Emma Darcy
Mroczna spuścizna
(Dark Heritage)
A więc to jest ten dwór, Davenport Hall. Tutaj się wszystko zaczęło...
Rebel zatrzymała wypożyczony skuter w bramie wjazdowej i zdjęła dłoń z gazu. Spojrzała w głąb długiego szpaleru drzew ku solidnej budowli, która zamykała aleję. Dwór miał imponujący wygląd. Od wieków opierał się niszczącej sile człowieka i czasu. Liczył sobie już dwieście lat z okładem, kiedy w 1770 roku pierwszy Anglik postawił stopę na ziemi australijskiej. Ta myśl przejęła Rebel uczuciem dziwnej nierealności.
Ileż to żywotów ludzkich dokonało się tutaj przez stulecia? W takiej skali czasowej krótki pobyt jej matki w Davenport Hall stanowił mgnienie oka. Wszystkiego pół roku. Czy będzie ją tu ktokolwiek pamiętał? Małą pięcioletnią dziewczynkę wśród czterdzieściorga sierot przywiezionych z bombardowanego Londynu i wkrótce wyprawionych do Australii, daleko od bomb, rakiet V2 i wojny?
Mało prawdopodobne, myślała Rebel, żeby ktoś pamiętał taki epizod sprzed czterdziestu lat. A jeszcze mniej prawdopodobne, żeby zapamiętał jedną małą dziewczynkę z całej grupki dzieci. A jednak teraz, kiedy odnalazła to miejsce, rzecz jest warta próby. A nuż jej się poszczęści...
We wsi Compton Prior poinformowano ją, że majątek pozostaje od niepamiętnych pokoleń we władaniu tej samej rodziny. Stanowi nadal wiejską siedzibę Bóg raczy wiedzieć którego kolejnego hrabiego Stanthorpe'u.
Ta drobna informacja natchnęła Rebel nadzieją, że we dworze może mieszka jeszcze ktoś pamiętający wojenne sieroty, jeśli już nie małą Valerie Griffith. Niewykluczone, że w archiwum Davenport Hall zachowały się jakieś dokumenty. Przyjmując tyle dzieci, musiano przecież spisać ich dane. A w najgorszym razie może przynajmniej pozwolą jej obejrzeć pokoje, w których umieszczono sieroty. Jeśli ktoś to jeszcze pamięta.
Przez całe życie Davenport Hall stanowił dla Rebel coś w rodzaju mitu, w dzieciństwie – był ulubionym tematem opowieści do poduszki, w których było zapewne więcej fantazji niż prawdy. Znalazłszy się teraz w obliczu rzeczywistej, pięknie utrzymanej posiadłości, zapragnęła nagle z całych sił dowiedzieć się, co jej mama przeżyła tutaj i co ją spotkało w późniejszym życiu.
Tak mało ją pamięta. Kilka mglistych wspomnień jej miłości i pieszczot. I nic więcej. Potem ten straszny okres przejściowej bezdomności, po którym jej światem stało się życie w rodzinie Jamesów – jej przybranych rodziców, braci i sióstr – które jakby odebrało realność wszystkiemu, co się wydarzyło przedtem. Przyjechała obejrzeć Davenport Hall z czczej ciekawości i raptem przeszłość pociągnęła ją z nieprzepartą siłą.
Podniosła się z siodełka i zepchnęła lekki pojazd na skraj drogi dojazdowej. Zaparkowała skuter przy wysokim kamiennym murze, otaczającym posiadłość, zdjęła kask i powiesiła go na kierownicy. Przeczesując palcami niesforną kaskadę długich kasztanowych włosów zawahała się nad tą improwizowaną zmianą planu. Może powinna przedtem zadzwonić i umówić się?
Pierwotnie zamierzała podjechać tylko i z daleka obejrzeć posiadłość. Skoro się tu już jednak wybrała, bezsensem byłoby przyjeżdżanie raz jeszcze, choć jej strój może wywrzeć niekorzystne wrażenie. Obcisłe skórzane spodnie i krótka kurtka, na które się wykosztowała, są zapewne odpowiednie na skuter, ale nie nadają jej wyglądu osoby zasługującej na wpuszczenie w progi Davenport Hall.
Jednak odkładanie rekonesansu w sprawie przeszłości mamy stanowiłoby stratę czasu, energii i pieniędzy. Będzie miała zapewne do czynienia tylko ze służbą, a na sile przekonywania jej nie zbywa. Sprzedawała już różnym osobom pomysły i apele o wsparcie celów znacznie bardziej angażujących i kosztownych niż prosta prośba o doraźną pomoc w zwykłej ludzkiej sprawie. W każdym razie warto spróbować, a jeśli się nie uda, zawsze będzie mogła pomyśleć o innym podejściu.
Zresztą mimo skórzanego stroju nie wygląda przecież na dziewczynę z motocyklowego gangu. Do jej atutów należy niesforna burza włosów i przyjemna, może nie uderzająco piękna, ale i daleka od pospolitości twarz, która – co wiedziała z doświadczenia – budziła zaufanie.
Tym, co ją naprawdę wyróżniało, były oczy. Miały w sobie coś przykuwającego, choć w pierwszej chwili mogły się wydawać zwykłymi piwnymi oczyma, ocienionymi gęstymi, podwiniętymi rzęsami. Rebel nigdy ich nie podkreślała kredką. To by tylko umniejszało ich niezwykłość. W ogóle jej cały makijaż ograniczał się do dyskretnie uszminkowanych warg, odziedziczyła bowiem po matce piękną angielską cerę, na której nie wypaliły jeszcze piętna dwadzieścia cztery lata przeżyte pod bezlitosnym słońcem Australii.
Jedyne zastrzeżenie, jakie Rebel miała do swojej urody, stanowiły nadmiernie wystające kości policzkowe. Pragnęła, by owal twarzy był łagodniejszy, lecz dla zatuszowania tego mogła jedynie nosić długie włosy, podkreślające jej kobiecość. Ale nie cierpiała już nad tym tak bardzo. Czas zatarł nieco kanciastość, której się wstydziła w latach dziewczęcych, czy też może w miarę dorastania i dojrzewania nauczyła się przyjmować siebie taką, jaką jest, i uznała wyrazisty kościec twarzy za swoją naturalną cechę. Tak czy inaczej, przestała o tym myśleć.
Nastroszywszy włosy w zwykłą niesforną chmurę, odpięła suwak kurtki odsłaniając wiśniowy sweterek, w uderzająco dobrym gatunku, pięknie harmonizujący z karnacją jej cery. Chusteczką kosmetyczną wytarła z kurzu czarne skórzane buty, po czym ruszyła długą żwirowaną aleją w kierunku dworu. „Kto nie ryzykuje, ten nic nie zyskuje" – powtarzała sobie w duchu. Nawet jeśli jej nie wpuszczą do dworu, to przynajmniej będzie się mogła rozejrzeć wokół. Ciekawe, czy mama rzeczywiście czuła się szczęśliwa podczas swego krótkiego pobytu tutaj.
Wzrok Rebel pobiegł ku potężnym drzewom po obu stronach alei. Grubość pni zdawała się świadczyć, że są równie wiekowe jak sam dwór. Jakże piękne są te liście w swojej soczystej jasnej zieleni, tak odmiennej od drzew australijskich! Wszystko w Anglii jest takie odmienne. Po raz pierwszy zdała sobie sprawę, jak zagubiona musiała się czuć mama po przybyciu do Australii, oddana pod opiekę obcych ludzi w obcym kraju.
Wciągnęła głębiej powietrze, żeby rozluźnić nagły ucisk w piersi. Pamiętała dobrze, jak to jest zostać nagle zdaną na opiekę obcych – strach, niepewność.
U końca alei znajdował się podjazd okalający masywną kamienną fontannę o średnicy może ośmiu czy dziesięciu metrów. Biła z niej nie kończącą się kaskadą woda, która się rozpryskiwała łagodnie, przyjemnie, odświeżająco. Rebel stanęła, żeby się przyjrzeć staremu dworowi.
Ściany trzypiętrowej budowli były w znacznej części porośnięte bluszczem. Długie szeregi okien z małymi szybkami, poprzedzielane kamiennymi słupkami, świadczyły o wielkości pokojów, jak przystało na wiekowe domostwo tych rozmiarów. Jedna taka komnata mogła wystarczyć za sypialnię dla gromady dzieci.
Lekki dreszczyk przebiegł Rebel po krzyżu, kiedy tak patrzyła na najwyższy szereg okien. Powietrze było rześkie mimo popołudniowego słońca. I to się w Anglii nazywa latem, pomyślała nie bez ironii, nim się zebrała, by ruszyć wokół fontanny ku łukowo sklepionemu portykowi, obramowującemu drzwi wejściowe.
Były to potężne, onieśmielające odrzwia, lecz Rebel powiedziała sobie, że przecież mieszkają za nimi ludzie tacy sami jak ona, ani lepsi, ani gorsi, i dla nawiązania z nimi kontaktu wystarczy uderzyć w odpowiednią strunę.
Przypomniała sobie podstawowe zasady taktyki. Stanąć w pewnej odległości, dając otwierającemu możność swobodnego przyjrzenia się gościowi, tak by się nie czuł zagrożony. Przedstawić się z uśmiechem, w naturalny, przyjazny sposób. Zachowywać się rozbrajająco.
Przyglądała się przez chwilę wielkiej żelaznej kołatce, niepewna szansy przywołania nią kogokolwiek w tak olbrzymim domostwie, zanim dostrzegła nowoczesny dzwonek po lewej stronie drzwi.
Minęła minuta czy dwie, nim ktoś zareagował. Rebel przywołała na twarz ujmujący uśmiech, kiedy jedno skrzydło drzwi otworzyła kobieta nie pierwszej młodości, ubrana schludnie na czarno. Na ufryzowanych szpakowatych włosach miała koronkowy czepeczek, na twarzy wyraz napięcia i troski. Gospodyni, zidentyfikowała ją Rebel w myśli.
– Dzień dobry – odezwała się natychmiast tonem wzbudzającym zaufanie. – Nazywam się Rebel Griffith James i...
– Dzięki Bogu, że pani się wreszcie zjawiła! – Był to głos ulgi, wyrywający się z głębi serca. – Myśleliśmy już, że pani się rozmyśliła i nie wiedzieliśmy, co dalej począć.
Rebel zaniemówiła na chwilę, zaskoczona nieoczekiwanym przyjęciem.
– Wie pani, kim jestem? – zapytała z niedowierzaniem.
– O, tak! Tą młodą Australijką – odparła kobieta z pewnością nie pozostawiającą czasu na zastanowienie. Drzwi otworzyły się szerzej i Rebel została zaproszona do środka. – Lord Davenport czeka na panią w salonie. Zaraz panią zaprowadzę.
Rebel miała przed sobą otwartą drogę. Chociaż podejrzewała, że to jakieś nieporozumienie, zdecydowała, że na wyjaśnienia będzie jeszcze czas. Tymczasem los się do niej uśmiechał i nie miała najmniejszego zamiaru zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Ponadto lepiej rozmawiać z panem tego domu, bo w końcu to on będzie decydował o tym, na co jej pozwolić.
Chwilowe wahanie Rebel pozwoliło nieco ochłonąć gospodyni, która zmierzyła teraz krytycznym wzrokiem strój przybyłej. Może zaczyna już żałować, że ją tak łatwo wpuściła, zreflektowała się Rebel. „Korzystaj z okazji" – napomniała się.
– Dziękuję – powiedziała patrząc kobiecie wesoło w oczy. – To bardzo ładnie z pani strony. Miło mi panią poznać, pani...
Pierwszym krokiem do powodzenia przy każdym nowym przedsięwzięciu jest ustalenie i zapamiętanie nazwisk. Ludzie przyjmują z wdzięcznością taką oznakę zainteresowania. Uprzejmość kosztuje tylko odrobinę uwagi, a niezmiennie zaskarbia życzliwość.
Pytanie zaskoczyło kobietę, ale lekki uśmiech rozjaśnił jej napiętą twarz.
– Nazywam się Tomkins. Poznamy się z pewnością bliżej, jeśli pani tu zostanie przez jakiś czas. To znaczy, jeśli pani wytrzyma. Bóg jeden wie, że nikomu się to dotąd nie udało, ale podobno – rzuciła okiem na skórzany ubiór Rebel – Australijki są twardsze od innych kobiet. Tak mówili w filmie dokumentalnym o Australii. Narody się różnią między sobą, prawda?
Ta nieskładna wypowiedź wydała się Rebel niezbyt sensowna, uznała jednak, że wypadają jakoś skwitować.
– No, mogę panią zapewnić, że zostanę tutaj co najmniej godzinę – odparła, po czym ze swobodą osoby mile, jeśli nie wręcz entuzjastycznie przyjętej wkroczyła do olbrzymiego holu o łukowym sklepieniu nad ścianami wyłożonymi dębową boazerią.
Gospodyni zmierzyła Rebel przenikliwym spojrzeniem swoich bladoniebieskich oczu, chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Rebel przyszło do głowy, że może ktoś z miasteczka dał znać, iż jakaś Australijka rozpytuje o Davenport Hall. Wydawało się mało prawdopodobne, żeby tak entuzjastycznie witano zupełnie obcą osobę, ale jakiej innej Australijki mogliby oczekiwać? Czyżby ktoś jeszcze przeprowadzał kwerendę w sprawie sierot wojennych?
Pani Tomkins poprowadziła ją szerokim, miękkim czerwonym chodnikiem, biegnącym w poprzek posadzki z czarnych i białych płyt. Rebel wzruszyła ramionami nad bezcelowością dalszych domysłów i ruszyła za nią, po drodze obrzucając wzrokiem obrazy na ścianach.
Były to same portrety. Zaciekawiło ją, czy wszystkie przedstawiają reprezentantów rodu Davenportów. Zastanowiła się, jakby to było wywodzić się z długiej linii lordów, stanowić cząstkę drzewa genealogicznego, którego każda gałąź jest dobrze znana i opisana. Czy obecny lord czuje na swoich barkach ciężar tego dziedzictwa, czy też nic ono dla niego nie znaczy, bo nigdy nie zaznał niczego innego? No, w każdym razie na pewno nie zaznał jej całkowitej nieznajomości swoich korzeni.
Gospodyni skręciła raptem w prawo, zapukała w podwójne drzwi i, nie czekając odpowiedzi, otworzyła jedno ich skrzydło.
– Jest nasza Australijka, milordzie – oznajmiła. – Panna James.
– No, wreszcie! To wspaniale! Może trochę nam to ulży. Niech pani ją wprowadzi, pani Tomkins.
Akcent miał wyraźnie arystokratyczny, w głosie brzmiało lekkie zniecierpliwienie. Nie podniosło to Rebel na duchu, ale nie czas był się wycofywać. Wyprostowała się odruchowo, gotowa podjąć próbę udobruchania stetryczałego angielskiego lorda.
Gospodyni wprowadziła ją do pokoju tak imponujących rozmiarów, że Rebel w pierwszej chwili w ogóle nikogo nie dostrzegła. Stały tu trzy odrębne zestawy foteli, kanap i stolików, jeden przed największym kominkiem, jaki Rebel widziała w życiu, drugi wzdłuż szeregu sześciu okien po jednej stronie pokoju. Dopiero szelest gazety skierował jej uwagę w drugą stronę komnaty, gdzie z fotela podniósł się samotny mężczyzna.
Na chwilę zamarli oboje w bezruchu, lustrując się nawzajem z niedowierzaniem. Rebel nie wyobrażała sobie nigdy angielskiego lorda, który by miał mniej niż pięćdziesiąt lat, ten jednak wyglądał na niewiele więcej niż trzydzieści. Nie dość że był o wiele młodszy, niż oczekiwała, był również znacznie przystojniejszy, niż się spodziewała na podstawie portretów rodzinnych. Jest nobliwy, przebiegło Rebel przez myśl.
Był wysoki, proporcjonalnie zbudowany, w klasycznym ciemnopopielatym garniturze, którego nieskazitelny krój podkreślał jego zgrabną figurę. A może to jego zgrabna figura podkreśla nieskazitelny krój garnituru, pomyślała Rebel. Włosy miał kruczoczarne, gęste i proste, ostrzyżone ręką mistrza, tak że uwydatniały siłę, inteligencję, no i rasowość jego twarzy. Szerokie czoło harmonizowało z silnie zarysowaną szczęką. Uderzały oczy, ciemne i głęboko osadzone, a ich wyrazistość podbijały jeszcze krzaczaste czarne brwi. Usta miały doskonały wykrój mimo pewnej niesymetryczności warg; na pełniejszej dolnej igrał lekki grymas namiętności i zmysłowości. One też pierwsze drgnęły w jego znieruchomiałej postaci, układając się w drwiący, pozbawiony wesołości uśmieszek.
– Przepraszam, że tak nieprzyzwoicie się pani przyglądam – odezwał się ruszając w jej stronę. – Muszę przyznać, że nie bardzo odpowiada pani moim oczekiwaniom, panno James.
Oszołomiona Rebel spróbowała zebrać myśli. Czegóż takiego mógł oczekiwać? Nie miała pojęcia.
– Sądzę, że zechce mi pan pomóc – odparła uciekając się instynktownie do zdania z podręcznikowej sytuacji.
Stanowiło to zawsze dobre wejście. Ludzie lubią pomagać innym. Zgodnie z jej przewidywaniami, on również zareagował uniesieniem otwartych dłoni.
– Wszystko w granicach zdrowego rozsądku jest do pani dyspozycji.
Brzmiało to obiecująco. W tym, o co Rebel chciała prosić, nie było nic wykraczającego poza zdrowy rozsądek. Może zechce ją nawet sam oprowadzić po Davenport Hall. Była nim tak zafascynowana, że nawet chęć poznania przeszłości matki odpłynęła na dalszy plan.
– To bardzo wspaniałomyślnie z pana strony – powiedziała, posyłając mu ciepły uśmiech.
Długie rzęsy skryły wyraz jego ciemnych oczu. Spojrzał na jej usta. Rebel doznała lekkiego ucisku w dołku. Uśmiech zamarł jej na wargach, bo poczuła, że wszystkimi nerwami odbiera emanujące od niego fluidy.
– Wspaniałomyślnie? – W jego głosie brzmiała ironia, podkreślona jeszcze skrzywieniem ust, a w oczach pojawiło się sceptyczne rozbawienie. – To tylko środek do celu, panno James, który, mam nadzieję, osiągniemy ku obopólnemu zadowoleniu.
– Ja też mam taką nadzieję – mruknęła Rebel, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
Czuła, że wkracza na niebezpieczny grunt, wdając się w zagadkową grę. W głowie dźwięczał jej dzwonek alarmowy, jednakże fascynacja niewiadomym znacznie silniej pociągała jej zmysły. On tymczasem wskazał zapraszającym gestem kanapę przed kominkiem.
– Może usiądziemy? Będzie pani mogła mi wyłuszczyć swoje wymagania. Niewątpliwie przemyślała to pani sobie.
– Tak, tak, oczywiście. Dziękuję.
Jest uprzedzająco gotów do pomocy – skonstatowała. W głębi świadomości kłuła ją jednak igiełka niepokoju. Wspomniała wprawdzie w miasteczku wojenne sieroty, nie pojmowała jednak, dlaczego zarówno pani Tomkins, jak lord Davenport powitali ją z taką widoczną ulgą. Niewątpliwie jest jakieś wyjaśnienie. Ale to nie ma teraz znaczenia. Grunt, że jest tutaj.
Usadowiła się na zielonej aksamitnej kanapie i czekała z rosnącym podnieceniem, podczas gdy gospodarz rozgarniał pogrzebaczem węgle na kominku. Nie bardzo rozumiała sens palenia w kominku latem, nie mogła jednak nie zauważyć arystokratycznej gracji jego ruchów.
Zdrowy rozsądek wołał w niej, że to szaleństwo tak się poddawać atrakcyjności tego mężczyzny. Jest angielskim arystokratą i jako taki pozostaje całkowicie poza jej światem. Ludzie jego pokroju obracają się wyłącznie w obrębie własnej sfery. Zrobiło jej się nagle żal, że jej życie nie ułożyło się inaczej. Czyż nie mogłaby poznać go gdzieś indziej? Na plaży w Bondi, na ranczu owczym w Dubbo, na jakimś prywatnym przyjęciu?
On tymczasem odstawił pogrzebacz i obrócił się ku niej. Ciemne spojrzenie przebiegło wzdłuż jej smukłych nóg w obcisłych skórzanych spodniach, zatrzymało się krótko na wyniosłości pełnych piersi, by wreszcie poszukać oczu. Z nagłym łomotem serca Rebel uświadomiła sobie, że podoba się temu mężczyźnie tak samo, jak on jej. Na jego wargach zaigrał błysk autoironii, po czym twarz spowiła mu mroczna troska.
– Mała jest niepoprawna – oświadczył, jakby stwierdzał niezbity fakt, który go napawa głębokim niesmakiem.
Rebel zmarszczyła czoło. Jeżeli ktoś mu doniósł, że się rozpytywała o wojenne sieroty, mówiłby o dzieciach, a nie o jakiejś jednej małej. Ponadto nie zawodząca jej na ogół intuicja, nieco dotąd przyćmiona wyjątkową atrakcyjnością tego mężczyzny, uświadomiła jej nagle, że bijące od niego fluidy są zupełnie niestosowne do sytuacji, zbyt osobiste, by mogły się wiązać z przypadkową wizytą nieznajomej kobiety.
Coś się za tym kryje, coś, w co niechcący wdepnęła. Ale pomijając ten fakt, lord Davenport myli się w swoim osądzie tej dziewczynki i zasługuje, żeby go wyprowadzić z błędu. Jeśli mu zaofiaruje pomoc, może będzie bardziej skłonny przymknąć oko na nieporozumienie, jakie tu niewątpliwie zachodzi.
– Nie ma niepoprawnych dzieci – oświadczyła Rebel spokojnie, ale nie bez nutki autorytatywności. – Niektóre nie mogą się odnaleźć. Nie znajdują sposobu...
– Jeśli pani wierzy w takie ogólniki, choćby w najlepszej wierze, to spotka panią przykry zawód – przerwał jej zniecierpliwiony. – Jakie pani ma właściwie doświadczenie, panno James?
Rebel się zjeżyła, dotknięta arogancką wyższością jego tonu, postawą, którą z trudem tolerowała. Zapanowała jednak nad sobą w nadziei, że mu to pomoże w rozwiązaniu jego problemu.
– Doświadczenie całego mojego życia – odparła ze spokojną pewnością siebie. – Może to niezbyt długie życie, ale mogę wziąć pełną odpowiedzialność za to, czego się nauczyłam.
Przed oczami stanęła jej cała gromadka dzieci kolejno adoptowanych przez rodzinę Jamesów, większość z urazem po szoku, jaki im zgotował los, dzieci, które się stopniowo odradzały w cieple i wspólnocie nowego życia.
– Nie ma niepoprawnych dzieci – powtórzyła z niezłomnym przekonaniem. – Niektóre poszły złą drogą, mają swoje problemy. Ale prawie wszystkie można odzyskać miłością i troską. Trzeba tylko wskazać sposób, który pozwoli im zrealizować ich powołanie. Trzeba im dać motywację. Zapewnić opiekę i ciepło.
Ciemne oczy paliły ją gorącym spojrzeniem.
– Zadziwia mnie pani, panno James. Cóż to za wzniosłe banialuki! Czy też ignorancja? – zadrwił cichym głosem. A ja zawsze sądziłem, że Australijczycy to trzeźwi realiści, którzy się nie biorą na żaden... Jakiego wy tam używacie słowa? Pic czy bajer?
U--u, pomyślała z konsternacją Rebel. Błędne posunięcie. Trafiła widać w bardzo drażliwy punkt, a jego lordowska mość jest wyraźnie w niezbyt przychylnym nastroju. Trzeba się wycofać i przedstawić swoją prośbę, nim się jeszcze bardziej wkopie i ostatecznie zaprzepaści sprawę. Nie zdążyła jednak otworzyć ust, gdy on zmienił postawę. Posyłając jej przepraszający uśmieszek, obrócił ostrze drwiny przeciwko sobie.
– Proszę mi wybaczyć, panno James – powiedział ze swobodą światowca. – Jestem jak najdalszy od kwestionowania pani godnego pochwały idealizmu. Podziwiam go. Naprawdę. – W jego oczach błysnął chochlik złośliwości. – Czy mam wobec tego rozumieć, że jest pani gotowa zająć się małą nawet jej nie widząc? Nie wysłuchawszy, do czego jest zdolna?
Rebel uczyniła głęboki wdech.
– Milordzie – zaczęła. Sytuacja wymagała tej odrobiny formalnego dystansu. Nie wspominając już o potrzebie najwyższej ostrożności i taktu. – Zdaje się, że zaszło małe nieporozumienie. Wyrażając swój punkt widzenia uczyniłam to tylko z chęci służenia pomocą. A przyjechałam tu z nieco inną myślą, niż pan zdaje się przypuszcza.
– Oczywiście – odrzekł z ponurą satysfakcją. – Cieszę się, że pani się zdecydowała odrzucić pozę, panno James. Rozumiem, że chciała pani wywrzeć na mnie wrażenie, ale ja znacznie bardziej cenię uczciwość. Wolę spoglądać w oczy nagim faktom niż wysłuchiwać górnolotnych frazesów.
Rzadko się zdarzało, by Rebel odjęło mowę. Ale skądinąd rzadko się też zdarzało, by ktoś kwestionował jej uczciwość. Rozumiała jednak, że ten człowiek musi mieć istotne powody do takiego rozgoryczenia i że nie dotyka ono bezpośrednio jej. Słodyczą rozbraja się gniew, powtórzyła sobie w duchu, lecz nim miała czas sformułować łagodzącą odpowiedź, podjął z sarkastycznym uśmiechem:
– Zapewniam panią, że nie mam bielma na oczach, jeśli chodzi o moją bratanicę. Agencja z pewnością poinformowała panią o jej wybrykach. Przyjmuję, że mogą wchodzić w grę jakieś uzgodnienia co do warunków. Jakieś dodatkowe bodźce, które by panią skłoniły do podjęcia tej pracy. Czekam na pani propozycje, panno James, i uczynię, co w mojej mocy, żeby panią zadowolić. W granicach zdrowego rozsądku, oczywiście.
Nareszcie wszystko stało się jasne. A więc oczekuje guwernantki dla jakiejś okropnej, rozpaskudzonej, zbuntowanej smarkuli. Przetrawiała jego słowa, zastanawiając się, jak pokierować dalej sprawą, by ją obrócić na swoją korzyść, gdy rozwój wydarzeń wyrwał jej całkowicie inicjatywę z rąk.
Drzwi się otworzyły i do pokoju wpadła z impetem mała dziewczynka. Zatrzasnęła głośno drzwi i oparła o nie. Jej wąskie piersi dyszały łapiąc ciężko dech, drobna buzia była zacięta w wyrazie buntu, oczy ciskały błyskawice na pana domu.
To zachowanie całkowicie kłóciło się z jej anielskim wyglądem. Jedwabiste jasne włoski ostrzyżone na pazia opadały jej na ramiona. Śliczna niebieska sukienka ucieszyłaby zapewne każdą dziewczynkę. Nawet jej gniewna mina nie była w stanie zatrzeć subtelnej doskonałości jej rysów, a wielkim niebieskim oczom dodawała tylko żywości.
– Celeste – syknął lord Davenport w przypływie bezsilnej rozpaczy. – Ile razy ci mówiłem...
– Nie będę miała nowej niańki! – rzuciła dziewczynka, po czym ze złośliwym tryumfem przystąpiła do rozwinięcia tematu: – Już nigdy nie będę miała niańki! Bo właśnie wzięłam kamień i zabiłam tę nową niańkę na śmierć! Dlatego nigdy nie będę miała niańki! Nigdy, nigdy!
Rebel patrzyła na dziewczynkę z fascynacją i grozą, żeby takie małe dziecko – ileż ona może mieć lat, sześć, siedem?
– było tak świadomie nienawistne! Czy może ten namiętny wybuch to rozpaczliwy krzyk buntu przeciw doznanym krzywdom?
Oderwała wzrok od dziewczynki, żeby spojrzeć na mężczyznę, którego autorytet został tak gwałtownie zanegowany. W jego zachowaniu nie było ani gniewu, ani zatroskania, ani najmniejszego zgorszenia wybuchem bratanicy. Na twarzy miał jedynie maskę zimnej pogardy. Z rozmysłem odczekał, aż napięta cisza nabrzmieje, a wówczas przemówił głosem zimnym jak stal, od którego dreszcz przebiegł Rebel po krzyżu.
– Nie kłam, Celeste. Żeby udowodnić morderstwo, trzeba wskazać trupa. Martwe ciało. A ponieważ panna James tu siedzi, najwyraźniej żywa, więc jest oczywiste, że kłamiesz, czyż nie tak?
Czy to rzeczywiście kłamstwo, zastanowiła się panicznie Rebel, śledząc, jak bunt na twarzy dziewczynki przemienia się w zmieszanie. Gdzie jest ta oczekiwana guwernantka? Wszystko stawało się teraz jasne. Nie zjawiła się na oznaczoną godzinę i dlatego z taką ulgą powitano przybycie Rebel.
Dziewczynka obróciła się nagle do niej z bezsilną furią – Nienawidzę twoich przyjaciółek! Tej także się pozbędę!
– krzyknęła przyskakując do niej z wściekłą nienawiścią.
Nim Rebel i lord Davenport zdążyli się zorientować, Celeste z całej siły boleśnie przydepnęła stopę Rebel, w której nagle, podświadomie, odezwała się filozofia wyniesiona z życia w domu przybranych rodziców. Odruchowo chwyciła Celeste za ramiona, odsunęła ją od siebie i, zaparłszy się plecami o oparcie kanapy, przygniotła jej stopy czubkami swoich wysokich butów.
– Jeżeli chcesz się zachowywać jak ulicznik, moja mała, to musisz się nauczyć paru podstawowych reguł – rzuciła dziewczynce zaszokowanej natychmiastową karą. – Po pierwsze nigdy nie zaczynać z osobami, z którymi nie możesz wygrać. Ze mną nie możesz wygrać, więc oszczędź sobie szarpaniny.
Najpierw zyskać respekt. Potem zainteresowanie. Dopiero wtedy można myśleć o rozbudzeniu pozytywnych uczuć. Przed oczyma Rebel przesunęły się wspomnienia, jak Jamesowie stopniowo wpajali każdemu nowo adoptowanemu dziecku poczucie, że jest mile widziane i kochane. Serce zabiło jej żywiej. Potrafiłaby trafić do tej małej. Potrzeba tylko zrozumienia, co się dzieje w tej małej główce, a Rebel doskonale pamiętała, co sama czuła wtedy przed laty.
Śledziła burzę zmiennych emocji malujących się w wielkich niebieskich oczach, nim dziewczynka zdecydowała się na jedyną metodę ataku, jaka jej pozostała.
– Nienawidzę pani!
Dziecinny głosik załamał się w bezsilnej rozpaczy.
– Nie szkodzi – odparła spokojnie Rebel. – Trochę to głupie, bo ta nienawiść bardziej szkodzi tobie niż mnie. Ale jeżeli chcesz pozostać przez całe życie samotną nieszczęśnicą, to jesteś na najlepszej drodze. Każde mądre dziecko zastanowiłoby się, czy mu to wyjdzie na zdrowie, nim się zacznie rzucać. A ty co, zamierzasz być mądra czy głupia?
– Jestem mądra! – padła wściekła odpowiedź. – Mądrzejsza niż jakaś durna niańka.
– To świetnie. Tylko tak się składa, że ja nie jestem niańką. Więc zjeżdżaj, mała, i nigdy więcej nie przydepnij mi palców. Jeśli chodzi o następowanie na nogi, to zawsze pobiję cię twoją własną bronią.
Rebel zwolniła nacisk na małe stopki, po czym puściła ramiona dziewczynki. Celeste cofnęła się szybko na bezpieczną odległość. Posłała stryjowi paniczne, błagalne spojrzenie. Wątpliwe, czy w ogóle uznałby za stosowne przyjść bratanicy z pomocą, w tej chwili było jednak oczywiste, że jest zbyt oszołomiony szybkim i niespodziewanym rozwojem sytuacji, by ruszyć palcem.
– Nie boję się pani – rzuciła Celeste w stronę Rebel, powracając do swojej buntowniczej postawy.
Rebel oparła się wygodniej na kanapie i posłała jej uśmiech niespiesznej aprobaty.
– To nas upodabnia, moja mała. Bo ja też się ciebie nie boję.
– Niech pani mnie nie nazywa małą! – Niebieskie oczy rozbłysły arystokratyczną dumą. – Jestem lady Celeste Davenport!
– Ha! – zaszydziła Rebel. – Nie zachowujesz się bynajmniej jak dama. Jesteś tylko małą smarkulą i zachowujesz się jak ostatni łobuz. Tylko łobuzy wychowane na ulicy napadają na swoje opiekunki i zabijają je kamieniami.
Niebieskie oczy zwęziły siew namyśle. Dziewczynka podjęła szybką decyzję.
– Nie napadłam na nią – nastąpiła obrażona odpowiedź. I nie zabiłam jej. Mogłabym ją zabić, gdybym chciała, ale zamknęłam ją tylko w altanie. Więc nie jestem łobuzem.
Rebel odetchnęła z ulgą i obróciła wzrok na lorda Davenporta, który wciąż stal przed kominkiem. Napotkała pytające spojrzenie jego ciemnych oczu. Wzruszyła ramionami.
– Najpierw wypadałoby uwolnić z altany guwernantkę, milordzie – zauważyła spokojnie. – Może pan bez obaw zostawić bratanicę pod moją opieką. Jeśli nie będzie mnie próbowała bić, to i ja nie zrobię jej krzywdy. – Spojrzała w stronę dziewczynki. – Umowa stoi, mała?
– Niech pani przestanie mnie nazywać małą!
– Więc usiądź i zachowuj się jak dorosła dama Jeśli potrafisz.
Niebieskie oczy zlustrowały z pogardą skórzany strój Rebel.
– Pani nie jest damą.
– Nie twierdzę, że jestem. Ale zachowuję się bardziej jak przystało na damę niż ty. I nigdy się nie dowiesz, kim jestem ani kim ty sama jesteś, jeśli nie usiądziesz i nie zaczniesz się zachowywać jak przystało na taką mądralę, za jaką się uważasz.
– Od pani na pewno się niczego nie nauczę.
– Owszem, możesz się dużo nauczyć. Przede wszystkim mogę cię nauczyć bić się. Jak nie będziesz umiała się bić, to będziesz brała cięgi przez całe życie.
Teraz Rebel dojrzała w oczach Celeste błysk zainteresowania. Nawiązała z nią pierwszy kontakt! Ile razy w życiu miała taki twardy orzech do zgryzienia? Pięć, sześć, siedem? Trudna sprawa przy tak totalnym zbuntowaniu, ale mała połknęła haczyk. I nie wycofała się.
– Usiądę, bo mam ochotę usiąść – oświadczyła – Jak chcesz, mała – odparła niedbale Rebel. – Rób, na co masz ochotę.
Dziewczynka rzuciła się na fotel naprzeciwko Rebel z nienawiścią w oczach. Na jej twarzy malowała się wojownicza determinacja, żeby udowodnić, że jest mądrzejsza od swojej antagonistki. Rebel uniosła pytająco brwi w kierunku lorda Davenporta, który wciąż stał bez ruchu.
– Guwernantka – przypomniała – Panno James! – syknął wściekle, po czym zagryzł wargi powściągając oburzenie. – Będę miał pani wiele do powiedzenia, jak wrócę. Tobie też, Celeste – dodał obrzucając je spojrzeniem pełnym głębokiego niesmaku.
Jego gniew wisiał jeszcze długo w pokoju, kiedy ciężko zamknęły się za nim solidne dębowe drzwi. Rebel pomyślała melancholijnie, że odegra się na niej z surowością hiszpańskiej inkwizycji, kiedy się rozprawi z bratanicą. Jego duma została dotkliwie zraniona. Spojrzawszy jednak na siedzącą naprzeciwko dziewczynkę, Rebel uznała, że nie ma sobie nic do wyrzucenia. Nie dała może popisu salonowego zachowania, ale przynajmniej było skuteczne. Osobą najbardziej w tym wszystkim poszkodowaną jest ta mała dziewczynka.
– Niech on sobie mówi, co chce! – wybuchnęła wojowniczo Celeste. – Nienawidzę go! Nienawidzę wszystkich!
Dziecięcy protest, brzmiący jak echo z jej własnej przeszłości, przywołał Rebel wciąż żywe wspomnienia. Było to po śmierci mamy, kiedy uciekła z tego okropnego domu opiekuńczego i trafiła do rodziny Jamesów. Mimo ich serdeczności nie potrafiła się przemóc, nie potrafiła uwierzyć. Pozostawiona zbyt długo sama na świecie, przerażona, rozdzielała na oślep ciosy, zadając ból w odwet za ból, który jej zadawano, przekonana, że nikt jej naprawdę nie chce.
– Gdzie są twoi rodzice? – zapytała teraz, chcąc poznać historię dziewczynki.
– Nie żyją – padła nadąsana odpowiedź. – I on się musi mną opiekować.
