Wiara i rozum czy wiara i kłamstwo 5 art




1- Wiara i rozum czy wiara i kłamstwo?


Autor: Wiesław Sztumski 2008-07-01


Katolicyzm nobilitował kłamstwo do cnoty nadając mu najwyższy walor poznawczy. Dowodem na to jest ustanowienie specjalnej nagrody Templetona, czyli tzw. kościelnego Nobla, za okłamywanie ludzi przez sklerykalizowanych naukowców.


Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej ludzi. (Oscar Wilde)


Kłamstwem jest głoszenie czegoś, o czym się wie, że to nieprawda, ale chce się świadomie wprowadzić kogoś w błąd. Jest ono zawsze intencjonalne, związane z interesem kłamcy i nieetyczne, nawet, gdy służy godziwemu celowi. Fundament doktryny katolickiej od samego początku tworzą różnego rodzaju i wymiaru kłamstwa i dialektyka zakłamania. Technikę kłamstwa, doskonaloną przez dwa tysiące lat, perfekcyjnie opanowali funkcjonariusze, teologowie i wyznawcy kościoła katolickiego i stosują ją w manipulacji społecznej. Katolicyzm nobilitował kłamstwo do cnoty w wyniku nadania mu najwyższego waloru poznawczego, uznając je za dogmat, tabu, sacrum oraz prawdę niepodważalną, absolutną i ostateczną. Dowodem na to jest ustanowienie specjalnej nagrody Templetona, czyli tzw. kościelnego Nobla, za okłamywanie ludzi przez sklerykalizowanych naukowców, za takie interpretacje odkryć naukowych, które uzasadniają światopogląd katolicki oraz prawdy wiary głoszone przez ten kościół, i za to, że rozum wciskają w okowy wiary. Interpretacje te uznawane są za naukowe, ponieważ ich autorami są znani naukowcy. Tak, jakby wszystko to, co robią naukowcy, musiało być naukowe. Kościół posługuje się kłamstwem, gdyż wie, że przekonania i stereotypy zbudowane na kłamstwach są trwalsze od przekonań ufundowanych na prawdzie, a irracjonalizm cieszy się większym powodzeniem od racjonalizmu i że łatwiej osiąga się sukces w życiu dzięki działaniom irracjonalnym, wspomaganym przez kłamstwa, aniżeli wskutek postępowania racjonalnego i prawdomówności.

Wierzenia religijne opierają się na fundamentalnym kłamstwie filozofów, którzy głosili realne istnienie bytów transcendentnych i nadprzyrodzonych, w szczególności bóstw. Trudno dociec, czy okłamywali ludzi z premedytacją, czy niechcący, w konsekwencji swojej naiwności. Ich kłamstwa były przez wieki upowszechniane i utrwalane w świadomości społecznej dzięki przekazowi mitów, wierzeń i poglądów oraz w wyniku stałego recyklingu starych koncepcji ontologicznych zbudowanych na realizmie pojęciowym. Między filozofią a religią występuje specyficzna zależność: religia rozwija i petryfikuje te poglądy filozoficzne, które uzasadniają wiarę; deprecjonuje i zwalcza te, które ją osłabiają.

Klamstwa fundamentalne


U podstaw katolicyzmu leży kłamstwo, jakoby tylko człowiek posiadał duszę. Dusza jest bytem transcendentnym, wymyślonym przez pewnych filozofów po to, by z braku dostatecznej wiedzy o człowieku ukazać przyczynę zachowań i działań ludzkich. Jest czymś tajemniczym, co rzekomo kieruje zachowaniami, postawami i działaniami człowieka. Jest bytem obiektywnym i samoistnym, który może obyć się bez ciała. Rozumie się ją jako cząstkę bóstwa, która łączy się z ciałem już w momencie poczęcia, wskutek czego zygota uzyskuje osobowość. Przypisywanie duszy wyłącznie gatunkowi ludzkiemu przyczyniło się do antroposzowinizmu, który zrodził antyekologiczne postawy, zachowania i działania. Doprowadziły one do znacznej i nieodwracalnej degradacji naszego środowiska życia. W miarę postępu psychologii i neurofizjologii zakres pojęcia duszy ciągle się kurczy, a badania naukowe w ogóle nie odwołują się do niego. W teologii katolickiej duszę określa się jako „coś”, co jest tchnieniem poruszającym materię, co ożywia ciało, co jest nieśmiertelne, co jest częścią Boga. Te określenia obarczone są błędem „nieznane przez nieznane”, gdyż odwołują się w członie określającym do zaimka nieokreślonego „coś”, czyli nie wiadomo, do czego. Pojęcie duszy jest dla ludzi wierzących pierwotne i niedefiniowalne, bo zrozumienie go wykracza poza możliwości ludzkiego intelektu, a dla niewierzących jest pojęciem pustym, którym w ogóle nie warto się zajmować. Jeśli katolicy twierdzą, że wiedzą, czym różni się człowiek od innych istot żywych i dzięki czemu żyje, bo ma „duszę”, to po prostu kłamią. Faktycznie posługują się tylko substytutem wiedzy w postaci wiary w wyimaginowaną duszę.

Kłamliwa jest głoszona przez kościół katolicki teza o niezależności rozumu od wiary, nagłośniana od czasu opublikowania encykliki Fides et ratio. Pisze się tam, że rozum i wiara są odrębnymi władzami poznawczymi i nie muszą tworzyć sprzeczności ani konfliktować ludzi. Jednak wcale tak nie jest, chociaż powinno być. Ta encyklika opiera się na modelu separatystycznym: odrębności rozumu i wiary. Zgodnie z nim, sądy poznawcze wywiedzione z rozumu albo wiary mogą być sprzeczne. Ale, gdy tak się stanie, to jedynym arbitrem rozstrzygającym sprzeczność między rozumem a wiarą jest Magisterium Kościoła. Ono wytycza granice poznania rozumowego i zakres badań. Pełni więc rolę swoistego jarzma nakładanego na rozum. Wiadomo, że rozum zazwyczaj nie sprzyja wierze, zwłaszcza w boga osobowego, którego katolicyzm narzuca swym wiernym jako przedmiot wiary i kultu. Co najwyżej może aprobować boga abstrakcyjnego (absolut, archè, zasada organizująca, intelligent design itp.). Bóg abstrakcyjny może być obiektem wiary oraz kultu różnych wyznań, a nawet bezwyznaniowców, agnostyków i ateistów. Natomiast religia oparta na wierze w boga osobowego, bardziej wymaga irracjonalności oraz głupoty, niż rozumności i mądrości. Im więcej ogłupiałe i bezrozumne jest społeczeństwo, tym bardziej jest wierzące, a intensywność wiary jest proporcjonalna do stopnia głupoty. Dlatego kościół ogłupia wiernych i utwierdza ich w głupocie, bo na tym żeruje, dzięki temu egzystuje i rozwija się. A im bardziej ogłupia ludzi za pomocą kłamstw w postaci dogmatów i prawd wiary, tym większe ma szanse rozwoju. W kościele katolickim za oświeconych uchodzą kapłani, dla których źródłem wszelkiej mądrości jest Nowy Testament. Uzurpują sobie oni prawo do posiadania patentu na wiedzę i mądrość o wszystkim, co w niebie i na Ziemi, do pouczania polityków, naukowców itd. i wtrącania się we wszystko. Jest to typowy przejaw zarozumiałości. A zatem, odwoływanie się we wspomnianej encyklice do niezależnego rozumu, którego zadaniem jest umacnianie wiary, jest przejawem zwykłego kłamstwa. Kościół posługuje się nim w celu związania z sobą naukowców i intelektualistów, bo zależy mu na wykorzystywaniu ich wiedzy, autorytetu i zaangażowania religijnego w celu eskalacji wiary. Rozum w katolicyzmie pełni rolę instrumentalną: jest narzędziem kłamstwa. W encyklice Fides et ratio pisze się, że rozum ze swej natury zwraca się ku prawdzie. Ale dalej wyjaśnia się, że chodzi o specyficzny rodzaj prawdy, o „prawdę chrześcijańską”. A ona ma wartość zbawczą i powinna doprowadzić do ostatecznego celu, czyli do objawienia Jezusa Chrystusa. Nie chodzi więc o prawdę, tylko o objawienie. Niewątpliwie, rozum ze swej natury zwraca się ku prawdzie. Jednak wierutnym kłamstwem jest, jakoby rozum ze swej natury, dążył ku prawdzie objawionej.

Skuteczne narzedzia manipulacji


Kłamstwami, jako skutecznymi narzędziami manipulacji, najchętniej posługują się przywódcy duchowi kościołów pretendujących do globalnego panowania i uprawiają politykę imperializmu wyznaniowego. Szczególnie celuje w tym kościół katolicki, który ze swej istoty i nazwy kieruje się tak wybujałymi ambicjami i dlatego samozwańczo uzurpował sobie cechę powszechności. (Nazwa katolicki z greckiego καθολικος znaczy uniwersalny, powszechny). Samo zawłaszczenie tej nazwy świadczy o zapędach imperialnych. Czyni on wszystko, aby w przyszłości stać się jedynym globalnym kościołem i za wszelką cenę dąży do rozszerzania swych wpływów poprzez działalność misyjną w różnych krajach. Uznawanie tylko swej wiary za prawdziwą jest jednym z fundamentalnych kłamstw ustawicznie powtarzanych przez katolików. Islam, buddyzm, i taoizm nie mają aż tak wygórowanych aspiracji, a przynajmniej nie manifestują i nie realizują ich ostentacyjnie. Imperia podporządkowane kościołowi katolickiemu oficjalnie na mocy uznania zwierzchnictwa papiestwa albo skrycie poprzez agenturalne działania różnych organizacji kościelnych: laikatów, misji, zakonów i placówek dyplomatycznych prowadziły wojny w celach religijnych. (Warto wspomnieć, że tylko kościół katolicki wywalczył sobie państwowość i jest podmiotem prawa międzynarodowego.) W celu zmylenia opinii publicznej nazywano je „krucjatami” „misjami” albo „nawracaniem na prawdziwą wiarę”. Miały one na celu umacnianie pozycji Watykanu i wzrost jego wpływu na politykę światową dzięki szerzeniu katolicyzmu, rozbudowie infrastruktury kościelnej, zdobywaniu nowych wyznawców, mordowaniu innowierców, których pejoratywnie nazwano „poganami”, oraz likwidacji innych kościołów stanowiących przeszkodę w rozbudowie światowego imperium papieskiego. A przy okazji realizowano cele ekonomiczne (grabieże) oraz polityczne (podbój i okupacja przez państwa wyznaniowe, katolickie), które w ostatecznym rachunku umacniały ekonomiczną, polityczną i ideologiczną pozycję Watykanu. Od około dwudziestu lat straszy się ludzi islamem w związku z atakami terrorystycznymi fundamentalistów muzułmańskich. Nie mają one na celu szerzenia islamu. Są aktami rozpaczliwej obrony przed agresorami i okupantami oraz przed panowaniem zdegenerowanej, podporządkowanej złotemu cielcowi kultury zachodniej, którą wielu ludzi odrzuca. Kłamstwo o terroryzmie muzułmańskim jest skwapliwie, chociaż niejawnie, podtrzymywane przez kościół katolicki. Chodzi mu o deprecjację oraz wykluczenie ewentualnego konkurenta z gry o zdobycie władzy wyznaniowej w świecie. Jednak, aby zmylić opinię publiczną, Watykan podejmuje faryzejskie próby pojednania z muzułmanami, z góry skazane na niepowodzenie, ponieważ pojednanie traktuje jako akt „łaskawego” uznania islamu i sprowadza je do uznania hegemonii katolicyzmu. Jest to jeszcze jeden przykład zakłamania katolików.


Miejsce dla prawdy


Wiara wyrasta z kłamstwa i samookłamywania się, a jej rozwój wymaga stałego utrzymywania ludzi w stanie zakłamania. Na kłamstwie zbudowane są fundamenty wiary i religii: „Mendacium, tu est Petrus”. Im wyżej wyewoluowana wiara i bardziej korzysta z osiągnięć postępu cywilizacyjnego, tym częściej musi uciekać się do kłamstwa. Eskalacja wiary wymaga odwoływania się do bardziej wyrafinowanych i efektywnych technik okłamywania stosowanych przez propagandę i reklamę. Dlatego coraz trudniej jest równocześnie wierzyć i żyć w prawdzie. Liczba kłamstw specyficznych dla kościoła katolickiego, zawartych w podstawach teoretycznych, interpretacjach tekstów i wydarzeń historycznych oraz w praktyce życia codziennego rośnie w miarę jego ewolucji i proporcjonalnie do ambicji globalnego i monopolistycznego panowania. Paradoksem jest, że odwołując się do absolutnej prawdy, utożsamianej z Bogiem, chcąc osiągać cele imperialne, trzeba posługiwać się wzrastającą liczbą kłamstw coraz bardziej subtelnych i o szerszym zasięgu. Eskalacja katolicyzmu doprowadza do tego, że prawda absolutna przekształca się stopniowo w wierutne kłamstwa. Dlatego, jeśli być może na początku świata panowała Absolutna Prawda, to na końcu z pewnością zapanuje Absolutne Kłamstwo.



