Petroniusz Satyryki

Petroniusz




Satyryki


Tytuł oryginału: Satyricon

Przełożył: Mieczysław Brożek



Wstęp


Niejeden z czytelników Uczty Trymalchiona w polskim’ przekładzie żałował, że nie przetłumaczono na język polski również innych fragmentów Petroniusza” — pisał T. Sinko w «Meandrze» XII 1957 s. 79. Życzeniom tym czynimy zadość w tym właśnie pierwszym polskim przekładzie całego dzieła Petroniusza, zachowanego zresztą tylko w większych lub mniejszych fragmentach. Wśród tych zaś Uczta Trymalchiona to fragment wyjątkowo obszerny i zawiera epizod prawie nie uszkodzony. Resztę ciągle przerywają braki i luki. Na szczęście jednak nie takie, byśmy całkowicie tracili wątek akcji. Dla względnego pocieszenia czytelnika dodamy, że więcej niż iny nie posiadał na pewno już wiek IX, a może nawet wiek VII n. e.

W tym, co posiadamy, romans przedstawia się nam jako opowiadanie głównego bohatera, Enkolpiusza, o przeżyciach własnych i stałych lub przygodnych towarzyszy wędrówki. Taką postać opowiadania miał niewątpliwie cały utwór: opowiadania, w którym fikcja z rzeczywistością, fantazja z realizmem, priapejska erotyka z problemami nauczania i wychowania, sztuki i literatury mieszają się jakby w jednym groteskowym filmie podróżniczo–awanturniczym.

Zanim jednak zajmiemy się szczegółami treści i analizą utworu, musimy najpierw wyświetlić niektóre kwestie dotyczące jego czasu powstania i autorstwa, tytułu, rozmiarów, stanu zachowania.


1. Czas powstania i kwestia autorstwa utworu


Z wysuwanych i dyskutowanych koncepcji, lokujących powstanie romansu Petroniusza w czasach Nerona, cesarza w latach 54–68, lub nawet między rokiem 6 a 34, albo znowu później, w II lub III wieku, najwięcej zwolenników ma koncepcja pierwsza: cały szereg szczegółów wskazuje na to, że utwór był pisany w czasach Nerona, kiedy wspomniane lub dyskutowane w nim rzeczy były albo w świeżej jeszcze pamięci ludzi z lat Nerona, albo w tych właśnie latach świeżo aktualne.

Tak np. wspomniany w romansie aktor Apelles (64) cieszył się wielką popularnością w czasach Kaliguli, cesarza w latach 37–41. Menekrates, którego piosenki fałszuje Trymalchion (73), to sławny jeszcze w czasach Nerona grecki piosenkarz, wymieniony też przez Swetoniusza w Żywocie Nerona (30). Krytyka epopei historycznej (118) pozostaje niewątpliwie w związku z epopeją Lukana pt. Pharsalia, o wojnie domowej Cezara z Pompejuszem. Lukan zaś zginął, jak wiadomo, w roku 65 jako jedna z ofiar spisku przeciw Neronowi. I jest rzeczą wysoce prawdopodobną, że utwór nasz powstał czy też powstawał jeszcze za życia Lukana, bezpośrednio reagując na publikowane przez młodocianego poetę księgi Farsalii. Nieprzypadkowa chyba jest także zbieżność poematu na temat zdobycia Troi w utworze Petroniusza (89) z poematem Nerona na ten sam temat i pod tym samym tytułem: Troiae halosis, tj. Zdobycie Troi.

I takich zbieżności z czasami Nerona jest w romansie Petroniusza więcej. A było ich, jak można przypuszczać, jeszcze więcej. Co do tego zatem, że utwór powstał w czasach Nerona, można by nie mieć wątpliwości i godzi się z tym poważna większość uczonych.

Mimo to włoski filolog E. Marmorale, który jeszcze w roku 1937 wykazywał w polemice z U. Paolim, że już Marcjalis, zmarły około r. 104 n. e., naśladował Petroniusza, a nie odwrotnie, w dziesięć lat później wystąpił z argumentacją, że jednak romans Petroniusza powstał między rokiem 180 a połową III wieku, że jest bliski raczej czasom Elagafoala, cesarza w latach 217–222, niż Nerona. Zorganizował też na ten temat szereg prac bliskich sobie filologów włoskich zmierzających do umocnienia tej tezy. Ale zarówno podstawy tych prac, jak i ich wyniki uznano za iluzoryczne i nie przekonywające1.

W takim zaś razie nie rezygnujemy z opinii, że romans powstał w czasach Nerona i że autorem jego jest znany z Tacyta Petroniusz, ten sam, którego wśród podobnych danych, jakie opisuje Tacyt, wspomniał już Pliniusz Starszy w Naturalis historia 37, 20, a także Plutarch w piśmie O odróżnieniu pochlebcy od przyjaciela (Quomodo adulator ab amico internoscatur, 19, 60 E), ów elegantiae arbiter przy boku Nerona, spopularyzowany w swoistej kreacji przez H. Sienkiewicza w Quo vadis.

Tacyt pisze w Annales XVI 17 i n.: „w ciągu niewielu dni padli w jednym szeregu Anneusz Mela… i Petroniusz (w roku 66)… O G. Petroniuszu muszę uzupełnić trochę szczegółów z poprzedniego jego życia. Dzień spędzał na spaniu, noc wśród zajęć i życia przyjemności. A jak inni dzięki pilności, tak on doszedł do rozgłosu przez swą gnuśność. Jednak nie uchodził za hulakę i rozrzutnika, jak większość tych, co swe majątki trwonili, lecz za wytwornego znawcę zbytku. Jego słowa i czyny im swobodniejsze były, im więcej przejawiały w sobie jakiejś niedbałości, tym chętniej przyjmowano je za wyraz naturalności (in speciem simplicitatis). Mimo to jako prokonsul Bitynii, a potem jako konsul okazał się energiczny i dorównywał zadaniom publicznym. Następnie wróciwszy do swych przywar, czy też je tylko udając, przybrany został do grona nielicznych powierników Nerona jako mistrz dobrego smaku (elegantiae arbiter), o tyle, że ten w siwym dosycie niczego nie uważał za przyjemne i subtelne jak tylko to, co mu aprobował Petroniusz. Stąd zawiść Tygellina, jakby w nim miał przeciwnika i rywala, silniejszego dzięki znawstwu rozkoszy. Ten więc ima się okrucieństwa cesarza; bo ta namiętność górowała w nim nad wszystkimi innymi. Zarzucił Petroniuszowi przyjaźń ze Scewinusem: przekupił niewolnika, który miał zrobić to doniesienie, a równocześnie odebrał oskarżonemu możność obrony i większą część jego czeladzi wtrącił do więzienia.

Przypadkiem w owych dniach cesarz udał się do Kampanii. Petroniusz dotarł z nim aż do Kum. Tu kazano mu się zatrzymać. Lecz on wtedy nie myślał długo się wahać ze strachu czy dla nadziei. Nie od razu jednak pozbawił się życia. Dał sobie przeciąć żyły, po czym według upodobania przewiązywał je i znów otwierał, przemawiał do przyjaciół, nie mówiąc zresztą nic poważnego czy też takiego, czyni by chciał zyskać sobie sławę nieugiętego, strony także słuchał nie wykładów o nieśmiertelności zasadach filozofów, lecz lekkich pieśni i przyjemnych wierszy. Z niewolników cześć nagrodził hojnością, niektórych chłostą. Zasiadł do uczty, oddał się drzemce — aby śmierć, choć wymuszona, robiła wrażenie przypadkowej.

I w sądnym testamencie (codicilli) także nie schlebiał Neronowi czy Tygellinowi lub komukolwiek innemu z wpływowych ludzi, jak to przeważnie robili ginący. Przeciwnie, opisał sromoty cesarza pod imionami bezwstydnych Chłopców i kobiet (sub nominibus exoletorum feminarumque), a także nowość każdego szczegółu rozpusty, opieczętował to i tak posłał Neronowi. Zniszczył sygnet, by niebawem nie używano go na zgubę innych”.

Tyle Tacyt (według przekładu S. Hammera). Otóż zawarte w tym opisie określenie Petroniusza jako elegantiae arbiter stało się niewątpliwie źródłem przydomka Arbiter, jakim autora naszego utworu nazywają niektórzy pisarze III i TV wieku, Terentianus Maurus, Marius Victorinus, Diomedes, Hieronim, a w VI wieku Fulgentius. Podobnie rękopisy tego utworu podają jako autora Petroniusza Arbitra2.

Prócz tej zaś zbieżności i zbieżności czasowej życia Petroniusza z czasem powstania utworu zwrócono uwagę i na to, że Tacyt mówi o cechującej Petroniusza jakiejś niedbałości w sposobie życia i mówienia, co brano tylko za species simplicitatis. A podobnie Petroniusz–Enkolpiusz określa swe wiersze jako novae simplicitatis opus (132), jako wytwór nie znanej dotąd szczerości, niekłamanej naturalności.

Te i inne szczegóły zdają się wystarczać do przekonania, że autorem naszego utworu jest właśnie ten scharakteryzowany przez Tacyta Petroniusz z otoczenia Nerona.

Do szczegółów tych dochodzą jeszcze odpowiadające czasom Nerona rysy umysłowego portretu autora romansu. Był on oczytany w literaturze greckiej i łacińskiej, jak tego wymagała od pisarza rozmiłowana w kulturze słowa i literacko płodna jego epoka. W dziele jego są liczne ślady znajomości poezji i prozy, wymowy i historii, geografii i astronomii, mitologii i innych dziedzin ówczesnej wiedzy. Ślady znajomości literatury dochodzą u niego do czasów Nerona. Autor miał pełne wykształcenie, jak się to wówczas mówiło, gramatyczne i retoryczne. Nad wierszem i poezją panuje równie dobrze jak nad prozą. Dla pokazania tego wprowadza w utworze postacie wykształcone, takie jak Agamemnon, Enkolpiusz, Eumolpus. Widzi i ośmiesza brak oświaty i ignorancję innych, zwłaszcza dorobkiewiczów, w Uczcie Trymalchiona. Same problemy metod nauczania i warunków rozwoju dóbr kultury nie były mu obce (l i n., 83 i n., 88 i n.). Nad treścią i metodami kształcenia retorycznego zastanawiał się już, podbbnie jak on, w czasach Augusta retor Seneka. Potem także Tacyt w Dialogu o mówcach, i Pliniusz Starszy w piśmie Studiosus, i Kwintylian w wykładzie O kształceniu mówcy, a więc ludzie tego samego wieku co nasz autor.

Ale pytamy: Dlaczego Tacyt przy Petroniuszu o tym utworze nie pisze? I domyślamy się: Może charakterystyka Petroniusza nie dawała mu do tego okazji? Może wolał romans z jakichś innych względów przemilczeć? Może nie łączył go jeszcze z osobą Petroniusza? Może jeszcze nic o nim nie wiedział?

Na pytania te wszakże możemy odpowiedzieć pytaniem: Czy jednak sposób opisu przez Tacyta owego „testamentu” Petroniusza nie dezaktualizuje tych wątpliwości i domysłów? Tacyt określa ten testament wyrazem codicilli. Wyraz ten występuje u niego, i gdzie indziej, w różnych znaczeniach, m. i. w znaczeniu pisma adresowanego do cesarza lub do innych wpływowych ludzi przez osoby padające ofiarą ich podejrzeń i niełaski. Czynino w nich zapisy pieniężne, wyrażano ostatnią swą wolę i tym podobną treść, co takie codicilli zbliżało do testamentu. Ale wyzyskiwano je także do pochwał czy pochlebstw lub do przygan i urągań pod adresem władców. Tak np. Fabrycjusz Wejenton wiele haniebnych rzeczy napisał na senatorów i kapłanów w woluminach, które zatytułował właśnie Codicilli. Neron skazał go na wygnanie, a woluminy kazał spalić. Ale dlatego właśnie były bardzo poszukiwane i czytano je skwapliwie. Potem poszły w zapomnienie. Tak pisze Tacyt (Ann. XIV 50). Podobnie Petroniusz w swych codicilli opisał sromoty cesarza pod imionami bezwstydnych mężczyzn i kobiet, opisał nowość każdego szczegółu rozpusty, opieczętował to i tak posłał cesarzowi.

Otóż nie jest rzeczą wykluczoną, że u Tacyta w wypadku Petroniusza mamy do czynienia z pomieszaniem dwu różnych rzeczy, zwykłych codicilli i naszego romansu, a więc z ich tożsamością. Tacyt mógł pisać na podstawie relacji ustnej i już ta mogła określać posłaną Neronowi rzecz Petroniusza nazwą codicilli, bo takie były w zwyczaju. Ale mógł i sam Tacyt użyć tej ogólnej nazwy na określenie posłanego Neronowi pisma, choć tym mógł być sam utwór Petroniusza.

Utwór ten obejmował do dwudziestu woluminów. To jednak nie przeszkadzało w określeniu tegoż nazwą codicilli, bo i wspomniany Wejenton w swych Codicilli napisał dużo hańbiących rzeczy (multa et probrosa) w całych woluminach (libris).

Nie można też podnosić tu jako trudności faktu, że tak obszernej rzeczy, jak romans Petroniusza, nie pisze się w ostatniej chwili, i to w sytuacji opisanej przez Tacyta. Z opisu Tacyta zupełnie przecież nie wynika, by Petroniusz pisał swe codicilli w ostatniej chwili. Zresztą i tego, co Tacyt podaje jako treść tych codicilli, flagitia principis sub nominibus exolettorum feminarumque et novitatem cuiusque stupri, nie zdołałby Petroniusz spisać (perscribere) w ostatniej chwili, lecz musiałby to sobie już dawniej spisywać w chwili śmierci mieć rzecz raczej gotową.

W końcu ani to, że Tacyt mówi, iż Petroniusz opisał sromoty cesarza sub nominibus exoletorum feminarumque, nie wyklucza identyczności Petroniuszowych codicilli i romansu. Bo czy wyrażenie sub nominibus będziemy rozumieć jako opis „z imionami”, czy „pod imionami”, wynik będzie ten sam. Mógł to być opis „z imionami”, bo mogło tu chodzić o imiona raczej przybrane niż rzeczywiste. Jest bowiem rzeczą wysoce prawdopodobną, że zabawy Nerona były jakby mimami i biorący w nich udział występowali pod przybranymi imionami. A pod jakimi imionami, to Petroniusz mógł wiedzieć sami, później zaś, gdy od Nerona został odsunięty przez Tygellina, mogła go o tym informować przyjaciółka Sylia, która brała udział w tych wyszukanych zabawach i jako podejrzana o zdradzanie ich Petroniuszowi została skazana na wygnanie. O czym także czytamy u Tacyta (Ann. XVI 20, 1).

W rzeczywistości zatem nie ma danych wykluczających możliwość tożsamości wymienianych przez Tacyta codicilli z romansem Petroniusza. Przeciwnie, wydaje się, że w tych codicilli mamy u Tacyta ślad wiadomości o romansie Petroniusza jako utworze tego właśnie człowieka z dworu Nerona.

Jeżeli zaś wielu pisarzy I i II wieku nie wspomina czy to samego Petroniusza, czy też jego utworu, np. Kwintylian, Swetoniusz, Gelliusz i inni3, powody tego mogły być różne. Swetoniusz w Żywocie Nerona nie wspomina naiwet Tygellina! Ta sprawa przemilczeń u Swetoniusza zasługuje zresztą na osobną uwagą. Co do Kwintyliana — to autor ten, poważny profesor, przy tak wychowawczych założeniach swego wykładu o „wychowaniu” przyszłego mówcy od kołyski nie miał najmniejszego powodu przypominać utwór jak najmniej przydatnej tu treści. Ale Gelliusz i inni? I tu gotowiśmy pytać: Czy utwór ten odczuwano jako żenujący? Czy może był jakby pod cenzurą ze względu na imię autora? Wiemy bowiem, że rodzina Petroniuszów w Rzymie w czasach republiki nieliczna i bez znaczenia, za cesarstwa dochodziła do wysokich stanowisk i wpływy jej mogły jakoś przeszkadzać jawnej popularności naszego utworu. Już za Augusta jeden z Petroniuszów został mianowany prefektem Egiptu, inny był senatorem. Za Tyberiusza zaś jeden jest konsulem w roku 19, drugi w 25, trzeci w 37. Podobnie za Nerona konsulat osiągnęło trzech Petroniuszów, między nimi właśnie nasz autor romansu. Konsulem w roku 82 był także Petrcwoiiisz, a inny za Domicjana był znów prefektem Egiptu, potem brał udział w zamordowaniu cesarza i jako praefectus praetorio dopomógł Nerwie do osiągnięcia godności cesarskiej. Tak samo w ciągu II wieku i później Petroniusze raz po raz pojawiają się na wysokich stanowiskach.

Mimo widocznego milczenia o autorze i jego romansie romans ten jednak znano: cały szereg zbieżności w epigramach Marcjalisa, piszącego do roku 102, z naszym romansem wskazuje na to, że Marcjalisowi obcy on nie był. Nie był więc obcy zapewne i innym ludziom I i II wieku.

I jeszcze jedna wątpliwość. Tacyt pisze de C. Petronio, tj. o Gajuszu Petroniuszu, natomiast Pliniusz i Plutarch we wspomnianych pismach mówią o Tytusie Petroniuszu. Ta różnica przedimienia rzymskiego nie jest tu jednak istotna. Mamy dziesiątki przykładów pomyłek w praeno—mina na skutek skrótowego ich pisania, a potem złych odczytań w źródłach. Sam Tacyt doczekał się tego samego: raz dają mu praenomen Publius, jak w cod. Mediceus I, raz znowu Caius, jak u Sydoniusza Apollinarisa. Toteż zbieżność przydomka Arbiter z owym elegantiae arbiter jest tu ważniejsza, oczywiście obok wielu innych. Być może jednak, że właściwe imię Petroniusza Arbitra jest właśnie Titus, przekazane przez bliższego mu w czasie Pliniusza. Ale to, jak dotąd, non liquet, tzn. nie jest jasne.



2. Tytuł utworu


Tytuł utworu występuje w rękopisach w kilku wariantach. Najstarszy z zachowanych rękopisów, B (Bernensis 357), z IX lub pocz. X wieku, podaje: PETRONII ARBITRI SATIRICON. Podobnie rękopis R (Parisinus lat. 6842 D) z XII wieku: PETRONII SATIRICI. Inne rękopisy, z XVI wieku, mają: PETRONII ARBITRI SATYRICON. Również w rękopisie Mariusza Wiktoryna, gramatyka z IV wieku, czytamy: Arbiter Satyricon. Rękopis ten pochodzi z IX wieku.

Mniejszej wagi jest interpretacja tego tytułu w rękopisie P (Parisinus lat. 8049) z XII wieku w postaci: Petronii Arbitri satirarum liber; choć ten właśnie tytuł, w postaci Saturae, przyjął kiedyś Fr. Buecheler w swym krytycznym wydaniu Petroniusza, a za nim poszli inni, np. także E. Norden.

Z tamtych zaś dwu formę Satiricon wybrał jeszcze jeden z ostatnich wydawców naszego romansu, A. Ernout. W tej postaci forma ta byłaby niejako hybrydą”, złożoną z łacińskiego wyrazu satira, tj. satura, i greckiego przyrostka –ikos, dając grecki wyraz satirikos, w dopełniaczu 1. mn. satirikôn, a więc w transkrypcji łacińskiej satiricon. Hybryda ta istotnie łatwo mogła powstać przez analogię do zadomowionych już w łacinie takich wyrazów jak grammaticus, historicus, poeticus, ethicus, epicus, bucolicus itp., ale jako tytuł określałaby nie treść i nie gatunek utworu, bo dla gatunku odpowiedni byłby tytuł Saturae względnie Satirae, lecz określałaby charakter utworu. Stanowiłaby zatem odosobniony przykład tego rodzaju tytułu.

Tytuły takie jak Wergiliusza Georgicon (libri) czy Maniliusza Astronomicon (libri), określające treść utworu, zalecają formę Satyricon (libri) jako również definiującą zawartość utworu. I słusznie E. Paratore uzasadnia tę postać tytułu jako właściwą. Satyrica — to rzeczy odnoszące się do satyrów, to opowiadania o satyrach. A tymi w naszym utworze są jego główni bohaterowie, realizatorzy przygód fallicznych, idealni nicponie i nieroby, genos utidanôn kai amechanoergôn, jak satyrów określa grecki poeta Hezjod (fragm. 198, wyd. Bzach). Falliczny Priap gra w przygodach bohaterów romansu Petroniusza bardzo ważną rolę. A wiadomo, że satyrowie w tradycji kultowej to towarzysze Priapa, znani jako łowcy przygód erotycznych. Stąd także ostatni wydawca Petroniusza, Konrad Müller, słusznie podjął formę Satyricon jako właściwy tytuł utworu. Satyricon w sensie Satyrikôn (libri), a nie Satyrikòn czy Satyricum carmen albo poema jak np. bucolikòn, tj. bucolicum, carmen; choć pisano nieraz in Satyrico Petronii zamiast in Satyricon libris. Przyjmujemy więc tytuł Satyricon (libri), co po polsku należałoby tłumaczyć Satyrskich przygód (księgi). Bo Satyrica to tylko wzmożony w treści odpowiednik tytułu Erotica, występującego wiele razy w poezji antycznej. Jak ten opisuje, co robią oddani przeżyciom erotycznym, tak ten, co robią „satyrowie”, tj. podobni im bohaterowie romansu. Przypomnijmy też, że romans Longosa o Dafnisie i Chloe nosi także tytuł Pojmenikà, a więc określa treść romansu pasterskiego. Bo oboje są pasterzami.

Ale wydedukowany wyżej tytuł Satyrskie przygody może się okazać niewygodny. Zbyt daleko też odbiega od tradycyjnego Satyrykonu. Proponujemy zatem bliższy temu tytuł: Satyryki Patroniusza. Widzimy, że również K. Müller w nowym wydaniu Petroniusza (München 1965) wybrał tytuł Satyrica (Schelmengeschichten).



3. Stan zachowania romansu Petroniusza


Romans zachował się w stanie fragmentarycznym, w formie ekscerptów. Idą one w rękopisach, co prawda, kolejno i równolegle do treści opowiadania, tu i ówdzie tylko wykazując może drobne zaburzenia w tym porządku, ale składają się z większych lub niniejszych ułamków przerywanych lukami, często też rozpoczynających się i urywanych w środku zdania. Ekscerpty te nie są więc już wynikiem jakiegoś systematycznego wyciągu, robionego przez streszczającego utwór epitomatora, lecz powstały jako ułamki lub nawet jako ułamki ułamków, wybierane na zasadzie kryteriów, które trudno wszędzie odgadnąć 1. Trudno też często choćby w przybliżeniu powiedzieć, ile tekstu przepadło w widocznych lukach. A luki takie mogą się jeszcze kryć w pozornych ciągłościach tekstu, który je przypadkowo maskuje.

1 Pewne wyobrażenie o powstawaniu ekscerptów daje nam np. porównanie ekscerptów klasy L z pełnym tekstem Uczty Trymalchiona z kodeksu trogirskiego, a zwłaszcza porównanie ekscerptów klasy O z ekscerptami klasy L; z ich prototypu bowiem powstały ekscerpty O częścią jako wybór sentencyjnych powiedzeń, częścią partii wierszowych czy też. pewnych, wyrwanych z całości, zamkniętych obrazków. W wielu wszakże wypadkach ingerowały tu także jakieś inne, mniej wyraźne kryteria. Poza tym — z tego samego typu ekscerptów, tj. z klasy L, powstały także florylegijne ekscerpty w niektórych rękopisach, wybierające przeważnie tzw. sententiose dicta, a więc wypowiedzi w formie myśli ogólniejszych.

W rękopisach zachowały się dwie różne klasy takich ekscerptów. Jedna, pełniejsza, to klasa L reprezentowana dzisiaj przez rękopis syglowany literą l (Leidensis Scaligeranus 61) z roku 1571 oraz przez tak zwane schedae Bernenses Piotra Daniela z roku około 1565, oznaczane literą d; schedae te jednak zawierają tylko początkowe rozdziały zachowanego tekstu. Nadto klasę tę reprezentuje jeszcze kilka innych rękopisów istniejących lub tylko odtwarzanych na podstawie wydań, którym kiedyś służyły za podkład, choć same potem zaginęły.

Druga klasa zawiera ekscerpty w stosunku do pierwszej bardzo okrojone, szczególnie w partiach prozy. Są to tak zwane excerpta vulgaria, oznaczane literą O, a zachowane w rękopisach: B (Bernensis 357) z IX lub początku X wieku; kilka kart z tego rękopisu dostało się przypadkiem do rękopisu Leidensis Vossianus 4° 30; R (Parisinus lat. 6842 D) z wieku XII; P (Parisinus lat. 8049) z wieku XII. Do tej klasy należał też rękopis Poggia Braccioliniego, dziś zagubiony, ale żyjący w wielu italskich odpisach tych excerpta vulgaria. Brak w tej okrojonej klasie całych połaci tekstu, a z Uczty Trymalchiona pozostały tylko dwa wyimki, podczas gdy ekscerpty klasy L, zwane pełniejszymi, excerpta pleniora, zachowały i początek Uczty, i miejscami większe fragmenty dalszego jej tekstu.

Całość posiadanego przez nas tekstu Uczty Trymalchiona zachował jeden tylko rękopis, tak zwany codex Traguriensis, dziś Parisinus 7989. Kodeks ten na 237 zapisanych stronach mieści w sobie utwory Tybullusa, Propercjusza, Katullusa, następnie Owidiusza List Safony do Faona, po czym na stronach 185–205 excerpta vulgaria Petroniusza, znane taikże z innych kodeksów, a na dalszych kartach do strony 229 tekst Uczty Trymalchiona. Za tym tekstem idzie jeszcze przypisywane Wergiliuszowi Moretum oraz Klaudiana Phoenix. Cały rękopis – z wyjątkiem może utworu Phoenix — pisany jest jedną ręką. Na stronie 179 figuruje rok 1423.

Kodeks ten sporządzony więc został w XV wieku, ale potem długo był nieznany. Odkryty został dopiero około roku 1650 przez Marino Statileo w miejscowości Trogir (łac. Tragurium, niem. Trau) w Dalmacji, na zachód od Splitu (Spalato), w bibliotece Mikołaja Cippico. Dziś znajduje się w Bibliothèque Nationale w Paryżu.

Po żywej dyskusji na temat pochodzenia tego kodeksu i na temat autentyczności zawartego w nim tekstu Uczty Trymalchiona dzisiaj wątpliwości co do autentyczności ucichły, a proweniencję kodeksu wyjaśnia ostatnio wspomniany K. Müller: sławny odkrywca wielu rękopisów autorów starożytnych, Poggio Bracciolini, miał jakiś egzemplarz Petroniusza, odpisany z kodeksu kolońskiego; pisze o nim w listach z roku 1423 do Niccolò Niccoliego; i ten codex Coloniensis, skądinąd nie znany, był niewątpliwie źródłem tekstu Uczty Trymalchiona, jaki czytamy w rękopisie z Trogir.

Przy naszkicowanym stanie zachowania utworu Petroniusza pozostaje jednak do wyjaśnienia jeszcze kwestia pierwotnej rozpiętości tegoż utworu. Cztery źródła podają numerację jego ksiąg:

1) Ktoś wnosząc do tekstu dzieła Fulgencjusza pt. Mythologiarum, libri (III 8) cytat z tekstu Petroniusza (20, 7) zaznaczył, że cytat pochodzi z XIV księgi Petroniusza. Odnośny kodeks Fulgencjusza, tj. Parisinus lat. 7975, sporządzony został w XI wieku, ale cytat do tekstu wpisano wcześniej, może w IX wieku.

2) W starym glossarium ze sławnego opactwa Św. Benedykta w Fleury, we Francji, nad środkową Loarą, czytamy słowa włączone do tegoż glossarium z początkiem X wieku, objaśniające wyraz halosis cytatem z Petroniusza (89, 1: sed video te totum in illa herere tabula, quae Troiae halosin ostendit) z zaznaczeniem: Petronius Arbiter libro XV.

3) Wspomniany kodeks koloński zawierał tekst Petroniusza z księgi XV. Poggio w jednym z listów do Niccoliego, z końca maja 1423, pisał: allatus est miki ex Colonia XV liber Petronii Arbitri, quem curavi transscribendum modo, tj. dostarczono mi z Kolonii XV księgę Petroniusza, o której przepisanie właśnie się postarałem.

4) Rękopis z Trogir ma na samym wstępie tekstu Petroniusza, tj. już przed excerpta vulgaria, tytuł: Petronii Arbitri Satyri fragmenta ex libro quinto decimo et sexto decimo. A na końcu tychże ekscerptów, a więc przed Ucztą Trymalchiona: Petronii Arbitri Satyri fragmenta expliciunt ex libro quintodecimo et sextodecimo, tzn.: koniec fragmentów Petroniusza z księgi XV i XVI.

W świadectwach tych widzimy jednak pewne sprzeczności. Miejsce, które interpolator Fulgencjusza przydzielił czternastej księdze, kodeks trogirski obejmuje księgą piętnastą/szesnastą. Ale K. Müller słusznie wykazuje, że jest to sprzeczność tylko pozorna. Excerpta vulgaria w tym kodeksie nie pochodzą z rękopisu kolońskiego, lecz zaczerpnięte zostały z innego rękopisu, znalezionego przez Poggia w roku 1420, a dziś, jak mówiliśmy, zaginionego i znanego tylko z opartych na nim odpisów. Natomiast jest rzeczą prawie niewątpliwą, by nie powiedzieć wprost pewną, że z kodeksu kolońskiego pochodzi pełny tekst Uczty Trymalchiona. Stąd wniosek, że adnotacja wymieniająca co najmniej księgę piętnastą towarzyszyła tekstowi Uczty Trymalchiona; bo kodeks koloński, jak poświadcza Poggio, taką adnotację posiadał, a na pewno nie posiadało jej źródło owych ekscerptów z utworu Petroniusza, wpisanych do kodeksu trogirskiego przed Ucztą. Adnotację tę z tekstu Uczty, gdzie mogła się znajdować na wstępie jako incipit liber XV lub na końcu jako explicit liber XV, incipit liber XVI, jako że Uczta istotnie zaczyna się i kończy w kodeksie z Trogir, i tylko w tym kodeksie, pełnym tekstem, adaptował do początku i do końca ekscerptów dopiero pisarz kodeksu z Trogir. Bo mógł on wiedzieć, że tekst Uczty Trymalchiona należy do kontekstu ekscerptów, mianowicie tam, gdzie wśród tychże ekscerptów zachował się stosunkowo duży fragment z rozdziału 55 Uczty jako wskaźnik orientacyjny. Pisarz ten, czy kto mu tam ten kodeks dał do przepisania, rozumował zatem według wszelkiego prawdopodobieństwa tak: skoro Uczta Trymalchiona należy do kontekstu ekscerptów, to początkowa część tychże ekscerptów wraz z Ucztą tworzy księgę XV, natomiast reszta ekscerptów, przypadających po Uczcie, należy do zapowiedzianej na jej końcu księgi XVI. Stąd zaznaczenie na początku i na końcu ekscerptów, że to „ex libro quinto decimo et sexto decimo” (z księgi piętnastej i szesnastej), podczas gdy Uczta jako rzecz przepisana z innego źródła pozostała nadal osobno i nie została włączona do ekscerptów, ale jako należąca do nich straciła swój pierwotny explicit, który posiadała na pewno jeszcze w dostarczonym Poggiowi odpisie uczty z kodeksu kolońskiego. Bo z tego odpisu, wykazuje K. Müller, dostała się do rękopisu, który zawędrował do Trogir.

Druga sprzeczność polega na tym, że owo glossarium z Fleury przypisuje księdze piętnastej cytat, który według źródła trzeciego należał już do księgi szesnastej (89, 1). Nieścisłość w glossarium powstała jednak zapewne wtedy, gdy księga XV miała jeszcze swój incipit, ale w dalszych ekscerptach straciła już explicit, tak że cały dalszy tekst zdawał się należeć do księgi piętnastej.

Sprawy te zresztą trudno tu szczegółowiej analizować. Ważne jest to, że choćby nawet świadectwa oiwe pozostawały między sobą w jakiejś zależności, tj. choćby cytat w interpolacji Fulgencjusza przypisano księdze XIV dlatego, że stał przed księgą XV, o czym interpolator mógł wiedzieć skądinąd, nie ulega wątpliwości, że nomenklatura typu liber XV itp. w kodeksach Petroniusza występowała. I ta już sama przez się jest dostatecznym świadkiem podziału romansu na kilkanaście ksiąg, tj. zwojów antycznych. Podawanie w wątpliwość tej numeracji w dziele Petroniusza jako numeracji ksiąg nie jest uzasadnione i wymaga uprzedniego wykazania innej, nie księgowej genezy tejże numeracji.

Taką właśnie próbę podejmował niedawno T. Sinko (jw. s. 83 i n.). Nawiązując do hipotezy E. Paratorego, według którego zachowane fragmenty wypełnić by mogły trzy księgi, a brakujące części utworu po „odtworzeniu także nie wypełniłyby więcej niż najwyżej trzy księgi, redukował Sinko rozpiętość utworu nawet do trzech tylko ksiąg w całości, a rękopiśmienne cyfry ksiąg XIV czy XV/XVI tłumaczył analogią do szesnastu satyr Juwenalisa wspięciu księgach: tak i romans Petroniusza mógł w mniejszej liczbie ksiąg mieścić większą ilość epizodów składających się na całość utworu i cyfry owe mogą się odnosić do tych właśnie epizodów, których mogło być szesnaście.,

Nie kwestionując „epizodowego” charakteru kompozycji naszego romansu nie widzimy jednak potrzeby, a nawet możliwości redukowania go do trzech ksiąg. Już samo to, co z powieści zostało we fragmentach po Uczcie Trymalchiona, przekracza rozmiary jednej obszernej księgi! Poza tym Satyry Juwenalisa to utwory zamknięte w sobie, bez powiązania w ciągłość fabularną. I takie utwory mogą być łatwo numerowane w obrębie ksiąg. Natomiast mało prawdopodobną jest rzeczą, by tego typu epizody powieściowe, jakie dadzą się wyróżnić w romansie Petroniusza, były numerowane w obrębie woluminów! Epizody te tworzyły tutaj integralną ciągłość. Tak przynajmniej ma się rzecz w obrębie zachowanego materiału.

Wymienioną więc wyżej numerację ksiąg w romansie Petroniusza należy uważać za numerację ksiąg, a nie epizodów. Podobnie w utworach innych romansopisarzy starożytnych; tak greckich, jak i łacińskiego Apulejusza, mamy podział na księgi. Można by tu wprawdzie podnieść, że zachowane u autorów starożytnych i średniowiecznych czy raczej wczesnośredniowiecznych luźne fragmenty dzieła Petroniusza, a jest ich co najmniej trzydzieści kilka, cytowane są stale bez podania księgi; ale przykładów takiego cytowania mamy także przy innych autorach niemało.

Całość utworu Petroniusza wypełniała zatem więcej niż szesnaście ksiąg średniej wielkości.

Taka rozpiętość romansu była w starożytności bez przykładu. Owszem, znane romanse starożytne były czy też są o wiele krótsze. Nawet Metamorfozy Apulejusza, znane pod popularnym tytułem Złoty osioł, z II wieku, w jedenastu księgach nie wypełniają trzeciej części tej rozpiętości. Podobnie np. Aethiopica Heliodora, z III wieku, w dziesięciu księgach dalekie są od tych rozmiarów. Mimo to wielu uczonych nie wykluczało takiej, tj. co najmniej szesnastoksięgowej, objętości utworu Petroniusza.

I słusznie. Bo jeżeli się wydaje, że treść, jaką nam wskazują zachowane fragmenty i jakiej wymagają jako pełnej oprawy tekstowej, wypełnić by mogła jeszcze tylko dwie czy trzy księgi, to możemy przypomnieć, że niektóre fragmenty Uczty Trymalchiona zachowały się w rękopisach klasy L: i kto by przypuszczał na podstawie tych fragmentów, że całość uczty, a mamy ją w rękopisie z Trogir, wymagać będzie pięciokrotnego uzupełnienia treści!

Ostatecznie zatem możemy przyjąć, że idące przed Ucztą Trymalchiona ekscerpty, do paragrafu 26,. pochodzą z księgi XIV, uczta wypełniała księgę XV, a ekscerpty po niej idące, od paragrafu 79, należały do księgi XVI i dalszych.



4. Rekonstrukcja treści i kompozycji romansu Petroniusza


a) Materiał rekonstrukcyjny


Problem rekonstrukcji fabuły i zawartości utworu Petroniusza łączy się ściśle z omówioną wyżej kwestią jego rozmiarów. Zależnie bowiem od przyjmowanej objętości romansu oscylowano w jego rekonstrukcji między programem minimalnym i maksymalnym.

Minimalny, który sugerują np. E. Paratore (I s. 109 i n.), a za.nim T. Sinko (jw. s. 83 i n.), odtwarza to, na co znajduje konkretne pokrycie w zachowanym materiale utworu, i przyjmuje, że przepadłe jego części łącznie z tym, co się zachowało, nie mogły wypełniać więcej niż tylko kilka ksiąg. Przy tym zachowaną numerację ksiąg obaj uczeni uważają za niemiarodajną. W zbyt wielkie rozmiary utworu Petroniusza powątpiewa ostatnio także A. Ernout. Natomiast maksymalny program liczy się ze wspomnianą numeracją ksiąg jako miarodajną i oznaczającą księgi, .a. nie epizody, i stoi na stanowisku, że cały romans mógł wypełniać do dwudziestu ksiąg. Takie rozmiary utworu ;rozważał już niegdyś R. Heinze, takie Le Coultre (w Mélanges Boissier, 1903, s. 325 i n.) i inni. Takie też uważał za prawdopodobne W. Kroił (w RE „Petronius”, s. 1203 i 1206), a ostatnio także wspomniany wydawca Petroniusza K. Müller. Takie i nam wydają się w zupełności możliwe i prawdopodobne.

Z danych poprzedniego rozdziału wynika, że przed zachowanym początkiem opowiadania, gdzie jesteśmy już w księdze czternastej, zaginęła większa część utworu. Jakaż zatem treść wypełniała te przepadłe .księgi, opowiadania? Odpowiedź na to pytanie, przynajmniej częściową, uzyskujemy z materiału zachowanego.

Z paragrafu 106 i n., przy okazji powtórnej awantury z Lichasem i Tryfajną, dowiadujemy się, że Enkolpiusz i Giton byli kiedyś związani z tymi ludźmi więzami przyjaźni (107), ale doszło między nimi do jakichś gwałtownych nieporozumień na tle miłosnym: Lichas kochał się w Enkolpiuszu, w Gitonie Tryfajną. Wirilia (części męskie) Gitona nazwane są źródłem wielu nieszczęść (108), a Enkolpiusz w rozejmie na okręcie zastrzega sobie, że Lichas nie będzie się dowiadywał, gdzie on sypia (109). Młodzieńcy jednak nadużyli wówczas zaufania Lichasa i Tryfajny i wyrządzili im krzywdę. Sprzeniewierzyli jakieś pieniądze (107), Lichas pamiętał o uwiedzeniu mu żony (106), co mu się potem przypomniało jako coś rozgoryczającego (113, gdzie imię żony prawdopodobnie Hedyla), pamiętał o obelgach doznanych w portyku Herkulesa (106). Nie zapomniał o statku splądrowanym przez bandę wagabundów (113), przy czym Enkolpiusz uszedł z poświęconą szatą i grzechotką mającą okrętowi zapewniać bezpieczeństwo (114). Także Tryfajną narażona została na publiczną obrazę (106). Tułała się zaś po świecie dla przygód jako skazana (108, mulier damnata). Oto coś z przygód uprzednich Enkolpiusza i Gitona.

O tych przygodach opowiadał także Giton Eumolpusowi na okręcie, by mu wyjaśnić powód strachu przed Lichasem i Tryfajną. Niestety, Petroniusz poskąpił nam tu szczegółów i poprzestał tylko na zakomunikowaniu faktu, że Giton to opowiedział (101).

Ale obecność Enkolpiusza i Gitona na okręcie Lichasa zdradził temuż Lichasowi we śnie bóg Priap (104). Bóg ten wyraźnie prześladuje tu Enkolpiuzsa, jak w Odysei Posejdon jej głównego bohatera. Przez cały zachowany tekst przewija się u Petroniusza motyw chwilowej impotencji Enkolpiusza, unicestwiającej mu szereg wyszukanych okazji do przeżyć miłosnych. Ta utrata zdolności przeżywania kulminacyjnego momentu erotycznego była zemstą boga Priapa za jakąś obrazę ze strony Enkolpiusza. Bogu temu naraził się Enkolpiusz przez znieważenie ofiary składanej mu przez Kwartyllę (17). Naraża mu się jeszcze zabijając świętą jego gęś (137). Ale główna obraza boga miała miejsce gdzieś wcześniej, już w zaginionych księgach wstępnych romansu. Bo Askyltus już w paragrafie 9 robi aluzję do niemocy Enkolpiusza w słowach: „nawet wówczas, gdyś jeszcze się dzielnie spisywał”. A zatem i te okoliczności obrazy Priapa musiały być opowiedziane już we wcześniejszych księgach. Czy pozostawały w jakimś związku z awanturniczymi przeżyciami z Lichasem i Tryfajną? Raczej nie. Były jeszcze wcześniejsze.

Poza tym — od początku zachowanych fragmentów opowiadania z Enkolpiuszem i Gitonem występuje Askyltus. Natomiast we wzmiankach o owych pierwszych awanturach z Lichasem i Tryfajną nie ma o nim mowy. Z tego wynika, że w zaginionych księgach było już także opowiadanie o okolicznościach połączenia się Askyltusa z Enkolpiuszem i Gitonem i nawet o jakichś próbach stosunków Enkolpiusza z Askyltusem; bo Askyltus był już także „bratem” Enkolpiusza gdzieś w parku (9), jak w zachowanym opowiadaniu jest nim Giton. Wszystko to zatem było treścią wstępnych ksiąg zaginionych.

Poza tym z dawniejszych swych przeżyć wspomina Enkolpiusz jeszcze takie fakty, jak te, że uciekł przed sprawiedliwością, wykpił się od areny gladiatorskiej, zabił swego gospodarza (81). Gladiatorem nazywa go także Askyltus (9). Podobnie dalej spowiada się Enkolpiusz ze swej przeszłośći: „dopusciłem się zdrady, zabiłem człowieka, zbezcześciłem świątynię” (130). Lokalizacja tych faktów w rekonstrukcji romansu może być hipotetyczna, ale i dość prawdopodobna. Nie wiadomo natomiast, kiedy miały miejsce przeżycia Enkolpiusza z Endymionem, o których sam opowiada zawiedzionej w nadziejach miłosnych Kirce (132), a być może także jakieś ocalenie przez zaszycie się w worku (102).

Dodajmy jeszcze, że w czasie uczty u Trymalchiona Enkolpiusz mówi do Agamemnona, że zwyczaj podawania fikcyjnych dań gościom podczas Saturnalii widział w Rzymie (69). Poza tym w paragrafie 104 na pewno wymienione zostało miasto Baiae, punkt awantury Enkolpiusza z Tryfajną. Jako stacje wędrówki Enkolpiusza i jego towarzyszy potrafimy zatem uchwycić Rzym, dalej Baiae, a do tego jakieś miasto w Kampanii, gdzie rozgrywa się pierwsza część opowiadania w zachowanych fragmentach, i w końcu miasto Krotonę nad Zatoką Tarencką (116). Podróż więc szła z północy w kierunku południowym. Wobec tego jest też rzeczą wysoce prawdopodobną, że jednym z jeszcze wcześniejszych jej punktów, może nawet punktem wyjściowym, była Marsylia, wspomniana we fragmentach I i IV, zachowanych poza naszymi ekscerptami. I być może, że przyczyna gniewu Priapa na Enkolpiusza sięga właśnie aż do Marsylii.

Nicią przewodnią kompozycji utworu Petroniusza była zatem, według wszelkiego prawdopodobieństwa, trasa tułaczki .Enkolpiusza, który znalazł się poza nawiasem prawa (125, extra legem vivens). Trasę tę śledzić potrafimy z Marsylii przez Rzym i Kampanię do Krotony. Zachowana zaś część romansu ukazuje nam z tej trasy tylko odcinek od jakiegoś miasta kampańskiego do Krotony.

Ale opowieść na pewno nie kończyła się tym, czym się kończą zachowane ekscerpty. Tu rośnie nacisk Krotoniatów na Eumolpusa, domagających się dowodów jego bogactwa. Udowodnić miał im to przybyły z Afryki okręt z pieniędzmi i służbą dla niego. Ale okręt nie przychodził. W dalszych fragmentach (141, 2 i n.) mamy już testament Eumolpusa czytany publicznie. Czy więc Eumolpus umarł rzeczywiście? Czy może tylko fikcyjnie, a w rzeczywistości umknął jakoś podstawiając w miejsce siebie jakiegoś trupa?

Uciekli chyba także Enkolpiusz i Giton. A z nimi może Chryzyda jako trzecia? Bo po co by autor wprowadzał pod koniec naszych fragmentów aż tak wielką jej miłość do Enkolpiusza (139)? Z drugiej zaś strony po co te zachwyty Enkolpiusza nad Kirką, choć już mu się ze swą miłością aż nadto wyraźnie oświadczyła Chryzyda? Czy romans z Kirką, co jest prawdopodobne, miał jeszcze jakiś dalszy ciąg? A pytać możemy także: po co autor w owej burzy morskiej Lichasa zgubił, a Tryfajnę zachował? I dlaczego rozstanie z Askyltusem nie miało jakiegoś zamykającego znajomość charakteru? I takich pytań można by postawić więcej.

Wydaje się nadto, że w zaginionej części końcowej romansu musiał wystąpić jeszcze w jakiś sposób problem obrażonego Priapa. Bo odzyskanie męskiej potencji przez Enkolpiusza za sprawą Merkurego chyba nie było ostateczne (140, 12 i n.). Utwór więc kończył się zapewne jakimś złożeniem ofiar Priapowi. Ale po jakich dalszych perypetiach Enkolpiusza i Gitona, trudno powiedzieć. W każdym razie te perypetie kończyły się chyba jakoś szczęśliwie, miały ten laetus exitus, to wesołe zakończenie, które stosowano i w romansach miłosnych, i w komedii, i w eposie. W końcu przecież i Odyseusz dobrnął szczęśliwie do domu, i Eneasz do Italii.

Z zebranego tu materiału rekonstruujemy we wstępie do przekładu zachowanych fragmentów romansu (s. l ił n.), w lukach i w zakończeniu osiągalną całość opowiadania. Do pomocy zaś w tej rekonstrukcji bierzemy także mogące tu wchodzić w rachubę wcześniejsze wzory kompozycyjne utworu Petroniusza.


b) Kompozycyjne wzory rekonstrukcji


Znając praktykę piśmienniczą autorów rzymskich, ambitnie rywalizujących z autorami greckimi i uważających za swą zaszczytną zasługę przyswojenie literaturze łacińskiej nowego utworu, a szczególnie nowego gatunku literackiego w formie przeróbki oryginału greckiego na utwór łaciński, rozglądamy się i przy Petroniuszu za wzorem greckim. Ale w tej postaci, jaką przedstawia nasz romans, wzoru takiego wśród utworów greckich nie znajdujemy. Chodzi oczywiście o gotowy wzór grecki, który byłby dla Petroniusza tylko przedmiotem łacińskiej przeróbki.

Możemy wobec tego szukać wzorów kompozycyjnych utworu Petroniusza jako całości. Otóż najistotniejszą cechą tego utworu jako całości są jego obszerne rozmiary wypełnione jednym ciągłym opowiadaniem. Wzorami zatem mogły tu być utwory posiadające tę właściwość, i to posiadające ją realnie, a nie tylko potencjalnie, tj. w sposób pozwalający rozwinąć mniejszy utwór w większy.

Realnie posiadały ją opowieści poetyckie, epopeje. Dla romansu ważna w tym była Odyseja. Schemat romansu antycznego jest mniej więcej taki: dążący do jakiegoś celu bohaterzy doznają z jakiejś przyczyny różnych przeszkód na drodze do tegoż celu, a pokonawszy te przeszkody ostatecznie cel ten szczęśliwie osiągają. W takim opowiadaniu sama fabuła jest prosta i nawet uboga. Do rozmiarów bogatej opowieści rozszerzają ją opowiadania o wspomnianych przeszkodach w realizacji samej, fabuły. Opowiadania te — to epizody, które inwencja autora teoretycznie mogłaby mnożyć w nieskończoność, a w każdym razie do pokaźnej objętości utworu. Na takim właśnie schemacie zbudowana była Odyseja: Odyseusz dąży spod Troi na Itakę, przeszkadza mu w tym obrażony nań Posejdon; przeszkody te to różne przygody bohatera, po których dobija on szczęśliwie do ojczyzny.

Sztuki opowiadania uczyła więc romansopisarzy antycznych Odyseja.

I rzeczywiście, Petroniusz sam nie ukrywa przed nami, że jednym ze źródeł natchnienia była dla niego ta właśnie opowieść o tułaczce i przygodach Odyseusza. Prześladujący Enkolpiusza bóg Priap to zagniewany na Odyseusza Posejdon. Tułaczka Odyseusza posłużyła za wzór tułaczce Enkolpiusza. Mówi to sam Enkolpiusz–Petroniusz: „Przed Neptunem Odyseusz gonił z trwogą: mnie także po morzach i lądach ściga gniew Priapa” (139). Nietrudno też zauważyć, że raz po raz w ciągu opowiadania cisną się autorowi pod pióro reminiscencje z Odysei. A niektóre swe sceny wyraźnie konstruował on na wzór scen homeryckich: np. scenę ukrywania się Gitona pod łóżkiem (97) sposobem Odyseusza pod baranem (Odys. IX 431 i n.). Podobnie w scenie z Kirką, a więc noszącą także imię znane z Odysei, Enkolpiusz występuje pod odysejskim imieniem Poliajnosa (127): tym przydomkiem określiły kiedyś Odyseusza Syreny. A widać Odyseusza w Enkolpiuszu i przez to, że jak tamten u Feaków sam opowiada o swych przygodach (Odyseja, ks. IX–XII), tak i ten sam referuje swoje przeżycia w formie opowieści awanturniczo–podróżniczej. Do kogo zwróconej, nie wiemy. Ale nic nie wskazuje na to, by adresatem miał tu być czytelnik, jak u Apulejusza (Metam. l l, 6: lector, intende, laetaberis, tj. czytelniku, bądź uważny, będziesz się cieszył).

Ale nie te szczegóły są tu w tej chwili istotne. Istotna dla kompozycji całości naszego utworu jest ciągłość opowiadania epickiego o tułaczce pełnej przygód, którą to ciągłość na. wzór Odysei posiada romans Petroniusza.

Innym wzorem ciągłego opowiadania fikcyjnego mógł być dla Petroniusza już także romans miłosny. Ten zresztą sam chętnie także kopiował w różnych wariantach motywy poematu Homera. R. Heinze pisał kiedyś, że utwór Petroniusza zakłada istnienie już wtedy rozwiniętego greckiego romansu miłosnego i że sam jest swego rodzaju parodią tego gatunku literackiego. Tu w odniesieniu do pierwszej tezy są dane do tego, by ją uznać za .słuszną.

O ile bowiem wypracowana przez E. Rohdego chronologia greckiego romansu miłosnego mieściła się w II–VI wieku n. e,, znaleziska papirusowe fragmentów romansu b Ni—nosie, a następnie fragmentów romansu Charitona o Chajreasie i Kallirhoe przesunęły czas pierwszych romansów miłosnych greckich wyżej. .Przed Petroniuszem powstał na pewno romans o Ninosie, datowany na II–I wiek p.n.e., a być może także utwór Ćharitona, sytuowany ostatnio nawet w I wieku p.n.e. Czy próba zbliżenia do tych dwóch, najwcześniejszych znanych nam romansów antycznych jeszcze i romansu, jakiegoś Ksenofonta z Efezu o Habrokomesie i .Antei, umieszczanego już nawet w I wieku p.n.e., a choćby w I wieku n.e., wytrzyma dalszą krytykę, to się okaże. W każdym razie już w tej sytuacji można w rodowód romansu Petroniusza z wielkim prawdopodobieństwem włączać także grecki romans miłosny. Istotna w nim dla Petroniusza byłaby tak samo jak w Odysei ciągłość opowiadania, a dodajmy — opowiadania przeżyć i przygód. Bo i w romansie miłosnym wypełniają one sporo miejsca.

Tu wszakże zaznaczamy, że mimo tej możliwości genetycznego związku utworu Petroniusza z greckim romansem miłosnym związek ten nie tłumaczy się jako parodia tegoż omansu, jak by chciał Heinze4. W romansie miłosnym, a reprezentują nam go dzisiaj, oprócz wymienionych już, także utwory: Jamblicha o Synoidzie i Rodanesie z II wieku n. e., Longosa o Dafnisie i Chloe z II wieku n. e., Achilleusa Tatiosa o Leukippie i Klejtofonie z II–III wieku, Heliodora o Teagenesie i Charyklei z III–IV wieku, otóż w romansie miłosnym antycznym para zakochanych i wiernych sobie ludzi zostaje z jakichś powodów rozłączona, po czym po szeregu przeszkód, trudności i pokus, wśród których miłość i wierność wystawiane są na próbę i pozostają, ostatecznie nienaruszone, osiąga szczęśliwie nagrodę: zakochani odnajdują się i pragnienia swe ziszczają. Tymczasem w romansie Petroniusza nie jest ta miłość ani jedna ani wierna, ani jednolita: jest to miłość tak do kobiet, jak do chłopców. Ta druga stanowi nawet jakby główną miłość w utworze. Wystawianie na próbę miłości i wierności daje tu co prawda wręcz odwrotne rezultaty, jednakże mimo tych jakby parodystycznych elementów nie widać, by celem romansu Petroniusza była właśnie parodia idealizującego romansu miłosnego. Motyw miłości występuje tu jak w każdym romansie antycznym, ale zadanie swe widzi autor nie w parodiowaniu czy ośmieszaniu tego, co romans miłosny wypracował dla wyidealizowania w miłości jakichś animae candidae czy castae, lecz tylko w ukazaniu odidealizowanych animae verae. Wiele też epizodów i treści Petroniuszowego utworu w ogóle nie służy parodii.

Innych mogących tu wchodzić w rachubę gotowych wzorów ciągłego opowiadania w takich rozmiarach jak epopeja czy romans miłosny, z uwzględnieniem odpowiedniego podobieństwa treści, właściwie nie znamy. Fantastyka historiograficzna, jaka się rozwinęła w literaturze greckiej zwłaszcza po Aleksandrze Wielkim? Owszem, ale ta miała na celu nie tyle opisy przygód, ile raczej opisy różnych dziwów. Można by myśleć jeszcze o jakiejś biografii fikcyjnej. Ale romans Petroniusza nie zdradza żadnych założeń biograficznych. Opisy podróży w rodzaju różnych tzw. ? Nic z tego nie widać u Petroniusza.

Ale wielki romans mógł powstać z mniejszych rozmiarów opowiadania. Tak np. genezę elegii miłosnej tłumaczy się rozwinięciem erotycznego epigramu w obszerniejszy utwór zwiększoną porcją treści poetyckiej. Mógłby więc i romans Petroniusza powstać w ten sposób z mniejszego kalibru historyjki przez rozwinięcie jej do dowolnych rozmiarów opowiadania nagromadzeniem różnego materiału odpowiednio dobranego i skomponowanego. I tu brano już pod uwagę możliwość bezpośredniej linii rozwojowej od opowieści Arystydesa z Miłetu, z II–I wieku p.n.e., poprzez ich przekład łaciński pióra Korneliusza Syzenny, z I wieku p.n.e., do Petroniusza. Arystydes mianowicie napisał około roku 100 p.n.e. Histerie milezyjskie, które według wszelkiego prawdopodobieństwa były jakimś zbiorem nowel jońskich. Nie mamy ich, ale z pewnych opowiadań, np. o owdowiałej kobiecie z Efezu w utworze Petroniusza (111 i n.), albo takich, jakie mamy w romansie Apulejusza czy Pseudo–Ajschinesa liście dziesiątym, możemy nabrać przynajmniej ogólnego wyobrażenia o charakterze tych produktów piśmienniczych. Były to nowele, w których dużo miejsca wypełniała erotyka. Cechował je też duży stopień realizmu. Otóż erotyka i realizm — to także dominujące cechy utworu Petroniusza. I genetyczna zależność tego utworu od Arystydesa, bezpośrednia lub przez Syzennę, wydaje się nam w tym względzie wcale możliwa, by nie powiedzieć niewątpliwa. Ale czy u Arystydesa były te nowele powiązane z sobą w jakieś dłuższe opowiadania, czy też stały obok siebie luźno, nie wiemy. Jeżeli jednak takie opowiadania, jak właśnie o owej wdowie z Efezu (111 i n.), o żołnierzu wilkołaku (61, 6 i n.), o strzygach (63, 3 i n.), Petroniusz wyzyskał nie jako przygody samych bohaterów romansu, lecz tylko jako przygodne opowiadania, jako epizody włączone do utworu z zewnątrz, to może właśnie dlatego, że opowieści Arystydesa i inne tym podobne były zamkniętymi w sobie, ograniczonymi w rozmiarach jednostkami. Zresztą może nawet wiązankami takich jednostek, ale wtedy chyba tylko w tej formie, że sceneria przedstawiała grupę zebranych, którzy opowiadali sobie różne historyjki, i to raczej jako obce niż własne przeżycia czy przygody.

Jakkolwiek więc teoretycznie wśród opowiadań Arystydesa mógł się znaleźć utwór, z którego by, przez rozwinięcie krótszego opowiadania można było stworzyć obszerniejszy jakiś romans przygód, dla romansu Petroniusza wzoru takiego tutaj nie widzimy. A można też tu przypomnieć, że jeszcze w romansie Apulejusza da się zaobserwować pewne wiązanki nowel tworzące jakby dłuższy ciąg opowiadania — np. nowel czarodziejskich w dwu pierwszych księgach Metamorfoz, nowel zbójeckich w IV i VII księdze, nowel trucicielskich w księdze dziesiątej — czego u Petroniusza nie widać. Bo też Apulejusz sam na wstępie Metamorfoz zapowiada, że będzie opowiadał różne baśnie gawędą milezyjską: sermone isto Milesio varias fabulas conseram.

Warunki do tego, żeby służyć autorowi za podkład dający się rozwinąć w dłuższe opowiadanie, potencjalnie miała także tzw. satyra. menippejska. Do uwzględnienia jej tutaj skłania nas już sama forma wspólna jej z Petroniuszem: proza przeplatana partiami tekstu ujętego w różne miary wierszowe. O formie tej piszemy osobno. Tu chodzi nam o Kompozycję. Nie wiemy, czy wśród pisanych w tej formie cynickich diatryb Menipposa albo w zbiorze Satyr Menippejskich Warrona były utwory dające się rozwinąć w szersze opowiadania w typie romansu Petroniusza. Ale Seneka umiał w Apokolokyntosis użyć formy satyry menippejskiej do całego opowiadania o pośmiertnych losach Klaudiusza, i to opowiadania noszącego cechy satyry zjadliwej, bez wydźwięku moralizatorskiego, który we właściwej satyrze menippejskiej był prawdopodobnie istotnym jej składnikiem. Wobec tego mógł i Petroniusz znaleźć jakieś natchnienie do swej „satyry” w produktach satyry menippejskiej, ale i w tych produktach nie widzimy tych walorów wzoru dla kompozycji jego romansu, jakie stwierdziliśmy w eposie czy też w romansie miłosnym.

Do takiego też wyniku doszlibyśmy rozpatrując każdą inną możliwość wyprowadzania kompozycji romansu Petroniusza z potencjalnych tu wzorów. Ostatecznie zatem stwierdzamy, że modelu dla całości tego romansu jako opowiadania ciągłego dostarczyła głównie Odyseją, a dostarczyć go mógł już także romans miłosny. Inne wzory literackie miały tu mniejsze szansę wkładu współtwórczego. Służyły autorowi tylko jako wzory cząstkowe, jako pomysły, epizody, motywy. Były więc dla niego źródłem treści, a nie modelem ogólnej kompozycji utworu.



5. Źródła treści i charakter romansu Petroniusza


Rozpatrywane wyżej wzory kompozycyjne romansu Petroniusza mogły mu też dostarczyć i rzeczywiście dostarczyły pewnych treści. W wypadku Odysei widzieliśmy to wyraźnie. Również romans miłosny chyba i tu nie pozostał bez wpływu. Jak najbardziej prawdopodobny wydał się nam ten wpływ także w wypadku nowel Arystydesa ze względu na wspólną z nimi erotykę w utworze Petroniusza, wspólny realizm. Ale i satyra menippejska łatwo tu mogła wnieść coś ze swej treści. Nie jest więc wykluczone, że ten i ów pomysł czy szczegół natchnęła i ona, zwłaszcza jej satyryczny humor. Właściwa jej zasada per iocum dicere vera, czy też delectare et docere, co po grecku ujęto w określenie , nie jest obca także Petroniuszowi. Maluje on bowiem w sposób wyrafinowany mocno realistyczny obraz dość niecenzuralnego świata swej powieści, ale go nie aprobuje i nie poprzestaje na samym tylko jego ukazaniu, lecz wyraźnie się odeń odcina. Wyśmiana tu zostaje nie tylko głupota ludzka, brak wytworności i dobrego smaku, skrytykowane stosunki społeczne, ale i z największym obrzydzeniem osądzone stręczycielskie meliny. Nad moralizowaniem jednak panuje niepodzielnie ironia, humor i dążność do bawiącej rozmaitości treści, rerum varietas. Toteż Petroniusza humorystę poznajemy od razu, moralistę musimy dopiero odszukiwać, i to raczej .moralistę estetyzującego, nie jakiegoś etyzującego purystę. Ironia i humor to także walory satyry menippejskiej.

Dostarczycielem pewnych pomysłów i scen był dla naszego utworu również mim. Autor sam wspomina go w swym utworze, by nie powiedzieć, wskazuje nań kilka razy. I sam widzi w kompozycji niektórych epizodów romansu charakter mimiczny, np. gdy przed wystąpieniem w Krotonie Eumolpus pyta towarzyszy: quid ergo cessamus mimum componere (117), tj. czemuż więc ociągamy się z ułożeniem mimu? Na pewno też i mim zasilił mocno realistyczny charakter romansu. Bo znaną jest rzeczą, że już mimy Teokryta i Herondasa cechował znaczny realizm przedstawienia.

Cokolwiek zresztą byśmy tu jeszcze dopuścili do głosu, komedię, parodię tragedii (ze sceny pochodzi widoczna w romansie jakby zasada trzech aktorów, w typie Enkolpiusz, Askyltus, Giton, to znowu Enkolpiusz, Giton, Eumolpus), poza tym satyrę, nowelę i tym podobne utwory — bo i te trudno odsądzić od udziału w tak bogatym repertuarze utworu człowieka tak wykształconego i oczytanego, jakim był, jak widać, Petroniusz — za fakt możemy przyjąć, że nie najmniej przecież wniosła do utworu przede wszystkim sama obserwacja życia i samo środowisko autora. One też chyba najbardziej zadecydowały o tym stopniu realizmu, jakim nas Petroniusz w swym opowiadaniu wprost zadziwia. W romans wplótł autor z pewnością wiele z tego, co sam przeżył i widział na dworze Nerona, a może i jego poprzedników. Na dworze Nerona w każdym razie. Tu służył cesarzowi nie tylko jako elegantiae arbiter, ale i jako voluptatum sciens approbator, jako wyrocznia w urządzaniu zabaw wyszukanych — póki się nie znudził i on temu władcy, ulegającemu coraz więcej nie krępowanej już niczym rozwiązłości, podsuwanej mu przez wpływowego dorobkiewicza i wyuzdanego prowincjusza Tygellina.

Ten Ofonius Tigellinus miał za sobą bujną i burzliwą przeszłość, gdy został przez Nerona wyniesiony do godności ekwity rzymskiego i prefekta cesarskich pretorianów. Ojciec jego został wypędzony ze swego miasta Agrigentum na Sycylii, syn już w młodzieńczym wieku zdemoralizowany dostał się do Rzymu i tu wchodził w niemoralne stosunki z damami dworu cesarskiego, za co sam także doczekał się wygnania, w roku 39 n. e. Udał się do Grecji, ale jeszcze za cesarza Klaudiusza wrócił do Italii, gdzie jako spadkobierca wszedł w posiadanie jakichś lasów i pastwisk w Apulii i Kalabrii i uprawiał hodowlę koni wyścigowych. To właśnie zbliżyło go do Nerona, który namiętnie lubował się w wyścigach cyrkowych i innych tego rodzaju imprezach. W charakterystyce Tygellina używają autorzy starożytni takich określeń, jak flagrantissima flagitla, człowiek najbardziej niepohamowanej sromoty, impudicitia atque infamia, osławiony bezwstydnik, saevitia impudicitiaque, brutal bez wszelkich skrupułów.

