Janusz Szewczak
Zgodnie z zawołaniem protoplasty teatru absurdu, Alfreda Jarryego, „rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie”. Polska - kraj ludzi uroczych i zarazem wstrętnych, zaradnych i pracowitych, choć z niskimi wynagrodzeniami, obok Koreańczyków najdłużej i najciężej pracujących na świecie, dużo więcej niż Niemcy, a jednocześnie kraj obiboków, totalnych leni, nieudaczników, lemingów, różnej maści oszustów i zwykłych złodziejaszków. Kraj ludzi nieufnych wobec siebie, a naiwnych i łatwowiernych wobec obcych. Kraj nizinny i jednocześnie kraina górali o mężnych sercach, często odważnych ponad miarę, ale w zwykłych sprawach dnia codziennego jakże często tchórzy, sprzedawczyków i układowców.
Naród sielski, nieskory do gwałtu i odwetu, chętnie przepraszający na zawołanie, wybaczający nawet własnym oprawcom, a jednocześnie łatwy do podburzania i buntu, naród szczery, tolerancyjny i wyjątkowo podatny na manipulację, podziały wewnętrzne i zaciekłe kłótnie, jakże często o nic.
Kochający mocno i szczerze swojego Papieża, choć religijny dość powierzchownie. Kraj, gdzie związkowiec, robotnik - Laureat Pokojowej Nagrody Nobla - wzywa do spałowania ugodowo nastawionego szefa związku zawodowego „Solidarność” i izolowania protestujących pokojowo obywateli.
Kraj elit hojnych dla siebie i skąpych dla swych obywateli. Kraj, w którym za nic ma się uczciwość, prawdomówność, patriotyzm, gdzie władza premiuje oszustów i nagradza orderami durniów, sprzedawczyków i malwersantów, a nas chce, niczym jak u Gombrowicza, upupić i przyprawić gębę. Elity w tymże kraju to często zwykli złodzieje, tajni współpracownicy dawnych i obecnych służb, aferzyści czy pożyteczni idioci, którzy
własnemu państwu i narodowi zdążyli już wyrządzić wymierne szkody i krzywdy. Zdrajcy i sługusy wystawiają świadectwa patriotyzmu i europejskości, notoryczni kłamcy egzaminują prawdomównych, a głupota chodzi w glorii światłości i poprawności politycznej. Kraj, w którym od lat rządzi kłamstwo, moralna zgnilizna elit, nepotyzm i korupcja, w którym nagradza się sprzedajność zarówno ludzi nikczemnych, jak i zwykłych nieudaczników.
To państwo, w którym urzędujący premier odbiera w Berlinie nagrodę im. Walthera Rathenaua, niemieckiego polityka masona, finansisty, niechętnego odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości, uważającego państwo polskie wyłącznie za państwo sezonowe, twórcy traktatu z Rapallo, który przygotował podwaliny pod kolejny podbój Polski.
W kraju tym absurd goni absurd, tzw. zielona wyspa, gospodarczy tygrys Europy, oznacza jednocześnie brak leków dla chorych na raka, 3 miliony rodaków żyjących na granicy skrajnego ubóstwa i biologicznej egzystencji oraz 10 milionów wykluczonych obywateli. Kraj zapaści służby zdrowia i 800 tysięcy głodnych dzieci.
Wszystko, co czyni władza i jej urzędnicy, ma nam, obywatelom Rzeczypospolitej, utrudnić i obrzydzić życie, ale broń Boże go nie ułatwić. Kraj „zielona wyspa” przypominający raczej ruchome piaski i coraz większą czarną dziurę. Gdzie udane ponoć reformy gospodarcze oznaczają wyprzedaż często za bezcen najwartościowszych składników majątku narodowego, gigantyczne zadłużenie, powszechną drożyznę i zdzierstwo, a w ramach tzw. polityki prorodzinnej brak przedszkoli i żłobków, a nawet tradycyjną polską kiełbasę bez mięsa w środku, „krakowską” ze strusia produkowaną przez Hiszpanów czy żubrówkę wytwarzaną przez Rosjan.
Kraj, w którym olbrzymia część obywateli wykazuje myślenie i reakcje stadne, tak jak przysłowiowe już lemingi, i reaguje wyłącznie na bodźce medialne, nawet najbardziej fałszywe i irracjonalne.
Dochody kilkudziesięciu tysięcy Polaków w 2012 roku przekroczyły grubo ponad 1 milion dolarów, przeciętne wynagrodzenie miesięczne prezesów giełdowych spółek w ostatnim roku wzrosło średnio do kwoty ponad 700 tysięcy złotych, zaś prezes polskich kolei i rozpadającego się PKP - zarabia ok. 60 tysięcy złotych miesięcznie, plus premie, mimo fatalnego ich funkcjonowania. Na taką pensję przeciętny obywatel kraju nad Wisłą musiałby pracować co najmniej 16 lat bez przerwy.
Wśród beneficjentów przemian gospodarczych są w Polsce i tacy, którzy zarabiają dziś 11 milionów złotych rocznie, gdy w tym samym czasie już blisko 250 tysięcy absolwentów wyższych uczelni nie może znaleźć żadnej pracy, gdzie co 10. bezrobotny Polak ma dyplom wyższej uczelni, a 70 procent młodych ludzi nie ma stałej umowy o pracę, zaś płaca minimalna wynosi zaledwie 1600 złotych brutto.
Jakże wielkim absurdem jest fakt, że po blisko 20 latach przemian, transformacji, więcej w niej patologii i obłudy niż cywilizacyjnego awansu, po 20 latach budowy autostrad przez kolejne ekipy rządowe są one ciągle w budowie i raczej autostradopo- dobne, częściowo przejezdne, częściowo przelotne helikopterem i już nadają się do remontu. Gdzie karetki i straż pożarna na niektórych z nich musiały wyłamywać barierki, by dojechać do rannych w wypadku.
Kraj prawdziwych nonsensów ekonomicznych i niewykorzystanych szans, gdzie jego obywatele, siedząc na prawdziwym bogactwie narodowym, jakim są rudy żelaza, źródła geotermalne i gaz łupkowy, płacą najwyższe w Europie ceny za gaz, prąd oraz najwyższe koszty utrzymania mieszkań w porównaniu z ich zarobkami. Gdzie najpierw szykuje się podatek od wydobycia gazu łupkowego, zanim jeszcze się go wydobywa.
Trzecia RP to prawdziwy świat na opak, to właśnie tu polski minister finansów z brytyjskim paszportem zadłużył w ciągu blisko 5 lat kraj na 400 miliardów złotych, czyli na prawie tyle samo co poprzednich kilkunastu ministrów finansów przez
minione 15 lat. Ten właśnie „sztukmistrz z Londynu” poucza nas nieustannie o konieczności cięć i oszczędności, choć koszty i wydatki na administrację tylko w 2012 roku mimo tych rzekomych oszczędności wzrosły do astronomicznej kwoty ponad 55 miliardów złotych, a na same wynagrodzenia urzędników wydaje się lekką ręką prawie 40 miliardów złotych, na premie i nagrody urzędnicze ok. 600 milionów złotych, czyli średnio na urzędnika prawie 5 tysięcy złotych, zaś dla urzędnika w ministerstwie ok. 9 tysięcy złotych. Problem w tym, że nagrody otrzymało 99 procent urzędników rządowych - można więc sądzić, że mamy genialną administrację.
Ten przez jeszcze tak wielu Polaków ukochany, umiłowany kraj, obdarowany tysiącami cudnych kapliczek i kościołów, niezwykłych krajobrazów oraz tysięcy miejsc męczeństwa i bohaterstwa Polaków nie miał jednak szczęścia do rządzących i własnych elit poza krótkimi szczęśliwymi epizodami.
Kraj historycznych herosów i tych, którym nie dano rządzić zbyt długo. Kraj, który potrafił niczym feniks kilkakrotnie podnieść się po wielkich, jakże krwawych klęskach, z materialnych zgliszcz i popiołów, i jednocześnie błyskawicznie, z winy sprze- dajnych elit, fałszywych przyjaciół i usłużnych sąsiadów, stracić dorobek wielu pomysłowych i pracowitych pokoleń. Tak wielu przedstawicielom naszych, pożal się Boże, elit nieprawdopodobnie szybko udawało się zaprzedać sumienia, wyprzedać za bezcen majątek narodowy i pogrążyć nas w długach na lata.
Chwilowy rozwój i wątpliwy dobrobyt na kredyt nazywa się w tymże kraju udaną transformacją, a szokowe terapie byłego wicepremiera skutecznie przez lata schładzające polską gospodarkę, pustoszące nasze oszczędności i portfele, określa się epokowym osiągnięciem finansowego „geniusza”. Gdzie sukces gospodarczy oznacza blisko 30-procentowe bezrobocie ludzi młodych, ponad 2-milionową emigrację zarobkową i polskie młode matki chętnie rodzące blisko 120 tysięcy polskich dzieci... na Wyspach Brytyjskich.
Gdzie minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, oświadcza, i to na poważnie, że bardziej boi się rozpadu strefy euro niż rosyjskich rakiet i terroryzmu. Gdzie polski ambasador w Chinach Tadeusz Chomicki, zamiast pozyskiwać kontrakty na miliardy złotych dla polskich firm, pozyskuje aplauz chińskich nastolatków za dyskotekowy taniec w stylu Gangnam Style, z czego polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest oczywiście bardzo dumne. Nasi coraz bardziej lumpen-dyplomaci podejmują coraz częściej groteskowe i infantylne działania kompromitujące polskie państwo za granicą, nie tylko wizerunko- wo. Do tańczącego koreańskie disco polo polskiego ambasadora ostatnio dołączyła sesja fotograficzna z na wpół rozebranymi modelkami na biurkach ambasady RP w Paryżu, a sam ambasador w Paryżu Tomasz Orłowski wraz z MSZ prowadzi właśnie kurs savoir vivre, jak jeść ser i wiązać krawat.
Jednocześnie oszczędzamy - zamykamy ambasadę w Mongolii - kraju bogactw naturalnych, dynamicznie rozwijającym się, i sprzedajemy historyczny budynek konsulatu w Kolonii.
A przecież MSZ radosnego Radka kosztuje nas już ok. 700 milionów złotych rocznie.
Premier tego w końcu dość dużego europejskiego państwa twierdzi, że jesteśmy mistrzem Europy, bo wydaliśmy blisko 100 miliardów złotych na piłkarskie Euro 2012 i zbudowaliśmy prawie najdroższy stadion na świecie oraz kolejny fragment autostrady, której kilometr kosztował nas, podatników, ok. 200 milionów złotych. Budujemy również obecnie w Warszawie drugie najdroższe, w przeliczeniu na kilometr, metro w Europie po Marsylii.
To kraj, w którym premier, niczym król anty-Midas, czego się nie dotknie, to zamienia się natychmiast na pewno nie w złoto. To kraj, gdzie piłkarska drużyna narodowa, która nie przeszła nawet eliminacji grupowych - choć dostała za to kilka milionów złotych premii - jest symbolem sukcesu tej władzy. Kraj pełen absurdów, tych wielkich i tych małych dnia codzienne
go, który tak kochamy i który tak chętnie opuścilibyśmy, bo żyć normalnie się w nim nie da, ani młodym, ani starym.
Tutaj profanowanie krzyża, obrazu jasnogórskiego, pogarda dla religii, tradycji i polskiej historii jest już tylko chwilową medialną atrakcją bez żadnych prawnych czy towarzyskich konsekwencji, a wyrodna matka ukrywająca zwłoki zamordowanego własnego dziecka staje się rozchwytywaną celebrytką mediów i otrzymuje luksusową celę więzienną.
To państwo, gdzie przez kilkanaście lat nie można wykryć prawdziwych sprawców - zabójców generała Marka Papały, szefa policji zabitego w 1998 roku, gdzie polscy generałowie w czasie pokoju giną częściej niż w czasie II wojny światowej. Gdzie miliardowe afery przetargowe i informatyczne dotyczą najważniejszych państwowych służb i instytucji, mających dbać o porządek i walczyć z przestępczością, a ewidentne przekręty ludzi ze świecznika nie budzą szczególnego zainteresowania odpowiednich organów państwa, mediów i tzw. dyżurnych autorytetów.
Gdzie urzędnicy państwowych spółek podróżują z rodzinami i przyjaciółmi na Hawaje za publiczne pieniądze lub sponsorują filmy i teledyski swych życiowych partnerek. Gdzie odruchy protestu przeciwstawiania się kłamstwu i najzwyklejszemu złu traktowane są przez władze, elity i media jak fanaberie zaczadzonego moherowego ludu, czy tzw. smoleńskiej sekty, a grasujący wśród polityków czy świadków katastrofy smoleńskiej seryjny weekendowy samobójca nie bulwersuje i nie zmusza do działania ani władzy, ani wymiaru sprawiedliwości, ani tym bardziej organów ścigania czy służb specjalnych.
Najbardziej chyba zaskakującym faktem - polskim paradoksem i jest to, że obok rozpadających się ruder dworców kolejowych i autobusowych, zaniedbanych szpitali stoją jednocześnie najnowocześniejsze w Europie centra handlowe, które już przyjęły dominującą rolę kulturową i społeczną, i to stoją w samych centrach miast, a najbardziej wychuchanymi, czystymi, imponującymi swym wyglądem, ładem i porządkiem publiczny
mi obiektami są polskie cmentarze - i to nie tylko 1 listopada. Wszystkich Świętych to obok Wigilii najbardziej pogodne i rodzinne święto w Polsce.
Czy aby na pewno pełne Polaków czartery do Egiptu i na „Kanary”, oblężone supermarkety tuż przed kolejnym długim weekendem świadczą już o stabilnej gospodarce i silnej polskiej klasie średniej? Czy to, że rocznie sprzedaje się w polskich salonach samochodowych 20 nowych modeli Ferrari i 15 Bentleyów z ceną od miliona złotych wzwyż, to dowód na autentyczną zamożność społeczeństwa? Co ciekawe, władza dopuszcza do takich absurdów, że 415 sprowadzonych do Polski w 2012 roku luksusowych aut: BMW, Mercedesów, Ferrari, Bentley-Continental i Bentley- -GT, Porsche i Jaguary zarejestrowano bez kłopotów jako samochody pomocy drogowej. Tylko w styczniu 2013 roku wjechało do naszego kraju blisko 50 luksusowych aut przerobionych na pomoc drogową. Argumentacją dla tego typu numerów jest stwierdzenie, że ponieważ tego typu auta rozpędzają się do setki w 5 sekund i mogą jechać z prędkością 300 km/godz., to szybciej dotrą do poszkodowanych...
Mowa o kraju, gdzie bardziej dba się o żabki, owady, ślimaki, nietoperze i roślinki, homoseksualistów, transwestytów, bluź- nierców i łajdaków niż o zwykłych obywateli, pacjentów i rodzinę. Dziś sukcesy nad Wisłą odnoszą wyłącznie klienci rządzącej ekipy, ludzie dawnych i obecnych służb, międzynarodowi hochsztaplerzy, mafiozi i ich słupy, a nawet giełdowi bankruci. Żadna kompromitacja, żaden skandal czy przekręt, żadne publiczne kłamstwo, wiarołomstwo czy kosztowna wpadka nie eliminują ani z życia publicznego, ani politycznego, ani tym bardziej z brylowania w usłużnych mediach i na tzw. salonach. Dureń staje się wyrocznią, błazen autorytetem, oszust, złodziej i donosiciel szanowanym biznesmenem, wzorcem dla młodych czy bankowcem odnoszącym kolejne epokowe sukcesy.
Czy jako naród straciliśmy już całkowicie busolę przyszłości, zdrowy osąd, trzeźwość umysłu, czy tylko wracamy do najgor-
Ü
szych korzeni polskiej państwowości i mentalności, do polskich dziejów absurdu i głupoty, do naszych narodowych przywar i słabości, jakże często błędnego koła chwilowych nastrojów, zdrady ideałów i trwałych wartości, do kłamstwa, spisków, braku własnej godności, zaprzedania obcym i zwykłej codziennej bylejakości.
Czy świat zwariował, czy to tylko my nie nadążamy za biegiem wydarzeń, za kombinacjami, za szachrajstwami możnych i bogatych, tych, którzy dzięki naszym pożytecznym idiotom i zwykłym płatnym zdrajcom ogrywają i okradają nas na całego ku uciesze medialnej gawiedzi i tzw. dyżurnych autorytetów ze studia TVN24, „Szkła Kontaktowego” czy „Gazety Wyborczej”? Gdzie tak naprawdę dziś jesteśmy jako naród, gospodarka i państwo? Jaka jest ta prawdziwa kondycja Polski i Polaków? Jaki jest prawdziwy bilans dokonań ostatniego 20-lecia, a zwłaszcza, jaka jest realna zasobność naszego państwowego skarbca i odporność na światowe zawieruchy?
Przekonamy się o tym już wkrótce na własnej skórze. Przecież Polska dziś likwiduje się sama, traci siłę, wiarygodność, tradycję, własną państwowość i wewnętrzną spójność. Pod płaszczykiem niby większej europejskiej integracji tracimy suwerenność, twarz, resztki majątku, młodych Polaków, tracimy pozycję, szansę na przyszłość, a przede wszystkim czas - bezcenny czas.
Czy więc na pewno ten nasz, a może już nie nasz kraj, w którym żyjemy, to całkiem normalny europejski kraj? To przecież kraj, gdzie media masowo wywołują serdeczne odruchy serca obywateli na rzecz cierpiących, chorych i ubogich, a jednocześnie łżą lub w najlepszym razie przemilczają wszystkie zasadnicze problemy i tzw. niewygodne tematy, fundamentalne pytania, jawne oszustwa i megakłamstwa, usłużnie i ze zrozumieniem tłumacząc jednocześnie indolencję państwa i jego reprezentantów. Aroganckie miernoty robią za autorytety, winni za ofiary, zamordyści za demokratów, a tajni agenci PRL-u walczą z mową nienawiści.
Setki tysięcy ustawowych bubli zalewa co roku nasze publiczne życie. „Dziki kraj” czy „dziadowskie państwo” to określenia powszechne w ustach „naszych reprezentantów”. Propaganda rządowa i medialne kłamstwa już dawno przekroczyły rozmiary z czasów Edwarda Gierka. Zaklinanie rzeczywistości, kreatywna księgowość, fałszerstwa statystyk, bzdury wygłaszane z największą powagą o stanie naszego państwa, gospodarki i finansów, a zwłaszcza o kondycji polskiego społeczeństwa nikogo już nie szokują i nie drażnią.
W ostatnich latach zaczęły powracać, i to ze zdwojoną siłą, piramidalne finansowe i prawne nonsensy, absurdy ekonomiczne i społeczne - tak dobrze nam znane z czasów PRL-u. Łubu- -dubu, łubu-dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu - Wacław Jarząbek. Trawa na zielono i „zielona wyspa” nadal żyją, bo oto premier jedzie z kolejną gospodarską wizytą i po raz drugi otwiera oczyszczalnię ścieków w Warszawie.
Czyżbyśmy właśnie wracali do tak dobrze nam znanych czasów minionych, po zatoczeniu 20-letniego koła, czyżby powracały upiory dawnych lat, że władza wie lepiej, że się wyżywi i wyleczy? Czy naprawdę polskość to nienormalność, jak swego czasu stwierdził premier Donald Tusk? Czy rzeczywiście polskość musi kojarzyć się z teatrem niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych urojeń, o czym w 1987 roku z takim przekonaniem pisał dzisiejszy rządowy sternik.
Trudno żyć w kraju, w którym zdrada przekreśla normalność, a amatorszczyznę i polityczną poprawność media wynoszą na ołtarze profesjonalizmu. Polskie państwo dogorywa, instytucje państwa na czele z ZUS, NFZ i urzędami skarbowymi skutecznie i zaciekle walczą z obywatelem. Bałagan, cenzura, marnotrawstwo, rządy kolesi, dojenie państwowej kasy, arogancja władzy są dziś wręcz powszechne, jak za najlepszych czasów PRL.
Codzienna dawka przyjmowanej medialnej trucizny i jakże kosztownych ekonomicznych absurdów uodparnia Polaków na największą nawet głupotę, na absurdy urzędników i fanaberie
władzy. Nie czujemy już niesmaku po spożyciu tej cykuty, tracie my nawet odruchy wymiotne, a na pewno zdolność samooceny. Poddajemy się, akceptując coraz bardziej piramidalne bzdury, absurdy oraz coraz bardziej zabójcze lekarstwa. A dawka uderzeniowa tych finansowych i ekonomicznych nonsensów rośnie z roku na rok.
Unijni biurokraci też nie ustają w wysiłkach, rośnie pazerność fiskusa i represyjność systemu wobec przedsiębiorcy i obywatela. Komisja Europejska właśnie postanowiła, że od 2014 roku będzie można dopisywać do krajowego PKB dochody z prostytucji, handlu narkotykami i przemytu towarów akcyzo* wych. To niewątpliwie Nagroda Nobla w dziedzinie absurdów ekonomicznych. Chcąc zasypać gigantyczną dziurę budżetową Rostowskiego, obywatele powinni częściej korzystać z przydrożnych usług pań lekkich obyczajów, palić wyłącznie przemycone papierosy i jeździć na przemyconej benzynie*. GUS będzie miał jednak problem z tym, jak zakwalifikować usługi seksualne tzw. bułgarskich czy rumuńskich tirówek czy jako eksport usług, czy jako import usług. Nie wiadomo, czy będzie można wziąć fakturę, ale niewątpliwie producenci kas fiskalnych już zacierają ręce.
Wytresowani w ciągu 20 lat przez media Michnika i Waltera oraz ostatnio antypubliczną TVP przestajemy zadawać pytania i rozumieć odpowiedzi. Byleby był grill, świąteczna wizyta w centrum handlowym, błazeńska biało-czerwona kibicowska czapka Stańczyka i piwko przed telewizorem. Taka Polska Kiepskich szczęśliwych z ciepłej wody w kranie. Sami stajemy się bezwolnymi wykonawcami własnego upadku i zorganizowanej likwidacji Polskiego Państwa. Przecież polskość to podobno nienormalność.
Pomału stajemy się niewolnikami skorumpowanych błaznów i sprzedajnych oszustów, a zarazem medialnych wyroczni. Półanalfabeci i superkłamcy z profesorskimi tytułami rżną autorytety moralne, a naukowe wyrocznie sączą półprawdy z ekranów telewizorów, na falach radiowych i na łamach gazet, zarówno
o stanie naszego państwa, polskiej gospodarki i finansów, jak
i kondycji naszego narodu. Medialna, TVN-owska paplanina
0 sukcesie, sile, wzroście gospodarczym i dobrobycie narodu to istny cyrk na kółkach.
Nasz Ferdynand Kiepski od finansów, który od 2007 roku zarządza naszym długiem, prawie go już podwoił, jednocześnie ciągle zapewniając nas o jego stałym obniżaniu. To absolutnie rekord europejski, a może i światowy, gdy idzie o tempo wzrostu zadłużenia, z ok. 500 miliardów złotych, do poziomu już ok. 900 miliardów złotych - dziś. Na koniec 2013 roku, o ile dociągniemy bez wcześniejszego bankructwa, będzie już tego finansowego nowotworu ok. biliona złotych. Dług, nie tyle publiczny, ile kosmiczny, którego nie mamy szansy spłacić, nawet przez trzy najbliższe pokolenia.
Bardzo skutecznie nasza władza buduje kolejne piramidy finansowe ZUS-u, NFZ-etu, OFE, które od 1999 roku zarobiły - głównie dla swoich zagranicznych właścicieli - blisko 16 miliardów złotych. A to przecież kolejne ukryte okrągłe 3 biliony długu. System zniewolenia Polaków, tym razem za pomocą karty kredytowej czy szwajcarskiego franka, zadziałał wręcz fantastycznie, niepotrzebne były żadne pancerne dywizje i dywanowe naloty.
Wirtualny wzrost gospodarczy tego papierowego „europejskiego tygrysa” nie przekłada się na jakość życia Polaków oraz zasobność portfela zwykłego obywatela, z wyjątkiem krociowych zysków podmiotów zagranicznych, elit politycznych i finansowych spekulantów. W naszej politycznej i finansowej drużynie mamy nie tyle samych Lewandowskich, ile samych „Lewych”.
Dyktaturę ciemniaków zastąpiła dyktatura pieniądza i mediów, choć totalna amatorszczyzna decydentów nadal trzyma się całkiem mocno. Bogaci, banki i spekulanci uwielbiają dług
1 czasy kryzysu, bo właśnie wtedy najlepiej łupi się zwykłych szaraczków i strzyże owieczki. W ten sposób najtaniej przejmuje się majątek i dorobek wielu pokoleń. I właśnie po to jest ten cały obecny światowy kryzys gospodarczy, który wkroczył i do nas wreszcie. Właśnie ten wariant ćwiczymy z dużym powodzeniem nad Wisłą.
NHasz los - dużego europejskiego kraju - uzależniono w ostat- nich latach od piłki nożnej. Mimo jednak nieco gorszej sportowej postawy na Euro 2012, finanse i gospodarki Holandii, Szwecji, Francji, Niemiec czy Danii nie wiszą na sznurowadle ich piłkarzy. A przecież u nas latem 2012 roku zawisły na włosie Przemysława Tytonia i Roberta Lewandowskiego. Obiecano nam przecież wyprawę po złote runo.
Jarmarkowy patriotyzm z okazji Euro 2012 był jakże godny pochwały, ale już patriotyzm z okazji rocznicy 10 kwietnia czy
11 listopada jest tylko godny pogardy i ośmieszenia, a nawet spałowania. To wręcz faszyzm według niektórych.
Staropolskie - jakże niebezpieczne - „zastaw się, a postaw się”, jest u nas niestety ciągle żywe. Urządziliśmy fantastyczne strefy kibica ze świecącymi i grającymi fontannami, nowoczesne stadiony za ok. 5 miliardów złotych, choć zabrakło i nadal brakuje na żłobki, szkoły, leki, szpitale i nowe fabryki Grunt, że starczyło na 6-krotną wymianę murawy za kolejny milion złotych.
Kolejny bankowy analityk idiota podaje wyliczenia spodziewanych zysków dzięki Euro 2012 za 20 lat w „renomowanym” programie telewizyjnym. Nic to, że duże miasta zadłużyły się z tego tytułu na dziesiątki lat i miliardy złotych, że organizatorzy „umoczyli” nie tylko miejskie budżety, ale i miejskie spółki w nowe potężne wielomiliardowe kredyty. Ich budżety już przekraczają dozwolone pułapy 60 procent zadłużenia, a Ministerstwo Finansów nie zamierza przestać obdzierać je ze skóry i przerzucać na nie nowych obowiązków. Najwyżej dorzuci się nam, mieszkańcom, do rachunku za wodę, śmieci i czynsze, kilka tysięcy procent za użytkowanie wieczyste, zwolni się jeszcze trochę nauczycieli, zamknie kolejne szpitale
i szkoły, wyłączy światło czy metro po 22.00, zasypie mandatami i grzywnami.
Przecież nie jesteśmy Szkotami, stać nas na to, jak mawia prezes NBP Marek Belka. Blisko 2,5 miliarda złotych zadłużenia Gdańska, ok. 1,5 miliarda złotych długu Poznania, blisko już 3,5 miliarda złotych długu Warszawy, a wraz z długiem spółek miejskich blisko 5 miliardów złotych, czy wiszący nad przepaścią budżet Wrocławia i Krakowa to dzisiejsza finansowa samorządowa rzeczywistość.
Premier chce organizować olimpiadę w 2022 roku w Krakowie i Zakopanem, mimo że sprzedają kolejkę na Kasprowy, choć długi 12 największych polskich miast przekroczyły już 10 miliardów złotych, a samorządów - blisko 80 miliardów złotych. Czy jest to cena warta miesięcznej imprezy - na dodatek z pewną sportową klęską w tłe?
Niektóre duże miasta zaciągnęły 10-12-letnie kredyty, inne, takie jak Warszawa, wypuściły obligacje w euro - czyli zadłużyły się również za granicą, będą więc sprzedawać zagranicznym podmiotom wodociągi, MPO i inne miejskie spółki. Czy sposobem na uniknięcie bankructwa będą kolejne podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej, czynszów komunalnych, handlowych, cen wody, ścieków, wywozu śmieci, a wreszcie nowego podatku od nieruchomości - czyli lokalnego podatku katastralnego? To właśnie prezydent Warszawy H. Gronkiewicz-Waltz wprowadziła najwyższe ceny opłat za śmieci, sparaliżowała miasto, bo buduje drugą nitkę metra. Nic dziwnego, że warszawiacy zaczynają mieć dość tego chaosu i chcą ją odwołać w referendum.
Odczujemy w naszych portfelach to nieszczęsne Euro 2012 jeszcze długo. Wątpliwe sportowe emocje i rozczarowujące wspomnienia medalowych szans szybko zamienimy na cenowe i egzystencjalne koszmary. Poszliśmy za przykładem RPA, a nie oszczędnych i rozumnych Austriaków i Szwajcarów, którzy nie dali się ogłupić i oskubać do gołej skóry przez UEFA.
W Poznaniu tylko 5 procent dzieci do 3 lat korzysta ze żłobków, w całym zaś kraju jest znacznie gorzej, bo średnio to tylko 3 procent maluchów. To niechlubny europejski rekord i dowód kolejnego totalnego absurdu w wydawaniu pieniędzy. W Polskich gminach mamy zaledwie 650 żłobków i jest w nich miejsce tylko dla 35 tysięcy maluchów. Średni koszt utrzymania dziecka w żłobku to od 1-1,5 tysiąca złotych, a większości gmin na dopłaty oczywiście nie stać. Obietnice premiera dotyczące tego, że państwo dopłaci do żłobków, można wstawić między bajki.
Prezydent Poznania Ryszard Grobelny wydał blisko 750 milionów złotych na stadion, którego budowę skontrolowała CBA i bez najmniejszych wątpliwości skierowała sprawę do prokuratury. To ten sam prezydent, który został skazany za przekręt związany z inwestycją miejską tzw. Kulczykpark.
Roczny budżet instytucji opiekuńczych dla najmłodszych poznaniaków to ok. 15 milionów złotych, był on jednak mniejszy niż wydatki na miesięczne zaledwie funkcjonowanie strefy kibica, bo te wyniosły ok. 20 milionów złotych. Gdzie sens, logika, poznańska gospodarność i zapobiegliwość?
O szaleństwach wydatkowych i absurdalnym wyrzucaniu pieniędzy w błoto w Warszawie lepiej nie mówić. „Nie róbmy polityki, róbmy bajzel” - to hasło świetnie pasuje do obecnej polskiej rzeczywistości. Polska w budowie, Warszawa w generalnym remoncie.
Ulice polskich miast opuściła już futbolowa gorączka, przed nami widmo referendów odwołujących władze samorządowe, zarządów komisarycznych, nowych cięć i oszczędności, zwolnień pracowników komunalnych i drastycznych podwyżek cen usług miejskich itd. Absurdy tak rozkwitły nad Wisłą, że nawet 30-40-tysięczne miasta rzuciły się z motyką na słońce, budując stadiony i centra pobytowe za kilkadziesiąt milionów złotych czy termy, tyle że z zimną wodą, jak te w Lidzbarku Warmińskim znane na świecie jako euroabsurd.
A przecież w miastach tych nie działa dobrze kanalizacja, komunikacja miejska, oświata i pomoc socjalna, nie mówiąc już o kulturze czy służbie zdrowia. Ponieważ dziś kultura w Polsce to głównie Doda i Kuba Wojewódzki - idol wszystkich idiotów - jak sam o sobie mówi, oraz Zbigniew Hołdys - muzyk bez matury, pełen wazeliny wobec obecnie rządzących, wielce poprawny politycznie, udający intelektualistę. To kabaretowe żałosne popisy Tyma i Jandy żartujących w niewybredny sposób z katastrofy smoleńskiej i jej ofiar oraz pogardliwe frazesy wygłaszane przez reżysera senatora Kazimierza Kutza czy Waldemara Kuczyńskiego w studio TVN24. Ponadto wulgarne słowa dyrektor poznańskiego Teatru Ósmego Dnia Ewy Wójciak o papieżu Franciszku czy wypociny, pożal się Boże, profesorów oskarżających tak wielkiego bohatera jak rotmistrz Witold Pilecki o sypanie współpracowników w śledztwie czy członków Batalionu „Zośka” o homoseksualizm. Jak widać, wszystko co polskie, patriotyczne, tradycyjne i honorowe, ma być oplute i spluga- wione. To również prymitywne i chamskie żarciki redaktora o małym rozumku - Jarosława Kuźniara - na dzień dobry czy ekshibicjonistyczne i plugawe występy Janusza Palikota w „Kropce nad i” u redaktor Moniki Olejnik, która kompromituje się coraz bardziej.
To w sferze kultury i mediów ma na razie Polakom wystarczyć, na resztę ciągle brakuje pieniędzy. Może i utoniemy na „zielonej wyspie”, ale radośnie, w błazeńskiej czerwonej czapce wiernego kibica, szastając pieniędzmi do samego końca i absurdalnie się zadłużając.
„Śmiej się pajacu” - wołają do nas z ekranów przywódcy. „]est super, jest super - więc o co wam chodzi?” - powtarzają tzw. autorytety medialne. Najwyżej znowu trochę się pożyczy, trochę zroluje stare długi, wstrzyma najpotrzebniejsze inwestycje w służbie zdrowia, oświacie, nie dokończy kilku dróg i autostrad, ograniczy remonty, zajęcia pozalekcyjne, przytnie wyna-
grodzenia i emerytury, podniesie ceny leków, prądu i gazu, nie wybuduje się żadnej nowej fabryki. Byle do kolejnych igrzysk piłkarskich nad Wisłą czy olimpiady w Tatrach, reszta sama się kręci.
Samo się zrobi i zbuduje, a zboże samo urośnie. Wstrzyma się ukończenie niektórych dróg i autostrad, naprawę wałów przeciwpowodziowych, zamknie się nie 120, ale „tylko” 79 sądów, ale za to przyjezdni kibice będą latami wspominać nasze przestronne i wesołe strefy kibica i śliczne dziewczyny na stadionach.
Mucha nie siada. A to, że w czasie ulewy nie zamyka się dachu Stadionu Narodowego, to będzie przecież tylko dodatkową atrakcją. To prawdziwe „Jezioro Łabędzie” za 2 miliardy złotych. To dziś w dużej mierze obraz całego naszego kraju, nie tylko miejskich aglomeracji. Kto podejmie się sprzątania tej stajni Augiasza, kto napełni coraz bardziej pustą państwową czy miejską kasę, jacy herosi wynegocjują rozłożenie kolejnych gigantycznych długów blisko 1 biliona złotych na raty? Kto wybła- ga umorzenie odsetek, jakie wyspy oddamy w zamian za długi,
o ile jeszcze podniesiemy VAT, czy jak znacząco obniżymy emerytury?
Przecież już dziś wszystkie nasze podatki płacone do budżetu państwa w ramach PIT idą wyłącznie na spłatę długów, a właściwie odsetek - to corocznie ok. 40 miliardów złotych wyrzuconych w błoto. Trzeba je oddawać, a ciągle rosną i licznik bije coraz szybciej. Jako Polska i Polacy „wisimy” już zagranicy ok. 260 miliardów euro. Kto udźwignie tę skalę głupoty, beztroski, partactwa, często zaprzedania, bagaż jakże licznych finansowych, ekonomicznych absurdów i przekrętów? Kto weźmie na plecy ten wielki worek długów, unijnych weksli in blanco, deklaracji, że stać nas na pomoc Grecji, Hiszpanii, a nawet Afganistanowi?
Polskie państwo ma być tanie. Tanie, czyli słabe, a dokładnie byle jakie. A po co komu słabe państwo? Wtedy łatwo się go wyrzec czy porzucić. Może o to właśnie chodzi. W Niemczech na przykład nawet największym liberalnym demagogom nie przychodzą do głowy podobne idiotyzmy, że Niemcom potrzebne jest tanie, słabe państwo i najlepiej gdyby go w ogóle nie było.
Doradca premiera Tuska - były premier Jan Krzysztof Bielecki - zapewnia nas, że „będziemy tak zamożni, jak zamożne będzie polskie państwo”, tylko że to nasze państwo dzięki usilnym staraniom liberalnych zaklinaczy z Trójmiasta jest coraz biedniejsze, ma coraz mniej majątku, dochodów, zaufania obywateli, siły i autorytetu. W sąsiednich Niemczech obowiązuje dokładnie odwrotna zasada, choć liberałowie współrządzą tym krajem od lat - „państwo niemieckie będzie tak zamożne jak zamożni będą jego obywatele”. Tam jakoś nie warto tego zwykłego obywatela, przedsiębiorcy, podatnika obdzierać ze skóry, upadlać, upokarzać w szpitalnych kolejkach, pozbawiać nadziei na przyszłość, zmuszać do emigracji za chlebem, oferować mu głodowych pensji i emerytur, ponieważ to wraca do państwa i całego narodu, często w zwielokrotnionej skali.
Na razie jeszcze Polacy mają za mało, żeby godnie żyć, a za dużo, żeby umrzeć w biedzie i zapomnieniu. Nic też dziwnego, że Polska zajmuje kompromitujące trzecie miejsce w Europie pod względem liczby przegranych spraw przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu, wytaczanych przez własnych obywateli, i czwarte miejsce od końca wśród najbiedniejszych krajów Unii, po Rumunii, Bułgarii i Estonii. Na razie zarzewia buntu nie ma, tyle że sytuacja ekonomiczna i uwarunkowania zewnętrzne - europejskie - mogą gwałtownie pogorszyć nasze nastroje. Iskra społecznego pożaru może więc wybuchnąć nad Wisłą zupełnie nieoczekiwanie, w najmniej spodziewanej sferze i z dość błahej na pozór przyczyny. Nie znacie dnia ani godziny, ale czas sądu niewątpliwie nadejdzie.
Jak mówią starzy górale: „Gdzie się podziały nasze dutki z tej podobno udanej transformacji”. Warto wziąć na poważnie ostrzeżenia przewodniczącego NSZZ „Solidarność” - Piotra Dudy: „Niech bogaci nie myślą, że biedni ich nie znajdą”. Mistrzowie zamętu, bezkarności i absurdów na razie są jeszcze w natarciu, ale już wyraźnie czują obawę i brak pewności, jeszcze testują odporność polskiego społeczeństwa, granice kolejnej terapii szokowej, granice pogardy dla potrzeb i aspiracji zarówno starych, jak i młodych Polaków.
Niepokój rośnie z dnia na dzień, państwowa kasa pustoszeje, europejscy przywódcy domagają się całkowitej rezygnacji z suwerenności, a narody stają się coraz bardziej podejrzliwe i bezradne, widząc swój coraz bardziej pusty portfel i ewidentny brak przyszłości.
Niestety coraz wyraźniej widać, że polskie państwo nie jest zorganizowane i skoncentrowane w swych działaniach na rzecz obywateli, a przeciw obcym, mafii i oszustom, ale dokładnie odwrotnie. Zamiast ścigać najgrubszego kalibru złoczyńców, oszustów i złodziei, walczy z rowerzystami, kibicami, blogerami, samotnymi matkami itd.
Jak mawia lider Budki Suflera: „Żyjemy w kraju, który nie spełnia nawet najbardziej podstawowych funkcji wobec obywateli”. Żyjemy w kraju tak pełnym absurdów, o którym mawiano w filmach Stanisława Barei: „Gdzie kłamstwo jest wykładnikiem prawdy”, a jak mawia mój ulubiony bloger, „Matka Kurka”, w kraju, „gdzie konformizm stał się wykładnikiem buntu”, w którym codziennie słyszymy o kolejnych rządowych sukcesach.
