Mark Twain - Listy z Ziemi
Wstęp do pierwszego wydania
Paradoksalne na pozór twierdzenie, że Mark Twain, jeden z najpopularniejszych twórców literatury amerykańskiej na przełomie ubiegłego i bieżącego wieku, pozostał do dnia dzisiejszego w dużej mierze pisarzem nie znanym, zawiera wiele prawdy. Ale i to, co przeciętny czytelnik - zwłaszcza polski - zna z twórczości Twaina, daje mu obraz niezbyt pełny i niezbyt dokładny. Nie znamy dotychczas wczesnych powieści Twaina, takich jak "The Innocents Abroad" (Prostaczkowie za granicą) czy "The Gilded Age" (Wiek pozłacany). Jakkolwiek nie należą one do najwyższych rangą artystyczną utworów pisarza, dają jednak miarę swego autora przede wszystkim jako satyryka mówiącego bardzo nieraz przykre prawdy amerykańskiemu społeczeństwu z drugiej połowy XIX wieku. Nie znamy dotychczas wielkiej książki Twaina "Life on the Mississippi" *, w której autor, na tle wspomnień z czasów, kiedy sam pracował jako pilot na tej rzece, snuje nie tytko pasjonującą opowieść o życiu swych kolegów pilotów, lecz rozwija także własne poglądy społeczne Inne książki, jak choćby "Pamiętniki o Joannie d'Arc...", wydane przed laty i później nie wznawiane, zapomniane zostały doszczętnie. Można zatem powiedzieć, że w świadomości i w pamięci współczesnego polskiego czytelnika Mark Twain jest właściwie tylko autorem kilku czy kilkunastu humoresek, powieści: "Królewicz i żebrak", "Przygody Tomka Sawyera" i "Przygody Hucka" oraz powieści "Jankes na dworze króla Artura". Przy czym, jeśli idzie o pierwsze trzy utwory, skłonni jesteśmy uważać je za lekturę przeznaczoną dla młodzieży, a nawet dla dzieci, jakkolwiek sam Mark Twain stwierdził kiedyś, że książki te powinni przede wszystkim czytać dorośli, gdyż "dla nich zostały napisane".
Tymczasem pisarz, od którego śmierci minęło w tym roku pięćdziesiąt sześć lat, nie był bynajmniej jedynie wesołkiem i humorystą ani dostarczycielem mniej lub więcej awanturniczych powiastek. Był natomiast jednym z niewielu amerykańskich twórców swojej epoki, których głos rozbrzmiewał niczym głos sumienia ich kraju i ich społeczeństwa. Ponieważ zaś głos Twaina, świadomie kierowany do najszerszych warstw narodu, zatem prosty i łatwo zrozumiały, a ponadto dowcipny i często niebywałe złośliwy, był dla porastającej w piórka burżuazji amerykańskiej głosem szczególnie niemiłym - a w późniejszych latach twórczości pisarza wprost groźnym i niebezpiecznym, nic dziwnego, że tłumiono go na wszelkie sposoby. I często z powodzeniem.
Zjadliwe krytyki wywoływała w określonych kołach nawet tak, wydawałoby się, "niewinna" książka, jak właśnie "Przygody Hucka". W swojej Autobiografii ("Autobiography") Twain wspomina o tym, że "moraliści z Concord w stanie Massachusetts wycofali tę książkę z bibliotek publicznych pod pretekstem, że Huck, ukrywający zbiegłego Murzyna, był kłamcą kwalifikującym się do piekła". A warto dodać, że stan Massachusetts to przecież bynajmniej nie zacofane "głębokie Południe", lecz główny stan Nowej Anglii, siedziba uniwersytetu Harvarda, pretendująca do odgrywania czołowej roli w życiu umysłowym i kulturalnym całych Stanów Zjednoczonych. Zresztą w wiele lat później, już po śmierd Twaina, wycofano też z bibliotek szkolnych w Nowym Jorku "Jankesa na dworze króla Artura".
