http://www.buddyzm.edu.pl/cybersangha/page.php?id=46
15
odpowiedzi jogina
Lama Ole Nydahl
Lama
Ole Nydahl to pierwszy zachodni nauczyciel buddyzmu Diamentowej
Drogi. W latach 60-tych odbył on wraz z żoną Hannah najdalszą
podróż, jaką można sobie wyobrazić - podróż do mistycznego
centrum Azji. W Himalajach oboje zostali uczniami XVI Karmapy,
zwierzchnika szkoły Karma Kagyu, jednej z czterech głównych
tradycji buddyzmu tybetańskiego. Przez jednych krytykowany za
polityczną niepoprawność, przez innych ceniony za bezpośredniość
i odwagę sam często podkreśla: "W buddyzmie dążymy do
rozwinięcia wszystkich mocy i możliwości, jakie tylko ludzie są w
stanie sami osiągnąć". Zamieszczone poniżej pytania i
odpowiedzi pochodzą ze spotkania z Lamą Ole, które odbyło się w
Opolu we wrześniu 1997 r.
Więcej na stronie
www.lama-ole.pl.
Jaka powinna
być kolejność: czy najpierw powinniśmy praktykować a później
przyjdzie zrozumienie, czy odwrotnie?
Prawdopodobnie
trudno jest te dwie rzeczy od siebie oddzielić. Jeżeli nie
rozwiniesz odpowiedniego zrozumienia to nie będziesz miał motywacji
do praktykowania. Jeżeli nie będziesz praktykował - nie osiągniesz
zrozumienia. Posłuż się zasadą "wbijania gwoździa":
jakikolwiek gwóźdź wpadnie ci w ręce - wbijaj go! Drogą moją i
Hannah było przede wszystkim oddanie, ponieważ spotkaliśmy
Karmapę, a on był tak wspaniały. Ale wielu ludzi zaczęło od
oddania i zatrzymało się na nim. Inni zaczęli od intelektualnego
zrozumienia, a jeżeli pozostaną w tym to będą mieli interesujące
doświadczenia. Więc cokolwiek jesteście w stanie zrobić, zróbcie
to.
Jeżeli "ja" jest iluzoryczne to czy
umysł ma jakieś indywidualne cechy na poziomie absolutnym?
Umysł na poziomie absolutnym jest świadomością. Nie
jest rzeczą, jest jak para wodna, jest informacją. Na poziomie
radości przypomina obłoki, wyraża sam siebie jako inspirację
wewnątrz i formy buddów na zewnątrz. Na poziomie aktywności umysł
jest współczuciem i przyjmuje odrodzenie jako pełen współczucia
nauczyciel. Więc te właściwości są absolutne, ponieważ umysł
jest zawsze przestrzenią, jest zawsze promieniujący.
Jak
można pomóc dziewczynie, która usunęła ciążę?
Kiedy
następnym razem będzie miała dziecko i nie będzie chciała go
zatrzymać - namów ją, by oddała je do adopcji. W momencie, kiedy
zdecyduje, że następne dziecko, które się pojawi odda rodzinie,
która będzie w stanie się o nie troszczyć, wówczas cała
nagromadzona w wyniku aborcji negatywność rozpuści się. Spróbuj
sprawić, żeby to naprawdę zrozumiała. Mamy za mało
Europejczyków, a potrzebujemy ich. Kto będzie nam płacił
emeryturę? Musimy mieć trochę dzieci.
Jak możemy
pomagać innym w nagłej śmierci, np. podczas wypadku?
W
czasie szybkiej śmierci proces umierania zachodzi automatycznie,
dzięki przyzwyczajeniom. W momencie spotkania się w sercu dwóch
energii z góry i z dołu ciała - niejako automatycznie udajemy się
tam gdzie powinniśmy. Większość ludzi umiera w stanie
nieświadomości lub ginie w wypadkach, kiedy nie ma się kontroli
nad tym procesem. Dlatego przekazuję nauki o phowa w taki sposób,
by ludzie nauczyli się opanować ten proces niejako automatycznie.
Czy po śmierci możemy wybrać pomiędzy ponownym
odrodzeniem się na ziemi a udaniem do Czystej Krainy?
Dzięki
medytacji, którą wam daję odrodzicie się w Czystej Krainie i
wówczas możecie się zdecydować czy chcecie tam pozostać, czy
wrócić do świata ludzi. Najpierw zawsze udajemy się do Czystej
Krainy.
Jak przejawia się inspiracja uczniów przez
nauczyciela?
To zależy w dużym stopniu od rodzajów
ślubowań, które nauczyciel posiada. Jeżeli jest on mnichem albo
mniszką, to nie ma między nim a uczniem żadnego fizycznego
kontaktu, wszystko dzieje się dzięki życzeniom. Jeżeli chodzi o
człowieka świeckiego albo jogina, to istnieje także fizyczny
aspekt bliskości. Uczeń doświadcza tego w ten sposób, że jeżeli
czuje się w otoczeniu swego nauczyciela tak jak w domu, to esencją
tego uczucia jest zaufanie. Uczeń będzie również przejmował od
nauczyciela pewne właściwości. Wszyscy moi uczniowie stali się
nieustraszeni. Być może nieustraszoność jest najsilniejszą
właściwością, jaką projektuję na swoich uczniów. Nie znaczy to
jednak, że uczeń staje się fotokopią nauczyciela, nie funkcjonuje
to w ten sposób. Działa to raczej tak, że przenikamy do
nieustraszonej przestrzeni nauczyciela, która przypomina gabinet
luster.
Jak radzić sobie z lękami?
Najpierw
sprawdź kto chciałby je od ciebie kupić? Czy ona chciałaby je
kupić, czy może on? Jeżeli zobaczysz, że nikt ich tak naprawdę
nie chce, wówczas pomyślisz, że lęk jest niepotrzebny i po prostu
go wyrzucisz. Po co trzymać coś, czego nikt nie chce? Może to
wyjaśnienie jest pewnym uproszczeniem, robię to jednak dlatego, że
sam jestem nieustraszony. Myślę, że najlepszym sposobem pozbycia
się lęków jest życzenie wszystkim wszystkiego co najlepsze.
Musisz zobaczyć, że lęk nie jest pierwotną, lecz wtórną chorobą
umysłu. Na początku istnieje podstawowa niewiedza, która sprawia,
że nie jesteśmy zdolni do postrzegania przedmiotu, podmiotu i
działania jako części tej samej całości. Następnie z tego
podstawowego pomieszania wyłania się przywiązanie do tego, co
lubimy i niechęć wobec tego, co nam nie odpowiada. A z tych uczuć
wyłania się więcej uczuć. Z niewiedzy wyłania się głupia
wyłączająca duma, która nas samych wynosi ku górze, a innych
poniża. Istnieje jeszcze dobra duma, która włącza - mówi ona, że
wszyscy jesteśmy wspaniali. Z przywiązania wyłania się chciwość,
chcemy zatrzymać to, co się nam podoba, z gniewu rodzi się zawiść,
ponieważ nie chcemy aby ci, których nie lubimy, byli szczęśliwi.
Kiedy te przeszkadzające uczucia już się pojawią, wówczas z ich
wzajemnych kombinacji powstają kolejne kombinacje przeszkadzających
uczuć. Tak naprawdę lęk wyłania się z gniewu. Po prostu ktoś,
kto doświadcza lęku, częściej pozwalał sobie na luksus
gromadzenia w umyśle gniewnych i niechętnych myśli. Kiedy umysł
spogląda na siebie samego, skonfrontowany z własną zawartością,
widzi te wszystkie straszne rzeczy i się boi. Najlepszą metodą
pozbywania się lęku jest jak największa ilość dobrych życzeń
dla innych. Jeżeli będziesz to robił, to lęk nie będzie miał do
ciebie dostępu.
Jaki jest związek pomiędzy intuicją
a naszym umysłem?
Intuicja jest naturalną
promienistością naszego umysłu. Jeśli umysł jest jak zakurzone
zwierciadło, wówczas intuicją są miejsca na lustrze wolne od
kurzu. To jest najlepszy sposób na zrozumienie tego. To jest
rozpuszczenie się oddzielenia pomiędzy energią i świadomością
wewnątrz nas i na zewnątrz. Od momentu, kiedy przestajemy to od
siebie odróżniać, intuicja pojawia się w naturalny sposób. A na
końcu masz zdolność do pełnej intuicji przez cały czas.
Jaki
wpływ na medytację mają leki antydepresyjne np. prozac?
Trochę cię zwalniają... Trudno mi powiedzieć,
ponieważ nigdy nie brałem legalnych narkotyków (śmiech). Nie
jestem pewien jak to działa, prawdopodobnie stabilizuje w pewien
sposób umysł. Naprawdę nigdy nie brałem tego typu rzeczy. Nie mam
do legalnych prochów zaufania, ale z drugiej strony nie ufam również
tym nielegalnym - zabiły one większość moich przyjaciół.
Naprawdę nie potrafię odpowiedzieć, nie jestem pewien. Jeżeli
wasz umysł jest jak dziurawy dach i macie trochę nierówno pod
sufitem, to stosujcie powtarzanie mantry. Jest ona niczym oleisty
filtr, który pokrywa nasz umysł. Dzięki niej wszystkie
przeszkadzające myśli i uczucia ślizgają się po powierzchni
umysłu i nie są w stanie go zadrapać. Natomiast jeśli jesteście
całkowicie zdrowi i w pewnym momencie nie chcecie medytować, to w
takich przypadkach zawsze mówię: "Nie medytujcie, ale chociaż
przeczytajcie tekst medytacji, aby kontynuować nawyk pracy z tym
środkiem". Medytujcie tak krótko, abyście mieli ochotę
medytować następnym razem. Kończcie medytację wówczas, kiedy
jeszcze dobrze się czujecie, wówczas następnym razem będziecie
mieli ochotę ją zacząć. Jeżeli będziecie robić to z naciskiem,
aż do chwili, gdy wszystko stanie się zbyt ciężkie, wówczas ego
znajdzie masę powodów, żeby do medytacji nie wracać. Bądźcie
dobrzy dla samych siebie.
