architekt arki









Jan Walc - Architekt arki - IMPERIUM KONTRATAKUJE








Jan Walc
Architekt arki
1991
 
 
IMPERIUM KONTRATAKUJE

Za co? Za co ich wszystkich prześladował Nowosilcow ze swoimi pomocnikami?
Czy rzeczywiście był to dureń, tępy i tchórzliwy czynownik, który dla własnej
tylko kariery postanowił rozdąć do wymiarów spisku niegroźne studenckie
zabawy? Jeżeli by nawet tak było, dziwnym zrządzeniem losu interes pana
senatora okazał się tożsamy z interesem carskiego państwa jako całości.
Związki młodzieży na Litwie stanowiły naprawdę poważne zagrożenie. Dość
wyobrazić sobie, jak wyglądałoby na Litwie Powstanie Listopadowe, gdyby w
chwili jego wybuchu istniała tam filarecka struktura organizacyjna.
W roku 1823 stwarzane przez młodzież zagrożenie nie było dla niewprawnego
oka jeszcze tak widoczne - być może nie rozumiał go sam senator Nowosilcow,
jednak ćwiczonym czynowniczo-policyjnym nosem wyczuł powagę sytuacji. Jego
obawy musiał budzić już sam dynamizm młodzieży, to, że przedkładała ona
ruch nad bezpieczną dla reżimu stagnację, że podejmowała nie nakazane przez
władzę działania, że wyznawała nie zadekretowane wartości...
Ale też Nowosilcow - jak słusznie powiada Alina Witkowska
- oddał poecie nigdy nie wypłaconą przysługę. Właśnie dlatego, że wsadził go do więzienia i
skazał na przymusowy pobył w Rosji. Dał mu w ten sposób brutalną lekcję życia,
ale w niezamierzony już sposób także szansę sprawdzenia siebie, zdobycia doświadczeń
i dojrzałości, której by w Kownie lub Wilnie dokupywał się latami, a
pewnych doświadczeń nie poznałby nigdy.

Przysługę wyrządził zresztą senator nie tylko Mickiewiczowi personalnie,
ale i całemu ruchowi filomackiemu: sądząc i skazując młodzież nie tyle za
dokonania, ile za zamierzenia, podwyższył znacznie w opinii publicznej prestiż
konspiratorów, zbulwersował środowisko, przymusił je do poczucia solidarności
z prześladowanymi, znalazł patriotyczne zajęcie dla nudzących się darń
wileńskich. Ileż czasu musieliby działać Filomaci, pracując w pocie czoła,
aby tak zaktywizować patriotycznie całą Litwę!
Brak wiarygodnych źródeł, na których podstawie dało by się powiedzieć
coś pewnego o wpływie półrocznego uwięzienia na osobowość i poglądy
Adama Mickiewicza. W śledztwie zachowywał się spokojnie, i - o ile było można
- wykrętnie, tak jak każdy rozsądny człowiek powinien się na jego miejscu
zachowywać, i w przeciwieństwie do Zana, nie przejawiał w najmniejszej mierze
tendencji do samoobwiniania się i przyjmowania postawy Winkelrieda. Więcej:
wychodząc z więzienia zobowiązywał się pisemnym - jak to się wtedy mówiło
- rewersem ...tego wszystkiego, o czym przez komisję badany byłem i co na
pytania odpowiedziałem, nigdy i przed nikim rozgłaszać i wyjawiać nie będę,
pod obawą odpowiedzialności wedle prawa za wydanie sekretu; nadto że nie
tylko sam nie będę należeć do żadnego towarzystwa bez dozwolenia rządu
ustanowionego, lecz i donosić będę, gdzie należy, podług przysięgi
wiernopoddanego, gdy się dowiem, iż gdziekolwiek takowe zabronione towarzystwo
otwarte zostało *[Por. Kronika I, str. 462-463. Zabawne - albo okropne -
ale nie ma tego dokumentu
w szesnastotomowym wydaniu
Dzieł poety. Jak wiem od nieżyjącego już prof.
Sawrymowicza również współczesna cenzura była nieugięta, i ani tego
dokumentu, ani innych (z epoki towianizmu), które - zdaniem tejże cenzury - mogłyby poetę politycznie kompromitować
- drukować nie pozwoliła,
mimo starań uczonych, którzy chcieli kierować się naukowymi kryteriami
edytorskimi.].

Co myślał, podpisując ten papier? Najpewniej nie był nim aż tak przerażony,
jak późniejsi hagiografowie, starający się wyeliminować go z
mickiewiczologii, i ani przez moment nie traktował go serio. Ze źródeł późniejszych wynika jednoznacznie, że w stosunku do
Rosji nie czuł szczególnych jakichś zahamowań i jak najzimniej kalkulował
swój do niej stosunek.
Wielu ludzi w Wilnie było wówczas zaskoczonych toczącym się procesem i
ostrymi represjami; było to jeszcze przecież w epoce Aleksandra I, w kilka lat
zaledwie po Kongresie Wiedeńskim, i chcący spokojnie żyć ludzie, szczególnie
ci, co takie widzieli świata koło etc., pieczołowicie hołubili nadzieję, że
nowy reżim wcale nie jest taki straszny, że położenie geopolityczne, a
przecież można tu doskonale żyć, może rozwijać się kultura i nauka
narodowa, kwitnie wileński uniwersytet pod opieką księcia Adama
Czartoryskiego, człowieka jakże światłego, a zarazem carskiego przyjaciela
jeszcze z lat młodzieńczych...
Profesorowie Uniwersytetu, skądinąd ludzie szacowni, mądrzy i przyzwoici,
zanim jeszcze do procesu doszło, starali się z władzą współpracować,
osobiście przeprowadzali na polecenie policji rewizje w mieszkaniach studentów,
pisali sążniste raporty, a sam książę Adam tajnym okólnikiem zalecał
inwigilację m. in. Mickiewicza. Wydarzenia 1823 roku stanowiły dla tych
wszystkich ludzi nagłe przebudzenie, były ruiną nadziei na spokój, kazały
stawać przed moralnymi wyborami i tym samym - żeby posłużyć się sformułowaniem
z późniejszego wyroku - przyczyniały się do rozszerzenia nierozsądnego
polskiego nacjonalizmu.
Jako się rzekło, owo zaskoczenie, konieczność nagłego dokonywania wyborów,
pozbywania się złudzeń - wszystkie te doznania mogły być oczywiście
udziałem tych tylko, którzy złudzenia tego rodzaju żywili. Wielce
prawdopodobne, że do grupy tej zaliczała się również część filareckiej młodzieży,
która w swojej prostoduszności w majówkach z piciem mleka i wesołymi śpiewami
nie widziała nic szczególnie antypaństwowego. Ale chociaż totalitaryzm
zaledwie wtedy raczkował, przecież najlepiej rozwijał się w Rosji właśnie,
gdzie świetnie zdawano sobie sprawę, że wszelkie zrzeszenia obywateli, w których
są oni działającymi podmiotami, a nie przedmiotami rządowych manipulacji,
muszą - prędzej czy później - prowadzić do niebezpiecznej krytyki
systemu, myśli o jego naprawianiu czy poprawianiu, że, najprościej mówiąc,
wszelki ruch jest wrogiem fundamentalnej dla systemu stagnacji.
Proces Filaretów - niezależnie od tego, czy
jego uczestnicy zdawali sobie z tego sprawę, czy nie - miał stworzyć formułę,
która powtarzana będzie w Polsce jeszcze wielokrotnie, formułę do dzisiaj w
pewien sposób oczywistą; z tego punktu widzenia aresztowanie rektora
Twardowskiego, pozornie bezsensowne, bo zwolniono go po kilku dniach, miało właśnie
głęboki sens - prof. Twardowski był pierwszym aresztowanym w Polsce
rektorem, a przekonanie Polaków, że i rektorów będzie się teraz aresztować,
miało poważne znaczenie polityczne.
Nie były to jednak nowości i odkrycia dla
samego Mickiewicza, który znacznie już wcześniej podjął działania przeciw
rosyjskiemu systemowi, rozumiejąc jego istotę, czy przynajmniej domyślając
się jej. Aresztowanie tedy, i następujące po nim śledztwo, nie mogły poety
wystarczająco przestraszyć, aby wytrącić go z równowagi, zachwiać jego
przekonaniami - przeciwnie, raczej przyczyniały się do ich ugruntowania i
pogłębienia.
Nowosilcow, a wreszcie i sam cesarz, osobiście
sygnujący wyrok, dowodnie wykazali, że zdecydowani są prowadzić politykę
wynaradawiającą; widział to nawet profesor literatury rosyjskiej na
Uniwersytecie Wileńskim, Iwan Łobojko, który pisał w swoich pamiętnikach:

