Palmer Diana Czuły i obcy

DIANA PALMER

CZUŁY I OBCY

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Fotel w samolocie był o wiele za niski dla postawnego mężczyzny; pasażer ledwo się w nim mieścił. Na dodatek siedząca obok dziewczyna rozłożyła wokół siebie jakieś rupiecie. Zmierzył ją nieprzyjaznym spojrzeniem ciemnobrązowych oczu. Zarumieniła się, spuściła wzrok, przełożyła ogromną torbę na drugą stronę fotela i próbowała się uporać z pasami bezpieczeństwa.

Westchnął i zaczął ją obserwować. Na pewno jest starą panną, pomyślał złośliwie. Kogóż mogłyby zachwycić rozwichrzone, brunatne włosy i oczy ukryte za drucianymi okularami. Obszerny biały sweter, długa popielata spódnica i praktyczne szare pantofle też nie dodawały dziewczynie uroku. Odwrócił wzrok i rozglądał się z niesmakiem po wnętrzu samolotu. Cholerne linie lotnicze, pomyślał ze złością.

Gdyby nie spóźnił się na wcześniejszy rejs, nie musiałby tkwić w tym fotelu, ściśnięty niczym sardynka w puszce.

Na domiar złego ta mała czarownica jako sąsiadka.

Nigdy nie lubił kobiet, a teraz czuł do nich jeszcze większą niechęć. San Antonio było odległe od meksykańskiego Veracruz o kilkaset kilometrów. Będzie musiał przez wiele godzin znosić towarzystwo tej dziwacznej kobiety. Znowu spojrzał na nią gniewnie. Wyjęła z torby stos książek. Na miłość boską, tylko tego brakowało!

Czy ta idiotka nie wie, że w samolocie jest luk bagażowy?

- Trzeba było zarezerwować na te szpargały dodatkowy fotel - burknął, zerkając na stertę romansów.

Dziewczyna niechętnie podniosła wzrok, onieśmielona trochę obecnością przystojnego, jasnowłosego mężczyzny, który patrzył na nią z pogardą. Miał takie ładne dłonie, wąskie, mocno opalone i na pewno bardzo silne. Na jednej dostrzegła bliznę...

- Przepraszam - mruknęła. - Przyjechałam na lotnisko w San Antonio bezpośrednio po spotkaniu z autorką książki. Te... podpisane przez nią egzemplarze dam w prezencie moim przyjaciołom po powrocie z wakacji. Wolałam nie oddawać ich z resztą bagażu.

- Pewnie to bezcenne arcydzieła? - spytał z ironią, zerkając wymownie na wypchaną torbę, którą dziewczyna usiłowała wcisnąć pod fotel.

- Owszem, zdaniem niektórych osób - przyznała dziwna pasażerka. Wyglądała z niepokojem przez okno. Rozległ się warkot silników, a załoga samolotu przystąpiła do rutynowej demonstracji sprzętu ratunkowego.

Zniecierpliwiony mężczyzna westchnął i założył ręce na szerokiej piersi. Miał na sobie wymiętą koszulę w kolorze khaki. Odchylił głowę i gapił się bezmyślnie na stewardesę. Uroda tej dziewczyny nie robiła na nim żadnego wrażenia. Od paru lat kobiety wcale go nie obchodziły, chyba że ciało upominało się o swoje prawa, co nie zdarzało się często. Parsknął śmiechem i zerknął na urażoną sąsiadkę. Zastanawiał się, czy wie, czego potrzebuje niekiedy mężczyzna, i uznał, że to niemożliwe. Była pewnie cnotliwa niczym zakonnica. Zdradzały ją płochliwe oczy i niespokojne dłonie. Śliczne dłonie, pomyślał zaciskając usta. Długie, smukłe palce, nie lakierowane paznokcie. To były ręce prawdziwej damy. Rozłościł się sam na siebie za to, że się jej tak przygląda. Spojrzał na dziewczynę nieprzyjaźnie.

Zauważyła to. Póki sąsiad okazywał irytację i próbował wyładować na niej swoją złość, wcale się nie przejmowała, lecz w końcu uznała, że ma dość jego pogardliwych spojrzeń. Odrzuciła dumnie głowę i zmierzyła go wzrokiem. Spostrzegła nagle dziwny błysk w ciemnych oczach mężczyzny. Odwrócił się do niej bokiem i zaczął gapić się na stewardesę.

Ta niezwykła dziewczyna ma temperament, pomyślał.

Kto by się tego spodziewał po osóbce pryncypialnej i wstydliwej jak panienka. Zastanawiał się, czym się zajmuje. Na pewno jest bibliotekarką. Tak, to by tłumaczyło jej miłość do książek. A te romantyczne powieści... Na pewno i jej marzy się jakiś mały romansik. Mężczyźni to idioci, pomyślał, a oczy mu pociemniały, nie zauważają tej uroczej dziewczyny, a pociąga ich blichtr i krzykliwa elegancja kobiet wyzwolonych.

Z boku dobiegł go cichutki szept. Miał doskonały słuch i wkrótce zaczął rozróżniać wypowiadane gorączkowo słowa: „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna.?.” Niemożliwe!

Odwrócił się i popatrzył na nią szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Czyżby naprawdę była zakonnicą?

Napotkała jego pytający wzrok i w zakłopotaniu przygryzła wargę.

- Przyzwyczajenie - szepnęła. - Moja najlepsza przyjaciółka jest katoliczką. Nauczyła mnie odmawiać różaniec. Modliłyśmy się podczas podróży. Szczerze mówiąc - dodała po cichu - nie sądzę, żeby tam, w kabinie, siedział jakiś pilot kierujący tą maszyną!

- Co pani powie? - spytał z lekkim rozbawieniem.

- Czy kiedykolwiek widział pan tam kogoś? - Przysunęła się do niego i wskazała głową kabinę. - Zawsze ryglują drzwi. Gdyby nie mieli nic do ukrycia, to by ich nie zamykali.

- Nie chcą, abyśmy się dowiedzieli, że samolotem kieruje robot - wyjaśnił uśmiechając się mimo woli.

- Przypuszczam raczej, że pilot nie chciał lecieć, więc został tu przyprowadzony siłą i przywiązany do fotela. Załoga chce to przed nami ukryć. - Roześmiała się cicho i jej twarz natychmiast zmieniła wyraz. Gdyby ją odpowiednio umalować i ostrzyc, gdyby jej włosy nie były tak rozwichrzone i niesforne, wyglądałaby całkiem nieźle.

- Za dużo się pani tego naczytała - stwierdził wskazując torbę z książkami.

- Istotnie, lubię marzyć - westchnęła. - Ale myślę, że czasami potrzebne nam są marzenia. Nie pozwalają rzeczywistości zbytnio się panoszyć.

- Wolę rzeczywistość - odparł. - Nie pozostawia żadnych złudzeń, nie można się rozczarować.

- Pozostanę jednak przy moich złudzeniach.

Przyglądał się jej otwarcie. Duże, ładnie zarysowane usta, prosty nos, szeroko rozstawione, jasnoszare oczy, twarz w kształcie serca. I mocno zarysowany podbródek, pomyślał uśmiechając się z ociąganiem.

- Dziwna z pani osóbka - powiedział.

- Dlaczego zaraz osóbka? - odparła. - Nie jestem wcale taka mała. Mam sto sześćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu.

- A ja grubo ponad metr osiemdziesiąt. Przy mnie wydaje się pani mała - oznajmił wzruszając ramionami.

- Nie będę się z panem spierać - odparła z nieśmiałym uśmiechem.

- Ma pani jakieś imię? - wypytywał ją żartobliwie.

- Danielle. Danielle St. Clair. Jestem właścicielką księgarni w Greenville w Południowej Karolinie. - To zajęcie świetnie do niej pasowało.

- Wszyscy mówią do mnie Dutch - odpowiedział - ale w rzeczywistości nazywam się Eryk van Meer.

- Jest pan Holendrem?

- Moi rodzice mieszkali w Holandii - potwierdził skinieniem głowy.

- Jak to dobrze mieć rodziców - odrzekła i nagle posmutniała. - Byłam całkiem mała, gdy straciłam moich. Nie mam nawet krewnych.

Oczy mężczyzny pociemniały gwałtownie. Odwrócił głowę.

- Mam nadzieję, że dostaniemy tu jakiś posiłek - stwierdził, zmieniając niespodziewanie temat. - Nic nie jadłem od wczorajszego wieczora.

- Pan na pewno umiera z głodu! - wykrzyknęła i zaczęła grzebać w torbie. Samolot szarpnął. Kołował na pas startowy. - Mam ciasto. Po spotkaniu z pisarką było przyjęcie. Zostało mi trochę. Nie zdążyłam wszystkiego zjeść. Może pan spróbuje? - zapytała wręczając mu kawałek kokosowego placka.

- Nie, poczekam, aż podadzą coś do jedzenia na pokładzie. Ale dziękuję pani. - Jego twarz rozjaśnił uśmiech.

- Nie powinnam jeść ciasta. Próbuję schudnąć, ważę prawie o dziesięć kilogramów za dużo.

Przyjrzał się jej uważnie. Rzeczywiście miała niewielką nadwagę, ale nie była gruba, tylko przyjemnie zaokrąglona. Chciał jej o tym powiedzieć, ale w samą porę przypomniał sobie, że wszystkie kobiety to podłe stworzenia, i ugryzł się w język. Miał dość własnych kłopotów i nie zamierzał pocieszać starych panien.

Usadowił się wygodnie, zamknął oczy i przestał się zajmować sąsiadką.

Lot do Veracruz przebiegł bez żadnych zakłóceń.

Dutch miał nadzieję, że wkrótce znajdzie się na lotnisku i zapomni na zawsze o siedzącej obok dziewczynie, ale widać nie było mu to pisane. Gdy tylko samolot zakończył kołowanie, Danielle zerwała się i stanęła w przejściu między fotelami. Sięgnęła po torbę z książkami, która niespodziewanie pękła.

Niewiele brakowało, by Dutch wybuchnął śmiechem, widząc przerażoną minę dziewczyny. Szybko pozbierał książki, rzucił je na sąsiedni fotel i przyciągnął Dani do siebie, żeby nie stała na drodze tłoczącym się w przejściu pasażerom.

- O Boże! - jęknęła, jakby los uwziął się na nią.

- Na pewno zapakowała pani do walizki zapasową torbę. Wszyscy tak robią - rzekł pogodnie. Podróżni kierowali się w stronę wyjścia. Wielkie, szare oczy patrzyły na niego błagalnie i rozpaczliwie. Zapomniał nagle, co chciał powiedzieć. Dani miała bardzo delikatną cerę. Gotów był się założyć, że nie musi używać żadnych upiększających kosmetyków.

- Zapasowa torba? - powtórzyła machinalnie.

- Oczywiście, zapasowa torba! - Uśmiechnęła się i znowu wstała.

- Co pani chce zrobić? - wypytywał uprzejmie.

Wskazała ręką półkę na bagaż ponad jego głową.

- Poczekajmy, aż wszyscy wysiądą - zaproponował.

- Ja również położyłem tam swoje rzeczy. Chętnie pomogę.

Odgarnęła kosmyki rozwichrzonych włosów.

- Gdy siedzę w domu, nie miewam takich kłopotów - tłumaczyła się zmieszana. - W moim mieszkaniu panuje zawsze idealny porządek, każdy drobiazg ma swoje miejsce. Lecz gdy tylko wyjadę z Greenville, staję się okropnie roztrzepana, wszystko leci mi z rąk i nie potrafię dać sobie rady bez cudzej pomocy.

- Ze mną pani nie zginie - powiedział ze śmiechem.

- Czy ma pani rezerwację?

- Rezerwację? Aha, chodzi panu o hotel. Wybrałam „Mirador”.

- Ja też tam zamieszkam. - Przeznaczenie, pomyślał ze smutnym uśmiechem. Podniosła głowę i spojrzała na niego. Wyraz jej twarzy wprawił go w zakłopotanie.

Szare oczy wyrażały bezgraniczną ufność i nadzieję.

- Zna pan ten hotel? Właściwie chciałam zapytać, czy był pan już w Veracruz - dodała niepewnie, żeby nie pomyślał, że jest wścibska.

- Kilkakrotnie - odparł i rozejrzał się. - Przyjeżdżam tu parę razy w roku, gdy potrzebuję trochę odpoczynku. Możemy iść.

Zdjął z półki walizkę Danielle i pomógł jej znaleźć zapasową torbę, spoglądając z kwaśną miną na wygodne, bawełniane nocne koszule i bieliznę. Zaczerwieniła się okropnie, gdy z całkowitą obojętnością przeszukiwał jej rzeczy. Starannie zapakowała książki do torby.

Razem opuścili samolot. Była mu nieskończenie wdzięczna. Bez trudu mógł to wyczytać z jej twarzy.

Miała ochotę go ucałować, bo, zamiast kpić, po prostu się nią zaopiekował. Pomyśleć tylko, taki przystojny mężczyzna pospieszył jej z pomocą!

- Przykro mi, że sprawiam tyle kłopotu - powtarzała. Prawie biegła, żeby dotrzymać mu kroku, gdy szli załatwić formalności paszportowe. Pochyliła głowę i grzebała w torebce, szukając gorączkowo dokumentów. Nie zauważyła pobłażliwego uśmiechu, który złagodził na chwilę twarde rysy mężczyzny.

- To żaden kłopot - odparł. - Znalazła pani?

- Dziewczyna odetchnęła z ulgą, ściskając paszport w dłoni.

- Dzięki Bogu, wreszcie mi się coś udało - powiedziała.

- Nigdy jeszcze nie był mi potrzebny.

- Po raz pierwszy wyjechała pani za granicę?

- zapytał uprzejmie, gdy stanęli w kolejce.

- Rzadko opuszczam Greenville - przyznała.

- Skończyłam niedawno dwadzieścia sześć lat. Postanowiłam, że czas najwyższy zakosztować przygody, nim będzie za późno.

- Dwadzieścia sześć lat to jeszcze nie starość - oświadczył marszcząc brwi.

- Zgoda, ale i nie pierwsza młodość. - Odwróciła wzrok. Z rezygnacją i spokojem pomyślała o wszystkich latach, które przeżyła w samotności.

- Ma pani kogoś? - zapytał, nie wiedząc dlaczego.

Zaskoczył go ironiczny uśmiech i zmęczone spojrzenie dziewczyny.

- Nawet już o tym nie marzę - powiedziała i przesunęła się dźwigając ogromną walizkę. Wpatrywał się w nią, próbując zapanować nad sprzecznymi uczuciami.

Dlaczego to takie ważne, że Danielle jest samotna?

Potrząsnął głową i odwrócił wzrok, chcąc się uwolnić od jej uroku. Nic go nie obchodziły cudze sprawy.

Danielle podeszła do celników. Wkrótce dopełniła wszystkich formalności. Zastanawiała się, czy powinna czekać na przystojnego znajomego z samolotu, ale uznała, że dość już miał z nią kłopotów. Autokar należący do agencji turystycznej przewoził pasażerów z lotniska do hotelu, lecz Danielle wolała pojechać taksówką niż zatłoczonym autobusem. Po chwili usadowiła się w aucie z torbą pełną książek i ogromną walizką.

- Hotel „Mirador” - poprosiła.

Kierowca uśmiechnął się, uruchomił silnik i wyjechał na ulicę. Panował ogromny ruch. Żądna wspaniałych wrażeń i nowych przeżyć Dani rozglądała się gorączkowo na wszystkie strony. Patrzyła na zachwycającą błękitem wód zatokę Campeche, na palmy, piaszczystą plażę i eleganckie hotele. Veracruz zostało założone na początku szesnastego wieku. Podobnie jak w innych miastach z tamtej epoki budynki wzniesione w czasach, kiedy grasowali tu piraci, sąsiadowały z nowoczesnymi gmachami ery kosmicznej. Dani miała wielką ochotę wyruszyć na wycieczkę zaraz po przyjeździe, ale dokuczał jej upał, a poza tym zdawała sobie sprawę, że niemądrze byłoby biegać po mieście, póki się nie zaaklimatyzuje.

Kierowca zatrzymał się przed jednym z hoteli. Był to biały, piętrowy budynek ozdobiony prześlicznymi arkadami i kaskadami kwitnących roślin. Podróż taksówką z lotniska trwała zaledwie kilka minut, lecz opłata za kurs była zadziwiająco wysoka. Dani trochę się przestraszyła. Dwadzieścia dolarów za kilkanaście kilometrów? Ale może takie tu są obyczaje, pomyślała i zapłaciła bez sprzeciwu. Kierowca uśmiechnął się szeroko, uchyla kapelusza i odprowadził ją do recepcji.

Podała swoje nazwisko i czekała wstrzymując oddech.

Pokój był zarezerwowany. Na szczęście miała gdzie mieszkać. Wakacje będą wspaniałe.

Pokój spodobał się Dani. Niestety, okna wychodziły na miasto, a nie na piękną zatokę. Za niewiarygodnie niską cenę nie mogła się jednak spodziewać luksusowych warunków. Zdjęła sweter zdziwiona, że wydawał się całkiem odpowiedni, gdy wsiadała do samolotu. Ale w Stanach wiosna dopiero się zaczynała.

Tutaj okazał się za ciepły. Powietrze w pokoju było rozgrzane, mimo włączonej klimatyzacji. Popatrzyła na miasto przez okno. Przyjechała do Meksyku.

Jej sen się ziścił. Oszczędzała i ciułała przez dwa lata, żeby pojechać na egzotyczną wycieczkę, ale i tak pieniędzy starczyło tylko na wyjazd poza sezonem.

Wtedy miała najwięcej pracy, ale Harriett Gaynor, przyjaciółka Dani, która pracowała w księgarni jako ekspedientka, pilnowała interesu pod jej nieobecność.

Jedź, namawiała cierpliwie, i ciesz się życiem przez kilka dni.

Dani spojrzała w lustro i skrzywiła się. Ciesz się życiem, łatwo powiedzieć. Co innego, gdyby była tak urodziwa jak tamta stewardesa. Może wtedy jasnowłosy olbrzym nie odwracałby wzroku i okazałby jej coś więcej niż tylko niechętne współczucie, które czytała w jego ciemnych oczach.

Zaczęła rozpakowywać torbę podróżną. Nie powinna się łudzić. Pomógł jej tylko dlatego, że nie miał innego wyjścia. Gdy rozsypała swoje bezcenne książki, zatarasowała mu przejście. Westchnęła, sięgając po bluzki i powiesiła je do szafy.

ROZDZIAŁ DRUGI

Późnym popołudniem Dani wybrała się na spacer.

Uradowana niczym mała dziewczynka wędrowała ulicami wiekowego miasta. Przebrała się w dżinsy i obszerną, cienką koszulę. Nie różniła się wyglądem od innych turystów zwiedzających port. Bardzo ją zaciekawił rząd straganów ciągnący się wzdłuż nadmorskiej promenady. Długo oglądała towary. Kupiła sobie starannie wykonany srebrny krzyżyk inkrustowany masą perłową. Słabo znała hiszpański, ale dawała sobie radę, ponieważ większość sprzedawców mówiła trochę po angielsku. Wszystko ją zachwycało - prześliczne suknie we wszystkich kolorach tęczy, chusty, kapelusze, torby, zwierzaki wyplatane ze słomy, muszle. Podziwiała stare budynki wznoszące się w pobliżu portu. Patrzyła na zatokę i próbowała sobie wyobrazić, jak bywało tu w dawnych czasach, gdy przybywali do miasta żądni przygód piraci. Nagle stanął jej przed oczyma jasnowłosy olbrzym poznany w samolocie. Tak właśnie powinien wyglądać pirat.

Jak Dutch o nich mówił? Korsarze? Wyobraziła go sobie z nożem w garści. Uśmiechnęła się i poszła dalej nabrzeżem, by obserwować rozładunek frachtowca.

Nigdy nie miała okazji przyjrzeć się statkom z bliska.

Greenville leżało w głębi lądu, daleko od oceanu. Dani poznała dobrze okoliczne wzniesienia i nie zatrute przez fabryki wiejskie okolice. Statki były dla niej czymś zupełnie nowym. Patrzyła na nie z przyjemnością.

Zatopiła się w marzeniach i zupełnie straciła poczucie czasu. Nie przyszło jej do głowy, że to zaciekawienie może zwrócić czyjąś uwagę. Jeden z robotników portowych zaczął się na nią gapić. Zakłopotana ruszyła w stronę grupy turystów. Samotna kobieta była narażona na zaczepki, a Dani wcale nie miała ochoty znaleźć się w kłopotliwej sytuacji.

Mrok zapadał nad cichnącymi ulicami Veracruz.

Nieznajomy nadal przyglądał się Dani. Zerknęła kątem oka i spostrzegła, że idzie za nią. O Boże, pomyślała przestraszona, co ja teraz zrobię? Nie widziała w pobliżu żadnego policjanta, a wśród turystów przeważali starsi ludzie, którzy na pewno nie chcieli mieszać się do cudzych spraw. Dani jęknęła w duchu, ścisnęła mocniej torebkę i szybkim krokiem ruszyła w stronę hotelu. Zrobiło się zupełnie pusto. Nadal słyszała dobiegający z tyłu odgłos kroków: Jej serce uderzało pospiesznie. A jeśli ten natręt napadnie ją i obrabuje?

Może pomyślał, że poszła do portu, żeby szukać męskiego towarzystwa.

Przyspieszyła kroku, skręciła w najbliższą przecznicę i nagle znalazła się twarzą w twarz z innym mężczyzną. Stanęła jak wryta i niewiele brakowało, żeby krzyknęła, ale rozpoznała od razu jasną czuprynę, połyskującą w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.

Dutch patrzył na nią obojętnie. W jednej ręce trzymał papierosa, drugą schował do kieszeni. Nadal miał na sobie ubranie w stylu safari, w którym widziała go w samolocie, a jednak wydawał się świeży i wypoczęty.

Zastanawiała się, czy cokolwiek mogło wyprowadzić tego człowieka z równowagi. Cechowała go szczególna pewność siebie, jakby poddano go najcięższym próbom; doskonale znał swoje możliwości.

Popatrzył w głąb ulicy ponad jej ramieniem. Wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumiał, co się stało.

Oczy mu pociemniały.

- Veracruz to doskonałe miejsce do odpoczynku, pod warunkiem że po zmierzchu unika się tej części miasta - oznajmił uprzejmie, ale stanowczo. - Masz wielbiciela.

- Tak, zauważyłam... - Chciała się obejrzeć, ale Dutch pokręcił głową.

- Nie odwracaj się. Uzna, że go zachęcasz. - Wybuchnął śmiechem i dodał: - Ma koło pięćdziesiątki i jest łysy. A może specjalnie poszłaś do portu, żeby kogoś poderwać? W takim razie zrób do niego oko i umów się na randkę.

Żartował, ale Dani poczuła się urażona. Czy jego zdaniem nie jest dość ładna, by się spodobać młodemu, przystojnemu mężczyźnie?

- Wyobraź sobie, że po prostu zapomniałam, gdzie jestem i straciłam poczucie czasu. Następnym razem będę bardziej uważała. Przepraszam - odparła spokojnie i przeszła obok niego. Patrzył za nią, czując że ogarnia go wściekłość. Skąd miał wiedzieć, że całkiem poważnie potraktuje jego żart. Był na siebie zły, ponieważ tego nie przewidział. Wymamrotał jakieś przekleństwo i poszedł za dziewczyną.

D ani miała dość wrażeń jak na jeden dzień. Pobiegła do hotelu, nie czekając na windę wspięła się na piętro, wpadła do pokoju i zamknęła drzwi na klucz.

Zastanawiała się, dlaczego tak postępuje. To nie jest mężczyzna, który chciałby się uganiać za handlującą książkami okularnicą, powtarzała sobie. Nie zeszła tego wieczora na kolację. Dutch na pewno by do niej nie podszedł, ale czuła się zażenowana i nie chciała ryzykować kolejnego spotkania. Zamówiła posiłek do pokoju i z apetytem zjadła w samotności owoce morza.

Następnego ranka zeszła na śniadanie. Nie mogła wiecznie unikać tego człowieka. Duma jej na to nie pozwalała. Dutch siedział przy osobnym stoliku w pobliżu okna i czytał gazetę. Prezentował się wspaniale, chociaż miał na sobie zwykłe, białe spodnie i rozpiętą koszulę w białe i czerwone paski. Przeciętny turysta.

Oderwał wzrok od gazety, jakby poczuł, że mu się przygląda. Złapana na gorącym uczynku, zarumieniła się ze wstydu. Dutch obdarzył ją wymuszonym uśmiechem i zagłębił się w lekturze. Gdy wróciła do pokoju, nie mogła sobie przypomnieć, co jadła na śniadanie. Przez cały czas mimowolnie zerkała na niego kątem oka.

Postanowiła jak najlepiej wykorzystać czterodniowy urlop. Zamierzała wybrać się na plażę. Wyjęła jednoczęściowy czarny kostium kąpielowy. Odgarnęła rozwichrzone włosy i spojrzała w lustro. Oto zachwycająco piękna kobieta, pomyślała z ironią. Trudno się dziwić, że Dutch nie zwrócił na nią uwagi.

Z takim wyglądem nie skusiłaby nawet rekina. Nagle podniosła słuchawkę, zadzwoniła do salonu piękności, który mieścił się w hotelu, i umówiła się z fryzjerką.

Postanowiła obciąć włosy.

Jedna z klientek odwołała spotkanie i Dani mogła być obsłużona natychmiast. Chwilę później siedziała w fotelu, przyglądając się nowej fryzurze. Niesforne kosmyki zostały starannie podcięte. Krótkie loki otaczały jej drobną twarzyczkę, opadając ku wielkim, szarym oczom i nadając dziewczynie szelmowski wygląd.

Uśmiechnęła się z zadowoleniem do swego odbicia, zapłaciła i tanecznym krokiem wbiegła na piętro. Włożyła kostium kąpielowy, lekko się umalowała (czego zazwyczaj nie robiła), a nawet skropiła się perfumami. Wprawdzie nie wyglądała jak królowa piękności, ale prezentowała się teraz o wiele lepiej.

Popatrzyła ze smutkiem na wydatny biust. Tu nie pomoże żaden cud, powiedziała sobie i narzuciła na kostium plażowe wdzianko. Jasna tkanina w lawendowym odcieniu doskonale ukrywała niedostatki figury. Do plażowej torby, kupionej w hotelowym sklepie, wrzuciła krem ochronny oraz duży ręcznik. Zmieniła okulary na specjalne, przeciwsłoneczne, i poszła nad morze.

Było cudownie. Rozgrzany piasek, ciepło słońca i monotonny szum wody sprawiły, że odprężyła się całkowicie. Wyciągnęła się na ręczniku, oczarowana pięknem zatoki i miasta pełnego zabytków.

W pewnej chwili poczuła czyjeś spojrzenie. Otworzyła oczy, odwróciła głowę i ujrzała Dutcha spacerującego po plaży z papierosem w dłoni. Jasne włosy lśniły w słońcu jak białe złoto. Nie mogła oderwać od niego wzroku.

Mocno opalony tors i nogi mężczyzny porośnięte były niezbyt gęstymi, kędzierzawymi, jasnymi włosami. Miał na sobie tylko krótkie, drelichowe szorty i sandały, które nosili prawie wszyscy plażowicze, by uniknąć przykrych niespodzianek, gdyby na coś nadepnęli.

Odwróciła głowę. Nie chciała na niego patrzeć. Ten zmysłowy mężczyzna mógłby bez trudu złamać serce kobiecie tak niedoświadczonej jak ona. Na pewno zauważył jej prostoduszność i nieźle się tym bawił, pomyślała z goryczą.

Dutch zauważył, że odwróciła głowę, i poczuł złość.

Czemu ta dziewczyna wpatruje się w niego ze smutkiem i dziecięcą tęsknotą? Odebrała mu spokój. Zmrużył oczy. Czyżby zmieniła fryzurę? Było jej z tym do twarzy, ale dlaczego, u licha, włożyła na siebie tyle ciuchów? Wygląda jak ryba owinięta w gazetę. Wolałby oglądać Dani bez tych szmat zasłaniających ją od szyi do talii. Zmarszczył brwi. Może jest płaska jak deska i nie chce, żeby zwracano na to uwagę. Czy naprawdę nie rozumie, że takie maskowanie tylko podkreśla niedostatki figury?

Zmierzył dziewczynę krytycznym spojrzeniem.

Miała zgrabne, długie nogi. Przymknął oczy i zaczął ją obserwować. Zauważył, że miała szczupłe biodra i wąską talię. Resztę przykrywało wdzianko. Twierdziła, że powinna schudnąć, lecz chyba bezpodstawnie.

Uznał, że ma doskonałą figurę.

Po cóż mi taka kobieta, przekonywał samego siebie.

Mimo pozorów to z pewnością pozbawiona wszelkich skrupułów kokietka, szukająca kolejnej ofiary. Czy on nigdy nie zmądrzeje? Czy już zapomniał, jaką cenę przyszło mu zapłacić za jedyną wielką miłość? Wielka miłość, powtórzył z goryczą. Nieprawda. To było fatalne zauroczenie, które kosztowało go wszystko, co miał najdroższego. Stracił rodzinę i widoki na przyszłość, przepadły oszczędności rodziców...

Uważnie obserwował Dani i uśmiechał się drwiąco.

Jednak była inna. Nie znał dotąd takich kobiet.

Zrozumiał wreszcie, że go zaciekawiła. Pragnął odkryć, na czym polega jej niezwykły urok.

Był niedaleko. Widziała go kątem oka. Z każdym jego krokiem serce przerażonej dziewczyny biło coraz mocniej. Proszę, nie podchodź, błagała w duchu, zaciskając mocno powieki, odejdź stąd. Nie budź we mnie nadziei. Nie zbliżaj się. Przy tobie moja wola słabnie, a przecież nie mogę sobie na to pozwolić.

- W tym stroju trudno ci się będzie opalić - zauważył wskazując obszerne wdzianko i wyciągnął się obok na ręczniku. Leżał oparty na łokciu. Poczuła ciepło emanujące z jego ciała i zapach drogiej wody po goleniu.

- Nie zamierzam przesadzać z opalaniem - wykrztusiła.

- Nadal złościsz się na mnie o to, co powiedziałem wczoraj wieczorem? - zapytał z uśmiechem.

- Owszem, trochę - przyznała szczerze. Dutch pochylił się i zdjął jej z nosa przeciwsłoneczne okulary.

Poczuła się jakby obnażona i całkiem bezbronna. Był człowiekiem bywałym i nieustępliwym. To rzucało się w oczy. Dlatego budził w niej ogromny lęk.

- Nie kpiłem z ciebie. Po prostu rzadko rozmawiam z kobietami i nie umiem z nimi postępować - rzekł cicho. - Od dawna obywam się bez ich towarzystwa.

- I nie cierpisz ich - zauważyła.

Rzucił na nią gniewne spojrzenie. Przyglądał się jej ustom.

- Robię wyjątki. Sypiam z kilkoma. - Roześmiał się, widząc rumieńce na policzkach dziewczyny. - Nie próbuj mi wmawiać, że czujesz się zakłopotana. Widziałem twoje książki. Nie wątpię, że wszystko zostało w nich dokładnie opisane.

- Jest inaczej, niż myślisz - zaprzeczyła.

- Urocza dama z Południa - mruknął, przyglądając się Dani. Rzadko spotykał istoty tak wrażliwe i bezbronne.

Za ową subtelnością kryła się jednak prawdziwa siła. Nieśmiałość Dani go nie zwiodła. Podświadomie czuł, że dziewczyna jest równie nieugięta jak on sam. - Boisz się mnie?

- Tak. Mało wiem... o mężczyznach - odparła cicho. - Niewiele miałam z nimi do czynienia.

- Zawsze odpowiadasz tak szczerze? - zapytał mimochodem. Odkrył na jej nosie kilka piegów.

- Nie lubię być oszukiwana - odparła - dlatego nigdy nie próbuję zwodzić innych.

- Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło? - Dotknął jej ciemnych włosów. Lśniły w słońcu. Przesunął między palcami kosmyk miękki jak kocie futerko i delikatny niczym jedwab. - Podoba mi się twoja nowa fryzura.

- Za gorąco na długie włosy... - Dani poczuła lęk.

Nikt jej jeszcze tak nie dotykał. Ten mężczyzna o niezwykłym uroku i sile przyciągał ją niczym magnes, a zarazem budził prawdziwy niepokój. Był tak blisko, że mógłby bez trudu dotknąć ręką jej ciała. Czuła się przy nim jak nastolatka. Powróciła słodka tęsknota, której Dani nie zaznała od lat. Niespokojne oczekiwanie mieszało się z obawą i pożądaniem.

- Dlaczego to włożyłaś? - zapytał i dotknął guzików obszernego wdzianka. - Z konieczności?

- Nie... tylko... - wyjąkała. Zabrakło jej tchu. Była tak roztrzęsiona, że prawie zapomniała, jak się nazywa.

- W takim razie zdejmij je - odparł po cichu. - Chcę zobaczyć, jak wyglądasz.

Dokładnie takie same słowa znalazła w ostatniej książce ulubionej autorki. Czytała tę scenę z wypiekami na policzkach. Teraz sama ją przeżywała i drżała, patrząc w ciemne oczy Dutcha. Zapomniała, po co włożyła tę obszerną bluzkę. Wpatrywała się w jego twarz, a on zręcznie rozpiął guziki. Zsunął wdzianko z ramion dziewczyny i nagle widok, który ujrzał, zaparł mu dech w piersiach. Zarumieniła się, onieśmielona niczym młoda panienka.