Trzecia RP to państwo po wielkich przemianach, gdzie nadal rządzą potomkowie ubeckich i esbeckich rodów, największe
Niestety coraz wyraźniej w widać, że polskie pań- stwo nie jest zorganizowane i skoncentrowane w swych działaniach na rzecz obywateli, a przeciw obcym, mafii i oszustom, ale dokładnie odwrotnie.
sukcesy odnoszą ludzie o wątpliwej przeszłości, tajni współpracownicy służb specjalnych, a polityczne lizusy i rozgrzani dziennikarze pokroju Tomasza Lisa czy Janiny Paradowskiej kreują się na tzw. elity III RP. Gdzie panuje wręcz zabójcza pogarda dla uczciwych, skromnych, kochających tradycję czy głęboko wierzących. Skromni, bogobojni i ci prawdomówni są traktowani przez władzę jako wrogowie systemu, jako poważniejsze zagrożenie nawet od terrorystów. Nawet Brunon K., oskarżony o przygotowywanie zamachu bombowego na Sejm, by się uśmiał, gdyby nie siedział.
WHały przeciwpowodziowe nadal są dziurawe, ale minister cyfryzacji Michał Boni zapewnia ciągle, że powodzie nam nie grożą, ważniejsza jest walka z mową nienawiści. Jeśli chodzi o polskie drogi, to minister infrastruktury Sławomir Nowak zagwarantował, i słusznie, że „prędzej czy później drogi będą”. Polska jest jeszcze w budowie, choć niektóre autostrady i lotniska już są w remoncie, bo nieco popękały, a po ostatnich ulewach część autostrady A4, obwodnica Radomia i Trasa Toruńska zamieniły się w rwące rzeki i krajobraz niczym z Wenecji. Część z nich zbudowano z gliny, iłów, połamanych sedesów i płytek ceramicznych. Na Euro 2012 nie były gotowe, ale były przejezdne, bo uchwalono ustawę umożliwiającą jazdę po częściowo tylko ukończonej autostradzie - ewenement i absurd na skalę europejską, a nawet światową. Ale jak zapewnia minister Nowak, nadal obowiązuje zero tolerancji dla usterek. Minister, znany kolekcjoner i znawca zegarków, który ostatnio przypomniał sobie o tym, że ma Volvo X-C-60 i postanowił je wpisać do deklaracji majątkowej. A jego wiceminister, oczywiście z PO, Tadeusz Jarmuziewicz został przyłapany przez media na nieformalnym spotkaniu z zagraniczną firmą budującą autostradę.
Mamy więc na razie w dużej części wyroby autostradopo- dobne, nowe, choć już do remontu, płatne, choć niezapłacone, gdy idzie o ich wykonawców. Roszczenia budowlańców przekroczyły już poziom 3 miliardów złotych.
Były wicepremier Waldemar Pawlak twierdził publicznie, że nie wierzy w państwowe emerytury, co premier wytłumaczył jako pełny wyraz zaufania do państwowego ZUS-u. Tusk stawał na rzęsach absurdu, żeby przekonać o tym, że dłuższa praca do 67 lat to istne dobrodziejstwo i zarazem konieczność, gdy w tym
samym czasie polski samolot LOT-u zatrzymano na londyńskim lotnisku Heathrow, ponieważ obaj polscy piloci mieli więcej niż 60 lat, a to jest niezgodne z przepisami lotniczymi, co oznacza, że są za starzy.
Jeszcze w 2010 roku premier przekonywał nas o tym, że to nie ustawy są najważniejsze i budowanie kolejnych systemów emerytalnych, lepiej wziąć się do innej „roboty”, by po prostu w kraju było więcej dzieci, ponieważ wysoki wskaźnik urodzeń to przyszłość narodu. Coś w stylu wyborczego hasła: „Nie róbmy polityki, róbmy dzieci!” A Polacy oczywiście robią dzieci, tylko niezbyt chętnie w Polsce.
Na kolejnym przeglądzie resortów okazało się, że najlepszy jest jak zwykle minister finansów Jacek Rostowski, mimo że sporządził dwa najbardziej humorystyczne od lat budżety - na
2012 i 2013 rok. W tym ostatnim na przykład służby mundurowe miały dostać podwyżki, jeżeli nie będzie powodzi i huraganów; nie ma tam ani śladu 700-miliardowych inwestycji zapowiedzianych przez premiera Tuska w swoim ostatnim exposé. Choć trąby powietrzne i burze w kraju były, to podwyżki jednak przyznano.
Owe genialne oszczędności i sztuczki księgowe Jana Vincen- ta Rostowskiego, ministra wielu imion, paszportów i domów, będą nas drogo kosztować, bo to przecież niezapłacone faktury na rzecz polskich szpitali za tzw. nadwykonania (już 2,5 miliarda złotych) czy niezapłacone faktury Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) i wykonawców autostrad na ok. 3 miliardy złotych oraz blisko 50 miliardów długów z tytułu tzw. obligacji Krajowego Funduszu Drogowego itd. Natomiast w roku 2013 za drogi spłyną faktury na kolejne kilkadziesiąt miliardów.
Nic dziwnego, że w budżecie na 2013 rok zaplanowano dochody z kar, grzywien i mandatów, nie tyle na absurdalnym nawet poziomie 2012 roku i 1,3 miliarda złotych, ale jeszcze więcej, bo 1,5 miliarda złotych. Będzie trzeba wlepiać mandaty na każ
dym skrzyżowaniu kierowcom i przechodniom, rowerzystom, babciom i dziatwie szkolnej oraz kupić kolejnych 300 radarów, które zresztą produkuje firma niemiecka i świetnie na tym zarabia. Ponadto mandaty otrzymają grzybiarze w lesie oraz całujące się w miejscach publicznych pary.
Trudno więc uwierzyć w słowa ministra Rostowskiego i nie ubawić się serdecznie: „Z ręką na sercu można powiedzieć, że najtrudniejszy czas dla polskich finansów publicznych już minął”. Ten czas dopiero nadchodzi i „sztukmistrz z Londynu” dobrze o tym wie. Jest już przecież po „igrzyskach^ czyli po Euro 2012, i wkrótce wszyscy się o tym gorzko przekonamy.
To, co obserwujemy, to nie jest zwykłe spowolnienie, lecz dopiero rozpoczynający się ogromny kryzys. A.nawet nie tyle kryzys, ile rezultat, jak mawiał Kisiel.
Podatku bankowego czy od supermarketów minister nie chce, ale bezrobotny pobierający zasiłek powinien samodzielnie złożyć PIT, a polski fiskus żąda, by firmy po imprezach integracyjnych sporządzały listy, ile kto zjadł i wypił, żeby fiskus mógł wyliczyć, ile się z tego powodu pracownik dorobił i wzbogacił. Czy to nie kolejny rekord absurdu?
Jest ich niestety znacznie więcej.
Dostałeś w prezencie od szefa bilet na mecz - zapłacisz podatek, pada deszcz, też zapłacisz podatek, masz brudną szybę w aucie, zapłacisz nawet 500 złotych mandatu.
W roku 2012 ponad 250 tysięcy polskich przedsiębiorców zawiesiło działalność gospodarczą i jest to olbrzymi wzrost. Rok 2013 będzie w tej mierze wręcz rekordowy. W roku 2012 zbankrutowało blisko 1000 firm i ciągle przybywa nowych bankrutów, nie tylko wśród firm budowlanych. Przed nami czas bankructw...
Tymczasem ponad połowa polskich przedsiębiorców dostrzega olbrzymi wzrost absurdów prawnych w swojej działalności gospodarczej. Wprawdzie sprzedano 20 Ferrari (za każdy zapłacono powyżej 1 miliona złotych), a nowy salon otwiera właśnie Maserati, ale jednocześnie już ponad 5 tysięcy Polaków rocznie popełnia samobójstwo, w tym coraz więcej - już ok.
1 tysiąc z nich - czyni to z powodów ekonomicznych. Czy na tym właśnie polega nasz gospodarczy sukces i skok cywilizacyjny narodu?
Minister finansów, reklamując wydłużanie wieku emerytalnego, stwierdza jednoznacznie, że tak naprawdę chodzi o to, żeby oczekiwana przeciętna długość życia Polaka na emeryturze nie była zbyt długa. Wstyd, aż tak otwarcie, bez ogródek i zażenowania, tym bardziej że ta tzw. wcześniejsza, częściowa emerytura wyniesie zaledwie ok. 400 złotych.
Tajfun „Vincent” zbierze niewątpliwie śmiertelne żniwo. Odpowiadając na pytanie słynnego paprykarza: „Jak żyć, Panie Premierze?” - odpowiedź brzmi: „Byle krótko”. Czy rzeczywiście można uwierzyć w zapewnienia ministra finansów, że najgorszy czas dla naszych finansów publicznych już minął, gdy słyszymy, iż firmy windykacyjne w 2012 roku otrzymały do windykacji sprawy warte kilkanaście miliardów złotych, a rok
2013 może być w tej materii wręcz rekordowy?
Polska stała się ostatnio europejskim rajem dla firm windy- kacyjnych. Można w niej bowiem wykończyć każdego, nawet tych, którzy nikomu nie są winni ani grosza. Ponieważ, według danych policji, w kraju może funkcjonować 1 milion zaginionych dokumentów różnego typu, z dowodami osobistymi i prawami jazdy na czele, przestępcy i oszuści masowo wyłudzają towary i usługi, a dopaść ich jest niesłychanie trudno.
Absurd kolejny, wielkie sieci handlowe przy obrotach rzędu ponad 120 miliardów złotych zapłaciły rocznie podatki w symbolicznej wysokości ok. 700 milionów złotych. A złotą kurę podatkową KGHM i tylko i jeszcze aż w 30 procentach będący pol-
ską własnością I dorzyna się skutecznie podatkiem od kopalin, najwyższym na świecie, i zabójczą dywidendą na rzecz budżetu, podobnie jak inne jeszcze zarabiające spółki wydobywczo-su- rowcowe. Nic dziwnego, że KGHM wynosi się na razie częściowo z wydobyciem za granicę. Czyż nie jest kolejnym paradoksem, że ten częściowo tylko polski podmiot gospodarczy płaci sam tyle podatków, składek i opłat, ile cały zagraniczny sektor banków komercyjnych działających w Polsce - ok. 5 miliardów złotych? A przecież banków komercyjnych mamy w Polsce aż blisko 67.
Przed nami jeszcze wyprzedaż resztek PKO, BP, PZU, Tauro- nu i Enei oraz ich zastawienie pod kredyt w BGK. Jak widać, jest dobrze, choć nie całkiem beznadziejnie...
W roku 2014 rząd już nie będzie prywatyzował, ponieważ już nic wartościowego nie pozostało do sprzedania, poza lasami i sanatoriami. Przez ostatnie pięć lat swego urzędowania koalicja PO-PSL sprzedała majątek wart ponad 50 miliardów złotych
i chce jeszcze rozpaczliwym rzutem na taśmę dorzucić ostatnie wyżyłowane 9-10 miliardów złotych.
Absurd ekonomiczny goni absurd, a potem będziemy się martwić, co zrobić z tym bałaganem i gigantycznymi długami. Rząd zajmuje się ustawą o in vitro, związkach partnerskich
i zmianie płci, a nie biedą, bezrobociem i brakiem perspektyw dla młodych Polaków.
Polska niewątpliwie zasługuje na cud, tylko czy nasz Kaszubski Mesjasz podoła wyzwaniom. Hasło kibicowskie: „Donald, matole, twój rząd obalą kibole!”, może się poszerzyć o nowy człon: „nauczyciele i robole”, ponieważ sytuacja społeczna niewątpliwie gęstnieje.
Tanie państwo - dziadowskie państwo
CHzy to, co widzimy na co dzień, to ma być profesjonalizm w rządzeniu, tanie państwo i cywilizacyjny skok - trzecia faza nowoczesności - jak mówią rządowe dokumenty? W tym państwie prezes NFZ, decydujący o życiu i śmierci wielu pacjentów i dysponujący budżetem rzędu 60 miliardów złotych, przez wiele miesięcy uchylał się od spłaty prywatnego długu. I nawet komornik okazał się bezradny w zajęciu tej należności, ponieważ zainteresowany skutecznie uniemożliwiał egzekucję, pozbywając się majątku i blokując windykację. A jego popisy z refundacją leków, ze straszeniem i szantażowaniem lekarzy widzieliśmy wszyscy. Mamy nową prezes Funduszu, która z kolei nie widzi większych problemów w służbie zdrowia. Jak widać - wart Pac pałaca.
Czy tanie państwo nad Wisłą ma polegać na tym, że premier czy marszałek Senatu wydają miliony złotych na loty z Warszawy do Gdańska? Rządowy Embraer niczym podniebne taxi kursuje wahadłowo, na weekend do domu, na jogging i na piłkarski mecz z kolegami albo kiedy pieska trzeba wyprowadzić na spacer. Szacuje się, że godzina lotu rządowego samolotu to ok. 30 tysięcy złotych. Wszyscy pamiętamy, jak bardzo żałowano samolotu prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu do Gruzji, który leciał tam, by uratować ten kraj przed agresją i wojną, czy do Brukseli, gdzie chciał bronić naszych interesów.
A może tanie państwo to wypłata premii urzędnikom Ministerstwa Cyfryzacji Michała Boniego w kwocie blisko 1 miliona złotych zaledwie po kilku miesiącach urzędowania i to w sytuacji, gdy na jaw wychodzą gigantyczne afery związane z przetar-
gami na informatyzację, a sam minister mówi o stajni Augiasza w swoim resorcie? A może to wojaże urzędników Agencji Rynku Rolnego i Spółki Zbożowej po całym świecie od Hawajów do Arabii Saudyjskiej? Czy też może przyznanie na dzień dobry nowemu prezesowi PKP wynagrodzenia rzędu blisko 60 tysięcy złotych miesięcznie z prawem do 300 tysięcy złotych premii rocznej?
Może jeszcze lepszym przykładem taniego państwa jest słynna premia dla prezesa Narodowego Centrum Sportu na ponad 500 tysięcy złotych i ponadmilionowe premie dla zarządzających innej spółki związanej z Euro 2012, PL 2012, Choć Stadion Narodowy oddano sporo po terminie, nadal nie zapłacono wszystkich faktur, idących w setki milionów złotych, a prawdziwe „kwiatki”, fuszerki i przekręty, wyjdą dopiero po skontrolowaniu tych astronomicznych wydatków na budowę tej rządowej super zabawki za 2 miliardy złotych. Przy tej okazji zbankrutowała przecież kolejna spółka giełdowa PBG-Hydrobudowa, która budowała Stadion Narodowy i Stadion Lecha w Poznaniu.
Na miano „taniego państwa” nie zasługuje niestety również funkcjonowanie innego ważnego urzędu - Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Choć prezydent bez mrugnięcia okiem podpisał nam, obywatelom - mimo generalnego sprzeciwu i blisko 2 milionów zebranych podpisów - ustawę wydłużającą wiek emerytalny do 67 lat, restrykcyjne prawo o zgromadzeniach, czy wreszcie ustawę o żywności genetycznie modyfikowanej | GMO, wywołującej nowotwory, to jednak jego Kancelaria kosztuje nas corocznie więcej niż kancelaria królowej brytyjskiej
- Elżbiety II. A przecież prezydent Bronisław Komorowski nie jeździ jeszcze złoconymi karocami, nie nosi diamentowej korony na swym utrudzonym czole, nie ma aż tak wielu pałaców ani królewskiego jachtu. Praca Kancelarii Prezydenta Komorowskiego kosztuje nas ok. 170 milionów złotych rocznie, zaś Elżbiety II, i to pomimo wyprawienia królewskiego ślubu swemu wnukowi Williamowi, aż o 5 milionów złotych mniej. W Polsce wy-
datki te rosną, w Anglii maleją. W roku 2012 blisko 70 milionów złotych poszło w Kancelarii Prezydenta RP na pensje i nagrody dla urzędników. Napocili się, podpisując ustawę o refundacji leków, ustawę hazardową czy ustawę o SKOK-ach. A prezydencki herold, mistrz połajanek prof. Tomasz Nałęcz namarszczył za nie czoła, tłumacząc kolejne rządowe i prezydenckie gafy i absurdy w dyspozycyjnej TVN czy równie przyjaznej TVP, naurą- gał narodowcom, „sekcie smoleńskiej” i rodzinie Kaczyńskich.
Rosną też inne wydatki w Kancelarii Bronisława Komorowskiego i to o kilkanaście milionów w stosunku do lat ubiegłych. Bardzo kosztowne jest hurtowe rozdawnictwo odznaczeń i orderów. Mamy już nawet takie ordery, jak Gwiazda Iraku i Afganistanu. A wydawało się, że już prawie wszyscy członkowie dawnej Unii Wolności i KOR-u medale i wysokie odznaczenia od Prezydenta RP otrzymali.
Pałac Buckingham można zwiedzać regularnie za opłatą, trochę więc na siebie zarabia. U nas z krzyżem i narodową flagą nawet nie można postać pod Pałacem Namiestnikowskim. Chyba też nie w ramach oszczędności w Holandii na otwarciu tulipanowej wystawy gościła w ubiegłym (2012) roku pani prezydentowa Anna Komorowska i to w tym samym czasie, gdy holenderska Partia Wolności Geerta Wildersa wzywała do wysiedlenia i odesłania polskich pracowników w wagonach do kraju. Pierwsza Dama co prawda nie zabrała głosu w obronie polskich pracowników farm tulipanowych, ale zabrała głos w sprawie tulipanów. Szkoda że przy okazji pani prezydentowa nie zasięgnęła języka, o ile mniej niż u nas kosztuje holenderskich podatników dwór holenderski. Może lepiej nie porównywać, żebyśmy nie wpadli w zbyt duże przygnębienie.
Tulipany były piękne, a Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, z namaszczonym przez prezydenta przewodniczącym nomen omen Janem Dworakiem, w ramach taniego państwa rozłożyła niektórym stacjom opłaty za obecność na tzw. multipleksie, nawet na 93 raty, choć nie przyznała w pierwszym konkursie miej-
sca Telewizji Trwam, ponoć z powodów finansowych, choć telewizja o. Rydzyka biznesowo bije na głowę konkurentów. Taka to dziś u nas demokracja, gospodarność i oszczędność.
Zapewnienia naszych decydentów o potędze Polski potwierdza kolejny absurd. Otóż nasza armia dorównuje dziś chińskiej. Oczywiście nie w liczebności czy uzbrojeniu, ale w liczbie generałów. Tak, tak, to nie kolejny żart. W Armii Chińskiej służy obecnie 191 generałów, w USA mniej niż 50, a w Wojsku Polskim mamy 111 plus 20 nowych prze-
.Iffc znaczonych do awansu. Jeszcze W rownuje dziś chin- , ,
y s skiej. Oczywiście kllka lat urzędowania prezyden- nie w liczebności czy uzbroję- ta Komorowskiego, kilka promo- niu, ale w liczbie generałów. cji i dorównamy najliczniejszej ar
mii świata (chińska ma 2,3 miliona żołnierzy).
Będziemy więc mogli poczuć prawdziwą dumę z naszego oręża i snuć marzenia o potędze, choć u nas armia liczy w porywach ok. 90 tysięcy żołnierzy. Obecnie, w kryzysie, właśnie na armii będzie się oszczędzać najwięcej, choć już teraz nakłady rzędu 25-30 miliardów złotych są wręcz kompromitujące. Kraj bez armii jest skazany na upadek, zwłaszcza tak położony jak nasz.
To z pewnością nie jest tanie państwo, o jakie nam chodzi: | przerostami biurokracji, rosnącymi wydatkami administracyjnymi, podejrzanymi przetargami, blokadami awansu dla młodych i zdolnych, wykorzystywaniem państwowych spółek, fikcyjnymi wysoko płatnymi stanowiskami i prawie bezkarną korupcją. A takie państwo stworzyli nasi domorośli liberałowie. W ich wydaniu polega ono na tym, że minister Rostowski w ramach swoich kolejnych sukcesów oszczędnościowych obcina fundusze na staże, szkolenia, wsparcie nowych firm i młodych talentów biznesowych. W ubiegłym roku środki na ten cel z 3,4 miliarda złotych obcięto do zaledwie 1,9 miliarda złotych.
A czy nie jest totalnym wręcz absurdem cywilizacyjnym i demograficznym fakt, że liczba polskich dzieci uprawnionych do świadczeń rodzinnych od 2004 roku, czyli od przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, do 2012 roku spadła z 5,5 do zaledwie 2,7 miliona? Mamy przecież ciągle minimalną pomoc dla polskiej rodziny. To zaledwie symboliczne 68 złotych, a więc wystarczające zaledwie na 1-2 pary tanich butów. To wszystko, na co dziś stać polskie państwo.
Co prawda od 1 listopada 2012 zasiłek rodzinny w ramach polityki prorodzinnej podniesiono o całe 9 złotych do 77 złotych, ale to jak na razie tyle rozrzutności. To obok Bułgarii i Rumunii najniższe zasiłki rodzinne w Unii, prawdziwa polska bieda, która najmocniej dotyka rodziny wielodzietne. A podobno tak bardzo brakuje nam pracowników, że trzeba było natychmiast podnieść wiek emerytalny do 67 lat.
Nie wszyscy oczywiście są tacy oszczędni jak nasza władza. Niektórzy znani parlamentarzyści w swych oświadczeniach majątkowych zapominają, a to o luksusowych samochodach, a to
0 samolocie, jak choćby poseł Janusz Palikot czy były minister sportu - poseł PO Mirosław Drzewiecki, który, bagatelka, zapomniał tylko o domu na Florydzie. Badająca to wielce wyrozumiała prokuratura sprostała zadaniu i umorzyła śledztwo, stwierdzając, że poseł mógł nie znać aktualnego stanu swojego majątku. Czyżby naszym rządzącym tak szybko przybywało bogactwa, że nie nadążają z jego liczeniem?
Zaiste „dzikie to państwo”, jak mawiał były minister sportu. Mamy przecież całe tabuny urzędników samorządowych skazanych nawet wyrokami sądowymi, którzy nadal rządzą, ba, niektórzy rządzą nawet zza krat. Dobitnym przykładem jest tu choćby senator Henryk Stokłosa. Dziwne i nieprawdopodobne, ale to właśnie tu, nad Wisłą, 28-latek z prawomocnym wyrokiem mógł spokojnie prowadzić działalność parabankową, która przynosiła tak krociowe zyski, że umożliwiła mu utworzenie
1 funkcjonowanie z sukcesem linii lotniczej OLT Express, sku
tecznie konkurującej z LOT-em. Nadzór finansowy, który tak bezwzględnie nadzoruje polskie SKOK-i, ponoć w sprawie Am- ber Gold był bezradny. Bezradne okazały się urzędy skarbowe, prokuratura, sądy, władze miasta, słowem - całe państwo.
W tej sytuacji ze strony władzy padła propozycja, aby podnieść z 250 złotych do 1 tysiąca złotych granicę, od której kradzież byłaby uznawana za przestępstwo, ostatecznie stanęło na 400 złotych. Dziś ta tzw. drobna kradzież o wartości do 250 złotych to tylko wykroczenie. Teraz ten pułap chce się podnieść do 400 złotych i to nie tylko w przypadku kradzieży, ale również oszustw, wyłudzeń, niszczenia mienia czy oszustw komputerowych. Rząd PO chce poprawić życie złodziejom, jeśli bowiem ukradną coś do wartości 400 złotych, będą mogli dostać wyłącznie mandat do 500 złotych.
Absurd czy może świadome przyzwolenie na jeszcze większe złodziejstwo, bezkarność małoletnich przestępców, gangów
i oszukańczych firm? Czy strata renty rzędu 400-500 złotych, co jest u nas kwotą dość powszechną, to drobnostka? A może chodzi o to, że skoro kradną miliony, giną miliardy, to po co się pochylać nad kilkuset zlotową krzywdą ludzi najbiedniejszych, starych czy chorych?
To wręcz jawna zachęta ze strony władzy dla przestępczości
i pogardy dla prawa. Zachęta do likwidacji państwa prawa i zwykłego porządku. To tym bardziej groźne, że policja w ramach oszczędności w małych miasteczkach likwiduje przecież komisariaty, wychodząc z absurdalnego założenia, że skoro są telefony, to nie potrzeba komisariatów. Prawdziwy powód to oczywiście brak pieniędzy i jawne lekceważenie potrzeb obywateli.
Władze zamierzają zlikwidować kilkaset komisariatów, a przecież samo istnienie posterunku ma znaczenie prewencyjne. jeśli do tego dodamy próbę zlikwidowania części sądów okręgowych, prokuratur w terenie oraz blisko 1500 szkół, to mamy prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy.
Choć mamy cztery nowe, bardzo drogie stadiony, których roczne utrzymanie kosztuje nas podatników ok. 40 milionów złotych, to sanepidowi brakuje mydła i papieru, a policji nowych opon i paliwa. A na leczenie polskich dzieci zabrakło „tylko” 350 milionów złotych.
Bezkarność jest w cenie i triumfuje, nic dziwnego więc, że autorzy jednej z najgłośniejszych afer finansowych III RP - afery „Art B”, nie zniknęli na zawsze z polskiej areny biznesu. Bogusław Bagsik właśnie dokonał nowych wyczynów finansowych w starym stylu i staje po raz kolejny przed wymiarem sprawiedliwości, a Andrzej Gąsiorowski, poszukiwany listem gończym, właśnie wystąpił ze skargą do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, zarzucając, że „Rzeczpospolita Polska dopuściła się w jego sprawie rażącego i trwałego naruszenia praw człowieka”.
A co z naszymi prawami obywatelskimi, naszymi codziennymi prawami człowieka pracowitego, uczciwego? Do kogo my mamy skierować nasze skargi czy prośby? Chyba tylko do świętego Judy Tadeusza... Absurdalne prawo, wymiar sprawiedliwości tylko dla zamożnych i ustosunkowanych, „rozgrzani sędziowie”, spolegliwi prokuratorzy, troska o celebrytów i pogarda dla maluczkich to przecież nasza codzienność. Bankierzy, prezesi, politycy, gangsterzy, łapówkarze, oszuści, malwersanci nie muszą się obawiać. Nawet bossowie mafii czy seryjni mordercy, którzy właśnie hurtowo wychodzą z więzień po 25 łatach odsiadki, czują się dobrze.
Walcząca kiedyś tak dzielnie z korupcją w branży rybnej posłanka Julia Pitera nie dostrzegła jakoś w porę problemów w spółce Elewarr, jak i w spółce Enea, przekrętów przy budowie stadionów i autostrad. Jaka władza, taka sprawiedliwość - w ostatnich czterech latach żadna osoba skazana za korupcję w Polsce, a było ich średnio rocznie ok. 3-4 tysiące, nie otrzymała najwyższego możliwego wymiaru kary, czyli 12 lat więzienia. A aż 90 procent wyroków zawieszono. Osoby publiczne i biznesmeni najmniej więc obawiają się oskarżeń właśnie o przekup-
stwo. Takich wyroków polskie sądy realnie prawie nie orzekają. Przypadek posłanki PO Beaty Sawickiej był tu wręcz kliniczny.
A na samym szczycie władzy dzielni ministrowie przodują w konkurencji absurdalności, nieudacznictwa i biją kolejne światowe rekordy bezmyślności i niekompetencji. Ot, taki choćby zawsze wygadany były minister rolnictwa Marek Sawicki przez dwie kadencje z namaszczenia PSL-u nie orientował się, jaka jest stawka VAT-u na cukier, czego dał dowód na antenie TVP, twierdząc uparcie, że jest niższa niż w rzeczywistości. A komentując doniesienia o skandalicznym składzie kiełbas i parówek, które prawie już nie zawierają mięsa, zalecił całkiem na poważnie rezygnowanie z tańszych wyrobów na rzecz droższych i lepszych. Nie obiecał kontroli, sankcji, kar, zamykania nieuczciwych firm, nie zablokował oszukiwania i szkodzenia zdrowiu milionów konsumentów...
Podobnie rząd nie chciał poinformować obywateli, kto nam dosypywał sól drogową do żywności. Ale musieli ujawnić tę tajemnicę Czechom, bo zagrozili wstrzymaniem importu żywności z Polski.
Trzeba było taśm Władysława Serafina o nepotyzmie i niegospodarności w spółkach związanych z resortem rolnictwa kierowanym przez PSL, żeby minister Sawicki popłynął w siną dal, choć w mediach nadal go pełno i triumfalnie powraca na scenę polityczną.
Jakby tych absurdów było mało, Ministerstwo Rolnictwa
i Rozwoju Wsi utajnia wyniki badań dotyczące... pszczół. Małopolski pszczelarz, Tadeusz Kasztelan wygrał po trzech latach proces sądowy właśnie z Ministerstwem. Żądał ujawnienia dokumentów o dopuszczeniu niektórych chemikaliów na połach, co w opinii pszczelarzy jest główną przyczyną masowego ginięcia pszczół. A jak mawiał Einstein, cztery lata po wyginięciu pszczół wyginą ludzie... Minister zasłaniał się tajemnicą handlową, a okazało się, że część chemikaliów jest stosowa-
na w Polsce bez podstawy prawnej i odpowiednich analiz ich szkodliwości.
Gdy więc minister sportu razem z ministrem rolnictwa zaprezentowali w telewizji śniadanie na Euro 2012 w ramach promocji polskiej zdrowej żywności, chyba obyło się bez miodu. Chodziło o to, by nasi piłkarscy goście rozsmakowali się w naszej kuchni i „by smak na podniebieniu zawieźli do innych europejskich krajów” - jak to ujęła, jak zawsze niebanalna, minister Joanna Mucha.
A może by tak zagranicznym gościom sypnąć nieco soli drogowej do dań i podać parówki ze skóry? Zapewne również zapamiętaliby wizytę w Polsce.
W ramach podobno taniego pań- stwa w ubiegłym (2012) roku koszty bieżące funkcjonowania administracji państwowej wzrosły do 55 miliardów złotych. Same tylko koszty wynagrodzeń wszystkich jednostek budżetowych wyniosły rekordowe 37 miliardów złotych. W samorządach był jeszcze większy luksus, nie poskąpiono grosza i wydano aż
54 miliardy złotych. Tu też najszybciej przybywało urzędników. Łącznie to nasze podobno „tanie państwo”, w tym aparat państwowy, choć tak mocno nieprzyjazny zwykłemu obywatelowi, kosztuje nas gigantyczne wprost pieniądze - 240 miliardów złotych rocznie. Nic dziwnego, ustanowiliśmy bowiem kolejny europejski rekord w liczbie ministrów i wiceministrów w rządzie
- mamy już tej klasy próżniaczej aż 111 przedstawicieli. Bijemy na głowę znacznie większe kraje, jak choćby Niemcy, Francję czy Wielką Brytanię.
A przecież płace zwykłych pracowników rosną najwolniej od 20 lat, a realnie wręcz spadają. Lepiej więc już było. Rosną ceny
i koszty utrzymania, rośnie gwałtownie bezrobocie.
Łącznie to nasze ] j podobno *tanie w ^ państwo", w tym aparat państwowy, choć tak mocno nieprzyjazny zwykłemu obywatelowi, kosztuje nas gigantyczne wprost pieniądze - 240 miliardów złotych rocznie.
Dla wielu urzędników, w tym zwłaszcza samorządowców, to jednak prawdziwe złote lata - eldorado nad Wisłą. Prezydenci miast zarabiają często więcej niż prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Prezydent Warszawy H. Gronkiewicz-Waltz - ok. 23 tysięcy złotych, a niektórzy z włodarzy dużych miast mają już oficjalnie na przykład po kilka mieszkań. Skąd biorą pieniądze na sute podwyżki? - m.in. z subwencji oświatowej, z której są wypłacane pensje dla nauczycieli.
Mocno zadłużona władza w terenie nie ma już skąd czerpać środków, chce więc nowych obciążeń podatkowych dla mieszkańców. Samorządy zwalniają nauczycieli, zamykają kolejne przedszkola i szkoły, komercjalizują szpitale, wygaszają oświetlenie.
Znacznie słabiej zaciskają pasa posłowie, u nich na razie nie ma kryzysu. Wydatki Kancelarii Sejmu to bagatelka - ponad 410 milionów złotych rocznie. Średnio o 500 złotych wzrosły ryczałty na biura - to na dziś kwota ponad 12 tysięcy złotych na każdego posła i senatora. Posłowie dostaną też w tej kadencji nowy budynek za 55 milionów złotych, a marszałek Sejmu przyznaje sobie i wicemarszałkom Sejmu po 40 tysięcy złotych premii za dobrą pracę.
Kancelaria Premiera nie chce być gorsza; starała się o zakup 35 nowych limuzyn, z których jedna kosztuje 150 tysięcy złotych. Limuzyny musiały posiadać komputer pokładowy, podgrzewane fotele, system rozpoznający znaki drogowe oraz kamerę cofania.
Nic dziwnego, że Ministerstwo Skarbu chce sprzedać ostatnie uzdrowiska: Ciechocinek, Lądek-Zdrój, Kołobrzeg, Busko- -Zdrój, Świnoujście, i to jeszcze w tym roku za śmieszną cenę - zaledwie 125 milionów złotych. Stopniowo wyprzedaje też ostatni polski duży bank PKO BP.
Rząd coraz bardziej intensywnie myśli też o sprzedaży lasów państwowych. Do kniei nie traćmy nadziei, bo prywatyzacyjne ogary znów poszły w las...
Urzędnicy premiera dostali właśnie 60 milionów złotych premii, mimo że miliony młodych Polaków są dziś po 20 latach przemian na szarym końcu europejskiej listy płac. Wyprzedziliśmy tylko Litwinów i Rumunów, gdy idzie o wynagrodzenia osób młodych, poniżej 30. roku życia. Nic dziwnego, że przy zarobkach średnio rzędu 400-500 euro w Polsce i blisko 3500 euro w Norwegii, Danii, Szwajcarii i Niemczech, 2500 euro w Finlandii czy Szwecji i Francji nasi magistrowie politologii i ekonomii masowo zasilają farmy, puby, domy starców i budowy właśnie w tych krajach. A Polki robią za seksmodelki i dorabiają jak mogą.
Nawet Chińczycy zaczynają przenosić produkcję do Polski, bo koszty pracy w Chinach ciągle rosną. Co roku płace w dużych miastach w Chinach wzrastają o ok. 20 procent i obecnie są już niewiele niższe niż te najczęściej spotykane w naszym kraju
- o zaledwie! 15-20 procent. Jak tak dalej pójdzie, to za rok czy dwa lata polski robotnik będzie tańszy od Chińczyka. Niewyobrażalne? Pożyjemy, zobaczymy, w końcu mamy już chińskie banki w Polsce, choć już prawie nie mamy polskich, a co dopiero myśleć o polskich bankach w Chinach. Teraz czekamy na chińskiego murarza i lekarza oraz wietnamskiego stolarza.
edlug GUS, w końcu 2012 roku w Polsce było ponad
H3,8 miliona firm. Z czego zdecydowana większość to małe, zatrudniające do 9 osób. Było ich już jednak mniej niż w końcu 2011 roku. W roku 2013 ubędzie kolejnych kilkaset tysięcy firm.
W roku 2012 zbankrutowało ok. 1000 firm. Samych budowlanych ok. 300 i zanosi się, że w tym roku padnie kolejnych 200.
Liczba nowo rejestrowanych firm maleje o ok. 10-15 procent rocznie, liczba wyrejestrowanych w 2011 roku wyniosła blisko 380 tysięcy, a to o 60 procent więcej niż w poprzednim 2010 roku. Ten rok będzie niewątpliwie porą bankrutów.
Niestety przybywa patologii. Ponad połowa polskich przedsiębiorców dostrzega to bardzo wyraźnie, szczególnie widoczny jest wzrost liczby absurdów prawnych i podatkowych. Najwięcej kuriozalnych przepisów i pomysłów można znaleźć w sferze relacji z ZUS-em, urzędami skarbowym^ w zakresie przepisów prawa pracy, ubezpieczeń, prawa budowlanego, postępowań sądowych i prokuratorskich. To istne państwo w państwie, szczególnie w sferze wydawania decyzji administracyjnych czy zezwoleń.
Prawo regulujące działalność zwłaszcza małych i średnich przedsiębiorstw jest nie tylko coraz gorsze, bardziej zagmatwane, wrogie, ale jest go też coraz więcej. To już prawdziwy potop legislacyjny i wykonawczy. Nic dziwnego, że w lawinowym tempie przybywa członków Stowarzyszenia „Pokrzywdzonych przez Państwo”, choć „niepokonanych”.
Kwitnie urzędnicze państwo w państwie, rośnie bezradność przedsiębiorców i podatników. Powraca widmo PRL-u; to
urzędnik decyduje o istnieniu firmy, o jej być albo nie być, o losie firmy wykluczonej z przetargu przez innego urzędnika.
Z prawnymi nonsensami polscy przedsiębiorcy spotykają się na każdym kroku i zniesienie pozwoleń na budowę nic tu nie zmieni na lepsze. Machina urzędnicza pracuje pełną parą, by zepsuć to, co się jeszcze da. To, co się jeszcze ostało, jest pod czujnym okiem reformatorów i unijnych komisarzy.
Wielu nie wytrzymuje i poddaje się w tej nierównej walce z absurdami nie tylko naszego fiskusa. Atrapy, które rzekomo miały ulżyć doli polskiego przedsiębiorcy i podatnika z Sejmową Komisją „Przyjazne Państwo” na czele, całkowicie zawiodły.
Minister gospodarki udaje, że wychodzi ze skóry, by ulżyć doli przedsiębiorców, minister pracy obiecał, że od 2013 roku diety służbowe wzrosną o całe 7 złotych dziennie, minister finansów nawet nie zachowuje pozorów - łupi, co się da i jak się da oraz gdzie się da. Skala radosnej twórczości tajfunu „Vincent”, czyli naszego „sztukmistrza z Londynu”, co roku przy-
Inny fantastyczny fikacja aut z kratką czy likwidacja wręcz absurd zwią- ostatnich ulg. Minister finansów zany z podatkiem ostatnio postanowił nawet pod-
MT dotyczy polskich kwiacia- nieść podatek VAT do 23 procent rek, ponieważ na kwiaty cięte , , ,
■Bi 1 my ttJkl W m wełn? ““Pane, odpady zwie-
5 procent i 8 procent, o w przy- rzęce surowe niejadalne, np. siersc,
ucieszą; 23-procentową stawką zostaną objęte usługi pocztowe niepowszechne i wyroby sztuki ludowej.
Ale prawdziwa rozpacz to fakt, że wzrośnie VAT z 5 do 8 procent na lody i ulubione cafe latte. „Vincent, dzieci i smakosze kawy z mlekiem ci tego nie wybaczą!” Inny fantastyczny wręcz
biera na sile. Już nie wystarczą podwyżki składki rentowej, pacy-
padku wiązanki z kwiatów ciętych 23 procent.
szczecinę, kości, skorupy żółwi. Chyba grozi nam jakiś zmasowany atak żółwi ninja... A szczotki na pewno podrożeją i tylko łysi się
absurd związany z podatkiem VAT dotyczy polskich kwiaciarek, ponieważ na kwiaty cięte obowiązują aż trzy stawki VAT: 5 procent i 8 procent, a w przypadku wiązanki z kwiatów ciętych 23 procent. Teraz podobno trzeba jeszcze tylko oclić karetki.
Fiskus chciałby też wprowadzić dokładne spisywanie, co i ile zjemy, ile wypijemy, czy jakie dostaniemy gadżety na firmowych imprezach integracyjnych. Co gorsze, jest to zgodne z ostatnimi wyrokami Naczelnego Sądu Administracyjnego, który nakazał pracodawcom dzielić poniesione na organizacje imprez koszty na wszystkich uprawnionych do imprezy pracowników, bez względu nawet na to, czy zaszczycili szefa swą obecnością. Już sama możliwość wspólnej imprezy i dobrego humoru stanowi realny przychód! Niewykluczone, że przed nami konspiracyjne spotkania integracyjne...