2- Wiedza a wiara


Autor: Wiesław Sztumski 2008-05-04

Prof. Wiesław Sztumski - Wobec wzrastajacej laicyzacji Kosciół katolicki stara sie zdezawuować światopoglad naukowy, krytykuje go i uznaje za absurdalny i utopię.


Relacja między wiedzą i wiarą jest częstym tematem rozważań filozofów, naukowców i teologów. Najczęściej jednak pod tymi pojęciami kryje się wiara religijna i wiedza naukowa.


Ukazało się niemało publikacji o stosunku wiedzy lub rozumu do wiary albo nauki do wiary itp. ze słynną Encykliką „Fides et ratio” Jana Pawła II. Traktuje się ją jako ostatnie słowo Kościoła katolickiego w tej materii. Jednak w rzeczywistości odgrzano w niej stanowisko Tomasza z Akwinu: wiara i rozum są niby niezależnymi władzami poznawczymi, ale rozum powinien liczyć się z wiarą, a nauka – ze stanowiskiem Świętego Oficjum. Spór o prymat wiary nad rozumem praktycznie nie ma końca i pozbawiony jest sensu, podobnie zresztą jak spór o prymat materii czy świadomości.

Z reguły uczone dyskusje na temat relacji wiedzy do wiary bywają jałowe i nie dostarczają ani dobrych rozwiązań, ani ostatecznych. W końcu o rozstrzygnięciu tej kwestii decyduje stanowisko światopoglądowe oraz uznawane wartości. Uzasadnienia racjonalne czy naukowe nie mają praktycznie żadnego znaczenia. Obsesją stało się poszukiwanie jakiegoś sensownego rozstrzygnięcia sprzeczności między nauką a religią tak, by zadowolić wierzących i niewierzących, zwolenników fideizmu i racjonalizmu, teologów i scjentystów. Mimo pewnych podobieństw i aspiracji poznawczych, wiara nie ma i nie może w żadnym wypadku zastępować wiedzy, lecz co najwyżej uzupełniać ją wiedzą pozorną, paranaukową. Wiara pełni inne funkcje społeczne i powinna służyć czemuś innemu niż wiedza.

Trzeba jednak przyznać, że współczesna nauka zbliża się do wiary w pewnym sensie i jakby integruje się z nią. Znajduje to potwierdzanie w takich oto faktach:

Coraz częściej obiektami badań naukowych są przedmioty abstrakcyjne

Tak, jak w wierze, tak i w nauce jest coraz mniej pewności. W związku z tym nauka zaczęła funkcjonować podobnie jak wiara, w obszarze hipotetyczności.

Opisy świata dawane przez naukowców nie są już tak pewne jak dawniej, ponieważ pojawiły się uzasadnione wątpliwości dotyczące niezawodnego kryterium prawdziwości.

Wciąż większą rolę w poznaniu naukowym grają metody pozaracjonalne, zwłaszcza w kontekście odkryć.

Wzrasta ingerencja światopoglądu i ideologii w obszar nauki.

Nauka penetruje nie tylko obszary niewiedzy, ale wkracza w obszary niepewności, nieoznaczoności oraz fikcji. To sprawia, że rozrastają się peryferie nauki oraz sfera paranauki. A z drugiej strony, obszar dociekań naukowych ulega postępującej redukcji, ponieważ naukowcy sądzą, że zawężanie obszarów badań pozwala uzyskiwać wiedzę maksymalnie dogłębną i pewną.

To pozwala przypuszczać, jakoby wiara i wiedza tworzyły jedność albo całość. Gdyby tak było, to tym bardziej spór o prymat wiedzy czy wiary nie miałby sensu.


Spór bezprzedmiotowy


W kwestii dotyczącej relacji między wiedzą i wiarą można rozpatrywać dwie możliwości. Pierwsza – wiedza i wiara wykazują wspólne cechy, pełnią podobne funkcje i wykazują tendencję do łączenia się w jeden układ eksploracyjny. Druga – wiedza jest czymś innym od wiary mimo tego, że jakoś uzupełniają się. Jeśli naprawdę postępuje zbliżanie się nauki do wiary, co, być może, doprowadzi z czasem do ich integracji, to niecelowe wydaje się przeciwstawianie ich sobie, tak jak niecelowe jest pytanie o to, co ważniejsze: wiedza czy wiara. Wtedy spór między nauką a wiarą jest faktycznie bezprzedmiotowy i z pewnością nie służy ani rozwojowi wiary, ani wiedzy, powoduje jedynie skonfliktowanie środowisk badaczy wokół spraw światopoglądowych i w celach ideologicznych lub politycznych.

Jeśli zaś wiedza i wiara rzeczywiście różnią się od siebie, wówczas nie można w ogóle mówić o sporze, ponieważ spór wymaga jakiejś wspólnej płaszczyzny. Jeśli taka płaszczyzna jest, to nie da się znaleźć żadnego jednoznacznego rozstrzygnięcia, które zadowalałoby obie strony, a spór zawsze jest otwarty i nierozstrzygalny. A więc, spieranie się o prymat wiedzy czy wiary pozbawione jest sensu także z punktu widzenia poznawczego.

Która ważniejsza?


Skoro spór między wiedzą a wiarą jest jałowy i niczego nie wnosi do poznania świata, w takim razie dlaczego ludzie spierają się o to, czy ważniejsza jest wiara, czy wiedza? Dlaczego zmusza się ich do wyboru między nauką a religią, wiedzą a wiarą oraz rozumem a wiarą? Jaki cel praktyczny chce się przez to osiągnąć i komu zależy na rozwijaniu tego sporu i ożywianiu go? Trzeba zaznaczyć, że spór o przewagę wiary czy rozumu dotyczy wyznawców katolicyzmu i jest domeną spekulacji wyłącznie teologów katolickich, począwszy od czasów Tomasza z Akwinu. Przybiera on na sile proporcjonalnie do postępu nauki, w czym upatruje się zagrożenia dla wiary i w miarę odchodzenia od religii. W innych wyznaniach taki dylemat w ogóle nie występuje. Wobec wzrastającej laicyzacji Kościół katolicki stara się zdezawuować światopogląd naukowy, krytykuje go i uznaje za absurdalny i za utopię.

Ale w takim samym stopniu absurdem i utopią jest światopogląd religijny, w szczególności - katolicki. Światopogląd naukowy to taki, który każe patrzeć na świat przez pryzmat nauki i wskutek tego kształtuje obraz świata na podstawie wiedzy naukowej. Dlaczego ma to być absurdem? Absurd oznacza niezgodność z prawami logiki, albo brak sensu. A dotychczas nikt nie udowodnił tego, że światopogląd naukowy jest niezgodny z prawami logiki, ani że pozbawiony jest sensu. Jeśli ktoś wywodzi swój wizerunek świata z wiedzy naukowej i tylko na podstawie tej wiedzy stara się wytłumaczyć zjawiska zachodzące w świecie, to co najwyżej można mu zarzucić to, że ma światopogląd ograniczony do wymiaru naukowego. Jednak taki sam zarzut można wytoczyć przeciwko światopoglądowi religijnemu. Obraz świata stworzony tylko na podstawie religii też jest ograniczony do jednego wymiaru, religijnego.

Trudno też orzec, czy światopogląd religijny jest lepszy albo gorszy od naukowego, gdyż oceny dokonuje się według kryterium subiektywnego, na podstawie własnej hierarchii wartości. Dla ludzi wierzących lepszy jest światopogląd religijny, dla niewierzących – naukowy. Zazwyczaj gołosłowna dyskwalifikacja przez katolików innego światopoglądu niż ten, który uznają za najlepszy jest manifestacją pychy, okazywanej zresztą nie tylko w tym wypadku.


Apetyt na wyłączność


Z punktu widzenia prawdziwości poglądów na świat, dylemat „wiedza-wiara” nie ma żadnego znaczenia. Zarówno dzięki wiedzy, jak i wierze, można uzyskać prawdziwy, bądź fałszywy obraz świata. Ani nauka, ani wiara nie gwarantują uzyskania adekwatnego obrazu świata, ani pewnej wiedzy o świecie. W wypadku jednego i drugiego światopoglądu rodzą się wątpliwości. A zatem, dylemat ten może mieć tylko jakieś znaczenie praktyczne. Przede wszystkim, Kościół katolicki chce zdominować naukę. Dąży do tego, by dogmaty wiary chrześcijańskiej określały styl oraz granice myślenia naukowców i wytyczały dozwolone na gruncie doktrynalnym granice obszary badań naukowych oraz poznania za pomocą rozumu. Chodzi po prostu o to, by Kościół rozszerzał swoje wpływy na dziedzinę wiedzy, by kontrolował naukę i podporządkował sobie tę sferę aktywności ludzkiej, by naukowców uczynić poddanymi sobie. Tocząc spór o prymat wiedzy czy wiary, kościół tworzy tylko iluzję swobodnej dyskusji i stwarza pozory alternatywnych rozwiązań, gdyż z góry, choć skrycie, zakłada dominację wiary i dogmatów nad rozumem i wiedzą. Inaczej zresztą nie może, bo by się pozbawił monopolu na słuszność i prawdę. A więc, celem praktycznym jest tylko stworzenie odczucia swobody myśli i badań, a faktycznie - nałożenie religijnych klapek na oczy naukowcom. Dlatego naukę poddaną kontroli ze strony religii nazywam ślepą. Drugim celem jest uzyskanie rozumowej podbudowy wiary, czyli racjonalizacja wiary. Tu też chodzi o tworzenie kolejnej iluzji, jakoby wiara w Boga wynikała z wiedzy naukowej i tym samym miała ewidentne uzasadnienie w rozumie. Jest to oczywiste mamienie ludzi, czyli typowe „opium dla ludu”.

Ludzie to kupią?


Unaukowienie wiary religijnej, polegające na potwierdzaniu przez odkrycia, hipotezy i teorie naukowe realnego istnienia jakiegokolwiek przedmiotu wiary (Boga, sił nadprzyrodzonych itp.), ma uczynić ją racjonalną, rozumną, a nawet interesowną. Skutkiem tego byłoby odmitologizowanie religii. Natomiast ścisły związek wiary z wiedzą ma być świadectwem tego, iż religijna sfera życia nie jest wytworem fantazji. Chodzi o to, by wmówić ludziom, jakoby wiara religijna była zakorzeniona w rozumie i wynikała wprost z rozumu i wiedzy. To kuriozalny cel, skazany z góry na niepowodzenie, jeśli wiarę i rozum uznaje się za odrębne władze poznawcze, a religię i naukę za odrębne sfery aktywności, niezależnie od tego, czy mogą one wzajemnie wpływać na siebie. Na razie nie utożsamia się rozumu z wiarą ani wiedzy z religią. Gdyby wiarę można było wywodzić z rozumu, to można by ją było do niego zredukować. Faktem jest, że ostatnie odkrycia z neurofizjologii mózgu wskazują, że pewne obszary kory mózgowej człowieka wpływają na wiarę, a geny mogą być źródłem wiary religijnej i bytów transcendentnych (amerykański biochemik i mikrobiolog Dean Hamer z National Cancer Institute twierdzi, że udało mu się zlokalizować gen wiary VMAT2 i znaleźć związek między tym genem a wiarą), ale wcale stąd nie wynika, że wiara oraz byty transcendentne są produktami fizjologicznymi mózgu albo genu. Zaś próba odmitologizowania religii jest skazana z góry na niepowodzenie. Bowiem mit jest najważniejszym i nieodłącznym komponentem religii oraz warunkiem koniecznym do istnienia wiary religijnej.


Skutki wiązania wiary z religią


Każda bez wyjątku religia jest ufundowana na zbiorze mitów kosmogonicznych (o stworzeniu świata i kosmosu), teogonicznych (o narodzinach i życiu bogów) kalendarzowych (o podziale roku), antropogenicznych (o stworzeniu człowieka), genealogicznych (o starożytnych rodach), soteriologicznych (o zbawieniu człowieka) i eschatologicznych (o życiu pośmiertnym). Religia musi żywić się mitami i ożywiać mity, aby trwać. Tym między innymi różni się od wiedzy naukowej i dzięki temu zawiera ogromny ładunek irracjonalności. Odmitologizowana religia stałaby się wiedzą naukową, w której bóg byłby przedmiotem badań naukowych, a jego istnienie musiałoby być dowiedzione metodami naukowymi. A zatem, wykorzystywanie nauki przez Kościół katolicki do dowodzenia istnienia Boga opiera się na jeszcze jednym micie o poznawalności Boga za pomocą rozumu i metod naukowych. Tak więc, zamiast odmitologizowania wiary jest pomnażanie mitów przez wiarę. Wobec tego dążenie do odmitologizowania religii katolickiej należy ocenić jako tworzenie następnej iluzji.