- Po co włożyłaś ten ciuch? - powtórzył pytanie, spoglądając jej w oczy. Wierciła się niespokojnie.

- Wiesz, mam wrażenie... mężczyźni gapią się na mnie.

- O rany, wcale mnie to nie dziwi. Wyglądasz cudownie!

Nikt jej dotąd nie powiedział takiego komplementu.

Podniosła oczy, pewna że z niej kpi, ale się pomyliła.

- To dlatego ciągle nosisz takie szerokie bluzki i swetry? - wypytywał.

- Mężczyźni zakładają, że kobieta... hojnie obdarowana przez naturę na pewno źle się prowadzi - westchnęła. - Wstydzę się, gdy na mnie patrzą.

- Podejrzewałem, że jesteś płaska jak deska - przypomniał sobie z uśmiechem.

- Wcale nie - wymamrotała. - Musiałam wyglądać dziwacznie.

- Nie przejmuj się. - Przez kilka chwil patrzył na nią z uśmiechem, a potem ułożył się wygodnie na plecach.

- Przepędzę natrętnych wielbicieli.

Natychmiast poczuła się zagrożona. Niepokój powrócił.

Czy Dutch spodziewa się jakiejś nagrody za tę opiekę? Popatrzyła z lękiem na odpoczywającego mężczyznę.

- Nie będziesz miała wobec mnie żadnych zobowiązań - mruknął nie otwierając oczu. - Potrzebny mi odpoczynek, a nie szalona przygoda miłosna.

- Ja natomiast nie mam bladego pojęcia, co powinnam zrobić, żeby ją wreszcie przeżyć - westchnęła żałośnie.

- Jesteś dziewicą? - zapytał z prostotą.

- Owszem.

- Niewiele dziewczyn czeka tak długo.

- Marzy mi się zakończenie jak z bajki: żyli razem długo i szczęśliwie.

- Domyśliłem się tego, gdy zobaczyłem twoje książki - odparł z uśmiechem. Przeciągnął się. Zafascynowana Dani patrzyła na potężne mięśnie rysujące się pod opaloną skórą. Nie mogła od nich oczu oderwać.

Napotkał jej zachwycone spojrzenie. Gotów był się założyć o roczne zarobki, że nie zaznała dotąd nawet niewinnych pieszczot. Zaczął się nagle zastanawiać, co by to było, gdyby Dani dała się porwać namiętności, gdyby jej szare oczy rozjaśnił blask, gdyby leżała przy nim odprężona i ufna. Zmarszczył brwi. Odkąd rozstał się z tamtą suką, niewiele czasu poświęcał kobietom.

Niekiedy spotykał się z którąś, a potem szybko o niej zapominał. Wiedział jednak, że czasem bywa inaczej.

Niespieszne, pełne wzajemnej czułości zaloty. Nagle do tego zatęsknił. Chciał pieścić łagodną kobietę, obok której leżał, i uczyć ją miłości. Wyobraził sobie, że delikatne palce błądzą po jego ciele. Reakcja była równie natychmiastowa, co nieoczekiwana.

Odwrócił się na brzuch, na wpół oszołomiony gwałtownym pożądaniem. Cóż to za czarownica?

Przyglądał się jej z uwagą. Czy zdawała sobie sprawę, co czuł przed chwilą? Niemożliwe, zdecydował. Była tak niewinna, że natychmiast zarumieniłaby się po uszy, Z pewnością nie widziała nigdy podnieconego mężczyzny. Uśmiechnął się, gdy spojrzała na niego ze zdumieniem.

- Co cię tak śmieszy? - zapytała nieśmiało.

- Naprawdę chcesz wiedzieć? - mruknął z poważną miną.

Położyła się na brzuchu i podparła łokciami. Studiowała ostre rysy twarzy mężczyzny i słabo widoczną bliznę na policzku. Wydawał się jej bardzo pociągający.

A co najdziwniejsze, uważała za całkiem naturalne, że leży obok niego na plażowym ręczniku i bezwstydnie mu się przygląda.

Dutch nie odrywał oczu od jej dekoltu. Elastyczna tkanina naciągnęła się, odsłaniając trochę kuszące okrągłości. Dani chciała się odsunąć, ale mężczyzna ją powstrzymał.

- Pozwól mi popatrzeć. Od tego nie zachodzi się w ciążę - szepnął.

- Ty potworze - odcięła się natychmiast.

- Zgoda, ale i tak zagrażam ci o wiele mniej niż którykolwiek z tych podstępnych Latynosów - przypomniał.

- Jestem, że tak powiem, mniejszym złem.

Nie zamierzam cię uwieść.

- Chyba nikt nie ma na to ochoty - odparła i wy buchnęła śmiechem. Odsunęła się i tym razem Dutch nie zaprotestował. Położyła się na plecach z rękami za głową. Oparł się na łokciu i uparcie patrzył jej prosto w oczy.

- Gdyby na plaży nie było tylu ludzi, szybko bym cię nauczył, jak doprowadzić mężczyznę do szaleństwa, mój ty niedowiarku - mruknął. - Przed chwilą zdarzyło mi się coś nieoczekiwanego, i to przez ciebie.

Spoglądała na niego szeroko otwartymi oczyma, nie mogąc uwierzyć w usłyszane przed chwilą słowa.

To nie była salonowa konwersacja.

- Chyba wiesz, co mam na myśli? Cóż w tym złego, śliczna panienko z Południa? Chyba w ogóle nie znasz życia?

- Chyba nie za bardzo - wyjąkała patrząc na jego zmęczoną twarz. - Ty natomiast znasz je aż za dobrze.

- Zgadza się - przytaknął. - Posiwiałabyś, gdybym ci opowiedział swoje przygody, zwłaszcza - dodał z wystudiowaną powagą - te z kobietami.

- Nie jesteś... zbyt romantyczny - zauważyła Dani.

Wolno pokręci! głową.

- Nie - odrzekł cicho. - Czasem potrzebuję kobiety, ale chodzi wyłącznie o seks. To pozwala mi zapomnieć.

Pozbyłem się złudzeń.

Popatrzyła mu w oczy i nagle poczuła się zażenowana.

- Na pewno jest jakiś powód - odrzekła z przekonaniem.

Dutch skinął głową.

- Miałem wtedy dwadzieścia cztery lata, ona dwadzieścia osiem. Dużo wiedziała o życiu i była piękna jak bogini. Uwiodła mnie na jachcie. Byłem gotów dla niej umrzeć. Żądała ode mnie pieniędzy, a mnie to uczucie całkiem ogłupiło. Sprzedałem wszystko, co posiadałem, żeby kupić sobie jej wierność. - Oczy mężczyzny pociemniały z wściekłości. - Gdy rodzice przeszli na emeryturę, nabyłem z nimi na spółkę niewielki dom.

Miałem swoje... dochody - dodał, nie wyjaśniając, skąd je czerpał. - Obciążyłem hipotekę, żeby zdobyć pieniądze dla tamtej kobiety. Bank zabrał wszystko.

Mój ojciec, który włożył w dom oszczędności całego życia, zmarł wkrótce na atak serca. Matka ciągle mnie obwiniała, że zmarnowałem cały ich życiowy dorobek.

Umarła sześć miesięcy później. - Zagarnął dłonią trochę piasku i obserwował, jak przesypuje się między palcami. Dani patrzyła na jego piękny profil. Była pewna, że nikt przed nią nie słyszał tej opowieści.

- A tamta kobieta? - zapytała łagodnie.

- Znalazła sobie innego. - Zacisnął pięść, jakby chciał zgnieść sypki piasek na drobniutki pył. Spojrzał na Dani z pogardliwym uśmiechem. - Miał więcej pieniędzy.

- Przepraszam - mruknęła, nie wiedząc, jak powinna zareagować. - Rozumiem, że pozostało w tobie wiele goryczy, ale...

- ...ale nie wszystkie kobiety są wyrafinowanymi oszustkami - dokończył za nią. - To chciałaś powiedzieć?

- Mój jedyny narzeczony umawiał się z inną dziewczyną, nie zrywając ze mną - wyznała.

- Cóż to musiał być za romans - skomentował ironicznie. Dani patrzyła w jego twarz. Malowały się na niej gniew i cierpienie.

- Kochałam go - oświadczyła, uśmiechając się smutno. - Niestety, on chciał tylko iść ze mną do łóżka.

Nie zamierzał się wiązać na całe życie.

- Jak większość mężczyzn - rzucił Dutch.

- Też tak sądzę - westchnęła Dani i ułożyła się wygodniej. - Dlatego postanowiłam żyć samotnie.

Czuję się bezpieczna.

Dutch leżał na boku i patrzył na nią uważnie.

- Zbijasz mnie z tropu - rzekł po chwili milczenia.

- Czy dlatego, że niewiele wiem o życiu?

- Owszem - przytaknął. - W moim świecie za brak doświadczenia trzeba drogo płacić. Zaciekawiłaś mnie.

- Ty mnie również - przyznała śmiało.

Odgarnął włosy opadające jej na twarz. Przyjemnie było czuć dotknięcie silnych, ciepłych rąk na delikatnych policzkach. Skóra jego dłoni była twarda jak po ciężkiej, fizycznej pracy. Dani miała wrażenie, że drobne iskierki przebiegają po jej ciele; przyjemność graniczyła niemal z bólem.

Dutch widział, jak piersi dziewczyny nabrzmiewają pod cienkim kostiumem. Stwardniałe sutki zdradzały jej podniecenie, podobnie jak przyspieszony oddech.

Chciała się zasłonić, ale Dutch zajrzał jej w oczy i pokręcił głową.

- To jest równie normalne jak oddychanie - rzekł ledwo dosłyszalnym głosem. - I pochlebia mi. Nie wstydź się.

- Ciotka, która mnie wychowała, była starą panną.

Zawsze powtarzała... - Mężczyzna położył palec na jej wargach. Delikatne dotknięcie obudziło nieznaną pokusę.

Miała ochotę ugryźć go leciutko.

- Wyobrażam sobie, czego nakładła ci do głowy.

- Spojrzenie ciemnych oczu spoczęło na drżących, rozchylonych wargach, których dotykał. - Masz piękne usta, Dani. Chciałbym cię pocałować.

Dziewczyna na samą myśl o tym poczuła zawrót głowy. Spojrzała mimo woli na jego surowe, ale pięknie wykrojone usta. Górna warga była wąska, dolna wydatna i zmysłowa. Dani mogła się założyć, że wiedział o pocałunkach nieskończenie więcej niż ona.

- Często się całowałaś? - zapytał.

- Od czasu do czasu - rzuciła jakby żartem.

- To były francuskie pocałunki? - drażnił się z nią.

Ciało płatało jej figle. Serce kołatało, próbując wyrwać się z piersi; oddychała z trudem. Przestała nad sobą panować, gdy jego stwardniałe palce dotknęły jej karku, opadły na ramię i przez tkaninę kostiumu objęły miękką wypukłość biustu.

- Niesamowite uczucie, prawda? - mruczał, patrząc w szeroko otwarte oczy i widząc rumieńce na policzkach. Jego palce wślizgnęły się pod ramiączko.

Szerokie plecy Dutcha zasłaniały dziewczynę przed spojrzeniami innych plażowiczów. - Nikt na nas nie patrzy - szepnął uspokajająco. Śmiał się cicho, żartobliwie, wsuwając dłoń pod tkaninę. Łagodna pieszczota nie przestraszyła Dani, lecz obudziła skryte pragnienia.

Ciało dziewczyny upominało się o swoje prawa; wiedziała, że nie umknie to uwagi Dutcha.

- Skóra gładka jak aksamit - szeptał, niemal dotykając wargami jej ust. Poddała się delikatnej pieszczocie smukłych palców i drżała odczuwając narastającą rozkosz. Jej pragnienia stawały się coraz śmielsze. Chciała, by dotknął stwardniałych sutków, pragnęła, żeby szorstka dłoń objęła jej pierś. Miała to wypisane na twarzy.

Oczy mężczyzny pociemniały, zniknął pobłażliwy uśmieszek.

- Jeśli nadal będziesz patrzyła w ten sposób - wyszeptał - nie wytrzymam i rzucę się na ciebie, nie zważając na to, że jest tu mnóstwo ludzi.

Dani nie wierzyła własnym uszom. Wiedziała, że to szaleństwo. Czuła się taka samotna i bezbronna.

Pomyślała z goryczą, że wspomnienia z tych czterodniowych wakacji będą jej musiały wystarczyć na całe życie. Wszystkie przyjaciółki Dani powychodziły za mąż i były szczęśliwe. Tylko ona pozostała samotna. Nikt jej nie chciał. A na dodatek ten mężczyzna, który uwiódłby bez trudu każdą z uroczych turystek, opalających się na plaży, żartuje sobie, bawi się jej kosztem, a ona mu na to pozwala.

Zachmurzyła się na myśl o tym. Jasnowłosy olbrzym nie mógł znieść widoku jej zasmuconej twarzy.

- Nieprawda - rzekł czule. - Nie udaję. Nie wolno ci tak myśleć.

- Udajesz, udajesz - powtarzała z uporem. Zagryzła usta, żeby się nie rozpłakać. - Ty przecież...

Dutch pochylił się, musnął jej wargi i szybko podniósł głowę. Dłoń wsunięta pod ramiączko kostiumu znowu się poruszyła.

- Cicho - mruknął, gdy dziewczyna zadrżała.

Pocałował ją lekko w czubek nosa, - Nikt nie widzi, co tu robimy. - Dotknął ustami przymkniętych powiek.

Smukłe palce wpełzały coraz głębiej pod materiał.

Położyła ręce na jego ramionach. Z wysiłkiem chwytała ustami powietrze, czując jego zachłanne wargi tak blisko.

- Eryku - szepnęła, żeby usłyszeć jego imię.

Zawahał się na moment, uniósł głowę i popatrzył jej ' w oczy, zamglone, szeroko otwarte, zdumione intensywnością nowych doznań. Wsunął rękę pod głowę dziewczyny i zaczął delikatnie gładzić kark, a drugą : obejmował jej pierś. Czuła ciepłą szorstkość dłoni, przesuwającej się po rozpalonej skórze.

- Czy jestem pierwszym mężczyzną, który cię tak dotyka? - zapytał szeptem.

- Przecież... wiesz - odparła załamującym się głosem.

Spragnione pieszczot ciało dziewczyny prężyło się wbrew jej woli pod czułymi dłońmi. Uśmiechała się dziwnie, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem.

- Dzięki, dzięki ci - powtarzała.

To nie do zniesienia. Była mu wdzięczna. Poczuł smutek. Dotknął ręką policzka Dani i pocałował ją z czułością, jakiej nie okazał żadnej kobiecie, od czasu gdy był niemal chłopcem.

- Mówisz tak, jakbym musiał się zmuszać, żeby cię dotknąć - rzekł cicho. - Gdybyś lepiej znała mężczyzn, wiedziałabyś, że pragnę cię równie mocno jak ty mnie.

- Pragniesz mnie? ~ powtórzyła, wpatrując się w niego ogromnymi, rozświetlonymi oczyma prawdziwej czarodziejki.

- Oczywiście, ty lubieżna, zmysłowa pannico - wybuchnął śmiechem. - Nie masz pojęcia, jakie znoszę męki.

Dani uśmiechnęła się do niego. Jej twarz nagle pojaśniała i wypiękniała. Dutch obserwował ją uważnie i nie mógł się nadziwić, że jeszcze niedawno uważał ją za szarą myszkę, W tym wrażliwym ciele kryła się niespotykana zmysłowość. Zapragnął wydobyć ją na jaw. Wsparł się na łokciu, a wolną ręką nadal gładził w zamyśleniu krótkie włosy dziewczyny.

Bez skrępowania błądziła wzrokiem po jego muskularnej, opalonej na brąz sylwetce; przyglądała się jasnym włosom na torsie, mięśniom brzucha rysującym się wyraźnie pod skórą, smukłym, silnym udom.

Wszystko jej się podobało, nawet kształtne stopy.

Nogi Dutcha były mocne i opalone, a nie słabowite i blade jak u większości amerykańskich mężczyzn.

- Ty także masz piękne nogi - mruknął.

- Nie przeszkadza ci, że gapię się na ciebie jak smarkula? - zapytała cicho i spojrzała mu w oczy.

- Jesteś niezwykle uczciwą i przyzwoitą dziewczyną - oznajmił już po raz drugi tego dnia. - To mnie zbija z tropu. Możesz się gapić do woli. Ale przyznam, że to... - zawahał się.

- Co takiego? - nalegała.

- Podnieca mnie - wyznał otwarcie.

- Wystarczy, że na ciebie patrzę? - dopytywała się zachwycona jego słowami.

- Pewnie w moim wieku to normalne. - Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - Masz bardzo wyraziste oczy, wiesz? Mogę z nich bez trudu wyczytać, o czym myślisz.

- Naprawdę? - Roześmiała się i podniosła wzrok.

- Udowodnij. - Próbowała przez chwilę nie myśleć o niczym. Zacisnął usta i spojrzał na nią zaczepnie.

Czuła, jak płomień ogarnia z wolna jej ciało. Spuściła oczy, ale gdy wbiła je w szeroką pierś mężczyzny, wcale nie poczuła się lepiej.

- Zjemy razem obiad? - zaproponował. - Co ty na to?

- Owszem. Pod warunkiem że mnie nie uwiedziesz.

Nie zamierzam dać się schrupać na deser - oznajmiła.

- Szkoda - westchnął. - Ale muszę przyznać, że gdybym chciał cię uwieść, nie byłaby to łatwa decyzja.

Nigdy nie sypiam z dziewicami. Kobiety, z którymi zdarza mi się spędzić noc, to prawdziwe ladacznice.

Dani miała nadzieję, że się nie zarumieni, ale już po chwili jej policzki płonęły.

- Nie skrzywdzę cię - obiecał, zaglądając jej w oczy.

- Chciałbym się z tobą kochać, a nie tylko zaspokoić chwilowe pożądanie.

Czuła, że jeszcze moment i zemdleje. Spojrzała mu w oczy. Patrzył na nią z wielką tkliwością.

- Przepraszam - wyjąkała.

- Z a co?

- Myślę, że... pragnę... abyśmy zostali kochankami.

- Odwróciła wzrok.

- I ja tego chcę - odrzekł miękko. Łagodnym ruchem uniósł jej głowę i zajrzał w oczy. - Szkoda, że zjawiłaś się tak późno, dopiero tutaj. Powinniśmy się byli spotkać dziesięć lat temu.

- Jako szesnastolatka byłam okropna. Na pewno bym ci się nie spodobała - oznajmiła z ponurym uśmiechem.

- Miałam wtedy ze dwadzieścia kilo nadwagi.

- A mnie czekało trudne, niebezpieczne życie.

Właśnie zaczynałem się do niego przyzwyczajać. Szkoda.

- Podniósł do ust dłoń dziewczyny i ucałował, nie odrywając oczu od jej twarzy. Zarumieniła się z radości.

- Jak długo tu zostaniesz? - zapytał.

- Tylko cztery dni - odparła ze smutkiem.

- Musimy zachować o nich piękne wspomnienie - szepnął i przygryzł wargę.

- Potem będzie jeszcze gorzej... - zaczęła.

- Spędzimy miło czas. Nie uwiodę cię - obiecał.

- Nim wstanie świt, zacznę cię błagać, żebyś to zrobił - oznajmiła z nieszczęśliwą miną. Wpatrywała się w niego zachłannie. - To straszne, jestem wobec ciebie całkiem bezbronna.

- Owszem.

Błądził spojrzeniem po jej postaci i czuł, jak narasta w nim pożądanie.

- I ja jestem czuły na twoje uroki.

Nie odwróciła wzroku, chociaż miała na to wielką ochotę. Dutch rzucił na dziewczynę wesołe spojrzenie, odgadując bez trudu jej myśli. Wybuchnął śmiechem i położył się znowu na brzuchu.

- Będę się tobą opiekował. Nie pożałujesz.

- Jesteś bardzo przystojny - wyznała mimo woli.

- Gdy zobaczyłem, co ukrywasz, po prostu zwaliło mnie z nóg - powiedział. - Do diabła, myślałem, że jesteś płaska jak decha. - Wybuchnął śmiechem.

- Dziewczyno, ile w tobie żaru!

- Dzięki.

- Chodząca niewinność. - Wpatrywał się z zachwytem w jej twarz. - J.D. umarłby ze śmiechu, gdyby się o nas dowiedział.

- Kto to jest J . D . ? - dopytywała się z ciekawością.

- Stary kumpel. Zamknij oczy. Będziemy się opalać.

Później możemy zwiedzić miasto. - Przymknął powieki, a po chwili znowu na nią zerknął. - Ale do portu nie pójdziemy.

Dani zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Nawet stara panna może czasem liczyć na cud. To będą cztery najpiękniejsze dni w jej życiu. Nie powinna tylko brać wszystkiego na serio.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dani wróciła do pokoju, żeby się przebrać. Po drodze wstąpiła do hotelowego salonu mody. Kupiła białą meksykańską sukienkę z elastyczną, obcisłą górą przybraną koronkami. Wyglądała w niej trochę tajemniczo.

Biel sukni podkreślała urodę szarych oczu, harmonizowała z brunatnymi włosami i jasną cerą. Druciane okulary nie wyglądały najlepiej, ale widziane zza szkieł oczy dziewczyny zdawały się większe. Wcale nie jestem gruba, powtarzała, spoglądając z zadowoleniem na swoje odbicie, mam tylko wydatny biust, a nowa sukienka pozwoli to zatuszować. Sięgnęła po małą, elegancką torebkę i zeszła na dół. Dutch czekał w holu.

Miał na sobie szerokie białe spodnie, białą koszulę i niebieski rozpinany sweter. Na jej widok podniósł się leniwie z pluszowej kanapy i odłożył wieczorną gazetę.

- Wyglądasz uroczo - powiedział i wziął ją za rękę.

- Jakie potrawy lubisz? Meksykańskie, chińskie, włoskie, a może wolisz stek?

- Owszem - mruknęła.

- Ja także - oznajmił. Minęli tani bar. Dutch poprowadził Dani ku drzwiom wytwornej restauracji.

Wszędzie kręciło się mnóstwo kelnerów w białych marynarkach i rękawiczkach. Spojrzała z obawą na towarzyszącego jej mężczyznę, który podał recepcjonistce swoje nazwisko.

- Co się stało? - zapytał po cichu, gdy szli za elegancką młodą kobietą, niosącą karty dań.

- Tu jest okropnie drogo - oznajmiła przerażona.

- Może pozmywasz naczynia? Rachunek będzie mniejszy - zaproponował, uśmiechając się pogodnie.

Skwitowała wybuchem śmiechu jego złośliwości.

- Chętnie, pod warunkiem że mi pomożesz - odparła.

- Urocza z ciebie dziewczyna - szepnął. Objął ramieniem talię Dani.

- Uważaj. Twoja mama nie byłaby zadowolona, że spotykasz się z dziewczyną, która prowokuje mężczyzn - żartowała.

- Nieprawda. Z pewnością by cię polubiła. To była kobieta z charakterem, podobnie jak ty.

Uśmiechnęła się zawstydzona. Czuła na sobie zawistne spojrzenia innych kobiet. Trudno się dziwić, Dutch jest przecież niezwykle przystojny, pomyślała zerkając na niego. Doskonale zbudowany, elegancki, piękny jak grecki bóg. Wcielenie ideału męskiej urody.

Mógłby pozować najwybitniejszym artystom.

- O czym tak rozmyślasz? - wypytywał z ciekawością, gdy usiedli przy zarezerwowanym stoliku.

- Pomyślałam, że każdy artysta byłby zachwycony, gdybyś zechciał mu pozować. Jesteś pięknym mężczyzną.

- Od tych komplementów przewróci mi się w głowie, łaskawa pani - odparł z westchnieniem.

- Chyba od czasu do czasu patrzysz w lustro? Wcale nie chcę gapić się na ciebie, ale to silniejsze ode mnie.

- Prawdę mówiąc, mam ten sam problem - mruknął, nie odrywając od niej oczu. Co za szczęście, że nie uległa pokusie i nie zsunęła na ramiona elastycznego kołnierza sukni. Dutch wpatrywał się w nią jak urzeczony.

- Na co masz ochotę? - zapytał.

- Poproszę stek, sałatkę i kawę. - Dutch przywołał kelnera i zamówił to samo dla nich obojga.

- Wiele podróżujesz, prawda? - zapytała, bawiąc się serwetką.

- Owszem. - Rozsiadł się wygodnie i obserwował ją z uwagą. - A ty po raz pierwszy jesteś za granicą.

- Nigdzie dotąd nie wyjeżdżałam - przyznała, spoglądając z uśmiechem na serwetkę. - Wciąż tylko praca i praca. Miałam ochotę coś zmienić, ale nie starczało mi odwagi.

- Niełatwo jest odrzucić stare nawyki. - Przysunął bliżej popielniczkę i zapalił papierosa. - Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. I tak się nie odzwyczaję. To jeden z nawyków, od których nie potrafię się uwolnić.

- Na coś trzeba umrzeć - przypomniała popularny cytat. - Znam wiele niezłych powiedzonek, ale to uważam za doskonałe.

- Palenie papierosów jest najmniejszym z niebezpieczeństw, na które się narażam - oznajmił, wybuchając śmiechem.

- Czym się zajmujesz? - Dani bardzo chciała czegoś się o nim dowiedzieć.

Zawahał się na moment i zacisnął wargi. Co by powiedziała, gdyby wyznał jej prawdę? Na pewno zerwałaby się z krzesła i uciekła. Więcej by jej nie zobaczył. Zmarszczył brwi. Nie chciał, żeby tak się zakończyła ich znajomość.

- Powiedzmy, że służę w wojsku - rzekł w końcu.

- Zawodowo? wypytywała ostrożnie. Dutch wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie zdradzi swoich sekretów.

- W każdym razie teraz mam urlop. - Obserwował jej twarz, przesłoniętą smugą dymu z papierosa.

- To chyba niebezpieczne zajęcie?

- Owszem.

- Zupełnie jakbyśmy grali w dwadzieścia pytań!

- zawołała nagle. Poweselała, widząc jego roześmianą twarz. - A może jesteś agentem wywiadu działającym na dwie strony?

- Wzrost mi to uniemożliwia - wyjaśnił z powagą.

- Szpieg powinien być niewysoki, żeby mógł się łatwo ukryć w krzakach. - Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia i dopiero po chwili zrozumiała, że Dutch z niej kpi.

Zachichotała.

- Twoje oczy lśnią, kiedy się śmiejesz - rzekł w zadumie. - Zawsze jesteś taka rozpromieniona?

- Zazwyczaj tak - przyznała. Poprawiła zsuwające się z nosa okulary. - Miewam złe dni, ale staram się tego nie okazywać.

- Dlaczego nie nosisz szkieł kontaktowych? - zapytał widząc, że znowu dotyka oprawki.

- Okropnie się denerwuję, kiedy muszę je nakładać i zdejmować, płukać w roztworze. Przyzwyczaiłam się do noszenia okularów.

- Na pewno trochę przeszkadzają, gdy całujesz się z mężczyznami - zauważył złośliwie.

- To mi nie grozi. - Parsknęła śmiechem, trochę zażenowana jego bezpośredniością. - Nie uganiają się za mną żadni adoratorzy.

- Jeśli okulary przeszkadzają, można je po prostu zdjąć. - Dutch nie dawał za wygraną. Wstrzymała oddech, spojrzała mu w oczy i ujrzała w nich niejasną zapowiedź tego, co miało się wydarzyć.

- Nie wpadaj w panikę - żartował czule, widząc, że zmieniła się na twarzy. - Nie sądziłem, ze cię przestraszę.

- Wcale się nie boję - stwierdziła i odwróciła wzrok.

- Dani. - Wypowiedział jej imię niczym sekretną modlitwę. Podniosła oczy.

- Wierz mi, nie planuję uwiedzenia cię - rzekł cicho - ale gdyby między nami do czegoś doszło, ożenię się z tobą. Obiecuję i pamiętaj, że nie rzucam słów na wiatr. - Dziewczyna zadrżała.

- To zbyt wielka zapłata za chwilę zapomnienia.

- Czyżby? - Przyglądał się jej dziwnie. - Przez wiele lat nie przyszło mi do głowy, że mógłbym się ożenić. Ciekawe, jak to jest w małżeństwie. - Zamyślił się. - Przynajmniej miałbym do kogo wracać.

Zdziwiły ją te słowa. Dlaczego nie powiedział, że miałby z kim dzielić życie? W porę przypomniała sobie, że prowadzą zwykłą towarzyską rozmowę.

Dutch bawił się jej kosztem, powinna wbić to sobie do głowy. Już postanowiła, że wykorzysta każdą chwilę cudownych wakacji i zachowa piękne wspomnienia.

Byli sobie obcy i tak już pozostanie. Nie mogła pozwolić, żeby wakacyjny romans zrujnował jej życie. Przecież to tylko miła przygoda. Powinna o tym pamiętać.

Kelner podał obiad. Jedli, rozmawiając o różnych sprawach. Dutch okazał się prawdziwym znawcą w dziedzinie wojen i konfliktów międzynarodowych.

Z pewnością wiele czytał na ten temat. W czasie rozmowy wspomniał o uzbrojeniu i tu również da! się poznać jako prawdziwy ekspert.

- Mąż mojej najlepszej przyjaciółki, Harriett, interesuje się różnymi rodzajami broni. Zbiera fachowe książki i czasopisma. Pokazywał mi kiedyś fotografię małego pistoletu maszynowego, kaliber dziewięć milimetrów....

- Uzi - podpowiedział Dutch. - Trzydzieści nabojów w magazynku, można z niego oddać pojedynczy strzał albo strzelać seriami. Niewielki, ale doskonały.

- Miałam kiedyś w ręku strzelbę kaliber dwadzieścia dwa. Niewiele wiem o pistoletach maszynowych i karabinach.

- Moją specjalnością jest biała broń, przede wszystkim noże, sztylety i tak dalej. Często się nimi posługuję, ale używam także broni palnej. - Sięgnął do wewnętrznej kieszeni, wyciągnął spory nóż sprężynowy i położył na stole. Dani oglądała go z zainteresowaniem. Ostrze wykonane było ze srebrzystego metalu, a rękojeść rzeźbiona w kości. Niebezpieczna broń.

- Trudno go uznać za scyzoryk, prawda? - rzekła podnosząc wzrok.

- Ale celnicy dają się nabrać.

- Gdzie kupiłeś to cudo?

- Sam je zrobiłem - oznajmił, chowając nóż do kieszeni.

- Naprawdę? - wykrzyknęła.

- Możesz mi wierzyć. - Uśmiechnął się, widząc jej zdumienie. - A jak myślisz, skąd się biorą na świecie takie przedmioty? Ktoś je przecież robi.

- Oczywiście, ale nie sądziłam... Taka zegarmistrzowska robota - dodała.

- Prawdę mówiąc, nie służy mi do ozdoby, tylko do walki. - Wypił łyk kawy.

- Masz ochotę na deser?

- Raczej nie. Na szczęście nie przepadam za słodyczami.

- Ja również. Może pójdziemy na spacer?

- Cudownie! - Dutch zapłacił rachunek i wyszli z hotelu. Zapadł zmierzch. Wieczór był ciepły. Dani zdjęła pantofle i boso biegała po plaży, ścigając się z falami. Dutch patrzył na nią i śmiał się. Ręce wsunął do kieszeni. Jasne włosy lśniły w blasku hotelowych neonów.

- Ile masz lat? Przypomnij mi, bo zapomniałem - zapytał, gdy podbiegła do niego, potrząsając trzymanymi w ręku sandałkami.

- Prawie dziesięć - zawołała, wybuchając śmiechem.

- Czuję się przy tobie jak starzec. - Dotknął ręką jej policzka i ust. Plaża była zupełnie pusta. Gdzieś w oddali rysowały się niewyraźne sylwetki spacerowiczów.

- A ile ty masz lat? - zapytała.

- Trzydzieści sześć. - Wyjął z jej zdrętwiałych palców zapomniane pantofelki i rzucił je na piasek.

Szum fal zagłuszał głuchy, stłumiony szept.

- Pragnę cię - powtarzał wolno. Ujął w dłonie twarz dziewczyny. Przysunęła się do niego. Poczuła rozkoszne ciepło muskularnego ciała.

- Wiesz, co się dzieje z mężczyzną, gdy ogarnia go pożądanie?

Czuła, że jej policzki płoną. Nie mogła się odsunąć.

Dutch objął jej biodra i przyciągnął do swoich.

Wstrzymała na chwilę oddech. Mężczyzna dotknął ustami jej czoła. Dyszał ciężko. Odkrywała ze zdumieniem sekrety jego ciała i była pewna, że to ona tak bardzo go podnieca.

- Nie masz mi tego za złe? - zapytał cicho.

- Jestem... zaciekawiona - wyszeptała. - Przecież wiesz, to dla mnie zupełna nowość.

- I nie boisz się?

- Nie, już nie. - Czuła, że kąciki jego ust unoszą się w uśmiechu. Objął ją jeszcze mocniej.

- Nawet teraz nie czujesz strachu? - wyszeptał. Jego szeroka pierś podnosiła się i opadała, gdy chwytał ustami powietrze.

- Poszukajmy spokojnego miejsca. Nie wiem, do czego nas to doprowadzi.

- Pragniesz mnie - szepnęła Dani. W jej głosie brzmiał tryumf.

- Tak. - Jego ręce sunęły powoli w górę ku piersiom dziewczyny, nagim pod cienką tkaniną sukienki. Nie włożyła stanika. Było zbyt gorąco. Zdrętwiała, gdy delikatne palce dotknęły jej skóry, powodując natychmiastową i spontaniczną reakcję.

