0
NAOMI HORTON
Okruchy
strachu
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dopiero kiedy znalazł się na dnie dołu, zrozumiał, co się stało.
Jeszcze przed chwilą miał pod butami litą skałę i nagle... pustka.
W dole otworzyła się atramentowa gardziel, która połknęła go
żywcem. Przez chwilę czuł, że czas się dla niego zatrzymał. A potem
było już tylko spadanie, przypominające sekwencje z
najkoszmarniejszych snów.
Po chwili jego stopy odzyskały kontakt z podłożem. Zachwiał
się i jak długi runął na miękką ziemię. Leżał, czując krew na końcu
języka. Na moment zupełnie stracił siły. W końcu podźwignął się na
potłuczonych rękach i rozejrzał się ostrożnie dookoła. Ciemność.
Spojrzał w górę. Księżyc i gwiazdy znajdowały u wylotu komina,
mającego na oko jakieś cztery metry wysokości. Zaczął się
zastanawiać, jak można wydostać się z tego grobu.
Nagle usłyszał szczęk metalu. Ukryte wieko zatrzasnęło się
ładnych parę metrów nad jego głową. Znajdował się w pułapce.
Jamie już prawie spała, kiedy poczuła, jak Timber trąca jej dłoń
swoim wilgotnym, olbrzymim nosem. Przewróciła się na drugi bok.
Właśnie pojawił się jej ojciec z nieodłączną fajką w ustach i Jamie nie
chciała stracić okazji do rozmowy. Ogień wesoło buzował w
kominku. Aromatyczny dym unosił się w powietrzu. Już miała zamiar
przywitać się z ojcem, kiedy poczuła gwałtowne szarpnięcie. Znowu
Timber!
RS
2
Mruknęła coś niechętnie i otworzyła oczy. Pies polizał jej dłoń i
pisnął radośnie. Dziewczyna skrzywiła się. Sen rozwiał się niczym
dym z fajki. Z całą ostrością uświadomiła sobie, że ojciec nie żyje od
ponad roku i nigdy już nie pogadają tak jak dawniej.
Usiadła w fotelu i przetarła oczy. Sosnowe polana dopalały się w
kominku. Pociągnęła nosem i rozejrzała się dokoła. Miała wrażenie,
że ojciec jest tuż, tuż. Dopiero po chwili zrozumiała, że aromat fajki
zagnieździł się w fałdach starej, flanelowej koszuli, którą włożyła
przed zaśnięciem. Więc jednak dała się ponieść fali fantazji...
Olbrzymi wilczur, Timber, patrzył jej uważnie w oczy. Jamie
uśmiechnęła się i pogłaskała go po głowie.
- O co chodzi, stary? Coś zwęszyłeś? Może znowu szopa pracza,
co?
Pies szczeknął niecierpliwie i delikatnie pociągnął ją za brzeg
koszuli.
- Co tam znowu? - mruknęła dziewczyna, zdziwiona jego
zachowaniem.
Kiedy ktoś kręcił się w pobliżu chaty, Timber zwykle
zachowywał się inaczej. Miał też „umówiony" sygnał, który oznaczał,
że chce wyjść na spacer. Ale teraz po prostu biegał od fotela do drzwi
i szczekał tak niecierpliwie, że Jamie w końcu musiała się roześmiać.
- Dobrze, dobrze, już idę. Ciekawe, co mi chcesz pokazać...
Ku jej zaskoczeniu Timber wcale nie chciał wyjść na zewnątrz.
Kiedy otworzyła drzwi od salonu, natychmiast skierował się w stronę
pracowni. Szczekał przy tym jak oszalały i co chwila odwracał głowę,
chcąc sprawdzić, czy pani za nim idzie.
RS
3
- Timber, spokój! O co, u diabła, ci... - Jamie urwała w pół
zdania.
Teraz i ona usłyszała stłumione dźwięki, dobiegające z
pracowni. Wpadła tam najszybciej, jak tylko mogła i od razu spojrzała
na biurko. Skomplikowana aparatura pulsowała czerwonym światłem.
Jedna z lampek zapalała się i gasła. Poza tym rozlegał się
nieprzyjemny, wibrujący dźwięk. Sygnał ostrzegawczy. To był sygnał
ostrzegawczy! Jeszcze dzisiaj rano sprawdzała całą aparaturę, chociaż
wiedziała z doświadczenia, że jest prawie niezawodna.
- Mój Boże - szepnęła do siebie. - To chyba niemożliwe... Jakieś
zwarcie, czy ja wiem, uszkodzenie, ale nie...
Jednak wewnętrzny głos podpowiadał jej, że tym razem może to
być to, o co chodzi.
Jeszcze raz uważnie przyjrzała się aparaturze. Paliła się tylko
jedna z kilkunastu lampek. Jeżeli miała do czynienia z awarią, to
występowała ona niezwykle wybiórczo.
- Timber, cisza! - krzyknęła w stronę ujadającego psa.
Wilczur umilkł i przywarł do podłogi.
- Do licha, co się dzieje z tym dźwiękiem? - mruknęła do siebie,
przyglądając się uważnie aparaturze.
Po chwili dostrzegła, że głośnik jest przywalony papierowymi
teczkami. Sięgnęła po nie odruchowo, zapominając, po co je tam
umieściła. Sygnał zabrzmiał z nową siła. Czuła, że prawie rozsadza jej
czaszkę.
Timber znowu się rozszczekał. Jamie po raz drugi wrzasnęła,
żeby był cicho i przycisnęła wyłącznik.
RS
4
- Świetnie, naprawdę świetnie - wymamrotała. Gdyby nie
Timber, mogłaby spać aż do rana,zupełnie nieświadoma tego, że coś
się stało.
Wpisała szybko odpowiedni kod do komputera i ekran
rozświetlił się silnym, zielonym światłem. Po chwili pojawiła się na
nim lista danych.
Nie, nie było mowy o awarii. Coś znajdowało się w pułapce. Coś
na tyle ciężkiego, że zdołało uruchomić mechanizm zapadni. To nie
mogła być poszukująca kryjówki sowa, czy zwykły świstak.
Dziesięć miesięcy. Tak - nie udało jej się niczego złapać od
dziesięciu miesięcy.
Z bijącym sercem weszła do przedpokoju. Wciągnęła koszulę w
spodnie i zaczęła nakładać długie, myśliwskie buty. Po chwili
przypomniała sobie o komputerze. Wróciła do pracowni i wyłączyła
urządzenie. Z roztargnieniem spojrzała na radiostację. Nie, nie mogła
w tej chwili liczyć na kogokolwiek. Curtis wyjechał do Seattle na
przyjęcie, zorganizowane przez jego wydział, a Terry... Cóż, Terry
niewiele wiedział o jej pracy. Co prawda był jej asystentem, ale Jamie
wolała, by sądził, że zajmują się miejscową populacją niedźwiedzi.
Dzięki temu czuła się bardziej swobodna.
Nie była jednak całkiem sama. Z wdzięcznością spojrzała w
stronę wilczura. Timber aż trząsł się, węsząc nowe przygody. Jamie
roześmiała się cicho.
- Zaraz pójdziemy, Timber - powiedziała ciepło i poklepała go
po masywnej szyi.
RS
5
Pies zrozumiał. Podbiegł do drzwi wejściowych i zaczął
skamleć. Jamie czuła, że jest podniecona prawie tak, jak jej
czworonożny przyjaciel. Przełknęła nerwowo ślinę i sięgnęła po
strzelbę, wiszącą w przedpokoju. W zasadzie nie potrzebowała się
ubierać. Na dworze, nawet jak na góry, było wyjątkowo ciepło.
Narzuciła jednak na siebie myśliwską kamizelkę. W prawej kieszeni
trzymała zawsze parę nabojów ze środkiem nasennym. Przez chwilę z
wahaniem patrzyła na wielką strzelbę, stojącą w kącie. W końcu
machnęła ręką i otworzyła drzwi.
Jeśli złapała niedźwiedzia, środki nasenne powinny wystarczyć.
Jeden strzał mógł unieruchomić zwierzę na ładnych parę godzin.
Będzie miała czas, żeby umieścić je w sieci i wyciągnąć z pułapki za
pomocą dżipa. A jeśli to nie był niedźwiedź...
Jamie westchnęła, zamykając drzwi na klucz. W górach nie było
zbyt wielu zwierząt na tyle ciężkich, by mogły uruchomić mechanizm
zapadni. Przy czym wszystkie, poza niedźwiedziem, wydawały się
zupełnie niegroźne. Chyba że w końcu spełniły się jej marzenia i w
pułapce znajdował się...
Potrząsnęła głową, chcąc odgonić te myśli. Sprawdziła, czy cały
sprzęt znajduje się z tyłu, a następnie otworzyła drzwiczki do
samochodu. Timber zgrabnie wskoczył na swoje siedzenie. W tej
chwili, ze zjeżoną sierścią i nastroszonymi uszami, przypominał
bardziej wilka niż psa.
Slater McCall znajdował się w pułapce.
Potrzebował paru minut, żeby się uspokoić. Kiedy już doszedł
do siebie, zaczął obmacywać ciało. Miał zapewne parę siniaków, ale
RS
6
wszystkie kości były całe. Ściółka z miękkiej ziemi i liści
zamortyzowała upadek. Za parę dni nie będzie nawet śladu po całej
przygodzie.
Ale co ma robić teraz? Otaczała go nieprzenikniona ciemność.
W powietrzu unosił się zapach gleby i gnijących liści. Slater próbował
nie myśleć o cmentarzach.
Najpierw przyklęknął ostrożnie, a następnie, kiedy nic złego się
nie stało, uniósł do góry całe ciało, opierając się o ścianę dołu. Cisza.
Grobowa cisza. Wyciągnął przed siebie rękę, chcąc zbadać wielkość
pułapki. Jego palce natrafiły tylko na miękki jak wata mrok. Zrobił
dwa małe kroki do przodu i potknął się o jakiś przedmiot. Kucnął i
chwycił go ostrożnie, nie wiedząc, czy dobrze robi. Okazało się, że
trzyma w dłoni latarkę, którą wypuścił przy upadku. Kiedy ją włączył,
zamrugał oczami.
Dopiero po chwili mógł dokładnie obejrzeć całą pułapkę.
Okazało się, że znajduje się w solidnej klatce, wstawionej do
głębokiego dołu. Nie miał najmniejszych szans na wydostanie się z
niej. Nawet gdyby wspiął się po jednej ze ścian, co wcale nie było
takie łatwe, to i tak nie udałoby mu się unieść wieka. Zresztą, nie miał
żadnej pewności, że nie zostało ono w jakiś specjalny sposób
zatrzaśnięte.
Mimo sytuacji, w jakiej się znalazł, Slater potrafił docenić
pomysłowość konstruktora pułapki.
- Nie znam cię, stary, - mruknął - ale masz u mnie pracę jak w
banku.
RS
7
Uniósł latarkę do góry, kierując snop światła w miejsce, gdzie,
jak mu się wydawało, powinno być niebo. Nic. Ciemność.
- Oczywiście, pod warunkiem, że mnie stąd wcześniej
wydostaniesz - dodał, sprawdzając jakość stali, z której wykonano
klatkę.
Kiedy zdrapał warstwę błota z metalu, aż gwizdnął z podziwu.
Rzeczywiście nie miał żadnych szans. Ponownie skierował światło w
górę, tym razem po to, by obejrzeć pokrywę pułapki. Nie mógł nawet
dostrzec pojedynczych zamków, czy złączy. Klatka wyglądała tak,
jakby odlano ją z litego metalu. Olbrzymie wieko przesłaniało całą
górę.
Ale czemu to wszystko miało służyć? W górach nie było
przecież tak dużych i groźnych zwierząt. No, może z wyjątkiem
niedźwiedzi... Jednak w tak dużej klatce mogło się ich zmieścić co
najmniej kilkanaście.
Jamie zjechała z drogi i zaparkowała dżipa tak, by widzieć
pułapkę w świetle reflektorów. Zostawiła silnik na jałowym biegu i
wysiadła. Sprawdziła jeszcze wielki hak, zamocowany z przodu
samochodu. Następnie ruszyła w stronę pułapki.
Timber szalał z podniecenia. Gdy tylko zatrzymała samochód,
wyskoczył przez otwarte okno i pobiegł w stronę stalowej klatki.
Najpierw przywarł do ziemi, a potem zaczął warczeć i szczekać.
- Timber, wracaj! - Jamie wskazała mu miejsce koło dżipa. -
Siad!
Wilczur usłuchał niechętnie. Osiem lat tresury zrobiło swoje.
RS
8
Dziewczyna poczuła, że serce tłucze jej jak oszalałe. Oto stała
być może przed największą przygodą swego życia. Wciągnęła
głęboko powietrze. W tej chwili znajdowała się w połowie drogi
między samochodem i klatką. Powiedziała sobie, że nie ma się czego
bać i ponownie ruszyła w stronę pułapki.
Slater usłyszał przytłumione ujadanie. Jakiś pies drapał w
pokrywę klatki. Powodowany impulsem, chciał krzyczeć. Coś jednak
mówiło mu, że powinien zachować ostrożność. Nie mógł przecież
ufać ludziom, którzy zbudowali tę pułapkę. Zresztą nie miał pewności,
że w ogóle są tam jacyś ludzie. Mógł to być przecież tylko jakiś
zdziczały, bezpański pies.
Nagle usłyszał dźwięk, jak przy otwieraniu więziennego judasza.
Po chwili zalał go potok płynącego z góry światła. Slater przylgnął
mocniej do ściany. Nic się jednak nie stało. Osobnik ze światłem
wycofał się, nie dając znaku życia.
Mężczyzna oddychał ciężko. Nie miał pojęcia, co teraz zrobić.
Co, do ciężkiej cholery, działo się tam na górze? Nie miał już
wątpliwości, że znajdują się tam jacyś ludzie. Ale kim są? I kiedy go
uwolnią? Nic nie wskazywało na to, żeby się specjalnie spieszyli.
Jeszcze raz spojrzał w górę. Obawiał się, że ciężkie wieko
zacznie się opuszczać, tak jak w filmie sensacyjnym i zgniecie go
swoim ciężarem. Nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad śmiercią,
chociaż praca nieraz prowokowała go do takich refleksji.
Nagle uderzyła go myśl, że najgorzej byłoby zostać w klatce i
umierać powoli z głodu. Powietrze w dole wciąż było świeże i
rześkie. Istniały więc dwie możliwości: albo wieko nie było tak
RS
9
szczelne, jak by na to wskazywał jego wygląd, albo też konstruktor
klatki pomyślał o klimatyzacji. W każdym razie nie ma szansy się
udusić. Wody dostarczy mu wilgotna ziemia z dna i ścian klatki.
Zostawała więc jedynie powolna śmierć głodowa...
Slater wytarł spocone czoło rękawem swetra i zaczął się
nerwowo rozglądać po wnętrzu pułapki. Dopiero teraz dostrzegł
judasza, ukrytego przemyślnie w jednym z rogów. Cóż, skoro jeszcze
nie był martwy, to postanowił walczyć aż do końca.
Nagle usłyszał nad głową ludzkie kroki. Odruchowo przywarł do
ściany i wyłączył latarkę. Zgrzyt metalu i cisza... Już chciał podjąć
próbę wspinaczki, kiedy ziemia zatrzęsła się w posadach, a drobne
kamyki posypały się wprost na jego głowę.
Odskoczył od ściany. Wieko uniosło się z głuchym dudnieniem.
Nad jego głową ponownie pojawiło się rozgwieżdżone niebo.
Slater nawet nie podejrzewał, że przez dłuższy czas
wstrzymywał oddech. Dopiero teraz wypuścił nagromadzone w
płucach powietrze. Na brzegu rozpadliny pojawiła się niewielka
figurka. Wszystko wskazywało na to, że człowiek, który go złapał,
zupełnie nie wie, co robić dalej.
Zmrużył oczy, próbując dostrzec coś więcej poza konturami
postaci. Nawet to, że wciąż pozostawał na łasce nieznajomego, nie
potrafiło zmniejszyć jego furii.
- Ej ty! - krzyknął nie kryjąc wściekłości. Nieznajomy milczał.
To tylko dolało oliwy do ognia.
- Na co czekasz, idioto?! Wyciągnij mnie stąd, zamiast
wybałuszać gały!
RS
10
- Ty niezdaro. - Jamie była prawie tak samo zła, jak mężczyzna
uwięziony w pułapce. - Lepiej byś pomyślał, zamiast...
Nie dokończyła jednak. Jej słowa utonęły w morzu przekleństw,
wyrzucanych przez wściekłego mężczyznę. Slatera nie powstrzymało
nawet to, że ma do czynienia z kobietą. Prawdę mówiąc, z początku w
ogóle tego nie zauważył. Dopiero po chwili zmieszał się i zamilkł.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
- Powinieneś siedzieć na budowie, zamiast włóczyć się pijany po
górach. Nie napytałbyś sobie biedy. - Jamie przywiązała koniec liny
do pobliskiego drzewa.
- Nie znoszę was, ludzi z budowy - monologowała dalej. -
Wszędzie was pełno i wszyscy się was boją. W ciągu paru miesięcy
zdołaliście sterroryzować całe miasteczko...
Pociągnęła linę, chcąc sprawdzić, czy dobrze się trzyma. Mocne
włókna wpiły się w jej palce. Syknęła z bólu.
- Nie jestem pijany - warknął Slater. - Po prostu wybrałem się na
spacer i wpadłem do tej piekielnej dziury.
Wyciągnął do góry rękę i pogroził Jamie zaciśniętą pięścią.
- A teraz musisz mnie stąd wydobyć! I to szybko! Przez moment
chciała zostawić mężczyznę i odjechać bez słowa. Początkowo
ucieszyła się nawet, że w pułapkę złapał się człowiek, a nie, jak
oczekiwała, niedźwiedź. Teraz jednak stwierdziła, że wolałaby mieć
do czynienia z największym grizli niż z tym bufonem.
Nachyliła się nad krawędzią. Mężczyzna na dole wyglądał
niezwykle groźnie.
RS
11
Przede wszystkim prezentował się bardzo okazale. Zbyt okazale,
jak na jej skromne wymagania. Poza tym był wściekły. Jamie
przywykła już do niezbyt wykwintnego języka, którego używali
mężczyźni w górach. Nie wiedziała jednak, jak poradzić sobie w
sytuacji, kiedy słowa były podszyte autentycznym gniewem.
- Proszę pani - więzień zmienił na chwilę ton - zapewniam panią,
że w naszym wspólnym interesie leży, abym wydostał się stąd jak
najszybciej...
Groźba zabrzmiała niezwykle poważnie. Dziewczyna ponownie
zaczęła zastanawiać się nad możliwością ucieczki. Tym razem z
zupełnie innych powodów. W końcu zwyciężyła w niej jednak zwykła
ludzka życzliwość. Obejrzała się za siebie. Timber warował przy
samochodzie.
- Za chwilę rzucę panu sieć, którą przywiązałam do drzewa. -
Jamie również starała się być lodowato uprzejma. - Może pan jej użyć
jako drabinki sznurowej...
Z dołu nie dobiegło do niej ani jedno życzliwe słowo. Cisza.
Jamie zawahała się, było już jednak za późno na zmianę decyzji.
Dziewczyna popchnęła nogą przyniesiony z samochodu tobołek.
Sieć rozwinęła się na całej długości. Wyglądała bardzo
delikatnie. Wydawało się, że mogłoby ją zerwać pierwsze lepsze
zwierzę. Ale Slater nie dał się zwieść pozorom. Wystarczyło zresztą
dotknąć sieci, by upewnić się, że utrzyma dziesięciu takich jak on.
Zrobiono ją zapewne z jakichś specjalnych włókien.
Kiedy wygrzebał się z dołu, dziewczyna cofnęła się w stronę
pobliskich sosen. Slater ruszył w jej kierunku.
RS
12
- Co to za żarty, do jasnej cholery? Mogłem przecież skręcić
kark. A może właśnie o to chodziło? Może chciała pani zdobyć mój
skalp? Pewnie nie pierwszy i nie ostatni...
Nagle odezwał się pies. Slater był tak zły, że do tej pory nie
zwrócił na niego uwagi. Teraz zatrzymał się gwałtownie. Zwierzę bez
wątpienia czaiło się do skoku. Świadczyły o tym obnażone zęby i
zjeżona na karku sierść.
Mężczyzna z podziwem przyglądał się psu. Wilczur. Prawie
wilk... Mógłby zmiażdżyć mu ramię jednym kłapnięciem potężnej
paszczy. Płonące jak żagwie oczy mówiły, że jest rozwścieczony.
Pewnie nie przywykł do tego, że ktoś może krzyczeć na jego panią.
Dziewczyna położyła dłoń na olbrzymiej głowie zwierzęcia.
- Spokojnie, Timber.
Pies zamachał ogonem i usiadł. Jednak ani na moment nie
spuścił wzroku z nieznajomego.
Slater powoli przeniósł ciężar ciała na prawą nogę. Poruszył się
nieznacznie. Sierść na karku psa zjeżyła się ponownie. Stojąca w
cieniu kobieta musiała być żeńskim odpowiednikiem pionierów
dzikiego zachodu. Pewnie piła whisky i potrafiła dać w mordę lepiej,
niż niejeden mężczyzna.
- Spokojnie, kochasiu - mruknęła Jamie i wynurzyła się z cienia.
Slater zamrugał ze zdziwienia oczami. Nie spodziewał się kogoś
tak młodego i... ładnego. Stojąca przed nim dziewczyna mogła mieć
co najwyżej dwadzieścia pięć lat. Była wysoka i szczupła. Nie mogła
jej zeszpecić nawet workowata kurtka myśliwska, którą miała na
sobie. Długie, męskie buty i dopasowane dżinsy dodawały jej tylko
RS
13
uroku, a rozpięta pod szyją koszula w zielono-szarą kratę uwydatniała
linię biustu. Nikt by nie uwierzył, że taka dziewczyna mogłaby
zastawiać pułapki na mężczyzn w górach, w samym sercu Brytyjskiej
Kolumbii.
Pozostawał jeszcze jeden drobny szczegół - strzelba w dłoni
nieznajomej. Co prawda, trzymała ją lufą w dół, ale Slater nie miał
żadnych wątpliwości, że wiedziała, jak się z nią obchodzić.
Jamie chrząknęła i rozejrzała się niepewnie dokoła. Oblizała
wargi, chcąc zyskać na czasie. Dopiero teraz Slater uświadomił sobie,
że nieznajoma nie ma pojęcia, co z nim zrobić. Postanowił kuć żelazo,
póki gorące.
- I co dalej? - spytał. - Co zrobimy z tak miło rozpoczętym
wieczorem?
Mówił spokojnie i twardo, jak człowiek przywykły do tego, by
inni go słuchali. Nawet najbardziej krnąbrni spośród robotników na
licznych budowach, którymi kierował, uginali się pod ciężarem tego
głosu.
- Ja... - wyjąkała dziewczyna i cofnęła się w kierunku sosen.
- Teraz pani ruch. - Spojrzał jej głęboko w oczy. - To pani ma
strzelbę, nie ja.
Dziewczyna spojrzała ze zdziwieniem na przedmiot, który
trzymała w prawej ręce.
- Tak, oczywiście - powiedziała trochę za szybko. Slater położył
dłonie na biodrach i ponownie zmierzył ją wzrokiem. Nie zwrócił
nawet uwagi na warczenie zaniepokojonego Timbera.
RS
14
- Czy przejdziemy wobec tego od razu do rzeczy, czy też
zabierze mnie pani do domu?
Jamie potrząsnęła głową i ponownie zrobiła krok do tyłu.
- N... nie rozumiem...
- Nie wygłupiaj się, malutka. - Slater roześmiał się serdecznie. -
Nie chcesz się chyba teraz wycofać...
Dziewczyna spojrzała na niego baranim wzrokiem.
- W dalszym ciągu nie rozumiem, o co panu chodzi. Slater
uśmiechnął się znacząco.
- Daj spokój, skarbie. Nie ma sensu owijać w bawełnę. Żadna
kobieta nie zadałaby sobie tyle trudu, żeby złapać mężczyznę, a
potem... puścić go wolno. Problem polega tylko na tym, czy zrobimy
to tutaj - wskazał skąpą ściółkę niedaleko sosen - czy też w jakimś
przyjemniejszym miejscu.
Wykonał pierwszy krok w jej kierunku. Jamie patrzyła na niego
jak na wariata. Timber szczeknął ostrzegawczo.
- Nago mogłoby ci tu być niewygodnie... Następny krok.
- Miałabyś siniaki.
Pies i kobieta patrzyli na niego świdrującym wzrokiem.
- Chyba że wolisz jakieś inne pozycje... Lubię agresywne
kobiety.
Jego słowa wywołały dokładnie ten efekt, o który mu chodziło.
Dziewczyna nie potrafiła ukryć szoku. Całą twarz miała czerwoną ze
wstydu.
- To... to... świństwo. Wcale nie chciałam... nie miałam nawet
zamiaru - jąkała się.
RS
15
- Dobrze, dobrze. - Machnął ręką. - Wobec tego zrobimy to po
bożemu...
Dziewczyna aż zagotowała się z gniewu. Slater przesunął się
jeszcze o krok i wtedy ją dopadł.
RS
16
ROZDZIAŁ DRUGI
Slater poruszał się tak szybko, ze Jamie nie miała nawet czasu,
by uświadomić sobie, co się dzieje. Chwycił ją za ramię i przycisnął
do pnia sosny. Zabezpieczona strzelba upadła na ziemię.
- Timber, leżeć! - wrzasnął Slater. Górskie echo długo jeszcze
powtarzało te słowa.
Zdezorientowany pies przypadł do ziemi. Warczał groźnie i
pokazywał wielkie zębiska, nie śmiał się jednak poruszyć.
- Powiedz mu, żeby był cicho!
Dziewczyna miała problemy z wydobyciem głosu z gardła.
- J... jak ci się to udało?
Slater przycisnął ją mocniej do drzewa. Starał się w pełni
panować nad sytuacją. A jednak... przez materiał roboczej koszuli
wyraźnie czuł duże, jędrne piersi dziewczyny. Rozpraszało go to. Nie
pozwalało skoncentrować się na niezwykle trudnej sytuacji, w jakiej
się znalazł.
- Kazałem ci uciszyć psa.
Zawahała się. Slater poczuł teraz wyraźnie ziołowy zapach jej
włosów.
- Timber, spokój - powiedziała drżącym głosem. - Wracaj do
samochodu.
Pies ponownie zjeżył sierść, ale po chwili wykonał rozkaz.
Slater odetchnął z ulgą i spojrzał na dziewczynę.
RS
17
- Znakomicie - szepnął. - Za chwilę cię uwolnię. Nie radzę
jednak próbować ze mną żadnych sztuczek.
Ostrożnie zwolnił uścisk i sięgnął po strzelbę. Odsunął się na
jakiś metr od drzewa. Przez moment miał wrażenie, że dziewczyna
rzuci się na niego z gołymi rękami.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Jamie oparła się o sosnę i
zaczęła masować nadwerężony nadgarstek. Slater uśmiechnął się z
uznaniem.