Sprawa percepcji dzieł Twaina w Ameryce współczesnej jest wyjątkowo skomplikowana. Ponieważ olbrzymia popularność pisarza w najszerszych masach społeczeństwa wdąż się utrzymuje, ponieważ zatem książki Twaina są wciąż opłacającym się przedsięwzięciem wydawniczym, ponieważ wreszcie - co nie najmniej ważne - nazwisko Twaina ma ustaloną rangę w literaturze światowej, i poza Ameryką, zwłaszcza w Związku Radzieckim, czyta się go i wydaje w opromnych nakładach, trudno zapominać o nim w jego własnej ojczyźnie. Nie znaczy to jednak, że nie stara się go przykroić na miarę odpowiadającą oficjalnym reprezentantom dzisiejszej opinii literackiej w USA.
Ale trzeba stwierdzić, że sam Twain w znacznym stopniu ułatwił te zabiegi swoim dzisiejszym wydawcom i komentatorom. Jakkolwiek odwaga pisarza i jego nieustępliwość w obronie bliskich mu zasad i ideałów nie ulegała wątpliwości, przecież sam przetrzymywał nieraz całymi latami w swoim archiwum autorskim utwory, zanim ostatecznie zdecydował się na ich opublikowanie, a całą olbrzymią część twórczości pozostawił w rękopisach przeznaczonych do wydania pośmiertnego. Shaw napisał kiedyś do Twaina:
"Jestem przekonany, że pańskie dzieła będą tak samo potrzebne przyszłemu historykowi Ameryki jak francuskiemu - polityczne traktaty Woltera".
Otóż wiele rzeczy napisał Twain właśnie zmyślą o owym "przyszłym historyku Ameryki". Dotyczy to szczególnie jego bardzo obszernej, dyktowanej do stenogramu już na łożu śmierci, Autobiografii, o której sam kiedyś powiedział, że "pewne fragmenty tego utworu będą mogły ujrzeć światło dzienne dopiero za tysiąclecia, a inne za sto lat". Z tymi tysiącleciami oczywiście przesadzał, lecz koniec końców oświadczył w swoim testamencie, że owa Autobiografia powinna ukazać się w dwadzieścia pięć lat po jego śmierci. Tymczasem chociaż minęło już od niej, jak wspomniałem, lat pięćdziesiąt sześć, Autobiografia nie ukazała się dotychczas. Przynajmniej nie ukazała się w swym pełnym kształcie. To, co odważył się opublikować z niej były sekretarz i wykonawca testamentu Twaina, Albert B. Paine, stanowi zaledwie połowę podyktowanego przez pisarza materiału.
Jednakże Autobiografia nie była jedynym utworem, którego Twain nie zdecydowal się opublikować przed śmiercią. Poglądy pisarza we wszystkich niemal dziedzinach życia, budowanego przez amrykański kapitalizm wsparty klerykalizmem, tak dalece odbiegały od sposobu myślenia uznanego przez obie te potęgi za "prawomyślny", iż można by się niemal spodziewać, że gdyby istotnie zechciał wydrukować to wszystko, co pozostało po nim w rękopisie, to chyba spalono by go na stosie. A w każdym razie znalazłoby się z pewnością niemało chętnych do zlinczowania go. Sam przecież niegdyś napisał:
"Sąd Lyncha objął Colorado, doszedł do Kalifornii, Indiany, a obecnie do stanu Missouri. Możliwe, że dożyję dnia, kiedy pośrodku Union Souare w Nowym Jorku na oczach pięćdziesięciotysięcznego tłumu spalą żywcem Murzyna i nigdzie nie będzie widać ani szeryfa ani gubernatora, ani policjanta, ani księdza, ani jakichkolwiek przedstawicieli prawa i porządku".