- I ty mnie pragniesz, prawda? - zapytał po cichu.

Zmysłowy dotyk mężczyzny sprawił, że całkiem straciła głowę. Przytuliła się z jękiem i ukryła twarz na jego ramieniu.

- Dobrze, że nikogo tu nie ma - wykrztusił.

- Spokojnie, Dani. - Powolnym, niewiarygodnie czułym ruchem zsunął sukienkę z jej ramion. Na chwilę serce w niej zamarło, a potem zatrzepotało jak szalone.

Wilgotny, słony powiew chłodził ramiona i piersi uwolnione spod miękkiej tkaniny, sfałdowanej wokół talii. Jęknęła znowu, chwytając spazmatycznie powietrze.

Przyspieszony oddech Dani działał na Dutcha jak narkotyk. Kolana ugięły się pod nim, gdy uległa mu tak żywiołowo. Wyczuwał instynktownie, że był jedynym mężczyzną, którego tak hojnie obdarowała.

Dani wspięła się na palce i zarzuciła mu ramiona na szyję. Dłonie Dutcha błądziły po jej ramionach. Zanurzyła palce w gęstych, jasnych włosach. Silne dłonie zsunęły się na jej piersi i gładziły twarde sutki. Drgnęła mimo woli pod wpływem nagłej rozkoszy.

- Chcę cię całować - szepnął, muskając wargami usta Dani. Jego ręce zawładnęły nią całkowicie i nieodwołalnie.

Czuł, że drży mimo woli.

- Cokolwiek zrobię, nie obawiaj się. Będziemy się kochać i wtedy zrozumiesz, że to wszystko jest całkiem naturalne. Zapamiętasz, co ci teraz powiedziałem?

- Ale ludzie... - wyjąkała.

- Było tu dwoje staruszków, ale wrócili już do hotelu. Dani, Dani, to będzie najcudowniejsza noc w moim życiu!

Przylgnęła do niego, głucha i ślepa na wszystko, co nie było rozkoszą. Jutro będzie miała wyrzuty sumienia, jutro zacznie się martwić.

- Chcesz, żebym cię całował, prawda, najmilsza?

- Patrzył na nią z czułością, obsypując pocałunkami usta, szyję i ramiona.

- Jesteś dla mnie jak wspaniała uczta - szeptał.

Poczuła nagle delikatne ugryzienie i zamarła na chwilę.

- Eryku - jęknęła przerażona i zacisnęła palce na jego włosach.

- Już dobrze - szeptał, tuląc twarz do jej piersi. - Nic złego się nie stanie, obiecuję. Spokojnie, najmilsza.

O tak, Dani. Ułóż się wygodnie, żebym mógł cię pieścić... - Osunęła się na piasek. Podtrzymywał ją i była mu za to wdzięczna. Ziemia wirowała w szalonym tempie. Uszczęśliwiona, przylgnęła do Dutcha, rozkoszując się dotykiem jego bioder, ust, zębów, języka. Tak mało wiedziała o mężczyznach. Płonęła, gdy całował jej usta. Przyciągnęła go do siebie i z żarem, chociaż niezbyt umiejętnie, odwzajemniała pocałunki.

Wybuchnął cichym śmiechem i wsunął się na nią. Ich biodra przylgnęły do siebie. Uległa bez reszty jego namiętności.

- Eryku - szepnęła nieśmiało.

- Co, kochanie? - zapytał, całując przymknięte powieki. Dotknęła jego koszuli. Uniósł głowę.

- Mam ją rozpiąć?

- Tak - odparła zarumieniona.

- Zrób to sama.

Przygniatał ją do ziemi ogromnym ciężarem, ale była tym zachwycona. Nad nimi lśniły setki gwiazd, ale w tej chwili Dani była świadoma tylko jednej rzeczy:

Dutch naprawdę jej pożądał. Przesunęła dłońmi po nagiej, porośniętej włosami skórze i zadrżała z podniecenia.

Nigdy przedtem nie dotykała obnażonego ciała mężczyzny. Bliskość Dutcha wprawiała ją w stan euforii.

- Dotykaj mnie - poprosił, a gdy delikatne ręce przesunęły się po nagim torsie, objął ją mocno. Była zaskoczona gwałtownością ogarniającego ją pożądania.

- Zadowolona? - zapytał cicho.

- W najśmielszych marzeniach... - zaczęła chrapliwym, drżącym głosem. - Och, pragnę cię - wyznała szlochając. - Tak bardzo cię pragnę!

- A ja ciebie, maleńka - szepnął i pocałował ją czule.

- Ale nie myśl, że spędzę z tobą jedną noc i odejdę.

Zostało mi jeszcze trochę przyzwoitości. - Scałował łzy płynące po policzkach dziewczyny i musnął wargami jej powieki. Zorientowała się nagle, że okulary gdzieś zniknęły.

- Gdzie moje...? - zapytała niepewnie.

- Leżą za tobą - uspokoił ją i uśmiechnął się. Usiadł powoli i przyciągnął Dani do siebie. W słabym świetle neonów rozkoszował się widokiem jasnej skóry i pełnego, bezwstydnie obnażonego biustu dziewczyny.

- Jaka pani zmieniona, droga panno St. Clair - powiedział z czułością i pochylił głowę, by dotknąć ustami twardego sutka.

Dani nie mogła złapać tchu. Wpatrywała się w jasną głowę mężczyzny.

- Ja... powinniśmy... to jest...

- Chcesz, żebyśmy się rano pobrali? - zapytał.

- Jak to po... pobrali?

Dutch skinął głową.

- Pobierzemy się. - Niechętnie naciągnął sukienkę na ramiona dziewczyny. Sięgnął po okulary i włożył jej na nos.

- Ależ... - Nie dokończyła, bo objął dłonią krągłą pierś.

- Nie liczmy na to, że się opamiętamy - tłumaczył.

- Trudno się oprzeć takiemu pożądaniu, nic nas nie powstrzyma. Sam jestem zdumiony intensywnością własnych doznań, ostatni raz czułem się tak jako piętnastolatek. Ciebie spotyka to na pewno pierwszy raz w życiu.

- Owszem, z pewnością masz rację, ale przecież jesteśmy sobie całkiem obcy - Dani próbowała zachować rozsądek.

- Wkrótce poznamy się lepiej - rzekł stanowczo.

- Na miłość boską, potrzebuję cię, Dani. Jeśli za mnie nie wyjdziesz, spakuję się natychmiast i opuszczę to cholerne miasto pierwszym samolotem. Nie zniosę tego dłużej, muszę cię mieć. Ale tylko pod warunkiem że zostaniesz moją żoną.

- Posłuchaj...

- Dlaczego uważasz, że nie nadaję się na męża?

- wybuchnął. - Inne kobiety same mi się oświadczały! Nie jestem potworem, staram się być miły, lubię psy i koty, zawsze płacę rachunki w terminie, rzadko choruję, mam przyjaciół. Czemu, do cholery, nie chcesz za mnie wyjść?

- Bo łączy nas tylko pożądanie.

- Też mi argument - burknął. - Nie potrafię być taki rozsądny. Całkiem odebrało mi rozum. Pragnę ciebie i wiem, co czujesz. Zlituj się nade mną!

- Czy rozwód byłby możliwy, gdybyśmy... jeśli ty...

- zaczęła niepewnie.

- Posłuchaj, starzeję się. - Wstał, podał jej rękę i przyciągnął dziewczynę do siebie. - Z pewnością często będę wyjeżdżał i musisz się z tym pogodzić. Nie mam nikogo bliskiego. Polubiłem cię. Dobrze mi z tobą. Myślę, że będziemy wspaniałymi kochankami.

Wielu ludziom nawet tego brakuje w małżeństwie. Nie jesteśmy dziećmi, nie wierzymy w bajki i opowiastki typu „żyli długo i szczęśliwie”. Wolę żyć z kobietą, która mnie zaciekawia, niż uwikłać się w zgubną i szaleńczą miłość.

- A jeśli naprawdę się zakochasz? - zapytała cichym głosem. Słuchała go z uwagą i żegnała się z marzeniami o wielkiej miłości.

- Nigdy więcej się nie zakocham - odparł równie cicho - ale gdybyś znalazła miłość, pozwolę ci odejść.

- Wziął ją za rękę. - Tak czy nie? Pytam po raz ostatni.

- Tak - odrzekła bez wahania. Harriett na pewno zemdleje, gdy się o tym dowie. Wszyscy się zdziwią, kiedy usłyszą nowinę. Któż da wiarę, że taki mężczyzna ją zechciał? Zapomniała, o co chciała zapytać.

Dutch pochylił się i pocałował ją czule, nie tak zachłannie jak przedtem.

- Nazywam się Eryk James van Meer. Urodziłem się w Niderlandach, to znaczy w Holandii. Moim rodzinnym miastem jest Utrecht. Mieszkałem tam do dziewiętnastego roku życia. Potem zostałem żołnierzem.

Trochę już o mnie wiesz. Kiedyś wszystko ci opowiem. Jeśli będzie taka potrzeba.

- To brzmi złowieszczo.

- Na razie nie powinnaś się przejmować - odparł, mocno obejmując ją ramieniem.

- Chcesz wziąć ślub jako dziewica?

Dani oddychała z trudem. Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć twierdząco, ale słowa nie przeszły jej przez gardło. Pomyślała o długiej, samotnej nocy i rozsądek całkiem ją opuścił. Musiał ustąpić ciału udręczonemu pożądaniem.

- Bardzo cię pragnę - wyjąkała.

- Nie bardziej niż ja ciebie - mruknął.

Ruszyli w stronę hotelu. Dutch przystanął nagle.

Ujął w dłonie twarz dziewczyny i wpatrywał się w nią ciemnymi, pełnymi cierpienia oczyma.

- Wychowałem się w rodzinie katolickiej. Wedle mojej religii to, co zamierzam uczynić, jest grzechem.

Twój pastor zapewne zgodziłby się ze mną. A więc teraz w obliczu Boga biorę cię za żonę i niech tak pozostanie przez całe życie. Jutro staniesz się moją żoną także wobec ludzi.

- I ja biorę cię za męża, na dobre i złe, póki śmierć nas nie rozłączy - odrzekła ze łzami w oczach. Słowa Eryka wzruszyły ją głęboko.

Pochylił się i pocałował zapłakane oczy.

- W Holandii mówimy na kobietę zamężną mevrouw - szepnął.

- Mevrouw - powtórzyła.

- Lieveling - dodał z uśmiechem - znaczy kochanie.

- Lieveling - próbowała zapamiętać.

- Gdy pójdziemy na górę - dodał, prowadząc ją w stronę hotelu - nauczę cię kilku innych słów, ale musisz mi obiecać, że nikomu ich nie powtórzysz.

Parsknął śmiechem na widok jej miny.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Wytworny apartament Dutcha z widokiem na zatokę w niczym nie przypominał skromnego pokoju Dani. Nie pogardziłyby nim nawet osoby z królewskiej rodziny. Dziewczynę znowu ogarnął niepokój. Gdy mężczyzna przekręcił klucz w zamku, wyszła na balkon, żeby popatrzeć na błyszczący setkami świateł statek cumujący w porcie. Morski wiatr rozwiewał jej włosy i szarpał sukienkę. Czuła się jak podróżnik wyruszający na spotkanie nowej przygody.

To pasażerski liniowiec - wyjaśnił Dutch, wskazując rozświetlony transatlantyk. - Piękny, prawda?

- Tak. Mało wiem o morzu, lecz uwielbiam przyglądać się statkom.

Dutch zapalił papierosa. Milczał.

- Sam kiedyś żeglowałem - zwierzył się niespodziewanie.

Odwróciła się, by popatrzeć na obcego mężczyznę, który miał wkrótce zostać jej kochankiem, a za kilkanaście godzin mężem. - Przed ośmiu laty przeprowadziłem się do Chicago, Zamieszkałem nad jeziorem i kupiłem łódź. Pewnego wieczoru wypłynąłem po pijanemu, łódź się wywróciła i zatonęła. - Dani zmrużyła oczy i zerknęła na niego z niepokojem.

Popatrzył jej prosto w oczy.

- Nie jestem pijakiem - wyjaśnił spokojnie. - Chyba trochę za dużo tych niejasnych aluzji do przeszłości.

Rzadko zaglądam do butelki, ale czasami miewam chandrę. Obiecuję, że nigdy nie będę się upijał w twojej obecności.

Mówił tak, jakby chciał dowieść, że jest gotów do ustępstw. Dani poczuła, że robi się jej ciepło na sercu.

Przysunęła się bliżej, spojrzała mu w oczy z ufnością i spokojem.

- J a też mogę z czegoś zrezygnować - odparła cicho.

- Ty zdecyduj, gdzie zamieszkamy.

- Mogę się przeprowadzić do ciebie.

- To prawda, ale skoro pracujesz w Chicago, powinniśmy tam zamieszkać.

- Moja praca wymaga ciągłego podróżowania.

Mieszkam w Chicago, ponieważ mam tam przyjaciół.

- Czy także przyjaciółki? - wypytywała z niepokojem.

Dutch milczał. Zgasił papierosa i wyrzucił niedopałek do popielniczki. Przytulił czule Dani.

- Jesteś pierwszą kobietą, z którą spędzę noc w tym roku - mruknął z drwiącym uśmiechem. - Czy taka odpowiedź cię zadowala?

- Przecież... mężczyzna potrzebuje... więc ty chyba?

- Brakowało jej słów, a chciała taktownie wyrazić swoje obawy i niedowierzanie.

- Sądziłem, że udało mi się poskromić namiętności.

Wtedy ty wkroczyłaś w moje życie - zwierzył się. - Nie pamiętam, żebym pragnął jakiejś kobiety równie mocno jak ciebie.

- Jesteś pewny, że chcesz się ze mną ożenić?

- Przestań się tak przejmować - powiedział, dotykając ustami zmarszczki na jej czole. - Tak, chcę. I rano nie zmienię zdania. Nie skłamałbym tylko po to, żeby cię zaciągnąć do łóżka.

Dani trochę go o to podejrzewała. Spuściła oczy.

- Coś jeszcze cię dręczy? - zapytał. Milczała przez chwilę, bawiąc się guzikami jego koszuli.

- Boję się.

- O tak, potrafię sobie to wyobrazić. Mój pierwszy raz to była ciężka próba. Strasznie się denerwowałem - oznajmił, wybuchając śmiechem.

- Jakoś nie mieści mi się w głowie, że coś cię może wyprowadzić z równowagi.

- To było sto lat temu, ale nie zapomniałem. Będę uważał. - Pochylił głowę i lekko dotknął ustami jej warg. - Chcę, żebyś pamiętała o dwóch rzeczach. Po pierwsze, w tych sprawach nie ma żadnych ustalonych zasad, wszystko zależy od tego, co daje rozkosz kochankom. Rozumiesz?

- Tak - odparła niepewnie.

- Po drugie, pamiętaj, że jestem zwykłym człowiekiem - powiedział cicho. - Z pewnością przyjdzie chwila, że całkiem przestanę nad sobą pasować.

Mam nadzieję, że osiągniesz taki stan przede mną. A jeśli nie, będziemy się kochali jeszcze raz i wtedy postaram się, żebyś go ze mną przeżyła.

Zgoda?

- To brzmi ogromnie tajemniczo - oznajmiła szeptem, jakby się obawiała, że nawet ściany mają uszy.

- Do rana wszystkiego się dowiesz. - Objął spojrzeniem postać dziewczyny i zabrakło mu tchu.

- Świeża niczym pączek róży - mruknął, przyciągając ją do siebie nagłym ruchem. Przytuliła twarz do jego szyi. Poczuła zapach drogiej wody po goleniu.

Obejmowały ją mocne ramiona. Czuła się cudownie lekka w jego uścisku. Dutch wziął Dani na ręce i ostrożnie ułożył na łóżku. Sądziła, że natychmiast zacznie ją rozbierać albo zedrze z siebie ubranie.

Leżała bez ruchu, napięta i pełna obaw. Dutch usiadł obok niej i wybuchnął śmiechem widząc jej minę.

- Zastanawiam się, o czym myślisz. Czy uważasz, że zerwę tę sukienkę i natychmiast rzucę się na ciebie?

- Przepraszam. - Oczy Dani napełniły się łzami.

- Przypomnij sobie, jak było na plaży. Leżałaś na piasku, a ja cię całowałem... tutaj - dodał, a jego palce zsunęły się w dół na miękką pierś. - Odchyliłaś głowę, jęknęłaś i błagałaś, żebym cię dotykał.

Dani przymknęła powieki. Natychmiast powróciły odczucia wywołane poprzednio jego pieszczotami, równie intensywne jak wtedy.

- Teraz będzie tak samo - zapewnił. Pochylił się, by ją znowu pocałować. - Ale tym razem nic mnie nie powstrzyma.

Usta dziewczyny rozchyliły się pod jego zachłannymi wargami. Ciepłe dłonie o stwardniałej skórze gładziły jej obnażone plecy, zataczając powoli szerokie kręgi. Czułość kochanka pozwoliła Dani uwolnić się od wszelkich obaw i zahamowań.

Dutch wolno zsunął z jej ramion sukienkę. Ustami wędrował po nagiej skórze. Dani już się nie opierała.

Pożądanie rozgorzało w niej na nowo, gdy poczuła, że mężczyzna całuje jej piersi i bierze je w dłonie. To ją podnieciło. Zapomniała o strachu. Sukienka i skąpe majteczki opadły na podłogę. Dziewczyna zdumiała się, czując dotknięcie ust i zębów Dutcha na udach. To niewiarygodne, zastanawiała się, usiłując zebrać myśli zmącone bolesnym pożądaniem, to niewiarygodne, że można odczuwać tak wielką, porażającą rozkosz! Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje; oddała się we władanie zmysłom; była wielkim, nie zaspokojonym głodem. Zamknęła oczy, zaciśnięte w pięści ręce wsunęła pod kark i odchyliła głowę. Namiętne wargi Dutcha sunęły po jej brzuchu i biodrach. Rozbierał się powoli, nie przerywając pieszczot. W pewnej chwili Dani poczuła na sobie nagie ciało mężczyzny. Otworzyła oczy i nie mogąc opanować ciekawości zaczęła się przyglądać. Nie potrafiła odwrócić wzroku. Jej kochanek był taki piękny, równo opalony, jakby przez całe życie nago wygrzewał się na słońcu. Nie spotkała dotąd tak przystojnego mężczyzny.

Dłonie Dutcha odkrywały najskrytsze tajemnice jej ciała. Próbowała się odsunąć, ale natychmiast ją pocałował. Rozchyliła usta i pozwoliła, by silne dłonie gładziły ją czule i delikatnie. Płakała ze szczęścia, drżała oddając mu się we władanie. Dutch usiadł i oparł się o wezgłowie łóżka. Ciemne oczy błyszczały mu z pożądania. Przyciągnął do siebie Dani i przytulił mocno. Z najwyższym trudem kontrolował swoje reakcje, a jego twarz, stężałą niczym maska, znamionowało ogromne napięcie. Dani odetchnęła głęboko, zacisnęła ręce na ramionach Dutcha i spojrzała mu prosto w oczy.

- Sama to zrobisz - rzekł ochrypłym głosem.

- Unikniesz bólu.

Chciała zaprotestować, ale czuła, że każda chwila zwłoki jest dla niego torturą. Wstrzymała oddech, zamknęła oczy, przygryzła wargę i spróbowała się poruszyć. Jeszcze jeden głęboki oddech i kolejna próba.

- Pomóż mi, Eryku - błagała, przyciągając jego dłonie do swoich bioder. - Proszę... och!

- Wiem, to boli. - Miał ochotę zakląć.

- Przepraszam... wybacz mi. - Smukłe palce zacisnęły się na jej biodrach. Dutch nie mógł dłużej panować nad własnym ciałem. Pożądanie zwyciężyło rozsądek. Zadrżał i przytulił ją mocniej. - Dani!

Otworzyła szeroko oczy, słysząc nową nutę w jego głosie. Na widok jego zmienionej twarzy całkiem zapomniała o bólu. Przyglądała mu się z zachwytem.

Otworzył oczy i napotkał jej spojrzenie. Ciało wymknęło się całkiem spod kontroli umysłu. Twarz mu pałała, oddychał ciężko i drżał spazmatycznie. Dani nie odrywała od niego wzroku. Gdy odchylił głowę i zacisnął powieki, zrozumiała nagle, co się dzieje i oblała się rumieńcem. Znieruchomiał na chwilę, a potem wstrząsnął nim dreszcz. Otworzył oczy i napotkał jej spojrzenie. Nadal dygotał lekko i z trudem chwytał powietrze. Czuła napięte mięśnie pod skórą.

Łagodnym ruchem głaskał jej biodra.

- Wydawało mi się, że umierasz - szepnęła.

- I tak się czułem - odparł cicho. Głos mu drżał, ciałem nadal wstrząsały dreszcze. Zajrzał jej w oczy.

- Patrzyłaś na mnie przez cały czas. Bałaś się?

- Tak - przyznała śmiało.

- Bolało?

- Tak, ale gdy zobaczyłam, co się z tobą dzieje, całkiem zapomniałam o bólu.

Przygarnął ją do siebie. Przytuliła twarz do spoconej piersi Dutcha. Nadal czuła go w sobie.

- Kiedy ujrzałem twoje zdziwione oczy, całkiem straciłem głowę. Tego było dla mnie za wiele - wymamrotał.

- Wyglądałeś jak skazaniec wzięty na tortury.

- I nie mieściło ci się w głowie, że można doznawać tak wielkiej rozkoszy, prawda? - strofował ją łagodnie.

Wybuchnął śmiechem, ale nie było w nim szyderstwa.

Głaskał ją po plecach.

- Odpocznę chwilę, a potem zobaczymy, jak ty reagujesz. Przeżyjesz to sama.

- Obiecujesz?

- Jasne. Potrzeba ci nieco więcej czasu. Trochę się pospieszyłem. Za drugim razem - dodał odsuwając ją na długość ramienia - łatwiej jest mężczyźnie kontrolować reakcje.

- Jesteś moim kochankiem - stwierdziła, patrząc mu w oczy. Jego spojrzenie powędrowało w dół.

Odwróciła wzrok i zaczerwieniła się okropnie.

- Nie przestałem nim być ani na chwilę ~ przyznał.

Położył ręce na jej udach i objął ją mocno. Natychmiast zrozumiała jego intencje.

- Już wiesz, co się za chwilę stanie, prawda?

- mruknął. Uniósł się, położył Dani na plecach i przylgnął do niej całym ciałem.

- Za chwilę wszystkiego się dowiesz. Uważaj!

- szepnął, patrząc na nią pożądliwie. Przyglądała mu się z zachwytem. Nagle krzyknęła mimo woli, całkiem zaskoczona niespodziewanymi odczuciami. Uniosła się ku niemu, ogarnięta bez reszty namiętnością.

- Wszystko będzie dobrze - powiedział, wpatrując się w jej zmienioną twarz. - Chcę widzieć, co czujesz.

Chcę, żeby ci było tak dobrze, jak mnie przed chwilą.

Tak, Dani, właśnie tak!

Jej serce uderzało mocno i pospiesznie. Drżała rozpaczliwie, prężyła się, próbowała go odepchnąć i zarazem przytulić do siebie. Krzyczała i szeptała miłosne zaklęcia, zagryzała wargi, pojękiwała, aż wreszcie odrzuciła głowę i krzyknęła chrapliwie, jakby jej ciało rozerwało się nagle na kawałki. Potem zaczęła spadać. Osuwała się lekka i bezcielesna w ciemną otchłań całkowitego zapomnienia.

Gdy otworzyła oczy, była całkiem wyczerpana.

Eryk siedział obok na łóżku i obmywał ją delikatnie wilgotnym ręcznikiem.

- Czy mężczyźni zawsze tak to odczuwają? - zapytała z ciekawością. Pokręcił głową.

- Z nikim nie było mi tak, jak z tobą. Ten drugi raz był dla mnie jeszcze bardziej niesamowity. Krzyczałem.

- Dzięki - szepnęła. Łzy stanęły jej w oczach.

- Nie, niemów tak - błagał, całując ją znowu. Długo nie odrywał warg od jej ust, jakby to było wyrzeczeniem ponad siły. Odłożył ręcznik i wziął Dani w ramiona. Tulił ją, głaskał po twarzy, obsypywał rozpalone policzki czułymi pocałunkami. Drżała w jego objęciach. Leżeli spleceni mocnym uściskiem. Rozkoszowała się ciepłem jego skóry, przylgnęła do muskularnego torsu.

- Ty również krzyknęłaś, kiedy to się stało - szeptał jej do ucha. - Musiałem cię całować, żeby nikt nas nie usłyszał.

- Nawet w najśmielszych snach czegoś podobnego nie przeżyłam.

- Cieszę się, że doznałaś tego ze mną - odparł, podnosząc głowę. - Dzięki, że na mnie czekałaś.

- Dobrze, że tak się stało - powiedziała z uśmiechem.

- Nie zabezpieczyłem się - mruknął po chwili.

- Powinnaś iść jutro do lekarza. A może wolisz, żebym ja się o to zatroszczył? Przyzwyczaiłem się już do myśli, że wkrótce będziemy małżeństwem, ale dziecko... To dla mnie zbyt trudne.

- W takim razie, jeśli możesz... - zawahała się.

- Wolę pójść do lekarza po powrocie do domu.

- Zgoda. - Musnął ustami jej wargi.

- Czy chciałbyś mieć dzieci? - zapytała, ponieważ miało to dla niej wielkie znaczenie.

- Może kiedyś - odparł, odgarniając jej włosy z czoła.

- Nie wszystko naraz, prawda? - szepnęła z powagą.

- Najpierw będę musiał przyzwyczaić się do życia w małżeństwie - stwierdził. - Masz piękne ciało.

- Ty również.

- Czas się przespać - oznajmił, całując ją znowu.

- Naprawdę tego potrzebuję, to smutne - dodał z westchnieniem i sięgnął po ręcznik.

- Na razie wystarczy tych szaleństw. Jutro wybierzemy się do miasta i załatwimy wszystkie formalności.

Powinniśmy odczekać przynajmniej jeden dzień, chyba że... jeśli się zgodzisz, są inne sposoby...

Dani oblała się rumieńcem i natychmiast zmieniła temat.

- Gdzie odbędzie się nasz ślub?

- W małej kaplicy niedaleko hotelu - wyjaśnił z uśmiechem. - Otwierają o dziesiątej. Pewnie będziemy już czekali przed drzwiami.

- Nie żałujesz? - zapytała, gdy szedł do łazienki.

Odwrócił się. Mogła podziwiać jego doskonałą postać w całej okazałości. Potrząsnął głową.

- A ty? - Powtórzyła jego gest. Gdy po dłuższej chwili wrócił z łazienki, wtuliła się w jego ramiona.

Leżeli nadzy w ciemności, wsłuchani w odgłosy nocy dobiegające zza okna.

- Może włożysz mój podkoszulek - zaproponował.

- Raczej nie, jeśli ci to nie przeszkadza.

- Tak jest cudownie - oznajmił. Przytulił ją mocniej.

- Będziemy mieli trochę kłopotu z oddychaniem, a ja pewnie dostanę ataku serca, próbując zapanować nad moimi namiętnościami, ale wolę spać nago. Dobranoc, lieveling.

- Dobranoc, Eryku. - Wtuliła się ufnie w jego ramiona, westchnęła i po chwili zapadła w głęboki sen.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Dani miała sen. Unosiła się w powietrzu, całkiem obnażona i bardzo szczęśliwa. Przeciągnęła się z uśmiechem, usłyszała męski głos i wreszcie się obudziła.

- Nie wyrywaj się, kochanie - usłyszała. - Uważaj, bo cię upuszczę.

Otworzyła oczy. Dutch niósł ją do łazienki. Przygotował gorącą kąpiel.

- Tak - powiedziała zaspanym głosem.

- Chyba powinnam się obudzić, nim wejdę do wanny. - Przytuliła się do szerokiej piersi Dutcha, położyła mu głowę na ramieniu i zamknęła oczy.

- Moja poduszka nauczyła się chodzić - westchnęła.

Dutch parsknął śmiechem i ze zdumieniem stwierdził, że w ciągu ostatnich dwu dni śmiał się więcej niż przez dziesięć lat. Patrzył z upodobaniem na jasną skórę dziewczyny, pełny biust przylegający do jego muskularnego, porośniętego jasnymi włosami torsu.

Rozumiał, że Dani jest krucha i bezbronna, ale podświadomie wyczuwał, że cechuje ją także poczucie niezależności i upór. Musiał się liczyć z jej zdaniem.

- Obudź się, bo utoniesz - ostrzegł.

- A może już utonęłam i jestem w niebie - odparła, tuląc roześmianą twarz do jego szyi. Nie widziała nic dziwnego w tym, że obudziła się w ramionach Dutcha.

Śniła o nim przez całą noc.

- Musimy wziąć ślub - przypomniał.

- Czy dzięki temu stanę się znowu przyzwoitą kobietą? - żartowała, spoglądając na niego.

- Nie przestałaś nią być ani na chwilę. Nie znałem przed tobą takich kobiet. A teraz do wanny.

- Ułożył ją w ciepłej, pachnącej wodzie i po chwili sam się zanurzył. Namydlili się wolno, poznając nawzajem swoje ciała. Dutch przesunął ręce niżej.

Dani skuliła się z rumieńcem na twarzy i strachem w oczach.

- Nie obawiaj się - rzekł uspokajająco. - Ciągle się mnie wstydzisz. Poczekam.

- Stare panny mają wiele zahamowań - odparła cicho.

- Pozbędziesz się ich wkrótce - obiecał.

- Jeszcze trochę piany? - Namydlił jej plecy. Jakieś wspomnienie z wczorajszej nocy nie dawało Dani spokoju. Spojrzała na mężczyznę z obawą.

- Co cię dręczy? - wypytywał łagodnie.

- W nocy mówiłeś coś o.... ostrożności, zabezpieczeniu.

- Nie ma się czym martwić - oznajmił beztrosko.

- Wstąpię do apteki. Jeśli nie chcesz zażywać pigułek, po powrocie do kraju mogę się poddać prostej operacji, żeby... - Popatrzyła na niego z przerażeniem.

Zamilkł w pół słowa.

- Nie chcesz mieć dzieci, zgadłam? - wykrztusiła.

- Niech to diabli - zaklął. Czuł, że ogarnia go panika. Po co zaczęła mówić o dzieciach? Nie spuszczał z niej oczu. Szybko wyszła z wanny i owinęła się ręcznikiem.

- Jeszcze się nie pobraliśmy, a ty już gadasz o dzieciach - wybuchnął gniewnie i wyszedł z wanny. - Po co nam one, do cholery. To zobowiązanie na całe życie. Prawie niewola.

- Małżeństwo także - rzuciła stłumionym głosem.

- Owszem - warknął i chwycił ręcznik. - Ale nie tak jak dzieci.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - przypomniała cicho. - Nie chcesz żadnych dzieci, prawda?

- Nie, nie chcę - burknął, zmęczony jej wyrzutami, udręczony wspomnieniami, które powróciły w trakcie kłótni. - Żadnych dzieci.

Odwróciła się i poszła do sypialni. Dość. Nie wolno dłużej narażać się na cierpienia. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez dziecka. Postanowiła wrócić do swego pokoju i zapomnieć o Dutchu. Co to za człowiek? Nic o nim nie wiedziała.

Łzy przesłaniały jej oczy. Chwiejnym krokiem podeszła do łóżka i usiadła. Czuła się pusta, chora i samotna. Zawsze marzyła o dziecku. Ledwie skończyła osiemnaście lat, zaczęła ukradkiem myszkować po sklepach z dziecięcymi rzeczami. Dotykała prześlicznych ubranek i wyobrażała sobie, że trzyma w objęciach własne maleństwo. Nie miała nigdy bliskiej osoby; gdyby urodziła dziecko, nie czułaby się samotna. Wybuchnęła płaczem. Łzy płynęły spod przymkniętych powiek.

Dutch stał w drzwiach łazienki i wpatrywał się w nią. To pułapka, pomyślał z wściekłością. Dani chce to opętać, udając słabą i bezradną. Mamrocząc przekleństwa odrzucił ręcznik i podszedł do łóżka. Chwycił dziewczynę za nadgarstki i szybkim ruchem położył na posłaniu.

- Eryku! - krzyknęła przestraszona. Dotknął jej ust, ile nie był to brutalny pocałunek, chociaż właśnie tego się obawiała. Muskał delikatnie jej wargi, tak że prawie tego nie czuła. Zsunął z niej ręcznik i szeptał coś niezrozumiale. Dani zadrżała. Dutch rozsunął jej nogi.

Ukląkł obok, dotykając torsem biustu. Patrzyła w ciemne oczy, zauroczona nagłą zmianą wyrazu twarzy Dutcha. Objął jej głowę wielkimi, ciepłymi dłońmi.

- Otwórz usta - szepnął, pochylając się nad nią.

- Pocałuj mnie tak, jak cię nauczyłem w nocy.

Posłuchała go. Całowała długo i czule. Położył dłonie na jej piersiach i sutki stały się natychmiast twarde i wrażliwe. Westchnęła, a Dutch coraz namiętniej oddawał jej pocałunki. Wsunął rękę pod biodra Dani i przyciągnął je do swoich. Niewiarygodnie silne palce obejmowały jej uda. Wstrzymała oddech. Całował ją niemal bez przerwy, a chwilami szeptał jakieś słowa, które kruszyły wolę i sprawiały, że omdlewała w jego ramionach. Pieścił ciało dziewczyny jeszcze odważniej niż zeszłej nocy, a każdy gest wzmagał w niej nienasycenie. Zawahał się nagle. Patrzyli sobie w oczy.

