Patronat medialny
Radio f poraclnik ksiąd
-jpi
merlin.
pl
Copyright by Wydawnictwo WAB.
, 2006WydanieIWarszawa 2006
Baśka szykowała śniadanie.
Uwijała się cicho i prawieżadne hałasy nie docierały do pokoju.
Prawie żadne, chociażwiadomo było, że odgłos czajnika na pewno dotrze.
Baścenigdy nie udało się w porę ściągnąć gwizdka, zawszebyłagdzieś
dalej niż przy kuchence i chwilę trwało, zanim rozwścieczony pisk
przeszedł w głuche pomruki zakończonebłogą ciszą.
To wystarczyło, żebyw pokoju obok Łucja gwałtownie przeskoczyła zesnu
w jawę.
Zazwyczaj leżała, rozmyślając, czy warto zacząć dzień od gimnastyki.
Każdegoranka okazywało się, żenie warto,więc ograniczałacały wysiłek
dorozplanowania najbliższych zajęć: cozrobić, gdzieiść, dokogo
zadzwonić.
Tego dnia czekało ją spotkanie z Oskarem.
Niewidzielisię od czasu wielkiej awantury zakończonej rozstaniem.
Odegrali wtedy niezłe przedstawienie, zakończone prawiehappeningiem
zudziałem rozbawionych przechodniów.
Ona szłaulicą Długą, unosząc cały swój ruchomy dobytek,czyli plecak,
poduszkę, koc i laptop, on wisiał w oknie szóstego piętra i krzyczał na
całygłos: ,Jeszcze pożałujesz!
" Tylezapamiętała, chociaż krzyczał dużo więcej, jakby chciał
poinformować wszystkiepanny między Długąi aleją Solidarności, żeoto
zostajew mieszkaniu sam, przystojny i dowzięcia.
Mijając pawilon Pizza Hut, wciąż słyszała jego głos,.
a wokół widziała zadarte głowy ludzi.
Na szczęście toOskar
byłgwiazdą widowiska, nie ona.
Od tamtegodnia minęłytrzymiesiące.
Nie żałowała,żeodeszła, żałowała, że zrobiła to tak późno.
Zmarnowała cztery długie lata.
A może niezmarnowała, może właśnie wydoroślała przynim i nabrała
odporności.
Baśka powiedziałamądrze: "Potraktuj go jak szczepionkęprzeciwko
zdziecinniałym facetom, a wtedy te cztery lata nabiorą terapeutycznego
sensu".
Kupiła pomysł, przestałasię boczyć i nawetrazczy dwa pogadała znim
przez telefon.
Powiedzieli sobiewszystko, co się mówi w takich okolicznościach, to
znaczy,że było, minęło, nieczas żałować róż, i takdalej, i że zamiast do
siebie strzelać, lepiej zostać przyjaciółmi.
Nie paliła się przesadnie do tej nowejprzyjaźni, ale też nie zdziwiłasię,
kiedy nieoczekiwanie zadzwonił wczoraj.
Gdyby zapraszał ją na zwykłą, towarzyską pogawędkę, powiedziałaby:
"Wypchaj się, facet, nie zawracaj głowy".
Nie była ciekawapogawędek z Oskarem.
Przez cztery lata rozgryzłago jak pestkę i dobrze wiedziała, jak
niewielemiał do powiedzenia.
Lecztym razem Oskar nie uderzał wton liryczny, tylko od razuprzeszedł do
sedna sprawy: "Oczywiście słyszałaś, że kręcęfilm?
" - spytał i natychmiastdodał: "Dzwonię, bo mamdlaciebiepropozycję
niedo odrzucenia.
Zawodową,masięrozumieć.
Spotkajmy się w naszej herbaciarni".
Nie liczyłanawielkie rewelacje, ale rozpierała ją ciekawość, co też
onnazywał propozycją nie do odrzucenia.
Byli więc umówieniw "Samych fusach", przytulnym lokalu na
pięterku,gdzieod czasu do czasu spotykała się cała paczka.
Bez żadnych powodów,ot, tak sobie pomyślała, że to będzie udane
przedpołudnie.
Niestety, optymizm niezaradziłsenności.
Wchodząc do kuchni, ziewała jak hipopotam.
- Zrobiszdzisiaj zakupy?
- spytała Baśka.
Przeglądała notatki o chorobach przewodu pokarmowego, kończyła
jeść śniadanie i już myślała o kolacji.
Miała wyjątkowo podzielną uwagę, potrafiła robić kilka rzeczynaraz,i to z
dobrym skutkiem.
Gdybynie czekałją ciężki dzieńnauczelni, sama kupiłabycoś do jedzenia.
Niemrawe"aha"Łucji zginęło w szerokim ziewnięciu.
- Królestwo za filiżankę kawy!
- jęknęła.
- A skąd ty weźmiesz królestwo, zaspana sieroto?
- roześmiała się Baśka.
Zdążyła już sprzątnąć po śniadaniu i zwinąć notatki.
Stała wdrzwiach gotowa do wyjścia.
- Nie mamy kawy?
- wychrypiała Łucja.
- Nie mamy kawy, królestwai paru innych rzeczy.
Nastole zostawiłam ci listę tego, czego nam brakuje.
Cicho stuknęły drzwi.
Łucja opadła na krzesło.
Dochodziła ósma.
O dziesiątej powinna być już na Nowomiejskiej,a przecież musiała umyć
głowę i zrobić się na bóstwo.
Oskarco prawda przestał się liczyć, przynajmniej dla niej, lecz kobieca
duma nakazywała,by zobaczył ją piękniejszą, niż zapamiętał.
Ledwie otworzyła drzwi do łazienki,zabrzęczałdzwonek.
Mogła spodziewaćsię sąsiadki, listonosza, w ostateczności nawetOskara,
ale nie Gołąbkowej.
Na widok właścicielki mieszkania poczuła lękpomieszany ze złym
przeczuciem.
Szacowne babsko, zwane przezswoje lokatorki niezbyt pieszczotliwie
pokemonem, zjawiało się raz w miesiącu, żeby ponarzekać na drożyzna
obgadaćznajomych i odebrać pieniądzeza wynajęcie lokalu.
Na rozliczenia było zawcześnie.
Gołąbkowa zwykle wpadała pierwszego, przed wieczorem.
- Ładne mieszkanko, bardzo ładne - zachwyciła się odprogu, jakby
nigdy wcześniej nie widziała dziupli, w którejwychowała dwu synów i
spędziła sporo lat,zanim kupiładom gdzieśna Bielanach.
Łucja nie pozwoliła sobie na panikę.
Spokojnie wyliczyławszystko, co obie z Baśką zrobiły, zanim nora,
zapuszczonaprzez ostatnich lokatorów, stała się przytulnym mieszkaniem.
Pozdzierały ręce do krwi przy malowaniu ścian,
okienicyklinowaniupodłogi, to raz.
Dwa - nadszarpnęły własneoszczędności, wymieniając sedes, wannę i
kuchenkę gazową.
Gołąbkowa słuchała niezbyt uważnie.
- Ładne mieszkanko, i to wsamym centrum!
-Rakowiec leży w centrum?
- udała zdziwienie Łucja.
Zachwyt Gołąbkowej sięgnął zenitu.
Bliskość Okęciauznała za drobiazg w porównaniu ze szpalerem
lipnaŻwirki i Wigury oraz wspaniałym widokiem z okna.
Wystarczyłowspiąć sięna palce, żebyzobaczyć najprawdziwszy
bórsosnowy wsercu stolicy.
Łucja bez wspinania mogła cieszyćoczy zielenią drzew okalających
Cmentarz Żołnierzy Radzieckich,ale nie upatrywała w tym
nicszczególnego.
Rzadko sterczała w oknie,choćby ze względu na uliczny hałas,a także na
brak czasu.
Z sekundy na sekundę zyskiwała pewność, żepokemon niefatygował się
bezinteresownie,a cogorsza, ten interes jest mocno podejrzany.
Nie od dziświedziała, że Gołąbkowa to kobieta średnich interesówi dużych
szachrajstw.
lubodwrotnie.
- Jedna firma szuka dokładnie takiego mieszkania dlazagranicznych
gości -sapnęła właścicielka, rozwiewającwszelkie wątpliwości.
-Mamy umowę na trzylata!
- Głos Łucji zabrzmiał ostroi zdecydowanie.
- Toć wiem i w kwestii tej umowy przyszłam.
Oni dająwiększe pieniądzeniż wy.
Wiadomo, zagraniczni.
- Niech pani nie grzeszy!
Wzięłyśmy na siebie kosztremontu.
Wszystko jest w umowie.
- Toć mówię, że w kwestii umowy przyszłam.
Nie dała siętrzymać w ciasnym przedpokoju.
Zajrzałado kuchni,uchyliła drzwi od łazienki, podreptała do pokoju.
Nie mogła przeboleć, że tak łatwo zgodziła się obniżyćczynsz.
Świdrowała chytrymi oczkamina lewo i prawo, węszyła, szukała, bo
wiadomo: kto szuka, ten możeczasem cośznaleźć.
- Matko przenajświętsza, a to co?
- wybąkała, celującpalcemprosto w Wiktusia.
- Pomoc naukowa - mruknęła Łucja.
Wpierwszych dniach miesiąca Baśka przezornie ukrywałaszkielet za
zasłoną, więcjak dotąd Gołąbkowa nie miałaokazji poznać Wiktusia.
Teraz za to próbowała napatrzeć sięza wszystkie czasy.
Zmrużyłapodpuchnięte oczy tak, żewyglądały jak dwie szparki,otworzyła
usta i zastygła w poziewielkiego zdumienia.
- Czy moje mieszkanieto urna albo cmentarz,żebyw
nimnieboszczyków chować?
Nie wynajmowałam lokaluszczątkomludzkim!
- wysyczała z oburzeniem.
- Wiktuś niejest żadnym szczątkiem.
To urodzony kościotrup, fantom, dzieło rąk ludzkich.
Rąk, rozumie pani?
Gołąbkowa wykrzywiła usta ze wstrętem, za to oczy zachowała
chytre, czujne.
Wycofałasię do przedpokoju,nibywychodziła, ale wciąż stała w miejscu.
Gapiła się na Łucjęi najwyraźniej nie pochwalała zbyt krótkiej podomki i
zbytdługich nóg dziewczyny.
Widok nie byłbrzydki, wręcz przeciwnie, lecz uroda, jak wiadomo, jest
sprawą gustu.
Kobiecinaprzywykła doswojego odbicia w lustrze, więc wszystko,co
smuklejsze, młodsze i zgrabniejsze, uznawała za nieprzyzwoite.
- Wierzy pani, że zagranicznafirma wynajmie kawalerkęna czwartym
piętrze, i do tego ześlepą kuchnią - zwątpiłaŁucja.
Chciała tylko przerwać nieme oględziny, a całkiemniechcący poruszyła
temat, który popłynął jak rzeka.
Gołąbkowa, oczywiście, wierzyła, i to głęboko, że ma do zaoferowania
najprawdziwszy apartament.
Kręcone schody bezspoczników na półpiętrach pozwalały lokatorom
zachowaćtężyznę fizyczną, ślepe kuchnie zaś były kawałkiem historii,"tej
najnowszej.
Gołąbkowa zaliczała je do największychosiągnięć polskich architektów
okresu małej stabilizacji.
Podobno władze polityczne,utożsamiane z oszczędnymGomułką,
wymyśliły,że wystarczy jedna kuchnia na piętrzedla trzech lokatorów.
Architekci, wprzebłysku geniuszu,zaprojektowali kuchnie wkażdym
mieszkaniu, tyleże małei ślepe.
- Żeby to wiedzieć, trzeba znać historię - oświadczyłaz dumą.
Odwróciła się na pięcie iwreszcie wyszła,zostawiając lokatorkę w
przekonaniu, że mieszkanie przy Baleya jestcenniejsze od pałacowych
luksusów.
Łucja nie chciałamyśleć o podejrzanej wizycie, żeby niepsuć
sobiednia i nie zamartwiać się na wyrost.
Stała podprysznicem i pozwalała wodzie płynąć.
Nic tak nie koi rozdrażnienia jak ciepła woda, myślała.
Niezdążyła jeszczewytrzeć siędo sucha, kiedy znowu usłyszała dzwonek,
dlaodmiany telefoniczny.
Kinga, naczelna "Tiramisu", wybrała najgorsząporę dorozmów.
Dzwoniła, by wymóc na Łucji przeróbkę cotygodniowego opowiadania, i
to od ręki.
Za godzinę chciaławidzieć poprawiony tekst na ekranie redakcyjnego
komputera.
Nie słuchała protestów, mnożyła listę zarzutów, którenależało uwzględnić
w poprawkach.
Płaciła i wymagała.
- Bohater nie może być głupszy od żony, bo naszeczytelniczki tego
nie lubią- wyliczała.
-1 nie może uwodzić wszystkich dziewczyn jak leci.
Jeżelijuż chcesz pisać o zdradzie, toniech on pokocha jakąślaskęna boku,
ale jedną, rozumiesz?
10
Tylko pamiętaj, po szczerej rozmowie z żonąfacet musioprzytomnieć
iwrócićna łono rodziny.
I niech on takstrasznie nie cuchnie.
Przypominam ci, że "Tiramisu" to tygodnikz wysoki ej półki, właściwie
najwyższej.
Myślisz, żeeleganckieczytelniczki zechcą czytać ojakimś śmierdzielu?
Nasze napewno nie.
Łucja podziwiała Kingę za tę absolutną pewność, dziękiktórej
naczelna "Tiramisu" zawsze wiedziała, co czytelniczkichcą czytać, co
lubią i pochwalają, a czego z całą pewnościąnie zniosą na łamach swojego
tygodnika.
Wszystkie, zdaniem Kingi, lubiły pogodne scenki ze szczęśliwym
zakończeniem.
Łucja pisała dla nich takie opowiadania,czerpiącpełnymi garściami z
własnych, czasem cudzych doświadczeń.
Tym razem licho ją podkusiło i bez upiększeń
odmalowaławstrząsającąhistorię Dośki.
Jedyną istotną zmianąbyło to, że Władek, mążDośki, zginął w wypadku, a
Maciek,mąż narratorki, wciąż żył.
I ten żyjący mąż najwięcej namieszał, zwłaszcza psychologowi, który
komentował zachowania bohaterówi udzielał fachowych porad.
Kingapieniłasięze złości.
- Zastanów się - podniosła głos.
- Nie dajesz psychologowiżadnej szansy, zmuszasz go, żeby namawiał
Ninędo rozwodu.
Naszeczytelniczki są tradycjonalistkami, niepopierają zbyt radykalnych
rozwiązań.
Chyba wiesz, doczegozobowiązuje najwyższa półka?
- Do czystości - mruknęła Łucja,bo milczenie w słuchawce
niebezpieczniesię przedłużało.
Wyobraźnia podsunęła jejwidok bardzo wysokich, zakurzonych regałów.
Komu by sięchciało wdrapywać ze ścierką aż pod sufit?
Łucji na pewno nie.
- Mówiszo czystości moralnej?
A wiesz,że to niezłametafora -pochwaliła Kinga.
11.
Odłożyła słuchawkę, zostawiając Łucję z poważnym dylematem, komu
bezpieczniej podpaść: czy Oskarowi, któryledwie napomknął o jakiejś
propozycji, czy Kindze, któradawała jej pracę i płaciła nie najgorzej.
Prawdę mówiąc, Łucja nie miała wyboru.
Sięgnęła polaptop.
Poranek nie wydawałsię już taki pięknyjak godzinęwcześniej.
Zadzwoniła do Oskara, żebyodłożyć bądź przełożyć spotkanie.
Początkowoupierał się, kwękał cośo castingui o tym, że o dwunastej jego
propozycja traci aktualność, alenie z Łucją takiegadki.
- Rozumiem - powiedziała.
- Nie było propozycji, niemusimy się spotykać.
Nie zdążyładodać: "Cześć!
", a już wpadł jej w słowo,obiecał poczekać.
Niewiedziała,na czym mu zależało:nawspółpracy, czy na pochwaleniu się
sukcesem, więc przyjęła,że ta druga hipoteza bardziej pasuje do Oskara.
Odszukała w laptopie opowiadanie, które tak silniewzburzyło Kingę.
Przerabianie dobrego tekstu, myślała, jestjak własnoręcznewbijanie zadry
pod paznokieć: bolesneibezsensu.
A jaki sens ma przerabianie chamowatego brutala na miłego faceta wtypie
czytelniczek "Tiramisu?
" Tengnojek pęka teraz ze śmiechu gdzieśw zaświatach.
Wzdrygnęłasię na wspomnienie upiornego Władka, przechrzczonego
wopowiadaniu na Maćka, i w tej samej chwili usłyszałaza plecami
przeciągły jęk, do złudzeniaprzypominającyśmiech osła.
Na szczęście to nie Władek rechotał, tylkosąsiad za ścianą wiercił kolejną
dziurę, coznaczyło, że ranekupłynie przy akompaniamencie
najprawdziwszej muzykitechno.
Sąsiad, niestety, bardzo często tak wiercił, i to oróżnychdziwnychporach.
Z dwojga złego wolała już samoloty,które nadRakowcem latały tak często,
jak gołębie nad innymiosiedlami.
12
Praca nadtekstem szła ciężko.
Nie wystarczyłozmienićjednego bohatera, trzeba było,do kompanii,
zmienić wszystkich, przerobić zakończenie, a całemu utworowi
nadaćzupełnie inny wydźwięk, głupszy od pierwotnego, niestety.
Łucja co chwila odrywała oczy od ekranu,żeby spojrzeć nazegarek.
Kiedy wreszciewstała odstołu, było tak późno, żezdążyła jedynie
zadzwonić po taksówkę i pozapinać guzikiprzy bluzce.
Wybiegając z domu, wcale a wcale nie przypominała bóstwa, w które
zamierzałasię wcielić.
Sala na piętrze świeciła pustkami.
Łucja była wściekła, żena próżno telepała się taki kawał drogi,
ijednocześnie zadowolona, że Oskar jej nie widzi.
Jeszcze bypomyślał, że toz tęsknoty za nim tak podupadłana urodzie!
Usiadław kącie plecamido wejścia, zamówiłakawęi wreszcie
mogłalogicznie pomyśleć.
Los, przeznaczenie, nic innego.
To lospostawił na jej drodze Gołąbkową, potem Kingę.
A dlaczego?
To proste: żeby nie musiała oglądać triumfującegoOskara.
Cóż takiego mógł jej zaproponować ten palant?
Zresztą cokolwiekby zaproponował, i tak byłoby to poniżejgodności Łucji.
U wielkiego reżysera, na przykład u Mistrza,chętnie ustawiałaby
dekoracje, byle tylko otrzećsię o filmową kuchnię, coś podpatrzyć, czegoś
się nauczyć.
Aczegomogłasię nauczyć od Oskara,który przez całe studia żerował na jej
pomysłach?
Ledwie zdążyła się ucieszyć, że do spotkania nie doszło,ktoś zasłonił
jej oczy.
Nie słyszała kroków, poczuła tylkoduże, męskie ręce na swojej twarzy.
- Oskar?
-Małemu Jasiowi wszystko kojarzyło się zczterema literami, tobie z
pięcioma.
Roześmiała się i poderwała z krzesła, żeby uściskać Marcelego,
jednego z najmilszych kumpli.
Przy powitalnymmiśku okazało się, żespotkanie wcale nie było
przypadko13.
we. Marceli niósł wiadomość od Oskara, a więc w jakimśsensie był
znakiem losu, który to los niczego nie odwołał,jedynie próbował
przeciągnąć w czasie.
Oskar chciał widziećŁucję wczesnym popołudniemu siebie w domu.
Zmarkotniała.
Przez trzy miesiące zdążyła już zapomnieć, co dlaniegoznaczyło wczesne
popołudnie.
Gdy byli razem, zdarzało się, że sypiał dodwunastej, a wtedy wczesne
popołudnie mocno zahaczało o wieczór.
Niemiałaochotyodwiedzać go w domu, zwłaszcza wieczorem.
- Kiepsko wyglądasz, balowałaś w nocy?
- zainteresowałsię Marceli, moszcząc sobie poduszkę na ławie.
- Między balami czasem jeszcze pracuję.
Ostatnio przeważnie pracuję.
- W sobotę urządzam grilla, wpadnij z Baśką- powiedział.
- Steve chce z tobą pogadać.
- Wiem, kim jest Baśka i dlaczego chcesz ją widzieć,natomiast nie
mampojęcia, nakogo teraz mówimy Steve?
Steve okazał sięnową zdobyczą towarzyską, bardzo cenną, bo
nafaszerowaną dolarami.
Niktnie wiedział dokładnie, ile miał kasy, leczmusiał mieć dużo.
Mieszkał w Stanach, zajmował się produkcjąfilmów, co,jak wiadomo,
niejest profesją biedaków.
Polskie kino nie było mu obce,nie mylił szkoły polskiej z kinem
moralnegoniepokoju,miał swoich ulubionych reżyserów i aktorów, ale
interesował się przede wszystkim młodymi twórcami.
- Równy facet- zapewniał Marceli.
- Znasz go, musisz goznać, byliście na jakiejśwspólnej balandze.
-Wżyciu!
- Przedrinkowałaś inie pamiętasz.
-Akurat.
Mogę nie pamiętać wszystkich twórców włoskiego neorealizmu, zgoda,
ale nadzianego producenta zzaoceanu napewno bym zapamiętała.
Najwidoczniej to onprzedrinkował i coś pomylił- westchnęła z żalem.
- Nie
14
znam producentów krajowych, co dopiero zagranicznych.
Gdybym tylko wiedziała, skąd wyszarpnąć forsę, kręciłabymfilmy.
Co z tego, że mam bombowy pomysł, jeżeli szczęściezarechotało nie do
mnie?
Marceli oczywiściesłyszał o filmieOskara.
Dużo ludziz paczki słyszało, bo Oskar bardzo przeżywał swój
debiut,jednak nikt nie wiedział,o czym to będzie film i za czyjepieniądze
zostanienakręcony.
Podejrzewali tak isiak, trochę fantazjowali,jak zwyklew sytuacjach, gdy
nic dokońcanie jest wiadome.
Łucja nie czuła się na siłach,by dźwigaćdłużej ciężar niezaspokojonej
ciekawości.
I choć pół godziny wcześniej obiecywała sobie,że nie pojedzie na
spotkaniez Oskarem, to nagle jednym haustemdopiła kawę i zaczęłasię
bardzo śpieszyć, żeby nie przegapić tej zagadkowej pory,którą on nazywał
wczesnym popołudniem.
Z "Samych fusów" naDługą nie było daleko.
Rodowitywarszawiak, byćmoże, rozglądałby się za taksówką
lubautobusem, ale nie Łucja, która nawet leniwego Oskara przyzwyczaiła
do spacerów.
Szła raźnym krokiemi próbowałaprzemyślećkilka spraw.
W głębi duszy trochęzazdrościłakolegom.
Wprzeciwieństwie do niej wydawali się urządzeniw zawodzie i pewni
siebie.
Co do Marcelego niebyło wątpliwości: od początkustudiów miał
sprecyzowane zainteresowania ipoza teatrem nic się dla niego nie liczyło.
Dziękiwstawiennictwu Mistrza dostał ciekawą propozycję
nowegoodczytania Fredry i od września zaczynał pracęw teatrze.
Był zachwycony, a Łucja cieszyła sięrazem z nim.
Natomiast kariera Oskara wydawała się kpiną losu, jawną
niesprawiedliwością.
W przeciwieństwiedo Marcelego Oskarposiadałtalentw ilościach
śladowych.
Gdyby nie powtarzałw kółko, że go ma, nikt by się nie domyślił.
Najgorszejednakbyło to, że Oskar nie czuł literatury ani filmu, nie
potrafiłopowiadać słowami ani obrazami.
Jedyne, co go naprawdę
15.
fascynowało, to kino akcji, zwłaszcza zaś filmy z
pościgamisamochodowymi.
"Ktoś, kto klasę filmu mierzy ilością złomu, powinien zostać rajdowcem
albo monterem", powiedział kiedyś Mistrz.
Oskar nie był mocny w wyciąganiuwniosków, pośmiał sięi dalejstudiował
reżyserię.
Co ja w nim widziałam oprócz imienia?
-zastanawiałasię Łucja.
Wszystko przez to imię.
Każdy filmowiec marzyo Oscarze, a ja go sobie zdobyłampierwsza.
Na oko niezłastatuetka, tylko bardzotrudna wewspółżyciu.
Cośjej jednak w duszy szeptało, że sama siebie okłamuje.
Był czas, kiedyszalała za Oskarem,a że potem jej przeszło,to już całkiem
inna historia.
Bezspecjalnych sentymentów wchodziła do wieżowca,w którym
nawet nie zdążyła się zasiedzieć.
Dopóki wynajmowali różne klitki i kawalerki, dopóty byłaszczęśliwa.
Urządzała je i upiększałapo swojemu, co Oskarowi odpowiadało.
Mieszkanie warszawskie było prezentem od jegorodziców.
I nagle Oskar zaczął bardzopilnować, żeby Łucjanie zawalała wnętrz
swoimi drobiazgami.
Na każdym niemal kroku sprowadzał jej obecność do roli gościa
hotelowego.
Czy możnasię wzruszać na wspomnienie hotelowegożycia?
Naciskając guzik dzwonka, Łucja czuła się wolna, raznazawsze wyleczona
z mieszkania i jego lokatora.
Oskar trochę się zmienił ibodaj wyprzystojniał.
Włosyściął bardzo krótko, tuż przy skórze i podobnie potraktowałwąsy.
Zostawił na twarzy jedynie cień zarostu, rodzaj oprawydla bardzo
ładnychust i zębów.
Patrzył na Łucję po swojemu, toznaczy ironicznie i spode łba.
- Świetnie wyglądasz!
- powiedział.
- Nie wysilaj się - mruknęła nieprzychylnie.
- Jestemzmęczona, nie mam ochoty na żarty.
- Hm.
Przy mnie nigdy nie byłaśtaka wymoczona -przyznał z uśmiechem, który
Łucję wkurzył jeszczebardziejniż przesadne zachwyty nad jej wyglądem.
16
Gestem ręki zaprosiłją do pokoju.
Zagłębionaw fotelu,patrzyła obojętnie na pogrzebanąraz na zawsze miłość
swojego życia.
Sama była zdziwiona, że to,co uważałaza wielkieuczucie, tak szybko
zmieniło sięw wielką obojętność.
Oskarz dużą pewnościąi swobodąrozprawiało filmie.
Nie kręcił go dla siebie, tylko dla widza, więc uwzględniałtak zwany gust
zbiorowy, o którym wiedział nadspodziewanie dużo.
Jak wykazująsondaże, perorował, współczesnywidz przepada za
pościgami, mordobiciem, a takżetwardąmęską gadką, i dobre kino musi
mu to wszystko zapewnić.
Nawet seks nie jest już taki ważny jak kiedyś, chociaż trudnosobie
wyobrazić film bez dwóch, trzech numerków.
Przewidywał jeden,za to ostry jakbrzytwa.
Łucja słuchała z coraz większym przygnębieniem.
Gotowa była zazdrościć Oskarowi, chociaż jeszcze dwa,trzy latatemu
gardziłakomercją.
Miała kilkaniezłych pomysłów,w tym jedenna groteskę poświęconą
Gałczyńskiemu, alenikt nie chciał ich kupić.
Mistrz chwalił, zachęcał do wytrwałości i na tym koniec.
W czasach, kiedy najwięksi reżyserzy boksowali się o pieniądze, tylko cud
mógł sprawić,żektóryś z producentówchciałbypromować debiutantkę.
Odłożyła ambicje na czas bliżej nieokreślony, co nie znaczy,że
zrezygnowała z nich zupełnie.
Oskar zawsze szedł na skróty i tym razem chyba wygrał.
Co z tego, że kręcił jeden ztych głupichfilmików, o którychzapomina się
natychmiast po skończeniu projekcji?
Liczyłosię, że to on kręcił, a jej proponował zagranie tytułowej roli.
Niewielkiej co prawda, lecz na tyleważnej, że miała szansęstać się
kultowa.
Zapewniał,że wokół pływaczki kręci sięcała akcja, zbrodnie, pościgi i tak
dalej.
Kult w wydaniuOskara też musiał być płaskijak cała reszta.
- Odbiło ci!
- spytała zaskoczona.
17.
- Nie, dlaczego?
Zagraj u mnie, choćby przez wzgląd nadawne sentymenty.
Rozumiesz?
Otóż nie rozumiała, ale też nie chciała przedwcześniewyskakiwać ze
swoimi obawami.
Miała przed sobą facetapamiętliwego i zawziętego.
Taki facet mógł krzyczeć przezokno:Jeszcze pożałujesz", bo to do niego
pasowało.
Natomiast z całą pewnością nie mógł pielęgnować
sentymentówdodziewczyny, która go porzuciła.
I czy on w ogólewiedział, co to sentyment?
- Nie jestem aktorką.
-Daszsobie radę.
Uczyli cię, czego wymagaćod aktorów,to tego samego będziesz wymagała
od siebie.
Jaki to problem?
Stworzyłem tę rolę z myślą o tobie.
Pływaczka to silnadziewczyna, jednocześnie bardzo kobieca.
No wiesz,dołkiw policzkach, ujmujący uśmiech, brązowe oczy.
Mam cidalej tłumaczyć?
- Daruj sobie.
Dowiemsię, jak przeczytam scenariusz.
- Wszystko w swoim czasie.
Teraz kręcimy pleneryw Świdrze.
- Teraz?
Okazało się, że nie teraz, tylko w poniedziałek przed południem.
Łucja nie mówiła ani tak,ani nie.
Milczała i ważyła propozycję.
Z wyjątkiem pieniędzy, o których Oskarwspominał dośćmętnie,
wszystkoprzemawiało za tym, żebypożegnać się i pojechać do domu.
Powoli zaczynała chwytać, o co wtej całej gierce może chodzić.
Nie o pływaniei nurkowanie,bo od czego sąkaskaderzy istatyści.
Oskarchciał kręcić film i jednocześnierobić kino: wrzeszczeć naŁucję, że
źle się rusza,źle mówi i jest do niczego.
Na planie,przy wszystkich, żeby mieli ubaw.
Wkurzyła się ispojrzałanieprzychylnie.
Akurat pytał, czy zaparzyć herbaty, i to spojrzenie jakoś nie pasowało do
pytania.
Sięgnęła po torebkę,ale był szybszyi przytrzymał jej rękę.
18
- Nigdy nie myślałaś, żeby wrócić?
-Puszczaj!
- Okay!
W poniedziałek wyjeżdżamyo dziesiątej - powiedział.
Łucja zapomniała o zakupachi na kolację mogła podaćjedynie
herbatę na smyczy.
Czego jak czego, ale herbatyw domu niebrakowało.
W kuchni leżały cztery opakowaniapodłej gatunkowo mieszanki, którą
dzień po dniu kupowała na wszelki wypadek i przez roztargnienie.
Cztery razyosiemdziesiąt saszetek, myślała, to dasię pić.
Sama już niewiedziała, co ją bardziej mierzi: herbaciany,
nieapetycznynalotna szklance czy własna lekkomyślność.
Ot, choćbyi dzisiaj.
Prawdę mówiąc, nie zapomniała o zakupach, zrobiła je, lecz przez
roztargnienie pomyliła to, co konieczne,z tym, co piękne.
Konieczne byłybułki, masło, szynka, onazaś straciła głowę dla czarnych
stringów i biustonosza haftowanego w motyle.
Po rozmowie z Oskarem czułasię podle,potrzebowała choć odrobiny
piękna, by odzyskać równowagęducha.
Zamiast iśćprosto do metra, zboczyła na Senatorską i tam, w swoim
ulubionym butiku,odnalazła pięknozaklęte w czerni i motylkach.
Kompletbył uroczy, lecz niejadalny.
Na wszelkiwypadek w ogóle nie wyjmowałagoz torby, żeby nie drażnić
Baśki.
Wydała wszystkie pieniądze,które miała przy sobie, więc nakolację podała
herbatę i gotowca typu: "Taka jestem zaganiana, że nie zdążyłam.
"
Baśka udawała lubnie udawała, że czyta.
Kartkowałapodręcznik, wymachiwała kolorowymi mazakami
iznowuudawała lub nie udawała, że w całym pokojujest tylko onai
taksiążkao chorobach przewodu pokarmowego czy innych
okropieństwach.
Gdyby chociaż mruknęła: "Bo z tobąto tak zawsze" albo"Następnym
razem nie obiecuj", wszystko jedno co, byle zagłuszyćciszę i daćŁucji
możliwość
19.
zgrabnej riposty, życie wróciłoby do normy.
Dajmy na toBaśkamówi: "Zawiodłaśmnie, jesteś nieodpowiedzialnai masz
głowę jak sito".
Na coŁucja odpowiada,szczerząc zęby: "Głowę mam całą, tylko
mózgnieprzystosowany doprozy życia".
Jednym żartem, jednym zdaniem rozbroiłabygniewBaśki.
Wreszcie nie wytrzymała:
- Chyba zadzwonię, żeby przywieźli nam pizzę - rzuciław przestrzeń,
ni to do przyjaciółki, ni do Wiktusia.
Baśka oderwała oczy od książki.
Nie wydawała się wkurzona, raczejzapracowana i nieobecna duchem.
W Łucjęwstąpiła nadzieja.
Znowu oceniła według swojej miarkii trafiła kulą w płot.
Baśkabyła niepodobnado niejani donikogo innego, jedyna w swoim
rodzaju.
Nie dąsała się,tylko uczciwie zakuwała do egzaminu.
- Mogę ci wymienić conajmniej trzy powody,dla których
niepowinnaś obżeraćsiępizzą na noc -powiedziała.
-Dzięki.
Będę zdrowsza beztej wiedzy,tyle że wciążgłodna.
- Nikt jeszczenie umarł po jednejprzegwizdanej kolacji.
-Z takim podejściem do diety rośniesz na fajnąlekarkę!
- zgorszyła się Łucja.
-Wyluzuj!
- Łatwo powiedzieć.
Wiesz,co ja dzisiaj przeżyłam?
Dzień świra.
alboraczej świrówy?
A może świrki?
Jaki jestrodzaj żeński od rzeczownikaświr?
- Czy ja wiem?
- Baśkawzruszyła ramionami.
-Widaćrodzaj żeński jest niepotrzebny.
To wyłączniemęski standucha i nas nie dotyczy.
- Myślisz?
Zresztą nieważne.
To był okropny dzieńi chciałam się jakoś pocieszyć - powiedziałaŁucja.
I dodałasmętnie: - Poniosło mnie aż do Oskara.
Wiedziała, że taki szept bardziejzaciekawi Baśkę niż opowieść ze
wstępem, rozwinięciem izakończeniem.
Trafiła
20
w dziesiątkę.
Przyjaciółka poprawiła się w krześle, spojrzałauważnie, chociażksiążki
jeszcze nie odłożyła.
- Mówiłaś, żedrogi powrotnej nie ma, że zaorana?
-Przestań się czepiać.
Dawno mnie tam nie było, prawietrzymiechy.
Naprawdę nie chcesz pizzy?
Szkoda.
Tłumaczęci więc, żeod rozstania, to jest, odkąd sprowadziłam
siętutaj,traktujęswojego byłego jak powietrze.
To on zadzwonił z propozycją, żebymzagrała w jego filmie.
Poszłam omówić szczegóły.
Teraz dopiero Baśka odsunęła podręcznik takgwałtownie, że mazaki
pospadały na podłogę.
Oskar i filmto byłocoś nowego i zaskakującego.
Niby każdy reżyser ma prawokręcić filmy, ale dlaczegonieŁucja, nie
Marceli ani ci inniz grupy, młodzi, zdolni i napompowani ambicją,
tylkoOskar?
O nim wciąż słyszała,że jest facetem bezpomyślunku i układów, czyli
kompletnymzerem zawodowym.
Nawetgdyby tę opinię podzielić przezdwa, uznać, żejest
skażonakoleżeńską zazdrością, to i tak niewielezostawałona obronęOskara.
Może tylkoimię.
Oparła brodę na splecionychdłoniach i patrzyła wyczekująco.
- Gadaj, dlaczego grasz, a nie kręcisz?
Pytam ofilm, nieo życiowematactwa, w których jesteś coraz lepsza.
- Wydaje ci się, bo rośniesz - mruknęła Łucja.
- Żyjęprawdą i korzonkami, nie widać?
Awracając doOskara, to.
sama nie wiem.
Wierzę mu i nie wierzę.
Mówi, że mawszystko: własny, pierwszorzędny scenariusz, sponsora, czyli
kasę,i zamówienie.
Kasę i zamówienie mógł załatwić, bajerowaćumie, a i cuda się zdarzają.
Scenariusz mnie męczy,rozumiesz?
Oskar nie mógł go napisać: nie to pióro, nie taklasa.
W szkole ani jednej etiudy nie wymyślił sam, bo jak tylkoruszył
rozumem,to lepiej, żeby w ogóle nie ruszał.
I zobacz,jak wyszło: on kręcifilm według
własnego,powiedzmy,żewłasnego, scenariusza, amnie chce obsadzić w roli
baby21.
-ryby.
To jasne, że zagram lepiej niż naturszczyk i na pewnotaniej niż gwiazda,
chciałabym tylko wiedzieć: w czymzagram?
- Przejrzyj scenariusz.
-No co ty!
Pomysły i scenariusze się ma, ale się o nichniekłapie dziobem,
przynajmniej w naszym środowisku.
"Wejdę do obsady, to się dowiem.
- A wejdziesz?
-Cóż mi zostało?
Cztery zęby, rozpacz, artretyzm i fortepian, jakby powiedział poeta
Konstanty.
Dla chleba,dlakasy zagram nawet u Oskara.
To znaczy, myślę, że zagram,bo pewna jeszcze nie jestem.
- Dobra, a twój film?
Od trzechmiesięcy słyszę o bombowym pomyśle!
- Bo to jest bombowy pomysł!
- wykrzyknęła Łucja.
Podbiegła do Baśki, osunęła się na podłogę tuż przykrześle i zajęczała
cichutko.
- Basieńko, przytulmnie, przytul ipowiedz,że nakręcęfilm na miarę
Oscara.
Amerykańskiego, rzecz jasna.
O wielkiej miłości, ofatum i śmierci.
Baśka roześmiała się, przygarnęła głowę Łucji do swoichżeber,
pogładziła i utuliła.
- Nakręcisz.
Oczywiście, że nakręcisz, pod warunkiem,że wogóle zaczniesz.
Łucja zamruczała niewyraźnie ipodniosła sięz klęczek.
Nie chciała słuchać wymówek.
Temat był śliski iniejednoznaczny, a przyjaciółka nie miała zielonego
pojęcia o produkcji filmów, nieznała środowiska ani układów.
Patrzyłaze swojego punktu widzenia: badanie, diagnoza, lekarstwo.
Baśka była kochana,lecz zamożna z domu i głucha na takoczywiste
argumenty, jakchoćby ten, że aspiracjami artystycznyminie można zapłacić
za czynsz, buty i pizzę.
Wciąż.
powtarzała: "skup się na tym, co cię naprawdę interesuje".
22
Łucję interesowało mnóstwo różnych rzeczy, przede wszystkim
dobre kino.
Całkiem poważnie myślała,żeby wpisać sięwnurt filmów
niskobudżetowych, nakręcić ciekawy obrazi w ten sposób zaistnieć.
Wielu znakomitych reżyserówo światowej sławietak właśnie zaczynało.
Lynchowi drogędo filmów wysokobudżetowych utorowała Głowa do
wycieraM,Jarmuschowi Nieustające wakacje.
Niestetybyła to drogamozolna i mimo wszystko wymagająca jakichś tam
pieniędzy, żeby poza wielką wytwórnią wyprodukować obraz,który
zachwyci kogoś więcej niż tylko reżysera.
Dla takichjak ona, młodych izupełnie nieznanych, było jeszcze
kinooffbwe, coraz popularniejsze także w Polsce.
Niestety, Łucjanieczuła w sobie dośćsiły na eksperymenty formalne.
Napoczątek chciała zrobićdobry,klasycznyfilm, na który miała już pomysł.
Biegała tui tam, szukała odpowiednich ludzii jakna razie niemogła się
pochwalićwiększymi osiągnięciami.
Środowisko filmowców dawno już przestało skupiać sięwokół
autorytetów.
Rządzili ci, co mieli kasę: producencii telewizja.
Do ludziz kasą Łucja nie miała dostępu.
A Baśkawierciła jej dziurę w brzuchu, kazała się skupiać na tym,
conajważniejsze.
Siedem lat różnicy to pokoleniowa przepaść,pomyślała ze smutkiem.
Brudne szklanki zjechały na brzeg stołu, przed Łucjąstanął laptop, co
znaczyło, że najpóźniej pojutrze Kingadostanie swoje opowiadanie na
rozkładówkę.
Tym razemtematem przewodnim byłanadopiekuńczość.
Dlaczego nieumiem kochać?
, wystukała Łucja.
-Scenariuszczy pańszczyzna?
- zainteresowała się Baśka.
- Około stu pięćdziesięciu wierszy o zagłaskiwaniu kotana śmierć,
czyli wynurzenianarratorki Joanny, oparte naprzeżyciach własnych
autorki.
-Znaczypańszczyzna.
23.
Pisanie opowiadań wcale nie było dla Łucji pańszczyzną.
Zanim zaczęła współpracowaćz Kingą, nierazmyślała, żejeśli nie wyrzuci
z siebie tych wszystkich przemyśleń gromadzonych latami, tego całego
balastu swoich i nie swoichdoświadczeń, to w końcu pęknie.
Jedni ludziedoskonalepotrafią żyć z balastem, inni zaczynają pisać
pamiętniki,dzienniki, diariusze, wspomnienia, co tam się komu zamarzy.
Łucjawybrała opowiadania, jako żetaforma najmniejprzypomina
spowiedź.
Pisząc opowiadanie, nie trzebakurczowo trzymać się chronologii, można
dowolnie przebieraćw bogatym materiale i patrzeć na jedno wydarzeniez
różnych punków.
Łucja była już własną matką, babką i kuzynką, nawet wujem, nie mówiąco
koleżankach i sąsiadkach.
Zmieniała imiona, miejsca i szczegóły, żeby jej bohaterowie,oczywiście ci
żyjący, biorąc do ręki "Tiramisu", mogli powiedzieć: "Ojej, to nietylko
mnie prześladują takie głupiehistorie!
" Łucja bardzo lubiła opowiadania jeszcze iz tegowzględu, że przynosiły
jej konkretne pieniądze.
Pojawiłam się na świecie w drodzepączkowania.
Mama,niczym kwiatek, wypuściła pączek, pozwoliła mu podrosnąć, potem
zerwała, ubraław kaftanik i nazwała Joanną.
To była pierwsza, całkowicie własna wersja mojego poczucia.
Nieco później, bodajw przedszkolu, poznałam te z bocianem, alenigdy w
nią nieuwierzyłam.
Latembociany podchodziły pod nasz dom, patrzyłamnaich długie, ostre
dzioby i chociaż miałam zaledwiekilka lat,nie powierzyłabym takim
dziobomdelikatnego niemowlaka.
Odrzucałamteż wariant o kupowaniudzieci w sklepie.
To były czasyprzeraźliwie pustych półek, na których nigdy niewidziałam
żadnego dziecka, a przecież musiałabym zauważyć, gdyby leżało.
Udziałumężczyzny w moim poczęciu nie uwzględniałam,bo zgodnie z
tym, comówiła babcia, mężczyźni byli bezużyteczni, z wyjątkiem
świętejpamięci dziadka Konstantego.
Tak wiec pozostawało tylko pączko
wanie.
24
Odkąd pamiętam, żyłamw typowym domu kobiet.
Pięć nas było pod jednym dachem.
Parter zajmowała babcia, piętro ciociaz córką i mama ze mną.
Dziadek nie żył od wielulat, jedynie jegoportret niezmiennie wisiał nad
łóżkiem babci.
Po wujku i moimojcu nawet tyle nie zostało.
Biedacy nie zdążylisię zasiedzieć,przebiegli przez nasz dom jakoś tak
chyłkiem,bokiem, zabierając zesobą wszystkiewspomnienia.
Wujek najpierw stoczyłsię w pijaństwo, zarazpotem z dachu, natomiast co
do ojca nie mam jasności.
Zaszyłsię w Bieszczadach takskutecznie,że słuch ponim zaginął.
Ktoś, niepamiętam już kto, przyniósł wiadomość o jegośmierci.
Babcia mruknęła wtedy: "Cóż, koniec czeka nas wszystkich jednakowy,
różnimysię tylkosposobem życia.
Mężczyźni w większościnie potrafiążyć godnie".
Mimo że byłam już dużą dziewczynką,nie do końca zrozumiałam, co
chciała przez to powiedzieć.
Jednoprzyjęłam zapewnik: babcia umiałagodnie żyć, inni,
zwłaszczamężczyźni, nie umieli.
Ale dlaczego?
"Dorośniesz, tozrozumiesz",mówiła babcia.
Obawiam się, że mimo upływu lat nie zrozumiałam.
Oczywiście wiedza zdobyta na lekcjach biologii zmusiła mniedo
zweryfikowania poglądów na pączkowanie, jednak zasianaprzez babcię
nieufność dopłci brzydkiej wgryzła sięw duszę, ktowie, czy nie na zawsze.
Kiedy moi rówieśnicy łączyli się w pary, ja na wszystkich kumpli
patrzyłam oczami babci.
Odpadalizbyt przystojni i wygadani,bo nie pasowali do obrazu dziadka
Konstantego.
Odpadali nadmiernie ambitni i towarzyscy,bo za bardzoprzypominali
mojegoojca i wuja.
Mogłam więc przebierać jedynie wśród rodzimychodrzutów.
Powolizaczęłam się godzić ze staropanieństwem i wtedy,a było to już w
czasiestudiów, poznałam Oskara.
Świat mi zawirował, ja razemz nim tak dalece, żezapomniałam
oprzykazaniach babci.
Niby wiedziałam, żeOskar ma wszystkiewady, których nie powinien mieć
mężczyzna stateczny i godny zaufania, alegwizdałam na to.
Na jego życzeniezamieszkaliśmy razem.
Rozpierała mnie ochota, żeby usuwać mu pyłki spod stóp.
Odwalałam za
25.
niego najczarniejszą robota pisałam opracowania i przeprowadzałam
doświadczenia, żeby tylko nie miał sęków na uczelni.
Broniłam jego poglądów jak swoich własnych, zachwycałam
sięwszystkim, co powiedział iwymyślił.
Gotowałam obiady, żeby niemusiałjadać po stołówkach, prałam,
sprzątałam.
Chciałam by ć tajedyna, niezbędna, bez której nie potrafiłbyżyć.
Po trzech latachpoddaństwa odkryłam, że on masłabość do dziewczyn i
lubi brylować w ich towarzystwie.
Kiedy pytałam, co znaczą, te schadzkii spotkania, serwował mi gadkęo
braterstwie dusz iuczuciachczysto platonicznych.
Zidiociałam przy nim, to prawda, ale nie dotakiego stopnia, żeby wierzyć
w miłość platoniczną w Oskarowymwydaniu.
Po nocach zacząłmnie prześladować śmiechbabci z zaświatów ijej
sakramentalne:
A nie mówiłam!
" Przetarłam oczyi wtedy zobaczyłam, że hodujenawłasnej piersi
darmozjada, którynie potrafi wymienić żarówki ani uprać skarpetek.
Mimo wszystko wciąż jeszcze chciałam go zatrzymać przysobie, lecz już
niezawszelkącenę.
Potrzebowałamkolejnego roku, by odkryć,że rozpuściłam faceta,
przechwaliłam, a on uwierzyłw swoją niezwykłość.
Zmanierowanego typa nie da się przerobić na normalnego, zwłaszcza gdy
brakuje mu poczucia humoru.
Odwrotu niebyło.
Jeżeli nie chciałamhołubićgo wnieskończoność i wbrewsobie, musiałam
odejść.
Oskar.
Łucja przerwała pisanie.
Przez chwilę wpatrywała sięwostatnie słowo, jakby nie rozumiała, skąd się
wzięło.
Narratorkę nazwała Joanną, Oskar zaś całkiemodruchowozostał Oskarem.
Próbowałaznaleźć inne, niezbyt popularneimię, lecz poza Pankracym,
Serwacym i Bonifacym żadnenie przychodziło jej do głowy.
Zimny maj nie usprawiedliwiał zimnych ogrodników, którzy jako imiona
dawno przestali być atrakcyjni.
W końcu machnęła ręką.
PrawdziwyOskar mógł spokojniezostać bohaterem opowiadania, bonawet
jeśli cokolwiek czytał, to na pewno nie kolorowe magazyny typu
"Tiramisu".
2
Rodzice Marcelego mieszkali na Żoliborzu Oficerskim,przy jednej z
cichychuliczek okalających Cytadelę.
Łucjatrafiała tam bez trudu, ale nigdy nie mogła zapamiętać adresu.
Nie wiedziała, czy idzie na Forteczną,Kaniowską czyŚmiałą, po prostu
szła z przyjemnością, bo tylko tam mogłaoddychać atmosferą znaną z
dzieciństwa.
Onateż wychowała się w takim domu z ogrodem przy cichej ulicyi choć
odkilkulat tułała się po kawalerkach i dziuplach,nigdzie taknaprawdę nie
była u siebie.
Przyzwyczaiła się dozgiełkuwielkichmiast, jednakpodświadomie wciąż
tęskniła domałego grajdołka, w którymnawet pociągi kończąswój bieg.
Uliczka Marcelego leżała na skraju dwu światów: za fosą,u podnóża
skarpy widać było Wisłostradę i szalejące samochody,a tu na górze ludzie
żyli prawie jak w Ciechocinku,każdy w swoim domu, każdy odgrodzony
żywopłotem odsąsiadów.
Marcelinie tyle mieszkałz rodzicami, ile przy rodzicach.
W ramach usamodzielnianiasię zawładnął przybudówką,w której kiedyś
gnieździł się ogrodnik.
Dla samotnika miejsca wystarczało, gorzej, gdy zeszło się dziesięć,
piętnaścieosób, a nie można było zostać w ogrodzie.
Sobotnia pogodasprawiła, że musieli przenieść grill do mieszkania.
Mięsonatarte ziołami i czosnkiem powędrowało do kuchennego
27.
piekarnika, goście zaś stłoczyli się w niewielkim pokoju.
Siadali, naczym się dało, na fotelu i na oparciach fotela, naparapecie i na
podłodze.
Łucja miała swój stały kąt międzyoknem a szafą biblioteczną.
Było to miejsce jednoosobowez widokiemnacały pokój, przy tym
komfortowe, bo niktnie wisiał jej na plecach ani nie wciskał łokcia pod
żebro.
-
Przyjęcie rozkręcało się bardzo powoli.
Wszyscy czekalina mięso, któredochodziło w piekarniku pod czułą
opiekąBaśkii Marcelego.
Niemrawo pobrzękiwały szklanki z piwem, niemrawo toczyły się
rozmowy.
Spotykalisię wciąż w tym samym gronie, które chwilowojeszcze
pozostawało gronem kandydatów na prawdziwychartystów:reżyserzy bez
filmów, aktorzy bez ról, operatorzybez kamer.
Jedno, co ich łączyło, to wiara w siebie, swój talent i szczęśliwe
zawirowanielosu, któremimo wszystkopozwoli im wypłynąć i trwale
zaznaczyć swój ślad w sztuce,niekoniecznie w roli gwiazdy telenoweli lub
sitcomu.
Przy dźwiękachochów i achów, pojawiła się Baśkaz Marcelim.
Dźwigali tace wypełnione pachnącymi żeberkami, brązowymi skrzydłami
kurczaków i przypieczonąkiełbasą.
Rozdawali papierowe talerze i porcje mięsa.
Byłoprawie tak, jakna przyjęciu w ogrodzie, tylko cieplej i ciaśniej.
Temperatura spotkaniapodskoczyła o kilka stopni.
To niewiarygodne, jak żucie wspaniale wpływa na intelekt,pomyślała
Łucja.
Siedziała po tureckuze skrzydełkiemwpalcachi słuchała: Almodóvar i
Spielberg,undergroundi offowe kino.
Ktoś mówił ofantazmatach, ktoś inny o autoironicznym dystansie
wobrazach Woody'ego Allena.
W miarę ubywania piwa kino ambitne powoli ustępowałomiejscahorrorom
i filmom akcji.
Nie od dziś przecież wiadomo, żearcydzieła się podziwia, a
przeżywazupełnie inne filmy.
Po dokładkę trzeba było iść dokuchni, uważając pilnie,żeby nikomu
nie wytrącić talerza z ręki, nie wylać piwa i co
28
najważniejsze, niepotknąć się o sterczące wszędzie nogi.
Łucja z wdziękiem manewrowaławśród stłoczonych ciałtu pogadała, tam
się uśmiechnęła.
Przydrzwiach zauważyłaOskara.
Musiał przyjść całkiem niedawno, bo wcześniejjakoś nie wpadł jej woko.
Stał wtowarzystwie wysokiego mężczyzny, ubranego znonszalancką
elegancją.
Uwadze Łucjinie uszła jasna koszula z guziczkiemrozpiętym pod
szyją,ciemna, jedwabna apaszka i miękka tweedowamarynarka.
Nieznajomy spojrzał nanią i wyraźniesię ożywił.
- Chodź donas, Łucjo!
- poprosił.
W pokoju z całą pewnościąnie było drugiej Łucji.
Spojrzałazaskoczona, gotowaprzysiąc, że po raz pierwszy widzitę posępną,
niemłodą już twarz.
Przy nieznajomym Oskarwydawał się zbyt gładki,zbyt lalusiowaty,poza
tym wcalenie ukrywał, że obecnośćŁucji jest mu nie narękę.
Chciałmieć rozmówcę wyłączniedla siebie.
Przez całyczas coś mutłumaczył, coś wyjaśniał i chyba nie miał jeszcze
dosyć, bopróbował przytrzymać go załokieć.
- Łudzisz się, że ona cię poznaje?
- spytałz ironicznymuśmieszkiem, którego Łucja nie znosiła.
-W "Tiramisu"była w stanie płynnym, a kobitki w stanie
płynnymzapominają nie tylko się, ale też o innych.
- Co ty wiesz o kobitkach, biedny Porfirionie - powiedziała tak
łagodnie,jakby przemawiała do dziecka.
Błyskawicznieoceniła sytuację.
Prawdą było, że z baluzorganizowanego przez redakcję "Tiramisu" nie
zapamiętała nic ani nikogo, i to nie z powodu pijaństwa, jak bezczelnie
sugerował Oskar.
Sobotasiódmego lutego była jednymz najczarniejszych dni w jej życiu, o
czym tenosioł dobrzewiedział.
To on odbierałtelefonod Dośki, on w połowiebalu odwiózłŁucję na
dworzec, a nawet próbował pocieszać.
Zachował się wtedy całkiem przyzwoicie.
Teraz, z jakichśsobie tylko znanych powodów, odwracał kota ogonem, co
29.
nie mogło mu ujść na sucho.
Łucja stanęła nawprost nieznajomego.
- Cieszę się, że przyszedłeś, Steve - powiedziała zadowolona, że
Marceli zdążył jej w porę podrzucić imię nieznajomego.
-Nie masz czasemochoty na spacer?
- spytał.
Nie miała.
Nadworze było zimno, siąpił deszczi nic,absolutnie nic nie przemawiało za
spacerem, poza zagryzionymi zezłości ustami Oskara.
- Świetnypomysł - przyznała z uśmiechem, patrzącw chłodne,
niebieskie oczySteve'a.
Baśka wróciła zgrilla ciemną nocą i zastała Łucjęprzylaptopie.
Byłasobota, właściwie już niedziela, wszyscy normalni ludzie spali, hulali,
w ostateczności gapili się w telewizory, a Łucja pracowała.
- Czyżby znowu jakieś poprawki dla "Tiramisu"?
- zainteresowała sięBaśka.
Łucja nigdy nie pisała na zapas.
Jej wydajność gwałtowniewzrastałajedynie w momentach,gdy
nóżdotykałgardła,gdynie można już było niczego odłożyć ani przesunąć.
- Szukam scenariusza - mruknęła Łucja.
-Tego, którego nie napisałaś?
- Przeciwnie, napisałam jeszczew szkole.
To tylko maławprawka, nic więcej, ale trzyma się kupy.
Niestety, tak starannie cholerę schowałam, że teraz nie mogę wyłuskać.
Stevechciał przeczytać.
Interesują go kryminały, a ten mój byłtypowy:kobieta ginie we własnej
wannie.
Jest trójka podejrzanych: oszalałyz rozpaczy mąż, sąsiadka, taka
życiowafajtłapa, orazkochanka męża, o której denatka nie miałaprawa
wiedzieć, i tak dalej.
- Niemów: i tak dalej, bo nie wiem, jak?
Sąsiadkazabiłasąsiadkę, mąż żonę, czy kochanka rywalkę?
'
30
- Mąż żonę.
On jeden ma murowane alibi i do końcawydaje się najczystszy.
Przypadek ujawnia, że żonateż miałakogoś naboku, przyprawiła mężowi
rogi, które uwierałygo takdalece, że przeniósł swoją ślubną do aniołków.
Zakończenie było najsłabszym ogniwem w całym scenariuszu.
Postaci fajne, akcja wartka, tylko tasztampa na końcu.
- Zabójstwo z miłości jest zabójstwem z miłości, a niesztampą.
Wiesz, co tojest miłość?
- Nie, aleznam definicję pewnej medyczki, którą mogęzacytować za
poetą Konstantym: "Jest topsychiczna hypermetamorfoza prowadząca do
hypercenestezji,co w konsekwencji daje angiopatyczną neurastenię".
Pasuje ci?
- Neurastenii jeszcze nie przerabiałam.
Powiedz, niekoniecznie to samo, byle swoimi słowami.
Co to jest miłość,tak naprawdę?
- Tak naprawdę, to myślałam, że nie wrócisz dziś na noc- roześmiała
się Łucja.
-Ej ty, gęsia romantyczko!
Zważ, że mówisz do młodejdziewczyny starejdaty.
Wiesz, co ci powiem?
Jeżelina twoimfilmie zobaczę łóżko,w nim przypadkową girlaskę z
przypadkowym facetem, na pewno nie powiem, że oni siękochają.
tylko nazwę to całkiem inaczej.
-Jak?
- Nakręć film, to się dowiesz.
-Nakręcę, ale najpierw ty się puknij w kokos.
Jesteśprawietak mądrajakHipokrates.
- Ciut głupsza!
-Powiedziałam: prawie, ale niech ci będzie!
Jesteś ciutgłupsza odHipokratesa, cytujesz jego aforyzmy, a żyjesz
jakmniszka.
Żeby taka śliczna i mądra dziewczyna nie miałachłopaka, to skandal!
TwójHipokrates powiedział, że życiejest krótkie i trzeba zniego korzystać.
31.
- Vita brew, ars longa, co znaczy: życie krótkie, sztukadługa.
O puszczaniu się nic nie mówił, wkażdymrazie mnienic na ten temat nie
wiadomo - roześmiała się Baśka.
- Czy ja mówię o puszczaniu!
- zdenerwowała się Łucja.
- Mówię o stałym facecie, który ci się należyjak psu zupa.
Marcelicisię niepodoba?
Przecież onma regularnego bzikanatwoim punkcie.
- Na swoim.
Niewiem, czy on już jest artystą, czy dopiero będzie, ale bzika ma
artystycznego, jak, nieobraź się, wywszyscy.
Nie marszcz nosa, bo ci się zmarchy robią.
Twojegobzika zdążyłam polubić, bo ty na szczęście niebredziszo
posłannictwie i nie chcesz zbawiać świata swoją sztuką.
Mimo późnej pory i zmęczenia Łucjaniemogła zasnąć.
Głowę miałapełnącudzych słów.
Baśka mówiła o bziku,Oskar o pijaństwie, a Steve bez przerwy pytał.
Przegadałaz nim cały wieczórw restauracji hotelu"Campanile",leczpoza
towarzyskimi przyjemnościami, nic szczególnego z tejrozmowy nie
wynikało.
Nie szafował obietnicami, niemówił, że wywiezie Łucję do Hollywood
izrobi z niej gwiazdępierwszej wielkości.
Zdrowy rozsądek podpowiadał, żebynie traktować jego zainteresowania
zbyt poważnie, lecz któżby tam słuchał zdrowegorozsądku, leżąc włóżku.
Łóżko,skłania do marzeń, do snucia fantazji.
Łucja bardzo lubiłafantazjować.
Wymyśliła więc, że kręci swój film, który okazuje się hitem i zdobywa
najwyższe laury na międzynarodowym festiwalu.
Usnęła, zanim się zdecydowała, czy lepiejzabłysnąć w Cannes, czy od
razu mierzyć w Hollywood.
Oskar zadzwonił w niedzielę po południu z dwoma życzeniami: żeby
Łucja wzięła do Świdra kostium kąpielowyi żeby pomalowała paznokcie
na zielono.
Wymyślił sobie,że mają byćdługie niczym szponyi upierał się przy tipsach.
32
- Nie wiesz czasem, ktomi dzisiajzrobi tipsy?
- burknęłaze złością.
Ani słowem nie wspomniała, że nie chcei nie zagra w jegofilmie.
Dla kilkuzdjęć, w dodatkupróbnych, niemiałaochoty fundować
sobieszponów, i to bez względu na kolor.
Tak naprawdę chciała tylko zobaczyćOskara przy pracy.
Zdjęcia byłyprzepustką na plan, do zdjęć potrzebne byłyzielone
paznokcie,więc,dla świętegospokoju, zaczęłasięrozglądać za odpowiednim
lakierem.
Jeżelinie ma się takiegolakieru wdomu, to w niedzielne, deszczowe
popołudnieraczej trudno go zdobyć.
Baśka podpowiadała, że mogą poszukać wsupermarketach albo u Rybeńki,
za ścianą.
Nawetzaofiarowała się,że pogada z małą Rybeńką, która była nadęta i
niesympatyczna, za topaznokcie malowała na czarno,żółto i w kratkę.
Wróciła po dwudziestu minutach.
-To ma być morska, szafirowa zieleń?
- zdziwiła sięŁucja.
- Nie.
To jest soczysta zieleń gnijącej sałaty i dostałam jąpod warunkiem,że
załatwisz małej Rybeńce rolęw jakimśserialu.
Teraz zgaduj, kto się nami interesuje?
- Bo ja wiem?
Mążstarej Rybeńkiraczej nie, więc możewywiad?
- Ciepło.
Czyj wywiad?
- Wyjca zza ściany.
To by tłumaczyło, dlaczego stale wierci dziury.
- Pudło.
On nawet gdyby podsłuchiwał, to i tak niczegonie zrozumie.
Widziałaś jegoczoło?
- Za to ucho może mieć wyostrzone.
-Co ty!
Tedomy tak są budowane, że bez dziur sąsiedziinwigilują się wzajemnie.
Podobno wyjec przekablował,że jesteśmy bardziej hałaśliwe niż samoloty.
My, nie on, rozumiesz?
- Tojeszczemi powiedz, komu przekablował?
33.
- Gołąbkowa usiłuje się wywiedzieć, czy nie sprowadzamy na noc
facetów, nie biegamy goło po klatce schodowej,nie hałasujemy po pijaku i
nie stanowimy zagrożenia moralnego.
Na tę okoliczność odpytywała wszystkich sąsiadów.
Jakmyślisz, co jest grane?
- Chce nam podnieśćczynsz, pokemon wstrętny, a przeztrzy lata nie
może.
-Pytamdalej.
Jak myślisz, co ona terazzrobi?
- Tego to onasama jeszcze nie wie,ale jak już zrobi, to napewno się
dowiemy- westchnęła Łucja.
Wspomnienie pokemona rozpanoszyło sięw mieszkaniu, usuwając na
bok inne kłopoty.
Na szczęście nie zdążyłosię zagnieździć na dłużej.
Łucja nie była zwolenniczkąmartwienia się na zapas,
umiałastawiaćczołotylko konkretnymzagrożeniomi umiała przekonać
Baśkę,że tak jest najlepiej.
3
Tytułowa pływaczka była postacią co najmniej dziwną.
Przed zdjęciami Oskar próbował wytłumaczyć Łucji, naczym polega
fenomen roli, którą miała zagrać.
Tłumaczyłpo swojemu,to znaczymętnie, i Łucja niemogła zrozumieć,czy
rola jest do kitu, czy raczej Oskar nie wie, jak ją przedstawić.
Raz mówił oczopowym języku i femme fatale, za moment dodawał, że
tonie jest takie ważne, bo widz do końcanic niewie o bohaterce, ogląda ją
tylko w wodzie w postaciczepka kąpielowego i zielonych paznokci.
- Zagrać paznokcie to nic trudnego - zauważyłapogodnie Łucja.
Niecierpliwie wzruszył ramionami iwrócił do swojej bohaterki.
Wszystko, coŁucja powinna wiedzieć, sprowadzałosię do dwu informacji:
pływaczka prawie nie wychodzinaląd, nie rozmawia z nikim, tylko pływa
sobie w rzeceodrana do wieczora, aż któregoś dnia idzie na dno
zaplątanaw sznur, który z jakichś powodów też sobie pływał obok.
- Czy to ma być film ekologiczny?
- spytała Łucja.
- Niby dlaczego?
-Myślałam, że głos zza kadru powie coś o tragicznychskutkach
zaśmiecania rzek.
Oskar spojrzał z politowaniem.
- To źle myślałaś.
Dzisiajnakręcimy ujęcie na brzegui zedwa w wodzie.
Ile czasu wytrzymasz?
35.
Stali w miejscu, gdzie piaszczysty brzeg dość łagodnieginął w mętnych
falach.
Było chłodno, wiatr szarpał gałęziami drzew inie zachęcał do kąpieli.
-Ani sekundy - odpowiedziała, otulając się szczelnieswetrem.
- To wszystko?
Powoli zaczął tracić cierpliwość.
Spieszył się, chciałzdążyć ze zdjęciami przed przyjazdem reszty ekipy i
nieprzewidział, że Łucja zacznie stroić fochy.
Tylko dzięki operatorowi rozmowa o sztuce niezamieniła się w
awanturębezsztuki.
To operator,nie reżyser,zarządził,że ograniczą siędo pierwszej i
jednocześnie ostatniejsceny na brzegu.
Scena na brzegu też była rozbierana, jednak nieobejmowała kąpieli.
UłożyliŁucję na noszach, upozowali na topielicę wyciągniętą z wody i
podsuszoną.
Oskar osobiściezamotał jej sznur unogi, a rękę,z wymalowanymina
zielono paznokciami, zsunął na piasek.
Te elementy zmieniałysię wposzczególnych ujęciach.
Raz ręka bardziej zwisała,innym razem mniej, oczy raz były zamknięte,
araz półotwarte.
- Może się uśmiechnę albo chociaż puszczę oko?
- zaproponowała znudzonaŁucja.
Nim zdążyła zmarznąć, Oskar podałjej ciuszki, jednaknie pozwolił
zostać na planie.
Wepchnął opierającą siędziewczynę do samochodu i obiecał, że zadzwoni.
- A dzwońsobie, choćby do jutra - mruknęła ze złością.
Nieumiała ukryćrozczarowania i przez całą drogę wyrzucała sobie, że
niepotrzebnie dała się wplątać w tę żenującąmaskaradę.
Czy mniejuż na nic innego niestać, myślałarozżalona, czyja muszę
uinnych reżyserów udawaćnieboszczyków?
I choć powtarzała sobie wkółko, żeto tylko bonus,który i tak trafi do
kosza, nie czuła się pocieszona.
Przedoczami wciążwidziała triumfującą minęOskara.
Nawet
36
w czasie pożegnania, gdy energicznie wpychał ją do samochodu,gębę
miałnieprzyzwoicie zadowoloną.
-Opowiedz mi o swoimfilmie - poprosił Steve,kiedykelnerka
sprzątnęła talerze i ustawiła na stole filiżankiz kawą.
- Mój film jest dopiero w fazie projektu - zauważyłaz niechęcią
Łucja.
-To opowiedz o projekcie.
Wzruszyła ramionami.
Ten filmsiedział w niej od trzechmiesięcyi bolał jakchory ząb.
Niebyło dnia, żebyo nimniemyślała, ale w pracy nie wyszłapoza luźny
plan.
Musiałazebraćjeszcze trochę materiałów, bo choć sporo wiedziała,to
jednak wciąż brakowałojej kilku najważniejszych elementów.
Za wszelką cenę chciała uniknąć łzawości imelodramatu, tego
nieznośnego manipulowania wzruszeniem i graniana uczuciach.
Zamierzałaopowiedzieć oprawdziwej tragedii, więc musiała tozrobić
oszczędnie i z umiarem.
Ale jak?
A Steve prosił jakby nigdy nic: "Opowiedz!
"
- Projekt to projekt, o czym tumówić.
-Nie ma takiego filmu, którego nie da się streścićw kilkusłowach.
To samo, myślę, dotyczy projektów.
Jużprzy pierwszym spotkaniu Łucja zauważyła, że niełatwo jest
wykręcić się odpytań Steve'a.
Był bardzo konsekwentny, nie dawał się zbyćbyle żartem i jeżeli o
cośpytał, todrążył tak długo, aż dostał wyczerpującą odpowiedź.
Oczywiściemogłaby burknąć poswojemu, kazać mu spadać napalmę i
prostować banany lub coś w tym stylu, jednak to niebyładobra metoda.
Siedział przed nią nie koleś, kumpelod wygłupów, tylko dojrzały
mężczyzna o ugruntowanejpozycji w branży filmowej.
Nie był co prawda producentem,Jak uparcie powtarzali jej koledzy, tylko
scenografem.
Śmiałsię, że w Polsce mit amerykańskich producentów jesttak
37.
wielki, że wystarczy tu przyjechać, powiedzieć, że ma sięzwiązki z
filmem, i natychmiast wezmą człowieka za producenta, będą koło niego
skakać, przymilać się i zaglądać mudo kieszeni.
Próbował walczyć z mitem, ale bez większegoskutku.
Oskar wręcz mu powiedział: "Wiem,stary, to ta twoja
amerykańskapowściągliwość w interesach każe ci najpierw się rozejrzeć,
dopiero potem składać propozycje".
Steveuśmiałsięwtedy serdecznie, bo Oskar najwyraźniej niemiał zielonego
pojęciao amerykańskiej powściągliwości,alemówił o niej z
wielkimprzekonaniem.
Łucja obiecywała sobie, że któregośdnia to ona pociągnie Steve'a za
język.
Interesowało jąmnóstworzeczy nietylko z branży filmowej.
Sam Steve wydawał się bardzociekawym człowiekiem.
Było w nim coś, co jąszczególnieujmowało.
Najpierw myślała, że to tylko prostolinijność,którą jej koledzynazywali
amerykańskim sposobem bycia.
Przy drugim spotkaniuzrozumiała, że chodzi o coś więcej,bo o życzliwość.
Pytał, słuchał, patrzył tak, jakbywszystko,co dotyczyło Łucji, było dla
niego bardzoważne.
Nie chciałago zniechęcać, a że nie stanowił dla niej konkurencji, więcjako
drugi po Baśce, poznał szkic jej filmu.
Zastrzegła, że tonie będzieklasyczny kryminał.
Śledztwo schodzi na plandalszy, najważniejsze są relacje między
bohaterami.
- Niczegonie wymyślam - powiedziała.
- Fabułę napisało samożycie.
Będzie to opowieść o wielkiej, burzliwejmiłości i o czymś, co można
nazwać klasycznym fatum.
Kobieta imężczyznabardzo się kochają i pobierają wbrewrodzinie.
Życie płata im okrutne figle.
Żona nie może urodzićdziecka, mąż wpada w alkoholizm.
Raz ona jego,raz on jąciągnieza uszy, akiedy wreszcie pokonają
przeciwności,kiedy mogą zacząć normalne życie, mężczyznaginie
zamordowany we własnym mieszkaniu.
Podejrzenie pada najpierwna żonę.
Siedzi przez dwa czy trzy dni w areszcie razem ze
38
swoją rozpaczą.
Wychodzi, kiedy policja wpada natrop sąsiada idioty.
Bardziej bezsensownej śmierci nie można sobiewyobrazić: idiotachciał
pożyczyć flaszkę wódki, ale trafiłna abstynenta i trochę się zdenerwował.
- Mówisz,że to prawdziwa historia?
-Prawdziwa.
Zdarzyła się w moim mieście i w mojej rodzinie.
Kobieta ma na imię Bogna, jejmąż Daniel.
WobecDaniela mam wielki dług wdzięczności.
Nie pytaj, jaki,boi taknie powiem.
Taksobie myślę, że tym filmem spłacę muchociaż część.
- Nie boisz się procesuo naruszenie dóbr osobistych?
-Kto miałbymnieskarżyć?
Siostra?
- Choćby rodzina mordercy.
-Steve, jesteśmyw Polsce, nie w Stanach.
U nas procesyniesą w modzie.
Gdybym popełniła plagiat, to co innego,ale ja chcę tylko
opowiedziećprawdziwąhistorię, uniwersalną przypowieść o
pogmatwanychlosach ludzkich.
Nie będępokazywała palcem: to jest Bogna, to Daniel, a to ich
ciechocińskie mieszkanieprzy Traugutta.
Bogna zgodziła sięzostać pierwowzorem postaci i jestgotowa
dopowiedzieć mito, czego nie wiem.
Muszętylko wykroić trochę czasu i pojechać natydzień albo dwa do
Ciechocinka.
- To kiedy jedziemy?
- spytał Steve.
Okrągłe ze zdziwienia oczyŁucji wprawiły gow doskonały humor.
- Chcesz ze mną jechać?
- wybąkaławreszcie.
- Czemu nie?
Zawiozę cię, a przy okazji wyreperujęzdrowie.
- Podreperujesz.
Po polsku mówimy: podreperowaćzdrowie - uśmiechnęła się do niego.
Jakna faceta, który od dwudziestu kilku lat mieszkałw Stanach, Steve
mówił znakomicie popolsku.
Rzadziejużywał "sorry" i "okay" niż Oskar i inni kumple Łucji.
39
L.
Czasem tylko, i to bardzo rzadko, udawało mu się pomylićznaczenie słów.
- Mówisz, że podreperuję?
Niech cibędzie.
Dwa razy jużrezerwowałem pokój wklinice "Villa Park" i za każdymrazem
coś mi wypadło.
- Wiesz, że to jest najbardziejsłone miasto w Polsce?
-A nie Wieliczka?
- Mówię o cenach, Steve!
Jest nawet takiepowiedzonko:
słonojak w Ciechocinku.
Najwyraźniej nie bał się cen ani bankructwa.
Obiecał, żezałatwi jeszcze dwieważne sprawy i mogą jechać.
Propozycja Steve'a spadła na Łucję nieoczekiwanie istałasię dla niej
tym, czym perypetia dla przebiegu zdarzeń filmowych.
Co najmniej od dwu miesięcywciąż powtarzała, żepowinna jechać,że musi
jechać,ale siedziała w Warszawie.
Nagle wszystko się odwróciło i gotowa była biec na piechotę,
byletylkoprędzej znaleźć się wCiechocinku.
Gwałtownie zatęskniła za Bogną, a przede wszystkim za starymdomem i
ogrodem.
Od czasu wyjazdu na studia bywała tam rzadko.
Dompod rządami Bogny bardzo się zmienił i choć sama Bognaokazywała
Łucji dużo serca,to jednak wszystko już byłoinne, nie takie jak w
dzieciństwie.
Nawet okna plastikowenie skrzypiały takprzyjemnie, jak te stare,
drewniane.
Łucjawyrzucała sobie, żeteraz, kiedy zabrakło Daniela,zostawiłaBognę na
pastwę rozpaczy.
Telefony, choćby nawet bardzoczęste,niewiele załatwiały.
Telefon pozwala sączyćdo uchainformacje, niezastąpi jednak
bliskościanidotyku.
Wieczorami, zwłaszcza kiedy deszcz waliłw szyby, Łucja z przerażeniem
myślała o samotnej Bognie w wielkim domu.
Czuławtedy niemiły skurcz wokolicyserca; ni to rozpacz, ni żal.
Ale jeszczegorzej czuła się na wspomnienie Daniela.
Deszcz
40
lał, a ona zastanawiałasię,czyjemu tam na cmentarzu nieza mokro,
nie za zimno i nie za samotnie.
Ocknęła się z rozmyślań i niechętnie spojrzała na laptop.
Nie miała czasu na łzawewspomnienia, musiała znowupoprawiać tekst dla
Kingi.
Naczelna "Tiramisu" bezlitośnieskrytykowała opowiadanie Dlaczego nie
umiem kochać?
Czepiałasię wszystkiego, a już najbardziej wstępu.
"Czy ty uważasz, że nasze czytelniczki są kretynkami, że uwierząw
tebrednie o pączkach i bocianach?
", wykrzykiwała poirytowanym głosem.
Łucja nie uważała czytelniczek "Tiramisu"zaskończone kretynki, łudziła
się jednak, że w tej wielkiej zbiorowości znajdzie się choćkilka pań
obdarzonych poczuciemhumoru.
I znowu Kinga musiała ją prostować.
"Nasze czytelniczki mająoczywiście poczucie humoru, ale to, o czym
typiszesz, wcale niejestśmieszne.
Teraz nawet w przedszkolumówi się otwarcie o seksie".
Kazała tekst przerobić, początekskrócić, środek rozwinąć, mężczyznę
uczłowieczyć.
"Facetto niepiesek, którego można rozpuścić i oddać w inne ręce.
Według mnie, Joanna powinna zostaćz Oskarem i naprawićswój błąd,
dopiero wtedy opowiadanie nabierze głębszegosensu, a naszpsycholog
zachwycisię taką postawą".
Łucja odnalazła opowiadanie, żeby je miejscami
skrócić,miejscamiwydłużyć, przede wszystkimzaś wytłumaczyćKindze,
dlaczego Joanna nie mogła dłużej znieść Oskara.
Urodziłam się wdomu, gdzie panował matriarchatpołączonyz
ogromną tęsknotąza mężczyzną.
To był klasyczny dom kobiet,nad którym unosił się duch dziadka
Konstantego.
Babciazawszenam powtarzała, że jedyniedziadeknadaje się na patrona
ogniskadomowego, a to z racji stałości uczuć.
Był z babcią ażdo swojejśmierci.
Zawsze prawy, wierny i szlachetny, czego już babcianiemogła powiedzieć
o dwu swoichzięciach.
Żaden z nich nie zagrzałdługo miejsca w naszym domu.
Wychowałam się wkulcie dziadkai w niechęci do innych mężczyzn, co nie
znaczy, że marzyło mi się
41.
staropanieństwo.
Wręcz przeciwnie, bardzo chciałam mieć chłopaka (o mężu jeszcze wtedy
nie marzyłam, który nie musiał być jotaw jotę podobny do dziadka, byle
tylko kochał mnie i nie szukałtowarzystwa innych kobiet.
Niestety, los postawił na mojej drodzeOskara, faceta cierpiącego na
chroniczną niestałość uczuć.
Łucja odsunęłasię z niechęcią odstołu.
To nie była prawda.
Skłamała poprzednio, a terazz uporem powtarzała tensam błąd.
Oskar wcale nie był babiarzemi nie cierpiał nachroniczną niestałośćuczuć.
Oglądał sięza innymi dziewczynami,bo który facet się nieogląda, lecz
niewierność niebyła jego wadą główną.
Dla tekstu nie miałoto większegoznaczenia,dla Łucji tak.
W swoich opowiadaniachstarałasię trzymać faktów, nie koloryzować
zbytnio i nie przesadzać.
Ledwie jednak wspomniała o Oskarze, natychmiastgotowa była przypisać
mu całe zło świata.
I nawet nie bardzorozumiała, dlaczego.
Gdyby na przykład chciała napisaćo Stevie, to więcej niż pewne, że
stworzyłaby typ bohateraszlachetnego i życzliwegoludziom.
A przecież wiedziałao nimniewiele lub zgoła nic.
Każdy możepowiedzieć,że nastałe mieszka w Nowym Jorku, ma tam
rodzinę, pracujew branży filmowej, chociaż nie jest producentem.
Zmartwiła się, że nie jest, i co?
Po jednymprzegadanym wieczorze,po jednym spacerze na Starówce,
zakończonym kolacją"U Kmicica", awansowała gona przyjaciela,
opowiedziałamu swój film, zgodziła się nawspólny wyjazd i gdyby
poprosił, to pewnie sprzedałaby mu historię dziadka Konstantego,carycy
babci i dwu najbardziej bezwolnych istot, jakie znała:
swojej matki i cioci Hali.
I dlaczego totak, myślała, że jednym ufamy od razu, innych potępiamy bez
wahania?
No,dlaczego?
Baśka rozłożyła się ze swoimi książkami na jednym końcu stołu,
Łucja z laptopem na drugim.
Musiała napisać
42
opowiadanie na wczoraj, żeby zdążyło się ukazać
przedpierwszymczerwca.
Kinga przeoczyła DzieńDziecka, gryzłyjąwyrzutysumienia i dlatego,
składając zamówienie, byłasłodka jak śledź zmiodem, podlizywała się
Łucji i wychwalała jej talent.
To było nawet miłe, chociaż szyte grubyminićmi.
Łucja wymyśliła tekst wspominkowy, w którym dwiedorosłe siostry
opowiadają o swoim dzieciństwie.
Magda.
" Pamiętam taką scenę:miałam może pięć, możesześćlat i babcia kazała mi
przynieść zdomu szpulkę białychnici.
Pobiegłamnatychmiast, ale po drodze wydarzyło się coś ciekawego,
cobardziej mnie zainteresowałoniż grzebanie w pudełkuz przyboramido
szycia.