Czy formy medytacyjne należy
wizualizować jako pełne, czy jako świetliste?
Najlepszym
wyjaśnieniem jest słowo hologram. Przejrzysta promienista energia,
odbicie w lustrze, nietrwałe i niestabilne, podobne tęczy. Tak
przejrzyste jak potrafisz to sobie wyobrazić. Z drugiej strony,
jeśli niczego nie potrafisz zobaczyć, ponieważ twój umysł
pracuje z abstrakcjami nie z obrazami, to jest to również świetne
i wspaniałe. Musisz po prostu wiedzieć, że prawda i przestrzeń są
od siebie nieoddzielne. Kiedykolwiek myślisz o buddach oni się
pojawiają. Jeżeli pracujesz w ten sposób to wszystko jest w
porządku.
Co zrobić kiedy dziecko chce iść do
komunii?
Może było ono w poprzednim życiu
chrześcijaninem, więc jeżeli chce, to niech idzie. Nie pozwalajcie
jednak, żeby dzieci były do tego zmuszane tylko dlatego, że
wszyscy inni to robią. Jeśli dziecko ma chrześcijańską karmę,
to Polska jest dla niego dobrym miejscem, jest tu wiele
chrześcijaństwa. Więc jeżeli chce to robić, to niech się tym
cieszy.
Czy Ole mógłby powiedzieć coś o demonach.
Czyta się o tym często w literaturze, jak wygląda ta sprawa w
praktyce?
W rzeczywistości zachodnie demony nie są
zbyt silne. Ciągle są przejeżdżane przez samochody, gdy
przechodzą przez skrzyżowania. Nienawidzą odkurzaczy. Jeżeli
chowają się w lasach - przychodzi ktoś i ścina drzewo. Jeżeli
wejdą do czyjegoś umysłu, to jednocześnie muszą łykać dużą
ilość lekarstw psychotropowych i znowu muszą uciekać z człowieka.
Demon wyposażony w minimum szacunku do samego siebie nie pojawia się
na Zachodzie lecz udaje się na Wschód, lub do innych miejsc, gdzie
ludzie wezmą go poważnie i będą go szanować. Kto dzisiaj ma czas
dla demonów? Jeżeli jakieś się pojawią to mówimy: "Słuchaj,
możesz zrobić sobie kawę sam, bo ja mam coś innego do roboty".
Prawdziwe demony opuściły nas bardzo dawno temu, nie są w stanie
szkodzić we współczesnym świecie. Ale dużo jest ich w Afryce,
całkiem sporo jest też w Dolinie Kathmandu i w Himalajach. Miejsca
pełne cierpienia i ucisku są ich pełne, ale tutaj nie ma ich dużo.
Jeżeli jakiegoś zobaczysz, to możesz go postraszyć, wtedy
ucieknie.
Jeżeli spotykamy sytuację, w których
pojawiają się w nas przeszkadzające emocje, takie jak strach lub
gniew, czy powinniśmy walczyć z nimi czy też ich unikać?
Masz trzy poziomy. Pierwszy poziom polega na tym, że
jeżeli nie czujesz się zbyt silny, to unikasz takiej sytuacji.
Drugi to taki, na którym rozumiesz, że tego uczucia nie było
wcześniej, nie będzie go później i teraz też jest iluzją.
Trzeci poziom polega na tym, że pozwalasz, aby taki film leciał sam
sobie w TV, w drugim rogu pokoju. Po prostu w ogóle się tym nie
przejmujesz, tylko zajmujesz się tym, co pojawia się przed tobą.
Ta ostatnia metoda nazywa się "wpuszczeniem złodzieja do
pustego domu". Niczego tam nie dostanie. Robisz to, co możesz,
cokolwiek jesteś w stanie zrobić. Możesz np. krzyknąć "PEJ!!!"
w momencie pojawienia się takiego uczucia. Możesz połączyć
określone uczucie z określonymi działaniami: jeżeli jesteś dumny
- sprzątasz kuchnię, a jeżeli rozgniewany - możesz skopać
ogródek. Jedynej rzeczy nie powinieneś robić; nie możesz
traktować tych uczuć jako czegoś realnego. Nie było ich
wcześniej, nie będzie ich później, więc nie pozwalaj, żeby
teraz cię męczyły.
Czy potrzebujemy lungu do
medytacji Amithaby, jeżeli przygotowujemy się do pierwszego phowa?
Lung to mantra Om Ami Dewa Szri. Jeżeli
medytujesz w ośrodku z innymi ludźmi, możesz ją robić w
oczekiwaniu na sam lung, który dostaniesz później.
Czy
ofiarowanie zasługi, powinniśmy robić po kolei wobec pojedynczych
osób, czy też możemy traktować to ogólnie?
Sam
takie rzeczy zawsze robię ogólnie, ale jeśli znasz kogoś, kto
akurat doświadcza silnych problemów, to możesz się skoncentrować
na nim. Rób jak chcesz. Po prostu sytuacja, kiedy dysponujesz pewną
energią podobna jest do sytuacji, kiedy masz pieniądze - używasz
ich tak jak chcesz.
Opole, wrzesień 1997.
Obserwowanie
myśli
Tarthang
Tulku
Tarthang
Tulku jest - obok Dalaj Lamy i Czogiama Trungpy - najbardziej znanym
na Zachodzie nauczycielem buddyzmu tybetańskiego. W Tybecie odebrał
pełną edukację klasztorną w szkole ningmapy, w Indii wykładał
na uniwersytecie w Varanasi, założył tam też ośrodek studiów
buddyjskich i wydawnictwo. Podobną działalność prowadzi w USA,
gdzie założył Instytut Ningmapy, Tybetański Ośrodek Medytacyjny
Ningmapy i wydawnictwo Dharma Publishing. Wydał też pierwszą na
Zachodzie pełną edycję tybetańskiego kanonu buddyjskiego. Jest
autorem kilkunastu książek i wielu artykułów, które wyróżniają
się psychologicznym ujęciem najważniejszych aspektów praktyki
buddyjskiej.
Więcej o Tarthangu Tulku na stronie Nyingma
Institute.
W
bezpośredniej chwili doświadczania
nie ma niczego, co mógłbyś
powiedzieć,
pomyśleć i sklasyfikować.
Niektóre
sposoby medytacji pociągają za sobą analizowanie, inne skupiają
się bezpośrednio na doświadczeniu - każdy typ otwiera inne
obszary świadomości. Medytacja analityczna jest szczególnie
pożyteczna w nauce koncentracji i rozwoju świadomości. Jednak
analityczne rozumienie czy mentalne przygotowanie doprowadzą nas
tylko do pewnego punktu, ponieważ dalej, na głębszych poziomach,
nie istnieją myśli. Myśli nie istnieją bez słów i dlatego są
częścią racjonalnego umysłu. Gdy nie ma myśli, jedyne, co
istnieje, to bezpośrednia pewność, która powstaje na bazie
doświadczenia. Gdy pokonujemy intelektualne, racjonalne myślenie,
dochodzimy do głębszej, bardziej subtelnej energii, której
doświadczamy bezpośrednio.
Niektórzy z praktykujących
medytację potrafią natychmiast wyjść poza myśli i emocje,
bezpośrednio dotrzeć do wyższej świadomości. Dla innych lepiej
będzie, jeśli najpierw zrozumieją, jaki jest związek pomiędzy
medytującym a medytacją, jak ten związek powstaje, kto patrzy, kto
interpretuje doświadczenie. Im głębsza analiza, tym szybciej
staniemy się otwarci na doświadczanie medytacji. Każde zadane
pytanie poszerza horyzonty i zmniejsza wątpliwości, liczbę pytań
i problemów. Gdy skończymy analizować, medytacja w sposób
naturalny stanie się spontaniczna, bezpośrednia.
Bardzo
dobrym początkiem w nauce medytacji analitycznej jest liczenie ile
myśli przewija się przez umysł w ciągu godziny. Zapisz je,
uporządkuj na pozytywne, negatywne i obojętne. Po prostu obserwuj
wspomniany proces przez całą godzinę. Rób tak codziennie
przynajmniej przez tydzień. Później wybierz którąś z myśli i
zatrzymaj się na niej tak długo, jak możesz. To może być dowolna
myśl - pozytywna lub negatywna. Nie pozwól jej odejść. Innymi
słowy, nie dopuszczaj kolejnej myśli - koncentruj się na tej
jednej. Nie klasyfikuj jej, nie łącz z żadnym przeżyciem, pozwól,
by po prostu była. Gdy nadejdzie następna myśl, zastępując
pierwszą, spróbuj zrobić z nią to samo. Powtarzaj to, próbując
oszacować, jak długo potrafisz zatrzymać pojedynczą myśl.
Postępuj w ten sposób cztery do pięciu razy dziennie. Kiedy to
zrobisz, spróbuj zobaczyć, kto obserwuje cię od wewnątrz, kto
rozpoznaje twoje myśli, pojęcia i uczucia. Kto się temu przygląda?
Może stwierdzisz, że to twoja świadomość albo intuicja, a może
subiektywny umysł albo osoba, którą nazywasz "ja" lub
ego. W jaki sposób to "ja" jest spokrewnione z myślą, w
jaki sposób współpracują? Jakie są różnice i konflikty
pomiędzy mną a tym umysłem?
Zamiast badać to
analitycznie, spróbuj zbadać różnice doświadczalnie. Im dłużej
obserwujesz swoje doświadczenia, tym więcej odnajdziesz
bezpośrednich odpowiedzi na pytania. Jeśli nie nauczysz się
uważnie obserwować myśli, będziesz próbował tylko sklasyfikować
i wartościować doświadczenie. Nie uda ci się osiągnąć
głębszych, bardziej subtelnych poziomów doświadczeń, a
odpowiedzi zawsze będą powierzchowne.
Ja jestem
podmiotem, to znaczy że ja postrzegam i doświadczam obrazów,
uczuć, pomysłów, wspomnień. Jaki związek zachodzi między "ja"
i doświadczeniem? Jeśli są tym samym, to w jaki sposób "ja"
dostrzega je lub przeżywa? Jeśli są czymś innym, to co je różni?
