Szewczak Janusz POLSKA KRAJ ABSURDÓW

Janusz Szewczak

Polska - kraj absurdów

Wstęp

Zgodnie z zawołaniem protoplasty teatru absurdu, Alfre­da Jarryego, „rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie”. Polska - kraj ludzi uroczych i zarazem wstrętnych, zaradnych i pracowitych, choć z niskimi wynagrodzeniami, obok Koreań­czyków najdłużej i najciężej pracujących na świecie, dużo więcej niż Niemcy, a jednocześnie kraj obiboków, totalnych leni, nie­udaczników, lemingów, różnej maści oszustów i zwykłych zło­dziejaszków. Kraj ludzi nieufnych wobec siebie, a naiwnych i ła­twowiernych wobec obcych. Kraj nizinny i jednocześnie kraina górali o mężnych sercach, często odważnych ponad miarę, ale w zwykłych sprawach dnia codziennego jakże często tchórzy, sprzedawczyków i układowców.

Naród sielski, nieskory do gwałtu i odwetu, chętnie przepra­szający na zawołanie, wybaczający nawet własnym oprawcom, a jednocześnie łatwy do podburzania i buntu, naród szczery, to­lerancyjny i wyjątkowo podatny na manipulację, podziały we­wnętrzne i zaciekłe kłótnie, jakże często o nic.

Kochający mocno i szczerze swojego Papieża, choć religijny dość powierzchownie. Kraj, gdzie związkowiec, robotnik - Lau­reat Pokojowej Nagrody Nobla - wzywa do spałowania ugodowo nastawionego szefa związku zawodowego „Solidarność” i izolo­wania protestujących pokojowo obywateli.

Kraj elit hojnych dla siebie i skąpych dla swych obywateli. Kraj, w którym za nic ma się uczciwość, prawdomówność, pa­triotyzm, gdzie władza premiuje oszustów i nagradza orderami durniów, sprzedawczyków i malwersantów, a nas chce, niczym jak u Gombrowicza, upupić i przyprawić gębę. Elity w tymże kraju to często zwykli złodzieje, tajni współpracownicy daw­nych i obecnych służb, aferzyści czy pożyteczni idioci, którzy

własnemu państwu i narodowi zdążyli już wyrządzić wymierne szkody i krzywdy. Zdrajcy i sługusy wystawiają świadectwa pa­triotyzmu i europejskości, notoryczni kłamcy egzaminują praw­domównych, a głupota chodzi w glorii światłości i poprawno­ści politycznej. Kraj, w którym od lat rządzi kłamstwo, moral­na zgnilizna elit, nepotyzm i korupcja, w którym nagradza się sprzedajność zarówno ludzi nikczemnych, jak i zwykłych nie­udaczników.

To państwo, w którym urzędujący premier odbiera w Ber­linie nagrodę im. Walthera Rathenaua, niemieckiego polityka masona, finansisty, niechętnego odzyskaniu przez nasz kraj nie­podległości, uważającego państwo polskie wyłącznie za państwo sezonowe, twórcy traktatu z Rapallo, który przygotował podwa­liny pod kolejny podbój Polski.

W kraju tym absurd goni absurd, tzw. zielona wyspa, gospodar­czy tygrys Europy, oznacza jednocześnie brak leków dla chorych na raka, 3 miliony rodaków żyjących na granicy skrajnego ubóstwa i biologicznej egzystencji oraz 10 milionów wykluczonych obywate­li. Kraj zapaści służby zdrowia i 800 tysięcy głodnych dzieci.

Wszystko, co czyni władza i jej urzędnicy, ma nam, obywate­lom Rzeczypospolitej, utrudnić i obrzydzić życie, ale broń Boże go nie ułatwić. Kraj „zielona wyspa” przypominający raczej ruchome piaski i coraz większą czarną dziurę. Gdzie udane ponoć reformy gospodarcze oznaczają wyprzedaż często za bezcen najwartościow­szych składników majątku narodowego, gigantyczne zadłużenie, powszechną drożyznę i zdzierstwo, a w ramach tzw. polityki pro­rodzinnej brak przedszkoli i żłobków, a nawet tradycyjną polską kiełbasę bez mięsa w środku, „krakowską” ze strusia produkowaną przez Hiszpanów czy żubrówkę wytwarzaną przez Rosjan.

Kraj, w którym olbrzymia część obywateli wykazuje myśle­nie i reakcje stadne, tak jak przysłowiowe już lemingi, i reaguje wyłącznie na bodźce medialne, nawet najbardziej fałszywe i ir­racjonalne.

Dochody kilkudziesięciu tysięcy Polaków w 2012 roku prze­kroczyły grubo ponad 1 milion dolarów, przeciętne wynagro­dzenie miesięczne prezesów giełdowych spółek w ostatnim roku wzrosło średnio do kwoty ponad 700 tysięcy złotych, zaś prezes polskich kolei i rozpadającego się PKP - zarabia ok. 60 tysięcy złotych miesięcznie, plus premie, mimo fatalnego ich funkcjo­nowania. Na taką pensję przeciętny obywatel kraju nad Wisłą musiałby pracować co najmniej 16 lat bez przerwy.

Wśród beneficjentów przemian gospodarczych są w Polsce i tacy, którzy zarabiają dziś 11 milionów złotych rocznie, gdy w tym samym czasie już blisko 250 tysięcy absolwentów wyż­szych uczelni nie może znaleźć żadnej pracy, gdzie co 10. bezro­botny Polak ma dyplom wyższej uczelni, a 70 procent młodych ludzi nie ma stałej umowy o pracę, zaś płaca minimalna wynosi zaledwie 1600 złotych brutto.

Jakże wielkim absurdem jest fakt, że po blisko 20 latach prze­mian, transformacji, więcej w niej patologii i obłudy niż cywili­zacyjnego awansu, po 20 latach budowy autostrad przez kolejne ekipy rządowe są one ciągle w budowie i raczej autostradopo- dobne, częściowo przejezdne, częściowo przelotne helikopterem i już nadają się do remontu. Gdzie karetki i straż pożarna na niektórych z nich musiały wyłamywać barierki, by dojechać do rannych w wypadku.

Kraj prawdziwych nonsensów ekonomicznych i niewykorzy­stanych szans, gdzie jego obywatele, siedząc na prawdziwym bo­gactwie narodowym, jakim są rudy żelaza, źródła geotermalne i gaz łupkowy, płacą najwyższe w Europie ceny za gaz, prąd oraz najwyższe koszty utrzymania mieszkań w porównaniu z ich za­robkami. Gdzie najpierw szykuje się podatek od wydobycia gazu łupkowego, zanim jeszcze się go wydobywa.

Trzecia RP to prawdziwy świat na opak, to właśnie tu pol­ski minister finansów z brytyjskim paszportem zadłużył w cią­gu blisko 5 lat kraj na 400 miliardów złotych, czyli na prawie tyle samo co poprzednich kilkunastu ministrów finansów przez

minione 15 lat. Ten właśnie „sztukmistrz z Londynu” poucza nas nieustannie o konieczności cięć i oszczędności, choć koszty i wydatki na administrację tylko w 2012 roku mimo tych rze­komych oszczędności wzrosły do astronomicznej kwoty ponad 55 miliardów złotych, a na same wynagrodzenia urzędników wydaje się lekką ręką prawie 40 miliardów złotych, na premie i nagrody urzędnicze ok. 600 milionów złotych, czyli średnio na urzędnika prawie 5 tysięcy złotych, zaś dla urzędnika w mi­nisterstwie ok. 9 tysięcy złotych. Problem w tym, że nagrody otrzymało 99 procent urzędników rządowych - można więc są­dzić, że mamy genialną administrację.

Ten przez jeszcze tak wielu Polaków ukochany, umiłowany kraj, obdarowany tysiącami cudnych kapliczek i kościołów, nie­zwykłych krajobrazów oraz tysięcy miejsc męczeństwa i boha­terstwa Polaków nie miał jednak szczęścia do rządzących i wła­snych elit poza krótkimi szczęśliwymi epizodami.

Kraj historycznych herosów i tych, którym nie dano rządzić zbyt długo. Kraj, który potrafił niczym feniks kilkakrotnie pod­nieść się po wielkich, jakże krwawych klęskach, z materialnych zgliszcz i popiołów, i jednocześnie błyskawicznie, z winy sprze- dajnych elit, fałszywych przyjaciół i usłużnych sąsiadów, stracić dorobek wielu pomysłowych i pracowitych pokoleń. Tak wielu przedstawicielom naszych, pożal się Boże, elit nieprawdopodob­nie szybko udawało się zaprzedać sumienia, wyprzedać za bez­cen majątek narodowy i pogrążyć nas w długach na lata.

Chwilowy rozwój i wątpliwy dobrobyt na kredyt nazywa się w tymże kraju udaną transformacją, a szokowe terapie byłego wicepremiera skutecznie przez lata schładzające polską gospo­darkę, pustoszące nasze oszczędności i portfele, określa się epo­kowym osiągnięciem finansowego „geniusza”. Gdzie sukces go­spodarczy oznacza blisko 30-procentowe bezrobocie ludzi mło­dych, ponad 2-milionową emigrację zarobkową i polskie młode matki chętnie rodzące blisko 120 tysięcy polskich dzieci... na Wyspach Brytyjskich.

Gdzie minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, oświadcza, i to na poważnie, że bardziej boi się rozpadu strefy euro niż rosyjskich rakiet i terroryzmu. Gdzie polski ambasador w Chinach Tadeusz Chomicki, zamiast pozyskiwać kontrakty na miliardy złotych dla polskich firm, pozyskuje aplauz chiń­skich nastolatków za dyskotekowy taniec w stylu Gangnam Sty­le, z czego polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest oczy­wiście bardzo dumne. Nasi coraz bardziej lumpen-dyplomaci podejmują coraz częściej groteskowe i infantylne działania kom­promitujące polskie państwo za granicą, nie tylko wizerunko- wo. Do tańczącego koreańskie disco polo polskiego ambasado­ra ostatnio dołączyła sesja fotograficzna z na wpół rozebranymi modelkami na biurkach ambasady RP w Paryżu, a sam ambasa­dor w Paryżu Tomasz Orłowski wraz z MSZ prowadzi właśnie kurs savoir vivre, jak jeść ser i wiązać krawat.

Jednocześnie oszczędzamy - zamykamy ambasadę w Mon­golii - kraju bogactw naturalnych, dynamicznie rozwijającym się, i sprzedajemy historyczny budynek konsulatu w Kolonii.

A przecież MSZ radosnego Radka kosztuje nas już ok. 700 mi­lionów złotych rocznie.

Premier tego w końcu dość dużego europejskiego państwa twierdzi, że jesteśmy mistrzem Europy, bo wydaliśmy blisko 100 miliardów złotych na piłkarskie Euro 2012 i zbudowaliśmy prawie najdroższy stadion na świecie oraz kolejny fragment auto­strady, której kilometr kosztował nas, podatników, ok. 200 milio­nów złotych. Budujemy również obecnie w Warszawie drugie naj­droższe, w przeliczeniu na kilometr, metro w Europie po Marsylii.

To kraj, w którym premier, niczym król anty-Midas, czego się nie dotknie, to zamienia się natychmiast na pewno nie w zło­to. To kraj, gdzie piłkarska drużyna narodowa, która nie prze­szła nawet eliminacji grupowych - choć dostała za to kilka mi­lionów złotych premii - jest symbolem sukcesu tej władzy. Kraj pełen absurdów, tych wielkich i tych małych dnia codzienne­

go, który tak kochamy i który tak chętnie opuścilibyśmy, bo żyć normalnie się w nim nie da, ani młodym, ani starym.

Tutaj profanowanie krzyża, obrazu jasnogórskiego, pogarda dla religii, tradycji i polskiej historii jest już tylko chwilową me­dialną atrakcją bez żadnych prawnych czy towarzyskich konse­kwencji, a wyrodna matka ukrywająca zwłoki zamordowanego własnego dziecka staje się rozchwytywaną celebrytką mediów i otrzymuje luksusową celę więzienną.

To państwo, gdzie przez kilkanaście lat nie można wykryć prawdziwych sprawców - zabójców generała Marka Papały, sze­fa policji zabitego w 1998 roku, gdzie polscy generałowie w czasie pokoju giną częściej niż w czasie II wojny światowej. Gdzie miliar­dowe afery przetargowe i informatyczne dotyczą najważniejszych państwowych służb i instytucji, mających dbać o porządek i wal­czyć z przestępczością, a ewidentne przekręty ludzi ze świecznika nie budzą szczególnego zainteresowania odpowiednich organów państwa, mediów i tzw. dyżurnych autorytetów.

Gdzie urzędnicy państwowych spółek podróżują z rodzina­mi i przyjaciółmi na Hawaje za publiczne pieniądze lub spon­sorują filmy i teledyski swych życiowych partnerek. Gdzie od­ruchy protestu przeciwstawiania się kłamstwu i najzwyklejsze­mu złu traktowane są przez władze, elity i media jak fanaberie zaczadzonego moherowego ludu, czy tzw. smoleńskiej sekty, a grasujący wśród polityków czy świadków katastrofy smoleń­skiej seryjny weekendowy samobójca nie bulwersuje i nie zmu­sza do działania ani władzy, ani wymiaru sprawiedliwości, ani tym bardziej organów ścigania czy służb specjalnych.

Najbardziej chyba zaskakującym faktem - polskim paradok­sem i jest to, że obok rozpadających się ruder dworców kolejo­wych i autobusowych, zaniedbanych szpitali stoją jednocześnie najnowocześniejsze w Europie centra handlowe, które już przy­jęły dominującą rolę kulturową i społeczną, i to stoją w samych centrach miast, a najbardziej wychuchanymi, czystymi, im­ponującymi swym wyglądem, ładem i porządkiem publiczny­

mi

mi obiektami są polskie cmentarze - i to nie tylko 1 listopada. Wszystkich Świętych to obok Wigilii najbardziej pogodne i ro­dzinne święto w Polsce.

Czy aby na pewno pełne Polaków czartery do Egiptu i na „Ka­nary”, oblężone supermarkety tuż przed kolejnym długim week­endem świadczą już o stabilnej gospodarce i silnej polskiej klasie średniej? Czy to, że rocznie sprzedaje się w polskich salonach sa­mochodowych 20 nowych modeli Ferrari i 15 Bentleyów z ceną od miliona złotych wzwyż, to dowód na autentyczną zamożność społeczeństwa? Co ciekawe, władza dopuszcza do takich absur­dów, że 415 sprowadzonych do Polski w 2012 roku luksusowych aut: BMW, Mercedesów, Ferrari, Bentley-Continental i Bentley- -GT, Porsche i Jaguary zarejestrowano bez kłopotów jako samo­chody pomocy drogowej. Tylko w styczniu 2013 roku wjecha­ło do naszego kraju blisko 50 luksusowych aut przerobionych na pomoc drogową. Argumentacją dla tego typu numerów jest stwierdzenie, że ponieważ tego typu auta rozpędzają się do setki w 5 sekund i mogą jechać z prędkością 300 km/godz., to szybciej dotrą do poszkodowanych...

Mowa o kraju, gdzie bardziej dba się o żabki, owady, ślimaki, nietoperze i roślinki, homoseksualistów, transwestytów, bluź- nierców i łajdaków niż o zwykłych obywateli, pacjentów i ro­dzinę. Dziś sukcesy nad Wisłą odnoszą wyłącznie klienci rzą­dzącej ekipy, ludzie dawnych i obecnych służb, międzynarodowi hochsztaplerzy, mafiozi i ich słupy, a nawet giełdowi bankruci. Żadna kompromitacja, żaden skandal czy przekręt, żadne pu­bliczne kłamstwo, wiarołomstwo czy kosztowna wpadka nie eli­minują ani z życia publicznego, ani politycznego, ani tym bar­dziej z brylowania w usłużnych mediach i na tzw. salonach. Dureń staje się wyrocznią, błazen autorytetem, oszust, złodziej i donosiciel szanowanym biznesmenem, wzorcem dla młodych czy bankowcem odnoszącym kolejne epokowe sukcesy.

Czy jako naród straciliśmy już całkowicie busolę przyszłości, zdrowy osąd, trzeźwość umysłu, czy tylko wracamy do najgor-

Ü

szych korzeni polskiej państwowości i mentalności, do polskich dziejów absurdu i głupoty, do naszych narodowych przywar i sła­bości, jakże często błędnego koła chwilowych nastrojów, zdrady ideałów i trwałych wartości, do kłamstwa, spisków, braku własnej godności, zaprzedania obcym i zwykłej codziennej bylejakości.

Czy świat zwariował, czy to tylko my nie nadążamy za bie­giem wydarzeń, za kombinacjami, za szachrajstwami możnych i bogatych, tych, którzy dzięki naszym pożytecznym idiotom i zwykłym płatnym zdrajcom ogrywają i okradają nas na całe­go ku uciesze medialnej gawiedzi i tzw. dyżurnych autorytetów ze studia TVN24, „Szkła Kontaktowego” czy „Gazety Wybor­czej”? Gdzie tak naprawdę dziś jesteśmy jako naród, gospodar­ka i państwo? Jaka jest ta prawdziwa kondycja Polski i Pola­ków? Jaki jest prawdziwy bilans dokonań ostatniego 20-lecia, a zwłaszcza, jaka jest realna zasobność naszego państwowego skarbca i odporność na światowe zawieruchy?

Przekonamy się o tym już wkrótce na własnej skórze. Prze­cież Polska dziś likwiduje się sama, traci siłę, wiarygodność, tra­dycję, własną państwowość i wewnętrzną spójność. Pod płasz­czykiem niby większej europejskiej integracji tracimy suweren­ność, twarz, resztki majątku, młodych Polaków, tracimy pozycję, szansę na przyszłość, a przede wszystkim czas - bezcenny czas.

Czy więc na pewno ten nasz, a może już nie nasz kraj, w któ­rym żyjemy, to całkiem normalny europejski kraj? To przecież kraj, gdzie media masowo wywołują serdeczne odruchy serca obywateli na rzecz cierpiących, chorych i ubogich, a jednocześ­nie łżą lub w najlepszym razie przemilczają wszystkie zasadni­cze problemy i tzw. niewygodne tematy, fundamentalne pytania, jawne oszustwa i megakłamstwa, usłużnie i ze zrozumieniem tłumacząc jednocześnie indolencję państwa i jego reprezentan­tów. Aroganckie miernoty robią za autorytety, winni za ofiary, zamordyści za demokratów, a tajni agenci PRL-u walczą z mową nienawiści.

¡¡s

A

Setki tysięcy ustawowych bubli zalewa co roku nasze publicz­ne życie. „Dziki kraj” czy „dziadowskie państwo” to określenia powszechne w ustach „naszych reprezentantów”. Propaganda rządowa i medialne kłamstwa już dawno przekroczyły rozmiary z czasów Edwarda Gierka. Zaklinanie rzeczywistości, kreatyw­na księgowość, fałszerstwa statystyk, bzdury wygłaszane z naj­większą powagą o stanie naszego państwa, gospodarki i finan­sów, a zwłaszcza o kondycji polskiego społeczeństwa nikogo już nie szokują i nie drażnią.

W ostatnich latach zaczęły powracać, i to ze zdwojoną siłą, piramidalne finansowe i prawne nonsensy, absurdy ekonomicz­ne i społeczne - tak dobrze nam znane z czasów PRL-u. Łubu- -dubu, łubu-dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu - Wa­cław Jarząbek. Trawa na zielono i „zielona wyspa” nadal żyją, bo oto premier jedzie z kolejną gospodarską wizytą i po raz drugi otwiera oczyszczalnię ścieków w Warszawie.

Czyżbyśmy właśnie wracali do tak dobrze nam znanych cza­sów minionych, po zatoczeniu 20-letniego koła, czyżby powra­cały upiory dawnych lat, że władza wie lepiej, że się wyżywi i wyleczy? Czy naprawdę polskość to nienormalność, jak swe­go czasu stwierdził premier Donald Tusk? Czy rzeczywiście pol­skość musi kojarzyć się z teatrem niespełnionych marzeń i nie­uzasadnionych urojeń, o czym w 1987 roku z takim przekona­niem pisał dzisiejszy rządowy sternik.

Trudno żyć w kraju, w którym zdrada przekreśla normalność, a amatorszczyznę i polityczną poprawność media wynoszą na ołtarze profesjonalizmu. Polskie państwo dogorywa, instytucje państwa na czele z ZUS, NFZ i urzędami skarbowymi skutecz­nie i zaciekle walczą z obywatelem. Bałagan, cenzura, marnotraw­stwo, rządy kolesi, dojenie państwowej kasy, arogancja władzy są dziś wręcz powszechne, jak za najlepszych czasów PRL.

Codzienna dawka przyjmowanej medialnej trucizny i jakże kosztownych ekonomicznych absurdów uodparnia Polaków na największą nawet głupotę, na absurdy urzędników i fanaberie

władzy. Nie czujemy już niesmaku po spożyciu tej cykuty, tracie my nawet odruchy wymiotne, a na pewno zdolność samooceny. Poddajemy się, akceptując coraz bardziej piramidalne bzdury, absurdy oraz coraz bardziej zabójcze lekarstwa. A dawka ude­rzeniowa tych finansowych i ekonomicznych nonsensów rośnie z roku na rok.

Unijni biurokraci też nie ustają w wysiłkach, rośnie pa­zerność fiskusa i represyjność systemu wobec przedsiębiorcy i obywatela. Komisja Europejska właśnie postanowiła, że od 2014 roku będzie można dopisywać do krajowego PKB dochody z prostytucji, handlu narkotykami i przemytu towarów akcyzo* wych. To niewątpliwie Nagroda Nobla w dziedzinie absurdów ekonomicznych. Chcąc zasypać gigantyczną dziurę budżetową Rostowskiego, obywatele powinni częściej korzystać z przydroż­nych usług pań lekkich obyczajów, palić wyłącznie przemycone papierosy i jeździć na przemyconej benzynie*. GUS będzie miał jednak problem z tym, jak zakwalifikować usługi seksualne tzw. bułgarskich czy rumuńskich tirówek czy jako eksport usług, czy jako import usług. Nie wiadomo, czy będzie można wziąć faktu­rę, ale niewątpliwie producenci kas fiskalnych już zacierają ręce.

Wytresowani w ciągu 20 lat przez media Michnika i Waltera oraz ostatnio antypubliczną TVP przestajemy zadawać pytania i rozumieć odpowiedzi. Byleby był grill, świąteczna wizyta w cen­trum handlowym, błazeńska biało-czerwona kibicowska czap­ka Stańczyka i piwko przed telewizorem. Taka Polska Kiepskich szczęśliwych z ciepłej wody w kranie. Sami stajemy się bezwolny­mi wykonawcami własnego upadku i zorganizowanej likwidacji Polskiego Państwa. Przecież polskość to podobno nienormalność.

Pomału stajemy się niewolnikami skorumpowanych błaznów i sprzedajnych oszustów, a zarazem medialnych wyroczni. Pół­analfabeci i superkłamcy z profesorskimi tytułami rżną autory­tety moralne, a naukowe wyrocznie sączą półprawdy z ekranów telewizorów, na falach radiowych i na łamach gazet, zarówno

o stanie naszego państwa, polskiej gospodarki i finansów, jak

i kondycji naszego narodu. Medialna, TVN-owska paplanina

0 sukcesie, sile, wzroście gospodarczym i dobrobycie narodu to istny cyrk na kółkach.

Nasz Ferdynand Kiepski od finansów, który od 2007 roku za­rządza naszym długiem, prawie go już podwoił, jednocześnie ciągle zapewniając nas o jego stałym obniżaniu. To absolutnie rekord eu­ropejski, a może i światowy, gdy idzie o tempo wzrostu zadłużenia, z ok. 500 miliardów złotych, do poziomu już ok. 900 miliardów zło­tych - dziś. Na koniec 2013 roku, o ile dociągniemy bez wcześniej­szego bankructwa, będzie już tego finansowego nowotworu ok. bi­liona złotych. Dług, nie tyle publiczny, ile kosmiczny, którego nie mamy szansy spłacić, nawet przez trzy najbliższe pokolenia.

Bardzo skutecznie nasza władza buduje kolejne piramidy fi­nansowe ZUS-u, NFZ-etu, OFE, które od 1999 roku zarobiły - głównie dla swoich zagranicznych właścicieli - blisko 16 miliar­dów złotych. A to przecież kolejne ukryte okrągłe 3 biliony długu. System zniewolenia Polaków, tym razem za pomocą karty kredy­towej czy szwajcarskiego franka, zadziałał wręcz fantastycznie, niepotrzebne były żadne pancerne dywizje i dywanowe naloty.

Wirtualny wzrost gospodarczy tego papierowego „europej­skiego tygrysa” nie przekłada się na jakość życia Polaków oraz za­sobność portfela zwykłego obywatela, z wyjątkiem krociowych zysków podmiotów zagranicznych, elit politycznych i finanso­wych spekulantów. W naszej politycznej i finansowej drużynie mamy nie tyle samych Lewandowskich, ile samych „Lewych”.

Dyktaturę ciemniaków zastąpiła dyktatura pieniądza i me­diów, choć totalna amatorszczyzna decydentów nadal trzyma się całkiem mocno. Bogaci, banki i spekulanci uwielbiają dług

1 czasy kryzysu, bo właśnie wtedy najlepiej łupi się zwykłych szaraczków i strzyże owieczki. W ten sposób najtaniej przejmuje się majątek i dorobek wielu pokoleń. I właśnie po to jest ten cały obecny światowy kryzys gospodarczy, który wkroczył i do nas wreszcie. Właśnie ten wariant ćwiczymy z dużym powodzeniem nad Wisłą.

Euro i po Euro

NHasz los - dużego europejskiego kraju - uzależniono w ostat- nich latach od piłki nożnej. Mimo jednak nieco gorszej sportowej postawy na Euro 2012, finanse i gospodarki Holandii, Szwecji, Francji, Niemiec czy Danii nie wiszą na sznurowadle ich piłkarzy. A przecież u nas latem 2012 roku zawisły na wło­sie Przemysława Tytonia i Roberta Lewandowskiego. Obiecano nam przecież wyprawę po złote runo.

Jarmarkowy patriotyzm z okazji Euro 2012 był jakże godny pochwały, ale już patriotyzm z okazji rocznicy 10 kwietnia czy

11 listopada jest tylko godny pogardy i ośmieszenia, a nawet spa­łowania. To wręcz faszyzm według niektórych.

Staropolskie - jakże niebezpieczne - „zastaw się, a postaw się”, jest u nas niestety ciągle żywe. Urządziliśmy fantastyczne strefy kibica ze świecącymi i grającymi fontannami, nowoczesne stadio­ny za ok. 5 miliardów złotych, choć zabrakło i nadal brakuje na żłobki, szkoły, leki, szpitale i nowe fabryki Grunt, że starczyło na 6-krotną wymianę murawy za kolejny milion złotych.

Kolejny bankowy analityk idiota podaje wyliczenia spo­dziewanych zysków dzięki Euro 2012 za 20 lat w „renomowa­nym” programie telewizyjnym. Nic to, że duże miasta zadłuży­ły się z tego tytułu na dziesiątki lat i miliardy złotych, że orga­nizatorzy „umoczyli” nie tylko miejskie budżety, ale i miejskie spółki w nowe potężne wielomiliardowe kredyty. Ich budże­ty już przekraczają dozwolone pułapy 60 procent zadłużenia, a Ministerstwo Finansów nie zamierza przestać obdzierać je ze skóry i przerzucać na nie nowych obowiązków. Najwyżej dorzuci się nam, mieszkańcom, do rachunku za wodę, śmie­ci i czynsze, kilka tysięcy procent za użytkowanie wieczyste, zwolni się jeszcze trochę nauczycieli, zamknie kolejne szpitale

i szkoły, wyłączy światło czy metro po 22.00, zasypie mandata­mi i grzywnami.

Przecież nie jesteśmy Szkotami, stać nas na to, jak mawia prezes NBP Marek Belka. Blisko 2,5 miliarda złotych zadłużenia Gdańska, ok. 1,5 miliarda złotych długu Poznania, blisko już 3,5 miliarda złotych długu Warszawy, a wraz z długiem spółek miejskich blisko 5 miliardów złotych, czy wiszący nad przepa­ścią budżet Wrocławia i Krakowa to dzisiejsza finansowa samo­rządowa rzeczywistość.

Premier chce organizować olimpiadę w 2022 roku w Krako­wie i Zakopanem, mimo że sprzedają kolejkę na Kasprowy, choć długi 12 największych polskich miast przekroczyły już 10 mi­liardów złotych, a samorządów - blisko 80 miliardów złotych. Czy jest to cena warta miesięcznej imprezy - na dodatek z pew­ną sportową klęską w tłe?

Niektóre duże miasta zaciągnęły 10-12-letnie kredyty, inne, takie jak Warszawa, wypuściły obligacje w euro - czy­li zadłużyły się również za granicą, będą więc sprzedawać zagranicznym podmiotom wodociągi, MPO i inne miejskie spółki. Czy sposobem na uniknięcie bankructwa będą ko­lejne podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej, czyn­szów komunalnych, handlowych, cen wody, ścieków, wywozu śmieci, a wreszcie nowego podatku od nieruchomości - czyli lokalnego podatku katastralnego? To właśnie prezydent War­szawy H. Gronkiewicz-Waltz wprowadziła najwyższe ceny opłat za śmieci, sparaliżowała miasto, bo buduje drugą nit­kę metra. Nic dziwnego, że warszawiacy zaczynają mieć dość tego chaosu i chcą ją odwołać w referendum.

Odczujemy w naszych portfelach to nieszczęsne Euro 2012 jeszcze długo. Wątpliwe sportowe emocje i rozczarowujące wspomnienia medalowych szans szybko zamienimy na cenowe i egzystencjalne koszmary. Poszliśmy za przykładem RPA, a nie oszczędnych i rozumnych Austriaków i Szwajcarów, którzy nie dali się ogłupić i oskubać do gołej skóry przez UEFA.

W Poznaniu tylko 5 procent dzieci do 3 lat korzysta ze żłob­ków, w całym zaś kraju jest znacznie gorzej, bo średnio to tylko 3 procent maluchów. To niechlubny europejski rekord i dowód kolejnego totalnego absurdu w wydawaniu pieniędzy. W Pol­skich gminach mamy zaledwie 650 żłobków i jest w nich miejsce tylko dla 35 tysięcy maluchów. Średni koszt utrzymania dziecka w żłobku to od 1-1,5 tysiąca złotych, a większości gmin na do­płaty oczywiście nie stać. Obietnice premiera dotyczące tego, że państwo dopłaci do żłobków, można wstawić między bajki.

Prezydent Poznania Ryszard Grobelny wydał blisko 750 mi­lionów złotych na stadion, którego budowę skontrolowała CBA i bez najmniejszych wątpliwości skierowała sprawę do proku­ratury. To ten sam prezydent, który został skazany za przekręt związany z inwestycją miejską tzw. Kulczykpark.

Roczny budżet instytucji opiekuńczych dla najmłodszych poznaniaków to ok. 15 milionów złotych, był on jednak mniej­szy niż wydatki na miesięczne zaledwie funkcjonowanie strefy kibica, bo te wyniosły ok. 20 milionów złotych. Gdzie sens, logi­ka, poznańska gospodarność i zapobiegliwość?

O szaleństwach wydatkowych i absurdalnym wyrzucaniu pieniędzy w błoto w Warszawie lepiej nie mówić. „Nie róbmy polityki, róbmy bajzel” - to hasło świetnie pasuje do obecnej polskiej rzeczywistości. Polska w budowie, Warszawa w general­nym remoncie.

Ulice polskich miast opuściła już futbolowa gorączka, przed nami widmo referendów odwołujących władze samorządowe, zarządów komisarycznych, nowych cięć i oszczędności, zwol­nień pracowników komunalnych i drastycznych podwyżek cen usług miejskich itd. Absurdy tak rozkwitły nad Wisłą, że nawet 30-40-tysięczne miasta rzuciły się z motyką na słońce, budując stadiony i centra pobytowe za kilkadziesiąt milionów złotych czy termy, tyle że z zimną wodą, jak te w Lidzbarku Warmiń­skim znane na świecie jako euroabsurd.

A przecież w miastach tych nie działa dobrze kanaliza­cja, komunikacja miejska, oświata i pomoc socjalna, nie mó­wiąc już o kulturze czy służbie zdrowia. Ponieważ dziś kul­tura w Polsce to głównie Doda i Kuba Wojewódzki - idol wszystkich idiotów - jak sam o sobie mówi, oraz Zbigniew Hołdys - muzyk bez matury, pełen wazeliny wobec obec­nie rządzących, wielce poprawny politycznie, udający inte­lektualistę. To kabaretowe żałosne popisy Tyma i Jandy żar­tujących w niewybredny sposób z katastrofy smoleńskiej i jej ofiar oraz pogardliwe frazesy wygłaszane przez reżyse­ra senatora Kazimierza Kutza czy Waldemara Kuczyńskiego w studio TVN24. Ponadto wulgarne słowa dyrektor poznań­skiego Teatru Ósmego Dnia Ewy Wójciak o papieżu Francisz­ku czy wypociny, pożal się Boże, profesorów oskarżających tak wielkiego bohatera jak rotmistrz Witold Pilecki o sypa­nie współpracowników w śledztwie czy członków Batalionu „Zośka” o homoseksualizm. Jak widać, wszystko co polskie, patriotyczne, tradycyjne i honorowe, ma być oplute i spluga- wione. To również prymitywne i chamskie żarciki redakto­ra o małym rozumku - Jarosława Kuźniara - na dzień dobry czy ekshibicjonistyczne i plugawe występy Janusza Palikota w „Kropce nad i” u redaktor Moniki Olejnik, która kompro­mituje się coraz bardziej.

To w sferze kultury i mediów ma na razie Polakom wystar­czyć, na resztę ciągle brakuje pieniędzy. Może i utoniemy na „zielonej wyspie”, ale radośnie, w błazeńskiej czerwonej czapce wiernego kibica, szastając pieniędzmi do samego końca i absur­dalnie się zadłużając.

Śmiej się pajacu” - wołają do nas z ekranów przywódcy. „]est super, jest super - więc o co wam chodzi?” - powtarzają tzw. autorytety medialne. Najwyżej znowu trochę się pożyczy, trochę zroluje stare długi, wstrzyma najpotrzebniejsze inwesty­cje w służbie zdrowia, oświacie, nie dokończy kilku dróg i auto­strad, ograniczy remonty, zajęcia pozalekcyjne, przytnie wyna-

grodzenia i emerytury, podniesie ceny leków, prądu i gazu, nie wybuduje się żadnej nowej fabryki. Byle do kolejnych igrzysk piłkarskich nad Wisłą czy olim­piady w Tatrach, reszta sama się kręci.

Samo się zrobi i zbuduje, a zboże samo urośnie. Wstrzyma się ukończenie nie­których dróg i autostrad, naprawę wa­łów przeciwpowodziowych, zamknie się nie 120, ale „tylko” 79 sądów, ale za to przyjezdni kibice będą latami wspominać nasze przestronne i wesołe strefy kibica i śliczne dziewczyny na stadionach.

Mucha nie siada. A to, że w czasie ulewy nie zamyka się da­chu Stadionu Narodowego, to będzie przecież tylko dodatkową atrakcją. To prawdziwe „Jezioro Łabędzie” za 2 miliardy zło­tych. To dziś w dużej mierze obraz całego naszego kraju, nie tyl­ko miejskich aglomeracji. Kto podejmie się sprzątania tej staj­ni Augiasza, kto napełni coraz bardziej pustą państwową czy miejską kasę, jacy herosi wynegocjują rozłożenie kolejnych gi­gantycznych długów blisko 1 biliona złotych na raty? Kto wybła- ga umorzenie odsetek, jakie wyspy oddamy w zamian za długi,

o ile jeszcze podniesiemy VAT, czy jak znacząco obniżymy eme­rytury?

Przecież już dziś wszystkie nasze podatki płacone do budże­tu państwa w ramach PIT idą wyłącznie na spłatę długów, a wła­ściwie odsetek - to corocznie ok. 40 miliardów złotych wyrzuco­nych w błoto. Trzeba je oddawać, a ciągle rosną i licznik bije co­raz szybciej. Jako Polska i Polacy „wisimy” już zagranicy ok. 260 miliardów euro. Kto udźwignie tę skalę głupoty, beztroski, par­tactwa, często zaprzedania, bagaż jakże licznych finansowych, ekonomicznych absurdów i przekrętów? Kto weźmie na plecy ten wielki worek długów, unijnych weksli in blanco, deklaracji, że stać nas na pomoc Grecji, Hiszpanii, a nawet Afganistanowi?

Polskie państwo ma być tanie. Tanie, czyli słabe, a dokładnie byle jakie. A po co komu słabe państwo? Wtedy łatwo się go wy­rzec czy porzucić. Może o to właśnie chodzi. W Niemczech na przykład nawet największym liberalnym demagogom nie przy­chodzą do głowy podobne idiotyzmy, że Niemcom potrzebne jest tanie, słabe państwo i najlepiej gdyby go w ogóle nie było.

Doradca premiera Tuska - były premier Jan Krzysztof Bielec­ki - zapewnia nas, że „będziemy tak zamożni, jak zamożne bę­dzie polskie państwo”, tylko że to nasze państwo dzięki usilnym staraniom liberalnych zaklinaczy z Trójmiasta jest coraz bied­niejsze, ma coraz mniej majątku, dochodów, zaufania obywateli, siły i autorytetu. W sąsiednich Niemczech obowiązuje dokład­nie odwrotna zasada, choć liberałowie współrządzą tym krajem od lat - „państwo niemieckie będzie tak zamożne jak zamożni będą jego obywatele”. Tam jakoś nie warto tego zwykłego oby­watela, przedsiębiorcy, podatnika obdzierać ze skóry, upadlać, upokarzać w szpitalnych kolejkach, pozbawiać nadziei na przy­szłość, zmuszać do emigracji za chlebem, oferować mu głodo­wych pensji i emerytur, ponieważ to wraca do państwa i całego narodu, często w zwielokrotnionej skali.

Na razie jeszcze Polacy mają za mało, żeby godnie żyć, a za dużo, żeby umrzeć w biedzie i zapomnieniu. Nic też dziwne­go, że Polska zajmuje kompromitujące trzecie miejsce w Euro­pie pod względem liczby przegranych spraw przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu, wytaczanych przez własnych obywateli, i czwarte miejsce od końca wśród najbied­niejszych krajów Unii, po Rumunii, Bułgarii i Estonii. Na razie zarzewia buntu nie ma, tyle że sytuacja ekonomiczna i uwarun­kowania zewnętrzne - europejskie - mogą gwałtownie pogor­szyć nasze nastroje. Iskra społecznego pożaru może więc wy­buchnąć nad Wisłą zupełnie nieoczekiwanie, w najmniej spo­dziewanej sferze i z dość błahej na pozór przyczyny. Nie znacie dnia ani godziny, ale czas sądu niewątpliwie nadejdzie.

Jak mówią starzy górale: „Gdzie się podziały nasze dutki z tej podobno udanej transformacji”. Warto wziąć na poważ­nie ostrzeżenia przewodniczącego NSZZ „Solidarność” - Pio­tra Dudy: „Niech bogaci nie myślą, że biedni ich nie znajdą”. Mistrzowie zamętu, bezkarności i absurdów na razie są jeszcze w natarciu, ale już wyraźnie czują obawę i brak pewności, jesz­cze testują odporność polskiego społeczeństwa, granice kolejnej terapii szokowej, granice pogardy dla potrzeb i aspiracji zarów­no starych, jak i młodych Polaków.

Niepokój rośnie z dnia na dzień, państwowa kasa pusto­szeje, europejscy przywódcy domagają się całkowitej rezy­gnacji z suwerenności, a narody stają się coraz bardziej podejrz­liwe i bezradne, widząc swój co­raz bardziej pusty portfel i ewi­dentny brak przyszłości.

Niestety coraz wyraźniej wi­dać, że polskie państwo nie jest zorganizowane i skoncentrowane w swych działaniach na rzecz obywateli, a przeciw obcym, mafii i oszustom, ale dokładnie od­wrotnie. Zamiast ścigać najgrubszego kalibru złoczyńców, oszu­stów i złodziei, walczy z rowerzystami, kibicami, blogerami, sa­motnymi matkami itd.

Jak mawia lider Budki Suflera: „Żyjemy w kraju, który nie spełnia nawet najbardziej podstawowych funkcji wobec obywa­teli”. Żyjemy w kraju tak pełnym absurdów, o którym mawiano w filmach Stanisława Barei: „Gdzie kłamstwo jest wykładnikiem prawdy”, a jak mawia mój ulubiony bloger, „Matka Kurka”, w kra­ju, „gdzie konformizm stał się wykładnikiem buntu”, w którym codziennie słyszymy o kolejnych rządowych sukcesach.