Wiązanie wiary z rozumem po to, żeby rozum umacniał wiarę daje skutek przeciwny do zamierzonego. Dzięki temu uzyskuje się tylko pozorne wzmocnienie wiary, a faktyczne jej osłabienie i to proporcjonalnie do udziału czynnika racjonalnego w wierze. Wiara religijna powinna opierać się na absolutnym zaufaniu w to, co głosi Kościół, co zawarte jest w dogmatach, przykazaniach bożych i świętych księgach, również w mity. Dzięki temu wszystko to traktuje się jako prawdy absolutne, ponadczasowe i powszechne. Na gruncie racjonalności i dociekania prawdy w znaczeniu naukowym zaczyna się powątpiewać w prawdy religijne i szuka się ich uzasadnienia w nauce albo w rozumie. A wątpienie jest zawsze oznaką niepewności w to, co się wierzy, albo niedowierzania, czyli symptomem słabości wiary. Zgodnie z koncepcją neotomizmu, rozum, racjonalność i wiedza naukowa mają umacniać wiarę religijną dzięki racjonalnemu dowodzeniu istnienia Boga i dzięki likwidacji mitów w wyniku rozwoju wiedzy. Inaczej mówiąc, mają pełnić rolę protez albo kul, na których wiara powinna się wspierać. Posługiwanie się protezą wynika ze słabości człowieka albo z odczuwania niedostatku czegoś, a sama proteza jest atrybutem ułomności. W tym wypadku niedostatek wiary uzupełnia proteza rozumu. Im ktoś słabszy, tym więcej i częściej korzysta z protez. Dlatego wiara podpierana na kulach rozumu, albo religia posługująca się protezą wiedzy, tracą swoją naturalną moc. Dlatego właśnie wiarę wspierającą się na kulach rozumu nazwałem kulejącą.


Bóg i naukowiec


Z relacją wiedza-religia wiążą się jeszcze dwa pytania: „Czy nauka wymaga ograniczeń za strony religii?” oraz „Czy wiara powinna być ograniczana przez rozum?”. Na rzecz potrzeby ograniczania nauki przez religię albo rozumu przez wiarę przytacza się taki oto argument: naukowcy powinni być odpowiedzialni za wyniki swych badań i odkryć, a jedynym gwarantem ich odpowiedzialności jest Bóg. Zapomina się jednak o tym, że odpowiedzialność wobec jakiegokolwiek bytu abstrakcyjnego lub transcendentnego jest w istocie odpowiedzialnością fikcyjną. Odwoływanie się do Boga i historii jest wprawdzie wzniosłe, ale – jak pokazuje praktyka – nieskuteczne i zazwyczaj rodzi bezkarność. Naukowiec może być tak samo odpowiedzialny na gruncie etyki religijnej jak i świeckiej. Jest to sprawą jego światopoglądu, a więc dobrowolnego wyboru. A nikt jeszcze nie udowodnił, że etyka religijna jest lepsza albo skuteczniejsza od etyki niezależnej. Ważne jest to, żeby w ogóle badacz miał poczucie odpowiedzialności i żeby był skutecznie pociągany do odpowiedzialności za działanie na szkodę ludzi.

Zwraca się również uwagę na konieczność ograniczania wiary przez rozum, ponieważ wiara bez rozumu jest naiwna i fanatyczna. Wiara zawsze jest naiwna w jakimś stopniu. Inaczej mity nie odgrywałyby w niej tak ogromnej roli. Przyjmowanie mitów za prawdę jest przejawem wyjątkowej naiwności. A zatem, gdyby rozum miał ograniczać naiwność wiary, to faktycznie eliminowałby wiarę, czyli szkodziłby jej. Natomiast wiara z pewnością nie powinna być fanatyczna, bo fanatyzm religijny skutkuje brakiem tolerancji, podbojami i terroryzmem. Tylko, czy fanatyzm ma być eliminowany z wiary za pomocą rozumu, czy raczej rozsądku, który odwołuje się do tolerancji i podpowiada wyzbycie się monopolu na boga, prawdę i rację? Z doświadczenia historycznego wiadomo, że przesadna racjonalność wiedzy prowadziła do fanatyzmu w sferze ideologii, a w dwudziestym wieku nawet do ludobójstwa. To również przemawia za tym, że racjonalizacja wiary może być szkodliwa.

Podsumowując, sądzę, że Einstein nie miał racji, by nazwać „ułomną” naukę bez religii. To raczej wiara podpierająca się na kulach rozumu jest chroma. Natomiast religia, która z natury zaciemnia światłość rozumu, czyni naukę „ślepą”. Dlatego, parafrazując znaną wypowiedź Einsteina, twierdzę, że „Nauka z religią jest ślepa, religia z nauką jest ułomna.”




3-Czy Einstein miał rację?


Autor: Wiesław Sztumski 2008-04-05


Nagminnie pojmuje sie wiarę w postaci wiary religijnej. Jest to szalbierstwo semantyczne.


Wierzyć można we wszystko. W wymiarze psychologicznym słowa „wiara” używa się w celu wyrażenia swojego stosunku do siebie samego albo do innych ludzi. Wtedy może lepiej byłoby je zastąpić słowem „zaufanie”. Na ogół to, czego dotyczy wiara lub zaufanie, nie wymaga potwierdzenia w świecie faktycznym. Inaczej mówiąc, wiara nie wymaga jakiejkolwiek weryfikacji. W tym sensie jest ona jakby nieczuła na prawdę i niezależna od prawdy. Nagminnie pojmuje się wiarę w sposób uproszczony, w postaci wiary religijnej. Przyczyniło się do tego bezpodstawne utożsamianie wiary w ogóle z wiarą religijną przez wyznawców różnych kościołów, zwłaszcza przez kościół katolicki. Dzięki temu, w naszej kulturze w świadomości społecznej sens słowa „wiara” został zredukowany tylko do jednego wymiaru religijnego. Taką redukcję można zakwalifikować jako zwykłe szalbierstwo semantyczne.

Wiara musi spełniać pewne wymogi: przede wszystkim - wymaga woli. Nie chodzi tu, oczywiście, o jakąś wolną wolę, bo takiej, jak wiadomo, nie ma, ale o wolę podyktowaną przez własny lub cudzy interes, albo cel. Ktoś wierzy, bo chce, by było lub istniało to, w co wierzy, by było tak, jak chciałby, żeby było, by stało się to, czego oczekuje oraz z czym wiąże nadzieję. Wiara jest tym, co przekształca hipotetyczność w faktyczność lub na odwrót (np. można nie wierzyć w to, co dla innych jest faktem empirycznym albo nawet w to, czego istnienie jest oczywiste). Trzeba jednak pamiętać o tym, że kryterium faktyczności nie jest całkiem obiektywne, lecz subiektywne. A zatem, wiara czyni faktycznym to, co hipotetyczne, ale wyłącznie w świadomości człowieka wierzącego. Jeśli ktoś wierzy, że istnieje jakiś byt transcendentny, to chce, żeby on istniał i ten byt rzeczywiście istnieje w jego własnym przekonaniu jako byt abstrakcyjny i wyobrażony. Istnieje on wtedy z mocy jego woli. Oczywiście, można mu nadać jakąś postać konkretną i stworzyć wizerunek bytu abstrakcyjnego, np. w postaci obrazu (ikony) lub rzeźby. Wtedy, już w zmaterializowanej postaci, byt transcendentny istnieje obiektywnie i fizycznie w świecie zmysłowo postrzeganym. Ale tym, co przeprowadza byt transcendentny w faktyczny, jest wola nadania mu postaci materialnej.


Wiara, niewiedza i... miłość


Wiara wymaga całkowitej lub częściowej niewiedzy - najbardziej dochodzi do głosu w obszarze hipotetyczności, znika zaś w obszarze faktów. Na ogół wierzy się w to, czego się nie wie, co nie jest pewne, co się zakłada, albo wyobraża, lub w to, czego się domyśla albo oczekuje. W to, co jest faktem i o czym się wie, nie trzeba wierzyć. Niektórzy sądzą, że jeśli umocnią wiedzę przez wiarę, to ta wiedza będzie niepodważalna. Nic podobnego! Jeśli coś jest pewne (bo wie się o tym na podstawie swojej wiedzy), to dodatkowo wiara w to, nie może już wpłynąć na wzrost stopnia pewności. Bowiem pewność jest wiedzą stuprocentową i jest cechą przysługującą wyłącznie faktom niepodważalnym. Wobec tego, dodawanie wiary do wiedzy pewnej, jest zarówno zbyteczne jak i bezsensowne.

Wiara funkcjonuje zatem w obszarze emocjonalności. Przedmiot wiary musi być obdarzony uczuciem i to tym większym, im więcej ktoś go ceni i im bardziej komuś na nim zależy. Wierzy się nie tylko w to lub temu, do czego nie ma się pewności, ale również w to lub temu, co darzy się sympatią albo miłością. Najwyższy stopień uczuć wiąże się z przedmiotami kultu religijnego lub świeckiego (np. kult bóstwa lub kult jednostki). Miłość narzuca zawierzenie i bezgraniczną ufność. Na więzach miłości zbudowane są więzi wzajemnego zaufania, które stanowią podstawę wszelkich stosunków interpersonalnych. Stosunek emocjonalny nie wyraża się wyłącznie wobec ludzi, czy istot żywych i przedmiotów, ale także do pojęć abstrakcyjnych (idei, absolutu itp.).

Czucie a szkiełko mędrca


Wiara wymaga odwołania się do irracjonalności, gdyż z reguły wykracza poza rozum. Irracjonalność jest zbiorem postaw, zachowań i sposobów myślenia, których cechą wspólną jest podejście pozarozumowe albo takie, gdzie rozum nie gra roli pierwszoplanowej przy wyjaśnianiu różnych problemów, z jakimi ludzie spotykają się w swoim życiu, w pracy zawodowej, w badaniach naukowych, a także w zagadnieniach światopoglądowych oraz filozoficznych. Wiara religijna musi odwoływać się do irracjonalności chociażby z tego powodu, że poznanie przedmiotów tej wiary, jakimi są byty transcendentne (bóstwa albo Bóg), wykracza poza możliwości rozumu. To samo można odnieść także do innych wymiarów wiary, niż religijny. Tu również rozum (poznanie racjonalne) nie jest w stanie ogarnąć tego, w co wierzy, ani wyjaśnić, dlaczego się w to wierzy.

Wiara wymaga też niezłomnego przekonania. Chodzi o własne wewnętrzne i nie zawsze słuszne przekonanie o tym, że powinno się w coś wierzyć oraz że słusznie wybrało się właśnie ten, a nie inny przedmiot wiary. To przekonanie wcale nie musi być uzasadnione racjonalnie. Może być sprzeczne z rozumem, nierozsądne, całkowicie nielogiczne czy wręcz absurdalne. Nie chodzi tu też o obiektywne (empiryczne lub naukowe) potwierdzenie istnienia przedmiotu wiary. Nie można wierzyć bez wiary, że przedmiot albo zasadnicza kwestia wiary nie są prawdziwe. Jednakże nie musi się w zasadzie potwierdzać prawdziwości tego, w co się wierzy na podstawie obiektywnych kryteriów prawdy. Wystarczy odwołać się do intuicji (odnosi się wrażenie albo czuje się, że to jest prawda), do przeświadczenia (nie ma się wątpliwości co do tego, że to jest prawda), do woli (chce się, aby to uznano za prawdę), do powinności (to powinno być prawdą) oraz do emocji (cieszyłoby się, gdyby to była prawda). To są inne kryteria prawdziwości od tych, jakimi kierujemy się w poznaniu racjonalnym, w szczególności w nauce. A w ślad za tym pojęcie prawdy wymagane do uzasadnienia wiary jest całkiem inne od tego, jakim posługuje się nauka. Często dochodzi do utożsamienia przedmiotu wiary z prawdą, która funkcjonuje wtedy w postaci hipostazy, jak np. w twierdzeniu „Bóg jest Prawdą”. Ale wtedy prawdę rozumie się jako coś umownego. Jeśli tak, to równie dobrze można się umówić, żeby nie tylko Boga, ale cokolwiek innego uznać za prawdę albo utożsamić z prawdą. Wówczas wszystko może być prawdą, a w takim razie trudno byłoby znaleźć cokolwiek fałszywego.