Jako validiar in animo principis et intimis libidinibus adsumptus, jak pisze Tacyt w Ann. XIV 51, a więc jako mający przemożny wpływ na cesarza i towarzysz najskrytszych wyczynów jego rozpusty, na pewno nie tylko on czuł w Petroniuszu rywala, ale i Petroniusz w nim. Bardzo to zatem możliwe, że w portretowaniu postaci czy w kreśleniu sytuacji niejeden rys podsunął mu ten właśnie człowiek i jego inwencja w zaspokajaniu zmysłów Nerona. Ale kusić się o odszukanie tych rysów w tej czy tej postaci, np. w Trymalchionie czy Eumolpusie, w scenach z Kwartyllą czy w uczcie Trymalchiona, nie byłoby celowe. Nie mamy klucza do ich rozszyfrowania. Zresztą rysy te są w utworze niewątpliwie rozłożone na różne figury i sytuacje i mogą tkwić zarówno w Enkolpiuszu, jak i w Gitonie, w Askyltusie i w Eumolpusie, a poza tym nie sam tylko Tygellinus z dworu Nerona ich dostarczył. Być może przecież, że w tym czy owym szczególe kryją się rysy i przeżycia samego Petroniusza, np. w krytycznych uwagach o niektórych szczegółach uczty Trymalchiona. Bo wciskanie się w utwór Petroniusza elementu autobiograficznego, tj. własnych doświadczeń i obserwacji autora, było chyba całkiem naturalne.

Romans Petroniusza przedstawia się nam zatem jako utwór złożony i nowy. Jako taki pozostaje on dla nas w literaturach antycznych bez precedensu. Powiązanie w jedną całość szeregu motywów wśród ciągłego splotu przygód bogatego zespołu bohaterów, i to przygód przeważnie awanturniczych, kwalifikuje ten utwór do jakiejś osobnej kategorii romansów, romansów awanturniczych. I tak też się go dziś traktuje, a nie, jak czasem dawniej, jako romans obyczajowy. Jest w nim co prawda dużo materiału obyczajowego, ale przedstawienie jego nie jest tu głównym celem ani próbą wiernego kopiowania życia. Treść obyczajowa jest w tym utworze elementem towarzyszącym opowieści przygód, opowieści uciekającej przed wszelkim zastojem narracji i akcji w takich opisach obyczajów, które by były celem dla siebie samych. Silne wrażenie romansu obyczajowego wywołuje przy fragmentarycznym zachowaniu.— utworu głównie największy jego fragment — uczta Trymalchiona.



6. Stosunki społeczne w epoce Nerona


Gdy nowi ludzie dochodzą do władzy, ci, którzy ją tracą, zostają zepchnięci na pozycje oponentów, nowi zaś zdobywcy władzy naturalnym biegiem rzeczy szukają i znajdują sprzymierzeńców wśród tych, którzy razem z nimi zyskują i razem z nami zainteresowani są utrzymaniem swego zysku, a więc i utrzymaniem władzy tych, którzy im ten zysk zapewniają. W wyniku tak funkcjonującego mechanizmu doboru sił również pryncypat rzymski wywołał w ustroju Rzymu znaczne przesunięcia nie tylko polityczno—organizacyjne, ale także ekonomiczno–społeczne. Obok tradycyjnych form ustrojowych, takich, jak instytucja senatu, konsulatu, pretury i innych urzędów odziedziczonych po republice, których treść uległa zresztą także wiejkszym lub mniejszym modyfikacjom, powstał cały aparat nowych, jakby prywatnocesarskich urzędów, godności i funkcji, obsadzanych przez pryncepsów ludźmi z świeżego awansu społecznego. Wśród tych zaś obok nowej szlachty, wywodzącej się w dużej części z ludności pozarzymskiej, italskiej, niemałą rolę odegrali najbardziej zainteresowani zmianą stosunków społecznych wyzwoleńcy, a pośrednio, przez ten właśnie stopień awansu społecznego, także niewolnicy. Do wielkich wpływów na dworach cesarzy, zwłaszcza od Kaliguli i Klaudiusza, bezpośrednich poprzedników Nerona, doszli właśnie wyzwoleńcy, wyzyskując te wpływy często przeciw panom rzymskim z tradycją rodową czy majętnościową i nie tylko cesarzowi pomagając się bogacić przez materialne ich niszczenie, ale i samym sobie zapewniając w tym bogaceniu się odpowiedni udział.

Po końcowym okresie republiki rzymskiej odziedziczył pryncypat gospodarczy system latyfundyjny, nie tylko w Italii, lecz także w prowincjach. W przesunięciach własnościowych operowano tu zatem wielkimi jednostkami posiadłości ziemskich: wielkie obszary tracono, wielkie zdobywano i w jeszcze większe scalano drogą zakupu, testamentowego zapisu, ucisku słabszych, konfiskaty, wymuszenia. Sama Italia zresztą z powodu cięższych warunków eksploatacji ziemi mocno się już w czasach Nerona wyludniła na rzecz lepiej prosperujących prowincji, co tym bardziej ułatwiało w niej nabywanie wielkich posiadłości, tym lepiej opłacalnych, im większych.

Straciwszy polityczną treść życia w coraz bardziej samowładczym systemie rządów cesarskich uprzywilejowana w końcowej fazie republiki warstwa społeczna wypełniała teraz to życie często użyciem, a w niemałej mierze także oddawaniem się studiom literackim i naukowym, przez które zresztą chciała się w pewnym sensie odciąć od nowej, z niedawnego awansu społecznego wyrosłej i wyrastającej szlachty raczej urzędniczej i ekonomicznej niż kulturowej.

Wśród obu wszakże warunki rozwoju kultury umysłowej organizowały się niepomyślnie: wśród tamtej mnożyło się dyletanctwo w literaturze i nauce, w powszechnym uprawianiu poezji i prozy, wśród lej rosła pseudokultura zarówno umysłowa, jak i obyczajowa. Niekorzystnie na rozwój kultury wpływała też często osoba panującego. Jeśli przyjmiemy, że rozwój kultury można uważać za sprawdzian wielkości ludzi panujących czy rządzących krajem i że im większy rozkwit kultury materialnej, umysłowej, obyczajowej, tym lepiej i pewniej świadczy on o wielkości czynników rządzących, to rządy Nerona dały tu bilans ujemny. Sam utalentowany poetycko nie umiał sprzyjać talentom innych, co tak świetnie umiał kiedyś i Mecenas, i August, nie potrafił roztoczyć opieki nad rozwojem kultury folgując sobie i publiczności rzymskiej w pasjonowaniu się rozrywkami niższej kategorii, ucztowaniem, zabawami, igrzyskami cyrkowymi, zaspokajaniem różnych ambicji wątpliwej wartości nie tylko kulturowej, ale i etycznej, w czym naśladowali go inni uważając, że inny tryb życia byłby dezaprobatą wzoru cesarskiego. Igrzyska i różne imprezy widowiskowe organizowali władcy dla szerokich mas ludu, biedoty żyjącej hasłem panem et circenses, ale wiadomo, że pasjonowali się nimi także, sami władcy, zwłaszcza właśnie Neron, lub przynajmniej brali w nich udział, jak August, ze względów taktycznych.

Łatwo sobie wyobrazić, że na przejściowym tym etapie przemian i przesunięć społecznych, gdy stare jeszcze żyło, a nowe już żyło, ale jedno z drugim jeszcze nie stopiło się w jakąś całość — co zaczęło się dziać dopiero w czasach Trajana, ściślej: po Domicjanie — nierówne też były kryteria dobrych obyczajów. W indywidualnym zaś życiu pozostawało jeszcze więcej miejsca na ich różnicowanie aż do absurdu. Tym bardziej mianowicie, że w starożytności zawsze żyły obok siebie dwa światy: obywatelski, jakby oficjalny, krępowany obowiązującymi formami i zasadami dobrych obyczajów, oraz nieobywatelski, korzystający ze znacznie luźniejszych norm i form obyczajowych. Pisząc swą Ars amatoria Owidiusz zaznaczał, że pisze ją właśnie dla tego drugiego świata, któremu czy to wiek, czy ustawa, czy sytuacja społeczna pozwalały szukać przygód mniej cenzuralnych. Przygód tego właśnie świata, zarówno podróżniczych, jak i erotycznych, szukają też bohaterzy romansu Petroniusza, choć ich wykształcenie i umiejętność krytycznego spojrzenia na tenże świat wskazują, że sami pochodzą ze świata pierwszego, ale dla ich szelmowskiego usposobienia świata zbyt nudnego i w swej przestarzałości także już śmiesznego.

Czytelnika dzisiejszego szokować może w tych przygodach silny ładunek erotyzmu, a zwłaszcza specyficzny dla obyczajowości antycznej jego przejaw — miłość między osobnikami tej samej płci, grecka paiderastia. Szokować też może cynizm, z jakim się mówi o realizacji przygód erotycznych. Wszystko to jednak wówczas i możliwe było, i miało swe źródło w żywych jeszcze wtedy wyobrażeniach i kultach religijnych, szczególnie w kulcie Priapa, który w naszym romansie gra, jak wiadomo, podstawową rolę. Do panteonu greckiego wszedł on w czasach aleksandryjskich, ale przyjął się tak powszechnie, że należał do najpopularniejszych bóstw, zwłaszcza wiejskich. Bóg to i opiekun winnic i ogrodów, przedstawiany z pełnym owoców podniesionym fartuchem, spod którego wystawał olbrzymi fallos jako symbol płodności i urodzaju; z czasem zaczął też fungować jako opiekun pasterzy, rybaków, żeglarzy. Wszędzie stawiano go jako posąg drewniany z owym atrybutem erotycznym i uprawiano na jego cześć odpowiednie kultowe praktyki w późną starożytność. Bo jeśli nawet stracił charakter boga, to jeszcze jako stróż sadów służył za straszydło na ptaki i złodziei. Na tle tego kultu łatwiej zrozumiały będzie dla czytelnika panujący w romansie Petroniusza priapejski erotyzm.

Dodać wypada, że bardzo popularne od czasów Cezara publiczne przedstawienia mimiczne, a w czasach Nerona już także pantomimiczne, bawiły publiczność również kreacjami silnie zaprawionymi erotyzmem, i w ogóle sztuką lepszą dla zmysłów niż dla umysłu. Stąd i utwór Petroniusza czytelnik ówczesny odbierał z wrażliwością o wiele bardziej startą niż nasza.



7. Środowisko romansu Petroniusza a język i styl utworu


Zespół ludzi, jaki się miał przewinąć przez powieść Petroniusza, sam podyktował autorowi–artyście dobór środków wyrazu literackiego: języka i stylu. Sam autor i usunął się z utworu jakby całkowicie. Ale czujemy, że mówią za niego postacie wykształcone romansu: Enkolpiusz, Agamemnon, Eumolpus. Mówią oczywiście w pewnych sądach i poglądach kulturowych i estetycznych. Bo poza tym postacie te tak samo jak inne w romansie nie tracą swej indywidualności.

Enkolpiusz, młody człowiek wykształcony, jest estetycznie bardzo wrażliwy: jego uwagi krytyczne o niektórych szczegółach, np. uczty u Trymalchiona, są godne Petroniusza. Szuka przygód i nowości i znajduje je, ale się nie pospolituje. Jest w nim dużo z Tacytowego arbitra elegancji. Jako główny narrator romansu nie sili się Enkolpiusz na wyszukany styl retoryczny. Wszelki manieryzm jest mu obcy. Odczuwamy to najlepiej czytając partie jego opowiadania bezpośrednio po takich próbach stylu zretoryzowanego jak pisma Seneki filozofa czy Tacyta, czy choćby owe deklamacje retoryczne zachowane pod imieniem Kwintyliana. Styl Enkplpiusza jest wytworny przez swą prostotę. I nie mogło być inaczej. Autora starożytnego obowiązywała jednolitość stylu danego dzieła, i to tak, że np. historycy, nawet gdy dysponowali odpowiednimi dokumentami, nie przytaczali ich treści dosłownie, lecz przerabiali je na styl własnego dzieła. „Indywidualizację” stylu i języka sami urabiali do jakości i okoliczności referowanego dokumentu, referowanej mowy takiego czy takiego jej wygłosiciela. To samo musiał robić Petroniusz. Ale mające w jego romansie występować środowisko było przy swym zróżnicowaniu przeważnie niskiej kategorii kulturowej. Jedynie więc prosty styl pozwolił artyście utrzymać „jednolitość” stylu całości przy tym stopniu uwzględnienia języka osobniczego postaci romansu, jaki obserwujemy np. w uczcie Trymalchiona.

Wrażliwy bowiem narrator–humorysta umiał i chciał wyzyskać wszystkie środki opowiadania dla zainteresowania czytelnika i pokazania mu możliwie wiernego obrazu środowiska romansu nie tylko od strony wrażeń wzrokowych, ale i słuchowych. Wrażliwość słuchową Enkolpiusza poznajemy najlepiej z uczty Trymalchiona: każdy występ śpiewacki spotyka krytyka ze strony człowieka o doskonałym uchu muzycznym. Nic dziwnego więc, że człowiek ten łatwo także chwyta indywidualne cechy języka „filmowanych” postaci i cechy te stara się dla czytelnika, czyli raczej dla widza–słuchacza, skopiować.

Wykształcony Enkolpiusz–Petroniusz nie mógł nie dostrzec humorystycznego wrażenia, jakie wywoływał kontrast między bogactwem silącego się na przepych Trymalchiona i podobnych mu wielu innych dorobkiewiczów w czasach Nerona a formą uczty, formą i treścią rozmów uczestniczących w niej nowobogackich wyzwoleńców bez kultury towarzyskiej, bez wykształcenia, bez znajomości języka kulturalnego, jakim był sermo urbanus, tj. język literacki, język sfer wykształconych. To warto było pokazać także czytelnikowi. Warto było, mimo lokalizacji w środowisku prowincjonalnomiejskim, uprzytomnić tym, których i w Rzymie nie brakowało, a na których bezkrytyczną głupotę romans miał być dość cierpką przy całej swej humorystyczności satyrą.

Obecność wydającego przyjęcie gospodarza domu krępowała w tym środowisku języki zaproszonych. Te uruchamiały się i przechodziły z szeptów nawet w krzyki, gdy pan na chwilę oddalił się lub sam zaprosił kogoś do rozmowy. To dało Enkolpiuszowi sposobność do pogłębienia obrazu ucztujących: kazał im mówić własnym ich językiem, językiem pospolitym, jaki określano nazwą sermo vulgaris. Ale mimo silnego ładunku „wulgarności” w tym języku, wyrażającego się w słowach pospolitych, obcych językowi kulturalnemu warstw wykształconych, w silnych naleciałościach greckich, w błędach fleksyjnych i składniowych, w prostackich i nieudolnych treściach wypowiedzi, mimo więc całej tej zaprawy nieuctwa nie jest język tych ludzi — próbowaliśmy go w przekładzie tu i ówdzie naśladować — jakąś orgią stylistyczne—językową w powieści, nie normowaną piórem artysty: duży stopień zbliżenia się w nim do rzeczywistości środowiska, nie tylko w uczcie, ale i w innych sytuacjach romansu, umożliwił mu właśnie ów prosty styl podstawowy utworu. Bez niego autor albo nie mógłby osiągnąć tęgo stopnia realizmu językowo–stylistycznego przedstawianego środowiska, albo rozdźwięk między własnym stylem narratora a językiem i stylem indywidualnym czy też indywidualizowanym postaci romansu byłby dla ucha rzymskiego nie do zniesienia. Bo i tak już musiał on niejednego rygorystę stylistycznego w starożytności rzymskiej razić.

Wybierając bezretoryczny lub tylko dyskretnie retoryzowany styl dla swego utworu Petroniusz przez to właśnie spełnił jednocześnie jeden z istotnych postulatów starożytnej retoryki, czyli mówiąc po naszemu, stylistyki: dostosowanie języka i stylu do treści utworu; Treść dyskusji na temat walorów poezji i prozy w Tacytowym Dialogus de oratoribus, tj. w dyskusji o mówcach, wymagała innego stylu i języka niż silnie upoetyzowane historyczne, a chciałoby się powiedzieć: historyczno—powieściowe dzieła tegoż pisarza, dzieła o tematyce doniosłej, miejscami dramatycznej, a nawet wstrząsającej. Tym bardziej więc Petroniusz dla swej tematyki nie mógł jako artysta dobrać innego stylu jak tylko ten, który mu dyktowało subtelne poczucie konieczności równowagi między treścią a stylem i językiem.

Społeczny zespół w uczcie Trymalchiona jest co prawda swoisty. Nieco inny świat oglądamy w pozostałych środowiskach romansu. Inny, ale nie wyższy. W gospodzie czy na mieście, w Kampanii czy w Krotonie, na okręcie czy w łaźni publicznej, wszędzie ci sami ludzie średniego lub dolnego niveau społecznego, zróżnicowani stopniem posiadania, sposobem życia, ale nie kulturą. Bo w końcu nawet elegancka Kirke — obrazki z nią mają w romansie wcale piękne ramy — wpada w pospolitość rozdrażnionej awanturnicy.

Obok Enkolpiusza reprezentantem świata kulturalnego czy też inteligenckiego jest w romansie retor Agamemnon. Człowiek ten z jednej strony wie, co znaczy iść z duchem czasu, gdy chodzi o dostosowanie się do środowiska dla utrzymania się na powierzchni życia — dzięki temu i szkoła jego prosperowała, i znalazł się na uczcie u Trymalchiona — z drugiej zaś strony umie też zrozumieć i ocenić krytyczne stanowisko Enkolpiusza wobec niewłaściwych metod kształcenia młodzieży w fikcji treściowej i w wybujałości formalnej słowa. Intelektualna obcość takich ludzi, jak Enkolpiusz i jego kolega Askyltus, a także Agamemnon, wśród ludzi uczty Trymalchiona, jest aż nadto wyraźnie w utworze podkreślona.

W pewnym momencie Askyltusa zastępuje w utworze Eumolpus, miłośnik sztuki, poeta–improwizator aż do maniactwa. Poeta i krytyk literacki: a krytyk nie tylko pospolitego wówczas dyletanckiego poezjowania, ale i tak udatnie wierszowanej prozy, za jaką uznał poemat Lukana o wojnie domowej Cezara z Pompejuszem. Bo o ten na pewno mu chodzi, gdy sam daje próbę stylu i kompozycji epopei upoetyzowanej nie tylko w formie, lecz także w możliwie szerokiej mobilizacji stylistycznych i kompozycyjnych środków poetyckich. Bellum civile wygłaszane przez Eumolpusa w heksametrach daktylicznych jest przykładem lansowanej przez Petroniusza jakości poezji epickiej.

Ale Eumolpus już przedtem popisywał się w materii epickiej — w senarach (trymetrach) jambicznych. W materii epickiej, ale czy w formie? Bo senar to miara wierszowa dialogu dramatycznego. W wygłaszanej więc w pinakotece recytacji na temat zdobycia Troi, Troiae halosis, mamy jakby epicką rhesis angelike, tj. opowiadanie posłańca, z tragedii mitologicznej z cyklu trojańskiego. I z pewnością także Neronowa Troiae halosis, jaką miał wyśpiewać przy pożarze Rzymu w teatrze czy na scenie pałacowej, w stroju kitaredy czy aktora, miała charakter takiej właśnie jakby tragediowej rhesis angelike w trymetrach jambicznych. Nie kto inny więc, tylko Eumolpus–Petroniusz rywalizuje tu z Neronem. Ale co w nim poprawiał, nie wiemy. Bo z utworu Nerona nie posiadamy fragmentów. W ogóle zaś to, że w Utworze Nerona miał ‘być opisany pożar Troi, a w Petroniuszowej Troiae halosis daje nam Eumolpus raczej wstęp do tego pożaru, nie przeszkadza łączeniu tych dwu rzeczy z sobą: bo ani nie wiemy, czy u Petroniusza zachowała się cała improwizacja Eumolpusa, skoro bezpośrednio po niej następuje luka, ani Eumolpus, jak się zdaje, improwizacji tej skończyć nie mógł, przepędzony przez publiczność kamieniami.

Obok tych prawdziwych inteligentów z pełnym ogólnym wykształceniem i obok humorystycznie kontrastujących z nimi pseudointeligentów z otoczenia Trymalchiona z samym Trymalchionem na czele, spotykamy w romansie ludzi pod względem intelektualnym obojętnych, jakimi są Lichas, Tryfajna, Kwartylla, którzy żyją sprawami dnia, bez pretensji i ambicji wyobcowanych klasowo parweniuszy. Od nich też autor sprawy wykształcenia odsuwa.

Kuszące jest pytanie, czy pod imionami i postaciami romansu kryją się osoby współczesne Petroniuszowi, ściślej — osoby z otoczenia Nerona. Pytanie aktualne, szczególnie ze względu na możliwość tożsamości tego romansu z owym „testamentem” Petroniusza, o którym pisze Tacyt. Jeszcze też niedawno dopatrywano się np. w Tryfajnie rysów Junii Sylany z opisu Tacyta (R. Verdiere), jak niegdyś w Trymalchionie parodii Nerona (E. Cocchia). Bo rzeczywiście, nie tylko nie jest rzeczą wykluczoną, ale nawet najmniej wątpliwą, że na rysy postaci i sytuacji w romansie Petroniusza złożyły się także elementy wzięte z rzeczywistości środowiskowej i sytuacyjnej autora. Jednakże elementy te z jednej strony zostały na pewno między sobą wymieszane, tak że ta czy ta postać lub sytuacja utworu skupia w sobie rysy różnych postaci lub sytuacji faktycznych, z drugiej zaś strony zostały one wzbogacone rysami fikcyjnymi i doszukiwanie się w postaciach romansu tej czy innej postaci historycznej in integro, tj. w postaci czystej, jest chyba bezcelowe. Niezależnie od tego Neron i jego ludzie mogli jednak w tym romansie–testamencie na pewno łatwo odnaleźć i swoje rysy, i znane sobie sytuacje czy też nawiązujące do nich aluzje.

Aby wyczerpać problem środowiska, dodamy, że nie brakło także prób ustalenia owego miasta kampańskiego, w którym rozgrywa się uczta Trymalchiona. Wśród propozycji był i Neapol, były i Puteoli, i inne z miast greckich w Italii, spełniające warunki podane w romansie: nad morzem (77 i 81), w rejonie Bajów i Kapui (53 i 62). Dla podbudowy tego problemu zajęto się szczegółowym nakreśleniem obrazu ówczesnych miast italskich (L. Friedlaender). O ile jednak samo to miasto mogło być nawet wymienione w zaginionych częściach romansu, jak w jego fragmentach wymienione są Marsylia i Krotona, i inne miasta, o tyle próby ustalenia go na podstawie naszych fragmentów romansu są z góry skazane na wynik niepewny. Autor bowiem — jak nie krępował się niewolniczo portretowaniem osób romansu rysami konkretnych ludzi, tak z pewnością nie krępował się wiernym portretowaniem scenerii akcji, a więc i miejscowości. Powiedzmy też sobie, że bez wymienienia Krotony w zachowanych fragmentach nie wiedzielibyśmy, iż to Krotona, mimo dziejącej się w tym mieście sporej części opowiadania.



8. Forma literacka romansu Petroniusza


Romans napisany jest jako tak zwane prosimetrum, tj. jako prozą przeplataną, jak wspomnieliśmy, partiami tekstu — nie cytatami! — ujętymi w różne miary wierszowe. Ten szczegół jest istotny. Bo wstawki wierszowe, przeważnie jednego wiersza, rzadko dwu czy trzech wierszy, znajdujemy już w romansie Charitona. Ale są to prawie wyłącznie heksametry daktylicżne, które zresztą w utworze nie pełnią ważniejszej funkcji kompozycyjnej. Najwyraźniej więc wzór wspomnianego prosimetrum z bogatą polimetrią, tj. wstawkami pisanymi w różnych miarach wierszowych, rozwijanymi nawet w całe utwory, znalazł Petroniusz nie w romansie miłosnym, lecz w satyrze menippejskiej. Jest, co prawda, także bardzo prawdopodobne, że polimetrię stosował już także ów Arystydes z Miletu w swych Nowelach milezyjskich. Jednakże w noweli o wdowie z Efezu u Petroniusza mamy także tylko dwa razy wstawiony heksametr daktyliczny. Mimo wszystko zatem przyjąć należy raczej bezpośredni formalny wpływ satyry menippejskiej na wybór formy w utworze Petroniusza.

Formę tę, jak wiemy, stosował w swych Satyrach menippejskich znany uczony, a przy tym i teoretyk metryki poetyckiej, i autor mnóstwa utworów wierszowanych, obok niezliczonej ilości prac naukowych w prozie na wszystkie niemal tematy starożytnej wiedzy, Marek Terencjusz Warron w I wieku p.n.e. A jak wskazuje nazwa jego satyr, przejął tę formę wraz z gatunkiem literackim od greckiego filozofa cynickiego z III wieku p.n.e. Menipposa z Gadar, który w tej formie produkował swe diatryby cynickie. We fragmentach Warronowych Satyr menippejskich znajdujemy i heksametry daktyliczne, i senary, septenary, oktonary jambiczne czy trocheiczne, jakie występują w komediach Plauta, a także w tragediach np. Akcjusza, znajdujemy polimetrię współczesnych mu neoteryków, tj. poetów z kręgu Katullusa, a więc i hendekasyllaby falecejskie, i cholijamby, glikoneje, anapesty, i nawet rzadkie gdzie indziej joniki. O podanych tu nazwach wierszy informuje nas dziś bardzo dobrze i wygodnie W. Strzelecki w Zarysie metryki łacińskiej w książce Metryka grecka i łacińska, pod redakcją M. Dłuskiej i W. Strzeleckiego, Wrocław 1959.

W prosimetrum satyry menippejskiej ubrał też Seneka swą Apokolokyntosis, sławną satyrę na zmarłego cesarza Klaudiusza. Z miar wierszowych mamy tu heksametr daktyliczny, trymetr jambiczny (senar jambiczny), dymetr anapestyczny i raz, w cytacie, hendekasylab falecejski.

Do Warronowego bogactwa w polimetrii zbliżył się znów Petroniusz, choć nie powtórzył go w całej pełni. Spotykamy u niego różnorodne kombinacje rytmiczne, które trudno tu wyliczać.

Wybór formy prosimetrum mogła zalecić autorowi już sama jej rozmaitość i tym samym większa przydatność do efektów pisarskich. Przede wszystkim jednak zalecało mu ją jego własne środowisko kulturowe. Od dawna w świecie antycznym, a więc i w Rzymie, szkoła gramatyczna uczyła czytania poetów, ale i pisania wierszy, a szkoła retoryczna uczyła czytania prozaików, ale i pisania prozą. I w Rzymie Petroniusza pisanie w obu tych dziedzinach literatury było uprawiane nie tylko w kołach dyletanckich. Seneka dał się poznać jako prozaik i zarazem poeta. Poeta Lukan pisał także mowy i listy. Curiatius Maternus był mówcą, tj. prozaikiem, i jednocześnie poetą. Potem prozaik Pliniusz Młodszy uprawiał także wierszowanie. Jeszcze Auzoniusz w IV wieku to poeta i prozaik. Prudencjusz także był świetnym mówcą, a potem znakomitym poetą. I nasz Petroniusz, jak już wspomnieliśmy, miał znakomite przygotowanie w obu tych rodzajach pióra. Przygotowanie to mają też jego bohaterowie. Mówią oni ex tempore prozą i wierszem. A pamiętajmy, że Kwintylian w I wieku, nieco późniejszy od Petroniusza, kształci mówcę aż do sprawności w oratio extemporalis, w mówieniu bez przygotowania, ex abrupto. Podobnie znów poeta Stacjusz, jego rówieśnik, nie może się dosyć nachwalić, jak to na zawołanie powstawały jego wiersze w zbiorze Silvae. I właśnie prosimetrum dawało pole do popisu w jednym i drugim.

Tyle o formie romansu Petroniusza i jej wzorach. Chyba że dodamy jeszcze, że moda deklamacji w prozie i recytacji poetyckich była w czasach Petroniusza już bardzo rozpowszechniona. Wykształcony Petroniusz dobrał więc dla swego utworu formę pozwalającą mu zabierać głos na temat obu tych przejawów życia literackiego i kulturowego w jego Rzymie i ilustrować rzecz własnymi przykładami. Dlatego i tutaj interpretacja E. Courtneya w artykule wspomnianym w przypisie l do rozdz. IV, jakoby Petroniusz parodiował w swym dziele utwory literackie i dlatego wybrał prosimetrum satyry menippejskiej, ponieważ ono pozwalało mu zrealizować romans o dużej rozpiętości kolorytu i nastroju, od patosu do śmieszności, od wzniosłości do obskurnej pospolitości, wydaje się nam chybiona. Bo te możliwości daje też jednako sama proza, jak i sam wiersz, np. heksametr daktyliczny w satyrze Lucyliusza i jego następców.



9. Dzieje romansu Petroniusza


Jaką przyszłość przewidywał Petroniusz dla swego utworu, jakie nadzieje własnej sławy z nim łączył? Trudno powiedzieć. Utwór był nietypowy, nie tyle przez swą formę, ile raczej przez język i styl, a przede wszystkim przez treść. Z góry było do przewidzenia, że choć znajdzie czytelników, bo nigdy nie brakło smakoszy rzeczy pikantnych, to jednak nie podejmie go szkoła, ani gramatyczna, ani retoryczna. I tak się stało. A to samo już często niekorzystnie rzutowało na dalsze losy utworów. Poza tym utwór miał dość duże rozmiary. Nie był więc przedmiotem masowego powielania i masowej lektury, bo i lektury raczej dyskretnej. Bliska Petroniuszowi starożytność, choć romans nasz niewątpliwie znała, pozostawiła jednak, jak widzieliśmy, tylko jakieś utajone ślady jego znajomości. Wielu pisarzy w ogóle go przemilczało, choć znał go i naśladował w pewnych szczegółach satyryczno–obyczajowy epigramatyk Marcjalis z końca I wieku, wiedział o nim, jak się nam to wydało prawdopodobne już poprzednio; Tacyt na początku II wieku. Ślady znajomości tego utworu przejawiają się również u wspomnianego już romansopisarza Apulejusza, a także u satyryka Lukiana w II wieku.

W pisemku De dubiis nominibus, może z VII wieku, cytowany jest między „innymi także Petroniusz. Pisemko to jest jednak jakimś potomkiem podobnej pracy uczonego filologa z II wieku, jak się zdaje, Flawiusza Kapra. Jeśli tak, to mielibyśmy i w Kaprze świadectwo znajomości Petroniusza w II wieku.

Ale do lektury Petroniusza przyznaje się otwarcie dopiero Terentianus Maurus w II czy w III wieku, autor wierszowanego wykładu metryki poetyckiej, podziwiając polimetrię wierszy. Petroniusza. Na zasłużoną ocenę literacką musi jednak Petroniusz zaczekać jeszcze dobre trzy wieki.

Pod koniec starożytności znajomość romansu Petroniusza zaznaczyła się liczniej u filologów IV i V wieku: w scholiach Serwiusza do Eneidy, u Diomedesa, Mariusza Wiktoryna, Pryscjana. Makrobiusz piszący około roku 400 umiał określić charakter romansu właśnie na podstawie utworów Petroniusza i Apulejusza: są to treści pełne fikcyjnych przygód kochanków, argumenta fictis casibus amatorum referta, w których się dużo zaprawiał Petroniusz, a bawił się nimi także Apulejusz (In somnium Scipionis l, 2, 8).

Zresztą dzieło Petroniusza nie było obce również oświeconym pisarzom chrześcijańskim wczesnego średniowiecza. Wiedział o nim uczony Hieronim w IV/V wieku. Wiedział biskup Sydoniusz Apollinaris, uczony i poeta w V/VI wieku. Ten właśnie, i chyba na podstawie własnej znajomości utworu, nie wahał się zaliczyć Petroniusza do największych sław literatury łacińskiej obok Cycerona, Liwiusza, Wergiliusza. W tym czasie także znajomością Petroniusza popisuje się biskup Fulgentius, mitograf i alegorysta w interpretacji Wergiliusza, choć autentyczność czy też poprawność niektórych jego cytatów z Petroniusza budzi wątpliwości. Jako znających utwór Petroniusza albo wiedzących o nim możemy tu jeszcze wymienić sławnego Boecjusza z V/VI wieku, a także znanego encyklopedystę biskupa Izydora z Sewilli na przełomie VI i VII wieku.

W dalszym średniowieczu, może już od VII wieku, a w każdym razie od wieku IX, niewiele więcej znano z romansu Petroniusza poza tym, co my dziś posiadamy: materiał z ksiąg XIV–XVI i n.

Przypuszcza się, że już w starożytności robiono z utworu Petroniusza skróty i wyciągi. W naszych fragmentach jednak nie widać, by tekst ich był preparowany z jakimś określonym planem, według jakiegoś określonego i jednolitego kryterium, przez jakiegoś systematycznego epitomatora. W wyborze czy doborze fragmentów nie wchodziły w grę względy etyczne ani np. stylistyczno–językowe, raczej florylegijne, szukające fragmentów wierszowanych, sentencji, opowiadań, jak to wspomnieliśmy już poprzednio.

Niezależnie od tego — ograniczenie znajomości romansu Petroniusza w średniowieczu jest długo widoczne. Poczyna się ta znajomość na nowo dopiero w IX wieku, głównie na terenie Francji. Ze wspomnianego już Fleury pochodził stary kodeks benedyktyński, zawierający ekscerpty klasy L, znany w XVI wieku wydawcy Petroniusza Piotrowi Pithou. We Fleury wniesiono też do owego glossarium wymienioną adnotację z Petroniusza z podaniem księgi piętnastej. W niedalekim zaś Auxerre, około 100 km na wschód od Fleury, uczony Heiryk, z IX wieku, włączył do swego poematu Vita S. Germani początkowe wiersze utworu Petroniusza o wojnie domowej. W tych więc ośrodkach i posiadano teksty Petroniusiza, i czytano je. I to teksty może jakieś pełniejsze od naszych. Bo takie wówczas, jak się zdaje, jeszcze istniały. W każdym razie ów dopisek z księgi XIV Petroniusza w Mythologiae Fulgencjusza, pochodzący, być może, sprzed wieku XI, zawiera jeszcze szczegóły, których nie ma w naszych ekscerptach: mówi, że Kwartylla siedziała między Askyltosem i Enkolpiuszem (interposita Ascylto et Encolpio) i piła do nich (propinato)! Podobnie jeszcze w XII wieku Teodoryk z Chartres — około 100 km na północ od Fleury! — zaczynając swój komentarz do Cycerona de inventione od wypowiedzi retora Agamemnona z naszego romansu, pisał: ut ait Petronius — nos magistri in scholis soli relinquemur, nisi multos palpemus et insidias auribus fecerimus, tj. my nauczyciele sami w szkołach pozostaniemy, jeśli nie będziemy tłumu głaskać i wabić go w zasadzkę. Z czego słowa multos palpemus w naszych tekstach Petroniusza nie mają odpowiednika. Ale te mogły być też dodane przez samego Teodoryka lub jego źródło w swobodnej interpretacji myśli Petroniusza. Na terenie Francji powstał też wymieniony już codex Bernensis z IX/X wieku z ekscerptami klasy O.

Poza tym cytują Petroniusza np. Eugeniusz Wulgariusz z Neapolu w X wieku, a Piotr Damiani, również italski uczony, w wieku XI, ale cytaty ich chyba nie pochodzą z pierwszej ręki, lecz ze źródeł wtórnych. Z ciekawszych wzmianek nawiązujących do Petroniusza jest tu jeszcze historia o nietłukącym się szkle, opowiedziana, za Petroniuszem 50, przez Guidona z Arezzo z XI wieku.

W Anglii uczony Osbern z Gloucester w XII wieku cytował Petroniusza jeszcze za innymi autorami, ale możemy stwierdzić, że w tymże wieku znał utwór Petroniusza i nawet jego Ucztą Trymalchiona sławny Jan z Salisbury, świetny uczony i niezwykle oczytany w autorach starożytnych łacińskich.

Poza tym — w XII w. imię Petroniusza pojawia się także w wykazie lektury: w anonimowym—krótkim pouczeniu o lekturze autorów (z końca XII wieku, wyd. Ch. H. Haskins) wymieniono Wergiliusza, Horacego, Owidiusza, Lukana, Marcjalisa i innych, a także Petroniusza, wśród poetów! Podobnie też jest w wykazach z XIII wieku. Przypomnijmy jeszcze, że kilka rękopisów z ekscerptami Petroniusza pochodzi właśnie z XII wieku: Paryski łac. 6842 D i Paryski łac. 8049. W tym czasie także powstał zapewne ów zagubiony kodeks koloński, który odnalazł Poggio w roku 1420, bliźniak Paryskiego łac. 8049. Z wieku XII mamy także jeden paryski rękopis florylegiów z wyjątkami z Petroniusza (Parisinus lat. 7647), a drugi z wieku XIII (Parisinus lat. 17903).

Wszystko to jednak bynajmniej nie stanowi zbyt bogatego dokumentu znajomości czy poczytności Petroniusza w średniowieczu. Przeciwnie, jest to jeden z uboższych obrazów znajomości autora w tych czasach, która w rzeczywistości mogła być raczej większa. Rzecz ruszy z miejsca dopiero od wieku XV. Tymczasem zaś w wiekach XII i XIII tylko na terenie żywej wtedy kultury francuskiej ujawniała się częstsza znajomość ekscerptów Petroniusza, szczególnie owego opowiadania o wdowie z Efezu. Z ludzi zaś znających Petroniusza w XIII wieku godny zanotowania jest Wincenty z Beauvais (Belloyacensis).

Nowy, ale wciąż jeszcze niezbyt bogaty okres dziejów utworu Petroniusza zaczął się w XV wieku, kiedy to i Poggio odkrył kodeks z Ucztą Trymalchiona, i pojawiły się pierwsze wydania ekscerptów. Jednakże dziwnym zbiegiem okoliczności rozpowszechnienie tekstu Uczty Trymalchiona było znikome: nie tylko zaginął ów odkryty przez Poggia kodeks, ale i odpisu czy odpisów jego aż do roku około 1650 jakoś nie znano. Tymczasem zaś pojawiły się pierwsze wydania ekscerptów Petroniusza: w Mediolanie około roku 1482, w Wenecji 1499, w Paryżu 1520, w Antwerpii 1565. Zawierały jednak tylko tzw. ekscerpty niniejsze, oznaczone literą O, i dopiero do wydania z roku 1575 z drukarni Jana de Tournes (Tornaesius, stąd editio Tornaesiana) dodano ekscerpty większe, oznaczane literą L, a za nim Pierre Pithpu (Pithoeus) zrobił to w wydaniach paryskich z lat 1577 i 1587.

Nic dziwnego zatem, że o ile wpływ greckiego romansu da się śledzić w licznych romansach Odrodzenia prawie na każdym kroku, romans rzymski pozostawił w nich ślady znikome (R. Heinze, s. 7 i n.). Bo dziwna rzecz, że i znajomość Apulejusza przejawia się w nich bardzo rzadko.

Wreszcie w roku 1664 w Padwie i w tymże roku w Paryżu ukazały się pierwsze wydania Uczty Trymalchiona. A całość, tj. Uczta wraz z ekscerptami, wydano po raz pierwszy dopiero w roku 1669 w Amsterdamie. Ale na naukowe wydanie całości czekało się jeszcze prawie dwieście lat. Sporządził je Fr. Bücheler w wydaniu berlińskim z roku 1862.

Tymczasem zaś w wieku XVII i XVIII przeżywał tekst Petroniusza dość romantyczną historię. Odkrycie kodeksu z Trogir z opisem uczty u Trymalchiona zostało przyjęte częścią z entuzjazmem, częścią jednak sceptycznie. Podejrzewano, że to falsyfikat. Ostatecznie wszakże autentyczność tekstu Satyryków w tym kodeksie uwolniono od podejrzeń. Te jednak pobudziły innych do fałszerstw znajdujących wiarę u mniej skrupulatnych wydawców, tym łatwiej, że wiarę w świecie uczonych znalazł właśnie trogirski suplement Petroniusza. I tak już w roku 1693 F. Nodot opublikował „całość” Satyryków wiążąc i uzupełniając zachowane fragmenty fałszowanymi częściami tekstu i symulując, że jego wydanie oparte jest na nowym kodeksie Petroniusza, który rzekomo odkrył w Belgradzie w roku 1688. Podobnie pod koniec XVIII wieku Hiszpan J. Marchena podrobił „nowy” fragment Satyryków próbując go przemycić jako autentyczną, dotąd nie publikowaną rewelację filologiczną, a za nim Lallemand ogłosił (w Paryżu) w roku 1800 nowy fragment niby znaleziony w bibliotece klasztoru St. Gallen.

Wspomniane wydanie Büchelera i samo doczekało się kilku powtórzeń i nowszych opracowań, i dla innych wydań stanowiło główną podstawę tekstu Petroniusza. Dopiero w roku 1961 K. Müller w wydaniu monachijskim podjął próbę gruntownej rewizji dotychczasowych materiałów dotyczących konstytucji tekstu Satyryków i próbę własnej konstrukcji tradycji rękopiśmiennej tegoż utworu (wyd. 2 München 1965).

Wśród licznych wydań Petroniusza szczególnie często opracowywano opis uczty u Trymalchiona. Rychło też zarówno w wydaniach, jak i w przekładach opis ten usamodzielnił się jakby osobny utwór. Najnowsze wydania Petroniusza w wyborze podajemy w załączonej bibliografii. Tam też rejestrujemy przekłady, pełne, lub częściowe, naszego utworu, które również są przejawem jego dziejów na przestrzeni wieków.

Zauważono wszakże, że wpływ Petroniusza w literaturach nowożytnych jest niewspółmiernie mniejszy niż bogactwo wydań jego utworu, komentarzy i przekładów (W. Kroił). Wrażenie to pochodzić może częściowo stąd, że prace nad ukazaniem tego wpływu nie są jeszcze w pełni przeprowadzone. Dla Francji opracował to zagadnienie A. Collignon, dla Włoch A. Rini. We Francji Petroniusz zawsze cieszył się dużą poczytnością. Nic więc dziwnego, że tu właśnie stał się on dla naturalistów wzorem prezentacji życia w literaturze. Tym samym okazał się autorem najbardziej, by tak powiedzieć, nowoczesnym. Najbardziej przecież oderwał się od norm piśmiennictwa antycznego włączając w swój romans rzeczywistość dnia. Zresztą o wpływie Petroniusza w nowszym piśmiennictwie niewiele mogli napisać czy to G. Highet i W. Kroll, czy L. Friedlaender, czy ktokolwiek inny, np. także J. Dutourd (w przedmowie do przekładu P. Grimala). Trochę szczegółów zebrał tu W. Ehlers (w 2 wyd. K. Müllera, s. 450 i n.), między innymi i ten, że Cena Trimalchionis grana była w Hanowerze w roku 1702.

W Polsce znajomość Petroniusza daje się obserwować od XVII Vieku. W dodatku do przekładu epopei Lukana wydanego przez J.A.Bardzińskiego w Oliwie 1691 znajduje się przekład wiersza Petroniusza Pharsalia (Satyr. 119,1–124,1). Ten sam wiersz przekładał później J. E. Minasowicz: Farsalia albo wiersz o wojnie domowej między Pompejuszem a Cezarem. Przekładania J. E. Minasowicza. Przydane są tegoż autora (tj. Petroniusza) drobniejsze poezje i przypiski na końcu. Warszawa 1772.

Ale najdawniejszy polski przekład Uczty Trymalchiona notują bibliografie dopiero w wieku XIX: Biesiada u Milionera Rzymskiego za czasów Nerona. Według Satyrykonu Petroniusza Arbitra przez Wład. Mich. Dębnickiego, Warszawa 1879. W dwadzieścia lat po nim pojawił się drugi: Petronii Arbitri cena Trimalchionis, przełożył D. Ostrowski. Sprawozd. c. k. gimnazjum w Samborze za rok 1899.

Za nimi poszły dalsze: Ign. Strycharskiego (1908), a przede wszystkim L. Staffa (1923, 1963). Do tego J. Ejsmond dodał przekład wybranych z Petroniusza erotyków (Petroniusz, Pieśni miłosne, Płock 1924). Zresztą tłumaczono u nas także inne wyjątki z utworu naszego autora, jak opowiadanie o żołnierzu wilkołaku (61 i n.), o strzygach (63), a przede wszystkim o owej kobiecie z Efezu (111 i n.), tłumaczone ostatnio przez S. Hammera (Nowele greckie, Warszawa 1950, s. 121 i n.; por. s. 21 i n., gdzie tłumacz zamieścił krótką charakterystykę dzieła Petroniusza).

Tu już jesteśmy w latach nie tylko czytania i przekładania, ale i naukowego studiowania u nas Petroniusza. Zapoczątkował je na miarę europejską K. Morawski, a obok niego i po nim studia nad Petroniuszem podtrzymywał u nas T. Sinko. Ten po paru dawniejszych pracach szczegółowszych zorientował nas też tymczasowo, wobec braku polskiego przekładu wszystkich fragmentów utworu Petroniusza, w całości treści tegoż utworu we wspomnianej tu na wstępie próbie rekonstrukcji jego fabuły.

W osobny rozdział urosła kwestia genezy postaci Petroniusza w Quo vadis H. Sienkiewicza, a także kwestia stosunku tej postaci do portretu Petroniusza u Tacyta. Opracował ją u nas pracujący pod inspiracjami T. Sinki lwowski badacz wpływu Tacyta w Polsce, St. Pilch (Petroniusz w przedstawieniu Tacyta a Sienkiewicza, «Eos» XXXIX: 1938, s. 280—297). Zajęto się nią zresztą także za granicą (M. Untersteiner, I due Petroni, Atene e Roma 1922, s. 252—264).

Petroniusz Sienkiewicza, przedstawiony jako pełen humanizmu i humanitaryzmu esteta, jest kreacją wypracowaną przez autora Quo vadis z wielką sympatią, której uległ pod wpływem E. Renana (L’Antechrist) i K. Morawskiego. Na kreację tę złożyły się różne czynniki kształtujące, np. także lektura prac G. Boissiera, ale kształtujące ją z elementów oryginalnych, Tacytowskich, nieraz drobnych, lecz przez Sienkiewicza rozwiniętych w całe zespoły scen i cech składających się na charakterystykę głównego bohatera w Quo vadis taką, jaką można uzyskać na podstawie świadectw źródłowych interpretowanych na korzyść tegoż bohatera.



Bibliografia


Bibliografię dotyczącą Petroniusza do roku 1909 zestawił S.Gaselee, The Bibliography of Petronius, «Transactions of the Bibliographical Society», vol. 10, London 1910, s. 141—–233. Od roku 1892 omawiał ją E.Lommatsch w zbiorze «Jahresbericht über die Fortschritte der classischen Altertumswissenschaft», begründet von C. Bursian: t. 139 (1908) s. 217 i n.; t. 175 (1919) s. 98 i IŁ; t. 204 (1925) s. 215 i n.; t. 235 (1932) s. 142 i n.; t. 260 (1938) s. 94 i n.; za lata 1936—1940 R. Hełm t. 282 (1943) s. 5 i n. Natomiast za lata 1941–1955 R.Muth w «Anzeiger für die Altertumswissenschaft» 9 (1956) s. l i n.

Prócz tego bibliografię zebrali: H.C.Schnur, Recent Petronian Scholarship (1940—1956) w «Classical Weekly» 50 (1957) s. 133 i ni; 141 i n.; R.Helm w Lustrum 1956/1 s. 229 i n.; H.Stubbe, Die Verseinlagen in Petron, «Philologus» Supple—mentband 25, 2 (1933) s. 155 i n.

Wygodny przegląd ważniejszej bibliografii sprzed r. 1935 znajdzie czytelnik także w Geschichte der römischen Literatur, II Teil, von M.Schanz, 4 Aufl. von C.Hosius, München 1935, s. 510 i n.; E. Nor den, Die römische Literatur, 6 Aufl., Leipzig 1961, s. 193.

Bieżącą bibliografię notuje L’annee philologique publice sous la direction de J.Marouzeau par Juliette Ernst, Paris, za każdy rok osobny tom (w rubryce: Auctores Latini).

Z wydań tekstu łacińskiego wymienimy: Petronii Arbitri Satirarum reliquiae ex recensione F. Buecheleri, Berolini 1862 (editio maior); Petronii Saturae et liber Priapeorum. Recensuit F.Buecheler. Ed. VI curavit G.Heraeus, Berolini 1922 (ze zwięzłym aparatem krytycznym pod tekstem i uzupełnieniami na s. 283 i n.); Petrone, Le Satiricon. Texte établi et traduit par A.Ernout, 4e ed., Paris 1958 (ze wstępem o autorze i jego dziele, o tradycji rękopiśmiennej, a także z drobnym komentarzem pod tekstem francuskim i aparatem krytycznym pod tekstem łacińskim); Petroni Arbitri Satyricon. Cum apparatu critico edidit K.Mü11er, München 1961 (z bardzo dobrym wstępem o tradycji rękopiśmiennej i szczegółowym aparatem krytycznym); Petronius Satyrica– Schelmengeschichten. Lateinisch–deutsch von K.Mü11er und W.Ehlers, München 1965 (z opracowanym krytycznie tekstem łacińskim i przekładem niemieckim, z dodatkiem o tradycji rękopiśmiennej tekstu, a także o Petroniuszu, w języku niemieckim, i ze zwięzłym komentarzem tłumacza); Petronius, Il Satiricon, a cura di A.Marzu1lo — M.Bonaria, Bologna 1962; Petronius, The Satiricon, ed. by E. T. Sage, New York–London 1929 (z przedmową, tekstem w wyborze i komentarzem do tegoż wyboru, częściowo przestarzałym); Petronii Cena Trimalchionis, von L. Friedlaender, 2 Aufl., Leipzig 1906 (z obszernym wstępem o problematyce historycznoliterackiej oraz o życiu miast italskich, z aparatem krytycznym, przekładem niemieckim i obszernym komentarzem); Petronii Cena Trimalchionis, von W.Heraeus, 2 Aufl., Heidelberg 1923 (z krótką bibliografią i zwięzłym aparatem krytycznym); Petronii Cena Trimalchionis, testo critico e commento di E.V.Marmorale, Firenze 1947; La cena di Trimalchione. Saggio, testo e commeńto di A. M a i u r i, Napoli 1945; Petronii Cena Trimalchionis, herausgegeben von H. Schmeck, 4 Aufl., Heidelberg 1954; 5 Aufl., tamże 1964.

Przekłady Petroniusza do roku 1934 wynotował częściowo Schanz–Hosius, jw., s. 519. Z dalszych wymienimy: B.I.Jarcho, Moskwa–Leningrad 1924 (rosyjski); M.Rat, Paris 1934 (francuski z komentarzem); L.Tailhade, Paris 1941 i 1949 (francuski); R.Vivaldi, Roma 1945 (włoski); C.Hoffmann, München 1948 (niemiecki z tekstem łacińskim); G.A.Cesareo — N.Terzaghi, Firenze 1950 (włoski z tekstem łacińskim); U.De11ore, Milano 1953 (włoski); W.Arrowsmith, Michigan 1959 (angielski); P.Grimal, b.m., 1960 (francuski z przypisami pod tekstem tłumaczenia); Petronius, Satyricon, übersetzt von C.Fischer, mit der Ergänzung von Nodot und mit einem Nachwort von B. Kytzler, Miirichen 1962; Petronius, Die grosse Satire. Aus dem Lat. von L.Gurlitt, mit Nachwort herausgegeben von E. G. Schmidt, Leipzig 1962 (oba niemieckie).

Przekłady Uczty Trymalchiona wydali: C. Hoffmann, Munchen 1937 (niemiecki z tekstem łacińskim); G.A.Acheson, Johannesburg 1950 (angielski); F.Messmer, Lausanne 1954 (francuski); K. Hrdina, Praha 1959 (czeski); E. Schmidt, Leipzig 1958 (niemiecki z tekstem łacińskim).

Przekłady polskie, prócz opisanych w rozdz. 9: Petroniusza Uczta Trymalchiona, cz. I, przełożył Ign.Strycharski, Sprawozd. Gimn. III we Lwowie, 1908; Petroniusz, Uczta Trymalchiona. Przełożył, wstępem i objaśnieniami opatrzył L.Staff, Warszawa 1923; to samo Warszawa, wyd. Czytelnik, 1963.

Z komentarzy, prócz wymienionych przy tekstach: E.Paratore, Il Satyricon di Petronio. Parte seconda: Commento, Firenze 1933; Le festin de Trimalcion. Commentaire exégétique et critique par. P. Perrochat, Paris 1939; 3e éd. revue et corrigee, Paris 1962.

Z prac ogólnych o Petroniuszu: A. Collignon, Etude sur Petrone, Paris 1892; K. Morawski, Petronius Arbiter i romans w starożytności, Biblioteka Warszawska 1894 II s. 269–292 (przedruk pt. Romans z czasów Nerona w zbiorze: Rzym. Portrety i szkice, Kraków 1921 s. 96–127); E. Thomas, Petrone, 3e ed. Paris 1912; E. Paratore, Il Satyricon di Petronio. Parte prima: Introduzione, Firenze 1933; E.V.Marmorale, Petronio nel suo tempo, Napoli 1937; W.Kroll, Petronius Arbiter, Paulys Real–Encyclopädie XIX l (s. 1201 i n.), Stuttgart 1937 (zwięzła analiza całokształtu zagadnień); E.V.Marmorale, La questione petroniana, Bari 1948; G.Bagnani, Arbiter of elegance. A study of the life and works of C. Petronius, Toronto 1954; V.Ciaffi, Struttura del Satyricon di Petronio, Torino 1955; T.Sinko, Fabuła „Satyriconu” Petroniusza. Próba rekonstrukcji, «Meander» XII (1957) s. 79 i n.; 121 i n.; A.Maiuri, Ritorno a Petronio. «Le Parole e le Idee» IV, 1962, s. 241 i n.; O.Raith, Petronius, ein Epikureer. Seine literarische, philosophische und weltan—schauliche Nachfolge von Lukrez und Epikur, Nürnberg 1963 (tu jednak „filozoficzność” Petroniusza przeceniona!).

O języku Petroniusza: W.Heraeus, Die Sprache des Petronius und die Glossen, Progr. Offenbach 1899 (Kleine Schriften, Heidelberg 1937 s. 52—150); H.L.Nelson, Les rapports entre le latin littéraire, la langue de conversation et la langue vulgaire au temps de Petrone. Actes du I congrès de la Fédération Internationale des Associations d’Études classiques 1950 (1951), s. 220 i n.; A.Stefenelli, Die Yolkssprache im Werk des Petron im Hinblick auf die römanischen Sprachen, Wien 1962: D.C.Swanson, A jormal Analysis of Petronius’ Vocabulary, Minneapolis 1963.

Z prac o źródłach i wzorach romansu Petroniusza: R.Heinze, Petron und der griechische Roman, «Hermes» 34 (1899) s. 494 i n.; E.Rohde, Der griechische Roman und seine Vorläufer. 3 Aufl., Leipzig 1914, 4 Aufl., 1960; R.Helm, Der antike Roman, 2 Aufl., Gottingen 1956; Sophie Trenkner, The Greek Novella in the classical Period. Cambridge 1958; R.Heine, Untersuchungen zur Romanform des Apuleius von Madaura, Diss. Gottingen 1962.

Materiały do wpływu Petroniusza w nowszym piśmiennictwie: A.Collignon, Pétrone au moyen âge et dans la litterature française, Paris 1893; A.Hini, Petronius in Italy from the thirteenth century to the present time, New York 1937; G.Highet, The Classical Tradition: Greek and Roman Influences on Western Literature, Oxford 1949 i 1951; L.Fried1aender (we wstępie do wydania Uczty Trymalchiona); W.Kroll, Petronius Arbiter, jw., s. 1212 n.



Satyryki


Rekonstrukcja zaginionych ksiąg wstępnych: Podróż Enkolpiusza szła z północy na południe. Być może wiać zaczynała się w samej Marsylii. W komentarzu Serwiusza do Wergiliusza „Eneidy” III 57 czytamy, że z Petroniusza pochodzi tafca yńadomość: Ile razy na mieszkańców Marsylii spadła zaraza, jeden z biednych, unus ex pauperibus, ofiarował się na takiego, którego przez cały rok żywiono na koszt publiczny „czystszym jedzeniem”, purioribus cibis, a potem przystrajano w święte zioła i kultową szatą i oprowadzano po całym mieście z zaklinaniami, by na niego spadły nieszczęścia miasta, i tak go wyrzucano.

Poza tym Sydoniusz Apollinaris z V wieku pisze w „Carm.” 23, 155 i n. o Arbitrze, czcicielu świętego posągu drewnianego w ogrodach marsylijskich, godnym hellesponckiego Priapa; hellesponckiego, bo miasto Lamp.saJcos nad Hellespontem, tj. Cieśniną Dardanelską, było znane ze szczególnego kultu tego boga.

Romans więc zaczynał się, być może, od opisu wybuchu zarazy w Marsylii zesłanej na miasto przez tego właśnie boga Priapa. Może kult jego był tu także opisany jakoś ze szczególnym nabożeństwem. W mieście szukano takiego, który by się poświęcił na ową ofiarę biorąc na siebie całe zło miasta. Zgłosił się Enłcolpiusz, który z jakichś powodów znalazł się w trudnej sytuacji: jako unus ex pauperibus chętnie skorzystał z okazji żywienia się na koszt publiczny.

W ciągu swego roku sakralnego Enkolpiusz prawdopodobnie zetknął się w jakiś sposób z Gitonem, może w kaplicy Priapa, gdzie Giton mógł pełnić jakieś funkcje pozostając na służbie i pod opieką tego boga. Zakochał się w nim i nie mając nic do stracenia, skoro i tak po upływie roku miał być z miasta wyrzucony, porwał go, może nawet z samej kaplicy Priapa, jako nowy przedmiot miłości i uciekł z nim potajemnie. To byłaby pierwsza i główna obraza Priapa, dla której bóg ten karząc Enkołpiusza odebrał mu potencją mężczyzny i uniemożliwił przyjemności miłosne z chłopcem. To było też owo zbezczeszczenie kaplicy, do którego Enkolpiusz przyznaje się w liście do Kirki (130).

W ucieczce z Marsylii, być może, Enkolpiusz uszedł z Gitonem wynosząc go w skórzanym worze jako bagaż, jeżeli do dziejów tej ucieczki Enkolpiusza odnosi się jego aluzja do pomyślnego zastosowania tego podstępu (102), co jest prawdopodobne, a nie do Menelausa dybiącego pod skórami fok na bożka morskiego Proteusa w „Odysei” IV 435 i n., jak chcą niektórzy interpretatorzy Petroniusza.

Potem wśród jakichś niezwykłych perypetii, z których jednak Enkolpiusz ostatecznie uszedł z życiem, jak to wynika z jego słów, gdy opuszczony przez Askyltusa i Gitona wola w rozpaczy: Czyż nie mogła mnie raczej ziemia pochłonąć, nie mogło srogie nawet dla niewinnych morze? (81), dotarł z Gitonem do któregoś z miast italskich. Tu w nieznanych okolicznościach dostał się do koszar gladiatorów, nie wiadomo, w jakim charakterze. Wypomina mu to w kłótni Askyltus (9), a on sam także mówi, że wykpił się od areny gladiatorskiej (81). Giton pełnił tam, jak się zdaje, rolę służącego, i to tak, że Enkolpiusz zazdrosny był o swego kochanka, co sam potem wspomina ze zlością mówiąc, że Giton w więzieniu niewolników służył za kobietę (81).

W tym jakimś mieście italskim przy Enkolpiuszu i Gitonie mogła się pojawić Tryfajna. Z jej pomocą Enkolpiusz wraz z Gitonem uciekł z koszar gladiatorskich, a w dalszej ucieczce razem z nią znaleźli się wszyscy gdzieś w gościnie u człowieka będącego czcicielem Izydy. Był to chyba ów Likurg wspomniany w paragrafie 117. Jako taki posiadał on kultową grzechotkę i jakąś tunikę używaną nie tylko w kulcie tej bogini, ale także do przechowywania zaszytych w niej pieniędzy. Na te właśnie złakomił się Enkolpiusz, zabił swego gospodarza (81; 130), zwłaszcza że ten mu jakoś dokuczył (83), porwał tunikę i grzechotkę i wszyscy troje uciekłi dalej lądem, aż dotarli do jakiegoś portu. Tu też gdzieś w tej części wędrówki znaleźli się lub znalazł się Enkolpiusz w Rzymie w czasie Saturnalii (69). W porcie dostali się na okręt Lichasa. Kupiec ten do zabrania ich na okręt towarowy dał się namówić zapewne dzięki obietnicy ze strony Enkolpiusza, może za pośrednictwem Tryfajny, która mogła być już znajomą Lichasa, jako kobieta wałęsająca się po świecie (101): obiecał zaś Enkolpiusz. że tunika i grzechotka Izydy będą chronić okręt przed nieszczęściami. W każdym razie w drugiej morskiej podróży z Enkolpiuszem Lichas w obliczu burzy błagał go, żeby mu przyszedł z pomocą i zwrócił okrętowi ową szatę i grzechotkę (114).

Na okręcie Tryfajna wszczęła romans z pięknym Gitonem, Lichas poczuł słabość do Enkolpiusza, ten jednak, może dla pocieszenia się po stracie Gitona na rzecz Tryfajny, zwrócił się ze swymi amorami do żony Lichasa, Hedyli (113), która towarzyszył® mężowi w podróżach handlowych. Tak dotarli do Bajów (104). Tu się wydał romans Enkolpiusza z Hedylą, prawdopodobnie w portyku Herkulesa (106). W awanturze publicznej Tryfajna, jak się zdaje, chciała bronić Enkolpiusza, ale z zemsty za uwodzenie Gitona została przezeń obrażona publicznie (106). W wyniku tych awantur Lichas zapewne Hedylę od siebie odsunął, ponieważ później już jej przy nim nie ma, młodzieńcy zaś uciekli przed gniewem obojga, Tryfajny i Lichasa, zabierając jednak z sobą ową cenną tuniką i grzechotką, co Lichasa także musiało zmartwić.

W czasie ucieczki z Bajów, tym razem znów lądem, bo Lichas nie mógł opuścić okrętu, Enkolpiusz i Giton połączyli się gdzieś z Askyltusem, którego we wspomnianych pery petiach ich z Tryfajną i Lichasem jeszcze przy nich nie było. Jest natomiast z nimi w mieście greckim, gdzie rozgrywa się pierwsza część zachowanych fragmentów romansu. Odtąd też jako ten trzeci aktor zajmuje przy nich miejsce Tryfajny, która pozostała w Bajach, a potem popłynęła z Lichasem dalej na południe.

Nowa trójka dotarła w końcu do jakiegoś miasta greckiego w Kampanii i tu gdzieś Enkolpiusz schlebiał jakiemuś poecie dla uzyskania w ten sposób zaproszenia na przyjadę, co mu wyrzuca głodny Askyltus (10). Tu także weszli w jakiś sposób w kontakt z retorem Agamemnonem, może poleceni mu przez kogoś, i Agamemnon zlecił opieką nad nimi swemu jakby asystentowi Menelausowi.

Błądząc pod wiegzór po mieście, może dla przygód, może dla zorganizowania czegoś do zjedzenia, dostali się do domu Kwartylli, która właśnie urządzała w pieczarze ofiary na cześć Priapa. Mężczyznom nie twolno było brać w nich udziału, stąd przyszło do awantury przed pieczarą, ante cryptam (16), i do nowego znieważenia kultu Priapa. Wśród awantury młodzieńcy porwali Kwartylli jakąś drogą chustą, ale sami stracili przy tym ową tuniką z zaszytymi w niej pieniędzmi. Resztę nocy spędzili w domu. Tunika wpadła w race opiekuna Kwartylli.

Nazajutrz wyszli z domu bez Gitona i znaleźli się to szkole Agamemnona, gdzie po ćwiczebnych przemówieniach retorycznych Enkolpiusz w dyskusji krytykuje właśnie metodu nauczania w szkołach retorów:


1. „…czyż przez innego rodzaju furie opętani są deklamatorzy*, kiedy krzyczą: Te rany otrzymałem w obronie wolności ogółu! To oko dla was straciłem! Dajcie mi kogoś, kto by mnie zaprowadził do moich dzieci! Pokiereszowane golenie nie mogą udźwignąć ciała!?