Trzecia RP to państwo po wielkich przemianach, gdzie na­dal rządzą potomkowie ubeckich i esbeckich rodów, największe

Niestety coraz wyraźniej w widać, że polskie pań- stwo nie jest zorgani­zowane i skoncentrowane w swych działaniach na rzecz obywateli, a przeciw obcym, mafii i oszustom, ale dokładnie odwrotnie.

sukcesy odnoszą ludzie o wątpliwej przeszłości, tajni współpra­cownicy służb specjalnych, a polityczne lizusy i rozgrzani dzien­nikarze pokroju Tomasza Lisa czy Janiny Paradowskiej kreują się na tzw. elity III RP. Gdzie panuje wręcz zabójcza pogarda dla uczciwych, skromnych, kochających tradycję czy głęboko wie­rzących. Skromni, bogobojni i ci prawdomówni są traktowani przez władzę jako wrogowie systemu, jako poważniejsze zagro­żenie nawet od terrorystów. Nawet Brunon K., oskarżony o przy­gotowywanie zamachu bombowego na Sejm, by się uśmiał, gdy­by nie siedział.

Absurd górą

WHały przeciwpowodziowe nadal są dziurawe, ale minister cyfryzacji Michał Boni zapewnia ciągle, że powodzie nam nie grożą, ważniejsza jest walka z mową nienawiści. Je­śli chodzi o polskie drogi, to minister infrastruktury Sławomir Nowak zagwarantował, i słusznie, że „prędzej czy później drogi będą”. Polska jest jeszcze w budowie, choć niektóre autostrady i lotniska już są w remoncie, bo nieco popękały, a po ostatnich ulewach część autostrady A4, obwodnica Radomia i Trasa To­ruńska zamieniły się w rwące rzeki i krajobraz niczym z Wene­cji. Część z nich zbudowano z gliny, iłów, połamanych sedesów i płytek ceramicznych. Na Euro 2012 nie były gotowe, ale były przejezdne, bo uchwalono ustawę umożliwiającą jazdę po czę­ściowo tylko ukończonej autostradzie - ewenement i absurd na skalę europejską, a nawet światową. Ale jak zapewnia minister Nowak, nadal obowiązuje zero tolerancji dla usterek. Minister, znany kolekcjoner i znawca zegarków, który ostatnio przypom­niał sobie o tym, że ma Volvo X-C-60 i postanowił je wpisać do deklaracji majątkowej. A jego wiceminister, oczywiście z PO, Tadeusz Jarmuziewicz został przyłapany przez media na niefor­malnym spotkaniu z zagraniczną firmą budującą autostradę.

Mamy więc na razie w dużej części wyroby autostradopo- dobne, nowe, choć już do remontu, płatne, choć niezapłacone, gdy idzie o ich wykonawców. Roszczenia budowlańców przekro­czyły już poziom 3 miliardów złotych.

Były wicepremier Waldemar Pawlak twierdził publicznie, że nie wierzy w państwowe emerytury, co premier wytłumaczył jako pełny wyraz zaufania do państwowego ZUS-u. Tusk stawał na rzęsach absurdu, żeby przekonać o tym, że dłuższa praca do 67 lat to istne dobrodziejstwo i zarazem konieczność, gdy w tym

samym czasie polski samolot LOT-u zatrzymano na londyńskim lotnisku Heathrow, ponieważ obaj polscy piloci mieli więcej niż 60 lat, a to jest niezgodne z przepisami lotniczymi, co oznacza, że są za starzy.

Jeszcze w 2010 roku premier przekonywał nas o tym, że to nie ustawy są najważniejsze i budowanie kolejnych systemów emerytalnych, lepiej wziąć się do innej „roboty”, by po prostu w kraju było więcej dzieci, ponieważ wysoki wskaźnik urodzeń to przyszłość narodu. Coś w stylu wyborczego hasła: „Nie rób­my polityki, róbmy dzieci!” A Polacy oczywiście robią dzieci, tylko niezbyt chętnie w Polsce.

Na kolejnym przeglądzie resortów okazało się, że najlepszy jest jak zwykle minister finansów Jacek Rostowski, mimo że sporządził dwa najbardziej humorystyczne od lat budżety - na

2012 i 2013 rok. W tym ostatnim na przykład służby mundu­rowe miały dostać podwyżki, jeżeli nie będzie powodzi i hura­ganów; nie ma tam ani śladu 700-miliardowych inwestycji za­powiedzianych przez premiera Tuska w swoim ostatnim exposé. Choć trąby powietrzne i burze w kraju były, to podwyżki jednak przyznano.

Owe genialne oszczędności i sztuczki księgowe Jana Vincen- ta Rostowskiego, ministra wielu imion, paszportów i domów, będą nas drogo kosztować, bo to przecież niezapłacone faktury na rzecz polskich szpitali za tzw. nadwykonania (już 2,5 miliar­da złotych) czy niezapłacone faktury Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) i wykonawców autostrad na ok. 3 miliardy złotych oraz blisko 50 miliardów długów z tytu­łu tzw. obligacji Krajowego Funduszu Drogowego itd. Natomiast w roku 2013 za drogi spłyną faktury na kolejne kilkadziesiąt mi­liardów.

Nic dziwnego, że w budżecie na 2013 rok zaplanowano do­chody z kar, grzywien i mandatów, nie tyle na absurdalnym na­wet poziomie 2012 roku i 1,3 miliarda złotych, ale jeszcze więcej, bo 1,5 miliarda złotych. Będzie trzeba wlepiać mandaty na każ­

dym skrzyżowaniu kierowcom i przechodniom, rowerzystom, babciom i dziatwie szkolnej oraz kupić kolejnych 300 radarów, które zresztą produkuje firma niemiecka i świetnie na tym zara­bia. Ponadto mandaty otrzymają grzybiarze w lesie oraz całujące się w miejscach publicznych pary.

Trudno więc uwierzyć w słowa ministra Rostowskiego i nie ubawić się serdecznie: „Z ręką na sercu można powiedzieć, że najtrudniejszy czas dla polskich finansów publicznych już mi­nął”. Ten czas dopiero nadchodzi i „sztukmistrz z Londynu” dobrze o tym wie. Jest już przecież po „igrzyskach^ czyli po Euro 2012, i wkrótce wszyscy się o tym gorzko przekonamy.

To, co obserwujemy, to nie jest zwykłe spowolnienie, lecz do­piero rozpoczynający się ogromny kryzys. A.nawet nie tyle kry­zys, ile rezultat, jak mawiał Kisiel.

Podatku bankowego czy od supermarketów minister nie chce, ale bezrobotny pobierający zasiłek powinien samodziel­nie złożyć PIT, a polski fiskus żąda, by firmy po imprezach inte­gracyjnych sporządzały listy, ile kto zjadł i wypił, żeby fiskus mógł wyli­czyć, ile się z tego powodu pracow­nik dorobił i wzbogacił. Czy to nie kolejny rekord absurdu?

Jest ich niestety znacznie więcej.

Dostałeś w prezencie od szefa bilet na mecz - zapłacisz podatek, pada deszcz, też zapłacisz podatek, masz brudną szybę w aucie, zapłacisz na­wet 500 złotych mandatu.

W roku 2012 ponad 250 tysięcy polskich przedsiębiorców za­wiesiło działalność gospodarczą i jest to olbrzymi wzrost. Rok 2013 będzie w tej mierze wręcz rekordowy. W roku 2012 zban­krutowało blisko 1000 firm i ciągle przybywa nowych bankru­tów, nie tylko wśród firm budowlanych. Przed nami czas ban­kructw...

Tymczasem ponad połowa polskich przedsiębiorców do­strzega olbrzymi wzrost absurdów prawnych w swojej działal­ności gospodarczej. Wprawdzie sprzedano 20 Ferrari (za każ­dy zapłacono powyżej 1 miliona złotych), a nowy salon otwiera właśnie Maserati, ale jednocześnie już ponad 5 tysięcy Polaków rocznie popełnia samobójstwo, w tym coraz więcej - już ok.

1 tysiąc z nich - czyni to z powodów ekonomicznych. Czy na tym właśnie polega nasz gospodarczy sukces i skok cywilizacyj­ny narodu?

Minister finansów, reklamując wydłużanie wieku emery­talnego, stwierdza jednoznacznie, że tak naprawdę chodzi o to, żeby oczekiwana przeciętna długość życia Polaka na emeryturze nie była zbyt długa. Wstyd, aż tak otwarcie, bez ogródek i zaże­nowania, tym bardziej że ta tzw. wcześniejsza, częściowa emery­tura wyniesie zaledwie ok. 400 złotych.

Tajfun „Vincent” zbierze niewątpliwie śmiertelne żniwo. Od­powiadając na pytanie słynnego paprykarza: „Jak żyć, Panie Premierze?” - odpowiedź brzmi: „Byle krótko”. Czy rzeczywi­ście można uwierzyć w zapewnienia ministra finansów, że naj­gorszy czas dla naszych finansów publicznych już minął, gdy słyszymy, iż firmy windykacyjne w 2012 roku otrzymały do windykacji sprawy warte kilkanaście miliardów złotych, a rok

2013 może być w tej materii wręcz rekordowy?

Polska stała się ostatnio europejskim rajem dla firm windy- kacyjnych. Można w niej bowiem wykończyć każdego, nawet tych, którzy nikomu nie są winni ani grosza. Ponieważ, według danych policji, w kraju może funkcjonować 1 milion zaginio­nych dokumentów różnego typu, z dowodami osobistymi i pra­wami jazdy na czele, przestępcy i oszuści masowo wyłudzają to­wary i usługi, a dopaść ich jest niesłychanie trudno.

Absurd kolejny, wielkie sieci handlowe przy obrotach rzędu ponad 120 miliardów złotych zapłaciły rocznie podatki w sym­bolicznej wysokości ok. 700 milionów złotych. A złotą kurę po­datkową KGHM i tylko i jeszcze aż w 30 procentach będący pol-

ską własnością I dorzyna się skutecznie podatkiem od kopalin, najwyższym na świecie, i zabójczą dywidendą na rzecz budżetu, podobnie jak inne jeszcze zarabiające spółki wydobywczo-su- rowcowe. Nic dziwnego, że KGHM wynosi się na razie częścio­wo z wydobyciem za granicę. Czyż nie jest kolejnym paradok­sem, że ten częściowo tylko polski podmiot gospodarczy płaci sam tyle podatków, składek i opłat, ile cały zagraniczny sektor banków komercyjnych działających w Polsce - ok. 5 miliardów złotych? A przecież banków komercyjnych mamy w Polsce aż blisko 67.

Przed nami jeszcze wyprzedaż resztek PKO, BP, PZU, Tauro- nu i Enei oraz ich zastawienie pod kredyt w BGK. Jak widać, jest dobrze, choć nie całkiem beznadziejnie...

W roku 2014 rząd już nie będzie prywatyzował, ponieważ już nic wartościowego nie pozostało do sprzedania, poza lasami i sanatoriami. Przez ostatnie pięć lat swego urzędowania koali­cja PO-PSL sprzedała majątek wart ponad 50 miliardów złotych

i chce jeszcze rozpaczliwym rzutem na taśmę dorzucić ostatnie wyżyłowane 9-10 miliardów złotych.

Absurd ekonomiczny goni absurd, a potem będziemy się martwić, co zrobić z tym bałaganem i gigantycznymi długa­mi. Rząd zajmuje się ustawą o in vitro, związkach partnerskich

i zmianie płci, a nie biedą, bezrobociem i brakiem perspektyw dla młodych Polaków.

Polska niewątpliwie zasługuje na cud, tylko czy nasz Kaszub­ski Mesjasz podoła wyzwaniom. Hasło kibicowskie: „Donald, matole, twój rząd obalą kibole!”, może się poszerzyć o nowy człon: „nauczyciele i robole”, ponieważ sytuacja społeczna nie­wątpliwie gęstnieje.

Tanie państwo - dziadowskie państwo

CHzy to, co widzimy na co dzień, to ma być profesjonalizm w rządzeniu, tanie państwo i cywilizacyjny skok - trzecia faza nowoczesności - jak mówią rządowe dokumenty? W tym państwie prezes NFZ, decydujący o życiu i śmierci wielu pacjen­tów i dysponujący budżetem rzędu 60 miliardów złotych, przez wiele miesięcy uchylał się od spłaty prywatnego długu. I nawet komornik okazał się bezradny w zajęciu tej należności, ponie­waż zainteresowany skutecznie uniemożliwiał egzekucję, po­zbywając się majątku i blokując windykację. A jego popisy z re­fundacją leków, ze straszeniem i szantażowaniem lekarzy wi­dzieliśmy wszyscy. Mamy nową prezes Funduszu, która z kolei nie widzi większych problemów w służbie zdrowia. Jak widać - wart Pac pałaca.

Czy tanie państwo nad Wisłą ma polegać na tym, że premier czy marszałek Senatu wydają miliony złotych na loty z Warsza­wy do Gdańska? Rządowy Embraer niczym podniebne taxi kur­suje wahadłowo, na weekend do domu, na jogging i na piłkar­ski mecz z kolegami albo kiedy pieska trzeba wyprowadzić na spacer. Szacuje się, że godzina lotu rządowego samolotu to ok. 30 tysięcy złotych. Wszyscy pamiętamy, jak bardzo żałowano samolotu prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu do Gruzji, któ­ry leciał tam, by uratować ten kraj przed agresją i wojną, czy do Brukseli, gdzie chciał bronić naszych interesów.

A może tanie państwo to wypłata premii urzędnikom Mini­sterstwa Cyfryzacji Michała Boniego w kwocie blisko 1 miliona złotych zaledwie po kilku miesiącach urzędowania i to w sytu­acji, gdy na jaw wychodzą gigantyczne afery związane z przetar-

gami na informatyzację, a sam minister mówi o stajni Augiasza w swoim resorcie? A może to wojaże urzędników Agencji Ryn­ku Rolnego i Spółki Zbożowej po całym świecie od Hawajów do Arabii Saudyjskiej? Czy też może przyznanie na dzień dobry nowemu prezesowi PKP wynagrodzenia rzędu blisko 60 tysię­cy złotych miesięcznie z prawem do 300 tysięcy złotych premii rocznej?

Może jeszcze lepszym przykładem taniego państwa jest słyn­na premia dla prezesa Narodowego Centrum Sportu na ponad 500 tysięcy złotych i ponadmilionowe premie dla zarządza­jących innej spółki związanej z Euro 2012, PL 2012, Choć Sta­dion Narodowy oddano sporo po terminie, nadal nie zapłacono wszystkich faktur, idących w setki milionów złotych, a prawdzi­we „kwiatki”, fuszerki i przekręty, wyjdą dopiero po skontrolo­waniu tych astronomicznych wydatków na budowę tej rządowej super zabawki za 2 miliardy złotych. Przy tej okazji zbankruto­wała przecież kolejna spółka giełdowa PBG-Hydrobudowa, któ­ra budowała Stadion Narodowy i Stadion Lecha w Poznaniu.

Na miano „taniego państwa” nie zasługuje niestety również funkcjonowanie innego ważnego urzędu - Kancelarii Prezyden­ta Rzeczypospolitej Polskiej. Choć prezydent bez mrugnięcia okiem podpisał nam, obywatelom - mimo generalnego sprzeci­wu i blisko 2 milionów zebranych podpisów - ustawę wydłużają­cą wiek emerytalny do 67 lat, restrykcyjne prawo o zgromadze­niach, czy wreszcie ustawę o żywności genetycznie modyfikowa­nej | GMO, wywołującej nowotwory, to jednak jego Kancelaria kosztuje nas corocznie więcej niż kancelaria królowej brytyjskiej

- Elżbiety II. A przecież prezydent Bronisław Komorowski nie jeździ jeszcze złoconymi karocami, nie nosi diamentowej koro­ny na swym utrudzonym czole, nie ma aż tak wielu pałaców ani królewskiego jachtu. Praca Kancelarii Prezydenta Komorow­skiego kosztuje nas ok. 170 milionów złotych rocznie, zaś Elżbie­ty II, i to pomimo wyprawienia królewskiego ślubu swemu wnu­kowi Williamowi, aż o 5 milionów złotych mniej. W Polsce wy-

datki te rosną, w Anglii maleją. W roku 2012 blisko 70 milionów złotych poszło w Kancelarii Prezydenta RP na pensje i nagrody dla urzędników. Napocili się, podpisując ustawę o refundacji le­ków, ustawę hazardową czy ustawę o SKOK-ach. A prezydenc­ki herold, mistrz połajanek prof. Tomasz Nałęcz namarszczył za nie czoła, tłumacząc kolejne rządowe i prezydenckie gafy i ab­surdy w dyspozycyjnej TVN czy równie przyjaznej TVP, naurą- gał narodowcom, „sekcie smoleńskiej” i rodzinie Kaczyńskich.

Rosną też inne wydatki w Kancelarii Bronisława Komorow­skiego i to o kilkanaście milionów w stosunku do lat ubiegłych. Bardzo kosztowne jest hurtowe rozdawnictwo odznaczeń i or­derów. Mamy już nawet takie ordery, jak Gwiazda Iraku i Afga­nistanu. A wydawało się, że już prawie wszyscy członkowie daw­nej Unii Wolności i KOR-u medale i wysokie odznaczenia od Prezydenta RP otrzymali.

Pałac Buckingham można zwiedzać regularnie za opłatą, trochę więc na siebie zarabia. U nas z krzyżem i narodową fla­gą nawet nie można postać pod Pałacem Namiestnikowskim. Chyba też nie w ramach oszczędności w Holandii na otwarciu tulipanowej wystawy gościła w ubiegłym (2012) roku pani pre­zydentowa Anna Komorowska i to w tym samym czasie, gdy holenderska Partia Wolności Geerta Wildersa wzywała do wy­siedlenia i odesłania polskich pracowników w wagonach do kra­ju. Pierwsza Dama co prawda nie zabrała głosu w obronie pol­skich pracowników farm tulipanowych, ale zabrała głos w spra­wie tulipanów. Szkoda że przy okazji pani prezydentowa nie zasięgnęła języka, o ile mniej niż u nas kosztuje holenderskich podatników dwór holenderski. Może lepiej nie porównywać, że­byśmy nie wpadli w zbyt duże przygnębienie.

Tulipany były piękne, a Krajowa Rada Radiofonii i Telewi­zji, z namaszczonym przez prezydenta przewodniczącym nomen omen Janem Dworakiem, w ramach taniego państwa rozłożyła niektórym stacjom opłaty za obecność na tzw. multipleksie, na­wet na 93 raty, choć nie przyznała w pierwszym konkursie miej-

sca Telewizji Trwam, ponoć z powodów finansowych, choć tele­wizja o. Rydzyka biznesowo bije na głowę konkurentów. Taka to dziś u nas demokracja, gospodarność i oszczędność.

Zapewnienia naszych decydentów o potędze Polski potwier­dza kolejny absurd. Otóż nasza armia dorównuje dziś chińskiej. Oczywiście nie w liczebności czy uzbrojeniu, ale w liczbie ge­nerałów. Tak, tak, to nie kolejny żart. W Armii Chińskiej słu­ży obecnie 191 generałów, w USA mniej niż 50, a w Wojsku Polskim mamy 111 plus 20 nowych prze-

.Iffc znaczonych do awansu. Jeszcze W rownuje dziś chin- , ,

y s skiej. Oczywiście kllka lat urzędowania prezyden- nie w liczebności czy uzbroję- ta Komorowskiego, kilka promo- niu, ale w liczbie generałów. cji i dorównamy najliczniejszej ar­

mii świata (chińska ma 2,3 miliona żołnierzy).

Będziemy więc mogli poczuć prawdziwą dumę z naszego oręża i snuć marzenia o potędze, choć u nas armia liczy w po­rywach ok. 90 tysięcy żołnierzy. Obecnie, w kryzysie, właśnie na armii będzie się oszczędzać najwięcej, choć już teraz nakłady rzędu 25-30 miliardów złotych są wręcz kompromitujące. Kraj bez armii jest skazany na upadek, zwłaszcza tak położony jak nasz.

To z pewnością nie jest tanie państwo, o jakie nam chodzi: | przerostami biurokracji, rosnącymi wydatkami administra­cyjnymi, podejrzanymi przetargami, blokadami awansu dla młodych i zdolnych, wykorzystywaniem państwowych spółek, fikcyjnymi wysoko płatnymi stanowiskami i prawie bezkarną korupcją. A takie państwo stworzyli nasi domorośli liberało­wie. W ich wydaniu polega ono na tym, że minister Rostowski w ramach swoich kolejnych sukcesów oszczędnościowych ob­cina fundusze na staże, szkolenia, wsparcie nowych firm i mło­dych talentów biznesowych. W ubiegłym roku środki na ten cel z 3,4 miliarda złotych obcięto do zaledwie 1,9 miliarda złotych.

A czy nie jest totalnym wręcz absurdem cywilizacyjnym i de­mograficznym fakt, że liczba polskich dzieci uprawnionych do świadczeń rodzinnych od 2004 roku, czyli od przystąpienia Pol­ski do Unii Europejskiej, do 2012 roku spadła z 5,5 do zaledwie 2,7 miliona? Mamy przecież ciągle minimalną pomoc dla pol­skiej rodziny. To zaledwie symboliczne 68 złotych, a więc wy­starczające zaledwie na 1-2 pary tanich butów. To wszystko, na co dziś stać polskie państwo.

Co prawda od 1 listopada 2012 zasiłek rodzinny w ramach polityki prorodzinnej podniesiono o całe 9 złotych do 77 zło­tych, ale to jak na razie tyle rozrzutności. To obok Bułgarii i Ru­munii najniższe zasiłki rodzinne w Unii, prawdziwa polska bie­da, która najmocniej dotyka rodziny wielodzietne. A podobno tak bardzo brakuje nam pracowników, że trzeba było natych­miast podnieść wiek emerytalny do 67 lat.

Nie wszyscy oczywiście są tacy oszczędni jak nasza władza. Niektórzy znani parlamentarzyści w swych oświadczeniach ma­jątkowych zapominają, a to o luksusowych samochodach, a to

0 samolocie, jak choćby poseł Janusz Palikot czy były minister sportu - poseł PO Mirosław Drzewiecki, który, bagatelka, za­pomniał tylko o domu na Florydzie. Badająca to wielce wyro­zumiała prokuratura sprostała zadaniu i umorzyła śledztwo, stwierdzając, że poseł mógł nie znać aktualnego stanu swojego majątku. Czyżby naszym rządzącym tak szybko przybywało bo­gactwa, że nie nadążają z jego liczeniem?

Zaiste „dzikie to państwo”, jak mawiał były minister spor­tu. Mamy przecież całe tabuny urzędników samorządowych skazanych nawet wyrokami sądowymi, którzy nadal rządzą, ba, niektórzy rządzą nawet zza krat. Dobitnym przykładem jest tu choćby senator Henryk Stokłosa. Dziwne i nieprawdopodobne, ale to właśnie tu, nad Wisłą, 28-latek z prawomocnym wyro­kiem mógł spokojnie prowadzić działalność parabankową, któ­ra przynosiła tak krociowe zyski, że umożliwiła mu utworzenie

1 funkcjonowanie z sukcesem linii lotniczej OLT Express, sku­

tecznie konkurującej z LOT-em. Nadzór finansowy, który tak bezwzględnie nadzoruje polskie SKOK-i, ponoć w sprawie Am- ber Gold był bezradny. Bezradne okazały się urzędy skarbowe, prokuratura, sądy, władze miasta, słowem - całe państwo.

W tej sytuacji ze strony władzy padła propozycja, aby pod­nieść z 250 złotych do 1 tysiąca złotych granicę, od której kra­dzież byłaby uznawana za przestępstwo, ostatecznie stanęło na 400 złotych. Dziś ta tzw. drobna kradzież o wartości do 250 zło­tych to tylko wykroczenie. Teraz ten pułap chce się podnieść do 400 złotych i to nie tylko w przypadku kradzieży, ale również oszustw, wyłudzeń, niszczenia mienia czy oszustw komputero­wych. Rząd PO chce poprawić życie złodziejom, jeśli bowiem ukradną coś do wartości 400 złotych, będą mogli dostać wyłącz­nie mandat do 500 złotych.

Absurd czy może świadome przyzwolenie na jeszcze więk­sze złodziejstwo, bezkarność małoletnich przestępców, gangów

i oszukańczych firm? Czy strata renty rzędu 400-500 złotych, co jest u nas kwotą dość powszechną, to drobnostka? A może cho­dzi o to, że skoro kradną miliony, giną miliardy, to po co się po­chylać nad kilkuset zlotową krzywdą ludzi najbiedniejszych, sta­rych czy chorych?

To wręcz jawna zachęta ze strony władzy dla przestępczości

i pogardy dla prawa. Zachęta do likwidacji państwa prawa i zwy­kłego porządku. To tym bardziej groźne, że policja w ramach oszczędności w małych miasteczkach likwiduje przecież komi­sariaty, wychodząc z absurdalnego założenia, że skoro są telefo­ny, to nie potrzeba komisariatów. Prawdziwy powód to oczywi­ście brak pieniędzy i jawne lekceważenie potrzeb obywateli.

Władze zamierzają zlikwidować kilkaset komisariatów, a przecież samo istnienie posterunku ma znaczenie prewen­cyjne. jeśli do tego dodamy próbę zlikwidowania części sądów okręgowych, prokuratur w terenie oraz blisko 1500 szkół, to mamy prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy.

Choć mamy cztery nowe, bardzo drogie stadiony, których roczne utrzymanie kosztuje nas podatników ok. 40 milionów złotych, to sanepidowi brakuje mydła i papieru, a policji nowych opon i paliwa. A na leczenie polskich dzieci zabrakło „tylko” 350 milionów złotych.

Bezkarność jest w cenie i triumfuje, nic dziwnego więc, że autorzy jednej z najgłośniejszych afer finansowych III RP - afe­ry „Art B”, nie zniknęli na zawsze z polskiej areny biznesu. Bo­gusław Bagsik właśnie dokonał nowych wyczynów finansowych w starym stylu i staje po raz kolejny przed wymiarem sprawie­dliwości, a Andrzej Gąsiorowski, poszukiwany listem gończym, właśnie wystąpił ze skargą do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, zarzucając, że „Rzeczpospolita Polska dopuściła się w jego sprawie rażącego i trwałego naruszenia praw człowieka”.

A co z naszymi prawami obywatelskimi, naszymi codzien­nymi prawami człowieka pracowitego, uczciwego? Do kogo my mamy skierować nasze skargi czy prośby? Chyba tylko do świę­tego Judy Tadeusza... Absurdalne prawo, wymiar sprawiedliwo­ści tylko dla zamożnych i ustosunkowanych, „rozgrzani sędzio­wie”, spolegliwi prokuratorzy, troska o celebrytów i pogarda dla maluczkich to przecież nasza codzienność. Bankierzy, prezesi, politycy, gangsterzy, łapówkarze, oszuści, malwersanci nie mu­szą się obawiać. Nawet bossowie mafii czy seryjni mordercy, któ­rzy właśnie hurtowo wychodzą z więzień po 25 łatach odsiadki, czują się dobrze.

Walcząca kiedyś tak dzielnie z korupcją w branży rybnej posłanka Julia Pitera nie dostrzegła jakoś w porę problemów w spółce Elewarr, jak i w spółce Enea, przekrętów przy budo­wie stadionów i autostrad. Jaka władza, taka sprawiedliwość - w ostatnich czterech latach żadna osoba skazana za korupcję w Polsce, a było ich średnio rocznie ok. 3-4 tysiące, nie otrzyma­ła najwyższego możliwego wymiaru kary, czyli 12 lat więzienia. A aż 90 procent wyroków zawieszono. Osoby publiczne i biznes­meni najmniej więc obawiają się oskarżeń właśnie o przekup-

stwo. Takich wyroków polskie sądy realnie prawie nie orzekają. Przypadek posłanki PO Beaty Sawickiej był tu wręcz kliniczny.

A na samym szczycie władzy dzielni ministrowie przodu­ją w konkurencji absurdalności, nieudacznictwa i biją kolej­ne światowe rekordy bezmyślności i niekompetencji. Ot, taki choćby zawsze wygadany były minister rolnictwa Marek Sa­wicki przez dwie kadencje z namaszczenia PSL-u nie oriento­wał się, jaka jest stawka VAT-u na cukier, czego dał dowód na antenie TVP, twierdząc uparcie, że jest niższa niż w rzeczywi­stości. A komentując doniesienia o skandalicznym składzie kieł­bas i parówek, które prawie już nie zawierają mięsa, zalecił cał­kiem na poważnie rezygnowanie z tańszych wyrobów na rzecz droższych i lepszych. Nie obiecał kontroli, sankcji, kar, zamyka­nia nieuczciwych firm, nie zablokował oszukiwania i szkodzenia zdrowiu milionów konsumentów...

Podobnie rząd nie chciał poinformować obywateli, kto nam dosypywał sól drogową do żywności. Ale musieli ujawnić tę ta­jemnicę Czechom, bo zagrozili wstrzymaniem importu żywno­ści z Polski.

Trzeba było taśm Władysława Serafina o nepotyzmie i niego­spodarności w spółkach związanych z resortem rolnictwa kie­rowanym przez PSL, żeby minister Sawicki popłynął w siną dal, choć w mediach nadal go pełno i triumfalnie powraca na scenę polityczną.

Jakby tych absurdów było mało, Ministerstwo Rolnictwa

i Rozwoju Wsi utajnia wyniki badań dotyczące... pszczół. Ma­łopolski pszczelarz, Tadeusz Kasztelan wygrał po trzech latach proces sądowy właśnie z Ministerstwem. Żądał ujawnienia do­kumentów o dopuszczeniu niektórych chemikaliów na połach, co w opinii pszczelarzy jest główną przyczyną masowego gi­nięcia pszczół. A jak mawiał Einstein, cztery lata po wyginię­ciu pszczół wyginą ludzie... Minister zasłaniał się tajemnicą handlową, a okazało się, że część chemikaliów jest stosowa-

na w Polsce bez podstawy prawnej i odpowiednich analiz ich szkodliwości.

Gdy więc minister sportu razem z ministrem rolnictwa za­prezentowali w telewizji śniadanie na Euro 2012 w ramach pro­mocji polskiej zdrowej żywności, chyba obyło się bez miodu. Chodziło o to, by nasi piłkarscy goście rozsmakowali się w na­szej kuchni i „by smak na podniebieniu zawieźli do innych euro­pejskich krajów” - jak to ujęła, jak zawsze niebanalna, minister Joanna Mucha.

A może by tak zagranicznym gościom sypnąć nieco soli dro­gowej do dań i podać parówki ze skóry? Zapewne również zapa­miętaliby wizytę w Polsce.

W ramach podobno taniego pań- stwa w ubiegłym (2012) roku koszty bieżące funkcjonowania administra­cji państwowej wzrosły do 55 mi­liardów złotych. Same tylko koszty wynagrodzeń wszystkich jednostek budżetowych wyniosły rekordo­we 37 miliardów złotych. W samo­rządach był jeszcze większy luksus, nie poskąpiono grosza i wydano aż

54 miliardy złotych. Tu też najszybciej przybywało urzędników. Łącznie to nasze podobno „tanie państwo”, w tym aparat pań­stwowy, choć tak mocno nieprzyjazny zwykłemu obywatelowi, kosztuje nas gigantyczne wprost pieniądze - 240 miliardów zło­tych rocznie. Nic dziwnego, ustanowiliśmy bowiem kolejny eu­ropejski rekord w liczbie ministrów i wiceministrów w rządzie

- mamy już tej klasy próżniaczej aż 111 przedstawicieli. Bijemy na głowę znacznie większe kraje, jak choćby Niemcy, Francję czy Wielką Brytanię.

A przecież płace zwykłych pracowników rosną najwolniej od 20 lat, a realnie wręcz spadają. Lepiej więc już było. Rosną ceny

i koszty utrzymania, rośnie gwałtownie bezrobocie.

Łącznie to nasze ] j podobno *tanie w ^ państwo", w tym aparat państwowy, choć tak mocno nieprzyjazny zwykłemu obywatelowi, kosztuje nas gi­gantyczne wprost pieniądze - 240 miliardów złotych rocznie.

Dla wielu urzędników, w tym zwłaszcza samorządowców, to jednak prawdziwe złote lata - eldorado nad Wisłą. Prezy­denci miast zarabiają często więcej niż prezydent Rzeczypo­spolitej Polskiej. Prezydent Warszawy H. Gronkiewicz-Waltz - ok. 23 tysięcy złotych, a niektórzy z włodarzy dużych miast mają już oficjalnie na przykład po kilka mieszkań. Skąd biorą pienią­dze na sute podwyżki? - m.in. z subwencji oświatowej, z której są wypłacane pensje dla nauczycieli.

Mocno zadłużona władza w terenie nie ma już skąd czerpać środków, chce więc nowych obciążeń podatkowych dla miesz­kańców. Samorządy zwalniają nauczycieli, zamykają kolejne przedszkola i szkoły, komercjalizują szpitale, wygaszają oświe­tlenie.

Znacznie słabiej zaciskają pasa posłowie, u nich na razie nie ma kryzysu. Wydatki Kancelarii Sejmu to bagatelka - ponad 410 milionów złotych rocznie. Średnio o 500 złotych wzrosły ryczałty na biura - to na dziś kwota ponad 12 tysięcy złotych na każdego posła i senatora. Posłowie dostaną też w tej kadencji nowy budynek za 55 milionów złotych, a marszałek Sejmu przy­znaje sobie i wicemarszałkom Sejmu po 40 tysięcy złotych pre­mii za dobrą pracę.

Kancelaria Premiera nie chce być gorsza; starała się o zakup 35 nowych limuzyn, z których jedna kosztuje 150 tysięcy zło­tych. Limuzyny musiały posiadać komputer pokładowy, pod­grzewane fotele, system rozpoznający znaki drogowe oraz ka­merę cofania.

Nic dziwnego, że Ministerstwo Skarbu chce sprzedać ostat­nie uzdrowiska: Ciechocinek, Lądek-Zdrój, Kołobrzeg, Busko- -Zdrój, Świnoujście, i to jeszcze w tym roku za śmieszną cenę - zaledwie 125 milionów złotych. Stopniowo wyprzedaje też ostat­ni polski duży bank PKO BP.

Rząd coraz bardziej intensywnie myśli też o sprzedaży lasów państwowych. Do kniei nie traćmy nadziei, bo prywatyzacyjne ogary znów poszły w las...

Urzędnicy premiera dostali właśnie 60 milionów złotych pre­mii, mimo że miliony młodych Polaków są dziś po 20 latach przemian na szarym końcu europejskiej listy płac. Wyprzedzi­liśmy tylko Litwinów i Rumunów, gdy idzie o wynagrodzenia osób młodych, poniżej 30. roku życia. Nic dziwnego, że przy za­robkach średnio rzędu 400-500 euro w Polsce i blisko 3500 euro w Norwegii, Danii, Szwajcarii i Niemczech, 2500 euro w Fin­landii czy Szwecji i Francji nasi magistrowie politologii i ekono­mii masowo zasilają farmy, puby, domy starców i budowy wła­śnie w tych krajach. A Polki robią za seksmodelki i dorabiają jak mogą.

Nawet Chińczycy zaczynają przenosić produkcję do Polski, bo koszty pracy w Chinach ciągle rosną. Co roku płace w du­żych miastach w Chinach wzrastają o ok. 20 procent i obecnie są już niewiele niższe niż te najczęściej spotykane w naszym kraju

- o zaledwie! 15-20 procent. Jak tak dalej pójdzie, to za rok czy dwa lata polski robotnik będzie tańszy od Chińczyka. Niewy­obrażalne? Pożyjemy, zobaczymy, w końcu mamy już chińskie banki w Polsce, choć już prawie nie mamy polskich, a co dopiero myśleć o polskich bankach w Chinach. Teraz czekamy na chiń­skiego murarza i lekarza oraz wietnamskiego stolarza.

Biznes pełen absurdów

edlug GUS, w końcu 2012 roku w Polsce było ponad

H3,8 miliona firm. Z czego zdecydowana większość to małe, zatrudniające do 9 osób. Było ich już jednak mniej niż w końcu 2011 roku. W roku 2013 ubędzie kolejnych kilkaset ty­sięcy firm.

W roku 2012 zbankrutowało ok. 1000 firm. Samych budow­lanych ok. 300 i zanosi się, że w tym roku padnie kolejnych 200.

Liczba nowo rejestrowanych firm maleje o ok. 10-15 pro­cent rocznie, liczba wyrejestrowanych w 2011 roku wyniosła blisko 380 tysięcy, a to o 60 procent więcej niż w poprzednim 2010 roku. Ten rok będzie niewątpliwie porą bankrutów.

Niestety przybywa patologii. Ponad połowa polskich przed­siębiorców dostrzega to bardzo wyraźnie, szczególnie widoczny jest wzrost liczby absurdów prawnych i podatkowych. Najwię­cej kuriozalnych przepisów i pomysłów można znaleźć w sferze relacji z ZUS-em, urzędami skarbowym^ w zakresie przepisów prawa pracy, ubezpieczeń, prawa budowlanego, postępowań są­dowych i prokuratorskich. To istne państwo w państwie, szcze­gólnie w sferze wydawania decyzji administracyjnych czy ze­zwoleń.

Prawo regulujące działalność zwłaszcza małych i średnich przedsiębiorstw jest nie tylko coraz gorsze, bardziej zagmatwa­ne, wrogie, ale jest go też coraz więcej. To już prawdziwy potop legislacyjny i wykonawczy. Nic dziwnego, że w lawinowym tem­pie przybywa członków Stowarzyszenia „Pokrzywdzonych przez Państwo”, choć „niepokonanych”.

Kwitnie urzędnicze państwo w państwie, rośnie bezrad­ność przedsiębiorców i podatników. Powraca widmo PRL-u; to

urzędnik decyduje o istnieniu firmy, o jej być albo nie być, o lo­sie firmy wykluczonej z przetargu przez innego urzędnika.

Z prawnymi nonsensami polscy przedsiębiorcy spotykają się na każdym kroku i zniesienie pozwoleń na budowę nic tu nie zmieni na lepsze. Machina urzędnicza pracuje pełną parą, by ze­psuć to, co się jeszcze da. To, co się jeszcze ostało, jest pod czuj­nym okiem reformatorów i unijnych komisarzy.

Wielu nie wytrzymuje i poddaje się w tej nierównej walce z absurdami nie tylko naszego fiskusa. Atrapy, które rzekomo miały ulżyć doli polskiego przedsiębiorcy i podatnika z Sejmo­wą Komisją „Przyjazne Państwo” na czele, całkowicie zawiodły.

Minister gospodarki udaje, że wychodzi ze skóry, by ulżyć doli przedsiębiorców, minister pracy obiecał, że od 2013 roku diety służbowe wzrosną o całe 7 złotych dziennie, minister fi­nansów nawet nie zachowuje pozorów - łupi, co się da i jak się da oraz gdzie się da. Skala radosnej twórczości tajfunu „Vin­cent”, czyli naszego „sztukmistrza z Londynu”, co roku przy-

Inny fantastyczny fikacja aut z kratką czy likwidacja wręcz absurd zwią- ostatnich ulg. Minister finansów zany z podatkiem ostatnio postanowił nawet pod-

MT dotyczy polskich kwiacia- nieść podatek VAT do 23 procent rek, ponieważ na kwiaty cięte , , ,

Bi 1 my ttJkl W m wełn? ““Pane, odpady zwie-

5 procent i 8 procent, o w przy- rzęce surowe niejadalne, np. siersc,

ucieszą; 23-procentową stawką zostaną objęte usługi pocztowe niepowszechne i wyroby sztuki ludowej.

Ale prawdziwa rozpacz to fakt, że wzrośnie VAT z 5 do 8 pro­cent na lody i ulubione cafe latte. „Vincent, dzieci i smakosze kawy z mlekiem ci tego nie wybaczą!” Inny fantastyczny wręcz

biera na sile. Już nie wystarczą podwyżki składki rentowej, pacy-

padku wiązanki z kwiatów cię­tych 23 procent.

szczecinę, kości, skorupy żółwi. Chyba grozi nam jakiś zmasowa­ny atak żółwi ninja... A szczotki na pewno podrożeją i tylko łysi się

absurd związany z podatkiem VAT dotyczy polskich kwiacia­rek, ponieważ na kwiaty cięte obowiązują aż trzy stawki VAT: 5 procent i 8 procent, a w przypadku wiązanki z kwiatów ciętych 23 procent. Teraz podobno trzeba jeszcze tylko oclić karetki.

Fiskus chciałby też wprowadzić dokładne spisywanie, co i ile zjemy, ile wypijemy, czy jakie dostaniemy gadżety na firmowych imprezach integracyjnych. Co gorsze, jest to zgodne z ostatnimi wyrokami Naczelnego Sądu Administracyjnego, który nakazał pracodawcom dzielić poniesione na organizacje imprez kosz­ty na wszystkich uprawnionych do imprezy pracowników, bez względu nawet na to, czy zaszczycili szefa swą obecnością. Już sama możliwość wspólnej imprezy i dobrego humoru stanowi realny przychód! Niewykluczone, że przed nami konspiracyjne spotkania integracyjne...

Jeśli jednak przedsiębiorca i podatnik chce sprawiedliwości, wzajemności i, nie daj Boże, chce odzyskać nadpłacony podatek, musi przejść prawdziwą drogę przez mękę. Czasem pobiegać po urzędach i po sądach nawet kilka lat. Rekordziści czekają na pie­niądze nawet 5 lat i więcej* mimo że mają już wygrany proces, co przecież nie zdarza się zbyt często. Brak ograniczeń i restryk­cji co do szybkości postępowań i windykacji należnych środków dotyczą wyłącznie fiskusa, urzędników i sądów, ale nie „upier­dliwego” petenta, który chce odzyskać swoje pieniądze.