- To bardzo mądrze z twojej strony. Naprawdę lubię agresywne
kobiety, ale nie takie, które atakują bez żadnych szans na wygraną...
Należą ci się słowa uznania za spokój i opanowanie.
- Dziękuję - powiedziała lodowatym tonem i zaczęła się
przesuwać w stronę dżipa.
Mężczyzna nawet nie próbował jej zatrzymywać, co wydatnie
poprawiło jej humor.
- I co dalej? - spytała. - Teraz ty masz nade mną przewagę -
wskazała strzelbę.
- Właśnie. Najpierw sprawdzimy, co jest w środku. Aż pociągnął
ze zdziwienia nosem, kiedy okazało się, że w komorze zamka tkwi
nabój ze środkiem nasennym. Przez chwilę obracał go w palcach,
przyglądając mu się uważnie, a następnie wsunął do kieszeni kurtki i
wyciągnął strzelbę w kierunku Jamie.
- Proszę.
Dziewczyna patrzyła na niego z niedowierzaniem. Czyżby chciał
pozbyć się broni? Slater potrząsnął niecierpliwie strzelbą. Wzięła ją za
RS
18
lufę. Przez moment patrzyli sobie uważnie w oczy. W końcu Jamie
odwróciła się do niego plecami i ruszyła w stronę samochodu.
- Skąd wiedziałeś, że Timber zareaguje na twoje słowa? - rzuciła
przez ramię.
Położyła strzelbę na przednim siedzeniu, tuż obok
niespokojnego psa.
- Nie wiedziałem - odparł i uśmiechnął się, widząc, że
dziewczyna zatrzymała się w pół ruchu. - Postanowiłem zaryzykować.
Jamie powoli odwróciła się w jego stronę i zmierzyła go
badawczym spojrzeniem.
- Jeżeli nie jesteś pijany, to na pewno uciekłeś z domu wariatów
- mruknęła. - Przecież Timber słucha przede wszystkim moich
komend. Mogłam mu kazać, żeby cię zaatakował.
- Ale tego nie zrobiłaś.
- Nie - powiedziała z nutką żalu w głosie. - To również
przewidziałeś?
- Oczywiście.
Z ust Jamie wyrwało się lekkie westchnienie.
- Co tutaj robisz? - spytała po chwili milczenia.
- Spaceruję.
- Spacerujesz? - Popukała się lekko w czoło.
Prawie cały czas mówili sobie po imieniu. Wydawało się to
bardziej naturalne. Jamie nie potrafiłaby mówić „pan" komuś, kto
miał nie po kolei w głowie.
- Lubię góry w nocy. Są takie ciche i spokojne... - Slater spojrzał
w kierunku pułapki.
RS
19
- No, przynajmniej zazwyczaj...
- Znajdź sobie lepiej jakieś inne zajęcie - powiedziała sucho. -
Góry mogą być niebezpieczne. Zwłaszcza dla ludzi z zewnątrz.
- Czy masz na myśli niebezpieczeństwa tego rodzaju? - wskazał
strzelbę.
Dziewczyna zmarszczyła czoło.
- Nie. Raczej nie. Chociaż wy, budowlańcy, zaleźliście
miejscowym mocno za skórę. Gdybym przywiozła im twój skalp, na
pewno wybraliby mnie na burmistrza.
Slater skrzywił się, jakby mu ktoś nastąpił na odcisk.
- Skąd pomysł, że pracuję przy budowie tamy w Skookum? Poza
tym nie rozumiem tej nienawiści wobec przyjezdnych...
Jamie jeszcze raz przyjrzała się kpiąco jego wytartym dżinsom,
znoszonej skórzanej kurtce i powalanym błotem kamaszom.
- Nie musisz mówić, skąd jesteś. To widać. Poza tym, gdybyś
mieszkał w okolicy, znałabym cię od dawna. Nawet krótkie wizyty
dalekich krewnych są tematem plotek w miasteczku. Jest tylko jedno
wyjście - musisz pracować przy budowie tamy. Dobrze świadczy o
tobie fakt, że przynajmniej trochę się tego wstydzisz.
- Zaraz, zaraz. Zdaje się, że jesteś z tej grupy, która domaga się
przerwania budowy - warknął ze złością.
Nieco zaskoczył go fakt, że po latach podobnych doświadczeń
jest jeszcze w stanie żywić jakieś uczucia względem protestujących.
Znał już wszystkie cudowne recepty domorosłych proroków i
wydawało mu się, że mogą go one co najwyżej śmieszyć.
RS
20
- Oczywiście. Moje nazwisko znajduje się na wszystkich
petycjach w tej sprawie.
- Ach, wiec może to ty strzelałaś do robotników na słupach
wysokiego napięcia? Jeden z nich przestraszył się tak bardzo, że
stracił równowagę. Gdyby nie zabezpieczenia, poleciałby na ziemię z
czterdziestu metrów. Biedak ma żonę i trójkę małych dzieci.
Dziewczyna aż poczerwieniała z oburzenia.
- No wiesz - fuknęła jak rozjuszona kotka. Slater uśmiechnął się
kwaśno.
- A jednak ktoś to zrobił. Ktoś z tej sympatycznej mieściny...
Nie muszę ci chyba mówić, że praca na słupach wysokiego napięcia
jest wystarczająco niebezpieczna i bez miejscowych snajperów.
Przez chwilę wydawało mu się, że dziewczyna chce coś
powiedzieć. Zaległa nerwowa cisza. Slater chrząknął i spojrzał w
kierunku pułapki.
- Cóż, w dalszym ciągu jestem twoim więźniem. Czy
zdecydowałaś już, co ze mną zrobić? Moim zdaniem, jakiś przytulny
pokoik byłby o wiele milszy niż... - wymownym gestem wskazał kępę
sosen.
Oczy Jamie zapłonęły szczerym oburzeniem.
- Nie kuś losu - syknęła. - Mogę cię jeszcze zastrzelić i
powiedzieć, że działałam w samoobronie.
Mężczyzna roześmiał się szczerze. Bawiła go buntownicza
postawa dziewczyny, a rumieńce, które ponownie pojawiły się na jej
policzkach, wydawały się nadzwyczaj pociągające. Zdążył już prawie
RS
21
zapomnieć, jak podniecające mogą być dziewiczy wstyd i złość
obrażonej kobiety.
Wiedział, że dziewczyna ma rude włosy, w żywym, miedzianym
odcieniu, a także oczy w kolorze szmaragdów. Skąd? Nie miał
najmniejszego pojęcia. Stali teraz w półmroku. Docierał do nich tylko
niewielki poblask światła reflektorów.
- Uważaj, aniołku - powiedział z udawaną powagą. - Słyszałem,
że w tych okolicach nie tak łatwo o męża. Zastrzelisz mnie, a potem
okaże się, że musisz zostać sama aż po kres swoich dni.
- Nie podniecaj się tak tą myślą. Nie jesteś nawet w połowie
podobny do mojego ideału.
Slater uśmiechnął się. Znowu zaczął się nieźle bawić.
- Nie wiesz nawet, co tracisz - mruknął.
- I nie jestem ciekawa - odparowała. - Wolałabym już raczej
wydać moje nagie ciało na pastwę rozwścieczonych niedźwiedzi...
Jamie posłała mu chłodne spojrzenie i gwizdnęła na psa. Oboje
ruszyli w stronę pułapki. Slater stał, wyobrażając sobie nagie ciało
dziewczyny w pazurach potężnego grizli. Po chwili niedźwiedź
zniknął. Niestety, nagie, wyprężone ciało pozostało na swoim
miejscu...
Slater od dawna hołdował zasadzie niewdawania się w romanse
z kobietami z lokalnych społeczności, wśród których pracował.
Czasami nie było to łatwe. Zwłaszcza gdy budowa ciągnęła się
miesiącami, a wokół znajdowało się tylko kilka niewielkich wiosek.
Niemniej, patrząc na to z perspektywy lat, musiał przyznać, że
przymusowa wstrzemięźliwość zawsze wychodziła mu na dobre.
RS
22
Przez chwilę nie mógł oderwać wzroku od kształtnych
pośladków dziewczyny. Musiał w końcu uszczypnąć się w udo.
Przecież właścicielka tej wspaniałej pupy omal go nie zabiła!
Podszedł do jamy i zaczął pomagać przy zwijaniu siatki. Nagle
powróciły do niego wydarzenia sprzed ładnych paru lat. Biedna
Alison, czy mogła przypuszczać, że po ślubie zacznie na nią reagować
jak na złośliwą wysypkę!?
Dziewczyna wcale nie była zadowolona z pomocy. Timber
również. Oboje patrzyli na niego zimnym, bezosobowym wzrokiem.
- Pułapki, sieci, naboje ze środkiem nasennym... Czego
oczekiwałaś, aniołku? Czy ja nie wystarczę?
Dziewczyna machnęła ręką, jakby oganiała się przed natrętną
muchą.
- Daruj sobie te żarty - mruknęła, kończąc zwijanie sieci. -
Miałam nadzieję... To znaczy, chciałam złapać niedźwiedzia.
Slater spojrzał na nią uważnie. Miał wrażenie, że dziewczyna
kłamie. W dodatku nieudolnie.
- Umówiłaś się na randkę z królem tych gór, grizlim?
Potrząsnęła przecząco głową.
- Nie, nie! Chodziło mi o niedźwiedzia brunatnego. Grizli
rzadko zapuszcza się w te rejony...
- Mieliśmy ostatnio w obozie inwazję niedźwiedzi - powiedział
automatycznie. - Spowodowały masę kłopotów.
Jamie aż zacisnęła pięści z gniewu.
- A czego się spodziewałeś? Żyjecie w tym swoim obozie jak w
raju. Macie własne centrum rozrywkowe, stołówkę, najlepsze jedzenie
RS
23
i... - zawiesiła głos - najlepsze odpadki. Gdybyście wywozili je, tak
jak proponowaliśmy w jednej z petycji, a nie składowali za obozem,
nie byłoby tych problemów!
Slater pokiwał smutno głową.
- Tak. Tyle że podobna operacja kosztowałaby masę pieniędzy.
Musielibyśmy użyć śmigłowców!
- Mam nadzieję, że stać was będzie na przeloty do szpitala w
Kelowna. Spotkania z niedźwiedziami nie należą do przyjemności.
Zwłaszcza jeśli trafi się na samicę z małymi.
- Wiem o tym - uciął krótko. - Dlatego chcemy ogrodzić całe
śmietnisko.
Jamie wzruszyła ramionami. Miała już dosyć tej rozmowy.
- Niedźwiedzie obudziły się ze snu zimowego zaledwie parę
tygodni temu. Są wygłodzone. Na odpowiednie ogrodzenie
musielibyście wydać więcej, niż na całą tamę. Możesz mi wierzyć.
Znam się na tym trochę.
Slater machnął ręką. Słyszał już te argumenty od Sama Dwa
Łosie. Nie chciał, by pouczała go jakaś przemądrzała pannica z lasu.
Zaczął bez słowa strzepywać igły i grudki ziemi, które przywarły do
jego spodni.
Nagle zauważył, że dziewczyna z niepokojem przygląda się jego
głowie. Uniósł dłoń do skroni, a następnie wyciągnął ją przed siebie.
Palce były umazane krwią i ziemią.
- Musiałeś się uderzyć w czasie upadku - powiedziała,
spuściwszy wzrok. - Mam nadzieję, że to nic poważnego. Zajmę się
tym, jeśli... jeśli pozwolisz.
RS
24
Znowu się zapłoniła. Starała się jednak pokryć zakłopotanie
gniewem:
- Gdybyś się tutaj nie włóczył, nie wpadłbyś do dołu. Sam jesteś
sobie winny! Pamiętaj, że góra Skookum jest własnością prywatną.
- Ciekawe, czy masz pozwolenie na zastawianie takich pułapek -
rzekł chłodno. - Podejrzewam, że tutejsi ekologowie mieliby sporo do
powiedzenia na ten temat...
Jamie milczała. Zacisnęła tylko pięści w bezsilnej złości. Slater
skierował się w stronę pułapki. Bez trudu odnalazł na jednej ze ścian
niewielkie, czarne pudełko. Drugie znajdowało się na najbliższej
sośnie, zawieszone półtora metra nad ziemią. Między nimi przebiegała
strużka światła o średnicy ołówka. Kiedy machnął ręką i przerwał na
chwilę promień, usłyszał cichy, acz wyraźny trzask. Slater uśmiechnął
się szeroko.
- Niezła zabawka, laserowe czujniki, stalowa pokrywa... To
wszystko musiało kosztować masę pieniędzy!
Podszedł do pułapki, żeby ją lepiej obejrzeć. Pochylił się i zaczął
szperać przy zamku. Po chwili aż gwizdnął ze zdziwienia.
- Ciągle ładujesz w to masę pieniędzy. Konserwacja takiego
mechanizmu kosztuje majątek!
Dziewczyna nie zaprzeczyła. Patrzyła tylko na niego,
zastanawiając się, jak długo by pociągnął, gdyby zostawiła go w dole.
- Powiedz, o co tutaj chodzi. - Wstał i otrzepał spodnie. - Jakieś
tajne badania? Może eksperymenty wojskowe?
Jamie roześmiała się z ulgą i pokręciła przecząco głową.
- Powinieneś pisać powieści sensacyjne. Byłbyś w tym niezły.
RS
25
Jej rozbawienie wyglądało na szczere. Slater uznał, że
dziewczyna nie ma żadnych powiązań z rządem lub wojskiem i że
sama prowadzi jakieś tajne badania... Nagle spojrzeli na siebie. Slater
dostrzegł w jej oczach chłodny, zielony błysk. Timber zjeżył sierść i
zaczął węszyć. Jamie klepnęła go gwałtownie po karku i odwróciła się
w stronę samochodu. Wszystko wskazywało na to, że nie ma zamiaru
opatrzyć mu rany.
- Hej, czy są tutaj jeszcze jakieś pułapki?! - krzyknął.
- Trzymaj się szlaku.
- To znaczy, że są?
- Trzymaj się szlaku - powtórzyła, otwierając drzwiczki do
samochodu. -I lepiej zapomnij o górach, jeśli chcesz zachować
zdrowie i życie.
Groźba zawarta w tych słowach spowodowała, że poczuł
mrowienie na karku.
- Chodzi ci o niedźwiedzie?
Cisza przedłużała się w nieskończoność.
- Między innymi - powiedziała w końcu dziewczyna. - Nie pytaj.
Po prostu trzymaj się z daleka od mojej góry.
"Mojej góry?" Slater patrzył na oddalający się samochód. „Jeśli
chcesz zachować zdrowie i życie?" Dżip prawie już zniknął w mroku.
Nagle usłyszał rozdzierający krzyk ptaka. Poczuł powiew
powietrza na twarzy. Jakiś ciemny kształt przesunął się nad jego
głową i poszybował w przestworza. Odetchnął z ulgą i potrząsnął z
niedowierzaniem głową. Jak łatwo dał się ponieść fali fantazji. W tych
RS
26
górach nie było przecież nic groźnego: kilka sów, niedźwiedzi oraz
szalonych kobiet, trudniących się wyłapywaniem nieznajomych.
Jeszcze raz potrząsnął głową i skierował się grzecznie w stronę
szlaku.
Slater stał na stopniach przyczepy, która służyła mu za biuro.
Rozglądał się po terenie budowy, chcąc sprawdzić, czy wszystko w
porządku. Raz jeszcze pomyślał o dziewczynie z gór i wczorajszym
spotkaniu. Miał przed sobą miejsce, z którego był dumny. Włożył w
budowę tamy już trzy miesiące swojego życia. Pokonał surową naturę.
Nieznajoma co najwyżej kupiła albo odziedziczyła Skookum. Które z
nich miało większe prawo mówić o tej ziemi - „moja"?
Nieznaczny uśmiech pojawił się na wargach mężczyzny.
Przecież wcale nie pragnął tego królestwa... Budował inną tamę w
pewnym miejscu w Brazylii, którego prawidłowej wymowy nigdy się
nie nauczył. Nowy kontrakt był mu bardzo nie na rękę.
Poprzedni kierownik budowy w Skookum, Charlie Cornelius,
nie sprawdził się na tym stanowisku. Trzeba go było odwołać,
ponieważ w innym razie mogło dojść do upadku wszystkich planów.
Slater praktycznie nie miał wyboru.
- Kogo mamy wysłać? - pytano w biurze. - Przecież jesteś
najlepszy.
Kiedy wymieniał kolejne nazwiska, urzędnicy tylko kiwali
głowami. W końcu, bez zbędnych dyskusji, wręczono mu bilet
lotniczy do Vancouver. W samolocie przypomniał sobie jeszcze słowa
szefa:
RS
27
- Skookum przeżywa poważny kryzys, McCall. Nie żądamy od
ciebie cudów. Chodzi o to, żebyś w terminie zbudował tę cholerną
tamę!
Jasne. Nie oczekiwali cudów.
Najgorsze jednak było to, że Slater kochał tę robotę. Urzędnicy
w biurze musieli wiedzieć, że zrobi wszystko, żeby wywiązać się z
zadania i to nie z obawy przed utratą pracy.
Uśmiechnął się do wspomnień. Wciągnął w płuca świeże,
wiosenne powietrze, przesycone zapachem benzyny i spalin. Budowa
jak zwykle przypominała skrzyżowanie obozu wojskowego z
miasteczkiem z czasów gorączki złota. Dla przybysza z zewnątrz
musiała się wydać czymś w rodzaju gigantycznego śmietniska, rodem
z filmów science-fiction. Na ogrodzonym terenie znajdowały się
olbrzymie, powalane błotem koparki i dźwigi. Gdzieniegdzie leżały
zwoje drutu, nawinięte na olbrzymie koła wielkości człowieka. Sterty
rur, desek i stalowych elementów pojawiały się w regularnych
odstępach. Jednak najwięcej było pracujących aż do wieczora
ciężarówek, które w zestawieniu z tamą wyglądały jak pudełka
zapałek.
Jak zawsze, widok olbrzymiej konstrukcji chwycił go za serce.
Tama piętrzyła się, jasna i piękna w świetle słońca. Wciąż jeszcze
oplatały ją liny i drewniane pomosty. Mimo to, nic nie mogło
umniejszyć jej ogromu i geometrycznej przejrzystości. Powierzchnie i
kąty, tak proste, a jednocześnie tak skomplikowane, zdawały się być
tworami samego Boga.
RS
28
Slater stał, poruszony tym widokiem. Nawet nie zauważył, jak
zbliżył się do niego Bill Moss.
- Patrzysz na tamę jak na kobietę - usłyszał obok tubalny głos
kolegi.
Podskoczył.
- A jak mam patrzeć?
Obaj mężczyźni roześmieli się. Pogadali przez chwilę, po czym
Slater wszedł do biura. Na biurku leżały całe stosy dokumentów:
raporty, wydruki komputerowe, listy oraz obliczenia. Każdy nowy
człowiek miałby problemy z połapaniem się w tym bałaganie - ale nie
on. Bez najmniejszego wysiłku odszukał potrzebne mu papiery.
Po paru minutach w biurze pojawił się zmęczony Bill. Zdjął
kask, nalał sobie kawy z dzbanka i usiadł.
- No i co? Jak ci się pracuje na prawdziwej budowie? - zapytał
prowokacyjnie.
Od strony biurka doleciał zduszony pomruk. Bill roześmiał się
serdecznie. Umieścił powalane błotem kalosze na brzegu biurka.
Rozparł się wygodnie w fotelu i zaczął nim niebezpiecznie
balansować. Nadwerężone sprężyny jęknęły żałośnie.
- Cieszę się, że nie straciłeś dawnego wigoru. Pracujesz z nami
zaledwie trzy miesiące, a kilkudziesięciu facetów wyleciało już z
pracy. Cztery związki zawodowe grożą strajkiem. Podobno
wyznaczono nagrodę za twoją głowę...
Slater roześmiał się. Odgarnął papiery i również położył nogi na
biurku.
RS
29
- Cornelius zostawił mi potworny bałagan. Czasami
zastanawiam się, co ten facet robił tutaj przez dwa lata. Sam wiesz:
gdzie drwa rąbią... - Slater zawiesił głos.
Bill chrząknął.
- Kiedy otrzymaliśmy wiadomość, że przyjeżdżasz, w biurze
zatrudnienia ustawiały się kolejki. Wielu ludzi chciało złożyć
wymówienie. Czy wiesz, że nazywają cię tutaj „Terminator"?
Slater uśmiechnął się nieznacznie. Oczywiście znał wszystkie,
albo prawie wszystkie przydomki, którymi go obdarzano.
„Terminator" był tylko jednym, i wcale nie najmocniejszym z nich.
- Przecież wiesz, że zwolniłem tylko nierobów i zabijaków.
Cornelius pozwalał tym ludziom na wszystko...
Slater potarł w zamyśleniu czoło.
- W ogóle powinienem był skierować całą sprawę do sądu. A
zresztą - machnął ręką - wszystko się niedługo uspokoi. Związki
zawodowe próbują tylko zachować twarz, a ci faceci zapomną o mnie,
gdy tylko znajdą nową robotę...
Bill wydał zduszony pomruk.
- Szkoda, że szef dopiero po dwóch latach zauważył, że
Cornelius lepiej nadawałby się na kierownika baletu niż budowy.
Czeka cię wyjątkowo ciężki rok. Ciebie... i nas wszystkich.
- Wiem. - Oczy Slatera rozbłysły stalowym blaskiem. - Zrozum,
musimy zakończyć budowę w terminie. Jeżeli spóźnimy się choćby o
parę miesięcy, wykończą nas kary za niedotrzymanie warunków
umowy...
RS
30
Nagle poczuł, że opuszcza go dawna energia. Przeciągnął dłonią
po spoconym czole.
- Monolith to największa tama na świecie - ciągnął. - Wobec
tego spoczywa na nas największa odpowiedzialność. Jeżeli okaże się,
że nie poradzimy sobie z budową, możemy już nigdy nie znaleźć
pracy...
Bill pokiwał głową.
- Nie musisz mi tego mówić - mruknął. Po chwili jednak
poweselał. - Cieszę się, że przejąłeś budowę.
- Dziękuję.
Slater sięgnął po stojący na biurku kubek i pociągnął solidny łyk
kawy. Kiedy pojawił się w Skookum po raz pierwszy, natychmiast
kazał zainstalować wszędzie ekspresy do kawy. Już dawno nauczył się
tego, jak ważne mogą być tak drobne rzeczy, jak gorąca kawa. Ludzie
byli mu za to wdzięczni. Pracując po dwanaście godzin przy
wylewaniu betonu czy instalowaniu kabli, mogli w każdej chwili
wzmocnić się i odpocząć.
Dopiero po chwili zauważył, że Bill przypatruje mu się
ciekawie.
- Co jeszcze? - spytał.
- Czy wiesz, że nasi ludzie robią zakłady, czy ci się uda.
Niektórzy stawiają dziesięć do jednego przeciwko nam. Mówią, że
nawet McCall nie wyrobi się w tak krótkim terminie.
Slater uśmiechnął się.
- Zdążymy.
RS
31
- Powiedz mi jeszcze - Bill postanowił zmienić temat - kim jest
ten wyfraczony facet, z którym wczoraj rozmawiałeś? Wyglądał jak
burmistrz. Ale trudno oczekiwać, żeby taka mieścina jak Pine Lake
miała swojego burmistrza.
- Dobrzy ludzie z tego miasta powiesiliby cię, gdyby usłyszeli te
herezje - powiedział Slater z udawaną powagą. - Mają przecież dwa
kościoły, pocztę, trzy sklepy, no i rynek, na którym dokonano by
egzekucji. Nie obrażaj ich uczuć. Są ze wszystkiego szalenie dumni.
Bill skrzywił się.
- Tak, mogą się jeszcze szczycić trzema barami i garstką pań
wątpliwej reputacji... A skoro już o tym mówimy, to...
- Skoro już o tym mówimy - Slater wpadł w słowo starszemu
koledze - to od dzisiaj zabraniam wypadów do Pine Lake. Żeby wyjść,
trzeba będzie uzyskać moją pisemną zgodę.
Bill aż syknął i spojrzał z niepokojem na szefa.
- Oj, narobisz sobie wrogów! Wielu chłopaków lubi wyskoczyć
do miasteczka, żeby się zabawić i poflirtować z miejscowymi
ślicznotkami. Jeśli tego zabronisz, mogą się zbuntować...
- Niech się buntują. Mam dosyć skarg tutejszych mieszkańców.
Połowa moich ludzi była już notowana przez policję. Te damy, o
których wspomniałeś, przeniosły się tutaj specjalnie z Vancouver.
Miejscowe władze są wściekłe. Do tej pory nie mieli żadnych
problemów z prostytucją.
Bill aż poczerwieniał ze złości.
- Nie ma róży bez kolców. Gdzie jest cywilizacja, tam są... -
spojrzał z obawą na Slatera - no, kobiety lekkich obyczajów.
RS
32
Pamiętasz Rosie i jej dziewczynki w Nowym Meksyku? Swoją drogą,
zachowałeś się wtedy jak najgorsza dewotka.
Slater mimowolnie roześmiał się, przypomniawszy sobie trzy
prostytutki, które wynajęły przyczepę kempingową i otworzyły interes
tuż obok głównego wjazdu na budowę.
- Nieprawda - zaprotestował. - Musiałem coś z tym zrobić.
Kolejka była tak długa, że przeszkadzała ciężarówkom.
Bill nieco poweselał. Po chwili jednak przypomniał sobie o innej
sprawie:
- Wczoraj byli u mnie strażnicy, żeby wypłakać się w mankiet.
Twierdzą, że się ich czepiasz.
Slater spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Kogo masz na myśli? Nie widziałem tutaj żadnych strażników,
tylko jakichś poprzebieranych zgrywusów, którzy na nic nie zwracają
uwagi. Każdy chodzi tam, gdzie chce i robi to, co chce. Trzeba z tym
skończyć i to jak najszybciej.
Bill mruknął coś niewyraźnie.
- Dam ci przykład. Pracuje u nas pewien człowiek z miasta,
który ma zwyczaj „pożyczania" materiałów z budowy.
- Czy to ten, który łowi ryby?
- Ten sam.
- Do diabła, widziałeś, jakiego pstrąga wyciągnął w zeszłym
tygodniu?
Bill spojrzał w oczy szefa i mina mu zrzedła.
- Nie powiesz chyba, że chcesz go zwolnić?...
RS
33
- Dlaczego nie? Jesteśmy na budowie, a nie w szkółce
niedzielnej...
- Hej, pamiętaj, że jestem wierzący... Poza tym
- Bill uśmiechnął się tajemniczo - to ja poradziłem szefom, żeby
cię tutaj skierowali.
Slater spojrzał na Billa z nowym zainteresowaniem.
- Ciesz się, że jeszcze żyjesz - mruknął. - Gdybym wie...
- Dobrze, dobrze, podziękujesz mi później - Bill przerwał mu w
pół słowa. - Jeśli uda ci się skończyć Monolith, zostaniesz bohaterem.
Mieszkańcy miasteczka będą cię długo pamiętać...
- O tak. - Slater aż zachwiał się na swoim krześle.
- Pewnie już teraz trzymają w domach moje podobizny, żeby w
wolnym czasie porzucać do nich nożem.
