0188 Darcy Emma Poskromić dzikość serca

background image

EMMA DARCY

Poskromić

dzikość serca

background image

- 1 -

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Slade Cordell poprawił się nerwowo na piekielnie niewygodnym

skórzanym fotelu z wysokim oparciem. Nie odpowiadał mu tak samo, jak i

wiele innych rzeczy w tej sali. Była to tylko jedna z szeregu pełnych goryczy

myśli, jakie przemknęły mu przez głowę od początku narady. Od jakiegoś czasu

- prawdę mówiąc, od tak dawna, że już nawet nie pamiętał, od kiedy - wszystkie

obowiązki związane z prowadzeniem firmy Cordell Enterprises zdążyły mu

całkowicie obrzydnąć.

Omiótł spojrzeniem mężczyzn siedzących po obu stronach mahoniowego

stołu. Sami bez wyjątku doskonali fachowcy na kierowniczych stanowiskach.

Nagle w umyśle Slade'a po raz pierwszy pojawiła się wątpliwość: czy aby na

pewno jest tu potrzebny? A może tak naprawdę spełnia tylko rolę reprezen-

tacyjnej marionetki? Czy rzeczywiście cała ta spoista konstrukcja rozpadłaby

się, gdyby przestał sprawować nad nią kontrolę? Może to było jedynie jego

złudzenie?

Organizacja firmy Cordell Enterprises przypominała gigantyczną

ośmiornicę, której macki ogarniały niemal pół świata. Rozległe

przedsiębiorstwo specjalizowało się w tak różnych dziedzinach, jak urządzenia

elektroniczne, produkcja farmaceutyków czy hodowla bydła. Biura samego

tylko zarządu zajmowały sześć pięter nowoczesnego wieżowca na Park Avenue

w centrum Nowego Jorku. Do tego dochodziły jeszcze filie w Dallas, Londynie,

Paryżu...

Od ponad dziesięciu lat Slade bacznie trzymał rękę na pulsie, sprawnie

poruszając się w gąszczu międzynarodowego biznesu. Nie dość, że nigdy nie

zostawał w tyle, to jeszcze udawało mu się czasami wyprzedzać o krok

konkurencję. Nigdy nie zaznał goryczy porażki, niepokojące jednak było to, że

od jakiegoś czasu przestał odczuwać również smak zwycięstwa.

R S

background image

- 2 -

Jak długo może ekscytować obracanie się w kręgu wciąż tych samych

spraw, nieustannych podróży, drobiazgowych analiz, wysłuchiwania

sprawozdań, których autorzy oczekiwali na jego opinie? W jego życiu

nieuchronnie pojawiło się zmęczenie i nuda.

Może potrzebował po prostu długiego wypoczynku, aby uwolnić się od

dojmującego uczucia wypalenia i pustki - o ile takie określenia mają sens w

odniesieniu do trzydziestosześcioletniego mężczyzny. Zresztą miał jeszcze zbyt

wiele przed sobą, aby dopuścić taką możliwość. Tak, Slade zwyczajnie

potrzebował czegoś, co przełamałoby codzienną rutynę. Potrzebował przygody,

ryzyka, nowego celu. Ale jakiego?

Z wysiłkiem skoncentrował się i wysłuchał zakończenia raportu o

przyszłości handlu ropą naftową i przewidywanych cenach. Nie miał nic do

dodania, gdyż Hinkman, jeden z najlepszych szefów firmy, odpowiedzialny i

wszechstronny, jak zwykle opracował wszystko bez zarzutu.

Nagle drzwi sali konferencyjnej otworzyły się gwałtownie. To

zelektryzowało Slade'a natychmiast. Obrady zarządu były tajne i nikt nie miał

prawa ich zakłócać pod żadnym pozorem!

Do sali konferencyjnej wpadła kobieta w czerwieni. Przez ramię rzuciła

komuś zza drzwi wyzywającą odpowiedź:

- Jeśli to jest rzeczywiście walne zebranie, to doprawdy nie mogłam lepiej

trafić!

Obróciła się na pięcie i bez wahania skierowała ku końcowi stołu.

Zatrzymała się. Jej oczy zalśniły, gdy spojrzała w dół na Slade'a siedzącego w

swoim skórzanym fotelu, który wskazywał na jego kierowniczą pozycję.

Uniesiona broda nieznajomej zdradzała stanowczość i silną wolę.

- Panie Cordell - zauważył, że jej dłoń zacisnęła się w pięść w geście

determinacji - przyszłam, aby dodać jeszcze jeden punkt do porządku obrad. I

jest to raczej dość pilne!

R S

background image

- 3 -

W jej głosie dał się słyszeć ślad pogardy i to zaciekawiło Slade'a. Równie

intrygujący był australijski akcent. Przyjrzał się jej uważniej. Mocno opalona

skóra, wygimnastykowana sylwetka, swobodne ruchy. Wyglądała jak osoba, dla

której nie ma żadnych przeszkód, która zawsze stawia na swoim. Slade poczuł

autentyczne zainteresowanie. W dodatku była uderzająco atrakcyjna.

W swoim życiu Slade spotkał już tyle pięknych kobiet, że w jego oczach

sama tylko uroda dawno przestała stanowić atut. Musiała iść z nią w parze

osobowość i to coś pociągającego, co tak trudno zdefiniować. Ale nawet te

określenia nie oddawały w pełni tego, co emanowało z nieznajomej. Wyczuwało

się wokół niej aurę pewności siebie i ogromnej impulsywności. Była niczym

żywioł, którego nie sposób okiełznać.

Dwaj członkowie zarządu podnieśli się od stołu z zamiarem wyrzucenia

nieproszonego gościa za drzwi, lecz Slade powstrzymał ich ruchem ręki. W tej

samej chwili pojawił się zdenerwowany sekretarz, Ron Colson, którego

zadaniem było zapewnienie obradującym absolutnego spokoju.

- Proszę o wybaczenie, panie Cordell. Po prostu przeszła obok mnie bez...

Slade samym tylko wzrokiem nakazał wzburzonemu pracownikowi

milczenie. W zwykłych okolicznościach nie tolerowałby tak rażącego

naruszenia przepisów. Co oczywiście nie oznacza, że sekretarza ominie nagana,

na którą zasłużył. Personel musi być trzymany w ryzach, jeśli ma sprawnie

wykonywać swoje obowiązki.

Jednak w tym szczególnym przypadku Slade nie czuł irytacji. Przeciwnie,

nieoczekiwanie zrodziła się w nim jakaś przekorna radość, że wreszcie

wydarzyło się coś tak nieprzewidzianego. Wstał.

Młoda kobieta uniosła brodę jeszcze wyżej, tym razem z zupełnie innego

powodu. Spoglądał na nią z wysokości swoich stu dziewięćdziesięciu trzech

centymetrów, doskonale świadomy faktu, że jego atletyczna sylwetka nie

zmieniła się od czasów studenckich, kiedy to intensywnie uprawiał sport. Ludzie

czuli przed nim respekt nie tylko dlatego, że był szefem gigantycznego

R S

background image

- 4 -

przedsiębiorstwa. Ale ta kobieta nie wyglądała na onieśmieloną nawet w

najmniejszym stopniu. Patrzyła na niego, jakby był pierwszym lepszym

człowiekiem z ulicy.

- Witam panią - celowo cedził słowa z przesadnym teksańskim akcentem.

Po chwili jednak uśmiechnął się, aby złagodzić ewentualną wrogość, jakiej się

mogła w tym dopatrzeć. - Zgadła pani. Jestem Slade Cordell.

Wyraz zaskoczenia na jej twarzy nagrodził tę odrobinę wysiłku. Nie

spodziewała się z jego strony żadnej uprzejmości. Przyszła tu najwyraźniej w

tym celu, żeby stoczyć walkę i nie zamierzała z tego zrezygnować.

Powiódł spojrzeniem dookoła stołu. Wszyscy oczekiwali w napięciu na

jego prawdziwą reakcję, nikt ani przez moment nie wierzył, że jego dobry

humor jest autentyczny. Jeden czy dwóch próbowało się uśmiechać na wypadek,

gdyby akurat tego szef oczekiwał. I w tej sekundzie Slade zrozumiał.

Otaczali go zwykli potakiwacze i może właśnie to powodowało jego

frustracje. Potrzebował kogoś, kto byłby mu w stanie się przeciwstawić, kto

miałby odwagę bronić własnych przekonań. Kogoś takiego, jak ta kobieta, z

której emanowała pewność siebie, nie pozwalająca cofnąć się bez walki.

Nawet Hinkman milczał. Slade nagle jasno zdał sobie sprawę z tego, że

wszyscy oni są tylko dobrymi pracownikami i nikim więcej. Osiągnęli już

szczyt swoich możliwości. Tak, był tu potrzebny, dzięki niemu ta potężna

machina wciąż działała. Zresztą mógł się łatwo przekonać, czy ma rację.

Przerażony sekretarz nie chciał wierzyć własnym uszom, kiedy usłyszał

uprzejme:

- Panie Colson, niech pan będzie łaskaw przynieść krzesło dla tej młodej

damy. Mam nadzieję, że zechce pani usiąść i służyć nam swoją radą?

No, coś takiego chyba powinno wywołać jakąś reakcję. Przecież to

zupełny koniec świata!

Absolutna cisza. Nikt się nie poruszył. Nie padło nawet słowo protestu.

Banda tchórzy.

R S

background image

- 5 -

Chociaż nie do końca. W oczach Rossa Harpera czaiła się kpina i

wyzwanie. Harper był najnowszym członkiem zarządu i jako taki jeszcze myślał

kategoriami osoby z zewnątrz. Slade pomyślał z aprobatą, że o tym człowieku

warto pamiętać.

Po kilku sekundach trwania w absolutnym bezruchu Colson nerwowo

wykonał polecenie, po czym Slade odprawił go ruchem ręki. Za sekretarzem

cicho zamknęły się drzwi. Nieznajoma siedziała przy stole, podczas gdy

uczestnicy konferencji uparcie wpatrywali się w rozłożone przed nimi papiery.

Wiedzieli, że powinni się byli przeciwstawić temu niewiarygodnemu

pomysłowi, żeby ktoś obcy pomagał im w podejmowaniu decyzji najwyższej

wagi. Ale nie zdobyli się na to. Jeden tylko Ross odważył się o tym pomyśleć.

Slade pozbył się swych poprzednich wątpliwości. Był niezastąpiony. Bez

niego Cordell Enterprises stałoby się ośmiornicą pozbawioną głowy, jej macki

owinęłyby się konwulsyjnie jedne wokół drugich i nie byłoby mowy o dalszym

rozwoju. Tak, zdecydowanie należało dokonać przetasowania na kierowniczych

stanowiskach, I miało się to dokonać za sprawą młodej kobiety, która w jego

oczach okazała się lepsza od nich! Wszystko to bawiło Slade'a, ale i oburzało

jednocześnie. Usiadł z powrotem. Znienacka okazało się, że wysłużony fotel jest

znacznie wygodniejszy, niż mu się to od dawna wydawało. Nagle poczuł się

pełen wigoru, co również od długiego czasu mu się nie zdarzyło. Znowu

pracował na pełnych obrotach. Skierował wzrok ku kobiecie w czerwieni. W

wyobraźni z galanterią uniósł wymyślony kapelusz. Dziękuję, nawet pani sobie

nie zdaje sprawy z tego, jak bardzo mi pani pomogła, pomyślał.

Po wyrazie jej oczu domyślił się, że przez cały ten czas rewidowała swoją

opinię o nim. Przenikliwa i inteligentna, ocenił. Było widoczne, że wyczuła

wszystkie niuanse sytuacji. Ponadto skupiała się wyłącznie na nim, traktując

pozostałych z doskonałą obojętnością, na co zresztą zasługiwali. Slade bez

pośpiechu odwzajemnił się w dokonywaniu oceny. Robił to z premedytacją.

R S

background image

- 6 -

Należało sprawdzić jej opanowanie, umocnić swój autorytet i zauważyć

wszelkie szczegóły, które zdradzą o niej jakiekolwiek informacje.

Lniany kostium, nie, to nie jest czysta czerwień. To coś subtelniejszego,

może raczej odcień koralowy, w każdym razie nietypowy. Charakterystyczny.

Jedwabna bluzka. Piękna biżuteria, trochę w stylu wiktoriańskim, z pewnością

niesztuczna. Kobieta z klasą, i to z zamożnej rodziny. Być może nawet bardzo

zamożnej.

Spróbował teraz odgadnąć jej charakter z rysów twarzy.

Czarne, lśniące włosy były ściągnięte do tyłu i starannie upięte.

Skromność uczesania sugerowała całkowity brak kokieterii i próżnej chęci

podobania się. Jednak z drugiej strony fryzura ta idealnie eksponowała szerokie

czoło i wydatne kości policzkowe. Zwracała też uwagę na fascynujący, mocny

zarys szczęk. W tej twarzy nie dawało się dostrzec nawet cienia słabości.

Całości obrazu dopełniał wąski nos i wydatne, zmysłowe usta.

Istny wulkan, ocenił w myślach, po prostu żywioł. Tak, to było to. Tę

kobietę cechowała niezwykła gwałtowność i pasja. To spostrzeżenie wzbudziło

w nim zainteresowanie zupełnie innego rodzaju. Ciekawe, jak bardzo byłaby

namiętna... Nie znajdowali się jednak w sypialni, tylko w sali konferencyjnej i

Slade zmusił się, aby powrócić do rzeczywistości.

Przeczekała jego rozważania bez najmniejszej reakcji. Slade znał tylko

kilka osób zdolnych do wytrzymania takiego egzaminu z całkowicie zimną

krwią. Wymagało to charakteru i żelaznej siły woli. Jego podziw i

zainteresowanie gwałtownie wzrosły, gdy napotkał jej wzrok - w ocienionych

gęstymi rzęsami zielonych oczach duma mieszała się z gniewem. Nie miał

jednak wątpliwości, że wyczytał z nich tylko to, co chciała, żeby wyczytał.

Dawała mu w ten sposób do zrozumienia, że jego milczące badanie powoduje

jedynie wzrost jej pogardy. Patrzyła mu prosto w oczy niewzruszona jak skała.

Wszystko to intrygowało Slade'a coraz bardziej, zwłaszcza że wyglądała

na mniej niż dwadzieścia pięć lat. Tu jednak mógł się mylić, gdyż ten typ urody

R S

background image

- 7 -

nie pozwalał dokładnie określić wieku. Jakiekolwiek były jej życiowe

doświadczenia, zdołała w sobie wykształcić wewnętrzną siłę, jakiej jeszcze nie

spotkał u żadnej kobiety.

- Chyba nie miałem przyjemności pani spotkać - uśmiechnął się z

zamiarem rozbrojenia jej. - Gdyby zechciała się pani przedstawić...

Siedziała sztywna i spięta. Nie odwzajemniła uśmiechu, a w jej oczach

pojawił się nieprzyjemny błysk.

- Jestem Rebecca Wilder. Wnuczka Janet Wilder.

Powiedziała to tak dobitnie, jakby te nazwiska musiały coś dla niego

znaczyć albo jakby wytoczyła największe działo z arsenału armii USA,

wycelowała wprost między jego oczy i nacisnęła spust. Szybko przebiegł myślą

wszystkie znane mu nazwiska. Bezskutecznie.

- Miło mi panią poznać - odparł.

Odpowiedzią była nieprzejednana drwina w jej oczach. Nie uwierzyła mu.

Pomyślała, że przeciwnik nie pozwoli, aby sprawa, z którą przyszła, została

załatwiona pozytywnie. Musiało to jednak być dla niej coś niezmiernie

ważnego, skoro się tu wdarła, żeby się z nim zobaczyć.

- Czym mogę pani służyć? - spytał miękko, gdyż jego intuicja ostrzegała,

że coś tu jest nie tak. A bardzo chciał, żeby wszystko się jakoś ułożyło, gdyż

młoda pani Wilder... Do licha, pani czy panna? Trzeba będzie rzucić okiem na

jej ręce.

- Nie lubię patrzeć na cierpiące zwierzęta, panie Cordell. Nawet jeśli jest

to należące do pana bydło - dorzuciła kąśliwie. - Moja babka robiła wszystko, co

było w jej mocy, aby zapobiec takiej możliwości, ale na dłuższą metę to

niemożliwe. Albo sprzeda pan zwierzęta, których pańska posiadłość nie jest w

stanie wyżywić, albo Czarci Jar stanie się ich cmentarzem.

- Czarci Jar? - wywołało to jakieś skojarzenia, ale jeszcze nie mógł ich

umiejscowić.

Rzuciła mu piorunujące spojrzenie.

background image

- 8 -

- To miejsce nosiło taką nazwę na długo przedtem, zanim pan je kupił -

wybuchnęła. - I to nie bez przyczyny, ale pan pewnie nie zadał sobie trudu, żeby

się tym zainteresować i nazwał je pan Polem Logana. I niech diabli wezmą

pańską zachłanność! - zakończyła gwałtownie.

Fragmenty układanki zaczęły się powoli układać w jakąś całość.

Rzeczywiście, nazwał tak jedną z australijskich posiadłości, ze względu na

pamięć po dziadku. Wydawało mu się to wtedy niezłym pomysłem, chociaż

nawet nie widział omawianego rancza. Było przecież tylko jednym z wielu

nabytków.

Ale co się tam wydarzyło? Co się działo za jego plecami? Co za

karygodne zaniedbania przed nim ukrywano? Zdaje się, że najwyższy czas

przestać się obracać wśród samego zarządu i skontrolować także szeregi

niższych pracowników firmy.

- Czy pani sugeruje, że stada bydła w mojej posiadłości są w

niebezpieczeństwie? - Jego głos był zimny jak lód. Nie pozostał w nim nawet

ślad uprzejmości. Slade na powrót stał się człowiekiem interesu.

- Sądzę, że wyraziłam się jasno - odparła równie chłodno. - Jeśli w ciągu

tygodnia nie zrobi pan niczego w celu naprawienia tej sytuacji, podejmiemy

wszelkie niezbędne środki, żeby uchronić siebie i innych przed katastrofalnymi

skutkami pańskiej ślepoty i nieprzejednania. I proszę nie mieć najmniejszych

wątpliwości, że pańskie bydło zacznie padać. To wszystko, co miałam do

powiedzenia.

Wstała. Patrzyła na swojego wroga z wyniosłą pogardą.

- Przyjechałam z drugiej półkuli, żeby to panu zakomunikować, panie

Cordell. Przez ostatnie pięć dni robiłam wszystko, żeby się z panem skontak-

tować. Użyłam telefonu, faxu, telexu i wszystkiego, co tylko możliwe.

Próbowałam... - Z niechęcią machnęła ręką.

Slade błyskawicznie zauważył brak obrączki.

R S

background image

- 9 -

- Wykorzystałam wszystkie możliwe sposoby. Bezskutecznie. Ale teraz

już pan wie. I, co ważniejsze, ja wiem, że pan wie - powiedziała z nieubłaganą

satysfakcją.

Silnie zarysowana broda znów uniosła się do góry.

- Zrobiłam, co miałam do zrobienia. Nie możemy dojść do porozumienia

ani z pańskimi ludźmi w Czarcim Jarze, ani z głównym biurem tu, w Nowym

Jorku. Prawdę mówiąc, nie liczę też na żadną współpracę z pańskiej strony. Ale

teraz możemy przynajmniej działać z czystym sumieniem. Ma pan tydzień. Ani

dnia więcej. Życzę miłego dnia, panie Cordell - uśmiechnęła się zjadliwie. Te

lekceważące, nic nie znaczące słowa rzucano jej w twarz przez cały tydzień.

Skierowała się do wyjścia.

- Panno Wilder... - Musiał ją zatrzymać. Musiał wszystko wyjaśnić. Nie

mógł pozwolić, żeby wyszła w taki sposób. Prawdę mówiąc, nie chciał, żeby w

ogóle wychodziła.

Przystanęła. Bardzo powoli odwróciła głowę w jego stronę. Slade

zauważył, że jej usta wreszcie przestały się zaciskać w wąską linię i przybrały

naturalny kształt. Z kolei jedna brew uniosła się w pogardliwym wyzwaniu.

- Jestem pani bardzo zobowiązany - precyzyjnie dobierał słów. Znów

porzucił osobisty punkt widzenia i powrócił do interesów. - I byłbym

zobowiązany jeszcze bardziej, gdyby zechciała pani usiąść i wyjaśnić, na czym

polega problem. Może się to wydać pani zaskakujące, co gorsza, jest to

zaskakujące również dla mnie... - tu potoczył wokół stołu wzrokiem nie

wróżącym nic dobrego - ...że nie mam najmniejszego pojęcia o tej sprawie.

Zamierzam to teraz naprawić. Czy zechce pani pozostać z nami nieco dłużej?

Było dla niego oczywiste, że nie chciała. Nie miała żadnego powodu,

żeby chcieć. Jeśli te zarzuty były prawdziwe, to jego prośba musiała brzmieć

kompletnie niedorzecznie. Jednak, choć mógł to załatwić zupełnie inaczej,

pragnął, aby została i pomogła oddzielić prawdę od kłamstwa. Żeby nie dzieliły

ich zarzuty i niedomówienia.

R S

background image

- 10 -

Przez kilka sekund, które wydawały się Slade'owi wiecznością, z

natężeniem wpatrywała się w jego oczy. Zastanawiała się nad uczciwością jego

propozycji. Nagle gorąco pożałował poprzedniego bezceremonialnego

zachowania. Miało ono wtedy swój cel, który udało mu się osiągnąć, obecnie

jednak przemawiało przeciwko niemu. Czuł, że rozważała teraz wszystko, co

zrobił i powiedział. Nie miał pojęcia, co ostatecznie wpłynęło na jej decyzję, ale

usiadła z powrotem.

Rozluźnił się. Wygrał.

Ogarnęło go poczucie triumfu. Obok miłego dreszczu podniecenia

pojawiła się też nadzieja na urzeczywistnienie bardziej dalekosiężnych planów.

Jeszcze nikt nigdy nie był dla niego takim wyzwaniem. Hardość ciskających

błyskawice zielonych oczu poruszyła go do głębi. Tak, ta dziewczyna była

godnym przeciwnikiem i nagle zrodziło się w nim przemożne pragnienie

ujarzmienia jej. Dawno już nie żywił tak mocnych uczuć.

Na razie nie osiągnął zbyt wiele, jedynie swego rodzaju odroczenie

wyroku, ale z pewnością zdobędzie znacznie więcej, zanim zechce, żeby

zniknęła z jego życia. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości.

R S

background image

- 11 -

ROZDZIAŁ DRUGI

Ale ze mnie idiotka, Rebecca zganiła w myślach samą siebie. Powinna

była wyjść bez słowa, aby dać im w pełni odczuć swoją wyższość. Ostatecznie

osiągnęła to, co chciała, spełniła daną w domu obietnicę i przekazała

ostrzeżenie. Nie było żadnego powodu, żeby zostawać tu dłużej.

Jednak w przeszywającym ją na wskroś spojrzeniu ciemnobłękitnych

oczu czaiło się coś nieodpartego. Slade Cordell obserwował ją nieustannie z

absolutnym spokojem, nawet gdy zasypywała go wymówkami, przyjął to bez

najmniejszego drgnienia. Teraz wyraźnie oczekiwał od niej czegoś więcej.

Okazała słabość ulegając jego prośbie, ale przynajmniej nie mógłby jej

zarzucić, że zagrała nieuczciwie. Czysta gra była dla niej zawsze najważniejsza.

- Dziękuję - powiedział w ten sposób, jakby naprawdę tak myślał.

Dwulicowy, oceniła natychmiast ze złością, nakłada maski odpowiednio

do sytuacji. To oczywiste, że zamierza się nią posłużyć do swoich celów i tylko

dlatego chciał, żeby została. Rebecca po prostu miała się stać kolejną osobą, na

której Slade Cordell wypróbuje swą siłę. Rozpoczął tę grę w momencie, gdy

przekroczyła próg. Powód, dla którego przyszła, był mu obojętny. Czy jednak

tak nisko ją ocenił, że sądził, iż nie zdoła go przejrzeć?

Pochylił się do przodu, opierając łokcie na stole.

- Słucham, panno Wilder.

Kolejne zaskoczenie. Skąd znał jej stan cywilny? Nic przecież o niej nie

wiedział, jeszcze przed chwilą nawet nie miał pojęcia o jej istnieniu. Naraz

spojrzała na swoje dłonie. No tak, jako mężatka nosiłaby pewnie obrączkę...

- Czy byłaby pani uprzejma wyjaśnić nam przyczynę, dla której moje

bydło ma zginąć?

R S

background image

- 12 -

Niechętnie podniosła na niego wzrok. Ciemnobłękitne oczy wyrażały

uprzejmość i zainteresowanie. Czyżby miał się okazać aż tak wytrawnym

aktorem? A może naprawdę nic nie wiedział?

- Panie Cordell - jeden z członków zarządu uprzedził jej odpowiedź.

Pochylił się w stronę prezesa firmy w sposób nieco służalczy.

Rebecca spojrzała na mężczyznę w skórzanym fotelu. No tak, przewaga

Cordelia nad tymi ludźmi była uderzająca. Bez wątpienia w osiągnięciu zamie-

rzonego efektu pomagała mu też imponująca sylwetka i siła fizyczna. Ponadto

rysy twarzy zdradzały urodzonego przywódcę. Była to bardzo męska twarz

człowieka apodyktycznego i nie idącego na żaden kompromis. Nad szerokim

czołem połyskiwały gęste, proste włosy, krótko ostrzyżone, bez śladu ulegania

modzie. Były niemal tak ciemne, jak jej własne. Orli nos, mocny zarys

podbródka i zdradzające stanowczość usta dopełniały całości obrazu. Ale

właściwa siła tkwiła w tych prawie szafirowych oczach, których zimne

spojrzenie spoczywało teraz na tamtym mężczyźnie.

- Czyżby miał pan coś do powiedzenia, panie Petrie? - Wargi Slade'a

wykrzywił nieco szyderczy grymas.

Mówił pozornie miękko, lecz pobrzmiewała w tym niebezpieczna nuta i

ostrzeżenie. Niech każdy zastanowi się najpierw głęboko, zanim odważy się mu

przerwać.

Nikt się nie odezwał.

Ciemnobłękitne oczy ponownie skierowały się na Rebeccę.

- Pan Petrie jest odpowiedzialny za informowanie o naszych

posiadłościach w Australii. W zwykłych okolicznościach to z nim powinna pani

omawiać tę sprawę.

Napięcie w sali wzrosło niemal namacalnie. Rebecca nagle zdała sobie

sprawę z tego, że Slade Cordell był młodszy, niż przypuszczała. Niewykluczone

nawet, że był najmłodszy z całego zarządu, bez wątpienia jednak trzymał

wszystkich żelazną ręką.

R S

background image

- 13 -

- Gdyby pan poprosił pannę Wilder, aby zechciała poczekać na zewnątrz,

mógłbym wyjaśnić całą sprawę po zakończeniu obrad - Petrie silił się na

stanowczość.

- Jestem na tyle inteligentny, że mogę ją sobie sam wyjaśnić. Założę się,

iż pan wiedział o pobycie tej pani w Nowym Jorku.

- Tak, ale...

- I o jej bezskutecznych próbach dotarcia do mnie?

- Tak, ale... Byłem zajęty przygotowywaniem sprawozdania na obecną

konferencję - Petrie tłumaczył się nieporadnie.

- A czy nie przyszło panu na myśl, że panna Wilder mogłaby coś do

pańskiego raportu dodać? - odparował Slade. Niebezpieczna nuta w jego głosie

pobrzmiewała coraz jawniej. - Sugeruję, żeby raczył pan zajrzeć do swojego

sprawozdania i wziąć twórczy udział w naszej dyskusji.

Twarz Petriego ściągnęła się.

- Bardzo chętnie. Uznałem żądanie widzenia się z panem za nadużycie.

Wydawało mi się, że najlepiej będzie zignorować tę sprawę. Nasza filia w

Brisbane i tak ma zakupić posiadłość...

- Nigdy jej nie dostaniecie! - krzyknęła Rebecca, doprowadzona do furii

świadomością, że właśnie pada ofiarą taktycznej rozgrywki. Od dwóch lat, czyli

od śmierci jej ojca, Cordell Enterprises uparcie próbowało je zmusić do

sprzedaży ziemi. Ani razu nie chcieli wysłuchać ich racji. Naciskali bez końca.

- Mówiłyśmy waszym ludziom setki razy... Petrie uśmiechnął się

szyderczo.

- Proszę łaskawie nie zapominać, że mamy przewagę. Tylko marnuje pani

swój cenny czas.

- O czym pan mówi, panie Petrie? - wtrącił Slade.

- Raport w sprawie posiadłości o nazwie Wildjanna wykazuje, że jest cała

oddana pod zastaw hipoteczny - pośpieszył z wyjaśnieniem Petrie. - Właściciel

nie będzie w stanie...

R S

background image

- 14 -

- Ani moja babka, ani ja nie zamierzamy sprzedać Wildjanny! Nigdy! - W

jej oczach, gdy to mówiła, dało się dostrzec gniew. Petrie żachnął się na to

oświadczenie.

- To jedynie kwestia czasu. Przecież to zupełny absurd, żeby stara kobieta

i młoda dziewczyna zdołały utrzymać taką posiadłość! Splajtujecie. Każdy by

splajtował. Każdy też ma swoją cenę!

Rebecca nawet nie zauważyła, kiedy zerwała się na równe nogi. Oparła

dłonie na stole i pochyliła się do przodu.

- Stara kobieta! - parsknęła jak rozwścieczona kotka. - Ta stara kobieta

dawała sobie radę z lepszymi niż pan. Razem z dziadkiem byli pionierami na tej

ziemi. Tu zmarł jej mąż i dzieci. Możecie mówić i robić, co wam się podoba, ale

nic jej stąd nie ruszy. Ani mnie. To nasz dom, panie Petrie. A jeśli spróbuje pan

postawić stopę na naszej ziemi, to ta stara kobieta i młoda dziewczyna pokażą

panu, na co je stać!

Potoczyła urągającym spojrzeniem wokół stołu.

- Siedzicie w tej komfortowej wieży z kości słoniowej, wysoko ponad

realnym światem, i tylko wykonujecie skomplikowane posunięcia, zupełnie jak

figury na szachownicy. Interesuje was jedynie władza, jaką dają wam pieniądze.

A przecież pieniądze to tylko świstki papieru albo cyfry na ekranie komputera.

To ziemia jest podstawą egzystencji wszystkiego, co żyje, a my ją posiadamy i

uprawiamy. Jesteśmy niezastąpieni i niezbędni niczym biblijna sól ziemi.

Petrie zaklaskał błazeńsko.

- Ładnie powiedziane, panno Wilder, ale piękne słówka nic nie pomogą,

gdy bank przejmie prawo do pani własności. Wtedy pani zrozumie, ile znaczą te

„świstki papieru".

Rebecca potrząsnęła dumnie głową.

- Nie ma takiego banku w Australii, który mógłby przejąć Wildjannę.

Przykro mi niezmiernie, ale jesteśmy całkowicie i nieodwołalnie poza waszym

zasięgiem.

R S

background image

- 15 -

- Och, mamy dostateczne środki, żeby...

- Dosyć, panie Petrie! - głos Slade'a był zimny jak stal i nie dopuszczał

możliwości najmniejszego oporu. - Wysłuchamy tego, co panna Wilder ma nam

do powiedzenia. Odnoszę wrażenie, że ktoś powinien był jej wysłuchać już

dawno temu. Nie zamierzam tolerować jakichkolwiek uwag i dlatego, panie

Petrie, proszę nie zabierać głosu do momentu, gdy go panu nie udzielę.

Twarz pracownika oblała się rumieńcem gniewu, ale powściągnął

wybuch. Slade jednak już nie zwracał na niego uwagi.

- Prosimy, panno Wilder - znów przybrał uprzejmy i zachęcający ton. -

Czy zechciałaby pani wyjaśnić, dlaczego żaden bank nie może tego zrobić?

Zupełnie nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Czy jego zachowanie było

częścią zaplanowanej gry, czy też mówił zupełnie szczerze? Czyżby opowiadał

się po jej stronie? Nagle zapragnęła, żeby został jej sprzymierzeńcem. Właśnie

on, ten silny mężczyzna z ogromnym autorytetem, zdolny pokonać każdego. Ta

myśl wywołała w niej dziwny dreszcz. Z całej siły postarała się skoncentrować

na temacie.

Teraz wreszcie zagrają w otwarte karty. Nie pozwoli mu się wykręcić od

jego powinności w Czarcim

Jarze. Spojrzała mu w oczy z nieugiętym postanowieniem.

- W moim kraju potrzeba pracy trzech pokoleń, aby zabezpieczyć ziemię

przed wszelkimi możliwymi klęskami. Jeśli chodzi o Wildjannę, to właśnie ja

należę do tej trzeciej generacji. To prawda, że jesteśmy zadłużone, ale to nic

wyjątkowego, gdyż nastały złe czasy dla wszystkich posiadaczy ziemskich. I

jeśli my nie przetrwamy, to nie przetrwa także żaden inny majątek w głębi stanu

Queensland. Rząd nie może sobie na to pozwolić i dlatego nikt nam nic nie

zrobi.

Skinął głową. Podczas gdy rozważał jej słowa, Rebecca postanowiła

rozwiać ostatnią wątpliwość, jaką mógł posiadać.

R S

background image

- 16 -

- Nigdy nie pozbędę się tej ziemi. Jeśli umrę bezpotomnie, dostaną ją

mieszkający tam aborygeni, a oni z pewnością jej nie sprzedadzą. Zbyt dobrze

znają gorzki smak wydziedziczenia. A gdyby moją babkę i mnie spotkał... hm,

nieszczęśliwy wypadek, to i tak pańska firma nie dostanie tej ziemi.

Slade z rozbawieniem przymrużył oczy i uśmiech zmiękczył ostre rysy

jego twarzy. Rebecca pomyślała z niepokojem, że ma przed sobą bardzo

atrakcyjnego mężczyznę, a uleganie urokowi Slade'a Cordelia było ostatnią

rzeczą, jakiej pragnęła.

- Bardzo bym nie chciał, żeby spotkał panią „nieszczęśliwy wypadek".

Proszę wybaczyć moją ciekawość. A jeśli wyjdzie pani za mąż?

Nie wyjdę, chyba że Paul zmieni zdanie. Od czasu jak zerwał ich

zaręczyny trzy lata temu, uparcie twierdzi, że powinna poślubić mężczyznę,

który zapewni jej to, czego ona potrzebuje. On, Paul, nie jest już w stanie tego

zrobić.

- Panno Wilder? - Slade spytał miękko.

- Damy początek czwartemu pokoleniu - padła jednoznaczna odpowiedź.

Nie zostawiła mu żadnej furtki. Sytuacja była jasna.

- Dziękuję. Rozumiem, że jest to decyzja ostateczna. - Błysk satysfakcji w

jego oczach dawał do zrozumienia, że usłyszał dokładnie to, co chciał usłyszeć.

Nie rozumiała jednak powodów, dla których właśnie tego oczekiwał. Musi

prowadzić jakąś diabelnie skomplikowaną grę, pomyślała z niechęcią i za-

niechała dociekań.

- Zamknęliśmy kwestię własności ziemi - kontynuował gładko. -

Chciałbym teraz powrócić do właściwego tematu, to znaczy zagrożenia bydła.

Proszę usiąść i czuć się jak u siebie.

Opadła na krzesło, ale nie czuła się jak u siebie. Rozprawianie o bydle w

sali o ścianach wyłożonych boazerią, wśród facetów w kosztownych

garniturach, wydawało się czymś nie na miejscu. Co dla nich znaczą zwierzęta?

Co ich obchodzi kurz wznoszony przez setki racic, ryk pędzącego do wodopoju

R S

background image

- 17 -

stada, żałosne muczenie pozostających w tyle cieląt... Dla nich liczą się tylko

ceny mięsa.

- Chodzi o wodę - oznajmiła ponuro. - Od czterech lat panuje susza.

Robimy wszystko, aby utrzymać spokój, jednak przy tak dużej ilości bydła na

pańskiej farmie oraz... - tu rzuciła krótkie spojrzenie na Petriego - rozmyślnych

naciskach ze strony pańskich pracowników, sytuacja staje się krytyczna. Jeśli

nadal będziemy poić pańskie stada, zabraknie wody dla zwierząt Dalvareza.

