwen zdecydowała, iż lepiej zrobi, jak nie spróbuje.
Pojechali więc do restauracji i nieoczekiwanie spędzili naprawdę miły wieczór w przyjaznej atmosferze. Bronwen nie miała siły się kłócić, a Slade ze swojej strony robił wszystko, by okazać się czarującym towarzyszem.
Gdy wrócili do domu, łagodnie skierował ją w stronę sypialni, tym razem jednak nie próbując jej przestraszyć ani niczego nie sugerując. Bronwen pomyślała melancholijnie, że nawet mogłaby go polubić. Gdyby nie... Ale to były tylko mrzonki. Nie da się zmienić przeszłości.
Zamknęła za sobą drzwi i nagle coś jej się przypomniało. Wróciła do pokoju.
– Slade, jak ty się właściwie nazywasz?
– Słucham? – Odstawił karafkę z whisky z powrotem do barku i spojrzał na Bronwen takim wzrokiem, jakby wątpił w jej zdrowe zmysły. – Czy przypadkiem nie wypiłaś zbyt dużo wina do kolacji?
– Oczywiście, że nie. Po prostu pani Bickersley...
– Do diabła z nią!
– Zgadzam się całkowicie – przytaknęła. – Sądzę, że właśnie taki los ją spotka. Chodziło mi o to, że nazwała cię panem Slade’em.
– Och, niektórzy nazywają mnie gorzej. Na przykład jeden z tych facetów, których wylałem...
– Przestań. Ta baba, która wszystko wie, nie znała twojego imienia. Czy ty w ogóle masz jakieś imię?
– Niestety, tak – gwałtownie zatrzasnął drzwiczki barku i westchnął. – Emlyn. Ale nie znoszę go. Jeśli spróbujesz kiedykolwiek nazwać mnie inaczej niż Slade, to sama będziesz sobie winna.
– Rozumiem, że spotka mnie coś niemiłego?
– Jak najbardziej. Nie zapominaj, że to wysoki budynek, za to balustrada przy balkonie jest raczej niska, co może się okazać bardzo pożyteczne.
– Postaram się o tym pamiętać. Dobranoc, Emlyn – powiedziała słodkim głosem i z figlarnym uśmiechem szybko zamknęła za sobą drzwi sypialni.
– Otwórz te drzwi, moja młoda damo, a z całą pewnością nie będzie to dla ciebie dobra noc – dobiegł pozornie gniewny głos z drugiego pokoju, a Bronwen roześmiała się głośno.
Następnego dnia Slade obserwował ją z głębokim namysłem, gdy wstała rano, by przygotować mu śniadanie.
– Cały czas nie mogę zdecydować, czy mam się za ciebie zabrać teraz czy może później – powiedział na powitanie.
– Zabrać za mnie? – powtórzyła ze zdumieniem.
– Aha. Przecież obiecałem, że poniesiesz konsekwencje, gdy nazwiesz mnie inaczej niż Slade.
– Chyba lepiej później – podsunęła beztrosko Bronwen. – Jeśli wyrzucisz mnie przez okno teraz, to będziesz musiał sam zrobić śniadanie.
– Słuszna uwaga. Muszę to więc jeszcze przemyśleć. Sądzę, że zaczekam z wymierzeniem ci kary do powrotu pani Doyle.
– Co za ulga – postawiła przed nim talerz i na wszelki wypadek cofnęła się szybko.
– Hej! – Slade zdołał chwycić ją za rękę i posadził Bronwen na swoim kolanie. – Przydałoby się przetrzepać ci skórę.
– Ale z ciebie brutal – uwolniła się i uciekła do kuchni. – Pani Bickersley byłaby szczęśliwa, gdyby to usłyszała.
Jakieś dwadzieścia minut później Slade wyszedł do pracy, na pożegnanie całując ją nieoczekiwanie w usta. Bronwen została sama, niepewna, czy naprawdę zamierza ją jakoś ukarać, czy tylko się z nią droczył.
Spędziła dzień pracowicie. Uprała cały stos brudnych ubrań Slade’a, uporządkowała mieszkanie, zastąpiła odwrócony kawałek tapety nowym. Potem trochę odpoczęła, podziwiając zapierający dech w piersiach widok na zatokę.
Kiedy jechała do szpitala, poczuła, że powietrze zrobiło się duszne i ciężkie. Po wizycie u Michaela wróciła do domu, gdzie Slade już na nią czekał, niedbale rozparty w fotelu. Pierwszy piorun uderzy akurat wtedy, gdy wchodziła do mieszkania.
– Boisz się? – spytał Slade, ujrzawszy jej dość gwałtowną reakcję.
– Ależ skąd, po prostu zaskoczyło mnie to... – Bronwen zerknęła za okno. – Robi się strasznie ciemno.
– To normalne, gdy zbliża się burza.
Miała ochotę kopnąć go za ten beztroski ton. Nie miała nic przeciw burzy, chodziło jej o to, że naprawdę było bardzo ciemno.
– Zapalę światło. – Slade patrzył na nią uważnie. Odczuła ulgę. Z wdzięcznością przyjęła również to, że nie zaproponował żadnego wyjścia dziś wieczorem. Nawet nie musiał prosić, żeby podgrzała któreś z gotowych dań na kolację. Była zadowolona, że ma się czym zająć. Gromy odzywały się coraz bliżej, a błyskawice oświetlały mieszkanie upiornym blaskiem.
Posiłek zjedli w milczeniu. Slade zdawał sobie sprawę ze złego samopoczucia Bronwen, jak również z jego przyczyn, gdyż w końcu wstał i starannie zaciągnął zasłony.
– Myślałam, że nigdy nie zasłaniasz okien – zauważyła.
– Robię to, gdy ktoś jest tak rozkojarzony, że zapomina o zrobieniu mi kawy.
Ta uwaga spowodowała, że Bronwen zdenerwowała się jeszcze bardziej.
– Twoja kolej. Ja przygotowałam obiad.
– Tylko podgrzałaś: Zresztą, chyba poczujesz się lepiej, jeśli będziesz miała jakieś zajęcie, prawda? – Usiadł i z bezczelnym uśmiechem skrzyżował ręce.
Spojrzała na niego takim wzrokiem, że każdy inny na jego miejscu zapadłby się pod ziemię, ale oczywiście nie Slade.
Gdy wróciła z kawą, w pokoju paliły się” wszystkie światła. We wnętrzu zrobiło się przytulnie, nie na długo jednak. W pewnym momencie uderzył piorun, jakby tuż obok nich i w całym budynku zgasło światło.
Bronwen wydała zduszony okrzyk, a Slade pośpieszył do kuchni, skąd po chwili przyniósł latarkę.
– Myślę, że powinnaś iść do łóżka. Przykryjesz się kołdrą aż po sam czubek głowy i będziesz udawać, że to zwyczajna noc. Tak zawsze robisz, prawda?
– Nic mi nie jest – upierała się Bronwen, zaciskając przy tym kurczowo dłonie na krawędzi stołu.
– Bzdury. Jesteś kompletnie przerażona.
– Wcale nie...
– Nie kłóć się ze mną. Doskonale wiem, jaki głupi kawał spłatał ci Michael, gdy byłaś mała. Właśnie, przypomnij mi, żebym mu za to łeb ukręcił... oczywiście, jak już wyzdrowieje. Na razie jednak zajmiemy się tobą. Wskakuj do łóżka, tam poczujesz się bezpiecznie. No, już.
– Nie. Przestań mnie wiecznie do czegoś zmuszać.
– Dobrze, nie będę cię zmuszać. Ostrzegam tylko, że jeśli zaraz nie pójdziesz do sypialni, to sam cię rozbiorę i położę spać.
Spojrzała na niego w popłochu. Wyraz jego twarzy przekonał ją, że Slade spełni swoją groźbę. Już nie wiedziała, czy bardziej boi się ciemności, czy jego.
Gdy wyciągnął dłoń i rozpiął jej guzik pod szyją, Bronwen błyskawicznie podjęła decyzję.
– Ręce przy sobie – powiedziała pośpiesznie i ruszyła do sypialni.
– Jasne, skarbie. Zaraz przyjdę i otulę cię kołderką.
– Nie jestem dzieckiem, a ty nie jesteś moim tatusiem – odcięła się.
– Co do tego drugiego, to masz rację. Czekaj, weź latarkę.
– A ty?
– Ja nie potrzebuję. Widzę w ciemności.
Bronwen przeszło przez myśl, że w tym mężczyźnie rzeczywiście jest coś kociego.
Bez słowa wzięła latarkę, prawie wbiegła go sypialni, zrzuciła ubranie i wskoczyła do łóżka, chowając głowę pod kołdrę. Dziwne, że Slade wiedział o tym, jak się zachowuje, gdy przestraszy ją nieoczekiwana ciemność. Pewnie Michael mu powiedział.
Kiedy trochę się uspokoiła, zdała sobie sprawę, że zapomniała o włożeniu nocnej koszuli. Wysunęła głowę spod kołdry i sięgnęła po latarkę, ale nie mogła jej znaleźć. Nie zdołała powstrzymać okrzyku przestrachu.
Slade stał przed odsłoniętym oknem i z zachwytem wpatrywał się w noc. Potężna burza rozjaśniała nagłymi błyskami ciemne wody zatoki. Nagle usłyszał krzyk Bronwen. Z żalem rzucił ostatnie spojrzenie na rozszalałe żywioły, szybko podszedł do drzwi sypialni i zastukał.
– Co się stało?
– Nic – dobiegł go stłumiony głos Bronwen.
– Nadal się boisz?
– Nnnie...
Oczywiście, pomyślał Slade, tak samo, jak zagnana w kąt mysz nie boi się kota. Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
– Naprawdę wszystko w porządku – zapewniła Bronwen, gdy usiadł przy niej.
– Waśnie widzę – cierpliwie rozprostował jej palce, kurczowo zaciśnięte na brzegu łóżka. Przytrzymał dłonie Bronwen w swoich. – Nie ma powodu, żeby się bać. Jesteś zupełnie bezpieczna.
– Wiem – szepnęła. – Przepraszam za to wszystko. Widzisz, nie mogłam znaleźć latarki.
– Leży tutaj – sięgnął na blat nocnej szafki i zapalił latarkę. W jej świetle zauważył nagie ramiona Bronwen. Zmarszczył brwi i gwałtownie puścił jej dłonie. – A teraz już śpij.
– Slade, proszę...
– Co znowu?
Jego głos brzmiał szorstko i niecierpliwie, zupełnie inaczej niż przed chwilą. Wyglądało, jakby pragnął uciec od niej jak najszybciej, lecz Bronwen nie chciała, żeby wychodził. Zupełnie nieoczekiwanie poczuła, że już się nie boi ciemności. Ale nie z powodu latarki, tylko z powodu Slade’a. Jego obecność napawała ją poczuciem bezgranicznego bezpieczeństwa.
Czy ona zwariowała? Slade siedzi na łóżku, ona nie ma nic na sobie... Jak może czuć się bezpiecznie w takiej sytuacji i z takim mężczyzną? Slade wstał i podszedł do drzwi. Bronwen wiedziała jednak, że nie zniesie jego nieobecności.
– Nie odchodź – szepnęła. – Proszę, nie odchodź. Zamarł z dłonią na klamce.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co mówisz? – spytał, ale nie odwrócił się w stronę łóżka.
– Ja... – zawahała się. – Po prostu chcę, żebyś dotrzymał mi towarzystwa. Przy tobie czuję się taka bezpieczna.
– Bezpieczna! – krzyknął i wreszcie spojrzał na Bronwen. Nagła błyskawica oświetliła jego zdumioną twarz. – Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to uprzejmie cię informuję, że jestem mężczyzną, a ty, o ile się nie mylę, nie masz na sobie nawet figowego listka. W dodatku w tym pokoju znajduje się tylko jedno łóżko. A może oczekujesz, że będę spał na podłodze?
– Zauważyłam, że jesteś mężczyzną... Nie miałam na myśli...
Slade zaklął.
– A co miałaś na myśli? Że grzecznie spędzę z tobą noc w łóżku w trosce o to, żebyś nie bała się ciemności? – Jego głos przybrał lekko pogardliwy ton. – Czy nie zdajesz sobie sprawy... ?
Bronwen doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli szalenie męski i atrakcyjny Slade przystanie na jej prośbę, to nie tyle ciemności powinna się obawiać, ile czegoś znacznie poważniejszego. Najdziwniejsze było to, że przestała się tego bać. Wręcz przeciwnie.
Kolejna błyskawica rozdarła czerń nocy.
– Nie chcę, żebyś odchodził, Slade. Zostań ze mną.
Slade zaniemówił na chwilę. Stał przy drzwiach nieruchomy niczym posąg, wreszcie odwrócił się i ruszył z powrotem. Bronwen wyciągnęła do niego ręce. Ujął je i usiadł tuż przy niej.
– Czy ty nie rozumiesz, czym to grozi? – zapytał zdławionym głosem. – A może jesteś tak niewinna, że nie potrafisz się zorientować, kiedy pakujesz się w kłopoty?
– Nie wtedy, gdy ten kłopot ma długie nogi, niebieskie oczy i zniewalający uśmiech, za który każda dziewczyna dałaby się zabić – odparła z uczuciem. – Tak, doskonale wiem, co robię.
– Ale dlaczego?
– Już ci powiedziałam. Przy tobie czuję się bezpiecznie.
Jęknął i z desperacją oparł brodę na zaciśniętych pięściach. Ich oczy spotkały się w półmroku i po chwili Slade pochylił się wolno i dotknął wargami jej ust.
Spodziewała się po nim zupełnie innego pocałunku. Niedbałego albo gwałtownego, jedno z dwojga – Tymczasem on całował ją tak czule i delikatnie, jakby składał obietnicę, że to początek czegoś cudownego, co będzie trwało aż do końca świata.
W rzeczywistości trwało około pół minuty. Po upływie tego czasu Slade jęknął ponownie i chciał się podnieść.
– Dobranoc, Bronwen.
– Nie – tym razem ona chwyciła go za rękę. – Nie idź.
– Jeśli nie pójdę, oboje będziemy tego żałować. Jakoś to niebezpieczeństwo nie wydawało jej się teraz ważne. Liczyła się tylko kojąca obecność Slade’a i jego ciało pochylające się nad nią w ciemności.
– Obejmij mnie – szepnęła. – Proszę. Choć na chwilę.
– Nie jestem z kamienia – warknął. – Żądasz zbyt wiele.
– Zbyt wiele? Aż tak trudno po prostu mnie przytulić?
Slade sięgnął po latarkę i oświetlił twarz Bronwen. Zobaczył błagalne spojrzenie wielkich szarych oczu i potrząsnął głową z niedowierzaniem. Przecież to niemożliwe, żeby w dzisiejszych czasach młoda kobieta była ciągle tak niewinna! Wahał się przez chwilę. Nonsens. Czyżby dwudziestosześcioletnia dziewczyna mogła być jeszcze zupełnie niedoświadczona? Z całą pewnością nie! Jego nieśmiała przyjaciółka z małego miasteczka musiała już to mieć za sobą...