Intensywność doznań sprawiła, że zabrakło jej tchu.

Poznawała najtajniejsze sekrety jego ciała. Poruszał się wolno jak we śnie.

- Dopiero teraz naprawdę się kochamy - szepnął, zamykając oczy.

Początkowo nie rozumiała, co miał na myśli. Po chwili pojęła. Był tak czuły, tak niesłychanie delikatny, że każde dotknięcie, każde poruszenie wzmagało rozkosz.

Przytuliła się do niego z tkliwością, starając się obdarować go równie hojnie. Mrugała powiekami, na przemian zamykając i otwierając szeroko oczy, wsunęła palce w jego mokre, jasne włosy i drżała, gdy dotykał najwrażliwszych miejsc na jej ciele. Pod wpływem tak wielkiej przyjemności prężyła się bezwiednie. Nie wiedziała, jak zdoła przetrwać moment najwyższej rozkoszy.

- Eryku - szlochała z wargami przy jego ustach.

Czuła, że i on cały dygocze.

- Lieveling - powtarzał chrapliwie. - Mijn lieveling, mijn vrouw! - Silne ręce objęły ją mocniej. Kołysali się razem czule, łagodnie. Szeptał jej do ucha słowa w nie znanym języku, których nie rozumiała, lecz chłonęła ich obezwładniającą tkliwość. Okrywała pocałunkami opalone czoło, usta, podbródek. Gdy podniósł głowę, ujrzała błyszczące, pociemniałe oczy i rozchylone wargi.

- Tak - szeptał, podtrzymując ją. - Tak, właśnie tak. - Przymknął oczy. Czuł dotyk jej miękkich warg na powiekach, ustach, na czubku nosa i na policzkach.

Znowu otworzył oczy, czytając z jej twarzy, jak bardzo go pożąda.

- Tak - szepnął. - Teraz to nastąpi. Teraz...

- Głos Dutcha nie zmienił się, ale oddech był coraz bardziej urywany. Wchodził w nią powoli, coraz głębiej, nie gubiąc niczego z czułości pierwszych chwil, choć przynaglało go pożądanie. Dani nie mogła pojąć, co się z nią dzieje. Napięcie nie do zniesienia, dłonie obejmujące ją z wielką siłą, fale gorąca przebiegające po jej skórze tysiącem rozżarzonych igiełek. Otworzyła usta, nie mogąc złapać tchu. Wstrząsały nią dreszcze, lękała się, że umrze z rozkoszy.

- To straszne... - jęknęła, kuląc się i zaciskając palce aa jego ramionach.

- Cicho - szepnął łagodnie. Wchodził w nią coraz głębiej. Patrzył w szare oczy.

- Poczujesz to. Zaraz poczujesz. Nie obawiaj się, lieveling. Nie odwracaj głowy, chcę patrzeć na ciebie.

Widziała jego twarz jak przez mgłę. Chyba się uśmiechał. Nagle wszystko rozbłysło jak tysiące fajerwerków na nocnym niebie. Pośród tego blasku na moment jej serce przestało bić. Nie mogła złapać tchu.

Krzyknęła. To, czego przed chwilą doznała, było takie piękne. Zaczęła płakać. Czuła, że jego ciało tężeje.

Usłyszała krzyk, a potem swoje imię.

Długo leżeli nieruchomo. Nie mieli siły, by się poruszyć. Dani była trochę zdziwiona. Dutch oznajmił, że nie będzie się z nią kochał, póki nie zostaną małżeństwem, a tymczasem sam zaczął. Ale dlaczego?

I czemu właśnie w ten sposób? Tak tkliwie i delikatnie, jakby mu na niej ogromnie zależało. Pogłaskała jego wilgotne ramiona. Podniósł głowę i długo patrzył jej w oczy.

- Nigdy w życiu nie byłem tak czuły wobec żadnej kobiety. - Otarł jej łzy. - Bolało?

- Wcale. - Zawahała się i dodała zdławionym głosem: - To było... wspaniałe.

- Owszem. Dla mnie również. - Odsunął się od niej niechętnie. Westchnął ciężko, zmarszczył brwi. Wstał i poszedł do łazienki.

- Lepiej będzie, jeśli się ubierzemy.

Podniosła się ociężale, trochę zdziwiona jego niecodziennym zachowaniem. Na początku chciał ją pocieszyć, to pewne, ale potem stracił nad sobą panowanie.

Okazał jej tyle czułości...

Zastanawiała się, czy postępuje właściwie, poślubiając całkiem obcego mężczyznę. Dutch wyszedł z łazienki.

Miał na sobie spodnie. Przyczesał włosy. Przyglądał się jej z uśmiechem. Podjęła decyzję. Czy chciał mieć dzieci, czy nie, pragnęła, by włożył jej na palec obrączkę. Powitała go uśmiechem.

Ślub wzięli w małej kaplicy. Otaczali ich ludzie prawie nie znający angielskiego. Rozpromieniony ksiądz pozwolił oblubieńcowi pocałować pannę młodą.

Dutch musnął jej wargi, uśmiechając się do swoich marzeń. A więc stało się. Wcale nie jest mi z tym źle, pomyślał, wpatrując się w rozradowaną, młodzieńczą twarz żony. Będzie czekała na niego w domu.

Może u niej mieszkać, ilekroć powróci do kraju.

To się nawet dobrze składa, dzięki częstym rozstaniom unikną nudy. Każde z nich będzie żyło po swojemu, bez żadnych zobowiązań. Zmarszczył brwi przypominając sobie, co zaszło dziś rano. Nagle przeraziły go możliwe następstwa tego wydarzenia.

O nie, na pewno Dani nie zajdzie w ciążę. Od tej chwili powinien uważać. Żadnej wpadki. Na myśl o dziecku ogarnął go strach. Mogłoby ich związać na zawsze.

Dani widziała, że coś go martwi. Dlaczego mężczyzna tak niezależny i samowystarczalny zdecydował się ją poślubić?

- Nie żałujesz? - odważyła się zapytać, gdy wrócili do hotelu. Przystanął, podniósł głowę i uśmiechnął się.

- Słucham? - spytał zdziwiony.

- Pytałam, czy żałujesz, że mnie poślubiłeś - powtórzyła z niepokojem. - Taki byłeś zamyślony. Wiem, że nie jestem zbyt urodziwa, poza tym prawie się nie znamy. Pamiętaj, że istnieją rozwody - dodała żałośnie.

- Próbowałem rozwiązać dość trudny problem dotyczący aprowizacji i transportu wojskowego - skłamał. - Wcale nie żałuję, że się pobraliśmy. Gdy poznasz mnie lepiej, przekonasz się, że robię tylko to, na co mam ochotę. Nie można mnie do niczego zmusić. - Wziął ją za rękę. - Dobrze mi z tobą, rozumiemy się, a w łóżku było cudownie. Nie jesteśmy już tacy młodzi, potrzebujemy siebie nawzajem.

Trzeba dla kogoś żyć.

- Owszem - przyznała. Miała łzy pod powiekami.

Zamknęła oczy, żeby ich nie zauważył.

- Nie sądziłam, że wyjdę za mąż. Pogodziłam się ze swoją samotnością.

- Ja również. - Głaskał jej dłoń. Miała piękne ręce.

- Grasz na jakimś instrumencie? - zapytał niespodziewanie.

- Owszem, na fortepianie, ale marnie - odparła, wybuchając śmiechem.

- Wspaniale. Ja również trochę gram. - Spletli dłonie. Niezwykłą przyjemność sprawił mu widok złotej obrączki na jej palcu.

- Pasuje do ciebie. Pozbyłaś się wyrzutów sumienia z powodu ostatniej nocy? - zapytał z uśmiechem, jakby wreszcie zrozumiał, że niełatwo przyszło Dani zostać przed ślubem jego kochanką.

- Jestem trochę staroświecka - westchnęła smutno.

- Nie martw się, mnie to nie przeszkadza. - Oczy mu zabłysły, gdy objął spojrzeniem jej postać: krótkie, brunatne włosy, twarz w kształcie serca, jasną cerę, wpatrzone w niego szare oczy.

- Cieszę się, że byłem pierwszy - wyznał.

Zdziwił ją nowy, bardzo osobisty ton w głosie Dutcha. Uśmiechnęła się. Ścisnęła jego palce i z rumieńcem na twarzy spojrzała mu w oczy.

- Gdy dziś rano kochałem się z tobą - zaczął cicho, nie odrywając od niej wzroku - miałem wrażenie, jakby i dla mnie to był pierwszy raz. Nie sądziłem, że potrafię być tak czuły. Nie zaznałem tego nigdy z żadną inną kobietą. Po prostu zaufałem ci.

Dani zaczerwieniła się, ale nie odwróciła wzroku.

- A ja zaufałam tobie. - Jej spojrzenie ześlizgnęło się na wąskie usta Dutcha. Przypomniała sobie, jak błądziły po jej skórze i poczuła niepohamowane pożądanie.

- Jedna z moich przyjaciółek przed dwoma laty wyszła za mąż. Opowiadała mi, że mąż okropnie ją przeraził w noc poślubną, a potem zaczął sobie kpić.

Dutch zacisnął pięści.

- To byłoby straszne, gdyby jakiś mężczyzna potraktował cię w ten sposób.

Wpatrywała się w niego oszołomiona tym wyznaniem.

Nie oczekiwała, że tak dobrze ją zrozumie.

Dutch pokiwał głową.

- Wierz mi, czuję tak samo jak ty. Nie lubię, gdy ktoś ze mnie szydzi. - Dani patrzyła na niego z uwielbieniem.

Nie próbowała ukryć swoich uczuć. Niech wie, że tylko on się liczy. Mężczyznę ogarnął nagły niepokój. Puścił jej rękę.

- Nigdy nie próbuj zamknąć mnie w pułapce - oświadczył niespodziewanie, patrząc jej prosto w oczy.

- Zostanę z tobą, pod warunkiem że będę czuł się wolny.

- Od pierwszej chwili zdawałam sobie z tego sprawę - odparła cicho. - Żadnych zobowiązań. Żadnych nierozerwalnych więzów. Nie będę próbowała cię omotać.

Dutch zaczął chodzić po pokoju. Zastanawiał się, jak by postąpiła, gdyby wiedziała, czym się zajmuje.

Podniósł wzrok i zajrzał jej w oczy. Do diabła, ufała mu bez zastrzeżeń. Pewnie sądziła, że jest zawodowym oficerem. Powstrzymał wybuch śmiechu. Po prostu będzie musiała zaakceptować jego tryb życia. Dutch nie zamierzał niczego zmieniać.

Załatwili formalności w recepcji. Dani przeniosła swoje rzeczy do pokoju męża, a potem zeszli do restauracji na obiad. Dutch nadal był milczący i zamyślony.

Dani czuła, że coś nie daje mu spokoju. Prawie go nie znała, nie wiedziała, jak taktownie zapytać, co go dręczy. Nagle zaświtał jej doskonały pomysł. Spojrzała na męża wesoło. Jeśli nawet nie zdoła się dowiedzieć, co go martwi, pomoże mu o tym zapomnieć.

- Hop, hop! - zawołała. Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. Uniósł brwi.

- Wymyśliłam wspaniały deser - mruknęła. Po raz pierwszy próbowała go uwieść.

- Czyżby? - zapytał z ciekawością.

- Mogłabym się cała posmarować bitą śmietaną...

- Miód smakuje lepiej - usłyszała w odpowiedzi.

Natychmiast spłonęła rumieńcem. Dutch się roześmiał.

Odsunął talerz, pochylił się i musnął palcami jej wargi.

- Pragniesz mnie? - zapytał. Uśmiechnął się widząc, że odwraca twarz.

- Tak - przyznała.

- Powiedz o tym wprost. Pamiętaj, nie próbuj ze mną żadnych sztuczek. - Podniósł się i odsunął jej krzesło.

Zapłacił rachunek. Milczał w drodze do pokoju. Gdy weszli do środka, Dani oparła się o drzwi. Przywarł do niej całym ciałem. Jego siła przeraziła dziewczynę.

- Możesz mnie mieć, ilekroć zechcesz - oznajmił cichym głosem. - Wystarczy powiedzieć. Pobraliśmy i się, by żyć razem, a nie po to, żeby udowadniać, kto jest silniejszy.

- Nie pojmuję, o co ci chodzi - odparła, mrużąc oczy. Odgarnął jej włosy z czoła i wsunął je za ucho.

- Nie znoszę szantażu. Nie próbuj mi oferować własnego ciała jako nagrody za ustępstwa.

- Nie przyszłoby mi to na myśl - oświadczyła.

Spoglądała na niego ze zdumieniem. Dlaczego ten przystojny mężczyzna zdecydował się ją poślubić?

- Widziałam, że coś cię dręczy. Próbowałam znaleźć na to jakąś radę.

Dutch zamarł na chwilę. Westchnął ciężko.

- Miałaś najlepsze intencje, a ja wszystko niewłaściwie zrozumiałem, zgadza się? - Delikatnie głaskał jej szyję. - Pragniesz mnie?

- Będę cię pragnąć nawet na łożu śmierci - wyznała drżącym głosem.

Pochylił głowę i pocałował ją z wielką tkliwością.

- Nie potrafię wyrazić, jakie to dla mnie ważne, ale zastanów się, czy rzeczywiście chcesz mnie teraz.

Będzie bolało. - Uniósł jej głowę. - Wytrzymasz?

- Może... - zaczęła, przygryzając dolną wargę.

- Wytrzymasz? - domagał się wyraźnej odpowiedzi.

Opuściła głowę.

- Zrozum, nie potrafię - wymamrotała.

Roześmiał się cicho i utulił ją w ramionach.

- Tak sobie pomyślałem. Dlatego byłem dziś rano taki ostrożny - mruczał jej do ucha. Kłamał, bo nie chciał przyznać, że Dani całkiem go zawojowała.

Cóż za rozczarowanie, pomyślała dziewczyna, to była ostrożność, nie uczucie. Objęła ramionami ciepłe, muskularne ciało, czerpiąc z niego siłę.

- W książkach jest inaczej - zauważyła. - Kobiety nie mają takich kłopotów, nie czują bólu i...

- Życie nie jest romansem - przypomniał. Przygładził jej włosy. - Poczekamy dzień lub dwa, aż wszystko się zagoi. A wtedy - dodał pochylając twarz i zaglądając jej żartobliwie w oczy - nauczę cię, jak inaczej możemy dawać sobie rozkosz. - Dani zachichotała wstydliwie.

- Obiecujesz?

- Tak bardzo różnisz się od kobiet, które znałem - rzekł z ociąganiem i westchnął głęboko. Przytulił ją mocniej, a gdy wspięła się na palce, pocałował delikatnie.

- Czujesz, co się ze mną dzieje?

- Owszem - przyznała.

- Lepiej przestańmy, bo skończy się na tym, że będzie mi potrzebny zimny prysznic, czego nie znoszę.

- Jesteś cudowny - westchnęła.

- Ty również. Włóż kostium. Idziemy popływać.

Dani zamierzała przebrać się w łazience, ale napotkała jego drwiące spojrzenie.

- Jesteś moim mężem - powiedziała głośno, żeby uświadomić im obojgu ten fakt.

- Zastanawiałem się, kiedy sobie o tym przypomnisz - zachichotał. Patrzył, jak Dani się rozbiera i wspominał wczorajszą noc. Gdy sięgnęła po kostium, podszedł i ujął jej dłonie.

- Poczekaj chwilę - poprosił cicho. Podniosła oczy.

Widział w nich wciąż nienasycone pożądanie.

- Co kobieta odczuwa w takiej chwili? - zapytał nagle z nie ukrywaną ciekawością. - Co się wtedy z tobą dzieje?

- Trochę się boję - wyjaśniła. - Robi mi się słabo, tracę panowanie nad sobą, wszystko mnie boli...

- Spróbuję ci pomóc - powiedział, dotykając wargami jej piersi. Jęknęła. To było ponad siły. Wilgotne usta mężczyzny błądziły po smukłym ciele. Dani natychmiast straciła głowę. Z trudem uświadomiła sobie, że Dutch wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.

Pieścił gładką skórę, poznawał jej smak, studiował kształtne ciało w pełnym świetle słonecznego dnia.

Pomyślała, że to wspaniale być jego żoną i rozkoszować się pieszczotami.

- Uwielbiam na ciebie patrzeć - wyznał. - Uwielbiam cię dotykać i całować. Jesteś śliczna. Nikt nie może się z tobą równać.

- To wspaniale, że jesteś moim mężem - szepnęła.

- To wspaniale, że jesteś moją żoną - odrzekł.

Nie mogła znieść tego napięcia. Wiedziała, że Dutcha opanowały te same pragnienia. Spojrzała na niego pytająco. Wolno pokręcił głową.

- Tego się po mnie nie spodziewaj - oznajmił krótko. - Nie zamierzam zaspokajać swoich pragnień ze szkodą dla ciebie.

Zacisnęła zęby, by powstrzymać łzy.

- Nie robię tego z litości. Nigdy się nie kieruję takimi pobudkami. Niech ci przypadkiem nie przyjdzie do głowy, że pobraliśmy się, ponieważ wzbudziłaś moje współczucie. Tak właśnie pomyślałaś, widzę to w twoich oczach. Pragnę cię i jestem wściekły, bo nie mogę cię teraz mieć. Lepiej włóż kostium, a ja wezmę ten cholerny prysznic i pójdziemy na plażę.

Dani ułożyła się wygodniej i obserwowała męża.

Rozbierał się powoli. Rozchyliła wargi, gdy stanął przed nią całkiem nagi. Pożądał jej, nie miała co do tego wątpliwości. Zadrżał na całym ciele, gdy poczuł na sobie jej wzrok. Dani miała wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Tak bardzo chciała dogodzić najbliższemu sobie człowiekowi.

- Wspomniałeś... są podobno... inne sposoby - odważyła się w końcu. - Tak mówiłeś, prawda?

Rysy Dutcha stężały, a oczy zabłysły. Przytaknął.

Wyciągnęła do niego ramiona. Czuła szalone pulsowanie krwi w całym ciele. Wahał się tylko przez chwilę. W następnej sekundzie porwał ją w objęcia.

Dni mijały szybko. Dani i Dutch nie rozstawali się ani na chwilę. Pływali razem i dużo rozmawiali, ale niemal wyłącznie na tematy ogólne. Unikali osobistych zwierzeń. Wieczorami tańczyli i próbowali nie znanych potraw. Nocą, a niekiedy także wczesnym rankiem, kochali się. Pewnego dnia ogarnięci nagłą namiętnością uprawiali miłość na podłodze w łazience.

Droga do łóżka okazała się zbyt daleka. Dutch starał się zachować ostrożność, ale zazwyczaj w ostatniej chwili zapominał o wszelkich zabezpieczeniach. Pożądanie wybuchało u obojga z równą siłą. Dani chodziła jak we mgle, nienasycona, zaślepiona miłością, niepomna na to, co niesie przyszłość. W końcu nadszedł moment wyjazdu z Veracruz - całkiem niespodziewanie i stanowczo zbyt wcześnie.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Ostatniego dnia wakacji niechętnie zabrali się do pakowania. Dani miała smutną minę. Zmieniła plany i została z Dutchem w Veracruz dłużej, niż zamierzała. Pod koniec tygodnia oznajmił, że musi wracać do pracy. Nadszedł czas wyjazdu. Obserwowała go, gdy zbierał ubrania porozrzucane po pokoju i zastanawiała się, jak bardzo niebezpieczne może być jego zajęcie. Powiedział, że jest żołnierzem.

Może nawet oficerem. W każdym razie nic nie wskazywało na to, że praca może mu uniemożliwić przeprowadzkę do Greenville.

Dużo myślała o tym, by zwinąć manatki i przenieść się do Chicago. Przyszłoby jej to bez trudu, chociaż tęskniłaby za Harriett i znajomymi, które czasem zaglądały do księgarni. Poszłaby za Dutchem na kraj świata. Kiedy uświadomiła sobie, jak krótko się znali, z trudem mogła uwierzyć, że wszystko potoczyło się tak szybko. Chyba wieki minęły od chwili, gdy w samolocie milczący, jasnowłosy olbrzym zajął sąsiedni fotel. Teraz był jej mężem, ale nadal mało o nim wiedziała. Wyczuł jej dziwny nastrój i odwrócił głowę.

Uśmiechnął się.

- Gotowa? - zapytał, podnosząc torbę podróżną.

- Owszem. - Postawiła swoje bagaże przy drzwiach.

Dutch popatrzył na mniejszą torbę.

- Ach, te twoje książki. - Roześmiał się cicho, spoglądając na nią. - Teraz już wiesz, o czym mówią, prawda? - dodał.

Dani musiała odchrząknąć, nim zdołała odpowiedzieć.

Pamięć podsuwała jej obrazy długich miłosnych nocy.

- O tak, panie van Meer, teraz wiem wszystko - przytaknęła żarliwie.

- Nie żałujesz, Dani? - spytał cicho.

- Niczego nie żałuję, choćby to miał być ostatni dzień w moim życiu - odparła, kręcąc głową. - A ty?

- Tylko jednego: że nie poznałem cię wcześniej. To wspaniale, że się odnaleźliśmy. - Popatrzył na zegarek.

Był to bardzo kosztowny egzemplarz, z wieloma tarczami i cyframi. Dani nie wiedziała, co wskazują.

- Pospieszmy się. Nie możemy się spóźnić na samolot.

Dutch zarezerwował sąsiednie fotele. Patrzyła z uwielbieniem na swego bohatera, a serce podchodziło jej do gardła. Był taki przystojny. I należał do niej.

Harriett nigdy w to nie uwierzy.

Dutch zerkał na nią ukradkiem. Jeszcze się nie przyzwyczaił, że ma żonę. J.D, i Gabby osłupieją ze zdumienia, pomyślał, a inni kumple - Apollo, Łachmaniarz, Semson, Drago i Laremos będą gadać w nieskończoność.

Dutch się ożenił. To niewiarygodne, nawet dla pana młodego. Ale całkiem przyjemne.

To wszystko wpływ Gabby, przyznał uczciwie. Tyle o niej słyszał od J.D., jeszcze nim się poznali, że odrzucił niektóre ze swych uprzedzeń, dotyczących kobiet. Nie wszystkie, ale i to był pewien postęp.

Gabby szła z ich oddziałem przez dżunglę, nie chcąc opuścić J.D., który zawdzięczał jej życie. Gdyby nie zaryzykowała, zginąłby od kuli. Spojrzał kątem oka na żonę. Czy Dani potrafiłaby narazić dla niego życie?

Czy ta zalękniona i cicha dziewczyna naprawdę miała szaloną odwagę i upór? Co uczyni, gdy pozna prawdę?

Przez ostatnie dni wcale się tym nie przejmował, ale teraz zaczął się martwić, i to bardzo. Popatrzył na torbę z książkami wsuniętą pod zgrabne stopy żony.

Bzdury, pomyślał z pogardą. Uśmiechnął się, gdy przyszło mu do głowy, że dzieje niektórych jego wypraw przypominają akcję sensacyjnych powieści, przynajmniej dla siedzącej obok niego kobiety. Dani zauważyła nieprzyjazne spojrzenie i poruszyła się niespokojnie w fotelu.

- No cóż, nie każdy może być odkrywcą Amazonki - mruknęła.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał, unosząc brwi.

- Spoglądałeś pogardliwie na moje książki - oznajmiła.

- Jeśli uważasz, że to stek bzdur, mógłbyś się przyjemnie rozczarować. - Pogrzebała w torbie i wydobyła jeden z romansów. Okładka przedstawiała przystojnego mężczyznę uzbrojonego w karabin maszynowy, na tle dżungli. U jego boku stała kobieta.

Dutch odruchowo sięgnął po książkę. Przeglądał ją z nachmurzoną miną. Przeczytał streszczenie na odwrocie.

Była to powieść o dwójce fotoreporterów, którzy utknęli w jakimś południowoamerykańskim kraju podczas rewolty.

- Spodziewałeś się czegoś innego? - wypytywała Dani.

- Owszem - rzekł, patrząc na nią uważnie. Wyjęła mu książkę z rąk i wsunęła do torby.

- Większość ludzi tęskni za niebezpiecznymi przygodami, ale przeżywa je tylko w wyobraźni, nie ruszając się z wygodnego fotela. - Westchnęła ciężko.

- Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Zdziwiłbyś się, gdybym ci powiedziała, jak wiele osób z mojej klienteli wyobraża sobie, że uczestniczy w jakimś przewrocie wojskowym czy powstaniu gdzieś na drugim końcu świata.

Twarz Dutcha znieruchomiała. Spojrzał groźnie na żonę. Przeszedł ją dreszcz.

- Dani, widziałaś kiedykolwiek umierającego człowieka?

- zapytał szorstko. Zawahała się, słysząc niechęć i chłód w jego głosie. Straciła naraz całą odwagę.

- Nie, nigdy - odrzekła.

- A zatem nie mów z taką radością i ciekawością o armii i wojskowych konfliktach. Lepiej trzymaj się od tych spraw jak najdalej. Nie ma w tym nic zabawnego. - Sięgnął do kieszeni po papierosy, ale w porę dostrzegł podświetlony napis. Nie wolno palić, póki samolot nie nabierze wysokości. Po chwili przypomniał sobie, że ze względu na Dani, która nie znosiła dymu, wybrał miejsca dla niepalących. Zaklął cicho.

- Ale ty mieszasz się do takich spraw? - Zaskoczyło go jej pytanie.

- To nie twoje zmartwienie - odparł. Uśmiechnął się, by zatrzeć niemiłe wrażenie, które mogły wywołać te słowa. Dani wiedziała, że nie chciał jej urazić, ale w milczeniu odwróciła głowę. Zrobiło jej się przykro, próbowała jednak stłumić to uczucie. To był jej mąż.

Musi się nauczyć, jak powinna z nim postępować.

Położyła głowę na oparciu, zamknęła oczy i próbowała przekonać samą siebie, że niepotrzebnie się martwi.

Przeszłość Dutcha nie kryła żadnych ponurych sekretów.

Pasażer siedzący tuż przed nimi przywołał stewardesę. Dani odpoczywała z zamkniętymi oczyma, rozmyślając o czekającym ich wielogodzinnym locie.

Postanowili zatrzymać się tymczasem w Greenville i zdecydować, gdzie osiądą na stałe. Dutch powiedział, że chce zobaczyć jej mieszkanie i księgarnię, poznać Harriett. Dani czuła się z tego powodu bardzo szczęśliwa.

Nagle usłyszała czyjś chrapliwy oddech, a potem krzyk. Natychmiast otworzyła oczy i ujrzała stewardesę popychaną brutalnie przez mężczyznę w brązowych spodniach i białej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem.

Wyglądał na cudzoziemca, w jego oczach czaiło się okrucieństwo. Do szyi jasnowłosej dziewczyny przyłożył igłę trzymanej w ręku strzykawki.

Siedzący obok niego mężczyzna wstał bez pośpiechu i ruszył w stronę kabiny pilota. Po chwili dobiegły stamtąd głośne okrzyki. Drugi pilot stanął w drzwiach i pobladł, widząc, co się wydarzyło.

- Zgadza się. Sądzę, że ten facet mówi prawdę - rzucił w stronę kabiny. Dały się słyszeć przytłumione odgłosy. Po chwili kapitan przemówił do pasażerów.

Dutch zesztywniał i wolno podniósł wzrok na mężczyznę trzymającego strzykawkę.

- Panie i panowie, mówi kapitan Hall. - Głos pilota był podejrzanie obojętny. - Zmieniamy trasę. Samolot wyląduje w Hawanie. Proszę zachować spokój, pozostać na miejscach i postępować zgodnie z instrukcjami, które państwo usłyszą. Dziękuję.

Porywacz wyszedł z kabiny, szarpiąc bujne wąsy.

Przez chwilę zmagał się z mikrofonem, nie umiejąc go uruchomić.

- Nie chcemy, żeby komuś stała się krzywda - odezwał się w końcu. - Strzykawka, którą mój kolega przyłożył do szyi tej uroczej młodej damy, zawiera żrący kwas. - Wśród pasażerów rozległ się stłumiony lękiem pomruk. Drugi terrorysta odsunął na moment strzykawkę od karku dziewczyny i kropla płynu spadła na obicie fotela, wypalając dużą dziurę. Teraz wszyscy pasażerowie mogli sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby kwas wstrzyknięto stewardesie.

- A zatem przez wzgląd na tę młodą damę proszę zachować spokój - ciągnął porywacz. - Nie zrobimy wam żadnej krzywdy, chyba że zmuszą nas do tego okoliczności. - Odwiesił mikrofon i wrócił do kabiny pilotów. Jego kolega wlókł za sobą stewardesę, nie zwracając uwagi na pasażerów. Uznał niewątpliwie, że groźba użycia strzykawki zniechęci każdego do zdecydowanej interwencji. I miał rację. Pasażerowie szeptali tylko niespokojnie.

- To zawodowcy - rzucił półgłosem Dutch. - Bardzo im spieszno opuścić ten kraj.

- Jak sądzisz, kim oni są? - zapytała Dani, zerkając na męża z niepokojem.

- Nie mam pojęcia - usłyszała w odpowiedzi.

- Chyba nie zamierzają naprawdę wstrzyknąć jej tego kwasu - dodała stłumionym głosem.

Odwrócił się i spojrzał w szare oczy. Dani była chwilami bardzo naiwna. Zmarszczył brwi.

- Zapewniam cię, że nie cofną się przed niczym - powiedział z naciskiem.

Jego żona pobladła. Szukała wzrokiem terrorysty ukrytego za fotelami. Widziała tylko ramię obejmujące stewardesę.

- Może kapitan coś na to poradzi? - łudziła się.

- Brednie. - Dutch rozsiadł się wygodnie, zamknął oczy i splótł ręce na brzuchu. - Może zrobić tylko jedno: wykonywać skrupulatnie ich polecenia, póki nie opuszczą samolotu. Porywacze chcą jak najszybciej uciec z Meksyku. Gdy dotrą do celu, znikną.

- Czy ty się wcale nie boisz? - zapytała z niedowierzaniem.

- To nie mnie grożą strzykawką z kwasem.

Była wstrząśnięta jego obojętnością. Współczuła nieszczęsnej stewardesie. Odwróciła wzrok. Boże miłosierny, kim był naprawdę mężczyzna, którego poślubiła?

Dutch zamknął oczy. Nie chciał patrzeć na jej minę.

Żałował swoich słów, ale nie miał innego wyjścia.

Musiał obmyślić jakiś plan, a nie zdołałby tego zrobić, rozmawiając przez cały czas z Dani. Miał teraz chwilę spokoju i mógł wszystko rozważyć. Stewardesie nic się nie stanie, jeśli żądania terrorystów zostaną spełnione.

A jeśli nie wszystko pójdzie po ich myśli? Skoro plan zawiedzie, trzeba szukać innego wyjścia z sytuacji.

Porywacze działali we dwójkę, ale tylko jeden był uzbrojony. Na pewno nie mogli wnieść na pokład samolotu prawdziwej broni. Wykrywacze metali działały niezawodnie. To już coś. Może ukryli gdzieś plastykowe noże? Albo składane, podobne do tego, który zawsze nosił przy sobie. Jego, hm... scyzoryk miał szczególne właściwości. Był bardzo lekki. Można nim było rzucać, trafiając łatwo nawet w odległy cel.

Dutch uśmiechnął się.

Dani wpatrywała się w niego z bólem i ciekawością.

Na litość boską, ten człowiek spał! Terroryści porywają samolot, a on ucina sobie drzemkę! Sapała z wściekłości.

Ale z drugiej strony, czego się po nim spodziewała?

Miał się rzucić na porywaczy i oswobodzić zakładniczkę gołymi rękami? Tak postąpiłby bohater romansu.

Ale o idiotyzm!

To nie do wiary, że samolot, którym leciała, został porwany. Westchnęła, ściskając torebkę. Bezustannie myślała o tym, co musi przeżywać stewardesa. Nieszczęsna dziewczyna próbowała zachować spokój, ale nie przychodziło jej to łatwo. Kwas w mgnieniu oka przepaliłby jej tkanki... Dani zadrżała na samą myśl o skutkach takiego zastrzyku. Dotąd naiwnie wierzyła, że wśród jej bliźnich prawie nie ma fanatyków zdolnych do wszelkiej podłości.

Dutch na moment otworzył oczy i ponownie opuścił powieki. Dani rzuciła mu gniewne spojrzenie i zacisnęła dłonie, by przestały drżeć. Wyższy z porywaczy trzymał w ręku jakiś przedmiot, najprawdopodobniej granat. Samolot miał wkrótce wylądować na Kubie.

Terrorysta spacerował nerwowo. Drugi porywacz wysunął się zza fotela, przytrzymując brutalnie stewardesę.

Pchnął ją na siedzenie przy wejściu do kabiny pilotów. Usiadł obok i przyłożył strzykawkę do gardła dziewczyny. Dutch i Dani siedzieli w następnym rzędzie.

Ten człowiek jest już zmęczony, pomyślał Dutch.

Jego kolega czegoś się obawia. Przymknął oczy i zastanawiał się nad sytuacją. Czy rzeczywiście zdołali przechytrzyć ochroniarzy z lotniska i przemycić granat?