- Czy to znaczy, że na Polu Logana nie ma wodopoju? - spytał Slade.

Wydawało się, że jest naprawdę wstrząśnięty.

- Właśnie. Dlatego nazywamy je Czarcim Jarem. W czasie suszy strumień

wysycha, nie dopływając zarówno do posiadłości pańskiej, jak i do majątku

Dalvareza. Jedynie Wildjanna ma tyle wody, żeby przetrwać najgorszą nawet

suszę.

Zmarszczki na czole Slade'a pogłębiły się, jego wzrok wyrażał niepokój.

- Czy Pole... Czy Czarci Jar kupuje wodę od Wildjanny?

Rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.

- My nie sprzedajemy wody, panie Cordelii W moim kraju obowiązują

inne prawa. Jednak pańscy ludzie nie przestrzegają pewnych norm. Jeśli nie

zmniejszy pan ilości bydła, to nie starczy wody dla innych.

- I pani przebyła sześć tysięcy mil, żeby mi o tym powiedzieć? - spytał

miękko. Cała jego uwaga skupiła się w tej chwili na niej. Rebecca poczuła, że

jej serce niepokojąco drgnęło. Wyglądał tak, jakby mu zależało... Nieważne.

Trzeba zignorować jego uczucia i zająć się rzeczywistością.

- Zdecydowałyśmy, że należy pana zawiadomić, gdyż sprawy przybierają

coraz gorszy obrót. Emilio, który jest argentyńskim emigrantem, mimo

trzydziestu lat spędzonych w Australii nie stracił południowej zapalczywości. W

obecnej sytuacji zaczyna przypominać granat z wyrwaną zawleczką.

- Gdzie jest jego ranczo?

R S

background image

- 18 -

- Na zachód od Wildjanny. Pańskie znajduje się na południe od nas i ma

wspólną granicę z ziemią Dalvareza. Zwady już się zaczęły. Jeśli pan nie znaj-

dzie żadnego satysfakcjonującego wyjścia, to Emilio rozwiąże problem za

pomocą broni. Tak jak już powiedziałam, robimy wszystko, by do tego nie do-

szło, ale pańskim ludziom chyba nie bardzo na tym zależy! - zakończyła z

goryczą.

Szukając ostatniej deski ratunku, wydała ogromne ilości pieniędzy, aby

wreszcie znaleźć w całym Cordell Enterprises kogoś sensownego. W dodatku

babcia Janet musi teraz sama doglądać wszystkiego. Jest twarda i nieugięta, to

fakt, ale zarazem to naprawdę stara kobieta. Gdyby ojciec żył... Rebecca

potrząsnęła głową. Daremne pragnienie.

- Przykro mi, że przeze mnie spotkało panią tyle kłopotów.

Spojrzała zaskoczona. Zupełnie, jakby czytał w jej myślach. Poczuła się

dziwnie bezbronna i zirytowało ją to.

- To bez znaczenia. Wóz albo przewóz, panie Cordelii Ma pan tydzień na

opanowanie sytuacji.

- Zapewniam panią, że zajmę się tym osobiście.

Zabrzmiało to szczerze, ale Rebecca przez cały miniony tydzień słyszała

podobne, czcze oświadczenia. Uwierzy dopiero wtedy, gdy zwierzęta zostaną

sprzedane, nie wcześniej.

- Mam nadzieję - powiedziała ze znużeniem. To był długi, ciężki tydzień.

Podniosła się. Stała wysoka, pełna godności, obojętna dla wartości

wyznawanych przez firmy takie jak ta. - Mam naprawdę dość tego miejsca.

Wracam do domu.

Wstał, zanim zdążyła się odwrócić. Uśmiechał się i jej serce znów

dziwnie zatrzepotało.

- Myślę, że udam się razem z panią. - Głos Slade'a był teraz głęboki i

zaskakująco przyjemny, jednak znaczenie słów pozostawało trochę niejasne.

R S

background image

- 19 -

Pewnie zamierzał odprowadzić ją do windy. Wzrok mężczyzny sugerował

podziw, a przynajmniej uznanie dla sposobu, w jaki załatwiła sprawę.

Jasne, że powinien to docenić, pomyślała cynicznie. Wszystko to nie

kosztowało go ani centa, podczas gdy ją...

- Jestem pani dłużnikiem - ciągnął. Znowu zaniepokoił Rebeccę

trafnością, z jaką odgadywał jej myśli.

- Owszem - odparła zgryźliwie. - Mam nadzieję, że pan o tym nie

zapomni. A teraz, jeśli pan pozwoli...

- Oczywiście! Nadużywam pani uprzejmości.

Skierował się w jej stronę, z wyraźnym zamiarem odprowadzenia jej. W

trzyczęściowym garniturze wyglądał naprawdę imponująco. Fantazyjny,

czerwono-granatowy jedwabny krawat stanowił wyszukany dodatek do

klasycznej białej koszuli. Jasne, ten to sobie może pozwolić na szyk, pomyślała

z niechęcią.

Była zmęczona, wręcz wyczerpana. Zdawała sobie sprawę z tego, że

czepia się drobiazgów. - A w ogóle jak mogła choć przez moment uznać Slade'a

Cordelia za atrakcyjnego mężczyznę? Był tak różny od Paula...

- Zanim wróci pani do domu...

- Mam już zarezerwowany bilet powrotny - odparła szybko, jeszcze

poruszona porównaniem, które właśnie uczyniła. - Odlatuję z Kennedy Airport

po południu. Naprawdę nie mam czasu.

- O której godzinie? - wszedł jej w słowo. Jego brwi zbiegły się, jakby z

niezadowoleniem.

- Kwadrans po czwartej. Rzucił okiem na zegarek.

- Proszę chwilę zaczekać, wezwę samochód. Chociaż tyle mogę dla pani

zrobić.

Dlaczego nie? Przynajmniej zaoszczędzi na taksówkach.

- Świetnie. Dziękuję panu.

R S

background image

- 20 -

Uśmiechnął się z wyrazem satysfakcji w szafirowych oczach i wziął ją

pod rękę. Rebecca czułaby się jednak o wiele lepiej, gdyby zrobił to ktokolwiek

inny. Apodyktyczny charakter Slade'a spowodował, że nawet dotyk jego dłoni

na swoim ramieniu odbierała jako celową próbę naruszenia prywatności

drugiego człowieka. Było to tak nieprzyjemne uczucie, że gdy ją wreszcie

puścił, miała wręcz ochotę wytrzeć rękę. Z trudem powstrzymała się od tego

niedorzecznego gestu. Na szczęście nie trzeba będzie już nigdy więcej znosić

obecności tego człowieka.

Musiała jednak przyznać, że traktował ją z kurtuazją. Miała też nadzieję,

że ponadto okaże się słowny. Gdyby naprawdę osobiście zajął się tą sprawą,

wszystkie problemy zniknęłyby w mgnieniu oka. Rebecca nie miała co do tego

żadnych wątpliwości. Przecież ten człowiek nie zniesie podważania jego

autorytetu w jakikolwiek sposób.

A gdyby miała przy sobie takiego właśnie mężczyznę, którego nikt i nic

nie zdoła pokonać? To pragnienie żywiła już od dawna. Mógłby je zaspokoić

Paul, gdyby nie ten wypadek... Brakowało mu jednak tej fascynującej siły, która

emanowała z potężnego Amerykanina. Slade Cordell nie cofnąłby się przed

trudnościami, jakie niosło twarde życie na ranczo. Dałby sobie radę ze

wszystkim.

Co za głupi pomysł! Potrząsnęła głową. To człowiek z miasta, ich światy

nie mają ze sobą nic wspólnego. Jej świat, jej dom, jej życie jest daleko, daleko

stąd.

R S

background image

- 21 -

ROZDZIAŁ TRZECI

Spojrzała na zegarek. Dopiero parę minut po jedenastej. Dziwne. Czyżby

zaledwie przed godziną podjęła desperacką próbę dotarcia do Slade'a Cordelia

niezależnie od wszystkiego? W każdym razie miała jeszcze dużo czasu.

Została sama w wielkiej błękitno-szarej sali, którą urządzono w bardzo

nowoczesnym stylu. Skórzane sofy, małe stoliki o marmurowych blatach i

połyskujących chromem podporach, szklane półki na metalowych

konstrukcjach, wypełnione książkami i współczesnymi rzeźbami, które nie

wiadomo co miały przedstawiać. Ciekawe, czy Slade sam dokonał tego wyboru,

czy pozostawił go suto opłaconemu dekoratorowi wnętrz?

Nie miała jednak wątpliwości co do tego, kto wybrał miejsce dla

masywnego biurka z czarnego marmuru, silnie kontrastującego z całym

wnętrzem. Przeciwległa ściana była całkowicie oszklona. Imponująca panorama

miasta, oglądana z trzydziestego czwartego piętra, musiała dawać szefowi

Cordell Enterprises satysfakcjonujące poczucie nieograniczonej siły.

Spojrzała na las betonowo-szklanych drapaczy chmur i aż zadrżała. Jak

ludzie mogą spędzać całe życie w tak bezdusznym otoczeniu? O ile jeszcze

można to nazwać życiem. Budynki Manhattanu wyglądały jak pomniki

niepojętego boga, którego ona nie zamierzała czcić. Jej życie to ziemia o cze-

rwonobrunatnym odcieniu, szarozielone drzewa i oślepiający błękit nieba nad

głową. To świat, gdzie dotyk słonecznych promieni zdaje się raz torturą, a raz

pieszczotą, gdzie płynie życiodajna i czysta woda, a ludzie i zwierzęta poddają

się rytmom przyrody...

Ktoś otworzył drzwi i to ją wyrwało z zadumy. Odwróciła się.

- Czy narada już się skończyła? - spytała, zaskoczona widokiem Slade'a.

- Przełożyłem ją na kiedy indziej - coś jakby triumf zamigotało w jego

oczach. - Czy podoba się pani widok?

R S

background image

- 22 -

- Nie. Ja należę do zupełnie innego świata - uczyniła gest, jakby odsuwała

od siebie to, co zobaczyła.

- Ale chciałabym podziękować za wysłuchanie mnie.

- Przynajmniej tyle mogłem zrobić.

Nagle pojawiła się między nimi jakby wątła nić porozumienia, nikłe

przeczucie czegoś wspólnego. Rebecca zdusiła tę myśl w zarodku jako zupełnie

nierealną.

- Wszystko już załatwiłem, proszę tylko podać nazwę hotelu, a ktoś

przywiezie pani bagaże na lotnisko, podczas gdy my spokojnie zjemy lunch

- podniósł słuchawkę. - Co to za hotel?

Stłumiła gniew i podała nazwę. Jak na jej gust był jednak trochę zbyt

pewny siebie. Z góry założył, że Rebecca przyjmie zaproszenie, którego nawet

nie raczył wygłosić!

Z drugiej wszakże strony, jeśli chciał się jeszcze czegoś od niej

dowiedzieć na temat rancza, byłoby doprawdy głupotą z jej strony, gdyby nie

dała mu tej możliwości. Ponadto zaoszczędzi jej dodatkowego kłopotu i zapłaci

za lunch. Należy się jej choć tak drobna rekompensata za ostatni tydzień.

Przyglądała mu się uważnie, gdy rozmawiał przez telefon. Nie, wcale nie był

bardziej męski od Paula. Sama sylwetka nie świadczyła o niczym, a jeżeli

chodzi o twarz...

Wyraz jego twarzy był w tej chwili taki, że od razu zapomniała o swoich

rozważaniach. Zauważyła, iż mężczyzna z ociąganiem oderwał wzrok od jej

kształtnych piersi. Poczuła dziwny dreszcz. Spojrzenie Slade'a powoli

przesunęło się ku jej biodrom i długim nogom. To oczywiste, że właśnie oceniał

jej atrakcyjność jako kobiety. Sądząc po wyrazie satysfakcji w

ciemnobłękitnych oczach, dostała dziesięć punktów na dziesięć możliwych!

Ciekawe, jak on by wyglądał... To znaczy, jak by było, gdyby... Rebecca

poczuła nieznośną falę gorąca. Jej własna wyobraźnia zastawiała na nią pułapkę.

Przecież niemożliwe, żeby miała na to ochotę! Od czasu, gdy Paul zerwał

R S

background image

- 23 -

zaręczyny, nawet nie spojrzała na nikogo innego. No tak, ale Slade Cordell nie

przypominał żadnego ze znanych jej mężczyzn. Na pewno jednak chodziłoby

mu tylko o fizyczną przyjemność, nic ponadto. Chociaż, gdyby nie Paul, może

dałaby się skusić... Dość! Przecież to zupełne szaleństwo. Takie myśli prowadzą

donikąd, zwłaszcza że za kilka godzin opuści to miejsce na zawsze.

Przynajmniej nie pozostaje osamotniona w swoich uczuciach. A

świadomość, że ktoś taki jak Cordell uważa ją za pociągającą kobietę, naprawdę

podnosi na duchu. To nie to samo, co umizgi Dalvareza. Nie dość, że Emilio

właściwie mógłby być jej ojcem, to jeszcze ma wystarczająco dużo tupetu, by

sądzić, że jest dla niej odpowiednim partnerem! Nie żywiła jednak

najmniejszych wątpliwości co do tego, że bardziej mu zależało na jej

posiadłości, niż na jej łóżku, podczas gdy Slade...

Odłożył słuchawkę i podszedł do niej. Zesztywniała. A jeśli znowu czytał

w jej myślach, tak jak poprzednio? Poczuła się dodatkowo skrępowana tym, że

nie okazała się całkowicie lojalna wobec Paula. Naprawdę wciąż go kochała.

- Pozwoli pani, że zasłonię okna? - spytał Slade z uśmiechem uprzejmego

gospodarza. Spojrzała na niego nic nie rozumiejąc. - Przecież nie lubi pani tego

widoku.

- To nie ma znaczenia. Zaraz wychodzę - przypomniała mu. I sobie

również. Ten mężczyzna należał do obcego świata, z którym nie chciała mieć

nic wspólnego. Najlepiej będzie, jak zapomni o tym chwilowym zauroczeniu.

- Chciałbym, żeby dobrze się tu pani czuła. Niebawem dostaniemy lunch -

dodał. - Zaoszczędzi nam to trochę czasu. Dzięki temu będziemy się mogli

lepiej poznać, zanim udamy się na lotnisko.

- Udamy się? - spytała zaskoczona. Poczuła, że perspektywa „poznawania

się lepiej" spowodowała u niej dziwny ucisk w dołku. - Jedzie pan ze mną na

lotnisko?

- Jadę z panią do Australii. Zajmę się całą tą sprawą na miejscu. Ponadto

pani babka przypomina mi kogoś, kogo kiedyś znałem. Chciałbym ją poznać i

R S

background image

- 24 -

osobiście przeprosić za moich ludzi - powiedział rzeczowo, nie przerywając

zasłaniania okien.

Nieczęsto się zdarzało, żeby Rebecca straciła mowę. Wpatrywała się w

niego bez słowa, niezdolna do uwierzenia w to, co usłyszała.

Odwrócił się do niej z ironicznym uśmieszkiem.

- Widzi pani, panno Wilder - znów cedził słowa na swój teksański sposób.

- W tym kraju też się zdarzają tacy ludzie jak w pani ojczyźnie. I my też nie

lubimy cierpienia zwierząt.

Najbardziej szokujące było to, że mówił zupełnie szczerze. Usta Slade'a

uśmiechały się lekko, ale jego oczy pozostawały poważne.

- To bardzo miło z pańskiej strony, panie Cordell - wydusiła wreszcie z

siebie, kompletnie oszołomiona. Zostawiał wszystko, żeby osobiście rozwiązać

problem gdzieś na peryferiach swojego imperium. Niepojęte.

- A nie lepiej: Slade? - spytał i naraz uśmiechnął się ciepło i przyjaźnie.

Ten pełen autentycznej sympatii uśmiech zdawał się zacierać wszelkie różnice

między nimi. Z wyjątkiem jednej. Tej, że ona była kobietą, a on mężczyzną. Tę

różnicę akcentował jeszcze bardziej. - Czy wolisz imię Rebecca, czy jakieś

zdrobnienie?

- Rebecca - odparła nieco zakłopotana. O co mu chodzi? Przecież chyba

nie jedzie na koniec świata dla nieznajomej dziewczyny? Nic z tego

wszystkiego nie rozumiała. - Będzie nam miło pana gościć - powiedziała w

końcu z rezygnacją.

- Na to liczę. - Błysk satysfakcji w jego oczach pozwalał jednak sądzić, że

liczy na coś znacznie więcej. - Proszę, usiądź i opowiedz mi więcej o Czarcim

Jarze.

Skorzystała z zaproszenia, nie mogła się jednak pozbyć uczucia napięcia,

jakie budziła w niej apodyktyczna osobowość potężnego Teksańczyka. Rebecca

nie przywykła do ludzi, którzy robią to, co chcą, i to nie licząc się z kosztami.

R S

background image

- 25 -

- Czy miał pan coś wspólnego z hodowlą bydła? - postarała się, by

pytanie zabrzmiało spokojnie i rzeczowo.

Spojrzał na nią z przekorą w oczach.

- Czy jestem za stary, żeby mi mówić po imieniu, czy też dajesz mi do

zrozumienia, że wciąż uważasz mnie za wroga?

- Och, nie - zaprzeczyła szybko, po czym zdobyła się na coś w rodzaju

uśmiechu. - Rzeczywiście chwilowo funkcjonuję na zwolnionych obrotach i

trudno mi się tak szybko przestawić. Naprawdę nie zależy mi na wykopywaniu

topora wojennego.

- Cieszę się bardzo - odetchnął. - Przepraszam cię, że musiałaś mieć do

czynienia z kimś takim jak Petrie. Może sprawi ci pewną satysfakcję

wiadomość, że to był ostatni gwóźdź do jego trumny. Wyrzucam go.

I nie tylko jego. - Twarz Slade'a przybrała stanowczy wyraz. - Zamierzam

odmłodzić Cordell Enterprises, przeorganizować. Namnożyło się tu

twardogłowych w rodzaju Dana Petrie...

Co ją to obchodzi? Spojrzała na zasłony, za którymi czaił się obcy świat.

Nie powinna mu pozwolić na zasłanianie okien. Stworzyło to nieco zbyt

intymną atmosferę.

Uśmiechnął się znowu i zmienił temat.

- Jestem taki jak ty. - Jego błękitne oczy wyrażały serdeczność i

zrozumienie. - Mamy wątpliwy honor być ostatnimi potomkami naszych rodzin.

Z tą różnicą, że ja nie mam już nikogo.

Wcale nie jest taki sam, pomyślała ze złością. A w ogóle jakie ma prawo

poruszać tak drażliwy temat i ponownie rozbudzać nadzieje, których nigdy nie

da się spełnić?

- Nie jesteś żonaty? - spytała. Taki mężczyzna bez wątpienia musi być

otoczony rojem kobiet.

- Nie. I z nikim nie jestem związany - uśmiechnął się jakby z

zadowoleniem.

R S

background image

- 26 -

- Dlaczego? - Rebecca nie rozumiała powodu, dla którego ten

trzydziestokilkuletni mężczyzna miałby pozostawać samotny. Na pewno nie z

braku chętnych.

Wzruszył ramionami.

- Może nie znalazłem kobiety, na której by mi zależało.

- Musisz być bardzo wymagający - oświadczyła z zaczepką w głosie.

Przytaknął, patrząc na nią w sposób, który sugerował, że mogłaby podjąć

wyzwanie i spróbować zostać tą jedyną. Wyraźnie jej schlebiał.

O nie, żadnego flirtu. Wygląda na to, że Slade Cordell wciąga w ten

rodzaj gry każdą dostatecznie atrakcyjną kobietę. Było to tym bardziej

bezduszne i cyniczne z jego strony, że przecież należeli do różnych światów i

nie mogliby zostać ze sobą. A więc przelotny romans? Obejdzie się.

- A nie chciałbyś mieć dzieci? - spytała, ciekawa jego poglądów na ten

temat.

- Nie zamierzam zakładać dynastii. - Rysy jego twarzy przybrały wyraz

nieco złośliwy i nieco znużony. - Na świecie jest wystarczająco dużo dzieci,

które trzeba nakarmić i otoczyć opieką. Nie muszę się do tego dodatkowo

przyczyniać.

Nie odpowiedziała. Może rzeczywiście zależało mu na innych dzieciach,

ale na pewno nie na własnych.

- Posmutniałaś - zauważył miękko.

- Nie jesteśmy tacy sami - odparła dobitnie. Niech to do niego wreszcie

dotrze.

Dla niej dzieci były najważniejsze. Paul wiedział o tym. Paul... Przeszył ją

dojmujący ból. Z nim mogła dzielić marzenia i snuć plany, których ktoś taki jak

Slade Cordell nigdy by nie potrafił zrozumieć ani docenić.

Zjedli lunch, po czym zeszli na dół. Rebecca z ulgą zajęła miejsce w

okazałej limuzynie. Rozmiary samochodu pozwalały zachować pewien dystans

między nią a tym niepokojącym mężczyzną, który z każdą chwilą wydawał się

R S

background image

- 27 -

jej coraz bardziej atrakcyjny. Nie tylko fizycznie. Potrafił być uprzejmy i

szarmancki, a chwilami prezentował zniewalający urok, który nie pozostawiał

jej obojętną.

Na szczęście przynajmniej w czasie lotu uwolni się od tego

niebezpiecznego towarzystwa; przecież taki biznesmen nie zniży się do tego,

żeby podróżować razem z nią drugą klasą. Nie doceniła go jednak. Na lotnisku

okazało się, że Cordell Enterprises sfinansowało jej przelot pierwszą klasą.

Nawet nie miała się jak bronić, gdy Slade przekonywał, że są jej to winni. Są jej

winni znacznie więcej. Zwrócą też koszty podróży z Brisbane do Nowego Jorku.

Jako szef żałuje, że nie może jej wynagrodzić straconego czasu i stresów

spowodowanych przez swoich pracowników.

Zdawała sobie jasno sprawę, że Slade próbuje ją osaczyć w bardzo

wyrafinowany sposób, ale nie mogła nic na to poradzić. Czy można mieć

pretensję o czarujący uśmiech, uprzejme podanie ramienia, otwarte, szczere

słowa? Czuła, że poluje na nią wytrawny łowca.

Weszli do poczekalni dla pasażerów pierwszej klasy. Znajdowały się tam

liczne przebieralnie i Rebecca skorzystała z okazji, żeby choć na chwilę pozbyć

się Slade'a. Miejsce eleganckiego kostiumu zajęły dżinsy, biała bawełniana

bluzeczka i lniany żakiet. Z całą pewnością ten praktyczny strój daleko odbiegał

od wyrafinowanej elegancji, do której przywykł Slade. Postanowiła jednak

pozwolić sobie na odrobinę próżności i wyjęła spinkę z włosów. Ciemne, gęste i

lśniące miękko osunęły się na ramiona.

Ciekawe, co on takiego w niej zobaczył. Nie jedzie się chyba na koniec

świata tylko po to, by zdobyć kobietę, a zwłaszcza kobietę, z którą się przecież

nie ma nic wspólnego? Wszystko jednak na to wskazywało. Mimo to ich

związek nie mógł mieć żadnej przyszłości. Trzeba się trzymać na dystans.

Okazało się, że Slade również zmienił ubranie na mniej oficjalne. Z

pewnością jego miękka skórzana kurtka, biała sportowa koszula i popielate

spodnie nie zostały kupione w sklepie z gotową konfekcją... Podszedł i lekko

R S

background image

- 28 -

ujął ją za ramię, delikatnie i zarazem stanowczo zmuszając do spojrzenia mu

prosto w oczy.

Dopiero teraz spostrzegła, że jego twarz zasępiła się. Wyglądał na

starszego, niż jej się to przedtem wydawało. I dlaczego patrzył na nią z takim

niepokojem?

- Właśnie przyszła do ciebie wiadomość z twojego hotelu - powiedział

nienaturalnym głosem, który zdradzał napięcie.

- Od mojej babki? - spytała. Czyżby kolejny poważny problem? Może

Emilio zrealizował swoje groźby?

- Nie od twojej babki. Jakby to powiedzieć... - zawahał się. Z jednej

strony pragnął jakoś złagodzić cios, z drugiej jednak wiedział, że jest ostatnią

osobą, której pomoc Rebecca chciałaby przyjąć. - Lepiej sama przeczytaj.

Podał jej ukrywany do tej pory za plecami telegram. Niemal wyrwała mu

go z ręki.

„Janet Wilder zmarła dziś rano".

Czytała te słowa ciągle od początku, jakby mogło to cokolwiek zmienić.

Ogarnęło ją dojmujące poczucie osierocenia i samotności. Miała wrażenie, że

cały świat nagle zniknął i otoczyła ją całkowita próżnia.

- Rebecco... - łagodny głos przywołał ją do rzeczywistości.

Podniosła wzrok. To jego wina! Jego i tej przeklętej organizacji. To, że o

niczym nie wiedział, wcale go nie usprawiedliwiało. Powinien był wiedzieć. Po-

winien był coś z tym zrobić, a nie narażać je na tak potworne stresy, które stały

się przyczyną śmierci jej babki. A teraz jest już za późno, żeby to naprawić. Za

późno...

Wyprostowała się, a jej zielone oczy wyrażały nieugięte postanowienie.

W tej chwili nie może sobie pozwolić na to, by pogrążyć się w cierpieniu. Ma

tyle rzeczy do zrobienia.

Slade niemal ze zgrozą obserwował, jak szybko Rebecca otrząsa się z

pierwszego szoku. Jej dotychczasowe życie legło w gruzach, a ona podniosła się

R S

background image

- 29 -

po tak potężnym ciosie, niczym powstający z popiołów Feniks. Zadziwiająca u

tak młodej dziewczyny ogromna siła wewnętrzna. Zdaje się, że jej nie docenił.

Rebecca wyglądała teraz jak wstępująca na tron królowa, gotowa, stawić czoło

wszelkim trudom i przeciwnościom.

Nigdy nie widział czegoś podobnego. Ona jest naprawdę zdolna do

wszystkiego! Taką kobietę pokonać, ujarzmić, zdobyć... Warto będzie temu

poświęcić trochę wysiłku. Zwłaszcza że teraz gra stała się znacznie trudniejsza,

a przez to bardziej fascynująca.

- Czytałeś telegram? - spytała. Emanowała z niej niezachwiana siła woli.

- Tak. Naprawdę bardzo mi przykro. - Wiedział, że Rebecca nie

potrzebuje jego współczucia, ale co innego mógł powiedzieć?

- Mamy mało czasu - stwierdziła stanowczo. - Powinieneś natychmiast

zawiadomić swoich ludzi z Czarciego Jaru, żeby trzymali stada z daleka od

Wildjanny, dopóki nie przyjedziemy. Przez dzień czy dwa zwierzęta nie padną z

pragnienia.

- Skąd ten pośpiech?

- Emilio będzie się mścił - ucięła. - Z pewnością tylko czeka na dogodną

okazję, żeby dobrać się do twojego bydła lub twoich ludzi.

Zielone oczy patrzyły na niego przenikliwie, próbując przewidzieć

przyszłość, w której dla Slade'a nie było miejsca.

- Dalvarez bardzo szanował moją babkę i dzięki temu mogła powściągnąć

jego zapalczywość. Teraz jednak nie ma tam nikogo, kto by go powstrzymał, a

jego nienawiść z pewnością wzrosła niewyobrażalnie. - Uzna, że musi sam

wymierzyć sprawiedliwość i tylko ja mogę go pohamować.

- Rebecco...

Przeszyła go lodowatym spojrzeniem.

- To ty jesteś winien śmierci mojej babki, Slade. Może nie bezpośrednio,

ale jesteś sprawcą.

R S

background image

- 30 -

Milcząco przyznał jej rację. Gdyby mógł ją chociaż objąć, choć trochę

ulżyć jej w cierpieniu... Nie odważył się jednak. Pociągał ją bez wątpienia, ale

teraz znowu był wrogiem. Tylko czas może to naprawić.

- Zaraz wyślę wiadomość - obiecał. Nic więcej nie mógł jej powiedzieć.

Za to z całą pewnością jego ludzie usłyszą znacznie więcej!

Skierował się do tej części holu, w której stały telefony i telefaxy.

Rebecca odprowadziła go wzrokiem. Wzbierał w niej żal i smutek, ale znowu

udało się jej zdusić te uczucia. Nie teraz i nie tutaj. Żadnej słabości. Dopiero gdy

zostanie sama, w pełni odczuje stratę, jaką poniosła. Na razie ma jednak wiele

do zrobienia.

Jeszcze jedna myśl pomagała jej znieść ten wstrząs. Była to niezachwiana

pewność, że po śmierci zawsze przychodzi odrodzenie, takie są odwieczne

prawa życia. Teraz obiekcje Paula nie mają znaczenia. Wszystko się zmieniło.

Rebecca podjęła nieodwołalną decyzję.

Wildjanna doczeka się czwartego pokolenia.

R S

background image

- 31 -

ROZDZIAŁ CZWARTY

Siedzieli już na swoich miejscach, ale odlot opóźniał się. Silniki

pracowały coraz głośniej i samolot zaczął się wyraźnie trząść. Rebecca

zamknęła oczy. Była zdenerwowana i czuła się okropnie, ale nie chciała, żeby

ktokolwiek to zauważył. Jeszcze mocniej zacisnęła powieki i naraz poczuła na

ramieniu uspokajający dotyk ciepłej dłoni.

- Wszystko w porządku - zapewnił miękko Slade. - Już lecimy.

Ten dotyk mógł się okazać zgubny dla jej wymuszonego opanowania.

Potrzebowała, żeby ktoś ją trzymał za rękę, złagodził ból samotności, dzielił

brzemię, które nagle spadło na jej barki. Próbowała trzymać nerwy na wodzy,

ale teraz poczuła, że łzy pieką ją pod powiekami. Slade miał taki mocny uścisk...

Nie będzie się jednak wiązała z kimś, kto wkrótce zniknie z jej życia.

Załamałoby ją to zupełnie. Przecież wcale go to wszystko nie obchodzi, może

trochę jej współczuje, ale ona nie potrzebuje jego litości. Spojrzała na niego

twardo.

- Zapewniam, że poczuję się lepiej, kiedy w Los Angeles przesiądziemy

się w Qantas. - Nie chciała go obrazić, pomyślała po prostu o tym, że ta

australijska linia lotnicza jest jedną z najbezpieczniejszych na świecie.

- Rozumiem. Nie masz zbyt wiele powodów, by lubić to, co

amerykańskie.

Poczuła wyrzuty sumienia. Niezależnie od przyczyn, które nim

powodowały, osobiście zamierza rozwiązać najgorszy problem, z jakim się

dotąd spotkała. Właściwie powinna być wdzięczna.

- Nie zamierzałam niczego krytykować - odparła apatycznie i odwróciła

się do okna. Nie miała ochoty na prowadzenie jałowej konwersacji.

Powoli mijały godziny. Posiłek zostawiła nietknięty. Z pozbawioną

wyrazu twarzą przyglądała się pasażerom, którzy korzystali z licznych tu

R S

background image

- 32 -

telefonów. Może dzwonili do swoich rodzin? Ona już nie miała do kogo

dzwonić. Ostatnia z rodu.

Slade nie próbował ponownie nawiązać rozmowy i Rebecca doceniła jego

takt. Jednak szanował jej uczucia. Nagle przypomniała sobie, jak parę godzin

temu niemal czytał w jej myślach. Jest po prostu przenikliwy i inteligentny.

Doskonale wie, kiedy można atakować, a kiedy należy pozornie ustąpić. Bez tej

umiejętności nie można być szefem takiej firmy jak Cordell Enterprises.

Z drugiej strony jego obecność przynosiła pewną ulgę. Towarzystwo tego

milczącego, silnego człowieka było teraz lepsze niż samotność. Wiedziała, iż na

swój sposób Slade wspiera ją w tych trudnych chwilach, podejrzewała jednak,

że pewnie przyjdzie jej za tę pomoc zapłacić...

Po przesiadce w Los Angeles Rebecca poczuła się nieco spokojniejsza.

Siedząc w luksusowej kabinie ogromnego Boeinga 747, patrzyła w dół na

bezmiar Pacyfiku. Mieli przed sobą jeszcze kilkanaście godzin lotu. Chciała

znowu podziękować, gdy przyniesiono posiłek, ale tym razem Slade za-

interweniował.

- Poczujesz się lepiej, kiedy zjesz. Może zaśniesz - przekonywał. -

Przynajmniej spróbuj.

W duchu przyznała mu rację, zmusiła się więc do jedzenia, chociaż w

ogóle nie odczuwała apetytu, i rzeczywiście poczuła się lepiej. Po raz pierwszy

pomyślała, że jest Slade'owi wdzięczna za tę pierwszą klasę. Dużo wolnego

miejsca pozwoliło na rozłożenie fotela. Zasnęła.

Obudziła się, gdy zaczęto roznosić śniadanie. Zbliżali się wreszcie do

Australii, gdzie była już niedziela rano. Mimo kilku godzin snu Rebecca

podniosła się znużona i apatyczna. Slade siedział w fotelu gładko ogolony i

rześki, najwyraźniej w pełni gotów na spotkanie nowego dnia. Chłodno skinęła

głową, gdy uprzejmie spytał, czy życzy sobie poranną kawę. Poszła się

odświeżyć, a kiedy wróciła, aromatyczny napój już na nią czekał. Z uczuciem

wdzięczności sięgnęła po filiżankę.

R S

background image

- 33 -

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu... - urwał i spojrzał na nią uważnie,

szukając w jej oczach wyrazu aprobaty. - W Brisbane czeka na mnie czarterowy

samolot, który zabierze mnie do Czarciego Jaru. Zapraszam, jeśli nie masz

innych planów. Będziesz w domu najszybciej, jak się da.

Uprzedzał jej życzenia... Ale bynajmniej nie dlatego, że naprawdę się o

nią troszczy, przywołała się w myślach do porządku. Jest po prostu apodyktycz-

nym człowiekiem, który chce kontrolować innych, podejmując za nich decyzje.

Skinęła jednak głową. Poprzednio planowała zabrać się odlatującą

dopiero w poniedziałek pocztową awionetką, ale w obecnej sytuacji należało

działać bez zwłoki.

- To rzeczywiście dobry pomysł. Dziękuję.

- A jeśli chodzi o twoją babkę... - Slade zawahał się ujrzawszy, jak jej

rysy tężeją w jednej chwili. - Myślałem tylko... Czy mógłbym w czymkolwiek

pomóc?

Potrząsnęła głową. Nabyła już tej gorzkiej wiedzy, dotyczącej

postępowania w takich sytuacjach. Przyleci ksiądz, tak jak po śmierci ojca...

- Dam sobie radę - powiedziała spokojnie.

Była już niemal u siebie. Z ponurą satysfakcją pomyślała, że tutaj pan

Slade Cordell zostanie sprowadzony do tego samego poziomu co wszyscy.

Ziemia ma swoje nieubłagane prawa, które każdy musi respektować, niezależnie

od swojego statusu. Ciekawe, jak da sobie radę w tym obcym mu świecie.

Godzinę później stanęła wreszcie na australijskiej ziemi. Ponownie

poczuła wdzięczność dla Slade'a, gdyż pasażerowie pierwszej klasy schodzili z

pokładu samolotu na samym początku, w związku z czym nie musieli czekać w

kolejce ani do odprawy paszportowej, ani celnej. Załatwili wszystko znacznie

wcześniej, niż się spodziewała.

Kątem oka dostrzegła kierujący się w jej stronę wózek inwalidzki.

- Rebecco...

R S

background image

- 34 -

Odwróciła się z niedowierzaniem. Paul! W jednej chwili Slade przestał

istnieć. Utkwiła spojrzenie w twarzy zbliżającego się mężczyzny, targana

sprzecznymi uczuciami rozpaczy i nadziei. Nie widziała go od roku. Roku

wypełnionego jałowym pragnieniem, by wszystko wyglądało inaczej niż w

rzeczywistości... Ale przecież przyszedł teraz, gdy był najbardziej potrzebny.