Bill zaśmiał się i z hukiem opuścił nogi na podłogę. Przyczepa
zatrzęsła się. Drobiny kurzu zaczęły wirować w powietrzu. Niewielki
fotel zatrzeszczał pod zwalistym ciałem.
- Czas do roboty - mruknął. - Szkoda, że nie mogę być z tobą w
najtrudniejszych chwilach twego życia.
Slater spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- O co ci chodzi?
- Będziesz miał kłopoty. I to najgorsze z możliwych
- z babą.
Slater ponownie zażądał wyjaśnień, ale Bill uśmiechnął się tylko
chytrze.
- Widziałem ją. Była zła jak osa.
RS
34
Na budowie pracowało bardzo mało kobiet, w większości na
ciężkim sprzęcie i przy spawaniu. Były znacznie lepsze od mężczyzn.
Pracowały z oddaniem i nigdy się nie skarżyły. Jeśli któraś z nich
miała jakieś pretensje, sprawa musiała być poważna.
- Powiedz wreszcie, o co chodzi.
- Skąd mam wiedzieć. Widziałem ją przy bramie.
Strażnik aż schował się do dyżurki, kiedy ją zobaczył. Pytała o
Slatera McCalla. - Bill westchnął - Zawsze mówiłem ci, żebyś nie
obiecywał im złotych gór. Spojrzał nerwowo na zegarek.
- Nigdy niczego nie obiecywałem...
Bill jeszcze raz sprawdził godzinę. Tym razem na dużym
zegarze, wiszącym w przyczepie.
- Powinienem się pospieszyć. Nie chciałbym ci przeszkadzać.
Bill włożył kask na łysiejącą głowę i zaczął się wycofywać w
stronę drzwi.
- Nie poddawaj się, synu - mruknął na odchodnym. - I nie
przejmuj się przekleństwem, ciążącym nad Skookum.
- Co to za przekleństwo, do diabła?! - wrzasnął rozdrażniony
Slater.
- Stare, indiańskie przekleństwo - odezwał się grobowy głos zza
drzwi. - Mówi o tym, żeby chronić rzekę przed tamą białych ludzi.
Drzwi otwarły się i zza Billa wynurzył się roześmiany Sam Dwa
Łosie. Indianin zakręcił się, jakby tańczył taniec wojenny i kolejne
raporty wylądowały na biurku.
RS
35
- Ta budowa od początku była skazana na niepowodzenie -
ciągnął. - Dwóch ludzi zabitych. Straty w materiale.
Sześciomiesięczne opóźnienie...
- Tak, znam to przekleństwo. Na szczęście pozbyliśmy się go
parę miesięcy temu.
Sam przysiadł na skraju biurka i pokiwał ze zrozumieniem
głową.
- Przyszli ekologowie. Skarżą się na nowe przepisy. Slater aż
poderwał się z gniewu. Nie zauważył nawet, że Bill oddalił się w
pośpiechu, zostawiając otwarte drzwi.
- Co?! Do diabła, Sam! Przecież z nimi współpracuję. Pomagam.
Kto pozwolił na regularne badania powietrza i gleby? Kto wyznaczył
ludzi do pracy przy łososiach? Kto przekonał szefów, że należy
zmienić konstrukcję tamy, tak, żeby nie utrudniała przepływów ryb?
Kto...
- Kazałeś wczoraj wyrzucić dwóch biologów - wtrącił Sam.
- Wydaliłem ich tylko z mojego terenu.
- Biali ludzie mówią dwoma językami - mruknął Sam. - Na
jedno wychodzi.
Slater zignorował jego ostatnią uwagę.
- To miejsce aż roi się od niedźwiedzi. Osobiście odpowiadam
za bezpieczeństwo tych ludzi. Poza tym... miałem już dość wtykania
nosa w nie swoje sprawy.
- Twierdzą, że chcą badać zachowanie niedźwiedzi. Nasze
śmietnisko idealnie nadaje się do tego celu...
- Nie pozwolę nikomu włóczyć się w pobliżu śmietniska.
RS
36
- Robisz błąd.
- Trudno.
- Dobrze, niech będzie po twojemu.
Sam wskazał na raporty, znajdujące się na biurku.
- Przyniosłem ci coś nowego. Chodzi o utworzenie centrum
rekreacyjnego dla miejscowej ludności.
Slater uśmiechnął się.
- Tama jest wspólnym, kanadyjsko-amerykańskim
przedsięwzięciem w ramach programu Columbia. Oba rządy uczyniły
wszystko, żeby zadowolić wszelkie możliwe grupy ekologiczne.
Teraz na pewno chętnie coś zrobią dla miejscowej ludności. - Slater
przerwał i spojrzał przenikliwie na Indianina. - Ale... nie moimi
rękami.
Sam machnął ręką.
- Wiedziałem, że tak będzie - powiedział wychodząc. - Życzę
szczęścia. W najbliższym czasie będzie ci bardzo potrzebne.
Slater nie zdążył się nawet zastanowić nad ostatnią uwagą Sama,
kiedy drzwi do biura otworzyły się ponownie. Stanął w nich jeden ze
strażników. Pot ściekał mu po twarzy. Cały był czerwony. Wyglądał
tak, jakby przed chwilą zmagał się z olbrzymim niedźwiedziem grizli.
- Próbowałem, panie McCall - jęknął strażnik.
- Naprawdę próbowałem...
Slater chciał poprosić o dalsze wyjaśnienia, ale okazały się one
zbędne. Za otwartymi drzwiami zamajaczyła kobieca sylwetka.
- Mówiłem, że nie może wejść bez przepustki
- tłumaczył się dalej strażnik - ale nawet nie chciała słuchać.
RS
37
- Kto to?
- Pracowała tu jako biolog. - Mężczyzna trwożnie obejrzał się
przez ramię. - Wyrzuciliśmy ją wczoraj, razem z tym drugim.
- Wydaliliśmy z naszego terenu - powiedział z naciskiem Slater.
- Tak, wydaliliśmy - poprawił się strażnik.
- Raczej wywaliliśmy! - Obaj usłyszeli mocny kobiecy głos,
nabrzmiały wściekłością. - Niech pan powie temu idiocie, żeby sobie
poszedł.
Do środka, przez otwarte drzwi wtargnęła szczupła, rudowłosa
dziewczyna.
- Co pani sobie wyobraża! Ja tutaj wydaję... Slater spojrzał w
zielone oczy i zamilkł z wrażenia.
- O mój Boże - jęknął tylko.
RS
38
ROZDZIAŁ TRZECI
- O Boże - jęknął ponownie, zastanawiając się, czy dramatyzm,
zawarty w tych słowach, dotrze do odpowiednich uszu, a jeżeli tak -
czy wywrze właściwy efekt na Wszechmocnym.
Slater przetarł oczy i ze zdziwieniem stwierdził, że tak
naprawdę, wcale nie jest zaskoczony tym spotkaniem. W głębi duszy
oczekiwał właśnie czegoś takiego.
- Do diabła - warknął i jeszcze raz spojrzał na dziewczynę. -
Mogłem się tego spodziewać.
Jamie nie posiadała się z oburzenia.
- Ty! Ty!... - zaczęła się jąkać, nie mogąc znaleźć odpowiednich
słów.
Przymknęła oczy i próbowała się uspokoić. Przez chwilę w
przyczepie panowała cisza.
- Proszę pani - zaczął Slater, udając, że nie pamięta, iż przeszli
na „ty". - Na pani miejscu liczyłbym się ze słowami. Teraz jesteśmy
na moim - położył na to słowo szczególny nacisk - terenie.
Dziewczyna z wyraźnym wysiłkiem wykrzywiła wargi w
uśmiechu. Zachowywała się jak lwica, która na moment dała się
obłaskawić.
- Dobrze, więc... wydalono mnie wczoraj razem z pomocnikiem
i chciałabym, do cholery, wiedzieć - Jamie z trudem panowała nad
rozdygotanymi nerwami - na jakiej podstawie.
Slater spojrzał na jej wykrzywioną gniewem twarz.
RS
39
Pomyślał, że wpadł jak śliwka w kompot. Mimo to patrzył z
uznaniem na zdenerwowaną dziewczynę. Jamie miała na sobie zwykłą
dżinsową koszulę z podwiniętymi rękawami i obcisłe spodnie.
Rozpięta koszula ukazywała długą, gładką szyję i wisior w kształcie
półksiężyca. Dopiero po chwili zorientował się, że jest to
wypolerowany niedźwiedzi pazur.
Dziewczyna spięła włosy skórzaną klamerką ze srebrnym
zakończeniem, ale mimo to wiele niesfornych kosmyków opadało na
jej delikatną i świeżą twarz. Slater spojrzał z aprobatą na jej zaciśnięte
usta, a potem zawiesił wzrok na biuście Jamie.
Dopiero po chwili zorientował się, że popełnił błąd. Zielone
oczy dziewczyny zaczęły ciskać iskry. Nie mógł się już wycofać.
Starał się więc wytrzymać pełne pogardy spojrzenie, jakim obdarzyła
go zdesperowana Jamie.
Dlaczego nie uderzyła go w twarz? Cóż, nie miała
najmniejszego pojęcia... Nigdy wcześniej tego nie robiła. Wydawało
jej się, że nie byłaby do tego zdolna. Ale Slater patrzył na nią tak
prowokacyjnie, że nagle obudziła się w niej chęć, żeby podejść i go
spoliczkować.
Tak naprawdę, nie znosiła przemocy. Jednak nie to ją
powstrzymywało. Od dawna zajmowała się badaniem dużych
drapieżników i wiedziała, jakie mogą być konsekwencje
ewentualnego ataku na jednego z przedstawicieli tego gatunku.
Zwłaszcza że działałaby na terenie przeciwnika...
Mężczyzna, którego miała przed sobą, sprawiał wrażenie
nieprawdopodobnego olbrzyma. Zwłaszcza tutaj, w miniaturowej
RS
40
przyczepie, przerobionej na coś w rodzaju biura. Ze względu na
wzrost, wydawał się szczupły, nawet chudy, ale Jamie nie dała się
zwieść pozorom. Napięte mięśnie i szeroka klatka piersiowa,
wyglądająca zza rozpiętej, czerwonej koszuli mówiły jej, że ma
atletyczną budowę.
Jednak najbardziej niepokoiły jego oczy. Slater patrzył tak,
jakby miał zamiar przeniknąć jej najskrytsze myśli. Jamie znała takie
oczy. Były to bladozłote, uważne oczy wilka.
- Jestem etologiem - powiedziała po chwili milczenia - i chcia...
- Kim? - przerwał jej, marszcząc brwi. - Myślałem, że znam już
wszystkie naukowe dziwactwa, ale muszę przyznać, że o czymś takim
nie słyszałem.
- Zajmuję się badaniem zachowania zwierząt - wyjaśniła
cierpliwie dziewczyna. - Pracuję na Waszyngtońskim Uniwersytecie.
Obecnie badam reakcje niedźwiedzi brunatnych na nowe warunki
środowiskowe.
Mężczyzna nie zareagował na jej słowa. Rozwalił się tylko na
krześle, które ugięło się pod jego ciężarem i patrzył na nią
bursztynowymi oczami. Cisza stawała się nie do wytrzymania. Jamie
miała wrażenie, że znalazła się w pułapce.
- Pracowałam z grupą niedźwiedzi, znajdujących się na terenie...
- Przepraszam. Nie dosłyszałem pani nazwiska. Cios okazał się
na tyle celny, że zbita z tropu dziewczyna zamilkła na parę sekund. Po
chwili jednak doszła do siebie.
- Nazywam się Kilpatrick - powiedziała, usiłując powstrzymać
zgrzytanie zębami. - Jameison Kilpatrick.
RS
41
Slater uśmiechnął się blado.
- Ach, Irlandka. Teraz już wszystko jasne. Zamyślił się na
chwilę.
- Pozwoli pani, że wyjaśnię całe nieporozumienie. Otóż od
trzech dni nie można wejść na teren budowy bez: przepustki, kasku
oraz sprawy do załatwienia.
Jamie aż zacisnęła pięści z gniewu.
- Ależ ja mam sprawę. Zajmuję się śmietniskiem od...
- Zajmowała się pani - poprawił ją Slater.
- Do licha, nie może pan przecież...
- Spokojnie, kochanie. Na terenie budowy mogę wszystko. -
Powiedział to tak beznamiętnie i pewnie, że Jamie nie wątpiła, iż nie
żartuje. - Pamiętaj, jesteś tutaj gościem...
- Ale od roku mam przecież zgodę Charliego Corneliusa na
prowadzenie badań.
- Przykro mi, ale Charlie Cornelius już tu nie pracuje.
Mężczyzna wstał. Jamie cofnęła się mimowolnie.
- Teraz ja jestem szefem.
Z upływem czasu, kiedy atmosfera stawała się coraz bardziej
gorąca, znowu zaczęli mówić sobie po imieniu.
- Dobrze, niech ci będzie - jęknęła. - Jakoś sobie poradzę.
Przecież śmietnisko znajduje się praktycznie poza terenem budowy.
Mogę się na nie dostać tak, jak niedźwiedzie - od strony rzeki. Nie
tknę nawet palcem twojej zakichanej tamy.
Slater spojrzał na nią spode łba i przysiadł na brzegu biurka.
RS
42
- Myślałem, że masz trochę więcej oleju w głowie. Nie trzeba
chyba być wielkim naukowcem, żeby zrozumieć, że cały ten teren jest
naszą własnością. Niezależnie od tego, czy mieliśmy środki, żeby go
ogrodzić, czy nie.
Slater kopnął ze złością pobliską ścianę i przyczepa zachwiała
się niebezpiecznie.
- Ktoś, kto zajmuje się etnologią, powinien to chyba zrozumieć...
- Etologią - poprawiła go.
- Wszystko jedno - mruknął.
Jamie jeszcze raz powściągnęła ochotę, żeby dać mu w twarz.
- Posłuchaj, pracuję w Skookum od ponad trzech lat. Mam
poważne sukcesy. Skatalogowałam ponad pięćdziesiąt zwierząt.
Dwanaście ma obroże z sygnalizatorami. Potrzebuję jeszcze roku,
żeby ukończyć badania. Budowa tamy, pomijając jej skutki
ekologiczne, okazała się tutaj idealnym bodźcem. I nie pozwolę, żeby
jakiś, cierpiący na manię wielkości, facet, pomieszał mi teraz szyki.
- Uspokój się, złotko. Wcale nie chcę ci przeszkadzać. Musisz
się tylko przenieść poza teren budowy...
Dziewczyna skrzywiła się, jakby połknęła cytrynę i
zniecierpliwiona machnęła ręką.
- Ależ właśnie o to chodzi. Śmietnisko jest idealnym polem do
badań... Ściągają tu niedźwiedzie z całej okolicy. Nie mogłabym sobie
nawet wymarzyć lepszych warunków do pracy...
Slater siedział na biurku i patrzył na nią chłodnym,
bezosobowym wzrokiem. Jamie poczuła, że traci ostatnią szansę.
RS
43
- Jeśli mnie wyrzucisz - powiedziała łamiącym się głosem -
mogę od razu pakować rzeczy i zbierać się do domu.
- A jeśli któryś z tych misiów będzie miał chrapkę na etologa?
- Niby dlaczego? - Jamie wciągnęła głęboko powietrze. - Przez
całe życie zajmowałam się niedźwiedziami. Poza tym znam te góry
jak własną kieszeń. Nic mi się tutaj nie może stać. Poza tym, czemu
miałbyś się mną przejmować? Slater spojrzał na nią jak na idiotkę.
- Kochanie - zaczął - nie chodzi mi wcale o twój zgrabny
tyłeczek, ale o moje własne cztery litery. Odpowiadam za wszystkich
ludzi, znajdujących się na tym terenie. Jeśli coś się stanie, tutejsi
prawnicy bez mrugnięcia okiem zaproponują mi miejsce na krześle
elektrycznym.
- Nie przesadzaj.
- Dobrze. Powiem ci, jaki będzie scenariusz. Jeśli nawet nie
zapłacę odszkodowania, to i tak samo wyjaśnianie sprawy zajmie mi
około pół roku. W tym czasie nie zrobię nic przy budowie. Cały czas
będę miał na karku jakieś inspekcje.
Slater skrzywił się na samą myśl o wścibskich i aroganckich
inspektorach.
- 1 tak dalej, i tak dalej...
Szmaragdowe oczy dziewczyny zalśniły nagle nowym blaskiem.
- Mogę przecież podpisać oświadczenie, że nie ponosisz za mnie
żadnej odpowiedzialności.
- Trele-morele - mruknął Slater. - Taki papierek może mnie
uchronić przed zapłaceniem grzywny, ale budowa rządzi się innymi
prawami.
RS
44
Ramiona Jamie obwisły, przygniecione nagłym ciężarem.
- Musimy jakoś osiągnąć kompromis - powiedziała, próbując
powstrzymać łzy. - Nie mogę ot, tak sobie przekreślić paru lat ciężkiej
pracy.
- Nie idę na żadne kompromisy.
- Mój Boże, przecież żyjemy w cywilizowanym kraju. Nie
możesz zachowywać się jak bezwzględny dyktator.
- Ależ mogę - wyjaśnił z uśmiechem. - Po to mnie przecież
powołano.
- Dobrze. Wybiorę się wobec tego do twoich szefów. Muszę,
słyszysz: muszę skończyć pracę na śmietnisku!
Mężczyzna wzruszył ramionami. Najwyraźniej nie
przywiązywał większej wagi do tej groźby.
- Jasne. Dam ci nawet adres i telefony firmy. - Slater uśmiechnął
się przyjaźnie. - Zrozum, mam półtora roku na ukończenie budowy.
Wyrzuciłbym stąd i samego prezydenta, gdyby mi przeszkadzał.
- Za półtora roku będzie już za późno.
Jamie westchnęła i zerknęła w stronę rysunku,
przedstawiającego gotową tamę. Nad sztucznym jeziorem pełno było
łódek i żaglówek. Na brzegach siedzieli cierpliwi rybacy.
- Moje niedźwiedzie chyba nie przywykną do życia pod wodą -
powiedziała cierpko. - Chodziło mi właśnie o prześledzenie ich
zachowania w chwili kryzysu. Nie mam pojęcia, czy przystosują się
do nowego środowiska, czy też będą musiały odejść...
Przez moment wydawało jej się, że mężczyzna ją zrozumiał.
Patrzył na nią zamglonym wzrokiem i kiwał głową w takt jej słów.
RS
45
Uśmiechnęła się. Erotyczne napięcie, które czuła od początku, zaczęło
wzrastać... Dopiero po chwili zorientowała się, że Slater w ogóle jej
nie słucha.
Przenikniecie jego myśli wcale nie stanowiło problemu.
Najgorsze było to, że sama poddała się hipnotycznej, przesiąkniętej
erotyzmem atmosferze. Poczuła, że serce zaczęło szybciej uderzać jej
w piersi.
Zapragnęła znaleźć się naga w jego ramionach, dokładnie tak,
jak to sobie wyobrażał. Stojący przy drzwiach strażnik chrząknął i
poruszył się niespokojnie.
- E... panie McCall... tego... Muszę już e... iść, zmienić
Gerhardta przy bramie.
Czar prysł.
- Co takiego? - jęknął zdezorientowany Slater. Jamie odwróciła
się do okna, żeby ukryć rumieńce.
Nie chciała wierzyć, że Slater jest poruszony w podobnym
stopniu jak ona. Pewnie tylko udawał zaskoczenie, żeby ją jeszcze
bardziej pogrążyć. Dziewczyna nie jeden raz słyszała o sztuczkach
starych podrywaczy.
Strażnik powtórzył prośbę. Slater spojrzał na niego już bardziej
przytomnie.
- Oczywiście, możesz iść. Sam odprowadzę panią Kilpatrick.
- Nie - niemal krzyknęła dziewczyna.
Zrobiła to tak gwałtownie, że obaj mężczyźni spojrzeli na nią ze
zdziwieniem.
RS
46
- To znaczy... nie ma takiej potrzeby... - zaczęła się plątać. Nagle
przyszła jej do głowy pewna myśl. - Chyba że...
- Chyba że... - Slater podchwycił jej słowa. Miał niepewną minę
i pomarszczone czoło. Cały czas patrzył w bok. Dopiero teraz Jamie
zrozumiała, że wcale nie miał zamiaru jej uwieść i że był głęboko
zaniepokojony tym, co się stało. Przez chwilę biła się z myślami.
- Nic takiego - wybąkała w końcu.
- To dobrze. - Slater powiedział te słowa takim tonem, że
dziewczyna aż pokraśniała z oburzenia.
- Do licha z tobą - warknęła. - Chcesz się tylko odegrać za
wczorajszą noc... - Strażnik, który właśnie zmierzał do wyjścia,
zamarł w pół ruchu, ale Jamie nie zwróciła na niego najmniejszej
uwagi.
- Posłuchaj, McCall. Tak cię tutaj chyba nazywają. Trzymaj się z
daleka od mojej góry. Inaczej gorzko tego pożałujesz.
- Widzę, że temperamencik dopisuje ci jak zwykle! Jamie
zakręciła się na pięcie i wybiegła z przyczepy.
W drzwiach zderzyła się z wysokim, chudym mężczyzną.
Oszołomiony strażnik patrzył przez chwilę baranim wzrokiem na
drzwi, a następnie wydał jakiś nieartykułowany okrzyk i puścił się
pędem za dziewczyną.
David Brubaker stał przez chwilę w progu. Następnie gwizdnął i
bez słowa zbliżył się do biurka. Sięgnął po dzbanek z ekspresu i nalał
sobie kawy. Kiedy usiadł, wyglądał trochę tak jak przełamana w pół
anakonda.
RS
47
- Niezła mała, co? - mruknął. - Nasi ludzie szaleją za nią, ale
zdaje się, że wszystkim odmówiła.
David uśmiechnął się szeroko.
- No tak, ale teraz ma ciebie. Slater odwzajemnił jego uśmiech.
- Właśnie odrzuciłem jej zaloty. Opowiedział pokrótce całą
historię. Ominął tylko drobne szczegóły, związane z erotycznym
napięciem, które pojawiło się nie wiedzieć skąd.
Slater cały czas starał się nie zwracać uwagi na urodę
dziewczyny. Nie miał pojęcia, co go tak urzekło. Może starał się za
bardzo... Cóż, fakt pozostawał faktem. W pewnym momencie przestał
słuchać jej wywodu i zaczął myśleć o tym, jak cudownie mogliby się
razem kochać. Uśmiechnął się błogo. Dopiero po chwili dostrzegł, że
David przygląda mu się uważnie.
- O co chodzi, Brubaker? - spytał. - Masz do mnie jakąś sprawę?
Dave uśmiechnął się pod nosem.
- Chciałem tylko sprawdzić, czy żyjesz. Chłopaki na budowie
zakładają się, jak długo jeszcze pociągniesz, zanim cię ktoś zastrzeli.
- Aż tak źle?
David wzruszył tylko ramionami.
- Mogłeś się tego spodziewać. Spadek po Corneliusie to nie
Eldorado.
Drągal wypił łyk kawy i spojrzał na Slatera znad dymiącego
kubka.
- Ludzie cię nie rozumieją. Widzą, że ciężko pracujesz i że jesteś
sprawiedliwy, ale... to nie wystarczy...
RS
48
Slater pomyślał, że jest to coś w rodzaju komplementu.
Uśmiechnął się i wymamrotał:
- Pomyślę o tym - zawahał się. - Powiedz lepiej, jak wam idzie.
- Coś drgnęło. Mam wrażenie, że skończył się cyrk i zaczęła się
budowa. Ludzie odzyskują wiarę w sens tej roboty. Nawet ci, którzy
nigdy nie brali udziału w tak wielkich przedsięwzięciach.
Slater pokiwał głową. Właśnie o to mu chodziło. Chciał, żeby
ludzie byli dumni ze swojej pracy. Pragnął, by uznali tamę Monolith
za swoją. Dzięki temu staliby się jedną społecznością, połączoną
duchem solidarności i wspólnym celem, a nie mieszaniną
indywiduów.
Dave przeciągnął się i ziewnął szeroko.
- Tak swoją drogą, jeśli w dalszym ciągu każesz nam pracować
na dwie zmiany, będę musiał ciągnąć losy z Melanią, które z nas ma
cię zabić.
- Nie powiesz chyba, że przeżywasz kryzys małżeński?
- W pewnym sensie, tak. Bo widzisz, nie mogę się spotkać z
żoną. Kiedy ja pracuję na pierwszej zmianie,to ona na drugiej i
odwrotnie. A kiedy się już spotkamy, jesteśmy zbyt zmęczeni, żeby
się nawet pocałować. - David westchnął. - A mówiąc szczerze, nie
przysięgałem, tak jak ty, żyć w czystości.
Z jakichś powodów, ostatnia uwaga bardzo rozzłościła Slatera.
Już chciał powiedzieć Dave'owi, że ma szczęście, iż żona wytrzymała
z nim tak długo, ale ugryzł się w język. To, że nie miał stałej
partnerki, wcale mu do tej pory nie przeszkadzało. Nie gniewały go
też nieustanne docinki Brubakera. Więc skąd ten nagły gniew?
RS
49
- A skoro już o tym mówimy - ciągnął Dave. - Czy łączy cię coś
z tą rudą Irlandką?
Slater ponownie skrzywił wargi.
- Tak. Toczymy wojnę. - Rozłożył ręce w bezradnym geście. -
Jak widzisz, tama pozostaje moją jedyną miłością.
Dave nagle spoważniał i spojrzał na szefa z niepokojem.
- Wiesz, stary, czasami myślę, że Melanie ma rację. Powinieneś
się ożenić. Inaczej staniesz się jednym z tych zgryźliwych, starych
kawalerów, którzy rozmawiają sami ze sobą i twierdzą, że wolą tamy
od ludzi.
- Właśnie niedawno zacząłem głośno mówić do siebie. Melanie
to jednak mądra kobieta. Ciekawe, dlaczego za ciebie wyszła?
Dave uśmiechnął się. Nie potrafił obrazić się na Slatera.
- Mówię ci, małżeństwo to wspaniała rzecz. Gdybym to
wiedział, ożeniłbym się dziesięć lat wcześniej.
Slater patrzył na starego przyjaciela, próbując zwalczyć w sobie
jakieś dziwne uczucie. Zazdrość? Przecież nigdy nie był zazdrosny...
Dave i Melanie pobrali się pięć lat temu. Wcześniej pracowali
razem na budowie w miasteczku przypominającym trochę Pine Lake.
Na ich ślubie zjawiło się chyba z pięciuset grubokościstych, żylastych
robotników, ubranych w najlepsze niedzielne ubrania.
Slater był świadkiem na ich ślubie. Jeszcze teraz pamiętał, że
nawet w czasie wesela źle wróżył nowemu małżeństwu. Oczywiście,
nie zdradził się ze swoimi wątpliwościami. Po co miałby to robić?
Wszyscy robotnicy z wielkich budów musieli przejść przez chorobę
RS
50
„normalności". Rzucali pracę na budowie, zakładali rodziny, a
potem... Cóż, przeważnie rozwodzili się i wracali.
