Z
pamiętnika Piotra Wiśniewskiego (1898 - 1993), mieszkańca
Radziłowa
Zachowano
oryginalną pisownię.
W
dniu 1.09.1939 r wybuchła wojna z Hitlerem. Handel zamknięty.
Towar wyprzedany, reszta schowana. Przyszli bolszewicy. Władzę
objęli żydzi. Powołano Komitet z miejscowej komuny
żydowskiej. Wszyscy pracownicy w urzędzie gminy byli żydzi.
Milicja składała się z 4ch żydów i 1 Polaka, który
nawiasem mówiąc, był bardzo krótko. Pewnego razu Milicja
popijała sobie i jeden żydek milicjant mówi do tego Polaka
milicjanta. Nu u, ty Staszek, czy ty myślałeś kiedy, że
będziesz u nas milicjantem. Polaka zabolało. Wyszedł,
przyniósł im karabin, oddał go i mówi. To ja nie chciałem
służyć u bogatego szlachcica, a mam służyć u żydów,
nie chcę. Na terenach polskich, zajętych przez Niemców,
żydzi zostali wyniszczeni przez (nich) Niemców. Natomiast na
terenach polskich, zajętych przez bolszewików, żydzi wzięli
władzę w swoje ręce. Gnębili Polaków, szaleli z radości,
bo nie wystarczało im, że żyli w naszej Polsce, a jeszcze
chcieli panować nad Polakami. Przed wojną nie mieli żydzi
źle w Polsce. Handel detaliczny, jak i hurtowy, był w rękach
żydowskich. Rzemiosło też w 90% było w rękach żydowskich.
Żaden żyd ciężko nie pracował. Mało im było tego,
chcieli panować. Skorzystali z tego, jak weszli do Polski
bolszewicy. Od wejścia bolszewików, zaraz żydzi wydawali na
wywóz na Syberię polskich policjantów i tych co im byli
niewygodni. Jadzi siostra Basia Napartowa przed wojną
mieszkała w Krynkach. Tam mąż jej był komendantem
posterunku policji. W pierwszych dniach, żydzi go wydali
bolszewikom na wywóz. Po aresztowaniu męża, Basia prosiła
Jadzię, by mogła przyjechać do nas do Radziłowa. W ten
czas, ja byłem w Żychlinie. Jadzia sprowadziła siostrę
Basię z córkami do Radziłowa.
Żydzi
w roku 1940 zapisali po wsiach, dość sporo rodzin na wywóz
na Syberię. Do tego transportu dołączyli i Basię z
córkami. Był to pierwszy pokaźny transport. Drugi o wiele
liczniejszy odbył się w czerwcu 1941 roku. Plan był
ustalony, że 2 razy w tygodniu miały iść transporty z
Polakami na Syberię. Żydzi nałożyli na mnie kontrybucję
taką, że nie byłem w stanie uiścić. Wniosłem odwołanie
do Urzędu Skarbowego, część zdjęli, ale reszta też była
nie do uiszczenia. Milicjant żyd, przyszedł po mnie bym się
stawił w Urzędzie Gminy. Za stołem siedział jeden żołnierz
bolszewicki. predsiedatiel, sekretarz żyd, dwóch żydów i
jedna żydówka Komitet pięcioosobowy. Zaczęli rozmawiać ze
mną grzecznie, dlaczego ja dotąd nie wpłaciłem żądanej
sumy. Wyjaśniłem, że na taką sumę trzeba byłoby dom
sprzedać, a kto go teraz kupi. Potem rozmawiał bolszewik na
temat mego wykształcenia i zapytał mnie, czy ja wiem, gdzie
są rzeki Ob i Jenisej. Odpowiedziałem, że na Syberii. Wtedy
ten niby grzeczny sowiet, trzasnął mocno pięścią w stół,
aż na stole wszystko podskoczyło i wrzasnął do mnie. Jak
za 3 dni nie zapłacisz tej sumy, to tam pojedziesz odrabiać.
Przyszedłem Zagroble, bo tam była Jadzia z dziećmi.
Rozważaliśmy, co robić Po pierwsze, że od dziś nie będę
nocował w domu w rynku, ani u siostry Mańki Zagroblą.