Jego ongiś rozjaśnione słońcem włosy pociemniały. Przystojna twarz

zeszczuplała, naznaczona cierpieniem, a orzechowe oczy patrzyły na Rebeccę ze

współczuciem.

Podeszła do niego, nie poświęcając nawet jednej myśli mężczyźnie, od

którego odwróciła się bez słowa wyjaśnienia. Ujęła wyciągniętą ku niej dłoń i

poczuła, że jej oczy napełniają się łzami.

- Czy wiesz...

- Wiem o wszystkim - powiedział cicho, ściskając jej dłoń. - To była

wspaniała, cudowna kobieta. Zdaję sobie sprawę z tego, ile dla ciebie znaczyła,

dlatego rozumiem, jak bardzo ci ciężko. Tak mi przykro, Rebecco.

Zawsze był taki, myślał tylko o niej, nigdy o sobie.

- Paul... - z trudem próbowała zapanować nad swoim głosem. - Proszę,

pobierzmy się. Teraz sprawy przedstawiają się inaczej. Zastanów się jeszcze... -

Wyraz głębokiego cierpienia w jego oczach kazał jej zamilknąć.

- Nie - odrzekł i mocniej zacisnął palce na jej drżącej dłoni. - Posłuchaj,

jesteś zdenerwowana, zmęczona... - perswadował,

Nie zważając już na nic, osunęła się przed nim na kolana.

- Paul, potrzebuję cię. Jak nigdy dotąd... - nalegała.

Wyciągnął dłoń i delikatnie wytarł spływające po jej policzkach łzy.

- Zawsze możesz na mnie liczyć, jak na najlepszego przyjaciela, ale nigdy

cię nie poślubię. Zrozum to, proszę. Nigdy.

Przyjaciela! Rebecca zagryzła wargi. Nie tego oczekiwała. Potrzebowała

czegoś więcej. Czy on naprawdę tego nie widzi?

R S

background image

- 35 -

- Nie wracaj do przeszłości, Rebecco - powiedział cicho. Pochylił się do

przodu, ujął ją pod brodę i zmusił do uniesienia głowy. - Myśl o tym, co przed

tobą. Zwłaszcza teraz jest to ważniejsze niż kiedykolwiek przedtem. A ja

zawsze ci pomogę, gdy tylko będziesz mnie potrzebować.

Patrzyła na niego z rozpaczą, ciągle nie mogąc się pogodzić z bezlitosnym

wyrokiem. Nagle uświadomiła sobie z przerażeniem, że Slade obserwuje całą tę

scenę z najżywszym zainteresowaniem. Nie zniesie tego! Gwałtownie zerwała

się na równe nogi, do głębi upokorzona myślą, że do tego stopnia obnażyła

swoją duszę w jego obecności.

- Wiem też o twoich kłopotach z Cordell Enterprises - usłyszała poważny

głos Paula.

Spojrzała na niego i wreszcie zrozumiała, że straciła go bezpowrotnie.

Przez cały czas nawet jeden muskuł nie drgnął na jego twarzy. Paul panował nad

sobą całkowicie i widać było, że podjął nieodwołalną decyzję.

- Z pomocą kilku adwokatów da się wynaleźć takie kruczki prawne, że

przez lata sobie z tym nie poradzą - kontynuował spokojnie.

- Doceniam twoją chęć pomocy, ale to niepotrzebne. Już się zajęłam tą

sprawą - powiedziała dyplomatycznie. Nie chciała ich sobie przedstawiać, nie

chciała, by siedzący w wózku inwalidzkim mężczyzna patrzył na męską,

potężną sylwetkę Slade'a i czuł się gorszy.

- Mogę ci pomóc finansowo. Świetnie mi się powodzi, nasze zyski w

ostatnim roku przekroczyły dziesięć milionów dolarów...

Pieniądze? A jakie one mogą mieć znaczenie? Zdesperowana podjęła

ostateczną, z góry skazaną na niepowodzenie próbę.

- Ożeń się ze mną i wróć do Wildjanny! Jego wzrok wyrażał niezłomną

wolę.

- Prowadzę teraz zupełnie inne życie niż przedtem i nie ma ono nic

wspólnego z twoim. Odziedziczyłaś majątek ziemski - przypomniał jej twardo. -

Masz swoją drogę, którą musisz pójść. Czy nie widzisz, że taka szansa została

R S

background image

- 36 -

dana tylko niewielu ludziom na świecie? Cieszę się z tego, przecież wiesz, że

życzę ci jak najlepiej. - Znów mocno uścisnął jej dłoń.

- A gdybyś chciała, żebym kiedyś zajrzał do Wildjanny, żeby pogadać...

- Dziękuję ci, ale chyba nie będę cię tak fatygować - wykręciła się. To

mogłoby się okazać zbyt trudne do zniesienia. - Jakoś dam sobie radę. Miło

słyszeć, że dobrze ci się powodzi. I dziękuję za to, że przyszedłeś.

- Od tego ma się przyjaciół - powiedział miękko.

- Tak, jesteśmy tylko przyjaciółmi - wyszeptała z bólem i rezygnacją.

Nie kochał jej. Gdyby ją kochał, nie mógłby się przecież od niej odwrócić

teraz, gdy tak rozpaczliwie go potrzebowała. Stworzył sobie nowe życie, w

którym nie ma już dla niej miejsca, i nie zamierza tego zmienić nawet w tak

wyjątkowej sytuacji.

- Zawsze - zapewnił z mocą. - Czy masz jak wrócić do domu?

- Tak.

Skinął głową.

- To świetnie. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zadzwoń do mnie.

- Dziękuję ci, Paul.

Uścisnęła jego dłoń po raz ostatni, odwróciła się i odeszła. Daliby radę,

gdyby tylko chciał. Ale on miał inne plany, przy układaniu których najwyraźniej

nie wziął jej pod uwagę.

Czuła się zdradzona.

Kiedy on potrzebował pomocy, czuwała przy nim w szpitalu, gotowa dać

z siebie wszystko, ale odrzucił ją wtedy. Tak samo teraz. Rezygnując ze

wspólnej przyszłości wcale nie poświęcał siebie, tylko ją! W życiu, które go

czekało, nie była mu już potrzebna. Przez całe trzy lata tęskniła za czymś, co

nigdy nie istniało.

Nie miała już nikogo. Musiała iść dalej zupełnie sama.

- Czy nie należałoby odprowadzić twojego przyjaciela? - Slade spojrzał

na oddalającego się Paula ze zmarszczonymi brwiami.

R S

background image

- 37 -

- Nie - odparła, nie odwracając się. I bez tego wiedziała, że już opuścił

lotnisko i pewnie właśnie zbliża się do specjalnie dla niego przystosowanego

samochodu. Duma kazała Paulowi być całkowicie samodzielnym i niezależnym.

Skierowała puste spojrzenie na Slade'a.

- Nie można mieć wszystkiego za pieniądze.

Nie można za nie kupić miłości. Nie można z ich pomocą naprawić tego,

co się roztrzaskało. Nie można przywrócić tego, co bezpowrotnie stracone.

Kolejna fala bólu spowodowała, że Rebecca niemal kompletnie opadła z

sił. Zakręciło jej się w głowie, ale w tej samej chwili silna, pewna ręka

podtrzymała ją za ramię. Ta niespodziewana pomoc pomogła się jej jakoś

pozbierać.

- Może usiądziesz? Zamówię kawę...

- Nie! - Zmusiła się, żeby spojrzeć na niego. W oczach Slade'a była uwaga

i troska. Z pewnością tymczasowa. Raniło ją to tym bardziej, że tego właśnie

potrzebowała. Ale przecież nie Slade jej to zapewni! Paul też już nie... - Musimy

iść - powiedziała twardo.

Nie wracaj do przeszłości, Rebecco. Myśl o tym, co przed tobą.

- Jesteś pewna?

- Tak. Jestem pewna.

Masz przed sobą drogę, którą musisz pójść...

R S

background image

- 38 -

ROZDZIAŁ PIĄTY

Do podziwu dla tej niezwykłej kobiety dołączyła głęboka frustracja i

gorzka zazdrość o kalekiego mężczyznę. Slade przypomniał sobie sposób, w

jaki trzymali się za ręce. Odsunął od siebie te myśli. Musi zawieźć Rebeccę do

domu. Że też Janet umarła właśnie teraz... Doskonale znał to poczucie osieroce-

nia, dotkliwej straty, pustki, której nikt nie może zapełnić. Doświadczał tego od

chwili śmierci dziadka Logana. Ale z tym też sobie w końcu poradzi, jak ze

wszystkim innym.

Wyprowadził Rebeccę z dworca i skinął na taksówkę. Ciągle trzymał

dziewczynę mocno pod ramię. Jej oczy wyrażały stanowczość i zdeterminowa-

nie, była jednak przerażająco blada i dawało się dostrzec, że całkowicie

zamknęła się w sobie. Slade cieszył się, iż nie wzgardziła jego pomocą.

Wynikało to jednak z tego, że najprawdopodobniej nie zdawała sobie sprawy z

jego obecności. Trochę go to bolało.

Rzeczywiście tą kobietą rządziły namiętności, co do tego miał

stuprocentową rację. Poznał uczucia, które nią miotały, uczucia skierowane do

tamtego mężczyzny. W jaki sposób zajął on miejsce w jej życiu? Slade zdawał

sobie sprawę, że nie może zadać tak osobistego pytania. Jeszcze nie teraz.

W odległej części lotniska czekał na nich wynajęty samolot. Pilot, Piper

Navajo, okazał się życzliwym, gadatliwym człowiekiem o wesołym

usposobieniu.

Po wielu godzinach przebywania w towarzystwie milczącej dziewczyny

Slade z przyjemnością wdał się w beztroską pogawędkę o wszystkim i o

niczym.

Rebecca nie zwracała na nich uwagi. Slade chciał uszanować jej potrzebę

prywatności, powściągnął więc swoją znowu rosnącą frustrację i przyjął za-

proszenie pilota, żeby usiąść przy nim. Może za kilka godzin Rebecca zechce

R S

background image

- 39 -

nawiązać rozmowę, na razie należy jednak zachować ostrożność i nie narzucać

się ze swoim towarzystwem.

Tamten mężczyzna ją zranił. Przyjęła ten cios i jakoś znów stanęła na

nogi, ale widać było jak na dłoni, że bardzo cierpi. Slade gorąco pragnął zapeł-

nić pustkę w jej oczach, najchętniej zadowoleniem z jego wspierającej

obecności, ale nie mógł jej teraz do niczego zmuszać. A na tę dziewczynę nie

ma innego sposobu, jak tylko nad nią zapanować. Slade nie miał co do tego

żadnych złudzeń. Na razie jednak nic nie wskazywało na to, że ona zamierza się

poddać.

- Czy ma pan mapę? - spytał pilota. - Chciałbym zobaczyć, którędy

lecimy.

Otrzymał przybrudzoną i mocno pomiętą płachtę papieru, którą rozłożył

sobie na kolanach.

- Czarci Jar jest tutaj - wskazał Navajo. - To parę godzin lotu.

Slade spojrzał na maleńki punkcik, oznaczający jego własność. Na północ

od niego znalazł Wildjannę.

- Już od czterech lat nazywa się Polem Logana - skomentował nieco

ironicznie.

- Naprawdę? - Pilot wyglądał na zaskoczonego. - Ja tam się

przyzwyczaiłem do starej nazwy. Ponadto ma ona swoje znaczenie. Widzi pan

ten strumień na mapie? To Potok Suchej Wody, który płynie przez sąsiednią

posiadłość. Jego łożysko obniża się stopniowo, aż w końcu zmienia się w

głęboką rozpadlinę. W czasie suszy poziom wody opada tak nisko, że ani jedna

kropla nie dopływa do Czarciego Jaru.

Slade słuchał tych wyjaśnień, spoglądając jednocześnie na Rebeccę.

Najwyraźniej nic do niej nie docierało. Miał przy tym dziwne wrażenie, iż całe

jej zachowanie nieustannie daje mu do zrozumienia, że Slade nie dostrzega

czegoś szalenie istotnego, że pomija to, co najważniejsze. Do licha, nie z takimi

problemami dawał sobie radę!

R S

background image

- 40 -

Chwilowo przestał o tym myśleć i zaczął się uważniej przyglądać

krajobrazowi. Pod nimi rozciągały się ogromne, bezkresne równiny, a im dalej

w głąb kontynentu się zapuszczali, tym większe stawały się odległości między

miasteczkami i osiedlami. Wielkie obszary w ogóle nie nosiły śladu

jakiejkolwiek ludzkiej działalności. Wszędzie panowała susza, o czym

świadczyła niemal zupełnie ogołocona z roślinności czerwona ziemia i skar-

łowaciałe drzewa, o liściach raczej szarych niż zielonych.

Slade nigdy nie widział czegoś podobnego. Tutaj jakby nic się nie

zmieniło od czasu pojawienia się na świecie pierwszego człowieka. Spojrzał na

Rebeccę. Była taka, jak ta ziemia - jak nieopanowany, dziki żywioł. Zostać jej

odkrywcą i badaczem...

Jego rozważania przerwał pilot, wskazując stado kangurów.

- Są utrapieniem dla hodowców bydła, gdyż niszczą pastwiska. W czasie

suszy stanowi to naprawdę poważny problem. Mamy ich teraz za dużo i trzeba

przeprowadzić odstrzał.

Slade patrzył zafascynowany na poruszające się z gracją zwierzęta.

- To okropne - zaprotestował.

- Nic nie można na to poradzić. Takie jest prawo tej ziemi - stwierdził

wymijająco pilot.

Slade stłumił odrazę. Nienawidził zabijania, gdyż stanowiło zaprzeczenie

wartości, które wyznawał. Jeszcze raz spojrzał na znikające w dali zwierzęta.

Czy naprawdę nic nie można zrobić? Ale czy nastawienie cywilizowanego

człowieka miało jakiekolwiek znaczenie w tym kraju, gdzie liczyła się tylko

walka o przetrwanie?

- A to już Potok Suchej Wody. Do licha! Co się tam dzieje?

Zaalarmowany okrzykiem pilota Slade spojrzał w dół. Na brzegu

wąskiego strumienia tłoczyło się stado bydła, próbując jak najszybciej dostać się

do wody. Nagle zupełnie nieoczekiwanie kilka spośród pijących zwierząt padło.

Bez wątpienia musiały zostać zastrzelone!

R S

background image

- 41 -

- Proszę zejść niżej! - Rebecca już znajdowała się między nim a pilotem.

Stanowczy ton jej głosu nie dopuszczał sprzeciwu. Slade nie zdobył się na to,

żeby na nią spojrzeć. To wszystko jego wina.

- Ale tu się nie da wylądować - zaprotestował Navajo.

- Wystarczy ich tylko trochę przestraszyć, to przestaną. Niech pan zejdzie

najniżej, jak się da.

- Człowieku, rób dokładnie to, co ona mówi! - poparł ją znienacka Slade.

- Dobra, spróbujemy.

Rebecca nawet nie drgnęła, gdy spód samolotu niemal muskał ziemię.

Ona się naprawdę niczego nie boi, pomyślał Slade. Nie cierpi latania i powinna

teraz umierać ze strachu, a nie spokojnie siedzieć bez mrugnięcia okiem.

Mężczyźni z bronią rozpierzchli się na wszystkie strony, jednak zdążyli

zastrzelić jeszcze kilka zwierząt, których krew zabarwiła wodę strumienia na

czerwono. To wszystko wyglądało znacznie gorzej, niż Slade mógł

kiedykolwiek przypuszczać.

- Lądujemy - zakomenderowała twardo Rebecca.

- Czy pani zdaje sobie sprawę z tego, co pani robi?

- To moja posiadłość i ja tu rządzę - powiedziała z zaciętością w głosie.

Slade zacisnął zęby. Nieco pofalowany teren w niczym nie przypominał

gładkiej płyty lotniska. W Nowym Jorku - czy to naprawdę było zaledwie

wczoraj? - wydawało mu się, że ma ochotę na przeżycie ciekawej przygody.

Jednak lądowanie na nierównej ziemi i znalezienie się w środku strzelaniny

jakoś nie bardzo leżało w jego planach. Nie miał żadnego wyjścia. Nie mógł

przecież się skompromitować w oczach tej niezwykłej kobiety.

Gdy wylądowali, Rebecca szybko skoczyła do drzwi. Slade w ostatniej

chwili zdążył złapać ją za ramię.

- Zostań. Ja to załatwię. Przecież mogą do ciebie strzelać!

W jej zielonych oczach zamigotała wściekłość.

- Nie odważą się! - Wyrwała mu się i wyskoczyła z samolotu.

R S

background image

- 42 -

Slade błyskawicznie podążył za nią, ogarnięty przemożnym pragnieniem,

by ją zatrzymać, ochronić, ocalić.

- Rebecco!

- Lepiej zajmij się bydłem! - rzuciła pogardliwie.

- Ja pogadam z Emiliem - dodała i pobiegła, zanim zdążył zaprotestować.

Wcale nie chcę zostać bohaterem, pomyślał ponuro Slade, ale chyba

muszę. Mam tylko nadzieję, że któryś z tych zwariowanych kowbojów nie

weźmie mnie za krowę!

Chaotyczna strzelanina trwała nieprzerwanie, gdy podążali w kierunku

potoku. Ziemia była wyschnięta i piaszczysta. Rebecca biegła przodem, jako że

miała lepsze buty i mogła się szybciej poruszać. Slade zapadał się w piasek dość

głęboko. Nagle zauważył na brzegu strumienia jednego z tych mężczyzn. A jeśli

wyceluje broń w ich stronę? Zmusił się do zwiększonego wysiłku i przyspieszył

kroku.

Rebecca znajdowała się ciągle poza jego zasięgiem, ale gdyby rzucił się

naprzód, dałby radę przewrócić ją na ziemię i zasłonić sobą. Niemal chciał, żeby

zaistniała taka konieczność. Mógłby wtedy poczuć dotyk jej ciała, objąć ją i dać

jej wreszcie do zrozumienia, że jest w stanie nad nią zapanować.

Rebecca dobiegła do potoku, przyjęła wojowniczą pozę i podniosła ręce.

- Natychmiast przestańcie strzelać! - zakomenderowała gromkim głosem.

- Emilio! Nie zapominaj, że to jest moja ziemia! I twoi ludzie lepiej też niech o

tym pamiętają!

- Wstrzymać ogień! - krzyknął ktoś w górze strumienia.

- Nie wtrącaj się, Slade - niemal warknęła Rebecca, gdy zbliżała się do

nich spora grupka mężczyzn.

- Jedno słowo za dużo i może być po tobie. Czekaj, aż cię zawołam.

Nie podobało mu się to, ale zdawał sobie sprawę, że musi zachować

odrobinę zdrowego rozsądku w tym szaleństwie, w które się niebacznie

wpakował.

R S

background image

- 43 -

Wysoki, szczupły mężczyzna o mocno opalonej i poznaczonej głębokimi

bruzdami twarzy zdjął kapelusz na widok dziewczyny. Jego czarne włosy były

lekko przyprószone siwizną. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat. Twardy

przeciwnik, ocenił Slade.

Emilio ruchem ręki gwałtownie wskazał drugą stronę strumienia.

- Zabili twoją babkę! - zawołał zapalczywie.

- Nie sądzę, żeby strzelanie do zwierząt przywróciło ją do życia - odparła

z równą pasją Rebecca.

- Jest to ostatnia rzecz, której by sobie życzyła i ty doskonale sobie z tego

zdajesz sprawę, Emilio.

- Zabili ją! - oskarżał uparcie.

Slade poczuł nagły skurcz serca. O czym ten człowiek mówi? Nie ma

chyba na myśli...

- Czy nie sądzisz, że żyłaby nadal, gdyby nie ciężkie przeżycia, na które

ją narażali? - argumentował Emilio.

- Jak jej serce mogło to znieść? Ktoś musi ich wreszcie powstrzymać! -

wrzasnął i z pasją zacisnął pięści.

Slade odetchnął z ulgą. Dalvarezowi chodziło o atak serca. Niepomny na

ostrzeżenia, uczynił krok do przodu.

- Ja to zrobię. Mogę pana zapewnić, że w ciągu tygodnia liczba zwierząt

zostanie zmniejszona do takiej ilości, jaką panna Wilder oraz pan uznacie za

stosowną.

Emilio z wystudiowaną pogardą zmierzył go wzrokiem.

- Co to za facet?

Rebecca spojrzała na Slade'a z wściekłością, ale nie miała żadnego

wyjścia.

- Babcia chciała, żeby załatwić tę sprawę na drodze ugody i kompromisu,

i tak właśnie będzie. To jest pan Cordell we własnej osobie. Zamierza

doprowadzić wszystko do porządku.

R S

background image

- 44 -

Emilio otaksował Slade'a wrogim spojrzeniem. Niespecjalnie mu się ten

pan Cordell spodobał. Potężny, silny i pewny siebie.

- Przykro mi, panie Dalvarez, że przychodzi nam zawierać znajomość w

tak nie sprzyjających okolicznościach. - Slade z całych sił starał się załagodzić

sytuację. - Mogę jednak zapewnić, że dotrzymam obietnicy.

Emilio uśmiechnął się z cynicznym niedowierzaniem.

- I ty w to wierzysz, Rebecco? Po tym wszystkim, co się tu wydarzyło?

- Jeśli pan Cordell złamie słowo, zastanowię się, co dalej. Na razie mam

co innego na głowie. Muszę się zająć pogrzebem.

Zamilkła.

Emilio przestąpił z nogi na nogę, wyraźnie zbity z tropu.

- To ogromna strata dla nas wszystkich - przyznał ze smutkiem.

- Zwołaj swoich ludzi i zabierz ich stąd - odparła krótko.

Na pożegnanie znów rzucił na Slade'a niezbyt przyjazne spojrzenie, ale

Rebecce wyraźnie udało się ostudzić jego wojowniczy zapał.

- Zrobię, jak zechcesz, przez pamięć na twoją babkę - powiedział znacznie

łagodniejszym głosem. Włożył kapelusz i odszedł.

Rebecca zamruczała coś niezrozumiale pod nosem sama do siebie, po

czym, nie raczywszy nawet rzucić okiem na Slade'a, skierowała się do samolotu.

- Miałeś zawiadomić swoich ludzi - rzuciła oskarżycielsko w stronę

swego towarzysza.

- Zawiadomiłem! Nie wiem, co się stało, ale wyjaśnię to - pośpieszył z

zapewnieniem. Jednak wyraz jej oczu dobitnie świadczył o tym, że zupełnie

przestała mu wierzyć.

- Ponosisz całkowitą odpowiedzialność za to, co tu zaszło, niezależnie od

wszystkiego. Jeszcze dziś macie usunąć ze strumienia te zabite krowy.

- Zrobię to, nawet gdybym miał je wyciągać własnymi rękami -

powiedział szybko.

R S

background image

- 45 -

Nie odpowiedziała. Nie musiała nic mówić. I bez tego doskonale

wiedział, jak teraz wygląda w jej oczach. Jak dotąd wszystkie jego zapewnienia

okazały się obietnicami bez pokrycia. Musi teraz wypić piwo, którego nawarzył.

Rebecca odezwała się dopiero w kabinie samolotu, ale nie do niego, lecz

do pilota, którego obdarzyła uśmiechem.

- Dziękuję. Pokazał pan wysoką klasę. Navajo uśmiechnął się szeroko.

- Och, to nic takiego. Poza tym dobrze jest się od czasu do czasu

rozerwać, bo inaczej człowiek umarłby z nudów.

Następny nienormalny, pomyślał ze zgrozą Slade. A może to się udziela?

Rebecca ciągle nie zwracała na niego najmniejszej uwagi, Slade jednak

nie zamierzał rezygnować. Da sobie radę. Nadrobi stracone punkty. I zanim się

z nią rozstanie, te błyszczące zielone oczy z pewnością będą na niego patrzyły

zupełnie inaczej niż teraz!

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Następne siedem dni Rebecca przeżyła jak w transie. Zarządzała tak, by w

Wildjannie wszystko toczyło się dawnym trybem. Jedynie dla niej nic już nie

pozostanie takie jak dawniej. Uczucie pustki będzie towarzyszyć jej do końca

życia...

Znów przyszła niedziela. Przedpołudniowe słońce bezlitośnie płonęło na

bezchmurnym niebie. Ziemia była sucha i spękana, żałosne kępki trawy

przybrały brunatną barwę i z szelestem kruszyły się pod stopami. Woda w

strumieniu nieubłaganie opadała wciąż niżej i niżej i nikt nie wiedział, czy

wystarczy jej do pierwszego deszczu.

Rebecca popatrzyła na niebo, z którego od samego rana lał się żar. Nie ma

szans, dziś na pewno nie doczekają się opadów. Przechadzała się wolnym kro-

kiem po szerokiej werandzie, otaczającej cały dom, i patrzyła na swoją ziemię,

R S

background image

- 46 -

rozciągającą się aż po horyzont. W zwykłych okolicznościach fakt posiadania

własnego miejsca na ziemi budziłby jej dumę i poczucie spełnienia. Ale nie

teraz.

Dobrze byłoby znów odczuwać sens drogi, która została jej przeznaczona

w dniu narodzin, pomyślała. Bolało ją to, że nie czuła się już tak mocno

związana z Wildjanną jak przedtem, a przyczyna tego tkwiła w poczuciu

dotkliwego osamotnienia i braku posiadania ukochanego mężczyzny u swego

boku. Próbowała sobie wmówić, że wszystko wróci do normy, potrzeba tylko

trochę czasu. Przecież to zaledwie siedem dni - od śmierci babki, od

nieodwołalnego utracenia Paula... Zaledwie tydzień, w ciągu którego Slade

zdążył się wywiązać ze swoich obietnic.

Okazało się, że winę za strzelaninę nad strumieniem ponosi Petrie. W

ostatniej chwili zdołał się zemścić, zmieniając polecenie Cordelia wysłane z

sekretariatu firmy do Czarciego Jaru. W wiadomości brzmiącej: „Przestać

korzystać z wodopoju w Wildjannie" wystarczyło zastąpić „przestać" przez „na-

dal". Slade wpadł w tak straszliwą furię, że z pewnością nie było to udawane.

Przestraszeni pracownicy gorliwie spełniali wszystkie rozkazy szefa i już od

poniedziałku specjalne platformy zaczęły wywozić bydło na sprzedaż. Podaż

była ogromna i Slade ponosił duże straty, pozbywając się zwierząt za bezcen,

ale nie zważał na to.

Godny podziwu okazał się też sposób, w jaki obłaskawiał Dalvareza. Było

szczytem dyplomacji pytać Emilia o rady w sprawie zarządzania ranczem, o

optymalną ilość bydła czy o kwestię wierceń studzien artezyjskich. Zostawszy w

końcu oficjalnym doradcą Cordelia, Argentyńczyk wręcz pękał z dumy. Doszło

do tego, że przekonywał Rebeccę, iż Slade to naprawdę sensowny facet. Tak

więc rozsądek przeważył.

Odczuła ulgę. Nie dość, że udało się zażegnać konflikt, to jeszcze ten

apodyktyczny Teksańczyk wkrótce zniknie z jej kraju. I z jej życia.

R S

background image

- 47 -

Im szybciej, tym lepiej. Jego obecność tutaj ciągle przypominała jej o

marzeniach i potrzebach, które nigdy nie zostaną zaspokojone. Przynajmniej nie

na stałe. I co z tego, że tak się nią zajmował w czasie pogrzebu? To Paul

powinien trzymać ją za rękę, podsunąć krzesło, okazywać troskę... To powinien

być mężczyzna, któremu by zależało na niej, a nie tylko na jej łóżku! A Slade

tego właśnie chciał i nawet się z tym nie krył. Na szczęście od tamtego przy-

gnębiającego dnia nie musiała go oglądać.

Opuściła werandę i udała się za zachodnią stronę domu, gdzie znajdował

się mały rodzinny cmentarz. Przyklęknęła między grobami i nabrała pełną garść

sypkiej ziemi. Piasek przesypywał się między palcami i po chwili jej dłoń

pozostała pusta. Rebecca skończyła dwadzieścia sześć lat. Janet w tym wieku

miała już pierwszego syna.

Z pewnością Dalvarez chętnie ofiarowałby swe usługi jako mąż i ojciec

jej dzieci, ale ją aż odrzucało od tej myśli. Stanąłby na głowie, żeby wychować

je po swojemu. Córka do babskiej roboty, a syn niech się upodobni we

wszystkim do ojca. Trzeba znaleźć inne wyjście. Gdyby zjawił się ktoś taki jak

Slade, ale chciał z nią zostać na dobre i złe...

Na grób padł czyjś cień i Rebecca podniosła głowę. Jej serce znajomo

drgnęło, gdy ujrzała ciemnobłękitne oczy proszące o wybaczenie.

- Przepraszam, że ci przeszkadzam. Twoja gospodyni prosiła, żebym ci

przyniósł kapelusz. Uważa, że w taki upał nie powinnaś przebywać na zewnątrz

z gołą głową.

- Milly od tygodnia troszczy się o mnie zupełnie przesadnie - wyjaśniła,

biorąc kapelusz.

- Chciałbym cię zaprosić do siebie, żebyś sama sprawdziła, czy na Polu...

czy w Czarcim Jarze wszystko dzieje się tak, jak powinno.

- Wierzę ci na słowo, Slade. - To były z jej strony bardziej przeprosiny za

to, że w pewnej chwili zwątpiła w jego obietnice, niż odrzucenie zaproszenia.

Wyglądał na rozczarowanego i dotkniętego.

R S

background image

- 48 -

- Za kilka dni muszę wracać do Nowego Jorku - powiedział matowym

głosem. - Czeka tam na mnie masa spraw do załatwienia.

Spodziewała się, że tak będzie, a przecież nagle poczuła się jeszcze

bardziej samotna. Niezależnie od tego, czy powodowały nim dodatkowo jakieś

ukryte cele, naprawdę w ciągu ostatnich kilku dni zachowywał się wspaniale.

Zdobyła się na uśmiech.

- Dziękuję ci za to, co zrobiłeś.

Patrzył na nią zupełnie oszołomiony. Uśmiechnęła się do niego!

- Rebecco... - powiedział z czułością, która spowodowała, że Rebeccę

ogarnęło ogromne wzruszenie.

- To wspaniałe, że przebyłeś taką drogę... że byłeś tu teraz. I twoja

uczciwość, uprzejmość i takt... i chciałam cię przeprosić za moje zachowanie... -

wyrzucała z siebie gorączkowo urywane zdania, daremnie próbując ukryć

niepokojące uczucie, jakie nią nagle owładnęło.

- Rebecco! - wybuchnął z desperacją. - Jeszcze nikt mnie tak nie dręczył

jak ty. Proszę, nie traktuj mnie w ten sposób. Przecież wszystko między nami

wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie ten splot niepomyślnych wydarzeń.

Pewnie mnie ciągle winisz za śmierć twojej babki, ale spróbuj dać mi szansę!

Nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić, co powiedzieć... - urwał z głębokim

westchnieniem.

- Nie winię cię za to, co było, Slade - odparła szybko, aby go

powstrzymać od kontynuowania tematu. Z niepokojem obserwowała w jego

oczach błyski, które wyrażały pożądanie. - Nie można jednak zmienić tego, co

jest, najlepiej więc pożegnajmy się i zajmijmy każde swoim życiem.

Ani myślał ustąpić.

- Nie uważasz, że powinniśmy się może lepiej poznać?

- W łóżku, co? - wpadła mu w słowo. W jej głosie brzmiało wyraźne

szyderstwo. - Przecież o to ci właśnie chodzi!

Ciemnobłękitne oczy wpatrywały się w nią intensywnie.

R S

background image

- 49 -

- Od pierwszej chwili zrodziła się między nami... hm, nieodparta

fascynacja fizyczna. Zresztą nazywaj to, jak chcesz, ale nie próbuj zaprzeczać,

że istnieje.

Charakterystycznym ruchem podniosła z dumą głowę.

- Dobrze, przyznaję, że masz rację, ale to niczego nie zmienia. Nie

zamierzam się poddać temu uczuciu, gdyż nie widzę dla niego żadnej

przyszłości - oświadczyła i odwróciła się do niego plecami. Dlaczego muszą

rozmawiać na ten temat? To boli. Tak bardzo boli...

Poczuła, jak żelazna dłoń chwyta ją za ramię. Slade odwrócił ją ku sobie,

zmuszając, by spojrzała wprost w jego błyszczące oczy, które wyrażały nie-

złomną wolę.

- Słuchaj, nie jesteś słodką, nieporadną laleczką, co to chciałaby i boi się -

powiedział twardo. - Jesteś silną, fascynującą kobietą, nie cofającą się przed

niczym. Jeśli czegoś pragniesz, to po prostu to zdobywasz. A teraz pragniesz

właśnie mnie. Nie rozumiem, dlaczego się próbujesz wykręcić mówieniem o

przyszłości, której żadne z nas przecież nie zna.

Odsunęła się gwałtownie, czując, że jego fizyczna bliskość może się

okazać zgubna dla jej decyzji. Podniosła rękę i szerokim łukiem wskazała

ziemię dookoła.

- To jest moja przyszłość! Dziedzictwo moje i moich dzieci. Czy widzisz

tu miejsce dla siebie?

- Już kiedyś mnie osądziłaś, pamiętasz? Okazało się, że nie miałaś racji.

Nie popełniaj więc tego błędu ponownie.

Potrząsnęła głową.

- To, czego naprawdę chcę, wykracza poza zwykłe pożądanie. Mógłby mi

to zaoferować Paul, ale ty - nigdy.

- Dlaczego on, a nie ja? - spytał z wyzwaniem w głosie.

Jej oczy zapłonęły. Znalazła siłę do walki ze słabością do Slade'a.

R S

background image

- 50 -

- Ponieważ on był stąd! Kochał ziemię tak samo jak ja, zanim... - urwała

mrugając powiekami, by powstrzymać łzy. - Mieliśmy się pobrać, ale Paul

zmienił zdanie...

Poczuła się urażona, gdyż Slade w żaden sposób nie reagował. Milczał

ponuro, stojąc przed nią silny i tak męski, że było to aż nie do zniesienia.

- Jesteś pierwszym mężczyzną, który zwrócił moją uwagę od czasu

wypadku Paula. Ale to zwykłe pożądanie, nic więcej. Nie jestem w stanie się od

niego uwolnić, nawet jeśli mi ono nie odpowiada. Nie licz na to, że ulegnę ci, by

zaspokoić pragnienie. Mogłabym tak postąpić jedynie z jednego powodu. Żeby

mieć dziecko! - wyrzuciła z siebie to wszystko i odetchnęła z ulgą. Teraz Slade

nie ma już żadnych podstaw, by nalegać. - Chcę więcej, niż możesz mi

zaoferować - podsumowała na zakończenie.

Sposępniał na twarzy.

- Dlaczego mi to mówisz? Dlaczego mnie odrzucasz, skoro bez mojej

wiedzy mogłabyś się po prostu mną posłużyć do osiągnięcia swojego celu? - W

głębokim głosie drgała niebezpieczna nuta.

Roześmiała się, ale nie było w tym nawet cienia wesołości, a tylko

szyderstwo.

- Widocznie brakuje mi twojej bezwzględności. Wykorzystać kogoś, a

potem odejść, to w twoim stylu, prawda? - Naraz zmieniła ton: - A może ja

ciągle mam nadzieję znaleźć kogoś, kto by został ze mną na całe życie, a nie

tylko na parę dni? A raczej nocy!

Odwrócił się i powoli odszedł w przeciwległą część cmentarza. Stał tam,

sztywno wyprostowany, z uniesioną głową, przez kilka dłużących się w

nieskończoność, szarpiących nerwy minut. Rebecca milczała również. Powinien

być jej wdzięczny choćby za to, że zaoszczędziła mu masę czasu i złudzeń. Na

pewno teraz czuje się głęboko urażony w swej męskiej dumie i sfrustrowany,

gdyż nie dostał tego, czego pragnął, ale minie mu to szybko, gdy tylko wróci do

Nowego Jorku.

R S

background image

- 51 -

W końcu ruszył z powrotem, zatrzymując się co chwila, by przeczytać

napisy wyryte na grobach jej brata, matki, ojca, wuja i w końcu dziadka.