Kiedy usłyszałam w korytarzuostry, gniewny głos,zamarłam.
Babcia była surowai nieprzystępna,wymagałaodnas, dzieci, absolutnego
posłuszeństwa.
A ja, zamiast szukać nici,bawiłam się w najlepsze z kotem.
Iwtedy pomyślałam, że przecieżrodzonababcia nie ukręci mi głowy, nawet
jeżeli zrobiłam coś bardzozłego.
Nogi pode mną drżały,kiedy wyszłam ze swojego kąta,alepatrzyłam jej
prosto w oczy.
Objęłam ją zanogi i powiedziałam: "Przepraszam, babusiu, zapomniałam".
Babcia chyba namoment skamieniała.
Nikt do niejnie mówiłtak pieszczotliwie,wszyscy, rodzinai pracownicy,
balisię jej potwornie, bo też potrafiłabyć wyjątkowo nieprzyjemna.
A jawyskoczyłamz babusiąi mnie się upiekło.
Nigdy już potem aż tak bardzo jej się nie bałam.
Elżbieta: Strachzabił moją miłość do babki.
Moja starszasiostra świetnie sobie z nią radziła.
Zgadzała się, przytakiwałai za plecami robiła swoje.
Nie umiałam tak.
Babka mówiła: "Niepójdzieszna dyskotekę, bo to rozpusta istrata czasu", a
ja,zjeżonaniczym ryżowa szczotka, pytałam: "Skądwiesz, że strata
czasu,jeżeli nigdy nie byłaś9 Potrzebujęchoć trochę ruchu".
Babkaucinała krótko: "Jak ci ruch potrzebny, topofajtajnogami na
trzepaku!
"Wychodząc z domu, specjalniewłaziłam jej w oczy, żeby niełudziłasię, że
ustąpiłam.
W moim przypadku stare porzekadło:
Nazłośćbabce odmrożę sobie uszy", sprawdziło się kilkarazy.
43.
Nie chodziło o uszy.
Lecz o inne przestrogi, które ostentacyjnie lekceważyłam.
Nigdynie próbowałam zbliżyć się do niej i myślę, że onamnie szczerze nie
znosiła.
Na swój sposób kochała tylko Magdę,mnieuważała za najgorszązakałę.
Łucja przerwałapisanie.
Kurczę, pomyślała, ja ostatniotylko o babce piszę!
Bogna pękłaby ze śmiechu.
Magda:Z moją siostrą Elką znalazłam wspólny język dopierow
szkole średniej.
Lekceważyłam ją, jako smarkulę młodszą o dwalata, i nawetnie
zauważyłam, kiedy urosła.
W dzieciństwie żyłyśmy jak pies z kotem.
Elka wciąż mnie naśladowała, cowtedyuważałam za bardzo wkurzające.
Chciałam być inna, niepowtarzalna, a ona tego nie rozumiała.
Elżbieta:Gdybym zliczyła wszystkie szturchańce, które dostałam od
Magdy, to w rewanżu powinnam coś jej uciąć, najlepiej teprześliczne,
czarne i długie włosy.
Tak się złożyło, że we wczesnymdzieciństwie jabyłam słodkim, uroczym
bobaskiem, a ona chudąmiotłą.
Potem wszystko się odwróciło.
Ja może nie zbrzydłam takbardzo, ale ona wypiękniała nad.
podziw.
Próbowałam się z tegocieszyć i nie umiałam.
Teraz już umiem.
- Ależto wszystko pokręcone jakserpentyna - mruknęłaBaśka.
Łucja zdjęła ręcez klawiatury.
Przez moment miaławrażenie, że przyjaciółka czyta w jej myślach.
- Co pokręcone?
-Wszystko!
Wciąż tylko enter i enter.
Jak myślisz,ile baj
tówmoże mieć normalny ludzkimózg, powiedzmy mój?
Jeszczejeden, dwa egzaminy i zapcham sobie cały dysktwardy.
Ja już nie mogę,dziękuję,mam dosyć,wysiadam!
- Pięknie!
Teraz wstań, ukłoń się i wysiądź!
- zawołała Łucja.
-Na twój widok zdejmuje mnie litość.
Litości,chodźizdejmij mnie!
Baśka uśmiechnęła się krzywo.
44
- Stop-klatka!
- krzyknęła Łucja.
-Nie ruszajsię, zostańtak, mam bombowy pomysł!
Wybiegła do kuchni, wróciłai błyskawicznie uprzątnęłastół.
Książkizrzuciła natapczan, na książkach ustawiła laptop.
Pięć minut wystarczyło, żeby zaimprowizować przyjęcie z kawą, winem i
starymi krakersami.
Innych ciastekchwilowo w domu nie było.
Łucja udawała, że nie słyszy anemicznych protestów niedoszłejlekarki.
Wiedziała jedno:
poukładanai pracowita Baśka wpadła w czarną dziurę.
Każdemu może się to przytrafić, lecz nie każdy ma pod rękąprzyjaciółkę
ze zdrowym pomyślunkiem.
Ci, co mają,napewnonie zginą.
Łucja napełniła kieliszki.
- Zaufaj mi, wino dobrze nam zrobi przed ciężką, nocnąharówką.
Pij, jeśli mnie lubisz!
Baśkawypiładuszkiem.
- Czy ja cię lubię?
- zastanowiła się głęboko.
-To, żesię przykumplaszczyłam o niczym nie świadczy.
Po prostuchcę mieć wśród znajomych przynajmniej jedną sławnąartystkę
ipadło na ciebie.
Nanocnych dyżurachw szpitalubędę opowiadała salowym, że z tą Łucją
Wielską,tą co nakręciła.
coś tam, najlepiej jakiś film, pijałam winoz jednejbutelki.
Znajomość z artystami jest dziś na topie.
- Ugryź się w piętę, paskudo!
- roześmiałasię Łucja.
- I tak wiem, żeza mną przepadasz.
-Skromnie powiedziane.
- Artystamusi być skromny, inaczej wezmą go za kabotyna.
W imieniu artysty przemawia jego dzieło.
- Twoje coś cieniutko piszczy.
Wiktuś, gdyby się uparł,głośniej by.
kichnął.
- Przecież ja nie rywalizuję ze szkieletami, tylko z żywymi.
Chcę dorównać.
Jednym chcę dorównać, innych przeskoczyć, ale na topotrzeba
czasu,rozumiesz!
Nie jest tak, żepotrząśnieszpałeczką i wyskakujeGrający z talerza, Jańcio
45.
Wodnik albo Pograbek.
Żeby nakręcić takie filmy, trzeba byćmagiem, poetą, filozofem,
opowiadaczem, a ja jestem początkującym reżyserem.
Ja chętnie zadowoliłabym się fantazją Millera i nakręciła Czarownice z
Eastwick, gdyby nie byłyjeszczenakręcone.
A teraz mogę wcielić sięw Susan Sarandon, ty w Cher, nie,lepiej w Pfeiffer
i załatwimysobie jakiegoś faceta z sensem na ten wieczór.
-Sens u faceta nie jest najistotniejszy, przynajmniejz fizjologicznego
punktuwidzenia - zauważyła przekornieBaśka.
Zdążyła już poweseleć i nabrać kolorów.
- Zabraniam ci używać niecenzuralnych słów typu: medycyna,
fizjologia,wirusy i tak dalej.
Odpoczywamy, łapiemywiatr w żagle lub, jak wolisz, ładujemy
akumulatory.
Niebyłoby źle, gdyby zadzwonił teraz do drzwi jakiś.
Nicholsonraczej nie.
Fenomenalny jest, ale za wcześnie się urodził.
O, niechby Leonardo DiCaprio.
Ale by się działo,no, no!
- Poco mi DiCaprio, kiedy mój Titanic sięgnął dna!
Taksobiemyślę.
Ostry dźwięk dzwonka nie pozwolił jejskończyć.
Baśkazastygła z otwartymi ustamii lekkim wytrzeszczem oczu.
Łucja pobiegłaotworzyć przekonana,że wyczarowała conajmniej Steve'a.
Na progu stała Gołąbkowa.
Szal zjechał jej z głowy nakark, sapała jak lokomotywa, ale nic, co w
pokoju i nastole,nie umknęło jej chytrym oczom.
Baśka po dwukieliszkachwina zapomniała o konspiracji.
- Pokemon?
- wybąkała.
-Jakie czarownice, takie efekty - szepnęła Łucja.
4
Steve gdzieś się zapodział, a Łucja nie chciała dłużej odkładać
wyjazdu.
Wyciągnęła z pawlacza torbę podróżną,otworzyłaszafę izaczęła stałą
wyliczankę,która ogromnieułatwiała pakowanie.
Wystarczyło powiedzieć: "noc".
Wiadomo, żeczłowiek wychodzi z łazienki w podomce, do łóżka wskakuje
w koszulce, więc podomkę i ze dwie koszulkitrzeba wrzucić do torby.
Potem: "ranek".
Bielizna dzienna,rajstopy, jakieś bluzki,spódniczki, domowekapcie,
itakdalej.
Sięgnęłapo bieliznę.
Oprócz tejzmienianej codziennie doliczyła się osiemnastu nowiutkich
kompletów: samestringi i staniczki oraz jedne męskie bokserki.
Kiedyśw przypływie czułości kupiła je Oskarowi i zapomniała dać.
Ja chybamam kota!
-pomyślałazaskoczona tym bogactwem.
Tylko martwić nie lubię się na zapas,ale kupowaćtoi owszem.
Zanimodłożyłakilka kompletów, popatrzyłananie z niekłamaną
przyjemnością.
Śliczny był zwłaszcza tenw motyle.
Przed wyjazdem musiałajeszcze wpaść do Kingi, żebyuzgodnić
tematy opowiadań na kilka najbliższych tygodni.
- Niezostaniesz tam długo?
- zatroszczyłasię naczelna"Tiramisu".
- Jeszcze nie wiem.
Chcę popracować nad scenariuszemfilmu.
47.
Słowa: "film" i "scenariusz" podziałały na Kingę ożywczo.
Jako wybitnaspecjalistka odtematyki kobiecej chciałamieć swój wpływ,
choćby najmniejszy, na pracę Łucji.
Uważała, że kilka dobrych rad każdemu się przyda,
zwłaszczapoczątkującemu scenarzyście.
Zamówiłau sekretarki dwiekawyna znak,że rozmowa potrwa nieco dłużej.
-Wymyślając bohaterów- mówiła - pamiętajo jednym:
nie znasz się na facetach.
Wystarczy poczytać twoje opowiadania.
Laski są fajne, z jajami, chociaż czasemza bardzosmędzą.
Lubisz babrać sięw duszach, a to dziś demode.
Takczysiak laski są nieźle uchwycone,czego już nie można powiedzieć o
facetach.
Naprawdę spotykałaśw życiusamychnieudaczników,lekkoduchów i
śmierdzieli?
Nie znasz
innych?
- Czy ja wiem?
- zastanowiła się Łucja.
-Znam, tylkociekawiej pisze mi się o paskudach i nieudacznikach.
- To wysil wyobraźnię i przyjmij dowiadomości, żekobiety, dla
których chcesz kręcić.
-Niedzielęwidowni na żeńską, męską i nijaką - zaprotestowała Łucja.
- Chcę nakręcić dobry film,nie powiem, żebezpłciowy, bo to się źle
kojarzy,ale taki, na który popatrząkobiety i mężczyźni.
- To się nie uda.
Kręć dla kobiet, bo tylko one oglądajądobre filmy i czytają książki.
Dla facetów są mecze i sciencefiction.
I pamiętaj,że laski lubią mężczyzn z klasą,wykształconych, kulturalnych, z
poczuciemhumoru i z pieniędzmi.
- A gdzie takich szukają?
-W serialach, w kinie, w powieściach i na łamach
ulubionegotygodnika, wszędzie.
"Tiramisu" znaczy "Poprawmi nastrój".
Jesteśmy po to, żeby kobiety mogły uwierzyćw siebie, w miłość i swoją
szczęśliwą gwiazdę, jesteśmy po to,żebydawać im nadzieję.
48
Kinga wpadław trans.
Uniosła ręce, przymknęła oczyi z równej, normalnej dziewczyny, która
potrafiła zakląći strzelić wódkę, przeistoczyła się w nawiedzoną wariatkę.
Łucja patrzyłai nie mogławyjść z podziwu.
Zamachała rękąprzed oczami naczelnej.
- Rozumiesz, po co jesteśmy?
- spytała Kinga już normalnym głosem.
- Żeby zarabiać na życie.
tak myślę.
- Wiesz co, ty lepiej nie kręćfilmu o miłości ani ofacetach.
Kręć sobieo wojnie albo o polityce.
- Najlepiej z dziećmi i zwierzątkami w rolachgłównych- roześmiała
sięŁucja.
-Mów, co chcesz, filmtonie moja specjalność, ale z opowiadaniami ci
nie popuszczę.
Musisz zacząć pisać o prawdziwych facetach.
I nie truj mi, że takich nie znasz.
Sekretarkamówiła,że szukał cię tu kiedyś wyjątkowy przystojniak.
- Kto taki?
-Pojęcia nie mam, bojak cięnie znalazł, to sobie poszedł.
Pogadajz Aśką.
Jak wróci z chorobowego, to więcej cipowie.
Kinga wydawała się zasmuconarozmową.
Chciała dobrze, niestety.
Łucja jak zwykle uważała, że wie lepiej i wszystko obracała w żart.
Steve czekał na Łucję przed domem.
Z daleka już zobaczyła zielonego citroena, któregowypożyczył na czas
pobytu w Polsce.
Bardzo się ucieszyła.
Bez żadnego powodu, ot,tak tylko, że jest i że przyjechał.
Zaciągnęła go na górę przekonana,że jako specjalista od scenografii
widywałgorszybałagan niż ten, który zostawiła w mieszkaniu.
Srodze sięzawiodła.
- Ojej,włamanie czy rewizja?
- spytał.
-Może powinnaśZawiadomić policję?
49.
Wyzłośliwiał się z tak zatroskaną miną, z takim fałszywym współczuciem
w oczach, że miała ochotę wyrzucić goza drzwi.
Choć niechętnie, jednak w duchu przyznała racjęKindze: słabo znała
mężczyzn.
Kobieta w takiejsytuacji najpierw rzuciłaby zazdrosnymokiem na ciuchy,
zaraz potemspytała: "Wyjeżdżasz?
", i koniec.
Oczym tu dyskutować,"jeżeli na pierwszym planie stoi otwarta torba
podróżna.
Tylkofacet mógł udawać, że niewie, co jest grane.
- Czego sięnapijesz?
- spytała, ignorując jego przesadnątroskę.
Nie odpowiedział.
Oglądał z zainteresowaniem męskiebokserki, które dziwnym trafem
wybiły się na sam wierzch ciuchowej górki.
Odłożyłje, by zająć się Wiktusiem.
- Nie chciałbym mieszkaćpod jednym dachemz czymś.
to znaczy z kimś takim - powiedział.
- Identycznego zdania jest nasza gospodyni, tylko onanie ma
wątpliwości, czy to jest coś, czy ktoś.
Zdecydowała,że musi nam podnieść czynsz zatrzecią, dodatkową osobę.
- Możecie się bronić.
Na moje oko to jest szkielet fabryczny,który nigdynie był osobą.
- Ależ my się bronimy!
Baśkapowiedziała jej tak: "PaniGołąbkowa, złociutka moja,nie odważy
siępanitego zrobić.
Mam z Wiktusiem doskonały kontakt, i jeżeli tylko czynszskoczy w górę,
natychmiast Wiktuśzacznie panią odwiedzać po nocach.
Pod pierzynę się wciśnie, a wtedy, kto wie,co mustrzeli do czaszki".
Gołąbkowa jest starą dewotką i ażpozieleniałaze zgrozy.
Na szczęście ona niewie tego, co mywiemy.
Wiktuś to typowyskładak.
Z grubszajest fabryczny,ale czaszka, jedna rękai jedna stopa pochodząod
grabarzy.
Nie myśl, że grabarze oddaliswoje członki, oni tylko preparują i sprzedają
to, co im się nawiniepod łopatę.
Kości sądziś w wielkiej cenie.
Sama czaszkakosztuje cztery stówyalbo cośkołotego.
A Wiktuś, pewnie dlatego żema czaszkę
50
spod łopaty, jestwyjątkowo inteligentny.
Niemasz pojęcia,jak on lubi, kiedy mu recytuję poezję.
Oboje przepadamy zaGałczyńskim.
- "Onabyła ruda, ale niezupełnie - pewien połysk wewłosach
grasował" - Steve zawiesił głos i spojrzał na Łucję.
Bezwiedniedotknęła ręką włosów, odgarnęłaje z czoła.
Były rude, ale niezupełnie, tylko tyle, ilenadały im
kolorumiedzianepasemka.
Dalej w wierszu powinno być: "żyłaz Finkiem.
Fink był reżyser".
Poczuła się głupio i niezręcznie, chociaż nie bardzo wiedziała dlaczego.
Steve nie miałprawa do najdrobniejszych nawetaluzji.
Nie miał prawa,a jednak je robił, więc może stąd brało się
zakłopotanieŁucji.
- Myz Wiktusiem wolimy groteskę.
Jak na emigrantacałkiem nieźle pamiętasz polskich poetów.
- Zanimzostałem emigrantem, skończyłem sztuki piękne w
Krakowie.
Moja dziewczyna była polonistką, czegoś sięprzy niej nauczyłem.
-1 zostawiłeś jąbez żalu?
- Skąd wiesz?
-Mówiłeś, że twoja żona jest Włoszką.
- To prawda.
Aletamtą zostawiałem zwielkim żalem -roześmiał się, pogroził Łucji
palcem, jakby była małą niesfornądziewczynką.
Wzruszyłaramionami i poszła dokuchnipo herbatę.
Niestety, mogła podjąć gościa jedynie paskudną sieczkąw torebkach na
smyczy.
Pił bardzo powoli i Łucja cierpła namyśl, co będzie, kiedy herbata trochę
przestygnie.
Gotówpomyśleć, żepodałam mu brudną szklankę,wyrzucała sobiew
popłochu.
To była wciąż ta sama sieczka, która zostawiałana szklankachciemny,
nieapetyczny osad.
51.
Baśka zaliczyła ćwiczenia na cztery z plusem.
Zadzwoniła z miasta i tak bełkotała,tak się zachłystywała, że w pierwszej
chwili nie było wiadomo: zdała czy oblała.
Dopierokiedypadło cośo grupowym opijaniu sukcesu.
Łucja zrozumiała,że ostatni wieczór przed wyjazdem spędzi samotnie.
Miała ochotę wyciągnąć Baśkęna jakąśbalangę, jednakniewspomniała o
tym anisłowem,żebynie psuć przyjaciółcewieczoru.
Sięgnęła po laptop.
Steve uparł się, że chce przeczytać kilka jej opowiadań.
Zależało muzwłaszcza na tekstach, któremówiłyo dzieciństwie i
dorastaniu.
Pukała się w czoło i serdecznie odradzała mu lekturę opowiadańpisanych
dla kobiet z klasą.
Przedewszystkim, jak sama nazwa wskazywała,nie byłyto teksty dla
mężczyzn.
"Mam córkę niewiele młodszą od ciebie i chciałbym trochę wiedzieć o
młodych kobietkach", powiedział.
Poczuła, że zazdrości Luiginie.
Ta dziewczyna musiałabyć niezłą szczęściarą, jeżeli załatwiła sobietakiego
ojca.
Łucja nie była szczęściarą.
Żadenmężczyznanigdy nie zamartwiał się jej krzywym zgryzem ani
nadmierną szczupłością.
Może dlatego dobry los dał jej proste zęby,a takżetrochę ciałatu i tam.
W każdym razie niecierpiałaz powodu swojego
połowicznegosieroctwa,dopiero kiedySteve powiedział tak ładnie o
młodych kobietkach, poczuła,że w jej życiu zabrakło czegoś bardzo
ważnego.
Skoro Steve sięuparł, nie było odwołania.
Zaczęła przeglądać tytułpo tytule, żeby wyłuskać kilka najlepszych.
Mama wciąż powtarzała, że jest mojąnajlepszą przyjaciółką.
- Pamiętaj, ze wszystkim,z każdym kłopotem możesz do
mnieprzyjść- mówiła.
-Z zadaniami zmatmy też?
-spytałam jak najbardziejpoważnie i oberwałam solidnego klapsa.
Nie powiem, żeświat mi się zawalił, bo ta przyjaźń z mamąbyła
nadęta i nieprawdziwa.
Wystarczyło, że babkana mnie na52
padła, a mamanatychmiastprzyznawała jej rację.
Nigdynie próbowała mnie bronić, nigdy nie przeciwstawiła siębabce
wmoimimieniu.
Nie chciałam takiej przyjaciółki, która potrafiła tylkoprzytakiwać
silniejszym.
Babka była silna, ja byłam słaba.
Możewłaśnie dlatego,że mama na każdym kroku mnie zdradzała,nigdy nie
umiałam się do niej zbliżyć.
To było niezłe opowiadanie onarodzinach dziecięcegobuntu.
Szczere aż dordzenia.
Dużo później Łucja zorientowała się, że jej matka skończyła
zaledwiesiedem klas,bo tylewtedy liczyła podstawówka, i miała z
tegopowodu mnóstwokompleksów.
Każdą prośbęo pomoc w nauce odrzucałabardzokategorycznie.
"Pracuję na ciebie odrana do wieczora, to ty przynajmniej się ucz i nie
zawracaj mi głowy", mówiła.
Łucja bardzo szybko dowiedziała się, że możeliczyćwyłącznie na siebie.
Następne opowiadanieteż było niezłe imogło zainteresować Steve'a.
Tuż za naszym domem rozciągała się wielka
pieczarkarnia,największe źródło dochodów naszej rodziny.
Drugim źródłem byłogród.
Podłoże spod pieczarek, zasilane końskimnawozem, świetnie wpływało na
plony w ogrodzie.
Żyło nam sięcałkiem dobrze,ale babka, mama i ciocia pracowały całymi
dniami, a jeszczew sezonie dochodzili robotnicy najemni.
Babka chciała, żebyśmyz siostrą pomagały przy lżejszych pracach.
Lusiaczasem udawała,że przerywaburaczki albo pieli grządki, ja tego nie
znosiłam.
Wolałam wysprzątać mieszkanie, w ostateczności upichcić
jajecznice,byletylko nie czuć ziemi na rękach i zapaznokciami.
Wybrała i trzeci tekst o szkolnych wygłupach.
Ten sprawił jejsporo uciechy.
Piotra poznałam na szkolnej dyskotece.
Ktoś go musiałporzucićprzyoknie, bo stał tam z.
bardzo nieszczęśliwą miną.
Nie patrzyłam na minę, tylko na wzrost (w porównaniu
doklasowychkolegów był z połowę wyższy.
Zawsze lubiłam przystojnych
53.
chłopaków.
Zagadałam, oswoiłam zagubionego biedaka i poszliśmy tańczyć.
Z, deptaniem parkietu jakoś sobie radził,za.
toz.
rozmową nie bardzo.
Koniecznie chciał sięwydać mądrzejszy, niż był,wiecpotraktowałam go
wierszem:
Nie rób ze siebie pawia,
szanuj mrówkę i kwita,
w tym właśniesęk, jak mawiał
ojciec Piotr, karmelita.
Gdybymwiedziała, że się obrazi, zostawiłabym pamięć o
Gałczyńskimw domu.
Ale trudno, stało się:on nie wiedział, co deklamuję,i Piotra karmelitę wziął
do siebie.
Staliśmy później we wnęceokna, a ja tłumaczyłam się ze swojego
zafascynowania groteskąi purnonsensem.
- Słuchaj- mówiłam -czy byłeś kiedyśurodzony pierwszegolistopada?
Nie byłeś, to niewiesz.
Ja się urodziłam tego dnia igdybym nie uciekła w groteskę, byłabym
strasznym,niepocieszonymsmutasem.
Lubiszsmutne dziewczyny?
Nie wiem, czylubił smutne, w każdymrazie mnie na pewnonie
polubił.
Tobył pierwszy przypadek,kiedy Gałczyński mniezawiódł.
Przed wyjazdem Łucja wyłudziła od kolegi dwie kasetyz muzyką
Kilara.
Na jednej miała ścieżkę dźwiękową doPianisty, na drugiej doPana
Tadeusza.
Łudziła się, żew czasiedrogi Steve zechce pomilczeć, wtedy przemówi
muzyka.
- Opowiedz mio sobie - poprosił, ledwie wsiedli dosamochodui
zapięlipasy.
Parsknęła śmiechem.
Dwie sekundy wcześniej pomyślała, że tak właśnie zacznie się ich podróż.
- Co cię tak rozbawiło?
-Twoja niezaspokojona ciekawość.
Wciążchcesz, żebymciopowiadała o sobie.
Pora zamienić się rolami, nie uważasz?
54
Zrobił minę: .
Jeżelimusisz, to pytaj", iwestchnął.
Łucjapoprawiła pas i zastanowiła się przez moment.
- Dlaczego przyjechałeś do Polski?
Mówiłeś, że nie masztużadnej rodziny.
- Mam jakichś dalekich kuzynów, jednak nie przyjechałem do nich.
Na obczyźnietęskni się dwa razy: zaraz poprzyjeździe, nimczłowiek
przyzwyczai się do nowych warunków, a potem po wielu latach.
Jazacząłem po dwudziestu pięciu.
Odczekałemtrochę, nie przechodziło, więczaplanowałem sobie urlop.
- Długi?
-Nie prościej spytać, kiedy wyjeżdżam?
Jużdobrze, dobrze, nie marszcz nosa!
Półroczny.
Siedemnastego sierpnia,dokładnie po sześciu miesiącach, wracam do
siebie.
Łucja posmutniała.
Steve wydawał się zadomowionyw Polsce, nic go tutaj niedziwiło, jednak
mówiąc"do siebie", miał na myśliinny kraj.
Poczuła pustkę w głowie.
Miała całe mnóstwo pytań, leczrozpierzchłysięw chwili, gdymogłaje zdać.
Sama nie wiedziałajuż, czy bardziej chciałabyposłuchaćo pracy w filmie,
czy o życiu prywatnym.
Naprzykład bardzo byłaciekawa włoskiej żony Steve'a,
chętnieteżposłuchałabyo córce Luiginie, która swoje imię zawdzięczała
włoskiej aktorce Lollobrigidzie.
Chciałaby spytać,czySteve jest szczęśliwy iczy nigdynie tęsknił do swojej
polonistki z Krakowa.
To nie były pytania obojętne, dotykałybardzo prywatnej strony życia i
Łucja wystraszyła się, że wyjdzie na wyjątkowo wścibską małpę.
Onnajwyraźniej niemiał takichoporów.
- Czy twoje dzieciństwobyło szczęśliwe?
- spytał.
Żachnęła się, fuknęła, w końcu zaspokoiła jego ciekawość albo
raczejwścibstwo.
- Na swój sposób chybatak.
To znaczy na pewno tak,chociaż nie chciałabym, żeby tamte lata wróciły.
Dodzisiajcierpną mi zęby.
55.
- Co to znaczy?
-Kiedy rodzice jedzą zbyt dużo niedojrzałych winogron,dzieciom
cierpną zęby.
Nie pamiętam już, kto topowiedział, zresztąnieważne.
Miał rację, a ja to odczułam na własnej skórze.
Niedojrzałośćrodziców odczułam,rozumiesz?
Ojciec odszedł, zanim zdążyłam go poznać.
- Brakowało ci ojca?
-To cię naprawdę obchodzi?
Pytaszo stare dzieje, o których chcę zapomnieć.
Jeszczetego brakuje, żebyś zacząłdociekać, dlaczego rzuciłam Oskara?
- Oskar mówi, że ty jedyniewyprowadziłaś się z jegomieszkania, ale
to on ciebie zostawił.
-Wypytywałeś go o mnie?
A jeżeli nawet, to.
to powinieneś wiedzieć, że nie wszystko, co się usłyszy, możnapowtarzać.
Nie mówię teraz o Oskarze,on żył i żyje złudzeniami, mówię ogólnie.
Twoja amerykańskabezpośredniośćbardzo mi się nie podoba.
Nim zdążył odpowiedzieć, wyjęła z torby walkmana i nasadziła
słuchawki na uszy.
Muzyka Kilara, chociaż wyjątkowopiękna, nie wpłynęła na złagodzenie jej
gniewu.
Czuła sięoszukana i podwójnie zdradzona.
Stevecoś do niej mówił,coś próbował tłumaczyć, chwytałajedynie
pojedyncze słowa: "nie chciałem", "źle odebrałaś".
Guzik mnie obchodzi,co chciałeś, a odebrałam po swojemu, czylidobrze!
- pomyślała ze złością.
Odwróciła się od niego i obserwowała sobieświatprzez boczną szybę.
Minęli już granicę miasta i przejeżdżali przez Łomianki.
Steve zjechał na pobocze i zatrzymał sięna parkingu przed jakąś firmą.
Poczuła, że chwytają za ramiona i odwraca do siebie.
Nie chciałasię szarpać.
Delikatnie zdjął jej słuchawki zuszu.
Patrzyli sobie prostow oczy.
- Przepraszam!
- powiedział.
-Masz rację, wStanach nieco inaczej pojmujemy prywatność.
Mówienie o sobie jest
56
czymś normalnym, tak normalnym, że jeżeli nie możesz sięwygadać
przed mężem czy przyjaciółką, to szukasz sobiepsychoanalityka.
Jeżeli jakieś pytanie wyda ci sięzbyt prywatne, powiedz, ja tozrozumiem.
Bo widzisz, Amerykaniewcale nie są obrażalscy, i tak naprawdę niewiele
ichinteresuje, poza własnym nosem.
Ale ja nie czuję się jeszcze stuprocentowym Amerykaninem.
Przyciągnąłją do siebie.
Pod policzkiem poczuła wełniany splot swetra, na głowie jego rękę, a na
uchu ciepłyoddech.
-Jużdobrze?
- spytał.
Kiwnęła głową, że dobrze, chociaż nie miałaby nicprzeciwko temu,
żebyprzedłużył nieco tę intymną chwilę.
Nawet gdyby jąpocałował, też nie robiłaby dramatu.
Ruszyli.
5
Łucja zostawiła Steve'a w hotelu "Villa Park", dała słowo,że wkrótce
zadzwoni, i pobiegła do swoich spraw.
Musiałaodszukać sanatorium, w którym pracowała Bogna, i wziąćklucze.
Ledwie znalazłasię w domu, zapomniała o całymświecie,także o Stevie.
W kuchni wszystko zostało po staremu, nawet pojemnikz nożami
wisiał w tym samym miejscu.
Posadzka lśniła rdzawo iŁucja zamrugała oczami, żebysię upewnić, że to
niekrewDaniela.
Czuła się trochę jak wkościele albo na cmentarzu.
Ze dwa razy musiała sobie powtórzyć, że jest w normalnym domu,
wnormalnej kuchni, którą na dodatekznaod lat.
W gruncie rzeczy była zadowolona, żemogła pobyćsama.
Chciała sobie wszystko obejrzeć na spokojnie, bez roztrzęsienia, które
towarzyszyło jejw lutym, gdy przyjechałana pogrzeb.
Miała sporo czasu, bo siostra pracowała doosiemnastej.
Spróbowała spojrzećna kuchnię oczami reżysera.
Przyłożyła dłonie dooczu, tak jakby trzymała kamerę i wychwytywała
poszczególne klatki.
Tu stał niedopityWładek, tuDaniel.
Zaczęlisię szarpać: jeden bezbronny, drugi z nożemw łapie.
Daniel runął na podłogę, waląc głowąo kantstołu.
Nie zginął oduderzenia w stół, tylko od ciosu nożem,i tow samo serce.
Ten cios był jedyną rzeczą, jaka się Władkowi
58
w życiu udała.
Był tak precyzyjny,że pierwsze podejrzeniepadło na Bognę.
Nikt z prowadzących śledztwo nie wątpił,że jakoabsolwentka akademii
medycznej nieźle znała anatomięi wiedziała, gdzie uderzyć, żeby zabić.
BiednaBogna zasamą znajomośćanatomii przesiedziała w areszcie ze
dwadni.
Natomiast Władek chyba nawet dobrze nie potrafił pokazać, gdzie u
człowieka jest serce.
Walił na oślep.
Możliweteż, że wcale nie chciał zabić, a jedynienastraszyć.
Kiedy zobaczył, że Daniel upadł, straciłgłowę, wybiegł z domu irzucił się
pod samochód.
Wyszło na to, że obydwaj,to jestofiara i sprawca, zginęli na miejscu z tym,
że każdy na innym.
Łucja jeszcze razobeszła kuchnię, stanęłaprzy oknie,żeby nacieszyć
oczywidokiemkrzaków liliowego bzu.
Tekrzaki sadziła jeszcze babka.
Wyrosły wielkie i część z nichtrzeba było wykarczować, żeby nie
zasłaniały światła.
Terazzakrywały tylko połowę okna, przez drugą połowę widać
byłosąsiedni dom należący do Kornikowej, teściowej Władka.
To stamtąd, zzapłotu,przyszedł morderca Daniela.
Łucja uchyliła okno, żeby nacieszyć sięzapachem bzów.
Pomyślała o Stevie.
Chciała oprowadzić go pomieście,zaciągnąć do alei bzów w centrum.
Pogoda nie sprzyjałaspacerom, maj wciąż był zimnyi wietrzny.
Poczuła chłódi zamknęła okno.
Przez moment zastygła zuniesionymirękami.
Wydawało jejsię, że obok ktoś stoi, oddycha, a nawetpomrukuje.
Na szczęście to tylko lodówkaBogny charczałaz przemęczenia.
Z parteru przeszła na piętro.
Ilekroć przyjeżdżałado siostry, zajmowała zawsze ten sam pokój, ten, w
którym spędziładzieciństwo.
Bogna nazywała go "pokojem Łucji" i urządziła poswojemu,tak by nic
nieprzypominało dawnychczasów.
Łucja rzuciła torbę w kąt iwyszła nakorytarz.
Zajrzałado sypialni Bogny, żeby ze ściśniętymsercem popatrzeć na
59.
wielkie małżeńskie łoże.
Ogarnęło ją głębokie współczuciedla samotności siostry.
Szkolni przyjaciele Łucji w większości wyjechali z miasta.
Nawet nie bardzo wiedziała,co się z nimi dzieje,czy pokończyli studia, czy
pozakładali rodziny.
Mogła liczyć tylkona niezawodną Dośkę iprawdopodobnie na Ewelinę.
DoDośki byłobliżej, mieszkała po sąsiedzku, a za dawnychczasów
przechodziło się po prostu dziurą w płocie.
Łucjarozgarnęła gęste krzaki forsycji i o mały włos nie krzyknęłaz radości.
Dziura była na swoim miejscu.
To niesamowite,jak drobne rzeczy potrafiącieszyć, pomyślała.
Bliscy odeszli,domsię zmienił, wypiękniał, a dziura w płocie
wszystkoprzetrwała.
Za to dom Dośki wyraźnie podupadł.
Nakażdym kroku widać było brak gospodarskiejręki.
Tynk odpadał, schodysię poszczerbiły, a kiedy pukała do wypaczonych
drzwi, bała się, że wylecą razem z zawiasami.
- Oj,pani Łucjo, co my tu przeżyli, coprzeżyli!
- MatkaDośki już od progu załamywała ręce i zawodziła.
WciągnęłaŁucję do domu, usadziła na wersalce.
- Pani to dobry człowiek, pani chcez moją Dośką gadać, nie to, co pani
Bogna.
- Bognajest dobrym człowiekiem,zaręczam pani, aleswoje przeżyła.
Jej żal rozkłada się po trochu na wszystkich.
Trzeba ją zrozumieć.
Ja zadługo znam Dośkę, żeby jąpotępiać za winy męża.
Drań był ityle.
- Niebył taki najgorszy, pani Łucjo, nie był.
Gorsi siętrafiają.
Jedento żonie wszystkiezęby wybił.
- A Władek wybił Dośce tylkodwa, tak?
-E,liche były, czarne,ledwie siedziały.
Zaoszczędziłanadentyście, pani Łucjo!
On teraz, świeć Panie nadjego duszą,jużdaleko.
Już nie naszym sądom podlega.
- Rozumiem, chociaż ztego powodu trudno mi nazywaćgo
przyzwoitym facetem.
A właściwie, gdziejest Dośka?
60
Dzwoniłam do was tyle razy bez skutku.
Nie odbieracie telefonów,czy co?
Kornikowa rozsiadła się i rozgadała na dobre.
Sama namówiła córkę dowyjazdu, radziła wziąć na przeczekanie,dopóki
cały skandal nieprzyschnie, nie rozlezie się po kościach.
Ludzie, jak to ludzie, za plecami teatr sobie robiliz cudzego nieszczęścia.
Dośka posłuchała, wzięła dwójkęmłodszych dzieci i zamelinowała się u
ciotki na wsi, pod Toruniem.
Kornikowa dzwoniła do niej raz na tydzień alboirzadziej, a Dośka
niedzwoniła wcale,bo wiedziała, żematka telefonów nie odbiera.
Kornikowamiała swoją filozofię.
Jak telefon milczy, mówiła, to nieściąga na dom nieszczęścia.
Siedziała w domu znajstarszymwnukiem i rozpamiętywała swoje, a także
Dośki życie.
Jej nie było lekko, lecz to, coprzeżyła Dośka, to istna gehenna.
Władek najgorszy możeniebył,ale dobry wcale.
Brakowało mu czułości i zainteresowania domem,zarobionepieniądze
przepijałalbo innymbabom w zębach nosił.
Dośka musiała się martwić o całydom, o trójkę dzieci i jeszcze ochłopa.
Jeślinawet nie martwiła sięz miłości, to ze strachu,żedrań w wypadku
jakimręcei nogi połamie, a ona już do śmiercibędzie musiałakoło niego
skakać.
- I jeszczecoś pani powiem, pani Łucjo, pan Daniel teżdobrynie był.
-O czym pani mówi?
-żachnęła się Łucja.
PorównanieDaniela do Władkawydało jej się świętokradztwem.
Kim był Władek?
Upadłymalkoholikiem, brutalem i ludzkim odpadem.
A kim był Daniel?
Wykształconym, delikatnym facetem, który wygrał z nałogiem i żył
jakczłowiek.
Żadną miarą nie można było ich porównywać,więc Łucja
zjeżyłasię,zacisnęła dłonie w pięści, żeby nie powiedzieć za dużo i nie
obrazić Kornikowej.
61.
- O czym mówię?
O tym, co wszyscy wiedzą.
Nie chodzi mi o to, że kiedyś też pił i prowadzał się z naszym
Władkiempod rękę.
Gdyby pani Bogna nie wzięła go krótko za twarz,to onbysię samod
Władka nie oderwał.
Pasowało mu towarzystwo kumplipijaków, ot co!
Chodzi mi oto, pani Łucjo,że człowiek,który pomstuje na żonę, nie
jestdobry.
Bo toraz słyszałam,co wygadywał przy wódce!
A w grudniu pobiłnaszego Sebastianka, uwierzy pani?
-Jakto pobił?
Kornikowa obciągnęła sweter, wygładziła spódnicę i dopiero wtedy
zaczęła snuć opowieść o tym, jak to zaraz popierwszym śniegu pani Bogna
wzięła do swojego ogroducałą trójkę chłopaków i bałwanka z nimi lepiła.
Oczy z czarnych guzików, nos z marchewki, wszystko było, jak trzeba.
Hałasowali trochę, przekrzykiwali się przytym lepieniu, cobardzo
irytowało pana Daniela.
Ze dwa razy wychylał sięprzez okno, żeby ichuciszyć.
W końcu pani Bogna poszłado domu, achłopaki jeszcze trochę
baraszkowali uniejwogrodzie.
Wtedy to Władzio, najstarszy z trójki, wymyślił głupią psotę i przełożył
marchewkę w inne miejsce.
Bałwaneknie miał już nosa, za to miał okazałego siusiaka.
PanDaniel musiałto widziećprzez okno,wybiegł z domu,Władzianie złapał,
to wyładował złość na Sebastianku.
Łucja nie wierzyła własnym uszom, choć Kornikowa biłasię w piersi
i przysięgała, że mówi najprawdziwszą prawdę.
- Pani Bogna napadła na męża, sądny dzień tam był.
Aprzecież wiadomo, że Sebastianek niewinny, że to Władzio jest nic
niewart.
Po sąsiedzku, pani Łucjo, różne rzeczysię słyszy.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem - powtarzałaŁucja.
-Może miałzły dzień, może ząb go bolał?
A może Władziocoś powiedział.
Nie wiem, bić na pewno nie powinien anijednego, ani drugiego.
Zresztą niechpani mówi, copani
62
chce, dla mnie to było najlepsze, najszczęśliwsze małżeństwo, jakie
znałam.
Mieli swoje gorsze i lepsze dni,tonormalne, ale zaręczam pani, że świata
poza sobąnie widzieli.
Przyjeżdżałam tu przecież, widziałam ich w różnychsytuacjach.
- Jeśli pani tak mówi.
- Kornikowakiwnęła głową bezprzekonania.
-Ja tam panią Bognę bardzo szanuję, chociażjest wyniosła i nieprzystępna.
Do panaDaniela serca jakośnie miałam.
- Właśnie widzę.
-Pani jest szlachetnyczłowiek,pani Łucjo.
PanimojąDośkę zawsze szanowała.
Łucja podniosła się zwersalki.
Nasłuchała sięwystarczająco dużo komplementów jak na jednąwizytę.
Od Kornikowej pobiegła do centrum.
Miała tam swojeulubione miejsca, których uroda nie przestawała jej
zachwycać.
Choćby Teatr Letni.
Stała przed odrestaurowanymbudynkiem i marzyła, żeby zagrał w jej
filmie.
Ile takichsecesyjnych budowli zostało jeszcze weuropejskichkurortach?
Niezdziwiłaby się, gdyby ciechocińskabyła ostatnią.
Pomyślała, że wybórkilku plenerów w Ciechocinku to zadanie
niewykonalne dla kogoś, ktokocha miasto.
Onachciałaby, żeby w jej filmie zagrało to, conajpiękniejsze, naprzykład
drewniana, kryta gontem muszla koncertowaw parku, jedynyw swoim
rodzaju klejnot architektury.
I dywany kwiatowe!
Nie jeden mały dywanik, obsikiwany przezpieski, ale całe ciągi,
nazywaneparterem Hellwiga.
I wodotrysk "Grzyb", który patronował ciechocińskimrandkom.
I wreszcie te wszystkie budynki o konstrukcji szachulcowej,zdobione
drewnianą koronką!
Z wrażenia omal nie zapomniałao tężniach.
Tyle tu było pięknado pokazania, niestety nie dla niej.
To się nie uda, myślała, wędrując deptakiem.
63.
To się nie uda ze względu na Bognę.
Trzeba będziepomyślećo Krynicy albo Iwoniczu.
Dzień przyjazdu był dniem retrospekcji.
W domu Łucjaotworzyła laptop, żeby odnaleźć jedno z pierwszych
opowiadań, które zamieściła w "Tiramisu".
Pisałaje w czasach,kiedy Daniel jeszcze żyłi miałsię dobrze.
Akcję umieściław Kaliszu, jednak przez nieuwagę wstawiła do tekstu
akcentciechociński.
Korektorka uwierzyła autorce i cały kraj mógłprzeczytać,jeśli miałochotę,
że fontanna "Grzyb" jestozdobą kaliskiego centrum.
Łucja uśmiechnęła się dowspomnień.
Nie interesowała jej fontanna, tylko Daniel.
To jego śladami chodziła od rana.
Studniówka zapowiadała się katastrofalnie.
Miałam niebrzydką sukienkę, nowe buty, niestety nie miałam chłopaka.
W naszej klasie było zaledwie pięciu dżentelmenów, ichoć jabymich
dżentelmenami nie nazwała, to powodzenie mieli oszałamiające.
Żaden misie nie podobał, zżadnym nie chciałabym przetańczyćcałejnocy,
zresztą koleżanki rozdrapały ich dużo wcześniej.
- Nie idę nabal!
- oświadczyłam w domu.
Mama wzruszyła ramionami przyzwyczajona do moichdziwactw,
babka mruknęła, że więcej pieniędzy zostanie w kieszeniByłam w
rozpaczy.
Wieczorem zadzwoniła Daria, jedyna życzliwa mi dusza, której mogłam
się wypłakać w słuchawkę.
- Przestańbeczeć, bo się odwodnisz-fuknęla ukochana siostra.
-W Ciechocinku brak faceta to nie kłopot, wystarczyzorganizować w
parkułapankę na kuracjuszy.
Dla takiej dziewczyny jaktyto bułka z masłem.
Poradziłam jej niezbytelegancko, żeby się odwaliła, ale to
onawłaśnie wyciągnęła do mnie pomocną dłoń i obiecała
pożyczyćswojego chłopaka.
Przyjechali dzień przed balem.
Daria nie mogłazaprosićArtura do domu, bo u nas obowiązywał zakaz
wprowadzania kotów i mężczyzn.
Umówiła się z nim pod "Grzybem".
64
Byłam przekonana, że przedstawi mi jakiegoś łysiejącego
studenta,pastwiącego się nad gumą do żucia.
- To jest Artur -powiedziała Daria,a ja poczułam falęwdzięczności,
która zalała mi mózg, serce i poszła niżej.
Gdyby onbył mój, nie wypuściłabym go z rąk nawet na pięć minut.
Oczywiście siostrze tego nie powiedziałam.
Artur wzbudził niekłamanyzachwyt wśród moich koleżanek.
Przystojny, jak to wuefista, aleprzedewszystkim eleganckii czarujący.
Żadnych głupich odżywek, małpich min, klepaniapo łopatkach.
A jak tańczył!
Nim wybiła północ, byłamgotowazapomnieć, że trzymam w ramionach
klejnot pożyczony mi przezsiostrę.
On też zdawał się o tym nie pamiętać, przynajmniej chwilami.
A to musnął mój policzek, ato pocałował mnie w ucho.
Szeptał coś o pięknych oczach,ustach, o mojejniewinności.
Serce pękałomi z żaluna myśl, że rano wszystko się skończy i będę
musiała gooddaćDarii.
Po raz pierwszy poczułam w sobieduszęzłodziejki.
Nigdy wcześniej i nigdy później nie myślałam, że chęć posiadaniamoże
być większa niż duma i uczciwość.
Wracaliśmy do domuobjęci i przytuleni.
Było mi cudownie, bo potrzebowałam czułościiciepła.
W naszym domu nawet kaloryfery były zapowietrzonei zimne, a ciepła
miałam tyle,co wsłońcu na tarasie.
Zetrzydzieści metrówprzed furtką wyznaliśmy sobie miłość,aletaką
bez przyszłości.
Krótko przed ślubem z Darią Artur odwiedziłmnie wakademiku.
Nie było tonasze pierwsze spotkanie od czasu studniówki.
Często dzwonił, parę razy zaprosił mniedo kawiarni, czarował,uwodził.
Tego dnia, o którymwspomniałam, poprosiłmnie o rękę.
Kochał Darię, jednak mnie bardziej.
Gdybynie chodziło o mojąsiostrę, kto wie, czy dzisiaj nie byłabym
żonąArtura.
Z bólem sercamusiałam odmówić.
Byłam mu bardzo wdzięczna, że zrozumiałi nie nalegał więcej.
Potempatrzyłam przez okno,jakodchodziłsmutny, ze spuszczoną głową.
(...
65.
Łucja przeczytała jeszcze raz wybrane fragmenty i z żalemstwierdziła, że
wielkiej miłości dawno już nie ma, a kto wie,czy była naprawdę.
Pokochała Daniela, ponieważ był pierwszym mężczyzną w jej
otoczeniu,który nadawał się dokochania.
Kilka latmusiało upłynąć, by znalazła właściweokreślenie dla tamtych
uczuć: to było szczeniackie zauroczenieprzypominające chroniczny katar.
Taki katar męczyczłowieka, męczy, wystarczy jednak
wziąćodpowiednielekarstwo imija.
W jej przypadku lekarstwembył Oskar.
Podobne leczy się podobnym, lubiła mawiać Baśka, cytującHipokratesa.
Bogna już od progu krzyczała, że ze zmęczenia ryje brodą w ziemi,
ale szła sprężyście i jak zwykle trzymała się prosto, co niektórym
złośliwcom wydawało się zadzieraniemnosa.
W sanatorium Łucja zerknęła na niąw przelocie: buźka, buźka, klucze,i
cześć.
Teraz za to patrzyła z niekłamanym zachwytem.
Spotykały się po razpierwszy od lutego,od czasu wielkiej tragedii, i Łucja,
nie wiadomo czemu, wyobrażała sobie, że siostra wciąż jest zapłakana i
przybita.
A tu uśmiechała się do niej dawna Bogna, bodaj jeszcze
piękniejsza,prościutka jak strunai wcalenie spowitaw głębokączerń.
Miała na sobiebiałą bluzkęi ciemną, długą spódnicę.
- I co sięgapisz jak pijak naflaszkę?
Sprawdzasz, czywdowieństwo mi służy?
- spytała ze śmiechem.
- Humor napewno, i to mnie cieszy.
-Moja mysia maleńka!
- rozczuliła się Bogna.
-Przytulmnie, już dawno nikt mnie nie tulił.
Łucja objęła ją i gładziła podługich czarnych włosach,luźno
opadających na plecy.
Bogna bardzo ładnie pachniała.
- Bielteż jest kolorem żałoby, gdybyś nie wiedziała- mruknęła z
głową na ramieniu Łucji.
-Wiem.
66
- W czerni czułam się,jakbym sama umarła.
Nic, tylkouwalićsię do trumny i.
Nie jesteś głodna?
Wyplątała się z objęć Łucji tak samo nagle, jak w niewpadła.
Po chwili biegała już po kuchni w domowej sukience.
Przy kolacji opowiadała o swoich planach na najbliższąprzyszłość.
Na parterze chce urządzićdwa pokoje dla kuracjuszy.
Musi tylko wygospodarować miejsce na jeszczejedną łazienkę.
Pokoje podwynajem, tłumaczyła, tododatkowe źródłodochodu.
- Terazpewnie jest ci dużo trudniej - zauważyła Łucja.
-Trudniej z czym?
- Z pieniędzmi.
Utrzymanie domu kosztuje,a ty zostałaśz jedną pensją.
- Uważasz, że Daniel pomagał mi w utrzymaniu domu?
-zdziwiła sięBogna.
- A nie?
-Hm, chyba nie za bardzo.
Starał się, ale.
Dołożyć cigalaretki?
Łucja zamachała ręką na znak, że od galaretki woli rozmowę.
- Czyw ostatnimczasie wydarzyło sięcoś, o czym niewiem?
Zawsze uważałam was za idealnąparę.
- Ależ byliśmy idealnymmałżeństwem.
Oglądasz czasemreklamy w telewizji?
Przy serkach, przy jogurtach możesz zobaczyć takie szczęśliwe pary, co to
żrą z jednego kubka albokarmią się nawzajem i obowiązkowo patrzą
sobiegłębokow oczy.
To my.
Tefilmy są o nas.
Tak wyglądaliśmy aż dolutego.
- Pytałam poważnie -obruszyła się Łucja.
-Wiem, mysiu, że pytasz poważnie i wiesz, co ci powiem?
Lepiej będzie, jeżeli nakręciszten film z głowy.
Daszswoim bohaterom tyle szczęścia, ilezechcesz, i wszyscy
będązadowoleni.
67.
- Nie chcę z głowy, chcę z życia.
-Jeżeli z życia, tonie wszyscy będą zadowoleni - roześmiała się
Bogna.
Łucja odnalazła Ewelinę bez trudu.
Wystarczyło spytaćmatkę Dośki, która znała bodaj wszystkich stałych
mieszkańców Ciechocinka.
"Toć ta Ewelina do niedawna pracowała w jednym sanatorium zpanią
Bogną, a terazjest bodaju Markiewicza, w dziecięcym.
Wystarczy zadzwonić i spytaćo doktorkę od gimnastyki!
", wyjaśniła Kornikowa.
Ipomyśleć, że Łucji nawet do głowy nieprzyszło, żeby zasięgnąćjęzyka u
Bogny.
W czasach szkolnych Ewelina była
najpoważniejsząchybadziewczyną w klasie, czego niktnie mógł
powiedziećoŁucji.
Zadziałała widocznie zasada przyciągania przeciwnych biegunów,boprzez
trzy lata siedziały wjednej ławcei nie dały się rozsadzić.
Typowa szkolna przyjaźń, którapo maturzemocno osłabła.
- To naprawdę ty?
- pytała Ewelina po raz czwarty i oglądała Łucję ze wszystkich stron.
- Naprawdę!
I nie musisz wkładać mipalca dooka, żebysię przekonać - mówiłaze
śmiechem Łucja.
Spotkały się oczywiście pod "Grzybem", bo gdzieżby indziej.
Łucja zlubością wciągała wnozdrza charakterystyczny zapach
mocnoprzeterminowanych jajek.
Z boku ktośnarzekał, że śmierdzi siarkowodorem.
Jej pachniało co najwyżej Cyniczną ucztą etnografów.
Dlatego zapachu gotowabyła nie ruszać się z ławki.
Niestety, zimnywiatr pogonił jedo kawiarni.
Ewelina traktowała Łucję jakgościa i chciałapokazać wszystko, co w
mieście najnowsze i najmodniejsze.
Najmodniejsza była kawiarnia w sanatorium "Villa Park".
Do obgadania miałysporo, cały okres doroślenia, pierwszych miłości
i studiów.
Obie były samodzielne iwolne.
68
-Ale masz chyba kogoś?
- dopytywała się Ewelina.
- Obracasz się wśród gwiazd i co?
-I nic.
Kręcimy się wokół różnych osi.
- To zmień oś, na co czekasz?
-Czekam, aż dostanę w łeb.
Wtedy zobaczę całyfirmament i wybór będzie większy - odpowiedziała ze
śmiechemŁucja.
- Zrozum, ja jestem dopierow przedsionku sztuki.
Poznałam wiele znakomitości, zwłaszcza w szkole, niestetynie ma
nikogotakiego, kto chciałby umawiać się ze mną nadrinki i szeptać mi
swoje tajemnice.
- Kogo znasz zwielkich, jacyoni są?
Lecą na młode ciała?
Ewelina nie była odosobniona w swojej ciekawości.
LedwieŁucja napomknęła komuś,że jestreżyserem, spadał naniągrad
pytań.
Świat filmu, telewizji, a zwłaszcza seriali,fascynował ludzi bardziej niż
ichwłasne życie.
Czytali w magazynach, choćby w "Tiramisu", o ślubach,
rozwodach,nowych miłościach swoich ulubieńców i szukalipotwierdzenia,
kto z kim, i czy aby na pewno.
Wiedzielio gwiazdach dużo więcej niż Łucjai zapewne więcej niż
niektóregwiazdy o sobie.
"Cena popularności jest czasem większaniż popularność", powtarzał
Mistrz.
Łucjaco prawda niemiałapojęcia, ile dzieci ślubnych, a ile nieślubnych
miałserialowy tuz, natomiastzaczynała się nieźle orientowaćw
anatomiiplotki.
Sonia, dziewczyna, która w "Tiramisu"prowadziła tak zwaną rubrykę
towarzyską, dostawała informacje na talerzu odsamych zainteresowanych.
Wpadali naherbatkęi zostawiali materiał na dwa,trzyanonse, żeby tylko
podtrzymać gasnącą popularność,odświeżyć nazwisko,przypiąć łatkę
nieprzyjacielowi.
"Najwięcej piszemy o tych,którzy chcą, żeby o nich pisać",twierdziła
Sonia i dodawała,żeświat sztuki od kuchniczęsto pachnie kapustą.
O tymakurat Łucja wolała nie opowiadaćnawetEwelinie, bo znałateż drugą
stronę medalu.
Kinga wielerazy wypytywała ją
69.
o ciekawostki z życia prywatnego gwiazd, o ich sympatiei antypatie, a
dokładnie o to, co się mówi w kręgach zbliżonych do sztuki.
"Nie trzeba osobiście znać aktora, żebywiedzieć, w którą stronę zerka
najczęściej", mawiała.
Łucja nieznosiła tychrozmów, a od kiedy jeszcze dowiedziała sięo sobie,
że sypia z Mistrzem, byławyleczona z chęci paplania o innych.
Może nie na zawsze, ale na pewno na dłuższyczas.
Ewelina niedała sięzbyćogólnikami itrzeba byłonie lada sprytu, by
zwekslować rozmowę na tematy ciechocińskie.
- U mnienic ciekawego - powiedziała ze znudzonąminą.
- Rodzice kupili mi mieszkanie, zmieniłam pracę,jesienią może zmienię
stan cywilny.
Prowadzę spokojne,
nudne życie.
- Kupsobie granat, to się rozerwiesz!
Mieszkanie, praca,
facet, co byś więcej chciała?
- Wyjechać stąd, uciec jak najdalej.
Nie wiem,do Torunia, możedo Bydgoszczy, anajchętniej do Warszawy.
Mamdość tego kurnikai kwok,które z upodobaniem gdaczą namój temat.
Nie tylko namój.
Sama wiesz, jak wygląda życiew małym mieście.
Raz się przeszłaś z chłopakiemsiostrypod rękę i do dzisiaj plotkary mają
oczym gadać.
Wczesnyświt, ulice puste, a jednak ktoś was przyuważył.
Niepotrzebnie całowaliście się co pięć kroków.
- Daj spokój, kiedy to było!
-Nieważne kiedy!
Bogna dodziś słucha wyrazów współczucia.
chociaż możeteraz, po tym nieszczęściu, już nie.
- Zlitujsię, o czymty gadasz?
Bogna nic mi nigdy nie
mówiła.
- Widać ażtakbardzojej to nie bolało.
Zresztą ona świetnie sobie radzi z plotuchami, nie bój żaby.
Jest kuta nacztery nogi i przebiegła.
Gorzej z sercem i umiejętnościąwspółczucia.
Danielbył zupełnie inny.
Może to brutalne, co
70
powiem, ale ona wykończyła go psychicznie, sprawiła, żesięstoczył
nasamo dno.
Wypłynął, bo był silny,a Wtedy tak mudołożyła, że już się nie mógł
pozbierać.
- Chyba nie mówimy o tej samej Bognie?
-Wiem, że to twojasiostra, i że nie powinnam.
Przepraszam.
Nie przepadam za nią i jeśli chcesz wiedzieć, to z jejpowodu musiałam
zmienić pracę.
Teraz trochę mi się żółciulewa.
- Nie tylko trochę.
-Przepraszam.
Milczenie, które zawisło nad stolikiem, nie wróżyłonicdobrego.
Takie milczenietrzeba albo natychmiastprzerwać,albo pogodzić się z
ochłodzeniem stosunków.
Ewelina bez entuzjazmu jadła ciastko.
Łucja gorączkowo próbowaławymyślić jakąś niewinną anegdotkę ze sfer
artystycznych, żeby tylko uratować nastrój popołudnia.
Jak na złość nicdowcipnego nie przychodziło jej do głowy.
Bezradnie rozejrzała się po sali.
W przejściu dostrzegła wysoką, dobrzeznaną sylwetkę.
Odetchnęła z ulgą i pochwili mogła przedstawić Ewelinie Steve'a Willisa,
producenta filmowegoz Nowego Jorku.
Ledwie wspomniałao producencie, łypnąłna nią złośliwie,na szczęście
niczego nie prostował.
- A mówiłaś, kłamczucho, że nie znasz żadnychznakomitości?
- powiedziała z wyrzutem Ewelina.
- Pytałaś o polskie znakomitości, ja specjalizuję się w zagranicznych.
- Spojrzała przeciągle na ironicznie uśmiechniętego producenta.
Steve był bystry, właściwie ocenił sytuację i na powitaniepocałował
Łucję w policzek.
Widać doskonale rozumiał, naczym polega małomiasteczkowy snobizm, i
zgodził sięodegrać niezupełnie swoją rolę.
6
Bogna się spóźniała i Łucja, racjonalna Łucja, nie mogłasobie
znaleźć miejsca.
Z kuchniwyganiało jąwspomnienieDaniela.
Ledwie usiadła w saloniku, zjawiła się babka.
Salonik mieścił się w jej dawnej sypialni, więc miała prawo wejść.
Tuż za babką wsunął się dziadek Konstanty, za nim matkaŁucjii ciocia
Halusia.
W progu tłoczyli się dwaj nieudanizięciowie babki oraz Daniel.
Siedem mar na jedną żywą istotę to przesada, pomyślała.
Przeszła się po pokoju imaryzniknęły.
Zostały tylko niewesołe myśli.
Łucja przyjechała tu, żeby pisać o jedynej, wielkiej miłości, jaką
znały mury tego domu.
Nigdy nie wierzyła wmiłośćbabkii dziadka Konstantego.
W przywiązanie tak, ale niew miłość.
Małżeństwo matki musiało byćzupełnie nijakie,skoro rozpadło się zaraz po
narodzinach Łucji.
A przecieżbyła dzieckiemładnym, cichym i trudno przypuszczać, żeby to z
jej powodu ojciec uciekł.
Związek cioci Hali był z gruntunieudany i skończył się tragicznie.
Dopieroczwarta paraprzełamała złą passę.
Ale czy rzeczywiście?
Łucja skarciła sięza to czarnowidztwo: nie mogła wątpić, jeżeli chciała
napisać scenariusz, a potem nakręcić film o wielkim, spełnionym uczuciu.
Bogna wróciła wniewesołym humorze i zaczęławieczórod telefonów.
Szukała jakiegoś Pipa, potem dodzwoniła się
72
do Kornela i obtańcowała go, aż miło było słuchać.
DelikatnaBogna o wdzięku pantery i uwodzicielskim spojrzeniurzucała
kurwami niegorzej niż kiedyś Władek.
Ze złościąodłożyła słuchawkę.
- Dranie!
- powiedziała.
- No, no!
- pokręciła głową Łucja.
-Językowo wyrobiłaśsię nad podziw.
- Przecieżi tak nie zrozumiałaś ani słowa z tego, co mówiłam -
roześmiała się Bogna.
Śmiech rozładował napięcie i już była sobą:czarodziejką,która swoim
uśmiechemtopi lód.
Tak przynajmniejmawiałDaniel.
- Nie odnosisz czasem wrażenia -spytała Łucja przy kolacji - że po
tym domu pałętają się duchy naszych przodków?
-Na łeb upadłaś, mysiu?
Nie masz innychzmartwień?
-Jedno malutkie.
Chciałabym wiedzieć, co się dziejez moją koleżanką Eweliną?
Bogna zastygła z kromką chleba przy ustach.
- Chcesz powiedzieć, żeto nie z niąszlifowałaś dzisiajbruki w
centrum?
Łucja przełknęła kęs, zanim zdobyła się na spokojnąodpowiedź.
- Nietylko szlifowałam bruki, ale też wypiłam kawę,zjadłam
szarlotkę z kulką lodów igrejpfrutem.
- udała wahanie - chyba już niczego więcej nie brałyśmy.
Mówię nawszelkiwypadek,gdyby ktoś chciał ci wmówić, że urżnęłamsię w
"VillaPark".
Swojądrogą wywiad tu macie lepszyniżw CIA.
Pytam, co się z nią dzieje, bo na moje oko bardzo sięzmieniła.
- Nie wiem, nie znałam jej wcześniej - wzruszyła ramionami Bogna.
- Przez jakiś czas pracowałyśmy razemi tyle.
Doceniamjej umiejętności fachowe, ale nigdy nie zdołałam
73.
jej polubić.
Możesz mi przez pół wieczoru wmawiać, że tomiła i poczciwa
dziewczyna, i tak zostanę przy swojej opinii.
Narzekała na mnie?
- A ma powody?
-Jak się chce kogoś obszczekać, powód zawsze sięznajdzie.
Pomogłam twojej Ewelinie podjąć decyzję o zmianiepracy - roześmiała się
- naco nie miała wielkiej ochoty.
Rozbijała mi pracę zespołu, szukała dziury w całym, jej upierdliwość stała
sięjuż przysłowiowa.
Teraz truje głowę innymi pluje na mnie.
- Nie rozmawiałyśmy o tobie.
-Akurat!
Z Kornikową, z Eweliną i jeszcze z paromaosobami trudnonie rozmawiaćo
mnie.
- Jesteś popularniejszaw Ciechocinku niż Staszic i tężnie.
Kto ci powiedział, że spotkałam sięz Eweliną?
Bogna roześmiała się jak psotne dziecko.
- Ewelina.
Łucja poszła na góręz galimatiasem w głowie.
Rozmowyz Bognąbyły trudniejsze, niżprzypuszczała.
Wymarzonyscenariusz zamiast pęcznieć od nagłych zwrotów akcji,
zatrzymał się na stop-klatce, i tona samym początku.
Przez pierwsze dni Łucja biegała po swoich dawnychśladach,
odnawiała znajomości,pisała opowiadanie dla"Tiramisu" i próbowała
pozbierać brakujące elementy doukładanki, która w przyszłości miała stać
się filmem.
Bognabyła oszczędna w słowach, jeszcze się nie rozkręciłai nie dojrzała
do zwierzeń, za to dała siostrze całe pudło zdjęć ikazała oglądać.
Wszystkiepochodziłyz początkówmałżeństwaz Danielem.
Najwidoczniej oboje lubili się fotografować:
w domu, w ogrodzie, na wycieczkach.
Im dłużej i dokładniejoglądała, tym bardziej utwierdzała się
wprzekonaniu,że tobyła naprawdę szczęśliwa para.
Ludzie, którzy nic do siebie
74
nie czują, nie patrzą z takim zachwytem, nie czulą się, nieobejmują.
Gdyby byli aktorami,toco innego, ale nie byli.
Łucja,zajęta swoimi sprawami, zaniedbała Steve'a.
Nieczuła z tego powodu większych wyrzutów sumienia.
Przyjechali do Ciechocinka razem, w gruncie rzeczy jednak byli tuosobno
i mieszkalipo dwóch stronach parku Zdrojowego.
On panoszył sięw czterogwiazdkowymhotelu "Villa Park",ona korzystała z
gościnności Bogny i tak właśnie miało być.
W kawiarni przekonała się, że Steve uważał inaczej.
Byłgrzeczny, miły, prawiłkomplementy Ewelinie, ale na Łucjęzerkał spod
oka, a nawet trochę się nabzdyczył przy pożegnaniu.
Czuła przez skórę,że jest obrażony, i zgadywała przyczynę żalu.
Obiecywała,że pokażemu miasto i na obietnicachsię skończyło.
Nawet do niego nie zadzwoniła.
On zresztą teżnie dzwoni, pomyślała i poczuła sięusprawiedliwiona.
Wreszcie któregoś popołudnia wybrałasię na ulicę Warzelnianą.
Po drodze sporo myślała nadtrasą spaceru.
Poparku, po deptaku mógł pochodzić solo, ona chciała pokazać mu te
obiekty,które trudno wyłowić, jeśli się nieznamiasta: cerkiewkę,
odrestaurowany dworek prezydenckii kilka innych budowli, typowych dla
Ciechocinka.
Jeden taki dom stał przyWarzelnianej.
Od frontuzdobiły go stragany z mydłem, powidłem i pamiątkami.
Obejrzała budynek zciężkim sercem.
Ona powie: "Popatrz, to jestkonstrukcja murowano-drewniana, zwana
szachulcową.
"On popatrzy, skrzywisięi odpowie w duchu amerykańskim: "Przecież to
ruina.
Takie domy się wyburza istawiaw ich miejsce McDonaldy,które
przynajmniej dają zysk".
Wkurzyła się i weszła do hotelu w bojowym nastroju.
Niemiała zamiaru pozwalać mu na burzeniezabytków.
Kiedy dziesięć minut później przechodzili koło tegobudynku, Steve
sam sięzatrzymał i pstryknął kilka zdjęć.
Z wdzięczności, że nie chciał burzyć, wzięła go pod rękę.
75.
- Czy ty przypadkiem nie próbujesz się podlizywać?
-spytał.
- Niby po co?
Przecieżi tak nie zabierzesz mniedo Stanów, nie urządzisz w Hollywood i
nie wypromujesz mojegopierwszego amerykańskiego filmu.
- Hollywood, Łucjo, to już tylko miti symboldawnejświetnościkina
amerykańskiego, miejsce, do którego tłumnie ciągną turyści, lecz nie
producenci i twórcy.
DzisiajNowyJork przejął rolę głównego ośrodka, bo tam są największe
stacje telewizyjne.
Myślę jednak, że ty nieźle byś sięczuła w Hollywood, bo nieobce jest ci
efekciarstwo.
- O nie!
- Drgnęła gwałtownie, bo posądzenie o efekciarstwo ukłuło ją boleśniej niż
szpilka.
Roześmiał się, zadowolonyz żartu.
- A dlaczego uważasz, że producent jest lepszy od scenografa?
-O to ci chodzi!
-zawołała z ulgą.
- Nie wiem,tak mi się jjpalnęło.
Ale wracając do podlizywania, to muszęcię zmartwić: nie mam powodów.
Przecież do Nowego Jorku też mnienie wywieziesz.
- Za to mogęcię zaprosić na fajf albona dansing tu,wCiechocinku.
-A zaprosisz?
-Już to zrobiłem.
- Nowidzisz!
Najlepszy dowód, że warto się podlizywać.
Sam byś nato nie wpadł.
- Czekaj, czekaj!
Więc podlizujesz się, czynie,bo jużstraciłem rozeznanie?
-Ja też - odpowiedziała ze śmiechem.
Spacer zeSteve'em pod rękęmiał podwójny urok,możnapowiedzieć:
artystyczny itowarzyski.
Stevedostrzegał piękno i potrafił się nim cieszyć.
Przed starą cerkiewką stanął jakwryty.
Wyciągnął aparat i zastanawiał się, od czego zacząć.
76
L
- Fotografuj spokojnie, bo drugiej takiej w całej Europienie
znajdziesz -powiedziała Łucja.
- Ponad stolat temu wybudowali jącieśle zza Uralu.
Ściany są z bali układanych nazrąb, bezużycia jednego gwoździa.
Za moich młodychlatbyły tu jakieś magazyny, wcześniejchyba kasyno.
Naszczęście znalazły się pieniądze na odbudowę i fachowcy z
głową,którzy niczego nie zepsuli i nie unowocześnili.
Zachowalinawet pierwotnąkolorystykę.
Urok towarzyskispaceru ze Steve'em sprowadzał
siędociekawychspojrzeń kobiet, które mijali.
- Kobitki patrzą na ciebie łakomymokiem - zauważyłanie bez dumy.
One mogłytylko patrzeć, ona szła z nim pod rękę.
Dobrze wiedziała, ile był wart,choćby tylko na pierwszy rzutoka.
Przystojny, dobrze ubranymężczyzna to w kurorciełakomykąsek,
zwłaszcza, że po ulicach kręciło się zdecydowanie więcej pań niż panów.
- Nie łudź się, onebiorą cię za córkę.
-Wszystkiejesteśmy czyimiś córkami - rzuciła wesoło.
Roześmiał się i opowiedział jej żartzasłyszany przyśniadaniu.
Stary żart oPanu Bogu, świętymPiotrze i światełkach na Ziemi.
Każdeświatełko oznaczało małżeńskązdradę.
"A ta wielka łuna?
", spytał PanBóg.
"To Ciechocinek", odpowiedział święty Piotr.
- Cowobec tego musiałoby się unosić nad NowymJorkiemalbo nad
Los Angeles?
- zainteresowała się Łucja.
- Przy was Sodomai Gomora to cnotliwa prowincja.
-Skąd nibywiesz?
- Z amerykańskich filmów,które już miuszami wychodzą.
- Chwyciła go mocniej pod rękę, żeby się nie wyrwałi nie uciekłprzed
strumieniem krytyki.
Miała ochotę doprowadzić wykładdo końca.
- Nieumiecieopowiadać o seksie,ale uwielbiacie to robić.
Kotłują się ci wasi bohaterowie,
77.
jęczą, podrygują, no i dobrze.
Akt się kończy, on wyłazispod kołdry od razu w majtkach, ona siada, otula
się szczelnie, żeby nie pokazać skrawka biustu.
Czysta pruderia!
I tenjęzyk!
Co się kto odezwie, to jakby całe życiew slumsachmieszkał.
- Masz pretensje do autorów filmu czy do tłumaczy?
-Znam angielski,niewciskaj mi ciemnoty.
Mniej znamAmerykanów.
Wiedzę o nich czerpię głównie z filmów,a jako reżyser wierzę, że film
obyczajowy nie fałszujerzeczywistości.
Obsesją Amerykanów jest seks.
Jako widz wolałabym,żeby to byłniemy seks.
Jeżeli nad Ciechocinkiemunosi sięłuna, to nadNowym Jorkiem albo.
- Tutajcię boli!
- roześmiał się Steve.
- To nad całą Ameryką jarzą się niebiosa.
Nigdziemnienie boli.
Nie lubię tylko brutalizowaniaprzeżyć, niesprawiedliwości i Gołąbkowej.
-1 mnie.
Puściła jego ramię, wybiegła dwa kroki naprzód, żebydalej iść już
tyłem: rozmawiać i patrzeć mu w oczy.
- Jeżeli chcesz, mogę stanąćna tym gazonie i trzy razywrzasnąć, że
Steveto równy gość, i że go lubię.
Deptak będzie zachwycony, a ty możesz sięspodziewać co najmniejtuzina
ofert.
Chcesz, żeby cię baby rozdrapały?
Uprzedzam,tomożetrochę boleć.
Próbował ją odwrócić, wziąć pod rękę, ale się nie dawała.
- Łucjo,przewrócisz się i stłuczesz tyłek!
-Co cię obchodzi mój tyłek?
Pytam,czy mam krzyczeć,że cię lubię?
- Nie.
Wystarczy, jeśli będzieszdotrzymywała słowa.
Mogłem umrzeć w hotelu, a ty byś o tymnie wiedziała.
- Nie umawialiśmy się, żebędziesz umierał!
Ale gdybyco, to kogo mam zawiadomić?
78
Udawała poważną,choć oczyjej się śmiały.
Rozbawiony
Steve chwycił ją wreszcie pod ramię i przytrzymał.
Dalej już' szliobok siebie.
Ona otwierała mu oczy na urodę miasta, onl słuchał, czasami pstrykał
zdjęcia.
Fotografował nie tylko zabytki, Łucję też.
Przy "Grzybie" prawie wpadli na Bognę.
i Takbyła zajęta rozmową z wysokim, barczystym facetem
owyglądzie ochroniarza, żenie widziała nikogo obok.
, Gdyby ktoś spytał Łucję, kogo brakuje jej do
szczęścia,,1,odpowiedziałaby bez wahania,że tylko Baśki.
Dzwoniła do' Warszawy prawie codziennie, żebypodnieść na
duchuzapracowaną przyjaciółkę i namówić ją do spędzenia kilkudni w
Ciechocinku.
Przed sesją było to marzenieściętej głowy, ale przecież najdłuższe nawet
sesje kiedyś się kończą.
- Wpadnę - zapewniała Baśka - jeżelitylko nie skończęna cmentarzu
jako tragiczna ofiara nauki.
I co mniepodku" siło, żebyiść na medycynę?
Nie mogłam studiować sobiereżyserii albo aktorstwa?
- Mogłaś, ale podobnokochasz tradycje rodzinne.
-Już nie kocham.
Oskar namawia mnie, żebym została aktorką.
- Pewnie u niego?
-Nie mówił, gdzie.
Mówił tylko, że z moją wyważoną: urodą, nie wiem, co to znaczy, ale tak
mówił, więc z moją(; wyważoną urodą mam szansę wygrać każdy casting.
Podobno teraz jest moda na nieprofesjonalistów, bo są tańsi.
Może, Uciebie mogłabym zagrać?
Zadowolę się najmniejszym ogonem, byle zaistniećna ekranie.
Aha, Oskar chciał twój numer telefonu.
Nie dałam mu, bo nie wiem, czy tego chcesz,Jednak przez pomyłkę
palnęłam o Ciechocinku.
Bardzo sięj Ucieszył.
- Nie wątpię!
Ten numer akurat zna.
Mówił cośo zdjętciach?
79.
- Nie mówił.
Skupił się na moich predyspozycjach aktorskich.
-Sama do niegozadzwonię - zdecydowała Łucja.
-Wybrałam wygnanie, żeby pracować, nie strzępić język.
- Ze Steve'em pracujesz,czy strzępisz język?
Baśka celowała w takich subtelnych szpileczkach.
Rozśmieszyła Łucję, chociaż ciekawości nie zaspokoiła.
Łucjasama nie wiedziała, kim dla niej jestSteve, co gorsza, nie bardzo
rozumiała, kim ona jest dla Steve'a.
Nie obiecywał, żeułatwi jej karierę zawodową, chociaż bardzo interesował
siępomysłem na film.
Niepodrywał i nie uwodził, ale dąsałsię, kiedy go zaniedbywała.
Mimo sporejróżnicy wiekuświetnie się czuł w jej towarzystwie i miała
wrażenie, że jestzazdrosny o każdą wolną chwilę, którą spędzała bez
niego.
Ten facet wymykał się wszelkim klasyfikacjom, nie dał sięzamknąć do
żadnej szufladki i chyba właśnie to było wnimogromnie pociągające.
Nie tworzył wokół siebie aurytajemniczości, chociaż nie można
powiedzieć,żeby był zbytwylewny.
Dopiero na wyraźne życzenie Łucji pokazał zdjęcia swojej rodziny i
domu.
Rzuciłasięna nie jak sęp.
Interesowałają zwłaszcza uroda kobiet: żony i córki.
Zachwyciłasię,pochwaliłaz wielkim zapałem, żeby, broń Boże, nie odgadł
jej rozczarowania.
Wyobrażała sobie, że najbliższe kobiety Steve'a dorównują
urodąhollywoodzkim gwiazdom,a ze zdjęć patrzyła na nią sama
przeciętność.
Żona od biedymogła ujść, lecz Gina, hojnie obdarowana przez naturę
wydłużonąbrodą i wielkim nosem, była najzwyczajniej brzydka.
To jednak nie tłumaczyło, dlaczego Steve zostawił dlaŁucji środowisko
filmowców warszawskich.
Oskar nie miałwiele do powiedzenia,poza tym, że producent wywinął
mu paskudny numer i sam zaangażowałdziewczynę do rolipływaczki.
80
- Wiesz, jak to jest!
- mówił, a żalw jego głosie brzmiałprawie szczerze.
-Ja kręcę,on płaci.
-To kręć dalej - powiedziałapogodnie Łucja.
- Niezagrałabymu ciebie, bo kończę scenariusz swojego filmui gonią mnie
terminy.
Nie mam czasu nawet dla Steve'a.
- Steve jest ztobą?
Nie udało musię ukryć zaskoczenia, co bardzo ucieszyłoŁucję.
Powiedziała, że jest, oczywiście,chociaż niezupełniez nią.
Odłożyła słuchawkę i z radości poklepałasię poudach.
Bogna znowu wróciłazdenerwowanai zaczęła wieczórod telefonów.
Tym razem udało jej się dorwać Pipa.
Zmieszałafacetaz błotemw anatomicznym stylu, bez szacunkudla ludzkich
organów i dla Pipa.
- Babul się wściekł i próbuje mi grozić!
- krzyczała.
- Wiesz, co powiedziałam?
Wiesz?
Powiedziałam, że jak skopie ci jaja, to skończą się jego i moje kłopoty.
Miej się nabaczności, dupku!
Przebrałasię w sukienkę domową i poweselała.
Zły humor został chybana żałobnych szatkach.
Przytuliła Łucję,nazwałaswoją mysią i zaczęła wypytywać o miniony
dzień.
Spacer ze Steve'em nie umknął jej bystrym oczom.
Zapamiętała nie tylkokolor jego marynarki i włosów, lecz jakimścudem
zajrzałamunawet w zęby, bo pochwaliła, żewłasnei ładne.
O sylwetce powiedziała, żeznakomita jak na podeszływiek,o twarzy,
żeinteresująca.
- Myślałam,że nas nie widzisz?
- wybąkała zaskoczonaŁucja.
- Daniel też wciąż myślał, że go niewidzę -westchnęłaBogna.
- Marnuję się tutaj, powinnam pracować wwywiadzie.
Powiesz mi, kim jestten macho?
81.
- Taki tam, znajomy scenograf.
Jest w sanatorium i trochę się nudzi.
- Cośz nim nie tak?
-Dlatego, że trafił do sanatorium?
- Dlatego, że kobiety pozwalają mu na nudę.
To typ dopokazywaniaw podręcznikach,powiedziałabym, wzorcowy.
Babciao takich mówiła: fanfarony.
Już tennie zagrzałbydługo miejsca przy naszej babci.
- Napewno ztego powodu niestrzeliłby sobie w łeb- burknęła Łucja.
- Babka była starą zgredą i wytrzymywaliznią tylko ci, comusieli: nasze
matki, my i Kopasiowaw pieczarkarni.
Bogna siedziała zwinięta wfotelu.
Przechyliła głowę,spojrzała na Łucję z tym swoim uśmiechem, którytopił
lód.
- Wiesz, mysiu, co ci powiem?
Jesteś straszną krową, która nie myślii nie zmienia zdania.
Uroiłaś sobie jakąś opinięsto lat temu,czasmija, a ty nawet nie próbujesz
jej sprawdzićani potwierdzić.
Zanim Łucja zdążyła otrząsnąć się ze zdumienia, Bognaspoważniała.
Mówiła teraz ostrym głosem, a jej piękne brwirozdzielała głęboka
zmarszczka.
Wygłaszała wielki pean nacześć starej zgredy.
Babka nie miała łatwegocharakteru, alenie ze swojej winy.
To życiezrobiło z niej dragona w spódnicy.
Zawsze szłapod wiatr, nigdy z wiatrem.