Jeśli jednak przedsiębiorca i podatnik chce sprawiedliwości, wzajemności i, nie daj Boże, chce odzyskać nadpłacony podatek, musi przejść prawdziwą drogę przez mękę. Czasem pobiegać po urzędach i po sądach nawet kilka lat. Rekordziści czekają na pieniądze nawet 5 lat i więcej* mimo że mają już wygrany proces, co przecież nie zdarza się zbyt często. Brak ograniczeń i restrykcji co do szybkości postępowań i windykacji należnych środków dotyczą wyłącznie fiskusa, urzędników i sądów, ale nie „upierdliwego” petenta, który chce odzyskać swoje pieniądze.
Na samo rozpoczęcie procesu w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym, a zwłaszcza w NSA, czeka się średnio 2-2,5 roku. Oczywiście nie nazywa się tego przewlekłością postępowania, ten rok czy dwa lata to całkiem niezły wynik, przynajmniej według naszych urzędników i sędziów. Gdyby jednak polski przedsiębiorca pożyczył pieniądze i odpowiednio wcześniej nie opłacił podatku od pożyczki, to nawet jeśli upłynął już termin przedawnienia tego zobowiązania podatkowego, urzędy skarbowe zgodnie z wyrokiem polskiego Trybunału Konstytucyjnego mogą ukarać delikwenta 10-krotnie wyższym podatkiem - bo
przedawnienie zobowiązań w Polsce to ponoć nie jest konstytucyjnie chronione prawo podatnika.
Tak właśnie wygląda to nasze demokratyczne państwo prawa z punktu widzenia inwestycji i biznesu. Z jednej strony resort gospodarki chce znieść koncesje na obrót paliwami, co bulwersuje nawet branżę paliwową, bo na szarej i czarnej strefie w tym zakresie budżet traci 3 miliardy złotych rocznie. Z drugiej strony fiskus chce opodatkować nawet komunijne prezenty. Nic dziwnego, że niewiele już absurdów może nas zaskoczyć i zbulwersować.
Zdaniem ministra finansów, garaż może być objęty wyższym podatkiem od nieruchomości niż samo mieszkanie, choć przepisy ustawy o podatkach i opłatach lokalnych z 2010 roku nie przewidują odrębnej stawki podatku od nieruchomości - właśnie od garaży. Tak uznał sąd administracyjny NSA, ustalając, że garaż w budynku wielorodzinnym jest objęty stawką 10-krotnie wyższą niż mieszkanie. Co gorsza, decyzje gmin co do wymiaru podatku nie dotyczą samego miejsca postojowego, ale całego wielopoziomowego garażu nawet na kilkaset miejsc. Jeśli więc któryś z mieszkańców apartamentowca wyjechał za granicę, nie chce płacić czy zbankrutował, koszty podatku władza gminna może przerzucić na pozostałych.
Cóż, wystarczy interpretacja ogólna Rostowskiego i wszystko jasne, bo wyodrębniony prawnie garaż to już samodzielny lokal - nieruchomość, i podobno dlatego wolno ją wyżej opodatkować. Być może Minister Finansów przewiduje, że niektórzy przedsiębiorcy i podatnicy będą zmuszeni wkrótce zamienić swe śliczne, okredytowane we frankach szwajcarskich gniazdka na garaże, ciasne, ale własne. Niektórzy zamienią je, być może na przyczepy, inni na miasteczko namiotowe - być może na Stadionie Narodowym.
Nic dziwnego, że już blisko 1,5 miliona Polaków zażywa pigułki szczęścia i inne antydepresanty. Łykamy też corocznie blisko 2 miliardy tabletek przeciwbólowych jako efekt wszech-
m
ogarniającej reklamy i zapaści służby zdrowia. Wśród polskich przedsiębiorców, tych wspomagających się, jest ich najwięcej. To nie tylko efekt wyścigu szczurów, ale niemożność akceptacji tego, co nas otacza na co dzień. Rynek pigułek szczęścia jest wart już blisko 300 milionów złotych i rośnie w Polsce w rekordowym tempie.
Jakby jednak znerwicowanych, namolnych petentów urzędnicy mieli dość, to i tak znajdą sposób. Wymyślą w tej czy innej formie np. „dzień pracy bez petenta”. Wprowadzają go twórczo i ochoczo kolejne urzędy nie tylko na Dolnym Śląsku czy w Bydgoskiem, ale w całej Polsce. Jest co prawda jeden wyjątek w tej urzędniczej łaskawości rejestrację zgonu da się podobno załatwić po godzinach urzędowania. Burmistrz miasta Brzeg postanowił, że Urząd Stanu Cywilnego będzie czynny od godziny 8.00 do 10.30, bo na dłuższe obsługiwanie interesantów nie ma ponoć pieniędzy. Urzędnicy z Bolesławca w ramach nowego regulaminu, utrzymania czystości i porządku w gminie ustalili, że zabrania się trzymania w lokalach mieszkalnych i w budynkach wielorodzinnych więcej niż dwóch dorosłych psów i dwóch dorosłych kotów. Obowiązuje sztywny limit. Pomysł z księżyca? Nie, to tylko nasza polska urzędnicza innowacja.
Choć zdarzają się naszym samorządowcom i ministrom administracji znacznie większe wpadki. Urzędnicy z Ostródy dysponujący unikatowym zabytkiem śródlądowym - kanałem wodnym Ostróda-Elbląg - obleganym przez polskich i zagranicznych turystów, kupili o 5 centymetrów za szerokie statki, które nie mieszczą się ani w śluzach, ani na pochylniach. Był oficjalny przetarg, a jakże, parę milionów do wydania.
Cóż, skoro po likwidacji stoczni przedstawiciele województwa zachodniopomorskiego właśnie polecieli do Chin i Japonii, by odebrać nowy masowiec... Dzięki zaś obecnemu prezydentowi Gdańska z PO Stocznię Gdańską chce się znowu przemianować na Stocznię im. Lenina. Prokuratura i policja właśnie ściga
tych „wywrotowców”, którzy odpiłowali napis z imieniem wielkiego wodza rewolucji i nietuzinkowego zbrodniarza. Kto ma więc profesjonalnie budować te wymiarowe statki?
Wbrew uspokajającym zapewnieniom kanclerz Angeli Mer-
■ kel i polskiego rządu na temat gazociągu Nord Stream, który w ich opinii nie zablokuje możliwości zawijania do portu w Szczecinie dużych statków o zanurzeniu 15 metrów i więcej, prawda okazuje się całkiem inna. Oj tam, oj tam, po co nam taki Szczecin czy Świnoujście, przecież nasze towary i zakupy płyną już do portów w Hamburgu i Rotterdamie...
Jakby po tym wszystkim zakręciła się nam łezka w oku z powodu tęsknoty za wiatrem od morza, możemy przecież wypić sobie na pociechę »polskie” piwo z południowoafrykańskiego, niemieckiego czy holenderskiego browaru, któremu nie opłaca się już kupować dobrej jakości polskiego chmielu od krajowych plantatorów. Przecież lepiej kupić chmiel w Niemczech lub Chinach i to mimo tego, że jesteśmy na piątym miejscu na świe- cie w produkcji chmielu bardzo wysokiej jakości. Chińczycy są i będą zawsze tańsi, a wielkie koncerny zagraniczne wyznają, jak widać, zasadę, że kapitał ma jednak narodowość, a już na pewno portfel ma swojego właściciela.
Czesi mają nie tylko o wiele mądrzejsze podejście do piłki nożnej, bardziej dalekowzroczne podejście do spraw UE, wspólnej waluty oraz wyprzedaży majątku narodowego. Mają też swój chmiel i sporo jeszcze swojego czeskiego piwa, ale co ciekawsze, choć brzmi to dość absurdalnie, mają już nawet polskie kopalnie węgla kamiennego. Tak, tak, to nie pomyłka. Po latach wysłuchiwania idiotyzmów naszych liberalnych demagogów, jaki to wielki ciężar, kłopot i nieszczęście te nasze kopalnie węgla kamiennego, po licznych próbach ich likwidacji i podpisaniu za
Ęfc Wk Oj tam, oj tam, po co W nam taki Szczecin czy w Świnoujście, przecież
nasze towary i zakupy pfynq już do portów w Hamburgu i Rotterdamie...
bójczego dla polskiej gospodarki pakietu klimatycznego, Czesi spokojnie przejęli kopalnię „Silesia”.
Nie bali się zainwestować 500 milionów złotych, podwoili zatrudnienie i już kopią z zyskiem polski węgiel, rękoma sześciuset polskich górników. Czy musimy zawsze być wyrobnikami, bo u nas ponoć wydobycie węgla się nie opłaca i wolimy importować 15 milionów ton rocznie? A tak się śmiano w Polsce z piłkarskiej drużyny braci Czechów, choć oni nie wydali bezowocnie 12 milionów złotych, tak jak my, na przygotowanie drużyny do Euro 2012, nie dostali milionowych premii i mimo to zaszli w turnieju znacznie dalej.
Nie uzależnili swej przyszłości i losu całego kraju od rządowego „haratania w gałę”. Nad Wełtawą mimo licznych sukcesów piłkarskich od lat nie obowiązuje zasada: „Niech się wali, niech się pali, my będziemy w piłkę grali” Tam nikomu do głowy nie wpadnie to, co naszym zarządzającym stadionem w Gdańsku - zakaz wnoszenia bananów na stadion w ramach walki prewencyjnej z przejawami rasizmu. Ciekawe, co będzie, jak zagramy z Wyspami Owczymi - czy wtedy nie wpuszczą na stadion żadnego „barana”?
Odszedł Grzegorz Lato, przyszedł Zbigniew Boniek, ale pasmu kompromitacji, nie tylko PZPN, nie będzie końca. Ponieważ nawet Boniek w razie czego powie nam, żeby się go nie czepiać, bo ma włoskie obywatelstwo. To już całe pasmo absurdów, minister finansów - obywatel brytyjski, prezes PZPN - obywatel włoski. W razie wpadki szukaj wiatru w polu.
A polscy przedsiębiorcy tak liczyli na nowy liberalny rząd, na normalność, stabilność i przewidywalność fiskusa. Miało być lepiej, a wyszło jak zawsze. Można więc przywołać słowa piosenki: „To już jest koniec, nie ma już nic. Jesteśmy wolni, możemy iść”.
Ale do diabła czy na żebry?
CHzym innym niż zwykłym absurdem, zaprzeczeniem logice Hi zdrowemu rozsądkowi jest podpisywanie przez rząd hurtem umów międzynarodowych, a dopiero potem ich analiza i liczenie, ile to będzie nas kosztować? Rząd podpisał już przecież nie tylko osławioną wieloletnią umowę gazową z Rosją, ale i tzw. sześciopak, pakt fiskalny, dał wstępną zgodę na Europejski Nadzór Bankowy, nie zdając sobie sprawy z tego, czemu to ma służyć i jakie będą konsekwencje, nie mówiąc już o korzyściach z tego tytułu, których ewidentnie brak. Teraz chce podpisać Unię Bankową i zgodę na Europejski Nadzór Bankowy - śmiertelnie niebezpieczne dla polskiego nadzoru i banków w Polsce, ale przede wszystkim dla naszych oszczędności.
Nasza władza na wyrost deklaruje odjęcie sobie, a właściwie nam od ust, z naszych rezerw walutowych w NBP ponad 6 miliardów euro (ok. 25 miliardów złotych), na ratowanie Greków, Portugalczyków, Hiszpanów czy innych bankrutów, by za chwilę stwierdzić, że musimy jeszcze się zastanowić, poobserwować i policzyć. Minister finansów niczym wytrawny kabareciarz opowiada skecze o godziwych emeryturach polskich kobiet w 2040 roku, choć przyszli emeryci i tak dostaną marne grosze (600-800 złotych), a w ramach tzw. emerytur cząstkowych zaledwie ok. 400 złotych. System OFE w obecnym kształcie to przecież kolejne gigantyczne oszustwo. To niewątpliwie największy przekręt III RP, który powinien doczekać się zarówno komisji śledczej, jak i Trybunału Stanu. A w ZUS brakuje 2,1 biliona złotych. FUS musi zaciągać gigantyczne pożyczki od 10-20 miliardów złotych zarówno z budżetu państwa, jak i w bankach komercyjnych, by móc wypłacać na bieżąco emerytury.
Minister Finansów pisze list do przyjaciół ekonomistów, udowadniając Polakom, że „zielona wyspa” dalej spokojnie rozkwita, choć profesjonalizm i wiarygodność władzy ciągle są w budowie, podobnie jak autostrady. I choć wielu polskich decydentów czeka na sygnał z centrali, z Berlina i Brukseli, sądząc, że to oni nas ocalą, to wszystko się wali. Pęka serce wspólnej Europy.
W swym ostatnim exposé Premier Tusk, który zapewniał, że pracuje 20 godzin na dobę, poszedł na całość, zapowiedział wspólnie z „magikiem od finansów” wyczarowanie abstrakcyjnych 700-800 miliardów złotych na Inwestycje Polskie. Wprowadzono też bez konsultacji z pacjentami, lekarzami i aptekarzami ustawę o refundacji leków, nabijając kabzę hurtownikom i NFZ-etowi, powodując strach pacjentów, protesty lekarzy i aptekarzy, oszczędzając z naszych kieszeni blisko 2 miliardy złotych.
Co jeszcze można schrzanić? Czego jeszcze nie zepsuto? Ja«- kie szkody można nam jeszcze wyrządzić bez buntu i przelewu krwi? Jak daleko posunie się jeszcze ta władza?
Ostatnio na przykład zafundowano polskim emerytom i rencistom waloryzację kwotową, a nie procentową, oskubując przy okazji wszystkich emerytów i rencistów na skromne 9 złotych, co dało ministrowi finansów 1,2 miliarda złotych budżetowych oszczędności.
Przed ostatnimi wyborami trio „złotoustych magików” obiecało Polakom 300 miliardów złotych z UE (ok. 80 miliardów euro z Funduszu Spójności), teraz ekonomiczni geniusze: Jerzy Buzek, Janusz Lewandowski i Radosław Sikorski ostrzegają nas, że może być problem. Może nawet 10 miliardów euro mniej. A przecież budżet Unii okazał się i tak dużo mniejszy na lata 2014-2020 niż pierwotnie obiecywano i sądzono. Nie wiadomo, czy Unia przetrwa w takim kształcie jak obecnie, nikt już nie chce płacić, wszyscy chcą rabaty. Wielka Brytania już życzy sobie referendum z możliwością ewentualnego wyjścia z tego eu- rokołchozu.
Zapomnieli nam też owi zaklinacze rzeczywistości powiedzieć, że z każdego 1 euro otrzymanego z Unii, aż 61 centów wraca tam natychmiast z powrotem. Zaciągnęliśmy długi w niemieckich, hiszpańskich, holenderskich i austriackich bankach po to, by Niemcy, Austriacy, Włosi, a nawet Hiszpanie i Grecy wybudowali nam drogi i stadiony.
Kiedy rządząca dziś kasta raczy opuścić piaskownicę i przestanie kompromitować Polskę na arenie międzynarodowej? Kiedy zacznie liczyć i planować, dbać o narodowy interes - o Polską Rację Stanu. Jak długo można tak kłamać i mataczyć nie tylko w sprawie Smoleńska, ale też w najważniejszych kwestiach gospodarczych i finansowych. Fakt - polskie lemingi są bardzo odporne na fakty. Zapewnienia ministra Rostowskiego o 70-pro- centowym sukcesie na kolejnym szczycie w Brukseli przy podpisywaniu kolejnego zobowiązania czy paktu fiskalnego budzić wszak powinno albo politowanie, albo salwę śmiechu. Unia staje dzisiaj raczej w obliczu nowego potężnego kryzysu z możliwością jej całkowitego rozpadu.
Gdzie jest kres tej amatorszczyzny i złej woli? Ile będą nas jeszcze kosztować te gigantyczne „sukcesy” naszego anty-Midasa? Ta zabawa w rządzenie w piaskownicy musi się źle skończyć. Mamy już nie tyle Europę dwóch prędkości, ile mamy już tak naprawdę Europę trzech prędkości i kilku murowanych bankrutów w tle. To, co ostatnio obserwujemy w Unii, to już przecież czyste science fiction, a nie integracja, solidarność i przestrzeganie traktatów.
Nasi „geniusze” podpisują, obiecują i deklarują na wyprzód- ki wszystko, czego zażąda kanclerz Merkel lub co podpowie im kolejne lobby, nie dokonując wcześniej ani precyzyjnych analiz, ani tym bardziej symulacji kosztów i skali zagrożeń. Kolejne za-
lik Premier, rozczulając W W się nad trudną sytu- acją kobiet w Polsce, zaserwował im wydłużenie pracy o 7 lat, choć bezrobocie nadal rośnie.
pewnienia, że oto państwo polskie po raz kolejny zdało egzamin | zaczynają już irytować nawet usłużnych dziennikarzy TVN-u.
Premier, rozczulając się nad trudną sytuacją kobiet w Polsce, zaserwował im wydłużenie pracy o 7 lat, choć bezrobocie nadal rośnie. Blisko 2 miliony Polaków, 12 procent pracujących, którzy nawet mają jakąś pracę, nie jest dziś w stanie wyżyć ze swej pensji.
Po bublu prawnym pod tytułem «• „Sześciolatki do szkoły”
- szykuje się nam następny idiotyczny skandal, nieprzemyślana i szkodliwa reforma, pozostawiona w spadku przez minister Krystynę Hall - reforma liceów ogólnokształcących i reforma oświaty. Zamiast polskiego, historii czy chemii młodzież będzie uczyć się np. o zdrowiu i urodzie. Fajnie, prawda? Będzie koko, koko murowane matołectwo spoko, które już i tak się rozprzestrzenia w zastraszającym tempie. Ale jeszcze widocznie totalnie nie ogłupiono całej polskiej młodzieży.
Mimo że ponoć mamy oszczędzać, MF pożycza od Banku światowego kolejny 1 miliard dolarów na walkę z deficytem. Czyli pożyczamy, by mieć mniejsze długi - prawdziwy ocean absurdu.
Jacek Rostowski namawia nas, żebyśmy puchli z dumy, bo oto polskie PKB znowu wzrosło, choć to zaledwie wzrost w pobliżu zera procent. Jednocześnie przez swe służby celne domaga się płacenia akcyzy od karetek jak od alkoholu.
Ministerstwo Finansów gorąco zaleca nam oszczędzanie, ale ministrowie tego rządu popełniający tak poważne, kardynalne wręcz błędy i kosztowne wpadki przyznali sobie za 2012 rok 60 milionów złotych premii, a samo MF wypłaciło sobie ok. 20 milionów nagród. Co za problem, w razie czego złu- pi się polskich kierowców, zakupując kolejnych 300 fotoradarów, może da się z tego wycisnąć kolejne 1,5 miliarda złotych. Taki ma być właśnie tajny plan łatania dziur budżetowych? Oczywiście w budżecie na 2013 rok z pewnością nie uda się uzyskać 1,5 miliarda złotych z mandatów i nic dziwnego, że został
on znowelizowany. Czy z tego powodu też możemy puchnąć % dumy? To niewątpliwie najgorszy minister finansów i najmniej poważny od ponad dwudziestu lat III Rzeczypospolitej Polskiej.
A może powinniśmy być dumni z tego, że GDDKiA nie chce płacić za oświetlenie dróg w pobliżu miast, zwalając obowiązki na samorządy, a może raczej z tego, że najdrożej w Europie płacimy za ropę i gaz, energię elektryczną, podobnie jak i z tego, że mamy najwyższe w UE prowizje za płatność kartami. A może warto się zastanowić nad tym, jakim cudem 20 największych sieci handlowych w Polsce przy obrotach rocznych 120 miliardów złotych płaci zaledwie ok. 700 milionów złotych podatków?
Narody całej Europy i świata coraz gwałtowniej buntują się przeciwko swym elitom finansowym i politycznym, widząc, jak dalece oderwały się one od realiów codziennego życia i jak dalece się skorumpowały. Strajków, buntów i protestów będzie więc coraz więcej i Polska nie będzie tu szczególnym wyjątkiem. Ludzie zaczynają być wreszcie wściekli na tych, na których powinni być już od dawna.
Polska to niewątpliwie dziwny kraj, w którym ministrem obrony narodowej może być psychiatra, polonista może być ministrem cyfryzacji, gość bez studiów tytułowany jest „profesorem”, a o swych rodakach mówi per „bydło”, natomiast trenerem kadry piłkarskiej człowiek bez matury.
Stąd gwałtownie wzbierająca fala samobójstw w naszym kraju nie powinna nikogo dziwić. Kraju, gdzie generał specjalnych jednostek antyterrorystycznych popełnia samobójstwo tuż przed meczem piłkarskiej reprezentacji polskiej na Euro 2012 i to koniecznie w miejscu, gdzie nie sięgają kamery monitoringu. Gdzie w sprawie smoleńskiej mamy blisko 20 bardzo dziwnych zgonów. Czyżby „seryjny samobójca” upodobał sobie szczególnie Polskę i to szczególnie w weekendy?
Ustawę hazardową wprowadzano w tak ekspresowym tempie, pod naciskiem „oburzonego” premiera, że okazała się ona niezgodna z przepisami i procedurami unijnymi, trzeba będzie
zwracać pieniądze podatników biznesmenom z branży hazardowej. Jednoręczni i dwuręczni bandyci znowu górą. Skarb Państwa będzie im płacić wielomilionowe odszkodowania, oczywiście z naszej kieszeni.
Ale organizatorzy loterii w Polsce i ci, którzy mogą wygrać nagrody rzeczowe, mogą być ukarani przez naszych celników. Surowe grzywny grożą też organizatorom imprez sportowych z loteriami, którzy nie wystąpili wcześniej o zezwolenia, nawet jeśli nie uzyskali z tego tytułu żadnej korzyści.
Jeszcze większy absurd to historia z wodą mineralną, która dla pracowników firmy podczas upałów jest bez naliczania VAT-u. Jeśli jednak, nie daj Boże, pracownik wziąłby butelkę do domu czy do auta na drogę po pracy, to ma to ¡już charakter nieodpłatnego przekazania towarów na cele osobiste i trzeba koniecznie naliczyć podatek.
Tak, to nie tyle mineralna, ile „woda sodowa” naszych decydentów i urzędników. Wydaje się, że w naszym kraju pieniędzy brakuje prawie na wszystko, są jednak czasami niespodziewane nadwyżki. Oto na przykład Fundusz Rozwiązywania Problemów Hazardowych, utworzony na podstawie właśnie owej słynnej już ustawy hazardowej przygotowanej po aferze hazardowej w 2009 roku, miał ponad 22 miliony złotych na leczenie uzależnionych hazardzi- stów, tyle że nie miał chętnych na leczenie. Pieniądze idą więc spokojnie na pensje urzędników.
Ale szkoły, przez idiotyczne przepisy, muszą płacić 23-procentowy VAT za przenośny sprzęt komputerowy. Komputery stacjonarne dla młodzieży szkolnej są bowiem zwolnione z podatku, a na laptopy i tablety stawka VAT wynosi 23 procent. Wygląda więc na to, że trzeba będzie gwoź-
Ale szkoły, przez idio- W tyczne przepisy, mutr Mg szą płacić 23-pro- centowy j/ATza przenośny sprzęt komputerowy. Komputery stacjonarne dla młodzieży szkolnej sq bowiem zwolnione z podatku, a na laptopy i tablety stawka VAT wynosi 23 procent.
dziem przybijać laptopy i tablety do ławek szkolnych, by uniknąć owego wyższego VAT-u. Kłaniają się sceny jak z baru mlecznego z kultowego „Misia”.
Ostatnio z powodu urzędniczych idiotyzmów kurczą się nam baseny pływackie - przynajmniej te 25-metrowe. Gra idzie zaledwie o kilka centymetrów, a chodzi o to, że mniejsze niż 25-metrowe może obsłużyć jeden ratownik, a na 25-metrowym musi być już dwóch, co znacząco podnosi koszty."
Nic więc dziwnego, że aż 20 tysięcy listów wpływa rocznie do Kancelarii Premiera. Ludzie skarżą się na nepotyzm, lobbing, fatalną pracę administracji i źle pracujące sądy. Ludzie listy piszą, tyle że na przysłowiowy Berdyczów...
Żeby jednak tylko nie narzekać, warto przywołać fakt z siemianowickiego urzędu pracy. Bezrobotne kobiety mogły tam liczyć na finansowe wsparcie w wysokości 2,9 tysiąca złotych na upiększenie się, by zwiększyć swe szanse na pracę.
Aby znowu nie było tak różowo, warto przypomnieć o tym, że ostatnio nasz Trybunał Konstytucyjny postanowił, iż odpowiedzialność karna za prowadzenie robót budowlanych bez wymaganego zezwolenia lub zgłoszenia jest zgodna z Konstytucją
- czyli za samowolę budowlaną można iść siedzieć. Zresztą siedzieć można u nas nawet za mandat, niezapłaconą grzywnę czy źle wypełnioną fakturę.
Tak surowe reguły obowiązują oczywiście zwykłych śmiertelników, a ci, którzy spowodowali kolejną już drugą katastrofę budowlaną przy budowie warszawskiego metra, tym surowym regułom nie podlegają.
Niektórym jednak urzędnicy MF i MSW potrafią wyjść naprzeciw, ot np. gdy ktoś §§ nie każdy oczywiście - chce mieć sejf na kółkach, czyli wozić pieniądze bankowozem za np. 1 milion złotych, Porsche czy Bentleyem, to nie ma przeciwwskazań. Właściciel odzyska dzięki temu kilkaset tysięcy złotych podatku VAT i podatek zawarty w cenie paliwa, nawet jakby w tym sejfie woził powietrze.
Polscy winiarze, prawdziwi zapaleńcy, ludzie pozytywnie zakręceni przeżywają prawdziwe urzędnicze katusze. Gdy chcą zebrać winne grona, trzy dni wcześniej muszą zawiadomić o tym niebezpiecznym i podejrzanym procederze urzędnika celnego, który powinien nadzorować osobiście winobranie. Jeśli zacznie padać, nici z winobrania. Następnego dnia, nawet jeśli pogoda dopisze, zbierać samowolnie nie można i całą procedurę trzeba powtórzyć. Urząd celny formalnie należy też zawiadamiać nawet wtedy, gdy przenosi się szklany baniak z jednego do drugiego pomieszczenia. Nic tylko się upić polskim winem z rozpaczy, coraz lepszym zresztą.
W naszym kraju komornik może zabrać nasze dobra i pieniądze, nawet jeśli nie mamy żadnych długów, wystarczy tylko mieć popularne imię i nazwisko oraz by nastąpiła przypadkowa zbieżność z nazwiskiem rzeczywistego dłużnika. Wystarczy, że wniosek o wszczęcie postępowania egzekucyjnego wskaże błędne dane, przypadkowo lub wręcz świadomie niepoprawnie sformułowany. Komornik nie weryfikuje danych wierzyciela, wystarczy orzeczenie sądu. Brylują w tym sądy elektroniczne, wystarczy podać imię i nazwisko, często błędny PESEL i nawet całkowicie niewinna osoba może strącić dorobek życia i zdrowie.
Na dodatek bezpodstawnie zajęte pieniądze bardzo ciężko później odzyskać w procesie cywilnym. Prokuratury z reguły umarzają postępowanie wobec komorników, którzy zajęli pieniądze niewłaściwej osobie, uznając, że było to nieumyślne. Sprawiedliwość jest tu jak widać wielce pobłażliwa, zupełnie inaczej niż w przypadku Janusza Z., którego jeden ze stołecznych sądów rejonowych skazał na trzy miesiące pozbawienia wolności za kradzież energii elektrycznej w wysokości... 70 groszy. Tak, tak, 70 groszy. Stało się to, pomimo że oskarżony chciał naprawić szkodę.
W innej bulwersującej sprawie agencji finansowej „Grosik”, w której sprzeniewierzono 1,7 miliona złotych 8 tysięcy nieza-
możnych osób, opłacających tam swoje rachunki, białostocki sąd był z kolei bardzo wyrozumiały. Stwierdził, że oskarżeni popełnili po prostu błędy w zarządzaniu i choć dopuścili się niedbalstwa, to nie muszą zwracać poszkodowanym pieniędzy. Sąd uznał, że nie ma dowodów na to, że chcieli pozbawić uczciwych ludzi pieniędzy. Ot, takie gapy, które przegrały z rynkiem i jego wilczymi prawami.
Jeszcze większy popis dała prokuratura w Ostródzie. Otóż mieszkaniec jednej z podostródzkich wsi kupił starą zabytkową replikę armaty od bractwa rycerskiego i od święta strzelał z niej na wiwat. Pech chciał, że proch kupował w tym samym sklepie co norweski terrorysta. Prokuratura działo skonfiskowała i skierowała artylerzystę do sądu, za co groziło mu osiem lat więzienia. I mimo że sąd delikwenta uniewinnił i kazał zwrócić replikę armaty, to prokuratura nie daje za wygraną. Przecież taka armata mogłaby posłużyć jako narzędzie zamachu, a sam przedsiębiorca mógłby stworzyć grupę zbrojną z tymi, którzy w historycznych strojach z epoki odgrywają bitwę na polach Grunwaldu, i ruszyć na Kijów czy złupić Gdańsk.
Słynnym już warszawskim kataryniarzem z papugą z powodu mandatu straży miejskiej sąd zajmuje się od dwóch posiedzeń, a będą następne w tej tak istotnej dla fiskusa i państwa polskiego sprawie.
Generalnie gdy idzie o maluczkich, państwo jest niezwykle represyjne. Za nieodbieranie przesyłek poleconych z mandatem za przekroczenie prędkości kierowca może trafić do aresztu: pięć dni aresztu za 300 złotych czy 25 dni za mandat 500-złotowy.
Rekonstrukcja „rządu fachowców”
NHa pewno czeka nas jeszcze niejedna rekonstrukcja tego, po- żal się Boże, „rządu fachowców”. Coraz bardziej widać, że klucz doboru do niego nie miał nic wspólnego z kompetencjami ani przyzwoitością.
Brak menedżerów od poszczególnych obszarów zarządzania państwem jest dziś w Polsce dramatyczny, nie tylko w infrastrukturze, gospodarce, finansach czy zdrowiu. Ministra sportu zapewnia, że trzeba wspierać trzecią ligę hokeja, choć takowej w ogóle nie ma. Minister do spraw Równego Traktowania w sprawie wydłużenia wieku emerytalnego do 67 lat, oczywiście na antenie TVN-u, „fachowo” przekonuje o tym, że większego problemu nie ma, bo przecież piłkarz na stare lata może zostać trenerem.
Minister Rostowski, prawdziwy lider wśród dowcipnisiów tego rządu, który sporządził dwa najbardziej wirtualne i humorystyczne budżety państwa ostatnich lat, w trosce o polskie kobiety i ich emerytury reklamuje przedłużenie wieku pracy Polek
o 7 lat - rzekomo wszyscy na tym skorzystają. Wie też, że już za 8 lat nie będzie problemu ze znalezieniem pracy. Tak, tak, minister już wie, co będzie za 8 lat, choć nie wie, co będzie z budżetem państwa w tym roku. Zwłaszcza wtedy, gdy kolejne 2 miliony młodych Polaków wyjedzie jeszcze z kraju za chlebem. Minister finansów zapewnia Polaków, że polska gospodarka udowodniła, iż możemy stworzyć pracę dla ludzi powyżej 55 lat. Prawdziwy czarny angielski humor naszego „sztukmistrza z Londynu”.
Polski premier zaś, strasząc obywateli, poszedł na całość - „albo podwyższenie wieku emerytalnego, albo trwałe podniesienie VAT na wszystkie produkty o 8 procent”. Toż to absolutnie fantastyczny pomysł, bo wtedy w ogóle nie będzie biedaków
i emerytów, wymrą dość szybko bez szans na zakup żywności i leków. To byłoby również skuteczne rozwiązanie problemu niewypłacalności polskiego systemu emerytalnego. Nobel z ekonomii murowany.
Minister infrastruktury równie urodziwy, jak i ministra sportu, prawdziwy model, poinformował nas jeszcze przed Euro 2012 o „potencjalnej przejezdności” polskich autostrad. Dziś już wiadomo, że dokończonych autostrad od granicy do granicy nie było i długo nie będzie. Ze Strykowa nie skręcimy w Al w stronę Gdańska, jeszcze długo Kraków nie będzie połączony A4 z Ukrainą, z Warszawy nie dojedziemy autostradą ani do Wrocławia, ani do Gdańska, ani tym bardziej do Rzeszowa. To ma być podobno maksimum tego, co było możliwe. Tym bar-
■ dziej że, jak mówił swego czasu minister Nowak, przecież „drogi i tak nie grają na Euro”, a poza tym problem mandatów to rozwiąże.
Minister Nowak przybladł ostatnio, jakby trochę stracił wiarę w kierownictwo, a przecież sam swego czasu zapewniał nas, że PO ma przywódcę obdarzonego boskim geniuszem. A tacy mogą przecież góry przenosić, wiadukty stawiać z piasku i połamanych sedesów, beton wylać przy 30 stopniach mrozu, trawę 6 razy posadzić na stadionach, autostradę przejechać helikopterem i odnieść kolejny już sukces w Brukseli.
Minister sprawiedliwości z filozoficznym spokojem obserwuje cały ten rozgardiasz i praktycznie ma już bunt w wymiarze sprawiedliwości, bo zajmuje się głównie deregulacją zawodów i zawieszeniem kolejnego komornika. Sędziowie zapowiedzieli, że złożą tysiące pozwów przeciwko Skarbowi Państwa z powodu zamrożenia ich wynagrodzeń.
|E Minister Nowak przy- ■ bladł ostatnio, jakby H wĘ. trochę stracił wiarę W kierownictwo, a przecież sam swego czasu zapewniaI nas, że PO ma przywódcę obdarzonego boskim geniuszem.
Minister pracy i polityki socjalnej Władysław Kosiniak-Ka- mysz PSL-owski 30-letni geniusz, który początkowo proponował szybsze odchodzenie na emeryturę kobiet wychowujących dzieci, poddał się szybko, bo skutecznie sprzeciwił się temu jego rządowy szef, czyli premier Donald Tusk.
Geodeta, były minister skarbu Aleksander Grad będzie budował elektrownię atomową za ciężką kasę - 55 tysięcy złotych miesięcznie. A co tam, niech się chłopak sprawdzi, przecież dopiero tutaj można ukręcić »atomowe lody”. To ten sam fachowiec, który w ramach wątpliwej ugody pozwolił dopłacić 14 miliardów złotych z naszych pieniędzy holenderskiej firmie Eureko, mimo że sama umowa prywatyzacyjna PZU była nieważna z mocy prawa. Zalegalizowano zatem bezprawie i zwykły przekręt na miliardy złotych.
Bezkrytyczny piewca rządu, Waldemar Kuczyński, krytykę ministry sportu uznał swego czasu za „superhisterię o seksi- stowskim podłożu”. Lepiej więc nie krytykować ani szefa Narodowego Centrum Sportu, który za wydanie blisko 2 miliardów złotych na „basen narodowy” miał dostać blisko 500 tysięcy złotych samej premii, ani kolejnego podwładnego ministry sportu za to, że nie zamknął dachu, ani posłanki Anny Grodzkiej, bo można zostać homofobem i moherem, a wkrótce trafić za to za kratki. Tak jak obecnie dzieje się to już w niektórych krajach Unii, np. Francji czy Wielkiej Brytanii.
Minister Sikorski zaczął ostro 2012 rok - „hołdem berlińskim”, po czym zażądał polskiej telewizji w berlińskim hotelu Adlon, a następnie bardziej niż rosyjskimi rakietami i terroryzmem przejął się potencjalnym upadkiem strefy euro. Autor słynnego sformułowania z języka miłości o „dorzynaniu watahy” nie zablokował przesłania PIT-ów białoruskich opozycjonistów wprost do Mińska.
Minister Boni najpierw zorganizował fantastyczne konsultacje w sprawie ACTA, tyle że już po podpisaniu umowy, po czym zorientował się, z jak wielką korupcją, na miliardy złotych, ma
do czynienia w ramach projektów informatyzacji MSW, policji i innych służb. Dostrzegł niespodziewanie prawdziwą stajnię Augiasza śmierdzącą tuż pod jego nosem.
Mimo upływu lat niewielu Polaków wie, jakimi resortami kierują dziś ministrowie Krystyna Szumilas, Tomasz Siemoniak czy Barbara Kudrycka. Nic więc dziwnego, że aż ponad 70 procent Polaków według głównych sondaży negatywnie ocenia rząd, ponad 60 procent samego premiera, natomiast 70 procent uważa, że sprawy w kraju idą w złym kierunku. Obserwując wyczyny naszych profesjonalistów od rządzenia, aż ok. 70 procent Polaków uważa, że polska gospodarka jest w kryzysie, a ponad 20 procent, że kryzys ten jest głęboki. Tu chodzi o minimum profesjonalizmu, o zgodność słów z czynami, a nie o to, by lemingi były nadal zadowolone z władzy. Chodzi o to, by nie popełniać tak kosztownych błędów i nie ośmieszać kraju na arenie międzynarodowej. Nie gonić od absurdu do absurdu, od kompromitacji do manipulacji.
Reformy wprowadzane na siłę, wbrew opinii społeczeństwa przez takich właśnie fachowców, muszą się skończyć tragicznie wcześniej czy później. A zamiast Budapesztu, którego tak się obawia minister Rostowski, będziemy mieli Grecję, Cypr lub Hiszpanię nad Wisłą.
Nic dziwnego, że policja domagała się ostatnio prawa do użycia broni palnej w stosunku do kobiet w widocznej ciąży i dzieci poniżej 13. roku życia. Taki zapis znalazł się w projekcie zmian w ustawie o środkach przymusu bezpośredniego. Niekonieczne byłoby również oddawanie strzału ostrzegawczego przez policjantów. Na razie to na szczęście nie przeszło, ale kto wie, co dalej. Czy to jeszcze jest demokratyczne państwo prawa, czy kraj bezprawia, bliższy Białorusi?
Jeśli do tego dołożymy kolejny fakt, że minister Rostowski zalecił baczne przyglądanie się przez służby skarbowe tym, którzy kupują drogie wycieczki, sprzęt elektroniczny czy wyroby jubilerskie, to mamy początki zamordyzmu i państwa totalitar
nego. Lista potencjalnych oszustów i przestępców jest, jak widać, coraz dłuższa... Czy to już jest permanentna inwigilacja, czy tylko kolejny dowód absurdów ekonomicznych i prawnych?
Tymczasem prawdziwi giganci przekrętów nie mają specjalnie ciężkiego życia. W roku 2011 sądy w Polsce skazały blisko 29 tysięcy oszustów gospodarczych, były to jednak głównie wyroki w zawieszeniu bądź grzywny. Za kratki trafiło raptem ok. 3 tysięcy aferzystów, czyli tylko co dziesiąty. A jednocześnie skazano aż 50 tysięcy pijanych rowerzystów i 70 tysięcy nietrzeźwych kierowców.
Wymiar kary rzędu kilku lat pozbawienia wolności, a więc i tak niezbyt wysoki, dotyczył zaledwie kilkudziesięciu przestępców gospodarczych. Większość mogła się czuć komfortowo i nadal działać. Przykład Amber Gold to tylko wierzchołek góry lodowej. Prawdziwe mafie gospodarcze i finansowe czują się u nas całkowicie bezkarne, a czasami są nawet chronione.
€i|| Za kratki trafiio raptem JB W ok. 3 tysięcy aferzystów, S S czyli tylko co dziesiąty. A jednocześnie skazano aż 50 tysięcy pijanych rowerzystów.
Odlecieli, czy nic nie potrafią
Z ■uwagi na to, że prof. Leszek Balcerowicz, były prezes NBP Hi wicepremier, twierdzi* iż Polsce nie grozi, „z dużym prawdopodobieństwem”, głębszy kryzys, to możemy być pewni, że kryzys już jest faktem, jeszcze nie tak dawno ów profesor uważał, że Europie i Unii Europejskiej też nie grozi kryzys, a amerykańskie pomysły na walkę z kryzysem są nieskuteczne i błędne. W ramach swych recept na walkę z kryzysem, którego podobno jeszcze nie ma, były wicepremier popiera podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat, choć ubolewa, że dla kobiet okres pracy będzie zbyt długi, a płaca minimalna na poziomie 1600 złotych (ok. 380 euro) to przyczyna wszelkiego zła, choć w większości krajów strefy euro wynosi ona średnio 4-7 tysięcy złotych. Choć są i takie kraje UE, gdzie płacy minimalnej w ogóle nie ma, jak choćby Niemcy.