Na tę myśl ogarnął go gniew. Już bez wahania położył się na łóżku i dość gwałtownie przyciągnął Bronwen do siebie.
Ogarnęło ją obezwładniające gorąco, które stopniowo przeradzało się w coraz silniejszą potrzebę zbliżenia. Wysunęła ramiona spod okrywającego ją cieniutkiego prześcieradła i oplotła nimi szyję Slade’a, przytulając policzek do jego barku.
Natychmiast rozluźnił jej uścisk i odsunął ją nieco od siebie.
– Obiecałem przecież, że cię nie tknę – warknął gniewnie. – Wiem, że nie zawsze udawało mi się tego dotrzymać, ale być może dlatego, że tak naprawdę wcale nie chciałaś, żebym trzymał ręce przy sobie.
– Chciałam...
– Taak? A teraz?
Teraz nie istniała żadna przeszłość ani przyszłość, jedynie ta chwila, wypełniona obecnością Slade’a. Był taki inny niż zawsze, ciepły i w jakiś przedziwny sposób czuły. Do tego dochodził ów kuszący, korzenny zapach... Bronwen uśmiechnęła się i ponownie uniosła ręce, by go objąć.
Przy tym ruchu śliskie, jedwabne prześcieradło zsunęło jej się aż do talii.
Slade mruknął coś niezrozumiale i gwałtownie przygarnął ją do siebie. Bronwen poczuła dotyk guzików jego koszuli na swojej nagiej skórze. Niewiele myśląc, zaczęła je rozpinać.
– Nie masz w tym zbyt dużego doświadczenia, prawda? – mruknął, gdy po jakiejś minucie ciągle nie mogła się uporać z pierwszym guzikiem.
– Zbyt dużego? Nie, nie mam – szepnęła.
– Ale wystarczające? – W jego głosie odezwała się ostra nuta.
Bronwen nie odpowiedziała, zajęta jego koszulą, która jakiś czas później ześlizgnęła się miękko z łóżka na podłogę. Slade zręcznie nakierował jej dłonie na pasek od spodni. Wkrótce również one wylądowały na podłodze.
– Jesteś dokładnie taki, jak myślałam... – szepnęła pronwen, z rosnącym zachwytem dokonując kolejnych odkryć.
– To znaczy? – roześmiał się i zaczął delikatnie całować te miejsca na jej ciele, co do których nigdy nie miała pojęcia, że są przeznaczone do pocałunków.
– Taki silny i twardy, ale w pewnych miejscach tak apetycznie zaokrąglony...
– W jakich miejscach? – W jego głosie dźwięczało rozbawienie.
Roześmiała się, zadowolona z udanego figla i wskazała mu dotykiem. Slade’a na chwilę zamurowało.
– Coś takiego! A ja myślałem...
Nie mógł inaczej stłumić jej śmiechu, jak tylko kolejnymi pocałunkami.
– Slade – szepnęła prawie bez tchu, gdy wreszcie podniósł głowę. – Chcę...
– Wiem. Ja też tego chcę, Bronwen. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo.
Już ani nie przerażała jej ciemność, ani nie słyszała grzmotów, jedynie bicie swojego serca. A może jego serca? Nie wiedziała, nie chciała wiedzieć, nie dbała o to. Najważniejsze, żeby Slade nie przestał, niech robi z nią, co chce, niech się stanie, co ma się stać.
Lecz Slade nagle przestał.
– Bronwen, na pewno wiesz, co robisz?
Niczego już nie wiedziała, ale skinęła głową. Czuła, że to, co się zaczęło, musi zostać dokończone. Nie byłaby w stanie tego znieść, gdyby zatrzymała się w drodze, nie dochodząc do celu.
Gdzieś daleko uderzył kolejny piorun, lecz to nie błyskawica rozjaśniła nagle świat Bronwen. Tym cudownym światłem na jej niebie stał się Slade. Chociaż nie zdołała powstrzymać okrzyku bólu, wiedziała, że warto było, i że dla niej nic już nie będzie takie, jak przedtem. Niezależnie od tego, co się z nią stanie, będzie już znała smak miłości...
– Bronwen? A niech to!...
Slade leżał obok niej w jakiejś nienaturalnie sztywnej pozie, Bronwen wyciągnęła więc rękę i dotknęła jego policzka. Odsunął się gwałtownie.
– O co chodzi? – spytała ze zdziwieniem.
Czuła się szczęśliwa i zupełnie spokojna. Mimo że pokój nadal pogrążony był w ciemności, już się nie bała. To, czego doświadczyła przed chwilą pod osłoną mroku, raz na zawsze wyleczyło ją z dawnego strachu.
Szkoda, że Slade nie podzielał jej uczuć.
– Niech cię diabli! – rzucił wściekle. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– O czym?
– Że jestem twoim pierwszym facetem! Do diabła, czy sądzisz, że tknąłbym cię choć palcem, gdybym zdawał sobie z tego sprawę?
Bronwen wiedziała doskonale, że by jej nie tknął. A wcale nie o to jej chodziło...
– Ale ja chciałam, żebyś to zrobił – wyznała spokojnie. Zaklął.
– Nie masz chyba powodów, żeby kląć – zauważyła nieco ostrzej.
– Owszem, mam.
– Och. Czy to znaczy, że nie byłam...
– Byłaś wspaniała. Niewiarygodnie cudowna – przelotnie dotknął jej włosów.
– To dlaczego... ?
– Słuchaj, jeszcze przed chwilą byłaś cnotliwą panienką i to wyjątkowo głupią! Gdybym przypuszczał... Czy nikt ci, do licha ciężkiego, nie powiedział, jak się robi dzieci?
Pogarda w jego głosie dotknęła ją do żywego. Nagle powróciło bolesne wspomnienie.
– Owszem. Niejaka Jenny Price. Slade zacisnął pałce na prześcieradle.
– No, tak – odezwał się matowym głosem. – Na chwilę wyleciało mi to z głowy.
Bronwen również o tym zapomniała. Na kilka cudownych chwil przeszłość przestała istnieć. Ale te chwile minęły.
Slade miał rację. Rzeczywiście, okazała się strasznie głupia. Zaprosiła faceta do łóżka, nie podjąwszy żadnych środków ostrożności! Nie przyszło jej przedtem do głowy, że będzie mogła ich potrzebować. Slade byt zaś przekonany, że ona o tym pomyślała, przecież pytał ją, czy aby na pewno wie, co robi.
Teraz musi sama ponieść konsekwencje własnej decyzji.
– Wszystko w porządku – zapewniła. – Nie przejmuj się tak. Wcale nie musisz czuć się odpowiedzialny.
– Nie muszę, ale tak się właśnie czuję, siostro Michaela. Pod drzwiami pojawiła się smuga światła.
– Włączyli prąd. – Slade wstał, włożył spodnie i przekręcił kontakt.
– Teraz już nie mam się czego obawiać, dziękuję ci, Slade.
– Proszę, istna księżniczka – zakpił. – Ale ponieważ tak się składa, że nie jestem służącym, to wyjdę wtedy, gdy sam będę miał na to ochotę.
Co się między nami dzieje? – pomyślała. Przed chwilą byli kochankami, a teraz zachowują się tak, jakby się nienawidzili. Jednak po tym, co się stało, Bronwen nie potrafiła dłużej żywić do niego żadnych nieprzyjaznych uczuć. Nawet gdy wspominała Jenny. Jęknęła mimowolnie i zamknęła oczy. Wiedziała, co to oznacza. Skoro wybaczyła mu to, jak postąpił w stosunku do Jenny, to znaczy, że wybaczy mu wszystko. Dlatego, że go kocha. Być może zawsze go kochała, tylko nie zdawała sobie z tego sprawy.
– Pobierzemy się tak szybko, jak to możliwe – poinformował bezbarwnym głosem Slade.
Bronwen spojrzała na niego z oszołomieniem.
– Co takiego?
– Pobierzemy się – schylił się po koszulę. – Jutro załatwię formalności. A na razie pozwól, że prześpię się jak zwykle na kanapie. Sądzę, że dzisiaj już spełniłem swoje zadanie.
– Ale... – przez moment nie wiedziała, co powiedzieć. – Nie bądź śmieszny. Wcale nie oczekuję, że mnie poślubisz.
– I tak to zrobię.
– Nie zrobisz! – usiadła gwałtownie na łóżku. – Ja wcale nie chcę za ciebie wychodzić!
– Jaka szkoda. – Slade odwrócił się i podszedł do drzwi.
Bronwen wreszcie przestała walczyć z pokusą, jaką odczuwała od pierwszej chwili, gdy się spotkali w szpitalu. Chwyciła najbliższą poduszkę i cisnęła nią prosto w głowę Slade’a. Ku swemu zadowoleniu trafiła bezbłędnie.
– Lepiej ci teraz? – spytał nonszalancko, podniósł poduszkę i odrzucił ją z powrotem.
Czy przez przypadek, czy celowo, wylądowała ona na twarzy Bronwen.
– Niech cię diabli! – warknęła i sięgnęła po nocną koszulę.
Stało się. Pokochała go, mimo przekonania, że to absolutnie niemożliwe, by mogła kochać takiego człowieka, jak Slade. Właśnie z tego powodu wbrew swoim zasadom wprowadziła się do mężczyzny, któremu nie ufała. Z tego powodu zaprosiła go dziś do łóżka. Wcale nie dlatego, że bała się ciemności...
Nie miała wątpliwości, że on nie odwzajemniał tych uczuć. Powiedział, że się z nią ożeni, ale uczynił to tylko po to, żeby uspokoić swoje sumienie.
Kolejny raz przewróciła się z boku na bok. Dziwne. W stosunku do Jenny, która była przecież matką jego dziecka, nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia. A może wcale nie takie dziwne? Znowu nazwał ją siostrą Michaela, więc pewnie czuł się zobowiązany w stosunku do przyjaciela.
To bez znaczenia, zdecydowała Bronwen. I tak za nic na świecie za niego nie wyjdzie. Małżeństwo bez miłości? Nigdy. Nie może się na to zgodzić, to by złamało jej życie.
Przez całą noc biła się z myślami. Udało jej się zasnąć dopiero nad ranem, tylko po to, by i tak śnić o ramionach i pocałunkach Slade’a...
Obudziła się koło południa. W kuchni czekały na nią w zlewie brudne naczynia i pełno okruchów z przypalonych tostów. Bronwen uśmiechnęła się niewesoło. Rzeczywiście Slade nie był tak dobrym kucharzem, jak kochankiem. Na szczęście miał tyle przyzwoitości, by jej nie budzić z samego rana i nie domagać się przygotowania posiłku. Usłyszała, że na ich piętrze zatrzymuje się winda. Chwilę później do mieszkania wpadł Slade. Nie spodziewała się go o tej porze, myślała, że poszedł do pracy.
– Cześć. Wszystko już załatwiłem – skinął jej głową na powitanie.
– Co załatwiłeś? – spytała, mimo że domyślała się odpowiedzi.
– Ślub. Zamówiłem na piątek.
– Ale ja za ciebie nie wychodzę, Slade – warknęła z furią przez zaciśnięte zęby.
Beztrosko rzucił kurtkę na krzesło.
– Już to słyszałem. Jeśli zastanowisz się nad tym spokojnie, dojdziesz do wniosku, że to jedyne sensowne rozwiązanie.
– Już się zastanowiłam. Nie widzę w tym sensu za grosz.
Rozwiązał krawat.
– A powinnaś. Ma to swoje dobre strony.
– Na przykład? – Ujęła się pod boki i spojrzała na niego groźnie. Jednak trudno było się na niego gniewać, gdy uśmiechał się do niej i wyraźnie rozbierał ją wzrokiem.
– Na przykład łóżko. Nie wiem, jak tobie się to podobało, ale mnie było całkiem nieźle.
Oczywiście, że wiedział, jak jej się podobało, pomyślała ze złością. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że dla niej było to wspaniałe przeżycie.
– Małżeństwo to znacznie więcej – zauważyła wyniośle.
– Też tak słyszałem. Nie mogę się doczekać, żeby samemu się o tym przekonać.
– Będziesz musiał na to poczekać.
– Aha. Do piątku. Bronwen aż zgrzytnęła zębami.
– Czy nie rozumiesz, co do ciebie mówię? Nie wyszłabym za ciebie, nawet...
– ... gdybym był jedynym mężczyzną na świecie, tak? Dlaczego? Ostatniej nocy nie miałaś nic przeciwko mojemu towarzystwu.
– Ale to było co innego.
– Tak? Mam rozumieć, że wolisz zmieniać facetów jak rękawiczki?
– Doskonale wiesz, że nie – zaprzeczyła gniewnie.
– Ach, nie? – Podszedł do okna. – Uważasz, że to ja mam zwyczaj skakać z kwiatka na kwiatek?
– Owszem. Przecież rzuciłeś Jenny. Jego rysy wyostrzyły się.
– Ja ją rzuciłem?
– A kto? Przecież nie chciałeś jej poślubić.
– Tak samo, jak ona mnie. Za to ożenię się z tobą.
– Ale czemu? Przecież mnie nie kochasz.
– Nie kocham? – Jego głos brzmiał ponuro. Bronwen nie mogła zrozumieć, jak Slade mógł zadać takie pytanie.
– Oczywiście, że nie – odparła z trudem, choć z całego serca pragnęła, by to nie była prawda.
– A gdybym ci powiedział, że cię kocham? – spytał, strzepując niewidoczny pyłek z rękawa.
– Nie uwierzyłabym.
– Tak myślałem. Skoro tak, to nie będę strzępił języka na darmo. A jeśli chodzi o piątek...
Dała za wygraną. Zawsze taki był. Jak coś sobie wbił do głowy, nic do niego nie docierało. Najlepiej zrobi, gdy uda, że zgadza się na wszystko, a po cichu będzie myślała i robiła swoje.
Potulnie wysłuchała, w którym kościele odbędzie się ceremonia, który pastor udzieli im ślubu oraz że wyprawią przyjęcie, gdy tylko wrócą z podróży poślubnej.
– Z podróży poślubnej? – spytała słabym głosem.
– Mhm. Co myślisz o wyjeździe do Grecji? Obojętnie skinęła głową. Mógł nawet zaproponować lot na Marsa. I tak nigdzie się z nim nie wybierała.
– Muszę wracać do pracy. Wieczorem ustalimy dalsze szczegóły. Gdybym o czymś zapomniał, to masz mi przypomnieć.
Ponieważ nie odpowiedziała, przyjrzał się jej uważniej.
– Jakoś tak nagle przycichłaś...
– Ogłuszyłeś mnie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Uśmiechnął się.