Wojna odebrałajej młodośći nadzieję na naukę, mąż,dzień po
dniu,próbował odebraćwiarę w miłość.
Był znią do końca, na jej utrzymaniu, na jejgarnuszku.
Dwarazy przegrał wkarty wszystko, co mieli,i pewnie przegrywałby dalej,
gdyby paraliżnie złożył go dołóżka.
Z chorym mężem na karku, z dwójkądzieci, babkazamiast się poddać,
założyła jedną z pierwszych pieczarkarni w okolicy.
Miała głowę dointeresów,nie bała się pracy, więc szybko zaczęła robić
prawdziwe pieniądze.
Myślała
82
tylko o jednym, żeby jej córki osiągnęły w życiu to, czego jejsię nie
udało, żeby pokończyły uniwersytety, były mądre, samodzielne i
wykształcone.
Jednaklos, kiedy się nakogośuweźmie, tonie popuści.
Pan Bóg nie żałował bliźniaczkomurody, lecz rozum dał im tylko jeden,
malutki i jeszcze dopodziału.
Dziewczyny były impregnowane na wiedzęi niebez kłopotów dobrnęły do
końca podstawówki.
Zgodnieuznały, a zawsze byłynadpodziw zgodne, że siedemklas,uroda
oraz pieniądze matki to wystarczające wyposażenie naprzyszłość.
I choć babka uparła sięjak osioł przyswoim, niezdołała pokonać
zdwojonego uporu bliźniaczek.
Nie dobrnęłynawet do końcapierwszej klasy liceum, pozwoliły
sięwyrzucić po trzech miesiącach.
Kochały tańce, chłopakówi wesołe życie, które jakoś nie odwzajemniło ich
miłości.
Ciąże, pośpieszne małżeństwa i byle jakie życie u boku niezbyt starannie
wybranych mężów, to już były dalsze dzieje pięknych bliźniaczek.
Babkasię zaparła, stwardniałado reszty.
Przygarnęła córkii wnuczki, alena swoichwarunkach.
- Nie wiem, czy na miejscu mamy wytrzymałabym takiewięzienie
-powiedziała w zamyśleniu Łucja.
- Ona niepozwalała im wyjść z domu, spotkać się ze znajomymi.
Odczasu do czasu zabierała jedo kina, i na tym koniec.
Ja bymtak nie mogła żyć, ja bymuciekła.
- Dokąd niby?
Co oneumiały poza wymianą nawozuw pieczarkarnii pieleniem w
ogrodzie?
Tosię tylko tak mówi: uciekłabym.
Mieszkanie,praca, opieka nad dzieckiem.
to się tylko tak mówi.
Babcigadanie chociaż tutaj zaowocowało: one nigdy nie zapomniały, że
mają na wychowaniudzieci, to znaczy nas.
Pogodziły się ze swoim losem, chociażJeszcze długo oczy im się śmiały
do facetów.
Ale babciaczuwała.
83
II.
- Wiem, że moja mama często płakała.
Współczułam jeji też płakałam z niechęci do babki.
Powiedz, jakie życiemiały naszematki?
- Lepsze niż babcia, bo mniej myślały.
-Skąd tyto wiesz?
Babka nigdy o sobienieopowiadała,nigdy się nie skarżyła.
O ilepamiętam, chwaliła tylko dziadka Konstantego.
- Zawsze byłam z nią bliżej niż ty.
Pamiętasz, jak ją nazwałambabusią?
Ona mi tego dokońca życia nie zapomniała.
W ostatnim roku pielęgnowałamją w chorobie i dużowtedy
rozmawiałyśmy.
To była nie ta sama babcia.
Bardzozłagodniała, bardzo.
A dziadek?
Stworzyła nam mit,wzorzec prawdziwego faceta.
Uważała, że dom bez mężczyznyjest niepełny, ubogi, więc dała nam
dziadka.
Może to byłanaiwność, może tęsknota za normalnością, nie umiem tego
ocenić.
Bogna zamilkła.
Łucja siedziała ze spuszczoną głową.
Bodaj wolałaby tej prawdy o babce nie słyszeć.
Już wcześniejdomyślała się, że tak to mniej więcej
było,jednakdomyślaćsię, a wiedzieć na pewno to nie to samo.
Bogna sprawiła,że po raz pierwszy w życiu żal jej się zrobiło nie mamy,
niecioci Hali, tylko babki.
- Przytul mnie, jest mi potwornie smutno -powiedziała.
Zaraz potem rozpłakała się w ramionach siostry, chociażwiedziała, co za
moment usłyszy.
- No już nie rycz, nierycz, bo się odwodnisz.
Kinga wciąż czekała na opowiadanieo wielkiej miłościz prawdziwym
facetem w tle.
Miało być do śmiechu,dopłaczu i dopomyślenia.
Łucjaobiecywała, siadała do pracyi pichciła tekst, zktórego niezbicie
wynikało, że to dziewczyna byłamądra, dobra i, o zgrozo, lepiej
wykształconaod swojego chłopaka.
Naczelna "Tiramisu" wciąż kręciła
84
nosem.
"Każdy twój facet to albopan Ni-Jaki, albo swołocz.
Opanuj się, my niejesteśmy organem wojujących feministek!
" Łucji ścierpła skóra.
Nie czuła się feministką,a już napewno nie wojującą.
W końcu wyciągnęła z rękawa swojegoasa.
Wymyśliła, że napisze o Amerykaninie w Polsce, nazwiego Paulem i
wplącze w romans bezprzyszłości.
Siedziała nad tym tekstem dwa razy dłużej niż nad innymii wciążnie
była zadowolona.
Paul byłpłaski jak kartkapapieru i w żaden sposób nie zasługiwał na
zachwyty narratorki.
Kłopot polegałna tym, że Łucja niewymyślała bohaterów, tylko sytuacje.
Pisząco Paulu i Nataszy,nie mogłaoderwać się od pierwowzorów.
Zamiastskupićsię na akcji,grzebała w psychice icałkiem niepotrzebnie
próbowała nazwać to, co łączyło parę bohaterów.
Miłość na pewno nie,przyjaźń - za wiele powiedziane, zkolei znajomość -
za mało.
Odeszła od stołu, stanęła w okniez czołem opartymo szybę i
pozwoliła,żeby spłynęła nanią bezradność.
Jeszcze kilka godzin pisania, a przestanę lubić Steve'a,pomyślała.
Facet tapla się w borowinowym błocie, moczyw solance i nawet nie wie,
ilemam z nimudręki.
A Kinganie wierzy, że nawet mądre babki cierpią przez
zabłoconychfacetów.
Zamknęła laptop i zeszła do ogrodu.
Bogna zaniedbała ogród babki.
Nie miała czasuna wysiewanie marchewki i pietruszki ani pielęgnowanie
róż.
Krzewy i byliny zdziczały, tylko chwastyczuły się wyśmienicie.
Za płotemKornikowa wyrównywała grządki.
- Nie wpadłaby pani na herbatkę, pani Łucjo?
- spytała.
Łucja nie paliła się do wysłuchiwaniazwierzeń Kornikowej, mimo to
zgrabnie przecisnęła się przez dziurę w płocie.
Rozmowa oniczym wydawała się lepsza od twórczej udręki.
- Pewnie smutnopani bez Dośki i bezdzieciaków?
- zagadnęła.
85.
- Toć mam małego Władzia przy sobie - powiedziała,przepuszczając Łucję
w drzwiach.
- A paniwie, żedużyWładek mnie odwiedza?
Taki dobry się teraz zrobił, że nie wiem.
- Mówi panio mężu Dośki?
-O nim.
Wczoraj oglądałam telewizor w łóżkui usnęłam.
Budzę się w nocy,telewizor zgaszony,światło też.
- Musiało nie być prądu.
-O, wa!
Najłatwiej powiedzieć, niebyło prądu.
Ranoprąd był, więc jakto tak?
Wiem, żeto on.
Może go nie zakwalifikowali donieba i błąkasię po ziemi.
- Z całąpewnością go nie zakwalifikowali.
Onby całeniebo rozpił.
Łucjasączyła herbatę koloru słomki i coraz bardziej żałowała, żenie
została w domu, przy laptopie.
Rozmowyo zaświatachnigdy jej nie pociągały, a Kornikowa uparła
się,żeby gadać o duchach.
- Jak pani chce wiedzieć,paniŁucjo, to babcia Winiakowa też mnie
kiedyś odwiedziła.
Dawno temu, krótko po swoim pogrzebie.
Drzemałam wtym fotelu, co teraz siedzę, onaweszła i powiedziała:
"Kornikowa, mięso wam się pali".
Jak nie skoczę,jak nie polecę dokuchni, a tam już tylkodym i swąd.
Mięso do wyrzucenia, garnek do wyrzucenia.
Szkoda, że nie przyszła wcześniej, może by się coś jeszczeuratowało.
- Lubiła pani moją babkę?
Zpozoru niewinne pytanie wywołało lawinę wspomnień, której nikt
nie był w stanie zatrzymać.
Łucja podwinęłanogi i usiadła wygodnie.
Kornikowa lubiła opowiadaćdokładnie, ze szczegółami i od początku.
Miała litość dlaŁucji, bo historię swojego rodu zaczęła od rodziców,
aprzecież mogła od pradziadów.
To jej rodzice nabyli działkę przyTraugutta, wtedy mówiło się plac, i
zaczęli budować dom.
Dokładnie pamiętała, co tatuś kupował, u kogo, i zaile,
chociaż nie była jeszcze wtedy Kornikową, tylko nieopierzoną
smarkulą.
Tuż obok stawiał swój dom ktoś inny, ktonawet nie zdążył się nim
nacieszyć.
Postawił, a po dwóch,możetrzech latach sprzedał.
Wtedy po sąsiedzku wprowadzili się Winiakowie z córkami.
Winiaka nikt nie widywał,bo leżał złożony chorobą, córki najlepiej lubiły
swoje towarzystwo, za to Ryszarda Winiakowa całe dnie spędzała
nadworze.
Zakładała ogród i pieczarkarnię.
Do pomocymiałastarą Kopasiową, która jeszcze wtedytaka stara nie była,
tyleże samotna, bez rodzinyi zaniedbana.
Mówiło się o niejstara, i tak już zostało.
U Winiakowejznalazła pracę, kąti jedzenie.
- Moi rodzice bardzo szanowali pani babcię, aja potemteż - pokiwała
głową Kornikowa.
- Oschła była, surowa, aleserce złote.
Jak mojemu staremu nogę zmiażdżyło, pierwszaprzyszła spytać, czy nie
trzeba pieniędzy alboinnej pomocy.
- A moją mamę dobrze pani znała?
Pamiętam, żenierazrozmawiałyście przy płocie.
- Ano, pogadało się czasem, choć nie za wiele.
W szkoleto ja byłam starsza gdzieś ze trzy.
co ja mówię, dwa lata byłamod nichstarsza, więc miałam inne koleżanki.
W domuz kolei one były dwie inie starały się o moją przyjaźń.
Potem,jak jużwy się porodziłyście, to częściejsobiepogadałyśmyo
odżywkach, proszkach do prania,tak raczej ogólnie.
- Pani Kornikowa- Łucja zawiesiła głosniepewna, czypowinna
zadaćto pytanie.
Ciekawość zwyciężyła.
- Pamiętapani mojego ojca?
- A to się wzięło namdzisiaj na wspomnienia!
- zdziwiłasię kobiecina.
-Niespecjalnie pamiętam.
Ile to było lat temu?
Trzydzieści, dobrze liczę?
Pojawił się tutaj przed ślubeml zaraz potem wyjechał.
Może gowidziałam trzy razy, możenie.
Włosy do ramion,długabroda,istny Rumcajs.
Ładniutki, z tego co pamiętam, ładniutki.
Pani to urodę wzięłapo
87.
matce, a pani Bogna po ojcu.
O, tegodrugiego, tegomężaHalusi, lepiej pamiętam.
Mieszkał u was ze trzy lata, dopókinie skatulał się z dachu.
Miała tawasza babcia los, oj, miała.
Powiedziała domnie kiedyś tak:"Bóg mniejednak wysłuchał i czego nie dał
w dzieciach, we wnuczkach wynagrodził.
Pani wie, że moja Łucja będzie robiła filmy?
"
Łucja wracała do domu ze spuszczoną głową.
Nigdynawet nie podejrzewała, że babka mogła być z niejdumna.
Owszem, cieszyła się z dobrych cenzurek, z matury i z tego,że obie
wnuczki studiowały, ale była to radość cicha, małowidoczna.
Mawiała: "Dla swojej przyszłości to robicie, niedla mnie",
iŁucjiwydawałosię, że w ten sposób odpycha jąod siebie.
Niestety, niepotrafiła sobie przypomnieć, jak babkaprzyjęła wiadomość o
zdanym egzaminie na reżyserię.
Uśmiechnęła się może, powiedziała coś miłego?
Chyba nie,bo to byłoby wielkie święto, takie do zapamiętania na całeżycie.
Myśląc "babka".
Łucja niezmiennie widziała kamienną twarz z wąską nitką ust.
Bardzo rzadko, i tylko na dobrym filmie, tatwarz odbijała wzruszenie.
Jedyną słabością babki było kino.
Kochała je od dnia,kiedy po raz pierwszyw życiu zobaczyłaBłękitnego
aniołaSternberga.
To chyba byłojeszcze przed wojną, ale zapamiętała wszystko, dialogii
najdrobniejsze szczegóły stroju LoliLoli.
"Straszna kobieta" mówiła o niej i zaraz dodawała: "Tastraszna kobieta
zostawiała po sobie ruiny wszędzie, gdziesię pojawiła.
Niepotrzebnie, bo ruiny to specjalność mężczyzn".
Zastanawiające, że bardzo podobnie mówiła o pięknej Scarlett O'Hara.
Nie dostrzegałajejurody, tylko nieznośny charakter i trzech mężów.
Nawet umiłowanie ziemiuszło jej uwadze.
W tymwypadku celnie uświęcał środkówi Scarlett znalazła sięw gronie
kobiet potępionych przezbabkę, co nie zmienia faktu, że Przeminęło z
wiatrem Fleminga zaliczała do pięknych filmów.
Dopiero trzeci z ulubio
nych, Casablanca Curtiza, przywrócił jej wiarę w miłość
i szlachetność kobiet.
Babka była złakniona miłości i lubiła filmy, które
pokazywałynormalne życienormalnych ludzi, byle nie byłowyzute zuczuć.
Błogosławiła telewizję za Noce i dnie Antczaka.
Nie opuściła żadnej powtórki i zakażdym razem
płakałanajprawdziwszymiłzami, kiedy Bogumił zdradził Barbarę.
"Taki dobry człowiek, taki dobry, a i on nie wytrwał w przysiędze",
mówiła.
Barbary nie potępiała, Barbara, utożsamionana zawsze z Jadwigą
Barańską, to byłaona: RyszardaWiniakowa.
Po obejrzeniu Hrabiny Cosel długo nie mogłasię otrząsnąć.
"Jak to się ludziom charakter zmienia, jak tosię zmienia.
Czy to jej źle byłoz Bogumiłem?
" - powtarzałaczęsto.
Łucja uśmiechnęła się do wspomnień.
Kiedyś bardzo jądenerwowało, że babka przypisujeaktorów do jednej rolii
nielubi ich oglądać w innych.
Teraz powoli zaczynała torozumieć.
Babkanie znała się na kreacjach ani reżyserii,uciekała od codzienności w
świat filmów i chciała tamwidzieć jedną Barbaręi jednego Bogumiła.
Nagły przypływ tkliwości, no, może nie tkliwości, tylkowspółczucia,
mocnozastanowił Łucję.
Pomyślała, żechybacoś w życiu przegapiła, że to Bogna miała rację,nie
ona.
Coby się stało, myślała, gdybym tak kiedyś podeszła do babki,objęła ją
albo przytuliła?
Powiedziałabym na przykład:
"Babciu, dzisiaj wtelewizji leciEvita, musimy koniecznieto
zobaczyć".
Tym jednym słowem "musimy"postawiłabym znak równości między nią i
sobą.
A co ona na to?
Czyburknęłaby po swojemu: "Wam to tylko fiu-bździu w głowie!
", odcinając się jednym słowem "wam" od reszty domowników?
Amoże choć raz powiedziałaby: "Moja mała,kochana dziewczynko!
" Trudno było wyobrazić sobiezachowania babki w obliczu
wielkiejczułości.
Uczuciatrzy-
89.
mała na wodzy, nigdy nie powiedziała wprost: "Udałaś misię, dziecko, oj,
udałaś!
" Musiała jednak kochać wnuczki poswojemu, bo cały majątek im
zostawiła,nie oddała na schronisko dla zwierząt ani na żadną fundację.
Dzięki pieniądzom babki Łucja mogła spokojnie skończyć studia, a
jeszcze iteraz coś tam zostałona koncie.
Za mało, żeby nakręcićfilm, za dużo, żeby przeznaczyć wszystkonastringi.
Przypomniała sobie, że dawno już niczego nie kupowałai przyśpieszyła
kroku.
Dochodziła do poczty.
Ruch przy straganach nawprost był średni, zato hałas wielki.
Od rana do wieczora między straganami panoszyła się niczym
nieskrępowana lokalnatwórczość muzyczna.
"WCiechocinku, w Ciechocinku, tam,gdzie park Zdrojowy.
", ryczał głośnik.
Toteż byłCiechocinek.
Łucja nigdy nie zatrzymywała sięprzy straganach.
Bogna zdecydowała się wreszcie przemówić.
Kruche byłyte jej wspomnienia, ulotne, jednak to i owo dało się z
nichsklecić.
Gadałydość długo,a opowiadaniedla "Tiramisu"czekało nietknięte.
Łucja napisała je jednym tchem.
Tużprzed drugąpostawiła ostatnią kropkę.
Wysłała tekst zadowolona, że niezawaliła terminu, iprzekonana,
żetakiegoknota w życiu niewysmażyła.
Coś jejw duchu szeptało, żenieszczęsne opowiadanie o prawdziwym
mężczyźnie wyjdzie jej bokiem w czasie poprawek.
Kinga zadzwoniła koło dziesiątej.
Zaspana Łucja myślałatylko o tym, żebyjak najprędzejwrócić do łóżka.
Z trudemtłumiła ziewanie.
- Poprawiamy?
- spytała beznamiętnym głosem.
- Co niby?
- krzyknęła Kinga.
-Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że to twój najlepszy tekst.
Przy następnympomyśl, czynie dałobysię wcisnąć trochę seksu.
Nie jakiegoś cielesnegorozpasania, tylko delikatnego seksu, rozumiemy
się?
Łucja jęknęła.
Gdyby w holu, na wprost stolika z telefonem nie wisiało wielkie lustro w
złoconychramach, gdybyw tym lustrze nie odbijałasię jej własna,
rozczochrana głowai wymięta koszula, pomyślałaby, że to sen.
Wbiegłana góręw kilku susach, żeby w spokoju podelektować się
swoimdziełem.
Otworzyłalaptop.
91.
Paul nie ukrywał, że w Bostonie czeka na niego żona i syn.
Wiedziałam o tym od samego początku, jednak miłość okazała
sięsilniejsza.
Przytuliłamsię do niego ipozwoliłam, żeby objęły mniesilne, stalowe
ramiona.
Drżałam w jego objęciachi czekałam naten najważniejszy moment, na to,
co nieuchronne i co musi sięstać.
Połączyliśmy się w długim pocałunku.
A kiedy omdlewałamz rozkoszy, wziął mnie za ramiona ilekko odsunął.
- Nataszo, kocham cię, - wyszeptał.
-Jednak musisz zrozumieć,że ta miłość nie ma przyszłości.
Z nas dwojga tylko ty jesteś wolna,wiec ja musze myśleć zaciebie i za
siebie.
Czytała i płakała najczystszymi łzami śmiechu.
Nie mogła wyjść z podziwu, że to onawymyśliła stalowe
ramiona,rozkoszne omdlewanie i najprawdziwszego faceta w
typieczytelniczek "Tiramisu".
Pisała w przypływie rozpaczy,chciała oddać w terminiecokolwiek, byle nie
narazić sięKindze.
I oto,całkiem nieoczekiwanie dla siebie, oddaładzieło genialne.
Nie na tyle jednak genialne,by na przykładchciała je czytać razem
zeSteve'em.
Takją to ubawiło, że zapomniała ołóżku.
Wskoczyła pod prysznic, umyła głowęi dopiero wtedy zaczęła się
zastanawiać, co począć z takpięknie zaczętym dniem.
Wieczoremczekał ją dansing, więcprzedpołudnie powinna wykorzystać
twórczo.
Po wieczornej rozmowie z siostrą Łucja miała wreszcieobraz
pierwszego spotkaniaBogny iDaniela.
Niby pamiętała, że spotkali sięw klubie studenckim, ale dopiero
terazpoznała parę istotnych szczegółów.
Samazabawa andrzejkowa to zaledwie kilka scen utrzymanych w
zmiennymnastroju.
Ona żywa jak srebro (znając Bognę,trudnoprzypuszczać, by było inaczej,
on podpiera filar itylko wodzi zanią oczami.
Przyszedł z inną, lecz posprzeczali się i więcejna tamtąnie spojrzał.
Wróżby: dziewczyna odlewa z woskucoś, co niczego nie przypomina.
Rzuca pytanie: "Hej, chłopaki, który sięprzyzna,że to jego profil".
On odpowiada:
92
"To wygląda raczej namoje hantle".
Wymieniajągłębokiespojrzenia.
Ona dalej biega po sali, on dalej podpiera filar.
Zaczyna grać muzyka.
Ona podchodzi do niego: "Myślisz,że bez twojej pomocyten słup runie?
" - pyta.
Onnajwyraźniej tak nie myśli, bo zaczynają skakać na środku
sali,kończągdzieś na peryferiach parkietu,wtuleni w siebie.
Koniec, ściemnienie, zmiana nastroju.
Pojawiają się razemwróżnychmiejscach: kino, sala wykładowa,Łazienki.
Są roześmiani, szczęśliwi.
Pierwsza wspólna noc w jej pokoju.
Oświadczyny w przepełnionymautobusie.
On pyta: "Jeżelinas nie zgniotą, to zostaniesz moją żoną?
"
Takmniej więcej powinno to wyglądać na ekranie.
Jednak szanujący się scenarzysta nie siada do pisania, jeżeli niema w
głowie całego filmu, od pierwszej do ostatniej sceny.
Łucji brakowało jeszcze sporo materiału.
Na przykład chciałaby dowiedzieć się więcej owojnie młodych
zrodzinami.
Babka zaparła się, że jeśli Bognawyjdzie za mąż przed skończeniem
studiów, toją wydziedziczy.
Matka Daniela teżbyła przeciwna, bo w Toruniu na jejsyna
czekałapanienka.
Podobno miła, podobno sympatycznai zcałą pewnościąnudna jak
niewydarzony film.
Tak przynajmniej mówił Daniel, a Bogna powtarzała za nim.
Ze ślubem poczekali dokońca studiów i pobrali siępo cichu,bez wiedzy
rodzin.
Tenślub Łucja bardzo dobrzepamiętała,choć niedo końca.
Szczęście pomieszało jej się z żalem, wypiła nieco za dużowinai padła.
W Ciechocinku dansingi kończą się o dwudziestej drugiej.
O nocnych hulankach nie ma mowy,kuracjusze musząsię wyspać przed
porannymi zabiegami.
Steve chciał zamówić stolik w "Amazonce", lecz Łucja uparła się przy
"Bristolu", starej, poczciwej budzie,bliskiej jak ulubiona kurtka.
W czasach liceum, kiedy w mieście były dwalokale na krzyż,
93.
wpadało się do tego najbliższego, położonego w dawnymKursaalu.
Steve nie wiedział, co to był Kursaal.
Wytłumaczyła mu, żetakniegdyśnazywała się kryta galeria spacerowaprzy
pijalni wód w parku Zdrojowym.
Nie za jej czasów,rzecz jasna, tylko dużowcześniej.
- Bywałaś tu jako licealistka?
-Jasne.
Tu wypaliłam pierwszego w życiu papierosa.
Tubyłam na pierwszej randce z takim jednym niezgułą, którypotrafił tylko
potakiwać i zaprzeczać.
Z konieczności musiałam bawićgo rozmową.
Wiesz, jak trudno jest bawić rozmową kogoś, kto nie wnosi żadnego
wkładudo dyskusji?
Serpentyna,mówię ci.
Ciesz się, że nie jestem małomówna.
-Właśnie zato cię lubię!
Czego się napijesz?
- Życie tokalambur, a kalambur to nonsens o podwójnym znaczeniu.
Wobec tego poproszę o podwójną whisky.
Najwidoczniej krakowska polonistka nie zdążyła zarazićgo
Teatrzykiem "Zielona Gęś", a twórczość Gałczyńskiegoznał jedynie
wybiórczo.
Spojrzał zdziwiony.
- Chcesz się upić?
-Jak mnie zaniesiesz dodomu, to czemu nie.
Bliskomieszkam, powinieneś daćradę.
- Nie jestem aż takim dżentelmenem, na jakiegowyglądam, ani takim
siłaczem, za jakiego mnie bierzesz.
Bez skrupułów zostawię cię pod stolikiem.
- Pleciesz.
Ciechocinek wszystkim pomaga na kondycję.
Nie czujesz w sobie nagłego przypływu energii, nie rozsadza
cięchęć przenoszenia.
- Pijanych dziewczyn?
Nie, nie rozsadza - przerwał jej ze
śmiechem.
Tańczył gorzej niżprzeciętniei było to pierwsze rozczarowanie Łucji
związane ze Steve'em.
Nie lubiła kręcić sięw kółko i podrygiwać, jakby prąd łechtał ją wpięty.
Wśródniewielu kręcących się par dostrzegłaEwelinę i pomachała
94
do niej.
Nie bez truduprzekonałaSteve'a,że dansingi sąświetną okazją do
zawierania nowych znajomości.
Kątemoka zauważyła, że partner Eweliny nieźle sobie radził naparkiecie,
ipomyślała, że dobry i zły tancerz przy jednymstoliku jakoś się uśrednią.
- Jeżeli tego chcesz, to oczywiście - powiedział Steve bezzapału.
-Myślałam tylko, że byłoby fajnie -skrzywiła się, czującznowu jego
but na swojej nodze.
Pomysł wspólnej zabawy zakiełkował nie tylkow głowieŁucji.
Ewelina jednoznacznieodczytała radosne znakii zanim Steve z
Patrykiempołapali się, co jest grane, cała czwórka siedziała
przyjednymstoliku.
Po kilku lampkach winadrętwa początkowo rozmowa nabrała życia.
Nawet Steveudawał, że świetnie się bawi, chociaż wyraźnie zmarkotniał.
- Widziałaś Pipka?
- spytała Ewelina z chichotem.
- A co to jest?
- zdziwiła się Łucja.
- Co?
Nieźle powiedziane.
To najbardziej znany męskiorgan w całym kurorcie.
Filip, Pip, inaczej Pipek.
Dyskretnie wskazany Pip obtańcowywał obfitą damęw wieku
średnim.
Łucja obejrzała good stóp do głowy,alenie wpadław zachwyt.
Faceci średniego wzrostu,o przerzedzonej fryzurzei nadmiernej
opaleniźnie rodem z solariumnie byli w jej typie.
- Naprawdę go nieznasz?
- dociekała Ewelina.
- Nie znam.
Jeżeli to taka znakomitość, to może podejdę,przedstawię się ipoproszę go
do tańca?
- Dostaniesz kosza.
Wystarczy popatrzeć na partnerkę,żeby wiedzieć, że Pip jesttu służbowo.
To personel Bogny,nie wiedziałaś?
- A! - zdążyła powiedzieć Łucja i poszła tańczyćz Patrykiem.
95.
Najpierw wywijali dziarsko na środku parkietu, a potemwolno w takt
starego tanga.
Łucja lubiła tańczyć tangoz chłopakami bliskimisobie, do których
mogłaby się przytulić.
Żadeninny taniec nienastrajał jej aż tak intymnie.
Patryk nieźle prowadził, czuł muzykę,niestety nie nadawałsię do
przytulania.
- Nie pamiętasz mnie, prawda?
- spytał.
Podniosła głowęi spojrzała uważnie.
Doliczyła się czterech piegów na nosie i małego znamienia pod okiem.
Anipiegi,ani znamię nic jej nie mówiły.
- Nie dziwi mnie to.
Spotkaliśmy sięna komisariacie.
Byłaś bardzozdenerwowana śmiercią szwagrai aresztowaniem siostry.
Raz na zawsze odechciałojej się przytulać do Patryka.
Niekojarzyła go, pamiętała za to rozmowy w komisariacie.
Wyniosła z nich jak najgorszewrażenia, czemu zamierzaładać wyraz w
swoim filmie.
Z dansinguŁucjawracała tylko ze Steve'em.
Szła uwieszona u jegoramienia i za nic nie mogła pojąć, dlaczego mówił o
wyjeździe z Ciechocinka.
- Musisz?
Dlaczego musisz?
Nie chcesz zostać w "VillaPark", to poszukamy cijakiejśkwatery.
Tu w każdym domusą pokoje do wynajęcia.
Mogłabym porozmawiać z siostrą.
Ona co prawda jeszczenie wynajmuje, ale dla ciebie zrobiwyjątek.
Milczał.
Łucja spuściła głowę.
Wolała patrzeć pod nogi, żeby niewyczytał z jej miny, jak bardzopoczuła
się dotknięta.
Niemusiała widywaćgo codziennie, wystarczyło, że był obok,na
sąsiedniejulicy.
Przywykła do jego obecności, do rozmów, a tu nagle on mówi:
"Wyjeżdżam pojutrze" i wcale niepyta Łucji o zdanie.
96
- Nie miałem pojęcia, że tak bardzo zależało ci na moimtowarzystwie
- powiedział z uśmiechem, który wyczułamimo ciemności.
-Droczysz się ze mną,prawda?
Jesteś zły odzisiejszy wieczór, o Ewelinę ijejfaceta.
Nie zaprzeczaj, wiem, że o to chodzi.
Ja ci to jakoś wynagrodzę.
Chcesz, żebym siedziała ci nakarku od rana do wieczora?
Załatwione.
Mogę nawet biegaćz tobąna zabiegi.
- Niechodzio Ewelinę!
Kochanie, zupełnie nie wiem,co ci odpowiedzieć.
- Z zabiegami?
Jak się wstydzisz,mogęzasłaniać oczy.
- Nie z zabiegami, gaduło - roześmiał się - tylko z twojąprośbą.
Zaskoczyłaś mnie.
- Łgarz!
Wcale cię nie zaskoczyłam.
Nie umiemnazwaćtego, co do ciebie czuję,ale jedno wiem: jak wyjedziesz,
popadnęw rozpacz i nie napiszę scenariusza.
Kogo się będęradziław trudnych chwilach, no, kogo?
Pipka?
- Kochanie, my to nazywamy szantażem.
-A my, siłąargumentu.
-Przylgnęła mocniej do jegoramienia.
- Obiecaj mi chociaż, że się zastanowisznad tym,co mówiłam.
Obiecujesz?
- spytała cicho.
- Obiecuję- odpowiedział równie cicho.
Stali przy furtce.
Na górze,w pokoju Bognypaliło sięświatło.
Steve nie dał sięzaprosić na herbatę, powiedział,że Amerykanie strzelają
do nocnych, nieproszonych gościl nikt im tego nie ma za złe.
- Bez sensu towszystko!
- westchnęła płaczliwie Łucja.
- To, że życie nie ma sensu, wymaga, by ów sens mu nadawać i
wypełniać światłem ciemności.
Takajest między innymi rolafilmu.
Wiesz, czyje tosłowa?
- Nie, i mam to w nosie!
-Początkujący reżyser nie ma prawa miećw nosie StanItya Kubricka -
powiedział znaganą i pocałował ją w czoło.
97.
Wchodziła do domu ze zwieszoną głową, ale mimo żalu starała się
zachowywać jak najciszej, żeby nie obudzićBogny.
Zsunęła z nóg szpilki i stanęła przed lustrem.
Patrzyła na swoje odbicie, jakby chciała wyczytać odpowiedź napytanie,
cow niej takiego siedzi, co odstrasza mężczyzn.
Dwupoprzednim niedała odejść, wycofała się pierwsza.
Wiadomo było przecież, że Daniel był stworzony dla Bogny,Oskar, z
kolei, nie był stworzony dla Łucji.
Steve też nie byłdla Łucji, miałswoją włoską żonę i amerykańskie życie,
aletu w kraju, w czasie długiego urlopu, oprócz niej nie miałnikogo.
Tak to przynajmniej wyglądało, i tak mówił.
Czemuwięc z dnia nadzień próbował zwinąć manele ioddalić sięw
kierunku bliżejnieznanym, byle dalej od Łucji?
Wykrzywiła się do swojego odbicia, a odbicie odpowiedziało jej
tymsamym.
- Jeszcze wywaljęzor.
- Drgnęła gwałtownie na dźwiękgłosu Bogny.
Siostra nie spała, nie czytała książki, nie oglądała telewizji,tylko stała
na schodach iobserwowałaŁucję.
Na kusąpiżamkę narzuciła rozciągnięty sweter, a i tak wyglądałaślicznie.
- Nic na to nieporadzę, że przepadam za swoim widokiem!
- mruknęłaponuro Łucja.
Bogna zbiegła ze schodów.
Najwyraźniejszykowała siędo dłuższej rozmowy.
Włączyła elektryczny czajnik, zatroszczyła się, czy Łucja nie jest głodna.
- Przecież wracam z restauracji.
-1 co z tego?
Jeżeliłykałaś tylko komplementy fanfarona,potrzebnebędą ziółka.
- Puknij się, Bogna,w kokos!
Nie znasz faceta, skądmożesz wiedzieć, jakie komplementy prawi!
-Jesteś pewna, że nie znam?
98
Przechyliła głowę, patrzyła kpiąco w zwężone ze złości
oczy Łucji.
Nieprzeciągała struny, zamieniła kpinę na czuły
uśmiech.
- Moja mysiuniasłodka!
- powiedziała pieszczotliwie.
-Już dobrze, przestań się wściekać.
Niemuszę goznać osobiście, żeby wiedzieć,ile jest wart.
To typ wyliniałego salonowca.
Podrywa na wątpliwe sukcesy, o których i takniktjuż nie pamięta, kocha
żonę i swoją nową ojczyznę, nieprzestaje być prawy domdłości nawet
wówczas, kiedy ściągamajtki z dziewczyny.
- Bogna,skąd wiesz ojego nowej ojczyźnie?
Oczy Łucji nie były już zwężone.
Przypominały dwa wielkie kasztany.
- Nie mówię onim,tylko o typie wyliniałego salonowca
-odpowiedziała Bogna bezwahania.
- Sama widzisz, żewszystko się zgadza.
Aco z jego ojczyzną?
- Nic,tak tylko spytałam.
Nie pogadały sobie tego wieczoru, choć Bogna zaparzyłaherbatę i
wyciągnęła zszafki galaretki w cukrze.
Łucja czułasię zmęczona i była gotowazasnąćna krześle.
Nawetmakijażu nie chciałojej się zmywać.
Trochę odżyładopiero podprysznicem.
Ostatnidzień w Ciechocinku Steve postanowił spędzićz Łucją.
Nie miał zresztą innego wyboru,to była jejdecyzja.
Nie zdążyła mu jeszcze pokazać wszystkiego, choćby tężni,i chciała
nadrobić zaniedbania.
Miał milczeć,wdychaćozon i słuchać.
- A gdzie jest czwarta?
- spytał, kiedy już znudziło mu sięmilczenie.
- Czwarta tężnia?
Nigdy nie było czwartej.
99.
Kręcił głową z niedowierzaniem.
Wystarczyło, że zamknął oczy i widział ją tak dokładnie, jak te trzy, które
wciążstały.
- Byłeś już kiedyś w Ciechocinku?
- zdziwiłasię Łucja.
Mruknął coś w rodzaju "mhm" i musiała go poszarpaćza rękaw,
żebyzechciał bliżej wytłumaczyć: był czy nie?
- W czasie studiów załapałem się na plener malarskiwRaciążku.
Pamiętam,że zrobiliśmy sobie wycieczkę podtężnie.
Całe wieki temu.
Ciebie jeszcze nie było na świecie.
- Skąd ty możesz wiedzieć, kiedy pojawiłam się na świecie!
W metrykę mi zaglądałeś, czy co?
-zdenerwowała sięŁucja.
-Ja się wysilam, pokazuje ciwszystko, co najpiękniejsze, a ty mówisz,
jakby nigdy nic: byłem, widziałem, znam.
- Tobyłotak dawno, że pozatężniami niczego niepamiętam.
Nawet Jasia i Małgosi pod parasolem.
Łucjo!
Próbował ją objąć, alestrąciła jego rękę zramion.
- Czuję siękopnięta w sam środek ambicji, wiesz?
Jak mipostawisz kawępo irlandzku, może ci daruję, a możenie.
Darowała mu dużowcześniej, zanim jeszcze doszli dokawiarni przy
Tężniowej.
Nie była ani obrażona, ani dotknięta, po prostu trochę się z nim droczyła,
żeby zagłuszyć swojelęki.
Bardzo chciała spytać,czy jeszcze wróci,lecz zabrakłojej odwagi.
Zdała sobie sprawę, że siedzi naprzeciwko obcegomężczyzny, nad którym
nie ma najmniejszejwładzy.
Oni tak zrobi, co będzie uważał, bo w jego życiu taka mysia jakŁucja po
prostu się nie liczy.
Wstyd jej było, że poprzedniego wieczoru zachowała się trochę namolnie.
Nie powinnago prosić, proponować kwatery, bo gotówsobie pomyśleć,że
się zakochała albochce go naciągnąć na pieniądze.
- Czy coś się stało, że tak naglezamilkłaś?
- spytał.
- Zatkałam się ozonem.
-Bezpowrotnie?
100
- Chciałbyś!
- uśmiechnęła się niezbyt wesoło.
-Trochęjestemzmęczona, bogadałyśmy z Bogną prawie do rana.
Może jej się wydawało, a może rzeczywiście zesztywniałna słowo
"Bogna".
W każdym razie spojrzałz powagą, jakbychciał wysondować, o czym
mogła tak długo pytlowaćz siostrą.
Rzucił jakąś banalną uwagę o szkodliwości późnego chodzenia spać i
powolipił kawę.
- Ciebie też ozon zatkał?
Nie zdążył odpowiedzieć.
W pustej kawiarni nagle zrobiło się głośno, i to za sprawą zaledwie dwu
mężczyzn.
Oninawetnie weszli, oniwkroczyli jak do siebie, ze śmiechemi kurwą na
ustach.
Nie fatygowali kelnerki, wykrzyczeliswoje zamówienie na całąsalę.
Prosili raptemo dwie kawy,do tego małe, adarli się co najmniej za całą
butelkę Jasiawędrowniczka.
- Tego chudego Porfiriona widzieliśmy wczoraj w"Bristolu" -
powiedziałaŁucja.
- Pipek, bodaj, pamiętasz?
Była pewna, że nie pamiętał.
Uważała, że mężczyźni mająpamięć wybiórczą, ograniczoną dodziewczyn,
które wpadną im w oko.
Rzadko który zwróci uwagę na faceta, chyba żesię o niego potknie.
Steve musiałbyć nietypowy.
PamiętałPipa, mało tego, pamiętał również,że Ewelina nazwała
gopersonelem Bogny.
- Musi być fizjoterapeutą- wyjaśniła Łucja.
- BognaJest.
nie wiem dokładnie, jak to nazwać, w każdym razie jestszefową zespołu.
To chybanajlepsze określenie.
Swoją drogąnie chciałabym, żeby takiPipek mnie rehabilitował.
- Ten toy boy nie pracuje wżadnym sanatorium - powiedział Steve.
- Onpracuje w prywatnym gabinecie odnowybiologicznej.
- To może kiedyś pracował z Bogną.
-Teraz pracuje.
Gabinet należy do Bogny.
101.
- Pleciesz, Steve.
Wiem, co robi moja siostra, byłam u niejw sanatorium po klucze.
- Nigdy nie słyszałaś, że Bogna maw mieście prywatnygabinet?
- spytał zaskoczony.
- Teraz słyszę.
Ale tak sobie myślę, że ona chyba lepiejwie, co ma.
Gdyby to byłaprawda,na pewno by mi powiedziała.
- Z jakichś powodów niezrobiła tego.
Czy to cięniezastanawia?
- Nie iciebie też nie powinno.
Mówiłeś kiedyś, że jeżelinie chcę o czymś rozmawiać, mam ci to
powiedzieć w oczy.
Mówię więc: zejdźmyz mojej siostry.
- Okay!
- powiedział i dał znak kelnerce, że chcepłacić.
Łucja przez chwilę obserwowała hałaśliwych facetów.
Kto jak kto, myślała, ale Pip mógłby nam wyjaśnić, cojestgrane.
Choć nie wygląda na intelektualistę, musi wiedziećprzynajmniej to, gdzie
pracuje i z kim.
Przez moment miałaochotę podejść i spytać, ale zabrakło jej odwagii
ochoty.
Zwłaszcza ochoty, bo nie znosiła krzykliwych, zadowolonych zsiebie
typów.
Zerknęłana Steve'a.
Bawił się kolorowąsłomką, wyglądał na zmartwionego i nie patrzył na
Łucję.
On posuwa się za daleko, stanowczo za daleko, pomyślała zezłością.
Mówi takim tonem, jakbyco najmniej odkrył spisek.
Skądon to wszystko wie?
Już chciała spytać, skąd wie,ale Pip i ten drugi, nazywany Kornelem, dali
właśnie upustswojej wielkiej radości.
Ichryk płoszył myśli.
Nie dało siędłużej siedzieć ani rozmawiać.
Wyszli.
Łucja niechwyciła Steve'a pod ramię.
Szłaobok.
Świeże,ciechocińskie powietrze powoli wyparło z niej złość.
Spacerowali po mieście do wieczora, z przerwą naobiadi kolację.
Nie rozmawiali więcejo Bognie ani o gabinecie.
Na pożegnanie Steve objął Łucję i obiecał, że wróci.
Aprze102
cięż o to chodziło,o nic więcej.
Staliprzed furtką, tak jakpoprzedniego wieczoru.
W całym domu tylkooknoBognybyło oświetlone i osłonięte roletami.
Zanim Łucja przeszłaprzez furtkę, wspięła się na palcei pocałowała
Steve'a.
Mierzyła w usta, trafiła w policzek.
Dla równowagi pogładziłagopo drugim.
Gwałtownie przyciągnął ją dosiebie.
To byłsilny uścisk stalowych ramion z jejopowiadania.
Gdyby zaczął mówićo rodziniew Stanach, pewnie nie wytrzymałabyi
parsknęła śmiechem.
- Uważaj na siebie, kochanie -powiedział.
- Miej oczyotwarte.
Anajlepiej wyjedź jutro ze mną.
- Gdzie niby?
- roześmiała się.
-Nie, Steve,poczekamtutaj.
Na schodach odwróciła się i pomachała ręką.
Stał nieporuszony wciąż w tym samym miejscu.
Bognaczekała w holu.
Zeszła z góryspecjalniepoto, żeby podokuczać Łucji.
Wyglądało na to, że obejrzała całe pożegnanie od początku do końca i
bawiła się nie gorzej niż naSeksmisji Machulskiego.
- Zapamiętaj sobie -tłumaczyłaze śmiechem - żeoświetlone
oknanigdy nie są groźne.
Podgląda się z tych najciemniejszych.
Gdybyś słuchała nauk babci, nie miałabyśteraztakiej głupiej miny.
- Ze też chciałoci się podglądać!
-Wcale mi się nie chciało, podglądałam z rodzinnegoobowiązku.
Czujęsięza ciebie odpowiedzialna.
Wybacz miszczerość: to nie było najmądrzejsze.
Cała ulica już się pewnie zastanawia, kogo sobie panna Wielska
przygruchała.
- Mamto gdzieś!
-Ale janie mam.
Jakdługo jeszcze twój fanfaron będzieleczył swoje reumatyzmy?
-Jutro wyjeżdża.
103.
- I chwała Bogu!
Rozwiążemy koło emerytów i pójdziemy spać.
Masz ochotę na drinka?
- Na nic niemamochoty.
-Biedna mysiunia!
Usiądź, rozmasuję ci ramiona i kark.
Zaufaj mi, to świetnie robi nawet na chandrę.
- Nie na moją.
-To idź spać.
Jutro rano Pip wpadnie naprawić lodówkę.
Wpuść go, on się na tymzna.
Łucjabyłajużw połowie schodów.
Na dźwięk imieniaPipzbystrzała.
- Kto taki?
-Filip, mój pracownik.
Czemu się tak gapisz, jakbyśzmorę zobaczyła?
Mam gabinet, to muszęmieć pracowników.
- Nigdy nie mówiłaś o gabinecie?
-Słucham?
- zdziwiłasię Bogna.
-Ja nie mówiłam, czydo ciebie nie dotarło?
A gdzieniby miałpracować Daniel,jak już obskoczył wszystkie sanatoria i
z każdego wyleciał?
Wrócił z odwyku i musiałam otworzyć gabinet, żeby miałjakieśzajęcie.
I niemów mi, że tego nie wiedziałaś!
Łucja w dwu susach znalazła się na dole.
Nagle bardzozachciało jej się drinka i chwili rozmowy.
- Od kiedy masz ten gabinet?
- spytała, grzechocząckostkami lodu w szklance.
- Od półtora roku.
-Jeżeli tak mówisz, to pewnie masz rację - przyznałaŁucja.
-Ja mamrację, ty masz rację, a lodówka ledwie zipie - roześmiała się
Bogna.
- Przypilnujjutro Pipa, tylkonie pozwólsię oczarować.
Łucja zasypiała z niemiłym przeświadczeniem, że skleroza poczyniła
znaczne spustoszenie w jej głowie.
Ostatecznie
104
mogła nie pamiętać Steve'az balu "Tiramisu",ależeby zapomnieć o
prywatnym gabinecie siostry, to już było dno.
W nocy męczyły ją straszne koszmary.
Pijany Daniel;( chciał jązepchnąć ze schodów i pewnie by zepchnął,
gdybynie babka.
Na jejwidok Daniel zaczął płakać.
Nie był jużgroźny,tylko żałosny.
Babka ostentacyjnie odwróciła się doniego plecami.
W rękach trzymała laptop.
"Chcesz,babciu,żebym nakręciła ten film?
" - spytała Łucja.
A babcia pokiwała głową, że chce.
To już nie była babka, to była babcia.
Steve wyjechał rano, a po południu miała przyjechaćBaśka.
Zadzwoniła, że jestwolnai czeka na propozycje.
Łucja natychmiast złożyłaswoją ofertę.
Pokójna parterze sięwysprząta,mówiła, za dodatkową opłatą oblecze się
świeżąpościel, łazienkę się wydezynfekuje, a co do posiłków, topotrzebne
są posiłki, żeby cokolwiek upichcić.
Baśce tewarunki odpowiadały.
Co Łucja plotła do słuchawki, to plotła, jednak zaraz potelefonie
wzięła się do porządków.
Zmieniła pościel,starłakurzei przeciągnęła podłogę na mokro.
Pomyślała naweto kwiatach.
W ogrodzie babciuchowała się cała kępabiałych margerytek, które dzielnie
walczyły z chwastamio dostęp do światła.
Kiedy wracała z bukietem, przeddrzwiami sterczał już Pip.
- Ojej, to dlamnie?
Taki piękny bukiet, doprawdy.
nietrzeba było.
Wygłupiał się całkiem sympatycznie, udawał zawstydzenie i wcale
nie przypominał rozwrzeszczanego Porfirionaz kawiarni.
Łucja, chcącnie chcąc, musiała sięroześmiać, boJą rozbawił.
- Lodówka?
- spytała.
- Ale mnie zmroziłaś!
- wzdrygnął się.
-Ja tu o kwiatach,a tymi z lodówką wyskakujesz.
f
105.
- O moich kwiatach, twoich jakoś nie widzę.
Zaprowadziła go do kuchni,zostawiła z lodówką, a samawróciła do
sprzątania.
Pip najwyraźniej złakniony był towarzystwa i źle znosił samotność.
Co chwila wpadałdo pokojupo obcęgi albo poszmatę.
Nie był fachowcem wezwanym dousługi, więc nie mogła odesłać go do
diabła.
Przytrzymałalatarkę, podała śrubokręt, i tak wspólnymi siłami
naprawililodówkę na tyle, że przestała charczeć i kaszlać.
Pip oczywiście cały sukces przypisał sobie iw nagrodę poprosił o filiżankę
kawy.
- Ciekawe, co byś zrobił bez mojej pomocy?
- spytała.
- To samo, coty bez mojej.
Niewzięłaś sięsamado naprawy, tylko czekałaś na mnie.
Logika wywodu powaliła Łucję na kolana.
Zrobiła dwiefiliżankikawy, żeby i siebie nagrodzić.
Pip z całą pewnościąnie był mrukiem, którego musiałaby zabawiać
rozmową.
Mówił o wszystkim jednocześnie, śmiałsię ze swoich powiedzonek, pytał i
nieczekał na odpowiedź.
Długo musiała sięczaić, żeby wychwycić dobry moment na pytanie.
- Pracujesz u Bogny, prawda?
Co właściwietam robisz?
Masujesz, klepiesz.
- Wszystko.
Jak trzeba, myję też okna, bo, nie obraź się,Bogna jest straszną sknerą.
Szkoda jej kasy na sprzątaczkę, tow nas orze.
Zaczynaliśmy w czterech, zostało nas dwóch.
Nie ma lekko.
- Oprócz Daniela był jeszcze ktoś?
-Dziecinko, umówmy się, że Daniela też nie było.
Ja tamw domu wdowy niechcę źle mówić o świętej pamięci
mężu,więclepiej nic nie powiem.
- Nawet jeślicię poproszę iobiecam dyskrecję?
-Jak się poznamybliżej - zawiesił głos i łypnąłuwodzicielsko - to
może,może.
- Nie lubiłeś go?
106
- Spytaj raczej, kto go lubił?
Może tylko te lolitki,którespraszał na zabiegi.
- Nieletniesmarkule?
-Lolitki są nieletnie?
O, nie!
Tecizie nie podlegały jużpod prokuratora.
I po coja ci to gadam?
Jak się Bogna dowie, to wiesz, co mi urwie?
- Może ci urwie, ale nieprzeze mnie -zapewniła Łucja.
Baśka była najlepszym dowodem na potwierdzenietezy,że
medycynaniewszystkim służy.
Śmiała się od ucha doucha, ale gdyby nie skóra wdzięcznie obleczona na
kościach,można by ją pomylić z Wiktusiem, co też Łucja
natychmiastobwieściła ludziom na peronie.
- Witaj, chudzinko,w grajdołku,gdzie nawet pociągizawracają!
- powiedziała, ściskając kości Baśki.
- Naprawdę zawracają?
-Naprawdę.
A po mieście jeżdżą samezaczarowane dorożki.
Wsiadaj.
Przekonasz się, że ten wąsaty dryndziarz teżjest zaczarowany.
Do domu Bogny wcalenie było daleko.
WCiechocinkunigdzie nie jest daleko, zwłaszcza dla młodych nóg.
Dorożkami jeździli wyłączniekuracjusze, i to wcelach wycieczkowych.
Jedni obwozili dzieci, żeby im pokazać,inni obwozilidamy, żeby się
pokazać, a Łucja chciałazaoszczędzić przyjaciółce wysiłku.
Z wysokości dorożki Baśka ciekawie rozglądała się po mieście, Łucja zaś
po ludziach, zwłaszcza ponastolatkach.
Próbowała wyłuskać choćbyjedną znajomątwarz zdawnychlat.
Zaczęły się wakacje, czas powrotu dodomów, więc szukała w tłumie
jakiejś Anki, jakiejś Edytyi dopiero przy "Grzybie"dotarło do niej, że
szuka nie wtejgrupie wiekowej.
Rówieśnicy Łucji mogli teraz wyglądaćtak jak ona, jak Ewelina albo Pip.
Ten ostatni akurat stałprzy fontannie.
Poznała go po greckiej opaleniźnie i charak-
107.
terystycznej ruchliwości rąk.
Pip należałdo facetów, którzyswoich rozmówców traktują jak
obcokrajowców i próbująim pomóc w zrozumieniu najprostszych kwestii.
Wymachiwał więc rękamiprzed nosem barczystegofaceta, któryo dziwo
nie był Łucji obcy.
Te same plecy zwieńczone ogoloną łepetyną widziała już raz w
towarzystwieBogny,teżzresztą pod "Grzybem".
Mogłobysię nawet wydawać, żewłaściciel pleców pilnuje ściekającej
solanki.
Jego rozmowaz Pipem wcalenie wyglądałana przyjacielską.
Przyjacieleraczej nie chwytają się za klapy i nie wygrażają sobiepięścią.
- Ależ tu pięknie!
- westchnęła Baśka.
- Zaraz się zaczną tłuc!
- krzyknęła Łucjaz głową odwróconądo tyłu.
- Kto taki?
-Element - mruknęłaŁucja.
- To wy tumacie element?
-Napływowy - przytaknęła.
Łucja zdecydowała, że pierwsze popołudnie spędząw parku.
Baśkę co prawda ciągnęło miasto, ale przedewszystkim chciała w spokoju
porozmawiać.
Nie widziałysięponad miesiąc i sporobyło do obgadania.
Choćby to,że musiaławziąć rozwód z Wiktusiem, bo Gołąbkowa zagroziła
eksmisją, i to, że Oskarprawdopodobnie skończyłjuż film.
- Skończył?
- zdumiała się Łucja.
-Tak szybko?
Wiadomości Baśki pochodziły od Marcelego i były rzetelne jak sam
Marceli.
Podobno Oskar zaczął głośno mówićo filmiez dwumiesięcznym
poślizgiem, kiedy donakręcenia zostało zaledwie kilka scen.
Łucja patrzyła z niedowierzaniem, ale wszystko było możliwe, nawet to,
że Oskarchciał jąbezinteresownie skąpać w Świdrze.
Uśmiechnęłasiędowspomnień.
Miała przynajmniej tę satysfakcję, żeniedała się zwariować.
108
- Ciekawe, kiedy Oskarowa baba-rybawypłynie na ekrany -
zastanowiłasię głośno.
-Chyba nigdy.
Nie marszcz nosa, bo zmarchy ci wyłażą.
Ja tylko powtarzamza Marcelim: to jest filmtelewizyjny.
Łucja zaczęła się śmiać tak szczerze, aż chwyciła ją czkawka.
Nie chodziłoo to, czy filmbył kinowy, czy telewizyjny.
Dla telewizji kręcili najlepsireżyserzy, choćby Wajda Brzezin(, Zanussi Za
ścianą.
Łucja nie wahałaby się ani sekundy,gdyby mogłapracować dla telewizji.
Ale Oskar, opowiadająco Pływaczce, zachowywał się tak,jakby co
najmniej wytwórnia Paramount Pictures ożyła i ubłagała go o
podpisaniekontraktu na superprodukcję.
- A co z twoim scenariuszem?
- spytała Baśka.
Łucja przestała się śmiać, czkała tylko żałośnie od czasudo czasu.
- Guido Anselminakręcił osiem filmów, zanim dopadłago niemoc
twórcza - wyjaśniła.
- Ja nie nakręciłam jeszczeani jednego, a już mam czkawkę iszarpią mnie
moi przyszlibohaterowie.
Dzisiaj w nocy na przykład śnił mi się Daniel.
Ale nie tojest najgorsze.
- Kto to jest Guido Anselmi?
-BohaterOsiemi pół,drugie ja Felliniego.
- To znaczy, że od niemocy twórczej dzieli cię jeszczeosiem filmów z
ogonkiem, jeżeli dobrze chwytam?
Alejapytałam oscenariusz tego pierwszego.
Łucja nie mogła powiedzieć, żenie napisała jeszcze nic,i nie
mogłapowiedzieć, że napisała cokolwiek poza luźnymkonspektem.
To było stanowczo za mało,żeby zadowolićambitną Baśkę.
Trzy dniminęły, nie wiadomo kiedy, na bieganiu po mieście, po
knajpkach i pytlowaniu bez opamiętania.
Czwartegodnia Baśka wiedziała jużwszystko o Ciechocinku, Stevie,
109.
założeniach scenariusza, a częściowo też o wątpliwościachŁucji.
- Powoli zaczynam oswajać się z myślą, że tu, w Ciechocinku, nie
wszystko było dokładnie tak, jak ja to widziałamw Warszawie -
tłumaczyła.
- Staram się cośz tego zrozumieći wciąż napotykam schody.
Oczywiście umiem sobiewyjaśnić, dlaczego Kornikowa ma inne zdanie o
małżeństwieBogny niż Ewelina, ale są sytuacje, przy których moje
komórki wysiadają.
Jaki cel ma Bogna, wmawiając mi, że musiałam słyszeć o jejgabinecie.
Małotego, ona twierdzi, żesama mi otym mówiła?
Powiedz: mogłam zapomniećo czymś tak ważnym?
- Mogłaś,czemu nie.
Pamiętasz, naktórym roku terazjestem?
- Co to ma do rzeczy?
- zdenerwowała się Łucja.
-Mniechodzi.
- Na którym roku teraz jestem?
- upierałasię Baśka.
- Na trzecim.
przepraszam, na czwartym.
nie.
- A widzisz?
Zawsze mnie odmładzasz albo postarzasz- powiedziała ześmiechem.
- Byłam na trzecim, jestem naczwartym inie miałam żadnego celu, żeby ci
o tym niemówić.
- Dajeszmi do zrozumienia, że nie umiem słuchać?
-Umiesz słuchać, tylko natychmiast wywalasz z pamięciwszystko, co
ciebienie dotyczy.
Gabinet Bogny raczej cię nieinteresował.
Łucja ugryzła się w języki policzyła do piętnastu, bo dodziesięciu
mogłoby nie wystarczyć.
Nie zgadzałasię z przyjaciółką, aleteżnie chciaławywoływać sprzeczki.
Gadkęo swoim paskudnym charakterze odłożyła na inny dzień.
- Basieńko, popracuj trochę intelektualnie -poprosiła.
Twoim zdaniem, gdybyBogna miała jakiś interes, żeby niemówić mi o
gabinecie, to jaki byłby to interes?
110
- Na pewno wielki.
Myślę też, że ważny.
- Nie kpij.
Mam przeczucie, że coś tu nie gra.
Steve chciałmnie chybaostrzec, a ja odesłałamgo dodiabła.
Może Bognie chodziło o pieniądze, bała się, że zacznę wyciągaćrękępo
dochody zgabinetu?
- Często wyciągałaś rękę po jej pieniądze?
-Nigdy.
- No, tomasz odpowiedź.
Jeszcze trochę takiej gimnastyki umysłowej i obie dostaniemy kręćka -
powiedziała Baśkai zaczęła skakać żabką.
Wychodziły właśnie z parku Sosnowego na ulicęLeśną,całkiem pustą
o tejporze.
Jak na studentkę czwartego rokumedycyny Baśka wyglądała
wyjątkowosmarkato i mogła sobie skakać dowoli.
Nawet gdyby zagrała z dziewczynkamiw gumę, nikt by się nie zdziwił,
pomyślała Łucja.
Bogna polubiła Baśkęodpierwszego "Cześć!
". Nie narzucała się ze swoim towarzystwem,bo w ciągu dnia miałaza dużo
spraw na głowie, żeby zabawiać siostrę i jej gościa, zato wieczorami
ściągała dziewczyny do saloniku na babskiel czary.
Czarów w tych spotkaniach było niewiele, za tosporoiśmiechu i wina.
Bogna nie piła dużo, jeden, dwa kieliszkil i koniec.
Mówiła, że walcząc zalkoholizmem Daniela, straciła serce nawet do
burgunda.
- Dlaczego nawet?
- spytałaŁucja.
- Nie mogłam mieć wdomu grama alkoholu, nie rozumiesz tego?
- wzruszyłaramionami Bogna.
- Powiedziałaś - Łucja lekko rozwlekałasłowa - że straciłaś serce
nawet do burgunda, czyli było jeszcze coś lub byłktoś, do czegolub kogo
też straciłaś serce.
Czy jasno sięwyrażam?
111.
- Po pięciu lampkach jasność umysłu gaśnie - powiedziała Bogna.
- Miałam na myśli inne trunki, whisky, koniak,dobrą wódkę.
- Do mnieteżstracisz serce?
-Najpierw cierpliwość.
Jak się urżniesz, to ci wtłukę.
- Toja sobie idę.
ale tylko do łazienki -zachichotałaŁucja.
- Nieoceniony poeta mówił: "Każdy przyzna, żesikanie to intelektualna
płycizna".
Aco mówiła przecenionaGołąbkowa?
"Czasem jednak trzeba się oddalić, nieprawdaż?
"
Szła prosto, nieco za prosto, żeby można ją uznać zatrzeźwą.
Bogna dolała winaBaśce i schowałabutelkę dobarku.
- Czy ona poważnie mówio tym filmie?
- spytała.
- Poważnie - przytaknęłaBaśka.
-Szanuję jejprawo do rodzinnych wspomnień, tyle tylko że ona chce
sprzedawać moje wspomnienia po swojemu.
Raz już namąciła mi w życiu, teraz próbujeznowu.
Nieumiem się przednią bronić.
Przed innymitak, przed niąnie.
Myślisz, że można jej wybić z głowy ten pomysł?
Baśka rozłożyła ręce.
Obiedobrze wiedziały,że prościejbyłoby zmusić jabłonkę do rodzenia
orzechówniż wybićŁucji z głowy pomysł, do którego się zapaliła.
8
Jedyna ciechocińska dyskoteka na tyłachdworca zginęłaśmiercią
naturalną, o czymświadczyły okna zabite dechami.
Inne lokale zapraszały na popołudniowe fajfy i wieczOrowe dansingi, ale
tam z kolei nie wypadało pokazywać
się bezmęskiego towarzystwa,tak przynajmniej głosiła
niePisanazasada,którą notorycznie lekceważyły jedynie kuracjuszki.
Dla nich każda potańcówka była szansą na spełnienie marzeń o wielkiej,
choć krótkiejmiłości.
Niektóre, zwłaszcza te zdrowe, wyłącznie po to przyjeżdżały, traktując
kąpielesolankowe jako zgrabny pretekst do wyrwania się z domu.
Co innego mieszkanki Ciechocinka.
Te, zanim przyszły nadansing, najpierw szukałymężczyzny.
Mogły go później, jużna sali, zamienić na innego, lecz przy stolikunie
siedziałysame.
Baśkę aż skręcało z ochoty, żeby sobie potańczyć. w czasie roku
akademickiego nie ulegała fanaberiom, ale Przecież były wakacje, był
kurort, tylko, cholera, facetów brakowało,jak zgrabnie ujęła to Łucja.
- Bogna,a Pip i tendrugi, Kordian bodaj, nie mogliby pójść z nami?
-O, matko!
- krzyknęła Bogna.
-Mysieńko, Pip i Kornelsąpodwójnie zajęci, ich zostaw w spokoju!
- Mają po dwie żony, czy co?
113.
- Mają więcej niż dwie żony, mają całe mnóstwo żon.
Łucja nie upierała sięprzy Pipie.
Widziałago raptemcztery razy, i tylkoraz, przy naprawie lodówki, zrobił na
niejnieco lepsze wrażenie.
Ewelina mówiła o nim z taką pogardą, że nie było wątpliwości: biedny Pip
na pewno nie należałdo arystokracji ciechocińskiej.
Bezpieczniej było nie pokazywać się publicznie wjego towarzystwie, żeby
nienarobićbrudu Bognie.
W końcu Łucja zadzwoniła do Eweliny.
Zrobiła to tylko i wyłącznieprzez wzgląd na Baśkę.
Dlaprzyjaciółkigotowa była znosić przezcały wieczór chłopaka Eweliny,
czyli faceta, który aresztował jej siostrę.
Ewelina, chociaż zastrzegła, że nie prowadzikramuz facetami do
wynajęcia, potraktowała prośbę Łucji jakmisję, i uwinęła się z nią w ciągu
godziny.
Ochotnik miałnaimię Mikołaj, był kolegą Patryka, więc
najprawdopodobniejdrugim policjantem.
Łucja gładko przełknęła tęwiadomość.
- Zastrzegam - dodała Ewelina swoim zasadniczym tonem - on jest
słomianym wdowcem i do podrywów sięnienadaje.
-Wiesz co - zgorszyłasię Łucja - nam by się nawet niechciało
podrywać wypożyczonegofaceta!
Tańczyć umie?
- Lepiejniż Steve - zachichotałaEwelina.
-To Steve wogóle tańczył?
- zdziwiła się Łucja.
Rano Łucja wysłała tekst dla "Tiramisu".
Taksię przejęłagratulacjamiKingi, że następne opowiadania utrzymywaław
tonie "stalowych ramionobejmujących drżącą kibićdziewczęcia", a nawet
próbowała wrzucić nieco seksu.
Niestety, gratulacje już się nie powtórzyły, choć Kinga zadzwoniła
kołopołudnia.
- Czy ty kiedykolwiek spałaśz facetem?
- spytała.
114
Bezpośredniość naczelnej nieraz już wprowadzała Łucjęw
zakłopotanie, lecz nigdy jeszcze nie przyprawiła o rumieńce.
- Nie rozumiem- mruknęła.
-Żadna laska, która zna męską anatomię, nie napisałaby takich
bzdetów.
Jeżeli facetjest podniecony,to.
Łucja nie dała jej skończyć.
Na życzenie Kingimogłaz paskudy zrobićeleganckiego faceta, mogła
nieuka awansować na intelektualistę, śmierdziela wyperfumować, jednakw
obliczu igraszek intymnych jej skromne umiejętnościliterackie kurczyły
się zastraszająco.
Coinnego przeżywaćmiłość, a co innego pisać o niejtakim językiem, żeby
czytelniczki "Tiramisu" nie musiały się niczego domyślać.
- Uprzedzałam, że nie umiem pisać o seksie iznam niewielu
autorów,którym to się udało.
Z obcych Boccacciopierwszy, z naszych może Jan Sobieski,pod
warunkiem, żesię nie zna francuskiego.
Co do innych musiałabym sięzastanowić.
Może jeszczeBoy-Zeleński, bo już Potocki,Morsztyn i Fredro,jak na mój
gust, za bardzo świntuszyli.
Wiem,o czym mówię, bo zaliczyłam cztery lata polonistyki.
- Ja cię nie proszę owykład z literatury - zdenerwowałasię Kinga
-tylko o ładnescenki łóżkowe, które zadowoląnasze wymagające
czytelniczki.
Łucja odwiesiła słuchawkę izaczęła krążyć po holu.
Miotała się odschodów dodrzwi wściekła na Kingę jak rzadkokiedy.
- Ładne!
- mruczała ze złością.
Jakie to kryterium estetyczne: ładne?
Ładnescenki łóżkowe!
Idiotka!
Dlaczego, dodiabła, to ja mam zadowalać czytelniczki "Tiramisu"?
- krzyczała coraz głośniej.
- Czy one nie mają swoich chłopów?
Z łazienkiwyjrzała Baśka.
115.
- Nici z dansingu?
- spytała.
-Mówiłaś, że nie ma chłopów.
- Basieńko!
- Łucja doskoczyła do przyjaciółki, nie bacząc, że tamta wyszła spod
prysznica i świeci golizną.
-Basieńko, lubisz patrzeć na seks?
- Odbiło ci?
- Baśkaz niepokojem poprawiła opadającyręcznik.
-Chcesz mi coś zademonstrować?
- W filmie na przykład.
-A,w filmie!
- ucieszyła się Baśka.
-W filmie wolę to, cojest najpierw, zanim zacznie się to, co potem.
W literaturzezresztą też.
Pozwolisz mi się ubrać?
Łucja skinęłagłową, ale jednocześnieprzytrzymała drzwiłazienki.
Baśka, chcąc nie chcąc, ubierała się na jej oczachi słuchała o seksualnych
rozterkach.
Łucja,opartao futrynę,wciąż przeżywała rozmowę z Kingą.
- Trzeba mieć porąbane we łbie - mówiła- żeby do opowiadania o
wesołym życiu staruszków w średnim wiekuładować seks.
Nawet jeżelisię kochają,to jak ja mam otympisać?
Moja wyobraźniatak daleko nie sięga.
To wszystkoprzez ten małpi pęd do bycia cool.
- Owczy.
-Wsio ryba.
Ona mi mówi, z francuska po angielsku,poliglotka zasrana, że jestem
demode,czyli nie jestem cool, bomam zahamowania erotyczne.
Podobno z badań sondażowychwynika, że wszystkie
czytelniczki"Tiramisu" szukająw opowiadaniach ładnego seksu.
U nich nawet nie ma większości, u nich zawsze są wszystkie.
Co za zgodność niebywała!
Żeby choć jedna powiedziała takjak ty.
W końcu teżczytasz "Tiramisu".
- Tylko twoje opowiadania, i to po przyjaźni.
A teraz, siomi z łazienki, bo chcę zostać sama.
Łucja jeszcze długo nie mogła dojśćdo siebie po rozmowie z Kingą.
Najbardziej ugryzło jąto, żezostała uznana za
116
demode.
Dopiero spacer po mieścietrochę ją otrzeźwił.
W sklepie z bielizną natrafiła na prześliczny biustonoszkoloru czerwonego
wina.
Pomyślała,że to jużbędzie dziewiętnasty albonawet dwudziesty komplet z
gatunku luksusowych, lecz pierwszy w tym kolorze.
Zapłaciła, zanimzdążyła się rozmyślić.
Dłuższy pobyt w rodzinnym mieście sprawił, że Łucja nawiele spraw
spojrzała inaczej.
Bolałanad tym,że rozpadłasię dawna paczkaciechocińskich przyjaciół.
W czasachszkolnych nie mogłaprzejść deptakiem, żeby choć kilka razy nie
krzyknąć: "cześć".
Teraz przebiegała z Baśką całemiasto i nawet jedna znajoma gęba
niepokazała się na horyzoncie.
Kiedyjednak weszła do "Bristolu" i zobaczyłagłowęPipa pochylonąw
eleganckimukłonie, jakoś nie poczułaradości.
- Widzę, że nie marnujesz czasu -zauważyła Ewelina.
-Czas topieniądz - przypomniałajej Łucja
iprzerzuciłazainteresowanie na Mikołaja, czyli tancerza
wypożyczonegonaten jeden wieczór.
Uśmiechał się życzliwie, nie robiłłaski,że przyszedł, a tojuż było coś.
Poza tymzapewniał, że lubi kino.
Szkoda, żenie medycynę, pomyślała Łucja ispojrzała czule na Baśkę.
Ledwie orkiestra wzięła się do roboty, wypchnęła przyjaciółkę do tańca,
nie zostawiającMikołajowi wyboru.
Chciała sobie obejrzećsalęokiem reżysera.
Po przekątnejsiedział Pipz kobitką tak chudą, że Baśka przy niej
wyglądałana atletkę,i tak wiekową, że można ją było wziąć za mamusię
Pipa.
Nietańczyli, dawali jakieśznaki parze na parkiecie.
A że par było jeszcze niewiele,więc Łucja bez trudu wypatrzyła drugiego
krzykacza z kawiarni.
Walcowałz poświęceniem, bopartnerkatrafiła musię wyjątkowo
nieruchawa, z tych, cotonajchętniej przebierają nogami, siedzącna krześle.
Biedny
117.
tery boy, pomyślała bez współczucia.
Nigdy nie lubiła facetów obskakujących bogate kuracjuszki, lecz jej
niechęć byłaniczym w porównaniu z awersją Eweliny.
Przybiegła do stolika zasapana po ostatnich taktach polki i natychmiast
zaczęła nadawać.
A to, że babysię nie szanują, a to, że ona by tak nie mogła,bo oprócz
kobiecego wstydu trzeba też miećgodność zawodową.
Patrzyłaprzy tymna stolik Pipa,więcnietrudno było się domyślić, że pije do
tejchudej i do tejnieruchawej.
Łucja zdziwiła sięnawet, że kobitki, które wyglądały na typowe
kuracjuszki, są fizjoterapeutkami.
Gdybybyło inaczej, Ewelina nie plotłaby o godności zawodowej.
- Nie mówię o tych żałosnych staruchach - obruszyłasięEwelina.
- Przyjechały tu,żeby nadgonić stracony czas i jeżeli nie chcęnimi
pogardzać, to mogę im tylko współczuć.
Mówię o tych, którzy bez skrupułów obierają je z pieniędzyi godności.
- Z pieniędzymoże i tak,ale co do godności byłabymostrożna.
Tosą transakcje zaobopólnązgodą.
Pip i ten drugiciężko pracują na swoją forsę - zaprotestowała Łucja.
- Nie mówię o nich!
Czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz?
To są ledwie wyrobnicy.
Korzyści czerpie zupełniektoś inny.
- Kto niby?
-A choćby gabinety odnowy biologicznej, którepod pretekstem
gimnastyki wpychają te biednebabskaw objęciaróżnych Pipów i Kornelów.
Nacisk, jaki położyła na słowo "gabinety", był tak wyraźny,że Łucja
poczuła ciarkina plecach.
- Czy ty cośinsynuujesz?
- spytała obcym, wrogimgłosem.
-Ja nie insynuuję, ja wiem - powiedziała Ewelina ihuknęła na
Patryka, żeby jej nie kopał pod stołem.
118
Orkiestra zaczęła grać.
Patryk wziął Łucję za rękę i pociągnął na parkiet.
Kręcili się w milczeniu.
- Nie bierz sobie do serca gadania Eweliny- powiedział.
-Ma żal do Bogny i.
sama rozumiesz.
- O to chodzi, że nie rozumiem!
- wybuchnęła Łucja.
- To są oskarżenia zbyt wielkiego kalibru jak na niewielkiżal.
Czyty też uważasz, że gabinet mojej siostry jest zwykłymburdelem?
- Łucjo, dopóki niema oficjalnego oskarżenia, niemasprawy.
GadanieEwelinyto jedno, a świadkowie, ewentualnie pokrzywdzeni, to
drugie.
Na razie nie można Bognieniczarzucić.
- Pytałam, czy też uważasz, że moja siostra prowadzizwykły burdel?
-Powinna jak najszybciej zwolnić tych dwóch.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie!
-Odpowiedziałem.
Powinna zwolnić tych dwóch,którzy pracują na złą opinię gabinetu, a
pośrednioteż właścicielki.
Łucja wracała dostolika przekonana, że niewytrzymaani minuty
dłużej w tym rozplotkowanym kotle, przy jednym stoliku zEweliną.
Miała dość tańców, dansingui wszystkiego.
Spojrzała na Baśkęi gniew powoli zacząłz niej opadać.
Czym byłynajgłupszenawet insynuacje Eweliny wobec rozbawienia
przyjaciółki.
Baśka nie załapała nicz wcześniejszej sprzeczki, obiecała sobie potańczyć
i solennie wypełniała obietnicę.
Nie chciała słyszeć o jedzeniu,piła sok pomarańczowy i tylko czekała,
kiedyzagra orkiestra.
Przy okazjistrzelała trochę oczami po sali, z niezłymskutkiem zresztą, bo
zaczęli się pojawiać coraz to nowi tancerze.
Dałaodetchnąć Mikołajowi, anie siedziała ani chwili.
Ewelina próbowała zachowywać się normalnie, ale razjeszcze, tuż
przed kolacją, musiaławrócić doBogny i gabinetu.
To było silniejsze od niej.
119.
- Patryk ci pewnie wygłosił swoją świętą formułkę: nie madowodów, nie
ma sprawy, co?
- spytała z głupawym uśmieszkiem.
Łucja zdążyła usiąść,była zmęczona tańcem i jeszcze jejw duszy
grały resztki salsy.
Spojrzała z roztargnieniem.
- Ty znowuo czym?
-W tym kraju nigdy nie będzie dobrze.
Awiesz dlaczego?
Policja siedzi i czeka, żebydowody przyszły same.
Niema dowodów,nie ma łapownictwa, wymuszania, molestowania, jest
społeczeństwo aniołów, w którym nie da się.
- Spojrzała groźnie na Patryka i dokończyła już innym, dużo ostrzejszym
tonem.
- Jeszcze raz mniekopniesz, to cioddam i obiecuję, żeumrzesz jako stary
kawaler!
Łucja uśmiechnęła się do Patryka.
- Wybieraj!
- powiedziała.
-Albo jeden niegroźny siniak,albo całeżycie zmarnowane.
Nie zdążyli pokłócić się na dobre,bo do stolika podszedłkelner.
Bogna nie bardzo chciałarozmawiać o przejściowych,jak
podkreśliła,kłopotach z gabinetem.
Godzina była późna, leżała w łóżku, a Łucja wparowała do sypialni i
domagałasię wyjaśnień.
- Na mieście mówią, że ci twoi chłopcyto zwykłe męskiedziwki -
powiedziała, rozsiadając się na łóżku.
-Niemusiałaśsłuchaćmiasta, mogłaś mnie zapytać i powiedziałabym
ci to samo.
- Wiesz o tym?
-Zastanówsię: miasto wie, a ja miałabym tkwić w naiwnej
nieświadomości?
- Więc czemu ich niezwolnisz?
120
Bogna westchnęłaciężko.
Odłożyła książkę i zdjęła okulary.
Łucja nawet nie wiedziała, że siostra do czytania używaokularów.
- Czemu ich nie zwolnię?
- powtórzyła.
-A temu, że przypodpisywaniu umów niewykazałam się odpowiednią
przebiegłością.
Jeżeli nie podłożą się w pracy, nie bardzo mogęichwyrzucić.
A ja nie mam zastrzeżeń do ich pracy.
Obydwaj są świetnymi fachowcami i ściągająmi klientów.
Jestem ich pracodawczynią, nie przyzwoitką.
- Na mieście mówią, że czerpiesz korzyści z ich nierządu.
-Chciałabym!
Tanim kosztem, beztyrania na dwóchetatach,byłabym zamożną
biznesmenką.
Tylkopowiedzmi, jak ja mam sprawdzić ich wydajność?
Nie bądź śmieszna, mysiu.
W gabinecie pracują na mójrachunek, w łóżkachtych kobitek- wyłącznie
na swój.
Łucja przytuliła siędo siostry.
Poczuła wielką ulgę ijednocześnie wzrastającą wściekłość na Ewelinę-
Niezdradzę ci, ktomi naopowiadał.
- Masz mnie za idiotkę?
Przecież wiem, z kim byłaś nadansingu.
Ty nie wiesz jeszczejednego: ona jutro zadzwonido mnie itymswoim
poważnym głosikiem poważnej plotkary powie, że spełniła swój
obowiązek, ostrzegła cię, i takdalej.
Nie zliczę, ile już osób ostrzegała przede mną.
-Ja ją zamorduję!
- wybuchnęła Łucja.
-Zamorduj, tylko nie mów tego głośno.
Kiedyś nieopatrzniepowiedziałam, że zamorduję Daniela- Gdyby
tozależało odEweliny, dostałabymdożywocie.
Na szczęściepolicjanci, nawet zakochani, miewają jeszcze olej w głowie.
Patryk to niezły facet, nie wiesz przypadkiem, co on w niej widzi?
Kobietę czy miotłę sprawiedliwości?
Pośmiałysię chwilę,potuliły i Łucja poszła do siebie.
121.
Steve odezwał się z Zakopanego.
Zadzwonił rano, obudził Baśkę, a Baśka ściągnęła z góry zaspaną Łucję.
I bez jegogadania Łucjawiedziała, że wgórach musi być straszny tłok.
Jeżeliuparł się, żeby oglądać tabuny turystów, powinien poczekać do zimy,
wtedy w góry wyjeżdża jeszcze więcej ludzi.
Spokojnie wysłuchała relacji z Gubałówki i z wyprawy doMorskiegoOka.
Pogodziła się już zwyjazdemSteve'a, więckiedy padłosakramentalne: "Co
u ciebie",nie wyszła pozarównie sakramentalne: "W porządku".
Rozmowa nie bardzo się kleiła.
- Już nie chcesz, żebymprzyjeżdżał do Ciechocinka,prawda?
-Oczywiście, że chcę - odpowiedziała bez namysłu i zupełnie
szczerze.
Dopiero później, kiedyodłożyła słuchawkę, dotarło doniej, że
przestałananiego czekać.
Do spacerów, dopogadania miała Baśkę i żaden mężczyzna nie był im
potrzebny.
Chyba że Baśce znowu zachciałoby się baletów,ale z koleiSteve nie był
stworzony do tańca.
Zajrzałado przyjaciółki i potarmosiła ją za ramię.
- Śpisz?
-Właśnie przestałam - mruknęła.
- Stevedzwonił.
-Wiem, bo wyciągnął mnie z łóżka.
Łucja wgramoliła się na tapczan i okryłanogi kołdrąBaśki.
- Czyto nie dziwne -zastanowiłasię - że jeszcze niedawno ten facet
wydawał mi się bliski?
Wyjechał, minęło kilkadni, i nie mam oczym z nim rozmawiać.
Miałaś tak kiedyś?
- Mhm, miałam tak dalece, że już nawet nie pamiętam,z kim i kiedy.
-Myślisz, że on może za mną tęsknić?
- Miałaś go na drucie inie spytałaś?
122
- No co ty!
Niejestem aż taka obcesowa - zaprotestowałaŁucja.
- Właściwie chciałabym, żebywrócił, wiesz?
To znaczy chciałabym, żebyś go lepiej poznała i polubiła.
- Nie mam zwyczaju przypinaćsiędo cudzych facetów- zamruczała
sennie Baśka.
-Steve nie jest moim facetem, tylko przyjacielem.
Niewidzisz różnicy?
- Zakochaszsię, zmienisz mu status i po krzyku.
Ile toroboty?
- Też wymyśliłaś!
- zgorszyła się Łucja.