– Z pewnością chemie to robi.
– Nieprawda. Wcale mnie nie chce. Nie lubi mnie. Dlatego bierze wciąż nowe niańki. Żeby sam nie musiał się mną zajmować.
– Rozumiem. A ty zabijasz niańki kamieniami, żeby zwrócił na ciebie uwagę – powiedziała łagodnie Rebel.
Celeste natychmiast się zjeżyła.
– Nieprawda. Robię to, bo niańki to stare krowy. On mnie nienawidzi i ja go nienawidzę, a pani nic nie rozumie!
Rebel przypomniała sobie, jak wykrzykiwała coś podobnego do Zachary'ego Lee, swojego mądrego starszego brata z Ameryki, który zawsze potrafił dobrocią i zrozumieniem uśmierzyć jej wściekłe wybuchy. Celeste potrzebny jest ktoś taki jak Zachary Lee. Problem w tym, że tacy ludzie nie rodzą się na kamieniu. Gdyby Celeste mogła zostać zaadoptowana przez rodzinę Jamesów i znaleźć ciepło, którego najwidoczniej nie znajduje w Davenport Hall...
Rebel ścisnęło się serce. Czyż ten jej stryj nie widzi, że Celeste jest spragniona miłości i rzetelnego zainteresowania? Że jej wściekły bunt to głośny krzyk rozpaczy, bo nikt jej nie chce? Że najmowane guwernantki nie mogą jej zapewnić tego, czego tak bardzo łaknie?
Problem i jego rozwiązanie wydawały się Rebel tak oczywiste. Coś trzeba z tym zrobić. Ale co ona tu może poradzić? Jasne, że w obecnej sytuacji nie usłyszy podziękowania za mieszanie się w rodzinne sprawy.
– Kim pani właściwie jest? – zainteresowała się nagle Celeste. – Obiecała mi pani powiedzieć.
Był to ze strony dziewczynki drugi przebłysk zainteresowania, nie dotyczącego wyłącznie jej samej. Rebel się uśmiechnęła.
– Jedynie gościem. Dawno, dawno temu była inna mała dziewczynka, która przyjechała do tego domu. Tak jak ty utraciła oboje rodziców. To była moja mama. Nie miała stryja, który by się nią zaopiekował, ani nikogo, kto by mógł do niej zaangażować nianię, więc obcy ludzie wsadzili ją na statek. Tak wówczas robiono. Wysyłano sieroty na drugi koniec świata, do Australii. Nigdy więcej nie zobaczyła Anglii ani Davenport Hall. Ale do końca życia je pamiętała. Opowiadała, że są piękne. Umarła, kiedy byłam mniej więcej w twoim wieku. A ja postanowiłam, że pewnego dnia tu przyjadę, by zobaczyć to, co ona widziała.
– Czy mieszkała w moim pokoju? – zapytała Celeste, mimo woli zaintrygowana historią.
– Nie wiem, ale wątpię w to. Przywieziono tu wówczas czterdzieścioro sierot, a moja mamusia była tylko jedną z nich. Pamiętam, jak mi opowiadała o Davenport Hall, ale poza tym bardzo mało ją pamiętam. A ty pamiętasz swoich rodziców?
– Jasne! – Celeste znów przybrała obrażoną minę. – Też mnie zawsze zostawiali niańkom. Wcale nie żałuję, że nie żyją. Dobrze im tak. Moja mamusia nigdy mi nie opowiadała żadnych historii. Stryjek Hugh też mi nie opowiada. Ciągle wyjeżdża i zostawia mnie samą.
Rebel poczuła ponownie ściśnięcie serca. Zbyt często w przeszłości słyszała podobne słowa rozpaczy. Gdyby mogła jakoś pomóc, ale w tej chwili miała inne sprawy na głowie. Zobowiązała się zdobyć sponsorów dla wielkich zawodów balonowych, organizowanych na cele charytatywne przez Zachary'ego Lee, i poprzysięgła sobie, że nie zawiedzie brata. Liczą na nią również wszyscy baloniarze, których udało im się namówić do udziału w zawodach. Też jej zawierzyli, a ona przecież się nie rozdwoi. Jakże może się angażować jeszcze tutaj?
Tok jej myśli przerwała Celeste, która najwyraźniej zdecydowała, że czas przejąć inicjatywę.
– Nie chcę, żeby pani mi mówiła mała – oświadczyła patrząc na Rebel zaczepnie.
– Jak zasłużysz sobie na mój szacunek, będę ci mówiła Celeste. Ale dopiero wtedy.
W niebieskich oczach pojawił się błysk kalkulacji.
– A jak pani się nazywa?
– Rebel. Rebel Griffith James.
Mała zmarszczyła nos.
– Co to za imię?
– Moje.
Nie zadowoliło to dziewczynki.
– Dlaczego pani ma takie ubranie? Jest pani gangsterką? Czy motocyklistką?
– Ani jedno, ani drugie. To najodpowiedniejszy strój, jaki miałam, żeby przyjechać tutaj z Londynu na skuterze. Bo przyjechałam na skuterze. Na motocyklu też zresztą jeździłam. – Rebel posłała jej przyjazny uśmiech. – Ale najbardziej lubię latać balonem.
– Balonem na gorące powietrze? – Nowy błysk zainteresowania. – Jak „W osiemdziesiąt dni dookoła świata"?
– Mhm. To najprzyjemniejszy sposób podróżowania. Jest tak spokojnie i pięknie, kiedy się szybuje w przestworzach. Mam znajomego, który urządza loty balonowe na południu Anglii. Obejrzę w ten sposób kawałek kraju.
– Szkoda, że ja nie mogę – powiedziała smutno Celeste.
– Czemu nie poprosisz stryjka?
– Nigdy mi na to nie pozwoli. On mnie nienawidzi.
On wybrał właśnie ten moment, żeby wkroczyć do pokoju, mrożąc swoim wejściem nikłe ciepło, jakie udało się rozniecić Rebel. Wyniosły i niedostępny, pomyślała, i skrzydła jej opadły na widok nieprzejednanej postawy, jaką przyjął zwracając się do bratanicy.
– Idź do swego pokoju, Celeste. I nie wychodź, dopóki do ciebie nie przyjdę.
W każdym jego słowie kryła się lodowata nagana, lodowate potępienie wszystkiego, czym jest Celeste. Dziewczynka skuliła ramiona i niezdarnie zgramoliła się z fotela.
– Hej! – powiedziała cicho Rebel. – Cieszę się, że cię poznałam.
Dziewczynka uniosła główkę. W niebieskich oczach odmalowała się rozpacz. Prawdopodobnie zastanawiała się, czy ta pani naprawdę tak myśli, czy też to jeszcze jedno kłamstwo dorosłych. Rebel przemknęło przez myśl: Kuj żelazo, póki gorące. Nie zmarnuj okazji.
– Wszystko przed tobą, Celeste. Wszystko. I bić się też nauczysz. Mam nadzieję, że ci się powiedzie w życiu.
Mała główka znowu się pochyliła. Dziewczynka powlokła się bez odpowiedzi ku otwartym drzwiom. Nie spojrzała na stryja. Dopiero wychodząc zatrzymała się i popatrzyła na Rebel. Wielkie niebieskie oczy miała pełne łez.
– Chciałabym mieć taką mamusię jak pani – powiedziała załamującym się głosikiem.
– Celeste! – padło lodowate napomnienie stryja.
Z wykrzywioną buzią dziewczynka podniosła oczy na górującego nad nią mężczyznę.
– Nienawidzę cię! Nic cię nie obchodzę! Nicc!
Ze szlochem wybiegła do holu. Rebel bez zastanowienia poderwała się z miejsca. Instynktowne współczucie popychało ją, by wybiec za dziewczynką, pocieszyć ją i zapewnić, że kogoś jednak obchodzi.
– Proszę pozostać na miejscu, panno James!
Rozkaz ostry jak strzał z bicza osadził ją na miejscu. Rebel zmierzyła go z gorzkim wyrzutem w oczach, gdy zamknął drzwi i stanął przy nich na straży.
– Ona pana naprawdę nic nie obchodzi! – rzuciła impulsywnie.
Wyniosła maska dumy opadła z jego twarzy. Oczy zabłysły mu ogniem wewnętrznej pasji.
– Moje uczucia czy ich brak to nie pani rzecz. Niech pani się nie wtrąca w sprawy, których pani nie rozumie. I o których pani nic nie wie!
Ale krew wrzała w żyłach Rebel. Nie pozwoli mu się tak łatwo wykręcić.
– Nie podoba mi się pański stosunek do tej małej. Wyrządza jej pan taką nieobliczalną krzywdę...
– Nie myślę tolerować jej wybryków, panno James. Dyscyplina kształtuje charakter. Mamy w końcu w tej dziedzinie pięćset lat doświadczenia i możemy się poszczycić pewnymi osiągnięciami – dokończył z wyższością.
– Nie w przypadku Celeste, milordzie – odrzuciła zapalczywie Rebel. – To najgorsze możliwe rozwiązanie. Pańskie metody wychowawcze wywołują wyłącznie destrukcyjne skutki. Jak dawno bratanica jest pod pańską opieką?
– To nie pani sprawa – parsknął gniewnie.
– To miara tego, jaką krzywdę wyrządził jej pan tą swoją dyscypliną! – powiedziała ostro Rebel. – Czy pan nie ma odrobiny serca? I zawsze jest pan taki zaślepiony?
Zaniemówił na chwilę z wrażenia i przeszył Rebel wzrokiem pełnym niechęci i oburzenia jej bezczelnością.
– Nie podoba mi się sposób, w jaki pani potraktowała Celeste – warknął. – Ujawniła się w tym cała hipokryzja pani uprzedniej tyrady o miłości i trosce.
Oczy Rebel zabłysły szyderstwem.
– Widać z tego, że pan nic nie wie o dzieciach. Zyskałam sobie przynajmniej jej szacunek. A to jest, milordzie, rzecz, na którą trzeba sobie zasłużyć; nie wymagać szacunku, tylko na niego zasłużyć. Dopiero potem można myśleć o naprawianiu krzywd, jakie małej wyrządzono. Wówczas, i tylko wówczas może uwierzy ona w miłość i troskę, jakie będzie jej się okazywało. I po trochu je zaakceptuje.
Dla dodania wagi swojej argumentacji Rebel ciągnęła:
– Pozycja, jaką panu zapewnia pański tytuł i majątek, łączy się z pewnym powierzchownym szacunkiem. Niewątpliwie jest dla pana rzeczą naturalną, że ludzie się panu kłaniają i skaczą koło pana z racji pańskiego urodzenia. Ale to jest szacunek odziedziczony, nie zapracowany. Prawdziwy głęboki szacunek zyskuje się sposobem, w jaki człowiek traktuje innych. Apodyktyczne narzucanie własnego autorytetu powoduje jedynie bunt.
Oczy płonęły mu wyniosłą wzgardą.
– Widzę, że reprezentuje pani punkt widzenia odmienny od mojego. Ale proszę przyjąć do wiadomości, że ja nie mam zwyczaju uciekać się do przemocy fizycznej, panno James, bez względu na prowokację. I nie myślę jej tolerować.
Rebel nie dała się zbić z tropu.
– Nie zrobiłam małej krzywdy, milordzie, a przynajmniej wie ona teraz dokładnie, czego się po mnie spodziewać. Czy to się panu podoba, czy nie, jest to pozytywny stan. Stan, który stwarza poczucie bezpieczeństwa. To niewiedza rodzi strach i zagubienie.
– Mnóstwo pani wie, panno James. – Ruszył spod drzwi prosto w jej kierunku, a w każdym jego kroku zdawała się kryć groźba. – Ma pani nade mną pewną wyższość. Wdarła się pani do mego domu pod fałszywymi pozorami...
– Nieprawda! – przerwała mu zdecydowanie Rebel, nie zważając na gwałtowne bicie serca. – Nie zdążyłam się nawet przedstawić, kiedy pani Tomkins powitała mnie z otwartymi ramionami i czym prędzej zaprowadziła do pana. Nie było w tym mojej winy. Kiedy się zorientowałam, że zaszło nieporozumienie, próbowałam wyjaśnić sprawę, ale pan mi nie dał szansy. Wina leży całkowicie po pańskiej stronie. Potem, nim mogłam cokolwiek wyjaśnić, wpadła pańska bratanica.
– Więc może mi pani teraz wyjaśni. Kim i czym pani właściwie jest, panno James?
Zatrzymał się o mały krok od niej, zmuszając ją, by podniosła na niego wzrok.
Rebel nie dała się zastraszyć, chociaż poczuła, że ściska się jej żołądek. Nigdy w życiu nie cofnęła się przed żadnym wyzwaniem i nie myślała się cofnąć teraz. Wytrzymała jego spojrzenie mimo zaskoczenia niepokojącym wrażeniem, jakie na niej czynił. Nie wiedziała, czy ten człowiek rzeczywiście nie ma serca, i nie rozumiała, jak może nie dostrzegać straszliwego zagubienia dziewczynki, którą przyszło mu się opiekować.
– Kim jestem? – powtórzyła wolno. – Bez względu na to, jak bardzo może to panu być nie w smak i jak bardzo może pan się temu sprzeciwiać, jestem kobietą, której pan powierzy opiekę nad swoją bratanicą. Oto kim jestem, lordzie Davenport.
A więc zrobiła to!
Wkroczyła na teren, na który nie ośmieliliby się zapuścić najbardziej nieustraszeni śmiałkowie!
Ale co innego mogła zrobić? Nigdzie nie czuła się tak bardzo potrzebna jak tutaj. Jakoś będzie musiała tak pokierować sprawami, żeby starczyło czasu na wszystko. Nade wszystko musi poświęcić wiele uwagi tej rozpaczliwie zagubionej dziewczynce, żeby ją uratować.
Lord Davenport przyglądał jej się z mieszaniną niedowierzania i pogardy.
– Jak żyję, nie spotkałem takiego niebotycznego tupetu. Doprawdy, to zapiera dech w piersiach, panno James.
– To samo mogę powiedzieć o pańskim niedawnym zachowaniu – odpaliła Rebel, nie ustępując ani o cal. – Prawdę mówiąc, do tej chwili brak mi tchu w piersiach.
Jego oczy zapaliły się ostrzegawczym błyskiem.
– A co, jeśli nie zgodzę się pani zaangażować? – spytał atłasowym głosem, najwyraźniej oczekując jakiejś autoreklamiarskiej odpowiedzi, która by mu dała pretekst do uderzenia.
– Liczy się jedynie dobro dziecka – odparła twardo Rebel. – To jest wzgląd najwyższej wagi. Jeśli pan ma odrobinę sumienia, milordzie, nie może pan odmówić bratanicy szansy zawrócenia z absolutnie samobójczej drogi, na jaką wkroczyła. Ja stanowię tę szansę.
Rebel zamilkła na chwilę, po czym z jadem podobnej wzgardy dorzuciła:
– Chyba że nie ma pan rzeczywiście sumienia, kiedy o nią chodzi. Że pan jej rzeczywiście nienawidzi.
Twarz mu się skurczyła, a usta zacisnęły w wąską linię. Odwrócił się i przeszedł powoli za fotel, na którym przed chwilą siedziała Celeste. Jego widoczne wzburzenie sprawiło, że nerwy Rebel napięły się do ostateczności. Zaczynała myśleć, że może ten człowiek naprawdę nienawidzi bratanicy, może naprawdę woli, żeby się raczej zatraciła, niż została uratowana. Była to nader niepokojąca myśl.
– Ja nic o pani nie wiem – prychnął.
– Słyszał pan swoją bratanicę. Nie mogła zareagować bardziej pozytywnie na moją osobę. Czego chce pan się jeszcze dowiedzieć? – rzuciła mu wyzwanie Rebel.
– Czegoś o pani pochodzeniu. – Obrócił się na piecie i przesunął krytyczne spojrzenie po jej czarnym skórzanym ubiorze. Zatrzymał je wymownie na wysokich butach, po czym uniósł z powrotem na jej twarz. – Kogo bym wpuścił do swego domu, panno James? Kobietę, która się wychowała na ulicy i umie się bić?
W Rebel wszystko się zagotowało.
– Wolałby pan wpuścić idiotkę? – wybuchnęła, tracąc zupełnie panowanie nad sobą. – Czy jakąś fajtłapę? Albo osobę, która uznaje tylko pański punkt widzenia, lordzie Davenport, mimo że nie sprawdził się on w najmniejszej mierze?
– Jest pani bezczelna!
– A pan obraźliwy!
– Sposób, w jaki pani potraktowała moją bratanicę...
– ...był jednym z największych sukcesów w mojej karierze sprzedawczyni. Tak, bo moją specjalnością jest sprzedawanie, milordzie. Z tym zastrzeżeniem, że do rzeczy, które sprzedaję, nie należy moje ciało.
– Sprzedawanie? – Jego wargi skrzywiły się z niesmakiem. – Więc zapisała pani na swoje konto jeszcze jeden sukces? A Celeste myślała, że pani coś do niej czuje.
Rebel z ledwością się pohamowała, żeby nie rzucić się na niego z pięściami. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś tak zalazł jej za skórę. Potrzebowała całej siły woli, żeby opanować prymitywny odruch i nadać swemu głosowi opanowane, autorytatywne brzmienie.
– Nie wie pan zbyt wiele o sztuce sprzedawania, co? Jeśli nie angażuje pan w nie prawdziwego uczucia, milordzie, ląduje pan z miejsca na bruku. Nieszczerość czy połowiczność stawiają pana od razu na przegranej pozycji. Żeby zadowolić obie strony, trzeba się wykazać umiejętnościami pertraktowania uwzględniającymi każdy szczegół. A ostatecznym dowodem rzetelności jest towar, jaki się dostarcza. I zaangażowanie, z jakim się to robi.
Zatrzymała się dla zaczerpnięcia tchu.
– Niełatwo mi będzie pogodzić wcześniejsze zobowiązania z opieką nad pańską bratanicą, milordzie. Będzie mi pan musiał pomóc. Ale mam wystarczająco dużo uczucia dla tej dziewczynki, żeby jej dostarczyć najlepszy towar, na jaki mnie stać. Miłość i oparcie. Pozostaje tylko pytanie, czy pan ma dla niej dosyć uczucia, żeby zadośćuczynić moim potrzebom.
Jego oczy się zwęziły.
– Co to za potrzeby?
Rebel przebiegła szybko w myśli swój program na najbliższe tygodnie, żeby wypunktować rzeczy najważniejsze.
– Będę potrzebowała auta do dyspozycji. I swobodnego dostępu do telefonu, przy czym będzie w tym wiele rozmów zagranicznych. Będę musiała zmienić adres w Mayfair, który podałam wielu ludziom, na tutejszy...
– W Mayfair?
Jego zaskoczenie, że mieszka w jednej z najlepszych dzielnic Londynu, sprawiło Rebel niemal złośliwą satysfakcję. Mogłaby mu wyjaśnić, że dom, w którym się zatrzymała, należy do jej szwagra, Joela Fabera, a używanie go stanowi jedno z jego wielu dobrodziejstw dla rodziny Jamesów, której każdy członek ma stałe pozwolenie na korzystanie ze wszystkich jego posiadłości, zarówno prywatnych, jak i należących do jego międzynarodowego przedsiębiorstwa. Jednakże taka informacja nasunęłaby mu pewnie przypuszczenie, że jest Rebel darmozjadem, a miała już dosyć jego niewczesnych posądzeń.
– Tak – potwierdziła z dumą – mieszkam w Mayfair od przyjazdu do Anglii. Czy to mnie czyni dostatecznie godną pańskiego zaufania, milordzie?
Wypowiedziała to tonem zjadliwej ironii. Nie był jej panem ani władcą i chęć skruszenia jego monumentalnej pychy z każdą chwilą przybierała na sile, biorąc górę nad zwykłą rozwagą.
Lord Davenport wciągnął głęboko powietrze.
– Kim pani właściwie jest, panno James? – zapytał sucho z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu.
W Rebel pękła jakaś struna i nagle opuściło ją całe opanowanie, którym się tak szczyciła. Z ust popłynęły jej wszystkie głupstwa, jakie tylko ślina przyniosła na język.
– Dokładnie tym, za kogo pan mnie ma, milordzie. Australijką. Jedną z tych trzeźwych kobiet, które się nie łapią na żaden pic ani bajer. Szczególnie na arystokratyczny pic ani bajer!
Ledwo wypowiedziała te słowa, trzeźwiej sza część jej umysłu zamarła ze zgrozy. Wszystko zaprzepaściła. Nie tłumaczy jej fakt, że doprowadził ją do tego swoim zachowaniem arystokratycznego potwora. Powinna była wznieść się ponad to i nie zapominać hierarchii ważności. Nie ona ucierpi na tym karygodnym wybuchu, tylko dziewczynka, która tak potrzebuje jej pomocy.
Starając się rozpaczliwie zebrać myśli, żeby próbować jakoś naprawić sytuację, spostrzegła na twarzy lorda Davenporta dziwną przemianę. Napięcie ustąpiło, usta się rozluźniły i zaczęły drgać, w ciemnych oczach zabłysły nagle ogniki niepohamowanej, szatańskiej wesołości. Po chwili, ku jeszcze większemu jej zdumieniu, odrzucił głowę do tyłu i parsknął śmiechem. Był to prawdziwy paroksyzm pełnokrwistego śmiechu, który rozszedł się echem po całym pokoju, rozpraszając kompletnie gorzki antagonizm, jaki się między nimi wytworzył.
Rebel patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Myśli zupełnie jej się rozpierzchły. Być może lord Davenport jest arystokratycznym potworem, ale w tym swoim lżejszym nastroju jest zabójczo przystojny. A kiedy przestał się wreszcie śmiać i zmierzył ją z iskierką aprobaty w oku, zdawało jej się, że jej serce fiknęło koziołka.
– Panno James. – W jego głosie brzmiał teraz ciepły pomruk. – Przepraszam panią pokornie za moją karygodną reakcję na sytuację, która mnie całkowicie zaskoczyła i pozbawiła poczucia humoru. Nie ulega wątpliwości, że jest pani kobietą o niewzruszonej sile charakteru. – Uśmiechnął się. I być może równą partnerką dla Celeste.
Za jego uśmiechem kryło się coś podejrzanego, ale Rebel nie potrafiła powiedzieć, co.
– To bardzo szlachetnie z pani strony, że chce pani zaofiarować swój czas i swoje doświadczenie – ciągnął z tym swoim pieszczotliwym pomrukiem, wypracowanym przez tradycję dla wygładzania zmierzwionych piórek. – Pani współczucie dla mojej, hm... nieszczęsnej bratanicy przynosi pani nieskończoną chlubę... Ale może usiądziemy? – Szarmanckim ruchem wskazał kanapę, na której uprzednio siedziała. – Poproszę, żeby nam podano herbatę, i może spróbujemy zacząć wszystko od początku. W ten sposób dojdziemy do lepszego porozumienia.
Rebel odzyskała wreszcie mowę.
– Dziękuję – powiedziała sztywno. – Z miłą chęcią.
To nienaturalne, żeby się czuć tak głupio, myślała. Kiedy jednak usiadła i przysłuchiwała się, jak lord Davenport przez domowy telefon wydaje dyspozycje dotyczące popołudniowej herbaty, jej wewnętrzne anteny, wyczulone na niebezpieczeństwo, drgały jak szalone.
Nagła wolta lorda powinna jej przynieść ulgę.
Ale nie przyniosła.
Oderwała wzrok od siedzącego naprzeciwko mężczyzny, próbując się wyswobodzić z magnetycznego niepokoju, jaki w niej wzbudzał. Rozejrzała się po wykwintnym pokoju. Stanowił odzwierciedlenie wielowiekowego bogactwa, szczyt wyrafinowanego, oświeconego wysmakowania. Więc skąd to uczucie, że coś mrocznego kryje się w jego przeszłości?
Że coś mrocznego kryje się w nagłej zmianie frontu przez lorda Davenporta?
Że coś mrocznego kryje się w jego uśmiechu?
Skąd to raptowne wrażenie, że oplata ją lepka pajęczyna, że ją wciąga w coś, w co nie powinna się pozwolić wciągnąć?
Musi zachować spokój, spokój i trzeźwość, napomniała się surowo Rebel, kiedy lord Davenport sadowił się na kanapce naprzeciwko. Stawką jest los tej dziewczynki, która tak bardzo potrzebuje jej pomocy. Jeśli pozwoli, by takie niepokojące uczucia mąciły jej jasność umysłu, może tylko zaszkodzić sprawie. Bitwa została wygrana. Pozostało jej omówić warunki techniczne z tym mężczyzną, który uznał prawomocność jej zainteresowania swoją bratanicą.
Wysoki, szczupły, siedział w swobodnej pozie, urągającej jej napiętym nerwom. Posłał jej filuterny uśmiech, jakby dla wprowadzenia swobodniejszego nastroju. Patrzył na nią swymi ciemnymi oczyma z aprobującym ciepłem, które wprawiało Rebel w tym większy zamęt. Mimo całego doświadczenia nie potrafiła zaszufladkować tego mężczyzny do żadnej znanej kategorii. Jego zabójcza uroda wytrącała ją wciąż z równowagi.
– Ma pani rację, panno James – odezwał się z tym samym pomrukiem, najwyraźniej mającym pełnić rolę oliwy wylewanej na wzburzone wody. – Dobro Celeste liczy się przede wszystkim. Przepraszam, że nie doceniłem początkowo tego, co pani powiedziała o jej pozytywnej reakcji na pani osobę. Już to jest rzeczą tak niezwykłą, że powinno mi od razu dać do myślenia. Mała niezmiennie pała nienawiścią do wszystkich, a pani owinęła ją sobie wokół palca, co samo w sobie jest niemałym tour deforce. Gratuluję pani. Niewątpliwie wyjdzie to Celeste na korzyść, że będzie miała taką guwernantkę jak pani.
Było to bardzo, bardzo gładkie.
Rebel pochwaliła w myśli jego taktykę lukrowania jej uczuć tyloma komplementami. Zmierza sprytnie do celu. Miałaby być niańką dla jego bratanicy. Kimś, kto przyjdzie z odsieczą jemu i wszystkim domownikom. Pewnie w myśli pluje sobie w brodę, że w swoim zaślepieniu w ogóle mógł podawać w wątpliwość nadarzającą się okazję znalezienia kogoś do bratanicy. Prawdopodobnie to spowodowało jego nagłą zmianę frontu.
A więc bitwa nie została jeszcze wcale wygrana. Przenosi się tylko na inny odcinek. Ale tym razem, poprzysięgła sobie Rebel, nie pozwoli się już wyprowadzić z równowagi. Uśmiechnęła się z przepraszającym wyrazem żalu w oczach.
– Obawiam się, że znowu mnie pan źle zrozumiał, milordzie – powiedziała z nutką humoru w głosie. – Ja nie oferowałam swoich usług w charakterze guwernantki. Pańska bratanica nienawidzi nianiek, więc takie posunięcie mogłoby wywrzeć jedynie ujemny skutek. Poza tym mam swoje własne zobowiązania, które uniemożliwiłyby mi pełnienie obowiązków guwernantki.
Cale jego ciepło uleciało momentalnie, gdy usłyszał, że nie uzyska tego, czego oczekiwał. Zmierzył Rebel z tą samą, co uprzednio, arystokratyczną rezerwą.
– A co konkretnie pani oferuje, panno James? – zapytał ostrożnie. – O ile mnie pamięć nie myli, chciała pani, żeby jej powierzyć opiekę nad moją bratanicą.
– Tak, ale nie w charakterze guwernantki – odparła Rebel powoli, odmierzając dobitnie słowa, tak żeby nie pozostawić żadnej wątpliwości. – Mam w takich sprawach znaczne doświadczenie, które jestem gotowa oddać do pańskiej dyspozycji dla dobra Celeste. Ale niejako pańska pracownica, opłacana przez pana i uzależniona od pańskich opinii i wymagań. Mówiąc wprost, to mnie nie interesuje.
Arystokratyczna rezerwa zrobiła się jeszcze bardziej widoczna. Ciemne oczy patrzyły na nią podejrzliwie.
– A mogę wiedzieć, co panią interesuje, panno James? – zapytał chłodno.
Oto krytyczna chwila, która przesądzi sprawę. Rebel nie miała wątpliwości, o jaką stawkę idzie gra.
– Chciałabym móc poświęcić pańskiej bratanicy swój cały czas – powiedziała spokojnie. – Potrzebne jej to bardzo. Ale to, co oferuję, to cały czas, jaki jestem w stanie jej poświęcić w tej chwili. I potrzebuję pańskiej pomocy dla zaaranżowania takiej sytuacji, którą ona zaakceptuje.
Podejrzliwość ustąpiła miejsca bacznej uwadze.
– Proszę mówić dalej – zachęcił neutralnym tonem.
Rebel, podniesiona na duchu, przebiegła szybko w myśli własną sytuację.
– Powinniśmy działać możliwie jak najszybciej, póki wrażenie, jakie wywarłam na pańskiej bratanicy, jest jeszcze żywe w jej pamięci. Muszę wrócić do Londynu, żeby załatwić niezbędne sprawy, ale uporam się z tym do jutra rana. Tymczasem byłoby bardzo wskazane, żeby pan powiedział Celeste, że zaprosił mnie do zamieszkania w Davenport Hall na czas mojego pobytu w Anglii, bo martwi się pan o nią i sądzi, że sprawiłoby jej to przyjemność.
– Rozumiem. – Na jego ustach pojawił się sarkastyczny uśmiech. – Chce się pani wprowadzić do Davenport Hall jako mój gość. Na nieokreślony czas.
Rebel zignorowała cyniczną interpretację swojej propozycji, jakkolwiek dotknęło ją kryjące się za nią domniemanie, że jest wyrachowaną arywistką, chcącą wykorzystać potrzeby dziecka dla wymoszczenia sobie wygodnego gniazdka. Nie może pozwolić, żeby dyskusja ześliznęła się z problemu Celeste. Musi pokierować sprawą tak zręcznie, żeby nie zostawić przeciwnikowi wyboru.
– Jako gość nie będę stanowiła zagrożenia dla pańskiej bratanicy, milordzie – wyjaśniła. – Będzie miała do wyboru szukanie albo unikanie mojego towarzystwa.
– A co, jeśli będzie go wolała unikać? – zapytał aksamitnym tonem, mierząc ją spojrzeniem, w którym kryła się drwina. – Nie będzie pani miała wówczas zbyt wiele okazji do opieki nad nią.
Rebel uśmiechnęła się, spokojna, że tak nie będzie.
– Zaproponuję panu umowę, lordzie Davenport. Niech pan mi da tydzień. Jeśli w tym czasie się okaże, że Celeste raczej unika niż szuka mego towarzystwa, poddam się i zostanie pan uwolniony od obowiązku goszczenia mnie. Czy to panu ułatwi przyjęcie mojej propozycji?
Uniósł brew w ironicznym zdziwieniu.
– Tylko tydzień, panno James? Wysoko pani sobie stawia poprzeczkę. Co pani daje taką pewność, że pani się powiedzie?
– Doświadczenie.
– A, tak. – Znowu ten uśmiech kryjący w sobie coś mrocznego. – Zapomniałem, że sprzedawanie jest w znacznej mierze sztuką pozyskiwania ludzkiego zaufania.
– Któremu musi towarzyszyć uczciwość, milordzie przypomniała mu ostro Rebel. – Nie dotrzymane obietnice przesądzają w ostatecznym rachunku o przegranej. Tą drogą do niczego sienie dojdzie z pańską bratanicą.
Uśmiech przemienił się w grymas.
– Obawiam się, że z moją bratanicą do niczego się nie dojdzie żadną drogą, panno James. A jeśli chodzi o pani ofertę, to nie jest to rozwiązanie, jakie miałem na myśli.
– Tylko że rozwiązanie, jakie pan miał na myśli, wzięło w łeb, czyż nie? – wtrąciła szybko Rebel. – Nie proponowałby mi pan posady guwernantki, gdyby ta, którą Celeste zamknęła w altanie, czekała za kulisami. Nie ma pan opiekunki dla bratanicy, a jak pan sam mówi, niełatwo będzie znaleźć następną kandydatkę. Może pan się z tym śmiało wstrzymać przez parę dni, przez tydzień. Co pan ryzykuje przyjmując moją ofertę?
Zmarszczył czoło, nie znajdując argumentu dla odparcia jej słów.
– Pańska bratanica będzie miała przynajmniej częściową opiekę, a pan zyska czas na zaaranżowanie czegoś, co będzie bardziej po pańskiej myśli – ciągnęła gładko Rebel. – A jeśli mnie się uda wpłynąć na poprawę jej zachowania, to będzie czysty pański zysk.
Ciemne oczy świdrowały ją badawczo i przenikliwie.
– Wspomniała pani o jakichś innych swoich zobowiązaniach, panno James. Potrzebuje pani auta do dyspozycji, swobody korzystania z telefonu. Chciałbym dokładniej wiedzieć, co to za interesy.
– Oczywiście – zgodziła się posyłając mu nowy uśmiech na dowód, że akceptuje jego zrozumiałą chęć uświadomienia sobie, w co się angażuje przyjmując ją jako gościa do swego domu. – Przyjechałam do Anglii szukać sponsorów dla jednej z największych imprez charytatywnych, jakie kiedykolwiek organizowano. Może pan o tym czytał w prasie. Sto pięćdziesiąt balonów ma wystartować z Anglii i przelecieć przez pół Europy. Największe zawody balonowe w historii.
– Widziałem w telewizji migawkę na ten temat – odparł i jego twarz przybrała znowu wyraz bacznej rezerwy. – I pani się zajmuje sprzedawaniem tej idei potencjalnym sponsorom?
Rebel kiwnęła głową.
– Tak, to moje zadanie. Każdy sponsor deklaruje dwadzieścia pięć tysięcy funtów. W zamian kupuje uznanie, parę dni emocji i olbrzymią reklamę dla tego, co chce zareklamować na swoim balonie. Przebieg zawodów będzie pokazywała co wieczór telewizja, eksponując w ten sposób produkt każdego ze sponsorów. Zwycięzca zdecyduje, na jaki cel charytatywny zostanie przeznaczony zysk. Oparłam swoją strategię sprzedaży na wprowadzeniu dodatkowego współzawodnictwa w ramach zawodów. Pozyskałam już na przykład prawie wszystkich wielkich producentów piwa na świecie. Pobudza to do dodatkowego zainteresowania zaangażowane firmy. Uniósł z uznaniem brwi.
– Imponujące! A jak daleko sprawa jest zaawansowana, jeśli chodzi o liczbę pozyskanych sponsorów?
– Zgłosiło już udział stu siedemnastu. Potrzeba jeszcze trzydziestu trzech.
– I pani należy do zespołu, który ich kaptuje?
Rebel nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Ja jestem zespołem, milordzie. Nie ma nikogo innego. Ja jedna odpowiadam za pozyskanie dostatecznej liczby sponsorów. A mogę się poszczycić renomą osoby, która się wywiązuje ze swoich zadań – dodała dla przypieczętowania sprawy.
Respekt budzący się na jego twarzy był jak łagodzący balsam po wszystkich gorzkich pigułkach, jakie musiała przełknąć. Dodał jej także pewności siebie. Jego lordowska mość nie może jej teraz tak łatwo spławić.
– To wielka odpowiedzialność dla takiej młodej osoby – zauważył pytającym tonem.
Rebel wzruszyła ramionami.
– Może młodej jeśli chodzi o wiek, ale nie o doświadczenie na tym polu.
Pokręcił głową. Na jego ustach zaigrał uśmieszek ironicznej zadumy.
– Jest pani zaskakującą osobą, panno James. I to pod wieloma względami.
Rebel była już dostatecznie odprężona, żeby się roześmiać.
– Pan był też dla mnie niemałym zaskoczeniem, lordzie Davenport. Wyobrażałam sobie zawsze angielskich lordów jako znacznie starszych dżentelmenów.
W ciemnych oczach zapaliła się cierpka kpina.
– Jak pani dobitnie zauważyła, co nie zostało samemu zdobyte, lecz odziedziczone, to nie imponuje. – Wargi mu zadrgały jakimś wewnętrznym rozbawieniem. – Przynajmniej nie Australijkom.
– Bałabym się takich uogólnień, milordzie – odparła Rebel z szerokim uśmiechem, starając się wyzwolić jak najwięcej humoru, który by przechylił szalę jeszcze bardziej na jej korzyść. – Wielu ludziom imponują tytuły. Tak się składa, że ja do nich nie należę. Może to sprawa mojego dziedzictwa.
– A jakie jest pani dziedzictwo? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem.
– Rzecz w tym, że nie mam żadnego. To, czym jestem, osiągnęłam własnym wysiłkiem. Z pomocą życzliwy eh ludzi. Pomocą w rodzaju tej, jaką chciałabym służyć pańskiej bratanicy. – Zrobiła pauzę, po czym uczyniła próbę sfinalizowania sprawy. – Więc co, umowa stoi?
Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę w milczeniu, z namysłem. Rebel wstrzymała oddech. Wyczerpała już wszystkie argumenty. Zużyła całą amunicję. Mogła jeszcze tylko próbować wpłynąć na jego decyzję siłą woli.