Prawdziwym paradoksem i ekonomicznym absurdem w polskiej polityce pieniężnej jest to, że NBP podnosił stopy procentowe i utrzymywał je na bardzo wysokim poziomie w momencie, gdy cały świat je obniżał i nadal utrzymuje na realnym ujemnym poziomie. Zamiast zatem osłabiać złotego, silnie go wzmacniał. Choć nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy oceniał to jako nieuzasadnione i błędne posunięcie. Prezes Marek Belka i Rada Polityki Pieniężnej, zorientowawszy się co nieco, po kilku miesiącach snu, zimowego zaczęli obniżać stopy procentowe. Za późno, za słabo i już bez większego znaczenia w dobie narastającego kryzysu.
Minister infrastruktury zapewniał natomiast w mediach, że w kilkadziesiąt godzin przygotuje ustawę, która zapewni podwykonawcom zwrot pieniędzy za usługi i prace wykonane przy budowie autostrad, a za 2 miesiące trafią one do ich portfeli. By
kilkanaście godzin później stwierdzić, że kto będzie miał wyrok sądu w ręce, dostanie natychmiast zaległe pieniądze. Niestety, niektórzy z podwykonawców dobijają się o swoje wypłaty już ładnych kilkanaście miesięcy i to bez większych efektów. A przecież wiemy, że na wyrok w sprawach gospodarczych w Polsce czeka się co najmniej 2-3 lata, a bywa, że 5-10 lat. W tym samym czasie premier stwierdza zresztą, że firmy budowlane same sobie są winne, że zbankrutowały.
Były wicepremier Waldemar Pawlak, nasz kolejny wybitny spec od gospodarki, jeszcze wiosną 2012 roku przepowiadał wzrost PKB na astronomicznym wręcz poziomie 4 procent, dziś wiadomo, że uzbierało się tego zaledwie ok. 2 procent. Wicepremier zapewniał też, że damy radę co roku dorzucić się do Afganistanu i przeznaczyć na to nawet 20 miliardów dolarów, bo stać nas ponoć na to i na wiele, wiele więcej.
Prezydent Bronisław Komorowski spokojnie podpisał rządową ustawę - światowy ewenement - dopuszczającą do ruchu na drogach będących jeszcze nieukończonym placem budowy, a służby ratownicze, w tym straż pożarna i karetki pogotowia, musiały taranować bramki wjazdowe na autostradzie, by móc dojechać do rannych.
Analitycy bankowi i dyżurne autorytety ekonomiczne „Gazety Wyborczej” i TVN-u nadal uspokajają, że polski system bankowy, choć raczej powinniśmy dziś mówić system banków zagranicznych w Polsce, jest w pełni bezpieczny i stabilny. Upowszechniają bezkrytycznie te wprowadzające w błąd zaklęcia w sytuacji, gdy sama Komisja Europejska ostrzega wprost, że nasze banki mogą być zagrożone wydrenowaniem z kapitału przez swe zagraniczne centrale. W ostatnich latach wyjechało 1 Polski w ten sposób co najmniej 20 miliardów dolarów.
Także nasi strażnicy bankowości w NBP i KNF twierdzą, że polskie banki są stabilne i zdrowe, choć prawie już ich nie ma, z wyjątkiem banków spółdzielczych i coraz mniejszej części PKO BP. Dzieje się to w sytuacji, gdy agencje ratingowe obniża
ją rekomendacje dla Pekao SA, BZ-WBK, ING-BS, a Bankowy Fundusz Gwarancyjny przygotowuje procedury likwidacji niewypłacalnych banków i otwiera sobie w NBP otwartą linię kredytową na wypadek pogłębienia się kryzysu. Cypr jest tu najlepszym przykładem owej stabilności i gwarancji bankowych, i tego, do czego może się posunąć liberalna władza, gdy zabraknie jej pieniędzy.
Minister finansów chwali się, że dług publiczny spada, gdy faktycznie cały czas rośnie, a znaczną jego część
- 60-80 miliardów złotych - po prostu się ukrywa. Komisja Europejska mówi wyraźnie, że polski ¿dług ciągle rośnie i wynosi już 900 miliardów złotych, czyli 57 procent w relacji do produktu krajowego brutto. Nic dziwnego, że rządząca koalicja i kompromitujący się minister finansów musieli znieść pierwszy próg ostrożnościowy - 50 procent - ograniczający możliwość dalszego zadłużania się polskiego państwa. Pewnie za chwilę koalicja PO-PSL będzie musiała znieść również kolejny próg ostrożnościowy - dziś na poziomie 55 procent w relacji do PKB.
Premier z lotu ptaka obserwuje przejezdność autostrad, minister Sikorski bardziej niepokoi się rozpadem strefy euro niż zagrożeniem terrorystycznym i rosyjskimi rakietami przy gra- nicy, a jego resort daje lekcje savoir vivre. Pytanie nasuwa się jedno: czy władza całkiem już odleciała, czy żyjemy w kraju Orwella, Mrożka i Gombrowicza razem wziętych, czy też sternicy naszej państwowej nawy mają nas za totalnych debili, którzy nigdy się nie zorientują, co jest grane, a tym bardziej nie sprzeciwią się temu? Przecież chyba nie wszyscy Polacy to przysłowiowe lemingi, którym da się wcisnąć dowolny kit, dla których fakty i liczby nie mają żadnego znaczenia.
Minister finansów W W chwali się, że dług S publiczny spada, gdy faktycznie cały czas rośnie, a znaczną jego część - 60-80 miliardów złotych - po prostu się ukrywa.
Absurd jest podstawą działań państw, nonsens naczelną zasadą życia i gospodarki III Rzeczypospolitej Polskiej. A przecież wchodzimy w najgroźniejszą fazę istnienia „zielonej wyspy”, kiedy władza zaczyna nie tyle straszyć, ile śmieszyć. Czy w takim kraju, gdzie kłamstwo tysiąckrotnie powtórzone staje się prawdą, możemy czuć się bezpiecznie i być zarażeni optymizmem, np. z powodu paru meczów piłkarskich czy finansowania in viíro? Czy ta władza utraciła już na stałe kontakt z rzeczywistością, czy sama wierzy w to, co mówi? Gzy to królestwo obłudy i ten ocean kłamstwa może przetrwać? Czy możemy wierzyć w to, że gdy przyjdzie kryzysowe tsunami i „zielona wyspa” zacznie tonąć, ci trzecioligowi amatorzy poradzą sobie lepiej od naszej piłkarskiej drużyny narodowej na Euro 2012? Czy obecny premier będzie tym mesjaszem, który przeprowadzi nas przez pustynię recesji, drożyzny, oblężenia banków czy coraz większej biedy i bezrobocia? Czy raczej okaże się anty-Midasem? Czy jesteśmy tylko ślepi, czy też naiwni bez granic? Czy pobłażliwość wobec wszelkiego zła i troska wyłącznie o własne „ja”, byle do jutra, nie prowadzi nas na niebezpieczne manowce utraty państwowości, bankructwa czy niepokojów społecznych? Czy nasze elity, czy raczej lumpen-elity, zatraciły całkowicie już nie tyle instynkt państwowy, narodową tożsamość, ile instynkt samoobrony i choćby minimalne poczucie wstydu i obowiązku?
Czy do zrozumienia tej sytuacji wystarczą słowa prof. Jadwigi Staniszkis, że obecny rząd to najgorszy i najmniej kompetentny rząd w historii Polski? Może już czas powiedzieć dość, basta, nie chcemy dzikiego kraju i dziadowskiego państwa. A sio, jak mawiał pewien były premier, który do niedawna był wicepremierem i stał na czele partii, która niemiłosiernie ssie państwową kasę, żywi i broni, ale głównie swoich.
Idea „rodziny na swoim” jest dziś wręcz perfekcyjnie przez władzę realizowana. Słynny Elewarr i Amber Gołd są lustrzanym odbiciem tego, co dzieje się obecnie w całym kraju, gdzie matki, żony i kochanki, kuzynki i bratankowie rządzących po-
Utyków zawsze znajdą dobrze płatną pracę w spółkach Skarbu Państwa czy w samorządach. Rząd przecież się wyżywi i wyleczy, ale co z nami?
W końcu jesteśmy przecież krajem, gdzie bardziej dba się
o żaby, ślimaki, bobry, susły czy nietoperze niż o ludzi, gdzie właśnie trzeba przeprowadzić siedlisko 3-milimetrowego ślimaka za setki tysięcy złotych, zanim rozpocznie się budowa zachodniej obwodnicy Poznania. Gdzie przepisy ochrony przyrody postawiono na głowie, choć bezkarnie dosypuje się sól drogową do żywności i skutecznie truje pszczoły, Gdzie można dostać nawet 100-200 tysięcy złotych kary za wycięcie jednego drzewa na własnej posesji mimo posiadanego pozwolenia, ale uniewinnia się kolejnego Rycha za wycięcie 0,5 hektara lasu. Gdzie w razie upadku drzewa na przechodnia czy auto płaci się odszkodowanie i naraża na proces sądowy, ale wyciąć drzew, które zagrażają przechodniom, samemu nie można. Nawet wyroki NSA postanawiają, że zagrożenie życia i zdrowia człowieka nie upoważnia do samowolnej wycinki. Klasyka polskiego absurdu w sądowym sosie...
Dość absurdalne problemy mamy nie tylko z wycinką drzew, ale nawet z produkcją monet. Otóż wybicie 1 grosza w Polsce kosztuje 5 groszy, a do tej pory wybiliśmy już ok. 3 miliardów takich monet, co kosztowało nas bagatelka ok. 15 miliardów złotych. Teraz mamy ponoć z tym skończyć, ale do końca nie wiadomo. Nawet ten stosunkowo prosty do zlikwidowania absurd trudno było przez wiele lat rozwiązać. Polacy zapłacą - to przecież nie do końca jeszcze ograbiony kraj bardzo pracowitych ludzi. Najwyżej podniesie się jeszcze raz wiek emerytalny, np. do 71 lat, i wprowadzi podatek od nadziei na lepsze jutro.
HP
NMiewątpliwie w tym i przyszłym roku będziemy obserwowa-
li coraz częściej bezradnego premiera, który, rozkładając ręce z coraz większą złością, będzie tłumaczył publiczności nad Wisłą, że „cóż, nie wszystko da się wygrać”, czyli, że „niemożliwe jest niemożliwe” oraz że „ja nic nie wiem”. Mieliśmy być przy unijnym stole, a nie w karcie dań, mieliśmy uczestniczyć w spotkaniach eurogrupy, a nie stać w przedpokoju itd. Ba, jako biedny kraj zgodziliśmy się nawet wysupłać ponad 6 miliardów euro, czyli ok. 25 miliardów złotych na pomoc Grekom, Hiszpanom i Portugalczykom, a tak naprawdę niemieckim, francuskim i włoskim bankom.
Pamiętamy też o tym, że obiecano nam tuż przed ostatnimi wyborami propagandowym rzutem na taśmę 300 miliardów złotych unijnej manny z nieba. Zapewniała o tym trójka politycznych celebrytów PO: Buzek, Sikorski, Lewandowski w wyborczych klipach. Na razie okazuje się, że zamiast obiecanej góry pieniędzy są wysokie kary finansowe.
Na pierwszą ofiarę UE upatrzyła sobie Węgrów, którzy postanowili się ratować sami. Mają nadwyżkę budżetową oraz zmniejszają deficyty i zadłużenie, oszczędzają, jak mogą, ale próbują jednocześnie ukrócić rabunek i kolonialny wyzysk ze strony sektora bankowego i wielkich koncernów zagranicznych, bo byli swego czasu jeszcze bardziej liberalni od nas w tzw. prywatyzacji. Nic dziwnego, że niektórzy węgierscy politycy zastanawiają się nad tym, czy w ogóle w takiej Unii warto jeszcze być.
Nie tylko Węgry mają być chłopcem do bicia, któremu przytnie się środki pomocowe i wzorcowo ukarze. Cypr stał się przecież kolejną ofiarą. Realiści będą natomiast nazywani faszystami, ksenofobami i radykałami, jeśli tylko upomną się o swoje.
Polska niestety nie dostanie wydumanych 400 miliardów złotych z nowego budżetu UE i to nie tylko dlatego, że nie można być pewnym, jak długo w ogóle UE i euro będą jeszcze istnieć i w jakim stanie będą unijne finanse za rok czy za dwa. Komisja Europejska chce bowiem znaczną część pieniędzy z funduszy strukturalnych przeznaczyć na walkę z bezrobociem w Grecji, Portugalii, Hiszpanii oraz zaoszczędzić na dopłatach także dla polskich rolników. Nie wszystko więc w Unii można wygrać, ale sporo niewątpliwie można przegrać, zwłaszcza gdy wielcy grają przy stole znaczonymi kartami, a my stoimy w przedpokoju, naiwnie licząc na kolejne ochłapy z pańskiego stołu. Stołu, który chwieje się coraz bardziej.
Kolejna rządowa gwiazda minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska już dzieli skórę .na niedźwiedziu, obiecując pieniądze z Unii, które dostaniemy najwcześniej na początku 2015 roku. Wcześniej przyjdzie nam z pewnością zapłacić bardzo wysokie kary za niedotrzymanie zobowiązań i za pogłębiający się deficyt całego sektora finansów publicznych. Jeśli bowiem Polska nie zejdzie z deficytem-poniżej 3 procent PKB, może zostać ukarana odebraniem nawet połowy przyznanych jej środków strukturalnych wynoszących 73 miliardów euro.
W bogatej i dobrze zorganizowanej Austrii mają zmartwienie, bo austriackie banki udzieliły gigantycznej góry kredytów w Krajach Europy Środkowo-Wschodniej na blisko 270 miliardów euro. Istnieje realne zagrożenie, że austriackie banki nie zobaczą sporej części z tej kwoty, zwłaszcza jeśli problemy Węgier obejmą również Rumunię, Bułgarię, Słowenię, Słowację - kraje, którym przecież ostatnio obniżano ratingi. Austriacki Raiffeisen Bank ma również w Polsce poważne interesy.
Włoski UniCredit też ledwo dyszy, wcześniej czy później pójdzie pod młotek lub po pomoc do włoskiego rządu czy Europejskiego Banku Centralnego. Co wtedy się stanie z Pekao SA, może to on pierwszy trafi na listę transferową? Czy kupi go rosyjski Sbierbank, czy tylko Chińczycy? Czy wtedy znów władza
Ü
bezradnie rozłoży ręce, stwierdzając, że może i błędem była totalna wyprzedaż polskich banków w zagraniczne ręce? Przypomnijmy o tym, że te „profesjonalnie” sprywatyzowane banki w Polsce mają dziś długi i zobowiązania wobec swych zagranicznych właścicieli na gigantyczną H kwotę ok. 50 miliardów euro. Ban- ki-matki właśnie poprosiły banki-
- córki z Lechistanu o zwrot wiana i posagu. W roku 2012 odpłynęły już w ten sposób z Polski miliardy dolarów.
Czy to się w ogóle jeszcze da wygrać? Czy nie zostaną nam jedynie banki wydmuszki i góry długów do spłacenia? Dobrze byłoby, żeby szefowie KNF - polskiego nadzoru finansowego, którzy swego czasu tak
ochoczo przyklaskiwali prywatyzacji polskich banków, pokazali polskiej opinii publicznej stare umowy i zobowiązania prywatyzacyjne z minionych lat i zaczęli wreszcie egzekwować prawo. Lepiej już teraz zabezpieczyć narodowe interesy w sferze bankowości, czekają nas tu spore i niezbyt miłe niespodzianki. Unia Bankowa i Europejski Nadzór Bankowy to przecież śmiertelne zagrożenie dla naszych pieniędzy na kontach bankowych - około 500 miliardów polskich oszczędności.
Nowy genialny pomysł, że teraz uratują nas chińskie banki, które zaleją wręcz rynek deszczem pieniędzy, może się zakończyć tak jak budowa odcinka autostrady na A2 przez chiński CQVEC, który jak na razie ciągle nie oddał jeszcze należnych nam setek milionów złotych gwarancji za swoją ucieczkę z placu budowy, choć do Polski wszedł właśnie chiński bank, który gwarantował, że w razie czego odda pieniądze za niesolidny COVEC.
Dobrze byłoby, żeby ł szefowie KNF - polskiego nadzoru finansowego, którzy swego czasu tak ochoczo przyklaskiwali prywatyzacji polskich banków, pokazali polskiej opinii publicznej stare umowy i zobowiązania prywatyzacyjne z minionych lat i zaczęli wreszcie egzekwować prawo.
Nie do końca wyszło z dachem nad Stadionem Narodowym, zdecydowanie nie wyszło z refundacją leków, nie wyjdzie i z paktem fiskalnym, ale poszukiwanie frajerów, którzy dobrowolnie zrzucą się na Greków czy Cypryjczyków, pozbawiając się blisko
10 procent własnych rezerw walutowych, powiodło się doskonale. Prezes NBP Marek Belka twierdzi, że stać nas na pomoc, być może i dla Hiszpanii, a wicepremier Pawlak uważał, że damy radę co roku dorzucić 20 milionów dolarów na Afganistan. Cóż, jak mawiał Einstein, „tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota”. A głupota i sprzedajność naszych politycznych elit jest przeogromna. Szkoda tylko, że tak często obecna rzeczywistość potwierdza słuszność tego stwierdzenia.
Dziś wybitny komediowy reżyser Stanisław Bareja przegrałby z kretesem z radosną twórczością naszych przywódców politycznych i urzędników. Oto urzędnicy z niewielkiej Brodnicy pojechali na szkolenie z zakresu walki z bezrobociem na Sycylię, a prezydent Kędzierzyna-Koźla zamierza właśnie oddać budynek magistratu w prywatne ręce, ponieważ gmina nie ma już pieniędzy. Jeszcze mało absurdów? To proszę, mój faworyt: burmistrz Skarbimierza, wybił monetę ze swoim wizerunkiem. T© się nazywa promocja! Służby medialne premiera powinny wykorzystać natychmiast owe kreatywne wzorce.
Jeśli przyjrzeć się Mazowieckiej Jednostce Wdrażania Programów Unijnych i blisko 50 pracującym tam osobom, to są nimi albo członkowie partii premiera Tuska, albo członkowie ich rodzin. Niewątpliwie jest to wielce twórczy wkład do idei państwa przyjaznego rodzinie.
Wszystkich chyba jednak pobili na głowę urzędnicy KRUS-u z Małopolski, którzy postanowili przeszkolić małopolskich rolników z zakresu poruszania się i korzystania z drabiny. Był nawet konkurs, w którym najlepsi mogli wygrać - co? - oczywiście zgadli państwo - drabinę. Pobiliśmy tym nawet słynną krzywiznę ogórka, nad którą debatowali unijni biurokraci.
CHhoć nasza gospodarka na tle strefy euro rosła w ostatnich Hlatach, to Polakom żyje się niestety coraz gorzej. Bo też i ten statystyczny oficjalny wzrost PKB nijak się ma do naszych portfeli i realiów życia codziennego. Spadają płace realne i szaleje drożyzna. Przodujemy wręcz w Europie, gdy idzie o ubóstwo polskich dzieci, dotyczy ono już 1 miliona najmłodszych. Jeśli zaś chodzi o zamożność, liczoną jako PKB na głowę mieszkańca z uwzględnieniem siły nabywczej, zajmujemy w UE czwarte miejsce od końca na 27 krajów.
Gwałtownie przybywa osób żyjących w skrajnym ubóstwie
- to już blisko 3 miliony ludzi i to pomimo do niedawna rosnącego PKB i rekordowych zysków banków (16 miliardów złotych rocznie), wielkich sieci handlowych czy dużych firm, zwłaszcza firm zagranicznych.
Kurczą się zakupy, konsumpcja i spożycie indywidualne, ostatni motor zasilający polską gospodarkę. Tak naprawdę wygląda dziś polska rzeczywistość i gospodarka, w której liczące się firmy już dawno nie są polskie.
Blisko 7 procentom polskich rodzin nie wystarcza już dziś na pokrycie podstawowych potrzeb - jedzenia, ogrzewania, leczenia. Jak w najbiedniejszych krajach całkiem realnie grozi im nędza, choroby, głód i wykluczenie. Ponad połowa Polaków z trudem wiąże koniec z końcem. Blisko 2 miliony pracujących i zarabiających obojga rodziców ma poważne problemy z uregulowaniem wszystkich płatności i rachunków.
Przeciętny realny miesięczny dochód rozporządzalny na osobę w Polsce oscyluje w okolicach 1200 złotych. Nic dziwnego, że nasi emeryci z kwotą 1296 złotych na osobę uchodzą prawie za bogaczy. Cóż, przy żebraku każdy pan.
Wysoki statystyczny wzrost gospodarczy wypracowany przez banki, firmy ubezpieczeniowe, firmy farmaceutyczne, energetyczne, telekomunikacyjne, wielkie sieci handlowe nie daje Polakom dobrobytu. Zyski i dywidendy wędrują za granicę. To corocznie dziesiątki, a od 2004 roku to już setki miliardów złotych, co media i władza skrupulatnie przemilczają i ukrywają.
Ceny żywności wręcz rujnują nasze portfele. Na nic się zdały uśmiechy byłego ministra rolnictwa Marka Sawickiego w publicznej telewizji w przerwach Euro 2012 zachwalających polską żywność. Żyjemy skromnie i w dużej mierze na kredyt. Żywność i niektóre produkty są już w Polsce droższe niż nawet u bogatych Francuzów czy Niemców. Porównywalne są ceny mięsa i np. produktów mlecznych, droższe w Polsce są soki jabłkowe, choć jesteśmy ich czołowym światowym producentem po Chinach, a sady jabłkowe to przecież nasza specjalność.
Droższe niż w bogatych Niemczech, i to nawet o kilkanaście procent, są w Polsce m.in.: woda mineralna, mąka pszenna, śmietana, mleko zagęszczone, wino. Dzieje się tak, pomimo że przecież wynagrodzenia w Niemczech są 3-4-krotnie wyższe, a pomoc socjalna jest tam znacząca i wszechstronna. Niemiecki bezrobotny przez rok po utracie pracy dostaje 70 procent swojej ostatniej pensji. Ubogiemu bezrobotnemu należą się dopłaty do czynszu, energii i pomoc na dzieci. Nic dziwnego, że co miesiąc do Niemiec wyjeżdża blisko 5 tysięcy Polaków.
W Polsce zasiłek dla bezrobotnych za pierwsze 3 miesiące wynosi niewiele ponad 700 złotych (ok. 150 euro), później maleje do 600 złotych. W Irlandii wynosi on odpowiednio po przeliczeniu ok. 2,5-3 tysiące złotych, w Niemczech od 2 do nawet
Droższe niż w boga- ■ tych Niemczech, i to w S nawet o kilkanaście procent, są w Polsce m.in.: woda mineralna, mąka pszenna, śmietana, mleko zagęszczone, wino.
5 tysięcy złotych, w Wielkiej Brytanii od 1-1,5 tysiąca złotych, a w Norwegii nawet do 9 tysięcy złotych.
Największym absurdem jest dziś fakt, że co dziesiąty bezrobotny w Polsce to osoba z wyższym wykształceniem. To już prawie 250 tysięcy osób. Studia wyższe absolutnie więc nie gwarantują pracy, a właściwie niczego nie gwarantują. Sklepowe ekspedientki z fakultetem i dobrą znajomością języka obcego to coraz powszechniejsze zjawisko. Jesienią 2013 roku nowi absolwenci, blisko 500 tysięcy, będą poszukiwać pracy i co najmniej 150-200 tysięcy nie znajdzie jej nawet na umowy śmieciowe.
Nic dziwnego, że młodzi wykształceni wybierają nadal kryzysową Irlandię, Hiszpanię czy Włochy, nie mówiąc już o Niemczech, Holandii czy Francji, gdzie średnia płaca wynosi ok.
12 tysięcy złotych (3 tysiące euro), przy średniej w Polsce, na poziomie 3650 złotych (900 euro), choć prawdziwa średnia to ok. 400-500 euro. W Wielkiej Brytanii czujemy się już prawie jak u siebie, co udowodnili choćby polscy kibice na Olimpiadzie w Londynie. To już blisko milionowa społeczność ludzi młodych na wyspach. Na fundamentalne więc pytanie, jak żyć, kierowane coraz częściej do premiera polskiego rządu, wypada więc władzy odpowiedzieć: najlepiej krótko lub na Wyspach Brytyjskich.
Benzyna czy chleb po 6 złotych, paczka papierosów - 20 złotych, to będzie za chwilę normalka, podobnie jak drożejące co roku o blisko 10-20 procent, czasami i więcej, wieprzowina, mleko, ryby, sery, jaja czy herbata. To, co się dzieje z cenami żywności w Polsce od kilku lat, to prawdziwe szaleństwo.
Za Gierka przy znacznie niższych podwyżkach mieliśmy zamieszki. Od 2007 roku ceny żywności wzrosły średnio o ok. 30 procent, realnie rosną co roku o kolejne 10-15 procent, choć według GUS tylko o 5,5 procent.
Polska Świnia staje się zbyt droga dla Polaka. Stado tych prawdziwych świń jest najniższe od 40 lat, rośnie więc import, ale spada spożycie. Jemy więc holenderską sałatę, chińskiego wę-
gorza i wietnamską pangę, nowozelandzkie jabłka i hiszpańskie kartofle.
Pod rządami PO zdecydowanie mniej niż 5 lat temu możemy dziś kupić benzyny, gazu, energii elektrycznej, chleba, masła, książek, piwa, papierosów czy biletów do kina i teatru. Od 2007 roku, od czasu przejęcia władzy przez Donalda Tuska, mięso i jaja podrożały o ponad 60 procent!, ryby - 50 procent, chleb, cukier, kiełbasa - ok. 40 procent, energia elektryczna, gaz
- ok. 50 procent, obiecana przez premiera ciepła woda w kranie
o ponad 30 procent.
Drożyzna coraz dotkliwiej pustoszy portfele Polaków. Były minister rolnictwa Sawicki zalecał nam z ekranów telewizora, byśmy kupowali lepszą i droższą żywność. Wszystko byłoby cacy, gdybyśmy nie byli coraz bardziej >,goli,ł.
Wyprzedajemy resztki sektora spożywczego, w tym polski cukier, prywatyzujemy szkolne stołówki* Polskie dzieci ze Śląska Cieszyńskiego chodzą do szkół i przedszkoli w Czechach, bo tam taniej, lepsze wyposażenie, a i cały obiad, a nie tylko drożdżówkę może dostać uczeń, i to za darmo.
Jeszcze w tym roku wzrosną ceny wieprzowiny, wołowiny, drobiu, owoców, mąki, chleba, prądu, ubezpieczeń, usług bankowych, paliw i papierosów. Coraz mocniej czują to Polacy w swoich portfelach. Nie dziwi więc oblężenie niewiele już tańszych dyskontów, mocno słabnąca konsumpcja, sprzedaż i spadek obrotów handlowych. Polska rodzina musi już przeznaczać blisko 24 procent swych dochodów na żywność, a taki wskaźnik to przecież typowe zjawisko dla ubogich krajów i ubożejących społeczeństw.
Głodowa rewolta w arabskim stylu co prawda jeszcze nam nie grozi, ale głodnych Polaków będzie niewątpliwie przybywać. Prawdziwy szok cenowy przeżyjemy późną jesienią, czeka nas wzrost akcyzy, cen wody, ścieków, czynszów, wywozu śmieci, nawet o 100-200 procent paliw i energii, a także wysoki wzrost opłat i podatków lokalnych. Z kolei te uruchomią kolejny łańcu
szek drożyzny, nową lawinę podwyżek cen żywności i kosztów utrzymania.
Paradoksalnie zyskają na tym głównie: fiskus, zagraniczne sieci handlowe, hurtownicy, pośrednicy i banki - stracą konsumenci i polskie rodziny. Szalejąca drożyzna i wysokie ceny żywności u tak znaczącego producenta żywności, jakim jest Polska, muszą budzie zdziwienie, ale i podejrzenie, że komuś u nas jest to wyraźnie na rękę. Obcy kapitał od dawna traktuje nas jak przysłowiową kolonię.
Niestety na razie nie zanosi się rta jakiekolwiek pozytywne dla nas zmiany. Tym bardziej że przeciętne nominalne płace Unii osiągniemy gdzieś za 65 lat przy tym tempie rozwoju i wzrostu wynagrodzeń w Polsce. !
Żeby było bardziej absurdalnie, to właśnie Polacy są najbardziej zadowoleni z poziomu swych oszczędnóśći w Europie, choć blisko 50 procent Polaków w ogóle ich nie posiada, a 20 procent żyje od wypłaty do wypłaty. Tó czysty absurd, że 50 procent ankietowanych Polaków czuje się komfortowo pod względem poziomu posiadanych oszczędności, zupełnie ich nie mając, podczas gdy średnia europejska zadowolonych to zaledwie 38 procent (dane według badań ING).
Wydaje się to tym bardziej nieprawdopodobne, że blisko połowa Polaków miałaby problem z nagłym, niespodziewanym wydatkiem rzędu tylko 4 tysięcy złotych według innych badań.
Niewątpliwie ktoś posiada w bankach w Polsce te blisko 500 miliardów złotych lokat i oszczędności, ale to nie są zwykli przeciętni obywatele. A może po prostu biedacy bardziej potrafią cieszyć się z życia i tryskać optymizmem? Może jesteśmy narodem optymistów?
„i Blisko połowa W W Polaków miała- r S byproblemzna- głym, niespodziewanym wydatkiem rzędu tylko 4 tysięcy złotych.
Ciekawe jednak, jakie nastroje mają ci Polacy, blisko 700 tysięcy osób, którzy mają kredyty walutowe, i blisko 2 miliony Polaków, którzy już nie są w stanie spłacać swych zobowiązań, oraz ci, którzy już ukrywają się przed komornikiem. Tym bardziej że wartość kredytów zagrożonych gospodarstw domowych i firm zbliżyła się do kwoty 70 miliardów złotych, czyli 8-9 procent całego zadłużenia, a więc wygląda to podobnie jak w upadającej Hiszpanii.
Nic dziwnego, że mimo ciągle urzędowego optymizmu coraz bardziej przerażają policyjne statystyki. W latach 2008-2011 próbę samobójstwa podjęło blisko 22 tysięcy Polaków, czyli całkiem spore miasto. Propaganda „zielonej wyspy”, jak widać, na nich nie podziałała. Liczba samobójstw stale, systematycznie rośnie. Średnio rocznie to ponad 5 tysięcy osób, w tym blisko tysiąc to ludzie młodzi, 10-11 osób dziennie. Systematycznie niestety rośnie też liczba samobójstw Polaków z przyczyn ekonomicznych i z powodu utraty pracy.
Wraca więc pytanie o to, jak żyć - krótko i do tego jeszcze po ciemku? Bo energia elektryczna drożeje jak szalona. Po zachwytach europejskiej prasy nad naszą „zieloną wyspą” Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) w indeksie poziomu życia wśród należących do niej krajów zaliczyła Polskę do dziesiątki tych państw, w których żyje się najgorzej. Oceniając jakość życia, dochody, warunki mieszkaniowe, pracę, edukację, środowisko, zdrowie, satysfakcję z życia, bezpieczeństwo, OECD zaliczyła naszą „zieloną wyspę” nad Wisłą do grupy takich krajów, jak Turcja, Meksyk, Brazylia, Węgry, Portugalia i Grecja. Delikatnie mówiąc - średnie towarzystwo. Nic dziwnego, że aż 40 tysięcy Polaków testuje na sobie leki dla zarobku, by podreperować domowy budżet, by żyło się lepiej.
Kupujcie lampy naftowe i piecyki - kozy
W W roku 2012 dotarła do Polaków dramatyczna informa- cja, że chcą nas wykończyć prądem. Tak, tak, to nie żarty. Sprzedawcy i dystrybutorzy energii elektrycznej, dodajmy w dużej mierze zagraniczni, nie muszą już od 2013 roku niczego uzgadniać z państwem polskim, regulatorem cen prądu dla gospodarstw domowych. To może być prawdziwa masakra dla domowych budżetów. Czyli zbliża się dla cen prądu moment: hulaj dusza, piekła nie ma? Firmy, które i tak serwują nam prawie najdroższy prąd w Europie w relacji do zarobków (0,23 euro/kWh), nie będą już musiały się krygować ze zdzierstwem i liczyć z czymkolwiek.
Uwolnienie cen dla indywidualnych odbiorców to zapowiedź drastycznych podwyżek cen energii i rachunki domowe za prąd wyższe nawet o 40 procent. Bez żadnej kontroli ze strony polskiego państwa, które, jak widać, likwiduje się samo. Około 15 milionów gospodarstw domowych zapłaci bajońskie sumy
- i to jeszcze przed wprowadzeniem dramatycznych w skutkach efektów tzw. limitów z tytułu C02 i emisji gazów cieplarnianych.
W Portugalii mniej zamożna ludność z powodu oszczędności i wysokich cen energii masowo już nabywa lampy naftowe, świece, pali i ogrzewa, czym się da. Na razie płoną tylko ogniska, ale jak tak dalej pójdzie, mogą zapłonąć stosy. W wieku XXI również tu nad Wisłą będziemy wkrótce chodzić spać z kurami i przechodzić w centrach wielkich miast na opalanie drewnem, węglem i czym popadnie. Problem w tym, że jesień i zima trwa u nas znacznie dłużej niż w Portugalii czy Grecji.
W ciągu ostatnich 10 lat prąd w Polsce zdrożał o ponad 100 procent, teraz może wzrosnąć o kolejne 80 procent w ciągu zaledwie 5 lat. Obecna obniżka o 4 procent wynikająca z zapaści produkcji przemysłowej i z rozwijającego się kryzysu to śmiech na sali. Obecny rząd wychodzi chyba z założenia, że bez prądu da się żyć. To może być jedyny wkład naszej władzy w politykę prorodzinną.
Po zafundowaniu nam pracy do 67. roku życia, droższych kredytów i leków, wyższych podatków, astronomicznych jak na naszą kieszeń cen benzyny i diesla, teraz tę „watahę” chcą wykończyć prądem. Jak żyć, Panie Premierze? Nie dość, że krótko, to do tego jeszcze po ciemku?
Wielkim zwolennikiem tzw. liberalizacji rynku energii elektrycznej dla ludności jest wiceminister gospodarki - poseł PO Tomasz Tomczykiewicz ze Śląska. Może liczy na to, że gdzie jak gdzie, ale na Śląsku ukopią sobie trochę węgla w biedaszybach.
Uwolnienie cen to w warunkach polskich gigantyczna podwyżka cen i rachunków. W przypadku firm w 2007 roku doprowadziło ono do wzrostu cen prądu o ok. 40 procent. A przecież cena kupowanej energii to zaledwie połowa wartości płaconej faktury.
Mamy też nową akcyzę na węgiel od 2012 roku, która jest nie bez wpływu na cenę energii. Ci, którzy ogrzewają prądem, zapłacą znacznie więcej w rachunku, zwłaszcza zimą. To będzie prawdziwy szok - będzie to oznaczać bankructwo wielu budżetów domowych, a dla niektórych osób biednych i samotnych może oznaczać wręcz zamarznięcie. Piecyki kozy mogą już wkrótce być przebojem handlowym.
Między bajki można włożyć opowieści o wyborze dostawcy energii. Taryfa „G” stanie się zabójczym symbolem „zielonej wyspy”, a zadłużenie gospodarstw domowych tylko w bankach to już przecież 550 miliardów złotych. Spore już długi wobec zakładów energetycznych będą więc rosły. Kradzież węgla i prądu stanie się w tej sytuacji zjawiskiem nagminnym, dewastacja la
sów na cele opałowe rozkwitnie, świeczki mogą nabrać całkiem nowych walorów, nie tylko estetycznych.
Czas najwyższy zdzierstwu i drożyźnie powiedzieć stanowcze „dość”. Do naszej aktualnej rzeczywistości pasuje tu jak ulał cytat ze Szpotańskiego, „bo trzeba doić, strzyc to bydło, a kiedy padnie - zrobić mydło”. Niedoczekanie wasze,
To, co już zaserwowali nam i przyszykowali obecny rząd i sprzedawcy prądu, w najbliższych latach będzie prawdziwym szokiem. Sprawa jest gardłowa, dotyczy milionów Polaków. Wygląda to już na prawdziwą ekonomiczną wojnę z własnym narodem. Ceny prądu niesłychanie głęboko sięgają do naszych portfeli. W relacji do naszych zarobków za 100 kWh przekraczają one 22 euro, choć nominalnie to „tylko” 13 euro i plasują nas w Unii Europejskiej w absolutnej czołówce drożyzny. Płacimy więcej niż Francuzi, Niemcy czy Brytyjczycy.
To czysty rozbój w biały dzień, gdyż nasze wynagrodzenia nie tylko, że nie rosną w przybliżonym nawet tempie, ale obecnie spadają. Owa galopada cen energii ma właśnie przyspieszyć w 2014 i 2015 roku, mimo że ceny hurtowe spadają z powodu kryzysu.
W życie zacznie też wchodzie tzw. pakiet klimatyczny, w wyniku czego ceny ciepła sieciowego wzrosną o 400 procent. Przeciętna polska rodzina płacąca dziś z tytułu ogrzewania i energii miesięcznie 4)50-200 zł musi się zmierzyć z tym wzrostem. Ale nie wszystkich będzie stać na korzystanie z tego cywilizacyjnego dobrodziejstwa w najbliższych latach. Coraz większa liczba Polaków kupuje już dziś piecyki kozy i pali nie tylko drewnem, którego cena ostatnio również mocno podskoczyła, ale niestety czym się da, w tym śmieciami.
Eleganckie wille i szeregowce w centrum Warszawy są przerabiane na ogrzewanie kominkowe jak za Króla Ćwieczka, auta naładowane drewnem wjeżdżają do zamkniętych enklaw w Poznaniu, Gdańsku czy Łodzi. Kopcimy nocą, byleby taniej. Czarne chmury w sezonie grzewczym zawierające zabójcze toksyny,
związki azotu, siarki, węgla i inne rakotwórcze substancje coraz silniej zanieczyszczają powietrze i środowisko, nie tylko w dużych i małych miastach, ale w regionach turystycznych, a nawet w uzdrowiskach. Zimnymi nocami dymią kominy, biedni i średniozamożni dorzucają do pieca byleby tylko spowolnić liczniki. To z pewnością ekologiczny absurd.
Jak tak dalej pójdzie i zabójcza cenowa polityka nośników energii i ogrzewania będzie kontynuowana, to do łask wrócą lampy naftowe, piecyki kozy i już popularne butle z gazem. Zamiast skoku cywilizacyjnego mamy zatem coraz większy regres.
Siarczystą zimową porą ludzie będą zamarzać. Już teraz dotyka to corocznie w Polsce 300-400 osób. Domowe rachunki za ogrzewanie i prąd rzędu 200-400 zł miesięcznie, zwłaszcza dla rodzin tracących pracę, są wręcz zabójcze. To nie Grecja, tu trzeba grzać i świecić przez blisko 6 miesięcy. Módlmy się więc o kolejną łagodną zimę, bo przy srogiej aurze polski rząd z pewnością nie zda egzaminu i nie będzie ciepłej wody w kranie.
Jak tak dalej pójdzie, tajfun „Vincent” i królowa zima skutecznie obrzydzą nam życie w kraju. Kryzysowa Grecja czy Hiszpania mogą wbrew pozorom okazać się tańsze i bardziej przyjazne do życia. Słońce Hellady, którego Grekom nikt nie odbierze, może być dla Polaków bardziej przyjazne niż nasze Słoneczko Peru.
A tymczasem tutaj koncerny energetyczne zamontują nam nowe „inteligentne” liczniki energii, za bagatelka 8 miliardów złotych, których koszt oczywiście dopiszą nam do rachunków.