Poczuła chłódi próbowała otulić siękołdrą.
Baśka nie miaławyjścia, musiała wstać z łóżka.
Tegoranka nie dało siępospać.
Wieczorem w muszli koncertowej grał jakiś młodzieżowy
zespół,niezbytjeszcze popularny, i Baśka chciałasobieposłuchać muzyki.
Łucja musiała niestety usiąśćdo laptopainapisać opowiadanie dla
"Tiramisu".
Ledwie wystukałatytuł,ktoś załomotał do drzwi na dole.
Zbiegła i stanęła okow okoz rezolutnym chłopaczkiem, który gapił się z
nieskrępowaną ciekawością.
Już miałafuknąć, żeby nie przeszkadzałw pracy, ale dzieciak uśmiechnąłsię
i poznała go dopiero po tym uśmiechu wampirka.
- Cześć!
Zęby ci jeszcze nie wyrosły?
- Wyrosną - zapewnił.
- Mama kazała, żebyś zaraz psysła.
Powrót Dośki odsunął na dalszy plan wszystkie zajęciaŁucji, nawet
opowiadanie dla "Tiramisu".
Dośka to było dzieciństwo i dorastanie, pierwsze sekrety1 pierwsze
sprzeczki.
W liceum dziecięca zażyłość trochęTopniała.
Łucja miała inne zainteresowania i wielkie ambicje, tamtachciała tylko
dobrze wyjść za mąż.
Czemuwybrała akurat Władka, tego Łucja nigdy nie zdołała pojąć.
Dośka naPewno nie była pięknością, ale przynajmniej miała maturę.
123.
A on był nieuk i głąb.
Jako żona głąbazaniedbała się do reszty, zwłaszcza intelektualnie.
Przestałaczytać, interesować sięświatem,rodziła tylko dzieci i kłóciła się z
pijanym Władkiem.
Łucja nie przestała lubić Dośki, jednak coraz mniejznajdowały wspólnych
tematów.
Ileż można słuchać narzekań na zły los,złego męża i ciągły brak pieniędzy.
Dośka, okryta czernią od rozdeptanych pantofli po aksamitkęna
mysim ogonku, przypominała wronę.
Nie pozwoliła sobie na żaden jaśniejszy akcent, była niepocieszonąwdową
w każdym calu.
Niezdążyła jeszcze wstawić zębówwybitych przez swojego nieboszczyka i
przy każdym uśmiechu zasłaniała dłonią usta.
Wyglądała gorzej niż źle, ale niestraciła nic z dawnejserdeczności.
- Musisz tak na czarno?
- spytała cicho Łucja.
- Mąż to mąż, coby ludzie powiedzieli.
Łucjakiwnęła głową, że rozumie.
Nie spodziewała sięwiele po pierwszej rozmowie.
Dośka niby byłarówna, nibyrozgarnięta, jednak miała swoje dziwactwa,
których nie dałosię zniej wykorzenić.
Po każdym dłuższym niewidzeniuoglądałaŁucję jak handlarz konia, tyleże
bez poklepywania.
Dostrzegała wszystko: zmieniony kolor włosów, szminki,lakieru
dopaznokci, nie mówiąc o ciuchach.
- Tobie to dobrze - wzdychała ciężko.
- Nie masz obowiązków, o nicsię nie frasujesz, to i pięknie wyglądasz,
całkiem jak tegwiazdy w telewizorze.
Ze mnie tojuż by gwiazdynie zrobili, dobrze mówię?
Łucja zesmutkiem myślała, żeowszem, zrobiliby gwiazdę i z Dośki,
czemu nie.
Gdyby ktoś chciał kręcićfilm o półświatku, pasowałaby idealnie.
W każdym razie naoko bliżejjejbyło do półświatka i meliny niż do matury.
-Jejku, tobie to tylko zazdrościć -jęczała Dośka.
- Skończ wreszcie z tym jojczeniem!
- nie wytrzymałaŁucja.
-Zachowujesz się jak przygłup.
124
- Nie krzycz na mnie!
-Bo co?
Bosię zamkniesz w sobie?
To cię otworzę,spokojna głowa.
Ostre huknięcie z regułypomagało.
Dośka natychmiastdochodziła do wniosku, że każdy ma swojego mola, że
niema co innym zazdrościć, robiła herbatę i opowiadała o dzieciach.
Przynajmniej dzieci jej sięudały, trzech chwatów:
najstarszy dziewięć,średni sześć inajmłodszy pięć lat.
I tojuż była całkiem normalna Dośka, co nieznaczy, że przynastępnym
spotkaniunie jęknęła sobie raz i drugi.
- Widujesz się czasemz Eweliną?
- spytałaŁucja przyherbacie.
Dośka pokręciłagłową i zrobiła minę zasępionej mrówki.
Ilekroć robiła tę swoją minę.
Łucja nie mogła się opędzićod myśli, że oto ma przed sobą idealną ofiarę,
taką, którazniesie najgorsze traktowanie i jeszcze gotowa
przepraszaćoprawcę, że się zasapał, waląc pięściami.
- Ewelina mnie nie poznaje.
Wiem, żesię zmieniłam, ależeby tak kompletnie,to chyba nie.
Mijamy się,nie ma namkto dzieńdobry powiedzieć, to i po co się
widywać?
- To małpa!
-Czego zaraz: małpa?
Ona zawsze patrzyła tam,gdziewidziała korzyść.
A jaką ze mnie możemieć korzyść?
Coinnego z ciebie.
- Opowiada straszne rzeczy o Bognie, wiesz?
-O wypadkuDanka czyo gabinecie?
- A co ona możewiedzieć o wypadku?
-Zawsze coś tam może.
Trzechpodejrzanych mieli,zanim ostatecznie obwinili Władka.
- Dosiu, jakich trzech?
Bognę zamknęliz rozpędu i podwóch dniach wypuścili.
Nikogo więcej nie było.
- Był.
Mówilina niego Ziemek.
Też pracował uBogny.
Tegowieczoru był u Danka.
Jeden z sąsiadów go widział.
125.
Ostatecznie jakoś się wywinął, bo padło na Władka.
I dobrze, że padło.
Chciała jeszcze coś dodać, alesięrozmyśliła.
Już niemiała miny zasępionej mrówki.
Patrzyła całkiem nie poswojemu, tak jakoś twardo.
Baśka przyniosła z parku obwarzanki na sznurku, paczkę żelków i
najprawdziwszą rewelację.
- Pippytał, czy nie poszłybyśmy z nimina dansing?
Onwziąłby kumpla, ja ciebie i byłoby fajnie.
Tak mówił.
Łucja z wrażenia omalnie udławiła siężelkiem i koniecznie musiała
czymś popić.
Jej zdumienie nie miałogranic.
- A mówił może, kto zapłaci za tęprzyjemność?
-Nie pytałam.
Wiesz, kwestiefinansowe sązawsze bardzo drażliwe.
- Basiu, spacerowałaś z Pipem po parku?
-Nie spacerowałam, tylko siedziałam z Pipem w parku.
Ktoś, kto nie widział, jak on się dosiada, mógł rzeczywiściepomyśleć, że
przyszliśmy razem.
Podrywałmnie.
- Żartujesz?
Nawet po ciemku trudno cię wziąćza bogatąsześćdziesięciolatkę.
- Podrywał mnie na ciebie.
Głównie rozmawialiśmyo tym, jaka jesteś ładna, zdolna i jak
tryskaszżyciem.
Niemówiłam mu o tych okropnych okresachtumiwisizmu, kiedy leżysz
martwym bykiem, a ja cię reanimuję, żebyś miałasiłę żyć.
Jak się bliżej poznacie, wyjdzie szydło z worka.
Baśka potrafiłaz idealną powagą rozprawiaćo oczywistych
nonsensach, co Łucję niezmiennie zachwycało.
Tymrazem jednakzachwyt przyćmiła obawa przed plotkami.
Jeżeli przypadkiem gdzieś w pobliżu znalazła się Ewelina,można
byłooczekiwaćtowarzyskichkomplikacji.
Łucjagwizdała na komplikacje, chodziło jej wyłącznie o Bognę.
- Umówiłaś sięz nim?
126
- Obiecałam, żedo niego zadzwonisz.
Chyba nie zostawicie mnie w domu?
Gumiaki do żucia ci kupiłami obwarzanki, nie zostawicie mnie, prawda?
W pokojuczekało na Łucję zaczęte opowiadanie.
Zamierzała opisaćprawdziwą historię zasłyszaną od Bogny.
Jednaz pacjentek sanatorium poczułado pani fizjoterapeutkitaką sympatię,
że w trakcie zabiegów, kawałek pokawałku,powierzyła jej pół swojego
życia i sporo tajemnic.
Zamiastfizjoterapeutki Łucja wprowadziła do opowiadania
współmieszkankę pani Gusi.
Pani Gusta przy powitaniu zaproponowała, żebyśmy mówiłysobie po
imieniu.
Trochę się speszyłam, bojeszcze nigdy nie miałamtak dojrzałej koleżanki.
Na okobyłastarsza od mojej mamy, aleduszemusiała mieć młodszą.
Ciuchów też miaładużo więcej, boz trudem udało mi sięwywalczyć jedną
półkę wszafie i dwawieszaki.
- A nie mogłabyś, słonko, zająć szafki nocnej na swoje ciuszki9-
pytała.
Mogłam,lecz nie chciałam.
Wieczorem Gustaopowiedziała mi swój życiorys.
Ładny dom,mąż, dwoje samodzielnychdzieci i kompletna pustka.
Nikogo, ktochciałby zrozumieć jej skomplikowaną, wrażliwą dusze,
wejrzećw marzenia, od czasu do czasu podarować kwiatek.
Nie chciała od życiadużo, jedynie trochę ludzkiego ciepła.
Aż się zdziwiłam, że energiczna iprzedsiębiorcza kobieta, która poradziła
sobie w podróży z trzema walizami, jest wgłębi duszy taką romantyczką.
Niewiem, gdzie Gusia znalazła Alfa.
Zresztąbardzomożliwe,że to on ją znalazł.
Nie był kuracjuszem naszego sanatorium,pierwszy raz zobaczyłam go,
kiedy przyszedł po damę swojegoserca.
Tak właśnie od progukrzyczał: "Gdzie jest dama mojego serca?
"Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, żew łazience.
Rozsiadł się
127.
przy stole.
Wszystko w nim było denerwujące: nonszalanckii hałaśliwy sposób bycia,
guma w zębach i opalenizna z solarium.
Przychodziłcodziennie, zabierał Gusig na fajfy,po którychwracałajuż
sama, często dopiero po kolacji.
Alf podobno nie bywałna dansingach, nie zarywał nocy, bo rano chodził
do pracy.
Gustawierzyła we wszystko, co jej mówił.
Była zakochana jak pensjonarka.
Któregoś dnia dziewczyny od mojegostolika w jadalni umówiły się
na dansing.
Początkowo nie miałam ochoty, przekonałamnie Gusta, która też sięz nami
wybierała, oczywiście w wielkiejtajemnicy przed Alfem.
-Jemu serceby pękło z zazdrości, taki jest uczuciowy- tłumaczyła
nam już w drodze.
Zajęłyśmy stolik pod oknem.
Kawałek dalej siedział Alf z otyłą, starszą damą.
Przez cały wieczór udawał,żenie poznaje Gusyt.
Na jejmiejscu chybabym wyszła, ale to była twarda zawodniczka.
Siedziała, choć nikt jej do tańca nieprosił, i obserwowała swojegoAlfa.
- Idziemy -powiedziałam w końcu, bo zrobiło misię jej żal.
-Mowy niema.
Wiesz, ile wydałam na niego przez ten tydzień?
Pięć tysięcy z hakiem.
Przelicz to nabilety do teatru.
Mamchybaprawo chociaż popatrzeć!
Więcej już Alfnie zawitał do naszego pokoju.
Jakieś dwa dnipóźniej Gustazaczęła spotykać się z emerytowanym
księgowym.
Nie mogła nachwalić się jego wrażliwości i hojności.
Takwyglądał szkielet opowiadania, który należało uzupełnić
drobiazgami typu: ubrania, wystrój lokalu, i tak dalej.
Czytelniczki "Tiramisu" uwielbiały szczegóły, chciały nietylko wiedzieć,
co bohaterkamiała nawierzchu, lecztakżeco ukrywała pod spodem.
Łucję dręczyła tylko jedna wątpliwość: czy kwota pięciu tysięcy z hakiem
była realna.
Bognamówiła, że chłopaki, to znaczy Pip i Kornelzarabiali
mnóstwopieniędzy, ale nie uściśliła, co to znaczy mnóstwo.
Bog128
na już dawno spała, więc wyjaśnieniemusiało poczekać
donastępnego dnia, podobniejak uzupełnienie innych drobiazgów.
Baśka wróciła ze spaceruz bardzo tajemnicząminą.
- Zagospodarowałam nam wieczór.
Zgaduj, co robimy!
- krzyczałaod progu.
-Jeżeli wymyśliłaś dansing z Pipem, idziesz sama!
-zastrzegła Łucja.
Baśka pokręciła głową z niesmakiem.
- Tobie tylko tańce wgłowie, jakby innych rozrywek niebyło!
Biletydo Teatru Letniego kupiłam,dają jakiś monodram.
Pomyślałam, że zechcesz obejrzeć, alejak ktoś deptanie parkietu
przedkłada nad sztukę wyższą, to nawetucieszyć się nie umie - gderała z
udanym oburzeniem.
Były już na kilku koncertach w parku, ze dwa razy w kinie,
gdzieleciały same starocie,ale w teatrze jeszcze nie,i Łucjabardzo się
ucieszyła.
Dlaodmianyzostawiła Baśkę
w domu, a sama pobiegła do bankomatuuzupełnić braki
w portfelu.
W sporej kolejce los ustawił ją tuż za Mikołajem, tancerzem jednej
nocy.
Wymienili półuśmiechy i uwagi opogodzie, pomilczeli chwilę.
- Dawno znasz Ewelinę?
- spytał.
Zrozumiała jego intencje: jeżeli brakuje tematu do roz mowy,
człowiekchwyta się najbliższych znajomych, a żel mieli tylko dwoje
wspólnych, nie licząc Baśki, padło na Ewe linę.
- Od czasów liceum.
W młodościnie była taka jadowita,Jeżelio to cichodzi.
- O tego typu ludziach mówię, że mają szerokie zainteresowania -
uśmiechnąłsię do Łucji.
129.
Dopiero teraz, w kolejce do bankomatu dostrzegła, żemiał sympatyczny
dołek w brodzie, całkiem jak Baśka.
Nadansingu jakoś mało na niego patrzyła.
- Wredna małpa!
Popsułami cały wieczór -powiedziała.
-Ja na twoim miejscu tak bardzo bym się nie przejmowałgadaniem
Eweliny.
- Nie jesteśna moim miejscu.
-Ale znam trochę historię gabinetu paniBogny.
Łucja zbystrzała.
Bogna niewiele opowiadała o gabinecie,Ewelina pluła jadem, a Mikołaj
wydawał się sensownymfacetem, do tego wolnym zarówno od tajemnic,
jak i zjadliwości.
Nie chciała i nie mogła przepuścić takiej okazji.
Dowiedziała się, że początkowo gabinet Bogny był jednym z
najlepiej zorganizowanych prywatnych zakładóww mieście.
Miał wszystko, co trzeba: odpowiedni lokalwśródmieściu,
wykwalifikowany personel, profesjonalnąaparaturę i bardzoszybko zaczął
przynosić zyski.
-Wiesz chyba, kto odegrał najbardziejdestrukcyjną rolę?
- spytał Mikołaj.
-Twoja kolej - powiedziała przytomnie Łucja, popychając go lekko w
stronę bankomatu.
- Poczekasznamnie?
Poczekał, a nawet odprowadził ją kawałek.
- Mówiłeśo destrukcyjnej roli- przypomniała.
- Niewiemtylko, czyjej.
Może Pipa, to znaczy Filipa?
- Kłopot pani Bogny polegał natym - wyjaśnił - że nieumiała sobie
poradzić z mężem.
To on pierwszy zaczął podrywać bogate kuracjuszki, a dwaj pozostali
koledzydośćszybko poszli w jego ślady i pani Bogna zaczęłamieć kłopoty.
Wiem to od niej samej.
Łucjaz trudem panowała nad wzburzeniem.
Przygryzałausta, żebysię nie rozpłakać, ale skoro już wiedziała tyle,chciała
wiedziećwięcej.
130
- Tam był jeszczejeden chłopak, prawda?
Mówili naniego Ziomek, czy takjakoś.
- Ziemek.
Ziemowit.
Jedyny, który nie wszedł do interesu.
Miał mocno napieńku z mężempani Bogny.
Nie znamszczegółów,nie chcę zmyślać.
- Nie miałam pojęcia, że to tak było, nie miałam -szepnęła Łucja.
-Właśnie widzę.
Uspokójsię, to już stare dzieje.
- Też uważasz, że Bogna powinna wymienić pracowników?
-Najszybciej, jakto będzie możliwe.
Dopiero w domu Łucja dała upust swojemu rozżaleniu.
Rzuciłasię na fotel i ryknęła takim płaczem, że firankipowiewały.
Baśka niemogła wydobyć z niej słowa.
- Zwykła męska kurwa!
Rozumiesz?
Jak Pip albo jeszczegorzej - wykrzykiwała Łucja.
-Alekto?
- Mikołaj, ten znajomy Eweliny.
- zaczęła, ale nie mogłaskończyć z nadmiaru łez.
- A to świnia!
Trzepnęłaś go chociaż w gębę?
-Jak mogę trzepać nieboszczyka, no jak?
Mikołaj powiedział.
- znowuzaniosła się płaczem.
-Basieńko, przytulmnie, bo oszaleję.
Już nikomunie wierzę.
Każdy mówi coinnego, ale ten Mikołaj, chociaż policjant, wyglądał
nanormalnego faceta, prawda?
Tańczyłaś z nim najwięcej.
wyglądał na normalnego?
Baśka wolała utulić przyjaciółkę, niż słuchać bredzenia,zktórego nic
nie rozumiała.
Dopiero kiedy Łucja napiła siędobrejherbaty i opanowała na tyle, żemogła
myśleć, opowieść ułożyła się w logicznyciąg.
A kiedyjeszcze zebrałado kupy pozostałe informacje, choćby te od
Kornikowej i od Dośki, zobaczyła szczęśliwe małżeństwo siostry w
całkiem innym świetle.
Dwa gołąbki jedzące sobie z dziobków
131.
odleciały bardzo daleko.
W ich miejscu pojawił się obraznieszczęśliwej żony z mężem pijakiem u
boku.
Pijakiemi dziwkarzem.
- To jakaśparanoja - westchnęła Łucja.
-Jaw to wszystkoniewierzę.
Znałam przecież Daniela, dobrze znałam.
Gdybynie chodziło o Bognę, kto wie, czy nie zostałabym jego żoną.
Prosił mnie o to, mówił, żeBogna go przeraża.
Ja nic z tegonierozumiem, a ty?
-Jeszcze mniej - przyznałaBaśka.
- Rozumiem tylko, żefilm o wielkiej miłości rozwiał się i musisz poszukać
sobieinnego scenariusza.
- Żartujesz?
Zamiast sielanki będzie tragedia, ale ja tomuszę nakręcić.
Nie widzisz, że robi się coraz ciekawiej?
- Bogna też tak uważa?
-Daj spokój, w filmie niebędzieBogny, tylko Daria, niebędzie
Daniela, tylko Artur.
- Imiona zmienisz, ale przeżycia, doświadczenia, faktyzostaną.
Łucja nieuważnie kiwała głową.
Jej myśli krążyły w innych rejonach i mijały się ze słowami Baśki.
- Ten Mikołaj to jednak fajny facet.
Nie sądziłam, żepolicjanci mogą być tacy fajni.
Patryk przy nim.
- Mikołaj nie jest policjantem -zaprzeczyła stanowczoBaśka.
-Oczywiście, że jest!
- Tak ci powiedział?
-Nie wiem, skąd wiem, ale.
alebyłam pewna, to znaczytak mi się wydawało - bąkała Łucja.
-Jest radcą prawnymi nawet wiem,gdzie pracuje.
-Więcdlaczego mnie się wydawało.
- Widać "wydawaniesię"nie jest twoją mocną stroną -powiedziała
Baśka i poszła do kuchni po świeżą dostawęherbaty.
132
Do wieczora Łucja chodziła jakstruta.
Daniel, ten kulturalny, wspaniały facet, któregokiedyś kochała, okazałsię
nędzną kreaturą.
Ta myśluwierała gorzej niż paprochw oku,dlatego nie mogła sobieznaleźć
miejsca.
Baśka jużdawno była gotowado wyjścia, a Łucja wciążstała przedlustrem
w bieliźnie i miała kłopotz pomalowaniem rzęs.
Z trudem wygrzebała się do powrotu siostry.
-Beczałaś?
- spytała Bogna.
- "Są chwile w życiu człowieka, kiedy nasza psyche cierpii smutek
przepływa przez mentalność" - powiedziała smętnie Łucja.
-Nie cytuj, tylko odpowiedz: beczałaś?
Cośsię stało?
Niepowiesz chyba, że Pip dał ci kosza?
- Wiesz, gdzie mamPipa?
- obruszyła się Łucja.
-Poryczałamsię przez Daniela.
- Byłaś na cmentarzu?
- zdziwiła się Bogna, a równiezdziwiona Łucja niemogła pojąć, dlaczego
miałaby chodzićna cmentarz w środkulata, kiedy do pierwszego
listopadajeszcze kawał czasu.
Bogna zmieniła buty nadomowe papcie i bez słowazaczęła wchodzić
na górę.
-Jesttaki ładny zwyczaj - odpowiedziała gdzieś z połowyschodów -
że kochani żywi odwiedzają kochanych zmarłychnacmentarzach.
Łucja chciała zamknąć drzwi normalnie, po cichu.
Chyba jej tonie wyszło, bostuknęły głośniej niż zwykle.
Milczała przez całą drogę.
Dotknęłyją nietyle słowa siostry, ile jejton.
Wyczuła w głosie Bogny agresję, której nie cierpiała.
Skupiła się na agresji i przestała myśleć oDanielu.
9
Ewelinę ruszyło sumienie.
Prawdęmówiąc.
Łucjaw ogóle przestała wierzyć, że jej dawna koleżanka ma jakiekolwiek
sumienie, dlatego bardzo się zdziwiła, słysząc w słuchawce znajomy głos.
Ewelina nie przepraszała, wyraziłajedynie ubolewanie, że dała się ponieść
emocjom nieodpowiednim domiejsca spotkania.
Niby mimochodem zasugerowała, że zna miejsce
bardziejodpowiednie,gdzie mogłybywyjaśnić sobie wątpliwości
iniedopowiedzenia.
Łucjaw pierwszej chwili żachnęłasię i już miała na końcu
językaodpowiedź, która raz nazawszezamroziłaby dalszą znajomość.
Gotowabyła traktować Ewelinę tak, jaktamtatraktowała Dośkę: powietrze,
nicość, mglisty opar.
Policzyłajednak do dziesięciu i zmieniła taktykę.
Nie musiała Eweliny kochać, mogła jej nie widywać, lecz rozum
nakazywał wycisnąć żmijęjak tubkę kremu, dowiedzieć się wszystkiego,
cowiedziała lub raczej wydawało jej się, że wie.
Zapisała sobieadresi obiecała, żewpadnie.
Lato zaczęło się na dobre, a Baśka coraz częściejprzebąkiwała o
wyjeździe.
- Posiedź jeszcze -błagałaŁucja.
- Staruszkowie będą cięmieli przez całymiesiąc na Capri.
Bez ciebie zgłupieję, bosamajuż nie wiem, gdzie wtej porąbanejhistorii
prawda,a gdzie fałsz!
134
Baśka była jej potrzebna jak powietrze.
Łączyła wsobieto, co u innych ludzi z reguły się wyklucza: wielkie
poczuciehumoru z rozsądkiem i umiejętnością logicznego rozumowania.
Ktoś taki był Łucji nieodzowny, i to szczególnieteraz, gdymiała tyle
kłopotów z poznaniem prawdyo swoichnajbliższych.
Przedpołudnie przegadała z Dośką i zdobyła nowe informacje,
któremusiała omówićz przyjaciółką.
Nikt, tak jakBaśka, niepotrafił oddzielić plew od ziarna,a w historiiDaniela
iBogny było tyleż jednego, co drugiego.
Prawiekażdy, z kim rozmawiała, miał trochęinne zdanie,
trochęinaczej widział i oceniał osoby dramatu i wydarzenia.
Kornikowa na przykład zachwycała się Bogną, natomiastDośka różowiała
na twarzy, ledwie wspomniałao Danielu.
Wstępowałpo Władka, żeby go na wódkęwyciągnąć, a Dośce kwiatki
przynosił, w rękę ją całował.
Tobyły jedyne kwiaty, jakiew swoim życiu dostała.
Danek miałpodejście do kobiet, natomiastBogna nie miała podejściado
Danka.
Dośkapowstrzymywałasięod jawnej krytykiBogny,żebynie urazić Łucji,
jednak czasemto i owo jej sięwymknęło, jak choćby z tym nocowaniem w
ogrodzie.
Powiedziała tak: "To było wtedy, kiedy Bogna nie wpuściłaDanka na noc
do domu.
W dzień było ciepło,wieczoremziąb chwycił, on siedział na tarasiew
samejkoszuli.
Poszłami zgarnęłam go do nas.
Nie był wcale pijany.
No,ale jakzwąchał się z moim Władkiem, to najpierw wypił dla
zdrowotności, a rano wyszedł odnas urżnięty równo i zamiastdoroboty,
poszedł spać".
Łucja wiedziała jedno:Dośka nie miała plotkarskiej naturyEweliny i
nie byłazdolna czegokolwiek wymyślić sama.
Powtarzała dokładnie to, cowidziała bądź słyszała.
WierzyłaDośce i traciłagłowę.
A Baśka zakładała, że wierzy, leczzaczynała dochodzić prawdy najprostszą
drogą pytań.
Co to
135.
znaczy: nie wpuściła do domu?
To jakwszedł rano?
A możetak skrewił, że bał się wrócić na noc i sam wybrał nocowaniena
tarasie?
Baśka od początku stała murem po stronieBogny.
Nawet kiedy Łucja powtarzałaza Dośką: "Danek się rozpiłzżalu, że Bogna
nie chciała mieć dzieci.
Płakał, kiedy tomówił", nawet wtedy Baśka brała w obronę Bognę.
Płacz niezrobił na niejwrażenia.
Wzruszyła ramionami i powiedziała, że pijacy, jeśli nie płaczą, to
awanturują się albo śpią.
Danielowi bimber widaćpadł na oczy,więc płakał, ale czymówił prawdę?
Trzeba spytać inaczej: czy Bogna nie chciałamieć dzieci w ogóle, czy nie
chciała z pijakiem?
A możeniemogła z powodu jakichś babskich przypadłości?
Łucjanie znajdowała odpowiedzi na żadne z tych pytań i czuła, żegrunt, po
którymstąpa, robi się coraz bardziej grząski.
W tejsytuacji, gdy każdy mówiłco innego, tylkocud mógłpomócw
zrozumieniu całości.
Trudno nazwać cudemspotkanie z Pipem na deptaku,jednak to
właśnie Pip rzucił nowe światło natę smutną historię.
Przyplątał się gdzieś na wysokości Łazienek.
Baśka fotografowała dywany kwiatowe, Łucja w zamyśleniu
kreśliłaczubkiem buta esy-floresy na ścieżcei wtedy tuż obok niejwyrósł
Pip.
Niestety, powitaniemu nie wyszło.
- Cześć, dziewczynki!
- powiedział.
Łucję aż odrzuciło do tyłu.
- Niejesteśmy przypadkiem za młode natwoje dziewczynki?
- spytała jadowicie.
Nawet się nie zmieszał, łypnął spod oka, zauważył, żepogoda
wreszcie się wyklarowała, i żeŁucja ślicznie wygląda.
- Słuchaj, Pip, gdzie ja mogę znaleźć Ziemowita?
- spytała, wciąż grzebiąc butem w piasku.
- Znasz go?
-Szukam.
Nie rozumiesz popolsku?
136
- Rozumieć, rozumiem.
a właściwie nie.
Po jaką choinkę taka fajna laska,miałaby szukać takiego kutafona
jakZiemek?
- To moja sprawa.
-Jasne, ale moje informacje- zaśmiał się głośno.
- Nie pomogę ci, nie wiem, gdzie się ulotnił.
Wcięło faceta poaferzez Danielem.
- Mówisz o śmierci Daniela?
-Dziecinko, o co tobie właściwie biega?
Ja lubię sytuacjejasne: jak mnie ciągną za język, chcę wiedzieć dlaczego.
Łucja postarała się o minę wyrażającą głęboki smuteki zamyślenie.
Pod taką miną najłatwiej ukryć rozterkę.
Anijej wgłowie było zaspokajanie ciekawości Pipa.
To onachciała wyciągnąć z niego jak najwięcej, tylkojeszcze nie wiedziała,
co.
Nie mogła spytać wprost: "Powiedz mi wszystko,co wiesz", borzuciłby jej
wiązankę bogatą w słowa, leczubogą w treści,a przecież nie o to chodziło.
Musiała działaćpo omacku.
Na coś się jednakprzydały zajęciaz aktoramiw szkole, bo bardzo pięknie
udała wahanie.
Sama czuła, żewyszło naturalnie.
Gdyby Oskarwidział, jak potrafi grać,kto wie, czy zamiast roliumrzyka nie
znalazłby dlaniejczegoś odpowiedniejszego wswoim filmie.
- Pip,to cudzy sekret - powiedziała.
- Nie mogę ryzykować, że cały Ciechocinek będzie o nim gadał.
Zresztą, niechstracę,wyglądasz na faceta dyskretnego lpewnie znasz
niejedną tajemnicę.
Jakieś dwa miesiące przed śmiercią Danieldał mi na przechowanie.
coś, co musiało należeć do Ziemka.
Nie chcę tego dłużej trzymać.
samrozumiesz.
Pipowi aż oczy z orbit wyszły.
Ucieszyłsię, żezaliczyła godo mężczyzn dyskretnychi koniecznie chciał
wiedzieć, coteż Łucja przechowuje.
Mało tego, ciągnął ją dodomu,bo chciałzobaczyć to coś na własne oczy.
- Zgaduj!
- powiedziała.
-Jak zgadniesz, nie zaprzeczę.
137.
Zerknął spod oka, upewnił się, czy nie kpi, pomyślałmoment i rozbłysnął
jak latarnia.
- Chybawiem!
Ale nie radzę cijechać ztym do Ziemka.
Mogęcię wyręczyć, wywącham, gdzie się zaszył, pojadę.
Ciebie gotów zarżnąć, tak jak.
Za dużo powiedziałem, co?
-Jeszczenic nie powiedziałeś - zauważyła Łucja.
- No, to uważaj: walę!
Papieryod Mili,jakieś listyalbocoś w tym stylu.
Zgadłem?
Jasne, żezgadłem!
Ci dwaj niemogli prowadzić żadnychwspólnych interesów, byliuczuleni
nasiebie i każdy swoje zabawki trzymał przy dupie.
No,a kiedy jeszcze Daniel sprzątnął Ziemkowi Milę, to poszłona noże.
Słyszałaś o Mili?
Ledwie jązapylił, poniosło go doaniołków.
Kornelspotkał babkę w Toruniui mówi, żez brzuchem chodzi.
- O dziewczynie wspominał, o ciąży nic nie wiem.
Gdybym przypuszczała, że tak się to wszystko skończy.
Pip nierobił dłużej tajemnicyz czegoś, o czymŁucjasłyszała od
samego Daniela.
Dopowiedział tylkoto, czegonie wiedziała, a co podsłuchałi podpatrzył w
gabinecie.
- Ci mówię, jak go wzięło!
Kurwa, takzabujanego facia toja w życiu niewidziałem.
Tu rozwód, tam ślub,i to biegiem.
Bogna cała wystraszona, rozumiesz, bo gabinet oficjalniebyłna Daniela,nie
na nią.
A ten uparł się, że bierze wszystko:wolność i warsztat pracy.
Się działo,ci mówię!
Tydzieńpóźniej chłop był już z dziurą w sercu.
Nikt mi nie powie, żeZiemek przyjechał przypadkowo i przypadkowo
odwiedziłDaniela.
- A śledztwo?
- zdumiała się Łucja.
- Gówno tamśledztwo.
Tak się złożyło, że policjaniemusiała nic kombinować.
Pijaczyna sam się nawinął, zostawił odciski łap i jeszcze do Bozi odfrunął,
jakby nażyczenie.
Ubrali go w morderstwo, co mieli nieubrać, aBogna i Ziemekwyszli na
czysto.
I dobrzesię stało.
Ziemka to ja akurat
138
nie lubiłem, ale w tej aferze jestem za nim.
Każdy by się zbiesił,jakby mu dmuchnęli babkę namiesiąc przed weselem.
Gościesproszeni, garnitur wszafie.
kurwa, co za sytuacja!
Wczuj się!
Łucjatak dalece się wczuła, że do samegodomu miałao
czymopowiadać Baśce.
Każdy dzień uodporniał ją naopowieści o kolejnych wyskokach Daniela.
Już nie płakała,nie histeryzowała, bodotarło do niej, że kulturalny,
sympatyczny facet, nawet jeżeli kiedyś istniał, z czasem zmieniłsię w
łajdaka.
Chodzącjego śladami, wciąż natykała się nadraństwa i musiała do
tegoprzywyknąć.
Spokojnie więc, jakby nie chodziło o bliskiego kiedyś człowieka,
porządkowałazebrane wiadomości.
Myślała głośno,żeby iBaśka coś z tego
miała.
Tragicznego dnia, czyli w piątek,szóstego lutego, okołogodziny
siedemnastej, Daniel był sam w domu.
Bognamówiła, że chciałjej upiec szarlotkę.
Czy to nie wzruszającygest faceta, który myśli orozwodzie i oskubaniu
żonyzmajątku?
A możeprzytej szarlotce mieli omawiać warunki rozstania?
Wkażdym raziena stole wkuchnileżałyjabłka, leżał nóż, stałamiska, czyli
szarlotka nie byławymysłem Bogny.
Parę minut przed siedemnastą przyszedłWładek.
Chciał wódki, wparował do kuchni i narobił sporobałaganu.
Zabił Danielanajprawdopodobniej w czasie szarpaniny i
natychmiastuciekł.
O ucieczce w popłochu świadczyła przesunięta wycieraczka, torebki z
herbatą rozrzuconew holu i niedomkniętafurtka.
Bogna wróciła o siedemnastej piętnaście.
Drzwifrontowenie były zamknięte na klucz,co jej nie zdziwiło, bo Daniel
nigdy ich nie zamykał,nawetna noc.
Tak przynajmniejutrzymywała Bogna.
W holul w kuchni paliło sięświatło.
Zagadała coś głośno, nikt nieodpowiedział, więczajrzała do kuchni.
Zastanowiła jąotwarta szafka i bałagan na podłodze.
W tej szafce oprócz
139.
herbaty, kawy i ziół trzymała środki opatrunkowe.
Napodłodze były ślady krwi.
Dostrzegłateż nóż, samą rękojeść,boostrze było przywalone torebkami
herbaty.
Pomyślała, żeDaniel sięskaleczył i swoim zwyczajem wpadł w popłoch.
On nie znosił widokukrwi.
Dopiero kiedy wzięła nóż doręki,zobaczyła wymazanekrwią ostrze, sama
spanikowała.
Rzuciła nóż napodłogę, kawał od siebie i pobiegła dołazienki, zobaczyć,
co z Danielem.
W łaziencenie było nikogo, obiegła całydom i wróciła do kuchni.
Tam znalazłaciało.
Daniel leżał po drugiej stronie stołu, w niszy międzyzlewozmywakiem i
lodówką, z twarzą zakrytą ścierką do naczyń.
Jego stłuczony zegarek stanął dokładnie na godziniesiedemnastej.
Bognazawiadomiła policję i stała się pierwszą podejrzaną.
Drugim podejrzanym był Ziemek, o czym wcześniejwspominała też
Dośka.
Gdyby założyć, że Pip miał rację,Ziemek powinien przyjść przed
Władkiem, zabići odejść.
Bałagan można przypisać Władkowi.
Przeszukał szafkę, zanim zobaczył ciało.
Tylko dlaczego zaraz potem władowałsię pod samochód?
Łucja tak była przejęta rekonstrukcją wydarzeń, że niezauważyła,
kiedy doszły dodomu.
Opowieśćo czarnympiątku wywołała przykre wspomnienia z czarnej
soboty.
Szykowali się z Oskarem na bal "Tiramisu"i już od południa w mieszkaniu
panował niezły rozgardiasz.
Nawet sięspecjalnie nie sprzeczali, co w tamtym okresie było rzadkością.
Na czas przygotowańzakopali topór wojennyi zastanawialisię, kto ze sław
będziena balu, a kogo zabraknie.
W każdym razie zapowiadało się wiele znakomitości zeświata show-
biznesu, co byłododatkową atrakcją.
Łucjaobiecała Kindze, że zajmie się angielską dziennikarką, którapo
polsku umiała powiedzieć jedynie: "Dzyń dobre", "cholera" i "górno".
Chodziło o to, żeby ustrzec Angielkę przed
140
polszczyznąnieobyczajną, królującą ostatnio także na salonach.
Kiedy zadzwonił telefon,Łucja kończyła malować paznokcie, więc
Oskarpodniósł słuchawkę.
Telefon stał w przedpokoju, a w pokoju słychać było szlochy.
Nie Oska"ra oczywiście, leczjego rozmówczyni.
Łucja od razu zorien"'towała się,że coś jest nie tak.
O Ciechocinkunawet nie pomyślała.
Jej podejrzenia kręciły się wokół licznej rodziny Oskara.
hyba stało się coś bardzo złego.
Dzwoniła sąsiadka Bogny i tak płakała, że niewiele zrozumiała.
Czyjej mąż też miałna imię Daniel?
" Tak powiedział.
Za pamiętała każdesłowo.
Natychmiast zadzwoniła do Dośki, Rzeczywiścienie dało się z nią
rozmawiać,jednak wykrztu'siła wreszcie, że Daniel nie żyje, Bogna jest w
areszcie, a Wła'dek też nie żyje.
Zabrzmiało tak, jakby Bogna ich obydwu zamordowała.
Po takiej porcji makabry Łucja musiała jeszcze pójść na bal, znaleźć
opiekuna dla angielskiej dziennikarki i zdążyć na pociąg do Ciechocinka.
Zatrzymała się
u Dośki, bomieszkanie Bogny było opieczętowane.
-Co tak zamilkłaś?
- zainteresowała sięBaśka.
Zdążyła już przygotować kolację i nakryć do stołu,a Łucja wciążstała w
oknie zamyślona i nieobecna.
- Retrospekcja - mruknęła.
- Pip mi strasznie namieszał w głowie.
Najgorsze, że on może mieć rację z Ziemkiem.
Jak myślisz, ma rację?
- Wolę wierzyć wynikom śledztwa - powiedziała zdecydowanie
Baśka.
- Namnożycie z Pipem morderców i potem
będziecie musieli ichwystrzelać.
Sprawiedliwość powinna zatriumfować, przynajmniej w filmie.
- Ja się zastanawiam naprawdę, nie na użytek filmu.
-Nieodbieraj chleba Patrykowi,bo ci Ewelina oczy wYdrapie.
A poza tym z Pipa taki detektyw, jak z koziej dPY
141.
trąba.
Powiedziałaś mu, że Daniel dał ci na przechowaniecoś, co należało do
Ziemka.
Nie wiem, coby to mogło być:
szalik, skafander,slipy,paczka prezerwatyw, ale na pewnonie listy
Mili.
Już tylepiej nie oddawaj tychlistów Ziemkowi, dobrze?
- Nie mów, rozegrałam tę scenę po mistrzowsku.
Możetrochę nielogiczniewyszło, na szczęście Pip się nie zorientował.
Przecież on mi kupę rzeczy powiedział.
- Tak naprawdę ważnajest jedna informacja, że
gabinetbyłzarejestrowany na Daniela.
Tego, przyznam się, nierozumiem.
- A rozwód?
A odbicie kumplowi dziewczyny tuż przedślubem?
Aciąża tej małej?
- Ojejku, wmoich stronach mówią: każdy orze jak może.
Daniel orał na niwie erotycznej,to musiał odbijać dziewczyny, łaski nie
robił.
Kumpel, nie kumpel,co mu tam.
- A jednak chciałabym pogadać z Ziomkiem i Milą.
-Razem?
- Niekoniecznie.
Może być z osobna.
Nawet nie wiesz,jak mnie ta sprawa wciąga.
-1 to mniewłaśnie martwi - mruknęłaBaśka.
Ewelina bardzo starannieprzygotowała się do wizyty.
Stół nakryła białym obrusem, na stole ustawiła szklany talerzz szarlotką
własnej roboty i całkiem niepotrzebnie powiedziała, że zrobiła ciasto
według przepisu Daniela.
Łucjaz miejsca zobaczyła kuchnię w domu siostry i Daniela obierającego
jabłka na szarlotkę, której już nie zdążył upiec.
Z grzeczności wzięła jeden kawałek.
Próbowanie odłożyłanapóźniej.
Ewelina zachowywała się z wielką swobodą, czegoŁucja nie mogła
powiedzieć o sobie.
Siedziała skulona jakbyw oczekiwaniu na uderzenie znienacka.
Coś ją wyraźnie odpychało od dawnej koleżanki, chociaż Ewelinamówiła
142
o sprawach całkiem obojętnych: o swoim mieszkaniu,trochę o pracy i
dużo o powodzeniu wśród mężczyzn.
Przepadali za niązwłaszcza kuracjusze, co drugi próbował sięumawiać, co
któryś przynosił kwiaty albo czekoladki.
Nadowód wyciągnęła opakowanie wiśni w likierze.
Łucjapokręciła głową.
Dla niej luksusowe słodycze mogły nieistnieć, byle miałapod ręką
nadziewane landrynki i żelki.
- Zawsze byłaś dziwaczką - zauważyła Ewelina.
-Nigdy nie byłam dziwaczką.
- Byłaś, tylko nie wiedziałaś o tym.
-Zaprosiłaś mnie, żeby mi o tympowiedzieć?
Ewelina natychmiast zmieniła temat na bardziejbezpieczny i zaczęła
opowiadaćo plotkarskim środowiskumałego miasteczka.
"Człowiek nigdy nie wie, kto gopodgląda", mówiła, "Czuję się osaczona,
ale nie wyjadę, bokocham to miasto".
Łucja coraz bardziej żałowała, że zamiastspacerować teraz z Baśką po
Ciechocinku, słucha, jakEwelina sama sobie zaprzecza.
- A jak tam miewa sięBogna?
Pytaniez gruntu niewinne wprawiło Łucję w zdumienie.
- Muszę cię rozczarować - powiedziała.
- Bogna czuje sięświetnie.
Doszła już dosiebie i wygląda kwitnąco.
Urodymożnajej tylkopozazdrościć.
- Bo ja wiem?
- zastanowiłasię Ewelina.
-Takie delikatnecery są bardzo podatne na zmarszczki.
Nie powinna się tyleśmiać, zwłaszcza, że nie ma powodów.
Łucja poczuła się usatysfakcjonowana.
Wstawka o urodzie Bogny była zwykłą szpilką,która, jak widać,
ukłułazazdrośnicę boleśnie.
Ewelinanależała do dziewczyn, które z urodą nie miały nic wspólnego.
O takich można powiedzieć, jeżeli ktoś ma ku temu powody,że są miłe,
ewentualnie inteligentne.
Wszystko, co ponadto, byłoby już prze-
143.
sadą.
Nie chodziło nawet o detale, brzydką cerę czy zbytwydatny nos, tylko o
wrażenie ogólne.
- Nie musisz na każdym kroku podkreślać, jak bardzonie lubisz
Bogny -powiedziałaspokojnie Łucja.
- Towidaćbez podkreślania.
- Mam swoje powody.
Chociaż masz rację, może powinnam jej współczuć?
Tylko nie umiem, wiesz?
Jak sobiepomyślę, że jedyny mężczyzna, na którym jej zależało,
wybrałmnie, to odczuwam taką satysfakcję, taką radość, że nie dasię tego
wyrazić.
- Bognie zależało na Patryku?
- zdziwiła się Łucja.
- Nie mieszaj tu Patryka!
Patryk to rozsądek i nadzieja naspokojne,nudne życie.
Ja mówię o mojej wielkiej miłości,o Danielu!
- Twarz Eweliny pokryła się czerwonymi plamami.
-Byliśmy potajemnie zaręczeni - wyznała.
Łucja obiecywała sobie, że niczemu już nie będzie siędziwić,
przynajmniej niczemu, co dotyczyło Daniela.
Powyznaniu Eweliny skamieniała jednakz wrażenia.
- To on niezaręczyłsię z Milą?
- wybąkała.
- Masz na myśli tę małą puszczalską od Ziemka?
Nie żartuj!
Daniel rzucił plotkę wlud, żeby odwrócić uwagę od nas,a przy okazji
dogryźć Ziemkowi.
Tak naprawdę,to tylkoBognawiedziała, co jest grane.
- Bogna wiedziała?
-A jak myślisz, czemu wygryzła mnie zsanatorium?
Ona jest gorszaniż pies ogrodnika: sama nie zeżre i drugiemu nie da.
Mąż to jest własność, rozumiesz?
Przydzielona,pokwitowana własność.
Żebyś ty słyszała choć połowę tego,co on mi opowiadał, zmieniłabyś
zdanie oBognie.
- Raczej o Danielu- powiedziała ze złością Łucja.
- Mojababcia miałatakie powiedzonko: "Szczeka poza domem, bow
domusię boi".
Do Daniela pasuje jak ulał.
144
- Nie gadaj!
W domu, przy Bognie, on się nie wychylał.
I dobrze.
Ty wiesz, żetwoja Bognazmuszałachłopaków donierządu.
Zmuszała,rozumiesz?
Osobiście napędzała imklientki.
Wiem o tym nie tylko od Daniela.
W końcu pracowałyśmyrazem, więc to i owosię słyszało.
Pip z tym drugimpłacili jej regularny haracz.
- A jak się rozliczali?
Hurt, ryczałt, detal?
Wyobrażaszsobie, że Bogna prowadziła rejestr?
- Nie Bogna, tylko jej wspólnik.
Szkoda, że nie przyniosłaś tych papierów, które Daniel dał cina
przechowanie,miałabyś czarno na białym.
Prawdę mówiąc,nie rozumiemdlaczego Daniel.
- Nie musisz rozumieć.
-A mogłabym zobaczyć te.
-Ewelina ztrudem oblizaławyschnięte wargi.
- Nic z tego.
Leżąu mnie w zaklejonej kopercie - odpowiedziała zdecydowanie Łucja.
Po razdrugiw czasie tej męczącej rozmowy poczuławielką
satysfakcję.
Była zachwycona, że Ewelina takgładkopołknęła haczyk z cudzej wędki,
chciała nawet pójść za ciosem i przy okazji spytać o stawki Pipa.
Nie była pewna, czyEwelina mu płaciła, ale stawki powinna znać, skoro
powierzali sobie największe,cudze tajemnice.
Uspokoiła siętrochę.
Już nie bała się ciosu znienacka, bo to ona, Łucja,trzymała w ręku nitki
rozmowy.
- Danielteż płacił Bognie haracz?
- spytała,żeby przerwać kłopotliwe milczenie.
- Myślisz, że Daniel oblatywał te wszystkie niewyżytebabska?
- oburzyła się Ewelina.
-O to właśnie chodzi, żeona nie mogła Daniela do niczego zmusić,
dlategopróbowała zrobić z niego wariata, maltretowała gopsychicznie.
- Sądziłam, żego biła.
145.
- Mnie by to nie zdziwiło.
Jeślichodzio Bognę, jestemgotowa uwierzyć, że biła Daniela, przypiekała
żelazkiemi zamykała na noc w lodówce.
No, a na ostatku sięgnęła ponóż.
Jeślichcesz wiedzieć, to też wiem od Daniela.
Nie patrztak, nie zgłupiałam.
Tamtego piątku byliśmy umówieni nacały weekend.
Daniel miał przyjść domnie wieczorem izostać.
Coś mnie kopnęło, zadzwoniłam do niego, żeby siępodręczyć, tak
zwyczajnie po babsku.
Mówiłam,że niewiem, czy chcę,żeby przychodził, on się śmiał, wiesz, jak
tojest w takich sytuacjach.
W pewnym momencie przerwał,powiedział, że słyszy zgrzyt klucza, że
widzi przezszybężonę, i że za godzinę u mnie będzie.
Rozłączył się, a ja spojrzałam na zegarek.
Była piąta za dziesięć.
Daniel zginąło piątej.
- Nie powiedziałaś o tym w czasie śledztwa ani późniejPatrykowi?
- zdziwiła się Łucja.
- Śledztwo toczyło się poza mną, nikt mnienie przesłuchiwał, bo niby
z jakiej racji?
A Patryk?
Dziewczyno, ja bymna głowie stanęła,żeby on nawet się nie
domyślił,żecośmniełączyło z Danielem!
Od tamtej porynie mogę się pozbierać.
Mam potworne wyrzuty sumienia, że tak podlestchórzyłam.
Osądzili Bogu ducha winnego chlajusa,a prawdziwy sprawca cieszy się
wolnością.
To tak, jakbymzdradziła Daniela, rozumiesz?
Jesteś pierwszą osobą, którejpowierzyłam swoją tajemnicę.
Łucja wyszła od Ewelinyz mniejszym zamętem w głowie,niż mogła
się spodziewać.
Nie uwierzyła nawet w to, że byłapierwsząi jedyną osobą, której Ewelina
opowiedziała o romansie z Danielem.
Samromans wydał jejsię niedorzecznością.
Ewelina może była łatwa do zdobycia, lecz trudna dozniesienia, Daniel
zkolei był zbyt wygodny, bypchać sięw taki związek.
O winieBognyw ogóle niemyślała, za tosporo o dyskrecji Pipa.
Szła szybko, żeby jak najprędzej
146
znaleźć się wdomu.
Dopadła furtki, szarpnęła klamkęi przestało jej się śpieszyć.
Bogna zBaśką gdzieś pognały,furtka była zamknięta, a ona zapomniała o
kluczach - Mogła udawać posąg przed domem albo wpaść na plotki do 0
Dośki.
Wybrała plotki.
Dośka nie była w najlepszym humorze.
Ledwie zauważyła, że Łucjama nową, odlotową sukienkę.
Na butyprawie niespojrzała.
- Stało się coś?
- spytała Łucja.
- Co się miało stać, to już się stało - zauważyła filozoficznie Dośka.
- Wydatki sięszykują, pomnik Władkowi będę
stawiała.
- Lepiej wstaw sobie zęby i zadbaj o dzieciaki!
fuk"?
Łucja.
- Zęby też potrzebne- zgodziła sięDośka - ale tak to jest.
Nie masz zębów, to twoje zmartwienie, a jak- nieboszczykowi nie
postawisz pomnika, to już ludzkie języki. Mam dosyć tego
obszczekiwania, postawię galanty nagrobek z marmuru, niech ma
chłopina.
Wart byłtego.
- Jasne!
Za życia niebyłwart złamanego grosza,ledwieumarł, od razu poszedł w
cenę.
Teraz tonawet najpiękniejsze włoskie marmury za kiepskie dla niego.
Szkoda, że odpoczątku małżeństwa nie trzymałaś go na jakimś
ogromniastym cokole, z którego bałby się zleźć.
Może WtedY mniej
byłoby nieszczęść.
Dośka zaprotestowała wyjątkowo energicznie.
-od śmierci Władka minęło pół roku, najwyższy czas, żebyzapomniećo
tym, co złe, a wbić sobie w pamięć to, co dobre - Dobrych chwil nie było
tak wiele, ale jak je wszystkie do kuPy zbierzesz, "to zawsze trochę się
uciuła.
A choćby to, że w niedzielę zabrał ją na karuzelę.
Albo to,że kiedyś dzieciakom Po całej !
czekoladzieprzyniósł.
W firmie też nie narzekali na niego, bo po pijaku nie siadał na walec.
I wśród sąsiadów miał
147.
poważanie.
Za parę groszy ogród skopał, gnoju nawiózł alboi płot ustawił.
Toprawda, że potem przepił co do grosza, jednak intencje liczą się
najbardziej.
W domu mniejsię udzielał, choć kiedy trzeba było piec odcentralnego
naprawić, tofachowca znalazł.
Dzieciaków nie bił.
Czasem tamktóregopotarmosił trochę izaraz puszczał.
Gdyby tylko za butelkętak często nie chwytał, byłby całkiem normalnym
facetem.
Łucja słuchała i uszom niewierzyła.
Nigdy wcześniejDośka aż tak bardzo nie rozczulała się nad Władkiem.
Czasem w ogóle nie musiała nic mówić, bo wystarczyło spojrzećna jej
siniaki, by docenić mężowską dobroć.
- Rób, jak uważasz - wzruszyła ramionami.
-Ja na twoimmiejscunajpierw pomyślałabym o dzieciakach i o sobie.
Dośka pochyliła się nisko nad stołem i zaczęła chlipać.
Bezradnie pociągałanosem,aż nie dałosię tego słuchać.
- Obraziłam cię?
- spytała zaskoczona Łucja.
-Przepraszam, nie chciałam.
Nie płacz!
- Żebyś ty wiedziała, żebyś wiedziała, co mnie naprawdęgniecie!
- zaniosła się szlochem i nie mogła wydusić już anisłowa.
- Co takiego?
Łucja objęła chude plecyDośki,próbowała ją przytulići uspokoić.
- Nawet na spowiedzi tego nie wyznam, nawet księdzunie powiem -
łkała Dośka.
-No, już dobrze, dobrze.
- Łucjaprzemawiała łagodniejak do dziecka.
Dośka uspokoiła sięw końcu, wytarła nos i oczy, alewięcej do swojej
tajemnicyniewracała.
Pogadały sobietakogólnie, o cenachowocówi o psotach małego Sebastiana.
W sieni Łucja natknęła sięnaKornikową.
Odniosła nawetniemiłewrażenie, że matka Dośki podsłuchiwała
poddrzwiami.
148
- Znowu płakała?
- spytała szeptem Kornikowa.
- Trochę -przyznała Łucja.
-Wszystko bez Władka, dobrze mówię?
Wszystkobezniego.
Za życia ją tłukł, ateraz taką wielką tęsknotę poczuł,że ani go z chałupy
wygonić.
Paradujepo domu, gasiświatła.
Wczoraj misekator schował.
Podpowiadam Dośce,żeby mu pomnik postawiła, tomoże się
udobrucha,jak panimyśli?
Łucja zwątpiła nie tylko wmyślenie Kornikowej, aletakżeDośki.
Wściekała sięw duchu nababską głupotę,która kazała dwu dorosłym
kobietom roztkliwiać się naddraniem tylko dlatego, że był uprzejmy
umrzeć.
Przecisnęłasięzgrabnie przez dziurę w płocie, zrobiła krok i poczuła,że coś
ją trzyma zasukienkę.
- Puszczaj, Władek!
- mruknęła.
Usłyszała suchy odgłos dartego materiału i była wolna.
Dopiero wdomu, przy świetle, obejrzała dokładnie rozmiarswojej straty.
Pęknięcie na dole sukni wyglądało okropniei, conajgorsze, nicz nim nie
można było zrobić.
- Szarpałaś się z kimś?
- spytała zdziwiona Bogna.
- Z Władkiem - odpowiedziała Łucjazgodnie z prawdą.
Bogna zakręciła kółko na czole.
Wyjazd do Torunia wyskoczył całkiem nagle.
Rano zadzwonił Steve.
Turystyczna ciekawość przywiodła go właśniedo Torunia, zachwycił się
miastemi zaplanował kilkudniowy postój.
Gorąco namawiał Łucjęna spotkanie.
Umówilisię o czternastej przed ratuszem.
Łucja poszła budzić Baśkę.
- Wstawaj, śpiochu,czeka na nasuroczy mężczyzna!
- zawołała, ściągając kołdrę z przyjaciółki.
Trochę się ztą kołdrą siłowały,bo Baśka nie miała ochoty wyłazić z
łóżka.
Trzymała narożnik i próbowała bronić
149.
swojego prawa do snu.
Miała w nosie wszystkich facetów,zwłaszcza tych z kręgu Łucji i wcale się
z tym nie kryła.
- On nieczeka na mnie, tylko na ciebie.
Niezabiera siębezkarnie pięknych.
co ja mówię.
prześlicznych przyjaciółek nie zabiera sięna randki, bomogą .
Nie wiem, comogą, puszczajkołdrę, bo chcę spać!
Zwinęła się w kłębek i wyglądało na to, żenaprawdę niedźwignie
pupy z łóżka przed czternastą.
Kiedy jednakŁucjazaczęła ją łaskotać, zmieniła zdanie.
Pojechały stopem, na łebka, bo to był najprostszy sposóbdostania się
do Torunia.
Trafił im się citroen berlingo zradosnym facetemza kierownicą,
przechichotały całą drogęi rozbawione wysiadły na parkingu pod mostem.
Do czternastej było jeszcze sporo czasu.
Połaziły po deptaku, pozaglądały do sklepów przy Szerokiej, wreszcie
klapnęłypodparasolem, w ogródkowej kafejce.
Przy szklance soku pomarańczowego Baśka przypomniała sobie,że
wieczorem będzieleciał w telewizji film Oskara.
Łucja aż podskoczyła z wraże
nia.
- Dopieroteraz mi mówisz!
Skąd wiesz?
- Ciesz się, że wogóle sobie przypomniałam.
WczorajOskar wyciągnął mniespod prysznica, strasznieze mniekapało i
niemiałam głowy dorozmów.
Ledwie co słyszałam.
- A jednakskończył!
- westchnęła Łucja.
W głębi duszygryzła ją zazdrość,do której wolała się
nieprzyznawaćnawet przed sobą.
Pogrążona w niewesołychrozważaniach zapomniała o Stevie i spotkaniu.
Minęła goi pociągnęła Baśkę dalej.
Ocknęła się dopiero, kiedy chwyciłjej rękę.
- O, Steve!
- wykrzyknęła z takim zdziwieniem, jakby byłostatnią osobą, którą
spodziewała się zobaczyć przedtoruńskim ratuszem.
150
Przytulił Ją iucałowałw obydwa policzki.
Baśka przypowitaniu dygnęła jak grzecznapensjonarka przed profesorem.
Zrobiła to celowo, na złośćŁucji, i natychmiast oberwała kuksańca w bok.
Steve wyglądał znakomicie.
Górskaopalenizna ładnie kontrastowała z jasnym garniturem.
Pachniał tak.
oszałamiająco, że Łucjaz trudem powstrzymywałasię, żeby go nie
obwąchiwać.
A jednak stęskniłam się,pomyślała ze zdziwieniem.
-Jak tam twój scenariusz?
- spytał.
Machnęła ręką.
Za dużobyło do opowiadania jak najeden raz.
Gdyby siedziałw Ciechocinku, znałby każdy
szczegół na bieżąco, jak Baśka.
- Całkowicie opuszczona przez natchnienie, jakby powiedziałpoeta,
wyrywam sobie z głowy włosy, brwi, rzęsyi inne rzeczy.
Szkoda gadać, bo nie ma o czym.
Wciąż jestemna etapie zbierania i porządkowaniamateriałów.
Machnęła ręką po raz drugi.
Zapomniała już,że Steve niedawał się zbyć byle gestem.
Zawsze w zanadrzumiał pytaniapomocnicze ikorzystał z nich w miarę
potrzeby.
- Pytałemo scenariusz - przypomniał.
-Jedno wiem na pewno:tonie będzie poetycki filmw duchu Kolskiego
ourodzie życianaprowincji anio wielkiej miłościdwojga dobrotliwych
cudaków.
Jednego cudakaco prawda mam, aledo poetyckiej wizji się nie nadaje.
Mogęnakręcić film o stracie złudzeń, głupocie, pazerności, bo jawiem, o
czym jeszcze?
Moja przyjaciółkaodwodzi mnie odtegopomysłu i pewnie ma rację
Stevespojrzał na Baśkę.
- Nie podoba ci się ta koncepcja?
- spytał.
- Ani trochę!
- odpowiedziała bez cienia pensjonarskiejpokory.
-Ten film uderzy bezpośrednio w jej siostrę.
Nieważne,czy bohaterka będziemiała na imię Daria, Agataczy
151.
Hermenegilda, dla znajomych zawsze będzie Bogną.
Dlasamej Bogny też.
- To są argumenty pozaartystyczne.
Twórcanie może sięzastanawiać, czy kogośuszczypnie, bo nigdy nie
stworzydzieła.
- Znalazłoby się parę prawdziwych dzieł, w których reżyserzy nie
szczypią swoich sióstr - odpowiedziała Baśka.
Łucja nie bez zdziwienia zauważyła, że ta dwójka bliskichjejludzi nie
przypadła sobie do gustu.
Steve mierzył Baśkęposępnym spojrzeniem,ona patrzyła gdzieś w bok i
udawała, że jej w ogóle nie ma.
- Chcesz, Łucjo, znać moją opinię?
- spytał.
-Pracuj i nierozglądaj się na boki.
To ma byćtwoja koncepcja itwojedzieło.
Jeżeli trzeba iść pod prąd, nie wahaj się, bo prawdziwa sztuka wymaga
poświęceń.
-A jeżeli skończę jak Lutek Danielak z Wodzireja Osiągnę wątpliwy
sukces, a stracę przyjaciół, siostrę iwyjdęna świnię?
-spytała.
- Musisz wygrać.
Wygranych się podziwia i nie pytao racje.
W drodze powrotnej trafiłim się rozklekotany merci strach było
otworzyć buzię, żeby nie przyciąć sobie języka.
Baśka milczała zawzięcie.
- Na następne randki, przynajmniej ze Steve'em,będziesz chodziła
beze mnie - oznajmiła już w domu.
Nie chciała powiedzieć, co ją zraziłoani dlaczego Stevewzbudził w
niej aż taką niechęć.
Czasem potrafiła być niesamowicie uparta, a wtedy wszystkie
argumentyodbijałysięod niej niczym gumowepiłeczki od ściany.
W końcu Łucjadała zawygraną.
Była umówiona w Toruniu dopiero za dwadni, a do tego czasu wiele się
mogło zmienić.
Oczywiście wolała jechać z Baśką, choćby dlatego że we dwie
bezpieczniejbyło podróżowaćokazją.
Poza tym ze Steve'em niełączyły
152
jej żadnetajemnice, októrych przyjaciółkanie mogłabywiedzieć.
Obiecała sobie, żeprzez te dwa dni popracuje nadBaśką.
Trudno powiedzieć, czy filmOskara cieszył sięw całejPolsce takim
zainteresowaniem jak w Ciechocinku na ulicyTraugutta.
Na piętnaście minut przed projekcją trzydziewczyny zasiadły przed
telewizorem, żeby w skupieniu smakować dzieło debiutującego reżysera.
Najpierw jednak musiałyprzebrnąć przez reklamy.
Baśka z Bogną pękały ze śmiechu,bo obydwie uwielbiały poetyką reklam,
zwłaszcza tych z ambicjami artystycznymi.
Bognamówiła coś o opadaniu rąki majtek, Baśka zachwycała się głębią
czyjegoś spojrzenia,a Łucja milczała.
Nie docierały do niej odgłosy zewnętrzne,byłanastawiona tylko na odbiór
filmu.
Pojawiły się napisy.
Niecierpliwe "ciii" Łucji przywołałodo porządku Bognę iBaśkę.
Jeszcze coś tam szeptały,jeszczesię wygodnie mościły,wreszcie zaległa
cisza.
Pierwsza scena:
wnętrze łazienki.
Takiejzwykłej, zagraconej, najprawdopodobniej rodem z blokowiska.
W wannie młodakobieta,nawet niebrzydka.
Na brzegu wanny suszarka dowłosów.
Zbliżenie,kamerapokazuje suszarkę, potem przewódi gniazdko.
Kobieta namydla ręce i pełne piersi.
- No, krzycz!
- wrzasnęła histerycznie Łucja.
-Krzycz:
Jurek, umyj mi plecy?
Kobieta jeszcze przez chwilę z lubością pociera ciałogąbką.
- .Jurek!
Umyjesz mi plecy?
" - krzyczy, ale nie tak histerycznie jak Łucja.
Bogna z Baśką gwałtowniesię poruszyły.
- Widziałaś ten film wcześniej?
- spytała zaskoczonaBaśka.
153.
- Nie!
- wrzasnęła Łucja.
-Ale jeżelichcecie, mogę wamopowiedzieć scena po scenie, co będzie
dalej.
Zaraz wejdziemąż, Jurek Burak, i spyta,co babka miała w szkole z fizyki.
Uważajcie dobrze.
W drzwiach do łazienki staje mężczyzna.
Zwykły facetani przystojny,ani pokraczny.
Podwija rękawy koszuli.
- "Czy ty, kurwa, musisz tak kusić los?
"- pyta.
-"Ile razycię prosiłem,żebyś nie suszyła włosóww wannie?
Nie uczylicięw szkole fizyki?
"
- A nie mówiłam!
- triumfowała Łucja.
-Rozbudowałtekst do trzech pytańi wyszłałopatologia.
Ten złamanyflażoletspieprzy nawetto, co dobre!
- Kto go gra?
-Takijeden, ale ja nie o nim!
Aktor gadato, co mu Oskardopisał.
Do mojego scenariusza dopisał, rozumiecie?
Tomój scenariusz.
Mój!
Ten, którego na próżno szukałamw laptopie.
Mojawprawka scenariuszowa - krzyczała corazgłośniej.
-Ja go zabiję!
Co drugie słowo "kurwa".
Przecież jato pisałam jeszcze przed Dniem świra, skąd mogłam wiedzieć,
że to jest codzienny język nauczycieli?
Akcja filmu rozkręcałasię powoli, ponaglana wrzaskamiŁucji.
Wściekała się z zasady, ale pociągnięta przez Bognę TAjęzyk musiała
przyznać, że Oskar wniósł do jej scenariuszatakże własny wkład, nie tylko
językowy.
Z kilku scen zrezygnował, za to wlepił w środek aż trzy pościgi
samochodowe.
Ktoś gonił kogoś, ale trudnosiębyło zorientować, kto,kogo i dlaczego.
Jeden samochód rozkraczył się na latarni,drugi na płocie,trzeci uniknął
szczęśliwie kolizji.
Wlepił teżscenę idio-erotyczną wwindzie.
I znowu trudno się byłopołapać, dlaczego JurekBurak, polonista i facet
skądinądcałkiem normalny,rzuca się na swoją kochankę właśniew
windzie,na pół minuty przed wejściem do jej pustegomieszkania.
Jeździli potemgóra-dół, ku utrapieniu loka154
torów: dwu staruszek i mężczyzny z jamnikiem.
Kałużau nóg mężczyznyświadczyła, że jeden z nich, pan albo jegopies, nie
wytrzymał erotycznych igraszek Jurka i napaskudziłna klatceschodowej.
Ogólniejednak Oskar uszanowałkoncepcję Łucji i nakręcił film
kryminalny.
Mordercą żonyokazałsię Burak, ten sam,który wcześniej, nie bez
powodów, robił aluzje do oceny z fizyki.
W odpowiednim momencieuruchomił suszarkę i wrzucił do wanny z
wodą,w której moczyła siężona.
Gładko wywinął się z rąk sprawiedliwości, lecz nieuniknął kary,
wymierzonejprzezwspólniczkę ikochankę.
Tytułowa pływaczkauprawiałaz nim seks takdługo, dopóki nie dorwała się
do klejnotówpo żoniei pieniędzy Buraka.
Zaraz potem zaginęła w tajemniczych okolicznościach.
Ostatni razwidziano jąpływającąw Świdrze.
Kiedy więc nurkowiewyciągnęli z wody ciałodziewczyny, młody
podkomisarz był pewien, że to ona,Burakowapływaczka.
Scena finałowa, w której nie padło ani jedno słowo, ścinała krew w
żyłach: Kamera najeżdżana zbolałą twarz Buraka, potem powoli przenosi
się niżej.
Na piasku stoją noszezezwłokami okrytymi prześcieradłem.
Spod okrycia wysunęła się ręka.
Dłoń, ozdobiona zielonymipaznokciami,spoczywa na piasku.
Podkomisarz nachyla się, ujmujerąbek prześcieradła i bez pośpiechu
odsłania torsleżącej kobiety.
Burak zamyka oczy, otwiera, potem długo, wnikliwiewpatruje się w bladą
twarz Łucji.
Kręcigłową wprawo,w lewo.
Tylko zielone paznokcie przypominają mu ukochaną.
Tylkote paznokcie.
Panorama rzeki, szybki szwenk,rozmazanie obrazu i koniec.
Łucja wpadła w szał.
Krzyczała, miotała siępo mieszkaniu, niechciałakropli na uspokojenie,
tylko krwi Oskara.
Jego warszawski telefon wciąż był zajęty.
Albo reżyser odbierał gratulacje, w co nie wierzyła, albo odłożył
słuchawkę.
l 155.
Wreszcie, kiedy już straciła nadzieję, że dorwie zasrańca, jakgo ochrzciła
na własny użytek, sam zadzwonił.
Telefonodebrała Bogna.
- Wybacz, że ci nie złożę gratulacji -powiedziała oschle.
Nic więcej nie zdążyła dodać, bo Łucja wyrwała jej słuchawkę z rąk.
Nie panowała nad językiem, rzucała oskarżeniai słowa, wśródktórych
"złodziej" brzmiało najbardziejcywilizowanie.
Spokój Oskara doprowadzał ją do corazwiększej furii.
Z głębi mieszkania docieraływesołe i niezbytjuż trzeźwe głosy ludzi, z
którymi zapewneświętował swójsukces.
- Nie udowodnisz mikradzieży - powiedział z
nonszalanckąbezczelnością.
- Ten scenariusz powstał w czasach,kiedymieszkaliśmy razem.
Mam prawo twierdzić, że tobyłmój scenariusz zapisanyna twoim
komputerze.
- Przecieżwiesz, że nie był twój!
-Mam prawo twierdzić.
A co do ostatniego ujęcia - roześmiał się -potraktuj je jakomój hołd za
spędzonewspólnie lata.
Dla mnie umarłaś.
Przerwał rozmowę, odbierająctym samym Łucji prawodo
odpowiedzi.
Nie darowała, uczepiła się aparatu, lecznumer Oskara znowu był zajęty.
10
Przez dwa dni Łucja nienadawała się do życia.
Siedziałazamkniętaw pokoju, i dodatkowo w sobie.
Baśka, choćzwykle miała na przyjaciółkęzbawienny wpływ, tym
razemrozkładała ręce i bezradnie patrzyła na Bognę.
Powinna jużwracaćdo domu, szykować się do wyjazdu na Capri,jednaknie
mogła i niechciała zostawiać Bogny samej ze sparaliżowaną umysłowo
siostrą.
Łucja poraz pierwszyzawaliła terminopowiadania dla"Tiramisu", a
przy okazjiostro ścięła się z Kingą.
Naczelnachciała być grzeczna i gratulacje dlaOskara złożyła naręceŁucji.
Film tak jej się spodobał, że przewidywała rozmowęzreżyserem na łamach
pisma.
Nazwała Oskara pięknym facetem w typie czytelniczek "Tiramisu".
Całkiempoważniezastanawiała się,gdzie go sfotografować: w Łazienkach
czyraczej w domu,przybiurku.
- A może to ty przeprowadzisz z nim rozmowę!
- zawołałazachwycona swoim pomysłem.
-Kto lepiej pogadaz reżyserem jak nie inny reżyser!
- Mójadwokat!
- powiedziała twardo Łucja.
-Jeżeli wywiad z tymzłamanym flaźoletem ukaże się na waszychłamach,
zrywam współpracę.
- Oj, chyba przeginasz!
Nie znoszę, jeżeli ktoś próbujedobieraćmi rozmówców.
157.
- To całkiem jak ja.
Teżnie znoszę, jeżeli ktoś każe mirozmawiać z chamami, którzy kradną mi
scenariusze i bezprawnie wykorzystują mój wizerunek.
Kinga zasępiła się, przypomniałao zawalonym terminieopowiadania i
szybkoskończyła rozmowę.
Łucja nie musiała zbytnio wysilać wyobraźni, by zobaczyć naczelną
biegającą po redakcji w poszukiwaniu dziennikarki z jakimtakim pojęciem
o filmie.
Tym razempromocyjny gotowiecmógł nie wystarczyć.
Reżysera z dużym dorobkiem możnapytać o wszystko: o wędkowanie lub
fascynacje kulinarne.
Jest już znany, więc szkodamiejsca na omawianie tego, coczytelniczki
mogą samezobaczyć na ekranie.
Co innegojeżeli rozmówcą jest młody debiutant.
Takiego wypadałobyjakoś przedstawić, przycisnąć fachowo i spytać o coś
więcejniż tylko: "Skąd pan wziął pomysł na swój film?
" Zresztąo cokolwiek by go spytały, itak zdjęciebędzie najważniejsze.
Jedno z haseł naczelnejbrzmiało: "Pięknichłopcy na okładki".
Oskar miał szansę zabłysnąć.
Zaniepokojony Steve zadzwonił koło południa.
Czekałna Łucję w umówionej kawiarni i nieźle się wystraszył, kiedynie
przyjechała.
Jego myślami zawładnęli zboczeni kierowcyi piraci drogowi.
- Oglądałeś film?
- spytała,nie zawracając sobie głowyprzeprosinami.
- Oglądałem.
Ma wszystkie wady debiutu: przegadany,słaba motywacja, brak spójności,
aktorzy puszczeni samopas.
Zato dobre plenery i niezła muzyka.
- Domyśliłeś się, że to mój scenariusz?
Chciałeś goprzeczytać i musiałam ci opowiedzieć, bo nie mogłam znaleźć?
Baśce teżopowiadałam.
A widziałeś tego trupa w ostatniejscenie?
Widziałeś?
158
- Jak na nieboszczkę wyszłaś całkiem ładnie, powiedziałbym:
ślicznie.
-Do jasnej cholery, nie chciałam byćnieboszczką!
Tobyły zdjęcia próbne,nic więcej.
Głupi debil bredził o kultowej postaci!
Cały film to jeden wielki kultkretyna!
Ukradłmi scenariusz i na dodatek twarz.
-1 kawałek biustu.
- Kpisz zemnie?
Uważaj, bo dzisiaj słabochwytam żarty.
Ja tego.
ja go wykastruję!
-1 co ci zostanie wgarści?
Pomyślałaś o tym?
- roześmiałsię niezbyt przejętypogróżkami i złym humorem Łucji.
- A teraz posłuchaj: wyrzuć za okno wszystkie ostrenarzędzia i przyjedź do
Torunia.
Porozmawiamy spokojnie.
- O Oskarze?
-O twoim filmie.
Oskarowi należy się nauczka, ale nietaka prymitywna.
Musisz go przebić, nie zabići nie okaleczyć.
Jedynysposób, jakiwidzę, to nakręcenie filmu co najmniej dobrego, jeżeli
nie bardzo dobrego.
Oglądałaś Sukcesjest najlepszą zemstą Skolimowskiego z Michaelem
Yorkiem?
Niech ten tytuł będzie twoim mottem.
Przyjeżdżaj, czekam!
Łucja nie miała ochotynigdzie jechać.
Byław takiej rozsypce psychicznej, żenawet nie przeszkadzały jejtłuste
włosy.
Posłuchała przez chwilę spokojnegogłosu Steve'ai spłynęło nanią ukojenie.
Bez wahania przyznała mu rację.
Jeżeli chciała wziąć odwet na Oskarze, to nie łzami, nie rozpaczą, tylko
filmem sto razy lepszym od Pływaczki.
Stevew nią wierzył,ona też wsiebie wierzyła,więc zamiast zastanawiać się,
czy już osiągnęła dno, czy osiągnie za chwilę, powinnawziąć prysznic,
umyć głowę i pojechać doTorunia.
Kiedy Baśkawróciła z zakupów, zastała w domu prawierześkąŁucję.
Po jędzy kłującejgorzej niż oset niebyło śladu.
159.
- Biorę się do roboty - powiedziała.
- W Toruniu spotkam się ze Steve'em i przy okazji odwiedzę matkę
Daniela.
Możepowie micoś nowego, czego jeszcze nie wiem.
- Myślałam, że odpuściłaś, żenie chcesz iść tropemLutka, nomen
omen, Danielaka?
- zasmuciła się Baśka.
- Uwierz mi:nie chcę!
Wiem jednak, że Steve ma rację.
Mój film musibyćbardzodobry, a ja czuję, żewłaśnie takimateriał za
moment będę miała w garści.
Jeżeli zacznę sięoglądać naboki.
znowu przegram.
Poprawiła włosy, pomachała Baśce ręką i wybiegła.
O matce Daniela Łucja przypomniała sobie w czasie rozmowy ze
Steve'em.
On mówił, że Toruń, że spacer i takaknajpka na Szerokiej, ona słuchała,
lecz przed oczami wciążmiała jedną kamienicę: szary tynk, niski schodek.
Stevenadawał, Łucjabłądziła myślami po ulicy Szerokiej.
Kombinowała, co powie, jak się zachowa.
Tym razem pamięćdo szczegółów nie bardzo się Łucjiprzydała.
Odnowione elewacje sprawiły,że nie mogła sięzdecydować, na które drzwi
powinna przypuścićszturm.
Z godzinę błąkała się od domu do domu i sprawdzała nazwiskalokatorów
przy domofonach.
Na szczęście matkaDaniela nie chroniłaswojej prywatności, więc w końcu
Łucja stanęła pod właściwymi drzwiami.
Spodziewała się ujrzećkobietętaką, jaką pamiętała jeszczez pogrzebu,
awięc wsilewieku, okolumnowej figurze, czyli z grubszarównejw biuście i
talii.
Drzwi otworzyłaprzygarbiona chudzinkaw czerni.
W mizernej twarzy błyszczały oczy syna, tylkotrochę jaśniejsze, bo
spłakane.
- Łucja, mówisz?
Oczywiście, że pamiętam.
Pokiwała głową z wielkim smutkiem.
Na widok czerwonej różyczki nieco się rozpogodziła.
Nie chciała wystraszyćgościa.
Młodzi ludzie bywali w jej domu corazrzadziej.
160
Listonosz był młody, ale widywała go raz na miesiąc,pielęgniarkaod
zastrzyków też była młoda i nawet przychodziła częściej, tylko nie
miałaczasu na rozmowę.
- Młodzi nie lubią starości - szepnęła ze smutkiem.
Nigdy wcześniej Łucja nie uważała jej za staruszkę.
Chciała powiedzieć coś miłego i nie wiedziała co.
Wyświechtany komplement: "Świetniepani wygląda", nie wchodziłw
rachubę.
Na stole pojawiły się maleńkie filiżanki z cienkiej porcelany
iciasteczka trzymane specjalnie dla gości, trochętwarde i wyschnięte.
Łucja musiała odpowiedzieć nakilkapodstawowych pytań: co robi, gdzie
pracuje, czywyszła zamąż.
- Samej źle naświecie, dziecinko.
Powinnaś się rozejrzećza jakimś ładnym chłopcem.
Jesteś taka śliczna, to i chłopcamusisz mieć pięknego, żeby dzieci miały
po kim urodę dziedziczyć - mówiła.
Ledwie wspomniała o dzieciach, westchnęła ciężko, zamyśliła się i
odpłynęła w siebie.
- Kiedyś na pewnopomyślę o mężu i dzieciach - obiecała Łucja, bo
nic mądrzejszego nie przyszło jejdogłowy.
-Koniecznie- powiedziałamatka Daniela.
- Mnie takbardzo żal Bogny.
Gdyby Danuś dał jej dziecko,gdyby mógłdać.
nie byłaby takasamotna.
A przecieżtak się kochali!
Wiesz, nie mówiłamtego jeszcze nikomu, ale tobie powiem.
Początkowoto ja myślałam, że Bogna nieumiez Danusiempostępować.
Do mężczyzntrzeba podchodzić z łagodnością, dużo im wybaczać, nie
zaszkodzi nawet, jak się ichtrochę porozpieszcza.
Mówiłam Bognie: "Popatrz, dziecko,jak przyjdzie zawierucha, wojnajaka,
to kto pójdzie nas bronić, jak nie nasi mężczyźni?
" Śmiałasię i mówiła: "Mamo,w razie zawieruchy, nasz Daniel zadekuje
się na tyłach wojska i będzierobił interesy w kuchni albo w kasynie!
"
161.
Powiem ci, miałam do niej żal.
Terazmyślę, że dobrzemówiła.
On był taki delikatniutki, taki prawie dziewczęcy,szkoda by go było na
pierwszą linię.
A ty jak myślisz?
- Zgadzamsię z panią.
-To dobrze.
Gdyby Danuśmógł jej dać dziecko, inaczejwszystko by się ułożyło.
Czy ty wiedziałaś, że świnka to takastraszna choroba?
Jakbędziesz miała synów, chroń ichprzed świnką.
- Podobno wszystkie dzieci muszą przejśćświnkę - zaprotestowała
słabo Łucja.
-Podobno.
Ale Danuś miał jużosiemnaście lat i o małonieumarł.
Wirusowe zapalenie gonad w przebiegu świnki.
Wiesz, coto znaczy dla matki jedynaka?
To znaczy,że nigdyniezobaczy swoich wnuków.
Pił trochę, wiem, że pił.
On takbardzo kochał dzieci.
Łucja z ulgą wybiegła na słoneczną ulicę.
Rozumiaławszystko i nic.
