712 - Max Freedom Long - "Magia cudów"
Wstecz /
Spis Treści /
Dalej
Rozdział I
Odkrycie, które może zmienić świat
Książka ta opowiada o odkryciu starożytnego i tajemnego systemu
magii, która, jeśli zdołamy nauczyć się stosować ją tak, jak
tubylczy magowie Polinezji i Afryki Północnej, mogłaby zmienić
świat... o ile wybuch bomby atomowej nie zahamuje na zawsze wszelkich
przemian cywilizacyjnych.
W młodości byłem baptystą, ale często wraz z przyjacielem z lat
młodzieńczych chodziliśmy na nabożeństwa do kościoła katolickiego.
Później studiowałem przez krótki okres „wiedzę
chrześcijańską” (Christian Science). Nieco dłużej interesowałem
się teozofią, aż w końcu na podstawie dostępnej mi literatury
dokonałem przeglądu wszystkich niemal religii.
Z tym przygotowaniem i po uzyskaniu specjalizacji w dziedzinie
psychologii przybyłem w 1917 roku na Hawaje, gdzie miałem pracować
jako nauczyciel. Pozwoliło mi to zamieszkać w pobliżu czynnego
wówczas wulkanu Kilauea, który zamierzałem odwiedzać
tak często, jak to tylko możliwe.
Wyruszyłem więc z Honolulu i po trzydniowej podróży małym
parowcem dotarłem w końcu do mojej szkoły. Mieściła się w trzech
salach w budyneczku położonym w odludnej dolinie, pomiędzy rozległą
plantacją trzciny cukrowej a wielką farmą uprawianą przez
Hawajczyków. Posiadłości te należały do białego człowieka,
który większość życia spędził na wyspach.
Dwaj podlegający mi nauczyciele byli tubylcami, zrozumiałe więc,
iż w krótkim czasie wiele dowiedziałem się o ich hawajskich
przyjaciołach. Wówczas po raz pierwszy usłyszałem oględne
wzmianki o miejscowych magach, kahunach, czyli Stróżach
Tajemnicy.
Wzbudziły one moją ciekawość, zacząłem więc zadawać pytania. Ku
memu zdziwieniu, zorientowałem się, że pytania te nie były mile
widziane. Miałem wrażenie, że poza zwyczajną egzystencją tubylców
istnieje jakaś sfera tajemnego i ukrytego przed wścibskim okiem
życia. Dowiedziałem się ponadto, że od chwili gdy misjonarze
chrześcijańscy uzyskali na wyspach silne wpływy polityczne, kahuni
zostali wyjęci spod prawa. Cała ich działalność była więc ściśle
tajna, przynajmniej wobec białych.
Trudności w uzyskaniu informacji i niechęć ze strony tubylców
tylko zaostrzyły moje pragnienie, by poznać bliżej te dziwne praktyki
o posmaku ciemnego zabobonu. Relacje naocznych świadków,
zaprawione dawką absurdu i niedorzeczności, nieodmiennie działały na
mnie tak, jak paląca i zbyt ostra przyprawa działa na podniebienie.
Duchy bezczelnie przechadzały się po wyspie, i to nie tylko duchy
zmarłych Hawajczyków. Także i pomniejsi bogowie chadzali sobie
tu i ówdzie. Podobno bogini wulkanów, Pele, odwiedzała
tubylców we dnie i w nocy pod postacią dziwacznej, starej
kobiety, której nigdy przedtem nie widziano w tych stronach.
Prosiła o tytoń. Dawano jej go natychmiast, nie stawiając zbędnych
pytań.
Opowiadano też historie o cudownych uzdrowieniach dokonanych za
pomocą magii, o magicznym zabijaniu ludzi ponoszących winę za krzywdy
bliźnich i o tym, co było dla mnie najdziwniejsze, a mianowicie o
stosowaniu magii do badania przyszłości poszczególnych ludzi i
do jej zmiany na lepsze, jeśli okazywało się, że będzie niekorzystna.
Ta ostatnia praktyka miała swoją hawajską nazwę, ale dla mnie
określono ją jako „tworzenie korzystnych okoliczności”.
Przeszedłem w młodości twardą, racjonalną szkołę i skłonny byłem
patrzeć raczej podejrzliwie na wszystko, co trąciło zabobonem.
Utwierdziłem się w takiej postawie, wypożyczając z biblioteki w
Honolulu kilka książek zawierających całą dotychczasową wiedzę o
kahunach. Z wszystkich relacji – prawie w całości napisanych
przez misjonarzy, którzy przybyli na Hawaje przed stu laty –
wynikało jedno: kahuni to banda łotrów, żerujących na
przesądnych tubylcach. Jeszcze przed przyjazdem misjonarzy na Hawaje
w 1820 roku na ośmiu wyspach znajdowały się wielkie kamienne
platformy z groteskowymi drewnianymi figurami i kamiennymi ołtarzami,
na których niegdyś składano ofiary nawet z ludzi. Każda
świątynia i każdy rejon posiadały swojego bożka. Wodzowie
poszczególnych plemion mieli nawet swoich osobistych bożków,
a słynny zdobywca całego kraju, Kamehameha I, miał własnego boga
wojny o odrażającej twarzy, z wytrzeszczonymi ślepiami i zębami
rekina.
W pobliżu szkoły, gdzie miałem pracować jako nauczyciel, stała
dawniej potężna świątynia. Każdego roku kapłani wyruszali z niej z
procesją, obnosząc bożków po okolicy i zbierając datki.
Jedną z osobliwych cech kultu bożków była zadziwiająco duża
ilość przedmiotów tabu ustanowionych przez kahunów.
Niczego nieomal nie można było zrobić bez podniesienia tabu w górę
i bez zezwolenia kapłanów. W sytuacji, kiedy kler miał
poparcie wodzów plemiennych, życie zwykłego śmiertelnika było
niezmiernie trudne. Wpływy duchowieństwa stały się tak potężne, a
nadużycia tak rażące, że na rok przed przybyciem misjonarzy naczelny
kahuna, Hewahewa, poprosił starą królową i młodego panującego
księcia o pozwolenie zniszczenia wszystkich bożków, połamanie,
co do jednego, przedmiotów tabu i zakazanie kahunom wszelkich
praktyk. Pozwolenie takie otrzymał i wszyscy kahuni dobrowolnie
przyłączyli się do palenia bożków, które – jak od
dawna wiedzieli – były tylko z drewna i piór.
Książki o kahunach były dla mnie fascynującą lekturą. Pozwoliły mi
zorientować się, że najwyższy kapłan, Hewahewa, był człowiekiem
bardzo inteligentnym. Dysponował potężną energią psychiczną i
umiejętnością spoglądania w przyszłość. To pozwoliło mu zostać
doradcą Kamehamehy I podczas kampanii wojennej, trwającej przez
długie lata i zakończonej zwycięstwem nad pozostałymi wodzami. Wyspy
zostały zjednoczone pod jednym panowaniem.
Hewahewa był doskonałym przykładem typowego Hawajczyka z wyższych
sfer, potrafiącego z łatwością przyswajać nowe idee i wprowadzać je w
życie. Środowisko, do którego należał, zadziwiło świat, gdy –
porzuciwszy krótkie majteczki lokalnej społeczności –
przywdziało strojną szatę nowoczesnej cywilizacji, i to w czasie
krótszym niż jedno pokolenie.