– No i dobrze. Sprawiasz znacznie mniej kłopotów, gdy ci się zamknie buzię – objął ją ramieniem i pocałował mocno.
Bronwen nieoczekiwanie dla samej siebie odwzajemniła uścisk. Własna reakcja przestraszyła ją.
– Zachowuj się grzecznie, jak mnie nie będzie – przesunął dłonią po jej policzku, ubrał się i wyszedł, pogwizdując.
Bronwen wróciła do sypialni i automatycznie pościeliła łóżko. Następnie, nadal nie myśląc ó niczym, włożyła spódnicę i sweter, w których przyjechała do Kanady. Przez chwilę stała i bezradnie rozglądała się po pokoju, w którym nieoczekiwanie zaznała czegoś najwspanialszego na świecie. Jej wzrok padł na stojące pod oknem puste walizki. Pół godziny później leżały spakowane na łóżku. Bronwen wzięła jedynie swoje stare rzeczy, zostawiła wszystkie ubrania, które kupił Slade. Zawahała się tylko nad kremowo-złotym kostiumem, który tak mu się podobał, jednak w końcu zdecydowanym ruchem zamknęła drzwi szafy, a po twarzy spływały jej łzy. Już dłużej nie mogła ich powstrzymać. Życie ze Slade’em było niemożliwe, jednak życie bez niego będzie puste.
Otarła dłonią łzy i wyprostowała się. Wcale nie będzie puste. Zanim wyjechała z Walii, wszystko układało się szczęśliwie i tak też ułoży się dalej. Żaden facet nawet o najbardziej zniewalającym uśmiechu nie będzie łamał jej serca i rujnował życia. Nie pozwoli na to.
Wzięła walizki i opuściła apartament Slade’a, nie oglądając się za siebie. Gdy wyszła z windy, ujrzała na środku korytarza panią Bickersley z konewką w ręku.
– Och, kochanie – zaszczebiotała. – Właśnie o pani myślałam.
Bronwen jęknęła w duchu.
– Podlewa pani podłogę? – spytała zjadliwie.
– Co? Nie, przyszłam podlać kwiatki.
– Przecież zabrano je wczoraj – przypomniała sucho Bronwen.
– Coś takiego! Proszę sobie wyobrazić, że nie zauważyłam. Pani wyjeżdża? Pan Słade na pewno będzie rozczarowany. Wie o tym?
Bez wątpienia dowie się szybciej, niż przeczyta kartkę, którą mu zostawiła, pomyślała. Z pewnością ten wścibski babiszon powiadomi go pierwszy.
– Sądzę, że tak – odparła wymijająco. Ruchliwe oczy pani Bickersley zalśniły.
– Pokłóciliście się, prawda? Od razu wyczułam, znam się na ludziach. Wie pani, kiedyś jako ochotniczka doradzałam ludziom, którzy mieli kłopoty. Wszystko było świetnie, aż nagle któryś z pracujących w poradni psychologów powiedział, że mnie zabije, jak dalej będę to robić. I wie pani, co za niesprawiedliwość? To ja musiałam odejść, a nie on! Podobno nawet dali mu podwyżkę – westchnęła. – A tak lubiłam tę pracę.
W innej sytuacji Bronwen z trudem powstrzymałaby się od śmiechu, teraz jednak nie miała do tego głowy. Musiała stąd zniknąć jak najprędzej.
– To przykre – powiedziała i pośpieszyła do drzwi.
– Nie odpowiedziała mi pani – pani Bickersly nie dawała się zbyć byle czym. – Pokłóciliście się?
– Tak. Do widzenia.
– Ale...
Bronwen nie słuchała, z trudem przecisnęła się z walizkami przez niezwykle ciężkie szklane drzwi i wsiadła do pierwszego autobusu, jaki nadjechał. W centrum bez trudu znalazła dobry hotel. Oczywiście, drogi, ale nie było wyboru. Slade miał rację, nie powinna mieszkać w tanich hotelikach w podejrzanych dzielnicach.
Na razie zapłaciła za jedną dobę, gdyż jeszcze nie wiedziała, co zrobi dalej. Chwilowo postanowiła wziąć kąpiel.
Leżała w wannie i ponuro wpatrywała się w potężny siniec na kolanie, który nabiła sobie ciężką walizką. Nagle zadzwonił telefon, ale Bronwen nie zareagowała. Nikt nie znał jej miejsca pobytu, więc to na pewno nie do niej. Telefon zamilkł, ale niedługo odezwał się ponownie, a potem jeszcze raz, co prawie doprowadziło ją do furii. Człowiek nie może się pozbierać, nie potrafi podjąć najprostszej decyzji, bo nagle wszystko straciło dla niego znaczenie, a tu jeszcze ten cholerny telefon, który dzwoni prawie w nieskończoność. W końcu ucichł.
Kwadrans później, akurat gdy Bronwen zdążyła włożyć sukienkę, ktoś gwałtownie zapukał do drzwi.
– Kto tam? – spytała ze znużeniem.
– Porzucony pan młody – dobiegł z korytarza ostry głos. – Otwieraj natychmiast albo sam to zrobię.
Bronwen zamknęła oczy.
– Czego chcesz? – spytała opryskliwie.
– Między innymi ciebie. Powiedziałem, żebyś otworzyła. Zdaję sobie sprawę, że administracja hotelu nie pochwali mnie za rozwalanie im drzwi, ale to mnie nie powstrzyma.
Na pewno nie. Nic nie potrafi powstrzymać Slade’a, gdy sobie wbije coś do głowy. Ale nawet on nie może zmusić do małżeństwa kobiety, która nie chce się na to zgodzić.
Bez pośpiechu podeszła do drzwi i otworzyła je.
– Czy ty zawsze musisz stawiać na swoim? – spytała, symulując znudzenie i obojętność.
– Owszem – wszedł do pokoju i mocno chwycił ją za ramiona. – A czy ty zawsze musisz sprawiać tyle kłopotu? Mam lepsze rzeczy do roboty, niż ścigać cię przez pół miasta – głos Slade’a był ostry i surowy, a niebieskie oczy patrzyły lodowato.
Bezwiednie zadrżała pod jego dotykiem, ale gdy wzmocnił uścisk, gniewnie potrząsnęła głową.
– To dlaczego ich nie robisz? Wcale cię nie prosiłam, żebyś mnie ścigał. A w ogóle, jak mnie tu znalazłeś?
– Dzięki pani Bickersley. Uwolniła się z jego objęć.
– Przecież ona nie wiedziała...
– Musiała się więc dowiedzieć. Gdy już raz wsadzi swój nos w czyjeś sprawy, to nie popuści. Rozbudziłaś jej ciekawość i pojechała za tobą. Jej wścibstwo przynajmniej raz się na coś przydało, zaoszczędziło mi masę czasu. A teraz wrócisz do mnie i będziesz miała szczęście, jeśli cię nie zapakuję w resztki tej twojej cholernej tapety i nie odeślę do Pontglas.
– Och, można by znaleźć dużo gorszą karę – skomentowała.
– Zgadza się, więc mnie nie prowokuj.
– Slade, ani nie wrócę do twojego mieszkania, ani za ciebie nie wyjdę...
– Rozumiem. To właśnie moje towarzystwo jest dla ciebie tą dużo gorszą karą – podpowiedział.
– Nie. Tak. Och, nie wiem...
– To się wreszcie zastanów.
– Już dawno się zastanowiłam. Nie wyjdę za ciebie. Przynajmniej ten jeden raz nie dopniesz swego.
^ Zobaczymy. A na razie wracasz do mnie. Czeka tam na ciebie Michael, którego właśnie wypisano za szpitala. Zabrałem go do mnie, żeby podczas rekonwalescencji miał odpowiednią opiekę. To znaczy ciebie. Przecież chyba po to przyjechałaś do Vancouver?
Błysk niebieskich oczu zdradzał, że Slade jest pewien, iż teraz postawi na swoim.
Nie mylił się.
– W porządku – zgodziła się ze znużeniem. – Tylko ze względu na dobro Michaela udało ci się wygrać.
– Co było zresztą do przewidzenia – stwierdził z przekonaniem.
Wracali do jego mieszkania w milczeniu. Bronwen miała uczucie, jakby złapano ją na wagarach i błyskawicznie odstawiano z powrotem do szkoły. Nie mogła wiedzieć, co czuje Slade, lecz jego mina zdradzała ogromne zadowolenie z siebie, co w najmniejszym stopniu nie poprawiało złego nastroju Bronwen.
– Wypuszczono mnie z więzienia – powitał ją Michael, jednak nie wyglądał na zbytnio zadowolonego.
– Wyrazy współczucia – odpowiedziała.
– Dlaczego?
– Różne ślicznotki już nie będą zaspokajały twoich potrzeb – wyjaśniła.
Jej brat uśmiechnął się szeroko.
– Mam nadzieję, że teraz ty się mną zaopiekujesz. Przynajmniej do czasu, gdy znów stanę na nogach.
Za jej plecami Slade parsknął jakoś dziwnie.
– Życzę powodzenia – powiedział zagadkowo. Bronwen odwróciła się do niego.
– Tak ci było źle ze mną? Przygotowywałam ci posiłki, prałam twoje rzeczy i jeszcze... – urwała nagle, gdy jego brwi uniosły się wysoko.
– Słucham? Co jeszcze? – spytał wyczekująco. Michael odchrząknął z dezaprobatą.
– Słuchaj, Slade, Bron jest moją siostrą i jeśli ty...
– Ja zamierzam się z nią ożenić.
– Ty się chcesz żenić? – Michael złapał się za głowę. – Z Bron? Mówisz poważnie czy może raczej...
– Mówię poważnie. Aczkolwiek niewykluczone, że upadłem na głowę.
– Jeśli już skończyliście rozmawiać o mnie – odezwała się Bronwen – to moglibyśmy wreszcie ustalić pewne rzeczy.
Slade wsadził ręce do kieszeni i oparł się o ścianę.
– Jakie, kochanie?
– Co ze spaniem? – spytała, wpatrując się w podłogę.
– No cóż. Michael utrzymuje, że będzie mu wygodnie na kanapie, co oznacza, że dla nas zostaje...
– Nie ma mowy – opadła na najbliższe krzesło. Jej brat spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Myślałem, że skoro bierzecie ślub... – powiedział z wahaniem.
– Slade i ja nie bierzemy żadnego ślubu – powiedziała dobitnie, akcentując każde słowo.
– Oczywiście, że bierzemy, Ale skoro tak lubisz wszystko komplikować, to uszanuję twoje panieńskie fochy i przeprowadzę się tymczasowo do pani Bickersiey. To ci odpowiada? – zakończył kpiąco.
– Przestań się wygłupiać. – Bronwen miała już tak dosyć, że nawet nie przejęła się ironicznym tonem, jakim wypowiedział słowo „panieńskie”.
– W takim razie chyba przeniosę się do mojej posiadłości na wsi. Oczywiście, tylko do naszego ślubu.
– Nie masz żadnej posiadłości.
– Ma – wtrącił Michael. – Całkiem spory kawałek ziemi nad jeziorem Alouette plus chałupka, w której jest piętnaście pokoi. Aha, zapomniałbym o basenie.
Bronwen popatrzyła na Slade’a podejrzliwie.
– Nigdy o tym nie wspomniałeś.
– Nie sądziłem, że to cię zainteresuje.
– Taak? Przecież mogłam tam mieszkać...
– Z dala od złego wilka? Ale jakie to by było nudne. I niewygodne.
– Dla mnie czy dla ciebie? – zaatakowała.
– Dla obojga, jak sądzę. Pomijając wszystko inne, . nie jestem pani szoferem, panno Evans.
– Nie rozumiem.
– Stamtąd jest diabelnie daleko do szpitala. A może oczekiwałaś, że wynajmę ci limuzynę?
– Oczywiście, że nie. Słuchaj, skoro to jest tak daleko, czemu chcesz się tam przenieść?
Wzruszył ramionami.
– Wychodzi na to, że jeśli tego nie zrobię, to pewnie zamorduję moją wstydliwą narzeczoną jeszcze przed dniem ślubu albo zrobię jej jeszcze coś gorszego.
– O to bym się akurat nie martwiła, ponieważ nie będzie żadnego ślubu.
– Powtarzasz się. Daję słowo, to zaczyna być nudne – wycedził Slade i wygodniej oparł się o ścianę, jakby zamierzał tak spędzić cały wieczór.
Nagle odezwał się Michael, który dotąd tylko wodził oczami od jednego do drugiego z rosnącym zainteresowaniem:
– Na twoim miejscu, Bron, poddałbym się. On nie zrezygnuje.
Slade z powagą skinął głową.
– Dziękuję. Doceniam twoją wiarę we mnie. Bronwen pomyślała, że rada o ustąpieniu może okazać się całkiem niezła. Przynajmniej chwilowo.
– Świetnie – powiedziała chłodno. – Zgadzam się.
– Na małżeństwo? – Uśmiech Slade’a zdradzał, że on doskonale wie, co Bronwen ma na myśli.
– Oczywiście, że nie – zirytowała się. – Na to, żebyś się wyprowadził do tego twojego...
– Domu uciech, tak? Nic z tych rzeczy, kochana. To zwykła wiejska posiadłość, nic ponadto.
Bronwen wcale nie zamierzała się przyznać, iż rzeczywiście żywiła takie podejrzenia.
– Wcale nie miałam tego na myśli – starała się powiedzieć to wyniośle, jednak zamiast tego w jej głosie zabrzmiała nuta rozczarowania.
Michael roześmiał się.
– On mówi prawdę. Nigdy nie słyszałem, żeby tam zabrał jakąś kobietę.
– No, to niech teraz zabierze tam samego siebie. Najlepiej od razu.
– Mógłbym to zrobić. Pod warunkiem, że najpierw odpowiednio mnie do tego zachęcisz.
– Byłabym ci niesłychanie wdzięczna – Bronwen starała się powiedzieć to najuprzejmiej, jak tylko potrafiła. W rzeczywistości miała ogromną ochotę rzucić w Slade’a czymś albo machnąć na to wszystko ręką i kochać się z nim...
Slade patrzył na nią i również walczył z pokusą. Miał ogromną ochotę ją pocałować. Albo machnąć na to ręką i zamiast tego mocno nią potrząsnąć...
– No, to okaż mi tę wdzięczność – wyciągnął do niej ręce. – Pocałuj mnie, Bronwen.
Nerwowo i bezradnie zwilżyła usta końcem języka. Slade wyglądał tak niewiarygodnie pociągająco, że gdyby nie obecność Michaela, z pewnością nie skończyłoby się tylko na pocałunku.
Podniosła się wolno i podeszła do niego. Nawet nie drgnął, więc położyła lekko dłonie na jego barkach i z premedytacją pocałowała go tak niedbale i nonszalancko, jak tylko umiała.
