Hannah Kristin Wyspa pojednania

Kristin Hannah




Wyspa pojednania


Summer Island

Tłumaczenie Barbara Cendrowska


Czasami można przypomnieć sobie, co się straciło, jedynie wracając do domu.



Rozdział 1


Zapadał wieczór. W mokrych po deszczu wstęgach ulic Seattle przeglądały się szare, połyskliwe wieżowce, rozpraszając nadchodzące ciemności.

Rewolucja internetowa zmieniła oblicze tego cichego niegdyś miasta. Teraz nawet po zachodzie słońca hałasy i miarowe uderzenia, dochodzące z licznych budów, wybijały stały rytm. Mogłoby się wydawać, że nowe budynki wyrastają przez noc, śmigając coraz wyżej w mokre niebo. Młodzi ludzie o purpurowych włosach, z kolczykami w nosach i w obszarpanych ubraniach mknęli przez centrum w nowiutkich, jaskrawoczerwonych ferrari.

Na narożnej działce, w modnej od niedawna dzielnicy Belltown, stała przysadzista drewniana budowla, którą postawiono tu niemal przed stu laty, gdy niewielu ludzi chciało mieszkać tak daleko od śródmieścia. Właściciele rozgłośni KJZZ nie przejmowali się, że już nie pasują do tej szykownej okolicy. Z małego lokalnego radia rozrośli się w największą stację w stanie Waszyngton. Część obecnego sukcesu zawdzięczali Norze Bridge, nowo odkrytej gwieździe radiowej.

Choć jej program „Nora uleczy ci duszę” pojawiał się na antenie zaledwie od niespełna roku, zdążył zyskać niesłychaną popularność. A tygodniowa kolumna „Nora poradzi najlepiej” zagościła na łamach ponad 2600 gazet w całym kraju.

Nora zaczęła od kącika porad w małym lokalnym dzienniku, lecz dzięki ciężkiej pracy i wizji celu, który przed sobą postawiła, szybko pięła się w górę. Kobiety w Seattle pierwsze doceniły jej wyjątkową empatię i zaangażowanie, które łączyła z poczuciem moralności; niebawem dostrzegła to też reszta kraju. Recenzenci twierdzili, że potrafi znaleźć wyjście z każdego konfliktu emocjonalnego, często też wspominali o szlachetności jej serca.

Ale mylili się. To nie brak skazy na charakterze stało się źródłem jej sukcesów. Była zwykłą kobietą, której zdarzyło się popełnić niezwykle błędy. Dzięki temu była w stanie zrozumieć wszelkie niuanse ludzkich potrzeb i strat. Co wieczór przynosiła przed mikrofon swój ładunek smutku i bólu i z tego źródła żalu wydobywała współczucie.

Zawiadywała swą karierą z precyzją lasera, dozując prasie co ciekawsze epizody ze swej przeszłości. Wielbiciele wiedzieli, że jest rozwiedziona i ma dorosłe córki. Co i dlaczego spowodowało rozpad rodziny, pozostawało — Bogu dzięki — tajemnicą.

Dzisiejszego wieczoru Nora prowadziła program. Podjechała fotelem na kółkach bliżej mikrofonu i poprawiła słuchawki. Na monitorze komputera widniała lista dzwoniących. Nacisnęła linię drugą z napisem: „Marge: Problemy między matką i córką”.

Jak się masz, Marge. Mówi Nora Bridge.

Jak się masz… Noro? — Z głosu biło wahanie.

Nora uśmiechnęła się. Wiedziała, że jej wielbiciele często na początku czują się niepewnie.

W czym ci mogę pomóc, moja droga? — spytała miękko.

Mam pewien kłopot z córką, Suki.

Ile lat ma Suki, Marge?

W listopadzie skończy sześćdziesiąt siedem.

Nora roześmiała się cicho.

Niektóre rzeczy się nie zmieniają, prawda? A więc, Marge, o co chodzi z Suki?

Cóż — prychnęła Marge. — W zeszłym tygodniu wyruszyła w rejs samotnych, a już dziś oświadczyła mi, że znowu wychodzi za mąż, za mężczyznę, którego poznała na statku. W jej wieku. — Znowu prychnęła. — Wiem, że ona chce, bym się z tego cieszyła, ale jak to możliwe?

Kochasz córkę? — zapytała Nora.

Zawsze ją kochałam. — W głosie Marge słychać było łkanie. — Nie wiesz, jak to jest, Noro, gdy się tak strasznie kocha córkę, a ona coraz mniej cię potrzebuje. Co będzie, jeśli za niego wyjdzie i całkiem o mnie zapomni?

Nora zamknęła oczy i skupiła myśli. Dawno już się przekonała, że słuchacze dzwonią z problemami, które ją samą bolą do żywego.

Każda matka się tego obawia, Marge. Przy dzieciach możesz pozostać tylko wtedy, jeśli pozwolisz im pójść własną drogą. Jeżeli Suki jest tak silna jak ty, nigdy daleko nie odejdzie.

Marge szlochała cicho.

Może do niej zadzwonię i zaproszę jej narzeczonego na kolację.

Myślę, że to wspaniały pomysł na początek. Życzę ci powodzenia, Marge.

Nora odchrząknęła i rozłączyła się.

No, dalej — rzekła do mikrofonu. — Wiem, że mnóstwo z was ma kłopoty rodzinne. Zadzwońcie, obu nam z Marge warto przypomnieć, że miłość nie jest aż tak krucha, jak się czasami wydaje.

Przez następne dwie godziny Nora sercem i duszą oddana była słuchaczom. Nie udawała, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania, że może zastąpić lekarza albo terapię rodzinną. Usiłowała tylko ofiarować swoją przyjaźń tym skłopotanym, zwyczajnym ludziom, których nigdy nie widziała na oczy.

Gdy program wreszcie się skończył, wróciła do swego gabinetu. Tu osobiście skreśliła podziękowania dla tych słuchaczy, którzy zechcieli zostawić adresy domowe u producenta. Każdy, kto wykazał dość odwagi, by publicznie poprosić Norę o radę, zasługiwał na liścik od ulubionej bohaterki.

Po skończeniu tej czynności pospieszyła do samochodu. Na szczęście, do szpitala miała tylko parę kilometrów. Zaparkowała na podziemnym parkingu i weszła w sztuczną światłość recepcji.

Nora przychodziła tu regularnie — przez ostatni miesiąc co sobotę i wtorek — i teraz uśmiechnęła się, i pomachała znajomym pielęgniarkom, zdążając korytarzem w kierunku pokoju Eryka.

Choć często go odwiedzała, nie przychodziło jej to łatwo. Eryk Sloan był jej bliski jak syn i towarzyszenie jego walce z rakiem wiele ją kosztowało. Ale oprócz niej nie miał nikogo. Rodzice dawno spisali go na straty, nie mogąc się pogodzić z jego życiowymi decyzjami, a młodszy brat, Dean, rzadko znajdował czas na odwiedziny.

Gdy otworzyła drzwi do jego pokoju, ujrzała, że chory śpi. Włosy prawie całkiem mu wyszły, policzki miał zapadnięte i z otwartymi ustami wyglądał na mężczyznę starego i zniszczonego życiem. A przecież nie doczekał jeszcze trzydziestych pierwszych urodzin.

Podeszła doń i delikatnie pogłaskała po głowie.

Jeszcze nie rozbudzony, zamrugał powiekami, usiłując się zdobyć na chłopięcy uśmiech, co prawie mu się udało.

Mam złe i dobre wieści — rzekł.

Dotknęła jego ramienia i poczuła, jak bardzo jest kruche.

Jakie są dobre wieści? — zapytała.

Koniec zabiegów.

Zbyt mocno ścisnęła go za ramię.

A złe?

Też koniec zabiegów. Tak postanowił doktor Calomel.

Tępo skinęła głową. W ciągu jedenastu miesięcy, które upłynęły od postawienia diagnozy, całymi nocami rozmawiali o tej chwili. Myślała nawet, że jest na nią przygotowana, ale teraz spostrzegła swoją naiwność.

Eryk zamknął oczy, a ona zastanawiała się, czy wspomina czas sprzed paru lat, gdy jego partner Charlie leżał na takim samym szpitalnym łóżku, tocząc przegraną walkę z AIDS.

Wreszcie Eryk uniósł wzrok. Widząc, że mężczyzna usiłuje się uśmiechnąć, z trudem wstrzymała łzy. W tej sekundzie mignęły jej fragmenty z całego jego życia. Oczyma duszy ujrzała go jako ośmiolatka, który siedzi przy jej kuchennym stole, pogryzając chrupki

potargany, piegowaty chłopaczek z poobijanymi kolanami i uszami wielkości łyżki wazowej.

Wracam do domu — powiedział cicho.

To świetnie — odparła, uśmiechając się nieco zbyt promiennie.

Będę cię odwiedzała w ciągu dnia. Wieczorami muszę prowadzić program, ale…

Na wyspę. Wracam do domu.

Czy zadzwonisz wreszcie do rodziny? — Norę złościła jego decyzja, by w pojedynkę zmagać się z rakiem, lecz Eryk był nieugięty.

Jasne. W przeszłości bardzo mi pomogli.

Nie utrzymywałeś z nimi kontaktu, ale teraz sytuacja radykalnie się zmieniła i doskonale o tym wiesz. Czas zawiadomić Deana. I twoich rodziców.

W jego spojrzeniu było tyle beznadziei, że chciała się odwrócić.

A co będzie, jeśli powiem matce, że jestem umierający, a ona nadal nie zechce mnie odwiedzić?

Nora zrozumiała.

Zadzwoń przynajmniej do brata. Jeśli zaczekasz do wtorku, odwiozę cię — rzekła z wymuszonym uśmiechem.

Mam mało czasu. Załatwiłem już przelot. Lottie jest na miejscu i wszystko przygotowuje.

Z wysiłkiem przełknęła ślinę.

Nie powinieneś być sam.

Dość tego. — Głos miał miękki, ale dosłyszała słabiutkie echo dawnej siły. Eryk przypominał jej, że jest dorosłym, dojrzałym człowiekiem. — Zmieńmy temat — rzekł, składając ręce. — Słuchałem twojego wieczornego programu. Matki i córki. Zawsze to przeżywasz.

Nigdy nie wiem, co powiedzieć. Jak czułaby się Marge, gdyby wiedziała, że nie rozmawiałam z własną córką od jedenastu lat? — Norze robiło się lżej na duszy, ilekroć widziała, że Eryk rozumie, jak bolesna jest dla niej myśl o młodszej córce. — Ciekawe, co teraz robi.

Eryk zdobył się na śmiech.

Z Ruby wszystko jest możliwe — od obiadu ze Stevenem Spielbergiem po przekłuwanie języka.

Nora zaśmiała się, po czym raptownie zamilkła.

Eryk pochylił się do przodu. W jego wzroku pojawiła się powaga.

Ona żyje, Noro.

Wiem. Cały czas usiłuję wykrzesać z tej myśli nadzieję.

Uśmiechnął się.

A teraz wyciągaj chińczyka. Muszę ci poprawić humor.


* * *


Był dopiero drugi tydzień czerwca, a temperatura podskoczyła do trzydziestu ośmiu stopni. W miejscowej rozgłośni nazwali ją pokręconą falą upału, taka bowiem pogoda panuje w południowej Kalifornii dopiero w późniejszej porze roku.

Nikt nie mógł spać w takim piecu, a Ruby Bridge nie stanowiła wyjątku. Leżała wyciągnięta na łóżku, pościel zrzuciła na podłogę, do czoła przyłożyła zimny kompres.

Płynęły minuty. Czuła się okropnie samotna. Zaledwie przed paroma dniami porzucił ją chłopak, Max. Po pięciu latach wspólnego życia po prostu sobie poszedł. Zostawił tylko trochę mebli i liścik.

O dziwo, nie tęskniła za nim, prędzej za mężczyzną w ogóle. Brakowało jej drugiego talerza na stole, drugiego ciała w łóżku. Najbardziej doskwierała jej niemożność udawania, że jest zakochana.

O siódmej rano zadźwięczał budzik. Ruby wysunęła się z łóżka, lśniąca od potu, i ruszyła do łazienki, gdzie wzięła letni prysznic. Jeszcze nie skończyła się wycierać, a znów była spocona. Podniosła z podłogi czarne spodenki z poliestru, z plamami tłuszczu, oraz ci — śniętą obok białą bawełnianą bluzkę, ubrała się i wyszła na lejący się z nieba żar.

Zeszła do swego zdezelowanego volkswagena garbusa z 1970 roku. Po kilku próbach silnik wystartował i Ruby pojechała do „Hasz House Irmy”, szykownej restauracji, w której pracowała od prawie trzech lat.

Nigdy nie zamierzała zostać kelnerką. Miało to być tymczasowe zajęcie, umożliwiające płacenie rachunków, póki nie stanie na nogi, nie wzbudzi sensacji w którymś z miejscowych klubów komediowych, nie zostanie gwiazdą popularnych programów, wreszcie nie zagra głównej roli w serialu komediowym. Lecz w wieku dwudziestu siedmiu lat, po niemal dziesięcioletnich próbach podbicia świata komedii, Ruby niebezpiecznie zbliżała się do granicy, kiedy to zacznie się mówić, że jest na to „za stara”. Wszyscy wiedzieli, że jeśli człowiekowi nie uda się do trzydziestki, jest skończony.

Zatrzymała się na zatłoczonym parkingu i ruszyła powoli do restauracji. Gdy otworzyła frontowe drzwi, nad jej głową zadźwięczał dzwoneczek.

Irma, której drogę torowała fryzura wielkości trzypiętrowego ula, ruszyła ku Ruby, po czym stanęła tuż przed nią. Grubo wymalowane tuszem oczy zwęziły się.

Miałaś tu być wczoraj wieczorem.

Ruby zamrugała.

O Boże.

Zwalniam cię — rzekła Irma. — Nie możemy na ciebie liczyć. Debbie musiała pracować wczoraj na dwóch zmianach. Twój ostatni czek jest do odebrania w kasie. Zwrotu stroju oczekuję najpóźniej jutro. Wypranego.

Wargi Ruby drżały.

Daj spokój, Irmo, potrzebuję tej pracy.

Przykro mi. Naprawdę. — Odwróciła się i odeszła.

Ruby stała tam przez minutę, wdychając znajomą mieszaninę woni syropu klonowego i tłuszczu. Potem wzięła czek z kontuaru i wyszła z restauracji.

Wsiadła do samochodu i jeździła bez celu, to w górę ulicy, to w dół. Wreszcie, gdy doznała uczucia, że twarz roztapia się jej i spływa z czaszki, zatrzymała się przed wieżowcem na bulwarze Wilshire. Zanim zdążyła to sobie wyperswadować, podeszła do windy i wjechała na ostatnie piętro. Kiedy drzwi się otworzyły, przeszła szparko holem do biura swojego agenta.

Recepcjonistka, Maudeen Wachsmith, siedziała z nosem w romansie. Prawie nie unosząc wzroku, rzekła:

Cześć, Ruby. Dziś jest zajęty. Musisz się umówić.

Ruby przemknęła obok niej i gwałtownym gestem otworzyła drzwi.

Jej agent, Valentine Lightner, siedział za szklisto połyskującym blatem olbrzymiego biurka. Gdy ujrzał Ruby, uśmiech przeszedł w marsa.

Ruby, nie spodziewałem się ciebie… prawda?

Maudeen dopadła pleców Ruby.

Bardzo przepraszam, panie Lightner.

Uniósł smukłą dłoń.

Nic się nie stało, Maudeen. — Odchylił się na krześle. — Więc o co chodzi, Ruby?

Zaczekała, aż sekretarka wyjdzie.

Czy ta praca na statku wycieczkowym jest jeszcze aktualna? Śmiała się z niej przed trzema miesiącami — wiadomo, że statki wycieczkowe to pływające kostnice talentu — ale teraz już nie uważała, by to zajęcie było poniżej jej godności. Raczej może powyżej.

Robiłem, co mogłem, Ruby. Piszesz naprawdę śmieszne kawałki, to prawda, ale mało, że się stawiasz, to stawiasz jeszcze warunki. Spaliłaś za sobą zbyt wiele mostów w tej branży. Pamiętasz tę rolę w serialu, którą ci załatwiłem z takim trudem? Spowolniłaś tempo produkcji już w pierwszym tygodniu, a wszyscy szaleli, pisząc kolejne poprawki.

Postać, którą grałam, to kretynka. Nie miała ani jednej zabawnej kwestii.

Val patrzał na nią zwężonymi oczyma.

Mam ci przypomnieć, że inna — mniej utalentowana aktorka — zarabia po trzydzieści tysięcy dolarów za odcinek, wygłaszając to, co jej każą?

Ruby opadła na głęboki skórzany fotel, stojący przed biurkiem.

Jestem spłukana. Irma wyrzuciła mnie z knajpy.

No, to zadzwoń do matki.

Nie zaczynaj, Val — powiedziała cicho.

Spróbuję w Azji — westchnął. — Za oceanem przecież uwielbiają amerykańskich komików. Może mogłabyś pojechać w trasę po nocnych klubach.

Zamrugała, już widząc siebie w jednym z tych barów, do których przychodzą mężczyźni, by oglądać nagie kobiety, wijące się w górę i w dół srebrzystych słupów.

Val był zawsze jej orędownikiem, największym wielbicielem. Pracował dla niej od dawna — od pierwszych jej kroków w komedii. Ale w ciągu ostatnich lat rozczarowywała go. Nie wiedziała, co jest z nią nie tak, z wyjątkiem tego, że była wiecznie zła.

Doceniam wszystko, co dla mnie robisz, Val. Wiem, że ciężko jest załatwić zajęcie primadonnie pozbawionej talentu.

Talentu ci nie brakuje — odrzekł. — Potrafisz rozjaśnić pokój swoim uśmiechem, a dowcip masz ostry jak brzytwa. Pozwól, że cię o coś zapytam. Kiedy przestałaś się uśmiechać, Ruby?

Oczywiście znała odpowiedź. Zdarzyło się to w ostatniej klasie szkoły średniej, ale nie chciała się w to zagłębiać.

Nie wiem.

Pragnęłaby opowiedzieć Valowi, jaka się czuje przerażona, jak bardzo jest samotna. Ale nie mogła tego zrobić. Żeby nie wiem jak Ruby się starała, musi trzymać się na baczności. Uczucia były w niej ciasno upchnięte, hermetycznie zapieczętowane, tak by żadna rana i żadne wspomnienie nie straciło nic ze świeżości.

Podniosła się.

No cóż — westchnęła, prostując ramiona. Miała przelotne uczucie, że wygląda idiotycznie: zraniona jaskółka, usiłująca zrobić wrażenie na wędrownym sokole. — Chyba pójdę do domu i zacznę się uczyć japońskiego.

Dzielna dziewczynka — Val uśmiechnął się słabo. — A ja podzwonię w sprawie Azji.

Dzięki. Sajonara. — Wygięła palce w geście najserdeczniejszego kalifornijskiego pozdrowienia, po czym starała się wymaszerować z gabinetu z podniesionym czołem. Głupio się czuła w przepoconym uniformie kelnerki i gdy tylko wyszła z biura, dała sobie spokój ze sztucznym uśmiechem.

Po opuszczeniu budynku skierowała się na parking. Za przednią szybę zatknięto bilet parkingowy. Wyciągnęła kwitek zza wysłużonej wycieraczki i zwinęła go w kulkę. Czy ktoś rzeczywiście spodziewał się, że właściciel tej pułapki na szczury zapłaci za parking? Równie dobrze można było zostawić ów bilecik na poduszce w schronisku dla bezdomnych. Poczuła palące ukłucie łez.


* * *


Czerwiec tego roku był ciężkim miesiącem w Seattle. To właśnie o tej porze, gdy kwitły peonie i ostróżki, miejscowi zaczęli narzekać, że czują się oszukani. Deszcze zaczęły się w październiku. W ostatnim tygodniu maja nawet ci mieszkańcy, którzy potraktowali ów rodzaj aury jako meteorologiczne wyzwanie, mieli dość. Znosili fatalną pogodę przez niemal dziewięć miesięcy, a zatem minęła już najwyższa pora, by słońce ich wyzwoliło.

Tymczasem nadal lało w dniu, kiedy Nora Bridge obchodziła swoje pięćdziesiąte urodziny. Nie uznała pogody za zły omen ani wróżbę nieszczęścia, a może powinna była.

Stała przy oknie w swoim biurze, sącząc ulubiony napój — szampan Mumm z kawałkiem świeżej brzoskwini. Na parapecie leżały dziesiątki kartek urodzinowych. Najcenniejszą przysłała starsza córka, Caroline. Oczywiście radość z tej pocztówki przyćmiewał fakt, że znowu w tym roku nie otrzymała życzeń od Ruby.

Nora przez krótki czas pławiła się w smutku, po czym otrząsnęła się zeń. Zawdzięczała tę umiejętność piętnastu latom prowadzenia terapii — potrafiła zdystansować się wobec swoich uczuć. Odwróciła się od okna i zerknęła na kryształowy zegar, stojący na jej biurku. Wskazywał czwartą trzydzieści osiem.

Wiedziała, że wszyscy są na dole, w sali konferencyjnej, zastawiając stoły jedzeniem, butelkami szampana, talerzami pełnymi pokrojonych brzoskwiń. Asystentki, publicyści, personel redakcyjny, producenci — cały zespół przygotowywał przyjęcie „niespodziankę” dla najnowszej gwiazdy radiowej.

Nora odstawiła kieliszek szampana, po czym opuściła gabinet. Weszła do sali konferencyjnej.

Ale nie zastała w niej nikogo. Długi stół był pusty, nie ustawiono na nim żadnych potraw. Szeroka wstęga z napisem: Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin zwisała smętnie z górnych lamp. Sprawiało to wrażenie, jakby ktoś zaczął przystrajać salę na przyjęcie, po czym nagle przerwał.

Dopiero po chwili Nora zauważyła dwóch mężczyzn, stojących z lewej: Boba Whartona, właściciela i zarazem dyrektora stacji, oraz Jasona Close’a, głównego radcę prawnego rozgłośni.

Bob, Jason, jak się macie. Miło was widzieć — rzekła z ciepłym uśmiechem Nora.

Mężczyźni wymienili szybkie spojrzenia.

Mamy złe wieści — powiedział Bob. Jason minął dyrektora i podszedł do Nory.

Bob dostał dziś telefon od niejakiego Vince’a Corella. Nora poczuła się, jakby znienacka wymierzono jej policzek.

Twierdzi, że miał z tobą romans, kiedy byłaś mężatką. I że jak mu zapłacimy, będzie siedział cicho.

Romans, Noro! — powtórzył gniewnie Bob, aż koło ust pojawiły mu się kropelki śliny. — Kiedy twoje dzieci były w domu. Szkoda, że nic nam o tym nie powiedziałaś.

Mogę się upierać, że kłamie — rzekła i aż zamrugała, słysząc zdyszany ton swego głosu, z którego biła rozpacz.

Jason otworzył teczkę i wyjął grubą kopertę, którą wręczył Norze. Otworzyła ją drżącymi rękami. W środku były czarno–białe fotografie. Wyciągnęła do polowy zdjęcie, leżące na samej górze.

O Boże — wyszeptała. Wcisnęła je z powrotem do koperty. — Trzeba to jakoś powstrzymać. To są prywatne fotografie.

Owszem — rzekł Jason. — Jego. Najwyraźniej wiedziałaś, że cię fotografuje. Pozujesz.

Popatrzyła na nich.

Ile on chce?

Nastąpiła nabrzmiała cisza.

Pół miliona dolarów — powiedział Jason.

Mogę zdobyć taką sumę…

Pieniądze nigdy do końca nie ukręcą łba takiej sprawie, Noro. Wiesz o tym doskonale.

Zrozumiała natychmiast.

Odmówiłeś mu — rzekła drewnianym głosem. — Teraz chce to zanieść do brukowców.

Jason przytaknął.

Przykro mi, Noro.

Mogę wytłumaczyć to mojej publiczności — zaczęła. — Zrozu…

Udzielasz porad o charakterze moralnym, Noro. — Bob potrząsnął głową. — Będzie skandal jak wszyscy diabli. Gdy te zdjęcia wyjdą na jaw, natychmiast stracimy reklamodawcow. Tworzyliśmy twój wizerunek jako coś w rodzaju współczesnej wersji Matki Teresy. Teraz wychodzisz bardziej na jakąś hollywoodzką wampirzycę.

Nora usiłowała zachować pozory spokoju.

Więc co zrobimy?

Chcemy, żebyś dała sobie spokój na jakiś czas. — Jason delikatnie dotknął jej ramienia. — Przez ostatnie dziesięć lat tłumaczyłaś ludzom, że powinni dotrzymywać zobowiązań i stawiać rodzinę na pierwszym miejscu. Jak myślisz, ile czasu minie, nim prasa wywęszy, że od dnia rozwodu nie rozmawiałaś z własną córką?

I tak Nora straciła panowanie nad swoim życiem.

To się rozmydli — wyszeptała, wiedząc w głębi serca, że nie ma racji. — Wezmę urlop na parę tygodni. Zobaczymy, co się z tego naprawdę wykluje.

Oficjalnie — rzekł Jason — to zaplanowane wakacje. Nie przyznamy, że mają coś wspólnego ze skandalem.

Dzięki.

Mam nadzieję, że jakoś to przeżyjesz. Wszyscy życzymy ci jak najlepiej.

Zapadła niezręczna cisza. Jason i Bob przeszli obok Nory. Drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem.

A ona stała, teraz już samotnie, mając oczy zalane łzami. Po jedenastu latach harówki po siedemdziesiąt godzin tygodniowo wszystko się rozpadło z powodu kilku rozebranych zdjęć, zrobionych całe wieki temu. Teraz jej hipokryzję dostrzeże świat, a także — o Boże — córki.

Dowiedzą się w końcu, że ich matka miała romans i że je okłamała, gdy przed laty odeszła od ojca.


* * *


Tętniący ból rozsadzał skronie Ruby. Cały dzień przespała niespokojnie, budząc się co jakiś czas. W końcu, potykając się, przeszła do saloniku, oparła się o ścianę i osunęła na krzesło z nogami wyciągniętymi przed siebie. Powinna zejść do sklepiku i kupić gazetę, ale na samą myśl o czytaniu ogłoszeń w poszukiwaniu pracy poczuła, że wszystko jej się wywraca w środku.

Zadzwonił telefon. Ruby nie chciała go odbierać. Na pewno nie usłyszy niczego dobrego. W najlepszym wypadku będzie to Caroline, jej starsza siostra, kobieta sukcesu, matka dwojga idealnych dzieci i żona wielkiego, przystojnego chłopa.

A może tata w końcu sobie o niej przypomniał, ale Ruby wątpiła w to. Od czasu, gdy ożenił się powtórnie i założył drugą rodzinę, bardziej interesowało go karmienie dziecka o północy niż losy dorosłej córki. Telefon dzwonił i dzwonił.

W końcu przeczołgała się przez wytarty dywan i podniosła słuchawkę po czwartym sygnale.

Halo? — Usłyszała warczenie w swoim głosie.

To ja, skarbie, twój ulubiony agent.

Zmarszczyła brwi.

Val? Masz coś za bardzo wesoły głos, zważywszy na to, że moja kariera kręci się w muszli klozetowej.

Val roześmiał się. Był to gromki, dudniący dźwięk.

Bo mi wesoło. Nie uwierzysz, kto do mnie dzisiaj zadzwonił. — Słychać było niemal dotykalną ciszę. — Joe Cochran. Ktoś mu nawalił i chce zaangażować ciebie do jutrzejszego programu.

Jakim cudem świat może wirować tak szybko? Wczoraj Ruby tkwiła w zabagnionym stawku, dziś sięgnął po nią gospodarz najgłośniejszego programu, którego każde kolejne wydanie było wydarzeniem. Przestrzegał wprawdzie zasad politycznej poprawności, ale ponieważ nadawano go w sieci kablowej, pojawiały się w nim nader smakowite kawałki. Występ u Cochrana to marzenie każdego młodego komika.

Masz dwuminutowe wejście. Dziecino, to jest to. Przyślę po ciebie samochód jutro o jedenastej rano.

Dzięki, Val. — Nie straciła całkiem głowy, toteż nim odłożyła słuchawkę, zdążyła jeszcze zapytać: — Hej, a jaki jest temat programu?

Nazywa się: „Zbrodnia i kara, czyli: czy tata i mama są wszystkiemu winni”.

Zgodzili się na mnie, ponieważ jestem jej córką.

A co to ciebie obchodzi?

Nic. — I była to prawda. W końcu to jej szansa. Wreszcie, po latach chałtur w zadymionych barach, w miasteczkach, których nazw nie pamięta, obejrzy ją cały kraj.

Jeszcze raz podziękowała Valowi, po czym odłożyła słuchawkę. Serce biło jej tak szybko, że aż dostała zawrotu głowy. Pobiegła do sypialni i szybkim ruchem otworzyła drzwi szafy. Nie mogła sobie pozwolić na kupno niczego nowego.

Potem przyszedł jej na myśl czarny kaszmirowy sweter. Przysłała go matka na Boże Narodzenie przed dwoma laty, pozorując, że to dar od Caroline. Choć Ruby zazwyczaj bez otwierania odsyłała prezenty, które matka ofiarowywała jej z poczucia winy, ten ją zachwycił. Gdy dotknęła pięknej wełny, nie mogła się zdobyć na oddanie go z powrotem.

Ściągnęła czarny sweter z dekoltem w szpic z wieszaka i cisnęła na łóżko. Jutro przystroi go naszyjnikami i włoży do czarnej skórzanej spódniczki mini i czarnych rajstop.

Gdy Ruby wybrała sobie ubrania, kopnięciem zamknęła drzwi sypialni. W lustrze na drzwiach zobaczyła swoje odbicie. Wczorajsze przeżycia, obficie podlane potem, sprawiły, że jej krótkie czarne włosy upodobniły ją do jakiegoś szemranego typka z latynoskiego filmu.

Jestem Ruby Bridge — zaczęła, sięgając po szczotkę na toaletce, by użyć jej w charakterze mikrofonu. — Tak, słusznie kojarzycie nazwisko. Jestem córką Nory Bridge, duchowego guru środkowych stanów Ameryki. — Wysunęła prowokacyjnie biodro, ustawiając się w pozie, którą zamierzała przybrać jutro. — Spójrzcie na mnie. Czyż naprawdę taka kobieta powinna pouczać was, jak wychowywać dzieci? To doprawdy…

Zadzwonił telefon.

A niech to. — Ruby pobiegła do saloniku i wyszarpnęła sznur ze ściany. Przez następne dwadzieścia cztery godziny nikt nie może zawracać jej głowy. Liczy się tylko przygotowanie do występu.


* * *


Jak wszystkie wielkie miasta, San Francisco pięknie wyglądało w nocy. Wielobarwne światła płonęły w śródmieściu, tworząc rodzaj neonowego ogrodu rzeźb, ciągnącego się wzdłuż czarnej zatoki.

Dean Sloan spoglądał tęsknie ku ścianie okien, odsłaniających panoramę miasta. Niestety, nie mógł opuścić swojego fotela. Jak zawsze, trzymał go na uwięzi lep dobrych manier.

W kunsztownie złoconej sali balowej rezydencji na Russian Hill stało kilkanaście stołów, przy których zasiadało po cztery, pięć par. Kobiety miały na sobie piękne i kosztowne suknie, a mężczyźni ubrani byli w smokingi. Gospodyni przyjęcia, wybitna osobistość z miejscowej śmietanki towarzyskiej, sama sporządziła listę gości, rekrutujących się spośród najbogatszych rodzin San Francisco. Tematem dzisiejszego wieczoru dobroczynnego była opera, liczono na obfite datki.

Deanowi towarzyszyła blada, elegancka dama imieniem Sara.

To niezwykle szlachetna idea, nie uważasz? — spytała miękko. Dean nie miał pojęcia, o czym mówi jego towarzyszka, lecz zorientował się, rzuciwszy okiem po sali. Starsza, dobrze utrzymana niewiasta stała obok czarnego steinwaya. Bez wątpienia rozprawiała wzniosie o operze, z góry dziękując gościom za hojne sięgnięcie do portfeli. Rozległ się szmer oklasków, a następnie stukot odsuwanych krzeseł.

Dean ujął dłoń Sary i wsunęli się w szemrzący tłum. Orkiestra grała coś melodyjnego i romantycznego. Na parkiecie przycisnął Sarę do siebie, przesunął ręką po jej nagich plecach i uczuł, że kobieta drży. Gdyby chciał, mógłby ją wyprowadzić z tego ścisku i zaciągnąć do swego łóżka. Potem zadzwoniłby do niej i prawdopodobnie przespaliby się ze sobą parę razy. A później, tak jakoś, uszłoby to z jego pamięci. W zeszłym roku miejscowy magazyn ochrzcił go najmniej nadającym się do ożenku kawalerem w San Francisco z racji jego upodobania do kilkudniowych romansów.

Ale reporter nie wiedział, ba, nawet nie przychodziło mu do głowy, jak bardzo Dean był tym wszystkim znużony. Nie ukończywszy jeszcze dwudziestu dziewięciu lat, czuł się zmęczony życiem. Już od ponad roku czuł, że coś z nim było nie tak. Czegoś brakło. Początkowo uznał, że to kłopoty w interesach, toteż z nowym zapałem oddal się pracy, tkwiąc ponad osiemdziesiąt godzin tygodniowo w firmie Harcourt i Synowie. Ale zdołał tylko zarobić więcej pieniędzy, wewnętrzny ból zaś zaostrzał się.

Spróbował rozmawiać o swych cierpieniach z rodzicami. Edward Sloan był teraz — jak i zawsze — uroczym bawidamkiem, gotowym na każde skinienie żony. To matka stała na straży ambicji rodzinnych, a jej nigdy nie obchodziły takie rzeczy, jak spełnienie czy satysfakcja. Zareagowała tak, jak syn się spodziewał: „Prowadziłam tę firmę przez trzydzieści lat, teraz twoja kolej. I żadnego skamlenia”. Uznał, że zasłużyła na to prawo. Pod żelazną ręką jego matki rodzinny interes stał się przedsięwzięciem wartym sto milionów dolarów. Jej zawsze to wystarczało, lecz ten sukces nie był w stanie wypełnić wewnętrznej pustki Deana.

Usiłował dyskutować o tym z przyjaciółmi, lecz choć wyrażali chęć pomocy, żaden z nich nie rozumiał jego uczuć. Dean wyrósł w nieco innym świecie niż oni.

Wyspa Lopez. Letnia Wyspa.

Spędził dziesięć cudownych lat na Wyspach San Juan. Wraz z bratem Erykiem byli tam — przez krótki czas — zwyczajnymi chłopcami. Te odległe wyspy ukształtowały i określiły Deana, stały się dla niego miejscem, gdzie czuł się całością. Oczywiście, była tam Ruby. I zanim oszalała i wszystko zniszczyła, nauczyła go, czym jest miłość.

A potem pokazała mu, jak łatwo ją zniszczyć.

Dean westchnął, nierad, że Ruby przyszła mu na myśl akurat teraz, gdy trzymał w ramionach piękną, chętną kobietę. Nagle poczuł się zmęczony. Po prostu nie miał siły spędzić dzisiejszej nocy z kobietą, która go nic nie obchodziła.

Nie czuję się dobrze, a bladym świtem będę odbywał konferencję telefoniczną z Tokio — rzekł. — Jeśli nie masz nic przeciwko temu, Saro, zawiozę cię do domu.

Z wdziękiem zrobiła nadąsaną minę, a on zaczął się zastanawiać, czy tego także uczą bogate młode dziewczęta w ekskluzywnych prywatnych szkołach.

Skoro już powziął tę decyzję, nie mógł się doczekać, by jak najprędzej opuścić salę. Manewrował przez tłum niczym kolarz uczestniczący w Tour de France, żegnając się z paroma ludźmi, którzy rzeczywiście coś znaczyli, po czym pospieszył za Sarą do swego samochodu. Gawędzili o niczym po drodze do rezydencji jej ojca, górującej na szczycie wzgórza.

Niespełna kwadrans potem, jak Dean odstawił Sarę, stał w swoim salonie, przypatrując się miastu w nocnej szacie. Całe ściany pokryte były oprawnymi w ramki fotografiami. Fotografowaniu oddawał się z pasją i niegdyś widok tych prac sprawiał mu przyjemność. Teraz, patrząc na nie, myślał tylko, jak złym torem potoczyło się jego życie.

Zadzwonił telefon. Podszedł do pokrytej zamszem kanapy, opadł na grubo wyściełaną poduchę i podniósł słuchawkę.

Dino? To ty?

Och… Eryk? Co u ciebie słychać, na miłość boską? — Dean był kompletnie zaskoczony. Nie miał wieści od brata od… ileż to już? Półtora roku?

Może usiądź na wszelki wypadek.

To brzmi groźnie.

Bo jest. Umieram.

Dean poczuł się, jakby nagle otrzymał cios w żołądek.

AIDS?

Eryk zaśmiał się.

Wiesz, mamy też inne choroby. Moją ulubioną jest rak. — Głęboko zaczerpnął tchu. — Zostało mi mało czasu.

Dean nie mógł złapać powietrza.

Masz trzydzieści lat — rzekł wreszcie bezradnie, jakby wiek miał tu coś do rzeczy.

Powinienem ciebie poinformować na początku, kiedy postawili mi diagnozę, ale myślałem, że dam ci znać, kiedy już będzie po wszystkim i uśmiejemy się z tego.

Jest jakaś szansa, że któregoś dnia się z tego uśmiejemy?

Zapadła chwila milczenia.

Nie — odparł w końcu Eryk.

Co mogę zrobić?

Wracam na wyspę. Lottie już tam jest.

Na wyspę — powtórzył z wolna Dean. Do pokoju napłynęło dziwne poczucie nieuchronności. Tak jakby Dean zawsze wiedział, że któregoś dnia wylądują ostatecznie tam, gdzie wszystko się zaczęło. Gdzie się wszystko popsuło.

Przyjedziesz? — Jasne.

Chciałbym, żebyśmy znowu byli braćmi.

Zawsze byliśmy braćmi — odparł nieporadnie Dean.

Nie — rzekł miękko Eryk. — Byliśmy członkami tej samej rodziny. Od lat nie czuliśmy się rodzeństwem.



Rozdział 2


Skandal wybuchnął nazajutrz z huraganową siłą. Te poniżające fotografie widniały wszędzie, a gazety i stacje telewizyjne, które ich nie posiadały, opisywały je ze szczegółami, rozdzierającymi serce Nory.

Ona sama siedziała skulona w salonie, nie chcąc nigdzie wyjść. Myśl o tym, że ktokolwiek mógłby ją ujrzeć, przerażała tę przymusową pustelnicę.

Jej asystentka, Dee Langhor, świeża i promienna, pojawiła się wcześnie rano. Teraz, w domowym gabinecie Nory, odbierała i odpierała telefony.

W całym tym kataklizmie szczególnie nurtowała Norę jedna myśl — poprzedniego dnia powinna była zadzwonić do Caroline, by ją ostrzec. Ale w końcu, w obliczu zbliżającej się katastrofy, Nora zachowała się tak, jak wobec wszelkich trudności: wzięła dwie tabletki nasenne i wyłączyła telefon. Teraz, skoro o sprawie dudniły wszystkie poranne gazety, nie miała wyboru. Musiała zadzwonić. Sięgnęła po telefon, uzyskała dostęp do drugiej linii i nacisnęła pierwszy numer ze spisu kodów.

Halo? — odezwał się głos córki.

Nora milczała chwilę, nim zdołała się odezwać.

Caro? To ja — mama.

Nastąpiła cisza, podczas której Nora poczuła się, jakby obdzierano ją ze skóry.

Dowiedziałam się dziś rano, kiedy odwoziłam Jenny do przedszkola. — Caroline zaśmiała się ostro. — Mona Carlson pytała, jakie to uczucie, kiedy się widzi takie fotografie własnej matki. Jakie to uczucie.