Hewahewa w ciągu niespełna pięciu lat zmienił swe tubylcze
obyczaje i miejscowy sposób myślenia na rozumowanie właściwe
ludziom białym. Ale w tym wszystkim popełnił jeden poważny błąd.
Kiedy konserwatywny, sędziwy Kamehameha zmarł, Hewahewa popatrzył w
przyszłość, a to, co ujrzał, napełniło go zdumieniem. Zobaczył bowiem
białych ludzi, jak wraz z żonami przybywają na Hawaje, by wpajać
tubylcom wiedzę o swoim Bogu. Ujrzał też miejsce na plaży, na jednej
z ośmiu wysp, gdzie mieli wylądować, aby spotkać się z rodziną
królewską.
Dla najwyższego kapłana była to niezwykle ważna wiadomość. Z
pewnością nieraz rozmawiał z białymi żeglarzami, przebywającymi od
dawna na wyspach, i dowiedział się od nich, że biali kapłani oddają
cześć Jezusowi, który uczy ich dokonywać cudów, a nawet
wskrzeszać zmarłych. Sam też zmartwychwstał po trzech dniach. Bez
wątpienia opowieści te były bogato okraszone barwnymi szczegółami,
by wywarły na Hawajczyku większe wrażenie.
Hewahewa, przekonany, że biali posiadają najwyższej klasy drogi,
broń, statki i maszyny, doszedł do wniosku, iż dysponują także
najwyższą formą magii. Przeczuwając niebezpieczeństwo, jakie zawiśnie
nad świątynią kahunaizmu na wyspach, niezwłocznie postanowił oczyścić
scenę przed przybyciem białych kahunów. Kazał zrównać z
ziemią wszystkie świątynie. Pozostały już po nich tylko ruiny, kiedy
w październiku 1820 roku, dokładnie w tym samym miejscu, na tej samej
plaży, którą Hewahewa wskazał wcześniej swym przyjaciołom i
królewskiej rodzinie, wylądowali misjonarze z Nowej Anglii.
Hewahewa spotkał się z nimi na wybrzeżu i wygłosił piękną
wierszowaną mowę powitalną, którą ułożył specjalnie na ich
cześć. W mowie tej w bardzo zawoalowany sposób napomknął o
rodzimej magii, dodając, że on sam również jest magiem o nie
byle jakich zdolnościach, po czym jeszcze raz przywitał nowych
kapłanów i ich „bogów z dalekich i wysokich
stron”.
Po złożeniu oficjalnych wizyt u rodziny królewskiej
misjonarzy rozesłano na poszczególne wyspy, by tam rozpoczęli
swoją działalność. Hewahewa postanowił przyłączyć się do grupy, którą
wysłano do pracy w Honolulu. Od razu znalazł się jednak w trudnej
sytuacji, ponieważ, jak wkrótce się okazało, biali kahuni nie
znali żadnej magii. Byli tak samo bezradni jak spalone drewniane
bożki. Ślepi, słabi i chromi licząc na pomoc, przybywali przed ich
oblicze i odchodzili z niczym. Czegoś tu brakowało. Miejscowi kahuni
potrafili zdziałać o wiele więcej przy pomocy swych bożków, a
nawet i bez nich.
Po jakimś czasie okazało się, że nowi kapłani potrzebują świątyń.
Hewahewa i jego ludzie, pełni nadziei, zabrali się do pracy przy
budowie kościoła. Była to olbrzymia budowla, układana z ciosanego
kamienia i upłynęło wiele czasu, zanim została ukończona. Kiedy
jednak w końcu ją wzniesiono i poświęcono, okazało się, że misjonarze
nadal nie umieją uzdrawiać chorych, nie mówiąc już o
wskrzeszaniu zmarłych, czego od nich oczekiwano.
Hewahewa przynosił kapłanom pożywienie i serdecznie się z nimi
zaprzyjaźnił. Początkowo nieraz wspominali o nim w swoich listach i
pismach. Ale wkrótce po ukończeniu budowy kościoła w Waiohinu,
jego imię zniknęło ze stron raportów misyjnych. Nalegano, by
przystąpił do Kościoła chrześcijańskiego i zmienił wiarę. Odmawiał i,
jak możemy się domyślać, powrócił do magii, którą znał.
Polecił swym przyjaciołom kahunom, by pozostali wierni dawnym
zwyczajom i praktykom leczniczym.
Po kilku latach wodzowie plemienni przyjęli od chrześcijan
śpiewanie hymnów, czytanie, pisanie i wszystko to, co szybko
pozwoliło im wkroczyć na drogę narodów cywilizowanych. Wówczas
misjonarze wyjęli kahunów spod prawa.
Pozostawali więc poza prawem, ale ponieważ żaden hawajski
policjant czy urzędnik będący przy zdrowych zmysłach, nie ośmieliłby
się zaaresztować kahuny wiedząc, że ten posiada tajemną siłę, magia
rozwijała się dalej – za plecami białych. Tymczasem budowano
nowe szkoły i Hawajczycy w niewiarygodnie szybko przyswajali sobie
wszelkie atrybuty cywilizacji: brali udział w coniedzielnych mszach,
śpiewali i modlili się jak najgłośniej, a w poniedziałki chodzili do
diakona (który przypuszczalnie w pozostałe dni był kahuną), by
ich uzdrowił lub zmienił im przyszłość, jeśli akurat znajdowali się w
centrum nieszczęśliwego biegu wydarzeń.
W odludnych zakątkach wysp kahuni otwarcie uprawiali swą sztukę. W
pobliżu wulkanu kilku z nich nadal składało rytualne ofiary bogini
Pele. Niektórzy służyli turystom za przewodników i
zadziwiali ich pewną sztuką magiczną, o której szczegółowo
opowiem później.
Powróćmy do mojej historii. Przeczytałem wszystkie
wypożyczone książki i zgodziłem się z ich autorami, że kahuni nie
znają żadnej prawdziwej magii. Ponownie więc z satysfakcją
stwierdziłem, że wszystkie opowieści, jakie słyszałem, są tylko
wytworem wyobraźni.
W następnym tygodniu zostałem przedstawiony młodemu Hawajczykowi.
Po ukończeniu nauki w szkole postanowił on wykazać się swoją wysoką
wiedzą i złamać miejscowy przesąd zabraniający wchodzenia do pewnej
opuszczonej, rozsypującej się świątyni, by tym samym jej nie skalać.
Ta demonstracja przybrała nieoczekiwany obrót. Poczuł nagle,
że jego nogi stały się bezwładne. Kiedy z największym trudem
wyczołgał się ze świątyni, przyjaciele zanieśli go do domu. Lekarz z
plantacji nie potrafił mu pomóc, dopiero wezwany kahuna zdołał
go uzdrowić. Nie wierzyłem w tę opowieść, ale też nie miałem
możliwości, by poznać prawdę.
Pytałem niektórych starszych białych z sąsiedztwa, co myślą
o kahunach, ale oni niezmiennie radzili mi, bym nie wtykał nosa w te
sprawy. Pytałem też wykształconych Hawajczyków, ale zbywali
mnie niczym. Po prostu nie odpowiadali. Albo tylko śmiali się z moich
pytań, albo w ogóle je ignorowali.