RHacjonalne na pozór hasła: „Nie róbmy polityki, budujmy Hdrogi” czy „Polska w budowie”, totalnie ośmieszono i skompromitowano w ostatnich latach. Jakże absurdalnie brzmią one dzisiaj, gdy jest już po Euro 2012, a porządnych całych autostrad nadal nie ma. Są za to wyroby autostradopodobne, bardziej przelotne niż przejezdne, bez warstwy ścieralnej, już dostępne, choć nie ma ich jeszcze na mapach ani GPS-ach. Czasami niedostępne dla karetek i straży pożarnej. Na niektórych z nich nie ma jeszcze ani stacji benzynowych, ani zjazdów, ani miejsc postojowych i wolno nimi jechać nie szybciej niż 70 kilometrów na godzinę z powodu właśnie co rozpoczętego remontu.
Autostrady tak samo drogie w eksploatacji jak te we Włoszech, Francji czy Holandii. Autostrada Al na odcinku Piekary Sląskie-Pyrzowice, który kosztował ok. 2 miliardy złotych, może się zapaść w każdej chwili z powodu szkód górniczych, ale GDDKiA ma na to sprytny sposób - właśnie ogłosiła przetarg na monitorowanie, czy trasa się zapada.
Oj tam, oj tam, jak mawia minister infrastruktury - „prawdziwy spec od autostrad” - autostrady nie grały na Euro 2012, a przedstawiciele spółki PL 2012 byli od początku pewni, że Polska poradzi sobie podczas mistrzostw bez szybkich dróg, bo gorsze są weekendowe powroty Polaków. Według raportu Światowego Forum Ekonomicznego pod względem jakości dróg Polska zajmuje jednak 125. miejsce na 132 oceniane kraje na świe- cie, gorzej jest tylko w Bośni, Haiti, Mołdawii i Mongolii - tyle że tam stepy szerokie. Pod względem dostępności i przepustowości dróg jesteśmy na 101. miejscu na świecie, a pod względem infrastruktury kolejowej na 75. miejscu. Ale mamy też się, czym pochwalić: np. koszt 1 kilometra obwodnicy Warszawy wyniósł
blisko 200 milionów złotych, czyli drożej niż w Alpach i norweskich fiordach, nie mówiąc już o nizinach Niemiec czy Francji. Nasze drogi budujemy w iście bizantyjskim stylu, średnio są one droższe o 7 milionów euro niż te budowane np. w Niemczech.
Mamy przystojnego ministra infrastruktury, który czujnie zdążył przed Euro 2012 uprzedzić zachodnich sąsiadów, żeby w miarę możliwości wybierali transport lotniczy, jadąc do Polski. Korzystając również z OLT Express. Aby było bardziej absurdalnie, to już niedługo zostanie uruchomione połączenie lotnicze z Gdańska do Berlina, które będzie tańsze niż najtańszy bilet kolejowy z Gdańska do Warszawy, nie mówiąc już o czasie podróży. Przecież piłkarze niemieccy bardzo polubili Gdańsk. W czasie Euro 2012, jak sami stwierdzili, czuli się jak u siebie.
My, polskie szaraczki z Warszawy, do Gdańska koleją nadal podróżujemy od 6 nawet do 8 godzin. Prawdziwy horror. Niektóre trasy kolejowe pokonujemy dziś wolniej niż przed II wojną światową. Wkrótce do Olsztyna<pojedziemy systemem jak w wyścigu australijskim czy w triatlonie - trochę koleją, trochę autobusem, a do Przemyśla z Warszawy tylko jedyne 10 godzin. Pociąg z Krakowa do Rzeszowa 150-kilometrową trasę pokonuje dzisiaj w żółwim tempie ponad 5 godzin, gdy w 1939 roku tę samą odległość pokonywał w nie<- całe 3 godziny, Średnia prędkość przejazdu PKP dziś to 60 km/godż., ale gdy idzie o pociągi towarowe
- to zaledwie 25 km/godz., co jest prędkością charakterystyczną dla XIX wieku.
Rocznie kolejami w Polsce jeździ ok. 200 milionów osób, choć jeszcze w latach 80. XX wieku z polskiej kolei korzystało ponad miliard pasa- MFÓw, Od 1989 roku zlikwidowano ponad 7 tysięcy połączeń.
Wm Wm W roku 1989 mie- m llimy 24 tysiące w kilometrów linii
kolejowych, w 2013 już tylko 19 tysięcy kilometrów, w 2015 ma być Miedwie 16 tysięcy kilometrów.
W roku 1989 mieliśmy 24 tysiące kilometrów linii kolejowych, w 2013 już tylko 19 tysięcy kilometrów, w 2015 ma być zaledwie 16 tysięcy kilometrów. Pierwsza linia w III RP została ¡zbudowana dopiero w 2008 roku przez Deutsche Bahn. Obecna strategia rozwoju PKP polega więc najwyraźniej na samolikwi- dacji.
Zamknięto też 50 dworców, PKP wydzierżawią lub sprzedadzą kolejne 900 jeszcze istniejących. Polski pasażer płaci nawet za dostęp do torów, dopłacając przewoźnikowi 5 złotych do biletu. A bilet lotniczy do Paryża czy Berlina kosztuje niekiedy taniej niż bilet kolejowy ż Warszawy do Gdańska czy Krakowa. Są również pięknie wyremontowane dworce kolejowe za miliony złotych, jak choćby w miejscowości Psie Polej, które są zamknięte dla pasażerów w obawie, że mogą zostać zdewastowane.
Nic dziwnego, że zagraniczni turyści uznają nas za niespełna rozumu, skoro za przejazd autostradą z Katowic do Krakowa A4 zapłacimy znacznie drożej niż za trzykrotnie dłuższy odcinek do Wrocławia. Czy coś zrozumieją z tego, że GDDKiA nagradza urzędników za autostradę A2, mimo że ta ciągle nie spełnia wszystkich standardów i zajmuje się nią Centralne Biuro Anty- korupcyjne? Jak im wytłumaczyć, że 70 lat temu z Katowic do Krakowa koleją jechało się 1 godzinę i 15 minut, teraz przy dużym szczęściu 2 godziny i 10 minut.
Ze Świnoujścia w Bieszczady przejazd w 24 godziny to z pewnością nie są koleje dużych prędkości, które miały nas kosztować 25 miliardów złotych wraz z taborem. To o nich premier Tusk mówił w swym pierwszym exposé, a były minister infrastruktury Cezary Grabarczyk utworzył nawet dla tego celu specjalne biuro Kolei Dużych Prędkości. Dziś koleje to raczej wyścigowe żółwie ninja.
Według Europejskiej Agencji Kolejowej polskie koleje są dziś najbardziej niebezpieczne wśród 28 państw Unii. W katastrofie pod Szczekocinami życie straciło 16 osób, 50 zostało rannych.
Rocznie zdarza się kilkaset incydentów i większych lub mniejszych katastrof kolejowych.
Przyczyn jest niestety wiele: niedbalstwo, niedoinwestowanie, fatalny nadzór, fuszerki, remonty, brak nowoczesnych systemów bezpieczeństwa. A PKP za 8 milionów złotych sprawdza, co się nie podoba pasażerom.
Z dostępnych 21,5 miliarda złotych na inwestycje z UE polska kolej wykorzystała zaledwie niewielką część środków. Choć straty PKP rosną, już 700 milionów złotych w skali roku, a suma długów to aż 4,3 miliarda złotych, to świeżo mianowany prezes, współpracownik Leszka Balcerowicza dostał na początek blisko 60 tysięcy złotych wynagrodzenia z możliwością premii rocznej rzędu 300 tysięcy złotych. Nic dziwnego, że kolejarze zaproponowali, iż wystarczy tylko 10 procent zarobków ich szefa. Dla porównania doświadczony maszynista zarabia tylko ok. 3,5 tysiąca złotych, kierownik pociągu ok. 3 tysiące złotych, a dyżurny ruchu, który decyduje o życiu i zdrowiu pasażerów, jedynie 2,9 tysiąca złotych, a więc poniżej średniej krajowej. Ale za to PKP PLK kupiło całkowicie nieprzydatne oprogramowanie do komputerów za 31 milionów złotych. Za modernizację trasy Warszawa-Gdańsk zapłaciliśmy łącznie od 2006 roku aż 10 miliardów złotych, a efektów ciągle nie widać.
Ponieważ nadal mamy gigantyczne problemy z wykorzystaniem unijnych pieniędzy na modernizację kolei i tras kolejowych, to decyzja ministra Sławomira Nowaka jest taka, by wydać blisko 4 miliardy złotych na zakup nowoczesnych wagonów pasażerskich. Będziemy więc jeździć nowoczesnymi wagonami po zdezelowanych torach, dłużej, drożej, ale bardziej elegancko i wygodnie.
Zakupione za 2,5 miliarda złotych 20 składów istnych cacek | Pendolino - będzie jeździć i tak jak pociąg podmiejski czy pospieszny, czyli z niezbyt zawrotną szybkością 110 km/godz., a nie przewidzianą dla nich 250 km/godz. Trasa z Gdyni do Krakowa i Katowic przez Warszawę, po której miał mknąć Pendolino, nie
jest gotowa do bicia rekordów prędkości. Niedawno przy oszałamiającej szybkości 37 km/godz. wykoleiła się lokomotywa na trasie Warszawa-Zakopane, a zdjęcie ośnieżonego i oblodzonego sedesu w pociągu relacji Warszawa-Szczecin zrobiło światową furorę i było częściej oglądane w sieci niż nasze przepiękne stadiony na Euro 2012.
Wypadki na szlakach kolejowych i drogach kosztują krocie nas, podatników, 20-30 miliardów złotych rocznie. To również ogromne, długotrwałe skutki społeczne, które bardzo trudno wycenić. To koszty służby zdrowia, ubezpieczeń, rehabilitacji i rodzinnych tragedii.
Tymczasem na coraz mniej zielonej wyspie dalej tracą zwykli ludzie. Za średnią pensję możemy kupić aż o 120 litrów mniej paliwa niż 2 lata temu. Zarobią na tym Orlen, banki i MF, który zedrze z nas nawet 10 miliardów złotych więcej z podatku VAT. Polacy, nic się nie stało, to tylko Orzeł Biały żegna cały ten normalny świat.
Aby było jeszcze bardziej absurdalnie, aż blisko 170 polskich samorządów już otrzymało przedprocesowe pisma od firmy projektującej „Orliki”. Zarzuca im ona, że bezprawnie skorzystały z projektu, budując te polityczne boiska.
To, co dziś obserwujemy, czyli krach budowlanki, problemy deweloperów i bankructwa firm branży stalowej i transportowej, spowodowano błędną polityką państwa w sferze inwestycji infrastrukturalnych, wojną cenową i zabójczym tempem budów, po to tylko, by na krótko zadowolić kibiców na Euro 2012. Coraz bardziej prawdopodobne jest, że odbyło się to ze sporą liczbą przekrętów, zwłaszcza z powodu tzw. przetargów z wolnej ręki i licznych aneksów do zawartych już umów.
Bankructwa, zwolnienia pracowników, procesy sądowe, góry niezapłaconych faktur, puste, a drogie w eksploatacji stadiony, kryzys rynku mieszkaniowego i deweloperów będzie zmuszał banki do żądania przedterminowych spłat kredytów. Lawina kłopotów spadnie więc nie tylko na GDDKiA, miejskie budżety,
budżet państwa, ale i banki, które wielce hojną ręką kredytowały spółki budowlane i deweloperskie. Aż 80 firm budowlanych w Polsce jest nadal w dramatycznej sytuacji - są praktycznie bankrutami - większość ukrywa przed akcjonariuszami skalę
■ swoich problemów.
Banki udzieliły deweloperom i firmom budowlanym kredytów w skali 13-15 miliardów złotych. Są więc wręcz „przyspawane” do wielkich budowlanych projektów inwestycyjnych, mając wielkie hipoteki na nieruchomościach i działkach budowlanych, które gwałtownie tracą na wartości. Mamy takich giełdowych rekordzistów, których łączne zadłużenie zbliża się do astronomicznej kwoty 5-6 miliardów złotych, inne firmy mają po kilka miliardów złotych starych długów i olbrzymie nowe kredyty, a ryzyko i koszty kredytów rosną.
GDDKiA nie chce ujawnić nazwisk urzędników, którzy przyznali bez przetargu (wartego 756 milionów złotych) kontrakt, właśnie na budowę tego odcinka. Co jest jeszcze bardziej dziwne, polski rząd dobrze wiedział, że firma, która miała dokończyć A2 po Chińczykach, była od samego momentu rozpoczęcia budowy na skraju bankructwa. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego dokładnie prześwietliła Dolnośląskie Surowce Skalne, którym doradzał „geniusz finansowy”, były premier Kazimierz Marcinkiewicz, i wyjątkowo trafnie określiła, kiedy ta właśnie firma budowlana zbankrutuje. Mimo to rząd z ministrem Nowakiem zignorował ten profesjonalny raport.
Niektóre firmy po cichu już rozpoczęły negocjacje z bankami o restrukturyzacji ich zadłużenia. Nawet ostatni wielcy w polskiej branży budowlanej - Polimex-Mostostal czy Bu- dimex - mają olbrzymie problemy. W stosunku do dolnośląskiej spółki DSS, odpowiedzialnej za newralgiczny i bar-
m
■l Banki udzieliły dewe-
W loperom i firmom bu- dowlanym kredytów w skali 13-15 miliardów złotych. Są więc wręcz „przyspawane" do wielkich budowlanych projektów Inwestycyjnych.
dzo pechowy odcinek A2, otrzymany w spadku po Chińczykach z COVEC-u, podwykonawcy już dawno złożyli skuteczne wnioski o upadłość.
Piętrzą się góry opóźnionych i niezapłaconych faktur za wykonane roboty, szacowane aktualnie na 3 miliardy złotych. Zaległości w płatnościach' nawet na ukończonym Stadionie Narodowym mogą sięgać 100 milionów złotych. Minister sportu właśnie pozwała wykonawcę Stadionu Narodowego, polsko-austriackie konsorcjum, o zapłacenie kar umownych w wysokości kilkudziesięciu milionów złotych.
Z 34 spółek budowlanych notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych, aż 20 w 201-2 roku miało straty lub znacznie gorsze wyniki, spora część musiała wyprzedawać aktywa. Mieszkania też sprzedają się coraz gorzej, aż 60 tysięcy nowych mieszkań czeka już na nabywców. W samej tylko Warszawie jest ich blisko 25 tysięcy. Rynek nieruchomości w Polsce przez najbliższe lata będzie się obsuwał systematycznie, podobnie jak w Hiszpanii. To co prawda jeszcze nie hiszpański kryzys, ale idziemy w tę samą stronę. Sektor budowlany, deweloperski, w Polsce jest na krawędzi. Tak z reguły zaczyna się kryzys kapitalizmu opartego na długach i cegle.
Ale może się okazać również, że będziemy mieli do czynienia ze sporą skalą korupcji, oszustw, obchodzenia procedur i marnotrawstwa, ;Tyle że będziemy dowiadywać się o tym stopniowo i z opóźnieniem, gdy urzędy miast, ośrodki sportu i rekreacji, a zwłaszcza stadiony, autostrady i obwodnice zostaną profesjonalnie skontrolowane przez NIK czy CBA. Mafia zawsze na świecie była obecna przy budowie autostrad.
Kilometr autostrady na mazowieckich piaskach kosztuje 40-50 milionów złotych, rekordowy zaś kilometr obwodnicy Warszawy nawet 200 milionów złotych. Jest więc pewne, z czego uszczknąć nieco kasy. Budowie autostrad i stadionów w Polsce towarzyszyły bylejakość, ciągłe aneksy, przetargi z wolnej ręki, dublowane wydatki, gigantyczne premie i wynagrodzenia
oraz zwykła kradzież. W spółkach nadzorujących bardzo częsta, dziwna i mocno podejrzana była rezygnacja z egzekwowania należnych kar idących w setki milionów złotych.
Być może kiedyś dowiemy się, ile z tej wielkiej góry pieniędzy, za które przyjdzie nam słono płacić przez lata, trafiło do szarej strefy, ile zmarnowano, a ile po prostu rozkradziono. Polacy dowiedzieli się przecież, jak się ustawia przetargi („W tym hotelu są trzy pokoje, ja biorę nr 698, ty weź 630”).
Ministerstwo Rozwoju Regionalnego ogłosiło właśnie kolejną edycję konkursu „Polska Pięknieje - 7 Cudów Funduszy Europejskich”, dotyczącego przedsięwzięć dofinansowywanych ze środków UE, które upiększyły Polskę. Kandydaturą numer 1 powinien być Stadion Narodowy w Warszawie, numer 2 - stacja metra Powiśle, a może nieistniejąca ciągle obwodnica Warszawy. A może zwycięstwo w tym konkursie powinno należeć do zimnych term z Lidzbarka Warmińskiego, euroabsurdu, w których temperatura wody przekracza zaledwie 24 stopnie. Już wkrótce pewno też będziemy musieli zaakceptować kolejne unijne absurdy - ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym do 30 km/godz. Zabroni się nam czytania bajek na dobranoc, bo są niepoprawne politycznie i sprzeczne z modelem unijnego społeczeństwa. Murzynek Bambo, Sierotka Marysia, Czerwony Kapturek i Pippi będą musiały wypaść z dziecinnych lektur. Unia, jak widać, też jest mocna w absurdach i mocno z nami rywalizuje o palmę pierwszeństwa. Najwyższy już czas myśleć o życiu bez Unii.
Jezioro iabędzie za 2 miliardy złotych
THo już nawet nie skoki narciarskie na Stadionie Narodowym Hbędą od dziś wizytówką absurdalnej inwestycji, jaką była budowa stadionu na Euro 2012, ale park wodny i spływy kajakowe. Koszty poniesione przez podatników wyrzucono w głęboką wodę. Na stadionie nie działa system odwodnienia murawy i zamykania dachu, a na kibiców spadają tony wody prosto z rynien. To kompromitacja o światowej randze i wyraz czegoś więcej niż nieudolności PZPN-u, Ministerstwa Sportu,
Tymczasem wielosettysięczne premie dla szefów Narodowego Centrum Sportu czy Spółki PL 2012 zostały już wypłacone. Ostatnio wypłacono również premie prezesom spółki Euro 2012 po... 1,3 miliona złotych. Według minister sportu jest to w pełni uzasadnione, ponieważ „wykonali nieprawdopodobnie obciążającą pracę”.
Po tym, co się działo w czasie słynnego meczu Polska-Anglia, do dymisji w każdym cywilizowanym państwie podaliby się nie tylko członkowie władz PZPN i NCS, ale również minister sportu. Stadion Narodowy z pewnością wymaga natychmiastowej, kompleksowej kontroli ze strony CBA i NIK-u, tym bardziej że już na dwóch stadionach w Poznaniu i Wrocławiu CBA stwierdziła poważne nieprawidłowości.
Blisko 5 miliardów złotych wydanych na stadiony z budżetu państwa nie wytrzymuje konfrontacji ani z deszczem, ani z upałem. Przy zamkniętym dachu kibice się dusili, a w eliminacjach do Mundialu o mało nie potopili.
Wielokrotnie stawiałem tezę, że blisko 100 miliardów złotych wydanych na Euro 2012 to czysta rozrzutność i fanaberie
[97]
naszych rządowych „piłkarzyków”. Kompromitacja organizacyjna w meczu z Anglią to dowód na to, że Barejowy „Miś” jest ciągle żywy. „Zielona wyspa” okazuje się jednak zatapialna, czego dowodem jest nie tylko mecz Polska-Anglia. Po zalaniu stacji metra Powiśle to właśnie na Stadionie Narodowym mieliśmy kolejne podtopienie dobrego samopoczucia rządzących, którzy nadal wmawiają nam, że mistrzostwa były sukcesem.
Jestem przekonany o tym, że przy uczciwej i profesjonalnej kontroli wydatków dokonanych na Stadionie Narodowym wyjdą na jaw nie tylko kompromitujące niedoróbki technologiczne, ale również nieprawidłowości finansowe. Widać po prostu, że droga zabawka politycznych amatorów nie funkcjonuje i kompromituje nas na świecie.
Są tam zarówno nieuregulowane płatności na setki milionów złotych, jak i rozpoczęte procesy sądowe. Stadion zbudowano wbrew ostrzeżeniom i roszczeniom na prywatnych gruntach. Właścicielom trzeba będzie zwrócić co najmniej kilkaset milionów złotych, a niektórzy mówią nawet o miliardach. To narodowe dziwo może więc nas kosztować znacznie więcej niż 2 miliardy złotych.
Prokuratura natomiast bada, czy zburzenie Stadionu Dziesięciolecia nie było przypadkiem przestępstwem ze względu na naruszenie ustawy o ochronie zabytków, a przedwojenni właściciele ziemi pod Stadionem walczą w sądach z Bierutowskim dekretem o swoją ojcowiznę. Chodzi o setki milionów, a nawet miliardy złotych odszkodowania, według niektórych od 1 do 4 miliardów złotych. Przypomnijmy o tym, że nie najdroższy przecież stadion Lecha w Poznaniu (700 milionów złotych) po kontroli CBA złożył wnioski do prokuratury. Problem jest niewątpliwie też i we Wrocławiu. Co więc może się wydarzyć w przypadku Stadionu Narodowego, który kosztował aż 2 miliardy złotych?
Kto odda Polakom miliardy wyrzucone w błoto przy budowie stadionów na Euro? Hasło kibiców wykrzyczane na Stadio-
198)
nie Narodowym: „Złodzieje, złodzieje!”, jest nadal jak najbardziej aktualne, a stwierdzenie premiera, że polski rząd jest jak Stadion Narodowy, nabrało nowego znaczenia.
Bałagan, brak profesjonalizmu, kolesiostwo, nepotyzm i „krę- H cenie lodów” na unijnych dotacjach przy budowie dróg, autostrad, stadionów, orlików i inwestycji infrastrukturalnych przelały czarę goryczy nawet urzędników Unii. Będzie płacz i zgrzytanie zębów, bo trzeba będzie oddać kasę. W rządzie
i TVN CNBC panika.
Chciejstwo i partactwo może popsuć nawet świetny potencjalnie biznes. Mamy dziś w kraju prawdziwy archipelag porzuconych fragmentów budów, niedokończonych dróg i autostrad, ale nie ma już Euro, więc nie ma potrzeby i pośpiechu ich kończenia.
Nawet tam, gdzie to zupełnie absurdalne, w okolicach lotniska Okęcie, stawiamy natomiast ekrany dźwiękoszczelne. Bardziej absurd czy przekręt? A może jedno i drugie. W ten sposób wydaliśmy idiotycznie co najmniej 1 miliard złotych, chroniąc pola i lasy przed hałasem. Ktoś jednak na tym zarobił.
Nawet jeśli jedni drogowcy wyprują żyły i oddadzą swój odcinek, to i tak kierowcy nie pojadą, bo inne firmy budujące sąsiednie odcinki albo zjazdy na już ukończony odcinek zbankrutowały. Cóż, przynajmniej zwierzyna leśna spokojnie przespaceruje się po świeżo wykonanych wiaduktach.
Właśnie ma miejsce rzeź wśród firm budowlanych, padają kolejne giganty, które liczyły na złote góry przy budowie autostrad. Ale czy mogło być inaczej, skoro GDDKiA płaci dopiero po 55 dniach, a pieniądze realnie trafiają do wykonawców po 100 dniach i nie ma waloryzacji kontraktów, a ceny paliw i surowców rosły o 40-100 procent rocznie?
Czy można nazwać drogą ekspresową S2, wartą 1 miliard złotych, jeśli do jej budowy zamiast niezbędnego piasku użyto
gliny, iłów, zużytych sedesów, potłuczonych umywalek i śmieci? Ale za to GDDKiA wyda w tym roku 20 miliardów złotych za bramownice dla nietoperzy.
Na południową obwodnicę Warszawy wkroczył właśnie prokurator. Użycie na niej niedopuszczalnych materiałów może spowodować konieczność rozbierania zbudowanych już nasypów i opóźnienie w jej oddaniu o całe dwa lata.
Bałagan, przekręty, brak profesjonalizmu czy tylko kolejny absurd? Przecież u nas nawet żaby są ważniejsze od ludzi - 26,5 miliona złotych będą kosztować przejścia dla zwierząt tylko na jednym odcinku drogi S8. Zabraknie natomiast 1,5 miliona złotych na przejazd pod drogą dla okolicznych rolników.
Niestety coraz bardziej ewidentne wydaje się też to, że nowe drogi będą raczej tylko dla bogatych. O ile zwykli kierowcy będą musieli płacić za 1 kilometr co najmniej ok. 30 groszy, to tzw. zawodowcy, kierowcy TIR-ów, autobusów, autokarów zapłacą za
1 kilometr autostrady nawet 3,7-4 złote. To może oznaczać koszty przejazdu z Warszawy do Świecka od ok. 100-150 złotych dla aut osobowych do nawet 460 złotych dla TIR-ów. Stąd niewykluczone, że TIR-y będą jednak jeździć bocznymi lokalnymi drogami.
Na autostradzie Al Gdańsk-Toruń opłata za cały odcinek 152-kilometrowy może wynieść od ok. 30 złotych do nawet 300 złotych dla kierowców zawodowych. Niestety ekspresowo z Gdańska do Warszawy pojedziemy najwcześniej w 2020 roku. Wygląda na to, że nowe drogi i autostrady zbudowaliśmy w Polsce dla zagranicznych TIR-ów, które pojadą do Rosji, na Ukrainę, Litwę czy Białoruś, bo zwykłych polskich obywateli raczej nie będzie stać na ten luksus.
Absurdy i propaganda sukcesu to specjalność rządu. Wojewoda mazowiecki, oczywiście z rządzącej partii miłości, na otwarciu 90-kilometrowego odcinka autostrady stwierdził: „Ostatni raz tak znaczącą inwestycję infrastrukturalną w Polsce otwierano w 1845 roku, a była to kolej warszawsko-wiedeńska”.
Żałosny, popis ignorancji. Czy przez 160 lat nie zbudowano Portu w Gdyni, COP-u, Stoczni w Gdańsku i Szczecinie, magistrali węglowej, KGHM-u, Petrochemii Płock czy nawet słynnej „Gier- kówki”?
Fala bankructw firm budowlanych i pracujących na rzecz infrastruktury nadal rośnie. Kolejne więc odcinki dróg i autostrad będą zagrożone, nie tylko z powodu braku pieniędzy z Unii, ale też z braku firm. Aż 140 kontraktów Generalnej Dyrekcji Dróg Kra- J Jß WiŁ jowych i Autostrad jest realizowanych nych na fqJnq sumę ponad obecnie ze stratami. Komisja Europej- i: 15 miliardów złotych. ska domaga się informacji z procesów i sądowych, które irlandzkie firmy budowlane wytoczyły GDDKiA. Niewykluczone, że Polska zapłaci bardzo wysokie kary i odszkodowania zagranicznym firmom. Realnie zagrożone są kredyty firm budowlanych na łączną sumę ponad 15 miliardów złotych.
Wszystko będzie później i drożej, czyli zamiast autostradą do nieba - autostradą do bankructwa... Ciekawe jest też to, kogo będzie stać na jazdę tymi już ukończonymi autostradami. Koszt przejazdu bez paliwa do granicy Niemiec z Warszawy wyniesie ok. 100 złotych, a z Warszawy nad morze ok. 50-70 złotych.
Zbiorowa fatamorgana społeczeństwa pogrążonego jeszcze nie tak dawno w odmętach radości piłkarskich mistrzostw spowodowała, że nikt się zbytnio tym nie przejmuje. Nasz cywilizacyjny skok na Euro 2012 w dużej mierze ograniczyliśmy jednak do występu zespołu „Jarzębiny”, 500-złotowej złotej monety wybitej specjalnie z okazji Euro, premii dla prezesa PZPN, trenera
i piłkarzy w wysokości kilku milionów złotych oraz wizyty naszego „tajemniczego szpiega z krainy deszczowców” - ministra Rostowskiego na tajnym posiedzeniu na poły masońskiej grupy Bilderberg. To międzynarodowe stowarzyszenie wpływowych ludzi biznesu i polityki obradowało latem 2012 roku nad losami
świata, m.in. nad tym, kogo teraz oskubać z majątku i przejąć za długi.
Szwindli jest co niemiara, chwilowe zawieszenie płatności w ramach refundacji środków z UE na 3,5 miliarda złotych i zagrożenie kolejnych płatności na kwotę 15,5 miliarda złotych to dopiero początek problemów. Tak czy owak rządzi bądź co bądź były model - Nowak, i chłopaki z GDDKiA. Prawdziwe kwiatki i sensacje dopiero przed nami. Niech no tylko NIK, CBA, ABW szerzej wejdą na kontrolę inwestycji centralnych, ale i samorządowych. Kontrolowane są orliki, obwodnica Warszawy, spółka byłego ministra Aleksandra Grada - Energia, Atom czy Enea S. A.
Firmie DSS z Dolnego Śląska, która miała budować odcinek na autostradzie A2, a której pomagał specjalista od finansów, były premier Marcinkiewicz, ktoś bez przetargu dał zgodę i zatrudnił tę firmę bez żadnego doświadczenia. W tle mamy oczywiście urzędników GDDKiA. Warto by prześledzić szlak odwiedzin celebryty premiera u drogowych decydentów.
To nie koniec drogowych absurdów; tylko w Polsce jest możliwe, żeby Chińczycy, którzy zeszli z placu budowy w atmosferze skandalu, zarobili jednak potężne miliony. Fiskus oddał słynnemu już konsorcjum COVEC aż 51 milionów złotych z tytułu nadpłaconego VAT-u, bo urzędnicy zapomnieli złożyć wniosek o umożliwienie wyegzekwowania kar umownych od Chińczyków. Wniosek, którego koszt to zaledwie 100 złotych. Polacy domagają się, i słusznie, od Chińczyków ponad 600 milionów złotych gwarancji. Czyli zamiast skutecznego zabezpieczenia roszczeń, była nagroda dla partaczy. Oj, ktoś bardzo mocny musiał za nimi stać.
„Kręcenie lodów” na autostradach, ustawianie przetargów, nieegzekwowanie kar, setki aneksów kwitło przez ostatnie lata w Polsce. Kradł, kto mógł i ile się dało od nocnego stróża po menedżera i prezesa. Sprzedawano asfalt, beton, stal, zawyżano koszty, podmieniano próbki. Na blisko 100 miliardów złotych
inwestycji piłkarsko-drogowych trzeba liczyć, że ok. 30 procent to środki i pieniądze zmarnotrawione i najzwyczajniej rozkra- dzione. Tu państwo ze ślepoty, układów i przekrętów niewątpliwie zdało egzamin.
Olbrzymia część wykonanych już i przyjętych robót na drogach i autostradach to fuszerka. Pękające i wymagające remontu nawierzchnie, złe specyfikacje, opóźnienia to norma. Autostrady budowały często firmy bez doświadczenia i renomy, które zaniżały kosztorysy, by wygrać przetargi. Dziś one same i ich podwykonawcy znaleźli się w pułapce i na progu bankructwa,
W związku z przekrętami rta miliardową już skalę z handlem prętami stalowymi ArcelorMittal zawiesił produkcję w hucie Warszawa. Jest już akt oskarżenia w sprawie największej afery informatycznej. Na razie dotyczy urzędnika, który dostał 3 miliony złotych łapówek, ale to wierzchołek góry lodowej, bo nitki sięgają bardzo wysoko. Mamy gigantyczną korupcję w górnictwie, 25 osobom na kierowniczych stanowiskach postawiono zarzuty za milionowe łapówki, ale to nie koniec przekrętów w tej branży, na celowniku jest zagraniczna firma budująca kombajny.
Bardzo dwuznaczna jest sprawa przetargu na projekt e-Zdro- wie i obsługę rejestru Pesel2, z kolei samorządowcy z Mazowsza nie mogą się doliczyć, gdzie się podziały 72 miliony złotych z budowy lotniskowego bubla z Modlina, który kosztował łącznie aż 370 milionów złotych, a dziś okazuje się całkowicie bezużyteczny
Komenda Główna Policji właśnie likwiduje wydziały do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcyjnej. Ci, którzy ścigają kradzieże rowerów, zajmą się grubymi przekrętami. Służby specjalne są w remoncie, a Polska w budowie. Tymczasem z danych policji wynika, że w 2012 roku urzędnicy przyję
li ponad 15,5 miliona złotych łapówek, czyli ponad 100 procent więcej niż w roku 2011, a to tylko to, co ujawniono.
Siużba zdrowia czy wykańczalnia?
Takiej skali pogardy dla ludzi, jaką można znaleźć w naszej Hsłużbie zdrowia, trzeba chyba szukać gdzieś na Czarnym Lądzie. To coś więcej niż tylko zwykłe absurdy, to bezkarne decydowanie o życiu i śmierci pacjentów, to urzędniczy Sąd Ostateczny. Ludzkie cierpienia to wstępna selekcja do eutanazji - cichej, systematycznej likwidacji tkanki narodu.
Polska medycyna sama wymaga pilnej reanimacji, według niektórych statystyk na 33 państwa zajmujemy 27 miejsce w Europie pod względem jakości usług. Zapowiedź katastrofy finansowej mieliśmy już w 2012 roku, gdy NFZ-etowi brakowało pieniędzy ze składek. W roku 2013 jest jeszcze gorzej.
Mówimy: system „ochrony zdrowia”, choć raczej należałoby mówić o wykańczalni, o systemie destrukcji naszego zdrowia. W dodatku sytuacja systematycznie się pogarsza. Szpitale zwalniają personel, tną pensje, NFZ nie płaci, lekarze nie chcą leczyć, zwłaszcza ludzi starych i przewlekle chorych. Nie tylko małopolskie szpitale wypisują chorych w złym stanie zdrowia, żeby za chwilę powtórnie znów ich przyjąć, tyle że tym razem z innym rozpoznaniem i na inny oddział. Takie idiotyczne i niebezpieczne postępowanie wymuszają zasady rozliczania świadczeń medycznych przez fundusz. Zdarza się, że wypisany pacjent niestety nie wraca do szpitala ponownie, gdyż w międzyczasie schodzi z tego padołu. Także ci pacjenci, którzy grzecznie stoją w tłoku i wielogodzinnych kolejkach, zwłaszcza na oddziałach onkologicznych w całym kraju, zdarza się, że również umierają w tych kolejkach, czekając miesiącami na wizytę. Polskie statystyki chorujących na nowotwory są absolutnie przerażające - co godzinę w Polsce 12 osób dowiaduje się, że zachorowało na raka. Przeżywają z nich tylko trzy osoby. A złotousty minister Bartosz
Arłukowicz jest zachwycony swymi osiągnięciami w dziedzinie in vitro i bardzo przejęty operacją piersi Angeliny Jolie.
Co gorsze, komercjalizacja szpitali i służby zdrowia, o której mówi rząd, w biednym kraju i niezamożnym społeczeństwie nic nie da, bo prywatne szpitale zwyczajnie nie chcą leczyć ciężko cho-
ttk W szpitalu publicz- rych pacjentów, wymagających |
W nym MSW w War- specjalistycznych, drogich pro-
szawie za jedyne cedur leczniczych i długiego po-
700złotych można wykupić mie- b ■ pkcówce. Pacjent taki jest
sieczny abonament i ommac ko- ' . . ... , ,
l^j dla mch całkowicie nieopiaoau>
ny. Chcą leczyć jedynie młodych, zdrowych i bogatych. Na przykład w szpitalu publicznym MSW w Warszawie za jedyne 700 złotych można wykupić miesięczny abonament i ominąć kolejki, zostając pacjentem VIP-em. Mało tego opłatę trzeba wnieść z góry za pół roku i nie można mieć więcej niż 65 lat.
Mamy i takie perełki wśród prywatnych szpitali, jak choćby ten podwarszawski, który pobierał dwukrotnie opłaty zarówno od pacjentów, jak i z NFZ-etu. Ale rekord pobił Uniwersytet Medyczny w Łodzi, który po 38 latach budowy i wydania miliarda złotych nie może być oddany do użytku, ponieważ zabrakło 50 milionów złotych na wyposażenie.
Nic dziwnego, że na operację zaćmy czeka się 2-3 lata, wszczepienia endoprotezy stawu kolanowego czy biodrowego od 3 do 8 lat, a na poradę kardiologiczną nawet rok. Na endokrynologię pacjenci zapisują się „już” na 2017 rok Mamy też prawdziwą kolejkową listą hańby na zabieg czy wizytę dla dzieci. I tak: do alergologa w Płocku dzieci czekają czasem 250 dni, w Olsztynie - 124 dni, do ortodonty w Inowrocławiu - nawet 340 dni, w Warszawie - „tylko” 75 dni, do dermatologa w Krakowie - 75 dni, a w Katowicach - 56 dni. Do okulisty w Częstochowie dzieci muszą czekać czasami 200 dni, a do pulmonologa w Poznaniu i Grudziądzu - ponad 60 dni.
11081
Gi wszyscy skazańcy losu i systemu płacą oczywiście składki zdrowotne, a coroczny budżet NFZ-etu to ponad 60 miliardów złotych. Ale są miejsca, gdzie na lekarza czeka się tylko kilkanaście dni - to zakłady karne. Chcesz się szybko wyleczyć, idź do więzienia.
Czy nie jest totalnym nonsensem, że kilkuletnie dzieci dostają ze szpitali rachunki nawet na kilkanaście tysięcy złotych za leczenie - choć wiadomo, że do 18 lat są ustawowo ubezpieczone?
Spirala zadłużenia szpitali się rozkręca. Wynosi ono już ponad 10 miliardów złotych. Samorządy nie poradzą sobie same z przekształceniami szpitali w spółki, prędzej je zamkną lub sprzedadzą. Szpitale już likwidują wyprzedzająco niektóre oddziały, często nowe, dobrze wyposażone i kosztowne.
Coraz częściej brakuje leków nawet dla chorych na raka. Ustawa refundacyjna ministra Arłukowicza przejdzie do historii polskiej służby zdrowia. Kolejne preparaty ratujące życie wypadają z listy leków refundowanych. Pacjent z dnia na dzień dowiaduje się, że wydano na niego wyrok śmierci, bo lek, który wcześniej kosztował 80 złotych, kosztuje nagle 800 złotych lub nawet 1800 złotych. W wyniku tej ustawy złotoustego ministra pacjenci płacą drożej aż za 4,4 tysiąca preparatów. Stracili dostęp do 1,4 tysiąca leków refundowanych, z 2 miliardów złotych „zaoszczędzonych” przez NFZ, 1 miliard złotych wyciągnięto bezczelnie z kieszeni chorych pacjentów.
Okazuje się, że jedyną niezawodną polisą na życie i zdrowie nadal jest łapówka. Już wkrótce całkiem oficjalnie naprawdę leczyć będą tylko bogatych. Za leczenie ponad plan publiczne szpitale, przychodnie będą mogły pobierać od swych pacjentów opłaty całkiem rynkowe, nawet te, które mają podpisane kontrakty z NFZ - jeśli wyczerpią tzw. limit darmowych usług. Tyle że w naszych realiach ów limit kończy się mniej więcej w październiku.
Mało tego, nie będą nas leczyć, zwłaszcza drogimi lekami, dopóki nie zaczniemy umierać. Terapia nowoczesnymi medyka
mentami będzie bowiem przysługiwać głównie tym pacjentom, którzy będą stać nad grobem. Jeśli zaś dzięki leczeniu stan zdrowia pacjenta, nie daj Boże, się poprawi, to nie będzie on znów spełniał wymaganych kryteriów i wypadnie z programu.
Tu absurd jest wpisany na trwałe jako fundament systemu. Co ciekawe, zdarzają się prawdziwe „cuda Tuska” - śląski NFZ na przykład podpisał kontrakty ze szpitalami, które nie były gotowe przyjąć pacjentów i ich leczyć, ale kasę dostały. Sprawą musiało się zająć CBA. Tymczasem szpitale, które odważą się nadal leczyć, czyli dokończyć drogą terapię, spotka za to surowa kara finansowa z groźbą zerwania kontraktu i dodatkowo wysoka kara finansowa dla „rozrzutnego” lekarza poważnie traktującego swój zawód i przysięgę.
