Czechow Antoni Powinności świąteczne

POWINNOŚCI ŚWIĄTECZNE

...chytrych prostaczków i łgarzy,

Złowieszczych staruch i staruchów

Duszących się w zaduchu..,*

A. Gribojedow: „Mądremu biada", przekład J. Tuwima

Było to południe w dzień Nowego Roku. Wdowa po byłym czernohubskim wicegubernatorze Legawym-Gryzłowie, Ludmiła Siemionowna, drobna, sześćdziesięcioletnła staruszka, siedziała w bawialni i przyjmowała wizyty. Sądząc z ilości przekąsek i napojów przygotowanych w salonie spodziewano się mnóstwa gości. Na razie jednak przybył z życzeniami noworocznymi tylko jeden gość — starszy radca zarządu gubernialnego Okurkin, sędziwy człowieczek z żółtocytrynową twarzą i przekrzywionymi ustami. Siedział w kącie koło drewnianej donicy z oleandrem i ostrożnie zażywając tabaki opowiadał „pani dobrodzice" miejskie nowinki.

Wczoraj, pani dobrodziko, o mało nie spadł z wieży strażackiej pijany strażak. Przewiesił się, uważa pani, przez poręcz, a poręcz — trach! Trach, uważa pani... Na szczęście o tej samej porze żona przyniosła mu obiad na wieżę i przytrzymała za połę. Gdyby nie żona, zleciałby, szelma... Ta-ak... A onegdaj, ekscelencjo pani dobrodziko, u kontrolera banku Piercowa odbyło się zebranie. Zgromadziły się wszystkie urzędniczyny i obgadywały dzisiejsze wizyty. Jednogłośnie, błazny jedne, zdecydowały nie składać wizyt.

No, to już, kochasiu, zełgałeś! — uśmiechnęła się staruszka. — Jakżeż to można obejść się bez wizyt?

Dalibóg, wasza ekscelencjo! Dziwne, lecz prawdziwe... Uzgodnili, że zamiast składać wizyty mają zebrać się dzisiaj w resursie, złożyć wzajemnie życzenia i wpłacić po rublu na ubogich.

Nie rozumiem — wzruszyła ramionami staruszka. — Dziwy jakieś opowiadasz...

Tak teraz, pani dobrodziko, robią w wielu miastach. Nie chodzą z życzeniami. Dadzą po rublu i basta! He-he-he... Nie trzeba ani jeździć, ani winszować, ani wydawać na dorożkę... Wystarczy pójść do resursy, a potem siedzieć sobie w domu.

Może to i lepiej — westchnęła staruszka. — Niech nie przyjeżdżają. Przynajmniej spokój...

Okurkin hałaśliwie westchnął, pokiwał głową i ciągnął dalej:

Uważają to za przesąd! Za leniwi, aby uszanować starszego, życzyć mu świąt, i stąd wykombinowali, że to — przesąd! Dziś przecie starych już się nie uważa za ludzi... Nie to, co dawniej...

No, cóż... — westchnęła jeszcze raz pani domu. — Niech nie przyjeżdżają! Nie chcą, to nie trzeba

Dawniej, pani dobrodziko, kiedy tej liberalizmy nie było, wizyt nie uważano za przesąd. Jeżdżono nie z musu, lecz z uczucia, z przyjemnością... Bywałe obejdziesz wszystkie domy, staniesz na chodniku i myślisz: „Kogo by to jeszcze uhonorować?" Kochaliśmy, pani dobrodziko, starszych... ogromnie czcili! Pamiętam, nieboszczyk Pantielej Stiepanycz, świeć Panie nad jego duszą, lubił, żeby się do niego odnoszono z szacunkiem. Broń Boże, jeśli mu ktoś wizyty nie złożył — zgrzytanie zębów! Podczas którychś tam świąt, pamiętam, chorowałem na tyfus. I co pani powie, pani dobrodziko? Wstałem z łoża, zebrałem osłabione siły i poszedłem do Pantieleja Stiepanycza. Przychodzę, a ode mnie aż bucha gorączka, aż bucha! Chcę mu powiedzieć ,,dosiego roku", a wychodzi „gęsiego obroku"? He-he-he... Maligna. Albo też, przypominam sobie, Żmieiszczew miał ospę. Lekarze, rzecz jasna, zabronili go odwiedzać, ale myśmy w nosie mieli doktorów! Poszliśmy do niego i złożyli życzenia. Nie uważaliśmy za przesąd. Wypiję kieliszeczek, ekscelencjo, pani dobrodziko?...

A wypij, wypij... I tak nikt nie przyjdzie, nie ma komu pić... Chyba twoi z zarządu przyjdą?

Okurkin beznadziejnie machnął ręką, usta wykrzywił mu pogardliwy uśmiech:

Chamy... Wszyscy na jedno kopyto!

To znaczy... jakże to ma być, Jefimie Jefimyczu? — zdziwiła się staruszka. — A więc i Wierchuszkin nie przyjdzie?