Natychmiast porwał ją w objęcia, obrócił i przyparł do ściany, zasłaniając przed wzrokiem Michaela. Teraz zupełnie bezkarnie obsypał ją namiętnymi pieszczotami, które podsyciły zarazem pożądanie, jak i wściekłość Bronwen.
– To mi na razie wystarczy. Następną porcję wdzięczności możesz mi okazać w piątek. Wpadnę po ciebie koło południa.
Nie odpowiedziała, gdyż jeszcze nie mogła dojść do siebie. Slade zarzucił marynarkę na ramię i skierował się do drzwi.
– Życzę ci miłych snów – rzekł lekkim tonem. – I nie zapomnij opiekować się bratem.
Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, Slade’a już nie było.
– Wstrętny, samolubny, arogancki facet – warknęła. – Jak w ogóle możesz się z kimś takim przyjaźnić?
– Wydawało mi się, że ty też się z nim dość blisko przyjaźnisz – zauważył łagodnie Michael. – Zaskakujesz mnie, siostrzyczko.
– Jest taki atrakcyjny – nerwowo kręciła guzikiem u sukienki – ale zupełnie niemożliwy.
– To znaczy, że nie wychodzisz za niego?
Dziwne, jej beztroski zazwyczaj brat był wyraźnie przejęty sytuacją.
– A wygląda na to, że zamierzam?
– Nie. Ale jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś była do tego stopnia wytrącona z równowagi.
– To chyba nie jest typowa cecha szczęśliwej panny młodej? – prychnęła z rozdrażnieniem, usiadła na poręczy kanapy i z przygnębieniem popatrzyła na spacerującą po balustradzie mewę.
Michael obserwował siostrę ze zmarszczonym czołem, co nie pasowało do jego chłopięcych rysów.
– Co masz przeciw Slade’owi? Wcale nie jest taki samolubny. Przez te wszystkie lata zrobił dla mnie naprawdę dużo. Teraz też zachował się niezwykle uprzejmie, zostawiając nam swoje mieszkanie, a sam przenosząc się na wieś, co na pewno sprawi mu kłopot. Przecież musi dojeżdżać do pracy.
– To wyrachowana uprzejmość. Postępuje tak tylko dlatego, że chce czegoś w zamian.
– Owszem, ciebie, sam przecież powiedział.
– On wcale mnie nie chce.
– Uwierz mi, dziecinko, że Slade nigdy nie robi tego, na co nie ma ochoty, a już na pewno nie zmuszałby się do poślubienia upartego, piegowatego rudzielca.
– Po prostu chce postawić na swoim, to wszystko. – Nieszczęsny guzik, którym kręciła, urwał się w końcu.
– Nie bądź niemądra. Po co miałby się żenić z takiego głupiego powodu?
– Nie wiem – Bronwen śledziła wzrokiem mewę, która rozpostarła skrzydła i wzbiła się w niebo.
– Kochasz go, prawda? Dam głowę, że tak jest.
– A skąd ty możesz to wiedzieć? W życiu nie byłeś zakochany.
Ku jej zdziwieniu, Michael nie roześmiał się, jak tego oczekiwała.
– To było tyle lat temu... – powiedział powoli. – Od tamtej pory rzeczywiście nie myślałem o nikim poważnie.
– Czyli żaden z ciebie ekspert. Przynajmniej, jeśli chodzi o miłość.
– Być może. Ale i tak sądzę, że chcesz poślubić Slade’a.
– Może i chcę – zgodziła się niechętnie. – Ale to niemożliwe. To nie jest mężczyzna, którego można poślubić.
– On chyba ma odmienne zdanie na ten temat. A skoro już podjął decyzję...
– Michael! – Bronwen straciła cierpliwość i zerwała się z kanapy. – Nie wyjdę za niego tylko dlatego, że podjął taką decyzję! Ja też podjęłam. Uważam, że Slade nie jest dla mnie odpowiedni.
– Wielkie nieba. Bron czeka chyba na Onassisa – zakpił brat.
– On nie żyje – przypomniała kąśliwie. , – Ty też, przynajmniej tak jest napisane w gazetach.
– Już nie.
– Świetnie, czy to znaczy, że możesz mi zrobić coś do jedzenia?
Zerknęła na zegarek. Rzeczywiście, najwyższy czas, żeby usiedli do kolacji.
Zaczęła przygotowywać posiłek, jednak jej myśli błądziły wokół tego, co powiedział Michael. Znał Slade’a tak dobrze, jak nikt inny. Twierdził, że jego przyjaciel wcale nie jest samolubem i że skoro się z nią żeni, to naprawdę tego chce. Co i tak niczego nie zmienia, pomyślała Bronwen i gwałtownie rozbiła nad miską kolejne jajko. Nie może wyjść za człowieka, który porzucił dziewczynę w ciąży. Niezależnie od tego, że go kocha i że być może teraz Slade postąpiłby inaczej. Myśl o Jenny i dziecku zawsze stałaby między nią a nim. Ziarno nieufności zostało zasiane, a to, co z niego wyrosło, zagłuszało miłość Bronwen.
W dodatku nie miała najmniejszych wątpliwości, że Slade czuje do niej jedynie pociąg fizyczny, nic więcej. To przesądzało sprawę.
– Nie wiem, czy nie wrócę do szpitala, żeby mnie nakarmili...
Bronwen z trudem wróciła do rzeczywistości i zdumiona popatrzyła na kilkanaście żółtek, starannie wbitych do zlewu...
Przez następnych kilka dni doglądała Michaela, biegała na zakupy, sprzątała, prała i starała się nie myśleć o piątku.
Sama już nie wiedziała, czy jest przerażona perspektywą powrotu Slade’a, czy też nie może się tego doczekać. Jego nieobecność okazała się nie do zniesienia. Nie dzwonił, nie kontaktował się z nimi w żaden sposób i Bronwen czuła, że jej tęsknota rośnie z każdą chwilą.
Może, wreszcie do niego dotarło, co mówiła i zrezygnował ze ślubu? Przecież właśnie o to chyba jej chodziło? Ale czy aby na pewno?
W piątek lało jak z cebra, co z pewnością nie stanowiło dobrej wróżby. Bronwen wróciła ze sklepu niedługo po dwunastej. Slade już czekał, ubrany w ciemny garnitur i pąsowy krawat.
– Jesteś spóźniona.
– Na co? – Zdjęła ociekający wodą płaszcz i powiesiła przy drzwiach.
– Nie wmawiaj mi, że masz tak krótką pamięć – powiedział urągliwie. – Dziś bierzemy ślub, pamiętasz? – Wskazał na fotel inwalidzki, który stał obok kanapy. – Załatwiłem to dla Michaela.
– Jestem waszym drużbą – wyjaśnił jej brat. Bronwen oparła się o ścianę i z rozpaczą wczepiła dłoń w wilgotne włosy.
– Slade – powiedziała niezwykle wolno. – Nie wiem, co mam zrobić, żeby do ciebie dotarło...
– Słyszałem już milion razy i tak mnie to znudziło, że musiałem przez parę dni od tego odpocząć – wstał i podszedł do niej. – Obawiam się, że domowy strój, jaki masz na sobie, nie jest odpowiedni na taką okazję. Najlepszy będzie ten kremowo-złoty kostium. Idź i przebierz się.
Bronwen patrzyła na niego z niedowierzaniem. Zanim zdążyła się zorientować, obrócił ją, klepnął w siedzenie i wskazał drzwi sypialni.
Stała tyłem do niego, z zaciśniętymi pięściami i z całej siły próbowała trzymać swój temperament na wodzy. Chociaż, po co? Może właśnie zrobienie niezłej sceny zachwiałoby wreszcie tą jego nieznośną pewnością siebie. Ponieważ nie miała nic innego pod ręką, chwyciła pierwszą z brzegu poduszkę.
– Nie radzę. Wychodzi mi to znacznie lepiej niż tobie – zauważył natychmiast Slade.
To prawda, przypomniała sobie. Zresztą, to i tak nie było zachowanie w jej stylu. Rzuciła poduszkę z powrotem na krzesło.
– Co mam zrobić, żebyś zrozumiał, o co mi chodzi?
– Ależ ja doskonale rozumiem, o co ci chodzi. Albo raczej tylko ci się wydaje, że właśnie o to.
Z desperacją potrząsnęła głową.
– Slade, nie mogę cię powstrzymać przed zabraniem mnie stąd siłą i zaciągnięciem przed ołtarz. Lecz z całą pewnością mogę zrobić jedno. Odmówić powiedzenia tego małego słówka „tak”, kiedy już tam będę – spojrzała prosto w lodowato niebieskie oczy, z których nie mogła nic wyczytać. – Jeśli nie chcesz skandalu w kościele, uwierz mi na słowo, że tak właśnie zrobię.
Jego reakcja zaskoczyła Bronwen. Nie spróbował zastosować wobec niej siły, choć przez moment wydawało się, że ma na to ogromną ochotę. Zamknął tylko na chwilę oczy, a gdy je otworzył, widniała w nich udręka i bezradność. Jednak zniknęły błyskawicznie, zastąpione wyrazem chłodnej uprzejmości.
– Uparty z ciebie koziołek, co? – skomentował.
– Zawsze taka była. Wygląda słodko jak aniołek, za to charakterek... – wtrącił Michael.
– Właśnie to do mnie dotarło. Jak już się zaprze, to nie sposób jej ruszyć. Nawet wtedy, gdy tak byłoby dla niej najlepiej.
– Czy przestaniecie wreszcie o mnie rozprawiać tak, jakbym była nie tylko kozłem, ale w dodatku kompletnie głuchym kozłem? – przerwała im z oburzeniem. – Slade, lepiej idź i odwołaj ceremonię.
Spojrzał na nią twardo, miała wrażenie, jakby przeszywał ją wzrokiem na wylot.
– Nie mam zwyczaju błagać – powiedział cicho. – Jeśli o to ci właśnie chodzi, to się rozczarujesz. Ale nie dlatego tak się opierasz, prawda?
Przecząco potrząsnęła głową.
– Michael, przepraszam, ale twoja siostra i ja udajemy się do sypialni – łagodnie wziął Bronwen pod ramię. – Muszę z nią porozmawiać w cztery oczy.
– Michael! – zawołała Bronwen. – Nie pozwól mu!
– Nie mogę tego zrobić – zaprotestował jej brat. – Idź, przecież cię nie zje.
Slade zamknął za nimi drzwi i oparł się o nie, krzyżując ramiona.
– Chciałbym, żebyś odpowiedziała na moje pytanie. Ale szczerze.
Nie spodziewała się tego.
– A o co chodzi? – spytała ostrożnie.
– Czy ty mnie nienawidzisz?
– Nnie... Oczywiście, że nie.
– Ale też mnie nie kochasz?
Spuściła wzrok, gdyż nie mogła znieść jego badawczego spojrzenia. Nie mogła mu odpowiedzieć. Gdyby wyznała prawdę, niechybnie zaciągnąłby ją do ołtarza.
– Rozumiem – powiedział wolno. – Teraz już wszystko wiem.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Na jego wargach błąkał się cyniczny uśmieszek.
– Wcale nie o to chodzi, prawda? Nie chcesz mnie poślubić, gdyż wiele lat temu zdarzyło się coś, za co, według ciebie, ja jestem odpowiedzialny.
– A nie jesteś? – Gdyby zaprzeczył, być może poślubiłaby go, nawet jeśli jej nie kocha. Jej miłość starczyłaby dla nich dwojga.
Slade nie zaprzeczył. Podniósł jedynie rękę i owinął sobie na palcu pasmo jej rudych włosów.
– Nie możesz mi zaufać, Bronwen? Dzieliłaś ze mną dom i łóżko, znamy się od wielu lat...
Nie patrzyła mu w oczy, wpatrywała się w jego pąsowy krawat.
– Jak mogę ci ufać? Nie zaprzeczyłeś oskarżeniu.
– Dobrze więc – odezwał się niezwykle szorstko. – A co, jeśli przyjmiemy, że jestem winny? To się zdarzyło wiele lat temu. To było kiedyś. A ja chcę cię poślubić teraz.
– Dlaczego? – spojrzała prosto na niego.
– Wielkie nieba, kobieto, jak możesz o to pytać? Bronwen otworzyła szeroko oczy.
– Chyba nie zamierzasz powiedzieć, że mnie kochasz?
– Nie. Nie zamierzam, ponieważ kiedyś stwierdziłaś, że i tak w to nie uwierzysz.
Westchnęła i uważnie zbadała wzrokiem jego twarz, szukając tego, czego tam nie było. Odpowiedzi na swoje pytanie. Zobaczyła jednak tylko zaciśnięte szczęki, ostre rysy i oczy, które nie zdradzały niczego.
– To niemożliwe, Slade – Bronwen przerwała w końcu ciszę. – Przykro mi. Dziękuję ci za... Za wszystko – wykonała nieokreślony ruch ręką. – Wyprowadzimy się z Michaelem natychmiast...
– Nie ma mowy. Tu mu będzie najlepiej, zapewniam cię. A ty masz się nim opiekować – znów był opanowany i rzeczowy, jak zawsze. W najmniejszym stopniu nie przypominał człowieka, który przez chwilę wydawał się być głęboko zraniony.
– Wiem, że mnie potrzebuje. Nie mogę jednak nadal korzystać z twojej gościnności po tym, jak...
– Owszem, możesz i tak właśnie zrobisz. Za kilka tygodni Michael stanie na nogi i wtedy spokojnie wrócisz do domu. Do niezwykle ekscytującego prowadzenia sklepu w Pontglas.
– Przestań. Nie kpij ze mnie, Slade. Nie jestem w stanie tego znieść.
Położył dłoń na karku Bronwen i przycisnął jej twarz do swego ramienia. Po chwili łagodnie uniósł palcem jej brodę.
Bronwen bez słowa wpatrywała się w niewiarygodnie niebieskie i błyszczące oczy: Slade uśmiechnął się leciutko i delikatnie musnął wargami jej usta.
– Ostrz swoje pazurki, na czym chcesz, uparte kociątko. Nie będę ci w tym więcej przeszkadzał. Jedynie wpadnę tu od czasu do czasu, zobaczyć, jak się miewa Michael. Zostawiam go w dobrych rękach.
Wyszedł i zamknął za sobą drzwi, jakby doskonale rozumiał, że chce zostać sama.
– Bronwen, przestań wiecznie przesiadywać w łazience. Wyjdź, popatrz na niebo...
– Widziałam je milion razy. I wcale tu nie przesiaduję. Niedobrze mi.
– Ale dlaczego? – Posłuchał odgłosów dobiegających z łazienki i zastanowi! się, co powinien zrobić. – Słyszałem, że choruje się z miłości, ale nie w ten sposób...
– Nie jestem chora z miłości – wpadła do pokoju, bladozielona na twarzy. – Po prostu trochę mi niedobrze.