W Ostrowie Wielkopolskim właśnie zmarł 45-letni pacjent, któremu podano krew z niewłaściwą grupą. Innemu pacjentowi w innym szpitalu przeszczepiono wątrobę z wirusem HIV. To nie są odosobnione przypadki. W Polsce nie ma odszkodowań takich jak w USA. Chorzy na żółtaczkę typu „G” poskarżyli się do prokuratury na byłą minister zdrowia, dziś marszałek Sejmu, za stworzenie debilnego i nieludzkiego przepisu, który umożliwia leczenie osobom z dodatnim antygenem HBe, ale już-; tym z ujemnym antygenem nie.
Ale co tam, starych ludzi leczyć i tak nie warto. Pamiętamy przecież nagrodzoną ministerialną teką sportu Joannę Muchę, która jako posłanka twierdziła, że starym ludziom nie warto robić operacji wszczepienia endoprotezy biodra, bo chodzić nie będą, a tak w ogóle to często się leczą dla rozrywki*. Prawdziwy ekonomiczny mózg liberalnej drużyny... Czy z tego tytułu spotkała ją kara, publiczne wykluczenie na zawsze z polityki? Wprost przeciwnie i awans.
i W wywiadzie dla partyjnej gazetki „POgłos” posłanka Mucha stwierdziła, że operacja biodra u 85-latka nie ma sensu, gdyż taka osoba „nie chodzi i nie będzie chodzić, bo się nie zrehabilituje”.
Inna gwiazda PO - Elżbieta Radziszewska - o kolejki do lekarzy, tłok i gehennę na szpitalnych korytarzach obwinia nie tyle system i ministra zdrowia ani, broń Boże, rząd, ale samych pacjentów, którzy, jak twierdzi, w szpitalach „cwaniaczą”
■ Nawet polskie dzieci nie mają lepiej od schorowanych staruszków. W Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie na półgodzinne badanie serca trzeba czekać nawet dwa lata. Centrum zresztą tonie, bo ma już 200 milionów złotych długów.
Ponieważ szpitale często zbyt mało zarabiają na niektórych świadczeniach, chętnie przetrzymają pacjenta nieco dłużej, by podreperować budżet, bo za dzień lub dwa pobytu NFZ nie chce płacić. Z kolei ponieważ niskie budżety nie pozwalają operować więcej i częściej, to pacjent czeka czasami rok, dwa lata. I koło absurdu się zamyka.
Artykuł 68 Konstytucji RP mówi wyraźnie: „obywatelom niezależnie od ich sytuacji materialnej władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej, finansowanej ze środków publicznych”. Jasno i zrozumiale, tyle że nijak się to ma do rzeczywistości. Niech no tylko marszałek Sejmu czy piosenkarka Doda zachoruje, świat się zmienia.
Dlaczego do człowieka, który stracił przytomność pod drzwiami szpitala, trzeba wzywać karetkę? Dlaczego 80-letnia kobieta w Legionowie po wielu prośbach dostaje skierowanie na USG nóg - tyle że każdej kończyny w innym terminie? Dlaczego średnia czasu przeznaczana na pacjenta to ok. 5 minut, a 30-40 pacjentów dziennie na lekarza to norma? Dlaczego za 10 milionów złotych kupuje się nowoczesny tomograf, ale NFZ na badania i zabiegi na nim prze" znacza zaledwie 100 tysięcy złotych, więc stoi i niszczeje, a następnie kupuje się nowszy za 20 milionów złotych i historia się powtarza?
Bk Resort zdrowia gigantycz- W nie przepłaca za sprzęt r ir medyczny, w tym zwłaszcza za sprzęt do radioterapii.
Resort zdrowia gigantycznie przepłaca za sprzęt medyczny, w tym zwłaszcza za sprzęt do radioterapii. Największy zagraniczny dostawca takiego sprzętu zarobił w ostatnich kilku latach blisko 170 milionów złotych. A jak szpital na przykład w Gorzowie ma 260 milionów złotych długów, to komornik zajmuje super nowoczesny tomograf i jest spokój, bo nikt nie musi ratować ludzkiego życia. Ktoś ma w tym ewidentny interes.
Dlaczego w polskich szpitalach wręcz głodzi się pacjentów? Stawki żywieniowe między 4-11 złotych dziennie na osobę to dość powszechne zjawisko, już w więzieniu jest dużo lepiej. Dlaczego chory po udarze mózgu na konsultacje u chirurga musi czasami czekać kilka tygodni, zaś pacjent z rakiem płuc z przerzutami musi poczekać na radioterapię czasem nawet 2 miesiące i więcej? Przecież to wyrok śmierci.
Dlaczego umierającemu pacjentowi z zawałem serca na Śląsku dopiero w 11. z rzędu szpitalu znaleziono miejsce? Dlaczego osoba ze zdiagnozowanym rakiem krwi do hematologa musi czekać nawet kilka miesięcy, jeśli oczywiście nie ma nadmiaru pieniędzy?
Nie od dziś lekceważy się ludzkie życie w obecnym systemie i upadla chorych w najtrudniejszym momencie ich życia. To oczywiście znacznie mniej wdzięczny temat w mediach niż piłkarska impreza czy wyrok dla Dody, Nergala, Kuby Wojewódzkiego czy innego celebryty.
Czy ważniejsza jest troska o związki partnerskie? Obecnie rząd pracuje nad projektem ustawy, która ułatwi zmianę płci już od 16. roku życia.
Ta spirala absurdu pnie się ku szczytom, a chorzy wołają
o pomstę do nieba, bo na władzę już nie mogą liczyć. Takiego chaosu w służbie zdrowia nie było od czasów powojennych. Cofamy się coraz szybciej. Urzędnicy bawią się w Pana Boga, lekarze nie mogą lub nie chcą leczyć, pielęgniarki mają pracować do 67 lat, a samorządowcy najchętniej zamknęliby szpital z braku pieniędzy.
Mylna diagnoza, błędna terapia, lata oczekiwania na zabieg czy niespodziewany zgon pacjenta to dziś normalka. Jakby tego było mało, za noc spędzoną; przy chorym dziecku rodzic musi zapłacić, wypożyczenie leżaka w warszawskim szpitalu kosztuje 10 złotych, za łóżko we Wrocławiu trzeba zapłacić już 30 złotych.
Chory musi być przyjęty do szpitala na co najmniej 3 dni, bo za krótszy pobyt NFZ nie chce płacić. Zbyt szybko wyleczony pacjent to zły pacjent. Jeśli operacja naczyń wieńcowych, miażdżycy czy tętniaka jest poniżej linii pępka, a to się zdarza - refundacja na niektóre leki się nie należy, jeśli powyżej pępka - przysługuje, bo wtedy jest chorobą przewlekłą. Absurd - arcydzieło do Księgi Guinnessa.
Nawet rodząca kobieta nieraz musi objechać 2-3 szpitale, bo w wielu brakuje miejsc i pieniędzy. Szpital z Mazowsza nie chce leczyć Poznaniaków, a ten z Gdańska - Krakusów. Fundusz nie tylko odmawia niektórym ciężko chorym finansowania ich terapii, ale wręcz dokonuje selekcji chorych. Sam jednak urzędniczy moloch NFZ kosztuje nas corocznie 500-660 milionów złotych, w tym ok. 300 milionów złotych wynagrodzenia. Pensja dyrektora w NFZ ok. 14 tysięcy złotych, średnie zaś zarobki to ok. 5 tysięcy złotych. Ma on przygotowane miliony złotych na procesy coraz częściej wytaczane urzędnikom przez szpitale. Często mimo wygranej w sądzie szpital z wyrokiem w ręku za tzw. nadwykonania i tak nie może odzyskać należnych pieniędzy z NFZ-etu. Tu prawo nie działa ani Konstytucja RP, ani przyzwoitość i uczciwość. Jak w filmowym „Misiu”: „Nie oddamy panu palta i co nam pan zrobi”.
W walce o kontrakty szpitale i przychodnie urządzają wręcz prowokacje, donoszą na konkurencję, szpiegują się wzajemnie; zatrudniają nawet prywatnych detektywów, by zyskać kilka milionów złotych.
Już blisko 30 procent Polaków odkłada lub odwołuje swoją wizytę u lekarza z powodów finansowych. Ale za to w Central-
nym Wykazie Ubezpieczeniowym NFZ-etu figuruje jeszcze blisko 4 miliony ubezpieczonych, tyle że tych, którzy już nie żyją, A wiadomo, w bałaganie giną pieniądze. Właśnie został zawieszony z powodu korupcji projekt internetowy e-Zdrowie.
Za to najgorzej oceniany minister zdrowia Arłukowicz zatrudnia blisko 20 urzędników, którzy m.in. mają dbać o jego dobry wizerunek Wśród nich jest nawet osoba z wykształceniem ogrodniczym. Tu jednak na- wet tysiąc piarowców nie pomoże,
■ ■ Minister id,BI B ■ 9 MII Widzi' Choć
J Arłukowicz zatrud- ostatnio przebił go jeszcze Mini- 1 S nia blisko 20 urzęd- ster Spraw Wewnętrznych Bartło- ników, którzy m.in. mają dbać miej Sienkiewicz, który zatrud-
o jego dobry wizerunek. nił w swym gabinecie 21-letniego
eksperta. Ostatnio okazało się, że w wyniku decyzji ministra zdrowia wyrzucono w błoto blisko 60 milionów złotych na nieaktualne już recepty, które obowiązywały zaledwie trzy miesiące tego roku.
Lepiej nie wspominać już o takich drobiazgach jak ten, że do niedawna NFZ finansował tylko jeden but ortopedyczny i implant na jedno ucho dla niesłyszących, że zamiast leczyć stopę cukrzycową, lepiej jest obciąć nogę, bo to bardziej opłacalna procedura medyczna. To tylko niektóre oczywiste absurdy w XXI wieku w służbie zdrowia w naszym kraju.
Inny, znaczący finansowo absurd to fakt, że szpitale kupują nowoczesny sprzęt za unijne dotacje, ale KE nie zgadza się, by używać go do leczenia pacjentów komercyjnych przez co najmniej 5 lat. Trzeba więc będzie albo oddać mnóstwo kasy, albo nici z komercji.
ZUS tylko z tytułu zwolnień chorobowych wypłaca rokrocznie ok. 10 miliardów złotych i tak kółko się zamyka. Płacimy, chorujemy, nikt się nami nie chce zająć, więc znowu płacimy,
a efektu jak nie było, tak nie ma, ale mieć zdrowie i pracować musimy do 67. roku życia.
: Nasza służba zdrowia to dziś śmiertelna choroba przenoszona drogą urzędową i najlepszy symbol dziadowskiego państwa. Jest z nią i śmieszno, i straszno. Rządzą naszym losem zagraniczne koncerny farmaceutyczne i urzędnicy bez serca i skrupułów, a my się na to grzecznie godzimy. NFZ znalazło ostatnio w sobie tyle łaskawości, że postanowiło nawet, że od nowego roku będzie wybudzać małe dzieci ze śpiączki w ramach świadczenia gwarantowanego - czyli że wreszcie za to zapłaci szpitalom. Zadziwiające jest to, że do tej pory NFZ za to nie płacił. To nie jest zwykły absurd, że dotąd tego nie robił, podtrzymując jedynie funkcje życiowe młodych pacjentów. To haniebne i nieludzkie. Sprawa nie jest błaha, szacuje się, że takich dzieci jest corocznie nawet 5 tysięcy - głównie to ofiary wypadków samochodowych, sportowych i wakacyjnych skoków do wody.
Łączne wydatki Polaków na leczenie to dziś ok. 100 miliardów złotych, z tego blisko 25 miliardów złotych z własnej kieszeni - to o niemal 10 miliardów złotych więcej niż jeszcze 10 lat temu i prawie 40 procent więcej niż w 2005 roku. To wręcz szalony skok kosztów na przestrzeni kilku ostatnich lat. To cicha, wymuszona, nielegalna prywatyzacja służby zdrowia, której podobno nie ma.
Natomiast dopłata do leków z kieszeni pacjenta jest jedną z najwyższych w świecie. Polacy dopłacają ok. 40 procent wartości leku, przed ustawą o refundacji minister Ewy Kopacz i Bartosza Arłukowicza dopłacali mniej, bo 34 procent. Tymczasem w Niemczech to tylko 7 procent, a w ogarniętej kryzysem Hiszpanii emeryci leki mają za darmo.
Właśnie dzięki usilnym działaniom minister Kopacz, a dziś Arłukowicza prawie każde obniżenie limitu ceny leku w ramach nowej ustawy refundacyjnej oznacza z reguły natychmiastowy wzrost ceny leku dla zwykłego pacjenta w aptece. W skali roku to ok. 1-1,5 miliarda złotych „oszczędności” na pacjentach.
Ale prawdziwe rekordy biją następujące przykłady: 40-let- ni pacjent sosnowieckiego szpitala, spokojnie martwy przeleżał sobie ponad rok 30 metrów od wejścia na eleganckim klombie, przy samym deptaku. A w piwnicach warszawskiego Szpitala Bródnowskiego robotnicy odkryli ciało zaginionego od miesięcy pacjenta. Czyżby obaj mieli dosyć polskiej służby zdrowia, czy raczej są sztandarowym symbolem tej wykańczalni, jaką jest obecny system?
Żeby było bardziej ponuro, NFZ traktuje porady psychiatryczne jak pracę na taśmie produkcyjnej. Choremu psychicznie przysługuje 15 minut w czasie wizyty kontrolnej i 30 minut na wizytę terapeutyczną. Jeśli lekarz przyjmie dodatkowo chorych, którzy chcą na przykład właśnie popełnić samobójstwo, NFZ odmawia zapłacenia za cały dzień pracy lekarza.
Jeśli specjalista przyjmie więcej pacjentów niż zaplanował NFZ, to zapłaci on karę za nadwykonanie. Aż 70 procent Polaków ocenia, że dzisiejsze warunki życia zwiększają ryzyko zachorowania na choroby psychiczne. Za najbardziej zagrażające zdrowiu psychicznemu ankietowani uznali bezrobocie (65 procent), nadużywanie alkoholu (48 procent), kryzys rodziny (46 procent) i biedę (30 procent).
Jest już polską normą, że pod koniec roku szpitale przestają leczyć nawet chorych na raka, bo skończyły się pieniądze z NFZ-etu. W Centrum Onkologii w Bydgoszczy na radioterapię trzeba czekać 3 miesiące. Centrum Onkologii w Warszawie poszło po prostu na całość - zlikwidowało Klinikę Nowotworów Układu Pokarmowego.
Leczenie nowotworów przez urzędników NFZ nie jest często traktowane jako zabiegi ratujące życie, ważne są tylko limity, budżety i procedury. Masz raka, przyjdź za rok, bo właśnie skończyły się pieniądze, słyszą coraz częściej pacjenci.
Najlepsze, najlepiej wyposażone szpitale, są dzisiaj często w najgorszej sytuacji finansowej, m.in. dlatego, że leczą najtrudniejsze przypadki medyczne. Najbardziej zadłużone są te pod
legające bezpośrednio ministrowi zdrowia. Nie przeszkadza to ministerstwu w liście za 4 złote domagać się od szpitala wojewódzkiego w Bielsku Białej zwrotu 10 groszy wraz z odsetkami.
Polacy umierają młodo - przeciętna długość życia kobiet to 80 lat, mężczyzn tylko 70 lat, to co najmniej 5 lat krócej niż w krajach Unii, a nadzieje, że da się naprawić służbę zdrowia, maleją z każdym rokiem.
Prawdziwym popisem sprawności państwa i skuteczności wymiaru sprawiedliwości w sojuszu ze służbą zdrowia jest historia 12-letniej Oli z Gdańska, która przez blisko 2 lata z małymi przerwami przebywała w szpitalu psychiatrycznym bez podstaw medycznych. Tylko dlatego, że urzędnicy nie potrafili znaleźć dla niej miejsca wśród zdrowych, w odpowiedniej placówce opiekuńczej typu rodzinnego. Nic dziwnego, że przedstawiciele opozycji obawiają się, iż znane z czasów ZSRR „psychuszki” mogą u nas łatwo powrócić.
Ciągle pojawiają się nowe przykłady absurdów ignorancji, jak choćby zdarzenie z Niepołomic, gdzie zmarł pacjent, którego dom znajduje się zaledwie 250 metrów od lokalnego pogotowia ratunkowego. Dyspozytor karetki z Krakowa zadysponował jednak karetkę aż z Nowej Huty. Gdy ta dotarła do pacjenta, ten już nie żył.
A jeśli, nie daj Boże, pacjent zasłabnie w przychodni lekarskiej, nawet szpitalnej, na Podkarpaciu pogotowie wzywa straż pożarną, bo strażacy z Nowego Sącza mają defibrylator. Takie są teraz procedury ratunkowe.
Tylko u nas sześciu lekarzy nie było w stanie rozpoznać białaczki u 13-miesięcznego Bolka z Białegostoku. Winni śmierci malucha nadal leczą dzieci. Ostatnio mieliśmy całą serię śmierci małych dzieci, w tym 2,5-miesięcznego Bartka w lubelskim szpitalu, 3,5-miesięcznej Leny w Grodzisku Mazowieckim i 2,5-let- niej Dominiki z Łodzi, do której na czas nie dojechała karetka i której nie przyjęto do szpitala. Ale „Polacy, nic się nie stało”...
Mamy co prawda obecnie epokową zmianę w służbie zdrowia. Od 2013 roku szpitale znakują chorych - każdy pacjent, który trafi na leczenie, otrzyma opaskę na rękę ze znakiem identyfikacyjnym. Inny geniusz wymyślił, odkrywając Amerykę, system sprawdzania, czy pacjent jest ubezpieczony, pieszczotliwie nazwany e-WUS To oczywiście nie załatwia żadnego istotnego problemu w systemie opieki zdrowotnej. Do pełnej ewidencji elektronicznej, np. za pomocą karty, jeszcze bardzo daleko. W niczym nie zmniejszy to też kolejek do lekarzy.
Nic więc dziwnego, że wracamy do czasów PRL-u. Właśnie odżywa instytucja stacza kolejkowego, który stoi za pacjentów w kolejkach do lekarzy specjalistów. Skoro do neurochirurga trzeba stać 40 godzin, do kardiologa - 15, do chirurga - 12, to warto zapłacić staczowi nawet 30-40 złotych. Absurd PRL-u powrócił, jak widać mimo systemu e-WUŚ. Nic więc dziwnego, że tak bardzo zapadają w pamięć i tak gorzko brzmią słowa piosenki z telewizyjnego serialu „Daleko od noszy”: „Daleko od noszy, od noszy najdalej, nie choruj, omijaj szpitale H Opieka lekarza jak grabarza sen, w zaświaty zaprowadzi cię”.
Młodzi zdrowi i bogaci - euro-Polacy
PBoiska już jest mistrzem Europy, twierdził jeszcze takniedaw- no premier Donald Tusk. Tak, jesteśmy, tyle że w propagandzie, absurdach i skali ogłupiania narodu. Wszyscy jesteśmy gospodarzami - piłkarzami - głosiła latem 2012 roku reklamowa kampania rządowa. Nie wszyscy na szczęście nad Wisłą już doszczętnie zwariowali. Wezwania i zaklęcia naszego superpiłka- rza na naradzie aktywu rządzącej partii w stylu - kochajmy się, radujmy się, bądźmy szczęśliwi tu i teraz, bo ten kraj to prawdziwy raj w tej kryzysowej Europie - dziś już nie tyle denerwują, ile po prostu śmieszą. Po co była cała ta dziecinada i fanfaronada?
Ta radość, wypełzająca z każdego ekranu i szpalty, a nawet lodówki trwała przecież bardzo krótko. Premier Tusk zapewniał, że uśmiech i pogoda ducha są naszą bronią. To już nie bajki
o „zielonej wyspie”, to popis propagandy z czasów mocno przed- gierkowskich - istny kabaret. Przecież podobno żyje się nam coraz lepiej, już wkrótce dla naszego dobra popracujemy sobie nawet dłużej, do 67 lat, właśnie, żeby nam było lepiej.
To prawdziwe Himalaje nonsensu. Bądźmy dumni - mówił jeszcze nie tak dawno premier. Tylko z czego? Z oddanego 7-ki- lometrowego odcinka autostrady czy zablokowanej Warszawy, czy ze stacji metra Powiśle - latem jeziora, a zimą lodowiska?
Mistrzowie bajeru i kreatywnej księgowości przekonują nas
o tym, że przed nami pełna stabilizacja, bo czuwa ekipa nowoczesnych pozytywistów, która już wkrótce dokończy wielkiego dzieła. Inni mogą doprowadzić tylko do totalnej destrukcji na „zielonej wyspie”. Byleby tylko nie powstał jakiś rząd ludzi, nie
odpowiedzialnych radykałów, narodowców, podpalaczy, katolików i patriotów zarazem.
Krytycy są dziś wrogiem ludu. Ogłaszający gorzkie prawdy dziennikarze są prowokatorami, wątpiący w sukcesy „zielonej wyspy” są defetystami i Kasandrami. Wątpliwości, chłodna analiza i kalkulacja są ponoć wrogiem sukcesu. Kto myśli, zadaje pytania i wątpi, a nie daj Boże, kto to filmuje lub opisuje, temu władza mówi elegancko - „Won!”. Władza coraz wyraźniej ostrzega - bój się obywatelu.
Minister Rostowski malkontentom mówi stanowcze „nie”. Już wkrótce nad Wisłą zapanują radość, spokój, narodowa duma i sprawność organizacyjna. To nic, że niektórzy nadal kręcą lody na potęgę, że publika zaczyna gwizdać, a czerwona kartka rynków finansowych wisi w powietrzu i że kolejna firma krzak, jakiś kolejny Amber Gold znów okrada naiwnych. To nic, że w kącie czai się infoafera - być może największa afera III RP, większa nawet niż Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ). Może się okazać, że zamiast pięknych bramek w wykonaniu trzecioklasowych polityków i mistrzów ligi podwórkowej strzelimy sobie kilka kolejnych samobójów i „szmatę” wpadającą po raz kolejny do pustej bramki. Na nic bowiem zdaje się dziś do niedawna Wunderwaffe tego rządu - ministra sportu - nazywa-
H HE Ma być wesoło W i optymistycznie, V SB choć dług publiczny zbliża się do 1 biliona złotych, a jego połowa jest już w rękach zagranicznych.
zagranicznych. Podobno bardzo skutecznie walczymy z kryzysem, którego oficjalnie jeszcze nie ma, choć przyznano się, że
na przez niemiecką prasę najpiękniejszym pośmiewiskiem Euro 2012 czy złotousty minister infrastruktury głoszący boskość swego wodza.
To co, że finanse publiczne się walą, że deficyt budżetowy rośnie, a młodzi nie mają pracy. Ma być wesoło i optymistycznie, choć dług publiczny zbliża się do 1 biliona złotych, a jego połowa jest już w rękach
jest już spowolnienie. Ale przecież już za chwilkę z niego wyjdziemy. ..
Dla sztucznego ratowania kursu złotego musieliśmy w ostatnich latach wydać kolejne 80-100 miliardów złotych. Zaciągamy już nawet nasze długi - czyli emitujemy obligacje - w Japonii w jenach (66 miliardów jenów). Będziemy je sprzedawać w kraju kwitnącej wiśni nawet osobom fizycznym - w kantorach i biurach?
Jest fajnie, choć dość absurdalnie, bo MF zaplanował lub raczej wyczytał ze szklanej kuli l-,5 miliarda złotych dochodów budżetowych z mandatów w 2013 roku. Jak widać, można z góry zaplanować przestępczość i liczbę drobnych wykroczeń. Co ciekawe, mandatów drogowych nie płacą ci, którzy je orzekają i nakładają, tj. sędziowie, prokuratorzy, posłowie i policjanci.
Na Dworcu Centralnym na Euro 2012 zawisł kolorowy ba- ner z hasłem „Czuj się jak w domu”. Tak, dla wielu bezdomnych to już niestety ich dom... Holendrze, Angliku, czuj się tu jak w domu - zarabiaj u nas - wydawaj u siebie, a zobaczymy, na ile ci starczy i jaki będziesz wtedy radosny;
Departament Stanu USA mówi, że mamy złe sądownictwo
i brak wolności mediów. Już nawet Amerykanie dostrzegli więc problem TV Trwam, zwolnionego redaktora Cezarego Gmyza czy rosnącą inwigilację obywateli i internautów. A idziemy za obecnej władzy na europejski rekord w podsłuchach.
Oj tam, oj tam, jak mawia minister Nowak i TVN24. To nic, że w Polsce kiełbasa jest bez mięsa, wynagrodzenia 3-4-krotnie niższe niż w krajach strefy euro, to nic, że europejski patent i kasowa zasada płacenia VAT-u dobije małe i średnie firmy, a pakiet klimatyczny całe branże, że spada sprzedaż detaliczna, płace i inwestycje, a złoty rośnie w siłę i wykańcza eksport. To nic, że pieniądze budowlanego bankruta DSS wywędrowały spokojnie do Mongolii - tam przecież też robi się biznes.
Zrobiliśmy wszystko, by zagranicznym kibicom choć przez miesiąc żyło się u nas lepiej niż Polakom w ich własnym kraju
przez zdecydowaną większość życia. Choć oni u siebie, w Grecji, Hiszpanii, Irlandii, nawet w kryzysie i tak na co dzień mają lepiej niż my w rzekomej hossie. Na cały miesiąc w czasie Euro 2012 odlecieliśmy więc na Marsa z kieliszkiem szampana w dłoni - my biało-czerwoni, piękni, młodzi i bogaci euro-PoIacy. Choć dziś w większości bez pracy.
Za chwilę nawet lemingi zorientują się, że jest problem z gospodarką, budżetem, kredytami hipotecznymi we franku szwajcarskim i gwałtownie rosnącym bezrobociem. Z brakiem przedszkoli, biedą i niskimi emeryturami. Na razie poszaleliśmy latem 2012 roku. Tyle że to już koniec balu na Titanicu - jeszcze gra orkiestra, ale lodowa góra problemów zbliża się nieubłaganie.
To co, że blisko stu groźnych seryjnych gwałcicieli, morderców, pedofilów właśnie wychodzi na wolność po odsiedzeniu
25 lat, bo z powodu luki w prawie państwo nie wie, co z nimi dalej zrobić. Władza się zastanawia i czeka na kolejną okrutną zbrodnię. Skoro nie poradziła sobie przez wiele miesięcy z dzieciobójczynią małej Madzi, jak się sprawdzi tym razem wobec bezlitosnych i zdeprawowanych zabójców?
Radarowa Republika Rostowskiego
Czy nie jest absurdem, że to w dużej mierze piraci drogowi, Ipijani rowerzyści i nieprawidłowo przechodzące przez jezdnię babcie mają uratować budżet państwa polskiego? - podobno zresztą genialnie i rozważnie zaplanowany przez ministra Ros- towskiego.
Stacja metra Powiśle jako pływalnia, Stadion Narodowy jako skocznia narciarska, cztery radary na jednym skrzyżowaniu, zapadająca się ulica Świętokrzyska 'w-Warszawie, autostrada A2 od czasu do czasu z jednym pasem, to jak widać jeszcze zbyt mało. Już wkrótce mandaty drogowe będą mogli wystawiać również celnicy i leśnicy i mają być one droższe o 100 procent, a 375 radarów będzie robić dziennie blisko 25 tysięcy zdjęć. Rocznie będą miliony - największy zakład fotograficzny w Polsce. Sądy zostaną zalane sprawami o wykroczenia drogowe, chyba że będziemy płacić mandaty hurtowo. A może Ministerstwo Finansów powinno pójść dalej i ustawić stały ryczałt opłacany z góry? Bogatemu będzie wolno zaszaleć na drodze bez obawy o punkty karne i utratę prawa jazdy.
W roku 2012 Rostowski zaplanował wpływy z tytułu opłat kar, grzywien, mandatów i innych dochodów niepodatkowych na 16 miliardów złotych, ale już w budżecie na 2013 rok poszedł na całość i na ponad 20 miliardów złotych. Z samych mandatów ma być 1,5 miliarda złotych. Totalny absurd. Na zaplanowane 1,2 miliarda złotych wpływów z mandatów za 2012 rok wpłynęło zaledwie ok. 35 milionów.
Karanie mandatami i grzywnami uczyniono jednym z głównych źródeł dochodów budżetu państwa, co świadczy o ciężkiej chorobie państwa. Pomyłka czy rozpaczliwa próba kreatywnej księgowości w greckim stylu?
W kasie państwa pustka jest coraz dramatyczniejsza, ale nasz ulubiony „sztukmistrz z Londynu” znalazł genialne w swej prostocie wyjście. Karać, łupić, rozkręcać ofensywę radarową na drogach. To chłopcy radarowcy, w tym 29 nieoznakowanych aut wyposażonych w wideorejestratory, mają uratować kraj przed bankructwem. Naród nie uniknie surowych kar, grzywien i mandatów nawet za przysłowiowe byle co. Chyba że benzyna będzie po 7 złotych, ale nawet totalna przesiadka na rowery czy narty biegowe zimą też może skończyć się mandatem i dziurą w portfelu. Można na przykład dostać mandat za jazdę dwóch rowerzystów obok siebie, a nie gęsiego.
Będzie również system odcinkowego pomiaru prędkości, co uczyni bezsensownym hamowanie przed wideoradarami i nadrabianie opóźnienia tam, gdzie jeszcze wolno docisnąć. Kary
1 tak się nie uniknie.
Po rozrastającej się politycznej inwigilacji Polaków - blisko
2 miliony podsłuchów rocznie - teraz zafunduje się nam totalną inwigilację kierowców. System kamer będzie nas śledził również na drodze, z nieoznakowanych aut będą nam robić zdjęcia. Będzie się to nazywać: Inteligentny System Kompleksowej Identyfikacji Pojazdów - ISKIP, który będzie nas i „czesał, i iskał” w podróży. Ten system właśnie powstaje w Instytucie Badawczym Dróg i Mostów - istna cudowna skarbonka.
Nie mamy co prawda autostrad od granicy do granicy, ale mamy już viaTOLL i będziemy mieć jeszcze ISKIP. W ramach tego pierwszego, czyli viaTOLL, pierwsi zapominalscy kierowcy, którzy często podróżują fragmentami autostrad, dostają już mandaty nawet po 250 złotych.
Drogi mają służyć do wyciągania pieniędzy, bo przedsiębiorcy nie chcą już tyle płacić, bezrobotnych przybywa, a z podat-
K fl|K Po rozrastającej I się politycznej w S Inwigilacji Polaków - blisko 2 miliony podsłuchów rocznie - teraz zafunduje się nam totalną inwigilację kierowców.
ków i VAT-u zabrakło w ubiegłym roku ok. 12 miliardów złotych, a w tym zabraknie pewnie dużo więcej, gdzieś ok. 20 miliardów złotych.
Mandat będzie mógł nam wlepić również celnik lub leśnik za deptanie grzybów bądź płoszenie dzikich zwierząt. Za wjazd do lasu czy amory na łonie natury można zaliczyć od 500 do 1 tysiąca złotych. Za brudne szyby, zaśnieżone tablice rejestracyjne, nieczynne wycieraczki czy grzanie silnika od 500 złotych do nawet 5 tysięcy złotych mandatu, za brak skrzynki na listy od 50 złotych do 10 tysięcy złotych. Można nałożyć 5,5 tysiąca złotych kary na przedszkolaków jadących na wycieczkę autobusem miejskim. Nie do końca wiadomo, ile uda się ściągnąć z ukarania kiboli wykrzykujących pogardliwe hasła: „Donald, matole!”, ile zedrzeć z babć i licealistów przechodzących nie po pasach? Ale sumy mogą być znaczne.
Polska staje się wzorcowym krajem absurdów - Republiką Radarową Rostowskiego. Tyle że tak naprawdę pijani rowerzyści, piraci drogowi oraz niesforne babcie i licealiści nie uratują budżetu, i wcale nie musi to znacząco poprawić bezpieczeństwa na drogach. Tylko facet, który lata do domu Embraerem, może naustawiać tyle radarów.
A posłowie PO już złożyli projekt podatku od deszczu i deszczówki odprowadzanej do kanalizacji, liczony od powierzchni dachu, czy za jazdę służbowym autem w weekend - znów uzbiera się parę groszy. W razie czego ustawi się tekturowe domki w szczerym polu i złapie za przekroczenie szybkości w terenie zabudowanym. Wszak minister Nowak jest wielbicielem filmu „Miś”.
Jeśli spóźnisz się po dziecko do świetlicy, to albo zapłacisz karę na rzecz szkoły czy przedszkola, albo odbierzesz dziecko na komendzie policji. To też nowy twórczy wkład w polską rzeczywistość i finansowanie szkolnictwa. Jeśli zakupiłeś aparat fotograficzny, laptop, tablet - prowadząc działalność gospodarczą, to jeśli z nich, nie daj Boże, skorzystałeś w celach prywatnych -
zrobiłeś na przykład zdjęcia rodzinie - podlegasz opodatkowaniu VAT, gdy dokonałeś odliczeń przy zakupie. Podobnie rzecz się ma ze służbowym laptopem, z którego, nie daj Boże, wysłaliśmy SMS do dziecka. Według NSA powinien on być opodatkowany. Teraz czekamy już tylko na podatek od łysych i brodatych, od okien i drzwi, od głodu, chłodu i morowego powietrza. Od nowego roku już nawet piesi będą płacili wysokie mandaty, nawet do 3 tysięcy złotych, za brak elementów odblaskowych na ubraniu, gdy będą się poruszać nocą po drogach publicznych, gdzie nie ma chodników.
Niektórzy mają jednak słuszne wątpliwości co do tego, czy w ogóle to szaleństwo radarowe jest całkiem legalne, czy przepisy drogowe nakazujące obywatelom zeznawać na własną niekorzyść nie stanowią złamania prawa do obrony oraz naruszenia zasad Konstytucji. Powinien to rozstrzygnąć Trybunał Konstytucyjny - w demokratycznym oczywiście kraju. Według Rzecznika Praw Obywatelskich, fotoradary są niezgodne z Konstytucją, zwłaszcza przepisy o gromadzeniu danych i obrazów przez Inspekcję Transportu Drogowego.
Równie szokujący wydaje się fakt, że nikt poza samym Mi- nisterstwem Finansów nie nadzoruje Generalnego Inspektora Kontroli Skarbowej - czyli super-specsłużby Jacka Rostow- skiego, nawet polski parlament. Nikt nie zatwierdza sprawozdań tych służb, ot, leżą sobie spokojnie w tajnych kancelariach. A przecież to GIKS podlega najbardziej tajny wywiad - skarbowy, który najwięcej wie o Polakach. W ramach swych uprawnień może on zakładać podsłuchy, stosować prowokację czy zakup kontrolowany, wykorzystywać donosicieli i ich opłacać. Tu też przydałyby się „demokratyczne radary”.
W najbliższym czasie niewątpliwie Republika Radarowa Ro- stowskiego jeszcze rozkwitnie. Tym bardziej że niektórzy posłowie rządzącej partii miłości i profesjonalizmu już proponują, iż powinniśmy płacić za użytkowanie wszystkich dróg krajowych, nie tylko autostrad. Według posła PO Stanisława Żmijana jeź-
dzimy, zużywamy drogi, powinniśmy więc płacić. Zapomniało się temu geniuszowi fiskalizmu, że kierowcy już zapłacili ze swych podatków za te drogi, często w VI standardzie utrzymania i odśnieżania. Płacimy w akcyzie i w podatku VAT, w cenie każdego litra paliwa, finansujemy jako podatnicy dopłaty do prywatnych koncesjonariuszy, którzy zdzierają już za krótkie odcinki autostrad krocie, płacą już też kierowcy pojazdów powyżej 3,5 tony, działa system viaTOLL. Wymyślono już w Warszawie taki absurd, że autobusy miejskie kursujące Trasą Toruńską, którą uznano za drogę ekspresową, będą płacić jak TIR-y. Oczywiście będą płacić mieszkańcy w wyższych cenach biletów komunikacji miejskiej - 4,40 złotych, to czysty rozbój, a wkrótce będzie drożej.
Nie róbmy polityki, róbmy nowe opłaty i mandaty. Mandaty zaczynają trafiać też do pogotowia ratunkowego, nie wiadomo, kto ma płacić te 2,5 tysiąca mandatów karetek - pacjenci czy kierowcy?
Nic dziwnego, że premier Tusk woli latać. Podobnie załatany jest marszałek Senatu Bogdan Borusewicz z Gdańska - w końcu ktoś pieska musi wyprowadzić na spacer. Nie tylko oni zresztą uciekają przed absurdami drogowymi, dealer BMW w Warszawie, człowiek, którego niewątpliwie stać na mandaty - Tadeusz Fus, zamiast jeździć swymi szybkimi autami po zakorkowanej Warszawie, woli latać helikopterem.
A Inspekcja Transportu Drogowego marzy o dronach, czyli bezzałogowych samolotach z fotoradarami. Można by wtedy nałożyć jeszcze więcej mandatów. Już wkrótce aż 87 nowych aut widm wyruszy w teren. Zakłady fotograficzne na kółkach to dziś podstawa naszych finansów publicznych.
Trzeba kontrolować, karać, z tytułu jednego zdjęcia wystawiać kilka mandatów. Dzięki pieniądzom z fotoradarów władza będzie mogła postawić jeszcze więcej fotoradarów. Nie róbmy polityki - róbmy zdjęcia.
NHaszą sytuację i kondycję państwa oraz społeczeństwa niesły- chanie trafnie ujął ksiądz biskup Antoni Dydycz w jednym z prasowych wywiadów, mówiąc, że wolności w Polsce w mediach nigdy nie było, a były jedynie jej pozory. Historia z Amber Gold, „Uważam Rze”, czy wyczyny redaktorów z TVN24 są doskonałym przykładem na to, na jak wielką skalę rozpleniły się dziś w mediach i życiu publicznym kłamstwo, tendencyjność, głupota, nonsensy, powierzchowność oraz służalczość wobec władzy i różnego rodzaju lobby. Problem jest szczególnie widoczny, gdy chodzi o kwestie ekonomiczne i finansowe oraz edukację ekonomiczną, a właściwie ogłupienie społeczeństwa. Czy możemy się jednak dziwić, skoro za guru od spraw gospodarczych uchodzi w TVN24 i TVN CNBG nie kto inny, jak Kazimierz Marcinkiewicz czy były członek RN FOZZ - Dariusz Rossati, oraz inni mocno powiązani z innymi aferami, np. Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej. Czyżby nikt nie pamiętał o tym, że to Marcinkiewicz, podobnie jak były prezydent Aleksander Kwaśniewski, doradzał swego czasu Goldman Sachs, bankowi, który spekulował na polskim złotym, a następnie go zatrudnił? Były premier doradzał także zbankrutowanej firmie budowlanej DSS.
Mimo to ich opinii ciągle słuchają fani mediów mętnego nurtu. Idźmy dalej, za superekspertki ekonomiczne w „Gazecie Wyborczej” uchodzą dziennikarki Agata Nowakowska i Dominika Wielowiejska. Panie słyną z tego, że wszystkich, którzy ostrzegali o nadchodzącym kryzysie gospodarczym, nazywały mianem Kasandr czy ignorantów. Ekspertki ocieplały i podgrzewały przez lata klimat radosnej „zielonej wyspy” oraz zapewniały o stabilności sektora bankowego i polskich banków, których przecież tak naprawdę już nie ma.
Ze studiów radiowych i telewizyjnych nie wychodzi także wielce elastyczny ekspert PwC prof. Witold Orłowski, były doradca ekonomiczny prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ten wybitny fachowiec z naukowymi, a jakże, tytułami jeszcze niedawno twierdził, że kryzys Polsce w ogóle nie grozi. Ot, najwyżej Polacy będą zmieniać samochody nie co 4 lata, ale co 10 lat. Najwyraźniej pan profesor, doradca wielkiej firmy konsultingowej PwC, nie ma najmniejszego pojęcia, jakimi samochodami najczęściej jeżdżą dziś Polacy.