Slater sam uległ tej chorobie. Na szczęście wyzdrowiał i wrócił
do pracy. Miał duszę podróżnika i odkrywcy. Nie potrafił siedzieć w
domu i oglądać telewizji.
-...żebym zaprosił cię na kolację - jedynie końcowa fraza dotarła
do jego uszu.
- Aa?
Dave zacisnął usta i pomachał mu dłonią przed oczami.
- Mam nadzieję, że jesteś przytomny - powiedział cierpko. -
Melanie skarżyła się, że dawno do nas nie zaglądałeś. Twierdzi, że...
- Wiem, wiem. Że zacznę ze sobą rozmawiać. Powiedz jej, że to
się już stało, więc nie ma się czym przejmować...
Dave machnął ręką.
- Chciała zaprosić cię na kolację. Twierdzi, że żyjesz jak
pustelnik.
- Powiedz, że to tylko z powodu jej uroków. Kiedy ją widzę,
czuję, jak wzbiera we mnie niewypowiedziana żądza. Tłumię ją w
sobie. Ale gdyby udało jej się wysłać cię gdzieś na dłużej...
- Dobra, dobra - mruknął rozbawiony David. - Nie powinieneś
narzekać. Przecież mogłeś się jej oświadczyć. Przy tobie nie miałbym
żadnych szans.
Slater rozejrzał się dookoła i ściszył głos do szeptu:
- Wiesz, że byłem gotów to zrobić. Chyba nawet podobałem się
Melanie. Ale kiedy pojawiłeś się na budowie, w ogóle przestała mnie
zauważać. Taki już mój los - westchnął.
RS
51
Dave wyprężył dumnie pierś i uśmiechnął się. Slater poczuł, że
nagle z niewiadomego powodu zrobiło mu się cholernie przykro.
Przypomniał sobie ostatnią wizytę u Brubakerów, czułe uściski
małżonków i małego chłopca, który, jak twierdził, budował tamę z
klocków lego.
- W każdym razie, pamiętaj o naszym zaproszeniu. Slater skinął
głową. Coś ścisnęło go za gardło.
Nawet gdyby próbował coś powiedzieć i tak nic by z tego nie
wyszło.
Zazdrość. To była zazdrość. Slater podrapał się za uchem.
Jak może zazdrościć najlepszemu przyjacielowi? Już dawno
przecież doszedł do tego, że nie powinien się żenić. Historia z Alison
była na to najlepszym dowodem. Rozwód i wydarzenia, które po nim
nastąpiły, pokazały, że powinien pozbyć się głupich marzeń i liczyć
tylko na własne siły.
A jednak... coś nie dawało mu spokoju.
RS
52
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Na twoim miejscu starałbym się pospieszyć -mruknął Terry
Senkowski, przytrzymując uśpionego niedźwiedzia. - Zdaje się, że
dostał mniejszą dawkę środków nasennych.
- Zaraz. Nie mogę sobie poradzić - westchnęła Jamie, próbując
zapiąć obrożę z sygnalizatorem.
Przez chwilę walczyła z bezwładnym, brunatnym ciałem.
- No już. Udało się - powiedziała czując, że koniec paska
przeszedł gładko przez szlufkę.
Zacisnęła obrożę. Niedźwiedź poruszył się niespokojnie i
wysunął język. Po paru sekundach otworzył zasnute mgłą oczy.
- Uważaj, Jamie.
Skinęła głową. Przez chwilę wsłuchiwała się w przyspieszone
bicie swego serca. Jak łatwo było zapomnieć, że ma do czynienia z
jednym z najgroźniejszych zwierząt w całych Kordylierach.
Niedźwiedź leżał na grzbiecie, z łapami ułożonymi na piersi. Jamie
dałaby głowę, że uśmiecha się słodko przez sen.
Nie miała jednak złudzeń. To nie był pluszowy miś z domku dla
lalek. Gdyby doszło do konfrontacji, oboje z Terrym nie mieliby
żadnych szans.
Zwierzę wyraźnie próbowało skoncentrować błędny jeszcze
wzrok na niewielkiej figurce, która się wokół niego uwijała. Skórzany
pasek wyślizgnął się z jej rąk.
RS
53
Dziewczyna rzuciła jakieś przekleństwo i zanurzyła palce w
gęstym, niedźwiedzim futrze.
Otaczały ich natrętne muchy. Jamie machnęła ręką, żeby je
odgonić. Niedźwiedź mruknął złowrogo i poruszył łapą.
- Jamie!
- Chwila...
Poczuła na policzku gorący oddech zwierzęcia. Schyliła się,
żeby uchwycić śliski pasek.
- Do diabła!
Dopiero teraz poczuła, że bolec trafił we właściwą dziurkę. W
tym momencie chciała już tylko skończyć pracę.
- Zostało nam jeszcze około minuty. Nie bój się. Terry nerwowo
przełknął ślinę.
Miała przed sobą wspaniały okaz mniej więcej dwuletniego
samca. Niedźwiedź znajdował się w znakomitym stanie, zważywszy,
że dopiero niedawno obudził się ze snu zimowego.
Pomyślała ze wstrętem, że pewnie dożywiał się na śmietnisku.
Nie znosiła tego widoku, chociaż wiedziała, że niedźwiedzie
uwielbiają grzebanie w odpadkach. Były tak leniwe i żarłoczne, że
śmietnisko wydawało im się pewnie jakimś rajem. W każdej chwili
mogły posilić się kawałkiem tuńczyka, masłem fistaszkowym lub
nawet częścią orzechowego tortu. Dziewczyna uśmiechnęła się
mimowolnie. Niedźwiedzie były jak dzieci. Wolały odpadki od czegoś
naprawdę pożywnego.
- Uważaj!
RS
54
Niedźwiedź nagle uniósł głowę, a Terry odskoczył na dobre
półtora metra. Brunatny pysk przesunął się tuż przy jej twarzy. Jednak
gwałtowny ruch wyczerpał zwierzę.
- Uciekaj! -Terry znowu chwycił od tyłu zwaliste ciało.
Niedźwiedź wydawał głuche pomruki, nie bardzo wiedząc, co się
dzieje.
- Jeżeli nie zapnę porządnie tej obroży, cała robota na nic!
- Jeżeli zginiesz, wyjdzie na to samo! - usłyszała ostry, męski
głos.
Spojrzała w bok, by sprawdzić, kim jest nowo przybyły. Słuch
jej nie mylił. Na rozmiękłym gruncie pojawiła się para roboczych
kamaszy. Ich właścicielem mógł być tylko Slater McCall. Mężczyzna
pochylił się i przycisnął całym ciężarem półprzytomne zwierzę.
- To ty?! - Jamie omal nie wypuściła obroży. Niedźwiedź wydał
głuchy, przeciągły pomruk. Nie było czasu na towarzyskie
pogawędki.
- Co tutaj robisz? - spytała kończąc robotę.
- Właśnie ratuję ci życie - wyjaśnił, naprężywszy mięśnie,
ponieważ niedźwiedź ponownie próbował wstać.
- To już wszystko!
Dziewczyna skoczyła na równe nogi i chwyciła torbę z
narzędziami.
- Możesz go puścić i... uważajcie na siebie.
Wcale nie musiała ich ponaglać. Obaj mężczyźni zerwali się z
miejsca i pomknęli w stronę zaparkowanego między drzewami
pickupa. Niedźwiedź nawet nie zauważył, że jest już wolny.
RS
55
Dziewczyna pobiegła za nimi. W pewnym momencie
przystanęła i odwróciła się, żeby sprawdzić reakcję zwierzęcia. Nawet
się nie zdziwiła, kiedy okazało się, że niedźwiedź stoi niezbyt pewnie
na czterech łapach.
- Jamie! Do ciężarówki!
W tym momencie potężny Ursus Americanus rzucił się w jej
kierunku. Biegł zataczając się. Co rusz obijał się o drzewa. Mimo to
dziewczyna wolała się pospieszyć. Bez wysiłku pokonała ostatnich
parę metrów dzielących ją od samochodu.
- Teraz zajmie się torbą z narzędziami - wydyszała. Niedźwiedź
rzeczywiście zatrzymał się w miejscu,gdzie zostawiła narzędzia.
Ryknął potężnie, a następnie chwycił w zęby skórzaną torbę.
Narzędzia posypały się we wszystkich kierunkach. Rozjuszone
zwierzę zaczęło potrząsać głową.
- Co za temperament! - mruknął Slater. - Czy to normalna
reakcja?
- Raczej nie - wyjaśnił Terry. - Chociaż to prawda, że
niedźwiedzie miewają nagłe ataki wściekłości. Widziałem raz samicę,
która dosłownie rozdarła na strzępy spore drzewo, tylko dlatego, że
nie udało jej się złapać rudej myszy, którą ścigała przez ładnych parę
minut...
Jamie czekała, aż wyrówna się jej oddech. Slater pochylił się nad
nią i zerknął jej przez ramię, chcąc dokładnie obejrzeć niedźwiedzia.
Dziewczyna czuła ciepło jego ciała. Gorący oddech owiewał jej
policzek. Pomyślała, że jeśli tak dalej pójdzie, to nigdy się nie
uspokoi.
RS
56
Jak na złość Slater dotknął piersią jej ramienia. Zrobiła
gwałtowny ruch, nie mogła się jednak cofnąć, ponieważ w
samochodzie brakowało miejsca. Syknęła, chcąc przywołać
mężczyznę do porządku. Nie miało to jednak żadnego sensu. Slater w
ogóle się nią nie interesował. Patrzył zafascynowany na rozszalałe
zwierzę za oknem.
Niedźwiedź dopadł teraz do zawieszonej na jednym z krzaków
dżinsowej bluzy Terry'ego. Wziął ją w swoje przednie łapska i zaczął
rwać na drobne strzępy.
Jamie nie mogła powstrzymać uśmiechu, słysząc rozpaczliwy
jęk pomocnika. Poczuła, że Slater oparł się kolanem o jej szczupłe
udo. Próbowała nie zwracać na to najmniejszej uwagi.
Slater nie mógł uwierzyć w siłę i wytrzymałość niedźwiedzia.
Pokaz za oknem trwał już około dziesięciu minut. Roześmiał się z
ulgą, myśląc o tym, czego uniknął.
Dziewczyna zadrżała, czując ruchy jego ciała. Wyciągnęła rękę
do klamki. Na szczęście w porę się opanowała... Nie polepszyło to
jednak jej żałosnej sytuacji. Oddychała ciężko, patrząc w dół na
natrętne kolano. Slater przesunął się jeszcze bardziej do przodu i
wtedy... zamknęła oczy.
Siedzieli w kabinie pickupa ściśnięci jak sardynki w puszce.
Terry, który na początku przesunął się jak najdalej do tyłu, po
przygodzie z bluzą niemal wlazł na plecy McCalla. Wisiał tam
jeszcze, biadoląc nad losem swojego przyodziewku. Jamie zaciskała
powieki, czując zapach męskiego ciała, które napierało na nią z całej
siły.
RS
57
- Hej! Nic ci nie jest?!
Otworzyła oczy. W dalszym ciągu znajdowali się w pobliżu
polany, na której szalał potężny, brunatny niedźwiedź.
Jamie pokręciła przecząco głową. Nawet nie spojrzała w stronę
Slatera. Udawała zainteresowanie losami spłowiałej, dżinsowej bluzy,
lub raczej tego, co z niej zostało.
Slater wciągnął głęboko powietrze. Nagle, bez żadnego powodu,
serce zaczęło walić mu jak młotem. Poczuł, że ręce i nogi ma jak z
waty. Czyżby bał się jeszcze niedźwiedzia? Dopiero po chwili
zrozumiał, że tak podziałała na niego bliskość Jamie. Chrząknął cicho.
Nie znosił sytuacji, w których przestawał panować nad własnym
ciałem.
Coś dziwnego działo się również z dziewczyną. Oddychała
ciężko. Zarumieniła się. Jej ciało zesztywniało i wyprężyło się
zmysłowo.
Oboje zapomnieli o rozszalałym zwierzęciu. Myśleli tylko o
sobie. Slater chciał ją objąć i przytulić do swojej piersi. Mógłby
wówczas całować długą szyję i miedziane włosy o ziołowym zapachu.
Pieściłby językiem wszystkie, tajemne zakamarki drobnego ciała
Jamie. Poznałby zagłębienia pach i delikatne wycięcie między
piersiami...
Jamie pomyślała, że pragnie czuć na sobie potężne ciało Slatera i
zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Ale nawet wstyd nie mógł
powstrzymać gwałtownej fantazji. Zadrżała. Przed oczami miała
splecione, nagie ciała. To ona była kobietą prężącą się ekstatycznie w
ramionach atletycznie zbudowanego mężczyzny.
RS
58
- Czy myślicie, że możemy już wyjść? - Pytanie Terry'ego
zabrzmiało jak wystrzał.
Oboje mieli problemy z powrotem do rzeczywistości. Slater
zaklął cicho, a Jamie zaczęła rozglądać się półprzytomnie dokoła.
Terry wskazał za okno. Za drzewami ledwie mogli dostrzec sylwetkę
brunatnego niedźwiedzia.
Slater wciąż był przyciśnięty do Jamie, ale dopiero teraz poczuł
wyraźnie drżenie jej ciała. Kątem oka dostrzegł niewielkie krople potu
na jej czole. A więc dziewczyna czuła dokładnie to samo. Przez
chwilę zastanawiał się, jak „to" nazwać. Popęd seksualny? Pożądanie?
Miłość? Spojrzał bezradnie przed siebie.
Wszystkie możliwe odpowiedzi wywietrzały mu z głowy. Czuł
tylko, że pragnie do bólu bliskości dziewczyny.
Nie wiedział nawet, czy nie byłoby najlepiej pozbyć się tego
uczucia. Nigdy przedtem nie spotkał tak dzikiej i niezależnej kobiety
jak Jamie.
- Wszystko w porządku? - wymruczał pytanie wprost do jej
ucha.
Nagły dreszcz wstrząsnął ciałem dziewczyny.
- Tak, r... raczej tak - szepnęła.
Jamie przesunęła się w głąb kabiny, ocierając się udem o jego
biodro. Siedzieli tuż obok siebie. Slater poczuł, że nie jest w stanie
wydusić z siebie choćby jednego słowa.
Kiedy po raz ostatni przeżywał coś podobnego? Uśmiechnął się
pod nosem. Chyba ze dwadzieścia lat temu. To niesłychane, żeby
mężczyzna przed czterdziestką reagował jak nastolatek!
RS
59
- Myślę, że to już koniec. - Słowa Terry'ego zabrzmiały w tym
momencie jak nieproszony komentarz.
Jamie pokiwała głową. Sięgnęła po klamkę i otworzyła
drzwiczki samochodu.
- Dobrze. Zobaczmy, co się stało - powiedziała nieswoim
głosem.
Terry przesunął się i otworzył drugie drzwiczki. Slater został
sam. Nogi miał jak z waty. Nie wiedział, czy uda mu się zrobić
choćby parę kroków.
- Jesteście pewni, że nie wróci? - rzucił za oddalającą się parą.
Jamie przystanęła i z wysiłkiem popatrzyła na mężczyznę.
Dokonywała cudów, żeby zachować obojętną minę.
- Ten niedźwiedź ma teraz takiego kaca, o jakim świat nie
słyszał! Musi go odespać. W tej chwili jesteśmy zupełnie bezpieczni.
- Chwała Bogu - mruknął czując, że wracają mu siły.
Kiedy wysiadł, Jamie wciąż stała w miejscu. Spojrzeli sobie w
oczy. Slater poczuł, że nogi się pod nim uginają. Dziewczyna znowu
zaczerwieniła się aż po korzonki rudych włosów. Terry lamentował,
zbierając, nie wiadomo po co, strzępy dżinsowej bluzy.
Slater zamknął oczy. Pomyślał, że ładuje się w niezłą kabałę.
Pierwsze Przykazanie McCalla brzmiało przecież: Nie będziesz
zadawać się z miejscowymi kobietami! Kobiety miały brzydki
zwyczaj zakochiwania się w najmniej ku temu odpowiednich
chwilach. Kobiety marzyły o domu i dzieciach. Był już zbyt stary, by
pozwolić sobie na podobne ekstrawagancje.
RS
60
Jamie zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak w ogóle mogło
dojść do takiej sytuacji. Znajdowała się właśnie w szoferce
pomarańczowej ciężarówki, sam na sam z McCallem. Terry jechał za
nimi w szarym pickupie, którego używali do pracy przy
niedźwiedziach. Wracał do swojej gospodyni w Pine Lake. Ona... i
McCall jechali do starej chaty. Jej chaty.
Spojrzała z zainteresowaniem na pochylonego nad kierownicą
Slatera. Ciekawe, jakie myśli kryły się pod tym wysokim czołem. Z
całą pewnością pochłaniała go jazda po wąskiej, wyboistej drodze.
Ale czy tylko?
- Wygląda na fajnego chłopaka.
Dopiero po chwili zrozumiała, że mówi o Terrym.
- Studiuje biologię na uniwerku. Ma u mnie letnią praktykę. -
Jamie uśmiechnęła się. - Biedak. Myślę, że nie miał pojęcia, jak to
będzie wyglądać.
Slater spojrzał na nią z rozbawieniem, zaraz jednak musiał
odwrócić głowę. Samochód podskoczył niebezpiecznie na wybojach i
zboczył nieco ze szlaku. Mocne dłonie zacisnęły się na kole
kierownicy i sytuacja wróciła do normy.
Dziewczyna z uznaniem patrzyła na ręce Slatera. Jej ojciec miał
takie ręce: wielkie i niezgrabne, a mimo to delikatne. Kanciaste dłonie
wydawały się stworzone do pracy, a nie pieszczot, ale mimo to
oddałaby wszystko, by móc poczuć je na swoich udach, brzuchu,
piersiach...
Na tę myśl ugryzła się w język.
RS
61
Matka zawsze mówiła jej, że ogólnie rzecz biorąc na świecie
występują dwa gatunki mężczyzn: bezpieczny i niebezpieczny. Ten
pierwszy potrafi zapewnić kobiecie dobrobyt i spokój. Ma do
zaoferowania miłe życie w małym domku z gromadką roześmianych
dzieci. Ten drugi w ogóle nie potrafi dawać. Może za to tak omotać
nieszczęsną dziewczynę, że później długo będzie tego żałowała.
Jej ojciec należał do drugiego gatunku. Rozkochał w sobie
matkę i wywiózł z miasta do lasu. Po paru latach, kiedy wypaliła się
szalona miłość, wciąż miała do niego o to pretensje.
- Nie chcę, żebyś cierpiała tak jak ja - mówiła w chwilach
szczególnej depresji. - Znajdź sobie porządnego chłopaka, najlepiej
prawnika albo biznesmena. Wcale nie musi być piękny... Nie musisz
go nawet kochać... Pamiętaj, miłość nie trwa wiecznie!
Jamie ponownie zerknęła na Slatera. Według matczynej
klasyfikacji, byłby chyba jednym z najniebezpieczniejszych mężczyzn
na świecie.
Wciąż o tym myślała, kiedy nagle zatrzymali się z piskiem opon
tuż przed jej chatą. Slater w milczeniu pomógł jej przy przenoszeniu
ekwipunku. Kiedy skończyli, stanęli na drewnianej werandzie. Jamie
zastanawiała się, co powinna zrobić. Według wszelkich zasad,
wypadałoby zaproponować mu herbatę lub kawę. Bała się jednak
zaprosić go do środka.
Slater spojrzał na nią z rozbawieniem. Wyglądała jak
szesnastolatka na pierwszej randce.
Nie miał pojęcia, dlaczego dał się skusić na tę wycieczkę. Być
może kierowała nim zwykła ciekawość.
RS
62
Chata okazała się być większa, niż oczekiwał. Spojrzał z
uznaniem na wielkie, mocno połączone bierwiona i spadzisty dach,
zdolny powstrzymać nawet spadające skały.
- Niezłe - mruknął do siebie.
Rozejrzał się dokoła i jeszcze raz z uznaniem pokiwał głową.
Chata idealnie pasowała do otaczającego ją krajobrazu. Stała w
najdzikszej i najbardziej zielonej części doliny, tuż pod szczytem,
który posłużył budowniczemu za model dachu. Silne wiatry omijały ją
z daleka. Docierał tu co najwyżej łagodny, wiosenny zefirek.
Nagle zauważył, że stojąca obok dziewczyna również rozgląda
się po dolinie.
- Piękny widok - szepnął. - Człowiek, który to zbudował,
wiedział, co robi.
- To był mój ojciec.
- Cóż, gdyby szukał pracy, możesz skierować go do mnie...
- Zmarł przed rokiem.
Zachodzące słońce zalśniło na jej twarzy. Slater zrozumiał, że to
nie chciane łzy odbiły ostatnie, krwiste promienie.
- Przykro mi - szepnął. Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
- Zmarł niedaleko stąd, właśnie o zachodzie słońca - wyjaśniła
spokojnie. - Lubił patrzeć na góry o tej porze i nagle... - głos jej się
załamał. - To był wylew krwi do mózgu. Lekarze mówili, że wcale nie
cierpiał. Mógł nawet niczego nie poczuć. Mam nadzieję, że umierał
szczęśliwy...
- Zdaje się, że był ciekawym człowiekiem...
- O tak - skinęła głową.
RS
63
- I miał wspaniałą córkę - szepnął do siebie, z trudem
powstrzymując się, żeby nie powiedzieć tego głośno.
Zielonooka kobieta wciąż stanowiła dla niego zagadkę. Przy
każdym spotkaniu wydawała się być zupełnie inną osobą. Slater nie
przywykł do tego rodzaju metamorfoz.
- Czy nie czujesz się tutaj czasami samotna? - spytał.
- Samotna? - Dziewczyna roześmiała się dźwięcznie.
- Chyba żartujesz. Ta dolina to moja najlepsza przyjaciółka.
Jamie zatoczyła krąg ręką.
- Czuję się tutaj jak u siebie w domu. Nigdzie nie jestem tak
bezpieczna.
Spojrzała na górskie szczyty, czerwone w świetle zachodzącego
słońca.
- To tam czasami czuję się samotna ... i opuszczona
- wskazała horyzont, lub raczej jakieś miejsce, które znajdowało
się tuż za nim. - Czasami mam wrażenie, że należę do innego świata.
Głos jej się załamał. Zupełnie zapomniała o tym, że nie jest
sama.
Slater stał tuż obok. Bał się poruszyć. Chciał objąć dziewczynę i
przycisnąć do swojej piersi. Nie sądził, że Jamie może być tak
wzruszająco bezbronna. Czy to ta sama kobieta złapała go w
przemyślnie zamaskowaną pułapkę?
Nagle poczuł, że jest mu zimno. Cienka trykotowa koszulka nie
dawała zbyt wiele ciepła. Zauważył, że Jamie również drży z zimna.
Po chwili machnęła ręką, żeby przegonić natrętne myśli i ruszyła w
stronę ciepłego wnętrza.
RS
64
Zatrzymała się jednak przed progiem. Slater schylił się, udając,
że zawiązuje niesforne sznurowadło. Chciał jej dać czas do namysłu.
Jamie chrząknęła.
- Hm... może wejdziesz? Zaraz przygotuję kawę lub herbatę.
Uniósł głowę. Bez trudu stwierdził, że dziewczyna już żałuje
swoich słów. Chciał wstać i powiedzieć, że czekają na niego na
budowie, ale... Po pierwsze, nikomu nawet nie śniło się na niego
czekać. A po drugie, był ciekaw wnętrza chaty.
- Świetnie. Chętnie się czegoś napiję - powiedział, prostując się.
Jamie stała się nagle bardzo nerwowa. Najpierw nie mogła
znaleźć klucza, potem miała trudności z trafieniem w odpowiednią
dziurkę... Slater z rozbawieniem obserwował jej wysiłki.
Chciał powiedzieć: „Uspokój się, kochanie. Przecież jesteśmy
dorośli i w pełni odpowiadamy za swoje czyny. Mogę cię zapewnić,
że nie stanie się nic, czego byś nie chciała".
Milczał jednak. Wiedział, że dziewczyna zwiałaby gdzie pieprz
rośnie, gdyby usłyszała te słowa.
RS
65
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jamie spuściła głowę jak skazaniec i otworzyła drzwi. Cichy do
tej pory Timber rzucił się na nią z radosnym szczekaniem, jednak po
chwili dostrzegł ciemną sylwetkę mężczyzny i poczuł znajomy
zapach. Sierść zjeżyła mu się na karku.
Dziewczyna pogłaskała go po głowie.
- Spokojnie, Timber. To przyjaciel - powiedziała, oglądając się
w stronę Slatera.
Ta uwaga zdziałała cuda. Pies zaczął machać ogonem i radośnie
tańczyć dokoła zdumionego mężczyzny. Skoczył mu na piersi i
polizał olbrzymim, czerwonym językiem. Następnie przebiegł
galopem do kuchni i stanął przy lodówce.
- Zupełnie zwariował. Powinien się przecież prezentować jak
prawdziwy pies obronny.
Slater roześmiał się.
- Zostaliśmy przyjaciółmi dopiero przed - spojrzał na zegarek -
niecałą minutą. Dlatego może się czuć nieco swobodniej... Nie mam
jednak wątpliwości, że w razie potrzeby Timber bardzo szybko
uświadomiłby mi, gdzie jest moje miejsce.
Jamie uśmiechnęła się nieznacznie.
- Mam nadzieję, że będziesz o tym pamiętał. Mężczyzna
wzruszył ramionami.
- Wcale nie miałem zamiaru cię uwieść - mruknął pod nosem.
RS
66
Dziewczyna spojrzała mu w oczy, chcąc sprawdzić, czy mówi
poważnie. Następnie otworzyła puszkę i wrzuciła jej zawartość do
psiej miski. Timber czekał już na werandzie. Wnętrze chaty
prezentowało się nadzwyczaj bogato. Wszystkie meble wykonano w
drewnie. Na ścianach wisiało kilka obrazów oraz całe mnóstwo skór,
poroży oraz myśliwskiego sprzętu. Pokoje wyglądały na duże i
wygodne. Kuchnia i jadalnia wręcz zaskakiwały przepychem.
Szczególnie pięknie wyglądał olbrzymi kominek z głazów
narzutowych, znajdujący się w tym ostatnim pomieszczeniu.
Równie dobrze mogło to być luksusowe schronisko w jakiejś
modnej, górskiej miejscowości.
- Wspaniałe miejsce - stwierdził na widok nadchodzącej
dziewczyny. - Myślałem, że... żyjesz bardziej po spartańsku.
- Tata uwielbiał otaczać się luksusem - wyjaśniła z odcieniem
dumy w głosie. - Na przykład bardzo lubił lody i dlatego musieliśmy
kupić lodówkę. Pamiętam jeszcze problemy, jakie mieliśmy na
początku z prądnicą...
Wlała półtorej szklanki wody do ekspresu i otworzyła pudełko z
kawą.
Slater przeszedł do pokoju gościnnego. Zaciekawiła go spora
szafka z kolekcją rozmaitych minerałów.
- Kim był twój ojciec?
- Geologiem. Pracował w różnych kompaniach wydobywczych.