Nocowałem u obcych ludzi Zagroblą. Jadzia radziła, bym
wyjechał do jej siostry Frani do Żychlina. Ja natomiast
chciałem, żebyśmy wszyscy wyjechali do Żychlina, ale
Jadzia poszła do p. Kraińskiej (córka aptekarzowej) na
wywiad. Tam jej powiedzieli, że bolszewicy do zon się nie
czepiają. Tylko mnie grozi wywóz do Rosji. Jadzia się tego
uchwyciła i nie chciała nigdzie wyjeżdżać z dziećmi.
Nalegała, bym natychmiast jechał do Żychlina. Wobec
stanowczej odmowy Jadzi, ustaliliśmy mój wyjazd na
20.12.1939 r.
Nadszedł
dzień odjazdu. Ucałowałem dzieci i Jadzia odprowadziła
mnie na glinianki, ca 50 mtr od domu Mańki Zagroblą. Jadzia
mi mówi, jedź do Frani, ona ma sklep w Żychlinie, dobrze ci
tam będzie. Wojna prędko się skończy i znowu będziemy
razem. Ja mówię, a jak ta wojna potrwa rok albo dłużej.
Jadzia mówi, tak długo będziemy oddzielnie. Tu nie pamiętam
kto powiedział, ja czy Jadzia. Rozstajemy się na rok, a może
na zawsze. Jeszcze raz ponowiłem prośbę, by wyjechać całą
rodziną. Jadzia mówi, idź już, idź, bo już i tak
przedwczoraj policja żydowska z karabinami, byli u Mańki po
ciebie. Tamtej nocy, nocowałem u p. Karpińskich Zagroblą.
Rozstaniu nie widać końca, wtedy ja mówię, żegnaj mi
ukochana, najdroższa Jadziu. Dobrze nam było razem, a ona.
Tak dobrze, jak w niebie. Poszedłem pieszo do Jedwabnego 17
kilometrów. W Jedwabnem, syn Kowalskich znalazł mi furmankę
do Łomży, stamtąd pojechałem żydowską karetą do brata
Ławnickiego, nad granicą. Dnia 25.12.1939 r przed wschodem
słońca, byłem na Krakowskim Przedmieściu. Poszedłem do
kościoła na pasterkę. Ksiądz mówił kazanie, głośno
wymawiał "Bóg się rodzi, moc truchleje", a ja
stoję, zarośnięty brodą, z węzełkiem pod pachą i myślę
sobie. Moc dwóch potęg (Rosji i Niemiec) nie truchleje, a
wzrasta! My truchlejemy. Polska w gruzy się obraca! Robi się
w kościele widniej. Ludzie patrzą na mnie i powoli się
odsuwają ode mnie. Ja 5 dni nie myty, nie ogolony, nie
wyspany, wyglądam na bezdomnego włóczęgę i naprawdę
byłem nim. Pociągiem dojechałem do stacji Pniewo, a stamtąd
7 klm. pieszo do Żychlina. Byłem w Żychlinie od 1.01.1940 r
do 30.06.1941. Niemcy przyłączyli Żychlin do Rzeszy i
zaczęli wprowadzać swoje porządki.
Z
Żychlina wyjechałem furą do stacji Pniewo, a z Pniewa
pociągiem do Warszawy. W Warszawie zaszedłem do Stasi
Glinkówny, córki mego chrzestnego ojca. Ona akurat szykowała
się jechać do Łomży, bo jej mieszkanie było
zbombardowane, nie nadające się do zamieszkania. Oboje
szliśmy w Warszawie na wprost, po gruzach, ulic nie było
widać spod gruzów. Jechaliśmy koleją, wozami i pieszo. Pod
Łomżą Stasia mi mówi, że moją rodzinę wywieźli
bolszewicy do Rosji. Było to w piątek 1941 dnia 20.06., a za
2 dni Niemcy wkroczyli do Polski. Jadzia była ostrzeżona,
przez jednego osobnika z gminy, że ona Jadwiga Wiśniewska,
syn Jan i córka Ryszarda, zapisani są na wywóz do Rosji.
Ostrzeżenie to było na dwa dni przed wywozem. Helena
Burzyńska (żyje do dziś) kazała Jadzi nocować u siebie,
ale Jadzia miała już dość szykan od Mańki, która
mawiała. Mają zabrać mego Józiaka za bratowę. Niech ten
cierpi, co go boli. (nadmieniam, że bolszewicy, ani Niemcy
brali tylko tego, co mieli na liście. Drugich osób w zamian
nie brali). W czwartek 19.06.1941 r nocą przychodzi dwóch
żydów z karabinami do Stasi Wickowej po Jadwigę Wiśniewską.