Można by jednak - powtarzam - obawiać -się, że barwa skóry Twaina nie stałaby na przeszkodzie jego potencjalnym oprawcom, gdyby za swego życia odważył się opublikować chociażby "Listy z Ziemi".
Zanim opowiem, co to są owe "Listy z Ziemi", pozwolę sobie zacytować dość charakterystyczny fragment przedmowy, jaką przed czterema laty, kiedy ostatecznie wydano tę książkę w Ameryce, napisał Henry Nash Smith z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, podpisujący się jako "literacki redaktor spuścizny Marka Twaina". Otóż Smith wspomina najpierw, że po śmierci pierwszego wykonawcy testamentu Twaina, Alberta B. Paine'a, która nastąpiła w 1937 r., zwrócono się do Bernarda DeVoto, autora książki "Mark Twain's America" (Ameryka Marka Twaina) i naówczas redaktora pisma "The Saturday Review of Literature", aby zechciał. zająć się opracowaniem i ewentualnym przygotowaniem do druku dalszego materiału wybranego z tysięcy stron maszynopisu pozostawionych przez pisarza. Po tych wstępnych informacjach Smith pisze:
"W marcu 1939 roku Devoto przygotował do druku manuskrypt "Listów z Ziemi". Kiedy jednak Ciara Clemens (Ciara Clemens to córka Marka Twaina, którego prawdziwe imię i nazwisko brzmiało Samuel Clemens - przyp. J. K.) przeczytała ów manuskrypt, nie zgodziła się na publikację pewnych jego części, twierdząc, że dają one zniekształcony obraz idei i poglądów jej ojca. Projekt wydania zatem upadł i praca przeleżała nie publikowana przez dwadzieścia z górą lat, deponowana kolejno w Haryard University, w Huntington Library i na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Podczas tych dwóch dziesiątków lat długa seria studiów naukowych i krytycznych - w tej liczbie własna książka DeVoto "Mark Twain at Work" (Mark Twain i jego dzieło) - dowiodła, że słynny humorysta był także wielkim artystą. Zalicza się on teraz bez wątpienia do najwybitniejszych pisarzy amerykańskich. Od roku 1960, pięćdziesiątej rocznicy śmierci Marka Twaina, wydano o nim co najmniej tuzin książek. Pośród tej mnogości wiedzy i interpretacji wszystkie jgo pisma powinny mówić same za siebie, toteż Ciara Clemens wycofała sprzeciwy co do publikacji "Listów z Ziemi". Książka ukazuje się teraz tak, jak ją zredagował DeVoto w 1939 r., z kilkoma zaledwie drobnymi zmianami w jego redaktorskich komentarzach".
Ten ustęp z przedmowy Smitha bynajmniej oczywiście nie wyjaśnia nam tajemnicy, jakie to studia naukowe i krytyczne przekonały po dwudziestu latach Ciarę Clemens, że jej wielki ojciec myślał jednak tak, jak myślał jego pośmiertny redaktor, a nie tak, jak przed dwudziestu laty ona sama myślała, że on myślał, lecz niewątpliwie świadczy o tym, że gospodarka pośmiertną spuścizną autora "Życia na Missisipi" poddawana jest rozlicznym osobistym zabiegom. Ponieważ w świetle oczywistości nie można wielkiego pisarza pogrążyć w zapomnieniu, ani nawet odmówić mu wielkości, to wysuwając na plan pierwszy niewątpliwe zresztą walory artystyczne twórczości "słynnego humorysty", jak go nazywa Smith, liczy się trochę na to, że inne walory tej twórczości, po odpowiednim zredagowaniu, mianowicie jej walory satyryczne, oskarżycielskie i demaskatorskie, uda się może usunąć w cień.