Nora nie wiedziała, co odpowiedzieć. Występowanie w obronie własnej nie miało sensu.

Przepraszam cię. Nie mogłam… zadzwonić.

Oczywiście, że nie mogłaś. — Caroline przez chwilę milczała. — Nie mogę uwierzyć, że dopuściłam, byś tak zraniła moje uczucia. Chodzi o to, że myślałam…

Wiem. Zbliżyłyśmy się do siebie.

Nie. To ja zbliżyłam się do ciebie. Zawsze zachowywałaś się w stosunku do mnie jak akuratna guwernantka, udawałaś, mówiłaś to, co należy, ale nigdy nie czułaś się ze mną związana. Nie wiem, w którym momencie tak zgłupiałam, żeby spodziewać się od ciebie uczciwości.

Wiem, że to schrzaniłam. Ale proszę, nie skreślaj mnie znowu ze swojego życia.

Naprawdę to do ciebie nie dociera? To nie ja skreślam ludzi. Może Ruby wykazała lepszy refleks — nie dała ci się skrzywdzić od lat. No, a teraz muszę lecieć.

Kocham cię, Caroline — rzekła pospiesznie Nora, za wszelką cenę pragnąc to powiedzieć, nim będzie za późno.

Wiesz, co jest w tym wszystkim najsmutniejsze? — Głos Caroline załamał się. Gdzieś w jej gardle zabrzmiał cichy szloch. — Wierzę ci. — Odłożyła słuchawkę.

Sygnał zabrzęczał w uszach Nory.

Dee wbiegła do pokoju z szeroko otwartymi oczyma.

Dzwoni pan Adams. Powiedziałam mu, że cię nie ma, ale mam ci od niego przekazać, że jeśli nie odbierzesz, wezwie natychmiast swoich prawników.

Nora westchnęła. Naturalnie. Tom Adams nie stał się magnatem prasowym dzięki stosowaniu dżentelmeńskich metod.

Przełącz go.

Dzięki — rzekła Dee, pędząc z powrotem do gabinetu Nory.

Nora podniosła słuchawkę.

Cześć, Tom.

Noro, co ty sobie myślisz, do kurwy nędzy? Usłyszałem o tym całym cholerstwie z telewizji, kiedy właśnie jadłem śniadanie. Gdybym nie miał włączonych wiadomości, diabli wiedzą, kiedy by to do mnie doszło.

Przykro mi, Tom. Mnie samą to zaskoczyło.

No więc, teraz już się orientujesz. Nie wydałem jeszcze żadnych decyzji, ale je otrzymasz.

Mam dla ciebie gotowe kolumny w sumie na dwa miesiące. Przez ten czas zastanowię się, jak to rozegrać.

Płacę ci górę pieniędzy, żebyś odpowiadała na listy czytelników — warknął — a teraz, kiedy wreszcie mogą pytać o coś ciekawego, nie będziesz mi tu udawała, że cię nie ma w domu. Gazety żyją skandalami, a ja zamierzam zbić forsę na twojej tragedii życiowej. Przykro mi, Noro. Zawsze cię lubiłem, ale w interesach nie ma żadnych sentymentów.

Norze zrobiło się niedobrze.

Rozgłośnia daje mi urlop…

Nie mydl mi oczu tymi dupkami bez jaj. W życiu nie dałem nogi przed żadną walką.

Dobrze, Tom — rzekła cicho Nora. — Daj mi chociaż parę dni. Wykorzystaj na razie to, co masz, a potem zacznę odpowiadać na listy z obelgami.

Wiedziałem, że jesteś rozsądna, Noro — zachichotał. — Cześć, na razie.

Odłożyła słuchawkę. Tom naprawdę spodziewał się, że Nora będzie czytać pełne gniewu i rozczarowania listy od ludzi, których miłość zdołała pozyskać.

Nie, to niemożliwe.

Ruby stała w pełnej pary łazience, wpatrując się przez mleczną mgłę w swe rozmazane odbicie. Linie pod zapuchniętymi oczyma wyglądały jak przytwierdzone maszyną do szycia. Nie może wyglądać tak staro, przynajmniej nie w Hollywood. Nałoży makijaż, by odjąć sobie lat. Wystarczy odpowiednia ilość „wampowatego” czarnego tuszu na oczy, by ludzie uznali, że jest młoda i głupia.

Ubrała się dziś starannie — kaszmirowy sweter, czarna skórzana minispódniczka i czarne rajstopy. Dzięki wielkiej ilości żelu włosy sterczały jej wyzywająco na wszystkie strony. Potem wzięła torebkę i wyszła.

Smukła, lśniąca limuzyna stalą już przy krawężniku. Obok samochodu czekał kierowca w liberii.

Panna Bridge?

Uśmiechnęła się. Nikt jej nigdy tak nie nazywał.

To ja.

Kierowca nacisnął klamkę od strony pasażera. Zerknąwszy do środka, Ruby ujrzała na tylnym siedzeniu tuzin białych róż. Wsunęła się na fotel, usłyszała miły dla jej ucha trzask zamykanych drzwi i wyjęła kartkę z bukietu: „Ludzie tak utalentowani jak ty nie potrzebują szczęścia. Trzeba im szansy i właśnie ją dostałaś. Pozdrowienia, Val”.

Jej przyblakłe marzenia nareszcie miały się spełnić. Właściwie z początku tak strasznie jej na tym nie zależało. Dopiero gdy matka ich opuściła, wszystko się zmieniło. Ruby się zmieniła. Od tego momentu nic jej nie wystarczało, nikt nie był dość dobry. Potrzebowała bezwarunkowego uznania, które może dać tylko sława.

Przysunęła się bliżej okna, uśmiechając się, gdy limuzyna podjechała do budki strażniczej przy wjeździe do Paramount. Dwa bliźniacze łuki oznajmiały światu, że za tą bramą rozciąga się szczególny świat, dostępny tylko szczęśliwcom. Strażnik gestem kazał im przejechać.

Kierowca zmierzał do studia dziewiątego, ciężkiej budowli w cielistym kolorze. Zatrzymał samochód, po czym obszedł go, by otworzyć Ruby drzwi.

Głęboko zaczerpnęła powietrza i ruszyła ku wejściu. Neonowy napis głosił: To skandal! Nowy program Joego Cochrana. W środku migał kalejdoskop świateł, widać było przyciemnioną widownię oraz ludzi krzątających się jak mrówki, z notatnikami, sprawdzających wszystko dziesiątki razy.

Panna Ruby Bridge?

Ruby podskoczyła. Nie zauważyła małej platynowej blondynki, która stanęła obok niej.

To ja.

Świetnie. — Kobieta poprowadziła ją do niedużej poczekalni. Na stoliku obok brązowej kanapy stała misa z owocami i butelka mrożonej wody mineralnej. — Proszę tu spocząć. Poproszę panią, kiedy przyjdzie pani kolej. — Kobieta przejrzała jej papiery. — Ma pani dwie minuty solówki. Proszę od razu wziąć szybkie tempo i postarać się być zabawną. — Poszła sobie.

Ruby opadła na kanapę. Nagle wysiadły jej nerwy. Była przerażona. „Być zabawną”.

O co jej chodziło? Nie była zabawna. Może jej teksty były zabawne, ale ona sama nie. Uspokój się, Ruby, powiedziała sobie. Skupiła się na oddechu: wciągnąć powietrze, wypuścić, wciągnąć, wypuścić.

Rozległo się pukanie do drzwi. Stała w nich ta sama kobieta o platynowoblond włosach.

Czekają na panią, panno Bridge.

O mój Boże. — Ruby poderwała się na nogi. Robiła głębokie wdechy od pól godziny i teraz nie pamiętała ani jednej linijki tekstu. Powoli wypuściła powietrze. — Jestem gotowa — rzekła.

Poszła za kobietą w kierunku sceny. Czuła, że poci się jak gejzer. Tusz najprawdopodobniej spływał jej po policzkach. Pewnie będzie wyglądała jak przybysz z kosmosu, kiedy już…

Ruby Bridge! — zabrzmiało jej nazwisko przez głośniki. Ruby przedostała się przez zasłony. Zmusiła się, by nie mrużyć oczu, choć światła były tak jaskrawe, że nic nie widziała. Miała tylko nadzieję, że nie zapędzi się poza obręb estrady. Podeszła do mikrofonu.

Z przyjemnością widzę, że nie jestem jedyną osobą, która w środku dnia może wziąć udział w programie telewizyjnym. Mnie to nie sprawia kłopotu. Wczoraj zostałam wylana z modnej restauracji, której nazwy nie wymienię, choć wydaje mi się, że to „Hasz House Irmy”. Nie powiem wam nawet co, jak mi się wydawało, będziemy podawać…

Szmerek wesołości. Dodało jej to pewności siebie. Uśmiechnęła się, po czym ciągnęła dalej swoją kwestię, zostawiając najlepsze dowcipy — o matce — na finał.

Pod koniec występu Ruby odsunęła się nieco od mikrofonu. Przy akompaniamencie głośnych oklasków Joe Cochran kroczył przez scenę w jej kierunku. Uśmiechał się. Serdecznie położył jej rękę na ramieniu i odwrócił się twarzą do publiczności.

Poznaliście właśnie uroczą i bardzo zabawną Ruby Bridge. Poznajcie teraz naszego drugiego gościa — terapeutkę rodzinną Elsę Pine, autorkę niezwykle popularnej książki „Toksyczni rodzice”.

Elsa weszła na scenę. Teraz obie z Ruby podążyły za Joem w kierunku przemyślnie ustawionych foteli. Joe usiadł i skierował wzrok ku publiczności.

Nie wiem jak wy, ale ja mam dosyć systemu, w którym w taki sposób traktuje się przestępców. Za każdym razem, gdy otwieram gazetę, czytam o jakimś czubku, który zabił małą dziewczynkę i został wypuszczony na wolność, gdyż sądowi zrobiło się go żal. A kto w tym kraju troszczy się o ofiary?

Daj spokój, Joe — zabrała głos Elsa. — Ludzie nie rodzą się przestępcami. Stają się nimi z czasem. Niektórzy są tak zmaltretowani przez rodziców, że nie potrafią odróżnić dobra od zła.

Joe spojrzał na Ruby.

Ty wiesz niejedno o toksycznych rodzicach, Ruby. Czy wszystko, co złe w twoim życiu, zdarzyło się z powodu matki?

Elsa skwapliwie przytaknęła.

Tak, Ruby. Ty powinnaś najlepiej rozumieć, jak głęboko rodzice mogą zranić dziecko. Twoja matka jest przecież gorącą orędowniczką małżeństwa. Potrafi wzniosie opowiadać o świętości sakramentu ślubu. A ty byłaś chyba jedyną osobą w Ameryce, której nie zdziwiło dzisiejsze wydanie „Tattlera”.

Nie czytam brukowców.

Wśród publiczności przeszedł szmer. Zachęcający uśmiech Joego przygasł.

Nie czytałaś dzisiejszego „Tattlera”?

Ruby zmarszczyła się mocniej.

Czy to zbrodnia?

Joe pochylił się i dopiero teraz Ruby zauważyła pod jego krzesłem zwiniętą gazetę. Podniósł ją i wręczył swemu gościowi.

Przykro mi. Przypuszczaliśmy, że wiesz.

Ruby wyczuła w sali nagłe napięcie. Wzięła gazetę z rąk gospodarza programu. Najpierw zobaczyła tytuł: „Podnosi nie tylko ducha”.

Potem zobaczyła zdjęcie. Była to niewyraźna, ziarnista fotka dwojga nagich ludzi, splecionych ze sobą ciałami. Wydawcy starannie zakryli intymne części ciała pary bohaterów czarnymi paskami, ale nie ulegało żadnej wątpliwości, do czego między nimi doszło. Ani kim jest kobieta.

Ruby spojrzała bezradnie na otaczające ją twarze, po czym z odrazą rzuciła gazetę na podłogę.

Płynie z tego jedna lekcja dla wszystkich kobiet — powiedziała z zawziętością w głosie. — Gdy kochanek powiada: „Malutka fotka, kochanie, tylko dla nas”, trzeba natychmiast się ubrać i zmykać.

Elsa pochyliła się do przodu.

Co czujesz, widząc…

Joe uniósł ręce.

Odbiegamy od tematu. Chodzi o to, ile nieszczęść, które ściągamy na siebie i innych, jest naszą winą. Czy zły rodzic daje nam wolną rękę do popełnienia zbrodni?

Ruby siedziała absolutnie nieruchomo. Nie miała powodu się odzywać. Wiedziała, że dała „Skandalowi” to, czego od niej oczekiwano — zareagowała. Jutro jej spontaniczna, głupawa reakcja będzie krzyczała ze wszystkich nagłówków. Powinna była się spodziewać, że tak to będzie wyglądało — jej wielka chwila. Ale numer. Jakże mogła być tak naiwna?

Wreszcie dotarło do niej, że program zbliża się ku końcowi. Zapalił się jaskrawy napis: Aplauz i z sali natychmiast buchnął grzmot oklasków.

Ruby podniosła się z fotela i po omacku przeszła przez scenę.

Ruby? — Joe stał obok niej, jego przystojna twarz była nachmurzona. — Strasznie mi przykro, że mimo woli wciągnęliśmy cię w zasadzkę. Ta historia wybuchła wczoraj. Do głowy mi nie przyszło, że mogłabyś o niej nie wiedzieć. A ponieważ tyle twoich tekstów mówi o relacjach z matką…

Wyłączyłam wczoraj telewizor i telefon — odparła, po czym dodała: — Przygotowywałam się do programu.

Sądziłaś, że to pewnie będzie przełom w twojej karierze. A tymczasem…

Okazało się, że nie — ucięła. Nie mogła znieść wyrazu litości w jego oczach. — Muszę już iść.

Nie patrząc na nikogo, wybiegła ze studia.


* * *


Gdy tylko Ruby wróciła do siebie, zaciągnęła wszystkie zasłony i wygasiła światła. Opadła na zdezelowaną kanapę.

Najdroższa mamusia miała jednak romans.

W sumie nie zdziwiło jej to. Kobieta, która zostawia dzieci w pogoni za sławą i pieniędzmi, bez namysłu wda się w miłostkę. Ruby zdumiało tylko, że nadal tak bardzo ją to boli.

Drżącymi palcami wykręciła numer siostry. Caroline odebrała po drugim sygnale.

Halo?

Cześć, siostrzyczko — rzekła nerwowo Ruby, czując nagły przypływ samotności.

Więc w końcu włączyłaś telefon. Szalałam, starając się z tobą połączyć.

Przepraszam — szepnęła cicho Ruby. W gardle zawstydzająco ją ściskało. — Widziałam zdjęcia. Wiedziałaś o romansie?

Coś podejrzewałam.

Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?

Daj spokój, Rube. Przez te wszystkie lata ani razu nie wymieniłaś jej imienia. Nie chciałaś o niej nic wiedzieć.

Najwyraźniej już jej wybaczyłaś, święta Caroline.

Nie — odparła cicho siostra. — Tym razem strasznie to przeżyłam. Wczoraj porządnie jej nawrzucałam. Nie mogłam się powstrzymać. Zadzwonię do niej znowu, jak się uspokoję. Może uda nam się porozmawiać o naprawdę ważnych sprawach.

Ona nie ma nam nic ważnego do powiedzenia, Caro.

Mylisz się, Rube. Któregoś dnia sama się przekonasz.

Nim Ruby zdążyła odpowiedzieć, zadzwonił dzwonek u drzwi.

Muszę lecieć, Caroline. Ktoś przyszedł.

Odłożyła słuchawkę, po czym poczłapała boso po wytartym dywanie i zerknęła przez wizjer. Ujrzała Vala, który stał obok kobiety tak chudej, że wyglądała jak wycieraczka samochodowa.

Ruby otworzyła drzwi. Val uśmiechnął się do niej. Pochylił się do przodu i ucałował ją w policzek.

Jak się ma moja najnowsza gwiazda?

Nieźle mnie urządziłeś! — rzekła z goryczą. — Nie miałam o niczym zielonego pojęcia.

Val cofnął się z nachmurzoną miną.

Usiłowałem się do ciebie dodzwonić.

Ruby powiedziałaby więcej, ale pod spojrzeniem kobiety poczuła się nieswojo. Odwróciła się do niej, rejestrując krótko, niekokieteryjnie ostrzyżone włosy i kosztowną czarną suknię.

Ruby Bridge — rzekła, wyciągając rękę.

Kobieta potrząsnęła nią. Mocny uścisk. Lepka, wilgotna skóra.

Joan Pinon.

Proszę wejść. — Ruby cofnęła się od drzwi. Usiłowała nie patrzeć na mieszkanie ich oczyma, ale było to niemożliwe — tandetne meble, zakurzony, wytarty dywan, okazyjnie kupione ozdóbki. Val usiadł na starej, obitej welurem sofie. Joan przycupnęła na końcu kanapy. Ruby opadła na poduszkę obok niej.

Val pochylił się do przodu.

Joan jest redaktorką nowojorskiego pisma „Cache”. Ruby odwróciła się do Joan.

Czego pani chce?

Prosilibyśmy panią o napisanie opinii na temat pani matki. — Joan uśmiechnęła się. — Val powiada, że pierwszorzędnie pani pisze.

Komplement. Dobrze jej zrobi. Ruby usiadła wygodniej na kanapie, mierząc Joan wzrokiem.

Chce pani świadectwa zdrady córki.

Kto kogo zdradził? — zdziwiła się Joan. — Pani matka pouczała Amerykanów, by dotrzymywali zobowiązań i na pierwszym miejscu stawiali dzieci. Te fotografie zaś dowodzą niezbicie, że jest kłamczucha i hipokrytką.

Chodzi tylko o artykuł, Ruby — włączył się Val. — Góra piętnaście tysięcy słów. A dzięki temu możesz stać się sławna.

Bogata i sławna — dodała Joan.

Ruby spojrzała na redaktorkę.

Jak bogata?

Pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Jestem gotowa zapłacić połowę teraz i połowę po dostarczeniu artykułu.

Pięćdziesiąt tysięcy dolarów? — Za parę nędznych słów. Musi tylko podać życie swojej matki do publicznej konsumpcji. — Nie znam tak dobrze mojej matki — rzekła powoli Ruby, namyślając się. — Ostatni raz widziałam ją na ślubie siostry przed dziewięcioma laty. Nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem.

Nie zależy nam na suchych faktach. Chodzi o pani opinię i przemyślenia, jaką jest osobą, jaką była matką.

To proste — mruknęła Ruby. Przydusi gardło własnej babce, byleby zrobić karierę. Nie obchodzi jej nikt — i nic — prócz niej samej.

No proszę! — rzekła Joan, której oczy zabłysły. — To jest odpowiedni punkt widzenia. Przywiozłam ze sobą umowę oraz czek na dwadzieścia pięć tysięcy dolarów. — Sięgnęła do czarnej teczki, skąd wyjęła stos papierów i czek.

Ruby wpatrywała się w te wszystkie zera, z trudem przełykając ślinę. Nigdy nie miała naraz takiej sumy.

To twoja szansa, Ruby — namawiał Val. — Pomyśl o rozgłosie. Sieci telewizyjne będą o ciebie walczyły.

Poczuła, że się rumieni. Usłyszała, jak mówi:

Umiem nieźle pisać. Joan uśmiechała się.

Z góry zaangażowaliśmy panią do programu Sarah Purcell Show, żeby zareklamować artykuł.

Ruby tak bardzo tego pragnęła. Tyle lat przedzierała się przez życie pazurami, była nikim. Pomyślała o wszystkich powodach, dla których powinna odmówić — racjach moralnych i etycznych — lecz żaden nie przeważył. Powoli sięgnęła po czek.

Niech będzie — powiedziała. — Wchodzę w to.


* * *


Znalazłszy się w swoim volkswagenie, Ruby odkręciła radio na cały regulator.

Pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Tak bardzo pragnęła podzielić się z kimś tymi wieściami. Gdyby tylko miała nowy numer Maxa, zadzwoniłaby do niego i powiedziała, ile stracił.

Pojechała do Beverly Hills. Zazwyczaj nie przejeżdżała nawet obok tej dzielnicy, lecz dziś nic nie mogło jej onieśmielić. Czuła się niezwyciężona.

Gdy ujrzała otwarty sklep na Rodeo Drive, podjechała tam i zaparkowała. Złapała torebkę — z czekiem na dwadzieścia pięć tysięcy dolarów w środku — i wysiadła z samochodu.

Rozglądała się przez chwilę, po czym zerknęła na wystawę, na której ujrzała prześwitującą, srebrzystoniebieską suknię z głębokim trójkątnym dekoltem oraz rozcięciem z boku, sięgającym do połowy uda. To była najwspanialsza suknia, jaką w życiu widziała, i nigdy nawet nie marzyła, że mogłaby mieć takie cudo na własność. Stanowczym krokiem weszła do środka.

Podeszła do niej sprzedawczyni.

Czym mogę służyć?

Zobaczyłam na wystawie niebieską suknię — rzekła Ruby.

Ma pani znakomity gust. — Kobieta zaprowadziła Ruby do przebieralni, większej niż przeciętna sypialnia. — Czy życzy sobie pani kieliszek szampana?

Ruby zaśmiała się. To się nazywa kupowanie.

Bardzo chętnie.

Po chwili mężczyzna w czarnym smokingu wręczał Ruby kieliszek musującego trunku.

Dzięki — rzekła, opadając na wyściełany fotel w przebieralni. Po raz pierwszy od lat czuła się kimś.

Zajrzała sprzedawczyni.

Proszę. Niech pani woła, jeśli będzie mnie pani potrzebować. Ruby przesunęła palcami po obszytej paciorkami, prześwitującej jak bibułka tkaninie, po czym szybko rozebrała się i włożyła suknię. Pewnym siebie krokiem wyszła z przebieralni i podeszła do sięgających od sufitu do podłogi luster w rogu. Zaparło jej dech. Mimo zbyt krótkich włosów i zbyt grubej warstwy makijażu wyglądała pięknie. Głęboki dekolt podkreślał jej małe piersi. Talia wydawała się wąska, a rozcięcie wyszczuplało umięśnione uda.

O rajusiu — powiedziała tęsknie sprzedawczyni. — Pasuje idealnie.

Biorę ją — rzekła Ruby ochrypłym głosem.

Wypisała czek — prawie trzy i pół tysiąca dolarów — po czym ostrożnie złożyła suknię na tylnym siedzeniu volkswagena.

Potem, znowu podkręcając muzykę, pomknęła w stronę autostrady. Już prawie docierała do domu, gdy dostrzegła sklep dealerski Porsche’a. Ruby roześmiała się i nacisnęła na hamulec.


* * *


Nora leżała skulona na eleganckiej kanapie w przyciemnionym salonie. Wiele godzin temu odesłała Dee do domu i wyłączyła telefon. Potem oglądała wiadomości.

Każda stacja relacjonowała tę historię. Raz po raz pokazywano sensacyjne, zaczernione zdjęcia, po których zazwyczaj następowały obszerne fragmenty wypowiedzi Nory na temat świętości przysięgi małżeńskiej. Najbardziej bolały ją wywiady z przypadkowymi przechodniami. Wielbiciele obrócili się przeciwko niej, niektóre kobiety wręcz płakały, gdyż czuły się zdradzone.

Wiedziała, co się dzieje w holu na dole. Na zewnątrz czekała prasa z kamerami w gotowości. Gdyby tylko zobaczyli Norę Bridge, rzuciliby się na nią jak wściekłe psy. Portier twierdził, że garaż jest bezpieczny, ale Nora bała się ryzykować.

Usiadła, po czym podeszła do prowizorycznego barku w kuchni, który urządziła dla gości. Nora nie wypiła drinka od lat. Ale teraz potrzebowała czegoś, co pomogłoby jej wydostać się z tej pułapki. Nalała sobie szklankę dżinu. Początkowo smakował ohydnie, ale po kilku łykach z łatwością dawał się przełknąć.

Wracając do salonu, przystanęła przy fortepianie, jej uwagę przyciągnęły bowiem oprawne w ramki fotografie, stojące na lśniącej, czarnej pokrywie. Nigdy nie zatrzymywała na nich wzroku, a w każdym razie nie przypatrywała się im z bliska — byłoby to niczym zaciskanie ręki wokół ostrego odłamka szkła.

Obok jednej przystanęła na dłużej. Było to jej własne zdjęcie z byłym mężem Randem i dwiema córkami. Stali przed ich nadmorskim domem, uśmiechając się promiennie i szczerze.

Gdy Nora skończyła szklaneczkę, poszła po następną. Kiedy i tę wychyliła, nie bardzo mogła chodzić prosto. Chwiejąc się jak pijaczka, włączyła telefon do kontaktu. Z zamglonym wzrokiem wykręciła numer swego psychiatry.

Po chwili odezwała się kobieta:

Gabinet doktora Allbrighta.

Jak się masz, Midge. Mówi Nora Bridge. — Miała nadzieję, że nie bełkocze. — Czy zastałam doktora?

Prychnięcie.

Nie ma go, pani Bridge. Czy coś przekazać?

Pani Bridge. Jeszcze przed paroma dniami była Norą.

Mogę panią przełączyć na jego linię. Zostawił też numer doktora Hornby’ego dla nagłych wypadków.

Dzięki, Midge. Nie ma takiej potrzeby. — Nora odłożyła słuchawkę, po czym znowu wyrwała sznur ze ściany.

Eryk. Do tego czasu na pewno już dotarł na wyspę. Jeśli Nora się pospieszy, może zdąży jeszcze na prom.

Chwyciła kluczyki do samochodu i zataczając się, weszła do sypialni. Na nocnym stoliku zobaczyła tabletki nasenne — oczywiście nie należy, byłoby to głęboko niewskazane — zażywać ich w stanie upojenia. Ale chciała. Wrzuciła brązową plastikową buteleczkę do torebki i wyszła z mieszkania, na niepewnych nogach, zmierzając do windy.

Gdy znalazła się w środku, westchnęła do Boga, by nikt nie zatrzymał windy w holu. Miała szczęście, winda zjechała wprost do garażu i drzwi się otworzyły.

Wyjrzała, garaż był pusty. Kiwając się, dobrnęła do samochodu i ciężko oparła o smoliście czarny bok swego mercedesa. Po kilku próbach udało jej się włożyć kluczyk do zamka, po czym niezgrabnie wsunęła się na miękkie, skórzane siedzenie. Silnik zapalił od razu — w ciemności rozległ się jego ryk.

O Boże — wyszeptała — spraw, żeby Eryk tam był.

Wrzuciła wsteczny bieg i wyjechała ze swego miejsca. Potem ruszyła naprzód i nacisnęła gaz. Nie spojrzała nawet w lewo, by zorientować się w sytuacji na drodze, gdy całym pędem wyjechała na Drugą Aleję.


* * *


Dean stał na wyłożonym listewkami pomoście przystani. Hydroplan śmigał przez lekko wzburzone fale i unosił się ku niebu, silnik zaterkotał głośniej, gdy samolot przechylił się na lewo i ruszył z powrotem do Seattle.

Dean zapomniał już, jak piękne jest to miejsce, jak ciche.

Była pora odpływu, plaża pachniała piaskiem, który prażył się w gorącym słońcu, wodorostami, z wolna zwijającymi się w twarde wstęgi. To ten zapach przywołał przeszłość. Tu wraz z Erykiem budowali twierdze i zakopywali skarby, składające się głównie z opakowanych w folię fantów z pudełek z chrupkami; krążyli od skały do skały, szukając maleńkich krabów, żyjących pod kamieniami. Stanowili wtedy parę najlepszych przyjaciół.

Z nich dwu Eryk był tym silnym, złotym chłopcem, który wszystko robił dobrze i potrafił walczyć o swoje. W wieku siedmiu lat zażądał, by zabrano go do domu dziadka na wyspie Lopez i to on przekonał matkę, by pozwoliła im tu zostać i chodzić do miejscowej szkoły.

Dean wracał teraz na wyspę z rozpaczą w sercu, z rozpaczą myślał o swoim stosunku do Eryka. Tak bardzo oddalili się od siebie. A wszystko było jego, Deana, winą.

Stało się to w pozornie zwyczajną niedzielę. Dean wyjechał już z wyspy i chodził do gimnazjum; Eryk studiował w Princeton. Wówczas nadal jeszcze byli braćmi i co niedziela dzwonili do siebie. Jeden krótki telefon zmienił wszystko.

Zakochałem się, braciszku. Lepiej usiądź. Ma na imię Charlie i jest…”.

Dean nic więcej nie pamiętał. W tym niesamowitym, zbijającym z tropu momencie nagle poczuł się zdradzony, jakby brat, którego znał i kochał, okazał się kimś obcym.

Potem oddalili się od siebie. Zanim Dean ukończył Uniwersytet Stanforda i podjął pracę w rodzinnej firmie, upłynęło zbyt wiele czasu. Eryk przeniósł się do Seattle i zaczął uczyć angielskiego w szkole średniej. Dean wiele razy zbierał się, by wziąć słuchawkę, ale za każdym razem, gdy po nią sięgał, zastanawiał się, co, na miłość boską, mógłby bratu powiedzieć.

Odwrócił się teraz od wody i poszedł wzdłuż przystani, a potem wspiął się po schodach z bali na urwisty cypel.

Wiktoriański dom wyglądał dokładnie tak, jakim go zapamiętał — łososioworóżowa elewacja, stromy dach, białe, eleganckie obramowanie. Trawnik był nadal zielony i plaski niczym filc.

Gdy Dean zmierzał w kierunku domu, jego oko przyciągnął srebrzysty błysk. Odwrócił się i ujrzał huśtawkę, podrdzewiałą teraz i zapomnianą. Jej widok przywołał niechciane wspomnienie.

Ruby. Stała właśnie tam, ze skrzyżowanymi ramionami, opierając się o pochylony, metalowy słup wspornikowy.

To właśnie w tamtym momencie — dokładnie w owej sekundzie — uświadomił sobie, że jego najlepszym przyjacielem jest ta dziewczyna i że ją kocha. Chciał jej to powiedzieć, ale się bal, więc w zamian pocałował ją. To był pierwszy pocałunek dla nich obojga i po dziś dzień, gdy Dean całował kobietę, czuł zapach morza.

Odwrócił się teraz na pięcie od huśtawki i zdecydowanym krokiem ruszył ku domowi. Przy frontowych drzwiach przystanął, zbierając się na odwagę, po czym zastukał.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Lottie. Jego stara niania.

Dean!

Dał się objąć rękami, które piastowały go od dziecka, po czym odsunął się z uśmiechem.

Jak miło cię widzieć, Lottie.

Rzuciła mu spojrzenie — spod wyraźnej, zrośniętej linii brwi uniosła ku niemu wzrok.

Dziwię się, że jeszcze zdołałeś odnaleźć tu drogę.

Choć nie widział jej od ponad dziesięciu lat, stwierdził, że nie bardzo się postarzała. Ogorzała cera pozostała niepomarszczona, a pełne blasku zielone oczy świadczyły, że ta kobieta cieszy się życiem. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo się za nią stęsknił. Lottie nie miała dzieci, toteż Eryk i Dean stali się niemal jej synami. Opiekowała się nimi przez dziesięć lat, które spędzili na Lopez.

Pragnąłbym przyjechać tu ze zwyczajną wizytą — rzekł Dean.

Zamrugała, patrząc nań.

Mogłabym przysiąc, że jeszcze wczoraj wycierałam czekoladę z buzi tego malucha. Nie wierzę własnym oczom.

Poszedł za nią do salonu. Kremowe kanapy na rzeźbionych nóżkach stały naprzeciw siebie. Między nimi ustawiono duży owalny stolik z różanego drewna.

Dean zerknął ku schodom.

Jak on się czuje?

Zielone oczy Lottie napełniły się smutkiem.

Niestety, niezbyt dobrze. Ciężko zniósł podróż.

Czy Eryk zadzwonił już do naszych rodziców i powiedział im o raku?

Owszem. Są w Grecji, w Atenach.

Wiem. Rozmawiał z mamą?

Lottie spuściła wzrok na swoje ręce.

Rozmawiała z nim asystentka twojej matki. Wygląda na to, że kiedy dzwonił, twoja matka była na zakupach.

Dean celowo mówił cicho, obawiał się bowiem, że gdyby odezwał się głośniej, zacząłby krzyczeć.

A ona oddzwoniła?

Nie.

Dean wydał z siebie znużone westchnienie.

Wejdź na górę — uśmiechnęła się łagodnie Lottie. — Wyniszczyła go choroba, ale to zawsze nasz chłopiec.

Dean skinął sztywno, przesunął torbę na ramieniu i ruszył po schodach. Minął swoją dawną sypialnię i podszedł do drzwi Eryka. Przystanął, po czym cicho wszedł do pokoju brata. Przede wszystkim rzuciło mu się w oczy szpitalne łóżko — duże, obwiedzione metalowymi słupkami i uniesione, niczym fotel wypoczynkowy. Lottie tak je ustawiła, by chory miał stąd widok na okno.

Eryk spał. Dean spostrzegł wszystko naraz — to, że ciemne włosy Eryka przerzedziły się, odsłaniając placki łysiny; żółty odcień zapadniętych policzków; plamy ciemnych sińców pod oczami. Spoczywał tu zaledwie najbledszy cień jego brata.

Dean uchwycił się barierki łóżka, by się podtrzymać, a metal za — chrzęścił pod jego dłońmi. Oczy Eryka z wolna się otworzyły. I to był on — chłopak, którego Dean znał i kochał.

Eryk — powiedział, wstydząc się swego ochrypłego głosu. Eryk uniósł wzrok ku Deanowi, jego opuchnięte i zaczerwienione oczy wypełniła straszliwa, dręcząca szczerość.

Myślałem, że nie przyjedziesz.

Naturalnie, że przyjechałem. Powinieneś był zawiadomić mnie… wcześniej.

Jak wtedy, kiedy ci powiedziałem, że jestem gejem? Słowo daję, już dawno się przekonałem, że moja rodzina nie bardzo sobie radzi ze złymi wieściami.

Dean usiłował powstrzymać łzy, po czym dał sobie spokój. Te łzy drążyły głębokie rany w jego sercu. Czuł palący wstyd, że był złym człowiekiem, zranił swego brata, wiedział o tym i nigdy nie zadał sobie trudu, by to naprawić.

Ale teraz jesteś tu. To wystarczy — uśmiechnął się słabo Eryk. Dean chciał odgarnąć cienkie kosmyki włosów z wilgotnego czoła Eryka, ale ręce mu drżały i cofnął się. Dałby wszystko, by wymazać przeszłość, wrócić do owego niedzielnego popołudnia, wysłuchać tego samego miłosnego wyznania z ust brata i po prostu być szczęśliwym. Ale jak to zrobić? Jak dwóch ludzi może cofnąć się w czasie?

Po prostu porozmawiaj ze mną — rzekł sennie Eryk, znowu się uśmiechając. — Mów do mnie, braciszku. Tak jak kiedyś.



Rozdział 3


Telefon zadzwonił w środku nocy. Ruby jęknęła i załzawionymi oczyma spojrzała na zegar przy łóżku: pierwsza piętnaście. To musi być któryś z tych kretyńskich reporterów. Wyciągnęła rękę w poprzek łóżka, zdjęła telefon z widełek i przystawiła go do ucha. — Możesz się gryznąć.

Przestałam to robić już w przedszkolu. Ruby roześmiała się zaskoczona.

Caro? Przepraszam, myślałam, że to któryś z tych dupków z „Tattlera”. — W słuchawce słyszała dochodzący gdzieś z głębi płacz dziecka, monotonne zawodzenie, przypominające skomlenie szczenięcia. — Czy dzieci zawsze tak kwilą?

Mama miała wypadek samochodowy. Ruby odebrało dech.

Co się stało?

Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że jest w szpitalu w Bayview. Podobno piła.

Nigdy nie pije. To znaczy, dotychczas to jej się nie zdarzyło. Jest ciężko ranna?

Nic nie wiem. Jadę do szpitala z samego rana. Ale nie chcę być tam sama. Wybierzesz się ze mną?

Sama nie wiem, Car…

Może być umierająca — rzekła ostro Caroline.

Ruby wydała ciężkie westchnienie.

Dobrze. Będę tam w południe. — Odwiesiła słuchawkę.

Na matkę była zła od zawsze. Nie pamiętała wręcz, kiedy nie czuła do niej nienawiści. Ale teraz… wypadek. Straszliwe obrazy przemknęły przez jej umysł: paraliż, uszkodzenie mózgu, śmierć.

Ruby przymknęła oczy. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że się modli. — Opiekuj się nią — wyszeptała. — Proszę…


* * *


Gdy Nora obudziła się następnego ranka, przeżyła chwilę czystej, obezwładniającej grozy. Znajdowała się w nieznanym łóżku. Potem przypomniała sobie, że miała wypadek samochodowy. Pamiętała jazdę karetką, błyskające czerwone światła i lekarzy. Ortopedę, który powiedział jej tuż przed zrobieniem prześwietlenia: „Skomplikowane złamanie powyżej kostki, drugie drobne złamanie poniżej kolana, naciągnięty przegub”.

Teraz miała nogę w gipsie. Ciało ją swędziało, a ból dokuczał. Westchnęła z żałości nad sobą i z głębokiego zawstydzenia. Prowadziła po pijanemu. Jakby zdjęcia z „Tattlera” nie wystarczały, by zrujnować jej karierę, musiała dodać do tego ciężkie wykroczenie.

Rozległo się pukanie do drzwi, krótkie i ostre, po czym do pokoju wkroczyła Caroline. Plecy miała wyprostowane, jakby kij połknęła.

Ubrana była w spodnie barwy wielbłądziej wełny i sweter w zharmonizowanym z nimi kolorze. Blond włosy w srebrzystym odcieniu ręka doskonałego fryzjera obcięła na pazia.

Jak się masz, mamo.

Jak się masz, kochanie. Miło, że przyszłaś. — Nora zorientowała się, że w jej głosie brak było choćby odrobiny ciepła i poczuła wstyd.

Caroline spojrzała na matkę. Nagle wydała jej się bardzo krucha. Nora nie mogła znieść niezręcznej ciszy, która zapadła między nimi. Powiedziała pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy:

Lekarze mówią, że przez parę dni będę musiała korzystać z wózka, póki przeguby nie wydobrzeją mi na tyle, bym mogła chodzić o kulach.

Kto się będzie tobą zajmował?

Chyba kogoś wynajmę. Pytanie tylko, dokąd się udam. Nie mogę wrócić do swojego mieszkania. Prasa je obstawiła.

Caroline postąpiła krok w kierunku łóżka.

Mogłabyś pojechać do letniego domu. Jere i ja nigdy nie mamy czasu, żeby się tam wybrać, a stopa Ruby nie postanie na wyspie. Dom stoi i czeka.

Dom na Letniej Wyspie. O krok od Eryka. Wspaniały pomysł.

Zrobiłabyś to dla mnie? — zapytała Nora. Caroline spojrzała na nią z bezbrzeżnym smutkiem.

Jak mało mnie znasz…

Nora znowu powiedziała coś nie tak.

Przepraszam.

Boże, tyle razy już to słyszałam. Przestań przepraszać i zacznij się zachowywać, jakbyś naprawdę żałowała paru rzeczy. — Caroline sięgnęła do torebki i wyciągnęła pęk kluczy. Zdjęła jeden z kółka, położyła go na nocnym stoliku, po czym cofnęła się, znów stwarzając dystans między nimi. — Muszę już iść.

Nora sztywno skinęła głową.

Rozumiem. Dzięki, że przyszłaś. — Chciała wyciągnąć rękę do Caroline, pochwycić jej dłoń i nigdy nie wypuszczać.

Do widzenia, mamo. — I już jej nie było.


* * *


Ruby wysiadła na głównym terminalu SeaTac International Airport. Deszcz bębnił w rękaw i padał ciężkimi kroplami na ulicę. Wczesnym rankiem powietrze pachniało żyznym czarnoziemem i wiecznie zielonymi roślinami. Niczym szczyptę aromatycznej przyprawy w skomplikowanym przepisie, dawało się wyczuć delikatny powiew morza, lecz ten zapach rozpoznawali tylko miejscowi.