Taka sytuacja trwała przez cały rok, a potem jeszcze przez dwa
kolejne lata. Co roku zmieniałem szkołę. Za każdym razem trafiałem w
jakiś odległy zakątek wyspy, gdzie życie tubylców toczyło się
wartkim nurtem podziemnym. W trzecim roku mego pobytu na Hawajach
znalazłem się wśród niewielkiej, żywotnej społeczności
drobnych plantatorów kawy i rybaków osiadłych na
wzgórzach wzdłuż wybrzeża.
Wkrótce dowiedziałem się, że urocza, starsza dama,
mieszkająca w tym samym wiejskim hoteliku co ja, była misjonarką i co
niedziela wygłaszała kazania do największego w tej okolicy
zgromadzenia Hawajczyków. Później powiedziano mi, że
nie była ona związana z kościołami misyjnymi ani z żadnymi innymi
organizacjami religijnymi. Działała na własną rękę. Była bardzo
przewrażliwiona na punkcie swej pracy misyjnej i łatwo wpadała w
gniew. Z czasem dowiedziałem się, że była córką człowieka,
który kiedyś chciał wypróbować skuteczność swych
modlitw chrześcijańskich przeciwko magii miejscowego kahuny. Ten
ostatni przyjął wyzwanie i przysiągł, że wymodli śmierć dla całej
kongregacji Hawajczyków, dla każdego jej członka z osobna, aby
w ten sposób udowodnić, że jego wierzenia są bardziej
skuteczne i bliższe prawdy niż zabobony chrześcijańskie.
Przeglądałem nawet pamiętnik owego żarliwego, lecz nierozważnego
chrześcijanina. Notował w nim śmierć kolejnych członków
zgromadzenia, a potem nagłą ucieczkę tych, którzy pozostali
przy życiu. W pamiętniku widniało kilka nie zapisanych stron i była
luka w datach. Córka misjonarza wyjaśniła mi, że zdesperowany
ojciec opuścił swą parafię, nauczył się stosowania magii w modlitwie
śmierci i potajemnie odmówił tę modlitwę przeciwko owemu
kahunie. Kahuna nie spodziewał się, że zostanie zaatakowany własną
bronią, nie podjął więc żadnych środków ostrożności. Zmarł po
trzech dniach.
Pozostali przy życiu członkowie zgromadzenia powrócili na
łono Kościoła... pamiętnik z radością odnotowywał ich powrót.
Misjonarz jednak zmienił się od tego czasu. Poszedł na najbliższe
tajne posiedzenie organizacji misyjnej w Honolulu i wygłosił tam
słowa lub popełnił czyny, o których milczą wszystkie dostępne
relacje. Możliwe, że tylko odpowiadał na zarzuty atakujących go
misjonarzy. W każdym razie poprzysiągł, że nigdy już nie zjawi się na
konklawe, i słowa dotrzymał. Ale Hawajczycy zrozumieli, co się stało.
Hawajska księżniczka ofiarowała mu pas ziemi, szeroki na pół
mili i ciągnący się od fal przybrzeżnych aż do górskich
szczytów. Tutaj, na plaży, gdzie przed prawie pięćdziesięciu
laty wylądował i został zabity kapitan Cook, tkwiły ruiny jednej z
najpiękniejszych na tym lądzie świątyń. Ze świątyni tej co roku
wyruszała procesja z figurkami bożków. Procesja kroczyła
drogą, która do dzisiejszego dnia zwana jest „Ścieżką
Bogów”. Dalej od wybrzeża, ale w tej samej okolicy, stał
mały kościółek z odłamków raf koralowych, zbudowany
rękami tubylców. Tutaj córka misjonarza miała ponoć
wygłaszać kazania sześćdziesiąt lat później.
Na początku czwartego roku mojego pobytu na wyspach
przeprowadziłem się do Honolulu. Kiedy już osiedliłem się tam na
dobre, znalazłem trochę czasu, by zwiedzić muzeum biskupie (Bishop
Museum), słynną instytucję ufundowaną przez hawajską rodzinę
królewską i przeznaczającą część swych dochodów na
utrzymanie szkoły dla dzieci pochodzenia hawajskiego.
Powodem mojej wizyty była próba odnalezienia kogoś, kto
mógłby udzielić mi rzetelnych informacji o kahunach. Sprawa ta
dręczyła mnie tak bardzo, że stało się to już wręcz nie do
zniesienia. Odczuwałem złość i za wszelką cenę pragnąłem znaleźć
rozwiązanie, ostateczne i rozstrzygające. Słyszałem, że kurator
muzeum wiele lat swego życia poświęcił badaniom spraw hawajskich,
miałem więc nadzieję, że usłyszę od niego prawdę, podaną w chłodnej,
naukowej i rzeczowej formie.
Przy wejściu poznałem czarującą Hawajkę, panią Webb. Opowiedziałem
jej szczerze o celu mojej wizyty. Przez chwilę z uwagą wpatrywała się
we mnie, po czym powiedziała: „Najlepiej proszę pójść na
górę do doktora Brighama. Jest w swym biurze piętro wyżej”.
Doktor Brigham odwrócił się od biurka, gdzie badał przez
lupę jakiś preparat botaniczny. Spojrzał na mnie przyjaźnie
niebieskimi oczyma. Był wielkim naukowcem, autorytetem w swej
dziedzinie, znanym i podziwianym w British Museum za wysoki poziom
badań i wydane drukiem prace naukowe. Miał 82 lata, był wysokiego
wzrostu, brodaty, ze sporą łysiną. Posiadał niewiarygodnie bogatą i
wszechstronną wiedzę naukową i wyglądał jak święty Mikołaj (zob.
Who's Who in America z lat 1922-1923, hasło: William
Tufts Brigham).
Usiadłem na wskazanym mi krześle, przedstawiłem się i zacząłem
wyjaśniać, co mnie do niego sprowadza. Słuchał uważnie, zadawał
pytania na temat spraw, o których słyszałem, miejscowości, w
których mieszkałem, i ludzi, których poznałem.
Na moje pytania o kahunów odpowiadał pytaniami o wnioski,
do jakich doszedłem w swoich dociekaniach. Wytłumaczyłem mu, że
jestem absolutnie przekonany, iż cała ta sprawa to przesąd,
oddziaływanie za pomocą sugestii bądź też stosowanie jakiejś trucizny
mącącej umysły. Przyznałem jednak, że mimo wszystko chciałbym
porozmawiać z kimś, kto dostarczyłby mi prawdziwych informacji i
pomógł rozwiać resztki dręczących wątpliwości.
Minęła dłuższa chwila, po czym pan Brigham wprost zarzucił mnie
pytaniami. Zdawało się, iż zapomniał o celu mej wizyty. Całą uwagę
poświęcił wybadaniu mojej osoby. Chciał wiedzieć, jakie mam
wykształcenie, co przeczytałem, gdzie studiowałem i co sądzę o
szeregu spraw nie mających nic wspólnego z zagadnieniami, o
które wcześniej go pytałem.