Nigdy co prawda nierozmawiała z Bognąo dzieciach, jednak tkwiła w
przekonaniu, że to siostra z jakichś powodów nie mogła zajść w ciążę,
dlatego biegaławciąż od lekarza do lekarza.
Szła szybko i ocknęła się dopiero przy pomniku Kopernika.
Musiała zawrócić, żeby odszukać knajpkę, w którejumówiła się
zeSteve'em.
- Coraz dłużej każesz na siebie czekać - powiedział z wyrzutem.
-Niepunktualność to mojanamiętność, w nagrodęwyrosną mi ośle
uszy.
Jesteś zadowolony?
Nie był, bo spodziewał się słowa "przepraszam", a to, cousłyszał do
niczego mu niepasowało.
Łucja nie miała głowy,żeby opowiadać o "Strasznym końcu
spóźnialskich".
Byłanafaszerowana wiadomościami i musiała je z siebie wyrzucić jak
najprędzej.
Tym razem Steve mógł tylko słuchać.
Niedała mu szansy nawciśnięcie choćby jednego znaku zapyta
162
nia, niczego, co przerwałoby potok słów.
Porządkowałazebrany materiał, żeby przy okazji pozbyć się kilku
niejasności.
Dotarła do etapu, kiedy mogłapowiedziećgłośno,że małżeństwo siostry
było z gruntu nieudane itrwałodzięki Bognie.
W tym związku jedynie ona kochała, onmówił, że kocha i żył po swojemu.
Był chwiejnym, zdradliwymfacetem, nie potrafiłoprzećsię żadnej
kobiecie:starej,młodej, brzydkiej, pięknej, żadnej.
Z ładnymi sypiał dlaprzyjemności,z brzydkimi dla pieniędzy.
Posunął się nawettak daleko, że odbił koledze narzeczoną.
Kiedy wyszło najaw, że dziewczyna spodziewa się dziecka, po raz
pierwszygłośno powiedział o rozwodzie.
Zarazpotem zginął we własnym mieszkaniu.
Co najmniej dwie osoby miałykonkretnymotyw,żebygo zabić:żona i
kolega z pracy.
Kto był mordercą, wiadomo: kumpel pijak.
W gardlejej wyschło, popiłałyk kawy i wreszcie spojrzałana Steve'a.
Słuchał uważnie, bawił się łyżeczką i dopieropochwili zdecydował się
przemówić.
- Mieliśmy rozmawiać o filmie, o twojej koncepcji,a tymczasem
opowiadasz mi o nieudanym małżeństwiesiostry.
Zbyt kurczowe trzymasz się faktów, Łucjo.
- Bo chcę poznać prawdę.
Jestem święcie przekonana,żeta historia ma drugie dno, do którego
muszędotrzeć,choćbyśnie wiem jak mnie odwodził.
- Ale co to ma wspólnego z twoim filmem?
-Pytasz,co prawda ma wspólnego zmoim filmem?
Wszystko.
Poczekaj!
W tej chwili wiesz tyle, ile ja, więcmasz pewnie własną koncepcję.
Masz?
- Do mnie kumpel pijak w ogóle nie przemawia.
Jegomotyw jest beznadziejny.
- Ależ Steve!
Właśnie na tymzasadza się cała tragedia.
Conajmniejdwie osoby miały poważne motywy: żona mogłachcieć się
zemścić za wieczne zdrady, kumpel za uwiedzenie
163.
narzeczonej, a bohater ginie całkiem bezsensownie.
On jużnie jest alkoholikiem, z tegojednego nałogu się wyleczył,ginie zaś z
ręki byłego kumpla, z powodu wódki, którejnaprawdę nie miał w domu.
Dla mnie kapitalna sprawa.
No dobrze.
rozgrywaj dalej.
Poprawił się w krześle, spojrzał uważnie naŁucję.
- Kolegaz pracy i żona są w zmowie - powiedział powoli.
Nie zareagowała, więc ciągnął dalej.
- Może nawet coś ichłączy, wkażdym razie chcą się pozbyć głównego
bohatera.
Pijak przychodzi po fakcie,jest jedynym świadkiem,wpadaw panikę,
zaczyna uciekać.
W szoku myli kierunki, zamiastdo swojego domu, pędzi naoślep.
Niesie go przez całe miasto aż na drogę wylotową.
Nie wykluczam, że ktoś biegniezanim, naprzykład ten kolega, młody facet,
sportowiec.
Jestślisko, pijakwpadapod samochód.
Czy to rozwiązanie niewydaje ci się ciekawsze?
Łucja słuchała z pobladłą twarzą.
W jej oczach dostrzegłstrach.
- Uspokój się, to tylko moja hipoteza, rozwiązanierównoległedo
twojego.
Masz prawo jeodrzucić.
- Hipoteza?
Równoległe rozwiązanie?
W co ty grasz,Steve!
Wiemna pewno, że grasz, tylko w co?
O gabinecieBognywiedziałeś wcześniej niż ja.
OPipie także.
Kazałeś mimieć oczy otwarte, a nawetchciałeś mnie wywieźć z
Ciechocinka.
Nie róbtakiej głupiej miny, pamiętam każde słowo.
Możesz mi to jakoś wyjaśnić?
Roześmiałsiębardzoswobodnie i gdyby nie skupione,czujne oczy,
Łucja uwierzyłaby w ten nagły atak wesołości.
Nie dała się wyprowadzić w pole.
Czekałana odpowiedź.
- Myślę, że obejrzałem wżyciu trochę więcej filmów niżty, choćby
dlatego, że jestem starszy.
Moje zakończenie wcale nie jest odkrywcze,trzeba nad nimpopracować,
ubrać je
164
w nowe fakty i słowa, żeby przylgnęło do całej historii jak
ulał.
- Skądwiedziałeś o gabinecie Bogny?
-Ty to umiesz wiercić dziuręw brzuchu- westchnął.
Czujnie wpatrzone w niego oczy Łucji nie dawały muszansy na wykręty.
Widział w nich jawną wrogość,zwątpił,czy w ogóle słucha, ajeżeli tak, to
czy rozumie, co się doniejmówi.
Rozumiała, oczywiście że rozumiała.
Steve Willisjako obywatel amerykański mógłw Polsce udawać Grekainie
chwalić się znajomością języka polskiego.
W "VillaPark" wszyscy myśleli, że niewyszedł poza kurs przygotowawczy
dla przedszkolaków.
Kiedy usiłował być grzecznyi pytał po polsku, odpowiadali mu z
uśmiechem po angielsku.
Tak też było, kiedy łamaną polszczyzną spytało Daniela.
Z łamanej angielszczyzny kobiety, która znęcała się nadjego mięśniami,
wynikało, że Daniel nie żyje, a jego żona magabinet w centrum.
Wywołał chyba ciekawy temat, który jużdalej toczył się po polsku między
czteremakobitkami.
Dwiebyły zorientowane, dwie przeciwnie, więc było czego posłuchać.
- Najnormalniej w świecie podsłuchiwałeś?
To okropne.
O czym one mówiły?
-Zgadzam się, że to było okropne, więc nie chciej,żebymci te
okropieństwa powtarzał - roześmiałsię już całkiemszczerze, takżeoczami.
Łucja przyjęła wyjaśnienia jako dość prawdopodobnei odetchnęła z
ulgą.
Nie była zainteresowana babskimi plotkami, a na fantazje Steve'a patrzyła
z pobłażaniem.
W każdym razie nie była przekonana co do jegokoncepcji.
Jej myśli uparcie krążyły wokół Bognyi Daniela.
Jaki powódmogła mieć siostra, żeby zapisać gabinet na męża?
Następnasprawa:czegoZiemek szukał w mieszkaniu Daniela, jeżeli
165.
wszyscy twierdzą, że obydwaj się nienawidzili?
I wreszcie
ciąża Mili.
Prawdziwa czy fałszywa?
- Matka Daniela powiedziała mi, że on nie mógł miećdzieci.
Jeżelio tym wiedział, a wiedział na pewno, tojakmógł uwierzyć w ciążę tej
całej Mili?
- zastanowiła sięgłośno.
- Masz trzy wyjścia: możesz usunąć wątek z filmu, chociaż szkoda,
bo jest istotny, możesz poprowadzić go po swojemu, możesz też odnaleźć
dziewczynę i pogadać z nią.
Jabyłbym za drugim rozwiązaniem.
Mała jest wciąży, facetchce się żenić.
- Niemyślałam teraz o bohaterze filmu, tylko o Danielu.
-Od tej chwili maszmyśleć wyłącznie o bohaterach filmu, inaczej
nigdy nieusiądziesz do scenariusza.
Czasemwarto uciec się dowłasnej wyobraźni i trochę podretuszować
wydarzenia, któreniepasują do całości.
Czy ty mniesłuchasz?
- Słucham, oczywiście,tylko tak sobie myślę,że jeżelimężczyzna nie
może mieć dzieci, to chyba nie może z żadnąkobietą, prawda?
Steve dał znak kelnerce, żechcepłacić.
W domu czekałoŁucję przykre rozczarowanie.
Miętosiław palcachniewielką kartkę papieru i nie rozumiała, jakBaśka
mogła jej to zrobić.
MUSZĘ!
Wzywają mnie więzy krwi.
Nie zamęczajBogny.
Trzymaj się i nie marszcz tak często nosa,bojuż Ci zmarchy wyłażą.
Nie mówiłam tego wcześniej, żeby Cię nie martwić.
Twoja ukochana Basieńka
Nie rozchmurzyły jej nawet zmarchy.
Sprawdziła w lustrze i nie znalazła ani jednej.
- Jak mogławyjechać bezpożegnania!
- powiedziała zesmutkiem.
166
- Nie, dlaczego?
Ze mną się pożegnała - sprostowałaBogna.
- Mogłapojechać jutro.
-Myślisz, że wszyscy powinni dostosowywać swoje planydo ciebie?
Jesteś straszną egoistką, mysiu.
i - Cicho, kociubo!
- mruknęła Łucja.
Nie chciała sięl kłócić zsiostrą.
Poczuła nagły przypływ smutku i przytuliłasię do Bogny.
Wieczór spędziły przed telewizorem.
Choć siedziały bardzoblisko siebie, choć dzieliły się uwagami o filmie i
aktorach, nie było między nimitej bliskości,która wytworzyłasię ostatnio.
W powietrzu wisiały jakieś żale, niedopowiedzeniai one najbardziej
psułynastrój.
Łucja ze trzy razyprzymierzała się, żeby spytać siostrę, jak to naprawdę
byłoz dzieckiem, kto nie mógł, kto nie chciał, w końcu jednakzabrakło jej
odwagi.
Przypomniała sobie za to, jak świetnieBogna dogadywała się zmałym
Sebastianem i jego braćmi.
Nie przepadała przecież zaDośką, lecz chłopcy, gdyby tylkochcieli,mogli
wejść jej na głowę.
Potrafiła poświęcić imcałesobotnie popołudnie.
Chowała wogrodzie słodycze, upychała je pod krzakami i w zielsku
tylkopo to,żebyrazemz nimi bawićsię w "ciepło-zimno".
Łucja aż wzdrygnęła sięna myśl, co czuła siostra, kiedy dowiedziała się,że
Danielma zostać ojcem.
Nawetniechodziło o to, czy mógłbyćojcem,tylko o sam argument, którym
próbował ją dobić.
Nie umiała już myśleć onim inaczej, jak o skończonymłajdaku.
Bogna zapowiedziała, że rano ktoś wpadnie, żeby umocować
obluzowaną rynnę.
Łucja ze zrozumieniem pokiwałagłową i usiadła do laptopa.
Chciała popracować nad szkicem scenariusza, uwzględniającym wszystkie
nowe elementy.
Zapał kipiał w niej i buzował,głównie za sprawą Steve'a,
167.
który wciąż w nią wierzył.
Ona też w siebiewierzyła, z natury była optymistką, lecz od czasu do czasu
wpadała w dołek,zwłaszcza jeżeli nie wszystko układało się po jej myśli.
Samawiadomość, że Oskar kręci film, była zaledwie prztyczkiemw
ambicję Łucji.
Żałowała, że nie ona pierwsza, odrobinęmu zazdrościła, lecz jego sukces
nie był jeszcze dla niejporażką.
Udało sięfacetowi, mówiła, i tyle.
Dopiero kiedyzobaczyła film,kiedy zrozumiała, że z całą
bezczelnościąwykorzystał jej pomysł, który ona potraktowała jakomiernyi
niewart zachodu, dopiero wtedy poczuła się naprawdęzdołowana.
Pytanie: "Dlaczego on,a nie ja?
", nabrałocałkiem nowegoznaczenia.
Scena końcowa dobiła ją ostatecznie i gdyby nie Steve, kto wie, jak długo
jeszcze siedziałaby zamknięta w pokoju i gryzła palceze złości.
A tak,odłożyła zemstę na później, żeby nie obciążać głowy negatywnymi
emocjami.
Postaci miała już wszystkie, z wyjątkiem dwu, bardzo istotnych.
Nic niewiedziała o Milii o Ziemku.
Nawet nie umiaładonich dotrzeć.
Oczywiściemogłaby pójść za radą Steve'a i wykreować tę dwójkę
wedługwłasnej fantazji.
Coś jej jednak w duszy szeptało, że immniej papierowych bohaterów, tym
lepiej dla opowieści.
O kryminalnym charakterze filmu świadczyła obecnośćzbrodni,
naruszającej stan równowagi.
Jednak to nie śledztwo miało być najważniejszym elementem akcji.
Łucja zamierzała pokazać przemianę głównego bohatera, któryz
normalnegofaceta, staje się wykolejeńcem.
Zadanie byłoniełatwe, wymagało prawdy psychologicznej.
Otworzyła laptop, popatrzyła naczysty ekran i wtedyzadzwonił
dzwonek u drzwi.
Z niechęcią zbiegła na dół.
Podrodze chwyciła klucze od pomieszczenia gospodarczego,żeby Pip
mógłsobie wyciągnąćdrabinę.
Na widokobcegomężczyzny z czarną walizeczką w ręku kompletnie
zbaraniała.
Boteż nie był to taki zwykły mężczyzna prostoz ulicy,
168
tylko facet stworzony do ról twardziel!
w filmach akcji.
Wysoki, jasnowłosy, szeroki w barach.
- Oddaję - powiedział i próbował wręczyć Łucji walizeczkę.
Cofnęła ręce, spojrzaław błękitne oczy ipomyślała, żeod niego
wzięłaby nawet truciznę, oczywiście nie w celachkonsumpcyjnych, a
jedynie towarzyskich, żeby ją podsunąćkomuśinnemu, na przykład
Oskarowi.
- Czy to bomba?
Jeżeli tak, to dziękuję, nie skorzystam.
Próbowała ozdobić słowa uśmiechem, wiedziała jednak,i to bez lustra, że
zamiast radosnego "hi, hi" wyszło gapowate "yy".
Roześmiałsię, uspokoił ją, że to tylko pożyczony odBognyaparat do
masażu i poprosił o drabinę.
Łucja niezdążyła jeszcze zgubićpoprzedniego zdumienia, tego
powitalnego, a tu nałożyło się nowe.
Na dodatek cały czas trzymała gościa w drzwiach, bo naoko mogła ocenić
tylko jegourodę, lecz o zamiarachwciąż niewiele wiedziała.
- Drabinę?
-Właśnie.
Jak już tujestem, chciałem przy okazjiobejrzeć rynnę.
-Wstąpiłna dach, po drodze mu było - powiedziałabardziej do siebie
niż do niego.
Znowu się uśmiechnął.
Facet przystojny i małomówny,przynajmniej w ocenie Łucji, wart był
zachodu.
Zaprowadziła go dopomieszczenia gospodarczego, wskazała drabinęi
skrzynkę z narzędziami.
Oczywiście nie wróciła na górę.
Chciała sobie popatrzeć, jak wspina się po szczeblach zezwinnością kota.
Żeby jakoś uzasadnić swoją obecność,krzyknęła z dołu, że przytrzyma
drabinę.
Wprawdzie niebyło takiej potrzeby, bo stała mocno, oparta o
krawędźchodnika, ale niechby ktoś spróbował jej przeszkodzić!
Dośka usiłowała zwabić jądo płotu, dawała jakieś niezrozu169.
miałe znaki, ale Łucja odkrzyknęła, że nie ma czasu i wpadnie później.
Liczyła, żeprosto z dachu weźmie faceta nakawę i przynajmniej udowodni,
że jest nieco mądrzejsza, niżmogło to wynikać z jej min.
Niestety, spotkało ją rozczarowanie.
"Za piętnaście minut mam pociąg do Torunia",powiedział i zniknął.
Na sąsiednim podwórku, oprócz małego Sebastiana, szalejącego na
rowerze niebyło nikogo.
Łucja przelazła przezpłot, rozgarnęła gałęzie ichyba wystraszyła chłopca,
bo poniegroźnym zderzeniu z trzepakiem, wylądowałna ziemi.
Kiedy podbiegła,tarł ręką kolano.
Wzięła go na ręce.
- Spadłeś z wrażenia?
- spytała.
- Nie.
Z roweru - uściślił z wielką powagą inie bardzorozumiał, co ją rozbawiło.
Dośka w kuchni zagniatała ciasto na makaron.
Łucja niesądziła, że są jeszczekobiety, które same robiąmakaron,zamiast
pójść do sklepu ikupić rurki,kolanka albonitki.
Dośka nie gniotła dlazabawy ani z braku innegozajęcia,lecz z
oszczędności.
Kupowałamąkę, bojajka miała odwłasnychkur i makaron wychodził
prawie darmo.
- Teraz to ty jesteś warszawska pani, wszystko kupujeszw sklepie, o
nic się nie kłopoczesz - zaczęła po swojemu,kiwając głową.
-Jasne!
A pieniądze same lecą do mnie drzwiami i oknami.
Czy ty myślisz, durnoto,że Janie pracuję?
- Nie mów!
Na pewno lepiejżyjesz niż my tutaj.
Dokinasobie pójdziesz, doteatru, a w karnawale to nawetdo dyskoteki,
dobrze mówię?
- Licho wie,czy dobrze,w każdym raziena pewno inteligentnie.
To powiedz jeszcze, czego chciałaś, bopilno mipodrzemać przed
komputerem.
- E, nic takiego.
-Machałaś, jakby cięstado szerszeni obsiadło?
170
- No nie, bo jakzobaczyłam, że Ziemek lezie do was nadach, to
myślałam, że coś się stało.
-Przepraszam, Dosiu, kto lazł na naszdach?
- No, przecież Ziemek, ten, co pracował u Bogny.
-Nie mogłaś miwcześniej powiedzieć!
- Trza byłopodejść do płotu, jak cię wołałam.
-Cholera!
Miałam go w garści!
- Przystojny, no nie?
Dla ciebie to on jest akurat, ale dlamnie.
- westchnęła ciężko.
Łucja po raz trzeci tego dnia zrobiła minę przygłupa.
Nieposądzała biednej Dośki otakie aspiracje.
Bogna, ledwiewróciła do domu, została napadniętaprzez siostrę.
Dowiedziała się, żeo wizycietak nieprzeciętnych facetów trzeba uprzedzać
wcześniej, że Ziemek jestrewelacyjnie przystojny i Łucja chętnie
zaangażuje go doswojego filmu, pod warunkiem, że zechce dać głos.
Lubiłamilczącychmężczyzn, bo tacy z reguły nie przerywali kobiecie,
jednak od czasudo czasu powinni przynajmniejpotwierdzić,że nieśpią,
tylko słuchają.
- Tak go zagadałaś, że niepowiedziałani słowa?
-Dzień dobry, do widzenia, drabina, aparat do masażu.
to chyba wszystko, co powiedział.
On zawsze tak interesująco milczy?
-Ależ skąd!
Widocznie zatyka go tylko na widokniektórychdziewczyn.
Musiałaś zrobić na nim kolosalnewrażenie i ciesz się, że nie zleciał z
dachu na pysk.
- Nie miał prawa.
Trzymałamdrabinę.
Myślałam, że toPipprzyjdzie.
Bogna przestała się uśmiechać, a nawet wyraźnie zmarkotniała.
Z Pipem był poważny kłopot.
Poprzedniego dniawieczorem wyszedł jak zwykle z dansingu w
"Bristolu',alejużniezdążył wyjśćz parku.
Ktoś wciągnął go na trawnik
171.
między tuje i spuścił mu solidny łomot, który dla Pipaskończył się
wstrząśnieniem mózgu, dla Bogny zaś poważnymi kłopotami w gabinecie.
Sam Kornelnie był w stanie obsłużyć wszystkich chorych.
JaktwierdziłaBogna,niema gorszej rzeczy niż raz odmówić pacjentowi.
Obrazi sięi pójdzie do konkurencji.
Ściągnęła Ziemka z Torunia, wymogła na nim obietnicę, że jej pomoże,
jednak wcześniejmusiałzałatwić sobie urlop.
- Ktoś mi mówił, żeZiemek pracował uciebie.
Możeszmipowiedzieć, dlaczego odszedł?
Bogna zasępiła się jeszcze bardziej.
Spojrzała na Łucjęprawie niechętnie.
- Nie ciągnijmnie za język, mysiu, nie chcę, żeby moiznajomi mieli
kłopoty.
To, że los obdarzyłmnie nawiedzoną siostrą,którachce rozbawić świat
opowieściamio swojej rodzinie, wcale nie znaczy, że Bogu ducha
winniludzie też mają robić za błaznów.
- Terazto już przesadziłaś!
Nawet nie wiesz, co chcę zrobić i jak.
Nic nie wiesz, aosądzasz!
Łucja była tak zaskoczona i rozżalona, że nie mogła znaleźć
właściwych słów.
Chciała Bognie wyjaśnić wszystkonarazi wkółko powtarzała: "ty nic
niewiesz", "ty nic nierozumiesz".
Ręce jej drżały i nie umiała powstrzymać łez.
- Jeżeli płaczesz nad sobą, to płacz!
- powiedziała bezlitośnie Bogna.
-To ty nic nie wiesz i nic nie rozumiesz!
Przyjeżdżałaś raz doroku albo rzadziej, widziałaś nasze życieposwojemu, a
teraz chcesz je pokazywać?
Nie pozwolę ci nato.
-Wściekasz się,bo jesteś bezsilna.
Ja ten film nakręcę.
jago nakręcę, nie przeszkodzisz mi - mówiła Łucjaprzez łzy.
- Niewątpię.
Też jesteś z rodziny Winiaków ipo trupachwalisz do celu.
Na mądrzejszych z rodu przychodziw końcu opamiętanie, ty zdaje się do
tego odłamu nienależysz.
Szkoda, że częściej nie bywałaś w domu, wielka
172
szkoda.
Może i na ciebie spadłoby trochę babcinejmądrości.
Co ty wiesz o życiu, głupia myszo!
Bogna zostawiła zapłakaną Łucje w salonie i poszła nagórę.
Po chwili dał się słyszeć szumwody w łazience.
Łucja myślała,że nie zmruży oka, jednak przespała całąnoc jak
niemowlę.
Ranomusiała napisaćopowiadanie dlaKingi.
Nie mogła się skupić, bo wczorajsza rozmowaz siostrą zburzyła jej spokój.
Razmyślała, że trochęrozumieBognę, za momentwściekała się na nią za
bezduszność.
Nieuważała kręcenia filmu o czyimśżyciu za łamanie tajemnic.
Każdy człowiek nosiłw sobie materiał na jeden dobryfilm,niektórzynawet
na kilka.
Reżyserzy często sięgali do autentycznych postaci, ujawniali dramatyczne
epizody zichżycia, choć nie zawsze wiernie trzymali się faktów.
A choćbyfilmy biograficzne.
Iluż to sławnych ludzi doczekało sięswoich filmów:Mahler, Valentino,
Gandhi, Chopin,Kopernik, Skłodowska, Modrzejewska.
A głupiaBogna mówi: nie.
Łucja czuła, że nieporadzi sobie bez pomocySteve'a.
Odczasu sprzeczki z siostrą wciąż onim myślała, jemu jednemu wierzyła.
Kiedy zadzwonił telefon, była pewna, żezadziałała telepatia.
- Dzwonisz w samą porę - wykrzyknęła.
Odpowiedziałjej nienaturalnie niski, poirytowany głosOskara.
Jakimś cudem nie odłożyła słuchawki, być możewłaśnie przez ten głos.
Z tego, co zdołała zrozumieć, Oskarmiał poważne kłopoty, groził mu
proces o zniesławieniei naruszenie cudzej godności osobistej.
- A co ja mam z tymwspólnego?
- zdziwiła sięŁucja.
- Nie jestem adwokatem, nie pomogę ci, choćbym chciała.
Inna sprawa,że na pewnobym nie chciała.
Dlamnieumarłeś.
173.
Nie reagował na uszczypliwości.
Był rozsierdzonyi znękany.
Jego sytuacja do złudzenia przypominała surrealistyczne wizje z powieści
Karki.
Wymyślona historia,o której opowiadała Pływaczka, okazała sięprawdziwą
historią życia niejakiego Jerzego Pałąka, znanego w swoimmieście i
środowisku pod pseudonimem Burak.
Zgadzałysię wydarzenia i szczegóły takistotne, jak choćby ten nieszczęsny
pseudonim, atakże imię tytułowej bohaterki.
JerzyPałąk vel Burak niemiał cienia wątpliwości, że filmopowiadał o nim.
Jako człowiek poważny, nauczyciel gimnazjum, zaprotestował ostro
przeciwko szarganiu opiniiprzez media, zażądał od telewizji stu tysięcy
złotych odszkodowania, groził sądem.
Telewizja, normalną koleją rzeczy,zażądała wyjaśnień od Oskara, autora
scenariusza ireżysera.
Łucja słuchała i niewierzyła uszom.
- Rzeczywiścieniesamowite - przyznała całkiem szczerze.
-Nie możesz mnie tak zostawić!
- denerwował się Oskar.
- Oboje wiemy, że.
oboje pamiętamy.
- plątał się corazbardziej zdenerwowany.
Łucja nigdy nie przypuszczała, że zemsta możebyć taksłodka.
Małotego, nie liczyła na rychłą sprawiedliwość.
Mówiła powoli,żeby anijedno niepotrzebne słowo niezmąciło klarownego
toku jej odpowiedzi:
- Niczego oboje nie wiemy, Porfirionie.
My już nie mamy wspólnychwspomnień.
Daję ci ten scenariusz w upominku.
Niech zostanie tak, jak chciałeś: to był twójtekst,zapisany jedyniena moim
komputerze.
- Łucjo!
- krzyknął.
Z wielką ulgą odwiesiła słuchawkę.
Bardzo żałowała, żeniema obok Baśki,Bogny czy Steve'a, kogoś z kim
mogłabypodzielić swoją wielkąradość i bodaj jeszcze większe zdumienie.
Opowieść o JurkuBuraku wymyśliła w czterech
174
ścianach mieszkania, scena po scenie, postać po postaci.
Dałaby sobie palec uciąć, że nigdy nie słyszałapodobnej historii.
Zresztą wredny Oskar byłświadkiemmękitwórczej,wiedział, nad czym
pracuje, chwalił pomysł,a także gotowyscenariusz.
Przyszłość udowodniła, że chwalił szczerze.
Dośka wysyłała najstarszego syna na kolonie i musiała goobkupić,
jak to ładnie określiła.
Nie lubiła biegać samotniepo sklepach z ciuchami i tak długo marudziła,
aż wyciągnęła Łucję z domu.
Tłumaczenie: "Mamdużo pracy",nie działało na Dośkę.
Dla niej prawdziwa praca byław ogrodzie, przy myciu okien, albo gdzieś
w fabryce, natomiastsiedzenie przed komputerem i wymyślanie
historyjekuznawała za czystąprzyjemność.
Pochwaliła się Łucji, żeczytała kilka jej opowiadańw "Tiramisu".
Gdyby nie ciągłybrak pieniędzy,kupowałabygazetę co tydzień.
Jednak,prawdę mówiąc, z wyjątkiem opowiadań, niewiele ciekawostek
znajdowała dla siebie na łamach magazynu.
- Skąd wiesz, że to mojeopowiadania?
-Sama mówiłaśkiedyś, że piszesz do "Tiramisu".
Tamjest tylko jednoopowiadanie, to jak mogłabym pomylić.
Przy okazji możesz im powiedzieć, że przepisy kulinarnemają do bani.
Wystarczy przeczytać, żeby wiedzieć, że to sięnie uda.
A już o modzie wolę nie mówić.
WWarszawie ktośsię tak ubiera?
Łucja spojrzała na Dośkę z zachwytem.
Bardzo żałowała,że nie może zawieźć jejdo Kingi, żeby naczelna wreszcie
zobaczyła na własne oczy prawdziwą czytelniczkęmagazynudlapań z
klasą.
I jeszcze ta czytelniczka wybrzydzała naprzepisykulinarne orazmodę.
Ze zwykłej ostrożności niespytała, czy Dośka lubi czytać o seksie.
Pytanie było o tyleryzykowne, że rozmawiała z wdową.
175.
Piżamkę i bluzę dla Władzia kupiły na straganach przyTężniowej.
Dośka utargowała po dwa złote na sztuce i byłabardzo z siebie
zadowolona.
Lubiła nastrój targowiska, ruchimuzykę disco.
Koło poczty wpadły na Ewelinę.
Szłaraźnym krokiemi chyba coś ją zafrapowało, bo głowęmiałaodwróconą
w bok.
Nie patrzyła na ludzi, tylko z uporemmaniaka na elewację poczty.
Łucja, z czystej złośliwości, niepozwoliła się wyminąć.
Markotne: "Cześć, Łucja" wcale jejnie zadowoliło.
- Nie poznajesz Dosi?
- spytała zdziwiona.
-Chodziłaz nami do jednej klasy, siedziała z.
Dosiu, z kim tysiedziałaś, bo już mi wyleciało z głowy?
-Wybacz, ale nie miałam wpływuna dobór uczniówwklasie -
oświadczyła Ewelina.
Dośka dyskretniepociągnęła Łucjęza rękę.
Dla niej tospotkanie byłojeszcze mniej miłe niż dla Eweliny.
Kawałdrogi przeszły w milczeniu.
Łucja czuła się głupio.
Owszemchciała dać nauczkę Ewelinie, ale gdyby przewidziała
jejodżywkę, zostawiłaby małpę w spokoju.
A tak zraniłaDośkę, a po Ewelinie wszystko spłynęło jak woda z parasola.
- Nie myśl już, Dosiu,o tej idiotce - powiedziała.
-Myślę o niej codziennie - westchnęłaDośka.
- Niemogę przestać myśleć.
- Aż tak bardzo przejmujesz się tym, co gada Ewelina?
-wykrzyknęła Łucja.
- Wcale się nie przejmuję tym, co gada,ani tym, jaka jest.
-To o co chodzi?
-O ten zegar, co nie chodzi - roześmiała się Dośkai przez
zapomnienie nie zasłoniłaręką ust.
- Musisz sobie koniecznie wstawić zęby -jęknęła Łucja.
-Postawię Władkowi pomniki wezmę się za siebie -obiecała Dośka.
176
Dodała jeszcze, żeodkąd Władka nie ma, rodzinie siętrochę
polepszyło.
Rentana dziecinie jestwielka,alejest,a Władek potrafił przepić całą pensję
ze wszystkimidodatkami.
Wczesnympopołudniem zadzwonił Steve.
Nie mógł sięnadziwić, że Łucja nie poprosiła Oskara o kopię listu Buraka.
Odpowiedziała z całą szczerością, że nie ma czasu na głupoty.
Oskar to złodziej, Burak zwykły oszust, niech samibiorą się za bary i
walczą do upadłego.
- Przyjedź do Torunia, pokażę cilist - powiedział Stevetak
naturalnie,jakby chciał jej pokazać ratusz albo DwórArtusa.
-Ty mnie list?
Jakim cudem?
- wybąkała zaskoczona.
- Chyba niechcesz powiedzieć,że to ty go napisałeś?
Jego śmiech wcaleŁucji nie uspokoił.
Steve od czasu doczasu tak ją zaskakiwał, że sama nie wiedziała, co o
nimmyśleć.
Uważała go za przyjaciela,dużo opowiadałamuosobie, jednak w
chwilach,kiedy wdzierał się w te rejony jejżycia, które nie były
przeznaczone dla niego, traciła pewność.
Tak było zBogną i gabinetem, teraz z Oskarem.
Nieprosiła o pomoc, więc niepowiniensię wtrącać.
Zjeżyła sięiszykowała argumenty do ostrej utarczki.
- Nie bądź dzieckiem, Łucjo!
- powiedział.
-Oskar jestwystraszony, szuka pomocy nawet u mnie i sam przywiózłmi
kserokopię.
Słyszałem też waszą rozmowę.
Bardzo podobała mi się twoja odpowiedź.
To co,przyjedziesz?
Obiecała.
Czy mogła nie obiecać?
11
Łucja nie nadawała się na pielęgniarkę, nie miała w sobiekojącego
spokoju Baśki ani cierpliwości Bogny, a jednak naprośbę siostry zgodziła
się posiedzieć z Pipem.
Niedługo,jakąś godzinę, zanim zwolni ją Kornel.
Umówiona pielęgniarka przychodziła dopiero na noc.
Pip wrócił właśnieze szpitala, łebmiał obandażowany, strach
byłozostawiaćgo samego, bo rwał siędo wstawania i próbował
ściągaćopatrunki.
Do mieszkania weszła cicho i napalcach.
Staranniezamknęła drzwi.
Miała ignorować wszystkiedzwonki, a otworzyć jedyniena trzykrótkie
puknięcia Kornela.
Wcalenieśmieszyła jej ta konspiracja, wręcz przeciwnie, czuła sięnieswojo
i gdyby nie obietnica dana Bognie, najchętniejuciekłaby prosto na
Traugutta.
Pip spał.
Rozejrzała się pomieszkaniu.
Niewielkiebyło, mniej więcej takie, jak dziuplaprzy Baleya.
Przedpokój na szerokość drzwi, małałazienka,mała kuchnia, tyle że z
oknemi niewielki pokój.
Usiadław wiklinowym fotelu, nawprost rozłożonej wersalki.
Pipnie wyglądał najlepiej, jego mieszkanie też nie.
Stare,sfatygowane meble, niezbyt czyste ściany, w oknie firanka węższaod
szalika.
Jak na faceta, który zarabiał mnóstwo pieniędzy,mieszkał przeraźliwie
skromnie.
Czaspłynął wolno.
Łucja rozejrzała siępo meblach, czynie zobaczy gdzieś gazety albo książki.
Niestety, wszystko
178
wskazywałona to, że Pipwolał od słowa drukowanego"anegdoty
plugawe, mdłe koszałki-opałki".
Próbowała przynajmniej usiąść wygodniej, ale wystraszyło ją
skrzypieniefotela.
W cichym mieszkaniu każde takie skrzypnięcieprzypominałowystrzał.
Nie chciała budzić chorego, co nieznaczy, że nie miała ochoty na
rozmowę.
Broniąc się przed sennością,wróciła myślami do projektuscenariusza.
Przewidziała w swoim filmie także miejscedla Pipa i Kornela.
Obydwaj byliwytworami typowymi dlauzdrowiska.
Większość mieszkańcówCiechocinka żyłaz kuracjuszy.
Jedni wynajmowali pokoje, inni mieli pracęw sanatoriach, jeszcze inni
piekli chleb i ciastka lub sprzedawalipamiątki.
Pip iKornel sprzedawali siebie.
Chociaż,kiedy się zastanowiła, doszła do wniosku, że nietylko, boprzecież
pracowali u Bogny.
Bogna, gabinet, itak, drogąskojarzeń,doszła do Ziemka.
Bardzochciała znim porozmawiać, nie miała tylko pomysłu, jak to
urządzić.
Ziemeknie byłnawetw połowie takkontaktowyjak Pip.
Gdzie tamw połowie!
On był typowym milczkiem.
Może gdyby goprzypiec lokówką do włosów, cośtam by stęknął,
aleczyakurat to, czego oczekiwała Łucja?
Powiedzmy,że ona pyta,jeszczebezprzypiekania: "Dlaczego pozwoliłeś
odbićsobiedziewczynę?
" A co on odpowiada?
Łucjana jego miejscuodpowiedziałaby krótko: "Zjeżdżaj!
" On pewnie też.
Jejciekawość mogła się wydać zwykłym wścibstwem.
Normalniludzie źlereagują nawścibstwo.
Mogłaby spytaćinaczej:
"Interesuje mnie wyłącznieDaniel.
Powiedz, dlaczego go nielubiłeś?
" Rzadko który facet przyzna się, że nie lubił drugiego faceta z powodu
dziewczyny.
Powie, że przepadałza nim,że byli najlepszymikumplami,i tyle.
Z niewesołych rozmyślań wyrwał ją dzwonek.
Jeden, potemdrugi.
Spojrzała na zegarek.
Za wcześnie jeszcze było naKornela.
Wstrzymała oddech iobserwowała twarz Pipa.
179.
Spał dość niespokojnie, ale twardo.
Po następnych dwudzwonkachzapadła cisza.
Kiedy wreszcie usłyszała upragnione trzy pukania do drzwi, przestała się
czaić.
Już nie bałasię, że obudzi chorego,tylkobiegiem rzuciła się do
przedpokoju.
-1 jak tam?
-spytał Kornel.
- "Słońce w liściachigrało.
Jeleń pił swe kakao.
Wszystkobyło normalnie" - odpowiedziała z lekkązadyszką.
- Robisz mi sprawdzian zpoezji?
Będę strzelał:
Gałczyński?
- Bingo!
- Pokiwała głową z uznaniem.
-To nie byłsprawdzian, tylko odpowiedź napytanie.
Było normalnie.
Pip cały czas spał.
Jakieś pół godziny temu ktośdzwonił dodrzwi.
-Jak dzwonił, a niewalił, to raczej w porządku.
Łucja pierwszy raz rozmawiała z Kornelem.
Sprawiałwrażenie całkiem sympatycznego faceta, choć
pamiętałazkawiarni, że potrafił też być niesympatyczny.
Zaczęła sięszykować do wyjścia.
- Umówiłem się z Bogną,że poczekamy razem napielęgniarkę, potem
odprowadzę cię do domu.
To kawałekdrogi, licho wie, kto może czaić się w
gęstej,ciechocińskiejzieleni- powiedział.
- Nie boję się chodzić po moim mieście, niepotrzebujęniańki!
-Wiem, będę jednak spokojniejszy, jeśliodprowadzę ciępod dom.
Dałemsłowoszefowej!
- To jest argument - uśmiechnęła się do niego.
Kornel zniknął w kuchni.
Spytał: "Kawaczy herbata?
"i przezjakiś czas słychać było pobrzękiwanie szklanek, szumwody, czyli
normalne, domowe odgłosy.
Łucja przestała siębać.
A kiedy jeszczeprzyniósł kawę i galaretki w cukrze,poczuła się niemal jak
u siebie.
180
- Jedz!
- zachęcał.
-Wiem, że to lubisz, dlatego przyniosłem.
- Skąd możeszwiedzieć?
-Gałczyński i galaretki w cukrze - roześmiałsię.
- Całądrogę to powtarzałem i w sklepie poprosiłem o Gałczyńskiego w
galarecie.
- Teraz to już ściemniasz!
-Słowo!
Tak trudno zgadnąć, skąd wiem?
Od szefowej.
A ty się nie boisz, że onbył mocno nieciekawym facetem,ten Gałczyński?
Paskudne rzeczy o nimsię czyta.
- Że pijak, i żeniesłuszny politycznie?
Nieon jeden,aletych innych jakoś nie mam ochoty cytować.
Kornelnie miał zamiaru toczyć dyskusji natemat poezjiczy
moralności.
Sięgnął po galaretkę.
- Bogna strasznie się nad tobą trzęsie- powiedział.
-Nigdy tego nie zauważyłam.
- Możejej nie znasz tak dobrze, jak ja.
-Na to wygląda.
Wciążmnie czymś zaskakuje.
Pip mówi,że jest straszną sknerą, że każe wam sprzątać i myć okna.
- Pip to palant!
Pipasiętoleruje,ewentualnie lubi,alejemu się nie wierzy.
Przy mnie o Bognie można mówić tylkodobrze, zapamiętaj sobie.
To kobieta z prawdziwą klasą.
Umie opieprzyć, pochwalić, a jak trzeba, to i pomóc.
- O Danielu jużnie mógłbyśtego powiedzieć?
-Daniel z całą pewnością nie był kobietą - uśmiechnąłsię ironicznie.
- Że z klasą.
O to mi chodziło.
- To byłteż palant, choćnieco innego gatunku niż Pip- powiedział z
niechęcią.
-Powiedz micoś o Ziemku?
- Bogna ci więcej powie.
-Żartujesz?
Sfinks przy niejto gaduła.
Podobno mójszwagier odbił Ziomkowi narzeczoną, to prawda?
181.
- Tak mówią, ale głowy bym nie dał, czy Ziemek się o tonie postarał.
Łucjapoprawiła się w skrzypiącym fotelu.
GabinetBogny był dla niej białąplamą.
W duchu błagała Kornela,żeby chciał ten obrazzmienić.
Wydawałsię znacznie bardziejcywilizowany niż Pip, patrzyłtrzeźwiej i
chyba oceniałteż trzeźwiej.
Dlatego starała sięzapamiętać każde słowo.
Może trochę za dużo mówił o organizacji pracy, o sprzęcie,jakim
sięposługiwali i o samych zabiegach.
To akurat mniejją interesowało, lecz nie odważyła się przerwać.
Nagrodązamilczenie były oszczędne informacje o pracownikach.
Bogna to anioł w spódnicy, czasem w spodniach.
Daniel torozpacz w kratkę, dwa wjednym, czyli padalec wobec żonyi
uosobienie męskiego czaru wobec wszystkich innych bab.
Brał je, te inne,nałagodność i wyrozumiałość.
Baby tolubią, baby to kupują i dla takiego faceta gotowe sąna wszystko.
Ziemek z kolei, dużo przystojniejszy od Daniela, bardziej męski, wcale nie
przejmowałsię babami, a z Danielakpił w żywe oczy.
Stąd wzięła sięich niechęć.
Ale Daniel niepoderwałby Ziemkowi Mili,gdyby Ziemek nie przywoził
jejdo pracy.
Komu Mila była potrzebnaw gabinecie?
Ziemekpracował, ona się nudziła.
Daniel też przeważnie nic nie robił.
To sięmusiało źle skończyć.
Nikt mądry nie pcha owcydo klatki lwa.
A jak wepchnie, niepowinien się dziwić, żelew ją pożarł.
Daniel był lwemna baby, wszyscyo tym wiedzieli, łącznie z Ziemkiem.
Zamilkł, zajął siękawą.
- Co siędziejez Milą?
- spytała Łucja.
- Wpadła, zaręczyli się,teraz pewnie zostanie nalodzierazem z
dzieciakiem.
Czy ty byś zamieniła Ziemka naDaniela?
Łucja pomyślała, że był takiczas, kiedy nie zamieniłabyDaniela na
nikogo innego.
Oddała go siostrzei facet sam
182
zamienił się w gnojka.
Typ, o którymopowiadał Kornel, byłjej całkowicie obcy, wręcz
nienawistny.
- Nieznam Ziemka - powiedziała.
-Nigdy nie zrozumiem bab - westchnął Kornel.
- Niemówię o tobie,tylko tak ogólnie.
Piszczą zachłopami, gotowe są płacić za miłość, a jak już znajdą faceta do
rzeczy, tozostawiają godla byle padalca.
- Myliszte, co piszczą i płacą, z tymi, co zamieniają.
-Nie rozumiem bab - powtórzył.
Jeżeli ogrodnik nielubi kwiatów, powinien zmienićzawód,
pomyślałarozbawiona.
Nie chciała obrażać Kornelai nie powiedziała tego głośno.
Wracali dobrze po zmroku.
Łucja z lubościąwdychałarześkie powietrze.
Bardzo lubiła Ciechocinek nocą,zwłaszcza główną aleję z drzewami
podświetlanymi oddołu.
Zamiast wielkiej procesjispacerowiczów widziałosię emerytóworaz pary
na wieczornej przechadzce.
Czasem przeszła jakaświększa grupa dansingowych niedobitków.
- Słyszałam, że Daniel był zaręczony z waszą koleżankąpo fachu
-powiedziała cicho Łucja.
-NieocenionyPip!
- wykrzyknął Kornel.
-To też zdążyłci powiedzieć?
On się doigra, skopią mu nie tylko klejnoty,ale i wyrwąjęzor.
- Odpuść Pipowi.
Przecież wiesz, że znam Ewelinę.
- Niby wiem.
Jak znasz, to wiesz wszystko.
Onawięcejsobie wyobrażała, niż było.
Widziała delikatne cudo, anieseryjnego narzeczonego.
Przynajmniej będzie miała cowspominać.
- Przerwał, zamyślił się na moment.
-Ty, Łucja,jak to właściwiejest?
Wolicie delikatnych, rozmazanychfacetów, czy bardziej zdecydowanych.
Ciepłe kluchy czymacho?
- Myślałam, żeto ty jesteś ekspertem.
Przepraszam, niechciałam dogryzać.
183.
Kornel ani myślał się obrażać.
Robił, corobił, i tobyławyłącznie jego sprawa.
Jeszcze trzy, cztery lata takiegożyciai wyjadą z Pipem, każdy w swoją
stronę, żeby już na siebienie patrzeć, nie wspominać przeszłości.
Postawią sobie domki, może kupią po segmencie i zaczną nowe życie.
Dobrychfizjoterapeutów potrzeba i wgórach, i nad morzem.
Oni byli bardzo dobrzyw zawodzie.
Kobitki nie były ich zawodem,tylko działalnościąuboczną.
Spotykali się z takimi, którepłaciły i wymagały bardzo konkretnych usług.
Kornel chciałwiedzieć, jakich facetów lubią normalne dziewczyny.
Przecież kiedyś zechcesię ożenić, założyć dom, to jaki ma być:
rozlazły czy raczej macho?
Łucja nie wiedziała.
Wbiegając na schodki powtarzałasobie w myślach:
"O Boże, co tu dziewczyn!
więcej niż gwiazd za chmurą.
Durny telefon trzeszczy.
Barman patrzy ponuro.
Lektura listu Jerzego Buraka wymagałaskupienia.
Trudno analizować taki tekstw kawiarni, gdzie stale ktoś siękręci,
przeszkadzai rozprasza myśli.
Steve zaprosił Łucję doswojego pokoju w "ZajeździeStaropolskim".
Zamówił dwiekawy, usiadł z gazetą, a przed nią położył
kilkustronicowyelaboratskierowanydo prezesa Telewizjii przekazany
drogąsłużbową do dyrektora programu.
Przeleciała pobieżnie wstęppełen uszanowania, aż doszłado części
właściwej.
Czytała z wypiekami i wzrastającymzdumieniem.
W dniu moich urodzin, co nie może być przypadkiem (jakofizyk z
wykształcenia nie wierze w przypadki, telewizja wyemitowała na cały kraj
film pt.
"Pływaczka".
Ze zgrozą i wielkimoburzeniem stwierdziłem, że bez mojej zgody
sfilmowano fakty
184
z mojego życia.
Trzy lata temu moja ukochana żona uległa tragicznemu wypadkowiw
wannie.
Zginęła od włączonej suszarki dowłosów.
Byłem jednym z głównych podejrzanych o umyślne spowodowanie
jejśmierci, chociaż nie kto inny, a właśnie ja, przestrzegałem ją, że zabawy
z prądem w wannie mogą się źle skończyć.
Procesbył dla mnie niekończącym się pasmem udręk, bo nie dość,że
straciłem ukochaną towarzyszkężycia, to jeszcze musiałem udowodnić, że
zginęła przez swoją lekkomyślność, nie zaś z mojąpomocą.
W wynikuprocesu zostałem uniewinniony.
Film "Pływaczka" opowiadał o wydarzeniach, o których usilnie
próbujęzapomnieć.
Oglądając go, doznałem szokunerwowego, na coświadkiem jest moja
druga towarzyszkażycia, Ludmiła.
Bohaterkafilmu miała na imię Ludwika, proszę zwrócić
uwagęnazbieżnośćbrzmienia obu imion: Lud.
miła (wika).
Wszystkow tym filmiezgadza się z mojąhistorią.
Oto zbieżności:
Bohater filmu nazywa się: JerzyBurak.
Ja nazywam się JerzyPałąk, ale moi wychowankowie nadali mi pseudonim
Buraki pod tym pseudonimem jestemo wiele bardziej znany.
Bohater filmu był polonistąw liceum, ja jestem
fizykiemwgimnazjum.
Bohatera łączyływięzy pozamalżeńskie zLudwiką, ja miałem przyjaciółkę
Ludmiłę, o której moja żona też niewiedziała.
Podobniejak bohater mieszkam w blokuz wielkiejpłyty, jeżdżę oplem (mój
opel wpadł na drzewo i filmowy też i mamłazienkę urządzoną prawie
identycznie.
Film obdarłmnie nietylko z czci, ale nawet z wystroju mieszkania:w
dużym pokojuwersalka, ława, meblościanka, na niej telewizor.
W filmie zostałem przedstawiony jako mordercai kobieciarz,który
uszedł sprawiedliwości dzięki temu, że zabrakło wiarygodnych dowodów.
To niszczy mój wizerunek nauczyciela wśród młodzieży i rodziców, jak po
takim filmie mam mówić młodzieżyo moralności?
Pytam: jak?
Łucja odłożyła list i w zamyśleniu tarła czoło.
Niechciało jej sięwierzyć, żeby tak dokładnie wstrzeliła się ze
185.
scenariuszem w cudzą, prawdziwą historię, o której nigdynie słyszała.
Jerzy Pałąkvel Burakwydał jej się zwykłym pieniaczem.
Nie mogła się nadziwić, że tak wysoko wyceniłswoją moralność.
Aż sto tysięcy za podwójneżycie?
Napozostałe argumenty ledwie rzuciła okiem.
Co to za dowód, żefacet mieszka w bloku, ma typowourządzone
mieszkaniei kochankę?
Jedynie śmierć żony w wannie i ten nieszczęsny"Burak" pasowały do
filmu, jeżeli oczywiście napisałprawdę.
- I co?
- spytał Steve.
-Przeczytałaś?
- Za dużo buraków w barszczu,wiesz.
Mogę ci tylkoprzysiąc na wszystkie kandelabry, flażolety, kolczykii
księżyce świata, że tęhistorię zmyśliłam od początku dokońca.
Dalej to już zmartwienieOskara.
- Nie spróbujesz mu pomóc?
-Steve!
Załóżmy, że jesteśzłodziejem i kradniesz z mojego domu ikonę.
Guzik się znasz na malarstwie,myślisz, żeto oryginał iwpadasz na próbie
sprzedaży.
Posądzającię o.
no, wiesz o co?
Dokogo masz pretensję?
- Do ciebie,że byle co wieszasz na ścianach.
Śmiał się i patrzyłz rozbawieniem na Łucję.
- Steve!
- Zawahałasię.
-Czy ty jesteś moimprzyjacielem?
Jednoniewinne pytanie gwałtownie zmieniło nastrój.
Przestał się uśmiechać.
- Masz jakieś wątpliwości?
Czułe ucho Łucji wyłapało w jegopytaniu drobnewahanie.
- Niemam.
Jestem przekonana, że podobnie jak Bognai Baśka nie mógłbyś zrobić mi
świństwa.
Człowiek, któryma troje wypróbowanych przyjaciół, jest
szczęściarzem,prawda?
Są ludzie, którzynikogonie mają.
Nie mam wątpli186
wości, Steve, ale czasem dobrze jest usłyszeć nawet to,co sięwie.
Jak myślisz,dadzą Burakowi te sto tysięcy?
- Nie dadzą nawet pięciu złotych.
Podejrzewam jednak,że sprawa skończy się w sądzie.
- E, zręcznyadwokat wybroni Oskara bez trudu, chybaże.
że Pałąk znajdzie zręczniejszego.
O,wtedy to już będąsię sądzić do emerytury.
- Pewniemasz rację - uśmiechnął się.
- Nawet żałuję,żenie poznam finału tej sprawy.
Czy ty wiesz, że za trzytygodnie wyjeżdżam?
- Nie zostawisz mi adresu?
-Jeszcze na dobre nie wsiądę do samolotu, a ty jużbędziesz chciała o
mnie zapomnieć.
- Dlaczego tak dziwnie mówisz?
- Łucja spojrzała przerażona.
- Człowiek całe życie uczy się na błędachi głupi umiera- wyjaśnił z
powagą.
-Mówisz teraz, jak moja babka,to znaczy.
babcia.
- Bo to są refleksje, które nachodzą tylkoludzi starszych,kochanie.
-Przytul mnie - poprosiła.
- Przytul mnieszybko, bo zamoment się rozpłaczę.
Przytulił ją, a ona i taksię rozpłakała.
Chlipałaotulona zapachem jego wody po goleniu.
Gładził ją po włosachi uspokajał.
Mówił, że jużdobrze, że tylko żartował, bo takiemłode panny nie
zawracają sobie długo głowy starszymipanami.
- Wcaleniejesteś starszy- chlipnęła.
-To czemu tak się czuję?
Poprawiłasię,przytuliła mocniej i nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Czuła dotyk jego ręki na swoich włosach, nakarku iczekała, kiedy ta dłoń
opuścigórne rejonyi zejdziechoćby do wysokości biustu.
Stevenigdy nie pozwalał sobie
187.
na gesty nawet lekko dwuznaczne.
Niechcic i Ksawunia, pomyślała i wcale jej to nie zasmuciło.
Za dużo ostatnio nasłuchała się o zdradach, by nie docenić
powściągliwości.
Stevemiał nie tylko żonę i córkę,ale także zdrowe zasady.
Niemiałaby nic przeciwkotemu, żeby były mniej zdrowe.
Przestała popłakiwać i zdobyła sięna lekki uśmiech.
-Już ci lepiej?
- spytał.
-Mam pomysł: przejedźmy się doPałąka.
- Alepo co?
Co ja mu powiem?
- Zastanowimy się, co mupowiesz.
Wymyśliłaś historię,która zdarzyła się naprawdę, warto pójść tym tropem.
Możeto będzie materiał nacałkiem nowy film?
A po drodze cości pokażę.
Pomyślała o Bognie, o rozgrzebanym opowiadaniu
dla"Tiramisu",zastanowiła się moment i pokiwała głową, żenie ma nic
przeciwko wycieczce w okolice Białegostoku.
Nieteraz, nie zaraz,ale po niedzieli.
Cały ranekŁucja spędziłaze słuchawką przy uchu.
Najpierw zadzwoniła Kinga, pochwaliła ostatnie opowiadaniei zdradziła
Łucjiw wielkiej tajemnicy, że Oskar ma poważnekłopoty, a przez niego
także redakcja "Tiramisu".
Wspaniały wywiad, świetne zdjęcie na okładkę, wszystko tomusiało pójść
do szuflady.
- Kłopoty?
Skąd wiesz?
- zdziwiła się Łucja.
- Znajoma pinezka mi doniosła.
-Kto?
- Pinezkabrzmi lepiej niż pluskwa - roześmiałasię Kinga.
- No, co ty?
Muszęmieć swoje oczyi uszy wszędzie, gdzietrzeba, bo inaczej zginę.
Jakby tenmateriał poszedł,zanimsię afera wyjaśni,to grób, mogiła.
Czyj to w końcu był tekst,twój czyjego?
188
- Scenariusz?
Ależ jego, jego.
Mój był tylko luźnypomysł.
- Tuż poemisjimówiłaś coś innego!
- drążyła Kinga.
-Żeikradł, że bez twojejzgody.
adwokatem mnie straszyłaś.
- Ciebie?
Już widzę, jaksię trzęsiesz ze strachu.
- Łucjazmusiła się do śmiechu,żeby tylkoKinga nie wyczułapanikiv jej
głosie.
- Zawodowa zazdrość?
- spytaładomyślnie.
Łucja z trudem przełknęła ślinę.
W ustach Kingiposądzenieo zazdrośćzabrzmiało obrzydliwie.
Niestety,' takie czasy nadeszły, że lepiej było się przyznać do zazdrościniż
do autorstwa scenariusza.
- Może w pierwszej chwili mną tąpnęło, wiesz, jak jestj - powiedziała
ugodowo.
Kinga westchnęła zulgą.
- Bo już myślałam, że to ty rozrabiasz.
Łucja zedwie minuty przysięgała, że rozrabianie nie leżywjej
charakterze, obiecała następne opowiadanie i miaławracać na górę, kiedy
znowu zadzwonił telefon.
Tym razemprzypominała się Baśka.
O, to już była całkiem inna rozmowa.
Przede wszystkim Baśkamusiała się dowiedzieć, że maprzyjaciółkę
Kasandrę, potem, że Oskar wpadł w tarapaty,a Pipowi ktoś spuścił manto.
- I wiesz co?
- gorączkowała się Łucja.
-Poznałam Ziemka.
Przystojniejszego faceta w życiu nie widziałaś.
On jestbezbłędny!
- Wtypie mojego Wiktusia?
-Oszalałaś?
- Pytam, bo ostatnio coś gust ci się spaczył.
-Żartujesz!
-Ja? Sama zobacz, kim tysię otaczasz!
Oskar zielony jakwiosenny groszek, Steve przejrzały jak bergamotka.
Dob189.
rżę, że chociaż Ziemek ci się trafił.
To skandal, żeby takaślicznai mądra dziewczyna nie miała chłopaka.
- Ty jędzo!
Wiem, do czego pijesz.
A co,niemiałammoże racji?
Jak znam życie, chodzisz po plaży ztatusiempodrękę.
- Nie znasz życia!
Mam wielbiciela.
To jest wielki wielbiciel niewielkiego kalibru, sięga miledwie pod brodę.
Chybaszalenie dowcipny, wciąż rży, niestety, nie wiem, z czego.
Zna tylko włoski, w przeciwieństwiedo mnie.
Łucja popłakała sięze śmiechu.
Baśka miała niewieleponad metr sześćdziesiątwzrostu i nawet
jeżeliprzesadziła,jeżeli wielbiciel nie sięgał jej pod brodę, lecz do ucha, to
i takwzrostem nie grzeszył.
Rozmowa z Baśką podziałała naŁucję orzeźwiająco.
Tylko znią, i jeszcze z Bogną, mogłarozmawiać w taki sposób.
Ostatni telefon na szczęście był zwykłą pomyłką,boŁucję rozbolała
już ręka od trzymania słuchawki.
Facetozachrypniętym, przepitym głosie pytał, czy oferta sprzedaży domu
jest jeszcze aktualna.
W niedzielę Bogna zaciągnęła siostrę do babcii Daniela.
Przez cały ranek tłumaczyła,że trzeba, należy,wypada,w końcu dopięła
swego.
Wybrały się na długi spacerTężniową aż do Wołuszańskiej, gdzie rozciągał
się niewielki,ciechocińskicmentarz.
Dotąd jakośniewychodziły nigdzierazem.
Łucjabiegała po mieście ze Steve'em, z Baśką, Eweliną, nawet zKornelem,
gdy tymczasem Bogna albo pracowała, albo siedziała w domu.
Teraz wędrowałyniespieszniew tłumie spacerowiczów zmierzających pod
tężnie.
Po ostatniej sprzeczce unikały rozmów o filmie i obie udawały,
żewszystko jest w jak najlepszym porządku.
Ale nie było.
Łucjazadobrze znała Bognę, żeby dać sięzwieść jej paplaniniei
przymilnym uśmiechom.
To były minkidobre dla obcych,
190
którzy nic nie wiedzieli o oślim uporze Bogny.
Obie byłyuparte, po babce, ale Bogna była też pamiętliwa.
Potrafiłabardzo długo pielęgnować urazy iŁucja czasem zastanawiałasię,
czy jej siostra w ogóle umiała zapominać i przebaczać.
Dziadkowie, razem z matką Bogny i matką Łucji spoczywali w starej
części cmentarza, w rodzinnymgrobowcuwystawionymjeszcze przez
babkę.
Grobowiec,choć spory,niepomieścił ojcaBogny,a ostatnio także Daniela.
- Wiesz, wolałam uniknąć awantur -mówiła Bogna,omiatając
granitową płytę.
- Bo towiadomo,co naszej babcistrzeli do głowy nawet pośmierci?
Daniel był cichy,spokojny, on by się nieawanturował.
On nigdy nawet nie powiedział"nie", tylko swoje robił.
Babcia do końca gonie polubiła, pamiętam,jak zawsze powtarzała: "Oj,
uważaj, bo oncijeszcze wywinie taki numer, że do śmierci się nie
pozbierasz!
" Trzeba przyznać, że w wywijaniu był dobry.
-Ciekawajestem, gdzieleży mój ojciec?
- zastanowiła sięŁucja.
-Tylko błagam,nie wmawiajmi, że tego też ci niemówiłam!
Na cmentarzu w Lesku.
Byliśmy tam z Danielemparę lattemu i nawetodnaleźliśmy jego grób.
Nie wiem, czyjeszcze się zachował,bobył w skandalicznym stanie.
- Może mówiłaś - mruknęłaŁucja.
Próbowała zdrapaćz granitu małą plamkę postearynie i nie patrzyła
naBognę.
- Dziwna ta nasza rodzina, nie uważasz?
- spytała podłuższej chwili.
-Same rozwody, przedwczesne zgony, jakbyśmy się zupełniePanu Bogunie
podobali.
-1 co zrobisz?
Nic na to nie poradzisz - powiedziała Bogna, a Łucja drgnęła, bo usłyszała
głosbabci.
To było jej ulubione powiedzonko w rzadkich sytuacjach, na któreniemiała
wpływu.
- Wracajmy!
Nie lubię cmentarzy.
Jeszcze zdążę się w tymmiejscu wyleżeć, chce mi się do żywych.
191.
Bogna rozumiała, owszem, ale nie ogłosiła końca pielgrzymki.
Poszły główną alejką w głąb, ażdo miejsca, gdziezamiast wysokich brzóz,
topoli i klonów rosły małe tujei jałowce.
Nowszaczęść cmentarza wyraźnie różniła sięodstarej.
Nagrobek Daniela był tak prosty, że już prostszegonie można byłosobie
wyobrazić.
Płyta, tabliczka, nic więcej.
A w pobliżu ani jednego drzewa.
Pobłądziły trochę po alejkach, bocmentarze tak jakmiasta lubią się
zmieniać.
Tak mówiła Bogna.
Wreszciewyszły na ulicę.
- Ciechocinek wostatnich latach bardzo wyładniał- zauważyła Łucja.
- Zrobił siękolorowy i zadbany.
Mnieto cieszy, a ciebie?
- Nie zdziw się, ale chyba stąd wyjadę- odezwała sięcicho Bogna.
- Zadużo tu niemiłych wspomnień jak namnie jedną.
- Gdzie wyjedziesz?
A dom?
- Domu nie zabiorę - uśmiechnęłasię Bogna.
- Pociągamnie zagranica.
Teraz, kiedy otworzyły się takie wspaniałemożliwości, grzechem byłoby
nie pomieszkać zagranicą.
- Czekaj, czekaj!
Dzwonił facet w sprawie kupna domu,czy coś takiego.
Powiedziałam,żeto.
A to nie była pomyłka?
- Taki nie.
Chwilowo wstrzymałam się ze sprzedażą.
- I co jabez ciebie zrobię?
Powiedz, żeżartujesz!
To niemoże być prawda?
- Przecież nie wyjeżdżam dzisiaj, mysiu!
Uspokój się,jesteś już dużą myszką i dasz sobie radę.
Łucja wracała z opuszczoną głową i z poczuciem, że otozawalił się
kawałek świata.
Jeszcze rok,dwa i nie będziemiałanawet swojegomiasta.
Do kogotu przyjedzie:doDośki?
Jeżeli nawet, to na godzinę, na dwie ichyba sercejej pęknie,kiedy za
płotem zobaczy obcych ludzi.
192
Od Warszawy Łucjamiała przejąć pilotowanie dwuosobowej
wycieczki.
Znatury była perfekcjonistką na pół gwizdka, więc przygotowania zaczęła
od połowy trasy.
Z wielkimzainteresowaniem oglądała atlas samochodowy.
- Te znaczki to po co tu wstawili?
- pytała cochwila.
Mapy drogowe obfitująw różne znaczki, więc pytaładość często, a to o
trójkąciki, ato o cyferki na kolorowymtle.
Steve wypisał trasę na kartce, łącznie z numerami dróg,ale uparłasię, że
prowadzenie z atlasem wygląda poważniej.
- Mapami się skończyła,co mam teraz zrobić?
-Przejśćna inną.
- O matko!
Nanastępnej są całkiem inne miasta?
Pomylili się, czy co?
- Nie miałaś nigdyw ręku atlasu drogowego?
- zdumiałsię Steve.
- Po co atlaskomuś, kto nie ma nawet jednego koła odsamochodu?
Niezaprzątam sobiegłowy rzeczami, któremnienie dotyczą.
Jestem praktyczna i racjonalna - wyjaśniła z dumą.
- Ale prawo jazdy masz?
-Tłumaczę ci przecież, że nie mamnawet jednego koła,to po co mi
prawo jazdy?
Zacznę się martwić, jak kupięsamochód, a to trochę potrwa.
Co innego Baśka, ona możepożyczyć wóz odojca.
Janie mogę, jestem sierotką.
i - Łucjo, prawo jazdy, obsługa komputera, języki obce to
w tej chwili elementarz cywilizowanego człowieka- tłumaI czył
poważnie Steve.
l - Jestem cywilizowana w dwu trzecich.
Komputer i dwajęzyki obce mam w jednym palcu.
Posłuchaj,Steve!
Chętnych do wożenia zawszeznajdę.
Dzisiajna przykładmam ciebie.
Źle ci się ze mną podróżuje?
Zabawiam cię kulturalną rozmową, nie palę w samochodzie,nie
pożeramjajek na twardo.
Babcia mówiła, że kiedyś, w pociągach
193.
obowiązywało pożeranie jajek na twardo.
Ty chyba tego niepamiętasz,co?
Była w doskonałym nastroju, cieszyła się z wycieczki i gadała jak
nakręcona.
Stevesłuchał, ale wciąż kręcił głową nadzaniedbaną edukacją Łucji.
W Stanach młody człowiek bezprawa jazdy czułby sięupośledzony.
Ona nic sobie nie robiłaze swoichbraków.
- Nanartach chociaż jeździsz?
-Ni cholery.
I uprzedzam, że nie mam zamiaru sięuczyć.
Nie gram teżw brydża ani w tenisa, nie jeżdżę konno,nie żegluję, za to
nieźle pływam i trenowałam judo.
Dlaczegouważasz, że mam robić to, co wszyscy,zamiast tego, colubię?
To ten amerykański owczy pęd tak cięoszołomił.
Wywszystko robiciena hasło: jogging i odchudzanie, prawda?
My tu, w Polsce, kochamy indywidualności, chociaż, niestety, więcej
mamy indywiduów.
Daleko jeszcze?
- To tymasz atlas przed nosem.
-Następnym razem kup mikazania po turecku, na jedno wyjdzie.
Nie nadaję się na pilota, musiszsobie radzićsam.
Zamknęła atlas i wpakowałago do skrytki.
Przez chwilęwmilczeniu obserwowała drogę.
Dzieńbył piękny, jakbyzamówiony nawycieczkę.
Przed Zambrowem dostała ataku śmiechu.
Przejeżdżali koło cmentarza ina tle muru dostrzegła wielką
tablicęreklamującą usługihotelarskie.
Namawiała Steve'a, żeby wynajęli sobie do spółki jakąśwygodną kwaterę
w pobliżu bramy.
Starczyłojej uciechy conajmniej na dziesięć kilometrów.
- Steve!
A jeżeli Buraka nie ma w domu?
Mógł przecieżzapożyczyć się na poczet odszkodowania i wyjechać
doTunezji.
A może podrywa teraz Baśkę na Capri?
- Uprzedziłem go o naszej wizycie - powiedział z
takimspokojem,jakby telefoniczne rozmowy z JerzymBurakiemnależały
do jego ulubionych, codziennych rozrywek.
194
- Mów, zanim zacznę się dziwić!
- poprosiłaŁucja.
Obiecała sobie niewpadać przy Stevie w dziecięce zdumienie, żeby nie
nabawić sięgapowatej miny, która czasem zostajeczłowiekowi na zawsze.
- Mogłeśmnie uprzedzić.
Mogłeśpowiedzieć: "Łucjo!
Pan Jerzy czeka zherbatką, pogawędzimysobie o burakowych
wtajemniczeniach trzeciego stopnia".
Niechcę go oglądać.
Co ja mu powiem?
PomysłSteve'a polegał na tym, że Łucja miałamilczeći nie włazić
Burakowi przed oczy,żeby, broń Boże, nie skojarzył filmowej topielicy z
asystentkątelewizyjnego urzędnika.
To Steve chciał porozmawiać z Burakiem i z góry sięcieszył na to
spotkanie.
Jedni ludzie kolekcjonują znaczki,innimonety, Steve kolekcjonował typy
oszustów i naciągaczy.
Miał co do nich własne, artystyczne plany.
Mówił,że od dwulat pracuje nad scenariuszem filmu oanatomiioszustwa,
co nie znaczy, że scenografia przestała mu się podobać.
Nie osiągnął co prawda takspektakularnych sukcesów, jak Richard
Day,zdobywca aż siedmiu Oscarówi twórca słynnejrepliki pałacu w Monte
Carlo, wykorzystanej w Szalonych żonach, nie zdobył nawet nominacji do
Oscara, choć dwa razy był blisko, ale wciąż jeszcze lubił swojąpracę.
Niestety, kochał się wdetalach, w nastrojowychwnętrzachi kostiumach,
które nie odgrywały już w filmieamerykańskim takiej roli, jak zaczasów
Gibbona, Dreieraczy Gherardiego.
Coraz częściej artystyczną wizję scenografa zastępują dziś techniki
komputerowe.
Dla tradycjonalistów to duża przykrość.
Zaczął myśleć o jakimś innymsposobie na życie i wziąłsię do pracy nad
scenariuszem.
Jerzy Pałąk oczekiwał gości na ławce,przy trzepaku.
Spodziewałsię, że przyjadąsamochodem telewizji z wielkiminapisami,
coznacznie podniosłoby jegosplendor wśródsąsiadów.
Kiedy jednak przed brzydkim, szarym blokiem
195.
z wielkiej płyty zatrzymał się citroen na warszawskich numerach,
podszedł, szurając klapkami, żeby się upewnić
-Wy może ztelewizji?
Steve pokazał mu kopię listu, ubraną wprzezroczystąkoszulkę.
Pałąk z zadowoleniem skinął głową.
Patrzył,jak wysiadaliz auta i prostowali kości.
Łucja starała się pozostawaćw cieniu szerokich barów Steve'a, ale razi
drugi zerknęła ciekawie naBuraka.
Pisząc swój scenariusz,miała przed oczami całkiem innego faceta:
czterdziestolatkao zmęczonych, podkrążonych oczach i bardzo
wysokimczole.
To miał byćfacet budzący litość posturą inieszczęśliwą miną, taki, którego
nikt niebędzie podejrzewało romanse na boku.
Jerzy Pałąk był przeciwieństwemtamtego i chyba mógł się podobać
kobietom, mimo że szurałklapkami i miał odpychającą minę bufona.
- Przyjechaliśmyporozmawiać o pańskich roszczeniach-wyjaśnił
Steve.
Pałąk machnął ręką w kierunkuławki przy trzepaku, comiało
znaczyć, że zaprasza ichdo salonu letniego.
- Zawsze podejmujepan gości pod trzepakiem, czy tylkowtedy, kiedy
niepada?
- zainteresował się Steve.
Ostatecznie usiedli do rozmów wzagraconym mieszkaniu na trzecim
piętrze.
Palmy, paprotki i fikusy skuteczniechroniły pokój przed nadmiarem
światła i Łucja mogła byćzadowolona zpanującego półmroku.
Zresztą Pałąk niezwracałna nią uwagi, nie zadawałsię z asystentką,
tylkozurzędnikiem.
Ze swadą, choć mniej składnie niż w liście,wyłożył swoje argumenty.
Upierał się, że filmnaruszył jegogodność osobistą i dobre imię, naraził go
na utratę zdrowia,może nawet pracy, cookaże się po wakacjach.
W małymmieście plotki szybkosię roznoszą.
- To jest film fabularny, nie reportaż - zauważył Steve.
196
- Tak?
To niechpan powie to moim sąsiadom, uczniomi ichrodzicom.
Mania!
- krzyknął gromko.
-Mania, chodźtu i powiedz, co było,jakeśmy oglądali ten film!
Z drugiego pokoju wynurzyłasięniebrzydka, młodakobieta.
-Co było z tobą czy ze mną?
- spytała dlapewności.
- Usiądź tu i mów po kolei.
Powiedział:"mów",lecz przerywał jej co dwa słowa,uściślał,
dopowiadał.
"Zbladłeś jak prześcieradło", mówiłaMania.
"Zbladłem, sam to czułem, a potem?
" - pytał.
"Potem doznałeś szoku", raportowała Mania.
"Opowiedz, jakto wyglądało, niech wiedzą!
" I tak, w duecie, raz on, raz ona,opowiedzieli o wstrząsie
psychicznym,który o mały włosnie skończył się wezwaniem pogotowia.
Pałąk bladł, siniał,wpadał wewściekłość, ale obejrzał filmdo końca.
Maniamusiałabrać leki na uspokojenie, bochwyciło ją kołatanieserca i
biegunka.
Wszystko z powodu zbieżności wydarzeń,nazwisk i imion.
Oboje odebrali film jako prowokację.
- Panima na imię Maria?
- spytał Steve.
- To zdrobnienie od Ludmiły - zauważył czujniePałąk.
-Taksię z ludźminiepostępuje.
Sąd uniewinnił, a wy skazujecie po raz drugi, ośmieszacie.
Taksię nie postępuje.
Należało sprawdzić w sądzie, w aktach, że uniewinniony,a nie tak z
nazwiska lecieć.
- Nie widzi pan różnicy międzyJerzym Pałąkiem a Jerzym
Burakiem?
- zdziwił się Steve.
- W tym mieście funkcjonuję jako Burak.
Tak namniemówią sąsiedzi, uczniowie, dyrekcja w szkole, wszyscy.
Niewiem, czy ktoś jeszczepamięta, żenazywam sięPałąk!
- Mogą nie pamiętać!
- zgodziła się Łucja i natychmiastucichła pod ostrym spojrzeniem Steve'a.
Miała milczeć, lecz działo się tyle ciekawego,że trudnojej było
usiedzieć.
Pseudo-Burak wspaniale odgrywał wzbu197.
rżenie, pięknie gestykulował i gotowa była dać mu brawa,jeżeli nie za
polot, to choćby za aktorstwo.
Jej jednej niemógł oszukać.
Wszyscy mieli prawo zwątpić, nawet SteveiOskar, ale ona bardzo dobrze
wiedziała, że to nie Pałąk byłbohaterem filmu.
Tkał teraz teswoje nędzne argumenty,zlepiał kłamstewka,bo stawka
byławysoka.
- Skąd się wziął pseudonimBurak?
- spytał Steve.
- Pewnie dlatego, że szybko się wściekam i wtedy czerwienieję na
twarzy - wyjaśnił.
Jakby napoparcie swoich słów zerwał się z krzesłai zaczął krążyćpo
pokoju, zręcznie wymijając donice z zielenią.
Puknął ostro naManię-Ludmiłę, kiedy próbowała gouspokoić.
Żywo gestykulował, szurał kapciami,zatykał sięi odtykał.
Był niemal znakomity w swoim kabotyństwie.
- Wspomniałpan o prowokacji -Steve próbował nawiązać do
głównego wątku.
Burak jeszczeprzez momentwiercił się po pokoju, wreszcie usiadł.
- Bierzecie w telewizji kupę szmalu, to powinniściewszystko
elegancko sprawdzić, zanim puścicie filmnaantenę.
Szmal i stanowiska zobowiązują.
Trzeba było podzwonić po sądach, popytać, czy takiej sprawy nie było.
- Po wszystkich sądach, czy tylkow Świdrze, gdzie toczysię
akcjafilmu.
-Po wszystkich.
Tuchodzi o nazwisko.
- O pseudonim - sprostował Steve.
- Pytałem o prowokację.
Kogo pan podejrzewa poza telewizją.
- Panie!
Tu co drugi człowiek źlemi życzy, to małe miasto.
Jednążonę pochowałem, mieszkam z młodą babką,i choć nikomu nic do
tego, w oczy kole.
Prowokacja to robota siostry mojej żony.
Całe życiemi koło pióra robiła i żonębuntowała.
Panie, to jest dopiero historia na film, co japrzeżyłem przez te dwie
kobiety.
Taką opinię dziwkarza mi
198
wyrobiły, żetylko się powiesić.
A ja dziwkarzem nie byłemi nie jestem.
Mania, nie jestem, prawda?
- Nie jest - potwierdziła stanowczo Mania-Ludmiła.
-Nie musiałem jej zabijać, bo mogłem się rozejść.
To,co się stało, to był wypadek.
A co wyście w filmie pokazali?
Podważyliściewyrok sądu i moją moralność.
Jak ja mam terazludziomw oczy spojrzeć, jak mam dzieciakom
tłumaczyć,co jest właściwew zachowaniu człowieka, a co nie?
Wyściemi całą robotę pedagogiczną popsuli.
Nie ustąpię, zapłaciciemi, bo jaknie, to doStrasburga skargę wyślę.
Łucja wychodziła od pseudo-Buraka z mieszanymi uczuciami.
Przez moment, kiedy opowiadał o życiu zmarnowanym przez żonę, miała
ochotę mu współczuć, kiedy jednakupierałsię przy zmowie, wietrzył
spisek, kazał po sądachwydzwaniać i Buraków szukać, czuła takie
obrzydzenie, jakby patrzyła na rozjechanego na drodze ślimaka.
Miałaochotę powiedzieć o tym głośno, ale Steve byją chyba rozszarpał.
Steve natomiast nie umiał ukryć rozczarowania.
Spodziewał się po Buraku większej finezji, a mniej prostackiego uporu,
liczył,że facet chowa w zanadrzu jakiegośasa, którym nieoczekiwanie
zabłyśnie.
Burak nienadawałsię do jego kolekcji.
- Nie wiem, jak w Polsce, ale w Stanach sądysą zawalonesprawamio
odszkodowania.
Większość to prostackie próbywyłudzenia pieniędzy od koncernów,firm,
nawet banków.
Coraz rzadziej trafiają się oszuści z prawdziwą fantazją.
- Nieobrażaj Buraka.
Wszystko, co sobie wymyślił, tonajczystsza fantazja.
Może trochę zgrzebna i naciągana, alefantazja.
Już ja wiemnajlepiej.
Myślisz, że ten wyjazdbyłniepotrzebny?
- Bardzo potrzebny!
- zaprotestował gwałtownie.
-Choćby dlatego, że jesteś ze mną.
199.
- Jestem - przytaknęła.
- Chybawidać mnie i słychaćwystarczająco.
Pamiętasz, że miałeś mi coś pokazać?
Jechali w kierunku Ełku.
Świat migający zaoknem zapierał dech w piersiach.
Łucjagłośno liczyła bocianie gniazda.
Steve parę razy ciężko westchnął.
- W Stanach niejest tak pięknie?
- spytała.
- Inaczej.
Takich krajobrazówna pewno tam nie znajdziesz.
- Chybanie umiałabym żyć poza Polską.
Zresztą niewiem, nigdy nie żyłam, to może mi się wydaje.
Bogna cośprzebąkuje o wyjeździe na stałe.
Mam nadzieję, że naprzebąkiwaniu się skończy.
Niewyobrażam sobie, żebynagle zabrakło ciechocińskiego domu.
Gdzie ja wtedy będęjeździć?
- Do mnie.
-Tydzień w Warszawie, weekend w Nowym Jorku - roześmiała się
ubawiona.
- Tydzień w Warszawie, weekend tutaj - powiedział.
Nawet niezauważyła, żeod kilkuminut jechali bocznądrogą.
Steve zatrzymał samochód na wprostbiałego domuz gankiem wspartym na
pękatych kolumienkach.
- Weekend tutaj?
- spytała Łucja i próbowałazajrzećprzez furtkę na podwórze
- Tutaj.
Ten dom jest nasprzedaż.
Odkryłem go w kwietniu, kiedy trochę wałęsałemsięw tych stronach.
- Po co ci domw Polsce?
-Żebyś miała gdzie przyjeżdżaćna weekendy.
- Ale ściemniasz!
-Co robię?
- Ściemniasz, mówiąc inaczej, droczysz się ze mną, opowiadasz
nieprawdę.
-Opowiadam nieprawdę, czyli kłamię?
Oj, panno!
- Pogroził jej palcem.
-Otóż mówię szczerą prawdę.
Urodziłemsię kilkanaście kilometrów stąd i chciałbym tu wrócić.
200
- Chcieć a wrócić, to dwie różne sprawy.
Może twojejżonie wcale się tu nie spodoba?
Co do Luiginy, jestem pewna,że wybierze Stany.
Nie chcę cię martwić,ale to sąpiękne,nierealne marzenia.
Do Ełku dojechali w milczeniu.
Steve chyba uciekłwewspomnienia, bo zasępił się po swojemu.
Nie chciałamuprzeszkadzać pustymgadaniem, zresztą przypomniała sobieo
planach Bogny i też ogarnęło ją przygnębienie.
Zatrzymali się w pensjonacie "Grażyna" przy głównejulicy miasta.
Steve zarezerwował pokoje wcześniej za pośrednictwem toruńskiego
"Zajazdu".
Nie po raz pierwszy Łucjamiała okazję się przekonać,że był świetnym
organizatorem.
Potrafił planować i konsekwentnie wprowadzać swoje planyw życie,
niemówiąc o nich prawie nic.
Tak było z miejscemw "Villa Park", potem z wycieczką po Polsce,teraz z
nocle; giem w "Grażynie".