Ruby zatrzymała taksówkę i wsiadła do środka, rzucając podręczną torbę obok siebie na siedzenie. — Bayview — rzekła, opadając na fotel.

Gdy przybyli na miejsce, wręczyła taksówkarzowi zapłatę i napiwek. Potem chwyciła torbę i ruszyła ku podwójnym drzwiom szpitala, przy których kręciło się kilka osób.

Ruby już prawie weszła pomiędzy nich, gdy zorientowała się, że to reporterzy. Zwrócili się ku niej, wrzeszcząc i rozpychając się łokciami, by docisnąć się jak najbliżej.

Czy pani matka była pijana, gdy…

Co sądzi pani o zdjęciach…

Ruby słyszała kliknięcie każdej migawki, każde przesunięcie filmu. Przepychała się przez tłum z wysoko uniesioną głową, patrząc prosto przed siebie. Pytania ścigały ją, gdy przechodziła przez automatyczne drzwi. Zamknęły się za nią gwałtownie.

W poczekalni było zupełnie cicho. W powietrzu wisiał zapach środka dezynfekującego.

Ruby! — Poderwała się ku niej Caroline. Uścisnęła siostrę tak mocno, że omal nie zwaliła jej z nóg. Obejmując ją, Ruby czuła, że Caroline drży. W końcu oderwały się od siebie.

Więc jak się ma Nora? — zapytała Ruby. Caroline rzuciła jej ostre spojrzenie.

Nadal nie znosi, kiedy tak się do niej zwracamy.

Naprawdę? Zapomniałam.

Można się było tego spodziewać. W każdym razie ma złamaną nogę i naciągnięty nadgarstek. Przez parę dni pozostanie w wózku inwalidzkim. To jej praktycznie uniemożliwi wykonywanie najprostszych czynności. Będzie potrzebowała pomocy.

Żal mi nieszczęsnej pielęgniarki, która weźmie tę robotę.

Czy chciałabyś, żeby opiekowała się tobą obca osoba?

Ruby dopiero po minucie zorientowała się, do czego zmierza siostra. Gdy to do niej dotarło, parsknęła śmiechem.

Chyba oszalałaś.

Ruby — rzekła poważnym tonem Caroline. — Ktoś obcy mógłby ją sprzedać szmatławcom. Musi mieć kogoś, komu może zaufać.

Mnie nie może ufać.

Caroline spojrzała na nią z niesmakiem.

Za parę lat stuknie ci trzydziestka. Mama ma pięćdziesiątkę. Kiedy wreszcie chcesz ją poznać?

Myślisz, że w ogóle mam taki zamiar?

Caro przysunęła się bliżej.

Nie opowiadaj, że w ogóle nie pomyślałaś o tym zeszłej nocy.

Ruby miała ściśnięte gardło.

O czym?

O tym, że możemy ją stracić.

Jej słowa były niebezpiecznie bliskie prawdy. Ruby nie miała cienia wątpliwości, co powinna zrobić — wyjść przez te frontowe drzwi, pojechać na lotnisko i odlecieć do domu. Ale tym razem nie było to takie łatwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ma do napisania artykuł dla „Cache”. Gdyby spędziła nieco czasu z Norą Bridge, wyszedłby jej lepiej. Dużo lepiej.

Ruby głęboko nabrała powietrza.

Tylko tydzień — rzekła opanowanym głosem. — Zostanę z nią przez tydzień.

Caroline objęła ją w mocnym uścisku.

Wiedziałam, że postąpisz jak należy. Idź i powiedz jej. Jest w pokoju sześćset dwanaście w zachodnim skrzydle.

Tchórz. — Ruby uśmiechnęła się do niej nerwowo, po czym ruszyła do pokoju matki.

Drzwi były uchylone i weszła do środka.

Nora spała. Córka wpatrzyła się w nią i ogarnął ją nieoczekiwany przypływ tęsknoty. Musiała się napomnieć, że ta urocza, rudowłosa kobieta, tak podobna do Susan Sarandon, nie jest naprawdę jej matką. Mama Ruby — kobieta, która grała w scrabble i każdego niedzielnego ranka smażyła dzieciom naleśniki z kawałkami czekolady — umarła przed jedenastoma laty. To ta ruda ją zabiła.

Nora otworzyła nagle oczy, spazmatycznie nabrała powietrza i z wysiłkiem próbowała się podnieść.

Przyszłaś — rzekła cicho, z nutą zadziwienia w głosie.

Jak się czujesz? — Ruby była wytrącona z równowagi.

Dobrze. — Nora uśmiechnęła się, lecz był to niepewny uśmiech.

A więc, przypuszczam, że straciłaś teraz premię za bezwypadkową jazdę.

Cala moja Ruby, jak zawsze dowcipna.

Nie powiedziałabym „twoja” Ruby.

Pewno, że nie. — Nora z wolna wypuściła powietrze. — Widzę, że dalej wiesz wszystko i nadal nie bierzesz jeńców.

Nie wiem wszystkiego — odparła powoli Ruby, zrównoważonym głosem. — Nie wiem na przykład, kim jest moja matka.

Nora zaśmiała się, ale był to śmiech pełen znużenia.

W takim razie jest nas dwie.

Ruby zorientowała się już, że nie zdoła spędzić z tą kobietą tygodnia, nie angażując w to żadnych uczuć. Gniew był tak gwałtowny, że całkowicie nią zawładnął. Ale nie miała wyboru.

Pomyślałam, że zostanę z tobą, pomogę ci się zadomowić.

Zdziwienie Nory było wręcz komiczne.

Tak? Dlaczego?

Ruby wzruszyła ramionami.

Mogłaś umrzeć. Może pomyślałam sobie, co bym czuła, gdybym cię straciła. A może to twoja najczarniejsza godzina, bo nagle straciłaś to, co było powodem rozstania z rodziną, i nie chcę stracić ani minuty twojej rozpaczy. Albo: podpisałam umowę na artykuł o tobie do prasy i chcę zebrać materiały u źródła”.

Rozumiem. Najwyraźniej nie masz nic lepszego do roboty.

Jak ty to robisz — dajesz mi w twarz w środku podziękowań?

Nie zaczynajmy od początku, dobrze? — Palce Nory omal nie dotknęły Ruby. Uniosła wzrok. — Wiesz chyba, że jadę do letniego domu?

Ruby myślała, że się przesłyszała.

Co takiego?

Przed moim apartamentem obozują dziennikarze. Nie mogę stawić im czoła. — Nora spuściła wzrok. — Twoja siostra zaproponowała mi, żebym skorzystała z letniego domu. Jeśli zmienisz teraz zdanie, zrozumiem.

Jeszcze parę chwil wcześniej wydawało się to wszystko możliwe: „Zdołałaby pójść do oszklonego wieżowca tej kobiety, w którym apartament zawdzięczała swojemu sukcesowi, przygotować kilka posiłków, przejrzeć parę starych albumów ze zdjęciami, zadać jakieś pytania. Ale w ich starym letnim domu — gdzie zagrzebanych było tyle wspomnień — dobrych i złych?”.

Pięćdziesiąt tysięcy dolarów. O tym musi myśleć.

Chyba nieważne, gdzie będziemy.

Naprawdę tak uważasz? — W głosie matki słychać było niepokojący smutek. — Będziesz musiała wynająć mi wózek i przynieść parę rzeczy z mieszkania.

Nie ma sprawy.

Wobec tego porozmawiam z moim lekarzem i wypiszę się ze szpitala. Musimy wydostać się po cichu, może od tyłu.

Wynajmę tylko samochód i zabiorę cię stąd za… powiedzmy trzy godziny.

Dobrze. Moja torebka jest w szafce. Wykorzystaj platynową kartę Visa do wszystkiego, co będzie potrzebne. I, Ruby, wynajmij dobry samochód, zgoda?

Ruby próbowała się uśmiechnąć. Będzie ciężko. Matka już wysuwa żądania — i serwuje opinie. „Jasne. Dla ciebie wszystko, co najlepsze, Noro”. Podeszła do szafki, wyjęła kosztowną, czarną torebkę i zabrała ją. Nie odwracając się, ruszyła do drzwi.

Zatrzymał ją głos matki.

Ruby? Dziękuję.

Zamknęła za sobą drzwi.


* * *


Kiedy weszła do apartamentu matki, mieszczącego się w nadbudówce na szczycie szklanego wieżowca, zamknęła za sobą drzwi, rzuciła żakiet na lśniącą, marmurową podłogę, po czym skręciła za róg i dosłownie musiała chwycić oddech. Jeszcze nie widziała tak nieprawdopodobnego pokoju.

Całe wnętrze okalała ściana złożona z okien sięgających od podłogi do sufitu. Rozciągał się z nich panoramiczny widok na rozległą zatokę Elliott. Pokryte brokatem meble skupione były wokół pięknego stoliczka ze złota i szkła. W jednym rogu stał hebanowy steinway, z mnóstwem oprawnych w ramki fotografii na pokrywie.

Hol, w którym paliły się przytłumione światła, prowadził do głównej sypialni. Tu okna przystrajały stalowoszare zasłony, zharmonizowane z narzutą na łoże, utkaną z kaszmiru. W pomieszczeniu znajdowały się też dwie wbudowane w ścianę obszerne szafy, do których można było wejść. Wisiały tam dwa rzędy ubrań — jedwabie od najlepszych krawców, kaszmiry, kosztowne wełny — ułożone kolorami. To dla tego wszystkiego nas zostawiła, przemknęło przez głowę Ruby.

Cofnęła się, zamykając drzwi szafy. Otworzyła górną szufladę wypukłej komody z różanego drewna. Leżały w niej stosiki idealnie poskładanej bielizny. Wyciągnęła kilka sztuk, po czym obejrzała szorty i koszulki z ledwo zaznaczonymi rękawkami, ułożone równiutko w drugiej szufladzie. Przeszła do następnej szafy.

Wiszące tam ubrania wyglądały, jakby były własnością innej kobiety — znoszone szare dresy, wypchane, poplamione bluzy, stare dżinsy, kilka jaskrawych letnich sukienek.

Sięgając po jedną z nich, Ruby ujrzała, że jej rąbek zaplątał się w uniesioną tekturową pokrywę sporego pudełka. Z jego boku, wypisane czerwonym atramentem, widniało słowo „Ruby”. Serce zabiło jej mocniej. Uklękła, przysuwając do siebie pudełko. Otworzyła je drżącymi palcami.

W środku znajdowały się dziesiątki paczek, owiniętych w czerwony i zielony papier, w jaki zawija się prezenty pod choinkę, inne opakowane były w srebrzystą folię, ze świeczkami i balonikami. Podarunki na Boże Narodzenie i urodziny.

Policzyła pakunki. Dwadzieścia jeden — dwa na każdy rok z jedenastu, kiedy Nory nie było już z nimi, minus czarny kaszmirowy sweter, który Caroline przemyciła mimo czujności Ruby. To te prezenty Nora kupowała rok po roku i wysyłała córce, a ona bezlitośnie odsyłała je nieotwarte.

O rany. — Z westchnieniem sięgnęła po małe puzdereczko, opakowane w papier z wydrukowanymi na nim życzeniami urodzinowymi. Starannie je odwinęła i uniosła pokrywkę. W środku, na opalizującej folii, leżała srebrna maskotka. Był to urodzinowy torcik ze świeczkami. Z tyłu wypisane było: „Najserdeczniejsze życzenia z okazji dwudziestych pierwszych urodzin. Gorąco pozdrawiam, Mama”.

Kontury srebrnej maskotki zamgliły się w jej oczach.

Ruby wyobraziła sobie, jak jej matka, nieskazitelnie ubrana, chodzi od sklepu do sklepu w poszukiwaniu idealnego prezentu, mówiąc sprzedawcom: „Moja córka kończy dziś dwadzieścia jeden lat. Potrzebuję czegoś naprawdę wyjątkowego”. Udając, że wszystko odbywa się normalnie, że nie porzuciła swoich dzieci, kiedy najbardziej jej potrzebowały.

Ta myśl wprawiła Ruby w zimny gniew. Ważne było nie to, co Nora usiłowała podarować Ruby, lecz to, czego ją pozbawiła. Kilka ładnie opakowanych prezentów nie może tego zmienić.

Ruby powinna była wynająć winnebago. Minivan okazał się zbyt mały dla niej i dla Nory. Przy zakręconych oknach nie było czym oddychać ani czym się zająć, można było tylko rozmawiać. Ruby podkręciła radio. Samochód wypełnił się głosem Celinę Dion.

Mogłabyś to odrobinę ściszyć? — poprosiła Nora. — Bardzo boli mnie głowa.

Ruby zerknęła w bok. Matka rzeczywiście wyglądała na zmęczoną. Jej skóra, zazwyczaj blada, teraz nabrała przezroczystego odcienia chińskiej porcelany. Siateczka cienkich, błękitnych żyłek przeświecała na skroniach. Odwróciła się do Ruby i próbowała się uśmiechnąć, lecz w istocie jej usta ledwo zadrgały, po czym przymknęła powieki. Wyglądała wątło i krucho. Ruby nie potrafiła przyjąć tej myśli do wiadomości. Zawsze żywiła przekonanie, że jej matka należy do ludzi wykutych ze stali.

Ruby? Muzyka?

Ruby jednym ruchem zgasiła radio. Metronomiczny szsz–pach, szsz–pach wycieraczek rozdarł nagłą ciszę.

Parę kilometrów za centrum Seattle miasto ustąpiło miejsca zbiorowisku długich, wąskich pasaży handlowych. Jeszcze parę kilometrów i znalazły się wśród pól. Falujące, porośnięte drzewami pagórki i zielone pastwiska ciągnęły się po obu stronach szosy.

W Anacortes, maleńkim miasteczku przycupniętym na brzegu morza, Ruby kupiła bilet na prom w jedną stronę i podjechała do kolejki aut. Odziany w pomarańczową kurtkę pracownik promu nakazał jej wjechać na dziób, gdzie Ruby zaparkowała i zaciągnęła ręczny hamulec.

Rozległ się dźwięk syreny, smętny, jak cały ten deszczowy dzień. Wodniste, szare niebiosa zlewały się z powierzchnią morza. Foki o szczenięcych pyskach wpełzały na siebie, by znaleźć wygodne miejsce na bujającej się, czerwonej portowej boi.

Ruby zerknęła na bok i ujrzała, że Nora śpi. Wysiadła z samochodu i przeszła na górę, na pokład. Deszcz ustal, przechodząc w ciężką mgłę. Gładką powierzchnię morza przetykały pokryte bujną roślinnością wysepki, ich urwiste, granitowe linie brzegowe ostro odcinały się od płaskiej, srebrzystej tafli wód. Tu i tam rozrzucone były domostwa, lecz wyspy w większości wyglądały na opustoszałe.

Ruby przymknęła oczy, wdychając słone, znajome powietrze. W ósmej klasie zaczęła pływać promem do szkoły w Friday Harbor na wyspie San Juan. Zawsze stawali razem z Deanem dokładnie w tym miejscu, na dziobie, nawet kiedy padało.

Dean. Upłynęło dziesięć lat, odkąd ostatni raz go widziała, lecz to wspomnienie nadal ją bolało. Czasami, gdy budziła się w środku gorącej, samotnej nocy, czując, że policzki ma pokryte wilgocią, wiedziała, że śniła o nim. Od Caroline (której opowiadała o nim Nora) usłyszała, że poszedł w ślady matki i kieruje teraz rodzinnym imperium. Ruby nigdy nie wątpiła, że Dean osiągnie szczyty.

Nareszcie prom skierował się ku Letniej Wyspie. Kapitan przez głośnik polecił pasażerom, by wrócili do swych pojazdów.

Ruby pomknęła na dół i wskoczyła do minivana. Kapitan wyłączył silniki i gdy prom przybił do przystani, Ruby zjechała z pokładu i ruszyła w głąb wyspy, mijając pocztę i sklep z mydłem i powidłem. Przede wszystkim uderzył ją brak znaczących zmian. Tu, na Letniej Wyspie, liczącej zaledwie stu stałych mieszkańców, czas zatrzymał się w roku 1985.

Z lewej krajobraz wyglądał niczym z obrazów Moneta — złote trawy, zielone drzewa i bladosrebrzyste niebiosa. Z prawej rozciągała się zatoka Bottleneck, a za nią wypiętrzał się porośnięty lasem, zielony garb wyspy Shaw. Wysłużone, szare łodzie rybackie leżały dnem do góry na kamienistej plaży.

Gdy Nora obudziła się i zamrugała, Ruby dojechała do nadmorskiej szosy i skręciła. Wąska, jednopasmowa droga wiła się wężykowato między porastającymi pobocze drzewami. Nareszcie dotarły do podjazdu. Wysoka po kolana dzika trawa, krzewiąca się pośrodku drogi, omiatała i drapała podwozie. Na końcu wysadzanej drzewami drogi Ruby wcisnęła hamulec.

I przez szybę wpatrzyła się w swoje dzieciństwo.

Dom obity był grubymi, białymi deskami, z czerwoną obwódką wokół staromodnych okien. Weranda opasywała go z trzech stron. Stał pośrodku polanki w kształcie pasztecika, jednym końcem wysuniętej ku morzu. Płot z białych palików wyznaczał zgrabne kwadratowe podwórze. W jego obrębie, w ogródku, wszystko kwitło.

Z pełnym znużenia westchnieniem Ruby wysiadła z samochodu.

Przypływ wydawał niski, chrapliwy dźwięk.

Ruby obeszła samochód i wyciągnęła wózek, po czym pomogła Norze na nim usiąść. Powiozła matkę ścieżką. Dotarłszy do bramy, przystanęła i odsunęła zasuwę.

Teraz ostrożnie popychała przed sobą wózek. Właśnie dojechały do skraju werandy, gdy matka odezwała się nagle:

Pozwól Ruby, że chwilę tu posiedzę. Ty wejdź do środka. — Nora drżącą ręką wręczyła Ruby klucz. — Wróć i opowiedz mi, jak tam wygląda.

Wolisz siedzieć w tej wilgoci niż wejść do domu?

Taki mnie naszedł nastrój.

Ruby wkroczyła na werandę. Podłoga z szerokich desek uginała się pod jej stopami niczym klawisze fortepianu, wydając melodię złożoną z jęków i trzasków. Przy frontowych drzwiach wsunęła klucz w zamek.

Zaczekaj! — krzyknęła nagle matka.

Ruby odwróciła się. Na twarzy Nory widniał uśmiech, ale nie było w nim wesołości.

Myślę… że powinnyśmy wejść razem.

Nie róbmy z tego opery. Wchodzimy do starego domu. To wszystko. — Ruby otworzyła drzwi na oścież, po czym wróciła po Norę. Wtoczyła wózek na werandę, przepchnęła go przez próg i znalazły się w środku.

Meble, okryte starymi pożółkłymi prześcieradłami, skupiły się na środku pokoju niczym gromada duchów. Ruby pamiętała, że naciągała te prześcieradła każdej jesieni, potrząsając nimi w powietrzu nad meblami.

Caroline zawsze dbała o dom. Aż dziw, że zostawiła wszystko tak jak było. — Z głosu Nory przebijało zdumienie.

Znasz chyba Caro — rzekła Ruby. — Bardzo stara się zachowywać pozory.

Jesteś niesprawiedliwa. Caro… Ruby obróciła się na pięcie.

Chyba nie będziesz mi opowiadać o mojej siostrze.

Nora gwałtownie zamknęła usta. Potem kichnęła. I jeszcze raz, aż oczy zaszły jej łzami.

Mam uczulenie na kurz — wyjaśniła. — Wiem, że nie nazbierało się go tu dużo, ale naprawdę jestem na niego bardzo wrażliwa. Musisz zaraz odkurzyć.

Ruby spojrzała na nią złośliwie.

Masz złamaną nogę, nie rękę.

Nie poradzę sobie. Alergia.

No dobra. Odkurzę.

Chyba będę musiała spać w waszym dawnym pokoju. Nie dasz rady zatargać mnie na górę.

Ruby posłusznie wwiozła Norę do sypialni na dole, gdzie stały dwa bliźniacze łóżka, przykryte warstwą pościeli. Przedzielało je okno, w którym wisiała zasłonka w kratkę.

Chyba się położę — rzekła zmęczonym głosem Nora. — Cały czas boli mnie głowa.

Ruby skinęła głową.

Dasz radę o własnych siłach przenieść się z fotela?

Chyba będę musiała się nauczyć.

Chyba tak. — Ruby ruszyła ku drzwiom. Prawie już tam doszła, gdy zatrzymał ją głos matki.

Dzięki. Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna.

Ruby wiedziała, że powinna odpowiedzieć coś równie miłego, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wspomnienia związane z tym pokojem brzęczały wokół jej głowy niczym chmara komarów. Zatrzasnęła za sobą drzwi.



Rozdział 4


Dean cisnął torbę z ubraniami na podłogę swojej dawnej sypialni i przysiadł na skraju łóżka. Pokój wyglądał dokładnie tak, jak go zostawił. Zakurzone trofea z meczów baseballa i piłki nożnej stały stłoczone na blacie biurka. Ściany, pomalowane na kremowo, przesłonięte były plakatami, które przez ten czas zżółkły i pozwijały się na brzegach. Nad biurkiem wisiał proporzec najsłynniejszej drużyny, z autografem kapitana.

Dean, wyjeżdżając, nie zabrał stąd ze sobą nic, nawet zdjęcia Ruby. Zwłaszcza zdjęcia Ruby. Po chwili podniósł się i przeszedł przez pokój. Przy biurku pochylił się i pociągnął za gałkę najniższej szuflady; zazgrzytała i wysunęła się.

I tu właśnie były — pamiątki po Ruby. Fotografie, muszelki, które zbierali razem na plaży, kilka zasuszonych kwiatków i bukiecików. Sięgając po omacku do środka, wyciągnął taśmę czarno — białych zdjęć — napstrykali je przy jednym z owych straganów na jarmarku. Uwieczniono na nich, jak siedziała na kolanach Deana, uśmiechnięta, gdzie indziej nachmurzona, na jednym wyciągała język w kierunku niewidocznego aparatu. Na ostatnim zdjęciu całowali się namiętnie.

Rozległo się pukanie do drzwi, toteż Dean otworzył je.

Na progu stała Lottie, ściskając torebkę.

Idę do sklepu. — Wcisnęła Deanowi kieliszek od szampana. W środku znajdował się gęsty, różowy płyn. — To lekarstwo dla twojego brata. Musi je zaraz zażyć. Na razie.

Dean krok za krokiem powlókł się do sypialni Eryka i wszedł do środka. W pokoju ledwo dawało się odetchnąć, a zasłony były zaciągnięte. Eryk spal. Dean z wolna podszedł do nocnego stolika i postawił na nim kieliszek.

Mam nadzieję, że to moja viagra — odezwał się sennie Eryk.

Tak naprawdę to podwójna Cuervo Gold. Dodałem też trochę środka na trawienie, żeby ci łatwiej poszło.

Eryk roześmiał się, a Dean otworzył okna i odsłonił zasłony. Okna stanowiły obramowanie skrawków szarego, deszczowego dnia i wpuszczały do pokoju tylko nieco wodnistego światła.

Dzięki. Lottie opiekuje się mną jak anioł, ale uważa, że potrzebuję nieustannej ciszy i spokoju. Nie mam odwagi powiedzieć jej, że zaczynam obawiać się ciemności. Zbytnio kojarzy mi się z trumną. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Niedługo i tak się w niej znajdę.

Dean odwrócił się ku niemu.

Nawet o tym nie mów.

Eryk rzucił mu łagodne spojrzenie.

A o czym mam mówić? O następnym sezonie rozgrywek baseballowych? Długotrwałych skutkach efektu cieplarnianego? — Westchnął. — Ech, byliśmy kiedyś ze sobą tak blisko — powiedział cicho.

Wiem. — Dean zauważył, że kiedy Eryk się poruszył, jego twarz z powodu cierpienia pobladła. — Proszę — rzekł szybko Dean.

Ręce Eryka drżały, gdy podnosił kieliszek do bezbarwnych ust. Mrugając z bólu powiekami, wypił wszystko.

Czy to lekarstwo ci pomoże?

Jasne. Za dziesięć minut przeskoczę budynki za jednym zamachem — roześmiał się Eryk.

Dean nieco się odprężył.

Miło, że się śmiejesz. Już dawno tego nie słyszałem.

Przesunął się leniwie w stronę komody, na której stał zbiór stłoczonych starych fotografii. Na większości z nich widnieli Dean i Eryk w chłopięcym wieku. Jedno ze zdjęć ukazywało braci oraz jeszcze jednego chłopca. Stali spleceni ramionami, uśmiechnięci. Było to na pozór zwyczajne zdjęcie, lecz gdy Dean odwrócił się do Eryka, zaczęło go nurtować pytanie, czy ta różnica między nimi zachodziła zawsze? Czy Dean po prostu nie zauważył rzeczy oczywistej?

Nie powinienem był ci w ogóle mówić, że jestem gejem — rzekł Eryk. Jakby czytał w myślach Deana. — Wiedziałem, że rodzina się z tym nie pogodzi. A co do ciebie… Nie spodziewałem się, że ty też… To mnie załamało.

Niechciałem…

Przestałeś do mnie dzwonić.

Wyjechałeś na uczelnię, więc nie wiesz, co tu się działo. Rodzina Bridge’ów rozpłynęła się w technikolorze. A potem Ruby i ja zerwaliśmy ze sobą.

Zawsze zastanawiałem się, co między wami zaszło…

To było straszne — rzekł szybko Dean, nie chcąc zagłębiać się w bolesny dla niego temat. — Zadzwoniłem do matki i zażądałem, by przenieśli mnie do Choate. Tam też było okropnie. Z nikim nie mogłem się zaprzyjaźnić. Ale w każdy niedzielny wieczór dzwonił mój brat i dzięki tej godzinnej rozmowie byłem w stanie wytrzymać następny tydzień. Tyle że pewnej niedzieli zapomniałeś zadzwonić. A kiedy wreszcie wykręciłeś mój numer, powiedziałeś mi o Charliem. Miałem siedemnaście lat i leczyłem złamane serce. Nie chciałem słuchać o twoim życiu miłosnym. I owszem, to też, nie było mi łatwo pogodzić się z tym, że jesteś z facetem.

Eryk wbił się głębiej w poduszki.

Kiedy przestałeś oddzwaniać, uznałem, że mnie nienawidzisz. Nie zastanawiałem się nad tym, co czułeś. Przepraszam.

Taak. Mnie też jest przykro.

I co nam przyjdzie z tych przeprosin?

Diabli wiedzą. Jestem tu. Czy to nie wystarczy?

Nie.

Nagle Dean zrozumiał, o co chodziło Erykowi.

Chcesz, żebym sobie przypomniał, jakie kiedyś były między nami stosunki, przywołał ciebie z tamtych lat, a potem… patrzył, jak powoli umierasz.

Chcę, żeby ktoś z rodziny kochał mnie, póki jeszcze żyję. — Eryk zamknął oczy, jakby ta rozmowa go zmęczyła. — Zostań aż zasnę. Możesz to dla mnie zrobić?

Deana ścisnęło w gardle.

Jasne.

Czuwał przy łóżku brata jeszcze długo po tym, gdy usłyszał jego regularny oddech i ujrzał, jak śpi z otwartymi ustami.

Oddałby swój majątek — do diabła, oddałby wszystko, co ma, albo mógłby pożyczyć — za jedną rzecz, którą zawsze uważał za tak naturalną jak powietrze, za to jedyne, czego potrzebował Eryk: za uciekający czas.


* * *


Nora przesunęła się na łóżku i oparła o chybotliwy, drewniany wezgłówek. Wiedziała, że musi obchodzić się z Ruby jak w jedwabnych rękawiczkach, że to córka powinna pierwsza wyciągnąć rękę do zgody. Bez względu na to, ile cierpienia będzie ją to kosztowało, jak głęboki odczuje ból, Nora nie chciała niczego narzucać ani przyspieszać.

Może poszłoby to łatwiej, gdyby udały się w inne miejsce, bo nic nie wyrośnie tutaj, z tej gleby skażonej przeszłością. To w tym domu Nora popełniła największy błąd. Stąd odeszła, gdy rozstała się z Randem. Nie zamierzała porzucać rodziny na zawsze. Wówczas myślała po prostu: muszę złapać trochę oddechu, bo inaczej zacznę wrzeszczeć jak opętana. Pamiętała tamto lato i całe zło, które wydarzyło się wcześniej, a także to, jak się wtedy czuła — ową z wolna ogarniającą ją depresję, niczym gruby słój, który się nad nią zamykał, odcinając powietrze, tak że nie mogła schwycić tchu.

Podniosła słuchawkę telefonu przy łóżku i wykręciła numer swego psychiatry. Doktor Allbright odebrał po drugim sygnale.

Halo?

Cześć, Leo. To ja, Nora.

Jak się masz, Noro?

Świetnie — odparła.

Sądząc po głosie, nie wydaje mi się.

Cóż, ugrzęzłyśmy razem z Ruby na wyspie, wśród duchów z przeszłości.

Chyba nie powinnaś tam siedzieć. Biorąc pod uwagę to, co się dzieje, lepiej, żebyś wróciła do miasta.

I dała się rozszarpać na strzępy tym szakalom? — Uśmiechnęła się ponuro. — Wszędzie zaczął się sezon polowań na Norę Bridge.

Jeśli Ruby cię nienawidzi, to dlatego, że nie rozumie.

Ja tego też nie rozumiem.

Powinnaś więc powiedzieć jej prawdę — ze względu na nią i na siebie.

Wydała znużone westchnienie.

Zbyt wiele ode mnie wymagasz, Leo.

A ty zbyt mało, Noro. Obawiasz się swojej przeszłości. Porozmawiaj z Ruby. Spróbuj opowiedzieć jej codziennie jedną rzecz ze swojego życia i postaraj się dowiedzieć czegoś o niej. To minimum na początek.

Nora zastanowiła się nad tym. Owszem, coś takiego byłaby w stanie zrobić. To niewiele i nie zmieni wszystkiego, ale na tyle ją chyba stać.


* * *


Ruby przemierzała dom, odsłaniając kraciaste zasłonki, wpuszczając do każdego pokoju tyle światła, ile się tylko da. Ale była już trzecia, wkrótce ani jeden promień nie przedrze się przez chmury. Chciałaby cały dom napełnić światłem. Aż wreszcie doszła do kuchni, pełniącej jednocześnie rolę jadalni.

Pod oknem stał stół z klonowego drewna, przysunięte do niego były cztery krzesła z drabinkowatymi oparciami. Na środku stołu stały brudne różowe dalie z plastiku, a po ich bokach porcelanowa solniczka i pieprzniczka w kształcie maleńkich latarni morskich. Na kuchennym blacie w siatkowym stojaku leżała książka kucharska.

Ruby przeszła do salonu, gdzie naprzeciwko kamiennego kominka stała wysoko wyściełana kanapa i dwa skórzane fotele. Tylną ścianę zajmowały półki na książki. Był tam odbiornik stereo oraz wszystkie ulubione albumy rodzinne złożone w czerwonej, plastikowej skrzynce na mleko. Jej uwagę przyciągnęły fotografie, stojące na obramowaniu kominka. Pamiętała, że kiedyś ramki były inne. Marszcząc brwi, podeszła bliżej.

Wszystkie zdjęcia przedstawiały dzieci Caroline. Nie było ani jednej fotografii Ruby ani nawet Ruby z Caroline.

No ładnie, Caro — mruknęła pod nosem, po czym odwróciła się i po wąskich, skrzypiących schodach ruszyła na piętro. Poczuła się kompletnie zapomniana.

Powoli otworzyła drzwi do dawnej sypialni rodziców. Pokój wypełniało wielkie, mosiężne łoże. Po obu jego bokach stały stoliki w stylu francuskiej prowincji, przylegające do ścian. Lampki nocne były żółte.

Ruby przypomniała sobie babkę, która siadywała na bujanym fotelu w rogu pokoju, a jej ręce, pokryte siatką żyłek, poruszały się jak tłoki, wykonując niezmordowanie robótki na drutach. „Wełnianych szali nigdy nie jest za dużo” — mówiła za każdym razem, gdy zaczynała nowy. Od dawna już obraz babci nie stanął Ruby tak żywo przed oczami. Może wystarczyło odwiedzić to miejsce, by odżyły w jej pamięci dobre czasy. Dom pozostał w gruncie rzeczy taki, jak urządziła go babcia. Norze nigdy nie chciało się niczego zmieniać. Przed śmiercią babcia i dziadek zapisali dom Ruby i Caroline. Tata przeniósł wówczas rodzinę do większego domostwa, na wyspie Lopez, a ten miał pełnić funkcję letniego domku.

Ruby przemierzyła pokój, podeszła do szklanych drzwi, ciągnących się od podłogi do sufitu, i szeroko je otworzyła. Słodkie, pachnące letnim deszczem powietrze sprawiło, że zasłony poruszyły się leciutko i zafalowały. Wyszła na mały balkonik na piętrze. Po obu jego stronach stały leżaki, ich odchylone oparcia zroszone były kroplami deszczu. Przez ułamek sekundy nie mogła sobie uzmysłowić, że mieszkała niegdyś w dolinie tak gorącej i dusznej, w której ze zwykłych, zielonych ogrodowych węży tryskał czasem wrzątek.

Ruby wycofała się z balkonu i wróciła do pokoju. Kątem oka zauważyła zmienione fotografie na nocnym stoliku. Wszystkie przedstawiały nowe życie Caroline.

Ze zmarszczonymi brwiami pomaszerowała na dół i wyszła przed dom. Wyjęła walizki z samochodu i wniosła je do środka. Rzeczy matki zostawiła przed zamkniętymi drzwiami jej sypialni.

Na górze otworzyła zbudowane z listewek drzwi szafy, po czym szarpnęła cienki łańcuszek. W środku zapaliła się żaróweczka, oświetlając tekturowe pudło z napisem: „Przedtem”, wypisanym na wieczku czarnym flamastrem. W środku Ruby znalazła stare fotografie, które kiedyś wypełniały wszystkie wolne miejsca w domu — zdjęcia dwu małych dziewczynek w zharmonizowanych ze sobą różowych sukieneczkach, Deana i Eryka w strojach baseballowych oraz taty, machającego im z pokładu „Kapitana Hooka”. A także jedno zdjęcie Nory.

Teraz Ruby zrozumiała, o co chodziło Caroline. Caro, która nie znosiła konfliktów, chciała, żeby wszystko wyglądało normalnie. Wspomnienia tamtych lat sprawiały siostrze ból. Lepiej zacząć wszystko od początku, udawać, że nigdy nie spędzano w tych pokojach szczęśliwych wakacji.

Ruby z ciężkim westchnieniem wypuściła oddech i włożyła zdjęcia z powrotem do pudełka. Już straciła równowagę ducha w tym domu, a minął zaledwie jeden dzień. Musi wziąć się w garść.

Artykuł — na tym powinna się skupić.

Wyjęła z walizki blok żółtego papieru i niebieskie pióro. Potem wdrapała się na łóżko, podciągnęła kolana i napisała pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy.


Aby uniknąć niedomówień, muszę wyjawić, że zapłacono mi za napisanie tego artykułu. I to zapłacono hojnie, jak mawia się w restauracjach, w których kogoś takiego jak ja nie stać nawet na sałatkę. Tyle że zdołałam już wymienić swojego zdezelowanego volkswagena garbusa na nieco mniej zdezelowane porsche. Pragnę też wyznać, że nie lubię mojej matki. Nie, to nieprawda. Nie lubię wiecznie wściekłego pracownika z nocnej zmiany w miejscowej wypożyczalni wideo. Mojej matki nienawidzę. Nasza historia rozpoczęła się przed jedenastu laty na Wyspach San Juan, na północy stanu Waszyngton. Mój tata był — jest — zawodowym rybakiem, który zimą reperuje silniki kutrów, by związać koniec z końcem. Urodził się i wychował na wyspie Lopez. A choć moja matka nie pochodziła z wyspy, gdy się urodziłam, uznawano ją za miejscową. Jako wolontariuszka brała udział we wszystkich dobroczynnych przedsięwzięciach i żywo uczestniczyła w życiu szkoły. Innymi słowy, byliśmy idealną rodziną w małym miasteczku, gdzie nigdy nic się nie działo. W latach, gdy dorastałam, ani razu nie słyszałam, by moi rodzice się kłócili. Potem, w trakcie lata, kiedy skończyłam szesnaście lat, wszystko się zmieniło. Moja matka odeszła. Wyszła z domu, wsiadła do samochodu i odjechała.

Nie pamiętam już, jak długo czekałam na jej powrót, ale wiem, że wraz z upływem czasu zaczęłam w myśli nazywać ją matką, a w końcu Norą. Moja mamusia odeszła. Przyjęłam do wiadomości fakt, że jeśli czegoś pragnęła od życia, to nie mnie.

Najciężej dotknęło to mojego ojca. Przez ostatnie dwa lata szkoły średniej patrzyłam, jak się rozpada. Pił, przesiadywał w swojej zaciemnionej sypialni, płakał.

Toteż gdy zgłosili się do mnie z magazynu „Cache”, bym opisała swoją historię, zgodziłam się. Doszłam do wniosku, że już czas, by Ameryka dowiedziała się, kogo słucha, kto udziela jej wskazówek moralnych — kobieta, która porzuciła męża, dzieci i…


Ruby! Możesz oddychać w tym kurzu?

Ruby przewróciła oczami. Jak zawsze, jej matka była równie subtelna jak wykrzyknik.

Widzę, że znalazłaś dość powietrza w płucach, by na mnie wrzasnąć — wymamrotała, spiesząc na dół.

W kuchni uklękła przed schowkiem pod zlewem i otworzyła drzwiczki. Wszystko, czego potrzebowała, stało w czterech równych rzędach. Gdy uświadomiła sobie, że niezbędne środki czystości ustawiono w porządku alfabetycznym, wybuchnęła śmiechem.

O, moja biedna Caro — wyszeptała. — Stanowczo urodziłaś się w nieodpowiedniej rodzinie.


* * *


Nora starała się nie patrzeć, jak jej córka sprząta. Było to zbyt irytujące. Ruby odkurzała, niczego nie ruszając z miejsca i najwyraźniej uważając, że wystarczy pomachać suchą ścierką. Gdy zaczęła zmywać podłogę samą wodą, Nora nie zdołała się już powstrzymać.

Nie pozamiatasz najpierw? — rzuciła ze swego wózka.

Ruby z wolna odwróciła się.

Słucham?

Nora pożałowała zaraz pytania, ale teraz mogła już tylko drążyć sprawę dalej.

Zanim zacznie się myć podłogę, trzeba ją zamieść, dobrze też jest dodać mydła do wody.

Ruby upuściła szczotkę. Drewniana rączka upadła na podłogę.

Krytykujesz moją technikę sprzątania?

Nie chodzi o jakąś technikę. Po prostu zwykły zdrowy rozsądek nakazuje…

Aha, więc brakuje mi też zdrowego rozsądku. — Ruby ciężkim krokiem wmaszerowała do kuchni, chwyciła mydło w płynie i chlusnęła je do kubełka. Potem z wściekłością zaczęła trzeć podłogę.

Nora spróbowała z innej beczki.

Może mogłabym ci w czymś pomóc?

Ruby nie spojrzała nawet na nią. Ale po chwili odezwała się:

Zdjęłam pościel z łóżka na górze. Mogłabyś tym się zająć i nastawić pranie.

Nora skinęła głową. Niemal godzinę zabrało jej ściągnięcie pościeli z łóżka, wmanewrowanie wózka do łazienki wielkości komórki i władowanie pierwszej partii prania. Gdy z powrotem wtoczyła się do kuchni, pomieszczenie lśniło czystością. Ruby zastąpiła nawet ohydne plastikowe kwiaty bukiecikiem pachnących róż.