Gdy "ja" doświadcza czy interpretuje to bezpośrednio -
bez słów i wyobraźni - czy też klasyfikuje i wartościuje?
W
bezpośredniej chwili doświadczania nie ma niczego, co mógłbyś
powiedzieć, pomyśleć i sklasyfikować. Nie ma niczego namacalnego,
co można by określić słowami - nie ma nawet doświadczania!
Spostrzeżesz, że doświadczanie odchodzi, a z nim wszystkie
problemy - i to jest początek medytacji. Innymi słowy, po tym jak
wszystkie wewnętrzne słowa, myśli i powiązania odejdą,
pozostanie tylko doświadczanie - bez doświadczającego - tak długo,
jak tego zapragniesz.
Nie twórz żadnych koncepcji na
temat właściwości doświadczania. Nawet nie myśl o tym, że
właśnie medytujesz, doświadczasz. Po prostu pozwól, by
doświadczanie istniało, nie martw się tym, co się dzieje i jak
się dzieje. Dzięki temu nie trzeba będzie opisywać doświadczania
samemu sobie, bo wtedy nie będzie istniało "ja". Jeśli
cokolwiek powstaje - słowo, myśl, pojęcie - gdy zaczynasz myśleć:
"To to" lub "Wreszcie widzę" czy "Teraz to
jasno rozumiem", musisz jeszcze raz skupić się na swojej myśli
aż do momentu, gdy nie będziesz miał nic do powiedzenia czy
wyjaśnienia.
Nawet ludzie doświadczeni w medytacji
spędzają całe lata na uwolnieniu umysłu od nieprzerwanego ciągu
myśli. Dzięki precyzyjnym wskazówkom i uczeniu się poprawnej
medytacji możemy oszczędzić mnóstwo cennego czasu. Na przykład
bez wiedzy o energii atomowej przez setki lat moglibyśmy próbować
wywołać eksplozję. Jednak dzięki tej wiedzy bardzo szybko
będziemy mogli przeprowadzić reakcję nuklearną.
Nie
da się wskazać sekretnej formuły czy też ścieżki, która
prowadzi do wyższych stanów medytacji, nie można zająć na niej
pozycji. Taka ścieżka nie opiera się na niczym oprócz medytacji.
Gdy nauczymy się bezpośrednio osiągać stan medytacji, bardzo
łatwo wyjdziemy poza zwykłe, rozpraszające myśli, a z odpowiednim
przewodnikiem w bardzo krótkim czasie zmienimy negatywną karmę z
wielu wcieleń. Ta "sekretna" wiedza o medytacji stanie się
samopodtrzymującym się źródłem inspiracji. My po prostu
rozpłyniemy się - nie będzie podmiotu, przedmiotu ani niczego
pośrodku - nic nie zakłóci naszej równowagi.
Medytacja
wykracza poza czas, zmysły, relację podmiot-przedmiot. Czyniąc to,
medytacja przenosi nas poza racjonalne poziomy świadomości. To tak
jak patrzenie przez zasłonę - po jednej stronie świadomości jest
wszystko, co istnieje: myśli, emocje, złość, wzorce zachowań; po
drugiej stronie jest bardzo silne pole energii - stan głębokiej
medytacji.
"Gest równowagi" Tarthang Tulku, Dom Wydawniczy "REBIS", Poznań 1999. Tłum. Wojciech Herchel.
Siunjata
absolutna a doktryna istnienia
Garma C.C. Chang
Garma
Chen-Chi Chang (w skrócie Garma C.C. Chang) urodził się w 1920 w
Chinach. W 1935 wstąpił do klasztoru Nanking w mieście o tej samej
nazwie. W latach 1937-45 przebywał w Tybecie: przez dwa lata
wędrował od klasztoru do klasztoru, a sześć lat uczył się w
Meia Nja w Tybecie Wschodnim, pod kierunkiem swego rdzennego guru,
lamy Kong Ka. Od 1951 na stałe przebywa w USA. Wykładał na
Uniwersytecie Columbia w stanie Nowy Jork. Od 1966 był profesorem
filozofii buddyjskiej na wydziale religioznawstwa Uniwersytetu Stanu
Pensylwania. Garma C.C. Chang napisał i przełożył na angielski
wiele książek związanych z buddyzmem tybetańskim i chińskim.
"Buddyjska nauka o całości istnienia" omawia
doktrynę huayan, chińskiej szkoły buddyzmu, której głębia
wglądu pozwala niektórym widzieć w niej kwintesencję całej
mahajany, a nawet wszystkich buddyjskich nauk. Ta olśniewająca
książka przybliża czytelnikowi całe bogactwo i finezję
buddyjskiej myśli o "nieskończoności obszaru Buddy".
Niektórzy
myśliciele buddyjscy uważają, że sześć negacji zebranych w trzy
pary - tzn. ani powstaje, ani zanika, ani czysta, ani splamiona, ani
zwiększa się, ani zmniejsza - określa wieczną
naturę siunjaty:
siunjata pozostaje taka przez cały czas, nie powstając, ani nie
zanikając, nie zwiększając się, ani nie zmniejszając....
Określają one również wszechobecność
siunjaty: zawsze i wszędzie jest taka sama. Przede wszystkim
określają one siunjatę jako równość
lub identyczność
wszystkich dharm. A więc w siunjacie wszystko jest równe i nie
zróżnicowane. Z buddyjskiego punktu widzenia niebezpieczeństwo
takiego sposobu myślenia, jak wykazali to niektórzy krytycy, polega
na tym, że ulega on "heretyckiemu" poglądowi eternalizmu
(saswata-wada) lub realizmu (satkaja-driszti) takiego czy innego
rodzaju. Typowe przykłady takiej inklinacji spotykamy w upaniszadach
i w teorii istoty i istnienia Tomasza z Akwinu. Na pierwszy rzut oka
nauki upaniszad i buddyzmu mahajany wydają się być bardzo podobne.
Ale kiedy porównuje się je dalej, pojawiają się pewne niewątpliwe
różnice. Niezwykle trudno jest precyzyjnie określić rzeczywiste
różnice między odmiennymi tradycjami mistycznymi; podobieństwa
zawsze wydają się przesłaniać rozbieżności. Bezstronne i
przekonujące porównanie tych szkół wymaga osobistych doświadczeń
mistycznych w obu tradycjach oraz rozległego przestudiowania ich
tekstów źródłowych. Osoby o tak wielkich kompetencjach są
niezwykle rzadkie, jeśli w ogóle istnieją. Na poniższych stronach
przedstawię własne uwagi na ten temat, ale nie należy ich
traktować jako rozstrzygającej analizy tego problemu.
Wyróżniająca cecha pustki absolutnej tkwi w jej
aspekcie samonegacji lub całkowitej transcendencji. Nawet sama
pustka jest pusta i pozbawiona własnej natury. Zwane jest to pustką
pustki (siunjata siunjata). W przeciwieństwie do tego doktryna
upaniszad mówi o duchowej lub uniwersalnej podstawie wszystkich
rzeczy, nazywanej różnie: ostatecznym, czystą egzystencją, Istotą
wszystkich istot itp. Autorzy upaniszad postawili pytanie: "W
czym zakorzeniony jest ten świat? ... Z jakiego drewna i z jakiego
drzewa ukształtowane zostały ziemia i niebo?" Ich odpowiedź
brzmiała następująco: "Ten świat zakorzeniony jest w
brahmanie. Brahman był drzewem, z którego wyrzeźbione zostały
niebo i ziemia". Brahman jest jak złoto, z którego wykonane
zostały złota miska, złoty pierścień i naszyjnik. Chociaż
miska, pierścień i naszyjnik mają różną formę, pozostają tym
samym złotem. Czandogja
upaniszada mówi:
"Właśnie tak, mój drogi, dzięki jednej bryłce złota
wszystko, co uczynione jest ze złota, staje się znane. Modyfikacją
jest jedynie nazwa powstająca z mowy, podczas gdy prawda jest taka,
że jest to jedynie złoto", (Czan.
upa. 6.I.5.) W tym
ujęciu brahman jest substratem wszystkich rzeczy; jest jednolitym
źródłem, "kosmicznym przylepcem", który zlepia
wszystkie rzeczy razem. W brahmanie wszystkie rzeczy znajdują swój
korzeń i jedność.
A czym jest ten jeden element lub
substrat, który jest wspólny wszystkim rzeczom i w którym znajdują
swą jedność? Odpowiedź jest taka, że wszystkie rzeczy bez
wyjątku, niezależnie od ich odmiennych form i natur, uczestniczą w
istnieniu (Sat), jako ich źródle. Brihadaranjaka
upaniszada
(2.5.15.) mówi: "Tak jak wszystkie szprychy utrzymywane są
razem w piaście i wieńcu koła, tak też w brahmanie wszystkie
istoty, wszyscy bogowie, wszystkie światy, wszystkie oddychające
stworzenia, wszystkie jaźnie utrzymywane są razem. ..." "W
jedzeniu, jako odrośli, szukaj wody jako korzenia; w wodzie ... jako
odrośli, szukaj istnienia jako korzenia. Wszystkie stworzenia ...
zakorzenione są w istnieniu. Istnienie jest ich mieszkaniem,
istnienie jest ich podporą", (Czan.
upa. 6.8.6.)
W
całkowitym przeciwieństwie do buddyjskiego nacisku na pustkę lub
nieistnienie, upaniszady podkreślają pierwszorzędne znaczenie
istnienia: "Na początku, mój drogi, było tylko istnienie;
poza nim nie było niczego. Niektórzy ludzie mówią: 'Na początku
było tylko nieistnienie; poza nim nie było niczego. Z tego
nieistnienia powstało istnienie'. Ale jak, mój drogi, mogłoby tak
być? ... Jak istnienie mogłoby powstać z nieistnienia? Przeciwnie,
mój drogi, na początku było tylko istnienie, a poza nim nie było
niczego", (Czan.
upa. 6.2.2.) Tutaj
bardzo wyraźnie nacisk położony jest na istnienie jako substrat.