Zaczynałem się już niecierpliwić, gdy znienacka rzucił na mnie
spojrzenie tak surowe, że poczułem przestrach.
– Czy mogę ufać, że zachowa pan w tajemnicy moje zwierzenia?
– zapytał. – Mam już jakąś pozycję w świecie nauki i
chciałbym ją utrzymać – uśmiechnął się – nawet mimo
mojego podeszłego wieku.
Zapewniłem go, że wszystko, co mi powie, nie wyjdzie poza ściany
jego biura, i czekałem.
Zastanawiał się przez chwilę, po czym wolno zaczął mówić:
– Przez czterdzieści lat poznawałem kahunów, by
znaleźć odpowiedź na postawione przez pana pytanie. Kahuni
rzeczywiście posługują się siłą, którą pan nazwał magią.
Uzdrawiają. Zabijają. Spoglądają w przyszłość i zmieniają ją zgodnie
z życzeniem klienta. Wielu było wśród nich oszustów,
ale byli też i prawdziwi geniusze. Niektórzy nawet używali
magii, by chodzić po ogniu, po potokach gorącej lawy, na tyle tylko
zastygłej, że unosiła ciężar człowieka. Urwał gwałtownie, jakby w
obawie, że powiedział za dużo. Osunął się na oparcie swego obrotowego
krzesła i obserwował mnie spod wpół przymkniętych powiek.
Nie jestem pewien, ale chyba wymamrotałem „dziękuję”.
Uniosłem się z krzesła i znów na nie opadłem. Wpatrywałem się
w niego bezmyślnie przez długą chwilę. Nagle bowiem poczułem się
niepewnie, nie wiedząc jak dalej poprowadzić rozmowę. Doktor
wypowiedział jasno to wszystko, co ja ukrywałem w sobie tak głęboko
przez trzy lata. W duchu spodziewałem się jakiegoś oficjalnego
wyjaśnienia, zamykającego na zawsze sprawę kahunów i obiecałem
już sobie, że nigdy nie powrócę do nich i do ich zabobonów.
A teraz znowu znalazłem się na bezdrożach i, już nie po dziurki w
nosie, ale po sam jego ciekawski koniuszek, wpadłem w otchłań
tajemniczości.
Chyba zacząłem wówczas mówić coś bez związku, nigdy
później nie mogłem sobie tego przypomnieć. Pamiętam tylko, że
w końcu udało mi się wykrztusić:
– Chodzenie po ogniu? Po gorącej lawie? Nigdy o tym nie
słyszałem... – zawahałem się przez chwilę. – Jak oni to
robią?
Doktor otworzył szeroko oczy, później je przymknął, a jego
krzaczaste brwi uniosły się niemal. po łysinę. Siwa broda zaczęła się
trząść i znów opadł na oparcie krzesła, wybuchając śmiechem,
od którego zadrżały ściany. Śmiał się tak, że łzy spływały po
jego różowych policzkach.
– Proszę wybaczyć – złapał wreszcie oddech i
pojednawczo położył mi rękę na kolanie, drugą ocierając sobie oczy. –
Pańskie pytanie tak mnie ubawiło, bo ja sam przez czterdzieści
długich lat usiłuję sobie na nie odpowiedzieć bez rezultatu.
I tak lody zostały przełamane. Chociaż miałem głuche, dręczące
poczucie, że znów wpadłem w wir spraw, od których
zamierzałem uciec, zaczęliśmy rozmawiać.
Stary uczony też kiedyś był nauczycielem. Miał dar prostego i
bezpośredniego prowadzenia dyskusji nawet na najtrudniejsze tematy.
Dopiero wiele tygodni później zrozumiałem, że wówczas
wskazał mi drogę, uznał za s•;rojego człowieka. Niczym stary
biblijny Eliasz, zarzucił płaszcz na ramiona, czyniąc swoim sługą,
zanim odejdzie na zawsze.
Powiedział mi później, że już od dawna szukał młodego
człowieka, któremu mógłby przekazać całą swoją wiedzę
naukową i powierzyć tajemnice odkryte w nowej i niezbadanej
dziedzinie magii. Nieraz podczas upalnych nocy, kiedy wyczuwał moje
zniechęcenie i niewiarę w możliwość poznania sekretów magii,
mawiał:
– Zrobiłem zaledwie pierwszy krok. To, że ja już nie zdążę
uzyskać odpowiedzi na dręczące mnie pytania, wcale nie znaczy, że ty
ich nie znajdziesz. Pomyśl tylko, jak wiele wydarzyło się za mojego
życia. Narodziła się nauka psychologii. Wiemy już, czym jest
podświadomość. Zwróć uwagę na nowe zjawiska obserwowane i
zapisywane każdego miesiąca przez towarzystwa badań parapsychicznych.
Pracuj nad tym nieustannie. Trudno powiedzieć, kiedy uda ci się
odnaleźć klucz do zagadki i kiedy jakieś nowe odkrycie pomoże ci
zrozumieć, dlaczego kahuni przestrzegali swych niezwykłych rytuałów
i co działo się wtedy w ich umysłach.
Innym znów razem doktor odkrywał przede mną zakamarki swej
duszy. Wielka to była dusza, a zarazem prosta. Ten bardzo stary już
człowiek żywił niemal dziecinną tęsknotę, by poznać sekret kahunów.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że piasek w klepsydrze jego życia
przesypie się do końca, zanim nadejdzie sukces. Kahuni zaniechali już
przekazywania swym synom i córkom sekretów dawnej
wiedzy, wiedzy, jaką rodzice powierzali dzieciom pod przysięgą
zachowania ścisłej tajemnicy. Ci, którzy dokonywali niegdyś
natychmiastowych uzdrowień, którzy potrafili chodzić po ogniu
i zmieniać przyszłość, powymierali przed 1900 rokiem – wielu z
nich to starzy, drodzy przyjaciele doktora. Został sam na scenie, na
której tak niewiele można było teraz zdziałać. A jednocześnie
w myślach jego panował chaos. Nie mieściło mu się w głowie, że choć
przez tyle lat śledził pracę kahunów, przyjaźnił się z nimi,
chodził po ogniu przy ich pomocy, to jednak nadal nie miał
najmniejszego pojęcia, na czym polegały ich magiczne działania. Może
z wyjątkiem modlitwy śmierci, która, jak mi wyjaśnił, nie była
prawdziwą magią, lecz spirytystycznym zjawiskiem na wysokim poziomie.
Czasami siadywaliśmy w ciemności na werandzie, przy kawałku
żarzącej się huby, w obronie przed komarami. Doktor powracał do
rozmaitych wątków naszych rozmów, by upewnić się, że
wszystko dobrze zapamiętałem. Nieraz mawiał na zakończenie:
– Mogę udowodnić, że ani jedno z istniejących wyjaśnień
magii kahunów nie wytrzymuje krytyki. Ten rodzaj magii nie
polega na sugestii ani na niczym, co znane jest psychologom. Kahuni
posługiwali się siłą, którą musimy jeszcze zbadać, a jest ona
czymś niezmiernie ważnym. Po prostu musimy ją odkryć, a odkrycie to
zrewolucjonizuje świat. Zmieni ogólne pojęcie nauki.