Czasami otrzymywał zlecenia rządowe. Chodziło głównie o
poszukiwanie uranu. Raz nawet zatrudniono go przy budowie tamy.
Może słyszałeś o Manicouagan w północnym Quebecku?
RS
67
- Tak. Ale tylko słyszałem. To stara tama, lecz podobno
znakomicie zrobiona - powiedział rozmarzonym tonem.
- Ojciec też miał takie nieobecne oczy, kiedy mówił o tej
cholernej tamie - westchnęła. - Pewnie dlatego nie protestował, kiedy
zaczęliście budować swojego giganta...
- Czy mógł nam zaszkodzić?
- Oczywiście. Miał tutaj olbrzymi autorytet. Ludzie nie mówili
do niego inaczej, jak „panie profesorze". Pomagał wszystkim...
Dziewczyna uśmiechnęła się do swoich myśli. Jak często bywa
w takich wypadkach, jedno wspomnienie wywoływało następne.
- Był również kimś w rodzaju inżyniera i wynalazcy. Cały ten
dom jest jego dziełem. Wymyślił nawet system ogrzewania
deszczówki energią słoneczną... Tyle, że tutaj ciągle pada i przez
miesiąc mieliśmy do kąpieli letnią wodę. Matka nigdy mu tego nie
mogła wybaczyć... Potem, oczywiście, zainstalował bojler...
- Czy pułapka na niedźwiedzie... i ludzi jest również jego
dziełem?
Jamie skrzywiła się. Dopiero teraz zrozumiał, że popełnił błąd.
- Przepraszam. Jestem zmęczona - powiedziała. -Pracowałam
cały dzień...
Wstała i podążyła w kierunku łazienki. Po chwili usłyszał szum
prysznica.
Slater uznał, że dużą przyjemność sprawi mu krótki relaks przed
kominkiem. Drewno było już przygotowane. Wystarczyło tylko
zapalić zapałkę i po chwili wesoły ogień zaczął buzować w palenisku.
RS
68
Nie miał wątpliwości, że praca z niedźwiedziami jest tylko
przykrywką dla innej działalności. O co jednak tak naprawdę mogło
chodzić dziewczynie? I skąd te pułapki? Slater podrapał się po głowie,
zdecydowany wyjaśnić wszystkie tajemnice pięknej pani magister od
krwiożerczych niedźwiedzi.
Wszystkie? Kątem oka dostrzegł koszyk ze świeżym praniem,
stojący pod stołem. Ciekawe, co też może nosić żeński odpowiednik
Buffalo Billa? Koszula... Dżinsy... Slater uśmiechnął się szeroko. W
dłoni trzymał delikatny, różowy biustonosz. Po chwili dostrzegł
pasujące do niego, koronkowe majteczki.
Hm, ta dziewczyna ani na chwilę nie przestawała go zaskakiwać.
Ekspres do kawy zaczął wydawać głuche pomruki. Slater
odwrócił się w stronę kuchni. W tym momencie poczuł, że ktoś
wyrywa mu bieliznę z dłoni.
- Jesteś fetyszystą, McCall?! - spytała rozzłoszczona Jamie.
- Nie - odrzekł z uśmiechem. - Po prostu chcę trochę pomóc
wyobraźni.
Liczyła na to, że go zawstydzi. Niestety, to ona zaczerwieniła się
jak pensjonarka. Co, do diabła, podkusiło ją, żeby kupić tak
wyzywającą bieliznę? Zrobiła to bez zastanowienia, w czasie ostatniej
wycieczki do Vancouver. Schyliła się i włożyła obie rzeczy do kosza.
Co sobie teraz o niej pomyśli ten przemądrzały facet?
- Czy mogę prosić...?
Jamie zaczerwieniła się jeszcze bardziej i spuściła głowę jak
jawnogrzesznica. Dopiero po chwili zrozumiała, że Slater mówi o
kawie. Ruszyła do kuchni, nie patrząc w jego stronę.
RS
69
To był błąd. Znudzony czekaniem, już się tam znajdował.
- Chcesz śmietanki? - spytał.
- Nie... to znaczy: tak. Poproszę.
Otworzył drzwi lodówki i wyjął karton ze śmietanką.
- Może jesteś głodna? - rzucił przez ramię.
- Tak... to znaczy: nie. Nie chciałabym...
- Musisz być głodna. Przecież cały dzień pracowałaś... - Spojrzał
do wnętrza lodówki. - Zaraz, zaraz... Co my tu mamy? Jajka, kiełbasa,
cebula... Ciepła kolacja dobrze nam zrobi.
- Ale... - Nagle zrozumiała, że tu, w górach, nie ma żadnej
wymówki.
- Nie przejmuj się. Umiem gotować.
Jamie skinęła z rezygnacją głową. Slater nalał świeżej kawy do
kubków, znalezionych na suszarce.
- Wiesz, od dwóch dni mam wrażenie, że gdziekolwiek się
ruszę, wszędzie spotykam ciebie - powiedziała niezbyt uprzejmie.
- Wczoraj to ty mnie odwiedziłaś... McCall uśmiechnął się
szeroko.
- Ale dzisiaj, dzisiaj - powiedziała z nagłym błyskiem w oku. -
Jak to się stało, że znalazłeś mnie w górach?
- Och, włóczyłem się to tu, to tam... Dziewczyna spojrzała na
niego z rozbawieniem.
- Ciężarówką?
Slater dopił kawy i zajął się obieraniem cebuli.
- Dobrze. Szukałem ciebie.
- Po co?
RS
70
Spojrzał na nią z powagą. W jego oczach pojawiły się pierwsze
łzy.
- Potrzebuję ciebie.
- To brzmi jak wyznanie z kiepskiego melodramatu. Może
jeszcze powiesz, że żyć beze mnie nie możesz?
Slater wytarł twarz rękawem, ale niewiele mu to pomogło.
- Cholerna cebula - warknął. - Chodzi o zupełnie prostą sprawę.
Nie mogę sobie poradzić z niedźwiedziami. Zlekceważyłem twoje
ostrzeżenia i teraz chciałbym...
- To brzmi jak przeprosiny - przerwała mu w pół zdania.
- Bo to są przeprosiny - roześmiał się.
- Wobec tego słucham?
- Chciałbym cię prosić, żebyś pomogła ujarzmić te rozwydrzone
bestie. Jeszcze parę tygodni temu można je było przegonić za pomocą
klaksonu. Teraz... traktują go jak sygnał na obiad i zbiegają się ze
wszystkich stron do ciężarówki.
Slater westchnął ciężko.
- Wczoraj dwóch chłopaków po prostu ugrzęzło w morzu
niedźwiedzi - ciągnął. - Przez dwie godziny siedzieli w kabinie
ciężarówki i trzęśli się ze strachu. Mówią, że już tam nigdy nie wrócą
i... - wziął głęboki oddech - nawet nie mogę mieć do nich o to
pretensji.
Jamie zmarszczyła brwi.
- Przecież ostrzegałam Corneliusa... Co roku rodzą się nowe
niedźwiedzie. Te najmłodsze nawet nie wiedzą, że mogą istnieć jakieś
inne sposoby zdobywania pożywienia. Za rok będzie jeszcze gorzej...
RS
71
- Moi ludzie zaczęli chodzić z bronią.
- Z bronią?! - Oczy dziewczyny rozszerzyły się z przerażenia. -
Ależ to...
- Przykro mi, ale nie miałem innego wyjścia - westchnął.
- Jeżeli ktokolwiek ośmieli się zabić niedźwiedzia, to... -
zawiesiła głos.
- Jamie, przecież chodzi o życie moich ludzi!
- A czyja to wina?! - krzyknęła i postawiła z rozmachem pusty
kubek na stole.
Ze łzami w oczach wybiegła z kuchni. Slater zaklął i pobiegł za
nią.
- Jamie! - krzyknął.
Dziewczyna nie odpowiadała. Znalazł ją wtuloną w oparcie
starej kanapy.
- Zostaw mnie - powiedziała. - Nie jestem ci do niczego
potrzebna. Przecież znalazłeś już rozwiązanie...
Złapał ją za ramię i obrócił twarzą ku sobie.
- Posłuchaj mnie przez chwilę! - krzyknął. - Nikt nie ma zamiaru
zabijać tych twoich niedźwiedzi! Nie znoszę zabijania pod
jakimkolwiek pozorem...
Puścił ją. Głowa dziewczyny uderzyła w oparcie kanapy.
- Musimy wypracować jakiś kompromis. Źle nam poszło na
początku, ale to nie powód, żeby nienawidzić się do końca życia!
Jamie spojrzała na niego niechętnie. Chciała powiedzieć, żeby
się wynosił. Otworzyła usta i...
RS
72
- Czy próbowałeś ogrodzić teren śmietniska, tak jak
zamierzałeś?
Skinął głową.
- Nic z tego nie wyszło. Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Tak jak mówiłaś - dodał. - Ktoś proponował, żeby palić
odpadki, ale zdaje się, że Cornelius już tego próbował i to z marnym
efektem.
- Poparzone niedźwiedzie mogą być bardzo niebezpieczne. Poza
tym, narazicie się w ten sposób na ataki ze strony ekologów.
- Ogrodzenie elektryczne?
Potrząsnęła przecząco głową.
- W najlepszym, powtarzam: w najlepszym wypadku nie poczują
go przez grube futro. Ale jeśli poczują, to wpadną w szał.
Uśmiechnęła się, widząc smutną minę Slatera.
- Ten dzisiejszy był tylko trochę rozzłoszczony. Dziewczyna
zamyśliła się na chwilę.
- Możesz użyć petard, ale niedźwiedzie są sprytne... Dadzą się
nabrać raz, najwyżej dwa. Jednak nie to jest najgorsze...
- Nie to? - powtórzył zgnębionym głosem.
- Oczywiście. Większość niedźwiedzi ze Skookum nie potrafi
już żyć w naturalnych warunkach. Jeśli nagle odetniesz je od źródła
pożywienia, będziesz miał na karku gromadę głodnych i gotowych na
wszystko zwierząt.
Slater zaklął i w roztargnieniu potarł brodę.
- Myślisz, że przyjdą do obozu?
RS
73
- Tak. Zwłaszcza że przestały się bać ludzi... Przez chwilę
siedzieli w milczeniu.
- Mam się wycofać?
- Nie. Ale powinieneś działać powoli i ostrożnie. Musisz
odzwyczaić je od taniej jatki na śmietnisku i znaleźć jakiś sposób na
zagospodarowanie odpadków. -Jamie uśmiechnęła się, słysząc
zduszone westchnienie. -To chyba nic trudnego dla takiego inżyniera
jak ty, co?
Slater spojrzał na nią znad deseczki z pokrojoną w kostkę
cebulą.
- Zaraz zrobię jajecznicę. Możesz nakryć do stołu - mruknął. Po
kolacji usiedli przed kominkiem z kieliszkami wypełnionymi
zadziwiająco jak na to pustkowie dobrym, białym winem, które Jamie
przyniosła z gabinetu ojca.
- Jak to się stało, że zaczęłaś zajmować się niedźwiedziami?
Jamie uśmiechnęła się i pogłaskała psa. Timber leżał tuż obok, z
zamkniętymi oczami.
- Urodziłam się w obozie geologicznym na Alasce. Potem
jeździliśmy po całym kraju... Tak się składało, że wszędzie były jakieś
niedźwiedzie: brunatne, białe, pomarańczowe... Ojciec uważał, że
przeraża tylko to, co nieznane. Dlatego zaczaj mi o nich opowiadać.
Kiedy miałam sześć lat, wiedziałam już o nich prawie wszystko -
zamyśliła się. - Nie potrafiłabym już robić nic innego...
- Twoja matka musiała być wspaniałą osobą - powiedział
smutno.
RS
74
Przed oczami majaczył mu obraz roześmianej, szczupłej
blondynki. Matka porzuciła go, gdy miał pięć lat. Później zajmowały
się nim różne osoby. Przechodził z rąk do rąk, jak wytarty żeton.
Nikogo jednak nie pamiętał tak dobrze, jak matki.
- Och, nie znosiła takiego życia. Jej ojciec wykładał literaturę w
Princeton. Prawie go nie znałam. Matka zawsze z rozrzewnieniem
wspominała przyjęcia u innych profesorów. Była zaręczona z jakimś
fizykiem, kiedy poznała ojca.
Jamie roześmiała się.
- Mówiła, że nigdy nie widziała kogoś tak przystojnego jak
ojciec. Natychmiast zerwała zaręczyny i pojechała na Alaskę...
- Gdzie się urodziłaś...
- Właśnie - skinęła głową. - Mama była przekonana, że ojciec
wróci na uniwerek po moim urodzeniu. Mogłaby wtedy wydawać
swoje przyjęcia...
- Ale zamiast tego musiała uczyć dobrych manier geologów i
robotników.
Jamie aż pisnęła z uciechy.
- Kiedyś nakryła mnie w starej szopie z Billym Jacobsem. Nie
dała sobie przetłumaczyć, że mamy po dziesięć lat i że w szopie było
potwornie zimno. Musiałam wyjechać z nią do Vancouver. Wakacje
spędzałam tutaj z ojcem, a do szkoły...
Dziewczyna nie dokończyła. Oczy jej posmutniały. Podniosła do
ust kieliszek z winem i wypiła je do dna.
Slater milczał. Zastanawiał się, jak mogło czuć się dziecko,
zmuszone do życia w dwóch, zupełnie różnych, światach.
RS
75
- Mama wciąż mieszka w Vancouver. Ma tam sklep z antykami.
- Ciekawe, co ma do powiedzenia na temat córki, która walczy z
niedźwiedziami?
Jamie machnęła ręką.
- Och, jestem jej wiecznym utrapieniem. Oczywiście, ma
nadzieję, że kiedy...
Nie dokończyła i spojrzała uważnie na Slatera.
- A ty, McCall? Opowiedz mi trochę o sobie. Uśmiechnął się i
spojrzał na nią przciągle. Siedziała boso na podłodze i głaskała
olbrzymi łeb psa. Wyglądała tak kobieco, jak nigdy. Z trudem
rozpoznawał w niej zadziorną dziewczynę, z którą już dwukrotnie się
pokłócił.
- Cóż - zaczął - nie mam zbyt dużo do opowiadania. Moje
dzieciństwo upłynęło na różnych budowach. Matka opuściła ojca po
sześciu latach. Potem nigdy już jej nie widziałem. Wychowywały
mnie różne ciotki i babcie - prawdziwe i doszywane... Następnie
politechnika, dyplom... no i wróciłem na budowę.
Jamie uśmiechnęła się.
- Twój ojciec też jest inżynierem?
- Mhm - przytaknął. - Myślę, że mamy to we krwi...
- A kobiety? - spytała lekkim, zbyt lekkim, tonem. - Pewnie
masz z pięć żon, co?
- Nie - uciął krótko.
Zaległa cisza, przerywana tylko posapywaniem śpiącego psa.
RS
76
- Żeby wszystko było jasne: lubię kobiety. Ożeniłem się zaraz po
dyplomie. Rozwiodłem - po pierwszej budowie. Wygląda na to, że nie
można pogodzić małżeństwa z wędrownym życiem.
- Aha - mruknęła nieco ośmielona. - Mały romansik tu, inny
tam...
Slater spojrzał jej prosto, w oczy.
- Widzę, że znasz życie i nie trzeba ci wszystkiego tłumaczyć. A
powiedz, jak jest z tobą? Masz kogoś?
Jamie skinęła poważnie głową.
- Tak - odpowiedziała.
Slater patrzył na nią oniemiały. Ścisnął niebezpiecznie trzymany
w dłoni kieliszek.
- To świetnie - szepnął.
Czego oczekiwał? Że tak ładna dziewczyna jak Jamie będzie żyć
w tym domu jak mniszka?
- Chcesz kawy? - spytała. Potwierdził. Dziewczyna wyszła do
kuchni. Wstał i zaczął przechadzać się nerwowo po pokoju.
Dorzucił drew do kominka, przyjrzał się wiszącej na ścianie
mapie okolicy, a następnie dostrzegł w odległym kącie stary kosz,
wypełniony różnymi papierami.
Znajdowały się tam odręczne notatki, wycinki z gazet, wydruki
komputerowe i coś, co wyglądało na naukowe raporty. Slater podniósł
pierwszą z brzegu kartkę. Dotyczyła olbrzymiego jesiotra,
znalezionego przed dwoma laty na brzegu jeziora Waszyngtona koło
Seattle.
RS
77
Spojrzał na zdjęcie i zimny dreszcz przeszył mu kark. Ryba do
złudzenia przypominała potwora, o którym krążyły legendy. Kiedy
pracował w tamtych okolicach, nasłuchał się opowieści o kaczkach i
gęsiach pożeranych przez jakieś dziwne stworzenie.
Chrząknął i sięgnął po następny artykuł. Tym razem chodziło o
jakieś duże, kosmate zwierzę, które napadło na turystów w stanie
Oregon. Niewyraźne zdjęcie przedstawiało bez wątpienia głodnego
niedźwiedzia, stojącego na dwóch łapach.
Zaintrygowany, zaczął przeglądać wnętrze kosza. Prawie
wszystkie wycinki dotyczyły zwierzęcia nazywanego „wielkostopy",
ponieważ, jak twierdzili autorzy, właśnie ta cecha odróżniała je od
zwykłych niedźwiedzi.
Raporty, podpisane Ben Kilpatrick, zawierały dalsze szczegóły,
dotyczące wielkostopego. Slater gwizdnął przeciągle. Jego wzrok
spoczął na czymś, co brał do tej pory za niewydarzony kawałek skały,
służący za przycisk do papieru. Odwrócił zaskakująco lekki
przedmiot. Na spodzie znajdował się odcisk olbrzymiej stopy...
- Co u licha? - powiedział, patrząc na gipsowy odlew.
Przyglądał się uważnie zaskakująco wyraźnie odbitym,
szponiastym palcom i mocno zaznaczonej pięcie zwierzęcia.
- No, no - mruknął pod nosem.
Przypomniał sobie pokój, który wyglądał na pracownię.
Wyszedł i odnalazł pomieszczenie zastawione elektroniczną
aparaturą. Wystarczył mu jeden rzut oka, by mniej więcej zrozumieć,
do czego służy. Wrócił po kilkunastu sekundach.
Z kuchni dobiegły go wesołe pokrzykiwania dziewczyny.
RS
78
- Wiec o to chodzi - szepnął i położył odlew, który wciąż
trzymał w dłoni, na poprzednie miejsce.
Jamie weszła do jadalni, niosąc przed sobą tacę z kawą.
- Mam nadzieję, że się nie nudziłeś - powiedziała wesoło. -
Teraz możemy...
Zamarła w pół ruchu. Nie wiedziała, co się stało, ale czuła, że
coś wisi w powietrzu.
- Daj spokój z kawą - powiedział Slater. - Chodź tutaj. Musisz
mi wszystko wyjaśnić.
Oczy Jamie zrobiły się okrągłe. Domyśliła się, że Slater widział
jej aparaturę i wyciągnął jakieś daleko idące wnioski. Gorączkowo
zastanawiała się, jak mu teraz wszystko wyjaśnić.
- Pewnie chodzi ci o komputer - powiedziała najlżejszym tonem,
na jaki mogła się zdobyć. - Cóż, ojciec ulepszył nieco cały system...
Jest teraz zbyt skomplikowany, żeby ot, tak wyjaśnić, do czego służy.
Chodzi przede wszystkim o śledzenie niedźwiedzi z sygnalizatorem...
Slater potrząsnął głową.
- Znam się na tym trochę - powiedział. - Nie uda ci się mnie
zwieść. Widziałem, że masz cały, niezwykle skomplikowany system
pułapek...
- Nie twój interes - wypaliła. Uśmiechnął się.
- W pewnym sensie mój. W końcu stałem się twoją ofiarą...
- Slate! - jęknęła.
- Nie o to jednak chodzi - mruknął, wskazując kosz z papierami.
- Chcesz złapać to dziwne zwierzę, prawda?
RS
79
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Dalsze kłamstwa nie miały żadnego sensu.
- Miejscowa ludność nazywa go z indiańska Sasquatch -
szepnęła, podchodząc do Slatera. - Nazwa naukowa, Gigantopithecus
blacki, pochodzi od doktora Grovera Krantza z mojego uniwersytetu.
Ojciec zajmował się tymi zwierzętami przez trzydzieści lat. Ostatnio
ograniczał się tylko do tych terenów.
Jamie wskazała mapę, którą oglądał przed kilkoma minutami.
- Te ciemniejsze punkty, to miejsca, w których znalazł jakieś
ślady tego zwierzęcia, a jaśniejsze to te, w których widział je
osobiście.
Slater spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Przecież na mapie aż roi się od nich!
- Skookum to stare indiańskie słowo. Oznacza złe duchy lub
czarowników. W dolinie od stuleci krążyły opowieści o wielkim
włochatym człowieku, którego nazywano Sasquatch...
- Więc jednak olbrzymia włochata małpa, a nie niedźwiedź... -
W jego głosie pojawiły się kpiące nutki.
Jamie spojrzała na niego ze złością.
- Taka jak ty - syknęła przez zęby. Slater nie podjął rzuconej
rękawicy.
- Chcesz ją złapać?
RS
80
- Może się to wydawać mało prawdopodobne, ale ja jednak
wierzę, że to zwierzę istnieje. Ojciec poświęcił całe życie na
poszukiwania...
- Możesz powtórzyć jego los.
- Mogę - zgodziła się. - Niemniej chcę udowodnić, że miał rację.
Wielu twierdzi, że był szalony. Oskarżają go o alkoholizm... To
prawda, że czasami, kiedy był w złym nastroju, zamykał się w chacie i
pił na umór. Ale nie miało to żadnego wpływu na wyniki badań.
Slater poczuł się głupio. Starał się unikać wzroku dziewczyny.
- Myślisz, że ci się uda?
Uśmiechnęła się po raz pierwszy od powrotu z kuchni.
- O tak! Przecież złapałam ciebie. Spojrzeli sobie w oczy.
- To już wiemy - powiedział. - Ale co dalej? Jamie poczuła, że
nogi się pod nią uginają. Zanim zdążyła pomyśleć, dotknęła skroni
Slatera i pogłaskała niewielką, zabliźnioną ranę.
- Nigdy cię za to nie przeprosiłam - powiedziała z nagłą
czułością. - Miałam potem koszmarne sny. Śniło mi się, że skręciłeś
kark przy upadku.
- Na szczęście mam twardą głowę - roześmiał się. Nie wiedziała,
dlaczego poprzednio sądziła, że Slater ma oczy wilka. Z bliska
wydawały się tak czułe i tak... pociągające.
Później nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego nie wziął jej w
ramiona. Zielone oczy patrzyły na niego tak kusząco. I te usta, lekko
rozchylone, wilgotne usta, wprost stworzone do pocałunków.
RS
81
Odwrócił się z wysiłkiem i podszedł do drzwi. Działał jak w
transie. Mruknął coś na swoje usprawiedliwienie i wyszedł na
zewnątrz. Całym sercem pragnął zostać razem z dziewczyną.
Na dworze było już zupełnie ciemno. Zdziwiony spojrzał na
zegarek. Kwadrans po jedenastej... To znaczy, że przesiedział w
chacie ładnych parę godzin.
- Do diabła, McCall, co ty właściwie robisz?! - mruknął do
siebie.
Odpowiedź była aż nazbyt oczywista.
- Dziękuję za kolację - szepnęła Jamie, która niczym duch
wyłoniła się z przedpokoju.
Timber jak zwykle pojawił się przy jej boku. Ziewnął szeroko.
- Dziękuję za cały wieczór.
Slater uśmiechnął się pod nosem, zadowolony, że udało mu się
pokonać gwałtowne emocje. Spojrzał przed siebie i ruszył w stronę
ciężarówki.
- Dobranoc, Jamie.
- Dobranoc.
W połowie drogi przystanął i obrócił się na pięcie. Oczy
świeciły mu dziwnym blaskiem. Zaklął i puścił się pędem w kierunku
werandy.
- Zapomniałeś czegoś?
- Można tak powiedzieć.
Pokonał schody w dwóch susach i stanął obok zdziwionej
dziewczyny.
RS
82
- Pewnie później będę tego żałował - powiedział, patrząc jej w
oczy. - Ale nigdy bym sobie nie darował, gdybym tego nie zrobił.
To mówiąc pochylił się nad nią i pocałował namiętnie.
Jamie zesztywniała i krzyknęła cicho. Timber warknął i spojrzał
na nią, czekając na rozkazy. Ale jego pani milczała. Podjęła samotną
walkę, którą... przegrała po pierwszych paru sekundach.
Objęła Slatera i wtuliła się w jego potężną pierś. Ich usta
połączyły się po raz drugi. Tym razem nie spieszyli się. Chcieli
nacieszyć się sobą. Timber uznał, że nie będzie potrzebny i wycofał
się w głąb mieszkania.
- Co robisz? - jęknęła.
- Przecież oboje tego pragniemy - powiedział chrapliwym
głosem.
Jego wargi po raz kolejny wzięły w posiadanie usta dziewczyny.
Prawa dłoń zaczęła przesuwać się po jej plecach. Jamie ponownie
zesztywniała, ale chwilę później poddała się pieszczocie i zarzuciła
mu ręce na szyję.
Slater poczuł sprężyste piersi tuż przy swoim torsie. Coś w nim
jakby pękło. Nie panował już dłużej nad swymi ruchami. Przycisnął
Jamie do siebie i zaczął namiętnie pieścić. Ich ciała wpadły w zgodny
rytm. Jamie jęknęła.
- Och, Slater!
- Ciii... - położył palec na jej ustach.
- Nie mogę w to uwierzyć...
Slater ugryzł ją delikatnie w ucho.
- Uwierz - szepnął.
RS
83
Chciał ją znowu pocałować, ale uciekła ustami w bok.
- Nie możemy. To zbyt niebezpieczne...
Slater nie potrafił ukryć rozczarowania. Opuścił ręce i spojrzał
na nią z wyrzutem.
- Czy chodzi o tego drugiego mężczyznę?
- Drugiego mężczyznę? - Potrząsnęła głową. - Nie rozumiem...
- Tego, z którym jesteś związana, czy jak to się teraz mówi...
Odwrócił się w stronę ciężarówki, żeby nie widzieć jej twarzy.
Krótki, zduszony okrzyk powiedział mu jednak wszystko.
- O Boże, Curtis! Zupełnie zapomniałam... Slater znowu był
przy niej. Złapał ją za rękę i roześmiał się głośno.
- Zapomniałaś?! Zapomniałaś w czasie zwykłego pocałunku?!
Jamie zarumieniła się.
- To nie był taki zwykły pocałunek... - zaczęła nieśmiało.
- Tak ci się tylko wydaje. Ale zaraz zobaczysz, że prawdziwy...
- Nie!
Dziewczyna wyślizgnęła się z jego objęć i rozejrzała bezradnie,
szukając psa.
- Matka ostrzegała mnie przed mężczyznami twojego pokroju! -
wypaliła.
- Tak? A co dokładnie mówiła?
- Że nie powinnam się z wami zadawać, bo to niebezpieczne.
Slater roześmiał się.
- Ależ ja jestem jeden!