Kiedy porównujemy to z buddyjską nauką pustki całkowitej
(siunjata siunjata), ostry kontrast ujawnia się z całą
wyrazistością.
Sądzę, że wśród różnych form
eternalizmu (siaśwata-wada) najbardziej dobitne są tezy Tomasza z
Akwinu Akt istnienia
lub Akt bycia
(ipsum esse). Aby przedstawić tę doktrynę, najprościej moim
zdaniem jest rozpocząć od wyjaśnienia różnicy między
tożsamością
a realnością
lub między istotą i egzystencją. Tożsamość lub istota określa
atrybuty, formy, naturę lub istotę rzeczy; natomiast realność lub
istnienie wskazuje na aktualność, "jest-ność",
bezpośrednią obecność lub akt istnienia rzeczy. W takim zdaniu,
jak: "Lody są zimne i słodkie", słowa zimny
i słodki
odnoszą się do tożsamości lub istoty lodów, lecz nie do lodów
per se
lub ich czystej egzystencji. W poniższych przykładach czasownik być
użyty jest na dwa różne sposoby. W zdaniu: "Jan jest
mężczyzną" lub "Jan jest niski", czasownik jest
pełni jedynie rolę łącznika. Oznacza po prostu, że bycie
mężczyzną jest istotą (lub tożsamością) Jana, albo że
przymiot,
"niski" należy do substancji
"Jana". Łącznik jest
wskazuje zawsze na cechę, a nie na przedmiot. Ale w zdaniu: Jan
jest lub Bóg
jest czasownik
odnosi się tylko do przedmiotu: nie została wymieniona żadna cecha
lub tożsamość przedmiotu. To zdanie wskazuje tylko na jeden fakt:
Jan istnieje. Nic poza aktualnym istnieniem przedmiotu nie zostało
tutaj zasugerowane. Według Etienne Gilsona takie zdanie zawiera
najsilniejszy egzystencjalny sens, gdyż odnosi się tylko do aktu
istnienia przedmiotu. Jeśli rozumiem to właściwie, realność
rzeczy jest dokładnie jej "byciem", jej "jest-nością".
Stoły i drzewa mają zupełnie różne formy i właściwości, ale
mają jedną wspólną rzecz: uczestniczą w akcie istnienia lub
"jest-ności", "byciu". Zatem korzeń i jedność
wszystkich rzeczy znajduje się w "jest-ności".
W
traktacie O bycie i
istocie Tomasz z
Akwinu zamieszcza bardzo wiele rozważań o istocie, lecz bardzo
niewiele o istnieniu. Niezwykle interesujący jest fakt, że
wszystkie tytuły sześciu rozdziałów tej książki, z wyjątkiem
pierwszego, dotyczą istoty, a nie istnienia. Słowo "istnienie"
nawet się w nich nie pojawia. Dlaczego? Czyż głównym tematem
swoich rozważań autor nie pragnął uczynić istnienia, a nie
istotę? Czy mogło być tak, że stwierdził, iż w końcu niewiele
ma do powiedzenia o istnieniu? Czy stwierdził, że rozważając
istnienie musi w końcu posłużyć się tym niewygodnym środkiem -
istotą?
Faktem jest, że gdy tylko powiesz coś o realności, natychmiast
staje się to jakąś formą tożsamości. A więc realność można
uchwycić intuicyjnie, ale niełatwo jest opisać ją werbalnie. Na
pierwszy rzut oka realność wydaje się być czymś tajemniczym i
niepojętym, gdyż jak możemy wyobrazić sobie cokolwiek, nie
stosując - otwarcie lub domyślnie - tożsamości? W rzeczywistości
realność czyli akt istnienia jest czymś bardzo prostym i
konkretnym; nie ma w niej niczego tajemniczego. "Tym, co
pierwsze pojawia się w umyśle, gdy mówimy jest,
jest sam akt istnienia, to znaczy, owa absolutna prawdziwość, którą
jest rzeczywiste istnienie", zauważył Etienne Gilson1.
Jacques Maritain pisał:
Zatem
pierwotną intuicją istnienia jest intuicja trwałości i
niewzruszoności istnienia.... Jest to rozważanie bez słów,
którego nie można wyartykułować nie poświęcając jego żywotnej
koncentracji.... 2
Tutaj wszystko zależy od naturalnej intuicji istnienia -
od intuicji tego aktu istnienia, który jest aktem każdego aktu i
doskonałością każdej doskonałości, w którym wszystkie
zrozumiałe struktury rzeczywistości mają swą określoną
realność, i który przepełnia się aktywnością w każdej istocie
i we wzajemnym komunikowaniu się wszystkich istot3.
Cytowanie
dalszych wyjaśnień tych filozofów zaciemniłoby jedynie temat i
zagmatwało te rozważania. Oto prosty przykład, który ilustruje
istotę rzeczy. Gdy australijski aborygen został przywieziony do
Nowego Jorku, zaczęły bombardować go wszelkiego rodzaju widoki i
dźwięki, których nie doświadczył nigdy wcześniej. W jego
pamięci nie było takich określeń, które mogłyby odpowiednio
nazwać owe różnorodne zjawiska. Pokazano mu Boeninga 747, komputer
IBM oraz elektrownię jądrową. Aborygen nie mógł zrozumieć, czym
są te urządzenia, nie wiedział nawet, jak nazwać te potwory, ale
gdy stanął przed nimi, widział i czuł ich realne istnienie. Nie
potrafił poprawnie wymówić określeń: "reaktor atomowy"
lub "IBM". Przy pierwszym zetknięciu z tymi urządzeniami
w jego umyśle nie pojawiało się żadne słowo. Mimo to miał
intuicyjne odczucie chwytania jakiejś realności danego obiektu -
pojmowania jego "bycia". Gdy postawiono go przed komputerem
IBM, patrzył na niego wytrzeszczonymi oczami, a z jego szeroko
otwartych ust wydobył się dźwięk: "Ach!" Gdy następnie
pokazano mu 747, ponownie wytrzeszczył oczy i wydał dźwięk:
"Ach!" Co owo Ach
oznacza? Oznacza ono
prosty fakt doświadczania jakiejś immanentnej realności lub
konkretnej egzystencji.
To najbardziej bezpośrednie i żywe doświadczenie jest
przypuszczalnie tym, co tomiści zwali "aktem istnienia".
By podtrzymać lub wyrazić to intuicyjne uczucie bycia, nie potrzeba
słów ani symboli. Ze swej natury jest poza tożsamością i
wszelkimi dającymi się nazwać cechami. Owo pierwotne uczucie bycia
jest również wcześniejsze,
niż rozdział podmiot/przedmiot.
Dla wyrażenia tej
samej idei używaliśmy różnych słów i terminów. Aby uprościć
to jeszcze bardziej, zwracamy uwagę czytelnika na poniższą
formułę:
Realność
= bycie = "jest-ność" =
= czyste istnienie =
prawdziwość rzeczy =
= akt istnienia = duchowa podstawa = =
uniwersalny substrat = brahman = = Istota istot.
W
porównaniu z podejściem upaniszad i tomistów buddyzm zajmuje
całkowicie odmienne stanowisko wobec intuicyjnego odczucia Bycia lub
realności. Zamiast gloryfikować owo "bycie" i wynosić
jego znaczenie do teologicznych i soterologicznych poziomów, buddyzm
utrzymuje, że to intuicyjne uchwycenie
istnienia lub
prawdziwości jest
wyrazem głęboko w człowieku zakorzenionego lgnięcia i
przywiązania. Jest
źródłem wszelkich cierpień i złudzeń w samsarze! Wyzwolenie lub
oświecenie jest rezultatem całkowitego
unicestwienia tego
głęboko zakorzenionego, wrodzonego lgnięcia
do "bycia".
Z tego powodu całkowita pustka, negacja wszystkich rzeczy, odgrywa
tak ważną rolę w buddyjskiej myśli i praktyce. Transcendentny
aspekt brahmana pojawiający się w upaniszadach można łatwo
pomylić z aspektem transcendentnym z nauk pradżniaparamity. Do
buddyjskiej pustki całkowitej i "bycia" (Sat) z upaniszad
nie można dotrzeć przy pomocy słów i rozumowania. Oba
przekraczają wszelkie symbole, myśli i związki przeciwieństw, ale
nie znaczy to, że są takie same. Upaniszady mówią o ostatecznym
substracie,
Wielkim,
gdy tymczasem buddyzm podkreśla pustkę
całkowitą bez
przywiązania do własnej istoty lub własnej natury.
Negatywne
określenie nirguna brahmana (brahmana bez właściwości) wydaje się
sugerować jedynie, że brahman nie
jest tym, ani tamtym
(neti, neti). Nie sugeruje to jednak, że sam brahman jest pozbawiony
własnej istoty lub własnej natury. W przeciwieństwie do tego
buddyjska siunjata akcentuje zarówno aspekt nie-jest,
jak i nie-ma,
to znaczy, z jednej strony siunjata absolutna nie jest
tym, ani tamtym, a z drugiej również nie
ma własnej natury.
Sama jest całkowicie pusta; nie ma w niej nawet odrobiny
jakiegokolwiek rodzaju istnienia. Ale brahman z upaniszad to inna
historia; choć jest niepojęty, nie ma żadnej formy i jest poza
wszelkimi właściwościami, ma rzeczywistą własną naturę lub
własną istotę. "Neti, neti", sławne stwierdzenie z
upaniszad (Brihad.
upa. 3.9.26.)
sugeruje tylko nie-jest
aspekt atmana; nie obejmuje nie-ma
aspektu pustki całkowitej. "Jaźń nie
jest tym ani
tamtym. Jest
nieuchwytna, ponieważ nie
jest uchwycona.
Jest
niezniszczalna, ponieważ nie
jest zniszczona.