Nie ma wiary bez wyobraźni


...i kreatywności. Wiara nie żywi się obiektywną wiedzą o świecie. Nie ma dla niej miejsca w obrazie świata, jakiego dostarcza nauka, ani w obrazie świata, który na danym etapie rozwoju wiedzy naukowej odzwierciedla jego aktualny stan faktyczny. Czyli nie ma miejsca na wiarę tam, gdzie wszystko jest zracjonalizowane w wyniku poznania naukowego. Kiedy się już o wszystkim wie, nie ma w co wierzyć. Jeśli jest się kogoś pewnym, wiara w niego (zaufanie) traci sens, ponieważ wiadomo, że on na pewno zachowa się zgodnie z oczekiwaniem. Kiedy się wie, że jakieś urządzenie działa na tyle pewnie, że nie może zawieść, to nie musi się już wierzyć w jego niezawodność. Wierzyć komuś lub czemuś można tylko wtedy, gdy nie jest się go całkowicie pewnym. Wiara i zaufanie, chociaż dają nadzieję na spełnienie oczekiwania, zawsze kryją w sobie jakiś margines niepewności oraz jakieś ryzyko rozczarowania. Mamy świadomość tego, że nauka, która jest rezultatem poznania rozumowego, nigdy nie jest w stanie opisać świata w pełni. Dlatego naukowy obraz świata wymaga pewnych uzupełnień pochodzących z innych władz poznawczych, które uzupełniają rozum. Komplementarne do rozumu są intuicja oraz emocje. Na podstawie intuicji i emocji jest się w stanie skonstruować taki wizerunek świata, który podpowiada wyobraźnia: nie wiadomo, czy coś jest faktycznie, ale czuje się, że tak jest. Wyobraźnia uzupełnia wiedzę racjonalną i wypełnia luki w obrazie świata, dostarczanego przez wiedzę naukową. Na przykład, na podstawie wiedzy racjonalnej nie znamy wszystkich sił, które rządzą światem, wobec czego intuicja każe wyobrazić sobie, że istnieją jeszcze jakieś siły nieznane, ukryte albo nawet nie dające się poznać za pomocą rozumu. Często nazywa się je siłami nadprzyrodzonymi i wierzy się w ich faktyczne istnienie. W taki sposób produkty wyobraźni stają się przedmiotami wiary. Wiara opiera się na wyobraźni i żywi się nią. Wyobraźnia nie tylko stwarza przedmioty wiary, ale nadaje im (wiąże z nimi) pożądane cechy. Trzeba niezwykłej wyobraźni, by na przykład piorunowi przypisać moc boską, albo z jakimś przedmiotem materialnym związać cechę nieskończoności lub śmiertelnego człowieka postrzegać jako nieśmiertelnego. Wyobraźnia wzbogaca przedmioty świata w cechy, które normalnie im nie przysługują, czyli w cechy ponadnaturalne albo nadprzyrodzone, aby te przedmioty mogły stać się obiektami kultu. Żeby jednak wyobrazić sobie coś, co tak bardzo wzbogaciłoby przedmioty o pożądane cechy, a tym samym wiedzę o świecie, wyobraźnia musi być twórcza. Musi też być twórcza po to, żeby przedmioty wzbogacone dzięki wyobraźni o cechy niezwykłe, mogły stać się obiektami badań naukowych lub pseudonaukowych. W tym sensie wiara wymaga nie tylko rozwiniętej wyobraźni, ale i twórczej. Innymi słowy, wiara wymaga również kreatywności.

Warunek - indeterminizm


W świecie, gdzie wszystko jest ściśle zdeterminowane, nie ma miejsca na wiarę. W układzie ściśle zdeterminowanym nie ma w co wierzyć i wiara staje się zbyteczna. Ścisły determinizm wyklucza przypadki albo zdarzenia losowe. A one zazwyczaj skłaniają ludzi do wiary, gdyż - jak wcześniej wspomniano - wiara z reguły wiąże się z tym, co niepewne oraz ryzykowne. W układzie ściśle zdeterminowanym wszystko jest przewidywalne ze stuprocentową pewnością. Tam nie może być niespodzianek ani przypadków. Nie ma też miejsca na oczekiwania, ponieważ to, czego można by oczekiwać, musi zdarzyć się zgodnie z przewidywaniem, albo prognozą. Wobec tego, w ściśle zdeterminowanych układach oczekiwanie pozbawione jest sensu. Tam można tylko czekać na niezawodne spełnienie się konieczności.

Wspólnym mianownikiem dla wymienionych uwarunkowań (wymogów) wiary jest wolność, nie tyle fizyczna, co duchowa: wolność myśli i wyobraźni, wolność twórczości, wolność przekonań, wolność manifestacji uczuć, wolność oczekiwań, wolność dokonywania wyboru i podejmowania decyzji. Ludzie zniewoleni duchowo, ludzie, których świadomość jest w pełni zdeterminowana przez cielesność nie są w stanie wierzyć. Jednak zniewolenie fizyczne nie przeszkadza wierze, a nawet czasami sprzyja jej. Bowiem zdarza się tak, że im większe zniewolenie fizyczne, tym większa lub żarliwsza bywa wiara. Wiara wymaga pewnej swobody w zachowaniach ludzi, myśleniu, postrzeganiu świata. Może realizować się dzięki woli, niewiedzy, emocjonalności, irracjonalności, wyobraźni, kreatywności oraz indeterminizmowi. Wszystkie te wymogi stawiane wierze składają się na jej warunek konieczny, podczas gdy dostatecznym warunkiem wiary jest wolność. Rozwija się ona dzięki temu, że ludzie są wolni, niezależnie od tego, jak tę wolność rozumieć. A im bardziej jest się wolnym, tym bardziej się wierzy. A jest się wolnym, bo nie jest się skrępowanym sztywnymi więzami deterministycznymi, nie ogranicza się wyłącznie do rozumu oraz racjonalności, ma się wolę i wyobraźnię i jest się twórczym.



4-Ile nauki w nauce?

Postępujące upragmatycznienie nauki pozbawia ją cnoty obiektywizmu i prawdy, a z naukowców czyni pariasów lub marionetki w rękach wszechwładnych elit finansowych i politycznych.


Autor: Wiesław Sztumski 2008-09-29


W świecie skomercjalizowanym i zdominowanym przez sztuczność oraz surogaty (artefakty materialne i intelektualne) spotykamy się na co dzień z pytaniami o to, ile naturalnych składników zawierają różne produkty, a ile sztucznych, np. ile w mięsie jest mięsa? Czy podobnego pytania nie należałoby postawić w stosunku do nauki, która również ulega komercjalizacji i w konsekwencji coraz bardziej zachwaszczana jest wtrętami pozanaukowymi: światopoglądowymi, ideologicznymi i reklamowymi?


Jeszcze około sto lat temu, kiedy triumfował racjonalizm i scjentyzm dość dobrze wiadomo było, co jest nauką i czym różni się to, co naukowe, od tego, co nie. Jednak w ciągu drugiej połowy XX wieku ta wiedza ulegała postępującej redukcji.

Wraz z postępem naukowym coraz trudniej jest definiować naukę i wyznaczać linię demarkacyjną między wiedzą naukową a pozanaukową. W tym przejawia się pewien paradoks scjentyzmu: im bardziej rozwinięta nauka, tym mniej o niej wiemy. I to na dodatek, odkąd powstała specjalna subdziedzina nauki o nauce, w ramach której rozwija się naukoznawstwo.


Kto jest naukowcem?


Kryteria naukowości odnoszą się do metodologii i przedmiotu badań. Z punktu widzenia metodologii naukowe jest to, co zostało odkryte lub stwierdzone w wyniku zastosowania odpowiednich procedur metodologicznych. Przy tym odpowiednimi procedurami są te, które zaakceptowali sami naukowcy. Tu pojawia się błędne koło: naukowe jest to, co uznane jest przez naukowców za naukowe. Żeby z niego wyjść, trzeba odpowiedzieć na pytanie, kim jest naukowiec. A to okazuje się nie tak prostym zadaniem, jakby się na pierwszy rzut oka zdawało.

W ostatecznym rachunku najlepiej odwołać się do socjologicznej definicji naukowca: naukowcem jest ten, kto jest pracownikiem naukowym (naukowo-badawczym, naukowo-dydaktycznym) uczelni wyższej lub innej instytucji naukowej (np. instytutu przemysłowego albo Akademii Nauk). I znów mamy do czynienia z błędnym kołem w definicji! A co naukowcy, jakkolwiek by nie rozumieć tego słowa, uznają za naukowe? Oczywiście to, co robią zawodowo i co jest efektem ich pracy.

Tak więc w istocie o tym, co uznać za naukowe, decydują sami naukowcy. I oni decydują o tym, jaka metoda pracy lub poznania, jaka procedura postępowania jest naukowa. Ale naukowcy jako wyspecjalizowana grupa zawodowa podlegają uwarunkowaniom społecznym i kulturowym. Wskutek tego, w historii zmienia się pojęcie naukowca, zmieniają się naukowcy oraz ich poglądy, również na kwestie metodologiczne i cele nauki.

W związku z tym, na różnych etapach ewolucji nauki różne procedury poznawcze akceptowane są przez naukowców i uzyskują status procedur naukowych. W historii nauki zmienia się pojęcie naukowca i metody jego pracy, a zmiany te wynikają z aktualnych uwarunkowań społecznych i kulturowych.


Od szkiełka i oka po...


Metody naukowe ewoluują wraz z wynalazkami technicznymi. To samo odnosi się do przedmiotu badań naukowych. Przede wszystkim, należy uświadomić sobie to, że w danych warunkach historycznych nie każdy przedmiot może być przedmiotem badań stricte naukowych, ponieważ to, co jest (lub może być) przedmiotem badań naukowca, zależy od kontekstu społeczno-historycznego.

Inaczej mówiąc, przedmiot badań naukowych zmienia się wraz z ewolucją społeczeństwa i nauki. Wraz ze zmianą obiektu badań naukowych zmieniają się metody badań. I właśnie ewolucja przedmiotów badań naukowych wraz z ewolucją metod badawczych uznawanych za naukowe implikuje wzrost udziału czynników pozanaukowych w nauce, w konsekwencji czego coraz mniej nauki zawiera się w nauce.

W pierwszym członie pytania, ile nauki jest w nauce, naukę rozumiem jako to, co mieści się w aktualnym paradygmacie nauki; w drugim -naukę rozumiem jako to, co aktualnie podszywa się pod naukę, czyli elementy paranauki lub quasi-nauki i dlatego w tym drugim rozumieniu nauki słowo „nauka” umieszczam w cudzysłowie. W obu przypadkach naukę rozumiem jako wiedzę, którą na gruncie obowiązującego paradygmatu w danym kontekście kulturowym i historycznym uznaje się za naukową.

Najsampierw przedmiotem badań naukowych było to, co znajdowało się na zewnątrz badacza i co leżało w bezpośrednim zasięgu jego ręki i oka nieuzbrojonego w instrumenty optyczne, czyli konkretne składniki mezoświata, bezpośrednio postrzegane za pomocą narządów zmysłowych. Inaczej mówiąc, obiektami badań było to, co mieści się w realności fizycznej. Później, w miarę tego, jak doskonalono narzędzia obserwacji, nauka penetrowała obiekty leżące poza mezoświatem, w makroświecie i megaświecie, w mikroświecie i w nanoświecie, a także składniki organizmu ludzkiego.

Skala rozpiętości rozmiarów badanych obiektów sięga 28 rzędów wielkości i mieści się teraz w granicach od 10 -9 m (średnica obiektów wewnątrzatomowych) do 10-19 m (średnica mgławicy), zaś odległość badanych obiektów sięga ponad 1200 lat świetlnych, czyli około 10 19 m. W wyniku dalszego postępu techniki wielkości te zostaną przekroczone, ponieważ w miarę wzrostu wiedzy rośnie zainteresowanie naukowców tym, co jeszcze można odkryć, a to stymuluje inżynierów do dalszych wynalazków usprawniających eksploracje naukowe. Parafrazując powszechnie znany aforyzm Sokratesa, można stwierdzić, że im więcej wiemy, tym więcej chcemy jeszcze wiedzieć.


Skutki badania wirtualności


Od pewnego czasu obiektami badań naukowych stają się przedmioty znajdujące się w innych niż realność fizyczna realnościach, jakie składają się na świat pomyślany. A im bardziej rozwija się nauka, tym więcej realności znajdujących się w świecie pomyślanym poddaje się badaniom naukowym. Tym samym nauka zaczęła eksplorować przedmioty abstrakcyjne – wytwory myśli, wyobraźni oraz fantazji - na coraz wyższych piętrach abstrakcji. Dokonała się znaczna eskalacja przedmiotów badań. To pociągnęło za sobą zmianę procedur badawczych.