Jego usta bardzo powoli ułożyły się w uśmiech.
– Owszem. Jestem gotów zawrzeć z panią umowę na tydzień. Goszczenie pani przez taki okres powinno przesądzić sprawę. W jedną albo w drugą stronę.
Początkowy przypływ ulgi, jakiego doznała Rebel, został zmrożony przedziwnym wrażeniem, że lord Davenport wcale nie myśli o swojej bratanicy. Serce podskoczyło jej nieoczekiwanie w piersi. Rzeczywiście, dziwny z niego mężczyzna, złożony i trudny do rozgryzienia, lecz przez to tym bardziej intrygujący i ekscytujący. Ale istotne jest to, że odniosła pierwsze zwycięstwo.
Zastanawiała się nad następnym posunięciem, kiedy pukanie do drzwi oznajmiło nadejście popołudniowej herbaty. Do pokoju wkroczył z wielką godnością wysoki, nieco wrzecionowaty mężczyzna w stroju kamerdynera, pchający przed sobą wózeczek z zastawą. Miał rumiane policzki i stosunkowo mało pomarszczoną twarz, lecz włosy mocno przerzedzone i zupełnie siwe. Rebel oceniła go na dobrą siedemdziesiątkę.
– Pani Tomkins wspominała, że nie czujesz się najlepiej, Brooks – zauważył z zaskoczeniem lord Davenport.
– To była tylko lekka niedyspozycja – padła nieco wymuszona odpowiedź. – Jestem w pełni zdolny do obsłużenia pańskich gości, milordzie.
Najwyraźniej w grę wchodziła duma zawodowa. A może i ciekawość. Zlustrował taksującym spojrzeniem Rebel, zapewne porównując własne wrażenie z relacją, jaką mu niewątpliwie złożyła gospodyni.
– Mój kamerdyner – przedstawił go lord Davenport. Panna James będzie naszym gościem przez najbliższy tydzień, Brooks.
– Jestem pewien, że wszyscy będą tu panią mile widzieli – oświadczył kamerdyner z godnością.
Rebel podziękowała mu z uśmiechem.
Brooks przystąpił do ceremonii nalewania herbaty, nieuchronnie zwracając znów uwagę Rebel na szykany świata, w którym żyje lord Davenport. Srebrna zastawa, cienka porcelana, eleganckie tartinki, trójkątne ciasteczka ze śmietaną, konfitury truskawkowe domowej roboty, wszystko to podane z wykwintem, a traktowane jako rzecz najzwyklejsza w świecie.
Ma to swoje niewątpliwe uroki, uświadomiła sobie Rebel, nie ma jednak żadnego wpływu na to, co się naprawdę liczy w sercach i umysłach ludzkich. Lord Davenport nie sprawia bynajmniej wrażenia człowieka szczęśliwego, a co do jego bratanicy, to mimo skrajnie odmiennych okoliczności jest ona dzieckiem nie mniej zagubionym niż swego czasu sama Rebel.
Ta myśl przypomniała jej początkowy cel przyjazdu do Davenport Hall. Z zastanowieniem odprowadziła kamerdynera wzrokiem. Tygodniowy pobyt dostarczy jej pod dostatkiem okazji do wypytania wszystkich w majątku o sieroty wojenne, a Brooks jest z pewnością wystarczająco wiekowy, żeby pamiętać tamte czasy.
– Czy pański kamerdyner od dawna jest na służbie pańskiej rodziny? – spytała, gdy tylko zostali sami.
– Od wojny.
– A podczas niej?
– Podczas wojny służył w wojsku. Większość mężczyzn zdolnych do noszenia broni została wówczas powołana do służby. – Wargi wykrzywił mu przekorny uśmieszek. – Brooks powinien być właściwie od dawna na emeryturze, ale czułby się śmiertelnie urażony, gdybym nastawa! na jego odejście. Czasami bywa lekko niedysponowany. Jest tajemnicą poliszynela, że nie potrafi sobie odmówić szklaneczki portwajnu. Ale nie mam mu za złe tej słabostki. W razie potrzeby pani Tomkins przejmuje jego obowiązki.
A więc Brooks nie może jej nic powiedzieć o mamie, skonstatowała Rebel z lekkim ukłuciem zawodu. Ale z pewnością znajdzie się tu ktoś wiedzący o osobach, które mogą pamiętać. Trzeba tylko popytać w odpowiednim momencie. Ale nie teraz. Odsunęła myśl o tym, by się ponownie skoncentrować na ważniejszej sprawie – Celeste.
Uderzyło ją, że lord Davenport wyrażał się o swoim kamerdynerze z ciepłą pobłażliwością, podczas gdy odrobiny ciepła ani pobłażliwości nie było w jego odnoszeniu się do bratanicy. Ani razu nie odezwał się do niej choćby z cieniem uczucia, widać jest jednak zdolny do ludzkich uczuć. Nie jest istotą całkowicie zimnokrwistą.
Podniósłszy wzrok stwierdziła, że się jej przygląda, a wyraz jego oczu bynajmniej nie przypomina istoty zimnokrwistej. W jego spojrzeniu nie było nic z arystokratycznego dystansu, jego miejsce zajęło czysto męskie zainteresowanie. Paląca fala ciepła zalała Rebel.
– Nie powiedziała mi pani, jak pani na imię, panno James – odezwał się z zapraszającym uśmiechem. – Skoro pani ma być moim gościem, scenariuszem bardziej przekonującym dla Celeste będzie, jeżeli będziemy się zwracali do siebie w sposób mniej formalny, nie sądzi pani? Moi goście mówią mi zazwyczaj Hugh.
– Dziękuję – odparła. – Tak będzie lepiej, ale nie podnosiłam tej sprawy, bo nie chciałam posuwać się za daleko. Moje pełne nazwisko brzmi Rebel Griffith James.
– Rebel. – Wargi mu zadrgały tym sekretnym rozbawieniem wewnętrznym. – To niezwykłe imię. Buntownica. Nie będę miał kłopotu z zapamiętaniem go. Kiedy możemy się ciebie jutro spodziewać?
– Jeśli pan... jeśli możesz przysłać po mnie auto o dziesiątej, to będę gotowa.
– Jaki jest twój adres w Mayfair? – zapytał, wyciągając z wewnętrznej kieszeni marynarki złote pióro i cieniutki notes.
Zapisał, co mu podyktowała.
– Powiem Celeste, że przyjedziesz jutro na lunch – powiedział sucho, chowając pióro i notes.
– Dziękuję. – Korzystając, że powrócił do sprawy bratanicy, Rebel skwapliwie podjęła temat. – Ułatwiłoby mi sytuację, gdybym wiedziała coś więcej o przeszłości Celeste, nim się z nią znowu zobaczę. Powiedziała mi, że jej rodzice nie żyją. Może by pan... może byś nieco bliżej wprowadził mnie w okoliczności...
Urwała widząc, jak twarz mu tężeje. Zorientowała się, że wkracza na niebezpieczny grunt. Wróciła jego lodowata rezerwa, więc się przygotowała do odparcia reprymendy.
– Mój brat zabił się w Szwajcarii na nartach – padła chłodna odpowiedź. – Odziedziczyłem po nim tytuł lordowski i Celeste pół roku temu.
Gorzka nuta w jego głosie kazała się Rebel domyślać komplikacji rodzinnych, które mogły zaważyć na obecnym zachowaniu Celeste.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Nie zdawałam sobie sprawy, że twój brat był przed tobą lordem. I że tragedia jest tak świeżej daty.
Stanowiło to prawdopodobne wytłumaczenie faktu, że między stryjem a bratanicą nie ma żadnej więzi. Ból czasami zbliża ludzi, ale najwidoczniej nie w tym przypadku. Zresztą Celeste nie przejawia żadnego żalu po śmierci rodziców. Skądinąd może to być reakcja obronna.
– A kiedy umarła matka Celeste? – spytała Rebel miękko, szukając klucza do lepszego zrozumienia dziewczynki.
– Zabiła się w dniu pogrzebu mego brata. W wypadku na autostradzie londyńskiej.
Zostało to wypowiedziane tonem sugerującym ponurą satysfakcję z takiego właśnie momentu śmierci bratowej. Rebel poszukała ciemnych oczu w nadziei, że znajdzie w nich coś, co jej pozwoli lepiej zrozumieć jego uczucia, ale oczy nie zdradziły jej nic. Natomiast ich mrok zmroził jej krew w żyłach.
– Musiało to być straszne – powiedziała ze współczuciem. W jego oczach pojawił się błysk czegoś niekontrolowanego – czyżby złośliwego tryumfu? – ale został powściągnięty tak szybko, że Rebel nie miała pewności, czy jej się to nie przywidziało.
– Ostatnie pół roku nie było łatwe – stwierdził Hugh matowym głosem.
– Czy Celeste jechała z matką w aucie? – spytała Rebel przypuszczając, że to może wypadek spowodował w dziewczynce uraz.
– Nie. Christine ją tu zostawiła. Od tej pory Celeste jest ze mną. – Na jego ustach pojawił się grymas. – Może w to nie uwierzysz, ale robiłem dla niej, co tylko mogłem.
Rebel powstrzymała się dyskretnie od komentarza. Może i robił, co w swoim mniemaniu uważał za najlepsze dla bratanicy, ale Rebel już wiedziała, że jego znajomość dzieci pozostawia wiele do życzenia.
– Celeste mówi, że ciągle wyjeżdżasz i zostawiasz ją tutaj samą – powiedziała bez irytacji.
– Samą, tak? – odparł drwiąco. – Ale prawda, że obowiązki zmuszają mnie do częstych wyjazdów. Spoczywa na mnie odpowiedzialność także za innych ludzi, nie tylko za moją bratanicę. Wbrew temu, co może przypuszczasz, nie jestem bezczynnym lordem, żyjącym z odziedziczonego majątku. Prawdę mówiąc, nigdy mi się w ogóle nie śniło, że zostanę lordem. Zajmuję się importem win, co wiąże się z koniecznością częstych wizyt w winnicach Francji i Niemiec.
– Rozumiem – mruknęła uznając, że istotnie ma powód do częstych nieobecności w domu, myśląc jednak w duchu, że z uwagi na obowiązki wobec dziecka mógłby te wyjazdy, a przynajmniej ich część, zlecić komuś innemu. – A nie przyszło ci do głowy, że Celeste może potrzebować, żebyś jej poświęcał więcej czasu w tym trudnym okresie przejściowym?
Hugh westchnął. Było w tym zmęczenie.
– Obecne zachowanie Celeste ukształtowało się na długo przedtem, nim trafiła pod moją opiekę. To nie ja zrobiłem z niej potwora. I zanim zaczniesz protestować przeciwko takiemu określeniu, wiedz, że tego właśnie słowa użyła guwernantka, którą uwolniłem z altany. Oświadczyła mi, bliska histerii, że takiego potwora należałoby trzymać pod kluczem. Mógłbym dodać, że podobną opinię wyrażały wszystkie kolejne piastunki, jakie miała Celeste, niemal odkąd wyrosła z niemowlęctwa. Nic się od tej pory nie zmieniło. I nie musisz mi wierzyć na słowo, są na to świadkowie.
– Zamykanie na klucz to nie rozwiązanie – oświadczyła Rebel z pasją.
– Daje przynajmniej chwile wytchnienia tym, którym Celeste zatruwa życie – odparł z naciskiem Hugh. – A dotyczy to wszystkich osób w tym domu. Ale zgadzam się, że to nie jest rozwiązanie. I otwarcie przyznaję, że nie widzę rozwiązania. Ponieważ ty jednak uważasz, że potrafisz zmienić to dziecko, nie będę ci na pewno stawał na drodze.
Jego sceptycyzm był jawny. Nie wierzy, że ona cokolwiek wskóra.
– Z wielką ciekawością będę obserwował, co zdziałasz przez ten tydzień – dodał, ale Rebel czuła, że to tylko piękne słówka.
– Mam nadzieję, że wystarczy tej ciekawości dla współdziałania ze mną we wszystkim, co uznam za stosowne dla dobra twojej bratanicy? – przycisnęła go.
– Jeżeli uznasz za stosowne przydeptywanie jej nóg, to nie będę interweniował – zapewnił ją, a w jego ciemnych oczach zabłysła drwina z jej metod. – Zostawiam ci wolną rękę, postępuj z Celeste według własnego uznania.
– Dziękuję. A jesteś również gotów stać się czymś więcej niż tylko biernym obserwatorem?
Zmarszczył czoło.
– Czego ty ode mnie oczekujesz, Rebel?
– Żebyś się zastosował do moich rad.
– To będzie zależało wyłącznie od charakteru tych rad. Działanie nie należy do moich mocnych stron. Robienie czegoś wbrew przekonaniu mijałoby się z celem.
– Co do tego zgoda – przyznała Rebel. – A znajdziesz czas, żeby być przez ten tydzień jak najwięcej w domu?
Zachichotał niskim śmiechem, od którego Rebel poczuła skurcz w dołku. Ciemne oczy zamigotały rozbawieniem. Było to męskie wyzwanie wobec niej jako kobiety.
– O, tak. Wygospodaruję ten czas. Przygoda obserwowania cię jest dostateczną pokusą, żeby mnie odciągnąć od pracy.
Serce zadudniło Rebel w piersi, gdy pojęła ukryty sens jego słów. Hugh Davenport przyjmuje ją do swego domu z powodu, który nie ma wiele wspólnego z jego bratanicą. Ona mu się po prostu podoba i teraz, gdy się przekonał, że nie jest jakąś naciągaczką, chce poddać próbie sympatię, która się między nimi zrodziła.
Owładnęła nią mieszanina lęku i podniecenia. Miała również ochotę poddać bliższej próbie swoje uczucia w stosunku do tego mężczyzny. Z drugiej strony, niewykluczone, że da się obrócić chęć Hugha przebywania w jej towarzystwie dla dobra Celeste. Chociaż będzie to z pewnością niebezpieczna gra Wszystko uchodzi w miłości i na wojnie, przypomniała sobie stare porzekadło. Dziewczynka rozpaczliwie łaknie miłości, więc gra jest warta świeczki, choćby nawet kosztowało to wojnę z Hughem Davenportem. I z sobą samą.
Doszedłszy do ładu ze swymi uczuciami, Rebel posłała Hughowi uśmiech i podniosła się z kanapy.
– Czas na mnie. Muszę do jutra załatwić mnóstwo spraw.
– Jasne.
Ponowna fala gorąca zalała jej ciało. Nie myliły jej pierwsze instynktowne odczucia, oto puszcza się na głębokie i niebezpieczne wody.
– Nie masz auta, więc...
– Przyjechałam na skuterze. Zostawiłam go koło bramy.
Przebiegł po jej czarnym skórzanym stroju spojrzeniem, od którego zrobiło jej się jeszcze goręcej.
– Rozumiem – mruknął ściągając ironicznie wargi. – Wobec tego odprowadzę cię do bramy. Jestem ci, zdaje się, winien przeprosiny za parę rzeczy – zauważył, kiedy dochodzili do schodków.
Rebel roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Może i ja ci jestem winna przeprosiny za to i owo. Powiedzmy, że jesteśmy kwita.
Rzucił jej spod oka rozbawione spojrzenie.
– Jeśli to następna umowa, to ją przyjmuję.
Odpowiedziała mu zadziornym uśmiechem.
– Umowa.
Zachichotał do swoich myśli, a serce Rebel fiknęło nowego koziołka. Zeszli po stopniach i ruszyli dokoła fontanny. To szaleństwo pozwalać sobie na takie uczucia, beształa się w myśli. Szaleństwo wdawać się we flirty z tak beznadziejnie nieodpowiednim amantem. To musi prowadzić do nieuchronnej klęski uczuciowej, do niczego innego! Tytuły arystokratyczne mogą nie mieć znaczenia dla niej, ale Anglicy znani są ze śmiertelnej powagi, z jaką traktują swój system klasowy. Wątpliwe, by lord Davenport był wyjątkiem. Kusi go przygoda. Ot i wszystko.
– Co cię sprowadziło do Davenport Hall, Rebel? – zapytał, kiedy ruszali długą aleją.
Rzuciła okiem na wyniosłe drzewa nad głową, doznając ponownie dziwnego wrażenia, że oto znalazła się poza czasem. Czy skądś obserwuje ją mama? Mała dziewczynka, osierocona jak niegdyś Rebel, jak teraz Celeste.
– Może to zrządzenie losu – odparła, zatopiona w myślach.
– Nie wierzę w los – uciął krótko.
Rebel uznała, że nadeszła chwila, żeby mu powiedzieć prawdę.
– Chciałam zobaczyć Davenport Hall. Moja mama była sierotą wojenną i przez pół roku korzystała tu z gościny wraz z czterdziestoma innymi dziećmi. Potem wywieziono je wszystkie do Australii.
– Wywieziono je do Australii? – powtórzył z miną świadczącą, że nie mieści mu się to w głowie.
– Tak wówczas robiono, Hugh – potwierdziła Rebel. Mamusia miała wtedy pięć lat, ale nigdy nie zapomniała tego miejsca. Chciałam je tylko obejrzeć z daleka, ale kiedy się znalazłam przy bramie, zapragnęłam zobaczyć więcej. Zostawiłam skuter, podeszłam aleją i zadzwoniłam do drzwi, chcąc prosić o pozwolenie obejrzenia dworu.
– Tak po prostu – zauważył sucho.
– Wiedziałam, że będę musiała odpowiednio sprzedać swoją prośbę.
– I niewątpliwie byś sprzedała – powiedział jeszcze bardziej suchym tonem.
Teraz to już niepotrzebne, pomyślała Rebel z zadowoleniem. Ma cały tydzień, żeby się dowiedzieć różnych rzeczy o mamie, o Celeste i o tym mężczyźnie. A jeśli jej się powiedzie, ten tydzień może się przeciągnąć. Kto wie, na jak długo?
Dochodziło południe, kiedy Rebel ujrzała ponownie bramę prowadzącą do Davenport Hall. Spróbowała po raz nie wiadomo który otrząsnąć się z tremy nie opuszczającej jej od poprzedniego dnia. Rolls-royce z szoferem przy kierownicy sunął już wolno aleją pod baldachimem drzew. Zazwyczaj Rebel nie miała żadnych wątpliwości, kiedy raz podjęła decyzję. Tym razem było inaczej.
Pewnie zbyt się identyfikuje z sytuacją Celeste. Grozi to błędnymi posunięciami w stosunkach z dziewczynką, której problemy mogą się okazać bardziej złożone, niż przypuszczała. Co do mężczyzny, Rebel nie pojmowała, dlaczego reaguje na niego w ten sposób. Nie zwykła tracić głowy w żadnej sytuacji, on jednak budzi w niej reakcje, nad którymi nie panuje. To wszystko komplikuje sprawę.
Rolls-royce objechał fontannę i zatrzymał się u stóp schodków. Rebel podniosła wzrok na imponujące drzwi rezydencji, niespokojna, co ją za nimi czeka, gdy jedno ich skrzydło się otwarło i wyfrunęła z nich mała osóbka, ubrana na niebiesko. Rebel poczuła natychmiast ciepło koło serca. Podjęła słuszną decyzję bez względu na to, dokąd ją ona zaprowadzi i w jakie wciągnie zasadzki. Ta zagubiona dziewczynka jej potrzebuje.
Zanim szofer otworzył przed Rebel drzwiczki samochodu, Celeste zbiegła do połowy schodków.
– Naprawdę pani przyjechała! – wykrzyknęła.
Zatrzymała się raptownie, kiedy Rebel wysiadała z auta. Na anielskiej twarzyczce malowało się niedowierzanie.
– Oczywiście – odparła Rebel z szerokim uśmiechem.
Równocześnie zastanawiała się smętnie nad tym, co Celeste kryła w zanadrzu, gdyby gościem okazał się ktoś inny. Jasne było, że nie wierzy w nic, co jej powie stryj.
– I zostanie pani tutaj? – zapytała podejrzliwie dziewczynka.
– Oczywiście? To bardzo ładne miejsce. Z przyjemnością tu pobędę. Jestem wdzięczna twojemu stryjkowi, że mnie zaprosił.
Niebieskie oczy dziecka pobiegły ku szoferowi, który wyjmował z bagażnika walizki Rebel. Upewniona tym, Celeste zmierzyła z kolei Rebel, lustrując sportowe buty, obcisłe dżinsy i wzorzysty kolorowy sweter w tradycyjne australijskie wzory.
Rebel z premedytacją wybrała strój nie odbiegający zbytnio od wczorajszego, świadoma, że zbytnia zmiana jej wyglądu może podważyć wrażenie, jakie uprzednio wywarła na dziewczynce. Zadowolona mina Celeste stanowiła nagrodę za tę jej przezorność.
– Powinnam się była ubrać wytworniej? – zapytała dziewczynkę, przyglądając się z kolei jej strojowi.
Plisowana spódniczka i koronkowe obszycia na niebieskim karczku wskazywały, że sukienka Celeste pochodzi z drogiego butiku. Dziewczynka potrząsnęła głową.
– To strój świąteczny. Musiałam iść do kościoła. Pani nie musi. To było rano. – Zadowolona, że wyczerpała problem, wskazała zwierzęta na swetrze Rebel. – To owieczki?
– Tak. Nazywam ten sweter Tańczącą Matyldą. Wzory na nim opowiadają historię z tej ballady.
– Jaką historię? – spytała Celeste, łykając skwapliwie przynętę.
Zatrzymawszy się na stopniach, Rebel streściła jej starą australijską balladę o trampie, który z głodu ukradł owcę. Złapany, wolał się utopić w bagnie niż iść do więzienia.
W drzwiach czekał Brooks, żeby ją powitać w Davenport Hall. Stary kamerdyner zdawał się zaskoczony, że Celeste drobi z zadowoloną miną obok Rebel. W holu czekała pani Tomkins, żeby zaprowadzić Rebel do jej pokoju. I ona zerkała zdziwionym wzrokiem na dziewczynkę, która im towarzyszyła wypytując nowo przybyłą, co to takiego ballada i tramp, obce słowa, które kazała sobie dokładnie tłumaczyć.
Pani Tomkins wprowadziła Rebel do wykwintnego pokoju na piętrze. Był to właściwie cały apartament, którego część zajmowało wspaniałe łoże z baldachimem na czterech kolumienkach oraz towarzyszące mu meble, cenne antyki, wśród których rozgrywały się od stu lat losy paru generacji szacownych gości.
Drugi pokój stanowił salon z fotelami otaczającymi kominek, stołem z krzesłami, biurkiem, telewizorem i biblioteką z bogatym wyborem powieści. Gruby dywan miał barwę zgaszonego różu, część mebli była obita kwiecistym perkalem, reszta kremowym jedwabiem. Przyległa garderoba z przestronnymi szafami prowadziła do luksusowo wyposażonej łazienki.
Rebel musiała przyznać, że gościom zapewnia się w Davenport Hall wszelkie wygody, jakie można kupić za pieniądze. Jeśli chodzi o zakwaterowanie, przyjmują ją tutaj jak udzielną księżnę.
Nim się rozejrzała, przyniesiono na górę jej walizki. Pani Tomkins zaproponowała, że przyśle pokojówkę, ale Rebel podziękowała. Wolała sama rozpakować własne ubrania, w większości z nie gniotących się materiałów dla wygody w podróży. Ponadto krzątanina pokojówki mogłaby się odbić niekorzystnie na kontakcie, jaki zaczęła nawiązywać z Celeste.
– Lunch jest o pierwszej – poinformowała ją przed wyjściem pani Tomkins. – Lord Davenport prosi, żeby pani zeszła do pozostałych gości do salonu, jak pani będzie gotowa.
Słowa „pozostałych gości" wypowiedziane zostały z lekkim naciskiem. Spojrzenie, jakim pani Tomkins zmierzyła sportowy ubiór Rebel, stanowiło niedwuznaczną aluzję, że uważa go za przejaw równie wątpliwego smaku jak jej strój wczorajszy. W zasadzie Rebel uznawała, że wchodząc między wrony trzeba krakać jak i one, jednakże imponowanie „pozostałym gościom" lorda Davenporta nie leżało w jej intencjach. Poza tym obawiała się, że jeśli się przebierze, Celeste może to źle przyjąć.
– Dziękuję pani – powiedziała Rebel z uśmiechem. – Niedługo zejdziemy.
Gdy tylko gospodyni wyszła, Rebel zadała Celeste pytanie kluczowe dla upewnienia się, że jej podejście do dziewczynki jest właściwe.
– Znasz tych gości stryjka?
– Jasne – padła urażona odpowiedź.
Mała zmierzyła ją z budzącą się podejrzliwością. Wargi miała buntowniczo zaciśnięte. Rebel rozwieszała w szafie sukienki, udając, że nie dostrzega zmiany w zachowaniu dziewczynki.
– Lubisz ich? – zapytała obojętnie.
– Nienawidzę!--wybuchnęła Celeste.
To przesądzało sprawę stroju. Gdyby Rebel ubrała się teraz tak jak tamci, dziewczynka niewątpliwie źle by to przyjęła. Zresztą to, co ma na sobie, jest całkowicie przyjęte w normalnym świecie. „Nie suknia zdobi człowieka" – powtórzyła w myśli, tłumiąc zdradzieckie pragnienie podobania się Hughowi Davenportowi. Rzuciła Celeste zdziwione spojrzenie.
– Ty coś bardzo wszystkiego nienawidzisz, mała. To niezbyt mądre. Czy masz jakieś szczególne powody, by nienawidzić tych ludzi?
Celeste zmarszczyła czoło w zastanowieniu, jak odeprzeć zarzut, że jest niemądra.
– Mam powody – rzuciła tryumfalnie. – Sir Roger ciągle się ze mnie śmieje, a lady Harriet mówi głupoty. A Cyntia Lumleigh to żmija.
– Żmija? – zainteresowała się Rebel.
Celeste pokiwała chytrze głową.
– Zobaczy pani.
– Dobrze. Poczekam i przekonam się sama – przytaknęła Rebel, świadoma, że dzieci często postrzegają więcej, niż się wydaje dorosłym. – Ile ty masz lat, Celeste?
– Siedem.
– A ta Cyntia Lumleigh, czy ona jest w twoim wieku?
– Nie, ona jest dorosła. – Kształtny nosek zmarszczył się z niesmakiem. – Ona poluje na stryjka Hugha. Uważa się za taką przebiegłą. Nienawidzę jej najbardziej ze wszystkich.
Oznaczało to zapewne, że Cyntia Lumleigh zagraża tej odrobinie poczucia bezpieczeństwa, jaka jeszcze pozostała Celeste. Perspektywa konfrontacji z Cyntią uśmiechała się Rebel równie mało jak małej. Ale cóż, zobaczenie Kugha Davenporta w towarzystwie innej kobiety, kobiety z jego środowiska, pomoże przynajmniej zejść na ziemię, jeśli chodzi o stosunek do niego. Posłała dziewczynce uśmiech.
– Wkrótce się przekonam, jaka ona jest przebiegła. No, to chodźmy. Czas podjąć wyzwanie i przystąpić do walki. Dowcip polega na tym, żeby się nie dać zagiąć.
Celeste popatrzyła niepewnie na wyciągniętą dłoń Rebel, ale po chwili zdecydowała zaryzykować i ujęła ją.
– Nie dać się zagiąć? – zapytała.
Rebel uważała, żeby trzymać rękę dziewczynki bardzo lekko, kiedy schodziły do salonu.
– Przede wszystkim trzeba się zorientować, co naprawdę jest grane – wyjaśniła. – Na przykład ten sir Roger. Nie znam go jeszcze, ale wielu ludzi się śmieje, kiedy nie bardzo wiedzą, co powiedzieć czy zrobić. Pokrywają śmiechem zakłopotanie, bo się czują niepewnie. Nie musi z tego wcale wynikać, że coś ich naprawdę śmieszy.
– To znaczy, że są niemądrzy – skonstatowała Celeste z namysłem.
– Słusznie. Widzę, że szybko chwytasz – pochwaliła Rebel z uznaniem w głosie. – Ale nieładnie jest im to wytykać, bo i bez tego czują się niepewnie, a to ich tylko wprawia w jeszcze większe zakłopotanie. Wobec tego uśmiechasz się do nich, żeby im dodać otuchy. W ten sposób ty jesteś górą. Oni cię uważają za miłą osobę, a ty masz satysfakcję, bo im poprawiasz samopoczucie. To samo dotyczy osób, które mówią głupoty. Pewno wcale nie chcą mówić głupot, tylko nie bardzo wiedzą, co powiedzieć, więc mówią, co im ślina przyniesie na język.
– I do nich też się powinno uśmiechać? – zapytała Celeste.
Rebel posłała jej szeroki uśmiech.
– Jasne. To im dodaje pewności i ty znów jesteś górą.
– A jak ktoś jest żmiją?
– Iw tym przypadku dobry jest uśmiech, bo taka osoba nie wie wtedy, czy ci dopiekła. Żmijom sprawia przyjemność, jak ci zalezą za skórę, więc je pokonujesz nie dając nic po sobie poznać. Myślą, że im się nie udało, jak się uśmiechasz.
– Ale to przykre – zaprotestowała Celeste.
– Tak, bywa bardzo przykre. I czasami trzeba się odgryźć. Ale trudność polega na wybraniu odpowiedniego momentu. Często lepiej poczekać i zadać później zabójczy cios.
– Zabójczy cios?
Celeste miała zafascynowaną minę. Dochodziły już do drzwi salonu.
– Powiem ci o tym później – obiecała Rebel. – Tymczasem musimy się uzbroić w uśmiechy. Jak ci się to podoba?
Zaprezentowała szeroki uśmiech jak z reklamy pasty do zębów. Celeste zachichotała i pokiwała z aprobatą głową.
– Teraz ty – zażądała Rebel.
Mała pokazała rząd doskonale równych ząbków.
– Świetnie! – pochwaliła Rebel ciesząc się w duchu, że mała reaguje tak pozytywnie. – No, to wchodzimy z uśmiechem na ustach.
Ich wejście przyciągnęło momentalnie spojrzenia wszystkich w salonie. Kiedy zamarła rozmowa i zaległa cisza, Rebel poczuła, że palce Celeste zaciskają się na jej dłoni, jakby potwierdzając ich wspólnictwo. Dla dodania dziewczynce odwagi odpowiedziała lekkim uściskiem, przebiegając równocześnie wzrokiem po zebranych. Zatrzymała się na Hughu Davenporcie, który stał w niewymuszonej pozie przed kominkiem, stanowiąc naturalny ośrodek zgromadzenia.
Miał na sobie garnitur z kamizelką, w klasyczne granatowo--czarne prążki. Czerwono--srebrny krawat odbijał od śnieżnobiałego gorsu koszuli. Ubranie w zaskakujący sposób podkreślało jego śniadą przystojność. Rebel była aż nadto świadoma, jak serce zaczyna jej kołatać spiesznym protestem w nagle ściśniętej piersi.
Jego wzrok pobiegł raptem w dół, ku jawnie niewiarygodnemu widokowi Celeste trzymającej ją za rękę. Ściągnąwszy brwi, przesunął spojrzeniem po dżinsach Rebel i z powrotem ku jej twarzy. Ciemne oczy paliły ją nie wypowiedzianymi pytaniami. Rebel, rezolutnie ignorując podskoki serca, dodała jeszcze parę watów do swego promiennego uśmiechu. Wywołało to z jego strony grymas ironicznej aprobaty.
– Cieszę się, że cię znowu widzę, Rebel – powiedział gładko, po czym dodał unosząc sarkastycznie jedną brew: – Mam nadzieję, że Celeste przyjęła cię miło?
– Bardzo – odrzekła Rebel posyłając dziewczynce konspiracyjny uśmiech.
Celeste rzuciła stryjkowi dumne spojrzenie.
– Wiem teraz wszystko o Tańczącej Matyldzie – pochwaliła się. – Cała historia jest wyszyta na swetrze Rebel.
Wszystkie oczy pobiegły ku jej piersiom.
– Jakie to oryginalne!
Słodko pobłażliwa uwaga pochodziła od smukłej blondyny, którą Rebel natychmiast zidentyfikowała jako Cyntię Lumleigh.
– To bardzo ładny sweter – powiedział sir Roger, po czym roześmiał się z zakłopotaniem, uświadomiwszy sobie, że przywarł wzrokiem do biustu Rebel.
– Nadzwyczajne rzeczy teraz produkują – rozanieliła się lady Harriet.
– Teraz rozumiem – mruknął Hugh Davenport.
Jego ciemne oczy zaiskrzyły się kpiną z taktyki Rebel. „To nie potrwa długo" – zdawały się mówić.
„A założymy się?" – odpowiedziała mu promiennym spojrzeniem. Krew pulsowała jej w skroniach. Nie wiedzieć' czemu, rozpalał w niej ogień, którego nie potrafiła stłumić, jakkolwiek bez przerwy nakazywała sobie spokój.
Milcząca wymiana spojrzeń nie uszła uwagi Cyntii Lumleigh, która zaśmiała się perliście dla zamanifestowania swojej obecności.
– Wprawiamy twojego gościa w zakłopotanie, Hugh. Nie przedstawisz nas?
– Wątpię, czy cokolwiek jest w stanie wprawić Rebel w zakłopotanie – zauważył sucho. – Nigdy nie spotkałem kobiety, która by przyjmowała wszystko z taką zimną krwią. – Z błyskiem rozbawienia w oku zbliżył się, żeby przystąpić do prezentacji. – Nie wprawiliśmy cię w zakłopotanie, prawda?
– Ani trochę – odparła lekkim tonem.
Rozbawienie znikło z jego oczu, kiedy się zwrócił do bratanicy:
– Pamiętasz, co ci powiedziałem, Celeste?
– Tak, stryjku – padła niechętna odpowiedź.
Otrzymała bez wątpienia surowe napomnienie, żeby była grzeczna, pomyślała Rebel. Uścisnęła przyjaźnie dłoń Celeste. Kiedy dziewczynka podniosła nadąsaną twarz, Rebel posłała jej swój reklamowy uśmiech. Trwało chwilę, nim przesłanie dotarło do Celeste, ale w końcu jej doskonałe ząbki ukazały siew uśmiechu. Rebel przekazała jej uścisk aprobaty, a w odpowiedzi otrzymała konspiracyjny uścisk małej dłoni.
Ta dziwna pantomima zaskoczyła najwyraźniej Hugha Davenporta. Przyglądał im się ze zmarszczonym czołem. Odpowiedziały mu dwa szerokie uśmiechy. Wzruszywszy ramionami, przystąpił do prezentacji.
Rozanielenie nie opuszczało lady Harriet.
– Tak się cieszę z poznania pani. Te wyścigi balonowe. Hugh nam właśnie o nich opowiadał. I przyjechała pani taki szmat drogi. Aż z Australii.
– Nazywają to podnóżkiem świata, moja droga – zadudnił sir Roger i zaśmiał się ściskając dłoń Rebel.
Rebel posłała mu pokazowo szeroki uśmiech, licząc, że zauważy to Celeste.
Oboje są nieszkodliwi, zdecydowała Rebel od razu. Wyglądali na czterdzieści parę lat i stanowili ustabilizowaną parę bez większych pretensji. Ich strojem kościelnym były dobrze uszyte wiejskie tweedy, jednakże w broszce na klapie żakietu lady Harriet widniały niewątpliwie prawdziwe perły i rubiny.
Cyntia Lumleigh, ich siostrzenica, była osobą z zupełnie innej parafii. Ze swoją smukłą figurą, szykownie obleczoną w biały jedwabny kostium, z blond włosami przemyślnie ufryzowanymi w stylu pozornego rozwichrzenia, z niebieskimi oczami delikatnie podkreślonymi umiejętnym makijażem, mogłaby uchodzić za siostrę księżniczki Diany. Jej wdzięk sprawiał jednak od pierwszej chwili podejrzane wrażenie. I rzeczywiście, ledwo wszyscy usiedli – Rebel z Celeste na jednej kanapie, sir Roger i lady Harriet naprzeciwko, Cyntia i Hugh na dwóch fotelach – zaczęły się jej przewrotne podchody.
– Griffith--James to brzmi znajomo – zagruchała Cyntia z protekcjonalną słodyczą. – Czy powinnam znać pani nazwisko?
– Nie spotkałyśmy się dotąd, więc nie sądzę – odparła sucho Rebel. – Griffith to nazwisko mojej matki, James to moje nazwisko. Nie są połączone dywizem.
– O! A brzmią tak dystyngowanie. – Protekcjonalność Cyntii przebiła wyraźniejszą nutką. – Zupełnie nie po kolonialnemu.
Celeste trafiła w sedno, pomyślała Rebel. Istna jadowita żmija. I Rebel posłała jej najbardziej cukierkowy ze swoich uśmiechów.
– Obawiam się, panno Lumleigh, że rozmija się pani nieco z historią. Australia przestała być kolonią brytyjską blisko sto lat temu.
Kątem oka Rebel dostrzegła, jak Hughowi zadrgały wargi. Cyntia odpowiedziała kaskadą śmiechu.
– Oczywiście. Ale nadal uważacie Anglię za swój kraj macierzysty, prawda?