Zresztą to nawet można by jeszcze znieść, gdyby to tylko kandydatom na mówców torowało drogę do wymowy. Tymczasem zarówno przez napuszoność treści, jak i przez najbardziej pustą łoskotliwość frazesów osiągają oni tylko tyle, że wystąpiwszy na forum sądowym mają wrażenie, jakby się znaleźli w innym świecie*. I dlatego właśnie ja uważam, że młodych ludzi w szkołach całkiem się ogłupia, bo nie widzą w nich i nie słyszą niczego z rzeczywistości życiowej, lecz piratów* stojących z łańcuchami na wybrzeżu; tyranów piszących edykty, w których nakazują synom uciąć głowę swym ojcom; odpowiedzi wyroczni w sprawie epidemii, polecające złożyć ofiarę z trojga lub większej liczby dziewcząt; słodziutkie i okrąglutkie zdańka, i w ogóle słowa i rzeczy jakby makiem i sezamem* posypane


2. Wychowywani w takiej atmosferze, nie bardziej mogą mieć dobry smak niż ludzie żyjący w kuchni miły zapach. Przepraszam was, ale niech mi wolno będzie powiedzieć: to wy* przede wszystkim zgubiliście wymowę! Wywołując jakieś igraszki słów przez błahe i beztreściwe brząkadła* doprowadziliście do tego, że organizm wymowy pozbawiony został muskułów i załamał się. Jeszcze nie więziło się młodzieży deklamacjami, a Sofokles i Eurypides* znaleźli słowa, którymi trzeba było wyrazić myśli. Jeszcze uczony w cieniu szkoły nie stępił naturalnych zdolności, gdy Pindar*, i w ogóle dziewięciu liryków nie czuli się na siłach śpiewać w wierszach Homera!* Zresztą, żeby nie powoływać się na świadectwo poetów, na pewno ani Platon, ani Demostenes* nie zabierali się, o ile mi wiadomo, do tego rodzaju ćwiczeń. Wielka i — że tak powiem — obyczajna wymowa nie pstrzy się i nie puszy, lecz celuje swą naturalną pięknością. Niedawno ta nadmuchana i ekstrawagancka świegotliwość przywędrowała do Aten z Azji i zrywające się do wielkich wzlotów umysły młodzieży poraziła jakby jakaś gwiazda niosąca zniszczenie. Bo gdy raz zwichnięto prawidłowość wymowy, ta sparaliżowana oniemiała. Któż potem, krótko mówiąc, dotarł do sławy Tukidydesa?* Któż do sławy Hyperejdesa? Ale i poezja nie zabłysła już zdrowym kolorem, lecz wszystko tym samym jakby żywione pokarmem nie miało sił, by dożyć siwej starości*. Tak samo malarstwo nie do innego doszło wyniku od chwili, gdy egipska zuchwałość* uproszczoną wymyśliła namiastkę tak wspaniałej sztuki”.


3. Nie pozwolił Agamemnon, bym ja w portyku deklamował dłużej, niż on sam w szkole się pocił, i rzekł: „Młody człowieku, ponieważ mówisz nie w smaku ogółu i — co jest bardzo rzadkie — kochasz zdrowy rozsądek, nie będę ukrywał przed tobą tajemnic sztuki. Rzecz jasna, że w tych ćwiczeniach nauczyciele grzeszą: oni muszą z obłąkanymi grać wariatów! Bo jeśliby nie mówili tego, czemu przyklasną —młodzieniaszkowie, to tak jak mówi Cyceron*, opuszczeni przez nich pozostaną w szkole samotni. Jak ci nieszczerzy pochlebcy, gdy zabiegają o udział w ucztach bogaczy, myślą przede wszystkim o tym, co słuchającym, jak się im zdaje, sprawi największą przyjemność, bo inaczej nie dostaną tego, czego pragną, jeżeli uszu nie złapią jakby w zasadzkę, tak i nauczyciel wymowy: jeżeli jak rybak nie założy na wędkę takiej przynęty, na jaką, jak mu wiadomo, ryby pójdą, to będzie tracił czas na swym kamieniu bez nadziei ułowu.


4. O cóż więc chodzi? Rodzicom tu się należy nagana! To oni nie chcą, żeby ich dzieci osiągały wyniki w surowej dyscyplinie. Bo przede wszystkim jak wszystko inne, tak i nadzieje swoje podporządkowują ambicji. Następnie, ponieważ spieszno im do urzeczywistnienia swych marzeń, pędzą niedojrzałe jeszcze w studiach umysły do wystąpień w sądach i zbroję tej wymowy, nad którą, jak sami przyznają, nie ma nic większego, wkładają na dzieci dopiero dojrzewające. Gdyby zaś pozwolili na stopniowe odbywanie studiów, aby młodzi uczniowie zdołali nasiąknąć poważną lekturą, aby mogli utemperować swój sposób myślenia przez nauki filozoficzne, wykorzenić bezwzględnie .ze swego stylu puste słowa, długo słuchać tego, co ma być przedmiotem ich współzawodnictwa, poznać, że w tym, co im się jako dzieciom podobało, nie ma nic wielkiego, wtedy by owa wielka wymowa na pewno zachowywała swą ważkość i dostojność*. W obecnym stanie rzeczy uczniowie jako chłopcy uprawiają w szkole igraszki, a jako młodzieńcy narażają się w występach sądowych na śmiechy, a co przykrzejsze od jednego i drugiego — nawet w starości nie chce nikt przyznać, że czego się nauczył, nauczył się źle.

Lecz żebyś nie myślał, żem tu potępił improwizowaną pośpiesznie Lucyliuszową prostotę*, sam także, co myślę, wyrażę ci w wierszach:


5. Jeśli w poważnej sztuce pragnie ktoś osiągnięć

I do wielkich się rzeczy bierze, ten niech wprzódy

Obyczaj swój rządności twardym gładzi prawem:

O dworze niech nie myśli groźnym i wyniosłym,

Ni jako klient szuka uczt grymaśnych panów*;

Niech w rozpustników gronie winem nie przyćmiewa

Swej głowy rozpalonej, ni jak klakier klaszcze

Przekupiony aktorom piejącym w teatrze.

Lecz czy mu zamki się bitnej śmieją Trytonidy*,

Czy też przez lacedemońskich kraj obsiadły chłopów*,

Czy syren miasto*, poetom niech odda swój pierwszy

Wiek i krynicą meońskich* zachłyśnie się wierszy.

Potem i syt sokratycznej* szkoły niech popuszcza

Lejce, i bronią wielkiego grzmi Demostenesa.

Potem niech rzymski go zastęp* otoczy i z greckiej

Mowy wyzwoli, i zmieni podlawszy swym smakiem.

Czasem, gdy z sądu się wyrwie, po karcie niech pióro

Bieży i losu zmiennego niech szybkie grzmią skoki.

Niech też dostarczy tu uczty szczęk wojen ponurych

I Cycerona wielkiego niech śmiałe grzmią słowa*.

Tymi się uzbrój zasoby. Tak nurtem szerokim

Z pieryjskiego* natchnienia popłynie ci mowa.

(przez Gorgiasza z sycylijskiego miasta Leontinoi), a Rodos umiarkowanego.


6. Słuchając go nader pilnie nie zauważyłem ucieczki Askyltusa… i depczę po ogrodach w czasie tej nawałnicy słów, gdy wtem do portyku nadchodzi olbrzymi tłum uczniów z improwizowanej, jak było widać, deklamacji kogoś, kto odpowiadał na mowę Agamemnona. Chłopcy wyśmiewali efekty stylistyczne, krytykowali cały porządek przemówienia, a ja tymczasem korzystając z okazji umknąłem stamtąd i biegiem puściłem się na poszukiwanie Askyltusa.

Ale ani drogi dokładnie nie pamiętałem, ponieważ…, ani nie wiedziałem, w którym kierunku leży nasza gospoda. W którąkolwiek zatem obróciłem się stronę, wracałem w to samo miejsce, aż wreszcie zziajany tym bieganiem i ociekający potem przystępuję do jakiejś staruszki, sprzedającej wiejską jarzynę:


7. „Przepraszam” — mówię — „czy nie wiesz, matko, przypadkiem, gdzie ja mieszkam?” Ubawiła się tym moim tak głupim dowcipem i odpowiedziała: „A dlaczegóż bym nie wiedziała?” Następnie wstała i idąc przodem zaczęła mnie prowadzić. Ja myślałem, że to jakaś jasnowidząca, i… zaraz, gdyśmy przybyli w bardziej zaszyty kąt, dowcipna staruszka odrzuciła na bok połataną kotarę i powiedziała: „O, tu powinieneś mieszkać”. Ja mówię, że nie poznaję, by to był mój dom, a tymczasem widzę, jak tam niektórzy chyłkiem się przemykają między ogłoszeniami i nagimi prostytutkami.

Późno, owszem — za późno zorientowałem się, że mnie zaprowadzono do domu nierządu. Wyklinając więc na tę podstępność staruszki okryłem głowę i przez środek lupanaru zacząłem uciekać na drugi koniec, gdy oto przy samym wejściu zabiega mi drogę równie umierający z wyczerpania Askyltus. Można było przypuszczać, że zaprowadziła go tam ta sama mateczka. Toteż śmiejąc się przywitałem go i zaraz zapytałem, co on tu robi w tym tak obrzydłym miejscu.


8. Otarł rękami pot i powiada: „Gdybyś ty wiedział, co mi się przytrafiło!” Na to ja: „A cóż tak niezwykłego?” On zaś opadając z sił mówi: „Błądziłem po całym mieście i nie mogłem znaleźć, gdzie ta gospoda, z której wyszedłem. Przystąpił do mnie miejscowy obywatel i bardzo uprzejmie obiecał, że mnie tam zaprowadzi. Potem poprzez najbardziej obskurne i kręte uliczki wydobył się w to miejsce i tu mnie przyprowadził. Wyjął pieniążki i zaczął mi robić propozycje. Już stręczycielka wyciągnęła zeń asa za pokój, już on na mnie położył rękę. I gdyby nie to, że byłem silniejszy, miałbym za swoje”…

do tego stopnia wszyscy wszędzie robili na mnie wrażenie, że napili się napoju miłosnego*.

wspólnymi siłami zlekceważyliśmy ten kłopot.


9. …jakby przez mgłę zobaczyłem Gitona, jak stał na rogu uliczki, i puściłem się w to właśnie miejsce.

gdy zapytałem, czy brat* przygotował nam coś do jedzenia, usiadł chłopiec na łóżku zapłakany i wytarł sobie łzy palcem. Ja zaniepokojony tym stanem brata zapytałem, co się stało. Na to on po długiej chwili i niechętnie, i dopiero gdy do próśb dołączyłem jeszcze złość, powiedział: „Ten twój brat czy towarzysz przed chwilą przybiegł do kwatery i próbował pozbawić mnie cnoty. Ja zacząłem krzyczeć, a on wydobył miecz i oświadczył: Jeśliś Lukrecją*, toś znalazł Tarkwiniusza!”

Usłyszawszy to pakuję ręce w oczy Askyłtusa i krzyczę: „Co ty mówisz, ty wdzięcząca się dziewko pospolita? Sam oddech twój jest wstrętny!”

Na to Askyltus zrobił minę rozjuszonego, a następnie podniósł w górę pięści z jeszcze większą siłą i o wiele głośniej jeszcze zaczął krzyczeć: „Nie zamilkniesz, ty wstrętny gladiatorze? Arena z ciebie zrezygnowała po klęsce! Nie zamilkniesz, ty nocny rzezimieszku, który nawet wówczas, gdyś się dzielnie spisywał, nie wojowałeś z czystą kobietą, ty, którego bratem ja byłem w parku tak samo, jak teraz w gospodzie jest chłopczyk!”

Tu ja: „Zniknąłeś od chwili mej rozmowy z wykładowcą”.


10. A on: „A cóż ja, człowiecze beznadziejnie głupi, miałem robić, gdym z głodu konał? Miałem widocznie słuchać jego frazesów, to znaczy tłuczenia szkła i tłumaczenia snów! To ty, na Herkulesa, jesteś o wiele paskudniejszy ode mnie! Bo żeby zjeść obiad na mieście, schlebiałeś temu poecie”… i tak po bardzo nieprzyzwoitej kłótni wybuchnęliśmy śmiechem, następnie już w lepszej zgodzie rozeszliśmy się do dalszej roboty.

znowu mi się przypomniała ta krzywda, więc mówię: „Askyltusie, dochodzę do przekonania, że między nami nie może być zgody. Podzielmy zatem nasze wspólne tobołki i próbujmy zarabiać na odpędzenie od siebie biedy każdy na własną rękę. I tyś wykształcony, i ja. Nie chcę przeszkadzać ci w zarobkach, wybiorę sobie jakiś inny zawód. Inaczej będziemy popadać w konflikt z sobą w tysiącu spraw codziennie i po całym mieście rozniosą nas w plotkach”.

Askyltus nie odmówił, lecz zaznaczył: „Dzisiaj, ponieważ jako uczeni przyjęliśmy zaproszenie na przyjęcie, nie traćmy nocy. Jutro zaś, skoro tak ci się podoba, rozejrzę się za mieszkaniem i za jakimś bratem”.

Na to ja: „Szkoda czasu, żeby odkładać na później to, co się postanowiło”…

Przyczyną tego tak nagłego rozejścia się była żądza. Dawno już chciałem odsunąć od siebie tego niewygodnego stróża, żeby wrócić do poprzednich stosunków z moim Gitonem.


11. …kiedy przemierzyłem oczyma całe miasto, wróciłem do pokoiku. Tu wyegzekwowawszy wreszcie rzetelną spłatę pocałunków przyciskam do siebie chłopca w najmocniej zwartych objęciach i używam upragnionych rozkoszy, aż do zazdrości szczęśliwych!

Ale jeszcze się wszystko nie załatwiło, gdy Askyltus, który cichcem przysunął się do progu, gwałtownie wyważył zamknięte drzwi i przyłapał mnie na tej zabawie z bratem. Śmiechem więc i klaskaniem napełnił pokoik, ściągnął ze mnie płaszczyk, którym się okryłem, i mówi: „Coś ty robił, bracie niepokalany? Co? Odzieniowspólnotę uprawiasz?” Nie poprzestał zresztą na samych słowach, lecz odwiązał od torby rzemień i zaczął mnie okładać nim nie na żarty dodając jeszcze te złośliwe słowa: „Takiego podziału z bratem nie próbuj”.

Po jakichś dalszych scenach głodni postanowili spieniężyć ową drogą chustę zdobytą na Kwartylli i wybrali się na miasto.

12. …przychodziliśmy na rynek, gdy już się ściemniało. Tu zwróciliśmy uwagę na obfitość rzeczy wystawionych na sprzedaż, nie wartościowych wprawdzie, ale takich, że ich podejrzaną jakość bardzo łatwo maskował mrok zmierzchu. Ponieważ i sami mieliśmy chustę porwaną w rozboju, próbujemy korzystać z świetnej okazji i w jakimś kąciku potrząsać końcem łacha w nadziei, że blask tej szaty zwabi może jakiegoś nabywcę. Po krótkiej chwili jakiś chłop, coś mi znany, w towarzystwie kobieciny, podszedł bliżej pod moje oczy i zaczai przyglądać się chuście dokładniej. Z drugiej zaś strony Askyltus bacznym okiem spojrzał na barki wiejskiego klienta i nagle zdrętwiał i oniemiał. Zresztą i ja nie bez pewnego poruszenia spojrzałem na tego człowieka, bo mi się wyraźnie wydawało, że to ten, który na odludziu dostał w swe ręce moją tunikę. Ale ponieważ Askyitus nie dowierzał swym oczom i bał się, by nie zrobić czegoś nierozważnie, przeto najpierw podszedł bliżej niby jako chcący kupić, ściągnął z ramion tego człowieka szmatę i baczniej ją przeglądał.


13. O, cudowna igraszko losu! Bo wieśniak ten dotychczas jeszcze nawet do szwu nie przyłożył węszącej ręki, lecz jakby jakiś łachman z żebraka próbował sprzedać zdobycz, aby się jej pozbyć.

Kiedy więc Askyltus zauważył, że skarb jest nienaruszony, a osoba jego sprzedawcy bez znaczenia, wziął mnie nieco na bok od ludzi i mówi: „Wiesz, bracie, wrócił do nas skarb, którego żałowałem. To jest ta tuniczka, pełna, jak widać, jeszcze nie tkniętych złociszów. Co więc robimy? Albo — jakie zastosujemy postępowanie dla odzyskania swej własności?”

Ja ucieszyłem się nie tylko dlatego, że widziałem zdobycz, lecz i z tego powodu, że los uwolnił mnie od haniebnego podejrzenia. Mówiłem zatem, że tu nie ma co działać okrężnymi drogami, lecz rzecz rozstrzygnąć na drodze sądowej, aby, jeśli on nie zechce zwrócić cudzej własności jej właścicielowi, doprowadzić do interdyktu*.


14. Askyltus przeciwnie, bał się praw i powtarzał: „Kto nas tutaj zna? Kto słowom naszym uwierzy? Moim zdaniem, trzeba rzecz po prostu kupić, choć poznajemy, że to nasze, i raczej za małe pieniądze odzyskać skarb niż puszczać się na niepewną drogę sądową:

Cóż mogą prawa tam zrobić, gdzie włada sam pieniądz Albo gdzie bieda procesu wygrać nie zdoła ni raz?


Sami ci mędrcy, co z torbą cynicką* czas pędzą,

Niejednokrotnie już zwykli prawdę sprzedawać za grosz.

Sądy — to zatem nic, tylko publiczny jest handel:

W sądzie siedzący przysięgły* za tym, kto płaci, da głos”.


Cóż, .kiedy oprócz jednego dwuasa*… i fałszywych groszy, które przeznaczyliśmy na zakupy*, niczego nie mieliśmy pod ręką. Wobec tego, żeby zdobycz tymczasem nie umknęła, postanowiliśmy raczej za zbyt niską cenę sprzedać naszą chustę, aby się opłaciło powetować sobie mniejszą stratę większym zyskiem. Rozłożyliśmy zatem nasz towar, .ale wtedy kobieta z okrytą głową, która stała przy tym chłopie, przypatrzyła się dokładniej znakom; rozpoznawczym, po czym położyła na szmacie obie ręce’, iż wielkim krzykiem zaczęła wołać, że ma złodziei. M zaś odwrotnie: bojąc się, by się nie wydawało, że nie reagujemy, także zaczęliśmy chwytać podartą i brudną tuniką i z tymi samymi pretensjami krzyczeć głośno, że z nas ściągnięto to, co oni —mają. Ale pod żadnym względem sprawa nie była równa. Bo i maklerzy*, którzy zbiegli na te krzyki, wyśmiali, rzecz jasna, i słusznie, nasze pretensje, że strony’—żąda j ą za łachman zwrotu bardzo drogiej szaty, za tę zaś — szmaty, nie nadającej się nawet na dobre łaty. Tu Askyltus prawie rozproszył śmiech. Uciszył ich i powiedział:


15. „Widzimy, że każdemu najdroższa jest jego własna rzecz.. Niech nam oddadzą naszą tunikę, a zabiorą sobie swoje okrycie”.

Ta zamiana podobała się chłopu i kobiecie, jednakże przywołani strażnicy nocni, którzy chcieli na chuście zarobić, żądali, żeby jedną i drugą rzecz złożyć u nich do następnego dnia, kiedy sprawę rozpatrzy sędzia: bo tu nie chodzi tylko o rzeczy ujawnione jako przedmiot sporu, lecz o coś całkiem innego; zachodzi mianowicie podejrzenie u obu . stron o rozbój.

Już postanowiono użyć pośredników i któryś z maklerów, łysy, z czołem pełnym guzów, który czasem prowadził także sprawy sądowe, wsiadł na okrycie i twierdził, że wyda je jutro. Zresztą było widać, że o nic innego nie chodzi, tylko żeby raz oddaną na przechowanie szatę skonfiskować jako skradzioną, a my żebyśmy ze strachu przed karą w ogóle się nie stawili na termin sądowy…

myśmy także zupełnie tego samego pragnęli. I tu przypadek dopomógł do spełnienia pragnień jednej i drugiej strony: wieśniak oburzony, że my żądamy wydania szmaty, cisnął tuniką w twarz Askyltusowi i odebrawszy nam powód do skargi kazał złożyć chustę, która sama tylko była przedmiotem kwestionowanym.

i odzyskawszy, jak sądziliśmy, swój skarb oddalamy się stamtąd na oślep do gospody. Tu zamknęliśmy drzwi i zaczęliśmy się śmiać z przemyślności tak maklerów, jak i tych, co nam złorzeczyli, a także z nadzwyczajnej ich chytrości, że nam tak te pieniądze oddali.


Nie chcę od razu mieć, co mym pragnieniem,

Ani zbyt łatwe mi zwycięstwo miłe…


16. …lecz gdy tylko dzięki dobroci Gitona nasyciliśmy się przygotowaną przezeń kolacją, drzwi zaskrzypiały niedość odważnie pchnięte… my sami także bladzi ze strachu pytaliśmy, kto tam.

Otwieraj” — mówi — „zaraz się dowiesz!” Przy tych słowach rygiel zesunął się sam i .upadł, i nagle drzwi otwarte wpuściły przybysza. Była to kobieta z głową okrytą, oczywiście ta, która dopiero co stała przy wieśniaku, i rzekła: „Wyście myśleli, że ja sobie z was zażartowałam,? Ja jestem służebnicą Kwartylli, której ofiarę znieważyliście* przed grotą. Oto ona sama przyszła do waszej gospody i prosi, by wolno jej było z wami się rozmówić. Nie lękajcie się. Nie przychodzi oskarżać was za błąd, ani też karać. Przeciwnie, dziwi się raczej, co za bóg sprowadził w jej okolicę tak zabawnych młodzieńców”.


17. Jeszcześmy nic nie mówili i w żadną stronę nie skłaniali się z decyzją, gdy ona sama weszła w towarzystwie jednej tylko panny. Usiadła na moim łóżku i długo płakała. A my i wtedy jeszcze nie dorzuciliśmy ani słowa więcej, lecz zdumieni przeczekaliśmy te łzy przygotowane z góry dla upozorowania boleści. Kiedy więc odszumiał ten tak efektowny deszcz, odsłoniła spod okrycia głowę z miną wyniosłą, załamała ręce, tak że aż kostki trzaskały, i rzekła: „Co ma znaczyć ta zuchwałość? Gdzie wyście się nauczyli tego ‘‘rozboju, przechodzącego opowiadania z powieści? Żal mi was, na bogów! Bo co kto z was oglądał z tego, co było zakazane*, oglądał nie bezkarnie! Przecież okolica nasza pełna jest bóstw gotowych nieść pomoc; łatwiej tu możesz znaleźć boga niż człowieka. Ale żebyście nie myśleli, że ja tu przyszłam dla zemsty: bardziej przejmuje mnie wasz wiek niż moja krzywda. Nieświadomie bowiem, jak dotąd myślę, dopuściliście się nieprzebaczalnego grzechu. Ja sama nawet owej nocy, gdy doznałam zniewagi, drętwiałam od zimna tak niebezpiecznego, że bałam się nawet ataku powracającej gorączki*. I dlatego prosiłam nawet we śnie o lekarstwo. Otrzymałam polecenie, by was odszukać i atak choroby złagodzić przez wskazany mi delikatny środek. Ale o lekarstwo nie tak bardzo się martwię. Większa bowiem w mym sercu sroży się boleść, która mnie wprost o nieuchronną śmierć przyprawia, żebyście mianowicie za podszeptem młodzieńczej swawoli nie opowiadali przypadkiem, coście widzieli w kapliczce Priapa*, i nie wynosili między ludzi bożych zamysłów. Do kolan więc waszych wyciągam błagalne ręce, proszę i błagam, byście z nocnych świętości nie robili sobie żartu i śmiechu i nie chcieli ujawniać tajemnic tylu lat, które najwyżej tysiąc ludzi poznało”.


18. Po tej prośbie znowu zalała się łzami i wśród wielkich jęków i spazmów całą swą twarzą i piersią przycisnęła się do mego łóżka. Ja zmieszany jednocześnie litością i strachem mówiłem, żeby była dobrej myśli i co do tego i tamtego nie miała żadnych obaw: bo ani tajemnic świętych nikt zdradzać nie będzie, i jeżeli poza tym bóg wskazał jej jeszcze jakiś inny środek przeciw febrze, dopomożemy mądrości bożej, choćby z narażeniem siebie samych na niebezpieczeństwo.

Rozweseliła się kobieta po takiej obietnicy i ucałowała mnie dość gęsto. Od łez przeszła do śmiechu i głaszcząc pieszczotliwą ręką opadające mi za ucho włosy oświadczyła: „Zawieram z wami rozejm i od wytoczonej sprawy puszczam was wolno. Na wypadek zaś, gdybyście nie ustosunkowali się pozytywnie do tego środka leczniczego, o który mi chodzi, już miałam przygotowany na jutro zastęp, który by pomścił i krzywdę moją, i godność:


Wzgardy doznawać — mą hańbą; dumą — darzyć prawem.

To lubię, jeśli mi wolno drogą iść, jak mi się zda.

Bo nawet mędrzec obrażon sądzi się o sławę,

A ten zostaje zwycięzcą, kto nie zabija do cna.


klasnąwszy potem w ręce nagle wybuchła tak potężnym śmiechem, żeśmy się przerazili. To samo z drugiej strony zrobiła także ta służebna, która przybyła przed nią, to samo ta panieneczka, która razem z nią weszła.

19. Wszystko zagrzmiało mimicznym* śmiechem, podczas gdy my nie wiedzieliśmy, co ma oznaczać ta’ tak niespodziewana zmiana nastrojów, i spoglądaliśmy to na siebie samych, to na kobiety.

„…i dlatego zakazałam wpuszczać dzisiaj kogokolwiek do tej gospody, żebym zadany mi przez was środek na febrę mogła zażyć bez żadnej przeszkody”.

Po tych słowach Kwartylli Askyltus przez chwilę zdrętwiał, a mnie dreszcze przeszły gorsze od gallickiego mrozu. Nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa. Ale przed obawą, żeby mnie miało spotkać coś gorszego, chronił mnie orszak. Kobiet była trójka. Gdyby nawet chciały coś zrobić, byłyby naturalnie zupełnie słabe wobec nas. Bo choćby męska płeć nic innego nie znaczyła, byliśmy w każdym razie wyżej podkasani. Co więcej — ja już tak ustawiłem pary, że gdyby przyszło się bić, sam stanąłbym z Kwartyllą, Askyltus ze służebną, a Giton z tą panienką.

wtedy to oszołomieni straciliśmy całą stanowczość i pewna już śmierć oczy biedaków zaczęła przesłaniać mgłą…


20. …”Błagam cię, pani” — mówię — „jeśli gotujesz mi coś zbyt bolesnego, wykończ mnie szybciej! Bośmy przecież nie dopuścili się znowu tak wielkiego przestępstwa, żebyśmy mieli ginąć wśród tortur”.

służebna — nazywała się Psyche — rozciągnęła dokładnie na podłodze kołderkę…

cuciła moje narządy, tysiącem śmierci już wyziębłe*

okrył Askyltus głowę płaszczem, pouczony oczywiście, że niebezpiecznie jest mieszać się do cudzych sekretów…

służebna wydobyła z sukni dwie przepaski i jedną związała nam nogi, a drugą ręce*

Askyltus, gdy już rwał się wątek rozmowy, odezwał się: „A ja co? Nie liczę się przy piciu?” Służebna zdradzona mym śmiechem klasnęła w ręce i powiedziała: „A przecież ci podałam, chłopczyku. Sam jeden wypiłeś taką ilość napoju”. Na to Kwartyllą: „Jak to? Co było cząbra*, wypił Enkolpiusz”.

w uroczystym śmiechu wstrząsnęła piersią…

i nawet Giton w końcu nie powstrzymał się od śmiechu, zwłaszcza gdy panieneczka zaatakowała jego szyję i nie ‘broniącego się chłopca okładała niezliczoną ilością pocałunków*


21. …chcieliśmy biedni krzyczeć, ale nie było nikogo, kto by przyszedł z pomocą, a przy tym tu Psyche, gdym chciał odwołać się do Kwirytów o pomoc, igłą od włosów kłuła mnie w policzki, tam znowu dziewczynka pędzelkiem, który także umaczała w cząbrze, dokuczała Askyltusowi…

w końcu nadszedł sprośny baletnik, przybrany w mirtowozielony kostium i podkasany paskiem, … już to kręcąc tyłkiem potrącał nas swymi pośladkami, już to zaśmierdzą! wstrętnie cuchnącymi pocałunkami, aż Kwartyllą z prętem fiszbinowym w ręce i wysoko podkasana kazała dać nam nieszczęśnikom spokój…

jeden i drugi z nas złożył najuroczystszą przysięgę, że ta tak przejmująca grozą tajemnica pozostanie na zawsze między nami dwoma…

weszła kupa ludzi z gimnazjonu* i ci nas dobrze nasmarowali oliwą i postawili na nogi. Otrząsnęliśmy się jako tako ze zmęczenia, wdziewamy szaty do stołu, zaprowadzono nas do sąsiedniej izby. Tu zaścielono trzy sofy i z całym przepychem przygotowano resztę wspaniałości. Poproszeni, zajęliśmy miejsca i wtajemniczeni w misteria* cudowną przystawką, upajamy się jednocześnie winem falernejskim*. Podano nam też jeszcze szereg półmisków ze smakołykami i zaczęliśmy zapadać w sen. — „Jak to?” — powiedziała Kwartylla. — „Spać się wam zachciewa? Wiecie przecież, że geniuszowi* Priapa należy się całonocne czuwanie!”


22. …zmordowany tylu przejściami Askyltus zapadał już w sen, a wtedy ta służebna za to, że ją tak krzywdząco odepchnął, gęstą sadzą zasmarowała mu całą twarz z góry na dół. A gdy już tego nie czuł, pomalowała mu bazgrotami piersi i ramiona. Już i ja także, zmęczony tylu przeżyciami, łyknąłem troszeczkę snu jakby na spróbowanie. To samo zrobiła cała służba w izbie i poza nią. Jedni leżeli tu i ówdzie koło nóg tych, którzy zajmowali miejsca przy stole, drudzy pod ścianami, a jeszcze inni oparłszy głowę o głowę spali na samym progu izby. Nawet lampy wyczerpawszy olej dawały już słabe i ostatnie promyki światła, gdy dwaj niewolnicy pochodzenia syryjskiego weszli do jadalni, żeby tu zwędzić flaszę wina. Ale wśród zastawy srebrnej zaczęli ją sobie chciwie wydzierać, tak że ciągnąc w różne strony flaszę rozkruszyli. Przy tym spadła i tafla stołu ze srebrem, a podrzucony przypadkiem dość wysoko kubek rozbił głowę drzemiącej na sofie służebnej. Na ten cios krzyknęła i przez to zdradziła złodziei, i zarazem zbudziła część pijanych. Niewolnicy, którzy przyszli buszować, spostrzegli, że ich nakryto. Jednocześnie więc, jakby się umówili, upadli na podłogę koło sofy i zaczęli chrapać, niby od dawna już śpiąc.

Zbudził się już i gospodarz jadalni*, dolał oliwy do gasnących lamp, służba przetarła trochę oczy i wróciła do swoich zajęć. W tym momencie weszła do środka cymbalistka i bijąc w spiże wszystkich pobudziła.


23. Uczta więc zaczęła się na nowo i Kwartylla znowu zapraszała do picia. A tak rozbawionej dopomogła jeszcze do wesołości ta cymbalistka…

wchodzi wyuzdany tancerz*, człowiek bezdennie pusty, w sam raz godny tego domu. Załamał ręce i z jękiem westchnął, po czym sypnął tego rodzaju piosenką:


Tutaj, tu przybądźcie teraz, zniewieściali rozkosznicy!

Krok wzdłużajcie, bieg wzmagajcie, w lot na stopie pędźcie duchem,

Z biodrem gibkim, zwinnym tyłkiem, z żądzą ręki lubieżnicy,

Rozwiązłości stare druhy, o wy, deliackie* eunuchy!


Skończywszy te swoje wiersze pocałunkiem mnie opluł odrażającym, a niebawem przyszedł i do łóżka, i z całą siłą, choć się broniłem, ściągnął ze mnie okrycie, i długo i dużo mełł w moich narządach. Na próżno. Po czole wraz z potem spływały mu potoki szminki, a w zmarszczkach na twarzy było tyle kredowego pudru, że miało się wrażenie, że to zniszczona i ociekająca deszczem nie osłonięta ściana.


24. Nie mogłem dłużej powstrzymać łez, lecz doprowadzony do ostatecznej rozpaczy powiedziałem: „Proszę cię, pani, przecież kazałaś nam dać kielich”. Na to ona klasnęła lekko w ręce mówiąc: „O, przemyślny człowiecze! Najczystszego dowcipu krynico! Jak to? Nie wiedziałeś, że „kielich” to sprośnik?”

Potem, żeby mojemu współlokatorowi nie wiodło się „lepiej, mówię: „Słowo honoru, ale Askyltus sam jeden w tej jadalni będzie miał wolne?”

Owszem” — mówi Kwartylla — „trzeba i Askyltusowi dać kielicha”.

Po tych słowach sprośnik zmienił konia, skokiem przeniósł się do mego towarzysza i roztratował go swymi pośladkami i całowaniem.

A stał przy tym Giton i od śmiechu zrywał sobie boki. Zwróciła uwagę na niego Kwartylla i pilnie dowiadywała się, czyj to chłopiec. Powiedziałem, że to mój brat. Na to ona: „To dlaczego mnie nie pocałował?” Przywołała go do siebie, przycisnęła do swych ust i zaraz też zapuściła rękę miedzy nogi, a zbadawszy woreczek tak niewykształcony dodała: „Jutro będzie to wojować przy przystawce do naszej rozkoszy. Bo dzisiaj po osiołku tego, co mam na co dzień, nie biorę”*.


25. Podczas tych słów przystąpiła do niej Psyche i śmiejąc się coś jej do ucha szepnęła. A ona: „Tak, tak, dobrześ mi poradziła. Dlaczegoż by nasza Pannychida, skoro tak piękna nadarza się okazja, nie miała być rozdziewiczona?”

I zaraz przyprowadzono dziewczynkę, wcale piękną, wyglądającą na nie więcej niż siedem lat, tę właśnie, która przedtem przyszła z Kwartylla do naszej kwatery. Wszyscy temu przyklasnęli i żądali wesela. I tak zrobiono. Ja zgłupiałem i oświadczyłem, że ani Giton, najskromniejszy w świecie człowiek, nie nadaje się do tej lubieżności, ani dziewczynka nie ma jeszcze wieku, żeby mogła podpaść pod prawo niewieściej uległości. Na to Kwartylla: „Czy ona tam znowu jest tak bardzo młodsza, niż ja byłam wtedy, kiedy po raz pierwszy uległam mężczyźnie? Niech mnie Junona ściga swym gniewem, jeśli w ogóle pamiętam, czym kiedykolwiek była dziewicą! Bo już jako dziecko bawiłam się brzydko z rówieśnikami, a w miarę przybytku lat skumałam się ze starszymi chłopcami, aż dorosłam do obecnego wieku. Stąd, jak mi się zdaje, poszło też owo powiedzenie: Kto podźwignął cielę, ten potem uniesie i byka”*.

Wobec tego, żeby brat nie doznał beze mnie większej krzywdy, wstałem i ja do udziału w weselu.


26. Już Psyche osłoniła głowę dziewczynki welonem, już ten sprośnik niósł na przedzie pochodnię weselną, już pijane kobiety klaszcząc w ręce utworzyły długi pochód i komnatę weselną wyposażyły w kobierzec pokalania. Wtedy i Kwartylla zapaliła się do dzieła pod wpływem tej rozbawionej rozwiązłości, wstała, porwała Gitona i zaprowadziła go do sypialni. Na pewno chłopak się temu nie opierał, zresztą i dziewczynka nie była zmartwiona i nie drżała przed myślą o zamęściu.

Leżeli więc zamknięci, a my usiedliśmy na progu komnaty weselnej. Tu przede wszystkim Kwartylla przyłożyła ciekawskie oko do szpary bezecnie rozszerzonej i z całą lubieżnością pilnie obserwowała zabawę tych dzieci. Mnie także do tego widowiska delikatnie swą ręką przyciągnęła. A ponieważ, gdyśmy tak patrzyli, twarze nasze z sobą się zwarły, ‘—więc ona, gdy tylko tam nie zaglądała, zaraz cmokała wargami i raz po raz okładała mnie jakby Ukradkiem pocałunkami…


Po tych przygodach bohaterzy powieści wrócili do swej kwatery.


powaleni na łóżkach resztę nocy spędziliśmy bez strachu…


W kwaterze człowiek występującego w pierwszych rozdziałach retora Agamemnona przypomina im zaproszenie na ucztę u Trymalchiona.



Uczta Trymalchiona


nadszedł już trzeci dzień, to jest dzień spodziewanej sutej uczty*, ale nam zranionym tylu ciosami chciało się raczej uciekać niż wczasować. Toteż zastanawialiśmy się zmartwieni, jakim sposobem można by uchronić się od niechybnej burzy, gdy jeden niewolnik Agamemnona przerwał nam te wahania mówiąc: „Cóż wy? Nie wiecie, u kogo dziś przyjęcie? Trymalchion, bardzo wytworny człowiek, trzyma w jadalni zegar i specjalnego trębacza, by każdej chwili wiedzieć, ile już z życia stracił”.

Ubieramy się zatem starannie zapomniawszy o wszystkich nieszczęściach…


Gdy przybyli na miejsce, na pewno wprowadzeni przez Agamemnona, czekali wraz z innymi na Trymalchiona. Zaczynać się miało od kąpieli w łaźni. Za niewolnika posłużył im Giton.


a Gitonowi, który bardzo chętnie podjął się obowiązków niewolnika, każemy iść za sobą aż do tej łaźni.

27. My sami tymczasem w ubraniach zaczęliśmy chodzić bez celu, owszem, raczej żartować i przyłączać się do grupek bawiących się ludzi. Wtem widzimy starszego człowieka z łysiną, odzianego w tunikę rdzawoczerwoną, grającego w piłkę w otoczeniu długowłosych niewolników. I nie tyle widok pachołków, choć byli tego warci, przyciągał naszą uwagę, ile widok samego pana donih, który w pantoflach bawił się ciemnozielonymi piłkami. Jeśli która upadła na ziemię, tej już nie brał do ręki, lecz niewolnik podawał grającym inne, których miał pełny worek. Zwróciliśmy też uwagę na rzeczy nowe: dwaj eunuchowie stali w kółku po przeciwnej stronie i jeden z nich trzymał srebrne naczynie nocne, drugi zaś liczył piłki; nie te, które rzucane wśród zabawy krążyły z ręki do ręki, lecz te, które upadały na ziemię.

Tak więc przypatrujemy się zdziwieni tej wyszukanej zabawie, gdy przyskoczył do nas Menelaus* i rzekł: „To jest ten, u którego macie zasiąść do stołu. I właściwie widzicie już początek uczty”.

Jeszcze Menelaus to mówił, gdy Trymalchion strzelił palcami. Na ten znak eunuch podstawił mu w czasie zabawy naczynie, a on ulżywszy pęcherzowi zażądał wody do rąk, po czym lekko skropione palce wytarł o głowę niewolnika.

28. Długo by było opowiadać wszystkie szczegóły po kolei. Krótko — weszliśmy do łaźni, tu wypociliśmy się w gorącej kąpieli i po chwili przeszliśmy do chłodnej. Już Trymalchion skropiony wonnościami wycierał się, nie płótnami, lecz prześcieradłami z najdelikatniejszej wełny. Tymczasem trzej lekarze–masażyści pili w jego oczach wino falernejskie i, kłócąc się, sporą część wina rozlewali, Trymalchion zaś twierdził, że to na jego zdrowie przepito. Następnie otulony w szkarłatny płat sukna wsiadł do lektyki. Przodem szło czterech gońców przybranych w ozdobne rzędy, z wózkiem ręcznym, w którym jechał jego ulubieniec, starszawy i kaprawy niewolnik, jeszcze brzydszy niż sam pan Trymalchion. W czasie drogi przystąpił do jego* głowy grajek z miniaturową piszczałką i przez całą drogę przygrywał mu do ucha, jakby mu doń szeptał coś w sekrecie.

Za nim my także ruszamy w drogę i syci już podziwu przychodzimy z Agamemnonem do bramy domu.

Na skrzydle bramy przybita była kartka z napisem: „Niewolnik, który bez rozkazu pańskiego wyjdzie na zewnątrz, dostanie batów sto”. W samym zaś wejściu stał odźwierny w ciemnozielonej sukni, podwiązany wiśniowym paskiem, i czyścił w srebrnej misie groch. Nad wejściem wisiała złota klatka, a w niej pstra sroka, która wchodzących pozdrawiała.

29. Zresztą otumaniony tym wszystkim ja upadłem na wznak i omal nie połamałem sobie nóg. Bo przy wejściu z lewej strony, niedaleko od celi odźwiernego, namalowany był na ścianie przywiązany do łańcucha potężny pies, a nad nim napis wielkimi literami: „Cave canem*. Koledzy się ubawili, ja zaś odzyskawszy oddech śledziłem już dalej po kolei całą ścianę. Byli na niej przedstawieni niewolnicy idący na sprzedaż, zaopatrzeni w tabliczki z cenami, i sam Trymalchion z długimi włosami, z laską herolda w ręku, wkraczający do Rzymu pod przewodnictwem Minerwy*. Dalej — jak się nauczył rachować. Następnie — jak został kasjerem. Wszystko dokładnie i drobiazgowo przedstawił malarz wraz z odpowiednimi napisami. A na samym końcu portyku podnoszący go za brodę Merkury*, unoszący, go na wyniosły trybunał. Obok stała Fortuna* z bogatym rogiem obfitości oraz trzy Parki* snujące nici ze złotej przędzy.

W portyku zwróciłem uwagę także na grupę gońców* ćwiczących się tam ze swym instruktorem. Poza tym w kącie widziałem wielką szafę, a w niej kapliczkę, gdzie umieszczone były srebrne Lary* i marmurowy posąg Wenery*, a także niemała złota puszka, w której, jak mówiono, przechowywana była broda samego Trymalchiona.

zacząłem więc wypytywać służącego z atrium*, jakie tam w środku mają malowidła. Powiedział, że Iliadę i Odyseję, a także igrzyska gladiatorskie Lenasa*.

30. Nie można było oglądać jeszcze wiele rzeczy… myśmy już doszli do pokoju jadalnego.

Tu we wstępnej części zarządca przyjmował rachunki. Ale co mnie szczególnie zadziwiło: na skrzydłach podwoi pokoju jadalnego przymocowane znajdowały się rózgi z toporami*. Dolną zaś ich część kończyło jakby spiżowe okucie przodu okrętu, a na nim napis: „Gajuszowi Pompejuszowi Trymalchionowi, członkowi komisji kultu cesarza, Cynnamus, skarbnik”. Z takim samym napisem ze sklepienia zwisała dwuświecznikowa lampa. Dwie też tablice przybite były na skrzydłach drzwi. Z tych jedna, jeśli dobrze pamiętam, miała taki napis: „Przedostatniego grudnia i w przeddzień kalend styczniowych* Gajusz nasz będzie na przyjęciu poza domem”. Druga zaś przedstawiała bieg księżyca i wyobrażenia siedmiu planet, przy czym gałkami odmiennego koloru oznaczone były dni pomyślne i niepomyślne.

Syci tych rozkoszy zamierzamy wejść do jadalni, gdy jeden ze służby, specjalnie do tego wyznaczony, wykrzyknął: „Prawą nogą!” Oczywiście, narobiło się przez chwilę zamieszania, żeby ktoś z nas nie przekroczył progu niezgodnie z nakazem. Ale ledwieśmy wszyscy jednako zrobili krok prawą nogą, do stóp rzucił się nam odarty z szat niewolnik i zaczął błagać, byśmy go ratowali przed karą: bo nie jest wielkie jego niedopatrzenie, dla którego znalazł się w niebezpieczeństwie; skradziono mu w łaźni ubranie skarbnika, nie warte nawet dziesięciu sesterców.

Cofnęliśmy zatem prawe nogi i uprosiliśmy skarbnika wyliczającego w izbie podań złote pieniądze, żeby niewolnikowi karę darował. Podniósł on głowę i z dumną, miną oświadczył: „Nie tyle mnie tutaj irytuje strata, ile opieszałość bezecnego niewolnika. Zaprzepaścił mi szatę do stołu, którą dostałem w podarunku na urodziny od jednego klienta. Była na pewno z tyryjskiej purpury*, ale już raz prana. No cóż? Daruję mu ze względu na was”.

31. Zobowiązani tak wielką uprzejmością weszliśmy do jadalni, a tu zabiegł nam drogę tenże sam niewolnik, za którym wstawiliśmy się u tamtego, i ku naszemu wielkiemu zdziwieniu wgniatał w nas gęste pocałunki dziękując nam za dobroć i dodając: „Zresztą zaraz się dowiecie, komuście wyświadczyli przysługę: podczaszego podzięką — pańskie wino!”

Nareszcie więc zajęliśmy miejsca przy stole. Niewolnicy z Aleksandrii polali nam ręce wodą chłodzoną śniegiem, a inni przystąpili do nóg i z nadzwyczajną zręcznością usunęli nam zanokcicę*. Lecz nawet tej niemiłej pracy nie wykonywali milcząco, ale bez przerwy śpiewali. Ja chciałem się przekonać, czy to cała służba tak śpiewa. Poprosiłem więc o coś do picia. Niewolnik z całą gotowością spełnił to moje życzenie tak samo cierpko przy tym śpiewając. Podobnie każdy, którego poprosiło się o podanie czegokolwiek. Miało się wrażenie, że to chór w pantomimie, a nie jadalnia w prywatnym domu właściciela.

Przyniesiono jednak zakąskę wyśmienitą. Bo wszyscy już zajęli miejsca przy stole, oprócz samego Trymalchiona, dla którego nowym zwyczajem zarezerwowane było pierwsze miejsce*. Otóż na tacy ustawiono korynckiego wyrobu osiołka z przewieszonymi przezeń workami: w nich zaś z jednej strony dźwigał on jasne oliwki, a z drugiej ciemne. Nad osiołkiem umieszczone były dwie misy. Na brzegach mis wyryte imię Trymalchiona oraz waga ich srebra. Poza tym lutowane kładki dźwigały posypane makiem i oblane miodem pieczone koszatki*. Podano też stojące na srebrnym ruszcie gorące kiełbaski. Pod rusztem leżały syryjskie śliwki i pestki granatu*.

32. Takimi częstowaliśmy się wspaniałościami, gdy przy dźwiękach muzyki wniesiono samego Trymalchiona i posadzono wśród miniaturowych poduszek. Widok jego mimo woli wywołał w nas śmiech. Z płaszcza szkarłatnego wystawała ogolona głowa, a dokoła obładowanej szatą szyi założył sobie serwetę z szerokim obramowaniem purpurowym, ze zwisającymi i tu, i tu frędzlami. Poza tym na małym palcu lewej ręki miał olbrzymi pierścień lekko przyzłocony*, a na końcowym członku sąsiedniego palca mniejszy, jak mi się wydawało, cały złoty. Lecz na pewno żelazne były przylutowane doń jakby gwiazdki. Zresztą, żeby nie tylko tymi popisywać się kosztownościami, odsłonił sobie prawe ramię ozdobione złotą bransoletą z krążkiem z kości słoniowej, spiętym błyszczącą blaszką.

33. Potem srebrną szpilką przeczyścił sobie zęby i powiedział: „Nie miałem jeszcze przyjemności przychodzić do jadalni, przyjaciele, ale żeby przez dłuższą swą nieobecność nie nużyć was czekaniem, odmówiłem sobie wszelkiej radości. Pozwolicie jednak, że dokończę gry”.

A szedł za nim chłopiec z terebintową* deską i kryształowymi kostkami, przy czym uderzyła mnie jedna niezwykle wytworna rzecz: zamiast białych i czarnych kamyków miał złote i srebrne denary!

Tymczasem, gdy on przy zabawie wyczerpywał powiedzonka wszystkich tkaczy, a myśmy jeszcze raczyli się przystawkami, przyniesiono na tacy kosz, a w nim drewnianą kurę z rozpostartymi w koło skrzydłami, jak to bywa u kwok wysiadujących jaja. Zaraz też przystąpili do niej dwaj słudzy i przy hałaśliwej muzyce zaczęli grzebać w słomie wydobywając stamtąd pawie jaja i rozdając je biesiadnikom. Na ten moment widowiska zwrócił uwagę Trymalchion i powiedział: „Przyjaciele, pod kurę kazałem podłożyć pawie jaja. I niech mnie Herkules, ale boję się, że już się zalęgły. Spróbujmy jednak, czy da się je jeszcze wypić”. Dają nam łyżki, ważące co najmniej pół libry*, przekłuwamy nimi jajka zrobione z gęstego ciasta. Ja rzeczywiście, omal nie wyrzuciłem swego przydziału, bo wydawało mi się, że jajko już się zawiązało w kurczę. Ale gdym posłyszał, jak stary bywalec powiedział: „Tu musi być coś dobrego” — przeszukałem skorupę ręką i znalazłem w niej tłuściutką muchołówkę* w pieprzonym żółtku.

34. Już Trymalchion przerwawszy grę kazał sobie podać także wszystkie te rzeczy i zapowiedział; głośno, że jeśli ktoś zechce, może jeszcze raz skorzystać ‘z wina słodzonego miodem, gdy wtem muzyka daje znak i przystawki zostają od razu uprzątnięte przez śpiewający chór.

W tym zamieszaniu wypadła przypadkiem z rąk chłopca misa. Ten ją podniósł. Zobaczył to Trymalchion, kazał chłopca za karę obić po twarzy, a miskę porzucić z powrotem na posadzkę. Potem przeszedł sługa od sprzętu domowego i srebro to zaczai uprzątać miotłami pospołu z innymi odpadkami.

Zaraz potem weszli dwaj niewolnicy etiopscy*, z bujnymi włosami, niosąc małe bukłaki, podobne do tych, których zazwyczaj używa się w amfiteatrze do skraplania piasku, i polali gościom ręce winem. Bo wody nikt nie przyniósł. Uraczony komplementami za tę wyszukaną elegancję gospodarz powiedział: „Mars lubi równość. Kazałem więc przydzielić każdemu osobny stół*. Zaraz też będzie nam mniej duszno od tego tłumu cuchnących niewolników”.

W tej chwili przyniesiono szklane amfory dokładnie opieczętowane gipsem*. Do szyjek amfor przyczepione były etykietki z takim napisem: „Falern opimiański* stuletni”. Czytamy te napisy, gdy Trymalchion klasnął w ręce i rzekł: „Ach, więc dłużej żyje wino niż człeczyna! A zatem — zabierzmy się do nich! Wino — to życie! Oto prawdziwe opimiańskie. Wczoraj podałem nie tak świetne, a gości miałem o wiele zacniejszych”.

Piliśmy więc podziwiając szczegóły tych wspaniałości, a tymczasem niewolnik przyniósł kościotrupa ze srebra tak skonstruowanego, że członki jego i kręgi rozluźnione mogły się zginać na wszystkie strony. Przewrócił go raz i drugi na stole, tak że ruchome powiązania wykonały kilka figur, a Trymalchion dodał:


Ach, ach, my biedni! Jak cały człeczyna jest niczym!

To czeka wszystkich, gdy Orku* się staniem zdobyczą.

A więc użyjmy żywota, gdy możem, jak nam ochota!


35. Po tym pogrzebowym przemówieniu przyszło danie, z pewnością nie tak wielkie, jak by się można było spodziewać, ale przyciągające oczy wszystkich swoją nowością. Okrągła taca miała na sobie dwanaście biegnących dokoła znaków zodiaku, a na nich konstruktor tego dania ułożył właściwą i odpowiadającą każdemu znakowi potrawę. Na Baranie baraniokształtną cieciorkę; na Byku sztukę mięsa wołowego; na Bliźniętach jądra i nerki; na Raku wieniec; na Lwie afrykańską figę; na Pannie macicę młodej świni; na Wadze wagę, a na niej z jednej strony zwykły placek, z drugiej placek z serem i miodem; na Niedźwiadku morską rybkę; na Strzelcu okokłujcę*; na Koziorożcu langustę; na Wodniku gęś; na Rybach dwie barweny, na środku zaś leżał kawałek darni z trawą, a na niej plaster miodu. Niewolnik egipski szedł wkoło i podawał chleb ze srebrnej brytfanny… i on także paskudnym głosem wymuszał z siebie piosenkę z mimu Handlarz czarciego łajna.

Bez większego entuzjazmu zabraliśmy się do jedzenia tych tak lichych potraw, a wtedy Trymalchion: „Radzę, jedzmy. To jest prawo uczty”.

36. Skoro tylko te słowa powiedział, na głos muzyki wybiegli na środek czterej niewolnicy tupiąc nogami w tańcu i zdjęli górną część zastawy. Wtedy dopiero widzimy pod tym, oczywiście na innym półmisku, tuczony drób i wymiona świńskie, a na środku zająca zaopatrzonego w skrzydła, żeby wyglądał jak Pegaz*. W rogach zastawy uderzyły nas cztery figury Marsjasza* z bukłakami, z tych zaś wypływał pieprzony sos na ryby pływające jakby w kanałach sadzawek*.

Niewolnicy zaczęli klaskać, a my wszyscy za nimi i z śmiechem zabieramy się do tych przewybornych rzeczy. Miał i Trymalchion swą nie mniejszą radość z udanego pomysłu. I dodał: „Kraj!” Natychmiast wystąpił naprzód krajczy i wykonując ruchy do dźwięków muzyki tak krajał danie, że robił wrażenie gladiatora walczącego z wozu przy wtórze wodnych organów. Mimo to Trymalchion powtarzał nadal zupełnie flegmatycznym głosem: „Kraj! Kraj!” Domyślając się, że to powtarzane tylekroć słowo kryje w sobie jakiś dowcip, bez krępowania się zapytałem o to kogoś, kto zajmował miejsce przy stole powyżej mnie. Był to już częstszy świadek tego rodzaju widowiska, więc odrzekł: „Widzisz tego, co kraje danie? On się nazywa Kraj*. Ile razy więc ten mówi: «Kraj», zawsze tym samym słowem zwraca się doń po imieniu i zarazem wydaje mu polecenie”.

37. Nie mogłem już brać niczego do ust, lecz zwróciłem się do niego, by się jak najwięcej dowiedzieć. Zacząłem więc wyciągać go na rozmowę z daleka i pytać, co to za kobieta, która tak na wszystkie strony zajęta się uwija. A on odrzekł: „To żona Trymalchiona. Nazywa się Fortunata. Pieniądze to ona miarką mierzy! A niedawno, jeszcze niedawno, czym była? Wybaczy mi twój duch opiekuńczy, ale nie chciałbyś z jej ręki brać chleba! A teraz, nie wiadomo, jak i skąd, urosła do nieba i jest dla niego wyrocznią. Ostatecznie, gdyby mu w jasne południe powiedziała, że jest noc, uwierzyłby. On sam nie wie, co ma. Taki jest bogaty. Ale ta dziwka doziera wszystkiego, nawet tam, gdzie byś nie przypuszczał. Jest sucha, trzeźwa, umie dobrze radzić. Widzisz tyle tego złota! Ale to zły język! Prawdziwa sroka domowa. Kogo lubi, lubi, kogo nie lubi, nie lubi. Sam Trymalchion ma posiadłości, jak daleko sięga lot kani. A pieniędzy, pieniędzy! W izbie jego portiera leży więcej srebra, niż niejeden ma w całych swych posiadłościach. A służby — ha, ha! Herkules świadkiem, gdy powiem, że nawet dziesiąta część nie zna swojego pana. Nie ma co mówić: każdego z tych bubków zapędzi w liść ruty*!

38. A nie myśl sobie, że on cokolwiek kupuje. Wszystko się produkuje u niego: wełnę, cytryny, pieprz. Kurze mleko, gdyby ci się zachciało, znajdziesz. Co więcej: za mało dobra była mu wełna z własnych trzód. Zakupił w Tarencie tryki i te napuścił na trzodę. Aby zaś mieć miód attycki własnej produkcji, kazał sprowadzić pszczoły z Aten. Zaraz i krajowe przy tych attyckich staną się szlachetniejsze. Oto zaś w tych dniach napisał, żeby mu z Indii przysłano nasienie grzybów. Bo gdy chodzi o mulice, nie ma ani jednej, żeby się nie rodziła z dzikiego osła. A widzisz, ile tu poduszek? Nie ma ani jednej, żeby nie była wypchana purpurową czy szkarłatną wełną. Tak opływa we wszystko, czego zapragnie.

Ale i inni tacy jak on wyzwoleńcy — nie waż się ich lekceważyć. Bo to tłuste sztuki. Widzisz— tego tam, który w ostatnim rzędzie zajmuje ostatnie miejsce? Dzisiaj ma .on już swoje osiemset tysięcy sesterców. A zaczął od niczego. Dopiero co na karku swoim nosił drzewo. Ale, jak mówią — ja tu nic nie wiem, tylko słyszałem — jak porwał czapkę Inkubonowi*, to i skarb znalazł. Ja tam nikomu nie zazdroszczę, jeśli mu bóg w czymś poszczęścił. Ale ten to jeszcze czuje swój policzek, a chętkę ma już niezłą.

Zupełnie świeżo wystawił ogłoszenie z napisem: „Mieszkanie po Gajuszu Pompejuszu Diogenesie jest do wynajęcia od Kalend lipcowych; bo kupił dom własny”.

A ten tam, który zajmuje miejsce wyzwoleńca, jak dobrze się miał! Nie przyganiam mu. Miał swój milion sesterców, ale fatalnie zawalił. Myślę, że ani włos na głowie nie pozostał mu bez długu. Herkules jednak świadkiem, że to nie jego wina. Bo nie masz człowieka lepszego niż on. Ale ci wyzwoleńcy, łotry, ci wszystko zagarnęli. A musisz wiedzieć: gdzie wspólny garnek, tam jedzenie marne; gdzie dom się chwieje, stamtąd przyjaciel wieje! A jak zacny prowadził interes, że go tak widzisz: był przedsiębiorcą pogrzebowym. Jadło się u niego jak u króla: dziki w kosmatej oprawie, wyroby cukiernicze, ptactwo*… kucharzy, piekarzy! Wina u niego lało się więcej pod stołem, niż niejeden ma go w zapasie w piwnicy. Marzenie, nie człowiek! Nawet gdy sytuacja jego już się zachwiała, a bał się, by przyjaciele nie myśleli, że się wywraca, ogłosił licytację takiej treści: Gajusz Juliusz Prokulus wystawi na licytację rzeczy, których się chce pozbyć”.

39. Przerwał mu jednak to tak interesujące opowiadanie Trymalchion. Bo już zabrano to danie, a rozbawieni goście zabrali się do wina wśród ogólnej rozmowy, gdy gospodarz oparty na łokciu powiedział: „To wino musicie wy osłodzić. Ryby muszą pływać. Proszę, myślicie, że ja się zadowalam tym daniem, któreście widzieli na półmisku na tacy? Tak wy znacie Uliksesa*? O cóż więc chodzi? Trzeba i przy jedzeniu znać się na nauce:; Niech odpoczywają w pokoju kości mego patrona, który chciał, bym między ludźmi był też człowiekiem. Bo mnie tam nic nowego pokazać nie można. Jak np. ten półmisek…”

miał wykład*: „Niebo to, w którym dwunastu mieszka bogów, przemienia się w tyleż figur. I właśnie jest Baranem. Ktokolwiek rodzi się pod tym znakiem, ma dużo trzód, dużo wełny, poza tym głowę twardą, czoło wyzbyte wstydu i spiczasty róg. Najwięcej pod tym znakiem rodzi się szkolarzy i tryczków”.

Chwalimy dowcip astrologa, a on ciągnie dalej: „Z kolei całe niebo staje się małym Bykiem. Wtedy rodzą się wierzgliwcy, wolarze i tacy, co sami się pasą. Pod Bliźniętami zaś rodzą się zaprzęgi w parę zwierząt pociągowych, woły i jądra samcze, i ludzie, którzy i tu, i tam wycierają ściany. Pod Rakiem ja się urodziłem. Dlatego stoję na wielu nogach i dużo posiadam na morzu i na ziemi. Bo rak jest dostosowany i do tego, i do tego. Z tego też powodu od dawna już nie postawiłem na nim niczego, żeby nie uciskać znaku swych urodzin. Pod Lwem rodzą się żarłocy i ludzie apodyktyczni. Pod Panną kobiety, zbiegi i kajdaniarze. Pod Wagą rzeźnicy, perfumiarze i wszyscy, którzy coś ważą. Pod Niedźwiadkiem truciciele i mordercy. Pod Strzelcem zezowaci, patrzący w jarzynę, a sięgający po słoninę. Pod Koziorożcem ludzie zgryzieni, którym z ich zgryzot urastają rogi. Pod Wodnikiem karczmarze i dynie. Pod Rybami kucharze i retorzy. W ten sposób krąg jakby młyn się obraca i zawsze przynosi coś złego: bo ludzie albo się rodzą, albo umierają. A to, że na środku widzicie darń, a na darni plaster — niczego nie robię bez sensu: to matka ziemia, zaokrąglona jakby jajo, jest w środku i ma w sobie wszystko dobre niczym plaster miodu”.

40. „Mędrzec*!” — wykrzykujemy ze wszystkich stron i podnosząc ręce do sklepienia przysięgamy, że w porównaniu z nim Hipparch i Aratos* nie byli nawet ludźmi!*

Potem przyszli pachołkowie i przed sofami rozłożyli serwety, na których wyszyte były sieci myśliwskie i czatownicy z oszczepami, i w ogóle aparat myśliwski. Jeszcześmy się nie zorientowali, w którą stronę mamy zwrócić spojrzenia, gdy poza jadalnią powstała wielka wrzawa i oto psy lakońskie zaczęły biegać na wszystkie strony, nawet między stołami. Za nimi przyszedł półmisek, a na nim powalony pierwszej wielkości dzik, i to w czapce wyzwoleńca. Na kłach jego zawieszono dwa koszyczki uplecione z liści palmowych. Jeden wypełniono świeżymi daktylami syryjskimi, drugi suszonymi tebaidzkimi. Dokoła dzika zrobione z twardego ciasta małe warchlaki jakby dobijały się do wymion; co oznaczało, że to ma być maciora. Warchlaki były do wzięcia jako podarki do domu. Zresztą do krajania dzika zabrał się nie ów Kraj, który ćwiartował drób, ale brodaty olbrzym, z nogami obwiązanymi owijaczami, ubrany w adamaszkowy płaszcz myśliwski. Wydobył on myśliwski nóż i z całą siłą rozciął brzuch dzika. A tu z rozcięcia tego wyleciały kwiczoły i zaczęły latać po jadalni. Ale przygotowani z góry ptasznicy z lepem na kijach w jednej chwili je wyłapali. Teraz Trymalchion kazał każdemu dać jego ptaka i dodał: „Patrzcie też, jak wyborną ta dzika świnia karmiła się żołędzią”. Tu chłopcy przyskoczyli zaraz do koszyków wiszących na jej kłach i rozdzielili między biesiadników wyliczone porcje świeżych i suchych daktyli.

41. Tymczasem ja w swym kąciku na boku łamałem sobie głowę myślami, dlaczego dzik wszedł tutaj w tej czapce wyzwoleńczej. Skoro więc wyczerpałem wszystkie najbardziej dziwaczne domysły, odważyłem się znowu zapytać tego mojego tłumacza o to, co mnie tak dręczyło. A on na to: „To na pewno potrafi wyjaśnić też twój niewolnik. Bo to nie zagadka, lecz rzecz zupełnie jasna. Ten dzik, gdy wczoraj rościło sobie do niego prawo zakończenie uczty, został przez biesiadników puszczony wolno. Wobec tego dzisiaj wraca na ucztę jako wyzwoleniec”.

Przeklinałem swą głupotę i o nic więcej już nie pytałem. Nie chciałem robić wrażenia, żem nigdy nie był na przyjęciu u wytwornych ludzi.

W czasie tej rozmowy piękny chłopiec, w wieńcu z winnej latorośli i bluszczu, występując już to w roli Bakchusa, już to Lyajosa czy też Euhiusa*, szedł wkoło rozdając z koszyczka winogrona^ przy Czym bardzo wysokim głosem wykonywał utwory swego pana. Na głos ten zwrócił się do niego Trymalchion mówiąc: „Dionizosie, bądź Wolnym”. Chłopiec zabrał dzikowi czapkę i włożył ją na swoją głowę. A wtedy Trymalchion dodał: „No, nie powiecie, że nie mam Wolnego–Ojca”*. Zachwycamy się dowcipną grą słów Trymalchiona i idącego wkoło chłopca wszyscy po kolei całujemy.

Po tym daniu Trymalchion wstał, by pójść na stronę, a my uzyskawszy wolność pod nieobecność tyrana zaczęliśmy wyciągać współbiesiadników na rozmowy. Pierwszy więc Dama poprosił o większy kubek i mówił: „Dzień jest niczym. Ledwie się obrócisz, już nastaje noc. Nic lepszego zatem, jak z sypialni iść prosto do jadalni. I mieliśmy ładny chłodek. Ledwie mnie łaźnia rozgrzał*. Ale ciepły napój to prawdziwy płaszcz! Piłem jak z dzbana i całkiem zalany* jestem. Wino mi poszedł do czuba”.