W pewnym czasopiśmie fachowym omawiającym tajne operacje wojskowe widział kiedyś reklamę atrap broni - śmiesznie tanich i z daleka łudząco podobnych do prawdziwego uzbrojenia, rzecz jasna dla cywila, nie dla zawodowca takiego jak on.

Postanowił czekać, aż samolot wyląduje na Kubie.

Jeśli porywacze dostaną azyl, kłopot z głowy. Gdy sprawy potoczą się inaczej, spróbuje pokrzyżować im plany. Musiał to zrobić dla Dani. Siedziała obok smutna i rozczarowana. Wielbiła dzielnych bohaterów ze swoich książek i Bóg jeden wie, co sobie teraz o nim myślała.

Kiedy samolot wylądował w Hawanie, wyższy z porywaczy wszedł do kabiny. Po chwili wypadł stamtąd w panice, klnąc z pasją.

- Gadaj, co się dzieje! - zażądał drugi mężczyzna.

- Nie chcą nas tu! Nie dostaniemy azylu! - wrzasnął.

Toczył wkoło przerażonym wzrokiem, ściskając w dłoni zapomniany granat. Nie zwracał uwagi na wylęknione spojrzenia i okrzyki pasażerów.

- Co robimy? Dadzą nam paliwo, ale mamy się stąd natychmiast wynosić. Masz jakiś plan? Przecież nie możemy wrócić do Meksyku!

- Cuidado! - Starszy kolega przywołał go do porządku. - Polecimy do Miami. Niech nasi zagraniczni protektorzy zatroszczą się o wszystko. Każ pilotowi lecieć do Stanów. - Terrorysta natychmiast przekazał nowe żądanie.

- Zaraz startujemy do Miami - oznajmił.

- Bueno - odparł z ulgą porywacz. - Chodź. Pilot musi przedstawić nasze warunki amerykańskim władzom - mruknął. Poszli w stronę kabiny pilota, ciągnąc za sobą stewardesę.

- Droga pani van Meer, czy uważa się pani za osobę odważną? - zapytał Dutch, otwierając oczy. Dani poczuła zdenerwowanie. Czegóż ten człowiek od niej chce?

- Tchórzem na pewno nie jestem - wykrztusiła.

- Mam pewien plan, ale jeśli się nie uda, możesz stracić życie.

- Ciągle myślę o tej biednej stewardesie - jęknęła Dani, czując przyspieszone bicie serca. Dutch popatrzył na żonę. Jego twarz wyglądała niczym wykuta z granitu.

- Musisz mi pomóc. Gdy będziemy podchodzić do lądowania, odwrócisz na chwilę uwagę mężczyzny, który pilnuje stewardesy. Zajmij go czymś, żeby na ułamek sekundy zapomniał o strzykawce.

- Czy to konieczne? - zapytała cicho. - Powiedziałeś, że znikną, gdy...

- Wszystko się zmieniło. Teraz są w sytuacji bez wyjścia. Jestem przekonany, że zażądają, by im dostarczono broń automatyczną. Gdy ją otrzymają, będziemy wszyscy zdani na ich łaskę i niełaskę.

- Władze nie dadzą im broni - oświadczyła Dani.

- Jeśli terroryści potraktują kwasem kilku pasażerów, rząd zgodzi się na wszystko.

Dani zadrżała. Ze strachu zrobiło jej się niedobrze.

Dutch był za to dziwnie spokojny. Musiała przyznać, że źle go oceniła. Milczał, ponieważ układał plan działania. Zaufała mu całkowicie.

- Twoje życie będzie zagrożone - przypomniał.

Mówienie o tym sprawiło mu ból, ale nie mógł zmarnować jedynej szansy. - Mój plan zawiera element ryzyka, którego nie potrafię zmniejszyć.

- Nikt nie będzie po mnie płakał - westchnęła.

- Może z wyjątkiem ciebie i Harriett - dodała obojętnie.

Dutch słuchał jej z mieszanymi uczuciami. Nie powiedziała tego, żeby się nad sobą użalać. Po prostu stwierdziła fakt. Cholera, nikt nie uroniłby łzy. Znał to uczucie. Poza kumplami z oddziału nikomu na nim nie zależało. Ale teraz miał Dani. Potrzebowali siebie nawzajem. Nagle zrozumiał, że jest wobec tej dziewczyny zupełnie bezbronny. Patrzył w szare oczy, które tak niewiele w życiu widziały, a niedługo mogły się zamknąć na zawsze.

- Jeśli się bardzo postaram, może sam sobie poradzę - zaczął.

- Nie boję się - oświadczyła. - A właściwie boję się, ale zrobię wszystko, co mi każesz.

Gabby nie jest wcale unikatem, pomyślał z dumą, uszczęśliwiony, że Dani tak bardzo przypomina żonę jego najlepszego przyjaciela. Mała kotka ma ostre pazurki. Od początku ją o to podejrzewał.

- Dobra, tygrysie - rzekł, uśmiechając się lekko.

- Posłuchaj, mój plan wygląda tak....

Wiele razy powtórzyła w myśli jego instrukcje.

Przygryzła wargę niemal do krwi. Musi się udać.

W przypadku niepowodzenia nieszczęsna stewardesa nie miała żadnych szans. Jeśli zawiodą (ciągle nie miała pojęcia, jak Dutch zamierza obezwładnić porywaczy), dziewczyna zginie.

Cierpiała katusze, czekając, aż samolot zbliży się do Miami. W końcu usłyszała głos kapitana, który zwrócił się do pasażerów z prośbą o zachowanie spokoju.

Nie było powodów do paniki. Po wylądowaniu wszyscy mieli pozostać na miejscach. Pilot wydawał się równie niespokojny jak Dani. Najbardziej przerażał ją ręczny granat w dłoni drugiego porywacza. Czy Dutch zdoła obezwładnić terrorystę, nim ten odbezpieczy straszną broń?

Samolot podchodził do lądowania. Uderzył kołami o płytę lotniska, podskoczył kilka razy i zaczął kołować w stronę budynków. Dani ujrzała wreszcie Miami, pomyślała drwiąco, że w krótkim czasie zobaczyła u wał świata.

Samolot stanął. Dutch ujął dłoń żony i zajrzał jej w oczy. Dani zmówiła krótką modlitwę. Mężczyzna trzymający strzykawkę szedł ze stewardesą między fotelami. Był straszliwie zdenerwowany.

Dziewczyna wyglądała tak, jakby pogodziła się z losem i czekała na śmierć w męczarniach. Miała puste oczy.

- Och, senor...l - zawołała Dani, podnosząc się z fotela. Niski mężczyzna podskoczył na dźwięk jej głosu i przyciągnął do siebie stewardesę.

- Czego chcesz? - warknął.

- Ja... błagam pana. - Dani zacisnęła palce na oparciu fotela. Patrzyła na porywacza szeroko otwartymi oczyma. Mówienie przychodziło jej z najwyższym trudem. - Muszę iść... do toalety.

Proszę...

Mężczyzna zaklął. Krzyknął coś w obcym języku do kolegi siedzącego w kabinie pilota. Drugi terrorysta popatrzył na Dani ze złością.

- Dłużej nie wytrzymam!

Jej wygląd i jęki przekonały terrorystów. Wyższy mężczyzna mruknął coś do kolegi, który parsknął śmiechem.

- Zgoda - usłyszała wkrótce Dani. Przez minutę postarzała się o pięć lat. - Idź.

Przemknęła obok Dutcha, który dyskretnie sięgnął ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki. Szła między siedzeniami w stronę toalety. Żeby się tam dostać, musiała przejść obok człowieka ze strzykawką. Jeszcze dwa kroki, mruczała do siebie. Oczy utkwiła w podłodze, żeby porywacz niczego z nich nie wyczytał i nie zareagował przedwcześnie. Jeszcze jeden krok. Pomóż mi, wołała w duchu do Dutcha. To szaleństwo. Mam zaledwie dwadzieścia sześć lat. Nie chcę umierać, tak niedawno wyszłam za mąż.

Ostatni krok. Przystanęła i zachwiała się, przykładając dłoń do skroni.

- Słabo mi! - jęknęła, a była to szczera prawda.

Udała, że osuwa się na podłogę. To wystarczyło.

Porywacz odruchowo pochylił się, by ją podtrzymać i w tej samej chwili Dutch rzucił w niego nożem.

Strzykawka upadła na podłogę. Terrorysta zgiął się wpół. Dutch poderwał się w mgnieniu oka. Tak jak w Wietnamie. W Rodezji. W Angoli. Nie zwracał uwagi na Dani, która wodziła za nim zdumionym wzrokiem, nie dowierzając własnym oczom. Dutch wyrwał stewardesę ze słabnących ramion porywacza i rzucił na sąsiedni Fotel. Kopnął strzykawkę, która potoczyła się między fotele. W następnej sekundzie był już przy drzwiach kabiny pilotów. Nie zwracał uwagi na jęki rannego terrorysty.

- Mam granat, senor! Rzucam! - wrzasnął drugi porywacz, wyrywając zawleczkę.

- No, rzucaj! - krzyknął Dutch, podchodząc bliżej.

Uderzył dwukrotnie. Jego ruchy były tak szybkie, że nim śledzący tę scenę pilot zrozumiał, co się dzieje, porywacz leżał na podłodze, ściskając w ręku granat.

- Zaraz wybuchnie! - ryknął młody pilot, wywołując panikę wśród pasażerów samolotu.

- Na litość boską, czego tu się bać - burknął Dutch, podnosząc z podłogi imitację granatu. - To plastykowa zabawka. - Rzucił atrapę na kolana pilota.

Młody człowiek oglądał ją z ciekawością. Kapitan samolotu, mężczyzna około pięćdziesiątki, wybuchnął śmiechem. Spoglądał na Dutcha życzliwie.

- To naprawdę imitacja! - zawołał drugi pilot.

- Weź go sobie na pamiątkę - zaproponował Dutch.

Młody człowiek podał atrapę koledze.

- Jak się czuje Lainie?

- Chodzi o stewardesę? Nic jej nie jest - uspokoił go Dutch. - Natomiast jego kompan - dodał, wskazując leżącego na podłodze terrorystę - dostał za swoje.

Lepiej sprowadźcie lekarza.

- Już się robi. Dzięki za wszystko - dodał kapitan z uśmiechem.

- Miałem powody, by tak zareagować - odparł Dutch, wzruszając ramionami. - Przez tych zbirów nie dostałem kawy.

- Postawię panu filiżankę, jak tylko stąd wyjdziemy - oznajmił pilot.

- Trzymam pana za słowo - rzekł z uśmiechem.

Dutch i opuścił kabinę.

- To nie był prawdziwy granat - uspokoił pasażerów.

Jego głos przyzwyczajony do wydawania rozkazów podziałał na nich od razu. - Już po wszystkim. Proszę zachować spokój i pozostać na swoich miejscach.

Dani siedziała na podłodze. Patrzyła z przerażeniem na pojękującego mężczyznę z nożem w brzuchu.

Próbowała jakoś uporządkować wydarzenia ostatnich chwil. Podniosła wzrok na obcego człowieka, którego niedawno poślubiła. Nie poznawała go. Skąd miała wiedzieć, kim jest naprawdę?

Dutch żałował, że musiała uczestniczyć w tej akcji, ale nie było innego wyjścia. Pochylił się, ujął ramię żony i podniósł ją delikatnie.

- Wyjdzie z tego - zapewnił, spoglądając na rannego.

- Nie martw się. Chodźmy stąd. - Popchnął ją w stronę drzwi. Pozostali członkowie załogi pobiegli uściskać stewardesę.

- Wszystko w porządku - powtarzała drżącym głosem drobna blondynka, - Nic mi się nie stało.

- Dzięki. Dziękuję wam obojgu! - zwróciła się do Dani i jej męża. Błękitne oczy patrzyły na nich z wdzięcznością.

- To drobnostka - odparł niedbale Dutch. - Czy ktoś może otworzyć drzwi? Pamiętajcie, że ten facet potrzebuje lekarza.

- Proszę ze mną do biura - rzekł kapitan. - Policja na pewno już czeka.

- Oczywiście - odparł Dutch. Sprowadził po schodach Dani, która nadal była w szoku. Nad Miami panował zmrok. Nagle Dutch o czymś sobie przypomniał i skinął na jednego z członków załogi.

- Moja żona zostawiła w samolocie torbę z książkami i małą torebkę. Fotel 7b. Proszę nam je przynieść do biura.

- Z przyjemnością, proszę pana - usłyszał w odpowiedzi.

Dani była wprawdzie bardzo wyczerpana, ale usłyszała jego słowa. W tym straszliwym zamieszaniu pamiętał o jej ukochanych czytadłach. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Oczy miała szeroko otwarte i przestraszone. Wyczytał z nich nieufność i strach.

- Wiesz, że musiałem tak postąpić. Nie było innego sposobu - przekonywał ją.

- Tak, tak, wiem. Ale nigdy nie widziałam... tyle krwi.

- Byłaś bardzo dzielna - odparł. - Znam tylko jedną kobietę, która potrafiłaby w takiej sytuacji zachować zimną krew, podobnie jak ty. - Dani zastanawiała się, kogo miał na myśli, ale ta sprawa mogła poczekać.

Dręczyły ją inne wątpliwości.

- Tak łatwo... uporałeś się z nimi - wykrztusiła z trudem, gdy czekali na kapitana. - Wspominałeś, że jesteś żołnierzem.

Dutch odwrócił ją delikatnie. Stali twarzą w twarz.

- To prawda, ale nie powiedziałem ci wszystkiego.

Ja z tego żyję. Jestem zawodowym żołnierzem i walczę dla tych, którzy oferują najwyższą stawkę - wyznał bez owijania w bawełnę. Dani była wstrząśnięta. Nie przypuszczał, że to wyznanie tak ją przestraszy. Nie przewidział, że odraza i nieme potępienie, które czytał w jej wzroku, sprawią mu tyle bólu. Rozzłościł się. Za kogo, na miłość boską, go uważała? Za urzędnika z ministerstwa?

- A więc jesteś najemnikiem - wykrztusiła.

- Zgadza się - przytaknął zaczepnie. Milczała. Nie mogła o tym mówić. Nic nie pozostało z pięknych marzeń. To potworne. O wiele gorsze niż wszystko, co przeszła w porwanym samolocie. Wbiła oczy w ziemię.

Nie odzywała się. Wkrótce dołączyli do nich kapitan, drugi pilot i jasnowłosa stewardesa. Ruszyli w stronę budynku, w którym mieściły się biura. Dani szła w pewnej odległości od Dutcha i starała się go nie dotykać. Zauważył to i natychmiast spochmurniał.

W niewielkim pokoju strażnicy z lotniska i policjanci wysłuchali zeznań dwojga pasażerów oraz członków załogi. Przesłuchanie nie trwało długo. Uprzedzono ich, że będą zeznawać jako świadkowie podczas procesu. Dani niewiele z tego usłyszała. Próbowała się uporać ze swoim odkryciem. Poślubiła najemnika. Nie wiedziała, jak ma dalej żyć.

Obserwowała go podczas składania zeznań. Nie wyglądał jak najemny żołnierz. Z drugiej strony wiele rzeczy się wyjaśniło. Władczy ton, który ją tak zdziwił, pewność siebie, szybka ocena faktów. Wszystko się zgadzało. Domyślała się nawet, kiedy wybrał takie zajęcie - zapewne wkrótce po rozstaniu z tamtą kobietą. To był początek. Potem spodobało mu się takie życie. Na koniec znalazł sobie potulną żonę, która miała czekać w domu, gdy on będzie szukał guza, włócząc się po świecie.

Popijała wolno kawę. O nie, mój panie, pomyślała, mrużąc oczy. Nie, drogi mężu, Dani nie będzie cicha i pokorna. Zależało jej na Dutchu, ale małżeństwo to nie tylko seks. Jeżeli on myśli inaczej, niech zabiera manatki i zostawi ją w spokoju.

Poczuła chłód w sercu, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo zżyła się z nim przez tych kilka dni. Nie potrafiłaby o nim zapomnieć. Spojrzała na męża i natychmiast zapragnęła rzucić mu się w ramiona.

Znała mnóstwo jego sekretów. Rumieniła się na myśl o niektórych. Ale to wszystko nie miało najmniejszego związku z normalnym życiem. Jak mogłaby spokojnie czekać w domu, wiedząc, że jej mąż nieustannie ryzykuje życie? Teraz wiedziała, dlaczego nie chciał mieć dzieci! To zrozumiałe, skoro wciąż narażał się na niebezpieczeństwo. Gdyby zginął, dzieci zostałyby bez ojca. A ona, Dani, czy mogłaby normalnie żyć, gdyby niepokój zżerał nieustannie jej serce? Przy każdym pożegnaniu zastanawiałaby się, czy go jeszcze zobaczy.

Nigdy nie miałaby pewności. To by ją zabiło. Nie, pomyślała z rozpaczą, lepiej zachować cudowne wspomnienia niż przeżywać koszmary. Niech Dutch się z nią rozwiedzie. Zdawała sobie sprawę, że nie porzuci dla niej swego zajęcia, a zatem nie mogła pozostać jego żoną. To już koniec. Czas obudzić się z pięknego snu.

Po złożeniu zeznań wyszli w milczeniu przed biurowiec w towarzystwie kapitana. Jeden z członków załogi przyniósł Dani zapomnianą torebkę i książki.

- Co mamy teraz robić? - zapytała bezradnie.

- Proszę jechać do hotelu. Linie lotnicze pokryją wszelkie koszty - odparł kapitan z uprzejmym uśmiechem.

- Jutro polecą państwo do Greenville.

Dutch spojrzał na niego z obawą.

- Dziennikarze nadchodzą - powiedział i skrzywił się.

- Nie zależy panu na popularności? - Kapitan uśmiechnął się szeroko.

- Ani trochę - odparł niechętnie Dutch. - Dani i ja odlecimy najbliższym samolotem. Dla dziennikarzy ta sprawa to nie lada gratka.

- Racja. Nasi porywacze mają chyba wiele powiązań z pewnym południowoamerykańskim dyktatorem.

Na pewno coś ich łączy także z komunistami - westchnął kapitan. - Zażądali, by dostarczono im broń.

- Tak myślałem. I na pewno by ją dostali - odparł Dutch, zapalając papierosa.

- Bardzo sprawnie posługuje się pan nożem - zauważył kapitan. - Często go pan używa?

Dutch skinął głową.

- Ostatnimi czasy aż za często.

- Mogę zapytać, czym się pan zajmuje?

- Niech pan sam zgadnie - odparł Dutch.

- Tajne operacje wojskowe?

Mężczyzna pokiwał głową. Dani patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem.

- Jestem najemnikiem - wyjaśnił Dutch. - Zajmuję się głównie aprowizacją, ale znam się również na uzbrojeniu, a w walce wręcz nie mam sobie równych. Sam zrobiłem tamten nóż. Chciałbym go odzyskać.

- Najchętniej kazałbym go pozłocić, przyjacielu.

Gdyby nie pan, byłoby z nami krucho. Może kiedyś będę mógł się odwdzięczyć. Proszę tylko dać mi znać.

- Nie sądzę, ale mimo to dziękuję.

Pilot oddalił się i natychmiast otoczyli go dziennikarze.

Dutch palił w milczeniu papierosa.

- Nie chcesz, żeby o tobie pisały gazety. To ma związek z twoją pracą, zgadza się? - zapytała Dani z wahaniem. Czytała dwukrotnie „Psy wojny” i trzy razy oglądała film zrealizowany na podstawie tej książki, ale nie mogła uwierzyć, że są ludzie, którzy naprawdę tak żyją. Zupełnie jak w filmie. Porwanie samolotu, błyskawiczne obezwładnienie terrorystów, niewiarygodna sprawność Dutcha. Nie odrywała wzroku od jego twarzy, a nie uporządkowane myśli cisnęły się jej do głowy. Poślubiła najemnika. Jak ma z tym żyć? Dutch patrzył jej w oczy i miał ochotę kląć.

Los uwziął się na niego.

- Nie lubię rozgłosu - odpowiedział na jej pytanie.

- Nikogo nie powinno obchodzić moje prywatne życie.

- A gdzie w twoim życiu jest miejsce dla mnie? - spytała cicho. Może sam jeszcze nie wiedział, ale Dani musiała to od niego usłyszeć. Nie mogła dłużej zwlekać. Uznała, że czas wyjaśnić sytuację.

- Jesteś moją żoną. - Nie potrafił inaczej tego ująć.

- Dlaczego się ze mną ożeniłeś? - nie ustępowała.

Przyparła go do muru. Zamknął oczy i mocno zacisnął zęby. Zaciągnął się głęboko, nim odpowiedział.

- Bo cię pragnąłem.

I nic więcej, pomyślała. Nie czuła bólu, ale wiedziała, że gdy ustąpi dziwne otępienie, będzie cierpiała, i to bardzo. Nadal była w szoku. Znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, patrzyła na ciężko rannego człowieka, odkryła, że jej mąż jest najemnikiem...

Dutch wpatrywał się w jej twarz z mieszanymi uczuciami. Zupełnie się w nich pogubił. Ta dziewczyna przesłoniła mu cały świat, zapadła w serce. Jak miał się od niej uwolnić?

- Tak właśnie myślałam. Łączy nas jedynie pożądanie.

- Nadal zastanawiała się nad jego słowami. - Jak sobie wyobrażałeś nasze wspólne życie? Mam siedzieć w domu i czekać, a ty będziesz znikał na długie miesiące i wracał cały w bliznach?

Dutch był zaskoczony i przerażony. Gapił się na nią ze zdumieniem.

- Sądziłem, że każde z nas będzie żyło po swojemu, a mimo to możemy być razem i cieszyć się sobą.

Dani pokręciła głową.

- Przykro mi. To się nie uda. Nie potrafię tak żyć.

Najlepiej będzie, jeśli się ze mną rozwiedziesz.

To chyba żart. Stara panna, z którą ożenił się zaledwie przed tygodniem, groziła mu rozwodem.

Jemu, mężczyźnie, za którym uganiały się wszystkie kobiety. Miał ich na pęczki, a każda wierzyła, że zdoła go wreszcie usidlić. Ta naiwna mała sekutnica, właścicielka lichej księgarenki, postanowiła się z nim rozwieść!

- Nie patrz tak na mnie - prosiła Dani. - Chcę tylko sobie oszczędzić kłopotów i cierpień. Nie mogę żyć z myślą, że nieustannie zagraża ci niebezpieczeństwo.

To by mnie zabiło.

- Na miłość boską, nie jestem przecież samobójcą – wtrącił.

- Ale nie jesteś też ze stali - przypomniała mu.

- Widziałam twoje blizny. Nie miałam pojęcia, skąd się wzięły. Teraz wiem. Pewnego dnia dosięgnie cię kula.

Nie zamierzam wyczekiwać na złe wiadomości. Jestem silna, ale nie aż tak. Za bardzo mi na tobie zależy.

Ostatnie słowa Dani wstrząsnęły nim do głębi. Tej dziewczynie rzeczywiście na nim zależało. Miała to wypisane na twarzy. Uwielbiała go. Widział to w jej szarych oczach, kiedy się kochali. Dani była nim zauroczona, pełna podziwu dla silnego mężczyzny.

Pochlebiało mu to i z każdym dniem znaczyło coraz więcej. Szczególnie teraz, gdy postanowiła go porzucić.

- Rozważymy wszystko spokojnie w Greenville - oznajmił z uporem.

- Mów sobie, co chcesz - rzekła, zbierając się do odejścia. - Ja powiedziałam swoje.

- Ty wstrętna wiedźmo! - krzyknął z wściekłością.

- No proszę, co za epitet! - Odwróciła się. Zza okularów patrzyły na niego gniewnie szare oczy.

Ciemny rumieniec pojawił się na policzkach. - Za kogo ty się uważasz? Patrzcie państwo, oto wielki, groźny wojownik. Podarunek od samego Pana Boga!

Dutch miał ochotę ją udusić, ale zamiast tego parsknął śmiechem.

- Nie waż się ze mnie śmiać - syknęła z wściekłością.

- Nieźle to sobie zaplanowałeś, co? Wmawiałeś mi, że jestem śliczna, ale w gruncie rzeczy niewiele cię obchodziłam.

Wpadałbyś do mnie między jedną i drugą wyprawą, żeby się rozerwać!

- Na początku tak myślałem - przyznał Dutch.

Rozgniótł obcasem niedopałek papierosa. - Ale to się zmieniło.

- Jasne. Stałam się dla ciebie ciężarem. Wakacje się skończyły.

Dutch potrząsnął energicznie jasną czupryną. Dani z dnia na dzień wydawała mu się ładniejsza i bardziej urocza. Nazwał ją wiedźmą tylko dlatego, że był wściekły. Uśmiechnął się.

- Wcale z tobą nie skończyłem, ślicznotko.

- Już nie jestem wstrętną wiedźmą?! - krzyknęła.

- Z pewnością nie - mruknął przechodzący obok pilot, patrząc na nią z zachwytem. Dani chwyciła torby i ruszyła w stronę poczekalni.

- Dokąd idziesz? - wypytywał Dutch.

- Wracam do domu - oznajmiła. - Do mojej księgarni. Muszę pilnować interesu.

- Poczekaj.. - Posłuchała go, ale nie odwróciła głowy. Zawahał się. Nie miał pojęcia, jak się zachować.

To było zastanawiające. Jeśli zechce siłą zatrzymać Dani, straci ją na zawsze. Ale czy mógł pozwolić, żeby tak po prostu odeszła? Zależało mu na niej. Nie mógł pogodzić się z myślą, że już nigdy jej nie zobaczy.

- Przemyśl to - rzekł w końcu. - Wrócę za kilka tygodni.

- Dokąd się wybierasz? - Odwróciła się. Nie dbała o to, że Dutch zobaczy łzy spływające po policzkach i dowie się, jak bolesne jest dla niej to rozstanie.

Widok zapłakanej twarzy Dani był dla niego nie do zniesienia. To bolało! Spojrzał w dal ponad jej głową i zacisnął ręce w kieszeniach. Żadna kobieta nie patrzyła na niego w ten sposób. Przeraził się. Wiele razy śmierć zaglądała mu w oczy. Mówił o tym z lekceważeniem, ale na widok dziewczęcej twarzy zmienionej cierpieniem ogarnął go strach.

Dani odetchnęła głęboko, próbując wziąć się w garść.

- Nie zmienię zdania - oświadczyła. Miała pewność, że gdyby została z Dutchem, równałoby się to samobójstwu.

- Mimo wszystko przyjadę do ciebie.

- Twoja sprawa. Rób, jak uważasz.

Dutch zajrzał jej w oczy.

- Muszę wykonać tę robotę. Mam zobowiązania.

Nie mogę się teraz wycofać. - Nagle pojął, że po raz pierwszy w życiu tłumaczy się ze swego postępowania.

- Nic mnie to nie obchodzi - odparła zdecydowanie.

- Żyj, jak chcesz i pozwól, żebym sama decydowała o moim losie. Gdybyś powiedział mi prawdę na samym początku, trzymałabym się od ciebie z daleka.

- Przeczuwałem to - rzekł cicho. Przyglądał się Dani w skupieniu. Chciał ją dobrze zapamiętać.

- Uważaj na siebie.

- Dobra rada. - Po raz ostatni spojrzała na niego czule. - Ty również uważaj.

- Jasne.

Popatrzyła w zadumie na obrączkę.

- Zachowaj ją - poprosił. - Będzie mi... przyjemnie, gdy pomyślę, że nosisz ją na palcu.

Dani nie mogła powstrzymać łez. Wybuchnęła płaczem. Chwyciła torby i pobiegła przed siebie. Dutch stał i patrzył za nią, aż zniknęła w tłumie.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Wszystko się zmieniło. Zaraz po powrocie Dani poszła jak co dzień do księgarni, ale doskonale wiedziała, że jej życie nigdy już nie będzie takie jak przedtem. Harriett Gaynor, osóbka dość pulchna i niewysoka, spoglądała na przyjaciółkę nieufnie. Dani była niemal pewna, że nie wierzy w jej opowieści o meksykańskich wakacjach. Następnego dnia gazety doniosły o porwaniu samolotu.

- To wszystko prawda! - krzyknęła Harriett, wpadając do księgarni. Ciemne oczy lśniły, a czarne loki rozsypały się wokół drobnej jak u elfa twarzyczki. - Tu napisali wszystko o porwaniu.

Dani zmarszczyła czoło, patrząc na gazetę, którą Harriett rzuciła na ladę. Obejrzała fotografię pilota oraz niewyraźne zdjęcie jednego z porywaczy wyprowadzanego z samolotu. Nie znalazła fotografii Dutcha, ale tego się spodziewała. Potrafił unikać dziennikarzy.

- Piszą o mężczyźnie, który obezwładnił porywaczy...

- Harriett zmarszczyła brwi i czytała z zapartym tchem. Reportaż był niezwykle zajmujący. Nagle podniosła wzrok. - Dani, naprawdę odważyłaś się na to?

- Dutch twierdził, że po przylocie do Miami zażądają broni - wyjaśniła spokojnie, Harriett odłożyła gazetę.

- Najemnik. Nie mogę uwierzyć. Dlaczego nie zapytałaś przed ślubem, czym się zajmuje?

- Nie dziwiłabyś się tak, gdybyś go poznała. - Dani odwróciła się. Nie chciała rozmawiać o Dutchu.

Wolała o nim zapomnieć. Na pewno wyruszył na kolejną wojnę...

- Żaden mężczyzna nie jest aż tak przystojny, żeby warto było całkiem stracić dla niego głowę - oznajmiła Harriett. - Nawet Dane.

Mąż najlepszej przyjaciółki Dani był uroczym człowiekiem, lecz ani w połowie tak zadziornym jak jego malutka połowica.

- A przy okazji, pani Jones dzwoniła, żeby podziękować za książkę z autografem.

- Cieszę się, że poznałam tę autorkę. - Dani sprawdziła kasę. - Otwórz sklep.

- Gdzie on się podziewa? - zapytała nagle Harriett.

- Sądzę, że szuka teraz dobrego adwokata - odparła Dani, wybuchając śmiechem, chociaż czuła ból w sercu.

- Pobiliśmy rekord. Najkrótsze małżeństwo świata.

Zaledwie tydzień.

- Zastanów się jeszcze - usłyszała w odpowiedzi.

Nie patrzyła na przyjaciółkę.

- Dutch igra ze śmiercią dla pieniędzy, Harrie - odparła. - Przez całe życie musiałabym się o niego zamartwiać. Wolę odejść, póki nie jest za późno.

- Chyba wiesz, co robisz. - Harriett wzruszyła ramionami. - Muszę jednak przyznać, że .gdy w końcu zdecydowałaś się na małą przygodę, poszłaś na całego.

Poślubiłaś obcego człowieka, uporałaś się z terrorystą.,.

- Odeszła w głąb sklepu, mamrocząc pod nosem.

Dani uśmiechnęła się i odprowadziła ją spojrzeniem.

Istotnie, przeżyła wielką przygodę. Było, minęło.

Teraz powinna zapomnieć o Dutchu. Przestanie czytać gazety. Każda wzmianka o lokalnej wojnie budziła w niej lęk.

Minęło kilka tygodni. Niełatwo było zapomnieć.

Wszystko się sprzysięgło, żeby jej w tym przeszkodzić.

Najgorsza była Harriett. Nie szczędziła przyjaciółce dobrych rad. Ale gdy Dani zaczęła regularnie wymiotować po śniadaniu, zaniepokoiła się na serio.

- Klątwa Montezumy - stwierdziła Dani żartobliwie, wychodząc z łazienki i przecierając pobladłą twarz mokrym ręcznikiem.

- Raczej klątwa Latającego Holendra - usłyszała kąśliwą odpowiedź. Parsknęła śmiechem, ale natychmiast spoważniała.

- Nie jestem w ciąży.

- Posłuchaj, Dani, wprawdzie poroniłam, ale niczego nie zapomniałam. Pamiętam, jak wyglądałam i jak się czułam. Jesteś blada jak ściana, szybko się męczysz i ciągle masz nudności. Nic na to nie skutkuje.

Od paru dni Dani rozmyślała o tym z obawą, nadzieją, przerażeniem. Doszła do tych samych wniosków co Harriett, ale nie potrafiła wypowiedzieć ich głośno. Opadła na stołek przy ladzie i westchnęła.

- Głupi dzieciaku, przecież istnieją środki antykoncepcyjne - jęknęła Harriett, obejmując przyjaciółkę.

Była starsza tylko o cztery lata, ale niekiedy czuła się niczym jej matka. Dani zaczęła płakać. Wieczorem przypadkowo obejrzała w telewizji reportaż poświęcony partyzanckiej ofensywie w jednym z państw afrykańskich.

Wśród maszerujących żołnierzy zauważyła jasną czuprynę i zaczęła rozpaczać. Rozmowa z Harriett znowu ją rozstroiła.

- Jestem w ciąży - powiedziała drżącym głosem.

- Zgadza się.

- Och, Harrie, okropnie się boję. - Objęła mocno przyjaciółkę. - Nie mam pojęcia, jak wychowam dziecko.

- No, no, panienko Scarlett, ja też się na tym nie znam, ale we dwie damy sobie radę, - Odsunęła się i spojrzała na Dani z wielką życzliwością. - Pomogę ci.

Chcesz je urodzić? - dodała, patrząc przyjaciółce prosto w oczy. Dziewczyna drgnęła.

- Oglądałam kiedyś film. Pokazywali, jak rozwija się niemowlę w łonie matki. - Wolno przesunęła dłonią po płaskim jeszcze brzuchu. - Widziałam też, co się dzieje, gdy ciąża zostanie przerwana. Potem długo płakałam.