Zamówił dwa oddzielne pokoje, co Łucja uznała za fanaberie bogacza.
Bez słowa wzięła swójkluczi zbiegła zarecepcjonistką na dół.
Dziwiła się trochę, że;; Steve, rozpuszczony przez hotele
czterogwiazdkowe, wybrałnaich wspólny nocleg suterenę.
Kiedy jednak znalazła sięS w swoim pokoju, zrozumiała wszystko.
Pensjonat leżał na; wysokiejskarpie.
To, co odstronywjazdu, czyli od ulicy i od' podwórka,było parterem, od
drugiej strony było piętrem,takwięc pokój Łucji mieścił się na parterze.
Z oknawidziałaogród przed domem, szeroki bulwar i wielką panoramęi
jeziora.
Patrzyła oczarowananajpierw na widok z okna,potemna pokój, na
haftowaną bieliznę na łóżku i puchateręczniki.
Zaszeptała cicho:
"A jeśli tonie ta noc, o którejmarzę odlat(te słowa zwracamdo ciebie,
Książę Nonsensu),to powiedz od razu.
"
Uśmiechnęła sięz wyższością kobiety świadomej swoje go uroku.
Była pewna, że czeka ją właśnie ta noc, wymarzona nie przez lata, bez
przesady, ale od pewnego czasu na pewno.
l 201.
Steve dał jej dwadzieścia minut na rozpakowanie sięi odświeżenie.
W torbiepodróżnej Łucja miała czarny komplet wmotyle, koszulkę nocną,
która niczego nie zakrywała, i bluzkę na zmianę.
Torbę rzuciła do szafy,kosmetykii przybory toaletowe wyniosła do
łazienki.
Była zadomowiona.
Resztę darowanego czasu spędziła na marzeniach.
Nietylko Steve coś tam sobie zakładał z góry, ona również.
Włóczęgę po mieściezaczęli odspaceru główną ulicą.
Koniecznie chciał jej pokazać dom, wktórym się urodził.
- Prawdziwie sentymentalna podróż do źródeł -uśmiechnęła się
Łucja.
- Co ci sięprzypomina, kiedy terazpatrzyszna tę niepiękną kamienicę?
- Dziesiątki oderwanychobrazów.
Mama w oknie, ojciecwracający z ryb, schody z ruchomą poręczą, nasz
pokójz wielką palmą, fajerka, którą podkradłem mamie, żeby sobie
pojeździć.
Wiesz,co to jest?
W kuchniachwęglowychbyły takie krążki.
- Wiem.
U nas na Traugutta przezjakiś czas też byłakuchnia węglowa.
- Fajerkęzakładało się na zakrzywiony drut, żeby możnają prowadzić
po chodniku i.
Chyba wtedy oberwałemza tęfajerkę.
- Zaczynałeśod biegów z fajerką po Ełku, a zaniosło cięaż do
Nowego Jorku.
Ładny kawałekdrogi -powiedziała,ujmującgopod ramię.
- Nieżałujesz czasem, że tak dalekozawędrowałeś?
- Nie żałowałem, aż doteraz.
Tak ładnie to nazwałaś:
podróż do.
- Sentymentalna podróż do źródeł.
-O właśnie.
Jeżeli nie było się gdzieś pięć, dziesięć lat, tojuż niepowinno się
przyjeżdżać.
Podobnie jest zludźmi.
Tyjeszcze tego nie wiesz, ale czasem po trzydziestu i więcej
202
latach lepiej nie spotykaćdawnych znajomych.
Zostawiajążal i rozczarowanie.
- Twoja sentymentalna podróż kończy się rozczarowaniem?
-Żalem.
Takim żalem, że momentami przygniata mniedo ziemi.
Straszna jest świadomość,że niczego nie możnajuż zmienić ani naprawić.
- Opowiesz mi o tym?
-Łucjo, tego się nie da opowiedzieć!
- Sam mi mówiłeś, żewszystko da się opowiedzieć -zauważyła z
przekornym uśmiechem.
Stevezachmurzył się jeszcze bardziej, przyciągnął jąi objął
ramieniem.
Wciąż jeszcze stali przed kamienicą,w której sięurodził.
Z okna na pierwszympiętrze wyjrzałakobieta.
Łucja poczuła, że ręka Steve'a lekko drgnęła.
Tobyła całkiemobca kobieta.
Nie udało się cofnąć czasu.
Przerwę nakolację zrobili sobiew knajpce nad jeziorem,a potem
długo w noc spacerowali po bulwarze.
Aż sięprosiło, żeby powiedzieć choćby kawałek Romansu.
Zaszeptałamu do ucha:
"Księżyc w niebie jak bałałajka,
ech! Za wstążkę by gotak ściągnąć
i naserduszko -
byłaby piosnka bardzo nieziemskao zakochanych aż do szaleństwa,
nieludzko".
Z księżycem wszystko było jak w wierszu, co do resztyŁucja nie
miała zdania.
Steve zgodził się, że bulwarnadjeziorem, dwa księżyce i ciepła noc to
wymarzone warunkidla zakochanych.
Pokazał nawetparę tulącą się podrozłożystą wierzbą, aleo swoich
uczuciach nawetnie wspomniał.
A przecież Łucja była kobietą, kobiety zaśw takich spra203.
wach rzadko się mylą.
Wiedziała,że ją kochał.
Bronił sięprzeduczuciem, co było zrozumiałe ze względu na włoskążonę,
ale niezrozumiałe z punktu widzenia Łucji.
Długo dojrzewała, w końcu przyszedł moment,kiedy sama przed
sobąmogłauczciwie przyznać,żezakochała się w tym zamorskimmilczku.
Wiedziała o tym, zanim jeszcze pojawili się w Ełku,więc elementy tak
zwane nastrojowe, jak księżyci nocpachnąca jeziorem, nie miały tu nic do
rzeczy.
Nie obchodziło jej, żejest to miłość bez przyszłości, nie była tak naiwna,by
wierzyć, że Steve zostawi dla niejwłoską żonę.
Niebyłanawet pewna,czy właśnie tego chce.
Jej wystarczyła maleńkacząstka, okruch miłości zaledwie izamierzała ten
okruchdostać.
Przylgnęła do jego ramienia, zajrzała mu w oczy.
Błyszczały w świetle księżyca, lecz wydawały się chmurnei zamyślone.
Wrócili dopensjonatuciemną nocą.
W holuna doleSteve pocałował ją w policzek i życzył dobrej nocy.
Przytrzymała go zarękaw koszuli.
- Myślałam, że jeszcze chwilę porozmawiamy - powiedziała
prosząco.
- Nie wiem, kiedy po raz drugi pojawi siętaka okazja, iczy w ogóle się
pojawi.
Nie ustąpił od razu, wahał się,wymyślał przeszkody, żepóźno, że
onasię nie wyśpi, że czeka ich długa droga.
-Jeśli wyjedziemy popołudniu, to świat się zawali?
- spytała.
Obiecał, że zajrzy do siebie i za moment do niej wejdzie.
Na to właśnie liczyła.
Wpośpiechu otworzyła drzwi i natychmiast zniknęła w łazience.
Słyszała, kiedy przyszedł,poprosiła, żeby usiadł i chwilę poczekał.
Wyszła.
Stał odwrócony twarzą do okna i patrzył naoświetlone jezioro.
Powiedział cośo widoku ze swojegookna, które wychodziło na odrapany
mur sąsiedniej kamienicy.
Zbliżyła się napalcachi przytuliła głowę do jego
204
ramienia.
Przez sekundę tkwił nieruchomo, jakby goparaliżchwycił.
- Ubierz się, jeżelichcesz, żebym został!
Nie ruszył się, nie spojrzał na nią i tylko po schrypniętymgłosie poznała,
że był poruszony.
- Steve, ale jategochcę!
- powiedziała, tuląc się jeszczebardziej.
-Nie jestem nieopierzoną.
- Powiedziałem: ubierz się, bo zaraz ci złoję tyłek
jakprawdziwejsmarkuli.
Sytuacja była patowa.
Łucji zbierało się napłacz.
Nie wiedziała,czy dalej kusić, czy wyrzucić go za drzwi, nic już
niewiedziała.
Stał nieporuszony, obcyi wręczgroźny z tymswoim zachrypniętym głosem,
a ona czuła się jak idiotkaw koszulce, która niczego nie zakrywała, i
wstringach, któreswoją nazwę wzięły od najgrubszej struny skrzypiec i
jeszczemniej osłaniały.
- Kochanie, proszę,włóż coś na siebie- powiedział jużinnym,
cieplejszym tonem.
Prosił, nierozkazywał, więcodwróciła się na pięcie i tylko trzaśniecie
drzwi od łazienki wskazywało, jak bardzo byłaporuszona.
Siedziała na sedesie,lejąc łzy smutku iupokorzenia.
Nigdy jeszcze, nigdy w życiu nie znalazła się w podobnej sytuacji.
Daniel modlił się dojej nagości,Oskarnajchętniej widziałby ją biegającą
goło po mieszkaniu i żaden z jej dwóchpoprzednich mężczyzn nie
odważyłby się nacoś takiegojak Steve.
Innychdoświadczeńchwilowo niemiała.
- Łucjo!
- Zapukał delikatnie do drzwi łazienki.
Nie chciała go widzieć.
Nie było takiej siły, która kazałaby jej stanąć teraz na wprost Steve'a.
- Chcesz,żebyśmyrozmawiali przez drzwi?
-Nie mamy o czym!
205.
- Ależ mamy.
Właśnie teraz mamy o czym.
Chodź, bopójdę na górę, obudzę właścicielkę i pożyczę coś do odkręcenia
zamka.
Powiem, że sięzatrzasnęłaś.
Ściągnętu półpensjonatu.
W Ełku rzadko bywa teatr, to ludzie trochę sięrozerwą.
- Nienawidzę cię, wyjdź z mojego pokoju!
-Wiem, co teraz czujesz, jednak musisz mi to powiedziećprostow
oczy.
Tylkoubierz się, bo przetrzepię ci tyłekzakuszenie starszych panów.
Włożyła spodnie ibluzkę, umyła czarną od tuszu buzięi wyszła,żeby
powiedzieć, jak bardzo go nienawidzi.
Samtego chciał.
Małomówny zwykle Steve nie dopuścił jej do głosu.
Ledwie stanęła w drzwiach, złapał ją wpół, lekko jakpiórkoi z rozmachem
posadziłna łóżku.
Wcale nie zamierzał jejprzepraszać.
Był wzburzony.
Dostało się Łucji za prowokowanie i za bezmyślność.
Musiaławysłuchać całej tyrady o tejjednej nocy, która niejednej kobiecie
złamała życie.
Słuchała, co miała robić.
Dopóki siedział przy niej, trzymał jąza ręce i gadał,przynajmniej nie
straszył biciem.
Ale to, comówił, było mocno niedzisiejsze.
- Czy tymoże jesteś księdzem?
- spytała przerażona, boinnego wytłumaczenianie widziała.
W końcu zaczął się śmiać.
-Nie wiesz, kim jestem, a próbowałaś mnie uwieść?
- spytał nie bez złośliwości.
-Myślisz, żetylko księża, pewnie niewszyscy, i impotenci, oni raczej
wszyscy, potrafią oprzeć siępięknym kobietom?
Nie znaszmężczyzn.
Łucjo!
- Już mi to ktoś mówił, wiem o tym.
Ale myślałam, żemnie kochasz - powiedziała cicho i broda jej zadrżała
przedkolejnym wybuchem płaczu.
- Natym polegacałe moje nieszczęście, że cię kocham,i to bardzo.
- Nie żartował, nie uśmiechał się, mówił poważnie.
206
- To gdzie widzisz nieszczęście?
-Geografia, biologia, etyka, wszystko sięprzeciw mniesprzysięgło.
Przy twoich trzydziestu latach moje pięćdziesiątkilka zmusza do większej
rozwagi.
Nie chcę komplikować ciżycia inie chcę, żebyś cierpiała przeze mnie.
Takwłaśniewidzę miłość.
Łucjo.
Znowu gładził jąpo włosach, po karku, ale nie przesunął;ręki ani o
centymetr w dół.
Łucja, choć wciążmocno rozżalona, przytuliłasię do niego, astraszny
wstyd powoliodpływał w niepamięć.
- Po kim masz taki oryginalny kolor włosów?
- spytałszeptem.
- Po fryzjerce.
Roześmiał się i pocałował ją w czubek głowy.
12
Po powrocie z Ełku Łucja musiała skończyć zaległe opowiadanie dla
Kingi.
Pisanie szłojej nawet nieźle, dopókidobry los nie przygonił Ziemowita.
Już nietrzymałagow drzwiach, tylko od razu zaprosiła do saloniku.
Niechciałnic pić, nie kwapiłsię dosiadania, stał i zacierał ręce gestemludzi
zagubionych.
- Przyszedłeś, żebym sobie na ciebie popatrzyła?
- zdziwiła się Łucja.
-To miłe, ale może jednakcośpowiesz?
Odsłonił wuśmiechu równe zęby.
- Za półgodziny mam pacjenta.
Ja właściwie po.
Pipmówił mi.
podobno Daniel tobie.
Nie pomogła mu,czekała, aż sam wyduka, i pośpieszniegłówkowała,
jak wybrnąć zgłupawej sytuacji.
Powinna miećdla niego przesyłkę, a nie miała.
Jeżeli powie, że to był żart,Ziemek nie uwierzy i gotów ją posądzić o
głupotę.
Jeżelipowie, że zostawiła w Warszawie, to wypadnie jeszczegorzej.
Zbawienne natchnienie spłynęło w ostatniejchwili.
- Przyszedłem po te listy, co Daniel podobno dał dlamnie -
bohatersko wykrztusił Ziemek.
Ze zrozumieniem skinęła głowąi pobiegła na górę.
Wyciągnęła ze szpargałów brązową, pomiętąkopertę i wysypałaprosto
nadywan różnenotatki i złote myśli.
Potem rzuciłasię do półki z bielizną, gdzie wśród majtek i staników leżały
208
nieszczęsne męskie bokserki kupione niegdyś dla Oskara.
Wreszcie wybiła ich godzina.
To przecież Baśka zauważyłarozsądnie, że Daniel mógł daćZiemkowi
skafander, slipy,paczkęprezerwatyw, ale na pewno nie listy Mili.
Skafandraani prezerwatyw Łucja nie miała, musiały wystarczyć bokserki.
Całą resztę,czyli dorabianie iwyjaśnianieintencjizostawiła obdarowanemu.
Zakleiła kopertę taśmą klejącą, żebynie ślinić brzegów i radosna niczym
skowronek zbiegła nadół.
Ziemek obmacywał przesyłkę z miną co najmniej zdumioną.
- To chyba nie są listy?
- spytał.
Łucja wzruszyła ramionami z miną osoby, któranie mazwyczaju
zaglądać do cudzych przesyłek.
- Pipmówił - upierał się Ziemek - że to.
-Niczego więcej nie mam - zapewniła Łucja.
- Za domyślność Pipa teżnie mogę odpowiadać.
Do koperty niezaglądałam.
Była zachwycona, że i on niezajrzał.
Ledwie za Ziemkiemzamknęły się drzwi, zaczęła sobie wyrzucać, że nie
pociągnęła go choć trochę za język.
Kiedy jednak pomyślałao godzinnym wyczekiwaniu na
najprostsząodpowiedź,wyszło jej,że musiałabyspędzić z nimżycie,i kto
wie,czybyłaby mądrzejsza o jedną informację.
Lubiła małomównych facetów, lecz nie do przesady.
Ziemkowi, widać, całamądrość poszła w mięśnie i urodę, co miało swój
urok, niestety,nie dla niej.
Wróciła do pracy.
Baśka nie dzwoniła tak często, jakbyŁucja sobie życzyła,ale kiedy
jużdała głos, to nie kończyło się namdłej wymianie uwag typu: "Co
słychać?
" U Baśkii u Łucji, nawet jeżelinic się nie działo, to zawsze cośbyło
słychać ibyło czym siędzielić.
Łucja musiała przecież opowiedziećo Pałąku
209.
i o bokserkach Ziemka.
Nie mogła teżprzemilczeć swojejporażki w Ełku.
Baśka zakończyła właśnieromans z maleńkim, lecz niewiernym Massimo i
zajęła się bardzo przystojnym Vittorio.
Przy nim ona z kolei była maleńka, comiałoswojedobre strony, zwłaszcza
na forsownych wycieczkach.
Vittoriosadzałzmęczoną Baśkę na ramionach i niósłtaklekko, jakby nie
ważyła swoich czterdziestu ośmiu kilogramów.
Inne panny mogły tylkoze złościgryźć paluchyi podobno gryzły.
Vittorio był w guście kobiet, należał dotych nielicznych szczęśliwców, za
którymi oglądały sięwszystkie pokolenia, od babć po wnuczki.
Mama Baśki nazywała go z francuska prince charmant i uważała, że był
nietylko przystojny ipiękny, takich widywało siętam wielu, alemiał
niezaprzeczalny męski wdzięk.
Ojciec Baśki kreśliłkółka na czolei poza wzrostem nie dostrzegałw
młodymWłochu niczego niezwykłego.
Przeciwnie: z upodobaniemnaśladowałpompatyczne gesty i słowa
tamtego.
Włoch nawidokBaśki krzyczał: "Cara mia", a ojciec przekonywał go,że
"kara nie mija".
Baśkazwijała sięześmiechu, kiedy otymopowiadała.
- Wiesz, co wymyśliłam?
- zastanowiła się Baśka, kiedyochłonęła nieco po wesołych opowieściach.
-To jest chybatak, że piękni i ujmującyfacecimogą liczyć tylko na
kobiecąprzychylność.
Popatrz na Daniela.
W oczach kobiet byłprince charmant, a faceci go po prostu nie cierpieli.
Imożewcale nie był taki zły ani rozpustny, jak chcą go odmalowaćte dwa
Pipy?
- Myślisz?
Chciałabym, żebyś miałarację, bo to bardzogłupio żyć ze świadomością,
że było się jedną z ofiar seryjnego uwodziciela.
A Steve?
Dlaczego potraktował mnie jak.
Nie umiała skończyć.
Słowa, które przychodziłyjej dogłowy, z całą pewnością jemu były obce.
Nie chciał jej obrazić, tegobyła pewna,ale kochać też nie chciał.
210
- Wiesz - powiedziała wolno Baśka- księdzemto onz całąpewnością
nie jest,natomiastimpotentem może być.
Niemoc dotyka coraz młodszych facetów i nie dziw się, żenie chciał ci
tego wyłożyć kawa na ławę.
Mnie się podobałoto, co powiedział obiologii, geografii i etyce.
Nie kuś gowięcej, żeby nie wyszło,że to ty jesteś imposanimi.
- Coto znaczy?
-Słabana umyśle, dzieweczko!
Słaba na umyśte.
Po łacinie, nie po angielsku.
Łucja odkładała słuchawkę przekonana,że bezBaśki jejżycie byłoby
stokroć uboższe.
Bognaprzesiadywała w gabinecie do późna.
Ziemek coprawda zgodził się zastąpić Pipa, jednak nie dostał urlopui mógł
przyjeżdżać trzy razy w tygodniu, na popołudnia.
Większość pracy spadała więcna Kornela i nanią.
Wracałado domuskonana i Łucjanie miała z niej wielkiej pociechy.
Czasem posiedziały chwilę przy herbacie, ale Bogna natychmiast
zaczynała ziewać i szłana górę.
Żartowała sobie, żezmęczenie mięśni jest mniej przykre od zmęczenia
rozumu,bo poprzespanej nocymija.
Była to drobniutka złośliwośćpod adresemŁucji.
W ostatnich dniach Steve znowu trochę podróżował pokraju.
Dzwonił doŁucji codziennie, czasem nawet dwa razydziennie, żeby ją
podnieść na duchu.
Ostatnitydzień obiecał spędzić w Ciechocinkui Łucja z górycieszyłasię,
żeprzezkilka dni będzie go miała tylko dla siebie.
Wcześniej tojemu zależało, żeby pobyć z nią jak najdłużej, teraz i
onadotego dojrzała.
Z każdym dniem coraz bardziej upewniała się,że jestzakochana.
To byłocałkiem inneuczucie, niepodobnedowcześniejszych,
bardziejdojrzałe i ciepłe.
Nie uwierzyłaBaśce.
Dlaniej Steve był zdolny dowszystkiego, z wyjątkiem
211.
tańca.
Nie traciła nadziei.
Widziała, że coś go powstrzymuje,znała przyczyny, lecz wierzyła w siebie.
Nie myślała ani o jego wyjeździe, ani o rozstaniu, w każdym razienie w
kategoriach rozstania na całe życie.
Na razie głowę miała zaprzątniętąscenariuszem.
Zastanawiała się nadbrakującymiogniwami w historiiBogny i Daniela.
Wieczory spędzałau Dośki.
Steve nigdy nie dzwonił wieczorem, więcspokojniemogła wyjść z domu.
- Oj, siedzipanii siedziw domu, zamiast poopalać siętrochę
-załamywała ręce Kornikowa.
-Nie siedzę, tylko pracuję - prostowałaŁucja.
- A będą z tej pracy chociażjakieś pieniądze?
-Mam nadzieję.
- Boto w tych waszych artystycznych zawodach, tochyba trudno się
wybićtym zprowincji, dobrze mówię?
Łopaciaków córka, weźmy.
Na aktorkęposzła i wcale o niej niesłychać, w telewizorze jej nie pokazują,
w kinie chyba też nie.
- Oleńka?
Przecież ona robi karierę!
I w teatrze gra,iw kilku dobrych filmach jąwidziałam.
Ma świetne recenzje.
- Nasza Łopaciakówna?
Kornikowa patrzyła z niedowierzaniem i nie była w
tymswoimniedowierzaniu odosobniona.
PodobniemówiłaEwelina i Bogna, która z Oleńką chodziła do jednej klasy.
Bogna pamiętała jej dukanie przy tablicy, jakiś niegustownysweterek,
natomiast zupełnie nie chciała zapamiętać dobrych ról.
Dziewczyna z Ciechocinka, którąsię znałoodmałego, nie miała prawa robić
kariery, bo jakże to tak?
W swoim mieście wciąż byłatylko Łopaciakówną, chociażdawno zmieniła
nazwisko.
"Swojemiasta" nie przepadają zaswoimi wielkimi, zawsze się znajdzie
ktoś, kto wypomniopadające majtki, kłopoty z ortografią lub głupi figiel z
latdziecinnych.
Łucja nie próbowała przekonywać Korniko212
wej. Zresztą zjawiłasię -wreszcie Dośka.
Ułożyła jużdzieciakidosnu i miała chwilę odpoczynku.
- A mamanie poszłaby się myć?
- spytała.
- Co to ja z gównem się biłam, czyco?
Przyjdzieczas, tosię obmyję, teraz popatrzę sobie w telewizor.
Tak było każdego wieczoru.
Kornikowa spragniona towarzystwa chciała sobie z młodymi pogawędzić,
możedaćim jakąś dobrą radę, a w ostateczności wspólniepogapić sięw
telewizor.
Siadała iz miejsca coś jej się przypominało, niekoniecznie związanego z
filmem.
Aktor zapalił papierosa,ona zaczynała opowiadać o Władku, że kurzył
jakparowóz,młodzi się całowali, narzekała na rozpasanie, a jakjuż, niedaj
Boże, wylądowali w łóżku, nie było oglądania filmu.
Telewizora coprawda nie wyłączała, ale zagadałakażdąnastępnąscenę.
- O, chłopina na wózku inwalidzkim!
- powiedziała,chociażDośka i Łucja widziały dokładnie to samo,
czylimłodego mężczyznęna wózku.
-Tak się zastanawiam, czyto prawdaz tym Pipem, pani Łucjo, z tym, co u
paniBognypracował?
- A co z nim?
- spytała Łucja.
Zwykle w czasie filmu nie zadawała pytańKornikowej,tym razem
zrobiła wyjątek dla Pipa.
- Pobiligo, słyszała pani?
Kto pobił,to wszyscy wiedzą.
- Ja nie wiem.
Bogna mówiła, że on nie widział napastników.
; - Akurat potrzebował ich widzieć!
Tuwszyscysię znająjakłysekonie, dobrze mówię?
To sprawka Babula i jegomałpiszonów.
Fuj, że też chłopomw głowie takie świństwa.
NaszWładek jaki był, taki był, alena scenie przed babami napewno by nie
zatańczył.
- A Babul tańczy?
- zdziwiła się Łucja, bozalety Władkamniejją interesowały.
Wolała jużposłuchać ofacecie, którego nie znała.
213.
Kornikowa z Dośką spojrzały na nią, jakby się z choinkiurwała.
Babul był właścicielem klubu nocnego "Naopak",czyli dla pań.
Sam nie tańczył, bo był za gruby i zbyt mocnorozwiniętyw biodrach.
Najmował chłopaków szerokichw barach, wąskich w tyłku i oni robili mu
przedstawienie.
Skakali po scenie najpierw w slipkach,potem nagolasa.
Tobył cyrk wyłącznie dla kobitek, żaden chłop nie miał prawausiąśćna
sali.
Kornikowa słyszała, że nie kończyło sięna brawach.
Opowiadając o bezeceństwach w klubie, aż wypiekówdostała, bo też
niechciało jej się pomieścić w głowie towszystko, co słyszała od różnych
znajomych kum.
Po każdym występie orkiestra grała białego walca, baby z widownipędziły
na scenę i rozdrapywałychłopaków.
Potem pary szłyna górę i tamzaczynały się całkieminne tańce.
Taka przyjemność kosztowała majątek.
Kornikowa, gdybymiała tylepieniędzy, wolałaby kurnik pokryć papą i
drzwi do domuwymienić.
- Ja to wszystko rozumiem - powiedziała Łucja - tylkokiedy niby
Pipmiał tańczyć u Babula?
Cały dzień pracowałw gabinecie, wieczorami szlajał się podansingach.
Kornikowa wykrzywiła usta z pogardą.
Pip był elementem napływowym, znała go jedynie z widzenia i z tego,
cousłyszała od znajomych.
Facet zżabimi udkami nie miałczego szukać na scenie.
Jeżeli Babul miał złość do Pipa, towyłączniez powodu konkurencji.
- Tacy jak Pip - tłumaczyła- odbierają Babulowi klientki, a on musi
odzyskać to,co włożył w remont lokalu,w urządzeniepokoi.
Podobno tam jest taki luksus, że trudno opisać.
Marmury, aksamity, pościel kolorowa.
Mówiłamijedna, co w klubiesprzątała.
Odeszła, bo Babulwciążobcinał stawki pracownikom.
Niech sam sobie zmieniaprześcieradła, powiedziała.
Po mojemubardzosłusznie zrobiła.
214
- Pytała pani, czy to prawda z Pipem?
- przerwała jejw półsłowa Łucja.
-Jaka prawda?
- Że pani Bogna go zwolniła, i to na chorobie?
Łucja nicnie wiedziała o zwolnieniu Pipa i nie chciało jejsię wierzyć, żeby
Bogna zrobiłatowłaśnieteraz, kiedy jeszcze lizał swojerany.
Z głową podobno było lepiej, jednakwciąż niedomagał.
Kornikowa niespecjalnie byłaspragniona wiadomości o Pipie i bardzo
szybko znalazła sobie innytemat.
Łucja wciąż jeszcze nie zabrała się do pisania scenariusza.
Ze Steve'emrozmawiała tak, jakby w laptopie siedział jużgotowy tekst.
Swobodnie operowała pojęciami: akcja, intryga, punkt zwrotny,ale
bardziejniż postaci fikcyjne interesowały jąpierwowzory.
Tak daleko weszła już w życie Bognyi Daniela, że nieumiała się wycofać.
Przede wszystkim brakowało jej kogoś, z kim mogłaby szczerze
porozmawiaćo swoich wątpliwościach.
Mówiącinnymi słowy, brakowałojej Baśki.
Bez rozmowy dla Łucji nie było życia.
Sama o sobie mówiła, że jest typem sokratycznym, który do
prawdydochodzi jedynieprzez dialog.
Bogna nazywała to zwykłymgadulstwem, lub eufemistycznie
-sprzedawaniem własnychtajemnic.
Łucjanie zgadzałasię z Bogną.
Na szczęście wciąż jeszcze w pobliżu,a raczej w zasięguucha był
Steve.
- Uporałam się z pierwszympunktem zwrotnym- mówiła.
- Moi bohaterowie już wiedzą, żesię nie kochają.
- Sądziłem, że oninie przestali się kochać do końca.
-Teraz to już mieszasz mi w głowie - zdenerwowała sięŁucja.
- Alkoholizm, zdrady,to nie jest objaw miłości.
A i bohaterka musiała mieć po dziurki wnosie takiegomęża.
215.
- Obstaję przy swoim zdaniu.
To jest trudna miłość, alejest.
Kobieta, któranie kocha, nie będzie się upierała przypapierowym
małżeństwie, zwłaszcza gdy nie ma dzieci.
- To nie miłość, to interes każe jejzaprotestować.
Gabinetjest zapisany na męża.
- Dlaczego?
Myślałaś nad tym?
- Stało się!
Zamąciłeś miw głowie.
To chociaż powiedz,kiedy przyjedziesz, niech mam jakąś korzyść z tego
mącenia.
Wymyśliła, że pogada z Bogną, żeby Steve mógłzatrzymać się u
nich.
Była pewna, że siostra dla zasadypowierzga,a dla świętegospokoju zgodzi
się oddać na tydzień jedenpokój, tak jak oddała Baśce.
Nie wzięła od niej grosza i traktowała jak drugąsiostrę.
Gdyby Baśka się nie uparła i niedokładała do zakupów, mogłaby żyć za
darmo.
Oczywiścieze Steve'em sprawanie była takaprosta.
Nie każdego znajomegoŁucji Bogna musiała kochać i hołubić.
Jego akuratnielubiła, nazywała fanfaronem, ale liczyć potrafiła.
Wynajęciepokoju na tydzień, tobył niezły pieniądz.
Jemu z kolei byłoobojętnie,komu płacił za mieszkanie.
Łucja pięknie sobiewszystko ułożyła i niespodziewała się, że to nie Bogna
tylkoStevezaprotestuje kategorycznie.
Jego ostre: "Nie ma mowy!
", zabrzmiało jakświst dorożkarskiego bata.
Posunął sięjeszcze dalej: poprosił, żeby nigdy nie rozmawiała zsiostrąna
jego temat.
Uznała to za jednoz niegroźnych dziwactwSteve'a i w końcu ustąpiła.
Nie dało się ukryć, że w jakimś stopniu Steve był dziwakiem, a
przede wszystkim zazdrośnikiem.
NaprzykładŁucja wyczuwała, że nie polubił jej koleżanek.
Jeżeli chodziłoo Ewelinę, niemiała do niego żalu.
Czemu jednaknieprzychylnym okiem patrzył naBaśkę?
Łucjanie znałanikogo, kto nie lubiłby Baśki, z wyjątkiem Steve'a.
Bogny teżnie lubił, chociaż nigdy jejnie poznał.
Ledwie Łucjawspomniała o przyjaciółce lub siostrze, natychmiast twarz
mu się
216
wydłużała, spojrzenie twardniało.
Może drażniły go nadmierne zachwyty Łucji?
Owszem, miałatę wadę, że wciąż siępowoływała na osoby lubiane lub
te,które kochała, a on byfpo prostu zazdrosny,ponieważ widział się w roli
jedynegoi niezastąpionego przyjaciela.
To też miało swój urok.
Obiecała sobie, że nie będzie go więcej drażniła.
Bogna musiała mieć poważne zmartwienie.
Rzadkomówiłao swoich kłopotach, właściwie nie mówiła wcale.
Była jak te Amerykanki z filmowej sieczki w telewizji.
"Cou ciebie?
" - "Okay!
"Mąż taką opuścił, tatuśdostał zawału,złodzieje okradli dom, ona straciła
pracę, aleoczywiściewszystkobyło okay, bo gruntto trzymać fason przed
obcymi.
Łucja nie uważałasię za obcą,umiała też odróżnić zapłakane oczyod
zaspanych.
Parę razypróbowała porozmawiać z siostrą, tłumaczyła, że nawet jeśli nie
będzieumiałapomóc, to przynajmniej wysłucha i podniesie na duchu.
Bognazasłaniała sięzmęczeniem.
Jak zwykle w miesiącachletnichsanatorium było przepełnione, pracy huk,
auczniowie z ZespołuSzkół Uzdrowiskowych siedzieli na wakacjach.
W czasie roku szkolnego była z nich spora wyręka,choćby przy
pionowaniu najciężejchorych.
Nauka chodzenia wymaga obecności czterechzdrowych osób:dwie
podtrzymująchorego, dwie przesuwają mu nogi: jeden krok,dwa kroki.
Taka to jest robota w ludzkim nieszczęściu, mawiała Bogna.
Z sanatoriumwychodziła zmęczona, szła dogabinetu i znowu spotykała się
z atropatią, zwyrodnieniami, osteoporozą, porażeniami mózgowymi.
- Właściwie po co ci ten gabinet?
- zastanowiłasięŁucja.
- Masz pracę, jesteś jużurządzona, wystarczyłoby trochęoszczędniej żyć i
nie musiałabyś harować na dwu etatach.
-Co tywiesz ooszczędzaniu, mysiu!
- fuknęła Bogna.
- Nie przesadzaj!
Wciąż oszczędzam.
217.
- Przestań, bo mi się na mdłości zbiera.
Te wszystkie majtki i biustonosze kupowałaś w ramach oszczędzania?
Możez przeceny alboz odrzutu?
Znam się trochę na bieliźnie, tygłupia myszo!
- Grzebałaś w mojejszafie?
-Któregoś dnia sama je wywaliłaś na tapczan, to sobieobejrzałam.
- No, dobra!
Mam fioła na punkcie bielizny, alezaręczam ci,że to mój jedyny fioł.
- A drugi,to gawędzenie przez telefon.
Dzisiaj zapłaciłam rachunek,największy, jaki udało mi się
dotychczaszapłacić.
Samych rozmów na komórki miałaś trzydzieścidwie.
Wzięłam wydruk, jakby cię to interesowało.
Ty, zdajesię, należysz dotych kobiet, które mogą uczynić milioneremtylko
miliardera!
Łucja bez słowa zagłębiła się w lekturze dokumentu.
Wciążpowtarzałysię dwa numerytelefonów komórkowych,wiadomo:
Steve'a i Baśki.
Z zamiejscowych parę razy pojawił sięnumer "Tiramisu", co do reszty nie
miała pewności.
Mogły to być hotele, w których zatrzymywał się Steve.
- Oddam ci co do złotówki - powiedziała znękanymgłosem.
- Nie wiedziałam, że uzbierało się tego aż tyle!
- Oddasz mi - zgodziła się Bogna - a ja wezmę te pieniądze, bo za
głupotę i niefrasobliwość trzeba płacić.
Jak tyrozliczasz swoje gadulstwo w Warszawie?
Łucja pomyślała dokładnie o tym samym.
W Warszawiedzieliła z Baśką wszystkie koszty napół, w tym także telefon.
Zwątpiła, czy był tosprawiedliwy podział.
Przyjaciółkanajczęściej korzystała z komórki, ona wyłącznie z
telefonustacjonarnego.
Lubiła sobie pogadać, choćby z Bogną, czasem z Dośką, i jakośnigdy nie
myślała o pieniądzach.
Bognawyjęła jej kwitek z ręki.
218
- Baśki komórkę poznałam,też mam jej numer, aczyjajesttadruga?
- spytała.
-Na tę drugą dzwoniłaś jeszczeczęściej.
- Wyłącznie wsprawach służbowych - odpowiedziałaŁucja i poczuła,
żesię rumieni.
Bogna patrzyła na niąz surową minąsędziego śledczegoiconajgorsze,
wcale nie wydawała się przekonana.
Łucjazarumieniłasię jeszcze bardziej.
Nigdy nie uważała, żebydrobne kłamstewka czy wykręty były czymś
zdrożnym.
Przeciwnie, chroniły przed wścibstwem i czasem po prostu byływygodne.
Przyłapana na niewielkim łgarstwie nigdy sięzbytnio nie przejmowała.
Dotknęła dłonią policzków.
Paliłyjak blaszany piecyk.
Dlaczego mężczyźni nie lubili Daniela?
To pytanieprześladowało Łucję od czasu rozmowy z Pipem.
Baśkatwierdziła, że piękni i ujmujący faceci mogą liczyć tylko nasympatię
kobiet.
Daniel rzeczywiścienie miał kolegów aniprzyjaciół, miał tylko znajomych.
Ledwiezadzwonił Steve,natychmiast zasypała go pytaniami.
Czy istnieje męskaprzyjaźń?
Czyon się z kimś szczególnie przyjaźni?
Czy wierzy w teorię Baśki?
Steve też należał do przystojnych i ujmujących facetów, więc powinien
wiedzieć.
- A wiesz,że teoria twojej przyjaciółki jest ogromnie ciekawa?
- powiedział.
-Czekaj, niech sobie przypomnę, czy jakiedyś dobierałem sobie przyjaciół
według koloru włosówi wzrostu?
Co tam jeszcze, waszym zdaniem,odgrywałorolę?
Barwa głosu?
Bicepsy?
- Kpisz ze mnie?
-Odrobinę.
Po co ci te wiadomości?
Męskaprzyjaźń nieodgrywa większej roli w twoim filmie, chyba że
nazwieszprzyjaźnią to,co łączyło ofiarę z zabójcą, czyli wspólne piciepo
parkach i bramach.
Konkretnie o co ci chodzi?
219.
- Dlaczego nie był lubiany przez kumpli?
-Nie wiem,to już kumple powinni wiedzieć.
O swoich przyjaciołach nie za bardzo chciał mówić.
Pomyślała, że z taką dyskrecją świetnie bysię nadawał do pracyw CIA.
Bujna wyobraźnia podsunęła jejnawet pomysł, żeSteve
jestagentemwielkiej wytwórni filmowej i jeździ poświecie w
poszukiwaniu zdolnych scenarzystów.
Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby zabrałją do Nowego Jorku najakieś
dwa, trzylata.
Rozmyślania o Danielu zaprowadziły jądo Pipa.
Nieprzypuszczała, żezechce go odwiedzić ponownie, a jednakktóregoś
popołudnia kupiła trochęowoców,jakieś czekoladki i poszła.
Łucja spodziewała się, że Pip na jej widok zdziwi się,może
ucieszy,ale do głowy jej nie przyszło, że nie zechce jejwpuścić do
mieszkania.
Stanął w drzwiach jakposąg.
- PowiedzBognie, że spotkamy sięw sądzie pracy i niechmi tu nie
nasyłaswoich ludzi!
- wykrzyknął.
- Jestem siostrąBogny, nie jej człowiekiem - zdenerwowała się Łucja.
- Sam jej powiedz, comaszdo powiedzenia,ja przyszłam w innejsprawie.
- W jakiejniby?
-Nawycieraczce mam ci tłumaczyć?
Ruszył się wreszcie iwpuścił ją do niemożliwie zapuszczonego
mieszkania.
Nie składał pościeli po spaniu, niesprzątał brudnych szklanek.
Łucja aż się wzdrygnęłana tePipowe porządki.
Wskazał jej wiklinowy fotel, na którymstał talerz z resztką makaronu w
pomidorowym sosie.
- Mam białe spodnie - powiedziała.
- Głupio będziewyglądało, jeśli usiądę w twoim talerzu.
Wykrzywiłsię w przepraszającym uśmiechu, złapałtacę,pozbierał
brudne naczynia, z rozpędu przetarłteżfotel,żeby Łucja bez obawy mogła
klapnąć.
Biegał nawet całkiem
220
raźnie.
Zauważyła, że jego łepetynę znaczyły ażtrzy szwy,i to dość spore.
-Jak się czujesz?
- spytała, kiedy wreszcie usiadł.
-Jakby na mnie srak naptał, wiesz?
Jak, twoim zdaniem,może się czuć facet pobity, skopany i wyrzucony z
roboty nabruk?
- spytał, wzruszając ramionami.
-Po co przyszłaś?
-Samarytański obowiązek i przyjacielskapowinność,wiesz,coto
znaczy?
- powiedziała, podającmutorbę z darami.
Przesadziła trochę z przyjaźnią,spojrzała, czy nie poczułsię dotknięty
niewczesnym żartem i zobaczyła faceta, któryztrudem panował nad sobą.
Pomyślała,że musiz nim byćniedobrze.
Takie nagłe skoki nastroju, od wrzasku połzy niebyły normalne.
Zmieszał się, zaczął udawać, że coś mudooka wpadło.
Oklęty, krzykliwy Pip był najzwyczajniej wzruszony.
- Uspokój się, stary!
Nie powiesz mi chyba,że obca ci jestludzka życzliwość?
- Tonie Bogna cię przysłała?
Łucja energiczniepokręciła głową.
- Bogna nawet nie wie, że tu jestem.
Ja z kolei nic niewiem otwoich kłopotach.
-Jak to możliwe, że wy jesteście siostrami?
- Ciotecznymi siostrami, jeżeli to cię uspokoi.
-Wyrzuciła mnie z pracy.
Od założenia gabinetu harowałem dla niej jak ostatni osioł.
Zrozum, kurwa, ani dniazwolnienia, urlopy tylko wtedy, kiedy jej
pasowało, a terazmi mówi,że młodzi po szkole szukają pracy, że musi
ichprzyjąć, bo nie może zamknąć gabinetu.
Zastanów się, kurwa.
Wpadła muw słowa.
- Nie jestem przesadnie uczulona, ale gdybyś mógł tytułować mnie
trochę inaczej, byłabym wdzięczna.
221.
- Wiesz, jak to jest, jak się człowiek zdenerwuje, kur.
Janie do ciebie, ja tak ogólnie.
Wkur.
wkurzonyjestem jakcholera!
Zrozum, nie wiem, co mam robić?
Wróciłbym doroboty choćby dzisiaj, tylko lekarz mi nie pozwala.
- Pip, ktocię właściwie pobił?
Nie odpowiedział od razu, kręcił się, wiercił i stękał,w końcu
wymyślił historię o jakichś niedopitych elementach, które chciały
pieniędzy na wino.
- Na mieście mówią,że to robota Babula i jegoludzi- powiedziała
Łucja.
Aniprzez moment nie uwierzyła w niedopity element.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- spytał.
Wjego głosie wyczuła ni to zaczepkę, ni hardość.
Skinęła głową.
- Babulowiodpalaliśmy zKornelem dolęi mieliśmy z nim spokój.
Towaru starczyło dla wszystkich.
Te, cochodziły znami, niechodziły do klubu i odwrotnie.
- Więc nie Babul?
-On nie miał w tym żadnego interesu.
Chciałaś znaćprawdę, to ci mówię.
- Więc jeżeli nie on,to kto?
- gorączkowała się Łucja.
- Jeszcze nie zaskoczyłaś?
Pokombinuj, to samo ci wyjdzie.
Ty, Łucja, ty może niewiesz, ale onato jest diablicaw najpiękniejszej
skórze, ci mówię!
Możesz sięobrażać,możesz ją bronić, cimówię, że taka jest prawda.
Teraz zasadzi się na Kornela.
Nie wiem jak,ale cośwykombinuje, zobaczysz.
I żeby jeszcze znalazła lepszych!
Nie znajdzie.
Tylkoco ja mamkur.
ze sobąteraz zrobić?
Trzeba zwijać żaglei odpłynąć.
Fizjoterapeutów wszędzie jak psów, a mnie Ciechocinek pasował.
Cały głupi jestem.
Opuścił głowę i siedział zmartwionyjak nieszczęście.
Łucja policzyłado dziesięciu, zanim trochę ochłonęła.
Gadanie Pipa niespecjalnie ją zaskoczyło.
Rozgoryczenie bywazłym doradcą.
Rozumiała jego żal, natomiast nie pojmo-
222
wała, dlaczego tak uparcie łączył pobicie ze zwolnieniem.
Bognanie musiała korzystaćz pomocy osiłków, żeby zwolnić swojego
pracownika.
- Ona tomogła.
wiesz co?
- dodał.
To, że Wejściem Danek zmienił nam umowy na dużo korzystniejsze,
Gabinet wciąż był jego.
- Zmienił wam umowy przed śmiercią, Przed jaką śmiercią?
Chyba nie wied21"'ze "^rze, co?
W tygodniu zmienił nam umowy, w sobotę
miał wyjechać na stałe do Mili.
W piątek Ziemek z Bogną to wiesz,.
wysłali go do Bozi.
Gadaliśmy jużo tym.
- Gadaliśmy trochę inaczej.
Nie wiem, czy Pamiętasz, ale plułeś wtedy strasznie na Daniela.
- Ty, Łucja, jak ty to wszystko powtórzysz Bognie, szybko z
Bankiem się spotkam.
-Niczego nie powtórzę, spokojna głowa.
- To po co chcesz wiedzieć?
-Na pewno nie po to, żeby powtarzać Bognie, mam swoje prywatne
powody.
- Chyba rozumiem- uśmiechnął się domyślnie.
Tyle ci tylko powiem, że Danek był w porządku facet- Jak na mójgust za
mało męski, ale w porządku.
I nis miał ^^a.
- Zdradzał żonę, odbił kumplowi narzeczoną, nie właził tylko na
szczotkę ryżową i był w porządku- Wiesz, gada się różne rzeczy nie
NaPrawdę..
Byłw porządku, ci mówię!
Bogna wygadywała na niego różnepaskudztwa, wiesz, jak to jest.
Większego klina Pip nie mógł jej zabić.
Przez całą drogę do domu Łucja miała o czym rozmyślać.
Szławolno, niktna nią nie czekał, ani na plotki z Dośką, albo raczej z
Kornikową, nie miała ochoty.
Wieczór byłprawdziwie letni, chociaż; w Powietr^Zu czuło się już
nadchodzącą jesień.
Na chodnikach zbierały się
223.
pierwsze żółte liście.
Mały jesiennysmutek spadł również naŁucję i tak zawiercił w środku, że
miała ochotę rozpłakać sięnad sobą, Bogną, Danielem, Pipem, a
najbardziej nad wyjazdem Steve'a.
Łzy jej się w oczach kręciły aż do samegodomu.
Nawet nie zauważyła, że furtka byłaotwarta na całą szerokość.
Zastanowiły ją dopierouchylone drzwi do mieszkania.
To nie było podobne do Bogny.
Mogłamieć po dwie siatkiw każdej ręce, piątą w zębach, ale furtkę ipotem
drzwi zawsze starannie zamykała.
Z bijącymsercem Łucja weszła doholu.
Siostra siedziała na schodach z komórką przyuchu.
Obok niej stał mały Sebastian z buzią umorusaną czekoladą.
Łucja mogła odetchnąć.
- Ja słowa dotrzymałam - mówiłaBogna poirytowanymgłosem.
- Kwity leżą głęboko i gotowa jestem zakopać jegłębiej, ale najpierw
muszę mieć w garści zaproszenie.
Dlaciebie tomałe piwo.
- O, ciocia!
- zawołał Sebastian.
Bogna podniosła głowę.
Bez chwili wahania wcisnęła klawisz i schowała komórkę do kieszeni.
- Ładnie traktujeszrozmówców- powiedziała Łucja.
-Tak jakna to zasługują, mysiu.
Każdemu według jegozasług.
- Gdzie się wybierasz, że potrzebne ci zaproszenie?
-Łopaciakówna przyjeżdża z jakimś recitalem, chciałamjąobejrzeć na
scenie, tylkonie mam ochoty płacić za bilet- roześmiała się figlarnie, jakby
niepłacenie było znakomitym żartem.
- Gdzie byłaś?
- Na spacerze w parku Sosnowym - skłamała gładkoŁucja.
Od pewnego czasu zrobiła się bardzo powściągliwa wobec siostry.
Nie przychodziło jej tołatwo.
Z natury była gadułą.
Baśka i Bognawiedziały o niej wszystko, no, prawiewszystko.
Baśkawysłuchała, powiedziała,co myśli, czasem
224
podniosła Łucję na duchu, ale nigdy potem nie wracała
dopowierzonych sobiesekretów.
Była jakstudnia.
NatomiastBogna nabrała maniery przerywania iwtrącania swoichuwag.
Nie były to życzliwe rady ani dzielenie się doświadczeniami, tylko ostre
zwroty w stylu: jesteś głupia,tego czy tamtego nie rozumiesz, nie myślisz,
nie wyciągasz wniosków,i tym podobne.
Łucja czułasię urażona i coraz rzadziejpozwalała sobie na szczerość.
Nie mówiła o Stevie, bo Stevedenerwował Bognę, nie wspomniała też
słowemo wizycieu Pipa.
Zresztą liczyła, że wcześniej czy później Bogna samasię dowie.
Bogna nie wyglądała najlepiej.
Byłaprzepracowana i cośją wyraźnie dręczyło.
Powrót do domu przed dwudziestą teżnie był normalny.
Ostatnio wracała dobrą godzinę później.
Łucja zlitowała się nadsiostrą i zrobiła kolację.
Nie bardzomiała w czym wybierać, bo zapomniała o zakupach i w
lodówce leżały tylkosmętne kawałki starej szynki,oślizgłei nieapetyczne.
- Nie mamy pomidorów ani ogórków - zdziwiła sięBogna.
- Wiesz co, jak ja o czymś nie pomyślę, tona ciebie niemam coliczyć!
Mogłabyś przynajmniej wpaść dozieleniaka!
Piła herbatę, gryzła skórkę przedwczorajszegochlebaiwyglądała na
mocnozirytowaną.
Łucja poczuła się głupio.
- Wciąż masz te swoje kłopoty z gabinetem?
- spytała,żebyodsunąć na bokdyskusję o zakupach.
; - Jakbyś zgadła.
Dopołowy miesiąca muszę wyprowa dzićwszystko na bieżąco, a tu
Ziemek pracuje tylko do końca tygodnia, a na Kornela patrzeć nie mogę.
Przychodząi młodzi ludzie po szkole, pytają o pracę, a ja muszę zadowalać
się spadkiem po Danielu i znosić obecność tych dwóch.
' Po co ja ci to wszystko mówię!
I tak niczego nie zrozumiesz.
- Zrozumiem, jak mi powiesz, co to znaczy spadek poDanielu?
225.
- Sto razy już ci mówiłam!
Powiem sto pierwszy, a pojutrze znowu zapytasz.
Łucja nie dała się sprowokować, nie fuknęła, choć miałaochotę, tylko
jeszcze raz powtórzyła pytanie.
Intrygował jąwyłącznie spadek po Danielu.
Od niedawna wiedziała już,że Bogna wydała na gabinet wszystkie
pieniądze pobabci,że dodatkowo zaciągnęła kredyt w banku, lecz nigdy
niewspominała słowem, że to nie ona była właścicielką.
Terazwreszcie musiałato wydukać.
- Chciałam, żeby miał swoje miejscepracy, w ogóle cośswojego,
rozumiesz?
Ten dom był najpierwbabci,potemmój, ale nie jego.
On cierpiał, że przez całe życie był odkogoś zależny: od matki, ode mnie,
od wódki.
Pił, bo cierpiał.
-To nie był facet zdolny doprowadzenia interesów!
- zdziwiła się Łucja.
- Nie wiedziałaś o tym?
- Wiedziałam lepiejniż ty.
Był moim mężem, kochałamgo nieprzytomnie, bez względuna to, co robił.
Byłjedynymmężczyzną, przy którym chciałamsię zestarzeć.
Inni mniepo prostu nie interesowali.
Nie umiesz,czy niechcesz tego
zrozumieć?
- Rozumiem.
Oczywiście, żerozumiem -szepnęła Łucja.
Podeszła i przytuliła Bognę.
Steve to jednak mądry facet,pomyślała z podziwem.
Oni naprawdę kochali się do końca.
Opowiadania dla "Tiramisu" powoli stały się dla Łucjizmorą.
Nie chodziło nawet o czas, lecz przedewszystkimo pomysły: co tydzień
nowe, świeże i niebanalne.
Nicsiętakiego wokół nie działo,o czym mogłaby pisać.
Rodzinę i znajomychwyeksploatowała już do ostatniej kropki,opisała
amory Baśki i wymyśloną miłość Eweliny, opisałaPipa iKornela, teraz
zastanawiała się nad klubem nocnym"Naopak".
Miała wielką ochotę obejrzeć choć jeden spektakl, popatrzeć na histerię
kobitek,potem dorobić fabułę
226
i wszystko torazem zgrabnie opisać.
Byłby fantastyczny materiał, pod warunkiem, że znalazłaby kogoś do
towarzystwa.
Sama bała się iść.
O Dośce i Eweliniewolała niemyśleć,oczywiście o każdej z
innegopowodu.
ZostawałatylkoBogna.
- Mysiuniu, czy ty zidiociałaś do reszty?
- zainteresowałasię życzliwiesiostra.
-Zbolałe wdowy nie zaglądają obcymfacetom w slipki.
Może jeszcze poprosisz, żebym nadziałana siebie czarnykapelusz z woalką
i czarne rękawiczki dołokcia?
Babul dostałby zawału.
- Znasz Babula?
-Kochanie, tu zmieniają się tylko kuracjusze.
Stalimieszkańcy, jak sama nazwa wskazuje, są stali i z grubszasię znają.
Babulicki jest dość popularną postacią, nie skąpina rozwój kultury,
uświetnia różne imprezy, nie tylkow swoim klubie.
- Czy to on pobił Pipa?
-On ma zadyszkę, za bardzo by się zmęczył.
A jednak Bogna nie wykluczałaudziału Babula w pobiciu Pipa.
Była nawet pewna,że to robota jego gorylątek, facetów o silnych płucach i
nogach.
Niestety, nie wykluczałateż swojego udziału wtej żałosnej imprezie.
Pośredniegooczywiście, ale zawsze.
Babul miał wieczne pretensje, że Pipz Kornelem psują mu interes.
Z braku lepszych rozmówcówwydzwaniał do Bogny ze skargami.
Był namolny i chamski.
O takim powiedzieć "młot", to ubliżyćmłotowi.
WreszcieBogna niewytrzymała i objechała Babula.
"To co, mamurwać mu jaja?
", wrzasnął.
Odpowiedziała, zanim się dobrzezastanowiła, z kim rozmawia: "Jemu,
sobie,komu tylkochcesz, bylebyś przestał do mnie wydzwaniać!
" To był ichostatni kontakt, zarazem ostatniwystępPipa na
dansinguw"Bristolu".
Bogna po tej historii czuławielki niesmaki wyrzuty sumienia, chociaż
zdawała sobie sprawę,że Babul
227.
nie musiał czekać na jej pozwolenie.
Pip nie był pierwszympobitym fordanserem, wcześniej zdarzały się
podobne przypadki.
- Odpuśćsobie wyrzuty sumienia, mało to głupot mówimy w złości!
- pocieszyłają Łucja.
-Uważam tylko,że niepowinnaś go właśnie terazzwalniać.
-Co to znaczy teraz?
Daniel wyciął mi taki numerzumowami, tak mi związał ręce, że niemogę
żadnego z nichzwolnić.
Jedno,co mogę, to postraszyć.
- Daniel?
-Myślisz, że doczułego kochanka pasują bukietykwiatów,
nieświństwa?
Możliwe,aleon nie byłczuły, ontylko świetnie grał czułość.
A kiedy już nie musiał grać,spróbował podziękowaćmi po swojemu za to,
co dlaniegozrobiłam.
Odkąd przestał pić, między nami wszystko siępopsuło.
Ostatnie dni obfitowały w zagadki, od których Łucjadostawała
zawrotu głowy.
13
NajpierwSteve obiecywał, że przyjedzie w poniedziałek,potem
przesunął termin na wtorek, a kiedy zadzwonił w sobotę, mruknął coś o
następnym czwartku.
Podróżował sobiepo województwie, od Żnina po Tucholę, i wydawało się,
żeniema zamiaru wracać.
Łucja byłaniepocieszona.
Nie dość,że kradł czas, który mielispędzić razem, to jeszcze zastanawiał
się,czy zdąży, czy wyrobi, jakby miał niewiadomo jakieinteresy
dozałatwienia.
A przecież jeździł prywatnie.
- Najlepiejby było,gdybyś to ty przyjechałado mnie- powiedział.
Głupie serce gotowe było do podróży, jednak oprócz serca Łucja
miała jeszcze rozum, który coraz bardziej się buntował.
Stevepodawał jej adres,tłumaczył, jak dojechać dopensjonatu, w którym
zamieszkał, i nawet nie zająknął się,nie próbował wytłumaczyć, dlaczego
zmienia ich wspólneplany.
Łucja nie chciała być dziewczyną na skinienie.
-Jak sobiechcesz -westchnęła z żalem.
- Czekam na ciebie tutaj, nieprzyjedziesz, to.
Miała zamiarpowiedzieć: "to twoja strata", lecz coś jązadrapałow
gardle i dokończyłajuż zupełnie cicho,żebędziejej bardzo smutno, jednak
jakośto przeżyje.
Poryczała się dopiero,kiedy odłożyła słuchawkę.
I dlaczegoja sądziłam, że onjest innyniż reszta
facetów,myślała,rozglądając się bezradnie za chusteczką do nosa.
229.
Natychmiast zadzwoniła do Baśki.
Zastała jąna stateczkuwycieczkowym.
Słyszała jakieś perkotania, dziesiątki cudzych głosów, w których głos
Baśki ginął i dostawał czkawki.
Z czkawką rozmawiać się niedało.
Łucja wrzasnęła tylkodosłuchawki, że jest niepocieszona,że wietrzy
zdradę iżePip obiecał podać adres Mili.
Odłożyła słuchawkę i zrobiłacoś absolutnie sprzecznego ze swoimi
zwyczajami: w białydzień położyła się na tapczanie i usnęła.
Obudził ją telefon.
Baśka albo Steve, myślała, biegnąc do aparatu.
Źle wymierzyła zakręt, wyrżnęła głową w futrynę, na szczęście
zdążyłajeszczepodnieść słuchawkę, żeby się przekonać,żeniezgadła.
Wesoły głos Marcelego nie poprawił jejnastroju.
Wprawdzie zapraszałago do Ciechocinka ze sto razy, ale zupełniejej to
wywietrzało z głowy.
Zresztą Marceli nie przyjechałturystycznie, tylko raczej z obowiązku.
Przywiózł ojca do sanatorium i przy okazji chciałsię spotkać z Łucją.
Trzymającsię za głowę i postękując,podała mu namiaryna "Bristol".
Była sobota, zdrajca Steve siedział gdzieśdaleko i miałŁucjęw nosie, nie
chciała kolejnej sobotyspędzić przy komputerze czy na plotkach z
Kornikową.
Obiecała, że za godzinębędzie.
W łazience, kiedy poprawiała urodę,nadwątloną niecoprzez
sen,zobaczyła zaczątek guza na czole, w miejscu zderzenia z futryną.
Tylko guzabrakowało jej do szczęścia.
Nadodatek nabiła go, pędząc do telefonu, a więc pośrednio zawinił
Marceli.
Lubiła gobardzo,najbardziejze wszystkichkumpli,ale podejrzewała, że
umawiał się z nią nie całkiembezinteresownie.
Marceli był też kumplem Oskara.
Szła naspotkanie niezbyt przychylnie nastawiona.
Jeżeli Łucji bardzo na czymś zależało, jeżeli coś planowała z dużym
wyprzedzeniem,to najczęściej wychodziłaz tego klasyczna mijanka.
Planyszły wjednym kierunku,
230
efekty w przeciwnym.
Natomiast jeżeli do czegoś podchodziła z dużą rezerwą, czasem wręcz z
niechęcią, tona końcubyłamile zaskoczona, że czarnowidztwo się
niespełniło.
Podobnie itym razem.
Na tańcach, pytlowaniu i wspominkach oBaśce wieczór minął niewiadomo
kiedy.
Dopierow drodze powrotnej Łucja pękła.
- A co u Oskara?
- napomknęła tak obojętnie, jakby wcale nieczekała na odpowiedź.
- Powiem ci, że nie chciałbym być na jego miejscu.
-Ty nigdy nie będziesz na jego miejscu!
- powiedziałaj z przekonaniem.
- Jeżeli dojdzie do rozprawy w sądzie, a wszystko na towskazuje,
wystąpisz jako świadek?
- spytał.
- Jakbym chciaławystępować wsądzie, poszłabym naprawo -
roześmiała się Łucja.
- Na szczęście ta sprawa toczysię zupełnie poza mną.
Mimo późnej pory wholu pachniało świeżym ciastemi jabłkami,
znak, że Bogna poczuła w sobie duszę gospodynidomowej.
Na co dzień nierozwijała talentów kulinarnych,bonie miała na to czasu.
Całe dnie spędzała poza domem,obiady jadała w sanatorium i ogotowaniu
niechciała słyszeć.
Jednak odczasu do czasulubiła czymś błysnąć.
- Co zazapachy!
- Łucja z lubością wciągała wpłuca aromat jabłek i cynamonu.
-Można spróbować?
- Dopiero po upieczeniu, ty łasuchu- roześmiała sięBogna.
-Czy to jestszarlotka według przepisu Daniela?
-Słucham?
- Bogna patrzyła z największym zdumieniem.
Łucja ugryzła sięw język.
O przepisie na szarlotkę wspominała swego czasu Ewelina, jednak dość
niebezpieczniebyło wspominać o Ewelinie przy Bognie.
Zaczęła więc nawijać o tamtym piątkowym wieczorze, kiedyto Daniel
miał
231.
podobno piec szarlotkę i przygotowywał się do obieraniajabłek.
Była pewna,że słyszała to od samej Bogny.
- Daniel w życiu nie zrobił sobie jajecznicy i nie obrałziemniaka.
Też sięudałaś ztą szarlotką - prychnęła.
- Sama mówiłaś!
- broniła się Łucja, ale już wiedziała, żezbyt serio potraktowała "takie tam
sobie" gadanie siostry.
Bogna często mówiła "tak sobie", potem wszystkoodwoływała i nie czuła
z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia.
Teraz też roześmiała się tylko i pokręciła głową.
- Ty wiesz, że on w zimietrochęprzytył i tak się tym zamartwiał, że
wogóle nic słodkiego nie brałdo ust?
Mamjednak nadzieję, że twój gość nie jest na diecie?
Przyprowadźgo jutrona obiad.
Szarlotkę podamy na deser.
- O jakim gościu mówisz?
- zdziwiła się Łucja.
-Jak mi go przedstawisz, to będę wiedziała.
Na razie słyszałam tylko tyle, że ma urodę Meksykanina.
Szybkość obiegu informacji w rodzinnym mieście nie poraz pierwszy
wprawiłaŁucję w zdumienie.
Jeden wieczórw"Bristolu",kilka tańców, spacer, a Bogna nie dość,żeo
wszystkim już wiedziała, to jeszcze zdążyła upiec szarlotkę.
Dla Steve'a nigdy nie była taka uprzejma i Łucjamiałaochotę obruszyć się
w jego imieniu.
W porę przypomniałasobie, że jest na niegoobrażona, poza tym obiecała,
że niebędzie o nim rozmawiała z Bogną ani z Baśką.
Co do Baśki,nie była przekonana.
Przyjaciółka nie krytykowała Steve'a,nie nazywała fanfaronemani
prezesem koła emerytów.
Pozatym Łucja nie umiała sama przeżywać swoich dramatów,musiałamieć
kogoś, z kim mogła dzielić smutki i radości.
Dla Baśki musiała zrobić wyjątek.
- Omatko!
- zatrwożyła sięBogna.
-Skąd to limo nadokiem?
Nie powiesz chyba, że temperament Meksykaninawylazł ci czołem?
232
-To raczej mój temperament plus twoja futryna- mruknęłaŁucja.
- Biegłamdo telefonu i nie wyrobiłam
nazakręcie.
- Coś podobnego!
- Bogna pokręciła głową.
-Ewelinakiedyś wściekła się na Daniela i nabiła mu guza.
Biedak, tłumaczył się potem, że wpadł nafutrynę, ito chyba na tę samą,co
ty.
Wcale mu nie uwierzyłam.
- Mógłwpaść!
Mój guz niech ci będzie dowodem- powiedziała Łucja.
- Adlaczego Ewelina biła twojegomęża?
- Nie wiem, czy biła, może naprawdę walnął w futrynę.
Chłopaki mówili, że tego dnia wpadła do gabinetu wściekłajak furia, nie
zastała Daniela, więc się dowścieczyła i pogoniła go szukać.
Wieczorem patrzę, a u niego na łbieguzjakpół antonówki.
Za niewiernym chłopemnie trafisz, mysiu.
Może i przeleciał ją z raz po pijaku, a potemto już tylkouciekał.
Na ogół miał niezłygust, więc trudnouwierzyć,żeby zakochał się w
Ewelinie.
A ten Meksykanin jaki jest?
Oczywiście nie pytam ojego gust, bo z grubsza jestem zorientowana.
Wystarczypopatrzeć na ciebie.
Z tym limemjesteś jeszcze bardziejinteresująca, siostrzyczko -
roześmiałasię Bogna.
- Zlituj się, to tylko kumpel, nikt więcej.
Przywiózł ojcado sanatorium irano wyjeżdża.
Szarlotkębędziemy musiałyzjeść same.
Miejsce przystojnego Vittorio zajął średniej urody Robertino,trzeci w
kolekcji amant Baśki.
Tempo,w jakimprzyjaciółka zmieniała chłopaków, przyprawiało Łucję o
zawrót głowy.
Znała całkiem inną Baśkę,zrównoważoną,obowiązkową, działającą
według precyzyjnego mechanizmu, wmontowanego nastałe, który
pozwalał jej zachowywać umiar między rozrywką a pracą.
Ta Baśka, któradzwoniła z Capri, najwidoczniej nieumiała żyć bez pracy
233.
i głupiała od nadmiaru swobody.
Tak przynajmniej widziała to Łucja.
- Uparłaś się, żeby w ciągu miesiąca nadrobić zaległościerotyczne z
poprzednich lat?
- spytała zdumiona.
Ciężkie westchnienie przyjaciółki zabrzmiało w słuchawce jak
podmuch wiatru.
Nie uparła się, niechciała nadrabiaćzaległości, tylko próbowała żyćna
luzie, tańczyć i trochępoflirtować.
Nieona wymyśliła wyspę kochanków, włoskitemperament inajazd
wczasowiczów na Capri.
Kręciła sięw nieprzebranym tłumie, trochę strzelałaoczami, a
jejsłowiańska uroda dokonywała reszty.
- Wiesz - gorączkowała się Baśka - mnie tych chłopakówjest żal.
Przez całe wakacje uganiają sięzadziewczynami,przebierająw nich jak w
przejrzałych mandarynkach, pomyśl, co to za życie!
- I tak mają lepiejniż Pip iKornel - zauważyła Łucja.
-Ci biedacynawet przebierać nie mogą, idą tam, gdzie impłacą i gdzie ich
chcą.
- Dla pieniędzy to co innego, a ci moipoświęcają sięzczystej
życzliwości - zapewniła Baśka i zgrabnie przeskoczyłana polskie realia.
- Masz jakieś wieści o Pływaczce -spytała.
- Burakoddał sprawę do sądu, możliwe, że Oskar zechce powołać
mnie na świadka.
Muszę uciekać jak najdalej.
Chybapojadę ze Steve'em jako gosposia do Nowego Jorku!
- Przecież ty się nie znasz na kuchni anina prowadzeniudomu- kpiła
Baśka.
- Dzieci i staruszków też nieumieszniańczyć, a to są głównezajęcia
gastarbeiterów.
- Podszkolęsię - obiecała Łucja i nie ciągnęła
dłużejniebezpiecznejrozmowy.
Prawdziwe kłopoty Oskara dopiero się zaczynały.
Kingaznała szczegóły odswoich pinezek i natychmiast zadzwo234
niła do Łucji.
Mówiła, że sprawa już w sądzie, że facet, któryutożsamił się z bohaterem
filmu, żąda dwustutysięcy za naruszenie dóbr osobistych, że skarży
telewizję i reżysera.
- Dwustu?
- zdziwiłasię Łucja.
-Przykra historia, leczzmartwienienie moje.
Rozstałam się z Oskarem kilka miesięcy temu i nie przeżywam jego
kłopotów.
Kinga oczywiściewiedziała o rozstaniu iwłaśniedlategodzwoniła.
Byłaogromnie przejęta; śmieszkiem, żartempróbowała nadać rozmowie
lekki ton, lecz Łucja za dobrzeją znała, by dać sięzwieść tanimsztuczkom.
Powoli chwytała intencje naczelnej.
W biurku Kingi wciąż leżały pięknezdjęcia pięknegoOskara.
Zapłaciła fotografowi, zanimzaczęła się afera wokół filmu.
Debiut zewzględów strategicznych nie wypalił,więc Kinga
wymyśliłarozmowę o reżyserskiejwpadce.
Zachłystywała sięswoim pomysłem i cochwilapowtarzała: "To będzie
prawdziwyhit!
Taki młody i jużumoczony, frapujące, szalenie frapujące!
" Redakcja "Tiramisu" lubiła bulwersować swojeczytelniczki.
Wiadomoprzecież, że nawet niewielki skandal jest dużo ciekawszy od'
mdłej recenzji, której i tak nie miałby kto napisać.
W każdej!
recenzji, tłumaczyła Kinga, jest coś ubliżającego dlaodbiorcy.
To tak, jakby autor mówił: "Uważaj, jestem od ciebie mądrzejszy, bardziej
oblatanyi beze mnie nie zorientujesz się, któryfilm jest dobry, a którym nie
warto sobie zawracać głowy".
Czytelniczki "Tiramisu" zadowalały się informacjamio filmach
zaczerpniętymi z promocyjnych gotowców,' natomiast uwielbiały skandale
w dobrym stylu.
- Mam napisaćskandalizujące opowiadanie?
- spytałaŁucja.
Kinga udała, że w ogóle niesłyszy pytania.
- Oskar powiedział mi -teatralniezawiesiła głos - że toty jesteś cichą
współautorką scenariusza.
Taką cenną wiadomośćmuszę skonfrontować, sama rozumiesz.
235.
- Nie znam pojęcia "cichy współautor" - odpowiedziałapewnym głosem
Łucja.
-Chcesz powiedzieć, że jesteś cichą współautorką, tylkonie
uświadomiłaś sobie tego wcześniej, tak?
- To nie ja mam problemy ze świadomością, tylko twójrozmówca.
Dobre obyczajenakazują wymieniać współautorów w czołówce filmu.
Mojego nazwiska tam nie było.
- Dlatego mówię o cichymwspółautorstwie - upierała sięKinga.
-Czemu miałabymnarabiać się anonimowo dlachwałyOskara?
- Wiesz, kobiety wiele zrobią, żeby zatrzymać mężczyznę.
-Przecież to ja go zostawiłam!
- Więc może aktzemsty?
Wystąpiłaśprzecież w jego filmie, w scenie, którą można nazwać
symbolicznym pożegnaniem - drążyła Kinga.
- Jeżeli choć jednaz tych bredni znajdzie się w twoimtekście, to
pożegnamy się niesymbolicznie!
- powiedziałazirytowana Łucja iprzerwałapołączenie.
Siedziała potem bez ruchu i zastanawiała się, dokądmogą ją
zaprowadzić pytaniaKingi.
Na łamy "Tiramisu"napewno,a kto wie, czy niedalej, choćbydo sądu.
Mimociepłego popołudnia poczułachłódna plecach.
W uszachsłyszała krzyk Oskara: "Jeszcze pożałujesz!
" PamiętliwyOskar, pieniacz Pałąk i skandalistka Kinga, to był
piekielnykonglomerat, który nie wróżył rychłego zakończenia sprawy.
Nie chciała być wmieszana w ich intrygi, ale nikt jej niepytał o zdanie.
14
Chcąc nie chcąc,Łucja musiała wpisać Pipana listę swoich przyjaciół.
Obiecał odszukać Milę i słowa dotrzymał.
Uwinął się z zadaniem bardzo sprawnie, a w nagrodę chciałtylko jednego:
żeby Łucja znowu wpadła z wizytą.
Nie chodziło mu o czekoladki ani owoce,jedynie o chwilę rozmowy.
Czuł się chory i samotny.
Obiecała, że zajrzy popowrocie zTorunia.
Mila pracowała w szpitalu miejskim na Batorego,możnapowiedzieć,
trzy kroki od centrum.
Łucja wiedziała, gdzie tojest, i czuła się prawie tak, jakby miała już
dziewczynę w zasięgu ręki.
Nieprzewidziane kłopoty wyniknęły dopierona izbieprzyjęć.
Łucja upierała się, że szuka Milifizjoterapeutki, a takiej nikt tam nie znał.
- Możechodzi pani o pielęgniarkę z wewnętrznego?
-spytała przytomnie recepcjonistka, zanim Łucja zdążyław duchu posłać
Pipowi paskudną wiązankę.
Pobiegła na wewnętrzny.
Parę razy próbowała sobie Milęwyobrazić izawszewidziała
smukłąbrunetkę, podobną niecodo Bogny.
Nic nie mogła na toporadzić, że jasnowłosyDaniel kojarzył jej się z
brunetkami.
Była zaskoczona,kiedystanęłaprzed nią niewysoka blondynka, drobnai
bardzoszczupła.
Czyżby ona już urodziła?
- pomyślała w popłochuŁucja.
Nie zdążyłasię przedstawić, powiedzieć, kim jest i poco przyszła, bo tamta
ją uprzedziła.
237.
- Poznaję cię, wiem, kim jesteś.
Daniel dużo mi o tobieopowiadał.
Uśmiechała się tak, jakby przez te wszystkie miesiące czekała tylko
na Łucję.
Umówiły się wkafejce na Szerokiej, tejsamej, którą tak lubiłSteve.
Mila zniknęła za oszklonymidrzwiami oddziału, a Łucja została z
mętlikiem w głowie.
Nurtowały ją zwłaszcza dwa pytania: jak to możliwe, żeMilapoznała ją
jedyniez opisu i gdzie teraz było dziecko Daniela, jeżeli nie w brzuchu
Mili?
Wróciła do śródmieścia.
Korciło ją, żeby pobiegaćposklepach, jednak od czasu pamiętnej rozmowy
z Bognąwzięłasię w garść.
Musiałaprzyznać siostrze rację: przez najbliższe lata mogła umawiać się na
eleganckie, rozbieranerandki bez konieczności kupowania nowych majtek
i biustonoszy.
Niestety, chętnych na takie randki jakoś nie było.
Kupiła trzy róże, kawałek placka ześliwkami iposzła domatki Daniela.
Łucja chciała spełnić samarytański obowiązek, oderwaćstaruszkę od
rozmyślańo synu, a trafiła na kobiece przyjęciez porzeczkowym winem
domowej roboty i kruchymi ciasteczkami.
Na widok zarumienionej gospodyni oraz trzechrównie zarumienionych
pań siedzących w pokoju miałaochotę zawrócić i uciec.
Zaczęła mamrotać, że nie chceprzeszkadzać, że przyjdzie innym razem.
Nie wiedzieć czemu, skojarzyła sobie, że cztery kobitkikoło
sześćdziesiątki,i toz Torunia, obowiązkowo muszą należeć do
osławionychbrygad moherowych beretów.
Wolała z nimi nie zadzieraćprzy porzeczkowym winie w gościnnym, lecz
obcym domu.
Z ciężkimsercem dała się posadzić przy stole i spędziła dwiefantastyczne
godziny wtowarzystwie kobiet, które miaływ sobie niespożyte pokłady
energii i humoru.
-Alfreda mówiła, że jesteś reżyserem, to prawda?
- dopytywała się pani Magdalena.
238
-Jeśli mówiłam, to znaczy, że jest - obruszyła się matkaDaniela.
- Nigdy nie oszukuję bez potrzeby!
Łucja roześmiała się ubawiona, że pani Alfredaw ogólemoże mijać
się z prawdą.
- Kochana, złota- pani Magdalena chwyciła Łucjęzarękę - nakręć
filmo młodych duchem emerytkach, którestraciły co prawda
zainteresowanie płcią odmienną, ale kochają życie i stać je na wiele.
-Madziu, mów za siebiez tą płcią- zaprotestowała paniEwa,
najdrobniejsza i najcichsza z pań.
- A czemu nie nakręcić filmu o dojrzałej miłości?
- wykrzyknęła pani Stefania.
-Jest taka świetnapowieść Sprawyzagraniczne.
Film też był znakomity, grała żona Paula Newmana i taki przystojny,
barczysty aktor.
Madziu, musiszpamiętać,sama mówiłaś, że on był wtwoim typie?
- To ja mówiłam - sprostowała pani Ewa.
-Ty?Ty zawsze wolałaś długichi chudych, takich,co tomożna ich
złożyćjak scyzoryk.
Małe z wielkim dobrze siękomponuje, totwoja opinia!
- Moja,ale dla tego aktora, o którymmówimy, zrobiłamwyjątek.
Polubiłamgo za żywiołowość.
- Ona jeszcze gotowa machnąć się za mąż!
- zawołałaz niedowierzaniemmatka Daniela.
Pani Ewa uśmiechnęła się z lekkimzażenowaniem.
Niepojmowała, co jej przyjaciółki miały przeciwko instytucjimałżeństwa.
Jak dotąd nikt nie wymyślił lepszego rozwiązania na połączenie dwu osób
różnej płci.
I nikt nie powiedział, że mają się łączyć tylko młodzi i bardzo młodzi.
Gdyby pani Ewa miała pewność, że trafi na mężczyznę odpowiedzialnego
i dobrego,broń Boże nie młokosa, to z miłąchęcią zamieniłaby stan
cywilny z wdowy na mężatkę.
Jednak nazwiska aktora nie umiała sobie przypomnieć.
239.
-Jak on się nazywał?
- nie dawała za wygraną pani Stefania.
-Nibyprostak, wkowbojskim kapeluszu, w buciorachi prochowcu, ale w
gruncie rzeczy dobry człowiek.
Kochałją jak szalony, aż do zawału serca.
Może pani pamięta, paniŁucjo.
Łucjapamiętała tylko, że żona Newmana, świetna amerykańska
aktorka,to Joannę Woodward, zdobywczyni Oskarai kilku Złotych
Globów.
Filmu nie widziała itrudno jejbyło, wyłączniena podstawieopisu pani
Stefanii, strzelićnazwiskiem aktora.
- Takifilm, żeby pani nakręciła, tylko z innym zakończeniem.
Oni mogli jeszcze długo razem pożyć, wcale nie bylistarzy.
Nasza Ewama rację: miłość w każdym wieku jestpiękna, i to warto
pokazywać.
- Stefciu, młodzi interesująsię młodymi -powiedziałamatka Daniela.
- Łucja może nakręcić film o swoichrówieśnikach, bo ich sprawy zna
najlepiej.
- Byle zdobrym zakończeniem- zażyczyła sobie paniMagda.
- Lubię filmy, które podnoszą mnie naduchu,każąwierzyć,że ludzie ogólnie
są dobrzy, tylko czasemcoś im niewychodzi.
Tak choćby jakw Con amore.
I niech pani nie pakuje do swojegofilmu morderstw, bijatyk i przekleństw.
- To jeszcze powiedz pani Łucji, co ma wpakować, bosama może na
to nie wpaść- roześmiała się pani Ewa.
Łucja dawno już nie bawiła się tak świetnie.
Przez dwiegodziny nie padło ani jedno słowo skargi na starość,drożyznę
czy polityczną głupotę.
Nawetmatka Daniela wypogodziła się i ożyła przy swoich
niezmordowanychprzyjaciółkach.
Kobiety oglądały filmy w telewizji, biegały nawystawy,gdzieś tam
działały, coś robiły.
Ostatnio zajęły siękochaną Alfredą.
Przy pożegnaniupani Magda szepnęłaŁucji do ucha, że pół rokużałoby w
osamotnieniu wystarczy
240
na przemyślenie całego życia, które przecież jeszczesię nieskończyło.
Łucja dogoniła Milę tuż przedkawiarnią.
Do środkaweszły razem.
Mila, choć samawybrała miejsce spotkania,nie lubiła publicznych lokali.
Kawiarnie są po to, mówiła,żeby przy stolikuobgadaćznajomych i
ponarzekać nacokolwiek.
O sprawach naprawdęważnych powinno się rozmawiać w czterech
ścianach mieszkania.
Chciała Łucję zabrać do siebie, naTruskawkową, kawałek za
miasteczkiemuniwersyteckim.
Łucja zerknęła na zegarek.
Bała się zbytpóźno wracać do Ciechocinka, zwłaszcza żeliczyła naokazję.
Z wielkim żalem musiała odmówić.
- Szkoda -uśmiechnęła się Mila.
- To mieszkanie kupiliśmy wspólnie z Danielem.
Nie masz pojęcia, jak on sięcieszył,że wreszcie dorobił się czegoś
naprawdę własnego.
Powoli zwoził swoje osobiste rzeczy, między innymi książkii zdjęcia.
Niewiele sięzmieniłaś przezte dziesięć lat, dlategocię poznałam.
- Przechowywał moje zdjęcia?
- wybąkała Łucja.
-A ty conato?
Jejzaskoczenie rozbawiło Milę.
- Moja mama zawsze mi powtarzała, że nie wolno niszczyćcudzych
wspomnień, zwłaszcza wspomnień ludzi,których się kocha.
Nie mogłambyć zazdrosna o przeszłość,bozatrułabym życie jemu i sobie.
Owszem, miał kilka twoichzdjęć, bardzo ładnych zresztą, ze studniówki,
zespaceruw warszawskich Łazienkach.
Znałaś go przecież, to wiesz, żebył wyjątkowo dyskretny inigdy nie
zdradzał cudzych tajemnic.
Przy nim i ja oduczyłam się niepotrzebnej ciekawości, awłaściwie
wścibstwa.
Wszystkie najpiękniejsze chwile w życiu, jakie przeżyłam, zaczęły się od
naszego spotkania.