Nie przyjdzie. Jest w resursie,

A przeciem tego zbója do chrztu świętego trzymała! I posadę mu wyrobiłam!

Nie czuje żadnej wdzięczności... Wczoraj pierwszy przybył do Piercowa.

No, tamci, to trudno... Zapomnieli o starej i niech ich tam... Ale twoi z zarządu — to już grzech. A Wańka Truchin? Czyżby i ten miał nie przyjść?

Okurkin beznadziejnie machnął ręką.

I Podsiłkin? Także? Przeciem tego drania za uszy z błota wyciągnęła? A Proriechin?

Staruszka wymieniła jeszcze z dziesiątek nazwisk, lecz każde z nich wywoływało tylko gorzki uśmiech na ustach Okurkina.

Wszyscy, pani dobrodziko. Nieczułe serca!

Dziękuję... — westchnęła pani Legawa-Gryzłowa chodząc nerwowo po bawialni. — Dziękuję. Jeżeli obrzydła im ich dobrodziejka... starucha... jeżeli jestem taka zła, wstrętna, to niech...

Opadła na fotel. Pomarszczone powieki zamrugały.

Widzę, że już nie jestem im potrzebna. Niech tam... Odejdź i ty, Jefimie Jefimyczu... Nie zatrzymuję. Idźcie sobie wszyscy...

Przyłożyła do twarzy chusteczkę i zachlipała. Okurkin popatrzył na nią, z przerażeniem podrapał się w głowę i nieśmiało podszedł do staruszki.

Pani dobrodziko... — powiedział płaczliwie. — Wasza ekscelencjo! Dobrodziko!

Odejdź i ty... Wynoś się! Wszyscy się wynoście...

Pani dobrodziko... Aniele! Niech pani nie płacze... Zażartowałem... Dalibóg, żartowałem! Niech pani napluje w twarz staremu pyskaczowi, jeżeli nie zażartowałem... Wszyscy przyjdą! Pani dobrodziko!

Okurkin ukląkł przed starą, ujął jej żylastą rękę. i uderzał nią sobie po łysinie.

Bij, pani dobrodziko, aniele mój: „Nie żartuj, potworze jeden! Nie żartuj!" Po gębie! Po gębie! Dobrze mi tak, kłamczuchowi przeklętemu!

Wcale nie żartowałeś, Jefimie Jefimyczu! Czuje moje serce...

A bodaj mnie święta ziemia pochłonęła! Żebym dnia jutrzejszego nie doczekał, jeżeli... No, zobaczy pani! A na razie, żegnam panią dobrodzikę... Nie jestem godzien paninej łaskawości za moje złośliwe żarty. Znikam... Odejdę, a pani niech sobie wyobrazi, że mnie, poganina obrzydliwego, wypędziła. Rączkę.ucałować...

Okurkin przyssał się na chwilę do ręki starej i szybko wyszedł.

Po pięciu minutach zbliżał się do resursy. Urzędnicy złożyli już sobie życzenia, wpłacili po rublu i wychodzili.

Stójcie! Hej, tam — zamachał rękami Okurkin. — Coście najlepszego wymyślili? Mądrale! Dlaczego nie idziecie do Ludmiły Siemionowny?

Nie wie pan? W tym roku nie składamy wizyt.

Wiem, wiem... Merci... Ale posłuchajcie mnie, cywilizowani ludzie. Jeżeli natychmiast nie pójdziecie do tej wiedźmy, to biada wam... Ryczy wniebogłosy! Takie rzeczy na was wygaduje, że Tatarzynowi bym nie życzył!

Urzędnicy spojrzeli po sobie i podrapali się w głowę.

Hm... ale jeżeli pójdziemy do niej, to będziemy musieli iść do wszystkich...

Cóż robić, moi kochani? To pójdziecie do wszystkich... Nogi wam nie odpadną. Zresztą, jeżeli o mnie chodzi, to róbcie sobie, jak chcecie. Ale sami na tym wyjdziecie źle...

Tam do licha! Przecież już nawet po rublu zapłaciliśmy! — jęknął Jaszkin, nauczyciel szkoły powiatowej.

Rubla... A posady jeszcze nie straciłeś? Urzędnicy jeszcze raz podrapali się w głowę i sarkając ruszyli w kierunku domu Legawej-Gryzłowej.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czechow Antoni Świąteczne
Czechow Antoni Nawet dobro powinno mieć swoje granice
Czechow Antoni Największe miasto
Czechow Antoni Odkrycie
Czechow Antoni Na gwoździu
Czechow Antoni Zabłąkani
Czechow Antoni Odpowiednie kroki
Czechow Antoni W salonie
Czechow Antoni Kapitański mundur
Czechow Antoni Łyki
Czechow Antoni Do Paryża
Czechow Antoni U pani marszałkowej
Czechow Antoni Mróz
Czechow Antoni Wdzięczność
Czechow Antoni Niedorajda
Czechow Antoni Impresario pod kanapą
Czechow Antoni Filantrop
Czechow Antoni Noc na cmentarzu
Czechow Antoni Debiut

więcej podobnych podstron