- Czasami nie ma innego wyjścia - powiedziała cicho Harriett.

- Tak bywa - przytaknęła Dani. - Ale moim zdaniem nie wolno uważać przerwania ciąży za coś w rodzaju środka antykoncepcyjnego. Poza tym... chcę urodzić to dziecko. - Poderwała się niespokojnie i objęła rękami brzuch. Uśmiechnęła się. - Ciekawe, czy będzie miał jasne włoski? - dodała w zamyśleniu.

- To może być dziewczynka - przypomniała trzeźwo Harriett.

- Wspaniale. Bardzo chciałabym mieć córeczkę.

- Westchnęła rozmarzona. - Czyż to nie wspaniałe?

Rośnie we mnie malutki człowieczek.

- Owszem. Ja też czułam się bardzo szczęśliwa. Było mi cudownie.

Dani podniosła wzrok i uśmiechnęła się.

- Razem to przeżyjemy - oznajmiła.

Harriett wbiła paznokcie w dłonie, ale i tak oczy miała pełne łez. Odwróciła twarz. Nie chciała zasmucać przyjaciółki.

- Oczywiście. Musisz iść do lekarza.

- Wiem, kiedy to się stało - powiedziała Dani w zadumie. Przypomniała sobie tamten poranek w pokoju Dutcha. Kochali się tak czule. - Wiem dokładnie.

- Potrzebne ci witaminy - gderała Harriett. - Musisz się dobrze odżywiać.

- Kupię zaraz ubranka i łóżeczko... - rozmarzyła się Dani.

- Dopiero gdy minie siódmy miesiąc - stwierdziła stanowczo Harriett. - Zachowaj trochę rozsądku. Nie wszystko układa się po naszej myśli.

- Nie kracz! - Dani była zirytowana.

- Lekarz powie ci to samo. Kupiłam niemowlęcą wyprawkę i dziecinne mebelki, gdy byłam w pierwszym miesiącu. W czwartym poroniłam. Musiałam oddać te wszystkie cudeńka. Nie upieraj się.

Dani poczuła skruchę. Objęła mocno przyjaciółkę.

- Dzięki, że jesteś ze mną, że mi pomagasz.

- Ktoś musi. - Harriett zerknęła na Dani. - Zawiadomisz go?

- Ciekawe jak? Nie znam nawet jego adresu.

- O Boże, wyszłaś za tego faceta i nie wiesz nawet, gdzie mieszka?

Dani parsknęła śmiechem, widząc minę Harriett.

- Niewiele mieliśmy czasu na rozmowy - mruknęła.

- Tak sobie pomyślałam - odparła Harriett, spoglądając znacząco na jej brzuch.

- Och, przestań. - Dani westchnęła ciężko. - Dutch nie chce mieć dzieci. Pewnie uciekłby na drugi koniec świata. I tak czeka nas rozwód, więc po co mu taka nowina.

- Jak chcesz się z nim rozwieść, skoro nawet nie wiesz, gdzie go szukać?

- Niech on się tym zajmie. Znajdzie mnie, gdy będzie trzeba.

- A więc wszystko jasne. Bierzmy się lepiej do roboty, ale przedtem zadzwoń do lekarza.

Okazało się, że Dani nic nie dolega. Była jedynie trochę osłabiona. Lekarz przepisał jej odpowiednie witaminy. Wyglądała kwitnąco. Doktor Henry Carter przyglądał się jej z zachwytem, ilekroć przychodziła na badania. Dziecko rozwijało się normalnie, a Dani była idealną pacjentką.

- Dla pani to naprawdę błogosławiony stan, prawda?

- zapytał, gdy przyszła na badania w połowie piątego miesiąca.

- Cieszę się każdą chwilą! - Dotknęła wypukłego brzucha. - Dziś rano po raz pierwszy się poruszył - oświadczyła z zachwytem, - Poczułam jakby trzepotanie malutkich skrzydeł.

- Rozumiem - rzekł lekarz, uśmiechając się przyjaźnie.

- Inne pacjentki mówią podobnie. To znak, ze dziecko jest zdrowe. Ale zrobimy badania, żeby się upewnić.

Dani ucieszyła się, gdy po badaniach otrzymała fotografię główki maleństwa.

- Pani mąż się odezwał? - zapytał cicho lekarz.

- Nie. - Dani poczuła chłód w sercu. Oglądała z zainteresowaniem swoje paznokcie. - Prawdopodobnie... nigdy do mnie nie wróci.

- Szkoda. Pytałem o to, ponieważ chcę, żeby się pani zapisała do szkoły rodzenia. Nawet jeśli nie zdecyduje się pani na poród naturalny, ćwiczenia pomogą znosić niedogodności ciąży. Ale potrzebny jest ktoś do pomocy.

- Może Harriett?

Lekarz znał jej przyjaciółkę i chętnie się zgodził.

- Doskonały wybór. Ta dziewczyna potrafi być pomocna. Będzie pani podpowiadać, kiedy należy oddychać.

- Już teraz radzi sobie z tym doskonale - odparła Dani z przekąsem.

- Świetnie. Zapiszę panią w przyszłym miesiącu.

Jest pani zdrowa. Tylko tak dalej. Ale proszę się nie przemęczać. Lato jest wyjątkowo upalne.

- Nie musi pan mi o tym przypominać - mruknęła.

Nosiła obszerną koszulkę bez rękawów i spódnicę z elastyczną wstawką, ale mimo to była zlana potem. Ustaliła termin następnej wizyty, pożegnała się i poczłapała do wyjścia. Musiała wracać do pracy. Był piękny, letni dzień, jeden z tych, które zachęcają marzycieli do leniuchowania nad brzegiem jeziora albo na łące wśród kwiatów i motyli. Dziewczyna szła, nucąc po cichu jakąś melodyjkę. Od czasu do czasu mała istotka poruszała się lekko w jej brzuchu. Uśmiechała się wtedy. Świat był piękny.

Cieszyła się dobrym zdrowiem i przyszłym macierzyństwem.

Gdy weszła do księgarni, nadal uśmiechała się marzycielsko. Nagle stanęła twarzą w twarz z Dutchem.

Miał na sobie uniform w kolorze khaki. Od razu zauważyła nową bliznę na policzku. Trochę schudł, ale nadal był zabójczo przystojny. Harriett była zapewne tego samego zdania, bo gapiła się w niego jak w obraz.

Dutch nie odrywał wzroku od Dani. Spojrzał na zaokrąglony brzuch i w jego oczach pojawiła się panika. Wstrzymał oddech. Wyglądał tak, jakby ziemia usuwała mu się spod nóg. Przyjechał, żeby z nią porozmawiać, żeby ją skłonić do zmiany decyzji. I co zastał!

Dani zauważyła jego przerażenie. Dotychczas żywiła w głębi serca nadzieję, że może się w końcu pogodzą, ale teraz zrozumiała, że to niemożliwe.

Nie spała po nocach, wspominała, zamartwiała się, rozważała szanse, odmawiała modlitwy i myślała z niepokojem, co zrobi Dutch, gdy dowie się o dziecku. Nareszcie poznała odpowiedź na swoje pytanie.

To było ponad jej siły. Niespodziewane spotkanie, tęsknota, długie tygodnie i miesiące życia w niepokoju...

Pociemniało jej w oczach, obraz postawnego mężczyzny przesłoniła nagle mgła. Dani osunęła się na podłogę.

Gdy w końcu przyszła do siebie, leżała w ogromnym fotelu ustawionym w małym pokoiku na zapleczu, gdzie jadały z Harriett posiłki. Była boso. Na głowie miała zimny kompres.

- ...przez pana mnóstwo zmartwień - usłyszała surowy głos przyjaciółki. - Jest zdrowa, ale za mało odpoczywa.

- Po cholerę się z nią ożeniłem? - burknął opryskliwie Dutch.

- Wysoko się pan ceni, prawda? - rzuciła Harriett.

- Ta dziewczyna nigdy nie miała nikogo, a życie jej nie oszczędzało. Rodzice ją porzucili, gdy była małą dziewczynką. Nigdy tu nie wrócili. Nie miała własnego chłopaka ani narzeczonego. Jestem dla niej jedyną bliską osobą. Pojawił się pan nie wiadomo skąd, zawrócił jej w głowie i zniknął, gdy zaszła w ciążę. Przeszedł pan przez jej życie niczym tornado. Jeśli zachował pan resztki ludzkiej przyzwoitości, proszę nie dręczyć jej więcej i zniknąć na zawsze.

- Zostawiając Dani na pani łasce, tak? - odciął się Dutch. - Tego się pani nie doczeka.

Och, tylko nie to, pomyślała Dani, odzyskując przytomność. Wiedziała, co się stanie za chwilę. Trzecia wojna światowa. Dutch i Harriett byli do siebie bardzo podobni, żadne z nich nie ustąpi...

- Pan się nią lepiej zaopiekuje? Przez pana...!

- krzyczała Harriett.

- O nie - szepnęła z trudem Dani. Otworzyła oczy.

Dutch i Harriett mierzyli się nienawistnym spojrzeniem.

Natychmiast odwrócili się ku niej.

- Przestańcie - powtórzyła głośniej. - Jeśli chcecie się kłócić, wyjdźcie na ulicę. Nie będziecie mi wrzeszczeć nad głową. Mam tego dosyć.

- Nie gniewaj się, kochanie. Jak się czujesz? - Harriett natychmiast złagodniała.

- Lepiej, dzięki za troskę. - Dani usiadła, przetarła twarz mokrym kompresem. Dutch spoglądał na nią z wściekłością. Jasne włosy były potargane, a twarz stężała niczym wykuta w kamieniu. Nigdy go takim nie widziała.

- Czemu tak na mnie patrzysz? - nie wytrzymała.

- Pamiętaj, że przez ciebie jestem w ciąży!

- Zostawię was samych. Na pewno chcecie porozmawiać - stwierdziła Harriet, z trudem powstrzymując śmiech.

- Porozmawiamy w domu - oznajmiła stanowczo Dani, zerkając na Dutcha. - Zamierzam rzucać talerzami i wrzeszczeć. W sklepie musiałabym uważać.

- Podniosła się. Dutch odwrócił głowę, ubawiony tym wybuchem złości. Dani patrzyła na niego gniewnie zza okularów. Była wściekła.

- Poradzi sobie pani sama przez godzinę? - zwrócił się do Harriett.

- Naturalnie. A pan? - dodała zaczepnie.

- Jasne, mamuśka - odparł żartobliwie. - Nie ma obawy, nie skrzywdzę pani niewiniątka.

Ostrożnie prowadził Dani, która wskazywała mu drogę do swego mieszkania na pierwszym piętrze.

Gdy wspinali się na górę, zmarszczył, brwi.

Dani nie powinna w tym stanie chodzić po schodach.

- Musisz się przeprowadzić - oznajmił, gdy otwierała drzwi. Weszli do środka. Dutch rozglądał się po przytulnym saloniku. Dominowały tu dwa kolory, biały i żółty. Dani odwróciła się i popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Co takiego?

- Musisz się przeprowadzić - powtórzył. - Nie powinnaś biegać po schodach, skoro dźwigasz... to.

- Wskazał dłonią okrągły brzuch.

- To? Tam jest malutkie dziecko - odrzekła stanowczo.

Zamierzała stawić mu czoło. - Chłopiec. Postanowiłam, że nazwę go Joshua Eryk.

Dutch przyjął to z kamienną twarzą. Po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuł się znowu sobą. Rozstanie z Dani było najtrudniejszą chwilą w całym jego życiu. Od tamtego momentu bezustannie o niej myślał, tęsknił, pragnął jej. Nawet w tej chwili, mimo że była w ciąży. Nie chciał mieć dziecka, nie chciał jej oglądać w tym stanie. Powróciły okropne wspomnienia.

Właściwie nie zamierzał do niej wracać. Nie chciał zmieniać swego życia. Tamten koszmar znowu zaczął go dręczyć, ledwo ujrzał zmienioną postać Dani.

- Przywiozłeś dokumenty rozwodowe do podpisu?

- zapytała opanowanym głosem.

- Znasz mnie doskonale i potrafisz dokładnie przewidzieć, jak postąpię, zgadza się? - odrzekł zimno, patrząc na nią nieprzyjaznym wzrokiem. - Jak mogę się teraz z tobą rozwieść? Pewnie chcesz, żebym łożył na utrzymanie dziecka?

Te słowa sprawiły jej ból. Nie poczułaby się gorzej nawet wtedy, gdyby ją uderzył. Łzy stanęły jej w oczach.

- Wynoś się! - zawołała.

- Skąd mam wiedzieć, czy jest moje?! - krzyknął.

Złapała go w pułapkę. Miotał się w niej, nie znajdując wyjścia. Dani chwyciła pierwszą rzecz, która wpadła jej w rękę, niewielki grecki posążek, i cisnęła w Dutcha.

- Niech cię diabli!

Mężczyzna zrobił unik i figurka uderzyła o drzwi, rozpadając się na tysiąc kawałków.

- Wynoś się z mojego domu. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! - szlochała. - Nienawidzę cię! Nienawidzę...

- Poczuła mdłości i pobiegła do łazienki. Długo wymiotowała i płakała rozpaczliwie, nie zwracając uwagi na postawnego mężczyznę, który ocierał jej twarz mokrym ręcznikiem. Dutch czuł do siebie wstręt.

Dręczyło go poczucie winy. Miał ochotę wyskoczyć przez okno.

- Nienawidzę cię - powtarzała ledwo dosłyszalnym głosem. Położyła ciężką głowę na brzegu chłodnej umywalki. Nie miała siły wstać.

- Wiem. - Dutch umył jej twarz i ręce, a potem zaniósł do sypialni i położył na łóżku. Ustawił wentylator tak, by powiew chłodził jej twarz.

- Prześpij się - rzeki cicho. - Porozmawiamy później.

- Nie... nie chcę - mamrotała, zapadając w drzemkę.

Była zbyt senna i wyczerpana, by postawić na swoim.

Dutch siedział obok. Czuł się winny. Wyrządził jej tyle zła. Pełnym miłości wzrokiem patrzył na zmienioną postać żony. Jakby wbrew sobie podniósł brzeg szerokiej bluzy, zsunął elastyczną spódnicę i wpatrywał się w zaokrąglony brzuszek. Po raz pierwszy w życiu oglądał taki widok. Przypomniał sobie inną kobietę, która również spodziewała się dziecka. Dani jest zupełnie inna, pomyślał. Nie można sobie wyobrazić dwu równie odmiennych osób. Szczupłe palce dotknęły z wahaniem ciepłej skóry na brzuchu Dani.

Mięśnie były jędrne. W środku znajdowało się dziecko.

Jego dziecko. Dani powiedziała, że to chłopczyk. Skąd mogła to wiedzieć? Przypomniał sobie, że istnieją badania prenatalne. Głaskał wielkimi dłońmi gładką wypukłość. Gdy nacisnął trochę mocniej, coś zatrzepotało pod jego palcami. Wstrzymał oddech i natychmiast cofnął rękę.

Dani ocknęła się, czując dotyk szczupłych palców i z zachwytem obserwowała zdziwioną minę Dutcha.

Wyglądał tak zabawnie, gdy błyskawicznie cofnął rękę, że nie mogła powstrzymać śmiechu.

- Zrobiłem coś złego? - zapytał niepewnie i zajrzał jej w oczy.

- Dziecko się poruszyło - wyjaśniła krótko.

- Ono się rusza? - zapytał z niedowierzaniem.

Ostrożnie wyciągnął rękę i ponownie położył na brzuchu Dani. Nakryła dłonią jego palce i przycisnęła je mocniej. Znowu poczuł ruchy dziecka. Zaczął się śmiać, cicho, miękko, radośnie.

- Większe dzieci kopią - tłumaczyła. - Lekarz mi powiedział, że im są zdrowsze, tym bardziej rozrabiają.

Nasz maluch ciągle się porusza.

- Nigdy bym nie pomyślał... - Dutch przeniósł wzrok na piersi Dani. Podciągnął wyżej bluzkę i popatrzył jej w oczy pytająco. - Naprawdę nie wiem, jak wygląda kobieta w ciąży.

- Proszę bardzo, patrz sobie. Nie mam nic przeciwko temu - szepnęła, uradowana, że tak go ciekawi jej stan. Miał dziwny wyraz twarzy. Spoglądał na nią z czułością. Zastanawiała się, dlaczego było w nim tyle goryczy i co go zraziło do dzieci.

Dutch podwinął wysoko szeroką koszulę i odsłonił biust Dani. Siedział nieruchomo, a jego oczy odkrywały drobne zmiany w wyglądzie żony.

- Masz teraz większe piersi - powiedział cicho.

- Pociemniały... tutaj - dodał, wodząc palcami wokół sutka, co sprawiło Dani wielką przyjemność.

- To dopiero początek - odparła, z trudem łapiąc oddech. - Mój organizm przygotowuje się do nowych funkcji. Będę karmiła piersią.

- Nie sądziłem, że współczesne kobiety tak postępują.

- Dutch był ogromnie wzruszony. Zauważyła to, gdy spojrzał jej w oczy.

- Zamierzam wychowywać go tradycyjnie - odrzekła z uśmiechem. - Ja... - zachichotała - uwielbiam być mamą. Nawet teraz, gdy jestem w ciąży. Zawsze pragnęłam mieć kogoś, kim mogłabym się opiekować - tłumaczyła. - Nie miałam o kogo się martwić, troszczyć, nikt nie potrzebował mojej miłości. On będzie dla mnie wszystkim. Potrafię go wychować: będę go pielęgnowała, jeśli zachoruje, nauczę różnych zabaw, gdy podrośnie. Nigdy nie zostawię go samego i... - Odwróciła wzrok, by nie patrzeć na jego zmienioną twarz.

- Wspomniałeś o pieniądzach na jego wychowanie.

To nie będzie konieczne - oświadczyła dumnie. - Dochód z księgarni pozwoli nam żyć całkiem dostatnio.

Potrafię sama o niego zadbać.

Po raz pierwszy w życiu Dutch czuł się zupełnie niepotrzebny. Patrzył na jej zaokrąglony brzuszek, słuchał opowieści o dziecku i marzył, by i jemu okazała tyle samo miłości. Daremnie. Nie potrzebowała go.

Wyraźnie dała mu to do zrozumienia.

- Będziesz wspaniałą matką - wymamrotał, obciągając jej koszulę.

- Przykro mi, że dowiedziałeś się tak niespodziewanie.

Chciałam do ciebie napisać, ale nie miałam adresu.

Dutch wstał, westchnął ciężko i podszedł do okna.

Wydawał się taki samotny i zagubiony.

- Byłeś... ranny?

- Draśnięcie. - Dutch gapił się na przejeżdżające za oknem samochody. Cholera, od chwili gdy wysiadł z samolotu, zachowywał się jak głupiec. Chciał przekonać Dani, żeby do niego wróciła, ale gdy zobaczył ją w zaawansowanej ciąży, stracił głowę i ogarnęła go wściekłość. Powróciły wspomnienia, od których nie potrafił się uwolnić. Wyładował na Dani swą złość.

Może jednak wyolbrzymił tamto wydarzenie sprzed lat.

Odwrócił się, żeby popatrzeć na żonę. Niepokoił go jej wygląd. Harriett miała rację. Dani była wyczerpana.

Kiedy weszła do sklepu, promieniała radością.

Teraz przygasła. To przez jego nieczułość i idiotyczne zarzuty. Znowu sprawił jej ból, chociaż wcale tego nie chciał.

- Nagadałem ci głupstw - zaczął, ociągając się.

Machnął ręką, nie wiedząc, jak się wytłumaczyć.

- Przecież wiem, że to moje dziecko.

- Czyżby? - Dani uśmiechnęła się sceptycznie.

- Skąd wiesz? Rozstaliśmy się, mogłam mieć wielu kochanków.

- Wróciłem, bo chcę cię przekonać, że możemy uratować nasze małżeństwo.

Próbował wyczytać z jej twarzy, co o tym myśli, ale nadal przyglądała mu się obojętnie. Nie chciała, żeby poznał jej uczucia. Próbowała zachować spokój.

- I co teraz zamierzasz? - zapytała. Stał przy oknie z pochyloną głową i rękami w kieszeniach.

- Sam nie wiem.

Dani opuściła stopy na podłogę.

- Musisz wiedzieć, że nie myślę tak samo jak przedtem. Nie pójdę na żadne ustępstwa, choćbyś nawet zmienił to i owo w swoim życiu - oświadczyła, nie dając mu dojść do słowa. Szare oczy patrzyły na niego z wielkim spokojem. - Muszę donosić to dziecko i prowadzić sklep, żeby zapewnić małemu utrzymanie.

Nie mam sił na nic więcej. Nie powinieneś nalegać.

Mam nadzieję, że zrozumiesz.

- Dlaczego przez cały czas powtarzasz, że to on?

- zapytał sucho.

- Bo urodzę chłopca - wyjaśniła. - Zrobiłam badania.

Dutch poczuł się dziwnie. Syn. Mały chłopiec, który może być podobny do niego. Popatrzył na Dani tak, jakby po raz pierwszy widział na oczy kobietę. Studiował dokładnie każdy szczegół jej postaci.

- Nie obawiaj się, Eryku. Niczego od ciebie nie chcę - rzekła w zadumie, podnosząc się wolno. - Skoro powiedziałeś wszystko, co miałeś do powiedzenia, chciałabym wrócić do sklepu. Prześlę ci adres mojego adwokata...

- Nie! - wyrwało się Dutchowi mimo woli. Nie będzie żadnego rozwodu. Do diabła, nawet o tym nie pomyślał! Dani miała wkrótce urodzić jego dziecko i... cieszył się z tego.

- Nie chcę być z tobą - powtórzyła z uporem, zaciskając splecione dłonie.

- Ale będziesz - odparł zdecydowanie.

- Ciekawe, jak mnie zmusisz.

Nie mógł oderwać od niej oczu. Mocno zaciśnięte usta, groźne szare oczy, rumieniec na policzkach.

Oto przyszła matka. Mimo woli roześmiał się serdecznie.

- Bardzo cię lubię - zaczął całkiem bez związku.

- Daję słowo, że to prawda. Nie oszukujesz, nie próbujesz mnie podejść ani szantażować, nie obawiasz się kłopotów. Jesteś wspaniałą kobietą.

Dani przestąpiła z nogi na nogę. O nie, nie pójdzie mu z nią tak łatwo.

- Już nie pamiętasz, jak mnie nazwałeś? - spytała zimno. - Wstrętna wiedźma.

Dutch podszedł bliżej. Oczy mu zabłysły. Odruchowo cofnęła się trochę.

- Śliczna wiedźma - mruczał - która będzie miała dziecko. I nadal jest bardzo pociągająca. Nie pragnę rozwodu. Pragnę ciebie.

- Nie dostaniesz mnie. - Cofała się krok po kroku, aż poczuła za plecami ścianę. - Wynoś się. Idź sobie postrzelać.

- Rzadko strzelam - mruknął. Oparł się dłońmi o ścianę i zagrodził jej drogę. - Zajmuję się aprowizacją i strategią.

- I tak cię kiedyś zabiją.

- To równie prawdopodobne jak śmierć w wypadku samochodowym - odparł, wzruszając ramionami.

- Przesadzasz - nie poddawała się.

- Pragnę cię - powtórzył cicho.

- Wiem - szepnęła. - Ale samo pożądanie nie wystarczy. Dałeś mi jasno do zrozumienia, że nie jesteś już zdolny do prawdziwej miłości. Mogę liczyć na to, że będziesz się ze mną kochał, o ile wrócisz cały i zdrowy z kolejnej wojny. Jesteś wspaniałym kochankiem, zadowoliłbyś każdą kobietę, ale żądasz ode mnie, bym pogodziła się ze świadomością, że pewnego dnia możesz zginąć. Nie potrafię żyć w cieniu śmierci. - Nim Dutch zdążył odpowiedzieć, wzięła go za rękę i przycisnęła ją delikatnie do wydatnego brzucha. - Noszę pod sercem twego syna. Nie jestem dość silna, by ryzykować utratę was obu.

- Nie rozumiem. - Zmarszczył brwi.

- Czasem zdarzają się poronienia - wykrztusiła stłumionym głosem, jakby strach ścisnął jej gardło.

Zaczynał pojmować.

- To ci grozi?

- Jestem zdrowa, dziecko również, ale nikt nie może mi dać stuprocentowej pewności. - Opuściła wzrok na jego tors.

- Boisz się... że go stracisz? - zapytał niechętnie.

- Okropnie! - Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma.

Znowu pomyślał o tamtej kobiecie. Cóż z niego za idiota, klął w duchu. Tak się pomylić. Przecież Dani naprawdę chciała urodzić dziecko. Miała to wypisane na twarzy.

- Nie mogę się zamartwiać o was obu. Nie zamierzam narażać życia i zdrowia naszego dziecka. Jesteś dorosłym mężczyzną, sam decydujesz o swoim życiu i płacisz za popełnione błędy, ale za niego ja ponoszę odpowiedzialność.

Długo milczał. Potem odwrócił się do niej plecami i westchnął ciężko.

- Przed wielu laty wybrałem tę profesję. - Znowu zamilkł i wbił oczy w podłogę. - Nic innego nie potrafię robić.

- Nie prosiłam, żebyś rezygnował - przypomniała mu.

- Jesteśmy małżeństwem - rzekł i spojrzał jej w oczy.

- Rozwiedziemy się.

- A po cholerę mi rozwód! - wybuchnął. Oczy pociemniały mu ze złości. Dani patrzyła na niego bezradnie, szukając właściwych słów. Dutch oddychał ciężko. - Od chwili gdy cię zobaczyłem, wiedziałem, że będę miał z tobą kłopoty - burknął.

Zaniedbana i jędzowata właścicielka księgarni okazała się piękna i dobra jak anioł. - Omotałaś mnie.

Do samej śmierci nie uwolnię się od ciebie. Nie potrafię bez ciebie żyć.

- Spójrz na to od lepszej strony - odparła, uśmiechając się ponuro. - Skoro tylko tobie się podobam, nie będziesz musiał walczyć o mnie z innymi mężczyznami.

- Założysz się? - Pokręcił głową i roześmiał się cicho. - Wyglądasz teraz...

- Wyglądam jak kobieta w ciąży - przypomniała mu. - Za dwa miesiące stanę się wielka niczym słoń.

- Nie dla mnie. Wyjadę do Chicago na kilka dni.

Muszę spakować rzeczy i spotkać się z kilkoma osobami - oznajmił, patrząc na czubki swoich butów.

- Dlaczego chcesz się pakować?

- Zamieszkam z tobą - oświadczył, podnosząc wzrok. - Jeśli ci się to nie podoba, twój problem. Nie pozwolę - perorował, nabierając pewności siebie - żebyś się zapracowała na śmierć i biegała w tę i z powrotem po tych cholernych schodach. Harriett ma rację. Ktoś powinien się tobą opiekować i będę to ja.

Zajmę się tobą do czasu rozwiązania, a potem zobaczymy - dodał. - Razem zdecydujemy, co robić dalej.

Dani chciała się jeszcze spierać, ale ustąpiła. Dutch przemawiał z wielką stanowczością.

- A twoja... praca?

- Niech ją diabli porwą - zaklął. Wyglądał bardzo groźnie. - Mam na koncie za granicą dość pieniędzy, żeby kupić cały ten cholerny budynek, w którym mieszkasz. Pracuję, ponieważ lubię ryzyko, a nie dla forsy.

- Przecież...

- Nic nie mów. Takie rozmowy mogą zaszkodzić dziecku. Wrócę w sobotę.

To wszystko działo się zbyt szybko. Dani nie mogła zebrać myśli. Była okropnie zdenerwowana. Dutch podszedł bliżej.

- Mała, szarooka wiedźma - szepnął. Przytulił ją i musnął wargami jej usta. - Pozwól mi. Nie całowałem cię od miesięcy.

- Mogę się założyć, że pocieszały cię inne kobiety - stwierdziła złośliwie.

- Właśnie, że nie. - Głaskał ją po zarumienionym policzku. - Na żadną nawet nie spojrzałem, a sporo się ich kręci wśród ludzi, z którymi pracuję. Są piękne, nie mają żadnych zasad i myślą wyłącznie o pieniądzach.

A ja byłem w stanie myśleć tylko o tobie, o tamtym poranku w moim pokoju, kiedy spłodziliśmy naszego chłopca.

- Wiedziałeś? - zapytała ze łzami w oczach.

- Oczywiście. A ty?

- Cóż, brakuje mi twego doświadczenia - odparła z rezerwą.

- Nie sądziłem, że może tak być - szepnął ze skruchą. - Nie okłamałem cię mówiąc, że i dla mnie było to cudowne, nie znane przeżycie.

- Bardzo się martwisz, że będziemy mieli dziecko?

Dutch wygładził palcem zmarszczki na jej czole.

- Muszę się po prostu oswoić z tą myślą. Przez długie lata żyłem bez zobowiązań. Nie miałem nikogo.

- Wiem. - Przypatrywała się uważnie guzikom jego koszuli. - Eryku, pamiętaj, że ja cię do niczego nie zmuszam. Nie musisz się do mnie przenosić...

Przerwał tę wzniosłą mowę pocałunkiem, delikatnym a zarazem namiętnym, którym natychmiast rozpalił w niej pożądanie. Wsunął palce w krótkie włosy na karku Dani i przyciągnął jej głowę do swego ramienia. Drugą dłonią głaskał szyję, plecy, piersi, starając się pokonać jej opór.

- Ty sadysto - szepnęła z trudem, czując, że znowu poddaje się jego urokowi. Przygryzł delikatnie jej wargę.

- Będziemy się kochać?

- Nie - odparła zdecydowanie, patrząc mu prosto w oczy. Uśmiechnął się i musnął palcami jej sutki.

Drgnęła pod wpływem nieoczekiwanej przyjemności.

Dutch roześmiał się.

- Chcesz tego - mruknął.

- Mój rozsądek mówi nie - oświadczyła. Dutch próbował wykorzystać jej słabość. Rozumiał, że jeszcze chwila i nie zdoła mu się oprzeć. Całował jej przymknięte powieki. Silne dłonie ześlizgnęły się na zaokrąglony brzuch.

- Nie obawiaj się poronienia - szepnął. - Wiem, że muszę zachować ostrożność. Będę uważał.

Drżała wsłuchując się w jego czułe słowa. Przytulił ją mocniej.

- Nie tego się obawiam. Nie chcę, żeby mi tak strasznie na tobie zależało. Jeśli znowu odejdziesz, będzie mi ciężej niż przedtem. Mogę nawet udawać, że przez cały czas jesteśmy na wakacjach w Meksyku i że nic złego się nie stało. To pomaga.

Dutch milczał i głaskał ją po włosach.

- Dani...

- Proszę!

- Zgoda. - Westchnął ciężko i wypuścił ją z objęć.

Popatrzył na wydatny brzuch i zachichotał. - Jesteśmy na wakacjach. We troje.

- I na razie nie będziemy się kochali - dodała, patrząc mu w oczy z obawą. Dutch wiedział, jak bardzo się boi, że znowu go straci. Nie potrafił myśleć o tym obojętnie, ale jeszcze nie wiedział, jak z tym żyć.

- Na pewno nie chcesz? Byłoby cudownie.

- Oczywiście. Ale lepiej poczekajmy.

Wiele od niego wymagała, lecz miała do tego prawo. Był za nią odpowiedzialny. Wzruszył ramionami, jakby niewiele go kosztowało spełnienie jej prośby.

- Zgoda - rzucił od niechcenia. - Nie będziemy się kochać.

Dani odetchnęła z ulgą. Obawiała się, że spór potrwa dłużej. Dutch pocałował ją w nos.

- Naturalnie - dodał - możesz mnie uwieść,' jeśli będziesz miała na to ochotę.

- Dzięki za przypomnienie - odpowiedziała z uśmiechem.

- Zobaczymy się w sobotę. Poleź jeszcze z godzinę.

Wstąpię do księgarni i powiem tej kwoce, że odpoczywasz.

Pamiętaj, uważaj na schodach - przypomniał stanowczym głosem.

Dani parsknęła śmiechem. Dutch wyszedł i cicho zamknął za sobą drzwi. Patrzyła na nie przez kilka minut, nim znowu się położyła. Rozmyślała nad tym, co się stanie z jej życiem. Była przekonana, że Dutch nie potrafi wytrzymać bez ryzyka, w normalnej rodzinie, a to oznaczało dla niej wyłącznie cierpienia. Ale z drugiej strony na pewno miał poczucie odpowiedzialności.

Obiecał, że przez pięć miesięcy będzie się nią opiekował. Skrzywiła się, gdy pomyślała, że Dutch i Harriett wyraźnie nie przypadli sobie do gustu.

Przyjdzie jej się z tym uporać. Niełatwo jej będzie przetrwać ten błogosławiony stan.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Po przyjeździe do Chicago Dutch odwiedził J.D. i Gabby. Oznajmił im, że się ożenił. Pomyślał z zadowoleniem, że warto przewrócić całe życie do góry nogami choćby po to, by ujrzeć osłupiałe miny Brettmanów.

J.D. był potężnym, ciemnowłosym mężczyzną, byłym najemnikiem. Obecnie prowadził kancelarię prawniczą w Chicago. Gabby Darwin - Brettman pracowała jako jego sekretarka, nim się pobrali. Dutch wiele o niej słyszał od Łachmaniarza, kolegi z oddziału, który powiedział mu, że początkowo Gabby patrzyła na umizgi J.D. niechętnym okiem. Dutch spotkał ją tylko raz. Chciał porozmawiać o swoich kłopotach i uznał, że J.D. najlepiej się nadaje na doradcę i powiernika.