Gdyby pytanie zostało zadane w nieco mniej protekcjonalny sposób, Rebel odpowiedziałaby pewnie twierdząco. W końcu wciąż żywe są więzy tradycji i więzy uczuciowe z Wielką Brytanią. Ale nie pozwoli się ustawić jako obywatelka drugiej kategorii, nie w oczach tej kobiety. Jeśli Cyntia Lumleigh chce dowieść swojej wyższości, to musi to uczynić za pomocą własnych dokonań, a nie pochodzenia.
– Czy była pani kiedyś w Australii, panno Lumleigh? – zapytała.
– Dobry Boże, nie! – Towarzyszyło temu drwiąco--lekceważące wzruszenie ramion. – To przecież koniec świata.
– To pani punkt widzenia – odparła Rebel rym samym tonem drwiącego lekceważenia, które jednak osłodziła szerokim uśmiechem. – Niektórzy ludzie uważają Australię za początek świata. Jest ona w końcu lądem znacznie starszym niż Wielka Brytania. I wyciska na ludziach swoje niepowtarzalne piętno. Przekonałaby się pani, że ma bardzo niewiele wspólnego z Anglią, jeśli pominąć parę tradycyjnych sportów i nasz system rządów.
– Otóż to – przytaknął Hugh posyłając Rebel spojrzenie aprobaty. – Ale cała reszta... – Zwrócił się do blondynki: – Jeśli kiedyś tam pojedziesz, Cyntio, nie spodziewaj się znaleźć Anglii w miniaturze. To całkowicie obcy kraj.
– Ty tam byłeś, Hugh?
Nie udało jej się pognębić Rebel, więc Cyntia skoncentrowała się teraz na zmonopolizowaniu uwagi gospodarza, zarzucając go pytaniami o szczegóły jego podróży do Australii, gdzie go zaproszono jako znawcę win. Rebel doznała ciepłego przypływu wdzięczności, gdy Hugh oznajmił, że niektóre z win australijskich należą do najlepszych, jakich próbował w życiu. Pochlebne uwagi ojej ojczyźnie zrekompensowały jej z nawiązką uszczypliwe insynuacje jego przyjaciółki.
Jednakże Cyntii nie na rękę był temat, na który mogła się wypowiadać również Rebel, zaczęła więc piać o swojej ostatniej podróży do Francji, robiąc wszystko, żeby wykluczyć Rebel z rozmowy i skupić wyłącznie na sobie uwagę Hugha. Była w tym bardzo dobra, a przedmiot jej zabiegów reagował zgodnie z jej życzeniami. Mimo to Rebel upewniała się coraz bardziej, że Hugh Davenport nie żywi żadnych cieplejszych uczuć do Cyntii Lumleigh. Owszem, jest grzeczny, jest czarujący. Może ją nawet poślubić. Ale z całą pewnością nie jest zakochany w żmijowatej blondynie. Rebel wiedziała, jak wygląda miłość. Jej szwagier kocha swoją żonę, Tiffany. To się rzuca w oczy.
Cóż, w końcu to nie jej sprawa, powiedziała sobie. Tyle tylko, że dla Celeste prawdziwą katastrofą byłoby się dostać w łapki Cyntii Lumleigh. Rebel miała nadzieję, że Hugh Davenport okaże dosyć rozumu, żeby do tego nie dopuścić.
Tok jej myśli przerwał Brooks, który wszedł oznajmić, że lunch jest gotowy. Ruszył przodem do jasnej i połyskliwej jadalni, którą nazwał małą. Meble były tu białe i nowoczesne, co zaskoczyło Rebel, kryły jednak w sobie osobliwą elegancję, potęgowaną przestronnością tego pokoju. Długie okna wychodziły na rozarium. Zasłony i obicia krzeseł były miodowo--żółte, żółte lniane serwetki w srebrnych kółkach stanowiły barwne plamy na białym obrusie, czara żółtych pąków różanych zdobiła środek owalnego stołu.
Gospodarz zajął ze swobodą miejsce na końcu stołu, Cyntia Lumleigh została posadzona po jego prawej ręce, lady Harriet po prawej. Rebel miała usiąść obok Cyntii, naprzeciwko sir Rogera, z Celeste pomiędzy nimi, naprzeciwko stryjka, jednakże Cyntia zdecydowała się nagle zaingerować w ten układ.
– Celeste, kochanie, chodź, usiądź przy mnie – zaprosiła rzucając dziewczynce mdlący uśmiech. – Jesteś dzisiaj taka grzeczna, istny aniołek.
Wyciągnęła rękę, najwidoczniej chcąc sprawdzić siłę przywiązania dziewczynki do Rebel, bądź też wywołać scenę, która skompromituje je obydwie. Rebel ścisnęła mocno dłoń Celeste. Mała podniosła twarz z jawnym buntem w oczach.
Rebel posłała jej swój najpromienniejszy reklamowy uśmiech.
– Sir Roger utraci okazję siedzenia obok ciebie, Celeste, ale ja będę miała nadal przyjemność siedzenia przy tobie – powiedziała z naciskiem.
Sir Roger zachichotał.
Celeste pokazała mu w uśmiechu ząbki, po czym, zyskując wprawę, obnażyła je w jeszcze szerszym uśmiechu w stronę Cyntii. Ignorowała natomiast z determinacją jej wyciągniętą rękę, zamieniając się miejscami z Rebel. Cyntia wydała westchnienie zawodu i popatrzyła na Hugha, jakby dając mu do zrozumienia, że próbowała, ale mała jest niepoprawna.
Hugh nie odwzajemnił jej spojrzenia.
Wargi mu drgały.
Nie spojrzał również na Rebel.
Zwrócił się natomiast do lady Harriet, nawiązując z nią rozmowę o festynie, który organizowała. Rebel wywnioskowała z rozmowy, że miejscowy kościół wymaga remontu, a lady Harriet stoi na czele komitetu zbierającego potrzebne fundusze. Dyskusja o tym, co można zrobić, trwała przez całe dwa pierwsze dania, na które złożyły się zupa jarzynowa i rostbef. Rebel była rada, że nie musi brać udziału w wymianie pomysłów zdobywania pieniędzy. Ilekroć sir Roger zachichotał, wymieniała uśmiech z Celeste, czyniąc z tego sekretną zabawę, która przykuwała uwagę dziewczynki i nie pozwalała jej się znudzić.
Te prywatne gierki nie uszły uwagi Hugha Davenporta. Od czasu do czasu rzucał Rebel chmurne spojrzenie, próbując dojść, co to wszystko znaczy. Zauważyła to również Cyntia Lumleigh. Poirytowana milczącą wymianą uśmiechów, świadczącą o porozumieniu Rebel z dziewczynką, które uznała za zagrożenie dla siebie, zwróciła ponownie swój słodki jad przeciw Rebel.
– Pani miałaby z pewnością mnóstwo interesujących pomysłów, jeśli chodzi o festyn, panno James. Pani działalność charytatywna, w związku z zawodami balonowymi, dostarczyła niewątpliwie wielu ciekawych doświadczeń.
Rebel posłała Hughowi Davenportowi cierpkie spojrzenie, zastanawiając się, czy rozmyślnie nie wprowadził swoich gości w błąd co do przyczyn, które ją sprowadziły do Anglii. Może chciał w ten sposób uczynić jej obecność przy stole bardziej dla nich strawną. Nie cierpiała snobizmu traktującego z góry ludzi pracy. Poczucie własnej wartości kazało jej poczynić sprostowanie.
– Zaszło tu pewne nieporozumienie, cokolwiek lord Davenport państwu powiedział, panno Lumleigh. – Przywołała pobłażliwie wybaczający uśmiech. – Wprawdzie dochód z zawodów jest rzeczywiście przeznaczony na cele charytatywne, jednakże moje związki z tą imprezą mają całkowicie odmienny charakter. Zostałam zaangażowana dla pozyskania sponsorów i jeśli uda mi się zapewnić ich potrzebną liczbę, otrzymam za to bardzo pokaźne honorarium.
Cyntia uniosła brwi.
– Rozumiem – powiedziała przeciągając sylaby. – Więc pani jest kobietą interesu.
Rebel, z szerokim uśmiechem, przystąpiła do odparcia insynuacji kryjących się w jadowitym tonie blondyny.
– Zależy, co pani przez to rozumie – powiedziała. – Jeśli to, że daje mi satysfakcję pozycja, jaką sobie zdobyłam, to i owszem. Jeśli to, że widzę w tym swoje życiowe powołanie, to nie. Czego naprawdę pragnę w życiu, to wyjść za maż z miłości i mieć bardzo liczną rodzinę.
Ta odpowiedź zupełnie nie przypadła Cyntii do smaku. Natomiast Hughowi Davenportowi zadrgały wargi. Blondyna spróbowała nowej linii ataku.
– Biorąc pod uwagę eksplozję ludnościową, jaką mamy obecnie na świecie, planowanie licznej rodziny nie świadczy najlepiej o pani świadomości społecznej, panno James – powiedziała z grzeczno--słodką przyganą. Rebel wydała cichy śmieszek.
– Panno Lumleigh, ja się wychowałam w bardzo licznej rodzinie o prawdopodobnie większej świadomości społecznej niż jakakolwiek inna rodzina na świecie. Prawdę mówiąc, mogłaby to pani nazwać rodziną narodów, gdyż moi bracia i siostry pochodzą z różnych krajów.
Zbiło to Cyntię na chwilę z tropu, zaintrygowało natomiast lady Harriet, która zapytała:
– Co pani chce przez to powiedzieć?
Rebel uśmiechnęła się do niej, świadoma, że obudziła również zainteresowanie Hugha Davenporta. Miała nadzieję, że przekona go tym, iż doświadczenie życiowe wyposażyło ją rzeczywiście w umiejętność postępowania z ciężko doświadczonymi dziećmi.
– Cała nasza czternastka została adoptowana, milady. Zachary Lee pochodzi z Ameryki, Tiffany Makana z Fidżi, Carol i Alan Tay z Wietnamu, Zuang Czi z Chin, Mohammed i Lea z Indii, Rosalie z Filipin, Kim z Korei, Szasti z Etiopii, Suzanne z Kanady, Joseph z Tajlandii, a Tom jest australijskim krajowcem.
Zaskoczenie tą listą odebrało wszystkim na chwilę głos.
Rebel spojrzała na Hugha Davenporta. Wpatrywał się w nią, a na twarzy miał wyraz głębokiego zastanowienia. Rebel poczuła ciepło tryumfalnej satysfakcji. Oduczy go to może formowania pochopnych sądów o ludziach, pomyślała.
– A pani? – spytała lady Harriet. – Skąd pani pochodzi?
Rebel z trudem oderwała myśl od napinającego nerwy uczucia nieustającej próby sił, jakie w niej budził Hugh Davenport.
– Ja się urodziłam w Australii, ale w rodzinie zawsze uważano mnie za Angielkę. Moja matka pochodziła z Anglii i kiedy rodzina Jamesów mnie adoptowała, miałam bardzo angielski akcent.
– Zdumiewające! – wykrzyknął sir Roger. I zaśmiał się.
– W jaki sposób pani przybrani rodzice radzili sobie z taką mieszanką kulturową? – zapytała lady Harriet kręcąc w zadziwieniu głową.
Rebel podniosła wzrok na spotkanie wpatrzonych w nią ciemnych oczu, zdecydowana wykorzystać okazję dla wbicia temu mężczyźnie do głowy potrzebnej nauki.
– Miłością – powiedziała wolno. – I nieustanną troskliwą opieką.
Ale najpierw trzeba zapewnić sobie respekt, dodała milcząco w myśli. I dowieść, że człowiekowi naprawdę zależy.
Cyntia Lumleigh nie miała jednak zamiaru pozostawać długo w cieniu i pozwolić Rebel wypowiadać się autorytatywnie na jakikolwiek temat.
– A co się stało z pani prawdziwymi rodzicami, panno James? – spytała z przewrotnym zainteresowaniem, nieomylnie celując w drażliwy punkt.
Oczy błyszczały jej nie tajoną chęcią porachowania się z Rebel.
– Utraciłam ich – odpowiedziała Rebel spokojnym głosem. – Wszyscy utraciliśmy rodziców, zanim zostaliśmy adoptowani.
– Ale pamięta pani niewątpliwie swoją matkę – padło aksamitne przypomnienie. – Przejęła pani przecież od niej angielski akcent.
– Umarła, kiedy miałam pięć lat – odparła krótko Rebel, wiedząc, co nastąpi, lecz nie potrafiąc temu zapobiec.
– A pani ojciec?
Rebel zdobyła się na uśmiech.
– Nie znałam go.
– A, to smutne! – Głos Cyntii ociekał fałszywym współczuciem. – Umarł przed pani urodzeniem?
Rebel spojrzała jej prosto w oczy, nie zdołała jednak zachować uśmiechu.
– Nie. Porzucił mamę przed moim urodzeniem. Nie mam pojęcia, czy jeszcze żyje, czy umarł. Nie wiem również, kim był. Czy też jest.
Kusiło ją, żeby dodać: ,J nic mnie to nie obchodzi. Dla mnie może nie istnieć". Wiedziała jednak, jakim by to było kłamstwem. Oczywiście, że ją obchodzi. Nie dbać o to i nie czuć się odrzuconą byłoby sprzeczne z naturą. Ale to coś, z czym trzeba nauczyć się żyć.
Cyntia tryumfowała. Ustaliwszy brak pochodzenia Rebel od szacownych przodków, mogła się swobodnie napawać swoją wyższością.
– Jakie to dla pani przykre! – zagruchała.
Rebel miała zamiar powiedzieć, że jej przybrany ojciec zapełnił z naddatkiem tę lukę w jej życiu, ale w tym momencie wmieszała się Celeste.
Dziewczynka wyciągnęła rękę i przewróciła szklankę wylewając wodę na kolana Cyntii. Jako ów „zabójczy cios" było to niewątpliwie posunięcie skuteczne, ale Celeste wybrała wyjątkowo nieodpowiedni moment, więc nie przesądzało to bynajmniej o wygranej.
– Och, ty wstrętne dziewuszysko! – zaskrzeczała blondyna. – Zrobiłaś to naumyślnie!
Zerwała się z miejsca, lamentując nad swoim zniszczonym kostiumem.
Hugh Davenport podniósł się natychmiast, piorunując wzrokiem bratanicę. Twarz miał skurczoną, wargi zaciśnięte.
Celeste patrzyła na niego z buntowniczym wyzwaniem.
Rebel pozostało tylko jedno. Poderwała się z krzesła i, symulując niekontrolowany gest, przewróciła kieliszek z czerwonym winem, które się wylało na sukienkę Celeste.
– O, Boże! Co ja narobiłam! – wykrzyknęła powstrzymując tym Hugha Davenporta od reprymendy, którą już miał niewątpliwie na końcu języka. Przypadła do Celeste, podniosła ją z krzesła. – Aleśmy się popisały zręcznością! – paplała w udawanej konsternacji, ściskając dziewczynkę mocno w ramionach. – Mam nadzieję, że państwo nam wybaczą. Zabiorę Celeste do jej pokoju, żeby się przebrała. Plamy po winie pozostaną, jeśli ich się zaraz nie spierze. Miała pani szczęście, panno Lumleigh, że pani piękny kostium został zalany tylko wodą.
Ruszyła ku drzwiom, zanim Celeste zdążyła ochłonąć z wrażenia i popsuć wszystko histerycznym wybuchem buntu. Zatrzymała się na moment, żeby obrzucić przepraszającym spojrzeniem oszołomione towarzystwo. Wszyscy odprowadzali ją wzrokiem, Cyntia Lumleigh z jadem, sir Roger i lady Harriet z otwartymi ustami, Hugh Davenport z niechętnym, drwiącym wyzwaniem w ciemnych oczach.
Rebel spróbowała ostatniego dyplomatycznego pociągnięcia.
– Hugh, bardzo mi przykro z powodu zalanego obrusa. Lady Harriet, mam nadzieję, że pani festyn wypadnie wspaniale. Sir Rogerze, panno Lumleigh, miło mi było państwa poznać. Może się jeszcze kiedyś spotkamy.
Była to najlepsza kwestia pożegnalna, na jaką ją było w tej chwili stać i, nim ktokolwiek się opamiętał, Rebel zniknęła za drzwiami, unosząc Celeste z niebezpiecznego terenu. Może to tchórzostwo uciekać z pola bitwy, powtarzała sobie smętnie w myśli, ale zawsze można podjąć walkę następnego dnia, jeśli się uszło z życiem.
Popołudnie nie należało do najłatwiejszych. Celeste uważała swój „zabójczy cios", zadany Cyntii Lumleigh, za całkowicie usprawiedliwiony. Nie zważała na to, co mówi stryjek Hugh. Nie obchodziło jej, co ktokolwiek myśli. Cyntia Lumleigh zachowywała się jak wstrętna żmija, a Rebel nie skwitowała tego uśmiechem.
Nie przekonało jej tłumaczenie Rebel, że tym, co ją zabolało, były złe wspomnienia, a nie „żmijowate" uwagi Cyntii Lumleigh. Obiecała jednak w końcu pozwolić Rebel toczyć samej własne wojny. Ale wciąż nie żałowała, że wylała tę wodę. A ponieważ Rebel w głębi duszy nie miała jej tego także za złe, więc przestała na ten temat mówić.
Najlepszym sposobem zapobieżenia dalszym konfliktom wydawał się długi spacer po parku. Wyłożone kamiennymi płytami dróżki prowadziły do rozmaitych tajemnych zakątków, ukrytych za równo przyciętymi żywopłotami. Za nieskazitelnym polem krokietowym rozciągał się dekoracyjny staw, nad którym górowała niesławna altana widokowa, gdzie Celeste uwięziła niedoszłą „niańkę". Rebel powstrzymała się jednak od komentarza na ten temat. Interesowała ją przyszłość Celeste, nie jej przeszłość.
Zaciekawienie losami rodziny Jamesów rozpraszało powoli dąsy Celeste. Opowiadanie Rebel o okolicznościach w jakich adoptowane zostały poszczególne dzieci, przeplatane było długimi chwilami milczenia, w czasie których Celeste przetrawiała kolejne historie. Rebel nie próbowała wnikać w myśli dziewczynki. Miała nadzieję, że do jej świadomości przenika powoli fakt, iż na świecie jest wiele dzieci w znacznie gorszej sytuacji. Ale dopiero gdy nadeszła pora jej wieczornego spoczynku, Rebel uświadomiła sobie, jak mało otrzymywała dotąd mała Celeste.
Pani Tomkins skierowała je do biblioteki, żeby Celeste powiedziała stryjkowi dobranoc.
Hugh Davenport siedział przy największym biurku, przeglądając grubą, oprawioną w skórę księgę. Kiedy zobaczył, kto wchodzi, podniósł się powoli z miejsca, sztywny i surowy.
– Jak tam? Spacer po parku był przyjemny? – spytał z chłodną uprzejmością.
Rebel poczuła dreszcz przechodzący jej po krzyżu.
– Owszem, dziękuję – odrzekła równie uprzejmie.
Spojrzał na bratanicę.
– Nie wyobrażaj sobie, że nie widziałem, co zrobiłaś dzisiaj przy lunchu, Celeste. Rebel wyratowała cię z opresji, a ponieważ jest naszym gościem, dam ci jeszcze jedną szansę. Ale jeśli taki karygodny wybryk się powtórzy, będziesz jadała w kuchni. Czy to jasne?
– Wszystko mi jedno! – wybuchnęła buntowniczo dziewczynka.
– Wszystko jedno, czy nie, Celeste, to zupełnie bez znaczenia. Albo będziesz robiła, co ci się powie, albo poniesiesz konsekwencje – oświadczył cierpko stryj.
– Celeste przyszła ci powiedzieć dobranoc, Hugh – wtrąciła się Rebel interweniując, nim bratanica narazi mu się jeszcze bardziej. Ścisnęła dłoń dziewczynki. – Powiedz stryjkowi dobranoc, Celeste.
Mała zacięła się w buntowniczym milczeniu. Hugh Davenport czekał z twarzą zimną i nieruchomą jak posąg. Rebel miała ochotę mu wykrzyczeć, że jego bratanica jest tylko małą dziewczynką, nie wrogiem, którego należy złamać.
W końcu, drżącym niepewnie głosikiem, dziewczynka wykrztusiła:
– Dobranoc, stryjku.
Skinął łaskawie głową.
– Dobranoc, Celeste.
Na tym się skończyło. Bratanica została odprawiona bez odrobiny ciepła, nie mówiąc już o uścisku czy pocałunku!
Przed Rebel stanęło nie lada zadanie, żeby odzyskać zaufanie dziewczynki. Opatuliła ją w łóżku i opowiedziała jej długą, barwną historię pewnego australijskiego rozbójnika z wczesnokolonialnych czasów. Ale w wielkich niebieskich oczach nie malowała się żadna reakcja. Wpatrywały się apatycznie w Rebel, czekając, aż skończy i pójdzie sobie. Kiedy się nachyliła, żeby pocałować małą na dobranoc, dziewczynka żachnęła się i ukryła buzię w poduszce.
– Hejże! Czyżbym ci napędziła strachu tą historią? – zapytała Rebel.
Mała główka podskoczyła na poduszce.
– Co pani? Tylko chcę już spać.
– Dobrze, ale przedtem musimy się uściskać i ucałować.
– Wcale nie musimy! – odrzuciła wściekle Celeste.
Rebel westchnęła.
– Rozumiem, mała. Nie masz w tym wprawy, co?
Milczenie. Zacięty wyraz uporu nie ustępował z buzi dziewczynki.
– Ze ściskaniem i całowaniem jest tak samo jak z biciem się – powiedziała Rebel, zdecydowana przedrzeć się przez mur, którym się obwarowała dziewczynka. – Żeby stać się w tym dobra, trzeba ćwiczyć. Pod koniec każdego dnia będziemy zapominały o wszystkim, co było złe. W tym celu trzeba się utulić i ucałować, bo inaczej człowiek się czuje okropnie sam na tym świecie, a wszystko, co było złe, wydaje się jeszcze gorsze. Dlatego musisz się nauczyć tego naprawdę dobrze, tak samo jak musisz się nauczyć bić.
Rebel zaczęła ostrożnie wsuwać dłonie pod ramiona dziewczynki.
– Jak mi zarzucisz ręce na szyję, będziemy się mogły serdecznie uściskać – poinstruowała łagodnie.
Przez twarz Celeste przebiegł wyraz paniki, wyciągnęła jednak na próbę ręce, więc Rebel porwała ją w ramiona, nim dziewczynka miała czas się rozmyślić. Zaczęła ją kołysać w ciasnym uścisku, dopóki małe ramionka nie oplotły jej szyi. Przez umysł Rebel przebiegł teraz błysk pewności, że to dziecko nie było nigdy tulone i całowane na dobranoc. Nigdy przez nikogo! Ale to chyba niemożliwe. Przecież matka czy ojciec musieli jej okazywać jakąś czułość.
A może nie?
Dobrze im tak, że nie żyją, powiedziała Celeste. Czyby to powiedziała, gdyby jej kiedykolwiek okazywali czułość? Rebel będzie miała dzisiaj wiele do wygarnięcia Hughowi Davenportowi. Ale najpierw musi utulić Celeste do snu, tak jak dziewczynka na to zasługuje.
– Mm, przyjemnie pachniesz – zamruczała z aprobatą, pocierając twarz o jedwabiste włoski. Następnie opuściła małą na poduszki, trzymając ją wciąż, ale oddalając się na tyle, by móc jej posłać uśmiech. Niebieskie oczy wpatrywały się w nią, szeroko rozwarte. – Teraz cię ucałuję. – Złożyła delikatny pocałunek na czole dziewczynki. – A teraz ty mnie musisz ucałować.
– Nie sięgnę do pani czoła – rozległ się zdyszany szept.
– Więc mnie pocałuj w policzek. To równie dobre.
Rączki na szyi Rebel zacisnęły się mocniej i dziewczynka się poderwała, żeby ją cmoknąć w policzek. Opadła z powrotem na poduszkę, wpatrując się trwożnie w Rebel, w oczekiwaniu krytyki. Rebel posłała jej uśmiech.
– Widzę, że się uczysz naprawdę szybko. Dobranoc, Celeste.
Po raz pierwszy zwróciła się do niej po imieniu. W wielkich niebieskich oczach pojawił się tryumfalny błysk radości. Po czym, jakby w obawie, że to nowe doświadczenie zostanie jej odebrane, dziewczynka szybko zamknęła oczy i wtuliła buzię w poduszkę.
Rebel zgasiła światło i wyszła z pokoju, zadowolona, że uczyniła pierwszy wielki krok na trudnej drodze. Ale czekało ją jeszcze mnóstwo takich kroków.
Teraz nadszedł czas, żeby się przygotować do batalii.
Pokojówka, która przyniosła Celeste przed godziną dziecięcą herbatkę, poinformowała Rebel, że kolacja jest podawana o ósmej w dużej jadalni. Minęła dopiero siódma, więc Rebel miała pod dostatkiem czasu na opracowanie strategii.
Właściwy wygląd stanowił ważny atut jej działalności, więc Rebel zainwestowała znaczne sumy w odpowiednią garderobę. Ponieważ jej zamiarem było zmiękczenie stryja Celeste, wybrała najładniejszą sukienkę, jaką przywiozła. Pół godziny później, wziąwszy prysznic i przebrawszy się, zlustrowała z zadowoleniem swoją aparycję.
Jedwab w żywe pomarańczowo--żółte wzory doskonale podkreślał powiewny fason. Rebel wiedziała, że suknia pasuje do jej karnacji, wydobywając złote ogniki w piwnych oczach i ożywiając soczysty połysk bujnych kasztanowych włosów. Dyskretnie potarła policzki i szyję perfumami „Joy".
Hugha Davenporta zastała w salonie. Nalewał sobie jakiegoś trunku nad tacą, na której stało kilka kryształowych karafek i kieliszków. Na jej widok zamarł w pół ruchu.
W końcu dobre wychowanie wzięło górę.
– Wyglądasz jak uosobienie lata – skomentował cicho. – To prawdziwa uczta dla moich oczu.
Był to uroczy komplement, który niemal roztopił jej determinację. Rebel jednak wytrwała przy swoim zamiarze.
– Dziękuję – powiedziała. – Mam nadzieję, że twoi goście, gdyby pozostali do wieczora, byliby tego samego zdania. Nie chciałabym, żeby po raz drugi tego samego dnia potraktowano mnie jak przedstawicielkę jakiegoś pośledniego gatunku ludzkiego.
Wargi mu zadrgały.
– Nie wątpię, że osoba, która by wykazała taki brak rozeznania, zostałaby bardzo szybko przywołana do porządku. Masz w tej mierze rzadki talent. Talent, dla którego, niech mi wolno będzie dodać, jestem z pełnym podziwem.
Ten drugi komplement był jak balsam na duszę Rebel. Hołd dla jej kobiecości sprawił jej oczywiście przyjemność, jednakże nieporównanie więcej znaczyło dla niej docenienie i uznanie jej tytułu do dumy.
Rebel promieniała.
A Hugh się uśmiechnął. Naprawdę uśmiechnął.
Krew zaszumiała jej w uszach.
– Napijesz się czegoś? – zapytał. – Polecałbym sherry.
– Owszem. Chętnie napiję się sherry.
Rebel spróbowała wziąć się w garść. Chłodna, trzeźwa kalkulacja nakazywała wykorzystanie jego przystępniejszego nastroju. Uczucia osobiste muszą zejść na drugi plan wobec sprawy Celeste.
– Dziękuję ci za obronę przed impertynencjami panny Lumleigh – powiedziała biorąc od niego kieliszek.
Podniósł wzrok i ciemne oczy zwarły się z jej oczami w drwiącym wyzwaniu.
– Wiem, jak potrafisz kąsać. Więc może to ją chroniłem przed niebezpieczną antagonistką.
– Nie – zaprzeczyła stanowczo Rebel, odsuwając na bok jawne zaproszenie do przyjemnego, lekkiego flirtu.
– Nie?
– Wziąłeś moją stronę.
– Może uważałem, że po twojej stronie leży słuszność.
– Tak samo uważała Celeste.
Twarz mu momentalnie stężała, a w miejsce ogników pojawił się w oczach twardy błysk.
– Chyba nie spodziewasz się po mnie pobłażania dla tego, co zrobiła?
Raptowna zmiana nastroju i zachowania podważyła strategię. Rebel postanowiła spróbować łagodnej perswazji.
– Nie, ale mógłbyś się zdobyć na trochę zrozumienia, Hugh.
– Rozumiem wszystko aż za dobrze.
Była to sucha odprawa. Rebel zrobiła głęboki wdech i podjęła temat, od którego się odciął, niezdolna zaakceptować jawnej nieprawdy.
– Nie, nie rozumiesz. Celeste na swój dziecinny sposób ujęła się za mną, tak jak ty się ująłeś w dorosły sposób. To, co zrobiła, było karygodne, ale kryła się za tym intencja taka sama jak twoja.
Uniósł kieliszek w żartobliwym uznaniu dla jej racji.
– Dopatruj się w tym, czego chcesz, Rebel, to twoje prawo. Mnie niech będzie wolno mieć odmienne zdanie.
– Ale dlaczego? – zapytała, zniecierpliwiona jego zaślepieniem. – Celeste wiedziała, że to próba upokorzenia mnie, i zaprotestowała. Prymitywnie i niegrzecznie, ale trudno się spodziewać po dziecku subtelnej finezji.
Arystokratyczna rezerwa zamanifestowała się ze wzmożoną siłą.
– To twój punkt widzenia. Ja mam inny.
– Mylisz się! – natarła Rebel z namiętnym przekonaniem.
– Mylę się czy nie, nie pozwolę, żeby moja bratanica zachowywała się przy moim stole jak mała dzikuska.
– Gdybyś jej okazywał odrobinę ludzkich uczuć, nie zachowywałaby się jak mała dzikuska – odpaliła odrzucając na bok strategię i uderzając w sedno problemu.
Na jego twarzy pojawiła się maska chłodnej dumy.
– Dałem ci wolną rękę, jeśli chodzi o Celeste. Rób, co uważasz za stosowne.
Z lekkim, sztywnym ukłonem odwrócił się i odszedł do kominka.
Całkowity impas.
Stał wpatrzony z posępną zadumą w płomienie liżące bierwiona. Chwilę trwało, nim Rebel nieco przytłumiła wrzącą frustrację. Nie dostanie harcerskiej sprawności za przeciąganie tej dyskusji z człowiekiem, który nie przyjmuje argumentów. Nie wiedziała, co dalej robić. Nie pamiętała, kiedy czuła się ostatni raz taka zagubiona, taka sparaliżowana bezradnością.
Instynkt mówił jej, że nie mógłby jej pociągać człowiek, który jest nieczuły i okrutny. Była w głębi duszy przekonana, że Hugh Davenport nie jest złym człowiekiem. Człowiekiem bez serca. Ale ma w sobie tę zabójczą ślepotę, gdy chodzi o bratanicę. Nie tylko wywiera to zgubny wpływ na Celeste, ale także jak rak zżera jego własną duszę, warzy w zarodku to, co powinno być piękne i dobre.
Lecz jak to przezwyciężyć?
Wiedziała jednak, że musi to pokonać, jeśli chce trwale pomóc Celeste. Jakoś musi to pokonać. Dziewczynka jest za mała, żeby się sama przeciwstawić destrukcyjnemu wpływowi. Ale co, jeśli Hugh Davenport nie chce słuchać, jeśli zamyka oczy na najoczywistsze dowody... I Rebel pokręciła głową, ogarnięta falą obezwładniającej bezradności.
Hugh Davenport wybrał akurat ten moment, żeby się do niej obrócić. Przywołał przepraszający uśmiech na surową twarz.
– Nie powinienem był się zgodzić na tę umowę z tobą. Trzeźwość mego sądu została uśpiona... – uśmiech przerodził się w cierpki grymas – ... powiewem świeżego powietrza.
Omiótł wzrokiem jej twarz i włosy, ogarnął figurę, a Rebel poczuła ogarniający ją gwałtowny głód, żądzę, nad którą z trudem panowała. Na kilka sekund zapomniała o bożym świecie, pijana własną reakcją na myśl, że mógłby ją wziąć, że wszystko inne mogłoby przestać istnieć, zostaliby tylko oni dwoje, mężczyzna i kobieta.
Pragnęła wiedzieć, jak by to było znaleźć się w jego ramionach, czuć jego ciało przywarte do swojego, doświadczyć namiętności jego pocałunków. Bo nie miała cienia wątpliwości, że byłby namiętny.
Ale nie zbliżył się do niej, nie uczynił ruchu, do którego popychało go uczucie, do którego pociągał go odzew, jaki w niej budził. Kiedy wreszcie poszukał jej wzroku, w oczach miał czarną rozpacz, od której Rebel ścisnęło się serce.
– Zrozumiałem teraz, że zostaniesz nieuchronnie zraniona – powiedział, jakby wyrywając te słowa z piersi. – A nie chcę, żeby twoja promienność uległa przyćmieniu. Pragnienie zatrzymania jej cząstki było z mojej strony samolubstwem.
Niedowierzanie zaćmiło Rebel myśli. Wybrał tę właśnie chwilę, żeby zanegować wszystko, co mogłoby się między nimi rozwinąć!
Jego głos zniżył się do pomruku bolesnej perswazji.
– To nie miejsce dla ciebie, Rebel. Lepiej zostaw Celeste mnie. Wyjedź stąd jutro, zanim...
– Nie – przerwała Rebel z determinacją. – Nie wyjadę, Hugh. Pomijając wszystko inne, nie mogę zostawić Celeste tobie. Nie teraz...
– Rebel... – Posłał jej spojrzenie pełne udręki. – To dla twojego własnego dobra, wierz mi. Musisz wyjechać.
– Nie mogę. Nie wiem, dlaczego Celeste budzi w tobie takie uczucia, ale dla mnie... – Spojrzała na niego błagalnie.
– Ja widzę w niej siebie, Hugh. W jej wieku byłam zupełnie taka sama. Ja też...
– Nie!
Postawił kieliszek na blacie kominka z taką siłą, że pękła nóżka. Na rękę posypały mu się odłamki szkła i polało sherry. Strzepnął niedbale dłoń i ruszył w jej kierunku z taką płomienną determinacją, że Rebel zastygła w miejscu, sparaliżowana nawałą mrocznych uczuć, malujących się w jego oczach.
Wyjął jej z ręki kieliszek i postawił na tacy. Potem wziął ją za ramiona, jakby chcąc wbić jej w głowę swoje słowa nie tylko głosem, lecz także dotykiem.
– Musisz mnie wysłuchać – zaczął chrapliwym głosem.
– To, co nam opowiedziałaś przy lunchu... Rozumiem, dlaczego się identyfikujesz z Celeste. Uważasz, że utraciła rodziców tak jak ty. Ale jej życie nie jest repliką twojego. Utrata rodziców nie miała znaczenia dla Celeste. Ona nie opłakiwała śmierci matki tak, jak ty z pewnością opłakiwałaś śmierć swojej. Nie przyjechałabyś do Davenport Hall, gdybyś jej nie wspominała z miłością. Czyż nie tak?
Rebel czuła ucisk w piersi, w ustach zaschło jej tak, że nie mogła wykrztusić słowa. Kiwnęła głową.
– A swoją przybraną rodzinę kochasz także, prawda?
– Tak – szepnęła w beznadziejnej niepewności, do czego to wszystko zmierza.
– I uważasz, że miłość ocali Celeste. Otóż mylisz się, Rebel. Będzie się nią bawiła, używała jej dla własnych celów, a w końcu ciśnie ci ją w twarz ze wzgardliwym tryumfem, od którego zakrwawi twoje gorące serce. Ja wiem, co mówię, wierz mi. Celeste jest krzyżem, który Bóg na mnie zesłał za... – Wargi zacisnęły mu się w gniewnym grymasie. – Ale to ciebie nie dotyczy. Nie powinienem ci był nigdy pozwolić się angażować w tę sprawę.
Na jego twarzy odmalowała się ponura rezygnacja, przyćmiła blask oczu.
– Dla osoby takiej jak Cyntia Lumleigh to nie ma znaczenia. Dla niej Celeste to co najwyżej powód do irytacji. Nie dotknie jej nigdy naprawdę, cokolwiek Celeste nabroi. Ale ciebie może to zranić do głębi, bo ty się o nią szczerze martwisz. A angażując się za bardzo, dajesz jej do ręki broń, którą przeciwko tobie użyje.
– Nie! – Myśli i uczucia Rebel wzdrygnęły się na jego słowa. – Celeste potrzebuje miłości. Mylisz się z gruntu.
– Rebel. – Na moment silniej zacisnął dłonie na jej ramionach, po czym je opuścił. Popatrzył na nią z sceptyczną rezygnacją. – Celeste mnie nienawidzi, bo przejrzałem jej gierki. Ona to wie i wie, że ze mną nie wygra. Ale z tobą... – Uniósł dłoń i pogładził ją delikatnie po policzku. – Miłość to dla Celeste słabość do wykorzystania. Gdybym potrafił sobie wmówić, że nie padniesz ofiarą jej przewrotnych gierek, nie pozbawiałbym się przyjemności przebywania z tobą.
Zatrzymał wzrok na jej ustach. Delikatnie przesunął palcem po jej dolnej wardze. Potem, z wyraźnym wysiłkiem, oderwał rękę od jej twarzy i spojrzał w oczy.