Spojrzał na nią i ze zdziwieniem zauważyła, że zniewalające szafirowe oczy

wyrażają teraz nie tyle pożądanie, co determinację.

- To dlatego Paul nie chciał cię poślubić. Nie jest już w stanie zaspokoić

twego pragnienia posiadania dziecka.

Co za nonsens! Ale duma nie pozwoliła jej zaprzeczyć. Widział, jak na

kolanach błagała Paula, żeby ją poślubił, czułaby się więc upokorzona, gdyby

znał prawdę. Lepiej niech wierzy, że człowiek, którego ona kocha, jest gotów

poświęcić się dla niej aż do tego stopnia, że zrezygnuje z własnego szczęścia...

- To nie twoja sprawa, Slade - powiedziała spokojnie.

W jego oczach pojawił się bezlitosny błysk.

- Czy nigdy nie czujesz się samotna, Rebecco? - spytał nagle miękko i

podstępnie.

- Dlatego chcę mieć dziecko - odparła krótko. Zaprzeczanie mu nie miało

sensu.

- Właśnie - rzekł, powoli zbliżając się ku niej.

- Dlaczego więc nie skorzystasz z okazji? Pragniesz mieć i mnie, i

dziecko. Czemu więc tego nie połączyć? Czemu nie miałoby to być moje

dziecko?

Zatrzymał się tuż przed nią. Dotknął jej policzka i delikatnie zaczął

gładzić kciukiem uniesioną brodę dziewczyny. Pozostawała pod tak silnym

wrażeniem dopiero co usłyszanych słów, że nawet nie pomyślała o tym, żeby się

odsunąć.

- Dlaczego zatrzymujesz się w pół drogi? - wyrzucał jej. - Jeśli zajdziesz

w ciążę i czwarta generacja w Wildjannie zostanie zapewniona, będziesz wtedy

mogła przekonać Paula. Zdobędziesz wszystko, czego chcesz - dziecko,

ukochanego mężczyznę i taką przyszłość, jaką sobie wymarzyłaś. Jedyne, co

musisz zrobić, to najpierw zdecydować się na mnie.

R S

background image

- 52 -

Patrzyła na niego z niedowierzaniem. To nie miało żadnego sensu, ale z

drugiej strony intuicja podpowiadała jej, że życie rzadko rządzi się logiką. Jego

dziecko... Silne i nieugięte, godny spadkobierca twardych pionierów tego kraju.

Jej dziecko... Nie mogła oderwać oczu od jego hipnotyzującego spojrzenia.

Czuła gwałtowne, szalone bicie serca i suchość w ustach. Wiedziała, że powinna

wyrwać się spod magnetycznego wpływu, jaki Slade na nią wywierał, ale nie

mogła zdobyć się na to, żeby odejść.

- Przychodzą chwile, gdy stajemy przed życiową szansą. Możesz teraz

zmienić przeznaczenie, Rebecco, i wygrać wszystko. Wybieraj. Każ mi odejść...

lub zostać.

Kusił coraz bardziej, tkał pajęczynę wymyślnych argumentów, próbował

omotać, aż w końcu nie była zdolna do tego, by trzeźwo i obiektywnie ocenić

jego pomysł. Coś tu jednak było nie tak. Cały czas mówił wyłącznie o jej

pragnieniach, a co z nim? Ten człowiek przecież nigdy nie działa pod wpływem

nagłego impulsu, na pewno już zdążył wszystko rozważyć i skalkulować tak, by

mu się opłaciło.

- A co ty będziesz z tego miał, Slade?

Zmrużył oczy i uśmiechnął się zmysłowo.

- Ciebie - powiedział takim głosem, że przeszył ją dreszcz.

Przecież go prawie nie znała. I nie kochała. Nie mogła kochać. Był tak

inny od niej, zupełnie obcy. Ale zarazem czuła, że nie jest w stanie tak po prostu

odrzucić jego propozycji. Została schwytana w pułapkę.

- Tylko tyle? I nie obchodzi cię przyszłość? - spytała z niepokojem, w

pełni świadoma tego, że jeśli ją porzuci, będzie cierpiała aż do końca życia. Nie

da się robić pewnych rzeczy bezkarnie. Przyjdzie jej drogo zapłacić. Czy nie

zbyt drogo?

- Odejdę, kiedy ty będziesz tego chciała - zapewnił ją bez cienia wahania

w głosie.

R S

background image

- 53 -

A jeśli nie zechce, żeby odszedł? Nie, nie powinna zadawać sobie takich

pytań, tak chłodnych, tak wyrachowanych. Chociaż raz pokieruj się tylko uczu-

ciem, przekonywała samą siebie. Nawet jeśli zostanie z nią na bardzo krótko, to

choć przez ten czas zapełni tę nieznośną pustkę, która ją otacza. A jeśli da jej

dziecko, to już nigdy nie będzie samotna.

To oczywiste, że ją zostawi i wróci do Nowego Jorku. Slade też nie ma

wyjścia. Ponosi ogromną odpowiedzialność za firmę, za tysiące pracowników.

Nie można więc żywić najmniejszej nadziei, że jej nie opuści. Żadnej nadziei...

Zorientował się, iż uwodzenie samymi słowami najprawdopodobniej nie

wystarczy. Głaszcząca delikatny policzek dłoń wsunęła się nagle w jej włosy.

Slade pochylił głowę ku jej twarzy, a wolną ręką objął ją w talii i lekko

przyciągnął do siebie. Oparła dłonie na jego szerokiej piersi, ale nie zrobiła nic,

żeby uniknąć pocałunku. Usta mężczyzny pieszczotliwie musnęły jej drżące

wargi.

Od tak dawna nikt jej nie całował, że przez pierwszych kilka sekund

poddawała się temu całkowicie biernie. Jednak czułe pieszczoty Slade'a nie

mogły pozostawić ją obojętną. Oplotła jego szyję ramionami, nie zważając na

to, że jej kapelusz spadł na ziemię. Poczuła, jak Slade lekko dotyka jej warg

koniuszkiem języka i nagle całe ciało dziewczyny wypełniło się radosnym

oczekiwaniem na spełnienie, które może nadejdzie, jeśli tylko się zdecyduje.

Natychmiast wyczuł zmianę jej nastawienia. Przytulił ją mocno do siebie,

obsypał jeszcze gorętszymi pocałunkami. Jego pożądanie i namiętność sprawiły

Rebecce nie tylko czysto fizyczną przyjemność, ale także napełniły ją

poczuciem kobiecej siły.

Nie rozluźniając uścisku, Slade powoli przysunął usta do jej ucha.

- Powiedz, że chcesz, żebym został - zaszeptał kusząco.

Nie odpowiedziała, więc całował ją znowu, gładził jej ramiona i plecy,

osłabiając jej wolę z każdą chwilą.

- Powiedz, żebym został.

R S

background image

- 54 -

Znalazła się w ślepej uliczce. Jeśli nic nie odpowie, jeśli wreszcie nie

zareaguje, zostawi ją i wróci do Nowego Jorku. Dął jej możliwość wyboru.

Teraz trzeba podjąć decyzję.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Slade nigdy się nie dowie, jak bardzo potrzebowała tego, co jej

zaofiarował. Trudno, nieważne dokąd ich to zaprowadzi, najważniejsze, że jest

teraz przy niej.

- Zostań.

Znieruchomiał. Po chwili jego szeroka pierś uniosła się i Rebecca

usłyszała głębokie westchnienie. Powoli, bardzo powoli odsunął się o pół kroku

i ujął jej twarz w dłonie. Bała się otworzyć oczy, gdyż nie chciała widzieć

satysfakcji w jego wzroku. Zgodziła się jednak na jego propozycję, musi więc

ponieść wszelkie konsekwencje.

Jednak spojrzenie Slade'a wyrażało coś znacznie bardziej

skomplikowanego, dziwne połączenie głębokiej ulgi, oczekiwania na spełnienie

oraz prośby.

- Pozwól mi cię stąd zabrać, żebyśmy mogli być sami. Mamy tak mało

czasu dla siebie. Spróbuję odwlec powrót do Stanów tak długo, jak się da, ale

jest to wykonalne najwyżej przez tydzień. Przecież możesz zostawić Wildjannę

na tak krótki okres, prawda? Zgódź się. Tylko ty i ja - zakończył nieco

zdławionym głosem.

Rzeczywiście, lepiej zrobią wyjeżdżając gdzieś daleko. Gdyby zamieszkał

u niej, wokół aż huczałoby od plotek, a na razie nie ma ochoty stawiać im czoło.

Zaś potem, kiedy okaże się, że spodziewa się dziecka, będzie zbyt szczęśliwa,

by przejmować się drobiazgami.

- Dokąd pojedziemy?

R S

background image

- 55 -

Uwodzicielski uśmiech przyprawił ją niemal o zawrót głowy.

- Niedaleko Brisbane mam nad morzem uroczą, jak sądzę, posiadłość.

Morze, plaża, spokój. Żadnych sąsiadów w pobliżu. Co ty na to?

Miała dziwne poczucie nierealności i zupełnej przypadkowości tego, na

co właśnie wyraziła zgodę. Niezależnie jednak od jej wewnętrznego nastawienia

nie mogło być już mowy o odwrocie.

- Brzmi zachęcająco - odparła ostrożnie, zdając sobie sprawę, że nie

powinna pozwolić, by to Slade podejmował wszystkie decyzje. Widziała w

Nowym Jorku, jak dominuje nad innymi ludźmi i nie mogła zaprzeczyć faktowi,

że na nią również wywiera ogromny wpływ. A nie zamierza przecież stać się

bezwolną marionetką w jego rękach, nawet jeśli miał to być tylko tydzień.

Musnął dłonią policzek dziewczyny tak lekko, jakby jej ciało było kruche

i delikatne niczym chińska porcelana.

- Zatroszczę się o ciebie najlepiej, jak potrafię, Rebecco.

Jeszcze chwila, a stanie się w jego rękach miękka jak wosk i da zrobić ze

sobą wszystko. Z trudem zdobyła się na chłodny uśmiech.

- Nie potrzebuję, żebyś się o mnie troszczył. Sama muszę to zrobić, gdyż

to, na co się decyduję jest dla mnie niebezpieczne. Jesteś najbardziej

nieubłaganym mężczyzną, jakiego znam. Nie wiem, jak wysokie koszty naszej

znajomości przyjdzie mi zapłacić, Slade.

Jego twarz ściągnęła się. Spojrzał na nią z uwagą i troską.

- Nigdy cię nie skrzywdzę. Obiecuję ci to. Będę dla ciebie dobry... I może

na razie nie myśl o dziecku. Przyznaję, że miałoby w Wildjannie wspaniałe,

naturalne warunki, ale zastanów się nad tym, z iloma problemami musi się

borykać samotna matka.

Samotna? Najwyraźniej nie mogąc usunąć Paula z jej przeszłości,

próbował to zrobić przynajmniej w odniesieniu do przyszłości.

- Wybacz, ale to moja sprawa - ucięła zirytowana jego nieoczekiwanymi

skrupułami, stojącymi w wyraźnej sprzeczności z tym, co przedtem obiecał.

R S

background image

- 56 -

Odetchnął głęboko.

- Teraz mogę ci zaoferować tylko tydzień - mówił powoli, starannie

dobierając słowa. - Ale wrócę. Muszę przeorganizować firmę, a to zajmie mi

parę miesięcy. Proszę, rozważ wszystko dokładnie przez ten czas. Jeśli wtedy

nadal będziesz przekonana co do słuszności swojej decyzji, nie usłyszysz ode

mnie ani słowa sprzeciwu. - Położył dłonie na jej ramionach. - Przyrzeknij mi,

że poczekasz - nalegał.

To znaczy, że nie skończy się jedynie na siedmiu krótkich dniach! Może

więc nie jest wykluczone, iż połączy ich coś więcej niż tylko pożądanie...

Nagle pojawiła się przerażająca myśl - a jeśli nie wróci? Kupił Czarci Jar

cztery lata temu i ani razu tu nie przyjechał. Przybył tutaj wyłącznie ze względu

na nią, jednak jego pragnienie wkrótce zostanie zaspokojone. Czy istnieje

jakakolwiek gwarancja, że będzie mu dalej zależało na czymś, co już posiadł?

Po powrocie do domu znów zajmie się interesami i nawet nie przyjdzie mu do

głowy, iż mógłby coś zmienić w swoim życiu - dla niej... dla dziecka...

- Nie zechcesz pojechać ze mną do Nowego Jorku? Nie zostawisz

wszystkiego, żeby być ze mną? - usłyszała jakby w odpowiedzi na swoje

rozważania.

Spędzić resztę życia w tym betonowym, bezdusznym molochu?

Widząc jej minę, Slade skrzywił się.

- Domyślam się, że nie - odpowiedział sam sobie.

Nie mogli liczyć na to, że któreś z nich nagle porzuci drogę, którą dawno

wybrało. Ich uczucia i pragnienia mają tu znaczenie drugorzędne i po siedmiu

spędzonych razem dniach każde musi nieodwołalnie powrócić do swego świata.

Zostali skazani na samotność...

- Ale przecież wrócę - szepnął czule.

Znów ta niesamowita zdolność do czytania w jej myślach!

Ruszyli w kierunku domu. Otaczająca Rebeccę od czasu śmierci babki

pustka na razie przestała istnieć, a jej życie znów zyskało sens.

R S

background image

- 57 -

Wyjazd został zorganizowany błyskawicznie, wystarczyło, że Slade

wykonał z Wildjanny parę telefonów i wszystko było załatwione. W każdym

wypadku działa sprawnie i skutecznie, pomyślała z lekkim przekąsem.

Spakowała się szybko, powiedziała Milly, że ma ważne sprawy do załatwienia

w Brisbane i zostawiła instrukcje dla zarządcy. Gdy przybyli do Czarciego Jaru,

samolot już czekał. Najwyraźniej Slade nie chciał marnować ani chwili. Po

kilku godzinach wylądowali w Brisbane, gdzie został podstawiony wynajęty

samochód.

Wczesnym wieczorem Rebecca stanęła przed niedużą białą willą,

otoczoną starannie utrzymanym ogrodem. Wysoki różany żywopłot zapewniał

skuteczną ochronę przed wzrokiem przypadkowych przechodniów. Swobodnie

rozrzucone po całej posiadłości kępy palm dawały posmak egzotyki, a powietrze

wypełniał słodki zapach właśnie kwitnących migdałowców. Równo

przystrzyżone trawniki sięgały aż do jasnego piasku plaży.

Wnętrze domu urządzono przytulnie i wygodnie. Kuchnia, jadalnia i

pokój wypoczynkowy łączyły się, harmonijnie tworząc jedno wielkie

pomieszczenie. Przeszklone ściany zapewniały widok na morze. Znajdowały się

tam też dwie sypialnie, przedzielone ogromną łazienką. Slade zaniósł ich bagaże

do większej z sypialni, której okna wychodziły na plażę. Idealne gniazdko dla

pragnących intymności kochanków.

Rebecca natychmiast zauważyła świeżą pościel i ręczniki i przypomniało

jej to o właściwym celu przyjazdu. Przez całą drogę Slade specjalnie odwracał

od tego jej uwagę, wypytując szczegółowo o jej życie, kolejnych członków

rodziny, o historię mozolnego tworzenia Wildjanny. Teraz jednak odzyskała

pełną świadomość tego, co się dzieje i to sprawiło, że czuła się nieswojo. Cała ta

sytuacja była żenująca - zostali zupełnie sami, i to w ściśle określonym celu. Nie

miała pojęcia, jak należy się w takich okolicznościach zachować. Z Paulem

nigdy niczego nie planowali, a kochanie się było zawsze zupełnie spontaniczne,

R S

background image

- 58 -

gdyż stanowiło naturalną konsekwencję tego, co do siebie czuli. A jak może

czuć coś takiego do kompletnie obcego mężczyzny?

Nie miała najmniejszej ochoty na to, żeby Slade zobaczył, jak bardzo jest

spięta, więc pod pozorem chęci rozejrzenia się po domu i okolicy opuściła

sypialnię. Przeszła przez jadalnię, otworzyła oszklone drzwi i znalazła się na

tarasie. Oparła się o balustradę i udawała, że rozkoszuje się orzeźwiającą

wieczorną bryzą. Próbowała uporządkować myśli, niestety bezskutecznie. Na

przemian oskarżała się i usprawiedliwiała, nie mogąc? dojść do ładu z

kłębiącymi się w niej uczuciami.

Usłyszała, że Slade też wychodzi na taras. Nie musiała się oglądać, żeby

wiedzieć, że stoi tuż za nią. Nie mogło być inaczej, skoro czuła, jak jej puls

przyspiesza, a ciało przenika podniecający dreszcz.

- Nawet na Hawajach nie widziałem piękniejszej plaży - odezwał się z

aprobatą w głosie. - Pozostawione w naturalnym stanie wybrzeże, bez wrzask-

liwych, kłębiących się tłumów, bez kurortów i tego całego rozgardiaszu...

Uśmiechnęła się ironicznie. Chciała sprawiać wrażenie, że jest zupełnie

spokojna i odprężona.

- Sądzę, że już niedługo się to zmieni. Dbałość o nieskażone środowisko

naturalne nie jest chyba dla twojej firmy najważniejsza.

- To prawda. Ale teraz, gdy tu przyjechałem, wiem, że przynajmniej to

miejsce chcę zachować w takim stanie, w jakim jest... - Stanął obok i spojrzał na

nią uważnie. - A może ci się tu nie podoba? Rebecco, jeżeli chcesz, to w każdej

chwili możemy pojechać gdzie indziej.

- Ale tu jest naprawdę cudownie! - zapewniła gorąco.

Uśmiechnął się z ulgą.

- Po prostu pragnę, żebyś była ze mną szczęśliwa. Jeśli mogę coś dla

ciebie zrobić...

- Wiem, wiem, machniesz czarodziejską różdżką i natychmiast wszystko

się spełni - zakpiła.

R S

background image

- 59 -

- Gdyby to było takie proste - westchnął, po czym objął ją delikatnie i

odwrócił ku sobie.

Rebecca nie mogła powstrzymać mimowolnego dreszczu, gdy poczuła

dotyk silnej dłoni na swoich plecach. Nie wiedziała jednak z całą pewnością,

czy ta odruchowa reakcja wynikała z podniecenia, czy z obawy przed tym, co

nieuchronnie nastąpi. Obiektywne, trzeźwe myślenie stawało się niezwykle trud-

ne w tak niepokojąco bliskiej obecności Slade'a. Przyciągnął ją do siebie. Niech

ją znowu całuje, wtedy uda się jej choć na jakiś czas zapomnieć, że to przecież

obcy człowiek, którego nie kocha. Podniosła twarz.

Nie wykorzystał tego i tylko lekko musnął ustami jej skroń.

- Nie zamierzam cię do niczego zmuszać, Rebecco. Gdy mówiłem o tym,

że chciałbym, żebyśmy się lepiej poznali, to naprawdę miałem to na myśli. Jest

to dla mnie daleko ważniejsze niż chwilowa satysfakcja. Dlatego nie ma

pośpiechu. Nic się nie stanie, dopóki sama nie będziesz tego chciała.

Te nieoczekiwane słowa spowodowały, że zmieszała się z dwóch

powodów. Po pierwsze, poczuła się rozczarowana! Po drugie, zaskoczył ją

swoją wrażliwością. Sądziła, że potrafi być tylko wyrafinowany i bezwzględny.

Przypomniała sobie takt i delikatność, jakie okazywał w trakcie podróży do

Australii, a potem w czasie pogrzebu. Okazało się, że jest znacznie bardziej

skomplikowaną osobowością, niż początkowo przypuszczała.

- Przecież powiedziałeś, że jedyne, czego pragniesz, to się ze mną kochać

- przypomniała mu.

- Z całą pewnością nie zmieniłem zdania, ale poczekam, aż będziesz

gotowa.

- Jestem gotowa - starała się, by jej głos brzmiał pewnie. Wytrzymała jego

badawcze spojrzenie bez mrugnięcia okiem.

Spoglądał na nią z niedowierzaniem.

- Zbyt dumna, żeby się czegokolwiek obawiać, co? - powiedział z

podziwem, który ośmielił ją do uczynienia następnego kroku.

R S

background image

- 60 -

Podniosła ręce i splotła dłonie na jego karku.

- Cóż, ty też nie jesteś tchórzem, Slade - rzekła wyzywająco, a duma

kazała jej dodać coś jeszcze.

- Zapewniam cię, że to będzie niezapomniane przeżycie nie tylko dla

mnie, ale i dla ciebie. Już ja się o to postaram.

Efekt przeszedł jej oczekiwania. Nim zdążyła się zorientować, Slade

porwał ją na ręce i błyskawicznie zaniósł do sypialni. Przed samym łóżkiem

przystanął jednak i ostrożnie postawił ją na podłodze.

- Słuchaj, czy pomyślałaś o... Czy może to raczej ja powinienem...

- Pomyślałam o wszystkim - ucięła.

Niech to sobie interpretuje, jak chce.

Odwróciła się od niego, podeszła do stojącego przy oknie krzesła i

jednym ruchem ściągnęła bluzkę. No, to powinno odwrócić jego uwagę od

kłopotliwych pytań. Nie ma żadnej gwarancji, że Slade powróci do Czarciego

Jaru, być może przestanie być dla niego atrakcyjna, gdy ją już zdobędzie. Widać

zresztą, że nie ma ochoty na ponoszenie jakichkolwiek konsekwencji

związanych z tym, co jej zaproponował. O tak, pomyślała o wszystkim. Może

być pewna tylko tych siedmiu dni i nie zamierza zmarnować tej szansy.

Cały czas usprawiedliwiała się w ten sposób, nie przestając się rozbierać.

Rzucała ubranie na krzesło z rozmyślną nonszalancją, udając zupełną swobodę i

brak skrępowania. Każda jednak czynność ma swój kres. Teraz musiała się

odwrócić i spojrzeć na niego. Co on przez ten czas robił, co myślał? Jak ona ma

się w tej chwili zachować? Nigdy nie stała naga przed mężczyzną. Przy Paulu

jakoś tak się nie złożyło. Ale nie ma wyboru.

Odruchowo podniosła ręce, odpięła spinkę do włosów i przez chwilę

rozczesywała palcami długie, lśniące pasma. W ostatnim momencie

powstrzymała się od przerzucenia ich do przodu i zakrycia choćby piersi przed

jego badawczym wzrokiem. To świadczyłoby o słabości. Wyprostowała się z

R S

background image

- 61 -

dumą i odwróciła, by stanąć twarzą w twarz z mężczyzną, którego wybrała na

ojca swojego dziecka.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Slade nie poruszył się. Stał dokładnie w tym miejscu, w którym go

zostawiła i patrzył na nią z wyrazem kompletnego oszołomienia i

niedowierzania. Gdyby nie wiedziała, że to nieprawda, pomyślałaby, iż jeszcze

nigdy nie widział nagiej kobiety.

Czy nadal wydawała mu się pociągająca? Paul twierdził na przykład, że

ma najpiękniejsze piersi na świecie, ale przecież zakochani oceniają wszystko

inaczej. Miała jednak świadomość tego, że jej szczupła talia pięknie podkreśla

łagodną krągłość bioder. Długie nogi były z pewnością bardziej umięśnione niż

u kobiet prowadzących siedzący tryb życia, ale tworzyły harmonijną całość z

resztą sylwetki. O co więc chodzi? A może zniechęciła go, przejmując

inicjatywę?

- Coś nie tak? - spytała z niepokojem.

- Nie... - odparł z wyraźnym trudem. - Ja tylko... Nigdy nie spotkałem

takiej kobiety jak ty. Proszę, nie ruszaj się. Pozwól mi patrzeć na ciebie.

Chciałbym na zawsze zatrzymać ten obraz i tę chwilę w pamięci. Już nigdy nie

będzie tak, jak teraz...

Wcale nie miała ochoty tak po prostu stać nago i dawać się oglądać.

Chyba nie po to tu przyjechali?

- Długo mam czekać, aż będziesz gotowy? - zakpiła.

Uśmiechnął się z roztargnieniem i zaczął powoli rozpinać koszulę. Był

wyraźnie zauroczony.

- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak niezwykłą jesteś kobietą. Jedyną w

swoim rodzaju. Niepokorna, nieokiełznana, trochę jakby dzika... i to mnie w

R S

background image

- 62 -

tobie tak pociąga. Otrzymałem wielki przywilej, mogąc choćby patrzeć na kogoś

takiego. Rozumiem, że to dla ciebie brzmi trochę głupio...

Zdjął koszulę i Rebecca natychmiast zapomniała o swej własnej nagości.

Z szerokimi ramionami i rysującymi się wyraźnie pod skórą mięśniami wyglądał

niczym atleta. Nagle pragnienie przyglądania się komuś przestało się wydawać

takie głupie.

Szedł ku niej nagi, imponujący, muskularny. Patrzyła mu prosto w oczy i

niemal słyszała bicie swego serca. Nagle powróciło wspomnienie podobnych

chwil spędzanych z Paulem. Z bólem pomyślała, że przestała być wierna

jedynemu mężczyźnie, którego kochała. Ale to przecież Paul pierwszy zdradził

ich miłość...

- Nie pragnę jedynie twojego ciała, Rebecco. - Slade stał przed nią. - Chcę

poznać wszystkie sekrety twojej duszy, zgłębić tajniki twojej osobowości. To

nie ciało, to ty mnie fascynujesz. - Dotknął jej szyi i zmysłowo przesunął dłonią

aż do wgłębienia miedzy kształtnymi piersiami. - Chcę dotknąć czegoś więcej

niż tylko skóry...

Nigdy! Coś jakby instynkt samozachowawczy, z tym, że nie fizyczny, a

psychiczny, przeciwstawiało się takiemu pragnieniu z całej siły. O nie, nie

podda się całkowicie, nie otworzy się do końca. Uzależniłaby się od niego

zupełnie. Jak wtedy zniosłaby jego odejście? Intencje Slade'a były zbyt

niebezpieczne, nie mogła więc poprzestać na samych rozważaniach, musiała

działać. Najlepiej będzie, jak ona przejmie inicjatywę i pokrzyżuje jego plany.

Nie zamierza dać łowcy czasu na zarzucenie sieci. Prowokacyjnie przesunęła

dłońmi po jego napiętym ciele.

- Nie każ mi czekać - powiedziała kusząco, a w jej oczach zapłonęło

pożądanie, nie mniejsze niż jego.

Powoli przysuwała się coraz bliżej, aż końce jej piersi oparły się o

umięśniony tors. Poczuła, jak Slade'a przeszedł dreszcz. Jeszcze chwila, a jego

wola zostanie złamana.

R S

background image

- 63 -

- Pocałuj mnie - szepnęła niecierpliwie. Niech wreszcie porwie ich wir

namiętności i niech zapomną o wszystkim.

Takiemu zaproszeniu Slade nie był już w stanie się oprzeć. Gorące,

namiętne pocałunki, jakimi zaczął ją obsypywać, stanowiły wyraz nie tylko

fizycznego pożądania, ale i przemożnego pragnienia do panowania nad

Rebeccą. Odpowiadała więc z niepohamowaną, dziką gwałtownością, o jaką

nigdy przedtem siebie nie podejrzewała. Zawładnęła nimi nieokiełznana pasja,

która nie zna granic.

To, co nastąpiło, było istnym szaleństwem, czymś w rodzaju pierwotnej

walki o władzę. Każde chciało pokazać drugiemu, że ma nad nim przewagę, do-

prowadzając drugą stronę do utraty kontroli nad sobą.

- Nic z tego! - krzyknął w pewnym momencie Slade. - To ci się nie uda,

Rebecco!

Siłą rozłączył jej dłonie, splecione na jego karku, i przycisnął je do

poduszki po obu stronach jej głowy. Nawet nie mogła zaprotestować przeciwko

temu wymuszonemu gestowi poddania, gdyż Slade zamknął jej usta namiętnymi

pocałunkami. Wiedziała, że z całą premedytacją usiłuje ją okiełznać. Musi być

więc równie silna i wyrachowana jak on, nie może stracić panowania nad sobą i

nad sytuacją...

Jednak, gdy posiadł ją jednym gwałtownym ruchem, wbrew samej sobie

jęknęła z rozkoszy. Wtedy uwolnił jej ręce i zaczął ją pieścić, doprowadzając

Rebeccę niemal do szaleństwa. Przestała z nim walczyć, zapomniała o

wszystkim, miękko poddając się jego ciału. Jak brzeg i raz uderzająca, a raz

cofająca się fala... To była ostatnia myśl, jaka przemknęła jej przez głowę. A

potem nie było już żadnych myśli, tylko nieustannie wzrastające poczucie

rozkoszy i przedziwna lekkość, wynikająca z uwolnienia się od jakiejkolwiek

kontroli. Nie wiedziała nawet, że kurczowo ściska jego ramiona, nie słyszała

swojego krzyku, czuła tylko przypływy i odpływy...

R S

background image

- 64 -

Ale Slade sam też dał się złapać w pułapkę, którą na nią zastawił. Jego

oczy płonęły, a ruchy stawały się coraz bardziej gorączkowe. Ciało dziewczyny

zmysłowo poddało się jego pragnieniu i nagle cała silna wola Slade'a prysnęła

niczym bańka mydlana. Konwulsyjnie przycisnął ją do siebie, żeby w

kulminacyjnym momencie znajdowali się jak najbliżej. A potem była już tylko

obezwładniająca fala spełnienia i poczucie absolutnej jedności.

Sporo czasu upłynęło, zanim pierwsze myśli zaczęły leniwie przepływać

Rebecce przez głowę. Leżała w ciepłych ramionach Slade'a senna, zrelaksowana

i rozmarzona. Sprawiało jej to tak nieoczekiwaną przyjemność, że zapragnęła,

by mogli tak leżeć w nieskończoność. Wspaniale było czuć dotyk nagiego

męskiego ciała, dzięki któremu w ciągu godziny lepiej poznała samą siebie niż

przez całe dotychczasowe życie.

Z Paulem nigdy nie było aż tak...

Czy to w porządku, że można doznać największej przyjemności i miłość

wcale nie jest do tego niezbędna? Ale to tylko spełnienie fizyczne. A uczucia?

Miłość... Czy ona naprawdę kochała Paula? Może trzymała się go tak kurczowo

tylko dlatego, że był jedynym mężczyzną, który ofiarował jej prawdziwą

przyjaźń i gotowość do dzielenia trudów życia na ranczo? Po wypadku znalazł

dla siebie inną drogę. Odwrócił się od niej, a ona nadal wbrew wszystkiemu

rozpaczliwie wierzyła, iż tylko Paul jest dla niej idealnym partnerem. Po prostu

myślała w ten sposób, gdyż obawiała się, że już nie spotka nikogo innego.

Obecnie czuła większy pociąg do Slade'a niż kiedykolwiek do Paula.

Niezależnie od tego, że wielokrotnie powtarzała sobie, iż ten związek nie ma

żadnej przyszłości - i nie może mieć - musiała szczerze przyznać, że Slade

potrafił poruszyć najczulsze struny jej duszy i ciała.

Rebecca czuła, jak jej oczy napełniają się łzami. Nie powinna się zbytnio

rozkoszować tym, co jest teraz. Jeśli temu ulegnie, nic już nie uchroni jej przed

bólem i tęsknotą, kiedy ten tydzień dobiegnie końca.

R S

background image

- 65 -

Odsunęła się od niego. Poczucie jedności było więc tylko chwilowym

złudzeniem. Każde z nich musi iść swoją własną drogą. Jeśli o tym zapomni i

zaangażuje się zbyt mocno, pozostanie nieszczęśliwa do końca życia.

- Rebecco...

Slade obrócił się na bok tak szybko, że nie zdążyła ukryć łez. Od razu je

zauważył i na jego twarzy pojawił się wyraz czułości i bólu.

- Myślisz o nim, prawda?

- Czy zawsze musisz czytać w moich myślach jak w otwartej księdze? -

spytała, poruszona jego niewiarygodną wręcz przenikliwością.

- Nie. Ale skoro go kochasz, to jest zupełnie naturalne, że go w takiej

chwili wspominasz.

Nie spodziewała się aż takiego zrozumienia. Spojrzała na niego

badawczo.

- I nie przeszkadza ci to?

- Owszem, i to bardzo. Wolałbym, żebyś myślała o mnie. O nas. O tym,

co się między nami dzieje.

Delikatnie dotknęła jego policzka, poruszona do głębi tym szczerym

wyznaniem.

- Nigdy jeszcze nie przeżyłam czegoś takiego jak przed chwilą, Slade.

Cokolwiek się wydarzy, będę ci wdzięczna do końca życia - powiedziała z

uczuciem.

- Wierz mi, Rebecco, że dla mnie to też coś zupełnie nowego i

niezwykłego. Wyznam ci, że jednocześnie budzisz i zaspokajasz moje

najgłębsze potrzeby, z których przedtem nawet nie zdawałem sobie sprawy! -

westchnął głęboko. - Chociaż nie wiem, czy to ma dla ciebie jakiekolwiek

znaczenie.

Miało. Większe, niż mógłby przypuszczać.

Slade zamyślił się.

R S

background image

- 66 -

- Z jednej strony jestem o Paula zazdrosny - stwierdził z nieco kwaśną

miną. - Z drugiej jednak za nic bym się z nim nie zamienił. - Spojrzał na nią

przepraszająco. - Powiedz mi, co mu się stało?

O dziwo, nie poczuła się zraniona tym pytaniem. Może spowodowała to

atmosfera intymności, a może emanująca ze Slade'a chęć zrozumienia, ale wręcz

sprawiło jej ulgę, że ma możliwość to wszystko z siebie wyrzucić. Ponadto

wolała wspominać przeszłość, z którą już się pogodziła, niż martwić się o

przyszłość.

- Paul latał helikopterem. Zatrudniałyśmy go do spędzania bydła, które

znalazło się poza granicami Wildjanny. Trzeba do tego sporych umiejętności i

dużej odwagi, gdyż pilot musi lecieć dość nisko nad ziemią i zaganiać stado w

określonym kierunku, nie pozwalając mu się rozproszyć. Paul uwielbiał tę

robotę. Zawsze pasjonowały go niebezpieczne zadania...

Zielone oczy zasnuły się bólem.

- Któregoś dnia miałyśmy dokonać przeglądu bydła. Do dziś nie wiem, co

tak bardzo przestraszyło zwierzęta, że pobiegły w innym kierunku, niż zaganiał

je Paul i w dzikim popłochu runęły wprost na nasz obóz. Paul błyskawicznie

zniżył maszynę tuż przed przewodnikiem stada, żeby zmusić go do skręcenia.

Helikopter leciał jednak zbyt nisko, zaczepił o wierzchołek drzewa i rozbił się...

- Zamknęła oczy. - Paul ma złamany kręgosłup. Zaryzykował dla mnie swoim

życiem...

Slade położył palec na jej drżących ustach.

- Przestań się wreszcie za to winić, gdyż to był jego własny wybór. Ale

życie ma swoje prawa i toczy się dalej. Zdaje się, że Paul nieźle sobie radzi?

- O tak. Pracuje w bardzo dochodowej firmie jako specjalista od

ulepszania konstrukcji samolotów, łodzi motorowych... Dlaczego pytasz?

Uśmiechnął się.

- Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają, ale to nieprawda. Szukamy

zawsze ludzi podobnych do nas samych. Paul to silny i zaradny człowiek i dla-

R S

background image

- 67 -

tego jest odpowiednim mężczyzną dla takiej dziewczyny jak ty. Ale czy tylko

on? Właśnie to nas do siebie przyciąga, choć chciałabyś temu zaprzeczyć.

Podobieństwo. I dlatego istnieje między nami coś więcej niż czyste pożądanie.

Zdawała sobie z tego sprawę, ale to przecież nie jest cała prawda.

Zmarszczyła brwi z dezaprobatą. Dzielą ich przecież jednocześnie różnice,

których nie da się pokonać nawet przy najlepszych chęciach.

- Ile masz lat, Slade? - spytała znienacka.

- Trzydzieści sześć.

- I przez cały ten czas nie spotkałeś żadnej kobiety, która byłaby podobna

do ciebie?

Jego twarz przybrała nieprzyjemny, cyniczny wyraz.

- Większość ludzi nie wyobraża sobie życia bez wstąpienia w związek

małżeński - powiedział ze znużeniem. - Obawiam się, że ja do nich nie należę.