Metodami naukowymi badań stały się metody nie akceptowane wcześniej przez naukowców przyzwyczajonych do badań przedmiotów konkretnych i postrzeganych za pomocą narządów zmysłowych. Przejście od eksploracji świata zmysłowego do pomyślanego, od badania przedmiotów konkretnych do abstrakcyjnych można uznać za swoistą rewolucję w nauce. Z jednej strony, dała ona impuls do dalszych badań, wskazała na nowe możliwości nauki i motywowała postęp techniczny i cywilizacyjny. Z tego względu trzeba ją ocenić pozytywnie.

Ale ingerencja nauki we wszystkie dziedziny życia, zwłaszcza w sferę kodów genetycznych, intelektu, podświadomości i psychiki, implikuje też znane obawy i wzrost odpowiedzialności uczonych. Z drugiej strony, spowodowała zmianę paradygmatu nauki, związaną z włączeniem różnych procedur poznawczych do metod naukowych. To z kolei odbiło się na pojęciu nauki i naukowca.

Uznawanie przez scjentystów za naukę tylko dyscyplin matematyczno-przyrodniczych (tak, jak na to wskazuje angielskie słowo science), a pozostałych za nie do końca naukę albo za naukę drugiego (gorszego) rodzaju (humanities) nie jest całkiem uzasadnione i nie rozwiązuje kwestii kryterium naukowości. Tym bardziej, że zaciera się stopniowo granica między naukami matematyczno-przyrodniczymi a humanistycznymi, społecznymi, artystycznymi, technicznymi, ekonomicznymi itp.

Nauki przyrodnicze przekształcają się w historyczne, a więc humanistyczne, a humanistyczne ulegają matematyzacji i fizykalizacji. Włączanie dyscyplin humanistycznych, a przede wszystkim społecznych, filozoficznych, artystycznych i teologicznych do nauki, rozumianej zgodnie z paradygmatem scjentyzmu, spowodowało znaczne rozmycie linii demarkacyjnej między nauką, paranauką i nie-nauką.


Odnaukowianie nauki


Można zatem stwierdzić, że eskalacja nauki powoduje zacieranie się óżnic między tym, co jest jeszcze nauką, a co już nią nie jest. W rezultacie, wraz z ewolucją nauki, związaną z rozszerzaniem pola badań i wchłanianiem nowych procedur badawczych, coraz więcej elementów paranaukowych lub pozanaukowych wchodzi w skład wiedzy naukowej. W wyniku ewolucji nauki coraz więcej elementów pozanaukowych mieści się w wiedzy, którą na ogół uznaje się za naukową.

Tym samym coraz mniej nauki jest w nauce. Możliwe, że z biegiem czasu będzie ich coraz mniej, a proces odnaukowiania nauki będzie nadal postępować.

Symptomami redukcji nauki w „nauce” są: nie do końca respektowane zasady metodologii badań, wybiórcze sposoby dowodzenia hipotez, pozanaukowe interpretacje efektów prac badawczych oraz arbitralne rozumienie prawdy i żonglowanie kryteriami prawdziwości. Z nimi spotykamy się przede wszystkim w naukach humanistycznych.

Jednak w miarę wzrostu ingerencji czynników ideologicznych, światopoglądowych i marketingowych, przejawy redukcji nauki w „nauce” zauważa się również w naukach przyrodniczych, nawet w tak zdawałoby się hermetycznej nauce jaką jest fizyka.


Do czego służy nauka?


Na koniec należałoby wskazać na przyczynę tego zjawiska. Z pewnością dałoby się wymienić wiele przyczyn bezpośrednich i pośrednich, głównych i ubocznych. Ograniczę się jednak tylko do najważniejszych w moim przekonaniu. Jednej z nich upatruję w komercjalizacji nauki, czyli w przekształcaniu się jej w towar podlegający mechanizmom funkcjonowania rynku.

Nauka ma służyć rynkowi i bogaceniu się nie tyle naukowców, ile tych, którzy sponsorują badania i korzystają z ich wyników. Sponsoring nie jest z zasady działalnością filantropijną ani charytatywną.

Po pierwsze, inwestuje się w naukę po to, by uwiarygodniała ona reklamę (w tym celu stworzono na przykład specjalną logikę języka reklamy) i odkrywała coraz skuteczniejsze sposoby ogłupiania konsumentów.

Po drugie, po to, by nauka przyczyniała się do tworzenia coraz skuteczniejszej broni i doskonalenia jej.

Po trzecie, po to, by nauka była skutecznym narzędziem manipulacji społecznej w walce o zdobywanie władzy i utrwalanie jej.

Po czwarte, po to, by nauka stymulowała postęp techniczny, głównie w celu podwyższania wydajności pracy i obniżania kosztów produkcji (jedno i drugie służy bogaceniu się elit finansowo-przemysłowych).

Z tej racji największe nakłady finansowe kieruje się na tzw. nauki stosowane, mniej na nauki teoretyczne (zazwyczaj w takim stopniu, w jakim służą one bezpośrednio rozwojowi nauk stosowanych). Drugiej przyczyny upatruję w postępującym wikłaniu nauki w sferę światopoglądu i ideologii.

Oczekuje się od nauki, by potwierdzała różne poglądy religijne oraz ideologie polityczne. W ten sposób nauka służy interesom elit władzy nad ciałami i duszami ludzi.

Współczesna nauka, jak nigdy przedtem, jest uwikłana w rozległy kontekst uwarunkowań społecznych, kulturowych, światopoglądowych, ideologicznych, politycznych i ekonomicznych. Sieć tych uwarunkowań będzie rozprzestrzeniać się, a zależność nauki od innych sfer życia społecznego będzie potęgować się w miarę postępu cywilizacyjnego, realizowanego zgodnie z paradygmatami tzw. kultury zachodniej.

W związku z tym nasuwa się pytanie, czy w tej sytuacji można mówić, a jeśli tak, to w jakim sensie i stopniu, o niezależności i autonomii nauki, o obiektywności jej twierdzeń oraz o wyidealizowanym autorytecie naukowców uchodzących wciąż jeszcze w opinii publicznej za ludzi nieskazitelnych.

W wyniku akceleracji tempa życia, w ciągu bardzo krótkiego czasu dokonała się istotna zmiana funkcji realizowanych przez naukę. Okazało się, że jej najważniejszym celem nie jest dochodzenie do prawdy ani odkrywanie jej, ale dostarczanie rozwiązań praktycznych, nawet, gdyby wymagałoby to odwoływania się do kłamstwa. (Typowym przykładem w Polsce są badania pseudonaukowego Instytutu Pamięci Narodowej). Tym samym, tyle jest jeszcze nauki w „nauce”, ile jest w niej prawdy pojmowanej w sensie klasycznym, a stopień naukowości nauki wyznacza stosunek półprawd i kłamstw do prawdy. Postępujące upragmatycznienie nauki pozbawia ją cnoty obiektywizmu i prawdy, a z naukowców czyni pariasów lub marionetki w rękach wszechwładnych elit finansowych i politycznych, pozostających w bałwochwalczej służbie bogowi Mammonowi.




5- Między młotem a kowadłem


Autor: Wiesław Sztumski 2008-08-21


Prof. Wiesław Sztumski: Popadliśmy w niesłychanie mocną zależność egzystencjalną i funkcjonalną od techniki: staliśmy się nie tylko jej niewolnikami, ale i zakładnikami.


Postęp wiedzy i techniki spełnia dwie ważne funkcje: umożliwia nam przeżycie i czyni nasze życie łatwiejszym. Pierwsza ma znaczenie egzystencjalne: bez rozwijania wiedzy i techniki nie możemy istnieć, a druga funkcjonalne: dzięki rozwijaniu wiedzy i techniki coraz mniejszym wysiłkiem możemy realizować swoje funkcje życiowe i społeczne.


Pod względem cielesnym nie jesteśmy lepsi w porównaniu z niektórymi innymi gatunkami istot żywych. Mamy mniejsze możliwości recepcyjne narządów zmysłowych (słabszy wzrok, węch, słuch, dotyk), dysponujemy słabszą siłą mięśni i jesteśmy mniej odporni na zmiany środowiska. W zamian za to natura wyposażyła nas w niezwykłą siłę intelektu. W walce o byt i przetrwanie wykorzystujemy intelekt oraz jego wytwory: wiedzę i technikę. Dlatego chcąc przetrwać musimy przede wszystkim rozwijać wiedzę i technikę. Są one najskuteczniejszą bronią w międzygatunkowej i wewnątrzgatunkowej walce o byt, czyli o przetrwanie biologiczne i społeczne. Technika wyposaża nas w narzędzia przydatne nie tylko do walki z innymi gatunkami, ale też do walki z innymi ludźmi, z tzw. wrogami. Technika dostarcza też urządzeń, które zapewniają komfort życia i dzięki którym coraz mniej męczymy się wykonując różne czynności. Najpierw budowano i doskonalono urządzenia odciążające ludzi od wysiłku fizycznego. W tym dziele sięgnięto już prawie apogeum. Maszyny, automaty oraz roboty przejęły niemal wszystkie funkcje cielesne ludzi i wykonują je o wiele bardziej wydajnie i precyzyjnie. Potem rozwój myśli technicznej miał na celu zastępowanie czynności intelektualnych przez urządzenia techniczne. W dużej mierze cel ten udało się osiągnąć dopiero w XX wieku w wyniku niebywałego postępu technicznego.


Technika zamiast biologii?


Automaty, komputery i roboty nie tylko uczyniły lżejszą pracę umysłową, ale wykonują za nas bardzo dużo czynności intelektualnych związanych z myśleniem logicznym, obliczeniami, a nawet z twórczością artystyczną. Dalszy postęp wiedzy i techniki zmierza do tego, by urządzenie techniczne mogło z powodzeniem zastąpić człowieka w spełnianiu wszystkich funkcji. Dlatego najnowsze urządzenia coraz bardziej przypominają ludzi, nie tyle ze względu na strukturę i wygląd, co na funkcjonalność i zakres czynności. W związku z tym postępuje antropomorfizacja maszyn, czyli proces upodobniania maszyn do ludzi, wyposażania ich w ludzkie cechy i umiejętności. Za sprawą postępu techniki nasze środowisko życia coraz bardziej zapełnia się artefaktami i odpadami, często zbytecznymi i szkodliwymi. W konsekwencji staje się coraz bardziej sztuczne i zdegradowane. Obecnie żyjemy w otoczeniu nasyconym wytworami techniki, a w szczególności wśród „braci-komputerów” i „braci-robotów”, bez których nie sposób już żyć, pracować, uczyć się ani wypoczywać. Mimowolnie uzależniliśmy swój byt od artefaktów technicznych. Dziś nie da się żyć nie korzystając z różnego rodzaju urządzeń i produktów techniki, wspomagających nasze indywidualne i społeczne funkcjonowanie. W coraz większym stopniu i częściej musimy korzystać z protez. (Protezą nazywam urządzenie techniczne, które wspomaga lub zastępuje narządy i funkcje człowieka w celu uczynienia go sprawniejszym. Zaliczam do nich nie tylko sztuczne kończyny, narządy, kule, aparaty słuchowe, okulary, implanty, ale też środki transportu i łączności - samochody, telefony komórkowe itp. oraz techniczne środki manipulacji społecznej, czyli urządzenia stosowane w zarządzaniu, reklamie, propagandzie i polityce). Współczesny człowiek coraz bardziej i pod wieloma względami jest kaleką. Musi korzystać z coraz większej liczby protez i wspierać się na kulach produktów techniki, by móc żyć i normalnie funkcjonować. Wymaga ustawicznego i postępującego wspomagania przez technikę. W związku z tym twierdzę, że wspomaganie techniczne implikuje mniejszą odporność biologiczną ludzi.

W wyniku postępu technicznego zastępujemy surowce naturalne sztucznymi, wyposażamy nasze narządy zmysłowe w różne „przedłużacze” (aparaty słuchowe, głośniki, okulary, lunety, mikroskopy itd.), komunikujemy się za pomocą urządzeń elektronicznych, oświetlenie naturalne zastępujemy sztucznym, używamy różnych środków transportu do przemieszczania się, spożywamy technicznie preparowaną i syntetyczną żywność, a wreszcie utrzymujemy się przy życiu dzięki chemicznym środkom farmaceutycznym, sztucznym narządom i przeszczepom, na razie narządów naturalnych a wkrótce syntetycznych (biohybrydowych). Popadliśmy w niesłychanie mocną zależność egzystencjalną i funkcjonalną od techniki: staliśmy się nie tylko niewolnikami, ale zakładnikami techniki.