Uporządkuje sprzeczne ze sobą wierzenia religijne...
– Pamiętaj – mówił dalej – gdy będziesz
zajmował się magią, zawsze miej na uwadze trzy rzeczy. Musi istnieć
jakaś forma świadomości, która kieruje procesami magii i jest
ich motorem. Ona to panuje nad temperaturą ciała przy chodzeniu po
gorącej lawie. Istnieje też jakaś nie znana nam siła sprawcza. A
wreszcie, musi też istnieć pewna substancja, widzialna lub nie, za
pomocą której owa siła może działać lub być przez nią
przenoszona. Nigdy nie zapominaj o tych trzech rzeczach, a kiedy uda
ci się rozwikłać jedną z nich, może cię to doprowadzić do dwóch
pozostałych.
Tak więc stopniowo przejmowałem materiały zgromadzone przez niego
w tej niezwykłej dziedzinie. Poznawałem dokładnie wszystkie
przypuszczenia, wątpliwości i sprawdzone informacje na temat kahunów.
Podjąłem wkrótce próbę odnalezienia żyjących jeszcze
kahunów i za wszelką cenę starałem się wydobyć od nich choćby
część Tajemnicy. Kiedy tylko posłyszałem jakąś historię o ich
wyczynach, niezmiennie stawiałem memu rozmówcy pytanie: „Kto
ci o tym powiedział?”. I tak, po nitce do kłębka, usiłowałem
dotrzeć do jakichkolwiek śladów. Czasami udawało mi się
odnaleźć człowieka, którego dotyczyła opowiedziana mi historia
i wydobywałem z niego najdrobniejsze szczegóły o tym, co się
wydarzyło. Największą trudność sprawiało mi znalezienie kontaktu z
kimś, kto sam uprawiał magię. Zazwyczaj było to całkiem niemożliwe.
Kahuni, nauczeni przykrym doświadczeniem, unikali białych. Żaden
Hawajczyk nie ośmielił się przyprowadzić do kahunów białego
przyjaciela bez ich wyraźnego pozwolenia – a prawie nigdy go
nie udzielano.
Doktor Brigham zmarł cztery lata po naszym poznaniu się. Czułem
wielki ciężar na sercu i miałem przerażającą świadomość, iż być może
jestem jedynym białym na świecie, który wie wystarczająco
dużo, by nadal prowadzić badania nad miejscową magią, odchodzącą tak
szybko w zapomnienie. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli mi się nie
powiedzie, świat przypuszczalnie na zawsze straci szansę poznania
systemu, który mógłby stanowić niezmierną wartość dla
ludzkości.
Wraz z doktorem Brighamem, pełni nadziei, śledziliśmy kiedyś nowe
odkrycia w psychologii i parapsychologii, lecz, niestety, zmuszeni
byliśmy z przykrością stwierdzić, że obie te nauki wykazywały
znamiona stagnacji.
Mimo że Towarzystwo Badań Parapsychicznych angażowało w swe prace
ponad stu znanych naukowców, przez ponad pół wieku nie
powstała żadna teoria, która tłumaczyłaby choćby tak proste
zjawiska jak telepatia czy sugestia, nie mówiąc już o
ektoplazmie, aportach czy materializacji.
Minęło wiele lat. Nie czyniłem żadnych postępów, aż w
końcu, w 1931 roku, musiałem uznać swą klęskę. Wtedy to opuściłem
wyspy.
W Kalifornii z umiarkowanym zapałem nadal śledziłem odkrycia
psychologiczne, które mogłyby rzucić nowe światło na ów
problem. Nic się jednak nie działo. I nagle, w 1935 roku, zupełnie
niespodziewanie obudziłem się w środku nocy, olśniony koncepcją,
która wiodła prosto do rozwikłania zagadki.
Gdyby doktor Brigham jeszcze żył, z pewnością razem ze mną oblałby
się rumieńcem wstydu. Oto obaj przegapiliśmy rozwiązanie tak proste i
oczywiste, że uszło naszej uwadze. Było ono jak przysłowiowe okulary
tkwiące na nosie, których bezskutecznie szukaliśmy tyle czasu.
Owa myśl, która obudziła mnie w środku nocy, uprzytomniła
mi, że w mowie potocznej kahunów istniały z pewnością nazwy,
którymi określali oni elementy swej magii. Bez takich nazw nie
mogliby przekazywać swej wiedzy z pokolenia na pokolenie. Jako że
posługiwali się językiem hawajskim, te słowa również musiały
pochodzić z tego języka. A ponieważ misjonarze rozpoczęli
opracowywanie słownika hawajsko-angielskiego już w 1820 roku –
nadal zresztą jest on w użyciu – i ponieważ z pewnością nie
mieli wystarczająco dużo informacji o miejscowej magii, by poprawnie
przetłumaczyć opisujące ją słowa, było oczywiste, że podane w
słowniku znaczenia są albo nieścisłe, albo zupełnie błędne.
Język hawajski składa się ze słów utworzonych z krótkich
rdzeni. Przetłumaczenie tego rdzenia da mi pierwotne znaczenie
wyrazu. A więc do dzieła! Wybiorę słowa używane przez kahunów
w zapisanych pieśniach i modlitwach i powtórnie przetłumaczę
je na podstawie ich etymologii.
Następnego ranka przypomniałem sobie coś ważnego. Otóż na
Hawajach wszyscy zgodnie twierdzili, iż kahuni nauczali, że każdy
człowiek ma dwie dusze lub dwa duchy. Nikt jednak nie traktował
poważnie owego jawnie mylnego wierzenia. Jak człowiek może mieć dwie
dusze? Co za absurd! Co za ciemnota!... Poszukałem więc dwóch
słów określających dwie dusze. Tak jak się spodziewałem, oba
znajdowały się w reprincie starego słownika, który wyszedł
spod pras drukarskich w 1865 roku, kilka lat po odkryciu mesmeryzmu,
w początkowym okresie badań parapsychicznych i na dwadzieścia lat
przed narodzinami najmłodszej z nauk – psychologii.
Słownik podawał:
U-ni-hi-pi-li – kości nóg i ramion u
człowieka. Unihipili to nazwa klasy bogów akuanoho;
aumakua to inna kategoria bogów; były to duchy ludzi
zmarłych.
U-ha-ne – duch, dusza człowieka. Zjawa lub duch
osoby zmarłej. Uwaga; Hawajczycy sądzili, iż każdy człowiek ma dwie
osobne dusze: jedna umiera wraz z ciałem, a druga żyje nadal, może
być widzialna lub nie. Nie ma z osobą zmarłego większego związku niż
jego cień. Zjawy te potrafią mówić, płakać, żalić się itp.
Uważano, że są ludzie, którzy umieją j e wpędzać w zasadzkę i
chwytać [W języku hawajskim wymowa samogłosek jest taka sama jak w
łacinie.].
Było oczywiste, że dawni misjonarze, twórcy słownika,
porozumiewali się z Hawajczykami w sprawie ustalenia znaczeń tych
dwóch słów. Otrzymywali jednak sprzeczne informacje i
czynili wszystko, co w ich mocy, by je uporządkować i oba słowa
włączyć jako hasła do słownika.