Powiedz sama, czy miałam powody,żeby grzebać w jegoprzeszłości?
241.
Łucja słuchała ze wzrastającym podziwem i coraz bardziejrozumiała
Daniela, coraz mniej Milę.
Przyniej on był starym, trzydziestopięcioletnim facetem, zmęczonym
alkoholem, małżeństwem, pracą, może nawet czymś więcej, o czymŁucja
nie wiedziała.
Życie gouwierało, chciał zmiany, więcznalazł sobie młodądziewczynę,
tyleż dobrą, co naiwną,z którą chciał zacząć wszystko odpoczątku.
A co ona zyskiwała?
Pytanie było z gatunku niedyskretnych i Łucjaodłożyła je na inny moment.
- O czymchciałaś ze mnąrozmawiać?
- spytała Mila.
- Gdzie się ruszę, słyszę o nim jak najgorsze rzeczy.
Chłopaki wgabinecie mówią źle,podobnie sąsiedzi i znajomi.
- Chłopaki z gabinetu to psychiczni daltoniści, widzątylko czarnei
białe, inne kolory im umykają.
Pozwalająsobąmanipulować, powtarzają to, co imszefowa wmawia
albonakazuje, sama już niewiem.
To nie Daniel pracował naswoją opinię, to żona urabiała mu opinię
kobieciarza, lenia,skończonego niewdzięcznika.
Próbowałam jązrozumieći nie mogłam.
Powiedz, po co czepiać się kurczowo faceta,który jest zlepkiem samych
wad?
Ja bym próbowała od takiego uciec, ona odwrotnie: trzymała go przy sobie
za wszelkącenę.
- Podobno chciał jejzabrać gabinet?
-W środę,na dwa dni przed śmiercią załatwił u notariusza przepisanie
gabinetu na żonę.
Formalności trochętrwały, ale właśnie w środę dopięli sprawę do końca.
Szkoda,że nie rozmawiamy w domu, pokazałabym ci dokumenty.
Piętnastego lutego miał zacząć pracę w prywatnejklinice, tuw Toruniu.
Od pani Bogny chciał tylko jednego:zgody narozwód.
I bez jej zgody bylibyśmy razem, on jednak próbował do końca grać
uczciwie.
Powiedziała: "Po moim trupie",sama to słyszałam.
No i trup się znalazł, ale.
- zawahała się,
242
nie skończyła.
Oczy jej się zaszkliłyi z trudem zapanowałanad łzami.
- A może ona też go kochała?
- powiedziała cicho Łucja.
Mila pokręciłagłową.
- Coto za miłość, która karmi siękrzywdą?
Nie myśl,że on się skarżył.
Sama słyszałam, cowygadywała, choćbyw gabinecie przy chłopakach,
przy pacjentach.
- Czynie chodziło czasem o to,że byłaśdziewczynąZiemka?
- spytała Łucja.
- Nigdy nie byłam dziewczyną Ziemka - zaprotestowałagwałtownie
Mila.
- Znasz go, rozmawiałaś z nim kiedyś?
- Powiedzmy,że próbowałam rozmawiać.
-Ty mówiłaś, on się uśmiechał?
Ten facet wżyciu nieoświadczy się żadnej dziewczynie, poczeka, aż któraś
zrobito za niego.
Ożywia się jedynie, kiedy mowa o żużlu, wyścigach i motorach.
Jest wporządku, niemówię,że nie jest.
Wszystko, co nasłączyło, to mojazłamana noga.
Po zdjęciugipsu miałam kłopoty z rozćwiczeniem stopy i gdzieś takw
listopadzie ubiegłego roku Ziemek sam mi zaproponowałkilka zabiegóww
gabinecie pani Bogny.
Tam poznałam Daniela itam wszystko się zaczęło.
Takich mężczyzn jak on tojuż chybanie ma - westchnęła Mila i
posmutniała.
Nie chciała opowiadać oswoichuczuciach, nauczyłasię dyskrecjiod
Daniela.
Czasem, kiedy pytałago o żonę,wymigiwał się takim ładnym
powiedzonkiem: "Jeżeli o najbliższych nie możnamówić dobrze, to lepiej
nie mówić wcale".
Raz tylko powiedział, żenajwiększym osiągnięciemBogny było stworzenie
małżeństwa policyjnego zmężemi głupkiem, którego musiała wciąż
sprawdzać, karcići poganiać, bo inaczej zginąłby żywcem.
Był zbyt wrażliwy, żeby to wytrzymać, zaczął pić.
Wyciągnęła go z nałogu, żeby lepiej pilnować i dotkliwiej karać.
243.
- On kiedyś powiedział - uśmiechnęła się Mila - że gdybyożenił się z tobą,
jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej.
Jestem ci wdzięczna, że nie wyszłaś za niego.
I pewniedlatego ciępolubiłam.
Teraz siedzimy tu razem, pierwsza i ostatnia dziewczyna w jego życiu.
Czy to nie dziwne?
Łucja spojrzała uważnie.
W tym, że siedziały, że rozmawiały,nie upatrywała niczegodziwnego.
Mocno musiałasię postarać, żeby do tego spotkaniadoszło.
Ale czy rzeczywiście przy kawiarnianym stoliku siedziała pierwsza i
ostatniadziewczyna Daniela?
Co do ostatniej nie było wątpliwości, gorzej ztą pierwszą.
PrzedŁucją na pewnobyła Bogna, któraodbiła go swojej koleżance, aprzed
tamtą mogły byćinne,czemunie.
Daniel byłjakpuchar przechodni: dziewczynyprzekazywały go sobiez rąk
do rąk,być może niezupełniedobrowolnie, lecz na pewno bez jego udziału.
Wyglądało nato, że jego życie składało się z kilku, może kilkunastu farsi
jednego melodramatu.
Łucja skłonna byłaprzyznać racjęBognie, żeDaniel był po prostu słaby i
bezwolny.
Ale teżtrudnobyło nie zgodzić się z Milą, że lepszego, czulszegokochanka
świat wcześniej nie znał.
- Cow nim było takiegoniezwykłego?
- spytała.
- Wszystko - powiedziała zdecydowanie Mila.
- Delikatność, czułość,on cały był miłością.
Ty wiesz, że on się prawiemodlił do mojego ciała?
- szepnęła zawstydzona.
-Znałkażdążyłkę, odróżniał kilkakolorów skóry, był niezwykły.
Niczego nie potrafił mi odmówić, naprawdę niczego.
Marzyło dziecku.
Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałam muurodzić syna.
Śmiał się, że wolałbydziewczynkę.
Mieliśmytyle planów.
Myślałam, żepo tej tragedii już nigdysię niepozbieram.
Jestem w środku jak popiół,rozumiesz to?
- Pozbierasz się- powiedziała Łucja.
- Nie będziesz miałainnego wyjścia.
Nikt nie cofnął w porę ręki szaleńca, a teraznikt nie cofnie tamtych
wydarzeń.
244
- Teżmyślisz, żezabił Władek?
Niby dlaczego?
O piątejpo południu sklepy są otwarte, mógł sobiekupić wódki, ilechciał.
Pieniądze też miał,bo malowałnam mieszkaniei Daniel dał mu pieniądze.
Władek nie miał powodu, żebyzabijać Daniela.
On go uwielbiał, mówił:"Mój kumpelDanek".
-Więc kto?
- Wiem, że nie Władek.
I nie Ziemek,choć był podejrzany.
Tamtego wieczoru Ziemek odprowadził Bognę dodomu, żeby pożyczyć od
niej aparat do masażu.
Dla mnie,gdybyś chciaławiedzieć.
Mówił, że nawetnie wszedł domieszkania, bo śpieszył się na autobus.
Wierzęmu jak sobiesamej.
- PodobnoZiemek nie lubił Daniela?
-Lubił.
To jest facet,który wszystkich lubi, chociaż prawdziwych kumpli ma tu, w
Toruniu.
DoCiechocinka jeździłdo pracy i nie mieszał się w żadne utarczki
gabinetowe.
Byłneutralny.
Kiedy już wiadomo było,że Daniel odchodzi odBogny, powiedział micoś
takiego: "Nie zagłaszcz go naśmierć, dajmu odetchnąć.
Po ujeżdżalni, jaką przeszedłu Bogny, musi dojść do siebie".
Jak na Ziemka,padłobardzo wiele słów.
- Jeżeli nie Władek, nie Ziemek,to kto?
PodejrzewaszBognę?
Mila nie odpowiedziała.
Opuściła głowę, jasne włosyopadłyjej na twarz niczym woalka, a łzy
kapały naciemnyblat stolika.
Łucja dojechała do Ciechocinka o zmroku i nie poszłado Pipa.
Byłazbyt wykończona psychiczniei niezdolna dopodnoszenia kogokolwiek
na duchu.
Przez drogę próbowała poukładać sobie kilka informacji związanych z
mordercą Daniela.
W winę Władka uwierzyła policjaoraz Bogna
245.
i Dośka z Kornikową.
Podejrzenia Pipa kierowały sięw stronę duetu: Bogna i Ziemek.
To zastanawiające, alei Steve, wymyślając hipotetyczną wersję wydarzeń,
poszedłpodobnym tropem.
Natomiast Ewelina i Mila uważały, żeDaniela zamordowała Bogna.
Łucja ze wszystkichsił chciaławierzyć, że oficjalna wersja wydarzeń była
jedyna i słuszna.
Po rozmowie z Milą wykluczyła Ziemka, ito zdecydowanie,a w winę
Bogny po prostu nie uwierzyła.
Może Bognamiałaswoje powody,może i krzyczała, że zabijeDaniela, że po
jejtrupie, ale co innego krzyczeć w złości, natomiast zupełnieco innego
chwycić nóż i wepchnąć go mężowi w serce.
I tomiałaby zrobić kobieta, która w życiu niezabiła ryby anikurczaka?
Bogna czekała na Łucję z kolacją.
Nie była usposobionapogodnie ani żartobliwie, napadła nasiostrę, że
włóczy sięlicho wiegdzie iszuka guza.
Niewinnez pozoru pytanie:
"Czy nie było do mnie telefonu?
", wywołało następną falęniezadowolenia.
Łucja nie miała wątpliwości: gdyby dzwoniła Baśka, Bogna nie stroiłaby
minobrażonejsekretarki.
Odpowiedź była jedna: telefonował Steve.
- Nie wściekajsię - powiedziała ugodowo.
- Chcę tylkowiedzieć, czy ten,kto do mnie dzwonił,zostawił jakąś
wiadomość?
Czekamna bardzo ważnytelefon.
Służbowy, jeślicię to interesuje.
- Czekasz?
Znikasz z domu na cały dzień i mówisz mi,żeczekasz na telefon?
- Mhm - mruknęła Łucja,wciąż jeszcze nastawiona ugodowo.
- Co się stało, że wróciłaś dzisiaj wcześniej?
Bogna wzruszyłaramionami i mruknęłacoś, z czegomożna było
wywnioskować, że w ogóle nie była po południu w gabinecie lub
odwrotnie, że była od rana i miaładosyć.
Łucja postanowiła o nicwięcej nie pytać.
Siostra odczasu do czasu miewała napady fatalnego humorui nie było
246
innego wyjścia, jakwziąć na przeczekanie.
Nalała herbatydoszklanek iusiadła przy stole.
Bogna podała pieczywo, talerzz wędlinąi drugi z mizerią.
Bardzo starannie, pedantycznieniemal zaczęła smarować masłem kromkę
chleba.
- Zakończyłaś już śledztwo?
- spytała zaczepnym, wrogim tonem.
Łucja policzyła do piętnastu.
Tym razem stary wypróbowany sposób nie zadziałał.
Pytanie wprawiło ją w wewnętrz ny dygot.
i - Nie prowadzę śledztwa - powiedziała cicho.
-To, żeprzestałaś mnie wypytywać, nie znaczy, że nie wypytujesz
wszystkich z mojego kręgu.
Jeżeli nawet Ziemkapróbowałaś przekupić gaciami, toznaczy, że zadałaś
sobiemnóstwotrudu.
Czy tyjuż nałeb upadłaś, wstyd ci kompletnie odjęło, że dajesz facetowi w
upominku kalesony!
Sytuacja była groteskowa.
Bogna wyglądała na rozwścieczoną,Łucja nie za wiele chciała jej
tłumaczyć, poza tymczuła zbliżający się atak głupawki.
Dusiłją pusty śmiech,z którym nie umiała sobie poradzić.
- Nie chciałamprzekupićZiemka - wykrztusiła wreszcie.
-Zaszła pewna pomyłka.
Poza tym wcale nie prowadzęśledztwa, piszęjedynie scenariusz.
- Wiem, że piszesz.
Z twojegopisania niedwuznaczniewynika, że policjanci to głąby.
Przedstawiasz swoją wersjęwydarzeń i na czymś musiszją opierać.
Pytam więc porazdrugi: czy zakończyłaś już śledztwo?
- Skądmożesz wiedzieć, co wynika z mojego scenariusza?
- zdumiała się Łucja.
- Staram się wiedzieć o wszystkim,co mniedotyczy.
Skąd wiem?
Przeczytałam sobie to,co napisałaś.
Myślisz, żenie umiem obsługiwać komputera?
Łucja zerwała się, gotowa biec, sprawdzać, czy przypadkiem siostra
nie skasowałaktóregoś tekstu.
Krótkie:
247.
"Siadaj!
", zatrzymało ją w miejscu.
Bogna nie patrzyła naŁucję.
Wciążsmarowała tę samą kromkę chleba i w tej prostej czynności było coś
przerażającego.
Ile razy możnawygładzać nożemmasło na niewielkiej powierzchni?
A onarozprowadzała je, wygładzała,zbierała z brzegów, znowuwygładzała.
Łucja jak zahipnotyzowana patrzyła na rękęi nanóż.
Dawnojuż przestało jej być do śmiechu.
- Przestań!
- krzyknęła histerycznie.
-Ta kromka jestposmarowana, przestań!
Bogna z niechęcią odrzuciła chleb, ale nóż wciąż trzymała w ręku.
W trakcie mówienia pukała nim w stół.
-Jeżeli dobrze zrozumiałam- powiedziała znaczniespokojniejszym
tonem - twoja Daria, czyli mój odpowiednikw filmie, w porozumieniu ze
swoim kochankiem, nie zorientowałam się dokładnie, kogo mi wlepiłaś na
kochanka,a więc Daria osobiście zarżnęła swojego męża.
Pijaczyna napatoczył się niechcący, zobaczył więcej niż powinien,
więckochanek pogonił go przez kilka ulic i wepchnął podnadjeżdżający
samochód.
Urocza para, nie ma co!
Dobrze,że chociaż sprawiedliwie nasobdzieliłaś, na każdego wypadło
jedno morderstwo.
- Daria nie jest twoim odpowiednikiem, tylko postaciąfikcyjną -
powiedziała ze złością Łucja.
- Pozatym wiedz, żeopowiedziałaś mi przed chwilą jeden z trzech
wariantów,jakie opracowałam.
Jeszcze nie wiem, na który się zdecyduję.
Muszę najpierw porozmawiać z kimś, kto o scenariuszachwieznacznie
więcej niż ja.
Dlatego pytałam, czy nie było domnie telefonu.
- Przestań mi mydlić oczy!
Jaka to fikcja, jeżeli nie zmieniaszbohaterom nawet zawodu?
Przytaczasz moje słowai mówisz mi o fikcji?
Reżyserem nie jestem, idiotką teżnie.
Zastanawiamniejedno: Daria musiała mieć siostrę, prawda?
Gdzie ona jest?
Warto jąpokazać, w końcu sypiała z mężem
248
Darii,a nawet była jego cichą narzeczoną.
Jedną z wielu, coprawda, alebyła.
Szukaszpikantnych szczegółów, więc dlaczego te najpikantniejsze sama
cenzurujesz?
- Na głowę upadłaś?
Wiem, do czego pijesz, ale jesteśwbłędzie.
Nie spałam z twoim mężem!
Bogna odwróciła sięi wysunęła jedną z kuchennychszufladek.
Rzuciła na stół ubiegłoroczny numer "Tiramisu".
Łucja z trudem przełknęła ślinę.
Wiedziała, coza moment usłyszy.
W głowie czuła pustkę.
Ztakiej głowy nie dałosię wydobyć żadnej sensownej odpowiedzi.
Bogna energicznieodsunęłakrzesło i bez słowa wyszła z kuchni.
Zaskrzypiały schody.
Łucja niechętnie wzięła pismo do ręki iotworzyła naśrodkowych
stronach, tam, gdzie zawsze ukazywało się jejopowiadanie.
Miała przed sobą pierwszy tekst, jaki napisaładla "Tiramisu".
Kindze bardzo się spodobał, powiedziałacoś w rodzaju: "Nie tylko dobrze
piszesz, ale też, jak przystało na reżysera, potrafisz patrzećobrazami".
Łucja byłazachwycona.
Jeszcze wtedy uważała Kingęza świetną dziennikarkę.
Po rokuwspółpracy zmieniła nieco opinięzarówno o naczelnej, jak i o
piśmie.
Przeczytała kilka zdań.
W opowiadaniu pojawiał sięduet: Artur i Daria.
Kiedy całkiemniedawno zastanawiała się,jak nazwać bohaterówswojego
filmu, sięgnęła do tegowłaśnie opowiadania.
Zestawienie imion brzmiało ładnieitwardo: Artur iDaria.
Skąd mogła przypuszczać, że Bognarozszyfruje opowiadanie i, jakby tego
było mało, dobierzesię do tekstów w laptopie.
Ona była jak sprawiedliwość:
nierychliwa, ale pamiętliwa, mogła znać tekstod roku i niepisnąć
słowa.
W każdym razie znalazła sobie odpowiednimoment, żeby rzucić Łucji w
twarz: "Spałaś z moimmężem".
249.
Łucja mówiła prawdę, nie spała z mężem siostry, spałaz narzeczonym, do
czego również nie zamierzała się przyznawać.
Tylko, czy Bogna wie, co to jest licentia poetica
Szliśmyprzez park.
Jesień rozwinęła już całą paletę barw,w powietrzu latały nitki babiegolata.
Artur objął mniei przycisnął tak mocno, jakbym lada moment miała mu
uciec.
Owszem,myślałam coraz częściej oucieczce i odkładałam ją zdnia na
dzień,takjak się odkłada niemiłąchoćkonieczną wizytę u dentysty.
Wiedziałam, że będziebolało stokroć mocniej.
- Pójdziemy do ciebie?
- spytał szeptem.
-Tęskniędo twojej nagości, do błękitnych żyłek na piersiach, do krągłości
brzucha.
Mógł tak wymieniaćbardzo długo, bo znał się na anatomii,a
dodatkowo, w duszy, był poetą.
Wszystko byłoby pięknie, gdybyniejedendrobiazg: on kochał siostrę
swojej żony, ja drżałam w ramionach męża mojej siostry.
Biologicznie rzecz ujmując, nie była tomiłość kazirodcza,jednak czułam
się tak, jakbym popełniała największą podłość.
W końcu szliśmy domnie, bo nie umiałam municzego odmówić.
Mróz i mgła pokryły drzewa szadzią.
Niemanic piękniejszegoniżbiały świat wsłońcu.
Wybieraliśmy się z Arturem na spacerdoparku.
Daria musiałana dwadni wyjechać i miałam go tylkodlasiebie.
Marudził i wcale nie chciał wstawać.
- Nie możnaprzesypiaćżycia -powiedziałamze śmiechemi ściągnęłam
z niegokołdrę.
Maleńka myszka, którą miał na biodrze, mrugnęła do mnie
brązowymokiem.
Artur znowu byłgotowydo miłości.
-A ktoci powiedział, że ja chcę przespać życie?
-powiedziałi pociągnąłmnie na tapczan.
Kiedy wreszcie poszliśmy doparku, słońceroztopiło szadźigałęzie
drzew obsypane były brylantami rosy.
(...
Wiosna wybuchła całkiem niespodziewanie.
Nawetna mojejbrzydkiejulicy nędzne jarzębiny wyglądały odświętnie,
obsypanedelikatną, czystą zielenią.
Musiałam wreszcie powiedzieć Arturo-
250
wi, że tojuż koniec.
Zbierałam się do tej rozmowyod jesieni,myślałam, że nasza miłość sama
się trochę wypali, może będzie milżej.
Nie wypaliła się i nie było mi lżej.
Daria coraz częściej patrzyłana mnie tak, jakby cośpodejrzewała.
- To już koniec-powiedziałam.
- To ostatni nasz spacer.
- Ostatni nasz spacer - zgodził się iszybko dodał -
narzeczeńskispacer.
Daria nawet nie zauważy, że od niejodszedłem.
Jej nie jestpotrzebny mąż,tylko synek do wychowywania.
Wystąpię o rozwód i zaraz potem się pobierzemy.
Daria to był mójbłąd.
Kochami zawsze kochałem tylko ciebie.
Choć łzy mnie dławiły, poprosiłam go, żeby nigdy więcej niewracał
do tej rozmowy.
Nigdy więcej.
Dotrzymał słowa, za cojestem mu ogromnie wdzięczna.
Kiedynadeszło lato, kiedy słońce brązowiło trawę, nas już nie było.
Łucja z niechęcią odsunęła"Tiramisu".
Na miejscuBogny też miałaby kłopoty z uwierzeniem, żeto tylkolicentia
poetica.
Chciała wejść do siostry, wytłumaczyć, pogadać,alew sypialni było
ciemno.
15
Każdego ranka Łucja otwierała oczy i powtarzała sobie:
"Jeżelidzisiaj znowu się nie odezwie, nie chcę go znać!
"Mijał dzień za dniem, Stevenie dzwonił, nie przyjeżdżał.
Dała sobie słowo, że pierwsza nie zadzwoni.
Owszem,próbowałaparę razy złamaćsłowo, ale komórka Steve'a
odpowiadała, że abonent jest czasowo niedostępny.
Nie musiała słuchać komórki, sama wiedziała, że jest niedostępny,i to ją
właśnie najbardziej denerwowało.
Niecierpliwe wyczekiwanie przeradzało się w złość, potem bunt.
Podjęłaniezłomną, babską decyzję, że gdyby przypadkiem zadzwonił
albozjawił się w Ciechocinku, potraktuje go tak, jak nato zasłużył: zimno i
oschle.
Na cztery dni przed wyjazdemSteve'a z kraju wpadła w popłoch, żejuż
nigdy go nie usłyszyi nie zobaczy.
W słowie "nigdy" czaiło się coś bardzo dla niejniemiłego, cośjak
ostateczność albo cmentarz.
Cierpła namyśl, że nie zdąży mupowiedzieć tylu ważnych rzeczy,
niezapyta o to, o co nie zdążyła zapytać.
Siedziała w Ciechocinku tylko dla niego.
Mógłby nie wpaść na to,żeby szukać jejna Baleya, zresztą obiecała, że nie
wyjedzie do Warszawy.
W Ciechocinku niemiała już czego szukać.
Skompletowała materiał, ułożyłasobie w głowie scenariusz, a pisaćmogła
byle gdzie.
Bogna zamiastdawnej gościnności demonstrowałachłód i obojętność.
Nie chciała rozmawiać
252
z Łucją o niefortunnym opowiadaniu, o innych sprawachteż nie za
bardzo.
Mieszkały pod jednym dachem, ale natym kończyła się cała bliskość.
Z braku innegopomysłuna przedpołudnie.
Łucja wybrała się do swojego przyjaciela Pipa.
Kupiła trzy bananyi czekoladę, żeby mógłpodratować nadwątlone
zdrowie.
Mitygował się jak delikatna paniusia: nie trzeba było,mówił, po co takie
wydatki.
- Nie gadaj, przyswajaj witaminy i kalorie!
- powiedziała,kładąc reklamówkęnastole.
Z przyjemnością zauważyła, że Pip przed wizytą elegancko
wysprzątał mieszkanie.
Częstował Łucję kawą, dobrymsłowem i był bardzo szczęśliwy, że ma się
przed kim wygadać.
Doskwierała mu pustkaczterech ścian.
Jedyny kumpelKornel żył swoimi sprawami,uwijał się na
dwóchetatach,żeby wyszarpnąć jak najwięcej pieniędzy na przyszłe,
dostatnie życie.
Nie mówili "uczciweżycie" tylko "dostatnie".
Pip wyłożyłŁucji swoją teorię naten temat.
Ich praca- wiadomo, ta po godzinach, a nie w gabinecie -
wymagałaabsolutnej uczciwości.
On na przykład nie oszukiwał kobiet,które mupłaciły, mówił im tylko to,
co chciały usłyszeć, byłelegancki wobec nich i grzeczny.
Jeżeli go obrażały,milczał, zmieniał temat.
Tylko parę razy w czasie trzyletniejkariery zdarzyłosię, że rezygnował z
zarobku iodchodził.
Poznałkobiety dogłębnie, i to od najlepszej i najgorszejstrony.
Coraz rzadziej się dziwił, coraz mniej miał złudzeń,chociaż czasem
bywałzaskakiwany.
Trafiały się energiczne,z temperamentem, które chciały sobie potańczyć,
poszalećna parkiecie, usłyszeć, że są niesamowite, niepowtarzalneinatym
kończyły cały flirt.
Te wspominałnajmilej.
O innych, zwłaszcza tych,które myliły wody mineralne zniemoralnymi,
niebardzo chciał opowiadać.
Wchorobienie mógłliczyć na żadną ze swoichbabulców, jak je nazywał.
253.
Wyjeżdżały, zmieniały się, bo w tym interesie ruch był jak nascenie.
Że też każdy, myślałaŁucja, chce uchodzić za lepszego,niż jest w
istocie.
Przecież widziałam tego zbawcę kobietw kawiarni i na dansingu.
Ciekawe,gdzie on wtedy ukrywałtę swojądelikatnośćuczuć
- No money, nohapfy, noboney - powiedział z zadumą Pip.
-Tylko mi się nie rozbecz - przeraziła się Łucja.
- Niecierpiępłaczliwych facetów.
- Ale Daniela lubiłaś?
- Mrugnął znacząco.
- Daniel był moim szwagrem, a sympatierodzinne tozupełnie coś
innego, niż sugerujesz.
Poza tym Daniel nie byłpłaczliwy.
- Łatwo się wzruszał- powiedział Pip i wydął wargi.
Nie lubił, gdy ktoś podważał jego umiejętność ocenianialudzi.
Znał się nie tylkona kobietach, potrafił również rozgryźć każdego
mężczyznę, o ile oczywiście miał na toochotę.
Daniel był nadwrażliwy i baby to wykorzystywały.
Bogna, kiedy była wściekła, objeżdżała go równo przywszystkich.
Bladłwtedy,czerwieniał, nie wiedział,co ze sobązrobić.
Jedyne, co umiał powiedzieć, to: "Uspokój się, porozmawiamy w domu".
Zamiasthuknąć, prosił, a wiadomo,że z babami tak nie można,baby muszą
czuć siłę, inaczejwlezączłowiekowi na głowę.
Ewelina też wykorzystywałasłabość Daniela.
Ledwie ją Bogna wywaliła z robotyw sanatorium, natychmiast zaczęła
uwodzićjej męża.
Wszyscywidzieli, że to była zemsta, tylko on, cały głupi,
pozwalałsięszantażować.
Mało to razy dzwoniła do gabinetu, wrzeszczała do słuchawki: ,Jak nie
przyjdziesz, to zrobię sobie cośzłego, będziesz mnie miał na sumieniu".
Normalny facetpowiedziałby: "Rób, co chcesz, twoja broszka!
", a tenmięczak znowu bladł i dawał się wodzić za nos.
Potem
254
trochę się otrząsnął,kazał mówić, że gonie ma w robocie,i
przynajmniejnie odbierał telefonów.
- Ci powiem - zamyślił sięPip - że mnie tonawetżalbyło tej Eweliny.
Brzydulom też coś sięod życia należy, tyletylko że ona manierówno pod
sufitem.
W Markiewiczuzarabia więcej ijeśli tak na to spojrzeć,Bogna
wcalejejkrzywdy nie zrobiła.
- Jesteś pewien, że najpierwpożarłasię z Bogną i zmieniła pracę, a
dopiero potemzaczęła biegać za Danielem?
-spytałazaskoczona Łucja.
- Na sto procent.
Nawet Daniel to wiedział i tylko z litości zabrnął trochę za daleko.
Ci mówię, ona ma cośz głową.
- Zgłową?
To dlaczego opowiedziałeś jej o przesyłce dlaZiemka?
Głuptakom nie powierza się tajemnic.
ZmieszaniePipaobjawiło się nadmierną ruchliwością.
Zaczął się kręcić, poprawiać i niemiłosiernie skrzypieć fotelem.
Poczerwieniał nawet pod badawczym spojrzeniemŁucji.
- No, wiesz!
- powiedziałi zamilkł.
- O to chodzi,że nie wiem - stwierdziła bezlitośnie.
-Ona na ciebie gada,ty nanią, a w przerwach szepczeciesobie do ucha
miłosne zaklęcia i sekrety?
- Ogłupiałaś?
Jakie miłosnezaklęcia, jakie?
Interesy mamy wspólne,to wszystko.
Ewelina czasem podsuwa namklientki.
Ale jakby Bogna się.
- Ewelina?
-A co myślałaś?
Przecież nie zadarmo.
Odpalamyjejdolę od głowy, to znaczy.
no tak, od głowy.
- Myślałam,że w Markiewiczu są same dzieciaki?
-No przecież nie z Markiewicza!
Mamy swoje sposobyna przeżycie, comyślisz!
255.
Dla odmiany Łucja zaczęła skrzypieć fotelem.
Musiaławstać, pochodzić,znowu usiąść.
Prześladował ją jadowitygłosik: gabinet to burdel.
Bogna czerpie zyski z nierządu.
ściągaharacze.
godność zawodowa.
Z wrażenia poczuła,żekręci jej się w głowie.
Upiła łyk kawy, zakrztusiła się fusami.
- Bogna o tym wiedziała?
- spytała wreszcie, kiedy jużskończyła się krztusić i kaszlać.
- W życiu!
Ty, Łucja, ty chybanie chcesz jej powiedzieć?
Obiecała przyjąć mnie zpowrotem, ale jak się wścieknie,to leżę i kwiczę.
- Kwicz spokojnie.
Nie powiem.
Za to ty mi powiedz,który z waswymyślił, żeMila jest w ciąży?
Pipsięgnął po banana i zaczął przyswajać go w milczeniu.
Łucja musiała powtórzyć pytanie.
- Słyszałem odKornela - wydusił wreszcie- alenie wiem,gdzie on
mógł ją widzieć, bo ostatnio nie wyjeżdżał z Ciechocinka.
Chyba Bogna coś wspominała o ciąży, ale na stoprocent ci nie powiem.
Widziałaś ją?
Urodziła już, czy dopiero będzie rodzić?
- Myślę, że kiedyśtam urodzi, podwarunkiem,żewcześniejzajdziew
ciążę.
-Ale jajo!
- zdziwił się Pip.
-To skąd Bogna mogła.
- zmieszał się i gładko przeskoczył na Milę.
- Właściwie todobrze, bo taki dzieciak bez ojca byłby biedny.
Ty wiesz,żeona mi sięcholernie podobała?
Fajna jest, co?
Ja tolubiętakie subtelne, delikatne panienki.
- Tylko te subtelne nie lubią facetów rzucających kurwami.
-Nie bądź wulgarna - obruszyłsię Pip.
- Przecież nie rzucam, no nie?
Prosiłaś, to się hamuję.
Człowiek ma ten języktrochę nieobyczajny, ale tyzobacz, z kim ja
przebywam po
256
całych dniach.
Bognaklnie jak szewc, Kornel tak samo,najmniej wyrażał się Ziemek, bo
on znatury małomówny.
- A Daniel?
-Noco ty!
Daniel prędzejpołknąłby własny język.
Łucja wychodziła od Pipaprzekonana, że wreszciemapełną jasność:
Danielniezmienił się w potwora,to Bognachciała, żeby wszyscy wokół
uważali, że jest potworem,całkiem jak żona Jerzego Pałąka.
Tamta też szyłamężowibuty.
Choć Pałąk nadal był Łucji niemiły, spojrzała na jegoopowieść nieco
innymi oczami.
Ale jak miała spojrzeć naBognę?
Przed furtką bawił się Sebastian.
Jegoszczerbatyuśmiech, w przeciwieństwie do uśmiechu Dośki,
ogromniebawił Łucję.
Czasem specjalnie opowiadała mu coś zabawnego, żeby tylko zobaczyć
kiełkiwampira.
- Mama kazała, żebyś psysła -powiedział.
-1 pewnie prosiła, żebyś się do mnie uśmiechnął?
-kusiłaŁucja.
Pokręcił poważnie główkąna znak, że o uśmiechaniu sięnie było
mowy.
Ze zdziwieniem zauważyła,że robił się corazbardziej podobny do ojca.
Z całej trójkion najbardziej przypominał Władka, tyle tylkoże był malutki i
aż za spokojnyna swój wiek.
Dośka cieszyła się, że "z urodą poszedł weWładka, alez charakterem w
nią".
Prawdę mówiąc,Łucjaniedostrzegała we Władku urody.
Śmierdzący denaturatem,niedomyty facet przejmował ją odrazą.
Nigdy nie zrozumiała, jak schludna, czysta do przesady Dośka
mogłagoznieść obok siebie w jednym łóżku.
Dośka wyciągnęła maszynę do szycia ina kuchennymstole urządziła
szwalnię.
- Niewiedziałam,że znaszsięna krawiectwie?
- zdziwiłasię Łucja.
257.
- Musiałam się nauczyć wszystkiego, inaczej nie dałabymsobie rady -
westchnęła Dośka.
- Jak ja bym studia pokończyła i miała swój fach, to też bym nicw domu
nierobiła.
-Jasne.
Te po studiach i z fachem leżącałymi dniaminatapczanie iliczą muchy.
Mów, zmoro, czego chciałaś!
- W południektoś cię szukał.
Wszedł tu do nas, pytało panią Łucję.
- Kto?
- spytaławstrzymując oddech.
- Ktoś - odpowiedziała po swojemu Dośka.
Łucja westchnęła.
Znała teorię na temat"ktosia".
O takich jakWładek Dośka nigdy nie powiedziałaby "ktoś",tylko"taki
jeden".
"Ktoś" obowiązkowopowinien mieć odpowiednią prezencję, eleganckie
ubranie i delikatnośćw obejściu.
Wystarczyło na takiego spojrzeći wiadomobyło, że to jest "ktoś, co coś
znaczy".
- Wysoki, ciemnowłosy osiwiejących skroniach?
Dośka pomyślała i kiwnęła głową.
Widać rysopis sięzgadzał.
- Podobały mi się jego oczy, ale gdzie tam do mnie takimężczyzna!
- mruknęła smętnie.
-No i chyba trochę zastary,co?
- Onprzyszedł do ciebie czy do mnie?
- zniecierpliwiłasię Łucja.
- Przyszedł do mnie, chociaż pytał o ciebie.
On tu jużkiedyś byłi też o ciebiepytał.
- Dosieńko, mówił, gdzie się zatrzymał, gdziemam goszukać?
-Nic takiego nie mówił.
Pytał tylko, czy jeszcze nie wyjechałaś.
To japowiedziałam, że trudnocię w domu zastać, bowciąż gdzieś biegasz.
Cotak patrzysz?
Źle powiedziałam?
- Dobrze, tylko niepotrzebnie ażtak wyczerpująco -mruknęła Łucja.
- Dzisiaj nic i nikt mnie z domu nie wywabi, chyba że jego telefon.
258
Steve zadzwonił,ledwie Łucjazdążyła wejść do domu.
Z wrażenia zapomniała,że obiecywałasobie potraktować gochłodno i z
góry.
Serce jejwaliło z radości i za nic nie mogłazrozumieć,
dlaczegozachowywał się jak zawodowy szpieg.
Żadne kawiarnie,żadne restauracje, mówił.
Adres zdradziłszeptem i prosił, żeby się nikomu nie chwaliła, gdzie idzie.
Biegłana Wesołą i zastanawiała się, czy nie powinna przypadkiem
przebrać się za własną babcię albo za Ziemka.
Jakkonspiracjatokonspiracja!
Steve musiał czatować na nią woknie, boto on otworzyłdrzwi.
Rzuciła mu się na szyję, jeszcze zanim weszli dodomu.
- Jesteśokropny, jesteś straszny - mówiła - w ogóle niepowinnamna
ciebiepatrzeć, nie powinnamtu przychodzić.
Tulił ją wyraźnie wzruszony.
Zamknąłstaranniedrzwiswojego pokoju.
Była to malutka klitka z tapczanem, szafąiniewielkim stolikiem.
Steve, bywalec czterogwiazdkowychhoteli, musiał miećjakiś powód,że
zamienił luksusynaubożuchnypokój.
Patrzyła na niego z zaciekawieniem.
- Niech zgadnę - powiedziała - okradli cię i niemasz pieniędzy?
-Z czego to wnioskujesz?
- Z twojegodługiego milczenia choćby iz tej klitki,która bardziej
pasuje do moich niż do twoich przyzwyczajeń.
Roześmiał się swobodnie, jak człowiek, który może miećjakieś tam
kłopoty, lecz napewno nie finansowe.
Karty płatnicze nosił zawsze przy sobie, a jedyna strata materialnawiązała
się z utopieniem w stawie telefonu komórkowego.
Nie bardzo chciał opowiadać, co robił nadstawem i gdziesię podziewał
przez te wszystkie dni.
Trochę tu, trochę tam,mówił.
Nic się nie zmienił, wciąż byłtak samo oszczędnyw słowach, zwłaszcza
gdy przyszło mu opowiadać o sobie.
259.
Łucja lubiła tajemnice, ale bez przesady.
W każdym razie napewnonie lubiła tajemnic Steve'a.
Czasem, kiedy bezskutecznie próbowała wydusić z niego całkiem proste
informacje, odnosiła wrażenie, że on stawia między sobą i nią grubymur,
niechby nawet przeźroczysty, jednak gruby.
Po co?
Tego niestety jeszcze nie rozgryzła.
Zresztą Steve zacząłwypytywać o losy filmu, więc dałaspokój
teoretycznym rozważaniom.
Scenariusz był najważniejszy.
Po ostatnich rozmowach z Milą i Pipemdoszły nowe elementy, które
zasadniczo zmieniły fabułę.
Taki Artur naprzykładstał się zupełnie inną postacią, lepszą i
szlachetniejszą.
Nie był już notorycznym babiarzem, tylko mężczyzną całkowicie
zdominowanym przez kobietę, która gokocha.
Daria też okazała się inna.
Jej subtelność totylkopozór, w głębi duszy jest twardą, bezwzględną
kobietą, któraniszczykochanego mężczyznę w imię źlepojętejmiłości.
Oprócz Artura iDarli pojawiłasię ta trzecia.
W poprzednich wersjach była to postać ledwie zarysowana, teraz rozrosła
się do dużej roli.
Jest uosobieniem tych wszystkichcech,którychArtur szukału kobiet, przede
wszystkim delikatności i ciepła.
W zestawieniu z Dariązdecydowanie wygrywa.
Dla niej Artur po raz pierwszy samodzielnie decydujeo swoim życiu.
Jest bardzo szczęśliwy z tego powodu.
Giniena dwadni przed ostatecznym wyprowadzeniem się zdomu.
Tragedia Artura jestpodwójna: śmierć przychodziw najszczęśliwszej
chwiliżycia, to raz, a dwa - powód śmiercijest błahy, żeby nie powiedzieć
trywialny: butelka wódki.
Dla byłego alkoholika ma to wymiar symboliczny.
- Przynajmniej pod tym względem wszystko mi się zgadza -
powiedziała Łucja.
- Nie wiem, czy pamiętasz, alebardzo podobną wersję przedstawiłam ci,
kiedy pierwszy razrozmawialiśmy o pomyśle na scenariusz.
260
- Pamiętam, chociaż zachwycony tą wersją nie jestem.
Ja bym jednak włożył nóż w ręce żony.
- Przestań, Steve!
Kiedy tak mówisz, ciarki mi biegająpo plecach i zaraz widzę biedną
Bognę, jak zasadza sięz nożem na Daniela.
Poza tym to jest stereotypowe i banalne.
- Banały zawsze najlepiej się sprzedają, nie wiedziałaśo tym?
Uwierz mi, ludzie lubią banały.
- Mówisz jak redaktor Kinga.
Ona teżzawsze wie najlepiej, co czytelniczki lubią.
A mnie od banałówbolą zęby.
- Posłuchaj!
Żona go kocha, może zamęcza miłością, alekocha.
To nie jest statyczna postać, tylko dynamiczna, zmieniasię, próbuje
ratować małżeństwo.
W jednej z ostatnichscen możenawet przyznać siędo przegranej i zgodzić
narozwód.
Usypia czujność, rozumiesz?
Ale nie jest stworzonado przegrywania, dlatego zabija.
- Też wymyśliłeś!
Gdyby wszystkie przegrane kobietychciały zabijać mężów i kochanków,
zaparę lat zabrakłobyfacetów.
- Niezłe masz zdanie o facetach - roześmiał się Steve.
-Tak mi się tylko powiedziało.
Przemyślę to, chociaż niejestem przekonana.
Poza tym Bogna mnie rozszarpie.
- O tym już mówiliśmy.
Ten film opowiada podobnąhistorię, ale nie tę konkretną.
A jak ona znosi twoje pisarstwo?
Chodzi mio to, czy wytrzymuje jeszcze z tobą?
- Czy ja się kiedyśskarżyłam, że ona ze mną nie wytrzymuje?
- zdziwiła się Łucja.
- Chyba nie- przyznał.
- Mówiłaś tylko, że ma zamiarwyjechać z kraju,prawda?
- Tak.
I mówiłamjeszcze, że nie będę miała gdzie przyjeżdżać na weekendy.
Aty mi pokazałeś na Mazurach innąweekendową chałupę.
Pamiętasz?
Kupiłeś ją może?
Co takpatrzysz?
Powtarzam tylko twoje słowa.
Co cię obchodzi
261.
Bogna?
Jak zechce, to wyjedzie za granicę i nie będzie pytałaani ciebie, ani mnie o
zgodę.
- Okay, kochanie, okay!
Nie wypytuję, poprostu interesuje mnie wszystko, co ciebie dotyczy.
- Niby dlaczego?
- spytała zadziornie.
-Rozumiałabym,gdybyś mnie kochał.
A tak.
- Nigdy ci nie mówiłem, żecię kocham?
Bardzociękocham i jestmi smutno, że muszę cię zostawić i wyjechać.
A ty chcesz koniecznie, żeby mi byłojeszcze smutniej.
-To nie tak!
Nie tak!
Myślałam, że trochę więcej wiemo miłości, a przynajmniejo jej
przejawach.
- Bardzo możliwe, żeto ja niewiele wiem - przyznał zesmutkiem.
- Tak się jakoś składałow moim życiu, żeczęściejburzyłem niż budowałem.
Terazniczego nie mogę jużzmienić.
- Nie wiem, oczymmówisz - zaniepokoiłasię Łucja.
Stevespojrzał na zegarek i zerwał się z tapczanu.
Za pięćminutmiał ważne spotkaniew Aleksandrowie.
Umówili się,że Łucja wpadnie następnego dnia przed południem.
Nawetnie zdążyła go zapytać,co znaczyłata wielka konspiracja.
Wracała do domu przekonana, że jej przyjaciel Steve corazbardziej
dziwaczeje.
Przez całepopołudnie Łucja zastanawiała się nad propozycją Steve'a.
Nie trafiała jej doprzekonania wersja wydarzeń, przy której się upierał.
Daria może imiała motyw, napewno jednak nie miała predyspozycjido
mordowaniaz zimną krwią czy choćby w afekcie.
W każdym razie Łucjazdecydowana była bronićswojego stanowiska.
Wieczoremposzła na plotki do Dośki.
Wyjątkowo były same, bo Kornikową złożył do łóżka atak rwy kulszowej.
Dośka podała herbatęi placki ziemniaczane.
Łucjaśmiała się, że przy plackach zatraca poczucie przyzwoitości i jeżeli
litościwaręka
262
nie odsunie od niej półmiska, będzie jadław nieskończoność.
Nałożyła na talerzporcję godną drwala i z apetytempochłonęła kilkakęsów.
Placki chrupały w zębachi byłypyszne.
Tylko Dośka umiała takie smażyć.
Łucja zastanowiła się, jak to możliwe, że nigdy nieprzyszła do Dośki
z głupim pączkiem albo z czekoladądladzieciaków.
Pipowi, który leżał na pieniądzach, nosiła owoce, a tu wpadała się najeść.
Wcinałaplackiziemniaczane,pierogi swojej roboty, jakby tak musiało być,
że jedna daje,drugabierze.
Poczuła się głupio.
- Niedobre?
- zatrwożyła się Dośka.
Łucja kilka razy musiała powtarzać, że fantastyczne, zanimuspokoiła
koleżankę.
Gorzej było z własnym sumieniem.
Dośka lubiłagotować i wypiekać ciasta.
W kuchni czułasię artystką, chociaż wiadomo, musiała oszczędzać i nie
kupowała najdroższych mięs ani ryb.
Nawet Władek paręrazyw życiu pochwalił jej gotowanie, mimo że wdomu
jadałrzadko.
Bywałteż rzadko, bo lubił wesołe życie.
Dośka niebyła wesoła i Władek zniechęcił się do siedzenia w domu.
Tak przynajmniej wrzeszczał, kiedy próbowała go zatrzymać.
Ona też nie tęskniła za jego towarzystwem ijeżeli zatrzymywała, to dla
tych kilkunastu złotych, które szedł przepić.
Ostatnio coś Dośka przestaławychwalać Władkai mówić o pomniku.
Nie mówiła ani tak, ani siak, aniw ogóle.
Tyle było innych ciekawych tematów, choćby poszukiwanie pracy.
Próbowałazaczepić się gdzieś, jeśliniew kuchni, to chociaż przysprzątaniu.
Tu obiecywali, tamzwodzili, czas mijał,chłopcy wyrastali zubrań, a
pieniędzywciąż brakowało.
- Dość tych narzekań - powiedziała w końcu.
- Czasemtosama siebienie lubię, że taka jestemniezaradna.
263.
- Ty niezaradna!
- wykrzyknęła Łucja.
-Wszystkoumiesz zrobić, uszyjesz, ugotujesz, wydziergasz na drutach 'i
mówisz o niezaradności.
Co byś jeszcze chciała?
- O, wa!
Co ja bym chciała, to ja ci nie powiem - roześmiała się Dośka.
- Aletak po prawdzie,to chciałabymmiećtrochę więcejpieniędzy, żeby
starczyło najedzenie i naubrania.
Takie tam marzenia biedaków.
Powiedz lepiej:
widziałaś się z tymkimś, kto cię szukał?
-Jasne.
- Pytał może o mnie?
Łucja powstrzymała rozbawienie.
- Powiedział tylko, że mam sympatyczną sąsiadkę - skłamała gładko,
żeby ratować honor Steve'a.
-Fajny, oj fajny!
- pokiwała głową Dośka.
-On już kiedyś szukał cięu nas.
- Wiem, mówiłaś.
Przyjechaliśmy do Ciechocinka razem,mieszkał tu przez kilka dni.
- Nie mówię, żeteraz.
On cię szukał jakoś tak krótko potym strasznym wypadku, znaczy
pośmierci Władka.
Tobyłokilka dni po pogrzebie.
Pamiętam, że kiedywszedł tudo mnie, lepiłam pierogi i byłam ubielona
mąką, bo mipufnęła w górę.
-Jesteś pewna?
- spytała z niedowierzaniem Łucja.
- Nigdy cimąka nie pufnęła?
- zdziwiła się Dośka.
-Pewnie mało gotujesz, to.
- Dosiu,pytam, czy jesteś pewna, że to był ten sammężczyzna?
Może pomyliłaś goz kimś innym?
- No co ty?
Jego nie da się pomylićz kimś innym.
Wypytywał ociebie.
Powiedziałam mu, co mogłam, że mieszkaszwWarszawie, jesteś
reżyseremi pracujesz w "Tiramisu".
- W "Tiramisu", mówisz?
- zastanowiła się Łucja.
Coś jejnagle zaświtało w głowie, jakaś dawna rozmowa z Kingąo
mężczyznach.
- Dobra, i co dalej?
Mów!
264
- Dalej to jużnic.
Po resztęwiadomości odesłałam godo Bogny.
Ucieszył się, że ktoś tam jeszcze mieszka zestarych znajomych.
Podobno dzwonił do drzwi,ale bez skutku.
To mu powiedziałam, że dzwonek zepsuty, bo wtedy byłzepsuty, i że
trzeba pukać.
Siedział u Bogny galancie, ze dwiegodziny.
Łucja wróciła do domu z supłemw mózgu.
Nic jej niepasowało z tego, copowiedziała Dośka,kompletnie nic,chociaż
wierzyła jej jak samej sobie.
Jeżeli Dośka mówiła, żemąkapufnęła, a on w tym momencie wszedł, to
inaczej byćnie mogło.
Jeżelimówiła, że pytał o Łucję, to znaczy,że pytał.
Najchętniej obudziłabyBognę i wyciągnęła z niej całątajemnicę.
Dlaczego udawała, że nie zna Steve'a?
Dlaczegoon udawał, że nie zna Bogny?
Zajrzała dopokoju siostry.
Bogna oddychała równo,spokojnie.
Łucjawycofała się na palcach.
Była zła, byłaciekawa, ale miała litość nad ludźmi pracy.
Ciekawość Łucji zostaławystawionana ciężką próbę.
Kiedy obudziła się rano, Bogny już nie było.
Jedno, comogła zrobić przed pójściem do Steve'a, to zadzwonić
do"Tiramisu"i porozmawiać z Aśką, sekretarką Kingi.
Trudno,pomyślała, najwyżej Aśka uzna,że odbiło mi na starość.
Facet wypytywał o mnie w lutym, ja budzę
się w sierpniu ipróbujęustalić, kim on był.
Z całą pewnościąnie jest to oznaka zdrowia psychicznego.
Aśka wcale się nie zdziwiła,co więcej, okazała się geniuszem
owęchu i oku wyczulonym na mężczyzn.
- Pamiętam!
- powiedziała.
-Pytał o ciebie taki superowoprzystojny facet.
Nie chcęcię urazić, nie pierwszej młodości,za to pachniał tak
oszałamiająco, że poczęstowała!
" gokawą.
Chciałam, żeby napachnił sekretariat.
Mówił ci o ka
wie?
265.
- Ostatnio widziałam go na balu "Tiramisu", chciałamtylko.
-Mówisz, że on był na naszym balu?
Nic podobnego!
- stwierdziła kategorycznie Aśka.
- Przyszedł do redakcjidobry tydzień po balu, dokładnie w dniu, kiedy
oddawałamstarej całe rozliczenie.
Gadałam z nim i szukałam dwuzawieruszonych rachunków.
Pamięć toja mamdobrą, niemyśl sobie.
Dałam mu twój numer telefonu,ten stary, doOskara.
Naprawdęnic ci nie powiedział?
- Nie wiem, właśniego poszukuję, bo zaszła pewnapomyłka.
-Ty lepiej uważaj, coś ostatnio masz szczęście do pomyłek.
- Ściszyła głos do szeptu.
-Stara waha się, czy puścićtenmateriał z Oskarem.
Chce poczekać dosprawy sądowej.
Supełw głowie Łucji jeszcze bardziej się zacisnął.
Niemiała w mózgu ani kawałka wolnego miejsca, żeby myślećo kłopotach
Oskara.
Interesował ją wyłącznie Steve i jegokłamstwa.
Nie dociekała,dlaczego kłamał,bona to pytaniemusiał jej sam
odpowiedzieć, natomiast próbowała zestawićfakty, żeby mu udowodnić, w
którym miejscu minął sięz prawdą.
Steve mówił, że poznał Łucję i Oskara na balu.
To byłopierwsze kłamstwo.
Należało uwierzyć Aśce, niejemu, a pozatym pomyślećlogicznie.
Jeżeli wyjeżdżał z Polski siedemnastego sierpnia, to najprawdopodobniej
przyjechał siedemnastego lutego.
Bal był szóstego, czyli przed przyjazdemSteve'a.
Zresztą, gdyby zjawił się każdego innego dnia, ewentualnie gdyby nigdy z
Polski nie wyjeżdżał i całe to amerykańskieżycie było bzdurą, to i tak o
balu"Tiramisu" usłyszał najprawdopodobniej od Aśki.
Łucja z każdą sekundąnabierała pewności,że po raz pierwszyzobaczyła
Steve'au Marcelego.
GadanieOskarapotraktowała jakowątpliwydowód.
To nie Łucja była na baluw stanie płynnym, to
266
Oskar po jej wyjściu musiałsię urżnąć i niewiele pamiętał.
Stevemiał jego numertelefonu od Aśki i zadziałałswoimimetodami.
Drugie kłamstwo wiązało się z Ciechocinkiem i z Bogną.
Łucja skłonna była przypuszczać, że Steve zaczął zwiedzaniePolski
odCiechocinka.
Szukał Łucji, bo o nią wypytywałDośkę, apotem pewnie Bognę.
Co powiedziała Dośka, wiadomo, natomiast co powiedziała Bogna, będzie
wiadomodopiero, kiedy Łucja przyciśnie do muru ją iSteve'a.
Imwięcej szczegółów łamigłówkizaczynało pasować do siebie,tym
większebyło jej przerażenie.
Coś zaczynała podejrzewać, jednak przypuszczenia były tak absurdalne, że
chwilowo jeszcze odsuwała je od siebie.
Po drodze, tak na wszelkiwypadek,wstąpiła do cukiernii kupiła cztery
pączki.
Na pierwszyrzutokaSteve wyglądał normalniei zachowywał się
teżprawie normalnie, chociaż konspiracjajeszczemu nie przeszła.
Wpuszczając Łucję do mieszkania, rozejrzałsię na boki.
- Patrzysz, czy nie ciągnę za sobą ogona?
- spytała.
Spojrzał zaskoczony, jakbynigdy nie słyszał o ogonie.
- Rozglądałeś się zupełnie fachowo,jak ci faceci z
filmówszpiegowskich.
-Może przerzuć się na bajeczki - uśmiechnął się doniej.
-Już się przerzuciłam.
Przyszłam do ciebie posłuchaćbajeczek.
- Podała mu kartonik z pączkami.
Trzymał te nieszczęsne pączki w wyciągniętych rękachi nie wiedział,
co z nimi począć.
Poradziła, żeby odwinąłi zaczął jeść.
Ona też zacznie, bo skoro nie wolno im nigdziewychodzić,skoro muszą
sięukrywać, to chociaż sobie pojedzą.
- Bajdurzysz.
Nie ukrywamy się, tylko czekam na bardzo
ważny telefon.
267.
-Jasne!
Ledwie zobaczyłam, jak łypiesz na boki i zezujeszna ulicę, od razu sobie
powiedziałam: "Oho, ten facet czekana bardzo ważny telefon!
" Nie pieprz takichgłodnych kawałków, opowiedz inną bajeczkę.
-A wiesz, żeteraz to już zupełnie przestałem rozumieć?
- Mam to samo powtórzyć po angielsku?
-Obojętnie, po polsku czy po angielsku, bylejasno.
- Mam pomysł!
Zadzwoń do tego kogoś, kto nie kwapisię, żeby zadzwonić do ciebie i
pójdziemy na długispacer.
Zjemy obiad.
możew "Villa Park", mam słabość do eleganckich lokali.
Ja zapraszam, ja stawiam.
Popołudniu posiedzimy w parku.
Dzisiaj grają Wilki albo Leszcze, w każdymrazie coś z fauny.
No ruszsię, dzwoń!
Chwyciła go za rękę i pociągnęła do drzwi.
Jak kiedyśw Ełku, tak i teraz złapał ją wpół i posadził na tapczanie.
Próbowała się wyrywać,ale trzymał mocno.
Usiadł obokniej.
- Nie jest tak, jak myślisz.
Tylko niemów mi, że niewiem, co myślisz - powiedział.
- Co chcesz wiedzieć, pytaj!
- Wszystko!
Przecież wiem, że od samego początku cośprzede mną ukrywasz.
Chcę znać prawdę.
- A jeżelita prawda nie jestci do niczego potrzebna?
Jeżeli zburzy twójspokój i mój przy okazji.
Nie jestem zwolennikiem prawdyza wszelką cenę?
- Nie myśl sobie, że mnie tak łatwo załamać.
Przeszłamtwardą szkołę mojejbabci.
Zastanawiam się, co mogłobyodebrać mi spokój?
Gdybyś nazwał mnie beztalenciem albogdybyś powiedział, że film, nad
którym pracuję, to skończonykicz, albo.
sama nie wiem.
- Jeżeli powiem ci prawdę, będę musiał złamać słowo,które
wcześniej komuś dałem - powiedział ze smutnąpowagą.
-Komu?
Czekaj,niech zgadnę: Bognie, tak?
268
Mogła sobie pogratulować pierwszorzędnego zagrania.
Twarzmu stężała, pionowazmarszczka rozdzieliła brwi.
Patrzyłtak jakośdziwnie i ostro.
Taki wzrok mógł porysować karoserię citroena,ale na Łucję nie działał.
- Rozmawiałaś z nią?
- spytał.
- Porozmawiampopołudniu, możesz być spokojny.
Narazie pytam ciebie.
Nie mieszkaszw Ameryce,prawda?
Wszystko, co miopowiadałeś o sobie,było blefem.
Wstał, podszedł do szafy iz marynarki wyciągnął paszport.
Trochę to trwało,bo nieśpieszył się zbytnio, jakbychciał jak najdłużej
trzymaćją w niepewności.
Wyjął teżbilet lotniczy.
Łucja nie była tak szlachetna, żeby lekceważyć dokumenty i udawać,
że wierzy na słowo.
Obejrzała dokładnie zwłaszczapaszport, a zaraz potem odsunęła z
niechęcią.
-1 po co ta cała maskarada z balem "Tiramisu"?
Szóstegolutego jeszcze nie wiedziałeś o moim istnieniu.
- Masz rację i nie masz.
Przyjechałem do Polski gnanynie tylkotęsknotą za krajem.
Przyjechałem, żeby ciebie odnaleźć.
- Próbował uśmiechnąć siędo niej, ale wyszedłmutylko lekki grymas.
-Musiałem sobie jakośporadzić, kiedytwoja siostra odmówiłami pomocy.
Wszystkie dotychczasowe przypuszczenia Łucji rozwiałysię w jednej
chwili.
Ich miejsce zajęła paskudna pewność,że tym razem już się nie myli.
Patrzyła naniego szerokootwartymi oczami.
- Słuchaj, kochanie - powiedział, ale zakryła mu ustarękąi nie dała
skończyć.
-Jeżeli znasz Bognę- zaczęła mówić drżącym głosem- i
obojeukrywaliście tę znajomość przede mną, to znaczy,że
tajemnicadotyczy rodziny i mnie, prawda?
A co wmoimżyciu było najbardziej tajemniczego?
Ucieczka ojca tuż pomoich narodzinach, a potem jegozagadkowa śmierć,
która
269.
nikogo nie zmartwiła, nawet mamy.
Bognajeszcze całkiemniedawno próbowała mi wmówić, że była w Lesku
na grobiemojego ojca.
Kilka lat temu ja też tam byłam, bo choć nieznoszę cmentarzy, razw życiu
chciałamzobaczyć jego grób.
Przewertowali mi całą księgę i nie znaleźli StefanaWielskiego.
Nie mogli znaleźć, prawda?
Wtedy niemiałam pojęcia,bo i skąd, że Stefan Wielski rzeczywiście dla
mnie umarł,tyle tylko żenie powinnam go szukać po cmentarzach.
Umarł Stefan Wielski, urodziłsię Stephen Willis.
Ależzemnie idiotka!
Chociaż nie, nie taka straszna,bo w końcupołączyłam kilka prostych
faktów.
Byłeś uBogny, boszukałeś mnie.
Szukałeś mnie, bo ci sięwydawało,żedobrze bybyło choć razw życiu
zobaczyć swoją starszą córkę.
Luiginama cię na co dzień, mnie miało wystarczyćpół roku.
Topiękny gestz twojej strony, tylko dlaczego nie spędziliśmytegopół roku
razem?
I dlaczego, dojasnej cholery,nie powiedziałeś miprawdy?
Przynajmniej nie próbowałabymuwodzić własnegoojca!
Siedział nieporuszony.
- Nie denerwuj się, nie krzycz - poprosił cicho.
- Uprzedzałemcię, że ta prawda nie jest dziś nikomu z nas potrzebna.
- Dzisiaj może nie, ale pół roku temu mogła być.
Zachowałeś się gorzej niż tchórz.
Wiesz, jakja to odbieram,wiesz?
Obejrzałeś sobiemnie ze wszystkich stron, wyciągnąłeś nazwierzenia,
jakbyś chciał ocenić: godna czy niegodna, żebyją nazywać córką?
A może jateż chciałabym ci się przyjrzeći zadać to samo pytanie: godny
czy niegodny, żebym go nazywała ojcem?
Nie pomyślałeś o mnie po raz drugi w życiu,Steve.
- Łucjo, wyciągasz niewłaściwe wnioski.
-Wybacz,muszę to wszystko przemyśleć sama, w spokoju.
Przyjdę jutro rano, to sobie porozmawiamy.
Teraz boję
270
się, że nagadam głupstw, których sama będę żałowała.
Wybacz!
Zerwała się z tapczanu inim zdążył zaprotestować, czycokolwiek
wyjaśnić, sforsowała drzwi, potem furtkę.
Biegłacałądrogę do domu.
Zmęczenie fizycznebyło jejpotrzebne,żeby zagłuszyć wewnętrznyżal i ból.
A gdybym go nie pociągnęła za język, gdybym nie wydarła tej
wiadomości, to co?
- myślała w popłochu.
-On bysobiepojechał, a janawet nie wiedziałabym, że poznałamrodzonego
ojca.
Na Traugutta dogoniłaDośkę.
- Ktoś cię ściga, że tak zwiewasz?
- zainteresowałasięDośka.
- Duchy przeszłości.
-Oj, wiem coś o tym.
Te duchyto czasem tak dadzą człowiekowi popalić,że nie daj Bóg!
- powiedziała z powagą.
Łucja szła obok niej i próbowała wyrównać oddech.
Poczuła w głowie karuzelę i musiała przytrzymać sięogrodzenia.
-Źle się czujesz?
Cośsię stało?
- pytała przerażonaDośka.
-Strasznie zbladłaś!
- Zwykłe babskie dolegliwości - powiedziała cicho.
- Niemusisz stać nade mną, jużmi przechodzi.
Dośka nawet nie drgnęła.
Jak mogła odejść, jeśli widziała,że z Łucją dzieje się coś złego?
Od domu Bogny dzieliło jeparę metrów,ale trzeba było te metry pokonać.
Łucja wciążstała oparta o płot, jakby bała się od niegooderwać.
Odczekała jeszcze chwilę i nogaza nogą ruszyłado furtki.
Przerażona Dośka nie odstępowała jej na krok.
Nie dawałasięspławić, chciała wejść z Łucją do środka.
-Jużmi przeszło, już dobrze - zapewniała Łucja.
- Terazmuszę zostaćsama i przemyśleć parę rzeczy.
- Gdyby coś, to dzwoń.
271.
- Nie będzie takiej potrzeby.
Wpadnę wieczorem, tosobie pogadamy.
Dośka bezszelestnie wysunęła się z holu i cichozamknęła drzwi.
Łucja, jak stanęłaprzy stoliku z telefonem,tak stała, rozglądając się
bezradnie wokół.
Próbowała wymyślić sobie jakieś pożyteczne zajęcie, żeby choć
trochęochłonąć i nabrać dystansu do wydarzeń ostatnich dwu godzin.
Nic pożytecznego nie przychodziło jej do głowy, natomiast wszystkie
myśli uparcie krążyły wokół Steve'a.
I niebyły to bynajmniej myśli pozytywne ani przepojonemiłością.
Miała ochotęcoś rozbić,rozerwać, potłuc, żebywreszcie rozładować
potwornenapięcie, które w niejsiedziało.
Spojrzała na ulubiony wazon Bogny, wysoki nametr, z grubego zielonego
szkła, i czym prędzej wyniosła siędoswojego pokojuna górę.
Rozpacz rozpaczą, aleBognanie darowałaby wazonu.
Steve i Bogna, tenduet nie dawał Łucji spokoju.
Potrzebowała szczerejrozmowy z kimś życzliwym, żebysobiewszystko
poukładać wgłowie.
Jak na ironię, pomyślałao Stevie.
Przyzwyczaiła się widziećw nim powiernika i nietak łatwo było ten
wizerunek zniszczyć.
Jeśli działo się cościekawego czy zabawnego, myślała: Steve będzie
zachwycony, jak mu to opowiem.
Niestety, skończyło się opowiadanieciekawostek, gromadzeniehistoryjek,
paplanie dla samejprzyjemności paplania.
Nie było już Steve'a przyjaciela, byłSteve tatuś, tatko, tatulek.
Walnęła rękąw futrynę, aż poczułaprzeszywający ból.
Chciała prawdyi teraz dławiła się nią.
Nie miała mu zazłe, że porzucił,wyjechał, zginął z jej życia, to jeszcze od
biedy potrafiła zrozumieć, wściekała się na styl, w jakim znowusię
pojawił.
Królewiczdo wzięcia, psiakrew, cholera, pomyślała.
Deptał po śladach, namierzał, otaczał niewidzialnąpajęczynką,żeby potem
udawać przyjaciela i świetnego
272
kumpla.
Pod pozorem przyjaźni naciągał ją na zwierzenia,i to nie z czystej
życzliwości, jak sądziła,lecz dla jakichś swoich ukrytych celów.
Nieumiała ich rozszyfrować, zresztąniewiele ją obchodziły.
Może to prawda, że czegoś tam żałował, czegoś nie mógł już naprawić, ale
to byłjegokłopot, niejej.
Nie czuła się winna w najmniejszym stopniu.
Zbiegła nadół do kuchni, żeby napićsię wody.
Potem zeszklanką w rękuusiadła na schodach i próbowałazastanowić się,
jak na miejscu Steve'a rozegrałaby takie spotkanie.
Jest, dajmy na to, facetem, opuszcza żonę idziecko, wyjeżdża z kraju,
zakładanową rodzinę.
Po iluś tam latachprzypomina sobie,że majeszcze jedną córkę.
Nagle, niz gruszki, ni z pietruszki, pojawia się wielka potrzeba, żebysobie
popatrzeć także na tę drugą.
Właściwie po co?
Niez tęsknoty przecież, najwyżej z ciekawości.
Ciekawość to teżdobry powód.
Leci do Polski i zaczyna poszukiwania odmiasta idomu kojarzonego raz na
zawsze, z pierwszą rodziną.
Trafia na śladcórki, widzi dorosłą, obcą kobietę.
Coczuje?
Może jakieś lekkie pikanieserca i dumę, że to jednakta sama krew.
Podchodzi imówi: "Cześć, jestemSteve, scenograf z Nowego Jorku, a przy
okazji twój ojciec!
" Trudnosobie wyobrazić, żeby po takimwstępie córka zawisła tatusiowi
na szyi.
Nie, sytuacja na pewno nie byłaprosta, leczSteve wybrał rozwiązanie
najgorsze z możliwych.
Łucjausiadła na schodach i pozwoliła płynąć łzom.
Jeżeli Stevebyłojcem Łucji, to był jednocześnie wujemBogny.
Co takiego zaszło, że Bogna nie umiała sobie przypomnieć wizyty wuja?
Długiej wizyty, nie jakiegoś przelotnego spotkania na ulicy, gdzie ludzie
mijają się w biegu.
Dośka powiedziała wyraźnie: "Siedział u niej galancie, zedwie godziny".
Łucja powtarzałasłowa Dośki, a Bognapatrzyła okrągłymi ze zdziwienia
oczami i kręciła głową
273.
z powątpiewaniem.
Żaden wuj nigdy u niej nie był na herbacie, ponieważ nie zadawała się aż
tak blisko z nieboszczykami.
Dośkamusiała coś pokręcić.
Wysoki, barczysty to mógłbyć tylko Ziemek.
Po śmierci Daniela parę razywpadł,żebywyregulować krany czy odkręcić
zapieczoną żarówkę.
- To nie był Ziemek!
To był Steve Willis!
- upierała sięzapłakanaŁucja.
- Zmyślasz coś, mysiu!
- powiedziała czule Bogna.
- Wiem, że go widziałaś wcześniej!
- krzyczała.
-Wygadałaś się, mówiąc, że zmienił ojczyznę.
To akurat dobrzepamiętam.
- Odzisiejszych zakupach też pamiętałaś?
Po oczachwidzę, że nie.
Masz pamięć dziurawą jak stary przetak!
Wieszmoże, co to jest przetak?
To akurat powinnaś pamiętać, babcia miała w domu ze trzy.
Łucja już dawno straciła cierpliwość.
UpórBogny spowodował, że płakała nie tylko z żalu, lecz także z
bezsilności.
- Steve Willis vel StefanWielski jestmoim ojcem!
Czy tyto rozumiesz!
- Powiedział ci to?
-Właśnie.
Bogna usiadła blisko Łucji, objęła ją i przytuliła.
- On nie jesttwoim ojcem, tylko wariatem albo
oszustemmatrymonialnym.
-Matrymonialny uwodzi - chlipnęła Łucja.
- Stevenigdy nawet niepróbował.
- Nie próbował, a jednak cię uwiódł - westchnęła zesmutkiem Bogna.
- Uwiódł, nawet jeżeli cię nie dotknął.
Towcielony diabeł, który nie przyszedł po twojeciało, tylko poduszę.
Ślepa nie jestem, widzę,że dla niego nawet mnie byśsprzedała.
Umyj buzię, bo wyglądasz okropnie.
- Znasz go, prawda?
Był tutaj,rozmawiał z tobą?
274
- Był, rozmawiał, maszrację!
- przyznała Bognaz niechęcią.
-Próbowałamci zaoszczędzić niepotrzebnychprzykrości.
Kłamał jak najęty przez godzinę.
Dośce siępokręciło, niesiedział dwóch godzin.
Jeślichcesz wiedzieć,wyrzuciłamgo z domu.
Jestem prawie trzy lata starsza,myszko, i naprawdę więcej pamiętam.
No i babcia mi dużoopowiadała.
Facet wykładałsię na prostych sprawach,niewiedziałnawet, że nasze matki
były bliźniaczkami.
- Ale dlaczego?
Dlaczego kłamał, dlaczego w ogóle przyjechał i mnie szukał?
To mi wytłumacz.
- Wariat albo oszust matrymonialny, już ci mówiłam.
Może dopiekłamu samotność, może chce wrócić na starelata do Polskii
szuka wygodnego kąta.
- Mażonę i córkę, po co miałby szukać kąta u mnie?
-Nie znatwoich talentówkulinarnych, pewniemyśli,
żeświetniegotujesz- uśmiechnęła się Bogna.
- Żona od niegoodeszła dziesięć lat temu.
Tak miprzynajmniej powiedział.
- A nazwisko?
Nodobra, nazwisko tylko brzmi podobnie, zresztąmógł je zmienić.
On chybamusiał znać ojca, boskąd wiedziałby o mnie?
- Wiesz, że na to nie wpadłam!
- ożywiła sięBogna.
-Bardzo logicznie towydedukowałaś, musiał znać wuja.
To bywszystko wyjaśniało.
-Jago zabiję!
- chlipnęła Łucja i przytuliła siędo Bogny.
-Jutro go zabiję.
- Świetnypomysł!
Potem go wypatroszysz i zobaczymy,coma w środku.
Nigdyniewidziałam oszusta od środka,a ty?
Łucja wreszcie sięuśmiechnęła.
Przytulona wciąż doBogny pomyślała, że to wielkie szczęście mieć kogoś
naprawdębliskiego.
Do diabła ze Steve'em!
- pomyślała.
-Jutro powiem mu, co myślę o takichprzyjaciołach jak on.
275.
- Nigdy nie odczuwałam braku ojca - powiedziała w zamyśleniu.
- A ty?
- Bardzo - stwierdziłastanowczo Bogna.
- Jeszczeterazodczuwam i dlatego nigdy nie zdecydowałabym się na
urodzenie nieślubnego dziecka.
Muszę się szybko machnąćzamąż, bo niedługobędzie za późno.
- Żartujesz?
- Łucja odsunęłasię od siostryi spojrzała nanią ciekawie.
-Przecież byłaś mężatką?
- Daniel nie mógł mieć dzieci, nie chciał słyszećo zapłodnieniu in
vitro ani o adopcji.
Sam byłwielkim dzieciakiem i nie zniósłby konkurencji w domu.
Taki mechanizmobronny, rozumiesz?
On był skrajnym egoistą, nawetwiększym niż ty, mysiu - roześmiałasię
nawidok zaskoczonej miny Łucji.
- No, dobra, tynie jesteś skrajna.
Zresztąmasz rację.
Nasza babcia mówiła, że odrobina przyzwoitegoegoizmu, tak jak i
przyzwoitej obłudy jeszcze nikomu niezaszkodziła.
Łucja darowała sobie wszystkie celne riposty.
Niestety,niczego więcej się nie dowiedziała.
16
Łucja stała na wprost chudejkobiety, patrzyła na
jejpoplamionąbluzkę i niczego nie rozumiała.
Docierałydo niej słowa o gościu, który wyjechałpoprzedniego dniapo
południu, ale przecież to nie mógł być Steve.
Rozejrzałasię wokół, czyprzypadkiem nie pomyliła domów.
Były takiepodobne, prawie jednakowe.
- Wysoki, ciemnowłosy, przyjechał citroenem?
- pytała.
- I odjechał citroenem.
Przecież topani wczoraj uciekałaod niego, sama widziałam.
- Nie zostawił żadnej wiadomości, żadnego listu?
Ciekawość w oczach kobiety była tak wyraźna, że nieumknęła nawet
Łucji, chociaż miała kłopot ze zrozumieniem najprostszej prawdy.
Co to znaczyło, że wyjechał?
Takbez pożegnania,bez słowa wyjaśnienia.
Kiwnęła kobieciegłowąi odeszła.
Na plecach wciąż czułabadawczy wzroktamtej.
Pewnie wzięła mnie za kochankę, pomyślała.
Młodąkochankęzostawioną na lodzie przez starszego pana.
Wyjazd Steve'a odbierałajako przyznanie się do winy,chociaż wciąż
nie wiedziała, na czym jego wina miała polegać.
Czy tylko na kłamstwie?
Umknął przedjej pytaniamii dociekliwością.
Jeżelibał się pytań, to miał rację, żeumknął.
Żałowała bardzo, że nigdy już nie pozna prawdy.
Szła z wdziękiem dorożkarskiego konia, noga za nogąi układała w
głowie swoją prywatną mapę Ciechocinka.
Tu
277.
była ze Steve'em, tu jechała z Baśką dorożką, tu Steve powiedział.
tu Baśka o mały włos nie skręciła nogi.
Odmajanazbierało siętrochę tych znaczących miejsc.
Bogna ze spokojemprzyjęła wiadomość o wyjeździe lubraczej o
ucieczce Steve'a.
Skomentowała ją krótko itylkoraz.
- Zauważ, myszko, że oncię czarowałwyłącznie zamoimi plecami.
Ledwie obiecałaśwycisnąć ze mnie całą tajemnicę, zwiał.
Jeżelinadal uważasz go za człowieka poważnegoi zdrowego na umyśle, to
chyba sama jesteś stuknięta!
Przytuliła Łucję, ucałowała, a zarazpotem wymyśliła, żedobrze im
zrobiwyskokdo kawiarni.
- A może poszłybyśmy do klubu "Na opak"?
- spytałaŁucja z nadzieją w głosie.
-Aż tak mocno tęsknisz za widokiem męskichpółdupków?
- Nie, ale chciałam zobaczyć te luksusy, o którychmówiła
Kornikowa.
-Matkoświęta!
- wykrzyknęła Bogna.
-To już chybakoniec świata,jeżeli Kornikowa biega na męski striptiz!
Alechyba przebiera się jakoś, czypędzi prosto z ogródka, wportkach i
marynarce po Władku?
Łucja próbowała co prawda wytłumaczyć, że
wiadomościKornikowej pochodziły z drugiej, a nawet z trzeciej ręki,lecz
nie zdążyła przed napadem śmiechawki.
Zwijały sięw fotelach, mówiły jednocześnie, żadna nie słuchała i trudno
się było w tym wszystkim połapać.
-Jakie tam luksusy!
- powiedziała wreszcieBogna, wycierając oczy.
-Wszystko sztuczne: kwiaty izłocenia, apodspodem tandetna prowizorka.
- A chłopaki?
278
- Wyglądają na prawdziwych - przytaknęła Bogna z takąminą,że
Łucję chwycił następnyatakśmiechu.
Bogna miałao Babulu jak najgorsze zdanie.
Jakimś cudem był działaczem kulturalnym i bodajradnym miejskim,ale o
rozrywce nie miał zielonegopojęcia.
Nie chciał inwestować, tylko ciągnąć zyski, oszczędzał na
papierzetoaletowym,na muzycei striptizerach, więc trudno się dziwić, żena
tle ogólnej działalności kulturalnej, obfitującej w festiwale i koncerty, klub
dla pań był zaledwie niewielkim pryszczem.
Wiadomo, że do kurortów przyjeżdżająludzie chorzy, zdrowii niewyżyci.
Taki na przykład festiwal piosenkistrażackiej czy kultury Romów jest dla
wszystkich, a Babulmógł liczyć tylko na tych ostatnich, i to nie
wszystkich.
Klub "Naopak" prowadził działalność nastawionąwyłącznie nakobiety o
skromnych wymaganiach artystycznych.
Bogna była tam tylko raz, na otwarciu.
Babul szarpnął sięwtedy na skromne przyjęcie, na którezaprosił
pracownikówkilku sanatoriów.
Liczył, że pomogą mu rozsławić urokiklubu wśród pacjentów, i mocno się
przeliczył.
- Szukałnaganiaczy- prychnęła Bogna.
- Nie wiem,może i kogoś znalazł, ale większość gości nie dosiedziała
nawet do końca występów.
Gdybyna stolikachstał kawiori szampan, to jeszcze, ale przy coli i
paluszkach?
A ty wiesz- ożywiła się - że on chciałz Ziemka zrobić tancerza?
-Ico?
- I nic.
Ziemek pokazał mu taki fajnygest i byłopo rozmowie.
Zaraz potem wyniósł się do Torunia, a ja straciłamnajlepszego pracownika.
- To dlategowyjechał!
- wykrzyknęła Łucja i zmieszałasię pod uważnym spojrzeniem Bogny.
"Bristol" miałdwa letnie ogródki: jedenod frontu, drugina tyłach
lokalu, z widokiem na muszlę.
Bognie udało się
279.
znaleźć miejsce od frontu, co dawało możliwość odbierania defilady
spacerowiczów.
Ledwieusiadły,rozejrzała siędyskretnie po stolikach.
- No, no, kogo my tu mamy!
- ucieszyła się i ruchem głowy wskazała barczystego faceta z dziewczyną.
Barczystego Łucja dwukrotnie miała okazję podziwiaćpod
"Grzybem", raz nawet w towarzystwie Bogny, jednaknie miała
przyjemności go poznać, w przeciwieństwie dodziewczyny, którą znała aż
za dobrze.
- Nieźle jej z rozpuszczonymi włosami - zauważyła.
-Ewelinie wewszystkim źle, mysiu!
- Uśmiechnęła sięsłodko Bogna.
-Spytaj raczej o faceta.
- Pytam o faceta,chociaż z góry zaznaczam, że ochroniarze nie są w
moim typie.
-To jużzapomniałaś, o czymwczoraj rozmawiałyśmy?
Jużnie chcesz zostać bywalczynią klubu "Na opak" i poznawać życia we
wszystkich jego przejawach?
- Babul?
- zdziwiła się Łucja.
- Nie krzycz tak!
Jeszcze gotów pomyśleć, że zapraszaszgo do stolika.
I nie gap się, bo nie ma na kogo.
- Żonaty?
-Nie mam pojęcia.
Będą przechodzilikołonas, to samaspytaj.
Jak na życzenie Babul podniósł się, a tuż za nim Ewelina.
Radosne: "Cześć, Łucjo!
", zabrzmiało jak armatni wystrzał.
Babul wykazałsię większą elegancją: "Dzień dobry", powiedział raz,
głową kiwnąłdwa razy.
Ewelina zawróciła z alejkii przechyliła się przezbarierkę okalającą
ogródek.
Chciałatylko przypomnieć Łucji, że wieczorem w Jedynce leci filmz Olą
Łopaciakówną.
- Czy mnie się zdaje, czyona ostatnio zbrzydła?
- spytałazapewne z myślą o Łopaciakównie, lecz ze wzrokiem wbitymw
Bognę.
280
- Zbrzydła?
- zdziwiła się Łucja.
-Laureatkaplebiscytówna najpiękniejszą twarz ekranu zbrzydła?
- Twarz to nie wszystko!
- wykrzyknęłaEwelina i pobiegła gonić Babula.
Łucja spojrzała na Bognę i obie jednocześnie wybuchnęły śmiechem.
Wieczorem rzeczywiście leciał film z Łopaciakówną.
Bogna skuliła się na kanapie,co znaczyło, że utnie sobiedrzemkę, jeżeli
tylko film ją znudzi.
Grała przecież Oleńka,więc przesadne zainteresowanie było nie na
miejscu.
- I coty opowiadasz, że onajest dobra?
- czepiała się odpierwszej sceny.
-Na ekranie mabardziej zadarty nos niż w rzeczywistości.
Jest chyba niefotogeniczna, co?
I fatalniejej w brązach, nie uważasz?
Łucja zaciskała zęby ze złości.
Nie chciała wszczynaćsprzeczki akurat teraz, kiedy stosunki między nimi
wróciłydodawnej serdeczności.