Pytają gdzie ona jest. Nam powiedzieli, że ona tu mieszka.
Stasia zamiast powiedzieć, pojechała do Łomży i dotąd nie
wróciła Wickowa wiedziała, że Jadzia często wyjeżdżała
do Łomży, aby posłać paczkę żywnościową dla swej
siostry Basi, co ją w roku zeszłym bolszewicy wywieźli do
Rosji. Żydzi byliby poszli. Wickowa z żydami przeszła
opłotkami na podwórze Mańki i palcem pokazała dom i
rzekła. Tu mieszka Jadwiga Wiśniewska z dziećmi u Mańki
Piotrowskiej. Żydzi weszli do Mańki i zabrali Jadzię z
dziećmi. Cała wina za wywóz Jadzi, spada na Wickową. Kawał
drania z bratowej Stasi, ale nie lepsza była i moja siostra
Mańka. Szkoda mi Jadzi, że nie posłuchała się H.
Burzyńskiej. Ta sprytna umiałaby ochronić ją przed
wywozem. Nikt z ludzi nie myślał, że Niemcy tak prędko
przyjdą. Stasia Glinkówna mówiła mi, że Niemcy mieli
wszędzie, na całej linii frontu swych szpiegów. W sobotę
21.06.1941 r ci szpiedzy wszędzie zrobili zabawy taneczne,
zakrapiane sowicie wódką. Niemcy przystąpili do szturmu o
wschodzie słońca w niedzielę 22.06.41. Sowieci po zabawie i
uchlaniu się, spali sobie snem sprawiedliwego. Po wystrzałach
Niemców, przebudzili się i jak spali, w tym uciekali. Niemcy
zrobili rzeź, a oni nie wiedzieli co się dzieje. Np. lotnicy
bolszewiccy w Łomży uciekali pieszo, a samoloty zostawili
Niemcom. Po powrocie z Żychlina do domu, zastałem matkę i
Mańkę z mężem i dziećmi. Wicka nie było. Nie wrócił z
robót przymusowych z Niemiec. W domu panował nastrój
przygnębiający. Matka płacząc opowiadała mi, jak policja
żydowska z czwartku na piątek przyszła z karabinami do
Mańki i zabrali Jadzię z dziećmi na wywóz.
Transport
był bardzo duży, bo wywozili ludzi nie tylko z Radziłowa,
ale i z każdej wsi brali po kilka rodzin. Wywozili
furmankami. Konwój prowadzili bolszewicy z N.K.W.D. po dwóch
na furze. Ludność pytała ich, za co wy nas wywozicie do
Rosji, a oni odpowiedzieli: "My nie wiemy, co wy za
jedni. My z Rosji psów nie przywieźliśmy do Was. To wasze
psy wydali nam was, na wywóz". Tak, to tutejsi wydali
ludzi na wywóz. Wydał Tymczasowy Komitet, który sprawowali
żydzi. Cały transport zawieziony został do Łomży. W Łomży
oddzielono od transportu wszystkich mężczyzn i osadzono ich
w więzieniu, a kobiety z dziećmi załadowano do wagonów.
Ludność łomżyńska przynosiła żywność i podawała
oknami do wagonów dla ludzi. Cały dzień i noc
przesiedziałem ze swą matką na rozmowie i płaczu po moich
najdroższych mi osobach. Na drugi dzień z Zagrobli poszedłem
do rynku, by tam z naocznymi świadkami porozmawiać o tym, co
się działo tu, gdy byłem w Żychlinie. Ludzie opowiadali
mi, że bolszewicy sami nie decydowali i nie rządzili. Tu
rządy sprawował Tymczasowy Komitet, składający się z
żydów. Wynik ich pracy był, masowy wywóz Polaków do
Rosji. Opowiadał mi jeden gospodarz, że przyjechała policja
żydowska z karabinami po jedną rodzinę z dziećmi. Rodzice
zdołali uciec. Policja już miała opuścić to mieszkanie,
ale jeden policjant żydowski mówi. Trzeba zabrać te
szczenięta to suka sama po nie przyjdzie. Zabrali małe
dzieci i zaprowadzili na furmankę. Widząc to rodzice, wyszli
z ukrycia i razem wywieziono ich.