- Ale dlaczego? - nalegała. - Jeśli naprawdę kogoś kochasz...

- A czym jest miłość? - przerwał ostro. - Wszystko, czego

doświadczyłem, to przelotne znajomości, które kończą się równie szybko, jak

się zaczęły.

Tylko tym jest więc dla niego? Przelotną znajomością? Z wysiłkiem

pokonała ból. To nie ma znaczenia. Żadnego znaczenia. Trzeba myśleć realnie.

Slade się w ogóle nie liczy. Nigdy się nie liczył. Tylko dziecko jest ważne.

- Nadal nie rozumiem, dlaczego. Westchnął głęboko.

- Jedną z konsekwencji zajmowania wysokiego stanowiska jest to, że

ludzie postrzegają mnie wyłącznie jako kogoś, kto posiada ogromne wpływy

ekonomiczne i polityczne. Nic poza tym. Właśnie te cechy powodują, że jestem

atrakcyjny dla kobiet. Władza i pieniądze. Moja osobowość, moje wnętrze, moje

przekonania nie interesują ich w najmniejszym stopniu.

- A czy którejś z nich dałeś kiedykolwiek szansę poznania swego

wnętrza? Czy zechciałeś się otworzyć choć przed jedną?

Skrzywił się, jakby zły sam na siebie.

R S

background image

- 68 -

- Może nie. A może żadnej z nich nie zależało na mnie na tyle, żeby mimo

wszystko spróbować? - zamyślił się. - Ty mówisz, że miłość to dzielenie całego

życia, dzielenie wszystkiego, a to przecież niemożliwe. Owszem, wszystkie

kobiety, jakie do tej pory spotkałem, bardzo chciały się ze mną dzielić... moim

kontem w banku! - podsumował szyderczo.

- Mnie nie zależy na twoim koncie - powiedziała z łagodną perswazją,

próbując choć trochę zmienić jego cyniczne nastawienie.

- Wiem - powiedział miękko. Błękitne oczy pociemniały w jednej chwili,

patrząc na nią z tęsknotą i pożądaniem. Jednak usta skrzywiły się nieco ironicz-

nie. - Ty zamierzasz mnie wykorzystać w zupełnie nietypowy sposób.

Poczuła się wstrząśnięta. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że do tej pory

traktowała go najpierw jak wroga, a potem jak użyteczne narzędzie, które

uczyni jej przyszłość lżejszą do zniesienia. A przecież ten silny, władczy

mężczyzna jest takim samym człowiekiem jak wszyscy, jego też można zranić,

przecież pod maską cynizmu skrywa się naprawdę wrażliwa osobowość.

- Ale... Sam mi to zaproponowałeś. Gdyby nie to, nigdy nie przyszłoby mi

do głowy, żeby cię... wykorzystać. Przecież chciałeś.

Uśmiechnął się zmysłowo, a szafirowe oczy zalśniły jak gwiazdy.

- Myślisz, że żałuję?

Odetchnęła z ulgą. Na szczęście droczył się tylko. Nagle zapragnęła

sprawić mu w ciągu nadchodzącego tygodnia jak najwięcej przyjemności. Może

w ten sposób choć częściowo spłaci dług wdzięczności, jaki wobec niego

zaciąga.

- Slade... - Objęła go za szyję, przyciągając lekko jego głowę do swojej. -

Pocałuj mnie znowu - szepnęła i spojrzała na niego tak ciepło, jak jeszcze nigdy

przedtem.

- To się nie skończy na pocałunkach - ostrzegł.

- Właśnie o to mi chodzi - uśmiechnęła się. - Powiedz tylko, co sprawi ci

największą przyjemność. Chcę, żeby było ci ze mną jak najlepiej.

R S

background image

- 69 -

Nie spodziewał się tego. Tak bardzo z nim przedtem walczyła, tak chciała

być górą...

Patrzył jej uważnie w oczy, po czym zwlekając z odpowiedzią powoli

omiótł spojrzeniem całą jej sylwetkę i znów powrócił do twarzy.

- Posiadasz najbardziej zmysłowe, najbardziej seksowne ciało, jakie w

życiu widziałem. Sama myśl o nim, nie wspomnę nawet o dotyku, powoduje, że

pragnę cię bardziej, niż pragnąłem jakiejkolwiek innej kobiety. Dlatego chcę,

żeby było tak, jak ty chcesz - powiedział wzruszonym głosem. - Właśnie to

sprawi mi największą przyjemność. - Pochylił się nad Rebeccą i pocałował ją.

Tym razem kochali się powoli i z ogromną czułością. Świadomie

poznawali się nawzajem, z uczuciem oddając każdą pieszczotę i na wszelkie

sposoby wyrażając akceptację partnera. Dopiero teraz w pełni cieszyli się swą

obecnością. I gdy potem leżeli wtuleni w siebie, Rebecca nawet nie pomyślała o

tym, żeby się odsunąć jak przedtem. Jego mocne ramiona gwarantowały zupełne

bezpieczeństwo. Nareszcie nie czuła się samotna.

R S

background image

- 70 -

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Był to dla niej dziwny tydzień. Właściwie żyła jak w bajce, nie musiała

wykonywać żadnej pracy, o nic się martwić, niczego planować. Jedyne, co mieli

do roboty, to zastanawiać się nad tym, jak jeszcze mogą sobie uprzyjemnić

wspólnie spędzany czas, a potem wprowadzać swoje pomysły w życie.

Spożywali lekkie, naprędce sklecone posiłki, pływali w krystalicznie

czystym, turkusowym morzu, wystawiali ciała na pieszczotę słonecznych

promieni i kochali się niemal nieustannie, czując, że każde zbliżenie jest jeszcze

wspanialszym przeżyciem od poprzedniego.

Wyglądało to jak miodowy miesiąc, z tym że miodowego miesiąca z

reguły nie zakłóca bolesna świadomość konieczności bliskiego rozstania. Z dru-

giej jednak strony dzięki temu odbierali każdą chwilę jak ogromny dar i cieszyli

się swoją obecnością bardziej, niż gdyby byli nowożeńcami.

Nie miała pojęcia, jak to się stało, ale czuła się w towarzystwie Slade'a

coraz lepiej. Wypytywała go o jego życie, o jego świat i budził się w niej coraz

większy podziw dla tego niezwykłego człowieka. To właśnie jego nieprzeciętna

przenikliwość i wytrwałość zapewniły mu najwyższe stanowisko w firmie, nie

zaś fakt, że był synem jej założyciela.

- Czy od początku wiedziałeś, że wybierzesz taką drogę? - spytała

ciekawa, czy jest w takim samym stopniu przywiązany do swojej organizacji,

jak ona do Wildjanny.

Leżeli na rozgrzanym piasku plaży. Rebecca opierała się na łokciu, żeby

móc widzieć jego twarz, a zwłaszcza jego bystre ciemnobłękitne oczy, tak

zmienne w swoim wyrazie. Wiedziała, że potrafią ciskać błyskawice i ranić jak

stal, ale w stosunku do niej wyrażały już tylko pożądanie lub czułość. Teraz

zamigotały w nich nieoczekiwane błyski rozbawienia. Slade wiedział, że jego

odpowiedź ją zaskoczy.

R S

background image

- 71 -

- Nie. Moją ambicją było to, żeby żyć jak mój dziadek. Wychowałem się

na jego ranczo w Arizonie, gdyż po śmierci mojej matki stwierdzono, że on

mnie wychowa lepiej niż wszystkie niańki i gosposie. Spodobałby ci się. Tak

kochał ziemię i zwierzęta, że gdy na terenie jego posiadłości w Teksasie

znaleziono ropę, zostawił całe to bogactwo mojemu ojcu, a sam kupił ziemię w

Arizonie, żeby nadal żyć po staremu!

Milczał przez chwilę.

- Naprawdę był mi bliski. Widzisz, dlatego nazwałem Czarci Jar Polem

Logana, gdyż kupiłem go zaledwie parę miesięcy po śmierci dziadka.

Starała się ukryć głębokie rozczarowanie. Gdyby pozostał przy swoim

pierwotnym zamierzeniu... Ale takie myśli prowadziły donikąd. Nie pozostał i

teraz jest wielkim biznesmenem. To dlatego wtedy, na konferencji, chciał jej

wysłuchać. Wspomnienia z młodości...

- Ile miałeś lat, gdy opuściłeś Arizonę? - spytała. Chciałaby wiedzieć, czy

kiedykolwiek żałował tego, że nie poszedł w ślady dziadka.

- Szesnaście. Ojciec był zdania, że to najwyższy czas, żeby zacząć mnie

wdrażać do mojej nowej roli.

- Miałeś na to ochotę?

- Tak - odparł z pewnym wahaniem. - Wydawało mi się, że cały świat

stanął przede mną otworem. To było jak ekscytujące wyzwanie, któremu trzeba

sprostać.

- Czy nigdy tam nie wróciłeś? - dopytywała się. Lepiej rozwiać te mgliste

nadzieje, które znienacka zagościły w jej sercu.

- Tylko po to, żeby, zobaczyć się z dziadkiem. Teraz już tam nie jeżdżę,

mimo że jestem spadkobiercą tej ziemi. Po co? Żeby patrzeć na stojący na ganku

bujany fotel, na którym on już więcej nie usiądzie? Tam jest... pusto.

Tak, jak w Wildjannie.

- Lubisz to, co teraz robisz, prawda?

R S

background image

- 72 -

Nie odpowiedział od razu. W zamyśleniu patrzył gdzieś w dal, a jego

twarz raczej nie wyrażała zadowolenia. Po chwili jednak odprężył się i

uśmiechnął do niej szeroko.

- Tak naprawdę to najchętniej zostałbym astrofizykiem - oznajmił.

Popatrzyła na niego oszołomiona.

- Obawiam się, że nie bardzo rozumiem.

- To taki gość, który zajmuje się gwiazdami i kosmosem, próbując

odpowiedzieć na pytanie, jak powstał świat, jak zrodziło się życie i jaka

przyszłość czeka między innymi naszą małą planetkę - roześmiał się niewesoło.

- O ile jakiś idiota nie wysadzi jej prędzej w powietrze.

Ta mieszanka idealizmu i cynizmu, nadziei i niewiary była tak

zadziwiająca, że Rebecca zupełnie nie wiedziała, co ma o tym sądzić.

- Naprawdę cię to interesuje?

- Naprawdę. Nie mogę wszystkiego rzucić i zająć się tylko tym, ale

przynajmniej moja firma choć częściowo może się przyczynić do rozwoju tych

badań. Pokryliśmy koszty budowy i eksploatacji jednego z krążących wokół

Ziemi satelitów.

- Ale przecież nie masz z tego żadnej osobistej satysfakcji.

Potrząsnął głową.

- To nie ma znaczenia. To są naprawdę ważne badania. Skąd się

wzięliśmy? Dlaczego jesteśmy tacy, jacy jesteśmy? Dlaczego ze sobą

walczymy? Chciałbym też wiedzieć, dokąd zmierzamy.

Co za niezwykły człowiek - dobry, inteligentny, o tak szerokich

zainteresowaniach. Nagle poczuła się uprzywilejowana tym, że go zna, że jest z

nim, że tyle ich łączy. Czas spędzony z nim na pewno nie jest czasem

straconym.

Pocałowała go z całym uczuciem, które płynęło prosto z serca.

- To za to, że jesteś właśnie taki, a nie inny - uśmiechnęła się. - A teraz

zmienimy temat i będziemy się kochać.

R S

background image

- 73 -

- Rebecco... - powiedział tak czule, że na samą myśl o bliskim rozstaniu

poczuła nieznośny ból.

Położyła dłoń na jego ustach, powstrzymując słowa. Wszystko, co mieli,

to chwila obecna i nie można tego zmarnować. Zaczęła go pieścić, pamiętając,

co sprawia mu największą przyjemność. A kiedy już niemal nie mógł

wytrzymać, ofiarowała mu siebie. Oboje znaleźli nieoczekiwaną radość właśnie

nie w zdobywaniu, ale w oddawaniu się drugiej osobie i uprzedzaniu jej życzeń.

Patrzyli sobie przez cały czas w oczy, wiedząc, że czeka ich spełnienie jeszcze

wspanialsze niż poprzednie.

Aż wreszcie nadszedł ostatni dzień. Żadne z nich nie powiedziało na ten

temat ani słowa, starali się tylko przeżywać każdą chwilę jeszcze intensywniej

niż dotychczas. Dzień powoli zbliżał się ku końcowi i stopniowo rosło napięcie

między nimi. Slade zaproponował spacer po plaży - ich ostatni spacer, chociaż

tak tego nie nazwał.

Szli długo, a fale leniwie przetaczały się po ich stopach, beztrosko

zmywając ślady zostawiane przez nich na piasku. Słońce, które tak wiernie

towarzyszyło im przez cały ten tydzień, chyliło się ku zachodowi. Zaczynał się

ciepły, tropikalny zmierzch.

Slade przystanął znienacka. Rebecca zatrzymała się krok przed nim i

odwróciła z ociąganiem. Trzeba będzie wziąć to brzemię na swoje barki i

samotnie ponieść je dalej. Jej serce ścisnęło się, gdy spojrzała na niego.

- Mam obowiązki, których nie mogę dłużej zaniedbywać - powiedział

cicho.

- Wiem. Chciałam ci podziękować...

- Przestań! - uciął ostro. - Nie masz mi za co dziękować. Tyle mi dałaś...

Milczał przez chwilę.

- Rozumiem, że nic nie da, jeśli cię poproszę, żebyś pojechała ze mną?

Nie chciała tego mówić, to było zbyt bolesne dla nich obojga, ale nie

miała wyjścia.

R S

background image

- 74 -

- Ja też mam swoje obowiązki, Slade - powiedziała łagodnie. - Mój świat

jest tutaj.

Skinął głową, po czym przez kilka nieznośnie długich chwil patrzył na

ciemniejące morze.

- Nie ma dla nas żadnej nadziei, prawda, Rebecco?

Nie mogła zaprzeć się samej siebie i on o tym wiedział. Dlatego było to

raczej stwierdzenie i wyraz rezygnacji niż pytanie.

- Nie byłabym szczęśliwa w Nowym Jorku - odparła apatycznie. -

Dusiłabym się.

Zacisnął usta, jakby siłą powstrzymywał kolejne argumenty. Objął ją

spojrzeniem.

- Będę za tobą tęsknić.

To krótkie, uderzająco szczere wyznanie głęboko zapadło jej w serce.

- Ja też - szepnęła. Bardziej niż mogę ci powiedzieć, dodała w myślach.

- Powiedz, co zamierzasz robić przez najbliższe kilka miesięcy.

Chciałbym wiedzieć... wiedzieć, co robisz, gdy pomyślę o tobie...

- Miałyśmy z babcią pewien projekt... Teraz, kiedy odeszła, muszę to

zrobić, choćby ze względu na nią. - Znów poczuła ból straty. Postarała się

jednak skupić, by wyjaśnić Slade'owi, w czym rzecz. - Otóż większość

Australijczyków mieszka na wybrzeżu, ale surowe wnętrze kraju jest dla nich

niezwykle fascynujące. Oczywiście warunki tam panujące są zbyt trudne, żeby

wszyscy chcieli tam mieszkać, ale nie wątpię, że każdy chciałby przeżyć jakąś

przygodę w głębi niecywilizowanego lądu.

- Rozumiem - mruknął z aprobatą Slade. - To coś jak nasz Dziki Zachód.

- Być może. Nigdy tam nie byłam, więc nie wiem. Miałyśmy w związku z

tym pomysł, żeby stworzyć w Wildjannie ośrodek dla nieuleczalnie chorych

dzieci, przynajmniej tyle im się od życia należy. Włączą się w cykl natury,

zrozumieją, że czas właściwie nie ma znaczenia, bo wszystko się zawsze

odradza. Życie jest nierozłącznie związane z ziemią... Doskonale to rozumieją

R S

background image

- 75 -

aborygeni, pierwsi mieszkańcy tego kraju. Może to trochę prymitywna wiara,

ale ta ziemia jest jak żywioł...

- Tak. Jak żywioł - powtórzył Slade, myśląc o stojącej przed nim kobiecie.

Zrozumiała go. I znów pojawił się ból, nieuchronny niczym zaczynający

się przypływ. Miała jednak nadzieję, że tego nie zauważył.

- Muszę skontaktować się z odpowiednimi lekarzami, ośrodkami. Zajmie

mi to sporo czasu, żeby dotrzeć do właściwych dzieci i rodziców. Ponadto przed

końcem suszy trzeba zbudować tamę niedaleko domu. Powstanie wtedy jezioro,

zasadzimy krzewy, wśród których uwiją gniazda ptaki... Dzieci będą miały

radość.

Westchnęła głęboko i ponownie spojrzała na Slade'a.

- Widziałeś ten kraj w najgorszym okresie. Ale zapewniam cię, że kiedy

spadną deszcze, wszystko rozkwitnie jak za dotknięciem magicznej różdżki,

niespodziewanie pojawią się kwiaty, zwierzęta, motyle... Chciałabym móc to

wszystko pokazać tym dzieciom, które musiały spędzić całe swoje życie w

miastach i umrą w tych godnych pożałowania miejscach nawet nie...

Za późno ugryzła się w język. Zapomniała, że to był też jego świat, w

którym zresztą pracował nie tylko dla siebie, ale również dla innych. Te badania

kosmiczne... Nie ma prawa go krytykować.

- Przepraszam - szepnęła. - Nie miałam na myśli...

- Wiem, co miałaś na myśli - zapewnił. W jego oczach dostrzegła szczerą

aprobatę. Zachęcona tym, mówiła dalej:

- Ponadto chciałabym, żeby rodziny tych dzieci nie musiały płacić

przynajmniej za przejazd. Muszę znaleźć sponsora...

- Już znalazłaś.

Patrzyła na niego wręcz z osłupieniem.

- Ależ, Slade, to nie była prośba, wcale nie zamierzałam się przymawiać...

- Wiem. Pozwól jednak, by to moja firma się tym zajęła. Nie chcesz mieć

ze mną choć tyle wspólnego? Nawet dla dobra chorych dzieci?

R S

background image

- 76 -

W tej sytuacji nie mogła odmówić. Prawdę mówiąc, wcale nie chciała

odmawiać. Jeśli się uda, to ten ośrodek będzie w pewnym sensie pamiątką tego,

co razem przeżyli.

- Dziękuję - powiedziała po prostu. - Cordell Enterprises dobrze wyda

swoje pieniądze.

Uśmiechnął się.

- Nie mam co do tego wątpliwości. - Po chwili jednak miejsce uśmiechu

zajęła troska. - Nie jest łatwo zajmować się chorymi dziećmi, Rebecco. Musisz

im zapewnić specjalną opiekę, przeszkolone pielęgniarki, lekarstwa, może

nawet lekarza.

- Problemy są od tego, żeby je pokonywać - oświadczyła z determinacją. -

Jakoś dam sobie radę.

Zmarszczył brwi.

- A co z tobą? Z twoimi uczuciami? Przecież dla ciebie będzie to

szczególnie ciężkie do zniesienia.

- Wiem - westchnęła. Spojrzała na ostatnie promienie słoneczne

odbijające się na falach oceanu. - Ale czy to, co naprawdę ma znaczenie,

przychodzi lekko i łatwo? - Odwróciła się do niego z rezolutnym uśmiechem.

- Ty się niczego nie boisz, prawda, Rebecco? Potrząsnęła głową.

- Mam swoje lęki, tak jak każdy.

- Nie widać tego po tobie.

- Nie cierpię latania - przyznała się.

- Ale to robisz - stwierdził.

- Robię to, co trzeba zrobić. Tak samo jak ty, Slade. Tę cechę mamy

wspólną.

Patrzył na nią długo w milczeniu, w końcu postąpił krok do przodu,

otoczył ją ramionami i bez słowa mocno przytulił do siebie. Całował

gorączkowo jej miękkie włosy.

R S

background image

- 77 -

- Wracajmy - mruknął z ustami zanurzonymi w gęstwinie czarnych pasm.

- Została nam jeszcze jedna noc.

Ledwo zasnęli, nastał świt. Pakowanie bagaży i pobieżne porządkowanie

domku pozostawiło osad smutku. To już naprawdę koniec. Przyjechał

zamówiony samochód. Usiedli z tyłu i palce Slade'a delikatnie oplotły jej dłoń.

Przez całą drogę nie zamienili ani słowa. Wszystko już zostało powiedziane.

Gdy przyjechali na lotnisko, Slade odwrócił się do niej. Rysy jego twarzy

były napięte, a ciemnobłękitne oczy wpatrywały się w Rebeccę z wyrazem

nienasyconego pragnienia.

- Zostań w samochodzie. Kierowca zawiezie cię, gdzie tylko zechcesz.

- Dobrze - zgodziła się, gdyż zdawała sobie sprawę z tego, że wspólne

oczekiwanie na jego lot byłoby nie do zniesienia dla nich obojga.

Podniósł jej twarz ku sobie i pocałował ją z taką słodyczą i czułością, że z

najwyższym trudem udało się jej powstrzymać łzy.

- Wrócę, kiedy tylko będę mógł, Rebecco - szepnął zduszonym głosem.

On też z całej siły tłumił targające nim uczucia. Spojrzał na nią po raz ostatni i

wysiadł z samochodu.

Nie śledziła wzrokiem oddalającej się barczystej sylwetki. Twardo

patrzyła przed siebie, zmuszając się do myślenia o tym, co musi zrobić. Nie była

pewna, czy się udało. Za wcześnie jeszcze, żeby wiedzieć, czy jest w ciąży.

Pozostawało tylko mieć nadzieję, że jednak nosi ich dziecko.

Po raz pierwszy kontynuacja rodu i czwarta generacja w Wildjannie nie

były najważniejsze. Liczyło się tylko jedno. To będzie dziecko Slade'a.

R S

background image

- 78 -

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Slade z roztargnieniem słuchał Berta Hinkmana, wyjaśniającego, jak

ostatnia katastrofa tankowca wpłynie na ceny ropy. Wspominał tragiczne dla

środowiska skutki zatonięcia statku „Exxon Valdez" w 1989 roku, kiedy tysiące

ton ropy zanieczyściły wybrzeża Alaski, zabijając ryby, foki i ptaki... Co my

robimy z tą planetą, pomyślał ze zgrozą i wściekłością Slade. Jeden głupi błąd

człowieka lub uszkodzenie maszyny i zniszczenie ogarnia morze, ziemię,

powietrze... I to wszystko w imię postępu cywilizacji!

Nerwowo podniósł się ze stojącego za czarnym marmurowym biurkiem

fotela i podszedł do wielkiej przeszklonej ściany, za którą wyrastał kamienny las

Manhattanu. Rebecca miała rację. Ta betonowa dżungla jest kompletnie

bezduszna. Ambicja, walka o władzę... Dokąd to człowieka zaprowadzi?

Rebecca...

Gdyby byli razem... Z trudem stłumił westchnienie. No tak, Hinkman

pewnie się teraz zastanawia, co takiego powiedział, że wywołał aż tak

nieuprzejmą reakcję szefa na swoją pracę. Slade zebrał myśli i odwrócił się do

swojego współpracownika. Hinkman był członkiem zarządu już za czasów

Blaira Cordelia, a teraz służył radą jego synowi. Lubił tę pracę, oddawał się jej

bez reszty, ale ku niezadowoleniu Slade'a nie przejawiał żadnych ambicji, żeby

piąć się wyżej. Teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem zarządzanie firmą

wydawało mu się istnym kamieniem u szyi.

Zmusił się do przepraszającego uśmiechu.

- Wybacz mi, Bert. Zamyśliłem się.

- Nie gniewaj się, Slade, ale uważam, że naprawdę powinieneś wreszcie

odpocząć. Od powrotu z Australii harujesz jak wół. Stworzyłeś całą organizację

na nowo. Ciekaw jestem, czy przez te cztery miesiące przespałeś spokojnie choć

jedną noc?

R S

background image

- 79 -

Slade zbył to pytanie wzruszeniem ramion i wrócił do biurka. Usiadł w

fotelu i spróbował się zrelaksować. Rzeczywiście był zmęczony, ale wolał od-

poczywać gdziekolwiek, byle nie w łóżku. Zbyt bolesne wspomnienia

przywodziło mu na myśl.

- Jeśli mam być szczery, wyglądasz fatalnie, a co gorsza, zaczynają ci

wysiadać nerwy - oznajmił Hinkman z wymownym grymasem dezaprobaty.

- Wyrabiam sobie złą opinię, co? - spytał znużonym głosem Slade.

- Tego nie powiedziałem - padła dyplomatyczna odpowiedź. - Nikt nie

może mieć ci nic do zarzucenia. Przyznaję też, że czasem stawianie pewnych

spraw na ostrzu noża jest lepszym wyjściem niż ciągnące się w nieskończoność

negocjacje. Powiedziałem ci to wszystko dlatego, że martwię się o ciebie. Nie

jesteś już taki, jak byłeś przedtem.

- Dobrze, trochę sobie odpuszczę, Bert - zgodził się, ale wcale nie

zamierzał tak postąpić. Musi załatwić wszystko jak najprędzej, gdyż wtedy

będzie mógł do niej wrócić... Rebecco...

- Czy chcesz, żebym ci zreferował mój raport do końca, czy też raczej...

- Tak, tak - powiedział niecierpliwie Slade. W ostatniej chwili udało mu

się nieco złagodzić to drugie „tak", gdyż pierwsze zabrzmiało dość ostro. -

Proszę, kontynuuj - dodał uprzejmie.

Nie na długo jednak zdołał się skoncentrować na tym, co stary

współpracownik miał do powiedzenia. Jego myśli znów uleciały tysiące

kilometrów stąd.

Jeśli Rebecca nadal pragnie mieć z nim dziecko, nie może jej tego

odmówić. Ale jaki z niego będzie ojciec? Czuł się rozdarty między dwa światy,

z których żaden nie mógł mu już zapewnić pełnej satysfakcji, poczucia

spełnienia. Co ma zrobić? Nieustannie kursować między nimi? Ale to nie w

porządku w stosunku do niej, ona zasługuje na znacznie więcej niż na krótkie

wizyty w przerwach między kolejnymi interesami. Nie wracać tam? Może ona

wtedy znajdzie mężczyznę, który jej w pełni odpowiada?

R S

background image

- 80 -

Do diabła! To właśnie on jest tym mężczyzną! Jeszcze najwyżej miesiąc,

a uporządkuje tu wszystkie sprawy i wróci do niej. Może uda się

wygospodarować na to jakieś dwa miesiące. A gdyby pozwoliła mu

zainstalować w Wildjannie parę komputerów, to nawet dłużej.

Czy ona też tak za nim tęskni, czy jednak jest silniejsza niż on i łatwiej

znosi rozstanie? Slade podejrzewał raczej tę drugą możliwość. Wiedział, jak

bardzo potrafi być nieugięta i nieprzejednana. Wyobrażał sobie, jak z zaciętością

wymazuje z pamięci każdą myśl o nim... Chciał do niej zadzwonić, zmusić ją do

tego, żeby o nim nie zapominała, ale odsuwał od siebie tę pokusę, jako zbyt

samolubną.

Pomijając wszystko inne, ciągle przecież kochała Paula i zawsze w jakiś

sposób będzie się czuła z nim związana. Cholera, że też musiał się rozwalić

ratując akurat jej życie. Właśnie dlatego ona nigdy nie przestanie go kochać!

Z drugiej strony Slade nie miał najmniejszych wątpliwości, że ten tydzień,

który z nim spędziła, był dla niej czymś naprawdę szczególnym i ekscytującym

- czy jednak wystarczająco, żeby chciała tego znowu? Żeby chciała tego

zawsze... Nawet, jeśli miałoby to mieć miejsce tylko od czasu do czasu.

Czy może jej zaoferować taki związek? Takie... małżeństwo?

Mieć świadomość, że już na zawsze należy do niego, że czeka... Nie, to

niemożliwe! Jak w ogóle mógł o czymś takim pomyśleć? Z taką kobietą nie

wolno tak postępować.

Ale wrócić do niej musi...

Wziął się w garść i wysłuchał przynajmniej końca raportu, po czym

skinięciem głowy zaaprobował sugestie Hinkmana i z ulgą popatrzył, jak za

Bertem zamykają się drzwi.

Odpuść sobie, powtórzył ponuro. Słuszna rada, ale dużo łatwiej jest sobie

radzić z nieznośnym poczuciem osamotnienia, gdy człowiek rzuca się w wir

pracy. Można choć na chwilę zapomnieć...

R S

background image

- 81 -

Wykonał zresztą w tym czasie kilka niezłych posunięć, jak na przykład

umocnienie pozycji Rossa Harpera. Inteligentny, przenikliwy, obiektywny, musi

jeszcze tylko mieć więcej doświadczenia. Właśnie on może w przyszłości choć

częściowo odciążyć Slade'a, wtedy miałby więcej czasu... Jego myśli znów

wróciły do niezwykłej, zielonookiej dziewczyny. Do tej pory jeszcze nie

zwróciła się do Cordell Enterprises w sprawie sponsorowania przejazdów

chorych dzieci, nie musi to wcale jednak oznaczać, że z tego zrezygnowała. Na

pewno ma masę innych spraw do załatwienia. Ciekawe, w którym miejscu

buduje tamę, jakiej ma być wielkości. Szkoda, że jej o to wszystko nie zapytał.

Mógłby jej teraz towarzyszyć myślami.

Nagle zadzwonił telefon i wyrwał go z zadumy. Właśnie, lepiej weź się

do roboty, zganił się w myślach Slade i podniósł słuchawkę. Miał nadzieję, że

nie pojawił się kolejny problem, który znów opóźni wyjazd do Wildjanny.

- Panie Cordell, przyjechał pan Dalvarez z Australii. Mówi, że zostanie w

Nowym Jorku tylko przez jeden dzień.

- Czy jest w biurze? - przerwał Slade, czując, że jego serce ściska się z

przerażenia. Czy coś jej się stało?

- Tak, panie Cordell.

- Proszę go wprowadzić. Natychmiast!

Zaczął nerwowo chodzić po pokoju, przypominając miotającego się w

klatce lwa. Gdyby pojawiły się jakieś problemy związane z przedłużającą się

suszą, Emilio mógł to przecież załatwić na miejscu, w Czarcim Jarze, nie musiał

przyjeżdżać aż tutaj. Co się stało?

Usłyszał pukanie do drzwi i pośpieszył przywitać niespodziewanego

gościa.

- Miło cię znów widzieć, Emilio - powiedział, próbując ukryć niepokój i

napięcie, choć zdawał sobie sprawę, że Argentyńczyk czuje się skrępowany i

pewnie niczego nie zauważy.

R S

background image

- 82 -

Emilio uścisnął wyciągniętą ku sobie dłoń w taki sposób, że Slade od razu

zorientował się, iż ten dumny, silny człowiek nie wie, jak się zachować i co

powiedzieć. To było zupełnie do niego niepodobne.

- Panie Cordell... Slade, mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

- Ależ skąd, siadaj proszę, napijemy się czegoś.

- Nie, dziękuję za poczęstunek. Spieszę się bardzo, gdyż za parę godzin

mam samolot do Argentyny. Widzisz, sytuacja w moim kraju zmieniła się i emi-

granci dostają zezwolenia na krótkie wizyty w ojczyźnie. Po trzydziestu latach

znów zobaczę rodziców.

- To wspaniale. - Slade ruchem ręki zaprosił Emilia, żeby usiadł na sofie.

Tej samej, na której wiele miesięcy temu siedziała niezwykła, pełna pasji

czarnowłosa kobieta.

Dalvarez przyjął zaproszenie i popatrzył na rozciągającą się przed nim

panoramę Manhattanu.

- Teraz dopiero rozumiem skalę twoich problemów i zakres obowiązków -

przyznał po chwili.

Slade uznał, że musi przejąć inicjatywę. Lepiej od razu złapać byka za

rogi i walczyć, niż z obawą czekać na cios. Pochylił się w kierunku swojego

gościa.

- Emilio, zdaje sobie sprawę z tego, że twój czas jest teraz szczególnie

cenny. Nie sądzę, żebyś opóźnił spotkanie z rodzicami tylko po to, aby sobie ze

mną pogawędzić. Co z Rebeccą?

- Jak mogłeś ją tak zostawić? - W głosie Argentyńczyka było tyle goryczy

i wyrzutu, że Slade natychmiast zaczął się mieć na baczności. Co, u licha...

- O co ci właściwie chodzi? - spytał, starając się mówić spokojnie.

- Ona jest w ciąży - padła druzgocąca odpowiedź.

Slade poczuł się kompletnie ogłuszony tą wiadomością. Patrzył na Emilia

w absolutnym osłupieniu. Przecież to niemożliwe! Jak to się stało? A przede

wszystkim, dlaczego nie zadzwoniła i nie powiedziała mu o tym?

R S

background image

- 83 -

- Rebecca jest niezwykle dumną i niezależną kobietą i bardzo ją za to

szanuję - ciągnął Emilio. - Nigdy by ci o tym nie powiedziała, nigdy by o nic nie

poprosiła. Woli dać sobie radę sama - rzucił Slade'owi groźne spojrzenie. - Ja

jednak uważam, że postąpiłeś nie w porządku. Diabelnie nie w porządku!

Związać się z taką dziewczyną, a potem ją zostawić z dzieckiem, nie ożenić

się...

- Emilio, czy jesteś absolutnie pewien? - przerwał gwałtownie Slade. -

Obiecała mi przecież...

No tak, ale wiadomo, że żaden środek nie daje stuprocentowej gwarancji,

więc mogło się to zdarzyć. A jeśli wprowadziła go w błąd? A może pozwoliła,

by sam się w ten błąd wprowadził?

Emilio aż parsknął z pogardą i wstał z sofy. Spojrzał na Slade'a z góry.

- Zaprzeczasz, że jesteś ojcem?

- Nie! - Slade porwał się na równe nogi. - Jeśli Rebecca będzie miała

dziecko, to ono jest moje. Musi być moje. - Potrząsnął głową z

niedowierzaniem.

Ciągle nie mógł dojść do siebie. Gubił się w podejrzeniach. Czy okłamała

go świadomie? Powiedziała to, co chciał usłyszeć, po czym z całkowitym

wyrachowaniem posłużyła się nim do osiągnięcia swego celu? Czy to możliwe,

by postąpiła aż tak cynicznie? I co ona zamierza teraz zrobić? Związać się z

Paulem? Ta myśl wstrząsnęła umysłem Slade'a bardziej niż poprzednie. Z jego

dzieckiem? Nigdy! Żaden mężczyzna na świecie nie ma najmniejszego prawa

do jego dziecka!

Emilio przechadzał się sztywno wzdłuż oszklonej ściany, w końcu

odwrócił się i spojrzał na Slade'a oskarżycielsko.

- Chciałem się z nią ożenić - oznajmił. - Zaproponowałem jej to, ale

Rebecca, która zawsze postępuje uczciwie, powiedziała mi, że nie może mnie

poślubić i wyjaśniła, dlaczego. Za to ją szanuję. Ale ty... Czy sądzisz, że możesz

brać z obu światów, w których żyjesz, wszystko co najlepsze, bez żadnych

R S

background image

- 84 -

konsekwencji? Dla mnie - w tym momencie Emilio uderzył się pięścią w pierś -

jest to podłe i chciałem ci to powiedzieć prosto w oczy.

To, że raczej zawiedzione uczucia przywiodły Emilia do Nowego Jorku,

niż poczucie sprawiedliwości, nie zmieniało faktu, iż miał rację. Ponadto

naprawdę został zraniony, a Slade przyczynił się do tego w znacznym stopniu.

- Emilio - zaczął uspokajająco. - Ta wiadomość jest dla mnie naprawdę

wielkim szokiem i rozumiem, że ty zareagowałeś na nią tak samo. Jest mi tym

bardziej przykro, iż nie miałem pojęcia o twoich małżeńskich zamiarach.

Przyznaję zresztą szczerze, że nawet gdybym wiedział, nadal zabiegałbym o jej

uczucia.

- Tego ostatniego wcale ci nie wymawiam - odpalił Emilio. - To taka

kobieta, o którą każdy by zabiegał, a Rebecca ma prawo wybrać, kogo zechce.

Ale wykorzystać ją i potem zostawić...