Wina studentów filaretów według orzeczenia
zatwierdzonego z rozkazu najwyższego dnia 14 sierpnia 1824 r. - polegała
jedynie na krzewieniu nierozsądnego nacjonalizmu polskiego; lecz profesorowie:
Lelewel, Daniłowicz, Gołuchowski, ks. Michał Bobrowski i bibliotekarz Kontrym
nawet i tej winy nie mieli na sobie; ani przewód sądowy ani przesłuchiwania
nic nie wykazały, zostali oni usunięci z uniwersytetu z następujących
przyczyn:
Joachim Lelewel, profesor zwyczajny historii
powszechnej, za to, że jego wykłady zyskały mu wysokie poważanie studentów;
Ignacy Daniłowicz, profesor zwyczajny prawa, za to, że do jednego z członków
komisji powiedział: "w żadnym państwie nie istnieje taki sąd jak
wasz"; Gołuchowski, profesor filozofii, natchniony improwizator, za to, że
jego przepojone religijnością wykłady ściągały tłumy słuchaczy: mężczyzn,
osoby świeckie i duchowne, a nawet kobiety; ks. Michał Bobrowski, profesor
egzegetyki, za to, że podczas świątecznego nabożeństwa w kościele Matki
Boskiej Ostrobramskiej w kazaniu
swoim pocieszał świętym jej
wstawiennictwem pogrążonych w smutku i żalu krewnych i rodaków uwięzionych
studentów; bibliotekarz Kontrym za to, że był opiekunem i orędownikiem
studentów we wszystkich ich sprawach.
Wszyscy oni zostali pozbawieni stanowisk i
przyrzeczonej im zgodnie z regulaminem uniwersytetu pensji i wysłani wyrokiem
Nowosilcowa do swoich miejsc rodzinnych.

Pozbawienie profesorów katedr za to właśnie,
że - wydawało by się - dobrze wykonują swoje obowiązki, prowadząc
interesujące wykłady, budząc zaciekawienie i sympatię studentów, było
potwierdzeniem wyjściowej tezy Filomatów o potrzebie prowadzenia studiów poza
oficjalnymi instytucjami, w ten bowiem tylko sposób można utrzymywać, utrwalać
i rozszerzać kulturę narodową, najwyższym ukazem przeznaczoną do
wytrzebienia.
Po procesie, z szerokiej perspektywy dwu
rosyjskich stolic, Mickiewicz, który za sprawą Nowosilcowa pierwszy raz w życiu
wytknął nos poza granice swojej rodzinnej Litwy *[Złożyły się na to różne przyczyny, z których
najistotniejszą było ubóstwo Mickiewicza i jego rodziny, ale tak się właśnie
stało: najdalej na zachód wysuniętym miastem, jakie Mickiewicz widział, był
zapewne Białystok, a dopiero później, w roku 1829, Hamburg. Na południe też
się nie zapuszczał nie był nawet we Lwowie. Jego najdalsza wycieczka to
podróż nad Bałtyk - niespełna 300 km.], zyskał możliwość
ujrzenia w całej krasie polskiej parafiańszczyzny kulturalnej i niebezpieczeństwa,
jakie dla kultury polskiej stanowiło propagowane przez warszawskich
estetycznych prawodawców zasklepianie się w klasycznych - w najgorszym tego
słowa rozumieniu - regułach sztuki literackiej.
Pisał z Moskwy do Odyńca, swojego ambasadora w
Warszawie:

Co robi Zaleski? Dlaczego tłumaczy wiersze Kozłowa
(bardzo miernego poety), kiedy nikt nie dotknie Goethego, kiedy tyle dzieł
Byrona nie tłumaczonych? Dla Boga, dajcie pokój tym tłumaczeniom poetów
drugiego rzędu! Gdzież teraz, oprócz Warszawy, tłumaczą Legouve i Delila, a
co gorsza, Milvoie etc. ? Rosjanie kiwają głowami z litości i z podziwienia.
Zostaliśmy się o cały wiek w literaturze! Tutaj każdy nowy wierszyk
Goethego obudzą powszechny entuzjazm, zaraz jest tłumaczony i komentowany. Każdy
romans Walter Scotta natychmiast w obiegu, każde nowe dzieło filozoficzne już
jest w księgarni; a u nas! poczciwy Dmochowski uważa "Georgiki" Koźmiana
za ideał polskiej poezji.

(...) To nie jest ani klasyczność,
ani romantyczność, to jest po prostu nonsens. Gdzie nie ma wyraźnej, dobrze
od pisarza zrozumianej myśli, gdzie nie ma prostego i mocnego uczucia, tam mimo
słów nikt nic nie znajdzie. Darujcie mi ten ton dyktatorski; pozwalam łajać
siebie nawzajem, tylko poprawiajmy się wraz, żebyśmy się nie stali pośmiewiskiem
nieprzyjaciół.