Na samo rozpoczęcie procesu w Wojewódzkim Sądzie Admi­nistracyjnym, a zwłaszcza w NSA, czeka się średnio 2-2,5 roku. Oczywiście nie nazywa się tego przewlekłością postępowania, ten rok czy dwa lata to całkiem niezły wynik, przynajmniej według naszych urzędników i sędziów. Gdyby jednak polski przedsiębiorca pożyczył pieniądze i odpowiednio wcześniej nie opłacił podatku od pożyczki, to nawet jeśli upłynął już termin przedawnienia tego zobowiązania podatkowego, urzędy skarbo­we zgodnie z wyrokiem polskiego Trybunału Konstytucyjnego mogą ukarać delikwenta 10-krotnie wyższym podatkiem - bo

przedawnienie zobowiązań w Polsce to ponoć nie jest konstytu­cyjnie chronione prawo podatnika.

Tak właśnie wygląda to nasze demokratyczne państwo prawa z punktu widzenia inwestycji i biznesu. Z jednej strony resort gospodarki chce znieść koncesje na obrót paliwami, co bulwer­suje nawet branżę paliwową, bo na szarej i czarnej strefie w tym zakresie budżet traci 3 miliardy złotych rocznie. Z drugiej stro­ny fiskus chce opodatkować nawet komunijne prezenty. Nic dziwnego, że niewiele już absurdów może nas zaskoczyć i zbul­wersować.

Zdaniem ministra finansów, garaż może być objęty wyższym podatkiem od nieruchomości niż samo mieszkanie, choć prze­pisy ustawy o podatkach i opłatach lokalnych z 2010 roku nie przewidują odrębnej stawki podatku od nieruchomości - właś­nie od garaży. Tak uznał sąd administracyjny NSA, ustalając, że garaż w budynku wielorodzinnym jest objęty stawką 10-krotnie wyższą niż mieszkanie. Co gorsza, decyzje gmin co do wymia­ru podatku nie dotyczą samego miejsca postojowego, ale całego wielopoziomowego garażu nawet na kilkaset miejsc. Jeśli więc któryś z mieszkańców apartamentowca wyjechał za granicę, nie chce płacić czy zbankrutował, koszty podatku władza gminna może przerzucić na pozostałych.

Cóż, wystarczy interpretacja ogólna Rostowskiego i wszyst­ko jasne, bo wyodrębniony prawnie garaż to już samodzielny lo­kal - nieruchomość, i podobno dlatego wolno ją wyżej opodat­kować. Być może Minister Finansów przewiduje, że niektórzy przedsiębiorcy i podatnicy będą zmuszeni wkrótce zamienić swe śliczne, okredytowane we frankach szwajcarskich gniazdka na garaże, ciasne, ale własne. Niektórzy zamienią je, być może na przyczepy, inni na miasteczko namiotowe - być może na Stadio­nie Narodowym.

Nic dziwnego, że już blisko 1,5 miliona Polaków zażywa pi­gułki szczęścia i inne antydepresanty. Łykamy też corocznie blisko 2 miliardy tabletek przeciwbólowych jako efekt wszech-

m

ogarniającej reklamy i zapaści służby zdrowia. Wśród polskich przedsiębiorców, tych wspomagających się, jest ich najwięcej. To nie tylko efekt wyścigu szczurów, ale niemożność akcepta­cji tego, co nas otacza na co dzień. Rynek pigułek szczęścia jest wart już blisko 300 milionów złotych i rośnie w Polsce w rekor­dowym tempie.

Jakby jednak znerwicowanych, namolnych petentów urzędnicy mieli dość, to i tak znajdą sposób. Wymyślą w tej czy innej formie np. „dzień pracy bez petenta”. Wprowadza­ją go twórczo i ochoczo kolejne urzędy nie tylko na Dolnym Śląsku czy w Bydgoskiem, ale w całej Polsce. Jest co prawda jeden wyjątek w tej urzędniczej łaskawości rejestrację zgo­nu da się podobno załatwić po godzinach urzędowania. Bur­mistrz miasta Brzeg postanowił, że Urząd Stanu Cywilnego będzie czynny od godziny 8.00 do 10.30, bo na dłuższe ob­sługiwanie interesantów nie ma ponoć pieniędzy. Urzędnicy z Bolesławca w ramach nowego regulaminu, utrzymania czy­stości i porządku w gminie ustalili, że zabrania się trzyma­nia w lokalach mieszkalnych i w budynkach wielorodzinnych więcej niż dwóch dorosłych psów i dwóch dorosłych kotów. Obowiązuje sztywny limit. Pomysł z księżyca? Nie, to tylko nasza polska urzędnicza innowacja.

Choć zdarzają się naszym samorządowcom i ministrom ad­ministracji znacznie większe wpadki. Urzędnicy z Ostródy dys­ponujący unikatowym zabytkiem śródlądowym - kanałem wodnym Ostróda-Elbląg - obleganym przez polskich i zagra­nicznych turystów, kupili o 5 centymetrów za szerokie statki, które nie mieszczą się ani w śluzach, ani na pochylniach. Był ofi­cjalny przetarg, a jakże, parę milionów do wydania.

Cóż, skoro po likwidacji stoczni przedstawiciele wojewódz­twa zachodniopomorskiego właśnie polecieli do Chin i Japonii, by odebrać nowy masowiec... Dzięki zaś obecnemu prezydento­wi Gdańska z PO Stocznię Gdańską chce się znowu przemiano­wać na Stocznię im. Lenina. Prokuratura i policja właśnie ściga

tych „wywrotowców”, którzy odpiłowali napis z imieniem wiel­kiego wodza rewolucji i nietuzinkowego zbrodniarza. Kto ma więc profesjonalnie budować te wymiarowe statki?

Wbrew uspokajającym zapewnieniom kanclerz Angeli Mer-

kel i polskiego rządu na temat ga­zociągu Nord Stream, który w ich opinii nie zablokuje możliwości zawijania do portu w Szczeci­nie dużych statków o zanurzeniu 15 metrów i więcej, prawda oka­zuje się całkiem inna. Oj tam, oj tam, po co nam taki Szczecin czy Świnoujście, przecież nasze towa­ry i zakupy płyną już do portów w Hamburgu i Rotterdamie...

Jakby po tym wszystkim zakręciła się nam łezka w oku z po­wodu tęsknoty za wiatrem od morza, możemy przecież wypić sobie na pociechę »polskie” piwo z południowoafrykańskiego, niemieckiego czy holenderskiego browaru, któremu nie opła­ca się już kupować dobrej jakości polskiego chmielu od krajo­wych plantatorów. Przecież lepiej kupić chmiel w Niemczech lub Chinach i to mimo tego, że jesteśmy na piątym miejscu na świe- cie w produkcji chmielu bardzo wysokiej jakości. Chińczycy są i będą zawsze tańsi, a wielkie koncerny zagraniczne wyznają, jak widać, zasadę, że kapitał ma jednak narodowość, a już na pewno portfel ma swojego właściciela.

Czesi mają nie tylko o wiele mądrzejsze podejście do piłki nożnej, bardziej dalekowzroczne podejście do spraw UE, wspól­nej waluty oraz wyprzedaży majątku narodowego. Mają też swój chmiel i sporo jeszcze swojego czeskiego piwa, ale co ciekawsze, choć brzmi to dość absurdalnie, mają już nawet polskie kopalnie węgla kamiennego. Tak, tak, to nie pomyłka. Po latach wysłu­chiwania idiotyzmów naszych liberalnych demagogów, jaki to wielki ciężar, kłopot i nieszczęście te nasze kopalnie węgla ka­miennego, po licznych próbach ich likwidacji i podpisaniu za­

Ęfc Wk Oj tam, oj tam, po co W nam taki Szczecin czy w Świnoujście, przecież

nasze towary i zakupy pfynq już do portów w Hamburgu i Rotter­damie...

bójczego dla polskiej gospodarki pakietu klimatycznego, Czesi spokojnie przejęli kopalnię „Silesia”.

Nie bali się zainwestować 500 milionów złotych, podwoili za­trudnienie i już kopią z zyskiem polski węgiel, rękoma sześciu­set polskich górników. Czy musimy zawsze być wyrobnikami, bo u nas ponoć wydobycie węgla się nie opłaca i wolimy impor­tować 15 milionów ton rocznie? A tak się śmiano w Polsce z pił­karskiej drużyny braci Czechów, choć oni nie wydali bezowoc­nie 12 milionów złotych, tak jak my, na przygotowanie drużyny do Euro 2012, nie dostali milionowych premii i mimo to zaszli w turnieju znacznie dalej.

Nie uzależnili swej przyszłości i losu całego kraju od rządo­wego „haratania w gałę”. Nad Wełtawą mimo licznych sukcesów piłkarskich od lat nie obowiązuje zasada: „Niech się wali, niech się pali, my będziemy w piłkę grali” Tam nikomu do głowy nie wpadnie to, co naszym zarządzającym stadionem w Gdańsku - zakaz wnoszenia bananów na stadion w ramach walki prewen­cyjnej z przejawami rasizmu. Ciekawe, co będzie, jak zagramy z Wyspami Owczymi - czy wtedy nie wpuszczą na stadion żad­nego „barana”?

Odszedł Grzegorz Lato, przyszedł Zbigniew Boniek, ale pa­smu kompromitacji, nie tylko PZPN, nie będzie końca. Ponie­waż nawet Boniek w razie czego powie nam, żeby się go nie cze­piać, bo ma włoskie obywatelstwo. To już całe pasmo absurdów, minister finansów - obywatel brytyjski, prezes PZPN - obywa­tel włoski. W razie wpadki szukaj wiatru w polu.

A polscy przedsiębiorcy tak liczyli na nowy liberalny rząd, na normalność, stabilność i przewidywalność fiskusa. Miało być le­piej, a wyszło jak zawsze. Można więc przywołać słowa piosenki: „To już jest koniec, nie ma już nic. Jesteśmy wolni, możemy iść”.

Ale do diabła czy na żebry?

Totalna amatorszczyzna

CHzym innym niż zwykłym absurdem, zaprzeczeniem logice Hi zdrowemu rozsądkowi jest podpisywanie przez rząd hur­tem umów międzynarodowych, a dopiero potem ich analiza i li­czenie, ile to będzie nas kosztować? Rząd podpisał już przecież nie tylko osławioną wieloletnią umowę gazową z Rosją, ale i tzw. sześciopak, pakt fiskalny, dał wstępną zgodę na Europejski Nad­zór Bankowy, nie zdając sobie sprawy z tego, czemu to ma służyć i jakie będą konsekwencje, nie mówiąc już o korzyściach z tego tytułu, których ewidentnie brak. Teraz chce podpisać Unię Ban­kową i zgodę na Europejski Nadzór Bankowy - śmiertelnie nie­bezpieczne dla polskiego nadzoru i banków w Polsce, ale przede wszystkim dla naszych oszczędności.

Nasza władza na wyrost deklaruje odjęcie sobie, a właściwie nam od ust, z naszych rezerw walutowych w NBP ponad 6 mi­liardów euro (ok. 25 miliardów złotych), na ratowanie Greków, Portugalczyków, Hiszpanów czy innych bankrutów, by za chwi­lę stwierdzić, że musimy jeszcze się zastanowić, poobserwować i policzyć. Minister finansów niczym wytrawny kabareciarz opowiada skecze o godziwych emeryturach polskich kobiet w 2040 roku, choć przyszli emeryci i tak dostaną marne grosze (600-800 złotych), a w ramach tzw. emerytur cząstkowych zale­dwie ok. 400 złotych. System OFE w obecnym kształcie to prze­cież kolejne gigantyczne oszustwo. To niewątpliwie największy przekręt III RP, który powinien doczekać się zarówno komisji śledczej, jak i Trybunału Stanu. A w ZUS brakuje 2,1 biliona zło­tych. FUS musi zaciągać gigantyczne pożyczki od 10-20 miliar­dów złotych zarówno z budżetu państwa, jak i w bankach ko­mercyjnych, by móc wypłacać na bieżąco emerytury.

Minister Finansów pisze list do przyjaciół ekonomistów, udo­wadniając Polakom, że „zielona wyspa” dalej spokojnie rozkwi­ta, choć profesjonalizm i wiarygodność władzy ciągle są w budo­wie, podobnie jak autostrady. I choć wielu polskich decydentów czeka na sygnał z centrali, z Berlina i Brukseli, sądząc, że to oni nas ocalą, to wszystko się wali. Pęka serce wspólnej Europy.

W swym ostatnim exposé Premier Tusk, który zapewniał, że pracuje 20 godzin na dobę, poszedł na całość, zapowiedział wspólnie z „magikiem od finansów” wyczarowanie abstrakcyj­nych 700-800 miliardów złotych na Inwestycje Polskie. Wpro­wadzono też bez konsultacji z pacjentami, lekarzami i apteka­rzami ustawę o refundacji leków, nabijając kabzę hurtownikom i NFZ-etowi, powodując strach pacjentów, protesty lekarzy i aptekarzy, oszczędzając z naszych kieszeni blisko 2 miliardy złotych.

Co jeszcze można schrzanić? Czego jeszcze nie zepsuto? Ja«- kie szkody można nam jeszcze wyrządzić bez buntu i przelewu krwi? Jak daleko posunie się jeszcze ta władza?

Ostatnio na przykład zafundowano polskim emerytom i ren­cistom waloryzację kwotową, a nie procentową, oskubując przy okazji wszystkich emerytów i rencistów na skromne 9 złotych, co dało ministrowi finansów 1,2 miliarda złotych budżetowych oszczędności.

Przed ostatnimi wyborami trio „złotoustych magików” obie­cało Polakom 300 miliardów złotych z UE (ok. 80 miliardów euro z Funduszu Spójności), teraz ekonomiczni geniusze: Jerzy Buzek, Janusz Lewandowski i Radosław Sikorski ostrzegają nas, że może być problem. Może nawet 10 miliardów euro mniej. A przecież budżet Unii okazał się i tak dużo mniejszy na lata 2014-2020 niż pierwotnie obiecywano i sądzono. Nie wiadomo, czy Unia przetrwa w takim kształcie jak obecnie, nikt już nie chce płacić, wszyscy chcą rabaty. Wielka Brytania już życzy so­bie referendum z możliwością ewentualnego wyjścia z tego eu- rokołchozu.

Zapomnieli nam też owi zaklinacze rzeczywistości powie­dzieć, że z każdego 1 euro otrzymanego z Unii, aż 61 centów wraca tam natychmiast z powrotem. Zaciągnęliśmy długi w nie­mieckich, hiszpańskich, holenderskich i austriackich bankach po to, by Niemcy, Austriacy, Włosi, a nawet Hiszpanie i Grecy wybudowali nam drogi i stadiony.

Kiedy rządząca dziś kasta raczy opuścić piaskownicę i prze­stanie kompromitować Polskę na arenie międzynarodowej? Kie­dy zacznie liczyć i planować, dbać o narodowy interes - o Polską Rację Stanu. Jak długo można tak kłamać i mataczyć nie tylko w sprawie Smoleńska, ale też w najważniejszych kwestiach go­spodarczych i finansowych. Fakt - polskie lemingi są bardzo od­porne na fakty. Zapewnienia ministra Rostowskiego o 70-pro- centowym sukcesie na kolejnym szczycie w Brukseli przy pod­pisywaniu kolejnego zobowiązania czy paktu fiskalnego budzić wszak powinno albo politowanie, albo salwę śmiechu. Unia staje dzisiaj raczej w obliczu nowego potężnego kryzysu z możliwo­ścią jej całkowitego rozpadu.

Gdzie jest kres tej amatorszczy­zny i złej woli? Ile będą nas jeszcze kosztować te gigantyczne „sukce­sy” naszego anty-Midasa? Ta za­bawa w rządzenie w piaskownicy musi się źle skończyć. Mamy już nie tyle Europę dwóch prędkości, ile mamy już tak naprawdę Europę trzech prędkości i kilku murowa­nych bankrutów w tle. To, co ostatnio obserwujemy w Unii, to już przecież czyste science fiction, a nie integracja, solidarność i przestrzeganie traktatów.

Nasi „geniusze” podpisują, obiecują i deklarują na wyprzód- ki wszystko, czego zażąda kanclerz Merkel lub co podpowie im kolejne lobby, nie dokonując wcześniej ani precyzyjnych analiz, ani tym bardziej symulacji kosztów i skali zagrożeń. Kolejne za-

lik Premier, rozczulając W W się nad trudną sytu- acją kobiet w Polsce, zaserwował im wydłużenie pra­cy o 7 lat, choć bezrobocie nadal rośnie.

pewnienia, że oto państwo polskie po raz kolejny zdało egzamin | zaczynają już irytować nawet usłużnych dziennikarzy TVN-u.

Premier, rozczulając się nad trudną sytuacją kobiet w Polsce, zaserwował im wydłużenie pracy o 7 lat, choć bezrobocie nadal rośnie. Blisko 2 miliony Polaków, 12 procent pracujących, któ­rzy nawet mają jakąś pracę, nie jest dziś w stanie wyżyć ze swej pensji.

Po bublu prawnym pod tytułem «• „Sześciolatki do szkoły”

- szykuje się nam następny idiotyczny skandal, nieprzemyśla­na i szkodliwa reforma, pozostawiona w spadku przez minister Krystynę Hall - reforma liceów ogólnokształcących i reforma oświaty. Zamiast polskiego, historii czy chemii młodzież będzie uczyć się np. o zdrowiu i urodzie. Fajnie, prawda? Będzie koko, koko murowane matołectwo spoko, które już i tak się rozprze­strzenia w zastraszającym tempie. Ale jeszcze widocznie totalnie nie ogłupiono całej polskiej młodzieży.

Mimo że ponoć mamy oszczędzać, MF pożycza od Banku światowego kolejny 1 miliard dolarów na walkę z deficytem. Czyli pożyczamy, by mieć mniejsze długi - prawdziwy ocean absurdu.

Jacek Rostowski namawia nas, żebyśmy puchli z dumy, bo oto polskie PKB znowu wzrosło, choć to zaledwie wzrost w po­bliżu zera procent. Jednocześnie przez swe służby celne domaga się płacenia akcyzy od karetek jak od alkoholu.

Ministerstwo Finansów gorąco zaleca nam oszczędzanie, ale ministrowie tego rządu popełniający tak poważne, kar­dynalne wręcz błędy i kosztowne wpadki przyznali sobie za 2012 rok 60 milionów złotych premii, a samo MF wypłaciło so­bie ok. 20 milionów nagród. Co za problem, w razie czego złu- pi się polskich kierowców, zakupując kolejnych 300 fotoradarów, może da się z tego wycisnąć kolejne 1,5 miliarda złotych. Taki ma być właśnie tajny plan łatania dziur budżetowych? Oczy­wiście w budżecie na 2013 rok z pewnością nie uda się uzy­skać 1,5 miliarda złotych z mandatów i nic dziwnego, że został

on znowelizowany. Czy z tego powodu też możemy puchnąć % dumy? To niewątpliwie najgorszy minister finansów i najmniej poważny od ponad dwudziestu lat III Rzeczypospolitej Polskiej.

A może powinniśmy być dumni z tego, że GDDKiA nie chce płacić za oświetlenie dróg w pobliżu miast, zwalając obowiązki na samorządy, a może raczej z tego, że najdrożej w Europie pła­cimy za ropę i gaz, energię elektryczną, podobnie jak i z tego, że mamy najwyższe w UE prowizje za płatność kartami. A może warto się zastanowić nad tym, jakim cudem 20 największych sieci handlowych w Polsce przy obrotach rocznych 120 miliar­dów złotych płaci zaledwie ok. 700 milionów złotych podatków?

Narody całej Europy i świata coraz gwałtowniej buntują się przeciwko swym elitom finansowym i politycznym, widząc, jak dalece oderwały się one od realiów codziennego życia i jak dale­ce się skorumpowały. Strajków, buntów i protestów będzie więc coraz więcej i Polska nie będzie tu szczególnym wyjątkiem. Lu­dzie zaczynają być wreszcie wściekli na tych, na których powin­ni być już od dawna.

Polska to niewątpliwie dziwny kraj, w którym ministrem obrony narodowej może być psychiatra, polonista może być mi­nistrem cyfryzacji, gość bez studiów tytułowany jest „profeso­rem”, a o swych rodakach mówi per „bydło”, natomiast trenerem kadry piłkarskiej człowiek bez matury.

Stąd gwałtownie wzbierająca fala samobójstw w naszym kraju nie powinna nikogo dziwić. Kraju, gdzie generał specjal­nych jednostek antyterrorystycznych popełnia samobójstwo tuż przed meczem piłkarskiej reprezentacji polskiej na Euro 2012 i to koniecznie w miejscu, gdzie nie sięgają kamery monitoringu. Gdzie w sprawie smoleńskiej mamy blisko 20 bardzo dziwnych zgonów. Czyżby „seryjny samobójca” upodobał sobie szczegól­nie Polskę i to szczególnie w weekendy?

Ustawę hazardową wprowadzano w tak ekspresowym tem­pie, pod naciskiem „oburzonego” premiera, że okazała się ona niezgodna z przepisami i procedurami unijnymi, trzeba będzie

zwracać pieniądze podatników biznesmenom z branży hazardo­wej. Jednoręczni i dwuręczni bandyci znowu górą. Skarb Pań­stwa będzie im płacić wielomilionowe odszkodowania, oczywiś­cie z naszej kieszeni.

Ale organizatorzy loterii w Polsce i ci, którzy mogą wygrać nagrody rzeczowe, mogą być ukarani przez naszych celników. Surowe grzywny grożą też organizatorom imprez sportowych z loteriami, którzy nie wystąpili wcześniej o zezwolenia, nawet jeśli nie uzyskali z tego tytułu żadnej korzyści.

Jeszcze większy absurd to historia z wodą mineralną, któ­ra dla pracowników firmy podczas upałów jest bez naliczania VAT-u. Jeśli jednak, nie daj Boże, pracownik wziąłby butelkę do domu czy do auta na drogę po pracy, to ma to ¡już charakter nie­odpłatnego przekazania towarów na cele osobiste i trzeba ko­niecznie naliczyć podatek.

Tak, to nie tyle mineralna, ile „woda sodowa” naszych decy­dentów i urzędników. Wydaje się, że w naszym kraju pieniędzy brakuje prawie na wszystko, są jednak czasami niespodziewane nadwyżki. Oto na przykład Fun­dusz Rozwiązywania Problemów Hazardowych, utworzony na pod­stawie właśnie owej słynnej już ustawy hazardowej przygotowanej po aferze hazardowej w 2009 roku, miał ponad 22 miliony złotych na leczenie uzależnionych hazardzi- stów, tyle że nie miał chętnych na leczenie. Pieniądze idą więc spo­kojnie na pensje urzędników.

Ale szkoły, przez idiotyczne przepisy, muszą płacić 23-procentowy VAT za przenośny sprzęt komputerowy. Komputery stacjonarne dla młodzieży szkolnej są bowiem zwolnione z podatku, a na laptopy i tablety stawka VAT wynosi 23 procent. Wygląda więc na to, że trzeba będzie gwoź-

m

Ale szkoły, przez idio- W tyczne przepisy, mu­tr Mg szą płacić 23-pro- centowy j/ATza przenośny sprzęt komputerowy. Komputery sta­cjonarne dla młodzieży szkolnej sq bowiem zwolnione z podatku, a na laptopy i tablety stawka VAT wynosi 23 procent.

dziem przybijać laptopy i tablety do ławek szkolnych, by unik­nąć owego wyższego VAT-u. Kłaniają się sceny jak z baru mlecz­nego z kultowego „Misia”.

Ostatnio z powodu urzędniczych idiotyzmów kurczą się nam baseny pływackie - przynajmniej te 25-metrowe. Gra idzie zaledwie o kilka centymetrów, a chodzi o to, że mniejsze niż 25-metrowe może obsłużyć jeden ratownik, a na 25-metrowym musi być już dwóch, co znacząco podnosi koszty."

Nic więc dziwnego, że aż 20 tysięcy listów wpływa rocznie do Kancelarii Premiera. Ludzie skarżą się na nepotyzm, lobbing, fa­talną pracę administracji i źle pracujące sądy. Ludzie listy piszą, tyle że na przysłowiowy Berdyczów...

Żeby jednak tylko nie narzekać, warto przywołać fakt z sie­mianowickiego urzędu pracy. Bezrobotne kobiety mogły tam li­czyć na finansowe wsparcie w wysokości 2,9 tysiąca złotych na upiększenie się, by zwiększyć swe szanse na pracę.

Aby znowu nie było tak różowo, warto przypomnieć o tym, że ostatnio nasz Trybunał Konstytucyjny postanowił, iż odpo­wiedzialność karna za prowadzenie robót budowlanych bez wy­maganego zezwolenia lub zgłoszenia jest zgodna z Konstytucją

- czyli za samowolę budowlaną można iść siedzieć. Zresztą sie­dzieć można u nas nawet za mandat, niezapłaconą grzywnę czy źle wypełnioną fakturę.

Tak surowe reguły obowiązują oczywiście zwykłych śmier­telników, a ci, którzy spowodowali kolejną już drugą katastrofę budowlaną przy budowie warszawskiego metra, tym surowym regułom nie podlegają.

Niektórym jednak urzędnicy MF i MSW potrafią wyjść na­przeciw, ot np. gdy ktoś §§ nie każdy oczywiście - chce mieć sejf na kółkach, czyli wozić pieniądze bankowozem za np. 1 milion złotych, Porsche czy Bentleyem, to nie ma przeciwwskazań. Właściciel odzyska dzięki temu kilkaset tysięcy złotych podatku VAT i podatek zawarty w cenie paliwa, nawet jakby w tym sejfie woził powietrze.

Polscy winiarze, prawdziwi zapaleńcy, ludzie pozytywnie za­kręceni przeżywają prawdziwe urzędnicze katusze. Gdy chcą ze­brać winne grona, trzy dni wcześniej muszą zawiadomić o tym niebezpiecznym i podejrzanym procederze urzędnika celnego, który powinien nadzorować osobiście winobranie. Jeśli zacznie padać, nici z winobrania. Następnego dnia, nawet jeśli pogoda dopisze, zbierać samowolnie nie można i całą procedurę trzeba powtórzyć. Urząd celny formalnie należy też zawiadamiać na­wet wtedy, gdy przenosi się szklany baniak z jednego do drugie­go pomieszczenia. Nic tylko się upić polskim winem z rozpaczy, coraz lepszym zresztą.

W naszym kraju komornik może zabrać nasze dobra i pie­niądze, nawet jeśli nie mamy żadnych długów, wystarczy tyl­ko mieć popularne imię i nazwisko oraz by nastąpiła przypad­kowa zbieżność z nazwiskiem rzeczywistego dłużnika. Wy­starczy, że wniosek o wszczęcie postępowania egzekucyjnego wskaże błędne dane, przypadkowo lub wręcz świadomie nie­poprawnie sformułowany. Komornik nie weryfikuje danych wierzyciela, wystarczy orzeczenie sądu. Brylują w tym sądy elektroniczne, wystarczy podać imię i nazwisko, często błędny PESEL i nawet całkowicie niewinna osoba może strącić doro­bek życia i zdrowie.

Na dodatek bezpodstawnie zajęte pieniądze bardzo cięż­ko później odzyskać w procesie cywilnym. Prokuratury z re­guły umarzają postępowanie wobec komorników, którzy zaję­li pieniądze niewłaściwej osobie, uznając, że było to nieumyśl­ne. Sprawiedliwość jest tu jak widać wielce pobłażliwa, zupełnie inaczej niż w przypadku Janusza Z., którego jeden ze stołecz­nych sądów rejonowych skazał na trzy miesiące pozbawienia wolności za kradzież energii elektrycznej w wysokości... 70 gro­szy. Tak, tak, 70 groszy. Stało się to, pomimo że oskarżony chciał naprawić szkodę.

W innej bulwersującej sprawie agencji finansowej „Grosik”, w której sprzeniewierzono 1,7 miliona złotych 8 tysięcy nieza-

możnych osób, opłacających tam swoje rachunki, białostocki sąd był z kolei bardzo wyrozumiały. Stwierdził, że oskarżeni po­pełnili po prostu błędy w zarządzaniu i choć dopuścili się nie­dbalstwa, to nie muszą zwracać poszkodowanym pieniędzy. Sąd uznał, że nie ma dowodów na to, że chcieli pozbawić uczciwych ludzi pieniędzy. Ot, takie gapy, które przegrały z rynkiem i jego wilczymi prawami.

Jeszcze większy popis dała prokuratura w Ostródzie. Otóż mieszkaniec jednej z podostródzkich wsi kupił starą zabytkową replikę armaty od bractwa rycerskiego i od święta strzelał z niej na wiwat. Pech chciał, że proch kupował w tym samym sklepie co norweski terrorysta. Prokuratura działo skonfiskowała i skie­rowała artylerzystę do sądu, za co groziło mu osiem lat więzie­nia. I mimo że sąd delikwenta uniewinnił i kazał zwrócić replikę armaty, to prokuratura nie daje za wygraną. Przecież taka ar­mata mogłaby posłużyć jako narzędzie zamachu, a sam przed­siębiorca mógłby stworzyć grupę zbrojną z tymi, którzy w histo­rycznych strojach z epoki odgrywają bitwę na polach Grunwal­du, i ruszyć na Kijów czy złupić Gdańsk.

Słynnym już warszawskim kataryniarzem z papugą z po­wodu mandatu straży miejskiej sąd zajmuje się od dwóch po­siedzeń, a będą następne w tej tak istotnej dla fiskusa i państwa polskiego sprawie.

Generalnie gdy idzie o maluczkich, państwo jest niezwykle represyjne. Za nieodbieranie przesyłek poleconych z mandatem za przekroczenie prędkości kierowca może trafić do aresztu: pięć dni aresztu za 300 złotych czy 25 dni za mandat 500-złotowy.

Rekonstrukcja „rządu fachowców”

NHa pewno czeka nas jeszcze niejedna rekonstrukcja tego, po- żal się Boże, „rządu fachowców”. Coraz bardziej widać, że klucz doboru do niego nie miał nic wspólnego z kompetencjami ani przyzwoitością.

Brak menedżerów od poszczególnych obszarów zarządza­nia państwem jest dziś w Polsce dramatyczny, nie tylko w infra­strukturze, gospodarce, finansach czy zdrowiu. Ministra spor­tu zapewnia, że trzeba wspierać trzecią ligę hokeja, choć tako­wej w ogóle nie ma. Minister do spraw Równego Traktowania w sprawie wydłużenia wieku emerytalnego do 67 lat, oczywiście na antenie TVN-u, „fachowo” przekonuje o tym, że większego problemu nie ma, bo przecież piłkarz na stare lata może zostać trenerem.

Minister Rostowski, prawdziwy lider wśród dowcipnisiów tego rządu, który sporządził dwa najbardziej wirtualne i humo­rystyczne budżety państwa ostatnich lat, w trosce o polskie ko­biety i ich emerytury reklamuje przedłużenie wieku pracy Polek

o 7 lat - rzekomo wszyscy na tym skorzystają. Wie też, że już za 8 lat nie będzie problemu ze znalezieniem pracy. Tak, tak, mini­ster już wie, co będzie za 8 lat, choć nie wie, co będzie z budże­tem państwa w tym roku. Zwłaszcza wtedy, gdy kolejne 2 miliony młodych Polaków wyjedzie jeszcze z kraju za chlebem. Minister finansów zapewnia Polaków, że polska gospodarka udowodniła, iż możemy stworzyć pracę dla ludzi powyżej 55 lat. Prawdziwy czarny angielski humor naszego „sztukmistrza z Londynu”.

Polski premier zaś, strasząc obywateli, poszedł na całość - „albo podwyższenie wieku emerytalnego, albo trwałe podnie­sienie VAT na wszystkie produkty o 8 procent”. Toż to absolut­nie fantastyczny pomysł, bo wtedy w ogóle nie będzie biedaków

i emerytów, wymrą dość szybko bez szans na zakup żywności i leków. To byłoby również skuteczne rozwiązanie problemu nie­wypłacalności polskiego systemu emerytalnego. Nobel z ekono­mii murowany.

Minister infrastruktury równie urodziwy, jak i ministra sportu, prawdziwy model, poinformował nas jeszcze przed Euro 2012 o „potencjalnej przejezdności” polskich autostrad. Dziś już wiadomo, że dokończonych autostrad od granicy do granicy nie było i długo nie będzie. Ze Strykowa nie skręcimy w Al w stronę Gdańska, jeszcze długo Kraków nie będzie połą­czony A4 z Ukrainą, z Warszawy nie dojedziemy autostradą ani do Wrocławia, ani do Gdańska, ani tym bardziej do Rzeszowa. To ma być podobno maksimum tego, co było możliwe. Tym bar-

dziej że, jak mówił swego czasu minister Nowak, przecież „dro­gi i tak nie grają na Euro”, a poza tym problem mandatów to roz­wiąże.

Minister Nowak przybladł ostatnio, jakby trochę stracił wia­rę w kierownictwo, a przecież sam swego czasu zapewniał nas, że PO ma przywódcę obdarzo­nego boskim geniuszem. A tacy mogą przecież góry przenosić, wiadukty stawiać z piasku i połamanych sedesów, beton wylać przy 30 stopniach mrozu, trawę 6 razy posadzić na stadionach, autostradę przejechać helikopterem i odnieść kolejny już sukces w Brukseli.

Minister sprawiedliwości z filozoficznym spokojem obserwu­je cały ten rozgardiasz i praktycznie ma już bunt w wymiarze sprawiedliwości, bo zajmuje się głównie deregulacją zawodów i zawieszeniem kolejnego komornika. Sędziowie zapowiedzieli, że złożą tysiące pozwów przeciwko Skarbowi Państwa z powodu zamrożenia ich wynagrodzeń.

|E Minister Nowak przy- ■ bladł ostatnio, jakby H wĘ. trochę stracił wiarę W kierownictwo, a przecież sam swego czasu zapewniaI nas, że PO ma przywódcę obdarzonego bo­skim geniuszem.

n

Minister pracy i polityki socjalnej Władysław Kosiniak-Ka- mysz PSL-owski 30-letni geniusz, który początkowo propono­wał szybsze odchodzenie na emeryturę kobiet wychowujących dzieci, poddał się szybko, bo skutecznie sprzeciwił się temu jego rządowy szef, czyli premier Donald Tusk.

Geodeta, były minister skarbu Aleksander Grad będzie bu­dował elektrownię atomową za ciężką kasę - 55 tysięcy złotych miesięcznie. A co tam, niech się chłopak sprawdzi, przecież do­piero tutaj można ukręcić »atomowe lody”. To ten sam facho­wiec, który w ramach wątpliwej ugody pozwolił dopłacić 14 mi­liardów złotych z naszych pieniędzy holenderskiej firmie Eure­ko, mimo że sama umowa prywatyzacyjna PZU była nieważna z mocy prawa. Zalegalizowano zatem bezprawie i zwykły prze­kręt na miliardy złotych.

Bezkrytyczny piewca rządu, Waldemar Kuczyński, kryty­kę ministry sportu uznał swego czasu za „superhisterię o seksi- stowskim podłożu”. Lepiej więc nie krytykować ani szefa Naro­dowego Centrum Sportu, który za wydanie blisko 2 miliardów złotych na „basen narodowy” miał dostać blisko 500 tysięcy zło­tych samej premii, ani kolejnego podwładnego ministry spor­tu za to, że nie zamknął dachu, ani posłanki Anny Grodzkiej, bo można zostać homofobem i moherem, a wkrótce trafić za to za kratki. Tak jak obecnie dzieje się to już w niektórych krajach Unii, np. Francji czy Wielkiej Brytanii.

Minister Sikorski zaczął ostro 2012 rok - „hołdem berliń­skim”, po czym zażądał polskiej telewizji w berlińskim hotelu Adlon, a następnie bardziej niż rosyjskimi rakietami i terrory­zmem przejął się potencjalnym upadkiem strefy euro. Autor słynnego sformułowania z języka miłości o „dorzynaniu wata­hy” nie zablokował przesłania PIT-ów białoruskich opozycjoni­stów wprost do Mińska.

Minister Boni najpierw zorganizował fantastyczne konsulta­cje w sprawie ACTA, tyle że już po podpisaniu umowy, po czym zorientował się, z jak wielką korupcją, na miliardy złotych, ma

do czynienia w ramach projektów informatyzacji MSW, poli­cji i innych służb. Dostrzegł niespodziewanie prawdziwą stajnię Augiasza śmierdzącą tuż pod jego nosem.

Mimo upływu lat niewielu Polaków wie, jakimi resortami kierują dziś ministrowie Krystyna Szumilas, Tomasz Siemoniak czy Barbara Kudrycka. Nic więc dziwnego, że aż ponad 70 pro­cent Polaków według głównych sondaży negatywnie ocenia rząd, ponad 60 procent samego premiera, natomiast 70 procent uważa, że sprawy w kraju idą w złym kierunku. Obserwując wy­czyny naszych profesjonalistów od rządzenia, aż ok. 70 procent Polaków uważa, że polska gospodarka jest w kryzysie, a ponad 20 procent, że kryzys ten jest głęboki. Tu chodzi o minimum profesjonalizmu, o zgodność słów z czynami, a nie o to, by le­mingi były nadal zadowolone z władzy. Chodzi o to, by nie po­pełniać tak kosztownych błędów i nie ośmieszać kraju na arenie międzynarodowej. Nie gonić od absurdu do absurdu, od kom­promitacji do manipulacji.

Reformy wprowadzane na siłę, wbrew opinii społeczeństwa przez takich właśnie fachowców, muszą się skończyć tragicz­nie wcześniej czy później. A zamiast Budapesztu, którego tak się obawia minister Rostowski, będziemy mieli Grecję, Cypr lub Hiszpanię nad Wisłą.

Nic dziwnego, że policja domagała się ostatnio prawa do uży­cia broni palnej w stosunku do kobiet w widocznej ciąży i dzieci poniżej 13. roku życia. Taki zapis znalazł się w projekcie zmian w ustawie o środkach przymusu bezpośredniego. Niekonieczne byłoby również oddawanie strzału ostrzegawczego przez poli­cjantów. Na razie to na szczęście nie przeszło, ale kto wie, co da­lej. Czy to jeszcze jest demokratyczne państwo prawa, czy kraj bezprawia, bliższy Białorusi?

Jeśli do tego dołożymy kolejny fakt, że minister Rostowski zalecił baczne przyglądanie się przez służby skarbowe tym, któ­rzy kupują drogie wycieczki, sprzęt elektroniczny czy wyroby jubilerskie, to mamy początki zamordyzmu i państwa totalitar­

nego. Lista potencjalnych oszustów i przestępców jest, jak widać, coraz dłuższa... Czy to już jest permanentna inwigilacja, czy tylko kolejny dowód absurdów ekonomicznych i prawnych?

Tymczasem prawdziwi giganci przekrętów nie mają spe­cjalnie ciężkiego życia. W roku 2011 sądy w Polsce skazały bli­sko 29 tysięcy oszustów gospodarczych, były to jednak głównie wyroki w zawieszeniu bądź grzywny. Za kratki trafiło raptem ok. 3 tysięcy aferzystów, czyli tylko co dziesiąty. A jednocze­śnie skazano aż 50 tysięcy pija­nych rowerzystów i 70 tysięcy nietrzeźwych kierowców.

Wymiar kary rzędu kilku lat pozbawienia wolności, a więc i tak niezbyt wysoki, dotyczył zaledwie kilkudziesięciu prze­stępców gospodarczych. Większość mogła się czuć komforto­wo i nadal działać. Przykład Amber Gold to tylko wierzchołek góry lodowej. Prawdziwe mafie gospodarcze i finansowe czują się u nas całkowicie bezkarne, a czasami są nawet chronione.

i|| Za kratki trafiio raptem JB W ok. 3 tysięcy aferzystów, S S czyli tylko co dziesiąty. A jednocześnie skazano aż 50 tysięcy pijanych rowerzystów.

Odlecieli, czy nic nie potrafią

Z ■uwagi na to, że prof. Leszek Balcerowicz, były prezes NBP Hi wicepremier, twierdzi* iż Polsce nie grozi, „z dużym praw­dopodobieństwem”, głębszy kryzys, to możemy być pewni, że kryzys już jest faktem, jeszcze nie tak dawno ów profesor uwa­żał, że Europie i Unii Europejskiej też nie grozi kryzys, a amery­kańskie pomysły na walkę z kryzysem są nieskuteczne i błędne. W ramach swych recept na walkę z kryzysem, którego podob­no jeszcze nie ma, były wicepremier popiera podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat, choć ubolewa, że dla kobiet okres pracy będzie zbyt długi, a płaca minimalna na poziomie 1600 złotych (ok. 380 euro) to przyczyna wszelkiego zła, choć w większości krajów strefy euro wynosi ona średnio 4-7 tysięcy złotych. Choć są i takie kraje UE, gdzie płacy minimalnej w ogóle nie ma, jak choćby Niemcy.