Och — sapnęła Nora, po raz pierwszy od momentu przyjazdu oddychając pełną piersią. — Wygląda pięknie. — Spojrzała na córkę. — Może pomogę ci zrobić obiad.

Ruby odwróciła się do niej.

Nie umiem gotować.

Mogę cię nauczyć.

Przepatrzywszy szafki, Nora znalazła kilka puszek pomidorów, paczkę makaronu nitki, butelkę oliwy, słoiki marynowanych karczochów i kaparów oraz pojemnik parmezanu. — Widzisz tę wielką patelnię, która wisi na wieszaku? Postaw ją na przednim palniku. Nalej na nią łyżkę oliwy i zapal gaz.

Ruby z brzękiem postawiła patelnię na kuchence, po czym otworzyła oliwę i nalała jej przynajmniej z pół filiżanki.

Nora ugryzła się w język, by nie wypsnęła się jej jakaś uwaga, po czym otworzyła puszkę pomidorów.

Dodaj to i przykręć gaz. A teraz pokrój karczochy i dorzuć je na patelnię — poleciła, gdy pomidory już się smażyły.

Ruby podeszła do blatu i zaczęła siekać warzywa.

Au!

Nora okręciła się ku córce.

Co się stało?

Ze wskazującego palca Ruby ciekł strumyczek krwi. Nora zerwała czysty ręcznik z drzwiczek piecyka.

Chodź tu, kochanie. — Delikatnie ujęła rękę córki. Na widok krwi — jej własnego dziecka — i w ręce Nory mocniej zapulsowało. Owinęła ręcznik wokół ranki, po czym w odruchu serca zacisnęła dłoń na ręce Ruby. Gdy uniosła wzrok, ujrzała błysk wzruszenia w oczach swego dziecka i zorientowała się, że córka zapamiętała to zwykłe zachowanie z dzieciństwa. Brakowało tylko pocałunku z obietnicą, że wszystko będzie dobrze.

Ruby wyrwała rękę.

Na miłość boską, po prostu się zacięłam.

Znowu rozwarła się między nimi przepaść i Nora zaczęła medytować, czy ten przebłysk tęsknoty, który dostrzegła w oczach córki, nie był tylko wytworem jej wyobraźni.

Nastaw gar wody, dobrze? — rzekła drżącym głosem.

Przez następne pół godziny Ruby wykonywała wszystkie polecenia matki. Na koniec potrawa była gotowa i usiadły naprzeciw siebie przy okrągłym, drewnianym, kuchennym stole. Ruby wzięła widelec i okręciła wokół niego makaron. Nora próbowała jeść, lecz milczenie szarpało jej nerwy. Przypomniała sobie radę Leona: „Dozuj osobiste wyznania po jednym”.

Ciągle jeszcze zastanawiała się, jak przełamać lody, lecz tymczasem Ruby już wstała i zaczęła napełniać zlew wodą.

Nora zapomniała, że każdy posiłek trwa tylko określoną ilość czasu. Sprzątnęła ze stołu, ustawiła naczynia na blacie przy łokciu Ruby. Pośród denerwującej ciszy Ruby zmywała, a Nora wycierała. Gdy skończyły, matka wjechała wózkiem do salonu. Ruby przemknęła obok niej, dosłownie kłusem, i skierowała się ku schodom.

Nora musiała szybko wpaść na jakiś pomysł.

Może byśmy rozpaliły w kominku? Czerwcowe noce są chłodne. Ruby bez słowa zawróciła i podeszła do paleniska, uklękła i rozpaliła ogień tak, jak uczył ją dziadek Bridge.

Niektórych rzeczy chyba nigdy się nie zapomina — zauważyła Nora.

Ruby odchyliła się i wyciągnęła ręce do ognia.

Z wyjątkiem tego, jak to jest, gdy ma się matkę.

Jesteś naprawdę niesprawiedliwa. Ty i Caroline byłyście całym moim światem.

Ruby zaśmiała się sucho.

Nie byłyśmy jakoś całym twoim światem w tamte wakacje, kiedy skończyłam szesnaście lat. To właśnie tamtego roku weszłaś do salonu, upuściłaś walizkę na podłogę i oznajmiłaś, że odchodzisz, zgadza się? I co nam wtedy powiedziałaś? „Kto chce iść ze mną?”. Tak jak byśmy z Caroline mogły zostawić tatę tylko dlatego, że ty nie chciałaś już być z nami.

Odeszłam nie dlatego…

Nie obchodzi mnie, dlaczego odeszłaś. To jest może ważne dla ciebie.

Nora zapragnęła nagle, by Ruby zrozumiała.

Nie wiesz o mnie wszystkiego. — Widziała, że córka zmaga się ze sobą, czy nadal przeciwstawiać się matce, czy też zaprzestać z nią walki.

W takim razie opowiedz mi coś o sobie — rzekła w końcu Ruby. I oto pojawiła się szansa dla Nory.

Dobrze. Usiądźmy na werandzie, jak za dawnych czasów. Ja zdradzę ci coś z mojego życia, a ty ze swojego.

Ruby zaśmiała się ostro.

Prosiłam, żebyś opowiedziała mi coś o sobie. Nie obiecywałam, że się zrewanżuję.

Nora nie poddawała się.

Ja też muszę dowiedzieć się czegoś o tobie. Ruby bacznie się jej przyglądała.

Cóż, to może być interesujące. Mam dwadzieścia siedem lat. Ty skończyłaś pięćdziesiąt… Kiedy? Przedwczoraj? Chyba pora, żebyśmy porozmawiały. Chodź.

Nora nareszcie pozwoliła sobie na uśmiech — Ruby pamiętała o jej urodzinach. Pojechała za córką na werandę, szczęśliwa, że w końcu przestało padać. Chłodne wieczorne powietrze owiewało jej policzki. Zachodzące słońce zabarwiło niebo purpurą i różem.

Ruby wyglądała na tak młodą i kruchą, czarne włosy miała okropnie podcięte, a ubranie poprzecierane i zniszczone. Nora zapragnęła wyciągnąć rękę, odgarnąć włosy z twarzy córki i powiedzieć miękko…

Nie mów tego, Noro — usłyszała ostrzeżenie.

Nora zmarszczyła się.

Czego mam nie mówić?

— „Och, Ruby, mogłabyś być taka piękna, gdybyś się choć trochę postarała”.

Nora przeraziła się — że też córka tak dobrze umie czytać w jej myślach. Jasne, że często to Ruby powtarzała, przed sekundą też miała zamiar wygłosić tę uwagę, ale nic ona nie oznaczała. Dla Nory było to jeszcze jedno ziarenko piasku na jałowej pustyni matczynych rad. Najwyraźniej Ruby miała na ten temat inne zdanie i poniosła ze sobą te słowa w kobiecość.

Norze zrobiło się wstyd.

Przepraszam cię, Ruby. Powinnam była powiedzieć: „Wyglądasz pięknie, tak jak stoisz”.

Zapadło między nimi milczenie, przerywane tylko dobiegającymi z dołu odgłosami morza i krakaniem samotnej wrony, która ukryta wśród drzew, od czasu do czasu dawała znać o sobie.

No dobrze, Noro — rzekła Ruby, ze sztuczną nonszalancją opierając się o barierkę werandy. — Opowiedz mi zatem coś, o czym nie mam zielonego pojęcia.

Boję się, że cię nie rozumiem — zaczęła cicho Nora — ale wiem, jak to jest, gdy dziecko odwraca się od rodziców. W dniu, w którym skończyłam szkołę średnią, opuściłam dom rodzinny i nigdy już tam nie wróciłam.

Uciekłaś?

Tak, od ojca. Matkę kochałam.

I nigdy już go więcej nie widziałaś?

Nigdy. — Nora pragnęła, by to słowo nie sprawiało jej takiego bólu. — Nie poszłam nawet na jego pogrzeb i do końca życia muszę borykać się z tą decyzją. Czuję nie tyle smutek, ile żal, że nie był innym człowiekiem. Nade wszystko jest mi przykro, że nie potrafiłam go kochać.

Próbowałaś mu kiedyś przebaczyć?

Nora pragnęła skłamać. Łatwo było się zorientować, że Ruby pytała tyleż o związek Nory z ojcem, co o ich wzajemne relacje. Ale i tak szanse na zacieśnienie więzi między nimi były nikłe; gdyby spróbowała łudzić Ruby, pogrzebałaby je ze szczętem.

Kiedy miałam już własne dzieci — i utraciłam ich miłość — żałowałam, że tak się do niego odnosiłam. Jako młoda kobieta nie rozumiałam, że życie może być takie ciężkie. A gdy wreszcie to pojęłam, było za późno. Już nie żył.

Więc powinnam ci wybaczyć teraz, póki jeszcze jest czas?

Nora rzuciła Ruby ostre spojrzenie.

Nie wszystko kręci się wokół ciebie. Wyjawiłam ci, co mnie boli. Spodziewam się, że do mojego życia będziesz podchodzić z szacunkiem, jeśli nie możesz się zdobyć na troskę i czułość.

Ruby miała skonfundowaną minę.

Przepraszam.

Przyjmuję twoje przeprosiny. A teraz ty opowiedz mi coś o sobie.

Ruby wpatrzyła się w Norę.

Pewnego wieczoru, tego lata, kiedy nas zostawiłaś, coś we mnie… pękło. Pojechałam do Seattle, do klubu, gdzie były tańce. Poderwałam jakiegoś smarkacza. Poszłam z nim do jego mieszkania i uprawialiśmy tam seks. — Umilkła, by spotęgować wrażenie. — To był mój pierwszy raz. Zrobiłam to na złość tobie. Myślałam, że w końcu wrócisz do domu, a wtedy ci o tym opowiem. Wyobrażałam sobie wyraz twojej twarzy, gdy będę ci to wszystko opisywać.

Chciałaś, żebym się rozpłakała.

Co najmniej.

Mogę wybuchnąć płaczem, jeśli ci to poprawi humor.

Żadnej z nas humor się nie poprawi. Już za późno — westchnęła Ruby. — Dean też to ciężko przeżył.

Wystarczyło, że Ruby powiedziała tylko tyle — po prostu wymieniła imię Deana — by Nora straciła grunt pod nogami, tak mocno ostatnio dopadł ją smutek. Czasem całymi godzinami nie myślała o Eryku, a potem nagle coś go jej przypominało. Wiedziała, że powinna się odezwać — ból w oczach Ruby na wspomnienie Deana dostrzegłby nawet ktoś niezorientowany w sytuacji — ale gardło miała tak ściśnięte, że nie mogła wykrztusić słowa.

No, dość już tych podchodów, jak na jeden wieczór — ucięła ostro Ruby. — Idę na górę wziąć kąpiel.

Nora odprowadziła córkę wzrokiem.

Dobranoc, Ruby — rzekła cicho.


* * *


Ruby poszła na górę, gdzie chwyciła swój żółty notes i wpełzła na łóżko.


Dzieli nas z matką wiele niewyjaśnionych spraw. Ciągle mam ochotę skoczyć jej o coś do oczu, ale boję się zadawania pytań, a ona, widzę to wyraźnie, lęka się odpowiadania na nie. Podzielę się z wami moją tajemnicą — to gra, którą zaczęłyśmy ze sobą prowadzić. Dowiem się o mojej matce wielu rzeczy, o których nie chcę wiedzieć. Powiedziała mi, na przykład, że po skończeniu szkoły średniej uciekła z domu i nigdy już nie odezwała się do swego ojca.

Jeszcze wczoraj wcale by mnie to nie zdziwiło. „Oczywiście — powiedziałabym. — Ucieczki wychodzą Norze Bridge najlepiej”. Ale gdy mówiła o swoim ojcu, patrzyłam jej w oczy. Dostrzegłam w nich cierpienie. Po części żałowałam, że je dostrzegłam, bo gdy tam stałam, słuchając jej pełnych udręki słów, po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać, ile mogło ją kosztować pozostawienie dzieci.



Rozdział 5


Dean siedział na końcu przystani, obserwując wschód słońca. Morze grzmiało teraz donośnie przy zmianie pływów. Usłyszał w oddali szum silników i uśmiechnął się.

Przypomniał sobie poranki, kiedy to kutry wypływały na połów. Ileż to razy stał z Ruby na przystani, patrząc, jak łódź Randa, sapiąc silnikiem, wyrusza w morze? Dziewczyna zawsze ściskała rękę Deana, gdy „Kapitan Hook” zakręcał za cypel i znikał. Dean wiedział, nie rozmawiając z nią o tym, jak bardzo dziewczyna obawia się, że któregoś razu ojciec już nie wróci.

Ze znużeniem podniósł się i obrócił. Z prawej strony ich rodzinna żaglówka podskakiwała leniwie na falach. Maszt — niegdyś oślepiająco biały — niekończący się deszcz pozbawił koloru, a wiatr obłupał z farby. Pokład wokół steru pokryła warstwa rozmokłych liści i szarozielonej pleśni.

Słyszał jej głos: Spuśćmy na wodę „Zwiewną Pannę”, Dino. No, chodźże wreszcie.

Zamknął oczy, przypominając sobie Ruby. Na początku każde wspomnienie o niej piekło go żywym ogniem i musiał czekać, aż poszczególne obrazy zblakną mu w pamięci, ale potem szukał ich po omacku niczym ślepiec.

Chwycił linę, przyciągnął łódź bliżej nabrzeża i wszedł na pokład. Na tej łodzi zawsze czuł się wolny. Łopotanie żagli na wietrze jak nic na świecie podnosiło go na duchu, a jednak oddalił się od żeglarstwa — należało ono do tej sfery życia, którą porzucił. Nagle uświadomił sobie, co powinien zrobić — odnowi „Zwiewną Pannę”. Zedrze starą farbę, zhebluje drewno, naoliwi ją na nowo. Gdyby udało się zabrać Eryka na pokład choćby na jedno popołudnie, może dzięki wiatrowi i morzu zdołają się cofnąć w czasie.


* * *


Ruby obudził zapach smażonego bekonu i aromat świeżo parzonej kawy. Podniosła z podłogi legginsy, które wczoraj miała na sobie, wciągnęła je pod długą, nocną koszulę i poczłapała na dół.

Nora była w kuchni, manewrując wózkiem niczym generał Patton swoimi frontowymi dywizjami. Na kuchence stały dwa żeliwne rondle, z jednego buchała para. Nora uśmiechnęła się do Ruby.

Dzień dobry. Dobrze spałaś?

Świetnie. — Ruby nalała sobie filiżankę kawy. Gdy pociągnęła łyk, poczuła się bardziej jak człowiek. Zobaczyła, że matka usmażyła bekon i naleśniki. — Takiego śniadania nie jadłam od czasu, kiedy nas zostawiłaś.

Nora z trudem utrzymała uśmiech na twarzy.

Namalować ci Myszkę Miki na naleśnikach, tak jak kiedyś?

Nie, dziękuję. Unikam czekolady ze względu na węglowodany. Ruby nakryła stół, po czym wyciągnęła dwa talerze i usiadła. Nora usadowiła się naprzeciwko niej.

Dobrze spałaś? — zagadnęła.

Już mnie o to pytałaś.

Widelec Nory zabrzęczał o krawędź talerza.

No nie, jutro chyba włożę kuloodporną kamizelkę pod szlafrok.

A jak mam się zachowywać? Tak jak Caroline? Udawać, że wszystko między nami jest w porządku?

Nie do ciebie należy ocena moich stosunków z Caroline — rzekła ostro Nora. — Zawsze uważałaś, że wiesz wszystko, ale taka pewność ma swoją ciemną stronę, Ruby… Ranisz ludzi. — Ruby spostrzegła, że w jej matce wzbiera gniew, który jednakże zaraz zanika. — Chociaż to chyba nie jest wyłącznie twoja wina.

Nie jest wyłącznie moja? A może to w ogóle nie jest moja żadna wina?

Opuściłam też Caroline. Ale przez to nie stała się zimna, twarda i niezdolna do miłości.

Kto twierdzi, że jestem niezdolna do miłości? Żyłam z Maxem przez pięć lat.

I gdzie on teraz jest?

Ruby odsunęła się od stołu i wstała.

Nora uniosła wzrok. W jej oczach można było wyczytać łagodne zrozumienie.

Usiądź. Nie będziemy rozmawiać o niczym ważnym.

Matka powiedziała to tonem, który natychmiast zmienił dorosłą kobietę w małą dziewczynkę. Ruby usłuchała. Matka nadgryzła kawałek bekonu.

Trzeba będzie kupić coś do jedzenia.

W porządku. Wyjedziemy za pół godziny?

Może za godzinę? Nie bardzo wiem, jak poradzić sobie z kąpielą.

Mogłabym potrzymać ci nogę w górze i opuścić cię do wanny. Nora roześmiała się.

Dzięki, ale nie. Wolałabym nie utopić się goła z nogą wyciągniętą do góry.

Sens tej uwagi dotarł do Ruby dopiero po chwili.

Nie dałabym ci się utopić — rzekła, gdy wreszcie uświadomiła sobie, co matka miała na myśli.

Wiem. Ale czybyś mnie ratowała?

Nie czekając na odpowiedź, Nora obróciła fotel i potoczyła go do swojej sypialni.


* * *


Później tego samego popołudnia Ruby usiadła w dawnej sypialni rodziców z żółtym notesem na kolanach. Gdy były na zakupach, ukradkiem kupiła egzemplarz „USA Today” i schowała go. Wyciągnęła pismo dopiero, gdy się znalazła w sypialni. Nagłówek w prawym górnym rogu krzyczał: „Gdzie ukrywa się Nora Bridge?”. Ziarnista fotografia matki gapiła się na nią ze stronicy.


Moją matkę niszczy prasa. Uważam, że na to zasłużyła. Rozbiła swoją rodzinę w pogoni za karierą, a teraz jej kariera z hukiem poszła w drzazgi.

Pragnęłam tego, przyznaję. Nie z zemsty, lecz by sprawiedliwości stało się zadość. A jednak coś tu nie daje mi spokoju.


Ruby! Chodź, pomożesz mi zrobić obiad.

Ruby gwałtownie otworzyła górną szufladę nocnego stolika matki. Pióra i różne drobiazgi z trzaskiem przesunęły się do przodu. Gdy odkładała notes, zauważyła fiolkę z napisem: Valium. Nora Bridge. 1985. Widniał tam podpis doktora Allbrighta.

Ruby zmarszczyła brwi. Jej matka zażywała valium w 1985 roku? W 1985 roku wszystko było w porządku. A przynajmniej tak się Ruby wydawało.

Zeszła na dół i zastała Norę już w kuchni.

Zrobimy kurczaka po indonezyjsku. Co ty na to?

Ruby jęknęła.

Czy to ma być program „Gotuj z mamą”?

Przez następne pól godziny pracowały ręka w rękę. Ruby pokroiła brokuły i poćwiartowała kurczaka, podczas gdy Nora zajęła się całą resztą. W końcu przyprawiony kurczak z warzywami znalazł się w piecyku.

Mam dla ciebie niespodziankę — powiedziała tajemniczo Nora. — W mojej szafie jest duże tekturowe pudło. Możesz je przynieść?

Ruby poszła do sypialni i znalazła pudełko. Zabrała je do pokoju i postawiła na stoliku. Nora pojechała za nią do salonu.

Otwórz je.

Ruby rozciągnęła ostrożnie brzegi pokrywki i zajrzała do środka. Znajdował się tam szesnastomilimetrowy projektor i krążek z taśmą filmową.

Domowe kino — wyjaśniła Nora z wymuszonym uśmiechem.

Ruby poczuła się schwytana w pułapkę. Sięgnąwszy głębiej do pudełka, znalazła złożone białe prześcieradło i pudełko pinezek — ich dawny „ekran”. Ustawiła projektor na stole w salonie, przytwierdziła prześcieradło do ściany i zgasiła światło. Z tępym klekotem ruszyła taśma. Ruby usiadła na kanapie. Usłyszała gwar rozmów, a potem głos matki:

— „Uważaj, Rand, idzie”.

Ruby mogła mieć wówczas najwyżej cztery, pięć lat — była przedszkolakiem o pucołowatych policzkach, ubranym w króciutką bladoróżową spódniczkę z frędzlami. Kręciła się i wirowała na pomoście jak pijana.

— „Och Rand, jest cudowna.

Cicho, muszę się skupić”.

Obraz ściemniał, po czym gwałtownie znowu się pojawił. Tym razem ukazano rodzinę na plaży. Caroline, w jednoczęściowym kostiumie ze spódniczką, roześmiana, chlapała się w wodzie po kostki. Ruby miała na sobie bikini. Matka patrzała znad plastikowego kubełka, pełnego muszelek i kamieni. Ruby podbiegła do niej. Mama pochyliła się i poprawiła jej pasek w sandałku, po czym objęła wijącą się, roześmianą córkę, by ją pocałować. Mama…

Jak to się stało, że Ruby zapomniała, ile było wtedy śmiechu i jak często matka obejmowała ją i całowała?

A tutaj tata okręca ją w kółko, a mama uczy, jak zawiązać bucik; deszczowy dzień obchodów Halloween, kiedy to dwie księżniczki przeskakują razem przez skakankę, trzymając w rękach dynie z płonącymi w środku świeczkami; mama i tata tańczący w salonie.

Gdy ostatni kawałek filmu odwinął się z krążka, Ruby czuła się, jakby ukończyła bieg na piętnaście kilometrów. Niepewnymi dłońmi wyłączyła projektor i zapaliła światła.

Jej matka (Nora, napomniała się) siedziała skulona na wózku. Łzy lśniły na jej policzkach i rzęsach.

Na widok łez matki Ruby poczuła, że coś w niej pęka.

Wyglądaliście z tatą na takich szczęśliwych.

Nora uśmiechnęła się niepewnie.

Byliśmy szczęśliwi przez wiele lat. A potem… już nie.

To znaczy, ty nie byłaś. Widziałam, jak przeżywał twoje odejście. Naprawdę cię kochał.

Ach, Ruby, o wielu rzeczach nie masz pojęcia. Dziecko nie jest w stanie ocenić małżeństwa rodziców.

Ruby chciała się rozzłościć, ale tak naprawdę, była zbyt zmaltretowana. Film rozbudził tak bolesne wspomnienia, że nie mogła dość jasno myśleć.

Zapomniałam o tobie — powiedziała cicho. — Nigdy mi się nie śniłaś, nie miałam też żadnych wspomnień z dzieciństwa, w których byś się pojawiała. Ale dzisiaj wieczorem przypomniałam sobie medalionik, który mi dałaś na jedenaste urodziny.

Nora otarła oczy i skinęła głową.

Nadal go masz?

Ruby podniosła się powoli. Ostatni raz włożyła go, gdy miała szesnaście lat.

To lato rodzina Bridge’ów przesiedziała, przybita, w swoim zbyt cichym domu. Gdy Nora opuściła ich w czerwcu, tata zaczął pić i palić. W sierpniu nie wychodził już ze swego pokoju. „Kapitan Hook” stał bezczynnie, a jesienią tata musiał sprzedać kolejny kawałek ziemi, by opłacić rachunki. Wreszcie, pierwszego dnia szkoły, Ruby zdjęła medalion i cisnęła go na ziemię.

Odwróciła się teraz i spojrzała na matkę.

Wyrzuciłam go.

Rozumiem.

Nie, nie rozumiesz, nie wyrzuciłam go z nienawiści do ciebie, tylko dlatego, że pamięć o tobie była zbyt bolesna.

Och, Ruby…

W kuchni zadzwonił czasomierz piecyka.

Ruby chwiejnie podniosła się na nogi.

Dzięki Bogu. Bierzmy się do jedzenia.


* * *


Nora usiłowała jakoś przebrnąć przez długą, bezsenną noc. O świcie dała za wygraną i podjechała na ganek, by obejrzeć wschód słońca. „Zapomniałam o tobie”. Nora wiedziała, że Ruby obarczają winą i nienawidzi matki. Ale żeby o niej zapomnieć? Nora nie wiedziała, jak z tym walczyć. Była pewna, że musi zmierzyć się z tym problemem w zdecydowany sposób. Ale jak?

No dobrze — westchnęła. — Udawajmy, że to list od czytelnika.


Droga Noro!

Przed laty odeszłam od męża i dzieci. Córka nigdy mi tego nie wybaczyła. Teraz mówi, że wyrzuciła z pamięci wszystkie wspomnienia o mnie. Jak mogę to naprawić?


Gdyby naprawdę otrzymała podobny list, zrugałaby kobietę za tak niewybaczalny postępek. Potem, po paru moralizatorskich zdaniach, napisałaby: „Zmuś ją, by o tobie pamiętała”. Łatwo jest udzielać porad obcym.

Za zasłoną zaskrzypiały drzwi.

Noro?

Nora obróciła wózek, uśmiechając się promiennie.

Jak się masz, kochanie?

Ruby nachmurzyła się.

Jesteś niezwykle ożywiona jak na ósmą rano. Chcesz kawy?

Już się napiłam. Może zrobisz sobie i usiądziesz ze mną? Ruby bez słowa weszła do środka, skąd wyłoniła się po paru minutach i usiadła w bujanym fotelu.

Nora pociągnęła łyk kawy.

Pamiętasz, jak w Czwartego Lipca wyciągaliśmy rożen i piekliśmy różne przysmaki? Twój tata zawsze wypływał wtedy na połów, a my we trzy puszczałyśmy sztuczne ognie.

Najbardziej lubiłam fajerwerki. — odparła Ruby.

Robiłyśmy świetlne napisy, pamiętasz? Ja zawsze pisałam: „Kocham moje dziewczynki”. A ty tylko imię Deana. Rok w rok.

Taak. On i Eryk zawsze pojawiali się, kiedy kładłam łososia na rożnie. — Ruby westchnęła. — Caroline mówiła, że utrzymujesz kontakt z Erykiem. Co u niego słychać?

Nora zdawała sobie sprawę, że ta chwila nadejdzie. Sądziła, że jest na to przygotowana, lecz wcale tak nie było. Jak ma powiedzieć córce, że jeden z najlepszych przyjaciół z jej dzieciństwa jest umierający? Nora otarła oczy i napotkała wyczekujący wzrok córki.

Eryk ma raka. Ruby zbladła.

O mój Boże. Czy on umrze?

Tak, kochanie, niestety — odparła z bólem.

Ruby zakryła twarz dłońmi.

Powinnam była utrzymać z nim kontakt. — Umilkła, potrząsając głową, a Nora odgadła, że jej córka płacze. — Wydaje mi się, że jeszcze wczoraj byliśmy wszyscy razem. Nie wyobrażam go sobie jako chorego. Czy możemy go odwiedzić?

Oczywiście. Leży w domu na Lopez. Na pewno byłby bardzo szczęśliwy z powodu twojej wizyty.

W domu zadzwonił telefon. Ruby podniosła się i z wolna weszła do środka.

Noro! — wrzasnęła. — To twoja asystentka Dee. Nora wjechała do kuchni i wzięła słuchawkę. — Dee?

Och, Noro, całe pudło listów właśnie wylądowało na twoim biurku. Nic nie mogłam na to poradzić. Zadzwonił Tom Adams. Zagroził, że mnie wyrzuci, jeśli ci ich nie przekażę.

Przeczytałaś je? Są straszne?

Są okropne, Noro. Jakaś pani z Iowa powiedziała wczoraj w telewizji, że skieruje przeciwko tobie pozew. Szalbiercze porady.

No dobrze, Dee. Prześlij mi te listy.

Pomyślałam, że może przekażę ci też teczkę z „Najlepszymi Poradami”. W razie gdybyś chciała przemycić trochę starych listów. Tom się nie zorientuje.

Dobrze kombinujesz. Dzięki za wszystko, Dee. Naprawdę. Do widzenia. — Nora pochyliła się i odłożyła słuchawkę.

Ruby stała przy lodówce.

O co chodzi?

Mój szef z gazety chce, żebym odpowiedziała na parę dość nieprzychylnych listów.

Cóż, taką masz pracę.

Nora nie chciała wszczynać dyskusji na ten temat. Ruby nie miała pojęcia, jak to jest, gdy człowiek rozpaczliwie potrzebuje akceptacji, a bez niej czuje się po prostu niewidoczny.

Nagle usłyszała, że Ruby pobiegła na górę. Za chwilę była z powrotem, trzymając w rękach stronę z gazety.

Kupiłam to wczoraj w sklepie. Może powinnaś przeczytać. Nora wzięła gazetę i przerzuciła wzrokiem artykuł.

No to koniec — rzekła matowym głosem, upuszczając pismo na podłogę.

Ruby zmarszczyła brwi.

Przetrwasz to. Weź na przykład aferę Moniki Lewinsky. Sprzedaje teraz kosztowne torebki.

Dzięki za to pochlebne porównanie, Ruby. Moja kariera jest skończona. Nie mam zamiaru odpowiadać na ani jeden list. Zamierzam się ukrywać, póki to wszystko się nie przetoczy. Niebawem wyjdzie inna historia i o mnie zapomną. A potem po prostu zniknę.

Ale jeśli będziesz prawidłowo manipulować, zdołasz…

Czy nie rozumiesz, na czym zbudowałam swój autorytet, Ruby. Wszystko, co myślę, czuję i w co wierzę, zawieram w słowach, które kieruję do nieznajomych. Dlatego mi wierzą — wyczuwają, że jestem uczciwa.

Zgodnie z tym, co pisze prasa, twierdziłaś, że wierzysz w małżeństwo. Uczciwie tak twierdziłaś?

Naprawdę wierzę w małżeństwo. A także w miłość, rodzinę, wzajemne zobowiązania. Po prostu… mnie się nie udało.

Ruby była zdumiona tą odpowiedzią.

Myślałam, że odejście od nas uznałaś za swój sukces. Zrobiłaś to tak perfekcyjnie. Jak porzucenie pracy, której się nienawidzi. Może odczułaś brak dochodów, ale byłaś dumna z siebie, że miałaś dość charakteru, by odejść.

Nie byłam z siebie dumna.

Dlaczego? — zapytała szeptem Ruby. — Nie mogłaś robić kariery i wychowywać dzieci?

Nora westchnęła.

To, co się z nami stało, to nie jedno wydarzenie, jak zatonięcie „Titanica”. To mnóstwo drobiazgów, które nakładały się na siebie przez lata. Aby to naprawdę zrozumieć, musiałabyś spojrzeć na życie naszej rodziny tak, jak ono naprawdę się toczyło, ale tego nie chcesz. Pragniesz zapomnieć, że w ogóle istniałam, że my w ogóle istnieliśmy.

Tak jest mi łatwiej — odparła cicho Ruby.

Owszem. I mnie jest łatwiej zostawić pracę. Nie mogę odeprzeć tych zarzutów, biorąc pod uwagę decyzje, jakie powzięłam w życiu.

Nigdy nie uważałam cię za kogoś, kto rezygnuje.

Nora przesłała jej smutny uśmiech, pełen życiowej mądrości.

Ach, Ruby, ty powinnaś wiedzieć najlepiej ze wszystkich.


* * *


Paczka przyszła późnym popołudniem, gdy matka zapadła w drzemkę. Ruby wiedziała, co było w środku. Przez chwilę roztrząsała to w swoim sumieniu — w końcu nigdy nie czytała tego, co Nora pisała do gazet, ale artykuł dla „Cache” wszystko zmienił. Teraz Ruby musiała się zorientować w poglądach Nory, Która Wszystko Wie Najlepiej.

Otworzyła pudełko, z którego wyciągnęła kopertę z napisem: „Najlepsze Porady”. Wzięła do ręki stos wycinków. Pierwszy z brzegu datowany był na grudzień 1989 roku.


Droga Noro,

Wiesz może, jak wywabić plamę z czerwonego wina z białego jedwabiu? Na ślubie siostry trochę za dużo wypiłam i wylałam wino na jej suknię. Teraz siostra w ogóle się do mnie nie odzywa, a ja czuję się strasznie.

Zasmucona z powodu ślubnej sukni


Odpowiedź Nory była krótka i pełna sympatii.


Kochana Smutasko,

Plamę można wywabić tylko w pralni chemicznej. Jeśli to się nie uda, będziesz musiała odkupić suknię. To nie był wypadek, a twoja siostra zasługuje na niczym nieskażoną pamiątkę tego wielkiego dnia. Może przez jakiś czas będziesz musiała oszczędzać, ale w końcu poczujesz się lepiej. W życiu łatwo jest napsocić, nie uważasz? Ale kiedy wyraźnie ujrzymy, jak stać się lepszym człowiekiem, warto się o to postarać.


Czytając tę korespondencję, Ruby zauważyła, że poczta jej matki zmieniała się stopniowo od zwykłych porad, dotyczących gospodarstwa domowego, po szczere, z serca płynące odpowiedzi dotyczące sensu życia. Ruby musiała przyznać, że matka znała się na tym. Jej rady były zwięzłe, mądre i pełne współczucia.

Natknąwszy się na list od szesnastolatki, która zażywała narkotyki, Ruby przypomniała sobie, kiedy to ona sama miała czternaście lat i mieszkała na wyspie. I wyspa, i jej rodzina wydawały się beznadziejnie małe i nie dające żadnych szans. Przez jakiś czas wagary i palenie trawki wyglądały na lepsze wyjście.

Tata się wściekł, kiedy Ruby zawieszono w szkole, ale Nora nie. Matka zabrała ją z gabinetu dyrektora i zawiozła na sam koniec wyspy. Zaciągnęła Ruby na odludzie, z którego widać było odległe błyski świateł śródmieścia Victorii, po czym opadła na piasek i usiadła po turecku. Sięgnęła do kieszeni, skąd wyciągnęła skręta znalezionego u Ruby. O dziwo, włożyła go do ust i zapaliła. Potem wyciągnęła trawkę do córki.

Ruby, zupełnie zbita z tropu, usiadła obok matki. Wypaliły razem skręta i przez cały czas żadna z nich nie odezwała się ani słowem.

Zauważyłaś coś dziwnego w wyglądzie Victorii? Ruby z trudem znalazła odpowiedź.

Wydaje się bardziej odległa.

Bo jest bardziej odległa. Na tym polega problem z narkotykami. Gdy je bierzesz, wszystko, czego pragniesz w życiu, robi się bardziej odległe. — Nora odwróciła się do niej. — Fajnie jest zrobić coś, co niewielu potrafi. Fajnie jest zostać astronautą, aktorką komediową albo naukowcem, który umie wyleczyć raka. Nie odrzucaj swoich szans. I tak nie mamy ich za wiele. — Podniosła się. — Wybór należy do ciebie. To twoje życie.

Ruby pamięta doskonale, że gdy się podnosiła, dygotała jak liść. Tak głębokie wrażenie zrobiły na niej słowa matki. „Kocham cię, mamo” — powiedziała cichutko. Wtedy właśnie po raz ostatni wyznała to swojej matce.

Znowu zajęła się pocztą. List na górze pisany był ręcznie.


Droga Noro!

Moją córkę — moją ukochaną maleńką dziewczynkę — zabił w tym roku pijany kierowca. Zauważyłem, że nie mogę już rozmawiać z ludźmi, nawet z moją żoną. Widzę, jak siedzi na skraju łóżka, z nie umytymi włosami, oczyma obwiedzionymi czerwoną obwódką, a ja nie potrafię do niej przemówić, ofiarować jej żadnej pociechy.

Chciałbym zgarnąć swoje rzeczy do tekturowego pudła i zniknąć w pozbawionym twarzy tłumie włóczęgów na Pioneer Square. Ale nawet na to nie mam siły. Więc siedzę w domu, oglądając niezliczone pamiątki po tym, co niegdyś miałem, i sam sobie zadaję pytanie, po co w ogóle jeszcze oddycham.

Zagubiony i samotny


Na górze listu ktoś napisał: „Przesłać natychmiast załączony list do nadawcy na adres zwrotny”. Do listu przyczepiona była kopia odręcznej notatki.


Drogi Zagubiony i Samotny!

Nie będę marnowała czasu na owijanie twojego bólu w pocieszające słówka. Jesteś w niebezpieczeństwie, ale na szczęście nie za — brnąłeś tak daleko, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Zamierzam zrobić coś, czego nigdy przedtem nie robiłam. Przyjdź i porozmawiaj ze mną. Odpowiedź odmowna nie wchodzi w rachubę. Moja sekretarka będzie czekała jutro na twój telefon i umówi cię. Z całego serca proszę, nie zawiedź mnie. Wiem, jak dotkliwie życie potrafi zranić nawet najmocniejszego człowieka, a czasami może nas uratować dotknięcie ręki nieznajomego. Wyciągnij do mnie rękę. Będę czekać.

Nora


Dłonie Ruby drżały. Nic dziwnego, że czytelnicy uwielbiali jej matkę. Starannie włożyła listy oraz wycinki prasowe do grubej koperty i zostawiła na kuchennym stole, by matka znalazła je bez trudu. Potem poszła na górę.

Dopiero gdy wzięła do ręki słuchawkę, uświadomiła sobie, że zamierza zadzwonić do Caroline. Ale to miało głęboki sens. Ruby czuła się niepewnie, a w siostrze zawsze znajdowała oparcie.

Caro odezwała się po trzecim sygnale:

Halo?

Ruby od razu zauważyła, że siostra ma bardzo zmęczony głos.

Hej, siostrzyczko. Chyba przydałaby ci się drzemka. Caroline roześmiała się.

Zawsze przydałaby mi się drzemka. Jak sobie radzicie z mamą?

Jest inna, niż myślałam — przyznała cicho Ruby. — Wiedziałaś na przykład, że odwiedzała psychiatrę, kiedy wyszła za tatę, albo że w osiemdziesiątym piątym roku brała valium?

O rany. Ciekawe, czy to nie lekarz kazał jej zostawić tatę.

Dlaczego miałby to robić? Caroline roześmiała się cicho.

Bo oni tak postępują, Ruby. Radzą nieszczęśliwym kobietom, żeby poszukały szczęścia. Chciałabym dostawać dolca za każdym razem, kiedy terapeuta mówi mi, że powinnam zostawić Jere’ego.

Ty też chodzisz do psychiatry? Myślałam, że razem z Panem Baseballistą prowadzicie cudowne życie.

Mamy swoje problemy, tak jak inni, ale wolałabym raczej porozmawiać… O kurczę, zwariowałaś, Jenny?! Muszę lecieć, Ruby. Twoja siostrzenica właśnie wylała szklankę soku winogronowego na głowę swojego brata.

Nim Ruby zdołała odpowiedzieć, Caroline rozłączyła się.


* * *


Wszystko było gotowe. Dean delikatnie zastukał do drzwi brata i wszedł do środka. Eryk siedział na łóżku i czytał. Gdy ujrzał Deana, uśmiechnął się.

Hej, brachu. Już prawie kolacja. Gdzieś ty się podziewał?

Pracowałem nad czymś — odparł powoli Dean. Potem z wolna obniżył metalową barierkę łóżka. — Wybrałbyś się w małą podróż?

Żartujesz? Słuchaj, mam tak dosyć tego leżenia tutaj, że mi się na płacz zbiera.

Dean pochylił się i podniósł brata z łóżka. Boże, nic nie waży. Trzymał go jak chore dziecko. Potem zaniósł go na dół, przez dom, trawnik, aż na plażę. Tu, na drewnianym pomoście, ustawił już wielkie składane krzesło, które zarzucił stosem poduszek.

— „Zwiewna Panna” — powiedział miękko Eryk.

Dean ostrożnie posadził brata na krześle, po czym starannie otulił jego chude ciało kaszmirowym kocem. Zbliżał się zachód. Niebo wisiało nisko, prawie na wyciągnięcie ręki. Ostatnie promienie zachodzącego słońca zabarwiały wszystko na różowo: fale, chmury, kamienistą plażę. Łódka nadal nie wyglądała najlepiej, ale przynajmniej była czysta. Dean usiadł obok Eryka.

Będę miał przy niej jeszcze trochę pracy. Żagiel powinien być gotowy na jutro. Poduszki są w czyszczeniu. Pomyślałem, że gdybyśmy nią wypłynęli…

Przypomnielibyśmy sobie, jak to niegdyś bywało… Jacy my niegdyś byliśmy.

Eryk naturalnie zrozumiał.