Właśnie pobyt w Rosji pozwolił Mickiewiczowi,
człowiekowi niespełna trzydziestoletniemu, na przybranie tego dyktatorskiego
tonu. Złożyło się na to kilka przyczyn. Trzeba przyznać, że poeta
przybył do Rosji przy niezwykle sprzyjającej mu konstelacji: Arakczejewowski
duch nie zdążył jeszcze przesiąknąć życia kulturalnego i intelektualnego
obu stolic, bajroniczny spisek dekabrystów ogarniał kraj od Pitra po Odessę,
przeto w tym miejscu i czasie wyrok skazujący młodego romantycznego poetę na
tułaczkę właśnie, był w rosyjskich salonach równy co najmniej czynowi
jeneralskiemu.
Nie bez znaczenia dla historii literatury
polskiej i w ogóle polskiej historii są ówczesne romanse Mickiewicza; kobiety
lecące na niego - excusez le moi - jak szafy bez nóg, pozwoliły mu
poczuć się zaiste kimś więcej niż czynownikiem VIII rangi, byłym
nauczycielem szkoły kowieńskiej. W mieście, gdzie wyrastał, nawet ludzie mający
dla niego wiele sympatii traktowali go trochę protekcjonalnie, widząc w poecie
ciągle biednego choć zdolnego studenta czy parafialnego nauczyciela. Wspominał
później:

W Kownie kochano mnie, ale nikt nie dbał o moje
poezje, nie wiedzieli nawet, że wyszły w Wilnie. Pierwszy raz dowiedzieli się
o tym z artykułu w "Astrei". (...)
Takiego uroku używały wówczas
wyrazy Warszawa i druk!

I oto ów romantyczny kochanek, który w swojej
przedrosyjskiej karierze zdołał raz zakochać się nieszczęśliwie i raz
uwieść żonę prowincjonalnego doktora, zanudzoną na śmierć kowieńską
codziennością, ląduje z wyroku Nowosilcowa w samym środku odeskiego karnawału.
O najgłośniejszej kochance Mickiewicza z tego okresu tak pisze Ksawery Pruszyński:
Może więcej znaczyło, że była
Rzewuska de domo, wnuczka hetmana targowickiego, siostra Henryka Rzewuskiego,
niebawem autora "Listopada" i "Pamiątek Soplicy", no i pani Hańskiej,
słynnej pani Hańskiej, w której miał zakochać się aż do ślubu Balzac.
Rzewuscy byli w starej Polsce arystokracją najbłękitniejszą, magnaterią całą
gębą, wobec których wszelakie hrabiny Sobańskie, nie mówiąc już o
Puttkamerowych i zgoła nie wspominając o zacnych Wereszczakach, miały się
jak sroki do pawi *[Por. Ksawery Pruszyński, Opowieść o
Mickiewiczu, Warszawa 1956, str. 112. Być może zresztą Karolina Sobańska
nie była kochanką Mickiewicza - nie będziemy wdawać się w ten spór
historyków; naprawdę istotne jest to, że w okresie pobytu w Rosji, kochanki,
które poeta miewał, z tej co ona wywodziły się sfery.].
Jakkolwiek książeczce Pruszyńskiego wiele można
zarzucić, wydaje się, że tu barwnym swoim stylem trafił w sedno: błękitna
krew Karoliny Sobańskiej miała dla Mickiewicza na pewno kolosalne znaczenie,
podobnie jak pozycja społeczna wielu innych jego wielkoświatowych kochanek - ten odwet towarzyski, czy może wręcz społeczny, był mu niezbędny dla
higieny psychicznej.
Biografowie i interpretatorowie twórczości
Mickiewicza wpadają zwykle w pewien popłoch, kiedy muszą zająć się odeskim
okresem jego życia i twórczości. Gustaw - bon vivantem? A
kysz! Istotnie, między byciem Gustawem a byciem lwem salonów, causeurem zmieniającym
kochanki jak rękawiczki - istnieje zasadnicza sprzeczność. Hagiografowie z
ogromnym uporem i rozmaitymi metodami próbowali się z niej wywikłać, już to
bagatelizując sprawę podbojów Mickiewicza (który podówczas zdołał uwieść
nawet swoją przyszłą teściową, co jest jednak osiągnięciem dość
rzadkim), już to udzielając mu ojcowskich napomnień moralnych, już to rozkładając
ręce - nie mogli jednak trafić na rozwiązanie najprostsze: błąd w rozumowaniu polega na
identyfikowaniu Mickiewicza z Gustawem. Nie było ani jednego dnia w życiu
poety, w którym byłby on do Gustawa podobny.
Wydaje się, że uczeni ulegli temu samemu złudzeniu,
co odeskie, moskiewskie i petersburskie panie; dla każdej z nich Mickiewicz był
tym bardziej atrakcyjny, im głębiej, stałej i nieszczęśliwiej kochał
Marylę - jej cień dodawał romansowi charme'u, romantyczności,
powabu... Ukoić Jego ból, ból wygnańca, nieszczęśliwego kochanka,
bajronicznego poety i - last noi least - Полъского
мятежника
To wszystko rozpalało do białości zmysły
rosyjskich piękności, w których salonach każdy wierszyk Goethego obudzał
powszechny entuzjazm, a każdy romans Walter Scotta był natychmiast w obiegu. O
takich postaciach jak ten zagraniczny poeta wszystkie te panie dotąd czytały
tylko w romansach, ale nigdy nikogo takiego nie widziały na oczy. I oto pojawił
się w zasięgu ręki. Na terenie całej Rosji szerokiej nie było mężczyzny,
który by mógł podówczas stanowić dla Mickiewicza w romansowych szrankach
konkurencję. Kammerjunkier Puszkin? Śmiechu warte!
A sam poeta nie darmo ku przestrodze opisał
szaleństwo Gustawa - jeśli kto przestrogi nie zrozumiał, albo nie potrafił
z niej skorzystać - jego sprawa, kto przestrogi nie posłucha, w imię
Ojca, Syna, Ducha - zaś sam przestrzegający wyciągnął ze swych przemyśleń
daleko idące konsekwencje i natrafiwszy na tak sprzyjające warunki żył
jak basza wedle swojego własnego określenia, sycąc się rozkoszami nie
tyle romantycznej, co raczej renesansowej miłości.
Jej najistotniejszą cechą w rosyjskim okresie
twórczości Mickiewicza jest jasna samoświadomość, lekki dystans do przeżywanych
doznań, które niemal na gorąco mogą być poddawane przedmiotowej analizie.
Cała rosyjska twórczość poety stoi pod znakiem pamięci; kategoria ta zawsze
była dla niego arcyważna, ale teraz, po opuszczeniu stron rodzinnych, stała
się jeszcze donioślejsza. Mickiewicz i dawniej skłonny był do manipulowania
pamięcią, szczególnie pamięcią zbiorową, że wspomnimy o Grażynie i
innych jego tekstach wyjętych z pieśni gminnej dokładnie w ten sposób,
w jaki wyjmuje się króliki z cylindra.
Jeszcze w Wilnie zdawał sobie sprawę ze związków
pamięci i poezji, którą ta ostatnia jeśli nie stwarza, to przynajmniej
wzmacnia i steruje nią. Słynne Exegi monumentum parafrazował co
prawda później, ale nad Horacym siedział właśnie wtedy, i to zarówno z
racji swoich szkolnych zajęć, jak zainteresowań, zarówno własnych, jak i całej
grupy przyjacielskiej. Przecież wtedy, gdy pracował nad tomem Ballad i
romansów, jego przyjaciel Jeżowski wydawał właśnie tłumaczenia pieśni
rzymskiego poety:

 
Non omnis moriar. Multaque pars mei
Vitabit Libitinum. Usque ego postera
Crescam laude recens dum Capitolium
Scandet cum tacita virgine pontifex.