Prawdziwym paradoksem i ekonomicznym absurdem w pol­skiej polityce pieniężnej jest to, że NBP podnosił stopy procento­we i utrzymywał je na bardzo wysokim poziomie w momencie, gdy cały świat je obniżał i nadal utrzymuje na realnym ujemnym poziomie. Zamiast zatem osłabiać złotego, silnie go wzmacniał. Choć nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy oceniał to jako nieuzasadnione i błędne posunięcie. Prezes Marek Belka i Rada Polityki Pieniężnej, zorientowawszy się co nieco, po kilku miesiącach snu, zimowego zaczęli obniżać stopy procentowe. Za późno, za słabo i już bez większego znaczenia w dobie narastają­cego kryzysu.

Minister infrastruktury zapewniał natomiast w mediach, że w kilkadziesiąt godzin przygotuje ustawę, która zapewni pod­wykonawcom zwrot pieniędzy za usługi i prace wykonane przy budowie autostrad, a za 2 miesiące trafią one do ich portfeli. By

kilkanaście godzin później stwierdzić, że kto będzie miał wy­rok sądu w ręce, dostanie natychmiast zaległe pieniądze. Nieste­ty, niektórzy z podwykonawców dobijają się o swoje wypłaty już ładnych kilkanaście miesięcy i to bez większych efektów. A prze­cież wiemy, że na wyrok w sprawach gospodarczych w Polsce czeka się co najmniej 2-3 lata, a bywa, że 5-10 lat. W tym samym czasie premier stwierdza zresztą, że firmy budowlane same sobie są winne, że zbankrutowały.

Były wicepremier Waldemar Pawlak, nasz kolejny wybit­ny spec od gospodarki, jeszcze wiosną 2012 roku przepowiadał wzrost PKB na astronomicznym wręcz poziomie 4 procent, dziś wiadomo, że uzbierało się tego zaledwie ok. 2 procent. Wicepre­mier zapewniał też, że damy radę co roku dorzucić się do Afga­nistanu i przeznaczyć na to nawet 20 miliardów dolarów, bo stać nas ponoć na to i na wiele, wiele więcej.

Prezydent Bronisław Komorowski spokojnie podpisał rzą­dową ustawę - światowy ewenement - dopuszczającą do ruchu na drogach będących jeszcze nieukończonym placem budowy, a służby ratownicze, w tym straż pożarna i karetki pogotowia, musiały taranować bramki wjazdowe na autostradzie, by móc dojechać do rannych.

Analitycy bankowi i dyżurne autorytety ekonomiczne „Ga­zety Wyborczej” i TVN-u nadal uspokajają, że polski system bankowy, choć raczej powinniśmy dziś mówić system ban­ków zagranicznych w Polsce, jest w pełni bezpieczny i stabilny. Upowszechniają bezkrytycznie te wprowadzające w błąd zaklę­cia w sytuacji, gdy sama Komisja Europejska ostrzega wprost, że nasze banki mogą być zagrożone wydrenowaniem z kapita­łu przez swe zagraniczne centrale. W ostatnich latach wyjechało 1 Polski w ten sposób co najmniej 20 miliardów dolarów.

Także nasi strażnicy bankowości w NBP i KNF twierdzą, że polskie banki są stabilne i zdrowe, choć prawie już ich nie ma, z wyjątkiem banków spółdzielczych i coraz mniejszej części PKO BP. Dzieje się to w sytuacji, gdy agencje ratingowe obniża­

ją rekomendacje dla Pekao SA, BZ-WBK, ING-BS, a Bankowy Fundusz Gwarancyjny przygotowuje procedury likwidacji nie­wypłacalnych banków i otwiera sobie w NBP otwartą linię kre­dytową na wypadek pogłębienia się kryzysu. Cypr jest tu naj­lepszym przykładem owej stabilności i gwarancji bankowych, i tego, do czego może się posunąć liberalna władza, gdy zabrak­nie jej pieniędzy.

Minister finansów chwali się, że dług publiczny spada, gdy faktycznie cały czas rośnie, a znaczną jego część

- 60-80 miliardów złotych - po pro­stu się ukrywa. Komisja Europejska mówi wyraźnie, że polski ¿dług cią­gle rośnie i wynosi już 900 miliardów złotych, czyli 57 procent w relacji do produktu krajowego brutto. Nic dziwnego, że rządząca koalicja i kompromitujący się minister fi­nansów musieli znieść pierwszy próg ostrożnościowy - 50 pro­cent - ograniczający możliwość dalszego zadłużania się polskie­go państwa. Pewnie za chwilę koalicja PO-PSL będzie musiała znieść również kolejny próg ostrożnościowy - dziś na poziomie 55 procent w relacji do PKB.

Premier z lotu ptaka obserwuje przejezdność autostrad, mi­nister Sikorski bardziej niepokoi się rozpadem strefy euro niż zagrożeniem terrorystycznym i rosyjskimi rakietami przy gra- nicy, a jego resort daje lekcje savoir vivre. Pytanie nasuwa się jedno: czy władza całkiem już odleciała, czy żyjemy w kraju Or­wella, Mrożka i Gombrowicza razem wziętych, czy też sternicy naszej państwowej nawy mają nas za totalnych debili, którzy ni­gdy się nie zorientują, co jest grane, a tym bardziej nie sprzeci­wią się temu? Przecież chyba nie wszyscy Polacy to przysłowio­we lemingi, którym da się wcisnąć dowolny kit, dla których fak­ty i liczby nie mają żadnego znaczenia.

Minister finansów W W chwali się, że dług S publiczny spada, gdy faktycznie cały czas rośnie, a znaczną jego część - 60-80 miliardów złotych - po prostu się ukrywa.

Absurd jest podstawą działań państw, nonsens naczelną za­sadą życia i gospodarki III Rzeczypospolitej Polskiej. A prze­cież wchodzimy w najgroźniejszą fazę istnienia „zielonej wy­spy”, kiedy władza zaczyna nie tyle straszyć, ile śmieszyć. Czy w takim kraju, gdzie kłamstwo tysiąckrotnie powtórzone staje się prawdą, możemy czuć się bezpiecznie i być zarażeni optymi­zmem, np. z powodu paru meczów piłkarskich czy finansowania in viíro? Czy ta władza utraciła już na stałe kontakt z rzeczywi­stością, czy sama wierzy w to, co mówi? Gzy to królestwo ob­łudy i ten ocean kłamstwa może przetrwać? Czy możemy wie­rzyć w to, że gdy przyjdzie kryzysowe tsunami i „zielona wyspa” zacznie tonąć, ci trzecioligowi amatorzy poradzą sobie lepiej od naszej piłkarskiej drużyny narodowej na Euro 2012? Czy obecny premier będzie tym mesjaszem, który przeprowadzi nas przez pustynię recesji, drożyzny, oblężenia banków czy coraz większej biedy i bezrobocia? Czy raczej okaże się anty-Midasem? Czy je­steśmy tylko ślepi, czy też naiwni bez granic? Czy pobłażliwość wobec wszelkiego zła i troska wyłącznie o własne „ja”, byle do jutra, nie prowadzi nas na niebezpieczne manowce utraty pań­stwowości, bankructwa czy niepokojów społecznych? Czy na­sze elity, czy raczej lumpen-elity, zatraciły całkowicie już nie tyle instynkt państwowy, narodową tożsamość, ile instynkt samo­obrony i choćby minimalne poczucie wstydu i obowiązku?

Czy do zrozumienia tej sytuacji wystarczą słowa prof. Jadwi­gi Staniszkis, że obecny rząd to najgorszy i najmniej kompetent­ny rząd w historii Polski? Może już czas powiedzieć dość, basta, nie chcemy dzikiego kraju i dziadowskiego państwa. A sio, jak mawiał pewien były premier, który do niedawna był wicepre­mierem i stał na czele partii, która niemiłosiernie ssie państwo­wą kasę, żywi i broni, ale głównie swoich.

Idea „rodziny na swoim” jest dziś wręcz perfekcyjnie przez władzę realizowana. Słynny Elewarr i Amber Gołd są lustrza­nym odbiciem tego, co dzieje się obecnie w całym kraju, gdzie matki, żony i kochanki, kuzynki i bratankowie rządzących po-

Utyków zawsze znajdą dobrze płatną pracę w spółkach Skarbu Państwa czy w samorządach. Rząd przecież się wyżywi i wyle­czy, ale co z nami?

W końcu jesteśmy przecież krajem, gdzie bardziej dba się

o żaby, ślimaki, bobry, susły czy nietoperze niż o ludzi, gdzie właśnie trzeba przeprowadzić siedlisko 3-milimetrowego śli­maka za setki tysięcy złotych, zanim rozpocznie się budowa za­chodniej obwodnicy Poznania. Gdzie przepisy ochrony przyro­dy postawiono na głowie, choć bezkarnie dosypuje się sól drogo­wą do żywności i skutecznie truje pszczoły, Gdzie można dostać nawet 100-200 tysięcy złotych kary za wycięcie jednego drze­wa na własnej posesji mimo posiadanego pozwolenia, ale unie­winnia się kolejnego Rycha za wycięcie 0,5 hektara lasu. Gdzie w razie upadku drzewa na przechodnia czy auto płaci się od­szkodowanie i naraża na proces sądowy, ale wyciąć drzew, któ­re zagrażają przechodniom, samemu nie można. Nawet wyroki NSA postanawiają, że zagrożenie życia i zdrowia człowieka nie upoważnia do samowolnej wycinki. Klasyka polskiego absurdu w sądowym sosie...

Dość absurdalne problemy mamy nie tylko z wycinką drzew, ale nawet z produkcją monet. Otóż wybicie 1 grosza w Polsce kosztuje 5 groszy, a do tej pory wybiliśmy już ok. 3 miliardów takich monet, co kosztowało nas bagatelka ok. 15 miliardów zło­tych. Teraz mamy ponoć z tym skończyć, ale do końca nie wia­domo. Nawet ten stosunkowo prosty do zlikwidowania absurd trudno było przez wiele lat rozwiązać. Polacy zapłacą - to prze­cież nie do końca jeszcze ograbiony kraj bardzo pracowitych lu­dzi. Najwyżej podniesie się jeszcze raz wiek emerytalny, np. do 71 lat, i wprowadzi podatek od nadziei na lepsze jutro.

HP

HI

Tusk przegrał walkowerem

NMiewątpliwie w tym i przyszłym roku będziemy obserwowa-

li coraz częściej bezradnego premiera, który, rozkładając ręce z coraz większą złością, będzie tłumaczył publiczności nad Wisłą, że „cóż, nie wszystko da się wygrać”, czyli, że „niemoż­liwe jest niemożliwe” oraz że „ja nic nie wiem”. Mieliśmy być przy unijnym stole, a nie w karcie dań, mieliśmy uczestniczyć w spotkaniach eurogrupy, a nie stać w przedpokoju itd. Ba, jako biedny kraj zgodziliśmy się nawet wysupłać ponad 6 miliardów euro, czyli ok. 25 miliardów złotych na pomoc Grekom, Hiszpa­nom i Portugalczykom, a tak naprawdę niemieckim, francuskim i włoskim bankom.

Pamiętamy też o tym, że obiecano nam tuż przed ostatni­mi wyborami propagandowym rzutem na taśmę 300 miliardów złotych unijnej manny z nieba. Zapewniała o tym trójka poli­tycznych celebrytów PO: Buzek, Sikorski, Lewandowski w wy­borczych klipach. Na razie okazuje się, że zamiast obiecanej góry pieniędzy są wysokie kary finansowe.

Na pierwszą ofiarę UE upatrzyła sobie Węgrów, którzy posta­nowili się ratować sami. Mają nadwyżkę budżetową oraz zmniej­szają deficyty i zadłużenie, oszczędzają, jak mogą, ale próbu­ją jednocześnie ukrócić rabunek i kolonialny wyzysk ze strony sektora bankowego i wielkich koncernów zagranicznych, bo byli swego czasu jeszcze bardziej liberalni od nas w tzw. prywatyza­cji. Nic dziwnego, że niektórzy węgierscy politycy zastanawiają się nad tym, czy w ogóle w takiej Unii warto jeszcze być.

Nie tylko Węgry mają być chłopcem do bicia, któremu przy­tnie się środki pomocowe i wzorcowo ukarze. Cypr stał się prze­cież kolejną ofiarą. Realiści będą natomiast nazywani faszysta­mi, ksenofobami i radykałami, jeśli tylko upomną się o swoje.

Polska niestety nie dostanie wydumanych 400 miliardów złotych z nowego budżetu UE i to nie tylko dlatego, że nie moż­na być pewnym, jak długo w ogóle UE i euro będą jeszcze istnieć i w jakim stanie będą unijne finanse za rok czy za dwa. Komi­sja Europejska chce bowiem znaczną część pieniędzy z funduszy strukturalnych przeznaczyć na walkę z bezrobociem w Grecji, Portugalii, Hiszpanii oraz zaoszczędzić na dopłatach także dla polskich rolników. Nie wszystko więc w Unii można wygrać, ale sporo niewątpliwie można przegrać, zwłaszcza gdy wielcy gra­ją przy stole znaczonymi kartami, a my stoimy w przedpokoju, naiwnie licząc na kolejne ochłapy z pańskiego stołu. Stołu, który chwieje się coraz bardziej.

Kolejna rządowa gwiazda minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska już dzieli skórę .na niedźwiedziu, obiecu­jąc pieniądze z Unii, które dostaniemy najwcześniej na począt­ku 2015 roku. Wcześniej przyjdzie nam z pewnością zapłacić bardzo wysokie kary za niedotrzymanie zobowiązań i za po­głębiający się deficyt całego sektora finansów publicznych. Jeśli bowiem Polska nie zejdzie z deficytem-poniżej 3 procent PKB, może zostać ukarana odebraniem nawet połowy przyznanych jej środków strukturalnych wynoszących 73 miliardów euro.

W bogatej i dobrze zorganizowanej Austrii mają zmartwie­nie, bo austriackie banki udzieliły gigantycznej góry kredytów w Krajach Europy Środkowo-Wschodniej na blisko 270 miliar­dów euro. Istnieje realne zagrożenie, że austriackie banki nie zo­baczą sporej części z tej kwoty, zwłaszcza jeśli problemy Węgier obejmą również Rumunię, Bułgarię, Słowenię, Słowację - kraje, którym przecież ostatnio obniżano ratingi. Austriacki Raiffei­sen Bank ma również w Polsce poważne interesy.

Włoski UniCredit też ledwo dyszy, wcześniej czy później pój­dzie pod młotek lub po pomoc do włoskiego rządu czy Euro­pejskiego Banku Centralnego. Co wtedy się stanie z Pekao SA, może to on pierwszy trafi na listę transferową? Czy kupi go ro­syjski Sbierbank, czy tylko Chińczycy? Czy wtedy znów władza

Ü

bezradnie rozłoży ręce, stwierdzając, że może i błędem była to­talna wyprzedaż polskich banków w zagraniczne ręce? Przy­pomnijmy o tym, że te „profesjonalnie” sprywatyzowane ban­ki w Polsce mają dziś długi i zobowiązania wobec swych zagra­nicznych właścicieli na gigantyczną H kwotę ok. 50 miliardów euro. Ban- ki-matki właśnie poprosiły banki-

- córki z Lechistanu o zwrot wiana i posagu. W roku 2012 odpłynęły już w ten sposób z Polski miliardy dolarów.

Czy to się w ogóle jeszcze da wy­grać? Czy nie zostaną nam jedynie banki wydmuszki i góry długów do spłacenia? Dobrze byłoby, żeby sze­fowie KNF - polskiego nadzoru fi­nansowego, którzy swego czasu tak

ochoczo przyklaskiwali prywatyzacji polskich banków, pokazali polskiej opinii publicznej stare umowy i zobowiązania prywa­tyzacyjne z minionych lat i zaczęli wreszcie egzekwować prawo. Lepiej już teraz zabezpieczyć narodowe interesy w sferze banko­wości, czekają nas tu spore i niezbyt miłe niespodzianki. Unia Bankowa i Europejski Nadzór Bankowy to przecież śmiertelne zagrożenie dla naszych pieniędzy na kontach bankowych - oko­ło 500 miliardów polskich oszczędności.

Nowy genialny pomysł, że teraz uratują nas chińskie banki, które zaleją wręcz rynek deszczem pieniędzy, może się zakoń­czyć tak jak budowa odcinka autostrady na A2 przez chiński CQVEC, który jak na razie ciągle nie oddał jeszcze należnych nam setek milionów złotych gwarancji za swoją ucieczkę z pla­cu budowy, choć do Polski wszedł właśnie chiński bank, któ­ry gwarantował, że w razie czego odda pieniądze za niesolidny COVEC.

Dobrze byłoby, żeby ł szefowie KNF - pol­skiego nadzoru finan­sowego, którzy swego czasu tak ochoczo przyklaskiwali prywaty­zacji polskich banków, pokaza­li polskiej opinii publicznej stare umowy i zobowiązania prywaty­zacyjne z minionych lat i zaczęli wreszcie egzekwować prawo.

Nie do końca wyszło z dachem nad Stadionem Narodowym, zdecydowanie nie wyszło z refundacją leków, nie wyjdzie i z pak­tem fiskalnym, ale poszukiwanie frajerów, którzy dobrowolnie zrzucą się na Greków czy Cypryjczyków, pozbawiając się blisko

10 procent własnych rezerw walutowych, powiodło się doskona­le. Prezes NBP Marek Belka twierdzi, że stać nas na pomoc, być może i dla Hiszpanii, a wicepremier Pawlak uważał, że damy radę co roku dorzucić 20 milionów dolarów na Afganistan. Cóż, jak mawiał Einstein, „tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszech­świat oraz ludzka głupota”. A głupota i sprzedajność naszych poli­tycznych elit jest przeogromna. Szkoda tylko, że tak często obecna rzeczywistość potwierdza słuszność tego stwierdzenia.

Dziś wybitny komediowy reżyser Stanisław Bareja przegrał­by z kretesem z radosną twórczością naszych przywódców po­litycznych i urzędników. Oto urzędnicy z niewielkiej Brodnicy pojechali na szkolenie z zakresu walki z bezrobociem na Sycy­lię, a prezydent Kędzierzyna-Koźla zamierza właśnie oddać bu­dynek magistratu w prywatne ręce, ponieważ gmina nie ma już pieniędzy. Jeszcze mało absurdów? To proszę, mój faworyt: bur­mistrz Skarbimierza, wybił monetę ze swoim wizerunkiem. T© się nazywa promocja! Służby medialne premiera powinny wy­korzystać natychmiast owe kreatywne wzorce.

Jeśli przyjrzeć się Mazowieckiej Jednostce Wdrażania Pro­gramów Unijnych i blisko 50 pracującym tam osobom, to są nimi albo członkowie partii premiera Tuska, albo członkowie ich rodzin. Niewątpliwie jest to wielce twórczy wkład do idei państwa przyjaznego rodzinie.

Wszystkich chyba jednak pobili na głowę urzędnicy KRUS-u z Małopolski, którzy postanowili przeszkolić małopol­skich rolników z zakresu poruszania się i korzystania z drabiny. Był nawet konkurs, w którym najlepsi mogli wygrać - co? - oczy­wiście zgadli państwo - drabinę. Pobiliśmy tym nawet słynną krzywiznę ogórka, nad którą debatowali unijni biurokraci.

Wykończą nas ceny

CHhoć nasza gospodarka na tle strefy euro rosła w ostatnich Hlatach, to Polakom żyje się niestety coraz gorzej. Bo też i ten statystyczny oficjalny wzrost PKB nijak się ma do naszych port­feli i realiów życia codziennego. Spadają płace realne i szale­je drożyzna. Przodujemy wręcz w Europie, gdy idzie o ubóstwo polskich dzieci, dotyczy ono już 1 miliona najmłodszych. Jeśli zaś chodzi o zamożność, liczoną jako PKB na głowę mieszkań­ca z uwzględnieniem siły nabywczej, zajmujemy w UE czwarte miejsce od końca na 27 krajów.

Gwałtownie przybywa osób żyjących w skrajnym ubóstwie

- to już blisko 3 miliony ludzi i to pomimo do niedawna rosną­cego PKB i rekordowych zysków banków (16 miliardów złotych rocznie), wielkich sieci handlowych czy dużych firm, zwłaszcza firm zagranicznych.

Kurczą się zakupy, konsumpcja i spożycie indywidualne, ostatni motor zasilający polską gospodarkę. Tak naprawdę wy­gląda dziś polska rzeczywistość i gospodarka, w której liczące się firmy już dawno nie są polskie.

Blisko 7 procentom polskich rodzin nie wystarcza już dziś na pokrycie podstawowych potrzeb - jedzenia, ogrzewania, le­czenia. Jak w najbiedniejszych krajach całkiem realnie grozi im nędza, choroby, głód i wykluczenie. Ponad połowa Polaków z trudem wiąże koniec z końcem. Blisko 2 miliony pracujących i zarabiających obojga rodziców ma poważne problemy z uregu­lowaniem wszystkich płatności i rachunków.

Przeciętny realny miesięczny dochód rozporządzalny na oso­bę w Polsce oscyluje w okolicach 1200 złotych. Nic dziwnego, że nasi emeryci z kwotą 1296 złotych na osobę uchodzą prawie za bogaczy. Cóż, przy żebraku każdy pan.

Wysoki statystyczny wzrost gospodarczy wypracowany przez banki, firmy ubezpieczeniowe, firmy farmaceutyczne, energe­tyczne, telekomunikacyjne, wielkie sieci handlowe nie daje Po­lakom dobrobytu. Zyski i dywidendy wędrują za granicę. To co­rocznie dziesiątki, a od 2004 roku to już setki miliardów złotych, co media i władza skrupulatnie przemilczają i ukrywają.

Ceny żywności wręcz rujnują nasze portfele. Na nic się zda­ły uśmiechy byłego ministra rolnictwa Marka Sawickiego w pu­blicznej telewizji w przerwach Euro 2012 zachwalających polską żywność. Żyjemy skromnie i w dużej mierze na kredyt. Żyw­ność i niektóre produkty są już w Polsce droższe niż nawet u bo­gatych Francuzów czy Niemców. Porównywalne są ceny mięsa i np. produktów mlecznych, droższe w Polsce są soki jabłkowe, choć jesteśmy ich czołowym światowym producentem po Chi­nach, a sady jabłkowe to przecież nasza specjalność.

Droższe niż w bogatych Niemczech, i to nawet o kilkanaś­cie procent, są w Polsce m.in.: woda mineralna, mąka pszenna, śmietana, mleko zagęszczone, wino. Dzieje się tak, pomimo że przecież wynagrodzenia w Niem­czech są 3-4-krotnie wyższe, a pomoc socjalna jest tam zna­cząca i wszechstronna. Niemiecki bezrobotny przez rok po utracie pracy dostaje 70 procent swojej ostatniej pensji. Ubogiemu bez­robotnemu należą się dopłaty do czynszu, energii i pomoc na dzieci. Nic dziwnego, że co miesiąc do Niemiec wyjeżdża blisko 5 tysięcy Polaków.

W Polsce zasiłek dla bezrobotnych za pierwsze 3 miesiące wynosi niewiele ponad 700 złotych (ok. 150 euro), później ma­leje do 600 złotych. W Irlandii wynosi on odpowiednio po prze­liczeniu ok. 2,5-3 tysiące złotych, w Niemczech od 2 do nawet

Droższe niż w boga- ■ tych Niemczech, i to w S nawet o kilkanaście procent, są w Polsce m.in.: woda mineralna, mąka pszenna, śmie­tana, mleko zagęszczone, wino.

5 tysięcy złotych, w Wielkiej Brytanii od 1-1,5 tysiąca złotych, a w Norwegii nawet do 9 tysięcy złotych.

Największym absurdem jest dziś fakt, że co dziesiąty bez­robotny w Polsce to osoba z wyższym wykształceniem. To już prawie 250 tysięcy osób. Studia wyższe absolutnie więc nie gwa­rantują pracy, a właściwie niczego nie gwarantują. Sklepowe ekspedientki z fakultetem i dobrą znajomością języka obcego to coraz powszechniejsze zjawisko. Jesienią 2013 roku nowi absol­wenci, blisko 500 tysięcy, będą poszukiwać pracy i co najmniej 150-200 tysięcy nie znajdzie jej nawet na umowy śmieciowe.

Nic dziwnego, że młodzi wykształceni wybierają nadal kry­zysową Irlandię, Hiszpanię czy Włochy, nie mówiąc już o Niem­czech, Holandii czy Francji, gdzie średnia płaca wynosi ok.

12 tysięcy złotych (3 tysiące euro), przy średniej w Polsce, na po­ziomie 3650 złotych (900 euro), choć prawdziwa średnia to ok. 400-500 euro. W Wielkiej Brytanii czujemy się już prawie jak u siebie, co udowodnili choćby polscy kibice na Olimpiadzie w Londynie. To już blisko milionowa społeczność ludzi młodych na wyspach. Na fundamentalne więc pytanie, jak żyć, kierowane coraz częściej do premiera polskiego rządu, wypada więc władzy odpowiedzieć: najlepiej krótko lub na Wyspach Brytyjskich.

Benzyna czy chleb po 6 złotych, paczka papierosów - 20 zło­tych, to będzie za chwilę normalka, podobnie jak drożejące co roku o blisko 10-20 procent, czasami i więcej, wieprzowina, mle­ko, ryby, sery, jaja czy herbata. To, co się dzieje z cenami żywno­ści w Polsce od kilku lat, to prawdziwe szaleństwo.

Za Gierka przy znacznie niższych podwyżkach mieliśmy zamieszki. Od 2007 roku ceny żywności wzrosły średnio o ok. 30 procent, realnie rosną co roku o kolejne 10-15 procent, choć według GUS tylko o 5,5 procent.

Polska Świnia staje się zbyt droga dla Polaka. Stado tych prawdziwych świń jest najniższe od 40 lat, rośnie więc import, ale spada spożycie. Jemy więc holenderską sałatę, chińskiego wę-

gorza i wietnamską pangę, nowozelandzkie jabłka i hiszpańskie kartofle.

Pod rządami PO zdecydowanie mniej niż 5 lat temu może­my dziś kupić benzyny, gazu, energii elektrycznej, chleba, ma­sła, książek, piwa, papierosów czy biletów do kina i teatru. Od 2007 roku, od czasu przejęcia władzy przez Donalda Tuska, mięso i jaja podrożały o ponad 60 procent!, ryby - 50 procent, chleb, cukier, kiełbasa - ok. 40 procent, energia elektryczna, gaz

- ok. 50 procent, obiecana przez premiera ciepła woda w kranie

o ponad 30 procent.

Drożyzna coraz dotkliwiej pustoszy portfele Polaków. Były minister rolnictwa Sawicki zalecał nam z ekranów telewizo­ra, byśmy kupowali lepszą i droższą żywność. Wszystko byłoby cacy, gdybyśmy nie byli coraz bardziej >,goli.

Wyprzedajemy resztki sektora spożywczego, w tym polski cukier, prywatyzujemy szkolne stołówki* Polskie dzieci ze Ślą­ska Cieszyńskiego chodzą do szkół i przedszkoli w Czechach, bo tam taniej, lepsze wyposażenie, a i cały obiad, a nie tylko droż­dżówkę może dostać uczeń, i to za darmo.

Jeszcze w tym roku wzrosną ceny wieprzowiny, wołowi­ny, drobiu, owoców, mąki, chleba, prądu, ubezpieczeń, usług bankowych, paliw i papierosów. Coraz mocniej czują to Polacy w swoich portfelach. Nie dziwi więc oblężenie niewiele już tań­szych dyskontów, mocno słabnąca konsumpcja, sprzedaż i spa­dek obrotów handlowych. Polska rodzina musi już przeznaczać blisko 24 procent swych dochodów na żywność, a taki wskaźnik to przecież typowe zjawisko dla ubogich krajów i ubożejących społeczeństw.

Głodowa rewolta w arabskim stylu co prawda jeszcze nam nie grozi, ale głodnych Polaków będzie niewątpliwie przybywać. Prawdziwy szok cenowy przeżyjemy późną jesienią, czeka nas wzrost akcyzy, cen wody, ścieków, czynszów, wywozu śmieci, nawet o 100-200 procent paliw i energii, a także wysoki wzrost opłat i podatków lokalnych. Z kolei te uruchomią kolejny łańcu­

szek drożyzny, nową lawinę podwyżek cen żywności i kosztów utrzymania.

Paradoksalnie zyskają na tym głównie: fiskus, zagraniczne sieci handlowe, hurtownicy, pośrednicy i banki - stracą konsu­menci i polskie rodziny. Szalejąca drożyzna i wysokie ceny żyw­ności u tak znaczącego producenta żywności, jakim jest Polska, muszą budzie zdziwienie, ale i podejrzenie, że komuś u nas jest to wyraźnie na rękę. Obcy kapitał od dawna traktuje nas jak przysłowiową kolonię.

Niestety na razie nie zanosi się rta jakiekolwiek pozytyw­ne dla nas zmiany. Tym bardziej że przeciętne nominalne pła­ce Unii osiągniemy gdzieś za 65 lat przy tym tempie rozwoju i wzrostu wynagrodzeń w Polsce. !

Żeby było bardziej absurdalnie, to właśnie Polacy są najbar­dziej zadowoleni z poziomu swych oszczędnóśći w Europie, choć blisko 50 procent Polaków w ogóle ich nie posiada, a 20 procent żyje od wypłaty do wypłaty. Tó czysty absurd, że 50 procent an­kietowanych Polaków czuje się komfortowo pod względem po­ziomu posiadanych oszczędności, zupełnie ich nie mając, pod­czas gdy średnia europejska zadowo­lonych to zaledwie 38 procent (dane według badań ING).

Wydaje się to tym bardziej niepraw­dopodobne, że blisko połowa Polaków miałaby problem z nagłym, niespodzie­wanym wydatkiem rzędu tylko 4 ty­sięcy złotych według innych badań.

Niewątpliwie ktoś posiada w bankach w Polsce te blisko 500 miliardów zło­tych lokat i oszczędności, ale to nie są zwykli przeciętni oby­watele. A może po prostu biedacy bardziej potrafią cieszyć się z życia i tryskać optymizmem? Może jesteśmy narodem opty­mistów?

i Blisko połowa W W Polaków miała- r S byproblemzna- głym, niespodziewanym wy­datkiem rzędu tylko 4 tysię­cy złotych.

Ciekawe jednak, jakie nastroje mają ci Polacy, blisko 700 ty­sięcy osób, którzy mają kredyty walutowe, i blisko 2 miliony Polaków, którzy już nie są w stanie spłacać swych zobowiązań, oraz ci, którzy już ukrywają się przed komornikiem. Tym bar­dziej że wartość kredytów zagrożonych gospodarstw domowych i firm zbliżyła się do kwoty 70 miliardów złotych, czyli 8-9 pro­cent całego zadłużenia, a więc wygląda to podobnie jak w upa­dającej Hiszpanii.

Nic dziwnego, że mimo ciągle urzędowego optymizmu co­raz bardziej przerażają policyjne statystyki. W latach 2008-2011 próbę samobójstwa podjęło blisko 22 tysięcy Polaków, czyli cał­kiem spore miasto. Propaganda „zielonej wyspy”, jak widać, na nich nie podziałała. Liczba samobójstw stale, systematycznie rośnie. Średnio rocznie to ponad 5 tysięcy osób, w tym blisko tysiąc to ludzie młodzi, 10-11 osób dziennie. Systematycznie nie­stety rośnie też liczba samobójstw Polaków z przyczyn ekono­micznych i z powodu utraty pracy.

Wraca więc pytanie o to, jak żyć - krótko i do tego jeszcze po ciemku? Bo energia elektryczna drożeje jak szalona. Po zachwy­tach europejskiej prasy nad naszą „zieloną wyspą” Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) w indeksie pozio­mu życia wśród należących do niej krajów zaliczyła Polskę do dziesiątki tych państw, w których żyje się najgorzej. Oceniając jakość życia, dochody, warunki mieszkaniowe, pracę, edukację, środowisko, zdrowie, satysfakcję z życia, bezpieczeństwo, OECD zaliczyła naszą „zieloną wyspę” nad Wisłą do grupy takich kra­jów, jak Turcja, Meksyk, Brazylia, Węgry, Portugalia i Grecja. Delikatnie mówiąc - średnie towarzystwo. Nic dziwnego, że aż 40 tysięcy Polaków testuje na sobie leki dla zarobku, by podrepe­rować domowy budżet, by żyło się lepiej.

Kupujcie lampy naftowe i piecyki - kozy

W W roku 2012 dotarła do Polaków dramatyczna informa- cja, że chcą nas wykończyć prądem. Tak, tak, to nie żar­ty. Sprzedawcy i dystrybutorzy energii elektrycznej, dodajmy w dużej mierze zagraniczni, nie muszą już od 2013 roku niczego uzgadniać z państwem polskim, regulatorem cen prądu dla go­spodarstw domowych. To może być prawdziwa masakra dla do­mowych budżetów. Czyli zbliża się dla cen prądu moment: hulaj dusza, piekła nie ma? Firmy, które i tak serwują nam prawie naj­droższy prąd w Europie w relacji do zarobków (0,23 euro/kWh), nie będą już musiały się krygować ze zdzierstwem i liczyć z czymkolwiek.

Uwolnienie cen dla indywidualnych odbiorców to zapo­wiedź drastycznych podwyżek cen energii i rachunki domowe za prąd wyższe nawet o 40 procent. Bez żadnej kontroli ze stro­ny polskiego państwa, które, jak widać, likwiduje się samo. Oko­ło 15 milionów gospodarstw domowych zapłaci bajońskie sumy

- i to jeszcze przed wprowadzeniem dramatycznych w skutkach efektów tzw. limitów z tytułu C02 i emisji gazów cieplarnianych.

W Portugalii mniej zamożna ludność z powodu oszczędno­ści i wysokich cen energii masowo już nabywa lampy naftowe, świece, pali i ogrzewa, czym się da. Na razie płoną tylko ogni­ska, ale jak tak dalej pójdzie, mogą zapłonąć stosy. W wieku XXI również tu nad Wisłą będziemy wkrótce chodzić spać z kurami i przechodzić w centrach wielkich miast na opalanie drewnem, węglem i czym popadnie. Problem w tym, że jesień i zima trwa u nas znacznie dłużej niż w Portugalii czy Grecji.

W ciągu ostatnich 10 lat prąd w Polsce zdrożał o ponad 100 procent, teraz może wzrosnąć o kolejne 80 procent w ciągu zaledwie 5 lat. Obecna obniżka o 4 procent wynikająca z zapaści produkcji przemysłowej i z rozwijającego się kryzysu to śmiech na sali. Obecny rząd wychodzi chyba z założenia, że bez prądu da się żyć. To może być jedyny wkład naszej władzy w politykę prorodzinną.

Po zafundowaniu nam pracy do 67. roku życia, droższych kredytów i leków, wyższych podatków, astronomicznych jak na naszą kieszeń cen benzyny i diesla, teraz tę „watahę” chcą wy­kończyć prądem. Jak żyć, Panie Premierze? Nie dość, że krótko, to do tego jeszcze po ciemku?

Wielkim zwolennikiem tzw. liberalizacji rynku energii elek­trycznej dla ludności jest wiceminister gospodarki - poseł PO Tomasz Tomczykiewicz ze Śląska. Może liczy na to, że gdzie jak gdzie, ale na Śląsku ukopią sobie trochę węgla w biedaszybach.

Uwolnienie cen to w warunkach polskich gigantyczna pod­wyżka cen i rachunków. W przypadku firm w 2007 roku dopro­wadziło ono do wzrostu cen prądu o ok. 40 procent. A przecież cena kupowanej energii to zaledwie połowa wartości płaconej faktury.

Mamy też nową akcyzę na węgiel od 2012 roku, która jest nie bez wpływu na cenę energii. Ci, którzy ogrzewają prądem, zapłacą znacznie więcej w rachunku, zwłaszcza zimą. To bę­dzie prawdziwy szok - będzie to oznaczać bankructwo wielu budżetów domowych, a dla niektórych osób biednych i samot­nych może oznaczać wręcz zamarznięcie. Piecyki kozy mogą już wkrótce być przebojem handlowym.

Między bajki można włożyć opowieści o wyborze dostaw­cy energii. Taryfa „G” stanie się zabójczym symbolem „zielonej wyspy”, a zadłużenie gospodarstw domowych tylko w bankach to już przecież 550 miliardów złotych. Spore już długi wobec za­kładów energetycznych będą więc rosły. Kradzież węgla i prądu stanie się w tej sytuacji zjawiskiem nagminnym, dewastacja la­

sów na cele opałowe rozkwitnie, świeczki mogą nabrać całkiem nowych walorów, nie tylko estetycznych.

Czas najwyższy zdzierstwu i drożyźnie powiedzieć stanow­cze „dość”. Do naszej aktualnej rzeczywistości pasuje tu jak ulał cytat ze Szpotańskiego, „bo trzeba doić, strzyc to bydło, a kiedy padnie - zrobić mydło”. Niedoczekanie wasze,

To, co już zaserwowali nam i przyszykowali obecny rząd i sprzedawcy prądu, w najbliższych latach będzie prawdziwym szokiem. Sprawa jest gardłowa, dotyczy milionów Polaków. Wy­gląda to już na prawdziwą ekonomiczną wojnę z własnym naro­dem. Ceny prądu niesłychanie głęboko sięgają do naszych port­feli. W relacji do naszych zarobków za 100 kWh przekraczają one 22 euro, choć nominalnie to „tylko” 13 euro i plasują nas w Unii Europejskiej w absolutnej czołówce drożyzny. Płacimy więcej niż Francuzi, Niemcy czy Brytyjczycy.

To czysty rozbój w biały dzień, gdyż nasze wynagrodzenia nie tylko, że nie rosną w przybliżonym nawet tempie, ale obec­nie spadają. Owa galopada cen energii ma właśnie przyspieszyć w 2014 i 2015 roku, mimo że ceny hurtowe spadają z powodu kryzysu.

W życie zacznie też wchodzie tzw. pakiet klimatyczny, w wy­niku czego ceny ciepła sieciowego wzrosną o 400 procent. Prze­ciętna polska rodzina płacąca dziś z tytułu ogrzewania i energii miesięcznie 4)50-200 zł musi się zmierzyć z tym wzrostem. Ale nie wszystkich będzie stać na korzystanie z tego cywilizacyjne­go dobrodziejstwa w najbliższych latach. Coraz większa liczba Polaków kupuje już dziś piecyki kozy i pali nie tylko drewnem, którego cena ostatnio również mocno podskoczyła, ale niestety czym się da, w tym śmieciami.

Eleganckie wille i szeregowce w centrum Warszawy są prze­rabiane na ogrzewanie kominkowe jak za Króla Ćwieczka, auta naładowane drewnem wjeżdżają do zamkniętych enklaw w Po­znaniu, Gdańsku czy Łodzi. Kopcimy nocą, byleby taniej. Czar­ne chmury w sezonie grzewczym zawierające zabójcze toksyny,

związki azotu, siarki, węgla i inne rakotwórcze substancje coraz silniej zanieczyszczają powietrze i środowisko, nie tylko w du­żych i małych miastach, ale w regionach turystycznych, a na­wet w uzdrowiskach. Zimnymi nocami dymią kominy, bied­ni i średniozamożni dorzucają do pieca byleby tylko spowolnić liczniki. To z pewnością ekologiczny absurd.

Jak tak dalej pójdzie i zabójcza cenowa polityka nośników energii i ogrzewania będzie kontynuowana, to do łask wrócą lampy naftowe, piecyki kozy i już popularne butle z gazem. Za­miast skoku cywilizacyjnego mamy zatem coraz większy regres.

Siarczystą zimową porą ludzie będą zamarzać. Już teraz do­tyka to corocznie w Polsce 300-400 osób. Domowe rachunki za ogrzewanie i prąd rzędu 200-400 zł miesięcznie, zwłaszcza dla rodzin tracących pracę, są wręcz zabójcze. To nie Grecja, tu trze­ba grzać i świecić przez blisko 6 miesięcy. Módlmy się więc o ko­lejną łagodną zimę, bo przy srogiej aurze polski rząd z pewno­ścią nie zda egzaminu i nie będzie ciepłej wody w kranie.

Jak tak dalej pójdzie, tajfun „Vincent” i królowa zima sku­tecznie obrzydzą nam życie w kraju. Kryzysowa Grecja czy Hiszpania mogą wbrew pozorom okazać się tańsze i bardziej przyjazne do życia. Słońce Hellady, którego Grekom nikt nie od­bierze, może być dla Polaków bardziej przyjazne niż nasze Sło­neczko Peru.

A tymczasem tutaj koncerny energetyczne zamontują nam nowe „inteligentne” liczniki energii, za bagatelka 8 miliardów złotych, których koszt oczywiście dopiszą nam do rachunków.