– To już drugi raz dzisiaj. Opadła bezsilnie na krzesło.
– Wczoraj było to samo – przypomniała.
– Zrobię ci herbaty. Może powinnaś iść do doktora? – Podniósł się i wolno poszedł do kuchni.
Przez ostatnie cztery tygodnie jego stan poprawił się znacznie. Kiedy wypisano go ze szpitala, poruszał się z najwyższym trudem, a teraz mógł w miarę swobodnie chodzić po mieszkaniu. Za to Bronwen czuła się coraz gorzej. Od kilku dni dokuczało jej ogromne zmęczenie, chorowała też na żołądek. Uśmiechnęła się blado. Rzeczywiście, bardzo tęskniła za Slade’em. Mimo pewności, że podjęła słuszną decyzję, nie potrafiła pozbyć się uczucia żalu za tym, co w ten sposób straciła. Z pewnością jednak to nie miłość przyczyniła się do jej obecnego stanu. Wywoływała smutek i zobojętnienie, ale przecież nie chorobę.
– Dziś wieczorem wpadnie tu Slade. – Michael podał jej szklankę z herbatą. – Może on poleci nam jakiegoś doktora?
– Nie potrzebuję żadnego doktora.
– Potrzebujesz. Z tą trupią bladością jakoś nie bardzo ci do twarzy.
– Tu się akurat zgadzam – przyznała, ale myślała o czymś innym. Skoro Slade zamierza przyjechać, powinna zbierać się do wyjścia, żeby jej nie zastał. Chwilowo jednak nie czuła się na siłach, by gdziekolwiek wychodzić.
Pojawił się u nich kilkakrotnie, zgodnie z obietnicą. Gdy tylko Bronwen wiedziała o jego wizycie, wymykała się do miasta. Dwa czy trzy razy przyjechał bez uprzedzenia, nie miała wtedy innego wyjścia, jak dotrzymywać mu towarzystwa.
Sądziła, że ilekroć dojdzie do ich spotkania, nieuchronnie będą się czuć niezręcznie. Wyglądało jednak na to, że tylko Bronwen czuje się spięta. Slade zachowywał się swobodnie i uprzejmie, zupełnie tak, jakby była po prostu siostrą jego przyjaciela, nikim więcej.
Jeden jedyny raz nie udało mu się zachować nieprzeniknionego wyrazu twarzy. Stało się to wtedy, gdy Bronwen podawała mu filiżankę herbaty i ich palce zetknęły się. W pociemniałych nagle oczach Slade’a ujrzała jakby rozdzierającą udrękę i żal. Chwilę później jego twarz ponownie przybrała chłodny, obojętny wyraz.
– Lepiej będzie, jak wyjdę – powiedziała z ociąganiem, gdy już wypiła herbatę.
– Lepiej będzie, jak zostaniesz – sprzeciwił się brat. – Nie wyglądasz zbyt dobrze.
W myślach przyznała mu rację.
Gdy koło piątej zjawił się Slade, czuła się znacznie lepiej. Dlatego szybko zaprotestowała, kiedy brat przywitał przyjaciela słowami, że Bronwen jest chora i potrzebuje lekarza. Slade podszedł i dotknął dłonią jej czoła.
– Gorączki nie ma.
– Pewnie, że nie mam. Nic mi nie jest.
– Bzdura – zareplikował Michael. – Rano była zupełnie zielona na twarzy i bardzo źle się czuła.
Slade natychmiast podniósł słuchawkę i wykręcił numer.
– Co robisz? – spytała.
Odpowiedział dopiero wtedy, gdy załatwił to, co chciał.
– Jedziemy do doktora Swale’a.
– Ale ja... O tej porze żaden lekarz nie przyjmuje. Chyba że pacjent jest naprawdę chory. A ja nie jestem!
Slade rzucił okiem na zegarek.
– Będziemy z powrotem za jakieś trzy kwadranse – poinformował, zupełnie jakby nie słyszał, co powiedziała i zwrócił się do Michaela. – Jak się czujesz? Chyba coraz lepiej, jak widzę.
Bronwen opadła na oparcie krzesła. No tak, znowu zaczynał nią rządzić, a ona dzisiaj naprawdę nie ma sity, żeby mu się przeciwstawić.
Nie zrobiła nic, nawet gdy wziął ją na ręce i zaniósł do drzwi.
– Ależ poczekaj... – jęknęła tylko słabo i już była w windzie.
Bez najmniejszego wysiłku przeniósł ją następnie przez korytarz, mijając po drodze zdumioną panią Bickersley.
– Ta kobieta jest lepsza niż fotokomórka i podsłuch razem wzięte – mruknął Slade.
Bronwen po raz pierwszy od paru tygodni miała ochotę roześmiać się. Nie dbała o to, że była zielona na twarzy, że jej żołądek spisywał się fatalnie, najważniejsze, że w ramionach Slade’a czuła się dobrze i bezpiecznie. Posadził ją w samochodzie, a gdy otulał kocem jej nogi, miała wrażenie, jakby wreszcie znalazła się w domu.
Oczywiście to tylko chwila, która zaraz minie, przywołała się do porządku. Ale przecież... Slade dbał o nią tak troskliwie. Czy jest możliwe, że to ten sam bezlitosny człowiek, który porzucił Jenny i dziecko?
Gdy przyjechali na miejsce, Bronwen chciała wysiąść z samochodu, jednak Slade był szybszy. Ostrożnie wziął ją na ręce i wniósł po schodach.
Doktor Swale okazał się niedużym pulchnym człowiekiem o ciepłym spojrzeniu. Starannie zbadał Bronwen, doszedł do wniosku, że nie cierpi ona na żadną poważną chorobę i z namysłem przesunął palcami po brodzie.
– Czy istnieje możliwość, że jest pani w ciąży? – spytał i zerknął znacząco w kierunku drzwi, za którymi słychać było, jak Slade niecierpliwie bębni palcami po poręczy fotela.
– Och – Bronwen poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. – Doktorze, nie!
– Rozumiem, że potwierdza pani moje przypuszczenie?
– Ale to się zdarzyło tylko raz – szepnęła Bronwen.
– Wystarczy, moja droga. Na wszelki wypadek zrobimy pani testy – usiadł i wypisał skierowanie.
– No i co? – spytał Slade, gdy tylko wrócili do samochodu.
– Muszę jeszcze przejść pewne badania – odparła wykrętnie.
– Kiedy? Jutro? Zawiozę cię.
Skinęła głową i nie rozmawiali już więcej. Wiedziała, że Slade co chwila rzuca na nią szybkie spojrzenia. Wyglądało, jakby chciał o coś spytać, jednak powstrzymywał się od tego.
Bronwen spędziła bezsenną noc, przewracając się z boku na bok i nasłuchując przygnębiającego bębnienia deszczu o szyby. Gdyby sprawy ułożyły się inaczej, byłaby szczęśliwa, że nosi dziecko Slade’a, pomyślała ze smutkiem. Ale tak... Zacisnęła mocno powieki. Może niepotrzebnie panikuje? Może to nie ciąża, tylko jakaś zwykła dolegliwość? Jednak, kiedy rano sam zapach kawy wystarczył, żeby znów zrobiło jej się niedobrze, wiedziała, że nie ma sensu dalej się oszukiwać. Starannie policzyła dni.
Zgadzało się.
Co ona ma teraz zrobić? Głowiła się nad tym problemem aż do przyjazdu Slade’a.
Gdy wracali po badaniach do domu, Bronwen doszła do wniosku, że istnieje tylko jedno rozwiązanie. Slade odprowadził ją na górę.
– Powinnaś iść do łóżka – powiedział.
– Tobie tylko jedno w głowie – odparła, zanim zdążyła pomyśleć, co mówi.
Mruknął pod nosem coś, czego nie zrozumiała.
– Nawet ja mam jakieś zasady – zauważył zjadliwie.
– Nie gustuję w nekrofilii, a tym właśnie byłoby dobieranie się teraz do ciebie. Wyglądasz, jakbyś miała trzy ćwierci do śmierci.
– Dzięki za pocieszające słowa – chciała z kpiną złożyć głęboki ukłon przed nim, ale potknęła się, straciła równowagę i wpadła wprost w jego ramiona. – Michael? – rozejrzała się dookoła w popłochu.
– Pojechał na badanie kontrolne, nie pamiętasz? Ach, tak, prawda. Uparł się, że weźmie taksówkę i doskonale da sobie radę sam.
Slade nie wypuszczał jej z objęć, lecz nie próbował w żaden sposób wykorzystać słabości Bronwen.
– Chodź, powinnaś się położyć – skierował ją do sypialni.
– Nie. Słuchaj, nie dzieje się ze mną nic złego, mój stan polepszy się po... po... – zasłoniła usta dłonią, zanim wykrztusiła: – po dziewięciu miesiącach.
– Równie dobrze mogłaś to wprost mi powiedzieć – Slade posadził ją na kanapie.
– Nie rozumiem...
– Czy nie miałaś na myśli tego, że twój stan poprawi się dopiero wówczas, kiedy całkiem zniknę z twojego życia?
– Nie! Ja...
Co robić? Czy naprawdę powinna go poślubić, mimo wszystko? I czy on nadal tego pragnął? Nie ożenił się z Jenny, gdy zaszła z nim w ciążę.
Nie zdawała sobie sprawy, iż jej delikatne rysy niespodziewanie stwardniały. Nie będzie w porządku, gdy Slade wykpi się od odpowiedzialności już drugi raz. Ale... Małżeństwo bez miłości też nie jest w porządku. Bezradnie ukryła twarz w dłoniach. Ledwo zauważyła, że Slade usiadł obok, – O co chodzi, Bronwen?
Miał prawo wiedzieć. Tak samo, jak dziecko – miało prawo znać ojca. W takiej sytuacji jej własne uczucia już się nie liczyły.
Podniosła głowę. Wyglądała jak skazaniec idący na ścięcie.
– Jestem w ciąży – poinformowała beznamiętnym tonem. – Wiem to, chociaż nie znam wyników badań. Słusznie zarzuciłeś mi głupotę. Teraz muszę za nią zapłacić.
Twarz Slade’a nie zdradzała śladu żadnych emocji, tylko pod zaciśniętymi szczękami pulsowała jedna żyłka.
– Rozumiem – odezwał się w końcu, przerywając pełną napięcia ciszę. – Ślub ze mną ma być częścią tej zapłaty? To mi właśnie proponujesz, wiedząc, że nie mam zwyczaju cofać danego słowa?
Wpatrywała się bezradnie w jego nieprzeniknioną twarz. No tak, nie był zadowolony. Nie zmienił jednak zdania co do małżeństwa.
– Tak – powiedziała drżącym głosem. – Wyjdę za ciebie, Slade. Dla dobra dziecka.
Skinął głową.
– Dla dobra dziecka. Oczywiście. Załatwię to.
Ani śladu emocji, ani siadu podobieństwa do mężczyzny, który ją kochał tamtej niezapomnianej nocy. Obcy człowiek, świetny w załatwianiu różnych spraw, to wszystko.
Ponownie oparła głowę na dłoniach i próbowała powstrzymać drżenie ramion. Przez moment sądziła, że Slade dotknął jej lekko, lecz to z pewnością było złudzenie. Tyle już złudzeń straciła w ciągu minionych kilku tygodni...
– Nie obawiaj się – dobiegł ją chłodny głos. – Pobierzemy się, ale nie będziemy żyli jak prawdziwe małżeństwo. Chociaż, swego czasu wierzyłem, że ty i ja... – przerwał i Bronwen pomyślała, że słyszy westchnienie. Nie, znowu jej się coś wydawało. Gdy odezwał się ponownie, jego głos brzmiał zimniej niż kiedykolwiek. – Nieważne. W każdym razie możesz być pewna, że nie będę ci się naprzykrzał.
– Naprzykrzał?
Spojrzała na niego, ale on już zmierzał do drzwi.
– Uważaj na siebie... Do zobaczenia – pożegnał się uprzejmie. – Zawiadomię cię, gdy wszystko załatwię.
Wyszedł, a Bronwen siedziała na kanapie i przez długą chwilę wpatrywała się pustym wzrokiem w podłogę. Potem przeszła do sypialni, położyła się na łóżku i dla odmiany nie widzący wzrok utkwiła w suficie.
Czyli jednak ślub. Jedna i druga strona zdecydowała się na to tylko ze względu na dziecko. Slade stał się dojrzałym mężczyzną, nie jest już beztroskim młodzieńcem sprzed ośmiu lat. Tym razem czuje się odpowiedzialny. Ale nie jest szczęśliwy. To oczywiste, jeśli wziąć pod uwagę ton, jakim powiedział, że to nie będzie prawdziwe małżeństwo.
Zakryła twarz dłońmi. Czy on nie rozumie, że Bronwen zależy tylko na prawdziwym związku? Że chwile, które spowodowały obecną sytuację, były najszczęśliwsze w jej życiu? Westchnęła. Jeśli nawet to wiedział, chyba nie miało dla niego znaczenia.
Do sąsiedniego pokoju wszedł Michael, pogwizdując wesoło. Wstała, żeby przekazać mu najświeższe wiadomości.
Pięć dni później Bronwen i Slade pobrali się. Michael, prawie zupełnie zdrowy, był ich świadkiem. Bronwen nie znała tu żadnej kobiety, którą mogłaby poprosić na druhnę, dlatego ucieszyła się, gdy nieoczekiwanie bardzo miła sekretarka Slade’a zaproponowała swoją osobę. Krótka ceremonia odbyła się w maleńkiej kaplicy tonącej w kwiatach. Wybrał ją Slade, Bronwen przyjęła jego decyzję z doskonałą obojętnością.
Podczas ślubu zawahała się przez chwilę.
– Tak – powiedziała w końcu bardzo cicho.
Slade udzielił odpowiedzi wyraźnie i zdecydowanie. Po uroczystości zaprowadził pannę młodą do samochodu, podziękował świadkom i szybko odjechał.
– Gdzie jedziemy? – spytała Bronwen, która przedtem nawet nie zainteresowała się, co zrobią po ślubie.
– Do mojego domu na wsi, na kilka dni. Sądzę, że w obecnych warunkach Grecję możemy sobie darować. – Jego glos brzmiał sucho i bezosobowo. – Pani Doyle wróciła już z wakacji i przygotowała wszystko na nasz przyjazd. Do czasu naszego powrotu do miasta Michael zdąży wyprowadzić się do siebie.
– Wiem – powiedziała Bronwen. Tak bardzo chciała, żeby Slade nie był taki oziębły. – Wspominał mi o tym.
– Czy mówił ci również, że wraca do Walii, gdy tylko skończy się proces jego napastnika?
– Tak, ale tylko po to, żeby sprzedać mój sklep. Nie zostanie tam.
– Nie byłbym tego taki pewien. – Pokonał ostry zakręt i dodał pozornie bez związku: – Michael nie wiedział o śmierci Brice’a Barkera, dopóki go o tym nie poinformowałem.