42. Z kolei zabrał głos Seleukus: „Ja nie kąpię się codziennie. Łazienka — to folusznik. Woda ma zęby. A serce nasze z dnia na dzień topnieje. Ale jak sobie zadam czarkę wina z miodem, to kpię z zimna. Zresztą wcale się kąpać nie mogłem. Bo byłem dzisiaj na pogrzebie. Miły człowiek, taki porządny Chryzanthus wybulgotał ducha. Dopiero co, dopiero zwracał się do mnie. Zdaje mi się, że z nim rozmawiam. Ach, ach, chodzimy jak te miechy nadmuchane. Słabsi jesteśmy niż muchy. Te to przynajmniej mają jakąś siłę, a my nie więcej znaczymy niż bańki na wodzie. O, gdyby nie ta dieta! Pięć dni wody do ust nie wziął. Chleba ni szczypty. No, i tak odszedł od owej ciżby. Lekarze go zgubili. A owszem, jeszcze bardziej złe przeznaczenie. Bo lekarz to nic innego tylko pocieszenie ducha. Ale pogrzeb miał ładny: na łóżku jak za życia, z pięknymi kobiercami. Urządzono mu bardzo piękne lamenty pogrzebowe. Bo wyzwolił kilku ludzi. Choć żona to tam skąpo płakała. A co by to było, gdyby się z nią tak dobrze nie obchodził! Ale kobieta jak kobieta: sępi to rodzaj! Nikt i nic dobrego nie powinien im czynić. Bo to tak samo, jakbyś w studnię wrzucał. Ale stara miłość jest jak ten rak”.

43. Nudny był. Więc Fileros zaapelował głośno: „Żywych wspominajmy! Ten ma, co mu się należało. Uczciwie żył, uczciwie zszedł. Na cóż się może skarżyć? Od asa róść zaczął i gotów był nawet ćwierć asa gębą z gnoju podnieść. Toteż urósł, ile tam urósł, jak plaster miodu. Myślę, dalibóg, że zostawił dobre sto tysięcy. A wszystko miał w gotówce. Ale o tym to ja—powiem prawdę, bom łykał ten psi język: dokuczliwą miał paszczę. A język! Istna niezgoda, nie człowiek. Miał brata. Był to człowiek do rzeczy: przyjacielowi przyjaciel, rękę miał hojną, stół przyzwoity. Chociaż na początku to on złowróżbne międlił licho. Ale mu żebra wyprostowało wczesne winobranie: sprzedał wino, za ile sam chciał. Ale co jego brodę głównie podniosło do góry, to to, że złapał spadek, z którego więcej zagarnął, niż mu pozostawiono. A ten kół, ponieważ gniewał się na brata, majątek swój zapisał w legacie nie wiadomo jakiemu przybłędzie. Daleko ucieka, kto od swoich ucieka. Natomiast miał niewolników i ci byli dla niego wyrocznią. Ci też wpędzili go w ruinę. Nigdy kariery nie zrobi, kto pochopnie wierzy, zwłaszcza człowiek interesów. Ale to prawda, że używał, póki żył… komu dane było, a nie, komu przeznaczone. Prawdziwe dziecko szczęścia. W rękach jego ołów zmieniał się na złoto. Łatwo to, gdy wszystko toczy się po myśli. A jak myślicie, ile on z sobą uniósł lat? Siedemdziesiąt, i więcej. Ale też twardy był jak róg. Wiek znosił dobrze, czarny jak kruk. Znałem go od dawien dawna. A jeszcze był jurny. Myślę, dalibóg, że on tam w domu ani psa nie pozostawił w spokoju.

Gorzej: nawet dzieci uwodził. Do wszystkiego zdolny. Nie mam mu tego za złe; bo to jedyne, co z sobą zabrał”.

44. To powiedział Fileros. A Ganimedes: „Opowiada, co ni niebo, ni ziemię obchodzi. Tymczasem nikt się nie troszczy o to, jak nas gryzie drożyzna. Kawałka chleba do gęby nie mogłem dzisiaj znaleźć. A jak ta posucha uparcie się trzyma! Już rok cały panował głód. Licho wzięło tych edylów*. Bawią się w zmowie z piekarzami: ratuj ty mnie, to ja będę ciebie. No i tak szary ludek się męczy. Bo ci tam, te możniejsze szczęki, zawsze święcą saturnalie*. O, gdybyśmy mieli tych lwów, których tu zastałem wtedy, gdym przybył z Azji! To się nazywało żyć! Jeśli mąka z Sycylii była gorsza, to tak te maszkary okładali, że sam Jowisz na nich się gniewał. Pamiętam Safiniusza, mieszkał wtedy przy Starym Łuku. Byłem chłopcem. Pieprz, nie człowiek! Ten, gdzie tylko stąpał, ziemię przypiekał. Ale porządny chłop, i pewny. Przyjacielowi przyjaciel, w ciemności mógłbyś z nim śmiało grać w palce. A w radzie! Jak on ich wszystkich rozstawiał po kątach! Nie mówił przez aluzje, lecz wprost. Kiedy przemawiał jeszcze na Forum, głos jego nabierał siły jak trąba. Nie pocił się nigdy, nie spluwał. Wydaje się, że miał od bogów coś twardego w sobie. A jak uprzejmie się odkłaniał! Do każdego zwracał się po imieniu, jakby jeden z nas. Toteż w owym czasie zboże było za błoto. Jak kupiłeś chleb za asa, toś go na spółkę z drugim zeżreć nie mógł. A teraz? Wole oko widziałem większe.

Ach, ach, co dzień gorzej. To miasto nasze rozwija się na opak, jak ogon cielęcia. Czemuż by nie? Mamy edyla, który nie wart trzech fig. Ważniejszy dlań jego as niż nasze życie. Toteż cieszy się w domu; bo „więcej pieniędzy dostaje za jeden dzień, niż inny posiada majątku. Teraz rozumiem, skąd wziął tysiąc złotych denarów. Ale gdyby z nas były chłopy z jajami, nie byłby on z siebie taki zadowolony! Teraz naród — w domu lew, a na zewnątrz lis!

Co się mnie tyczy, tom już szmaty swoje zjadł. A jeśli ta drożyzna potrwa dłużej, to będę musiał sprzedać buty! Bo co to będzie, jeśli ani bogowie, ani ludzie nie zlitują się nad tym miastem? Jak z dzieci pragnę pociechy, tak myślę, że to wszystko ze zrządzenia bożego. Nikt przecież nieba nie uważa za niebo, nikt nie zachowuje postu, nikt sobie nic nie robi z Jowisza. Wszyscy zamknąwszy oczy liczą swe własne korzyści. Dawniej kobiety w długich sukniach szły boso na wzgórze*, z rozpuszczonymi włosami, w czystych szatach, i tam prosiły Jowisza o deszcz. No i zaraz lało jak z cebra. Albo w tej chwili — albo nigdy! I wszyscy wracali mokrzy jak myszy. A tak — to bogowie mają nogi z wełny; bo nie jesteśmy religijni. Pola leżą…”

45. „Proszę cię” — zaczął szmaciarz Echion — „mów przyjemniej! Raz tak, drugi raz tak — powiada wieśniak. A stracił łaciatego wieprza. Czego nie ma dzisiaj, będzie jutro. Tak się to życie spycha. Nie można, dalibóg, wymienić lepszej ojczyzny, gdyby tylko miała odpowiednich Judzi. No, w danej chwili ma ona trudności. I nie ona sama. Nie bądźmy przeczuleni. Wszędzie jest środek nieba. Ty, gdybyś się znalazł gdziekolwiek indziej powiedziałbyś, że tu spacerują pieczone wieprze. Oto mamy dostać wspaniałe widowisko na święta, przez trzy dni. Zespół gladiatorski nie z koszar, lecz przeważnie wyzwoleńcy. A Tytus nasz to człowiek wspaniałomyślny. I ma gorącą głowę. Albo to, albo to — ale jak będzie, to już coś! ‘Ja żyję z nim blisko. Nie ma u niego: było, nie było. Da najlepsze żelazo, bez pardonu, z zabiciem na środku, żeby cały amfiteater widział*. .A ma za co. Dostał w spadku trzydzieści milionów sesterców, bo zeszedł nieszczęśliwie jego ojciec. Niechby wydał na to czterysta tysięcy; majątek jego tego nie odczuje, a imię swe uwieczni. Ma już kilku Maniuszów* i kobietę do walki na wozie, i Glikonowego zarządcę, który został przyłapany na_romansie z ze swą pania. Będziesz miał widowisko z publiczności podzielonej między zazdrośników i amantów! A ten Głikon, człowiek niewart złamanego pieniądza, wydał tego zarzadcę swego na walką z dzikimi zwierzętami. To tyle co sobie samemu „wystawić świadecwó. Bo cóż tu niewolnik zawinił, który działał pod przymusem? Raczej ta wygódka warta tego, by ją byk wziął na rogi! Ale to tak: kto nie może bić osła, bije worek. A cóż ten Glikon myślał, że ten chwast Hermogenesa* może kiedyś pięknie zakończyć? Ten by potrafił kani w locie przyciąć pazurów! No, a wąż nie rodzi sznurka. Glikon, Glikon ma za swoje. Na całe życie ściągnął na się plamę. Nic jej nie zmyje. Chyba Orkus. Ale każdy poniesie karę za swe grzechy.

Ale coś już węszę, że Mammea chce nam urządzić festyn. Po dwa denary* mnie i każdemu z naszych. Jeśli to zrobi, to Norbanusowi podbierze całą popularność. Musisz wiedzieć, że zwycięży go na pełne żagle. Bo po prawdzie, to co ten dobrego dla nas zrobił? Dał widowisko z gladiatorów niewartych grosza i już zgrzybiałych. Dmuchniesz na nich, toby się przewrócili. Widziałem już lepszych w walce z bestiami. Jeźdźców wystawił do walki na śmierć jakby ze świecznika. Myślałbyś, że to koguty. Jeden jakiś muł juczny, drugi koślawiec, a rezerwowy w miejsce trupa — sam już jak trup. Bo miał ścięgna podcięte. Jedyny jako tako ulany — to Trak. Ale i ten walczył jak pod instruktorem. Ostatecznie też wszyscy w końcu zostali zarżnięci. Tak bardzo z wielkiego tłumu wołano: Dać im w skórę! Po prostu same tchórze. Ale będzie mówił: Urządziłem ci przecież widowiska. — A ja tobie daję oklaski. Oblicz sobie. Na pewno więcej ci daję, niż otrzymuję za to. Ręką, rękę myje.

46. Mam wrażenie, Aganemnonie, jakbyś mi chciał powiedzieć: co ten nudziarz plecie? — dlatego że ty, który umiesz mówić, nie mówisz. Nie naszegoś ty rąbka i przeto śmiejesz się ze słów szaraczków? Wiemy, że z uczonościej* masz bzika. No, więc co? Jakiegoś dnia namówię cię, żebyś przybył na wieś i zobaczył moje chałupki. Znajdziemy coś do jedzenia: kurczaka, jaja. Ładnie będzie, choć w tym roku wszystko pogoda nieznośnie pokręciła. Otóż znajdziemy coś i będziemy syci. A już ci tam dorasta uczeń, mój pieszczoch. Już dzieli przez cztery. „Jeśli pożyje, będziesz miał przy boku chłopczyka. Bo każdą wolną chwilę głowy od tabliczki nie odrywa. Inteligentny, z dobrej nitki. Ale chorobliwie lubi ptaki. Jużem mu zabił trzy szczygły i powiedziałem, że zjadła je łasiczka. Ale znalazł sobie inne zabawki. I namiętnie maluje. Zresztą i na grekę postawił już nogę, .i w łacinie zaczął nieźle smakować; choć jego nauczyciel ceni się wysoko: nie siedzi w jednym miejscu, lecz zjawia się… wprawdzie literaturę, ale nie chce mu się pracować. Jest i drugi. Nie bardzo wprawdzie uczony, ale sumienny. Uczy nawet więcej, niż sam wie. W dni świąteczne, wolne od nauki, nauczył się przychodzić do domu i co mu dasz, tym się zadowoli. Kupiłem więc chłopcu teraz parę książków*, z tytułami w rubryce. Bo chcę, żeby dla pożytku domowego skosztował coś prawa. Kto to nią, ma chleb. Bo gdy idzie o literaturę, to się w niej dość umazał. A jakby się od tego odstrychnął, to przeznaczyłem nauczyć go czegoś z rzemiosła: na fryzjera albo na wywoływacza publicznego, albo w każdym razie na adwokata sądowego; czego by mu nie odebrał, chyba Orkus. Więc mu codziennie krzyczę: Prymigeniuszu, wierz mi, czego się uczysz, uczysz się dla siebie. Widzisz adwokata Filerona? Gdyby się nie uczył, dzisiaj by nie mógł odpędzić od ust głodu. Nie tak dawno jeszcze dźwigał jako handlarz wędrowny ciężar na karku, a teraz próbuje się nawet z Norbanusem. Co umiesz, to skarb. A umiejętność nigdy nie umiera.

47. Takie toczyły się rozmowy, gdy wszedł Trymalchion. Otarł czoło, ręce przemył pachnidłem i po króciutkiej chwili powiedział: „Wybaczcie mi, przyjaciele. Od kilku już dni żołądek mi nie odpowiada. Nawet lekarze nie mogą się w tym znaleźć. Pomogła mi jednak skórka granatu i sosna gotowana w occie. Już on jednak, mam nadzieję, nabierze dawnej wstydliwości. Inaczej to mi ryczy w brzuchu, myślałbyś, wół! Gdyby więc ktoś z was chciał załatwić swą potrzebę, nie ma czego się krępować. Nikt z nas nie urodził się zrośnięty. A ja uważam, że nie ma większej męczarni jak zatrzymywać. W tym jednym ani nawet Jowisz* nie może nam zakazać. Śmiejesz się, Fortunato, ty, która masz zwyczaj w nocy przeszkadzać mi tym we śnie? Nawet w jadalni nikomu nie zabraniam zrobić sobie ulgę. I lekarze też zabraniają zatrzymywać. Gdyby nawet przydarzyło się coś więcej, wszystko za drzwiami stoi gotowe: woda, kubła*, inne drobiazgi. Wierzcie mi, wiatry uderzają na mózg i w całym ciele robią wilgoć. Wiem, że wielu tak umarło, nie dawszy sobie powiedzieć prawdy”..

Dziękujemy mu za tę wspaniałomyślność i łaskawość, po czym zaraz częstym popijaniem tłumimy w sobie śmiech. Nie wiedzieliśmy zaś, że męczymy się, jak to mówią, dopiero w połowie drogi do szczytu wytworności.

Przy dźwiękach muzyki zebrano wszystko ze stołów i do jadalni wprowadzono trzy jasne świnie zaopatrzone w kagańce i dzwonki. Jedna z nich była, jak zapowiedział objaśniający, dwuletnia, druga trzyletnia, a trzecia miała już sześć lat. Ja myślałem, że weszli cyrkowcy i że te wieprze, jak to w cyrkach bywa, będą wykonywać jakieś pokazy. Ale Trymalchion rozwiał nam te oczekiwania mówiąc: „Którego z nich chcecie, żeby natychmiast spreparowano do uczty? Bo koguta, siekankę i tego rodzaju bzdurki robią prości ludzie. Moi kucharze mają zwyczaj gotować w kotle nawet całe cielęta”.

Zaraz też kazał przywołać kucharza i nie czekając na nasz wybór kazał zabić najstarszego. Potem głośno: „Z której jesteś dekurii?” A gdy ten odrzekł, że z czterdziestej, dodał: „Kupiony czy w domu urodzony?” Na to kucharz: „Ani to, ani to. Dostałem ci się testamentem Pansy”. A Trymalchion: „Uważaj więc, byś w porządku przyrządzał! Bo jak nie, to cię każę wtrącić do dekurii gońców*”. Tak ostrzeżony o mocy pana kucharz poszedł do kuchni robić danie.

48. A Trymalchion zwrócił się do nas z łagodnym spojrzeniem i dodał: „To wino, jeśli się wam znudziło, zmienię. Ale tamto musicie sobie sami uprzyjemnić. Z łaski bogów nie kupne ono. Teraz, cokolwiek wywołuje ślinkę, rodzi się w podmiejskiej posiadłości*, tej, której ja dotychczas sam nie znam. Podobno graniczy z posiadłościami tarracyńskimi i taremtyńśkimi*. Obecnie do mych półek dołączyć chcę Sycyliej żeby w razie ochoty na podróż do Afryki płynąć przez własne posiadłości

Ale, Agamemnonie, opowiedzże mi ty, jaką to kontrowersję wygłosiłeś dziś w deklamacji. Bo ja choć nie param się mową sądową, uczyłem się jednak literatury dla własnego użytku. A żebyś nie myślał, że lekceważę naukę, mam dwie biblioteki: jedną grecką, drugą łacińską. Przedstawże więc, jeślim ci miły, temat swojej deklamacji”.

Ledwie Agamemnon powiedział: „Ubogi i bogacz byli nieprzyjaciółmi”, Trymalchion wtrącił: „Co to jest ubogi?”

Dowcipnie — odrzekł Agamemnon i wyłożył jakąś kontrowersję. A Trymalchion zaraz: „To, jeśli jest faktem, nie jest kontrowersją. A jeśli nie jest faktem, jest niczym”.

Takie i tym podobne wypowiedzi obsypujemy całą obfitością pochwał, a on dalej: „Proszę cię, najdroższy mi Agamemnonie, czy pamiętasz może dwanaście prac Herkulesa? Albo to opowiadanie o Uliksesie, jak to Cyklop obcęgami ukręcił mu kciuk*? Bo jako chłopiec lubiłem to czytać u Homera. A Sybillę to na własne oczy widziałem w Kumach, jak wisiała w butelce*. Dzieci pytały ją: „Czego chcesz, Sybillo?”, a ona odpowiadała: „Chcę umrzeć”.

49. Jeszcze się wszystkim nie popisał, gdy półmisek z olbrzymią świnią zajął stół. Myśmy zaczęli podziwiać szybkość przyrządzenia i przysięgać, że nawet koguta nie dałoby się tak szybko ugotować, tym bardziej że wieprz wydawał się nam o wiele większy niż przed chwilą ów dzik. Tymczasem Trymalchion coraz bardziej wpatrywał się weń i powiedział: „Co? Co? Ten wieprz nie jest wypatroszony? Na Herkulesa, nie! Wołać, wołać tu kucharza!”

Przy stole zjawił się przerażony kucharz i powiedział, że zapomniał go wyczyścić. Na to Trymalchion z krzykiem: „Co znaczy «zapomniał»? Myślałby ktoś, że to zwykłe nieposypanie pieprzem czy kminkiem! Rozebrać go!”

Niezwłocznie też kucharza rozbierają. Stał zmartwiony, a obok niego już dwóch oprawców. Wszyscy jednak zaczęli się wstawiać za nim i prosić: „Zdarza się. Puść go, prosimy. Jeżeli jeszcze raz to zrobi, nikt z nas nie stanie już w jego obronie”.

Ja natomiast z najokrutniejszą surowością nie wytrzymałem dłużej, lecz pochyliwszy się do ucha Agamemnona mówię: „To z pewnością musi być jakiś skończony nicpoń. Czy może ktoś zapomnieć wyczyścić wieprza? Nie wybaczyłbym mu, Herkules świadkiem, gdyby tak tylko rybę przeoczył”.

Ale Trymalchion inaczej. Rozpogodził twarz i powiedział: „Wobec tego, że tak lichą masz pamięć, wyczyść nam go tu przy nas”.

Kucharz włożył na siebie z powrotem tunikę, złapał za nóż i ostrożną ręką to z tej, to z innej strony ciął brzuch wieprza. Zaraz też z tych cięć, powiększających się pod naciskiem ciężaru, posypały się kiełbaski i kiszki.

50. Cała służba zaczęła żywiołowo klaskać i podniosła okrzyk:. „Niech żyje Gajusz!” Również kucharza uczczono piciem i srebrnym wieńcem i podano mu kubek na podstawce korynckiej*. Agamemnon zaczął się jej bliżej przyglądać a wtedy Trymalchion: „Ja jeden mam prawdziwe korynty”. Czekałem, kiedy ze zwykłą chełpliwością powie, że jemu dostarczają naczyń z Koryntu. Ale on jeszcze lepiej: „A może chcesz wiedzieć, dlaczego to ja sam posiadam prawdziwe korynty? No bo ten wytwórca brązów, u którego kupuję, nazywa się Korynt. A cóż jest korynckie, jeśli się nie ma Korynta? A żebyście nie myśleli, że jestem niedouk, bardzo dobrze wiem, skąd w ogóle wzięły się brązy korynckie. Kiedy zdobyto Ilion, Hannibal, człowiek chytry i prawdziwa jaszczurka, kazał znieść na jeden stos wszystkie posągi brązowe, złote i srebrne, i podpalił je. W ten sposób zlały się w jedno jako mieszanina metali. Z tej zaś masy brali potem rzemieślnicy i zrobili z niej talerze, misy, statuetki. Tak powstały korynckie brązy: z wszystkiego jedno; ani to, ani tamto*.

Wybaczcie mi, co powiem. Ja jednak wolą sobie szkło. Przynajmniej niczym nie pachnie. I gdyby nie to, że się tłucze, wolałbym je bardziej niż złoto. A tak to jest ono tanie.

51. Ale znalazł się rzemieślnik, który wykonał czarę z nie tłukącego się szkła. Dopuszczono go więc z tym darem do cesarza. Następnie poprosił cesarza, by mu ją oddał, i cisnął nią o podłogę. Cesarz niemożliwie się przeraził. Tamten zaś podniósł z ziemi czarkę, zgniecioną tak jak naczynie brązowe. Wyjął z kieszeni młoteczek i ze spokojem czarkę pięknie wyrównał. Wydawało mu się, że przez ten (wynalazek trzyma Jowisza za jądra, tym bardziej gdy cesarz zapytał: „Czy ktoś inny zna ten sposób wytwarzania szkieł?” Uważaj teraz: gdy ten odpowiedział, że nie, cesarz kazał mu uciąć głowę; bo gdyby się to rozpowszechniło, złoto poszłoby w błoto*.

52. Moja pasja — to srebro. Mam czaszę pojemności urny mniej więcej… jak Kasandra—zabiła swe dzieci, i dzieci leżą umarłe, tak że wydają się jak żywe. Mam naczynie z uchem, które zostało po jednym z moich patronów; na nim Dedal wsadza Niobe do konia trojańskiego. Mam walki Hermerosa i Petraitesa na kubkach*. Wszystko wielkiej wagi. Mojego bowiem znawstwa za żadne pieniądze nie sprzedaję”.

Tak on opowiada, a tu chłopiec upuścił na ziemię kielich. Spojrzał na niego Trymalchion i rzekł: „Szybko daj się sam obić, boś gapa!”. Chłopiec opuścił w dół wargę i zaraz zaczął prosić. Ale on: „Czemu się do mnie zwracasz? Jakbym to ja był ci uciążliwy. Radzę ci, sam siebie uproś, byś nie był gapą”. W końcu jednak uproszony przez nas darował chłopcu, a ten odesłany przebiegł dokoła stołu*… i wołał: „Woda za drzwi, wino do środka!” Przyjmujemy ten dowcip żartującego i chwalimy go a przede wszystkim zaś Agamemnon, który wiedział, jak sobie można zasłużyć na ponowne zaproszenie na ucztę.

Po tych pochwałach Trymalchion popijał bardziej ochoczo i już prawie pijany mówił: „Nikt z was nie prosi mej Fortunaty do tańca? Wierzcie mi, nikt lepiej nie prowadzi kordaksa*. I sam podniósłszy ręce nad czoło udawał aktora mimicznego, a cała służba wtórzyła mu chórem: Madeia, perimadeia*… I byłby wystąpił na środek, gdyby nie to, że Fortunata podeszła do niego szepcąc mu coś do ucha. Przypuszczam, powiedziała mu może, że powadze jego nie przystoją tak niskie błazeństwa. Nic bardziej nierównego: tu się liczył ze swą Fortunata, tu znów wracał do swej natury.

53. Tę jego ochotę do tańca zlikwidował całkiem sekretarz, który zaczął głośno czytać jakby dziennik miejski: „26 lipca: W majątku kumańskim Trymalchiona uradziło się trzydziestu chłopców, czterdzieści dziewczynek. Z klepiska zebrano 35 spichlerza pięćset tysięcy miar pszenicy. W zaprzęg oddano pięćset wołów. Tegoż dnia: Niewolnika Mitrydatesa powieszono na krzyżu za to, że złorzeczył Geniuszowi naszego Gajusza. Tegoż dnia: Do skarbca” wpłynęło pieniędzy, których „nie dało się ulokować, dziesięć milionów sesterców. Tegoż dnia: W ogrodach pompejańskich nastąpił pożar, który wybuchł w zabudowaniach zarządcy Nasty…”

Tu Trymalchion: „Co? Kiedy dla mnie zakupiono ogrody pompejańskie?” A pisarz: „Poprzedniego roku i dlatego jeszcze ich nie wciągnięto w ewidencję”. Na to Trymalchion blady ze złości oświadczył: „Jeżeli w przeciągu sześciu miesięcy* nie zostanę zawiadomiony o zakupnie każdego nabytego dla mnie majątku, zabraniam go wciągać do moich rachunków”.

Potem czytano jeszcze edykty edylów i testamenty leśników, które z wyszczególnieniem powodu nie uwzględniały Trymalchiona wśród spadkobierców. Potem imiona zarządców dóbr, a także o usunięciu przez dozorcę wyzwolenicy, którą przyłapał w izbie łaziebnego sługi, i o relegacji głównego pokojowego do Bajów. Potem o postawieniu rachunkowego w stan oskarżenia i przeprowadzeniu sądu między izbowymi.

W końcu weszli kuglarze. Prostak jakiś ciężki stanął na środku z drabiną i kazał chłopcu śpiewać i tańczyć po jej szczeblach i na szczycie, następnie przechodzić przez rozpalone kółka i trzymać w zębach amforę.

Podziwiał to sam tylko Trymalchión i mówił, że z rzeczy ludzkich dwie z namiętnością ogląda: kuglarzy i trębaczy grających na rogach. Reszta — zwierzęta, koncerty — to czyste bzdury. „Bo kupiłem” — dodaje — „także komików. Ale wolałem, żeby grali atellanę. A klarneciście swojemu kazałem grać po łacinie*”.

54. Gdy to mówił, w tym właśnie momencie chłopiec upadł na… Trymalchiona. Służba podniosła krzyk, tak samo zresztą biesiadnicy. Ale nie ze względu na tego człowieka, tak marnego, bo chętnie by nawet widzieli złamany jego kark, lecz z powodu złego zakończenia uczty: musieliby opłakiwać cudzego umrzyka. Sam Trymalchion ciężko jęknął i upadł na ramię jakby uszkodzone. Lekarze zaczęli się zbiegać, a pierwsza Fortunata z rozpuszczonymi włosami, z kubkiem w ręku narzekała głośno na swe nieszczęście i niedolę. Natomiast ten chłopiec, który upadł, już dawno obłapiał nas po kolei za nogi i prosił o przebaczenie. Mnie było bardzo głupio, by te prośby nie prowadziły do jakiegoś niespodziewanego końca poprzez komedię. Bo nie zapomniałem jeszcze o tym kucharzu, który zapomniał wyczyścić wieprza. Zacząłem więc rozglądać się po całej sali, czy przypadkiem nie zacznie się ukazywać jakiś mechanizm ze ściany, tym bardziej gdy zaczęto bić niewolnika, który uszkodzone ramię pana owinął nie w szkarłatną, lecz raczej w białą wełnę. I nie bardzo pomyliłem się w swych podejrzeniach: w miejsce kary nastąpiło oświadczenie Trymalchiona, że ogłasza wyzwolenie chłopca. — by nikt nie mógł mówić, że tak wielki człowiek został zraniony przez niewolnika.

55. Chwalimy zgodnie ten czyn i w różnych słowach rozwodzimy się nad tym, jak niepewny bywa los ludzki. A Trymalchion: „Tak jest. I nie wypada nie utrwalić tego zdarzenia w napisie”. Zaraz też zażądał zeszytu i nie mordując myśli długo wyrecytował:


Czego się nie spodziewasz, z boku przychodzi…

i ponad nami sprawy załatwia Fortuna.

Dlatego, chłopcze, ty win falernejskich nam daj!


Od tego epigramu rozmowa zeszła na poetów i długo opowiadano o tym, że szczytem poezji to Mopsus z Tracji*. W końcu Trymalchion: „A proszę cię, mistrzu, jak sądzisz, jaka jest różnica między Cyceronem a Publiuszem?* Ja uważaa, że jeden był wymowniejszy, a drugi szlachetniejszy. Bo cóż lepszego można powiedzieć niż te wiersze:


Przez zbytku paszczę niesytą Marsa marnieją mury!*

Dla twego podniebienia pawia w zamknięciu tuczą

Ze złotymi jak dywan babiloński pióry,

Dla ciebie numidyjską kurę, trzebioną płeć kogucią,

Nawet bociana, gościa miłego z krajów obcych,

Rodzinnej wzór miłości, chudonogą klekotkę,

Ptaka wygnańca zimy, ciepłej zwiastuna wiosny.

I on już gniazdo uwił w rozpusty twojej kotle.

Na coć ta perła, ta gemma indyjska droga sercu?

Czy żeby rzymska matrona strojne w ozdoby z morza

Nogi podnosić rozwiązła mogła na obcym kobiercu?

Na co ten szmaragd zielony? Te szklane na co precjoza?

Czemu do blasku wzdychasz kamieni z Kartaginy?

Zapewne — żeby twa cnota z karbunkułów błyskała!

Czyż przystoi mężatkę w wietrzne stroić tkaniny,

By jawnie naga w mgiełce żądz przedmiotem się stała?”


56. …,,a który zawód” — powiada — „naszym zdaniem jest po zawodzie uczonego najtrudniejszy? Ja uważam, że lekarza i wekslarza. Lekarza, ponieważ ten wie, co ludzie mają we wnętrzu i kiedy przychodzi gorączka; choć ja ich śmiertelnie nienawidzę, bo często każą gotować dla mnie kaczkę*. A wekslarza, ponieważ przez srebro dostrzega spiż. Z niemych zaś zwierząt najpracowitsze — to woły i owce. Woły, bo dzięki nim jemy chleb. Owce, bo przez swą wełnę pozwalają się nam dumnie nosić. I co za niegodziwość: ktoś je baraninę, a nią na sobie tunikę! A pszczoły to ja uważam za boskie zwierzęta. Bo plują miodem, choć mówi się, że przynoszą go od Jowisza. A kłują dlatego, że gdziekolwiek jest słodycz, tam i gorycz znajdziesz”.

Zresztą już i filozofom zaczął odbierać robotę, gdy w urnie zaczęto obnosić losy, a wyznaczony do tego chłopiec czytał głośno wygrane*: „Srebro zbrodnicze!” — i przyniesiono szynkę, a na niej naczynia na ocet. „Poduszka!” — przyniesiono kawał mięsa z karku. „Spóźniona mądrość i obelga” — ten dostał suchary „solone i patyk z jabłkiem. „Pory i brzoskwinie” — ten otrzymał bicz i nóż. „Wróble i wachlarz przeciw muchom” — ten suche rodzynki i miód attycki. „Szaty biesiadne i wychodne” — ten dostał placek i tabliczki. „Kanał i podeszwa” — przyniesiono zająca i sandał. „Murena i litera” — ten dostał mysz z przywiązaną do niej żabą i wiązkę ćwikły.

Długośmy się z tego śmiali. A było tego jeszcze bez liku, ale reszta już mi wypadła z pamięci.

57. Ale Askyltus w swej nieposkromionej zuchwałości podnosił ręce do góry i wszystko wykpiwał. i śmiał się aż do łez. Wtedy jeden ze współwyzwoleńców Trymalchiona, ten właśnie, który zajmował miejsce powyżej mnie, rozzłościł się i powiedział: „Czegóż się śmiejesz, skopie? Może ci się nie podoba ta wytworność mego pana? Tyś pewnie bogatszy i u ciebie uczty lepsze? Niech mi tak bóstwo opiekuńcze tego domu będzie łaskawe, jak ja, gdybym miał miejsce przy nim, już bym mu wywabił beczenie! Ładne ziółko, żeby się wyśmiewać z innych! Jak bezdomny zbieg, włóczęga nocny, niewart własnej uryny! Co tu dużo gadać — jak go obsikam całego, to nie będzie wiedział, którędy uciekać. Nie mam zwyczaju, na Herkulesa, szybko się palić. Ale w miękkim mięsie lęgną się robaki! Śmieje się? Co go tu śmieszy? Czy ojciec nabył płód za grosze?* Jesteś ekwitą* rzymskim, a ja — synem królewskim! „To dlaczego byłeś niewolnikiem?” — Bo sam się oddałem w niewolę. Wolałem być obywatelem rzymskim niż podwładnym. A teraz, mam nadzieję, tak żyję, że nikt ze mnie żartować sobie nie może. Jestem człowiekiem między ludźmi, chodzę z odsłoniętą głową. Nikomu nie winienem nawet grosza. Nigdy nie miałem terminu w sądzie. Nikt mi na Forum nie powiedział: «Oddaj, coś winien!» — Rólkę sobie kupiłem, trochę grosików zebrałem, mam na utrzymaniu dwadzieścia brzuchów i psa. Konkubinę swą wykupiłem, żeby nikt rąk o nią nie wycierał. Za siebie zapłaciłem tysiąc denarów. Sewirem zostałem bezpłatnie*. Umrę tak, mam nadzieję, że po śmierci nie będę musiał się wstydzić. A ty? Taki jesteś zapracowany, że za siebie się nie oglądasz. U innego widzisz wesz, a u siebie nie widzisz kleszcza? Tobie jednemu ‘wydajemy się śmieszni? Oto mistrz twój, człowiek starszy, a jemu się podobamy. Ty, żółtodzióbie, nie kwilisz jeszcze ani me, ani be! Ty, garnco gliniane! Gorzej — rzemieniu mokry: giętszy, ale nie lepszy! Tyś bogatszy! A jedz sobie dwa obiady, jedz dwie kolacje! Ja wolę swoją opinię człowieka pewnego niż skarby. Czy w ogóle ktokolwiek żądał ode mnie zwrotu czegoś dwa razy? Czterdzieści lat byłem niewolnikiem, a nikt nie wiedział, czym niewolnik, czy wolny. Przybyłem do tego miasta jako chłopczyk z długimi włoskami, jeszcze bazylika* nie stała. A jednak starałem się pana zadowolić, człowieka dostojnego i godnościowego. Paznokieć jego więcej był wart niż ty cały. A miałem w domu takich, co mi nogi to tu, to tam podstawiali. Jednak — dzięki niech będą jego Geniuszowi — utrzymałem się na powierzchni. To są prawdziwie bohaterskie czyna! Bo urodzić się wolnym, to tak samo łatwo jak powiedzieć: chodź tu. Czegóżeś teraz zgłupiał jak kozioł w ciecierzycy?”*

58. Po tym powiedzeniu także Giton, stojący u nóg* wybuchnął nieprzyzwoicie_śmicehem. który już długo w sobie dusił. Zauważył to ów mąpri.wnik Askyltasa i obelgi swe skierował w chłopca: „A ty co? I ty się śmiejesz? Ty frędzlowata cebulo! Ejże, czy to saturnalie? Proszę, czy to grudzień?* Kiedyś ty zapłacił swą dwudziestą część?* …co robi, ofiara krzyżowa, kruków wyżerka! Postaram już ja się o gniew Jowisza na ciebie! I na tego, co cię do porządku nie przywołuje! Jak chleba syty być pragnę, mam tylko wzgląd na mego współwyzwoleńca;* bo inaczej już bym ja ci tu na miejscu dług wypłacił! Dobrze się bawimy, tylko tacy to błazny, co ci nie umieją rozkazać. Pewnie. Jaki pan, taki sługa. Ledwie się trzymam; choć z natury nie mam gorącej głowy. Ale jak zacznę, to matki rodzonej nie ważę sobie za dwa grosze. Dobrze, zobaczę cię na ulicy, ty szczurze! Mało — ty bulwo! Niech nie rosnę ni w górę, ni w dół, jeśli pana twego nie zapędzę w listek kapusty! I tobie też nie daruję, choćbyś, na Herkulesa, Jowisza olimpijskiego wzywał! Postaram się, że ci się na nic nie zda ani ta twoja piękna fryzurka trzyćwierciowa, ani pan, niewart dwu miedziaków. Dobrze! Przyjdziesz ty mi na ząb! Albo ja nie znam siebie, albo ty się przestaniesz śmiać, choćbyś miał brodę złoconą. Poczujesz ty na sobie gniew Ateny! Już ja się o to postaram! I ten też, który cię pierwszy zrobił takim „do nogi”!* Nie uczyłem się geometrii, krytyki i nonsensownych bajeczek, ale litery ryte w kamieniu znam. Umiem dzielić do stu na asy, funty, sesterce*. Zresztą jeśli chcesz, zróbmy mały zakład: wychodź ty, oto moja stawka. Zaraz się przekonasz, że ojciec twój na darmo płacił na ciebie, choć znasz nawet retorykę. Proszę:

Co to z nas? Idę wzdłuż, idę wszerz: ktom ja, wskaż! Powiem ci: ten, co z nas pędzi naprzód, a nie rusza się z miejsca; co z nas rośnie, a staje się mniejszy*. No co? Gonisz? Osłupiałeś? Ogłupiałeś jak mysz w nocniku? Więc ‘ albo milcz, albo nie próbuj prowokować lepszego, który cię ma za jeszcze nie narodzonego; chyba że ci się zdaje, że sobie robię coś z tych pierścieni bukszpanowych*, któreś zagarnął swojej przyjaciółce. Okkuponie*, dopomóż! Chodźmy na Forum i próbujmy wziąć pożyczkę. Zaraz się przekonasz, że to moje żelazo* budzi zaufanie. Ha, dobry kąsek mokry lis!* Takie niech zyski robię, tak pięknie niech umrę, albo niech ludzie tak na mą przysięgają śmierć, jak ja cię wszędzie z wywróconą ścigał będę togą!* Dobry też kąsek i ten, który cię tego uczy. Komediant, nie nauczyciel. Myśmy się inaczej uczyli. Nauczyciel mówił: Macie wszystko w porządku? Iść prosto do domu! Nie rozglądać się na drodze, nie obrażać starszych! — A teraz? Same głupstwa. Nikt nie wychodzi wart nawet dwu groszy. A ja, jak mnie tu widzisz, bogom dziękuję za to, czego się nauczyłem”.

59. Askyltus gotował się do odpowiedzi na te obelgi, ale Trymalchion, zachwycony elokwencją swego kolegi–wyzwoleńca, orzekł: „No, no! Na bok z tymi zwadami! Niech raczej będzie przyjemnie. A ty, Hernierosie, przebacz temu młodzieniaszkowi. Krew w nim się burzy, bądź więc ty lepszy. Zawsze w takiej sytuacji zwycięzcą jest, kto ustępuje. I ty, gdy byłeś kogutem, ho, ho kukuryku! No bo rozumu nie miałeś. Bądźmy, więc, bo tak jest lepiej, jak na początku weseli. Przypatrzmy się homerystom”*.

W tej chwili wkroczył zastęp ludzi do środka i z chrzęstem uderzył włóczniami o tarcze. Sam Trymalchion usiadł na poduszce i podczas gdy homeryści prowadzili rozmowy według swego nieobyczajnego zwyczaju w wierszach greckich, on śpiewnym głosem czytał księgę łacińską. Po chwili poprosił o ciszę i rzekł: „Wiecie, jaką grać będą scenę?

Było dwóch braci: Diomedes i Ganimedes. Ich siostrą była Helena. Tę porwał Agamemnon i Dianie podrzucił łanię. Tak więc teraz Homer opowiada, jak to z sobą walczyli Tro janie i Parentyni. Zwyciężył oczywiście i córkę swą Ifigenię dał za żonę Achillesowi. Z tego powodu Ajas dostaje szału i zaraz rzecz wyjaśni”*.

Po tych słowach Trymalchiona homeryści wydali okrzyk i poprzez spłoszoną służbę wniesiono na misie, ważącej dwieście funtów, gotowanego cielaka, i to z hełmem na głowie. Za nim wszedł Ajas i jakby w szale dobył miecza, cielaka posiekał i wywijając ostrzem miecza to z góry, to z boku nabrał nań kawałki mięsa i rozdał pełnym podziwu biesiadnikom.

60. Zresztą niedługo można było podziwiać te tak wyszukane niespodzianki. Oto nagle zaczął grzmieć sufit kasetonowy i cała jadalnia (zadrżała. Przerażony wstałem z miejsca ze strachu, że z sufitu spadnie w dół jakiś linoskoczek. Podobnie pozostali biesiadnicy mieli miny pełne napięcia i oczekiwania, jaka to nowa niespodzianka z tego nieba nadejdzie. I oto sufit się rozstąpił i nagle opuściło się w dół olbrzymie koło, zdjęte najwidoczniej z jakiejś olbrzymiej kadzi, a na całym jego obwodzie wisiały złote wieńce z alabastrowymi naczyńkami z pachnącym olejkiem. Kazano nam zabrać je sobie jako podarki do domu.

Tymczasem zwróciwszy oczy znów na stół … już tam została postawiona taca z kilku plackami, a środek jej zajmował wykonany przez piekarza Priap i w dość obszernej szacie dźwigał, pospolitym zwyczajem, wszelkiego rodzaju owoce i winogrona. Z łakomstwem sięgamy rękoma do tej wspaniałej konstrukcji, a tu nagle nowa dawka zabawności zasiliła naszą wesołość: wszystkie placki i wszystkie owoce nawet przy najmniejszym nacisku i dotyku zaczęły tryskać szafranem i ostry płyn dosięgał nawet twarzy, liznąwszy więc, że to danie nasiąknięte tak nabożnym składnikiem ma w sobie coś świętego, powstaliśmy z miejsc i wyprostowani wypowiedzieliśmy słowa: „Na szczęście Augusta* ojca ojczyzny!”

Niektórzy jednak i po Jym odcieniu czci porywali owoce. Więc i my też napełniliśmy swoje serwety; ja w pierwszym rzędzie, bo uważałem, że nie ma dość bogatego podarku, by wystarczająco obciążył zanadrze Gitona.

Tymczasem weszli trzej służący w podkasanych białych tunikach. Dwaj z nich postawili na stole posążki Larów ze złotą kapsułką na szyi*, jeden zaś obnosił wokoło czarę wina i wołał: „Bogowie łaskawi…”

mówił, że jeden nazywa się Kerdon, drugi Felicjon, a trzeci Lukrion*. My także prawdziwą podobiznę samego Trymalchiona, skoro już wszyscy ją ucałowali, wstydziliśmy się pominąć.

61. Skoro więc wszyscy złożyli sobie życzenia dobrej myśli i dobrego zdrowia, Trymalchion zwrócił spojrzenie na Nicerosa i powiedział: „Zwykle przy stole bywałeś przyjemniejszy. A dzisiaj jakoś milczysz. I nawet nie bąkniesz nic. Proszę cię, jak pragniesz widzieć mnie w szczęściu, opowiedz tę przygodę, co ci się przytrafiła”. Na to Niceros uradowany uprzejmością przyjaciela: „A niech mnie wszelki zysk mija, jeśli od dawna nie pękam z uciechy, że cię takim właśnie widzę. Niechże więc będą same wesołości; choć boję się tych oto uczeńców, że się ze mnie będą śmiali. Ale niechże sobie! Ja jednak opowiem. Bo co mi za strata, że ktoś się śmieje. Lepiej, gdy się śmieją, niż wyśmiewają”.

Takie gdy wyrzekł był słowa* — zaczął opowiadać następującą „historię:* „Gdym jeszcze był niewolnikiem; mieszkajiśmy na ulicy Ciasnej, tam gdzie teraz jest dom Gawilli. Tam, jak to z bogów woli bywa, zacząłem się kochać z żoną szynkarza Terencjusza. Znaliście tę Melissę Tarentynkę, śliczną jagódkę. Ale ja, na Herkulesa, miałem się do niej nie cieleśnie albo dla spraw miłosnych, lecz raczej, że była dobroobyczajna. Ile razy ją o coś poprosiłem, nigdy mi nie odmówiono. Zarobiła asa, miałem z tego pół. Ulokowałem w jej mieszku, a nigdy nie byłem oszukany.

Temu jej chłopu zmarło się na wsi. Wtedy to tarczą i nagolenicą napierałem, jak by się do niej przebić. A przyjaciół poznajecie w biedzie.

62. Przypadkiem pan wybrał się do Kapui* dla załatwienia tego i owego*. Zyskawszy taką okazję namawiam naszego lokatora, żeby mnie odprowadził do piątego kamienia milowego. A był to żołnierz, silny jak sam czart. Odczepiamy się od domu z pianiem koguta. Księżyc świecił jasno, było jak w południe. Przybyliśmy między grobowce. A tu mój towarzysz zaczyna iść ku kolumnom. Ja sobie siedzę i śpiewam, i liczę słupy. Następnie spojrzałem za tamtym, a ten rozebrał się i wszystkie szaty położył wzdłuż drogi. Dusza mi poszła do nosa, stałem jak trup. On zaś obsikał swe szaty i nagle zamienił się w wilka. Nie myślcie, że to żarty. Żadne mienie nie ma dla mnie takiej ceny, by mnie skłonić do kłamstwa. Ale co to zacząłem mówić? Gdy więc stał się tym wilkiem, zaczął wyć i uciekł do lasów. Ja zrazu nie mogłem się zorientować, gdzie jestem. Potem podszedłem do jego szat, by je podnieść. Tymczasem szaty skamieniały. Kto jak kto, ale ja mogłem ze strachu umrzeć! Mimo to dobyłem miecza i — rach ciach ciach — ciąłem ciemności, aż dotarłem do domu mojej przyjaciółki. Zmieniłem się w straszydło, omal nie wyzionąłem ducha, pot lał się po mnie między nogami, oczy obumarłe, zupełnie nie mogłem przyjść do siebie. Melissa moja zaczęła od zdziwienia, że tak późno chodzę, i dodała: Gdybyś wcześniej przyszedł, tobyś nam przynajmniej pomógł. Wilk wpadł w zagrodę i na wszystkie zwierzęta. Jak rzeźnik upuścił im krwi. Ale choć uciekł, nie wykpił nas: sługa nasz przeszył mu kark dzidą. — Gdym to usłyszał, nie mogłem już dłużej mieć oczu zamkniętych, lecz z brzaskiem dnia puściłem się do domu naszego pana jak obrabowany szynkarz*. Kiedy przybyłem w to miejsce, gdzie szaty zamieniły się w kamień, znalazłem już tylko krew. Jak zaś przyszedłem do domu, żołnierz mój leżał powalony na łóżku jak wół, a lekarz opatrywał mu kark. Poznałem, że to wilkołak. Odtąd też, choćbyś mnie zabił, nigdy już „nie byłem w stanie zjeść z nim kawałka chleba. Co o tym myślą inni, to ich rzecz. Ja, jeśli kłamię, niech ściągnę na siebie gniew waszych duchów opiekuńczych”.

63. Wszyscyśmy osłupieli ze zdziwienia. A Trymalchion dodał: „Nie ruszam twego opowiadania, bo możecie wierzyć, jak się włosy na mnie zjeżyły, ponieważ wiem, że Niceros nie opowiada żadnych błazeństw. Przeciwnie, jest godny zaufania i nie gada na próżno. Bo i sam opowiem wam rzecz dreszczem przejmującą: Osioł na dachu!*

Kiedym miał jeszcze długie włosy — bo od dziecka pędziłem życie chijskie* — umarł pieszczoszek naszego pana. Na Herkulesa, prawdziwa perła. Drugi Ganimedes!* I w ogóle pod każdym względem! I gdy go matka nieboraczka opłakiwała, a my także w większości braliśmy wtedy udział w żalach, nagle strzygi zaczęły swoje. Myślałbyś, że pies ściga zająca. Mieliśmy wtedy człowieka z Kapadocji*, długonia, bardzo wielkiego zuchwałka, a miał siłę: wołu rozjuszonego podnieść potrafił. Ten śmiało dobył miecza, wybiegł za drzwi, owinął starannie lewą rękę i babę przebił w środku, jakoś w tym miejscu — niech zdrowie służy temu, czego dotykam. Słyszymy jęk, a ich samych, nie będę kłamał, nie widzimy. Drągal zaś nasz rzucił się do wnętrza i zwalił na łóżko, a całe ciało miał posiniaczone, jakby obite batami. Bo go oczywiście dotknęła zła ręka. Zamykamy drzwi i wracamy znów do swej powinności. Ale gdy matka chce objąć ciało swego syna, dotyka i widzi tylko kukłę ze słomy. Nie miało to ani serca, ani wnętrzności, i w ogóle niczego. Naturalnie, już strzygi wykradły chłopca i w jego miejsce podłożyły słomianą lalę.

Proszę ja was, musicie wierzyć, są baby, co więcej umieją; są czarownice .nocne, takie, co wszystko wywracają do góry nogami. Zresztą drągal ów długi nigdy już po tym fakcie nie miał swego koloru, a po kilku dniach nawet umarł w napadzie szału”.

64. My pełni zdumienia jednomyślnie w to wierzymy. Całujemy stół* i prosimy, by duchy trzymały się swoich miejsc, gdy będziemy wracać z tej uczty. A prawdę mówiąc — już mi się wydawało, że jakoś więcej lamp świeci się w jadalni i że cała sala się odmieniła.

Tymczasem Trymalchion zwrócił się do Plokamosa: „Do ciebie mówię, Plokamosie. Nic się nie ozdywasz? Nic nas nie bawisz? A zwykle byłeś ciekawszy. Śpiewnie i pięknie recytowałeś partie komediowe, dorzucałeś do tego piosenki. Oj, oj, opuściłyście nas, słodkie figi karyjskie*!”

Na to tamten: „Zjechały z toru moje kwadrygi, odkąd stałem się podagrykiem. Kiedyś, kiedy byłem młodzieniaszkiem, omal nie stałem się gruźlikiem od śpiewania. Tańczyć, recytować, grać balwierza, co? Kiedy mi w tym kto dorównał? Chyba jeden Apelles*”. Tu przyłożył rękę do ust i syknął coś paskudnego. Potem twierdził, że było to coś greckiego.

Zresztą Trymalchion sam także popisał się naśladowaniem trąb — potem zwrócił oczy na swego kochanka. Nazywał się Krezus. Chłopiec to .był kaprawy, z arcybrzydkimi zębami, w danej zaś chwili zieloną opaską barwy poru owijał czarną i nieprzyzwoicie tłustą suczkę, kładł na jej poduszce półfuntowy chleb i tuczył ją, choć już z przesytu jeść nie chciała. Tu Trymalchion przypomniał sobie o swym Scylaksie i kazał przyprowadzić tego „stróża domu i jego mieszkańców”. Zaraz też przyprowadzono olbrzymiego psa na łańcuchu. Odźwierny kopnięciem nogi dał mu do poznania, że ma się położyć, i pies położył się przy stole. Tu Trymalchion rzucił mu białą bułkę dodając: „Nikt w moim domu nie kocha mnie więcej”. Chłopiec oburzył się na tę tak wylewną pochwałę Scylaksa, postawił suczkę na podłodze i poszczuł ją na niego. Scylaks naturalnie, idąc za swym psim instynktem, napełnił jadalnię okropnym szczekaniem i omal nie rozszarpał Perełki Krezusa. Rzecz zresztą nie skończyła się na samym hałasie i tej batalii. Na stole wywrócił się świecznik i potrzaskał wszystkie naczynia kryształowe, a przy tym . kilku biesiadników obryzgał gorącym olejem.

Trymalchion nie chcąc pokazać swego niezadowolenia z powodu tej straty ucałował chłopca i kazał mu wsiąść na swój grzbiet. Ten bez zwłoki użył go za konia i całą dłonią klepiąc raz po raz po łopatkach śmiał się i wołał:

Policzku, policzku, policz to*!” Uśmierzony więc na chwilę Trymalchion kazał namieszać wina w wielkim mieszalniku i podać do picia wszystkim niewolnikom siedzącym u stóp gości, z tymi zastrzeżeniem: „Jeżeli któryś nie zechce przyjąć, wlej mu to na głowę. W dzień powaga, teraz zabawa”.

65. Po tym geście łaskawości poszły smakołyki, których samo wspomnienie budzi we mnie, proszę mi wierzyć, odrazę. Podano bowiem wszystkim wkoło po jednej tłustej kurze, zamiast kwiczołów, oraz jaja gęsie w kapturkach, a Trymalchion gorąco zapraszał nas do jedzenia tego, dodając, że kury są wyczyszczone z kości.

. Tymczasem w podwoje jadalni zastukał liktor* i do sali wszedł nowy gość, ubrany w białą szatę, w otoczeniu olbrzymiej świty. Ja, wystraszony tą dostojnością, myślałem, że to pretor* przyszedł. Zamierzałem więc powstać i opuścić bose nogi na ziemię, ale Agamemnon wyśmiał to moje zakłopotanie mówiąc: „Hamuj się, skończony głupcze, to sewir, Habinnas, i zarazem kamieniarz, który — widać — jest tu najlepszym wykonawcą nagrobków”.

Uspokojony tym wyjaśnieniem położyłem się z powrotem na łokciu i z wielką ciekawością przyglądałem się wchodzącemu Habinnasowi. Był on już pijany. Położył ręce na ramionach swej żony, na głowie miał kilka wieńców, a z czoła spływało po nim pachnidło aż do oczu. Zajął miejsce pretorskie i zaraz zażądał dla siebie wina i ciepłej wody. Trymalchion rozochocony tą wesołością sam . także zażądał większego pucharu i zapytał gościa, jak —go tam przyjmowano. Na to ten: „Niczego nam nie brakowało prócz ciebie; myślami byłem tutaj. Zresztą, na Herkulesa, było dobrze. Scyssa urządzała na cześć swego niewolnika przyzwoitą ucztę pośmiertną. Wyzwoliła go po śmierci. A myślę, ma jeszcze z poborcami dwudziestej części poważną sprawę o dopłatę. Bo zmarłego oceniają na pięćdziesiąt tysięcy. Ale było jednak przyjemniej, choć połowę napiwku musieliśmy wylać na jego kosteczki”.

66. Tu Trymalchion: „Ale co mieliście do jedzenia?” A on: „Powiem wam, jeśli zdołam. Bo tak znakomitą mam pamięć, że nieraz zapominam, jak się nazywam. Mieliśmy jednak na pierwsze danie wieprza w wieńcu kiełbas, a dokoła tego kiszki z krwią i znakomicie przyrządzoną potrawkę z żołądków drobiu. I naturalnie buraki. I chleb razowy, pieczony w domu. Ja go wolę niż biały. Bo i siły daje, i nie wyciska mi łez z oczu, gdy załatwiam swą potrzebę. Na drugie danie było zimne ciasto, a do tego ciepły miód z wybornym hiszpanem. Z tego ciasta więc nie zjadłem ani krzty. Miodem za to bez przerwy się częstowałem. Do tego cieciorka* i łubin, orzechy do woli i po jednym jabłku. Ale ja porwałem dwa i oto mam je zawiązane w serwecie. Bo jeśli nie przyniosę czegoś w podarku mojemu małemu niewolnikowi, będę miał awanturę. Dobrze mnie upomina moja pani. Na dodatek mieliśmy mięso niedźwiedzie. Scyntylla spróbowała go nieopatrznie i omal nie zwymiotowała swych wnętrzności. Ja natomiast zjadłem sobie ponad funt. Bo miało smak samego dzika. A jeżeli, powiadam, niedźwiedź zjada biednego człowieczka, o ileż więcej ten człowieczek winien zjadać niedźwiedzia! Na koniec mieliśmy miękki ser i wino gotowane. I po jednym ślimaku, i flaczki, i wątróbkę na talerzykach, i jajka w kapturkach, rzepę, musztardę, cały talerz zapaskudzony i — koniec, Palamedesie*! A — jeszcze: w misie niesiono wkoło oliwki w occie z kminkiem, z czego niektórzy jeszcze nie wychowani brali po trzy garście. Ale szynce tośmy dali spokój.

67. Ale powiedz mi, Gajuszu, dlaczego Fortunata nie jest przy stole?” Na to Trymalchion: „Tak ją znasz? Jeżeli nie pochowa srebra, nie rozdzieli resztek między służbę, to kropli wody do ust nie weźmie”.

Nie” — odparł Habinnas — „jeżeli ona nie zajmie miejsca przy stole, ja się wynoszę”. I już się zabierał do wstawania, gdyby nie to, że na dany znak cała służba czterykroć i więcej razy wołała Fortunatę. Przyszła więc w sukni podtrzymywanej w pasie żółtozieloną przepaską, tak że od spodu widać było wiśniową tunikę, kręcone obręcze na nogach i białe złocone buciki. Wycierając ręce w chustkę od potu, którą miała na szyi, przysunęła się do tej sofy, którą zajmowała żona Habinnasa, Scyntylla, i przyjęta przez nią oklaskami ucałowała ją mówiąc: „Można przy tobie?” A potem doszło do tego, że Fortunata ze swych bardzo grubych ramion ściągała obręcze i pokazywała podziwiającej je Scyntylli. W końcu odpięła też obręcze z nóg i zdjęła złotą siatkę z włosów twierdząc, że jest wykonana ze złota pierwszej próby.

Zwrócił” na to uwagę Trymalchion. Kazał przynieść wszystko do siebie i powiedział: „Widzicie, oto kajdany kobiece. Tak to my, niedołęgi, dajemy się obdzierać. Musi mieć sześć i pół funta. Niemniej i ja także mam naramiennik dziesięciofuntowy, zrobiony z tysięcznych części dochodów, ślubowanych Merkuremu*”. Wreszcie żeby nie myślano, że kłamie, kazał przynieść wagę i obejść z nią wkoło, by każdy sprawdził ciężar.

Ostatecznie i Scyntylla nie dała za wygraną. Ściągnęła ze swojego karku złote pudełeczko — nazywała je Szczęściarzem — i wydobyła zeń dwa dzwoniące kolczyki. Pokazała je Fortunacie, by znowu w niej na odmianę wzbudzić podziw, i dodała: „Z łaski mego pana nikt nie ma lepszych”.

Na to jednak Habinnas: „Co? Wyczyściłaś mnie do cna, żeby ci kupić te bobki szklane. Na pewno, gdybym miał córkę, obciąłbym jej uszy. Gdyby nie było kobiet, mielibyśmy wszystko za bezcen. A tak, to ciepłym siusiasz, a pijesz zimne”.

Tymczasem kobiety urażone śmiały się między sobą i całowały się pijane, przy czym jedna chwaliła się, jaką to ona zapobiegliwą jest panią domu, a druga wygadywała na przyjemnostki męża i zaniedbywanie jej. I kiedy się tak ściskały, Habinnas wstał po cichutku, złapał Fortunata za nogi i położył je na sofie. „Au, au!” — krzyknęła głośno, bo tunika przesunęła się jej aż ponad kolana. Poprawiła się i w ramionach Scyntylli ukryła w chustce od potu twarz rozpaloną do czerwoności.

68. Teraz nastąpiła przerwa. Trymalchion kazał podać drugie dania. Na to niewolnicy usunęli wszystkie stoły i przynieśli inne. Posypali podłogę trocinami barwionymi szafranem i minią, i — czegom nigdy jeszcze nie widział — proszkiem utartym z przeźroczystego kamienia. Bezpośrednio potem Trymalchion rzekł: „Mógłbym wprawdzie poprzestać na tym daniu: bo oto drugą zastawę już macie. Ale jeżeli masz tam coś dobrego, przynieś!”

Tymczasem niewolnik aleksandryjski, który służył gościom ciepłą wodą, zaczął naśladować śpiew (słowika, a Trymalchion raz po raz wołał: „Coś innego!” I oto inna zabawa: niewolnik siedzący u stóp Habinnasa nagle — widocznie na rozkaz swego pana — zadeklamował głosem śpiewającym:


Tymczasem zaś Eneasz z flotą już pełne pruł morze…*


Nigdy głos bardziej cierpki nie uraził mych uszu. Bo prócz tego, że mylił się nieuk i wykrzykując śpiewał już to za wysoko, już to za nisko, wplatał w to jeszcze wiersze atellańskie, tak że wtedy po raz pierwszy zraził mnie do siebie sam Wergiliusz. Zmęczony jednak skończył wreszcie, a wtedy Habinnas dodał: „A uczył się kiedy? Za to ja go kształciłem i posyłałem do kuglarzy, by się im przysłuchiwał. Toteż nie ma sobie równego, czy zechce naśladować parobka od mułów, czy tychże kuglarzy. Beznadziejnie bardzo jest utalentowany. Jest jednocześnie także szewcem, kucharzem, piekarzem, każdej muzie umie służyć. Ma tylko dwie wady. Bez nich byłby na piątkę! Jest obrzezany i chrapie. Bo to, że jest zezowaty, nie przeszkadza mi: ma spojrzenie jak Wenus! Toteż niczego nie przemilczy, a oko prawie nigdy nie spocznie. Kupiłem go za trzysta denarów”.

69. W słowa jego wtrąciła się Scyntylla: „Na pewno nie wszystkie jeszcze umiejętności tego nicponia wymieniasz. To także twój rajfur! Ale to już ja się postaram, by go napiętnować”.

Tu zaśmiał się Trymalchion dodając: „Poznaję w nim Kappadoka; nie odmawia sobie niczego. I na Herkulesa, chwali mu się to. Bo tego po śmierci nikt nam nie da. A ty, Scyntyllo, nie bądź zazdrosna. Wierz mi, my was też znamy. Obyście mnie tak w zdrowiu widzieli, jak ja nieraz moją własną panią tak wymaglowałem, że nawet pan coś podejrzewał. I dlatego wyprawił mnie na wieś. Ale cicho, języku, dostaniesz chleba”.

Teraz bezecny niewolnik, jakby go spotkało uznanie, wydobył z fałdu lampkę z palonej ziemi i przez przeszło pół godziny naśladował trębaczy, a wtórzył mu przy tym Habinnas na palcach wgniecionych w dolną wargę. Na domiar wszystkiego jeszcze i na środek wystąpił i tu operując trzcinami naśladował chórowych klarnecistów, to znowu w płaszczu od deszczu, z biczem w ręku, przedstawiał życie powożących mułami. Wreszcie Habinnas przywołał go do siebie, ucałował go i podał mu coś do picia dodając: „Świetnie, Masso, daję ci parę obuwia”.

I nie byłoby końca tylu tym udrękom, gdyby nie to, że przyniesiono ostatnie dania: kwiczoły w pszennym cieście, nadziewane rodzynkami i orzechami. Za nimi zaś szły jeszcze cydońskie* pigwy natkane kolcami, tak że imitowały jeże. To na razie było jeszcze znośne, ale nie brakło daleko koszmarniejszego dania, które sprawiało, że wolelibyśmy umrzeć z głodu. Mianowicie postawiono przed nami, jak się nam wydawało, tuczoną gęś, a do tego ryby i wszelkiego rodzaju ptactwo,. przy czym Trymalchion mówił: „Wszystko, co tu na stole widzicie, kochani, wykonane zostało z jednej materii”.

Ja naturalnie przy swojej arcybystrej orientacji, z miejsca domyślałem się, co to jest, i spoglądając na Agamemnona mówię: „Dziwić się będę, jeśli to wszystko nie jest wykonane z gnoju albo przynajmniej z błota. Widziałem, jak w Rzymie w czasie saturnalii robiono tego rodzaju fikcyjne dania”.

70. Jeszcze nie skończyłem mówić, gdy Trymalchion wyjaśniał: „Jak pragnę wzrostu — majątku, nie tuszy, kucharz mój naprawdę wszystko to zrobił z wieprza. Nie można sobie wyobrazić cenniejszego człowieka jak zechcesz, to z podogonia świni zrobi rybę, ze słoniny grzywacza, z szynki turkawkę, z biodrówki kurę. Dlatego też z mojej inwencji nadane mu zostało cudowne imię: nazywa się Dedal*. A ponieważ —ma dobrą głowę, więc przywiozłem mu z Rzymu upominek: noże z noryckiej stali*”. Zaraz też kazał „je przynieść i oglądał je z zachwytem, a także nam dał możność wypróbowania ostrza na własnej gębie.

Nagle weszli do sali dwaj niewolnicy robiąc wrażenie, jakby się pokłócili przy sadzawce. W każdym razie na karkach trzymali jeszcze amfory. Rolę rozjemcy między skłóconymi wziął na siebie Trymalchion, ale żaden z nich nie chciał przyjąć wyroku sędziego, lecz wzajemnie tłukli sobie amfory kijem. Na widok tej zuchwałości pijanych zrobiło się nam głupio i wytrzeszczaliśmy oczy na walczących z sobą, a tu widzimy — z brzuchów amfor wypadają ostrygi i grzebielinki, które chłopiec zebrał na półmisek i podał wkoło gościom. Elegancji tego wszystkiego dorównał też kucharz: na srebrnym ruszcie przyniósł ślimaki śpiewając przy tym głosem drżącym i odrażającym.