- To są bardzo delikatne, osobiste sprawy - powiedział z całą mocą Slade,

dając upust uczuciom, które z całej siły próbował stłumić. - Zapewniam cię, że

nie traktowałem tego związku tak lekko, jak ci się wydaje i nadal nie

zamierzam. Przez ostatnie miesiące ciężko pracowałem, żeby móc jak

najszybciej wrócić do Wildjanny. Zrobiłbym to, nawet gdybyś mi o niczym nie

powiedział. Dzięki tobie jednak wiem, że muszę jechać tam natychmiast. -

Spojrzał na Argentyńczyka z niezłomnym postanowieniem w oczach.

- Wszystko naprawię i masz na to moje słowo, Emilio.

- Zobaczymy. Czy naprawdę choć przez chwilę nie zastanawiałeś się nad

tym, co robisz?

- W pewnych okolicznościach człowiek przestaje myśleć, Emilio.

Wzrok Dalvareza nie wyrażał już gniewu, tylko niechętne zrozumienie.

- Mam nadzieję, że zaczniesz myśleć z powrotem - powiedział z rezerwą.

- Jestem ci wdzięczny za to, co zrobiłeś dla mnie, dla niej... Dla nas.

Nigdy ci tego nie zapomnimy.

Emilio milczał przez parę długich chwil, wreszcie skinął głową.

R S

background image

- 85 -

- To był mój obowiązek. W końcu jestem waszym sąsiadem, nieprawdaż?

- Oczywiście - przytaknął żarliwie Slade, żeby go usatysfakcjonować.

Chociaż nie tylko.

Naprawdę był mu do głębi wdzięczny. Wypełniało go przy tym poczucie

nieodwracalnej straty. Rebecca wolała go nie informować. Dlaczego? Stracili

przez to tyle czasu. To już połowa ciąży, a on nie był przy niej, nie dzielił z nią

ani związanej z tym radości, ani trudów. To już bezpowrotnie stracone. Nie

chciała, żeby był przy niej? Nawet jeśli tak się sprawa przedstawia, i tak do niej

pojedzie. Musi. I jakoś to wszystko ułoży.

Ponaglany chęcią natychmiastowego działania zbył Emilia jeszcze

kilkoma miłymi banałami, uścisnął mu dłoń i z ulgą zamknął za nim drzwi.

Natychmiast zarezerwował bilet na samolot, po czym wezwał sekretarza i

podyktował zlecenia dla poszczególnych osób. Nie ma wyjścia, raz musi w pełni

zaufać swoim współpracownikom i nagle zostawić wszystko na ich barkach.

Właściwie Cordell Enterprises zupełnie przestało go obchodzić, ale poczucie

odpowiedzialności nie pozwalało mu rzucić firmy bez jakiegokolwiek

zabezpieczenia. Nie mógł zawieść tysięcy ludzi. I tak będą uważać, że postąpił

nieodpowiedzialnie, zostawiając organizację w tak krytycznym momencie, i to

na czas nieokreślony. Ale przecież musi!

Chodzi o jego dziecko!

Wszystko inne niech diabli porwą!

Jakoś da sobie radę. Przecież nie zostawi swojego syna czy też córki. To

jest wreszcie prawdziwe życie, a nie cyfry na papierze, hipotezy, kalkulacje. I

niech nikomu się nie zdaje, że on nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. A

zwłaszcza Rebecce.

Przekona ją, że popełniła duży błąd, nie biorąc go pod uwagę w swoich

planach!

R S

background image

- 86 -

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Rebecca uważnie opuściła lemiesz spychacza, zmieniła biegi i powoli

zjechała na brzeg tamy, wygładzając nierówności skarpy, po czym zatoczyła

koło, żeby powtórzyć czynność. Najważniejsza część pracy została wykonana

wiele tygodni temu, gdyż spieszyli się, żeby zdążyć przed końcem suszy. Teraz,

gdy jezioro jest już wykopane, deszcz może spaść w dowolnym momencie. To,

czym się aktualnie zajmowała, miało znaczenie czysto estetyczne. Chciała, żeby

jezioro wyglądało w miarę naturalnie.

Przedtem brała udział w znacznie cięższych pracach, aż do momentu,

kiedy okazało się, że jest w ciąży. Zaczęła się wtedy zajmować mniej

męczącymi zajęciami. Lepiej było się solidnie napracować przed pójściem spać.

Istniała wtedy szansa, że prędzej zaśnie... Gdy tylko kładła się do łóżka,

wspomnienia napływały niepowstrzymaną falą i czasem walczyła z nimi całymi

godzinami. Rozpaczliwie tęskniła za Slade'em, ani razu jednak nie żałowała

tego, że przyjęła jego propozycję. Już nie była samotna. Nosiła ich dziecko.

Czekała na jego narodziny z rosnącą radością.

Znów zjechała na dół zbocza i zmieniła bieg, żeby ponownie zacząć

mozolną wspinaczkę pod górę. Podniosła głowę, aby ustalić trasę jak najbardziej

równoległą do poprzedniej i nagle zauważyła biegnącego wzdłuż brzegu

mężczyznę, machającego rękami, najwyraźniej w celu zwrócenia jej uwagi.

Wrzuciła luz i postanowiła poczekać na niego. Ciekawe, czego chce i kto to jest.

Jest trochę zbyt potężny, żeby to był...

Serce stanęło jej w gardle. Tylko jeden człowiek z tych, których znała,

miał tak atletyczną sylwetkę, tak szerokie ramiona, tak długie nogi... Zerwała

kapelusz i okulary ochronne, które musiała nosić ze względu na kurz wzniecany

przez buldożer. Mężczyzna znajdował się już dokładnie nad jej głową i nie

mogła mieć najmniejszych wątpliwości. Slade Cordell powrócił!

R S

background image

- 87 -

Patrzyła kompletnie oszołomionym wzrokiem, jak Slade zsuwa się po

stromym zboczu w jej kierunku. Nie wierzyła, że wróci. Nawet przez sekundę.

Była całkowicie pewna, że po przyjeździe do Nowego Jorku uzna ich znajomość

za przelotny romans, a swą obietnicę za chwilowy kaprys i zapomni o

wszystkim. Myliła się...

Siedziała bez ruchu. Nie poruszyła się ani nie odezwała, nawet gdy

wskoczył do środka maszyny i przekręcił kluczyk w stacyjce. Niemal siłą

wyciągnął ją na zewnątrz. Stała przed nim ze ściśniętym gardłem i patrzyła na

niego w osłupieniu.

- Co ty sobie, do diabła, wyobrażasz?! - krzyknął ostro, chwytając ją

mocno za ramiona. - Czy zupełnie upadłaś na głowę? Pracujesz w takim stanie?

A dziecko?

Dziecko? Skąd mógł wiedzieć?

Westchnął głęboko i puścił jej ramiona. Jedną ręką objął ją w talii, a

drugą, nieco jeszcze drżącą, odsunął potargane kosmyki włosów, które

wysunęły się spod spinki i opadły Rebecce na twarz. Rety, jak ja wyglądam,

przecież jestem cała brudna, przemknęło jej przez głowę. Slade jednak patrzył

na nią takim wzrokiem, jakby w ogóle tego nie dostrzegał. Jakby chciał zajrzeć

w głąb jej duszy.

- Powiedz, że się cieszysz widząc mnie - poprosił zduszonym głosem. -

Powiedz, iż tęskniłaś za mną tak mocno, jak ja za tobą. Powiedz to. Powiedz

cokolwiek, Rebecco...

Jak cudownie było znów czuć jego muskularne ciało, znajdować się w

objęciach potężnych ramion, napawać się znajomym dotykiem.

- Pocałuj mnie - szepnęła.

Przycisnął ją mocno do piersi i obsypał gorącymi pocałunkami, które

wymowniej niż wszelkie słowa wyrażały jego uczucia. Rebecca odpowiadała z

całą pasją, czując, że łącząca ich namiętność nie zmniejszyła się ani trochę.

Pragnęła zanurzyć się w ogarniającej ich fali pragnienia, zapomnieć o

R S

background image

- 88 -

wszystkich dręczących wątpliwościach i obawach, cieszyć się bez reszty jego

obecnością.

Przez te wszystkie miesiące próbowała patrzeć na sprawę trzeźwo i

logicznie, wznosząc wokół siebie coś w rodzaju ochronnego pancerza, który

obroniłby ją przed tęsknotą i cierpieniem. Teraz cały okres tej mozolnej pracy

poszedł na marne, a co dziwniejsze, wcale ją to nie obchodziło. Potem może

znów tak postępować, kiedy Slade ponownie ją do tego zmusi. Ale na razie

ograniczy się do myślenia tylko o tej niewiarygodnej teraźniejszości...

Rozkoszowała się pocałunkami Slade'a i tuliła do niego, bez skrępowania

okazując swoje pragnienie. Nawet jeśli to zupełne szaleństwo z jej strony, to co

z tego? Proszę bardzo, może być szalona...

Położył jej głowę na swoim barku i trzymał ją tak, próbując opanować

targające nim pożądanie. Oddychał szybko i nierówno, nie zwalniając uścisku

ani na moment, jakby też jeszcze nie mógł uwierzyć, że naprawdę tuli ją w

ramionach. Pieszczotliwie pocierał policzkiem o jej włosy i bezradnie wyrzucał

z siebie urywane zdania.

- Tak bardzo cię pragnąłem. Nie mogłem przestać myśleć o tobie. Nawet

na jeden dzień, na godzinę, na sekundę... Myślałem, że oszaleję. Przez cały ten

czas, przez te wszystkie dłużące się dni i noce czekałem, aż będę mógł wrócić

do ciebie...

Wierzyła, że mówi prawdę. Musiał mówić prawdę; świadczył o tym

rwący się głos, a jeszcze bardziej wstrząsający jego ciałem dreszcz.

- Slade - szepnęła. Chciała po prostu znów cieszyć się brzmieniem jego

imienia. Nie wymawiała go od tak dawna.

- Dlaczego mnie nie zawiadomiłaś, Rebecco? Dlaczego nic nie

wiedziałem o dziecku? Przyjechałbym znacznie wcześniej.

Westchnęła. Życie rzeczywiście zupełnie nie rządzi się prawami logiki.

- Przecież nie chciałeś mieć dzieci, Slade - musiała mu przypomnieć.

R S

background image

- 89 -

Podniósł twarz dziewczyny, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. Jego wzrok

świadczył o ogromnym wewnętrznym wzburzeniu.

- Zależy mi na tym dziecku, Rebecco.

Prawdopodobnie mówi szczerze. Zdaje się jednak, że parę miesięcy temu

twierdził coś zupełnie innego. Najpierw poinformował ją, iż posiadanie dzieci

nie ma dla niego żadnego znaczenia i że doskonale się obejdzie bez zakładania

dynastii. Po tygodniu zaproponował Rebecce, że zostanie ojcem jej dziecka, a

wtedy nic już jej nie przeszkodzi w poślubieniu Paula. Jednakże kiedy mu

uległa, zmienił zdanie. Chciał, żeby jeszcze poczekała...

- Sądziłaś, że nie będzie mi zależało - oświadczył głosem, który brzmiał

dziwnie głucho.

- Slade - podniosła dłoń i pogłaskała go lekko po policzku - zrozum, że

nie mogłam ci niczego narzucać. To byłoby nie w porządku w stosunku do

ciebie.

- Mówiłem ci przecież, że jak wrócę, to jeszcze o tym porozmawiamy -

przypomniał, ciągle mocno zdenerwowany.

- Mówiłeś wiele rzeczy, Slade - powiedziała miękko. - Obiecałeś mi, a

potem szybko się z tego wycofałeś, kiedy tylko zgodziłam się na twoją

propozycję.

- To nie tak. Źle mnie zrozumiałaś. Potrząsnęła głową.

- Narobiłeś mi nadziei, przyrzekłeś nad grobem mojej babki, że zostaniesz

ojcem. Wystarczyło ulec twoim namowom, a już próbowałeś wykręcić się

siadem. Powiedziałeś, że może w przyszłości... Wtedy właśnie podjęłam

decyzję, gdyż nie wierzyłam, iż wrócisz. W zamian dałam ci wszystko, czego

chciałeś.

Wyczuła palcami, jak mięśnie twarzy Slade'a napinają się.

- Czy to dla ciebie znaczyło tylko tyle? To była z twojej strony zapłata za

usługę?

R S

background image

- 90 -

- Nie. Wiesz przecież, że to nieprawda - uśmiechnęła się. - Gdyby było

inaczej, to co bym robiła teraz w twoich ramionach, całując cię tak, jakby

istniało tylko dziś, bez żadnego jutra?

- Zapewniam cię, że jutro istnieje. Dla nas obojga - rzucił z pasją.

- Z powodu dziecka? - Jej uśmiech zmienił się w ironiczny grymas. - Skąd

o nim wiedziałeś? Czy Milly nie wytrzymała i powiedziała ci o wszystkim?

- Nie. Emilio przerwał podróż do Argentyny, żeby przyjechać do mnie.

Nic gorszego nie mogło się wydarzyć. Oczami wyobraźni zobaczyła, jak

Dalvarez rzuca Slade'owi w twarz swoje oskarżenia, jak mu uświadamia jego

moralne obowiązki w stosunku do porzuconej kobiety. Rebecce zrobiło się

naprawdę słabo. Jej ręce bezwładnie osunęły się z ramion Slade'a i stała tak

nieruchomo, martwym wzrokiem patrząc gdzieś w dal.

- Nie miał prawa - powiedziała z goryczą. - Żadnego prawa - powtórzyła

potępiająco. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że Emilio wygłosił całe

kazanie o tym, iż Slade ma obowiązek wynagrodzić wyrządzoną krzywdę. Łzy

napłynęły jej do oczu. To dlatego wrócił. Z poczucia obowiązku, z poczucia

winy... Czemu ten nieszczęsny Emilio wsadza nos w nie swoje sprawy?

Gniewnie szarpnęła głową, gdy Slade ujął ją za brodę, żeby odwrócić

twarzą do siebie.

- Nic mi nie jest! - krzyknęła z furią. - Świetnie daję sobie radę i nie

potrzebuję niczyjej pomocy! Niepotrzebnie się fatygowałeś. Tylko pogarszasz

sprawę.

Wyrwała się z jego objęć i chwiejnym krokiem podążyła w kierunku

maszyny. Strąciła dłoń, którą poczuła na swoim ramieniu.

- Nie dotykaj mnie! - powiedziała ostro.

Odwróciła się w jego stronę dopiero, gdy oparła się o bok spychacza.

Musiała czuć jakieś oparcie, gdyż nogi się pod nią uginały. Wyprostowała

ramiona, próbując przyjąć godną i pewną siebie postawę. Na jej gęstych rzęsach

lśniły łzy, ale w zielonych oczach błyszczała nieugięta duma. Nie podda się

R S

background image

- 91 -

znów tak łatwo jego urokowi. Dość tego. Ona ma swoją drogę do przejścia,

swoje zadanie do wykonania i nie pozwoli, by ktokolwiek jej w tym

przeszkodził.

- Rebecco! - Slade szedł ku niej, wyciągając ręce w błagalnym geście.

- Nie podchodź do mnie - zażądała, z całych sił próbując opanować

drżenie w głosie. - Nie życzę sobie, żebyś znowu wykorzystywał, hm... to, co

nas do siebie przyciąga. Wprowadzasz zamęt do zupełnie już jasnej sytuacji.

Nigdy nie brałam pod uwagę tego, że możesz wrócić i doskonale radziłam sobie

sama. Gdyby Emilio się nie wtrącił...

- I tak bym przyjechał - wpadł jej w słowo. - Od chwili, kiedy cię

opuściłem, pracowałem jak szalony, żeby móc szybciej wrócić! Wizyta Emilia

jedynie przyspieszyła mój przyjazd o jakiś miesiąc.

- Świetnie. W takim razie wracaj do swojej pracy. Przez ten miesiąc

będziesz miał wystarczająco dużo czasu, żeby zrozumieć, że nie masz żadnych

obowiązków ani w stosunku do mnie, ani do dziecka. Doskonale sobie

poradzimy bez ciebie. Wracaj tam, skąd przyjechałeś i nie musisz się tu więcej

pokazywać.

- Czyli mam o wszystkim zapomnieć, tak? - spytał pozornie spokojnie, ale

w jego głosie pobrzmiewała niebezpieczna nuta. - Murzyn zrobił swoje, Murzyn

może odejść?

Błyszcząca w jego oczach determinacja powiedziała Rebecce, że te

pytania są czysto retoryczne. Niezależnie od tego, co odpowie, Slade i tak nie

odstąpi od decyzji, którą podjął. Patrzyła na niego bezradnie, wyczuwając w nim

tę samą moc przekonywania, co tamtego dnia, gdy złożył jej nieoczekiwaną

ofertę, która całkowicie zmieniła jej życie. Jest niewzruszony jak skała i ona nic

na to nie poradzi. Milczała, nie znajdując słów, które mogłyby go zawrócić z raz

obranej drogi.

- Wiesz, co ci jeszcze powiem? - kontynuował. - To jest tak samo moje

dziecko, jak twoje. Zostaję, Rebecco. Mam biuro w Brisbane i zostawiłem tam

R S

background image

- 92 -

odpowiednich ludzi, żeby stworzyli centralę komputerową. Mogę załatwiać

przynajmniej część interesów łącząc się z nimi z Wildjanny. Ewentualnie z

Czarciego Jaru, jeśli jesteś zbyt dumna, żeby przyznać, że chcesz, abym został z

tobą.

Przerwał, czekając na odpowiedź, może na wyznanie, ale Rebecca była

zbyt zaskoczona skalą podjętych przez niego działań, żeby móc cokolwiek z sie-

bie wydusić.

- Nie zamierzam wrócić do Nowego Jorku, zanim nie uporządkujemy

naszego związku. Tak czy inaczej, tego typu relacje polegają na dawaniu i

braniu, musimy więc tylko ustalić ten podział.

Bezwzględny i bezlitosny, pomyślała Rebecca, ale zarazem cieszyło ją to,

że tak bardzo chce być przy niej. Niezależnie jednak od jego zamierzeń i

powodów, jakie nim kierują, jest to rozwiązanie tymczasowe. Przecież taki

układ nie może trwać wiecznie.

- To się nie uda, Slade - powiedziała bez ogródek. - Ty byś chciał tylko

brać, a ja nie zamierzam przez cały czas dawać. Ale skoro jesteś tak przekonany

do swojej decyzji, zostań. Nie licz jednak na to, że potrwa to długo, gdyż nie

należysz do tego świata. Z góry cię uprzedzam, iż nie zniosę jakichkolwiek

zmian w Wildjannie, które miałyby ją upodobnić do tego, do czego przywykłeś.

- Wybacz, ale to ja decyduję o tym, jak ma wyglądać moje życie i do

jakiego świata należę - odparował, kompletnie niewzruszony jej argumentami.

Wręcz przeciwnie, w jego oczach obok determinacji pojawiła się dodatkowo

chęć posiadania. - Jestem absolutnie pewny co do tego, że w moim życiu musisz

się pojawić ty i nasze dziecko. Na stałe. Chcę, żebyś wyszła za mnie.

- Dlatego, że jestem w ciąży? - Potrząsnęła głową z niedowierzaniem, a

jej zielone oczy patrzyły pogardliwie. - Myślałam, że znasz mnie trochę lepiej,

Slade. Nic z tego.

Nigdy! Jeśli go poślubi, będzie miał takie same prawa do dziecka jak ona.

Ich małżeństwo się rozpadnie, a musi się rozpaść, skoro każde z nich będzie

R S

background image

- 93 -

prowadziło odrębne życie, i to na innym kontynencie. Może się wtedy tak

zdarzyć, że Slade za pomocą swoich wpływów i pieniędzy odbierze jej dziecko!

Nigdy mu na to nie pozwoli. Zawarli umowę i Rebecca będzie walczyć nawet

do końca życia, żeby jej dotrzymał, czy tego chce, czy nie.

Znów ruszył w jej stronę, powoli i uważnie. Rebecca doskonale zdawała

sobie sprawę, że tym razem nie da rady go powstrzymać.

- Ten tydzień, który spędziliśmy razem, był najwspanialszym okresem w

całym moim życiu. Doznaliśmy razem czegoś, co tylko niewielu ludziom było

dane. - Podniósł ręce i delikatnie wziął ją w ramiona. Spojrzał jej głęboko w

oczy. - Czy możesz temu zaprzeczyć?

- Nie. Ale to w niczym nie zmienia obecnej sytuacji

- powiedziała z mocą, próbując nie poddać się wpływowi jego fizycznej

bliskości. Tym razem nie zamierzała ulec. Zbyt dużo mogła stracić.

- Zdaję sobie sprawę z tego, iż znaleźliśmy się w naprawdę trudnym

położeniu, ale weź pod uwagę, że jest wiele małżeństw, którym udaje się jakoś

przetrwać mimo czasowego rozdzielenia. Ma to też swoje plusy. Czas spędzony

razem odbiera się jako coś wyjątkowego, specjalnego, nie istnieje zagrożenie, że

się sobą znudzimy - przekonywał ją. - Dlaczego akurat nam ma się nie udać?

Ta pokusa prowadzi donikąd, zrujnuje tylko przyszłość ich obojga.

Trojga.

- Mówiłeś, że nie zamierzasz się żenić, Slade - przypomniała mu z

zawziętością.

- Zmieniłem zdanie. Spróbowała z innej strony.

- To, co czujesz do dziecka wkrótce minie, zapewniam cię. To tylko

chwilowa ekscytacja czymś nowym. To jest jak nowy romans, nowa przygoda.

Gdybyś naprawdę tego chciał, dawno założyłbyś rodzinę.

- Mówiłem to wszystko, zanim cię naprawdę poznałem. Zanim poznałem

samego siebie. Od tej pory wszystko się zmieniło i proszę, nie używaj tamtych

słów przeciwko mnie. To minęło. Weź pod uwagę to, co powiedziałem teraz.

R S

background image

- 94 -

Miała dość wszelkich nacisków. Jej głos zabrzmiał ostro i nieprzyjemnie

pod wpływem wręcz rozsadzających ją emocji.

- Niezależnie od tego, co jeszcze wymyślisz, nie wyjdę za ciebie! Mamy

ze sobą tak niewiele wspólnego, że ten związek wkrótce legnie w gruzach.

Nawet nie próbuj zająć miejsca, które przeznaczyłam dla Paula. Zostań, jeśli

nadal tego chcesz, ale nie życzę sobie żadnych zobowiązań, a wiesz, dlaczego?

Bo w ten sposób nasza nieszczęsna znajomość zakończy się szybciej. Ponadto

będę miała świadomość, że się do niczego nie zmuszasz. Kiedy zechcesz,

odejdziesz.

Twarz mu stężała. Zacisnął boleśnie palce na jej ramionach, po chwili

jednak zorientował się, co robi i puścił ją. Patrząc jak Slade odwraca się i

odchodzi bez słowa, Rebecca poczuła, że serce zamiera jej w piersi. Powoli

wspiął się na zbocze i stanął na szczycie tamy, pozornie podziwiając sztuczne

jezioro.

Serce jej się krajało z bólu, ale nie zdobyła się na to, żeby zawołać go i

poprosić, aby został. Utkwiła tylko wzrok w ciemnej na tle nieba sylwetce i w

myślach błagała żarliwie, żeby nie odchodził. Może to było złudzenie, ale

wydawało się, jakby jego zazwyczaj dumnie wyprostowana postać ugięła się

pod ciężarem niepowodzenia. Powiększyło to dodatkowo jej cierpienie. Nie

chciała go skrzywdzić. Z czasem Slade zrozumie, że Rebecca kierowała się

zdrowym rozsądkiem i podjęła jedyną słuszną decyzję, ale teraz cierpi.

Nie drgnął, kiedy do niego podeszła, nawet na nią nie spojrzał. Przystojna

twarz wyglądała jak wykuta z kamienia.

- Milly pewnie już czeka z obiadem. Byłoby nam miło, gdybyś się

przyłączył - powiedziała cicho Rebecca za jego plecami.

- Z łaski dostanę jakieś ochłapy, co? - W jego głosie brzmiało jakby

udręczenie.

R S

background image

- 95 -

- Niestety, mamy tylko pieczeń wołową - odcięła się. Dlaczego jest tak

uparty, dlaczego nie chce zobaczyć, że ocaliła ich oboje przed znacznie

większymi stresami? - Proszę - dodała matowym głosem.

- Dobrze. Zgadzam się na twoją propozycję. Zostanę, ale nie będę nalegał

na małżeństwo - powiedział i odwrócił się nagle. W jego oczach miejsce bólu

zajęły niebezpieczne błyski. - Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie: czy

zamierzasz posłużyć się naszym dzieckiem, żeby wyjść za mąż za Paula?

Nagle poczuła, że robi jej się niedobrze.

- Nie - powiedziała z trudem, próbując jednocześnie dać sobie radę z

zawrotami głowy. - To ty wpadłeś na ten pomysł, Slade. Nigdy bym o czymś

takim nie pomyślała.

- Przecież ciągle go kochasz - rzekł z goryczą. - To jest właściwy powód,

dla którego nie chcesz mnie poślubić, prawda?

- Nie. Przykro mi, że tego nie rozumiesz - odparła, słaniając się na

nogach. - Przepraszam cię, ale muszę usiąść.

Osunęła się miękko na ziemię, zanim Slade zdążył zareagować na tę

nieoczekiwaną słabość. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, na czoło wystąpił

zimny pot, z najwyższym trudem zachowywała resztki świadomości.

- Rebecco! - głos Slade'a z ledwością przedzierał się do jej umysłu. Jak

przez mgłę.

Niejasno zdała sobie sprawę z tego, że klęczy u jej boku.

- Trochę mi słabo, to wszystko - powiedziała, ale już silne ramiona

uniosły ją do góry.

- Lepiej mi było na ziemi - zaprotestowała.

- Najlepiej ci będzie w łóżku - oświadczył ponuro i szybko poszedł w

stronę domu.

Zdołała objąć go za szyję i położyła głowę na jego barku. Nie

protestowała więcej. Dobrze było znów czuć jego objęcia.

R S

background image

- 96 -

- Wybacz mi - powiedział z bólem. - Jestem ostatnim kretynem, że tak cię

zdenerwowałem. Przyjechałem tu po to, żeby się tobą zaopiekować, a za-

chowuję się jak słoń w składzie porcelany.

- To prawda - zgodziła się.

Zaśmiał się z przymusem.

- Daj mi trochę czasu. Zobaczysz, że wszystko się uda, że mamy ze sobą

więcej wspólnego, niż mogłabyś przypuszczać. Przekonam cię. Nie pozbędziesz

się mnie tak szybko, Rebecco.

- Wcale nie chcę się ciebie pozbywać - mruknęła, czując rozkoszne ciepło

jego ciała.

- I jeszcze jedno - dodał poważnym tonem Slade. - Więcej nie wsiądziesz

do spychacza. Powiesz, co jest do zrobienia i ja się tym zajmę.

- Taak? A potrafisz go obsługiwać?

- Nauczę się - powiedział z zaciętością.

- A dasz radę zrobić wszystko, czego będę chciała?

- Nauczę się - powtórzył jeszcze bardziej nieubłaganie.

Zastanowiła się. Wcale nie miała zamiaru oddawać wszystkiego w ręce

Slade'a. Z drugiej jednak strony tak będzie lepiej dla dziecka. No i znikną

kłopoty z bezsennością... Niech mu tam.

- Dobrze. Nauczę cię.

Slade niezauważalnie odetchnął z ulgą.

Rebecca wtuliła twarz w jego szyję i postanowiła na razie nie martwić się

o przyszłość. Nieważne, jak długo Slade zamierza z nią zostać, po prostu trzeba

wykorzystać każdy dzień do maksimum, jakby miał być jedynym. Dobrze, że

przynajmniej najważniejsze dało się ustalić.

Na szczęście wybiła mu z głowy te niedorzeczne plany małżeńskie.

R S

background image

- 97 -

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Spędzili razem niespodziewanie cudowne dwadzieścia trzy dni. Rebecca

liczyła je skrupulatnie.

Tym razem jednak nie przebywali cały czas razem. W jednym z wolnych

pokoi Slade zainstalował masę elektronicznych urządzeń, które przywiózł ze

sobą, i codziennie spędzał tam parę godzin, kontaktując się z Brisbane. Czasami

wstawał także nocą, żeby połączyć się ze swoimi pracownikami w Nowym

Jorku. Niekiedy Rebecca wyobrażała sobie, że tak zostanie już na zawsze,

jednak wkrótce przychodziły chwile otrzeźwienia i jej marzenia rozwiewały się

jak dym. To było rozwiązanie tymczasowe, które z pewnością nie przetrwa

długo.

Milly patrzyła na to wszystko z kwaśną miną do momentu, gdy Slade

przekonał ją, że nie pobrali się nie z jego winy. Od tej pory stara gospodyni trak-

towała go znacznie przyjaźniej, okazując dezaprobatę Rebecce, która nie

zachowała się jak przystało na wnuczkę tak przyzwoitej kobiety jak Janet

Wilder. Rebecca beztrosko lekceważyła to wszystko, gdyż szkoda jej było nawet

jednej sekundy na jałowe dyskusje.

Slade uczył się obsługiwać spychacz, doglądać bydła i wszystkiego, czego

tylko od niego oczekiwała. Protestował, gdy wsiadała na konia, żeby pojechać

obejrzeć któreś z daleko wypasanych stad, ale zgadzał się, że przecież nie

wszędzie da się dojechać dżipem. Kręcił głową z niezadowoleniem i siodłał

drugiego konia. Po pracowitym dniu i niecierpliwie wyczekiwanym wieczorze

żadne z nich nie miało już problemów z zasypianiem.

Nie mogła się tylko nadziwić jednej rzeczy. Nie wyglądało na to, żeby

Slade czuł się w najmniejszym stopniu znudzony albo zmęczony życiem, jakie

przyszło mu tu prowadzić, wręcz przeciwnie, wydawało się, że czuje się w

Wildjannie coraz lepiej. Rebecca nie zamierzała jednak na tak kruchej

R S

background image

- 98 -

podstawie budować swojej przyszłości. On to pewnie traktuje jak kolejne

wyzwanie, któremu musi sprostać, do tego dochodzą miłe wspomnienia z

młodości w Arizonie. To tylko chwilowa zmiana.

Zdawała też sobie jasno sprawę z tego, że z każdym dniem, z każdą

chwilą Slade coraz głębiej zapada jej w serce. Bała się nawet myśleć o tym, jak

zniesie jego wyjazd. Przecież w końcu będzie musiał wrócić do swego

normalnego życia, żadne wakacje nie trwają wiecznie, powtarzała sobie i

próbowała każdą chwilę tych niezwykłych dni uczynić jak najpiękniejszą.

Aż nagle skończyło się.

Mieli w zwyczaju spędzać wieczory siedząc długo na werandzie i patrząc

w noc. Spokój, cisza. Nie czuło się nawet najlżejszego powiewu. Cały krajobraz

był skąpany w srebrnym świetle księżyca, gdyż niebo pozostawało bezchmurne

niezmiennie od kilku lat. Wydawało się, że susza nie skończy się nigdy.

Rebecca patrzyła na tamę i zarys jeziora. Teraz to tylko zwykła dziura w ziemi,

ale wszystko wypięknieje i ożyje, gdy pojawi się woda. Któregoś dnia wreszcie

spadnie deszcz...

Tego wieczora Slade niespokojnie wiercił się na starym fotelu, należącym

kiedyś do jej dziadka, wreszcie wstał i podszedł do balustrady. Podniósł głowę i

patrzył w gwiazdy, które tu świeciły jaśniej niż gdziekolwiek indziej na Ziemi,

jakby cisza i osamotnienie tego ogromnego lądu pociągały je, jakby rozgrywało

się tu jakieś wielkie nieodgadnione misterium, łączące cały wszechświat w

jedną całość...

Słowa, które padły, nie tylko przerwały ciszę i zburzyły spokój wieczoru,

ale również przypomniały o twardych, nieubłaganych realiach, z którymi w koń-

cu należało się zmierzyć.

- Muszę wyjechać, co najmniej na kilka dni - powiedział Slade, po czym

odwrócił się do niej z przepraszającym gestem. - Akurat tę sprawę trzeba

załatwić osobiście i nikt nie może tego za mnie zrobić. Gdyby była taka

możliwość, zostałbym, przecież wiesz.

R S

background image

- 99 -

Rebecca czuła, jak ogarnia ją lodowate zimno. Z najwyższym trudem

wymawiała słowa, których wolałaby nie mówić nigdy.

- Wyjeżdżaj i przyjeżdżaj, kiedy chcesz. Taką zawarliśmy umowę i nie

musisz tego ze mną konsultować. Nie masz w stosunku do mnie żadnych zobo-

wiązań...

Wściekle wymruczał pod nosem jakieś przekleństwo, na tyle jednak

cicho, żeby nie dosłyszała, i podniósł ręce gestem zdradzającym rozdrażnienie.

- Spędziliśmy razem miesiąc, a ty ciągle mówisz takie rzeczy? Co mam

jeszcze zrobić, żebyś wreszcie zrozumiała, że nie chcę wyjeżdżać?

Opuścił ręce, potrząsnął głową i zaczął się przechadzać po werandzie, po

czym znów podszedł do niej. Rebecca patrzyła na niego ze smutkiem i rezyg-

nacją. A więc koniec. To oczywiste, że musi wrócić do Nowego Jorku, gdyż na

jego barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność za całą firmę, za tysiące

ludzi. Nawet jeśli naprawdę Slade chce tu zostać, nie ma to najmniejszego

znaczenia. Z pewnością przez nią zaniedbał wiele spraw i obowiązków, którym

teraz będzie musiał stawić czoło i które go pochłoną bez reszty. Jego

współpracownicy na pewno wywrą na niego jak największy nacisk, żeby nie

zostawiał firmy ponownie...

- Odrzucasz mnie od pierwszej chwili, od momentu, kiedy się poznaliśmy

- rzucił jej gniewnie w twarz. - Postrzegasz mnie jako tymczasowego kochanka,

którego nie możesz obdarzyć pełnym zaufaniem, gdyż wkrótce zniknie z twego

życia. W ogóle cię nie obchodzi to, co robię i co mówię. Czy istnieje jakaś

możliwość, żebyś mi wreszcie uwierzyła?

Patrzyła na jego napięte, wyrażające determinację rysy i nagle przyszło jej

coś do głowy. Tak, to jest myśl, dzięki temu może być pewna, że Slade nie

opuści jej wtedy, gdy będzie go najbardziej potrzebować.

- Owszem, jest coś, co mógłbyś zrobić - powiedziała celowo powoli.

- Mów! - ponaglił niecierpliwie.

- Chcę, żebyś mi towarzyszył w czasie porodu.

R S

background image

- 100 -

Ciekawe, jak zareaguje. Jeśli naprawdę pragnie zostać częścią jej życia,

jeśli nie jest to tylko ulotny kaprys, to powinno mu zależeć właśnie na tym mo-

mencie.

- Ależ oczywiście! - zapewnił gorąco. - Zabiorę cię do najlepszego

szpitala i nie opuszczę ani na chwilę.

Potrząsnęła głową.

- Nie pójdę do żadnego szpitala. Dziecko urodzi się tu, w Wildjannie, tak

jak ja, mój brat, mój ojciec i wuj, których groby też są tutaj. Tu jest początek i

koniec.

Patrzył na nią z niedowierzaniem.

- Rebecco, nie mówisz tego poważnie!

- Nigdy w życiu nie mówiłam poważniej - odparła chłodno.

Wyraz zdumienia na jego twarzy powoli ustąpił miejsca zastanowieniu i

prośbie.

- Musiałabyś sprowadzić tu doktora. Nie możesz przecież urodzić

dziecka... sama!

Uśmiechnęła się lekko.

- W Australii mamy tak zwanych „Latających Doktorów" i oni pomagają

także w takich przypadkach. Tutaj większość dzieci przychodzi na świat w

domu - wyjaśniła spokojnie.

- A jeśli lekarz nie zdąży na czas, to co wtedy? - argumentował

gorączkowo - A jeśli...? - Slade aż zbladł na samą myśl. - Przecież ja nie mam

żadnego doświadczenia w takich sprawach! A co się stanie, jak mnie akurat nie

będzie, gdy to się zacznie, a doktor jeszcze nie przyleci?