Taak.

Mocniej przycisnął koc do brody.

Więc jak to jest, być ukochanym synem?

Samotnie. Eryk westchnął.

Pamiętasz, kiedy mnie kochała? Kiedy byłem gwiazdą lekkoatletyki z niesamowitymi stopniami i obiecującą przyszłością.

Dean pamiętał. Ich matka uwielbiała Eryka. Rodzice pojawiali się na wyspie tylko w okresie sezonu piłkarskiego. Na każdy przyjazd matka ubierała się w najelegantsze „niedbałe” stroje, po czym szła na mecz, gdzie dopingowała swego syna, który grał w ataku. Gdy rozgrywki się kończyły, znowu wyjeżdżali.

Słyszałem telefon wczoraj w nocy, kolo jedenastej — rzekł po chwili milczenia Eryk. — To ona, prawda?

Dean spojrzał w bok. Kontakt wzrokowy był niemożliwy.

Tak.

Przyjadą mnie odwiedzić? Kłamstwo nie miało sensu.

Nie.

Eryk wydał ledwie słyszalne westchnienie. — I na co się zda bolesna śmierć na raka, skoro własna rodzina nie szlocha przy twoim łożu?

Masz mnie — rzekł cicho Dean. — Nie jesteś sam.

Łzy napłynęły do oczu Eryka.

Wiem, braciszku, wiem.

Dean przełknął z trudem.

Nie możesz jej do siebie dopuścić.

Eryk zamknął oczy.

Kiedyś tego pożałuje. Ale wtedy będzie za późno. — Znowu zamrugał powiekami i uśmiechnął się sennie. — Opowiedz mi o swoim życiu.

Nie ma o czym mówić. Pracuję.

Bardzo zabawne. Czytam prasę San Francisco tylko po to, żeby się dowiedzieć czegoś o tobie i twoich kumplach. Niezłe z was rozrabiaki. Sądząc z pozorów, masz wszystko.

Dean chciał się roześmiać i powiedzieć: „Owszem. Mam wszystko, czego mężczyzna może pragnąć”, ale byłoby to kłamstwo.

Czegoś… czegoś brakuje w moim życiu, ale nie potrafię dociec czego.

Lubisz swoją pracę?

Deana zdumiało to pytanie.

Nie.

Kochasz kogoś?

Nie. Już od dawna nie byłem zakochany.

I nie możesz się domyślić, czego brakuje w twoim życiu? Nie chodzi o to, czego w nim brakuje. Chodzi o to, czym jest twoje życie. — Eryk ziewnął. — Pamiętasz obóz Orkila? — zapytał nagle.

Wtedy poznaliśmy Ruby — odrzekł cicho Dean. — Wspięła się na takie wielkie drzewo przy plaży, pamiętasz? Powiedziała, że zajęcia artystyczne są dla dzieci, a ona jest dużą dziewczynką.

Nie chciała zejść, póki jej nie poprosiłeś.

Taak. To był początek. Nigdy przedtem nie widzieliśmy prawdziwej rodziny… — Dean pozwolił wreszcie, by słowa rozciągnęły się długim sznurem, by odnalazły się nawzajem i połączyły. Potem niczym nitki splótł je razem, sporządził kołdrę z pasemek ich życia i owinął nią czule ciało brata.



Rozdział 6


Nora obudziła się z drzemki z chaosem w głowie. Leżała przez chwilę w łóżku, nasłuchując przez otwarte okno łagodnego szumu morza. Była już prawie noc. Eryk. Położyła telefon na kolanach i wykręciła numer.

Nora? Już chyba najwyższy czas — usłyszała głos Eryka.

Roześmiała się.

Ostatnie dni miałam dość interesujące. Jestem na Letniej Wyspie. Caroline pozwoliła mi tu przez jakiś czas odpocząć.

Ach, ten tryb życia sławnych i bogatych. Pewnie ci trudno znaleźć chwilę dla przyjaciela, na którego poluje kostucha. — Zaśmiał się z własnego żartu, ale śmiech przeszedł w suchy kaszel.

Nora powzięła błyskawiczną decyzję. Nie powie mu o skandalu. Nie powinien się o nią martwić. Ale jakoś musi się wytłumaczyć — nie może po prostu podjechać do jego domu w wózku inwalidzkim.

Miałam wypadek i wylądowałam w Bayview.

Nic ci nie jest?

Jak na pięćdziesięcioletnią kobietę, która wjechała na drzewo, czuję się świetnie. Wyszłam z tego ze złamaną nogą i naciągniętym nadgarstkiem. Nie ma się czym przejmować. Ale przez to nie mogłam cię odwiedzić.

Coś przede mną ukrywasz.

Zaśmiała się wymuszonym śmiechem.

Nie, naprawdę, to tylko… — I zaczęła płakać.

Noro, wiesz, że możesz rozmawiać ze mną o wszystkim.

Nie musisz wysłuchiwać moich kłopotów.

Kto siedział przy mnie w szpitalu, gdy Charlie umierał? Kto trzymał mnie za rękę przy grobie? Kto był ze mną, kiedy zacząłem chemioterapię?

Nora przełknęła łzy.

Ja.

Więc mów.

Nie wybuchnęła płaczem. W istocie, była nieludzko spokojna.

— „Tattler” właśnie opublikował moje zdjęcia, jak leżę naga w łóżku z mężczyzną.

O Boże — wyszeptał.

To jeszcze nie jest najgorsze. Na zdjęciach są daty, które dowodzą, że zrobiono je wtedy, kiedy byłam jeszcze żoną Randa. Prasa mnie ukrzyżowała. Moja kariera jest skończona.

Uspokój się, to jest Ameryka. Słynne osobistości ciągle się w coś pakują. Trzymaj głowę wysoko, płacz, przyznając się do błędu, i błagaj o drugą szansę. Wielbiciele będą cię jeszcze bardziej lubili, uznawszy, że jesteś człowiekiem takim samym jak oni.

Za to cię kocham, Eryku. Szklanka jest zawsze w połowie pełna. — Nora westchnęła. — Może odwiedzę cię jutro? Między wózkiem inwalidzkim i szpitalnym łóżkiem stworzymy scenę jak z „Lotu nad kukułczym gniazdem”.

To wypadnie wspaniale. I nigdy nie uwierzysz, kto tutaj jest.

Nora roześmiała się.

Ty też za skarby nie uwierzysz, kto tutaj jest.

Dean…

Ruby… — Oba imiona wymówili równocześnie.

Nora pierwsza doszła do siebie.

Dean jest na wyspie? I jak się między wami układa?

Trochę niezręcznie. Brak nam pewności siebie. A jak Ruby?

Jest zła. Prawdę mówiąc, nienawidzi mnie.

Ale jest. To już coś. Ale — ale, nie wiesz, co zaszło między Deanem i Ruby? Dean nie chce o tym mówić.

Ona też.

Pewnie dali sobie ostro popalić. Dean pojechał aż do internatu, żeby być od niej jak najdalej. Ale co ciekawe, żadne z nich się z nikim nie związało.

Czy myślisz to samo, co ja?

Jak ich ze sobą spiknąć?

Nora uśmiechnęła się. Fantastycznie było porozmawiać o czymś innym niż choroba Eryka czy jej własny skandal. I po raz pierwszy od lat poczuła się jak matka.

Tylko ostrożnie z tym, mój chłopcze. Bardzo ostrożnie.


* * *


Nora odłożyła słuchawkę, wyjechała z pokoju i była już w połowie drogi do kuchni, gdy ujrzała na stole paczkę. Zatrzymała się jak wryta. Z wolna podjechała bliżej. Paczka była otwarta.

Położyła pudełko na kolanach, po czym wjechała do salonu. Drżącymi palcami otwierała stosik przesyłek, z napisem: „Nowe listy”. Na górze znajdowała się koperta ze stemplem: Great Falls, Montana. Otworzyła ją i zaczęła czytać.


Noro,

W ciągu ostatnich kilku lat pisałam do ciebie parokrotnie. Dwa razy opublikowałaś moje listy, a raz odpisałaś mi prywatnie, pełna nadziei, że sprawy zaczynają mi się lepiej układać.

Czy wyobrażasz sobie, jak się czuję, wiedząc teraz, od kogo przyjmowałam porady?

Nie trudź się odpowiadaniem na ten list. Nie zależy mi na twojej opinii, a już z pewnością nie chcę słuchać twoich uwag. Jeśli będę chciała poczytać coś z fikcji, pójdę do biblioteki. Niech ci Bóg przebaczy, Noro Bridge. Bo twoi czytelnicy nie.


Nora złożyła list i wsunęła go z powrotem do koperty. Po przeczytaniu kilku następnych nie mogła się poruszyć.

Noro? — Ruby weszła do pokoju i usiadła w skórzanym fotelu naprzeciw matki. — Dobrze spałaś?

Nora wpatrzyła się w swe ręce, myśląc: „O Boże, idź już, nie rozmawiaj teraz ze mną”.

Tak — wykrztusiła.

Przypuszczam, że przeczytałaś parę tych nowych listów — rzekła Ruby.

Nora chciała powiedzieć coś zdawkowego i nonszalanckiego, ale nie mogła.

Teraz mnie nienawidzą.

To obcy. Nawet cię nie znają. — Ruby uśmiechnęła się przelotnie. — Zostaw wielkie, brzydkie uczucia swojej rodzinie.

To tylko pogorszyło jej nastrój.

Jakiej rodzinie? — jęknęła cicho Nora. — Doprawdy, Ruby, jaką rodzinę sobie zostawiłam?

Córka wpatrywała się w nią przez długą chwilę, po czym rzekła:

Pamiętasz, jak miałam dwanaście lat i klasa wybrała mnie, żebym poprowadziła taniec, w którym dziewczęta proszą chłopców?

Nora pociągnęła nosem.

Owszem, pamiętam.

Chciałam, żeby opisali to w miejscowej gazecie. Tylko ty się ze mnie nie wyśmiewałaś. — Ruby uśmiechnęła się. — Przyglądałam ci się, jak czarowałaś tego grubego redaktora z „Gazety Wyspowej”.

Nora pamiętała tamten dzień.

W chwili, gdy weszłam do redakcji, pokochałam tę atmosferę. Po raz pierwszy w życiu poczułam, że znalazłam swoje miejsce. Zawsze miałam uczucie, że w piersi tłuką mi się jakieś słowa, ale nie wiedziałam, co z nimi począć.

Później uświadomiłam sobie, że wtedy wskazałam ci drogę wyjścia z naszego życia.

Nie zostawiłam mojej rodziny dla kariery, Ruby. Sukces czy pieniądze nie miały z tym nic wspólnego. Odchodziłam od twojego ojca, jeszcze zanim go poznałam.

Nie rozumiem.

Nora wpatrzyła się w widok za oknem.

Mój tata był alkoholikiem. Na trzeźwo zachowywał się prawie jak człowiek, ale kiedy się upił — czyli prawie zawsze — był wredny jak pies. Nauczyłam się ukrywać tę tajemnicę przed wszystkimi. Niech to szlag, piętnaście lat chodziłam na terapię, zanim zdołałam wydusić z siebie słowo „alkoholik”.

Ruby opadła szczęka.

Nigdy nam o tym nie mówiłaś.

Na naszej farmie sąsiedzi nie mogli usłyszeć krzyku kobiety. Ani dziewczynki. A przy tym człowiek szybko się przekonuje, że krzyk nic nie da. Zamiast tego stara się być coraz mniejszy, w nadziei, że jeśli stanie się całkiem malutki i będzie schodził ojcu z oczu, to ten go ominie.

Maltretował cię?

Nie wyrządził mi najgorszego, co ojciec może zrobić córce, ale… urabiał mnie. Rosłam, starając się być niewidzialna, ciągle drżałam ze strachu. — Nora spojrzała córce prosto w oczy. — Przez całe lata myślałam, że jeśli nie będę mówić o swoim tacie, zdołam go zapomnieć.

Ruby ze świstem wciągnęła powietrze.

I podziałało?

Nora wiedziała, że córka usiłuje powiązać sytuację matki ze swoją.

Dało mu to tylko większą władzę nade mną, przez co wyrosłam na kobietę, która nie wyobraża sobie, by można ją pokochać. Chyba mniej więcej podobnie czuje się dziewczyna, którą zostawiła własna matka. — Nora nie odrywała spojrzenia od Ruby. — Zakochałaś się w kimś po rozstaniu z Deanem?

Mieszkałam z Maxem prawie pięć lat. Potem, kiedy pewnego dnia wróciłam z pracy do domu, okazało się, że się wyprowadził.

Czy powiedziałaś mu kiedyś, że go kochasz?

Nieomalże. Praktycznie prawie tak.

A on mówił, że cię kocha?

Taak, ale Max już taki był. Kiedyś powiedział kontrolerce na autostradzie, że ją kocha.

Nora spostrzegła, że musi być bardziej bezpośrednia.

Chodzi mi o to, że mieszkałaś z mężczyzną przez prawie pięć lat i nigdy nie powiedziałaś mu wprost, że go kochasz, choć on mówił ci te cenne słowa. Pytanie nie brzmi, dlaczego odszedł, ale dlaczego był z tobą tak długo.

Ruby spojrzała bezradnie na Norę.

Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam.

Powiedziałam twojemu ojcu, że go kocham, za pierwszym razem, gdy poszliśmy ze sobą do łóżka. Nigdy przedtem żadnemu mężczyźnie tego nie mówiłam. U nas w domu milczało się na ten temat. A wiesz, kiedy Rand wyznał, że mnie kocha?

Kiedy?

Nigdy. Czekałam na to jak dziecko czeka na Boże Narodzenie.

Ruby potrząsnęła głową.

Skończmy już z tym. Proszę.

Chciałam cię wychować na kobietę silną i pewną siebie, a tymczasem wyrosłaś na kogoś takiego jak ja. Przeze mnie boisz się miłości. Byłam złą matką. Tak strasznie mi przykro.

Nie byłaś złą matką — rzekła Ruby. — Póki nie odeszłaś. Nora aż rozrzewniła się z wdzięczności za te słowa.

Dzięki. — Wiedziała, że wkracza na niebezpieczną drogę, znowu dając się ogarnąć fali ogromnej miłości do córki, ale nie mogła się powstrzymać. — Nadal pamiętam tę małą dziewczynkę, która płakała za każdym razem, gdy pisklę wypadło z gniazda.

Ruby podniosła się.

Tej dziewczynki już dawno nie ma.

Znowu ją odnajdziesz — rzekła cicho Nora. — Pewnie wtedy, kiedy się zakochasz. A jeśli to będzie prawdziwa miłość, Ruby, będziesz o tym wiedziała i przestaniesz się bać.


* * *


Dean zaniósł tacę ze śniadaniem do pokoju brata.

Cześć, Dino — powitał go Eryk.

Dean ostrożnie umieścił mu tacę na kolanach. Zauważył, jak jego brat mizernie wygląda rankiem.

Źle spałeś?

Eryk skinął głową.

W ogóle nie mogę już spać, co brzmi dość ironicznie, bo przecież nic innego nie robię. Mikstura przeciwbólowa oszałamia mnie, ale to nie to samo, co porządny sen. — Uśmiechnął się ze znużeniem.

Dean przyciągnął krzesło, usiadł i ujął brata za rękę. Eryk zwrócił się ku niemu.

Zawsze myślałem, że wrócimy do tego domu jako starzy ludzie. Wyobrażałem sobie, jak przyglądamy się twoim dzieciom, biegającym po przystani w poszukiwaniu krewetek. Ty i Ruby bawiliście się tam całymi godzinami.

Dean przełknął z trudem ślinę. Myślał, czy aby nie zmienić tematu, ale raptem zapragnął przypomnieć sobie ukochaną. Pozwolił bratu dalej mówić.

Miałem nadzieję, że będę drużbą na twoim weselu. Ty i Ruby mieliście po szesnaście lat, ale sądziłem, że to prawdziwa miłość.

Ja też tak sądziłem.

Eryk spojrzał na niego.

A teraz?

Teraz wiem, że tak było.

Ona jest na Letniej Wyspie.

Dean zmarszczył brwi. Dopiero po chwili znaczenie tych słów dotarło doń w pełni.

Ruby jest w letnim domu?

Eryk uśmiechnął się.

Owszem.

Dean nieco się odchylił.

I cóż… Przyjechała z mężem i z dziećmi?

Nie wyszła za mąż. Ciekawe, dlaczego.

Serce zadrżało Deanowi mocno. Ruby tu jest.

Idź się z nią zobaczyć — rzekł miękko Eryk.


* * *


Dean chwycił swój rower z dziesięcioma biegami z miejsca, gdzie stał schowany pod okapem. Słońce świeciło promiennie, gdy pedałował wijącym się zboczem wzgórza do przystani na wyspie Lopez. Właśnie załadowywano prom. Wsiadł od razu i stał z rowerem na dziobie, prawie nie zwracając uwagi na ustawiające się za nim w rzędy auta.

Na Letniej Wyspie zjechał z promu na przystań. Gdy wpadł na podjazd Bridge’ów, ociekał potem i brakowało mu tchu. Zeskoczył z roweru i upuścił go z trzaskiem na ziemię.

Potem nagle stanął. Dopiero teraz zastanowił się, co on właściwie robi, pędząc ku swej pierwszej miłości, jakby wcale nie minęło tych jedenaście łat. Ostatni, wspólnie spędzony dzień, napłynął ku niemu w natłoku obrazów.

Niebo wtedy było błękitne, niczym jajeczko drozda. O dziwo, pamiętał, że gdy spojrzał do góry, zobaczył białą smugę z przelatującego odrzutowca. Kiedy odwrócił się, by pokazać ją Ruby, dostrzegł to, co powinien był zauważyć już wcześniej — płakała.

Zeszłej nocy kochałam się z chłopakiem”. Powiedziała to bez żadnych wstępów, jakby chciała od razu zranić go tym wyznaniem.

Wyciągnął z niej całą tę paskudną historię, z bólem słuchając sylaby po sylabie, a gdy skończyła, znał wszystkie fakty, ale nie układały się one w całość, którą zdołałby pojąć. Gdyby był starszy, miał większe doświadczenie seksualne, wiedziałby, jakie zadać pytanie: „Dlaczego?”. Ale był zaledwie siedemnastoletnim prawiczkiem. Obchodziła go tylko obietnica, którą złożyli sobie z Ruby — że będą czekać na siebie aż do ślubu.

Ogarnął go gniew i przemożne poczucie krzywdy. Czuł się jak głupiec, którego łatwo wykorzystano. Czekał, aż poprosi go o wybaczenie, ale ona po prostu stała, tak blisko, że mógłby jej dotknąć, lecz jakże daleka, nawet wyraźnie jej nie widział. A może to łzy zamgliły świat, zmieniając ją w dziewczynę, której nie widział nigdy przedtem?

Idź sobie — rzekła, wpatrując się weń tępo. — Idź. Między nami wszystko skończone.

Musiał odejść jak najszybciej, nim Ruby zorientuje się, że chłopak płacze. Odwrócił się od niej i pobiegł z powrotem do swego roweru. Pedałował ze wszystkich sił, starając się prześcignąć cierpienie, ale szalał z bólu.

Teraz Dean wyrównał oddech, tylko spokojnie. Nie ma odwrotu. Poszedł ścieżką, wspiął się na werandę i zapukał.

A ona otworzyła.

Ruby — wyszeptał. Wymawiając jej imię, czuł fizyczny ból. Była tak piękna, że na chwilę zaparło mu dech.

Dean — powiedziała, szeroko otwierając oczy.

Ta chwila była jakby utkana z waty cukrowej, tak delikatnej, że mógł ją rozwiać lada wietrzyk.

Ja… hm… wróciłem do domu, żeby się zobaczyć z Erykiem.

Jak on się miewa? — spytała ledwo słyszalnym szeptem.

Niedobrze.

Jestem tu z matką. Miała dość groźny wypadek samochodowy i opiekuję się nią.

Ty? — wypsnęło mu się. Tak intymna uwaga mężczyzny, który niegdyś znał ją jako dziewczynę. Natychmiast zląkł się, że ją obraził. — To znaczy, że jej wybaczyłaś.

Od smutku pociemniały jej oczy.

Przecież przebaczenie nie ma tu nic do rzeczy. Jeśli coś się zrobi, to przepadło. Nie cofnie się czasu, prawda?

Uśmiechnęła się, lecz on pamiętał inny jej uśmiech, taki, który przebiegał przez całą jej twarz i rozświetlał oczy. Wydawało mu się, że Ruby czeka, by coś powiedział, lecz nic nie przychodziło mu do głowy, a ona nie zamierzała poświęcić mu więcej czasu.

No tak, miło było cię znowu zobaczyć. Pamiętaj, odezwij się do Nory przed odjazdem. Nie będzie mogła odżałować, jeśli do niej nie zajrzysz.

I z tymi słowy, minąwszy go, ruszyła w stronę plaży.


* * *


Ruby czuła, że zaraz się rozchoruje. Dlatego tak szybko opuściła Deana. Nie mogła tam stać i prowadzić uprzejmej pogaduszki, gdy w jej żyłach zamiast krwi płynęła gazowana woda. Zbiegła ścieżką na plażę i usiadła na swym ulubionym, obrośniętym mchem kamieniu.

Ruby?

Jej imię, wypowiedziane miękkim głosem, sprawiło, że zesztywniała. Serce zaczęło jej walić jak młotem. Nie dosłyszała kroków Deana.

Mogę usiąść obok ciebie?

Ruby przesunęła się na prawo, a Dean usadowił się obok niej. Czuła jego udo przy swoim i rozpaczliwie pragnęła położyć rękę na jego dłoni, tak jak to niegdyś czyniła po wielekroć. Ale straciła to prawo. Podczas swej gniewnej, pełnej pomieszania młodości, odrzuciła je.

To przywołuje wspomnienia — powiedział cicho.

Nie zamierzała się ku niemu odwracać, ale nie mogła się powstrzymać. Gdy spojrzała w jego niebieskie oczy, znowu miała szesnaście lat. Tyle że on stał się mężczyzną. I o ile to możliwe, wydawał się jeszcze przystojniejszy. Poczuła, że ogarniają wstyd. Gdybyż włożyła jakieś przyzwoitsze ubranie zamiast podartych dżinsów i poszarpanego podkoszulka. Pewnie poczuł niesmak, widząc, że tak bardzo zbrzydła.

Dowiedziałam się od Caro, że jesteś teraz wielką szychą w biznesie — rzekła, starając się mówić niedbałym tonem.

To nic specjalnego.

Mówisz, jak prawdziwy bogacz. — Spróbowała się uśmiechnąć.

Widziałem kiedyś twój występ. W „Skarbczyku Komedii”. Byłaś naprawdę zabawna.

Jej uśmiech złagodniał, wyrażała radość całą sobą.

Naprawdę?

Chciałem porozmawiać z tobą po przedstawieniu, ale był tam mężczyzna…

Max. — Na myśl o tej straconej szansie poczuła ukłucie. — Rozstaliśmy się jakiś czas temu. A ty? Ożeniłeś się?

Nie. Nigdy.

Ogarnęła ją euforia, która niebawem opadła, i Ruby poczuła się jeszcze bardziej zmieszana. Tak bardzo go kochała, a jednak złamała mu serce.

Tamtego lata… dowiedziałam się od Lottie, że się wyprowadziłeś.

Nie mogłem stanąć z tobą twarzą w twarz — odparł, patrząc na nią. — Mało, że mnie zraniłaś. Byłem zdruzgotany.

Wiem. — Chwiejnie podniosła się na nogi, przerażona, że jeszcze chwila, a wybuchnie płaczem. — Muszę wracać do Nory.

Z wolna wstał i wyciągnął do niej rękę. Odchyliła się do tyłu i potknęła tak gwałtownie, że omal nie upadła. Opuścił rękę, a ona ujrzała w jego oczach rozczarowanie.

Czas jest cenny — powiedział. — Jeśli nawet nie wiedziałem o tym w zeszłym tygodniu, teraz już wiem. A więc powiem to: tęskniłem za tobą.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ona też za nim tęskniła. Osoba bardziej ufna w tej jednej chwili mogłaby zmienić całą przyszłość, lecz Ruby nie potrafiła sobie nawet wyobrazić takiej siły.

Czekał, a cisza między nimi narastała. Potem powoli odwrócił się i odszedł.


* * *


Nora siedziała na ganku. Widziała stąd Deana i Ruby na tej ich starej skale. Ruby podniosła się pierwsza, potem wstał Dean. Zastygli obok siebie, tak blisko, że bez trudu mógłby ich połączyć pocałunek. Potem Dean odwrócił się i ruszył z powrotem w kierunku domu, zostawiając Ruby na brzegu.

Ujrzał Norę na werandzie i podszedł do niej.

Dzień dobry, pani Bridge.

Uśmiechnęła się.

Mów do mnie Nora. Miło cię znowu widzieć, Dean.

Mnie też jest miło, że cię widzę. — W jego oczach dostrzegła ból. — Dzięki, Noro — rzekł miękko. — Jesteś dla niego wszystkim.

Skinęła głową, wiedząc, że nie musi nic mówić. Dean odwrócił się i wpatrzył w brzeg. W końcu oderwał od niego wzrok.

Przyjdziecie w sobotę? Doprowadziłem „Zwiewną Pannę” do stanu używalności. Chcę zabrać Eryka na przejażdżkę.

Z największą chęcią.

Dean rzucił w stronę Ruby ostatnie, tęskne spojrzenie, po czym odszedł.

Parę minut później dziewczyna pojawiła się na ścieżce. Ujrzawszy matkę na werandzie, przystanęła.

Nora zauważyła, że jej córka ma czerwone oczy. Patrzyła na nią z bólem serca.

Chodź tu — rzekła. — Usiądź przy mnie.

Ruby podeszła do werandy i usiadła na barierce.

Nora pragnęła dotknąć jej ramienia, jej ręki. Lecz taka zażyłość była jeszcze między nimi niemożliwa.

Wiesz, co sobie właśnie przypomniałam? Zimę, kiedy chodziłam z tobą w ciąży. Śnieg spadł tego roku wyjątkowo wcześnie. Tuż po Święcie Dziękczynienia. Potem wszystko na wyspie trochę oszalało. Róże zakwitły na ciernistych krzewach, które już od tygodni były zwiędłe. Deszcz padał z bezchmurnego nieba. Uwierzyliśmy w czary. Ale przede wszystkim pamiętam zachody słońca. Aż do Nowego Roku nocne niebo było zawsze czerwone. Nazwaliśmy ten okres „rubinową porą”.

I stąd się wzięło moje imię? — spytała cicho Ruby.

Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, by dać ci imię od tych zjawisk, ale kiedy się urodziłaś, wiedzieliśmy. Będziesz naszą Ruby. Naszym własnym czarem. — Nora urwała i spojrzała na nią. — Dean zaprosił nas na przejażdżkę łódką w sobotę.

Co powiem Erykowi?

Och, Ruby — rzekła łagodnie Nora — zaczniesz po prostu od: „Dzień dobry”.


* * *


Ruby prawie nie zmrużyła oka tej nocy. Wiedziała, że potrafi ranić ludzi i nie chciała ponownie zadawać Deanowi bólu. Zasługiwał na kobietę, która w pełni odwzajemni jego miłość, równie szczodrze, jak on ją ofiarowywał.

W końcu, koło wpół do czwartej, wyszła na balkon i usiadła. „Pisz. To oderwie twoje myśli od wszystkiego”. Potem po raz pierwszy pomyślała o wstrząsie, jaki wywoła jej artykuł. Zgodziła się go napisać, bo chciała dokuczyć matce, odpłacić się za cały ból, który wycierpiała jako młoda dziewczyna. Ale nie była już dzieckiem. I przypomniała sobie obrazy z przeszłości, które nie pasowały do wizerunku matki, jaki sobie stworzyła.

Przymknęła oczy i przywołała w pamięci zimny, rześki październikowy dzień, parę miesięcy po odejściu matki z domu.

Tata siedział w salonie, w swoim skórzanym fotelu, pijąc i paląc papierosy. Caroline wyjechała do Seattle, by robić badania w terenie. Ruby w swoim pokoju czytała „Misery” Stephena Kinga. Rozległo się pukanie do frontowych drzwi. Ruby usłyszała kroki ojca, a potem jego okrzyk: „Nora!”, wypowiedziany tonem zbyt głośnym, wojowniczym.

Ruby zastygła na moment, następnie podkradła się pod drzwi swojego pokoju.

Tata siedział w fotelu. Mama klęczała przed nim.

Rand — mówiła cicho mama — musimy porozmawiać. Popatrzył na nią, włosy miał długie i brudne.

Już za późno na rozmowę.

Ruby nie mogła wytrzymać tego ani chwili dłużej, widząc tak wielki ból, malujący się na twarzy ojca.

Wynoś się! — ryknęła, stając w progu salonu. Mama wstała i odwróciła się.

Och, Ruby — rzekła, wyciągając ręce.

Gdy matka podchodziła do niej, Ruby dostrzegła w niej zmiany — policzki przybrały bladoszary odcień, straciła na wadze, a ręce, zawsze tak silne i niezawodne, pokryły się siecią żył i drżały.

Ruby odskoczyła.

I… idź sobie. Nie chcemy cię tu już.

Mama zatrzymała się, opuściła ręce.

Nie mów tak, kochanie. Nie rozumiesz pewnych rzeczy. Jesteś taka młoda.

Rozumiem, jak to jest, gdy się kogoś zostawia, jakby był… nikim. — Zdradziecki głos Ruby załamał się, nagły, dojmujący ból sprawił, że trudno jej było oddychać. — Odejdź stąd, mamo. Nikt cię tu już nie kocha.

Mama rzuciła spojrzenie na ojca, który znowu zapadł się w fotel.

Ruby pragnęła otoczyć go ramionami i powiedzieć mu, że go kocha, ale bała się, by nie wybuchnąć płaczem. Wróciła do swego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Nie miała pojęcia, jak długo tam stała. Po jakimś czasie usłyszała kroki w salonie, potem dźwięk cicho otwieranych i zamykanych frontowych drzwi. Przed domem uruchomiono silnik samochodu, opony zazgrzytały na żwirze. Znowu zapadła cisza, przerywana tylko odgłosem szlochu ojca.

Nawet wtedy matka miała coś do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie, ale nikt nie chciał tego słuchać. Teraz Ruby była gotowa. Chciała się dowiedzieć, co wydarzyło się w jej rodzinie ponad dziesięć lat temu.

Zapyta ojca.



Rozdział 7


Wyjazd z domu nie nastręczał problemów. Ruby po prostu zostawiła na kuchennym stole notkę: „Wyjeżdżam do taty”. Teraz prowadziła minivana wysadzaną drzewami drogą, która wiodła od przystani promowej wyspy Lopez.

Rodzina Ruby od strony ojca mieszkała na wyspie od czwartego pokolenia, a w tej chwili, gdy patrzyła na wszystkie te nowe domy i pensjonaty, które wyrosły na Lopez jak grzyby po deszczu, uderzyło ją całe znaczenie owego dziedzictwa. Tu tkwiły jej korzenie, przeszłość, która wrosła głęboko w żyzny czarnoziem wyspowej gleby. Jej prapradziadek przybył tu z ponurego, uprzemysłowionego regionu Anglii. Nabył gospodarstwo rolne na Lopez, które zajmowało osiemdziesiąt hektarów. Jego brat osiadł i zaczął gospodarzyć na Letniej Wyspie. Obaj z powodzeniem uprawiali jabłonie i hodowali owce. Teraz, ponad sto lat później, na Lopez do jej ojca należały zaledwie cztery hektary.

Randall Bridge był wyspiarzem z krwi i kości. Wyrósł w tym maleńkim, pływającym świecie, tu wychował dzieci. Żył bardzo skromnie, od jednego sezonu połowów do drugiego, a gdy nie mógł łowić, trudnił się naprawą łodzi rybackich.

Ruby skręciła z głównej drogi. Wysypany żużlem trakt wił się teraz wśród szpalerów jabłoni. Nareszcie była w domu. Zaparkowała obok zdezelowanej ciężarówki Forda należącej do ojca i wysiadła z samochodu. Oszalowany na żółto budynek stał wciśnięty pomiędzy dwie potężne wierzby.

Wyglądał dokładnie tak, jak pamiętała. Podeszła na ganek od tyłu. Na podwórku nadal kłębiły się chwasty i nie pielęgnowane kwiaty. Uszkodzone drzwi zwisały koślawo, w zawiasach brakowało paru śrubek.

Zatrzymała się na ganku, zbierając siły do spotkania z nową rodziną taty. Wiedziała, że wchodzi do domu innej kobiety — kobiety, którą ledwo znała — i po raz pierwszy zobaczy swego małego braciszka. Głęboko zaczerpnąwszy tchu, zastukała do drzwi i czekała. Gdy nikt się nie odezwał, otworzyła obite siatką drzwi i weszła do kuchni.

Tato? — powiedziała słabym głosem. Minąwszy stół, ruszyła do saloniku.

Tata był tam. Klęcząc przed małym, czarnym piecykiem, wkładał do ognia szczapy drewna. Gdy uniósł wzrok i ujrzał ją, oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia, po czym jego pokrytą zmarszczkami twarz rozjaśnił radosny uśmiech.

Własnym oczom nie wierzę. Ty tutaj. — Z trzaskiem zamknął drzwi piecyka, podniósł się i objął ją w niezgrabnym uścisku. — Caroline mówiła mi, że jesteś w domu. Byłem ciekaw, czy przyjedziesz mnie odwiedzić.

Przylgnęła doń, walcząc z chęcią płaczu.

Oczywiście, że przyjechałabym — odparła drżącym głosem, odsuwając się, choć oboje wiedzieli, że to tylko półprawda, pobożne życzenie. Przecież nawet do niego nie zadzwoniła, a gdy uświadomiła sobie własne samolubstwo, poczuła w ustach gorzki smak.

Dotknął jej policzka.

Tęskniłem za tobą — rzekł.

Ja też za tobą tęskniłam. — Była to prawda. Brakowało jej ojca codziennie, przez cały czas. Spojrzała niepewnie na górę, zastanawiając się, gdzie jest Marilyn. — Nie chciałabym przeszkadzać…

Mari zabrała Ethana z wyspy na wizytę do lekarza. — Uśmiechnął się. — I nawet nie udawaj, że cię to nie cieszy.

Ruby przesłała mu niepewny uśmiech.

Chciałam zobaczyć dziecko. Mojego brata — dodała, ujrzawszy, w jaki sposób na nią popatrzył. Zamrugała, żałując, że już za pierwszym razem nie odezwała się jak należy.

Nie przejmuj się tym. — Ale wiedziała, że zraniła jego uczucia. Usiadł na wytartej kanapie, pokrytej kwiecistym materiałem i założył nogę na nogę.

Jak się wam układa z mamą?

Opadła na wielkie, zbyt wysoko wyściełane krzesło, stojące przed kominkiem.

Mogło być gorzej.

W każdym razie siniaków nie widzę. Muszę przyznać, że byłem mocno zdziwiony, gdy Caro powiedziała mi, że zaofiarowałaś się zająć Norą. Zdumiony i — dumny.

Jest trochę inna, niż się spodziewałam. — Ruby na chwilę opuściła odwaga. Głęboko zaczerpnęła powietrza. — Co zaszło między wami?

Podniósł się i przeszedł obok niej do okna.

Tym razem masz zamiar zostać na dłużej, Ruby?

Jak to?

Ach, Rube — westchnął. — Potrafisz przeć do przodu. Pojechałaś do Kalifornii i zaczęłaś nowe życie bez nas. Po jakimś czasie okazało się, że to nasza wina — Caroline i moja. Nie dzwoniliśmy dość często, albo w nieodpowiednie dni, a kiedy już zadzwoniliśmy, mówiliśmy nieodpowiednie rzeczy. Nie przyjechałaś na mój ślub, nie zadzwoniłaś, kiedy urodził się twój brat, ani nie odwiedziłaś Caroline, gdy przeszła przez ten straszliwy poród. Teraz chcesz odgrzebywać stare sprawy. Ale czy będziesz tu jutro albo w przyszłym miesiącu, żeby zobaczyć, co z tego wyniknie?

Ruby chciałaby mu powiedzieć, że się myli. Ale nie mogła.

Nie wiem, tato. — Tylko na tyle mogła się teraz zdobyć.

Długo się w nią wpatrywał, po czym ruszył do kuchni. Ruby podążyła za nim. Ojciec stał przy stole z butelką tequili. Postawił ją z trzaskiem na blacie, po czym hałaśliwie odsunął krzesło i usiadł.

Widok ojca z butelką wódki wstrząsnął Ruby do głębi.

Myślałam, że przestałeś pić.

Przestałem.

Przerażasz mnie.

Kochanie, jeszcze nawet nie zacząłem cię przerażać. Usiądź.

Ruby wyciągnęła krzesło i przycupnęła nerwowo na brzeżku.

Ojciec wydawał się jej innym człowiekiem. Ten przygarbiony mężczyzna, wpatrujący się w pełną butelkę Cuervo Gold, wyglądał, jakby od lat się nie uśmiechnął. Nagle uniósł wzrok.

Kocham cię. Pamiętaj o tym. Ujrzała wzruszenie w jego oczach.

Nigdy o tym nie zapomnę.

No, nie wiem. Łatwo zapominasz ludzi, którzy cię kochają. Zaczęło się to w sześćdziesiątym siódmym roku, kiedy cały ten cholerny świat eksplodował. Studiowałem na Uniwersytecie Waszyngtona, na ostatnim roku, i byłem pewien, że zostanę powołany do Narodowej Ligi Futbolu. Tak pewien, że nawet nie chciało mi się robić dyplomu.

A potem spotkałem Norę. Była chuda i wystraszona. Mimo to wiedziałem od razu, że nie zdarzyło mi się jeszcze spotkać tak pięknej dziewczyny. Była absolutnie przekonana, że będę zawodowo grał w futbol. — Tata pochylił się trochę do przodu. — Ale tak się nie stało. Nikt nie zadzwonił. A potem dostałem kartę powołania. Mógłbym się z tego wykręcić, ale nienawidziłem tej wysepki i chciałem, żeby ktoś na mnie czekał i pisał listy. Więc oświadczyłem się Norze.

Ruby zmarszczyła brwi. W dzieciństwie słyszała tę historię tysiące razy, ale w nieco innej wersji.

Nie kochałeś jej?

Nie wtedy, kiedy się z nią żeniłem. Nie, to nieprawda. Tylko po prostu bardziej kochałem inne kobiety. W każdym razie pobraliśmy się, spędziliśmy cudowny miodowy miesiąc w domku na jeziorem Quinall, zaokrętowałem się i odpłynąłem.

Listy twojej matki trzymały mnie przy życiu. To zabawne. Właściwie zakochałem się w twojej matce dopiero, gdy znaleźliśmy się na różnych kontynentach. Zamierzałem nadal się w niej kochać, ale gdy wróciłem do domu, nie byłem już tym samym, zuchwałym, pewnym siebie chłopakiem, który stąd wyjeżdżał. Wietnam, wojna — to bardzo nas odmieniło. — Uśmiechnął się smutno. — W każdym razie stałem się cyniczny i nieustępliwy. Twoja matka usiłowała z powrotem poskładać mnie do kupy i przez parę lat byliśmy szczęśliwi. Urodziła się Caroline, potem ty.

Gdy wróciłem, przenieśliśmy się z mamą do domu na Letniej Wyspie. Zacząłem pracować w sklepie z żywnością dla zwierząt. Wszyscy uważali mnie za nieudacznika. Nienawidziłem swojego życia. Nigdy bym nie uwierzył, że tak się potoczy.

Ruby głośno przełknęła ślinę.

Nie mów…

Sypiałem z innymi kobietami.

Och nie.

Z początku mama o niczym nie wiedziała. Dużo wtedy piłem — a Bóg wie, że to nic nie pomaga — i zorientowałem się, kiedy zaczęła coś podejrzewać. Ale wszystkie wątpliwości zawsze rozstrzygała na moją korzyść. W końcu tamtego lata ktoś wyjawił jej prawdę. Zapytała mnie wprost. Niestety, byłem wtedy pijany. Powiedziałem jej… wstrętne rzeczy. To było ohydne. Następnego dnia odeszła.