Polskie drogi i bezdroża

RHacjonalne na pozór hasła: „Nie róbmy polityki, budujmy Hdrogi” czy „Polska w budowie”, totalnie ośmieszono i skom­promitowano w ostatnich latach. Jakże absurdalnie brzmią one dzisiaj, gdy jest już po Euro 2012, a porządnych całych autostrad nadal nie ma. Są za to wyroby autostradopodobne, bardziej przelotne niż przejezdne, bez warstwy ścieralnej, już dostępne, choć nie ma ich jeszcze na mapach ani GPS-ach. Czasami nie­dostępne dla karetek i straży pożarnej. Na niektórych z nich nie ma jeszcze ani stacji benzynowych, ani zjazdów, ani miejsc po­stojowych i wolno nimi jechać nie szybciej niż 70 kilometrów na godzinę z powodu właśnie co rozpoczętego remontu.

Autostrady tak samo drogie w eksploatacji jak te we Wło­szech, Francji czy Holandii. Autostrada Al na odcinku Pieka­ry Sląskie-Pyrzowice, który kosztował ok. 2 miliardy złotych, może się zapaść w każdej chwili z powodu szkód górniczych, ale GDDKiA ma na to sprytny sposób - właśnie ogłosiła przetarg na monitorowanie, czy trasa się zapada.

Oj tam, oj tam, jak mawia minister infrastruktury - „praw­dziwy spec od autostrad” - autostrady nie grały na Euro 2012, a przedstawiciele spółki PL 2012 byli od początku pewni, że Pol­ska poradzi sobie podczas mistrzostw bez szybkich dróg, bo gorsze są weekendowe powroty Polaków. Według raportu Świa­towego Forum Ekonomicznego pod względem jakości dróg Pol­ska zajmuje jednak 125. miejsce na 132 oceniane kraje na świe- cie, gorzej jest tylko w Bośni, Haiti, Mołdawii i Mongolii - tyle że tam stepy szerokie. Pod względem dostępności i przepusto­wości dróg jesteśmy na 101. miejscu na świecie, a pod względem infrastruktury kolejowej na 75. miejscu. Ale mamy też się, czym pochwalić: np. koszt 1 kilometra obwodnicy Warszawy wyniósł

blisko 200 milionów złotych, czyli drożej niż w Alpach i norwe­skich fiordach, nie mówiąc już o nizinach Niemiec czy Francji. Nasze drogi budujemy w iście bizantyjskim stylu, średnio są one droższe o 7 milionów euro niż te budowane np. w Niemczech.

Mamy przystojnego ministra infrastruktury, który czujnie zdążył przed Euro 2012 uprzedzić zachodnich sąsiadów, żeby w miarę możliwości wybierali transport lotniczy, jadąc do Pol­ski. Korzystając również z OLT Express. Aby było bardziej ab­surdalnie, to już niedługo zostanie uruchomione połączenie lot­nicze z Gdańska do Berlina, które będzie tańsze niż najtańszy bilet kolejowy z Gdańska do Warszawy, nie mówiąc już o czasie podróży. Przecież piłkarze niemieccy bardzo polubili Gdańsk. W czasie Euro 2012, jak sami stwierdzili, czuli się jak u siebie.

My, polskie szaraczki z Warszawy, do Gdańska koleją nadal podróżujemy od 6 nawet do 8 godzin. Prawdziwy horror. Nie­które trasy kolejowe pokonujemy dziś wolniej niż przed II woj­ną światową. Wkrótce do Olsztyna<pojedziemy systemem jak w wyścigu australijskim czy w triatlonie - trochę koleją, trochę autobusem, a do Przemyśla z Warszawy tylko jedyne 10 godzin. Pociąg z Krakowa do Rzeszowa 150-kilometrową trasę pokonu­je dzisiaj w żółwim tempie ponad 5 godzin, gdy w 1939 roku tę samą odległość pokonywał w nie<- całe 3 godziny, Średnia prędkość przejazdu PKP dziś to 60 km/godż., ale gdy idzie o pociągi towarowe

- to zaledwie 25 km/godz., co jest prędkością charakterystyczną dla XIX wieku.

Rocznie kolejami w Polsce jeździ ok. 200 milionów osób, choć jeszcze w latach 80. XX wieku z polskiej ko­lei korzystało ponad miliard pasa- MFÓw, Od 1989 roku zlikwidowano ponad 7 tysięcy połączeń.

Wm Wm W roku 1989 mie- m llimy 24 tysiące w kilometrów linii

kolejowych, w 2013 już tylko 19 tysięcy kilometrów, w 2015 ma być Miedwie 16 tysięcy kilometrów.

m

W roku 1989 mieliśmy 24 tysiące kilometrów linii kolejo­wych, w 2013 już tylko 19 tysięcy kilometrów, w 2015 ma być zaledwie 16 tysięcy kilometrów. Pierwsza linia w III RP została ¡zbudowana dopiero w 2008 roku przez Deutsche Bahn. Obecna strategia rozwoju PKP polega więc najwyraźniej na samolikwi- dacji.

Zamknięto też 50 dworców, PKP wydzierżawią lub sprzeda­dzą kolejne 900 jeszcze istniejących. Polski pasażer płaci nawet za dostęp do torów, dopłacając przewoźnikowi 5 złotych do bi­letu. A bilet lotniczy do Paryża czy Berlina kosztuje niekiedy ta­niej niż bilet kolejowy ż Warszawy do Gdańska czy Krakowa. Są również pięknie wyremontowane dworce kolejowe za miliony złotych, jak choćby w miejscowości Psie Polej, które są zamknięte dla pasażerów w obawie, że mogą zostać zdewastowane.

Nic dziwnego, że zagraniczni turyści uznają nas za niespełna rozumu, skoro za przejazd autostradą z Katowic do Krakowa A4 zapłacimy znacznie drożej niż za trzykrotnie dłuższy odcinek do Wrocławia. Czy coś zrozumieją z tego, że GDDKiA nagra­dza urzędników za autostradę A2, mimo że ta ciągle nie spełnia wszystkich standardów i zajmuje się nią Centralne Biuro Anty- korupcyjne? Jak im wytłumaczyć, że 70 lat temu z Katowic do Krakowa koleją jechało się 1 godzinę i 15 minut, teraz przy du­żym szczęściu 2 godziny i 10 minut.

Ze Świnoujścia w Bieszczady przejazd w 24 godziny to z pew­nością nie są koleje dużych prędkości, które miały nas koszto­wać 25 miliardów złotych wraz z taborem. To o nich premier Tusk mówił w swym pierwszym exposé, a były minister infra­struktury Cezary Grabarczyk utworzył nawet dla tego celu spe­cjalne biuro Kolei Dużych Prędkości. Dziś koleje to raczej wy­ścigowe żółwie ninja.

Według Europejskiej Agencji Kolejowej polskie koleje są dziś najbardziej niebezpieczne wśród 28 państw Unii. W katastrofie pod Szczekocinami życie straciło 16 osób, 50 zostało rannych.

Rocznie zdarza się kilkaset incydentów i większych lub mniej­szych katastrof kolejowych.

Przyczyn jest niestety wiele: niedbalstwo, niedoinwestowa­nie, fatalny nadzór, fuszerki, remonty, brak nowoczesnych sys­temów bezpieczeństwa. A PKP za 8 milionów złotych sprawdza, co się nie podoba pasażerom.

Z dostępnych 21,5 miliarda złotych na inwestycje z UE pol­ska kolej wykorzystała zaledwie niewielką część środków. Choć straty PKP rosną, już 700 milionów złotych w skali roku, a suma długów to aż 4,3 miliarda złotych, to świeżo mianowany prezes, współpracownik Leszka Balcerowicza dostał na początek blisko 60 tysięcy złotych wynagrodzenia z możliwością premii rocznej rzędu 300 tysięcy złotych. Nic dziwnego, że kolejarze zapropo­nowali, iż wystarczy tylko 10 procent zarobków ich szefa. Dla porównania doświadczony maszynista zarabia tylko ok. 3,5 ty­siąca złotych, kierownik pociągu ok. 3 tysiące złotych, a dyżur­ny ruchu, który decyduje o życiu i zdrowiu pasażerów, jedynie 2,9 tysiąca złotych, a więc poniżej średniej krajowej. Ale za to PKP PLK kupiło całkowicie nieprzydatne oprogramowanie do komputerów za 31 milionów złotych. Za modernizację trasy Warszawa-Gdańsk zapłaciliśmy łącznie od 2006 roku aż 10 mi­liardów złotych, a efektów ciągle nie widać.

Ponieważ nadal mamy gigantyczne problemy z wykorzysta­niem unijnych pieniędzy na modernizację kolei i tras kolejo­wych, to decyzja ministra Sławomira Nowaka jest taka, by wy­dać blisko 4 miliardy złotych na zakup nowoczesnych wagonów pasażerskich. Będziemy więc jeździć nowoczesnymi wagonami po zdezelowanych torach, dłużej, drożej, ale bardziej elegancko i wygodnie.

Zakupione za 2,5 miliarda złotych 20 składów istnych cacek | Pendolino - będzie jeździć i tak jak pociąg podmiejski czy po­spieszny, czyli z niezbyt zawrotną szybkością 110 km/godz., a nie przewidzianą dla nich 250 km/godz. Trasa z Gdyni do Krakowa i Katowic przez Warszawę, po której miał mknąć Pendolino, nie

jest gotowa do bicia rekordów prędkości. Niedawno przy osza­łamiającej szybkości 37 km/godz. wykoleiła się lokomotywa na trasie Warszawa-Zakopane, a zdjęcie ośnieżonego i oblodzone­go sedesu w pociągu relacji Warszawa-Szczecin zrobiło świato­wą furorę i było częściej oglądane w sieci niż nasze przepiękne stadiony na Euro 2012.

Wypadki na szlakach kolejowych i drogach kosztują krocie nas, podatników, 20-30 miliardów złotych rocznie. To również ogromne, długotrwałe skutki społeczne, które bardzo trudno wycenić. To koszty służby zdrowia, ubezpieczeń, rehabilitacji i rodzinnych tragedii.

Tymczasem na coraz mniej zielonej wyspie dalej tracą zwykli ludzie. Za średnią pensję możemy kupić aż o 120 litrów mniej paliwa niż 2 lata temu. Zarobią na tym Orlen, banki i MF, który zedrze z nas nawet 10 miliardów złotych więcej z podatku VAT. Polacy, nic się nie stało, to tylko Orzeł Biały żegna cały ten nor­malny świat.

Aby było jeszcze bardziej absurdalnie, aż blisko 170 polskich samorządów już otrzymało przedprocesowe pisma od firmy projektującej „Orliki”. Zarzuca im ona, że bezprawnie skorzy­stały z projektu, budując te polityczne boiska.

To, co dziś obserwujemy, czyli krach budowlanki, problemy deweloperów i bankructwa firm branży stalowej i transporto­wej, spowodowano błędną polityką państwa w sferze inwestycji infrastrukturalnych, wojną cenową i zabójczym tempem budów, po to tylko, by na krótko zadowolić kibiców na Euro 2012. Co­raz bardziej prawdopodobne jest, że odbyło się to ze sporą liczbą przekrętów, zwłaszcza z powodu tzw. przetargów z wolnej ręki i licznych aneksów do zawartych już umów.

Bankructwa, zwolnienia pracowników, procesy sądowe, góry niezapłaconych faktur, puste, a drogie w eksploatacji stadiony, kryzys rynku mieszkaniowego i deweloperów będzie zmuszał banki do żądania przedterminowych spłat kredytów. Lawina kłopotów spadnie więc nie tylko na GDDKiA, miejskie budżety,

budżet państwa, ale i banki, które wielce hojną ręką kredytowa­ły spółki budowlane i deweloperskie. Aż 80 firm budowlanych w Polsce jest nadal w dramatycznej sytuacji - są praktycznie bankrutami - większość ukrywa przed akcjonariuszami skalę

swoich problemów.

Banki udzieliły deweloperom i firmom budowlanym kredytów w skali 13-15 miliardów złotych. Są więc wręcz „przyspawane” do wielkich budowlanych pro­jektów inwestycyjnych, mając wielkie hipoteki na nieruchomo­ściach i działkach budowlanych, które gwałtownie tracą na war­tości. Mamy takich giełdowych rekordzistów, których łączne za­dłużenie zbliża się do astronomicznej kwoty 5-6 miliardów zło­tych, inne firmy mają po kilka miliardów złotych starych dłu­gów i olbrzymie nowe kredyty, a ryzyko i koszty kredytów rosną.

GDDKiA nie chce ujawnić nazwisk urzędników, którzy przyznali bez przetargu (wartego 756 milionów złotych) kon­trakt, właśnie na budowę tego odcinka. Co jest jeszcze bardziej dziwne, polski rząd dobrze wiedział, że firma, która miała do­kończyć A2 po Chińczykach, była od samego momentu rozpo­częcia budowy na skraju bankructwa. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego dokładnie prześwietliła Dolnośląskie Surow­ce Skalne, którym doradzał „geniusz finansowy”, były premier Kazimierz Marcinkiewicz, i wyjątkowo trafnie określiła, kiedy ta właśnie firma budowlana zbankrutuje. Mimo to rząd z mini­strem Nowakiem zignorował ten profesjonalny raport.

Niektóre firmy po cichu już rozpoczęły negocjacje z banka­mi o restrukturyzacji ich zadłużenia. Nawet ostatni wielcy w polskiej branży budowlanej - Polimex-Mostostal czy Bu- dimex - mają olbrzymie problemy. W stosunku do dolno­śląskiej spółki DSS, odpowiedzialnej za newralgiczny i bar-

m

l Banki udzieliły dewe-

W loperom i firmom bu- dowlanym kredytów w skali 13-15 miliardów złotych. Są więc wręcz „przyspawane" do wielkich budowlanych projektów Inwestycyjnych.

dzo pechowy odcinek A2, otrzymany w spadku po Chińczy­kach z COVEC-u, podwykonawcy już dawno złożyli skuteczne wnioski o upadłość.

Piętrzą się góry opóźnionych i niezapłaconych faktur za wy­konane roboty, szacowane aktualnie na 3 miliardy złotych. Za­ległości w płatnościach' nawet na ukończonym Stadionie Na­rodowym mogą sięgać 100 milionów złotych. Minister sportu właśnie pozwała wykonawcę Stadionu Narodowego, polsko-au­striackie konsorcjum, o zapłacenie kar umownych w wysokości kilkudziesięciu milionów złotych.

Z 34 spółek budowlanych notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych, aż 20 w 201-2 roku miało straty lub znacznie gor­sze wyniki, spora część musiała wyprzedawać aktywa. Mieszka­nia też sprzedają się coraz gorzej, aż 60 tysięcy nowych miesz­kań czeka już na nabywców. W samej tylko Warszawie jest ich blisko 25 tysięcy. Rynek nieruchomości w Polsce przez najbliż­sze lata będzie się obsuwał systematycznie, podobnie jak w Hisz­panii. To co prawda jeszcze nie hiszpański kryzys, ale idziemy w tę samą stronę. Sektor budowlany, deweloperski, w Polsce jest na krawędzi. Tak z reguły zaczyna się kryzys kapitalizmu opar­tego na długach i cegle.

Ale może się okazać również, że będziemy mieli do czynienia ze sporą skalą korupcji, oszustw, obchodzenia procedur i mar­notrawstwa, ;Tyle że będziemy dowiadywać się o tym stopnio­wo i z opóźnieniem, gdy urzędy miast, ośrodki sportu i rekre­acji, a zwłaszcza stadiony, autostrady i obwodnice zostaną pro­fesjonalnie skontrolowane przez NIK czy CBA. Mafia zawsze na świecie była obecna przy budowie autostrad.

Kilometr autostrady na mazowieckich piaskach kosztu­je 40-50 milionów złotych, rekordowy zaś kilometr obwodnicy Warszawy nawet 200 milionów złotych. Jest więc pewne, z cze­go uszczknąć nieco kasy. Budowie autostrad i stadionów w Pol­sce towarzyszyły bylejakość, ciągłe aneksy, przetargi z wolnej ręki, dublowane wydatki, gigantyczne premie i wynagrodzenia

oraz zwykła kradzież. W spółkach nadzorujących bardzo częsta, dziwna i mocno podejrzana była rezygnacja z egzekwowania na­leżnych kar idących w setki milionów złotych.

Być może kiedyś dowiemy się, ile z tej wielkiej góry pienię­dzy, za które przyjdzie nam słono płacić przez lata, trafiło do szarej strefy, ile zmarnowano, a ile po prostu rozkradziono. Po­lacy dowiedzieli się przecież, jak się ustawia przetargi („W tym hotelu są trzy pokoje, ja biorę nr 698, ty weź 630”).

Ministerstwo Rozwoju Regionalnego ogłosiło właśnie kolej­ną edycję konkursu „Polska Pięknieje - 7 Cudów Funduszy Eu­ropejskich”, dotyczącego przedsięwzięć dofinansowywanych ze środków UE, które upiększyły Polskę. Kandydaturą numer 1 powinien być Stadion Narodowy w Warszawie, numer 2 - stacja metra Powiśle, a może nieistniejąca ciągle obwodnica Warsza­wy. A może zwycięstwo w tym konkursie powinno należeć do zimnych term z Lidzbarka Warmińskiego, euroabsurdu, w któ­rych temperatura wody przekracza zaledwie 24 stopnie. Już wkrótce pewno też będziemy musieli zaakceptować kolejne unij­ne absurdy - ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym do 30 km/godz. Zabroni się nam czytania bajek na dobranoc, bo są niepoprawne politycznie i sprzeczne z modelem unijnego społe­czeństwa. Murzynek Bambo, Sierotka Marysia, Czerwony Kap­turek i Pippi będą musiały wypaść z dziecinnych lektur. Unia, jak widać, też jest mocna w absurdach i mocno z nami rywali­zuje o palmę pierwszeństwa. Najwyższy już czas myśleć o życiu bez Unii.

Jezioro iabędzie za 2 miliardy złotych

THo już nawet nie skoki narciarskie na Stadionie Narodowym Hbędą od dziś wizytówką absurdalnej inwestycji, jaką była budowa stadionu na Euro 2012, ale park wodny i spływy kajako­we. Koszty poniesione przez podatników wyrzucono w głęboką wodę. Na stadionie nie działa system odwodnienia murawy i za­mykania dachu, a na kibiców spadają tony wody prosto z rynien. To kompromitacja o światowej randze i wyraz czegoś więcej niż nieudolności PZPN-u, Ministerstwa Sportu,

Tymczasem wielosettysięczne premie dla szefów Narodowe­go Centrum Sportu czy Spółki PL 2012 zostały już wypłacone. Ostatnio wypłacono również premie prezesom spółki Euro 2012 po... 1,3 miliona złotych. Według minister sportu jest to w pełni uzasadnione, ponieważ „wykonali nieprawdopodobnie obciąża­jącą pracę”.

Po tym, co się działo w czasie słynnego meczu Polska-Anglia, do dymisji w każdym cywilizowanym państwie podaliby się nie tylko członkowie władz PZPN i NCS, ale również minister spor­tu. Stadion Narodowy z pewnością wymaga natychmiastowej, kompleksowej kontroli ze strony CBA i NIK-u, tym bardziej że już na dwóch stadionach w Poznaniu i Wrocławiu CBA stwier­dziła poważne nieprawidłowości.

Blisko 5 miliardów złotych wydanych na stadiony z budżetu państwa nie wytrzymuje konfrontacji ani z deszczem, ani z upa­łem. Przy zamkniętym dachu kibice się dusili, a w eliminacjach do Mundialu o mało nie potopili.

Wielokrotnie stawiałem tezę, że blisko 100 miliardów zło­tych wydanych na Euro 2012 to czysta rozrzutność i fanaberie

[97]

■■I

naszych rządowych „piłkarzyków”. Kompromitacja organiza­cyjna w meczu z Anglią to dowód na to, że Barejowy „Miś” jest ciągle żywy. „Zielona wyspa” okazuje się jednak zatapialna, cze­go dowodem jest nie tylko mecz Polska-Anglia. Po zalaniu sta­cji metra Powiśle to właśnie na Stadionie Narodowym mieliśmy kolejne podtopienie dobrego samopoczucia rządzących, którzy nadal wmawiają nam, że mistrzostwa były sukcesem.

Jestem przekonany o tym, że przy uczciwej i profesjonalnej kontroli wydatków dokonanych na Stadionie Narodowym wyj­dą na jaw nie tylko kompromitujące niedoróbki technologiczne, ale również nieprawidłowości finansowe. Widać po prostu, że droga zabawka politycznych amatorów nie funkcjonuje i kom­promituje nas na świecie.

Są tam zarówno nieuregulowane płatności na setki milio­nów złotych, jak i rozpoczęte procesy sądowe. Stadion zbudowa­no wbrew ostrzeżeniom i roszczeniom na prywatnych gruntach. Właścicielom trzeba będzie zwrócić co najmniej kilkaset milio­nów złotych, a niektórzy mówią nawet o miliardach. To narodo­we dziwo może więc nas kosztować znacznie więcej niż 2 miliar­dy złotych.

Prokuratura natomiast bada, czy zburzenie Stadionu Dzie­sięciolecia nie było przypadkiem przestępstwem ze względu na naruszenie ustawy o ochronie zabytków, a przedwojenni wła­ściciele ziemi pod Stadionem walczą w sądach z Bierutowskim dekretem o swoją ojcowiznę. Chodzi o setki milionów, a nawet miliardy złotych odszkodowania, według niektórych od 1 do 4 miliardów złotych. Przypomnijmy o tym, że nie najdroż­szy przecież stadion Lecha w Poznaniu (700 milionów złotych) po kontroli CBA złożył wnioski do prokuratury. Problem jest niewątpliwie też i we Wrocławiu. Co więc może się wydarzyć w przypadku Stadionu Narodowego, który kosztował aż 2 mi­liardy złotych?

Kto odda Polakom miliardy wyrzucone w błoto przy budo­wie stadionów na Euro? Hasło kibiców wykrzyczane na Stadio-

198)

nie Narodowym: „Złodzieje, złodzieje!”, jest nadal jak najbar­dziej aktualne, a stwierdzenie premiera, że polski rząd jest jak Stadion Narodowy, nabrało nowego znaczenia.

Drogowa stajnia Augiasza

Bałagan, brak profesjonalizmu, kolesiostwo, nepotyzm i „krę- H cenie lodów” na unijnych dotacjach przy budowie dróg, au­tostrad, stadionów, orlików i inwestycji infrastrukturalnych przelały czarę goryczy nawet urzędników Unii. Będzie płacz i zgrzytanie zębów, bo trzeba będzie oddać kasę. W rządzie

i TVN CNBC panika.

Chciejstwo i partactwo może popsuć nawet świetny poten­cjalnie biznes. Mamy dziś w kraju prawdziwy archipelag porzu­conych fragmentów budów, niedokończonych dróg i autostrad, ale nie ma już Euro, więc nie ma potrzeby i pośpiechu ich koń­czenia.

Nawet tam, gdzie to zupełnie absurdalne, w okolicach lotni­ska Okęcie, stawiamy natomiast ekrany dźwiękoszczelne. Bar­dziej absurd czy przekręt? A może jedno i drugie. W ten sposób wydaliśmy idiotycznie co najmniej 1 miliard złotych, chroniąc pola i lasy przed hałasem. Ktoś jednak na tym zarobił.

Nawet jeśli jedni drogowcy wyprują żyły i oddadzą swój od­cinek, to i tak kierowcy nie pojadą, bo inne firmy budujące są­siednie odcinki albo zjazdy na już ukończony odcinek zbankru­towały. Cóż, przynajmniej zwierzyna leśna spokojnie przespace­ruje się po świeżo wykonanych wiaduktach.

Właśnie ma miejsce rzeź wśród firm budowlanych, padają kolejne giganty, które liczyły na złote góry przy budowie auto­strad. Ale czy mogło być inaczej, skoro GDDKiA płaci dopie­ro po 55 dniach, a pieniądze realnie trafiają do wykonawców po 100 dniach i nie ma waloryzacji kontraktów, a ceny paliw i su­rowców rosły o 40-100 procent rocznie?

Czy można nazwać drogą ekspresową S2, wartą 1 miliard złotych, jeśli do jej budowy zamiast niezbędnego piasku użyto

■■■

gliny, iłów, zużytych sedesów, potłuczonych umywalek i śmieci? Ale za to GDDKiA wyda w tym roku 20 miliardów złotych za bramownice dla nietoperzy.

Na południową obwodnicę Warszawy wkroczył właśnie pro­kurator. Użycie na niej niedopuszczalnych materiałów może spowodować konieczność rozbierania zbudowanych już nasy­pów i opóźnienie w jej oddaniu o całe dwa lata.

Bałagan, przekręty, brak profesjonalizmu czy tylko kolej­ny absurd? Przecież u nas nawet żaby są ważniejsze od ludzi - 26,5 miliona złotych będą kosztować przejścia dla zwierząt tylko na jednym odcinku drogi S8. Zabraknie natomiast 1,5 miliona złotych na przejazd pod drogą dla okolicznych rolników.

Niestety coraz bardziej ewidentne wydaje się też to, że nowe drogi będą raczej tylko dla bogatych. O ile zwykli kierowcy będą musieli płacić za 1 kilometr co najmniej ok. 30 groszy, to tzw. zawodowcy, kierowcy TIR-ów, autobusów, autokarów zapłacą za

1 kilometr autostrady nawet 3,7-4 złote. To może oznaczać kosz­ty przejazdu z Warszawy do Świecka od ok. 100-150 złotych dla aut osobowych do nawet 460 złotych dla TIR-ów. Stąd niewy­kluczone, że TIR-y będą jednak jeździć bocznymi lokalnymi drogami.

Na autostradzie Al Gdańsk-Toruń opłata za cały odcinek 152-kilometrowy może wynieść od ok. 30 złotych do nawet 300 złotych dla kierowców zawodowych. Niestety ekspresowo z Gdańska do Warszawy pojedziemy najwcześniej w 2020 roku. Wygląda na to, że nowe drogi i autostrady zbudowaliśmy w Pol­sce dla zagranicznych TIR-ów, które pojadą do Rosji, na Ukra­inę, Litwę czy Białoruś, bo zwykłych polskich obywateli raczej nie będzie stać na ten luksus.

Absurdy i propaganda sukcesu to specjalność rządu. Wo­jewoda mazowiecki, oczywiście z rządzącej partii miłości, na otwarciu 90-kilometrowego odcinka autostrady stwierdził: „Ostatni raz tak znaczącą inwestycję infrastrukturalną w Polsce otwierano w 1845 roku, a była to kolej warszawsko-wiedeńska”.

Żałosny, popis ignorancji. Czy przez 160 lat nie zbudowano Por­tu w Gdyni, COP-u, Stoczni w Gdańsku i Szczecinie, magistrali węglowej, KGHM-u, Petrochemii Płock czy nawet słynnej „Gier- kówki”?

Fala bankructw firm budowlanych i pracujących na rzecz in­frastruktury nadal rośnie. Kolejne więc odcinki dróg i autostrad będą zagrożo­ne, nie tylko z powodu braku pieniędzy z Unii, ale też z braku firm. Aż 140 kon­traktów Generalnej Dyrekcji Dróg Kra- J WiŁ jowych i Autostrad jest realizowanych nych na fqJnq sumę ponad obecnie ze stratami. Komisja Europej- i: 15 miliardów złotych. ska domaga się informacji z procesów i sądowych, które irlandzkie firmy bu­dowlane wytoczyły GDDKiA. Niewykluczone, że Polska zapła­ci bardzo wysokie kary i odszkodowania zagranicznym firmom. Realnie zagrożone są kredyty firm budowlanych na łączną sumę ponad 15 miliardów złotych.

Wszystko będzie później i drożej, czyli zamiast autostradą do nieba - autostradą do bankructwa... Ciekawe jest też to, kogo będzie stać na jazdę tymi już ukończonymi autostradami. Koszt przejazdu bez paliwa do granicy Niemiec z Warszawy wyniesie ok. 100 złotych, a z Warszawy nad morze ok. 50-70 złotych.

Zbiorowa fatamorgana społeczeństwa pogrążonego jeszcze nie tak dawno w odmętach radości piłkarskich mistrzostw spo­wodowała, że nikt się zbytnio tym nie przejmuje. Nasz cywiliza­cyjny skok na Euro 2012 w dużej mierze ograniczyliśmy jednak do występu zespołu „Jarzębiny”, 500-złotowej złotej monety wy­bitej specjalnie z okazji Euro, premii dla prezesa PZPN, trenera

i piłkarzy w wysokości kilku milionów złotych oraz wizyty na­szego „tajemniczego szpiega z krainy deszczowców” - ministra Rostowskiego na tajnym posiedzeniu na poły masońskiej grupy Bilderberg. To międzynarodowe stowarzyszenie wpływowych ludzi biznesu i polityki obradowało latem 2012 roku nad losami

świata, m.in. nad tym, kogo teraz oskubać z majątku i przejąć za długi.

Szwindli jest co niemiara, chwilowe zawieszenie płatności w ramach refundacji środków z UE na 3,5 miliarda złotych i za­grożenie kolejnych płatności na kwotę 15,5 miliarda złotych to dopiero początek problemów. Tak czy owak rządzi bądź co bądź były model - Nowak, i chłopaki z GDDKiA. Prawdziwe kwiat­ki i sensacje dopiero przed nami. Niech no tylko NIK, CBA, ABW szerzej wejdą na kontrolę inwestycji centralnych, ale i sa­morządowych. Kontrolowane są orliki, obwodnica Warszawy, spółka byłego ministra Aleksandra Grada - Energia, Atom czy Enea S. A.

Firmie DSS z Dolnego Śląska, która miała budować odcinek na autostradzie A2, a której pomagał specjalista od finansów, były premier Marcinkiewicz, ktoś bez przetargu dał zgodę i za­trudnił tę firmę bez żadnego doświadczenia. W tle mamy oczy­wiście urzędników GDDKiA. Warto by prześledzić szlak odwie­dzin celebryty premiera u drogowych decydentów.

To nie koniec drogowych absurdów; tylko w Polsce jest moż­liwe, żeby Chińczycy, którzy zeszli z placu budowy w atmosferze skandalu, zarobili jednak potężne miliony. Fiskus oddał słyn­nemu już konsorcjum COVEC aż 51 milionów złotych z tytułu nadpłaconego VAT-u, bo urzędnicy zapomnieli złożyć wniosek o umożliwienie wyegzekwowania kar umownych od Chińczy­ków. Wniosek, którego koszt to zaledwie 100 złotych. Polacy do­magają się, i słusznie, od Chińczyków ponad 600 milionów zło­tych gwarancji. Czyli zamiast skutecznego zabezpieczenia rosz­czeń, była nagroda dla partaczy. Oj, ktoś bardzo mocny musiał za nimi stać.

Kręcenie lodów” na autostradach, ustawianie przetargów, nieegzekwowanie kar, setki aneksów kwitło przez ostatnie lata w Polsce. Kradł, kto mógł i ile się dało od nocnego stróża po menedżera i prezesa. Sprzedawano asfalt, beton, stal, zawyżano koszty, podmieniano próbki. Na blisko 100 miliardów złotych

inwestycji piłkarsko-drogowych trzeba liczyć, że ok. 30 procent to środki i pieniądze zmarnotrawione i najzwyczajniej rozkra- dzione. Tu państwo ze ślepoty, układów i przekrętów niewątpli­wie zdało egzamin.

Olbrzymia część wykonanych już i przyjętych robót na dro­gach i autostradach to fuszerka. Pękające i wymagające remontu nawierzchnie, złe specyfikacje, opóźnienia to norma. Autostra­dy budowały często firmy bez doświadczenia i renomy, które za­niżały kosztorysy, by wygrać przetargi. Dziś one same i ich pod­wykonawcy znaleźli się w pułapce i na progu bankructwa,

W związku z przekrętami rta miliardową już skalę z handlem prętami stalowymi ArcelorMittal zawiesił produkcję w hucie Warszawa. Jest już akt oskarżenia w sprawie największej afery informatycznej. Na razie dotyczy urzędnika, który dostał 3 mi­liony złotych łapówek, ale to wierzchołek góry lodowej, bo nitki sięgają bardzo wysoko. Mamy gigantyczną korupcję w górnic­twie, 25 osobom na kierowniczych stanowiskach postawiono za­rzuty za milionowe łapówki, ale to nie koniec przekrętów w tej branży, na celowniku jest zagraniczna firma budująca kombajny.

Bardzo dwuznaczna jest sprawa przetargu na projekt e-Zdro- wie i obsługę rejestru Pesel2, z kolei samorządowcy z Mazow­sza nie mogą się doliczyć, gdzie się podziały 72 miliony złotych z budowy lotniskowego bubla z Modlina, który kosztował łącz­nie aż 370 milionów złotych, a dziś okazuje się całkowicie bez­użyteczny

Komenda Główna Policji właśnie likwiduje wydziały do spraw przestępczości zorganizowanej i korupcyjnej. Ci, któ­rzy ścigają kradzieże rowerów, zajmą się grubymi przekrętami. Służby specjalne są w remoncie, a Polska w budowie. Tymcza­sem z danych policji wynika, że w 2012 roku urzędnicy przyję­

li ponad 15,5 miliona złotych łapówek, czyli ponad 100 procent więcej niż w roku 2011, a to tylko to, co ujawniono.

Siużba zdrowia czy wykańczalnia?

Takiej skali pogardy dla ludzi, jaką można znaleźć w naszej Hsłużbie zdrowia, trzeba chyba szukać gdzieś na Czarnym Lądzie. To coś więcej niż tylko zwykłe absurdy, to bezkarne de­cydowanie o życiu i śmierci pacjentów, to urzędniczy Sąd Osta­teczny. Ludzkie cierpienia to wstępna selekcja do eutanazji - ci­chej, systematycznej likwidacji tkanki narodu.

Polska medycyna sama wymaga pilnej reanimacji, według niektórych statystyk na 33 państwa zajmujemy 27 miejsce w Eu­ropie pod względem jakości usług. Zapowiedź katastrofy finan­sowej mieliśmy już w 2012 roku, gdy NFZ-etowi brakowało pie­niędzy ze składek. W roku 2013 jest jeszcze gorzej.

Mówimy: system „ochrony zdrowia”, choć raczej należałoby mówić o wykańczalni, o systemie destrukcji naszego zdrowia. W dodatku sytuacja systematycznie się pogarsza. Szpitale zwal­niają personel, tną pensje, NFZ nie płaci, lekarze nie chcą leczyć, zwłaszcza ludzi starych i przewlekle chorych. Nie tylko mało­polskie szpitale wypisują chorych w złym stanie zdrowia, żeby za chwilę powtórnie znów ich przyjąć, tyle że tym razem z in­nym rozpoznaniem i na inny oddział. Takie idiotyczne i niebez­pieczne postępowanie wymuszają zasady rozliczania świadczeń medycznych przez fundusz. Zdarza się, że wypisany pacjent niestety nie wraca do szpitala ponownie, gdyż w międzyczasie schodzi z tego padołu. Także ci pacjenci, którzy grzecznie stoją w tłoku i wielogodzinnych kolejkach, zwłaszcza na oddziałach onkologicznych w całym kraju, zdarza się, że również umierają w tych kolejkach, czekając miesiącami na wizytę. Polskie staty­styki chorujących na nowotwory są absolutnie przerażające - co godzinę w Polsce 12 osób dowiaduje się, że zachorowało na raka. Przeżywają z nich tylko trzy osoby. A złotousty minister Bartosz

Arłukowicz jest zachwycony swymi osiągnięciami w dziedzinie in vitro i bardzo przejęty operacją piersi Angeliny Jolie.

Co gorsze, komercjalizacja szpitali i służby zdrowia, o której mówi rząd, w biednym kraju i niezamożnym społeczeństwie nic nie da, bo prywatne szpitale zwy­czajnie nie chcą leczyć ciężko cho-

ttk W szpitalu publicz- rych pacjentów, wymagających |

W nym MSW w War- specjalistycznych, drogich pro-

szawie za jedyne cedur leczniczych i długiego po-

700złotych można wykupić mie- bpkcówce. Pacjent taki jest

sieczny abonament i ommac ko- ' . . ... , ,

l^j dla mch całkowicie nieopiaoau>

ny. Chcą leczyć jedynie młodych, zdrowych i bogatych. Na przykład w szpitalu publicznym MSW w Warszawie za jedyne 700 złotych można wykupić miesięczny abonament i ominąć kolejki, zosta­jąc pacjentem VIP-em. Mało tego opłatę trzeba wnieść z góry za pół roku i nie można mieć więcej niż 65 lat.

Mamy i takie perełki wśród prywatnych szpitali, jak choćby ten podwarszawski, który pobierał dwukrotnie opłaty zarówno od pacjentów, jak i z NFZ-etu. Ale rekord pobił Uniwersytet Me­dyczny w Łodzi, który po 38 latach budowy i wydania miliar­da złotych nie może być oddany do użytku, ponieważ zabrakło 50 milionów złotych na wyposażenie.

Nic dziwnego, że na operację zaćmy czeka się 2-3 lata, wszczepienia endoprotezy stawu kolanowego czy biodrowego od 3 do 8 lat, a na poradę kardiologiczną nawet rok. Na endokryno­logię pacjenci zapisują się „już” na 2017 rok Mamy też prawdzi­wą kolejkową listą hańby na zabieg czy wizytę dla dzieci. I tak: do alergologa w Płocku dzieci czekają czasem 250 dni, w Olsz­tynie - 124 dni, do ortodonty w Inowrocławiu - nawet 340 dni, w Warszawie - „tylko” 75 dni, do dermatologa w Krakowie - 75 dni, a w Katowicach - 56 dni. Do okulisty w Częstochowie dzieci muszą czekać czasami 200 dni, a do pulmonologa w Po­znaniu i Grudziądzu - ponad 60 dni.

11081

Gi wszyscy skazańcy losu i systemu płacą oczywiście składki zdrowotne, a coroczny budżet NFZ-etu to ponad 60 miliardów złotych. Ale są miejsca, gdzie na lekarza czeka się tylko kilkana­ście dni - to zakłady karne. Chcesz się szybko wyleczyć, idź do więzienia.

Czy nie jest totalnym nonsensem, że kilkuletnie dzieci dosta­ją ze szpitali rachunki nawet na kilkanaście tysięcy złotych za le­czenie - choć wiadomo, że do 18 lat są ustawowo ubezpieczone?

Spirala zadłużenia szpitali się rozkręca. Wynosi ono już po­nad 10 miliardów złotych. Samorządy nie poradzą sobie same z przekształceniami szpitali w spółki, prędzej je zamkną lub sprzedadzą. Szpitale już likwidują wyprzedzająco niektóre od­działy, często nowe, dobrze wyposażone i kosztowne.

Coraz częściej brakuje leków nawet dla chorych na raka. Ustawa refundacyjna ministra Arłukowicza przejdzie do hi­storii polskiej służby zdrowia. Kolejne preparaty ratujące życie wypadają z listy leków refundowanych. Pacjent z dnia na dzień dowiaduje się, że wydano na niego wyrok śmierci, bo lek, który wcześniej kosztował 80 złotych, kosztuje nagle 800 złotych lub nawet 1800 złotych. W wyniku tej ustawy złotoustego ministra pacjenci płacą drożej aż za 4,4 tysiąca preparatów. Stracili do­stęp do 1,4 tysiąca leków refundowanych, z 2 miliardów złotych „zaoszczędzonych” przez NFZ, 1 miliard złotych wyciągnięto bezczelnie z kieszeni chorych pacjentów.

Okazuje się, że jedyną niezawodną polisą na życie i zdro­wie nadal jest łapówka. Już wkrótce całkiem oficjalnie napraw­dę leczyć będą tylko bogatych. Za leczenie ponad plan publiczne szpitale, przychodnie będą mogły pobierać od swych pacjentów opłaty całkiem rynkowe, nawet te, które mają podpisane kon­trakty z NFZ - jeśli wyczerpią tzw. limit darmowych usług. Tyle że w naszych realiach ów limit kończy się mniej więcej w paź­dzierniku.

Mało tego, nie będą nas leczyć, zwłaszcza drogimi lekami, dopóki nie zaczniemy umierać. Terapia nowoczesnymi medyka­

mentami będzie bowiem przysługiwać głównie tym pacjentom, którzy będą stać nad grobem. Jeśli zaś dzięki leczeniu stan zdro­wia pacjenta, nie daj Boże, się poprawi, to nie będzie on znów spełniał wymaganych kryteriów i wypadnie z programu.

Tu absurd jest wpisany na trwałe jako fundament systemu. Co ciekawe, zdarzają się prawdziwe „cuda Tuska” - śląski NFZ na przykład podpisał kontrakty ze szpitalami, które nie były go­towe przyjąć pacjentów i ich leczyć, ale kasę dostały. Sprawą mu­siało się zająć CBA. Tymczasem szpitale, które odważą się nadal leczyć, czyli dokończyć drogą terapię, spotka za to surowa kara finansowa z groźbą zerwania kontraktu i dodatkowo wysoka kara finansowa dla „rozrzutnego” lekarza poważnie traktujące­go swój zawód i przysięgę.

W Ostrowie Wielkopolskim właśnie zmarł 45-letni pacjent, któremu podano krew z niewłaściwą grupą. Innemu pacjento­wi w innym szpitalu przeszczepiono wątrobę z wirusem HIV. To nie są odosobnione przypadki. W Polsce nie ma odszkodowań takich jak w USA. Chorzy na żółtaczkę typu „G” poskarżyli się do prokuratury na byłą minister zdrowia, dziś marszałek Sejmu, za stworzenie debilnego i nieludzkiego przepisu, który umożli­wia leczenie osobom z dodatnim antygenem HBe, ale już-; tym z ujemnym antygenem nie.