– Ale mam jeszcze sumienie – powiedział głucho. – I proszę cię, żebyś ustąpiła z pola tych zatruwających duszę zmagań, zanim twoje ideały zostaną splugawione.
Wiedział, że Rebel pragnie go, tak jak on pragnął jej. Potwierdził to przed chwilą, po czym się wycofał, by nadać tym większą moc swoim słowom. Ale w dotknięciu jego palców i w oczach było pożądanie, pożądanie emanowało z jego napięcia, które oplatało ją pajęczyną nieodpartego zauroczenia. Pulsowało między nimi, ciągle realne, ale nie rokujące nadziei na przyszłość.
Był to jeszcze jeden sposób dania jej do zrozumienia, że nic tu po niej, że nie ma tu po co dłużej zostawać. Rebel to pojmowała, ale trudno jej było uwierzyć w to, co usłyszała. Czy możliwe, żeby się rzeczywiście myliła co do Celeste? Pamiętała wprawdzie pierwsze spotkanie z dziewczynką i swoje przerażenie jej wyrachowaną złośliwością. A dzisiaj ten błysk tryumfalnej uciechy w jej wielkich niebieskich oczach. Miłość jako broń przeciwko niej?
Duża jadalnia lśniła w połyskach politurowanego mahoniu. Na końcu długiego owalnego stołu widniały dwa nakrycia. Błyszczące srebrne maty zastępowały obrus, piękną starą zastawę uzupełniały głęboko rżnięte kryształowe kieliszki. Wielki wazon herbacianych róż zdobił przeciwległy koniec stołu. Dwa przyćmione kandelabry oświetlały pokój dyskretnym blaskiem.
Brooks odsunął dla Rebel krzesło wyściełane aksamitnym brokatem o różanym motywie na srebrnoszarym tle. Z jakiegoś powodu dla Rebel stało się ważne odnotowanie i zapisanie wszystkiego w pamięci, tak by mogła później przywołać wspomnienie, ilekroć przyjdzie jej na to ochota. Czemu jednak miałaby przywoływać to wspomnienie, niełatwo byłoby jej określić. Może wynikało to z poczucia przegranej. Więc zachowa przynajmniej to.
Brooks nalał im białego wina, pokojówka podała świeżo ugotowane szparagi, polane sosem hollandaise.
– Opowiedz mi więcej o swojej niezwykłej rodzinie – poprosił Hugh, gdy tylko służba wyszła. – Intryguje mnie sposób, w jaki się stworzyła. Czy adoptowanie dzieci z tylu różnych krajów było świadomym zamierzeniem twoich przybranych rodziców?
Pytanie z trudem dotarło do świadomości Rebel. Była to oczywiście próba nadania wieczorowi pozorów normalności, pokrycie warstewką grzecznego zainteresowania bardziej wyrazistych uczuć, jakie się wciąż między nimi tliły.
– Raczej nie. Przychodziło to jakoś samo – odparła z roztargnieniem.
Jej myśli wciąż niepokojąco krążyły wokół zachowań i reakcji Celeste. Nie wątpiła, że Hugh uważa za prawdę to, co powiedział. Ale czy to jest prawda?
– Jak mogło tyle dzieci, mówiłaś o czternaściorgu, przyjść samo? – zapytał.
Zmierzyła badawczym spojrzeniem stryja Celeste. Co on wie o dzieciach? Musi się mylić co do bratanicy.
– Czy byłeś kiedyś żonaty, Hugh? – odpowiedziała pytaniem.
Zmarszczył czoło na tę raptowną zmianę tematu.
– Nie. – Skrzywił z sarkazmem wargi. – Uchodzę za bardzo atrakcyjnego kawalera do wzięcia. Podwójnie atrakcyjnego, odkąd odziedziczyłem po bracie tytuł i wszystkie związane z tym ziemskie dobra. A co, chciałabyś się za mnie wydać?
Ciemne oczy błysnęły szyderstwem. Rebel starała się nie okazać po sobie bolesnego zawodu, który ją szarpnął za serce.
– Po prostu pytam. Bo większość mężczyzn w twoim wieku jest albo była żonata – odrzekła niedbale.
– Cóż, ja mógłbym powiedzieć, że dostałem kosza – poinformował z przesadną drwiną. – Co nie przeszkadza, że jest kilka kandydatek do mojej ręki... i do mojego łoża. Pewnie prędzej czy później wybiorę jedną z nich choćby po to, żeby spłodzić dziedzica.
Czy chce ją rozmyślnie zaszokować? Zrazić tak do siebie, żeby nie miała już żadnej pokusy pozostania tutaj? Czy też jego cynizm sięga tak głęboko, że naprawdę wierzy w to, co mówi? Na myśl, że mógłby poślubić Cyntię Lumleigh, ogarnęły Rebel mdłości.
– A nie miałeś nigdy ochoty się ożenić? Z jakąś kobietą, którą kochałeś? – spytała chcąc wyrobić sobie jaśniejsze wyobrażenie o tym, co się kryje za jego postawą.
Wahał się chwilę, a jego ciemne oczy rozjarzyły się bezlitosnym błyskiem.
– I owszem. Byłem swego czasu wystarczająco zaślepiony gorączką zmysłów, żeby sobie wmówić, że to miłość. Ale szczęściem dla mnie, a nieszczęściem dla mego brata, kobieta będąca światłością mego życia postanowiła poślubić jego zamiast mnie i bardzo szybko się zdemaskowała jako osoba nie mająca żadnej światłości. Ich pożycie nie było usłane różami i trudno by je uznać za reklamę instytucji małżeństwa.
Christine! A Celeste jest córką Christine! Czy możliwe, że gorzkie doświadczenie z matką wypaczyło jego sąd o córce? Ale przecież Celeste jest również dzieckiem jego brata? Czy to nic nie znaczy?
– Wiele przemawia za małżeństwami aranżowanymi, małżeństwami z rozsądku – ciągnął z nieustępliwością człowieka działającego pod przymusem wewnętrznym, jakby chciał przekonać zarówno siebie, jak i Rebel. – Przynajmniej oczekiwania są jasno określone, a zawód ograniczony do minimum. I znacznie łatwiejsze do przełknięcia.
Sięgnął po kieliszek i wychylił wino z takim pośpiechem, jakby chciał spłukać jakiś niesmak w ustach.
– Nie chciałbym, żeby mój gorzki pogląd na instytucję małżeństwa zamącił twoje marzenia, Rebel.
Nuta rzetelnej troski w jego głosie kazała jej poszukać jego wzroku. Posłał jej ironiczny uśmiech.
– Może istnieją małżeństwa usłane różami.
– I owszem, istnieją – odparła.
Myślała o małżeństwie swojej siostry. Nie wyobrażała sobie pary szczęśliwszej niż Tiffany i Joel. Wzbogacają sobie nawzajem życie na tyle różnych sposobów.
Wrócił Brooks, żeby zebrać talerze po pierwszym daniu i dolać wina. Rebel nie pamiętała, żeby jadła szparagi, ale stwierdziła, że je zjadła. Na drugie podano im doverską solę. Hugh ujął kieliszek i wzniósł toast.
– Życzę ci, żebyś poślubiła mężczyznę, którego pokochasz, i miała rodzinę, jakiej pragniesz.
– Dziękuję – odrzekła z powagą.
Znowu wychylił wino jednym haustem, po czym zaatakował rybę z miną człowieka zdecydowanego na wszystko. Rebel dłubała widelcem po talerzu. Nie miała zupełnie apetytu.
– Nie odpowiedziałaś na moje poprzednie pytanie – przypomniał jej. – O to, w jaki sposób twoi przybrani bracia i siostry zostali adoptowani przez rodzinę Jamesów.
– Och, w różnym czasie, w różnych miejscach, w rozmaitych okolicznościach. Ja byłam szósta z kolei, a znalazł mnie Zachary Lee.
– Zachary Lee?
– On został adoptowany pierwszy. Rodzice natknęli się na niego w Nowym Orleanie. Był małym geniuszem szachowym, bezpardonowo eksploatowanym przez człowieka, który myślał tylko o tym, jak najwięcej na nim zarobić.
– A jak on cię znalazł? – zapytał ciekawie Hugh.
– Przechodził ulicą i zobaczył mnie w alejce między domami, jak grzebałam w śmietniku za czymś do jedzenia.
– Jak grzebałaś w śmietniku za czymś do jedzenia?
Zaskoczenie na twarzy Hugha przywiodło na wargi Rebel melancholijny uśmiech.
– Scenka zupełnie nie z twojego świata, Hugh, ale to smutna rzeczywistość. Wciąż istnieje.
– Zgoda, ale dlaczego ty to robiłaś?
– Bo byłam głodna. Uciekłam wówczas po raz któryś.
– Przed czym uciekałaś?
– Głównie przed ludźmi. Nienawidziłam wszystkich. Zupełnie jak Celeste.
– Celeste nie zaznała w życiu głodu. – Zakwestionował w ten sposób ostatecznie sens wszelkiego porównania między jego bratanicą a Rebel. – A czy nikt się tobą nie zaopiekował po śmierci matki?
– A jakże, zaopiekowano się – odrzuciła Rebel z gorzką ironią. – Zadbano o zaspokojenie wszystkich moich potrzeb materialnych. Umieszczono mnie w rodzinie zastępczej, która przyjmowała na wychowanie sieroty, żeby pobierać za to subsydia rządowe. Zapewniali nam mieszkanie i wyżywienie, a równocześnie orali w nas jak w ostatnich niewolników i tłukli, ilekroć nie zrobiliśmy czegoś dokładnie tak, jak nam kazali. Sądzę, że opiekunowie społeczni nie mieli o tym pojęcia. Po dwóch latach uciekłam, po czym zostałam oddana pod nadzór kuratora.
Westchnęła pod nawałą wspomnień, które tłoczyły jej się w pamięci, przywołując na myśl uczucia, jakie, zdawało jej się, dostrzega u Celeste – porażające poczucie nieprzynależenia do nikogo, niepewność, co przyniesie następna godzina, następny dzień, następny rok, straszliwa samotność, nieufność do wszystkich ludzi, bunt przeciwko bezdusznym autorytetom.
– Uciekłam znowu – ciągnęła. – Zostałam w końcu doprowadzona przez policję i uznana przez opiekunów społecznych za dziecko niepoprawne. Nie nadające się do adopcji, niepodatne na żadne zabiegi wychowawcze. Co mi odpowiadało. Wiedziałam, że nie ma dla mnie miejsca na świecie. Uciekałam z każdego domu, w którym mnie umieszczono. Także potem, jak znalazł mnie Zachary i zaprowadził do Jamesów.
– Ile on miał wtedy lat? – spytał Hugh.
– Siedemnaście.
Zmarszczył czoło.
– I nie przestraszyłaś się, kiedy do ciebie podszedł w tej alejce?
Rebel potrząsnęła głową, uśmiechając się na myśl, że mogłaby się przestraszyć swego dużego brata.
– Zachary jest tak wielki, jak tylko może być człowiek, żeby jeszcze nie przypominać niedźwiedzia. Ale zarazem jest najdelikatniejszą istotą na świecie. Wystarczy jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, że nic z jego strony nie grozi... Przyrzekł, że nikt mi nie zrobi krzywdy. Dał mi czekolady, herbatniki i dropsy. Musiałam się bardzo starać, żeby sobie zasłużyć na jego uznanie, ale wiedziałam, że naprawdę mu na mnie zależy, bo nigdy nie tracił cierpliwości i był zawsze przy mnie, kiedy go potrzebowałam. Jakoś załatwiono z władzami pozwolenie na moje pozostanie u Jamesów. Z Zacharym Lee.
– I oni cię adoptowali?
Kiwnęła głową.
– Z początku przerażało mnie życie w rodzinie, która zdawała się szczerze przejmować tym, co robię i co czuję. Uciekałam od nich parę razy. Nie było to jednak poważne. Robiłam to jedynie po to, żeby zademonstrować swoją niezależność i wystawić ich na próbę. Zachary Lee odnajdywał mnie za każdym razem. I przekonywał do powrotu. Ostatecznie to Zachary zrobił ze mnie... dzisiejszą mnie!
– I chwała mu za to – powiedział Hugh tonem prawdziwego uznania. – Na pewno jest z ciebie bardzo dumny.
– Owszem, jest. – Z jej głosu przebijała wielka miłość do wspaniałego starszego brata. – A ja jestem dumna z niego. Jestem dumna ze wszystkich swoich braci i sióstr. Niektórzy z nich weszli do rodziny z warunków znacznie gorszych od moich. Nasi rodzice wpoili każdemu z nas poczucie akceptacji bez względu na to, co zrobił czy powiedział. I stopniowo splatała nas silna więź miłości i wzajemnego oparcia, zapewniając bezpieczeństwo, które umożliwiało swobodne kształtowanie się osobowości, bo przestała nad nami wisieć groźba odrzucenia. Bez względu na to, co się któremu z nas przytrafi, zawsze jest rodzina, do której możemy się odwołać.
– Wobec tego jesteś naprawdę bogata – zauważył miękko Hugh.
Rebel zmierzyła go badawczym spojrzeniem, ale na jego twarzy malowała się zimna surowość, nie zachęcająca do pytań. Musiała jednak korzystać z okazji.
– Uważano mnie za dziecko, na które nie ma sposobu, Hugh. Nie uważasz, że mogę znaleźć sposób trafienia do Celeste?
Nie wahał się ani chwili.
– Nie ma takiego sposobu na tym świecie. Nie można trafić do ludzi pozbawionych sumienia. Ich umysł pracuje na innych falach. Nie ma się do czego odwołać. Dla nich liczy się jedynie własna korzyść. Zresztą w tej mierze mają także wykoślawione pojęcie, co jest dla nich korzystne.
– Ale Celeste jest pod twoją opieką dopiero od pół roku, Hugh – zaprotestowała Rebel. – Skąd możesz mieć taką pewność?
Wydał ostre, pogardliwe prychnięcie.
– Ma za sobą siedem lat tresowania przez swoją mamunię, a jest jej nieodrodnym dzieckiem.
– A ojciec? Twój własny brat? Czy Celeste nic od niego nie wzięła?
– To bardzo problematyczne. Christine rozmyślnie zatruła moje stosunki z bratem, mówiąc mu, że Celeste jest moją córką. Nie jest, ale czyim jest naprawdę dzieckiem... – Wzruszył ramionami. – Jej ojcem mógł być każdy z kochanków Christine. Pewne jest tylko to, że ona była matką.
Rebel zaczynała pojmować przyczyny nienawiści Hugha do Christine, lecz nadal nie widziała powodu sprowadzania Celeste do tej samej kategorii. Dziecko było z pewnością odrzucane przez ojca. Ale Rebel uważała za wysoce wątpliwe, by Celeste spędzała dużo czasu z matką, więc teza Hugha o siedmiu latach tresowania przez nianie miała zbyt mocnego uzasadnienia. Rebel wydawało się bardziej prawdopodobne, że kobieta taka jak Christine nie zawracała sobie zbytnio głowy dzieckiem, a fakt, że Celeste wychowywała się przez całe życie pod opieką guwernantek, potwierdzał przekonanie Rebel, iż była odrzucana i zaniedbywana przez tych, którzy powinni byli ją kochać.
– Zapomnij o tym, Rebel! – rzucił ostro Hugh, jakby czytając w jej myślach. – Rozbijesz sobie tylko głowę, tłukąc o mur nie do przebicia. Nie ma tu dla ciebie do zrobienia nic poza tym, po co tu naprawdę przyjechałaś. Mogę ci odpłacić przynajmniej w ten sposób za trud, jaki sobie zadałaś ze względu na Celeste.
Rebel była tak zaabsorbowana troską o dziewczynkę, że w pierwszej chwili nie zrozumiała, o co chodzi.
– O czym ty mówisz, Hugh? – zapytała.
Rozmowę przerwało wejście Brooksa i pokojówki. Zebrali znowu talerze, dolali wina i podali na deser suflet malinowy.
– Kawę wypijemy w bibliotece – zarządził Hugh.
– Jak pan sobie życzy, milordzie.
Hugh odczekał, aż służba wyjdzie, nim wyjaśnił powód przejścia do biblioteki.
– Nie jesteś pierwszą osobą, która tu przyjechała w sprawie sierot wojennych, Rebel. W bibliotece, w archiwach dworu, są zapiski na ten temat. Odkrył je sir Malcolm Baird. Nie wiem dokładnie, po co mu były potrzebne.
– Kto to jest sir Malcolm Baird? – zainteresowała się Rebel.
– Jeden z czołowych historyków angielskich, jeśli chcesz wiedzieć – wyjaśnił Hugh. – O ile mnie pamięć nie myli, pisze jakąś pracę o osobach przesiedlanych podczas wojny. Rozpytywał wszystkich w majątku i okolicach, dokąd zostały zabrane z Davenport Hall sieroty wojenne, ale nikt nie umiał mu powiedzieć.
– Przypuszczalnie rząd nie chciał się zbytnio chwalić faktem, że je wysyła do Australii – zauważyła sucho Rebel.
– W każdym razie nie ma o tym żadnej wzmianki w naszym diariuszu. Ale pomyślałem, że pewno chciałabyś zobaczyć, co tam jest o twojej mamie. Jak mama miała na imię?
– Valerie. Valerie Griffith.
– Tak, była tu z całą pewnością. – Pokiwał głową. – Zachowała się lista sierot. Jest na niej dziecko o tym nazwisku.
Rebel zamrugała, żeby rozpędzić wzbierające w oczach łzy.
– Dziękuję, Hugh. Ładnie z twojej strony, że to sprawdziłeś. Chętnie obejrzę zapisy dotyczące sierot.
Hugh zrobił bezradną minę.
– Niestety, jest tego bardzo niewiele, Rebel. Data przyjazdu. Plany rozmieszczenia dzieci. Lista nazwisk. Data odjazdu. To wszystko.
– Zawsze to coś – powiedziała z prostotą.
Hugh zmarszczył czoło.
– Nie zostało ci nic z lat, które przeżyłaś z mamą?
Uśmiechnęła się z trudem.
– Tylko wspomnienia.
Zasępił się jeszcze bardziej.
– Jeżeli chcesz, mogę ci zrobić fotokopię tych zapisów.
Rebel zastanowiła się chwilę, po czym potrząsnęła głową.
Bezosobowe dokumenty nie wydawały jej się pamiątką wartą przechowywania.
– Dziękuję, wystarczy mi, jak je zobaczę – odrzekła podnosząc na niego oczy.
Serce jej podskoczyło. Na jego twarzy nie zobaczyła tym razem sarkazmu, drwiny ani wyniosłej dumy. Zamiast tego malowało się na niej pełne zrozumienia współczucie, żal, że nie może zrobić więcej, pragnienie, by sprawy miały się inaczej. Po czym, jakby ogarnęła go nagle złość na samego siebie, mroczny gniew zmiótł z jego twarzy całą miękkość. Spuścił wzrok, chwycił łyżeczkę i jął spiesznie pochłaniać suflet.
Rebel poszła w jego ślady, ale była tak spięta i rozdygotana, że z trudem przełykała słodki deser, chociaż rozpływał się w ustach. Nie może z jego osobą wiązać żadnej nadziei, powtarzała sobie w kółko, lecz wszystko burzyło się w niej przeciwko takiemu werdyktowi. W całej tej sytuacji był jakiś fałsz.
Celeste...
Ten mężczyzna, który ma, jak się okazuje, dobre, współczujące serce... Lecz zamknął to serce dla bratanicy. A teraz zamyka je również dla niej.
Zimna rezerwa zabrzmiała w jego głosie, gdy spytał, czy mogą wstać od stołu, a kiedy ją prowadził do biblioteki, czuła że jest napięty. Kiedy potem stali przy środkowym biurku i wskazywał jej zapisy w owym oprawnym w skórę tomie, diariuszu za rok 1944, Rebel miała intensywną świadomość jego bliskości. Jednakże ani jednym słówkiem czy gestem nie wypadł ze swojej roli uprzejmego i uważającego gospodarza.
Sieroty umieszczono na drugim piętrze dworu, tradycyjnie przeznaczonym dla dzieci, wyjaśnił Hugh. Także Celeste przeniesiono z drugiego na pierwsze piętro dopiero niedawno, gdy jedna z jej kolejnych guwernantek zaczęła się uskarżać, że zbyt ciężko jej się ciągle wspinać tak wysoko po schodach.
– Nie miałbyś nic przeciwko temu, żebym obejrzała to piętro? – poprosiła Rebel. – Oczywiście jeśli nikomu nie przeszkodzę.
– Nie ma tam nikogo. Pokoje dla służby mieszczą się piętro wyżej. Oprowadzę cię, jak skończysz kawę.
Zdawał się gotów na wszystko dla zaspokojenia nadziei, z jakimi przyjechała do Davenport Hall w poszukiwaniu okruchów życia swojej matki. Kiedy ją oprowadzał po pokojach drugiego piętra, Rebel przypominała sobie, że tego właśnie pragnęła wczoraj, zanim na scenę wpadła Celeste i wszystko odmieniła.
Dziwnie było pomyśleć, że działo się to dopiero wczoraj. Czas jakby się rozciągnął czy wydłużył, spinając więcej niż owa określona liczba godzin. Może sprawiły to ustawiczne rozmowy o przeszłości i przyszłości, obudzone wspomnienia i emocje, wątpliwości co jest słuszne, a co nie?
Zrobiło jej się jeszcze dziwniej, kiedy Hugh pokazał jej pokój lekcyjny. Pokoje sypialne nie poruszyły w niej żadnej osobistej struny. Zdawały się pozbawione jakichkolwiek śladów, że kiedyś zajmowała je gromadka dzieci. Lecz gdy tylko Rebel przestąpiła próg sali szkolnej, ogarnęło ją niesamowite wrażenie zagubienia w czasie, osaczyła widmowa obecność wielu pokoleń dzieci.
Tu się bawiła jej mama, sięgała na półki po książeczki z obrazkami, siedziała skulona na jednej z kanapek pod oknami, rysowała na tablicy kolorowymi kredkami, czekała na swoją kolejkę do starego drewnianego konia na biegunach, stojącego w kącie – mała dziewczynka o kasztanowych włosach i piwnych oczach, której nie pozostał na świecie nikt, kto by ją kochał.
Łzy napłynęły Rebel do oczu i tym razem nie starczyło mrugania, żeby je rozproszyć. Przesunęła palcami po pokiereszowanym blacie jednej ze starych ławek szkolnych. Plamy po atramencie, ślady ołówka, rysy, zadrapania...
– To była moja ławka – odezwał się z melancholią za jej plecami Hugh.
– I innych przed tobą – uzupełniła zdławionym głosem Rebel, świadoma, że ławka jest starsza niż Hugh, znacznie starsza.
Nie słyszała, jak się zbliża, nie zdziwiła się jednak, kiedy obrócił ją do siebie. Nie widziała wyrazu jego twarzy, oczy miała zamglone łzami, ale w objęciu ramion, które ją przyciągnęły ciasno do siebie, poczuła ciepło, pociechę i czułość. Dobrze było wesprzeć się o jego siłę, złożyć głowę na jego ramieniu. Ukoić ból.
– Twoja mama na pewno była tu szczęśliwa, Rebel – powiedział chrapliwie. – To był kiedyś szczęśliwy dom. My z bratem... – Pierś uniosła mu się głębokim westchnieniem.
– Przeżyliśmy tu wiele radosnych godzin. Żałuję...
Urwał znowu, może owładnięty wspomnieniami, które stały się raptem zbyt dojmujące. Jego dłoń przesunęła się w górę po jej plecach i Rebel poczuła lekkie dotknięcie palców przeczesujących wolno jedwab jej zmierzwionych włosów. Potem otarł się o nie bardzo delikatnie policzkiem, a wargami – chyba się nie myliła – musnął jej ucho.
I w tym momencie Rebel uświadomiła sobie, że pragnienie pociechy przemienia się w pragnienie intymności innego rodzaju. Ciepło przeobrażało się w palący żar, siła przeradzała w magnetyczne napięcie. Rebel poczuła narastające podniecenie. Wiedziała, że pozostając bezwolnie w jego ramionach igra z ogniem, lecz jakaś zuchwale zmysłowa cząstka jej jestestwa szeptała, że tak zawsze miało być, więc czemuż by nie? Czemuż by nie?
– Masz rodzinę, do której możesz zawsze wrócić, Rebel – zaczął ją przekonywać Hugh niskim, pełnym udręki głosem.
– Rodzinę, która cię kocha. Oglądanie się na dawno minioną przeszłość... z tego nie wyniknie nic dobrego.
Jego palce zamknęły się na jej karku, zmuszając ją do podniesienia głowy. Rebel rozwarła oczy ciężkie od łez. Twarz miał skurczoną i napiętą.
– Twoja matka na pewno by sobie życzyła, żebyś stąd odeszła, pomyślała o swojej przyszłości. Kiedy jutro wrócisz do Londynu...
– Nie! – wyrwało się Rebel. Był w tym okrzyku cały instynktowny bunt przeciwko jego decyzji. On się myli. Musi się mylić. – Nie mogę wyjechać, Hugh – wykrztusiła.
Jego pierś uniosła się w nowym westchnieniu, twarz wykrzywił mu bezsilny gniew.
– Co jeszcze mam powiedzieć, żeby do ciebie dotarło, że to beznadziejne? – zapytał ostro.
Rebel przełknęła ślinę. Sama nie do końca to rozumiała, ale ostateczna decyzja została przesądzona w tym pokoju. Choćby się rzeczywiście myliła, nie może się odwrócić od zagubionego dziecka, które nie ma nikogo, kto by je kochał. I nie może pozwolić temu mężczyźnie odwrócić się od siebie, dopóki sprawy między nimi się nie wyjaśnią. Czuła, że ma coś bardzo ważnego do zgłębienia, coś zbyt wielkiego, by to odepchnąć lekką ręką.
– Muszę spróbować – szepnęła błagając go wzrokiem o odroczenie wyroku. – Dałeś mi tydzień, Hugh.
Rodzice nauczyli ją, że dobro zawsze w końcu zwycięża. Zwycięża, jeśli się w nie wierzy z wystarczającą mocą.
Rebel nie miała spokojnej nocy. Trudno było przejść do porządku dziennego nad opinią Hugha o bratanicy. Trudno było także przejść do porządku nad uczuciami, jakie w niej budził on sam.
Rano zeszła wcześnie na śniadanie. Była o jedenastej umówiona w Londynie, a chciała się przedtem zobaczyć z Celeste. Czuła przemożną potrzebę sprawdzenia, czy przetrwał kontakt, jaki nawiązała wieczorem z dziewczynką. Chciała go wzmocnić, nim wyjedzie, jeśli się nie pomyliła zaufawszy własnym instynktom, wbrew opinii Hugha.
Spodziewając się spotkania z obojgiem antagonistów, weszła do małej jadalni cała spięta. Przez wysokie okna wlewało się słońce, nadając biało--żółtemu pokojowi pogodny i wesoły wygląd, zdający się zadawać kłam jakimkolwiek podejrzeniom, że w Davenport Hall może się kryć coś mrocznego. To zwodnicze wrażenie uleciało jednak szybko, gdy jedyna osóbka siedząca przy stole podniosła ku niej twarz. Błysk radości w oczach dziewczynki umarł naglą śmiercią, gdy ujrzała elegancki zielony wyjściowy kostium Rebel.
– Wiedziałam, że pani wyjedzie – powiedziała martwym głosem.
Spuściła wzrok i gwałtownie wbiła łyżkę w talerz, aż parę płatków kukurydzianych prysnęło na obrus.
– Nie wyjeżdżam, ale nie jestem panią swego czasu tak jak ty – odparła Rebel podchodząc do krzesła naprzeciwko Celeste. – Pracuję, mam sprawy do załatwienia. Jak będziesz grzeczna, może cię któregoś dnia ze sobą wezmę.
Usiadła i nalała sobie soku pomarańczowego z dzbanka stojącego na stole. Nie patrzyła przy tym na dziewczynkę, czuła jednak na sobie jej badawcze spojrzenie.
Weszła pokojówka i zapytała, co Rebel będzie jeść na śniadanie. Jajka na boczku i grzanki, odparła Rebel z szerokim uśmiechem, mając nadzieję, że posłuży on za dowód, iż nic się od wczoraj nie zmieniło.
– Jakie pani ma sprawy do załatwienia? – zapytała nieufnie Celeste.
Rebel zwróciła ku niej swój uśmiech.
– Opowiadałam ci wczoraj o zawodach balonowych przypomniała wesoło. – Muszę jeszcze zdobyć trzydziestu trzech sponsorów i liczę pozyskać dzisiaj jednego. Jadę do Londynu na rozmowę z jednym panem i mam nadzieję go skłonić, żeby podpisał zobowiązanie.
Nie przekonało to Celeste. Wielkie niebieskie oczy błyszczały wciąż podejrzliwie. Rebel ułożyła wargi w jeszcze szerszy uśmiech.
– Opowiem ci, jak mi poszło, kiedy wrócisz po południu ze szkoły. Oczywiście jeśli cię to interesuje.
– Ja nie idę do szkoły! – oświadczyła wojowniczo Celeste. – Nienawidzę szkoły! Nigdy już tam nie pójdę!
Oho, wróciliśmy do punktu wyjścia – pomyślała Rebel i zebrała się w sobie, żeby zacząć wszystko od początku.
– A, to przykre, mała – odparła ze współczuciem. – Nie nauczysz się przez to różnych rzeczy.
Nawrót do „małej" wywołał buntownicze spojrzenie niebieskich oczu.
– Wszystko mi jedno!
Odpowiedź była łatwa do przewidzenia. Rebel wzruszyła ramionami.
– Cóż, twoja sprawa. Mnie nic do tego. Chociaż osobiście nie chciałabym być w twojej skórze, wiedzieć, że inne dzieci mogą mnie zawsze zagiąć, bo umieją więcej ode mnie. Ale jeśli tak nienawidzisz szkoły, to pewno ci nie przeszkadza, że będziesz od nich głupsza.
Akurat w tym momencie, w samą porę, pokojówka przyniosła śniadanie, więc Rebel skupiła się całkowicie najedzeniu, pozostawiając Celeste czas na przemyślenie uwagi. Nie mogła kazać małej iść do szkoły, bo z miejsca stałaby się przez to wrogiem. Z drugiej strony nie chciała zostawiać Celeste przez cały dzień samej. To by do niczego dobrego nie prowadziło. Oznaczało to dla Rebel, że ma nowy orzech do zgryzienia.
Nalewała sobie kawy, kiedy Celeste przerwała w końcu milczenie.
– Nie mogę wrócić do starej szkoły. Powiedzieli stryjkowi, że nie chcą mnie tam więcej.
Buntowniczy ton nie przesłonił całkowicie niepewnego drżenia jej głosu.
– Coś takiego! – wykrzyknęła Rebel. Była ciekawa, czy to pierwsza szkoła, z której wydalono Celeste. – Wygląda, żeś narozrabiała, moja mała – podjęła tym samym niedbałym tonem. – Ale z pewnością stryjek Hugh znajdzie ci nową szkołę, jeśli będziesz chciała. Może taką, którą polubisz. Jest dużo szkół. Chociaż jeśli będziesz dalej rozrabiała, może ich w końcu zabraknąć.
Celeste zastanawiała się nad tym przez chwilę.
– Nie myślę stryjka o nic prosić! – oznajmiła opierając łokcie o stół i wbijając piąstki w policzki.
Rebel pokręciła głową.
– Jak tak będziesz dalej postępowała, to stracisz wiele lat nauki. Ale to już twoja sprawa. Tymczasem pomyślałam, że skoro nie idziesz do szkoły, to może byś pojechała ze mną do Londynu? Mam tylko to jedno spotkanie, nie potrwa ono zbyt długo. Mogłybyśmy później przegryźć gdzieś hamburgera z frytkami i przejechać się statkiem po Tamizie. Niebieskie oczy zabłysły jak gwiazdy.
– Mogłybyśmy? Naprawdę?
– Czemu nie. – Rebel zdławiła radosny skok serca. Zmrużyła oczy, markując poważne zastanowienie. – Oczywiście będziesz musiała cierpliwie czekać podczas mojej konferencji. Nie ma mowy o żadnych krzykach, scenach czy deptaniu po palcach. Z drugiej strony możesz się ode mnie wiele nauczyć. To często lepsze od wszystkich uniwersytetów. Ale jest dla mnie bardzo ważne, żeby mi się powiodło. Jeśli więc pokrzyżujesz mi szyki, mała, to ci nie pozwolę nigdy więcej ze sobą pracować.
– Nie pokrzyżuję, daję słowo – przyrzekła solennie dziewczynka. – Święte, święte słowo!
Jeśli Rebel potrzebowała jeszcze jednego dowodu, że Celeste nie jest potworem, za jakiego ją uważa Hugh, to była nim ta dziecinna obietnica i niemal rozpaczliwa skwapliwość w uchwyceniu zaofiarowanej szansy. Rebel wiedziała, że rzeczą istotną jest przyjęcie przyrzeczenia bez zastrzeżeń. Zaufanie buduje się na zaufaniu. Uśmiechnęła się do dziewczynki.
– Wobec tego sprawa załatwiona. Biegnij się przygotować. Ja tymczasem powiem pani Tomkins, że ze mną jedziesz, żeby stryjek Hugh wiedział, gdzie jesteś, i nie martwił się o ciebie.
– Jego to nic nie obchodzi! – zawołała Celeste biegnąc do drzwi.
Zostało to powiedziane z takim absolutnym przekonaniem, że Rebel ścisnęło się serce. Najgorsze, że nie mogła temu zaprzeczyć. Wpłynięcie na zmianę stosunku Hugha Davenporta do bratanicy będzie stanowiło punkt krytyczny całej misji ratunkowej.
Wiara w dziewczynkę została jednak poddana ciężkiej próbie, gdy Rebel odszukała panią Tomkins, żeby ją powiadomić o planie. Gospodyni załamała niemal ręce na wieść, że Rebel chce zabrać Celeste do Londynu, a jej wyblakłe niebieskie oczy rozszerzyły się wręcz grozą, gdy Rebel wspomniała, że wyjazd ma nie tylko charakter przyjemnościowy, lecz jest także związany z interesami.
– Nie chciałabym się wtrącać w nie swoje sprawy, proszę pani – powiedziała trwożnie – ale myślę, że powinna pani uzgodnić to z lordem Davenportem. Panienka Celeste... no, ona potrafi się zachowywać jak aniołek, kiedy czegoś chce, a potem... Dobry Boże! Uważam, że nie powinna pani narażać swoich interesów. Naprawdę. Niewiadomo...
Gospodyni się zreflektowała, zrobiła głęboki wdech, po czym podjęła z większą rezerwą:
– No, ja nie mam w tej sprawie głosu. Zaprowadzę panią do milorda. Jest w swoim gabinecie. To następne drzwi za biblioteką. Na pewno nie życzyłby sobie...
– Lord Davenport zostawił mi wolną rękę, jeśli chodzi o Celeste, pani Tomkins – przerwała stanowczo Rebel, chociaż reakcja gospodyni przyprawiła ją o nerwowy skurcz w dołku.
Zbiło ją nieco z tropu odkrycie, że domownicy podzielają opinię Hugha o Celeste. Trudno było przypuszczać, że sąd pani Tomkins został wypaczony przez przykre doświadczenia z matką dziewczynki, a nie ulegało wątpliwości, że jej niepokój jest głęboki i szczery.
– Zdaje się, że pani nie bardzo rozumie – zaprotestowała gospodyni z troską. – Tutaj w domu to inna sprawa. My wszyscy już przywykliśmy do, hm, zachowania panienki Celeste. Wprawdzie nikt nie zauważył, jak uwięziła guwernantkę w altanie, ale szczęśliwie nic strasznego się nie stało.
– No, właśnie. I dzisiaj też nic strasznego się nie stanie – oświadczyła z przekonaniem większym, niż naprawdę czuła.
Rebel przypomniała sobie opiekunów społecznych, którzy jej nigdy naprawdę nie rozumieli. Nawet ludziom najlepszej woli zdarzało się brać bunt za demoralizację.
– Lord Davenport wie, co robię – zapewniła gospodynię. – Tylko dla porządku proszę, żeby pani była łaskawa go przy okazji poinformować, że jego bratanica spędzi ze mną dzień w Londynie.
Mimo autorytatywnego tonu, z jakim to oświadczyła, Rebel czuła pewien niepokój co do przebiegu umówionego spotkania. Zabierając ze sobą Celeste podejmuje jednak ryzyko. Ale jeśli ma w ciągu tygodnia dokonać wymiernego cudu, rozumowała, to bez ryzyka się nie obejdzie. A zresztą, jeżeli nawet zaufanie, jakim obdarzyła dziewczynkę, okaże się przedwczesne, zrażenie jednego potencjalnego sponsora też nie będzie końcem świata.
Jak się jednakże okazało, dzień nie mógł przebiec pomyślniej. Rebel nie tylko oczarowała umówionego dyrektora jednej z wielkich firm, lecz uwypuklając prestiżowy charakter przedsięwzięcia oraz dając delikatnie do zrozumienia, że będzie to świetną imprezą rozrywkową, skłoniła go nawet do skontaktowania jej, drogą jego dawnych znajomości uniwersyteckich, z kilkoma dalszymi potencjalnymi sponsorami. Dyrektor poszedł jej tak dalece na rękę, że sam się ofiarował zaaranżować spotkania.