Ruby czuła się, jakby nagle zaczęła tonąć albo spadać z ogromnej wysokości.

Zbyt długo nosiliśmy ten bagaż. Niektórzy usiłowali ciągnąć to dalej. — Spojrzał na nią. — A inni odmówili. Ale wszyscy jesteśmy obolali. To twoja matka. Nieważne, co zrobiła, a czego nie zrobiła, co powiedziała i o czym zapomniała, jest częścią ciebie, a ty jej. Nie widzisz, że bez niej nie możesz być całością?

Przeszłość Ruby rozpadała się jak domek z kart. Nie dostrzegała już nic trwałego, czego mogłaby się przytrzymać. — Wyjeżdżam.

Spodziewałem się — uśmiechnął się smutno.

Zadzwoń do Nory. Powiedz jej, że jadę do Caroline.

Kocham cię, Ruby — powtórzył. — Pamiętaj o tym. Wiedziała, że ojciec czeka, by te same słowa padły z jej ust, ale nie mogła się na to zdobyć.


* * *


Ruby nigdy nie była w domu siostry, lecz adres miała zakodowany w mózgu. Caroline była jedyną osobą na świecie, do której regularnie wysyłała kartki na Boże Narodzenie.

Samochody zatrzymywały się w korku i ruszały znowu, toteż Ruby wlokła się wręcz ku rozbudowującemu się przedmieściu Redmond. Jeszcze przed paroma laty były tu pola. Teraz rozciągała się w tym miejscu kraina Microsoftu. Ruby zerknęła na podręczną mapę, znajdującą się w wynajętym samochodzie, i skręciła w aleję Szmaragdową. Duże budynki o ścianach z cegły stały jeden za drugim, każdy ustawiony na skraju działki. Nareszcie znalazła właściwy: aleja Szmaragdowa 12 712.

Wjechała na wyłożonym niebieskimi betonowymi płytkami podjazd i zaparkowała obok srebrnego mercedesa kombi, po czym podeszła ścieżką do dębowych drzwi, ozdobionych paciorkami z mosiądzu.

Zastukała. Ze środka dobiegło ją stłumione:

Chwileczkę.

Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich Caroline, która o pierwszej po południu wyglądała nieskazitelnie.

Ruby! — Chwyciła ją w ramiona i mocno przytuliła. W końcu Caro cofnęła się. — Tak się cieszę. — Wciągnęła Ruby do domu.

Był on oczywiście idealny — nie zagracony i znakomicie urządzony. Wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Caro poprowadziła ją przez nieskazitelnie czystą kuchnię, stylową jadalnię, do salonu, gdzie dwa solidne fotele, obite jedwabiem w kolorze koniaku, stały po bokach kanapy, pokrytej złotobrązową materią.

Gdzie są dzieciaki? Caroline przyłożyła palec do ust.

Cii… — szepnęła. — Lepiej ich nie budzić. Wiem, co mówię.

Ruby spostrzegła jednak, że coś przemknęło przez doskonale piękną twarz Caro, ale zniknęło zbyt szybko, by zostawić najmniejszy ślad. Poczuła się nieswojo.

Coś się z tobą dzieje — rzekła. — O co chodzi?

Caro siedziała na brzeżku krzesła. Idealnie wymanikiurowane dłonie splotła tak mocno, że aż pobladła na nich skóra. Przez jej twarz przemknął uśmiech.

To nic wielkiego. Mam zły tydzień.

Ruby zorientowała się, że coś jest nie tak, ale nie wiedziała, co konkretnie. Nagle się połapała.

Masz romans?

Uśmiech Caro był bez wątpienia szczery. Wykazywał, jak fałszywe były inne.

Odkąd urodził się Fred, raczej walnę się w głowę wiertarką udarową, niż wdam się w seks.

Może na tym polega twój problem. Ja ćwiczę seks dwa razy na tydzień, czasami nawet z kimś.

Caro roześmiała się.

Och, Ruby, brakowało mi ciebie. — Teraz jej głos brzmiał normalnie. — Więc co cię przygnało do mojego domu? Przytroczyłaś mamę do wózka i wybiegłaś z krzykiem? — Uśmiechnęła się do własnego czarnego humoru.

Ruby nawet nie siliła się na uśmiech.

Pojechałam dzisiaj do taty. — Nie wiedziała, jak oględnie oznajmić tę ohydną nowinę, więc powiedziała po prostu: — W czasie gdy Nora odeszła, tata miał romans.

Caroline odchyliła się w fotelu.

Ach, o to chodzi.

Wiedziałaś?

Wszyscy na wyspie wiedzieli.

Ja nie. Ona jest inna, niż myślałam, Caro. Ugrzęzłyśmy we dwie w tym domu i zaczynam ją poznawać. Rozmawiamy.

Zaczynasz ją poznawać? Ty? — Coś zamigotało w oczach Caroline. Gdyby Ruby była bardziej życiowo doświadczona, rozpoznałaby zazdrość. Nagle Caro wyszła z pokoju, po czym wróciła z paczką papierosów.

Ruby roześmiała się.

Ty palisz? Wolne żarty.

Nie jest mi do śmiechu, Ruby. — Otworzyła wysokie drzwi na taras i zaprowadziła siostrę na krzesło przy stoliku pod parasolem. Wzdłuż ukwieconego podwórza ciągnął się tor golfowy.

Caroline wyciągnęła papierosa i zapaliła go.

Rozmawiam z mamą od lat, spotykam się z nią od czasu do czasu, jadamy razem obiady, dzwonię do niej w niedzielne poranki, ma taką córkę, jakiej oczekiwała, i jesteśmy dla siebie uprzejmymi nieznajomymi. A tobie… — spojrzała na Ruby zwężonymi oczyma — która traktujesz ją jak trędowatą, tobie pozwala się poznawać.

Przebaczyłaś jej? — spytała Ruby. — Ale tak naprawdę?

Usiłuję o tym wszystkim zapomnieć, rozumiesz? I przeważnie mi się to udaje. Mam wrażenie, że ta cała historia przydarzyła się innej rodzinie, nie mojej.

Zza otwartego okna z tyłu dobiegł je wrzask. Ruby podskoczyła.

Boże drogi! Czyżby kogoś zastrzelili?

Z Caroline jakby nagle uszło powietrze. Ramiona jej opadły, policzki straciły kolor.

Księżniczka się obudziła.

Ruby przysunęła się bliżej do siostry.

Źle się czujesz?

Uśmiech Caro był zbyt przelotny, by mógł być prawdziwy.

Nic mi nie będzie — odrzekła. Podniosła się i drewnianym krokiem weszła w głąb domu.

Ruby poszła za nią. Tym razem usłyszała dwa wrzaski.

Uciekaj — poradziła Caro ze znużonym uśmiechem. — Ratuj się. Wrzaski stawały się coraz donioślejsze. Ruby walczyła z chęcią przysłonięcia sobie uszu.

Chodźmy na górę. Chcę koniecznie zobaczyć moją siostrzenicę i siostrzeńca.

Raczej nie teraz, kiedy Jenny jest w tym nastroju. — Caroline odwróciła się do niej. — Lepiej już idź. O tej porze na promie dzieją się straszne rzeczy.

Ruby spojrzała na zegarek.

Masz rację.

Caroline otoczyła siostrę ramieniem i poprowadziła ją do drzwi.

Przykro mi, że musiałaś się dowiedzieć o tacie, ale może tak wyszło lepiej. Jesteśmy ludźmi, Ruby. Wszyscy. Tylko ludźmi.

Ruby przytuliła siostrę. Miała dziwne wrażenie, że jeśli powie coś więcej prócz: „Do widzenia”, Caro po prostu rozpadnie się na drobne kawałki.

A więc tylko się z nią pożegnała.


* * *


Nora siedziała przy kuchennym stole, wpatrując się w pakiet listów. Leniwie pomasowała pulsujący przegub. Rano przez godzinę ćwiczyła poruszanie się o kulach. Miała nadzieję, że pod koniec tygodnia wyzwoli się całkowicie z tego cholernego wózka.

Próbowała trochę dodać sobie animuszu. Listy to tylko słowa, pochodzące od obcych ludzi, powiedziała sobie. Z pewnością znajdzie siłę, by wziąć pióro i wymyślić jakąś odpowiedź. Nieprawda. Każdy list, który próbowała napisać, zaczynał się od słów: „Nikt się nawet nie domyśla, jak mi przykro” albo „Jak mam wyrazić, co kryje się w moim sercu?”.

Ale ani razu nie udało jej się napisać drugiego zdania. Jakby zaś tego było mało, martwiła się o Ruby. Jej spojrzenie napotkało notkę, którą znalazła na kuchennym stole: „Wyjeżdżam do taty”.

Wyglądało to dość niewinnie, lecz pozory często mylą. Ruby nie wróci. To wina Nory. Zbyt mocno na nią naciskała w ciągu ostatnich kilku dni, toteż córka miała dość.

Nagle usłyszała podjeżdżający samochód, kroki na ganku. Drzwi otworzyły się i do kuchni wszedł Rand.

Nora zrozumiała natychmiast: Ruby przysłała ojca, by przekazał jej złą wiadomość.

Jak się masz, Randallu — rzekła. — Usiądź.

Rozejrzał się.

Mam lepszy pomysł.

Przeszedł przez pokój, wziął ją w ramiona i wyniósł przed dom.

Przez kosmaty trawnik dotarł do brzegu morza, delikatnie usadowił ją pod potężnym pniem wiecznie zielonego drzewa poziomkowego, po czym usiadł obok niej.

Nadal nie możesz wytrzymać w domu w słoneczny dzień?

Niektóre rzeczy się nie zmieniają. — Twarz miał poważną. — Chciałbym przeprosić cię, Noro.

Za co?

Wpatrywał się w punkt tuż nad jej lewym ramieniem.

Powinienem był to zrobić już dawno temu.

Wciągnęła powietrze. Wydawało się, że czas zastygł, zawieszony pomiędzy nimi. Poczuła znajomy zapach morza w czasie odpływu.

Spojrzał na nią wreszcie, a w jego czarnych oczach ujrzała smutne odbicie ich wspólnego życia.

Przepraszam — powtórzył, wiedząc, że tym razem zrozumiała. Dotknął jej twarzy. — To była moja wina. Tylko moja. Byłem młody, głupi i zadufany w sobie. Nie rozumiałem, jaka jesteś niezwykła.

Nora ze zdumieniem stwierdziła, że uśmiech przyszedł jej bez trudu. Może te wszystkie lata były jej potrzebne. Po prostu dla tych kilku prostych słów. Nareszcie poczuła spokój.

To była nasza wspólna wina, Randzie.

Pochylił się do niej bliżej. Przez chwilę pomyślała, że ją pocałuje i zabrakło jej tchu w piersiach. Ale w ostatniej chwili odsunął się od niej i uśmiechnął tak czule, że było to lepsze niż pocałunek.

Tego dnia, kiedy wróciłaś, powinienem był na kolanach błagać cię, byś została. W głębi serca wiedziałem, że tego pragnę, ale słyszałem o tobie i tym facecie i mogłem myśleć tylko o sobie. Jak ja bym wyglądał, gdybym przyjął cię po tym wszystkim? — Roześmiał się, gorzko, chrapliwie. — Ja, po tym, jak sam cię potraktowałem. Rzygać mi się chce. Nora wyciągnęła rękę, odgarnęła włosy z jego oczu.

Ale zrobiłeś coś ze swoim życiem. Ożeniłeś się. To mi sprawia prawdziwą radość. — Zdała sobie sprawę, że jej słowa płyną z serca.

Jesteś teraz porządnym facetem, Randallu?

Roześmiał się.

Nawet głupiego psa nie potrąca dwukrotnie ten sam autobus.

Spojrzał na nią. — Powiedziałem Ruby prawdę o nas.

To nie było mądre posunięcie.

Należało to zrobić już dawno temu.

Może, ale skoro tego nie zrobiłeś — ani ja — pogrzebaliśmy ten kawałek rodzinnej historii. Nie powinieneś był go odgrzebywać. Teraz to już nie ma znaczenia.

Po tylu latach zasłużyłaś na to, Noro.

Och, Rand, ona tak w ciebie wierzyła. To ją załamie.

Wiesz, czego nauczyła się od nas, Noro? — Dotknął palcami jej twarzy. — Miłość nie umiera. I Ruby to odkryje. Zawsze cię kochała. Daj jej okazję, by mogła się do tego przyznać.


* * *


Po dwóch godzinach czekania na prom Ruby przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo pragnęła wyrwać się z wyspy. Planowanie codziennych czynności zgodnie z zarządzanym przez państwo systemem transportowym wytrącało ją z równowagi.

W końcu wjechała na pokład i gdy prom wypłynął z przystani, ustawiła wygodniej fotel i przymknęła oczy. Dalej odczuwała wewnętrzne drżenie, jakby fundament jej życia zmienił się w ciepłą galaretkę i Ruby zapadała się w głąb.

Sypiałem z innymi kobietami”.

Wiedziała jedno: wizja przeszłości, jaką sobie ułożyła, z ojcem jako bohaterem i matką w roli czarnego charakteru, nie miała nic wspólnego z rzeczywistością.

Sięgnęła pod siedzenie, skąd wyciągnęła pióro i blok papieru, który dziś rano zapakowała. Zaczęła pisać.


Miałam szesnaście lat, kiedy moja matka nas opuściła. Był zwykły czerwcowy dzień, słońce stało wysoko na niebie, błękitnym niczym jajeczko drozda. Pamięta się takie zabawne drobiazgi.

W naszej rodzinie nie było nigdy krzyków ani awantur. Często myślę o tych latach, usiłując przypomnieć sobie incydent, od którego wszystko się zaczęło. Moment, w którym mogłabym powiedzieć: „A więc to o to chodziło, to był początek końca”. Ale na nic takiego nie natrafiłam. Aż do tej pory.

Dzisiaj moi rodzice odsunęli zasłonę i okazało się, że mój tata jest całkiem zwykłym facetem.

Wtedy, oczywiście, nie miałam o tym pojęcia. Wiedziałam tylko, że pewnego pięknego dnia moja matka wniosła walizkę do salonu. — Odchodzę. Czy ktoś idzie ze mną? Tyle powiedziała mojej siostrze i mnie.

Tego dnia nauczyłam się głębszego znaczenia pojęć „przedtem” i „potem”. Jej odejście przecięło naszą rodzinę z precyzją skalpela. Widziałam, jak jej nieobecność dotknęła ojca. Pił, palił, całymi dniami siedział w piżamie. Jadł tylko wtedy, gdy Caroline albo ja coś mu ugotowałyśmy. Dopuścił do upadku swojej firmy. Tego lata wytworzyłam sobie wizerunek matki. Z twardego kamienia, na który złożyło się wszystko, co zaszło, wykułam wyobrażenie kobiety i nazwałam ją Matką. Postać ta była zbiorem twardych kantów — egoizmu, kłamstw i porzucenia.

Ale teraz znam prawdę. Mój ojciec nie dochował wierności matce. Nosił obrączkę i uprawiał seks z innymi kobietami. Nie z tą, której przysiągł miłość, szacunek i opiekę.

Moja matka nie zostawiła go — ani nas — dla sławy i pieniędzy, lecz po prostu dlatego, że mężczyzna, którego kochała, złamał jej serce.


Nim skończyła, zabuczała syrena promu. Zbliżali się do przystani na Lopez. Gdy tylko wyładują kilka aut, prom popłynie ku wyspie Orcas. Letnia Wyspa to ostatni przystanek przed powrotem na kontynent.

Ruby powzięła nagłą decyzję. Zapuściła silnik, wyjechała z rzędu samochodów, przetoczyła się przez rampę i już jej nie było.

Dom Sloanów znajdował się zaledwie o kilka przecznic od końcowego przystanku promu. Wjechała minivanem na podjazd. Zapadał już zmierzch, purpurowa mgiełka opadła na ogród. Ruby podeszła ścieżką do frontowych drzwi. Zebrała się na odwagę i zastukała.

Drzwi otworzyła Lottie. Wyglądała dokładnie tak, jak Ruby ją zapamiętała.

Ruby Elizabeth! — wykrzyknęła Lottie, obejmując ją. Ruby wycofała się z jej objęć, nie przestając się uśmiechać.

Przyszłam zobaczyć się z Erykiem.

Jest na górze. Dean musiał polecieć do Seattle w interesach.

Ruby poczuła wielką ulgę.

Mogę do niego iść?

Pewnie. Przyłożę ci laską, jeśli nie pójdziesz.

Ruby odetchnęła głęboko, po czym wolno zaczęła wchodzić po schodach. Zwróciła się w stronę pokoju Eryka. Drzwi były zamknięte. Leciusieńko je popchnęła.

Eryku?

Ruby? To ty?

To ja, kolego. — Weszła do jego pokoju.

Tylko dzięki sile woli nie westchnęła z przerażenia. Piękne czarne włosy prawie całkiem mu wypadły. Pod oczami miał fioletowe cienie, jakby ktoś mu je podbił. Kości policzkowe sterczały w bladej, zapadłej twarzy.

Uśmiechnął się do niej rozdzierająco.

Chyba już nie żyję, skoro Ruby Bridge wróciła na wyspę.

Przyjechałam do domu — rzekła, szybko odwracając spojrzenie.

W porządku, Ruby — westchnął cicho. — Nie przejmuj się. Dobrze wiem, jak wyglądam.

Nagle nie mogła już udawać, nie potrafiła dłużej prowadzić banalnej rozmowy.

Powinnam była pozostać z tobą w bliższym kontakcie. Tego, co się stało między Deanem i mną, nie powinnam była rozciągać na ciebie.

Złamałaś mu serce — rzekł cicho Eryk.

Tak, wiem. Spośród wszystkich naszych złamanych serc tego lata to była moja sprawka i nawet czary Merlina nie mogłyby nas znowu połączyć.

To, co zrobiła wtedy twoja matka, było naprawdę straszne. Ale nie masz już szesnastu lat. Nie uważasz, że powinnaś dokładniej się temu wszystkiemu przyjrzeć?

Na przykład czemu?

Daj spokój, Ruby. Cała wyspa wiedziała, że twój ojciec uprawia seks z innymi kobietami. Nie uważasz, że to zmienia postać rzeczy?

Więc to była prawda. Wszyscy o tym słyszeli.

Caroline i ja niczego nie zrobiłyśmy, a nas też zostawiła. O to chodziło, tego nie mogła przeboleć.

Wiesz, kto pomógł mi w tych trudnych czasach, gdy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że jestem gejem i rodzice się mnie wyrzekli?

Dean?

Twoja matka. Napisałem do jej rubryki, z początku anonimowo. Odpisała, chwaląc mnie za dzielność, powiedziała, żebym chodził z podniesioną głową, a moja matka na pewno się z tym pogodzi. Dało mi to nadzieję. Ale po kilku latach wiedziałem, że się myliła. — Wyciągnął portfel z szufladki nocnego stolika. Otworzywszy go, wyjął kawałek papieru i ostrożnie go rozwinął.

Proszę. Przeczytaj to.

Ruby wzięła od niego arkusik papieru. Był pożółkły i poprzecierany na zgięciach.


Drogi Eryku,

Nie potrafię ci wprost wyrazić mego współczucia dla twojego bólu. Czuję się zaszczycona, że wybrałeś mnie na powiernicę i traktuję twoje wyznanie z całą powagą.

Dla mnie zawsze będziesz Erykiem, królem lin. Gdy zamykam oczy, widzę, jak zwisasz niczym małpa z tego starego sznura na brzegu jeziora Anderson i krzycząc: „Banzai!”, puszczasz go. Pamiętam sześcioklasistę, o twarzy czerwonej od pryszczy, który ni: gdy nie bał się wziąć pani Bridge za rękę, gdyśmy szli razem szkolnym korytarzem.

Oto kim jesteś, Eryku. Osoba, którą pokochałeś, jest częścią ciebie, ale nie całością. Mam nadzieję, że któregoś dnia twoja matka obudzi się i przypomni sobie tego niezwykłego chłopca, którego urodziła, i uśmiechnie się do mężczyzny, który z niego wyrósł. Modlę się o to. Ale jeśli tego nie zrobi, nie łam sobie tym serca. Musisz iść własną drogą. Zycie pełne jest odmieńców, ludzi złamanych, obolałych, którzy po prostu stawiają jedną stopę przed drugą i prą naprzód.

Lękam się natomiast o twoją matkę. Jeśli nadal będzie podążała tą drogą, przeżre ją to od środka. Stwierdzi, że niektóre cierpienia nigdy nie mają końca. A więc, wybacz jej. Tylko dzięki temu zmniejszysz ból w swoim sercu. Wybacz jej i idź swoją drogą.

Kocham cię, Eryku Sloanie. Ty i twój brat jesteście synami, których nie miałam, i jestem dumna z tego, kim się staliście.

Nora


Ruby złożyła list z powrotem w trójkąt, który pasował do jego portfela.

To piękny list.

Ocalił mnie. Dosłownie. Przebaczyłem mojej matce, choć kosztowało mnie to wiele wysiłku, a kiedy przestałem czuć do niej urazę, ustał też ból w piersiach, który przedtem ani na chwilę nie dawał mi spokoju. — Uśmiechnął się. — Wybacz swojej mamie, Ruby.

Spojrzała na niego.

Jak się to robi?

Po prostu… odpuszczasz. Otwierasz się. — Pocałował końce swoich palców, po czym przycisnął je do policzka dziewczyny. — Kocham cię, Ruby. Pamiętaj o tym.

Zawsze — wyszeptała — zawsze będę o tym pamiętać.


* * *


Następnego ranka Ruby obudziła się późno. Pod prysznicem poczuła się prawie jak człowiek, toteż stała pod nim, póki woda nie zrobiła się letnia. Potem wyszła i spojrzała na siebie w zaparowanym lustrze.

Doświadczyła jednego z owych rzadkich momentów, gdy przez ułamek sekundy człowiek widzi się jakby cudzymi oczami. Włosy miała za krótkie, a fryzurę zbyt postrzępioną. I co jej przyszło do głowy, żeby je ufarbować na kruczoczarny kolor. Ruby uzmysłowiła sobie, że robi wszystko, by nie wyglądać pociągająco. Cały ten tusz, ołówek do oczu, fryzura i kolor — to był kamuflaż.

Wrzuciła swoje przybory do makijażu do metalowego kosza na śmieci. Wpadły z brzękiem, który sprawił jej przyjemność. Dość makijażu jak u heroiny przedwojennego filmu i strojów uciekiniera. Przestanie nawet farbować włosy i dowie się wreszcie, jakiego były koloru. Z tego, co pamiętała, miały całkiem miły, kasztanowaty odcień.

To postanowienie poprawiło jej samopoczucie. Ubrała się w dżinsy i zielononiebieski podkoszulek z dekoltem w serek, po czym zbiegła na dół.

Matka stała przy blacie, wsparta na kulach. Pykanie maszynki do kawy wypełniało kuchnię jednostajnym dźwiękiem. Nora uniosła wzrok, gdy weszła Ruby. Niemal komiczne zdumienie odbiło się jej na twarzy.

Ależ wyglądasz… pięknie. — Zarumieniła się. — Przepraszam. Nie powinnam być taka zdziwiona.

Nie ma o czym mówić. — Ruby roześmiała się i sprawiło jej to przyjemność. — Nie wyglądałam zbyt dobrze taka wytapetowana. Warto by jeszcze było wyrównać włosy. Czy tu, w Friday Harbor, jest jakiś fryzjer?

Ja ci zawsze obcinałam włosy, nie pamiętasz?

Ruby zapomniała o tym, lecz nagle wspomnienie tego obrządku powróciło do niej z całą siłą: niedzielne wieczory w kuchni, ścierka do naczyń przypięta wokół jej szyi spinaczami do bielizny, łagodny ciach — ciach — ciach nożyczek.

Mogłabyś znowu je podciąć?

Oczywiście. Weź stołeczek z pralni i wynieś go przed dom. Jest taki ładny ranek.

Ruby zgarnęła niezbędne przybory i zaniosła wszystko, na zewnątrz. Postawiła stołeczek na ładnej, płaskiej kępie trawy, skąd rozciągał się widok na zatokę, i usiadła na nim. Słyszała, jak zbliża się ku niej Nora: stuk i krok, stuk i krok. Matka obeszła Ruby z tyłu, owinęła jej ręcznik wokół szyi i przypięła go we właściwym miejscu.

Po prostu nadam twoim włosom jakiś kształt. Jednostajne ciach–ciach–ciach nożyczek zupełnie zahipnotyzowało Ruby — i znajomy dotyk matki, który zawsze przynosił pociechę.

Po paru minutach Nora rzekła:

No proszę.

Odsunęła się na bok, wręczając córce lusterko. Ruby spojrzała na swoje odbicie. Znowu wyglądała naturalnie i świeżo, jak kobieta, która większość życia ma przed sobą, nie zaś jak zgorzkniała, borykająca się z przeciwnościami losu aktorka komediowa, która całą młodość przesiedziała na barowym stołku.

Świetna fryzurka — pochwaliła, zwracając się do matki.

Ich oczy spotkały się i zatopiły w sobie. Widniało w nich wzajemne zrozumienie.

Odwiedziłam wczoraj tatę.

Wiem. Był u mnie.

Ruby powinna była się domyślić.

Musimy o tym porozmawiać.

Nora westchnęła.

Tak. — Pochyliła się i sięgnęła po kule. — Nie wiem jak ty, ale ja stanowczo muszę usiąść.

Nie czekając, pokuśtykała na ganek. Ruby pomaszerowała za nią. Nora usiadła na małej ławeczce, jej córka wybrała bujany fotel.

Tata powiedział, że cię zdradzał — rzekła pospiesznie Ruby. — I co jeszcze?

Dawał do zrozumienia, że to po części spowodowane było jego przeżyciami w Wietnamie, ale mam wrażenie, że i tak uganiałby się za kobietami.

Nie osądzaj go zbyt surowo, Ruby. Rozstaliśmy się tylko po części z powodu jego niewierności. Potrzebowałam tylu zapewnień o jego uczuciu, tyle miłości, że to go zupełnie wykończyło. Żaden mężczyzna nie wypełni wszystkich czarnych dziur w duszy kobiety. Wiedziałam, że prędzej czy później i tak mnie zdradzi.

Ruby tego nie rozumiała.

Wiedziałaś, że cię zdradzi?

Przecież żyłaś z mężczyzną. Spodziewałaś się, że będzie ci wierny?

Oczywiście — odparła Ruby szybko. Zbyt szybko. Potem westchnęła i odchyliła się na siedzeniu. — Nie. Nie oczekiwałam, że będzie pragnął tylko mnie.

Jasne, że nie. Jeśli matka dziewczyny nie kocha jej na tyle, by pozostać, czego można się spodziewać po mężczyźnie? — Nora przesłała Ruby smutny uśmiech. — Taki podarunek otrzymałam od mego ojca i przekazałam go tobie.

Ruby podeszła do barierki.

Pamiętam dzień, kiedy wróciłaś.

Usłyszała, jak gwałtownie matka zaczerpnęła powietrza, i odwróciła się. Nora siedziała, przygarbiona, jakby czekała na cios.

Nie lubię myśleć o tym dniu.

Przepraszam cię… mamo — rzekła cicho Ruby. — Nawygadywałam ci wtedy strasznych rzeczy.

Łzy napłynęły do oczu matki.

Powiedziałaś do mnie „mamo”. — Podniosła się i przykuśtykała do Ruby. — Nie czuj się winna z powodu tego, co mi wtedy powiedziałaś. Byłaś dzieckiem, a ja złamałam ci serce.

Dlaczego wtedy wróciłaś?

Tak bardzo tęskniłam za swoimi dziewczynkami.

Rozumiem teraz, dlaczego zostawiłaś tatę, ale dlaczego wyjechałaś?

Nora wpatrywała się w nią skupionym wzrokiem.

Moje odejście, wyjazd — to dla was dopiero początek tej historii. Ja tkwiłam w niej już po uszy. — Głęboko zaczerpnęła powietrza i zaczęła opowiadać. — Wszyscy myśleli, że Rand i ja tworzymy idealną parę. Byłam wtedy bardzo młoda i na pozorach zależało mi bardziej, niż na istocie rzeczy. To robi z człowieka życie z alkoholikiem. Podejrzewałam twego tatę o romanse, ale nie to było najgorsze. Najbardziej cierpiałam z powodu tego, że pił. Zaczynał pić po obiedzie, o dziesiątej już się zataczał, a do jedenastej był pijany jak bela. I robił się nie do wytrzymania. Za każdym razem, gdy na mnie wrzeszczał, słyszałam pod czaszką głos mojego taty, a choć Rand nigdy mnie nie uderzył, zaczęłam tego oczekiwać, odruchowo uchylałam się przed nim, co jeszcze bardziej go rozwścieczało. Jak widzisz, ja stanowiłam połowę problemu — ciągnęła. — Nie mogłam oddzielić swojej przeszłości od teraźniejszości. Lecz całkiem nieźle sobie z tym wszystkim radziłam, póki Emmaline Fergusson nie powiedziała mi o Shirley Comstock.

Ruby zaparło dech.

Mojej trenerce piłki nożnej?

To przecież mała wysepka — rzekła ze smutkiem Nora. — Nie było wielkiego wyboru kobiet. Pił coraz więcej, coraz rzadziej przychodził do domu, a ja zaczęłam się rozpadać. Rozpoczęło się od bezsenności. Po prostu przestałam spać. Potem pojawiły się ataki paniki. Dostałam receptę na valium, ale to nie pomogło. Leżałam, nie mogąc zasnąć, serce mi waliło, lal się ze mnie pot. Za każdym razem, gdy zabierałam cię z treningu piłki nożnej, wymiotowałam. W końcu zaczęłam tracić przytomność. Budziłam się, leżąc na kamiennej podłodze, i nie mogłam sobie przypomnieć, co robiłam przez sporą część dnia.

Nora zastanowiła się, czy samotna dwudziestosiedmioletnia kobieta zdoła pojąć, jak strasznie tłamszące i przygniatające może czasem być małżeństwo i macierzyństwo. Wówczas, tego dnia wczesnego lata, starała się ze wszystkich sił opanować to, co w niej wzbierało. Poszła z rana na boisko piłkarskie, by podrzucić ciasteczka, i zobaczyła ich — Rand i Shirley całowali się otwarcie, jakby mieli do tego wszelkie prawa.

Wzięłam za dużo tabletek nasennych. Nie pamiętam, czy rozmyślnie, czy też przez przypadek, lecz kiedy obudziłam się w szpitalu, wiedziałam, że jeśli natychmiast czegoś nie zrobię, niebawem umrę. A więc spakowałam torbę i uciekłam. Miałam zamiar zostać poza domem tylko przez parę dni. Myślałam, że wrócę tu, trochę odpocznę i znowu będę zdrowa.

I?

Nora wpatrzyła się w swoje ręce.

I spotkałam Vince’a Corella.

Faceta, który sprzedał fotki „Tattlerowi”.

Był fotografem, robił zdjęcia wysp do kalendarza. Powiedział mi, że jestem najpiękniejszą kobietą na świecie. Wówczas już od dawna nie żyłam z ojcem i nie byłam piękna. Wychudłam jak szczapa i cały czas się trzęsłam. Kiedy Vince mnie dotknął, pozwoliłam mu. Spędziliśmy razem cudowny tydzień. Po raz pierwszy znalazłam kogoś, z kim mogłam porozmawiać o moich snach, a kiedy już raz zaczęłam o nich głośno mówić, nie mogłam wrócić do tego trybu życia, który prowadziłam poprzednio. A potem Vince odszedł.

Byłam zdruzgotana. I wiedziałam, że twój tata na pewno dowiedział się o nim. Gdy romans się skończył, a ja uświadomiłam sobie, że także moje małżeństwo legło w gruzach i straciłam moje dziewczynki, znowu wzięłam za dużo pastylek nasennych. Tym razem wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym w Everett.

Jak długo tam byłaś? — wyszeptała Ruby.

Trzy miesiące. Uratował mnie doktor Allbright. Przychodził codziennie i rozmawiał ze mną. Starałam się ze wszystkich sił przyjść do zdrowia, żeby wrócić do domu. Ale kiedy się tam pojawiłam…

O Boże — jęknęła cicho Ruby. — To był ten dzień… Nora poczuła, że łzy zapiekły ją pod powiekami.

To nie twoja wina — rzekła szybko.

Ale tata powinien był pozwolić ci wrócić do domu.

Nie chciałam wracać do swego małżeństwa. Chciałam… odnaleźć siebie. To straszne, co mówię. Ale to jedyna prawda, jaką ci mogę przekazać. Świat pełen jest żalów i chwil, kiedy myślisz sobie: „Gdyby tylko”… Musimy iść naprzód. Twój tata był rozgniewany i arogancki. Ja czułam się przerażona i krucha. Ty miałaś złamane serce. I tego jednego dnia zebraliśmy się razem i wzajemnie się raniliśmy. — Pragnęła wziąć swą córkę w ramiona. — Ale chcę, żebyś wiedziała jedno, Ruby. Nigdy nie przestałam cię kochać ani myśleć o tobie. Zawsze za tobą tęskniłam.

Ruby wpatrywała się w nią.

Wierzę ci — rzekła cicho.

A Nora wiedziała, że rany wreszcie zaczynają się goić.



Rozdział 8


Ruby wróciła do swojego pokoju, otworzyła szufladkę nocnego stolika i wyciągnęła notes. Przekonała się, że zapisywanie własnych myśli uspokaja ją. Usiadła na łóżku, podciągnęła kolana do góry, opierając notes na udach.


Zawsze uważałam, że prawdę łatwo jest dostrzec, niczym ciemną linię na białym papierze. Teraz nie byłabym tego taka pewna. Moja mama była w szpitalu psychiatrycznym. To najnowsze odkrycie z jej przeszłości. Dziś mama odmalowała portret naszej rodziny, który w ogóle nie przyszedłby mi do głowy — pijany, niewierny mąż i pogrążona w depresji, obezwładniająco nieszczęśliwa matka. Miała rację, ukrywając tę prawdę przede mną. Nawet teraz wolałabym jej nie znać.


Zadzwonił telefon. Dźwięk przestraszył Ruby. Odrzuciła notes, pochyliła się i powiedziała:

Halo?

Ruby?

To był głos Caroline, cichy i urywany. Ruby natychmiast stanęły włosy na głowie.

Co się stało?

A co się miało stać? Czy dziewczyna nie może po prostu zadzwonić do swojej małej siostrzyczki?

Oczywiście. Tyle że twój głos jest taki… zmęczony.

Caro roześmiała się smętnie.

Mam dwoje małych dzieci. Zawsze jestem zmęczona.

Czy macierzyństwo naprawdę tak wygląda, Caro?

Caroline milczała przez chwilę.

Kiedyś marzyłam o wyjeździe do Paryża. Teraz pragnę chwili samotności, gdy mogę zamknąć się w toalecie.

Dlaczego nigdy nie rozmawiamy o takich rzeczach?

Bo nie ma o czym mówić.

Jesteś szczęśliwa, Caro?

Szczęśliwa? Oczywiście, że jestem… — I Caro zaczęła płakać. Cichy, rozdzierający dźwięk przeszywał serce Ruby.

Caro?

Przepraszam. Zły dzień w dzielnicy willowej. „Ruuby!” — To głos mamy. Musi być przy schodach na dole. Ruby przyłożyła telefon do piersi.

Zaraz będę musiała zejść. Hej, Caro — rzekła, wracając do rozmowy. — Może przyjechałabyś tutaj? Została na noc?

Nie mogę. Dzieci…

Zostaw je z tym swoim ogierem. Przecież nie jesteś przyszyta do tego domu.

Śmiech Caroline zabrzmiał ostro.

O to chodzi, że jestem.

Ruby! Słyszysz mnie? — To znowu głos mamy.

Ruby pogodziła się z porażką.

Muszę lecieć. Kocham cię, siostrzyczko. Odłożyła słuchawkę, po czym popędziła na dół.

Boże wielki, ogień się pali, czy co…

Stanęła jak wryta na progu kuchni. Był w niej Dean, z bukietem margerytek.

Och — jęknęła Ruby, czując, że twarz oblewa jej rumieniec. Mama, z uśmiechem, stała przy stole.

Masz gościa.

Dean wręczył Ruby kwiaty.

Musimy porozmawiać. — Głos miał równie błagalny, jak wyraz oczu. — Proszę.

Powiedział to tak, że zadrżała.

Dobrze.

Stali jak zaklęci, wpatrując się w siebie. W końcu mama pokuśtykała ku nim i wyjęła kwiaty z ręki Ruby. — Włożę je do wody.

Dzięki, mamo.

Ruby odwróciła się do Deana. Rzucił jej szybki uśmiech, po czym wyszli na dwór.

Przed domem stały dwa rowery. Ruby przystanęła.

Najwyraźniej pomyliłeś mnie z kobietą, która lubi się pocić.

Uśmiechnął się.

Jesteś za stara, żeby jeździć na rowerze, Rube? Czy straciłaś już formę?

Wiedział, że nie odrzuci wyzwania. Chwyciła kierownicę i okręciła rowerem.

Prowadź.

Dean wskoczył na rower i popedałował przed nią z podjazdu. Ruby dogoniła go. Niebawem pędzili, ramię przy ramieniu, po długiej, dwupasmowej drodze. Obok nich migały złociste pastwiska, przetykane jabłoniami. Droga wiła się, tworząc długi zakręt w formie litery S, prowadzący w stronę wejścia do Parku Narodowego Jeziora Pstrąga.

Ruby powinna była się domyślić, że ją tu przyprowadzi.

Tak się nie robi, Dino — rzuciła cicho, zastanawiając się, czy ją w ogóle usłyszał.

Owszem, usłyszał.

Co to mówią o wojnie i miłości?

A o które powiedzonko ci chodzi?

To już od ciebie zależy.

Ruby zeskoczyła z roweru i oparła go o drewniany stojak, po czym biegiem ruszyła w kierunku jeziora. Zapomniała już, jak tu jest pięknie. Szafirowobłękitną rynnę otaczały bujne, zielone drzewa i opasywała granitowa otoczka. Wstęga wody spływała kaskadą z „wargi olbrzyma” — płaskiej, wystającej skały na szczycie urwiska — i rozpryskiwała się na spokojną taflę wody.

Dean stanął przy dziewczynie.

Chciałabyś się powspinać?

Prowadź.

Idąc obok siebie, obeszli zachodnią stronę jeziora, przebijając się przez hordę biwakujących tam turystów, psów, biegających za piłeczkami i wrzeszczących dzieci. Koło gęstego pasa drzew ludzi już nie było. Bulgot i szum spadającej wody stawały się coraz głośniejsze.

Szlak był kamienisty i wąski, wijący się między drzewami. W końcu dotarli na szczyt — do wargi olbrzyma. Była to płyta szarego granitu, wielka jak basen kąpielowy i płaska niczym ćwiercdolarówka. Kamień obrósł gęstym, zielonym mchem.

Ruby weszła na skałę i ujrzała kosz piknikowy. Stał na znajomym kraciastym kocu, który Dean starannie rozłożył w miejscu, gdzie mech był gruby na parę centymetrów.

Usiedli, a Ruby oparła się na łokciach.

Kiedyś ciągle tu przychodziliśmy.

Tutaj po raz pierwszy powiedziałaś mi, że chcesz zostać aktorką komediową i że pragniesz być sławna.

Nadal chcę zdobyć sławę. A ty miałeś zostać fotografikiem i otrzymywać nagrody.

Dalej na niego nie patrzyła. Lepiej trzymać się oddzielnie, jakby byli parą starych, szkolnych przyjaciół.

Ciągle mam takie plany. Gdybym tylko mógł, rzuciłbym wszystko w jednej chwili i zaczął od nowa. Pieniądze z całą pewnością nie dają szczęścia.