Wziął ją za rękę i zaczął delikatnie gładzić wnętrze dłoni.
- Czy naprawdę uważasz, że jestem niebezpieczny? - spytał.
RS
84
Dziewczyna wyszarpnęła rękę.
- Tak - ucięła krótko. - Najniebezpieczniejszy ze wszystkich.
- Przecież to coś w rodzaju łapówki. - Jamie skrzywiła się z
odrazą. - Nie sądzisz?
Sam pokiwał głową.
- Oczywiście - powiedział, opierając się o kuchenny stół. -
Musisz jednak zrozumieć, że stało się coś nieprawdopodobnego.
Wielki Slater McCall zniżył się do zaproponowania ci łapówki, w
zamian za pomoc przy niedźwiedziach. To znaczy, że wcale już nie
jest taki wielki. - Sam zmieszał się. - Przynajmniej, jeśli idzie o
ciebie...
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że pracujesz dla tego
człowieka?
- Pracuję z McCallem, a nie dla niego. To różnica.
- Niemożliwe. Nikt nie pracuje z McCallem! Sam spojrzał na nią
z rozbawieniem.
- Trochę przesadzasz. Nie jest on może aniołem, ale
przynajmniej zawsze dotrzymuje słowa. Nie interesują go personalne
rozgrywki. Zawsze jest sprawiedliwy.
Indianin podrapał się po głowie.
- Pamiętasz Corneliusa? Dziś mówił to, a jutro co innego.
Potrafił wyprzeć się własnych słów. Takie numery nie przeszłyby z
McCallem.
Jamie postawiła na stole kubek z gorącą kawą. Drugi znajdował
się koło ekspresu.
RS
85
- Dobrze, rozważmy wszystko jeszcze raz. Czy możesz
powtórzyć jego propozycję?
- Trzeci raz? - jęknął. Skinęła głową.
- Tak. Lubię słuchać, jak mężczyźni płaszczą się przede mną.
Sam chrząknął i spojrzał na nią ciekawie.
- Zabawne. Slater przewidział, że tak to odbierzesz. Czy możesz
zdradzić, co was łączy?
- Nic - powiedziała szybko.
Wyjęła zużyty filtr i wyrzuciła go do kosza. Potem wskazała
Samowi drzwi do jadalni. Usiedli w fotelach przy kominku.
- Słucham? - powiedziała.
W odpowiedzi usłyszała dobroduszne westchnienie. Następnie
Indianin pociągnął pierwszy łyk kawy z kubka.
- Powiedział, że jeśli pomożesz mu w miarę bezboleśnie pozbyć
się niedźwiedzi, to będziesz mogła wrócić na budowę.
Dziewczyna skrzywiła się.
- Czy nie sądzisz, że ta propozycja jest chybiona? Ostatecznie, w
moim interesie leży jak najdłuższe utrzymanie niedźwiedzi na
śmietnisku...
Sam pokiwał głową.
- Mówiłem mu o tym. Twierdzi, że pomożesz mu, ponieważ
wiesz, że w walce z człowiekiem zwierzęta nie mają żadnych szans...
Dziewczyna zagryzła wargi.
- Co się dzieje, Jamie? Nigdy się tak nie zachowywałaś! Samo
nazwisko McCalla doprowadza cię do białej gorączki!
- Nie bądź głupi - warknęła. Sam spojrzał na nią uważnie.
RS
86
- Hej, nie zapominaj, że znamy się już prawie dwadzieścia lat.
Łączy nas braterstwo krwi. Mieliśmy sobie ufać, pamiętasz? - spytał,
wskazując z uśmiechem kciuk prawej ręki.
Jamie uśmiechnęła się mimo woli i zaczęła rozcierać swój palec,
chociaż rana zagoiła się przed wieloma laty. Przypomniała sobie
powagę, z jaką składali przysięgę. Oboje bali się myśliwskiego noża
ojca, który posłużył do zrobienia rytualnych nacięć.
- Byliśmy wtedy dziećmi... Poza tym, to ty pierwszy złamałeś
przysięgę i ożeniłeś się z nauczycielką!
- Wcześniej ty wyjechałaś na studia!
Jamie uśmiechnęła się błogo. Nagle wróciły do niej obrazy z
wczesnego dzieciństwa.
- Pamiętasz, jak ojciec zabierał nas w góry? Do tej pory potrafię
bez większego wysiłku złapać pstrąga!
- Brakuje mi go.
Jamie skinęła głową i zajrzała do wnętrza pustego kubka.
- Wszystko się zmienia, Sam - szepnęła. - Wszystko
karłowacieje i staje się nijakie.
Indianin postawił swój kubek na podłodze i sięgnął po jej dłoń.
- Ja zawsze pozostanę w Pine Lalce, przy górze Skookum...
- A co z doliną?! - żachnęła się. - Ta cholerna tama zniszczy ją
całą.
- Nie. Tylko ją zmieni. Nie można wrócić do dzieciństwa. Nie
widzisz, co się dzieje? Ludzie nie mają pracy. Zamknięto już
kopalnię. Niedługo przyjdzie pora na młyn. Młodzież przenosi się do
większych miast...
RS
87
- Wiem, wiem...
Jamie zaczęła machać rękami, jakby oganiała się przed stadem
os.
- Parki, tereny rekreacyjne, przystanie z żaglówkami...
- I szanse przetrwania dla miasta - podsumował Indianin. - Twój
ojciec doskonale to rozumiał.
- Nie będę się czuła dobrze w miejscu wypełnionym tłumem
obcych ludzi... - pochyliła głowę.
- Czy dlatego chcesz sprzedać górę?
- Wcale nie chcę sprzedać góry - obruszyła się. - Rozważam
tylko taką możliwość.
- Powiedz, ile chciałby wyciągnąć z niej Curtis? - spytał
niewinnie.
Zaczerwieniła się. Sam bezbłędnie odnajdywał jej najsłabsze
punkty.
- Najwyższy czas, żebyś dokonała wyboru. Między Skookum a
światem. Między twoim sercem a głową. Wiem, że matka namawia
cię na opuszczenie gór. Zawsze tego chciała i w końcu znalazła
okazję, żeby dopiąć swego.
Dziewczyna uniosła głowę, chcąc zaprzeczyć. Sam uspokoił ją
ruchem ręki.
- Przez siedemnaście lat byłaś rozdarta między ojcem a matką.
Oboje walczyli zaciekle o twoją miłość, a ty bałaś się ich zranić. Ale
pamiętaj, że już jesteś dorosła. Powinnaś podejmować samodzielne
decyzje, Jamie. Nie musisz starać się dogodzić żadnej ze stron.
RS
88
Czuła, że narasta w niej gniew. Ale wraz z nim pojawiła się
panika, towarzysząca jej zawsze, gdy myślała o rodzicach.
- Sądzisz, że właśnie to chcę zrobić? Wciągnęła powietrze
głęboko do płuc, pragnąc odgonić czarne myśli.
- Nie myślę - wiem. Twoja matka zawsze chciała, żebyś wyszła
za Curtisa, to znaczy: doktora Winthropa. Wydaje jej się, że skoro
sama wymarzyła sobie karierę doktorowej, to...
- Och, Sam, przestań - przerwała mu. - Wiem, co chcesz
powiedzieć...
Zbyt długo znała Indianina, by się na niego gniewać. Poza tym
ceniła szczerość i cywilną odwagę.
- Czy masz coś konkretnego przeciwko Curtisowi? - spytała po
chwili.
- Ten facet to naciągacz. Znam takich typków. Chodzi mu tylko
o siebie i swoją karierę.
- Sam, wiem, że nie akceptujesz tego, co tutaj robimy, ale
przecież to ojciec pierwszy wpadł na ten pomysł...
- Naprawdę? Ja wiem tylko, że pierwszy zaczął o nim mówić.
Pół miesiąca po poznaniu Winthropa... Sam zamyślił się na chwilę.
- Ten facet pragnie tylko, żeby wszystkie pisma naukowe
zamieściły jego nazwisko na pierwszej stronie. Nie rozumiesz tego?
Twój ojciec nigdy nie pozwoliłby na to, co się tutaj dzieje...
- Przecież sam zaprojektował pułapki...
- Co z tego? Zaprojektował masę innych rzeczy. To nie znaczy,
że chciał w nie cokolwiek łapać.
Jamie wyprostowała się i spojrzała twardo przed siebie.
RS
89
- Sam, zamierzam wyjść za mąż za doktora Winthropa i bardzo
cię proszę, żebyś...
- Do diabła, jak możesz tak marnować swoje życie!? Uwierz mi,
potrzebujesz prawdziwego mężczyzny. Takiego, który potrafiłby nie
tylko brać, ale i dawać. Kogoś w rodzaju McCalla...
- Chyba zwariowałeś! - obruszyła się. Zagryzła wargi.
Rzeczywiście, do szczęścia brakowało jej tylko Slatera McCalla!
- Byłby wspaniałym mężem...
- Nie kuś, bo w końcu ci uwierzę...
- Właśnie o to mi chodzi!
- Sam!
- Dobrze już, dobrze.
Indianin podniósł obie ręce do góry.
- Nie wymieniaj nawet tego nazwiska!
- Dobrze - zgodził się powtórnie - ale co powiesz na
propozycję... mm... wiadomej osoby?
- Powiedz mu, że opracuję cały plan. Dostaniesz go w
poniedziałek. McCall musi sam zdecydować, co dalej. W zamian
żądam przepustki na teren budowy dla siebie i Terry'ego.
- Jeśli przyjdziesz na budowę, dlaczego sama nie oddasz mu
tych planów? Slater będzie miał pewnie mnóstwo pytań.
- Szkoda mi czasu - powiedziała tonem nie znoszącym
sprzeciwu.
Jamie nie widziała Slatera od tygodnia. W dzień zajmowała się
niedźwiedziami i starała się zapomnieć o ich ostatnim spotkaniu, ale
RS
90
w nocy... W nocy jego obraz powracał. Na próżno usiłowała wypędzić
go spod powiek. Budziła się rozbita, z podkrążonymi oczami.
Przez jakiś czas nosiła się z zamiarem opowiedzenia
wszystkiego Samowi. W końcu jednak zrezygnowała. Wiedziała,
czego może się spodziewać. Sam od początku nie krył się ze swoim
zdaniem na temat Curtisa. Nie rozumiał, że chce wyjść za porządnego
i solidnego mężczyznę.
- To mięczak - powtarzał jej. - Znam wielu wspaniałych facetów,
którzy oddaliby pół życia za jedną randkę z tobą. Nie rozumiem,
dlaczego wybrałaś tego wymoczka?
Curtis może rzeczywiście nie prezentował się zbyt męsko. Nie
lubił podróży i towarzystwa ludzi z Pine Lake. Nie błyszczał też
dowcipem. Ale czy tylko o to chodzi w życiu? Miał przecież wiele
zalet, które czyniły go zdecydowanie bardziej pożądanym kandydatem
na męża niż Slater. A przede wszystkim: był bezpieczny. Znacznie
bezpieczniejszy niż większość znanych jej mężczyzn.
Przez chwilę myślała o pocałunku Slatera. Curtis nie potrafił jej
tak całować. Ten piekielny McCall obudził uśpione w niej tęsknoty i
pragnienia. Teraz musi zrobić wszystko, żeby o nich zapomnieć. Tak,
zapomnieć!
Slater nie miał wątpliwości, że się wygłupił. Tylko głupiec albo
napalony nastolatek mógł postępować w ten sposób.
Przemierzał właśnie teren mokradeł w poszukiwaniu Jamie.
Otaczały go roje komarów i much. Brudna woda chlupotała pod
stopami. Zaklął głośno. Gdzie, do diabła, mogła się podziać?
RS
91
Pewnie od razu na początku pomylił drogę. Inaczej natknąłby się
na nią po pierwszym kwadransie. Spojrzał w górę. Nad nim piętrzył
się olbrzymi szczyt Skookum.
Co będzie, jeśli zabłądzi? Jamie pewnie od dawna siedzi w
domu. Może wypłoszył ją deszcz, a może... przyjazd ukochanego.
Slater ze złością naciągnął kaptur, ściągnięty przez jakąś gałąź i zaklął
jeszcze siarczyściej.
I nagle, zupełnie przypadkowo, natknął się na Jamie. Właściwie
prawie się o nią potknął. Tuż pod stopami zobaczył jej zielone oczy i
śmiesznie zmarszczony nosek.
- Bardzo oryginalne powiedzenie - mruknęła. - Nigdy wcześniej
go nie słyszałam.
Slater dopiero po chwili zorientował się, że dziewczyna jest aż
po szyję zanurzona w niewielkim oczku wodnym.
- Co robisz? - krzyknął. - Przecież jest zimno jak diabli!
Jamie roześmiała się.
- Nie tutaj. Nigdy nie słyszałeś o ciepłych źródłach? Dziewczyna
zbliżyła się do brzegu.
- A co ty robisz na mokradłach?
- Wyszedłem na spacer - mruknął.
Spojrzała na jego spoconą i wymazaną błotem twarz oraz
zabrudzony dół spodni.
- Zdaje się, że przydałaby ci się kąpiel!
Slater poczuł między łopatkami zimny strumyk. To deszcz
przesączył się przez szparę między dopinanym kapturem a płaszczem.
- Dlaczego nie - powiedział.
RS
92
Szybko zrzucił z siebie wierzchnie okrycie i zaczął zdejmować
sweter. Dziewczyna patrzyła na niego z rosnącym niepokojem.
- Ale nie teraz i nie tutaj!
- Dlaczego nie? - powtórzył.
Slater zabrał się do zdejmowania spodni. Zrobił pakunek z ubrań
i owinął go nieprzemakalnym płaszczem. Kalosze odwrócił spodami
do góry.
- Hej, co robisz? - Dziewczyna wpadła w popłoch. - To oczko
jest tak małe, że nie wystarczy w nim miejsca dla nas dwojga!
- Może będzie trochę ciasno - zgodził się - ale za to przytulnie.
Nie można mieć wszystkiego naraz, nie sądzisz?
Włożył nogę do wody i ze zdziwieniem stwierdził, że jest ciepła.
- Możemy udawać, że bierzemy kąpiel w wielkiej wannie w
jakimś luksusowym hotelu - powiedział z uśmiechem. - Masz tu może
szampana?
Szampan rzeczywiście znakomicie nadawałby się na tę okazję.
RS
93
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Slater zanurzał się powoli w źródlanej wodzie, czując, że robi
mu się coraz cieplej. Oczko nie było głębokie. Mógł usiąść na
wygładzonym wodą podłożu i wyciągnąć przed siebie nogi. Plecami
opierał się o wielki, omszały korzeń z pobliskiej sosny.
Rozejrzał się po bajkowej okolicy. Nad jego głową piętrzyły się,
olbrzymie z tej perspektywy, drzewa. Na brzegach oczka pełno było
traw i kwiatów. Całość spowijały mleczne opary, unoszące się nad
wodą.
Czuł, jak ciepła woda wyciąga z jego ciała zmęczenie wielu
tygodni ciężkiej pracy. Odprężył się zupełnie.
- Szukam cię od ładnych paru dni - powiedział zamykając oczy.
- Unikasz mnie.
Jamie patrzyła na niego z niepokojem. Ich ciała niemal stykały
się ze sobą.
- Nie bądź głupi - mruknęła ze złością. - Dlaczego niby
miałabym cię unikać?
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. Na wodzie pojawiły się
niewielkie zmarszczki. - Może cię przestraszyłem?
Zapanowała cisza. Slater pomyślał, że nie doczeka się już
odpowiedzi, kiedy z naprzeciwka dobiegło doń ciche „nie".
Uśmiechnął się. Odpowiedź zabrzmiała mało przekonywająco.
- Zapoznałem się z twoim planem. Jest znakomity.Kazałem
sprowadzić z Alaski odpowiednie zabezpieczenia, tak jak radziłaś.
RS
94
Poza tym uznałem, że masz rację. Musimy użyć śmigłowca do
wywozu odpadków...
- Nareszcie! - wyrwało jej się.
- To potwornie kosztowna sprawa - ciągnął. - Nie mogę sobie
jednak pozwolić na niedźwiedzią wojnę.
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie w wodzie.
- Widzę, że nie tracisz czasu. Otworzył oczy.
- Nie mam go zbyt wiele. Ale nie przejmuj się. Zgodnie z twoimi
zaleceniami, cała operacja potrwa ładnych parę miesięcy. Nie
będziemy się spieszyć. Znajdziesz mnóstwo okazji do badań.
- Pamiętaj, że nie pójdzie wam tak łatwo. Spojrzeli na siebie.
- Jasne. Zgodnie z twoimi radami, na śmietnisku będziemy
pojawiać się tylko w nocy.
- Mimo to znajdziecie tam sporo niedźwiedzi. Zwłaszcza tych
młodszych, nie przyzwyczajonych do samodzielnego zdobywania
pokarmu.
Slater skinął głową.
- Nigdy nie sądziłem, że będę zgłębiał tajniki niedźwiedziej
psychologii...
Jamie uśmiechnęła się.
- Nie powinieneś tego żałować. Niedźwiedzie to fascynujące
zwierzęta. Indianie wierzyli, że wcielają się w nie duchy mężnych
wojowników. Jeszcze teraz uważają, że naszyjnik z niedźwiedzich
pazurów dodaje sił i odwagi.
Slater wyciągnął rękę przed siebie. Po chwili wyczuł naszyjnik
na piersi dziewczyny. Wyjął go z wody, żeby mu się lepiej przyjrzeć.
RS
95
- Taki naszyjnik? - spytał.
Jamie skinęła głową.
- Dał mi go dziad Sama Dwa Łosie, kiedy miałam dziesięć lat.
Mówił, że to amulet, który będzie mnie strzegł przed niedźwiedziami.
Myślę, że chodziło mu również o te dwunożne...
- I co, działa?
- Wciąż jestem cała i zdrowa! Slater z trudem powstrzymał
uśmiech.
- Zauważyłem - mruknął. - Doprawdy, trudno nie zwrócić na to
uwagi.
Dziewczyna zarumieniła się i potrząsnęła głową. Wyglądała
uroczo. Miedzianozłote włosy związała w gruby kok, żeby nie
przeszkadzały w kąpieli. Osiadły na nich tylko pojedyncze kropelki
deszczu. Długa biała szyja i delikatne ramiona znajdowały się nad
powierzchnią wody, a dalej... Slater aż zamknął oczy, wyobrażając
sobie to, co musiało być dalej. Ten obraz prześladował go przez
następnych parę minut. Musiał się uszczypnąć, żeby trochę
oprzytomnieć.
- Powiedz, jakie jest zdanie Curtisa na temat niedźwiedzi?
- Curtisa? - Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Rozmawiałeś może z Samem?
Slater nie potrafił ukryć zdziwienia. Potrząsnął głową, nie
rozumiejąc, o co chodzi. Pomyślał tylko, że po powrocie będzie
musiał koniecznie pogadać z Samem Dwa Łosie.
- No i co z tym Curtisem? - spytał z naciskiem.
- Czym się zajmuje?
RS
96
Jamie wyprostowała się, jakby wygłaszała jakiś referat przed
gronem zacnych naukowców.
- Jest antropologiem - powiedziała oficjalnym tonem.
- Na pewno słyszałeś o doktorze Curtisie Winthropie.
Slater pokręcił przecząco głową.
- Zdaje się, że nie. Na co dzień nie zajmuję się poznawaniem
doktorów. Nie uwierzysz, ale mam problemy z odróżnieniem doktora
od zwykłego magistra.
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie w wodzie. Slater kpił
sobie w żywe oczy z niej i z Curtisa.
- No cóż, on pewnie również o tobie nie słyszał... Nic nie
wskazywało na to, żeby Slater przejął się jakoś z tego powodu.
- Jego ojciec to Gilbert Winthrop. Przynajmniej o nim musiałeś
słyszeć.
- Też doktor? - spytał nieufnie. Skinęła głową.
Slater zmarszczył brwi. Po chwili jego twarz rozpogodziła się.
Nabrał oddechu i wyrecytował jak niesforny uczniak:
- Badania w Afryce... Brakujące ogniwo...
- Bardzo dobrze, McCall. - Jamie bez trudu wcieliła się w rolę
nauczycielki. - Doktor Gilbert Winthrop jest jednym z
najsłynniejszych antropologów. Wiele się o nim mówi w Brazylii.
Prowadził tam badania. Odkrył nieznane plemię, żyjące w dorzeczu
Amazonki.
Slater pokiwał głową.
- Curtis ma teraz twardy orzech do zgryzienia.
RS
97
- Do diabła, musiałeś rozmawiać z Samem! Spojrzał na nią z
rozbawieniem.
- Kochanie, zapewniam cię, że Sam nie pisnął nawet słowa na
temat Curtisa.
Zerknęła na niego nieufnie. Jakoś nie bardzo mogła w to
uwierzyć.
- Zapewniam cię, że Curtis jest wysoko cenionym i powszechnie
szanowanym naukowcem – żachnęła się. Nawet nie zauważyła, kiedy
dała się zepchnąć do defensywy. Slater zachowywał się jak
najprzebieglejszy ze znanych jej niedźwiedzi. Potrafił czekać i uderzał
zawsze w najbardziej czułe miejsce.
- Czy Curtis pomagał przy pułapkach? Cały czas zastanawiałem
się, skąd wzięłaś pieniądze na tak skomplikowaną aparaturę.
Jamie otworzyła szeroko usta i spojrzała na niego z podziwem.
Najpierw chciała powiedzieć, żeby pilnował swojego nosa. Po chwili
jednak zmieniła zdanie. Slater nie należał do ludzi, których można by
oszukiwać czy zwodzić.
- Curtis pomógł w uzyskaniu naukowego stypendium. W
zasadzie sam wszystko załatwił. Dostaliśmy pieniądze z wydziału
antropologii, a nie biologii... - Jamie uśmiechnęła się pod nosem. -
Ściganie potworów wciąż nie należy do szczególnie cenionych
naukowych zadań. Koledzy wyśmialiby mnie, gdybym powiedziała,
na co potrzebuję pieniędzy.
- Rozumiem. Curtis ma za sobą autorytet ojca... Dziewczyna
pokręciła głową.
RS
98
- To nie takie proste. Doktor Winthrop uważa, że
zainteresowanie syna kryptozoologią jest tylko stratą czasu.
- Krypto - czym?
Jamie nie potrafiła powstrzymać śmiechu na widok miny
Slatera.
- Chodzi o badania nowych, nieznanych gatunków. Takich, jak
rekin odżywiający się planktonem, odkryty na Hawajach w 1976 roku,
albo też zwierząt uważanych za wymarłe.
- Aha. I tego właśnie nie lubi Winthrop senior?
- Niezupełnie. - Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Widzisz, chodzi o to, że wielu kryptozoologów nie ukrywa
swoich planów. Otwarcie prowadzą poszukiwania yeti, potwora z
Loch Ness albo Mokele-Mbembe, zwierzęcia przypominającego
dinozaura i widzianego podobno w Afryce Środkowej. Slater podrapał
się po głowie.
- A ty, co o tym myślisz? Dziewczyna westchnęła głęboko.
- Sprawa nie jest taka prosta. Część informacji na temat
potworów, to z pewnością bzdury, ale część...
- Ten, kto odkryje wielkostopego, na pewno stanie się sławny.
W zielonych oczach zapaliły się iskry gniewu. Dłoń, którą
uniosła, by poprawić włosy, sama zwinęła się w pięść i opadła na
spokojną wodę.
- Curtis wcale nie jest taki! - krzyknęła.
Slater spojrzał na nią jak na wariatkę i zaczął wycierać twarz.
Woda spływała mu po policzkach i włosach.
- Przecież ja nic nie powiedziałem!
RS
99
Jamie zreflektowała się. Rzeczywiście, to ona dopowiedziała
sobie dalszy ciąg myśli. Przypomniało jej się, jak Curtis skarżył się
przed paroma miesiącami, że nie ma poważnych osiągnięć i że musi
wyjadać resztki po ojcu. Tak się właśnie wyraził: wyjadać resztki po
ojcu.
- Przepraszam - szepnęła. Slater udawał, że nic się nie stało.
- Dlaczego nie ma go tutaj? - pytał dalej. Dziewczyna spojrzała
na niego niechętnie.
- Czy musimy ciągnąć ten temat? Wypytujesz mnie, jakbyś był
w nim zakochany...
- Ja? Skądże znowu!
- No to o co chodzi?
- Po prostu mam zamiar uwieść mu narzeczoną i dlatego chcę
sprawdzić, co to za człowiek.
Jamie zaniemówiła. Miała ochotę skryć się pod powierzchnią
wody.
- Czy teraz wszystko jasne?
- Hm... cóż... - jąkała się. - Czy... czy zawsze jesteś taki
bezpośredni?
Slater spojrzał jej głęboko w oczy.
- Coś nie w porządku? - spytał.
- Nie. Po prostu nikt... nigdy - plątała się.
- Nie lubię gadania po próżnicy!
- To prawda! - jęknęła.
RS
100
Powoli zaczynała dochodzić do siebie. Nawet jej policzki
nabrały już normalnego koloru. Nigdy nie sądziła, że potrafi spokojnie
przyjąć tego rodzaju deklarację.
- Swoją drogą to zadziwiające. Siedzę tu półnaga i spokojnie
słucham, jak się mnie obraża.
- Nie obrażam cię - zaprotestował. - Znasz mnie przecież. Znasz
mnie znacznie lepiej niż inni.
Chciała zaprotestować, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Slater wyciągnął dłoń i dotknął jej ramienia. Zaczął się powoli
przesuwać w jej kierunku.
- Proszę, nie... - wydusiła z siebie w końcu i... pochyliła się w
stronę Slatera.
Po chwili padli sobie w objęcia. Jamie otoczyła nogami mocne,
męskie ciało. Nie myślała o niczym. Poddawała się pieszczocie
szorstkich rąk w uniesieniu, którego nie doświadczała nigdy przedtem.
Cały czas szeptała jednak:
- Nie, nie... to niebezpieczne.
- Przecież sama tego chcesz - usłyszała tuż koło ucha ciepły
baryton Slatera.
Pocieszała się, że ma jeszcze czas na ucieczkę. Slater pieścił jej
plecy i biodra. Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Zaczęła
gładzić go po włosach, rozglądając się trwożnie dokoła.
- Powiedz, żebym przestał, a zrobię to natychmiast.
Najwyraźniej drażnił się z nią. Żeby go ukarać,objęła go i ścisnęła z
całej siły. Jęknął z rozkoszy, czując nagie piersi na swoim ciele.
RS
101
Wciąż jeszcze mogła uciekać. Amulet powinien ją ochronić przed
niebezpieczeństwem.
Z jej ciałem działy się dziwne rzeczy. Jakaś siła przyciągała je
do Slatera. Jamie przypomniała sobie wszystkie bezsenne noce. Za nie
również należała się Slaterowi kara. Pocałowała go. Może również nie
będzie mógł spać w nocy.
- Powstrzymaj mnie. Powiedz, że mnie nie chcesz... Właśnie.
Trzy proste słowa. Miała jeszcze czas.
Zaczęła szaleńczo poruszać ciałem, ale... nie po to żeby uciec.