Podejrzewała, że przyprowadzenie ze sobą bratanicy lorda Davenporta okazało się także atutem. Z ironicznym rozbawieniem obserwowała, jak głęboko zakorzeniony snobizm klasowy obraca się tym razem na jej korzyść. Oczywiście nie bez znaczenia było i to, że Celeste zachowywała się przez cały czas niczym aniołek, chłonąc każde słowo z ekstatyczną uwagą.
W rezultacie Rebel wyszła ze spotkania w wyjątkowo dobrym humorze.
– Mamy zaliczonego jednego sponsora, a urobionych dwóch dalszych, prawie pewnych. Pozostaje jeszcze trzydziestu – szepnęła entuzjastycznie do Celeste.
Ta odpowiedziała szerokim uśmiechem, zachwycona, że stała się powiernicą Rebel.
Dla uczczenia sukcesu zafundowały sobie w barze szybkiej obsługi rozmaite dania, o jakich marzyła Celeste, po czym popłynęły Tamizą do Greenwich. Po raz pierwszy Celeste zachowywała się jak normalna dziewczynka, podekscytowana, rozentuzjazmowana, reagująca na wszystko, paplająca jak najęta.
Może wpływ na nią miała również spontaniczna radość Rebel z oglądania tylu pomników historii. Zaśmiewały się z dowcipnych komentarzy przewodnika. W Greenwich zwiedziły kliper „Cutty Sark", nie mogąc się nadziwić, jak marynarze gnieździli się całymi miesiącami w tak ciasnych pomieszczeniach. W drodze powrotnej na przystań koło Big Bena zjadły lody.
Rebel poleciła szoferowi, żeby je stamtąd zabrał, i rzeczywiście, kiedy zeszły po trapie ze statku, czekał na nie czarny rolls-royce. Na moment Celeste zaparła się przed otwartymi drzwiczkami auta. Posłała Rebel spojrzenie, które mówiło dobitniej niż słowa, że najchętniej by uciekła i nie wracała nigdy do Davenport Hall. Oznaczałoby to jednak zarazem ucieczkę od Rebel i ostatecznie potrzeba jej opieki i komitywy z nią wzięła górę nad wszystkim innym.
W aucie dziewczynka opadła przygaszona na tylne siedzenie. Usadowiwszy się koło niej, Rebel objęła ją i przytuliła.
– Zmęczona? – zamruczała, całując czubek jedwabistej główki.
Celeste westchnęła głęboko.
– Musimy wracać do domu? – zapytała płaczliwie.
– Mamy przed sobą następne dni – odrzekła Rebel i uściskała ją czym prędzej. – Nie możemy pozwolić, żeby stryjek się martwił, że tak długo nie wracasz.
– Jego to nic nie obchodzi – odpowiedziało jej nieszczęśliwe burknięcie.
– Myślę, że obchodzi, Celeste – oświadczyła poważnie Rebel.
Chciała natchnąć dziewczynkę choćby odrobiną nadziei, choć sama nie była niczego pewna. Zmuszę go, żeby zmienił stosunek do bratanicy, poprzysięgła sobie w duchu. W ciągu dnia uleciały wszystkie wątpliwości, jakie Hugh zasiał poprzedniego wieczora w jej umyśle. Celeste nie jest żadnym potworem. Jest po prostu małą dziewczynką, łaknącą rozpaczliwie miłości. Trzeba to jakoś wbić w głowę jej stryjowi.
– Rebel?
– Mmm?
Celeste podniosła twarzyczkę, a w jej wielkich niebieskich oczach malowała się żarliwa prośba.
– Czy pani rodzina nie mogłaby mnie adoptować? Nie przeszkadzałoby chyba, że już mają jedną osobę z Anglii? Z Indii i z Korei jest po dwoje.
Serce Rebel rozdarł głęboki smutek. Byłoby to rozwiązanie, wątpiła jednak, żeby lord Davenport na coś takiego się zgodził. Posłała Celeste serdeczny uśmiech.
– Wszyscy moi bracia i siostry byliby na pewno zachwyceni jeszcze jednym dzieckiem z Anglii, Celeste. Ale moi rodzice nie mogą adoptować dzieci, które mają dom i rodzinę. To jest wbrew przepisom. Ty masz stryjka.
– Ale on mnie nie chce.
Rebel została rzucona na mętne wody. Odpowiadając dobierała słowa z wielką uwagą.
– Stryjek Hugh nigdy nie miał własnych dzieci, Celeste.
Pewno nie bardzo wie, jak się opiekować dziewczynką w twoim wieku. Angażował ci nianie, uważając, że tak będzie dla ciebie najlepiej. Z pewnością nie rozumie, dlaczego pozbywasz się jednej po drugiej, i gniewa go to, bo nie wie, co robić. Milczała chwilę, żeby to dotarło do małej, po czym zapytała cicho:
– Czy próbowałaś mu kiedyś powiedzieć, czego byś chciała?
– On by nie słuchał – orzekła nadąsana Celeste.
– Mnie zaprosił do pozostania w Davenport Hall, bo sądził, że ci to sprawi przyjemność – poinformowała ją Rebel uznawszy, że ma prawo do takiego niewinnego kłamstwa. – Myślę, że jakbyś z nim spróbowała porozmawiać, toby znacznie lepiej zrozumiał mnóstwo rzeczy.
Przytuliła małą ciaśniej i głaskała ją po główce, przemawiając cichym, kojącym głosem.
– Niektórzy ludzie bardzo przejmują się w głębi duszy, tylko nie potrafią tego okazywać. Pamiętasz, co ci wczoraj mówiłam? Niektórzy ludzie się śmieją dla pokrycia niepewności. Inni mówią głupoty. A jeszcze inni się marszczą i robią surowe miny. Do takich należy twój stryjek. Złością nic u niego nie wskórasz. To tylko pogarsza sprawę. Ale jeśli spróbujesz się zachowywać inaczej, dasz i jemu szansę innego zachowania. Warto tego spróbować.
Jedyną reakcją było kolejne westchnienie. Rebel nie przestawała jej głaskać. Nie przychodziło jej do głowy, co jeszcze mogłaby powiedzieć.
W połowie drogi do Davenport Hall Celeste zasnęła. Rebel zdecydowała, że musi się stanowczo rozmówić z Hughem Davenportem. I musi to zrobić, zanim jego bratanica pójdzie do łóżka. Jeszcze jedno takie lodowate dobranoc, a jakakolwiek wątła nadzieja rozbudzona w sercu Celeste umrze naturalną śmiercią.
Ledwo weszły do pałacu, pojawiła się pożądana okazja. Drzwi otworzył im Brooks.
– Panno James, panienko – pozdrowił je ze swoją arcydystynkcją. – Lord Devenport prosi, żeby pani do niego zaszła zaraz po powrocie.
Rebel obróciła się momentalnie do Celeste z szerokim uśmiechem.
– A widzisz? Stryjek się o ciebie niepokoił. Spodziewał się pewno, że wrócimy znacznie wcześniej. Pójdę go uspokoić, że wszystko jest w najlepszym porządku. A ty biegnij do kuchni, zbliża się czas twojej herbatki.
Skierowała uśmiech w stronę kamerdynera.
– Gdzie jest lord Davenport, Brooks?
– Zdaje się, że w swoim gabinecie, proszę pani.
– Przyjdę cię utulić do snu, Celeste – obiecała Rebel i ruszyła przez hol.
Na jej pukanie nie było odpowiedzi. Niepewna, czy trafiła do gabinetu, Rebel uchyliła drzwi. Szybko ogarnęła wzrokiem wnętrze wyposażone wyraźnie do pracy, z dużą liczbą sprzętów biurowych, wśród których królował komputer. Mężczyzna, którego szukała, siedział za wielkim biurkiem w wysokim skórzanym fotelu, tyłem do pokoju.
– Tak? – zapytał zmęczonym głosem, nie oglądając się, kto wszedł.
Rebel uczyniła głęboki wdech, szykując się do konfrontacji, z której musi wyjść zwycięsko.
– Chciałeś się ze mną zobaczyć, Hugh – zaanonsowała się równym głosem.
Poderwał się z fotela i w jego oczach dojrzała błysk jawnej ulgi. Wysunął rękę niecierpliwym, niezręcznym gestem.
– Więc jednak wróciłyście.
Powiedział to nienaturalnie szorstkim głosem.
– Oczywiście.
– Nic w tym oczywistego – burknął. – Po tym, co ci powiedziałem, to było istne szaleństwo zabierać Celeste do miasta. Wiem, dałem ci wolną rękę, ale... – Potrząsnął głową, wciągnął głośno powietrze i zdobył się na spokojniejszy ton. – Biorę całą winę na siebie. Podaj mi rozmiar szkód, a postaram sieje w miarę możności zrekompensować.
Rebel patrzyła na niego ze zdumieniem.
– O jakich szkodach ty mówisz?
Skrzywił się w gniewnym zniecierpliwieniu.
– Krycie Celeste do niczego nie prowadzi, Rebel. To się będzie powtarzało. Za dobrze wiem, co Celeste wyprawia, gdziekolwiek się pojawi. Powiedz mi, co dzisiaj zmalowała, a postaram się jakoś naprawić interesy, które ci popsuła.
Rebel zapłonęła gniewem, rezygnując z zaplanowanej łagodnej perswazji.
– Otóż to! – parsknęła z goryczą. – Potępiaj ją bez wysłuchania! Myśl o niej wszystko, co najgorsze! Robisz to od samego początku, może nie? Nie dając jej żadnej szansy! Zaufałam twojej bratanicy, że będzie wzorem dobrego sprawowania w czasie mojej dzisiejszej konferencji, i nie zawiodłam się. Żadne dziecko nie mogłoby się zachowywać lepiej. Co więcej, była tak grzeczna i tak pełna przejęcia, że mi pomogła pozyskać dwóch dalszych potencjalnych sponsorów. Nie wahałabym się zabrać jej nigdzie. A wiesz, na czym polega sekret?
Nie czekała na odpowiedź. Wiedziała, że byłaby błędna.
– Na tym, że trzeba ją prawdziwie akceptować – rzuciła ze zjadliwym szyderstwem. – Trzeba szczerze chcieć ją mieć przy sobie. Każde dziecko to czuje, lordzie Davenport. Każde chce być kochane. A Celeste nie różni się od innych dzieci. Tyle że nikt jej nigdy nie chciał. A czyja to wina? Czy to jej wina, że miała rodziców, którzy jej nie kochali? I że trafiła pod opiekę człowieka, który ją sądzi po jej matce?
– Nie bez powodu – warknął dotknięty do żywego.
Rebel nie myślała dłużej przyjmować takiego tłumaczenia.
Już nie. Wystawiła pazury jak tygrysica broniąca małych i zadawała cios za ciosem, zdecydowana upuścić krwi. Nozdrza jej się rozszerzyły, oczy rzucały pioruny, a każde jej słowo miało na celu wstrząśnięcie jego sumieniem.
– Zastanów się przez chwilę, dlaczego Celeste zachowuje się w twojej obecności tak, jak się zachowuje. Bo opowiem ci, jak się dzisiaj zachowywała przy mnie. Bawiłyśmy się wspólnie. Tak jak dzieci powinny się bawić. Urządziłyśmy sobie ubaw, jaki powinni jej byli zapewniać rodzice. Czego nie robili! Jaki powinieneś jej zapewniać ty. Czego nie robisz! Do czego powinny być zachęcane guwernantki. Ale nie były! I Celeste po raz pierwszy w życiu była w siódmym niebie!
– W to nie wątpię! Nawet diabelskie nasienie lubi czasami zakosztować nieba, choćby dla samej nowości.
Furia, z jaką wypowiedział te słowa, zamknęła Rebel na chwilę usta. Zmierzyła go takim wzrokiem, jakby mu raptem wyrosły rogi.
– Ofiarowałaś jej marchewkę, która jej zasmakowała, więc ją połknęła – zadrwił.
Oczy zabłysły Rebel wściekłą pogardą.
– Owszem, była to niewątpliwie nowość. Bo dotąd ofiarowywano jej tylko twardy kij. Zaczynam dochodzić do wniosku, że to ty jesteś potworem, milordzie. Nie twoja bratanica.
– Ja jestem potworem? – Obrócił się na pięcie i porwał z biurka stos papierów. Ruszył ku niej, potrząsając nimi i ciskając każde słowo jak żywy wyrzut. – Spędziłem dzisiaj większą część dnia na telefonowaniu do największych producentów win we Francji i w Niemczech i namawianiu ich do sponsorowania twoich zawodów balonowych. Zgodzili się przyjechać na spotkanie z tobą. Za tydzień od tego piątku. W Paryżu.
Chwycił ją za rękę i wetknął jej plik papierów.
– Są tu nazwiska i fakty, które powinnaś wbić sobie do głowy przed spotkaniem. – Ciemne oczy paliły ją płomiennym gniewem. – Zrobiłem to, moja droga, żeby cię chronić przed twoim tępym uporem i niszczycielską siłą Celeste. Dziękuj swojej szczęśliwej gwieździe, że moja brataniczka postanowiła grać dzisiaj pod twoją batutą. Mogę się tylko modlić, żeby Bóg miał cię w swojej opiece, jeśli się jeszcze raz puścisz na takie ryzyko.
Rebel czuła, że drgają w niej wszystkie nerwy. Ale nic nie zmusi jej teraz do kapitulacji.
– Myślisz, że w ten sposób mnie kupisz? – prychnęła.
– Wycofaj się, póki jesteś górą, Rebel – zachrypiał.
– I miałabym zostawić Celeste na twojej łasce? – Nogi się pod nią uginały, ale minęła go, podeszła do biurka i rzuciła na nie papiery, po czym obróciła się do niego z pogardliwą dumą na twarzy. – Obejdę się bez twojej protekcji. Poradzę sobie sama.
– Nie bądź idiotką! – wybuchnął.
– Jesteś zbyt pewny swoich racji, lordzie Davenport! – odpaliła Rebel. – Ten sam błąd popełniasz wobec Celeste.
Zacisnął wargi, starając się odzyskać panowanie. Podszedł do drzwi, otworzył je i posłał Rebel mordercze spojrzenie.
– Więc leć działać dalej na własną zgubę, skoro ci nie można przemówić do rozumu!
– Jeszcze nie skończyłam! – wycedziła Rebel z nieustępliwym uporem.
Zamknął z powrotem drzwi i odwrócił się do niej z wyrazem wystudiowanej cierpliwości na twarzy. Rebel piorunowała go wzrokiem, zdecydowana poczynić wyrwę w murze jego uprzedzeń, choćby to miała być ostatnia rzecz, jakiej dokona w życiu. Zrobiła głęboki wdech i zaczęła od nowa.
– Czy próbowałeś kiedykolwiek dotrzeć jakoś do tej dziewczynki? Uścisnąłeś ją serdecznie za rękę? Wziąłeś w ramiona i przytuliłeś? Pocałowałeś choćby zdawkowo na dobranoc?
Niesmak na jego twarzy wystarczył za odpowiedź.
– Tak też myślałam.
– Nie sposób się zdobyć na serdeczność wobec dziecka o charakterze Celeste – odparł chłodno.
Rebel z trudem panowała nad sobą.
– Jej charakter kształtował się pod wpływem ustawicznego odtrącania, Hugh. A ty się przyczyniłeś do utrwalenia tego, odmawiając próby zadzierzgnięcia z nią jakiejkolwiek więzi.
– Miałbym próbować tego z dzieckiem Christine?
Zaśmiał się szyderczo, a Rebel walczyła z furią, która mogła odebrać jej rozwagę.
– Nie powinno się sądzić żadnego dziecka według jego, rodziców – odpowiedziała porywczo. – Z wszystkiego co wiem, mój ojciec mógł być krwawym mordercą. Nie wynika z tego, że i ja muszę być taka.
– Skończyłaś?
Rebel nie dała za wygraną.
– Nie skończyłam. Powiedziałeś wczoraj, że masz jeszcze sumienie. Otóż uważam, że powinieneś zrobić jego skrupulatny rachunek. Bo mylisz się co do Celeste. Haniebnie mylisz. I jeśli nie dopuścisz takiej możliwości, nie dasz jej szansy, by dowiodła, że się mylisz, to... – Rebel pokręciła głową – niech Bóg ma cię w swojej opiece, bo to ty jesteś potworem.
Patrzył na nią kamiennym wzrokiem.
– Oszczędzę nam wszystkim hipokryzji i nie przyprowadzę Celeste, żeby ci powiedziała dobranoc – oznajmiła z rezygnacją. – Dla ciebie to oczywista pańszczyzna, a jej nie chcę zatruć fałszywą nutą jedynego szczęśliwego dnia, jaki miała w życiu.
Znów żadnej reakcji.
Uznając się za pokonaną, ruszyła ku drzwiom, z trudem poruszając nogami. Było coś przeciwnego naturze w tym, że nadal ją pociągał, że miał nadal siłę dotykania w niej jakiegoś czułego punktu, siłę, która kazała jej się zatrzymać i spróbować przeniknąć wzrokiem twardą, nieustępliwą maskę na jego twarzy. I pomyśleć, że wczoraj uważała go za człowieka dobrego. Człowieka życzliwego, współczującego.
Bezwiednie podeszła do niego, uniosła dłoń i dotknęła delikatnie jego policzka.
– Jak mogłam się tak co do ciebie pomylić? – szepnęła zdławionym głosem, a w jej oczach malował się niemy ból.
Delikatne dotknięcie, a może jej słowa coś w nim przełamały. Jego policzek drgnął pod jej palcami, w oczach zapalił się niebezpieczny błysk.
– Niech cię diabli! – zachrypiał. – Czy ty nie wiesz, kiedy przestać?
Oderwał jej dłoń od swego policzka, ale przytrzymał ją w powietrzu i splótł z nią palce, niemal miażdżąc uściskiem jej kości. Przez kilka rozdzierających chwil na jego twarzy malowała się niema walka, ale szczerba w pancerzu jego opanowania stale się powiększała. Z ledwo tłumionym jękiem wyciągnął ramiona i przygarnął ją do siebie.
Gdzieś w głębi jej świadomości błysnęła oślepiająca pewność, że ku temu właśnie zmierzało jej całe dotychczasowe życie. Wszystkie lata, które poświęciła na kształtowanie swojego charakteru i swojej osobowości, tego, co było jej intymną własnością, wszystkie te lata obróciły się nagle w ulotną mgiełkę. Jedyną pulsującą rzeczywistością stało się odurzające poczucie przynależności do tego mężczyzny, który ją trzymał w objęciach.
Oderwał wargi od jej ust i przysunął do ucha, pieszcząc je i szepcząc:
– Wyjedź ze mną. Pojedziemy do Francji, do Hiszpanii, do Włoch. Gdzie tylko będziesz chciała...
Rebel była tak upojona obietnicą tego, co może przeżyć z tym mężczyzną, że nie mogła zebrać myśli. Potrzebowała paru dobrych chwil, by sobie uświadomić, co jest nie w porządku.
– A Celeste?
– Upomnij o niej!
– Nie mogę!
Jak mogłaby zapomnieć o tym dziecku, które tak bardzo przypomina zagubioną istotę, jaką była ona sama?
Odsunął się od niej, ujął jej twarz w dłonie. Wbił wzrok w jej oczy z natarczywą intensywnością.
– Zostaw ją, Rebel. Ona może tylko stanąć między nami.
– Daj jej szansę, Hugh. Proszę cię, błagam – wykrztusiła, rozdzierana przez sprzeczne porywy serca.
Rozpacz wykrzywiła mu twarz.
– Na miłość boską! Nie pozwól jej zepsuć wszystkiego! – Ciemne oczy przeszywały ją z hipnotyczną siłą. – Możemy przeżyć razem coś wielkiego, Rebel. Pragniesz tego tak samo jak ja. Wyjedź ze mną...
– Nie! – Oswobodziła się z jego uścisku. – Niczego nigdy nie przeżyjemy razem! – Głos jej się załamywał, ale nie mogła przystać na niegodziwość. – Nie mogę... nie chcę mieć nic wspólnego z człowiekiem, który odmawia szansy małej dziewczynce.
Nim miał czas powiedzieć czy zrobić cokolwiek więcej, żeby ją skłonić do uległości, podbiegła do drzwi i uciekła. Wołał za nią, ale się nie zatrzymała. Nie zatrzymała się, dopóki drzwi jej pokoju nie odgrodziły ją od świata. Przekręciwszy klucz w zamku, rzuciła się na łóżko pod baldachimem i wybuchnęła płaczem.
Rebel nie była skłonna do płaczu. A już w żadnym razie do rozczulania się nad sobą. Nigdy jednak nie zaznała takiego przedsmaku szczęścia, które zostałoby jej wydarte, odsunięte poza zasięg nadziei. Minęło wiele, wiele czasu, odkąd czuła się taka nieszczęśliwa, a obecny ból był tak dojmujący, że nie wiedziała, jak go zniesie.
Musi go jednak znieść.
Celeste oczekuje swojej historyjki do poduszki i ona nie może jej zawieść. Zniweczyłoby to z pewnością cały poczyniony dzisiaj postęp. Chociaż jego część zostanie i tak niewątpliwie zniweczona przez stryja nieszczęsnej dziewczynki, myślała Rebel z rozpaczą.
Nie mogła się jednak pokazać Celeste w obecnym stanie, co oznaczało, że bez względu na własne uczucia musi się wziąć w garść, nim do niej pójdzie. Nie miała zwyczaju tak łatwo rezygnować. Cokolwiek zrobi czy powie Hugh Davenport, ona będzie trwała u boku jego bratanicy i wpoi jej solidne, zdrowe zasady.
Mała czekała na nią, siedząc w łóżku. Na widok jej rozpromienionej buzi uśmiech Rebel stał się nieco mniej wymuszony. Zdołała jakoś włożyć tyle zapału w historyjkę o psie owczarza, że Celeste zaśmiewała się z całej duszy, kiedy Rebel dotarła do miejsca, gdy owczarz nie pozwala lekarzowi opatrzyć swoich ran, dopóki ten nie opatrzy psa.
– Ta psina ma więcej człowieczeństwa niż pan, doktorze, burknął owczarz – ciągnęła Rebel, ku niepohamowanej uciesze dziewczynki.
Celeste wciąż chichotała, kiedy Rebel skończyła opowiadanie i objęła ją na dobranoc. Nagle śmiech się urwał i wtulone ciałko zesztywniało w jej ramionach. Rebel nie musiała się odwracać, by wiedzieć, co zmroziło atmosferę szczęścia.
Czyżby Hugh zmienił zdanie? Postanowił dać Celeste szansę? Czy też przyszedł, żeby dowieść błędności sądu Rebel o bratanicy? Udowodnić, że ona się myli, a on ma rację?
Rebel zaczęła się żarliwie modlić, żeby się okazało, iż ma jednak otwarty umysł i przyszedł zrewidować swój sąd. Serce waliło jej nierówno, gorączkowo szukała w myślach sposobu wpłynięcia na Celeste, by wyszła stryjowi naprzeciw. Tak wiele może zależeć od przebiegu najbliższych paru minut. Tak wiele, że Rebel nie miała odwagi nawet się zastanowić nad możliwymi konsekwencjami.
Wciąż tuląc Celeste w ramionach, odwróciła głowę i nadała głosowi ton radosnego powitania.
– O, stryjek przyszedł ci powiedzieć dobranoc. Chce się pewnie dowiedzieć, coś dzisiaj robiła.
Opuściła małą ostrożnie na poduszkę, otuliła ją kołdrą i pocałowała w czoło. Celeste nie spuszczała szeroko otwartych oczu ze stryja. Uleciał z nich cały blask.
– Hej! – upomniała ją delikatnie Rebel. – Nie dostanę swojego buziaka?
Celeste spojrzała na nią z panicznym błaganiem, po czym prawie niechętnie cmoknęła ją spiesznie w policzek i opadła zaraz na poduszkę, patrząc wciąż niemal wyzywająco na stryja-- Dobranoc, Celeste – powiedziała spokojnym głosem Rebel.
Pożegnanie nie zostało skwitowane odpowiedzią. Rebel miała wątpliwości, czy Celeste je w ogóle słyszała. Uwagę miała całkowicie skoncentrowaną na oczekiwaniu, co powie czy zrobi stryjek.
Stał ciągle nieruchomo we drzwiach. Rebel zebrała siły, żeby mu stawić czoło w jak najnaturalniejszy sposób, po czym wstała z łóżka i podeszła z uśmiechem przyklejonym do warg.
– Zostawiam was samych – oznajmiła lekkim tonem.
Napięty wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego. Ciemne oczy błysnęły ku Rebel w gorzkim wyrzucie. Jednakże gra została rozpoczęta i Rebel nie pozostało nic innego, jak pozwolić, żeby wypadki potoczyły się własnym biegiem.
– Dziękuję – powiedział z wymuszonym uśmiechem.
Nie zamknął za nią drzwi, za co Rebel była mu wdzięczna.
Dzięki temu mogła się zatrzymać przy schodach i przysłuchiwać rozmowie. Podsłuchiwała bez najmniejszych skrupułów. Jeżeli konfrontacja przybierze zły obrót, musi to wiedzieć, żeby w miarę możności spróbować naprawić szkodę. Tak sobie to przynajmniej tłumaczyła. Ale ciało miała spięte w rozpaczliwej nadziei, że wydarzy się cud, cud, który tchnie nowe życie w widoki na przyszłość.
– Podobno spędziłyście wspaniały dzień w Londynie rozpoczął zapraszająco Hugh.
Odpowiedzi nie było.
– Dobrze się bawiłyście, Celeste?
Rebel dosłyszała niechętne „tak".
– I coście robiły?
W jego głosie brzmiała lekka nutka zainteresowania. Rebel zakręciło się niemal w głowie z wielkiej ulgi. A więc próbuje. Przynajmniej dla przyzwoitości. Całą siłą woli usiłowała skłonić Celeste do odpowiedzi.
– Załatwiłyśmy jednego sponsora zawodów balonowych i mamy urobionych dwóch następnych. – Zostało to powiedziane wojowniczo a zarazem chełpliwie. – Potem jadłyśmy różne rzeczy w barze i przepłynęłyśmy pod wszystkimi mostami.
Pauza. Rebel wstrzymała dech w piersi czekając, co Hugh odpowie. Celeste spodziewa się niewątpliwie krytyki i szykuje do obrony.
– Wygląda na to, że miałyście świetny ubaw.
Rebel poczuła niemal namacalnie zaskoczenie Celeste. Mała nie wie, jak zareagować. Jak łatwo było przewidzieć, odpowiedź, jaka nastąpiła, stanowiła nowy przejaw buntu.
– Mogę się nauczyć więcej od Rebel niż w jakiejś głupiej szkole! Więcej nawet niż na uniwersytecie!
Rebel skurczyła się, słysząc własną przypadkową wypowiedź. Dzieci podchwytują najgłupsze zdania i przekręcają po swojemu ich sens.
– Może to i racja. Niewykluczone, że nauczysz się od niej więcej.
To suche przyznanie racji było całkowicie nieoczekiwane, nawet dla Rebel. Serce zabiło jej żywiej.
Cisza. Szmer głębokiego westchnienia. Potem bardzo cicho:
– Dobranoc, Celeste.
Milczenie. Rebel skurczyła się z zawodu. Gdybyż Celeste zareagowała bardziej pozytywnie.
– Stryjku...
Cienkim, niepewnym głosikiem.
– Tak, Celeste?
Jego głos rozległ się bliżej drzwi. Odpowiedzi nie było.
– Chciałabyś czegoś?
Może cienka niteczka życzliwości w tych słowach.
– Mogłabym mieć pieska?
Zduszony, lękliwy szept.
– Pieska?
Serce zamarło Rebel w piersi. W jego głosie brzmiała dezaprobata. „Ofiaruj jej tego pieska" – krzyknęła w myśli.
– A opiekowałabyś się nim, Celeste? – Powiedział to z wahaniem. – Nie chciałbym, żeby...
– Opiekowałabym się. Przyrzekam, przyrzekam, stryjku. Gdyby mu się coś stało, sprowadziłabym doktora. Nie pozwoliłabym nikomu trzymać go na łańcuchu i pilnowała, żeby dostawał jeść przede mną. Mógłby spać ze mną w łóżku i...
Skwapliwe, żarliwe zapewnienia goniły jedno drugie, tak że Rebel nie mogła powstrzymać uśmiechu. Modliła się, żeby stryj dziewczynki otworzył serce na jej prośbę.
– Skoro pies ma mieszkać w domu – odparł wolno – to może najodpowiedniejszy byłby yorkshire terier.
– Więc pozwolisz mi mieć pieska?
Z trwożną nadzieją w głosie.
– Czemu nie? – Podzwonię jutro do hodowców, dowiem się, czy mają teriery na sprzedaż. Jeśli mają, to umówimy się, żeby je obejrzeć. Pojedziemy razem, żebyś mogła wybrać, którego zechcesz.
– Zabierzesz mnie ze sobą?
Dziewczynka nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu. Zaległa chwilowa cisza, po czym padło zdecydowane:
– Oczywiście, że cię zabiorę, Celeste. Obiecuję.
Zapanowała dłuższa cisza.
– Stryjku? – I ledwo słyszalnie: – Rebel mówi...
– Mmm? Co mówi Rebel?
Jego głos był znowu odleglejszy. Hugh zbliżył się z powrotem do łóżka.
– Mówi, że powinno się uściskać i ucałować na dobranoc, żeby zapomnieć przed snem wszystkie złe rzeczy, jakie się wydarzyły w ciągu dnia.
– To brzmi rozsądnie. Jakoś nikt mnie tego nie nauczył.
– O, to bardzo łatwe.
Nastąpiła rozdzierająca pauza, zanim Hugh odpowiedział:
– Musi być bardzo przyjemnie zapomnieć przed snem wszystkie złe rzeczy, jakie się wydarzyły. Pokażesz mi, jak to się robi?
– No, zarzucam ci ręce na szyję, o, tak. A potem ty mnie obejmujesz i przytulasz.
– Czy tak?
– Tak. A potem przesuwasz policzkiem po moich włosach.
– Tak?
Napawająca otuchą cisza, która zaległa, była dostatecznym potwierdzeniem.
Rebel wiedziała wszystko, co chciała wiedzieć. Dalsze słuchanie byłoby niedyskrecją.
Jeżeli Hugh potrzebował dowodu, że jego bratanica jest tylko skrzywdzonym małym dzieckiem, złaknionym miłości, to ma go teraz. Rebel musiała mu jednak oddać sprawiedliwość, że – choć z takim trudem – wyciągnął wnioski z jej lekcji. I jakkolwiek gęsty mrok czai się w jego duszy, okazał się w końcu dobrym, przyzwoitym człowiekiem. Człowiekiem obdarzonym sercem. I sumieniem.
Podeszła na palcach do drzwi swego pokoju. Duszę miała zbyt przepełnioną sprzecznymi uczuciami, a jej spokój był zbyt kruchy, by chciała znaleźć się z nim oko w oko, póki nie odzyska równowagi. Wystarczy, że go zobaczy w salonie, kiedy zejdzie na kolację.
Rozebrała się do naga, żeby wziąć prysznic, i już wchodziła do wanny, gdy usłyszała pukanie. Szybko zarzuciwszy na ramiona jedwabny szlafroczek, zawołała: „Proszę". Do głowy jej nie przyszło, że może to być ktoś inny niż pokojówka. Wynurzyła się z garderoby, zawiązując cienkie okrycie – i ujrzała w drzwiach pokoju Hugha Davenporta.
Opanowała ją konsternacja. Napięcie, które zaiskrzyło się między nimi, przypomniało jej pulsowanie namiętności, jaka ich niedawno łączyła. Nerwowo ściągnęła poły szlafroczka. Czekała, aż Hugh się odezwie. W ustach zupełnie jej zaschło.
Pożerał ją wzrokiem z intensywnością, od której gorący prąd przebiegł ją od stóp do głów. Nie panowała nad pożądaniem, ściskało jej żołądek, napinało piersi, przyciągając jego wzrok ku widocznie naprężonym sutkom pod cienkim materiałem. Łapała powietrze szybkimi, płytkimi łykami. Serce waliło jej zdradzieckim błaganiem o jakiś ruch z jego strony, o coś, co przerwie to nieznośne napięcie.
Zamknął oczy. Mocno. Nic to nie pomogło.
W szalonym przypływie frustracji widziała, jak jego rysy coraz bardziej się wyostrzają, ściągają w maskę bolesnej rezerwy. Kiedy otworzył z powrotem ciemne oczy, zobaczyła w nich tysiąc udręczonych pytań. Lecz gdy się odezwał, nie zdradził się z nimi ani jednym słowem.
– Zapomniałem ci z tego wszystkiego powiedzieć. Na kolację przychodzą goście, specjalnie żeby cię poznać. Chcą się dowiedzieć czegoś bliższego o sierotach wywiezionych podczas wojny do Australii.
Słowa przedarły się powoli przez chaos jej myśli.
– Jacy goście? – spytała zduszonym głosem.
Do jej świadomości dotarło wreszcie, że nie jest jeszcze gotów podzielić się z nią swoimi nowymi uczuciami wobec Celeste. Nie przyszedł również, by wykorzystać przewagę emocjonalną i seksualną, jaką zyskał po południu. Był to dla Rebel najgorszy możliwy zawód. Poczuła, jak więdnie cała pod tym ciężarem, jak obumiera w niej dusza.
– Malcolm Baird z żoną Roslyn – odrzekł.
Jego słowa biegły płaskim, martwym torem, jakby świadomie modulowane dla stłumienia gwałtownych uczuć, które wciąż się między nimi tliły, grożąc rozbiciem w proch i jego świata, i jej.
– Mówiłem ci, że Malcolm był tu jakiś czas temu – ciągnął spiesznie, dobitnie, jakby w obawie, by nie ulec na nowo pokusie. – Odkrył, że sieroty przywieziono do Davenport Hall, więc pomyślałem, że pewnie by wiedział również, jak szukać śladów, skąd je przywieziono. Może udałoby siew ten sposób ustalić pochodzenie twojej mamy. Odnaleźć jakichś krewnych. Myślałem, że cię to ucieszy.
Zamknęła oczy, owładnięta taką słabością, że się niemal chwiała.
– To bardzo szlachetnie z twojej strony, Hugh.
Jej umysł zarejestrował opieszale fakt, że uczynił to dla niej, że się o nią troszczy.
– Szlachetnie jak na potwora – mruknął z masochistyczną drwiną.
– Przestań!
Protest wyrwał jej się sam z ust. Postąpiła krok ku niemu. Powstrzymał ją odpychającym gestem.
– Nie, Rebel!
Z pełną siłą powróciła jego arystokratyczna rezerwa. Rebel zamarła w pół kroku. Widziała, jak przełknął konwulsyjnie ślinę. Po czym, jakby to była jego druga natura, podjął głosem wypranym z wszelkiego uczucia, uprzejmym, ogładzonym, kształtowanym przez dziedzictwo wielu pokoleń.
– Zadzwoniłem rano do Malcolma Bairda. Zainteresował go bardzo fakt, że sieroty wywieziono do Australii. Chce się dowiedzieć czegoś bliższego. Wyraził chęć poznania cię, więc go zaprosiłem wraz z żoną na kolację. To para w mocno podeszłym wieku, ale bardzo ciekawi ludzie. Powinni niedługo nadjechać, więc muszę cię przeprosić.
– Oczywiście – wybąkała sztywno. – Dziękuję.
Długo wpatrywała się w drzwi, które się za nim zamknęły, czując, jak ją przenika chłód odepchnięcia. Zmusiła go do spojrzenia w oczy faktom, które go napełniły winą i wstydem. Fałszywie ocenił i skrzywdził Bogu ducha winne dziecko. Ona to wie i on wie, że ona wie. Tego nie jest jej w stanie wybaczyć. Tym bardziej, że łączy ich obopólna sympatia.
Na gorzką ironię zakrawa fakt, że wygrywając zaprzepaściła zarazem to, do czego rwie się jej serce. Każda wygrana pociąga za sobą jakąś stratę, pocieszała się, ale nie poprawiło to jej samopoczucia. Takiego zakończenia nie przewidziała, a cios był tym okrutniejszy, że ją zaskoczył nie przygotowaną, gorzej, liczącą na pojednanie, które może prowadzić do bezmiaru szczęścia. A wyszło akurat odwrotnie. Prawda wbiła nieusuwalny klin między nią a Hugha Davenporta.
Nie wątpiła, że teraz, gdy zrozumiał, jak bardzo się mylił, Hugh będzie więcej niż skrupulatny w dopełnianiu wszystkiego, co jest winien Celeste. Oczywiście zadzierzgiwanie się między nimi więzi będzie miało swoje wzloty i upadki. Nikt nie otwiera nowej karty życia bez okresowej czkawki. Ale podstawa porozumienia została stworzona. Stanowiło to niejaką pociechę w smutnym osamotnieniu jej duszy.