Charakterystyczną cechą unihipili, poza tym że słowo to
określało ducha, był jego prawdopodobny związek z rękami lub nogami
człowieka. Uhane również było duchem, ale takim, który
umiał mówić, nawet jeśli był zaledwie cieniem związanym z
osobą zmarłego.
Ponieważ pierwsze słowo było dłuższe i miało najwięcej rdzeni, od
niego zacząłem pracę nad tłumaczeniem etymologicznym. Słowo zawierało
siedem rdzeni, a niektóre z nich miały do dziesięciu znaczeń.
Moje zadanie polegało na uszeregowaniu znaczeń tak, by wyłowić te,
które mogły być zastosowane w magii kahunów.
Oto stał przede mną stóg siana, a ja miałem w nim znaleźć
przysłowiową igłę. Wydawało mi się to nader intrygujące.
Przypomniałem sobie wskazówkę doktora Brighama, by zawsze
szukać w magii trzech rzeczy: świadomości, towarzyszącej przy
chodzeniu po ogniu i przy innych magicznych czynach, siły potrzebnej
do osiągnięcia magicznych wyników oraz materialnej substancji,
widzialnej lub nie, przez którą siła może działać. Tak, miałem
podjąć próbę odnalezienia trzech igieł. (W końcu je znalazłem:
dwie pierwsze przed upływem roku, ostatnią – po sześciu
latach).
Prawie natychmiast, niemal przed nadejściem pory lunchu, odkryłem
PODŚWIADOMOŚĆ, ale nie tę w znaczeniu używanym przez ludzi białych.
Podświadomość magów miała o wiele szerszy zakres i była czymś
dużo bardziej naturalnym. Poczułem się tak zaskoczony tym odkryciem,
że przez kilka minut nie mogłem przyjść do siebie. To niewiarygodne,
żeby kahuni znali już podświadomość, ale dowody były niezaprzeczalne.
Oto jak brzmiało etymologiczne wyjaśnienie określeń duchów,
których nazwy znajdowały się w słowach unihipili i
uhane:
Oba są duchami (rdzeń u), a rdzeń ten znaczy: „żalić się”.
Tak więc duchy te umieją się żalić.
Natomiast element hane w wyrazie uhane oznacza mówić,
a więc duch, którego nazwa zawarta jest w tym słowie, potrafi
mówić. Ponieważ tylko istoty ludzkie posiadają zdolność
mówienia, duch ten musi być duchem człowieka. Rodzi się zatem
pytanie o naturę pierwszego ducha. Może on się żalić, ale to potrafią
również zwierzęta. Nie jest duchem człowieka, jako że nie
mówi, ale raczej duchem zwierzęcia, który się żali.
Uhane płakało i słabo mówiło. Uwaga przy haśle w
słowniku wyraźnie podkreślała, że uhane to nic więcej, jak
tylko cień związany z osobą zmarłą. Najwidoczniej był to jakiś słaby
i niezbyt ważny „mówiący” duch.
Unihipili, inaczej wymawiane uhinipili, dostarcza
więcej danych etymologicznych do wyjaśnienia słowa. W ten sposób
otrzymujemy następujące określenia: a) jest to duch, który
może ubolewać, ale nie umie niczego powiedzieć (u); b) jest to coś,
co pokrywa coś innego i ukrywa to lub też samo jest ukryte pod jakimś
przykryciem czy zasłoną (uhi); c) jest to duch towarzyszący
innemu, połączony z innym, jest lepki i przykleja się do innego.
Przypisany jest innemu i jest mu podległy (pili); d) jest to duch,
który działa potajemnie, cicho i bardzo ostrożnie, ale nie
wykonuje pewnych rzeczy w obawie przed gniewem bogów (nihi);
e) jest to wreszcie duch, który może wysunąć się z czegoś,
wznieść się ponad to, może też wyciągnąć coś z czegoś, tak jak monetę
z kieszeni. Pożąda niektórych rzeczy bardzo gorąco. Jest
uparty i niechętny, gotowy odmówić wykonania polecenia.
Rozpływa się, wsiąka lub całkowicie miesza z czymś innym. Związany
jest z powolnym kapaniem wody lub wytwarzaniem i wydzielaniem
życiodajnej wody, czegoś w rodzaju „wody piersi”, czyli
mleka karmiącej matki (u w swych kilku znaczeniach). (Uwaga: później
dowiedziałem się, że woda jest symbolem ludzkiej siły życiowej. Tak
więc odnalazłem pierwszą igłę. Dwa świadome duchy ludzkie to dwie
trzecie następnej igły. Natomiast trzecia igła ukryta jest w
znaczeniu słowa „lepki” lub „przylegać”,
„przyklejać się”).
Podsumowując dotychczasowe uwagi, można więc stwierdzić, że
pojęcia świadomości i podświadomości u kahunów zdają się
oznaczać, wnioskując z etymologii nazw, parę duchów ściśle
związanych z ciałem – kierowanym przez podświadomość i służącym
do przechowywania i okrywania ich obu. Duch świadomości jest bardziej
ludzki i ma zdolność mówienia. Wrażliwy duch podświadomości
zalewa się łzami, jest uczuciowy i w rozmaity sposób posługuje
się energią życiową ciała. Wykonuje zdania w tajemnicy, z milczącą
ostrożnością, jest uparty i gotowy odmówić posłuszeństwa.
Odmawia wykonywania rozkazów, gdy obawia się bogów
(zachowuje kompleksy, czyli mocno utrwalone przekonania). Przenika
lub wsiąka w ducha świadomości, by dawać wrażenie, że tworzy z nim
jedność. (Użycie w magii słowa „lepki” jako symbolu i
wzmianka o zdolności „wysuwania” lub „wyciągania
czegoś z czegoś innego” staną się zrozumiałe później).
Przekonany, że kahuni już od tysięcy lat znali te wszystkie
zjawiska psychologii, które my poznaliśmy dopiero w ostatnich
kilku latach, nabrałem całkowitej pewności, że ich zdolność
posługiwania się magią wynikała ze znajomości ważnych czynników
psychologicznych przez nas jeszcze nie odkrytych.
Niebawem stało się jasne, iż nadając nazwy elementom psychologii i
zawierając w etymologii tych słów symboliczne znaczenia dla
wskazania ich powiązań, pierwsi kahuni wykonali kapitalną pracę.
Jedyną poważną przeszkodą była okoliczność, iż symbole zastępowały
nazwy elementów magii, których natury nie mogłem na
razie pojąć.
Szukając gorączkowo symbolicznych znaczeń owych słów,
powróciłem do lektury sprawozdań na temat zjawisk
psychologicznych. Sprawdzałem po kolei każde oddzielne zjawisko i
usiłowałem zlokalizować jego symboliczny odpowiednik w etymologii
terminów używanych przez kahunów.
Po kilku miesiącach zrozumiałem, że, jak na początek, zrobiłem już
wszystko, co można, dopasowując bardziej usystematyzowaną przeze mnie
psychologię do zewnętrznych rytuałów magii kahunów.
Uznałem, że wnioski, do których udało mi się dojść, są zbyt
cenne, by ukrywać je przed światem. Napisałem więc pracę o moich
odkryciach i o wiedzy kahunów w ogólności [M.F. Long,
Recouering The Ancient Magic, wyd. Rider& Co.,
Londyn 1936.].