Wykręca się, pomyślała i odwróciła wzrok, starannie ukrywając

rozczarowanie i ból.

- Natura zatroszczy się o wszystko - powiedziała głosem pozbawionym

wyrazu. - Gdy będę musiała, dam sobie radę. Ty możesz robić, co zechcesz,

Slade. Nie obchodzi mnie to.

R S

background image

- 101 -

- Przecież ja wrócę, Rebecco - powiedział z desperacją. - To tylko kilka

dni.

- Jasne - odparła, z oczami cały czas utkwionymi w nocnym krajobrazie.

Wzruszyła ramionami. - Przyjeżdżaj, kiedy zechcesz.

- Przywiozę ci architekta, budowniczego i dekoratora wnętrz.

Spojrzała na niego takim wzrokiem, jakby postradał zmysły.

- Na litość boską, po co mi oni?

- Żeby tak przebudować ten dom, by mógł służyć chorym dzieciom -

odparł z nutą satysfakcji w głosie. - Chyba nie zrezygnowałaś ze swoich

planów?

Rzeczywiście, jakiś czas temu pokazywała mu swoje robocze rysunki

domu, na które naniosła niezbędne poprawki. Dom trzeba będzie przede

wszystkim rozbudować, powiększyć kuchnię, jadalnię... Obejrzał szkice z

zainteresowaniem, dodał parę celnych uwag, które od razu zanotowała. Nie

omówili jednak wtedy tego do końca, gdyż Slade zaczął się bawić jej włosami i

zmienili nie tylko temat, ale i rodzaj działalności...

- Na razie nie mogę sobie pozwolić na budowę - powiedziała stanowczo. -

Zacznę o tym myśleć dopiero po zakończeniu suszy.

- Obiecałem ci przecież, że Cordell Enterprises pokryje część kosztów.

Nie musisz więc zwlekać.

Popatrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Mam wrażenie, że próbujesz mnie kupić. To jest mój dom i skoro trzeba

coś w nim zmienić, to ja za to zapłacę. Koszty podróży i wyposażenia medycz-

nego to inna sprawa.

- Chcę to zrobić nie dla ciebie, ale dla dzieci! - odparował gwałtownie. -

Ponadto zamierzam twój dom uczynić również moim. Jeśli masz coś przeciwko

temu, wolałbym, żebyś poinformowała mnie o tym teraz. W przeciwnym razie

przywiozę ze sobą specjalistów, o których wspomniałem.

R S

background image

- 102 -

W zasadzie miał rację. Nie powinna pozwolić, żeby jej duma odbiła się na

niewinnych chorych dzieciach. I na pewno nie ma nic przeciwko temu, by Slade

miał swój dom tam, gdzie zechce.

- Dobrze - zgodziła się w końcu. - Rób, co uważasz za stosowne.

Slade westchnął z ulgą. Jego głos przybrał teraz miękki, perswazyjny ton.

- Rebecco, nie mówiłaś poważnie o tym porodzie w domu, prawda?

- Mylisz się.

A więc jednak chciał ją w pewnym sensie przekupić tą pomocą dla dzieci.

Nic z tego. Jej oczy wyrażały absolutną nieugiętość.

Slade milczał przez chwilę.

- Będę do ciebie dzwonić codziennie. Powiedzmy, o piątej po południu.

Chcę dokładnie wiedzieć, co robiłaś. Niech mam pewność, że nie zrobisz

niczego, co mogłoby zaszkodzić tobie i dziecku. Codziennie o piątej - powtórzył

dobitnie, próbując wbić jej to w pamięć.

- Jak chcesz - powiedziała bezbarwnym głosem.

- Ale nie licz na to, że zawsze mnie zastaniesz. Mam obowiązki i nie

zamierzam wiecznie dostosowywać mojego życia do twoich planów.

- Chcę, żeby twoje życie było moim, Rebecco - oświadczył z naciskiem.

Z pewnym trudem podniosła się z krzesła. Nie mogła się już poruszać z

taką lekkością i wdziękiem jak dawniej. Zaczynał się przecież szósty miesiąc

ciąży.

- Pragnęłam tylko dziecka, Slade, o nic więcej cię nie prosiłam. Tak więc

zajmij się swoimi sprawami i rób to, co masz do zrobienia.

- Owszem, zrobię, a wiesz, co? Żebym nie wiem jakie trudności miał

pokonać, jedno zrobię na pewno. Zmuszę cię do tego, żebyś mnie wreszcie

pokochała! - wyznał z pasją.

To była ostatnia rzecz, jaką się spodziewała od niego usłyszeć. Przez

dłuższą chwilę Rebecca czuła się zbyt ogłuszona tą niespodziewaną deklaracją,

żeby cokolwiek odpowiedzieć. Pragnie jej, to oczywiste. Chce prowadzić swoje

R S

background image

- 103 -

własne życie, to też jest zrozumiałe. Ale to, że jeszcze oczekuje od niej miłości,

wstrząsnęło nią do głębi. Przecież twierdził, że nie wierzy w miłość. Czyżby...

Czy to znaczy, że on ją kocha?

- Mam nadzieję, że ci się to uda, Slade - powiedziała drżącym głosem,

świadoma tego, że już mu się to udało.

Zupełnie nieoczekiwanie łzy napłynęły jej do oczu, więc odwróciła się

szybko, żeby Slade nie pomyślał, że to z powodu jego wyjazdu. Objął ją od tyłu,

delikatnie przesunął dłońmi po jej wypukłym brzuchu, po czym niezbyt mocno

przycisnął ją do swego naprężonego ciała i zaczął zmysłowo pieścić językiem

jej ucho.

- Jeszcze cię okiełznam, zobaczysz - mruknął nieco chrapliwym z

podniecenia głosem.

- Naprawdę zależy ci na tym, żebym stała się potulna i słodka? -

odszepnęła i obróciwszy się szybko, zaczęła go żarliwie całować, dając wyraz

tej dzikiej pasji, jaką zawsze w niej budziła bliskość jego muskularnego ciała.

Więcej tego wieczora już nie rozmawiali.

Slade wyjechał następnego dnia rano.

Dzwonił codziennie o piątej. Chociaż Rebecca często wymyślała samej

sobie za to, że popada w coraz większe uzależnienie od Slade'a, nie mogła

odmówić sobie przyjemności codziennych rozmów. Po siedmiu dniach wrócił

wraz z ludźmi, o których mówił i obecność tych trzech obcych mężczyzn nawet

nie pozwoliła jej się naprawdę z nim przywitać. Do końca dnia musiała im

towarzyszyć i odpowiadać na niezliczone pytania dotyczące jej planów,

zamierzeń i wymagań oraz warunków pracy. Rebecca z łatwością zgodziła się z

sugestiami Slade'a dotyczącymi jak najszybszego rozpoczęcia robót i w

rezultacie, gdy tamci odlatywali późnym popołudniem, większość problemów

była już przedyskutowana i rozwiązana.

- Zadowolona? - spytał, gdy wreszcie zostali sami.

R S

background image

- 104 -

- Tak, jestem ci naprawdę wdzięczna - odparła, nie do końca pewna, o co

mu właściwie chodzi.

Coś było nie tak. Wyczuwała w nim jakieś nieuchwytne napięcie.

Wyglądał, jakby oczekiwał, że lada moment coś się wydarzy. Rebecca miała

dziwne wrażenie, że to nie ona jest tego bezpośrednią przyczyną, chociaż w

jakiś sposób jest to z nią związane. Nie wiedziała, czy oczekiwał, że

entuzjastycznie da wyraz swojej radości z jego powrotu, czy że po tygodniu

samotności okaże uległość i zgodzi się na małżeństwo. Nie zrobiła ani jednego,

ani drugiego.

Wolała być bardzo ostrożna w okazywaniu uczuć. Nie chciała, żeby

myślał, że próbuje wymusić na nim to samo w stosunku do niej. Zrodziłoby to

między nimi niepotrzebne napięcia i ich związek by tego nie wytrzymał. Jeśli

nadal chcieli respektować prawo drugiej strony do odrębnego życia,

jakiekolwiek naciski dokonywane za pomocą uczuć były niedopuszczalne.

Rebecca wiedziała jednak, że i tak na dłuższą metę taki układ nie ma

szans. Po tym krótkim rozstaniu przyjdą następne, a kiedy dziecko przyjdzie na

świat, najprawdopodobniej staną się coraz dłuższe. W końcu będą spędzać

razem już tak mało czasu, że logiczną tego konsekwencją okaże się rozwód. I

wtedy Slade mógłby chcieć zabrać jej dziecko... Nie może do tego dopuścić!

Slade jednak nie poruszał tych tematów. Powrócił do dawnego trybu życia

w Wildjannie, sprawiając wrażenie, jakby nigdy nie wyjeżdżał, jakby nic się nie

zmieniło. Rebecca dałaby jednak głowę, że Slade na coś czekał.

Dowiedziała się o wszystkim dopiero po prawie dwóch tygodniach, ale

nawet wtedy nie od razu zrozumiała, w czym rzecz. Właśnie skończyli późny

obiad, gdy Milly nagle wpadła do pokoju z dziwnym wyrazem twarzy,

zdradzającym ogromne napięcie. Z niepokojem popatrzyła najpierw na Slade'a,

a potem na Rebeccę i poinformowała, że ma natychmiast iść do swego gabinetu.

- Ale dlaczego? - spytała Rebecca.

Milly zawahała się, po czym odparła ostrożnie.

R S

background image

- 105 -

- Telefon do ciebie. Myślę, że powinnaś odebrać.

- Kto dzwoni? - spytała, podnosząc się od stołu.

Stara gospodyni wyglądała na zasmuconą. Znowu rzuciła zaniepokojone

spojrzenie na Slade'a.

- Paul - wymruczała w końcu.

Rebecca pośpieszyła odebrać telefon, a w głowie kotłowały jej się

przerażające myśli. Przez ostatnie cztery lata, od chwili wypadku, Paul ani razu

nie zadzwonił do Wildjanny. Zawsze Rebecca kontaktowała się pierwsza lub

wpadała do niego z wizytą. Coś musiało mu się stać, doszła do wniosku,

próbując jednak nie popaść w panikę. Na pewno jej potrzebuje.

Złapała słuchawkę i ciężko opadła na fotel. Wzięła głęboki oddech, gdyż

chciała, żeby przynajmniej głos się jej nie trząsł. Zawdzięcza Paulowi życie. Nie

może mu teraz odmówić niczego. Niczego.

- Paul? Tu Rebecca. - Zdobyła się na to, by jej głos brzmiał w miarę

spokojnie.

- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam - powiedział ciepło i przyjaźnie.

- Ależ skąd! - zapewniła szybko i postanowiła się od razu upewnić, o co

chodzi. Chyba nie o zwykłe pogaduszki starych znajomych? - Co u ciebie?

- Świetnie! Naprawdę znakomicie - odparł, może nieco zbyt

entuzjastycznie. - Chciałem, żebyś była pierwszą osobą, której o tym powiem.

Tak długo jesteśmy przyjaciółmi, tyle razem przeżyliśmy... - Wesołość w głosie

Paula trochę osłabła. Rebecca usłyszała, jak jej rozmówca bierze głęboki wdech.

- Wiem, że życzysz mi zawsze jak najlepiej, tak samo zresztą, jak ją tobie.

Rebecco, żenię się.

Wstrząs był tak potężny, że aż zaniemówiła.

- Ona nazywa się Susan Hanley - kontynuował żywo Paul. - To naprawdę

wspaniała dziewczyna. Pracuje dla mnie już od roku i czasami wręcz uprzedza

moje życzenia, i to nawet wtedy, gdy jeszcze nie zdążę o nich pomyśleć!

R S

background image

- 106 -

No tak, teraz ktoś inny uprzedza jego życzenia, tak jak ona robiła to przed

tym nieszczęsnym wypadkiem.

I jakoś żadnemu z nich dwojga nie przeszkadza specyficzne życie, jakie

on prowadzi. Nagle Rebecca wreszcie zrozumiała, że Paul nigdy jej nie kochał.

To był jego wybór.

Przypomniała sobie słowa Slade'a i to jej pomogło uwolnić się wreszcie

od poczucia winy za wypadek Paula i od wywołanej tym zależności. Zrobiło się

jej nieco lżej na sercu.

- Kiedy ślub? - spytała sztucznie ożywionym głosem. Paul znał Susan od

roku, nic więc dziwnego, że wtedy na lotnisku wyglądał na udręczonego, gdy

Rebecca błagała go, by ją poślubił.

- Jutro.

Kolejny szok zniosła łatwiej. No tak, dłużej już nie mógł zwlekać z

poinformowaniem jej o swoim ślubie, pomyślała nieco cynicznie. Co on sobie

myślał? Że urządzi mu scenę zazdrości? Że zacznie go błagać, żeby zmienił

zdanie? Jednak nie mogła mieć mu za złe, jeśli tego się właśnie obawiał. Dała

mu podstawy do takiego myślenia, przecież tak długo nie chciała się pogodzić z

jego odejściem. Z drugiej strony powinien był postępować w stosunku do niej

uczciwie od samego początku. Przez te wszystkie lata pozwalał, by myślała, że

nie zamierza się z nią żenić tylko ze względu na swoje kalectwo.

- Mam nadzieję, że dla was obojga będzie to słoneczny dzień i że takie

będą wszystkie dni, które spędzicie razem - powiedziała życzliwie, pragnąc, by

zrozumiał, że nie czuje się zraniona. Zamknęła przeszłość na cztery spusty i nie

zamierza rozdrapywać ran. Ma tylko nadzieję, że tym razem Paul naprawdę

kocha swoją Susan.

- Dziękuję za życzenia. - W jego głosie dało się słyszeć ulgę. - Mam

nadzieję, że wkrótce spadnie deszcz i twoja Wildjanna rozkwitnie. Żegnaj, Re-

becco.

Bez wątpienia było to ostateczne zakończenie ich znajomości.

R S

background image

- 107 -

- Żegnaj - powtórzyła.

Usłyszała dźwięk odkładanej słuchawki. Nigdy więcej nie zamienią ani

słowa. Nie zależało mu już na tym, żeby nadal byli przyjaciółmi. Ten rozdział w

ich życiu został definitywnie zamknięty i Rebecca poczuła nagle, że właściwie

jest z tego zadowolona.

Jutro ślub...

A jednak łzy zapiekły ją pod powiekami. Szybko zamrugała oczami, żeby

je powstrzymać. Żadnej oznaki słabości. Zdecydowała się na Slade'a i przepa-

dło. Lepszy zresztą wróbel w garści niż gołąb na dachu. Ponadto wkrótce

przyjdzie na świat dziecko. Rebecca podniosła dłoń i z czułością pogłaskała

niezbyt jeszcze duże wybrzuszenie na swoim ciele. Dziecko Slade'a...

Niezależnie od tego, co się stanie, na zawsze już jakaś część jego pozostanie

przy niej.

Nie miała pojęcia, skąd wiedziała, że Slade jest tuż obok i patrzy na nią.

Wyczuła to jakimś szóstym zmysłem. Podniosła wzrok. Rzeczywiście, stał w

drzwiach ze zmarszczonymi brwiami i emanowało z niego tak ogromne

napięcie, że Rebecca poczuła się wstrząśnięta.

O nic nie zapytał. Nie powiedział nawet słowa. Intuicyjnie zrozumiała, że

Slade wie, w jakim celu Paul zadzwonił, nie wiedziała tylko, jak to się stało.

- Czy masz z tym coś wspólnego, Slade? - spytała. Chciała dokładnie

wiedzieć, co zrobił.

- Owszem - odparł bez cienia zażenowania. - Spotkałem się z nim. Teraz

już wiesz, że on nigdy cię nie poślubi. Nigdy, Rebecco - powtórzył bezlitośnie.

Cóż za dziwne musiało to być spotkanie, zadumała się. Przecież to

zupełnie tragikomiczne. Slade myśli, że Rebecca ciągle kocha Paula. Paul sądzi

podobnie. Obu mężczyznom zależy na tym, żeby wreszcie zakończyć uciążliwą

dla każdego z nich znajomość. Biedna Rebecca, myślą i postanawiają złagodzić

cios uprzejmością i gładkimi słówkami. Wyobraziła sobie, jak rozmawiali o niej

R S

background image

- 108 -

za jej plecami i poczuła się upokorzona. Nie potrzebuje, żeby ktokolwiek

decydował o jej życiu, a zwłaszcza oni.

Zielone oczy błyszczały dumnie.

- To nie znaczy, że zgodzę się wyjść za ciebie, Slade - oznajmiła

nieugięcie.

Błękitne oczy także wyrażały niezłomne postanowienie.

- Na razie muszę dopiąć czegoś innego. Możesz jednak być pewna, że

stworzymy rodzinę. Krok po kroku pokonam wszystkie bariery, wszystko, co

cię powstrzymuje, aż w końcu nie będziesz miała żadnego wyboru i mnie

pokochasz. Mnie, a nie jego.

Jego pewność siebie była tak przytłaczająca, że Rebecca poczuła, jak jej

stanowczość słabnie w zestawieniu z tak silną wolą. Obudziło to dziwny odzew

w głębi jej duszy, chciała czuć się pokonana przez tego niezwykłego,

zwycięskiego mężczyznę, niezależnie od konsekwencji. Wolałaby tylko

wiedzieć, czy jego oczekiwania wynikają z miłości do niej, czy ze zwykłej

żądzy posiadania, dominowania nad wszystkimi i wszystkim?

Nie, nie zamierza nawet o tym myśleć. To tak niepodobne do jej

dotychczasowego życia. Zawsze sama decydowała o sobie i nie zmieni tego, nie

będzie się naginać do woli Slade'a. Potrzebuje partnera, a nie pana i władcy.

- Nie uda ci się przekonać mnie do małżeństwa, Slade - powiedziała

cicho.

- Ale to nie jest niemożliwe. - Jego głos stopniowo łagodniał, przybierając

bardziej proszący ton. - Drogi twoje i Paula skrzyżowały się kiedyś, ale ten czas

należy do przeszłości. Teraz należymy do siebie. Paul od razu się zorientował.

Skrzywiła się ironicznie.

- Jasne. Kiedy mu wszystko dokładnie wyjaśniłeś.

Nawet nie drgnął. Patrzył jej w oczy zupełnie niewzruszony.

- On cię nie kocha, Rebecco.

Na jej twarzy również nie drgnął ani jeden mięsień.

R S

background image

- 109 -

- Wiem.

- Wcale nie zamierzał dzielić twojego życia. Wzruszyła ramionami i

odwróciła głowę.

- Pomyliłam się - powiedziała bezbarwnie. - Może teraz popełniam

kolejny błąd, będąc z tobą.

- Nie!

Kilkoma szybkimi krokami błyskawicznie przemierzył pokój, podniósł ją

z krzesła i gwałtownie przytulił do siebie. Nie znalazła dość siły, żeby się temu

oprzeć. Miękko poddała się uściskowi silnych ramion, które zapewniały

bezpieczeństwo. Nie chciała być sama.

- Ten czas należy do nas, Rebecco - oznajmił żarliwie Slade i pocałował

ją tak, jakby przypieczętowywał tym swoją decyzję.

Nie broniła się. Postara się być szczęśliwa tak długo, jak się da.

I tak nigdy go nie poślubi. Nie może. Musi dopilnować, żeby czwarte

pokolenie zostało w Wildjannie.

R S

background image

- 110 -

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Przez następne ponad dwa miesiące niewiele czasu spędzili razem, jednak

Rebecca miała dziwne wrażenie, że więź między nimi zacieśniła się znacznie

bardziej niż przedtem. Slade każdego tygodnia wyjeżdżał na co najmniej dwa

dni do Brisbane, żeby załatwiać tam sprawy koniecznie wymagające jego

obecności. Nigdy się nie zdarzyło, by nie dzwonił wtedy każdego wieczora i

Rebecca miała kojącą świadomość, że ciągle o niej myśli i że wkrótce wróci do

Wildjanny.

Nie miała mu za złe tych służbowych wyjazdów. Slade musiał być

zupełnie wolny i robić to, co chciał, żeby ona również mogła postępować po

swojemu. Ostatnio zresztą jej działanie zaczęło się ograniczać tylko do

wysłuchiwania raportów swoich współpracowników i wydawania poleceń.

Zaawansowana ciąża nie pozwalała jej na normalne prowadzenie rancza. Często

wyręczał ją w tym Slade, który jeździł doglądać bydła, gdy tylko był w domu.

Niezmiennie bowiem nazywał Wildjannę domem. Wysiadał z samolotu,

na widok Rebeki uśmiechał się szeroko, chwytał ją w ramiona i z głębokim wes-

tchnieniem mówił głosem pełnym zadowolenia: „Jak dobrze być znowu w

domu". Wiedziała, że mówił szczerze, cały czas jednak bała się myśleć o tym,

jak długo to potrwa i co będzie dalej.

Slade z widoczną przyjemnością pracował w Wildjannie, najchętniej

jednak zajmował się tymi pracami, w których mogła mu towarzyszyć Rebecca.

Wzięli się więc za przebudowę domu. Dopracowali plany, omówili szczegóły,

doglądali budowy, nawiązali kontakt ze szpitalami i odpowiednimi ośrodkami,

załatwiając niezbędne formalności. Rebecca miała świadomość, że to dzięki

wydatnej pomocy Slade'a w miarę szybko urzeczywistni swój projekt.

Sprowadzi pierwszych małych pacjentów, gdy tylko odzyska pełnię sił po

R S

background image

- 111 -

urodzeniu dziecka. Gdyby jeszcze w dodatku wreszcie skończyła się susza,

wszystko byłoby idealnie. No i gdyby Slade został tu już na zawsze...

Do niedawna obawiała się, że jego zainteresowanie nią wkrótce osłabnie

ze względu na ociężałość jej sylwetki, która zupełnie straciła swe ponętne

kształty, wyglądało jednak na to, że w ogóle mu to nie przeszkadza. Miejsce

pożądania i niepohamowanej namiętności zajęła rosnąca czułość.

Slade na wszelkie sposoby okazywał swoje zaangażowanie i troskę.

Specjalnie przywiózł kilka buteleczek oliwki do ciała renomowanej firmy i

wieczorami delikatnie nacierał jej napiętą skórę. Błękitne oczy ciemniały i

napełniały się radością, gdy wyczuwał wtedy ruchy dziecka pod swoją dłonią.

Polubił też nowy sposób kochania się, znajdując nieoczekiwaną przyjemność

głównie w dawaniu, w poddawaniu się ruchom powolnym i harmonijnym jak

przypływy i odpływy oceanu...

Co więcej, kupił Rebecce masę książek traktujących o odpowiednim

postępowaniu w czasie ciąży i nalegał, żeby wykonywała zawarte w nich

ćwiczenia oddechowe i relaksacyjne. W końcu po kilku tygodniach nie

wytrzymał i poruszył newralgiczny temat.

- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że przy pierwszym dziecku

mogą wystąpić poważne trudności w czasie porodu - ostrzegł ją pouczającym

tonem. Bez wątpienia był świeżo po lekturze którejś z przeznaczonych dla niej

książek. - Wiem, że ty się niczego nie boisz i uważasz, iż natura wszystko

załatwi, ale przecież nie masz żadnego doświadczenia w tych sprawach...

Wziął głęboki oddech i spojrzał na nią błagalnie.

- Proszę, zastanów się jeszcze. Idź do szpitala. Przysięgam, iż nie

opuszczę cię ani na moment. Nie myśl, że chcę się wymigać, po prostu martwię

się o ciebie i o dziecko.

Był tym rzeczywiście tak przejęty, że Rebecca zaczęła się w końcu

wahać, czy nie ulec jego prośbom. Z jednej strony pragnęła, by dziecko urodziło

R S

background image

- 112 -

się w Wildjannie, z drugiej jednak zawdzięczała Slade'owi tak wiele, że

ignorowanie jego słów byłoby trochę nie w porządku wobec niego.

Zastanawiała się też, czy nie zmienić zdania w sprawie małżeństwa.

Gdyby po rozwiązaniu Slade nadal zamierzał wziąć ślub, byłaby nawet skłonna

się zgodzić, pod warunkiem, że w razie jego wyjazdu dziecko zostanie w

Wildjannie. Teraz już nie miała wątpliwości, iż Slade nigdy by jej świadomie

nie skrzywdził, gdyby więc jej to obiecał, dotrzymałby słowa.

- Dobrze, pójdę do szpitala - uległa w końcu.

- Zajmę się wszystkim - zapewnił z niebotyczną ulgą. - Ty się nie musisz

o nic martwić.

Następnym razem pojechali więc razem do Brisbane, gdzie Rebecca

poddała się badaniom. Nie potrzebowała tego, gdyż od początku była pewna, że

ciąża przebiega zupełnie prawidłowo, ale przynajmniej Slade trochę się

uspokoił. Potem wyruszyli do sklepów, żeby dokonać niezbędnych zakupów i w

efekcie kupili dwa razy więcej rzeczy, niż to było konieczne, gdyż Slade

zupełnie stracił umiar. Wspólne zakupy okazały się jednak tak ekscytującą

zabawą, że Rebecca nie miała serca go pohamowywać.

Ze sklepu z zabawkami wyszedł z całym naręczem pluszowych maskotek

i przytulanek, z których kilka miało wmontowane pozytywki z delikatnymi,

uspokajającymi melodyjkami. Gdy wrócili do hotelu, Slade rozłożył wszystkie

zabawki na łóżku, ponakręcał je i słuchał z tak rozanieloną miną, że Rebecca nie

mogła się powstrzymać od śmiechu.

Nie mogła też powstrzymać rosnącej w niej miłości.

Do pełni szczęścia brakowało tylko deszczu. I oto trzy tygodnie przed

terminem rozwiązania Rebecca z największą radością ujrzała pierwsze od kilku

lat chmury. Gromadziło się ich coraz więcej, aż wreszcie zupełnie przesłoniły

bezlitosne słońce i zaczął padać deszcz.

Rozpoczęło się delikatną mżawką, która szybko przeszła w potężną

ulewę. Ciężkie krople bębniły o ziemię, rozmywając ją powoli i zamykając jej

R S

background image

- 113 -

pęknięcia i szczeliny. Wartkie strumienie wody wypełniły znów wyschłe koryta

rzek i sztuczne jezioro w Wildjannie. Rebecca z całych sił pragnęła, żeby nie

było to tylko przelotne oberwanie chmury. Potrzeba wielu dni opadów, żeby

móc powiedzieć, że susza skończyła się definitywnie.

Leżeli na łóżku, słuchając bębnienia kropel o dach. Rebecca pomyślała, że

dla niej jest to wspanialszy dźwięk niż najpiękniejsza nawet muzyka.

- Nigdy nie widziałem ani nie słyszałem czegoś podobnego - stwierdził

Slade jakby z lekką zgrozą.

Rebecca roześmiała się i ufnie wtuliła w jego ciepłe ciało.

- To jest prymitywny świat, którym rządzą skrajności. Tu nigdy nic się nie

dzieje z umiarem. Wszystko albo nic, nieważne, czy chodzi o suszę, powódź czy

pożar. Jedyne, co możesz zrobić, to zacisnąć zęby i przetrwać, a potem budować

na tym, co ocalało. Czujesz się powalony na kolana, a zarazem pełen mocy i

energii. Stajesz przed potężnym wyzwaniem, któremu musisz sprostać.

Przejawia się w tych pozornych przeciwieństwach jakaś ogromna harmonia. To

jest elementarne, pierwotne... - westchnęła. - Nie wiem, jak to opisać.

- Żywiołowe - podpowiedział Slade i uśmiechnął się, widząc zaskoczenie

w podniesionych na niego oczach. - Nie jestem takim tępym mieszczuchem,

który nic nie rozumie.

- Nie jesteś - zgodziła się i mruknęła przeciągle z zadowolenia, gdy

przycisnął ją mocniej do siebie.

Musieli zasnąć w tej pozycji, gdyż rano Rebecca obudziła się zupełnie

połamana. Najmocniejszy ból promieniował gdzieś z okolicy krzyża, gdy jednak

znów usłyszała najwspanialszy na świecie odgłos padającego deszczu,

zapomniała o dolegliwościach, ubrała się szybko i wyszła na werandę. Jezioro

napełniło się już prawie do połowy, ziemia dookoła powoli zamieniała się w

grząskie błoto. Rebecca oglądała to wszystko z zachwytem i gdy Slade

przyłączył się do niej i objął ją ramieniem, spojrzała na niego błyszczącymi

oczami.

R S

background image

- 114 -

- Obawiam się, że w tym tygodniu nie pojedziesz do Brisbane - oznajmiła

wesoło, zadowolona, że nie zostanie znowu sama. - W tych warunkach żaden

samolot nie da rady tu wylądować, ugrzązłby w błocie.

- I tak nie zamierzałem nigdzie jechać - odparł z dziwnym uśmiechem.

- Co? Na razie nie ma żadnych problemów? - spytała, nie przywiązując do

tego zbytniej wagi.

- Dla mnie na pewno nie.

Powiedział to takim tonem, że Rebecca wreszcie poczuła się

zaintrygowana. Z zasady nie pytała go o interesy, teraz jednak sytuacja

zaczynała wyglądać dość dziwnie. Od czasu ostatniego wyjazdu do Brisbane

Slade nawet nie zajrzał do swego gabinetu z komputerami i nie poświęcił ani

chwili na tego typu pracę.

- Wziąłeś sobie urlop? - spytała ostrożnie, chcąc wiedzieć przynajmniej,

jak długo potrwa jego obecność w domu.

- Coś w tym rodzaju - padła niejasna odpowiedź.

Rebecca nie wiedziała, czy może dalej naciskać, czy też lepiej dać spokój,

nie zdążyła jednak podjąć decyzji, gdyż Milly przyszła powiedzieć, że według

ostatnich doniesień poziom wody w Diamantinie gwałtownie wzrasta. Rebecca

od razu porzuciła poprzednie rozważania. Są teraz ważniejsze sprawy, przede

wszystkim trzeba przepędzić bydło na wyżej położone obszary.

- Jeśli woda jeszcze się podniesie, to Diamantina wystąpi z brzegów i

rozleje się w wielkie jezioro o szerokości niemal stu pięćdziesięciu kilometrów

- wyjaśniła Slade'owi. - Potok Suchej Wody jest jednym z jej dopływów i

poziom wody może się gwałtownie podnieść i tutaj. Musimy się na to przy-

gotować.

Popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, po czym z niedowierzaniem

potrząsnął głową.

- Przejęzyczyłaś się chyba, chodziło ci o pięćdziesiąt kilometrów,

prawda? Przecież nawet Amazonka...

R S

background image

- 115 -

- Nie wiem nic o Amazonce. Zapewniam cię jednak, że w czasie dużych

opadów Diamantina zatapia ogromne obszary, wylewając na taką szerokość, o

której mówiłam. - Patrzyła z rozbawieniem na Slade'a wyraźnie oszołomionego

twardymi realiami jej kraju. - Sam się zresztą przekonasz, jeśli nie przestanie

padać.

- Sto pięćdziesiąt kilometrów! - mruczał do siebie. - Tu natura nie

zadowala się półśrodkami!

Zdziwienie nie pozbawiło go zdolności do natychmiastowego działania.

Od razu osiodłał konia i pojechał osobiście doglądać przepędzania bydła w bez-

pieczniejsze rejony. Śledziła wzrokiem znikającą w strugach deszczu sylwetkę i

myślała o tym, jak wiele się zmieniło w ciągu pięciu lat suszy. Zmarł ojciec,

Paul miał wypadek, przeznaczenie postawiło na jej drodze Slade'a, którego by

nigdy nie poznała, gdyby nie brak wody na jego ranczo, umarła babka, no i na

koniec w wyniku zupełnie niespodziewanego rozwoju sytuacji poczęło się

wymarzone dziecko...

Nowe życie, pomyślała przepełniona szczęściem, wszędzie zaczyna się

nowe życie. Po deszczu ożyje ziemia, rozkwitną kwiaty, urodzi się dziecko, inne

dzieci przyjadą do wspaniałego miejsca, cykl natury powróci do początku i po

czasie obumierania przyjdzie odrodzenie.

Gdy minęło pierwsze uniesienie, znów poczuła ten sam ucisk w dole

pleców, który beztrosko zignorowała rano. Pierwsza fala bólu pojawiła się kilka

godzin po lunchu, nie było to jednak na tyle silne, żeby zdążyła się zaniepokoić.

W jednej z książek przeczytała, że począwszy od siódmego miesiąca mogą się

pojawiać samoistne skurcze, nie przejmowała się więc zanadto. Jednak, gdy

godzinę później bóle pojawiły się ponownie, zaczęła się zastanawiać.

Na pewno jeszcze nie czas, stwierdziła z przekonaniem, zostały jej

jeszcze przecież trzy tygodnie. W dodatku obecna sytuacja nie pozwala na to, by

udała się do szpitala. Zresztą dwa czy trzy skurcze to nie powód, żeby robić

zamieszanie. Jest zdrową, silną kobietą i nie ma żadnego powodu, dla którego

R S

background image

- 116 -

miałaby urodzić dziecko przedwcześnie. Tym niemniej Rebecca na wszelki

wypadek sprawdziła czas.

No tak, niemal dokładnie po godzinie poczuła następne silne skurcze,

trwające około trzydziestu sekund. To się naprawdę zaczęło, pomyślała oszoło-

miona. Postarała się zdusić emocje i działać metodycznie. Obiecała Slade'owi,

że urodzi dziecko w szpitalu, a nie w domu! Nie ma mowy o tym, żeby

jakikolwiek samolot wylądował tu w obecnych warunkach, ale można by się

posłużyć helikopterem. Slade'a z całą pewnością nie będą obchodziły koszty tej

operacji. Już miała dzwonić, gdy zdała sobie sprawę z tego, że nawet gdyby

jakiś helikopter był właśnie w tej chwili osiągalny, to i tak nie zdąży dolecieć do

Wildjanny przed zmrokiem. Warunki atmosferyczne były tak fatalne, że nawet

dzienny lot nie należał do najbezpieczniejszych. Latanie nocą w ogóle nie wcho-

dziło w grę.

Jakoś jednak musiała spełnić daną Slade'owi obietnicę. Zadzwoniła do

„Latających Doktorów", poinformowała o sytuacji i poprosiła o radę. Jedyne, co

jej mogli zaoferować, to telefoniczne rady dyżurnego lekarza, gdyby okazało

się, że poród nastąpi nocą. W dodatku powiedzieli jej, że wszystkie dostępne

helikoptery zostały wysłane na tereny zagrożone powodzią i właśnie ewakuują

zamieszkałych tam osadników. Rebecca wykonała jeszcze kilka telefonów, ale

wszyscy potwierdzili tę informację. Rychłe rozwiązanie nie jest czymś tak

pilnym i krytycznym jak groźba śmierci, musi więc poczekać do rana.

Niemal zgięła się wpół, gdy dopadła ją kolejna fala skurczów i zupełnie

automatycznie zaczęła oddychać w wyuczony pod czujnym okiem Slade'a

sposób. Ulżyło. Spojrzała na zegar. Od poprzedniego razu minęła jednak już nie

godzina, a czterdzieści pięć minut. Zabawne, pomyślała Rebecca, dziecko

widocznie ma swoje własne plany i nie zamierza się na nikogo oglądać. A może

chce się urodzić w Wildjannie? Może wie, że należy do wyczekiwanej czwartej

generacji? Ta myśl wywołała błogi uśmiech na jej twarzy. Objęła brzuch

rękami.

R S

background image

- 117 -

- Wszystko będzie dobrze - powiedziała do dziecka. - Wiem, że już

idziesz i na pewno pomogę ci w drodze.

Slade wrócił do domu wieczorem. Wszedł cały mokry i ubłocony,

promieniując jednak zadowoleniem, gdyż całe bydło zostało zgromadzone w

bezpiecznych miejscach. Uśmiechnął się szeroko na samą myśl o tym, że dziś

wieczorem może sobie wreszcie nie żałować wody.

Oznajmił, iż zamierza się moczyć w gorącej kąpieli co najmniej przez

godzinę i nie ma nic przeciwko temu, żeby Rebecca w podziękowaniu za to, że

cały dzień ciężko pracował, umyła mu plecy. Poczekała, aż wyciągnął się

wygodnie w wannie i odprężył.