Jest
nie przywiązana, ponieważ nie
można jej
przywiązać. Jest
nieograniczona; nie
cierpi... 4"
Nigdzie w literaturze wedyjskiej nie znajdujemy jasnego
dowodu idei podobnej do buddyjskiej pustki całkowitej. Możemy zatem
zrozumieć, dlaczego wielu buddyjskich myślicieli czyste istnienie
atmana uważa jedynie za formę subtelnego wrodzonego lgnięcia do
podstawowej świadomości (świadomości alaja), która jest
zasadniczą przyczyną samsary; przywiązanie do niej zablokuje
prawdziwe wyzwolenie. Mimo że jest całkowicie sprawiedliwy, ten
zarzut będzie trudny do usprawiedliwienia, dopóki nie wyjaśnimy
różnic precyzyjnie i szczegółowo. Aby dać wyjaśnienie pustki
całkowitej i ukazać punkt widzenia przeciwstawny do doktryn
wiecznego istnienia przedstawionych w upaniszadach, przeczytajmy
teraz fragment ze Zwięzłej
sutry pradżniaparamity5.
Subhuti
powiedział: "Kausika, bodhisattwa, który pragnie osiągnąć
ten wspaniały pojazd, powinien przebywać w pradżniaparamicie z jej
nauką o pustce. Nie powinien przebywać w formie, uczuciu,
wyobrażeniu, impulsach ani w świadomości; nie powinien przebywać
w formie, która jest przemijająca lub wieczna.... Nie powinien
przebywać w owocu stanu arhata ... ani nawet w Dharmach Buddy. W ten
sposób powinien przynosić pożytek i wyzwalać niezliczone czujące
istoty".
Wtedy Siariputra pomyślał: "Gdzie
zatem bodhisattwa powinien przebywać?"
Znając jego
myśl Subhuti powiedział: "Jak sądzisz Siariputro? Gdzie
Tathagata przebywa?"
Siariputra odrzekł: "Tathagata
nie przebywa nigdzie. Sam ten nie-przebywający umysł jest
Tathagatą. Tathagata nie przebywa w rzeczach uwarunkowanych, ani w
nie uwarunkowanych. Tathagata, który przebywa we wszystkich
dharmach, nie jest ani przebywający, ani nie przebywający. Tak samo
bodhisattwa również powinien utrzymywać [swój umysł] w ten
sposób".
W tym czasie wielu bogów w zgromadzeniu
myślało: "Nawet wypowiedzi i pisma demonów jaksza są
zrozumiałe, ale to, co Subhuti właśnie powiedział, jest
niezrozumiałe".
Znając ich myśli Subhuti zwrócił
się do bogów: "W tym, nie ma żadnej mowy, żadnego ukazywania
i żadnego słuchania".
Bogowie pomyśleli: "Subhuti
chciał, żebyśmy lepiej zrozumieli doktrynę, ale w istocie
sprawił, że doktryna stała się subtelniejsza, głębsza i
bardziej niezrozumiała".
Czytając w ich myślach,
Subhuti powiedział do bogów: "Jeśli uczeń chce osiągnąć
stan wchodzącego w strumień, raz powracającego, nie powracającego
lub arhata6,
... nie powinien opuszczać tego głębokiego wglądu...."
Bogowie pomyśleli: "Kto może zrozumieć lub
zgodzić się z tym, co Subhuti właśnie powiedział?"
Subhuti znał ich myśli i powiedział: "Mówię, że
czujące istoty są jak sny i magiczne iluzje. Wchodzący w strumień
... arhaci również są jak sny i magiczne iluzje".
Bogowie
powiedzieli: "Subhuti, czy twierdzisz, że Dharmy Buddy również
są jak sny i magiczne iluzje?"
Subhuti odrzekł:
"Tak, twierdzę, że Dharmy Buddy również są jak sny i
magiczne iluzje. Twierdzę, że nirwana również jest jak sen i
magiczna iluzja".
Bogowie powiedzieli: "Subhuti,
czy naprawdę twierdzisz, że nawet nirwana jest jak sen i magiczna
iluzja?"
Subhuti powiedział: "Drodzy bogowie,
gdyby było coś jeszcze wyższego od nirwany, nadal bym twierdził,
że jest jak sen i magiczna iluzja. Drodzy bogowie, między nirwaną
a snami i magicznymi iluzjami nie ma nawet najmniejszej różnicy".
Jest to
jasne przedstawienie doktryny pustki całkowitej. Analogiczne
stwierdzenia tego rodzaju trudno znaleźć w literaturze wedyjskiej
lub w innych tekstach religijnych.
Fragment książki Garma
C.C. Changa "Buddyjska nauka o całości istnienia",
Wydawnictwo
A, Krakow 1999.
wywiad z Ireneuszem Kanią
Ireneusz Kania - tybetolog, tłumacz z literatur romańskich i orientalnych. Przekładał m.in. Poezję rumuńską, Tybetańską Księgę Umarłych, Mirceę Eliadego, Milarepę... Autor antologii Muttavali. Księga wypisów starobuddyjskich (1999). Prace tybetologiczne ogłaszał m.in. w Polsce, USA, Węgrzech, w Indiach i w Chinach.
Mówi
się, że filozofia buddyjska ma wiele punktów wspólnych ze
współczesną nauką. Definicje, które przed przeszło dwoma
tysiącami lat sformułował Budda, sprawdzają się dzisiaj np. w
fizyce?
Tak
to rzeczywiście wygląda, chociaż nie posuwałbym się za daleko w
tych analogiach, bo jednak buddyzm jako doktryna religijna posługuje
się innym językiem niż nauka. Jest to język o wiele mniej
precyzyjny.
Ale analogie z nauką oczywiście istnieją,
na przykład jeśli chodzi o buddyjską ontologię, która świat
pojmuje jako ciągły przepływ zjawisk. W buddyzmie zakłada się
również, że substancja, w rozumieniu arystotelesowskim, jako
tworzywo świata, nie istnieje. Jest to teza bliska temu, co dzisiaj
głosi fizyka subatomowa, która też już nie operuje pojęciami
materii czy substancji.
Kwestionując
pojęcie substancji, buddyzm kwestionuje również istnienie
człowieka jako osoby, czyli pojęcia, do którego my, Europejczycy,
jesteśmy bardzo przywiązani, wokół którego zbudowany jest cały
nasz świat. Czy mimo takiej podstawowej przeszkody Europejczyk może
wskoczyć w świat tradycji buddyjskiej?
W
buddyzmie neguje się coś takiego jak trwały substancjonalny
podmiot, a więc to, czyli to czym na gruncie europejskiej tradycji
religijnej jest dusza.
"Ja" w buddyzmie jest
określane jako zespół funkcji psychicznych, tworzących
rzeczywistość, która nie ma co prawda charakteru
substancjonalnego, ale nie jest również całkowitą złudą. Nie
istnieje natomiast wiecznie, w przeciwieństwie do duszy
chrześcijańskiej. Jest tworem, który konstytuuje się w trakcie
rozwoju osobniczego, przy ścisłym współdziałaniu różnych
czynników, i w pewnym momencie się wyczerpuje, przestaje
funkcjonować i znika. Ta różnica jest jedną z zasadniczych
przeszkód w tym, co Państwo nazwaliście przeskokiem z tradycji
chrześcijańskiej do świata buddyzmu.
Jakie
konsekwencje dla życia społecznego miałoby proponowane przez
tradycję buddyjską zniesienie "ja", zniesienie realności
człowieka jako osoby?
Gdyby
rzeczywiście chodziło o zniesienie "ja", to byłoby
bardzo groźnie. Ale w buddyzmie chodzi tylko o rozpoznanie
prawdziwej natury "ja", a to oznacza coś innego. Mówiąc
po dzisiejszemu, byłoby to coś w rodzaju dekonstrukcji pojęcia
"ja" i sprawdzenia, że "ja" pojmowane jako
substancja jest złudzeniem, że czegoś takiego nie ma. Natomiast
"ja" pojmowane jako osoba funkcjonująca w określonym
kontekście społecznym, działająca w świecie empirycznym, jest
czymś rzeczywistym i z tego faktu wynikają wszystkie możliwe
konsekwencje etyczne, podobnie jak na gruncie chrześcijańskim.
Szacunek dla każdej istoty żywej jest w buddyzmie dalej
posunięty niż w jakiejkolwiek innej religii. W buddyzmie nie wolno
zabijać żadnej istoty. W religii tej istnieje przekonanie, że do
ostatecznego celu, czyli nirwany, dojdzie każda istota żywa w cyklu
rozmaitych transformacji bytowych, egzystencjalnych.
Wszyscy
są skazani na zbawienie?
Wszystkie
istoty żywe są niejako skazane na zbawienie, tyle że oczywiście
będzie się to działo w innej skali czasowej niż na przykład w
chrześcijaństwie, gdzie na zbawienie możemy sobie zasłużyć
jedynie podczas naszego życia.
Krótko mówiąc, nie
wolno czynić krzywdy żadnej istocie żywej, ponieważ w cierpieniu,
w bólu wszystkie istoty są braćmi i siostrami. Po drugie, każdy,
kto zadaje cierpienie, gromadzi w sobie negatywny potencjał
karmiczny, który jego samego hamuje na drodze indywidualnego
rozwoju. Po trzecie, jeśli zabijamy istoty żywe, to na jakiś czas
powstrzymujemy je w ich drodze do nirwany.
Zaskakujący
dla nas był fakt, że jedną z cech ważnego w buddyzmie współczucia
jest utrzymywanie równego dystansu do wszystkich istot żywych. Dla
nas jest to równoznaczne z obojętnością. Jak to pogodzić z
naszym rozumieniem współczucia czy miłości nakierowanych na
konkretną osobę?
Europejskie
współczucie czy miłość wiążą się z relacją osobową, ale to
nie wyklucza miłosierdzia na znacznie większą skalę. Święci,
ludzie duchowo bardzo zaawansowani, potrafią rozszerzyć te pojęcia
niemalże na płaszczyzną kosmiczną. W buddyzmie też się to tak
pojmuje.