Angielska publikacja tej książki przyniosła mi lawinę listów,
na czwartej stronie okładki umieściłem bowiem swoje nazwisko, adres i
prośbę do czytelników, by pisali do mnie, jeśli mają jakieś
ciekawe wiadomości na interesujący mnie temat. Niestety, nie
otrzymałem żadnej pomocnej informacji, chociaż listy roiły się od
przypuszczeń i domysłów.
Minął rok od wydania mojej książki, gdy pewnego dnia nadszedł list
od emerytowanego angielskiego dziennikarza. Nazywał się William
Reginald Stewart. To, co miał do powiedzenia, było niezmiernie ważne.
Niezwykle zainteresował go fakt, że w mojej książce opisywałem tę
samą magię, z którą zetknął się w latach młodości. Wiedział,
że posługiwali się nią członkowie plemienia Berberów z Afryki
Północnej, mieszkającego w górach Atlas. Ze zdumieniem
stwierdził, że afrykańscy Berberowie używali w magii tych samych
słów, co hawajscy kahuni, uwzględniając, oczywiście, różnice
dialektów. Po przeczytaniu mojej książki wyszperał swoje
pożółkłe już notatki i porównał słowa, które,
jak go poinformowano, należały do tajemnego języka magii. Okazało
się, że hawajskie słowo kahuna brzmiało u Berberów quahuna, a
hawajski wyraz określający kobietę-kahunkę, czyli kahuna wahini,
występowało jako quahini. Słowo oznaczające boga brzmiało w
obu językach prawie tak samo: akua i atua, tak jak i
wiele innych sprawdzonych przez nas wyrazów.
Ponieważ plemiona Berberów mówiły językiem zupełnie
różnym od dialektów Polinezji, odkrycie podobieństwa
języków opisujących magie obu tych ludów stanowiło
niezbity dowód, że albo Berberowie i Polinezyjczycy mieli
wspólnych przodków, albo w czasach starożytnych ludy te
kontaktowały się ze sobą.
Stewart usłyszał o plemieniu Berberów i o ich magii, kiedy
poszukiwał złóż naftowych dla jakiejś duńskiej spółki i
jako niezależny dziennikarz oraz znawca Afryki Północnej
pracował w charakterze korespondenta dla „Christian Science
Monitor”. Wziął wówczas urlop, wynajął przewodników
i wyruszył na poszukiwanie owego plemienia. W końcu odnalazł je i
poznał maga, którym była kobieta. Po wielu namowach
zaadoptowała go i uznała za swego rodzonego syna, by umożliwić mu
poznanie sekretów magii. Kobieta owa nazywała się Lucchi i
miała siedemnastoletnią córkę, której właśnie zaczęła
udzielać tajemnych nauk. Stewartowi pozwolono się do niej przyłączyć.
Naukę rozpoczęto od legendarnej historii plemiennej, która
opowiadała o życiu dwunastu plemion kahunów na wielkiej
pustyni Saharze, zielonej wówczas i pełnej rzek urodzajnej
krainie. Z czasem rzeki powysychały i plemiona przeniosły się w
dolinę Nilu. Tam, stosując magię, pomagano ciąć bloki skalne, zwozić
je na miejsce budowy i wznosić Wielką Piramidę. W tamtych czasach
ludy owe rządziły Egiptem, górując nad innymi dzięki swej
magii.
Kahunka opowiadała dalej, jak jej współplemieńcy
przewidywali, że nadejdą czasy ogólnej ciemnoty intelektualnej
i ich wiedza tajemna pójdzie w zapomnienie. Aby przechować ten
drogocenny skarb dla przyszłych pokoleń, dwanaście plemion wyruszyło
na poszukiwanie jakiejś odległej krainy, gdzie można by się przenieść
i przechować Tajemnicę (Hunę), aż czasy zmienią się na tyle, że
będzie można zwrócić ją światu. Za pomocą parapsychiki
odnaleziono na Pacyfiku bezludną wyspę czekającą na ich przybycie.
Jedenaście plemion przepłynęło przez kanał do Morza Czerwonego, dalej
wzdłuż wybrzeży Afryki i Indii, aż do Pacyfiku: Po wielu latach słuch
o nich zaginął, przynajmniej dla członków pozostałego
dwunastego plemienia. Owo plemię, z jakichś nieokreślonych przyczyn,
przeniosło się na północ i osiedliło w górach Atlas.
Mieszkało tam przez wieki, zachowując Tajemnicę i posługując się
magią. Wymierało jednak stopniowo i kiedy nadeszły czasy nowożytne,
przy życiu pozostała tylko jedna kahunka. Była nią owa nauczycielka
imieniem Lucchi.
Stewart stwierdził, że Berberowie byli plemieniem gościnnym,
czystym, bardzo inteligentnym, o wspaniałej, starej kulturze. Mówili
językiem mieszanym, tak jak inne plemiona berberyjskie, ale kiedy
przychodziło do wykładania wiedzy tajemnej, używano innego języka,
gdyż tylko w nim można było odnaleźć właściwe słowa dla nazwania
elementów, które istnieją w człowieku i pozwalają mu
posługiwać się magią.
Młody Anglik miał duże trudności językowe, często musiał
wykorzystywać swój francuski, aby zrozumieć dialekt Berberów,
a jednocześnie pojąć właściwie znaczenia tak zwanego języka
tajemnego.
Krok po kroku przyswajał sobie podstawowe założenia filozofii
magii. Jego nauczycielka wielokrotnie demonstrowała mu siłę swej
magii przy uzdrawianiu chorych, swoją władzę nad ptakami,
drapieżnikami, wężami i nad pogodą. Stewart robił duże postępy,
opanował teorię i niebawem miał rozpocząć ćwiczenia praktyczne.
Pewnego mglistego popołudnia zdarzyło się jednak nieszczęście. W
dolinie nie opodal obozowiska Berberów doszło do strzelaniny
między dwiema przejeżdżającymi tamtędy bandami. Zabłąkana kula
śmiertelnie ugodziła Lucchi w serce.
Stewart pozostał bez nauczycielki, bo jej córka wiedziała
niewiele więcej niż on sam. Nauka magii zakończyła się. Zebrał więc
swoje notatki, opuścił przyrodnich braci i siostry i powrócił
do dawnych zajęć.
Minęło trzydzieści lat i wtedy przeczytał moją książkę, gdzie, w
przytaczanych przeze mnie słowach hawajskich, rozpoznał wyrazy –
pomijając oczywiście różnice w dialektach – które
przechowywał tak długo w swych zapiskach.
Powiązania między kahunami hawajskimi a kahunami z Afryki
Północnej i może z Egiptu stały się oczywiste. Legendy
hawajskie, przekazywane ustnie mówiły o historii tego ludu.
Otóż Hawajczycy żyli kiedyś na odległym rodzimym lądzie. W
swoich wizjach ujrzeli Hawaje i wyruszyli na poszukiwania tej krainy.