Na obraz i podobieństwo...maszyny


Niewątpliwie, wiele urządzeń i wytworów technicznych jest pod wieloma względami doskonalszych niż my. Urządzenia techniczne są w stanie naśladować różne zwierzęta i ludzi. Szybkimi krokami zbliżamy się do stworzenia sztucznego człowieka, atrapy podobnej do cyborga (cybernetic organism). Na tym zakończy się proces antropomorfizacji maszyn. Ale od pewnego czasu dokonuje się proces odwrotny: ludzie na siłę, wbrew swej naturze, maksymalnie upodobniają się do urządzeń technicznych i naśladują je przede wszystkim po to, by dorównać ich efektywności. Rozpoczął się i szybko postępuje proces mechanomorfizacji ludzi, odwrotny do procesu antropomorfizacji maszyn. Do wyścigu z urządzeniami technicznymi zmuszają ludzi względy ekonomiczne, zwłaszcza obłąkańcza pogoń za zyskiem. Ambicją jest osiągnąć taką samą odporność, precyzję, szybkość, wielofunkcyjność, pamięć itd., jaką mają najwyżej rozwinięte maszyny – komputery i roboty.

Równolegle przebiegające procesy antropomorfizacji maszyn i mechanomorfizacji ludzi przyczyniają się do biologicznej degradacji gatunku ludzkiego. W pierwszym przypadku, przekazując maszynom swoje istotne cechy gatunkowe, sami się ich pozbywamy, a przynajmniej znacznie je redukujemy. A redukcja cech gatunkowych ludzi prowadzi do odczłowieczenia. Z kolei zastępowanie narządów naturalnych przez sztuczne przyczynia się do ich osłabienia i atrofii w myśl reguły „narząd nieużywany zanika”, co jest oznaką degradacji biologicznej. W drugim przypadku, upodobnianie się do maszyn powoduje, że zachowujemy się machinalnie, ponieważ kierujemy się racjonalnością sprowadzaną zazwyczaj do zwykłej kalkulacji. Skutkiem tego jest redukcja sfery duchowej i emocjonalnej. Mamy do czynienia z pewnym paradoksem. Z jednej strony, rozwijamy racjonalność jako specyficzną cechę gatunkową, aby być bardziej ludźmi, bo przecież człowiek jest istotą rozumną (zoon logikon). A z drugiej strony, im bardziej stajemy się racjonalni, tym bardziej ulegamy degradacji gatunkowej, czyli stajemy się mniej ludźmi, ponieważ ograniczamy rolę emocji i duchowości w swoim życiu. A one, oprócz rozumności, też są istotnymi cechami ludzi, bowiem człowiek jest istotą racjo-irracjonalną. W wyniku poznawania mechanizmów funkcjonowania mózgu będziemy mogli przekazywać urządzeniom technicznym dalsze czynności i cechy, które dotychczas uznawano za właściwe tylko człowiekowi. Niewiele już pozostało z tego, co uznajemy za „typowo ludzkie”, a czego nie dałoby się zastąpić artefaktami. Tak więc, antropomorfizacja maszyn zdaje się dobiegać końca. Czy mechanomorfizacja ludzi również?


Odmóżdżenie na własne życzenie


Rywalizując z techniką upodobniamy się coraz bardziej do maszyn. Zachowujemy się i działamy jak maszyny i wraz ze wzrostem racjonalności tracimy krytycyzm oraz zdrowy rozsądek. Zamiast myśleć krytycznie i refleksyjnie, myślimy za pomocą wyuczonych algorytmów logiki formalnej. Chcąc zredukować wysiłek cielesny i myślowy, korzystamy ze wspomagania komputerowego. To powoduje lenistwo ciała i umysłu. W wyniku lenistwa cielesnego stajemy się mniej sprawni fizycznie, co skutkuje chorobami cywilizacyjnymi, np. otyłością. A wskutek lenistwa umysłowego wyręczamy się komputerami, myślimy za pomocą gotowych schematów oferowanych nam i pozwalamy na to, by inni myśleli za nas. Wskutek tego dobrowolnie odmóżdżamy się i popadamy w niewolę dyktatu mody, mass mediów, ideologii, religii, reklamy, itp. Dzięki temu stajemy się łatwym łupem manipulacji społecznej. Na dodatek, wraz z postępującą globalizacją, ulegamy globalnej standaryzacji odnoszącej się do sposobu bycia, zachowania się, stylu myślenia, wyrażania się, odczuwania, wyznania, wyglądu zewnętrznego, mody itd. Przekształcamy się stopniowo w „tłum światowy”, gdzie jednostki, ulegając umasowieniu i uśrednieniu, tracą indywidualność i niepowtarzalność, czyli jedynopojawieniowość, na rzecz konformizmu, średniactwa i imitatorstwa. W konsekwencji, w danej populacji staniemy się istotami zastępowalnymi i będzie można nas wymieniać tak, jak moduły urządzeń technicznych. Nie jest wykluczone, że w niedalekiej przyszłości dzięki klonowaniu będzie można nas jeszcze powielać i umieszczać w magazynach części zamiennych.


Dylematy etyczne


Egzystencjalna zależność ludzi od techniki rodzi głęboki niepokój o dalsze losy ludzkości. Towarzyszą mu dylematy etyczne, które sprowadzają się do następujących ważkich pytań: Czy należy pogłębiać zależność egzystencjalną ludzi od techniki? Do jakiego stopnia trzeba wspomagać technicznie życie człowieka? Czy powinno się za wszelką cenę utrzymywać ludzi przy życiu za pomocą protez? Czy postęp techniczny ma czynić nas bardziej ułomnymi, czy odpornymi? Na te pytania trudno odpowiedzieć w sposób jednoznaczny. Jeśli życie jest najwyższą wartością, to wszelkie działania zmierzające do jego zachowania i ochrony są uzasadnione, nawet, jeśli powodują degradację biologiczną. Ale z drugiej strony, ochrona życia za pomocą techniki czyni nas coraz bardziej ludźmi ułomnymi, a nasze życie coraz bardziej kruchym, niepewnym i ryzykownym. Nadmiernemu wspomaganiu technicznemu życia przez coraz bardziej skomplikowane protezy towarzyszy nadmierne zagrożenia życia. Bowiem im bardziej skomplikowane urządzenie techniczne, tym większe jest ryzyko jego awarii. W związku z tym wydaje się, że rozwój techniki, który w dotychczasowej ewolucji człowieka zapewniał możliwość przeżycia, zaczął nam poważnie szkodzić i zagrażać dalszej egzystencji naszego gatunku.





6- Paradoksalne społeczeństwo wiedzy


Autor: Wiesław Sztumski

Prof. Wiesław Sztumski:Rozwojowi społeczeństwa wiedzy towarzyszy pochód masowej głupoty.


Wbrew idei społeczeństwa wiedzy, jest ono w znacznie przeważającej części społeczeństwem ignorantów celowo ogłupianym przez elity rządzące (polityczne, finansowe, ideologiczne).


Rozwój wiedzy stale towarzyszy ewolucji człowieka. Bez niego nie moglibyśmy zwyciężać w walce o byt ani realizować postępu cywilizacyjnego. Dalsze doskonalenie wiedzy, zwłaszcza naukowej, jest warunkiem koniecznym do tego, by istnieć. Stanowi poważne wyzwanie dla przyszłych pokoleń.

Znaczne osiągnięcia w postępie wiedzy odnotowano w czasach nowożytnych dzięki wynalazkowi druku i rozwojowi nauk matematyczno-fizycznych. Szczególny przyrost wiedzy miał miejsce w dwudziestym wieku. (Ilość wiedzy podwajała się co 10 lat; w końcu tego stulecia była ponad tysiąc razy większa niż na początku.) Wiedza jest najpotężniejszym i najskuteczniejszym narzędziem w walce o byt i przetrwanie ludzkości. Toteż kraje, które przodują w postępie cywilizacyjnym i decydują o dalszym losie świata najwięcej inwestują w rozwój wiedzy. Wiedza stała się dobrem powszechnie pożądanym i usługą powszechnego użytku, której cena stale wzrasta. Za dostęp do wiedzy trzeba płacić coraz więcej. Nic dziwnego, że edukacja jest coraz droższa, a za zdobycie dobrego wykształcenia trzeba płacić proporcjonalnie do poziomu wykształcenia i renomy szkoły. Od pewnego czasu mówi się, że żyjemy w społeczeństwie wiedzy (knowledge based society), gdzie edukacja powinna być powszechnie dostępna, co nie znaczy, że bezpłatna. Jednak powszechna, masowa edukacja, nie sprzyja jakości kształcenia. Wręcz przeciwnie, poziom usług edukacyjnych jest odwrotnie proporcjonalny do liczby osób korzystających z nich. W związku z tym pojawia się


pierwszy paradoks:


paradoksalna jest sytuacja, kiedy świadomości o rosnącym znaczeniu wiedzy nie towarzyszy możliwość osiągania jej przez wszystkich. Uświadomienie sobie potrzeby posiadania wiedzy, wymuszone przede wszystkim przez rynek pracy (żeby znaleźć pracę, trzeba legitymować się odpowiednimi dyplomami, a żeby znaleźć dobrą pracę, trzeba mieć dyplom dobrej szkoły) wytworzyło popyt na masowe kształcenie nie tylko na poziomie podstawowym ani średnim, ale na wyższym. O ile jeszcze pięćdziesiąt lat temu matura gwarantowała wyższy status społeczny, dobrą pracę i była niejako biletem wstępu do elit i dobrobytu, to od pewnego czasu jest nim dyplom ukończenia szkoły wyższej. Aby zaspokoić popyt na widzę, trzeba zakładać wiele szkół i udostępniać je wszystkim chętnym. W Polsce rynek edukacyjny pojawił się w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i w ciągu dziesięciu lat powstało około 50 szkół wyższych oraz 3000 szkół pomaturalnych (głównie niepublicznych), a liczba studentów wzrosła pięciokrotnie. Wymagało to rozbudowy bazy lokalowej i zatrudnienia odpowiednio dużej liczby nauczycieli. Wobec trudności finansowych naszego państwa i niedoceniania roli wiedzy w nowoczesnym społeczeństwie przez kolejne ekipy rządzące (od 1945 r. mieliśmy rządy „antyinteligenckie” – najpierw władzę promującą proletariat, a później cwaniaków i oszustów) oświata była i nadal jest niedoinwestowania, a nauczyciele - byle jak opłacani. Szkoły nie stać na nowoczesne pomoce naukowe (znaczna ich większość nadaje się na eksponaty od muzeów techniki), na zakup książek i czasopism. A co gorsze, trzeba stale zwiększać liczebność klas szkolnych, grup wykładowych i seminaryjnych do takich rozmiarów, kiedy niemożliwy jest odpowiedni kontakt nauczyciela z uczniem. W rezultacie nauczanie staje się coraz mniej wydolne. Świadczą o tym liczne badania wyników nauczania, które stale pogarszają się, nie tylko zresztą u nas.


Globalny kryzys oświaty


System oświaty wstąpił w fazę kryzysu w skali globalnej. Reformy tego systemu zmierzają do tego, by wspomagać kapitałowo tylko nieliczne, wyselekcjonowane szkoły, które nazywa się wiodącymi albo „flagowymi”. W istocie zaś wiodącymi są te uczelnie, które obracają setkami milionów euro. (Np. w Niemczech są tylko dwie takie uczelnie, które dysponują kapitałem ok. 200 mln euro, porównywalnym z kapitałem renomowanych uczelni w USA.) Kapitał uczelni pochodzi między innymi z opłat czesnego. W związku z tym, żeby być wiodącą uczelnią, trzeba pobierać duże opłaty za studia, sięgające nawet 30 tys. dolarów za semestr. Ilu studentów stać na to? Oczywiście, tylko tych, którzy wywodzą się z elit finansowych. A zatem, kształcenie na wysokim poziomie w renomowanych szkołach ma charakter elitarny, a nie powszechny, co przeczy idei społeczeństwa wiedzy. Dla przeciętnie zamożnych ludzi pozostają szkoły świadczące usługi edukacyjne na miernym poziomie. Społeczeństwo wiedzy powinno składać się z ludzi wykształconych na możliwie najwyższym poziomie, czyli w najlepszych szkołach. W przeciwnym razie społeczeństwo wiedzy staje się pustosłowiem.