Westchnęła z ulgą, kiedy siostrawreszcie zapadła wsen.
17
Steve nigdy nie dzwonił w weekendy.
W dni powszednieodzywał się zawsze przed południem, co Łucja
skojarzyładopiero po czasie i powiązała z obecnością lub raczej
nieobecnością Bogny.
Obiecała sobie, że choćby chałupastanęław ogniu, ona nie odejdzie od
telefonu i, nie chwalącsię siostrze, poświęci w intencji Steve'a te dwa
kolejne dni.
Wierzyła,że się odezwie i chciała dać mu szansę.
W poniedziałekrano przyniosła laptopdo kuchni, żeby
popracowaćnadnowym opowiadaniem dla "Tiramisu".
Wprawdzieposprzeczała się ostro z Kingą, jednak umowa wciąż
pozostawała umową i zobowiązywała ją do jednego tekstuw tygodniu.
Wymyśliła nawet niegłupi temat o bezinteresownejzazdrości.
Zamierzała opowiedzieć historię Oli Łopaciakówny, dziewczyny z małego
miasteczka, która była sławnaw całej Polsce, z wyjątkiem rodzinnego
grajdołka.
Pisanieszło jak po grudzie.
W pierwszych czterech zdaniach pięćrazy użyła spójnika "tylko",
zdenerwowała się i skasowałacały tekst.
Steve milczał, natomiast we wtorek rano zadzwoniłaBaśka.
Powoli już zbierała siędo powrotui żaljej było słonecznej wyspy.
W ostatnimtygodniu poznała Larsa, szwedzkiego studenta medycyny i od
niego zaczęłaodmierzać czas.
Coś tam zdarzyło się na tydzień przed poznaniem Larsa,acoś innego
dwadni popoznaniu Larsa.
282
- Zabujałaś się!
- wykrzyknęła z niedowierzaniem Łucja.
- Ty chyba naprawdę się zabujałaś!
-Całkiem możliwe - przytaknęła.
- Wiesz, dopiero tu,nad Morzem Tyrreńskim zrozumiałam, żebardziej
odpowiada mi temperament ludzi północy.
Jestem zdecydowanawyjechać do Szwecji.
- Nie rób mi tego!
-Właśnie,że zrobię, tylko jeszcze nie dzisiaj.
W końcujestem Europejką,mogę mieszkać, gdzie chcę.
Nawet tatomnie namawia, żebym znalazłasobie jakiś innykraj, bou nas
klimat jest niezdrowy dla młodych lekarzy.
Wracając z Włoch, Baśka miała zatrzymać się dwa dniw Warszawie,
żebycoś tampozałatwiać z praktykami.
Byłasmutna i całkiem inna niż zwykle.
Dopiero kłopoty Łucji trochę ją rozruszały i wylazłaz niej dawna, kochana
Baśka.
- Strasznie chałowo to wyszło -powiedziałazesmutkiem.
-Może jeszcze zadzwoni- mruknęła Łucja.
Przypomniałasobie, że od dziesięciu minut telefon jest zajętyi szybko
pożegnała się zprzyjaciółką.
Do późnego popołudnia Steve nie zadzwonił.
Bognazdążyła wrócić z pracy i Łucja straciła wszelką nadzieję.
Przypomniałasobie, jak kiedyś, bodaj w Ełku albo w Toruniupowiedział
jej: "Znienawidzisz mnie, zanim wsiądę do samolotu".
Popłakała się wtedy i przytuliła do niego.
Dałabybardzo dużo, żeby znów mógł ją objąć i pocieszyć.
Wcale nieczuła nienawiści, tylko rozdzierający smutek.
Jako ojciecSteve był jej kompletnie obojętny, jako kochanek tym
bardziej,co było zupełnie zrozumiałe, tęskniłajedynie do przyjaciela.
Im dalej odfruwał odniej, tym większy żal czuła doBogny.
Głęboko w podświadomości zaczęła pielęgnowaćprzekonanie, żeta
tajemnica ma drugie dno, które siostrapróbuje przed niąukryć.
Humor ją opuścił i czułasię tak,
283.
jakby umarł ktoś bardzo bliski, z kim nie zdążyła się pożegnać.
Nie miała ani telefonu, ani adresu Steve'a i wychodziło na to, że tym
razem, przynajmniej dla niej, umarłpo raz drugi.
- Coci, myszko?
- zaniepokoiła się Bogna.
- Myślę, że czas najwyższy, żebym wróciła do Warszawy.
-Źle ci tu ze mną?
- Bardzo dobrze, ale muszę pochodzić kołoswoichspraw,
zainteresować któregoś z producentówscenariuszemi zdobyć pieniądze na
film.
To wcale nie jest takie proste.
- Ajak się nie uda?
Łucja wzruszyła ramionami.
Jakoś nigdy nie myślała, żepowiększy grupę tych, którym się nie udało.
Wierzyła w siebie i miała nadzieję, że znajdzie wreszcie kogoś,kto
podzieliz nią tę wiarę, tak jak podzielił Steve.
Przynajmniej teraz,kiedy zrobiła pierwszy krok, zebrała cały materiał do
filmui potrzebowała kilku,może kilkunastu dni na napisanie scenariusza.
A jeśli nic z tego nie wyjdzie, to znowu będzie żyłaz drobnych fuch,tu
pomoże,tam zastąpi, a może znajdziesobie zupełnieinne zajęcie.
Życie zdnianadzieńbyłodobrejeszczeteraz,ale za rok, za dwa, kiedy
skończą się pieniądzepo babci, będzie wreszcie musiała cośze sobą zrobić.
Z bylejakich, dorywczych zarobków nie da się utkać najprostszegochoćby
szczęścia.
Pieniądze to niby nie wszystko, lecz takmówią tylko ci, którzy je mają.
Łucja niemarzyła o williz basenem, lecz jakiśwłasnykąt chciałaby mieć.
Chwilowojednak niezamartwiała się przyszłością, wierzyła, że
jeszczewypłynie.
W środę wypadały urodziny Daniela i Bogna uparłasię,że po
południu pójdą na cmentarz.
Łucja nie protestowała.
Od dwóch dni była w nastroju mniej więcejcmentarnymi zwisielczym
humoremprzyznała, że to idealne miejscedla
284
takich jak ona.
Bognanie za bardzoprzejmowała sięnastrojami siostry, mówiła, żetylko
prawdziwe cierpienie uszlachetnia, a takie wymyślone odziera kobietę z
urody.
- Babcia powiedziałaby, myszko, że wyglądaszjak śledziennik.
-Co to jest?
- Popatrz do lustra, tosię dowiesz.
Po wierzchuskwaszona mina, w środku zniechęcenie i apatia, jednym
słowem,klasyczna chandra, której przyczyną jest
podobnochorobaśledziony.
Nie marszcz się tak fatalnie, ja tylko powtarzambabci słowa.
Możesz je skonsultować z Baśką.
Bogna, w przeciwieństwie do Łucji, tryskała humorem,była radosna
iodprężona.
Ostatnio trochę mniej pracowała,co od razukorzystnie odbiło sięna jej
urodzie.
Szła lekkimkrokiem i beztrosko paplała o tym i owym.
Zasępiła się dopieroprzy grobie Daniela.
Patrzyłazłymwzrokiem na duży,plastikowy znicz w jadowicie czerwonym
kolorze i wieniecze sztucznychgerber.
W zniczu migotało światełko.
- O nie!
- powiedziała.
-Nie będziemy zaśmiecać pomnika i palićczerwonych latarni.
O nie!
Wyjęła z torbyszmatkę i pastę dopolerowania płyty.
Dwoma zdecydowanymi ruchami przygotowała sobie stanowisko pracy.
Wieniec i latarniapotoczyły się na ścieżkę.
- Tak chyba nie można!
- zaprotestowała Łucja.
-A jeżelito od matki?
- Kpisz sobie zgustu mojej teściowej?
- spytała gniewnieBogna.
-Ona nie przyjedzie dzisiaj, poprosiła, żebymzapaliła odniej trzy
lampeczki.
Pracowicie tarła szmatką powierzchnię płyty.
Złość dodawała jej sił.
Nie pozwoliła sobie pomóc i co chwila gniewnie zerkała na płonącyna
ścieżce znicz.
- Wywal to do kontenera!
- mruknęła.
-Nie będę przecież zaśmiecać cudzych grobów takim bezguściem.
285.
- Sama sobie wywal!
Łucja niby rozumiała Bognę, ale nie mogła przyznać jejracji.
Przypomniała sobie jasnowłosą Milęi zrobiło jej sięsmutno.
- W porządku,wyniosę, i to z przyjemnością.
Nie będziemi Ewelinamanifestowała swoich uczuć na grobie mojegomęża.
- Myślisz, żeto Ewelina?
-Nie myślę, wiem!
Za każdym razem starannie wybieranajbardziej kiczowate wiązanki, żeby
zrobić mi na złość.
I zawsze stawia te cholerne, czerwone latarnie.
Ona nieprzychodzitu dla Daniela, tylko dla mnie.
Łucja bez słowa zasypałaknot piaskiem irazem z wiankiemwyrzuciła
na kupę śmieci.
Bogna doczyściła płytęi ustawiła sześć szklanych zniczy.
Trzy od matki, trzy odsiebie.
- Mogę też zapalić lampkę?
- spytałaŁucja.
- Dziwne pytanie -wzruszyła ramionami Bogna.
-W zestawieniu zEweliną wcale nie takie dziwne.
Miałaśrację, kochałam Daniela.
I nie miałaśracji, mówiąc, żespałam z twoim mężem.
Wszystko, co się wydarzyło, miałomiejsce wcześniej, przed waszym
ślubem.
- Wiem, mysiu- mruknęła Bogna.
- Wiemchyba wszystko, co dotyczyło Daniela.
Jeżeli nawet sam mi nie powiedziałz własnej woli, to wygadał
sięwcześniej czy później.
- Więc czemu zrobiłaś miawanturę o ten starytekstw"Tiramisu"?
Bogna spojrzała spod oka i uśmiechnęłasię rozbrajająco.
Nie miała zamiaru niczego tłumaczyć ani też usprawiedliwiać swojego
wybuchu.
Łucji należała się nauczka, dostała jąi nie było o czym mówić.
Bognanie była zwolenniczką absolutnej szczerości.
Nie chciała tłumaczyć siostrze, że magazyn znalazła jużpo śmierci Daniela
w jego rzeczach.
To była
286
wiadomość, która niczego nie wyjaśniała, natomiast mogłasporo
namieszać.
-To nie była awantura - powiedziała pojednawczo.
- Chciałam tylko, żebyświedziała, że ja wiem.
-Ty jednakmasz duszę policjanta -mruknęła Łucja.
- Krótko przedwaszymślubem Daniel mówił mi, że boisięciebie, bo
chcesz zawładnąć nim całym, nawet jego myślami.
Musiałaśtak nieubłaganie go śledzić?
Szły alejkąod grobu Danielado grobowca wystawionegoprzez babcię.
Bogna, wciążjeszcze zaróżowiona od wysiłku,powoli wracała do siebie.
Pytanie padło we właściwym momencie, kiedy i ona dojrzałado rozmowy
oDanielu.
To prawda, że traktowała gotrochę jakduże dziecko,które potrzebuje
starannej opieki i powinno znajdować siępod stałą kontrolą.
Daniel spuszczony z okanatychmiastzaczynał udawać i oszukiwać.
To była, niestety, cena, jakąpłacił za nadopiekuńczość matki.
Powiedzieć, że byłsyneczkiem mamusi, to mało.
On wciąż był maleńkim syneczkiemmamusi,wrażliwym, delikatnym, który
płakał i kapitulowałjuż na widok surowej miny.
Rósł w przeświadczeniu, żeświat jest piękny, ludzie dobrzy, akobiety to
kwiaty w ludzkich postaciach.
Zderzenie mitów z rzeczywistością było dlaniego boleśniejsze niż
dlarówieśników.
Na siłę próbował sięzmienić, zostać twardzielem.
Trenował boks i judo, wybrałsobie zawód wymagający dużej sprawności
fizycznej, wszystko po to, żeby uświadomić wszystkim wokół, a
przedewszystkim sobie, że jest typowym macho.
To był machowdomowychkapciach i damskimpeniuarze.
Był uroczy,kochany, miał mnóstwo wdzięku i za grosz odpowiedzialności.
Wdzięk był widocznyna pierwszy rzut oka,brak odpowiedzialności
wychodził znacznie później.
Takiego właśnie Daniela pokochała ipoślubiłaBogna, z całym dobro287.
dziejstwem inwentarza.
Za jednymzachodem miała w domu mężczyznę i dziecko.
Życie z Danielem wcale niebyło łatwe.
KochałBognę,a po drodze, przelotnie i mimochodem, różne inne kobiety.
Jeśli dziewczyna wykazałatrochę determinacji i wybrała gosobie do
białego walca, tańczył z nią tydzień, miesiąc, nigdydłużej.
Sam siebie nie lubił za tę słabość, która dlaniego byłaźródłem udręki.
Rzucał sięw ramiona obcychkobiet, żebyzapomnieć o wstydzie, żejest
dziwkarzem.
Prostądrogądoprowadziło go to do następnego nałogu.
Kiedy pił, nie interesowały go kobiety, wystarczyło mu
towarzystwoWładkai jego kumpli.
Bognaprzetrzymała kilka, może nawet kilkanaście ulotnych miłostek
męża, ana kumpelskim związkuo mało się nie wyłożyła.
Pijany, zapluty ibełkoczący Danielbył wreszcie człowiekiem
szczęśliwym,wolnym od kobiet.
Wpadł dobutelki i ani myślałwracać do cywilizowanego życia.
Bogna wyciągnęłago znajwiększym trudem, dała gabinet, pracę i odrobinę
samodzielności.
Tylkoodrobinę, boon do samodzielności nie dorósł.
Nie wytrzymał długo, znowu wsiadł do karuzeli z panienkami i popłynął,a
ona straciła cierpliwość i resztki uczucia.
Kiedy pojawiła się ta ostatnia dziewczyna, Daniel zaczął mówić o
rozwodzie i postawiłtwarde, zdecydowane warunki.
- Przestałaś gokochać,a nie chciałaś dać murozwodu?
-zdziwiła się Łucja.
- Mówisz,że nie chciałam?
- Uśmiechnęła się ze smutkiem.
-Nic bardziejmylnego.
Wiesz, ja też mam swój charakterek,krzyczałam "nigdy w życiu",ale
wyłącznie dla zasady, nie z przekonań.
To byłtaki moment, kiedy wreszciepostanowiłampomyśleć wyłącznie
osobie.
Zdecydowałam,że musimy się rozstać.
Chciałam mieć normalnydom z normalnym mężem i dziecko, więc
musiałam się śpieszyć, żebywygraćz biologią.
Zanim zdążyłam powiedziećDanielowi
288
o rozwodzie, onwyskoczył pierwszy.
Wściekłam się tylkodlatego, że mnie ubiegł.
Tak, myszko, dojrzałam do rozwodu irozstanie było mi jak najbardziejna
rękę.
Bałam się tylko jednego: że po miesiącu albodwóchDaniel rozczaruje
sięswoją małą dziewczynką izechce do mnie wrócić.
Do tej pory nigdy się z domu nie wynosił, wszystkie jego miłości
byłydochodzące,nie stacjonarne, lecz on byłjak dzieciak.
Mówiłmi, żenawet mieszkanie wspólnie kupili.
Wspólnie!
W głównej mierze za pieniądze tej małej i moje.
Podkradałmi z konta, dopóki się nie zorientowałam inie
postawiłamszlabanu.
Przez chwilęszły w milczeniu.
Od dłuższego czasu Łucjęgnębiłojedno pytanie: co te wszystkie
dziewczyny i kobietywidziały w Danielu?
Dziesięć lattemu, kiedy ona się w nimzadurzyła, byłmłodym, ślicznym
chłopakiem u progu kariery zawodowej.
Kariery nie zrobił, postarzał się, nie miałpieniędzy, samochodu,
markowych ciuchów, a jednak wciążmiał powodzenie.
Zamiastdrogich prezentów przynosiłkwiaty, był delikatny, ładnie mówił o
uczuciach, nieźle kochał, i towystarczyło.
- O czym myślisz?
- spytała Bogna.
- O was.
-Nawet z największej miłości można się wyleczyć, mysiu.
Wyleczyłam się i zdecydowałam, żewyjadę za granicę.
- Naprawdę chciałaś wyjechać?
-Naprawdę,i to bardzo daleko, żeby spalić za sobąwszystkie mosty,
żebymój były mąż nie próbował domniewrócić.
Ja go naprawdę kochałam.
Taka niby twarda baba,a tylerazy kapitulowałam, że aż wstyd.
- Teraz nie musisz wyjeżdżać - powiedziała cichoŁucja.
-Chyba jednak muszę.
Od wspomnieńteż się trzeba kiedyś uwolnić.
A po twoim filmie nie będzie dla mnie życiatutaj!
289.
- Ile razy mam ci powtarzać.
-Już ani razu,dobrze!
Jedno tylko chcę wiedzieć: czyty naprawdę wierzyłaś, że mogłabym zabić
Daniela?
- Zrozum, nie chodziło o ciebie, tylko o bohaterkęfilmu.
-Pytam, czy wierzyłaś,żemogłam zabić?
- Oczywiście, że nie.
-Myliłaś się,mysiu!
Kilka lat wcześniej, gdyby chciałmniezostawić dla jakiejś innej kobiety,
zabiłabym go bezwahania.
Na szczęście z każdej fascynacji można się wyleczyć.
Mimo ciepłegowieczoru Łucja poczuła ogarniający jąchłód.
W tonie Bogny nie doszukała się żartobliwych nutek.
Spojrzała na siostrę z ukosa.
Zobaczyła wąską linięusti zmarszczkę między brwiami.
- Tak się tylko mówi - powiedziała bez przekonania.
-A wracając dofilmu, chcę ci powiedzieć, że zdecydowałamsię na wersję
pierwszą, z kumplem alkoholikiem w roli mordercy.
Steve co prawda uważał, że to żona powinna zabić.
- Nieoceniony Steve!
- mruknęła Bogna.
-On teżnajchętniej posłałby mnie prosto nastryczek.
Mimonalegań Łucji nic więcejnie dodała.
Na ulicznych straganach pojawiły się kamizelki z owczego runa,
widomy znak, że nadciągała jesień.
Dośka kupiłataką kamizelkę matce.
Bardzo ładną, w odcieniachzieleni.
Kiedy Łucja popołudniu wpadła do nich z torbą wypchanąsłodyczami,
natrafiłana poważną sprzeczkę.
- Ty już nie masz na co pieniędzy wydawać?
- denerwowała się Kornikowa.
-Gdzie ja w tej kamizelce pójdę,dokur?
Im wszystkojedno, co mam na grzebiecie.
- Chciałam, żeby ci było ciepło - broniła sięDośka.
-W waciaku po Władku teżmi ciepło!
290
Łucja zostałapowołana na świadka.
Obiestrony: Kornikowa iDośka liczyły, żepoprze ich racje.
- Świetna kamizelka - powiedziała Łucja.
- Najważniejsze, że przykrywa nerki.
Nigdzie nie jestpowiedziane, że mapani dodzierać po Władku jego
waciaki.
- A nie za ładna dla mnie?
- zatroszczyła się Kornikowa.
Obie, matka i córka, miały jednakowo niską samoocenę.
Wszystko dla nich było za ładne, za eleganckie, a przedewszystkim za
drogie.
Łucja nie potrafiła tegopojąć.
Tłumaczyła Dośce, bo przecież Kornikowej nie mogła, że nie
wolnosamemu spychać się na margines.
Dośka przytakiwała,robiła swoje, a kiedyraz chciałapójść za radą Łucji,
naraziłasię matce.
- Zapłacili mi w pensjonacie za te dwa dni sprzątania,
tokupiłam,żeby mama też miałacoś ładnego - tłumaczyła.
-O dzieciakachtrza ci myśleć, nie o mnie starej - upierała się
Kornikowa już bez poprzedniego zacięcia.
Wgłębiduszy chybabyła zadowolonaz zakupu, tylko nie chciałatego
okazać.
Łucja położyła reklamówkę na stole.
Gdyby powiedziaławprost,że kupiła słodycze dla dzieci, z całą pewnością
obraziłaby Dośkę i Kornikową.
Obie były bardzo honorowe,coczęsto i z upodobaniem podkreślały.
- Dostałyśmy z Bogną w prezencie - powiedziała - niestety, obie
jesteśmyna odwyku.
To już była całkiem inna rozmowa.
Jak wprezenciei nieprzydatne, to oczywiście należy przyjąć, ucieszyć się,a
nawet zajrzećdośrodka i powiedzieć"Ojej, aż tyła tegodobra, to na miesiąc
starczy!
"
Łucja mogła sobie pogratulowaćprzebiegłości i wyciągnąć Dośkę na
zakupy, bosamej nie chciało jej się biegaćpo sklepach.
Obiecała Bognie,że wreszcie kupi coś do jedzenia i choć raz próbowała
dotrzymaćsłowa.
Dośka była
291.
ogromnie przydatna, bo nieźle orientowała się w cenachi nie pozwalała
Łucji przepłacać.
- Toć idź, idź!
- powiedziała Kornikowa.
-Już ja dzieciaków przypilnuję.
Tylko mi tam czegoznowu nie kupuj!
Najbliżejbyłoim do śródmieścia.
Łucja chciała zacząćod lodów w ogródku przed"Bristolem", czym
wprawiłaDośkę w osłupienie.
Jeść lody w biały dzień mogli tylko bogaci kuracjusze, anie biedni
mieszkańcymiasta.
Na próżnoŁucja tłumaczyła, żeto onazaprasza i stawia.
- Wostateczności mogę zjeśćtakiego na patyku- zgodziła się Dośka.
Oczy jej rozbłysły dolodów i Łucjarada nie rada kupiłatakże dla
siebie.
Niecierpiała takiego jedzenia, kiedy po palcach kapało i co rusz trzeba
było wycierać usta.
Stanęła namoment, żeby wygrzebać z torebki chustkę higieniczną.
Zjadliwe: "Cześć, Łucjo!
", kazałojej podnieść głowę znadtorby.
Obok nich, z wyniosłą miną, przemaszerowała Ewelina.
Łucja pomyślała ze złością,że zawsze musi się na nią napatoczyć w
towarzystwie Dośki.
Miaław nosie głupie minyi odżywki byłej koleżanki, chodziło jejwyłącznie
o Dośkę.
Na szczęście Ewelinabłysnęła taktem i poszła swoją drogą.
Zakupy zajęły im sporo czasu.
Z Dośką nie było tak,żewchodziło siędo pierwszegoz brzegu sklepu i
kupowałowszystko, co trzeba.
Wędlinytylko tu,warzywa na tym, niena innym straganie, i tak dalej, aż do
wyczerpania listy.
Łucja zapomniała o musztardzie.
Musiała wrócić i, nie baczącna protesty Dośki, kupiła podobno najdroższą
musztardęw mieście.
Wrzuciła słoiczekdo torebki, żeby się nie stłukł,i mogły wracać.
- Teraz towaru jest pełno, toi z zakupami wygoda - tłumaczyła
poważnie Dośka.
- Wystarczy tylko wiedzieć, gdzienajtaniej.
292
- Cholerna wygoda,całkiem jak jedzenie kisielu widelm - roześmiała
sięŁucja.
- Chodź do mnie, umyjemywreszcie ręcei zaparzymy sobiedobrej herbaty.
cem
Dośka zawahała się, spojrzała na wypchane torby izgodziła sięwpaść
na chwilę.
Nie żeby zaraz opijać się cudząherbatą, ale żeby pomóc Łucji.
Niechętnie przekraczała prógdomu Bogny,bo też nigdy nie była przez
Bognę zapraszana.
Łucja otworzyła furtkę, potem drzwi do domu.
W holu,kiedy chowała klucze do torebki, machnęła ręką tak
jakośniezgrabnie, że wyrzuciła na posadzkę słoik z musztardą.
Huknęło, strzeliło i było co sprzątać w promieniu metra.
Dośka ażjęknęła z żalu zamusztardą.
Łucja rzuciła swojepakunki pod ścianęi ostrożnie zaczęła zbierać
najgrubszekawałki szkła.
Umazała się przy tym, bo nie mogło byćinaczej.
Kiedy zadzwonił telefon,podniosła się z kucek, jednakw żaden sposób nie
mogła wziąć słuchawki, żeby nie wypaprać jej musztardą.
Zamiast niej wzięła Dośka i przystawiłaŁucji do ucha.
Ostry głos brzmiał wyraźnie, był słyszalny chyba nawetw kuchni.
- Nie chcę cię martwić.
Łucjo, ale brakuje ci taktu!
- nadawałapoirytowanym tonem Ewelina.
- A to niby czemu?
-Włóczysz się po mieście z tą wywłoką, jakby to niejejmąż zabił
Daniela.
- Odłóż, Dosiu -powiedziała Łucja - szkoda czasu.
Wzruszyła ramionami i poszła do kuchni.
Dośka została
ze słuchawką w wyciągniętej ręce.
Ewelina wciążnadawała,
a ona stała jak słup.
-Ty suko!
- krzyknęła w końcu histerycznie do słuchawki.
-Policz lepiej swoje wisiorki, ty suko!
Odłożyłasłuchawkę i osunęła sięna ziemię.
Była bladai roztrzęsiona.
293.
- Przepraszam!
- powiedziała.
-Nie powinnam z twojegoaparatu.
przepraszam.
Łzy spływały jejpo policzkach, trzęsła się jak w gorączce.
Łucja próbowała jąpodnieść i pocieszyć.
- Dobrze jej powiedziałaś!
Bardzo dobrze - mówiła.
- Niechwie, żesłyszałaś.
A co było z tym wisiorkiem?
- Mamjej wisiorek - wyszlochała Dośka.
- Mam wdomu, w plastikowym woreczku.
- Chcesz powiedzieć, że onai Władek.
Łucja zamilkła.
Podejrzenie było tak absurdalne, że nawetnie chciało przejść jej przez
gardło.
Władek, co prawda,zdradzał Dośkęnagminnie, lecz jegokochankinie
miewaływyższego wykształcenia i ambicji, żeby należeć do
śmietankitowarzystwa.
Mógł wybierać między najtańszymi prostytutkami,żadne inne nie
poleciałyby na takiego amanta.
Dośkadała się w końcuposadzić na krześle i nawetprzestała
rozpaczliwie szlochać.
Tylko broda jej drżała jaku zapłakanegodziecka.
- Ona myśli,że nikt tego niewie!
- szepnęła przez łzy.
- Czego, Dosiu?
-Wszystkiego.
Wtedy, w lutym, stałam za oknem i widziałam.
Łucja poczuła oszalałe walenie serca.
Na wszelki wypadekusiadła.
- Dosiu, nie mogłaś widzieć, bo Daniel zasunął rolety
-powiedziałapowoli.
- I co ty opowiadasz?
-Tak mi się wydawało.
Wszedłdo kuchni, spuścił rolety,wziąłdo ręki nóż, żeby obrać jabłka
-mówiła cicho.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że opowiada Dośce pierwsząscenę
swojego filmu.
- Masz rację, niemusiało byćtak, jakmówię.
294
- I niebyło.
Toja stałam wkrzakach bzu, nie ty.
Tamstałam, o tam!
- podbiegła i otworzyła okno na całą szerokość.
Pokazała ręką,w którym miejscu się ukryła.
Był luty,krzaki gołe,bała sięwychylić, lecz widziaławszystko.
Kiedy Bogna wróciła z pracy, w holu na środku pyszniłasię żółta,
zaschniętamaź do złudzenia przypominająca psiąkupę, po całej kuchni
walały się torby z zakupami, a Łucjaz Dośką siedziały przy herbacie.
- Niepatrz na bałagan!
- powiedziała Łucja.
-Chodź tunatychmiast!
Ale Bogna nie byłaby sobą, gdyby nie pochowała przynajmniej
zakupów.
Zaryczana Dośka pomogła jej sprzątnąćhol.
Łucja nieruszyła się odstołu, cały czas pilnie coś notowała na luźnych
kartkach.
Ograniczyła się tylko do zrobieniasiostrze herbaty.
- Mów, Dosiu!
- poleciła, kiedy wreszcie usiadły przystole.
- Ty mów - powiedziała cicho Dośka.
- Ja najwyżej cośdodam.
Łucjapokręciłagłową.
Nie chciała, nie mogła mówić,żeby własnymi fantazjami nie ubarwiać
scen, które wcaleubarwienia nie potrzebowały.
Jedyną osobą, która znałaprawdę, była Dośka, i tylko ona mogła
rzetelnieopowiedzieć, od początku do końca, co się naprawdę
zdarzyłoszóstego lutego.
Wersji Dośki nikt jeszcze nie znał.
Nawetksiądz, bo niemogłasię zmusić, żeby pójśćna Wielkanoc do
spowiedzi.
Było późne popołudnie.
Kornikowaz dzieciakami siedziała napiętrze, gdzie było znacznie cieplej
niż na parterze.
Władek wrócił z roboty po szesnastej.
Na osiemnastą szedłnazimowy dyżur do patrolowaniadróg.
Dośka w kuchni
295.
podgrzewała mu obiad.
Zauważyła,że schował w barku dwiepółlitrówki czystej, a kluczyk włożył
do kieszeni, jakbysię bał, że mu z matką osuszą te butelczyny.
Nie był nawetspecjalnie zły,ostatnio miał fart i trochęwięcej pieniędzy.
Dośka poprosiła choć o dwie dychy na dom.
Pokazał jejbrzydki gest i głupiosięuśmiechnął.
Poczuławzrastającąnienawiść.
Zawsze o wszystko musiała się martwić sama, jakby trójka dzieciaków nie
miała ojca.
A on jeszcze stawiałwymagania, kluskiziemniaczanego gniotły w dołku,
placków nie lubił, tylko mięso by jadł.
Skądona miała brać namięso, jeżeli tak naprawdę żyli z renty matki?
Władek zjadł obiad,gębę otarł i zaczął zbierać się dowyjścia,choć
dyżur miał dopiero za godzinę.
Dośkanieodważyła się onic spytać, bo Władek nie lubił
wścibstwaiodpowiadał pięścią.
Zerknęła tylko przezkuchenne okno,w którą stronę pójdzie.
Zobaczyła, jakprzełaził dziurą w płocie na sąsiednią posesję.
Ciekawość ją wzięła, czego mógłchcieć od Daniela, skoro od dwu lat
nigdzierazem nie łazili.
W pośpiechu narzuciłajakiś łach, wymknęłasię z domui teżprzelazła
dziurą.
Zatrzymałasię w kępie bzu, przed kuchennym oknem sąsiadów.
Zmrok już zapadł, pozatym było pochmurno i prawieciemno.
W kuchnipaliło się światło, Daniel siedział zamyślony przy stolei turlał
jabłko.
Nie obierał, nie kroił,tylko turlał ręką.
Ocknął się na widok Władka.
Gdyby drzwiwejściowe były zamknięte(znak, że Bogna jest w domu,
wtedy Władek by nie wszedł.
Już on Bognie wolał się nie pokazywać na oczy.
Drzwi były otwarte,więcwmaszerowałprostodo kuchni.
Przywitalisię, Daniel wyjął z górnej szafki portmonetkę.
Dośka nie widziała, ile pieniędzy dawałWładkowi, domyśliła się tylko, że
dał mu za dużo.
Władekkręcił głową,coś gadał, wreszcie zrobił ręką taki gest, którymógł
znaczyć: "Zaraz wracam" i wybiegł bez pożegnania.
296
Najpewniej poleciał do śródmieścia rozmienić banknot, bona
Traugutta sklepów nie było.
Władek dla obcych,a jużzwłaszcza dla Daniela, nigdy nie był takim
chamem, jak wobec żony czy teściowej.
Dośkę straszna żałość naszła, żeonznowu wszystko przetrąci.
Noc się zrobiła, poczuła, że przezstarą, mężowską marynarkę zimnoliże ją
po plecach.
Niebyłosensu dłużej sterczećdla samej pantomimy, bo głosi tak nie
docierał do niej przezszczelne, plastikowe okna.
Ledwie wysunęła się z krzaków, usłyszała, że ktośbiegnie odfurtki do
drzwi.
To były takie bardzoszybkie, lekkie kroki,na pewno nie Władkowe.
No a kiedy w kuchni pojawiła sięEwelina, to iDośka została w bzie, nie
bacząc na zimno.
Ewelina nie traciłaczasu, dopadła do Daniela, złapała goz przodu za
sweter, szarpała tak mocno, żenie mógł się odniej uwolnić.
Mówiłagłośniej niż Władek.
Krzyczała.
Dośkastała blisko szyby i usłyszała: "Nie dam się zostawić dla
byledziwki".
Może zresztą byłyto inne słowa, w każdym razie"dziwka" zabrzmiała
najgłośniej.
A potem wszystko rozegrało się błyskawicznie.
Daniel wyrwał się, stanął twarządo kuchenki, plecami do Eweliny izasłonił
uszy rękami, jakby nie chciał niczego słyszeć.
A ona całkiemspokojniesięgnęła do pojemnika z nożamii wybrała jeden.
Podeszłado Daniela i klepnęła go w plecy.
Kiedy się odwrócił.
Dośka z wrażenia nasikała w spodnie.
Widziała, jak Danielosuwa się na stół, potem na podłogę.
Aż się prosiło, żebykrzyknąć,narobić rabanu,lecz głos uwiązł Dośce w
gardle.
Stała jak głupiaw mokrych portkach, zotwartymi ustami.
Nawetpisksię z tych ust nie wydobył.
Trzęsła sięcała, aleoczu nie zamknęła, coś jej kazało patrzeć w milczeniu.
Zeswojego miejsca nie widziała podłogiani leżącego Daniela.
Ewelina pochyliła się na moment, jakby sprawdzała, coz nim.
Zaraz potem dobiegłado szafki przy drzwiachi zaczęła wywalać różne
rzeczy na podłogę.
Rozrzucała je
297.
wokół i sprawiała wrażenie wariatki.
Usłyszała jednakhałasprzydrzwiach wejściowych, bo zniknęła w holu.
Dośka jużwcześniej słyszała krokina ścieżce, tym razem silne, męskie.
Domyśliła się, że to Władek.
Dalej niewiele widziała.
Z metrod niej stanęła Ewelina.
Dosłownie metr, nie więcej.
Rzygała.
Rozpięła kurtkę, rozsunęła szal.
Nawet nie zauważyła,że zerwała z szyi łańcuszek.
Odczekała, aż Władek wybiegłpędem z domu i chyłkiem przemknęła do
furtki.
Dośka nieodważyła się zajrzeć przezokno dokuchni.
Przytomniezgarnęła wisiorek Eweliny i ledwie żywa, na sztywnych
nogach, przelazła dziurą w płocie.
Kiedy otwierała drzwi, doleciał do niej głosBogny.
Szła z mężczyzną i powiedziała cośtakiego: "Poczekaj,zaraz ci podam".
On zatrzymał sięnaschodkach, wziął coś od niej i natychmiast odszedł.
Dośkanie myślała o bliższej ani dalszej przyszłości, o dzieciach,o niczym,
tylko o tym, żesię posikała i zmarzła.
Wszystko,co stało się potem, wymknęło jej się spod kontroli.
Jakzwykle uległa matce.
Skończyła opowiadać i oblizała zeschnięte wargi.
Wreszciewyrzuciła z siebie nieznośny balast i poczuła się jaknowo
narodzona.
Bogna w czasie całejopowieści nawet się nie poruszyła.
Siedziała blada, z cieniami żyłek na skroniach.
LedwieDośka skończyła mówić, głowa jej opadła na stół.
Klepały jąpo policzkach i cuciły dobrąchwilę.
- Dzwoń na pogotowie!
- krzyknęła Dośka.
- Nie trzeba.
- Bogna poruszyła się iwyprostowała.
Patrzyłapustym, niewidzącym wzrokiem wokół, jakbynierozumiała, co się
stało.
- Zemdlałaś - zawołała przerażona Łucja.
- Zemdlałaś!
- Tylko zasłabłam, jużmi lepiej.
już dobrze - powiedziała cicho.
- Dosiu, to wszystko prawda?
298
- Mogę przysiąc na głowy moich dzieci!
- przytaknęłaDośka.
-Może jednak lekarza.
- Maszten łańcuszek?
- spytała głucho Bogna.
Dośka skinęła głową.
- Na łańcuszku jest medalionikz jej inicjałami.
Wizytówka morderczyni - dodała z cichą satysfakcją.
- Dlaczego dopiero dzisiaj o tymmówisz?
Matko święta,Dosiu, przecież ja muszę zawiadomić prokuratora!
Powtórzysz to wszystko przedprokuratorem?
- Ona nie miała prawa nazywać mnie wywłoką!
- powiedziała twardoDośka.
-Ani żoną mordercy.
- Dosiu, pytam, czy powtórzysz to wszystko i oddaszmedalion.
-A na comnie jej medalion?
Żebym się nie posikała,żebym takstrasznienie zmarzła, to ja bym od razu.
I jakbyonżył,też bym go od kary ratowała, bochoć drańostatni,ale mąż.
Wnocy zawiadomili nas, że wpadłpod samochód.
Mama powiedziała: "Władkowi twoje gadanie nic niepomoże, jego
sięugłaska pomnikiem.
A po co taką młodą dowięzienia pakować.
Czy to my wiemy, co jej Danek naobiecywał?
Złezrobiła, ale to sprawa jejsumienia, nie twojego.
Tymusisz swój krzyż nieść, ona swój".
- Bardzo po chrześcijańsku - mruknęła Bogna.
- A gdybymto ja była oskarżona?
- Ale nie byłaś!
Ani ty, ani Ziemek, tylko Władek, choćbył tak samo niewinny jak wy.
- Zeznasz przed prokuratorem?
-Ona nie miała prawa.
Zeznam jak naspowiedzi.
Mniejuż tatajemnica tak ciążyła, tak ciążyła,że miejsca sobie
niemogłamznaleźć - chlipnęła cichutko, azaraz potem rozbeczała się na
dobre.
Bogna z Łucją patrzyły na siebie przerażone.
PrawdaDośki wywracałaśledztwo do góry nogami.
Świadkowie
299.
widzieli uciekającego Władka, widzieli Bognę wracającąz pracy w
towarzystwie Ziemka, nikt jednak nie widział Eweliny.
Ulica Traugutta graniczyła zparkiem, po jednej stroniestały domy, po
drugiej rosły gęstekrzewy i drzewa.
Ewelinamusiała przyjść od parku i tąsamą drogąuciec.
- A ja bawiłam się z nią na dansingach i gadałam jakz koleżanką.
Całowałam sięnawet na powitanie - westchnęła zgnębiona Łucja.
-Jak ona mogła!
Dlaczego?
Kiedy późnym popołudniem Łucja odprowadziła Dośkędo domu,
Kornikowa, ledwie spojrzała na zapuchniętą odpłaczu twarz córki, z
miejsca nabrała pewności, że pilniestrzeżona tajemnica przestała już być
ich tajemnicą.
- Jutro jadęz Bogną do prokuratora - powiedziałaDośka.
Nie umiała kłamać, zwłaszcza przedmatką.
Zaczęłamówić niepytana, sama z siebie.
- Głupio robisz!
- Pod wpływem zdenerwowania Kornikowa zaczęła piskliwie
wykrzykiwać.
-Umarłym życia niewrócisz!
Sprawa przyschła!
Co chcesz rozgrzebywać?
Dośka kuliła się w sobie od tych krzyków, leczpatrzyłahardo i po jej
oczachwidać było, że tym razem się niecofnie.
- Ewelina nie miała prawa nazywać mnie żoną mordercyi wywłoką!
- powiedziała twardo.
Kornikowa aż przeżegnała się na te słowa.
- Skoro tak,rób, jak uważasz!
- szepnęła.
Łucja musiała zmienić zdanie codo niskiej samoocenyDośki i jej
matki.
Obiebyły chorobliwieprzewrażliwione naswoim punkcie.
Mogli ludzie gadać, że zaniedbane iniemodne, to nie bolało, ale nikt nie
miał prawa ich obrażaći wyzywać od najgorszych.
Dośka zniosłaz góry woreczek z wisiorkiem.
Oddała goBognie naprzechowanie.
Słusznie czy niesłusznie bała się,
300
że ktoś, wiadomo kto, może chcieć się zakraśćnocą
dojejsłabostrzeżonego domu.
Drzwi na dole trzymały się nasłowo honoru, okna z przyzwyczajenia.
Bogna teżbała się o swoje sąsiadki.
Zostawiła światło napodwórku, żeby widziećwejściedo domu Dośki, a
samacałąnocprzesiedziała w kuchni przyodsłoniętych roletach.
- Nie świruj - tłumaczyła Łucja.
- Czego onamogłabyszukaćpo ciemku,w obcym domu?
To zadanie dobre dlaBonda,nie dla Eweliny.
-Jest przebieglejsza, niż myślisz - powiedziała Bogna.
Doszła już do siebie po opowieściach Dośki i zaczęła kojarzyć
wydarzenia, które wcześniej zupełnie jej umknęły.
Choćby tajemniczy telefon, który zatrzymał jąw gabineciedo siedemnastej.
Wcześniej uważała, że pacjentce coś wypadło,że chciała przyjść, lecz
niemogła.
Teraz spojrzała natentelefon zupełnie inaczej.
To Ewelina chciała zatrzymaćją dłużej.
Znała rozkład dniaBogny, wiedziała, że w drodzez sanatorium wpadała na
pół godziny do gabinetu, żebyzałatwić papierkowe sprawy.
Robiła tak codziennie.
W piątek, ledwie usiadła, zadzwoniłtelefon.
Znajoma stałej pacjentki błagała o poradę i małyzabieg.
Tak to określiła: małyzabieg, który nie zajmie więcej niż piętnaście minut.
Mogłaprzyjść dopiero kwadransprzed siedemnastą.
Bogna, choćniechętnie, obiecała, że poczeka.
Na niąz kolei czekał Ziemek, który chciał pożyczyć aparatdo masażu.
Pacjentka nieprzyszła, więc o siedemnastej oboje wyszli z gabinetu
ipiętnaście minut później dotarli na Traugutta.
O piętnaścieminut za późno,żeby powstrzymać Ewelinę.
- To nie był wypadek ani morderstwo w afekcie - mówiłaBogna.
- Ona wszystko starannie zaplanowała.
Miałamwrócić wnajlepszymmomencie, żeby zostać jedyną podejrzaną o
zamordowaniemęża.
Powód niemalksiążkowy: on
301.
chciał mnie rzucić dla innej, ja się odgrażałam, wszystko pasowało, nawet
ślady mojej ręki na nożu.
Czasumiałamało.
Tego dnia Daniel był wToruniui wracał o wpół do piątej.
Musiała się nieźle uwijać.
Tak naprawdę mojąskórę uratował Władek.
A ja na niego tyle pomyj wylałam.
Nie ma sprawiedliwości na świecie, nie uważasz?
Łucja słuchała i jednocześnie próbowałasobie przypomnieć ostatnią
bodaj rozmowęz Eweliną.
- Onami powiedziała - zaczęła, zastanawiającsię, czyczegoś nie
plącze -że tuż przed siedemnastą rozmawiałaz Danielem przez telefon.
Miał się wyrazić mniej więcejtak:
"Muszę kończyć, słyszę klucz w zamku, żona wraca".
Tomiał być dowód twojej winy.
Stłuczony zegarek Danielastanął na siedemnastej.
Kłamała.
Dobrze wiedziała,że drzwibyły otwarte, a ruch w chałupie większy niżna
dworcu.
- To żmija!
- mruknęła ze złością Bogna.
-Wiem, żegdzie mogła,tam rozpowiadała o mojejwinie.
O burdelu,który prowadzęw gabinecie też.
Aprzecież nie kto inny, tylko ona naganiała chłopakom towar.
Wbrew pozoromniema aż tak dużo kobiet, które przyjeżdżają tu
dlamłodychfacetów.
Trzeba umieć takiewybrać i umiejętnie namówić.
- Wiedziałaś o tym?
-Mysiu, mówiłam ci już kiedyś, że naprawdę niewielejest rzeczy
dotyczących mnie lubmoich interesów, o których bym nie wiedziała.
Wiem też, że próbowała oswoićBabula i doczepić się do jego interesu.
I tują spotkał zawód.
Babul będzie szczerze ucieszony, jakEwelina przestaniemuwreszcie
dupsko truć.
- Dlaczego ona to zrobiła?
-Chodzi cio Babula czy o Daniela?
Układ z Babulemwiąże się z dostępem do forsy, której i tak nigdy by
nieoglądała, bo to stary cwaniaki nie dasię szantażować dziewczynie
policjanta.
Ma w kieszeni wszystkich, których powi302
nien mieć.
Na tej liściez całą pewnością niema Eweliny.
A co doDaniela.
sama nie wiem i pewnie się nie dowiem.
Tu nie chodziło tylko oto, żebywsadzić mnie zakratki.
Aleo co?
Możerzeczywiście trochę za dużo jej naobiecywał.
Tonawet byłoby do niegopodobne.
- Opowiadała mio wielkiej miłości.
Czy Daniel mógłsiębez pamięci zakochać w Ewelinie?
- Ostatnio nie śledziłam już tak bardzojego miłostek, alemyślę, że
wątpię, wiesz?
On poniżej pewnego minimum nieschodził.
Mówiłam cijuż, mógł ją przelecieć z litości i potem nie umiał sięwyplątać.
Pojawiła się ta mała, straciłgłowę,a Ewelina nadzieję.
- A co w tym wszystkimrobił Patryk?
-Patryk,jak się dowie, w czym robiła jego narzeczona, todopiero
będzie miał kłopoty.
I słusznie.
Policjant też faceti zabrak gustu powinien płacić - mruknęła Bogna.
Czatowaniew oknie, poza tym,że uspokoiło jej sumienie, nie
przyniosło innych rezultatów.
Ewelina nie tylkoniemiała zamiaru odbierać chleba Bondowi, ale w ogóle
niezrozumiała słów Dośki.
To byłoza mało, żeby zepsuć jejhumor.
18
Rano Bogna poszła do pracy, a Łucja do łóżka.
Jednakniezdążyłaodespać nocy.
Koło południa zadzwoniła z Warszawy Baśka.
- Myślałam, żegdzieś fruwasz - powiedziała z wyrzutem.
-Wracam od Gołąbkowej i jestemnabuzowana.
Gołąbkowa nie należała do kobiet, które się łatwo poddają.
Postawiła sobie ambitny cel, że pozbędzie się lokatoreki uparcie do niego
dążyła.
W drzwiach na Baśkę czekała kartka: "Poczta umnie.
Trzeba odebrać.
G". ToG wskazywałona Gołąbkową, więc chcąc nie chcąc, Baśka
pojechała naBielany.
AleGołąbkowa nie po to wyciągała listy ze skrzynki, żeby jedobrowolnie
oddać.
Nastawiła się napertraktacjew sprawie umowy i tylkoo umowie chciała
rozmawiać.
Baśka na szczęście zachowała przytomność.
"Pani Gołąbkowa, na temat umów będzie z paniąrozmawiał naszadwokat,i
to w więzieniu.
Terazza naruszenie tajemnicy korespondencji idzie się siedzieć, nie
wiedziała pani o tym?
A ja nadowód mam pani karteczkę!
" Gołąbkowa ponadwszystkoceniła sobie wolność, więc oddała listy.
-Do ciebie jest tylko jeden - powiedziała Baśka.
- Mamci go odesłać, czy zostawić w domu?
- Przeczytaj!
- zażyczyła sobie Łucja.
304
- I pójdę siedziećza naruszenie tajemnicy korespondencji?
Gołąbkowa chyba przy nim manipulowała, to możenawet trafimy do
jednej celi.
Tego bym nie przeżyła.
Dała się jednak ubłagać, otworzyła listi zamilkła nadłuższą chwilę.
- Tojestod twojego ojca - powiedziała w końcu.
- Niewiem, czy powinnam.
- Baśka!
- wrzasnęła Łucja.
-Czytaj!
I tak musiałabym ciwszystko opowiedzieć.
Ciężkie westchnienie było oznaką walki wewnętrznej.
W końcuszala zwycięstwa przechyliła się na korzyść Łucji.
Kochanie moje!
Jeżeli mogę Ci coś radzić, to proszę, żebyś w przyszłości
najpierwdopuściła rozmówce do głosu, dopiero potem oceniała.
Nie dałaś miniczego powiedzieć i uciekłaś ode mnie ze swoją wersją
historii, cogorsza,przekonana o jej prawdziwości.
Teraz zapewne wiesz już wszystko od siostry iznasz jejprawdę, ale nie
moją.
I niech takzostanie.
Na swoje usprawiedliwienie powiem tylkojedno: od tamtego czasu minęło
trzydzieści lat, jestem już zupełnie innym człowiekiem i choćbym
najbardziej żałował tego, co się stało, niczegonie mogę zmienić.
Kilka razy bezskutecznie próbowałem Cię odnaleźć, aż w końcu
dopiąłem swego.
Uważam, że to była najmądrzejsza decyzja w moim życiu prywatnym.
Jesteś nietylko piękną, lecz takżewspaniałą, zdolną, dziewczyną.
Jeżeliczegoś naprawdę żałuje, totego, że nigdy nie nazwiesz mnie swoim
ojcem.
A szczęście było takblisko.
Masz racje, ostatnie dni w Ciechocinkuwyglądałyjak
kiepskakonspiracja.
Dałem słowo Bognie,że więcej nie zakłócę Ci spokoju.
Teraz,kiedy już wszystko wiesz, nie ma tonajmniejszego znaczenia.
Możesz powiedzieć swojej siostrze, że nie czuje się wobec niejniczym
zobowiązany.
305.
Po powrocie do Warszawy zgłoś się do Pożarnickiego.
Czekana Twój scenariusz.
Tylko tyle mogłem dla Ciebie zrobić,chociażchciałbym dużo więcej.
Dziękuje za cudowne wakacje.
Teraz przynajmniejbędę miało kim myśleć.
Jednoz Twoich zdjęć oprawiłem sobie w ramki.
Nawet nie wiesz, jak bardzo rozjaśniamoją samotnośći pustka czterech
ścian.
Całkiem nieoczekiwanie stałaś się najważniejszakobietą w moim życiu.
Nie martw się o mnie, nauczyłem się wszystkie przeciwności przyjmować
po męsku, z zaciśniętymi zębami.
Jeżeli możesz,nie myślo mnie źle.
KochamCię!
Życzę Ci dużo szczęścia i wspaniałych filmów.
- To już koniec - powiedziała Baśka.
- Na filmachskończył.
- A jak się podpisał?
-SteveWillis.
- Podał jakiś telefon, adres?
-Niestety, nie widzę.
- Nic z tego nie rozumiem - jęknęła Łucja.
- Sprzedał miswoją wersję historii, nie pytając, co wiem na ten temat!
Ajanic niewiem, Bogna mi nic nie powiedziała!
Basiu,przyślijmi ten list jak najprędzej!
Ewelina z upodobaniempodkreślała, że w Ciechocinkuwystarczy
kichnąć na jednym końcu miasta, by na drugimwszyscy zachodzili w
głowę, gdzie kichuś mógł się przeziębić.
Życie pokazało, że nie miała racji.
Oczywiście jedenaście tysięcy mieszkańców nie czyni z miasta
metropolii,jednak aresztowanie Eweliny przeszło bez większego echai
mało kto o nimwiedział.
Kornikowa robiła, co mogła, żeby oczyścićz zarzutówswojego zięcia,
poruszyła wszystkieswojekumy, a i tak rewolucji nie wywołała.
O zamordowaniu Daniela przynajmniej pisałygazety, o
wznowieniuśledztwa wiedzieli chwilowo tylko zainteresowani.
306
Ewelina początkowo szław zaparte i nie przyznawałasię do winy.
Złamałją właściwie drobiazg.
Upierałasię, żew dniu morderstwa,tuż przed
siedemnastą,rozmawiałaprzeztelefon z Danielem.
Nie pamiętała tylko, czy powiedział:"Żona przekręca klucz w zamku", czy
raczej "Żonawłaśnie wchodzi".
Na podstawie bilingów prokurator ustalił,że szóstego lutegonie
byłotakiego połączenia.
Tadrobnaz pozoru wpadka sprawiła, że zaczęła się plątać w zeznaniach.
W trzecimdniu przesłuchań przyznała się do morderstwa wafekcie.
Podobno uważała się za narzeczonąDaniela inie wytrzymała nerwowo,
kiedy powiedział, żeodchodzi do innej.
List od Baśki, mimo że wysłany jako priorytet,szedł trzydni.
Łucja dostałago rano,a wieczorem usadziła Bognęw saloniku i podała po
lampce czerwonego wina.
- Na czyją niby cześć mam pić to kwasidło - wykrzywiłasię Bogna,
przyzwyczajona do znacznie lepszych win.
-Na cześć prawdy - oświadczyła Łucja.
- To czemu nie zaprosiłaś Dośki?
-Na cześć mojej prawdy, nie twojej - powiedziała Łucjai podała jej
list Steve'a.
Bogna czytała zniewzruszonym spokojem.
Bez grymasu,bez uśmiechu, bez jakiejkolwiek reakcji.
- A więc chcesz znać prawdę?
- spytała.
-Właściwie maszdo niej prawo.
- Wyszła zpokoju i po chwili wróciła z niewielką kasetką.
-Wiesz, co to jest?
Nie wiesz,bo i skąd.
To sątajemnicenaszej babci.
Miały być włożone dotrumny ipochowane razem z nią.
- Bogna!
- wykrzyknęła przerażona Łucja.
-Jak mogłaś?
- Widać mogłam.
Jaki pożytek byłby ze zbutwiałych papierów?
To co, jesteś gotowa zajrzeć, czyupierasz się, że dodraństwa nie przyłożysz
ręki i nie wetkniesz dokasetki swojegociekawskiego nosa?
307.
- Daruj sobie te wstępy.
Nie chcę znać tajemnic babci,chcę tylko wiedzieć, kim jest Steve.
- Bez naruszenia tajemnic babci nie da się tego wyjaśnić- roześmiała
się ironicznie Bogna.
-Wciąż się upierasz, że totwójojciec?
To mi powiedz, jak to możliwe, że nigdy nie dałna twoje utrzymanie nawet
grosza?
Żyłaśw przekonaniu, żeojciec umarł i nie miałaś po nim renty?
Czy topodobne donaszej babci, żeby tak sobie lekką rękąodpuściła komuś
jegoświęte obowiązki?
Onaby tego faceta spodziemi wygrzebała, rzecz jasna jeszcze za jego
życia, i zmusiła do płacenia.
- Nie wiem,nigdy się nad tymnie zastanawiałam - przyznała
niepewnie Łucja.
-Właśnie - mruknęła Bogna.
- Nie chcę cię urazić, mysiu, ale ty w ogólemało się zastanawiasz nad
tym,codziejesię wokół ciebie.
Uważaj, boto, co terazpowiem,możezaboleć.
Łucja z determinacją kiwnęła głową, że jest gotowa nawszystko,
nawet na ból.
Podciągnęła kolana pod brodę,objęła nogi rękami, jakby chciała zapaść się
w siebie i zmienić w malutki embrion.
Czekała.
Była spokojna, tylkow miarę jak Bogna mówiła, coraz mocniej przyciskała
nogido piersi.
Bognanie bawiłasię w wyszukiwanie eufemizmów aniozdobników.
Nie robiła nic, żeby złagodzić ból prawdy.
Powtarzała jedynie słowa babci orazto, czegodowiedziałasię już na
własnąrękę z dokumentów zgromadzonychw kasetce.
Te dokumenty nie były przeznaczone dla niej, miałyzniknąćrazem zbabcią.
Gdyby Bogna bez protestów wykonałaostatnią wolę zmarłej,
Stevewtargnąłby bezkarnie w ichżycie po raz drugi.
Pukając do drzwi domu na Traugutta, byłprzekonany, że Ryszarda
Winiakowadotrzymałasłowai zabrałajegotajemnicę do grobu.
Przedstawił się jako mążAnieli, ojciec Łucji i wujek Bogny.
Czarował elegancją, zapa308
chem dobrej męskiej wody i nieskazitelną polszczyzną.
Próbował wytłumaczyć, dlaczego zjawia się tak późno.
Nieprzechytrzył Bogny.
"Babcia umarła,to prawda, jednak kontrakt mam ja", powiedziałatwardo.
Zgodnie z prawami biologiiŁucja musiała mieć ojca,lecz nawet jej
matka nie bardzo wiedziała, na kogo wskazaćpalcem.
Poczęciebyło efektem wesołej balangi, poplątaniaz pomieszaniem i
zabawy facetów,którzy ranoulotnilisiębez wieści.
Kiedy ciąża wyszła na jaw, do akcji wkroczyłababcia.
Nie mogło być tak,żeby panna Winiakówna powiłabękarta.
Babcia nazywała rzeczypo imieniu i ani jej w głowie było zastanawiać się,
czy nie urazi uczuć córki.
Możegdzieś tam na świecie, może i w Polsce, samotnemacierzyństwo
niebyło już niczym wstydliwym, ale nie wCiechocinku i nie w rodzinie
Winiaków.
Wnuk babcimusiał miećojca,a córkamęża, nawet gdyby to miało być
małżeństwokilkumiesięczne.
Zachował się kontrakt z tamtych czasów:
Ja, niżejpodpisany, zobowiązuję się poślubić brzemiennąAniele
Winiakówne, mimo że nie poczuwam się do ojcostwa jejdziecka.
Dalej kontrakt skrupulatnie wymieniał prawa i obowiązki obu stron.
Aniela Winiakówna wraz z dzieckiemmiała prawo do używania nazwiska
Wielska, Stefan Wielskizaśdo rozwodu trzy miesiące po przyjściu dziecka
na świat.
Za swoją przysługęotrzymał niebagatelną,jak naówczesneczasy, kwotę
pięćdziesięciu tysięcy złotych.
Kontrakt kończył się klauzulą, że po rozwodzie Aniela Wielska
niebędziedochodziła prawa do alimentów, zaś Stefan Wielskirezygnuje z
wszelkichkontaktów z nią oraz jej dzieckiem.
Taka byłaprawda oStefanie Wielskim, czyli Stevie Willisie, który po
trzydziestu latach przypomniał sobie, żedał swoje nazwisko
małejdziewczynce o imieniuŁucja.
309.
Podobno imię sam jej wybrał, o czym chyba nawet babcianie wiedziała.
Łucja wreszcie zrozumiała znaczeniesłów: Jestemjużinnym
człowiekiem i choćbym najbardziej żałował tego, co się stało, niczego nie
mogę zmienić".
Nie wiedziałatylko,dlaczego zaczął żałować?
Czydla mężczyzny nazwisko maaż takwielkie znaczenie?
Przecież oprócz nazwiska nie dałjej nic więcej.
-Jak myślisz - spytała drżącym, schrypniętym głosem- czy to
możliwe, żeby on mimo wszystko, mimo tej umowyi pięćdziesięciu
tysięcy, pokochał mamę i nie chciał od nasodejść?
Bogna zdecydowanie pokręciła głową.
Głupiutka, naiwnaciotka Aniela z całą pewnością niebyłakandydatką
nażonędlaświeżo upieczonego artysty plastyka o wielkichambicjach.
Stefan potrzebował pieniędzy, żeby wyjechać zagranicę i tam robićkarierę.
Sentymenty nie wchodziły w grę,zresztą babcia nie chciała mieć w domu
jeszcze jednej gębywięcej do karmienia.
Już ona czuwała nad tym,żeby umowazostała dotrzymana do ostatniej
kropki.
Po wyjeździe Stefanze dwa czy trzy razy pisał do niej, pytał o Łucję, nie o
żonę.
Wszystkie listy spaliła.
- Więc czemu.
czemumnie szukał?
- spytałabezradnieŁucja.
- Powiedział mi, że byłaś pierwszą i jedyną kobietą, któraodważyła
sięnasikać mu na koszulę.
-Luigina nigdy go nie obsikała?
- Widocznie była bardziej taktownaodciebie.
Ty się zamocno spoufalasz z ludźmi.
- Spojrzała naskuloną, biednąŁucję i ogarnęło ją wzruszenie.
Usiadła obok i objęła siostręmocno.
- Nie bądź idiotką, mysiu - powiedziała ciepło.
-Założę się, że nawet ci adresu nie zostawił.
Popatrzna toinaczej.
Facet po iluś tam latachprzyjeżdża do kraju, niema
310
zbyt wielu znajomych, to sobie przypomina dzieciaka,któremu
kiedyśtam pozwolił nosić swoje nazwisko.
Zwykłaciekawość, nicwięcej.
Nie rozczarowałaś go, zaspokoiłaśmęską próżność, to i paręrazy postawił
ci kawę.
Gdyby natwoim miejscubyła Dośka, możesz być pewna, żeodfrunąłbypo
pierwszej wizycie.
Byłaśdla niego jedną z urlopowychatrakcji, niczym więcej.
I tak miał sporo przyzwoitości, że niezaciągnął cię do łóżka.
Chociaż spać z dziewczyną, którą sięprzewijało,to trochę głupio, nie
uważasz?
Próbowała rozruszać Łucję, zmusićdo uśmiechu.
Napróżno.
Dawka prawdy była zbyt duża.
Pogrzebała wkasetcei wyjęła zdjęcie ślubne Anielii Stefana.
- Pierwszy raz widzę to zdjęcie!
- zawołała Łucja.
Chwyciła fotkę w obie ręce.
Matka wzaawansowanej
ciąży,Steve z włosami do ramion, z bujną brodą, podobny,
choć odmłodzony o lattrzydzieści.
- Nieźle wyglądali - przyznała Bogna.
- Babcia nie byłazwolenniczkąślubnych zdjęć.
Wszystkie trzymała w kasetce.
Nam miał wystarczyćdziadek Konstanty na portrecie.
Tywiesz, że próbowała mi zabrać zdjęcia ze ślubu z Danielem?
Musiałam powiedzieć: "Stop, babusiu, to moje, nietwoje!
"Ustąpiła, nie miaławyjścia.
Byłam za bardzo do niej podobna, żeby próbowała ze mną walczyć.
- Mogęwziąć to zdjęcie?
- szepnęłaŁucja.
-Jeżeli nie będzie cię gryzło sumienie, to proszę.
Umowęteż -powiedziałaBogna.
- Nie miej do mnie żalu.
Przyrzekłam babci,że gdyby kiedyś Stefan się zjawił, to ja gospławię.
- Kasetkę też przyrzekłaś włożyć do trumny!
- nie wytrzymała Łucja.
-Bardzo wybiórczo traktujesz swojeobietnice.
- Powiedziałam, żeprawda możecię zaboleć?
Powiedziałam.
A teraz nie wyżywaj sięna mnie,dobrze?
-Bogna
311.
gwałtownie odsunęła się od Łucji.
Wstała i zaczęła porządkować papiery w kasetce.
- Mam jużtrzydzieści lat i sama umiemzadecydowaćo sobie -
powiedziała głucho Łucja.
-Tak?
A jednak nie zadałaś sobie pytania, czego ten bankrut życiowy mógł
chcieć od ciebie?
- A czegoty chciałaś od niego?
- krzyknęła.
Wyzwoliłasię z pozycjiembriona, zeskoczyła z kanapy.
Stanęła tużobok Bogny.
- Nie wypieraj się, chciałaś.
Może ja nie mamtwojego prokuratorskiego charakteru, ale czasem
potrafięcoś skojarzyć.
Pamiętasz ten dzień, kiedy mały Sebastian tubył, a ja niespodziewanie
weszłam?
Rozmawiałaś zkomórkii przerwałaś w pół słowa.
Usłyszałam tylko tyle, że zakopieszpapiery, jeżelidostaniesz zaproszenie.
Tak było?
Mnie świeciłaś woczy recitalem Łopaciakówny.
Żebysię wyspać, niemusisz chodzić na recital Oleńki do teatru!
Bogna wzruszyła ramionami.
- Nierozumiem, co sugerujesz?
-Rozumiesz doskonale.
Zwykły szantaż: zaproszenie doStanóww zamianza zniszczenie kontraktu.
- Nie pamiętam.
Rozmawiałam z nim w lutym, tuż pośmierci Daniela.
Byłam rozżalona, załamana,możei chciałamstąd uciec.
Więcej do tego nie wracałam.
- Nie kłam.
A ten telefon?
- Telefon.
nie pamiętam.
- Nie wierzę ci, wcale a wcale ci nie wierzę - krzyknęła Łucja.
- Chciałaś od niego zaproszenie i onci obiecał.
Apotempo prostu sięwystraszyłaś, że jaci pokrzyżuję plany, że onzaprosi
mnie, nie ciebie.
Powiedz siostrze, tak napisał, że nieczuję się wobec niej zobowiązany!
Szantażowałaś go,przyznaj!
Dlaczego?
Przecież ja się wcale za oceanniewybieram,wcale!
312
Wybiegła z pokoju i popędziła na górę.
Byle jak wrzucałado torby swojerzeczy, mieszała notatki zmajtkami.
Ręcejejdrżały z żalu i tamowanej pasji.
Czuła, że Bognaposunęłasię stanowczo za daleko,i to nieo jeden krok, lecz
co najmniej o dziesięć.
Łucja miała tego po dziurki w nosie.
Wpadłado łazienki, zgarnęła swoje kosmetyki.
Rozejrzałasię po pokoju.
Do zabrania był jeszcze laptop.
Zbiegła zeschodów.
W holu natknęła się na Bognę.
- Nie rób głupstw, mysiu!
- Głos Bogny brzmiał chłodnoi spokojnie.
-Jeżeli wybiegniesz stąd w furii, nie będzieszmiałaodwagi wrócić.
Myśl sobie, co chcesz, alemnie naprawdę bardzo na tobie zależy.
- A mnie zależało na przyjaźni ze Steve'em - krzyknęłaŁucja.
- Tobiewciąż sięwydaje, że wieszlepiej, co komu potrzeba!
Bezmyślnie niszczysz wszystkich, którzyci się nawiną pod rękę.
Najpierw Daniela, potem Steve'a,teraz mnie.
Wszędzie się wpychasz, nawet do babcinej trumny.
- Teraz to już przesadzasz!
- Bogna stanęła w drzwiachwejściowych, odcinając Łucji drogę ucieczki.
Wyglądała jak tygryska szykująca się doskoku.
Zwężoneoczy,a w nich wyczekiwanie na właściwy moment uderzenia.
Kto wie, czy taka Bogna nie mogłaby chwycić za nóż.
Samapowiedziała, że staćby ją było ina to.
Łucja poczuła,że drżą jejkolana.
To nie był dobrymoment na upór.
Odstawiła torbę na krzesło.
-Jeżeli rzeczywiście zależy ci na mnie- powiedziałacicho - to daj mi
jego adres albo numer telefonu.
- A gdzie niby dzwoniłaś z mojegoaparatu, jeżeli nie najego
komórkę?
Masz mnie za idiotkę?
Na tle drzwi jej sylwetka rysowała się bardzo wyraźnie,lecztwarz
pozostawała w cieniu.
Ten cień sprawiał, żewyglądała jeszcze groźniej.
313.
- Numer jest już nieaktualny - szepnęła Łucja, dostosowując się w tym
momencie do rad Baśki, która zawsze twierdziła, że rozsierdzonych
wariatów należy brać łagodnością.
Bogna powoliuspokajała się, rozłożyła ręce na znak, żeinnego
numeru nie ma i nigdy nie miała.
- Trudno - powiedziałaŁucja- poszukamgo przezbiurorzeczy
zagubionych.
Bogna kiwnęła głową, że to niezły pomysł.
- To teraz mnie wypuść.
Po sekundzie wahania Bognaw milczeniu odsunęła sięod drzwi.
- Dzięki za wszystko- powiedziała Łucja.
Chciałapowiedzieć normalnie, lecz coś ją zadrapało w gardle i
znowuszepnęła.
Nie miała odwagi podnieść oczu.
Nietak powinnowyglądać ich rozstanie,całkiem nie tak.
Z torbą, z laptopem niemogła przepychać się przezdziurę w płocie.
Szła prosto do furtki.
Byłajuż na ulicy,kiedy dotarł do niej ostry głos siostry:
-Jeszczetego pożałujesz!
Trzasnęły drzwi.
Kiedyś, całe wieki temu, podobnie krzyczał Oskar.
On też straszył, nawet próbował się mścić,alejakoś dała sobie radę.
Tę noc spędziła uDośki.
19
- Witaj w domu.
Łucjo!
- szepnęła, przekraczając prógwarszawskiego mieszkania.
Nikt na nią nie czekał oprócz Wiktusia.
Baśka miałaprzyjechaćdopieroostatniego dniasierpnia, żeby zdążyć
napraktyki.
Łucjapostawiła laptop na stole, torbę rzuciłana tapczan istanęłajak wryta.
Wiktusia nie było.
Zapewnewiększość ludzi na jej miejscubyłaby ucieszona
zniknięciemszkieletu, ale przecież nie Łucja.
Natychmiast przypięła siędo telefonu.
- Wiktuś byłz tobą we Włoszech?
- spytała bez zbędnychwstępów.
- Lubię ekscentryczność, lecz nie w czystej postaci- mruknęła Baśka.
- Przecież on nie przeżyłby pierwszejdyskoteki.
- To co z nim zrobiłaś?
-Mówiłam ci przecież, że sięrozwiodłam.
- W życiu otym nie słyszałam!
- zaparła sięŁucja.
- Mówiłam,ty sklerotyczko skończona, tylko nie słuchałaś.
Wiktuś służy teraz młodszym rocznikom medyków.
Bałam się, żeby Gołąbkowa zamocno go nie pokochała.
Głowynie dam, czy ona niedorobiłakluczy do naszegomieszkania
315.
Wydarzenia ostatnich dni sporo namieszały Łucji w głowie.
Przez trzydzieści lat żyła sobie spokojnie i nagle pojawiło się poczucie
wyobcowania.
Po kądzieli niby należała doWiniaków, jednakz całąpewnościąnie była dla
nich dzieckiem oczekiwanym.
Dotradycji rodziny Wielskich niemiałasię co przypinać.
Była niczyja, poczęta na balandze,nawet nieadoptowana, tylko
przysposobiona przez obcegoczłowieka, w dodatku za pieniądze.
Tekst o narodzinachprzezpączkowanie, tak ostro schlastany przez Kingę,
byłproroczy i pasował do Łucji jak ulał.
Patrzyła w lustroi mówiła sobie: moja historiazaczyna sięode mnie.
Najmniej żalu miałado Steve'a.
Po trzydziestu latachmógł zapomnieć oniej i o tych nieszczęsnych
pięćdziesięciu tysiącach, jednak odzywałsię, pytał o nią, w
końcuprzyjechał.
Był to z jego strony ładny gest.
Żałowałabardzo,że nie mogła mu o tym powiedzieć.
Przestała się jużłudzić,że Stevezadzwoni.
W gruncierzeczy był podobny do babcii do Bogny: sam zdecydował, co
dla Łucji będzie lepsze.
Izato go nie cierpiała.
Tylkoza to.
Usiadła wreszcie do pisania scenariusza.
Jak najprędzejchciała oddać Pożarnickiemu gotowy tekst, więc prawie
niewychodziła zdomu, żyła kanapkami i kawą.
Z ostatnich zakupów przyniosła najnowszy numer "Tiramisu" z
Oskaremna okładce.
Nasadzili mu na nosciemne okulary, którelekko uchylał i spoza tych
okularów patrzył tak uwodzicielsko,że czytelniczkipowinnymdleć z
zachwytu.
Wewnątrz byłojeszcze jedno zdjęciei krótki tekst o ciekawym debiucie
reżysera najmłodszego pokolenia.
Łucja zezdziwieniem przeczytała, że: "Pływaczka"cieszyła się zasłużonym
zainteresowaniem, a niektórzy widzowie próbowali nawet utożsamiać się z
bohaterami filmu, co jest najlepszym dowodem, że obraz debiutantatrafił
w gust odbiorcy i zapotrzebowanie na dobre, męskie kino.
Dalej było jeszcze gorzej.
Łucję interesowało tylko jedno: czy
316
na fali pochwał niewypłynie przypadkiem jej nazwisko.
Doczytała do końca, z ulgąodłożyła numer na dolną półkęiwróciła do
swojej pracy.
W ostatnich dniach sporo myślała natemat wzajemnychrelacji
między sztuką ażyciem.
Nurtowało ją zwłaszcza to,czy nie za bardzo odwzorowuje rzeczywistość
inie za kurczowo trzyma się faktów.
Mistrz lubiłpowtarzać,że roląartystyjest kreowanie świata
przedstawianego,onazaś bardziej kalkowała, niż kreowała.
A przecież, gdzieś tam, w głębi duszy uważała się za artystkę, tyle że
początkującą.
Po raznie wiadomo już który zmieniałaspojrzenie na swoich bohaterówi na
ich historię.
Zrezygnowała z opowieści o szczęśliwym małżeństwieoraz o facecie,
którystałsię zabójcątylko dlatego,że wporę nie dostał wódki.
Opowiadałao miłości chwiejnego, zdradliwego mężczyzny i nieustępliwej,
energicznej kobiety.
Uparła się,że z banalnej w gruncierzeczy historii zrobidobry film.
Bez trudu wyłoniła trzy fazy związku Artura i Darli.
Faza pierwsza to najszczęśliwszyokres, po którym zostało jużtylko pudło z
fotografiami.
Faza druga - pijaństwo Artura i zdecydowana walkażonyz nałogiem męża.
Wreszcie faza trzecia- uwiąduczuć z jejstrony, z jegozaś nowa,wielka
miłość do innej kobiety.
W chwili,kiedyrozstaniejest już przypieczętowane,Arturginie z ręki jednej
zeswoich wcześniejszych kochanek.
Zabija go najbrzydsza i najmniej pożądana.
Tak właśnie los zakpił sobie z seryjnego kochanka.
Po kilku dniach mrówczej pracy mogła wreszcie umówićsię na
spotkanie z producentem.
Nigdy, nawet wnajśmielszych marzeniach nie podejrzewała, że to właśnie
Pożarnickizainteresuje się jej scenariuszem.
Rozmowa byłakróciutka.
Ona powiedziała: "Steve Willis", on powiedział: "A, SteveWillis!
" Pamiętał, że obiecywał, wiedział,o czym mówią, kazał zostawić i czekać
na telefon.
317.
Łucja przekroczyła próg domu i po raz pierwszy od bardzo dawna nie
wiedziała, co ma ze sobą zrobić.
Przez ostatnie tygodnie myślała przede wszystkimo scenariuszu,
przezostatniedniprawienie odchodziła od laptopa i nagle poczuła się tak,
jakby straciła ukochaną zabawkę.
Brakowało jejDarii, Artura i wszystkich wymyślonych i
niewymyślonychperypetii.
Otworzyłalaptop i jeszcze szybciej go zamknęła.
Grzebanie w gotowym tekście nie było najmądrzejszymzajęciem.
To jasne, że zawsze znajdzie się coś do poprawienia, przerobienia, ale
niekoniecznie z pożytkiem dla całości.
Wieczór spędziła z książką w ręku.
Baśka wróciła opalona i odmieniona.
Zajarzyło sięwreszcie uśpione w niejświatełko.
- Musiałaślecieć aż naCapri, żeby się zakochać w Szwedzie?
- wybrzydzała Łucja.
- Nie gadaj, sama mnie namawiałaś.
-Ja cię namawiałam na takie geograficzne łamańce?
Cotakiego w nim znalazłaś,czego nie mają polscy faceci?
- Wszystko.
-Anatomicznie i psychicznie?
- drążyła Łucja.
Oberwała gruszką i niczego się nie dowiedziała.
Baśkamogła godzinami paplać otakich chłopakach jak Vittorioi jego
kumple, lecz wszystko, co dotyczyło Larsa, miało zostać jej tajemnicą.
Łucja nie mogła się z tym pogodzić.
Po tosą przyjaciele, tłumaczyła, żeby dzielić z nimi radościi smutki.
Baśka kiwała głową, ale nie dzieliła.
Pożarnicki okazał się facetem na poziomie.
Tylko dwadni trzymałscenariusz,trzeciego zadzwonił iosobiściezaprosił
Łucję nakonkretną jużrozmowę doswojegobiura.
Była tak szczęśliwa, że poza jakimś nieartykułowanym "yha"
318
niewielezdołała powiedzieć.
Dopiero w ostatnim momencieprzed odłożeniem słuchawki zdobyła się na
akt odwagi.
Z dusząnaramieniu spytała o domowy numer telefonuSteve'a.
- Utopiłam swoją komórkę -powiedziała z rozbrajającąszczerością.
- Wpadła mi do jeziora i teraz mam same kłopoty.
- A co to, jakaś telefoniczna plaga?
- roześmiał sięPożarnicki.
-Steve też utopił swoją, kiedy byliśmy na rybach.
On dyktował, ona pisała.
Patrzyła potem z wielką czułością na nierówno nabazgrane cyferki,jakby
miała przedsobą co najmniejzaproszenie do Nowego Jorku.
Drżącą ręką wykręciła numer.
Wiedziała,od czego zacznie.
Z pięć razy powtarzała wstęp, oczywiście po angielsku,żeby sobie nie
pomyślał, że ma do czynienia z analfabetką:
"Witaj,Steve!
Właśnie przed chwilą spaliłamw popielniczcepewną umowę z marca
siedemdziesiątego czwartego roku.
Nic mnieona nie obchodzi.
Porozmawiajmy lepiej o weekendowej chałupie na Mazurach".
Była nastawiona wyłącznie na jego głos i jego radość.
Kiedy usłyszała niezbyt miły dlaucha damski sopran, na moment
zaniemówiła.
Sopran krzyknąłgdzieś wgłąb amerykańskiego domu: "Kochanie, do
ciebie!
" Z bijącym sercemłowiła szmery tego domu, jego śmiech, jegokroki.
Krótkie:
"Willis, słucham", nie brzmiałozachęcająco.
Przełknęłaślinę inabrała powietrza.
- To ja.
Łucja - powiedziała.
- Łucja?
- spytał z ostrożnym zaskoczeniem.
-Miło, żedzwonisz.
Jak się masz!
-Jutro jadę do Pożarnickiego podpisać umowę.
- To świetnie.
319.
Musiała przełknąć ślinę, bo zaczęła ją dławić w gardle.
Cisza wsłuchawce niebezpiecznie sięprzedłużała.
Ten samkobiecy sopran, który ją powitał, krzyknął z głębi domu cośo
kolacji.
Steve powiedział swoje: "To świetnie", iczekał najwyraźniej naŁucję.
Nabrała powietrza, przezwyciężyłapustkę w głowie i wyrecytowała na
jednym wydechu:
- Chciałam ci tylkopodziękować, nic więcej.
I wiesz co?
Może lepiej zniszcz moje zdjęcie, bo samotność wetroje, tojuż nie jest
samotność.
Ja umowę zsiedemdziesiątego czwartego roku też spaliłam.
Żegnaj.
Znowu niedała mu szansy, z której zapewne itak by nieskorzystał.
Odwiesiła słuchawkę.
To nie był znany, kochanySteve, tylko banalnyaż do mdłości bohater
amerykańskiejsieczki filmowej.
O czymmiała rozmawiać z takim plastikowym facetem,który niczym
katarynka walił: "miło cięsłyszeć", "jak się masz", "to świetnie" i nawet
nie potrafiłucieszyć się po polsku.
Teraz pewnie siada dostołu, awłaścicielkasopranu pyta: "Kto dzwonił?
" On spokojnie nakłada na talerz plaster ogórka, marszczy brwi w
zamyśleniu, jakbypróbował dopiąć twarz Łucjido jej głosu i
odpowiadaobojętnie: "Nikt ważny, dziewczyna, której się wydaje, że
jestreżyserem".
Wyszła do kuchni.
Ustawiław zlewie metalową miseczkę, doktórej wrzuciła kartkęz
niepotrzebnym już numerem telefonu Steve'a, umowę zroku
siedemdziesiątegoczwartego i list sprzed kilkunastu dni.
Potem patrzyła naogień.
Wyrzuciła popiół do koszana odpadkii wróciładotelefonu.
Krótkie "halo" z drugiej strony też nie brzmiało zbytzachęcająco.
- "Czasem o bylecień człowiek ma żal doczłowieka, a życie jak osioł
ucieka" - powiedziała cicho Łucja.
320
- Moja mysia, maleńka!
Nareszcie!
Niekłamana radość w głosie Bognypostawiła Łucję nanogi.
Dopóki miała obok siebie Bognę i Baśkę, wciąż jeszczebyła wielką
szczęściarą.
Książki oraz bezpłatny katalogWydawnictwa W.
A.B.można zamówić pod adresem:
ul. Łowicka 31, 02-502 Warszawatel.
(22) 646 01 74, 646 01 75, 646 05 10, 646 05 11wabwab.
com.plwww.
wab.com.
pl.
Fabuła tej książki i występujący w niej bohaterowieto fikcja literacka.
Redakcja: Katarzyna LeżeńskaKorekta: Maria Fuksiewicz, Anna
HegmanRedakcja techniczna: Urszula Ziętek
Projekt okładki i stron tytułowych: Karolina LewickaFotografie na I
stronie okładki: KarolinaŁowicka, zefa/PintoFotografia autorki: Krzysztof
Filipowicz
Wydawnictwo W.
A.B.02-502 Warszawa, ul.
Łowicka 31tel.
/fax (22) 646 01 74,646 01 75, 646 05 10, 646 05 11wabwab.
com.plwww.
wab.com.
pl
Skład i łamanie:Komputerowe UsługiPoligraficznePiaseczno, ul.
Żółkiewskiego 7Druk i oprawa: OPOLGRAF S.
A. Opole,ul.
Niedziałkowskiego 8-12
ISBN 83-7414-167-0.