 
Właśnie o pamięci traktuje arcydzieło poezji
miłosnej, słynny wiersz Do M..., przenikliwa antycypacja wspomnień,
scenariusz dalszego życia Maryli, jaki przed odjazdem na zawsze napisał dla
niej reżyser jej nieszczęśliwego życia i twórca wiekopomnej sławy. W tym
wierszu hydra pamiątek nie usypia ani na chwilę, do zatapiania szponów
w sercu skłania ją każda okoliczność:

 
Czy książkę weźmiesz, gdzie smutnym wyrokiem 

Stargane ujrzysz kochanków nadzieje, 
Złożywszy książkę z westchnieniem głębokiem, 

Pomyślisz sobie: ach! to nasze dzieje...
 
A jeśli autor po zawiłej próbie
Parę miłośną na ostatek złączył,
Zagasisz świecę i pomyślisz sobie:
Czemu nasz romans tak się nie zakończył... 
 
Nie
ma żadnego luzu, nie ma żadnego wytchnienia, nie ma żadnej ucieczki, pamięć
jest niezbywalnym elementem ludzkiego bytu. Można by powiedzieć więcej - nie elementem, ale samą jego istotą. Istnieje to tylko, o czego istnieniu
wiemy, i może istnieć, choćby kapłan z milczącą dziewicą od kilkunastu już
wieków przestał wstępować na Kapitol.
W Sonetach krymskich ze szczególną
doniosłością występuje problem ludzkiego istnienia w historii i pamięci.
Ich bohater, czy jeśli kto woli podmiot liryczny, porażony jest
dziką bujnością i ogromem otaczającej przyrody, wyzywająco obojętnej wobec
ludzkich spraw:

 
Nam czy słońce dopieka, czyli mgła ocienia, 

Czy sarańcza plon zetnie, czy giaur pali domy - 
Czatyrdahu, ty zawsze głuchy,
nieruchomy, 
 
Między światem i niebem jak drogman stworzenia, 
Podesławszy pod
nogi ziemie, ludzi, gromy, 
Słuchasz tylko co mówi Bóg do przyrodzenia.

 
Czatyrdah
 
Gdyby tylko obojętność! Przyroda w swoim
wschodnim rozpasaniu jest nawet agresywna wobec człowieka, niszczy jego ślady.
Oto Bakczysaraj:

 
Jeszcze wielka, już pusta Girajów dziedzina!
Zmiatane czołem baszów ganki i przedsienia,
Sofy, trony potęgi, miłości schronienia,
Przeskakuje sarańcza, obwija gadzina.
 
Skroś okien różnofarbnych powoju roślina,
Wdzierając się na głuche ściany i sklepienia,
Zajmuje dzieło ludzi w imię przyrodzenia,
I pisze Balsazara głoskami "RUINA".
 
W środku sali wycięte z marmuru naczynie,
To fontanna haremu, dotąd stoi cało,
I perłowe łzy sącząc woła przez pustynie:
 
"Gdzież jesteś o miłości, potęgo i chwało!
Wy macie trwać na wieki, źródło szybko płynie,
O hańbo! wyście przeszły, a źródło zostało".

 
O hańbo! Upadło państwo chanów krymskich, którym
ongiś ruscy książęta z drżeniem płacili haracz, groźny przez wieki Krym
wcielony został w granice zachłannego imperium. Jeśli w tym miejscu
Mickiewicz nie snuje analogii z losami Polski, to zawdzięczamy to wyłącznie
carskiej cenzurze, której miał przewrotny zamiar tomik swój powierzyć.
Tomik puścili i - jak to zwykle bywa - nic
nie zrozumieli i niczego się nie nauczyli; a przecież już wtedy, kiedy się
za Tatarów krymskich po raz pierwszy wzięto, mówił im Mickiewicz, że źródło
zostało. Dziwniejsze, że tak jakoby wytrenowani w czytaniu aluzji
politycznych polscy odbiorcy, włącznie z uczonymi historykami literatury, od półtora
wieku trwają w przekonaniu, że Sonety krymskie poświęcone są głównie
opisom przyrody.
A sonet Jastrząb, którego
cenzorzy przeczytać nie mogli, bo pozostał w autografie bez ostatniego wersu,
i zaiste chyba nie dlatego, że Mickiewicz nie mógł znaleźć stosownego rymu
do słowa "dzieje"?

 
Biedny jastrząb! śród niebios porwała go
chmura, 
W obcy zaniosła żywioł i dalekie strony; 
Morską przesiąkły rosą,
wichrami znużony, 
Śród ludzi na tym maszcie roztoczył swe pióra.
(...)
I mnie wicher odpędził, słota zlała
skrzydła.

 
Znaczące to porównanie, zaiste, tym bardziej,
że nie zmieniając w zasadzie podstawowego pomysłu wiersza mógł poeta na
miejsce jastrzębia wstawić dowolnego innego ptaka, z gołębiem łącznie, co
nawet dawałoby asumpt do dalszych romansowych porównań. Ale Mickiewicz na
Krymie z gołębiami nie ma nic wspólnego - to właśnie odpoczywający na
maszcie jastrząb, który musi wysuszyć pióra, aby znowu móc uderzać z góry
na upatrzony łup.
To bystrooki jastrząb, widzący daleko, mogący
zobaczyć i to, czego by nie dostrzegły źrenice sokoła, a drogę umiejący
sobie znaleźć gdzie orły dróg nie wiedzą. l ten jastrząb-sokół-orzeł
nie da się zastraszyć ani tym, którzy go na Krym wysłali, ani krymskiej
przyrodzie w jej ogromie i niszczącej sile:

 
Mirza
(...) Tam nie patrz! tam spadła źrenica, 
Jak w
studni Al-Kairu, o dno nie uderza. 
I ręką tam nie wskazuj, nie masz u rąk
pierza; 
I myśli tam nie puszczaj, bo myśl jak kotwica
Z łodzi drobnej ciśniona w nieźmierność głębiny, 

Piorunem spadnie, morza do dna nie przewierci, 
I łódź z sobą przechyli w
otchłanie chaosu.
Pielgrzym 
Mirzo, a ja spójrzałem! (...)