To tylko niektóre przykłady zakłamania. Mamy w istocie do czynienia ze skrajną cenzurą wszystkich innych niż oficjalne poglądy, zarówno w mediach prywatnych, jak i publicznych. Oficjalne kłamstwo nabrało gigantycznych wprost rozmiarów. Doszło do tego, że „Gazeta Wyborcza”, powołując się na opinie internautów, stwierdziła, że problemy Polaków, którzy zainwestowali w Amber Gold, to wynik nadmiaru religii w szkołach i powinna być ona jak najszybciej zastąpiona zajęciami z ekonomii. Tak jakby zwykły Polak miał 100-200 tysięcy co tydzień do pospekulowania.
To jeszcze nie koniec. Na co dzień słyszymy zapewnienia polskiego nadzoru finansowego, że polskie banki są we wspaniałej kondycji. Faktycznie jednak są coraz silniej drenowane z kapitałów przez swych zagranicznych właścicieli.
Przy natrętnej promocji kłamstwa zagłusza się jednocześnie wszelkie wypowiedzi, które mogłyby wskazywać na skalę zagrożeń w sektorze bankowym. Autorów takich opinii odsądza się od czci i wiary lub zwyczajnie przemilcza. Nie mówi się o tym, jak poważne problemy mają niektóre banki, w których ok. 50 procent całej puli kredytowej to kredyty walutowe, hipoteczne, we frankach szwajcarskich. A jest tego walutowego długu u 700 tysięcy Polaków na blisko 170 miliardów złotych.
Media w Polsce za nic mają prawdę i opinię publiczną. Nie liczy się, czy informacje ekonomiczne i finansowe mają w sobie cień prawdy, czy są czystą bezczelną manipulacją, narażającą
11301
Polaków wyłącznie na potencjalne straty. Nikt nie kwestionuje wyssanych z palca bilansów, wątpliwych audytów czy zwykłych fałszerstw i przekrętów. Nie wiadomo, czy to bardziej „ścierna”, jak mawia młodzież, czy też raczej wynik uległości wobec lobby bankowego oraz zagranicznych mocodawców i poczucie pełnej bezkarności.
To dlatego tak mało prawdy i wiedzy o realnym stanie gospodarki dociera dziś do Polaków. Nieliczne nisze informacyjne, związane ze środowiskiem „Gazety Polskiej”, Radia Maryja, Telewizji Trwam, tygodnika „Sieci”, „Gazety Polskiej Codziennie”, Niezaleznej.pl czy Radia Wnet, nie docierają do szerokiej publiczności. Stąd stadne działania polskich konsumentów czy łatwość manipulowania, wywoływania paniki, co widzimy bardzo wyraźnie, choćby po historii związanej z Amber Gold.
Zupełnie normalny okazał się za to brak winnych, którzy dopuścili do sytuacji, w jakiej tego typu firma i jej podobne mogły przez kilka lat działać całkowicie bezkarnie, w komfortowych warunkach, ponadto jej lotnicza odnoga zatrudniała nawet syna urzędującego premiera. Nadchodzi jednak moment ujawnienia całej prawdy o stanie polskiej gospodarki.
I nie zrobią tego ani media komercyjne, ani publiczne dobrowolnie. Zmusi je do tego kryzys. Rynek zweryfikuje niebawem te liczne kłamstwa, półprawdy, którymi są karmieni Polacy od łat na potęgę na minionej już „zielonej wyspie”. Okaże się, że ta wyspa nigdy nie miała mocnych fundamentów, że od lat były to ruchome piaski, które wciągają właśnie kolejne ofiary.
Wystąpienia premiera Tuska będą miały coraz bardziej ciemne barwy i będą szokiem oraz zaskoczeniem dla Polaków. Dowiemy się bowiem, że stan naszych finansów i gospodarki jest dużo gorszy niż nam publicznie mówiono, że nie można wyklu
Rynek zweryfikuje W niebawem te licz- r S ne kłamstwa, półprawdy, którymi są karmieni Polacy od lat na potęgę na minionejjuż .zielonej wyspie'.
czyć kolejnych podwyżek podatków czy różnego rodzaju opłat. Nie można wykluczyć dalszych cięć w wydatkach budżetowych, | to będzie oznaczało, że byliśmy karmieni kłamstwami o sukcesach.
Wielką rolę w tworzeniu tego fałszywego klimatu rosnącego dobrobytu i błyskawicznego rozwoju odegrały poszczególne media i konkretni ludzie, którzy nie tylko nie wahali się opowiadać bajeczek o „zielonej wyspie”, ale również zablokowali jakiekolwiek krytyczne pogłębione analizy stanu naszej gospodarki.
Węgierskie memento: „Kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem”, gdy idzie o stan naszej gospodarki, zagości na dłużej nad Wisłą. Trzeba jednak przyznać, że nasi rodacy są co najmniej naiwni. W większości badań socjologicznych widać ewidentne pogorszenie sytuacji materialnej i finansowej Polaków, mimo tego dość optymistycznie patrzą oni w najbliższą przyszłość. Odsetek osób, które spodziewają się poprawy swej sytuacji materialnej, utrzymuje się na poziomie zeszłorocznego, ehoć sytuacja wyraźnie się pogarsza.
WMspomniany Amber Gold więcej wydał na małpy w ZOO
Iniż na eksperta lotniczego - syna premiera, który samo- krytycznie uznał się za debila. Prokuratura gdańska ma nadal gigantyczny dylemat, gdzie podziało się złoto tego paraban- ku. Premier dużego państwa europejskiego powiedział, że o tej wielkiej aferze nic nie wiedział, a wicepremier tego samego rządu, że wiedział o sprawie od kilku lat. Minister sprawiedliwości - prawdziwy filozof, po zbadaniu sprawy zapewnił Polaków, że państwo ustawia tylko znaki ostrzegawcze, a sędziowie i tak będą odpowiadać przed Bogiem i historią - bo w sprawie Amber Gold zawiódł przecież tylko człowiek.
Festiwal absurdów trwa więc w najlepsze. Były przewodniczący komisji Śledczej z PO - Mirosław Sekuła, skutecznie przemawiający do pustych krzeseł, najpierw poszedł w ministry, a potem do samorządu wesprzeć Jacka Rostowskiego, którego perfekcyjne służby skarbowe nie dostrzegły, że Amber Gold przez wiele lat nie płacił podatków, a nawet nie przedstawiał sprawozdań i innych dokumentów.
Straty Amber Gold na razie wyceniono na kilkaset milionów, ale niektórzy mówią, że ta pralnia mogła obsłużyć nawet 2 miliardy złotych, śledztwo trwa, kasy i winnych poza głównym słupem nie ma, trudno uwierzyć, że zrobił to jeden Marcin P. Na blisko 700 milionów strat klientów syndyk masy upadłościowej odzyskał na razie ok. 30 milionów złotych. Nadal też nie wiemy, kto był inspiratorem i czuwał nad całym przekrętem. A ciułacze nadal nie mogą odzyskać swoich pieniędzy, choć urzędy skarbowe domagają się wyjaśnień, skąd pochodziły zainwestowane przez nich środki, co może pociągać za sobą konsekwencje karno-skarbowe.
W tym samym czasie tunel wzdłuż Wisły, zwany przez warszawiaków „przekrętem”, został częściowo uszkodzony i zatopiony przez budowniczych metra. Może to kosztować Polaków też kilkaset milionów złotych. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz uspokaja: „Nie panikujmy - przecież nikt nie zginął”. Amber Gold to może być mały pikuś przy kolejnych awariach, ich kosztach i ciągłej skali inwestycyjnej improwizacji i indolencji władzy w sparaliżowanej stolicy.
Premier Tusk wyjaśnia nam, że najgroźniejsi są „legalni oszuści” - tworząc całkowicie nowy termin prawniczy. Minister Finansów chce, by szatniarze i babcie klozetowe miały kasy fiskalne.
To prawdziwy czeski film ukazujący nam, obywatelom, jak polskie państwo zdaje egzamin w sprawie nie tylko katastrofy smoleńskiej, szpitali czy Amber Gold. To pokaz cynizmu, bezkarności, bezsilności, powszechnego wszechogarniającego kłamstwa i układów.
Miniona dawno piłkarska euforia szybko przerodziła się w sportową klapę oraz niespłacone weksle i górę długów. Nie zrobiono w ogóle poważnego bilansu tak gigantycznej i kosztownej imprezy jak Euro 2012 ani tym bardziej planu pokrycia wydatków i strat. Niektórzy niewątpliwie zrobili interes życia za nasze pieniądze.
Bezrefleksyjny, totalny optymizm ustąpił już dawno miejsca obawom, co będzie po. Coraz bardziej staje się aktualne dziś hasło: „Ostatni na Euro 2012 - pierwsi w długach”. Coraz mniej też Polaków akceptuje platformerskie zawołanie: „Niech się pali, niech się wali, my będziemy w piłkę grali!” Zamiast wieloletniej fiesty mamy potężny ból głowy, jak to wszystko dokończyć i kto za to zapłaci. Loża prezydencka dla rosyjskiego oligarchy na Stadionie Narodowym nie zwróci nam
B
IJŁ pB| Coraz mniej też W Polaków akcep- w Sg tuje platformer- skle zawołanie: iNiech się pali, niech się wali, my będziemy w piłkę grali!'.
poniesionych kosztów. Nie będzie wydumanego przez PO wielkiego skoku cywilizacyjnego, 67-letni emeryci tłumnie nie zawitają na puste stadiony i do stref kibica. Bezrobotni zaś nie wybiorą się na koncert Madonny czy Stinga, choćby nawet Minister Sportu Joanna Mucha chciała dopłacić po raz kolejny miliony złotych na rzecz rockowego wykonawcy.
Grecja i Portugalia, które organizowały podobne imprezy, nie tak dawno, właśnie bankrutują, na ich stadionach pasą się kozy, a część stadionów trzeba będzie zburzyć. Hiszpański budowlany boom na kredyt stał się praprzyczyną obecnego gospodarczego kryzysu. Dziś kilkaset tysięcy mieszkań stoi tam pustych, a dziesiątki tysięcy osób eksmituje się na ulice.
Euro trwało krótko, natomiast długi będziemy spłacać latami. Kraków, choć nie był organizatorem mistrzostw, i tak będzie spłacał kredyty zaciągnięte na budowę dwóch stadionów - Wisły i Cracovii aż do 2032 roku. Miasto Kraka ma do spłacenia 2,05 miliarda złotych długu (w przeliczeniu na krakowianina dług ten wynosi już 2,7 tysiąca złotych, a władze chcą w 2022 roku organizować olimpiadę zimową). W Poznaniu mają tych długów jeszcze więcej, bo 3,7 miliarda złotych, we Wrocławiu 3,6 tysiąca złotych i w Warszawie 3,3 tysiąca złotych na głowę. Nic dziwnego, że agencja ratingowa Fitch zmieniła już perspektywę zadłużenia Wrocławia ze stabilnej na negatywną.
Polska musi zbudować do 2015 roku aż 100 tysięcy kilometrów kanalizacji albo będziemy płacić 4 miliony euro kar dziennie. Pomimo propagandowego skoku cywilizacyjnego więcej niż 30 procent Polaków nie ma nadal dostępu do kanalizacji. Długość sieci kanalizacyjnej wynosi obecnie ok. 120 tysięcy kilometrów. Trzeba więc zbudować prawie drugie tyle przez najbliższe trudne, kryzysowe dwa lata. Ale kanalizacja się przyda przy oczyszczaniu kraju z brudu korupcji.
CMiekawe, czy ktoś wreszcie zauważy, że Polakom należy się Hsoś więcej niż puste obietnice, nędzne wynagrodzenia, skandaliczne emerytury, kompromitujące świadczenia socjalne czy upokarzające warunki podróżowania po kraju „przejezdnymi”, choć już bardzo drogimi autostradami i kolejami jak z horroru. Oburzenie władzy czy zgorszenie mediów i rządzących elit postulatami niepokornych obywateli, że należy wreszcie coś zrobić dla poziomu i warunków życia zwykłych Polaków nie ustaje. Choć gdy chodzi o własne premie, to rządzący są bardzo skuteczni.
Czy ci, których stać na takie luksusy, jak zakup Ferrari i Ben- tleyów, a ostatnio nawet Rolls Royce’ôw, czy budowę prawdziwych pałaców, zasłużyli na jeszcze więcej w kraju, w którym nadal blisko 10 milionów rodaków żyje w głębokim niedostatku, gdzie próg ubóstwa wynosi zaledwie ok. 175 euro, a np. w Wielkiej Brytanii ok. 1 tysiąc euro? W kraju nad Wisłą odpis podatkowy na dziecko w skali roku to ok. 300 euro, gdy w sąsiednich Niemczech to ok. 1100 euro. Nawet rosyjskie czy ukraińskie becikowe liczące ok. 3 tysiące euro bije na głowę nasze.
Najniższe polskie renty i emerytury to wielkości rzędu 150-200 euro, a więc poniżej wszelkich standardów świadczeń minimum socjalnego w krajach starej Unii, a już 2 miliony Polaków żyje poniżej minimum socjalnego, czyli 997 złotych. Nasze płace są dziś kompromitujące już nie tylko w skali Europy, bo nawet Chińczycy, Malezyjczycy i Koreańczycy w dużych miastach zaczynają zarabiać prawie tyle co my.
Jesteśmy praktycznie na okrągło w pracy. Po Koreańczykach z południa jesteśmy według danych OECD drugim najbardziej zapracowanym narodem świata - ponad 2 tysiące godzin rocz
nie. W ciągu tygodnia to średnio 41 godzin, a to aż o 10 godzin dłużej niż Holendrzy i 5 godzin więcej niż Niemcy. A mimo to pracodawcy polscy zalegają z wypłatą wynagrodzeń pracownikom na kwotę blisko 250 milionów złotych. Średnia płaca rzędu blisko |3600 złotych (ok. 900 euro) to dla większości Polaków niedoścignione marzenie. Mimo że mamy już sporą grupę milionerów, a nawet rodzimych miliarderów, to blisko 30 procent polskich dzieci - 1 milion - żyje w biedzie lub w niedostatku. Blisko połowy Polaków nie stać na urlop poza miejscem zamieszkania, ok. 40 procent emerytów nie stać na wykupienie lekarstw.
To wszystko trzeba jak najszybciej zmienić. Polacy naprawdę zasługują na więcej bez względu na ich fatalne wybory. Nasze ceny błyskawicznie dorównały cenom w bogatych krajach Unii, a koszty energii, gazu, paliw czy utrzymania mieszkania oraz ceny usług bankowych są jednymi z najwyższych w Europie, gdy idzie o relację do naszych zarobków.
To nie jest kraj dla młodych ludzi ani też dla starych, chorych czy wielodzietnych rodzin. Nawet ceny żywności w Polsce wyprzedziły niektóre europejskie. Koszty utrzymania rosną jak szalone. Rosną podatki, koszty kredytu, ceny usług komunalnych. Płace natomiast rosną coraz wolniej lub są zamrożone, realne płace już spadają, a czekają nas kolejne cięcia budżetowe.
Właśnie te niskie płace i świadczenia socjalne oraz skandaliczne emerytury to dziś nasza jedyna przewaga konkurencyjna w Europie, z której tak dumne są rządzące Polską elity. A to przecież kompromitacja i złudzenie, że właśnie to na lata zapewni nam przewagę konkurencyjną. Jesteśmy najtańszą siłą roboczą Europy, obok Rumunów i Bułgarów - 2 miliony młodych emigrantów, 2-milionowe bezrobocie, 3,5 miliona Polaków za*
Hg MK Po Koreańczykach W z południa jeste- r imy według da
nych OECD drugim najbardziej zapracowanym narodem świata - ponad 2 tysiące godzin rocznie.
trudnionych na czas określony na umowach śmieciowych i to nie jest żaden powód do dumy.
Nic dziwnego, że zajmujemy trzecie miejsce w Europie pod względem liczby biednych pracujących. To dotyczy już 10 procent zatrudnionych. Przed nami są tylko Grecja i Rumunia.
Mimo 20 lat rzekomo udanych przemian i wyprzedaży prawie całego wartościowego majątku narodowego nadal nie mamy godnych warunków życia, tanich, całych autostrad, punktualnych i czystych kolei, nowoczesnych szpitali, żłobków pod dostatkiem, a przede wszystkim sprawnego państwa, które szybko radzi sobie ze skutkami choćby pogodowych kataklizmów.
Pytanie: jak żyć? - staje się niestety coraz bardziej natarczywe, a odpowiedź coraz bardziej prosta - krótko i biednie. Słabe państwo, jak widać, nie gwarantuje ani silnego, ani tym bardziej zamożnego społeczeństwa. Dzisiejsze polskie państwo w sposób fatalny wywiązuje się ze swych podstawowych obowiązków wobec obywateli. Zasługujemy zdecydowanie na więcej.
Nie dziwi więc, że coraz więcej Polaków zadaje dziś rządzącym pytanie, nie tylko o to, jak żyć, ale po co nam takie państwo, na które w razie kłopotów i tak nie możemy liczyć. Trzeba to zmienić, bo Polacy zasługują na znacznie więcej niż na to, żeby mogli zapamiętać - „kto i co spieprzył?”, jak mawia premier.
W wieku XXI budowanie przyszłości dużego europejskiego państwa, dobrobytu narodu, sukcesu gospodarczego tylko na taniej sile roboczej i zapożyczaniu się po uszy jest ze wszech miar niebezpieczne. Nie jesteśmy skazani na taką przyszłość. Polska nie musi być ciągłe w budowie, jedynie przejezdna przez kolejne lata. Dziś pozycję, siłę państwa i dobrobyt narodu buduje się przez porozumienie i dialog społeczny, profesjonalizm rządzących, innowacyjną gospodarkę, bezpieczeństwo socjalne i wynagrodzenia pozwalające całym rodzinom żyć godnie. Tym w Polsce, którzy chcą i umieją pracować, trzeba wreszcie zacząć przyzwoicie płacić. Zasługujemy na więcej uczciwości, prawdy, kompetencji i szacunku, ale też na więcej w naszym portfelu.
'
CHzy państwo, które nie jest w stanie dopilnować, by w trum- nach spod Smoleńska leżały ciała tych, co należy, ani odnaleźć przez dwa lata śladów trotylu, zadba należycie o naszą przyszłość, własność i pieniądze? Czy podoła wyzwaniom i skutkom gigantycznego kryzysu* o którym dziś Polacy nie mają jeszcze nawet bladego pojęcia? Filozofia „PO - nas choćby PO-top” ciągle obowiązuje. Kłamstwo i pogarda stały się dziś metodą sprawowania władzy.
Dziś już nawet Leszek Balcerowicz, twórca tego absurdalnego, skrajnie neoliberalnego wirusa mówi głośno, że Polska może stać się drugą Grecją, choć jeszcze do niedawna nie przewidywał kryzysu. A kryzys już niedługo będzie głównym bohaterem w kraju - gwałtownie przyspieszający, dolegliwy społecznie, zaskoczy rząd tkwiący w całkowitym intelektualnym i organizacyjnym bezruchu i zarazem w świetnym samopoczuciu.
Polską tak naprawdę od lat rządzą sitwy i banki zagraniczne. Hasło: „Polsko, obudź się, bo cię okradną” - dodajmy: „do reszty okradną” - będzie niewątpliwie zyskiwać na popularności. Ocean kłamstw o polskiej gospodarce zaczyna występować z brzegów. Obawy i wątpliwości również w tych sprawach wdzierają się do serc i umysłów coraz większej liczby Polaków. Ktoś musi zburzyć stare i wszcząć nowe. Spustoszenie finansów publicznych i życia politycznego, dewastacja sumień jest dziś przeogromna. Mistrzowie zamętu i chaosu jeszcze knują, przygotowując kolejne konferencje prokuratora generalnego, kolejne exposé i magiczne sztuczki finansowo-księgowe Ministerstwa Finansów. Lekceważąc prawo, Konstytucję, etykę biznesu i jakże często nawet zdrowy rozsądek.
Liczba ustaw, jakie trafiają od 5 lat do Trybunału Konstytucyjnego jako rażąco niezgodnych z ustawą zasadniczą, jest rekordowa. To ustawy: emerytalne, dotyczące mundurowych, waloryzacji kwotowej, wieku emerytalnego, wynagrodzeń sędziów, ustawa świadczenia usług medycznych, ustawa o SKOK-ach, ustawa śmieciowa.
Dzwonkiem alarmowym dla każdej formacji politycznej, przyzwoitego rządu, prawdziwych polskich elit powinno być wydarzenie z końca 2012 roku z kopalni Bogdanka - gdzie Rada Nadzorcza odwołała wieloletniego prezesa tej giełdowej spółki, który oświadczył publicznie, że został odwołany» bo nie zgodził się na korupcję i ustawianie przetargów. To dramatyczne oskarżenie naszej rzeczywistości gospodarczej, które powinno wy-
■ wołać trzęsienie ziemi w mediach i błyskawiczną reakcję polskich władz i odpowiednich służb.
Jako państwo coraz dalej odbiegamy od normalności. Poziom paranoi, nie tylko ekonomicznej, ale i prawnej, poziom zidiocenia mediów, pogardy władzy i jej instytucji dla zwykłego obywatela osiąga już rozmiary katastrofy. Państwo i jego instytucje: policja, wymiar sprawiedliwości, ZUS, urzędy skarbowe, służba zdrowia, ministerstwa, PKP, dopuszczają się takich wyczynów i wynaturzeń, że co nieco jeszcze myślącym jeżą się włosy na głowie i cierpnie skóra. Oto porażający przykład. Nasza temida i najsłynniejszy już w Polsce gdański wymiar sprawiedliwości nie chce oddać pieniędzy przedsiębiorcy, którego po pół roku aresztu i 6 latach procesu wreszcie uniewinniono. Pieniądze trafiły do depozytu sądowego i stąd je najzwyczajniej ukradziono. Czyli zgodnie z Barejowskim „Misiem” - „Nie oddamy panu palta i co pan nam zrobi”. Ale na in vitro pieniądze się znalazły ekspresowo...
Poziom paranoi, nie W tylko ekonomicznej, w S ale i prawnej, poziom zidiocenia mediów, pogardy władzy i jej instytucji dla zwykłego obywatela osiąga już rozmiary katastrofy.
■i Sąd uniewinnił większość założycieli gangu pruszkowskiego, ale władza wkroczyła nocną porą do samotnej matki wychowującej dwoje dzieci, by ją zatrzymać na polecenie urzędu skarbowego i sądu za niezapłacenie 2 tysięcy złotych z tytułu błędnej faktury. Jak widać, dzięki nowym ustawom obecnej koalicji rządowej, więzienie za długi wkroczyło do Polski pełną parą, tyle że takich potencjalnych klientów penitencjarnych jest już ok. 2,2 miliona. Tu państwo okazało się niezwykle bezwzględne, brutalne, a wobec dzieci nawet okrutne. Tak wygląda właśnie polityka prorodzinna rządu w pełnej krasie i polityka miłości zastosowana w praktyce. PCMandyzacja prawa zaczyna przeradzać się w legislacyjne bezprawie, a egzekucja prawa w prymitywny zamordyzm głównie w stosunku do szaraczków, czego najlepszym przykładem są obecne zmiany w Ordynacji podatkowej, wprowadzające odpowiedzialność zbiorową sprzedawcy i nabywcy czy możliwość zablokowania konta bankowego przedsiębiorcy na 3 miesiące prewencyjnie» v
Absolutnym wręcz kuriozum jest fakt, że nie tylko były szef CBA Marek Kamiński, ale nawet obecny Paweł Wojtunik, piszą sążniste listy do prokuratora generalnego, by jednak nie umarzać sprawy odnośnie do wielomilionowej korupcji dotyczącej pewnych sędziów w Sądzie Najwyższym. I nic dziwnego, że CBA nie może się pogodzić z decyzją sędzi z Lublina, która mimo 1 zarzutów korupcyjnych i kilku jeszcze zarzutów w drodze wyjątku pozostawia marszałka województwa podkarpackiego na wolności, który tym samym spokojnie urzęduje na swoim stanowisku. Podobnie jak uniewinnienie przez sąd apelacyjny posłanki PO Beaty Sawickiej od zarzutów korupcyjnych, mimo że cała Polska widziała i słyszała, jak ta przyjęła wysoką łapówkę. Obywatelu, widziałeś to na własne oczy. Idź szybko do okulisty, bo wzrok cię, jak widać, myli. To już prawdziwy dramat polskiego wymiaru sprawiedliwości - Himalaje kompromitacji. Polska gnije.
Nawet przy budowie gmachu sądu w Gdańsku mieliśmy najwyraźniej przekręt. CBA bada, jak to możliwe, żeby zbudować go bez ustawy o zamówieniach publicznych. Ciekawe, co będzie* gdy CBA ustali, jak było możliwe, by z wolnej ręki, praktycznie bez przetargu, zbudować niektóre odcinki autostrad za miliardy złotych?
Premier szasta obietnicami niczym zawodowy blagier. Jeszcze kilka miesięcy temu władza informowała radośnie, że będziemy budować elektrownię atomową za ok. 50 miliardów złotych. Powołano specjalną spółkę PGE - Energia Jądrowa - z fantastycznie płatną posadą dla byłego ministra skarbu Aleksandra Grada, by po kilku miesiącach ogłosić, że inwestycji atomowej nie będzie, a do spółki wkroczyło CBA.
Wszystkich jednak na głowę bije niestrudzony finansowy magik-iluzjonista minister Rostowski. Znalazł on bowiem w budżecie na 2013 rok dodatkowe 9 miliardów złotych z tytułu sprzedaży praw do emisji CO i opłaty za częstotliwości telekomunikacyjne. Problem w tym, że w przypadku części tych nowych - cudownie wygenerowanych dochodów - brakuje przepisów określających szczegółowo zasady ich pobierania. Jeśli MF liczy np. na setki milionów złotych wydarte Radiu Maryja, to może się mocno przeliczyć. Prędzej doczeka się już nie półmilionowego marszu „obudzonych”, ale milionowego oblężenia twierdzy fiskusa przy ul. Świętokrzyskiej.
Dodatkowo przy takim jak ostatnio głosowaniu posłów PO w Parlamencie Europejskim, większość pieniędzy ze sprzedaży praw do emisji C02 pójdzie na politykę klimatyczną, a nie do polskiego budżetu. Ponieważ z wartościowego majątku sprzeda-
*» €% Ponieważ z wartościo- W wego majątku sprze- r daliśmy już prawie
wszystko, teraz będziemy sprzedawać prawa do tego, co w ziemi, powietrzu i na falach eteru.
■
liśmy już prawie wszystko, teraz będziemy sprzedawać prawa do tego, co w ziemi, powietrzu i na falach eteru.
Władza się wyżywi. Fiat Panda właśnie odjechał z Polski w siną dal, a 1500 robotników poszło w Tychach na zieloną trawkę. MF obiecał przedsiębiorcom nawet kredyty pod zastaw zwrotu VAT-u, a to corocznie kwota 70 miliardów złotych. Można się więc wkrótce spodziewać całkowitego załamania wpływów podatkowych budżetu. Wzrost PKB w 2013 roku będzie raczej zerowy, nie można absolutnie wykluczyć ani recesji, ani depresji gospodarczej w przyszłym roku. Jest źle, będzie gorzej, najgorsze nie tylko w polskiej gospodarce dopiero przed nami.
A skala absurdów, zaniechań i deprawacji władzy narasta z każdym dniem. Cztery lata po ogłoszeniu reformy szkolnictwa podstawowego państwo bada, czy 6-łatki są zdolne chodzić do szkoły. Minister oświaty Krystyna Szumilas nie zasypuje gruszek w popiele, idzie jeszcze dalej i proponuje Polakom, by 2-latki szły do przedszkola. To absurd, tyle że w stylu północnokoreań- skim. Logika ministerialna jest tu wręcz zabójcza - skoro nie ma miejsc w żłobkach dla maluchów, to trzeba 2-latków wysłać do przedszkola. Po olbrzymich protestach rodziców zorientowano się, że jest problem. Coraz więcej Polaków ma jednak wyraźnie już dość dziadowskiego państwa, „rozgrzanych sędziów” i ni- by-prawdy o polskich problemach gospodarczych, a zwłaszcza kompletnego braku odpowiedzialności za podejmowane decyzje rządzących elit. Czas powiedzieć - „basta!”
W kolejnym debilnym programie telewizyjnym po swych tanecznych przysiadach poseł Ruchu Paliko- ta Robert Biedroń stwierdził: „W moim przypadku boląca pupa to znaczy, że było dobrze” oraz że krzyż mu wisi. Tak właśnie wygląda dziś autorytet i godność reprezentantów narodu. Słowa pełne nienawiści i gróźb, wyzwisk to dziś dzień powszedni parlamentarzystów, uważających się za elitę III RP. Poseł PO Stefan Niesiołowski jest tu niedościgłym wzorem. Nie tylko ten medyczny przypadek pokazuje nam dobitnie zarówno jakość państwa, jak i klasę elit. Całkowity upadek moralny, pogarda dla wszystkiego co tradycyjne, narodowe, patriotyczne. Propagowane wzorce zachowań w stylu Kuby Wojewódzkiego, idola wszystkich kretynów, jak słusznie sam o sobie mówi. Postawy Michała Figurskie- go czy redaktora Kuźniara najdobitniej przeczą tezie o rozumności naszych elit.
Być może właśnie takie postawy budzą niepokój wzorca kindersztuby - prezydenta Komorowskiego, gdy stwierdza „największy problem i największe zagrożenie budzące mój największy niepokój to jest to, jak ogromna jest łatwość zamącenia ludziom w głowach i zbudowania negatywnej opinii publicznej w kwestii jakości polskiego państwa, w kwestiach uczciwości polskich władz”'. Rzeczywiście, aż do „bulu” brakuje tej uczciwości.
O jakości polskiego państwa świadczy nie tylko fakt, że nie potrafiono dopilnować, by w trumnach spod Smoleńska leżały
właściwe osoby, ale również drobny, choć wiele mówiący fakt, że w sprawie policjanta sadysty, który brutalnie skopał uczestnika obchodów Święta Niepodległości, prokuratura zamiast oskarżać, zaapelowała o nieukaranie, gdyż działał w silnym zdenerwowaniu, a jego czyn ponoć miał niską szkodliwość społeczną.
Morderczyni własnej córeczki Katarzyna W. dopiero po kilku sesjach zdjęciowych dla kolorowych magazynów trafiła skutecznie do aresztu. Polski MSZ przekazał stronie białoruskiej PIT-y białoruskich opozycjonistów, zaś polski ambasador w Chinach zatańczył w teledysku „Gangnam Style”. Publiczne środki zaś posłużyły do nakręcenia i promocji skrajnie nieuczciwego i an-
typolskiego filmu „Pokłosie”. Już wkrótce paralizatory dostaną strażnicy leśni, wodni, służby drogowe do rażenia prądem obywateli bez uprzedzenia.
Przykłady te świadczą dobitnie .o fatalnej dziś kondycji władzy .1 instytucji państwo^ wych. Świadczą o braku praworządności, dyspozycyjności prokuratur, służalczości niektórych sądów i bezkarności władzy. Coraz powszechniejsze stają się prowokacje i tzw. ustawki, wskazywanie palcem już nie przeciwników systemu, ale wręcz wrogów. Opresyjność, a zarazem absurdalność niektórych posunięć ze strony władzy, jak choćby historia z „chemicznym terrorystą”, który ponoć chciał wysadzić Sejm, prezydenta i członków rządu, świadczą o tym, że władza zabrnęła w ślepą uliczkę.
Policyjni antyterroryści przyszli o 6.00 rano po spłatę zaległych rat leasingowych do młynarzy spod Mielca z bronią i w kominiarkach. Wielokrotnie też wkraczali nie do tych mieszkań, co trzeba, rozciągając na podłodze i traktując brutalnie wy-
Ę/k Opresyjność, a zarazem W absurdalność niektó- w S rych posunięć ze strony władzy, jak choćby historia z „chemicznym terrorystą’, który ponoć chciał wysadzić Sejm, prezydenta i członków rządu, świadczą o tym, że władza zabrnęła w ślepą uliczkę.
11481
straszonych i niewinnych ludzi. Procesy sądowe o zadośćuczynienie, wyważone drzwi i inne straty i tego tytułu trwają latami.
Wszystkich może utwierdzić w przekonaniu, że żyjemy w państwie paranoi, warta uwagi jest historia mieszkańca Mińska Mazowieckiego. Leszkowi T. grozi 10 lat więzienia, gdyż po zatrzymaniu go przez policję, będąc pod wpływem alkoholu, jadąc na rowerze, próbował skorumpować policjantów... dwoma cukierkami krówkami. A to Polska właśnie... Kosztowne, jak widać, są „krówki”, choć niewątpliwe najkosztowniejsze dla Polaków są ewidentne byki władzy, urzędników i przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Byki polityków kosztują nas corocznie dziesiątki, a nawet setki miliardów złotych. Tu gra nie idzie
0 wizerunek czy nawet lata odsiadki, idzie o samo istnienie państwa polskiego, o jego przetrwanie i normalność, o której często mówi premier. Choć wcześniej twierdził, że polskość to nienormalność. I patrząc na poczynania obecnej władzy, administracji
1 samorządów, wydaje się to coraz bardziej prawdziwe.
Z kolejnej Diagnozy Społecznej, jak zwykle zachwyconego transformacją prof. Janusza Czapińskiego, wynika, że Polacy są coraz bogatsi, coraz bardziej zadowoleni, coraz zdrowsi, otoczeni luksusowymi dobrami. Jednocześnie coraz więcej też mamy załamań psychicznych, dewiacji i depresji. Dotyka to też coraz młodszych osób. Wypalenie zawodowe dotyczy nawet 85 procent wszystkich polskich pracowników, ponad 3 miliony Polaków jest uzależnionych od alkoholu, aż 12-krotnie od roku 1992 wzrosła liczba uzależnionych od substancji psychotropowych. Narkotyki i dopalacze to dziś dość powszechne zjawisko nawet w szkołach podstawowych. Gwałtownie rosną takie zjawiska, jak: prostytucja nieletnich, pedofilia, lekomania, przynależność do sekt i młodocianych grup przestępczych.
W przypadku wielu Polaków problemy dnia codziennego, takie jak: odcięcie prądu, gazu, niezapłacona rata kredytu, mobbing czy utrata etatu, nieodwracalnie zmieniają ich życie. Mamy też obecnie do czynienia z rekordową liczbą licytacji ko
morniczych. W roku 2010 komornicy zajęli 100 tysięcy nieruchomości, w 2011 roku już 150 tysięcy, rok 2012 był rekordowy. Komornicy zajęli aż 184 tysięcy nieruchomości.
Niestety polskie państwo też zarabia na długach obywateli. Wraz z rosnącą liczbą egzekucji komorniczych zwiększają się dochody państwa, albowiem zarówno ZUS, jak i urzędy skarbowe pobierają bardzo wysokie opłaty za informacje o dłużnikach. Dochody z tego tytułu mogą sięgać nawet kilkuset milionów złotych.
Ostatnio komornika z Kołobrzegu ruszyło serce i nie chce on wyeksmitować matki z niepełnoletnimi dziećmi oraz rodziny z chorym niepełnosprawnym dzieckiem na przysłowiowy bruk, i to w pierwszych dniach kwietnia, kiedy dookoła leży śnieg. Ten ludzki odruch komornika Krzysztofa Przybyłowicza jest tym bardziej godny pochwały, że w prowadzonej przez niego sprawie sąd opiekuńczy nie podjął działań ochronnych wobec tych rodzin, a miasto Kołobrzeg nie znalazło lokalu socjalnego.
Coś więc z tą Diagnozą Społeczną jest nie tak. Za dużo pudru i wazeliny. Optymistyczne zapewnienia kolejnego zachwyconego władzą profesora wydają się dziś coraz bardziej absurdalne.
Komornicy już teraz, jeszcze przed apogeum kryzysu, zajmują miliony kont, wynagrodzenia, emerytury i renty, nawet osób bardzo ubogich z tytułu zaległości w opłatach za telefon, energię, abonament RTV, z tytułu niespłaconych pożyczek i poręczonych kredytów. Jeszcze w 2007 roku tego typu zajęć komorniczych było zaledwie 1,3 miliona, w 2011 roku już 3,7 miliona, w 2012 roku - 4,5 miliona.
Według Banku Światowego łączne postępowanie komorni- czo-sądowe w wersji ekspresowej trwa w Polsce ok. 2 lat, ale są częste przypadki, że trwa ono nawet 5-10 lat. Nie zaskakuje też fakt, że co najmniej kilkadziesiąt tysięcy Polaków ukrywa się przed komornikiem za granicą.
Nic więc dziwnego, że mamy tak absurdalne przypadki jak zdarzenie z Sochaczewa, gdzie oszczędności całego życia -
26 tysięcy złotych - straciła Bogu ducha winna emerytka tylko dlatego, że miała podobne nazwisko do prawdziwego dłużnika i błędnie wpisany PESEL przez komornika.
Na obecnie działających w Polsce tysiąc komorników większość z nich nawet nie korzysta z systemu PESEL. Pieniądze babci zabrali, oddano je wierzycielowi, który nie chce ich zwrócić właścicielce. Sąd chroni komornika, a ofiara sądowo-komorni- czego rozboju w biały dzień może jedynie wytoczyć proces cywilny w sądzie z tytułu bezpodstawnego wzbogacenia się nieuczciwego dłużnika.
Komornik może zmniejszyć wypłatę emerytury do zaledwie 400 złotych miesięcznie. A jakby kasy w budżecie było za mało, to można przecież wysłać staruszkom 1,5 tysiąca złotych kary za zaległy abonament RTV, chociaż senior od 20 lat nie ma już telewizora i słucha wyłącznie Radia Maryja i to u sąsiadki.
Za 9 tysięcy złotych zaległości wobec ZUS-u można wsadzić przedsiębiorcę do więzienia, jak to miało miejsce ostatnio w Rawie Mazowieckiej, Jak widać, tylko naprawdę wielcy przestępcy i oszuści nie muszą się bać w naszym kraju ani wyroku, ani więzienia, ani tym bardziej potępienia ze strony mediów.
Może to nie całkiem absurdalne, ale brakuje miejsc w więzieniach dla już skazanych, zwłaszcza w okresie zimowym. Już ponad 41 tysięcy skazanych czeka na własną celę. Niektórzy rekordziści czekają już nawet 5-10 lat. Na razie prawie wszystkie 83 tysiące miejsc dla aresztantów i osadzonych są już zajęte. Jak widać, nawet te orzeczone kary więzienia są w Polsce abstrakcyjne. To porządny i uczciwy obywatel, ten biedny czy zapominalski, ma się bać władzy, urzędników, policjantów czy pracodawców. Ci, którzy stanowią zakałę, mają się coraz lepiej.
Tylko naprawdę wielcy przestępcy i oszuści nie muszą się bać w naszym kraju ani wyroku, ani więzienia, ani tym bardziej potępienia ze strony mediów.
Nic więc dziwnego, że celebryta, lekarz kardiolog Mirosław G., który został skazany przez sąd za branie łapówek i oskarżony o narażenie życia swego pacjenta przez pozostawienie gazika w sercu w trakcie operacji, jest bohaterem TVN24, tłumaczonym i bronionym na wszelkie sposoby. Inny celebryta, finansista uporczywie nękający SMS-ami swoją byłą partnerkę nie został skazany przez sąd za tzw. stalking, gdyż jest znaną publiczną osobą. Według mediów doktor łapówkarz to niewinna ofiara systemu IV RP.
Absurdy są większe i mniejsze. Jak poważnie traktować państwo, jeśli polskie przepisy prawne przewidują, że jeżeli do naszego sadu wkroczy łoś i obgryzie drzewka owocowe, to odszkodowanie zapłaci marszałek województwa, jeśli jednak te same drzewka podgryzie bóbr, to pieniądze w ramach odszkodowania wypłaci wojewoda.