Ale co tam, starych ludzi leczyć i tak nie warto. Pamiętamy przecież nagrodzoną ministerialną teką sportu Joannę Muchę, która jako posłanka twierdziła, że starym ludziom nie warto ro­bić operacji wszczepienia endoprotezy biodra, bo chodzić nie będą, a tak w ogóle to często się leczą dla rozrywki*. Prawdzi­wy ekonomiczny mózg liberalnej drużyny... Czy z tego tytułu spotkała ją kara, publiczne wykluczenie na zawsze z polityki? Wprost przeciwnie i awans.

i W wywiadzie dla partyjnej gazetki „POgłos” posłanka Mucha stwierdziła, że operacja biodra u 85-latka nie ma sensu, gdyż taka osoba „nie chodzi i nie bę­dzie chodzić, bo się nie zrehabilituje”.

Inna gwiazda PO - Elżbieta Radziszewska - o kolejki do le­karzy, tłok i gehennę na szpitalnych korytarzach obwinia nie tyle system i ministra zdrowia ani, broń Boże, rząd, ale samych pacjentów, którzy, jak twierdzi, w szpitalach „cwaniaczą”

Nawet polskie dzieci nie mają lepiej od schorowanych sta­ruszków. W Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie na pół­godzinne badanie serca trzeba czekać nawet dwa lata. Centrum zresztą tonie, bo ma już 200 milionów złotych długów.

Ponieważ szpitale często zbyt mało zarabiają na niektórych świadczeniach, chętnie przetrzymają pacjenta nieco dłużej, by podreperować budżet, bo za dzień lub dwa pobytu NFZ nie chce płacić. Z kolei ponieważ niskie budżety nie pozwalają operować więcej i częściej, to pacjent czeka czasami rok, dwa lata. I koło absurdu się zamyka.

Artykuł 68 Konstytucji RP mówi wyraźnie: „obywatelom niezależnie od ich sytuacji materialnej władze publiczne zapew­niają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej, finansowa­nej ze środków publicznych”. Jasno i zrozumiale, tyle że nijak się to ma do rzeczywistości. Niech no tylko marszałek Sejmu czy piosenkarka Doda zachoruje, świat się zmienia.

Dlaczego do człowieka, który stracił przytomność pod drzwiami szpitala, trzeba wzywać karetkę? Dlaczego 80-letnia kobieta w Legionowie po wielu prośbach dostaje skierowanie na USG nóg - tyle że każdej kończyny w innym terminie? Dlaczego średnia czasu przeznaczana na pacjenta to ok. 5 minut, a 30-40 pacjentów dziennie na lekarza to norma? Dlaczego za 10 milio­nów złotych kupuje się nowoczesny tomograf, ale NFZ na ba­dania i zabiegi na nim prze" znacza zaledwie 100 tysięcy złotych, więc stoi i niszczeje, a następnie kupuje się nowszy za 20 milionów złotych i histo­ria się powtarza?

Bk Resort zdrowia gigantycz- W nie przepłaca za sprzęt r ir medyczny, w tym zwłasz­cza za sprzęt do radioterapii.

Resort zdrowia gigantycznie przepłaca za sprzęt medyczny, w tym zwłaszcza za sprzęt do radioterapii. Największy zagra­niczny dostawca takiego sprzętu zarobił w ostatnich kilku latach blisko 170 milionów złotych. A jak szpital na przykład w Gorzo­wie ma 260 milionów złotych długów, to komornik zajmuje su­per nowoczesny tomograf i jest spokój, bo nikt nie musi ratować ludzkiego życia. Ktoś ma w tym ewidentny interes.

Dlaczego w polskich szpitalach wręcz głodzi się pacjentów? Stawki żywieniowe między 4-11 złotych dziennie na osobę to dość powszechne zjawisko, już w więzieniu jest dużo lepiej. Dla­czego chory po udarze mózgu na konsultacje u chirurga musi czasami czekać kilka tygodni, zaś pacjent z rakiem płuc z prze­rzutami musi poczekać na radioterapię czasem nawet 2 miesiące i więcej? Przecież to wyrok śmierci.

Dlaczego umierającemu pacjentowi z zawałem serca na Ślą­sku dopiero w 11. z rzędu szpitalu znaleziono miejsce? Dlacze­go osoba ze zdiagnozowanym rakiem krwi do hematologa musi czekać nawet kilka miesięcy, jeśli oczywiście nie ma nadmiaru pieniędzy?

Nie od dziś lekceważy się ludzkie życie w obecnym syste­mie i upadla chorych w najtrudniejszym momencie ich życia. To oczywiście znacznie mniej wdzięczny temat w mediach niż pił­karska impreza czy wyrok dla Dody, Nergala, Kuby Wojewódz­kiego czy innego celebryty.

Czy ważniejsza jest troska o związki partnerskie? Obecnie rząd pracuje nad projektem ustawy, która ułatwi zmianę płci już od 16. roku życia.

Ta spirala absurdu pnie się ku szczytom, a chorzy wołają

o pomstę do nieba, bo na władzę już nie mogą liczyć. Takiego chaosu w służbie zdrowia nie było od czasów powojennych. Co­famy się coraz szybciej. Urzędnicy bawią się w Pana Boga, leka­rze nie mogą lub nie chcą leczyć, pielęgniarki mają pracować do 67 lat, a samorządowcy najchętniej zamknęliby szpital z braku pieniędzy.

Mylna diagnoza, błędna terapia, lata oczekiwania na zabieg czy niespodziewany zgon pacjenta to dziś normalka. Jakby tego było mało, za noc spędzoną; przy chorym dziecku rodzic musi zapłacić, wypożyczenie leżaka w warszawskim szpitalu kosztuje 10 złotych, za łóżko we Wrocławiu trzeba zapłacić już 30 złotych.

Chory musi być przyjęty do szpitala na co najmniej 3 dni, bo za krótszy pobyt NFZ nie chce płacić. Zbyt szybko wyleczony pacjent to zły pacjent. Jeśli operacja naczyń wieńcowych, miaż­dżycy czy tętniaka jest poniżej linii pępka, a to się zdarza - re­fundacja na niektóre leki się nie należy, jeśli powyżej pępka - przysługuje, bo wtedy jest chorobą przewlekłą. Absurd - arcy­dzieło do Księgi Guinnessa.

Nawet rodząca kobieta nieraz musi objechać 2-3 szpitale, bo w wielu brakuje miejsc i pieniędzy. Szpital z Mazowsza nie chce leczyć Poznaniaków, a ten z Gdańska - Krakusów. Fundusz nie tylko odmawia niektórym ciężko chorym finansowania ich te­rapii, ale wręcz dokonuje selekcji chorych. Sam jednak urzęd­niczy moloch NFZ kosztuje nas corocznie 500-660 milionów złotych, w tym ok. 300 milionów złotych wynagrodzenia. Pen­sja dyrektora w NFZ ok. 14 tysięcy złotych, średnie zaś zarobki to ok. 5 tysięcy złotych. Ma on przygotowane miliony złotych na procesy coraz częściej wytaczane urzędnikom przez szpita­le. Często mimo wygranej w sądzie szpital z wyrokiem w ręku za tzw. nadwykonania i tak nie może odzyskać należnych pie­niędzy z NFZ-etu. Tu prawo nie działa ani Konstytucja RP, ani przyzwoitość i uczciwość. Jak w filmowym „Misiu”: „Nie odda­my panu palta i co nam pan zrobi”.

W walce o kontrakty szpitale i przychodnie urządzają wręcz prowokacje, donoszą na konkurencję, szpiegują się wzajemnie; zatrudniają nawet prywatnych detektywów, by zyskać kilka mi­lionów złotych.

Już blisko 30 procent Polaków odkłada lub odwołuje swoją wizytę u lekarza z powodów finansowych. Ale za to w Central-

nym Wykazie Ubezpieczeniowym NFZ-etu figuruje jeszcze bli­sko 4 miliony ubezpieczonych, tyle że tych, którzy już nie żyją, A wiadomo, w bałaganie giną pieniądze. Właśnie został zawie­szony z powodu korupcji projekt internetowy e-Zdrowie.

Za to najgorzej oceniany minister zdrowia Arłukowicz za­trudnia blisko 20 urzędników, którzy m.in. mają dbać o jego dobry wizerunek Wśród nich jest nawet osoba z wykształce­niem ogrodniczym. Tu jednak na- wet tysiąc piarowców nie pomoże,

■ ■ Minister id,BI B ■ 9 MII Widzi' Choć

J Arłukowicz zatrud- ostatnio przebił go jeszcze Mini- 1 S nia blisko 20 urzęd- ster Spraw Wewnętrznych Bartło- ników, którzy m.in. mają dbać miej Sienkiewicz, który zatrud-

o jego dobry wizerunek. nił w swym gabinecie 21-letniego

eksperta. Ostatnio okazało się, że w wyniku decyzji ministra zdro­wia wyrzucono w błoto blisko 60 milionów złotych na nieak­tualne już recepty, które obowiązywały zaledwie trzy miesiące tego roku.

Lepiej nie wspominać już o takich drobiazgach jak ten, że do niedawna NFZ finansował tylko jeden but ortopedyczny i im­plant na jedno ucho dla niesłyszących, że zamiast leczyć sto­pę cukrzycową, lepiej jest obciąć nogę, bo to bardziej opłacal­na procedura medyczna. To tylko niektóre oczywiste absurdy w XXI wieku w służbie zdrowia w naszym kraju.

Inny, znaczący finansowo absurd to fakt, że szpitale kupują nowoczesny sprzęt za unijne dotacje, ale KE nie zgadza się, by używać go do leczenia pacjentów komercyjnych przez co najm­niej 5 lat. Trzeba więc będzie albo oddać mnóstwo kasy, albo nici z komercji.

ZUS tylko z tytułu zwolnień chorobowych wypłaca rokrocz­nie ok. 10 miliardów złotych i tak kółko się zamyka. Płacimy, chorujemy, nikt się nami nie chce zająć, więc znowu płacimy,

a efektu jak nie było, tak nie ma, ale mieć zdrowie i pracować musimy do 67. roku życia.

: Nasza służba zdrowia to dziś śmiertelna choroba przenoszo­na drogą urzędową i najlepszy symbol dziadowskiego państwa. Jest z nią i śmieszno, i straszno. Rządzą naszym losem zagra­niczne koncerny farmaceutyczne i urzędnicy bez serca i skru­pułów, a my się na to grzecznie godzimy. NFZ znalazło ostat­nio w sobie tyle łaskawości, że postanowiło nawet, że od nowego roku będzie wybudzać małe dzieci ze śpiączki w ramach świad­czenia gwarantowanego - czyli że wreszcie za to zapłaci szpi­talom. Zadziwiające jest to, że do tej pory NFZ za to nie płacił. To nie jest zwykły absurd, że dotąd tego nie robił, podtrzymując jedynie funkcje życiowe młodych pacjentów. To haniebne i nie­ludzkie. Sprawa nie jest błaha, szacuje się, że takich dzieci jest corocznie nawet 5 tysięcy - głównie to ofiary wypadków samo­chodowych, sportowych i wakacyjnych skoków do wody.

Łączne wydatki Polaków na leczenie to dziś ok. 100 miliar­dów złotych, z tego blisko 25 miliardów złotych z własnej kie­szeni - to o niemal 10 miliardów złotych więcej niż jeszcze 10 lat temu i prawie 40 procent więcej niż w 2005 roku. To wręcz sza­lony skok kosztów na przestrzeni kilku ostatnich lat. To cicha, wymuszona, nielegalna prywatyzacja służby zdrowia, której po­dobno nie ma.

Natomiast dopłata do leków z kieszeni pacjenta jest jed­ną z najwyższych w świecie. Polacy dopłacają ok. 40 procent wartości leku, przed ustawą o refundacji minister Ewy Kopacz i Bartosza Arłukowicza dopłacali mniej, bo 34 procent. Tymcza­sem w Niemczech to tylko 7 procent, a w ogarniętej kryzysem Hiszpanii emeryci leki mają za darmo.

Właśnie dzięki usilnym działaniom minister Kopacz, a dziś Arłukowicza prawie każde obniżenie limitu ceny leku w ramach nowej ustawy refundacyjnej oznacza z reguły natychmiastowy wzrost ceny leku dla zwykłego pacjenta w aptece. W skali roku to ok. 1-1,5 miliarda złotych „oszczędności” na pacjentach.

Ale prawdziwe rekordy biją następujące przykłady: 40-let- ni pacjent sosnowieckiego szpitala, spokojnie martwy przeleżał sobie ponad rok 30 metrów od wejścia na eleganckim klombie, przy samym deptaku. A w piwnicach warszawskiego Szpita­la Bródnowskiego robotnicy odkryli ciało zaginionego od mie­sięcy pacjenta. Czyżby obaj mieli dosyć polskiej służby zdrowia, czy raczej są sztandarowym symbolem tej wykańczalni, jaką jest obecny system?

Żeby było bardziej ponuro, NFZ traktuje porady psychia­tryczne jak pracę na taśmie produkcyjnej. Choremu psychicznie przysługuje 15 minut w czasie wizyty kontrolnej i 30 minut na wizytę terapeutyczną. Jeśli lekarz przyjmie dodatkowo chorych, którzy chcą na przykład właśnie popełnić samobójstwo, NFZ odmawia zapłacenia za cały dzień pracy lekarza.

Jeśli specjalista przyjmie więcej pacjentów niż zaplanował NFZ, to zapłaci on karę za nadwykonanie. Aż 70 procent Pola­ków ocenia, że dzisiejsze warunki życia zwiększają ryzyko za­chorowania na choroby psychiczne. Za najbardziej zagrażające zdrowiu psychicznemu ankietowani uznali bezrobocie (65 pro­cent), nadużywanie alkoholu (48 procent), kryzys rodziny (46 procent) i biedę (30 procent).

Jest już polską normą, że pod koniec roku szpitale przesta­ją leczyć nawet chorych na raka, bo skończyły się pieniądze z NFZ-etu. W Centrum Onkologii w Bydgoszczy na radiotera­pię trzeba czekać 3 miesiące. Centrum Onkologii w Warszawie poszło po prostu na całość - zlikwidowało Klinikę Nowotworów Układu Pokarmowego.

Leczenie nowotworów przez urzędników NFZ nie jest czę­sto traktowane jako zabiegi ratujące życie, ważne są tylko limi­ty, budżety i procedury. Masz raka, przyjdź za rok, bo właśnie skończyły się pieniądze, słyszą coraz częściej pacjenci.

Najlepsze, najlepiej wyposażone szpitale, są dzisiaj często w najgorszej sytuacji finansowej, m.in. dlatego, że leczą najtrud­niejsze przypadki medyczne. Najbardziej zadłużone są te pod­

legające bezpośrednio ministrowi zdrowia. Nie przeszkadza to ministerstwu w liście za 4 złote domagać się od szpitala woje­wódzkiego w Bielsku Białej zwrotu 10 groszy wraz z odsetkami.

Polacy umierają młodo - przeciętna długość życia kobiet to 80 lat, mężczyzn tylko 70 lat, to co najmniej 5 lat krócej niż w krajach Unii, a nadzieje, że da się naprawić służbę zdrowia, maleją z każdym rokiem.

Prawdziwym popisem sprawności państwa i skuteczności wymiaru sprawiedliwości w sojuszu ze służbą zdrowia jest hi­storia 12-letniej Oli z Gdańska, która przez blisko 2 lata z mały­mi przerwami przebywała w szpitalu psychiatrycznym bez pod­staw medycznych. Tylko dlatego, że urzędnicy nie potrafili zna­leźć dla niej miejsca wśród zdrowych, w odpowiedniej placówce opiekuńczej typu rodzinnego. Nic dziwnego, że przedstawicie­le opozycji obawiają się, iż znane z czasów ZSRR „psychuszki” mogą u nas łatwo powrócić.

Ciągle pojawiają się nowe przykłady absurdów ignorancji, jak choćby zdarzenie z Niepołomic, gdzie zmarł pacjent, którego dom znajduje się zaledwie 250 metrów od lokalnego pogotowia ratunkowego. Dyspozytor karetki z Krakowa zadysponował jed­nak karetkę aż z Nowej Huty. Gdy ta dotarła do pacjenta, ten już nie żył.

A jeśli, nie daj Boże, pacjent zasłabnie w przychodni lekar­skiej, nawet szpitalnej, na Podkarpaciu pogotowie wzywa straż pożarną, bo strażacy z Nowego Sącza mają defibrylator. Takie są teraz procedury ratunkowe.

Tylko u nas sześciu lekarzy nie było w stanie rozpoznać bia­łaczki u 13-miesięcznego Bolka z Białegostoku. Winni śmierci malucha nadal leczą dzieci. Ostatnio mieliśmy całą serię śmierci małych dzieci, w tym 2,5-miesięcznego Bartka w lubelskim szpi­talu, 3,5-miesięcznej Leny w Grodzisku Mazowieckim i 2,5-let- niej Dominiki z Łodzi, do której na czas nie dojechała karetka i której nie przyjęto do szpitala. Ale „Polacy, nic się nie stało”...

Mamy co prawda obecnie epokową zmianę w służbie zdro­wia. Od 2013 roku szpitale znakują chorych - każdy pacjent, który trafi na leczenie, otrzyma opaskę na rękę ze znakiem iden­tyfikacyjnym. Inny geniusz wymyślił, odkrywając Amerykę, system sprawdzania, czy pacjent jest ubezpieczony, pieszczotli­wie nazwany e-WUS To oczywiście nie załatwia żadnego istot­nego problemu w systemie opieki zdrowotnej. Do pełnej ewi­dencji elektronicznej, np. za pomocą karty, jeszcze bardzo dale­ko. W niczym nie zmniejszy to też kolejek do lekarzy.

Nic więc dziwnego, że wracamy do czasów PRL-u. Właśnie odżywa instytucja stacza kolejkowego, który stoi za pacjentów w kolejkach do lekarzy specjalistów. Skoro do neurochirurga trzeba stać 40 godzin, do kardiologa - 15, do chirurga - 12, to warto zapłacić staczowi nawet 30-40 złotych. Absurd PRL-u po­wrócił, jak widać mimo systemu e-WUŚ. Nic więc dziwnego, że tak bardzo zapadają w pamięć i tak gorzko brzmią słowa piosen­ki z telewizyjnego serialu „Daleko od noszy”: „Daleko od noszy, od noszy najdalej, nie choruj, omijaj szpitale H Opieka lekarza jak grabarza sen, w zaświaty zaprowadzi cię”.

Młodzi zdrowi i bogaci - euro-Polacy

PBoiska już jest mistrzem Europy, twierdził jeszcze takniedaw- no premier Donald Tusk. Tak, jesteśmy, tyle że w propagan­dzie, absurdach i skali ogłupiania narodu. Wszyscy jesteśmy go­spodarzami - piłkarzami - głosiła latem 2012 roku reklamowa kampania rządowa. Nie wszyscy na szczęście nad Wisłą już do­szczętnie zwariowali. Wezwania i zaklęcia naszego superpiłka- rza na naradzie aktywu rządzącej partii w stylu - kochajmy się, radujmy się, bądźmy szczęśliwi tu i teraz, bo ten kraj to prawdzi­wy raj w tej kryzysowej Europie - dziś już nie tyle denerwują, ile po prostu śmieszą. Po co była cała ta dziecinada i fanfaronada?

Ta radość, wypełzająca z każdego ekranu i szpalty, a nawet lodówki trwała przecież bardzo krótko. Premier Tusk zapew­niał, że uśmiech i pogoda ducha są naszą bronią. To już nie bajki

o „zielonej wyspie”, to popis propagandy z czasów mocno przed- gierkowskich - istny kabaret. Przecież podobno żyje się nam co­raz lepiej, już wkrótce dla naszego dobra popracujemy sobie na­wet dłużej, do 67 lat, właśnie, żeby nam było lepiej.

To prawdziwe Himalaje nonsensu. Bądźmy dumni - mówił jeszcze nie tak dawno premier. Tylko z czego? Z oddanego 7-ki- lometrowego odcinka autostrady czy zablokowanej Warszawy, czy ze stacji metra Powiśle - latem jeziora, a zimą lodowiska?

Mistrzowie bajeru i kreatywnej księgowości przekonują nas

o tym, że przed nami pełna stabilizacja, bo czuwa ekipa nowo­czesnych pozytywistów, która już wkrótce dokończy wielkiego dzieła. Inni mogą doprowadzić tylko do totalnej destrukcji na „zielonej wyspie”. Byleby tylko nie powstał jakiś rząd ludzi, nie­

odpowiedzialnych radykałów, narodowców, podpalaczy, katoli­ków i patriotów zarazem.

Krytycy są dziś wrogiem ludu. Ogłaszający gorzkie praw­dy dziennikarze są prowokatorami, wątpiący w sukcesy „zielo­nej wyspy” są defetystami i Kasandrami. Wątpliwości, chłodna analiza i kalkulacja są ponoć wrogiem sukcesu. Kto myśli, za­daje pytania i wątpi, a nie daj Boże, kto to filmuje lub opisuje, temu władza mówi elegancko - „Won!”. Władza coraz wyraźniej ostrzega - bój się obywatelu.

Minister Rostowski malkontentom mówi stanowcze „nie”. Już wkrótce nad Wisłą zapanują radość, spokój, narodowa duma i sprawność organizacyjna. To nic, że niektórzy nadal kręcą lody na potęgę, że publika zaczyna gwizdać, a czerwona kartka ryn­ków finansowych wisi w powietrzu i że kolejna firma krzak, ja­kiś kolejny Amber Gold znów okrada naiwnych. To nic, że w ką­cie czai się infoafera - być może największa afera III RP, większa nawet niż Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ). Może się okazać, że zamiast pięknych bramek w wykonaniu trzecioklasowych polityków i mistrzów ligi podwórkowej strze­limy sobie kilka kolejnych samobójów i „szmatę” wpadającą po raz kolejny do pustej bramki. Na nic bowiem zdaje się dziś do niedawna Wunderwaffe tego rządu - ministra sportu - nazywa-

H HE Ma być wesoło W i optymistycznie, V SB choć dług publicz­ny zbliża się do 1 biliona zło­tych, a jego połowa jest już w rękach zagranicznych.

zagranicznych. Podobno bardzo skutecznie walczymy z kryzy­sem, którego oficjalnie jeszcze nie ma, choć przyznano się, że

na przez niemiecką prasę najpięk­niejszym pośmiewiskiem Euro 2012 czy złotousty minister infrastruktu­ry głoszący boskość swego wodza.

To co, że finanse publiczne się walą, że deficyt budżetowy rośnie, a młodzi nie mają pracy. Ma być we­soło i optymistycznie, choć dług pu­bliczny zbliża się do 1 biliona zło­tych, a jego połowa jest już w rękach

jest już spowolnienie. Ale przecież już za chwilkę z niego wyj­dziemy. ..

Dla sztucznego ratowania kursu złotego musieliśmy w ostat­nich latach wydać kolejne 80-100 miliardów złotych. Zaciąga­my już nawet nasze długi - czyli emitujemy obligacje - w Ja­ponii w jenach (66 miliardów jenów). Będziemy je sprzedawać w kraju kwitnącej wiśni nawet osobom fizycznym - w kanto­rach i biurach?

Jest fajnie, choć dość absurdalnie, bo MF zaplanował lub ra­czej wyczytał ze szklanej kuli l-,5 miliarda złotych dochodów budżetowych z mandatów w 2013 roku. Jak widać, można z góry zaplanować przestępczość i liczbę drobnych wykroczeń. Co cie­kawe, mandatów drogowych nie płacą ci, którzy je orzekają i na­kładają, tj. sędziowie, prokuratorzy, posłowie i policjanci.

Na Dworcu Centralnym na Euro 2012 zawisł kolorowy ba- ner z hasłem „Czuj się jak w domu”. Tak, dla wielu bezdomnych to już niestety ich dom... Holendrze, Angliku, czuj się tu jak w domu - zarabiaj u nas - wydawaj u siebie, a zobaczymy, na ile ci starczy i jaki będziesz wtedy radosny;

Departament Stanu USA mówi, że mamy złe sądownictwo

i brak wolności mediów. Już nawet Amerykanie dostrzegli więc problem TV Trwam, zwolnionego redaktora Cezarego Gmyza czy rosnącą inwigilację obywateli i internautów. A idziemy za obecnej władzy na europejski rekord w podsłuchach.

Oj tam, oj tam, jak mawia minister Nowak i TVN24. To nic, że w Polsce kiełbasa jest bez mięsa, wynagrodzenia 3-4-krotnie niższe niż w krajach strefy euro, to nic, że europejski patent i ka­sowa zasada płacenia VAT-u dobije małe i średnie firmy, a pa­kiet klimatyczny całe branże, że spada sprzedaż detaliczna, pła­ce i inwestycje, a złoty rośnie w siłę i wykańcza eksport. To nic, że pieniądze budowlanego bankruta DSS wywędrowały spokoj­nie do Mongolii - tam przecież też robi się biznes.

Zrobiliśmy wszystko, by zagranicznym kibicom choć przez miesiąc żyło się u nas lepiej niż Polakom w ich własnym kraju

przez zdecydowaną większość życia. Choć oni u siebie, w Grecji, Hiszpanii, Irlandii, nawet w kryzysie i tak na co dzień mają lepiej niż my w rzekomej hossie. Na cały miesiąc w czasie Euro 2012 odlecieliśmy więc na Marsa z kieliszkiem szampana w dłoni - my biało-czerwoni, piękni, młodzi i bogaci euro-PoIacy. Choć dziś w większości bez pracy.

Za chwilę nawet lemingi zorientują się, że jest problem z gospodarką, budżetem, kredytami hipotecznymi we franku szwajcarskim i gwałtownie rosnącym bezrobociem. Z brakiem przedszkoli, biedą i niskimi emeryturami. Na razie poszaleliś­my latem 2012 roku. Tyle że to już koniec balu na Titanicu - jeszcze gra orkiestra, ale lodowa góra problemów zbliża się nie­ubłaganie.

To co, że blisko stu groźnych seryjnych gwałcicieli, morder­ców, pedofilów właśnie wychodzi na wolność po odsiedzeniu

25 lat, bo z powodu luki w prawie państwo nie wie, co z nimi dalej zrobić. Władza się zastanawia i czeka na kolejną okrutną zbrodnię. Skoro nie poradziła sobie przez wiele miesięcy z dzie­ciobójczynią małej Madzi, jak się sprawdzi tym razem wobec bezlitosnych i zdeprawowanych zabójców?

Radarowa Republika Rostowskiego

Czy nie jest absurdem, że to w dużej mierze piraci drogowi, Ipijani rowerzyści i nieprawidłowo przechodzące przez jezd­nię babcie mają uratować budżet państwa polskiego? - podobno zresztą genialnie i rozważnie zaplanowany przez ministra Ros- towskiego.

Stacja metra Powiśle jako pływalnia, Stadion Narodowy jako skocznia narciarska, cztery radary na jednym skrzyżowaniu, za­padająca się ulica Świętokrzyska 'w-Warszawie, autostrada A2 od czasu do czasu z jednym pasem, to jak widać jeszcze zbyt mało. Już wkrótce mandaty drogowe będą mogli wystawiać również celnicy i leśnicy i mają być one droższe o 100 procent, a 375 ra­darów będzie robić dziennie blisko 25 tysięcy zdjęć. Rocznie będą miliony - największy zakład fotograficzny w Polsce. Sądy zostaną zalane sprawami o wykroczenia drogowe, chyba że bę­dziemy płacić mandaty hurtowo. A może Ministerstwo Finan­sów powinno pójść dalej i ustawić stały ryczałt opłacany z góry? Bogatemu będzie wolno zaszaleć na drodze bez obawy o punkty karne i utratę prawa jazdy.

W roku 2012 Rostowski zaplanował wpływy z tytułu opłat kar, grzywien, mandatów i innych dochodów niepodatkowych na 16 miliardów złotych, ale już w budżecie na 2013 rok poszedł na całość i na ponad 20 miliardów złotych. Z samych mandatów ma być 1,5 miliarda złotych. Totalny absurd. Na zaplanowane 1,2 miliarda złotych wpływów z mandatów za 2012 rok wpłynę­ło zaledwie ok. 35 milionów.

Karanie mandatami i grzywnami uczyniono jednym z głów­nych źródeł dochodów budżetu państwa, co świadczy o ciężkiej chorobie państwa. Pomyłka czy rozpaczliwa próba kreatywnej księgowości w greckim stylu?

W kasie państwa pustka jest coraz dramatyczniejsza, ale nasz ulubiony „sztukmistrz z Londynu” znalazł genialne w swej pro­stocie wyjście. Karać, łupić, rozkręcać ofensywę radarową na drogach. To chłopcy radarowcy, w tym 29 nieoznakowanych aut wyposażonych w wideorejestratory, mają uratować kraj przed bankructwem. Naród nie uniknie surowych kar, grzywien i mandatów nawet za przysłowiowe byle co. Chyba że benzyna będzie po 7 złotych, ale nawet totalna przesiadka na rowery czy narty biegowe zimą też może skończyć się mandatem i dziurą w portfelu. Można na przykład dostać mandat za jazdę dwóch rowerzystów obok siebie, a nie gęsiego.

Będzie również system odcinkowego pomiaru prędkości, co uczyni bezsensownym hamowanie przed wideoradarami i nad­rabianie opóźnienia tam, gdzie jeszcze wolno docisnąć. Kary

1 tak się nie uniknie.

Po rozrastającej się politycznej inwigilacji Polaków - blisko

2 miliony podsłuchów rocznie - teraz zafunduje się nam totalną inwigilację kierowców. System kamer będzie nas śledził również na drodze, z nieoznakowanych aut będą nam robić zdjęcia. Będzie się to nazywać: Inteligentny System Kompleksowej Identyfikacji Pojazdów - ISKIP, który będzie nas i „czesał, i iskał” w podró­ży. Ten system właśnie powstaje w In­stytucie Badawczym Dróg i Mostów - istna cudowna skarbonka.

Nie mamy co prawda autostrad od granicy do granicy, ale mamy już viaTOLL i będziemy mieć jeszcze ISKIP. W ramach tego pierwszego, czyli viaTOLL, pierwsi zapominalscy kierow­cy, którzy często podróżują fragmentami autostrad, dostają już mandaty nawet po 250 złotych.

Drogi mają służyć do wyciągania pieniędzy, bo przedsiębior­cy nie chcą już tyle płacić, bezrobotnych przybywa, a z podat-

K fl|K Po rozrastającej I się politycznej w S Inwigilacji Pola­ków - blisko 2 miliony pod­słuchów rocznie - teraz za­funduje się nam totalną in­wigilację kierowców.

ków i VAT-u zabrakło w ubiegłym roku ok. 12 miliardów zło­tych, a w tym zabraknie pewnie dużo więcej, gdzieś ok. 20 mi­liardów złotych.

Mandat będzie mógł nam wlepić również celnik lub leśnik za deptanie grzybów bądź płoszenie dzikich zwierząt. Za wjazd do lasu czy amory na łonie natury można zaliczyć od 500 do 1 ty­siąca złotych. Za brudne szyby, zaśnieżone tablice rejestracyj­ne, nieczynne wycieraczki czy grzanie silnika od 500 złotych do nawet 5 tysięcy złotych mandatu, za brak skrzynki na listy od 50 złotych do 10 tysięcy złotych. Można nałożyć 5,5 tysiąca zło­tych kary na przedszkolaków jadących na wycieczkę autobusem miejskim. Nie do końca wiadomo, ile uda się ściągnąć z ukara­nia kiboli wykrzykujących pogardliwe hasła: „Donald, matole!”, ile zedrzeć z babć i licealistów przechodzących nie po pasach? Ale sumy mogą być znaczne.

Polska staje się wzorcowym krajem absurdów - Republiką Radarową Rostowskiego. Tyle że tak naprawdę pijani rowerzy­ści, piraci drogowi oraz niesforne babcie i licealiści nie uratują budżetu, i wcale nie musi to znacząco poprawić bezpieczeństwa na drogach. Tylko facet, który lata do domu Embraerem, może naustawiać tyle radarów.

A posłowie PO już złożyli projekt podatku od deszczu i desz­czówki odprowadzanej do kanalizacji, liczony od powierzchni dachu, czy za jazdę służbowym autem w weekend - znów uzbie­ra się parę groszy. W razie czego ustawi się tekturowe domki w szczerym polu i złapie za przekroczenie szybkości w terenie zabudowanym. Wszak minister Nowak jest wielbicielem filmu „Miś”.

Jeśli spóźnisz się po dziecko do świetlicy, to albo zapłacisz karę na rzecz szkoły czy przedszkola, albo odbierzesz dziecko na komendzie policji. To też nowy twórczy wkład w polską rzeczy­wistość i finansowanie szkolnictwa. Jeśli zakupiłeś aparat foto­graficzny, laptop, tablet - prowadząc działalność gospodarczą, to jeśli z nich, nie daj Boże, skorzystałeś w celach prywatnych -

zrobiłeś na przykład zdjęcia rodzinie - podlegasz opodatkowa­niu VAT, gdy dokonałeś odliczeń przy zakupie. Podobnie rzecz się ma ze służbowym laptopem, z którego, nie daj Boże, wysła­liśmy SMS do dziecka. Według NSA powinien on być opodat­kowany. Teraz czekamy już tylko na podatek od łysych i broda­tych, od okien i drzwi, od głodu, chłodu i morowego powietrza. Od nowego roku już nawet piesi będą płacili wysokie manda­ty, nawet do 3 tysięcy złotych, za brak elementów odblaskowych na ubraniu, gdy będą się poruszać nocą po drogach publicznych, gdzie nie ma chodników.

Niektórzy mają jednak słuszne wątpliwości co do tego, czy w ogóle to szaleństwo radarowe jest całkiem legalne, czy przepi­sy drogowe nakazujące obywatelom zeznawać na własną nieko­rzyść nie stanowią złamania prawa do obrony oraz naruszenia zasad Konstytucji. Powinien to rozstrzygnąć Trybunał Konsty­tucyjny - w demokratycznym oczywiście kraju. Według Rzecz­nika Praw Obywatelskich, fotoradary są niezgodne z Konstytu­cją, zwłaszcza przepisy o gromadzeniu danych i obrazów przez Inspekcję Transportu Drogowego.

Równie szokujący wydaje się fakt, że nikt poza samym Mi- nisterstwem Finansów nie nadzoruje Generalnego Inspekto­ra Kontroli Skarbowej - czyli super-specsłużby Jacka Rostow- skiego, nawet polski parlament. Nikt nie zatwierdza sprawoz­dań tych służb, ot, leżą sobie spokojnie w tajnych kancelariach. A przecież to GIKS podlega najbardziej tajny wywiad - skarbo­wy, który najwięcej wie o Polakach. W ramach swych upraw­nień może on zakładać podsłuchy, stosować prowokację czy za­kup kontrolowany, wykorzystywać donosicieli i ich opłacać. Tu też przydałyby się „demokratyczne radary”.

W najbliższym czasie niewątpliwie Republika Radarowa Ro- stowskiego jeszcze rozkwitnie. Tym bardziej że niektórzy posło­wie rządzącej partii miłości i profesjonalizmu już proponują, iż powinniśmy płacić za użytkowanie wszystkich dróg krajowych, nie tylko autostrad. Według posła PO Stanisława Żmijana jeź-

dzimy, zużywamy drogi, powinniśmy więc płacić. Zapomnia­ło się temu geniuszowi fiskalizmu, że kierowcy już zapłacili ze swych podatków za te drogi, często w VI standardzie utrzy­mania i odśnieżania. Płacimy w akcyzie i w podatku VAT, w ce­nie każdego litra paliwa, finansujemy jako podatnicy dopłaty do prywatnych koncesjonariuszy, którzy zdzierają już za krótkie odcinki autostrad krocie, płacą już też kierowcy pojazdów po­wyżej 3,5 tony, działa system viaTOLL. Wymyślono już w War­szawie taki absurd, że autobusy miejskie kursujące Trasą Toruń­ską, którą uznano za drogę ekspresową, będą płacić jak TIR-y. Oczywiście będą płacić mieszkańcy w wyższych cenach biletów komunikacji miejskiej - 4,40 złotych, to czysty rozbój, a wkrótce będzie drożej.

Nie róbmy polityki, róbmy nowe opłaty i mandaty. Manda­ty zaczynają trafiać też do pogotowia ratunkowego, nie wiado­mo, kto ma płacić te 2,5 tysiąca mandatów karetek - pacjenci czy kierowcy?

Nic dziwnego, że premier Tusk woli latać. Podobnie załatany jest marszałek Senatu Bogdan Borusewicz z Gdańska - w końcu ktoś pieska musi wyprowadzić na spacer. Nie tylko oni zresztą uciekają przed absurdami drogowymi, dealer BMW w Warsza­wie, człowiek, którego niewątpliwie stać na mandaty - Tadeusz Fus, zamiast jeździć swymi szybkimi autami po zakorkowanej Warszawie, woli latać helikopterem.

A Inspekcja Transportu Drogowego marzy o dronach, czy­li bezzałogowych samolotach z fotoradarami. Można by wtedy nałożyć jeszcze więcej mandatów. Już wkrótce aż 87 nowych aut widm wyruszy w teren. Zakłady fotograficzne na kółkach to dziś podstawa naszych finansów publicznych.

Trzeba kontrolować, karać, z tytułu jednego zdjęcia wysta­wiać kilka mandatów. Dzięki pieniądzom z fotoradarów władza będzie mogła postawić jeszcze więcej fotoradarów. Nie róbmy polityki - róbmy zdjęcia.

Kiamstwo wspiera absurd

NHaszą sytuację i kondycję państwa oraz społeczeństwa niesły- chanie trafnie ujął ksiądz biskup Antoni Dydycz w jednym z prasowych wywiadów, mówiąc, że wolności w Polsce w mediach nigdy nie było, a były jedynie jej pozory. Historia z Amber Gold, „Uważam Rze”, czy wyczyny redaktorów z TVN24 są dosko­nałym przykładem na to, na jak wielką skalę rozpleniły się dziś w mediach i życiu publicznym kłamstwo, tendencyjność, głupota, nonsensy, powierzchowność oraz służalczość wobec władzy i róż­nego rodzaju lobby. Problem jest szczególnie widoczny, gdy cho­dzi o kwestie ekonomiczne i finansowe oraz edukację ekonomicz­ną, a właściwie ogłupienie społeczeństwa. Czy możemy się jednak dziwić, skoro za guru od spraw gospodarczych uchodzi w TVN24 i TVN CNBG nie kto inny, jak Kazimierz Marcinkiewicz czy były członek RN FOZZ - Dariusz Rossati, oraz inni mocno powiązani z innymi aferami, np. Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej. Czyżby nikt nie pamiętał o tym, że to Marcinkiewicz, podobnie jak były prezydent Aleksander Kwaśniewski, doradzał swego czasu Gold­man Sachs, bankowi, który spekulował na polskim złotym, a na­stępnie go zatrudnił? Były premier doradzał także zbankrutowa­nej firmie budowlanej DSS.

Mimo to ich opinii ciągle słuchają fani mediów mętnego nur­tu. Idźmy dalej, za superekspertki ekonomiczne w „Gazecie Wy­borczej” uchodzą dziennikarki Agata Nowakowska i Dominika Wielowiejska. Panie słyną z tego, że wszystkich, którzy ostrze­gali o nadchodzącym kryzysie gospodarczym, nazywały mia­nem Kasandr czy ignorantów. Ekspertki ocieplały i podgrzewa­ły przez lata klimat radosnej „zielonej wyspy” oraz zapewnia­ły o stabilności sektora bankowego i polskich banków, których przecież tak naprawdę już nie ma.

Ze studiów radiowych i telewizyjnych nie wychodzi także wielce elastyczny ekspert PwC prof. Witold Orłowski, były do­radca ekonomiczny prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ten wybitny fachowiec z naukowymi, a jakże, tytułami jesz­cze niedawno twierdził, że kryzys Polsce w ogóle nie grozi. Ot, najwyżej Polacy będą zmieniać samochody nie co 4 lata, ale co 10 lat. Najwyraźniej pan profesor, doradca wielkiej firmy kon­sultingowej PwC, nie ma najmniejszego pojęcia, jakimi samo­chodami najczęściej jeżdżą dziś Polacy.

To tylko niektóre przykłady zakłamania. Mamy w istocie do czynienia ze skrajną cenzurą wszystkich innych niż oficjal­ne poglądy, zarówno w mediach prywatnych, jak i publicznych. Oficjalne kłamstwo nabrało gigantycznych wprost rozmiarów. Doszło do tego, że „Gazeta Wyborcza”, powołując się na opinie internautów, stwierdziła, że problemy Polaków, którzy zainwe­stowali w Amber Gold, to wynik nadmiaru religii w szkołach i powinna być ona jak najszybciej zastąpiona zajęciami z ekono­mii. Tak jakby zwykły Polak miał 100-200 tysięcy co tydzień do pospekulowania.