Wstyd opowiadać, co było dalej. Nie znanym dotąd obyczajem służący z długimi włosami przynieśli w srebrnej misie pachnidło i natarli nim stopy biesiadników, a przedtem golenie aż do kostek otoczyli nam wiankami. Następnie trochę z tego pachnidła wlano także do naczynia na wino i do lampy.

Już Fortunacie zachciewało się tańczyć, już Scyntylla przeważnie raczej klaskała, niż była w stanie mówić, gdy Trymalchion zarządził: „Pozwalam wam, Filajryrosie i Karionie, zająć miejsca przy stole, choć ty jesteś osławionym zwolennikiem Zielonych*. A powiedz też swojej towarzyszce Menofili, by przyszła do stołu”.

Co tu dużo mówić? Omal nie wyparto nas z naszych miejsc na sofach; do tego stopnia jadalnię okupowała służba. Ja przynajmniej zwróciłem uwagę na to, że powyżej mnie usadowił się ten kucharz, który ze świni skonstruował gęś, cuchnący solanką i przyprawami kuchennymi. Zresztą nie zadowolił się tym, że jest przy stole, ale zaraz zaczął udawać aktora tragicznego Efezosa* i napierać na swego pana, by się z nim założył, że na najbliższych igrzyskach cyrkowych palmę pierwszeństwa zdobędą Zieloni.

71. Rozweselony tym wezwaniem Trymalchion oświadczył: „Moi kochani, i niewolnicy są ludźmi, i pili jedno z nami mleko, choć ich zły los przycisnął. Ale za życia mego — rychło oni pić będą wodę wolności. A w ogóle wszystkich ich wyzwalam w swoim testamencie. Filargyrosowi poza tym zapisuję ziemię i wspólniczkę jego życia, Kanonowi także kamienicę czynszową i dwudziestą część dochodów, i łóżko z zasłaniem. Bo spadkobierczynią robię Fortunatę i polecam ją wszystkim moim przyjaciołom. A dlatego to wszystko mówię tu publicznie, żeby służba moja kochała mnie już teraz tak, jakbym już nie żył”.

Wszyscy zaczęli dziękować łaskawości pana, gdy on zapominając o żartach kazał podać sobie egzemplarz testamentu i cały od początku do końca odczytał głośno—wśród ciężkich wzdychań służby. Następnie spojrzał na Habinnasa i rzekł: „Co mówisz, najdroższy przyjacielu? Budujesz mój grobowiec, tak jak ci poleciłem? Bardzo cię proszę, abyś u stóp mego posągu umieścił mi pieska, wieńce, pachnidła, i wszystkie walki Petraitesa; żebym miał szczęście, dzięki tobie, żyć dalej po śmierci. Poza tym — front żeby miał sto stóp, w głąb żeby było stóp dwieście. Pragnę bowiem, żeby dokoła mych popiołów rosły wszelkiego rodzaju owoce i obfitość winnic. Bo to całkiem fałszywie, żeby za życia mieć wspaniałe domy, a nie troszczyć się o mieszkanie, w którym dłużej przyjdzie nam przebywać. Dlatego też nade wszystko chcę, żeby dodano: „Ten pomnik nie może stać się własnością spadkobiercy”. Poza tym postaram się zastrzec sobie testamentem, żebym po śmierci nie był narażony na zniewagę. Jednego z wyzwoleńców postawię na straży mego grobowca, żeby pospólstwo nie goniło na mój grób z potrzebą. Proszę cię też, żebyś na moim grobowcu wyrzeźbił okręty płynące na pełnych żaglach. Mnie zaś samego siedzącego na trybunale, w todze bramowanej, z pięciu złotymi pierścieniami, i rozrzucającego między publiczność pieniądze z worka. Wiesz przecież, że wydałem na rzecz ludu ucztę, a przy niej po dwa denary. Wyrzeźbisz też, jeśli zechcesz, jadalnie. Przedstawisz też cały lud dogadzający sobie w uciesze. Po prawej ręce umieścisz przy mnie posąg mej Fortunaty, trzymającej gołębia, a niech też prowadzi suczkę na sznurku; umieścisz mojego ulubionego chłopczyka, i amfory pojemne i dobrze zabezpieczone, żeby się z nich nie wylewało wino. Jedną możesz wyrzeźbić rozbitą z płaczącym nad nią chłopcem. Na środku zegar słoneczny, by każdy, kto spojrzy na godziny, chcąc nie chcąc czytał moje imię. Także, gdy chodzi o napis, uważaj pilnie, czy taki wydaje ci się dość odpowiedni: „Tu spoczywa Gajusz Pompejusz Trymalchion Mecenatianus. Sewirem został mianowany pod swą nieobecność. Choć mógł być we wszystkich dekuriach* Rzymu, nie chciał. Porządny, dzielny, uczciwy, wyrósł ź małego i pozostawił trzydzieści milionów sesterców. Nigdy też nie był słuchaczem filozofa. Żegnaj! I ty także!”

72. Po tych słowach Trymalchion zaczai rzęsiście płakać, płakała i Fortunata, płakał i Habinnas. Cała wreszcie „służba jakby sproszona na pogrzeb napełniła jadalnię żalami. Co więcej — już i ja także zaczynałem płakać, gdy Trymalchion przemówił: „A więc, skoro wiemy, że umrzemy, dlaczego mamy nie żyć? Jak pragnę widzieć was w szczęściu, przerzućmy, się do łaźni. Głowę daję, nie będziemy żałować. Gorąca jak piec piekarski!”

Na to Habinnas: „Owszem, owszem! Z jednego dnia zrobić dwa — niczego bardziej nie pragnę”. Wstał z bosymi stopami i poszedł za Trymalchionem ku jego wielkiej radości.

Ja spojrzałem na Askyltusa i mówię: „Co myślisz? Bo ja na sam widok łaźni na miejscu wyzionę ducha”. A Askyltus: „Udajmy, że się godzimy. A gdy inni pójdą do kąpieli, my w tłumie pryśniemy”.

To uznaliśmy za dobre. Giton przeprowadził nas przez portyk i przybyliśmy do bramy. Tu jednak pies na łańcuchu przyjął nas takim ujadaniem, że Askyltus wpadł nawet do sadzawki z rybami. Zresztą i ja także, pijany, który przedtem zląkłem się samego obrazu psa, zostałem wciągnięty do tej samej topieli niosąc pomoc pływającemu. Wyratował nas jednak dozorca atrium. Ten interweniując i psa uspokoił, i nas trzęsących się wydobył na wierzch. Giton też już wcześniej arcychytrze wykupił się od tego psa: wszystko, cośmy mu dawali z jedzenia przy stole, rzucał szczekającemu i pies zwabiony tym jadłem poskromił swą wściekłość. Ale gdy całkiem zziębnięci poprosiliśmy tego dozorcę, by nas wypuścił za bramę, ten oświadczył: „Mylisz się, jeśli sądzisz, że możesz wyjść tędy, którędy przyszedłeś. Żaden gość nigdy nie został wypuszczony przez tę samą bramę. Inną wchodzą, a inną wychodzą”.

73. Co mamy robić, nieszczęśnicy, zamknięci w nowego rodzaju labiryncie? A już też pragnieniem naszym stała ‘ się kąpiel w łaźni. Sami więc poprosiliśmy, by nas tam zaprowadził. Porzuciliśmy szaty, które Giton zaczął już w przejściu suszyć, i weszliśmy do łaźni, ciasnej, naturalnie, i podobnej do chłodni. Tu właśnie stał wyprostowany Trymalchion, tak że nawet w ten sposób nie można było uniknąć jego odrażającej chełpliwości. Powiedział, że nic przyjemniejszego niż kąpać się bez tłumu i że w tym właśnie miejscu była kiedyś sadzawka. Potem zmęczony usiadł i zachęcony akustyką sali rozwarł swą gębę pijaną aż do sufitu i zaczął pastwić się nad piosenkami Menekratesa*, jak mówili ci, co zrozumieli jego język.

Pozostali goście chwycili się za ręce i biegali dokoła krawędzi basenu, i wśród wybuchów śmiechu i strasznego wrzasku wykrzykiwali, a inni już to rękami związanymi w tyle próbowali podnosić pierścienie z posadzki, już to w pozycji klęczącej wykręcali szyje do tyłu i starali się dotknąć końca wielkich palców u nóg. My zaś w czasie tej zabawy weszliśmy do wanny przygotowanej dla Trymalchiona…

koniec końcem — otrzeźwiawszy poszliśmy do innej jadalni, gdzie znowu Fortunata rozstawiła swe wspaniałości, tak że oprócz lamp w kształcie rybaków ze spiżu zwróciłem uwagę i na stoły całe ze srebra, i stojące wkoło pozłacane puchary z palonej gliny, i wino na oczach wszystkich lejące się z wora.

Tu Trymalchion zaczął słowami: „Przyjaciele, dziś mój niewolnik święci pierwsze strzyżenie brody. Człowiek to, bez uroku, gospodarny i prawdziwy zbieracz okruszek. A więc zabierzmy się do rzeczy i ucztujmy do białego dnia!”

74. Przy tych słowach Trymalchiona zapiał kogut. Zmieszany więc tym głosem Trymalchion kazał wylać wino pod stołem i równocześnie także lampę skropić czystym winem. Co więcej — przerzucił pierścień na prawą rękę mówiąc: „Nie bez powodu ten trębacz dał sygnał: albo pożar musi wybuchnąć, albo ktoś w sąsiedztwie wyzionąć ducha. Precz z tym od nas! Otóż kto przyniesie tego proroka, otrzyma nagrodę”.

Jeszcze całkiem nie skończył, gdy z sąsiedztwa przyniesiono koguta. Trymalchion zaś kazał go ugotować w kotle. Rozszarpany więc przez owego najuczeńszego kucharza, który niedawno ze świni zrobił ptaki i ryby, został wrzucony do kociołka… i gdy Dedal żłopał strasznie ostre wino, Fortunata na bukszpanowym młynku utarła pieprzu…

Kiedy więc spożyto smakołyki, Trymalchion spojrzał na służbę mówiąc: „Cóż wy? Czyście jeszcze nie jedli? Odejść! Niech przyjdą inni do usług”. Z kolei zatem przyszła inna grupa i tamci zawołali: „Żegnaj, Gajuszu!”, a ci: „Witaj, Gajuszu!”

Od tego momentu wesołość nasza zaczęła się psuć. Wśród tych nowych służących wszedł do sali wcale piękny chłopiec. Rzucił się nań Trymalchion i zaczął go nazbyt długo całować, Stąd Fortunata, aby udowodnić równość swych praw, zaczęła Trymalchionowi złorzeczyć nazywając go plugawcem i bezwstydnikiem, że nie umie poskromić swej lubieżności. W końcu dodała jeszcze: „Ty psie!”

Na to Tryjmalchion urażony taką obelgą cisnął w twarz Fortunaty kubkiem. Ta zaczęła krzyczeć, jakby oko straciła, i roztrzęsionymi rękami przysłoniła sobie twarz. Oburzyła się na to także Scyntylla i drżącą osłoniła swymi ramionami. Do tego jeszcze chłopiec do usług przysunął do jej policzka garnuszek z zimną wodą, a Fortunata schyliła się nad nim i zaczęła jęczeć i płakać. Na to znów Trymalchion: „Bo niby co? Ta muzykantka nie pamięta, kim jest? Z niewolniczego podwyższenia* ją wyrwałem, uczyniłem człowiekiem między ludźmi. A ona nadyma się jak ta żaba, zamiast spluwać do swojej sukni*. Kloc, nie kobieta! Ale kto się urodził w budzie, nie śni o pałacach. Niech mi mój duch opiekuńczy tak sprzyja, jak ja się postaram poskromić tę Kasandrę w butach*! I ja — tak, biedny poczciwina! — mogłem wziąć dziesięć milionów sesterców. Ty sama wiesz, że nie kłamię. Perfumiarz Agaton wczoraj właśnie wziął mnie na bok i powiedział: Radzę ci, nie pozwól, by ród twój zaginął* — A tu ci grając dobrodusznego i nie chcąc uchodzić za niestatecznego sam sobie siekierę wpakowałem w nogę. Dobrze, postaram ja się, że mnie będziesz pazurami szukać! A żebyś od razu zrozumiała, czegoś sobie narobiła: Habinnasie, nie chcę, byś jej posąg umieszczał na moim grobowcu; żebym przynajmniej po śmierci był wolny od kłótni. Owszem, żeby wiedziała, że mogę ją ukarać: nie chcę, by mnie zmarłego całowała”.

75. Po tym uderzeniu piorunu Habinnas zaczął prosić, żeby się przestał już gniewać, i dodał: „Nikt z nas nie jest bez grzechu. Jesteśmy ludźmi, nie bogami”. To samo i Scyntylla mówiła wśród płaczu. I powołując się na jego Geniusza mówiła doń po imieniu i prosiła, by się przełamał.

Nie powstrzymał już dłużej łez Trymalchion i odrzekł: „Proszę cię, Habinnasie, jak pragnę, byś miał korzyść ze swego dorobku: jeżeli zrobiłem coś niewłaściwie, pluń mi w twarz! Ucałowałem chłopca za to, że jest taki zapobiegliwy; nie dla jego piękności, lecz ponieważ jest zaradny: dzieli przez dziesięć, książkę czyta z miejsca, ze swych dziennych przydziałów sprawił sobie tracki mundur, stołek z oparciem kupił sobie za swoje, i dwa naczynia. Nie jest więc godny, bym go nosił w sercu? Ale Fortunata nie pozwala! Tak ci się widzi, ty plątonoga? Radzę ci trawić swój kąsek, drapieżnico, i nie pobudzać mnie do szczerzenia zębów, —kochaneczko! Bo inaczej poznasz mój móżdżek! Wiesz, jaki jestem: co raz postanowię, to jakby gwoździem do deski przybił. — Ale pamiętajmy o żywych. Was, przyjaciele, proszę, bawcie się miło. Bo i ja byłem tym, czym wy jesteście. Ale dzięki swej dzielności doszedłem do tego oto. Rozumeczek robi z nas ludzi. Reszta — to wszystko śmiecie. Dobrze kupić, dobrze sprzedać! Ktoś inny powie wam co innego. Ja pękam ze szczęścia. A ty, chrapaczko, jeszcze wciąż chlipiesz? Ale jak zacząłem mówić — do tej fortuny doprowadziła mnie moja zapobiegliwość. Przybyłem z Azji taki, jak ten kadelaber: nie mówiąc wiele — codziennie miałem zwyczaj mierzyć się z nim. I żeby szybciej mieć brodaty dziób, oliwą z lampy smarowałem wargi. Ale i tak przez czternaście lat służyłem swemu panu za kochanka. Nie przynosi wstydu to, co pan każe. Ale i samej pani umiałem dogodzić. Wiecie, co mam na myśli. Milczę; bo nie należę do samochwalców.

76. Ostatecznie z woli bogów stałem się panem w domu i oto zdobyłem serduszko pana. Co tu dużo mówić? Zrobił mnie swym spadkobiercą razem z cesarzem: złapałem senatorski majątek. Ale nikt nie ma niczego dosyć. Zachciało mi się kupiectwa. Nie będę was nudził szczegółami. Zbudowałem pięć okrętów, wyładowałem je winem — a było wtedy za cenę złota — i wysłałem do Rzymu. Ale jakby na mój rozkaz: wszystkie okręty się rozbiły. Fakt, nie bajka. W jednym dniu pożarł Neptun trzydzieści milionów sesterców! Myślicie, żem stracił głowę? Nie była mi, na Herkulesa, ta strata w smak, jakby się nic nie stało. Dałem budować inne okręty, większe i lepsze, i szczęśliwsze, tak że nikt nie mógł powiedzieć, żem nie zuch. Wiadomo: wielki okręt wiele wytrzyma. Naładowałem znowu wina, słoniny, bobu, wonności kapuańskich, niewolników. Wtedy Fortunata pięknie się spisała: wszystkie kosztowności, wszystkie szaty sprzedała i położyła mi na rękę sto kawałków złotych. To było zaczynem mojego dorobku. Szybko rośnie, co z bogów woli rośnie. Za jednym obrotem zaokrągliłem rzecz do dziesięciu milionów sesterców. Zaraz wykupiłem wszystkie majątki, które niegdyś należały do mojego patrona. Buduję dom, skupuję na rynku niewolników, bydło zaprzęgowe. Czegom dotknął, rosło jak plaster miodu, Kiedy zacząłem mieć więcej, niż posiada cała moja ojczyzna, koniec gry: wycofałem się z kupiectwa i zacząłem pożyczać pieniędzy wyzwoleńcom. Nie chciałem wcale tego interesu uprawiać, ale nakłonił mnie do tego pewien astrolog, który przypadkiem przybył do naszego miasta, Greczyn, imieniem Sarapa, doradca bogów. Ten mi powiedział nawet to, co sam zupełnie zapomniałem. Od igły i. nitki wszystko mi wyłożył. Znał moje wnętrzności. Brakowało tylko, żeby mi powiedział, co poprzedniego dnia jadłem na wieczerzę. Myślałbyś, że to ktoś, kto zawsze razem ze mną mieszkał.

77. Czy nie tak, Habinnasie? Bo zdaje się, byłeś przy tym?

— Tyś sobie panią przez to a to nabył. Tyś jest mało szczęśliwy, gdy chodzi o przyjaciół. Tobie nikt nigdy nie płaci równą wdzięcznością. Ty posiadasz latyfundia*. Ty żmiję karmisz u swego boku. I czego bym wam nie powiedział: jeszcze teraz pozostaje tai trzydzieści lat życia, cztery miesiące i dwa dni. Prócz tego: rychło otrzymam spadek. — To mi przepowiada moje przeznaczenie. Jeżeli więc uda mi się zdobyć posiadłości w Apulii, dosyć odbędę w życiu drogi.

Tymczasem nade mną czuwał Merkury i zbudowałem; ten dom. Jak wiecie, była to chałupa. Teraz prawdziwa świątynia. Ma cztery jadalnie, dwadzieścia izb, dwa marmurowe krużganki. U góry izbę, sypialnię, w której sam sypiam, gniazdo tej oto żmii i przewygodną izbę odźwiernego. Część dla gości pomieści wszystkich gości. Krótko: ile razy Skaurus* tutaj przybywał, nigdzie tak nie chciał gościć jak tu. A ma blisko morza gościnę u znajomych po ojcu.

Jest tu zresztą i wiele innych rzeczy. Zaraz wam je pokażę. Wierzcie mi: grosza masz, groszaś wart! Masz coś, mają cię za coś. Tak wasz przyjaciel: był żabą, teraz jest królem.

Na razie, Stychusie, wydobądź szaty, w których pragnę być pogrzebany. Wydobądź też maść pachnącą i próbkę z tej amfory, której zawartością każę umyć me kości”.

78. Nie ociągał się Stychus, lecz przyniósł do jadalni białą kapę i togę z obramowaniem, a on kazał nam spróbować, czy jest to wykonane z dobrych wełen. Następnie uśmiechnął się i rzekł: „Uważaj ty, Stychusie, by tego nie tknęły myszy lub mole, bo inaczej każę cię żywcem spalić. Ja chce., mieć pogrzeb bardzo wspaniały, żeby cały lud dobre słał za mną życzenia”.

Zaraz też otwarł flaszeczkę z nardem i wszystkich nas nim potarł mówiąc: „Mam nadzieję, że po śmierci będzie mi równą sprawiał przyjemność jak za życia”. I rzeczywiście, kazał nalać wina do naczynia i dodał: „Wyobraźcie sobie, że zostaliście zaproszeni na moją ucztę pogrzebową”.

Rzecz dochodziła do szczytu obrzydliwości, gdy Trymalchion otępiały od wstrętnego opilstwa kazał wprowadzić do jadalni nowy koncert: trąbiących na rogach. Podłożył pod siebie stos poduszek, wyciągnął się na brzegu sofy i powiedział: „Wyobraźcie sobie że umarłem. Mówcie coś przyjemnego”.

Trębacze zagrzmieli pogrzebowym łoskotem, a szczególnie jeden, niewolnik owego przedsiębiorcy pogrzebowego, który między gośćmi był najdostojniejszy, tak gromko zadął w róg, że zbudził całe sąsiedztwo. W następstwie tego straż, która pełniła służbę w najbliższej okolicy, myśląc, że dom się pali. Wyłamała pośpiesznie bramę i z wodą i toporami zaczęła robić swoim zwyczajem zamieszanie, a my tymczasem, korzystając ze znakomitej okazji, zwiedliśmy Agamemnona i uciekliśmy czym prędzej, zupełnie tak jak z pożaru.*

79. …ani pochodni żadnej nie było pod ręką, żeby nam w tym błądzeniu torowała drogę, ani też cisza — bo była już północ — nie obiecywała nam światła spotykanych przechodniów*. Do tego jeszcze byliśmy pijani i nie znaliśmy terenu, w którym orientacja nawet za dnia była zagadką. I tak przez całą prawie godzinę wlekliśmy— nogi pokaleczone do krwi na wszystkich nierównościach kamiennych i wystających ułamkach skorup, aż wreszcie wywikłała nas z tego pomysłowość Gitona. Co sprytny, to sprytny! Ponieważ bał się błądzenia jeszcze i w jasny dzień, naznaczył sobie kredą wszystkie słupy i kolumny. Kreski te pokonywały najciemniejszą noc i wyraźną swą białością pokazywały nam w tym błądzeniu drogę.

Zresztą nie mniej napociliśmy się także po przybyciu pod gospodę. Stara bowiem sama zalewała się dość długo między lokatorami, tak że nie czułaby, nawet gdyby się ją ogniem przypiekło. I musielibyśmy nocować na progu bramy, gdyby nie posłaniec Trymalchiona, który tamtędy przejeżdżał z dziesięciu wozami. Niedługo więc się tłukąc wyłamał bramę gospody i wpuścił nas wreszcie przez ten otwór do środka:


Cóż to była za noc, boginie, bogi!

Łóżko miękkie jak puch. W uścisku błogim

Oddech krążąc od ust do ust przenikał:

Ziemskich żegnam już mąk i trosk godziny,

Już zaczynam się w świat przenosić inny.


Ale bez powodu sobie gratuluję. Bo gdym, obezwładniony winem, rozluźnił pijane ramiona, Askyltus, zawsze gotów wymyślić coś złego, podebrał mi w nocy chłopca i przeniósł do swego łóżka. I tak Wytarzawszy się swobodnie z nie swoim bratem, który albo nie czuł tego, albo udawał, że nie czuje, zasnął w cudzych objęciach zapominając zupełnie o ludzkim prawie. Toteż ja zbudziwszy się i przeszukawszy łóżko pozbawione rozkoszy, jeśli można dać jakąś wiarę kochającym, myślałem, że jednego i drugiego mieczem przeszyję i ze snem powiążę śmierć! Ale potem poszedłem za bezpieczniejszą myślą i Gitona zbudziłem sprawiając mu lanie, Askyltusa zaś obrzuciłem wściekłym spojrzeniem i oświadczyłem mu: „Ponieważ przez tę zbrodnię naruszyłeś zaufanie i wspólną przyjaźń, zabieraj czym prędzej swe rzeczy i szukaj sobie dla swego cudzołóstwa innego miejsca!”

Nie opierał się temu. Lecz kiedyśmy już jak najsprawiedliwiej podzielili łupy, dodał: „A teraz podzielmy też chłopca!”

80. Myślałem, że sobie na odchodnym żartuje. A tu ci on bratobójczą ręką dobył miecza i oświadczył: „Nie będziesz się cieszył tą zdobyczą, na którą sam jeden się szykujesz. Muszę dostać swą część. A jeśli się ze mną nie będziesz liczył, odetnę ją sobie choćby tym mieczem!”

To samo z przeciwnej strony uczyniłem i ja. Zarzuciłem płaszcz na ramię i ustawiłem się do walki. A chłopiec wśród tego obłędu nieszczęśników, pełen rozpaczy, przypadał z płaczem do kolan jednego i drugiego, prosił i błagał, żeby tego tebańskiego pojedynku* nie robić widowiskiem pospolitej karczmy i nie kalać wzajemnym rozlewem krwi świętości najjaśniejszej przyjaźni: „Jeżeli zaś” — wołał głośno — „koniecznie trzeba tej zbrodni, to odsłaniam oto swą szyję: tu zwróćcie swe ciosy, w nią wpakujcie ostrza mieczów. Ja winienem zginąć, bo ja zniszczyłem świętość tej przyjaźni!”

Po takich prośbach odłożyliśmy żelazo i pierwszy odezwał się Askyltus: „Ja położę kres niezgodzie. Niech chłopiec sam idzie, za kim zechce. Niech przynajmniej w wyborze brata ma niekrępowaną wolność”.

Ja myślałem, że tak dawne wzajemne przestawanie z sobą przeszło już wprost w więzy krwi, i nie bałem się niczego. Owszem, na oślep i z zachłanną chciwością przyjąłem warunek i rozstrzygnięcie rzeczy oddałem sędziemu. A ten — nawet nie zastanawiał się, by choć trochę wydawało się, że się waha, lecz z miejsca, jak tylko padło ostatnie słowo, powstał i wybrał brata Askyltusa.

Oświadczeniem tym rażony jak piorunem, tak jak stałem, bez miecza, upadłem na swoje łóżko. I byłbym się jak skazaniec targnął na swe życie, gdyby nie zawiść, że wróg zwyciężył. Askyltus dumny wychodzi ze swą nagrodą, porzuca i opuszcza w obcym miejscu najdroższego do niedawna towarzysza i wspólnika doli i niedoli.


Imię przyjaźni o tyle pewne, o ile popłaca.

Zmienną koleją na desce rzecz wiodą kości do gry:

Póki trwa szczęście, druhowie, robicie miny przyjaciół,

Lecz gdy się potknie, zmieniacie twarze w ucieczce, aż wstyd!


Trupa aktorska na scenie gra mim: ten ojca ma maskę,

Ten znowu syna, a tamten rolę bogacza w nim gra:

Wkrótce, gdy rolę dla śmiechu zamkną na scenie oklaski,

Znika z nich maska przybrana, wraca prawdziwa im twarz*.


81. Zresztą niedługo dawałem upust łzom. Bałem się, że Menelaus, młodszy nauczyciel, zastanie mnie wśród wszystkich nieszczęść jeszcze i samego tu w gospodzie. Zabrałem więc manatki i w zmartwieniu wynająłem sobie miejsce na uboczu, blisko wybrzeża morskiego. Tam przez trzy dni w zamknięciu ciągle wracało mi na myśl moje osamotnienie i poniżenie, i biłem się w piersi chore od żalów, i wśród tylu najgłębszych westchnień raz po raz powtarzałem jeszcze: „Czyż nie mogła mnie raczej ziemia pochłonąć i zniszczyć? Nie mogło to morze, srogie nawet dla niewinnych? Uciekłem przed sprawiedliwością, wykpiłem się od areny, gospodarza swego zabiłem, aby przy takich tytułach odwagi siedzieć teraz w opuszczeniu, w gospodzie greckiego miasta, jak żebrak i wygnaniec? I kto mnie w tę samotność wpędził? Młodzieniec skalany wszelką lubieżnością, który nawet według własnego wyznania zasłużył na wygnanie: przez nierząd wolny, przez nierząd uznany za wolnego z urodzenia*; którego młode lata sprzedawano za kartą wstępu; którego jako dziewkę wynajmował nawet ten, kto wiedział, że jest mężczyzną. A co ten drugi? Ten w dzień wdziewania togi męskiej wdział suknię kobiecą. Sama matka doradziła mu nie być mężczyzną. W więzieniu niewolników służył za kobietę. A teraz narobił zamieszania i zmienił pole swej lubieżności. Porzucił więzy starej przyjaźni i — o, wstydzie! — tak jak jakaś ladacznica wszystko sprzedał za uścisk jednej nocy! Leżą sobie teraz kochankowie w objęciach całymi nocami i może, wyczerpani wzajemną rozpustą, naśmiewają się z mojej samotności. Ale nie bezkarnie! Bo ja albo nie jestem mężczyzną i człowiekiem wolnym, albo z krwi zbrodniarzy złożę ofiarę swej krzywdzie!”

82. Tak sobie .powiedziawszy przypinam miecz do boku i żeby osłabienie nie zabiło we mnie ducha bojowego, podniecam swe siły szczodrzejszym jedzeniem. Zaraz potem wypadam na zewnątrz i jak szalony gonię po wszystkich portykach. Z obłędną i wściekłą miną nie myślę o niczym innym, tylko o mordzie i krwi, i raz po raz chwytam za rękojeść miecza, którą oddałem w opiekę bogów.

Przez to zwróciłem na siebie uwagę żołnierza, na pewno był to jakiś zbieg albo nocny bandyta, który mówi: „Cóż ty, towarzyszu broni? Z któregoś ty legionu? Albo z czyjej centurii*” Na to ja z całą stanowczością podawałem zmyślone imię centuriona i legion, ale on dalej: „Ejże! W wojsku waszym żołnierze chodzą w białych bucikach?” Tu już wyrazem twarzy i samym zakłopotaniem zdradziłem się ze swym kłamstwem. Kazał mi więc złożyć broń i mieć się na baczności. Tak zatem odarty z broni, albo raczej pozbawiony możności zemsty, wracam do mieszkania. A gdy porywczość moja powoli popuściła, zacząłem w duchu dziękować zuchwałości tego żołnierza*


Tantal*, choć głodem gnębiony, jabłek wiszących nad głową

Nie zerwie, zgasić pragnienia nie może, stojąc wśród wód.

Los to bogacza wielkiego: choć wszystko widzi przed sobą,

Użyć się boi i usty zeschłymi trawi swój głód.


nie bardzo trzeba ufać swoim planom: los ma swą własną metodę.

83. …doszedłem do pinakoteki*, zadziwiającej wszelkiego rodzaju obrazami. Widziałem bowiem i dzieła ręki Zeuksysa, nie zmożone jeszcze niszczącą starością, i szkice Protogenesa, współzawodniczące w podobieństwie z samą rzeczywistością, oglądałem nie bez dreszczem przejmującego zachwytu. A dzieło Apellesa*, określane z grecka „monoknemos”*, przeżywałem wprost z nabożeństwem. Z tak wielką bowiem subtelnością oddane było podobieństwo w konturach postaci, że miało się wrażenie, jakby namalowane w nich zostało nawet życie! Tu orzeł wysoko w górze unosił do nieba chłopca z Idy*. Tam świetlana postać Hylasa* odtrącającego niegodziwą najadę. Apollon potępiał swe winą splamione ręce i w świeżo narodzony kwiat* ubierał swą rozstrojoną lirę. Tak że wśród tych malowanych postaci wykrzyknąłem nawet, jakbym zupełnie był sam: „A więc miłość dosięga też bogów! Jowisz w swym niebie nie znalazł takiego, kogo by kochał! Ale — mając grzeszyć na ziemi nie czynił jednak nikomu krzywdy. Nimfa, dostawszy w swą moc Hylasa, byłaby też powściągnęła swą miłość, gdyby myślała, że Herkules przyjdzie jej w niej przeszkodzić. Apollon sprawił, że cienie ukochanego odrodziły się w kwiecie. I wszyscy, nawet w baśni, mieli swe pieszczoty bez rywali. Tylko ja przyjąłem do, spółki przygodnego znajomego, sroższego niż Likurg*!” Ale oto, gdy ja tak walczę o swoje z wiatrem, wszedł do pinakoteki siwy starzec, z niespokojnym wyrazem twarzy, robiącej wrażenie, że kryje w sobie coś wielkiego. Zewnętrzny jednak jego wygląd nie był tak samo dostojny. Łatwo można było poznać, że’ jest to ktoś z tej kategorii wykształconych, których bogaci zazwyczaj nienawidzą. Człowiek ten stanął u mego boku… powiedział: „Ja jestem poetą. I nie najniższego, jak myślę, lotu — jeżeli tylko można mieć trochę zaufania do wieńców, które łaskawe względy często przyznają także ludziom nieświadomym sztuki. — Dlaczegóż zatem, powiesz, jesteś tak źle ubrany? — Właśnie dlatego. Umiłowanie talentu nigdy nikogo nie zrobiło bogatym:


Kto daje kredyt mórz wodom, zyskiem obławia się dużym;

Kto wybrał obóz i wojnę, złoto za pasem swym nosi;

Lichy pochlebca pijany leży na haftach w purpurze;

Nawet kto kusi matrony, przez grzech do zysku dochodzi.

Tylko wymowa w łachmanach trzęsie się zimnych jak lody,

Nędzarza głosem kierując do opuszczonych sztuk modły.


84. Niewątpliwie tak jest. Jeżeli ktoś jako wróg wszelkich błędów zacznie kroczyć prostą życia drogą, to najpierw budzi do siebie nienawiść przez samą różnicę obyczajów. Bo któż jest zdolny uznawać zasady odmienne od swoich? A po wtóre — ludzie, troszczący się tylko o gromadzenie bogactwa, nie chcą, by między ludźmi uważało się za lepsze coś innego niż to, co sami dzierżą w swych rękach. Ścigają więc na wszelki sposób miłośników nauki, aby się wydawało, że i oni przedstawiają niższą wartość niż pieniądz…”

„…dziwnym sposobem siostrą czystego sumienia jest bieda…”

„…chciałbym, by wróg mojej wstrzemięźliwości był na tyle czysty, by go można było nagiąć. Tymczasem jest to zatwardziały łotr, który potrafi więcej niż sami rajfurzy…”


W ciągu dalszej rozmowy Enkolpiusz prawdopodobnie przedstawił się jakoś swemu rozmówcy i sam dowiedział się, że tenże nazywa się Eumolpus. Opowiada on teraz o swych przeżyciach:


85. Eumolpus: „…w służbie wojskowej w kompanii kwestora wywędrowałem do Azji. Tam otrzymałem kwaterę w Pergamonie. Pobyt fam był mi przyjemny, nie tylko z powodu pięknego mieszkania. Także z powodu bardzo ładnego chłopca mego gospodarza. Wymyśliłem wszakże sposób, żeby jako kochający go nie budzić u ojca podejrzeń. Ile razy wspomniano przy stole coś o miłości do pięknych chłopców, tak gwałtownym płonąłem oburzeniem, z tak ponurą powagą dawałem do poznania, że nie życzę sobie, by uszy moje obrażano nieprzyzwoitą rozmową, że upatrywano we mnie, szczególnie matka, jednego z mędrców. Już też ja zacząłem odprowadzać tego efeba do gimnazjonu, ja kierować jego zamiłowaniami, ja uczyć go i wychowywać, żeby nie dopuszczać do domu żadnego uwodziciela…

przypadkiem spaliśmy w jadalni — a był to dzień świąteczny, który skrócił naukę, wesoła zaś zabawa do późna odebrała nam ochotę wracania do siebie — i wtedy około północy poczułem, że chłopiec nie śpi. Wobec tego drżącym ze strachu szeptem pomodliłem się do Wenery: Pani! Jeżeli ja tego chłopczyka ucałuję, tak żeby on tego nie poczuł, dam mu jutro parę gołębi. — Chłopiec usłyszawszy o tej nagrodzie za przyjemność zaczął chrapać. Przysunąłem się zatem do udającego i zaatakowałem go kilku pocałunkami.

Zadowoliłem się tym początkiem i wstawszy rano wcześnie przyniosłem wyczekującemu wyborną parę gołębi. I tak wywiązałem się z obietnicy.

86. Następnej nocy miałem podobną okazję. Ale zmieniłem swe życzenie. Mówię: Jeżeli uda mi się dotknąć go nieprzyzwoitą ręką, a on tego nie poczuje, dam mu za to przyzwolenie dwa zażarcie walczące koguty. — Na taką obietnicę efeb już nawet sam się przysunął i, mam wrażenie, zaczął się bać, że zasnę. Oszczędziłem mu więc tego niepokoju i całym ciałem używałem przyjemności, nie posuwając się jednak do najwyższej rozkoszy.

Potem, gdy tylko dzień nastał, przyniosłem mu ku wielkiej radości wszystko, co obiecałem.

Kiedy zaś trzecia noc nastręczyła mi tę sposobność, wstałem, przybliżyłem się do ucha niby to śpiącego i rzekłem: Bogi nieśmiertelne! Jeżeli uda mi się ukraść temu chłopcu we śnie pełną i zgodną z pragnieniem rozkosz, to za to szczęście dam mu jutro wybornego konia macedońskiego, z tym jednak zastrzeżeniem, że tego nie poczuje, — Nigdy chłopiec nie zasnął głębszym snem niż wtedy. Najpierw więc. nasyciłem swe ręce piersią białą jak mleko, potem wpiłem się w jego usta, a w końcu wypełniłem wszystkie pragnienia naraz.

Rano chłopiec siedział w mieszkaniu i czekał na zwykłe postępowanie moje. Ale wiesz, o ile łatwiej kupić gołębie czy koguty niż konia. Poza tym bałem się także, by tak wielbi dar nie naraził na podejrzenie tego gestu mej uprzejmości. Pospacerowałem więc kilka godzin i wróciłem do domu. I nic więcej, tylko chłopca pocałowałem. A on oglądając się wkoło zarzucił mi ręce na szyję i mówi: „Proszę pana, a gdzie koń?”

87. …przez tę obrazę zamknąłem sobie wypracowany już dostęp. Jednak wróciłem znów do używania.

Po kilkudniowej przerwie podobny przypadek wprowadził nas w podobnie szczęśliwą sytuację. Kiedy poczułem, że ojciec twardo zasnął, zacząłem prosić efeba, by wrócił ze mną do zgody i pozwolił mi dogodzić sobie, i w ogóle co mi dyktowała rosnąca człowieka żądza. Ale on zgoła zagniewany nic innego nie mówił, tylko tyle: „Albo śpij, albo zaraz powiem ojcu!”

Nie ma jednak tak trudnej rzeczy, której by nie wymusiła bezecność. On mówi: „Zbudzę ojca”, a ja mimo to wpełznąłem nań i wywojowałem swą przyjemność. Nie bardzo zresztą się opierał. Przeciwnie. Nie bez zadowolenia z tej mojej niegodziwości, po dłuższych skargach, że został oszukany i wykpiony, i narażony na kpiny ze strony kolegów szkolnych, przed którymi chwalił się, żem taki bogaty, w końcu powiedział: „Zobaczysz jednak, że ja nie będę taki jak ty. Jeżeli chcesz, powtórz to samo”.

Ja naturalnie, odsunąwszy na bok wszelkie dąsanie się, wróciłem do dobrych stosunków z chłopcem i skorzystawszy z jego łaski zapadłem w sen.

Ale nie zadowolił się tym powtórzeniem chłopiec pełnej dojrzałości i w latach palących się do doznań miłosnych. Toteż zbudził mnie, choć spałem mocno, i mówi: „Może chcesz?” Dar ten nie był dla mnie jeszcze tak uciążliwy. Jakkolwiek wśród dyszenia i potu, otrzymał przecież, czego pragnął, i znowu zapadłem w sen wyczerpany rozkoszą. Nie upłynęła godzina, a ten znów zaczyna mnie trącać ręką i mówi: „Dlaczego nie działamy?” Na to ja tylekroć budzony już się zdenerwowałem bardzo i odpłaciłem mu jego słowami: „Albo śpij, albo ja zaraz powiem ojcu”…


Rozmowa między Enkolpiuszem i Eumolpusem w pinakotece toczy się dalej. Eumolpus opowiedział prawdopodobnie więcej szczegółów z historii swego życia, stąd reakcja Enkolpiusza:


88. Podniecony tymi opowiadaniami, zacząłem go wypytywać jako doświadczeńszego o wiek obrazów i pewne niezrozumiałe dla mnie tematy, a także o przyczynę obecnego upadku sztuk, kiedy najpiękniejsze umiejętności zamarły, między nimi zaś malarstwo nie pozostawiło po sobie nawet najmniejszego śladu.

Na to on: „Żądza pieniądza spowodowała ten przewrót. W dawnych czasach, gdy jeszcze naga cnota znajdywała uznanie, kwitnęły sztuki szlachetne i ludzie na wyścigi starali się odkryć wszystko, co by mogło służyć przyszłym wiekom. Demokryt* więc, na Herkulesa, wydobył soki ze wszystkich ziół i życie strawił na doświadczeniach, by ujawnić właściwości nawet kamieni i roślin.

Eudoksos* zaś zestarzał się na szczycie niebotycznej góry, by ‘uchwycić ruchy gwiazd i nieba. A Chryzyp*, aby wzmóc swą zdolność odkrywczą, trzykrotnie czyścił swój umysł ciemierzycą.

Ale żeby wrócić do artystów: Lizyp* zajęty uporczywą pracą nad rysami jednej rzeźby zginął z wycieńczenia. Myron*, który niemal oddech ludzi i zwierząt umiał uchwycić w spiżu, nie znalazł następcy. Natomiast my, nurzający się w winie przy dziewkach, nie chcemy sobie zadać trudu, by przynajmniej gotowe już sztuki poznać, lecz krytykujemy starożytność, a sami umiemy uczyć i uczyć się tylko tego, co złe. Gdzież jest dialektyka? Gdzież astronomia? Gdzie mądrości najrozważniejsza droga? Bo kto kiedykolwiek przyszedł do świątyni i ślubował coś, jeżeli dojdzie do sztuki wymowy? Kto — jeżeli dotrze do źródła filozofii? Zresztą nie proszą nawet o dobre zdrowie ducha czy ciała, lecz jeszcze nie przekroczą progu Kapitelu, a już ten ślubuje dar, jeżeli doczeka się pogrzebu bogatego krewnego; tamten, jeżeli wykopie z ziemi jakiś ukryty skarb; ktoś inny, jeżeli dojdzie bez szkody do trzydziestego miliona sesterców. Sam senat, nauczyciel tego, co słuszne i dobre, nieraz obiecuje Kapitelowi tysiąc funtów złota i samego Jowisza wyposaża w majątek, żeby już nikt nie wahał się pożądać pieniądza. Nie dziw się zatem, że malarstwo upadło, skoro wszystkim bogom i ludziom stos złota wydaje się piękniejszy niż wszystko, co stworzył Apelles czy Fidiasz*, zwariowani Greczyni!

89. Ale widzę, żeś cały ugrzązł w tym obrazie, który przedstawia zdobycie Troi. Spróbuję więc dzieło to objaśnić ci w wierszach:*


Zdobycie Troi*


Dziesiąte lud żniwa frygijski* wśród grozy

W zamknięciu ..więziły i wiara w proroka

Kalchasa* w ponurych się chwiała widokach,

Gdy ścięte na Idzie*, jak przerzekł głos boży,

Pnie wloką i dęby się kładą łupane,

Na dzieło, co w konia groźnego się piętrzy.

Potężna się jama rozdyma, a wnętrze

Wojsk obóz wypełnia: tu męstwo zgniewane

Lat wojną dziesięciu się czai i zbite

Danaów* w tym wotum tkwią hufce ukryte.

Ojczyzno, wierzyłaś, że tysiąc korabi

Uciekło, kraj wolny od wroga. Tak napis

Żelazem piał ryty i Sinon*, co kłamał,

By losy na zgubę obrócić Priama.

Już bramy rozwarto. Do wotum się garnie

Lud z wojny wyzwolon. Na licach płacz błyska,

Bo radość jednako jak strach łzy wyciska.

Lecz wnet je lęk spędził: Neptuna ofiarnik,

Laokoon*, z grzywą rozwianą, wołaniem

Przeraził lud cały i dzidy swej ciosem

W brzuch konia wymierzył, lecz rękę mu losy

Wstrzymały, grot odbił: podstępu moc rośnie.

Znów jednak dłoń słabą umacnia i boki

Toporu próbuje ryć cięciem głębokim:

Zamruczał ukryty tam żołnierz półgłośnie,

Z pomruku olbrzyma strach powiał nieznany.

Już idzie młódź wzięta w mur miasta wziąć Troję

I wojnę przez nowy wieść podstęp się zbroi.

A oto znak inny: gdzie Tened* wyniosły

Nad morze grzbiet dźwiga, gdzie wzdyma się fala

I skacząc odbita w głąb nurza się wody,

A szum jej daleko słyszany, jak wiosłem

Gdy w cichą noc flota pędzona mknie z dala

I morze spokojne sosnowym rwie przodem,

Patrzymy: a stamtąd dwa w kłębach się węże

Po fali do brzegu kierują i pianę

Swą piersią jak nawy wzniecają potężne.

O toń trzaska ogon, a grzywy rozwiane

Nad wodą jak ślepi błysk świecą, a morze

Błyskawic skrzy ogniem, syk straszy z topieli.

Zdrętwiały umysły. W frygijskim ubiorze

Z świętymi na głowie wstążkami synowie

Dwaj Laokoonta na brzegu stanęli:

Tych węże błyskliwe wikłają w swe zwoje.

Twarz kryje się w ręce, osłania brat brata,

O sobie nie myśli: miłość zmienia role.

Lecz w lęku wzajemnym śmierć obu wraz zmiata.

A oto i ojciec stos ofiar pomnaża

Chcąc pomoc nieść dzieciom: nań węże więc suną,

Gdy tamte połknęły, i on martwy runął.

Padł kapłan ofiarą u progu ołtarza

I ziemię przygniata. Tak Troi ruina

Od ruin świętości i bóstw się zaczyna.

Już pełną świecąca pochodnią szła Febe*

Gwiazd wiodąc pomniejszych korowód po niebie:

Śpią winem i nocą zmorzeni Trojanie,

Gdy z wnętrza się sypią Danaów kompanie.

Wodzowie sił w zbroi próbują, jak kiedy

Spuszczony z zaprzęgu koń rzuca tesalski

I grzywą wyniosłą i karkiem przed biegiem.

Miecz w rękę i każdy wywija nim dziarski

I walkę zaczyna: ten ostrze zanurza

W pijanych i sen im na wieki przedłuża;

Ten żagiew od ogni zapala ołtarzy,

Na Troję nieść święty znicz Troi się waży”…


90. …z tych, co spacerowali w portykach, rzucili na recytującego Eumolpusa kamieniami. Lecz on, nawykły już do odbierania takich oklasków za swój talent, osłonił głowę i uciekł z pola występu na zewnątrz. Bałem się, żeby na mnie nie wołał nazywając mnie poetą’, puściłem się więc za uciekającym i dotarłem do wybrzeża. I gdy tylko można było zatrzymać się poza zasięgiem rzucanych pocisków, mówię: „Proszę ciebie, cóż ty sobie myślisz z tą twoją chorobą? Jeszcze dwóch godzin ze mną nie jesteś, a więcej już mówiłeś po poetycku niż po ludzku. Nie dziwię się zatem, że publiczność ściga cię kamieniami. Ja także naładuję sobie do Kieszeni głazów i za każdym razem, gdy zaczniesz wychodzić z siebie, krwi ci z głowy upuszczę”.

Zmienił minę i mówi: „Mój młodzieńcze, nie dzisiaj to pierwsze me święcenie. Przeciwnie, ile razy wszedłem do teatru, aby coś zadeklamować, zawsze mnie tłum częstował takim przyjęciem. Ale. żebym z tobą nie miał także powodu do kłótni, cały dzień wstrzymam się od tej strawy”.

Na to ja: „W takim razie, jeżeli wyrzekasz się dzisiaj swego szaleństwa, zjemy razem kolację”.

polecam stróżce mojego mieszkania przyrządzenie kolacyjki.


Tymczasem Enkolpiusz zaproponował Eumolpusowi pójście do łaźni. Tu spotkał Gitona:


91. …patrzę — to Giton, z płótnami i skrobaczkami łaziennymi w ręku, oparty o ścianę, zmartwiony i skrzywiony. Widać było, że mu ta służba nie odpowiada. Toteż żeby się upewnić co do słuszności tych obserwacji… zwrócił ku mnie twarz rozjaśnioną z radości i mówi: „Zlituj się, bracie! Tu, gdzie nie ma broni, mówię swobodnie: wyrwij mnie z rąk tego krwawego rozbójnika i ukarz, jak tylko zechcesz, skruchę twego sędziego. Wystarczająco wielką będzie dla mnie pociechą, jeśli z twojej woli zginę”.

Ja każę mu ściszyć te żale, żeby nikt nie podpatrzył naszych planów, opuszczam Eumolpusa, który deklamował poemat w łaźni, przez ciemne i brudne wyjście wyciągam Gitona na zewnątrz i szybko lecę z nim do swej kwatery. Zamknąłem drzwi, rzucam się z uściskami do jego piersi i twarz zalaną łzami wycieram swoją twarzą. Długo żaden z nas nie mógł wydobyć z siebie słowa. Chłopca wciąż jeszcze szarpały nawroty łkania. A ja mówię: „O, niegodziwości! — że cię kocham, choć porzucony, a w tej piersi, choć ciężko zranionej, nie ma śladu blizny! Co ty na to, ty, coś ustąpił z miłości na rzecz obcego? Zasłużyłem na tę krzywdę?”

Kiedy zauważył, że go kocham, podniósł brew wyżej…: „…ani decyzji co do miłości nie oddawałem w ręce innego człowieka. Ale już nie mam żadnych pretensji, już niczego nie pamiętam, jeżeli szczerze chcesz winę naprawić”.

Tak mówiłem wśród westchnień i łez, a on otarł twarz płaszczem i rzecze: „Proszę cię, Enkolpiuszu! Apeluję do twej szczerości i pamięci: ja ciebie porzuciłem, czy tyś mnie zdradził? Ja przyznaję i nie kryję się z tym, że widząc dwóch z bronią w ręku uciekałem do odważniejszego”.

Wycałowałem tę pierś pełną mądrości, zarzuciłem ramiona na szyję chłopca i żeby dobrze zrozumiał, że się z nim pojednałem i przyjaźń nasza odżyła na najszczerszej stopie, całym sercem przypiąłem go do siebie.

92. I była już pełna noc, i kobieta dawno wykonała polecenie co do posiłku, gdy do drzwi puka Eumolpus. Pytam: „Ilu was tam?” — i pośpiesznie przez szparę

w drzwiach zacząłem bardzo dokładnie badać, czy razem z nim nie przyszedł Askyltus. Potem dopiero, widząc, że gość jest sam, z miejsca go wpuściłem do środka. Rzucił się na pryczę, ale gdy na własne oczy zobaczył usługującego mu Gitona, potrząsnął głową i mówi: „Podoba mi się ten Ganimedes. Dzisiaj powinno być dobrze”.

Nie zachwycił mnie ten tak zapobiegliwy początek i zląkłem się, że do wspólnoty przyjąłem drugiego Askyltusa.

Eumolpus nalega, a gdy chłopiec podał mu picie, mówi: „Wolę ciebie niż całą łaźnię” — po czym duszkiem wychylił kubek i dodał: „Nigdy nie miałem bardziej pechowego dnia. Kąpiąc się w łaźni omal nie zostałem obity; bo usiłowałem siedzącym dokoła wanny recytować poemat. A gdy mnie wyrzucono z kąpieli jakby z teatru, zacząłem krążyć po wszystkich kątach i głośno wołać Enkolpiusza. Z drugiej zaś strony młody człowiek, goły, bo zgubił szaty, z nie mniejszym oburzeniem w głosie wołał natarczywie Gitona. Mnie służba łaziebna jakby wariata wyśmiewała bezczelnym przedrzeźnianiem, ale tamtego otoczyła tłumnie, z oklaskami i uczuciem podziwu i najwyższego respektu. Miał bowiem u podbrzusza tak potężne wisiory, że sam człowiek mógł uchodzić tylko za strzęp tego straszydła na czary! O, chłopie ciężko pracujący! Przypuszczani, że on, jak dziś zacznie, to jutro kończy. Toteż zaraz znalazł pomoc. Bo ktoś, nie wiem, kto, ekwita rzymski, znany, jak mówiono, rozpustnik, okrył bezradnego swym płaszczem i zabrał z sobą do domu, zapewne żeby sam jeden mógł się cieszyć tak wielkim darem fortuny. . Natomiast ja— nawet własnych szat nie wydostałbym z powrotem od garderobianego, gdybym nie podał kogoś, kto mnie znał. O tyle to korzystniej jest polerować raczej główkę niż głowę!”

W czasie tego wykładu Eumolpusa raz po raz mieniła mi się mina. Przykrości nieprzyjaciela, naturalnie, cieszyły mnie, a powodzenia smuciły. Jakkolwiek zresztą było, milczałem, jakbym nic z tego, co mówił, nie wiedział, i zarządziłem .podanie kolacji…


Rozmowa rozwijała się dalej przy jedzeniu, przy czym Eumolpus robi się nieznośny przez swe wiersze i stosunek do Gitona:


93. „…nie jest .ciekawe to, co wolno: serce rozkapryszone błędem lubi owoc zakazany.


Bażant z Kolchów*, pantarka z Afrów*, obce ptaki,

Podniebienia z dalekich krajów są przysmakiem,

Zdobyć bowiem je trudno. Gęś natomiast biała,

Kaczka pstrymi piórami się mieniąca cała —

To plebejskie jedzenie. Ryba z krańców świata

Sprowadzona najdalszych albo z Syrt*, gdzie tratwa

Mielizn orząc dno grzęźnie — towar to ceniony.

Bo rodzima już zbrzydła. Milsza też od żony

Przyjaciółka, nad różę milsze cynamony.

Bo najbardziej to kusi, co się zdobyć musi”.


Na to ja: „To tak mi przyrzekłeś, że dzisiaj nie popełnisz żadnego wiersza? Na honor twój, przynajmniej nas oszczędź, którzyśmy cię nigdy nie obrzucili kamieniami! Bo jeżeli ktoś z tych, co piją w tej tu gospodzie, zwęszy poetę, poruszy całe sąsiedztwo i wszystkich nas z tego samego tytułu utrupi. Zlituj się i miej w pamięci pinakotekę czy łaźnię!”

Giton jednak skrzyczał mnie za te słowa. Chłopiec, nadzwyczajnie miły, mówił, że nieładnie postępuję czyniąc starszemu przykre uwagi i zarazem zapominając o swej powinności w stosunku do gościa, którego przyjąłem z ludzkiej uprzejmości, a teraz go obrażam i wszystko psuję. I wiele innych rad umiaru i przyzwoitości, które wybornie harmonizowały z jego pięknością…

94. Eumolpus do Gitona: „O, szczęśliwa” — powiada — „matka twoja, że cię takim urodziła! Brawo, winszuję! Piękność związała się z mądrością jak rzadko kiedy. Toteż, żebyś nie myślał, żeś tyle słów na darmo stracił, znalazłeś we mnie wielbiciela. Ja będę chwałę twoją głosił w całych poematach. Ja jako wychowawca i opiekun twój pójdę za tobą, gdzie tylko każesz. Enkolpiuszowi nie robi się przez to żadnej przykrości. On kocha innego”.

Żołnierz ów, który mi miecz z ręki wytrącił, przysłużył się tym jeszcze i Eumolpusowi; bo inaczej tę odwagę, której nabrałem przeciw Askyltusowi, wypróbowałbym na krwi Eumolpusa!

Nie uszło to uwagi Gitona. Wyszedł więc z pokoju jakby po wodę i przez to przewidujące oddalenie się gniew mój uspokoił. A gdy srogość we mnie troszeczkę ostygła, mówię: „Eumolpusie, wolę już nawet, żebyś mówił wierszami, niż żebyś stawiał sobie tego rodzaju horoskopy. Bo i ja jestem porywczy, i ty lubieżny. Popatrz, jak się to nasze charaktery nie zgadzają. Wyobraź sobie zatem, że ja jestem szaleńcem. Ustąp obłąkanemu — to jest: wychodź czym prędzej za drzwi!”

Eumolpus zmieszany tym oświadczeniem nie pytał o powód gniewu, lecz z miejsca wyszedł za próg, zatrzasnął szybko drzwi izby, zamknął runie, czego się zupełnie nie spodziewałem, wyjął pośpiesznie klucz i pobiegł w ślad za Gitonem.

Uwięziony więc postanowiłem skończyć życie na stryczku. I już do bocznej deski łóżka opartej o ścianę przywiązałem pętlę wkładając w jej węzeł szyję, gdy otwierają się drzwi i wchodzi Eumolpus z Gitonem przywracając mnie z fatalnej już mety do życia. Giton szczególnie z boleści wpadł w rozszalałą wściekłość, podniósł straszny krzyk, pchnął mnie obiema rękami i rzucił na łóżko, i oświadczył: „Mylisz się, Enkolpiuszu, jeśli sobie wyobrażasz, że uda ci się umrzeć przede mną. Pierwszy tego próbowałem w kwaterze Askyltusa szukałem już miecza. A gdybym ciebie nie znalazł, myślałem, że rzucę się w przepaść i skończę. I żebyś wiedział, że niedaleko śmierć od tego, kto jej szuka, bądź z kolei ty świadkiem tego, czego świadkiem mnie chciałeś uczynić”. To powiedziawszy porywa brzytwę człowiekowi najętemu przez Eumolpusa do posług, pociąga nią raz i drugi po szyi i pada u stóp naszych na ziemię. Krzyknąłem z przerażenia i, idąc w ślad słaniającego się, tym samym narzędziem żelaznym toruję sobie drogę do śmierci. Ale ani Giton nie zranił się żadnym choćby cieniem cięcia, ani ja nie odczuwałem żadnego bólu. Brzytwa była tępa. Leżała w pudle, specjalnie po to przytępiona, żeby uczący się na fryzjerów mogli jej śmiało używać. Toteż ani ów zamówiony do usług człowiek nie przejawił przy tym strachu, ani Eumolpus nie próbował przeszkodzić śmierci komediowej.

95. Taki rozgrywał się dramat między kochającymi, gdy wszedł gospodarz domu z częścią kolacyjki. Przyjrzał się nam leżącym i kłębiącym się na podłodze i mówi: „Cóż wy? Pijakami jesteście czy zbiegami, czy jednym i drugim? Któż to łóżko podniósł tak do góry? I w ogóle, co ma znaczyć ten niezrozumiały bałagan? To wy, na Herkulesa, żeby nie płacić za izbę, chcieliście uciec w nocy na miasto? O, nie bezkarnie! Postaram się, byście zaraz zrozumieli, że to nie dom jakiejś wdowy, lecz Marka Manicjusza!”

Na to Eumolpus z wrzaskiem: „Co? Ty jeszcze grozisz?” — i przy tym uderzył go ręką potężnie w twarz. A tamten po tylu wypitych z gośćmi kubkach wolny od skrupułów cisnął glinianym garnkiem w głowę Eumolpusa i rozciął mu czoło. Ten krzyknął, a gospodarz rzucił się do drzwi. Eumolpus oburzony tą zniewagą porywa drewniany lichtarz, wybiega za odchodzącym i gradem ciosów mści swą rozbitą brew. Służba się zbiega, gromadzą się pijani, mieszkańcy domu, a tymczasem ja złapawszy okazję do zemsty zamykam Eumolpusowi drzwi i odpłacając temu awanturnikowi pięknym za nadobne korzystam, bez rywala oczywiście, i z izby, i z nocy.

Tam zaś kucharze i goście czynszowi tłuką wyrzuconego za drzwi, a jeden grozi mu prosto w oczy pełnym pryskających flaków rożnem, drugi zaś porwał ze spiżarni widelec i z nim ustawia się do walki. Przede wszystkim jednak kaprawa starucha, przepasana obrzydliwie brudnym płótnem, w drewnianych niejednakowych pantoflach, wlecze na łańcuchu olbrzymiego psa i szczuje go na Eumolpusa. Ale on od wszelkiego niebezpieczeństwa opędzał się lichtarzem,

96. Wszystko to obserwowaliśmy przez dziurę w drzwiach, którą przed chwilą odsłoniła zerwana rączka od drzwiczek, i biłem brawo, gdy Eumolpus brał lanie. Natomiast Giton nie zapominając o swej litości uważał, że trzeba drzwi otworzyć i przyjść z pomocą znajdującemu się w niebezpieczeństwie. We mnie jednak trwał jeszcze gniew, nie powstrzymałem więc raki, lecz zacisnąwszy pięść dałem litującemu się ostrego kułaka w głowę. Tak więc płacząc siadł na łóżku. Ja zaś przykładałem do dziury to jedno, to drugie oko i syciłem się zemstą na Eumolpusie jakby jakimś pokarmem, i polecałem mu wzywać pomocy, gdy w środek tej batalii wkroczył niesiony przez dwóch ludzi w lektyce — bo miał chore nogi — zarządca nieruchomości, Bargates, oderwany od kolacji. Ten głosem wściekłym i barbarzyńskim wygłosił długą mowę na pijaństwo i zbiegów, po czym zwracając się do Eumolpusa rzecze: „O, najwymowniejszy z poetów, to ty byłeś? I nie pryskają czym prędzej ci łotrowscy niewolnicy, nie trzymają rąk z daleka od bitki?…”


Tu toczyła się ..jakaś rozmowa, z której pozostał fragment słów Bargatesa do Eumolpusa:


„…żona moja robi mi fochy. Jeślim ci miły, nagadaj jej w wierszach, tak że się będzie wstydzić”…

97. W czasie tej poufnej rozmowy Eumolpusa z Bargatesem wkroczył do budynku urzędowy woźny w towarzystwie sługi publicznego i niewielkiej grupy innych osób i potrząsając pochodnią raczej dymiącą niż świecącą głośno obwieścił: „Zagubił się niedawno w łaźni chłopiec, lat około 16, kędzierzawy, wytworny, ładny, imieniem Giton. Kto by go zechciał oddać albo wskazać, otrzyma tysiąc sesterców”.

Niedaleko zaś od woźnego stał Askyltus, odziany w różnokolorowy płaszcz, i na srebrnej tacy trzymał to ogłoszenie i przyrzeczoną sumę.

Wydałem Gitonowi rozkaz natychmiastowego zniknięcia pod pryczą. Tam miał ręce i nogi wplątać do popręgów przypiętych do krawędzi łóżka i dźwigających materac. Jak kiedyś Ulikses* przyczepiony do barana, tak on rozciągnięty pod łóżkiem miał zmylić ręce szukających. Giton bez zwłoki rozkaz wypełnił, w oka mgnieniu wsadził ręce do wiązań i w zupełnie podobnym fortelu przeszedł samego Uliksesa. Ja zaś, żeby nie pozostawić miejsca na żadne podejrzenia, przykryłem łóżko ubraniem i wygniotłem w nim ślad jednego człowieka na miarę mojego wzrostu.

Tymczasem Askyltus przeszedł z urzędnikiem wszystkie pokoje i przybył do mojego. A łączył z nim o tyle więcej nadziei, o ile staranniej zaryglowane zastał drzwi izby. Dopiero sługa urzędowy wsadził topór między wiązania i wyważył zamek, zresztą słaby. Ja rzuciłem się Askyltusowi do nóg i przez pamięć na naszą przyjaźń, przez wspólne „hasze biedy prosiłem, żeby przynajmniej pokazał mi brata. Co więcej — chcąc, żeby ta udawana prośba robiła wrażenie szczerości, wołam: „Wiem, Askyltusie, że przyszedłeś mnie zabić. Bo po co przyprowadziłeś topory? Nasyć więc swój gniew. Oto nadstawiam karku, «,przelewaj krew, której szukałeś pod pretekstem rewizji”.

Askyltus odpiera zarzut nienawiści i oświadcza, że on przecież niczego innego nie szuka prócz swego zbiega; śmierci zaś człowieka nigdy nie pożądał, tym bardziej więc śmierci błagalnika, i to takiego, który mu — niezależnie od fatalnej kłótni — był najdroższy*.


Rewizja nie dała rezultatu. Askyltus i urzędnik odeszli z niczym.


98. …ale Eumolpus, ponieważ drzwi zostały wyważone i nie mogły nikomu odciąć wstępu do izby, wpada wzburzony i mówi: „Znalazłem tysiąc sesterców! Bo zaraz pójdę za odchodzącym urzędnikiem i doniosę, że Giton jest w twoim posiadaniu. Zupełnie zasłużyłeś sobie na tę zdradę”.

Ja obłapiam go za kolana, a on się upiera przy swoim. Proszę, żeby ginących nie chciał dobijać, mówię: „Miałbyś powód do złości, gdybyś mógł zdradzonego pokazać. Tymczasem chłopiec w tym zamieszaniu uciekł. I nawet podejrzewać nie umiem, dokąd się ulotnił. Na bogów, Eumolpusie, odnajdź tego chłopca i oddaj go choćby Askyltusowi!”