Natomiast nie można o współczuciu buddyjskim
powiedzieć, że ma coś wspólnego z obojętnością. W Kanonie
palijskim używa się słowa upekha, które co prawda oznacza
obojętność, ale w takim znaczeniu jak u mistyków
chrześcijańskich, na przykład u Mistrza Eckharta. Oderwanie, mówi
Mistrz Eckhart, jest czymś większym nawet niż miłość. Jest
przezwyciężeniem wszelkich ograniczeń, wynikających z relacji
osobowej, jest ustawianiem się na stanowisku obejmującym szerszy
horyzont. A więc oderwanie nie oznacza zanegowania miłości, lecz
spełnienie miłości w wymiarze ponadosobowym.
Czy
w buddyzmie można znaleźć odpowiedź na odwieczne pytanie
Europejczyka "skąd zło"?
W
buddyzmie nie ma problemu z odpowiedzią na to pytanie: skąd zło? W
tej religii nie operuje się dychotomią: dobro-zło. Ból i
cierpienie wpisane są w istotę świata. I otóż zło jest po
prostu cierpieniem. Wszystkie postacie zła dają się w końcu
sprowadzić do zadawania innym istotom bólu. Tajemnicą może być
tylko to, skąd się wzięło cierpienie w pierwszej swojej postaci.
Ale to jest inna sprawa. To jest związane z pytaniem: skąd się
wzięło w ogóle to, co istnieje?
Co
na to pytanie odpowiada buddyzm?
Pierwotny
buddyzm na to pytanie nie odpowiada, nie zajmuje się tego typu
zagadnieniami. Buddę pytano o to wiele razy, ale on takie pytania
uchylał jako nieistotne. Powiedział: czy świat jest wieczny, czy
nie, czy go stworzył jakiś bóg, czy go nie stworzył, to wszystko
nie ma najmniejszego znaczenia, dlatego że ty, człowieku, jesteś
podatny cierpieniu i ty masz dążyć do swojego celu, którym jest
wyzwolenie się z cierpienia. To zadanie jest niezależne od
rozstrzygnięcia kwestii kosmogonicznej.
Wyzwolenie
z cierpienia, ale i dojście do nirwany, która w buddyzmie jest
pustką, jest unieważnieniem świata?
Nie.
Jest przede wszystkim brakiem cierpienia. Rodzajem egzystencji,
którego nie sposób pozytywnie określić. W tekstach buddyjskich
nirwana bywa opisywana za pomocą negatywnych określeń, a jeżeli
jest określana pozytywnie, to tylko w sensie metaforycznym. Na
przykład Budda mówi, że nirwana to jest wyspa, otoczona morzem
cierpienia, a ci, którzy się na niej znajdują, są wolni od
cierpienia.
Nirwany
nie można utożsamić z pięknem, z prawdą? Z żadnym rodzajem
absolutu?
To
jest coś w rodzaju absolutu, ale transcendującego również to
pojęcie. Nirwana nie jest pustką, jest raczej pełnią. Ale czym
jest nirwana, można się dowiedzieć tylko na jednej drodze:
medytacji i religijnej praktyki buddyjskiej.
[…]
A
jak się ma raj do nirwany?
Nijak
się ma, Raje w buddyzmie istnieją, w nich żyją bogowie, ale one
nie mają nic wspólnego z rajem chrześcijańskim. Sprawa jest
znacznie głębsza i wynika moim zdaniem z podstaw metafizycznych,
które leżą u źródeł europejskiej cywilizacji. Fundamentalnym
przeczuciem człowieka Zachodu jest intuicja dobroci świata, dobroci
stworzenia. Bóg stwarzający świat, powiedział: to jest dobre,
świat jest dobry. Podobny pogląd sformułował Platon w Tajmosie.
A potem
była skaza?
Pierwsze
stworzenie było dobre, ponieważ było dziełem dobrego Boga.
Źródłem niesłychanego sukcesu syntezy duchowej grecko-żydowskiej
jest przekonanie o dobroci świata i stworzenia. To przekonanie na
dwa tysiące lat określiło świat wyobrażeń i wartości człowieka
Zachodu. Natomiast w buddyzmie podstawowa intuicja jest całkowicie
odmienna. W buddyzmie świat, istnienie, byt postrzega się przede
wszystkim jako ból, jako niewygodę. Kosmos jest wieczny i jest
procesem. Wszystko, co w nim istnieje, rodzi się i przemija. Fakt
przemijalności jest równoznaczny z bólem. A więc, mówiąc bardzo
popularnie i skrótowo, fundamentalna różnica polega na tym, że
świat Zachodu jest nacechowany optymizmem. Natomiast świat
buddyjski jest u samego źródła naznaczony pesymizmem
egzystencjonalnym.
Czy
to oznacza, w takim razie, że jako ludzie ukształtowani przez
cywilizację Zachodu, nie jesteśmy w stanie zmienić religijnej
tożsamości?
Myślę,
że człowiek Zachodu w kontakcie z buddyzmem nie potrafi na ogół
przekroczyć pewnej granicy, horyzontu odczuwania, myślenia
właściwego dla tamtej tradycji.
Jakie
jest miejsce człowieka w buddyjskiej hierarchii bytów? Czy buddyzm,
tak jak tradycja judeochrześcijańska, według której człowiek
jest królem stworzenia, wyróżnia w jakiś sposób człowieka?
Buddyzm,
owszem, wyróżnia człowieka, aczkolwiek nie w takim sensie jak
chrześcijaństwo. W chrześcijaństwie człowiek jest postawiony nad
wszystkimi istotami żyjącymi, po pierwsze, jako ich pan. Po drugie,
jako stworzenie jedyne spośród wszystkich żywych istot obdarzone
osobową duszą tchniętą przez Boga. A więc człowiek w
chrześcijaństwie jest wyróżniony jako dziecko Boże. Natomiast w
buddyzmie człowiek jest jedną z wielu istot o wspólnym losie.
Wszystkie istoty cierpią, rodzą się, umierają i człowiek jest
jedną z nich. Jest wyróżniony w tym sensie, że posiada świadomość
osobową. Jest jedyną istotą, która w sposób świadomy może
pracować na rzecz własnego zbawienia, na rzecz wyrwania się z koła
sansary, czyli z tego, co jest synonimem bolesności. Zwierzęta
również kręcą się w kolisku sansary, ale świadomie nie potrafią
się z niego wyrwać. Człowiek to potrafi i jest w związku z tym
jedyną we wszechświecie istotą wyróżnioną do tego stopnia, że
góruje nawet nad bogami. Bogowie wprawdzie żyją w rajach bardzo
długo, zażywają najrozmaitszych rozkoszy, ale w stosunku do
człowieka są upośledzeni, ponieważ życie wśród rozkoszy,
przyjemności tak ich fascynuje, że nie są w stanie pomyśleć, iż
ich rajski byt kiedyś się skończy. Nie pracują nad własnym
zbawieniem.
Czyli
w cierpieniu jest coś pozytywnego?
W
cierpieniu pozytywny jest impuls pozwalający się przebudzić, ale
tylko człowiekowi. Człowiek jest bowiem istotą obdarzoną duchem i
ciałem jednocześnie. Cielesność jest bardzo ważnym narzędziem
zbawienia, ale i instrumentem pedagogicznym. Adept buddyzmu,
obserwując swoją cielesność, widzi jej przemijanie, rozpad i
dzięki temu może łatwiej zrozumieć istotę bytu wszelkiego, którą
jest bolesność, nietrwałość i bezistotowość.
Czy
nie jest zdumiewające, że tak logiczny system, tak wielka mądrość,
jaką jest buddyzm, wyszedł od kogoś, kto był tylko człowiekiem?
Dla
buddysty Budda nie jest zwykłym człowiekiem. Zresztą Budda sam to
mówi, odpowiadając na pytanie: "Kim jesteś, panie? Czy devą,
czyli bogiem? - Nie. - Złym duchem? - Nie. - No to kim? - Buddą".
Jest on w buddyjskiej antropologii osobnym gatunkiem
dwunogów, ostatecznym, najwyższym wypełnieniem wszystkich ludzkich
potencji. A więc jest w pewnym sensie człowiekiem ostatnim. Budda
jest kimś w rodzaju anioła, ale w rozumieniu średniowiecznych
scholastyków, dla których aniołowie byli osobnym, jednostkowym
gatunkiem.
Budda
mówił, że jego religia jest tratwą, którą człowiek, gdy już
osiągnie zbawienie, powinien odrzucić. Oznacza to, że jest coś
ważniejszego od religii?
Ważniejsza
jest wolność. Religia jest tylko narzędziem. Doktryna jest tylko
narzędziem. Doktryna jest tratwą, którą zostawiamy na brzegu,
przebywszy nurt rzeki. Budda w kilku miejscach użył porównania z
tratwą: "Przecież byłoby bezsensem, gdybyś, człowieku,
przebywszy rzekę, niósł dalej tratwę na plecach. Po co?"
Ktoś kto się przeprawił przez morze bólu, kto stanął
na drugim brzegu, kto, krótko mówiąc, osiągnął nirwanę, jest
kimś istotowo zmienionym. Jego ciało jest diamentowe,
niezniszczalne. Jest wyzwolony, a wolność absolutna polega m. in.
na tym, że on już nie może czynić żadnego zła.
Doceń
swoje życie
(fragment
książki "Istota praktyki Zen")
Tylko ty możesz przeżyć swoje życie. Tylko ja mogę
przeżyć moje. Jesteśmy za nie odpowiedzialni - ty i ja. Czym
jednak jest to nasze życie? I czym jest nasza śmierć?
W
zeń soto jest takie powiedzenie: "skarbiec oka prawdziwej
Dharmy i subtelny umysł nirwany". Pochodzi ono ze słynnego
koanu, który opisuje przekazanie Dharmy przez naszego pierwszego
nauczyciela Buddę Śakjamuniego jego następcy Mahakaśjapie. Otóż
Budda Śakjamuni podniósł kwiat i mrugnął oczami. Mahakaśjapa
uśmiechnął się, Budda zaś rzekł: "Posiadam skarbiec oka
prawdziwej Dharmy i subtelny umysł nirwany, i przekazuję je
Mahakaśjapie".