Inny
radziłowiak opowiadał, że tego dnia wracał rowerem z Łomży
do Radziłowa. Przejechał wieś Jeziorko i w lesie natknął
się na transport. Nie wiedział, co to za transport. Bojąc
się by go nie wcielili do tego transportu, uciekł w las z
drogi i z daleka obserwował ten konwój, ciągnący od
Jeziorka, aż po Kownaty, czyli 7 kilometrów długości, fura
za furą, a na furach placz i krzyki dzieci i matek,
wzywających Boga o pomstę za wyrządzoną im krzywdę.
Zabrano
ich niewinnych z pieleszy domowych, z Polski ukochanej i
wieziono w nieznane.
Echo
leśne niosło ich prośby przed tron Boga Najwyższego. Chłop
lasem przedzierał się w stronę Radziłowa, a transport w
odwrotnym kierunku, do Łomży. Jak minął transport, wtedy
wyszedł na szosę i przyjechał do Radziłowa. Tu dopiero
dowiedział, że to był wywóz ludzi do Rosji. Znam historię
Polski i wiem, że po powstaniu, car kazał wywozić polskich
patriotów na Syberię, ale to była walka z bronią w ręku.
Polacy bili się z wojskami cara, a tu wyciągnięto matki i
niemowlęta z ciepłych łóżek i wywożono na Syberię, to
przechodzi ludzkie pojęcie. Przecież ci ludzie i dzieci, nic
złego nikomu nie zrobili.
Sam
lucyper z piekła, nie wynalazł by większej zbrodni, niż
wynaleźli żydzi nad Polakami.
Ciekaw
byłem, jak doszło do masakry żydów. Naoczni świadkowie
mówili mi, że pierwszy pogrom żydów był w Wąsoszu, w
jakieś trzy tygodnie po przyjściu Niemców. Zabijano tam i
zażynano żydów i wywozono ich za miasto, celem pochowania.
Po ukończeniu tej roboty u siebie w Wąsoszu, wąsowiacy
przyśli do Radziłowa, by tu też mordować żydów.
Radziłowiacy przepędzili ich. Na drugi dzień przyjechało
do Radziłowa z wiosek spod Osowca kilku drabów, którzy
pracowali u Niemców, jako szpiedzy. Tu dobrali sobie
kompanów, popili porządnie i zaczęli zaganiać żydów za
miasto, drogą w stronę Wizny do dużej stodoły. Prawie
wszyscy biorący udział, mieli karabiny, których pełno było
wszędzie po ucieczce bolszewików. Znalazła się i benzyna w
bańkach i kanistach. Nie łatwa to była sprawa spędzić
wszystkich żydów do stodoły. Po spędzeniu, oblali stodołę
benzyną. Karabinem zmuszono czternastoletniego chłopca,
nazwiskiem Ekstowicz, by ten wszedł na dach stodoły. Podano
mu bańkę z benzyną i on oblał słomiany dach stodoły, tą
benzyną. Po zejściu chłopca z dachu, stodołę podpalono.
Spłonęło w niej osiemset żydów. Opowiadał mi naoczny
świadek, że jeden żyd, który ukrył się przed łapanką,
jak zobaczył palącą się stodołę z żydami, dostał
szoku. Wybiegł z ukrycia, zarzucił płaszcz na ramię i
biegiem przez miasto pędził do tej stodoły. Wpadł w palącą
się stodołę i razem spłonął z żydami. Znalazło się i
kilku Niemców, którzy fotografowali to wszystko i potem
robili film. W tymże czasie spalono żydów w Jedwabnem. W
Stawiskach (pod Łomżą), też pędzono żydów w celu
spalenia. (o tym fakcie, opowiadali mi ludzie z tamtych stron)
Uratował ich ksiądz wikary, który wziął krzyż do ręki i
szedł naprzeciw pochodowi żydów pędzonych na spalenie.
Podniósł rękę z krzyżem do góry i wołał donośnym
głosem, do oszalałych ludzi. "Zastanówcie się ludzie,
co czynicie, nie możecie pełnić dwóch ról. Chcecie być
sędziami i katami w jednej osobie. Pamiętajcie na swoją
śmierć. Jak pomrzecie i staniecie na sąd Boży, Matka
Najświętsza, powie do swego syna Jezusa Chrystusa. Synu, nie
daruj im tej zbrodni, którą popełnili! Oni mieli na
piersiach Twój wizerunek, krzyż, a zabijali ludzi". Po
tych przemówieniach księdza, ludzie zaczęli się
rozchodzić. Została mała garstka i ci wrócili do swych
domów. Żydzi ocaleli! Za jakiś czas, Niemcy zaczęli
zbierać niedobitków (żydów) i wszędzie tworzyć Getta. W
Stawiskach było duże Getto, złożone z żydów i cyganów.