Zapadła między nimi cisza, a ona obawiała się niejasno tego, co Dean mógłby powiedzieć, odezwała się więc:

Widziałam się wczoraj z Erykiem.

Powiedział mi. To naprawdę wiele dla niego znaczyło.

Szkoda, że nie utrzymywałam z nim ściślejszego kontaktu.

Ty? Ja jestem jego bratem, a nie widziałem go od lat.

Zdumiało to Ruby. Przewróciła się na bok.

Zawsze byliście ze sobą tak blisko. Wpatrzył się w niebo.

Nie umiem naprawdę poznać się na ludziach, których kocham. Inkasuję ciosy znienacka.

Masz na myśli to, że jest gejem? Popatrzał na nią.

Między innymi i to.

Zrozumiała i wiedziała, że nadeszła pora. Przez ponad dziesięć lat przysięgała sobie, że jeśli będzie jeszcze miała jakąś szansę u Deana, powie tę jedną rzecz, która jest naprawdę ważna.

Przepraszam cię, Deanie — rzekła. — Nie chciałam cię zranić. Przewrócił się na bok, tak by widzieć jej twarz.

Nie chciałaś mnie zranić? Ruby, byłaś całym moim światem. Próbowałem się tobą opiekować, kiedy twoja mama odeszła, ale ciężko mi szło. Ciągle wszczynałaś ze mną kłótnie. Mimo to i tak cię kochałem.

Ruby nie wiedziała, jak mu to wytłumaczyć.

Wierzyłeś w coś, w co ja nie wierzyłam. Za każdym razem, gdy wieczorem zamykałam oczy, śniło mi się, że mnie zostawiasz.

Dlaczego sądziłaś, że cię zostawię?

Daj spokój, Dean, byliśmy dziećmi. Wiedziałam, że odjedziesz na jakiś uniwersytet, na który nie będę mogła sobie pozwolić, i zapomnisz o mnie.

Ich twarze były tak blisko, że gdyby się nie pilnowała, mogłaby zatonąć w błękitnym oceanie jego oczu.

Więc mnie rzuciłaś, zanim ja miałem okazję rzucić ciebie.

Uśmiechnęła się smutno.

Mniej więcej. Ale nie mówmy już o tym. Opowiedz mi o swoim życiu. Jak się czuje najbardziej rozrywany kawaler w całym San Francisco?

A gdybym ci powiedział, że nadal cię kocham?

Ruby zaparło dech.

Nie mów tego… proszę.

Ujął jej twarz w swoje dłonie, delikatnie, ale stanowczo zmusił, by na niego spojrzała.

A ty, przestałaś mnie kochać, Ruby?

Chciała odpowiedzieć: „Przecież byliśmy tylko dziećmi”, lecz gdy rozchyliła usta, wydobyło się z nich ciche, uległe westchnienie. Usta Deana musnęły jej wargi, a ona poczuła, że w jego objęciach cała się roztapia. Z jękiem wyszeptała jego imię, gdy ramię mężczyzny otoczyło jej kark. Taki pocałunek nigdy ich jeszcze nie połączył, tak pełnego bolesnej samotności złączenia warg para nastolatków nie byłaby w stanie sobie wyobrazić.

Długo czekałem na drugą szansę u ciebie, Ruby — rzekł, gdy wreszcie się od niej oderwał.

Walczyła z falą bezradności. Rozpaczliwie pragnęła być dorosła, zmienić się całkowicie pod wpływem wszystkiego, co widziała i słyszała w minionych dniach. Ale to nie było takie proste. Wciąż czuła tak silny lęk przed porzuceniem, że nie zdołała się z niego wyzwolić. Już dawno zrozumiała, dlaczego poeci piszą, że kochankowie „płoną z miłości”. Bo to było jak pożar, ogarniający wszystko, a ona utraciła wiarę, że ktokolwiek ją wyratuje. Odepchnęła go.

Nie mogę tego robić. To za dużo i za szybko. Zawsze wymagałeś ode mnie zbyt wiele.

Do diabła, Ruby — żachnął się. — Czy ty w ogóle dorosłaś?

Już więcej cię nie zranię — rzekła. Dotknął jej twarzy.

Ach, Ruby, już samo patrzenie na ciebie mnie rani.


* * *


Dean podążał za Ruby szlakiem. Choć się nie odzywali, las pełen był dźwięków. Ptaki popiskiwały i ćwierkały w gałęziach nad ich głowami, wiewiórki trajkotały, woda pluskała.

W parku Dean wrzucił koszyk piknikowy — nierozpakowany, pełen jedzenia — do pojemnika na śmieci. Owijając ciężki koc wokół ramion, ze znużeniem wsiadł na rower.

Gdy dojechali do letniego domu, przystanął na skraju drogi i zsiadł z roweru.

Ruby zatrzymała się i obróciła ku niemu.

Domyślam się, że to pożegnanie. Jej łamiący się głos dał mu nadzieję.

Na razie — rzekł.

To był tylko pocałunek. Proszę, nie zmieniaj go w „Przeminęło z wiatrem”.

Zrobił ku niej krok.

Musiałaś mnie chyba pomylić z którymś z tych twoich idiotów z Hollywood.

Chciała się cofnąć.

Co… co przez to rozumiesz?

Stał tak blisko niej, że mógł jej dotknąć, ale się nie poruszył.

Znam cię, Ruby. Możesz udawać, kogo chcesz, ale ten pocałunek coś oznaczał. Dziś, gdy oboje znajdziemy się w łóżkach, będziemy o nim myśleli.

Ruby zarumieniła się.

Dziesięć lat temu znałeś szaloną nastolatkę. To nie znaczy, że znasz mnie teraz.

Uśmiechnął się.

Mogłaś zbudować ścianę wokół swego serca, ale gdzieś, bardzo głęboko, nadal jesteś dziewczyną, w której się zakochałem. — Mówiąc to, dotknął jej policzka w przelotnej pieszczocie.

Usta Ruby zadrżały.

Boję się.

Dziewczyna, którą znałem, nie bała się niczego.

Ta dziewczyna zniknęła dawno temu.

Ale chyba nie całkowicie?

Stała nieruchomo, wpatrując się weń. Wiedział, że Ruby mu nie odpowie.

No dobrze — rzekł — tym razem się poddaję. — Wsiadł na rower i zaczął zbierać się do odjazdu.

Zaczekaj.

Zeskoczył z roweru tak prędko, że omal nie upadł. Pojazd grzmotnął z brzękiem na ziemię, gdy Dean obrócił się na pięcie, by stanąć twarzą do dziewczyny.

Zbliżyła się doń o krok.

Jak to się dzieje, że mówisz z taką pewnością.

Uśmiechnął się.

Nauczyłaś mnie miłości, Ruby. Za każdym razem, gdy brałaś mnie za rękę, dowiadywałem się czegoś więcej o uczuciach. Może gdy byliśmy dziećmi, uważałem to za normalne, ale potem wiele lat spędziłem samotnie i każda randka, na którą chodziłem, po raz kolejny udowadniała tylko, jacy byliśmy niezwykli.

Moi rodzice też byli niezwykli — rzekła z wolna.

Smutek ogarnął go na myśl, że jej serce, niegdyś tak otwarte i czyste, zdeptali ludzie, którzy powinni byli je chronić.

W porządku, miłość może ranić. A samotność?

Nie jestem samotna.

Odsunęła się od niego. Nie oglądając się wstecz, wskoczyła na rower i odjechała.

Jedź, jedź — krzyknął. — Uciekaj. Tylko tyle możesz zrobić.


* * *


Ruby wtargnęła do kuchni, gdzie jej matka mieszała coś na piecyku w starym, żeliwnym garnku.

Ruby? — zdziwiła się Nora, podnosząc wzrok. — Nie spodziewałam się ciebie tak prędko z powrotem. — Spojrzała na drzwi. — Gdzie jest Dino?

W kuchni rozchodził się aromat wołowiny duszonej z marchewką i pieczonych kartofli. Herbatniki domowej roboty piętrzyły się na blacie. I jeśli Ruby się nie myliła, mama mieszała sos waniliowy. Przygotowywała wszystkie ulubione potrawy Ruby.

Dziewczyna nie wiedziała, co sprawiało jej większą udrękę — cały wysiłek, który wkłada matka, by jej dogodzić, czy fakt, że nie będzie tu Deana, żeby to w pełni uczcić.

Dean poszedł do domu — rzekła.

Przez twarz matki przebiegł grymas. Odwróciła się do piecyka.

Co się stało?

Nie mam pojęcia. Chyba zaczęliśmy coś, czego nie byliśmy w stanie skończyć. Albo też skończyliśmy coś, co zaczęliśmy dawno temu.

Nie pójdzie ci tak jak z Maxem — uprzedziła matka.

Kocham Deana — przyznała Ruby. — Ale to nie wystarcza. I tak nasz związek by długo nie potrwał.

Miłość jest niczym bez wiary.

Straciłam tę wiarę już dawno temu.

Nie potrafisz skoczyć bez siatki ochronnej? Bo tym jest miłość, tym jest wiara. Szukasz gwarancji, ale tych się udziela przy sprzedaży części samochodowych. Nie w miłości.

Dobrze było rozmawiać z matką w ten sposób — jak z przyjaciółką. Ruby nigdy sobie tego nie wyobrażała. Tak bardzo brakowało jej matki, że aby dać sobie radę w świecie, udawała, iż jest sama.

Nie jestem już sama”. Gdy to zdanie raz powstało w jej głowie, utworzyło drogę, która doprowadziła Ruby do niej samej. „Nie mogę napisać tego artykułu”.

Muszę iść na górę — rzekła nagle, widząc zdumienie na twarzy matki. Nie zważając na nie, pobiegła po schodach, podeszła do telefonu i nakręciła numer Vala.

Maudeen odebrała po drugim sygnale.

Cześć, Maudeen. Zastałam Wielkiego Oza?

Maudeen roześmiała się.

Nie. Jest w Nowym Jorku, ale będzie dzwonił.

Dobrze. Powiedz mu, że nie napiszę artykułu.

O Boże. Lepiej podaj mi jeszcze raz swój adres i numer telefonu. Będzie chciał z tobą porozmawiać.

Ruby podała jej te informacje, po czym odłożyła słuchawkę. Sięgnęła po swój notatnik i z wolna zaczęła pisać:


Właśnie zadzwoniłam do swojego agenta. Gdy oddzwoni, powiem mu, że nie mogę mu dostarczyć tego artykułu. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co to znaczy publicznie obsmarować własną matkę.

Snułam marzenia. Widziałam siebie w najpopularniejszym programie telewizyjnym jako dowcipnego, uroczego gościa, stojącego na progu wielkiej kariery. Nie zauważyłam, że aby dosięgnąć mikrofonu, musiałabym stanąć na złamanym sercu matki. Wszystkie bowiem moje marzenia dotyczyły tylko mnie i dopiero teraz uświadomiłam sobie cenę moich samolubnych poczynań. Gdy to piszę, przypomina mi się fragment biblijnego Hymnu o miłości, ten, który odczytuje się na każdym ślubie: „Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko”.

Teraz wreszcie czuję jak osoba dorosła. Może po raz pierwszy w życiu. Ten artykuł złamałby serce mojej matce. Przed tygodniem nie miało to dla mnie znaczenia, w istocie, pragnęłam ją wówczas zranić. Nie mogę już tego zrobić — ani jej, ani sobie. Po raz pierwszy odsunęłam czarną kurtynę gniewu i ujrzałam za nią promienny dzień. Znowu mogę być córką swojej matki. Jest strażniczką mojej przeszłości. Zna tajemne momenty, które mnie ukształtowały, i mimo wszystkiego, co jej wyrządziłam, nadal mnie kocha. Czy ktokolwiek inny kochałby mnie tak bezwarunkowo?


* * *


Wzdłuż wybrzeża Friday Harbor na wyspie San Juan aż się kłębiło — łodzie cumowały i wypływały, dzieci ścigały się między dokami. W portowej dzielnicy miasta co krok wyrastały galerie sztuki, sklepy z pamiątkami, centra handlowe, gdzie można nabyć wszelkiego rodzaju prezenty.

Dean błądził bez celu po ulicach. Dzisiejszy dzień go przybił, choć nie powinien. Z Ruby nic nigdy nie szło gładko, a miłość do niej będzie najtrudniejsza.

Usłyszał syrenę promu i wiedział, że musi zejść na przystań. Wskoczył na rower, popedałował w dół zboczem wzgórza i tuż za ostatnim samochodem wjechał na prom.

Znalazłszy się na Lopez, stanął przy sklepie spożywczym i kupił parę rzeczy. Potem popędził do domu najszybciej jak mógł. Gdy dotarł na miejsce, pospieszył do pokoju Eryka.

Hej, braciszku — odezwał się Eryk. — Jak ci się udała przejażdżka?

Dean podszedł doń.

Zgadnij, co kupiłem?

Otworzył małą, szczelnie zamkniętą torebkę, w której znajdowały się lody owocowe w kształcie sopla.

Oczy Eryka rozszerzyły się.

Tęczowa rakieta. Nie przypuszczałem, że jeszcze je wyrabiają.

Dean odwinął wilgotne, białe opakowanie i wręczył bratu kapiący, barwny sopeł. Eryk, liżąc go, pomrukiwał z rozkoszy. Gdy skończył, odłożył patyczek, który przywoływał tyle wspomnień, na tacę przy łóżku.

To było fantastyczne — westchnął. — Wyleciało mi już z pamięci, jak uwielbiałem takie rzeczy.

A ja pamiętałem. Ostatnio przypominam sobie mnóstwo różnych spraw. — Dean przechylił się przez barierkę. — Poszedłem dzisiaj zobaczyć się z Ruby.

I?

Powiedzmy, że kiedy wychodziłem, oberwałem drzwiami w tyłek.

Eryk roześmiał się.

To cała Ruby. Nie popuści ani krzty. Więc kiedy nastąpi druga runda?

Dean westchnął.

Nie mam pojęcia. Może coś się wydarzy jutro, kiedy wszyscy razem wypłyniemy w morze.

Mam nadzieję, że sytuacja szybko się wyklaruje. Chciałbym być drużbą na twoim ślubie.

Będziesz.

Dean starał się jak mógł, by głos mu się nie załamał. Ich oczy spotkały się i w spojrzeniu brata dojrzał smutną prawdę. Obaj wiedzieli, że Eryk nie założy smokinga i nie stanie w lśniących lakierkach obok swego brata przy ołtarzu.

Cieszę się, że wróciłeś do domu, Dino. Bez ciebie bym sobie nie poradził. — Eryk wyciągnął ramię. Jego blada, pokryta siateczką żył dłoń przykryła rękę Deana. Eryk uśmiechnął się ze znużeniem i zamknął oczy, a Dean zorientował się, że znowu traci kontakt z bratem. — Ponieważ wróciłeś, znowu mam sny. To miłe — prawie niedosłyszalnie wyszeptał Eryk.

Śnij — rzekł miękko Dean, kładąc rękę brata na kocu. — Śnij o tym, kim mogłeś być i kim byłeś — najdzielniejszym, najmądrzejszym, najlepszym bratem, jakiego tylko można mieć.


* * *


Nora po kolacji wyszła na werandę i usiadła w swoim ulubionym bujanym fotelu. O tej magicznej godzinie, zawieszonej między dniem i nocą, niebo miało delikatny zamglony odcień.

Siatkowe drzwi otworzyły się ze skrzypieniem i zamknęły z hukiem.

Przyniosłam ci herbaty — rzekła Ruby, wchodząc w krąg światła na werandzie.

Dzięki — rzekła Nora. — Posiedź ze mną.

Zanim Ruby zdążyła usiąść, usłyszała podjeżdżający samochód. Zatrzymał się i trzasnęły drzwi. Ruby zerknęła ku ogrodowi.

Spodziewamy się kogoś?

Nie.

Na żwirze zachrzęściły kroki. Zardzewiała brama skrzypnęła, gdy ją otwierano. Ktoś zadudnił na deskach werandy i stanął w świetle lampy.

Nora ze zdumieniem wpatrywała się w starszą córkę, zastanawiając się, co ją tutaj sprowadza. Ta jej córka niczego nie robiła spontanicznie.

Caroline? — wyszeptała.

Własnym oczom nie wierzę! — Ruby mocno objęła siostrę. Nora niezgrabnie podniosła się i pokuśtykała do córki.

Hej, Caro. Cieszę się, że cię znowu widzę.

Caroline wycofała się z objęć Ruby.

Jak się masz, mamo.

Jej uśmiech wydawał się jednak wymuszony. Nie było to dziwne — już jako dziecko potrafiła się uśmiechać, nawet gdy krwawiło jej serce.

Nora bacznie przyglądała się córce. Była nienagannie ubrana w białe lniane spodnie i różową jedwabną bluzkę. Każde pasemko srebrzystoblond włosów było na swoim miejscu. A jednak w tej nieskazitelności było jakieś pęknięcie. Jakby ukrywała maleńką, cienką jak włos rysę.

Ruby zerknęła za ramię siostry.

A gdzie dzieciaki?

Zostawiłam je na noc u mamy Jere’ego. — Spojrzała nerwowo na Norę. — Przyjechałam sama. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu?

Żartujesz? Przecież błagałam cię, żebyś przyjechała — powiedziała Ruby.

Otoczyła ramieniem wąskie plecy siostry. Obie weszły do domu z głowami nachylonymi ku sobie. Nora pokuśtykała za nimi.

W salonie Caro odwróciła się do matki. Rzuciła jej uśmiech, który nie sięgał oczu.

Chciałabyś zobaczyć ostatnie zdjęcia swoich wnucząt?

Możemy od tego zacząć — odparła Nora. — Ale jeśli rzeczywiście mamy się wzajemnie poznać, same zdjęcia nie wystarczą.

Caroline zbladła, po czym gładko powiedziała:

Dobrze.

Rozpięła podręczną torbę, z której wyjęła album ze zdjęciami. Podeszła do kanapy i usiadła. Ruby podbiegła i zajęła miejsce obok siostry, a Nora usiadła po jej drugiej stronie.

Caroline wolno otworzyła album. Pierwsza fotografia, kolorowa, formatu dwadzieścia na dwadzieścia pięć, przedstawiała jej ślub. Na zdjęciu tym Caroline była wysoką panną młodą w eleganckiej, jedwabnej, obszywanej koralikami sukni z odsłoniętymi ramionami. Jere stał obok niej, oszałamiająco przystojny w smokingu od Prady.

Przepraszam — rzekła szybko Caroline. — Nowe zdjęcia są na końcu. — Zaczęła przewracać stronicę.

Nora zdecydowanym gestem położyła rękę na jej dłoni.

Zaczekaj.

Kto oddaje tę kobietę w małżeństwo temu mężczyźnie?”. Gdy ksiądz zadał to pytanie, odpowiedział tylko Rand: „Ja”. Nora znajdowała się na końcu nawy, ze wszech sił starając się nie płakać. Odpowiedź powinna brzmieć: „My — jej matka i ja”.

Nora uczestniczyła w ślubie Caroline, ale praktycznie jakby jej nie było. Caroline zaprosiła ją, umieściła przy stole dla specjalnych gości, lecz nie pomiędzy rodziną. Nora wiedziała, że tego dnia stanowiła dla swojej córki szczegół ani mniej, ani bardziej ważny niż aranżacja kwiatów. A Nora, pogrążona w poczuciu winy, wdzięczna była Bogu choćby i za to.

Kto w tym dniu występował w roli matki Caroline? Kto w ostatniej chwili doszywał jej koraliki do sukni albo poszedł z nią kupić nieprzyzwoicie drogą bieliznę? Kto przytulił ją po raz ostatni jako niezamężną młodą kobietę i wyszeptał: „Kocham cię”?

Nora cofnęła rękę, a Caroline szybko przewróciła kolejną stronicę albumu.

To nasz miodowy miesiąc. Pojechaliśmy na Kauai. Matka zauważyła, że palce Caroline drżą.

Wyglądacie tu na takich szczęśliwych — rzekła miękko.

Bo byliśmy.

Nora dojrzała cień smutku na twarzy córki. I już wiedziała. — Och, Caro…

Dosyć tych fotek szczęśliwych nowożeńców — zdecydowała Ruby. — Kiedy pojawią się dzieci?

Caroline doszła do zdjęcia szpitalnego pokoju. Była w łóżku i, przynajmniej raz, włosy miała w nieładzie. W ramionach trzymała maleńkie dzieciątko. Tu wreszcie jej uśmiech był prawdziwy.

Nora powinna była zobaczyć ten uśmiech osobiście, ale to jej się nie udało. Och, naturalnie, odwiedziła Caroline w szpitalu. Przyszła z naręczami kosztownych podarków. Powiedziała córce, że jej dziecko jest piękne… po czym wyszła.

Nory nie było przy Caroline, gdy młoda kobieta doznawała lęków, towarzyszących macierzyństwu. Kto jej wówczas powiedział: „To nic takiego, Caroline. Bóg cię do tego stworzył”? Nikt.

Nora przycisnęła rękę do ust, lecz już było za późno. Wymknął jej się cichy jęk. Czuła, jak łzy spływają jej po policzkach. Usiłowała wstrzymać oddech, ale uciekał jej w urywanych westchnieniach.

Mamo? — rzekła Caroline, spoglądając na nią.

Nora unikała wzroku córki.

Przepraszam.

Caroline zamilkła. Nora nie zdawała sobie sprawy, że córka też płacze, póki łza nie kapnęła na album.

Tego dnia najbardziej mi ciebie brakowało — powiedziała przerywanym głosem Caroline. Spadła kolejna Iza. — Pamiętam pierwszą noc. Jenny leżała w łóżku obok mnie. Ciągle ją obejmowałam, dotykałam jej paluszków. Śniło mi się, że stoisz przy moim łóżku i mówisz, że wszystko będzie dobrze i żebym się nie bała. Ale kiedy się budziłam, zawsze byłam sama.

Nora przełknęła z trudem.

Och, Caro, w całej naszej galaktyce nie starczy słów, żeby wyrazić, jak bardzo żałuję tego, co zrobiłam tobie i Ruby.

Caroline pozwoliła matce wziąć się w ramiona.

Serce Nory trzasnęło jak skorupka jajka. Płacz wstrząsał całym jej ciałem, aż dostała czkawki. Gdy cofnęła ramiona, ujrzała Ruby. Twarz młodszej córki była blada, tylko oczy błyszczały wzruszeniem, lśniły w nich nieprzelane łzy.

Ruby podniosła się.

Zdaje się, że powinnyśmy się napić.

Caroline niepewnym gestem otarła oczy.

Ja nie piję.

Od kiedy to? Na końcowym balu na pierwszym roku…

Dzięki paru takim uroczym wspomnieniom odwracam się od kieliszka. Na uczelni Jere nazywał mnie M.P., małą pijaczyną.

No nie, można pęknąć ze śmiechu. Mam dwadzieścia siedem lat i nie zdążyłam się upić z własną siostrą, zanim to się stało dozwolone prawem. Dziś wieczorem wszystko to się zmieni.

Nora roześmiała się.

Ostatni raz, kiedy się upiłam, wpadłam na drzewo.

Spokojnie, nie pozwolimy ci prowadzić — obiecała Ruby. Caroline wreszcie się roześmiała.

No dobrze. Jedna szklaneczka. Ale tylko jedna.

Ruby powiedziała drwiąco: „Ha, ha, ha”, zwracając się w stronę kuchni, po czym oświadczyła:

Margarita!

Zanim Nora zdołała wymyślić, jak by tu nawiązać dalszą rozmowę z Caroline, Ruby wróciła do pokoju ze szklankami, wielkimi jak podwójne koszyczki wielkanocne.

Nora wzięła swoją szklankę, po czym roześmiała się głośno, gdy Ruby podeszła do adapteru, wybrała płytę i nastawiła ją.

Będziemy tańczyć, tańczyć rocka…” — ryknęło przez stare głośniki. Ruby nastawiła dźwięk tak głośno, że aż zadrżały szyby.

Ze śmiechem pociągnęła łyk ze swojej szklanki, postawiła ją z trzaskiem na stole, po czym wyciągnęła rękę do Caroline:

Chodź, zatańcz z najgorszą aktorką komediową w Hollywood.

Caroline chwyciła rękę Ruby i pozwoliła się okręcić. Nora ostrożnie sączyła cocktail. Jej córki wyglądały na tak wesołe i beztroskie, że matkę aż zabolało serce.

Dziewczęta tańczyły, piły i śmiały się razem, aż wreszcie Caroline wyrzuciła ręce do góry.

Wystarczy, Ruby. Zaczyna mi się kręcić w głowie.

Ha! Jeszcze za mało. Musisz sobie z tym poradzić. — Wręczyła siostrze margaritę. — Do dna.

Caroline odgarnęła wilgotne włosy z twarzy.

A, do diabła! — Wypiła duszkiem resztę swojej margarity, po czym nadstawiła pustą szklankę. — Poproszę jeszcze.

Juhuu! — Ruby tanecznym krokiem weszła do kuchni.

W adapterze włączyła się następna płyta — stare nagranie Eurythmics: „Z tego się snuje marzenia…” — tętniło przez głośniki.

Caroline chwiejnie zrobiła krok, po czym potknęła się i wyciągnęła rękę.

Zatańcz ze mną, mamo.

Jeżeli nadepnę ci tym gipsem na stopę, będziesz miała złamaną każdą kosteczkę.

Caroline roześmiała się.

Nie przejmuj się. Jestem pod znieczuleniem. — Ostatnie słowa wybełkotała z trudem, po czym znowu się roześmiała. — Zalana — rzekła surowo. — Zalałam się.

Nora chwyciła kulę i pokuśtykała do Caroline. Otoczyła ramieniem smukłą talię córki i podparła się laską. Powoli zaczęły kołysać się z boku na bok.

Prosiłam, żeby zagrali tę piosenkę na moim weselu, pamiętasz?

Nora skinęła głową. Chciała powiedzieć coś niezobowiązującego, lecz zauważyła, w jaki sposób Caroline na nią patrzy. — Chcesz o tym porozmawiać? — zapytała miękko.

O czym porozmawiać? Nora przestała tańczyć.

O twoim małżeństwie.

Piękna twarz Caroline zmarszczyła się. Usta jej zadrżały.

Och, mamo, nie wiedziałabym, od czego zacząć.

Ruby w lansadach wpadła do pokoju, nucąc: Margaritas dla señoras. Gdy ujrzała stojące Norę i Caro, zatrzymała się w miejscu.

Wystarczy zostawić was na pięć minut, a już zaczynają się cholerne płacze.

Caroline cofnęła się niepewnie o krok. Przenosiła spojrzenie od Nory do Ruby i z powrotem, nie mogąc powstrzymać cichego łkania i był to rozdzierający widok. Tak płacze kobieta w środku ciemnej nocy, gdy mąż leży obok niej w łóżku.

Miałam wam nie mówić — rzekła Caroline łamiącym się głosem. Ruby zrobiła ku niej krok, wyciągając rękę.

Nie dotykaj mnie! — chlipnęła Caro. — Rozpadnę się, jeśli mnie dotkniesz, a mam już tego tak dosyć, że zacznę wrzeszczeć.

Z wolna opadła na kolana. Ruby usiadła przy niej, a Nora niezgrabnie usadowiła się obok.

Czy rozmawiałaś o tym z Jere’em? — spytała Nora.

Caroline potrząsnęła głową.

Nie mogę mu powiedzieć. Zawsze zmierzamy w różnych kierunkach. Przez większość czasu czuję się jak samotna matka. I jestem samotna. Czasami samotność tak mi dokucza, że nie mogę tego wytrzymać.

Wiem, przez co przechodzisz, uwierz mi — powiedziała żarliwie Nora. — Uginasz się teraz pod ciężarem życia i nie wiesz, jak się z tego wyrwać. Czujesz, że się dusisz.

Caroline jednym haustem wciągnęła powietrze, wydając dźwięk, jakby miała czkawkę. Oczy się jej zaokrągliły.

Skąd to wiesz?

Nora dotknęła jej policzka.

Po prostu wiem. — Na razie wystarczy. — Czy Jere spotyka się z inną kobietą?

Wszyscy zawsze mówili, że jest dokładnie taki sam jak tata. — Caroline wytarła oczy. — Mam zamiar go zostawić.

Kochasz go? — zapytała miękko Nora. Caroline zbladła. Jej dolna warga drżała. — Tak bardzo…

Nora czuła, że pęka jej serce. To jeszcze jedna nauka, którą jako matka przekazała swoim dzieciom: że małżeństwo to kwestia twego widzimisię.

Opowiem ci, jak wygląda w praktyce decyzja, którą, jak ci się wydaje, powzięłaś — zwróciła się do Caroline. — Gdy zostawiasz mężczyznę, którego kochasz, masz wrażenie, że serce pęka ci na pół. Leżysz samotnie w łóżku i tęsknisz za nim. Pijesz rano kawę i tęsknisz za nim. Obcinasz sobie włosy i myślisz, że nikt, z wyjątkiem ciebie, tego nie zauważy. Ale nie to jest najgorsze. Największą krzywdę wyrządzasz dzieciom. Powiadasz sobie, że wszystko jest w porządku — ciągle ktoś się rozwodzi i dzieci jakoś to przeżyją. Może to prawda, jeśli w małżeństwie rzeczywiście nie ma już miłości. Ale jeżeli nadal go kochasz i zostawiasz swego mężczyznę, nie próbując ratować rodziny… załamiesz się. Płaczesz nie tylko w środku nocy. Płaczesz zawsze, przez cały czas, aż wyschniesz od środka i nie zostanie ci ani jedna łza — i wtedy dopiero dowiesz się, co to jest prawdziwy ból.

Nora wiedziała, że jej słowa nie dotyczą wszystkich małżeństw. Ale była przekonana, że Caroline nie dość usilnie się stara, że nie powinna jeszcze rezygnować, zwłaszcza jeśli kocha Jere’ego.

Może nawet znajdziesz pracę, która uczyni się bogatą i sławną. Ale stwierdzisz, że to nie ma znaczenia. Wiesz, że gdzieś daleko są twoje córki, trzymające kogoś innego za rękę, wypłakujące się nie na twoim ramieniu. I codziennie będziesz musiała żyć z tym, co im wyrządziłaś. Nie powtarzaj mojego błędu — rzekła Nora z zawziętością w głosie. — Walcz. Walcz o miłość i rodzinę. W sumie tylko to się liczy, Caroline. Tylko to.

A jeśli i tak go stracę? — wyszeptała córka.

Och, Caro — odparła Nora. — A jeśli go odzyskasz?



Rozdział 9


Następnego ranka Nora obudziła się odświeżona i odmłodzona. Jakby znowu miała dwadzieścia parę lat. Dziękowała Bogu, że przez całą noc wysączyła tylko jedną margaritę.

W salonie ujrzała pozostałości wczorajszego „wieczoru panieńskiego”: trzy szklanki, z których każda miała na dnie przynajmniej ze dwa centymetry mętnego, zielonego napoju, popielniczkę wypełnioną niedopałkami papierosów, które Caroline chyłkiem wypaliła, stos płyt. Po raz pierwszy tego lata dom wyglądał, jakby toczyło się w nim nieokiełznane życie.

Nora pokuśtykała na górę. Drzwi sypialni były zamknięte, toteż pchnęła je. Caroline i Ruby nadal spały. Wyglądały tak młodo i bezbronnie. Caroline spała zwinięta w kłębek, tuż przy krawędzi materaca. Ruby natomiast leżała rozciągnięta na całą szerokość, jej ręce i nogi wylądowały na pościeli.

Nora podeszła do łóżka. Powoli pogłaskała różowy policzek Ruby, na którym odcisnęła się pościel.

Pobudka, śpiochy.

Ruby, mrugając, starała się oprzytomnieć, mlaskała ustami, jakby jeszcze czuła na nich smak margarity.

Hej, mamo.

Caro obudziła się i przeciągnęła. Ujrzawszy Norę, usiłowała usiąść. Jednak tylko jęknęła i znowu opadła na poduszki.

O Boże, głowa mi spuchła. Nora klasnęła w dłonie.

Ruszcie się, dziewczęta. Dzisiaj żeglujemy z Deanem i Erykiem. Pamiętasz, Ruby? Lottie przygotuje dla nas kolację około siódmej.

Caroline pozieleniała.

Żeglowanie?

Wytoczyła się z łóżka i opadła na podłogę, lądując na kolanach. Potem poczołgała się do łazienki. W drzwiach z trudem się podniosła i z bolesnym uśmiechem rzuciła w stronę Ruby:

Ja pierwsza pod prysznic! Ruby wychyliła się do przodu.

Nie zużyj całej gorącej wody.

Nora uśmiechnęła się, potrząsając głową.

Jak za dawnych lat. No nic, zacznę powoli robić śniadanie i przygotuję jakieś lekkie przekąski. Dean ma przyprowadzić łódź koło jedenastej.

Odwróciła się i zeszła po schodach, dudniąc na każdym stopniu. W połowie drogi usłyszała nadjeżdżający samochód. Dotarła do kuchni akurat, gdy rozległo się stukanie do drzwi. Otworzyła je.

Na ganku stał jeden z najprzystojniejszych młodych ludzi, jakich miała okazję oglądać w życiu. Choć nie widziała go od dnia ślubu, swego zięcia rozpoznałaby wszędzie.

Jak się masz, Jeremy — rzekła z uśmiechem.

Zrobił zdumioną minę.

Nora? Ty tutaj?

Rozumiem, że młody człowiek może doznać szoku, gdy nagle uświadomi sobie, że ma teściową. — Cofnęła się, gestem zapraszając go do środka.

Uśmiechnął się ze znużeniem.

Biorąc pod uwagę inne niespodzianki, które już mnie spotkały w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, to doprawdy tyci drobiazg.

Nora skinęła głową.

Caro jest na górze. Przyprowadzę ją. Zaczekaj. — Jestem tutaj.

Nora i Jere obrócili się na pięcie. Na półpiętrze stała Caroline, ubrana w te same jedwabie i len, co zeszłego wieczoru, tyle że zgniecione nie do poznania. Plamy skawalonego tuszu do rzęs jakby podbiły jej oczy podwójnymi siniakami.

Jak się masz, Jere — rzekła cicho. — Usłyszałam twój głos.

Ruby, potykając się, zeszła ze schodów i wpadła na siostrę.

Przepraszam, Caro, nie… — W tym momencie ujrzała Jeremy’ego i urwała.

Jeremy zbliżył się do Caroline.

Care?

Tkliwość w jego głosie powiedziała Norze wszystko, co chciała wiedzieć. Może Caro i Jere mają kłopoty, ale łączy ich miłość, a miłość zawsze daje szansę.

Nie powinieneś był tutaj przychodzić — rzekła Caro.

Nie — odparł cicho — to ty nie powinnaś była odchodzić. Przynajmniej bez rozmowy ze mną. Wyobrażasz sobie, jak się czułem, kiedy dostałem twój list, w którym piszesz, że wrócisz, jak będziesz miała na to ochotę?

Caro spojrzała nań.

Sądziłam, że będziesz zadowolony z mojego odejścia, a nie zniosłabym tego widoku.

Wróć do domu — wyszeptał. — Mama będzie pilnować dzieci przez cały weekend.

Caroline uśmiechnęła się.

Jeszcze zanim nastanie ranek, zwariuje.

To jej sprawa. Musimy mieć trochę czasu dla siebie.

Dobrze. — Caroline ruszyła na górę. Zeszła po chwili z podręczną torbą na ramieniu. Gorąco uścisnęła Ruby, po czym udała się do kuchni do Nory. — Dzięki — powiedziała cicho. — Już więcej cię nie utracę.

Absolutnie. Teraz się mnie nie pozbędziesz. Kocham cię, Caro. — I ja cię kocham, mamo.

Nora objęła córkę i przytuliła mocno, po czym powoli ją puściła. Jeremy wziął od żony torbę i ujął ją za rękę. Razem opuścili dom. Ruby i Nora patrzyły, jak srebrny mercedes odjeżdża z podjazdu w ślad za białym rangę roverem. Ruby przysunęła się do Nory.

Przepraszam cię, mamo.

Nora, zdziwiona, odwróciła się do córki.

Za co?

Za wszystkie prezenty, które odsyłałam, i za wszystkie lata, kiedy trzymałam się od ciebie z daleka. Ale przede wszystkim za to, że byłam taka zawzięta.

Nora nie była pewna, jak to się stało, ale nagle przywarły do siebie, śmiejąc się jedna przez drugą i płacząc.


* * *


Punktualnie o jedenastej rozległo się głośne aa–uu–gaa, aa–uu–gaa. To syrena jachtu. „Zwiewna Panna” przybiła do przystani.

Ruby spojrzała w kierunku morza i przypatrywała się, jak Dean cumuje łódź.

Są już. — W jej głosie słychać było nutkę zmartwienia. Miała nadzieję, że znajdzie dziś odwagę, by powiedzieć Deanowi, że chce kochać i być kochaną.

Nora zrozumiała.

Boisz się spotkania z Deanem?

Ruby przytaknęła.

Mogłabyś zjeździć cały świat i nie znalazłabyś lepszego człowieka niż Dean Sloan. Po prostu odpuść sobie. Zabaw się. Pamiętaj o dobrych czasach, nie tylko o tych złych.

Ruby spojrzała na nią.

Tak bardzo tego pragnę.

Na jachcie ponownie włączono syrenę.

Bierz koszyk z jedzeniem — rzekła Nora.

Już po paru minutach szły ścieżką na plażę. Dean stał na dziobie.

Witamy na pokładzie.

Nora ostrożnie weszła na łódź. Wzięła kule i rzuciła je pod pokład. Potem, kuśtykając niezgrabnie, przesunęła się bokiem obok wielkiego srebrnego koła i usiadła koło Eryka. Pod głową miał poduszkę i przykryty był kocem. Choć się uśmiechał, był blady i wyglądał na straszliwie osłabionego. Nora objęła go ramieniem.

Dean zapuścił silnik. Ruby odcumowała łódź i wskoczyła na pokład. Wypłynęli z zatoki, a gdy mijali najdalej wysunięty kraniec wyspy, Dean ustawił grotżagiel. Łódź natychmiast przechyliła się na prawą burtę, chwyciła podmuch wiatru i pomknęła po wodzie.

Eryk wystawił twarz na wiatr, uśmiechając się radośnie. Nora oparła głowę o jego skroń i wpatrywała się w bujne, zielone wyspy. Ruby stała na dziobie. Matka nie musiała patrzeć na jej twarz, by wiedzieć, że się uśmiecha.

Eryk przenosił wzrok z Ruby na Deana i z powrotem. Dzieliła ich cała długość łodzi, a oni ukradkiem przypatrywali się sobie, starając się, by nikt ich na tym nie złapał, a przede wszystkim oni sami.

Myślisz, że się dogadają? — zapytał Norę.

Mam nadzieję, że tak. Potrzebują siebie nawzajem.

Nagle podniosła się gwałtowna bryza, wypełniając brezentowy żagiel głuchym dźwiękiem. Dean spojrzał na Eryka.

Chcesz stanąć za sterem?

Twarz Eryka rozświetliła się.

O tak.

Dean otoczył ramieniem wątłe ciało brata i pomógł mu pokuśtykać do steru. Eryk chwycił za koło. Dean stanął za nim, tuż obok, by pomóc mu utrzymać równowagę.

Łzy, wywołane wiatrem, ciekły po skroniach Eryka, a rzadkie kosmyki włosów smagały go po policzkach. „Jestem królową świata!” — krzyknął, wyrzucając ramiona. Śmiał się i po raz pierwszy od tygodni był to jego prawdziwy, żywiołowy śmiech.

Nora wiedziała, że gdy będzie wspominać Eryka, zachowa w pamięci taki jego obraz — jak stoi wyprostowany i śmiejąc się, mruży oczy przed słońcem.


* * *


Gdy wrócili do domu, Lottie uraczyła ich krabami Dungeness, sałatką Cezara i bagietkami. Przybyli na kolację niczym finaliści szkoły przetrwania. Nawet Eryk zdołał przełknąć kilka delikatnych, posmarowanych masłem kęsów.