Jeszcze czas... Pieszczoty paliły ją jak ogień. Potrzebowała nowych,
żeby ugasić ten pożar. Czas... Tak, był już najwyższy czas. Pożądała
tego mężczyzny jak nikogo innego przedtem.
Slater czuł, że traci kontakt z rzeczywistością. Interesowała go
już tylko szczupła dziewczyna, zamknięta w jego ramionach.
Zastanawiał się, co by zrobił, gdyby powiedziała, że go nie chce. Z
niepokojem wsłuchiwał się w jej nierówny oddech. Czy miałby dosyć
siły, żeby spełnić obietnicę? Nie wiedział. Na szczęście Jamie co
najwyżej jęczała z rozkoszy, ale z jej ust nie padło żadne słowo.
Przez chwilę cieszyli się swoimi ciałami. Ich dłonie przebiegały
po ramionach, plecach, biodrach. Zatrzymywały się na policzkach lub
zastygały uwięzione we włosach. Jednak szybko przestało im to
wystarczać. Paląca żądza była zbyt wielka.
Niespokojne dłonie Slatera odnalazły pajęczynę jej majteczek.
Jeden ruch i była już wolna. Natychmiast przylgnęła do niego i
przesunęła dłonią po ciele mężczyzny. Podobnie jak ona, był zupełnie
nagi.
RS
102
Mlecznoniebieska woda w oczku zaczęła się kotłować. Nowe
strugi zalewały kwiaty i trawy znajdujące się przy brzegu. Parę kropel
dotarło nawet do ubrania Jamie umieszczonego pod jednym z
wykrotów. Wodne opary otaczały ich szczelnie niczym puchowa
kołdra.
- Och, Slate! Nie powinnam była...
Ostatnie krople wody spływały wprost z sosnowego korzenia do
oczka.
- Przecież chcieliśmy tego oboje!
- Nie wiem... Boję się.
Slater szukał na dnie ich skromnego przyodziewku.
- Mnie? - Zastygł na chwilę.
- Nie, siebie.
Dziewczyna przytuliła się do jego piersi i zaczęła pochlipywać.
- Nie wiem, co teraz będzie. Nie wiem, co dalej zrobić...
- Ufasz mi? - spytał.
W odpowiedzi pocałowała go nieśmiało. Poczuł, że krew znowu
się w nim burzy. Nie chciał jednak zawieść zaufania dziewczyny.
- A czy mnie pragniesz? - szepnął.
Ani słowa. Przytuliła się tylko mocniej. Dotknął jej ramion,
pleców, wypukłych pośladków... Przed oczami latały mu złote słońca,
za którymi czaiła się ciemność. Zanim zaczął w nią spadać, usłyszał
jeszcze nieśmiałe „tak", ale nie wiedział już, czego może dotyczyć.
Tym razem kochali się spokojniej. Cieszyli się rytmem nagich,
błyszczących w wodzie ciał. Powstające fale równomiernie rozbijały
się o brzeg, opryskując najbliższe rośliny.
RS
103
Byli parą pstrągów w górskim strumieniu. Przybyli z daleka,
żeby uczestniczyć w godach. Kochali się jak motyle na łące, jak
kozice na szczytach gór, jak bobry w swoich żeremiach...
Slater wciąż nie mógł uwierzyć, że nie śni. Wszystko wydawało
się zupełnie nierealne: mokradła, oczko wodne, Jamie.
Zaczęło mocniej padać. Krople deszczu rozbijały się o ich ciała,
ale nie zwracali na to uwagi. W końcu dziewczyna wydała gwałtowny
okrzyk i zupełnie pozbawiona siły oparła się o korzeń sosny.
- Och, Slate! - jęknęła.
Pogłaskał ją delikatnie po twarzy. Nie musiał nic mówić.
Rozumieli się bez słów.
Dziewczyna zamknęła oczy.
Pomyślała, że przyśnił jej się cudowny sen. Ciepła woda, opary
nad oczkiem, mokradła i... Slater - to wszystko nie mogło być
prawdziwe. Pomyślała z żalem, że chciałaby kochać się z nim
dokładnie tak, jak sobie wymarzyła. Pragnęła czuć tuż obok jego
mocne ciało i wiedzieć, że ją kocha i będzie kochał zawsze.
Niestety, to był tylko sen i najwyższy czas już się obudzić.
Otworzyła oczy.
Slater znajdował się na swoim miejscu. Znowu zamknęła oczy i
otworzyła je po paru sekundach. Bez zmian.
To, co niemożliwe, stało się rzeczywiste. Matka latami
przestrzegała ją, by unikała niebezpiecznych mężczyzn. Starała się jej
słuchać. Wielokrotnie opierała się pokusom. I teraz co? Wpadła jak
śliwka w kompot. I to po kilkunastu dniach znajomości.
RS
104
Jak przedtem żałowała, że sen nie jest rzeczywistością, tak teraz,
że rzeczywistość nie jest snem. Pragnęła zostać ze Slaterem. Być z
nim zawsze i kochać go, jak nikogo w świecie. Nie interesował jej już
Curtis, czy nawet niedźwiedzie. Matka mówiła, że tak to właśnie
wygląda.
- Muszę już iść - powiedziała wstając.
Szybko zakryła piersi, wstydząc się swojej nagości.
- Zaczekaj!
Slater uśmiechnął się i złapał ją za łydkę.
- Nie, nie, naprawdę... - opierała się.
Czuła się zupełnie bezbronna. Siedziała naga pośrodku
mokradeł. Jedyne przejście znajdowało się koło Slatera. Poza tym,
żeby wydobyć się z wody, musiała użyć rąk, którymi osłaniała piersi.
Rozejrzała się bezradnie dokoła, ale pomoc jakoś nie chciała się
pojawić. Zresztą, mogłaby tylko pogorszyć sytuację.
- Hm... Czy mógłbyś zamknąć oczy? - Jej policzki nabrały
koloru piwonii. Slater spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Proszę cię - jęknęła.
Uśmiechnął się i spełnił jej prośbę.
Jak łania pomknęła do brzegu. Chwyciła za korzeń i wyskoczyła
na kępę traw. W dwóch susach dopadła do wykrotu.
- Już mogę?... mogę?... ogę? - ciepły baryton ścigał ją po drodze.
Kiedy wynurzył się z wody, dziewczyny nie było już w pobliżu.
Rozejrzał się dokoła, ale nie odnalazł żadnych śladów.
- Jamie! - krzyknął.
RS
105
Góry odpowiedziały mu echem. Bała się go. Nigdy dotąd nie
przytrafiło mu się coś podobnego. Kobiety nienawidziły go lub
kochały, ale w żadnej nie wzbudzał takiego strachu, jak w Jamie.
Wytarł ciało podkoszulkiem i ubrał się szybko. Po paru
minutach ruszył przed siebie, zamyślony i pochmurny. Szedł leśną
przesieką, nie zwracając uwagi na otoczenie.
Dopiero w ostatnim momencie zauważył niedźwiedzia. Cofnął
się odruchowo, ale wielki grizli już go dostrzegł. Wydał głuchy
pomruk. Slater stanął jak ogłuszony. Starał się pozbierać strzępy
wiedzy, którą dysponował.
- Umieją się wspinać, ale nie potrafią pływać - mamrotał do
siebie. - A może odwrotnie?
- Nie ruszaj się. - Szept dobiegał z pobliskiej kępy krzaków.
Jamie? Skąd się tutaj wzięła? Czyżby szła za nim cały czas? I
dlaczego wydawała tak absurdalne polecenia? Nawet gdyby chciał,
nie mógłby w tej chwili zrobić kroku.
Wielki niedźwiedź zaczął się do niego zbliżać, potrząsając
ostrzegawczo głową. Czerwony język wysunął się mu z pyska.
- Rób to, co ci każę. Nie wykonuj żadnych gwałtownych
ruchów, bo go przestraszysz.
Przestraszy? Slater miał ochotę się roześmiać. Zrobił niewielki
krok do tyłu. Grizli mruknął głucho.
- Chce nas ostrzec. To dobry znak. Może uda ci się wycofać -
szeptała rozgorączkowana dziewczyna.
- Ale, na miłość boską, w żadnym wypadku nie wolno ci
uciekać. Skul się tylko i udawaj nieżywego.
RS
106
Slater chciał powiedzieć, że pewnie nie będzie musiał udawać,
ale głos uwiązł mu w gardle. Przesunął się jeszcze bardziej do tyłu.
Niedźwiedź stanął na tylnych łapach, ukazując potężne kły i pazury, a
następnie ryknął i... oddalił się w przeciwnym kierunku.
- O Boże, jaki wspaniały - jęknęła Jamie.
- Stary diabeł!
Slater wciąż stał w tym samym miejscu. Zimny pot spływał mu
po karku.
- Skąd się tu wzięłaś? - spytał, kiedy trochę ochłonął.
Złapała go za rękę i wskazała wąską leśną ścieżkę. Slater ruszył
z nią bez słowa, jakby był pozbawionym woli automatem.
- Szłam za tobą - wyjaśniła rumieniąc się. - Nie wiedziałam, czy
znajdziesz drogę powrotną.
- Jamie... - Przystanął na chwilę. - Dlaczego uciekłaś?
Dziewczyna zarumieniła się.
- Nie uciekłam, po prostu... po prostu... - głos jej się załamał. -
Slate, to nigdy nie powinno się zdarzyć!
Slater spojrzał na nią z niepokojem.
- Przecież... było nam tak cudownie.
- Potraktuj to jako bajkową przygodę. Kraina baśni kończy się
wraz z pierwszą asfaltową drogą. Dalej jest tylko normalny ludzki
świat...
- Szczęściarz z tego Curtisa - westchnął.
- Doktor Winthrop nie interesuje się takimi sprawami -
powiedziała, przybrawszy jak najgodniejszą minę.
- Co?
RS
107
- Nasz związek opiera się na innych zasadach.
- Ach tak - mruknął Slater, patrząc na nią spode łba. - Wobec
tego, powiedz, że go kochasz, a odczepię się od ciebie raz na zawsze.
- Slate, proszę, nie...
- Kochasz go?
Skuliła się i opuściła głowę.
- Popatrz mi w oczy i powiedz, że go kochasz. Bezwiednie
uniosła głowę i spojrzała w pociemniałe z gniewu oczy Slatera.
- Nie, nie kocham Curtisa - powiedziała i rozpłakała się.
Slater wziął ją w ramiona i zaczął delikatnie gładzić po głowie.
- Więc dlaczego? - spytał.
- Ponieważ boję się ciebie. Chcę mieć normalny dom z ogrodem
i wszystkimi wygodami. Chcę wydawać przyjęcia i być dobrą żoną -
powiedziała przez łzy.
RS
108
ROZDZIAŁ ÓSMY
Minęły cztery dni.
Cztery dni, które wydawały się wiecznością.
Slater snuł się po terenie budowy, wspominając ostatnie
spotkanie z Jamie. Nie umiał pogodzić się z tym, że utracił ją na
zawsze.
Wyszedł właśnie na wieczorny spacer i nie zważając na silny
wiatr wspiął się na strome zbocze, z którego roztaczał się wspaniały
widok na tamę.
W świetle księżyca tama wyglądała jak wyrzeźbiona z marmuru.
Równie dobrze mogła być grecką świątynią wzniesioną przed
wiekami. Potężne kształty górowały nad bałaganem panującym na
budowie. Czyniły go znikomym i mało istotnym.
Slater uśmiechnął się. To była jego tama. Stanowiła sens jego
pracy i życia.
Spojrzał mimowolnie na północ. Znajdowała się tam góra
Skookum. Tak wyniosła i niedostępna jak jej właścicielka.
Nagle poczuł gwałtowne ukłucie w sercu. Skrzywił się i zaklął
pod nosem. Oporna materia okazała się słabsza od woli jednej
kobiety.
Chciał już wracać, kiedy jakiś ruch w pobliżu ogrodzenia
przykuł jego uwagę. Ujrzał ciemną sylwetkę, ukrytą w krzakach.
- Co, u licha?... - mruknął, sięgając po lornetkę.
RS
109
W tym momencie zwierzę wyszło z cienia. Wielkie owłosione
cielsko wyprostowało się i przypadło do ogrodzenia. Niedźwiedź, bo
musiał to być właśnie on, przypatrywał się przez chwilę zwałom rur i
cegieł, a następnie odwrócił się i pomknął w stronę lasu.
- Stary diabeł - szepnął Slater, zaciskając dłonie na obudowie
lornetki.
Ciekawe, czego szukał na terenie budowy? Czy przywiodła go
tylko ciekawość, czy też nadzieja na łatwy posiłek? Slater zaklął
ponownie. Tak, kłopoty z niedźwiedziami dopiero się zaczęły.
Slater spojrzał w dół i zaczaj powoli schodzić, czepiając się
rachitycznych krzaczków i występów skalnych. Nagle zatrzymał się,
uderzony dziwną myślą. Grizli, którego widział przed czterema
dniami, miał brązowe futro, a ten był niemal srebrny. Czy to jakiś nie
znany mu gatunek, czy może złudzenie optyczne?
- A może Sasquatch? - mruknął pod nosem. Niewielki kamień
oderwał się spod jego stopy i poleciał w dół. Do licha, to naprawdę
dziwna dolina. Owłosione małpy, piękne, lecz niezłomne kobiety - to
wszystko nie chciało pomieścić mu się w głowie.
- Hej, McCall! Możemy pogadać? - Sam Dwa Łosie, w
zawadiacko przekrzywionym kapeluszu, wpatrywał się w szefa
budowy, klęczącego na ziemi.
Slater uniósł głowę znad planów i zmrużył oczy. Spojrzał na
elektryków, którym przed chwilą wydawał polecenia. Obaj mężczyźni
skinęli głowami. Nie mieli już żadnych pytań. Slater podniósł się z
klęczek i syknął z bólu.
RS
110
- Masz jeszcze problemy z kolanem? - spytał Sam ze
współczuciem.
- Nic poważnego. Czasami sztywnieje, kiedy zbiera się na
deszcz.
Sam Dwa Łosie pokręcił głową.
- Powinieneś wybrać się do mojej babki. Natychmiast by cię
wyleczyła.
Slater roześmiał się.
- Chciałbym najpierw zobaczyć jej dyplom...
- Jaki dyplom?! - oburzył się Indianin. - Babka leczy od ponad
sześćdziesięciu lat. Nawet burmistrz chodzi do niej po radę. Teraz, po
tej historii z centrum rekreacyjnym, chętnie by ci pomogła.
Slater spojrzał z dumą na Sama.
- A widzisz! Wątpiłeś, kiedy o tym mówiłem. Mamy już
oficjalną zgodę na budowę wyciągów, schroniska i torów
saneczkowych.
- Wielu ludzi z Pine Lake powinno ci podziękować. Nie mówiąc
o niedźwiedziach, które będą miały rezerwat.
- Dobrze będzie, jak nie rozerwą mnie na strzępy - mruknął
Slater, nie precyzując tego, czy ma na myśli ludzi, czy zwierzęta.
- Rezerwat, to również zasługa Jamie - ciągnął Sam. - A właśnie,
słyszałem, że ma przyjechać jej narzeczony...
- I co z tego? - Silne dłonie Slatera zacisnęły się w pięści.
- Myślałem, że wybierzesz się do niej, żeby...
- Nigdzie się nie wybieram!
RS
111
- To wspaniała kobieta - ciągnął niezrażony Sam. Slater wydał z
siebie tylko jakiś stłumiony odgłos.
- Ten, który się z nią ożeni, będzie prawdziwym szczęściarzem...
- Skończyłeś? - warknął.
- Podobno Curtis kupuje jej kwiaty. Takie specjalne, hodowane
w cieplarni.
- Po co jej kwiaty? Ma ich przecież dosyć w dolinie! Sam
wzruszył ramionami.
- Niektóre kobiety lubią dostawać kwiaty. Nagle stanęła mu
przed oczami koronkowa bielizna
Jamie. Pomyślał, że Sam może mieć trochę racji.
- Pewnie kupuje jej też perfumy, co? Indianin pokręcił z
powątpiewaniem głową.
- E, chyba nie. Kiedyś mówiła mi, że nie używa perfum, bo
wywołują agresję u niedźwiedzi.
- Mądre zwierzęta - mruknął.
Przypomniał sobie, że Jamie rzeczywiście pachniała świeżo i
naturalnie. Wyraz błogości pojawił się na jego twarzy.
- Kwiaty powinny wystarczyć.
- Stalowa linka! - Slater z rozmachem uderzył się w czoło. -
Mówiła, że potrzebuje stalowej linki do kołowrotu!
Sam spojrzał na niego z politowaniem.
- Linka? Nic dziwnego, że jesteś samotny. Nie tak zdobywa się
kobietę.
- Kto mówi o zdobywaniu? Chciałem jej tylko pomóc.
RS
112
- Lepiej pomóż sobie! I to szybko, bo inaczej zostaniesz starym
kawalerem.
Slater zacisnął usta.
- I tak się do niej nie wybieram - mruknął. - Mam mnóstwo
pracy.
Zebrał rozłożone na ziemi plany i spojrzał w stronę biura. Sam
westchnął ciężko.
- Może kotek... - szepnął Slater. Twarz Indianina rozjaśniła się.
- Tak, to świetny pomysł.
- Dobrze, jeżeli się spotkamy... - Włożył kask i zaczął iść w
stronę przyczepy. Sam spojrzał za nim.
- Pamiętaj - krzyknął - czasami trzeba postawić na swoim!
Przez następną godzinę nie mógł się na niczym skupić. Myślał
tylko o doktorze Winthropie, kwiatach i o tym, że za żadną cenę nie
da z siebie zrobić durnia.
Trzy dni później, siedząc przy biurku, wciąż myślał o tym
samym. Wyobrażał sobie Curtisa i Jamie przy kominku. Jego ze
szklaneczką dobrej brandy i cygarem, a ją zwiniętą w kłębek na sofie,
mruczącą cicho, gdy narzeczony gładził jej miedziane włosy.
- Do diabła - zaklął i zerwał się na równe nogi. Musiał iść bardzo
szybko, chociaż zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Przystanął
dopiero, kiedy znalazł się w lesie tuż nad tamą. Spojrzał na kępy
leśnych dzwonków i z niechęcią pomyślał o cieplarnianych cudach
Curtisa Winthropa.
Do licha, nie miał z Jamie żadnych szans. Żona Davida miała
rację: zdziczał kompletnie na tych budowach.
RS
113
Powiał wiatr. Dzwonki pochyliły się, jakby do wtóru jego
myślom. Odwrócił się od nich gwałtownie i zaklął znowu.
Coś dziwnego działo się z nim w ciągu ostatnich tygodni. Wciąż
powtarzał sobie, że nie jest zakochany, ale myśli o Jamie nie dawały
mu spokoju. Chociaż nigdy nie doświadczył czegoś podobnego, to
jednak czuł, że nie chodzi tu o zwykłe pożądanie.
Więc o co chodziło? Cóż, dziewczyna rzuciła na niego jakiś
czar. Wcale by się nie zdziwił, gdyby okazało się, że jej dziad był
indiańskim czarownikiem...
Przypomniał sobie słowa Sama: Czasami trzeba postawić na
swoim.
Może jednak powinien do niej pójść? Uśmiechnął się ponuro.
Nie, wykluczone. Teraz musiałby się zmagać nie tylko z lękami
dziewczyny, lecz również z Curtisem Winthropem.
Czasami trzeba postawić na swoim.
Odwrócił się i spojrzał na wzgardzone dzwonki. Rozejrzał się
dokoła, by sprawdzić, czy nikt go nie obserwuje. Następnie schylił się
i zerwał ostrożnie pierwsze kwiatki.
- Nie rozumiem, skąd ten upór - mruknął Curtis, wycierając
swoje eleganckie spodnie.
Spojrzał na Jamie z wyrzutem.
- Wszędzie sierść. Cały dom tonie w sierści. Dlaczego
wpuszczasz tu to piekielne zwierzę?
Dziewczyna nie zwróciła na te słowa najmniejszej uwagi.
Słyszała je nie po raz pierwszy z ust narzeczonego.
- Powiedziałam, że jeszcze nie podjęłam decyzji.
RS
114
- Chodzi przecież tylko o wstępne ustalenia...
- Tak, ale muszę najpierw podjąć decyzję - powtórzyła z
uporem.
Curtis spojrzał na nią ostro. Jamie westchnęła.
- Zrozum, ta góra to całe życie ojca. Nie mogę jej ot, tak sobie
sprzedać!
- Ależ kochanie, nie można ciągle żyć wspomnieniami. Za rok
lub dwa cała dolina zmieni się nie do poznania. Mamy bardzo
korzystną propozycję...
- Tak - dziewczyna nie usiłowała nawet ukryć niechęci -
zamienią mój dom w hotel dla tłuściochów!
- Tyle razy powtarzałem ci już, że sanatorium dla osób z
nadwagą to nie jakiś tam hotel.
- No dobrze: drogi hotel.
Curtis udawał, że nie usłyszał tej ostatniej uwagi.
- Po ślubie i tak nie będziesz już tu przyjeżdżać. Jamie odwróciła
się, żeby ukryć dwie nie chciane łzy, które pojawiły się na jej
policzkach. Z przykrością musiała stwierdzić, że Curtis ma rację.
Żona nowo mianowanego profesora nie powinna zajmować się
ściganiem niedźwiedzi. Opublikuje rezultaty swoich badań, a potem
zajmie się prowadzeniem domu.
- Wiem - szepnęła - tylko...
Curtis wyprostował się i spojrzał na nią z ukosa.
- Pamiętaj, że mamy mnóstwo wydatków...
RS
115
- O tym również chciałam z tobą porozmawiać - zaczęła,
starannie dobierając słowa. - Moim zdaniem, nie powinniśmy
instalować nowych pułapek. Mamy ich aż sześć i...
- I jak do tej pory nic nie złapaliśmy - wpadł jej w słowo. - Do
licha, Jameison, te zwierzęta naprawdę istnieją. Muszę, naprawdę
muszę to udowodnić! Ale do tego potrzebuję więcej ludzi i sprzętu...
Dziewczyna spojrzała w bok. Zapał Curtisa wprawiał ją w
zakłopotanie. Miała wrażenie, że powoli staje się czymś w rodzaju
obsesji. Nie potrafiła już powiedzieć, ile w tym jest prawdziwie
naukowej pasji, a ile żądzy sławy.
Wstała i podeszła do okna, wychodzącego na dolinę. Curtis
podążył za nią i położył dłoń na jej ramieniu.
- O co chodzi, kochanie?
- Nic takiego. Po prostu mam wrażenie, że ojciec nie
pochwaliłby tego, co robimy. Wolałby, żebyśmy nie urządzali
polowań na te zwierzęta. Nigdy nie wierzył w badania, które...
Przerwało jej radosne ujadanie psa. Timber wybiegł do
przedpokoju i zaczął tańczyć przed zamkniętymi drzwiami.
- To pewnie Sam - powiedziała z ulgą. Rozmowa z Curtisem
zaczynała ją powoli nużyć. Podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko.
Uśmiech zamarł jej na ustach. Za progiem stał Slater McCall.
- Cześć - rzucił. - Masz trochę czasu? Usłyszała niecierpliwe
kroki w jadalni.
- Tak... Raczej tak.
Cofnęła się, chcąc go przepuścić i potknęła się o psa. Leżałaby
jak długa, gdyby Slater w porę nie chwycił jej za rękę.
RS
116
- D... dziękuję - wymamrotała. Uszczęśliwiony Timber rzucił się
na Slatera i zaczął go lizać po rękach i twarzy.
- Jameison? - usłyszała głos Curtisa z jadalni. Przepuściła Slatera
przodem. Po chwili obaj mężczyźni stanęli twarzą w twarz.
- Curtis, to Slater McCall, kierownik budowy w Skookum.
Slater uśmiechnął się szeroko i wyciągnął do przodu swoje
wielkie łapsko.
- Doktor Winthrop? Wiele o panu słyszałem.
- Naprawdę? - Curtis spojrzał z niesmakiem na wielką dłoń.
Slater roześmiał się i wytarł ją o spodnie.
- Fajny piesek, tylko trochę się ślini.
- Wygląda na to, że... pana lubi. - Curtis podał mu dłoń, a po
chwili wytarł ją chusteczką. Jamie z ulgą stwierdziła, że Slater
niczego nie zauważył.
Zaległa cisza. Gość rozsiadł się za stołem i skrzyżował ręce na
piersiach. Curtis przechadzał się nerwowo, zaciskając usta. Jamie zbyt
często oglądała podobne sceny wśród rywalizujących samców, by nie
orientować się, o co chodzi. Ale o ile wśród zwierząt sytuacja była
jasna, tutaj zupełnie nie mogła przewidzieć wyniku konfrontacji.
- Czy napije się pan kawy, panie McCall? - spytała, lecz po
chwili pożałowała tych słów. - Nie chciałabym pana zatrzymywać...
- Dobra - mruknął Slater i spojrzał jej głęboko w oczy.
Curtis poruszył się niespokojnie. Zanim zdążyła wykonać
jakikolwiek ruch, Slater wstał i przeszedł do kuchni. Wyjął kubek z
najwyższej szafki i nalał sobie kawy z ekspresu. Wyglądało to
zupełnie naturalnie. Zachowywał się tak, jakby był u siebie w domu.
RS
117
- Panu też nalać? - spytał, wychylając się z kuchni. Curtis
chrząknął.
- Nie, dziękuję. Pan McCall to, zdaje się, przyjaciel domu... -
zawiesił głos.
- Slater - powiedział, wychodząc z kuchni. - Mówcie mi po
imieniu.
Usiadł w fotelu i wyciągnął nogi daleko przed siebie.
- Zdaje się, że siadła ci opona, Jamie.
- Siadła? - Curtis skrzywił się z niesmakiem.
- No, została przebita... Nie ma w niej powietrza. Jamie
pospiesznie pokiwała głową.
- Tak, widziałam. Zajmę się nią później. Slater spojrzał na nią
znad kubka.
- Daj spokój. Zmienię ci koło, jak będę wychodził. Curtis z
uwagą przysługiwał się ich słowom.
- Ja to zrobię - powiedział w końcu.
- Proszę się nie wygłupiać. Dżip jest potwornie brudny.
- Co?! - Curtis aż podskoczył z oburzenia. - Niech się panu nie
wydaje, że nie potrafię tego zrobić! Nie pozwolę się obrażać.
- Curtis, daj spokój... Przecież nie potrafisz... - zaczęła Jamie.
Przerwało jej gwałtowne trzaśniecie drzwiami. Chciała wybiec
na werandę, ale Slater złapał ją za ramię.
- Nie przejmuj się. Przecież jest dorosły - powiedział i mrugnął
porozumiewawczo.
- Ach, te wasze męskie gierki - westchnęła. Slater przyjrzał się
jej uważnie.
RS
118
- Pięknie wyglądasz - powiedział. - Pierwszy raz widzę cię bez
dżinsów.
Uśmiechnął się szeroko.
- Nie, nie... drugi.
- Ani mi się waż! - syknęła, czując, jak płoną jej policzki. -
Biegnij teraz do Curtisa i pomóż mu, zanim zrobi sobie coś złego.
Kiedy wyszli przed dom, samochód już stał na podnośniku.