Tylko 20 procent Polaków dobrze ocenia funkcjonowanie sądów i prokuratury. Na nieskuteczność prawa i jego absurdalność zwraca uwagę zdecydowana większość ankietowanych. A o prawdziwą czarną rozpacz może przyprawiać ostatnie „udogodnienie” dla obywateli w sferze sądownictwa, czyli tzw. e-sąd. Drżyjcie niewinni, nielubiani towarzysko, zapominalscy. Każdy złośliwiec, bank, telekom, zakład energetyczny, każdy „życzliwy” sąsiad może nam wystawić tytuł egzekucyjny, choćbyśmy nic nikomu nie byli winni. Drogą bowiem elektroniczną można w e-sądzie złożyć wniosek o nadanie mu klauzuli wykonalności. E-sąd niczego nie musi weryfikować, kto, komu, ile, czy w ogóle jest coś winien. Nie trzeba pokazywać nawet samej umowy. Często są to roszczenia już przedawnione. Sędziowie e-sądu z automatu wystawiają nakazy zapłaty, uznając na wiarę, że pozew jest zasadny. Jeśli w ciągu 2 tygodni od doręczenia dłużnik się nie sprzeciwi, nakaz staje się prawomocny i drogą internetową trafia do komornika, a ten wkracza do akcji. I często rozpoczyna się horror i thriller zarazem.
Ekonomiczna wojna z wiasnym narodem
Polsce nie czyni się nic, co mogłoby nam ułatwić co
dzienne życie, ale czyni się wiele, by je nam obrzydzić i utrudnić. Rząd, wybrańcy narodu, urzędnicy wysokiego szczebla, redaktorzy celebryci, finansowi oligarchowie, sędziowie i prokuratorzy za wszelką cenę starają się utrudnić nam i tak przecież niełatwe życie w naszym kraju. Chcą nas pozbawić nadziei na przyszłość.
Zalewa nas drożyzna, zwykłe zdzierstwo, powszechne wręcz kłamstwo i chamstwo decydentów, pogarda dla zwykłego obywatela i skrajna arogancja wobec społecznych ambicji i postulatów, popartych nawet 2,5 milionami podpisów.
Rabuje się nas w biały dzień. Miliardami wywozi się pieniądze za granicę. Chce się szpalerami nielegalnych fotoradarów, mandatami dla kierowców czy zbójeckimi cenami za kilometr wyrobu autostradopodobnego, czy wreszcie nowym podatkiem ekologicznym od używanych aut, obrzydzić nam nawet jazdę własnym samochodem po własnym jeszcze kraju. A to przecież kierowcy w tej czy innej formie obciążeń podatkowych wpłacają do polskiego budżetu blisko 50 miliardów złotych corocznie.
Już wkrótce mamy dostać w prezencie od nowego wicepremiera, ministra finansów, kolejne innowacyjne rozwiązania podatkowe: nowy podatek od radia i telewizji, nazywany dla zmył- ki - opłatą audiowizualną, czy też nowy podatek od słupów, rur i kabli przechodzących pod naszą działką, a jest tych działek ok. 19 milionów. Resort finansów przygotowuje też opodatkowanie polis i polisolokat, ale co najgorsze, niewykluczone, że będziemy płacić PIT od ubezpieczenia na życie. Już wkrótce czeka nas
gehenna z opłatę śmieciową, która jest oczywiście typowym podatkiem lokalnym.
Podatki należą się również od rzeczy znalezionej oraz od samego znaleźnego. Pazerność naszego fiskusa i głupota urzędnicza nie zna granic. Jeśli bowiem zabiorą ci dziecko, np. z powodu biedy czy bezrobocia i przekażą je do rodziny zastępczej, to musisz płacić za jego utrzymanie. Jeśli tego nie zrobisz, zapłacisz podatek. Według fiskusa, jeśli rodzice biedni i bezrobotni nie mogą łożyć na opiekę nad dzieckiem przekazanym do rodziny zastępczej, to osiągają w ten sposób przychód z tzw. innych źródeł, czyli dorabiają się na własnym dramacie! A od tego trzeba płacić podatek.
Władza skutecznie zniechęca nas do posiadania rodziny, dzieci i przyszłości w kraju, tnąc becikowe, podnosząc VAT na ubranka i utrzymując zasiłki rodzinne na poziomie dwóch butelek taniej wódki. Ze spokojem tolerowane jest zarówno przez instytucje nadzorcze i kontrolne, jak i Ministerstwo Rolnictwa dodawanie soli drogowej do żywności, produkowanie parówek z żył i kości, rozcieńczanie mleka, masła czy śmietany, dodawanie koniny do wołowiny czy sprzedawanie ryb wielokrotnego użytku I odmrażanych i ponownie zamrażanych.
Bezkarność stosowania niedozwolonych klauzul handlowych, zawyżania rachunków i opłat, powszechne wręcz oszukańcze praktyki instytucji finansowych i banków, wielkich sieci handlowych czy zagranicznych koncernów są gwarantowane odgórnie. Skutecznie wybito nam z głowy poczucie równości obywateli wobec prawa, poczucie sprawiedliwości i sprawnego demokratycznego państwa prawa. Procesować się z państwem i jego instytucjami czy to na drodze sądowej, czy administracyjnej nie warto i rzadko kogo na to stać, tym bardziej że sądy
Hk Władza skutecznie ■ zniechęca nas do ■R m| posiadania rodziny, dzieci i przyszłości w kraju.
wydają coraz bardziej zaskakujące, często wręcz absurdalne wyroki. „Rozgrzanych” sędziów i spolegliwych prokuratorów niestety przybywa i sędzia Tuleya* nie jest tu wyjątkiem.
Mamy przestać jako społeczeństwo myśleć, czytać, pisać i pytać, a zwłaszcza żądać i wymagać czegoś od władzy. Mamy przestać jako obywatele rozwodzić się na internetowych forach i dawać upust swej wściekłości. Rozkwita cenzura, a mowa nienawiści ma być surowo karana nawet więzieniem. Rządowa koalicja przygotowuje przepisy, które przewidują, że za znieważanie osób odmiennej orientacji seksualnej oraz za obrazę na tle politycznym będą grozić nam nawet 2 lata więzienia. Każdorazowo w tej sprawie będzie decydował sąd. Oby nie był zbyt rozgrzany.
Lepiej żebyśmy nie chodzili na marsze wolności, niepodległości czy na stadiony i mecze piłkarskie, bo za wykrzykiwanie antyrządowych haseł można trafić na wiele miesięcy do aresztu. Uchowaj nas Boże także przed próbami rozkręcenia własnego biznesu. Tu na naiwnych potencjalnych rekinów biznesu czeka prawdziwa droga przez mękę, wilcze doły, setki pułapek skarbo- wości i urzędniczej wrogości.
Pacjent, uczciwy przedsiębiorca czy zwykły klient, który upomni się o swoje, jest w najlepszym razie zlekceważony, ale bywa bardzo często, że skutecznie wybije mu się z głowy ideę zaufania do tzw. państwa prawa, równej konkurencji, a czasem puści się go w przysłowiowych skarpetkach. Rekord absurdu pobił Sąd Administracyjny w Krakowie, który postanowił zwrócić skarżącemu połowę uiszczonego wpisu sądowego w kwocie
5 złotych... po 4 latach.
Przy wielkim programie inwestycyjnym budowy autostrad i Euro 2012, mając do dyspozycji dziesiątki miliardów euro, udało się władzy skutecznie wykończyć prawie całą krajową branżę
budowlaną, a wyprzedając prawie cały wartościowy majątek narodowy, doprowadzić państwo na skraj bankructwa.
Ponad dwom milionom młodych Polek i Polaków skutecznie wybito z głowy wiarę w ojczyznę, w przyszłość, w pracę w kraju, podobnie jak uświadomiono młodym Polkom, by rodziły dzieci raczej na Wyspach Brytyjskich czy w Norwegii; Utrudniono nawet nie najweselszą polską starość - wydłużając wiek emerytalny do 67 lat, choć pracy brakuje dla młodych i wykształconych. Co chwila rabuje się resztki naszych emerytalnych oszczędno* ści, a to w OFE, a to w Funduszu Rezerwy Demograficznej, a to strasząc nas bankrutującym ZUS-em.
Polacy mają chcieć jedynie ciepłej wody w kranie, taniego, a więc słabego państwa, albo wiać, gdzie pieprz rośnie. Media wpajają nam, że mamy mieć obrzydzenie i wstręt do krzyża, wstydzić się polskiego złotego i wykazywać niechęć do nauki historii, do tradycji i normalności. Polskość ma oznaczać nienormalność. Polacy mają kochać władzę, przepraszać swych oprawców, liczyć na jałmużnę z UE i przychylność kanclerz Angeli Merkel.
Żyjemy dziś w państwie wrogim wobec własnego obywatela, gdzie trwa niewypowiedziana wojna ekonomiczna z własnym społeczeństwem. Żyjemy w kraju, który jeszcze tak wielu Polaków kocha, ale w którym młodym i starym, zdrowym i chorym żyć godnie już się nie da. Wojna elit władzy i mediów z własnym narodem przybiera w ostatnich latach na sile.
Nie ma już referendów czy konsultacji społecznych. Brakuje elementarnej troski o zwykłego obywatela. Władzy nie potrzeba polskich fabryk czy przyzwoicie uposażonej klasy średniej. Coraz wyraźniej daje nam do zrozumienia - „Bój się, Polaku, a jak ci się nie podoba, to won!”. Czas najwyższy odpowiedzieć: „Basta! Jesteśmy u siebie, chcemy normalności”.
11561
KKażdy, kto kracze i mówi, że załamała się polska gospo- darka, wywołuje wilka z lasu” - ostrzega premier. Za wywoływanie tego kryzysowego wilka na „zielonej wyspie” obwinia się oczywiście krytyków rządu. Broń Boże, nie wieloletnich szkodników. Ci, którzy ten gospodarczy zegarek zepsuli, koniecznie znów chcą go naprawiać. Tusk jak zwykle na wyrost obiecał rodakom, że „jego zadaniem jest trzymać tego wilka jak najdalej od polskiej gospodarczej zagrody”. Tyle że coraz bardziej zmęczony i słabnący basior - choć na razie jeszcze przywódca stada, o ciągle groźnych wilczych oczach, chętnie przebrałby się dziś w owczą skórę. Widzi już widocznie na horyzoncie nową wygłodniałą watahę.
I choć Donald Tusk ciągle elegancki i wygadany jest słodki w mediach jak cukierek - toć to wilczysko przecież całkiem szczere. Problem w tym, że ten kryzysowy wilk od długiego już czasu uporczywie trzyma się polskiej zagrody i grasuje tu całkiem bezkarnie. Spekulacyjne, bankierskie stada mają od lat właśnie tu nad Wisłą swe legowiska.
Nie ma co dalej zaklinać rzeczywistości, kryzysowy wilk jest już w polskim ogródku i zagryza pierwsze gąski i owieczki. Przyjdzie niedługo czas i na tłuste barany, i być może nawet na przewodnika stada. Niestety Szewczyka Dratewki ci u nas brak, a Gajowy Marucha bardzo chciałby uratować choćby Czerwonego Kapturka, ale jego fuzja źle nabita, a w koszyku zamiast wiktuałów i eurowaluty widać już dno i niewiarę społeczeństwa w to, że może być lepiej, że główny pasterz wie, co robić i to bez instrukcji starych PRL-owskich generałów. Nawet najmłodsze owieczki zaczynają rozumieć, że lepszy na wolności kąsek byle jaki niż w niewoli przysmaki. Ewidentnie w liberalnej, beztro-
sklej do niedawna owczarni coraz większy popłoch i trwoga. Nawet ujadający, wściekły kundel z Biłgoraja nie jest już w stanie odstraszyć wygłodniałych wilczych stad.
Cattis lupus bezrobocia, zaprzedania obcym, zadłużenia, bie- dy, wyprzedaży majątku narodowego, braku pieniędzy coraz śmielej grasuje na „zielonej wyspie”. Mistrzowie zamętu rozpalają co prawda kolejne ogniska, choćby walki o związki partnerskie, o in vitro czy rozprawy z mową nienawiści - podobno wyłącznie po to, by ochronić niczego jeszcze nieprzeczuwające owieczki. Co tłustsze sztuki szykują się już do ucieczki, wystarczy popatrzeć na niemiecką sieć handlową - Metro AG, Fiata, Talisman Energy, Orion Electric, Kimberly Clark, niektóre, takie jak Sharp, Opel, Mittal czy Garlsberg, jeszcze się wahają.
Polskie owieczki niestety od wielu już lat pasą się nie tyle na „zielonej wyspie”, ile na ruchomych piaskach. Na nic zdadzą się zaklęcia superpastuszka - czarodzieja polskich finansów, że już w II połowie 2013 roku trwoga ustanie, nie będzie przegryzania aorty i znów spokój i dostatek powróci. Chyba że do tej pory lemingi z głodu wyżrą całą trawę i zabraknie szczawiu.
Wszystko to wcale nie musiało się zdarzyć. Wystarczyło zamiast opowiadać Polakom bajki, czytać je i wyciągać wnioski. A wystarczyłyby choćby na początek bajki Ignacego Krasickiego.
Chwaliła owca wilka, że był dobroczynny;
Lis to słysząc, spytał ją: „W czymże tak uczynny?”.
J bardzo - rzecze owca -■ niewiele on pragnie.
Moderat! Mógł mnie zajeść, zjadł mi tylko jagnię” [fragment bajki »Dobroczynność”].
Nie warto więc pomagać i wydostawać wilka, gdy wpadnie do jamy, bo gdy wyjdzie:
IZawdzięczając to nierozumnej kupie, poje, pogryzie, podusi wszystkie owce głupie”
[fragment bajki »Wilk i owce”].
UMśmiechnięty premier w telewizyjnym bożonarodzeniowym Hspocie przekonywał nas o tym, że „mamy tylko siebie”. W wielkanocnych życzeniach mówił, że zło przeminie, zima odpuści, zakwitną kwiaty. Ot, taka świąteczna pocztówka dla leminga i półgłówka. Przy okazji dowiedzieliśmy się jednak, że naród straszliwie chce do strefy euro i przyjęcia wspólnej waluty, choć sam sobie z tego nie zdaje sprawy. I nikt sobie głowy nie będzie zaprzątał jakimś głupim referendum, alleluja, i do euro. Premier uspokajał wraz z naszym „sztukmistrzem z Londynu”, że już wkrótce panowie w stolicy podejmą decyzję i otworzą nam drogę do tak upragnionego dobrobytu, który uosabia ponoć wspólną walutę.
Panie premierze, Polacy chcą dzisiaj drugiej Szwecji, a nie Grecji. W Szwecji najnowsze sondaże Statisticks Sweden wykazały dobitnie, że zaledwie ok. 9 procent chce euro, przeciw głosowałoby dziś ponad 80 procent Szwedów. Grecja właśnie dogorywa na naszych oczach, choć ma euro. Politycy greccy mają swe oszczędności też w euro, tyle że w bankach w Szwajcarii i Niemczech, Cypr tonie, Hiszpania krwawi coraz bardziej i wkrótce też poprosi o pomoc. Wiwat euro, a kto nie chce euro, ten kiep i moher?
Panie premierze, chociaż ten raz w roku w święta bądźmy razem i wspólnie posługujmy się rozumem, chłodną analizą i polską racją stanu. Namawianie dziś, i to w momencie rozpoczynającego się ciężkiego kryzysu gospodarczego i finansowego w Polsce, do przyjęcia wspólnej waluty to namawianie do popełnienia harakiri gospodarczego i sepuku w sferze konkurencyjności. To coś znacznie gorszego niż kolejny ekonomiczny absurd.
Nie kto inny tylko Unia Europejska właśnie chce nam zakazać produkcji smakowych papierosów mentolowych i tych cienkich typu slim, a to aż 38 procent całej polskiej produkcji papierosów. Właśnie zafundowała nam Wspólny Europejski Patent, który będzie kosztował polskie firmy i przedsiębiorców ok. 50-80 miliardów złotych, że nie wspomnę o Pakiecie Klimatycznym, który będzie kosztował nas jeszcze więcej, ok. 100-200 miliardów złotych. Ile jeszcze tych absurdów zaserwuje nam Unia, jej „genialni” urzędnicy i nasi włodarze?
W świąteczną łagodność i serdeczność premiera fantastycznie wpisała się też obietnica skierowana do lidera opozycji, że 13 grudnia nie będzie on internowany, mimo tego, że podobno nie da się z nim żyć w jednym kraju. Według premiera Tuska jesteśmy „wielkim i silnym narodem”, tak w telewizyjnym spocie połechtał „kaszubski Mesjasz” naszą narodową dumę i ambicję. Niestety ledwie średnim i dość słabym dzięki usilnym zabiegom obecnych elit i władzy. Ostatnimi czasy premier Tusk wkurzył nawet samych Kaszubów, którzy przybyli do stolicy z prośbą do premiera, by nie zamieniał tradycyjnych małżeństw kobiety i mężczyzny na małżeństwo dwóch panów lub dwóch pań.
Decydenci w strefie euro już całkowicie przestali się z nami liczyć. W ramach Wspólnego Nadzoru Bankowego, Unii Bankowej i paktu fiskalnego zaproponowali nam obecność w klubie,
H SK Eurogrupa proponu-
& je, że to oni będą po- w Hfl dejmować wszystkie zasadnicze decyzje co do ban~ ków w Polsce, głównie tych zagranicznych, a nawet polskiego jeszcze, choć w coraz mniejszej części PKO BP, a zwłaszcza losu pieniędzy polskich ciułaczy.
tyle że za bardzo wysoką opłatą, co najmniej 27 miliardów euro, ale już nie w saloniku dla VIP-ów i to pod warunkiem, że będziemy siedzieć cicho i bez szemrania akceptować nawet najbardziej dla nas niekorzystne decyzje. Płaćcie
i płaczcie Polacy, skoro chcecie zagrać w ruletkę o swoją przyszłość z zawodowymi oszustami. Eurogrupa proponuje, że to oni
będą podejmować wszystkie zasadnicze decyzje co do banków w Polsce, głównie tych zagranicznych, a nawet polskiego jeszcze, choć w coraz mniejszej części PKO BP, a zwłaszcza losu pieniędzy polskich ciułaczy.
Przecież oddaliśmy już banki, firmy ubezpieczeniowe, huty, cementownie, handel wielkopowierzchniowy i wiele innych dochodowych firm, czy naprawdę musimy teraz naprędce oddawać ostatni symbol suwerenności i skuteczne narzędzie w walce z kryzysem - czyli polskiego złotego? A może tak naprawdę chodzi wyłącznie o ponad 80 miliardów euro polskich rezerw walutowych zgromadzonych w NBP, by jak najszybciej mogły one posłużyć dla ratowania europejskich bankrutów?
Reprezentant niedużego, ale mądrego czeskiego narodu stwierdził, że oni i owszem mogą podjąć decyzję o przyjęciu wspólnej waluty za... 270 lat. W przyjaznej sąsiedniej Słowacji euro doprowadziło do takiej drożyzny, że Polacy przestali tam jeździć nawet na narty, ale za to Słowacy przyjeżdżają do nas po chleb, mięso i warzywa. Czasem warto więc uczyć się od sąsiadów na ich błędach. Jakże więc absurdalna wydaje się dziś ta rządowa galopada w stronę euro. Królowie zamętu i obłudy znowu chcą nas wpuścić w kanał.
Według pana premiera podobno bardzo chcemy być w sercu Europy, a nie na jej peryferiach. Tylko że jesteśmy w tym centrum Europy od wielu lat. Dziś na dalekich peryferiach są ci, którzy już mają euro, choć do niego gospodarczo nie dorośli - Grecja, Hiszpania, Portugalia, Cypr czy Irlandia i Słowenia.
Na przyszłoroczną gwiazdkę premier Tusk pewno obieca, że 90 procent Polaków dostanie wypłatę w jednym fioletowym banknocie euro. Oczywiście ci szczęściarze, którzy w ogóle dostaną jakąkolwiek wypłatę, bo bezrobocie poszybuje już wkrótce do 18 procent. W końcu „mamy tylko siebie”, panie premierze, a dla siebie zawsze warto coś zrobić. Chodzi jednak o to, by nie robić tego wyłącznie dla samego siebie i partyjnych kolegów.
To wszystko wielkie sprawy wielkich ludzi - euro, serce Euro
py, Unia Bankowa, pakt fiskalny, większa integracja. My, polskie szaraczki mamy dziś zupełnie inne problemy. Nie jesteśmy dziś w stanie dalej zaciągać kredytów na gwiazdkowe prezenty, wielu nie stać nawet już na bilet kolejowy czy autobusowy.
Pracownikom proponuje się, żeby zapomnieli o wynagrodzeniach za nadgodziny, bo potrzeba podobno elastycznego czasu pracy. Obyśmy nie poszli tak daleko w tym uelastycznianiu rynku pracy, że to pracownicy będą dopłacać do przedsiębiorców
i fiskusa za to, że mogą sobie dłużej popracować nawet do 67 lat. W świątecznym spocie to przecież pan premier mówił: „Bądźmy dla siebie, nie przeciw sobie, razem potrafimy robić piękne rzeczy”. Zróbmy więc na początek, zanim przyjmiemy euro, coś pięknego, a małego - wytępmy pluskwy w polskich pociągach, bo z dalszym lataniem LOT-em, a zwłaszcza dreamlinerami mogą być poważne problemy, nie wspominając już o Kolejach Śląskich czy przejeździe tunelem pod Wisłostradą. Zróbmy coś małego w sercu Europy - zbudujmy wreszcie żłobki, nakarmmy głodne polskie dzieci, płaćmy uczciwie tym, którzy chcą i umieją dobrze pracować.
ZHycie zwykłego Polaka w kraju powszechnych absurdów jest Hciągle narażone na zdradziecki dos ze strony władzy. Cios w plecy, bez szans na obronę powoduje, że skala głupstw, uprzykrzania naszej codzienności poraża nawet najwytrwalszych
i najdzielniejszych. Nic dziwnego, że tak wielu Polaków nie traktuje tego tworu -^J§I RP - jak własnego przyjaznego państwa, jako solidnego dobra wspólnego, przyjaznej i bezpiecznej przystani narodu. Zwyrodnienie elit, głupota urzędników, dziwactwa i absurdy, jakie w ostatnich 20 latach dotknęły polskie państwo, odpychają, zniechęcają, wpędzają we frustrację. Wielu czuje się zmuszonych do wewnętrznej emigracji, do zwątpienia
i załamania»
To prawda, że nie grzeszymy jako naród nadmiarem realizmu i krytycyzmu, dajemy się łatwo wykorzystywać i oszukiwać. Wierzymy w bajki polityków i kłamstwa elit. Wolimy swoją prawdę i intuicję niż chłodną kalkulację i przewidywanie zagrożeń. Wystarcza nam jedynie siódmy zmysł i jakoś to będzie. Pożyjemy, zobaczymy. Przecież moja chata skraja. Miary, liczby, analizy opłacalności mimo zmiany ustroju nie są naszą specjalnością. Aktywnych, chcących zmian, ukrócenia patologii i rozrastających się absurdów jest ciągle za mało.
Wzorce: celebryty - idioty, polityka - chama i oszusta, pazernego i przemądrzałego przedsiębiorcy, serwują nam obecne, pożal się Boże, elity i media. Egoistyczne, konsumpcyjne wyłącznie finansowe pobudki zdominowały dziś relacje społeczne, polityczne, rodzinne, a nawet osobiste - damsko-męskie.
Jesteśmy już nie tyle jak gorąca lawa, lecz jak góra lodowa, mocno plugawa, gdzie prawda o naszych dzisiejszych wzorcach, wartościach, prawdziwych aspiracjach jest w znacznej mierze
MS?1
44i
ukryta pod mętną, ledwie letnią wodą. Ułuda, przekręt, chciwość, plugawienie wartości narodowych i religijnych, manowce przyzwoitości stają się dla wielu Polaków sposobem na życie.
U jakże wielu naszych przedstawicieli władzy i prawa podłość, zaprzedanie obcym, niepohamowana chciwość i pogarda dla ciemnego ludu wyrwały się już spod wszelkiej kontroli. Religia naszych liberalnych majstrów zgodnie z hasłem: „Bo trzeba strzyc to bydło, a jak padnie, zrobić mydło”, pozwala czerpać bez większych protestów z własnego narodu jak z ciągle otwartej
i pełnej skarbonki.
Relacje międzyludzkie, władzy ze społeczeństwem, pracowników z pracodawcami, obywatela z urzędnikiem stają się coraz bardziej zakłamane, napięte, a nawet totalitarne. By być liczącym się w Europie narodem, by tylko nawet być sobą, trzeba mieć wolnego ducha, niezatrute serce i umysły. No i co wy na to, Polacy? - jak stwierdza poeta niepokorny Jarosław Marek Rymkiewicz - „jesteście gotowi uderzyć duchem, czy położycie się do trumny i zdechniecie z całą Europą, której pęka serce”.
Zamiast premiera mamy Twittera
RMealne rządzenie krajem staje się coraz trudniejszym i coraz Hmniej wdzięcznym zajęciem. Rozkwita więc radosne „ćwierkanie” na Twitterze czy Facebooku, które stają się dziś głównymi narzędziami kreowania polskiej rzeczywistości, zarówno tej gospodarczej, jak i politycznej. Po przebłysku MSZ Radosława Sikorskiego, który podzielił się z graczami giełdowymi intuicją co do niezwykle ważnych biznesowych rokowań dotyczących cen gazu, ćwierkać zaczął sam premier.
Byłoby pewno dużo więcej tych niesłychanie istotnych spostrzeżeń i informacji dla coraz bardziej skołowanego narodu - gdyby nie żona premiera, która kazała kończyć. Ze spraw najważniejszych ponoć dla Polaków z Twittera dowiedzieliśmy się, że z harataniem w gałę jest ok, że premier woli Barce od Realu, ale naprawdę kocha Lechię oraz że „przyszedł czas na optymizm gospodarczy i że w tym roku spadnie bezrobocie”. I najważniejsze - trzeba szybko do euro.
Czy to radosne rządowe „ćwierkanie” w internecie przypominające zabawę w głuchy telefon realnie zmienia naszą rzeczywistość? Czy jest poważne? Czy tu na pustynniejącej „zielonej wyspie” jeszcze realnie ktoś rządzi, czy tylko ten nasz wirtual- no-absurdalny świat zdominował internetowy przekaz? Czy leci z nami pilot?
Może już wkrótce przyjdzie czas na wytyczanie autostrad
i połączeń kolejowych na Twitterze. Może wyłącznie w internecie władza będzie pisać ustawy, przeprowadzać referenda, a służba zdrowia leczyć pacjentów. Przecież już dzisiaj poseł Niesiołowski twierdzi, „że w polskiej służbie zdrowia jest dużo lepiej niż 5 lat temu i ja bym nic nie zmieniał”. W końcu nie kto inny obok premiera Tuska jest największym zwolennikiem szybkiego
przyjęcia euro jak tylko odtwórca głównej roli w „Dniu świra” - aktor Marek Kondrat.
Wystarczy odpowiednio „zaćwierkać” na Twitterze czy Face- booku i rzeczywiście wszystko będzie lepiej. Być może Grzegorz Schetyna z Radosławem Sikorskim tak coś „twittną”, że rzeczywiście możliwa będzie poważna zmiana w rządzie, która może zaskoczyć nawet samego premiera. Ale ile by radośnie i optymistycznie nie „ćwierkać”, nie zahamuje to wzrostu bezrobocia, nie odwiedzie kolejnych setek tysięcy młodych Polaków, by nie wyjechali za chlebem i przyszłością do Niemiec, Szwajcarii, Irlandii czy Wielkiej Brytanii.
Ile proroczych myśli nie ogłoszono by w internecie, to nie zablokuje to bankructwa kolejnych 1500 firm. Pogaduszki ministrów z dziennikarzami czy celebrytami nie uchronią nas od chaotycznej wyprzedaży resztek polskiego majątku narodowego, czy zastawienia go pod nowe długi dla tzw. Inwestycji Polskich. Byłoby fajnie, gdyby choćby na Twitterze czy Facebooku premier i jego ministrowie odpowiedzieli, ale na poważnie i nie w gorączce, jaki ekonomiczny i demograficzny sens ma wydłużenie wieku emerytalnego do 67 lat, gdy brakuje miejsc pracy dla 350 tysięcy absolwentów szkół wyższych czy 50-latków.
A może warto chociaż w dwóch zdaniach wyjaśnić rodakom, kiedy i w jaki sposób spłacimy blisko 1 bilion złotych zadłużenia. Kto zapłaci 80 miliardów złotych długów samorządów czy blisko 11 miliardów złotych długów w służbie zdrowia? Jak spłaci swe kredyty we frankach blisko 700 tysięcy młodych ludzi? Ile pokoleń na to wszystko potrzeba? W tej sytuacji kliknięcie myszką nie załatwi problemu.
Może najwyższy już czas odpowiedzieć związkowcom i przewodniczącemu Piotrowi Dudzie - choćby na Twitterze, bo dialog społeczny praktycznie zamarł - co robi rząd w sprawie walki z kryzysem i na czym polega rządowy patent na nieomylność? Co dalej z podatkami, nowymi miejscami pracy i niedokończonymi inwestycjami? A niechby „twittnął” i sam minister Ro-
11661
stowski, jak to jest naprawdę, że dług, który według standardów UE rośnie do 56 procent, według jego metodologii maleje do 53 procent. A minister skarbu niech da gwarancję, „ćwierkając”, że planowane Inwestycje Polskie nie zamienią się w rządowy Amber Gold i kolejną piramidę finansową. Z powodu częstego „ćwierkania” wróbel nie stanie się orłem, a ptasie radio nie zamieni się w demokratyczne, dobrze zarządzane, nowoczesne europejskie państwo.
RMządową receptą na rozkwitający kryzys gospodarczy ma Mbyć ustawa o związkach partnerskich i oczywiście kolejne fotoradary. I jeszcze jedno narzędzie walki z kryzysem - su- perdoradcy premiera Tuska. Jan K. Bielecki wpadł na genialny w swej prostocie, żeby nie powiedzieć prostacki, sposób zaradzenia finansowym kłopotom, które zresztą on sam i jego protegowany minister finansów Jacek Rostowski sprokurowali Polakom. „Najgorsze dla gospodarki, jeśli Polacy przestaną wydawać i zaczną oszczędzać”. Ten mistrz ekonomicznych absurdów zapewnia polskich bezrobotnych i tych z realną średnią netto 1500 złotych, że już wkrótce będzie lepiej, jeśli tylko nie pogorszymy sobie nastrojów. Radujmy się więc i kupujmy do woli, w kraju, który sam jest już od dawna na wyprzedaży.
Według Bieleckiego trzeba bankietować, a wtedy bieda musi pofolgować. Liberalne mrzonki o gospodarce i zaklinanie rzeczywistości w pełnej krasie. Niczym papugi czy misie o bardzo małych rozumkach powtarzają nam do znudzenia redaktorzy TVN CBNC i niektórzy młodociani bankowi analitycy oraz dyżurne profesorskie autorytety, że to nie kryzys, lecz zaledwie spowolnienie, które już za 5 miesięcy się skończy.
Co uczciwsi eksperci, a przede wszystkim niektórzy przedsiębiorcy i konsumenci zrozumieli już jednak, że robi się bardzo niebezpiecznie. W budżecie za 2012 rok zabrakło ok. 21 miliardów złotych dochodów. W budżecie na 2013 rok zabraknie zapewne ok. 25 miliardów złotych. Nie ma co ściemniać, kryzys tak naprawdę potrwa niestety co najmniej 2-3 lata. Już nawet Bruksela straszy nas długotrwałą biedą i wzrostem bezrobocia.
Dziura Rostowskiego może wkrótce przebić nawet rekordową, wynoszącą 90 miliardów złotych, dziurę Bauca. Zamiast
więc na poważnie zająć się walką z wkraczającym kryzysem, władza proponuje nam związki partnerskie, in vitro, małżeństwa gejów i oczywiście szybkie wejście do strefy euro. Wystraszonym i skołowanym rodakom proponuje się nowe kłótnie i podziały, sztuczne igrzyska i gospodarcze harakiri za jednym zamachem.
Jak mawia dziś wpływowy swego czasu liberał - prywatyza- tor Stefan Kawalec - „w dającej się przewidzieć przyszłości Polska nie powinna wchodzić do strefy euro, przyjęcie wspólnej waluty może zniwelować korzyści z eksploatacji gazu łupkowego”. Oj tam, oj tam, przecież ustawa o związkach partnerskich rozwiąże nam problem polityki prorodzinnej i demografii. Natomiast polscy bezrobotni już wkrótce ruszą na zakupy na wyprzedażach. Jak widać, władza testuje właśnie, jak daleko jeszcze może się posunąć w obniżeniu poziomu życia Polaków i totalnym ogłupieniu narodu.
MHamy nowe nadzieje i obawy, czekają nas nowe wyzwania.
H Ciekawe, czy doczekamy się wreszcie sensownych i koniecznych zmian, na które czekamy od wielu, wielu lat. Chcielibyśmy zobaczyć inny kraj niż ten obecny, pełen absurdów, zmarnowanych szans i pogardy dla zwykłego obywatela. Mamy nadzieję, że w końcu polskość będzie oznaczać europejską normalność.
Oczami wyobraźni widzę już, jak na Śląsku szybkie i czyste pociągi oraz pachnące świeżością wagony Pendolino punktualnie zabierają na promocyjną przejażdżkę za złotówkę uśmiechniętych pasażerów, których stać nie tylko na bilet, ale nawet na wizytę w wagonie restauracyjnym. Spełnią się też nasze marzenia i dawne wyborcze obietnice, że leczyć i uczyć nas już od teraz będą dobrze opłacani lekarze i nauczyciele, polscy kierowcy pomkną od granicy do granicy jedną całą tanią autostradą, a GUS poinformuje, że w Polsce nie ma już głodnych dzieci.
Może ujrzymy nad Wisłą kolejny cud gospodarczy? Może ktoś opodatkuje zagraniczne banki i wielkie sieci handlowe czy niemieckie koncerny energetyczne?
Czy kraj nad Wisłą uwolni się od lemingozy - groźnej choroby przenoszonej drogą medialną, która poczyniła ogromne spustoszenia w wielu umysłach i obszarach naszego życia publicznego? Czy „zielona wyspa” zniknie z ekranów telewizji, a rząd postanowi nam mówić całą prawdę, całą dobę? Może dyżurni eksperci i bankowi analitycy w studiach TVN24, TVN CNBC, w GW składać będą masową samokrytykę i zachodzić w głowę, jak to się stało, że tak łatwo dali się omamić tzw. rynkom i zwyczajnie nie przewidzieli kryzysu oraz że łgali jak bure suki.
A może nowi właściciele TVN/ITI włączą się do akcji na Face-
booku: „zwolnij Kuźniara”, eliminując z mediów chamstwo, szyderstwo, język nienawiści i zwykłą głupotę redaktorów o bardzo małym rozumku?
Oczyma wyobraźni widzę dalej, jak wielu hołubionych przez tzw. elity profesorów w akcie nawrócenia przyzna jednak, że to moherowi ekonomiści mieli rację zarówno w tym, iż kapitał ma narodowość, a portfel swojego właściciela, jak i co do zasa- ■ dy, że kto nie ma banków, ten nie ma nic do gadania. Widzę, jak minister infrastruktury informuje wykonawców i podwykonawców autostrad, że na ich konta wpłynęła właśnie kasa za wykonane prace, a 3-miliardowa w złotych góra roszczeń stopniała do zera. Zamiast euro widzę godziwe emerytury, wynagrodzenia na (poziomie co najmniej Grecji i Hiszpanii, bezpłatne żłobki i przyzwoitą służbę zdrowia, a płacę minimalną choćby na poziomie Hiszpanii czy Irlandii.
A może zobaczymy, jak zrozpaczony nadredaktor Tomasz Lis traci w swym telewizyjnym talk-show kolejny milion widzów i przegrywa sromotnie w rankingu popularności nawet z rozbieraną sesją Grycanek? Dziennikarskie Hieny Roku, Kuba Wojewódzki i Michał Figurski, posypując głowy popiołem, udadzą się na Ukrainę, szorować podłogi i myć okna, czując na sobie pożądliwe spojrzenia jurnych chłopców spod znaku Tryzuba. Twórca języka dla intelektualnych kmiotów i ścierwojadów
- muzyk Zbigniew Hołdys - wygłosi piękną polszczyzną pean pochwalny na rzecz intelektu i charakteru redaktor Ewy Stankiewicz i obieca, tym razem zdejmując przepocony kapelusz, że nie będzie już więcej opluwał Polaków.
Oczyma wyobraźni wi- W dzę dalej, jak wielu hołu- W Ir bionych przez tzw. elity profesorów w akcie nawrócenia przyzna jednak, ze to moherowi ekonomiści mieli rację zarówno w tym, iż kapitał ma narodowość, a portfel swojego właściciela, jak i co do zasady, że kto nie ma banków, ten nie ma nic do gadania.
Może zdarzy się coś nadzwyczajnego i polski fiskus zablokuje wreszcie przemyt papierosów, alkoholu, stali i innych towarów akcyzowych, co da budżetowi państwa natychmiastowy zastrzyk 10 miliardów złotych, które zostaną przeznaczone na żłobki, przedszkola i roczne urlopy macierzyńskie. Być może ujrzymy też coś szokującego: Ministerstwo Finansów zamiast sięgać do płytkich portfeli szaraczków, opodatkuje zagraniczne banki w Polsce i wielkie sieci handlowe oraz przyhamuje transfer kapitału za granicę, sięgający corocznie co najmniej ok. 100 miliardów złotych. Koncerny energetyczne nie podniosą cen prądu, bo rząd powie: „basta”, a ceny wody nie wzrosną o kolejne 20 procent. Polscy importerzy zaczną clić przywożone towary w przyjaznych polskich urzędach celnych, a nie jak teraz w Niemczech, Holandii czy Słowacji, co błyskawicznie zapewni nam 2-3 miliardy złotych nowych dochodów.
Stanie się długo oczekiwany cud i rząd zamiast wyprzedawać ostatnie polskie przedsiębiorstwa, a nawet uzdrowiska, zacznie budować i wspierać nowoczesne firmy. Może ujrzymy stanowczość władz, które nie dopuszczą, żebyśmy stracili kilkadziesiąt miliardów złotych z tytułu wspólnego europejskiego patentu,
4 miliardów euro przeznaczonych na polską kolej czy miliardów złotych na drogi.
Być może zarzucone zostaną kreatywna księgowość, zamiatanie długów pod dywan, żonglowanie statystyką i obdzieranie ze skóry podatników i przedsiębiorców przez fiskus. Towarzyszyć nam będą profesjonalizm władzy, przyjaźni urzędnicy i powszechna serdeczność rodaków. Być może władza odzyska społeczną wrażliwość, przywróci zasady demokracji i będzie się kierować wyłącznie polską racją stanu.
Jak jednak mawiał Zbigniew Herbert - „obowiązkiem intelektualisty jest myśleć i mówić prawdę”. A na razie prawda jaka jest, każdy widzi. Choć mogłoby być tak pięknie, a właściwie normalnie...
Więc cóż... Wstaniemy rano, włączymy koreański telewizor, włożymy chiński t-shirt i tureckie jeansy, zjemy plasterek żółtego holenderskiego sera, uruchomimy amerykański komputer i zapłacimy rachunki za dostarczony przez Niemców prąd, wprost do włoskiego banku. A jak nas najdzie chandra, to wypijemy kieliszek żubrówki produkowanej przez Rosjan czy piwka z browaru należącego do RPA i zaczniemy lekturę pewnej polskojęzycznej gazety, czytając o kolejnych sukcesach „zielonej wyspy”, przy okazji szukając w dziale ogłoszenia jakiejkolwiek roboty...