 
Droga nad przepaścią w Czufut-Kale
 
Skąd wzięła się odwaga, potrzebna młodemu
poecie do takiego spojrzenia, odwaga pozwalająca zakończyć cykl sonetów
wersem o pieśniach, z których wieki uczynią ozdobę [jego] skroni?
Czy wystarczyłoby słuszne skądinąd przekonanie, że Sonety krymskie są
naprawdę pięknymi wierszami? Myślę, że nie sposób sensownie odpowiedzieć
na to pytanie, zakładając jednocześnie, że Mickiewicz odrzucił filomatyzm w
jego znaczącej części, w jego oświeceniowej istocie, w tym oczywiście
rozumieniu tego słowa, jakim się w tej książce posługujemy.
Chodzi tu o cały zespół znaczących przekonań
- o wiarę w sensowność ludzkiego działania i w jego siłę, jeżeli
realizuje interesy ponadjednostkowe, o przeświadczenie o podmiotowości społeczeństwa,
jako związku suwerennych jednostek, wadze kultury i nauki etc. Chodzi wreszcie
o wiarę - tę samą, na której opierały się później kolejne pokolenia
polskich niepokornych - że stanie na straży podstawowych wartości zawsze
musi w końcu prowadzić do zwycięstwa, i - last not least - ten
rodzaj poczucia swobody, który dla współczesnej Europy odkryło właśnie Oświecenie,
a przecież Mickiewicz z epoki odeskiej, sonetowej, to poeta właśnie swobodny.
Na Pielgrzymie Krym robi ogromne wrażenie, daje
mu odczuć jego samotność, przeciwstawiając jednostce bezbrzeżne stepy,
niebotyczne góry, niezgłębione przepaście, szalejące burze morskie. I
jakkolwiek krymska przyroda i południowy klimat musiały robić ogromne wrażenie
na kimś, kto całe życie nie oddalał się specjalnie od Nowogródka, przecież
nie o meteorologię i klimatologię chodzi tu przede wszystkim - komasacja
elementów dramatycznych, o których tu mówimy, odwzorowuje bowiem nie tyle
turystyczne uroki Krymu, ile stan ducha Mickiewicza.
W analizie Sonetów krymskich bardzo
wiele uwagi poświęcono Krymowi, specyfikując poszczególne wspominane przez
poetę miejsca, rozprawiano chętnie o przyrodzie, lekceważąc to, co w Sonetach
najważniejsze, i czyniono tak od czasów, kiedy warszawscy pseudoklasycy
najbardziej zainteresowali się nadmiernym zachwaszczeniem polszczyzny obcymi
zapożyczeniami - bo to było jedyne, co zdołali w Mickiewiczowskim cyklu
zauważyć.

Sonety krymskie opatrzone
zostały przez autora mottem z Goethego:

Wer den Dichter will verstehen, 
Muss im Dichter's
Lande gehen.

Znaczy to dosłownie: "Kto chce pisarza
zrozumieć, musi iść do jego kraju". Te słowa mówią wprost, że nie na
Krymie szukać śladów, które by rozumienie Sonetów krymskich ułatwiły.
Nie o przyrodzie tamtejszej jest rzecz, a raczej przyroda ta zostaje przez
Mickiewicza w cyklu sonetów ściśle - i jak to u niego - precyzyjnie
sfunkcjonalizowana.
Pisano i mówiono wiele  o   l o c i
e   i   p ę d z i e  w Farysie, jednocześnie prześlepiając kwestię lotu w Sonetach krymskich, w
tym samym czasie co Farys napisanych. A to jest wtedy pojęcie, o którym
Mickiewicz myśli. W niedrukowanym za życia poety wierszu Dumania w dzień
odjazdu datowanym 1825, 29 Octobra, Odessa, wierszu będącym
rodzajem diariuszowej notaty poetyckiej, mówi wracający z krymskich wakacji
Mickiewicz:

Lećmy i nigdy odtąd nie zniżajmy lotu.

W otwierających cykl Stepach akermańskich, gdzie
trafnie obserwowano finezyjne przenikanie się żywiołów wodnego i lądowego (wpłynąłem/na
suchego; przestwór/oceanu etc.) nie dostrzeżono rzeczy jakże istotnej nie
tylko dla tego wiersza, ale całego cyklu - a ryzykowałbym tezę, że i
dla całego dalszego rozwoju osobowości twórczej Mickiewicza - oto nie
dostrzeżono nerwowego rozedrgania, będącego przeciwnym biegunem tego spokoju
i pewności, które biją wprost z sonetu kończącego cykl; Wsparty na
Judahu skale żegna Krym nie znerwicowany wygnaniec, całym sobą pragnący
najcichszego choć głosu z domu, ale ktoś wiedzący, że wieki uplotą
ozdobę [jego] skroni.

Cykl Sonetów krymskich pokazuje - rozbitą na kolejne, numerowane etapy
- tę właśnie przemianę; po rozedrganiu Stepów akermańskich niewiarygodnej
wprost samotności człowieka w stepie, samotności każącej mu poszukiwać
oparcia w najlichszej nawet żywej istocie, następuje skupienie i uspokojenie Ciszy
morskiej, aby w sonecie III (Żegluga) mogły paść słowa:

Lekko mi! rzeźwo! lubo! wiem, co to być
ptakiem.

W całym cyklu - choć pojęcie lotu jest najważniejsze
- jest ono wielokrotnie stosowane wymiennie z płynięciem i jazdą konną - bo Sonety krymskie to rzecz o wyzwalaniu się, o wydobywaniu się na
wolność z tego uwiązania, jakie widzimy jeszcze w Stepach akermańskich; niezwykłe
wprost, jak przytłaczająca człowieka stepowa przyroda, zmuszająca do
poszukiwania czegokolwiek poza własną jednostajnością - wypatrywania na
ziemi i niebie: gwiazdy czy rzeki, żurawia czy węża - jak ta przyroda staje
się pod piórem Mickiewicza figurą caryzmu.
Oderwać się od tego - to ocaleć; jest więc
poniekąd wszystko jedno, czy od tej ziemi oderwiemy się ptakiem czy motylem,
czy okręt skroś niebios leci, czy błyskawica pędem Farysa przelatuje
milczące pustynie błękitu, czy wypuszczam
na wiatr konia i nie szczędzę razów czy
motyle różnofarbne, niby tęczy kosa, baldakimem brylantów okryły
niebiosa - bo zawsze chodzi ó wolność i dlatego tyle tu lotu.
Mickiewicz zupełnie świadomie miesza porządek
metafor, każe okrętom zrywać się do lotu wiatr chwytając pod skrzydła, a błyskawicom
cwałować konno - i zaiste nie robi tego wszystkiego po to, żeby dokuczyć
warszawskim frustratom poetyckim; tu się dzieją znacznie ważniejsze rzeczy,
to tutaj właśnie - sonet IV Burza - zdobywa Mickiewicz niezależność,
wyzwala od paraliżującego strachu.
Zdobywa spokój. W sonecie XIV - Pielgrzym - powraca motyw Litwy, ale jakże inaczej, niż było to w otwierających
cykl Stepach akermańskich! Tu jest już spokój i skupienie pozwalające
bezpiecznie przemierzać Drogę nad przepaścią w Czufut-Kale (sonet
XV), można rzucić tryumfujące, dumne Mirzo, a ja spójrzałem; to tutaj
z młodego prowincjonalnego poety rodzi się ktoś, kto będzie miał odwagę
wytyczania nowych dróg. Lada chwila powstanie Konrad
Wallenrod.
Mirzo, a ja spójrzałeml Pielgrzym
nie opuści wzroku. To figura w zmniejszeniu obrazująca doznania Mickiewicza w
Rosji, która powinna była przestraszyć poetę swoim ogromem, dać mu uczuć własną
małość i słabość. W tym kierunku stara się nim pokierować jego krymski
przewodnik - mirza, podbity Azjata. Ale Pielgrzym dostrzeże źródło, które
zostało, nawet jeśli inni go nie dostrzegają i nie rozumieją, Pielgrzym wie
i widzi więcej - nie darmo była mowa o wzroku sokoła i jastrzębia; jemu
dostępna jest perspektywa historii, potrzebującej przecież czasu - wszak
Wallenrod nie rodzi się od razu, przeciwnie: Sto lat mijało, jak zakon krzyżowy...
A Krym podbity został dopiero co.
I dlatego dramatyczna duchowo krymska podróż
znajduje swoje zakończenie w hieratycznym obrazie poety wspartego na Judahu
skale; jest to już zupełnie inny człowiek, niż ten, który przez akermańskie
stepy jechał na Krym - z Krymu bowiem powraca nie młodzik, ale człowiek
dojrzały. Ta przemiana zaświadczona jest zresztą nie tylko Sonetami
krymskimi, widać ją także w sonetach nazywanych odeskimi, czy po
prostu erotycznymi. Rozpoczynają się one od nawiązań do Petrarki,
hołdu dla miłości tak platonicznej, że aż wymyślonej, rozwijają w tak
wspaniale cielesny obraz namiętności, że szokował nie tylko współczesnych,
ale i do dziś kłopotliwy dla części przynajmniej mickiewiczologów, aby pod
koniec - właśnie w owej epoce uzyskiwania spokoju - mógł twórca Gustawa
rzucić słowa, które tak jego interpretatorom przeszkadzają:

 
Dziś z hojnego jam skąpy, z czułego szyderca,
A choć mnie dotąd jeszcze nadobna twarz nęci,
Choć jeszcze was opiewać i obdarzać muszę:
Lecz dawniej wszystko dałbym, dziś wszystko - prócz serca.

 
Nie jest oczywiście tak, aby w takich
deklaracjach nie było elementu pozy; we wspomnianym już wierszu Dumania w
dzień odjazdu jest poeta gotów powiedzieć nawet:

 
Pamiętam, kiedy miody, z lubej okolicy, 
Od
przyjaciół kochanych, od mojej dziewicy 
Jechałem i patrzyłem i pomiędzy
drzewy 
Słyszałem głosy, chustek widziałem powiewy -

Płakałem. Miło płakać, póki wiek
namiętny... 


Za cóż mam dzisiaj płakać, starzec obojętny? 


Młodemu lekko
umrzeć. On, nie znając świata, 


Myśli żyć w sercu żony, przyjaciela, brata



Ale starzec, co życiu zdjął szatę obłudy, 


Nie wierzący w nadludzkie
ani ludzkie cudy,

 
"Starzec" niedługo skończy 27 lat, ale
mimo wszystko słów tych nie można całkiem lekceważyć; sonety miłosne z
okresu odeskiego są wprawdzie najbardziej konwencjonalnymi tekstami, jakie
Mickiewicz kiedykolwiek napisał, wariacjami na temat popularnych motywów
literackich, ale w każdym razie w tym miejscu i czasie Mickiewicz te właśnie
motywy dla swoich wariacji wybierał - warto zdawać sobie sprawę, że od tej
pory Mickiewicz już wierszy miłosnych nie pisał, a deklarowana w Ajudahu postawa spokoju i wyższości - wbrew pozorom - znajduje pełne pokrycie zarówno w jego następnych tekstach, jak i
biografii.
Opuszczając Odessę przeciwstawia Mickiewicz twórczość
namiętności (Ajudah ww. 9-14) i pamiętajmy, że jedzie do Moskwy i będzie
tam pisać Konrada Wallenroda. A tak się zdarzyło, że ów odjazd z
Odessy nastąpił - jak wynika z podtytułu cytowanego przez nas wiersza - 29
Octobra 1825 roku, a że podróż do Moskwy trwała około miesiąca,
Mickiewiczowi przyszło odbywać ją w chwili osobliwej: 19 listopada zmarł
bowiem w Taganrogu Aleksander I i zanim wieść ta z wiadomym skutkiem dotarła
na Plac Senacki w Petersburgu, szła tą samą co Mickiewicz drogą przez
podminowaną dekabrystowskim spiskiem południowo-zachodnią Rosję.
Jeśli się przyjrzeć opublikowanemu dopiero w
roku 1832, jako Ustęp III części Dziadów, cyklowi poetyckich
reportaży Mickiewicza z podróży po Rosji, myślanych i doświadczanych
przecież nie w Dreźnie, ale wiele lat wcześniej, trudno nie dostrzec, że
bohater liryczny Ustępu przeciwstawia oszalałej z wielkości Rosji - kulturę.
Kulturę w jej etymologicznym łacińskim
znaczeniu: znojną, długoletnią, szeroką uprawę, ten ponad życiem całych
pokoleń toczący się powolny proces, który przeobraża oblicze świata i na
który składają się dziesiątki prac najrozmaitszych, czasem trudno
widocznych w pierwszej chwili, ale o szerokim zasięgu, prac obejmujących całą
dookolną rzeczywistość. Nie darmo pojęcie to wywodzi się z rolnictwa, a nie
z łupiestwa, kultura musi być wytworem pracy zbiorowej, a nie czyjejś, choćby
imponującej - samowoli:

 
Na wskroś pustyni krzyżują się drogi, 
Nie
przemysł kupców ich ciągi wymyślił, 
Nie wydeptały ich karawan nogi; 
Car ze
stolicy palcem je nakreślił. 
Gdy z polską wioską spotkał się ubogą, 
Jeżeli
trafił w polskich zamków ściany, 
Wioska i zamek wnet z ziemią zrównany, 
I
car ruiny ich zasypał - drogą.

Dziadów części
III Ustęp, Droga do Rosji, ww. 97-104
 
Wrażenie łupiestwa, kradzieży, bogacenia się
cudzym kosztem przy ogromnym własnym ubóstwie uderza przybysza na każdym
kroku:


Ówdzie, za kolumn korynckich szeregiem.
Gmach z płaskim dachem, pałac letni, włoski,
Obok japońskie, mandaryńskie kioski.
Albo z klasycznych czasów Katarzyny
Świeżo małpione klasyczne ruiny.
Różnych porządków, różnych kształtów
domy,
Jako zwierzęta z różnych końców ziemi,
Za parkanami stoją żelaznemi,
W osobnych klatkach. - Jeden niewidomy,
Pałac krajowej ich architektury,
Wymysł ich głowy, dziecko ich natury.
 