Tak ja mówię, ,.a ten, przekonany już, wierzy, gdy Giton dusząc się od powstrzymywania oddechu kichnął trzy razy pod rząd, aż łóżko podskoczyło. Na ten ruch Eumolpus zwrócił się w tę stronę i pozdrawia Gitona. Potem odsuwa materac i widzi Uliksesa, którego potrafiłby oszczędzić nawet głodny Cyklop. Następnie zwrócił się do mnie i mówi: „No, co, zbóju? Nawet teraz gdym cię przyłapał, nie masz odwagi mówić mi prawdy? I jeszcze, gdyby jakiś bóg, sędzia ludzkich spraw, nie wydobył z wiszącego pod spodem chłopca sygnału, który go zdradził, wystrychnięty na dudka krążyłbym bezskutecznie po karczmach…”

Giton, o wiele bardziej przymilny niż ja, najpierw umaczaną w oliwie pajęczyną ściągnął ranę zadaną Eumolpusowi w brew, potem wymienił mu podartą szatę na swój płaszczyk, uścisnął go i udobruchał pocałunkami jakby jakimiś leczniczymi okładami, i teraz zabrał się do niego mówiąc: „W twojej, ojcze najdroższy, w twojej jesteśmy pieczy. Jeżeli kochasz swego Gitona, dopuść do siebie myśl, by go ocalić. Oby mnie jednego pochłonął wrogi ogień albo zalało burzliwe morze! Bo ja jestem pożywką wszystkich niegodziwości, ja ich zarzewiem. Gdybym zginął, doszłoby między poróżnionymi do porozumienia…”

99. Eumolpus: „…ja tak zawsze i wszędzie żyłem, że każdy dzień wykorzystywałem jakby bezpowrotnie ostatni…”

Mnie łzy polały się z oczu. Proszę i błagam, żeby i ze mną wrócił do miłej zgody: bo przecież nie jest w mocy zakochanych opanować szaleństwo zazdrości; postaram się jednak nie mówić ani nie robić nic takiego, co by go mogło obrazić; niech tylko jako mistrz szlachetnych umiejętności wypleni z serca wszelki świerzb bez śladu rany. „Na terenach nieuprawnych i surowych” — mówię — „dłużej trwają śniegi; natomiast tam, gdzie ziemia ujarzmiona pługiem kwitnie, nim słowo wypowiesz, znika lekki szron. Podobnie w sercach osiada gniew: dzikie umysły przytłacza, wykształconych dotknie przelotem”.

Na to Eumolpus: „Byś wiedział, że prawdą jest, co mówisz, oto już pocałunkiem kończę gniew. A więc — na nasze szczęście! Wydobywajcie swe toboły i albo chodźcie za mną, albo, jeśli wolicie, wy mnie prowadźcie!”

W czasie tych słów ktoś pchnął drzwi. Drzwi zaskrzypiały i na progu stanął marynarz z krzaczastą brodą i mówi: „Bawisz się, Eumolpusie, jakbyś nie wiedział, że czas nagli”.

Natychmiast wszyscy zrywamy się z miejsc, Eumolpus każe swemu najemnemu słudze, który już dawno spał, zabrać manatki i wychodzić, ja z Gitonem wsadzam, co tam miałem, do toboła i pokłoniwszy się gwiazdom wsiadam na okręt…

100. „…nieznośne to, że chłopiec podoba się temu gościowi. Ale co? Czyż nie jest wspólnym dobrem wszystko, co natura stworzyła najpiękniejszego? Słońce wszystkim świeci. Księżyc w świcie niezliczonych gwiazd nawet zwierzętom wskazuje drogę do paszy. A cóż piękniejszego można wymienić nad wody? I one jednak płyną dla wszystkich. Sama więc tylko miłość ma się kryć jak rzecz kradziona miast widnieć jak chlubne wyróżnienie? O, nie! Nie chcę mieć dóbr, których by mi nie mogli wszyscy zazdrościć. Jeden, i to stary, nie będzie mi przeszkadzał. Nawet gdyby zechciał coś wziąć, zadyszy się i zdradzi swą robotę”.

To sobie założyłem, jakbym w to miał wierzyć, i oszukałem nieufne serce, po czym okryłem głowę tuniką i zacząłem udawać, że śpię.

Nagle jednak, jakby los chciał zburzyć tę moją pewność siebie, na pokładzie rufy okrętu tego rodzaju jęknął głos: „A więc mnie wykpił!” Był to głos męski, i miałem wrażenie, że dobrze znany mym uszom, tak że aż serce we mnie mocniej zabiło. Potem tym samym oburzeniem rozjątrzona jakaś kobieta zezłościła się mówiąc: „Gdyby tak bóg jakiś zesłał mi w ramiona Gitona! Jakże pięknie przyjęłabym tego tułacza!”

Na to jeden i drugi z nas, podniecony tak nieoczekiwanym odezwaniem się, poczuł, że mu się krew w żyłach ścina. Szczególnie ja, jakby opętany jakimś niespokojnym snem, długo nie mogłem przemówić, aż w końcu drżącymi rękami pociągnąłem za koszulę zapadającego już w sen Eumolpusa i mówię: „Na boga, ojcze! Czyjże to okręt? Kogóż on —wiezie? Możesz mi powiedzieć?” Na to on obruszył się i odparł: „To o to ci chodziło, kiedyś chciał, by na pokładzie zająć najbardziej odosobnione miejsce, żebyś mi teraz nie dał spokojnie spać? Cóż ci z tego, jeśli powiem, że właścicielem tego okrętu jest Lichas z Tarentu i wiezie do Tarentu tułaczkę Tryfajnę?”

101. Rażony tym piorunem zadrżałem cały i odsłaniając gardło mówię: „Pokonałaś mnie, Fortuno, w końcu całkowicie!” A Giton leżał przytulony do mej piersi i długo nie mógł przyjść do siebie. Później, gdy poty z nas spłynęły i obaj wróciliśmy do przytomności, objąłem Eumolpusa za kolana i mówię: „Zlituj się nad ginącymi i dla wspólnoty naszych zamiłowań podaj nam rękę! Śmierć nadchodzi i może nas pogrzebać, chyba że ty tego nie zechcesz”.

Przytłoczony tym niemiłym posądzeniem przysięga na bogów i boginie, że nic nie wie, co się stało, i nie użył tu świadomie żadnego niecnego podstępu, lecz w najlepszej wierze i z szczerymi zamiarami wprowadził nas jako przyjaciół na okręt, z którego sam już wcześniej miał zamiar skorzystać, i mówi: „Gdzież tu znów jaka zasadzka? Jakiż Hannibal z nami płynie? Lichas z Tarentu, człowiek jak najbardziej poważny, a przy tym nie tylko właściciel tego okrętu, którym kieruje. Ma jeszcze kilka majątków i przedsiębiorstwo handlowe. A okręt wynajmuje do przewożenia ładunków na rynek handlowy. No, i to ten cyklop, ten arcypirat, któremu zawdzięczamy przewóz. Prócz niego zaś Tryfajna, piękność nad pięknościami, która jeździ tu i tam, dla przyjemności”.

Na to Giton: ,,My właśnie przed nimi uciekamy!” I zaraz przejętemu Eumolpusowi opowiada szybko o przyczynach nienawiści* i grożącym niebezpieczeństwie. Eumolpus zmieszany i bezradny wzywa, by każdy powiedział, co myśli, i dodaje: „Wyobraźcie sobie, żeśmy weszli do jaskini Cyklopa. Musi się znaleźć jakieś wyjście — chyba że zakładamy katastrofę na morzu i w ten sposób uwalniamy się od wszelkiego niebezpieczeństwa”.

A Giton: „Nie! Namów sternika, żeby zawinął z okrętem do jakiegoś portu. Naturalnie za opłatą. Powiedz mu, że brat twój nie znosi morza i jest u kresu sił. A udawanie to możesz jeszcze ukoloryzować zakłopotaniem na twarzy i łzami, żeby sternik zdjęty litością poszedł ci na rękę”. Eumolpus jednak powiedział, że tego nie da się zrobić, motywując: „Bo wielkie okręty zajeżdżają tylko do portów osłoniętych. A mało też jest prawdopodobne, że brat tak nagle zaniemógł. Do tego jeszcze Lichas z obowiązku będzie chciał może zobaczyć omdlewającego, a widzisz, jak bardzo to leży w naszym interesie, by dobrowolnie sprowadzać pana do uciekających przed nim właśnie. Ale przypuśćmy, że okręt może zboczyć z pełnego kursu i że Lichas niekoniecznie będzie chciał obchodzić kabiny chorych: jak w takim razie możemy w ogóle wysiąść z okrętu, by nas wszyscy nie widzieli? Z okrytymi głowami czy odsłoniętymi? Z okrytymi. Kto w takim razie nie będzie chciał podać chorym ręki? No, to z odsłoniętymi. Wtedy jednak będzie to tyle, co samych siebie wpisać na listę straconych”.

102. Tu ja się wtrącam: „A może by tak zaryzykować: spuścić się w dół po linie, wsiąść na łódź, przeciąć cumę i resztę już powierzyć losowi? Nie chcę, oczywiście, wciągać w to niebezpieczeństwo Eumolpusa. Bo jakże można niewinnego narażać na cudze niebezpieczeństwo? Wystarczy, jeśliby nam w tym zejściu dopomógł przypadek”.

Na to Eumolpus: „Niezły to plan, gdyby był realny. Bo któż nas nie zauważy, gdy będziemy szli? Na pewno zaś sternik, który całą noc nie śpi i nawet gwiazd ruchów pilnuje. Zresztą choćby i spał, dałoby się go może zmylić, gdyby można myśleć o ucieczce z innej strony okrętu. Tymczasem trzeba się wyśliznąć właśnie od rufy, przez same urządzenia sternicze. Bo tam spuszczona jest lina, trzymająca łódź na uwięzi. Poza tym dziwię się i temu, Enkolpiuszu, że nie przyszło ci na myśl, iż na łodzi dniem i nocą siedzi na stałym posterunku jeden żeglarz i nie można tego strażnika usunąć stamtąd inaczej jak tylko albo przez zabicie, albo przez wrzucenie przemocą do morza. A czy to się da zrobić, zapytajcie się swojej odwagi. Bo gdy chodzi o to, żebym ja dotrzymał wam towarzystwa, nie cofam się przed żadnym niebezpieczeństwem dającym nadzieję ocalenia. Jednakże płacić życiem jakby czymś zbędnym bez szans powodzenia — tego, przypuszczam, wy sami także nie chcecie. Ale słuchajcie, czyby się wam nie podobało takie wyjście: ja was wpakuję zaraz do dwu okryć, zwiążę rzemieniami i będę trzymał jako bagaż między rzeczami do ubrania, z tym oczywiście, że brzegi będą nieco uchylone, byście mogli oddychać i jeść. Potem podniosę krzyk, że niewolnicy moi ze strachu przed surową karą rzucili się do morza. Potem gdy dotrzemy do portu, wyniosę was z okrętu jako bagaż, bez jakiegokolwiek podejrzenia”.

Na to ja: „Jak to? Zwiążesz nas jak martwe kłody, którym brzuch nie sprawia żadnego kłopotu? Czy może jako takich, którzy nie kichają, nie chrapią? Czyżby dlatego, że takie właśnie oszustwo raz się udało?* Przypuśćmy zresztą, że jeden dzień tak skrępowani możemy wytrzymać. Jeżeli jednak czy to cisza w powietrzu, czy niekorzystna pogoda przetrzyma nas w drodze dłużej, co wtedy? Co zrobimy? W końcu nawet ubrania, jeżeli polezą dłużej związane, mną się i niszczeją, i karty związane zmieniają kształt: a my, młodzi ludzie, nie zahartowani jeszcze w trudach, możemyż bez szkody znosić skrępowanie w szmatach i wiązadłach jak martwe posągi? …dalej więc musi się szukać jakiejś innej drogi ocalenia. Popatrzcie, co ja wymyśliłem: Eumolpus jako człowiek zajmujący się literaturą ma na pewno atrament. Tym środkiem więc przemalujemy się na inny kolor od włosów do samych paznokci. W ten sposób jako niewolnicy z Etiopii będziemy ci do usług, weseli, bez tortur i kłopotów, a jednocześnie zmieniony kolor zmyli naszych nieprzyjaciół”.

Ale Giton: „Naturalnie! A może nas obrzeżesz, to będziemy Judejczykami! Przekłuj nam uszy, zaraz będziemy podobni do Arabów! Pobiel twarze kredą, a już Gallia będzie nas uważać za swych obywateli! No, bo tak, jakby sam kolor już całkiem zmieniał nasz wygląd, a nie trzeba było, by wiele rzeczy naraz z sobą harmonizowało i by oszustwo w sumie się zgadzało. Przypuśćmy, że nasmarowana tą farbą twarz może się w tym stanie dość długo utrzymać. Załóż—my, że żadne pryśniecie wodą nie zrobi na ciele plamy, a, farb a do szaty nie przylgnie, co nieraz się zdarza, nawet gdy nie jest lepka. Ale proszę cię: czy wargi możemy sobie pogrubić do paskudnej nabrzmiałości? Czy i włosy potrafimy tak ukręcić, żelazkiem? Czy również czoło porysować bliznami? Czy nogi w kabłąk rozstawić, a kostki u nóg obniżyć do ziemi? Czy może brodę na sposób cudzoziemski ułożyć? Sztuczny kolor skóry usmaruje ciało, ale go nie zmieni. Słuchajcie, co za myśl podsuwa —mi szaleństwo: obwiążemy sobie głowy szmatami i damy nura w głębinę!”

103. „Niechże bogowie i ludzie uchronią” — zawołał Eumolpus — „od tak haniebnego końca! W takim razie zróbcie raczej to, co ja wam podyktuję: sługa mój najemny, jak poznaliście po brzytwie, jest fryzjerem; ten niech od razu każdemu z was ogoli nie tylko głowę, ale i brwi. Z kolei ja poznaczę wam czoło zręcznym znakiem, że będzie wyglądać, jakbyście byli ukarani piętnem*. W ten sposób te piętna odwrócą od was podejrzenia ludzi, którzy was chcą dostać w swe ręce, i twarze wasze ukryją w pozorach kary”.

Ani na chwilę nie zwlekaliśmy z tym oszukaństwem. Podeszliśmy chyłkiem do brzegu okrętu i daliśmy fryzjerowi do ogolenia głowy i brwi. Eumolpus zaś zapełnił czoło każdego z nas wielkimi literami, swobodną ręką przez całą twarz pociągając znany rys piętna niewolników–zbiegów.

Przypadkiem wszakże któryś z pasażerów, który oparty o brzeg okrętu wymiotował na skutek choroby morskiej, zauważył przy księżycu fryzjera zajętego usługami w niewłaściwej porze. Rzucił więc przekleństwo na wróżbę, przypominającą śluby rozbitków okrętowych* w najwyższym niebezpieczeństwie, i wrócił na swe legowisko. My nie reagując na przekleństwo szarpanego wymiotami wracamy do losem zrządzonej niedoli i ułożeni ciszą spędziliśmy resztę godzin nocnych na niespokojnym śnie.


Nadeszło rano. Ludzie się pobudzili. Wśród ogólnej rozmowy Lichas opowiada swe widzenie senne:


104. „…wydawało mi się we śnie, że mówi do mnie Priap: Wiedz, że Enkolpiusz, którego szukasz, został przeze mnie doprowadzony na twój okręt”.

Na to Tryfajna wzdrygnęła się i mówi: „Myślałby ktoś, żeśmy jednym snem spali. Bo i mnie się wydawało, że we śnie przemawia do mnie ten posąg Neptuna, który widziałam w tetrastylu w Bajach: Na okręcie Lichasa znajdziesz Gitona…”


Tu Tryfajna opowiedziała chyba jeszcze jakiś niepomyślny dla żeglugi szczegół snu o Gitonie.


Wtedy Eumolpus: „Teraz się przekonasz” — powiada — „że Epikur* to człowiek boski; bo on tego rodzaju mamidła zwalcza w bardzo cięty sposób”.


Sen Tryfajny skłonił Lichasa do przeprowadzenia jakichś praktyk odwracających złą wróżbą.


Zresztą Lichas zażegnąwszy sen Tryfajny mówi: „Kto nam zabroni przeszukać okręt, żeby widać było, że nie lekceważymy dzieła myśli .boskiej?”

ten, który w nocy przyłapał biedaków na ukrytej robocie, imieniem Hezus, nagle krzyknął głośno: „A więc gdzie są ci, co się strzygli w nocy przy księżycu, dając, na boga, najbardziej zgubny przykład? Bo słyszę, że nikomu nie wolno na okręcie ani paznokci obcinać, ani włosów strzyc, chyba tylko w czasie burzy na morzu”.

105. Rozzłościł się Lichas zaniepokojony tymi słowami i krzyczy: „Co? Włosy ktoś na okręcie obcinał? I to w nocy, w najbardziej niewłaściwej porze? Wyciągnąć mi tych szkodników czym prędzej na wierzch, żebym wiedział, które głowy mam złożyć na ofiarę dla oczyszczenia okrętu od zła!”

Wtedy Eumolpus: „Ja kazałem to zrobić. Ale nie myślałem przez to wywoływać złej wróżby. Bo robiłbym to przeciw sobie samemu, skoro mam zamiar dalej korzystać z tego okrętu. Tylko ponieważ ci szkodnicy mieli okropne i długie włosy, nie chciałem, by myślano, że z okrętu robię, więzienie, i kazałem skazańcom usunąć z głów te śmieci. No i żeby takie znaki piętnujących ich liter nie kryły się przysłonięte włosami, lecz mogły czytającym łatwo wpadać w oczy. Między różnymi sprawkami przepuścili też moje pieniądze u wspólnej przyjaciółki, od której wyciągnąłem ich właśnie ostatniej nocy, zalanych winem i pachnidłami. Zresztą jeszcze teraz cuchną resztkami mojego majątku…”

Wobec tego, żeby dać satysfakcję bóstwu opiekuńczemu okrętu, postanowiono dać jednemu i drugiemu po czterdzieści batów. Nie czekając też ani chwili przypadają do nas rozsierdzeni żeglarze z linami i zabierają się do przebłagania bóstwa opiekuńczego najnędzniejszą krwią naszą. Ja przynajmniej trzy uderzenia przełknąłem ze spartańskim poczuciem honoru, ale Giton już przy pierwszym razie tak strasznie krzyknął, że uszy Tryfajny napełnił dobrze jej znanym głosem. Zresztą nie tylko ona została tym poruszona. Również wszystkie służebne zwabione znanym głosem przybiegły do biorącego chłostę. A już też Giton przez swą nadzwyczajnie piękną budowę rozbroił żeglarzy i nawet bez słów zaczął na srożących się wpływać uśmierzająco, gdy służebne jednomyślnie zawołały: „Giton, to Giton! Powstrzymać ręce okrutne! To Giton! Pani, na pomoc!”

Tryfajna nadstawiła uszu, już i tak gotowych, by im wierzyć, i przyleciała do chłopca. Lichas też, który mnie bardzo dobrze znał, przybiegł, jakby i on mój głos usłyszał. I nie patrząc ani na me ręce, ani na twarz, oczy swe zwrócił od razu do mojego podbrzusza i potrząsnął usłużną ręką mówiąc: „Witaj, Enkolpiuszu!” I dziwiłby się jeszcze ktoś niańce Uliksesa, że po dwudziestu latach znalazła na nim bliznę jako znak jego tożsamości, jeżeli ten najprzebieglejszy człowiek, mimo zmiany wszelkich cech ciała i twarzy, z takim znawstwem doszedł do jedynego dowodu tożsamości zbiega!

Tryfajna zwiedziona piętnem kary zaczęła płakać. Myślała, że te znaki wyryte na czole pojrhanych są prawdziwe. Zniżonym głosem wypytywała nas, do jakiegoż to więzienia dostaliśmy się w swej tułaczce, albo czyjeż to tak okrutne ręce zdolne były wykonać na nas tę karę. „Zasłużyli ci zbiedzy” —myślała — „na jakieś dotkliwsze potraktowanie za to, że się im sprzykrzyła moja dobroć…”

106. …przyskoczył Lichas cały zdenerwowany i zły i mówi: „O, naiwna kobieto! Jakby rany naprawdę żelazem zadano, żeby w nie wsączyć te litery! Gdybyż to poznaczono im czoła tego rodzaju piętnami! Mielibyśmy przynajmniej najwyższą satysfakcję. Tymczasem chciano nas tylko podejść sztuczkami mimów i wywieść w pole piętnami — malowanymi!”

Tryfajna chciała się litować, bo jednak nie straciła całkiem nadziei na rozkosz, ale znowu Lichas wciąż jeszcze pamiętał o uwiedzeniu mu żony i o tych obelgach, jakich doznał w portyku Herkulesa. Z gwałtownie wzburzonym wyrazem twarzy zapowiedział: „Myślę, żeś zrozumiała, Tryfajno, że bogowie nieśmiertelni troszczą się jednak o sprawy ludzkie. To oni wprowadzili tych winnych, którzy tego nie przeczuwali, na nasz statek. Oni też przez zgodność naszych snów dali nam do poznania, że to właśnie zrobili. I teraz próbuj przebaczyć tym, których do kary przywiódł sam bóg! Co mnie dotyczy — nie jestem okrutny. Ale boję się, że co im przepuszczę, na swoją wezmę skórę”.

Te zabobonne słowa zmieniły Tryfajnę. Oświadczyła, że nie interpeluje w sprawie ukarania nas. Owszem, przyłącza się do pomsty, bo ta jest jak najbardziej uzasadniona: i ona przecież doznała niemniejszej krzywdy niż Lichas, skoro przez nas jej godność i przyzwoitość wystawione zostały na szkodę na zgromadzeniu publicznym…


W toku dalszej akcji jako orędownik pojmanych występuje Eumolpus i mówi:


107. „…mnie, jak myślę, jako człowieka dobrze znanego wybrali do tego zadania i pośrednictwa, prosząc, bym ich pojednał z ludźmi, którzy kiedyś byli dla nich tak bardzo dobrzy. Nie sądzicie chyba, że ci młodzieńcy przypadkiem wpadli w tę pułapkę. Każdy podróżny pyta przede wszystkim o pewność tego, komu powierza swe losy. Zmiękczcie więc wasze serca ułagodzone już tą satysfakcją i pozwólcie ludziom wolnym iść dalej bez krzywdy, dokąd zamierzyli. Nawet srodzy i nieubłagani panowie poskramiają swe okrucieństwo, jeżeli zbiegłych niewolników zawróci czasem skrucha do domu. Oszczędzamy też nieprzyjaciela, który się sam poddaje. Czego więc jeszcze żądacie? Czego chcecie? Przed ;wami korzą się jako błagalnicy młodzi ludzie, wolno urodzeni i uczciwi, i związani niegdyś z wami — co jest ważniejsze od jednego i drugiego — więzami przyjaźni. Nawet gdyby, na Herkulesa, sprzeniewierzyli wasze pieniądze, gdyby nadużyli waszego zaufania przez zdradę, to jednak moglibyście się już zadowolić tą pokutą, której jesteście świadkami: oto na czole ich rozpoznajecie znaki niewoli, widzicie twarze ludzi wolno urodzonych publicznie napiętnowane dobrowolnym poddaniem się karze”.

Tu jednak Lichas przerwał to wstawiennictwo pośrednika mówiąc: „Nie zamazuj ty sprawy, lecz ograniczaj się do każdej rzeczy z osobna. Przede wszystkim więc, jeżeli z własnej woli tu przyszli, to dlaczego ogolili głowy? Kto zmienia swój wygląd, ten myśli o podstępie, nie o zadośćuczynieniu. Następnie: jeżeli zabiegali o zgodę za twoim pośrednictwem, to dlaczego wszystko tak urządziłeś, aby tych, za którymi miałeś się wstawiać, ukryć? Stąd widać wyraźnie, że ci winni jednak tylko przypadkiem wpadli w pułapkę, a ty szukałeś fortelu, żeby się wykpić od niechybnej kary z naszej strony. Co do tego zaś, że chcesz wywołać nienawiść do nas krzycząc, że są wolno urodzeni i uczciwi, uważaj, byś przez tę pewność siebie sprawie tylko nie zaszkodził! Cóż mają robić poszkodowani, jeżeli winni sami przychodzą do nich po karę? Ależ oni byli naszymi przyjaciółmi! No tak, lecz przez to tylko na tym większą zasłużyli karę. Bo takiego, który czyni krzywdę nieznanym, nazywa się rozbójnikiem; a tego, kto przyjaciołom, omal nie bratobójcą!”

Przeciął mu Eumolpus tę niegodziwą deklamację i sam ciągnął dalej: „Jak się orientuję, nic tak nie stoi tym młodzieńcom na przeszkodzie jak to, że w nocy obcięli włosy. To ma być dowodem, że jednak przypadkiem wpadli na ten okręt, a nie sami tu przyszli. Lecz ja bym chciał, byście to przyjęli z tak niewypaczoną myślą, z jak szczerym zamiarem oni to zrobili: chcieli przecież już przed wsiadaniem na okręt uwolnić głowy od niewygodnego i zbędnego balastu, ale wiatr pomyślny powiał wcześniej i przeszkodził im w zamierzonym zabiegu. Nie myśleli jednak zupełnie, żeby to miało jakieś znaczenie, gdzie zabiorą się do tego, co postanowili zrobić już wcześniej, ponieważ nie znali ani przesądu, ani zwyczaju żeglarskiego”.

Na to Lichas: „A po cóż, chcąc prosić o przebaczenie, mieli się golić? Chyba że chodziło o to, by dla łysiny wzbudzić więcej litości! Zresztą dlaczego mamy tu dochodzić prawdy przez pośrednika? Co ty na to, łotrze? Jakaż to salamandra wyskubała ci brwi? Któremu bogu ślubowałeś włosy? Odpowiadaj, magiku!”

108. Zalękły osłupiałem ze strachu przed karą i zmieszany nie mogłem nic wymyślić, co by tu w ogóle powiedzieć w sytuacji zupełnie oczywistej …i brzydka, prócz zeszpecenia głowy ogołoconej z włosów, także gładzizna brwi, nie różniąca się od reszty czoła, nie pozwalała mi ani nic robić, ani mówić. A gdy mokrą gąbką otarto mi zapłakaną twarz i zwilżony na całym obliczu atrament zasmarował, rzecz jasna, wszystkie rysy litery czarną jak sadza chmurą, gniew ich przeszedł w nienawiść. Eumolpus oświadcza, że nie pozwoli, by ktokolwiek zniesławiał niegodziwie i bezprawnie ludzi wolno urodzonych, i powstrzymuje ataki srożących się nie tylko słowem, ale i czynem. W oporze tym pomagał mu ów sługa najemny i jeden czy drugi co słabszy pasażer, raczej jakby posiłki pocieszenia niż prawdziwie silna odsiecz. Ja we własnej obronie zupełnie nie występowałem, lecz grożąc Tryfajnie pięściami prosto w oczy wołałem głośno i śmiało, że użyję przemocy, jeżeli ta skazaniec—baba, jedyna na całym statku warta chłosty, nie przestanie dręczyć Gitona. Ta moja zuchwałość podnieca złość bardziej rozsierdzonego Lichasa, który oburza się, że nie pilnuję swej sprawy, lecz tyle krzyku robię w obronie drugiego. Zresztą i Tryfajna wścieka się, rozjuszona moją bezczelnością, i cały tłum na statku wzywa do stawania po tej czy tej stronie. Tu więc najemnik Eumolpusa rozdziela między nas swe żelazne narzędzia, sam także uzbrojony, tam służba Tryfajny zabiera się do nas z gołymi rękami, przy czym nawet służebne ze swym krzykiem nie opuszczają szeregów. Jedynie sternik zapowiada, że porzuci służbę na statku, jeśli nie skończy się ta awantura wywołana zdrożnością kilku zatraceńców. Nikt na to nie zważa. Szał walczących nie ustaje. Tamci walczą dla zemsty, a my w obronie życia. Niejeden więc i z tej, i z tej strony pada, choć nie zabity, wielu skrwawionych i rannych ucieka jak z prawdziwej bitwy, ale nikt nie opuszcza się w zawziętości. W pewnym momencie bohaterski Giton przyłożył do swego przyrodzenia srogą brzytwę i groził, że zaraz obetnie sobie źródło tylu nieszczęść. I wtedy Tryfajna wstrzymując go od tej tak wielkiej zbrodni nie ukrywała już, że mu przebacza. Ja także kilka razy przykładałem do gardła nóż fryzjerski, nie mając bardziej zamiaru poderżnąć się niż Giton zrobić to, czym groził. Śmielej jednak on zagrał swoją tragedię wiedząc, że trzyma w ręku tę właśnie brzytwę, którą już poprzednio podcinał sobie szyję.

Jedna i druga strona utrzymywała się więc na swych pozycjach i widać było, że wojna to nie żarty. I z trudem sternik uzyskał tyle, że Tryfajna jakby herold pokoju doprowadziła do rozejmu. Zwyczajem przodków strony złożyły sobie nawzajem przysięgę, a ona trzymając przed sobą gałązkę oliwki, porwaną bóstwu opiekuńczemu żeglugi, wystąpiła śmiało do rozpoczęcia rozmów wołając:


Cóż za szaleństwo pokój w zwadę tu zmienia wrogą?

Jakaż rąk naszych wina? Wszak nie trojański heros

Atrydy zwiedzionego skarb* wiezie tą galerą,

Ani Medea w szale brata krwią zwalcza pogoń*.

Miłość tu siły żywi wzgardzona! Ach, któż losy

Wyzywa z bronią w ręku wśród fal tych do zabawy?

Komuż śmierć jedna mało? Nie wyprzedzajcie morza:

Do fal i tak już groźnych nowych nie lejcie — krwawych!


109. Po tych słowach kobiety, wygłoszonych w patetycznym podnieceniu, szyki stały przez chwilę w bezruchu, aż strony przywołane do zgody wojnę przerwały. Skorzystał z tego ustąpienia przeciwnika wódz nasz Eumolpus i najpierw setnie skarcił Lichasa, a następnie podpisał tekst układu pokojowego takiej treści: „Za twoją świadomą zgodą ty, Tryfajno, nie będziesz zgłaszała pretensji o to, że Giton wyrządził ci krzywdę. Jeżeli stało się coś przed dniem dzisiejszym, nie będziesz mu robić z tego powodu zarzutów i dochodzeń i w żaden inny sposób nie będziesz żądała za to zadośćuczynienia. Nie będziesz niczego nakazywała chłopcu wbrew jego woli: ani pieszczoty, ani pocałunku, ani złączenia miłosnego, chyba tylko to, za co wypłacisz mu każdorazowo gotówką sto denarów. Tak samo ty, Lichasie: za świadomą twą zgodą — nie będziesz prześladował Enkolpiusza ani słowem obraźliwym, ani spojrzeniem. Nie będziesz się dowiadywał, gdzie on w nocy śpi, albo jeślibyś się dowiedział, wtedy za każdą krzywdę, jaką byś mu wyrządził, zapłacisz gotówką dwieście denar ów”.

Zawarłszy takiej treści układ składamy broń. Nie chcąc zaś, by po przysiędze pozostawał w sercach jeszcze jakiś osad gniewu, postanawiamy wszystko, co było, wymazać z pamięci pocałunkami. Wszyscy zachęcamy się do zgody, nienawiści opadają, a jedzenie przyniesione po bitwie przywraca ogólną wesołość. Cały statek rozbrzmiewa śpiewami, a ponieważ nagła cisza w powietrzu wstrzymała kurs, więc tu ktoś trójzębem atakował ryby wyskakujące nad powierzchnię wody, tam znów inny szamoczącą się zdobycz łapał na haczyk z przynętą. Oto zaś na rei masztu usiadły ptaki morskie i doświadczony mistrz dosięgał ich plecionką z trzciny, tak że wplątane w tę wiklinę pociągniętą lepem dostawały się do jego rąk. Powiew unosił latające w powietrzu pióra, a spieniona fala rzucała nimi po morzu.

Już Lichas pogodził się ze mną, już Tryfajna opryskiwała Gitona resztkami napoju z kubka, gdy Eumolpusowi, już także rozochoconemu winem, zachciało się rzucać słówkami na łysych i napiętnowanych. Wreszcie jednak wyczerpawszy te beznadziejne dowcipy wrócił do swej poezji i zaczął wygłaszać elegijkę na włosy:


Oto opadły już włosy, pierwsza piękności ozdoba:

Młodą, wiosenną fryzurę zima zerwała już zła.

Martwią się skronie straciwszy całą osłonę i powab,

Śmieszna zaś świeci łysina z sierści odarta do cna.

Zwodnicza bogów naturo! Dar, co nas pierwszy radował

W życiu tym, pierwszy ze wszystkich zazdrość wydziera nam twa!


Biedny, cudnyś ty włos niedawno miewał,

Włos piękniejszy niż Feb, niż siostra Feba.

Teraz gładszyś niż brąz, niż grzyb w ogrodzie

Krągły, kiedy się z wód deszczowych rodzi.

Dziewcząt ściga cię śmiech, wstyd ci iść do nich.

Wierz mi: wczesna cię śmierć, śmierć wczesna goni!

Pomnij przecież, żeś część już stracił skroni!


110. Zamierzał deklamować jeszcze coś więcej i, jak myślę, coś jeszcze głupszego od poprzednich rzeczy, a tymczasem służebna Tryfajny prowadzi Gitona pod pokład okrętu i wkłada mu na głowę perukę swej pani. Owszem, nawet brwi wydobywa z pudełka i idąc zręcznie za śladami tych, które stracił, przywraca mu cały dawny jego wygląd. Tryfajna patrzy — to prawdziwy Giton! Ze wzruszenia łzy stanęły jej w oczach i wtedy po raz pierwszy szczerze chłopca ucałowała. Ja cieszyłem się wprawdzie, że chłopca przywrócono do dawnej piękności, sam jednak ciągle ukrywałem swą twarz widząc, że nie byle jakie jest moje oszpecenie, skoro nawet Lichas nie myśli przemówić do mnie ni słowa. Lecz i temu zmartwieniu zaradziła ta sama służebna. Wywołała mnie na bok i przyozdobiła nie mniej pięknym nakryciem głowy. A nawet jeszcze bardziej zalecające zajaśniało me oblicze, ponieważ była to peruka jasnowłosa.


w ogóle zaś Eumolpus, i obrońca nasz w niebezpieczeństwie, i autor obecnej zgody, chcąc, by ta radość nie mijała w milczeniu i bez opowiadań, zaczął dużo mówić na niewieścią niestałość: jak to kobiety łatwo się zakochują, jak szybko przy tym nawet o synach swych zapominają, jak to nie ma żadnej kobiety na tyle się szanującej, by się nie dała porwać nowej miłości, i to aż do szaleństwa. Przy tym nie chodzi mu — mówił — o dawne tragedie i o bohaterki znane od wieków, lecz o rzecz, która zaszła za jego pamięci; mógłby ją opowiedzieć, gdybyśmy zechcieli posłuchać. Wszyscy więc z zaciekawieniem zwróciliśmy się do niego, a on opowiadał:


111. „Pewna mężatka w Efezie była tak sławna z uczciwości małżeńskiej, że ściągały do niej nawet kobiety z obcych krajów, by ją zobaczyć. Ta to kobieta straciwszy męża nie poprzestała na tym, by pospolitym zwyczajem iść za zwłokami z rozpuszczonymi włosami czy też bić się publicznie w pierś obnażoną z szaty, lecz poszła za zmarłym nawet do grobowca i tam czuwając przy zwłokach pochowanego greckim zwyczajem pod sklepieniem opłakiwała go całymi dniami i nocami. I ani rodzice, ani krewni nie mogli jej odwieść od tego umartwiania się i szukania śmierci głodowej. W końcu i osoby urzędowe odtrącone odeszły z niczym. I tak niezwykle przykładna ta kobieta, której wszyscy współczuli, już piąty dzień spędzała bez posiłku. W smutku tym towarzyszyła jej bardzo wierna służebna, która razem z nią płakała, a także odnawiała światło na grobie, ilekroć zgasło. W całym więc mieście o tym jednym mówiono. Wszyscy wszelkiego stanu ludzie przyznawali otwarcie, że w niej jednej zabłysnął wzór prawdziwej wierności i miłości.

Tymczasem właśnie w pobliżu tego grobu, w którym matrona opłakiwała niedawno pochowane zwłoki, zarządca prowincji kazał powiesić bandytów na krzyżach. Najbliższej więc nocy żołnierz, który pilnował tych krzyżów, żeby wiszących nikt nie zdjął i nie pochował, zauważył wśród grobowców dość jasno świecące światło i usłyszał też jęki płaczącej. Słabość to już rodzaju ludzkiego, że ciekaw był, kto tam jest i co robi. Zaszedł do wnętrza i zobaczył przepiękną kobietę. Zrazu jednak przystanął w miejscu jakby przestraszony jakąś zjawą czy widokiem cieniów podziemnych. Potem, gdy zobaczył ciało zmarłego i zrozumiał, skąd te łzy i ta twarz podrapana paznokciami, domyślił się dobrze, o co chodziło: kobieta nie może się pogodzić z utratą męża. Przyniósł sobie do grobowca swą skromną kolacyjkę i tu zaczął pocieszać płaczącą, żeby nie trwała tak uparcie w niepotrzebnym żalu i nie rozdzierała sobie serca jękiem, który nic nie pomoże: wszystkich czeka ten sam koniec i to samo mieszkanie, i tak dalej, jak to się zwykle zbolałe dusze przyprowadza do zdrowia. Tamta zaś, podniecona tym obcym sobie pocieszaniem, tym gwałtowniej rozdzierała pierś i z włosem rozpuszczonym lgnęła do zwłok zmarłego. Jednakże żołnierz nie ustąpił i nadal tak samo dodawał jej otuchy próbując jednocześnie poczęstować ją jedzeniem. Wreszcie służebna, zdecydowanie skuszona przez niego zapachem wina, najpierw sama poddała swą rękę nie mogącą się już oprzeć uprzejmości zapraszającego, a następnie pokrzepiwszy się piciem i jedzeniem zabrała się do przełamania uporu pani mówiąc: „Cóż ci to pomoże, że skończysz śmiercią głodową, że żywcem się pogrzebiesz, że wcześniej wyzioniesz niewinnego ducha, nim przeznaczenie się o to upomni?


Wierzysz–li, że się w tym grobie wzrusza cień zmarłych i popiół?*


Nie chcesz wrócić do życia? Nie chcesz wyzbyć się niewieściego uporu i korzystać z przyjemności życia? Sama śmierć leżącego przed tobą winna cię zachęcić do życia!”

Nie ma takiego, kto by nie słuchał chętnie, gdy się go zmusza do jedzenia czy też do życia. Więc i ta kobieta, wyschnięta wstrzymywaniem się od pokarmu przez kilka dni, dała się przełamać w swej nieustępliwości i tak samo łakomie się najadła jak służebna, która już przedtem uległa.

112. Dalej już wiecie, jaką pokusę u człowieka wywołuje zazwyczaj zaspokojony żołądek. Tą samą czułością, którą matrona dała się nakłonić do powrotu do życia, zaatakował żołnierz także jej cnotliwość. A wydawał się tej skromnisi wcale pięknym i przyjemnym młodzieńcem, przy czym i służebna pomagała mu w zdobyciu sympatii dorzucając:


Czy będziesz jeszcze z miłością walczyć już ci drogą?

I nie pomnisz, na czyim już siedzisz odłogu?*


Nie ma co dłużej mówić: i co do tej części ciała kobieta się nie krępowała. Zwycięski żołnierz do jednego i drugiego jednako skutecznie ją nakłonił. Leżeli więc razem nie tylko tej nocy, kiedy sobie urządzili wesele, ale i następnego, i trzeciego dnia, zamknąwszy, rzecz jasna, drzwi do wnętrza grobowca, tak że każdy, kto by ze znajomych i z nieznajomych przyszedł do tego pomnika, mógłby sądzić, że na zwłokach męża wyzionęła ducha najcnotliwsza w świecie małżonka.

Żołnierz cieszył się i pięknością kobiety, i tajemnicą przeżycia, kupował dobre rzeczy, jak dalece pozwalały mu na to jego środki, i gdy tylko noc nadchodziła, zanosił je do grobowca.

Tymczasem rodzice jednego z ukrzyżowanych spostrzegli, że straż nie czuwa. Zdjęli skazańca w nocy z krzyża i oddali mu ostatnią przysługę.

Tak żołnierz wpadł przez te amory w pułapkę. Zobaczywszy następnego dnia, że jeden krzyż stoi bez wisielca, zląkł się kary i zaraz opowiedział o tym wydarzeniu kobiecie dodając, że nawet nie będzie czekał na wyrok sądowy, lecz sam sobie mieczem wymierzy karę za swe zaniedbanie: niech tylko ona da mu gdzie umrzeć i uczyni grobowiec miejscem spoczynku przyjaciela i męża.

Lecz kobieta równie litościwa, jak cnotliwa powiada: Niech rnnie bogowie uchronią od tego, bym równocześnie miała oglądać śmierć dwu najdroższych mi ludzi. Wolę zmarłego powiesić niż żywego zabić. Po tym oświadczeniu każe wydobyć z trumny swego męża i przybić do tego krzyża, który stał wolny. Skorzystał żołnierz z przebiegłości arcypomysłowej kobiety, a następnego dnia naród się dziwił, w jaki sposób umarły sam poszedł na krzyż”.

113. Majtkowie wybuchnęli śmiechem, a Tryfajna zaczerwieniła się bardzo i kładła kochliwie twarz na szyi Gitona. Jednak Lichas się nie śmiał. Potrząsnął z oburzeniem głową i dodał: „Gdyby zarządca był porządny, to powinien był kazać zwłoki tego żonatego człowieka odnieść z powrotem do grobowca, a do krzyża przybić kobietę!”

Niewątpliwie przypomniała mu się Hedyla i statek przetrzebiony przez bandę wyuzdanych wagabundów*.

Ale ani umowa pokojowa nie pozwalała mu o tym wspominać, ani wesoły nastrój, jaki panował, nie pozostawiał miejsca na gniew.

Tymczasem Tryfajna usadowiła się na kolanach Gitona i już to całowała go w pierś, już to układała mu do twarzy sztuczne włosy. Ja, zmartwiony, nie mogłem znieść tego nowego ich przymierza. Nie brałem też do ust ani jedzenia, ani picia, lecz na oboje spoglądałem z ukosa dzikim wzrokiem. Każdy pocałunek ranił mi serce, każda pieszczota, jaką wymyśliła ta pożądliwa kobieta. Nie wiedziałem jednak na razie, na kogo mam się bardziej gniewać: na chłopca, że mi zabrał przyjaciółkę, czy na przyjaciółkę, że mi psuła chłopca. Jedno i drugie było dla mych oczu w najwyższym stopniu nienawistne; dotkliwsze niż dopiero co przeżyta niewola. Na domiar złego ani Tryfajna nie odzywała się do mnie jako do przyjaciela i niegdyś ulubionego jej kochanka, ani Giton nie uważał mnie za godnego choćby zwykłego przepicia do mnie, albo przynajmniej odezwania się jak do każdego innego. Bał się — naturalnie! — żeby w początkach klejącej się zgody nie rozedrzeć świeżej jeszcze blizny! Pierś zalały mi łzy wyciśnięte bólem, a jęk ukryty w westchnieniach omal nie odbierał mi przytomności…

Lichas starał się, żeby go dopuszczono do udziału w rozkoszach. I już nie robił groźnej miny pana, lecz próbował zdobyć uległość przyjaciela…

Służebna Tryfajny do Enkolpiusza: „Jeżeli masz w sobie coś z krwi wolno urodzonego, nie będziesz jej uważał za nic lepszego od pospolitej nierządnicy. Jeżelibyś zechciał okazać się mężczyzną, nie pójdziesz do tego zboczeńca”.

ja niczego się tak nie wstydziłem jak tego, że Eumolpus zorientuje się w tym wszystkim, co zaszło, i jako nieznośny gaduła zemści się w wierszach… Eumolpus przysięga najuroczyściej…

114. W czasie wymiany tych i tym podobnych słów zerwała się burza na morzu. Ze wszystkich stron ściągnęły chmury i dzień przytłoczyły ciemnością. Żeglarze rozpryskują się w gorączkowym pośpiechu do roboty, ściągają w dół żagle przed burzą, ale wznoszący falę wiatr był zmienny i sam sternik nie mógł się zorientować, w którym kierunku sterować. Raz wicher dął w stronę Sycylii, to znowu na odmianę w kierunku wybrzeża. Władca brzegu italskiego, Akwilon*, rzucał bezwolną łodzią to w tę, to w inną stronę, a co gorsze od wszystkich burz — nagle tak gęste ciemności przesłoniły widoczność, że sternik nawet przodu okrętu nie mógł dojrzeć w całości. Toteż, na Herkulesa, skoro… najwidoczniej się wzmogło, Lichas drżąc cały ze strachu podnosi do mnie błagalne ręce i mówi: „Ty, Enkolpiuszu, przybądź z pomocą znajdującym się w niebezpieczeństwie: zwróć bóstwu opiekuńczemu okrętu szatę ową poświęconą i cymbały*. Ulituj się, na bogów, jak ty to zawsze potrafisz…”

i jeszcze tak wołał głośno, gdy wiatr wyrzucił go w morze. A gdy wypłynął na wierzch, zawinęła nim na groźnej topieli wzburzona fala i tak go połknęła. Tryfajnę zaś już niemal… porwali najwierniejsi słudzy, wsadzili na łódź z większą częścią bagażu i tak wyrwali z rąk niechybnej już śmierci.

oparty wołałem wśród płaczu: „Zasłużyliśmy sobie u bogów, by nas już tylko przez śmierć złączyli razem. Lecz nie dopuszcza tego okrutny los. Oto za chwilę fala wywróci nasz statek, oto za chwilę rozszalałe morze rozedrze uściski ‘kochanków. A więc, jeżeli szczerze kochasz Enkolpiusza, ucałuj go, póki można, i w naglącej konieczności chwytaj tę ostatnią jeszcze przyjemność”.

Ledwie to powiedziałem, Giton zdjął szatę i odziany w koszulę, którą miałem na sobie, wysunął z niej głowę do całowania. Żeby zaś złośliwsza fala nie rozdzieliła nas z tego połączenia, związał mnie z sobą swym paskiem mówiąc: „Jeśli nic innego, to— przynajmniej dłużej nas razem poniesie śmierć. A jeśli się zechce zlitować i wyrzucić nas na jednym brzegu, to może jaki? przechodzień, wiedziony zwykłym uczuciem ludzkim, okryje nas kamieniami, a może sama fala wzburzona odda nam ostatnią przysługę i pogrzebie nas nieświadomy piasek”.

Godzę się na to ostatnie związanie i jakby przypięty do łoża pogrzebowego oczekuję śmierci już nie uciążliwej.

Tymczasem burza wykonuje rozkazy przeznaczenia i zdobywa wszystkie resztki okrętu. Ni maszt się ostał, ni ster, ni lina czy wiosło. Wszystko jakby surowy i nieobrobiony materiał szło z falami…

rybacy wypłynęli spiesznie na małych, rączych łodziach, by się obłowić zdobyczą. Potem jednak, gdy zobaczyli łudzi, którzy mogli upomnieć się o swoje rzeczy, zmienili nieludzkie zamiary na niesienie pomocy…

115. …słyszymy niesamowity pomruk i jakby stękanie próbującego się wydostać potwora spod kabiny kierownika okrętu. Idąc więc za tym głosem znajdujemy — Eumolpusa! Siedział i na olbrzymi płat pergaminu nanosił wiersze. Zdziwieni, że w obliczu śmierci ma czas i ochotę tworzyć poemat, wyciągamy go i próbujemy mu dodać otuchy, a on rozzłoszczony, że mu przerywamy, krzyczy: „Pozwólcież mi skończyć myśl! Utwór na końcu jest jeszcze surowy!” Ja kładę rękę na wariacie, każę też Gitonowi przystąpić bliżej i ryczącego poetę ciągnąć na ląd.

uporawszy się wreszcie z tym zadaniem podchodzimy zakłopotani pod chałupę rybacką i tu, posiliwszy się jako tako jedzeniem zepsutym przy tym rozbiciu okrętu, bardzo żałosną spędziliśmy noc.

Nazajutrz naradzamy się, której stronie świata mamy powierzyć swe losy, gdy wtem, patrzę, na lekkiej wkoło fali płynie do brzegu ciało człowieka. Przystanąłem na ten widok ze smutkiem i z załzawionymi oczyma przyglądałem się tej dobroci morza głośno myśląc: „Być może, czeka na niego gdzieś w świecie nie przeczuwająca nic złego żona, może nic nie wiedzący o tej burzy syn. Na pewno pozostawił gdzieś ojca czy kogoś bliskiego, kogo wyjeżdżając żegnał pocałunkiem. To są śmiertelnych plany! Oto pragnienia wielkich nadziei! Oto jak człowiek pływa…”

Jeszcze litowałem się nad nim jako nad kimś obcym, gdy fala nietkniętą jego twarz zwróciła do lądu i poznałem — Lichasa! Niedawno jeszcze tak straszny i nieubłagany, teraz leżał niemal pod moimi nogami. Nie powstrzymałem dłużej łez. Przeciwnie — raz i drugi uderzyłem się w pierś i mówię: „I gdzież teraz twój gniew, gdzie twa niepowściągliwość? Oto wystawiony jesteś na żer ryb i potworów. Niedawno jeszcze chełpiłeś się mocą swego władztwa, a teraz jesteś rozbitkiem i z tak wielkiego statku nie masz nawet deski. Idźcież więc teraz, śmiertelni, i napełniajcie swe serca dumnymi myślami! Idźcież ze swą przezornością i planujcie sobie na tysiąc lat dobra zdobyte nieuczciwością! Ten przecież jeszcze wczoraj sprawdzał rachunki swej fortuny i na pewno wyobrażał sobie w myśli już dzień, w którym powróci do swej ojczyzny. A tymczasem? Bogowie i boginie, jak daleko od swego celu dziś leży w ruinie! Zresztą nie tylko morze gwarantuje człowiekowi taką pewność. Ten się trudni wojaczką i zawodzi go broń. Ten wywiązuje się z obietnic danych bogom i w tym właśnie momencie grzebie go ruina jego domu. Inny jedzie wozem, bo mu spieszno, i spada z niego nieżywy. Ten chciwie jadł i udusił się, natomiast wstrzemięźliwego zgubiła właśnie oszczędność. Jeśli dobrze obliczysz — wszędzie czyha takie rozbicie okrętu. — Ale kogo fale pochłoną, ten nie doczeka pogrzebu! — Jakby to nie wszystko jedno, jaka okoliczność zniszczy to marne ciało: ogień czy fala, czy czas. Cokolwiek byś robił, wszystko prowadzi do tego samego końca. — Ale dzikie zwierzęta mogą rozszarpać ciało! — Jakby obejście się ognia z nim było lepsze! Przecież właśnie karę ognia podsuwa nam gniew jako najsroższą wobec niewolników. Cóż to więc za obłęd robić wszystko, by tym, co z nas ma nic nie pozostawić, był właśnie grób!”

i tak Lichasa pochłaniał płomień stosu zbudowanego przez jego nieprzyjaciół.

Eumolpus zaś układając dla zmarłego napis nagrobny stał zapatrzony w przestrzeń dla zebrania myśli…

116. Chętnie spełniliśmy tę powinność i puszczamy się w zamierzoną drogę. Po chwili, cali spoceni, wspinamy się na górę, z której widzimy niedaleko na szczycie stromej skały leżące miasto. Nie mogliśmy się zorientować, co to za miasto, nie wiedząc, gdzie jesteśmy. Wreszcie od jakiegoś wieśniaka dowiadujemy się, że to Kroton, bardzo stare, a kiedyś nawet pierwsze w Italii miasto*. Potem pytaliśmy jeszcze dokładniej, co za ludzie zamieszkują tę sławną ziemię i jakim zajęciom najchętniej się oddają po uszczupleniu ich sił przez częste wojny. A on powiedział: „O, moi goście! Jeżeli jesteście kupcami, zmieńcie swe zajęcie i szukajcie sobie innego zabezpieczenia życia. Jeżeli jednak jesteście ludźmi bardziej wyrafinowanej jakości i potraficie ciągle kłamać, to pędzicie prostą drogą do bogactwa. W tym mieście nie mają powodzenia zamiłowania naukowe. Dla wykształcenia nie ma tu miejsca. Uczciwość i czystość obyczajów nie dochodzą tu swą chwałą do niczego. Musicie wiedzieć, że wszyscy ludzie, jakich w tym mieście zobaczycie, dzielą się na dwie grupy: są to albo tacy, na których się poluje, albo tacy, którzy polują. W mieście tym nie wychowuje się dzieci. Ktokolwiek ma swoich spadkobierców, tego się nie dopuszcza ani do towarzystwa przy stole, ani do widowisk publicznych. Odmawia mu się wszelkich przyjemności i taki żyje w ukryciu jakby w niesławie. Natomiast ci, którzy nigdy nie mieli żony i nie posiadają bliskich krewnych, dochodzą do najwyższych zaszczytów. Ci tylko uważani są za dobrych wojowników, za bohaterów, za ludzi nieskazitelnych. Przyjdziecie do tego miasta jak do kraju dotkniętego zarazą. Nie masz tam niczego prócz rozszarpywanych ofiar zarazy lub też rozszarpujących je kruków”*.

117. …lepiej zorientowany Eumolpus zainteresował się tą niezwykłością rzeczy i oświadczył, że ten rodzaj wzbogacenia się wcale mu się podoba. Ja byłem przekonany, że stary żartuje sobie z poetycką lekkomyślnością. Ale on: „Żebyśmy tylko mieli bogatszą dekorację sceny, to znaczy bardziej ludzką szatę, porządniejsze wyposażenie, by budziło wiarę w oszustwo! Nie zwlekałbym, na Herkulesa, z tą robotą, ale z miejsca prowadziłbym was do wielkich bogactw. Lecz i tak przyrzekam…”

czegokolwiek zażąda, byleby tylko podobała się szata, towarzyszka grabieży, i wszystko, czego grasującym dostarczyła willa Likurga*. Bo gdy chodzi o pieniądze na doraźne potrzeby, matka bogów zwróci je ze zwykłą swą uczciwością…

Na to Eumolpus: „Czemuż więc nie zabieramy się jeszcze do ułożenia mimu? Zróbcie mnie panem, jeżeli wam się ten interes podoba”.

Nikt nie ośmielił się odrzucić pomysłu, w którym się niczego nie ryzykowało. Wobec tego, żeby wszyscy niezawodnie wytrwali w tym oszustwie, składamy przysięgę powtarzając słowa Eumolpusa, że damy się palić, więzić, biczować, mieczem ściąć i cokolwiek by jeszcze Eumolpus rozkazał. Jak regularni gladiatorzy z bezwzględną wiernością oddajemy ciała i dusze naszemu panu. Po złożeniu przysięgi przetwarzamy się w niewolników, pozdrawiamy pana, a następnie wszyscy jednako wyuczamy się sztuki na pamięć: Eumolpus stracił syna, młodzieńca wielkiej wymowności, rokującego duże nadzieje. Z tego powodu stary, bardzo nieszczęśliwy ojciec opuścił swe miasto, żeby nie musiał widzieć codziennie klientów czy przyjaciół syna, lub wprost jego grobu, przyczyny łez. Do tego zmartwienia przyłączyło się świeżo rozbicie okrętu, w którym stracił przeszło dwadzieścia milionów sesterców. Tą stratą zresztą nie przejmuje się. Lecz przez to, że został pozbawiony służby, nie może pokazać swej godności. Poza tym jednak ma w Afryce trzydzieści milionów sesterców w posiadłościach i w ulokowanej gotówce, a służba jego rozsiana po dobrach numidyjskich mogłaby zdobyć nawet Kartaginę!

Zgodnie z tą konstrukcją każemy Eumolpusowi dużo kaszlać, a w każdym razie mieć rozstrój żołądka i wobec ludzi krzywić się na każde jedzenie; mówić tylko o złocie i srebrze, o zawodach, jakie mu sprawiają posiadłości, o ciągłej niewydajności ziemi; siedzieć poza tym codziennie nad rachunkami i każdego miesiąca odnawiać testament. Żeby zaś niczego już w tej scenerii nie brakowało, miał za każdym razem, wołając do siebie kogoś z naszych, wołać zamiast niego innego, by wyraźnie było widać, że pan i o tych pamięta, których przy nim nie ma.

Po takim ułożeniu wszystkiego pomodliliśmy się do bogów, by nam się dobrze szczęściło, i ruszamy w drogę. Ale i Giton nie wytrzymywał brzemienia, do którego nie przywykł, i najemnik Koraks obruszał się na swą funkcję. Odkładał dość często bagaż, klął na nas, że szybko idziemy, groził, że albo rzuci te ciężary, albo razem z nimi ucieknie, i mówił: „Cóż wy sobie myślicie? Czy ja jestem jucznym bydlęciem albo okrętem do przewozu kamieni? Wynająłem się do roboty dla człowieka, nie konia! Nie jestem przecież mniej wolny niż wy, choć ojciec zostawił mnie w biedzie”. I nie poprzestając na tym złorzeczeniu podnosił od czasu do czasu nogę wyżej i całą drogę zapełniał paskudnym grzmotem i smrodem. Giton śmiał się z tej jego krnąbrności i na każdy jego grzmot reagował podobnym głosem z ust…

118. „…wielu, o młodzieńcy” — mówił Eumolpus — „zwiodła poezja. Bo gdy tylko ktoś— napisał wiersz w stopach i w period słów wplótł jakąś subtelniejszą myśl, był przekonany, że tym samym dostał się już na sam Helikon*. W ten sposób ludzie, umęczeni szamotaniem się w sądach, często uciekają się do uspokajającej poezji jakby do przystępniejszej przystani, w przekonaniu, że łatwiej da się zbudować poemat niż kontrowersję, upstrzoną błyskotliwymi sentencyjkami. Jednakże co szlachetniejszy duch nie lubuje się w takiej próżności. I umysł też nie może począć i wydać właściwego płodu, jeśli się go nie zasili bogatą strugą wykształcenia literackiego. Uciekać trzeba od wszelkiej, że tak powiem, taniości słów i dobierać wyrazy dalekie od pospolitości: po prostu realizować owo odi profanum vulgus et arceo*. Poza tym trzeba się starać, żeby sentencje nie wybijały się wyskakując poza całość dzieła, lecz dodawały mu piękna tylko jako kolor wpleciony ściśle w jego szatę. Dowodem tego Homer i lirycy, a z rzymskich Wergiliusz i udane a troskliwie wypracowane osiągnięcie Horacego*. Inni bowiem albo nie poznali drogi, którą się idzie do prawdziwej poezji, albo znali ją, ale bali się na nią wkroczyć. Oto na przykład: Ktokolwiek podejmie się olbrzymiego zadania opisu wojny domowej* bez pełni przygotowania literackiego, ugnie się pod jego ciężarem. Bo tu nie chodzi o to, żeby wypadki dziejowe ująć w wiersze — robią to o wiele lepiej historycy — lecz nie krępowane natchnienie musi z wielkim rozmachem nieść się poprzez różne perypetie, ingerencje bogów i baśniowy niepokój treści, tak żeby w dziele uwidaczniało się raczej jakieś objawienie oszołomionego natchnieniem ducha, a nie tylko wierne odbicie w słowach faktów, opartych na świadectwie rzeczywistości. Jak choćby taka improwizacja, jeśli można; mimo że nie przyłożyłem do niej jeszcze ostatni raz ręki:


Wojna domowa*


119. Świata już okrąg całego Rzymianin dzierżył zwycięski,

Kędy ocean, gdzie lądy, kędy gwiazd obu bieg sięga:

Syt jednak nie był. I wiosła korabi pruły już ciężkich

Morską wód toń; bo czy jeszcze głąb się gdzieś kryła odległa,

Czy też kraj złotem gdzieś leżał żółtym bogaty i hojny,

Wrogi mu był: więc przeznaczeń bieg zaraz krwawo do wojny

Nagiął, bogactwa łakomy. I już nie zwykłe go bawią

Zbytki, ni godne plebejów i spowszedniało rozkosze:

Brąz efyrejski już żołnierz* chwalił, a strój się panoszył

Z Indów* sprowadzon krainy, wystawny rywal purpury.

Tutaj Numidzi…, tam wełny nowe Serowie*,

I lud arabski swe pola już ogołocił doszczętnie*.

Oto zaś inne są klęski, co pokój łamią i szarpią:

W lasach za złoto się łowi zwierza, przetrząsa kraj Afrów

Aż do Hammona rubieży*, by kły potwora cennego

Zdobyć dla igrzysk śmiertelnych. Zwierza z ziem obcych na statkach

Głód nęka, tygrys w podróży w złotych przechadza się klatkach,

Aby przy tłumu oklaskach we krwi się pławić człowieczej.

Wstyd mówić dalej i losy, co siebie gubią, odsłaniać:

Persów zwyczajem już chłopców, nim wiek osiągną młodzieńczy,

Jąder zaczęto pozbawiać, ciało żelazem w głąb ranić,

By w nim chuć złamać miłosną i lat ucieczkę najlepszych

Spieszną przez zwłokę choć krótką na wiek przesunąć niebliski.

Natura chce się odnaleźć, ale nie może. Więc wszystkim

Miłe kochanka są wdzięki, krok jego lekki i miękki,

Włos rozpuszczony i suknie, na które nazw już nie staje,

I wszystko obce mężczyźnie. Oto stół stoi z cedratu*

Z ziem afrykańskich wyrwany: sług rzesza, blask purpuratów

W nim się odbija, a cętki błyszczą w nim cenniej niż złoto.

To wabi oko! I przy tym bezpłodnym drewnie i marnym

Na śmierć upity zasiada tłum i wszelakie na świecie

Dobra zachłanny chce bronią żołnierz–rozbójnik zagarnąć.

Gardło — to geniusz! Żyjącą w wód sycylijskich głębinie

Rybę do stołu się żywą dostarcza, a uczty też cenę

Wielce podnoszą ostrygi wśród skał złowione w Lukrynie*,

Kosztem wznawiając apetyt niemałym. Z ptactwa odarte

Brzegi Fazydy* ucichły, w opustoszałym listowiu

Głucho nad morzem i same szumią już tylko tam wiatry.

Lecz i na Polu Marsowym* obłęd niemniejszy: przekupni

Głosy oddają Kwiryci* tam, gdzie się więcej obłowią.

Lud jest sprzedajny, sprzedajność w ojców panuje już kurii*,

Za popularność się płaci. I starcy tracą już cnotę

Niezależności. Gdzie bogactw nie ma, przepada i władza

Sama powaga więc w gruzach legła, skażona już złotem.

Katon przepada u ludu pobity! Ale zwycięzca

Przykrzej to odczuł i wstyd mu, że Katonowi wziął rózgi*.

Bowiem — dla ludu to hańbą: bo w obyczajów ruinie

Nie on tu przepadł: w nim jednym siła przepadła i chwała

Rzymu całego! Tak Roma idąc na zgubę się stała

Sama dla siebie zapłatą i łupem, i bez mściciela.

Naród prócz tego w podwójną zniszczenia otchłań wciągnięty

W lichwy i długów powodzi tonął wyniszczon do szczętu.

Nikt swego domu niepewny, nikt od zastawu nie wolny,

Lecz jak choroba ukryta w szpiku zagnieździ się kości,

Tak trosk wścieklizna po ludziach chodzi i żre im wnętrzności.

Za broń więc nędzni chwytają, by przez krew sobie odpłacić

W zbytkach zmarniałe bogactwa: Kto nie ma nic, nic nie traci.

Kiedy więc w takim pogrążeń błocie Rzym leżał uśpiony,

Jakież go środki ożywić rozsądne mogły i zdrowe,

Jeśli nie wojny szał tylko i żądze mieczem zbudzone?

120. Trzech losy wodzów wydały, wszystkich żałobna Enyo*

W stronach odległych od siebie zbrojną przykryła mogiłą:

Krassus* w partyjskiej legł ziemi, Magnus* w libijskiej głębinie,

Krew zaś Juliusza* w niewdzięcznym strugą polała się Rzymie.

Jakby więc ziemia udźwignąć grobów nie mogła wraz tyle,

Sława uczciła ich w innej każdego grzebiąc mogile.

Jest pośród ziem Partenopy i wielkiej Dycearchidy*

Miejsce głęboką czeluścią w otchłań zapadłe bez miary.

Wody Kocytu* je wilżą, bo buchający zeń wydech

Z furią na zewnątrz śmiertelnym zionie dokoła oparem.

W miejscu tym nie masz zielonej jesieni, trawy nie rosną

Bujne na darni, ni słodkie śpiewy roznoszą się wiosną:

Głosów przeróżnych w zaroślach świeżych nie grają też chóry.

Chaos tam tylko i szare ściany skał ciemno–ponurych

Leżą jak w grobie, pociechę w smutnych znajdując cyprysach.

Z tej to siedziby się postać ojca wyłania Ditysa*,

Wśród pogrzebowych płomieni, siwym sproszona popiołem,

I tak podjudza Fortunę, co wartkim toczy się kołem:

— Ludzkich i boskich spraw razem pani potężna, Fortuno!

Ty, która żadnej nie lubisz mocy zbyt pewnej na świecie!

Zawsze ty rzeczy chcesz nowych, a stare rzucasz: niech runą!

Czyżbyś nie czuła, „że Rzymu ciężar przemożny cię gniecie

I że ten kolos na zgubę skazan trwać dłużej nie może?

Własną potęgę swą rzymska znienawidziła już młodzież:

Co zbudowała, udźwignąć nie umie. Wszędzie bogate

Łupy i złoto na własną w zbytkach szaleją zatratę.