Czymże są jednak owe "Listy z Ziemi"? Przyznać trzeba, że nawet w tym kształcie, w jakim wydano je obecnie, jest to utwór niezwykle śmiały i ostry, na pewno jeszcze w dzisiejszej Ameryce, świętoszkowatej i religianckiej, trudny do strawienia dla tamtejszego mieszczaństwa, a cóż dopiero w Ameryce sprzed lat pięćdziesięciu. Mark Twain wyznawał zawsze światopogląd zdecydowanie laicki; już we wczesnych jego utworach, jak choćby we wspomnianej tu przeze mnie, a nie tłumaczonej u nas powieści Prostaczkowie za granicą, pełno jest akcentów antyklerykalnych, a nawet antyreligijnych. Twain nie godzi się przede wszystkim z wizerunkiem groźnego, okrutnego i mściwego Boga purytanów, podobnie jak nie godzi się z tychże purytanów obłudą religijną i świętoszkostwem każącym im głosić hasła wzniosłej moralności przy równoczesnym praktykowaniu podłości i okrucieństw w stosunkach międzyludzkich oraz akceptowaniu "prawa dżungli" w stosunkach międzynarodowych. Ponadto Twaina nudzi i drażni surowość protestanckiej liturgii. W "Listach z Ziemi zwalcza więc i ośmiesza wyobrażenia i praktyki religijne swych współrodaków, żeby zaś bylo oryginalniej, czyni to ustami, a raczej piórem... archanioła. Bo ów niezwykły, a chwilami po prostu przerażający utwór zaczyna się ni mniej, ni więcej tylko od stworzenia świata. Kiedy zaś ów świat został już. stworzony, rada archanielska, w której skład wchodzą archaniołowie Michał, Gabriel oraz trzeci o imieniu Szatan, dyskutuje nad jego celowością i przeznaczeniem, przy czym Szatan za skrytykowanie owego dzieła Stwórcy zostaje ukarany. Jednak bynajmniej nie strąceniem do piekieł. Szatan zostaje po prostu zesłany na Ziemię i z tejże Ziemi pisuje do kolegów - Michała i Gabriela - listy:
"To jest dziwne, niezwykłe i interesujące miejsce. Nic tutaj nie przypomina tego, co jest u nas. Wszyscy ludzie są obłąkani, inne zwierzęta też są obłąkane, Ziemia jest obłąkana, sama Natura jest obłąkana. Człowiek to istota ogromnie ciekawa. W swych najwyższych wzlotach jest czymś w rodzaju anioła bardzo niskiej rangi, w swych najgorszych upadkach - czymś niewyrażalnym i niewyobrażalnym. A przecież otwarcie, zupełnie szczerze, nazywa siebie najszlachetniejszym dziełem Boga. Naprawdę. I nie jest to wcale jakiś jego nowy pomysł, mówi to sobie przez wszystkie wieki i wierzy w to. Wierzy w to i w całym jego rodzie nie znalazł się nikt, kto by się z tego wyśmiał.
Co więcej, jeśli wolno mi jeszcze bardziej was zadziwić - on sobie wyobraża, że jest ulubieńcera Stwórcy. Wierzy, że Stwórca jest z niego dumny, wierzy nawet w to, że Stwórca go kocha, że szaleje za nim, że spędza cale noce na podziwianiu go; ależ tak że go strzeże i ratuje od kłopotów. Modli się o Niego i wyobraża sobie, że On go słucha. Czyż to nie zabawne?... Modli się codziennie o pomoc, łaskę, ochronę i czyni to z pełną nadzieją i zaufaniem, jakkolwiek żadna jego modlitwa nie została jeszcze nigdy wysłuchana. Mimo to nie zniechęca go ten codzienny afront, ta codzienna klęska - modli się wciąż tak samo...
Muszę was jeszcze bardziej zadziwić: on sądzi, że kiedyś pójdzie do nieba!
Ma płatnych nauczycieli, którzy mu to mówią. Mówią mu także, że istnieje piekło, w którym goreje wieczysty płomień..."