Przedmieścia stolicy, ww.
6-16
 
W swoim traktacie o Rosji - bo tak przecież
trzeba rozumieć Ustęp - Mickiewicz tę właśnie myśl o braku
kultury, woli i świadomości zbiorowej podkreśla wielokrotnie i nie jest to
przecież przypadkiem, zbiegiem okoliczności; chciałbym bronić przekonania,
że wobec samowładztwa carów stoi tu nie byroniczny wygnaniec, czciciel
Goethego i Schillera, ale spadkobierca idei Oświecenia, głęboko przekonany o
wyższości umowy społecznej nad самодержавием,
pilny czytelnik i uczeń
Woltera, nie obciążony jednak jego złudzeniami wobec Kremla, złudzeniami, które
wszak od pokoleń są udziałem zachodnioeuropejskich intelektualistów, mniej
zaś imają się ludzi urodzonych powiedzmy w okolicach Nowogródka czy Oszmiany. A gdzie tu
umowa społeczna?:

 
Za dawnych greckich i italskich czasów 
Lud się
budował pod przybytkiem Boga,
(...)
Wszystkie te miasta jakieś bóstwo wzniosło, 

Jakiś obrońca lub jakieś rzemiosło. 
Ruskiej stolicy jakież są początki?
(...)
Nie chcieli ludzie; - błotne okolice 
Car
upodobał, i stawić rozkazał, 
Nie miasto ludziom, lecz sobie stolicę: 
Car tu
wszechmocność woli swej pokazał.
 
Petersburg, ww.
1-2, 11-13, 21-24
 
Przejmujący obraz Pomnika Piotra Wielkiego, największego
cyrulika wszechczasów na rozszalałym koniu, przeciwstawionego pomnikowi
ojcowskiego Marka Aureliusza, wspaniale ukazuje i to, że dla Mickiewicza
klasyczny spokój filozofa (dodajmy: aksjologa) stanowi wartość ogromną,
chociaż jest tak nieromantyczny, najmniejszego zaś pozytywnego wrażenia nie
czyni na nim poetycznie i romantycznie spięty do skoku rumak Медного
всадника. A przecież autor Parysa, wtedy właśnie, w Rosji
napisanego, on, który od swej ukochanej hrabiny Puttkamerowej jako jedyny
prezent za czasów najszczęśliwszego rozwoju ich romansu otrzymał właśnie
wspaniałą klacz Beauty - ten człowiek naprawdę nie był niewrażliwy
na uroki dzielnych wierzchowców.
Ale w Rosji można i konie znienawidzić:


Że koń, nie człowiek, dobrą jazdę czyni, 

Dawno już o tym wiedzieli Rusini: 
Bo za dobrego konia gwardyjaka 
Zakupisz u
nich dobrych trzech żołnierzy; 
Oficerskiego cena jest czworaka, 
I za takiego
konia dać należy 
Lutnistę, skoczka albo też pisarza, 
A w czasach drogich
nawet i kucharza.
Skarbowe chude, poderwane klacze, 
Nawet te, które
wożą łazarety, 
Jeśli je stawią w faraona gracze, 
Liczą się zawsze: klacz
za dwie kobiety.
 
Przegląd wojska, ww.
80-91
 
To w oczach Mickiewicza świetny przykład 
c e n y  rosyjskiego poloru, charme'u, wykwintu, którym podbijać zwykli rosyjscy
arystokraci Paryże, Londyny - całą cywilizowaną Europę, tak wrażliwą na
bogactwo i tajemniczy wdzięk Rosji i lubiącą ulegać jej czarowi. Bogactwo
Rosji - klacz za dwie kobiety.
Ten cały polor, jakże naskórkowy, jest czymś
zewnętrznym zupełnie; zadekretowanym mundurem, przebraniem, gigantycznym (bo
na imperialną rosyjską miarę) oszustwem. Świecą się wszyscy, lecz me światłem
własnym - powiada Mickiewicz w Przeglądzie wojska, chwytając
istotę rosyjskiego pozoru kultury. I nie jest tak, aby to udawane świecenie
wolno było lekceważyć, albo co więcej cieszyć się z niego, wychodząc z założenia,
że to nawet lepiej, iż car Piotr Rosyją ucywilizował przy pomocy
kilku prostych czynności balwierskich. Są to bowiem tylko pozory kultury,
pozory często bogate, wystawne i olśniewające, które nie służą bynajmniej
rozrywce czy zabawie, ale stają się istotną bronią rosyjskiej polityki
imperialnej.
Owa pozorna, sztuczna, balwiersko-krawiecka
europeizacja, której pełne są deklaracje rosyjskich polityków, ma jakże
doniosłe znaczenie rozmiękczania przeciwnika, usypiania jego czujności, wpędzania
w fałszywe przekonanie, że w istocie nie jest przecież tak źle, że Rosja
nie ma wobec niego tak złych zamiarów, a zresztą jest wielkim, wysoce
kulturalnym europejskim mocarstwem.
Jak wspominaliśmy, wtedy właśnie, kiedy
Mickiewicz po Rosji podróżuje, umiera Aleksander I i strzały na Placu
Senackim, a niewiele później wystawione przez jego następcę szubienice dla przyjaciół-Moskali,
stają się końcowym akordem prowadzonej przezeń перестройки, która
jeszcze tak niedawno na Kongresie Wiedeńskim budziła zachwyt całej
cywilizowanej Europy. Teraz można ją już sądzić po owocach, którymi
obrodziły szubienice.
Mickiewicz miał okazję jeszcze w Wilnie widzieć
przykłady perfidii rosyjskiej polityki podczas procesu Filaretów, a szczególnie
przy jego zakończeniu: oto np. szulerska zagrywka polegająca na tym, że
Nowosilcow skazuje Zana na rok twierdzy, a dobry ojczulek car, ów znany z
liberalizmu Aleksander I, bożyszcze Wiedeńskiego Kongresu, nie mogąc w
dobroci swojej znieść tak surowego wyroku, zmniejsza go do połowy. I oto,
zamiast cisnącego się do świadomości powszechnej przekonania o bezwzględności
i surowości carskich sądów, które skazują kwiat młodzieży za głupstwa w
końcu, zamiast tego ma zapanować przekonanie o gołębiej dobroci ojczulka красное
солнычко.
Tej samej demobilizacji przeciwnika służyć miało
otwarcie na kilka dni przed deportacją cel skazanych. Oto relacja pamiętnikarza:
Na kilka dni przed wywiezieniem trzech skazanych (Zana, Suzina i Czeczota)
pozwolone było wszystkim, kto by chciał, ich odwiedzić. Drzwi do izby Tomasza
Zana w klasztorze bazylianów przez wszystkie te dnie prawie się nie zamykały.
Tak mężczyźni jak kobiety tłumnie się zbierali, by go pożegnać. (...)
przychodząc do pana Tomasza znalazłem drzwi na klucz ze środka zamknięte (...)
było w izbie kilka osób samych
tylko Filaretów: Adam Mickiewicz, Odyniec, Czeczot, Suzin, Freyend, Piasecki,
dwóch braci Tomasza, pewno i ktoś jeszcze. Wszystkich znalazłem silnie
rozrzewnionych, bo właśnie w tej chwili Czeczot przy gitarze....