– Tak? Musiałam zapomnieć mu o tym powiedzieć. – Nie rozumiała, co maż Jenny mógł mieć wspólnego z jej bratem.
– Tak właśnie przypuszczałem.
Spojrzała na Sladę’a, lecz nie potrafiła niczego wyczytać z nieprzeniknionego wyrazu jego przystojnej twarzy.
Po dwóch godzinach jazdy, w czasie której padały jedynie luźne uwagi o pogodzie i krajobrazie, wjechali w krętą polną drogę. Na jej końcu, między drzewami, stał duży drewniany dom, stylowy i starannie dopasowany do otoczenia.
– Podoba ci się? – spytał niedbale Slade, kiedy zauważył zdumioną twarz Bronwen.
– Jest uroczy. Spodziewałam się czegoś... czegoś zupełnie innego.
– Gotyckiego zamczyska z duchami, łańcuchami, sekretnymi przejściami i ponurym ogrodem, gdzie wśród róż zakopuję swoje ofiary?
– Może – odparła ze znużeniem. Te kpiny raniły ją, jednak zmęczenie utrudniało wymyślenie ciętej repliki.
– Było to pewnie wspaniałe w tamtych czasach, ale niestety nigdy nie leżało w moim guście. – Zatrzymał samochód. – W dodatku zamiast róż wolę nieokiełznaną przyrodę.
– I nieokiełznane kobiety – wyrwało jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– To też było właściwe, ale w tamtych czasach – przytaknął sucho Slade.
Z trudem powstrzymała się, żeby go nie trze pnąc. A może powinna to zrobić? Oddałby bez wątpienia, ale wszystko byłoby lepsze od tej chłodnej obojętności, z jaką traktował ją od chwili, gdy powiedziała mu o dziecku.
W drzwiach stanęła potężna kobieta o zaczerwienionych policzkach. Ciemnofioletowy dres w zestawieniu z kolorem jej twarzy powodował, że wyglądała niczym ogromny burak. Uśmiechnęła się na ich widok.
– Witam szczęśliwą młodą parę. Najwyższy czas, żeby ktoś wreszcie zrobił porządnego człowieka z tego młodego hulaki.
Hulaki? Bronwen rzuciła szybkie spojrzenie na Slade’a, ale na nim słowa gospodyni nie wywarły najmniejszego wrażenia.
– Żona nie uważa, żebym miał zadatki na porządnego człowieka – poinformował panią Doyle beznamiętnie.
Masywna kobieta zwróciła się w stronę Bronwen i spojrzała na nią spod ciężkich, wpółprzymkniętych powiek.
– Nie wierzę – stwierdziła po chwili. – Ładna dziewczyna przy zdrowych zmysłach nie poślubiłaby takiego wcielonego diabła, gdyby mu nie ufała.
Bronwen poczuła, że się czerwieni.
– Po prostu Slade nie jest przekonany, że jestem przy zdrowych zmysłach – wyjaśniła.
– Bo głupi. Zawsze to podejrzewałam. Ale to drobiazg, ważne, że mi płaci – uśmiechnęła się do niego. – Chodźcie, przygotowałam kolację. Rozumiem, że wolicie zostać sami – odwróciła się i podążyła w głąb korytarza.
Posiłek czekał na nich w jasnym, przestronnym pokoju, za którego oknami kołysały się wysokie naparstnice.
– Zostawiam was, zakochane gołąbki, zjedzcie sobie. Niczego więcej nie będziecie potrzebować* – raczej stwierdziła, niż spytała gospodyni i poszła.
– Lepiej zróbmy, co powiedziała – zaproponował lekkim tonem Slade i wskazał Bronwen krzesło. – Pani Doyle nie toleruje nieposłuszeństwa Bagaż mogę przynieść później.
Bronwen, ciągle w kremowo-złotym kostiumie, usiadła z ociąganiem.
– Nie sądzę, żebyś kiedykolwiek robił to, co ci się mówi. Pani Doyle jest miła, ale... ale taka gospodyni nie pasuje do ciebie.
– Pasuje idealnie. Wspaniale gotuje, mówi, co myśli, a jak coś obieca, zrobi to na pewno. Szkoda, że nie mogę tego powiedzieć o moich pracownikach – podał jej sól i pieprz. – Pani Doyle ma tylko jedną wadę. Okropnie się ubiera. Oczy bolą od patrzenia.
Bronwen uśmiechnęła się lekko. Czuła się bardzo nieswojo przez cały dzień, jednak ze Slade’em, który prezentował żartobliwy nastrój, już łatwiej było sobie poradzić. To tamten chłodny i obcy mężczyzna był nie do zniesienia. Podtrzymywał lekką pogawędkę przez cały czas trwania posiłku. Gdy wypili kawę, odstawił filiżankę i oznajmił, że idzie po bagaż.
– Pomogę ci – zaoferowała Bronwen.
– Nie ma mowy. Mojemu synowi i spadkobiercy z pewnością by się to nie spodobało.
– Nie jestem przecież z morskiej pianki! – zawołała.
– Dziś przez cały dzień nie chorowałam. A w dodatku... Skąd wiesz, że syn, a nie córka? – wpatrywała się w talerz.
Pierwszy raz Slade sam podjął ten temat.
– Jeśli tak, mam nadzieję, że odziedziczy po tobie piegi – brzmiała zaskakująca odpowiedź.
Podniosła wzrok, jednak on już wyszedł.
Wrócił po jakimś czasie i poprowadził ją dokądś szerokim korytarzem. W jednej ze ścian umieszczono rząd wysokich okien, za którymi trawiaste zbocze opadało łagodnie ku strumykowi, oddzielającemu elegancki ogród od gąszczu rosnących dziko traw i krzewów.
Weszli do dużej sypialni z sosnowymi meblami. Lśniącą podłogę zaścielały zielone dywany.
– Odpowiada ci? Może wolisz obejrzeć najpierw inne pokoje?
Popatrzyła na ogromne podwójne łoże, przykryte szmaragdową narzutą.
– Mówisz jak właściciel kiepskiego hoteliku, któremu chwilowo udało się przegonić myszy do innego pomieszczenia – zauważyła ponuro. – Odpowiada mi.
Skinął głową, ignorując jej kpiny.
– Świetnie. Mój pokój znajduje się na końcu korytarza.
– Jak to? Przecież...
– O ile pamiętam, pobraliśmy się dla dobra dziecka – przypomniał z kamienną twarzą.
– Oczywiście. Jednak...
– Chyba nie jestem ci potrzebny jako ktoś więcej niż ojciec dziecka? – spytał uszczypliwym tonem. – Zwłaszcza że mi nie ufasz.
– Ufam ci.
Dziwne. Naprawdę mu ufała. Wydawało jej się, że przeszłość przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.
– Doprawdy? – skrzywił się w sposób, jakiego Bronwen bardzo nie lubiła. – Ale nadal nie masz zbyt wysokiego mniemania o moich zasadach moralnych?
– Nie wiem – wyznała bezradnie.
– Nie wiesz – powtórzył Slade. – Cóż, zawsze to jakiś postęp – nagle jego głos zaczął zdradzać zmęczenie. – Śpij dobrze, moja droga – delikatnie dotknął dłonią jej policzka.
– Spróbuję. Nos da – szepnęła po walijsku.
Na krótką chwilę spojrzenie błękitnych oczu złagodniało.
– Nos da – odpowiedział cicho. – Dobranoc, Bronwen. Kiedy wyszedł, usiadła w fotelu przy oknie, gdyż była dopiero dziewiąta, za wcześnie, aby iść spać.
Miała więc spędzić noc poślubną zupełnie sama w tej pięknej sypialni? Ale dlaczego? Nie mogła uwierzyć, że Slade już jej nie pragnie. Skąd ten idiotyczny pomysł, żeby ich miodowy miesiąc okazał się tylko fikcją? Dlatego że kiedyś powiedziała, iż mu nie ufa i uraziła jego dumę? Czy też dlatego, że sądził, iż w ten sposób wyświadcza jej przysługę? Nie, zdecydowanie przyczyna jego decyzji nie mogła mieć nic wspólnego z brakiem pożądania ze strony Slade’a. Chociaż, ostatnio zachowywał się tak ozięble...
Poczuła, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza. Wieczór był ciepły, a miękka trawa przyjemnie chłodziła bose stopy Bronwen. Usiadła nad strumieniem, zupełnie nie dbając, że poplami swój wytworny kostium. Siedziała tak dość długo i wpatrywała się w płynącą wodę.
– Przeziębisz się – aż podskoczyła, gdy nieoczekiwanie usłyszała głos Slade’a.
Wstała.
– Dużo myślałam – oznajmiła i przyjęła ramię, które jej podał. Ruszyli w kierunku domu.
– O czym? Zdobyła się na odwagę.
– O nas. O tym, że to nasza noc poślubna. Nie chcę jej spędzić samotnie.
– Wiem, że nie chcesz. Jeśli mam być szczery, ja też nie. Bronwen aż przystanęła.
– To dlaczego... ?
– Ponieważ nie jesteś jeszcze gotowa zaakceptować mnie takiego, jakim jestem. Nie masz zielonego pojęcia, jaki jestem naprawdę. Gdy to w końcu zrozumiesz... – wzruszył ramionami. – Wtedy zobaczymy.
Tak bardzo chciała mu powiedzieć, że go akceptuje, że wie, jaki jest i że kocha go mimo to. Slade jednak szedł już w kierunku domu, znowu obcy i obojętny. W najmniejszym stopniu nie przypominał pana młodego, któremu spieszno do świeżo poślubionej żony. Gdy weszli do wnętrza, Bronwen uścisnęła dłoń Slade’a, z nadzieją, że dotyk wyrazi to, czego nie wypowiedziała słowami. Odtrącił jej rękę. Zrozumiała, że jeśli go nie powstrzyma, uda się do swojego pokoju i zatrzaśnie jej drzwi przed nosem.
– Slade, akceptuję cię. To, co zrobiłeś... Nie ma już znaczenia.
Podniósł brwi.
– A co ja zrobiłem?
– Nie poślubiłeś Jenny...
– Opuszczenie matki mojego dziecka nie ma znaczenia? Zadziwiasz mnie, Bronwen.
Nienawidziła cynicznego tonu, jakim mówił, nienawidziła sposobu, w jaki teraz na nią patrzył. Nienawidziłaby go całego, gdyby nie kochała go tak bardzo.
– Chodzi mi o to – podjęła mężnie – że przeszłość minęła nieodwołalnie. Sam to kiedyś powiedziałeś. Teraz poślubiłeś mnie. Czy nie moglibyśmy zacząć wszystkiego do nowa?
– Ach, tak – odezwał się lodowatym tonem. – Rozumiem, że mi przebaczasz?
Skąd ten gniew w jego głosie? Dlaczego mówi tak, jakby to właśnie Bronwen była osobą, która powinna prosić o przebaczenie?
– Tak – potwierdziła, choć wiedziała, że takie postawienie sprawy tylko pogorszy sytuację. – A czy ty mi przebaczysz to... to, że ja ci przebaczam?
Zaśmiał się pogardliwie.
– Nie próbuj mnie wziąć na takie psychologiczne zagrywki.
– Wcale nie próbuję – patrzyła na niego zdesperowana. – Jedyne, czego chcę, to cię kochać. Wiem... Wiem, że już nie jesteś taki, jak osiem lat temu.
– Jestem dokładnie taki sam – uciął. – Tylko trochę starszy i znacznie mądrzejszy. Cała reszta nie zmieniła się ani na jotę – odwrócił się.
Chwyciła go za ramię i zmusiła, by spojrzał na nią. Kiedy jednak popatrzyła w niebieskie oczy, niemal pożałowała, że nie pozwoliła mu odejść. Były kompletnie puste, jak u manekina.
Z rozpaczą dotknęła dłonią jego policzka.
Slade zamknął oczy, wydawało się, że skorupa, którą się otoczył, zaczyna pękać.
Bronwen powoli objęła ramionami jego szyję. Stał nieruchomo i pozwalał, by gładziła palcami jego kark, potem policzki, wreszcie usta...
Nagłym ruchem przyciągnął Bronwen do siebie i pocałował tak żarliwie, że z mimowolnym jękiem przylgnęła do jego silnego ciała. Odpowiedział jeszcze bardziej namiętnym pocałunkiem i cofnął się nieco, pociągając ją w stronę swojego pokoju. Sięgnął dłonią do klamki, a nie znalazłszy jej, podniósł na chwilę głowę. Gdy spojrzał na Bronwen, zauważyła, że jego twarz ponownie przybiera wyraz nieprzeniknionej maski.
– Nie – powiedział ostro i odsunął się. – Przepraszam. Nie powinienem był pozwolić ci mnie dotknąć.
– Pozwolić mi? Slade, o czym ty mówisz? Zapomniałeś, że jestem twoją żoną?
– Nie zapomniałem – odparł tak ponuro, że Bronwen nie miała wątpliwości, iż przegrała.
Na korytarzu pojawiła się pani Doyle we wściekle różowej nocnej koszuli. Przystanęła zdegustowana.
– Do czego to dochodzi, że młoda para nie potrafi dojść do sypialni, żeby się nie pokłócić! – Minęła ich i weszła do swojego pokoju.
– Ona ma rację – powiedział Slade. – Nie chcę się z tobą kłócić.
– Ja też nie. Skinął głową.
– Wiem. Dlatego proszę, żebyś wróciła do siebie. Śpij dobrze.
Poczuła się jak balonik, z którego wypuszczono powietrze. Nie była w stanie więcej znieść. Odwróciła się i noga za nogą powlokła się do pustego pokoju. Dawniej, gdy szła do sypialni, Slade nieodmiennie proponował jej swoje towarzystwo. Ale nie dzisiaj...
Spędzana samotnie noc poślubna dłużyła się w nieskończoność. Bronwen zastanawiała się, czy Slade’owi również, ale biorąc pod uwagę sposób, w jaki odrzucił jej miłość, na pewno spał smacznie i głęboko.
Zagryzła wargi. Jakoś udało jej się powstrzymać łzy.
Następne dni były podobne do siebie jak krople wody. Mimo obecności męża Bronwen czuła się opuszczona i samotna, chociaż Slade troszczył się o nią. Doglądał, by prawidłowo się odżywiała, towarzyszył jej na przechadzkach, lecz jego chłodna uprzejmość stawała się nie do zniesienia. Bronwen zaczynała tęsknić za dawnym Slade’em, który doprowadzał ją na zmianę do szewskiej pasji i do śmiechu.
– Co się z wami dzieje? W życiu nie widziałam czegoś takiego! – Szykownie ubrana w zielonoczerwony dres pani Doyle zagadnęła któregoś ranka Bronwen, kiedy Slade poszedł wziąć prysznic.