To jeszcze nie koniec. Na co dzień słyszymy zapewnienia pol­skiego nadzoru finansowego, że polskie banki są we wspaniałej kondycji. Faktycznie jednak są coraz silniej drenowane z kapita­łów przez swych zagranicznych właścicieli.

Przy natrętnej promocji kłamstwa zagłusza się jednocze­śnie wszelkie wypowiedzi, które mogłyby wskazywać na ska­lę zagrożeń w sektorze bankowym. Autorów takich opinii od­sądza się od czci i wiary lub zwyczajnie przemilcza. Nie mówi się o tym, jak poważne problemy mają niektóre banki, w których ok. 50 procent całej puli kredytowej to kredyty walutowe, hipo­teczne, we frankach szwajcarskich. A jest tego walutowego dłu­gu u 700 tysięcy Polaków na blisko 170 miliardów złotych.

Media w Polsce za nic mają prawdę i opinię publiczną. Nie liczy się, czy informacje ekonomiczne i finansowe mają w sobie cień prawdy, czy są czystą bezczelną manipulacją, narażającą

11301

Polaków wyłącznie na potencjalne straty. Nikt nie kwestionuje wyssanych z palca bilansów, wątpliwych audytów czy zwykłych fałszerstw i przekrętów. Nie wiadomo, czy to bardziej „ścierna”, jak mawia młodzież, czy też raczej wynik uległości wobec lobby bankowego oraz zagranicznych mocodawców i poczucie pełnej bezkarności.

To dlatego tak mało prawdy i wiedzy o realnym stanie go­spodarki dociera dziś do Polaków. Nieliczne nisze informacyj­ne, związane ze środowiskiem „Gazety Polskiej”, Radia Maryja, Telewizji Trwam, tygodnika „Sieci”, „Gazety Polskiej Codzien­nie”, Niezaleznej.pl czy Radia Wnet, nie docierają do szerokiej publiczności. Stąd stadne działania polskich konsumentów czy łatwość manipulowania, wywoływania paniki, co widzimy bar­dzo wyraźnie, choćby po historii związanej z Amber Gold.

Zupełnie normalny okazał się za to brak winnych, którzy do­puścili do sytuacji, w jakiej tego typu firma i jej podobne mogły przez kil­ka lat działać całkowicie bezkarnie, w komfortowych warunkach, ponadto jej lotnicza odnoga zatrudniała nawet syna urzędującego premiera. Nadcho­dzi jednak moment ujawnienia całej prawdy o stanie polskiej gospodarki.

I nie zrobią tego ani media komercyj­ne, ani publiczne dobrowolnie. Zmusi je do tego kryzys. Rynek zweryfikuje niebawem te liczne kłam­stwa, półprawdy, którymi są karmieni Polacy od łat na potęgę na minionej już „zielonej wyspie”. Okaże się, że ta wyspa nigdy nie miała mocnych fundamentów, że od lat były to ruchome piaski, które wciągają właśnie kolejne ofiary.

Wystąpienia premiera Tuska będą miały coraz bardziej ciem­ne barwy i będą szokiem oraz zaskoczeniem dla Polaków. Do­wiemy się bowiem, że stan naszych finansów i gospodarki jest dużo gorszy niż nam publicznie mówiono, że nie można wyklu­

Rynek zweryfikuje W niebawem te licz- r S ne kłamstwa, pół­prawdy, którymi są karmieni Polacy od lat na potęgę na mi­nionejjuż .zielonej wyspie'.

czyć kolejnych podwyżek podatków czy różnego rodzaju opłat. Nie można wykluczyć dalszych cięć w wydatkach budżetowych, | to będzie oznaczało, że byliśmy karmieni kłamstwami o suk­cesach.

Wielką rolę w tworzeniu tego fałszywego klimatu rosnące­go dobrobytu i błyskawicznego rozwoju odegrały poszczególne media i konkretni ludzie, którzy nie tylko nie wahali się opowia­dać bajeczek o „zielonej wyspie”, ale również zablokowali jakie­kolwiek krytyczne pogłębione analizy stanu naszej gospodarki.

Węgierskie memento: „Kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wie­czorem”, gdy idzie o stan naszej gospodarki, zagości na dłużej nad Wisłą. Trzeba jednak przyznać, że nasi rodacy są co najm­niej naiwni. W większości badań socjologicznych widać ewi­dentne pogorszenie sytuacji materialnej i finansowej Polaków, mimo tego dość optymistycznie patrzą oni w najbliższą przy­szłość. Odsetek osób, które spodziewają się poprawy swej sytu­acji materialnej, utrzymuje się na poziomie zeszłorocznego, ehoć sytuacja wyraźnie się pogarsza.

Polski dom wariatów

WMspomniany Amber Gold więcej wydał na małpy w ZOO

Iniż na eksperta lotniczego - syna premiera, który samo- krytycznie uznał się za debila. Prokuratura gdańska ma nadal gigantyczny dylemat, gdzie podziało się złoto tego paraban- ku. Premier dużego państwa europejskiego powiedział, że o tej wielkiej aferze nic nie wiedział, a wicepremier tego samego rzą­du, że wiedział o sprawie od kilku lat. Minister sprawiedliwo­ści - prawdziwy filozof, po zbadaniu sprawy zapewnił Polaków, że państwo ustawia tylko znaki ostrzegawcze, a sędziowie i tak będą odpowiadać przed Bogiem i historią - bo w sprawie Amber Gold zawiódł przecież tylko człowiek.

Festiwal absurdów trwa więc w najlepsze. Były przewodni­czący komisji Śledczej z PO - Mirosław Sekuła, skutecznie prze­mawiający do pustych krzeseł, najpierw poszedł w ministry, a potem do samorządu wesprzeć Jacka Rostowskiego, które­go perfekcyjne służby skarbowe nie dostrzegły, że Amber Gold przez wiele lat nie płacił podatków, a nawet nie przedstawiał sprawozdań i innych dokumentów.

Straty Amber Gold na razie wyceniono na kilkaset milio­nów, ale niektórzy mówią, że ta pralnia mogła obsłużyć na­wet 2 miliardy złotych, śledztwo trwa, kasy i winnych poza głównym słupem nie ma, trudno uwierzyć, że zrobił to jeden Marcin P. Na blisko 700 milionów strat klientów syndyk masy upadłościowej odzyskał na razie ok. 30 milionów złotych. Nadal też nie wiemy, kto był inspiratorem i czuwał nad całym przekrę­tem. A ciułacze nadal nie mogą odzyskać swoich pieniędzy, choć urzędy skarbowe domagają się wyjaśnień, skąd pochodziły zain­westowane przez nich środki, co może pociągać za sobą konse­kwencje karno-skarbowe.

W tym samym czasie tunel wzdłuż Wisły, zwany przez war­szawiaków „przekrętem”, został częściowo uszkodzony i za­topiony przez budowniczych metra. Może to kosztować Pola­ków też kilkaset milionów złotych. Prezydent Warszawy Han­na Gronkiewicz-Waltz uspokaja: „Nie panikujmy - przecież nikt nie zginął”. Amber Gold to może być mały pikuś przy kolejnych awariach, ich kosztach i ciągłej skali inwestycyjnej improwizacji i indolencji władzy w sparaliżowanej stolicy.

Premier Tusk wyjaśnia nam, że najgroźniejsi są „legalni oszuści” - tworząc całkowicie nowy termin prawniczy. Minister Finansów chce, by szatniarze i babcie klozetowe miały kasy fis­kalne.

To prawdziwy czeski film ukazujący nam, obywatelom, jak polskie państwo zdaje egzamin w sprawie nie tylko katastro­fy smoleńskiej, szpitali czy Amber Gold. To pokaz cynizmu, bezkarności, bezsilności, powszechnego wszechogarniającego kłamstwa i układów.

Miniona dawno piłkarska euforia szybko przerodziła się w sportową klapę oraz niespłacone weksle i górę długów. Nie zrobiono w ogóle poważnego bilansu tak gigantycznej i kosztownej imprezy jak Euro 2012 ani tym bardziej planu pokrycia wydatków i strat. Niektórzy niewątpliwie zrobili interes życia za nasze pieniądze.

Bezrefleksyjny, totalny optymizm ustąpił już dawno miejsca obawom, co będzie po. Coraz bardziej staje się aktualne dziś hasło: „Ostatni na Euro 2012 - pierwsi w dłu­gach”. Coraz mniej też Polaków akceptuje platformerskie zawo­łanie: „Niech się pali, niech się wali, my będziemy w piłkę gra­li!” Zamiast wieloletniej fiesty mamy potężny ból głowy, jak to wszystko dokończyć i kto za to zapłaci. Loża prezydencka dla rosyjskiego oligarchy na Stadionie Narodowym nie zwróci nam

B

IJŁ pB| Coraz mniej też W Polaków akcep- w Sg tuje platformer- skle zawołanie: iNiech się pali, niech się wali, my bę­dziemy w piłkę grali!'.

poniesionych kosztów. Nie będzie wydumanego przez PO wiel­kiego skoku cywilizacyjnego, 67-letni emeryci tłumnie nie za­witają na puste stadiony i do stref kibica. Bezrobotni zaś nie wy­biorą się na koncert Madonny czy Stinga, choćby nawet Minister Sportu Joanna Mucha chciała dopłacić po raz kolejny miliony złotych na rzecz rockowego wykonawcy.

Grecja i Portugalia, które organizowały podobne imprezy, nie tak dawno, właśnie bankrutują, na ich stadionach pasą się kozy, a część stadionów trzeba będzie zburzyć. Hiszpański bu­dowlany boom na kredyt stał się praprzyczyną obecnego gospo­darczego kryzysu. Dziś kilkaset tysięcy mieszkań stoi tam pu­stych, a dziesiątki tysięcy osób eksmituje się na ulice.

Euro trwało krótko, natomiast długi będziemy spłacać lata­mi. Kraków, choć nie był organizatorem mistrzostw, i tak bę­dzie spłacał kredyty zaciągnięte na budowę dwóch stadionów - Wisły i Cracovii aż do 2032 roku. Miasto Kraka ma do spła­cenia 2,05 miliarda złotych długu (w przeliczeniu na krako­wianina dług ten wynosi już 2,7 tysiąca złotych, a władze chcą w 2022 roku organizować olimpiadę zimową). W Poznaniu mają tych długów jeszcze więcej, bo 3,7 miliarda złotych, we Wrocła­wiu 3,6 tysiąca złotych i w Warszawie 3,3 tysiąca złotych na gło­wę. Nic dziwnego, że agencja ratingowa Fitch zmieniła już per­spektywę zadłużenia Wrocławia ze stabilnej na negatywną.

Polska musi zbudować do 2015 roku aż 100 tysięcy kilome­trów kanalizacji albo będziemy płacić 4 miliony euro kar dzien­nie. Pomimo propagandowego skoku cywilizacyjnego więcej niż 30 procent Polaków nie ma nadal dostępu do kanalizacji. Dłu­gość sieci kanalizacyjnej wynosi obecnie ok. 120 tysięcy kilo­metrów. Trzeba więc zbudować prawie drugie tyle przez najbliż­sze trudne, kryzysowe dwa lata. Ale kanalizacja się przyda przy oczyszczaniu kraju z brudu korupcji.

Polacy zasługują na więcej

CMiekawe, czy ktoś wreszcie zauważy, że Polakom należy się Hsoś więcej niż puste obietnice, nędzne wynagrodzenia, skandaliczne emerytury, kompromitujące świadczenia socjalne czy upokarzające warunki podróżowania po kraju „przejezd­nymi”, choć już bardzo drogimi autostradami i kolejami jak z horroru. Oburzenie władzy czy zgorszenie mediów i rządzą­cych elit postulatami niepokornych obywateli, że należy wresz­cie coś zrobić dla poziomu i warunków życia zwykłych Polaków nie ustaje. Choć gdy chodzi o własne premie, to rządzący są bar­dzo skuteczni.

Czy ci, których stać na takie luksusy, jak zakup Ferrari i Ben- tleyów, a ostatnio nawet Rolls Royce’ôw, czy budowę prawdzi­wych pałaców, zasłużyli na jeszcze więcej w kraju, w którym na­dal blisko 10 milionów rodaków żyje w głębokim niedostatku, gdzie próg ubóstwa wynosi zaledwie ok. 175 euro, a np. w Wiel­kiej Brytanii ok. 1 tysiąc euro? W kraju nad Wisłą odpis podat­kowy na dziecko w skali roku to ok. 300 euro, gdy w sąsiednich Niemczech to ok. 1100 euro. Nawet rosyjskie czy ukraińskie be­cikowe liczące ok. 3 tysiące euro bije na głowę nasze.

Najniższe polskie renty i emerytury to wielkości rzędu 150-200 euro, a więc poniżej wszelkich standardów świadczeń minimum socjalnego w krajach starej Unii, a już 2 miliony Pola­ków żyje poniżej minimum socjalnego, czyli 997 złotych. Nasze płace są dziś kompromitujące już nie tylko w skali Europy, bo nawet Chińczycy, Malezyjczycy i Koreańczycy w dużych mia­stach zaczynają zarabiać prawie tyle co my.

Jesteśmy praktycznie na okrągło w pracy. Po Koreańczykach z południa jesteśmy według danych OECD drugim najbardziej zapracowanym narodem świata - ponad 2 tysiące godzin rocz­

nie. W ciągu tygodnia to średnio 41 godzin, a to aż o 10 godzin dłu­żej niż Holendrzy i 5 godzin więcej niż Niemcy. A mimo to pracodaw­cy polscy zalegają z wypłatą wyna­grodzeń pracownikom na kwotę blisko 250 milionów złotych. Średnia płaca rzędu blisko |3600 złotych (ok. 900 euro) to dla większości Polaków niedoścignione marzenie. Mimo że mamy już sporą grupę milionerów, a nawet rodzimych miliarderów, to blisko 30 procent polskich dzieci - 1 milion - żyje w biedzie lub w niedostatku. Blisko połowy Polaków nie stać na urlop poza miejscem zamieszkania, ok. 40 procent emerytów nie stać na wykupienie lekarstw.

To wszystko trzeba jak najszybciej zmienić. Polacy naprawdę zasługują na więcej bez względu na ich fatalne wybory. Nasze ceny błyskawicznie dorównały cenom w bogatych krajach Unii, a koszty energii, gazu, paliw czy utrzymania mieszkania oraz ceny usług bankowych są jednymi z najwyższych w Europie, gdy idzie o relację do naszych zarobków.

To nie jest kraj dla młodych ludzi ani też dla starych, cho­rych czy wielodzietnych rodzin. Nawet ceny żywności w Polsce wyprzedziły niektóre europejskie. Koszty utrzymania rosną jak szalone. Rosną podatki, koszty kredytu, ceny usług komunal­nych. Płace natomiast rosną coraz wolniej lub są zamrożone, re­alne płace już spadają, a czekają nas kolejne cięcia budżetowe.

Właśnie te niskie płace i świadczenia socjalne oraz skanda­liczne emerytury to dziś nasza jedyna przewaga konkurencyj­na w Europie, z której tak dumne są rządzące Polską elity. A to przecież kompromitacja i złudzenie, że właśnie to na lata zapew­ni nam przewagę konkurencyjną. Jesteśmy najtańszą siłą robo­czą Europy, obok Rumunów i Bułgarów - 2 miliony młodych emigrantów, 2-milionowe bezrobocie, 3,5 miliona Polaków za*

Hg MK Po Koreańczykach W z południa jeste- r imy według da­

nych OECD drugim najbardziej zapracowanym narodem świa­ta - ponad 2 tysiące godzin rocznie.

trudnionych na czas określony na umowach śmieciowych i to nie jest żaden powód do dumy.

Nic dziwnego, że zajmujemy trzecie miejsce w Europie pod względem liczby biednych pracujących. To dotyczy już 10 pro­cent zatrudnionych. Przed nami są tylko Grecja i Rumunia.

Mimo 20 lat rzekomo udanych przemian i wyprzedaży pra­wie całego wartościowego majątku narodowego nadal nie mamy godnych warunków życia, tanich, całych autostrad, punktual­nych i czystych kolei, nowoczesnych szpitali, żłobków pod do­statkiem, a przede wszystkim sprawnego państwa, które szybko radzi sobie ze skutkami choćby pogodowych kataklizmów.

Pytanie: jak żyć? - staje się niestety coraz bardziej natarczy­we, a odpowiedź coraz bardziej prosta - krótko i biednie. Słabe państwo, jak widać, nie gwarantuje ani silnego, ani tym bardziej zamożnego społeczeństwa. Dzisiejsze polskie państwo w sposób fatalny wywiązuje się ze swych podstawowych obowiązków wo­bec obywateli. Zasługujemy zdecydowanie na więcej.

Nie dziwi więc, że coraz więcej Polaków zadaje dziś rządzącym pytanie, nie tylko o to, jak żyć, ale po co nam takie państwo, na które w razie kłopotów i tak nie możemy liczyć. Trzeba to zmie­nić, bo Polacy zasługują na znacznie więcej niż na to, żeby mogli zapamiętać - „kto i co spieprzył?”, jak mawia premier.

W wieku XXI budowanie przyszłości dużego europejskie­go państwa, dobrobytu narodu, sukcesu gospodarczego tylko na taniej sile roboczej i zapożyczaniu się po uszy jest ze wszech miar niebezpieczne. Nie jesteśmy skazani na taką przyszłość. Polska nie musi być ciągłe w budowie, jedynie przejezdna przez kolejne lata. Dziś pozycję, siłę państwa i dobrobyt narodu bu­duje się przez porozumienie i dialog społeczny, profesjonalizm rządzących, innowacyjną gospodarkę, bezpieczeństwo socjalne i wynagrodzenia pozwalające całym rodzinom żyć godnie. Tym w Polsce, którzy chcą i umieją pracować, trzeba wreszcie zacząć przyzwoicie płacić. Zasługujemy na więcej uczciwości, prawdy, kompetencji i szacunku, ale też na więcej w naszym portfelu.

'

Polskie państwo gnije

CHzy państwo, które nie jest w stanie dopilnować, by w trum- nach spod Smoleńska leżały ciała tych, co należy, ani odna­leźć przez dwa lata śladów trotylu, zadba należycie o naszą przy­szłość, własność i pieniądze? Czy podoła wyzwaniom i skutkom gigantycznego kryzysu* o którym dziś Polacy nie mają jeszcze nawet bladego pojęcia? Filozofia „PO - nas choćby PO-top” cią­gle obowiązuje. Kłamstwo i pogarda stały się dziś metodą spra­wowania władzy.

Dziś już nawet Leszek Balcerowicz, twórca tego absurdalne­go, skrajnie neoliberalnego wirusa mówi głośno, że Polska może stać się drugą Grecją, choć jeszcze do niedawna nie przewidy­wał kryzysu. A kryzys już niedługo będzie głównym bohaterem w kraju - gwałtownie przyspieszający, dolegliwy społecznie, za­skoczy rząd tkwiący w całkowitym intelektualnym i organiza­cyjnym bezruchu i zarazem w świetnym samopoczuciu.

Polską tak naprawdę od lat rządzą sitwy i banki zagranicz­ne. Hasło: „Polsko, obudź się, bo cię okradną” - dodajmy: „do reszty okradną” - będzie niewątpliwie zyskiwać na popular­ności. Ocean kłamstw o polskiej gospodarce zaczyna występo­wać z brzegów. Obawy i wątpliwości również w tych sprawach wdzierają się do serc i umysłów coraz większej liczby Polaków. Ktoś musi zburzyć stare i wszcząć nowe. Spustoszenie finansów publicznych i życia politycznego, dewastacja sumień jest dziś przeogromna. Mistrzowie zamętu i chaosu jeszcze knują, przy­gotowując kolejne konferencje prokuratora generalnego, kolejne exposé i magiczne sztuczki finansowo-księgowe Ministerstwa Finansów. Lekceważąc prawo, Konstytucję, etykę biznesu i jakże często nawet zdrowy rozsądek.

Liczba ustaw, jakie trafiają od 5 lat do Trybunału Konstytu­cyjnego jako rażąco niezgodnych z ustawą zasadniczą, jest re­kordowa. To ustawy: emerytalne, dotyczące mundurowych, wa­loryzacji kwotowej, wieku emerytalnego, wynagrodzeń sędziów, ustawa świadczenia usług medycznych, ustawa o SKOK-ach, ustawa śmieciowa.

Dzwonkiem alarmowym dla każdej formacji politycznej, przyzwoitego rządu, prawdziwych polskich elit powinno być wydarzenie z końca 2012 roku z kopalni Bogdanka - gdzie Rada Nadzorcza odwołała wieloletniego prezesa tej giełdowej spółki, który oświadczył publicznie, że został odwołany» bo nie zgodził się na korupcję i ustawianie przetargów. To dramatyczne oskar­żenie naszej rzeczywistości gospodarczej, które powinno wy-

wołać trzęsienie ziemi w mediach i błyskawiczną reakcję polskich władz i odpowiednich służb.

Jako państwo coraz dalej od­biegamy od normalności. Poziom paranoi, nie tylko ekonomicznej, ale i prawnej, poziom zidiocenia mediów, pogardy władzy i jej in­stytucji dla zwykłego obywate­la osiąga już rozmiary katastro­fy. Państwo i jego instytucje: policja, wymiar sprawiedliwości, ZUS, urzędy skarbowe, służba zdrowia, ministerstwa, PKP, do­puszczają się takich wyczynów i wynaturzeń, że co nieco jeszcze myślącym jeżą się włosy na głowie i cierpnie skóra. Oto poraża­jący przykład. Nasza temida i najsłynniejszy już w Polsce gdań­ski wymiar sprawiedliwości nie chce oddać pieniędzy przedsię­biorcy, którego po pół roku aresztu i 6 latach procesu wreszcie uniewinniono. Pieniądze trafiły do depozytu sądowego i stąd je najzwyczajniej ukradziono. Czyli zgodnie z Barejowskim „Mi­siem” - „Nie oddamy panu palta i co pan nam zrobi”. Ale na in vitro pieniądze się znalazły ekspresowo...

Poziom paranoi, nie W tylko ekonomicznej, w S ale i prawnej, poziom zidiocenia mediów, pogardy wła­dzy i jej instytucji dla zwykłego obywatela osiąga już rozmiary katastrofy.

i Sąd uniewinnił większość założycieli gangu pruszkowskie­go, ale władza wkroczyła nocną porą do samotnej matki wy­chowującej dwoje dzieci, by ją zatrzymać na polecenie urzędu skarbowego i sądu za niezapłacenie 2 tysięcy złotych z tytu­łu błędnej faktury. Jak widać, dzięki nowym ustawom obecnej koalicji rządowej, więzienie za długi wkroczyło do Polski peł­ną parą, tyle że takich potencjalnych klientów penitencjarnych jest już ok. 2,2 miliona. Tu państwo okazało się niezwykle bez­względne, brutalne, a wobec dzieci nawet okrutne. Tak wyglą­da właśnie polityka prorodzinna rządu w pełnej krasie i polity­ka miłości zastosowana w praktyce. PCMandyzacja prawa zaczy­na przeradzać się w legislacyjne bezprawie, a egzekucja prawa w prymitywny zamordyzm głównie w stosunku do szaraczków, czego najlepszym przykładem są obecne zmiany w Ordynacji podatkowej, wprowadzające odpowiedzialność zbiorową sprze­dawcy i nabywcy czy możliwość zablokowania konta bankowego przedsiębiorcy na 3 miesiące prewencyjnie» v

Absolutnym wręcz kuriozum jest fakt, że nie tylko były szef CBA Marek Kamiński, ale nawet obecny Paweł Wojtunik, piszą sążniste listy do prokuratora generalnego, by jednak nie uma­rzać sprawy odnośnie do wielomilionowej korupcji dotyczą­cej pewnych sędziów w Sądzie Najwyższym. I nic dziwnego, że CBA nie może się pogodzić z decyzją sędzi z Lublina, która mimo 1 zarzutów korupcyjnych i kilku jeszcze zarzutów w dro­dze wyjątku pozostawia marszałka województwa podkarpackie­go na wolności, który tym samym spokojnie urzęduje na swoim stanowisku. Podobnie jak uniewinnienie przez sąd apelacyjny posłanki PO Beaty Sawickiej od zarzutów korupcyjnych, mimo że cała Polska widziała i słyszała, jak ta przyjęła wysoką łapów­kę. Obywatelu, widziałeś to na własne oczy. Idź szybko do oku­listy, bo wzrok cię, jak widać, myli. To już prawdziwy dramat polskiego wymiaru sprawiedliwości - Himalaje kompromitacji. Polska gnije.

Nawet przy budowie gmachu sądu w Gdańsku mieliśmy naj­wyraźniej przekręt. CBA bada, jak to możliwe, żeby zbudować go bez ustawy o zamówieniach publicznych. Ciekawe, co będzie* gdy CBA ustali, jak było możliwe, by z wolnej ręki, praktycznie bez przetargu, zbudować niektóre odcinki autostrad za miliardy złotych?

Premier szasta obietnicami niczym zawodowy blagier. Jesz­cze kilka miesięcy temu władza informowała radośnie, że bę­dziemy budować elektrownię atomową za ok. 50 miliardów zło­tych. Powołano specjalną spółkę PGE - Energia Jądrowa - z fan­tastycznie płatną posadą dla byłego ministra skarbu Aleksandra Grada, by po kilku miesiącach ogłosić, że inwestycji atomowej nie będzie, a do spółki wkroczyło CBA.

Wszystkich jednak na głowę bije niestrudzony finanso­wy magik-iluzjonista minister Rostowski. Znalazł on bowiem w budżecie na 2013 rok dodatkowe 9 miliardów złotych z tytu­łu sprzedaży praw do emisji CO i opłaty za częstotliwości te­lekomunikacyjne. Problem w tym, że w przypadku części tych nowych - cudownie wygene­rowanych dochodów - brakuje przepisów określających szcze­gółowo zasady ich pobierania. Jeśli MF liczy np. na setki milio­nów złotych wydarte Radiu Ma­ryja, to może się mocno przeli­czyć. Prędzej doczeka się już nie półmilionowego marszu „obu­dzonych”, ale milionowego oblę­żenia twierdzy fiskusa przy ul. Świętokrzyskiej.

Dodatkowo przy takim jak ostatnio głosowaniu posłów PO w Parlamencie Europejskim, większość pieniędzy ze sprzeda­ży praw do emisji C02 pójdzie na politykę klimatyczną, a nie do polskiego budżetu. Ponieważ z wartościowego majątku sprzeda-

*» €% Ponieważ z wartościo- W wego majątku sprze- r daliśmy już prawie

wszystko, teraz będziemy sprzeda­wać prawa do tego, co w ziemi, po­wietrzu i na falach eteru.

liśmy już prawie wszystko, teraz będziemy sprzedawać prawa do tego, co w ziemi, powietrzu i na falach eteru.

Władza się wyżywi. Fiat Panda właśnie odjechał z Pol­ski w siną dal, a 1500 robotników poszło w Tychach na zieloną trawkę. MF obiecał przedsiębiorcom nawet kredyty pod zastaw zwrotu VAT-u, a to corocznie kwota 70 miliardów złotych. Moż­na się więc wkrótce spodziewać całkowitego załamania wpły­wów podatkowych budżetu. Wzrost PKB w 2013 roku będzie raczej zerowy, nie można absolutnie wykluczyć ani recesji, ani depresji gospodarczej w przyszłym roku. Jest źle, będzie gorzej, najgorsze nie tylko w polskiej gospodarce dopiero przed nami.

A skala absurdów, zaniechań i deprawacji władzy narasta z każdym dniem. Cztery lata po ogłoszeniu reformy szkolnictwa podstawowego państwo bada, czy 6-łatki są zdolne chodzić do szkoły. Minister oświaty Krystyna Szumilas nie zasypuje gru­szek w popiele, idzie jeszcze dalej i proponuje Polakom, by 2-latki szły do przedszkola. To absurd, tyle że w stylu północnokoreań- skim. Logika ministerialna jest tu wręcz zabójcza - skoro nie ma miejsc w żłobkach dla maluchów, to trzeba 2-latków wysłać do przedszkola. Po olbrzymich protestach rodziców zorientowano się, że jest problem. Coraz więcej Polaków ma jednak wyraźnie już dość dziadowskiego państwa, „rozgrzanych sędziów” i ni- by-prawdy o polskich problemach gospodarczych, a zwłaszcza kompletnego braku odpowiedzialności za podejmowane decyzje rządzących elit. Czas powiedzieć - „basta!”

Bój się, Polaku

W kolejnym debilnym programie telewizyjnym po swych tanecznych przysiadach poseł Ruchu Paliko- ta Robert Biedroń stwierdził: „W moim przypadku bolą­ca pupa to znaczy, że było dobrze” oraz że krzyż mu wisi. Tak właśnie wygląda dziś autorytet i godność reprezentan­tów narodu. Słowa pełne nienawiści i gróźb, wyzwisk to dziś dzień powszedni parlamentarzystów, uważających się za eli­tę III RP. Poseł PO Stefan Niesiołowski jest tu niedościgłym wzorem. Nie tylko ten medyczny przypadek pokazuje nam dobitnie zarówno jakość państwa, jak i klasę elit. Całkowi­ty upadek moralny, pogarda dla wszystkiego co tradycyj­ne, narodowe, patriotyczne. Propagowane wzorce zachowań w stylu Kuby Wojewódzkiego, idola wszystkich kretynów, jak słusznie sam o sobie mówi. Postawy Michała Figurskie- go czy redaktora Kuźniara najdobitniej przeczą tezie o ro­zumności naszych elit.

Być może właśnie takie postawy budzą niepokój wzorca kin­dersztuby - prezydenta Komorowskiego, gdy stwierdza „naj­większy problem i największe zagrożenie budzące mój najwięk­szy niepokój to jest to, jak ogromna jest łatwość zamącenia lu­dziom w głowach i zbudowania negatywnej opinii publicznej w kwestii jakości polskiego państwa, w kwestiach uczciwości polskich władz”'. Rzeczywiście, aż do „bulu” brakuje tej uczci­wości.

O jakości polskiego państwa świadczy nie tylko fakt, że nie potrafiono dopilnować, by w trumnach spod Smoleńska leżały

właściwe osoby, ale również drobny, choć wiele mówiący fakt, że w sprawie policjanta sadysty, który brutalnie skopał uczestnika obchodów Święta Niepodległości, prokuratura zamiast oskar­żać, zaapelowała o nieukaranie, gdyż działał w silnym zdener­wowaniu, a jego czyn ponoć miał niską szkodliwość społeczną.

Morderczyni własnej córeczki Katarzyna W. dopiero po kilku sesjach zdjęciowych dla kolorowych magazynów trafiła skutecz­nie do aresztu. Polski MSZ przekazał stronie białoruskiej PIT-y białoruskich opozycjonistów, zaś polski ambasador w Chinach zatańczył w teledysku „Gangnam Style”. Publiczne środki zaś posłużyły do nakręcenia i promocji skrajnie nieuczciwego i an-

typolskiego filmu „Pokłosie”. Już wkrótce paralizatory dosta­ną strażnicy leśni, wodni, służ­by drogowe do rażenia prądem obywateli bez uprzedzenia.

Przykłady te świadczą do­bitnie .o fatalnej dziś kondycji władzy .1 instytucji państwo^ wych. Świadczą o braku pra­worządności, dyspozycyjności prokuratur, służalczości nie­których sądów i bezkarności władzy. Coraz powszechniejsze stają się prowokacje i tzw. ustawki, wskazywanie palcem już nie przeciwników systemu, ale wręcz wrogów. Opresyjność, a za­razem absurdalność niektórych posunięć ze strony władzy, jak choćby historia z „chemicznym terrorystą”, który ponoć chciał wysadzić Sejm, prezydenta i członków rządu, świadczą o tym, że władza zabrnęła w ślepą uliczkę.

Policyjni antyterroryści przyszli o 6.00 rano po spłatę za­ległych rat leasingowych do młynarzy spod Mielca z bronią i w kominiarkach. Wielokrotnie też wkraczali nie do tych miesz­kań, co trzeba, rozciągając na podłodze i traktując brutalnie wy-

Ę/k Opresyjność, a zarazem W absurdalność niektó- w S rych posunięć ze strony władzy, jak choćby historia z „che­micznym terrorystą’, który ponoć chciał wysadzić Sejm, prezydenta i członków rządu, świadczą o tym, że władza zabrnęła w ślepą uliczkę.

11481

straszonych i niewinnych ludzi. Procesy sądowe o zadośćuczy­nienie, wyważone drzwi i inne straty i tego tytułu trwają latami.

Wszystkich może utwierdzić w przekonaniu, że żyjemy w państwie paranoi, warta uwagi jest historia mieszkańca Miń­ska Mazowieckiego. Leszkowi T. grozi 10 lat więzienia, gdyż po zatrzymaniu go przez policję, będąc pod wpływem alkoholu, ja­dąc na rowerze, próbował skorumpować policjantów... dwoma cukierkami krówkami. A to Polska właśnie... Kosztowne, jak widać, są „krówki”, choć niewątpliwe najkosztowniejsze dla Po­laków są ewidentne byki władzy, urzędników i przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Byki polityków kosztują nas corocz­nie dziesiątki, a nawet setki miliardów złotych. Tu gra nie idzie

0 wizerunek czy nawet lata odsiadki, idzie o samo istnienie pań­stwa polskiego, o jego przetrwanie i normalność, o której często mówi premier. Choć wcześniej twierdził, że polskość to nienor­malność. I patrząc na poczynania obecnej władzy, administracji

1 samorządów, wydaje się to coraz bardziej prawdziwe.

Z kolejnej Diagnozy Społecznej, jak zwykle zachwyconego transformacją prof. Janusza Czapińskiego, wynika, że Polacy są coraz bogatsi, coraz bardziej zadowoleni, coraz zdrowsi, otocze­ni luksusowymi dobrami. Jednocześnie coraz więcej też mamy załamań psychicznych, dewiacji i depresji. Dotyka to też coraz młodszych osób. Wypalenie zawodowe dotyczy nawet 85 pro­cent wszystkich polskich pracowników, ponad 3 miliony Pola­ków jest uzależnionych od alkoholu, aż 12-krotnie od roku 1992 wzrosła liczba uzależnionych od substancji psychotropowych. Narkotyki i dopalacze to dziś dość powszechne zjawisko nawet w szkołach podstawowych. Gwałtownie rosną takie zjawiska, jak: prostytucja nieletnich, pedofilia, lekomania, przynależność do sekt i młodocianych grup przestępczych.

W przypadku wielu Polaków problemy dnia codzienne­go, takie jak: odcięcie prądu, gazu, niezapłacona rata kredytu, mobbing czy utrata etatu, nieodwracalnie zmieniają ich życie. Mamy też obecnie do czynienia z rekordową liczbą licytacji ko­

morniczych. W roku 2010 komornicy zajęli 100 tysięcy nieru­chomości, w 2011 roku już 150 tysięcy, rok 2012 był rekordowy. Komornicy zajęli aż 184 tysięcy nieruchomości.

Niestety polskie państwo też zarabia na długach obywateli. Wraz z rosnącą liczbą egzekucji komorniczych zwiększają się dochody państwa, albowiem zarówno ZUS, jak i urzędy skar­bowe pobierają bardzo wysokie opłaty za informacje o dłużni­kach. Dochody z tego tytułu mogą sięgać nawet kilkuset milio­nów złotych.

Ostatnio komornika z Kołobrzegu ruszyło serce i nie chce on wyeksmitować matki z niepełnoletnimi dziećmi oraz rodziny z chorym niepełnosprawnym dzieckiem na przysłowiowy bruk, i to w pierwszych dniach kwietnia, kiedy dookoła leży śnieg. Ten ludzki odruch komornika Krzysztofa Przybyłowicza jest tym bardziej godny pochwały, że w prowadzonej przez niego sprawie sąd opiekuńczy nie podjął działań ochronnych wobec tych ro­dzin, a miasto Kołobrzeg nie znalazło lokalu socjalnego.

Coś więc z tą Diagnozą Społeczną jest nie tak. Za dużo pudru i wazeliny. Optymistyczne zapewnienia kolejnego zachwycone­go władzą profesora wydają się dziś coraz bardziej absurdalne.

Komornicy już teraz, jeszcze przed apogeum kryzysu, zajmu­ją miliony kont, wynagrodzenia, emerytury i renty, nawet osób bardzo ubogich z tytułu zaległości w opłatach za telefon, ener­gię, abonament RTV, z tytułu niespłaconych pożyczek i porę­czonych kredytów. Jeszcze w 2007 roku tego typu zajęć komor­niczych było zaledwie 1,3 miliona, w 2011 roku już 3,7 miliona, w 2012 roku - 4,5 miliona.

Według Banku Światowego łączne postępowanie komorni- czo-sądowe w wersji ekspresowej trwa w Polsce ok. 2 lat, ale są częste przypadki, że trwa ono nawet 5-10 lat. Nie zaskakuje też fakt, że co najmniej kilkadziesiąt tysięcy Polaków ukrywa się przed komornikiem za granicą.

Nic więc dziwnego, że mamy tak absurdalne przypadki jak zdarzenie z Sochaczewa, gdzie oszczędności całego życia -

26 tysięcy złotych - straciła Bogu ducha winna emerytka tylko dlatego, że miała podobne nazwisko do prawdziwego dłużnika i błędnie wpisany PESEL przez komornika.

Na obecnie działających w Polsce tysiąc komorników więk­szość z nich nawet nie korzysta z systemu PESEL. Pieniądze bab­ci zabrali, oddano je wierzycielowi, który nie chce ich zwrócić właścicielce. Sąd chroni komornika, a ofiara sądowo-komorni- czego rozboju w biały dzień może jedynie wytoczyć proces cy­wilny w sądzie z tytułu bezpodstawnego wzbogacenia się nie­uczciwego dłużnika.

Komornik może zmniejszyć wypłatę emerytury do zaledwie 400 złotych miesięcznie. A jak­by kasy w budżecie było za mało, to można przecież wysłać starusz­kom 1,5 tysiąca złotych kary za zaległy abonament RTV, chociaż senior od 20 lat nie ma już telewi­zora i słucha wyłącznie Radia Ma­ryja i to u sąsiadki.

Za 9 tysięcy złotych zaległości wobec ZUS-u można wsadzić przedsiębiorcę do więzienia, jak to miało miejsce ostatnio w Ra­wie Mazowieckiej, Jak widać, tylko naprawdę wielcy przestępcy i oszuści nie muszą się bać w naszym kraju ani wyroku, ani wię­zienia, ani tym bardziej potępienia ze strony mediów.

Może to nie całkiem absurdalne, ale brakuje miejsc w wię­zieniach dla już skazanych, zwłaszcza w okresie zimowym. Już ponad 41 tysięcy skazanych czeka na własną celę. Niektórzy re­kordziści czekają już nawet 5-10 lat. Na razie prawie wszystkie 83 tysiące miejsc dla aresztantów i osadzonych są już zajęte. Jak widać, nawet te orzeczone kary więzienia są w Polsce abstrak­cyjne. To porządny i uczciwy obywatel, ten biedny czy zapomi­nalski, ma się bać władzy, urzędników, policjantów czy praco­dawców. Ci, którzy stanowią zakałę, mają się coraz lepiej.

Tylko naprawdę wiel­cy przestępcy i oszu­ści nie muszą się bać w naszym kraju ani wyroku, ani więzienia, ani tym bardziej potę­pienia ze strony mediów.

Nic więc dziwnego, że celebryta, lekarz kardiolog Miro­sław G., który został skazany przez sąd za branie łapówek i oskarżony o narażenie życia swego pacjenta przez pozostawie­nie gazika w sercu w trakcie operacji, jest bohaterem TVN24, tłumaczonym i bronionym na wszelkie sposoby. Inny celebryta, finansista uporczywie nękający SMS-ami swoją byłą partnerkę nie został skazany przez sąd za tzw. stalking, gdyż jest znaną pu­bliczną osobą. Według mediów doktor łapówkarz to niewinna ofiara systemu IV RP.

Absurdy są większe i mniejsze. Jak poważnie traktować pań­stwo, jeśli polskie przepisy prawne przewidują, że jeżeli do na­szego sadu wkroczy łoś i obgryzie drzewka owocowe, to odszko­dowanie zapłaci marszałek województwa, jeśli jednak te same drzewka podgryzie bóbr, to pieniądze w ramach odszkodowania wypłaci wojewoda.

Tylko 20 procent Polaków dobrze ocenia funkcjonowanie sądów i prokuratury. Na nieskuteczność prawa i jego absurdal­ność zwraca uwagę zdecydowana większość ankietowanych. A o prawdziwą czarną rozpacz może przyprawiać ostatnie „udo­godnienie” dla obywateli w sferze sądownictwa, czyli tzw. e-sąd. Drżyjcie niewinni, nielubiani towarzysko, zapominalscy. Każdy złośliwiec, bank, telekom, zakład energetyczny, każdy „życzli­wy” sąsiad może nam wystawić tytuł egzekucyjny, choćbyśmy nic nikomu nie byli winni. Drogą bowiem elektroniczną można w e-sądzie złożyć wniosek o nadanie mu klauzuli wykonalności. E-sąd niczego nie musi weryfikować, kto, komu, ile, czy w ogóle jest coś winien. Nie trzeba pokazywać nawet samej umowy. Czę­sto są to roszczenia już przedawnione. Sędziowie e-sądu z auto­matu wystawiają nakazy zapłaty, uznając na wiarę, że pozew jest zasadny. Jeśli w ciągu 2 tygodni od doręczenia dłużnik się nie sprzeciwi, nakaz staje się prawomocny i drogą internetową trafia do komornika, a ten wkracza do akcji. I często rozpoczyna się horror i thriller zarazem.