Czym jest ów skarbiec oka
prawdziwej Dharmy i ten subtelny umysł nirwany, które przekazał
Budda Śakjamuni? Wszystkie buddyjskie nauki mówią o tym
najcenniejszym skarbie. To wasze życie. To moje życie.
Można
zadać to pytanie inaczej: Kim jestem? Czym jest to, kim jestem?
Te
dociekania to najbardziej fundamentalne, najważniejsze koany. Tak
jak w wypadku wszystkich koanów, odpowiedzi na te pytania muszą
płynąć z naszego własnego życia. Czym jest
nasze życie? A jeśli wiemy, czym jest, jak
je przeżywamy? Czy umiemy doświadczać życia jako życia
nieskończonego, pozbawionego ograniczeń, jako subtelnego umysłu
nirwany? Rzecz w tym, że wszystkim takie życie jest dane, wszyscy
mamy dostęp do tego skarbu, a mimo to niezupełnie tak je
przeżywamy. Innymi słowy, nasze życie niczym się nie różni od
skarbca oka prawdziwej Dharmy i subtelnego umysłu nirwany, a mimo to
postrzegamy je jako coś odmiennego.
Nie zauważamy, że
nirwaną jest nasze życie właśnie tu i teraz. Może wydaje się
nam, że nirwana to miejsce, gdzie nie ma żadnych problemów ani
złudzeń. Może uważamy nirwanę za coś bardzo pięknego,
nieosiągalnego. Zwykle myślimy, że nirwana to coś odmiennego od
naszego życia. Musimy jednak zrozumieć, że nirwana jest właśnie
tu i teraz.
Jak to możliwe? Można powiedzieć, że
nasza praktyka jest wypełnianiem luki między tym, co uważamy
za swoje życie, a naszym faktycznym życiem jako subtelnym umysłem
nirwany. Jak uświadomić sobie, że tak naprawdę żadnej luki tu
nie ma?
Nie popadajcie w dualizm. Stańcie się jednym ze
swoim życiem jako subtelnym umysłem nirwany. To właśnie oznacza
słowo subtelny.
Coś jest subtelne nie dlatego, że jest ukryte lub nieuchwytne, lecz
dlatego, że jest dokładnie tutaj. Nie widzimy tego wyraźnie, bo
znajduje się tuż przed nami. W istocie tym właśnie żyjemy. Kiedy
tym żyjemy - nie myślimy o tym. Z chwilą gdy o tym pomyślimy,
popadniemy w dualizm i nie będziemy widzieć, czym jest nasze życie.
Dlaczego jest to takie trudne? Postarajcie się odkryć,
na czym polega trudność i gdzie się pojawia. Większość z nas
wie, że to ja
blokuje nas w pewien sposób. To ja
jestem tym, kto nie postrzega swojego życia jako subtelnego umysłu
nirwany. To ja
nie doświadczam życia jako skarbu.
Czym jest ja
blokujące tę świadomość? To mój dualistyczny sposób
funkcjonowania. W dualizmie jako takim nie ma nic złego - tak po
prostu działa nasz umysł. Dopóki jednak dualizm stanowi dla nas
ograniczenie, pozostajemy we władaniu tak sprzecznych wartości, jak
prawda i fałsz, dobro i zło. Tymczasem są one tylko chwilowymi
aspektami rzeczy. Coś jawi się czasami jako dobre albo złe,
prawdziwe albo fałszywe, długie lub krótkie, duże albo małe -
jakie jednak jest w swej pełni? Podobnie ma się rzecz z naszym
życiem. Musimy zobaczyć, czym jest poza dualizmem. Nasze życie
dosłownie sprowadza się do chwili obecnej. Teraz! Tutaj! Co to
jest?
Style
samouwięzienia
Kosmiczny
żart
Czogiam Trungpa
Trungpa Rinpocze był dzierżawcą linii przekazu szkoły Karma Kagyu. Pochodził z Tybetu. Żyjąc tam do 1959 r. był najwyższym opatem klasztorów w Surmang. Studiował, oprócz oczywiście Dharmy, takie dyscypliny jak: kaligrafia, poezja, taniec, malarstwo. W 1963 r. wyjechał do Anglii, gdzie w Oksfordzie studiował religię, sztukę i języki zachodnie. Od 1970 mieszkał w Boulder, w USA. Założył organizację Wadżradhatu. Był niezwykle kontrowersyjną postacią. Tak żył, a umarł jak umierają wielcy mistrzowie. Świadczyły o tym liczne pomyślne znaki przy kremacji. Napisał takie książki jak: "Medytacja w akcji", "Mit wolności", "Szambala", "Podróż bez celu", "Cutting through spiritual materialism". Nie oceniając jego życia czerpmy z jego mądrości, wiedzy i talentu, których to z pewnością był nadzwyczajnym przejawieniem.
Aby
przebić się przez ambicje ego, musimy zrozumieć, w jaki sposób
używamy własnych projekcji dla potwierdzenia swojej egzystencji.
Przyczyną, źródłem wysiłku dla umacniania naszej "solidności"
i "konkretności"., jest niepewność co do tego, czy
istniejemy naprawdę, czy nie. Napędzani tą niepewnością szukamy
dowodów na własne istnienie, poprzez wyszukiwanie sobie punktu
odniesienia na zewnątrz siebie, czegoś, z czym możemy mieć jakiś
związek, czegoś stałego, od czego czujemy się różni. Całe to
przedsięwzięcie jest jednak niepewne i wątpimy w nie, gdy tylko
spoglądamy wstecz. Może popełniamy gigantyczną pomyłkę?
Pomyłką jest poczucie stałości siebie i innych. To
dualistyczne ustalenie pojawia się z nie-bycia. Na początku jest
tylko otwarta przestrzeń, punkt Zero, samowystarczające, bez
odniesień. My jednak - aby tę zerowość potwierdzić - musimy
stworzyć kogoś, kto potwierdza, że zero istnieje. Ale i to nie
wystarcza. Moglibyśmy utknąć przy zero i jeden, więc stwarzamy
dwa, aby potwierdzić jeden; trzy, aby potwierdzić dwa itd. W ten
sposób organizujemy podstawę, fundament, z którego możemy posuwać
się dalej - w nieskończoność. To zwane jest Samsarą,
nieprzerwanym, błędnym kołem potwierdzenia egzystencji. Jedno
potwierdzenie pociąga za sobą inne potwierdzenia, które z kolei
pociąga za sobą następne itd...
Próba potwierdzenia
swej solidności jest bardzo bolesna. Stale odkrywamy, że
ześlizgujemy się z krawędzi podłogi, choć wydawała się ona
rozciągać daleko. Wówczas próbujemy uratować się przed
śmiercią, dobudowując natychmiast przedłużenie podłogi. Wydaje
się nam, że jesteśmy bezpieczni na naszej solidnie wyglądającej
podłodze, lecz ześlizgujemy się znów i musimy dobudować następne
przedłużenie. Nie postrzegamy wcale, że cały ten proces jest
zbyteczny, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa upadku, ani
potrzeby oparcia. W rzeczywistości nasze wysiłki stwarzania sobie
podstawy są wielkim żartem, największym ze wszystkich, żartem
kosmicznym, lecz my nie widzimy w tym nic śmiesznego - dla nas to
całkiem poważna sprawa, coś w rodzaju podwójnego oszustwa.
Aby
dokładniej zrozumieć ten proces potwierdzania siebie i innych,
czyli powstawania i rozwoju ego, pomocne jest zaznajomienie się z
buddyjskim pojęciem pięciu skandh, które opisują ego jako proces
pięciostopniowy.
Pierwszy stopień czy skandha -
narodziny ego - jest zwany formą lub podstawową niewiedzą. Nie
dostrzegamy otwartej, płynącej, inteligentnej właściwości
przestrzeni. Kiedy pojawi się w naszym wewnętrznym doświadczeniu
jakiś otwór albo przestrzeń, jeśli zaistnieje nagły, krótki
wgląd w świadomość, otwartość, brak "ja", to zaraz
pojawia się podejrzenie: "Przypuśćmy, że nie ma we mnie
żadnego trwale oddzielonego JA. To przerażające. Nie chcę tego
badać dalej". Ta niejasna paranoja, niepewność,
prawdopodobieństwo, że coś mogłoby się nie zgadzać, stanowi
właśnie źródło karmicznej reakcji łańcuchowej. To strach przed
pełnym pomieszaniem i zwątpieniem. Strach przed brakiem JA, przed
stanem bez ego, oznacza stan ciągłego zagrożenia dla nas.
"Załóżmy, że jest tak w istocie - co wtedy? Boję się
spojrzeć takiej sytuacji w oczy". Chcielibyśmy utrzymać pewną
solidność, lecz jedynym dostępnym materiałem, z którym możemy
pracować jest przestrzeń, nieobecność ego; staramy się więc
utrwalić, zamrozić to doświadczenie przestrzeni. Niewiedza nie
jest w tym wypadku głupotą, tylko uporem. Nagle jesteśmy
oszołomieni odkryciem JA; nie chcąc tego zaakceptować, chcemy się
czegoś uczepić.
Następnym krokiem jest próba
znalezienia jakiegoś sposobu zajęcia się czymś, odwrócenia
naszej uwagi od samotności. W ten sposób rozpoczyna się karmiczna
reakcja łańcuchowa. Karma zależy od uwarunkowań między tym i
tamtym - moją egzystencją i moimi projekcjami - i nieustannie
odradza się, ponieważ bez przerwy usiłujemy się czymś zajmować.
Mówiąc inaczej - wciąż istnieje lęk przed nie potwierdzeniem się
przez własne projekcje. Nieustannie musimy starać się dowieść
swego istnienia poprzez odczuwanie naszych projekcji jako czegoś
konkretnego. Odczuwanie czegoś trwałego na zewnątrz upewnia nas
(pozornie), że również jesteśmy trwałą, konkretną jaźnią.
Nazywane jest to drugą skandhą - czuciem.