Podczas gdy dziewczęta zmywały i wycierały naczynia, Dean zaniósł brata do sypialni. W końcu Nora i Ruby poszły na górę i wszyscy stanęli wokół łóżka Eryka, rozmawiając cicho, póki nie zasnął.

Teraz we trójkę wrócili na „Zwiewną Pannę” i popłynęli na Letnią Wyspę. Ponieważ było już ciemno, podróż zabrała im dwa razy więcej czasu. Mimo wszystko jednak Ruby nie zebrała się na odwagę, by otworzyć serce przed Deanem. Cały dzień czekała na tę chwilę, gdy zwróci się ku niemu i powie, że już się nie boi. „Zwiewna Panna” przybiła do przystani Bridge’ów, a ona wciąż jeszcze czekała.

Bierz liny, Ruby! — ryknął Dean.

Chwyciła liny i wyskoczyła na pomost. Przycumowała łódź, gdy matka zeszła na przystań.

Dzięki, Dean — usłyszała jej słowa. — Ruby? Kochanie, nie mogę bez pomocy wejść do domu. Brzeg jest śliski.

Ruby dojrzała, że łódź pogrążona była w cieniu. Nie widziała Deana. A jeśli odpłynie, zanim ona zdąży wrócić?

Ruby?

Rzuciła niepotrzebny zwój liny i ruszyła ku matce. A on został tam, za sterem. Dostrzegła jego złote włosy i żółty sweter.

Do widzenia — rzekł stłumionym głosem.

Mhm, gdybyś potrzebował pomocy przy odpływaniu, no wiesz, gdyby trzeba było odcumować linę, czy coś w tym rodzaju, zejdę, zanim się obejrzysz — powiedziała wyczekująco Ruby.

Zawsze przyda mi się pomoc — odparł po chwili.

Ruby poczuła przypływ ulgi. Objęła matkę ramieniem i razem weszły na brzeg, a potem dalej przez trawnik. Przy frontowych drzwiach mama uśmiechnęła się.

No, to maszeruj. I, Ruby…

Ruby sięgnęła po wełniany szal leżący na bujanym fotelu i okryła nim ramiona. Na dworze zaczynało się robić chłodno.

Tak?

On cię kocha. Postaraj się być ciut milsza niż normalnie.

Ruby nie mogła powstrzymać śmiechu.

Wielkie dzięki, mamo.

Pospieszyła przez podwórze. Na samym brzegu przystanęła. Dean stał na końcu pomostu, odwrócony do niej plecami. Przeszła bezszelestnie brzegiem i weszła na przystań. Jej kroki były niesłyszalne wśród skrzypienia i trzasków starego drewna.

Pamiętam, jak skakaliśmy z tego pomostu w czasie przypływu — powiedziała cicho.

Odwrócił się.

Bała się odezwać. Chciała go po prostu otoczyć ramionami i pocałować. Ale nie mogła tego zrobić. Po pierwsze, powinna zachować się jak należy. Winna jest Deanowi kilka słów — zwykłych, prostych słów — i musi je powiedzieć, nie wolno jej teraz stchórzyć.

Pamiętam, kiedy mnie pierwszy raz pocałowałeś. Zrobiło mi się gorąco, aż nie mogłam złapać tchu. I tak już zostało. Płonęłam z miłości do swego najlepszego przyjaciela. Gdy mieliśmy po siedem lat, obiecałeś, że kiedyś będziesz miał łódź wielką jak prom, z wanną w kabinie właściciela i że Elvis będzie śpiewał na naszym weselu.

Uśmiechnęła się do mężczyzny. — Powinniśmy byli się domyślić, że będą kłopoty, gdy Elvis umarł.

Dean przymknął oczy, a Ruby zastanawiała się, czy przywoływanie dawnych marzeń sprawia mu ból.

Tak — odparł drewnianym głosem. — Byliśmy młodzi.

Usiłowałam zapomnieć, co czułam, kiedy mnie całowałeś — mówiła dalej. — Wmawiałam sobie, że to zauroczenie, że kiedyś urosnę, a życie będzie toczyć się dalej i znowu przeżyję to uczucie. Ale nie przeżyłam. — Otworzyła się przed nim, teraz łatwo ją było zranić.

Nigdy się nie zakochałaś?

Jakże bym mogła… skoro do dzisiaj jeszcze nie odkochałam się z pierwszej miłości?

Powiedz to.

Uniosła ku niemu głowę.

Kocham cię, Deanie.

Przez jedno uderzenie serca nie odpowiadał, tylko się w nią wpatrywał. Potem wziął ją w ramiona i całował tak, jak zawsze marzyła, by ją całowano. I nagle zapragnęła więcej. Więcej…

Niezgrabnie gmerała przy jego podkoszulku, w końcu ściągnęła mu go przez głowę i zatopiła palce we włosach na torsie. Przesuwała rękami po jego muskularnych ramionach, aż do pasa.

Zrzucił z niej wełniany szal, spuszczając go niedbale na pomost pod ich stopami. Z jękiem wsunął ręce pod jej koszulę, zerwał ją jednym ruchem i cisnął za siebie.

Całując się, wodząc po omacku dłońmi po swoich ciałach, uklękli na szalu, po czym opadli nań, śmiejąc się ze swych niezgrabnych ruchów. A potem, gdy ją znowu pocałował, nie mogła myśleć o niczym. Całe jej ciało płonęło. Jego ręce były wszędzie, a Ruby oddała się grze miłosnej tak namiętnie, jak nigdy dotąd.

Odrzuciła głowę do tyłu i zamknęła oczy…


* * *


Potem przylgnęła twarzą do jego piersi. Trzymał ją mocno.

Powinniśmy byli to zrobić już dawno temu.

Wierz mi, wtedy nie byłoby nam tak dobrze. — Odwróciła się ku niemu i wpatrzyła weń. — Zamieszkajmy razem.

Rzucił jej dziwne spojrzenie.

W Hollywood?

Mowy nie ma. — Miała już dość tamtejszego towarzystwa. — Mogę pojechać do San Francisco.

Roześmiał się.

Nie, dziękuję. — Wyciągnął rękę i dotknął jej włosów. — Żyliśmy już w tamtych miejscach, Ruby. Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę wracać do niczego, co było przedtem. Pragnę zacząć wszystko od nowa. I nie zamierzam z tobą żyć.

Poczuła, jakby z całą siłą stąpnął jej na serce.

Pobieramy się, Ruby Elizabeth. Dość wymówek i ucieczek. Proponuję, żebyśmy przenieśli się tutaj i ustalili, co chcemy robić przez resztę naszego życia. Ja spróbuję fotografii. Zawsze chciałem się nią zajmować. A co najważniejsze, zestarzejemy się razem.

Będziemy mieli dzieci — szepnęła, marząc o tym po raz pierwszy.

Przynajmniej dwoje, żeby każde miało najlepszego przyjaciela.

A nasz syn — damy mu na imię Eryk.


* * *


Ruby mogłaby przespać na przystani całą noc, wtulona w ramiona Deana i owinięta starym kocem, lecz mężczyzna chciał wracać do Eryka, więc pocałowali się — całowali i całowali — na do widzenia. Potem pomogła mu odcumować łódź i weszła na najwyższy punkt brzegu, by zobaczyć, jak odpływa.

Gdy łódź Deana zniknęła na lekko wzburzonym, srebrzącym się w księżycowej poświacie morzu, Ruby odwróciła się i poszła do domu. W kuchni paliło się światło, a drzwi do sypialni mamy były zamknięte. Właśnie miała zapukać, gdy zadzwonił telefon. Pobiegła do kuchni i podniosła słuchawkę.

Halo?

Ruby, gdzieś ty się podziewała? Dzwonię całą noc.

Val? — Spojrzała na zegarek. Była pierwsza po północy.

Co to ma znaczyć, że nie oddasz artykułu?

A, o to chodzi? Po prostu go nie napiszę i już.

I już? Słuchaj no, królowo komedii, magazyn „Cache” zarezerwował miejsce w najbliższym numerze. Wydrukowali okładkę — mogę dodać, że z twoim zdjęciem — i dali zapowiedź. — Urwał. — I mam też dla ciebie coś ciekawego z telewizji. NBC chce ci zaproponować napisanie pilotowego odcinka serialu.

Pilotowego odcinka? Mojej własnej komedii? — Ruby zrobiło się słabo.

Tak, twojej własnej komedii. Więc przestań się wygłupiać. Masz oddać artykuł jutro. Wczoraj wysłałem ci bilety lotnicze. Pewnie już do ciebie dotarły. W poniedziałek rano masz wystąpić w programie Sarah Purcell.

Nie mogę tego zrobić, Val. — Ogarnęła ją fala paniki. Val wziął głęboki oddech, po czym wypuścił powietrze.

Dałem im słowo, Ruby. Nie możesz tak po prostu zerwać umowy. Twój tekst jest gotowy?

Tak — odrzekła, nienawidząc się za swój brak charakteru.

A problem polega na tym, że…

Lubię ją. — Ruby czuła, że zaraz się rozpłacze. — Nie. Kocham ją.

Val milczał przez chwilę.

Przykro mi, Ruby — rzekł w końcu.

Mnie też — odparła głucho.

Przylecisz, tak? Bertram cię odbierze.

Ruby odłożyła słuchawkę zupełnie oszołomiona. Wyszła na werandę, gdzie znalazła bilet lotniczy i krótki plan zajęć. Po nagraniu programu Sarah Purcell zabierają ją do eleganckiej knajpy, żeby oblać to wydarzenie.

Z westchnieniem odwróciła się i powlokła na górę. Opadła na łóżko i sięgnęła po notes.


Właśnie skończyłam rozmowę telefoniczną z moim agentem. Wygląda na to, że wyjdę na dudka. Nie mogę wyplątać się z tej umowy. Muszę oddać artykuł zgodnie z obietnicą. W poniedziałek wystąpię w programie Sarah Purcell.

I stracę matkę — kobietę, na którą czekałam i za którą tęskniłam całe życie. Znikną wówczas wszelkie szanse na utrzymanie jakiejkolwiek więzi między nami. A tym razem będzie to wyłącznie moja wina. Ale chcę zapisać dla pamięci, choć wiem, że przychodzi to za późno i za zbyt wielką cenę: Kocham moją matkę.


* * *


Nora siedziała przy kuchennym stole, sącząc kawę. Czekała, aż Ruby zejdzie na dół. Usiłowała się też doczekać córki poprzedniej nocy, ale koło wpół do pierwszej dała za wygraną. To dobry znak, że Ruby nie wróciła wcześnie do domu. Przynajmniej tak Nora sobie wmawiała.

Zadzwonił telefon. Nie zwracając uwagi na kule, oparte o ścianę, pokuśtykała do blatu i podniosła słuchawkę.

Halo?

To ja, Dee.

Cześć, Dee. Jakie wspaniałe wieści mi dzisiaj przynosisz?

Nie będziesz zachwycona. Właśnie rozmawiałam z Tomem Adamsem. Powiedział, bym ci przekazała, że jeśli nie będzie miał tych idiotycznych tekstów na kolumny do środy rano, wytoczy ci proces o dziesięć milionów dolarów.

Nie może tego zrobić — rzekła szybko Nora, choć oczywiście nie miała pojęcia, czy facet ma takie prawo, czy nie. — Co jeszcze tam się dzieje?

— „Tattler” doniósł, że ten gość na zdjęciu nie był twoim pierwszym… romansem. Piszą, że ty i twój mąż tworzyliście małżeństwo „otwarte” i że oboje sypialiście z innymi. A czasami — głos Dee ściszył się do konspiracyjnego szeptu — ty robiłaś to grupowo. Jak na filmie „Oczy szeroko zamknięte”.

Norze zakręciło się w głowie. Po raz pierwszy, odkąd zaczęła się ta cała awantura, poczuła wściekłość. Seks grupowy? Popełniała błędy — wielkie, rażące — ale na coś takiego nie zasłużyła.

To wszystko? Czy może noszę w sobie płód jakiegoś mutanta z kosmosu?

Dee roześmiała się nerwowo.

Właściwie to prawie wszystko. No, jeszcze Liza Smith daje do zrozumienia w swoim felietonie, że ktoś z twojego najbliższego otoczenia pisze o tobie opowieść, wywlekającą wszystkie brudy.

Ach tak. — Nora spodziewała się tego, a jednak zrobiło się jej przykro. — Do widzenia, Dee. — Odłożyła słuchawkę i gwałtownym ruchem otworzyła drzwi szafki.

Stały tam tanie, żółte, gliniane talerze, które wieki temu kupiła na wyprzedaży. Wzięła jeden, zważyła go w ręce. I zawahała się. Nie ma sensu robić bałaganu.

Jak na filmie „Oczy szeroko zamknięte”… seks grupowy… Odchyliła ramię do tyłu i cisnęła talerzem. Przeleciał przez kuchnię, uderzył w ścianę koło framugi i roztrzaskał się.

Otwarte małżeństwo…

Rzuciła następny. Rozbił się z plaśnięciem, które sprawiło jej przyjemność. Już dawno powinna była tego spróbować. To rzeczywiście pomaga. Sięgnęła po kolejny talerz.

Właśnie wtedy Ruby zbiegła ze schodów.

Co do… — uchyliła się. Talerz musnął jej głowę i grzmotnął o ścianę.

Chryste, mamo, jeśli nie podobają ci się te talerze, kup sobie nowy komplet!

Nora opadła na kolana na twardą, zimną podłogę. Śmiała się, aż łzy pociekły jej z oczu, a potem zaczęła płakać.

Mamo? — Ruby uklękła przed nią. — Co się stało?

Ktoś mi bliski pisze wstrętny artykuł o nąjintymniejszych szczegółach mojego życia. A, i nie zdziw się, gdy się dowiesz, że twój tata i ja uczestniczyliśmy w seksie grupowym. — Próbowała się uśmiechnąć. — Ale nie przejmuj się. Przeżyję i to. Przechodziłam gorsze rzeczy. Liczy się tylko to, że cię kocham.

Ruby odrzuciło do tyłu.

O rany — wyszeptała.

Nora niezgrabnie podniosła się, pokuśtykała do kuchennego stołu i opadła na krzesło. Patrząc na swoją córkę, która nadal klęczała na podłodze z pochyloną głową, pomyślała, że nie ma ciszy okrutniejszej i zionącej większą pustką niż ta, która następuje po daremnym wyznaniu: „Kocham cię”. Przez całe dzieciństwo czekała, by usłyszeć te słowa z ust ojca, a potem przez wieczność miała nadzieję, że je wypowie jej mąż. Teraz, zdaje się, jest jej przeznaczone dalsze czekanie.

Napiłabyś się kawy? — zapytała.

Ruby uniosła ku niej wzrok.

Nie udawaj, że tego nie powiedziałaś. Proszę. — Podniosła się, odwróciła i poszła na górę.

Nora słyszała każdy krok na schodach. Nie mogła złapać tchu. Co się, na miłość boską, stało?

Potem znowu usłyszała kroki — Ruby schodziła z powrotem. Weszła do kuchni, trzymając walizkę w jednej ręce, a w drugiej blok żółtego papieru.

Nora pospiesznie zakryła ręką usta.

Przepraszam. Sądziłam, że dotarłyśmy do punktu, w którym mogę ci to powiedzieć.

Ruby upuściła walizkę, która upadła z trzaskiem. Łzy zakręciły się w jej ciemnych oczach, spłynęły po policzkach.

Kocham cię.

Glos Ruby był tak cichy, że Norze wydało się, iż wyobraziła sobie te słowa.

Kochasz mnie? — odważyła się w końcu wyszeptać.

Ruby stała tam, trochę niepewnie.

Po prostu pamiętaj o tym, dobrze? — Cisnęła blok żółtego papieru na stół. — Całą noc to przepisywałam. Przeczytaj.

Nora zerknęła na papier, mrużąc oczy.


Aby uniknąć niedomówień, muszę wyjawić, że zapłacono mi za napisanie tego artykułu. I to zapłacono hojnie, jak mawia się w restauracjach, w których kogoś takiego jak ja nie stać nawet na sałatkę. Tyle że zdołałam wymienić swojego zdezelowanego volkswagena garbusa na nieco mniej zdezelowane porsche. Muszę też wyznać, że nie lubię mojej matki. Nie, to nieprawda. Nie lubię wiecznie wściekłego pracownika z nocnej zmiany w miejscowej wypożyczalni wideo. Mojej matki nienawidzę.


Nora gwałtownie uniosła wzrok.

Ruby płakała teraz, tak rozpaczliwie, że drżały jej ramiona.

To artykuł do magazynu „Ca… Cache”.

Nora wiedziała, że wszystko kryje się w jej oczach: odkrycie zdrady córki, która aż paliła, dręczący smutek… i, owszem, gniew.

Jak mogłaś mi to zrobić?


* * *


Ruby chwyciła walizkę i wybiegła z domu. Nora słyszała zapuszczany silnik i odjeżdżający samochód. Starała się nie patrzeć na żółte stronice, lecz nie mogła się powstrzymać: „Mojej matki nienawidzę”. Ręce jej drżały, gdy podniosła notes i zaczęła czytać. Po paru zdaniach rozpłakała się.

Ruby dojechała do końca podjazdu. Potem nacisnęła hamulec. Znowu uciekła, lecz tym razem nie miała gdzie się ukryć. Zrobiła straszliwą, samolubną rzecz i naraziła matkę na coś znacznie gorszego niż przebywanie w pustym domu.

Zawróciła samochód i zjechała z podjazdu. Zaparkowała, po czym wyszła na brzeg, usiadła na trawie i zamknęła oczy. Gdy mama skończy artykuł, bez wątpienia wyjdzie na ganek — to jej ulubione miejsce. Wtedy zobaczy swoją córkę, siedzącą na skraju posiadłości.

Ruby wiedziała, że zapamięta ten dzień do końca życia i będzie on jej się przypominał w najdziwniejszych momentach — przy zmywaniu naczyń po kolacji, gdy stanie z rękami zanurzonymi po łokcie w pienistej wodzie, pod prysznicem, wśród słodkiej, cytrynowej woni szamponu, albo gdy będzie trzymać w ramionach dzieci, o które się tak modli. W bardzo rzeczywisty sposób będzie on stanowił początek jej dorosłego życia. Wszystko, co zrodzi się później, wyrośnie z gleby tego, co ona i jej matka właśnie teraz sobie powiedzą.

Hej, Rube.

Ruby otworzyła oczy i ujrzała, że matka stoi obok niej. Wychylała się niezgrabnie do przodu, wsparta na kulach.

Ruby podskoczyła do góry, jak pchnięta nożem.

Mamo — wyszeptała.

Cieszę się, że wróciłaś. Chyba nie tak łatwo uciec ode mnie na wyspie. — Nora odrzuciła kule i usiadła na trawie. — Przeczytałam każde słowo, które napisałaś, i muszę przyznać, że złamało mi to serce.

Wiedziałam, że ten tekst cię zrani. Na początku tego chciałam, a teraz dałabym wszystko, żeby nigdy nie ujrzał światła dziennego.

Nora uśmiechnęła się ze smutkiem.

Prawda zawsze boli, Ruby. — Znowu wsłuchała się w siebie. — Kiedy czytałam twój artykuł, zobaczyłam siebie. Może to niewiele, ale przez całe życie uciekałam przed osobą, którą jestem, i przed miejscem, z którego się wywodzę. Gdy zaczęłam pisać swój kącik porad, wiedziałam, że ludzie nie polubią mnie taką, jaką jestem, więc stworzyłam Norę Bridge, godną podziwu kobietę, której mogą zaufać, a potem usiłowałam dopasować się do tego wzorca. Ale czy to w ogóle było możliwe? Błędy, które popełniłam, sprawiały, że patrzyłam na swoje życie jakby z zewnątrz. — Spojrzała na Ruby. — Ale tobie uwierzyłam.

Ruby zacisnęła powieki. — Wiem.

Miałam rację, że ci zaufałam, Ruby. Przekonałam się o tym, gdy skończyłam czytać. Słuchałaś, napisałaś i odsłoniłaś mnie. Całą. Od dziewczyny, która kryła się pod schodami, do kobiety, która chowała się za metalowymi kratami szpitala psychiatrycznego, a potem czaiła za mikrofonem, po osobę, która już nie chce zaszywać się w mysiej dziurze.

Nie zamierzam opublikować tego artykułu, nie zrobię ci takiego świństwa.

Owszem, dasz go do druku. — Nora ujęła Ruby za ręce. — Chcę, żeby się ukazał. To piękny, wspaniały portret osób, którymi jesteśmy i którymi mogłybyśmy zostać. Pokazuje, jak miłość może zejść na manowce, a potem wrócić na prostą, jeśli się uwierzy w prawdziwe uczucie. Ruby z wysiłkiem przełknęła ślinę.

Naprawdę cię kocham, mamo. I tak mi przykro…

Ciii… Dosyć tego. Jesteśmy rodziną. Od czasu do czasu rozdzieramy sobie serca. — Oczy jej lśniły od nieprzelanych łez. — A teraz zadzwoń do swojego agenta. Wystąpię razem z tobą w programie Sarah Purcelł.

Nie ma mowy. Zjedzą cię żywcem.

No i dobrze. Będę trzymała moją córkę za rękę, to mi doda sił. Ruby z podziwem wpatrzyła się w matkę.

Jesteś niesamowita. Nora roześmiała się.

Dość długo ci zeszło, zanim to zauważyłaś.


Miałam swoje piętnaście minut sławy i o dziwo, gdy zegar wybił kwadrans, nadal byłam sławna. Jak się wydaje, na przykładzie mojej matki i mnie widać, że świat w sumie nie zszedł na ślepy tor. Odkryłyśmy wraz z mamą, że publiczność pragnie nie tylko złych wiadomości, ale i dobrych — wszyscy z zachwytem słuchali historii mojego odkupienia. Byli nią niezwykle przejęci. Uwielbiali mnie. A nade wszystko, uwielbiali moją matkę. Poznali historię jej całego życia, wyłożoną przed nimi jak w powieści i cieszyli się, że pokonała wszystkie przeszkody.

Słucham jej teraz w radiu. Od czasu do czasu dzwoni jakiś rozgniewany osobnik, który nazywa ją hipokrytką. Dawna Nora Bridge pod ostrzałem tak osobistych ataków rozpadłaby się na strzępy. Teraz słucha, przytakuje, a potem mówi dalej, o darze popełniania błędów i o cudzie rodziny. Po jej programie słuchacze sięgają po chusteczki do nosa i zastanawiają się, jak odnaleźć drogę powrotną do własnych rodzin. Co bystrzejsi chwytają z miejsca za telefon. Nic nie zastąpi bezpośredniej rozmowy z ludźmi, których się kocha. Ale ktoś musi zrobić pierwszy krok. Chyba tego, między innymi, nauczyłam się ostatniego lata. Jako matki i córki, jesteśmy ze sobą połączone. Moja matka to mój kręgosłup, dzięki któremu trzymam się prosto i żyję w prawdzie. Płynie w mojej krwi, pilnując, by była zdrowa i niczego jej nie zbrakło. Nie mogę wyobrazić sobie teraz życia bez mamy.

Wyjeżdżałam z Los Angeles jako zgorzkniała, cyniczna kobieta. Na Letniej Wyspie stałam się całością. A to wszystko było takie proste. Teraz to widzę.

Wyjechałam, by dowiedzieć się jak najwięcej o życiu matki, a odkryłam swoje.


* * *


Myślisz, że niebawem wrócą do domu?

Dean nie musiał pytać, o kim mówi Eryk. W czasie trzech dni, które minęły od wyjazdu Nory i Ruby, obaj z Erykiem bez przerwy snuli domysły na temat ich powrotu. Dean wiedział, że Eryk często teraz zapomina, o czym rozmawiali. Czasami właśnie skończyli o tym dyskutować, a po chwili Eryk znowu zadawał mu to pytanie: „Myślisz, że niebawem wrócą do domu?”.

Przyjadą dziś albo jutro — odpowiadał Dean.

I choć jego słowa zawsze brzmiały tak samo, wcale nie wiedział, czy ma rację, a ta niepewność go dobijała. To Nora co wieczór dzwoniła do Eryka. Ruby nigdy nie było na miejscu, miała albo konferencję prasową, albo spotkanie. Rozmawiała z nimi tylko raz, a choć powiedziała Deanowi wszystko, co należało, wyczuł w jej głosie pewien dystans.

Możemy wyjść na dwór? — zapytał Eryk. — Spójrz, jaki piękny dzień.

Jasne.

Dean wybiegł przed dom, gdzie rozłożył drewniany leżak, tak by brat miał widok aż na plażę. Potem owinął Eryka w grube koce, wyniósł go na powietrze i usadowił na leżaku. Eryk umościł się na górze poduszek.

Rany, jak przyjemnie słońce grzeje w twarz.

Dean spojrzał na brata. Tym razem nie zobaczył chudego, łysiejącego młodego człowieka, owiniętego różnokolorowym kocem. Ujrzał odwagę, wykrystalizowaną do czystej esencji. Ułożył się na trawie obok Eryka.

Myślisz, że niedługo wrócą?

Dziś albo jutro. — Dean leniwie przewrócił się na bok. — Ruby stała się sławna. Pamiętasz, że wczoraj oglądaliśmy ją w „Wieczorze rozrywki”?

Myślisz, że właśnie sławy pragnęła?

Można stracić głowę, skoro wszyscy człowieka kochają.

To żadna miłość. Wróci do ciebie, a jeśli nie, to znaczy, że jest za głupia, żeby żyć. — Eryk przymknął oczy. Wtem nagle się obudził. — Gdzie zostawiłem gumkę?

Dean dotknął przedramienia brata.

W kuchni na stole.

Pogłaskał czoło Eryka. Gdy usłyszał równy oddech chorego, który usypiał, położył się na trawie i zamknął oczy. Obudził go dźwięk nadjeżdżającego samochodu.

Hej, Lottie — zawołał, sennie unosząc rękę.

Czy tak się wita narzeczoną, która właśnie zyskała sławę? Dean gwałtownie otworzył oczy. Nad nim stała Ruby. Poderwał się na nogi i chwycił ją w ramiona, obdarzając gorącymi całusami za każdy dzień od czasu, gdy wyjechała. Oderwała się odeń ze śmiechem.

Ejże, mam zamiar jak najwięcej zostawić na czas po ślubie. Powrót do domu jest cudowny. — Pochyliła się nad Erykiem, który nadal spał. — Hej, Eryku — zawołała cicho.

Eryk zamrugał na jej widok.

Cześć, Sally.

Spojrzała na Deana z pochmurną miną.

Pogorszyło mu się — wyszeptał. — Zapomina, gdzie jest.

Ruby opadła obok niego. Dean mocno przytulił ją do siebie, otaczając ramieniem jej talię.

Oglądaliśmy ciebie i Norę w programie Sarah Purcell. Byłyście wspaniałe.

Ruby uśmiechnęła się.

To był w ogóle niezły ubaw. Reporterzy włazili za mną prawie do toalety. Sława to kawał ciężkiej harówki. Odrzuciłam liczne propozycje ról w serialach komediowych i w zamian podpisałam umowę na książkę. Tym razem na powieść. Doszłam do wniosku, że mogę pisać ją tutaj.

Hej, młodzieży! — zawołała Nora, machając do nich. Przykuśtykała do miejsca, gdzie się rozłożyli.

Eryk otworzył oczy, skupił spojrzenie na Norze.

To naprawdę ty? Pochyliła się nad nim.

Jestem przy tobie, Eryku.

Wiedziałem, że niebawem przyjedziesz. Widziałaś moją gumkę?

Nie, kochanie, nie widziałam jej. — Głos miała ochrypły. — Ale wiesz, jaki dzisiaj dzień? Czwarty lipca.

Zrobimy przyjęcie?

Oczywiście.

Ze sztucznymi ogniami? — Uśmiechnął się sennie.

Prześpij się jeszcze przez chwilę. Twój brat przygotuje rożen.

Nora pochyliła się i pocałowała Eryka w policzek. Gdy się odwróciła, Dean spostrzegł, że oczy ma wilgotne. Wyciągnął do niej rękę i przytrzymał ją. Stali tak we trójkę, trzymając się za ręce na środku podwórza. Nikt nic nie mówił.

W końcu odezwała się Ruby:

No więc, zacznijmy tę ucztę.

Czerwiec nie przeszedł jeszcze w lipiec, lecz Eryk potrzebował tego przyjęcia.

Podczas gdy Nora i Ruby wykładały żywność i niezbędne przyprawy na stół piknikowy, Dean poszedł na górę i odkręcił stereo. Wstawił głośniki w otwarte okno, kierując je na podwórze. Gdy z powrotem wyszedł na dwór, Nora i Ruby zdążyły już wszystko przygotować. Z kukurydzy w kolbach zdjęto liście i owinięto ją w folię, a łososia włożono w zalewę, pokrojono i przełożono cebulą i cytryną.

Resztę dnia, z całym zapałem, spędzili na zabawie. Przypominali sobie dawne dni. Jedli obiad z papierowych talerzy, które kładli na kolanach. Eryk zdołał nawet przełknąć parę kęsów łososia. A gdy wreszcie zapadła ciemność, zapalili sztuczne ognie.

Ruby stała na brzegu i lśniącymi wybuchami światła pisała: Ruby kocha Deana. Obok niej Nora kreśliła na niebie słowa: Kocham moje dziewczynki i Niech żyje Letnia Wyspa. Obie uśmiechały się i machały do Deana i Eryka.

Eryk odwrócił głowę. Gdy ich oczy spotkały się, Dean poczuł strach. Jego brat wyglądał na człowieka beznadziejnie zmęczonego i starego.

Kocham cię, braciszku.

Ja też cię kocham, Eryku.

I żadnych pogrzebów. Chcę, żebyście wydali przyjęcie, takie jak to. Potem wyrzućcie moje prochy ze „Zwiewnej Panny”.

Dean nie mógł sobie tego wyobrazić — że stoi na lodzi, patrząc, jak szary popiół unosi się na powierzchni lekko wzburzonego morza.

Eryk oddychał z coraz większym trudem.

Przyprowadź mamę, dobrze? Muszę z nią porozmawiać. Jest tu, prawda?

Dean szybko skinął głową, ocierając łzy.

Oczywiście, że jest. Zaraz ją przyprowadzę. — Wydawało mu się, że z godzinę brnął przez mały trawniczek.

Chodź, Dino — roześmiała się Ruby, wyciągając do niego rękę. — Jeszcze nie wypisałeś mojego imienia.

Dean nie był nawet w stanie uchwycić jej dłoni. Czuł, że jakiekolwiek wyjaśnianie nieporozumienia, a nawet najlżejszy ruch, rozłoży go kompletnie.

Chce się widzieć z mamą.

Nora zakryła usta ręką. I tak wymknęło jej się ciche westchnienie. Ruby upuściła zimny ogień. Strzelał teraz iskrami z trawy, a ona starannie przyduszała je stopą.

W kompletnej ciszy cała trójka podeszła do Eryka. Ruby pierwsza przy nim uklękła. Dean dostrzegł łzy w jej oczach.

Eryk uśmiechnął się do niej.

Otworzyłaś się…

Dean nachmurzył się, słysząc te pokręcone słowa. Ale, o dziwo, Ruby najwyraźniej je zrozumiała.

Owszem — rzekła cicho, po czym pocałowała go w policzek.

Zajmij się moim bratem.

Masz to jak w banku.

Eryk przysnął na parę minut, po czym otworzył oczy.

Mamo? — W jego głosie dźwięczała panika. — Mamo?

Dean ściskał Ruby za rękę. Zupełnie jakby chwytał się liny ratowniczej, jedynej rzeczy, która pozwoli mu utrzymać równowagę. Nora przysiadła na brzegu leżaka, tuż obok Eryka.

Jestem tu, kochanie, jestem przy tobie. Eryk wpatrzył się w nią szklanym wzrokiem.

Dino do mnie przyjechał. Wiedziałem, że ty też się pojawisz, nie odsuniesz się ode mnie.

Nora pogłaskała go po czole.

Oczywiście, że wróciłam do domu.

Eryk uśmiechnął się i na chwilę jego oczy pojaśniały.

Opiekuj się Dinem. Będzie cię teraz potrzebował.

Nora z trudem przełknęła ślinę.

Twój tata i ja będziemy nad nim czuwać.

Dzięki… Noro. Zawsze byłaś moją mamą. — Eryk uśmiechnął się i zamknął oczy. Po chwili wyszeptał: — Charlie, to ty? — I odszedł.



Epilog.


Kaplica na Letniej Wyspie, ustawiona na niewielkim wzniesieniu, była wąskim, zbitym z desek budyneczkiem o wysokim dachu. Nawet teraz, w grudniu, spowijał ją lśniący, zielony bluszcz.

Nie mogę uwierzyć, kochanie, że nie pozwoliłaś mi wypełnić kościoła kwiatami.

Ruby zaśmiała się z matki. Stały na maleńkim parkingu, przyległym do kaplicy, czekając, aż przybije prom.

Chciałam, żeby właśnie tak się to odbyło. Tylko jedna ozdoba ma dla mnie znaczenie.

Jest środek zimy. Wiesz, że kaplica nie ma ogrzewania.

Nora skrzyżowała ramiona. Elegancki zielony kostium z dzianiny od St. Johna uwydatniał nieskazitelny odcień jej cery, barwy kości słoniowej. Niestety, temperatura spadła poniżej zera — a więc było niezwykle zimno, jak na tydzień po Bożym Narodzeniu. Próbowała się uśmiechnąć.

Chciałam zaplanować dla ciebie ten dzień. Żeby pod każdym względem był niezwykły.

Uśmiech Ruby był miękki i pełen zrozumienia.

Nie, mamo. Chciałaś zaplanować go dla siebie.

To moje prawo, do stu piorunów. — Nora przysunęła się bliżej. — Kocham cię, Ruby. Och, już plączę.

Ruby zaczęła coś mówić, lecz zadźwięczała syrena promu. W ciągu paru minut wjechały trzy samochody, parkując obok siebie. Po otwarciu drzwi pojawiła się reszta towarzystwa.

Caroline, pełna chłodnej elegancji, niczym wodny kwiat, ubrana była w jedwabie barwy lodu. Tuż przy jej boku Jere trzymał za ręce dzieci. Caroline uśmiechała się, lecz oczy miała nabrzmiałe łzami.

Moja siostrzyczka w ślubnej… — Zmarszczyła brwi. — Co ty masz na sobie?

Ruby wypięła pierś. Suknia, w której przeżyła godziny najgorszego wstydu, teraz stała się jej ślubnym strojem.

Czyż nie jest wspaniała? To z kolekcji Versacego.

Caroline uśmiechnęła się, zwracając uwagę na głęboki dekolt i rozcięcie z boku.

Niewątpliwie. Wyglądasz rewelacyjnie.

Przybył też Rand, w eleganckim czarnym smokingu. Stała przy nim Marilyn, trzymając za rączkę ich syna. Zjawiła się również Lottie. Rand zbliżył się, by pocałować Ruby, i wyszeptał:

Hej, Hollywood, wyglądasz jak księżniczka. — Po czym się wycofał.

Hej, tatusiu.

Ruby spojrzała na Marilyn, która stała z tyłu zgromadzonych, i uśmiechnęła się do niej serdecznie.

Hej, Marilyn. Dobrze, że przyszłaś. Jak się miewa mój piękny braciszek?

Marilyn rozchyliła usta w uśmiechu.

Jest wspaniały. Wyglądasz bosko.

Zaczęły mówić obie naraz. Po chwili zajechał samochód, z którego wysiadł Dean. W smokingu od Armaniego wyglądał tak przystojnie, że przez chwilę Ruby zabrakło tchu w piersiach. Rzucił jej długi, uwodzicielski uśmiech. Łagodnym gestem ujął ją za ręce.

Jesteśmy gotowi?

Serce miała tak przepełnione miłością i szczęściem, że ledwo zdołała skinąć głową.

Razem stanęli na progu kaplicy. Niewielką nawę rozdzielały dwa rzędy ławek. Na prostym drewnianym ołtarzu paliły się dwie białe świece. W rogu, na małej choince, jaśniały bożonarodzeniowe lampki.

Rodzina odnalazła swoje miejsca i rozsiadła się. Dean samotnie przeszedł przez nawę i zajął miejsce przy ołtarzu.

Jesteś gotowa?

Ruby usłyszała głos ojca i lekko się odwróciła. Wsunęła rękę pod jego ramię i pozwoliła się poprowadzić. Przy ołtarzu ojciec pochylił się i pocałował ją w policzek.

Kocham cię, Hollywood — wyszeptał, zostawiając ją u boku Deana.

Przed nimi, w rogu ołtarza, znajdowała się wielka fotografia, oprawna w bogato zdobione złoto. Jedyna ozdoba, która miała znaczenie: zdjęcie Eryka.

Liczył sobie wówczas piętnaście lat i stał na dziobie „Zwiewnej Panny”, zwrócony profilem do aparatu. W tym zwycięskim uśmiechu wyrażał się cały Eryk.

Dean wpatrywał się w zdjęcie, a Ruby wiedziała, jakie przywodzi ono wspomnienia. Wsunęła rękę w jego dłoń i wyszeptała:

Jest tutaj z nami.

Wiem — odparł, mocno ją ściskając. — Wiem.

Kochani, zebraliśmy się tutaj, by uczcić tę kobietę i tego mężczyznę, którzy zamierzają wstąpić w święty związek małżeński. — Dźwięczny, melodyjny głos kapłana wypełnił całą kaplicę.

W końcu doszedł do słów:

Kto oddaje tę kobietę temu mężczyźnie?

Był to ten moment, na który Ruby czekała od początku nabożeństwa — a gdy się obróciła i ujrzała mamę i tatę stojących razem, wiedziała, że jej oczekiwanie było słuszne.

Rand spojrzał na Norę, która otwarcie szlochała. Ujął ją pod ramię.

My — oznajmił dumnie. — Jej matka i ja.

Teraz Caroline również płakała, a Ruby zauważyła, że Jere przysunął się do niej bliżej i otoczył ramieniem jej talię. Potem Ruby spojrzała na Deana i zapomniała o całym świecie. Nabożeństwo trwało, słowa rzucane w ciszę przerywał tylko dźwięk organów.

Może pan pocałować pannę młodą. Dean spojrzał na nią wilgotnymi oczyma.

Całe życie na to czekałem — rzekł cicho. — Zawsze cię kochałem, Ruby.

To dobrze — rzekła, uśmiechając się doń, czując słony smak swoich łez. Wiedziała, że rujnuje makijaż, za który zapłaciła matka, ale nie obchodziło jej to wcale.

Dean pochylił się i pocałował ją.

Z tyłu za nimi cała rodzina klaskała, wznosiła radosne okrzyki i śmiała się.

Nagle Elvis — w obszytym koralikami białym kombinezonie — przedarł się przez drzwi. Król rock’n’rolla przesunął ręką po swej wypomadowanej, wysokiej fryzurze, na jego ustach zaigrał nieco drwiący półuśmiech i buchnęła pieśń. „Only Youuu”…

Jak na króla był nieźle zdenerwowany.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hannah Kristin Jedyna z archipelagu (Wyspa pojednania)
Hannah Kristin BĹ‚yskawica
Wyprawa Hannah Kristin
Hannah Kristin Otchłań
Hannah Kristin Wyprawa
Hannah Kristin Wyprawa
Hannah Kristin Jedyna z archipelagu
Kristin Hannah Jedyna z archipelagu
Postepowanie pojednawcze a postepowanie mediacyjne
85 Pan Samochodzik i Wyspa Sobieszewska
2006 grudzień Wyspa Robinsona test
NAURU-WYSPA, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
Katyń-Dla pamięci i pojednania, historyczne
PITCAIRN-WYSPA, ŚWIAT - KRAJE I KONTYNENTY
Sakrament pojednania, SPOWIEDŹ
Wyspa Dębów, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
Herriott Kristin Bio
Wyspa Zloczyncow
Gold Kristi Burza uczuc 02 Huragan

więcej podobnych podstron