Uświadomiwszy sobie, że czas ucieka, Rebel zmusiła się do podjęcia serii mechanicznych czynności dla przygotowania się na spotkanie z ludźmi, którzy przyjeżdżają ją poznać. Biorąc prysznic i ubierając się, narzuciła sobie dyscyplinę niemyślenia więcej o Hughu i Celeste, a skoncentrowania się na nadziei odtworzenia historii mamy.
Wspaniale byłoby się dowiedzieć, skąd się wywodziła i w jaki sposób została osierocona. Natomiast nie pociągała Rebel perspektywa odnalezienia jakichś dalekich krewnych. Oni byliby jej obcy i ona byłaby im obca. Nie mówiąc już o tym, że nigdy nie potrafiłaby im wybaczyć, iż odmówili przyjęcia do swego domu i otoczenia miłością osieroconej małej dziewczynki. W pojęciu Rebel nic nie usprawiedliwiało pozostawienia dziecka na łasce losu.
Niepotrzebna jej zresztą żadna inna rodzina prócz tej, którą ma. Może i lepiej, żeby jej własne nieznane pochodzenie pozostało w mroku. W końcu to nieważne. Woli, żeby ludzie ją sądzili według tego, kim jest, nie zaś według tego, kim byli jej rodzice. Najlepszą lekcję w tym względzie stanowi Celeste.
Przeglądając się w sięgającym podłogi lustrze w garderobie, Rebel uśmiechnęła się melancholijnie. Nie promienieje dziś wszystkimi barwami, więc podświadomie zrezygnowała z żywszych kolorów. Drobny kwiecisty deseń w delikatnej tonacji beżu, moreli i zgaszonej zieleni stanowi akuratne odbicie jej przygnębienia.
Skonstatowawszy, że może się w takim stroju śmiało zaprezentować jednemu z czołowych historyków Anglii oraz jego żonie, Rebel zeszła po schodach. Nie przerażało jej, że będzie musiała stawić czoło Malcolmowi i Roslyn Bairdom. Gorzej, że wieczór będzie nieuchronnie brzemienny w podskórne napięcia między Hughem a nią. Ale będzie to próba dla nich obojga, pocieszyła się, więc jeśli on potrafi stanąć na wysokości zadania, to i ją na to stać. Gładka uprzejmość nie jest wyłączną domeną lordów.
Jednakże wszedłszy do salonu i ujrzawszy go, przekonała się, jak trudno jej zachować chłodne opanowanie. Ubrany wieczorowo, w czarnym smokingu, Hugh wyglądał tak zabójczo przystojnie, że serce ścisnęło jej się z bólu. Z wysiłkiem oderwała od niego wzrok i z determinacją skupiła go na gościach.
Malcolm Baird ruszył w jej stronę, gdy tylko Hugh przystąpił do prezentacji. Sędziwy historyk ujął serdecznie jej dłoń w obie ręce i z uśmiechem wbił wzrok w jej oczy. Dlaczego zwraca na nie taką uwagę? Rebel chciała się cofnąć. Nie lubiła, gdy ludzie przyglądali się jej oczom i robili uwagi o ich niezwykłości.
Lecz Baird wzmocnił uścisk rąk, nie pozwalając jej się cofnąć. Następnie, ku jeszcze większej konsternacji Rebel, jego spojrzenie przesunęło się ku szczęce, lustrując szybko jej zarys. Zrobił głęboki wdech. Ku zdumieniu Rebel w oczach sędziwego pana błyszczały łzy.
– Kochane dziecko – powiedział gardłowo. – Nie potrafię wyrazić szczęścia z poznania cię. – Trzymając wciąż jej dłoń jedną ręką, drugą wyciągnął do żony. – Roslyn...
Starsza pani zdawała się z trudem trzymać na nogach, kiedy ruszyła w ich stronę. Chwyciła dłoń męża, jakby szukając oparcia, a on spiesznie ją objął i mocno przygarnął. Kobieta przyglądała jej się z zachłannością, która wprawiła Rebel w jeszcze większe zmieszanie.
– Miło mi panią poznać – powiedziała Rebel uprzejmie, nie wiedząc, jak inaczej zareagować na ich niezrozumiałe zachowanie.
– Nie ma najmniejszej wątpliwości, kochana – powiedział łagodnie do żony Malcolm Baird. – Popatrz na jej oczy.
Kobieta wpatrzyła się w oczy Rebel i jej własne zaszły łzami.
– O, Malcolm! – wykrztusiła. – Po tylu latach!
Malcolm Baird odchrząknął i uczynił widomy wysiłek dla powściągnięcia swoich uczuć.
– Musi ci się to wydawać bardzo dziwne, dziecko – zwrócił się do Rebel. – Mogę cię tylko prosić o cierpliwość, dopóki wszystkiego nie wyjaśnimy. Ale może najpierw usiądziemy.
Kiedy podchodzili do kanap stojących po obu stronach kominka, Rebel posłała Hughowi ostre, pytające spojrzenie. Odpowiedział jej mrocznym błyskiem oczu, co nie podniosło jej bynajmniej na duchu. Nie pytany przyniósł jej kieliszek sherry, po czym usunął się na fotel z boku.
Dla Rebel było jasne, że nie zamierza uczestniczyć w tym, co nastąpi. Poczuła się dotkliwie osamotniona. Popatrzyła na Bairdów, ogarnięta nagłą złością, że się tu w ogóle zjawili.
Co ich obchodzą jej oczy? Nie cierpiała ludzi, którzy zwracają uwagę na ich niezwykłość. Odbierało im to całą tajemniczość. Bo lubiła myśleć, że są tajemnicze. Czemu ci ludzie patrzą na nią, jakby była ósmym cudem świata?
Malcolm Baird odchrząknął ponownie.
– Nie wiem, jak ci to najlepiej wyjaśnić. To długa historia i bardzo dla nas obojga bolesna. Ponad pięćdziesiąt lat temu utraciliśmy córeczkę, jedyne, jak się okazało, dziecko, jakie mogliśmy mieć. Mimo wszystkich wysiłków, wielu daremnych poszukiwań, dopiero niedawno, po otwarciu części archiwów rządowych na mocy ustawy o wolności informacji, udało mi się ustalić, że nasza córeczka została przewieziona do Davenport Hall w grupie sierot wojennych, które tu znalazły schronienie. Ale na tym ślad się urywał. Wszystkie dalsze dokumenty przepadły podczas wojny i w żaden sposób nie mogłem się dowiedzieć nic o dalszych losach sierot. Utraciliśmy już oboje z Roslyn wszelką nadzieję, kiedy dzisiaj zadzwonił Hugh.
To wyjaśnienie przyniosło Rebel znaczną ulgę. Obudziło w niej współczucie dla tragedii Bairdów. Nagle odrodzona nadzieja na odnalezienie córki w tak późnym okresie ich życia tłumaczyła dostatecznie emocjonalny stosunek do niej. Jest ona dla nich nosicielką dobrej nowiny.
– Jeśli o to chodzi, mogę państwu pomóc – powiedziała ze zrozumieniem. – Wszystkie sieroty zostały przewiezione do Australii na okręcie marynarki wojennej „Strathfieldsay". Znajdzie pan prawdopodobnie odnośne dokumenty w archiwum Admiralicji.
– Moja droga, wiemy już, że nigdy nie odnajdziemy naszej córki – odparł smutno Malcolm Baird. – Jest dla nas stracona na zawsze. Pociechą dla nas, jeśli pozwolisz to sobie powiedzieć, jest odnalezienie wnuczki.
Oszołomiona zmarszczyła czoło.
Jeśli ja pozwolę?
Serce jej zamarło. Sposób, w jaki jej się przyglądali, uwaga ojej oczach... Pokręciła głową. To nie do wiary. Rzuciła ostre, pytające spojrzenie na Hugha Davenporta, ale zdawał się być całkowicie pochłonięty swoim kieliszkiem. Obróciła wzrok na Bairdów.
– Nie bardzo rozumiem – powiedziała sucho.
– Zdajemy sobie sprawę, że to musi być dla ciebie wstrząs. Mamy nadzieję, że nie przykry – odparł z niepokojem Malcolm Baird, ściskając dłoń żony. – Hugh nam powiedział, że twoja matka nazywała się Valerie Griffith i że przyjechałaś do Davenport Hall w nadziei dowiedzenia się czegoś o niej. Jakiś czas temu przyjechałem tu w tej samej nadziei. Bo widzisz, dziecko, Yalene Griffith była naszą córką. A ty... Nie ma teraz co do tego wątpliwości, rysy rodzinne potwierdzają to z całą pewnością... Ty jesteś naszą wnuczką.
Rebel patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, dostrzegając po raz pierwszy, że ma podobny kształt twarzy, tyle że zatarty nieco zwiotczeniem mięśni. Ale oczy ma ciemniejsze, brązowe. A jego żona...? Z bijącym sercem stwierdziła, że oczy Roslyn Baird są piwne jak jej i lśnią tą samą niepokojącą zmiennością.
A więc są jej dziadkami! Rodzicami jej mamy! Żyjącymi, dobrze sytuowanymi ludźmi, którzy pozwolili się zagubić małemu dziecku! Całe współczucie Rebel dla nich skruszyło się na wspomnienie losu matki.
– Jak mogliście zgubić córkę? – zapytała ostro. – Jak mogliście ją porzucić? Moją mamę... moją mamusię...
Poderwała się, zbyt wstrząśnięta, by patrzeć na tych ludzi, którzy mogli zapewnić jej mamie dostatnie, bezpieczne życie. A nie uczynili tego! Ruszyła ślepo byle dalej od nich, nie myśląc, dokąd idzie, nie chcąc ich widzieć na oczy.
Hugh zagrodził jej drogę. Spiorunowała go wściekłym wzrokiem. Nienawidziła go. Nienawidziła za to, że zaaranżował to spotkanie, za to, że się wyrzekł tego, co mogłoby rozkwitnąć między nimi. Nienawidziła jego angielskiej dumy, jego kastowego powinowactwa z ludźmi, którzy porzucili jej mamę.
Trzeźwiejsza część umysłu mówiła jej, że się zachowuje irracjonalnie. Zaprosił Bairdów z myślą o niej. Ale ona tego nie chciała. Mami urodziła ją osamotniona, wychowywała ją osamotniona, umarła osamotniona. I Rebel nie chciała znać tych ludzi, którzy powinni byli się o nią troszczyć. Którzy powinni byli kochać swoją córkę, stać u jej boku, być jej podporą!
Ciemne oczy nie ustępowały przed jej wzrokiem. Uniósł rękę i z całą premedytacją położył jej dłoń na policzku.
– Daj im szansę, Rebel – powiedział niskim, zduszonym głosem. – Wiem, jakie to dla ciebie bolesne. Wiem, że nie chcesz ich słuchać ani próbować zrozumieć. Ale może się mylisz. Może ich krzywdzisz, odwracając się i odpychając ich. A jeśli się mylisz...
Było to echo jej własnych słów w obronie Celeste. Wzywa ją do tego samego, czego ona żądała od niego. Daje do zrozumienia, że wie, co ona czuje, bo on czuł to samo wobec dziecka Christine.
– Nie pozostało im już wiele życia, Rebel – wyszeptał z naciskiem. – Daj im szansę.
A ty mi dajesz szansę? – miała ochotę krzyknąć. Przez parę sekund jej oczy mierzyły się gorzko z jego oczami, oskarżając go o hipokryzję.
– Wysłuchaj przynajmniej, co mają ci do powiedzenia – szeptał gardłowo. – Szczycisz się swoją prawością, czyż nie, Rebel? Więc dowiedź teraz w praktyce tego, co głosisz.
– Inna reguła ma obowiązywać mnie, inna ciebie, lordzie Davenport? – zaszydziła.
– Chcesz się okazać potworem? – zareplikował.
– Niestety, jestem aż nazbyt ludzka.
– I omylna jak wszyscy ludzie.
– Podobnie jak ty – przypomniała mu cierpko.
– Podobnie jak ja – przytaknął, nie porzucając jednak pozy sędziego.
– Więc dobrze! Dam im tę szansę – prychnęła. – Mam nadzieję, że mamusia nie przewróci się w grobie.
Malcolm i Roslyn studiowali razem w Oksfordzie. Ona pochodziła z wykształconej rodziny mieszczańskiej, on z arystokracji. Oboje byli zbyt młodzi, by się pobrać bez zgody rodziców. Jego rodzina sprzeciwiła się ich związkowi. Kiedy Malcolm przedstawił ją rodzicom, Roslyn została potraktowana jak trędowata. Z całą bezwzględnością wywierali nieustające naciski, żeby ich rozdzielić.
Roslyn i Malcolm nie poddali się zakazom. Ich romans trwał, aż w końcu poczęli dziecko. Oboje byli jeszcze niepełnoletni, bo pełnoletniość osiągało się wtedy dopiero po ukończeniu dwudziestu jeden lat. Nie pozwolono im na zawarcie małżeństwa. Roslyn wypisano z uniwersytetu i ukryto przed Malcolmem, dziecko odebrano jej zaraz po urodzeniu i oddano do adopcji. Robiono jeszcze wówczas takie rzeczy. Od tej pory Malcolm nie odezwał się słowem do ojca.
Potem wybuchła wojna. Będąc na przepustce w Londynie, jako oficer gwardii, Malcolm zobaczył Roslyn wysiadającą z autobusu. Odnalazłszy ją, poprzysiągł, że nikt ich nigdy więcej nie rozdzieli. Pobrali się za specjalnym zezwoleniem i Malcolm złożył uroczyste ślubowanie, że odnajdzie i odzyska utracone dziecko.
Ale przeniesienie go do sztabu Montgomery'ego odwlekło poszukiwania. Potem przyszedł Egipt, Włochy, Normandia, wreszcie Berlin. Po wojnie wszystkie poszukiwania utykały w martwym punkcie.
Rozpacz po utraconym dziecku stała się tym dotkliwsza, że okazało się, że nie mogą mieć więcej dzieci. Żadne nie potrafiło zapomnieć córeczki, którą im odebrano. Kiedy Malcolm natrafił na wzmiankę o sierotach umieszczonych w Davenport Hall, pojechał tam i znalazł na liście nazwisko Valerie Griffith. Ale szczęście było krótkotrwałe, a cios tym bardziej druzgoczący, gdy się przekonał, że nie ma żadnych śladów, dokąd zabrano stamtąd sieroty.
Rebel poczuła głębokie zawstydzenie swoim pochopnym osądem. Ci ludzie cierpieli znacznie dłużej niż jej mama, a byli ofiarami swoich rodzin tak jak Celeste. Rebel postarała im się wynagrodzić początkowe odepchnięcie, opowiadając ze szczegółami wszystko, co pamiętała o mamie.
Później, przy kolacji, za zręczną zachętą Hugha, opowiedziała im także o swoim życiu w rodzinie Jamesów, świadomie minimalizując bolesne przejścia okresu między śmiercią mamy a adoptowaniem. Wyraźnie podniosła ich na duchu opowieść o jej szczęśliwym życiu w przybranej rodzinie i o tym, jak postanowiła wybić się o własnych silach, w czym odnosi sukcesy.
Patrzyli na nią z dumą. Jednakże z tej dumy przebijała zaborczość, a to już mniej odpowiadało Rebel. Nie mają żadnego prawa do jej życia. Nie przestali być dla niej obcymi ludźmi, a chociaż im współczuła, daleka była od poczucia jakiejkolwiek wspólnoty z nimi.
Zmusiło jato do nowego spojrzenia na stosunek Hugha do Celeste. Nie poczuwa się on również do żadnej wspólnoty z dziewczynką, przynajmniej nie w sensie więzów krwi. Wbrew sobie został uznany za jej prawnego opiekuna i być może żal mu jej nawet, ale trudno oczekiwać, żeby w ciągu kilku godzin nawiązała się między nimi nić sympatii, nie mówiąc już o miłości. Potrzeba czasu, żeby negatywne uczucia przerodziły się w coś pozytywnego.
Wydarzenia dnia były tak emocjonalnie wyczerpujące, że Rebel doznała ulgi, gdy wieczór dobiegł końca. Bairdowie podali jej swój londyński adres i powtórzyli kilkakrotnie, żeby o nich nie zapominała i że może ich odwiedzać i zatrzymywać się u nich, ilekroć zechce. Nie nalegali, lecz Rebel była świadoma ich nadziei, że wypełni tragiczną lukę w ich życiu. Na pewno nie w takiej mierze, w jakiej by sobie życzyli. Zrobi jednak, co w jej mocy, żeby pozostać z nimi w kontakcie przez resztę ich życia. Ale teraz potrzebuje samotności, żeby to wszystko przemyśleć.
Hugh odprowadził Bairdów do auta. Jak na człowieka, który przeżył tego dnia wstrząs, zachowywał się ponad wszelkie oczekiwanie. Przez większość czasu trzymał się dyskretnie na dystans, jednakże w kilku krytycznych momentach wykazał baczne zrozumienie dla wrażliwych uczuć gości. Gospodarz doskonały, myślała smutno Rebel, wyrzucając sobie, że nie potrafiła dorównać jego nienagannym manierom.
Zawstydzona, że się nie zdobyła na większy takt, ruszyła na górę, by uniknąć spotkania z Hughem. Czuła, że mimo zmęczenia sen przyjdzie jej z trudem. Sama nie wiedziała, jak to się stało, że nogi ją zaniosły na drugie piętro. Ledwo weszła do pokoju lekcyjnego, ogarnęło ją ponownie to samo osobliwe wrażenie zagubienia w czasie, jakby wszystkie minione lata stopiły się w jedno, tracąc swoje indywidualne piętno. Spłynęło na nią uczucie dziwnego spokoju, kiedy jęła się wolno przechadzać, dotykając ławek, staroświeckiej tablicy na stelażu, konika na biegunach. Zsunęła pantofle, usiadła z podkulonymi nogami na jednej z kanapek pod oknem i, oparłszy czoło o szybę, zapatrzyła się przed siebie.
Przed jej oczami rozciągała się aleja! starych wiązów, prowadząca do bramy w kamiennym murze, przed którą się zatrzymała – kiedy to było? Trzy dni temu? Parę pokoleń temu? Życie Celeste teraz się odmieni. Może życie Hugha też. Co do niej, ściągnęła ją tutaj mama; i tutaj także przyjechali rodzice mamy. W ten sposób zamknął się pięćdziesięcioletni cykl samotności i cierpienia.
Łzy nabiegły jej do oczu i popłynęły po policzkach na myśl o miłości, która czekała na mamę w tym kraju, gdyby tylko, wywieziona na drugi koniec świata, o tym wiedziała. Czeka ta miłość teraz na nią, Rebel. Ona się stała ogniwem pomiędzy rodzicami, których pozbawiono możliwości bycia rodzicami, a córką, którą pozbawiono wszystkiego, co jej się należało z racji urodzenia.
Czy temu tylko służył poryw duszy, który jej kazał pozostać w Davenport Hall? Czy na tym się wszystko skończy? Czy czeka ją jeszcze coś więcej?
Na odgłos otwieranych drzwi oderwała gwałtownie czoło od szyby. W pokoju panowała niemal całkowita ciemność, ale ani ona, ani Hugh nie potrzebowali sztucznego światła, aby się dostrzec.
– Przypuszczałem, że cię tu zastanę – powiedział cicho.
Serce waliło Rebel zbyt boleśnie, by była w stanie odpowiedzieć. Zupełnie jakby go wyczarowała jej tęsknota.
Nie zapaliwszy światła, zaczął się powoli zbliżać, a pragnienie, by już zawsze pozostał przy niej, mało nie rozsadziło jej piersi. Usiadł na drugim końcu kanapki.
– Chciałbym, żebyś wiedziała, Rebel, że nie miałem pojęcia o związkach Bairdów z twoją mamą – podjął tym samym cichym głosem. – Malcolm niczym się nie zdradził. Nie przewidywałem tego, co nastąpi. Przepraszam cię, ale byłem tak zaabsorbowany własnymi myślami, że przeoczyłem sygnały, które powinny były mnie uczulić, że za tym spotkaniem kryje się coś więcej, niż przypuszczałem.
– Nie masz za co przepraszać, Hugh.
Pokręcił głową.
– To był dla ciebie wstrząs. Potrzebowałaś czasu, żeby ochłonąć. A ja cię potraktowałem zbyt ostro.
– Jest rzeczą powszechnie znaną, że porządny policzek często pomaga się otrząsnąć – zauważyła sucho.
– Gdyby za moim zachowaniem kryła się taka intencja, to mógłbym sobie tylko pogratulować. Prawdą jednak jest, że chciałem się odegrać. A to nie jest rzecz, którą bym się szczycił.
Skrucha, wstydliwa pokora w jego głosie kazała Rebel zapomnieć na chwilę o urazie.
– Nieważne, Hugh – powiedziała miękko. – Ważne, że to poskutkowało. Nie miałam prawa się tak zachować. I wdzięczna ci jestem, żeś mnie przywołał do opamiętania, każąc mi dowieść w praktyce tego, co głoszę. W przeciwnym razie...
– Opamiętałabyś się sama, Rebel. Odwracanie się do ludzi plecami nie leży w twojej naturze.
Pokręciła głową.
– Nie wiem. Wydawało mi się, że znam siebie, ale teraz nie jestem już niczego pewna.
– Zataiłaś wiele rzeczy, które mogłyby sprawić ból Malcolmowi i Roslyn. Nie masz sobie nic do wyrzucenia, Rebel. Obeszłaś się z nimi w rękawiczkach. – Chwilę milczał, po czym dodał ciepło: – Jeśli mogę coś dla ciebie zrobić...
Rebel zamknęła oczy, chociaż było zbyt ciemno, by mógł dostrzec ich wyraz. Tak wiele może dla niej zrobić, ale ona nigdy o to nie poprosi. To musi wypłynąć od niego. Z faktu, że on tego pragnie tak samo jak ona.
– Myślę, że prędzej czy później dojdę z sobą do ładu – odparła matowym głosem.
Z lękiem nasłuchiwała, kiedy się podniesie, kiedy ją zostawi. Ale cisza się przeciągała, Hugh się nie mszał. W końcu odezwał się bardzo cicho, z napięciem w głosie.
– Ta nasza umowa, Rebel...
Serce jej zamarło. Zaraz ją poprosi, żeby wyjechała. I właściwie czemu nie? Jej misja została spełniona. A przynajmniej wskazała mu właściwy kierunek postępowania i on to zaakceptował. Nie mogłaby już dużo więcej zrobić.
– Tak sobie pomyślałem, że gdyby ci to nie pokrzyżowało zbytnio planów i gdybyś potrafiła... gdybyś potrafiła zapomnieć moje dzisiejsze zachowanie i tę moją nieszczęsną propozycję, która, zapewniam cię, więcej się nie powtórzy...
– Usłyszała, jak wciąga głęboko powietrze i jak je powoli wypuszcza. – Gdybyś potrafiła przejść nad tym do porządku dziennego, czy nie zgodziłabyś się zostać dłużej niż ten tydzień, na jaki się umówiliśmy?
Rebel otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
– Chcesz, żebym została, Hugh? – wyszeptała, niezdolna wydobyć pełnego głosu.
– Tak. – Szybka odpowiedź miałaby zdecydowanie pozytywny wydźwięk, gdyby niemal jednym tchem nie podjął:
– Rozumiem, możesz uważać, że Bairdowie mają teraz do ciebie większe prawa. I oczywiście zrobisz, co uważasz za stosowne. Ale jestem gotów zaspokoić wszystkie twoje życzenia. Zaproś swoich dziadków tutaj, jeśli masz ochotę.
– Nie możesz tak po prostu pozostawić Celeste mnie, Hugh. Chętnie pobędę tu przez jakiś czas, ale niejako mentorka uwalniająca cię od wszelkiej odpowiedzialności. Musi się wytworzyć układ trójstronny, bo inaczej Celeste poczuje się jeszcze bardziej zagubiona, kiedy wyjadę. Będziesz musiał zapewnić jej solidne oparcie, kiedy mnie zabraknie. A im dłużej tu zostanę, tym większa będzie jej potrzeba znalezienia w tobie kogoś, kto zajmie moje miejsce.
– Postaram się zrobić, co potrafię – obiecał solennie.
– A ja ci w tym pomogę – obiecała w zamian. – Rozumiem, jakie to będzie dla ciebie trudne. Twoje uczucia wobec niej...
– Nie. To wcale nie będzie trudne.
Westchnął głęboko i wstał. Rebel znów pomyślała, że dokonawszy przeprosin i zapewniwszy sobie jej dalszą pomoc, chce odejść. Serce ścisnęło jej się z zawodu. Ale ponownie się pomyliła. Hugh podszedł do jednej z ławek szkolnych i przesunął palcami po rysach na jej blacie. Tak samo jak ona wczoraj.
– W tej ławce siedział Geoffrey – powiedział tonem melancholijnego wspomnienia. – Jako chłopcy żyliśmy ze sobą bardzo blisko. On był ode mnie tylko o półtora roku starszy. Lubił gry, zwierzęta, lubił się śmiać.
Rebel milczała, czując jego potrzebę pozbycia się brzemienia, które zbyt długo ciąży mu na sercu i na umyśle.
– Obiecałem dzisiaj Celeste, że jej kupię psa. I żebyś widziała ten wyraz na jej twarzy... Po raz pierwszy zobaczyłem w niej coś z mego brata. To nie takie nieprawdopodobne. Christine kłamała na każdym kroku, więc może Celeste jest rzeczywiście jego dzieckiem, wszystkim, co po nim pozostało. Kiedy ją przytuliłem... – Pokręcił głową, a gdy podjął, głos miał przepełniony wzruszeniem: – Wynagrodzę jej wszystkie krzywdy, Rebel. Nie będzie to takie trudne.
Myśli Rebel pogalopowały jak szalone. Skoro Hugh tak czuje, to nie będzie problemu z Celeste. Więc dlaczego chce, żeby ona została? Czy tylko do pomocy w przełamywaniu lodów w początkowych kontaktach z bratanicą, czy też kryją się za tym bardziej osobiste motywy?
„Możemy przeżyć razem coś wielkiego!" Tak powiedział po południu. I to było szczere! Wiec cokolwiek mówi teraz, to dlatego, że tak czuje, że chce z nią być dłużej. Czyż nie pozostawia jej to nadziei?
Obrócił się do niej, oparł na pulpicie.
– Nie podziękowałem ci za wszystko, co zrobiłaś dla Celeste. Ona sobie bierze do serca, cokolwiek powiesz.
W jego głosie brzmiała pytająca nutka, więc Rebel przystąpiła do wyjaśnienia.
– Przede wszystkim dlatego, że jej wysłuchuję, Hugh. I odpowiadam w sposób, który jej trafia do przekonania. Apodyktyczne nakazy będą zawsze budziły bunt w Celeste. Jest bardzo inteligentną dziewczynką i jak ją odpowiednio naprowadzić, potrafi sama wiele wydedukować. Daje jej to poczucie dumy z własnego dokonania i jest szczęśliwa. Myślę, że z czasem nawiążesz z nią bardzo serdeczne stosunki. Oczywiście przy odpowiednim podejściu.
Zaległa długa cisza. Rebel wyczuła jego potrzebę spojrzenia w głąb siebie, rachunku sumienia, oceny własnego postępowania. Kiedy wreszcie przemówił, z jego głosu przebijało obrzydzenie do samego siebie.
– Miałaś rację nazywając mnie potworem.
– Nie, Hugh – odrzekła cicho. – Potwór nie próbowałby odmienić swego stosunku do Celeste.
Wydał ostre, pogardliwe prychnięcie i jął krążyć po pokoju, jakby gnany przez wewnętrzne demony.
– Nie zrobiłem tego dla Celeste. Zrobiłem to ze względu na ciebie. Żeby cię zatrzymać. Ponieważ tego było trzeba... – Urwał, by dokończyć z jeszcze większą pasją: – Widzisz, jakim jestem człowiekiem?
Strzelił wzgardliwie palcami.
– Oto moja prawość i honor! Nie obchodziło mnie już, co jest dobre dla ciebie. Nie wierzyłem w ani jedno słowo z tego, co mówisz o Celeste. Myślałem jedynie o tym, że nie pozwolę Christine stanąć mi na drodze do osiągnięcia tego, czego pragnę. Moje sumienie... – Zaśmiał się szyderczo, histerycznie. – Postarałem sieje skutecznie uśmiercić. Uśpić na wieki! Stłamsiłem je tyloma usprawiedliwieniami... Ale żeby to zrozumieć, musiałabyś wiedzieć więcej o Christine. Piękna, anielska, seksowna Christine! Z sercem czarnym jak noc! dokończył z goryczą.
Rebel chciała wiedzieć. Christine jest kluczem do wszystkiego, co mroczne w Davenport Hall. Miała jednak świadomość, że nie powinna pytać. Trwała we współczującym milczeniu, mając nadzieję, że Hugh sam poczuje potrzebę wyrzucenia z piersi całego bólu.
Nie zaszokowało jej bynajmniej wyjawienie motywów, jakie się kryły za zmianą jego stosunku do Celeste. Wprost przeciwnie, przyniosły jej one ogromną satysfakcję. Jeśli powodowało nim pragnienie zatrzymania jej przy sobie, to być może jego uczucia do niej są równie silne, jak jej do niego. Nagle otwierała się przed nią szansa. Gdyby udało się tylko rozproszyć mroczną spuściznę po Christine!
Hugh jął znowu krążyć nerwowo po pokoju, chwytając i odkładając przedmioty.
– Przeklinam dzień, w którym ją tutaj przywiozłem – podjął z pasją. – Byłem tak zakochany, tak ślepo w niej zadurzony, że nie mogłem się doczekać chwili, kiedy ją przedstawię rodzinie. Uważałem ją za chodzący ideał kobiecości. Nie miałem pojęcia, że ideał jej życia polega na tym, by za wszelką cenę wydać się za lorda.
Wpatrzył się w szmacianego klauna, którego zdjął z półki.
– W mgnieniu oka owinęła sobie mojego brata wokół palca. Nie posiadał się ze szczęścia, kiedy mu oznajmiła, że zaszła z nim w ciążę. Ale jak go raz usidliła i została już tą żoną lorda, w przeciągu paru tygodni odkryła prawdziwe oblicze. Uczyniła życie Geoffreya piekłem na ziemi.
Powolnym ruchem odłożył lalkę.
– Nie wierzę, żeby jego śmierć była przypadkiem. Znał ostrzeżenia, że trasa jest niebezpieczna. Myślę, że było mu już wszystko jedno. Puścił się szusem po oblodzonym zboczu, wyzywając los. Nie wiem, czy przeczuwał, co zrobi Christine.
– A co takiego zrobiła? – zapytała cicho Rebel.
Posłał jej szydercze spojrzenie.
– Niepocieszona wdowa wróciła do Davenport Hall podjął zjadliwym tonem. – Kłopot polegał na tym, że nie miała już praw ani do tytułu, ani do majątku. Ale Christine umyśliła sobie rozwiązanie.
Zaśmiał się niewesoło i jął znowu krążyć po pokoju, gwałtownie wyrzucając z siebie słowa.
– W dniu pogrzebu, parę godzin potem, jak Geoffrey został złożony na wieczny spoczynek, przyszła do mego pokoju i oznajmiła, że jej małżeństwo z nim było tragiczną pomyłką. Zwiódł ją miraż lordowskiego tytułu, czego zawsze żałowała, bo kochała i nadal kocha tylko mnie. Spróbowała mi zademonstrować, jak bardzo mnie wciąż kocha i pragnie.
Jego głos przemienił się niemal w syk odrazy.
– Zwlokłem ją kopiącą i wrzeszczącą po schodach i wpakowałem siłą do jej czarnego porsche'a. Powiedziałem, żeby wracała do piekła, skąd jest rodem. I żeby jej stopa nigdy więcej nie skalała progów Davenport Hall.
Cała pasja, jaką odczuwał tamtego wieczora, zdawała się teraz kłębić tutaj, w tym pokoju. Po chwili, jakby jakiś egzorcysta przepędził nękające go demony, jego głos zabrzmiał spokojnie.
– Koroner orzekł, że to z pewnością niepohamowany ból kazał jej rozwinąć taką szaleńczą szybkość na autostradzie – powiedział głucho. – Ja mógłbym go skorygować, że była to ślepa, wściekła furia. Christine pewnie wciąż mełła przekleństwa, kiedy się rozbiła. Ale martwi milczą. A ja byłem rad, że wraz z nią sczezło wszystko, czym była.
Tylko że wcale nie wszystko sczezło wraz nią, pomyślała Rebel. Hugh nie uwolnił się od przeszłości. Pod jego opieką pozostała Celeste i na nią przeniósł nienawiść do matki.
– Byłem równie ślepy wobec Celeste, jak niegdyś wobec Christine – przyznał ze skruchą. – Ilekroć spojrzałem na jej buzię aniołka, widziałem nowe wcielenie jej matki. To tylko pogłębiało zgubny wpływ, jaki wywarła na jej charakter Christine.
Westchnął i pokręcił głową, jakby chcąc się otrząsnąć z szaleństwa, które go zaślepiało. Jego głos zniżył się do zduszonego szeptu.
– Ale kiedy dzisiaj na mnie spojrzała, to nie był wzrok Christine. Spojrzała na mnie wzrokiem Geoffreya. I wówczas to, co mi po południu zarzucałaś w gabinecie, przeleciało przez moją głowę jak chmara szerszeni i odwróciło o sto osiemdziesiąt stopni wszystko, cokolwiek o niej sądziłem. Dopiero wtedy...
– Dopiero wtedy spróbowałeś naprawdę odmienić stosunek do niej – dokończyła miękko Rebel.
– Tak – padła skruszona odpowiedź.
– Nieważne, dlaczego, kiedy i w jaki sposób, Hugh. Liczy się tylko to, że jej nie odepchnąłeś, kiedy wyciągnęła do ciebie rękę.
Przez kilka długich chwil trwała napięta cisza.
– I ty potrafisz tak łatwo przejść nad wszystkim do porządku dziennego, Rebel? – zapytał wreszcie.
Jego szczerość wymagała od niej równej szczerości.
– Nieszczęście polega na tym, że destrukcyjny wpływ Christine nie umarł wraz z nią. Walczę z nim, odkąd tu przyjechałam. Zarówno w stosunkach z tobą, jak z Celeste. Jeżeli potrafisz się teraz z niego otrząsnąć, to batalia o Celeste będzie w połowie wygrana.
Wzięła głęboki wdech, zdając sobie sprawę, na jak niebezpieczny grunt wkracza.
– Nie planowałam tego, co zaszło między nami po południu – powiedziała cichym głosem. – Ale gdybym wiedziała, że w ten sposób osiągnę to, czego nie mogłam osiągnąć żadną argumentacją, to wierz mi, żebym to zrobiła z całym wyrachowaniem. Jeśli chodzi o mnie, to wszystko dobre, co się dobrze kończy.
– Ty jesteś naprawdę urodzoną sprzedawczynią, Rebel Griffith James. Chciałbym umieć się tak rozgrzeszać ze wszystkich swoich błędów.
– Co było, minęło, Hugh – odparła. – Liczy się to, co będzie. Moi rodzice stale nam powtarzali: „Dzisiaj jest zawsze pierwszym dniem reszty twojego życia. Od ciebie zależy, co z nim zrobisz". Popychało nas to nieomylnie na drogę pozytywnego myślenia.
– Pierwszy dzień reszty mojego życia – powtórzył z namysłem.
W ciszy, jaka zaległa, zdawało się Rebel, że starodawne mury Davenport Hall odetchnęły teraz, kiedy uleciała z nich mroczna spuścizna po Christine.
Serce podskoczyło jej w piersi, bo Hugh ruszył w jej stronę. Podszedł wolno do kanapki, schylił się po jej pantofle, po czym usiadł i położył sobie na kolanach jej stopy w cienkich pończochach. Zaskoczona jego zachowaniem, Rebel siedziała jak zahipnotyzowana, czując, jak dotyka delikatnie jej palców, potem kształtnych kostek.
– Trudno uwierzyć, że anioły mogą mieć ludzkie stopy – zauważył z przekorą.
– Anioły? – Głos Rebel zachrypiał nienaturalnie.
– Waham się, którym ty jesteś. Aniołem mścicielem czy aniołem miłosierdzia – zastanowił się, wsuwając jej pantofle na stopy.
Rebel roześmiała się z zakłopotaniem.
– Zapewniam cię, że jestem istotą zatrważająco ludzką.
Istotnie zatrważające było spustoszenie, jakie w jej uczuciach siały jego dotknięcia. Wstał, ujął ją za ręce i podniósł z kanapki. Była tak wytrącona z równowagi, że ugięły się pod nią nogi.
– Na to właśnie liczę – powiedział swoim aksamitnym tonem.
Wytrąciło ją to jeszcze bardziej z równowagi. Gdyby ją teraz wziął w ramiona i zaczął całować, gdyby chciał się z nią kochać, Rebel wątpiła, czyby miała siłę go odepchnąć.
– Myślę, że najwyższa pora zakończyć ten dzień – zawyrokował. Po czym dodał miękko: – Zasnąć i śnić piękne sny, jak mówi poeta.
Rebel poczuła raptem wielkie zmęczenie. Łóżko wydało jej się teraz szczytem marzeń. Jutro jest też dzień. Być może da początek różnym nowościom w Davenport Hall.