Widziałem to Getto na własne oczy, bo jeździłem po doktora
do Stawisk. Nikt z rodziny (nawet chorego stryj, proboszcz ze
Słucza, odmówił jazdy po Dra) ani obcy nie chcieli jechać,
bo się bali Niemców. Ja byłem sam, bez rodziny.
Zaryzykowałem swoim życiem, by ratować bliźniego. Chory
obficie i ciągle pluł krwią. Choroba była bardzo poważna.
Do dziś żyje ten człowiek. Nazywa się Władysław
Bieńkowski, mieszka w Radziłowie na kolonii pod Kubrzanką.
Szczęśliwie przywiozłem i odwiozłem doktora bez narażania
się. Tu w Radziłowie żydzi z Getta chodzili do Żebrów
sadzić las. Potem Niemcy pozbierali żydów i gdzieś ich
wywieźli. Często siadywałem z matką, by pogadać o swym
nieszczęściu. Matka opowiadała mi, że jak palili żydów,
to ona w tym czasie siedziała przy swoim domu na schodkach
Zagroblą. Stodoła ta była odległa od tego domu 500-600
metrów w prostej linii, ale była widoczna. Matka płacząc
opowiadała mi te jęki i lament żydów. Nie mówiłem nic
matce, ale przypomniałem słowa chłopa jadącego rowerem z
Łomży do Radziłowa i słyszącego lament i jęki matek i
płacz dzieci, a echo leśne niosło to jako prośbę do Boga,
by wyciągnął Swą prawicę i ukarał żydów za ich
zbrodnie nad niewinnymi osobami. Nie upłynął miesiąc, a
żydzi zapłacili za swą zbrodnię najwyższą cenę - życie.
Matka
opowiadała mi, że z naszej rodziny nikt tego dnia nie
wychodził z domu i nie brał udziału. Wicek był w
Niemczech, ja w Żychlinie, a Mańka z mężem i dziećmi oraz
matką siedzieli w domu. Są podejrzenia, że w niszczeniu
żydów brali udział członkowie rodzin i krewni
wywiezionych, bo to była jeszcze większa rozpacz. Nie
upłynął jeszcze miesiąc od wywozu ludzi do Rosji. Wszędzie
była żałoba, jak w miastach, tak po wsiach. We wszystkich
domach polskich. Jak nie wywieźli całej rodziny, to wywieźli
kogoś krewnego. Żeby Niemcy przyszli do nas za miesiąc, to
zastali by puste domy i samych żydów. Z Polaków zostały by
się tylko szumowiny i może 1% komunistów, bo więcej
Polaków nie było komunistami.
Za
jakieś dziesięć lat, byłem służbowo w Grajewie i
przypadkiem dowiedziałem się, że będzie sprawa w sądzie
tego chłopca, co oblał dach stodoły benzyną i wtedy
podpalono tę stodołę z żydami. Bylem w sądzie. Chłopiec
był już dorosłym mężczyzną. Przyznał się do tego czynu
i oświadczył, że działał to w obronie swego życia, bo
grozili mu śmiercią, jeśli tego nie wykona. Mówił, że
nie zdawał sobie z tego sprawy, był głupi, bo nie miał
jeszcze ukończonych czternastu lat. Na pytanie sądu, czy
dziś też by to zrobił. On zaprzeczył i powiedział, że
żałuje tego co zrobił. Za ten czyn wymierzono mu karę z
zawieszeniem.
Właściciel
tego spalonego domu i stodoły z żydami, wyjechał na stałe
do U.S.A. Wyrzekł się tego placu. Miejsce to, gdzie leżą
szczątki spalonych żydów jest ogrodzone. Stoi tam pomnik z
napisem. Polskie dzieci szkolne, z rozkazu nauczycieli, na
uroczystości, noszą tam wiązanki kwiatów na mogiłę
spalonych żydów.
Moja
żona Jadwiga, wywieziona niewinnie do Rosji zmarła w
szpitalu żydowskim w Palestynie, w Jerozolimie na górze
Syjon. Napewno dzieci żydowskie nie noszą jej kwiatów z
rozkazu nauczycieli na jej mogiłę.
Pamiętnik
pisany w latach 1988 - 1989.
|