Kolejny paradoks


społeczeństwa wiedzy wynika stąd, że system edukacji, struktura instytucji oświatowych i metody kształcenia praktycznie nie zmieniają się od kilku wieków, mimo rewolucyjnego przełomu w technicznym wspomaganiu kształcenia i zdobywania wiedzy dzięki rozwojowi informatyki i komputeryzacji oraz znacznego postępu w dziedzinie edukologii. Wciąż jeszcze pokutuje w szkołach archaiczny system klasowo-lekcyjny ze standardowym, od lat niezmienianym odmierzaniem czasu lekcji i przerw za pomocą dzwonka; jednostki lekcyjne, wykłady i ćwiczenia trwają z reguły 45 minut, a nauka rozpoczyna się od ósmej godziny rano. Z punktu widzenia medycyny, fizjologii i ekologii czasu nie jest to wskazane. Eksperymenty w Niemczech i USA potwierdziły, że wydajność nauczania wzrasta, gdy czas rozpoczynania lekcji, długość lekcji i przerwy nauczyciel dostosowuje do aktualnych możliwości psychofizycznych uczniów. System edukacji znalazł się w impasie również z powodu niezwykłego tempa przyrostu wiedzy, jaki mamy obecnie. Ilość informacji rośnie wykładniczo w czasie i już nie tylko każde nowe pokolenie, ale każdy nowy rocznik uczniów lub studentów musi opanować coraz szerszy zakres wiedzy z wszystkich przedmiotów nauczania. Tylko ilość godzin lekcyjnych, wykładów, ćwiczeń i seminariów nie zwiększa się. Wręcz przeciwnie, Redukuje się ją do niezbędnego minimum wymaganego przez programy i standardy nauczania przede wszystkim z konieczności ograniczania kosztów ponoszonych przez szkoły, samorządy lub państwo. W rezultacie, uczeń lub student chcąc opanować coraz więcej wiedzy w coraz krótszym czasie musi uczyć się coraz bardziej wydajnie. Ale wydajność pracy intelektualnej (a uczenie się jest wysiłkiem intelektualnym) nie może wzrastać nieograniczenie, nawet, jeśli wspomaga się ją komputerowo i korzysta z najnowocześniejszych technik pracy umysłowej. Barierę wzrostu efektywności nauczania wyznacza struktura psychosomatyczna ucznia lub studenta, a ta nie zmienia się proporcjonalnie do tempa przyrostu wiedzy; praktycznie pozostaje stała.


W impasie


Sytuacja staje się nie do zniesienia: występuje znaczny i pogłębiający się z czasem rozziew między przyrostem wiedzy i wymaganiami nauczycieli a możliwościami sprostania im przez uczniów. To wywołuje co najmniej dwa negatywne skutki: u tych uczniów, którzy za wszelką cenę chcą osiągać bardzo dobre wyniki, narasta stres i choroby związane z nadmiernym obciążeniem pracą umysłową (z siedzącego trybu życia) oraz konieczność pobierania korepetycji. U innych - niechęć do wysiłku umysłowego i awersja do szkoły i nauczycieli. Przy zachowaniu tradycyjnego systemu oświaty możliwym wyjściem z tego impasu jest albo zmniejszanie wymagań w stosunku do uczniów, co skutkuje obniżaniem poziomu nauczania (wprowadzenie oceny miernej), albo przerzucenie obowiązku nauczania ze szkoły na dom, czyli cedowanie obowiązku nauczycieli na rodziców. Takie rozwiązania są już powszechnie praktykowane. Ale to wyjście jest iluzoryczne, ponieważ znaczna większość rodziców albo nie zna się na nauczaniu i nie ma wystarczającej wiedzy szkolnej, albo po prostu nie ma na to czasu ani ochoty. W związku z tym postępuje ciągły spadek jakości nauczania. Świadczą o tym różne badania prowadzone we wszystkich typach szkół, a pedagodzy biją na alarm. Na obniżanie poziomu nauczania wpływają też coraz powszechniej stosowane sprawdziany lub egzaminy testowe. Zmuszają one do pamięciowego opanowania wiedzy zawartej w jakimś dowolnie wybranym, nie zawsze najlepszym podręczniku, ale nie dają możliwości wykazania się uczniowi myśleniem refleksyjnym ani kreatywnym. Sprawdziany testowe są wygodne dla nauczycieli, bo mogą często sprawdzać wiedzę wielu uczniów w bardzo krótkim czasie. Ich zaletą jest też sprawiedliwość (obiektywność) oceny, wynikająca z minimalizacji wpływu czynnika subiektywnego. Tyle tylko, że te zalety przeradzają się w wady, gdyż w ostatecznym rachunku przyczyniają się do ogłupiania uczniów zmuszanych do bezrefleksyjnego myślenia za pomocą prostych algorytmów wyuczonych na pamięć.


Kształcenie robotów


Obecnie, masowe kształcenie ma na celu nie tyle czynienia z uczniów ludzi mądrych, ile przygotowanie ich do wykonywania zawodu za pomocą zautomatyzowanych urządzeń technicznych i wytrenowanych czynności. Do tego wystarczy nauczyć się zwykłych operacji myślowych (stosowania odpowiednich algorytmów i kalkulacji) i prostych czynności manualnych. To w pełni wystarcza pracodawcom i pracobiorcom. Z tym wiąże się kolejny paradoks społeczeństwa wiedzy: rozwojowi społeczeństwa wiedzy towarzyszy pochód masowej głupoty. Nie zmienia tego fakt, że wielki postęp nauki i odkrycia naukowe są udziałem garstki elit pochodzących z najlepszych ośrodków badawczych, ponieważ masy społeczne pozostają niedouczone. Stale powiększa się rozziew między niewielką liczbą ludzi wykształconych na poziomie maksimum a miliardami ludzi kształconych na poziomie minimum programowego. A zatem, wbrew idei społeczeństwa wiedzy, jest ono w znacznie przeważającej części społeczeństwem ignorantów celowo ogłupianym przez elity rządzące (polityczne, finansowe, ideologiczne). Wymieniłem tylko dwa paradoksy społeczeństwa wiedzy, ale można wskazać ich więcej.

Sposobu wyjścia z kryzysu współczesnego systemu oświaty upatruję w radykalnej, „rewolucyjnej” zmianie tego systemu, jego podstawowych założeń mieszczących się w tzw. filozofii oświaty, w zmianie struktury i metod pracy. To musi być iście kopernikański przewrót w sferze oświaty. Reformy dokonane w epoce Oświecenia niewiele zmieniły średniowieczny system edukacji. Jeśli naprawdę chcemy kształtować społeczeństwo wiedzy, to najwyższa pora, aby wreszcie odejść od wciąż jeszcze panującego średniowiecznego stereotypu i systemu oświaty oraz szkolnictwa, wywodzącego się z czasów, kiedy jedynymi placówkami oświatowymi były klasztory.




7-Fizyka jak teologia

01.06.2008.

Prof. Wiesław Sztumski: Współczesna nauka, dzięki fizyce kwantowej, odrzuciła ściśle deterministyczny obraz świata, oparty na pojęciach pewności, stałości i niezawodności. Mija 150. rocznica urodzin Maxa Plancka i 108 lat od dokonania przez niego epokowego odkrycia kwantowej natury promieniowania. Teoria kwantów zaowocowała wieloma doniosłymi odkryciami i wynalazkami. Wraz z teorią względności Einsteina radykalnie zmieniła sposób myślenia i postrzegania świata. Przyczyniła się nie tylko do postępu fizyki, ale całej nauki. Dlatego słusznie uznaje się ją za rewolucję naukową, porównywalną z kopernikańską. Teoria kwantów wycisnęła też piętno na poglądach filozoficznych XX w. i zrodziła wiele sporów związanych z interpretacją i zasięgiem jej oddziaływania. Głównie chodziło o pojmowanie podstawowych pojęć i praw fizyki kwantowej, wpływ czynnika subiektywnego (obserwatora) na pomiar fizyczny, ingerencję eksperymentatora w obiekt doświadczeń, udział prawdopodobieństwa i przypadku w zjawiskach fizycznych i w przyrodzie w ogóle, a także o kontrowersję między relatywistycznym a kwantowym obrazem świata. Teoria kwantów jest szczególnie wrażliwa na interpretacje filozoficzne (zwłaszcza na płaszczyźnie ontologicznej) i nadinterpretacje światopoglądowe. Dotyczą one struktury świata zmysłowego (np. zagadnienie ciągłości i nieciągłości, relacja części do całości) oraz prawdziwości kwantowego obrazu świata. Nadinterpretacja teorii kwantowej ma swoje źródło w ?dziwnym? sposobie myślenia fizyków, którzy mają skłonność do nadmiernego hipostazowania, przesadnych ekstrapolacji, nieuzasadnionych analogii oraz nieprzestrzegania zasady zgodności kategorii ontologicznych racji i następstwa. Źródła nadinterpretacji teorii kwantowej tkwią w jej genezie. Kontekst odkrycia kwantu 14 grudnia 1900 r. Planck poinformował o swoich próbach obliczenia promieniowania cieplnego. Był tylko jeden problem: obliczenia podane przez niego sprawdzały się tylko dla jednych długości fal, a nie dla innych. Planck, zamiast szukać rozwiązania w matematyce, zaczął go poszukiwać w filozofii. Zastosował znany chwyt: skoro opis nie pasuje do rzeczywistości, to winien temu jest sposób postrzegania jej. Wobec tego trzeba inaczej ją widzieć, interpretować i przedstawiać. Należy zastosować inny ?filtr poznawczy? w postaci nowej aparatury pojęciowo-wyobrażeniowej i wprowadzić nowe pojęcie do języka fizyki tak, aby adekwatnie opisywało rzeczywistość. Ten ?zabieg filozoficzny? Planckowi udał się w pełni. Wiedział on, że przyrodoznawcy niejednokrotnie szukali ratunku w światopoglądzie i filozofii w sytuacji zaistnienia kryzysu w badaniach. Dlatego dokonał stosunkowo prostego zabiegu metodologicznego, który wymagał zerwania z obowiązującym w fizyce klasycznej paradygmatem. Odszedł od ciągłej (falowej) koncepcji struktury materii i zwrócił się ku nieciągłej (atomistycznej). Nawiązał do myśli Demokryta, bezpośrednio zaś skorzystał ze znanej mu hipotezy o dyskretnej strukturze elektryczności H. Helmholtza, który podsunął myśl o atomistycznej strukturze elektryczności i wprowadził pojęcie ?elementarnego ładunku elektryczności?. Wykorzystał też ?teorię elektronową? H. A. Lorentza, który był przekonany o istnieniu ?atomu elektryczności? i nazwał go ?elektronem?. Planck przyjął, że materia składa się właśnie z ?oscylatorów elektronowych?, drgających pod wpływem jakiejś nieznanej siły, proporcjonalnej do odległości od położenia równowagi. W takim razie również przedmioty emitujące promieniowanie (elektromagnetyczne i cieplne) są zbiorami ?oscylatorów elektronowych?. Dzięki temu zdołał poprawnie wyjaśnić istotę promieniowania cieplnego i stworzył kwantową teorię materii: materia ma strukturę atomistyczną, kwantową; składa się z odrębnych i niepodzielnych części (kwantów) o ściśle określonych rozmiarach czasoprzestrzennych. Udało mu się w ten sposób na gruncie fizyki (jak Demokrytowi na gruncie filozofii) znieść sprzeczność między statycznym a dynamicznym obrazem świata. Teorię kwantów można więc postrzegać jako kompromis między idealizacją statyczną i dynamiczną. Polega on na tym, że kwant Plancka, podobnie, jak atom Demokryta, jest bytem niezmiennym, ponieważ nie ma struktury wewnętrznej. Sam zaś jako niepodzielna całość porusza się uczestnicząc w zjawisku promieniowania i konstytuując je. Granicą tego kompromisu są tzw. podwójne zasady nieokreśloności Heisenberga: nie da się określić jednocześnie i jednakowo ściśle dwóch kanonicznie sprzężonych ze sobą wielkości fizycznych, określających stan mikrocząstki (np. położenia i prędkości). Wartością graniczną i zarazem granicą kompromisu jest właśnie stała Plancka ?h?. Zwrot ku atomistyce spowodowany był tym, że niemożliwe było rozwiązanie problemu promieniowania cieplnego na podstawie ówczesnej fizyki teoretycznej, gdzie dominował paradygmat Newtona i Leibniza o absolutnie ciągłej strukturze substancji. Trzeba było go przełamać, ale to wymagało wyjścia poza fizykalny sposób myślenia i widzenia świata i zwrócenie się ku filozofii. Wielokrotnie Planck podkreślał rolę poglądów filozoficznych w twórczości naukowej, pisząc że ?nauki przyrodnicze nie mogą obyć się bez filozofii?. Oficjalnie przyznawał się do tego, że u podstaw swojej działalności badawczej leżało poszukiwanie tego, co niezmienne w nauce i w świecie, co w filozofii nazywa się ?absolutem?, a w fizyce ?inwariantem?. Dlatego sceptycznie odnosił się do absolutnego rozumienia teorii względności i ekstremalnej interpretacji zasady względności. Słusznie twierdził, że względność ma sens tylko w połączeniu z bezwzględnością. Czym jest kwant? Planck, zakładając fikcyjnie istnienie czegoś niepodzielnego, wprowadził pojęcie ?kwant? (quantum - ilość) ze względów czysto formalnych, jako stałą matematyczną. Dlatego początkowo nie uświadamiał sobie ważności swego odkrycia dla fizyki. Później pojęcie to - jako najmniejsza mierzalna porcja energii (? = h?) - uzyskało sens fizyczny, a nawet status ?bytu realnego? (ciała fizycznego). W ten sposób pojęcie kwantu zmieniało się od wielkości matematycznej, do fizycznej, a w końcu zaczęło funkcjonować jako kategoria ontologiczna, oznaczająca coś istniejącego realnie. Kwant jako wielkość fizyczna, za pomocą której opisuje się stan fizyczny, jest składnikiem świata pomyślanego. Natomiast w postaci uprzedmiotowionej jest składnikiem świata zmysłowego. Planck, sugerując się myślą Demokryta, pojmował kwant przedmiotowo, jako cegiełkę świata. Przeniósł go w sposób nieuprawniony z płaszczyzny opisu do realności. Konsekwencją tego jest powszechne dziś przekonanie, jakoby świat składał się z kwantów. Ma to daleko idące skutki światopoglądowe dla kształtowania obrazu świata, stylu myślenia o świecie i sposobu wyjaśniania zjawisk świata. Termin ?kwant działania? wprowadził Planck do języka fizyki, aby mógł sformułować postulat o porcjowaniu energii w warunkach wysokich częstotliwości i niskich temperatur, gdy w wymianie energii między ciałami fizycznymi za pomocą promieniowania faktycznie uczestniczy bardzo duża liczba bardzo małych porcji energii. (Dzięki temu obserwator postrzega te procesy jako ciągłe.) Wprowadzenie nazwy ?kwant? nie oznaczało odkrycia najmniejszej cegiełki świata i nie wniosło niczego nowego do wiedzy o strukturze świata. Miało ono jednak istotne znaczenie dla zrozumienia, że energia i inne wielkości fizyczne nie są nieskończenie podzielne i nie mogą przybierać dowolnie małych wartości liczbowych. Zrewolucjonizowało ono język fizyki, którym później zaczęły posługiwać się inne dyscypliny naukowe. Zainicjowało rewolucję w nauce, określaną jako ?silna?. W odróżnieniu od cząstek elementarnych ?kwant? nie jest ani bytem substancjalnym, jakimś kawałkiem albo cegiełką świata, ani nie oznacza bytu w sensie przedmiotu istniejącego samoistnie. Jest fundamentalnym pojęciem języka fizyki, służącym do opisu zjawisk mikroświata i wyraża najmniejszą możliwą ilość energii. Znaczenie odkrycia Plancka Odkrycie Plancka miało istotne znaczenie bardziej w sferze poznawczej, niż w ontologicznej. Planck nie odkrył przecież żadnego ?elementarnego? składnika świata. Nie rozstrzygnął dylematu ciągłości i nieciągłości materii. Pokazał natomiast, że opis obiektów subatomowych wymaga kwantowania wielkości fizycznych, za pomocą których określa się ich stany fizyczne. Wprowadzenie najmniejszej porcji działania (energii) i innych wielkości fizycznych do opisu zjawisk świata subatomowego spowodowało również konieczność rewizji wyobrażeń o przestrzeni i czasie. Przede wszystkim położyło kres spekulacjom o nieskończonej podzielności czasoprzestrzeni oraz o możliwości redukcji odcinków i chwil do punktów geometrycznych. Trzeba było także kwantować przestrzeń i czas. To ograniczyło pole zastosowania teorii względności. Ponadto okazało się, że nie tylko pomiar ingeruje w stan fizyczny mikrocząstki i zakłóca go, ale nawet zwykła obserwacja wpływa na stan obiektów kwantowo-mechanicznych, ponieważ może wywołać spowolnienie albo przyspieszenie procesów zachodzących w nich. Można powiedzieć, że zbliżyliśmy się jakby do granicy możliwości zmysłowego poznania mikroświata. W świecie cząstek elementarnych rządzą niepodzielnie prawa i rozkłady statystyczne, ponieważ zjawiska lub stany mikrocząstek opisuje się za pomocą funkcji falowej, która jest ściśle związana z prawdopodobieństwem ich lokalizacji (równanie Schrödingera). Odkrycie Plancka zrewolucjonizowało technikę w XX w. Nowoczesna technika, zwłaszcza komputerowa, to przede wszystkim nanotechnika, która rozwija się dzięki postępowi fizyki kwantowej, a więc dzięki odkryciu Plancka. A od ostatniej dekady XX wieku postępuje tzw. druga rewolucja kwantowa związana z rozwojem inżynierii kwantowej. Odkrycie Plancka można porównać z przewrotem kopernikańskim w ewolucji wiedzy, ponieważ spowodowało: * zmianę sposobu widzenia podstawowej struktury świata wskutek postrzegania go przez filtr nieciągłości i prawdopodobieństwa wyników pomiarów, *