Na trzecim
stopniu, ego rozwija trzy strategie, trzy impulsy, według których
ustosunkowuje się do swoich projekcji: obojętność, pożądanie i
agresję. Impulsy te prowadzone są przez postrzeganie. Postrzeganie
jest w tym wypadku uwikłanym w siebie uczuciem - przeświadczeniem,
że musimy oficjalnie donosić swemu centralnemu organowi zarządzania
o tym, co dzieje się w każdej konkretnej chwili. Wówczas możemy
manipulować każdą sytuacją, organizując odpowiednią taktykę.
W strategii obojętności paraliżujemy te obszary
czucia, których chcemy unikać, o których myślimy, że mogą nam
zaszkodzić. Nakładamy zbroję. Drugą strategią jest pożądanie -
usiłowanie uchwycenia i wchłonięcia czegoś. Jest to proces
magnetycznego przyciągania. Zazwyczaj nie chwytamy niczego, jeśli
czujemy się dostatecznie bogaci, ale ilekroć wystąpi uczucie
ubóstwa, głodu, bezsilności (nieudolności), wówczas sięgamy na
zewnątrz, wyciągamy swoje macki i próbujemy przyssać się do
czegoś. Agresja - trzecia strategia - jest również oparta na
doświadczeniu ubóstwa, uczuciu, że nie możemy być i dlatego
musimy odparować to, co zagraża naszej własności lub pożywieniu.
Co więcej, im bardziej świadomi jesteśmy możliwości zagrożenia,
tym bardziej desperackie stają się nasze reakcje. Staramy się biec
coraz szybciej, aby znaleźć sposób na zdobycie pożywienia i
obronę siebie. To rozbieganie jest pewną formą agresji. Agresja,
pożądanie i obojętność są składowymi trzeciej skandhy, którą
jest postrzeganie - impuls.
Niewiedza, czucie, impulsy i
postrzeżenia - wszystko to są procesy instynktowne Operujemy
systemem radarowym, który wyczuwa nasze terytorium. Jednak nie
moglibyśmy umocnić ego we właściwy sposób bez intelektu, bez
zdolności posługiwania się pojęciami i nazwami. Ponieważ mamy
teraz bogaty zbiór rzeczy dziejących się w naszym wnętrzu,
zaczynamy układać je w kategorie, wkładać do różnych
przegródek, nazywać je. Robimy to, by tak rzec, oficjalnie. W ten
sposób intelekt, czyli pojęcie, jest następnym stopniem ego,
czwartą skandhą, lecz nawet to nie wystarcza. Potrzebujemy bardzo
aktywnego i sprawnego mechanizmu, aby koordynować procesy
intelektualne i instynktowne Jest to ostatni stopień rozwoju ego,
piąta skandha - świadomość.
Świadomość składa się
z emocji i nieregularnych wzorców myślowych, a wszystkie razem
tworzą różne fantastyczne światy, którymi się zajmujemy. Te
wyobrażeniowe światy zwane są w pismach Sześcioma Światami.
Emocje są przyboczną świtą ego i generałami jego armii.
Podświadome myśli, marzenia na jawie i inne formy myślowe, łączą
jeden obszar umysłu z innymi, tworzą armię ego i są nieustannie w
ruchu, są nieustannie zajęte. Nasze myśli są neurotyczne - w tym
sensie, że są chaotyczne, nieustannie zmieniają kierunek i
zachodzą jedna na drugą. Bez przerwy skaczemy z jednej myśli na
drugą, od myśli duchowych do fantazji seksualnych, od spraw
pieniędzy do myśli związanych z domem itd. Cały ten rozwój
pięciu skandh; niewiedzy-formy, czucia, impulsów-postrzeżeń,
pojęć i świadomości - jest z naszej strony próbą osłonięcia
się przed prawdą o naszej niesubstancjalności.
Praktyka
medytacji ma ukazywać przejrzystość tej osłony. Nie możemy
jednak zaczynać od samej podstawowej niewiedzy. Przypominałoby to
próbę zburzenia ściany za pierwszym razem. Jeśli chcemy usunąć
tę ścianę, musimy rozebrać ją cegła po cegle, zacząć od
bezpośrednio dostępnego materiału, toteż praktyka medytacji
zaczyna się od emocji i myśli, w szczególności zaś od procesów
myślenia.
Fragment
książki Czogiama Trungpy
"Mit wolności i droga
medytacji. Psychologia buddyjska",
przekład Irek Fetings,
Szczecin 1988.
O
pustce
Jean-Claude Carriere
Znakomity dziennikarz francuski, scenarzysta filmów Luisa Bunuela, Milosza Formana i Andrzeja Wajdy opisuje swoje spotkanie z J.Ś. XIV Dalajlamą.
Fizycy
odrzucają hipotezę, że świat powstał z niczego, ex
nihilo, bo gdyby
nie było materii, nie mieliby właściwie nic do powiedzenia.
Najśmielsi współcześnie naukowcy, jak Michel Casse mówią o
"odwadze w konfrontacji z zerem" i po prostu odrzucają
nicość. Odróżniają wyraźnie pustkę metafizyczną lub nicość
- czystą koncepcję umysłu - od pustki kwantowej, którą
postrzegają jako wypełnioną nieskończoną liczbą możliwości.
Ta pustka nie jest nicością. Zakłada istnienie pola,
które nam umyka i jest niewykrywalne. Możemy widzieć efekty jego
działania, ponieważ łączy z sobą rzeczywiste cząsteczki i
chociaż wydaje się być w ruchu, nie możemy go obserwować.
Dlatego nazywamy je pustym, chociaż jest pełne. Pełne potencji
materii.
Połączenia cząsteczek wirtualnych stają się
widoczne dopiero wtedy, kiedy wprawi się je w ruch i już sam fakt
ich obserwacji może wpłynąć na wynik obserwacji. Jesteśmy bardzo
blisko zniknięcia dualizmu między obserwatorem, a obserwowanym, o
czym nieustannie uczy historia hinduizmu i buddyzmu. "Rzecz
widziana nigdy nie jest oddzielona od rzeczy, która widzi",
mówił w XVI wieku Kun Khyen Pema Karpo.
Astrofizyk
Michel Casse twierdzi wręcz, że "poznanie stanu
pustki stało się
koniecznym warunkiem zbudowania spójnego modelu przyrody".
Uważa tę pustkę za "rzecz pełną i posiadającą swoją
celowość" i sytuuje ją "na kosmicznym i logicznym
szczycie dyskursu o początkach". Pisze nawet pod koniec
książki: "Być w pustce to być u siebie".
Z
punktu widzenia buddyzmu to stwierdzenie jest bez zarzutu.
Na
razie mało który fizyk zapuszcza się w te rejony. Większość
woli traktować materię tak, jak się nam ona jawi. I wydaje się,
że zachowała ona dla nich tradycyjnie sens czegoś solidnego,
ciężkiego, właśnie - pełnego. Wielki Wybuch wyznacza dokładną
granicę, poza którą nie sięgają mową, myślą i wyobrażeniem.
To prawda, że trudno uznać materię za pustkę, przyznać, że
przez wieki obserwacji praktycznie ulegała stopniowej
dematerializacji.
Być może w tej kwestii elastyczność
buddyzmu pomoże nam zaakceptować to, co sami odkryliśmy, a czego
zwykły język nie pozwala nam wyrazić.
Tymczasem
Dalajlama zaznacza:
- Możemy powiedzieć, że poprzez nadanie
nazw rzeczom uzależniliśmy je od naszego umysłu. Może więc
Wielki Wybuch, podobnie jak materia, jest zależny od naszego
umysłu?
- A może wręcz od potrzeby naszego umysłu.
Czyli
stanowi część względnej rzeczywistości. Dzisiaj nazywamy go
Wielkim Wybuchem. Jutro pewnie nadamy mu inną nazwę. Nie dajmy się
więzić koncepcjom ukształtowanym przez słowa. Jedne i drugie mają
krótki żywot. Z uśmiechem zaakceptujmy pustkę i - skoro wszystko
zależy od naszego umysłu - zaufajmy naszemu umysłowi.
Dalajlama
przypomina mi, że to zaufanie oczywiście nie powinno być ślepe.
Buddyzm dysponuje ogromnym arsenałem zabezpieczeń, aby ochronić
umysł przed nim samym i zaprowadzić go na własny szczyt. Najwyższy
i ostateczny zabieg prowadzi do zniknięcia tegoż umysłu, demonów
i samego Buddy. Najważniejszym celem jest pustka. Jak śpiewał
Milarepa, po osiągnięciu ostatecznej pustki:
Nie
ma medytującego, nie ma obiektu medytacji,
Nie ma oznak
realizacji,
Nie ma etapów ani ścieżki do przejścia,
Nie
ma najwyższej mądrości ani ciała Buddy.
Dlatego nirwana nie
istnieje.
Wszystko to tylko słowa, sposób mówienia.
Chociaż
roztopienie w pustce tego jest upragnionym celem i daje dostęp do
pełni życia, nie próbujmy osiągnąć go na początku drogi.
Trzeba sobie od razu powiedzieć, że doprowadziłoby to nas tylko do
samotności i zniechęcenia - skutku nihilizmu - lub do egoizmu i
niepohamowanej przemocy. Bo przecież skoro nic nie istnieje i nie
kontroluje nas żaden autorytet, to dlaczego nie mielibyśmy zdać
się na najgorsze instynkty?
W jedno nie wolno nam
zwątpić, mówi na zakończenie Dalajlama: w to, że wszyscy
posiadamy tę zdolność, która tylko czeka, aby się ujawnić.
Nazywa się pradżnią.
Mozemy wszystko zakwestionować oprócz tej możliwości stania się
lepszymi.
- Po prostu zastanówmy się nad tym.
Ściska
moje obie ręce i długo trzyma je w swoich.
Patrzy na mnie z
uśmiechem.
Jak każda rozmowa, ta również kończy się
milczeniem.
Fragment książki "Siła buddyzmu" wydanej przez Jacek Santorski & CO. Przekład: Barbara Kuchta.