Ich podróż zaczęła się od Morza Czerwonego Kane, co ściśle
zgadza się z poglądem, że przybyli z Egiptu przez Morze Czerwone,
które nosi taką nazwę po dzień dzisiejszy w trzech
przynajmniej językach. Legendy nie podają wielu szczegółów
o początkach owej podróży. Mówią jedynie o kolejnych
lądach, które mijali odkrywcy, płynąc w wielkich podwójnych
kanoe. Kiedy wywiadowcy podróżujący na czele dotarli wreszcie
do ośmiu nie zamieszkanych Wysp Hawajskich, powrócili niebawem
do najbliższej, leżącej na zachodzie, by zabrać pozostałych członków
plemienia, którzy zatrzymali się tam na odpoczynek. Wszyscy
osiedlili się na Hawajach. Tam budowali domy i stamtąd organizowali
dalsze wyprawy, z których przywozili nasiona roślin, sadzonki
drzew i zwierzęta. Po pewnym czasie wędrówki do sąsiednich
wysp ustały i przez wiele długich lat ludność ta żyła w zupełnym
odosobnieniu. Kiedy wymarli wszyscy członkowie rodziny królewskiej,
wyruszono na inne wyspy, by odnaleźć i przywieźć ze sobą jakiegoś
wysoko urodzonego księcia. Książę przybył wraz ze swymi ulubieńcami,
wśród których znajdował się kahuna. Jeśli możemy
wierzyć legendzie, kahuna ów wprowadził na Hawajach formę
kahunaizmu, który zawierał niewiele magii, wymagał zaś
oddawania czci bożkom i budowania świątyń. I mimo że kahuni nadal
zachowywali wiedzę tajemną w jej czystej formie i stosowali ją w
praktyce, to jednak istniały w niej pewne ślady dawnego skażenia,
pozostałości kultu bożków i świątynie.
Starania uczonych, by wyjaśnić pochodzenie Hawajczyków
przez badanie ich języka, nie przyniosły zbyt dużych sukcesów.
Istnieje jedenaście plemion polinezyjskich. Wszystkie mówią
dialektami tego samego języka, ale u niektórych spotyka się
wyrazy i wierzenia pochodzące z Indii, co łatwo można stwierdzić.
Słowa polinezyjskie występują wszędzie pomiędzy Pacyfikiem a Bliskim
Wschodem. Słychać je na Madagaskarze, co wskazuje na wczesne kontakty
tutejszych mieszkańców z ludami mówiącymi językiem
polinezyjskim. Nawet w Japonii spotyka się terminy i pojęcia rodem z
Polinezji. W Indiach istnieje pewien zasób pojęć związanych z
magią kahunów. Dzisiaj, co prawda, mają wielce zmienioną formę
i wyszły praktycznie z użycia, ale ich występowanie wskazuje na
wspólne pochodzenie.
Dzięki nieocenionej pomocy Stewarta i pełnemu korzystaniu z jego
wiedzy, jaką zdobył w Afryce Północnej, mogłem kontynuować
moje poszukiwania. Powoli rekonstruowałem Tajemnicę, w miarę jak jej
symbole i zewnętrzne przejawy zestawiałem z wnioskami doktora
Brighama, wysnutymi kiedyś na podstawie obserwacji rytuałów
kahunów.
Niemożliwe byłoby jednak ogarnięcie znaczenia wszystkich słów
i ceremonii, gdyby nie pewne podstawowe odkrycia poczynione przez
nowoczesną psychologię i parapsychologię. Na ich bazie budowałem
coraz pełniejszą teorię. Dużą rolę odegrały również rozmaite
wierzenia religijne, w nich bowiem odnajdywałem sponiewierane
szczątki pierwotnej filozofii Huny. Owe relikty, chociaż tak
zniekształcone, dawały wskazówkę, gdzie mam szukać dalszych
informacji, i pomagały weryfikować niepewne materiały w miarę ich
odkrywania.
Wkrótce po ukazaniu się w Anglii mojej publikacji
nawiązałem korespondencję z księdzem Kościoła anglikańskiego, który
napisał do mnie od razu po przeczytaniu książki. Prowadził on badania
psychologiczne nad zjawiskiem psychicznego i duchowego uzdrawiania.
Zainteresował się wiedzą kahunów i wraz z grupą asystentów
postanowił wypróbować niektóre magiczne sposoby
leczenia. Podjęli się oni tego zadania po intensywnej wymianie listów
ze mną. Szczególne sukcesy odnosili w przypadkach obsesji.
Rodzina jednego z wyleczonych pacjentów ofiarowała im dużą
sumę pieniędzy na rozwój prac eksperymentalnych. Duchowny i
trzech członków jego zespołu ruszyli w podróż do
Kalifornii, by spotkać się ze mną i przedyskutować plany na
przyszłość. Ustaliliśmy wszystkie szczegóły, opracowaliśmy
nawet projekt budynku, który miał być niebawem wzniesiony.
Niestety, podczas ich drogi powrotnej do Anglii wybuchła II wojna
światowa i pokrzyżowała wszystkie zamiary. Po wojnie fundusze nie
były już dostępne i grupa tych ludzi się rozpadła.
Ich praca eksperymentalna dowiodła jednak, że rekonstrukcja
systemu Huny była właściwa, albowiem działał on w rękach osób
obdarzonych wrodzonymi zdolnościami i gotowych poświęcić swój
czas na naukę korzystania z dobrodziejstw tego systemu. Musieli tylko
wytrwale ćwiczyć przy pomocy kogoś doświadczonego.
Na Hawajach niewiele jest literatury dotyczącej kahunów
bądź też jest ona mało wiarygodna. Szczątkowe informacje dostępne w
książkach, artykułach i broszurach nie wspominają w ogóle o
podstawowych mechanizmach magii, o których pisałem w swej
książce. Autorzy przeczą sobie wzajemnie, a gmatwanina ich sądów
jest dla czytelnika nie do rozwikłania.
Badania doktora Brighama i moje własne są na wyspach prawie
nieznane, a egzemplarze mej pierwszej książki leżą bezpiecznie
schowane w bibliotece w Honolulu. Udostępniane są tylko na życzenie
tego, kto wie, że tam się znajdują. Czy to na skutek błędnego
zrozumienia nauki kahunów, czy też ze strachu przed realnym
niebezpieczeństwem, jakie niesie modlitwa śmierci, mieszkańcy wysp
odrzucają magię, zgodnie z zasadą „nie budzić licha”.
Po tych wstępnych uwagach przejdę teraz do szczegółowego
przedstawienia Huny i przytoczę wszystkie dostępne dowody świadczące
o poprawności tego systemu jako zbioru faktów naukowych.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
712[01] Z1 03 Montaż i układanie zbrojenia w deskowaniach i w formach712[01] Z2 03 Wykonywanie mieszanki betonowej i zapraw budowlanych712[01] Z1 01 Organizowanie stanowiska pracy do robót zbrojarskich712[06] S1 01 Rozpoznawanie materiałów stosowanych w systemach suchej zabudowy wnętrz712[02] Z1 01 Dobieranie narzędzi, sprzętu i maszyn do robót ciesielskicht informatyk12[01] 02 101r11 012570 01introligators4[02] z2 01 nBiuletyn 01 12 2014beetelvoiceXL?? 01012007 01 Web Building the Aptana Free Developer Environment for Ajax9 01 07 drzewa binarnewięcej podobnych podstron