Ekonomiczna wojna z wiasnym narodem

Polsce nie czyni się nic, co mogłoby nam ułatwić co

dzienne życie, ale czyni się wiele, by je nam obrzydzić i utrudnić. Rząd, wybrańcy narodu, urzędnicy wysokiego szcze­bla, redaktorzy celebryci, finansowi oligarchowie, sędziowie i prokuratorzy za wszelką cenę starają się utrudnić nam i tak przecież niełatwe życie w naszym kraju. Chcą nas pozbawić na­dziei na przyszłość.

Zalewa nas drożyzna, zwykłe zdzierstwo, powszechne wręcz kłamstwo i chamstwo decydentów, pogarda dla zwykłego oby­watela i skrajna arogancja wobec społecznych ambicji i postula­tów, popartych nawet 2,5 milionami podpisów.

Rabuje się nas w biały dzień. Miliardami wywozi się pienią­dze za granicę. Chce się szpalerami nielegalnych fotoradarów, mandatami dla kierowców czy zbójeckimi cenami za kilometr wyrobu autostradopodobnego, czy wreszcie nowym podatkiem ekologicznym od używanych aut, obrzydzić nam nawet jazdę własnym samochodem po własnym jeszcze kraju. A to przecież kierowcy w tej czy innej formie obciążeń podatkowych wpłaca­ją do polskiego budżetu blisko 50 miliardów złotych corocznie.

Już wkrótce mamy dostać w prezencie od nowego wicepre­miera, ministra finansów, kolejne innowacyjne rozwiązania po­datkowe: nowy podatek od radia i telewizji, nazywany dla zmył- ki - opłatą audiowizualną, czy też nowy podatek od słupów, rur i kabli przechodzących pod naszą działką, a jest tych działek ok. 19 milionów. Resort finansów przygotowuje też opodatkowanie polis i polisolokat, ale co najgorsze, niewykluczone, że będzie­my płacić PIT od ubezpieczenia na życie. Już wkrótce czeka nas

gehenna z opłatę śmieciową, która jest oczywiście typowym po­datkiem lokalnym.

Podatki należą się również od rzeczy znalezionej oraz od sa­mego znaleźnego. Pazerność naszego fiskusa i głupota urzędni­cza nie zna granic. Jeśli bowiem zabiorą ci dziecko, np. z powo­du biedy czy bezrobocia i przekażą je do rodziny zastępczej, to musisz płacić za jego utrzymanie. Jeśli tego nie zrobisz, zapłacisz podatek. Według fiskusa, jeśli rodzice biedni i bezrobotni nie mogą łożyć na opiekę nad dzieckiem przekazanym do rodziny zastępczej, to osiągają w ten sposób przychód z tzw. innych źró­deł, czyli dorabiają się na własnym dramacie! A od tego trzeba płacić podatek.

Władza skutecznie zniechęca nas do posiadania rodziny, dzieci i przyszłości w kraju, tnąc becikowe, podnosząc VAT na ubranka i utrzymując zasiłki ro­dzinne na poziomie dwóch bute­lek taniej wódki. Ze spokojem to­lerowane jest zarówno przez in­stytucje nadzorcze i kontrolne, jak i Ministerstwo Rolnictwa doda­wanie soli drogowej do żywności, produkowanie parówek z żył i ko­ści, rozcieńczanie mleka, masła czy śmietany, dodawanie koniny do wołowiny czy sprzedawanie ryb wielokrotnego użytku I od­mrażanych i ponownie zamrażanych.

Bezkarność stosowania niedozwolonych klauzul handlo­wych, zawyżania rachunków i opłat, powszechne wręcz oszu­kańcze praktyki instytucji finansowych i banków, wielkich sie­ci handlowych czy zagranicznych koncernów są gwarantowane odgórnie. Skutecznie wybito nam z głowy poczucie równości obywateli wobec prawa, poczucie sprawiedliwości i sprawnego demokratycznego państwa prawa. Procesować się z państwem i jego instytucjami czy to na drodze sądowej, czy administra­cyjnej nie warto i rzadko kogo na to stać, tym bardziej że sądy

Hk Władza skutecznie ■ zniechęca nas do ■R m| posiadania rodzi­ny, dzieci i przyszłości w kraju.

wydają coraz bardziej zaskakujące, często wręcz absurdalne wy­roki. „Rozgrzanych” sędziów i spolegliwych prokuratorów nie­stety przybywa i sędzia Tuleya* nie jest tu wyjątkiem.

Mamy przestać jako społeczeństwo myśleć, czytać, pisać i pytać, a zwłaszcza żądać i wymagać czegoś od władzy. Mamy przestać jako obywatele rozwodzić się na internetowych forach i dawać upust swej wściekłości. Rozkwita cenzura, a mowa nie­nawiści ma być surowo karana nawet więzieniem. Rządowa ko­alicja przygotowuje przepisy, które przewidują, że za znieważa­nie osób odmiennej orientacji seksualnej oraz za obrazę na tle politycznym będą grozić nam nawet 2 lata więzienia. Każdora­zowo w tej sprawie będzie decydował sąd. Oby nie był zbyt roz­grzany.

Lepiej żebyśmy nie chodzili na marsze wolności, niepodle­głości czy na stadiony i mecze piłkarskie, bo za wykrzykiwanie antyrządowych haseł można trafić na wiele miesięcy do aresztu. Uchowaj nas Boże także przed próbami rozkręcenia własnego biznesu. Tu na naiwnych potencjalnych rekinów biznesu czeka prawdziwa droga przez mękę, wilcze doły, setki pułapek skarbo- wości i urzędniczej wrogości.

Pacjent, uczciwy przedsiębiorca czy zwykły klient, który upomni się o swoje, jest w najlepszym razie zlekceważony, ale bywa bardzo często, że skutecznie wybije mu się z głowy ideę zaufania do tzw. państwa prawa, równej konkurencji, a czasem puści się go w przysłowiowych skarpetkach. Rekord absurdu po­bił Sąd Administracyjny w Krakowie, który postanowił zwró­cić skarżącemu połowę uiszczonego wpisu sądowego w kwocie

5 złotych... po 4 latach.

Przy wielkim programie inwestycyjnym budowy autostrad i Euro 2012, mając do dyspozycji dziesiątki miliardów euro, uda­ło się władzy skutecznie wykończyć prawie całą krajową branżę

budowlaną, a wyprzedając prawie cały wartościowy majątek na­rodowy, doprowadzić państwo na skraj bankructwa.

Ponad dwom milionom młodych Polek i Polaków skutecznie wybito z głowy wiarę w ojczyznę, w przyszłość, w pracę w kraju, podobnie jak uświadomiono młodym Polkom, by rodziły dzieci raczej na Wyspach Brytyjskich czy w Norwegii; Utrudniono na­wet nie najweselszą polską starość - wydłużając wiek emerytal­ny do 67 lat, choć pracy brakuje dla młodych i wykształconych. Co chwila rabuje się resztki naszych emerytalnych oszczędno* ści, a to w OFE, a to w Funduszu Rezerwy Demograficznej, a to strasząc nas bankrutującym ZUS-em.

Polacy mają chcieć jedynie ciepłej wody w kranie, taniego, a więc słabego państwa, albo wiać, gdzie pieprz rośnie. Media wpajają nam, że mamy mieć obrzydzenie i wstręt do krzyża, wstydzić się polskiego złotego i wykazywać niechęć do nauki hi­storii, do tradycji i normalności. Polskość ma oznaczać nienor­malność. Polacy mają kochać władzę, przepraszać swych opraw­ców, liczyć na jałmużnę z UE i przychylność kanclerz Angeli Merkel.

Żyjemy dziś w państwie wrogim wobec własnego obywate­la, gdzie trwa niewypowiedziana wojna ekonomiczna z własnym społeczeństwem. Żyjemy w kraju, który jeszcze tak wielu Pola­ków kocha, ale w którym młodym i starym, zdrowym i chorym żyć godnie już się nie da. Wojna elit władzy i mediów z własnym narodem przybiera w ostatnich latach na sile.

Nie ma już referendów czy konsultacji społecznych. Brakuje elementarnej troski o zwykłego obywatela. Władzy nie potrzeba polskich fabryk czy przyzwoicie uposażonej klasy średniej. Co­raz wyraźniej daje nam do zrozumienia - „Bój się, Polaku, a jak ci się nie podoba, to won!”. Czas najwyższy odpowiedzieć: „Ba­sta! Jesteśmy u siebie, chcemy normalności”.

11561

Wilki w zagrodzie premiera

KKażdy, kto kracze i mówi, że załamała się polska gospo- darka, wywołuje wilka z lasu” - ostrzega premier. Za wywoływanie tego kryzysowego wilka na „zielonej wyspie” ob­winia się oczywiście krytyków rządu. Broń Boże, nie wielolet­nich szkodników. Ci, którzy ten gospodarczy zegarek zepsuli, koniecznie znów chcą go naprawiać. Tusk jak zwykle na wyrost obiecał rodakom, że „jego zadaniem jest trzymać tego wilka jak najdalej od polskiej gospodarczej zagrody”. Tyle że coraz bar­dziej zmęczony i słabnący basior - choć na razie jeszcze przy­wódca stada, o ciągle groźnych wilczych oczach, chętnie prze­brałby się dziś w owczą skórę. Widzi już widocznie na horyzon­cie nową wygłodniałą watahę.

I choć Donald Tusk ciągle elegancki i wygadany jest słod­ki w mediach jak cukierek - toć to wilczysko przecież całkiem szczere. Problem w tym, że ten kryzysowy wilk od długiego już czasu uporczywie trzyma się polskiej zagrody i grasuje tu cał­kiem bezkarnie. Spekulacyjne, bankierskie stada mają od lat właśnie tu nad Wisłą swe legowiska.

Nie ma co dalej zaklinać rzeczywistości, kryzysowy wilk jest już w polskim ogródku i zagryza pierwsze gąski i owieczki. Przyjdzie niedługo czas i na tłuste barany, i być może nawet na przewodnika stada. Niestety Szewczyka Dratewki ci u nas brak, a Gajowy Marucha bardzo chciałby uratować choćby Czerwo­nego Kapturka, ale jego fuzja źle nabita, a w koszyku zamiast wiktuałów i eurowaluty widać już dno i niewiarę społeczeństwa w to, że może być lepiej, że główny pasterz wie, co robić i to bez instrukcji starych PRL-owskich generałów. Nawet najmłodsze owieczki zaczynają rozumieć, że lepszy na wolności kąsek byle jaki niż w niewoli przysmaki. Ewidentnie w liberalnej, beztro-

sklej do niedawna owczarni coraz większy popłoch i trwoga. Nawet ujadający, wściekły kundel z Biłgoraja nie jest już w stanie odstraszyć wygłodniałych wilczych stad.

Cattis lupus bezrobocia, zaprzedania obcym, zadłużenia, bie- dy, wyprzedaży majątku narodowego, braku pieniędzy coraz śmielej grasuje na „zielonej wyspie”. Mistrzowie zamętu roz­palają co prawda kolejne ogniska, choćby walki o związki part­nerskie, o in vitro czy rozprawy z mową nienawiści - podobno wyłącznie po to, by ochronić niczego jeszcze nieprzeczuwające owieczki. Co tłustsze sztuki szykują się już do ucieczki, wystar­czy popatrzeć na niemiecką sieć handlową - Metro AG, Fiata, Talisman Energy, Orion Electric, Kimberly Clark, niektóre, ta­kie jak Sharp, Opel, Mittal czy Garlsberg, jeszcze się wahają.

Polskie owieczki niestety od wielu już lat pasą się nie tyle na „zielonej wyspie”, ile na ruchomych piaskach. Na nic zdadzą się zaklęcia superpastuszka - czarodzieja polskich finansów, że już w II połowie 2013 roku trwoga ustanie, nie będzie przegryzania aorty i znów spokój i dostatek powróci. Chyba że do tej pory le­mingi z głodu wyżrą całą trawę i zabraknie szczawiu.

Wszystko to wcale nie musiało się zdarzyć. Wystarczyło za­miast opowiadać Polakom bajki, czytać je i wyciągać wnioski. A wystarczyłyby choćby na początek bajki Ignacego Krasickiego.

Chwaliła owca wilka, że był dobroczynny;

Lis to słysząc, spytał ją: „W czymże tak uczynny?”.

J bardzo - rzecze owca -■ niewiele on pragnie.

Moderat! Mógł mnie zajeść, zjadł mi tylko jagnię” [fragment bajki »Dobroczynność”].

Nie warto więc pomagać i wydostawać wilka, gdy wpadnie do jamy, bo gdy wyjdzie:

IZawdzięczając to nierozumnej kupie, poje, pogryzie, podusi wszystkie owce głupie”

[fragment bajki »Wilk i owce”].

Mamy tylko siebie

UMśmiechnięty premier w telewizyjnym bożonarodzeniowym Hspocie przekonywał nas o tym, że „mamy tylko siebie”. W wielkanocnych życzeniach mówił, że zło przeminie, zima od­puści, zakwitną kwiaty. Ot, taka świąteczna pocztówka dla le­minga i półgłówka. Przy okazji dowiedzieliśmy się jednak, że naród straszliwie chce do strefy euro i przyjęcia wspólnej walu­ty, choć sam sobie z tego nie zdaje sprawy. I nikt sobie głowy nie będzie zaprzątał jakimś głupim referendum, alleluja, i do euro. Premier uspokajał wraz z naszym „sztukmistrzem z Londynu”, że już wkrótce panowie w stolicy podejmą decyzję i otworzą nam drogę do tak upragnionego dobrobytu, który uosabia po­noć wspólną walutę.

Panie premierze, Polacy chcą dzisiaj drugiej Szwecji, a nie Grecji. W Szwecji najnowsze sondaże Statisticks Sweden wyka­zały dobitnie, że zaledwie ok. 9 procent chce euro, przeciw gło­sowałoby dziś ponad 80 procent Szwedów. Grecja właśnie dogo­rywa na naszych oczach, choć ma euro. Politycy greccy mają swe oszczędności też w euro, tyle że w bankach w Szwajcarii i Niem­czech, Cypr tonie, Hiszpania krwawi coraz bardziej i wkrótce też poprosi o pomoc. Wiwat euro, a kto nie chce euro, ten kiep i moher?

Panie premierze, chociaż ten raz w roku w święta bądźmy ra­zem i wspólnie posługujmy się rozumem, chłodną analizą i pol­ską racją stanu. Namawianie dziś, i to w momencie rozpoczyna­jącego się ciężkiego kryzysu gospodarczego i finansowego w Pol­sce, do przyjęcia wspólnej waluty to namawianie do popełnienia harakiri gospodarczego i sepuku w sferze konkurencyjności. To coś znacznie gorszego niż kolejny ekonomiczny absurd.

Nie kto inny tylko Unia Europejska właśnie chce nam zaka­zać produkcji smakowych papierosów mentolowych i tych cien­kich typu slim, a to aż 38 procent całej polskiej produkcji pa­pierosów. Właśnie zafundowała nam Wspólny Europejski Pa­tent, który będzie kosztował polskie firmy i przedsiębiorców ok. 50-80 miliardów złotych, że nie wspomnę o Pakiecie Klimatycz­nym, który będzie kosztował nas jeszcze więcej, ok. 100-200 mi­liardów złotych. Ile jeszcze tych absurdów zaserwuje nam Unia, jej „genialni” urzędnicy i nasi włodarze?

W świąteczną łagodność i serdeczność premiera fantastycz­nie wpisała się też obietnica skierowana do lidera opozycji, że 13 grudnia nie będzie on internowany, mimo tego, że podobno nie da się z nim żyć w jednym kraju. Według premiera Tuska je­steśmy „wielkim i silnym narodem”, tak w telewizyjnym spocie połechtał „kaszubski Mesjasz” naszą narodową dumę i ambicję. Niestety ledwie średnim i dość słabym dzięki usilnym zabiegom obecnych elit i władzy. Ostatnimi czasy premier Tusk wkurzył nawet samych Kaszubów, którzy przybyli do stolicy z prośbą do premiera, by nie zamieniał tradycyjnych małżeństw kobiety i mężczyzny na małżeństwo dwóch panów lub dwóch pań.

Decydenci w strefie euro już całkowicie przestali się z nami liczyć. W ramach Wspólnego Nadzoru Bankowego, Unii Ban­kowej i paktu fiskalnego zaproponowali nam obecność w klubie,

H SK Eurogrupa proponu-

& je, że to oni będą po- w Hfl dejmować wszystkie zasadnicze decyzje co do ban~ ków w Polsce, głównie tych zagra­nicznych, a nawet polskiego jesz­cze, choć w coraz mniejszej części PKO BP, a zwłaszcza losu pienię­dzy polskich ciułaczy.

tyle że za bardzo wysoką opłatą, co najmniej 27 miliardów euro, ale już nie w saloniku dla VIP-ów i to pod warunkiem, że będzie­my siedzieć cicho i bez szemrania akceptować nawet najbardziej dla nas niekorzystne decyzje. Płaćcie

i płaczcie Polacy, skoro chcecie zagrać w ruletkę o swoją przy­szłość z zawodowymi oszustami. Eurogrupa proponuje, że to oni

będą podejmować wszystkie zasadnicze decyzje co do banków w Polsce, głównie tych zagranicznych, a nawet polskiego jeszcze, choć w coraz mniejszej części PKO BP, a zwłaszcza losu pienię­dzy polskich ciułaczy.

Przecież oddaliśmy już banki, firmy ubezpieczeniowe, huty, cementownie, handel wielkopowierzchniowy i wiele innych do­chodowych firm, czy naprawdę musimy teraz naprędce odda­wać ostatni symbol suwerenności i skuteczne narzędzie w walce z kryzysem - czyli polskiego złotego? A może tak naprawdę cho­dzi wyłącznie o ponad 80 miliardów euro polskich rezerw wa­lutowych zgromadzonych w NBP, by jak najszybciej mogły one posłużyć dla ratowania europejskich bankrutów?

Reprezentant niedużego, ale mądrego czeskiego narodu stwierdził, że oni i owszem mogą podjąć decyzję o przyjęciu wspólnej waluty za... 270 lat. W przyjaznej sąsiedniej Słowacji euro doprowadziło do takiej drożyzny, że Polacy przestali tam jeździć nawet na narty, ale za to Słowacy przyjeżdżają do nas po chleb, mięso i warzywa. Czasem warto więc uczyć się od są­siadów na ich błędach. Jakże więc absurdalna wydaje się dziś ta rządowa galopada w stronę euro. Królowie zamętu i obłudy zno­wu chcą nas wpuścić w kanał.

Według pana premiera podobno bardzo chcemy być w sercu Europy, a nie na jej peryferiach. Tylko że jesteśmy w tym cen­trum Europy od wielu lat. Dziś na dalekich peryferiach są ci, którzy już mają euro, choć do niego gospodarczo nie dorośli - Grecja, Hiszpania, Portugalia, Cypr czy Irlandia i Słowenia.

Na przyszłoroczną gwiazdkę premier Tusk pewno obieca, że 90 procent Polaków dostanie wypłatę w jednym fioletowym banknocie euro. Oczywiście ci szczęściarze, którzy w ogóle do­staną jakąkolwiek wypłatę, bo bezrobocie poszybuje już wkrót­ce do 18 procent. W końcu „mamy tylko siebie”, panie premie­rze, a dla siebie zawsze warto coś zrobić. Chodzi jednak o to, by nie robić tego wyłącznie dla samego siebie i partyjnych kolegów.

To wszystko wielkie sprawy wielkich ludzi - euro, serce Euro­

py, Unia Bankowa, pakt fiskalny, większa integracja. My, polskie szaraczki mamy dziś zupełnie inne problemy. Nie jesteśmy dziś w stanie dalej zaciągać kredytów na gwiazdkowe prezenty, wielu nie stać nawet już na bilet kolejowy czy autobusowy.

Pracownikom proponuje się, żeby zapomnieli o wynagrodze­niach za nadgodziny, bo potrzeba podobno elastycznego czasu pracy. Obyśmy nie poszli tak daleko w tym uelastycznianiu ryn­ku pracy, że to pracownicy będą dopłacać do przedsiębiorców

i fiskusa za to, że mogą sobie dłużej popracować nawet do 67 lat. W świątecznym spocie to przecież pan premier mówił: „Bądź­my dla siebie, nie przeciw sobie, razem potrafimy robić piękne rzeczy”. Zróbmy więc na początek, zanim przyjmiemy euro, coś pięknego, a małego - wytępmy pluskwy w polskich pociągach, bo z dalszym lataniem LOT-em, a zwłaszcza dreamlinerami mogą być poważne problemy, nie wspominając już o Kolejach Śląskich czy przejeździe tunelem pod Wisłostradą. Zróbmy coś małego w sercu Europy - zbudujmy wreszcie żłobki, nakarmmy głodne polskie dzieci, płaćmy uczciwie tym, którzy chcą i umie­ją dobrze pracować.

No i co wy na to | Polacy?

ZHycie zwykłego Polaka w kraju powszechnych absurdów jest Hciągle narażone na zdradziecki dos ze strony władzy. Cios w plecy, bez szans na obronę powoduje, że skala głupstw, uprzy­krzania naszej codzienności poraża nawet najwytrwalszych

i najdzielniejszych. Nic dziwnego, że tak wielu Polaków nie traktuje tego tworu -^J§I RP - jak własnego przyjaznego pań­stwa, jako solidnego dobra wspólnego, przyjaznej i bezpiecznej przystani narodu. Zwyrodnienie elit, głupota urzędników, dzi­wactwa i absurdy, jakie w ostatnich 20 latach dotknęły polskie państwo, odpychają, zniechęcają, wpędzają we frustrację. Wielu czuje się zmuszonych do wewnętrznej emigracji, do zwątpienia

i załamania»

To prawda, że nie grzeszymy jako naród nadmiarem reali­zmu i krytycyzmu, dajemy się łatwo wykorzystywać i oszuki­wać. Wierzymy w bajki polityków i kłamstwa elit. Wolimy swo­ją prawdę i intuicję niż chłodną kalkulację i przewidywanie za­grożeń. Wystarcza nam jedynie siódmy zmysł i jakoś to będzie. Pożyjemy, zobaczymy. Przecież moja chata skraja. Miary, liczby, analizy opłacalności mimo zmiany ustroju nie są naszą specjal­nością. Aktywnych, chcących zmian, ukrócenia patologii i roz­rastających się absurdów jest ciągle za mało.

Wzorce: celebryty - idioty, polityka - chama i oszusta, pazer­nego i przemądrzałego przedsiębiorcy, serwują nam obecne, po­żal się Boże, elity i media. Egoistyczne, konsumpcyjne wyłącz­nie finansowe pobudki zdominowały dziś relacje społeczne, po­lityczne, rodzinne, a nawet osobiste - damsko-męskie.

Jesteśmy już nie tyle jak gorąca lawa, lecz jak góra lodowa, mocno plugawa, gdzie prawda o naszych dzisiejszych wzorcach, wartościach, prawdziwych aspiracjach jest w znacznej mierze

MS?1

44i

ukryta pod mętną, ledwie letnią wodą. Ułuda, przekręt, chci­wość, plugawienie wartości narodowych i religijnych, manowce przyzwoitości stają się dla wielu Polaków sposobem na życie.

U jakże wielu naszych przedstawicieli władzy i prawa pod­łość, zaprzedanie obcym, niepohamowana chciwość i pogarda dla ciemnego ludu wyrwały się już spod wszelkiej kontroli. Re­ligia naszych liberalnych majstrów zgodnie z hasłem: „Bo trze­ba strzyc to bydło, a jak padnie, zrobić mydło”, pozwala czerpać bez większych protestów z własnego narodu jak z ciągle otwartej

i pełnej skarbonki.

Relacje międzyludzkie, władzy ze społeczeństwem, pracow­ników z pracodawcami, obywatela z urzędnikiem stają się co­raz bardziej zakłamane, napięte, a nawet totalitarne. By być li­czącym się w Europie narodem, by tylko nawet być sobą, trzeba mieć wolnego ducha, niezatrute serce i umysły. No i co wy na to, Polacy? - jak stwierdza poeta niepokorny Jarosław Marek Rym­kiewicz - „jesteście gotowi uderzyć duchem, czy położycie się do trumny i zdechniecie z całą Europą, której pęka serce”.

Zamiast premiera mamy Twittera

RMealne rządzenie krajem staje się coraz trudniejszym i coraz Hmniej wdzięcznym zajęciem. Rozkwita więc radosne „ćwier­kanie” na Twitterze czy Facebooku, które stają się dziś główny­mi narzędziami kreowania polskiej rzeczywistości, zarówno tej gospodarczej, jak i politycznej. Po przebłysku MSZ Radosława Sikorskiego, który podzielił się z graczami giełdowymi intuicją co do niezwykle ważnych biznesowych rokowań dotyczących cen gazu, ćwierkać zaczął sam premier.

Byłoby pewno dużo więcej tych niesłychanie istotnych spo­strzeżeń i informacji dla coraz bardziej skołowanego narodu - gdyby nie żona premiera, która kazała kończyć. Ze spraw naj­ważniejszych ponoć dla Polaków z Twittera dowiedzieliśmy się, że z harataniem w gałę jest ok, że premier woli Barce od Realu, ale naprawdę kocha Lechię oraz że „przyszedł czas na optymizm gospodarczy i że w tym roku spadnie bezrobocie”. I najważniej­sze - trzeba szybko do euro.

Czy to radosne rządowe „ćwierkanie” w internecie przypo­minające zabawę w głuchy telefon realnie zmienia naszą rzeczy­wistość? Czy jest poważne? Czy tu na pustynniejącej „zielonej wyspie” jeszcze realnie ktoś rządzi, czy tylko ten nasz wirtual- no-absurdalny świat zdominował internetowy przekaz? Czy leci z nami pilot?

Może już wkrótce przyjdzie czas na wytyczanie autostrad

i połączeń kolejowych na Twitterze. Może wyłącznie w interne­cie władza będzie pisać ustawy, przeprowadzać referenda, a służ­ba zdrowia leczyć pacjentów. Przecież już dzisiaj poseł Niesio­łowski twierdzi, „że w polskiej służbie zdrowia jest dużo lepiej niż 5 lat temu i ja bym nic nie zmieniał”. W końcu nie kto inny obok premiera Tuska jest największym zwolennikiem szybkiego

przyjęcia euro jak tylko odtwórca głównej roli w „Dniu świra” - aktor Marek Kondrat.

Wystarczy odpowiednio „zaćwierkać” na Twitterze czy Face- booku i rzeczywiście wszystko będzie lepiej. Być może Grzegorz Schetyna z Radosławem Sikorskim tak coś „twittną”, że rzeczy­wiście możliwa będzie poważna zmiana w rządzie, która może zaskoczyć nawet samego premiera. Ale ile by radośnie i optymi­stycznie nie „ćwierkać”, nie zahamuje to wzrostu bezrobocia, nie odwiedzie kolejnych setek tysięcy młodych Polaków, by nie wy­jechali za chlebem i przyszłością do Niemiec, Szwajcarii, Irlandii czy Wielkiej Brytanii.

Ile proroczych myśli nie ogłoszono by w internecie, to nie zablokuje to bankructwa kolejnych 1500 firm. Pogaduszki mi­nistrów z dziennikarzami czy celebrytami nie uchronią nas od chaotycznej wyprzedaży resztek polskiego majątku narodowe­go, czy zastawienia go pod nowe długi dla tzw. Inwestycji Pol­skich. Byłoby fajnie, gdyby choćby na Twitterze czy Facebooku premier i jego ministrowie odpowiedzieli, ale na poważnie i nie w gorączce, jaki ekonomiczny i demograficzny sens ma wydłu­żenie wieku emerytalnego do 67 lat, gdy brakuje miejsc pracy dla 350 tysięcy absolwentów szkół wyższych czy 50-latków.

A może warto chociaż w dwóch zdaniach wyjaśnić rodakom, kiedy i w jaki sposób spłacimy blisko 1 bilion złotych zadłuże­nia. Kto zapłaci 80 miliardów złotych długów samorządów czy blisko 11 miliardów złotych długów w służbie zdrowia? Jak spła­ci swe kredyty we frankach blisko 700 tysięcy młodych ludzi? Ile pokoleń na to wszystko potrzeba? W tej sytuacji kliknięcie myszką nie załatwi problemu.

Może najwyższy już czas odpowiedzieć związkowcom i prze­wodniczącemu Piotrowi Dudzie - choćby na Twitterze, bo dia­log społeczny praktycznie zamarł - co robi rząd w sprawie walki z kryzysem i na czym polega rządowy patent na nieomylność? Co dalej z podatkami, nowymi miejscami pracy i niedokończo­nymi inwestycjami? A niechby „twittnął” i sam minister Ro-

11661

stowski, jak to jest naprawdę, że dług, który według standar­dów UE rośnie do 56 procent, według jego metodologii maleje do 53 procent. A minister skarbu niech da gwarancję, „ćwier­kając”, że planowane Inwestycje Polskie nie zamienią się w rzą­dowy Amber Gold i kolejną piramidę finansową. Z powodu czę­stego „ćwierkania” wróbel nie stanie się orłem, a ptasie radio nie zamieni się w demokratyczne, dobrze zarządzane, nowoczesne europejskie państwo.

To nie kryzys - to rezultat

RMządową receptą na rozkwitający kryzys gospodarczy ma Mbyć ustawa o związkach partnerskich i oczywiście kolej­ne fotoradary. I jeszcze jedno narzędzie walki z kryzysem - su- perdoradcy premiera Tuska. Jan K. Bielecki wpadł na genialny w swej prostocie, żeby nie powiedzieć prostacki, sposób zara­dzenia finansowym kłopotom, które zresztą on sam i jego pro­tegowany minister finansów Jacek Rostowski sprokurowali Po­lakom. „Najgorsze dla gospodarki, jeśli Polacy przestaną wyda­wać i zaczną oszczędzać”. Ten mistrz ekonomicznych absurdów zapewnia polskich bezrobotnych i tych z realną średnią net­to 1500 złotych, że już wkrótce będzie lepiej, jeśli tylko nie po­gorszymy sobie nastrojów. Radujmy się więc i kupujmy do woli, w kraju, który sam jest już od dawna na wyprzedaży.

Według Bieleckiego trzeba bankietować, a wtedy bieda musi pofolgować. Liberalne mrzonki o gospodarce i zaklinanie rze­czywistości w pełnej krasie. Niczym papugi czy misie o bardzo małych rozumkach powtarzają nam do znudzenia redaktorzy TVN CBNC i niektórzy młodociani bankowi analitycy oraz dy­żurne profesorskie autorytety, że to nie kryzys, lecz zaledwie spowolnienie, które już za 5 miesięcy się skończy.

Co uczciwsi eksperci, a przede wszystkim niektórzy przed­siębiorcy i konsumenci zrozumieli już jednak, że robi się bardzo niebezpiecznie. W budżecie za 2012 rok zabrakło ok. 21 miliar­dów złotych dochodów. W budżecie na 2013 rok zabraknie za­pewne ok. 25 miliardów złotych. Nie ma co ściemniać, kryzys tak naprawdę potrwa niestety co najmniej 2-3 lata. Już nawet Bruksela straszy nas długotrwałą biedą i wzrostem bezrobocia.

Dziura Rostowskiego może wkrótce przebić nawet rekordo­wą, wynoszącą 90 miliardów złotych, dziurę Bauca. Zamiast

więc na poważnie zająć się walką z wkraczającym kryzysem, władza proponuje nam związki partnerskie, in vitro, małżeń­stwa gejów i oczywiście szybkie wejście do strefy euro. Wystra­szonym i skołowanym rodakom proponuje się nowe kłótnie i podziały, sztuczne igrzyska i gospodarcze harakiri za jednym zamachem.

Jak mawia dziś wpływowy swego czasu liberał - prywatyza- tor Stefan Kawalec - „w dającej się przewidzieć przyszłości Pol­ska nie powinna wchodzić do strefy euro, przyjęcie wspólnej waluty może zniwelować korzyści z eksploatacji gazu łupkowe­go”. Oj tam, oj tam, przecież ustawa o związkach partnerskich rozwiąże nam problem polityki prorodzinnej i demografii. Na­tomiast polscy bezrobotni już wkrótce ruszą na zakupy na wy­przedażach. Jak widać, władza testuje właśnie, jak daleko jeszcze może się posunąć w obniżeniu poziomu życia Polaków i total­nym ogłupieniu narodu.

Wolno pomarzyć

MHamy nowe nadzieje i obawy, czekają nas nowe wyzwania.

H Ciekawe, czy doczekamy się wreszcie sensownych i ko­niecznych zmian, na które czekamy od wielu, wielu lat. Chcie­libyśmy zobaczyć inny kraj niż ten obecny, pełen absurdów, zmarnowanych szans i pogardy dla zwykłego obywatela. Mamy nadzieję, że w końcu polskość będzie oznaczać europejską nor­malność.

Oczami wyobraźni widzę już, jak na Śląsku szybkie i czyste pociągi oraz pachnące świeżością wagony Pendolino punktual­nie zabierają na promocyjną przejażdżkę za złotówkę uśmiech­niętych pasażerów, których stać nie tylko na bilet, ale nawet na wizytę w wagonie restauracyjnym. Spełnią się też nasze marze­nia i dawne wyborcze obietnice, że leczyć i uczyć nas już od te­raz będą dobrze opłacani lekarze i nauczyciele, polscy kierow­cy pomkną od granicy do granicy jedną całą tanią autostradą, a GUS poinformuje, że w Polsce nie ma już głodnych dzieci.

Może ujrzymy nad Wisłą kolejny cud gospodarczy? Może ktoś opodatkuje zagraniczne banki i wielkie sieci handlowe czy niemieckie koncerny energetyczne?

Czy kraj nad Wisłą uwolni się od lemingozy - groźnej choro­by przenoszonej drogą medialną, która poczyniła ogromne spu­stoszenia w wielu umysłach i obszarach naszego życia publicz­nego? Czy „zielona wyspa” zniknie z ekranów telewizji, a rząd postanowi nam mówić całą prawdę, całą dobę? Może dyżurni eksperci i bankowi analitycy w studiach TVN24, TVN CNBC, w GW składać będą masową samokrytykę i zachodzić w gło­wę, jak to się stało, że tak łatwo dali się omamić tzw. rynkom i zwyczajnie nie przewidzieli kryzysu oraz że łgali jak bure suki.

A może nowi właściciele TVN/ITI włączą się do akcji na Face-

booku: „zwolnij Kuźniara”, eliminując z mediów chamstwo, szy­derstwo, język nienawiści i zwykłą głupotę redaktorów o bardzo małym rozumku?

Oczyma wyobraźni widzę dalej, jak wielu hołubionych przez tzw. elity profesorów w akcie nawrócenia przyzna jednak, że to moherowi ekonomiści mieli rację zarówno w tym, iż kapitał ma narodowość, a portfel swojego właściciela, jak i co do zasa- ■ dy, że kto nie ma banków, ten nie ma nic do gadania. Wi­dzę, jak minister infrastruk­tury informuje wykonawców i podwykonawców autostrad, że na ich konta wpłynęła wła­śnie kasa za wykonane prace, a 3-miliardowa w złotych góra roszczeń stopniała do zera. Zamiast euro widzę godziwe emerytury, wynagrodzenia na (poziomie co najmniej Grecji i Hiszpanii, bezpłatne żłobki i przyzwoitą służbę zdrowia, a pła­cę minimalną choćby na poziomie Hiszpanii czy Irlandii.

A może zobaczymy, jak zrozpaczony nadredaktor Tomasz Lis traci w swym telewizyjnym talk-show kolejny milion wi­dzów i przegrywa sromotnie w rankingu popularności nawet z rozbieraną sesją Grycanek? Dziennikarskie Hieny Roku, Kuba Wojewódzki i Michał Figurski, posypując głowy popiołem, uda­dzą się na Ukrainę, szorować podłogi i myć okna, czując na so­bie pożądliwe spojrzenia jurnych chłopców spod znaku Tryzu­ba. Twórca języka dla intelektualnych kmiotów i ścierwojadów

- muzyk Zbigniew Hołdys - wygłosi piękną polszczyzną pean pochwalny na rzecz intelektu i charakteru redaktor Ewy Stan­kiewicz i obieca, tym razem zdejmując przepocony kapelusz, że nie będzie już więcej opluwał Polaków.

Oczyma wyobraźni wi- W dzę dalej, jak wielu hołu- W Ir bionych przez tzw. elity profesorów w akcie nawrócenia przy­zna jednak, ze to moherowi ekonomi­ści mieli rację zarówno w tym, iż kapi­tał ma narodowość, a portfel swoje­go właściciela, jak i co do zasady, że kto nie ma banków, ten nie ma nic do gadania.

Może zdarzy się coś nadzwyczajnego i polski fiskus zablo­kuje wreszcie przemyt papierosów, alkoholu, stali i innych to­warów akcyzowych, co da budżetowi państwa natychmiastowy zastrzyk 10 miliardów złotych, które zostaną przeznaczone na żłobki, przedszkola i roczne urlopy macierzyńskie. Być może ujrzymy też coś szokującego: Ministerstwo Finansów zamiast sięgać do płytkich portfeli szaraczków, opodatkuje zagranicz­ne banki w Polsce i wielkie sieci handlowe oraz przyhamuje transfer kapitału za granicę, sięgający corocznie co najmniej ok. 100 miliardów złotych. Koncerny energetyczne nie podniosą cen prądu, bo rząd powie: „basta”, a ceny wody nie wzrosną o ko­lejne 20 procent. Polscy importerzy zaczną clić przywożone to­wary w przyjaznych polskich urzędach celnych, a nie jak teraz w Niemczech, Holandii czy Słowacji, co błyskawicznie zapewni nam 2-3 miliardy złotych nowych dochodów.

Stanie się długo oczekiwany cud i rząd zamiast wyprzedawać ostatnie polskie przedsiębiorstwa, a nawet uzdrowiska, zacznie budować i wspierać nowoczesne firmy. Może ujrzymy stanow­czość władz, które nie dopuszczą, żebyśmy stracili kilkadziesiąt miliardów złotych z tytułu wspólnego europejskiego patentu,

4 miliardów euro przeznaczonych na polską kolej czy miliardów złotych na drogi.

Być może zarzucone zostaną kreatywna księgowość, zamia­tanie długów pod dywan, żonglowanie statystyką i obdzieranie ze skóry podatników i przedsiębiorców przez fiskus. Towarzy­szyć nam będą profesjonalizm władzy, przyjaźni urzędnicy i po­wszechna serdeczność rodaków. Być może władza odzyska spo­łeczną wrażliwość, przywróci zasady demokracji i będzie się kie­rować wyłącznie polską racją stanu.

Jak jednak mawiał Zbigniew Herbert - „obowiązkiem inte­lektualisty jest myśleć i mówić prawdę”. A na razie prawda jaka jest, każdy widzi. Choć mogłoby być tak pięknie, a właściwie normalnie...

Więc cóż... Wstaniemy rano, włączymy koreański telewizor, włożymy chiński t-shirt i tureckie jeansy, zjemy plasterek żół­tego holenderskiego sera, uruchomimy amerykański kompu­ter i zapłacimy rachunki za dostarczony przez Niemców prąd, wprost do włoskiego banku. A jak nas najdzie chandra, to wy­pijemy kieliszek żubrówki produkowanej przez Rosjan czy piw­ka z browaru należącego do RPA i zaczniemy lekturę pewnej polskojęzycznej gazety, czytając o kolejnych sukcesach „zielonej wyspy”, przy okazji szukając w dziale ogłoszenia jakiejkolwiek roboty...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Polska - kraj nie do życia czy przygarniający skrzywdzonego, prezentacje
Tazbir Janusz Polska XVII wieku
Zarnowski Janusz Polska niepodlegla 1918 1939
Żarnowski Janusz Polska niepodległa 1918 1939
kraj absurdu
Żarnowski Janusz Polska niepodległa 1918 1939
Żarnowski Janusz Polska niepodległ‚a
D19220867 Rozporządzenie Ministra Skarbu w porozumieniu z Ministrem Sprawiedliwości z dnia 22 sierp
wiersze o miastach, Polska mój kraj
Światowe media Polska to kłótliwy kraj
Polska ziemia to nasz kraj, Rodzinne wspomnienia, Piosenki
Pieśni Janusza, filologia polska, Romantyzm
Kraj bez przywództwa, Polska dla Polaków, Grabież i niszczenie Polski-perfidia i konsekwencja
Kogo za premiera ma 38 milionowy kraj położony w środku Europy, Polska dla Polaków, Co by tu jeszcze
Polska mój kraj, wychowanie przedszkolne, scenariusze
wiersze o miastach, Polska mój kraj
Rozmowa z Januszem Szewczakiem, Joanną Najfeld, Romanem Giertychem
Światowe media Polska to kłótliwy kraj

więcej podobnych podstron