Złote budują pałace, do gwiazd budowle już pną się,

Tu z mórz głaz wodę wypiera, tam morze rośnie na lądzie:

I tak buntuje się stałe zmieniając miejsca natury.

Ot, już w królestwo wnet moje wtargnie. Przecięta rowami

Ziemia wśród robót szaleńczych staje otwarta. W głąb góry

Czeluść się wdziera i jęcząc na czczy użytek śle kamień,

I już nadzieję na niebo wśród cieni budzi podziemnych.

Dalej więc, zmień twarz, Fortuno, pokój zmień w widok wojenny,

Skłóć Rzymianina i nowe dusze w królestwo me ładuj:

Dawno już ust nie zwilżyłem pogrzebów krwawą biesiadą.

I Tyzyfona* ma członków w krwi nie kąpała spragnionych

Od chwili, gdy ją sullański* pił miecz, a ugór nabrzmiały

Owoc na światło wypuścił trupów posoką karmiony.

121. Te gdy powiedział był słowa i ich prawice się miały

Złączyć, wysiłkiem swym ziemię w przepastny otwór rozsunął.

Na to zaś z serca lekkiego tak przemówiła Fortuna:

— Ojcze mój, tobie posłuszne są głębokości Kocytu!

Jeśli mi wolno bezkarnie odsłaniać prawdę zakrytą,

Spełnią się twoje pragnienia; bo i w tej piersi się burzy

Gniew równie wielki i płomień do szpiku kości mnie pali.

Cokolwiek dałam Rzymianom, wszystkiego nie chcę już dłużej,

Gniewna na własne swe dary. Niechże więc gmach ten rozwali

Tenże bóg, który był twórcą. I mnie przypada do serca

We krwi zbytkować do syta, palić, zabijać, uśmiercać.

Widzę ja dwakroć już śmiercią Filipów pola* zasłane,

Stosy pogrzebne Tesalii*, Hiberii lud pogrzebany*.

Już broni szczęk zatrwożone grozą przeszywa mi uszy.

Widzę i w Libii jęczące z hukiem bariery twe, Nilu,

Morze Aktyjskie* i ludy, co przed Apolla drżą siłą.

Nuże, otwieraj królestwo twych ziem spragnionych i groźnych,

Nowe przyzywaj w nie dusze! Już nawet Portmeus przewoźnik

Przewieźć na łodzi nie zdoła rzesz wojowników i cieniów:

Floty tu trzeba! I ty się nasyć w tym strasznym zniszczeniu,

Ty, Tyzyfono pobladła! Używaj we krwi powodzi!

Oto do cieniów Stygijskich* świat rozszarpany odchodzi.

122. Ledwie skończyła, gdy chmura jasnym rozdarta piorunem

Grzmotem zadrżała, ognistą wydając z piersi swej łunę.

Cofnął się ojciec ciemności — tak się przeraził tym grzmotem

Brata prawicą ciśniętym — i ziemię zamknął z powrotem.

Zaraz też ludzkie nieszczęścia i zbliżające się klęski

Znaki przez bogów zesłane zapowiadały. Niebieski

Tytan* z obliczem niekształtnym we mgłach twarz ukrył skrwawioną:

Myślałbyś, że to już obraz obywatelskich legionów.

Z drugiej zaś strony Cyntyjka* twarz jasną mrokiem przesłania:

Oczy od zbrodni odwraca. Z grzmotem po górskich się ścianach

Szczyty zerwane staczają, a rzeki błędne w swym biegu

Obumierając łożyskiem znanych nie snuły się brzegów.

Niebo szaleje wojenną wrzawą, a trąba bojowa

Z trwogą wśród gwiazd budzi Marsa*. Już Etnę* ogni też nowa

Siła pożera i w eter żagwiami miota błyskawic!

Oto wśród mogił i kości nie pogrzebanych się jawi

Cieniów podziemnych widziadło i sykiem grozi złowieszczym.

W gwiazd nowych świcie pochodnia sprowadza z sobą pożary,

Jowisz zaś z nieba niedawno krwawym opuścił się deszczem.

Wróżb tych tajniki też rychło rozwiązał bóg sam z Cezarem:*

Ten wszelkiej zbywszy się zwłoki, swego dochodzić gotowy,

Gallickiej wojny broń rzucił, chwycił broń wojny domowej.

W Alpach podniebnych, gdzie heros grecki* skalistą pchnął górę

W dół ją zrzuciwszy i drogę stawił dla ludzi otworem,

Miejsce jest święte przez ołtarz Herkulesowy. Tu śnieżny

Próg w wiecznej zimie i biały gwiazd tyka szczyt niebosiężny.

Rzekłbyś, że tam się zapadło niebo: ni słońce promieniem

Ciepłym dojrzałe tu grzeje, ni wiosny wita tu tchnienie.

Wszystko w lodowych okowach w mrozie sztywnieje tu twardym:

Świat cały unieść na sobie może wyniosłe i harde.

Przez te to góry przechodząc Cezar z weselem żołnierzy,

Gdy upragnione osiągnął miejsce i okiem przemierzył

Ze szczytu pola Hesperii*, leżące w dali dokoła,

Ręce do gwiazd wznosząc obie głośno się modlił i wołał:

— Wszystko mogący Jowiszu! I ty, Saturna ziemico*,

Wojsk moich szczęściem szczęśliwa, moich triumfów zdobyczą!

Wami się świadczę, że Marsa niechętny w bój ten przyzywam,

Niechętny ręce doń zwracam. Rana mnie zmusza dotkliwa:

Z miasta wygnany mojego, gdy Ren przeze mnie krwią spływa,

Gdy Gallów, chcących naszego znów Kapitolu wziąć szaniec,

Pędzę od Alp, przez zwycięstwa pewniejszym tylko wygnaniec!

Krew to germańska rozlana i mych triumfów dziesiątki

Winnym mnie czynią! Choć — kim jest, kto mojej sławy nie kocha?

Kim jest, kto wojny mi broni? Same przekupne to pionki,

Tani najmici, dla których mój Rzym jest tylko macochą.

Lecz nie bezkarnie to czynią, jak myślę! Nie .da się tchórzom

Wziąć bez mściciela ta ręka i związać! Naprzód, mych drużyn,

Naprzód, zwycięscy szaleńcy! Sąd ten rozstrzygniem żelazem.

Wszystkich nas jedna wszak wina obciąża, wszystkim nam razem

Jedno zagraża skazanie. Wdzięczności czas spłacić długi:

Bom nie sam jeden zwyciężał. Lecz gdy za trud i zasługi

Kara nas czeka i naszym zwycięstwom hańba dziś grozi,

Rzućmy więc kości — Los sędzią! Wojny spróbować się godzi,

Zmierzyć swe siły! Ja sprawę pewnie wygrałem już swoją:

Nie znam, co klęska, wśród tylu wojsk bohaterskich uzbrojon.

Ledwie to wyrzekł, na niebie ptak się pojawił wróżebny,

Szczęście przynosząc i skrzydły w szlaki uderzył podniebne.

Z lewej też strony strasznego gaju, co grozę siał wkoło,

Głos dał się słyszeć niezwykły i płomień buchnął wesoło.

Nawet blask słońca krąg przybrał wspanialszy niźli zazwyczaj

I aureolą otoczył złotą brzeg swego oblicza.

123. Cezar, wróżbami zachęcon, tym śmielej znakom Marsowym

Naprzód iść kazał, by wroga zaskoczyć krokiem tym nowym.

Najpierw też lody i ziemia szronami ścięta i mrozem,

Choć chropowata, wygodna nie przeszkadzała mu w drodze.

Lecz gdy oddziały konnicy skruszyły ściętą mgieł wilgoć

I koń lękliwy kopytem przełamał lodów okowy,

Śnieg się ocieplił i zaraz rzeki, zrodzone przed chwilką,

Falą po górach się toczą. Ale i one w lód nowy

Jakby na rozkaz się ścięły tkwiąc w zabliźnienia bezruchu,

I co przed chwilą płynęło, znów w masę zbiło się kruchą.

Wtedy dopiero, już teraz słabe, idącą w ich ślady

Stopę zwodziły igrając: wszystko pokotem bezładnym

Kładło się, ludzie i konie, i broń w opłakanej ruinie.

Oto zaś jeszcze i chmury w mroźnej wstrząśnięte wyżynie

Wyładowywać się jęły. Wiatrów się wiry zerwały,

Niebo z łoskotem grzechocząc gradem sypało nabrzmiałym.

Chmury już całe na armię zerwane z góry się walą,

Jak gdyby w lód zamienioną morze grzebało ją falą.

Ziemię pokonał bezmierny śnieg, śnieg pokonał na niebie

Gwiazdy, pokonał i rzeczne wody więzione swym brzegiem,

Lecz nie pokonał Cezara! Na włóczni wsparty potężnej,

W marszu niezłomnym przez teren groźny przedzierał się mężnie,

Jak ów z wyniosłej swej twierdzy z kaukaskiej schodząc w dół góry

Amfitriona syn*, albo Jowisz z obliczem ponurym,

Kiedy ze szczytów wielkiego Olimpu schodził do boju,

By zbuntowanych Gigantów* w wiecznym ułożyć pokoju.

Cezar przez ściany wyniosłych gniewny przedzierał się wyżyn,

A przestraszona tymczasem skrzydłem trzasnęła w lot chyżym

Wieść i na szczyt palatyńskich wierzchołków niesie się stromych,

I wszystkie bogów posągi takim przeraża tu gromem:

Już uganiają po morzu floty i w Alpach już całych

Wrą w krwi germańskiej skąpane wojsk podnieconych oddziały.

Już przed oczyma się wizja roztacza broni i krwawej

Rzezi, i ognia, i wojny! — Serca zadrżały z obawy

I przestraszone na dwie się strony rozdarły w naradach:

Ten chce się cofnąć, lecz lądem, tamten na okręt chce wsiadać.

Morze pewniejsze mu zda się niźli ojczyzna! Ów raczej

Wojny by wolał próbować i iść za radą przeznaczeń.

Im kogo bardziej strach naglił, tym szybciej każdy się chronił.

I tak wśród ruchów tych naród, żal patrzeć, w którą go stronę

Myśl przerażona popchnęła, pędził i rzucał ojczyznę.

Rzym się rozkochał w ucieczce. Pogłoski szumem pobici,

Już opuszczają swe domy w smutku i żalu Kwiryci.

Jeden na ręku strwożonym dzieci unosi, a inny

Z płaczem rzucając swe progi penaty tuli do serca

I choć wróg jeszcze daleko, już go w przekleństwach uśmierca.

Niejeden żonę do piersi tuli zmartwiony wśród żalu,

I ojców tuli wiekowych. Młódź, nienawykła do znojów,

To tylko, o co się lęka, zabiera. Tamten zaś swoją

Całą posiadłość niemądry wlecze — na łupy po boju:

Jak kiedy wicher z pełnego morza najeży się falą

I wody tłukąc wywraca, nic nie pomogą żeglarzom

Liny ni stery, gdy jeden masztom chce ulżyć w ciężarze,

Drugi zatoki bezpiecznej szuka i ciszy wybrzeża,

Ktoś znów na pełne mknąc żagle wszystko losowi powierza.

Lecz po co biadać nad małym? Z dwu konsulami sam Wielki*,

Pontu ów postrach, odkrywca Hydaspu, groźnych wód rzeki,

Piratów postrach, którego trzykroć w triumfie niedawno

Widząc sam Jowisz się uląkł, któremu cześć dając jawną

Pont* aż do głębin się kłonił, Bosfor* słał falę poddaną,

I on — o, hańbo! — niepomny władzy i sławy swej uszedł,

I Los też Wielkim się bawił w ucieczce Pompejuszem!

124. Straszna zaraza ta serca bóstw nawiedziła już nawet

I do ucieczki włączyła lęk niebian: bogów łaskawych

Na całym świecie tłum zniknął z ziem ogarniętych furiami,

Wzrok odwracając z odrazą od potępieńców tych armii.

Pokój więc pierwszy ramiony wstrząsając śnieżnobiałymi

W hełm pokonaną skrył głowę i opuszczając świat ziemi

Pierzchnął przelękły, w Plutona* królestwo nieubłagane.

Za nim Uczciwość pobita i Sprawiedliwość z rozwianym

Włosem odeszła, i Zgoda z szatą rozdartą z żałoby.

Stamtąd przeciwnie, z Erebu* przez piekłem ziejące groby

Zewsząd Plutona wynurza się tłum: straszliwa Erynia*,

Groźna Bellona*, Megera* z płonącą w ręku pochodnią,

I Zgon, i Podstęp, i Śmierci postać wyblakła i sina.

A między nimi Szał, jakby z cugli się wyrwał na wolność,

Głowę skrwawioną podnosi w górę i twarz całą w ranach

Tysiącem ciosów pokłutą krwawym szyszakiem zasłania.

Na ręce lewej zaś dźwiga tarczę Marsową, zniszczoną,

Niezliczonymi grotami zbitą, a ogień, co zionął

Z żagwi w prawicy, całemu światu zagrażał pożogą.

Czuje też ziemia bóstw ciężar: gwiazdy w tej zmianie nie mogą

Swej równowagi utrzymać. Bo cały w niebieskich stronach

Pałac na części się rozdarł. Najpierw więc boska Diona*

Broni praw swego Cezara. Do niej przystaje Pallada*

I sprzymierzeniec ich Mawors*, co włócznią potężną włada.

Stronę Wielkiego Feb z siostrą* wybrał i bóg na Cyllenie

Zrodzon, i heros z Tirynsu, trudów mu równy brzemieniem.

Gromkie zagrały już trąby, gdy włos rozdarłszy na poły Głowę

Niezgoda do nieba z Stygijskich wzniosła padołów.

Krew na jej licach zastygła, podbite oczy łzy lały,

Zęby w pancerzu brudnego osadu brzydkie sterczały.

Język jej ropiał, a usta węże obsiadły wokoło.

Szata skręcona na piersi cała podarta, a pod nią

Drżąca ukryta prawica krwawą wstrząsała pochodnią.

Tak opuściła ciemności tartarejskiego Kocytu

I na Apenin szła sławny, do grzbietów jego i szczytów:

Stąd wszystkie wzrokiem swym ziemie i wszystkie morza ogarnie,

Na całym świecie jak fale przetaczające się armie.

Po czym z szalonej swej piersi takimi dyszy rozkazy:

— Teraz, o ludy, niech każdy z zapałem za broń się waży

Chwycić i ogni niszczących żagwie niech rzuca na miasta!

Przegra, ktokolwiek się kryje. Niech się nie cofa niewiasta,

Dziecko nieletnie, czy wiekiem osamotniony ktoś starczym.

Ziemia niech zadrży, dom wszystek w buncie rozdarty niech walczy!

Ty, Marcellusie*, ustawy pilnuj! Podburzaj, Kurionłe, Naród!

A ty, Lentulusie, nie broń Marsowi ochoty!

Dalej, i ty czemu, boski*, z swymi się bawisz legiony?

Czemu nie kruszysz bram, ani murów nie burzysz, ni fortec,

Skarbów nie grabisz? Ty, Wielki, czyżbyś pilnować już zamków

Rzymu swojego nie umiał? Szukaj, gdzie mur Epidamnu*!

Zabarw krwi ludzkiej purpurą Tesalię, zabarw jej wody! —

Wnet się na ziemiach spełniły wszystkie rozkazy Niezgody”.


Słowa te wyrecytował Eumolpus z wielką potoczystością i tak wkroczyliśmy wreszcie do Krotony.

W Krotonie odpoczęliśmy zrazu w skromnej gospodzie. Na drugi zaś dzień szukając bardziej komfortowego domu natknęliśmy się na tłum spadkołowców i ci zaczęli nas wypytywać, cośmy za —jedni i skąd przybywamy. Zgodnie więc z planem i wspólną naszą umową informujemy ich ze wzmożoną obrotnością języka i z przesadą, skąd i kim jesteśmy, zyskując sobie u nich niezachwianą w to wiarę. Zaraz też z najwyższą gorliwością ofiarowali swoje usługi Eumolpusowi… na wyścigi wszyscy spadkołowcy zabiegają przez dary o względy Eumolpusa…


Podstęp się udał i nasi bohaterowie dobrze się bawili.


125. Taki żywot pędziliśmy w Krotonie już długo… i Eumolpus w pełni powodzenia zapomniał o niedawnym swym położeniu, tak że przed przyjaciółmi chełpił się, że nikt tam nie może przeciwstawić się jego wpływom i że ludziom jego wszelkie uchybienia w tym mieście ujdą bezkarnie dzięki protekcji przyjaciół.

Ja natomiast, choć z dnia na dzień coraz więcej opływaliśmy w dobrobyt i tuczyłem się do syta robiąc sobie nadzieję, że zmienna Fortuna przestała się mną specjalnie interesować, jednak dość często myślałem i o obecnej sytuacji, i o jej podstawach, i mówiłem sobie: „Ale co będzie, jeżeli chytry spadkołowca wyśle do Afryki swego wywiadowcę i całe nasze kłamstwo wykryje? Co będzie, jeżeli choćby sam najemny sługa Eumolpusa, gdy mu się znudzi obecne powodzenie, zrobi donos na naszych przyjaciół i cały fałsz bezecnie zdradzi i wyda? Oczywiście, znowu trzeba będzie uciekać i w nowym żebractwie wracać do biedy, którą się nam udało wreszcie przezwyciężyć. Bogowie i boginie, jak ciężko żyć w niezgodzie z prawem! Zasłużona kara stale wisi nad człowiekiem…”


Mimo tych obaw powodzenie Enkolpiusza, występującego pod imieniem Poliajnosa, rośnie. O jego względy stara się młoda, wytworna Kirke za pośrednictwem swej służebnej, Chryzydy:


126. „…ponieważ świadom jesteś swej urody, wpadasz w pychę i sprzedajesz pieszczoty, a nie użyczasz ich. Bo po co te włosy kręcone grzebieniem? Po co twarz natarta kremem, po co ta lubieżna zalotność oczu? Co oznacza ten chód świadomie ułożony, tak że nawet rozpiętość kroku nie wychodzi poza określoną miarę? Nie znaczy to, że piękność swą reklamujesz, by ją sprzedawać? Widzisz mnie: nie znam się na wróżbach i nie mam zwyczaju zajmować się kalkulacjami astrologicznymi; ale z wyglądu ludzi potrafię odgadnąć ich charakter i po chodzie poznaję, co kto myśli. Czy więc chcesz nam to sprzedać, o co proszę, kupiec jest gotów; czy też, co byłoby wytworniej, chcesz nam to dać, postaraj się, bym ci była zobowiązana za przysługę. Bo to, że oświadczasz, iż jesteś niewolnikiem i niskiego pochodzenia, tym więcej podnieca żądzę palącej się do ciebie. Są kobiety, które rozgrzewa prostactwo: czują w sobie namiętność tylko na widok niewolników albo wysoko podkasanych sług. Niektóre palą się do gladiatorów albo do zakurzonego parobka od mułów, albo do produkującego się na scenie aktora. Do tej właśnie kategorii należy moja pani. Od samej orchestry przeskakuje czternaście pierwszych rzędów* i dopiero w końcowych rzędach pospólstwa szuka obiektu miłości”.

Naładowany tym bardzo kuszącym przemówieniem pytam: „Przepraszam, czy może tą, która mnie kocha, jesteś właśnie ty?”

Zaśmiała się serdecznie z tak bezceremonialnego pytania mówiąc: „Nie życzę sobie, byś był taki pewny siebie. Ja dotychczas nigdy nie uległam niewolnikowi i niech bogowie uchowają, bym uściski swe miała oddawać skazańcowi! Tego niech sobie pilnują mężatki, które całują ślady chłosty. Ja, choć jestem służebną, nigdy jednak nie siedzę gdzie indziej jak tylko w pierwszych czternastu rzędach”.

Na to ja zacząłem się dziwić tak odmiennym gustom mówiąc, że to coś nienormalnego, by służebna miała w sobie dumę pani domu, a pani niskie wymagania służącej.

Żarty szły dalej i poprosiłem służebną, by przyprowadziła panią do jaworowego gaju. Podobała się dziewczynie ta myśl, podniosła tunikę i skręciła do gaju laurowego, który przytykał do alei. Niedługo tam bawiąc wyprowadza swą panią z ukrycia i stawia u mego boku kobietę przechodzącą swą budową nieskazitelną wszelkie wyobrażenia. Żadne słowo nie jest w stanie ogarnąć jej piękności. Cokolwiek powiem, będzie za mało. Włosy z natury faliste spływały swobodnie po całych ramionach. Czoło drobniutkie z włosem zaczesanym całkiem do góry. Brwi sięgające aż do linii policzków, a znowu na środku prawie całkiem schodzące się razem. Oczy błyszczące jaśniej niż światło gwiazd bez księżyca. Nos leciutko zakrzywiony, a usteczka — jakie sobie Praksyteles* wyobrażał u Diany. A broda, a szyja, a ręce, a nóżki białe we wdzięcznych złotych sandałkach! Paryjski marmur przy nich gaśnie! Toteż teraz dopiero, po długiej miłości, zrezygnowałem z Dorydy…


Co się stało, Jowiszu, że ty między bogi

Broń porzuciwszy milczysz i brakło ci słów?

Teraz czas, by wypuścić groźne z czoła rogi*

Teraz, by włosy siwe pod bielą skryć piór.

To prawdziwa Danae! Dotknij jej, już ogień

Ciało twe od niej żarem przeniknie na wskroś”…


127. Ucieszyła się tym konceptem i uśmiechnęła tak rozkosznie, że miałem wrażenie, jakby księżyc w pełni wychylił się zza chmur. Potem palcami kierując do mnie słowa rzekła: „Jeśli nie gardzisz kobietą wyposażoną, która w tym roku dopiero poznała przeżycia z mężczyzną, to ci, młodzieńcze, pozyskuję w sobie siostrę. Masz ty wprawdzie brata — bo nie żałowałam trudu, by to wybadać — ale co szkodzi przybrać sobie także siostrę. Z równym tytułem przychodzę. Ty tylko bądź łaskaw i spróbuj, jeśli ci miło, mojego pocałunku”.

Na to ja: „Ależ to ja, na piękność twą, proszę ciebie, byś nie gardziła człowiekiem obcym i dopuściła go do grona swych wielbicieli. Znajdziesz we mnie gorliwego adoratora, jeśli pozwolisz. I żebyś nie myślała, że do świątyni tej przyszedłem z niczym, daruję ci swojego brata”.

A ona: „Jak to? Ty mi w podarunku dajesz tego, bez którego nie możesz żyć, od którego pocałunku zależy twój byt, którego ty tak kochasz, jak ja pragnę kochać ciebie?” — i mówiąc to tak uroczy wydobywała z siebie głos, tak słodką melodią muskała oczarowane powietrze, że miało się wrażenie, jakby w powiewach grała harmonia Syren.

Olśniony zatem jakimś jaśniejszym niż całe niebo blaskiem pozwoliłem sobie zapytać to bóstwo o imię. A ona: „Tak? To służebna moja nie powiedziała ci, że mi na imię Kirke? Nie jestem wprawdzie dzieckiem Słońca*, ani matka moja w czasie miłości nie zatrzymała w biegu ruchu wszechświata. Ale mam coś, co będę mogła przypisać dobroci nieba, jeśli nam losy pozwolą się z sobą połączyć. Owszem, już coś w cichości ducha bóg zamyśla i nie bez przyczyn Kirke kocha Poliajnosa*. Zawsze między tymi imionami powstaje wielki płomień. Weź mnie zatem, jeślić miło, w swe ramiona. Nie potrzebujesz się obawiać nikogo zazdrosnego. Daleko stąd jest brat”.

Po tych słowach Kirke wzięła mnie w objęcia miększe niż sam puch i położyła na ziemi, kwiecistą zasłanej murawą.


Jak ziemia–rodzicielka na Idy wysokościach

Wydała ongiś kwiaty, gdy z prawą swą miłością*

Jowisz się złączył, pełne płomienia mając serce:

Z miękkich się słały fiołków, cibór* i róż kobierce,

A z łąk zielonych białe lilie się słodko śmiały —

Tak ziemia zaprosiła Wenus na miękkie trawy

I cudny dzień tajemnej miłości był łaskawy.


Na tej to murawie zwarci w uściskach igraliśmy tysiącem pocałunków szukając potężnej rozkoszy…

128. Kirke do Poliajnosa: „…Co jest? Czy cię pocałunek mój zraził? Czy może oddech z głodu niemiły? A może przeszkadza ci pot pod pachami? No, to może, jeśli nic z tych rzeczy, boisz się Gitona?”

Mnie oblał widoczny rumieniec zawstydzenia, tak że i tę resztę sił, jaką miałem, straciłem. Całe ciało jakby zwiędło. Więc mówię: „Proszę cię, królowo, nie podbijaj jeszcze nieszczęścia: czarami tknięty zostałem”…


Wśród okoliczności, których opisu nie mamy, zakochani rozeszli się w widocznym zdenerwowaniu.


Kirke: „Powiedz mi, Chryzydo, ale prawdę: czy ja jestem nieładna? Czy zaniedbana? Czy na skutek jakiejś wrodzonej wady rzucam na piękność swą plamę? Nie wprowadzaj w błąd swej pani! Gdzieś jest wina, ale gdzie?”

Następnie porwała z rąk milczącej lustro.i przeglądała w nim wszystkie swe uśmiechnięte miny, jakie zwykle robi w czasie miłosnej zabawy. Nagle zrzuciła z siebie wymiętą na ziemi suknię i poszła do kaplicy Wenery.

Z drugiej zaś strony ja, niczym skazaniec i jakby przerażony jakimś koszmarnym widzeniem, pytałem siebie w duchu: „Czyżbym naprawdę został pozbawiony tej rozkoszy?”


Tak właśnie w nocy snodajnej senne nas przywidzenia

Zwodzą i oczom błądzącym nagle ukaże ziemia

Skarb wykopany: rzecz cudną bezecna maca ręka

I skarb porywa! Po twarzy pot płynie, myśl zalękła

W strachu się wikła głębokim, by nam przypadkiem z szaty

Złota nie wytrząsł ktoś świadom, gdzie skarb się krył bogaty.

Potem, gdy myśl zawiedzioną radość opuści złudna

I rzeczywistość powróci, sercu ze stratą trudno

Pogodzić się i bez przerwy w wizję ucieka cudną…


Rozszedłszy się z Kirką Enkolpiusz wrócił do Gitona. Ale i tu nie dopisały mu siły.


Giton do Enkolpiusza: …”Wobec tego dziękuję ci z tego tytułu, że kochasz mnie z uczciwością sokratyczną. Nawet Alcybiades w łóżku swego mistrza tak nie tknięty nie leżał*”…

129. Enkolpiusz do Gitona:… „Wierz mi, bracie, nie poznaję w sobie— mężczyzny. Nie czuję. Pogrzebana została ta część ciała, dzięki której byłem niegdyś Achillesem!”

chłopiec bojąc się, by go nie przyłapano ze mną na osobności, boby się dostał na języki ludzkie, zerwał się i uciekł w głąb domu…

a do pokoju mego weszła Chryzyda i podała mi list od swojej pani. List zawierał taką treść: „Kirke Poliajnosowi pozdrowienie. Gdybym była kobietą zmysłową, robiłabym ci wyrzuty, żeś mnie zawiódł. Tymczasem nawet dziękuję twojej niemocy. W złudzie rozkoszy mogłam dłużej zażywać pieszczoty. Ale pytam, co ty robisz. I czy na własnych nogach zaszedłeś do domu? Bo lekarze mówią, że człowiek bez mięśni chodzić nie może. Powiem ci, chłopcze, broń się przed paraliżem. Nigdy nie widziałam chorego w tak wielkim niebezpieczeństwie. Tyś już na pół martwy. Jeśli ta sama oziębłość nawiedzi także twoje kolana i ręce, możesz już posyłać po orkiestrę pogrzebową. O co więc chodzi? Choć spotkał mnie wielki zawód, nie zazdroszczę biedakowi leczenia. Jeśli chcesz wyzdrowieć, zapytaj, co myśli Giton. Odzyskasz, mówię ci, swoje mięśnie, jeśli przez trzy doby będziesz spał bez brata. Bo jeśli o mnie chodzi, nie boję się, że znajdzie się ktoś, komu bym się nie podobała. Nie kłamie mi ani lustro, ani to, co o mnie mówią ludzie. Bądź zdrów, jeśli możesz”.

Gdy Chryzyda spostrzegła, że szyderczy ten list przeczytałem w całości, dodała: „To się zdarza. Zwłaszcza w tym mieście, gdzie kobiety nawet księżyc z nieba ściągają… wobec tego i na to także znajdzie się rada. Odpisz tylko pani bardzo miło i przywróć jej dobre samopoczucie przez swoją szczerą grzeczność. Bo trzeba powiedzieć prawdę: od chwili doznania tej zniewagi nie może się opamiętać”.

Chętnie, oczywiście, usłuchałem służebnej i napisałem list takiej treści:

130. „Poliajnos Kirce pozdrowienie. Przyznaję, pani, że nieraz zawiniłem. Bo i człowiekiem tylko jestem, i jeszcze młodym. Nigdy jednak do dnia dzisiejszego nie zawiniłem śmiertelnie. Oto przed tobą grzesznik wyznający swe winy. Cokolwiek każesz, na wszystko zasłużyłem. Dopuściłem się zdrady. Zabiłem człowieka. Zbezcześciłem kaplicę. Za te zbrodnie szukaj kary. Czy zechcesz mnie zabić, przyjdę z własnym mieczem. Czy zadowolisz się chłostą, nagi pędzę do dyspozycji pani. W tym jednym tylko, pamiętaj, nie ja zgrzeszyłem, lecz narzędzie. Żołnierz, gotów do dzieła, nie miałem broni. Kto tu coś popsuł, nie wiem. Może wyobraźnia wyprzedziła powolne ciało, może przez to, że wszystkiego pożądałem, szybko się wyczerpałem z rozkoszy. Nie mogę sobie wyobrazić, co zrobiłem. Ale ty mi każesz bronić się przed paraliżem: jakby mógł jeszcze większy być niż ten, który mi odebrał możność posiadania ciebie. Ostatecznie zaś konkluzja mojego usprawiedliwiania się jest taka: dam ci zadośćuczynienie, jeśli mi winę naprawić pozwolisz…”

odprawiwszy Chryzydę z taką obietnicą zatroszczyłem się bardzo starannie o najbardziej karygodne ciało i pomijając łaźnię zadowoliłem się lekkim natarciem, a następnie dobrze się najadłem silniejszych rzeczy, a więc cebulek szafirka i szyjek ślimaczych bez sosu, i napiłem się trochę czystego wina. Potem przed snem odbyłem leciutki spacerek i tak spreparowany poszedłem do swej izby bez Gitona. Tak mi zależało na zaspokojeniu tamtej, że nawet bałem się, by bratu nie zachciało się za bok mnie pociągać.

131. Następnego dnia wstałem z dobrym samopoczuciem i bez straty sił. Poszedłem więc do tego samego jaworowego gaju, choć czułem w sobie lęk przed tym miejscem, nie będącym pod dobrą wróżbą. Tu pomiędzy drzewami zacząłem wypatrywać przewodniczki drogi, Chryzydy. Po krótkim spacerze usiadłem w miejscu, gdzie byłem wczoraj, gdy ta nadeszła ciągnąc z sobą do towarzystwa jakąś staruszkę. Przywitała się ze mną i mówi: „No, co, pyszałku? Już ci się humor poprawił?” Staruszka zaś wydobyła z sukni ukręcony z różnokolorowych nici sznurek i obwiązała mi nim szyję. Potem rozrobiła trochę prochu z śliną, wzięła to na średni palec i choć się broniłem, posmarowała mi tym czoło… Wypowiedziawszy to zaklęcie kazała mi splunąć trzy razy i trzy razy wrzucić do zanadrza kamyki, które sama uprzednio zaklęła, i zawinęła w purpurę, po czym włożyła mi ręce między nogi i zaczęła badać siłę męskości. W oka mgnieniu mięśnie usłuchały rozkazu i gwałtownym ruchem wypełniły ręce staruszki. A ta wyskakując z radości wołała: „Widzisz, moja Chryzydo, widzisz, że zbudziłam tego zająca dla innych!”…


Sławny rozpostarł jawor wszędzie swe letnie cienie

I wawrzyn w winnym wieńcu, i cyprys z lekkim drżeniem,

I strzyżone dokoła z wierzchołkiem chwiejnym pinie.

Wśród nich pienisty potok falą igrając płynie,

Trąca i niepokoi szmerem swych wód kamyki.

Godne miłości miejsce! Świadkami są słowiki

Leśne i miejskie jaskółki, co rozproszone wkoło

Wśród łąk i miękkich fiołków ślą w pole pieśń wesołą,


W tym ogrodzie znalazł Enkolpiusz–Poliajnos czekającą na niego Kirkę, zapewne gdzieś w pobliżu jej mieszkania:


a ona leżała w swobodnej pozycji, z alabastrową szyją na złotym wezgłowiu, i kwitnącym mirtem spokojnie… uderzała. Toteż zobaczywszy mnie zarumieniła się trochę — na wspomnienie wczorajszej krzywdy, oczywiście. Potem odsunęła na bok świadków i zaprosiła mnie do siebie. Usiadłem koło niej, a ona tę gałązkę położyła mi na oczy i dzięki tej jakby dzielącej nas ścianie nabrawszy odwagi powiedziała: „Cóż ty, paralityku? Czy dzisiaj przyszedłeś cały?” A ja na to: „Wolisz się pytać niż spróbować?” — i całym ciałem wcisnąłem się w jej objęcia racząc się aż do sytości całowaniem nie doznającym przeszkody ze strony czarów…


Najwidoczniej i tym razem siły nie dopisały mu i być może tłumacząc się i szukając przyczyny opowiedział Kirke podobną swą historię z chłopcem Endymionem:


132. „…sama piękność ciała zapraszała mnie do siebie i ciągnęła do miłości. Już tysiącem pocałunków trzaskały zderzające się nasze wargi, już wplątane ręce znalazcy wszelki rodzaj rozkoszy, już we wzajemnym uścisku zwarte ciała zmieszały w jedno także nasze oddechy…


Nic jednak nie pomogło mu tłumaczenie się ze swej niemocy. Kirke wzięła wszystko za złośliwość:


kobieta zmaltretowana tymi oczywistymi zniewagami w końcu ucieka się do zemsty. Woła służbę domową i każe mnie wychłostać. Ale nie zadowoliła się jeszcze tą tak wielką krzywdą moją. Zwołuje wszystkie prządki i co najgorszą część służby i każe mnie opluć. Zasłaniam ja rękami oczy i tak, nie uciekając się do żadnych próśb, bo wiedziałem, na co zasłużyłem, zbity i opluty zostałem wyrzucony za drzwi. Wyrzucona została także Proselenos, Chryzyda dostaje w twarz, cała służba zakłopotana szepce między sobą ł pyta, kto pani zepsuł humor…


Enkolpiusz nie mając na kim powetować sobie krzywdy mści się — jak widać z dalszej treści — na własnym członku męskim:


i tak przez to powetowanie sobie krzywdy poczułem się lepiej. Ślady obicia umiejętnie ukryłem, żeby albo Eumolpus nie cieszył się za bardzo mym przykrym przeżyciem, albo Giton zbytnio się nie martwił. Udając chorobę, bo tylko to mi pozostało bez uszczerbku dla honoru męskiego, schowałem się do łóżka i cały ogień wściekłości skierowałem przeciw tej części ciała, która była mi przyczyną wszystkich niepowodzeń:


Trzykroć w swą rękę topór straszliwy już porwałem.

Trzykroć zwiotczały nagle bardziej niż pęd badyla

Drżę przed żelazem, co mi od ciosu się uchyla.

Zdziałać nie mogłem, na com ochotę miał przed chwilą:

Bo on ze strachu zimniejszy niż śnieg zimy białej

Uciekł do brzucha w tysiące zmarszczek pomarszczony,

Tak, by ukarać główkę, nie mogłem jej odsłonić,

Lecz śmiercionośnym łotra tchórzostwem tym wykpiony

Do słów się biorę raczej, do groźnej jeszcze broni.


Podniosłem się zatem na łokciu i takim zuchwalca dręczyłem przemówieniem: „Co mówisz, ty wstydzie wszystkich ludzi i bogów? Bo nawet po imieniu cię nazwać się nie godzi w sprawach poważnych. Na to od ciebie zasłużyłem, żebyś mnie z nieba ściągał do podziemia? Żebyś zawodząc moje lata pierwszym wigorem kwitnące obciążał mnie zwiotczałością najdalszej starości? Daj mi, proszę, choć słaby tego dowód!”

I tak wyładowywałem swą złość.


On się odwrócił oczy trzymając wbite w ziemię

I tak zaczętą mową nie bardziej mi się wzruszał

Niźli wierzbina giętka lub mak z obwisłą szyjką.


Zresztą i ja, skończywszy tę tak brzydką naganę, zacząłem sam żałować swych słów i ukrytym zalewać się rumieńcem, że zapomniawszy o swej skromności rozmawiam z tą częścią ciała, której ludzie nieco surowszego pokroju nie chcą dopuścić nawet do poznania. Potem jednak przetarłszy przez dłuższą chwilę czoło mówię sobie: „Ale co ja właściwie zrobiłem złego, jeśli zgryzotę swoją wyładowałem przez takie złorzeczenie zupełnie naturalne? Bo czymże innym jest fakt, że w ciele ludzkim nieraz złorzeczymy żołądkowi czy gardłu, albo i głowie, gdy nas za często boli? Czyż sam Ulikses nie kłóci się z swym sercem?* Czyż niektóre postacie tragediowe nie robią wyrzutów swym oczom, tak jakby one słyszały? Podagrycy także złorzeczą swym nogom, artretycy rękom, kaprawi oczom, a często też, jeżeli kopniemy się w palec, cały swój ból wyładowujemy na nogi:


Czemuż więc z zachmurzoną brwią na mnie, Katonowie*,

Patrzycie potępiając nowej prostoty mej twór?

Nie bezsłoneczny w czystym wdzięk tu się śmieje słowie:

Język niewinny tu mówi, treść w życiu ludzkim ma wzór.

Któż miłosnego łoża, któż nie zna słodkiej Wenus?

Któż zakazuje w zimnym łożu rozpalać swą krew?

Sam ojciec prawdy, mędrzec, Epikur tego nie mógł

Zabronić, lecz oświadczył, że rozkosz — życia to cel.


Nic bardziej fałszywego na świecie niż bezsensowny przesąd, nic bardziej bezsensownego niż zakłamana surowość”.

133. Skończywszy tę deklamację wołam Gitona i mówię: „Powiedz mi, bracie, ale całkiem szczerze: czy tej nocy, kiedy mi ciebie podebrał Askyltus, był on tak wytrwały, że cię aż skrzywdził, czy też zadowolił się nocą bez ciebie i niepokalaną?” Na to chłopiec dotykając swych oczu przysiągł najuroczyściej, że Askyltus nie zadał mu żadnego gwałtu…


Jak się dalej rozwijało opowiadanie, nie wiemy. Enkolpiusz zrozumiał, że stał się ofiarą niełaski Priapa. Jego wiać musi przebłagać:


i klęcząc na progu* takimi słowy modliłem się do obrażonego bóstwa:


Nimf towarzyszu i Bakcha! Ciebie przepiękna Dione

Lasom za bóstwo bogatym dała, i ciebie zielony

Tazos* i Lesbos* przesławny słucha, lidyjski cię wielbi

Kraj siedmiorzeczny, świątynię w twojej ci wznosi Hypepie!*

Usłysz mnie, stróżu Bakchusa, usłysz, o Dryjad* rozkoszy,

Dopuść do siebie me trwożne modły! Nie krwią tu przynoszę

Serce splamione, na święte przybytki ręki też wrogiej

Nie podnosiłem bezecnie, lecz nędzą złamany, ubogi,

Zgrzeszyłem. Ale nie całym —zła dopuściłem się ciałem.

Biedak gdy grzeszy, ubóstwo zmniejsza mu winę: więc błagam,

Z serca mi ciężar odejmij, niewielka winy mej waga.

A kiedyś, gdy mi w godzinę lepszą uśmiechną się losy,

Nie pozostawię bez darów bóstwa twojego: przyniosę

Do twych ołtarzy, o święty, ojca trzód, kozła; przyniosę

Tego rogacza i ssące jeszcze pierś matki swej prosię.

W czarach ci świeże się wzburzy wino, a w pięknym pochodzie

Trzykroć wesoła iść będzie wokół świątyni twej młodzież”.


w czasie tego obrzędu i przezornej troski o to, co we mnie obumarło, weszła do świątyni staruszka w żałobie, z rozpuszczonymi włosami i w czarnej sukni, dotknęła mnie ręką i wyprowadziła na zewnątrz przedsionka świątyni…


Była to ta sama staruszka Proselenos, która już poprzednio próbowała uwolnić Enkolpiusza od niemocy. Teraz mówi do niego:


134. „…co za strzygi pożarły twe mięśnie? Na jakież to śmiecie czy ścierwo nadepnąłeś gdzieś na rozdrożu W nocy? Boś się i przy chłopcu nie popisał, lecz miękki, bezradny, oklapnięty napracowałeś się, napociłeś jak ta szkapa pod górę, i nic z tego. A niedość, żeś sam nagrzeszył, to jeszcze i przeciw mnie obudziłeś gniew bogów…”

i znowu zaprowadziła mnie bez oporu z mej strony do celi kapłanki, pchnęła na łóżko, porwała od drzwi trzcinę i zaczęła mnie biczować, znowu bez reakcji z mej strony. I gdyby nie to, że trzcina przy pierwszym uderzeniu skruszyła się i siła uderzenia zmalała, być może potrzaskałaby mi nawet ramiona i samą głowę. Jęknąłem jednakże przy szarpaniu członka. Łzy mi się ciurkiem polały z oczu, zasłoniłem sobie głowę prawą ręką i położyłem ją na poduszce. Zresztą i ona na drugim końcu łóżka siedziała zapłakana i zakłopotana i trzęsącym się głosem zaczęła winić swą starość, aż nadeszła kapłanka…: „Cóż wy” — mówi — „przyszliście do mej izby tacy, jakbyście byli przy świeżym jeszcze stosie pogrzebowym? I to w takie święta, kiedy nawet ludzie w żałobie się śmieją…”


Była to kapłanka Priapa, Ojnoteja. Do niej Proselenos:


Ojnotejo” — powiada — „widzisz tego młodzieńca? Pod złą gwiazdą się rodził. Bo ani chłopcu, ani dziewczynie skarbów swych użyczać nie może. Nie widziałaś jeszcze człowieka równie nieszczęśliwego: rzemień w wodzie u niego, nie męskość. I w ogóle — co myślisz o człowieku, który z łóżka Kirki wstał bez przyjemności?!”

Wysłuchawszy tego Ojnoteja usiadła między nami i długo potrząsając głową rzekła: „Tę chorobę tylko ja sama potrafię usunąć. A żebyście nie myśleli, że tu coś kręcę, proszę, żeby twój młodzieniaszek w nocy spał ze mną. Jeśli nie dokonam tego, że będzie znów sztywny jak róg,…”


Cokolwiek widzisz na świecie, mnie słucha. Ziemia ta w kwiatach,

Gdy tylko zechcę, twardnieje i więdnie w soków posusze;

Gdy zechcę, znów plon wydaje, a Nilu głaz w kataraktach

Wody z potężnym w dół zrzuca hukiem. Mnie morza posłuszne

Ścielą się fale i ciche zefiry u stóp moich kładą

Wietrzne podmuchy. Mnie rwące słuchają także potoki.

Nawet tygrysy hirkańskie* na rozkaz mój stają i smoki.

Po cóż wymieniam drobiazgi? Obraz księżyca zaklęciem

Moim ściągnięty w dół schodzi, a Feb z przerażeniem rumaki

Musi zawrócić szalone i wstecznym pędzić je szlakiem.

Taką to słowa moc mają. Byków zagasły płomienie

Kobiet jarzmione czarami, a Kirke, córka Fojbosa,

Przez czarodziejskie zaklęcia Uliksa druhów odmienia*.

Proteus* się staje, czymkolwiek być zechce.

Taką też mocą Ja krzew, co rośnie na Idzie, w morską przeniosę głębinę,

A znowu rzekom na szczyty piąć się rozkażę z doliny”.


135. Przestraszyłem się i skóra na mnie ścierpła, gdym usłyszał tę tak bajeczną obietnicą. Zacząłem się pilnie przyglądać tej starej kobiecie…

A Ojnoteja wykrzyknęła: „A więc słuchajcie rozkazu!”

i otarłszy sobie ręce bardzo dokładnie, przechyliła się na łóżko i raz i drugi pocałowała mnie…

Ojnoteja ustawiła na środku ołtarza stary stolik, nałożyła nań pełno żarzącego się węgla, rozpuściła też smołę i naprawiła nią już stare, pęknięte naczynie do picia. Następnie wbiła z powrotem do zadymionej ściany gwóźdź, który przy zdejmowaniu naczynia drewnianego wysunął się z nim razem. Z kolei przepasała się kwadratowym fartuchem i postawiła na ogniu olbrzymi garnek do gotowania, a równocześnie ze spiżarni zdjęła widłami worek, gdzie miała schowany bób w strąkach do swych praktyk i bardzo stary kawałek świńskiej głowy, podziurawionej tysiącem ukłuć. Rozwiązała sznurek u worka i wysypała zeń część jarzyny na stół każąc mi dokładnie ją przebrać. Poddaję się rozkazowi i starannie odkładam na bok ziarna z najbrzydszą łupiną. A ona robiąc mi wyrzuty, żem niezdara, bierze bób i z miejsca obgryza go żabami wypluwając na ziemię łuski jakby same muchy…

podziwiałem doprawdy tę przemyślność biedy i tę swoistą jakąś oprawę każdego szczegółu:


Nie osadzana tam w złocie błyszczała kość indyjska,

Ni stopą ludzką deptany marmur na ziemi tam błyskał,

Strojnej we własne swe dary. Lecz na plecionce z wierzby

Słoma ze zbóż wymłóconych leżała. Kubki świeże

Na prostym kole garncarskim z miękkiej toczone gliny.

Zbiornik na napój, co kroplą się sączy, i z wikliny

Podatnej misy plecione, i czasza brudna z wina.

Ściana zaś słomą dokoła powypychana pustą,

Błotem gdzieniegdzie lepiona. W niej grubych pełno gwoździ.

Na nich w zielonym sitowiu cienka wisiała trzcina.

Nadto — zapasy wiszące na żerdzi okopconej,

Jakie chowała ta prosta chałupa: jarzębina

Łagodna, w wieńce pachnące wisiała tani spleciona,

I starej coś macierzanki, i suche winogrona.

Tak żyła ta, którą ongiś kraj ziem attyckich gościł,

Godna ołtarzy Hekale*, którą z upływem czasu

Muza na podziw lat dawnych podała potomności.


136. …a gdy ona uszczknęła także odrobinę mięsa… i gdy tę równą jej wiekiem część głowy świńskiej widłami wkładała z powrotem do spiżarni, załamał się zmurszały stołek, który jej wzrostowi dodawał wysokości, i kobieta własnym ciężarem zwaliła się upadając wprost na ognisko. Ukruszyła się więc górna część garnka i świeżo rozpalający się ogień zagasiła. Ona sama poparzyła sobie łokieć na rozżarzonym patyku i całą twarz usmarowała wznieconym popiołem.

Przestraszony zerwałem się z miejsca i nie bez śmiechu staruszce pomogłem się podnieść… i natychmiast pobiegła do sąsiadów po ogień na rozpałkę, by obrzędowi w niczym nie przeszkodzić.

podszedłem więc do drzwi chałupy… gdy oto trzy święte gęsi, które, jak sądzę, przychodziły zwykle w południe upominać się u staruszki o swą porcję, zaczynają mnie atakować. Z odrażającym i jakby rozwścieczonym sykiem otaczają przestraszonego i już jedna rozdziera mi tunikę, druga rozwiązuje rzemyki od obuwia i ciągnie za nie, a jeszcze jedna, herszt i przywódca srogości, nie wahała się zębatym jak piła dziobem szarpać mnie za goleń. Zapominając więc o zabawie wykręciłem ze stolika nogę i już uzbrojoną ręką zacząłem opędzać się od niezwykle wojowniczego napastnika. Nie zadowoliłem się przy tym słabym uderzeniem, lecz krzywdę powetowałem sobie śmiercią gęsi.


Tak właśnie, sądzę, pod niebo uciekły stymfalijskie

Przez Herkulesa wygnane ptaki* i kału bryzgiem

Plugawe Harpie*, co jadło Fineusa, próżno brane,

Zanieczyszczały trucizną: skrzydeł niezwykły hałas

Przestraszył eter wstrząśnięty i bogów zmieszał pałac…


już pozostałe wywróciły bób i rozsypany wszędzie po całej podłodze pozbierały. Ale pozbawione, jak mi się zdaje, wodza wróciły do świątyni.

Ja zaś tymczasem ciesząc się i ze zdobyczy, i z zemsty, rzucam zabitą gęś za łóżko, a ranę na nodze, niegłęboką, obmywam octem.

Potem jednak bojąc się awantury upłanowałem sobie ucieczkę. Pozbierałem swe rzeczy i zabieram się do wyjścia. Ale jeszcze nie wyszedłem za próg izdebki, gdy patrzę — wraca Ojnoteja z czerepem pełnym ognia. Cofnąłem się więc, zrzuciłem szatę i jakbym czekał na nią, bo długo nie wracała, stanąłem przy wejściu. A ona ułożyła i roznieciła ogień na suchej trzcinie, na to położyła kilka kawałków drewna i zaczęła się tłumaczyć ze swej długiej nieobecności: przyjaciółka jej nie chciała wypuścić bez uświęconego zwyczajem wychylenia trzech kubków. Potem zwróciła się do mnie: „A co ty tu w czasie mej nieobecności robiłeś? Gdzież jest bób?”

Ja sądziłem, że dokonałem nawet chwalebnego czynu. Wobec tego po kolei opowiedziałem jej o przebiegu całej bitwy i jako wyrównanie za stratę, żeby się dłużej nie martwiła, podałem jej gęś. Ale staruszka zobaczywszy ją tak straszny z miejsca podniosła krzyk, że myślałbyś, że gęsi znowu weszły do środka. Zmieszany więc i przerażony niezwykłością tego, co zrobiłem, zapytałem, czemu się tak rozogniła i dlaczego nad gęsią lituje się bardziej niż nade mną.

137. Na to ona klasnęła w ręce i krzyczy: „Zbrodniarzu, jeszcze się odzywasz? Nie wiesz, jak strasznej dopuściłeś się zbrodni! Zabiłeś umiłowaną gęś Priapa, najbardziej lubianą przez wszystkie mężatki. Nie myśl więc, że to nic, co zrobiłeś. Jak się urząd o tym dowie, pójdziesz na krzyż. Splamiłeś krwią mój dom, do dziś dnia nie skalany, i zrobiłeś tyle, że ktokolwiek dla mnie nieprzychylny zechce, .może mnie przepędzić z tego kapłaństwa…”

ja mówię: „Proszę cię, nie krzycz. Za tę gęś dam ci strusia…”

a gdy ona wśród mego zdziwienia siedziała tak na łóżku i opłakiwała śmierć gęsi, nadeszła właśnie w tym czasie Proselenos z zakupami do obrzędów. Zobaczyła zabitą gęś i dowiedziawszy się o przyczynie nieszczęścia zaczęła i ona nadmiernie lamentować i żałować mnie, jakbym swego rodzonego ojca zabił, a nie gęś niczyją. Toteż mając już tego dosyć mówię: „Proszę bardzo, czy mogę ręce swe oczyścić za opłatą?… jeślibym się do was odwołał, nawet gdybym zabił człowieka. Oto kładę dwie złote monety. Za nie będziecie mogły kupić i bogów, i gęsi”.

Zobaczywszy pieniądze Ojnoteja rzekła: „Przepraszam cię, młodzieńcze! To przez wzgląd na ciebie jestem taka zdenerwowana. To dowód życzliwości dla ciebie, a nie złej woli. Postaramy się zatem, żeby się nikt o tym nie dowiedział. Ty tylko proś bogów, żeby ci to, coś zrobił, wybaczyli”.


Ktokolwiek ma pieniądze, z pomyślnym wiatrem płynie

I losem tak kieruje, jak sam nastawi ster.

Zdobędzie i Danaję*, i nawet o swym czynie

Akryzjosowi każe sądzić, co córce wpierw*.

Pieśni i mowy tworzyć i łajać wszystkich może,

Sprawy wygrywać w sądzie, lepszym niż Katon być:

Jakby uczony w prawie „jasne, nie jasne” orzec,

Serwiusza, Labeona* powagą swoją bić.

W dwu słowach: masz pieniądze — czego zapragniesz, żądaj,

A spełni się, bo w kasie zamknięty mieszka — bóg!


Otrzymawszy pieniądze Ojnoteja dokonuje spokojnie zamierzonego obrzędu z Enkolpiuszem:


pod rękami moimi ustawiła Kaszankę z winem, kazała palce równo wyprostować, przeprowadziła ich oczyszczenie przy użyciu poru i seleru, po czym przy słowach modlitwy nasypała do wina orzechów laskowych. I zależnie od tego, czy wracały na powierzchnię, czy też opadały na dno, wróżyła. Wiedziałem, oczywiście, że puste i bez jądra orzechy napełnione powietrzem pozostają na powierzchni płynu, a ciężkie, bo pełne zdrowego owocu, opadają na sam dół…

otwarłszy wnętrze gęsi wydobyła potężną wątrobę i z niej przepowiedziała mi przyszłość. Zresztą żeby ze zbrodni mojej nawet ślad nie pozostał, pokrajała całą gęś na kawałki, nabiła na rożny i przygotowała pyszne jedzenie dla mnie, który, jak sama mówiła, przed chwilą jeszcze miałem iść na stracenie… a między tym krążyły kubki czystego wina.

138. …Ojnoteja wydobyła skórzanego fallosa, obłożyła go oliwą, mielonym pieprzem i utartym nasieniem pokrzywy, i tak zaczęła powoli wsuwać mi go w tyłek…

tym preparatem skrapia ta najokrutniejsza starucha raz po raz moje uda…

miesza ekstrakt rzeżuchy z bożym drzewkiem i myje mi tym podbrzusze, a następnie bierze do ręki gałązkę zielonej pokrzywy i całą część poniżej pępka zaczyna powoli bić…

Enkolpiusz nie mogąc dłużej wytrzymać tych nieludzkich zabiegów zrywa się i ucieka.

staruszki, choć były rozbrojone winem i lubieżnością, próbują iść w me ślady i goniąc za mną przez kilka uliczek wołają: „Chwytaj złodzieja!” Uszedłem jednak z ich rąk pokrwawiwszy sobie przy tym biegu na oślep wszystkie palce u nóg…

W mieszkaniu zastał Enkolpiusz, jak się zdaje, wiadomość od Chryzydy:

…”Chryzyda, która poprzedniej twej kondycji nienawidziła, obecnie gotowa jest iść za tobą wszędzie, choćby z narażeniem życia…”

Jednakże mimo tej ponętnej oferty Enkolpiusz wciąż jeszcze myśli tylko o Kirke:

,,W czymże tej piękności dorównywała Ariadna* czy Leda? Czym by się jej mogła przeciwstawić Helena? Czym Wenus? Sam Parys, sędzia kłócących się o urodę bogiń*, gdyby w zestawieniu z nimi spojrzał na nią tak pożądliwymi oczyma, toby dla niej darował sobie i Helenę, i te boginie. Gdyby mi się dała przynajmniej raz pocałować, gdyby pozwoliła uścisnąć tę niebiańską i boską pierś, może by wróciło to ciało do sił i ożyłyby może części, uśpione, jestem przekonany, przez czary. Nic nie zrażają mnie obelgi. O tym, że mnie kazała wychłostać, nic nie wiem. Że mnie wyrzuciła, to zabawka. Bylebym tylko mógł wrócić do jej łaski…”

139. …miotałem się ciągle i męczyłem łóżko jakby jakąś złudę mojej miłości…


Nie mnie jednego bóstwo czy los nieubłagany

Ściga. Już inachijskiej bogini* gniewem gnany

Heros z Tyrynsu dźwigał nieb ciężar, już Junony

Zniewagę odczuł Peliasz*. Za broń też nieświadomy

Już Laomedon* chwycił, a Telef* gniew dwu bogów

Nasycił. Przed Neptunem Ulikses* gonił z trwogą.

Mnie także i po lądach, i po mórz głębiach siwych

Hellesponckiego ściga Priapa gniew straszliwy.


zacząłem pytać Gitona mojego, czy mnie ktoś szukał. Odpowiedział: „Dzisiaj nikt. Ale wczorajszego dnia jakaś kobieta wcale elegancka podeszła do drzwi i długo ze mną rozmawiała, aż mnie zmęczyła tą wymuszoną rozmową. W końcu zaczęła opowiadać, żeś coś przeskrobał i niewolniczej doczekasz się kary, jeśli poszkodowany będzie się przy skardze swej upierał”…

jeszcze nie skończyłem się uskarżać, gdy nadeszła Chryzyda i z całą wylewnością zaatakowała mnie uściskiem mówiąc: ,,Mam cię takiego, jakiegom się spodziewała! Ty tęsknoto moja, ty rozkoszy moja, nigdy nie zniszczysz tego ognia, chyba że go zagasisz krwią…”


Nie wiadomo, jak się ostatecznie zakończyła ta przygoda z Kirką i Chryzyda. W dalszych fragmentach jesteśmy już świadkami Eumolpusowych przeżyć.


jeden z nowych służących nagle się zjawia i oświadcza, że pan się strasznie na mnie gniewa: bo już dwa dni nie pilnuję swoich obowiązków; dobrze więc zrobię, jeśli sobie przygotuję jakieś dostateczne usprawiedliwienie; bo żeby gniew pański mógł się uspokoić, nie obejdzie się bez chłosty…

boginię Atenę, wypędzony; wychowany przez pasterzy, odnalazł matkę w Myzji i bronił tego kraju przed Grekami, gdy szli na Troję; mimo dzielności został zraniony przez Achillesa, bo Dionizos sprawił, że potknął się na pędzie winorośli.


Ale Eumolpus przyzywał Enkolpiusza tylko po to, by był świadkiem jego przygód:


140. …matrona, jedna z najbardziej dostojnych, imieniem Filomela, która kiedyś z pomocą swojej młodości nie raz i nie jeden wymusiła dla siebie spadek. Teraz zaś jako przekwitła już starsza kobieta narzucała starym ludziom bezdzietnym swego syna i córkę i przez takich następców w dalszym ciągu uprawiała wytrwale swą sztukę.

Tak więc przybyła do Eumolpusa i polecając swe dzieci jego roztropności i dobroci… że jemu powierza siebie i swoje pociechy: on jest jedyny na całym świecie, który w młodych ludzi może codziennie wpajać także zasady zbawienne. Słowem — zostawia dzieci w domu Eumolpusa, aby słuchały jego rad. To będzie jedynym prawdziwym dla młodych spadkiem.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Pokazowo piękną córkę z jej bratem w wieku efeba pozostawiła w pokoju Eumolpusa, a sama udała, że idzie do świątyni, by złożyć tam jakieś śluby.

Eumolpus, który był człowiekiem tak skromnym, że nawet ja wydawałem mu się tylko chłopczykiem, ani na chwilę nie ociągał się z zaproszeniem dziewczyny do pośladkowych misteriów. Ponieważ jednak już wszystkim zapowiedział, że ma podagrę i bezwład lędźwi, i teraz, gdyby nie zachował w pełni pozorów tej udawanej choroby, narażał się na to, że całą naszą grę mógłby zaprzepaścić, oszustwo nasze musiało być konsekwentne. Uprosił zatem dziewczynę, żeby mu usiadła na tej „dobroci”, której ją powierzono, Koraksowi zaś kazał wejść pod łóżko, na którym sam leżał, stanąć na czworakach i podrzucać pana swymi pośladkami. Ten wykonywał rozkaz powoli i na sztukę biegłej w tym dziewczyny reagował odpowiednimi ruchami. Kiedy więc rzecz zbliżała się do skutku, Eumolpus głośno zachęcał Koraksa, żeby przyśpieszał swoje usługi. W ten sposób stary, leżąc między sługą a przyjaciółką, bawił się jakby na huśtawce. I tak już raz i drugi rzecz doprowadził do skutku wśród wielkiego śmiechu wszystkich, i jego samego także.

Wobec tego i ja, żeby przez bezczynność nie tracić wprawy, przystąpiłem do brata tej dziewczyny, który przez szparę podziwiał tę samoczynną jej gimnastykę, i zacząłem próbować, czy nie chciałby mnie do siebie dopuścić. Nie bronił się przed pieszczotami wyrafinowany chłopiec, ale cóż — nieprzyjazne bóstwo i tu mnie znalazło…


Tu znowu w opowiadaniu luka, i chyba dość wielka. Enkolpiusz odzyskał w końcu swe męskie siły:


…”Bogowie są silniejsi, oni mnie przywrócili do pierwotnego stanu. To Merkury, który wprowadza i wyprowadza dusze, przez swą łaskawość przywrócił mi to, co mi zła ręka odjęła. Możesz się przekonać, żem ponętniejszy niż Protezylaos* czy którykolwiek inny z dawnych herosów”.

Po tych słowach podniosłem tunikę i w całej okazałości udowodniłem to Eumolpusowi. A on najpierw się przeraził. Potem jednak, żeby nie mieć najmniejszej wątpliwości, w obie ręce bierze dary łaski bogów…

Eumolpus: „Sokrates, bogów i ludzi…, miał zwyczaj mówić o sobie, że nigdy ani na sklep nie spojrzał, ani oczu swych nie zatrzymał na żadnym większym zbiegowisku ludzi. Tak to nic wygodniejszego niż stale mówić z mądrością…”

Enkolpiusz: „Wszystko to” — mówię — „jest prawdą. Bo też nikt z ludzi nie powinien wpaść w zły los tak rychło jak ten, kto pożąda cudzego. Z czegóż by żyli włóczędzy, z czego złodzieje, gdyby nie rzucali w tłum jakby wędki już to szkatułeczek, już to brzęczących monetą sakieweczek? Jak nieme zwierzęta wabi się jedzeniem, tak ludzi nie dałoby się złapać inaczej jak tylko przez włożenie im w zęby kawałka nadziei…”

Eumolpusowi i jego towarzyszom zaczyna się w Krotonie palić grunt pod nogami.

141. „…okręt z Afryki, który, jak obiecałeś, miał przyjść z twoimi pieniędzmi i służbą, nie przyszedł. Spadkołowcy już wyczerpani ostygli w hojności. Wobec tego albo się mylę, albo los chwiejny zaczyna po swojemu żałować nam…”


Eumolpus musiał się chwycić osobliwego wybiegu. Przeczytał publicznie testament, ale i warunki jego realizacji:


„…wszyscy, którzy w testamencie moim mają zapisy, oprócz moich wyzwoleńców, otrzymają spadek po mnie pod tym warunkiem, że ciało moje potną na kawałki i zjedzą je na oczach publiczności… U niektórych ludów, jak mi wiadomo, do dziś dnia przestrzega się prawa, że zmarłych zjadają ich krewni; do tego stopnia, że nieraz chorym robi się wyrzuty, że mięso swe pogarszają. Na tej podstawie przyjaciół moich zachęcam, by nie wzbraniali się przed mym poleceniem, lecz ciało moje spożyli z tą samą gotowością, z jaką duszy mojej źle życzą…”

olbrzymi rozgłos pieniędzy zaślepiał oczy i umysły biedaków. Gorgiasz był gotów wykonać to…


Inni mieli zastrzeżenia. Ale Eumolpus ciągnął dalej:


„…nie mam powodu bać się, że ci twój żołądek odmówi. Pójdzie on za rozkazem, jeśli mu powiecie, że za jedną godzinę obrzydzenia dostanie rekompensatę w wielkiej ilości dobrych rzeczy. Zasłoń tylko swoje oczy i wyobraź sobie, że zjadasz nie wnętrzności ludzkie, ale milion sesterców. Do tego dochodzi i to, że znajdujemy środki łagodzące i zmieniające smak. Żadne mięso nie smakuje samo przez się dobrze, lecz smak ten musi się sztuką zmienić i dla żołądka robiącego wstręty uprzyjemnić. A jeśli chcesz, bym ci to i na przykładach pokazał, proszę: Saguntyni* przyciśnięci przez Hannibala jedli ludzkie mięso, choć nie oczekiwali za to żadnego spadku. To samo zrobili Petelianie* w ostateczności głodowej, choć w tym jedzeniu nie chodziło im o nic innego jak tylko o zaspokojenie głodu. Kiedy zaś Scypion zdobył Numancję*, znaleziono tam matki, które do swego łona przyciskały na pół zjedzone ciała dzieci…


Reszty brak.