Reżim, który już wtedy zsyłał na Wyspy Sołowieckie,
czy na powolną śmierć do syberyjskich min, który dysponował najcięższymi
twierdzami i zaiste chętnie czynił z nich użytek, tu oto wpuszcza do celi
skazańca wileński tout le monde, nawet pozwala się gościom zamknąć
w celi od środka! Cóż to jest? Nagły przypływ liberalizmu do serca
Nowosilcowa? Współczucie dla skazanych młodzieńców?
To diabelska strategia, mająca uśpić przerażenie
i gniew społeczeństwa. Docisnąć do granicy wybuchu, a potem troszeczkę,
minimalnie, popuścić, już z myślą o następnym etapie dociskania. Zamkną
się od wewnątrz w celi, pośpiewają, niechże to będzie nawet Marsylianka - jak już ją muszą
śpiewać, to przecież nie sposób na to wymyśleć lepszego miejsca. Zawsze się
trochę wyładują. Czy to na pewno Franklin wynalazł piorunochron? Czy i w tym
wynalazku Rosjanie nie byli pierwsi?
A późniejsze doświadczenia poety, już z
Rosji, z czasów śledztwa w sprawie dekabrystow, które odbijało się szerokim
echem we wszystkich moskiewskich salonach, gdzie naówczas bywał Mickiewicz?
Bat i marchewka. Ojczulek car płaci wysoki, dwutysięczny dług Rylejewa,
interesuje się osobiście losem jego żony i dziecka, olśniewa ludzkością,
łaskawością, dobrocią - wszystko w scenerii Pietropawłowskiej twierdzy.
Nie ma moralnej granicy w tym upiornym śledztwie - car gotów jest zrobić
wszystko, aby skłonić swoich więźniów do wzajemnych denuncjacji, do wydania
najtajniejszych sekretów, do wykopania wyśmienicie schowanych archiwów. Jeśli
ceną ma być przedzierzgnięcie się Imperatora Wszechrosji w pospolitego łapsa,
to zostanie ona zapłacona bez szemrania.
Nie ma moralnej granicy dla cara, i nie ma jej
dla jego dworzan, szczególnie jeśli popadną w niełaskę, jeśli poczują się
zagrożeni:


Śród dworzan prędzej znalazłbyś stoików, 

Wspaniałe dusze - choć
gniew cara czują, 
Ani się zarżną, ani zachorują; 
Wyjadą na wieś do swych
pałacyków 
I piszą stamtąd: ten do szambelana, 
Ów do metresy, ów do damy
dworu, 
Liberalniejsi piszą do furmana. 
I znowu zwolna wrócą do faiuoru -
 
Przegląd wojska, ww.
159-168
 
Car jest niezwykle liberalny podczas śledztwa,
opowiada aresztowanym o swoich liberalizacyjnych planach, narzeka wraz z nimi
nad nieszczęśliwą matuszką Rossiją, której świętemu dobru ślubował życie
poświęcić i dla dobra tejże matuszki - fakty, nazwiska, adresy. Przede
wszystkim nazwiska! Car-liberał chce się otoczyć liberałami, chce ich wszystkich
poznać osobiście, sformować ekipę, musi się z nimi, krasnoje sołnyszko,
pod jednym, spotkać dachem. Pod dachem пемропавловской
крепости.
Car Mikołaj był tak liberalizmem przesiąknięty
w owym 1826 roku, że pewnie nie posiadał się ze zdziwienia na widok pięciu
powieszonych. Ale nie miał w sobie aż tyle liberalizmu, aby pozwolić ich
normalnie pogrzebać. Chodziły słuchy, że ciała ich zakopano na Wasiljewskim
Ostrowie i kamerjunkier Puszkin mógł tam później z wielkim strachem chodzić
i rozglądać się, czy nie dostrzeże jakiegoś śladu...

 
Ach, żal mi ciebie, biedny Słowianinie! - 
Biedny narodzie! żal mi twojej doli, 
Jeden znasz tylko heroizm
- niewoli.
 
Przegląd wojska, ww.
478-480
 
Mickiewicz w Rosji to - jak widać z Ustępu
III części Dziadów - bystry obserwator nie zatrzymujący się na
powierzchni zjawisk, nie dający się zwieść pozorami, ale poszukujący ich
istotnego sensu, nastawiony na analizę mechanizmu tajemniczego państwa. Nie
rezygnował z żadnej sposobności znajdowania materiału dla swoich studiów,
więcej - poszukiwał takich sposobności посещал
беседы наши jak
z wyrzutem napisze później Puszkin i będzie w tym zarzucie trochę moralnej
racji - oczywiście, jeżeli by przyjąć, że wynajęty dworski poeta w
randze kamerjunkra (XIII ranga), który w dodatku z cichych sympatii jest
rewolucjonistą, takie racje mieć może - bo też rzeczywiście Mickiewicz
przez okres swojego pobytu Rosji poznaje ją ze sprawnością asa wywiadu.
Dobroduszny i naiwny Czeczot ma oczywiście o to do przyjaciela ogromny żal, tępymi
oczy nie jest w stanie dostrzec ogromnego dla całych pokoleń znaczenia
naturalistycznych studiów Mickiewicza nad istotą caratu. A oto jak się broni
w liście poeta przed zarzutami Czeczota:

...ma ona [kochanka;
Filomaci w swoich listach używają omówień i metafor w założeniu
niezrozumiałych dla policyjnej cenzury. Egzegeci zgodnie uznają, że tu chodzi
o ojczyznę - przyp. J. W.] w nas wszystkich gorących
i stałych kochanków. Biada nam, jeśli na chwilę jeden o stałości drugiego
wątpić będzie, ale pewnie żaden dotąd nie wątpi. Miłość
nasze do niej okazywać będziemy nie jak Don Kiszot, stając na gościńcu i
wszystkich wyzywając bez braku (...) Mój Janku! Możnaż z tym
szlachetnym i wysokim uczuciem łączyć i wiązać szczegóły nic nie znaczące?
Obiady, tańce, śpiewania, mająż obrażać ową boską kochankę? Nie jesteśże
podobnym do chłopców stołowickich, którzy bijąc Żyda każdego chcieli mścić
się za ukrzyżowanie Chrystusa? (...) Cytujesz Moabitów! Jakże, chciałbyś
po starozakonnemu zemstę wywierać na pierworodnych dzieciach, na psach nawet,
bo widzę, że myszy nie oszczędzasz? Żebym ci jeszcze Biblią zacytował:
powiem szczerze, iż nie tylko jestem gotów jeść trefny bifsztyk Moabitów,
ale nawet mięso z ołtarza Dagona i Baala, kiedym głodny i będę dlatego, jak
byłem, dobry chrześcijanin. Co do mojej lektury - czytam "Fiesca"
Schillera i "Historią" Machiawela.

 








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Budowanie wizerunku firmy poprzez architekturę
technik architektury krajobrazu21[07] z2 01 u
refine the architecture?F2AA31
csps software architecture document
MAŁA ARCHITEKTURA etap 4
define a?ndidate architectureMCF8A8E
Faraon,faraonowa i architekt
perform architectural synthesis?72DEA7
ZAL HISTORIA ARCHITEKTURY XX WIEKU
Architektura drewniana
18 1 [dzień 9] Słów kilka o modlitwie do Architekta Puzzli
Wielki architekt wszechświata

więcej podobnych podstron