Kiedy schodzili po schodach, czuła w pewnym uścisku jego dłoni przyjazne ciepło, nie wypowiedziane koleżeństwo, może nawet ciche wspólnictwo. Chłodna rezerwa arystokratycznej uprzejmości jakby odeszła na wieczny spoczynek wraz ze spuścizną po Christine i całą bolesną przeszłością. Rebel miała nadzieję, że nigdy nie wróci. Lecz drugą nadzieję, którą taiła w duchu, zatruwała jej niepewność, co oznacza ta przemiana w zachowaniu Hugha.
Doprowadził ją do drzwi jej pokoju, otworzył je, po czym obrócił się do niej z figlarnym uśmieszkiem na wargach i serdecznym ciepłem w oczach.
– Otrzymałem dzisiaj parę niezłych lekcji – oznajmił. Jeśli potrafię zacytować dokładnie Celeste...,,Rebel mówi, że powinno się uściskać i ucałować na dobranoc, żeby przed snem zapomnieć wszystkie złe rzeczy, jakie się wydarzyły w ciągu dnia".
Uniósł jej dłonie do góry.
– „Zarzucasz mi ręce na szyję, o tak. A potem ja cię obejmuję i przytulam".
Objął ją w pasie i przytulił tak mocno, że Rebel zakręciło się w głowie. Nie wiedziała sama, czy czuje bicie jego serca, czy swojego, czy obu dudniących razem w szalonym unisono.
– „A potem przesuwam policzkiem po twoich włosach, o tak".
Ale nie uczynił tego z kojącą tkliwością dorosłego w stosunku do dziecka. Przesunął wprawdzie raz policzkiem po jej włosach, ale wracając wypalił na nich ustami ognisty szlak pocałunków, pocałunków, które kazały jej unieść głowę, które zdmuchnęły włosy z jej czoła, zamknęły jej powieki, musnęły koniuszek nosa, otarły się o jej wargi z powolną zmysłowością i ptasimi, rozkosznie łechcącymi dotknięciami obmacywały kształt jej ust, dopóki ich nie zmusiły do rozchylenia się.
Chociaż w pogłębiającym się pocałunku nie było palącej namiętności, ta delikatna poznawcza inwazja zdawała się bardziej intymna niż jakakolwiek płomienna zaborczość. Zapamiętanie w rozkosznych doznaniach wyrwało z gardła Rebel cichy jęk protestu, kiedy Hugh odsunął usta. Natychmiast przywarł znowu do jej warg, zatrzymał się na kilka sekund, po czym uniósł z ociąganiem głowę.
– Dobranoc – wyszeptał. – I dziękuję. Za cud.
Złożył na jej czole ostatni pocałunek, po czym wyswobodził się delikatnie z jej objęć, wprowadził ją do pokoju i zdecydowanym ruchem zamknął za nią drzwi.
Rebel nie wiedziała, co o tym myśleć. Czy pocałunek był jedynie podziękowaniem? Czy też znaczy coś więcej? Gdyby Hugh chciał jej tylko podziękować, nie byłby w tym chyba taki skrupulatny. Z drugiej strony, nie próbował się posunąć dalej i na pewno nie pałał namiętną żądzą.
„Zobaczę jutro" – powiedziała sobie. Rano sprawa powinna się wyjaśnić. Musi się z tym przespać, myślała, to wszystko.
Następnego dnia, zszedłszy na śniadanie, zastała przy stole zarówno Hugha, jak Celeste. Oczy obojga pobiegły ku niej, gdy tylko wkroczyła do jadalni, a twarze rozświetlił im uśmiech, który zdawał się odbiciem słońca wpadającego przez długie okna.
W Rebel wstąpiła otucha.
– Dzień dobry – powiedziała z promiennym uśmiechem.
Hugh odpowiedział jej równie ciepłym uśmiechem, który jeszcze bardziej podniósł Rebel na duchu. W leśno zielonym golfie i tweedowej marynarce wyglądał dzisiaj na uosobienie angielskiego lorda. Rebel pomyślała, że bez względu na strój nosi się zawsze z tą samą wrodzoną godnością, która wzbudza natychmiastową sympatię. Co tłumaczyło jej przyśpieszone tętno, ale niezupełnie tłumaczyło słabość w nogach.
Celeste zeskoczyła z krzesła i podbiegła do Rebel w wybuchu niepohamowanej radości.
– Będę miała pieska – wykrzyknęła.
Rebel instynktownie objęła ją i podniosła na ręce.
– Hejże! To wspaniała nowina!
Celeste nie protestowała ani się nie wyrywała. Z oczyma na wysokości twarzy Rebel, jęła paplać z entuzjazmem:
– Stryjek zadzwonił rano do sir Rogera Woolcotta, bo on jest sędzią na wystawach psów i zna wszystkich hodowców. I będę miała yorkshire terriera. Małego szczeniaczka. Sześciotygodniowego. Stryjek mówi, że mogę sobie sama wybrać. Jedziemy obejrzeć zaraz po śniadaniu.
– To czeka cię naprawdę emocjonujący dzień.
– No! – Wielkie niebieskie oczy promieniały szczęściem. – Pojedzie pani z nami? Nie musi pani dzisiaj pracować, prawda? Nie ubrała się pani jak do miasta.
Była to prawda. Dżinsy i wiśniowy sweter nie stanowiły miejskiego ubioru, ale Rebel miała sprawy do załatwienia. Jednakże Celeste, nie czekając, obróciła się do stryjka.
– Rebel może z nami pojechać, prawda, stryjku? – zapytała skwapliwie.
Hugh wstał, żeby przysunąć Rebel krzesło i posłał jej ciepłe spojrzenie ciemnych oczu.
– Oczywiście. Będziemy szczęśliwi. Ale najpierw musimy pozwolić Rebel zjeść, Celeste.
Mała się wyślizgnęła z objęć Rebel. Chwyciła ją za rękę i pociągnęła do krzesła, które odsunął dla niej Hugh.
– Niech pani się pośpieszy, bo myśmy już prawie skończyli. Chciałam panią zbudzić, ale stryjek powiedział, że musi się pani wyspać, bo wczoraj byli goście, którzy panią trzymali do późna.
Siadając, Rebel posłała Hughowi badawcze spojrzenie. Ciemne oczy odpowiedziały jej błyskiem sekretnego porozumienia, od którego poczuła cieplejszy strumień krwi w żyłach. Szczęściem miała czas, żeby ochłonąć, nim Hugh i Celeste usadowili się z powrotem przy stole. Ale od intymności tajemnego wspólnictwa zakręciło jej siew głowie.
Wielkie niebieskie oczy Celeste promieniały radośnie.
– Zrobiłam, co mi pani powiedziała, i stryjek mnie posłuchał.
– Tak, i podobno uczę się szybko – dorzucił Hugh i wargi mu zadrgały z rozbawienia.
– Ja też się uczę szybko, stryjku – pochwaliła się z dumną miną Celeste.
Rebel poczuła dławienie w gardle. Wszystko się dziś toczy tak gładko. Zupełnie jakby chłodna apodyktyczność Hugha i buntowniczy opór Celeste rozpłynęły się przez tę jedną noc. Jeżeli to nagroda za batalię, jaką stoczyła, to mogła sobie powinszować. Tak sobie przynajmniej tłumaczyła. Wiedziała jednak, że to nieprawda.
Jesteśmy jak szczęśliwa rodzina, pomyślała i zaraz się przywołała do porządku. Za dużo sobie wyobraża, ta zaczarowana chwila może się nie powtórzyć. Może się okazać przelotna, nietrwała. To szaleństwo pozwalać sobie na takie rojenia, szaleństwo się nimi odurzać.
Pocałunek na dobranoc czy dla podziękowania może nic nie znaczyć. Jej rzeczą jest przygotować grunt pod przyszłe stosunki stryja i bratanicy, nie szukać własnego zadowolenia. Nie należy do świata Hugha i Celeste. Nie stanowi cząstki ich życia. Jeżeli nie będzie o tym ustawicznie pamiętała, może sobie wyrządzić nieobliczalną krzywdę. To złudzenie szczęścia rodzinnego kryje w sobie niebezpieczeństwo.
– Dziękuję za zaproszenie – zmusiła się do odpowiedzi – ale nie czekajcie na mnie. Wprawdzie nie jadę dzisiaj do Londynu, ale mam mnóstwo papierkowej roboty i sporo telefonów do załatwienia. Jeśli pokończę swoje sprawy, kiedy ty pojedziesz ze stryjkiem po szczeniaka, Celeste, to będziemy się mogły sobą nacieszyć po południu.
Dziewczynka zrobiła zawiedzioną minę, ale zaraz się rozpromieniła, gdy Rebel dodała:
– Weźmiemy pieska na spacer po parku, żeby poznał swój nowy dom.
Celeste zwróciła się natychmiast do stryja:
– Będziemy musieli mu kupić smycz, stryjku. Nie chcę, żeby mój piesek gdzieś pobiegł i się zgubił.
– Kupimy mu smycz i koszyk do spania, Celeste. Wszystko, czego potrzeba małemu pieskowi – zapewnił ją Hugh. A teraz, skoro Rebel z nami nie jedzie, biegnij poszukać pani Tomkins. Uprzedź ją, że przywieziemy do domu szczeniaka, żeby zdążyła zamówić dla niego odpowiednie jedzenie.
Celeste wybiegła jak strzała. Hugh zwrócił się do Rebel z markotnym uśmiechem.
– Czy mam słuszne wrażenie, że dostałem kosza?
Rebel postanowiła trzymać się twardo zdrowego rozsądku.
– Czemu miałbyś się dzielić zasługą? To twoja inicjatywa i ty powinieneś z niej wyciągnąć maksimum korzyści.
Spojrzał na nią spod oka.
– A jeśli będę potrzebował pomocnej ręki?
Uniosła brwi w udanym zaskoczeniu.
– Jakiej pomocy mogą potrzebować dwie szybko uczące się osoby, takie jak ty i Celeste?
Roześmiał się, pieszcząc ją ciemnymi oczyma, skrzącymi się szczęściem.
Rebel poczuła skurcz w sercu. W tym właśnie momencie jak piorun poraziło ją zrozumienie. Kocha tego mężczyznę. Chce z nim dzielić resztę życia. On jest tym, na którego czekała, tym, który powinien uczestniczyć we wszystkich jej sprawach, być głową jej rodziny, ojcem jej dzieci, panem jej serca.
Jego śmiech zamarł w żartobliwym zdziwieniu.
– Stało się coś, Rebel?
Rebel, wyrwana z transu, uśmiechnęła się z przymusem.
– Nie, nic. Myślałam tylko, jak ładnie wyglądasz, kiedy się śmiejesz.
Ładnie! – pomyślała z drwiną. Co za banalne określenie. Hugh jest najbardziej urzekającym mężczyzną na świecie, kiedy się śmieje.
– Muszę sobie wobec tego zapisać, żeby się częściej śmiać – zażartował, po czym zaraz spoważniał. – Co do tych sponsorów, których ci wczoraj umówiłem... wiedz, że nic się za tym nie kryje. Chciałbym, żebyś ich wzięła pod uwagę. Potraktuj to jako symboliczny rewanż za czas, jaki nam poświęcasz. To chyba możesz przyjąć? – podkreślił widząc, jak się obruszyła na tę propozycję.
– Lubię sama prowadzić własne interesy, Hugh. To pewnie sprawa dumy zawodowej – odrzekła spokojnie. – Protekcja mnie zawsze krępuje.
Ciemne oczy wpatrywały się w nią z przenikliwą intensywnością.
– A mnie krępuje przyjmowanie, jeśli nie mogę ofiarować nic w zamian.
Duma trafiła na dumę, rodząc napięcie, które nie miało nic wspólnego ze sprawą. Starcie było czysto osobiste, wynikało z istoty ich charakterów – niezależności Rebel, osiągniętej własnym wysiłkiem, i długowiecznej tradycji hrabiów Stanthorpe'u rozdzielania faworów, nie ich przyjmowania.
Do pokoju wpadła podekscytowana Celeste.
– Powiedziałam pani Tomkins, stryjku. Możemy teraz jechać?
– Tak – odparł Hugh i wstał od stołu. Posłał Rebel ostatnie palące spojrzenie. – Proszę cię, zastanów się nad tym. Papiery leżą na moim biurku, jeśli chciałabyś na nie rzucić okiem.
– Dobrze – przystała niechętnie, po czym zwróciła się z uśmiechem do Celeste, żeby jej życzyć pomyślnego wyboru szczeniaka.
Następne dwie godziny spędziła w swoim pokoju, uzupełniając dokumentację oraz załatwiając telefony. Trudno jej było skupić myśli na pracy. Pomysł Hugha szukania sponsorów wśród wielkich producentów win był bez wątpienia szczęśliwy, ale skorzystanie z jego protekcji wydawało jej się krępujące, jeśli nie wręcz upokarzające. Jest jej wdzięczny. Chce się zrewanżować za czas, jaki im poświęciła. Słowa te dźwięczały w głowie Rebel jak wyrok.
W końcu doszła jednak do wniosku, że należy przynajmniej zejść do gabinetu i przejrzeć te papiery. Nadal nie miała ochoty korzystać z pomocy Hugha, ale z drugiej strony byłoby niegrzecznie po prostu ją zignorować.
Na schodach spotkała panią Tomkins.
– A, jest pani! – powitała ją gospodyni. – Chce się z panią zobaczyć panna Lumleigh. Brooks wprowadził ją do salonu.
– Panna Lumleigh? – zdziwiła się Rebel – I chce się zobaczyć ze mną?
Pani Tomkins posłała jej sceptyczny uśmieszek.
– Podobno sir Roger Woolcott udzielał dzisiaj milordowi porad w sprawie zakupu psa. Panna Lumleigh przywiozła książkę o hodowli i wychowaniu terierów.
– Z tego by wynikało, że czeka właściwie na powrót lorda Davenporta – podsumowała Rebel.
– I mnie się tak wydaje.
Rebel się skrzywiła. Panna Lumleigh jest z pewnością ostatnią osobą, którą chciałaby widzieć Celeste. Rebel podzielała w pełni jej uczucia. Jeżeli jednak żmijowata blondyna chce się zobaczyć z Hughem, a co do tego Rebel nie miała wątpliwości, nie bardzo wiedziała, jak temu zapobiec. Przez moment bawiła się złośliwą myślą, że taki mały szczeniak mógłby z łatwością obsiusiać osobę, która go weźmie na kolana.
– Jeśli pani sobie życzy, powiem pannie Lumleigh, że pani poszła na spacer – zaproponowała nieoczekiwanie gospodyni.
Rebel westchnęła z rezygnacją.
– Dziękuję, ale chyba muszę się z nią zobaczyć.
Pani Tomkins skwitowała to również westchnieniem.
– Nie wiem, jak zareaguje panienka Celeste, bo... bo panna Lumleigh wywiera na nią zdaje się nie najkorzystniejszy wpływ – skomentowała z przesadną dyskrecją, po czym posłała Rebel promienny uśmiech. – Nie to, co pani. Cały personel mówi tylko o tym, jak przyjemnie było rano widzieć panienkę taką uszczęśliwioną. Zachowywała się jak normalne dziecko. To cud, twierdzi Brooks, prawdziwy cud. Oczywiście wszyscy wiemy, że to pani wpływ.
– Dziękuję bardzo, pani Tomkins – odparła serdecznie Rebel, zaskoczona nieco uznaniem domowników.
– Ja zawsze uważałam, że należy oddać, co się komu należy. A co do tego filmu, o którym wspominałam, to jeszcze ani razu nie zauważyłam u pani tej reklamowanej twardości kobiet australijskich.
Rebel musiała się roześmiać.
– O, ja potrafię być twarda, jak potrzeba. No, ale panna Lumleigh czeka.
– W salonie, proszę pani – potwierdziła gospodyni z lekkim skinieniem głowy.
Nie ulegało wątpliwości, że panna Lumleigh nie cieszy się szczególnym mirem wśród personelu Davenport Hall. Chyba Hugh nie myśli serio o żenieniu się z nią. To nie w jego stylu, pocieszyła się Rebel. Nie jest przecież aż taki cyniczny. Chyba nie.
Mimo to doznała ukłucia bolesnej niepewności, gdy ujrzała w salonie Cyntię Lumleigh obracającą gestem właścicielki posążek z brązu. Elegancka blondyna czuje się nader swobodnie w tym bogatym wnętrzu, stwierdziła posępnie. Nic dziwnego, należy do sfery Hugha.
Cyntia ubrana była odpowiednio do swojej pozycji. Lawendowo--biała jedwabna suknia dodawała jej zarówno dystynkcji, jak kobiecości. Perły w uszach i podwójny ich sznur na długiej rasowej szyi stanowiły wyrafinowany pokaz kosztownej biżuterii. Białe pantofelki z lawendowymi paskami na palcach uzupełniały strój wysmakowanym akcentem. Również makijaż blondynki był bez zarzutu, a fryzurę miała, jakby przed chwilą wyszła od fryzjera. Zlustrowała Rebel z pobłażliwą wyższością.
Czując się jak kopciuszek, Rebel wyprostowała się i podniosła wyżej głowę.
Nie wszystko złoto, co się świeci, powiedziała sobie w myśli. Według niej Cyntia Lumleigh jest zwykłym zerem. A jeśli Hugh tego nie widzi, to zasługuje na odpowiednią nauczkę!
Cyntia przejęła z miejsca rolę gospodyni, zapraszając Rebel, żeby usiadła z nią w końcu salonu, skąd roztaczał się widok na staw. Po uprzejmej i z gruntu nieszczerej rozmówce towarzyskiej, w której Rebel zręcznie odbijała piłeczkę, „żmijowata" blondyna przeszła wreszcie do właściwego celu swojej wizyty, zauważając ze słodkim jadem:
– Hugh puszcza się na wielkie ryzyko, kupując Celeste psa. Przecież ona zamęczy biednego szczeniaka na śmierć.
– Jeżeli już, to raczej go zakocha na śmierć – poprawiła Rebel.
Odpowiedział jej dźwięczny śmieszek, podszyty delikatną drwiną.
– Pani zdaje się nie rozumie, panno James. Celeste jest dzieckiem Christine. Ale prawda, pani pewnie nic nie wie o Christine?
Cyntia nie czekała na odpowiedź. Jej niebieskie oczy były zimne jak lód, kiedy jęła sączyć swoją śmiertelną truciznę.
– Hugh kochał się w niej bez pamięci, nim wyszła za jego brata. Christine była wyjątkowo piękną kobietą. Modelką. Bardzo ambitną modelką. Nie przyszłoby pani do głowy, że się wywindowała ze slumsów Liverpoolu. Ale pod powierzchowną ogładą kryła rynsztokową mentalność. Była najbardziej nienawistną i okrutną kobietą, jaką spotkałam. A Celeste wdała się w matkę, niestety, nie tylko pod względem urody, ale i charakteru. – Posłała Rebel uśmiech. – Zresztą pani zna się pewnie lepiej ode mnie na takich charakterach, skoro wyszła pani sama z upośledzonego środowiska. Krew uderzyła Rebel do głowy.
– Ja wcale nie uważam się za upośledzoną, panno Lumleigh. Przeciwnie, uważam się za uprzywilejowaną bardziej od wielu osób.
Blondyna posłała jej jeszcze jeden protekcjonalny uśmiech.
– Oczywiście. To bardzo interesujący tygiel narodów ta pani przybrana rodzina. Miałam na myśli tylko to... – Machnęła wypielęgnowaną dłonią. – No, bo właściwie nie wiadomo, kim ani czym był pani ojciec. Sama pani to przyznała. I ta pani biedna matka, porzucona przez niego, bez żadnej rodziny, w której mogłaby znaleźć oparcie, bo inaczej przecież nie musiałaby pani być adoptowana. A pochodzenie jest w małżeństwie rzeczą niezmiernej wagi.
– Może dla pani, bo dla mnie nie – oświadczyła zdecydowanie Rebel.
Znowu ten dźwięczny śmieszek.
– Zapominam, że pani jest Australijką. W Australii pewnie nikt nie ma ochoty przyglądać się zbytnio swemu drzewu genealogicznemu, skoro kraj został zasiedlony przez zesłańców. Znacznie wygodniej jest brać wszystko za dobrą monetę. Ale wątpię, żeby takimi kategoriami myślał człowiek pokroju Hugha. Szczególnie po smutnym doświadczeniu z Christine.
Umilkła, ostrząc pazurki do następnego uderzenia. Rebel milczała. Nie miało sensu dyskutowanie z osobą tak zaślepioną i ograniczoną jak Cyntia Lumleigh, tłumaczenie jej, że Australia jest krajem ludzi wolnych i za szczęśliwych uważają się ci, którzy znajdują tu ucieczkę od represyjnych systemów i społeczeństw, z których się wywodzą. Zresztą nie w tym leży sedno sprawy. Czyż Hugh nie dawał sam do zrozumienia mniej więcej tego, co powiedziała Cyntia o jego hierarchii wartości? Rebel skłamałaby twierdząc, że jej to nie obchodzi. Obchodziło ją. I to bardzo.
Tymczasem Cyntia wznowiła atak.
– Tutaj, w Anglii, zostało wielokrotnie stwierdzone, że małżeństwa sprawdzają się lepiej w obrębie własnej klasy. Jest to sprawa wpajanych od dzieciństwa wartości, określonych standardów zachowania, do których Christine niestety nie dorastała. Cóż, pochodziła z prostej rodziny. A Hugh był świadkiem katastrofalnego małżeństwa swego brata, więc z pewnością nie powtórzy jego błędu bez względu na wszystkie pani wdzięki, panno James.
Zabójcze niebieskie oczy omiotły z wyższością ponętne kształty Rebel.
– Sex appeal to nie wszystko – oświadczyła Cyntia. – Christine zresztą była od pani znacznie seksowniejsza. Nie muszę pani tłumaczyć, na co leci większość mężczyzn. Ale jak raz to zaliczą... Cóż, pociąg płciowy nie trwa wiecznie, chyba sama pani to wie? Jest tylko najniższym wspólnym mianownikiem łączącym mężczyzn z kobietami.
Rebel czuła, jak się zmienia na twarzy. Widziała złośliwą satysfakcję w niebieskich oczach arcywydry, nienawidziła jej za to, ale trudno jej było zaprzeczyć, że czymś takim powodował się Hugh, kiedy ją wczoraj tak namiętnie przekonywał, żeby z nim wyjechała. Pożądał jej wtedy, chciał, żeby została jego kochanką, pewnie do czasu, aż się nią znudzi. Może i o pozostanie w Davenport Hall prosił ją z myślą, że z nim pójdzie do łóżka. W jakimś dogodnym dla niego momencie. Może teraz będzie z kolei próbował z nią pojechać do Paryża na rozmowy z tymi producentami win. Czyżby dlatego tak na to nalegał?
Uśmiech Cyntii ociekał złośliwym pobłażaniem.
– Uważam za swój święty obowiązek uprzedzić panią, że traci pani tylko niepotrzebnie czas w Davenport Hall. W końcu, wziąwszy wszystko pod uwagę, jest pani bardzo pospolitą kobietą, panno James.
– Wprost przeciwnie – wmieszał się twardy głos. – Rebel jest w najwyższej mierze... niepospolitą kobietą, Cyntio.
Wytrącona ze swobodnej, pewnej siebie pozy, Cyntia obróciła gwałtownie głowę ku mężczyźnie, który przerwał jej wywód. Rebel siedziała bez ruchu. Nie chciała, żeby Hugh widział na jej twarzy niemą rozpacz.
– Jeśli chcesz znać prawdę – podjął tonem gryzącej pogardy – to Rebel góruje osobowością nad wszystkimi kobietami, jakie znałem w życiu. Czuję się głęboko zaszczycony i szczęśliwy, że się zgodziła zostać moim gościem.
Cyntia zerwała się z fotela.
– Ależ, Hugh – wyrzuciła z siebie szybko – usiłowałam pani tylko wyjaśnić...
– Słyszałem, co jej usiłowałaś wyjaśnić, Cyntio – przerwał. – I nie życzę sobie, żebyś się więcej wypowiadała w moim imieniu. Twoje wartości nie są moimi wartościami. I zanim zaczniesz roznosić swoje insynuacje gdzie indziej, pozwól że cię poinformuję, iż dziadkiem Rebel po kądzieli jest Malcolm Baird, który byłby piętnastym hrabią Alisdairu, gdyby się nie zrzekł tytułu.
– Ależ... Jak to...? – zająknęła się Cyntia.
– Bardzo prosto. Matka Rebel była córką Malcolma. Drzewo genealogiczne Rebel sięga szkockiej dynastii Stuartów. Tylko że jej to nie interesuje. Mnie zresztą też. Ale w przyszłości uważaj, co rozpowiadasz o Rebel, Cyntio, jeśli nie chcesz mieć we mnie bardzo groźnego i nieustępliwego wroga – Czemu mi pani nie powiedziała? – zwróciła się Cyntia z pretensją do Rebel.
– Bo nie ma to dla niej żadnego znaczenia – syknął Hugh w rosnącym gniewie, – a propos, Cyntio, przestałaś tu już być mile widziana.
– Co ty, Hugh!
Blondynka obróciła do niego zaskoczoną twarz.
– Bądź łaskawa nas zostawić! – zakomenderował.
– Ależ...
– Natychmiast!
W jego głosie brzmiało tyle tłumionej furii, że nawet Cyntii nie starczyło czelności na dalsze protesty. Rzuciła Rebel jedno zatrute spojrzenie, po czym podniosła wyniośle głowę i wymaszerowała z salonu.
Rebel nie obróciła się, żeby ją odprowadzić wzrokiem. Czuła się dziwnie nie zaangażowana w całą scenę. Nie stanowiła ona części jej życia. To sprawa Hugha. Sprawa Cyntii. Rzeczy, które mają dla nich znaczenie, nie mają znaczenia dla niej.
Z radością przyjęła wiadomość, że j ej dziadek zrzekł się tytułu hrabiowskiego. Jest miarą jego miłości do matki jej mamy, że odrzucił tak wiele. Miarą jego żałoby po utracie córki. A więc dziadkowie nie są wcale ludźmi z innego świata. Tak jak ona cenią nade wszystko miłość. Odwiedzi ich, jak tylko będzie mogła, przytuli do piersi, włączy do swojej rodziny.
Dębowe drzwi salonu zatrzasnęły się z hukiem. Cyntia schodzi ze sceny, pomyślała z satysfakcją Rebel. Dobrze przynajmniej, że Hugh ożeni się nie z nią!
– Dlaczego siedziałaś bez słowa, Rebel? – zapytał Hugh, a jego głos pulsował nadal gniewem. – Dlaczego słuchałaś potulnie, jak ta wydra cię robi na szaro? Czemu się nie broniłaś?
Rebel podniosła się wolno i obróciła do niego. Na jego twarzy walczyły ze sobą sprzeczne uczucia. Stał od niej o dwa małe kroki, a Rebel miała wrażenie, jakby go widziała w oddali, przez nieprzebytą przepaść.
– Czemu? – powtórzył. – Ze mną walczyłaś ząb za ząb.
Celeste poskromiłaś ze zręcznością, której by ci pozazdrościł wytrawny psycholog. Nie wierzyłaś przecież w to, co wygaduje Cyntia, więc czemu się nie broniłaś?
– Jaką bronią, Hugh? – zapytała głucho Rebel. – Nie wiedziałam nic o drzewie genealogicznym dziadka. A gdybym nawet wiedziała, też bym się do tego nie odwołała. To nie ma związku z tym, czym jestem. A co do reszty... – Posłała mu cierpki uśmiech. – Ty mnie pięknie obroniłeś. Dziękuję.
Zmarszczył czoło i zmierzył ją ostro spod półprzymkniętych powiek.
– Mogłaś jej powiedzieć, że ci się oświadczyłem.
Rebel patrzyła na niego nie rozumiejącymi oczyma. Dopiero po chwili przypomniała sobie ironiczne słowa rzucone jej przy kolacji. W gardle czuła dławienie, nie mogła przełknąć śliny.
– Przecież to nie było poważne – wykrztusiła szeptem.
Czarne oczy parzyły ją swoją intensywnością.
– Ty jej uwierzyłaś! Uwierzyłaś, że chcę się z tobą tylko przespać!
Ugodziły ją te słowa jak kamienie. Czuła, jak ściska jej się żołądek, z trudem łapała dech, oczy nabiegły jej łzami. Pokręciła głową i chciała przejść koło niego, ale chwycił ją za ramię i odwrócił do siebie.
– Rebel! Spójrz na mnie! Spójrz na mnie, u diabła!
Ujął ją pod brodę i zmusił do uniesienia twarzy.
– Chciałem, żeby to było poważne – powiedział chrapliwym szeptem. – Ale jaki przyzwoity mężczyzna mógł cię wciągać w piekło, na jakie się zapowiadało moje życie z Celeste? Przyglądać się, jak jesteś manipulowana, kaleczona, jak twoja wiara w miłość obraca się w popiół? Nie mogłem na to pozwolić.
Puścił jej brodę, przygarnął niespokojnymi palcami pasemka jej włosów.
– Aż wczoraj... Nie chciałaś wyjechać, nie chciałaś się poddać i wtedy... – Pokręcił gwałtownie głową w bolesnym przypomnieniu. – Tak, chciałem cię zatrzymać, być z tobą jak długo się da... Wywieźć cię jak najdalej od Celeste, od zła, z którym mi się kojarzyła. Ale, Rebel... Oświadczyłbym ci się, gdybym mógł to uczynić z krztyną honoru. I wczoraj wieczorem zdawało mi się, że mi dajesz jeszcze jedną szansę. Szansę rozpoczęcia wszystkiego od nowa, starania się o twoją miłość. Ukazania ci się w odmiennym świetle, jako mężczyzna, którego możesz pokochać. Mężczyzna, z którym byś chciała dzielić życie i mieć dzieci. Oto czego pragnę, Rebel. Pragnę bardziej niż czegokolwiek w świecie.
Rozpaczliwa żarliwość jego głosu rozproszyła resztkę jej wątpliwości.
– I ja tego pragnę – wyszeptała, ledwie mogąc uwierzyć, że on to naprawdę czuje.
– Mogłabyś to powtórzyć, Rebel? Proszę – powiedział zmienionym głosem.
Położyła mu dłonie na piersi, potem, przysuwając się chwiejnie, uniosła je niepewnie ku jego ramionom.
– Kocham cię – powiedziała, uśmiechając się drżącymi wargami.
– Jak możesz mnie kochać? – zapytał niemal z jękiem, porywając ją w objęcia. – Nie, nie odpowiadaj. Zasłużę na twoją miłość, przysięgam. Dowiodę ci tego całym swoim życiem. Bylebyś z niego nigdy nie zniknęła, Rebel.
Przechylił jej głowę do tyłu i poszukał ustami jej warg. Całował ją z pasją, która zdawała się roztapiać w Rebel samą duszę. Odwzajemniała mu się z szaloną radością, a gorąca fala przebiegła jej ciało, gdy poczuła wzbierające w nim pożądanie. Wyzwolona z resztek zahamowań, zarzuciła mu ramiona na szyję i zanurzyła palce w gęstych czarnych włosach.
W miłosnym zapamiętaniu żadne z nich nie słyszało pukania ani nie widziało dziewczynki, która otworzyła drzwi i stanęła, przyglądając im się z żywym zainteresowaniem. Na ręku trzymała ufną kosmatą psią kulkę. W końcu ciekawość wzięła górę i dziewczynka zapytała:
– Stryjku? Czy to znaczy to, o czym żeśmy mówili?
Hugh oderwał niechętnie usta od warg Rebel, wciągnął powietrze i rzucił bratanicy porozumiewawcze spojrzenie.
– Nie tak prędko, Celeste. Rebel jeszcze nie wyznaczyła daty ślubu.
– Ale zgodziła się wyjść za ciebie?
Wypowiedziane to zostało z radosnym niedowierzaniem.
– Tak jakby. Właśnie nad tym pracuję.
– Wiesz, stryjku, jesteś znacznie mądrzejszy, niż myślałam.
W tych słowach brzmiał już niekłamany podziw.
– Ja się bardzo szybko uczę, Celeste. Idź pobaw się tymczasem z psem, dopóki nie doprowadzę sprawy do końca.
Drzwi zamknęły się z entuzjastycznym trzaśnięciem, po czym dobiegło zza nich tryumfalne „Hurra!"
W odpowiedzi na pytające spojrzenie Rebel, Hugh westchnął głęboko.
– Jeżeli zaczniesz sobie wyobrażać, że chcę cię tylko ze względu na Celeste, moja panno, to cię zawlokę siłą do swego pokoju i dokumentnie wybiję ci takie myśli z głowy. Natomiast faktem jest, że Celeste przez cały dzień napomykała o adopcji i mamusi. Pytała mnie, czy nie uważam, że jesteś piękna i że dobrze by było zatrzymać cię na stałe w Davenport Hall. Czemu gorliwie przytakiwałem. Byliśmy całkowicie zgodni co do tego. Aleja o tym pomyślałem pierwszy. A jeśli mi nie wierzysz...
Przystąpił do udowadniania jej swojej racji w nie pozostawiający wątpliwości sposób. Wprawdzie nie zawlókł jej siłą do swego pokoju, faktem jednak jest, że w przerwach między nader fortunnymi i radosnymi seansami miłosnymi Rebel zgodziła się za niego wyjść zaraz po zawodach balonowych, Hugh zaś obiecał ściągnąć całą rodzinę Jamesów na ich ślub, który hrabiowie Stanthorpe'u tradycyjnie biorą w miejscowym kościółku.
Kiedy się w końcu pojawili w holu, promieniejący Brooks poinformował ich, że panienka Celeste wyprowadziła szczeniaka, żeby mu pokazać park. Otworzył przed nimi drzwi i Rebel wyszła z Hughem w popołudniowe słońce.
Życie stało się dla niej nagle pełne obietnic. Uścisnęła mu rękę, kiedy schodzili po schodkach.
– Podejdźmy aleją do bramy.
Hugh uśmiechnął się wyrozumiale, a ciemne oczy błyszczały mu miłością, którą jej ślubował na wieki.
– Wątpię, żeby Celeste poszła w tym kierunku.
– Wiem, ale to nie zajmie dużo czasu. Chcę się przekonać, czy będę miała to samo uczucie.
Hugh posłał jej zdziwione spojrzenie, ruszył jednak za nią.
– Czy miałeś kiedyś wrażenie zagubienia w czasie? – zapytała podnosząc wzrok na wiekowe drzewa. – Uczucie, jakby jednocześnie istniała przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Jakby wszystkie trzy egzystowały jednocześnie wokół nas, były tutaj w jednym i tym samym mgnieniu oka.
– To dość fantazyjny pomysł.
Odpowiedziała uśmiechem.
– Tak wiem.
Jednakże to prawda. Wczoraj, dzisiaj, jutro... Ta aleja prowadzi do wszystkich trzech, splecionych ze sobą jak gałęzie i liście nad głową. Minęło zaledwie parę dni, odkąd szła tędy pierwszy raz, lecz wydarzyło się przez te parę dni tyle, że starczyłoby tego na całą wieczoność.
– Ale rozumiem, co czujesz – powiedział przyciszonym głosem Hugh. – Samego mnie czasami nachodzi przygnębiające poczucie zbyt długiego trwania. Kiedy indziej znajduję pociechę w tym, że jestem cząstką czegoś, co miało swój początek dawno, dawno temu.
Moja mama chodziła tą aleją, myślała Rebel. Oglądała Davenport Hall, chciała zobaczyć więcej, dowiedzieć się więcej. Była tu szczęśliwa, tamta pięcioletnia Valerie Griffith. Ja też tu będę szczęśliwa, mamo – obiecała jej w duchu.
Hugh zatrzymał się i wziął ją czule w ramiona.
– Teraz wszystko będzie inaczej, Rebel. Dzięki tobie nie jestem już stracony dla świata. Byliśmy straceni oboje z Celeste. Twoi dziadkowie także. I pozostalibyśmy straceni, gdyby nie twoje gorące serce. Los się uśmiechnął do nas wszystkich w dniu, w którym przekroczyłaś progi Davenport Hall.
– Podobno nie wierzysz w los – przypomniała.
– To był wybrany czas, wybrane miejsce.... i ty w nie wkroczyłaś. – Uśmiechnął się, ogarnął spojrzeniem wielką, odwieczną rezydencję. – Davenport czekało, żebyś w nie wlała nowe życie.
– Będą tu dzieci. – Rebel wyobraziła sobie radośnie przyszłość. – Będzie dużo śmiechu.
Ramię Hugha przyciągnęło ją zaborczo.
– Nasze własne dzieci i wszystkie zagubione sieroty, jakie zechcesz adoptować. Mamy mnóstwo pustych pokoi, które czekają na lokatorów. Możesz stworzyć tak wielką rodzinę, jak tylko zechcesz.
– Nie miałbyś nic przeciwko temu?
– Chcę wszystkiego, czego ty chcesz – odparł z prostotą, która napawała otuchą.
Rebel poczuła, że kocha go jeszcze bardziej za tę jego wielkoduszność.
Będę miała własną rodzinę, myślała. Zapoczątkuję coś nowego. Połączę w jedno przeszłość z przyszłością.
Było tu budujące uczucie, uczucie przynależności.