1 E.Paratore, Il Satyricon di Petronio, parte I, jak w bibliografii; K.F.C.Rose, The date of the Satyricon «Classical Quarterly» XII 1962 s. 166 i n.; Time and place in the Satyricon, «Transactions and Proceedings of the Americ. Philol. Association» XCIII 1962 s. 402 i n. W obu tych pracach Rose umieszcza Romans Petroniusza w latach 64/65 n.e.; E. Cizek, Autour de la date du Satyricon de Petrone, «Studii clasice» VII, 1965, s. 197 i n., datę powstania romansu widzi w latach 61–63.

2 Por. P.Veyne, Arbiter elegantiae, «Revue de Philologie» XXXVII, 1963, s 258 i in.

3 Ale por. V.Ciaffi, Petronio in Apuleio, Torino. 1960

4 A niedawno także E.Courtney (Parody and Literary Allusion in Menippean Satire, «Philologus» Cyi, 1962, s. 86 i n.), który uważa nasz utwór nie tylko za parodię romansu, ale za serię parodii rozmaitych utworów. Uległ jednak i on tej samej iluzji co Heinze.

* deklamatorzy — retorzy, nauczyciele wymowy, uczący młodzież tej sztuki metodą deklamacji, tj. wygłaszania fikcyjnych mów na fikcyjne tematy najczęściej w formie kontrowersji, tj. mów sądowych za sprawą lub przeciw sprawie, w wyszukanych i bardzo zawiłych sytuacjach; inny rodzaj deklamacji — to mowy doradcze, suasoriae, i pochwalne, laudationes; ćwiczenia deklamacyjne odbywały się w audytoriach mieszczących się w publicznych portykach miejskich L każdy zainteresowany mógł się także tym deklamacjom przysłuchiwać i wypowiadać o nich swój sąd, jak to robi właśnie nasz Enkolpiusz.

* w innym świecie — z powodu małej przydatności praktycznej takiego kształcenia młodych ludzi na mówców do właściwych zadań publicznych, jak to podkreślał już retor Seneka (zm. ok. r. 37 n. e.) w Controversiae III praef. 13 stwierdzając, że gdy takich mówców wprowadzi się do senatu czy do sądu, to razem z miejscem zmieniają się sami i jak coś, co przywykło do życia w cieniu czterech ścian, znalazłszy się w otwartej przestrzeni nie może się ostać, niewytrzymałe na deszcz czy słońce, tak oni nie umieją się w nowej sytuacji znaleźć.

* piratów — tyranów — odpowiedzi wyroczni — to właśnie przykłady fikcyjnych tematów deklamatorskich, w których można było uzasadniać słuszność czy konieczność zajęcia takiego lub innego stanowiska wobec sfingowanej w temacie sytuacji.

* sezam — roślina, której słodkawych nasion używało się do posypywania pieczywa (dziś jeszcze na Wschodzie).

* wy — tj. sami nauczyciele wymowy.

* brzękadła — tj. efekty formalno–stylistyczne, z nadużyciem przede wszystkim metafory, przesady, antytezy, parataksy, przy braku konkretnej życiowej treści i jej argumentacji.

* Sofokles i Eurypides — dwaj najznakomitsi tragediopisarze ateńscy w V wieku p. n. e; Bogata ich twórczość jak poruszała różną problematykę, tak wymagała od nich bogatego języka i wielkiej sztuki słowa. Zachowało się kilka dramatów Sofoklesa i kilkanaście Eurypidesa.

* Pindar — liryk grecki z VI/V wieku p.n.e., autor pieśni chóralnych; z różnorodnej jego liryki, pieśni pochwalnych, hymnów, trenów i innych, zachowały się fragmenty, a tylko pieśni na cześć zwycięzców w igrzyskach greckich, np. olimpijskich, tak zwane epinikia, doszły do nas W całych księgach. Przepych stylu i języka Pindara wydawał się już Horacemu w czasach Augusta nieosiągalny. W czasach aleksandryjskich, IY/III wiek p.n.e., zebrano liryków greckich w całość i ustanowiono ich listę, jakby kanon, wypełnioną dziewięciu nazwiskami (według innych do tych dziewięciu dochodzi Pindar jako dziesiąty).

* Homer — znane nazwanie autora Iliady, a także Odysei, utworów napisanych w heksametrach daktylicznych, które w ten sposób stały się miarami rytmicznymi epopei; liryka kultywowała inne miary wierszowe, układane w strofy, ale nie dlatego, żeby ci poeci nie czuli się na siłach śpiewać w wierszach Homera, lecz ponieważ przeznaczenie ich pieśni było inne.

* Platon… Demostenes — obaj wielcy mistrzowie prozy greckiej z IV wieku p.n.e., Platon filozoficznej, Demostenes krasomówczej.

* Tukidydesa… Hyperejdesa — również znakomici prozaicy greccy, pierwszy — historyk z V/IV wieku, drugi — mówca publiczny z IV wieku p.n.e.

* Cała ta krytyka jest echem długo aktualnego w starożytności sporu między zwolennikami stylu umiarkowanie ozdobnego i naturalnego, tak zwanymi attycystami, a propagatorami stylu wybujałego, patetycznego, nienaturalnego, zwanego azjanizmem; styl ten bowiem wykształcił się głównie w greckich lub zgrecyzowanych miastach Małej Azji po Aleksandrze Wielkim. Wzorami stylu attyckiego byli wymienieni tu przykładowo wielcy poeci i prozaicy ateńscy: tragicy Sofokles i Eurypides, obok których wymieniony został tebań—ski liryk chóralny Pindar; filozof Platon, mówcy Demostenes i Hyperejdes, historyk Tukidydes — wszyscy z V i IV wieku p.n.e. Przyczyny tych różnic w stylu dopatrywał się znany pedagog i retor Kwintylian (zm. w r. 96 n. e.) w odmiennym charakterze ludności wschodniej; por. Inst. orat. XII 10, 17: „różnice te powstały w wyniku odmiennych wrodzonych skłonności mówców i ich słuchaczy: Attycy jakby wygładzeni i trzeźwi nie mówili nic beztreściwego i zbędnego, natomiast ludność Azji sama w sobie skłonniejsza do nadętości i chełpliwości wpadła również w wymowie w większą napuszoność i próżność”.

* egipska zuchwałość itd. — chodzi tu zapewne o malarzy greckich epoki aleksandryjskiej, którzy w malarstwie stosowali sztukę uproszczoną, tzw. pictura compendiaria, przypominającą też, być może, sztukę egipską; tak tworzył już Nikomachos, tak jego uczeń Filoksenos z Eretrii, tworzący jeszcze po Aleksandrze Wielkim (por. Pliniusz, Naturalis hist. XXXV 110).

* — np. w mowie pro Caelio 39 i n., zwłaszcza 41: „ci, którzy przyjęli ową pierwszą, prostą drogę do sławy, pełną trudu — tj. uczący bez uprzyjemniania nauki sztuką ozdobnego stylu — już prawie całkiem pozostawieni zostali samym sobie”. Cyceron (M. Tullius Cicero) — znakomity mówca z I w. p.n.e.

* — podobnie Tacyt (w Dialogus de oratoribus 28 i n.) wini rodziców za złe wychowywanie dzieci.

* improwizowaną… prostotę — wiersze Lucyliusza, łacińskiego autora Satyr z II wieku p.n.e., robiły często wrażenie improwizacji; dla rzymskich „attycystów” twórczość tego poety była przykładem postulowanego przez nich puryzmu stylistycznego.

* O dworze niech nie myśli itd. — skądinąd jednak wiemy, że egzystencja ludzi pióra była przecież w wysokim stopniu zależna od łaski ludzi bogatych; por. Juwenalisa Satyrę VII, a także niektóre epigramy Marcjalisa.

* zamki… Trytonidy — według jednych to Ateny, miasto Pallady–Tritonis, według innych miasto Thurioi, kolonia ateńska w południowej Italii, zwanej Wielką Grecją.

* przez lacedemońskich kraj obsiadły chłopów — to znów według jednych wyspa Rodos, według innych Tarent w południowej Italii.

* Syren miasto — Neapol lub, zdaniem innych, w ogóle południowa Italia; natomiast E. Paratore w określeniu tym (Sirenum domus) widzi Sycylię, otrzymując w ten sposób Ateny jako siedzibę stylu attyckiego, Sycylię azjańskiego

* meońskich — tj. Homerowych; bo w szkołach greckich zaczynano lekturę poetów od Homera; stąd i dla szkoły rzymskiej adaptował Liwiusz Andronik Homerową Odyseję. Lekturę poetów uprawiano w starożytności w tzw. szkole gramatycznej.

* sokratycznej — tj. filozoficznej; zgodnie z tym, że wielcy mówcy greccy, jak Isokrates i zwłaszcza Demostenes, byli w młodości zainteresowani także filozofią, i Cyceron w Rzymie postulował dla mówcy wykształcenie filozoficzne, a za nim przypomnieli ten postulat Tacyt w Dialogus de oratoribus 32 i Kwintylian w Inst. orat. XII 2,20 i n.

* rzymski zastęp — nauczycieli łacińskich; dzieci bogatszych Rzymian pobierały naukę dwujęzyczną: zaczynały u nauczycieli greckich, potem przechodziły do łacińskich; por. Kwintyliana Inst. orat. I. 1,12 i n.: „uważam za rzecz bardziej wskazaną, by chłopiec zaczynał od języka greckiego, …niedaleko w tyle, a niebawem równolegle powinien iść język łaciński”; podobnie w X 1,46 i n. daje autor najpierw przegląd i ocenę poetów i prozaików greckich z punktu widzenia ich przydatności w wykształceniu przyszłego mówcy, a następnie łacińskich.

* — tj w chwilach wolnych od obowiązków winien uprawiać ćwiczenia w pisaniu kompozycji poetyckich, zwłaszcza epickich, a także kompozycji mów–deklamacji.

* pieryjski — w Pierii macedońskiej był najdawniejszy ośrodek kultu Muz, które nazywano też często Pierydami.

* napoju miłosnego — w oryginale satyrion, grecka nazwa rośliny z rodzaju aphrodisiaca, bliżej nie zidentyfikowanej (por. I. André, Lexique de termes botaniques, Paris 1956).

* brat — łac. frater, termin określający partnera erotycznego w pederastii.

* Jeśliś Lukrecją, itd. — aluzja do znanego z Liwiusza (I 58 i n.) opowiadania o żonie Tarkwiniusza Kollatyna, Lukrecji, która zaskoczona przez królewicza, syna Tarkwiniusza Pysznego, nieugięty stawiała mu opór, aż zniewolona musiała mu ulec (po czym odebrała sobie życie).

* doprowadzić do interdyktu — tj. skierować na drogę sądową przez interdictum utrubi; interdykt taki chronił posiadanie lub odzyskanie rzeczy ruchomej, działał więc także jako interdictum recuperandae possessionis (por. W.Osuchowski, Zarys rzymsk. prawa pryw., Warszawa 1962, s. 190 i n., 298 i n.).

* mędrcy, co z torbą cynicką — cynicy, zwolennicy sekty filozoficznej chlubiącej się osiągnięciem szczęścia i wolności przez wyrzeczenie się wszelkich dóbr materialnych.

* przysięgły — w oryginale eques jako synonim sędziego przysięgłego, bo od Gajusza Grakcha do Sulli sędziów przysięgłych wybierano tylko spośród ekwitów, a od roku 70 p.n.e. częściowo z tego stanu, obok senatorów i tzw. trybunów skarbowych.

* dwuas — drobna moneta (słowo as w znaczeniu ‘grosik’).

* fałszywych groszy… na zakupy — trzymamy się możliwie dosłownie przekazanego tekstu, odrzucając sicel jako obcy wtręt; niektórzy jednak zmieniają sicel na cicer (cieciorka, groch włoski) i lupinos tłumaczą dosłownie jako łubin (który jadano wówczas pieczony i gotowany), ale wtedy trzeba dopuszczać dalsze zmiany w tekście, bez których obejdzie się Pojmując lupini jako fałszywy drobny pieniądz.

* maklerzy — łac. cociones, zawodowi pośrednicy w sprawach kupna i sprzedaży.

* znieważyliście — tj. dopuściliście się świętokradczej zniewagi ceremonii na cześć boga Priapa; szczegóły te były opowiedziane w zaginionej części początkowej utworu.

* zakazane — ponieważ obrzędy na cześć Priapa miały charakter sekretny i misteryjny, a przy tym orgiastyczny.

* powracającej gorączki — łac. tertiana, gorączka powracająca co trzeci dzień, trzeciaczka.

* Priap — bóg Lampsaku w Azji Mn., towarzysz Dionyzosa, falliczne bóstwo płodności.

* mimiczny — pełny gry, jak w przedstawieniach mimicznych.

* wyziębłe — za sprawą Priapa, z powodu doznanej przez boga zniewagi.

* chodzi tu niewątpliwie o jakieś praktyki magiczne.

* cząber — łac. satureia (rodzina wargowatych), roślina, której wywar służył jako środek podniecający.

* dalsza treść zawierała tu między innymi opowiadanie o przeniesieniu się całego towarzystwa do mieszkania Kwartylli.

* gimnazjon — miejsce do ćwiczeń gimnastycznych lub innych zajęć młodzieży.

* misteria — tajemne obrzędy, w które wtajemniczano ludzi dojrzałych wiekiem. Tu w sensie przenośnym.

* falernejski — pochodzący z Falernus ager w Kampanii.

* geniusz — bóstwo opiekuńcze jednostki; każdy więc miał swojego geniusza.

* gospodarz jadalni — tricliniarches, jeden ze służby, którego zadaniem było utrzymywanie jadalni w porządku.

* wyuzdany tancerz — to samo co wyżej „sprośny baletnik”, cinaedus, z greckiego kinajdos; śpiewany tu przez niego czterowiersz jest przykładem „poezji” kinajdologicznej, kupletowej, o treści sprośnej (por. T.Sinko Literatura grecka, II, l, s. 23 i n., Kraków 1947).

* deliackie — z wyspy Delos, długowiecznego ośrodka handlu wszelkiego rodzaju niewolnikami.

* po osiołku… nie biorę — tj. tego, co lichsze; przysłowiowe wieloznaczne powiedzenie: post asellum diaria non sumo. Osioł (asinus, asellus) uważany był za zwierzę „erotyczne” i poświęcony Priapowi. Ale nazwą asellus określano też pewien rodzaj ryby bardzo poszukiwanej. O ośle w erotyce por. np. Lampridius, Vita Commodi 10; Juvenalis, Satira VI 332 i n., a przede wszystkim Apulejusza utwór Metamorfozy czyli złoty osioł oraz Lukian a Lukios czyli osioł.

* Kto podźwignął cielę, itd. — przysłowie powstałe na podstawie opowiadania o niejakim Milonie z Krotonu, który ćwiczył się dźwigając co dzień cielę, a gdy dorosło, dźwigał je dalej jako byka. Tutaj ma znaczenie erotyczne.

* sutej uczty — po łac. liberae cenae, wyrażenie z życia gladiatorów, których przed występami częstowano taką ucztą. Naszym więc bohaterem po ich przejściach, nam bliżej nie znanych z powodu luki w tekście, uczta u Trymalchiona kojarzyła się z taką właśnie ucztą gladiatorską, po której czekała ich dalsza jakaś burza (procella), jak gladiatorów śmiertelna walka. Tytuł Uczta Trymalchiona pochodzi od wydawców.

* Menelaus — szkolny pomocnik retora Agamemnona, jak gdyby nauczycłel—asystent, a przy tym może i „brat” tegoż, jak wskazuje dobór imion.

* jego — tj. Trymalchiona.

* Cave canem — tj. strzeż się psa.

* Minerwa — bogini mądrości, opiekująca się sztuką, rzemiosłem itp.

* Merkury — bóg opiekujący się handlem i kupcami, a także wyprawą.

* Fortuna — bogini losu i powodzenia. Róg obfitości oznacza tu los pomyślny.

* Parki — w mitologii trzy boginie losów każdego człowieka.

* gońców — młodych niewolników, chodzących przodem przed panem w podróży, starannie w tym celu ćwiczonych.

* Lary — bóstwa opiekuńcze domu, tu wizerunki tych bóstw w postaci laleczek umieszczane zazwyczaj w atrium na ołtarzyku.

* Wenus — bogini ogrodów, wiosny, kwiatów, później zidentyfikowana z grecką boginią miłości Afrodytą.

* atrium — w domu rzymskim najważniejsza i najozdobniejsza komnata; umieszczano w niej popiersia przodków.

* Lenasa — nie znanego bliżej człowieka, którego igrzyska gladiatorskie w oczach Trymalchiona warte były zestawienia z wymienionymi epopejami.

* rózgi z toporami — oznaki władzy przysługujące tylko najwyższym urzędnikom. Trymalchion przywłaszcza je sobie, choć był tylko tzw. sevir Augustalis, tj. członkiem sześcioosobowego kolegium kultu cesarza, i przysługiwały mu rózgi bez toporów.

* kalendy styczniowe — pierwszy dzień stycznia.

* z tyryjskiej purpury — tj. z najlepszego gatunku purpury z fenickiego Tyru.

* ponieważ zwyczajem rzymskim przy stole leżało się na sofach skośno do stołu, przy czym gościom zdejmował i przechowywał obuwie towarzyszący im w czasie uczty niewolnik.

* pierwsze miejsce — zwane miejscem konsularnym, a u Trymalchiona wyróżnione jeszcze stosem poduszek; miejsce to znajdowało się wśród miejsc środkowej sofy (lectus medius), choć dawniej gospodarz i jego rodzina zajmowali miejsca na jednej z bocznych sof (lectus imus, rząd miejsc najniższych).

* koszatki — łac. glires, gryzonie z rodziny pilchowatych, karmiące się orzechami, nasionami itp.

* mające imitować żarzące się węgle.

* lekko przyzłocony — tj. imitujący złoty pierścień, jaki wolno było nosić ekwitom rzymskim. Trymalchion dodaje sobie i tutaj pozorów godności.

* terebintową — tj. z drzewa terpentynowego, z rodzaju pistacjowych, rosnących w basenie Morza Śródziemnego.

* libra — ok. 327 gramów.

* muchołówka — ptak z rodziny wróblowatych.

* etiopscy — z Etiopii, a więc czarni; niewolników nazywano według kraju ich pochodzenia: Aethiops, Alexandrinus, Syrus itd.

* osobny stół — tj. stolik; dotychczas był jeden wielki stół wzdłuż trójmiejscowych sof, na których spoczywali goście; przy takim stole byli do obsługi stali niewolnicy, przy pojedynczych stolikach zbędni.

* gipsem — tj. jakąś masą zrobioną na proszku gipsowym.

* Falern opimiański wino z winnic Falernu w północnej Kampanii; opimiańskie wino — stare, niby z czasów Opimiusza, konsula z roku 21 p.n.e. I podobno rzeczywiście w epoce Nerona istniały tak stare wina. Stuletni — tj. w ogóle stary, a nie dosłownie „sprzed równo 100 lat”.

* Orku — tj. podziemia, a więc śmierci.

* okokłujca — łac. oclopetam, prawdopodobnie jakiś ptak atakujący oczy (kruk?); por. § 39 „Pod Strzelcem zezowaci, itd.” Wyraz niepewny.

* Pegaz — skrzydlaty rumak Muz.

* Marsjasz — satyr, towarzysz Bakchusa, często przedstawiany jako ozdoba fontanny.

* w kanałach sadzawek — łac. in euripo; bogaci panowie mieli w ogrodach sadzawki rybne połączone kanałami.

* Kraj — łac. Carpus; wołacz Carpe brzmi jak tryb rozkazujący od corpo, a więc carpe, ‘rwij, rozdzieraj’.

* zapędzi w liść ruty — łac. in rutae folium coniciet; jakieś przysłowiowe powiedzenie. Zresztą sens zrozumiały:

* Inkubon — łac. Incubo, w wierzeniach ludowych bóstwo strzegące ukrytego w ziemi skarbu, który ujawni, jeśli mu się skradnie czapkę.

* tu luka: po wymienieniu smakołyków szły zachwyty nad tym, ile u niego wszelkiego rodzaju wyspecjalizowanej służby.

* Tak wy znacie Uliksesa? — cytat z Wergiliusza Eneidy II 44; sic notus Ulixes!

* miał wykład — mianowicie Trymalchion, popisujący się fałszywą uczonością, jak i problematycznym dowcipem.

* Mędrzec — w oryginale z grecka „sophòs”, co tu wykrzyknikowi temu daje specyficzny koloryt.

* Hipparch i Aratos — Hipparch z II wieku p.n.e., znakomity astronom i matematyk grecki; Aratos z III wieku p.n.e., poeta grecki, autor astronomicznego utworu dydaktycznego pt. Phainomena.

* nie byli nawet ludźmi — a więc byli na poziomie zwierząt, w obrębie kategorii: zwierzęta — ludzie — bogowie. Natomiast mędrzec był wśród ludzi najbliższy bogom.

* Lyajos, Euhius — przydomki Bakchusa, zwanego też Dionizosem.

* Wolnego–Ojca — Liber Pater to przydomek Bakchusa–Dionizosa; gra słów polega w łacinie na tym, że liber esto (bądź wolny) brzmi tak samo jak Liber esto (bądź Liberem).

* łaźnia rozgrzał — balneus calfecit, zamiast balneum calfecit; podobnie niżej: wino mi poszedł do czuba, łac. Vinus zam. Vinum) mihi in cerebrum abiit. Wyzwoleńcy pochodzenia obcego mówią zepsutą łaciną. Błędy ich można w języku polskim tylko częściowo naśladować.

* Piłem jak z dzbana itd. — w łacinie wyrażenie pijackie staminatas duxi wciąż jeszcze niejasnego pochodzenia i znaczenia (od greek, stamnos, dzban, staminatas duxi potionest), podobnie jak matus sum, jestem zalany, ze słownictwa ludowego, interpretowane też jako mattus, tristis, ponury; por. Petrone, Le festin de Trimalcion. Commentaire exegetique et critique par P.Perrochat, 3e éd., s. 76).

* edylowie — urzędnicy ci czuwali między innymi nad porządkiem i aprowizacją w mieście.

* saturnalie — święta obchodzone w grudniu w starożytnym Rzymie niby na pamiątkę złotego wieku z czasów Saturna, w czasie których bawiono się, ucztowano.

* szły boso na wzgórze — procesje takie zwano nudipedalia (sacra), od nudus, bosy, i pes, noga; w Rzymie urządzano je na Kapitolu, w innych miejscowościach do miejscowych „Kapitelów”.

* żeby amfiteater widział — zazwyczaj bowiem rannych gladiatorów odstawiano do tzw. spoliarium, gdzie ich wykańczano; ale dawało to okazję do kombinacji. Amfiteater — ze wzgl. na łac. amphitheater, zam. amphitheatrum.

* Maniusz — imię rzymskie, częste wśród ludności wiejskiej; tu zapewne w znaczeniu ogólnym zawadiaków.

* chwast Hermogenesa — żona Glikona. — Ten — tj. Hermogenes, jej ojciec. — Orkus — podziemie.

* denar — srebrna moneta rzymska.

* uczonościej — zepsute dla pewnej analogii z łacińskim prae litteras (zam. prae litteris) w ustach wyzwoleńca kaleczącego język.

* książków — zepsute, jw.

* Jowisz — najwyższy i wszechmocny bóg starożytnych.

* kubła — zepsute, jw

* dekurii gońców — łac. decuria viatorum, biegiem goniących posłańców; niewolnicy w bogatych domach zorganizowani byli w dekurie celem utrzymania ich w dyscyplinie.

* podmiejskiej posiadłości — blisko miast ziemia była najdroższa.

* tarracyńskimi i tarentyńskimi — Tarracyna w Lacjum, ok. 100 km od okolic Neapolu na północny zachód; Tarent — ok. 250 km na południowy wschód. W zestawieniu tym ukazuje autor nonsensowność „geografii” Trymalchiona.

* tak samo w tym szczególe o Uliksesie widać całą pseudouczoność dorobkiewicza, bo motyw z kciukiem w podaniu o Uliksesie i Cyklopie nie występuje. Zresztą słowo poricino, które tłumaczymy „obcęgami”, nie jest dość pewne.

* wisiała w butelce — według wierzeń ludowych sybille jako długowieczne, ale bez wiecznej młodości, miały się ze starości kurczyć do rozmiarów świerszcza; umrzeć zaś nie mogły, bo Apollo zapewnił Sybilli tyle lat życia, ile ziaren piasku na wybrzeżu morskim. W oryginale pytanie (Sibylla, tí théleist) i odpowiedź (Apothanéin thélo) po grecku, zgodnie z greckim (wschodnim) jej pochodzeniem.

* — brązy korynckie były w starożytności szczególnie wysoko cenione, zwłaszcza starodawne. Być może zresztą, że w czasach Petroniusza już ich nie produkowano. Trymalchion nie wie, skąd nazwa „koryntów”.

* — tu się popisał Trymalchion znajomością historii!

* Pliniusz (Hist. natur. XXXVI 195) wiąże to opowiadanie z czasami Tyberiusza.

* — tu znów popisuje się Trymalchion znajomością mitologii, oczywiście fałszywą czy wprost zmyśloną: nie Kasandra zabiła dzieci, lecz Medea; nie Niobe i nie w koniu trojańskim, lecz Pazyfae zamknął Dedal w drewnianej krowie, by umożliwić jej stosunki z bykiem, w którym się kochała. Hermeros bliżej nie znany. Petraites, gladiator z czasów Nerona (por. przyp. 179).

* — tu luka; dalsze słowa „i wołał” odnoszą się do Trymalchiona.

* kordaks — rozwiązły taniec grecki, wykonywany przez zawodowych tancerzy półświatka; z takiego też środowiska pochodziła Fortunata.

* Madeia, perimadeia — jakiś niezrozumiały refren piosenki; sens tych słów, jak wynika z kontekstu, był w każdym razie nieprzyzwoity. Próby interpretacji notuje Perrochat (s. 112 i n.).

* sześciu miesięcy — tyle czasu daje Trymalchion do załatwienia sprawy zakupu dodając sobie i przez to wielkości.

* — tu pokazuje się u Trymalchiona brak znajomości rzeczy z zakresu sceny: komicy (comoedi) to aktorzy greckiej komedii lub łacińskich przeróbek tejże, a nie atellany, południowo–italskiej farsy ludowej; również grecki klarnecista (choraules) grał w całkiem innym stylu niż łaciński.

* Mopsos z Tracji — mityczny wieszczek Mopsos pomieszał się tutaj Trymalchionowi z kimś innym, nie wiadomo, z kim; może z trackim Orfeuszem.

* Publiuszem — poprawiają na ‘Publiliuszem’; naturalnie, że zestawienie Cycerona, mówcy i filozofa, z Publiliuszem Syrusem, mimografem, a raczej aktorem mimicznym, „odpowiada” zestawieniu wymowy z szlachetnością!

* Marsa mury — Rzym.

* kaczkę — po łac. anatinom; niektórzy chcą tu czytać anethinam, tj. wywar z kopru, ale już Katon stary leczył siebie i domowników mięsem kaczki (Plut. Cato M. 23, 6); nieco inaczej Kolumella VI 7, l, pisząc, że dolegliwości żołądka i jelit leczy się widokiem istot pływających, a przede wszystkim kaczki, visu naniium et maxime anatis.

* wygrane — tj. hasła ciągnionych przez gości losów. Wylosowane czy wygrane w ten sposób rzeczy nazywano apophōreta, od greckiego apophéro, ‘unoszę, zabieram z sobą’, jako że goście zabierali je z sobą jako podarki do „domu. Hasła zaś często układane były w formie zagadek, kalamburów, gry słów i tym podobnych chwytów mających wskazywać wygrany przedmiot. (Co poniżej wyjaśniamy w skrócie, jest w pełni zrozumiałe jednak przy znajomości łaciny i greki.) Np. hasło „srebro zbrodnicze” to argentum sceleratum (czyt. skeleratum) oznaczało srebrne naczynia na ocet (acetabula) i szynkę (perna), bo szynka po grecku sT&lis lub skelos (noga, udo), co brzmi jak łac. scelus (czyt. skelus), zbrodnia. Czy tu trzeba zmieniać sceleratum na sceletatum, mamy Wątpliwości. Co do acetabula — przypominają, że koniec szynki kończy się wgłębieniem „kotyloidalnym” miednicy, zwanym też acetabulum, panewka biodrowa (H.D.Rankin, Saturnalian Wordplay and Apophoreta in Satyricon 56. «Classica et Mediaevalia» 23 (1962), s. 134—142, p tych kalamburach s. 137 i n.). Hasło „poduszka”, łac. cervical, oznacza coś, co pozostaje w związku z szyją czy karkiem. Stąd óffla collaris, bo cervix jak collum oznacza szyję, kark, a offla, tj. offula, od offa, kawał mięsa z karku (słoninę). Hasło „opóźniona mądrość i obelga”, po łac. serisapia et conturnelia, oznaczało suchary solone, o ile zepsuty tekst aecrophagie saele można rozumieć jako xerophagiae salsae, oraz patyk (contus) z jabłkiem (malum, gr. melon). Hasło „pory i brzoskwinie”, po łac. porri et persica. Może porri przypominać ma popędzające porro, nuże, dalej; ale porrus po grecku prason, a prosem oznacza też pewną roślinę morską (phykos), zwaną również 20—ster, a znów zoster oznacza także pas (rzemień, flagellum). Persica kojarzyła się z sica, sztylet, oraz z perseco, persico, przecinam. Hasło „wróble i wachlarz przeciw muchom , łac. passeres et muscarzum, ma przypominać rodzynki (uva passa) i miód attycki (wm Atticum), jako również ‘łapiący muchy’. Hasło „szaty biesiadne i szaty wychodne”, łac. cenatoria et forensia, wiązało się z jakimś artykułem do jedzenia, offla, i z tabliczkami do pisania, tabulae, które zabierano z sobą jako notatnik idąc na Forum. Hasło „kanał i podeszwa”, łac. canale et pedale, pozostawało w związku z zającem (lepus) i sandałem (solea); z zającem — bo w canale pierwsza sylaba jak w canis (pies)! Wreszcie hasło „murena i litera”, łac. muraena et littera, dawało mysz (mus) z przywiązaną do niej żabą (rana) oraz wiązkę ćwikły, łac. beta, jak alpha, beta. Reszta Enkolpiuszowi, tj. autorowi, wypadła z pamięci, bo czuł, że dosyć już tych dziwacznych skojarzeń hasła z przedmiotami.

* Czy ojciec nabył płód za grosze? — w oryginale numquid pater fetum emit lamna, jakieś przysłowiowe powiedzenie, co można brać dosłownie i myśleć o kupieniu jagnięcia (koźlęcia) tanio, jako o powodzie do radości, lub przenośnie, tj. nabył ten płód, czyli Askyltusa, za pieniądze, który jako taki byłby więcej wart od innych.

* ekwita — rycerz; stan rycerski stanowił drugą uprzywilejowaną warstwę ludności w Rzymie, po nobilach. Askyltus miał widocznie na palcu złoty pierścień jakby sygnet ekwity.

* Sewirem — tj. członkiem kolegium sześciu, sex viri, tzw. sewri Augustales, którzy opiekowali się kultem cesarza; bezpłatnie — co ma świadczyć o jego zacności. Inni ubiegali się o ten zaszczyt mniej zaszczytnymi środkami.

* bazylika — wspaniała budowla publiczna, w które] odbywano transakcje finansowe, rozprawy sądowe.

* ciecierzyca — prawdopodobnie jedna z odmian grochu.

* stojący u nóg — swego pana, tj Enkolpiusza, jako grający tu rolę jego niewolnika; pan leżał na sofie przy stole, niewolnik zdejmował mu obuwie, przechowywał je, stał u jego stóp do różnych usług, przechowywał i zabierał do domu wszystko, co pan otrzymał z uczty od gospodarza domu.

* Saturnalie… grudzień — w czasie kilkudniowych Saturnaliów, pod koniec grudnia, znikały chwilowo różnice stanów — jak niegdyś w złotym wieku — i niewolnicy pozwalali sobie nieraz na dość swobodne zachowanie się względem panów.

* dwudziestą część — czyli 5% od sumy wykupienia się z niewoli lub od wartości wyzwalanego niewolnika.

* współwyzwoleńca — Trymalchiona.

* do nogi! — tj. posłusznym zrobił; w oryginale wyrażono to po grecku deuro de, nuże, tutaj! Słowa skierowane do Gitona, który przy Enkolpiuszu i Askyltusie gra rolę niewolnika.

* funty, sesterce — monety rzymskie.

* Co to z nas… staje się mniejszy — pułapka z repertuaru zagadek ludowych; tu niedwuznacznie oznacza członek męski. Myślano też, że to stopa, włos itp.

* bukszpanowych — tj. koloru bukszpanu, żółtego, a więc złotych, jakie nosili ekwici rzymscy.

* Occupo — bóstwo ludowe, patronujące dobremu załatwianiu spraw.

* żelazo — pierścień żelazny, jaki nosili ci, którym nie przysługiwało prawo noszenia złotego.

* mokry lis — wyrażenie przysłowiowe, tyle co: zmyty, zawstydzony, skompromitowany.

* z wywróconą togą — jak urzędnik ogłaszający wyrok śmierci.

* homerystom — recytatorom mimicznym grającym epizody z poematów Homera.

* dwóch braci… zaraz rzecz wyjaśni — nowy popis „uczoności” Trymalchiona: Diomedes nie był bratem Ganimedesa ani Heleny. Braćmi Heleny byli Kastor i Polluks. Nie Agamemnon ją porwał, lecz Parys. Nie za nią została podrzucona Dianie łania, lecz łania ta zastąpiła Ifigenię. Parentyni, lud istryjski, nie mieli nic wspólnego z wojną trojańską. Nie wiadomo, jaką drogą Trymalchion pomieszał ich z Achajami. Nie dał też Agamemnon Ifigenii za żonę Achillesowi w Iliadzie (IX 144 i n.; 286 i n.), lecz w Ifigenii w Aulidzie Eurypidesa , finguje zaręczyny Ifigenii z Achillesem. Również powód szału Ajasa był zupełnie inny.

* August — zaszczytny tytuł przysługujący cezarom rzymskim.

* z kapsułką na szyi — co gości musiało zdziwić, skoro Trymalchion był wyzwoleńcem i nie przywdziewał w siedemnastym roku życia togi męskiej ani nie składał na posążku Lara, zwyczajem chłopców rzymskich wolno urodzonych, swej kapsułki–amuletu, którą by przedtem sam nosił jako chłopiec. Trymalchion więc nadaje sobie w ten sposób pozory wolno urodzonego.

* Kerdon — od greck, kerdos, zysk; Felicjon — od łac. felix, szczęśliwy; Lukrion — od łac. lucrum, korzyść.

* Takie gdy wyrzekł był słowa — zwrot epicki, np. u Wergiliusza, Eneida II 790: Haec ubi dicta dedit, użyty już przez Lucyliusza, satyryka z II wieku p.n.e.

* historię — o wilkołaku; por. S.Hammer, Nowele greckie, Warszawa 1950, s. 124 i n.

* Kapua — znaczniejsze miasto w Kampanii.

* dla załatwienia tego i owego — prawdopodobny sens zwrotu łacińskiego: ad scruta scita expedienda.

* obrabowany szynkarz — aluzja do jednej z bajek Ezopa: rozbójnik chcąc sobie przywłaszczyć piękny płaszcz szynkarza przysiadł się do niego i zaczął opowiadać, że przez trzy krotne ziewnięcie. potrafi się zamienić w wilka. Ziewnął więc raz, ziewnął drugi raz, szynkarz przerażony chce uciekać, ale tamten złapał go za płaszcz prosząc, by pilnował jego szat, gdy sam będzie wilkiem. Szynkarz zrzucił płaszcz i ze strachu pozostawił go rozbójnikowi, a sam uciekł.

* Osioł na dachu! — wyrażenie przysłowiowe, oznaczające tyle co „Okropność!”, ponieważ pojawienie się zwierzęcia domowego na dachu uważano za przerażającą wróżbę, dla której odwrócenia trzeba było przedsięwziąć zaraz ofiary i praktyki magiczne.

* chijskie — jak Chijczycy, mieszkańcy znanej wyspy u wybrzeży Małej Azji, mający sławę sybarytów.

* Ganimedes — piękny chłopak, porwany przez Zeusa, był na Olimpie podczaszym bogów.

* Kapadocja — kraina w Azji Mn., skąd dużo rekrutowało się niewolników.

* Całujemy stół — zapewne w celach apotropaicznych, dla odwrócenia złego od siebie.

* figi karyjskie — tj. słodycze, przyjemności, okrasy.

* Apelles — aktor tragediowy z czasów Kaliguli, odznaczający się pięknym głosem.

* Policzku, policzku, policz to — powiedzenie z jakiejś zabawy dzieci przy przewiązanych oczach.

* liktor — publiczny sługa wyższych urzędników, który nosił przed nimi topory zatknięte w pęki rózg; tu przesadnie o woźnym.

* pretor — jedna z najwyższych godności w hierarchii urzędniczej rzymskiej.

* cieciorka — ciecierzyca, prawdopodobnie jedna z odmian grochu.

* koniec Palamedesie! — w oryginale pax Palamedes, tj. koniec wyszukanych rzeczy, koniec pomysłowości; Palamedes — tu przysłowiowo jako człowiek pomysłowy, wynalazczy.

* Merkury — u Rzymian szczególnie bóg handlu i interesów pieniężnych, często przedstawiany z workiem pieniędzy; jemu więc ślubowano i oddawano w ofierze część dochodów uzyskiwanych pod jego patronatem, czego jednak Trymalchion nie zrobił, choć ślubował.

* wiersz z Wergiliusza Eneidy V 1: Interea medium Aeneas iam classe tenebat

* cydoński — kreteński.

* Dedal — z greckiego daídalos, misterny, kunsztowny, albo wprost od Dedala, który także wszystko umiał zrobić.

* noryckiej stali — produkowanej w Noricum (dziś wschodnia część Austrii).

* zwolennikiem Zielonych — po łac. prasinianus; w czasach cesarstwa wytworzyły się grupy woźniców cyrkowych zielonych (prasini) i niebieskich (veneti); zwolennicy tych ostatnich nazywali się venettani. Do nich należał Trymalchion.

* Efezosa — bliżej nie znanego.

* dekurie — pozostające do usług wyższych urzędników zrzeszenia urzędników niższych, zw. apparitores, takich jak pisarze (scribae), liktorzy (lictores), posłańcy i woźni (viatores, praecones), składające się przeważnie z wyzwoleńców, którzy na stanowiska te wkupywali się i często je kumulowali.

* Menekrates — wyróżniany przez Nerona śpiewak (citharoedus).

* z niewolniczego podwyższenia — tj. z podwyższenia (catasta), na którym stawiano niewolników przeznaczonych na sprzedaż.

* spluwać do sukni — dla odwrócenia od siebie kary bogów za zbytnią pewność siebie; por. Pliniusz, Hist. natur. XXVIII 36: spluwając do fałdy prosimy bogów o przebaczenie nam zbyt śmiałych nadziei.

* Kasandrę w butach — może tyle co dumną, zuchwałą. Aluzja do jakiejś roli Kasandry w tragedii?

* nie pozwól, by ród twój zaginął — tj. ożeń się z tą bogaczką, którą ci zalecam; a tym samym — porzuć Fortunata.

* latyfundia — wielkie posiadłości ziemskie w Italii należące do bogaczy.

* Skaurus — to przydomek rodowej arystokracji rzymskiej: Emiliuszów, Aureliuszów, Terencjuszów. A więc chodzi tu o kogoś ze znakomitej rodziny, na wysokim stanowisku. Tacy w podróży nie zajeżdżali do gospody, lecz do znajomych, co przyjmujący ich uważali za wielki swój zaszczyt.

* uciekliśmy… jak z pożaru — na tych słowach kończy się opowiadanie o uczcie u Trymalchiona.

* przechodniów — którym zwykle towarzyszyła służba z pochodniami; bo ulice nie były oświetlone.

* tebańskiego pojedynku — jakim była bratobójcza walka Eteoklesa z Polinejkiem przy jednej z siedmiu bram Teb.

* Trupa aktorska… wraca prawdziwa im twarz — te cztery wiersze należy odnieść do Gitona, jak tamte do Askyltusa. Enkolpiusz bowiem był jak ten ojciec bogaty, Giton jak syn, który zdjął maskę i pokazał, kim jest. Nie ma powodu myśleć, że wiersze tę dostały się tutaj skądinąd.

* uznany za wolnego z urodzenia — ludzie urodzeni w niewoli mogli uzyskać prawa wolno urodzonych, w określonych warunkach, decyzją władcy.

* centuria — oddział wojska rzymskiego wchodzący w legion.

* — zachodząca tu luka nie pozwala nam zorientować się dokładniej, w jakim związku z treścią opowiadania pozostaje w tym miejscu idący po niej czterowiersz. ,

* Tantal — król Lidii, ukarany przez bogów, cierpi w Podziemiu głód i pragnienie, stojąc w sadzawce i pod drzewem pełnym owoców, nie mogąc ani wody, ani owoców dosięgnąć.

* pinakoteka — galeria obrazów.

* Zeuksys — z Heraklei, jeden z najsławniejszych malarzy starożytnych, od roku ok. 425 p.n.e. w Atenach, w Helenie namalował ideał piękności kobiecej; Protogenes — malarz rodyjski z czasów Aleksandra Wielkiego; Apelles — z Kolofonu, nadworny malarz Aleksandra Wielkiego.

* monoknemos — tj. „z widoczną jedną tylko łydką”; chodzi zapewne o Dianę w biegu.

* chłopca z Idy — Ganimedesa, którego orzeł Zeusa porwał na Olimp z góry Idą (w małoazjatyckiej Troadzie).

* Hylas — ulubieniec Heraklesa, porwany mu przez nimfy rzek i mórz w czasie wyprawy Argonautów.

* kwiat — z krwi Hiakintosa, zabitego przypadkiem przez Apollona.

* Likurg — tu król tracki, karmiący swe konie mięsem ludzkim, zabity przez Heraklesa.

* Demokryt — z trackiej Abdery, znany twórca atomizmu i racjonalistycznego materializmu, między innymi interesował się też matematyką, filologią, ogrodnictwem. Urodzony około roku 460 p.n.e.

* Eudoksos — z Knidos, sławny— matematyk i astronom z IV wieku p.n.e.

* Chryzyp — z Soloi, stoik z III wieku p.n.e., autor olbrzymiej liczby dzieł z różnych dziedzin nauki.

* Lizyp — rzeźbiarz z czasów Aleksandra Wielkiego, twórca sławnego Apoxyomenos, tj. młodzieńca ścierającego z ręki kurz po zawodach sportowych.

* Myron — rzeźbiarz z V wieku p.n.e., tworzył w brązie postacie ludzkie i zwierzęce; sławna była jego Jałówka, łudząco podobna do rzeczywistej.

* Apelles — malarz — Fidiasz — rzeźbiarz ateński z V wieku p.n.e., najsławniejszy obok Myrona i Polikleta.

* w wierszach — w oryginale w trymetrach jambicznych; jako taki utwór ten ma charakter nie epopei, lecz tragediowej rhesis angelike, tj. opowiadania posłańca o wypadkach, które zaszły poza sceną.

* Zdobycie Troi — pod takim tytułem śpiewał też Neron poemat w czasie pożaru Rzymu, ale treść jego pieśni musiała być jakaś inna, bo w tym utworze Petroniusza mamy tylko wzmiankę o pożarze, w ostatnich dwu wierszach. Zresztą treść tego utworu znana jest z Iliady Homera, a także z Wergiliuszowej Eneidy II 13 i n., z której autor brał swe natchnienie.

* frygijski — trojański (Troja leżała we Frygii, kraju w Azji Mn.).

* Kalchas — jeden ze sławnych wieszczów greckich. Towarzyszył on wojskom greckim w wyprawie na Troję. On to przepowiedział im, że wojna o Troję trwać będzie dziesięć lat.

* na Idzie — Ida, lesista góra w południowej Troadzie.

* Danaowie — Grecy.

* Sinon — szpieg grecki, który namawiał Trojan, by drewnianego konia (we wnętrzu jego ukryła się grupa Greków) wprowadzili do miasta.

* Laokoon — znany z mitologii trojański kapłan Neptuna, w opowieści różnych poetów zaduszony przez węże wraz z jednym synem, według innych wraz z obu synami, ponieważ nie chciał dopuścić do wprowadzenia drewnianego konia w mury Troi.

* Tened — Tenedos, mała wyspa niedaleko wybrzeży Troady.

* Febe — księżyc, jako siostra boga słońca, Feba.

* z Kolchów — u wschodnich wybrzeży Morza Czarnego.

* z Afrów — tj. z Afryki.

* z Syrt — tj. ze znanych mieliźnianych zatok u północnych wybrzeży Afryki.

* Ulikses przyczepiony do barana — w Odysei czytamy, że Ulikses ukrywszy się pod baranem uciekł z jaskini Polifema.

* W zachowanych fragmentach utworu Askyltus znika odtąd z opowiadania.

* nienawiści — jaką na siebie ściągnęli wśród okoliczności opowiedzianych gdzieś w poprzedniej, zaginionej części utworu,

* raz się udało — w oryginale: semel mea feliciter cessit, gdzie jednak trudno zrozumiałe mea chcą czytać jako Menelao, a wtedy by można to odnieść do opowiadania w Odysei IV 363 i n., zwłaszcza 435 i n., gdzie córka morskiego bożka Proteusa ukrywa Menelausa i trzech jego towarzyszy w skóry fok i tak zaczajonym pomaga schwytać tegoż Proteusa, by im wyjawił, co mają dalej robić. Jeśli jednak interpretacja ta jest zbędna i pozostaniemy przy lekcji mea, to aluzję tę trzeba odnieść do jakichś przeżyć Enkolpiusza opowiedzianych w zaginionych fragmentach utworu.

* piętnem — literą F (jako początkową słowa fugitivus, zbieg, uciekinier); niewolnicy mieli stale głowy golone, a w niektórych wypadkach za karę golono im także brwi.

* śluby rozbitków okrętowych — widocznie ślubującym w niebezpieczeństwie swe włosy oddać w ofierze bóstwu, które by ich ocaliło; stąd strzyżenie włosów na okręcie było złowróżbne.

* Epikur — filozof grecki z IY/III wieku p.n.e., głosił fizykę atomistyczną, etykę hedonistyczną, dążącą do przyjemnych stanów duszy; na terenie rzymskim hedonizm ten pojmowano często w sensie hedonizmu Arystypa.

* trojański heros… skarb — Parys Helenę.

* brata krwią zwalcza pogoń — uciekająca z Jazonem Medea chcąc opóźnić pościg ojca zabiła swego brata Apsyrtosa i części jego ciała rzucała na morze, by ojciec, Ajetes, tracił czas na ich zbieranie.

* Wierzysz–li… popiół — wiersz z Wergiliusza Eneidy IV 34.

* Czy będziesz jeszcze… odłogu — wiersze z Wergiliusza Eneidy IV 38 i n.

* Hedyla — żona Lichasa, która miała romans z Enkolpiuszem? O czym była mowa we wcześniejszych, zaginionych partiach utworu; banda, wagabundów — Enkolpiusz i jego towarzysze.

* Akwilon — wiatr północny, burzliwy.

* szatę… i cymbały — które temuż bóstwu Enkolpiusz porwał w niezachowanej treści utworu; cymbały (sistrum) wskazują na to, że chodzi tu o Izydę, która istotnie opiekowała się między innymi także okrętami i marynarzami.

* Kroton — w południowej Italii, u zachodniego wylotu Zatoki Tarenckiej, dziś Crotone; stara kolonia grecka, od roku 194 p.n.e. rzymska, kiedyś bogata i silna, już w czasach republiki rzymskiej podupadła.

* — podobne stosunki panowały też w Rzymie cesarskim; przykład szedł z góry: sam cesarz, jeśli ktoś znaczniejszy czy bogatszy nie zapisał mu w testamencie choć części spadku, mógł ogłosić nieważność testamentu z powodu „niewdzięczności” i skonfiskować cały spadek.

* dostarczyła willa Likurga — gdzieś w zaginionej części opowiadania.

* Helikon — góra w Beocji, gdzie był gaj poświęcony Muzom i świątynia Apollina. Źródła tam się znajdujące miały dawać natchnienie poetom.

* odi… arceo — cytat z Horacego Pieśni III l, l, gdzie poeta, kapłan muz, odsuwa od poezji ludzi, którzy nie mają danych, by uczestniczyć w ściętym misterium, słowami: Nienawidzę tłumu niegodnego i zabraniam mu uczestnictwa.

* Wergiliusz… Horacy — obaj najsławniejsi poeci epoki Augusta; Wergiliusz jako autor Sielanek i poematu dydaktycznego o gospodarstwie rolnym, a przede wszystkim jako autor epopei Eneidy, Horacy jako liryk, satyryk, dydaktyk.

* wojny domowej — poemat pt. Wojna domowa, De bello civili, na temat walk między Cezarem a Pompejuszem napisał w czasach Nerona młodociany poeta Lukan, oddając poezję na usługi historii i retoryki; Petroniusz przywraca tematowi poetycką maszynerię mitologiczną na wzór Homera czy Wergiliusza; zresztą wkłada w usta Eumolpusa poemat nie wolny od różnych reminiscencji i naśladownictw z tegoż Wergiliusza, Lukana i innych pisarzy łacińskich, w okolicznościach, których niestosowność ma zapewne tym wyraźniej uwydatnić słabość Eumolpusa do ciągłego recytowania wierszy.

* Wojna domowa — tytuł dodany w przekładzie. Inni nazywają ten poemat Farsalia, bo wspomniany utwór Lukana o wojnie domowej znany jest także pod tytułem Pharsalia, od miejscowości Pharsalus w Tesalii, gdzie rozegrała się decydująca bitwa między Pompejuszem a Cezarem. Próbę określenia tego poematu jako krytyki wpływów retorycznych w poezji dał ostatnio A.F.Sochatoff, The purpose of Petronius’ Bellum civile. A reexamination. Transact. and Proceed. of the Amer. Philol. Assoc. XCIII 1962, s. 449 i n.

* Brąz efyrejski — tj. koryncki; sławne bowiem były stare brązy korynckie: — żołnierz — chyba tyle co Rzymianin

* Z Indów — w oryginale tekst jakoś zepsuty: In unda (zamiast in Indatellure”?).

* Serowie — tj. Chińczycy, dostarczający jedwabie, poprzez Bliski Wschód aż do Rzymu.

* pole ogołocił doszczętnie — z drzew i krzewów dostarczających wonności.

* Hammona rubieży — dziś oaza Siwah w Pustyni Libijskiej.

* cedrat — cedrowina — drzewo cedru.

* w Lukrynie — tj. w lacus Lucrinus, sztucznym jeziorze nadmorskim koło słynnej miejscowości Baiae w Kampanii, z którego ostrygi były w szczególnej cenie.

* Fazydy — Phasis w Kolchidzie, u wschodnich wybrzeży Morza Czarnego, skąd nazwa Phasianus (ales), bażant.

* na Polu Marsowym — w Rzymie, gdzie odbywały się wybory władz.

* Kwiryci — tyle co Rzymianie.

* w ojców kurii — w senacie rzymskim.

* Katonowi wziął rózgi — aluzja do faktu, że wzór starorzymskich i stoickich cnót, Katon Młodszy, przepadł przy wyborach w roku 55 p.n.e. na rzecz Watyniusza, protegowanego przez Cezara.

* Enyo — tyle co „waśń, spór”; w mitologii siostra strasznych Gorgon, tu identyfikowana z rzymską Belloną, bóstwem wojen.

* M. Licinius Crassus Dives — jeden z triumwirów, zginął na wyprawie przeciw Fartom pod Carrhae w 53 r. p.n.e.

* Magnus — Gnejusz Pompejusz Magnus, pobity przez Cezara pod Farsalus uciekał do Egiptu, lecz jeszcze na morzu został zabity przez Egipcjan.

* G. Iulius Caesar (100–44 p.n.e.) — dyktator rzymski zginął z ręki spiskowców.

* Parthenope — poetycka nazwa Neapolu; Dicarchis — dawna nazwa miasta Puteoli (Studzienki, dziś. Pozzuoli), właściwie Dicaearchia.

* Kocytus — rzeka podziemia; w opisie chodzi o wulkaniczny teren tzw. Pól Flegrejskich (campi Phlegraei) u północnych wybrzeży Zatoki Neapolitańskiej, gdzie kraterowe jezioro lacus Avernus uchodziło za zejście do podziemia.

* Ditys — tu tyle co Dis, Pluton, bóg podziemia.

* Tyzyfona. — jedna z Erynii albo Furii podziemnych.

* L. Cornelius Sulla (138–78 p.n.e.) — dyktator rzymski (82 r. — 79 r.) doszedł do władzy w wojnie domowej przy dużym rozlewie krwi.

* Filipów pola — pod Philippi (greek. Krenides), w północno–wschodniej Macedonii, pobite zostały w roku 42 p.n.e. przez triumwirów, Oktawiana i Antoniusza, republikańskie wojska morderców Cezara, w dwu bitwach w odstępie kilku dni.

* stosy pogrzebne Tesalii — wskazują na bitwę pod Farsalus w Tesalii między Pompejuszem i Cezarem w roku 48 p.n.e.

* Hiberia — Hiszpania, gdzie Cezar odniósł ostateczne zwycięstwo nad przeciwnikami w bitwie pod Mundą w roku 45 p.n.e.

* Morze Aktyjskie — W bitwie na morzu pod Akcjum odniósł zwycięstwo Oktawian nad Kleopatrą i Antoniuszem w roku 31 p.n.e., za sprawą — jak potem głoszono — boga Apollona, którego świątynia stała na przylądku. Opodal niej bitwa ta się rozegrała.

* Cienie Stygijskie — Styks — rzeka w podziemiu, nad którą gromadziły się dusze zmarłych, czekających na przewiezienie „na tamtą stronę”.

* Niebieski Tytan — słońce.

* Cyntyjka — Diana, bogini księżyca; tu więc księżyc.

* Mors — bóg wojny; wśród gwiazd — jako znana planeta–bóg.

* Etna — wulkaniczna góra na Sycylii, pod którą kowale Jowisza mieli kuć dla niego błyskawice.

* Cezar — Gajusz Juliusz Cezar, z początkiem roku 49 p.n.e. przekroczył granicę Galii, swej prowincji, i Italii na rzeczce Rubikon, idąc z armią na Rzym, co oznaczało początek wojny domowej.

* heros grecki — Herakles w drodze powrotnej z podróży po trzody Gerioneusa do Erytrei, lokowanej już to w Epirze, już to w Hiszpanii.

* Hesperii — tj. Italii.

* Saturna ziemico — tak nazywano także Italię.

* Amfitriona syn — Herakles.

* Giganci — olbrzymi, którzy zbuntowani przeciw bogom walczyli z nimi.

* Wielki — Pompejusz, mający przydomek Magnus; pokonał on piratów na Morzu Śródziemnym, a następnie Mitrydatesa, króla Pontu, nad Morzem Czarnym; triumfował w roku 79 nad Afryką, 71 nad Hiszpanią, 61 nad Mitrydatesem. Natomiast przypisywane mu dotarcie do indyjskiej rzeki Hydaspes jest tylko poetycką przesadą. Pokonany przez Cezara pod Farsalus w Tesalii w roku 48 p.n.e., uszedł na Wschód, ale dopływając na łodzi do Egiptu został zamordowany przez nasłanych z Egiptu ludzi.

* Pont — starożytny Pontos Euxeinos, Morze Czarne; tu uosobienie morza jako boga tegoż.

* Bosfor — starożytny Bosporos, cieśnina między Morzem Marmara a Morzem Czarnym.

* w Plutona królestwo — tj. w samo podziemie.

* Ereb — grecki Erebos, podziemie.

* Erynia — bóstwo podziemne przychodzące na świat mścić obrazę bogów.

* Bellona — bogini wojny.

* Megera — grecka Megaira, jedna z Erynii.

* Dione — właściwie matka Wenery, tu jednak sama Wenus, pramatka rodu Juliusza Cezara.

* Pallada — Atena Pallada, bogini, córka Jowisza, cechowała ją mądrość i dzielność; stawała do boju po stronie wojny sprawiedliwej.

* Mawors — archaiczna nazwa boga Marsa.

* Feb z siostrą — Apollo z Dianą; bóg na Cyllenie zrodzon — Merkury; heros z Tirynsu —— Herakles.

* Marcellusie — Gajusz Klaudiusz Marcellus był konsulem w roku 49 p.n.e., tj. w roku wybuchu wojny między Cezarem a Pompejuszem; Gajusz Skryboniusz Kurion, trybun ludowy w roku 50 p.n.e., stronnik Cezara; Lucjusz Korneliusz Lentulus, konsul z roku 49 p.n.e.

* boski — Cezar, który po śmierci otrzymał przydomek Divus.

* Epidamnus — inaczej Dyrrhachium, w Epirze, gdzie Cezar pokonał Pompejusza i zmusił do wycofania się w głąb lądu, pod Farsalus.

* przeskakuje czternaście pierwszych rzędów — tj. nie zwraca uwagi na senatorów siedzących wokół orchestry w teatrze ani na ekwitów w czternastu pierwszych rzędach, lecz na plebejuszy z dalszych rzędów.

* Praksyteles — rzeźbiarz grecki z IV wieku p.n.e.; wśród rzeźb jego, obok Afrodyty, Hermesa, Apollona, wyróżniały się rzeźby Artemidy (Diany), a wszystkie cechowało .idealne piękno ciała.

* wypuścić… rogi — tj. zamienić się w byka, jak wtedy gdy Jowisz porwał piękną Europę; pod bielą skryć piór — tj. zamienić się w łabędzia, jak wtedy gdy uwodził Ledę; prawdziwa Danae — jak ta, którą zakochany zapłodnił złotym deszczem z nieba.

* dzieckiem Słońca — znana z Odysei Kirke, u której Odyseus spędził cały rok, była córką Heliosa (Słońca) i Persy; nasza zaś Kirke wyobraża sobie, że Helios w czasie miłości z Persa zatrzymał się na jakiś czas w swym zwykłym biegu.

* Poliajnosapolýainos, tj. wielce sławiony, to przydomek, jakim określiły Odyseusa Syreny; tu przybiera go sobie Enkolpiusz. Kirke więc ma powód, by sądzić, że Enkolpiusz–Poliajnos jest dla niej właśnie przeznaczonym kochankiem.

* z prawą swą miłością — tj. z Junoną, na górze Idą w Troadzie. Zaślubiny Jowisza z Junoną bywały tematem malarstwa greckiego, a Homer opisał je w Iliadzie XIV, 346 i n.

* cibór — cibora, łac. cyperon, z greckiego kypeiron, z rodziny turzycowatych; tu służyła jako podściółka.

* Alcybiades… nie leżał — aluzja do słów Alcybiadesa w Uczcie Platona, że mistrz Sokrates kocha go miłością — platonicżną.

* Ulikses… z swym sercem, — w Odysei XX 17 i n. Ulikses dodaje swemu sercu odwagi do walki z zalotnikami Penelopy.

* Katonowie — aluzja do znanego z surowości obyczajów konserwatysty Marka Katona, cenzora z lat 184 i n.

* na progu — świątyni Priapa.

* Tazos — wyspa w północnej części Morza Egejskiego.

* Lesbos — wyspa u zachodnich wybrzeży Małej Azji.

* w HypepieHypaepa — miejscowość w Lidii, na południe od Sardes.

* Dryjady – nimfy leśne.

* hirkańskie — Hirkania u południowo–wschodnich wybrzeży Morza Kaspijskiego; tu tyle co azjatyckie.

* Uliksa druhów odmienia — Kirke była czarodziejką i wysłanych do niej towarzyszy Uliksesa’ zamieniła w wieprze, ale Ulikses z pomocą Hermesa zmusił ją do uwolnienia ich z tej metamorfozy, tj. zmienionej postaci.

* Proteus — bożek morski, starzec mający dar wieszczy i moc czarodziejską, a zwłaszcza zdolność przybierania dowolnych postaci.

* Hekale — heroina attycka, staruszka , która przyjmowała Tezeusza w przeddzień jego walki z maratońskim bykiem, co opisał poeta Kallimach (III w p.n.e.) w epyllionie pt. Hekale.

* stymfalijskie ptaki — wypędzone _przez Herkulesa z jeziora koło miasta Stymphalos w Arkadii.

* Harpie — demony nasłane przez Zeusa na Fineusa, króla Tracji, za karę, że obdarzony jasnowidzeniem zdradził jego tajemnice; porywały mu jedzenie lub zanieczyszczały je kałem.

* Zdobędzie i Danaję — którą ojciec, Akryzjos, kazał zamknąć w spiżowej wieży, by została panną; bo wyrocznia mówiła, że syn jej zabije Akryzjosa. Ale Zeus w postaci złotego deszczu dostał się do Danae; urodziła syna, Perseusa, który przypadkiem rzeczywiście Akryzjosa zabił.

* co córce wpierw — tj. że jest samym Zeusem; przy racjonalistycznym podejściu do mitu złoty deszcz to po prostu pieniądz, a Zeus to zwykły, bogaty kochanek, który ma moc boga, w co nawet Akryzjos uwierzy!

* Serwiusza, Labeona — Serwiusz Sulpicjusz Rufus, przyjaciel Cycerona, i Antystiusz Labeon z czasów Augusta to dwaj sławni prawnicy rzymscy.

* Ariadna — uprowadzona z Krety przez Tezeusa, opuszczona na wyspie Naksos na polecenie boga Dionizosa, który chciał sam pojąć ją za żonę; Leda — kochanka Zeusa, który w miłości z nią przybrał postać białego łabędzia; ze związku tego urodziła się Helena, porwana jako żona Menelausa przez Trojańczyka Parysa.

* sędzia kłócących się o urodę bogiń — Hery, Ateny i Afrodyty; zwabiony obietnicą Afrodyty, że da mu za żonę najpiękniejszą z kobiet, rozstrzygnął spór na jej korzyść.

* inachijskiej bogini — Hery, czczonej szczególnie w Argos, kraju króla Inachosa, która prześladowała Heraklesa; ten w wyprawie po złote jabłka Hesperyd poprosił Atlasa, by mu je przyniósł, a sam tymczasem dźwigał za mego niebo.

* Peliasz — król Jolkosu w Tesalii, który Jazona wysłał po złote runo na okręcie Argo, znieważył ołtarz Hery (Junony) i ścigany przez nią został ostatecznie pokrajany na kawałki przez własne córki.

* Laomedon — król Troi, odmówił zapłaty bogom pomagającym mu przy budowie murów miasta, za co ci karali go zarazą i zesłanym na miasto straszydłem.

* Telef — syn Heraklesa, wraz z matką, która obraziła

* Ulikses — ścigany gniewem Neptuna za oślepienie cyklopa Polifema, który był synem Neptuna.

* Protezylaos — padł bezpośrednio po wylądowaniu Greków pod Troją; ponieważ jednak młoda jego żona Laodamia była niepocieszona po jego śmierci, uzyskał zezwolenie na jej prośby wrócić do niej z podziemia na jeden dzień, po czym i ona odebrała sobie życie.

* Saguntyni — w roku 219 p.n.e. musieli się ostatecznie poddać Hannibalowi, a upadek ich stał się przyczyną drugiej wojny punickiej.

* Petelianie — w rękopisach Petelini, Petami, Perusii; być może jednak chodzi o rozpaczliwy opór wiernego Rzymowi miasta Petelii w Brutium, w południowej Italii, stawiany Hannibalowi w roku 216 p.n.e.

* zdobył Numancjęw północno–wschodniej Hiszpanii, w roku 133 p.n.e.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Petroniusz Satyryki tyt oryg Satyricon przeł Mieczysław Brożek
Satyry, EDUKACJA 35 000 TYS. plików z każdej branży
Naruszewicz Satyry, polski, lektura+notatki, Oświecenie, Notatki
FIDE Trainers Surveys 2013 08 31, Jovan Petronic Expect the Unexpected
Język satyry okupacyjnej (referat E[1]. Jędrzejko), gramatyka historyczna
I Krasicki Satyry i listy (BN) Do króla, Świat zepsuty, Żona modna, Pochwała wieku, Pochwała głup
Elementy komizmu i satyry w sposobie ukazywania rzeczywistości przez pisarzy polskiego oświeceni1
Rola satyry i komedii w walce o postęp w dobie polskiego oświecenia
oŚwiec, SATYRY
Omówienie lektur, Bajki, satyry, Ignacy Krasicki BAJKI - jeden z najstarszych gatunków dydaktycznyc
Bajki, Satyry i Monachomachia (6)
Opracowania lektur, Bajki, Satyry i Monachomachia, Bajki, Satyry i „Monachomachia”
Opracowania lektur, Bajki, Satyry i Monachomachia, Bajki, Satyry i „Monachomachia”
Gagarin (satyryczny tekst w formie wiersza)
krasicki satyry WSTĘP
KINO NIEME, Pkt. 3. Amerykanska burleska filmowa, Burleska filmowa, komedia o satyrycznym wydźwięku,
Satyry (3) , ˙Bajki˙ Ignacy Krasicki
SATYRY A.Naruszewicza-problematyka, SATYRY A
Konkurs satyryczny dobra satyra

więcej podobnych podstron