- Ja też miałam dość męczący dzień - powiedziała, patrząc na niego

śmiejącymi się oczami i nie przerywając mydlenia jego ramion.

- Mhm... - mruknął na wpół pytająco, na wpół sennie.

- Nasze dziecko wybrało się w podróż.

Slade w jednej sekundzie otworzył oczy i usiadł gwałtownie.

- To już?

Skinęła głową i szybko wyjaśniła, że nie ma żadnej możliwości dostania

się teraz do szpitala, że próbowała i że nie ma wyjścia, są zdani tylko na własne

siły.

Slade rozpaczliwie próbował stłumić ogarniającą go panikę, która

przeszkadzała mu trzeźwo myśleć. Rebecca się nie boi, więc tym bardziej on nie

może okazać żadnego strachu. Ona musi być absolutnie pewna jego wsparcia,

nie może zostać zupełnie sama w takim momencie. Żeby tylko nic się nie stało!

Rebecca ujrzała na jego przez chwilę spłoszonej twarzy znajomy wyraz

nieugiętego zdeterminowania.

- Dobrze, damy sobie radę. Nie musisz się o nic martwić ani niczego

obawiać. Pomogę ci - zapewnił ją. - Mam w gabinecie wszystko, co trzeba. Czy

powiedziałaś Milly?

- Nie, nie chciałam jej przerazić.

R S

background image

- 118 -

- Będę potrzebował pomocy, ale ty się nie musisz niczym przejmować. Ja

jej wszystko wyjaśnię.

Słuchając tego, Rebecca poczuła zamęt w głowie.

- Co ty takiego masz w tym swoim gabinecie?

- Całe wyposażenie położnej. - Wyskoczył z wanny i zaczął się

energicznie wycierać, nie okazując nawet śladu zdenerwowania.

Przecież nie bez przyczyny był dumny ze swojej kompetencji i fachowego

podejścia do wszystkiego. Zwykłe maleńkie dziecko nie wytrąci go przecież z

równowagi! Ale to nie jest zwykłe dziecko, coś aż krzyknęło w jego duszy, to

dziecko tej najdroższej dziewczyny i moje. Nigdy bym nie pozwolił, żeby się im

cokolwiek stało. Rebecca patrzyła na niego zaskoczona.

- Skąd masz wyposażenie położnej? - Wolałem się przygotować na

wypadek, gdyby zdarzyło się to, co dziś. Powiedziałem ci przecież, że się o

ciebie zatroszczę i zamierzam dotrzymać słowa. Chodziłem na kurs,

asystowałem przy porodach, masz przy sobie całkiem niezłego akuszera...

- Ale przecież byliśmy pewni, że pójdę do szpitala! Westchnął.

- Im dłużej żyjesz, tym bardziej jesteś świadoma niebezpieczeństw, które

mogą pokrzyżować twoje plany. Wiele porodów zaczyna się dość szybko i

nieoczekiwanie, więc wziąłem to pod uwagę...

Kolejna fala bólu zgięła Rebeccę wpół. Slade nie stracił głowy i

natychmiast zaczął z wyczuciem masować jej plecy, gdy ona próbowała

stosować wytrenowany wcześniej oddech.

- Jak długo trwała ostatnia przerwa? - spytał, gdy ból zelżał.

- Około pół godziny.

- W porządku. Teraz odpoczniesz, a my zajmiemy się resztą.

Z wyjątkiem tych okresów, gdy nawiedzały ją skurcze, wymagające

całkowitej koncentracji na oddechu, Rebecca przez następne, dwie godziny nie

odczuwała prawie nic poza ogromnym zdumieniem. Slade z miejsca pogonił

Milly do roboty, nie pozwalając jej wpaść w panikę i stracić głowy. Stara

R S

background image

- 119 -

gospodyni posłusznie wypełniała jego polecenia, przy czym patrzyła na niego z

równym podziwem, co Rebecca.

Zachowywał się zupełnie jak lekarz, spokojnie i kompetentnie

wyjaśniając wszelkie wątpliwości i drobiazgowo przygotowując wszystko, co

mogło być w takiej sytuacji niezbędne. Emanowała z niego aura fachowości i

niepodważalnej pewności siebie.

Rebecca czuła wyrzuty sumienia, nie mając wcześniej dość wiary w

Slade'a, zarazem jednak rozczulała ją świadomość, że zrobił aż tyle, by jej

udowodnić, iż może na nim polegać. Niewielu mężów zrobiłoby tyle dla swoich

żon, a ona nie dość, że nie zgodziła się wyjść za niego, to jeszcze motywowała

swą decyzję tym, iż Paul byłby dla niej lepszym partnerem!

A przecież Slade okazał się daleko wspanialszym mężczyzną niż Paul,

delikatniejszym, bardziej troskliwym, bardziej kochającym. Ogarnęły ją tak

ogromne wyrzuty sumienia, że musiała mu teraz choć częściowo wyjawić swoje

uczucia. Była dla niego tak niesprawiedliwa.

- Myślałam, że jeździsz do Brisbane w sprawach zawodowych - zaczęła

skruszona. Jak mogła przez tyle czasu zachowywać się z taką rezerwą, podczas

gdy jemu naprawdę na niej zależało? - Nie sądziłam, że... że okażesz się aż tak

opiekuńczy. Chciałam tylko, żebyś był przy porodzie, nic więcej. Bałam się, że

twoja firma zmusi cię do ostatecznego odejścia, więc przynajmniej tyle...

- To nie zdarzy się nigdy. - Ciemnobłękitne oczy wyrażały absolutną

pewność i szczerość. - Uwierz mi, że bycie z tobą jest dla mnie ważniejsze niż

cokolwiek innego w całym moim życiu.

- Wierzę ci - szepnęła, a jej zielone oczy lśniły od łez. - Twoja obecność,

Slade, znaczy dla mnie więcej, niż mogę to wyrazić. I to wszystko, co dla mnie

do tej pory zrobiłeś...

Czułym gestem starł łzy spływające po jej policzkach.

- Myśl teraz tylko o dziecku - powiedział tkliwie. - Razem powołaliśmy je

do życia i razem sprowadzimy je na świat. Czy to nie cudowne?

R S

background image

- 120 -

Skinęła głową i gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca, gdyż chwyciły

ją następne skurcze. Slade nie opuszczał jej ani na chwilę, opierał ją o siebie,

pomagając jej przyjmować jak najwygodniejsze pozycje. Milly przynosiła

napoje, które Rebecca wypijała chciwie, gdyż usta i gardło miała wysuszone od

szybkiego oddychania.

Okresy między falami skurczów skracały się coraz bardziej, a bóle

stawały się za każdym razem mocniejsze. Koło północy chwile ulgi wynosiły

już tylko pięć minut i Rebecca musiała się wreszcie położyć. Milly usiadła przy

łóżku i trzymała jej dłoń w swoich, podczas gdy Slade dokonywał oględzin.

Jego zdaniem dziecko ułożyło się w prawidłowej pozycji i wszystko przebiega

jak należy. Mówił to pewnym głosem, starając się nie pokazać, jak bardzo jest

wykończony tym potężnym napięciem, które nie opuszczało go ani na sekundę.

Tak naprawdę Slade czuł się całkowicie bezradny w tej sytuacji, nad którą

nie miał żadnej kontroli. Nie mógł ulżyć Rebecce w jej cierpieniu, nie mógł

wziąć na siebie jej bólu, nie mógł przyśpieszyć pojawienia się dziecka. Jedyną

ulgę przynosiła mu świadomość, że jak do tej pory wszystko idzie dobrze. A

jeśli... Nie, nie wolno mu myśleć w ten sposób. Obiecał Rebecce, że dadzą sobie

radę.

Następne pół godziny okazało się trwającą w nieskończoność torturą.

Rebecca starała się dzielnie znosić nieustający już ból, ale w pewnym momencie

nie mogła się dłużej powstrzymać od płaczu. Zdenerwowany do

nieprzytomności Slade koniecznie chciał dać jej zastrzyk, ale odmówiła. Żadnej

ingerencji. Natura sama da sobie radę. Ułożył więc odpowiednio poduszki i

podniósł jej kolana do góry. Idealnie wyczuł moment, gdyż w chwilę później

odeszły wody i Rebecca odczuła pewną ulgę.

- Świetnie, teraz to pójdzie już jak z płatka - powiedział uspokajającym

głosem. Był przerażony i spięty do granic wytrzymałości, ale wiedział, że ona

cierpi i może liczyć tylko na niego. Starał się sobie przypomnieć wszystko,

czego się nauczył. - Kiedy poczujesz potrzebę parcia, przyj - poinstruował. -

R S

background image

- 121 -

Rób to zgodnie z rytmem skurczów, nie walcz z nimi. Spokojnie. Tylko bez

paniki.

- Bez paniki - powtórzyła z trudem, oddychając ciężko.

Druga faza porodu przebiegała z trudem. Slade nieustannie dodawał

Rebecce odwagi, zapewniając ją, że wszystko jest w najlepszym porządku i że

świetnie jej idzie. Nie spuszczała z niego oczu, gdyż w jego spojrzeniu

znajdowała siłę i otuchę. Nie zawiedzie jej w momencie, gdy go najbardziej

będzie potrzebowała. Obiecał. On zawsze dotrzymuje słowa. Boli! Ale on jest

tutaj. Ilu mężczyzn potrafiłoby się tak zachować? Taki silny. Taki niezawodny.

Troskliwy. Kochający. Tak, na pewno ją kocha. Żaden człowiek nie zrobiłby

tyle dla drugiej osoby, gdyby jej nie kochał. Slade...

- Znakomicie sobie dajesz radę! Jeszcze tylko trochę, Rebecco - odezwał

się cichym, spokojnym głosem.

Jestem gotów, powiedział do siebie w myślach, muszę zrobić wszystko,

żeby moje dziecko przyszło na świat zupełnie bezpiecznie. To jeszcze tylko parę

minut. Ręce mi się trzęsą. Nie wolno im. Muszą się przestać trząść. Skoncentruj

się...

- Milly, bądź gotowa z czystym ręcznikiem i ciepłym pledem -

zakomenderował.

Rebecca parła ponownie.

- Pokazała się główka! - krzyknął w podnieceniu. To cud, istny cud...

Śliczna, maleńka główka, którą delikatnie trzymał w swych potężnych dłoniach.

- Przyj dalej, Rebecco. Są już rączki...

I wtedy poczuła, że dziecko wyślizgnęło się z niej lekko i usłyszała jego

krzyk. Jaki cudowny dźwięk!

- Moje dziecko... - W głosie Slade'a brzmiało jednocześnie niebotyczne

zdumienie i zachwyt.

R S

background image

- 122 -

- Dziewczynka czy chłopiec? - spytała. Była zbyt wyczerpana, żeby się

poruszyć, ale zarazem tak szczęśliwa i podekscytowana, że miała ochotę

skoczyć na równe nogi.

- Rebecco, sądzę, że właśnie urodziłaś pierwszego prezydenta Stanów

Zjednoczonych płci żeńskiej - powiedział z radością i dumą, kładąc maleństwo

na jej brzuchu. - A jeśli nawet nie - paplał wesoło dalej, biorąc z rąk Milly

ręcznik i ostrożnie wycierając drobne ciałko - to z pewnością zostanie

największym astrofizykiem na całym świecie!

Udało mu się! Zrobił wszystko, jak należało! Ich córka pojawiła się na

świecie zupełnie bezpiecznie, zdrowa, śliczna, kochana. Nigdy w życiu nie był

równie przerażony, ale warto było się tego podjąć. Na jego oczach stał się cud i

on miał w tym swój niebagatelny udział!

- Zapominasz o Wildjannie - powiedziała pobłażliwie Rebecca, patrząc z

zachwytem na dziecko.

- Ależ skąd - odparł z głębokim przekonaniem Slade. - To jest przecież jej

dom. I nie ma znaczenia, dokąd pójdzie, co zrobi, kim zostanie. Zawsze będzie

należała do Wildjanny.

Czwarte pokolenie.

Slade oddał Milly ręcznik, wziął miękki kocyk, z czułością owinął nim

swoją córeczkę i delikatnie położył Rebecce na piersi. Objęła ją ramionami.

Była taka niewiarygodnie cudowna... Spojrzała na Slade'a ze łzami

wdzięczności w oczach.

- Dziękuję ci - szepnęła. - Dziękuję...

Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Zobaczyła bowiem, że jego oczy

również są pełne łez i gdy pochylił się nad nią, żeby ją pocałować, pomyślała, iż

jej serce nie wytrzyma chyba takiego szczęścia.

- Trzeba zawiązać pępowinę - powiedział nieco ochrypłym głosem,

próbując wziąć się w garść. Jest jeszcze tyle do zrobienia, a on nie może

zapomnieć o niczym. Przecież obie są teraz zupełnie od niego zależne...

R S

background image

- 123 -

Przepełniony kojącym uczuciem ulgi Slade wykonywał niezbędne

czynności i cały czas uśmiechał się do Rebeki. Leżała spokojna i promienna,

patrząc rozkochanym wzrokiem na ssące jej pierś maleństwo. Kilkakrotnie

Slade musiał zamrugać powiekami, żeby powstrzymać łzy. Stary chłop i płacze,

też coś... Nawet jeśli ma takie powody, jak największy cud świata - narodziny. I

ta cudowna dziewczyna, taka kochana, taka nagle bezbronna i zarazem taka

silna...

Potem z największą uwagą wykąpali dziecko i ubrali je. Ciągle byli

jeszcze tak oszołomieni, że nie mogli wydusić z siebie ani słowa i z milczącym

zachwytem patrzyli na swoją małą dziewczynkę. Ona jednak wcale nie

wyglądała na zachwyconą, głośno protestowała przeciw kąpieli i różnym innym

nieprzyjemnym czynnościom. Uspokoiła się dopiero, gdy z powrotem została

zawinięta w ciepły pled. Zasnęła.

Gdy zostali sami, Rebecca uśmiechnęła się.

- Ty też musisz być bardzo zmęczony. Odwzajemnił uśmiech.

- Jestem zbyt podekscytowany, żeby odczuwać zmęczenie.

- Ja też. - Przesunęła się na łóżku. - Połóż się obok i obejmij mnie. To

znaczy, obejmij nas.

Westchnął z głębokim zadowoleniem, gdy otoczył je ramionami. Rebecca

odwróciła głowę w jego stronę i zobaczyła w ciemnobłękitnych oczach te

uczucia, które wypełniały ją samą. Może nawet więcej?

- Nigdy nikogo tak nie kochałam, jak ciebie, Slade. I dziecka, które

zechciałeś mi dać - wyszeptała. - I jeśli nadal chcesz mnie poślubić, zgadzam

się.

- Rebecco... - powiedział takim tonem, jakby właśnie się spełniło jego

największe marzenie. - Nie wiem, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że cię

kocham. Wiem natomiast, że cała moja miłość należy do ciebie i do naszych

dzieci.

R S

background image

- 124 -

Nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że mówił zupełnie

szczerze. Przyszłość należy do nich. Nawet, gdy będzie musiał wyjeżdżać, to nic

się już nie zmieni, gdyż ich związek jest bardzo silny. A Rebecca stanie na

straży tej więzi i dopilnuje, by nikt i nic nie było w stanie jej zniszczyć.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Żadne z nich nie widziało konieczności, żeby zabierać Rebeccę i dziecko

do szpitala. Postanowili, że wszelkie badania mogą zaczekać aż do końca opa-

dów. Slade zadzwonił do „Latających Doktorów" i poinformował ich, że nie

muszą już nikogo wysyłać do Wildjanny. Matka i dziecko mają się dobrze.

Gwałtowna ulewa zakończyła się wreszcie, ale deszcz padał jeszcze przez

następne dziesięć dni. Czerwona pustynia rozkwitała powoli, pokrywając się

świeżą jasnozieloną trawą. Wyglądało to tak, jakby wielkie wahadło życia

powróciło i wychyliło się w przeciwnym kierunku.

- Zobaczysz, za kilka tygodni cała ziemia pokryje się dywanem

różnokolorowych kwiatów. - Rebecca spojrzała na Slade'a roziskrzonymi z

radości oczami. - Będzie niewiarygodnie pięknie...

Roześmiał się.

- Wierzę ci. Powoli zaczynam się przyzwyczajać do tych wszystkich

niespodzianek, które mi ten niezwykły kraj nieustannie serwuje - powiedział,

wskazując wzrokiem nowe jezioro. Na jego przeciwległym brzegu tłoczyły się

całe chmary białych i szarych pelikanów.

Poprzedniego dnia obudzili się o bladym świcie, gdyż spokój poranka

został nagle zakłócony świergotem buszujących w krzewach altanników. Nad

domem przeciągnęło stado flamingów, których pióra w świetle wschodzącego

słońca wydawały się jeszcze bardziej różowe niż w rzeczywistości. Dołączyły

do nich dwa ptaki o żółtych dziobach. Ich nazwa rozbawiła Slade'a: warzęcha

R S

background image

- 125 -

biała. Majestatycznie kroczyły teraz wzdłuż brzegu, a woda odbijała ich jasne

upierzenie.

- Pojawią się jeszcze papużki faliste i zięby - powiedziała radośnie

Rebecca i westchnęła z zadowoleniem. - Jakie to szczęście, że zdążyliśmy

zbudować tamę. Szkoda tylko, że babcia tego nie widzi.

Slade objął ją od tyłu i pocałował czarne lśniące włosy.

- Ale jest tu jej prawnuczka i zapewniam cię, że docenia twój wysiłek.

Janet Logan Cordell, gdyż tak właśnie zostanie ochrzczona, zdecydowała

nagle, że wcale nie jest zadowolona i dała głośny wyraz pragnieniu, żeby

natychmiast wzięto ją na ręce. Zrobił to Slade, który uwielbiał swoją małą

księżniczkę niemal do szaleństwa. Wydawało się, że to uczucie jest w pełni od-

wzajemnione, gdyż wszelkie płacze zawsze kończyły się w momencie, gdy brał

córkę w swoje silne ramiona. Uspokajała się, jakby instynktownie wiedziała, iż

tata zrobi dla niej wszystko. Nie miała jednak jeszcze pojęcia, że rodzice nie są

wszechmogący.

Rebecca zastanawiała się właśnie, jakim cudem Slade da radę efektywnie

kierować firmą z Wildjanny za pośrednictwem ludzi w Brisbane. Wcześniej czy

później jego wyjazd do Nowego Jorku stanie się niezbędny. Przykład kryzysu w

Czarcim Jarze dobitnie pokazywał, jak poważne konflikty mogą powstać, jeśli

nie będzie trzymał ręki na pulsie. A Slade jest zbyt odpowiedzialnym

człowiekiem, żeby zacząć lekceważyć swoje obowiązki zawodowe.

Do tej pory wzdragała się przed samą myślą o mieszkaniu w Nowym

Jorku. Dałaby radę wytrzymać tam miesiąc, najwyżej dwa. Teraz jednak może

obecność dziecka pomogłaby jej przetrwać nieco dłużej. Zajmowałaby się małą,

gdy Slade byłby w pracy, a potem, gdyby już byli we trójkę, nie przejmowałaby

się niczym. Ostatecznie w każdej chwili mogłaby wrócić do Wildjanny. Slade

wcale nie prosił ją o takie poświęcenie, sama zaczęła się nad takim rozwiąza-

niem zastanawiać.

R S

background image

- 126 -

Do tej pory to on szedł na wszelkie ustępstwa. Co prawda, nie było to dla

niego aż takie uciążliwe, najwyraźniej mieszkanie w Wildjannie sprawiało mu

przyjemność, ale przecież powinna mu się jakoś odwdzięczyć za to, co dla niej

zrobił. Zwłaszcza wtedy, gdy już zostanie jego żoną.

Zdecydowali, że ich ślub będzie wielkim wydarzeniem. Zaproszą

wszystkich właścicieli ziemskich i osadników z całej południowo-zachodniej

części stanu Queensland na potrójną uroczystość: wesele, chrzciny i przyjęcie z

okazji zakończenia suszy. Slade chciał, żeby drużbą został Emilio, gdyż właśnie

dostali wiadomość, że Argentyńczyk wraca do Australii wraz z niedawno

poślubioną małżonką, którą Rebecca postanowiła kurtuazyjnie poprosić na

druhnę. Ale na te przygotowania przyjdzie czas dopiero za kilka tygodni, kiedy

wszyscy już ukończą najważniejsze prace związane z końcem suszy i będą

mogli poświęcić nieco czasu na zabawę i odpoczynek.

Ponieważ Slade nadal nie wspominał o jakimkolwiek wyjeździe, Rebecca

doszła do wniosku, że jakoś załatwił sobie dłuższe wakacje ze względu na

dziecko. Czuła się tak szczęśliwa, że na razie przestała się martwić o życie w

Nowym Jorku. Kiedy już do tego dojdzie, jakoś da sobie radę.

Jednak okoliczności w końcu skłoniły ją do wyjawienia Slade'owi swojej

decyzji. Gdy ziemia już nieco podeschła, zawiadomiono ich, że pocztowa

awionetka znowu co tydzień będzie się pojawiać w Wildjannie. We właściwym

dniu Slade nie kryjąc zniecierpliwienia wskoczył do dżipa i pojechał na

lądowisko. Wrócił z pękiem listów i gazet, które wręczył Rebecce.

- Jest jeszcze coś - poinformował ją z szerokim uśmiechem na twarzy i

wyładował z bagażnika dębowy fotel bujany, noszący ślady wielu lat używania.

- Należał do dziadka Logana - oświadczył, po czym wniósł ciężki mebel na

werandę, usiadł i natychmiast zaczął się bujać. - Od dawna o czymś takim

marzyłem.

R S

background image

- 127 -

Rebecce wydawało się to nieco pozbawione sensu, ale nie mogła się

powstrzymać od uśmiechu na widok błogiego zadowolenia malującego się na

jego twarzy.

- Ściągnąłeś go z drugiego końca świata tylko po to, żeby się trochę

pobujać? - nie oparła się pokusie, żeby się trochę podroczyć.

- Dziadek nie miałby nic przeciw temu, zawsze był z niego porządny

facet. Zamierzam być taki sam do końca życia - oznajmił Slade.

- Kiedy będziesz musiał wracać do Nowego Jorku, pojadę z tobą -

powiedziała impulsywnie. - Nasza córka powinna znać nie tylko mój świat, ale i

twój. Ponadto obie chcemy być z tobą.

Slade nagle zatrzymał fotel. Spojrzał na nią z tak dziwnym wyrazem

błękitnych oczu, że nie mogła go rozszyfrować, jednak intuicyjnie czuła, że

postąpiła słusznie, składając mu tę ofertę. Powoli, bardzo powoli podniósł się,

wyjął jej z rąk listy i odłożył je na wiklinowy stolik, po czym objął ją i odezwał

się nieco drżącym ze wzruszenia głosem.

- Dziękuję ci. Wiem, ile by cię kosztowało mieszkanie w wielkim

mieście, z daleka od Wildjanny, i jestem ci wdzięczny za tę decyzję. Pokazuje

ona siłę twojego uczucia do mnie. Owszem, pojedziemy tam nieraz, ale tylko na

krótko, żeby sprawdzić na miejscu, czy nasze sprawy finansowe idą jak należy i

żeby pokazać naszym dzieciom kawałek świata. Nie jestem już związany z

Cordell Enterprises, Rebecco. Moje życie należy już tylko do ciebie. Na zawsze.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, nie mogąc zrozumieć, jak to

możliwe.

- Przecież jako prezes...

- Już nie - przerwał cichym głosem. - Wybrałem kogoś innego na moje

miejsce, jeszcze przed rozmową z Paulem.

Czyli zaangażował się aż tak bardzo? Krew odpłynęła Rebecce z twarzy.

Była wstrząśnięta.

- Rzuciłeś wszystko... dla mnie?

R S

background image

- 128 -

Uśmiechnął się nieco ironicznie i lekko pogłaskał ją po policzku.

- Nie przesadzajmy, nie było aż tyle do rzucania. Jedynym problemem

było dla mnie znalezienie zastępcy, odpowiedniego człowieka, który dałby sobie

radę z tym całym kramem, jaki mu zrzucę na głowę. Znalazłem i jestem

zadowolony. To niejaki Ross Harper. Z pewnością prowadzi teraz walne

zebranie i czuje się jak ryba w wodzie.

Zawsze powtarzał, że Rebecca nie boi się niczego, ale to oczywiście nie

była prawda. Zdarzały się w jej życiu takie momenty, kiedy czuła się całkowicie

sparaliżowana i przerażona i właśnie ten do nich należał. Slade zrobił coś

zupełnie nieodwracalnego: zrezygnował ze swojego świata, ze swojej pracy, ze

wszystkich osiągnięć - ze względu na nią. A jeśli go zawiedzie?

- Wolałabym, żebyś tego nie robił, Slade - powiedziała drżącym głosem.

- Ale ja naprawdę tego chciałem - zapewnił ją. - To ma być przecież

małżeństwo na całe życie, a nie na próbę. Nic innego nie mogłoby mnie usa-

tysfakcjonować, zwłaszcza że wiem, jak tobie na tym zależy...

Małżeństwo na całe życie... To jej słowa. Gdyby zgodziła się na ślub od

razu, gdy ją o to poprosił, nie zdobyłby się wtedy na podjęcie tak ostatecznego

kroku, jak porzucenie firmy. To jej nieugięta niezależność dała mu siłę i

motywację do aż takiego zdeterminowania.

Ma, czego chciał. Wygrał. Teraz Rebecca nie stanowi już dla niego

wyzwania i za kilka lat Slade z pewnością zacznie żałować swojej pochopnej

decyzji. Czy ktoś, kto zrezygnował z rządzenia imperium może się czuć

usatysfakcjonowany zwykłą rolą męża i ojca? W końcu nieodwołalnie skończy

się to jego znudzeniem, głęboką frustracją i żalem do niej.

- Nie powinieneś był. To naprawdę nie jest dobre rozwiązanie -

zaprotestowała, czując, że jej serce ściska się boleśnie.

- Owszem, jest - odparł ze spokojem i absolutną pewnością.

Z rozpaczą potrząsnęła głową.

- Nie oddam ci Wildjanny, Slade.

R S

background image

- 129 -

- Wiem i wcale tego nie chcę. Od czasu rozmowy nad grobem twojej

babki zdałem sobie sprawę, że tworzysz z Wildjanną nierozłączną całość. -

Pogłaskał ją po policzku z ogromną czułością. - Proszę, nie czuj się schwytana

w pułapkę. Kochanie, miałem dość zarządzania firmą, jeszcze zanim

przyjechałaś do Nowego Jorku. Byłem zmęczony, znudzony, aż nagle pojawiłaś

się w moim życiu i rzuciłaś mi wyzwanie. Podjąłem je, żeby tylko coś się

wreszcie zaczęło dziać - uśmiechnął się z wyrazem skruchy. - Była to najlepsza

decyzja w moim życiu. Jednak gdy dowiedziałem się, że jesteś ze mną w ciąży,

nie miałem już najmniejszych wątpliwości co do tego, czego naprawdę chcę.

Nawet gdybym je miał, ten pierwszy miesiąc spędzony tu z tobą rozwiałby je

zupełnie. Polubiłem pracę i życie w Wildjannie. Wolę je od siedzenia w biurze.

Tu niebo jest czyste, a nocą widać gwiazdy... - Żartobliwie uniósł jedną brew. -

Chyba nie miałabyś nic przeciwko temu, żebym wybudował tu obserwatorium,

prawda?

Bez słowa potrząsnęła głową. Może niesłusznie martwiła się o ich

przyszłość i o to, że Slade zacznie się nudzić?

Obdarzył ją szerokim uśmiechem.

- Miałem cię o to spytać dopiero po ślubie. To nie znaczy, że obawiałem

się, iż możesz się nie zgodzić, tylko po prostu ciągle jestem oszołomiony nową

rolą w moim życiu, rolą ojca, i chciałbym poświęcić jej jak najwięcej czasu.

Myślę jednak, że kiedy dzieci trochę podrosną, powinienem sobie znaleźć jakieś

hobby. Co byś powiedziała na astrofizykę?

Rebecca poczuła, że jej wewnętrzne napięcie trochę osłabło.

Rzeczywiście, niezły pomysł. Nie żałowałby wtedy, że rzucił pracę w firmie.

- Widzisz, te gwiazdy, które możemy dostrzec, stanowią jedynie pięć

procent tego, co w rzeczywistości jest w kosmosie - kontynuował z ożywieniem

i entuzjazmem. - A reszta? Właśnie nad tą resztą chciałbym trochę popracować,

Rebecco. Nie miałbym nic przeciwko spędzeniu całego życia na tym fas-

R S

background image

- 130 -

cynującym zajęciu. Pomyśl tylko o tych wszystkich tajemnicach wszechświata,

które czekają na odkrycie!

Jego oczy błyszczały i patrzyły gdzieś daleko, daleko. Rebecca nie mogła

mieć żadnych wątpliwości, że to jest właśnie to, co go naprawdę interesuje.

Spojrzał na nią.

- Jeszcze coś. Te dzieci, które tu przyjadą, będą mogły cieszyć się nie

tylko ziemią, ale i niebem. Udostępnię im mój teleskop, opowiem o słońcu i

gwiazdach...

Miał rację. Żaden ośrodek nie mógł zaoferować takiej atrakcji.

- I wiesz, na co jeszcze wpadłem? - ciągnął, a oczy mu błyszczały jak

małemu chłopcu, który szykuje wielką niespodziankę.

Rebecca znów potrząsnęła głową. Wolała się nie odzywać aż do chwili,

kiedy choć trochę zdoła uporządkować kłębiące się w niej uczucia.

- Tego dnia, gdy trzeba było przepędzić bydło wyżej, pomyślałem, że

zaoszczędziłoby nam masę czasu i roboty wytyczenie szlaków dla

poszczególnych stad za pomocą satelity. Kiedy zbuduję obserwatorium,

zainstaluję w nim komputer i połączę go z naszym satelitą. Wtedy zawsze

będziemy wiedzieli, gdzie zwierzęta znajdują się w danej chwili, nawet

pojedyncze sztuki. Pracujące w podczerwieni czujniki są tak dokładne, że bez

trudu wyśledzą muchę, a co dopiero krowę.

- Z naszym satelitą? - krzyknęła z niedowierzaniem.

- Aha. Przecież mówiłem ci kiedyś, że Cordell Enterprises jest w

posiadaniu jednego z tych urządzeń, a ja nie spaliłem za sobą wszystkich

mostów, Rebecco. Mamy pięćdziesiąt jeden procent udziałów w firmie. Kto

wie? Może urodzi nam się syn, który odziedziczy zainteresowania po moim

ojcu? Ja na przykład mam dużo ze swojego dziadka.

Tak, chciałaby mieć syna, pomyślała czując, że trochę jej się kręci w

głowie. Jego pomysły miały w sobie tyle rozmachu, że nie mogła za nim

nadążyć.

R S

background image

- 131 -

- Gdzie chcesz umieścić tego satelitę? - spytała cicho.

- Dokładnie nad dachem naszej sypialni - padła wesoła odpowiedź. - Ale

to jeszcze nie wszystko. Z pomocą odpowiednio dobranych ludzi i komputerów

możemy prowadzić hodowlę w Wildjannie i Czarcim Jarze znacznie

efektywniej niż dotychczas. Wiesz, moglibyśmy nawet kupić ziemię Emilia,

gdyby wolał wrócić do Argentyny i stworzyć największe ranczo na świecie!

Rebecca zaczęła się śmiać jak szalona. O co ona się w ogóle martwiła?

Przecież to jasne, że Slade zaczyna budować nowe imperium! Przyjmuje kolejne

wyzwanie. Ale tym razem z nią, a nie przeciw niej. To naprawdę nie jest żaden

zasiedziały mieszczuch, tylko zdobywca i pionier z krwi i kości.

Spojrzał na nią z pozornie srogą miną.

- Czyżbym powiedział coś śmiesznego?

- Nie - wykrztusiła, z trudem łapiąc oddech. - Po prostu wyobraziłam

sobie, jak zarządzasz tą ogromną stacją hodowlaną... siedząc w swoim

obserwatorium i patrząc w gwiazdy!

- Wcale się nie zamierzam wymigiwać od fizycznej pracy - zaprotestował.

- No wiesz! Zawieszanie sobie satelity nad głową to doprawdy wyraz

krańcowego lenistwa!

Wcale nie wyglądał na zawstydzonego.

- Dziadek Logan byłby ze mnie dumny.

Rebecca roześmiała się głośno, oplotła ramionami jego szyję i pocałowała

go.

- A może masz dla mnie jeszcze inne wspaniałe pomysły? - spytała

zalotnie i przytuliła się do niego całym ciałem.

Gdy chodziło o tego typu sprawy, reakcje Slade'a na jej zaproszenia nie

zmieniły się ani na jotę. Mruknął z aprobatą, wziął ją na ręce i pośpieszył w

kierunku sypialni. Po drodze minął zaniepokojoną Milly, która spytała, czy

Rebecca źle się czuje.

R S

background image

- 132 -

- Nie. Po prostu mam nieodpartą potrzebę kochania się z matką mojego

dziecka - rzucił przez ramię Slade, nie zatrzymując się ani na moment.

- Całe szczęście, że nie na werandzie. Przynajmniej konie się nie zgorszą -

odcięła się Milly.

Rebecca zachichotała. Slade zatrzymał się w drzwiach sypialni.

- To nie było szczególnie miłe z twojej strony, Milly. Stara gospodyni

rzuciła mu kpiące spojrzenie.

- Wiesz co, Slade? Lepiej zmykaj i zajmij się swoją robotą. Ja tymczasem

przypilnuję dziecka.

- Uważaj, co mówisz, Milly. Nie wiadomo, ile mi to zajmie - Slade odbił

piłeczkę, po czym na wszelki wypadek szybko wszedł do pokoju i zamknął za

sobą drzwi.

W ciągu następnej godziny Rebecca wykorzystała każdą sekundę, żeby

mu pokazać jak głęboko, dziko i wręcz szaleńczo go kocha. Zamiary Slade'a

okazały się identyczne. Spędzili ten czas tak cudownie, że gdy Rebecca

usłyszała płacz głodnej już Janet, narzuciła na siebie sukienkę i pośpiesznie

przyniosła małą do pokoju, żeby nadal mogli być razem.

Slade zawsze patrzył z ogromnym zafascynowaniem, jak jego córeczka

przywiera do piersi matki i bezbłędnie odnajduje źródło życiodajnego poży-

wienia.

- Natura jest naprawdę cudowna. Zupełnie taka sama jak ty, Rebecco.

- To znaczy jaka? - spytała i spojrzała rozkochanym wzrokiem na

mężczyznę, który dał jej wszystko, o czym marzyła.

Ciemnobłękitne oczy patrzyły z miłością na nią i na dziecko, które

przytulała do piersi.

- Żywiołowa... - mruknął cicho i westchnął z głębokim zadowoleniem.

Wiedział, że zdobył więcej, niż kiedykolwiek marzył. Innym ludziom

mogło się wydawać, że wiele stracił, ale on doskonale sobie zdawał sprawę ze

swojej wygranej. Ta kobieta, która odpowiedziała na najgłębsze pragnienie jego

R S

background image

- 133 -

duszy... ta kobieta zostanie przy nim już przez całe jego życie. A mając takie

wsparcie u swego boku Slade jest gotów zawojować cały świat, jeśli tylko

zajdzie taka potrzeba!

R S


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dzikość serca, szaleństwo umysłu
miłość przyjaźń, Dzikość serca, Dzikość serca, szaleństwo umysłu / 13 luty 2008
miłość przyjaźń, Dzikość serca, Dzikość serca, szaleństwo umysłu / 13 luty 2008
Barry Gifford Dzikość serca
Gifford?rry Dzikość serca
Darcy Emma Ślub
248 Darcy Emma Nie igraj ze mna
52 Darcy Emma James Family 1 Rozbitkowie
Darcy Emma Tańcząca z demonami
Darcy Emma Ślub(1)
48 Darcy Emma Punkt krytyczny
Darcy Emma Wizyta na Capri(1)
Darcy Emma Ślub(1)
Darcy Emma Stylowy romans
Darcy Emma Weekend w Tokio

więcej podobnych podstron