– Co pani ma na myśli? – Otwartość gospodyni ciągle jeszcze szokowała Bronwen, choć zaczynała doceniać tę cechę.
– To ma być miodowy miesiąc? Z osobnymi sypialniami?
– No właśnie – przytaknęła Bronwen. Pani Doyle potrząsnęła głową.
– Niech się pani na to nie godzi. Przecież on szaleje za panią! To jasne jak słońce.
– Och, nie – zaprzeczyła szybko. – Nie sądzę. On... on twierdzi, że nawet go nie znam.
– A zna go pani?
Bronwen popatrzyła uważnie na potężną kobietę. Nagle poczuła, jakby trafił ją piorun z jasnego nieba.
– Tak, sądzę, że tak. Przepraszam, muszę coś zrobić.
– Najwyższy czas – fuknęła pani Doyle.
Bronwen pośpieszyła do sypialni i opadła na krzesło. Przede wszystkim musiała wszystko jeszcze raz porządnie przemyśleć.
Stopniowo fragmenty tej łamigłówki zaczęły układać się w logiczną całość. Nareszcie w pełni zrozumiała to, co przeczuwała już od kilku tygodni. Slade na pewno bywał arogancki, nawet trochę bezwzględny, ale w żadnym wypadku nie był nieodpowiedzialny i samolubny. Wręcz przeciwnie. Okazał się niezwykle prawym i honorowym człowiekiem. Nigdy, przenigdy nie porzuciłby matki swojego dziecka.
Uwierzyła plotkom. Zwykłym, oszczerczym plotkom. Slade nie był ojcem Bobby’ego. Przez łzy patrzyła na stokrotki za oknem. Nic więc dziwnego, że nie chciał kochać się z kobietą, która oskarżała go o coś, co było całkowicie sprzeczne z jego zasadami! Powinna była zrozumieć, z jakim człowiekiem ma do czynienia, już wtedy, gdy powiedział jej o mężu Valerie, o którego istnieniu nie wiedział, i o tym, że wybiera tylko kobiety wolne...
Bron wen nerwowo kręciła w palcach pasek jedwabnego szlafroka. No dobrze, ale dlaczego Slade nigdy wprost nie odrzucił oskarżenia?
Stokrotki kołysały się na wietrze. Bronwen utkwiła w nich zamyślony wzrok. Po chwili znała odpowiedź. Powód, dla którego Slade milczał, mógł być tylko jeden. Lojalność. Lojalność w stosunku do osoby, z której uczuciami się liczył.
Bronwen już się domyślała, kto jest ojcem dziecka Jenny. Być może podświadomie wiedziała to od dawna i właśnie dlatego wolała obarczyć winą Slade’a.
Zamknęła oczy i jęknęła boleśnie.
Pobiegła szukać Slade’a, jednak nigdzie nie mogła go znaleźć.
– Wyjechał – poinformowała ją w końcu pani Doyle. – Powiedział, że ma coś do załatwienia, patrzył przy tym takim wzrokiem, jakby szukał kogoś, komu mógłby przyłożyć – gospodyni jak zwykle mówiła prosto z mostu.
– Kiedy wróci?
– Może na obiad, ale nie wiadomo. Uważam jednak, że lepiej będzie dla nas wszystkich, jak nie przyjedzie zbyt szybko.
Bronwen miała inne zdanie. Musiała jak najszybciej z nim porozmawiać, niezależnie od jego nastroju. Teraz nic nie może zrobić. Z wyjątkiem jednej rzeczy. Pośpieszyła do telefonu.
– Słucham – usłyszała wesoły głos Michaela.
– Cześć, to ja.
– Cześć! Rany, masz taki głos, jakby ktoś cię właśnie dusił. Gdzie Slade?
– Nie dusi mnie w tej chwili, jeśli o to ci chodzi. Gospodyni utrzymuje, że pojechał kogoś pobić. Kogokolwiek.
– Co się stało, Bron? – W głosie jej brata brzmiało zdziwienie.
Okręciła sobie wokół dłoni sznur telefonu.
– Michael...
– No, wyduś to z siebie.
– Słuchaj... Czy to ty... Czy ty jesteś ojcem Bobby’ego Barkera? – spytała nieswoim głosem.
– Tak – okazał mniej wahania, niż się spodziewała. – Myślałem, że może wiesz. Jenny ci powiedziała?
Bronwen oparła się o ścianę.
– Właśnie sama na to wpadłam. Zawsze myślałam, że to Slade. Wszyscy tak mówili.
– Slade? – krzyknął ze zdumieniem Michael. – On? Rety, Bron, ten facet mało mi łba nie urwał, gdy się o tym dowiedział! Wstyd mi przyznać, ale on w życiu nie wpędziłby dziewczyny w takie kłopoty. Chyba żeby był absolutnie pewien, że się pobiorą.
– Wiem. Powinnam była wcześniej to zrozumieć. Milczeli przez chwilę oboje, zbierając myśli.
– To dlatego nie układało się między wami? Nie miałem pojęcia, że ktoś mógłby go podejrzewać. Wyjechałem z Pontglas, bo nie chciałem zranić mamy. Miałem nadzieję, że sienie dowie...
– Przede wszystkim powinieneś mieć choć tyle przyzwoitości, żeby trzymać się z dala od dziewczyny zaręczonej z kimś innym – powiedziała ostro Bronwen. Jej brat zawsze był nieodpowiedzialny, ale to już przekraczało wszelkie granice.
– Jenny wcale nie chciała być jego narzeczoną – zaprotestował Michael. – Wolała mnie, ale jej rodzice nie aprobowali naszego związku...
– Wcale się im nie dziwię – Bronwen straciła cierpliwość.
– Nie rozumiesz. Wiem, że nie zachowywałem się jak aniołek, wręcz przeciwnie, ale kochałem Jenny. Byłaby ze mną szczęśliwa, postarałbym się o to. Jej rodzice woleli Brice’a tylko dlatego, że był starszy i bogatszy, a ojciec Jenny ubiegał się wtedy o urząd burmistrza.
To prawda. Bronwen pamiętała, jak bardzo chlubili się zaręczynami córki.
– Przecież i tak nie mogli zmusić Jenny do małżeństwa z Brice’em – zauważyła.
– Owszem. Zmusili. Po prostu przekonali ją, że ze mną nigdy nie będzie szczęśliwa. Nie wiem, jaka jest teraz, ale wtedy łatwo ulegała wszelkim wpływom. Była taka słodka i łagodna... Nie zapominaj, że miała wówczas tylko siedemnaście lat.
– I dlatego udało ci się spowodować, że zaszła w ciążę? – Bronwen przejęła zwyczaj pani Doyle, by niczego nie owijać w bawełnę.
– Bron! Wcale nie! Naprawdę się kochaliśmy. Zresztą powiem ci prawdę... Ja nadal ją kocham. Teraz, gdy wiem o śmierci Brice’a, wracam do domu, żeby... Żeby się przekonać, czy Jenny mnie zechce.
– Skoro darzyłeś ją takim uczuciem, to dlaczego wyjechałeś? I dlaczego Slade ci na to pozwolił?
– Wcale mi nie pozwolił. Wyjechałem do Londynu i dopiero stamtąd do niego zadzwoniłem. Najpierw mnie strasznie zwymyślał, a w końcu, gdy zrozumiał, że i tak nie mam po co wracać, obiecał mi pomóc.
– Już nawet rozumiem, dlaczego – powiedziała z zadumą. – To po prostu taki rodzaj człowieka. Nie zostawiłby cię samego: No, dobrze, ale nada! nie pojmuję, czemu nie walczyłeś o Jenny?
– Zorientowaliśmy się, że jest w ciąży, już po jej zaręczynach z Barkerem, a facet strasznie się w niej zakochał. Zagroził, że mi kości poprzetrąca, a jeśli Jenny mnie nie przekona do wyjazdu, to zrobi coś jeszcze gorszego. Była przerażona, nie wiedziała nawet, czy nadal mnie kocha i sama błagała, żebym wyjechał i nigdy się z nią nie kontaktował. Nie sądzę, żeby Brice umiał spełnić swoje pogróżki. Chciał ją mieć dla siebie i za nic by nie ustąpił.
Bronwen westchnęła. Może teraz, po ośmiu latach, Michael będzie w stanie sprostać zadaniu i zacznie się wreszcie zachowywać jak prawdziwy mężczyzna.
– Życzę wam obojgu dużo’ szczęścia. – Odłożyła słuchawkę i pomyślała, że ona będzie potrzebować go jeszcze więcej. Slade nie miał zwyczaju miłosiernie przebaczać bliźnim ich błędów.
Wrócił na obiad, ponury niczym chmura gradowa. Bronwen i pani Doyle obserwowały go przez kuchenne okno.
– Najwyraźniej nie znalazł osoby, na której mógłby się wyładować.
– Obawiam się, że zostanę nią ja – zauważyła cicho Bronwen.
– Prawdopodobnie. Lecz będzie miał ze mną do czynienia, jeśli tylko tknie panią palcem – gospodyni chwyciła wałek i pomachała nim wojowniczo. – Ale on tego nie zrobi – dodała niemal z żalem. – To nie w jego stylu.
Bronwen, przed chwilą bliska łez, roześmiała się.
– Pani działa jak balsam na moje rany. Dziękuję – powiedziała i poszła szukać Slade’a. który zniknął za rogiem.
Za jej plecami pani Doyle mruknęła zjadliwie:
– Balsam? A nie jak ocet siedmiu złodziei?
Slade, oparty o rosnący nad strumieniem dąb, wpatrywał się w gąszcz na drugim brzegu z tak kamiennym wyrazem twarzy, że Bronwen z trudem powstrzymała się od płaczu.
– Slade, chciałam cię przeprosić – szepnęła za jego plecami.
Odwrócił się do niej, jednak rysy jego twarzy nawet nie drgnęły.
– Za co? – spytał tak obojętnym tonem, że aż pobladła.
– Za to, że ci nie ufałam. Chodzi mi o Jenny. Odwrócił się plecami.
– Rozumiem. Rozmawiałaś z Michaelem.
– Tak, ale wcale nie musiałam.
– Doprawdy? Chcesz powiedzieć, że nagle cię oświeciło? A może jakiś głos z niebios oznajmił ci o mojej niewinności? – pytał z gorzką drwiną.
– Po prostu w końcu wszystko przemyślałam – wyjaśniła najłagodniej, jak potrafiła. – Przedtem zaślepiała mnie miłość do brata.
– Jedyna rzecz, jaka może tu człowieka oślepić, to dresy pani Doyle – stwierdził ponuro.
Bronwen spojrzała na niego uważnie. Czy Slade próbuje ukryć swoje uczucia pod maską nonszalancji? A może tylko się z nią droczy, jak kiedyś, w dawnych dobrych czasach? Z pewnością nie. Głębokie bruzdy wokół ust zdradzały, że nie ma ochoty na żarty.
– Slade, próbuję ci powiedzieć, jak bardzo mi przykro...
– Świetnie. Już mi powiedziałaś.
– Slade...
Oderwał się wreszcie od drzewa i popatrzył na nią.
– Przeprosiłaś. Przyjąłem przeprosiny. Wystarczy.
– Ale jesteś zły! Oczywiście nie winię cię za to. Powinnam była wcześniej zrozumieć, że jesteś ostatnim człowiekiem na świecie, który mógłby tak potraktować Jenny. Lecz jak mogłam podejrzewać własnego brata? Nie miałam pojęcia...
– Dopóki ci nie powiedział.
– Nie! Sama do tego doszłam! – Okręciła płomiennie rudy lok wokół palca. – Ja... Kocham cię, Slade. Sądzę... Mam nadzieję... Czy istnieje możliwość, że ty też mógłbyś mnie pokochać? – Wyciągnęła dłoń, lecz Slade cofnął się, jak przed jadowitą żmiją.
– Oczywiście, że cię kocham – odparł niezwykle ostro.
– Jak myślisz, dlaczego miałem ochotę wytargać cię za uszy tego dnia, gdy balem się, że spadłaś ze skał w rezerwacie? A niby dlaczego chciałem się z tobą ożenić? Czy wiesz, że po twojej odmowie zacząłem liczyć na to, że może zaszłaś w ciążę? Wiedziałem, że wtedy będziesz musiała zmienić zdanie. Sądziłem też, że w końcu zrozumiesz, że nie jestem podrywaczem, który wszędzie zostawia za sobą nieślubne dzieci – mówił gorzkim tonem, który sprawiał jej ból. – Nie mogłem przecież podważać twojego zaufania do brata. A ponadto, co byś sobie o mnie pomyślała? Że próbuję bezczelnie zwalić na niego winę.
Bronwen była kompletnie porażona szorstkością, z jaką ją traktował. Rozumiała teraz, jak bardzo musiał cierpieć przez jej oskarżenia, ale przecież... Nagle dotarło do niej, co powiedział. Czy cokolwiek innego miało jeszcze jakieś znaczenie?
– Powiedziałeś, że mnie kochasz – szepnęła. – Proszę, czy nie moglibyśmy zacząć od nowa?
– Też tak kiedyś myślałem – odparł lodowato. – Sądziłem, że gdy wyjdziesz za mnie, pokochasz mnie całego... moją duszę, mój charakter... a nie tylko moje ciało – skrzywił się cynicznie. – Z tym ostatnim nie miałaś specjalnych kłopotów.
– Ależ ja naprawdę kocham...
– Tak twierdzisz. Domyślam się, że to rewelacje, jakie usłyszałaś od brata, zmieniły twój stosunek do mnie.
– Slade, kochałam cię niemal od pierwszej chwili. A Michael tylko potwierdził to, co zrozumiałam już wcześniej... – Przestała się tłumaczyć, gdyż bezlitosna twarz Slade’a przybrała lekko drwiący wyraz.
Stał z wysoko uniesioną głową, z rękoma w kieszeniach, a łagodny wiatr rozwiewał jego złociste włosy. Wyglądał tak kusząco... Bronwen patrzyła na niego bezradnie. Tak bardzo chciała go dotknąć, zatopić palce w tej jasnej grzywie, przesunąć dłońmi po jego ciele. Jednak wiedziała, że jeśli spróbuje to zrobić, odrzuci ją ponownie. Nagle poczuła, że dłużej nie zniesie jego obojętności.
Jęknęła boleśnie i na oślep pobiegła przed siebie po trawie, byle dalej od niego.
Łzy przesłoniły jej oczy i nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Dopiero po Chwili dotarło do niej, że pod stopami nie czuje już miękkiej trawy, tylko jakąś twardą nawierzchnię. Przypadkiem trafiła na biegnącą nie opodal szosę, wzdłuż której płynął ten sam strumień, co na posiadłości Slade’a.
Przystanęła wreszcie i otarła dłonią łzy. Nagle kątem oka spostrzegła, że zbliża się do mej coś wielkiego.