Po tym zachęcającym wstępie Twain rozwija przed czytelnikiem swój własny niezwykle złośliwy komentarz do Biblii. Biblia pozostaje też tłem wielu fragmentów książki, tłem - dodajmy znowu - bezlitośnie ostro narysowanym, niekiedy przerysowanym, dla tym dobitniejszego wyrażenia własnycli o niej - i o ukazanym w niej obrazie okrutnego Stwórcy - opinii. Można sobie bez trudu wyobrazić, czym dla amerykańskiego świętoszka, nie rozstającego się z Biblią, byłby - a nawet Jest jeszcze dzisiaj - komentarz tego rodzaju. Przy niewątpliwej złośliwości i przy niewątpliwym braku szacunku dla uczuć wierzących, ten pełen pasji żółci utwór posiada jednak intencje najszlachetniejsze; przynajmniej jedną z nich jest wywołanie w czytelniku przekonania, że w walce o poprawę swego losu powinien liczyć na własne siły, bez odwoływania się do potęg nadprzyrodzonych. Jedną z nich jest także zwrócenie uwagi na fakt wykorzystywania religii przez bogaczy dla ucisku ubogich. Wreszcie jedną z podstawowych tez "Listów z Ziemi", przewijającą się jak uparty refren przez cały utwór, jest teza, że skoro prawo natury jest prawem bożym, to najbardziej zdumiewającą sprawą w przepisach religijnych jest to, że na każdym kroku starają się one owo prawo ograniczać.
Trudno dziwić się pasji, jaką Twain włożył w tę szyderczą, lecz zarazem bolesną książkę, która tak długo nie mogła się ukazać. Trudno dziwić się oburzeniu człowieka o niezwykle wrażliwym i czułym na wszelki przejaw krzywdy sumieniu, który tak często obserwował, jak w imię i pod płaszczykiem zasad religijnych dopuszczano się zbrodni i do jakiego stopnia obłudy potrafili dochodzić niektórzy wyzyskiwacze wymachujący Biblią.
Ten sam DeVoto, który opracował "Listy z Ziemi", wydał w 1940 r., jako uzupełnienie owej cząstkowej Autobiografii Twaina, książkę "Mark Twain in Eruption" (Mark Twain w gniewie). Jakkolwiek i tam zawarte teksty uległy niemałym retuszom, pozostał przecież rozdział zatytułowany Plutokracja, w którym Twain kreśli demaskatorskie portrety niektórych amerykańskich wielkich kapitalistów, m.in. rodziny Rockefellerów. Twain zwraca uwagę na fakt, że Rockefeller starszy podłymi metodami zagrabił miliardy, a Rockefeller młodszy, który je odziedziczył, publicznie głosi pochwałę ubóstwa i co tydzień wygłasza w szkółce niedzielnej komentarz do Biblii.
Z gniewu na tego typu obłudników, z gniewu l oburzenia na tysiączne inne objawy niesprawiedliwości, ucisku i okrucieństwa, osłaniane "parawanem najwznioślejszych zasad, narodziły się "Listy z Ziemi".
Utwór z pewnością szokujący, lecz dla jednego z nurtów twórczości Twaina bardzo charakterystyczny i dlatego wart poznania przez czytelnika, pragnącego uzyskać bardziej dokładny pogląd na całość twórczości amerykańskiego pisarza.
Juliusz Kydryński
Kraków, 1966 r.
* "Życie na Missisipi" ukazało się w Polsce w 1967 r, (Przyp.red.).
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
02 Wstęp02 [wstęp]Stanisław Morgalla SJ Jak dzieciństwo wpływa na obraz Boga cz 1Margit Sandemo Cykl Saga o czarnoksiężniku (02) Blask twoich oczut informatyk12[01] 02 101introligators4[02] z2 01 n02 martenzytyczne1OBRECZE MS OK 0202 Gametogeneza02 07Wyk ad 02r01 02 popr (2)więcej podobnych podstron