rozciągnięcie opisu kwantowego na zjawiska mezoskopowe i makroskopowe, na obszar przyrody ożywionej, a nawet na sferę zjawisk społecznych (socjofizyka i ekonofizyka), * uświadomienie sobie istnienia granicy poznania naukowego, zwłaszcza na drodze doświadczalnej, w obszarze cząstek elementarnych i zjawisk subatomowych, * ukształtowanie się nowego stylu myślenia, który odrzucił myśl o absolutnej ścisłości, obiektywności i pewności pomiarów oraz o nieskończonej podzielności świata. Rola fikcji heurystycznej Odkrycie kwantów było możliwe dzięki przekonaniu, że w świecie występuje symetria oddziaływań, równowaga, stałość, zachowawczość i pewność. To wszystko mieściło się w paradygmacie nauki od Platona i Arystotelesa, poprzez Kartezjusza aż do XX w.. Filozofia wymyślała różne absoluty i poszukiwała dla nich uzasadnienia w nauce, która odkrywała wielkości stałe i dawała bezsporne opisy. Fizyka odkrywała deterministyczne zależności i inwarianty: zasady zachowania, niezmienne schematy i struktury oraz stałe uniwersalne. Planck działał w tym paradygmacie nauki, też chciał znaleźć jakiś absolut (uważał to za swoje najważniejsze zadanie) i pogodzić hipotezę kwantów z fizyką klasyczną. Częściowo mu się to udało, gdyż wzbogacił fizykę o jeszcze jedną stałą uniwersalną, o liczbę kwantową ?h?. Tymczasem współczesna nauka, dzięki fizyce kwantowej, odrzuciła ściśle deterministyczny obraz świata, oparty na pojęciach pewności, stałości i niezawodności. Pojęcia te stanowią szczytowy produkt idealizacji rzeczywistości postępującej wraz z matematyzacją nauki i powszechnym posługiwaniem się modelami teoretycznymi. W istocie są produktami wyobraźni, a więc fikcjami. Wtedy, gdy pełnią rolę postulatów, założeń lub drogowskazów w poznaniu naukowym można je zaliczyć do fikcji heurystycznych. Według Louisa de Broglie?a należą do nich pojęcia: ?cząstka?, ?fala?, ?punkt dokładnie zlokalizowany w przestrzeni? oraz ?w pełni określony stan ruchu?. Fikcją heurystyczną był również ?kwant?. Odkrycie Plancka było kamieniem milowym na drodze poszukiwania kolejnych fikcji heurystycznych, bez których dalszy rozwój fizyki byłby niemożliwy. Współczesna fizyka nadal musi postulować istnienie fikcji i posługiwać się fikcyjnymi eksperymentami myślowymi. Trzeba jednak być świadomym tego, że fikcje są tylko środkami poznawczymi, stosowanymi w celu poznania świata i dostarczenia wiedzy werystycznej. Nie są one właściwymi przedmiotami poznania fizyki, tzn. składnikami świata materialnego lub ciałami fizycznymi. Nadinterpretacja odkrycia kwantu Wielkim odkryciom naukowym towarzyszą spekulacje filozoficzne na podłożu pozanaukowym, filozoficznym i religijnym. Prowadzą one często do nadinterpretacji odkryć, ponieważ stanowią ?krzywe zwierciadło nauki?, które tworzy zafałszowany obraz świata. Najbardziej sprzyja temu hipostazowanie lub substancjalizacja składników języka opisu: wielkości fizycznych, modeli teoretycznych oraz reprezentacji matematycznych, czyli przeniesienie ich z płaszczyzny epistemologicznej na ontologiczną, albo ze świata pomyślanego do zmysłowego. Efektem tego jest przekonanie, że istnieją one tak, jak rzeczy i że można je traktować jak ciała fizyczne. Ale inne jest kryterium istnienia w świecie zmysłowo postrzeganym, a inne w świecie pomyślanym. W pierwszym wypadku jest nim wiedza uzyskana z doświadczenia zmysłowego, a w drugim - wiedza uzyskana w inny sposób, np. dzięki przekazowi informacji. Nadawanie bytom pomyślanym wymiarów rzeczywistych jest przekształcaniem fikcji w rzeczywistość. Przedmiotami badań fizyki są w zasadzie składniki świata postrzeganego: przedmioty materialne oraz ich cechy, zjawiska, procesy i oddziaływania wzajemne między nimi. Badaniem składników świata pomyślanego zajmują się inne dyscypliny naukowe, głównie artystyczne i teologiczne. Jednak w badaniu mikroświata coraz częściej zdarza się fikcje przekształcać w rzeczywistość, operatory matematyczne w wielkości fizyczne, a modele matematyczne w ciała fizyczne. Powoduje to zacieranie się granic między fikcją a rzeczywistością, między spostrzeganym a wyobrażonym, między ciałami fizycznymi a ich reprezentacjami matematycznymi, między rzeczą a jej wyobrażeniem. W związku z tym wydaje się, jakoby składniki języka fizyki posiadały takie same właściwości, jak byty rzeczywiste. Dlatego często traktuje się je zamiennie. Stąd rodzi się przypuszczenie, że u podstaw świata spostrzeganego leżą idee (Platon) lub liczby (Pitagoras), że umysł kreuje świat rzeczywisty (Kant) albo, że słowo było początkiem wszystkiego (Biblia). Tak na przykład jedni fizycy (Werner Heisenberg) twierdzili, że cząstki elementarne bardziej przypominają idee platońskie (konstrukty myśli) niż ciała substancjalne, a inni sądzą, że energia jest nie tylko czymś innym od materii, ale że wytwarza materię. A to oznacza przypisywanie jej boskich atrybutów w zakresie kreacji. Nic więc dziwnego, że według najnowszych badań amerykańskich, wśród wierzących uczonych w USA najwięcej (około 80%) jest fizyków i matematyków. Na gruncie nierozróżniania sensu słowa ?istnieć? na płaszczyznach: ontologicznej, metodologicznej i poznawczej, przeciwstawia się sobie wybrane wielkości fizyczne (najczęściej dotyczy to energii i masy, chociaż w świetle teorii względności niczym się nie różnią), utożsamia się siłę z przyczyną sprawczą albo twierdzi się, że Wszechświat powstał z energii, albo, że pole elektromagnetyczne (lub jakiekolwiek inne) generuje cząstki masowe. Moc sprawczą składników języka fizyki podkreślał Niels Bohr, który twierdził, że do opisu świata atomów musimy używać języka tak, jak w przypadku poezji, a zadaniem poety jest nie tyle opis faktów, ile ich tworzenie. A więc, język fizyki nie ma opisywać świata, tylko stwarzać go. Wskutek tego fizyka upodabniałaby się do teologii: badałaby to, co stwarza świat, a nie to, co się na niego składa. Jej celem byłoby poszukiwanie absolutu, jak chciał Planck, a nie dostarczanie werystycznej wiedzy o strukturze świata.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Marcin Bogusławski Rozum czy wiara Szestowa problemy z nauką
ROZUM CZY SERCE CO W DZISIEJSZYM ŚWIECIED POWINNO KIEROWAĆ POSTĘPOWANIEM CZŁWOWIEKA
Co przemawia do ciebie bardziej rozum czy uczucie, DLA MATURZYSTÓW, Pozytywizm
Co przemawia do ciebie?rdziej rozum czy uczucie
ROZUM CZY SERCE CO W DZISIEJSZYM ŚWIECIED POWINNO KIEROWAĆ POSTĘPOWANIEM CZŁWOWIEKA
Bóg wiara rozum, Bogactwa
Bóg wiara rozum, Cel stworzenia
Bóg wiara rozum, Człowiek-centrum i korona stworzenia
Bóg wiara rozum, Bóg jest tajemnicą
Bóg wiara rozum, Stosunek stworzenia do ewolucji
Bóg wiara rozum, @Stworzył niebo i ziemię
Bóg wiara rozum, @Stworzył niebo i ziemię
Bóg wiara rozum, Grzechy przeciw Duchowi Świętemu
Bóg wiara rozum, Dogmaty wiary
Bóg wiara rozum, Ziemia-Środowisko człowieka
Bóg wiara rozum, Pośrednik i pośrednicy
Bóg wiara rozum, Symbol apostolski
Bóg wiara rozum, Poddanie Bogu
Bóg wiara rozum, Posiadanie i używanie dóbr ziemskich

więcej podobnych podstron