Autobus! To coś, co sunęło wprost na nią z wizgiem opon i włączonym klaksonem, to był autobus!
W ostatniej chwili szarpnęła się do tyłu, uderzył ją silny podmuch, silnik zawył tuż przy jej twarzy, straciła równowagę i spadła z nasypu wprost do strumienia.
Woda była taka chłodna i przyjemnie kojąca, a przed oczami Bronwen wirowały dziwne, kolorowe plamy. Wpatrywała się w nie z ciekawością, nie dbając o to, że kompletnie przemoczona leży w potoku. Było jej już zupełnie wszystko jedno...
– Bronwen, skarbie, obudź się.
Nadal czuła wilgoć, lecz już nie spoczywała w strumieniu. Głos Slade’a brzmiał zadziwiająco blisko. Ociężale uniosła powieki. Ach, tak, dlatego słyszała go tak blisko. Przecież to właśnie on niósł ją na rękach. Ociekał wodą, a z niebieskich oczu wyzierała troska i uczucie. Chłód i drwina zniknęły z nich bez śladu. Czyżby umarła i znalazła się w niebie? Bronwen zdecydowała, że niezależnie od tego, co się stało, i tak znalazła się tam, gdzie pragnęła być – w ramionach Slade’a. Z pomrukiem zadowolenia zamknęła oczy...
– Bronwen, powiedziałem, obudź się! Uświadomiła sobie, że leży w łóżku, starannie otulona kołdrą i zupełnie naga. Natarczywy głos Slade’a rozbrzmiewał tuż przy jej uchu.
– Strasznie krzyczysz – mruknęła sennie.
– Zrobię coś znacznie gorszego, jeśli natychmiast nie otworzysz oczu. Bronwen, musisz być teraz przytomna, nie wolno ci zasnąć. Uderzyłaś się w głowę.
– Wiem. To było takie, przyjemne. Usłyszała rozpaczliwy jęk.
– Zobaczysz, że jak zacznę cię budzić siłą, to już nie będzie takie przyjemne – zagroził.
– Naprawdę? – poczuła silną dłoń na swoim udzie. – A mnie się podoba.
– Zaraz przestanie ci się podobać. Otwórz oczy. Natychmiast – domagał się tak nieustępliwie, że Bronwen dla świętego spokoju podniosła ciężkie powieki.
– Tak lepiej – zmarszczka między jego brwiami wygładziła się. – Czy masz pojęcie, na jak ciężką próbę mnie wystawiłaś, Bronwen Slade?
– Bronwen Slade? Ale ja się nazywam... Och, nie. Już się nie nazywam jak przedtem, prawda?
Uśmiechnął się z taką czułością, że serce Bronwen stopniało jak wosk.
– Już nie, najdroższa. Odwzajemniła uśmiech.
– Nazwałeś mnie najdroższą. I skarbem.
– Bo nim jesteś. Dlatego proszę cię, nie próbuj się znowu zabić.
– Wcale nie próbowałam... – uśmiech zniknął z jej twarzy. Zmarszczyła brwi, bo poczuła lekki ból głowy. – Zachowujesz się wreszcie jak człowiek.
– Wydawało mi się, że zawsze nim byłem. Twoja ciąża jest zresztą doskonałym tego dowodem.
– Miałam na myśli, że podczas rozmowy nad strumieniem traktowałeś mnie z takim chłodem... , Delikatnie odsunął jej włosy z twarzy.
– Wiem. Po kilku dniach małżeństwa z kobietą, z którą nie mogłem dać sobie rady, znajdowałem się w takim stanie, że przeprosiny nie mogły już mnie ułagodzić – uśmiechnął się z żalem. – Widzisz, kocham cię od tak dawna... Osiem lat temu byłem zbyt niedoświadczonym młokosem, żeby przyznać się do tego uczucia nawet sam przed sobą. Kiedy cię spotkałem ponownie, od razu podjąłem decyzję. Jak idiota sądziłem, że gdy cię poślubię, wszystko się jakoś ułoży. Ale nie chciało się ułożyć – spojrzał na nią wymownym wzrokiem. – Pragnąłem cię równie mocno, jak ty mnie, ale nie mogłem kochać się z kobietą, która mną pogardzała. Sam siebie zapędziłem w kozi róg.
Skinęła głową, lecz natychmiast tego pożałowała, gdyż ból odezwał się ze zdwojoną siłą.
– Rozumiem. W takim razie co cię w końcu ułagodziło, skoro nie moje przeprosiny?
– I tak wreszcie by do mnie przemówiły, zapewniam cię. Jednak wszystko dotarto do mnie znacznie szybciej, gdy moja żona próbowała się zabić na moich oczach – czule pocałował Bronwen w czubek nosa. – Bałem się, że początek może okazać się końcem. Że wydarzenia zatoczyły pełne kolo i naprawdę zginiesz pod kolami autobusu, jak przed paroma tygodniami doniosły gazety. Tym razem jednak z mojej winy. A ja nie chciałbym żyć na świecie, gdzie nie byłoby pewnej rudej kobiety, która doprowadza mnie do szaleństwa.
– Och, Slade – dotknęła dłonią jego wilgotnego ramienia. – Tak mi przykro.
Ujął wąską dłoń i pocałował ją.
– Oboje zawiniliśmy. W końcu nic dziwnego, że siostra nieugięcie wierzy w swojego brata. Zwłaszcza że ani razu nie zaprzeczyłem pomówieniom. Po prostu byłem zbyt dumny, żeby cię przekonywać o swojej niewinności.
Bronwen dotknęła muskularnej piersi, na której opinała się mokra koszula. Dawne pragnienie odezwało się w niej z całą mocą.
– Skrzywdziłam cię. A duma nie jest niczym złym. Gdyby Michael miał jej tyle, co ty, pewnie teraz cala nasza trójka nadal mieszkałaby w Pontglas.
– Wątpię, czy zostałbym w miasteczku, niezależnie od sprawy Michaela. I tak chciałem gdzieś wyjechać, szukać...
– Szukać czego?
– Miłości. Jedynej rzeczy, której zawsze mi brakowało. Najpierw walczyłem o miłość rodziców, ale im bardziej zależało na pełnej butelce niż na synu, potem zabiegałem o miłość ciotki Nerys, lecz ona miała własne dzieci do kochania. Wreszcie o twoją, cudowny rudzielcu. Stałaś się największym wyzwaniem ze wszystkich.
– I wygrałeś – powiedziała miękko. – Pokonałeś mnie, Slade.
– Nie – pochylił się i pocałował ją. – Nigdy nie chciałem cię pokonać, moja słodka. Myślę, że nasze potyczki zbyt nam się podobają, by któreś chciało wygrać i w ten sposób je zakończyć.
Roześmiała się.
– Nigdy nie myślałam o sobie jak o walecznej Amazonce.
Potrząsnął głową.
– Ty nie walczysz jak Amazonka. Ty załazisz podstępnie za skórę niczym zadra i nie sposób uwolnić się od myśli o tobie. Jedyny sposób na tę zadrę... Ale to wtedy, jak ty będziesz gotowa.
– Jestem gotowa – objęła go za szyję.
Slade ze śmiechem wyciągnął się na łóżku i uważnie położył głowę Bronwen na swoim ramieniu.
– Pamiętasz chiński ogród? – spytał nieoczekiwanie.
– Oczywiście.
– Widzisz, znalazłem inne miejsce, w którym mogę ukoić moje serce.
– Gdzie? – pieszczotliwie przesunęła palcami po jego policzku.
– Tutaj. Wszędzie tam, gdzie jestem z tobą.
– Moje serce mówi dokładnie to samo. Czy wiesz, że jesteś zupełnie mokry? – dodała pozornie bez związku.
– A ty jesteś zupełnie naga. Czyli jest dokładnie tak, jak powinno być.
Parę minut później przechodząca korytarzem pani Doyle usłyszała dobiegające z sypialni odgłosy, które spowodowały, że głośno wyraziła swoje myśli:
– No, wreszcie nowożeńcy ruszyli z martwego punktu.
Gdyby którekolwiek z nich usłyszało słowa gospodyni, niechybnie zapewniłoby ją, że nie tylko ruszyli, ale od razu wzlecieli do siódmego nieba.
– Pani Bickersley ma kłopot – szepnęła Bronwen do Slade’a.
Ujął kieliszek z szampanem i uśmiechnął się cierpko.
– To inni mają kłopot z panią Bickersley. A wszystko dzięki tobie, kochanie.
Roześmiała się i zerknęła na drugi kraniec rozświetlonego słońcem pokoju, który dziś wypełniał tłum rozbawionych gości. Pod jednym z okien pani Bickersley wpatrywała się w kartkę papieru i czatowała na każdego, kto nieopatrznie przechodził w pobliżu.
Sześć tygodni minęło od dnia, gdy Bronwen wpadła do strumienia i Slade wreszcie odkrył, że życie bez piegowatej małżonki byłoby kompletnie niemożliwe. Dziś wyprawiali przyjęcie, gdyż następnego ranka odlatywali do Grecji.
Większość gości stanowili oczywiście znajomi Slade’a i z tego powodu Bronwen z rozbawieniem nalegała, by zaprosić panią Bickersley, gdyż oprócz sekretarki męża nie znała w Vancouver nikogo.
Ku jej żalowi Michael opuścił Kanadę przed tygodniem. Po zakończeniu procesu swojego napastnika wsiadł do najbliższego samolotu lecącego do Londynu. Załatwił swoje sprawy w iście rekordowym tempie, ponieważ już dwa dni temu zadzwonił z wiadomością, iż pobrali się z Jenny, a Bobby jest najwspanialszym synem, jakiego mógłby sobie wymarzyć. Kiedy dodał, że nie sprzedaje rodzinnego sklepu, tylko sam go dalej poprowadzi, Bronwen musiała szybko poszukać chusteczki.
Nie miała wątpliwości, że ich rodzice, gdziekolwiek się teraz znajdowali, byli wreszcie szczęśliwi.
– Co to za kartka, którą ona tak wymachuje? – Pytanie S ladę’a przy wróciło ją do rzeczywistości.
Bronwen zachichotała i schowała nos w kieliszku.
– Szampan należy pić, a nie wąchać – szepnął. – Co w tym takiego zabawnego?
Postarała się opanować.
– Niedawno odwiedziła dom starców, przecież wiesz, jaka z niej szalenie towarzyska osoba. Właśnie przysłali list, że nie akceptują jej wyjaśnienia, iż rozwaliła czyjeś ogrodzenie, ponieważ zastawił ją inny samochód i nie mogła inaczej wyjechać. Czuje się śmiertelnie obrażona, gdyż zawiadomili ją. że nawet jeśli samochód zostanie zablokowany, to i tak nie ma prawa przejeżdżać przez czyjąś posiadłość i niszczyć ogrodzenia.
Slade pośpiesznie odstawił kieliszek.
– Wyrazy współczucia dla tych biedaków – mruknął, a jego ramiona drżały podejrzanie.
Pani Doyle, której zielono-pomarańczowa sukienka z ogromnym dekoltem wywoływała u Bronwen dziwne reakcje, ilekroć na nią spojrzała, podeszła do nich dumnym krokiem.
– Ktoś, kto przygotowywał potrawy, nie znał się na tym kompletnie. Jak można mieszać kawior z awokado? – w jej głosie brzmiała uraza. – Albo podawać wędzonego węgorza z oliwkami? Takie zestawienie kolorów strasznie się ze sobą gryzie. Panie Slade, to po prostu skandaliczne. Skandaliczne! – podkreśliła dobitnie. – Trzeba było mnie poprosić, zrobiłabym to znacznie lepiej.
Slade nie wytrzymał i po prostu uciekł z pokoju. – Gdy przyjęcie dobiegło końca i wszyscy goście już wyszli, Bronwen w rozmarzeniu wyglądała przez okno. Slade stanął za nią.
– Nareszcie sami.
– Z wyjątkiem pani Doyle.
– I małego Slade’a – położył dłoń na jej brzuchu.
– A jeśli to mała Bronwen?
– Mam przeczucie, że to chłopiec. Cala następna piątka to będą dziewczynki.
– Piątka! – wykrzyknęła. – Jeśli zamierzasz zakładać dynastię, to zapewniam cię, że urodzę ci samych synów. I daję słowo, każdego nazwę Emlyn.
– Oj, chyba się prosisz o kłopot! Uśmiechnęła się łobuzersko.
– Zależy, jakiego rodzaju kłopot.
Slade objął jej zgrabną figurę, która zaczynała się już lekko zaokrąglać.
– Pani Doyle będzie zajęta w kuchni jeszcze długo – szepnął w zamyśleniu.
– Też tak myślę. – Odwróciła się i zatopiła palce w złocistych włosach Slade’a. – Zobacz, jakie to szczęście, że w gazetach nie zawsze są prawdziwe wiadomości. Inaczej nie byłoby mnie tutaj.
– Największe szczęście, że jednak nie wpadłaś pod autobus. Błagam, nie kuś losu po raz trzeci, bo w przeciwnym razie będę musiał zamknąć cię na klucz w sypialni.
– Znakomicie! Pod warunkiem, że ty też tam będziesz – mrugnęła do niego i przesunęła dłonią po zewnętrznej stronie muskularnego uda. – Pamiętasz, jak się spotkaliśmy w szpitalu?
– Naprawdę prosisz się o kłopoty. Owszem, pamiętam. Byłaś na mnie tak cięta, że nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy raczej mocno tobą potrząsnąć.
– Nie zrobiłeś ani tego, ani tego. Nieoczekiwanie porwał ją na ręce.
– Zrobiłem coś znacznie bardziej sensownego.
– Aha – przytaknęła, gdy niósł ją korytarzem. – Ożeniłeś się ze mną. Ale czy to naprawdę było takie sensowne?
– Nie wiem – odparł szczerze, gwałtownym kopnięciem otwierając drzwi sypialni. – Wygląda raczej na to, że udało ci się wywrócić moje życie do góry nogami.
– Tym niemniej, to chyba ja z nas dwojga zachowałam poczucie zdrowego rozsądku – zerknęła ponad jego ramieniem. – I nie sądzę, by to było odpowiednie miejsce i czas...
– Zawsze jest odpowiednie miejsce i czas... – Urwał, gdy jego spojrzenie padło na szkarłatną narzutę ozdobioną srebrnymi i złotymi frędzlami. W otwartej szafie widniały bajecznie kolorowe dresy. – Och, nie! Wiedziałem, że tracę przez ciebie głowę, ale...
– Ale nie sądziłeś, że aż na tyle, by wdzierać się do buduaru pani Doyle?
Slade potrząsnął głową.
– Przy tobie wszystko jest możliwe – wycofał się szybko z pokoju. – Zaraz ci to udowodnię.
Tym razem otworzył właściwe drzwi, położył Bronwen na łóżku i zgodnie z obietnicą udowodnił jej, że kompletnie traci przez nią głowę.