- Ożeniłeś się? - J.D. odetchnął głęboko. - Niemożliwe!

Dutch wzruszył ramionami. Zaciągnął się dymem z papierosa. W zielonych oczach Gabby dostrzegł rozbawienie. Mimo woli parsknął śmiechem.

- Wszystko przez ciebie - poskarżył się, wskazując palcem na żonę przyjaciela. - Nie spojrzałbym nawet na Dani, gdyby nie ty. Nim J.D. się z tobą ożenił, sądziłem, że wszystkie kobiety są z gruntu złe.

- I ja musiałem zmienić poglądy, kiedy poznałem Gabby - odparł J.D., dotykając czule policzka żony.

Popatrzyli sobie w oczy. Zakłopotany Dutch odwrócił wzrok. Podszedł do okna i gapił się bezmyślnie na panoramę miasta.

- Sam nie wiem, jak powinienem postąpić - wyznał.

- Na początku myślałem, że Dani i ja będziemy nadal żyli po swojemu. Nie chciałem rzucać mojej pracy.

Dani nie zgodziła się na taki układ. Nie potrafi pogodzić się z myślą, że ciągle narażam życie.

- Przygotuję kawę - zaproponował J.D. - Gabby, dotrzymasz naszemu gościowi towarzystwa?

- Oczywiście. - Młoda kobieta podeszła do okna.

Stała obok jasnowłosego olbrzyma z rękami założonymi na piersi i obserwowała go. - Gdyby J.D. wrócił do dawnego zajęcia, musiałabym odejść. Ja również nie mogę znieść myśli, że ryzykowałby własne życie.

- Wzruszyła bezradnie ramionami. - Nie jestem tchórzem, ale ciągły lęk odebrałby mi siłę. Gdyby został policjantem albo pracował w wymiarze sprawiedliwości, jakoś bym się z tym pogodziła, ale jego dawne, a twoje obecne zajęcie jest dla każdej kochającej żony nie do przyjęcia. To potwornie niebezpieczne.

- Gabby - zaczął Dutch, nadal gapiąc się w okno - co byś zrobiła, gdyby się okazało, że jesteś w ciąży, a J.D. nie chciałby zrezygnować z dawnego życia?

Gabby wy buchnęła płaczem. Dutch spojrzał na nią i na jego twarzy pojawił się wyraz przerażenia.

- Boże, co ja narobiłem - westchnął.

- Przepraszam - mruknęła Gabby, odwracając się do niego plecami. - Bardzo chciałabym mieć dziecko, ale wszystkie nasze starania spełzły na niczym. Gdybym zaszła w ciążę, a J.D. wyjechałby na wojnę, po prostu umarłabym z rozpaczy.

Dutch chciał odpowiedzieć, ale nie mógł znaleźć słów. Ta rozmowa była dla niego udręką. W milczeniu palił papierosa. Po kilku minutach J.D. wrócił do pokoju z dzbankiem kawy.

- Czy wiesz, że Apollo został oczyszczony z zarzutów?

- Wyciągnąłeś go z tego? - Dutch uśmiechnął się uradowany dobrą nowiną o starym przyjacielu i towarzyszu broni.

- Było przy tym nieco zachodu - odparł J .D. - ale na szczęście okazał się niewinny. Wyobraź sobie, założył firmę.

- Naprawdę? Czym się zajmuje? - zainteresował się Dutch.

- Doradztwem. Specjalizuje się w organizowaniu szkoleń antyterrorystycznych dla międzynarodowych korporacji przemysłowych. Ma mnóstwo ofert. Sam z trudem daje sobie radę. - J.D. rozsiadł się na kanapie i perorował dalej. - Ciekawa praca. Nie pozbawiona elementu ryzyka. Apollo uważa, że i tobie się spodoba. Szuka specjalisty w dziedzinie taktyki i strategii.

- Urzędnicza robota - obruszył się Dutch.

- Skądże. Pogadaj z nim.

- Nie wiem, czy potrafię się ustatkować - oświadczył niepewnie.

- Ze mną było podobnie - wyznał J.D. patrząc na żonę, która siedziała przy niewielkim biurku i pisała list. Długie włosy spływały jej na ramiona. - Na szczęście od początku wiedziałem, co jest dla mnie ważniejsze: chwilowy dreszczyk emocji czy Gabby.

Stała się dla mnie wszystkim. - W jego głosie było tyle miłości, że zmieszany Dutch spuścił oczy.

- Dani spodziewa się dziecka - oznajmił. Skulił się i wbił wzrok w dywan.

- Twojego? - zapytał niepewnie J.D.

- Jasne! - Dutch z uśmiechem pokiwał głową.

Postawny, czarnoskóry Apollo Blain od początku należał do niewielkiego oddziału najemników, który J.D. i Łachmaniarz sformowali przed laty. Dutch wybrał się do niego po wizycie u Brettmanów. Apollo siedział za ogromnym biurkiem i uśmiechał się promiennie.

- Co, znudziło ci się planowanie kampanii wojennych? - dowcipkował, ściskając rękę przyjaciela. - Pomóż mi lepiej pilnować zamożnych grubasów. To o wiele bezpieczniejsze zajęcie, a jakie dochodowe.

- J.D. twierdzi, że powinno mi się spodobać - odparł z westchnieniem Dutch, sadowiąc się w fotelu.

- Ożeniłem się.

- Ty? - Apollo otworzył szeroko oczy i dotknął ręką czoła. - O rany, chyba mam gorączkę. Wydawało mi się, że wspomniałeś o swoim ślubie.

- Nie przesłyszałeś się. Wkrótce urodzi mi się syn - oznajmił rozbawiony Dutch.

- Chyba powinienem się na chwilę położyć.

- Najpierw pogadajmy o pracy - zaproponował Dutch.

- Naprawdę chciałbyś ze mną pracować? - Apollo natychmiast spoważniał. Dutch skinął głową.

- Nie wiem, jak długo wytrzymam - tłumaczył. - To dla mnie trudne zadanie. Ale powinienem przynajmniej spróbować, ze względu na Dani.

Apollo zagwizdał cicho.

- Wiesz, stary, chciałbym poznać twoją panią.

Podobna do Gabby?

- Owszem - odparł Dutch uśmiechając się.

- Mam nadzieję, że nie istnieje zbyt wiele takich kobiet. - Apollo wzruszył ramionami. - Pomyśleć tylko, nawet Łachmaniarz stracił rozum. Ugania się za matką Gabby. Ale przejdźmy do interesów. Oto mój plan. Może cię to zainteresuje...

Dutch zapalił papierosa, rozsiadł się wygodnie w fotelu i kiwał głową, słuchając Apolla, który z zapałem opowiadał o swych zamierzeniach. Ciekawa robota, pomyślał. Chodziło o to, by przechytrzyć terrorystów.

To mogłoby mu się nawet podobać.

Dani opowiedziała Harriett o rozmowie z Dutchem.

Najlepsza przyjaciółka przyszłej mamy nie siliła się na żadne komentarze, mamrotała tylko pod nosem o solidnej klatce i porządnym laniu.

- Dutch nie jest taki zły, trzeba go tylko lepiej poznać - tłumaczyła Dani z szelmowskim uśmiechem. - Musisz przyznać, że mam zabójczo przystojnego męża.

- Jego wygląd nie ma nic do rzeczy - odparła szorstko Harriett, ale po chwili zachichotała i mruknęła jak kotka. Dani odpowiedziała uśmiechem. Potem spochmurniała. Objęła dłońmi wydatny brzuch i powolnym krokiem wróciła za ladę.

To wszystko przypominało senny koszmar. Jedynie dziecko wydawało jej się rzeczywiste. Mąż? Jak ma żyć z człowiekiem, który uważa, że złapała go w pułapkę?

Nie mogła zapomnieć przerażenia na jego twarzy, gdy odkrył, że zaszła w ciążę. Dobrze pamiętała wszystkie jego słowa. Przeprosił, ale to niewiele zmieniło. Co sprawiło, że nie chciał mieć dzieci? Pragnął Dani, ale jej nie kochał. Na tak mizernym fundamencie nie można budować wspólnego życia i małżeństwa.

- Przestań się zadręczać - szeptem skarciła ją Harriett. - Trochę mu na tobie zależy. Przecież chce się tobą opiekować.

- Naprawdę tak sądzisz? - Dani podniosła na nią zapłakane, pełne udręki oczy. - Był przerażony, gdy odkrył, że jestem w ciąży. Podczas rozmowy w moim mieszkaniu wygadywał różne głupstwa. To nie było przyjemne.

- Sądzę, że w rzeczywistości myśli inaczej. - Harriett poklepała dłoń przyjaciółki. - Przestań się wreszcie martwić. To ci nie służy.

- Powiedział mi, że wyjeżdża, bo musi się zobaczyć z jakimiś ludźmi - przypomniała sobie Dani.

- Widać tak jest. ~ Harriett zerknęła na klienta wertującego książki. - Jeśli obiecał, że wróci, dotrzyma słowa. To nie jest mężczyzna, którego można trzymać pod pantoflem.

- Umrę, jeśli mnie opuści - szepnęła Dani i przymknęła oczy. - Proponowałam mu rozwód, ale mnie wyśmiał. Nigdy się nie zgodzę, by został ze mną tylko dlatego, że tak nakazuje poczucie odpowiedzialności.

- A może się zmieni, gdy cię lepiej pozna? Nie przyszło ci to do głowy? - zapytała Harriett z uśmiechem.

- Bierzmy się do pracy. To najlepszy sposób na wszystkie smutki. Zgoda?

Dani przytaknęła, ale w głębi duszy martwiła się coraz bardziej. A jeśli Dutch nie wróci? Może ci ludzie, z którymi miał się spotkać, namówią go do udziału w kolejnej wyprawie? W piątek wieczorem poprosiła Harriett, żeby sama otworzyła sklep.

Chciała dłużej pospać. Zadręczały ją wątpliwości.

Była wyczerpana, a zmartwienia szkodziły zdrowiu.

Przyjaciółka zamierzała przemówić jej do rozsądku, ale powstrzymała się, nie chcąc pogarszać sprawy niepotrzebnym gadaniem.

Dani obudziła się wcześnie. Ktoś usiadł obok niej na łóżku. Niechętnie uniosła powieki. Nadal była zmęczona i blada, pod oczami miała głębokie cienie. Dutch patrzył na nią z niepokojem. Wyglądała gorzej niż przed jego wyjazdem. Zerknął na okrągły brzuch, ale nie wyciągnął ręki. Dani nie życzy sobie, bym jej dotykał, pomyślał z goryczą. Nie pragnie mnie tak jak dawniej.

Dziewczyna mrugała powiekami. Chciała dotknąć go, sprawdzić, czy naprawdę tu jest. Może to tylko przywidzenie? Błądziła wzrokiem po szerokich ramionach okrytych przeciwdeszczowym płaszczem. Wilgotne włosy skręcone w pierścionki opadały na policzki.

Dani zastanawiała się, czy ich syn odziedziczy po ojcu jasną, falującą czuprynę.

- Nie sądziłam, że wrócisz tak wcześnie. Pada?

- spytała zaspanym głosem.

- Leje jak z cebra. Harriett zastępuje cię w księgarni, tak?

- Owszem. Przygotować ci śniadanie? - zapytała, chociaż na samą myśl o jedzeniu zrobiło jej się niedobrze.

- Jadłem w samolocie - odparł. - Może ty coś zjesz?

- Później przygotuję sobie grzankę.

- Ja się tym zajmę.

Dani otworzyła szeroko oczy i roześmiała się z niedowierzaniem.

- Tak się składa, moja droga, że umiem gotować.

Gdy oddział był w akcji, po kolei każdy z nas musiał szykować żarcie.

Dani odwróciła wzrok i położyła dłonie na pościeli ozdobionej koronką.

- A tamci ludzie... widziałeś się z nimi? - Zerknęła na jego ponurą twarz i znowu spuściła oczy. - Przepraszam, że zapytałam. To nie moja sprawa. - Podniosła się ostrożnie. Każdy gwałtowny ruch mógł wywołać mdłości.

Dutch czuł się tak, jakby go ktoś uderzył. Na litość boską, czy to jej wcale nie obchodzi? Odwrócił się i pomaszerował do kuchni. Dani westchnęła żałośnie, zastanawiając się, czym go znowu uraziła. Podreptała do łazienki. Narzuciła prostą sukienczynę w kwiatki, uczesała się i poczłapała boso do kuchni. Była okropnie blada i wymizerowana. Dutch odziany w dżinsy i brązową koszulkę z bawełny, opalony, silny i pełen życia, prezentował się lepiej niż zazwyczaj.

- Źle wyglądasz - rzekł otwarcie.

- Przecież jestem w ciąży.

- To się rzuca w oczy.

Podniosła wzrok i napotkała jego pogodne spojrzenie.

- Rano zawsze marnie się czuję - wyjaśniła - ale nie ma powodu do obaw. A poza tym - dodała, spoglądając na niego ze złością - sam mówiłeś, że nie jestem zbyt urodziwa. Nazwałeś mnie wstrętną wiedźmą.

- Ktoś chyba wstał lewą nogą - mruknął Dutch z uśmiechem. - Jedz grzanki, mała wiedźmo.

- Już ci mówiłam, że nie musisz czuć się za mnie odpowiedzialny - wycedziła zimno, spoglądając na niego z furią. - Nie powinieneś tu tkwić. Potrafię sama troszczyć się o siebie i dziecko.

- Jasne - szydził. - Zwłaszcza że wyglądasz jak okaz zdrowia.

- Poczuję się lepiej, gdy wyjedziesz! - krzyknęła i rzuciła na stół trzymaną w ręku grzankę. Poderwała się z krzesła i natychmiast znowu na nie opadła.

Oddychała z trudem. Dutch chwycił mokry ręcznik i ukląkł obok niej. Delikatnie zwilżał Dani twarz i szyję.

- Już lepiej? - Głos zabrzmiał tak łagodnie, że dziewczyna poczuła łzy wzruszenia napływające do oczu.

- Tak - odparła przygnębiona. Ręka Dutcha dotknęła jej brzucha i objęła go opiekuńczym gestem.

- Ono jest moje - rzekł cicho, patrząc jej prosto w oczy. - Żyje w tobie dzięki mnie. Zostanę, aż się urodzi, muszę was chronić.

- Odejdź, tak będzie lepiej. - Dani płakała rozpaczliwie.

Objął ją i przytulił opiekuńczo. Pachniał wodą po goleniu i papierosami. Łagodna pieszczota sprawiła jej ogromną przyjemność. Starała się o tym nie myśleć.

Wkrótce Dutcha już tu nie będzie, powtarzała sobie.

Zniknie, gdy przyjdzie na świat dziecko. To lekkomyślność chronić się w jego ramionach.

- Chciałem później z tobą o tym porozmawiać, ale zmieniłem zamiar. Chodźmy do pokoju. - Wziął ją na ręce, podniósł ostrożnie, unikając gwałtownych ruchów, i zaniósł do sypialni. Po chwili leżała wygodnie wsparta na poduszkach. Usiadł obok i pochylił się nad nią. Wystraszone, szare oczy patrzyły na niego zza okularów.

- Zadręczasz mnie - szepnęła zbolałym głosem.

- Wiem - odparł cicho. - Wcale nie jest mi z tym lekko. Zrozum, nigdy cię nie pokocham, nie jestem do tego zdolny - wyznał otwarcie. Rysy stężały mu z bólu.

- Wybacz. Musisz wiedzieć, że stałaś mi się... bardzo bliska - dodał, patrząc na płaczącą Dani. Zdjął jej okulary i rogiem prześcieradła wycierał łzy spływające po policzkach. - Nie potrafię kochać. To uczucie wypaliło się we mnie dawno temu. Żyję tak, jak żyję, dlatego starałem się zawsze unikać trwałych związków.

- Kocham cię - wyznała bezradnie i zamknęła oczy.

Jej głos był zmieniony cierpieniem.

- Wiem - odparł. Spojrzała na niego pytająco. Do diabła! Powinna znać prawdę. Może wtedy potrafi zrozumieć. Odetchnął głęboko. - Tamta kobieta, w której kochałem się jak wariat, zaszła w ciążę. To było moje dziecko. Tego dnia, w którym odeszła z nowym kochankiem, oznajmiła mi, że „pozbyła się kłopotu”. Wyśmiała mnie. Powiedziała, że muszę być idiotą, skoro uważam, że zdecydowałaby się urodzić to dziecko. - Ręce Dutcha zacisnęły się na ramionach Dani, ale wcale tego nie poczuła. Wpatrywała się z przerażeniem w jego udręczoną twarz. - Pozbyła się dziecka - powtórzył ochrypłym głosem - jak rzeczy, która przestała być potrzebna.

Dani nagle wszystko zrozumiała. Wyciągnęła rękę i nieśmiało dotknęła jego policzka.

- Tamte wspomnienia uczyniły ze mnie samotnika - wyjąkał. - Kiedy cię zobaczyłem i uświadomiłem sobie, że urodzisz moje dziecko, niedobra przeszłość odebrała mi siłę niczym nawrót choroby. Słabo mnie znasz, Dani. To przez tamtą jestem... - Położyła dłoń na jego wargach i poczuła ich ciepło. Chciała go wesprzeć, dodać otuchy. Nieszczęśliwy, zagubiony człowieku, powtarzała w duchu. Biedny, zmęczony cierpieniem mężczyzno.

- Rodzice mnie nienawidzili - wykrztusił Dutch.

- Nienawidzili mnie aż do śmierci!

- Chodź do mnie. - Przyciągnęła go i przytuliła mocno. Czuła, że cały drży. Nie kochał jej, ale na pewno potrzebował, chociaż może nie zdawał sobie z tego sprawy. Dani objęła go ramionami, by czuł, że ona go kocha i rozumie. Przytuliła policzek do mokrych włosów i głaskała je delikatnie.

- Rodzice nie mogą czuć nienawiści do swego dziecka - rzekła cicho. - To niemożliwe.

- Skąd możesz wiedzieć? - burknął. - Przecież twoi cię opuścili.

Dani westchnęła ciężko i przywarła do niego jeszcze mocniej.

- Byli zbyt młodzi, nie całkiem dojrzali. Przerażała ich odpowiedzialność. Próbowali mnie odnaleźć, ale ciotka, u której się wychowywałam, powiedziała im, że... umarłam. - Dani milczała przez chwilę, rozpamiętując własny ból. - Wyznała mi wszystko dopiero na łożu śmierci, ale wtedy było już za późno na rozpoczęcie poszukiwań.

- Dani...

- Nie możemy zmienić przeszłości - dodała, gładząc czule jego kark - ale powinniśmy wykorzystać jak najlepiej te lata, które nam jeszcze zostały.

- Nie masz do mnie żalu o tę ciążę? - zapytał tak cicho, że z trudem zrozumiała jego słowa.

- Już ci powiedziałam, że dziecko jest dla mnie wielkim szczęściem. Dobrze wiesz, że nie miałam nikogo bliskiego.

Dużo czasu minęło, nim Dutch podniósł głowę.

Odetchnął głęboko i spojrzał jej w oczy. Był wzburzony, zalękniony i udręczony bolesnymi wspomnieniami.

- Nigdy nie zrobię ci krzywdy - przyrzekła Dani.

- Nawet jeśli będę miała po temu sposobność. Pokochałeś kobietę z gruntu złą i bardzo przez nią cierpiałeś, ponieważ byłeś młody i wrażliwy. Jestem przekonana, że twoi rodzice wszystko zrozumieli, chociaż tak boleśnie ich zraniłeś. Nie próbuj mi wmówić, że ( przestali cię kochać. - Patrzyła na niego z miłością i troską. Dutch zacisnął usta, wstał i próbował zapalić papierosa. Bez okularów Dani niewiele widziała i nie spostrzegła, jak bardzo trzęsą mu się ręce. Sięgnęła po szkła i obciągnęła zmiętą sukienkę.

- Muszę iść do księgarni - powiedziała w końcu.

Przedłużające się milczenie zaczęło ją irytować. - Harriett chce dziś obciąć włosy. O dwunastej powinna być u fryzjera.

- Jesteś zbyt wyczerpana, żeby pracować - oświadczył Dutch, rzucając jej groźne spojrzenie.

- Nonsens! Jestem tylko trochę osłabiona - upierała się. - Muszę pilnować interesu.

- Przede wszystkim powinnaś myśleć o dziecku.

Zadzwoń do Harriett i powiedz jej, żeby wcześniej zamknęła księgarnię.

- Wykluczone - odparła, spoglądając na niego ze złością. Zaczęła się przebierać. Dutch wzruszył ramionami, jakby uznał dyskusję za zakończoną. Dani włożyła majtki i pończochy. Gdy ściągała sukienkę przez głowę, odłożył papierosa, podbiegł do niej i zwinnym ruchem wyrwał ubranie. Chwycił spódnicę i bluzkę, które zamierzała włożyć, rzucił je do garderoby i zamknął drzwi, a klucz wsunął do kieszeni.

W chwilę później Dani leżała w łóżku z kołdrą podciągniętą pod brodę. Gapiła się na niego oczami wielkimi jak filiżanki. Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyła mu odpłacić za tę zniewagę.

Dutch podniósł słuchawkę i zapytał Dani o numer telefonu księgarni. Całkiem ogłupiała dziewczyna podała mu go niebacznie.

- Harriett? Mówi Dutch. Dani prosi, żebyś zamknęła wcześniej. Musi dzisiaj poleżeć. Oczywiście.

Na pewno. - Odwiesił słuchawkę i sięgnął po papierosa.

- Nie wstawaj, dopóki ci nie pozwolę.

- Wykluczone!

- Doskonale - odparł pogodnie, wsuwając rękę do kieszeni. - Rób, jak uważasz.

Dani zerwała się natychmiast, ale w porę przypomniała sobie, że jest prawie naga. Szybko przykryła się kołdrą.

- Oddaj mi ubranie.

- Poczekaj do jutra.

- Chcę je mieć natychmiast.

- Prześpij się. Dopiero dziewiąta - poradził. - Posprzątam kuchnię.

Zbita z tropu Dani wodziła za nim zdziwionym wzrokiem. W drzwiach przystanął i rzekł cicho:

- Bardzo przypominasz mi Gabby.

Wyszedł z pokoju, nim zdążyła odpowiedzieć. Czy Gabby to owa tajemnicza kobieta z przeszłości, zastanawiała się przygnębiona. Zdjęła okulary, wtuliła głowę w poduszkę i rozpłakała się. Dutch jej nienawidził, była o tym przekonana. Dlatego porównał ją z tamtą.

Zmęczona płaczem zasnęła. Gdy się obudziła, było późne popołudnie. W nogach łóżka leżało ubranie, a pod poduszką znalazła kartkę skreśloną w pośpiechu wyraźnym, zamaszystym charakterem pisma. Przeczytała ją, starając się przezwyciężyć senność.

Ubierz się, ale nie wychodź z domu. Robię zakupy.

Wracam o piątej. Dutch”.

Zerknęła na budzik. Dochodziła piąta. Wygramoliła się z łóżka i włożyła ubranie. Gdy Dutch wrócił z torbą pełną warzyw i owoców, siedziała skulona na kanapie, przeglądając rozłożone wokół papiery. Spojrzał na nią groźnie. Nie odwróciła wzroku.

- Ktoś musi się tym zajmować - oświadczyła nieustępliwie. - Przez ciebie nie mogę pracować.

- Wet za wet - odparł pogodnie. - Tobie nie podoba się moja praca.

- Sprzedawcy książek nie narażają się na śmierć - rzuciła.

- Przyzwyczaiłem się do myśli, że zostanę ojcem i bardzo się z tego cieszę - oświadczył. Zaniósł torbę z zakupami do kuchni i postawił na stole. - Nie chcę, żeby coś się stało tobie albo dziecku.

- Proszę, proszę, odezwał się troskliwy tatuś - burknęła.

Dutch spokojnie układał produkty w lodówce.

- Nie kłóć się ze mną - rzekł pojednawczo. - Nie jestem w nastroju do kłótni.

- Wcale się nie kłócę - odparła zdecydowanie. Nie mogła uwierzyć, że Dutchowi rzeczywiście na niej zależy. Odsunęła papiery i poczłapała do kuchni po zimny napój. Panował okropny upał, a klimatyzacja w jej mieszkaniu nie działała najlepiej. Dutch natychmiast zauważył, że skóra Dani pokryta jest potem.

- Gorąco? - zapytał ze współczuciem. - Kupię nową klimatyzację.

- Nie - zaprotestowała. - Ta, którą mam, mi wystarczy.

Dutch położył jej ręce na ramionach. Stali naprzeciwko siebie.

- Dani, nie wygrasz ze mną - przemawiał do niej łagodnie. - Szkoda wysiłku. Chciałem ci powiedzieć, że w poniedziałek muszę lecieć do Chicago - dodał. Dani patrzyła w podłogę.

- Chodzi o pracę? - zapytała obojętnie. Nie dam po sobie poznać, że się tym przejmuję, pomyślała. Dutch głaskał obnażone ramiona.

- Tak, chodzi o pracę. Pamiętaj, niczego nie obiecuję.

- A ja o nic nie proszę - mruknęła, podnosząc wzrok.

- I nie poprosisz - dodał z przekonaniem. - Jesteś zbyt dumna, by o coś zabiegać. - Pochylił się, chcąc ją pocałować, ale odwróciła twarz. Dutch był urażony i zły. Odsunął się, czując nagły ból i smutek. Westchnął ciężko. Omotała go. Miał ochotę coś stłuc.

- Nie wyjadę za granicę - oznajmił krótko. - Mój stary przyjaciel założył firmę. Prowadzi szkolenia antyterrorystyczne. Poszukuje eksperta w dziedzinie taktyki. Zapytał, czy chciałbym z nim pracować.

- Dutch wzruszył ramionami. - Zgodziłem się.

Te słowa całkowicie zaskoczyły Dani. Naprawdę myślał o zmianie zajęcia. Czyżby dziecko było dla niego aż tak ważne? Ukrywał w sercu głęboką ranę.

Może nigdy się nie zabliźniła? Niestety, Dani nie była ani dość piękna, ani wystarczająco mądra, żeby zaskarbić sobie jego miłość, a namiętność jej nie wystarczała.

Każda, nawet niezbyt urodziwa kobieta, mogła stać się obiektem pożądania.

- Niełatwo ci będzie zmienić stare nawyki - zauważyła.

- To prawda - przyznał Dutch. Chciał do niej podejść, ale zawahał się. Patrzył na Dani z uwagą. Nie odrywała od niego wzroku. Podziwiała muskularną sylwetkę męża i twarz, której mógłby mu pozazdrościć każdy gwiazdor filmowy: regularne rysy, ciemne, błyszczące oczy, pięknie wykrojone usta.

- Kiedyś już rozmawialiśmy o moich przyzwyczajeniach - przypomniał. - Chętnie zmienię swoje życie.

Myślę, że najlepiej będzie, jeśli na razie zamieszkam u ciebie. W Chicago czułabyś się trochę osamotniona, chociaż przypuszczam, że Gabby chętnie dotrzymywałaby ci towarzystwa.

- Gabby? - Dani spojrzała na niego z niepokojem.

- Tak, Gabby Brettman - wyjaśnił - żona mojego przyjaciela, który jest prawnikiem. - Twarz Dutcha nagle złagodniała. Uśmiechnął się. - Gabby przemierzyła z J.D. południowoamerykańską dżunglę z karabinem pod pachą. Zastrzeliła nawet terrorystę i uratowała życie swemu przyszłemu mężowi. Niesamowita kobieta.

Dani poczuła ulgę. Gabby nie była ową kochanką Dutcha z przeszłości. Dutch podziwiał żonę J.D.

Brettmana i uznał, że Dani jest do niej podobna. Na myśl o tym zarumieniła się z radości.

- Nareszcie zrozumiałaś, o co mi chodziło, prawda?

- zapytał cicho. - Na litość boską, kogo, twoim zdaniem, miałem na myśli?

- Wydawało mi się, że mówisz o tamtej kobiecie, która cię zdradziła - odparła żałośnie i usiadła na kanapie.

- Nie najlepiej się rozumiemy - zauważył po dłuższej chwili. - Chciałabyś pojechać ze mną do Chicago? Spotkasz się z moimi przyjaciółmi i poznasz trochę lepiej swojego męża.

Dani ucieszyła się z zaproszenia, ale miała pewne obiekcje.

- To nie jest takie proste, jak ci się wydaje... - zaczęła.

- W moim mieszkaniu są dwie sypialnie. Nie musisz dzielić ze mną łóżka - rzucił lodowatym głosem.

- Sądzę, że wcale ci na tym nie zależy. - Dani usadowiła się wygodnie i sięgnęła po rachunki. - Tyle pięknych kobiet mieszka... Eryku!

Dutch jednym skokiem dopadł sofy. Papiery rozsypały się na wszystkie strony. Przewrócił ją, przygwoździł do kanapy, zmiażdżył nadgarstki w stalowym uścisku. Oczy mu płonęły, oddychał nierówno.

Zupełnie przestał nad sobą panować. Dani obawiała się, że ją uderzy.

- Nigdy cię nie zdradzę - wykrztusił ochrypłym głosem. - Nigdy, rozumiesz? Za kogo ty mnie uważasz?

Oczy Dani zaszły łzami.

- To boli - szepnęła drżącym głosem.

Dutch rozluźnił uchwyt, ale nie puścił jej rąk.

- Przepraszam - rzekł cicho, wpatrując się w pobladłą twarz dziewczyny. - Nieustannie sprawiam ci ból. Uwiodłem cię, zrobiłem ci dziecko, namówiłem do małżeństwa, zatajając prawdę... a na dodatek tobie przypisuję winę za to, że nie układa się między nami jak należy. - Dani zamknęła oczy. Łzy popłynęły spod zaciśniętych powiek. Dutch westchnął ciężko.

- Dani, proszę cię, nie płacz. Przepraszam. Lieveling, tak mi przykro - powtarzał, obsypując pocałunkami mokre od łez policzki. Rozchyliła wargi. Dutch całował ją zaborczo i namiętnie. Uwolnił nadgarstki Dani i ujął w dłonie jej twarz. - Liev eling - powtarzał najczulszym szeptem, muskając wargami jej usta. Leżeli przytuleni.

Dutch oparł się na łokciach, żeby nie czuła ciężaru potężnego ciała. Serce waliło mu jak młotem i brakowało tchu. Pragnął jej. Bardzo jej pragnął!

Dani czuła, że cały drży. Już się nie opierała i uświadomiła sobie, że to przyzwolenie budzi w nim niepohamowane pożądanie. Nie pragnęła tego, nie chciała, by w ich związku najważniejsza była namiętność, ale od miesięcy nie czuła mu się tak bliska.

Tęskniła do zachłannych ust i dłoni. Nie zaspokojone pożądanie doprowadzało ją do szaleństwa. Po chwili wahania oplotła ramionami jego szyję.

- Chcę się z tobą kochać, Dani. Pozwól mi - szeptał, nie odrywając ust od jej warg. Podniósł się i zdjął jej sukienkę. - Mogę?

Chciała powiedzieć nie, ale Dutch pieścił namiętnie jej nagą, jedwabistą skórę. Zapragnęła mu ulec, nie bacząc na konsekwencje. Całował ją zachłannie, z wielką pasją, jakby pragnął w jednej chwili całkowicie zawładnąć jej ciałem. Dani zacisnęła dłonie na ramionach ukochanego i przytuliła się z jękiem.

- Powiedz tak - nalegał drżącym głosem. - Błagam.

- Tutaj...? - wyjąkała w ostatnim przebłysku zdrowego rozsądku.

- Tutaj - mruczał. Wyciągnął się na kanapie, uważając, by nie przygnieść jej swoim ciężarem.

Kochali się tkliwie i delikatnie jak tamtego ranka w Meksyku. Każde dotknięcie Dutcha było łagodne, przyjemne, uważne. Podtrzymywał ją drżącymi rękami, szeptał do ucha czułe zaklęcia po holendersku. Nie przerywając pocałunku, wszedł w nią ostrożnie.

- Eryku... - szepnęła, wpatrując się w niego.

- Spokojnie, kochana... - rzekł ochrypłym głosem.

Kochali się, nie przestając myśleć o dziecku w jej łonie.

Czuł pospieszne kołatanie serca Dani przy swej muskularnej piersi. Tłumił pocałunkami ciche westchnienia.

- Musiałaś mi ulec - szeptał z ustami przy jej rozchylonych wargach. - Jesteś moja, a ja twój. Chcę być z tobą.

- Kocham cię - szlochała Dani. - Kocham cię.

Wsłuchiwał się w jej zmieniony głos i patrzył w rozkochane oczy. Zniknęły wszystkie uprzedzenia.

Dutch nie był w stanie dłużej nad sobą panować.

Podtrzymywał ją delikatnie i całował z pasją. Słyszał urywane okrzyki, czuł żar bijący z jej ciała. Pragnął nadal radować się widokiem oszalałej z namiętności Dani, ale nagle jego ciało rozpadło się na milion kawałków. Poczuł nieopisaną rozkosz, jakiej nie zaznał z żadną inną kobietą. Miał wrażenie, że za chwilę umrze...

Odpoczywali. Dutch czuł bliskość Dani każdą komórką swego ciała. Głaskał ją, błądząc rękami po gładkiej skórze. Wracał z wolna do rzeczywistości, jakby się budził z głębokiego snu.

- Dani? - szepnął, otwierając oczy.

- Słucham - odparła miękko.

- Ja tego nie planowałem - rzekł z wahaniem. - Nie przypuszczałem, że tak się to skończy.

- Wiem. - Pocałowała go, a potem dotknęła ustami brwi, nosa, policzków, brody i znowu ust. Uwielbiał jej delikatne pocałunki. Przymknął oczy, by poczuć je także na powiekach. Uśmiechnął się. Był kochany i zaspokojony. Kochany bezgranicznie, pomyślał w oszołomieniu. Połączyli się nie tylko cieleśnie.

Dotknął brzucha Dani. Dziecko się poruszyło. Dutch wybuchnął cichym, radosnym śmiechem.

- Kopie - szepnął. - Nie ma wątpliwości.

Studiował uważnie twarz żony. Dostrzegł kilka piegów na nosie. Okulary zniknęły. Nie pamiętali, co się z nimi stało, gdy porwała ich namiętność. Dutch rozejrzał się i dostrzegł je na małym stoliku przy kanapie.

- Zapomniałem, gdzie jesteśmy - przyznał z uśmiechem.

Westchnął i pocałował Dani. Objął dłonią miękką, ciężką pierś. - Pozwolisz mi być przy karmieniu?

- zapytał niepewnie i uśmiechnął się, widząc jej rumieniec. - Pozwolisz? - nalegał.

- Zgoda - wykrztusiła i przytuliła zaczerwienioną twarz do jego szyi. Ucałował czoło i przymknięte powieki Dani.

- W pewnej chwili poczułem, że moje ciało rozpada się na kawałki. Chciałbym wiedzieć, czy ty również...

Francuzi mówią, że wielka rozkosz przypomina trochę śmierć - dodał z wahaniem. Rozumiesz mnie? - Dani wstrzymała oddech.

- Tak - szepnęła. - Nie wiem tylko...

- Nie sądziłem, że może tak być - wyznał cicho i mocniej ją przytulił. - Z nikim nie było mi tak dobrze jak z tobą.

Tak, pomyślała ze smutkiem i przymknęła oczy, pewnie to prawda, ale potrzebował tylko jej ciała.

Dobre i to, doszła do wniosku, głaszcząc w zadumie włosy na karku Dutcha. Przynajmniej na początek.

Wyjechali do Chicago w poniedziałek rano. Dutch zadzwonił do doktora Cartera, by się upewnić, że podróż nie zaszkodzi zdrowiu Dani. Nie spuszczał jej z oczu ani na chwilę. Śledził każdy krok żony. Śmieszyła ją nieco owa przesadna troskliwość. Śmieszyła... a zarazem pochlebiała jej. Może istotnie stała mu się bliska.

Nie kochali się więcej od tamtego dnia. Dutch był opiekuńczy i tkliwy, ale o nic nie prosił. Nie wiedziała, co nim kierowało, ale sama też niczego nie proponowała.

Dawno nauczyła się przyjmować wszystko, co miał jej do zaoferowania, nie prosząc o nic więcej. Powoli przywykła do myśli, że będzie dzielić z nim życie. Nie miała innego wyjścia; nie potrafiłaby istnieć bez niego.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Dani z mieszanymi uczuciami myślała o spotkaniu z przyjaciółmi Dutcha. Kiedy ich wreszcie poznała, bez trudu wyczytali z jej twarzy niepewność.

- No proszę - pokiwał głową Apollo, ściskając wyciągniętą nieśmiało dłoń. - Uprzedzałem cię, J.D., że ta młoda dama spodziewała się ujrzeć uzbrojonych po zęby żołnierzy jak z okładki „Komandosa”.

Dani zarumieniła się i wy buchnęła śmiechem.

- Na szczęście nie jestem aż tak naiwna, by oczekiwać, że zobaczę tu jakieś okopy – zażartowała.

- Jasne. - Apollo zachichotał. - Witaj, przyszła mamo.

Dani spuściła oczy i uśmiechnęła się niepewnie.

Dutch objął ją ramieniem.

- Potwory - rozzłościła się Gabby. - Powinniście się wstydzić.

- Zwykła ciekawość - bronił się J.D. Trzej przystojni mężczyźni mieli na sobie eleganckie letnie garnitury, a urocza Gabby włożyła sukienkę w zielony deseń. W obszernym ciążowym kostiumie Dani czuła się wśród nich jak kopciuszek.

- Otóż to - wtórował mu Apollo. - Kobieta, która usidliła Dutcha, musi mieć klasę, prawda?

- Nie będę się z tobą sprzeczać - odparła z uśmiechem Gabby. - Chodź, Dani, pomożesz mi przygotować obiad, a tymczasem panowie omówią swoje sprawy.

- Doskonały pomysł - przyznała Dani, uśmiechając się figlarnie do męża. - Wprawdzie nie znam się na karabinach, ale potrafię bez trudu odróżnić sałatę od kartofli.

Dutch obdarzył ją czułym uśmiechem i zaborczym spojrzeniem.

- Co mam robić? - zapytała Dani, gdy weszły do kuchni.

- Przede wszystkim zdradź mi, jak tego dokonałaś?!

- zażądała Gabby z wesołym błyskiem w oczach.

- Dutch się ożenił! Możesz mi wierzyć, mój mąż i ja o mało nie zemdleliśmy.

- To długa historia - mruknęła Dani, wyczuwając w Gabby pokrewną duszę. Usiadła przy kuchennym stole. - Musisz wiedzieć, że nie była to wcale miłość od pierwszego wejrzenia - dodała cicho.

- Dla ciebie tak. - Gabby obserwowała ją uważnie.

- To się rzuca w oczy. Jesteś z nim szczęśliwa?

- Owszem, nawet bardzo - odparła Dani. - Nie wiem tylko, czy zdołam go przy sobie zatrzymać. Jest niezwykle opiekuńczy i chce mieć ze mną dziecko, nie sądzę jednak, by kiedykolwiek mnie pokochał.

Gabby nalała kawy do filiżanek, włączyła kuchenkę mikrofalową i usiadła obok Dani. Podsunęła jej filiżankę, cukiernicę i dzbanuszek ze śmietanką.

- Wiesz, kim była dla niego Melissa? - zapytała po chwili.

- To kobieta, którą dawniej kochał? - Dani natychmiast się domyśliła, o kim mowa. Gabby skinęła głową.

- Nikt z nas by się o tym nie dowiedział, ale Dutch był kiedyś ciężko ranny i bredził w gorączce. Nie ma pojęcia, że się wygadał. - Gabby rzuciła Dani wymowne spojrzenie. - Kiedy pomyślę o tamtej kobiecie...

- Dutch wyznał mi wszystko - oznajmiła Dani i wypiła łyk kawy. - Był zdruzgotany, gdy odkrył, że jestem w ciąży.

- Powiedział ci, z czego żyje, nim się pobraliście?

- wypytywała Gabby. Dani uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową.

- Dowiedziałam się o tym dopiero po porwaniu samolotu, którym wracaliśmy do kraju.

- Ależ wybraliście sobie moment. - Gabby westchnęła głęboko. - Pamiętam doskonale, kiedy po raz pierwszy usłyszałam o Dutchu. Martina, siostra J.D., została porwana przez terrorystów. Pojechaliśmy do Włoch, by negocjować wysokość okupu. Dutch reprezentował mego męża w rozmowach z porywaczami.

J.D. nie chciał mi go przedstawić. Twierdził, że Dutch nienawidzi kobiet.

- Sama to od niego słyszałam - odparła Dani z uśmiechem. - Kiedy się poznaliście?

- Dopiero na weselu. Inaczej go sobie wyobrażałam.

Początkowo byłam okropnie zdenerwowana w jego obecności. Stopniowo poznawałam go coraz lepiej, chociaż niełatwo czegoś się o nim dowiedzieć. W czasie poprzedniej wizyty Dutcha rozmawialiśmy o tobie.

Zapytał, jak bym zareagowała, gdybym zaszła w ciążę, a J.D. nie chciał niczego zmienić w swoim życiu.

Rozpłakałam się.

- Ja też często przez niego płaczę. - Dani oddychała z trudem. - Nie wiem, co robić. Chyba nie mam prawa żądać, by zmienił się dla mnie. Nie potrafię bez niego żyć. Po prostu szaleję za nim. Umarłabym z rozpaczy, gdyby przytrafiło mu się coś złego.

- Rozumiem cię doskonale - odrzekła cichutko Gabby. - Zazdroszczę ci tego dziecka - dodała ze smutnym uśmiechem i bezradnie wzruszyła ramionami. - J.D. i ja robiliśmy wszystko, co w ludzkiej mocy... daremnie.

- Moja przyjaciółka miała taki sam problem - przypomniała sobie Dani i poweselała. - Poddała się terapii i pięć lat po ślubie urodziła trojaczki, a rok później bliźnięta.

- Aż miło posłuchać! - Gabby roześmiała się głośno.

- Co to za hałasy? - dopytywał się J.D., stanąwszy w drzwiach kuchni. - Dostaniemy w końcu coś do jedzenia?

Gabby zerwała się i z zuchwałą miną pocałowała go w usta.

- Zaraz będzie obiad, głodomorze. Śmiałyśmy się z trojaczków.

- Słucham? - J.D. otworzył szeroko oczy.

- Porozmawiamy później. Nakryj do stołu.

Późnym wieczorem Dani i Dutch znaleźli się w jego mieszkaniu nad jeziorem. Nie spodziewała się, że będzie urządzone tak luksusowo. Po raz kolejny uświadomiła sobie, jak różnią się stylem życia. W czasie obiadu przyjaciele wspominali dawne czasy i Dani usłyszała wiele opowieści o kompanach męża, których jeszcze nie znała. Mówiono również o propozycji Apolla i nowej pracy Dutcha. Dani słuchała z zapartym tchem. Nowa praca zawierała element ryzyka, ale nie była nawet w połowie tak niebezpieczna jak jego dotychczasowe zajęcie. Dani będzie musiała przywyknąć.

Na pewno potrafi, jeśli się postara.

- Nie nadaję się do urzędniczej roboty - tłumaczył Dutch po powrocie do domu, jakby wiedział, co ją dręczy. Dani patrzyła przez okno na światła samochodów i nadrzeczne latarnie. Odwróciła się i podeszła do męża.

- Zdaję sobie z tego sprawę - uspokoiła go. Dutch wepchnął ręce w kieszenie i wpatrywał się w nią przez długą chwilę, mrużąc ciemne oczy.

- Spróbuję się ustatkować.

- O nic więcej nie proszę. - Pokiwała głową.

- Przyjmę wszystkie twoje warunki. Niewiele zostało z mojej dumy. - Westchnęła i nagle jakby się postarzała.

- Czas spać, Eryku. Jestem zmęczona.

- To był ciężki dzień. Wybierz sypialnię.

Podniosła wzrok i uśmiechnęła się słabo. Szła korytarzem, gdy nagle usłyszała jego głos.

- Dani... - Przystanęła, ale nie odwróciła się.

- Słucham. - Długo milczał, ważąc słowa.

- Pierwsze drzwi po lewej stronie prowadzą do mojego pokoju - wymamrotał. - Łóżko jest ogromne... starczyłoby miejsca dla nas trojga.

- Jeśli nie będziemy ci przeszkadzać... - szepnęła, czując łzy pod powiekami.

- Przeszkadzać, też coś! - Natychmiast podbiegł do Dani i wziął ją w ramiona. Objął żonę mocno, czule, opiekuńczo. Natychmiast odnalazł jej usta. Przytuliła się do niego z całej siły. Porwał ją na ręce, zajrzał głęboko w oczy i znowu pocałował.

- Teraz? - zapytał niepewnie.

- Teraz - jęknęła niecierpliwie, myśląc z radością o tym, co miało za chwilę nastąpić. Dutch pochylił głowę i całował Dani, niosąc ją bez pośpiechu do sypialni.

Po dwóch tygodniach wrócili do Greenville. Dani musiała zrobić badania i zatrudnić drugą ekspedientkę. Wkrótce czekało ich kolejne rozstanie. Dutch miał w poniedziałek ważną konferencję i musiał wrócić do Chicago.

- Wcale nie mam ochoty zostawiać cię tutaj - oświadczył, rozglądając się po niewielkim mieszkaniu. Czuł się z nią nierozerwalnie związany i nie lubił takich rozstań. Dani najchętniej pojechałaby z mężem, ale nie znalazła jeszcze w Chicago godnego zaufania lekarza, a musiała zrobić badania i upewnić się, że dziecko jest zdrowe.

- Nie martw się o mnie - prosiła, ujmując jego dłoń.

Odprowadziła męża do drzwi. - Nic mi nie będzie. Noc bez ciebie dłuży się w nieskończoność, ale jakoś przetrwam do twego powrotu - żartowała.

Nie uśmiechnął się, pogłaskał ją tylko po policzku i zadrżał. Westchnął głęboko. Niepokój o dziecko jest jedynym powodem tego dziwnego stanu, wytłumaczył sobie. To zrozumiałe, że zależy mu na maleństwie i jego matce.

- Wrócę pojutrze. Zostaniemy tu przez tydzień i uporządkujemy wszystkie sprawy. Powtórz ode mnie Harriett, żeby na ciebie uważała.

- Sama o tym pamięta. Dostanę całusa na pożegnanie?

- dodała z uśmiechem. Dutch przytulił ją mocno.

- Jeśli cię teraz pocałuję, skończy się na tym, że zostanę w domu - mruknął z powagą. - Zaryzykuję.

Dani wspięła się na palce i dotknęła jego ust. Czuję się, jakbym fruwał, przemknęło mu przez myśl, jakbym unosił się w powietrzu. Przy Dani życie staje się takie proste. Zamknął powieki, poznając na nowo smak jej ust. Podniósł głowę i zajrzał w rozkochane oczy. Przestał się bać jej uwielbienia. Chyba już się przyzwyczaił. Musnął ostatni raz jej wargi.

- Sprawuj się dobrze. I żadnego biegania po schodach, zgoda?

- Zgoda. Do zobaczenia.

- Cześć - rzucił, gładząc jej włosy. Wyszedł, nie odwracając głowy. Zamknęła drzwi i poczuła się strasznie samotna.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Harriett z radością wysłuchała nowin, uszczęśliwiona faktem, iż niezwykły mąż Dani postanowił się wreszcie ustatkować.

- Dutch z pewnością coś do ciebie czuje - tłumaczyła z uśmiechem. - Mów, co chcesz, żaden mężczyzna nie poszedłby na takie ustępstwa, gdyby chodziło mu wyłącznie o łóżko.

Dani bała się nawet o tym pomyśleć, ale długo rozważała jej słowa.

- Czasami wydajesz mi się bardzo naiwna, droga przyjaciółko - oznajmiła Harriett, uśmiechając się złośliwie. - Dutch już wpadł, choć sam nie zdaje sobie z tego sprawy.

Oby to była prawda, pomyślała Dani, modląc się o cud, oby mu się spodobała praca w firmie Apolla.

Bez żalu przeprowadziłaby się do Chicago. Od czasu do czasu przyjeżdżałaby do Greenville. Poprosi Harriett, żeby została matką chrzestną.

Z roztargnieniem krzątała się po księgarni, a myślami krążyła wokół Dutcha. W pewnym momencie potrzebna jej była książka leżąca wysoko na półce.

Zaczęła się wspinać po drabinie. Nagle zachwiała się, krzyknęła, ogarnięta panicznym Jękiem i runęła na podłogę. Pobladła straszliwie i spojrzała na Harriett.

- O Boże, dziecko! - szlochała, obejmując dłońmi brzuch.

- Spokojnie, tylko spokojnie - powtarzała w kółko przyjaciółka. - Już dzwonię po pogotowie. Nie ruszaj się. Coś cię boli?

- Nie wiem!

Harriett dopadła telefonu. Dani leżała na podłodze sparaliżowana strachem. Osłaniała dłońmi brzuch.

Och, błagam, spraw, Boże, by dziecko ocalało, modliła się w duchu. Zamknęła oczy. Gdy poczuła ból w nogach i plecach, łzy spłynęły jej po policzkach. Nie, nie, nie!

Krótkie oczekiwanie na karetkę było dla niej koszmarem.

Bała się śmiertelnie. Harriett pojechała z nią do szpitala. Dani z trudem uświadamiała sobie jej obecność. Bezustannie myślała o dziecku. Lekarz zajął się nią natychmiast, ale nie rozwiał jej obaw. Zlecił dodatkowe badania, a gdy je zakończono, przerażona pacjentka została przewieziona do separatki. Wyniki badań miały być znane dopiero za kilka godzin.

Dani płakała. Łzy płynęły bez przerwy, mimo że Harriett próbowała ją pocieszyć. Dani czuła tępy ból w dole brzucha. A więc straci dziecko. Naprawdę je straci! Przyjaciółka próbowała się od niej dowiedzieć, jak można zawiadomić Dutcha. Niewiele myśląc Dani podała jej numer telefonu Brettmanów i zamknęła oczy.

Po co to wszystko, zastanawiała się. Dutch przyjedzie,., ponieważ czuje się za nią odpowiedzialny, ale to żadna pociecha. Przypomniała sobie, że raz już stracił dziecko.

Na wieść o nowym nieszczęściu może się zachować nieobliczalnie, pomyślała z przerażeniem.

Po kilku godzinach w drzwiach separatki stanął doktor Carter. Wezwał pielęgniarkę i polecił jej przygotować zastrzyk na uspokojenie. Skinął na Harriett.

Dziewczyna natychmiast wyszła z pokoju.

- Dziecku nic się nie stało - oznajmił. - Pani również nie ucierpiała bardzo przy tym upadku. Proszę się natychmiast uspokoić.

- Słucham? - Dani podniosła na niego czerwone, załzawione oczy.

- Dziecko jest w doskonałej formie. - Uśmiech rozjaśnił niebieskie oczy doktora Cartera. - Takie maleństwa są odporne na wstrząsy. Chronią je wody płodowe. Oczywiście jest pani trochę posiniaczona, ale siniaki wkrótce znikną. Nic nie zagraża pani zdrowiu.

- Dzięki Bogu! - Dani odetchnęła z ulgą. - Niepokoi mnie tylko... chwilami czuję ból w dole brzucha.

- Fałszywy alarm. Nie ma powodu do obaw - odparł z uśmiechem lekarz.

Pielęgniarka zjawiła się, by zrobić Dani zastrzyk, lecz nim podeszła do łóżka, drzwi rozwarły się z trzaskiem i do pokoju wtargnął jasnowłosy mężczyzna.

Miał dziki wzrok. Wystraszona pielęgniarka i lekarz cofnęli się odruchowo.

- Eryku! - zawołała Dani, wstrząśnięta widokiem jego zmienionej twarzy. Woda spływała z płaszcza narzuconego niedbale na szary garnitur. Dutch patrzył na nią z lękiem. Poczerwieniał na twarzy jak po długim biegu, z trudem łapał oddech.

- Jak się czujesz? - zapytał drżącym głosem, dotykając ostrożnie jej rąk, jakby się obawiał, że są złamane.

- Co z dzieckiem?

- Nic nam się nie stało, Eryku - szepnęła. - Jesteśmy zdrowi - zapewniła ponownie. Dutch patrzył na żonę z uwielbieniem. Jej modlitwy zostały wysłuchane. - Po prostu spadłam z drabiny, ale nic...

- Dzięki Bogu! - Usiadł na łóżku. Objął jej twarz roztrzęsionymi z emocji dłońmi. W jego spojrzeniu było coś, co sprawiło, że Dani nie potrafiła wykrztusić słowa. Przez chwilę głaskał delikatnie policzki żony.

Nagle pochylił się i ukrył twarz na jej ramieniu.

- Dzięki Bogu - powtórzył, drżąc na całym ciele.

Dani zawahała się na moment, a potem objęła mocno męża i zaczęła gładzić jego mokre włosy.

Uspokajał się stopniowo. Wilgotne krople spłynęły jej na szyję. Poczuła łzy pod powiekami.

- Najdroższy - szepnęła. Zrozumiała, że jest mu bardzo bliska. Wielkie uczucie objawiło się niespodziewanie, chociaż nie wspomniał o tym ani słowem. Dani roześmiała się przez łzy. Teraz mogła zawojować cały świat, przenosić góry. Dutch ją kochał!

- Pani mąż odreagowuje napięcie - stwierdził doktor Carter, kiwając głową ze zrozumieniem. - Ciąża to trudny czas również dla przyszłych ojców - dodał z powagą. - Młody człowieku, proszę zdjąć płaszcz.

- Sam musiał ściągnąć mu prochowiec i marynarkę, a potem podwinąć rękawy koszuli. Wbił igłę w muskularne ramię. - Proszę tu wstawić dodatkowe łóżko. Ten pan musi u nas zostać. Dani - dodał życzliwie - sądzę, że środki uspokajające nie są już pani potrzebne.

- Ma pan racje, doktorze - odparła z rozmarzonym uśmiechem, kołysząc w ramionach wyczerpanego męża.

Lekarz skinął głową i wyszedł. Pielęgniarka pospieszyła za nim.

- Kocham cię - szepnęła Dani z uwielbieniem.

- Kocham cię, kocham cię...

Drżące wargi Dutcha dotknęły jej ust. Gdy podniósł głowę, zobaczyła ślady łez na jego policzkach. Wcale się ich nie wstydził.

- J.D. przyjechał do mnie, żeby przekazać wiadomość od Harriett. Myślałem, że zwariuję - powiedział, głaszcząc Dani po twarzy. - J.D wsadził mnie do samolotu; Wypadłem z budynku lotniska jak burza, zabrałem komuś taksówkę... nie pamiętam, jak się tu dostałem. - Musnął ustami jej wargi. Uświadomił sobie wreszcie, że najgorsze minęło. Żadne niebezpieczeństwo nie groziło żonie, najbliższej jego sercu istocie. - Wieczorem miałem do ciebie zadzwonić. Nowa praca zapowiada się interesująco. Znalazłem dla nas dom, blisko plaży, z wielkim ogrodem. Wspaniałe miejsce dla dziecka.

- Na pewno mi się spodoba, kochanie - szepnęła.

- Bałem się pomyśleć, co tu zastanę - rzekł, odgarniając jej włosy z czoła. - Nareszcie odkryłem, co do ciebie czuję i nagle miałbym cię stracić? Nie potrafiłbym już żyć samotnie.

- Nic mi nie grozi, więc nie obawiaj się samotności - szepnęła.

Dutch dotknął jej ust, szyi, wydatnego brzucha.

- Kocham cię, Danielle - szepnął prawie niedosłyszalnie.

Był przerażony, ale w końcu odważył się wyznać prawdę.

- Wiem. - Dani roześmiała się tryumfalnie. Dutch również wybuchnął śmiechem.

- Mówię te słowa po raz pierwszy w życiu. To nie takie trudne. - Zajrzał jej w oczy. - Kocham cię - powtórzył.

- Ja też cię kocham - odrzekła radośnie Dani i przeciągnęła się leniwie. Nagle jęknęła. - Cała jestem posiniaczona. Po co właziłam na tę głupią drabinę?

- Wyrzucimy wszystkie drabiny - zdecydował Dutch.

- Powinniśmy się przeprowadzić do Chicago, muszę cię mieć na oku. Harriett będzie nas odwiedzała.

- Jesteś pewny, że chcesz tak żyć? - zapytała, patrząc mu w oczy.

- Oczywiście. Jak mógłbym się tobą opiekować, gdybym wyjechał na drugi koniec świata? - argumentował rozsądnie. Mówił coraz wolniej, a jego głos brzmiał sennie. - Poza tym jestem już trochę za stary na takie przygody. Naprawdę chciałbym nauczyć innych tego, co wiem o zwalczaniu terroryzmu. J.D. mnie przekonał, że taka zmiana trybu życia wcale nie jest trudna. Kiedy poślubił Gabby, zrozumiał, że małżeństwo jest dla niego ważniejsze niż szukanie guza na wojnie. Myślę, że ma rację. - Raz jeszcze rzucił okiem na jej brzuch i położył na nim rękę. Pozbył się nareszcie wszelkich uprzedzeń. - Lekarze są pewni, że nic mu nie będzie?

- Urodzę ci zdrowe dziecko - zapewniła uśmiechnięta Dani. Usiadła na łóżku i czule ujęła w dłonie jego twarz. - To zdrowy, silny chłopiec. Tak powiedział lekarz.

Dutch próbował odpowiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle.

- Będę się wami opiekował - szepnął wreszcie. Dani przysunęła się bliżej i delikatnie przygryzła jego dolną wargę.

- A ja zajmę się tobą najlepiej, jak potrafię, gdy mnie stąd wypuszczą - żartowała.

Dutch zachichotał i dotknął ręką skroni.

- Chyba potrzebuję opieki. Co było w tej strzykawce?

- Środek uspokajający. Mieli mi zrobić zastrzyk, ale uznali, że tobie bardziej się przyda.

- Tyle chciałem ci opowiedzieć - Dutch uśmiechnął się przepraszająco - ale czuję, że zasypiam.

Ledwie to powiedział, drzwi się otworzyły. Stanął w nich doktor Carter. Pielęgniarka ustawiła w separatce drugie łóżko. Lekarz popatrzył na Dutcha z uśmiechem.

- W samą porę. Widzę, że jest pan bardzo senny.

Marsz do łóżka, przyszły tatusiu. Drzemka doskonale panu zrobi. Obudzę pana przed kolacją. Jak samopoczucie, Dani?

- Wspaniałe. - Odetchnęła z ulgą. Wymienili z Dutchem czułe spojrzenia. Pielęgniarka gapiła się na niego z zachwytem. Na ustach Dani igrał zarozumiały uśmieszek kobiety, która jest pewna miłości swego męża. Gdy Dutch wyciągnął się na łóżku, nie przestając patrzeć na żonę z uśmiechem, przymknęła oczy.

Przez chwilę myślała o czekającej ich wspólnej przyszłości, a potem zapadła w głęboki sen.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Uroczysty chrzest dziecka odbył się sześć miesięcy później w prezbiteriańskim kościele na przedmieściach Chicago. Mały Joshua van Meer miał dwa miesiące i spał spokojnie w ramionach matki. Szczęśliwego ojca rozpierała duma. Dawni towarzysze broni, siedzący w pierwszych ławkach, wymieniali rozbawione spojrzenia.

Harriett była matką chrzestną. Czuła się dość dziwnie w tym towarzystwie. Cóż za dziwaczna zbieranina ci znajomi Dutcha! Niewysoki, chudy mężczyzna, wyraźnie starszy od pozostałych, siedział obok szczupłej, przystojnej kobiety. Trzymali się za ręce. Wśród kolegów Dutcha było też dwu Murzynów, jeden postawny i budzący respekt, drugi niższy, o usposobieniu wesołka. Harriett zauważyła jeszcze jedną parę: ciemnookiego, czarnowłosego mężczyznę oraz brunetkę o zielonych oczach w zaawansowanej ciąży. Po drugiej stronie siedział bardzo śniady Portorykańczyk w eleganckim garniturze. Matka chrzestna spojrzała na kapłana, trzymającego dziecko na ręku. Uśmiechnęła się z dumą. To przecież jej chrześniak. Powinna teraz stać wraz z nimi przy ołtarzu, ale na nieszczęście skręciła nogę w kostce, gdy wsiadała do samolotu, i musiała przesiedzieć w ławce całą uroczystość. Może to i lepiej, pomyślała, spoglądając z uśmiechem na jasnowłosego Holendra. Ukochany Dani za bardzo charakterem przypominał samą Harriett, by mogli się zaprzyjaźnić. Ale nawet ona musiała przyznać, że Dutch jest wspaniałym mężem i ojcem. I wyjątkowym domatorem, co dziwniejsze. Postępował jak człowiek porządny i odpowiedzialny. Ale ci jego znajomi...

Po ceremonii Dani podbiegła i serdecznie ucałowała przyjaciółkę.

- Joshua był wyjątkowo grzeczny, prawda? - zawołała radośnie, przytulając ubrane na biało niemowlę, które gaworzyło cichutko. - Jestem z niego bardzo dumna. Harrie, musisz poznać naszych przyjaciół.

Gabbie! - Brettmanowie natychmiast do nich podeszli.

Rozpromieniona Gabby wdzięczyła się do maleństwa.

- Czyż nie jest śliczny? Ale wolałabym córeczkę. Za to J.D. chciałby mieć syna - oznajmiła, podnosząc na męża rozświetlone, kocie oczy.

- Syn, córka... wszystko mi jedno, byle było nasze - odparł wesoło J.D. - Cześć, Dani. Piękna uroczystość.

Dutch trzymał się dzielnie. Przyznaję, że jestem z niego dumny.

- Jeszcze do mnie nie dotarło, że Dutch się ożenił.

- Chudy mężczyzna potrząsał głową z niedowierzaniem.

- Ma nawet dziecko!

- Myślałem, że padnę, kiedy się o tym dowiedziałem - oznajmił postawny Murzyn, przyłączywszy się do nich.

- Łachmaniarz niech się nie wygłupia, a ty, Apollo, powinieneś się wstydzić - zgromiła ich Gabby. - Dutch znalazł w końcu odpowiednią dziewczynę.

- I bardzo się z tego cieszę - odparł czarnoskóry mężczyzna, puszczając oko do Dani. - Jest idealnym wicedyrektorem mojej firmy. Może i Łachmaniarz zacznie dla nas pracować? Bardzo by się przydał.

Semson i Drago już się zdecydowali.

- Mdli mnie na widok waszych nadzianych forsą bufonów - wyśmiał go Łachmaniarz. - A poza tym pani Darwin, matka Gabby, i ja mamy na oku lepszy interes. Będziemy hodować bydło w Teksasie.

- J.D. ma na nas wszystkich dobry wpływ. - Apollo uśmiechnął się serdecznie do ciemnowłosego olbrzyma, przytulającego swoją żonę. - Wiele mu zawdzięczam.

Wyciągnął mnie z kłopotów. Tyle lat się ukrywałem.

To już przeszłość. Mam powody, by się cieszyć, J.D., że znowu pracujesz jako prawnik.

- Jedźmy na obiad - zaproponował Dutch. - Czy wszyscy znają drogę do naszego domu?

- Doskonały pomysł - ucieszył się Apollo. - Dużo macie żarcia?

- Łachmaniarz i pani Darwin przywieźli mnóstwo wołowiny. Jeśli nie będziesz się pchał na początek kolejki, może dla wszystkich wystarczy.

- Przesadzasz, wcale nie jestem takim żarłokiem - złościł się Apollo.

- Jasne. Co to dla ciebie pół szynki! Pamiętasz, jak w Angoli pożarłeś w jednej chwili królika, którego złapałem? - szydził z niego Dutch.

- Kiedy byliśmy w Wietnamie, zjadłeś mojego węża - odparował Apollo.

- Panowie, jesteśmy na chrzcinach - wtrącił J.D.

- Zapomnijcie o dawnych urazach.

- Co ty powiesz? A kto pożarł ciasteczka przysłane przez moją mamusię? Ty gadzie! - perorował Apollo.

- I pudding śliwkowy, który zwędziłem obozowemu kucharzowi! - wpadł mu w słowo Dutch. J.D. zasłonił się Gabby.

- Spokojnie, chłopaki, ręce przy sobie, mam ciężarną kobietę na utrzymaniu.

- Wiem, co czujesz. Sam tego niedawno doświadczyłem - odparł Dutch.

- No, panowie, powinienem chyba trzymać się od was z daleka - burknął Apollo. - To może być zaraźliwe.

- Nie obawiaj się, Apollo. Nie sądzę, żebyś mógł zajść w ciążę. - Dutch kpił z niego bezlitośnie. Dani parsknęła śmiechem, a inni jej zawtórowali. Przytuliła głowę do ramienia męża.

- Umieram z głodu. Jedźmy do domu. Przygotowaliśmy mnóstwo jedzenia.

- Doskonale - ucieszył się Dutch. - Najwyższy czas zacząć świętować.

- Nas czeka dziś inne święto - mruknęła Dani tak cicho, by usłyszał ją tylko mąż. - Lekarz powiedział, że możemy...

- Naprawdę? - Dutch uśmiechnął się i popatrzył na śpiącego synka. - Dzisiejsza noc będzie wyjątkowa, prawda? - zapytał uszczęśliwiony. - Będziemy się kochać tak, jak tamtego ranka w Veracruz.

- I znowu zrobisz mi dziecko? - szepnęła, czując, że jej serce bije jak oszalałe.

- Porozmawiamy wieczorem - odparł, biorąc głęboki oddech.

- Zgoda - przytaknęła i spojrzała mu w oczy.

- Niczego nie żałujesz?.

- Niczego. Widzę, co zyskałem.

Dotknęła czule jego policzka. Uśmiechnął się i na krótką chwilę zapomnieli o całym świecie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
103 Palmer Diana Czuły i obcy
Palmer Diana Najemnicy 02 Czuły i obcy (Harlequin Desire 103)
Diana Palmer Soldier Of Fortune 02 Czuły i obcy
Czuły i obcy Palmer Diana
Palmer Diana Najemnicy 02 Czuły i obcy
112 Palmer Diana Brylancik
Palmer Diana Zbuntowana kochanka
K048 Palmer Diana Long tall Texans series 07 Narzeczona z miasta
Palmer Diana Specjalista od miłości
Palmer Diana Niebezpieczna miłość
GR581 Palmer Diana Piękny, dobry i bogaty
Palmer Diana Ojciec mimo woli
Palmer Diana Zdrajca
Palmer Diana 06 Meksykański ślub
Palmer Diana Skrywana miłość
2004 19 Palmer Diana Trzy razy miłość Long Tall Texans16
Palmer Diana Mezalians
Palmer Diana Panna z Charlestonu
535 Palmer Diana Ukryte pragnienia

więcej podobnych podstron