Curtis uśmiechnął się, dumny ze swojej roboty.
- Może pomóc? - rzucił Slater.
Mężczyzna pokręcił głową. Manipulował właśnie przy kole,
starając się nie ocierać o brudny błotnik.
- To nie takie proste - powiedział Slater, widząc, że Curtis
ciągnie za koło.
Winthrop nawet nie spojrzał w jego kierunku. Pociągnął mocniej
i z radością stwierdził, że koło nieco się przesunęło na osi.
- Podnośnik stoi na bardzo miękkim gruncie... Twarz Curtisa
zrobiła się czerwona z wysiłku.
Pociągnął mocno i... przewrócił się, lądując w niewielkiej
kałuży. Pobrudził sobie jasne spodnie i marynarkę.
- Następnym razem proponowałbym trochę poluzować...
Curtis wygramolił się z błota. Zaklął szpetnie i wytarł twarz
brudną dłonią.
- Cholera, gdzie to zapasowe koło?
- Chyba tam - mruknął Slater, wskazując kubkiem ciemny
kształt z przodu samochodu. - Nie wygląda na specjalnie czyste.
Radziłbym...
RS
119
- Nie potrzebuję rad - przerwał mu Curtis.
- Zaraz ci pomogę - rzuciła Jamie.
- Ani pomocy - warknął.
- Na pańskim miejscu uważałbym na podnośnik.
- Pilnuj swojego nosa, McCall!
Chciał jeszcze coś dodać, ale przerwał mu hałas spadającego
samochodu. Na szczęście, miękkie podłoże zamortyzowało upadek.
- O Boże!
Curtis cisnął kołem o ziemię. Chciało mu się płakać. Poniósł
całkowitą klęskę.
- Mam już dosyć - warknął do Jamie. - Niech ten Tarzan
dokończy robotę.
Twarz Winthropa zmieniła się nie do poznania. W niczym nie
przypominała już twarzy układnego dżentelmena. Policzki Jamie
nabrały kolorów. Najwyraźniej z trudem powstrzymywała się, żeby
nie dać czymś w łeb narzeczonemu.
Curtis wtoczył się do chaty i zatrzasnął drzwi. Slater pociągnął
łyk kawy, żeby się nie roześmiać.
- Więc to jest Curtis... - zwrócił się do Jamie. Dziewczyna
spojrzała na niego jak na mordercę. Przymknął oczy i uśmiechnął się.
Bez słowa weszła do chaty.
Po chwili usłyszał podniesione głosy. Curtis i Jamie kłócili się w
najlepsze.
Zaległa cisza. Slater postawił pusty kubek na poręczy i zaczął się
zastanawiać, co robić dalej. Nagle z chaty wybiegł rozsierdzony
RS
120
Curtis. Miał na sobie czyste ubranie. Rzucił walizkę na tylne siedzenie
samochodu i spojrzał na Slatera.
- Chcesz ją mieć, McCall? - spytał. - To weź ją sobie!
Silnik ryknął. Czerwony samochód zarzucił tyłem i pomknął w
dół wąską drogą.
Po chwili na werandzie pojawiła się Jamie. Policzki jej płonęły.
Usta miała zaciśnięte, a oczy ciskały błyskawice.
- Ciekawy facet - mruknął Slater. - Tylko jakoś strasznie
nerwowy...
- Ech, daj spokój.
- Ja? Przecież nie zrobiłem nic złego. Wpadłem tylko na chwilę,
żeby pogadać o niedźwiedziach i...
- Zrobiłeś to specjalnie - powiedziała nie znoszącym sprzeciwu
tonem. - A teraz może wyjaśnisz, o co chodzi z niedźwiedziami...
- Nic takiego. - Wzruszył ramionami. - Wszystko w porządku.
To właśnie chciałem powiedzieć. A jak tam idą badania na
mokradłach?
- Dziękuję, dobrze - mruknęła, zaciskając zęby. Do niedawna
tutaj również wszystko było w porządku.
- Popatrz, jak to wygląda! - wskazała gołą oś dżipa Slater od
razu zakasał rękawy i wziął się do roboty. Wymiana koła zajęła mu
ponad pół godziny.
Kiedy wrócił, Jamie siedziała na fotelu przed kominkiem. Nawet
na niego nie spojrzała. Poszedł do łazienki, żeby umyć ręce. Zaczął
pokrzykiwać wesoło, ale dziewczyna nie reagowała.
Podszedł do kominka i oparł się o obramowanie.
RS
121
- Skłamałem - wyznał. - Wcale nie chciałem rozmawiać o
niedźwiedziach, ale o nas.
- O nas? - Wstała, zaciskając pięści. - Chyba żartujesz?
- Jamie, przecież mówiłem ci, że nie rzucam słów na wiatr.
Kocham cię. Nie zależy mi tylko na żonie. Do tej pory mogłem się
ożenić ze sto razy. Mogę doskonale obywać się bez kobiet, ale...
ciebie jednej nie chcę oddać bez walki!
- Walki? - Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Wiec tak to
nazywasz...
- Czy Winthrop wróci?
- O Boże, to potworne! Mężczyźni zachowują się jak
jaskiniowcy, jeśli tylko w grę wchodzi kobieta.
- Co z Winthropem?
Zdecydował, że wyciągnie z niej prawdę, nawet gdyby miał tu
siedzieć całą noc. Jamie spojrzała na niego krytycznie.
- Uważa, że mamy romans i... jest wściekły.
- Stąd kłótnia?
- Powiedział, że jeśli nie wyjadę z nim dzisiaj do Seattle, to
zrywa zaręczyny.
Spuściła głowę i podeszła do okna.
- Zostajesz?
- Oczywiście! Nie przerwę badań tylko dlatego, że Curtis
zachowuje się jak idiota.
- Ten idiota miał zostać twoim mężem - podchwycił Slater. -I co
teraz?
RS
122
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Mam już dosyć tego
przesłuchania. Pilnuj lepiej swoich spraw.
- Właśnie to robię.
Łypnęła na niego niechętnie i zacisnęła pięści.
- Lepiej wybij to sobie z głowy. To, co zdarzyło się na
mokradłach, było tylko chwilą słabości. - Zaczęła krzyczeć. -
Słyszysz? Stało się, trudno! Ale teraz nie ma już o czym mówić.
Nie zauważyła, że Slater nawet słowem nie nawiązał do
wspólnej kąpieli.
- Kłamiesz - mruknął. -I doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
Pokręciła głową.
- Jamie, przecież wiesz, że łączy nas coś głęboko prawdziwego i
niepowtarzalnego. Trudno mi to nawet wyjaśnić... Jestem inżynierem,
prostym człowiekiem, który lubi znać odpowiedzi na gnębiące go
pytania, ale nawet ja musiałem pogodzić się z takim stanem rzeczy.
- Nie! - Zasłoniła uszy, nie chcąc dalej słuchać wywodów
Slatera.
- Dlaczego się mnie boisz? - szepnął.
Jamie zastygła w bezruchu. Chciała uciekać, ale nie miała na to
siły. Usłyszała z tyłu kroki, bała się jednak odwrócić. Instynktownie
wyczuła, że Slater znajduje się tuż za jej plecami.
- Nie bój się! Przestań walczyć! Przecież oboje tego pragniemy.
Poruszyła się niespokojnie. Gorący oddech palił jej szyję.
- Pozwól mi kochać cię tak, jak potrafię. Położył jej dłoń na
ramieniu i zaczął powoli całować skrawek lewego ucha. Poczuła
RS
123
dziwny skurcz w dołku. Z trudem powściągnęła chęć rzucenia się mu
na szyję.
- Nigdy nie przeżyłem czegoś podobnego z kobietą, Jamie.
Śliski język błądził po jej szyi.
- Pragnę cię bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Chcę, żebyś
była ze mną całe życie.
RS
124
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Jamie sama nie wiedziała, skąd wzięła siły, żeby odwrócić się i
przejść spokojnie w stronę kominka.
- Chcesz mnie tylko zdobyć - powiedziała zgnębionym głosem. -
Reszta tak naprawdę wcale się nie liczy. Mężczyźni tacy jak ty
wspinają się na najwyższe góry, ujarzmiają rzeki, a potem... szukają
nowych podniet.
Znowu poczuła; jak silne palce zaciskają się na jej ramieniu.
- Nieprawda. Nie tego się boisz. Slater potrząsnął głową.
- To byłoby pewnie nawet przyjemne - kilka miesięcy nie
zobowiązującej znajomości...
Puścił jej ramię i cofnął się.
- Nie, w rzeczywistości boisz się tego, że naprawdę mogę cię
kochać. Boisz się, ponieważ znasz tylko ten rodzaj miłości, jaki
widziałaś w domu.
- Ależ rodzice kochali mnie!
- Wierzę. Ale jednocześnie stawiali warunki. Poza tym używali
tej miłości przeciwko sobie. Zresztą - westchnął - twoja matka robi to
w dalszym ciągu. Chce narzucić ci własne decyzje. Udowodnić, że to
jednak ona wygrała.
- To szaleństwo - szepnęła i usiadła na fotelu przy kominku.
Znowu czuła się jak mała dziewczynka, zmuszona do
dokonywania wyborów wykraczających poza jej możliwości.
- Wyjdź, proszę... - jęknęła, zwijając się w kłębek.
RS
125
- To, że postępujesz zgodnie ze swoją wolą, wcale nie znaczy, że
zdradzasz jedno z rodziców - powiedział spokojnie. - A miłość to nie
handel wymienny.
Jamie milczała. Slater zaklął pod nosem i podszedł do drzwi.
- Kocham cię, Jamie - szepnął. - I myślę, że ty również mnie
kochasz. Problem polega na tym, że boisz się do tego przyznać.
Chciała się odwrócić i spojrzeć na niego. Skuliła się jednak
jeszcze bardziej na swoim fotelu. Moment nieuwagi, a wybuchnełaby
płaczem.
Drzwi trzasnęły. Weranda zadrżała pod ciężkimi butami. Jamie
podbiegła do okna, żeby móc go widzieć choćby przez chwilę.
Ręce trzymał w kieszeniach. Szedł wprost do wielkiej
ciężarówki z budowy. Zatrzymał się na moment i sięgnął za pazuchę.
Wyjął coś, co wyglądało jak wiązka przywiędłej trawy. Zaklął
ponownie i wyrzucił to w błoto. Po chwili już siedział w szoferce.
Jamie przełknęła ślinę. Do diabła, przecież tego chciała. Wyszła
na werandę.
Odjechał.
Tak, właśnie tego chciała. Podeszła do miejsca, gdzie
znajdowały się jeszcze wyraźne ślady opon i rozejrzała się dokoła.
Coś ścisnęło ją za gardło. Schyliła się i podniosła bukiecik błękitnych
kwiatków.
- Dzwonki - szepnęła.
Czuła, że łzy jedna po drugiej zaczynają spływać po jej
policzkach. Pomyślała, że mężczyźni tacy jak Slater nie dają kwiatów
RS
126
ot, tak sobie. Muszą rzeczywiście kochać, żeby zdobyć się na taki
gest...
- Slate! - krzyknęła. - Slater!
Jej łzy zaczęły kapać na umazane błotem kwiaty.
- Slater, kocham cię - szepnęła.
Za późno. O parę minut za późno.
Potężny grom przetoczył się po dolinie. Góry odpowiedziały mu
echem. Zaniepokojony Slater spojrzał w górę. Niebo nad jego głową
wciąż było czyste, ale od północy nadciągała wielka, granatowa
chmura. Powietrze ochłodziło się już znacznie. Strzeliste sosny, które
rosły tuż obok jego przyczepy, zastygły w niemym oczekiwaniu.
Zanosiło się na gwałtowną, górską burzę. Podniósł do ust
butelkę z piwem. Może właśnie tego potrzebowali. Upał i duchota
ostatnich dni dały się już wszystkim we znaki.
Pociągnął jeszcze łyk piwa i spojrzał w kierunku góry Skookum.
Chmura znajdowała się tuż nad nią. Złota błyskawica rozświetliła
niebo i po chwili nowy grom wstrząsnął doliną. Poczuł na twarzy
pierwszy powiew wiatru. Sosny zaszemrały cicho.
Gdzie teraz była? Czy siedziała przy kominku? Czy może robiła
sobie kawę w kuchni? I czy myślała o nim, nawet jeśli tego nie
chciała?
Dosyć! Mógłby tak spędzić resztę życia! Zatrzasnął drzwi i
podszedł do lodówki. Sięgnął automatycznie po kolejną butelkę piwa.
Spojrzał nieobecnym wzrokiem na etykietkę. Nie, to również nie
było dobre wyjście. Pełna butelka powędrowała na swoje miejsce.
- Do diabła - warknął i trzasnął pięścią w stół.
RS
127
Chwycił czajnik, żeby napełnić go wodą. Po chwili jednak
zrezygnował. Kobieta w radiu śpiewała o złamanych sercach i
zawiedzionych nadziejach. Zmiął przekleństwo w ustach i wyłączył
radio. Przeszedł do miniaturowego pokoju. Włączył telewizor i w
butach rzucił się na tapczan.
Wiatr za oknami nasilał się. Wyjrzał za okno, ale było zbyt
ciemno, żeby dostrzec cokolwiek. Usłyszał dzwonienie deszczu o
szyby. Podszedł do drugiego okna, żeby sprawdzić, co dzieje się na
terenie budowy. W świetle reflektorów ujrzał strugi deszczu siekące
wysuszoną ziemię.
Nagle światło w przyczepie zgasło. Potykając się podszedł do
telewizora i wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Dopiero teraz pożałował,
że nie przeszedł do głównego obozu. Położył się na tapczanie i zasnął.
Obudził się, nie bardzo wiedząc, gdzie się znajduje. Serce waliło
mu jak młotem. Rozejrzał się dokoła nieprzytomnym wzrokiem.
Ciemność.
Nagle piorun rozświetlił wnętrze przyczepy. Tuż obok okna
zobaczył twarz Jamie. Tak wyrazistą, tak prawdziwą, że gotów był
przysiąc, iż nie jest złudzeniem. Przetarł oczy. Ta dziewczyna nawet
we śnie nie chciała mu dać spokoju.
Po chwili jego oczy zaczęły przyzwyczajać się do ciemności.
Spojrzał jeszcze raz w stronę okna. Kobieca sylwetka nie zniknęła.
Czuł się jak głupiec, ale mimo to wyciągnął dłoń...
I dotknął chłodnej, wilgotnej skóry. Usiadł na tapczanie jak
rażony gromem. Jamie schyliła się i pocałowała go delikatnie.
RS
128
- Przepraszam, że cię wystraszyłam. Pukałam, ale nikt nie
odpowiadał.
- Jamie!
Bał się poruszyć, żeby jej nie spłoszyć. Jedynie palcami
delikatnie pieścił jej włosy.
- Jak długo tu jesteś?
- Parę minut. Myślałam, że wyszedłeś, a potem zobaczyłam... -
zacięła się. - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć...
"Że mnie kochasz" chciał zawołać, ale natychmiast ugryzł się w
język.
- Nic ci nie jest?
Roześmiała się.
- Jestem przemoczona do suchej nitki. Wjechałam do jakiejś
potwornej dziury na budowie i dalej musiałam iść pieszo.
- Zaraz poszukam świecy i dam ci coś suchego.
- Zaczekaj - przerwała mu. - Chcę ci coś powiedzieć... - Wzięła
go za rękę. - Będzie mi łatwiej w ciemności...
Slater wstrzymał oddech. Serce w jego piersi skoczyło jak
oszalałe.
- Kiedy odszedłeś - zaczęła - usiłowałam przekonać siebie, że
dobrze się stało. Bałam się ciebie, Slate... Ty pierwszy pokazałeś mi,
co znaczy miłość. Obawiam się, że jeśli z tobą zostanę, stracę
niezależność i swobodę...
Ścisnął mocniej jej dłoń.
- Miałeś rację, kiedy powiedziałeś, że uważam miłość za handel
wymienny. Nigdy nie potrafiłam kochać tak po prostu. Opłacałam
RS
129
słono każdy przyjazd do Skookum. Poza tym, czułam się winna
wobec matki...
Jamie przełknęła ślinę.
- Rodzice walczyli o mnie i w dodatku zmuszali do walki o ich
miłość. Nic nie odbywało się ot, tak sobie. Liczyło się nawet to, które
z nich kupi mi loda.
Przerwała i spojrzała za okno. Nowa błyskawica rozświetliła
pobliskie góry.
- Wiedziałam - zaczęła, kiedy przebrzmiał już głuchy pomruk -
że po moim wyjeździe ojciec zacznie pić i znowu czułam się winna.
Slater chciał powiedzieć, że wcale nie musi rozdrapywać starych
ran, ale jakiś szósty zmysł podpowiedział mu, że lepiej będzie, jeśli
wysłucha Jamie do końca.
- To się nie skończyło nawet po śmierci ojca. Doskonale wiem,
że matka nie znosi moich wypadów do Skookum. Przypuszczam, że to
zazdrość. Pewnie myśli, że kocham tę górę bardziej niż ją. Poza tym
boi się, że mnie straci...
Dziewczyna umilkła zamyślona.
- Ja też się tego obawiam - szepnął Slater. Pomyślał, że Jamie
jest rozdarta wewnętrznie jak żadna ze znanych mu kobiet. Czy miał
prawo mnożyć jej problemy? Przecież właśnie do tego sprowadzał się
ich związek.
- Wydawało mi się, że miłość to tort, który można podzielić
równo między wszystkich zainteresowanych. Teraz już wiem, że tak
nie jest. Powiedziałabym raczej, że to zaczarowana studnia. Im więcej
się z niej bierze, tym jest pełniejsza...
RS
130
Slater poczuł na dłoni niewielką kroplę. Nie wiedział, czy to
deszcz z włosów Jamie, czy łza.
- Kocham cię - szepnęła. - I jeśli podtrzymujesz to, co
powiedziałeś...
Slater wstrzymał oddech.
- Jeśli chcesz wiedzieć, czy cię kocham, odpowiedź brzmi: tak!
Kocham cię i gotów jestem dać ci dom, dzieci i wszystko, czego
zapragniesz.
- Jestem taka szczęśliwa - powiedziała tuląc się do niego.
- Ja też - wyszeptał. - Chyba nigdy nie byłem tak szczęśliwy.
Może kiedy miałem dwadzieścia dwa lata... Ale wtedy nie wiedziałem
jeszcze wielu rzeczy. Potem wydawało mi się, że już nigdy się nie
zakocham. No, i spotkałem ciebie...
- Och, Slate
Wstał z zamiarem pójścia po świece. Zanim się jednak obejrzał,
już trzymał Jamie w ramionach. Jego zaborcze wargi wzięły w
posiadanie jej usta.
Całowali się, najpierw powoli, a potem coraz szybciej i
namiętniej. Slater czuł gibki i śmiały język dziewczyny. Z każdą
chwilą stawał się coraz bardziej rozpalony i niecierpliwy.
Zsunął z niej mokrą kurtkę myśliwską i odrzucił ją w kąt. Ten
sam los spotkał wilgotny sweter. Przyciągnął Jamie ku sobie i objął w
talii.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo cię pragnąłem - powiedział
zduszonym głosem. - Wystarczyło, że zamknąłem oczy i zaraz się
RS
131
pojawiałaś. Widziałem cię na jawie i w snach. Chyba już nigdy się od
ciebie nie uwolnię.
- Bałam się, że mnie wyrzucisz - szepnęła. - Myślałam, że już
wszystko skończone...
- Jak mógłbym zrobić coś podobnego? Przecież cię kocham.
Ich usta zwarły się w namiętnym pocałunku. Tuliła się do
Slatera, nie mogąc nacieszyć się jego bliskością. Czuła, jak krople
deszczu opadają jej z włosów wprost na plecy i ramiona, ale nie miało
to najmniejszego znaczenia.
Sami nie wiedzieli, jak to się stało. Potężny wir wessał ich z
wielką siłą. Znaleźli się nadzy, gdzieś na bezludnej wyspie, z dala od
ludzkich osiedli... A może to nie była bezludna wyspa, tylko tapczan
Slatera? Nie miało to żadnego znaczenia. Najważniejsze były ich
szepty i krzyki, oraz pospieszne, zachłanne poznawanie swoich ciał.
Jamie przyjęła Slatera tak, jak długo oczekiwanego zwycięzcę.
Jej nogi oplotły go i ponagliły do ataku. Nie czuła się jednak
pokonana. Może raczej ocalona. Wyrwana z błędnego koła pytań, na
które nie potrafiła odpowiedzieć.
To było tak, jakby kochała się po raz pierwszy, a jednocześnie
czuła, że Slater został specjalnie dla niej stworzony. Zgadzali się z
sobą w każdym ruchu, każdym geście. Nigdy nie przeżyła czegoś
podobnego. Nawet przygoda na mokradłach stanowiła jedynie
zapowiedź tego, co działo się w tej chwili.
Zwarli się ze sobą po raz ostatni i bez siły opadli na tapczan.
Przez parę minut leżeli przytuleni do siebie. Slater wyciągnął tylko
rękę po koc i przykrył nim Jamie i siebie.
RS
132
Nagle zapaliło się światło w kuchni. Jednocześnie usłyszeli
leniwe mruczenie lodówki. Slater spojrzał w bok.
- Więc jednak jesteś - powiedział. - Bałem się, że mi się tylko
przyśniłaś.
Jamie posłała mu rozmarzony uśmiech.
- Czyżbyś często miewał takie sny?
- W ciągu ostatniego tygodnia co pół godziny musiałem brać
zimny prysznic.
- Pomogło?
- Ani trochę.
- A czy te sny są równie przyjemne jak... rzeczywistość?
Slater roześmiał się.
- Nie są tak dobre nawet w połowie!
Nie kłamał. Ponownie spojrzał na dziewczynę. Dziękował
losowi, że zboczył ze szlaku i dał się złapać w stalową pułapkę. Mógł
przecież zostać z kumplami i grać w karty, albo po prostu wybrać inną
trasę.
Zaczął ją gładzić po włosach.
- Lepiej się czujesz?
- Czuję się świetnie - powiedziała, uśmiechając się figlarnie.
- Chodzi mi o zdrowie!
- Dziękuję, w porządku. Nie uprzedziłeś mnie, że teraz będzie
jeszcze lepiej - podjęła poprzedni wątek.
- Oczko wodne nie należy do najwygodniejszych miejsc. Cały
czas trzeba uważać, żeby nie utopić partnerki. Teraz mogłem się
nareszcie skoncentrować na tym, co robię.
RS
133
- Zauważyłam - szepnęła. - Ja też. Milczeli przez chwilę.
- Czy rozumiesz, co znaczy dla mężczyzny znalezienie kobiety
takiej jak ty? Namiętnej, ale uległej, silnej, ale nie za bardzo.
Chciałoby się o tym mówić całemu światu.
Dziewczyna ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Jasne, tak samo jest u niedźwiedzi.
- Co?
- Chodzi o zapewnienie dominacji przy jednoczesnym
sprawdzeniu, czy samica jest na tyle silna, by wychować małe.
- Niemożliwe!
- Mam to na filmie. Zaloty niedźwiedzi mogą trwać około
godziny.
Slater roześmiał się.
- Czy twój uniwerek wie, że za ich pieniądze kręcisz filmy
porno?
- To właśnie dzięki tym filmom dostałam pieniądze. Poza tym
źle to sobie wyobrażasz. Niedźwiedzie potrafią być bardzo czułe.
Czasami miałam wrażenie, że je podglądam. Nie mogłam się potem
pozbyć poczucia winy.
- Dziwna z ciebie kobieta - powiedział, gładząc jej włosy. - Niby
naukowiec, ale jak przychodzi co do czego, wyłazi z ciebie
romantyczna dusza.
Jamie uniosła się lekko na łokciu.
- Tak? To posłuchaj. Dzisiaj zachowałeś się jak typowy grizli,
zaniepokojony tym, że ktoś wtargnął na jego teren. Mała manifestacja
siły, odrobina agresji i przeciwnik uciekł.
RS
134
- Cieszysz się?
Jamie uderzyła go lekko po głowie.
- Jeśli jeszcze nie wiesz, to jesteś osłem, nie niedźwiedziem!
- Bardzo mi na tobie zależało - zaczął wyjaśniać. - Chciałem
sprawdzić, czy ten Winthrop cię kocha i...
- Czy potrafi zmienić koło - podchwyciła. - Ciekawe, co by się
stało, gdyby to zrobił. Czy dałbyś mu po prostu w zęby?
Slater spuścił wzrok i pokiwał głową.
- Skąd wiesz? - spytał.
Jamie nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Przytuliła się do
niego i pocałowała go w policzek.
- Nie miałam pojęcia!
Przymknęła oczy. Nic dziwnego, że matka ostrzegała ją przed
niebezpiecznymi mężczyznami. Teraz nie potrafiłaby już
zaakceptować kogoś z tytułem, pieniędzmi lub gotową receptą na
życie.
- Dziwny z ciebie człowiek, McCall...
- Raczej zupełnie normalny.
- Sam mówił, że na budowie wszyscy na ciebie narzekają, ale
skoczyliby za tobą w ogień.
- Tak, myślę, że mamy w sobie coś z masochistów. Inaczej
robilibyśmy coś innego. Poza tym, musimy jednak być twardzi.
- Wobec tego nawet nie wspomnę o dzwonkach... Jamie nagle
usiadła na tapczanie.
- Ojej, zostały w torbie!
RS
135
Sięgnęła po koszulę, która walała się między innymi rzeczami na
podłodze.
- Co, u licha, robisz?
- Zapomniałam o nich - rzuciła przez ramię i wybiegła do
kuchni.
Slater nie wiedział, czy iść za nią. Miał jednak nadzieję, że w
tym stroju daleko nie zawędruje.
Kiedy znalazła się w małej, lecz schludnej kuchni, rozejrzała się
dokoła. Przyczepa wyglądała oczywiście na zamieszkaną, ale mimo to
brak w niej było osobistych rzeczy, takich jak fotografie, obrazki, czy
choćby maskotki.
Sięgnęła do szafki, wyjęła z niej czystą szklankę i napełniła ją
wodą. Może tak było mu łatwiej. Może nie chciał przywiązywać się
do zdjęć, bibelotów, osób...
Wyjęła dzwonki z torby, umieściła w szklance i z tym bukietem
wkroczyła do pokoju. Slater siedział oparty o ścianę.
- Zapomniałam, że wzięłam je ze sobą - powiedziała.
Wyglądał na trochę zakłopotanego.
- No właśnie... natrafiłem na całą kępę... Pomyślałem, że ci się
spodobają.
- Ciekawe, czy ktoś cię wtedy widział - drażniła go. Slater
odetchnął głęboko.
- Na pewno nie! Możesz je wyrzucić, jeśli ci się nie podobają -
dodał po chwili.
Jamie pokiwała głową
RS
136
- Są cudowne. Nigdy wcześniej nie dostałam tak ładnych
kwiatów.
- Przesadzasz - mruknął. - Winthrop pewnie zwozi ci całe
naręcza...
- Curtis? Daj spokój. Nigdy nie kupił mi nawet kwiatka! Jest na
to zbyt praktyczny.
Slater zmiął w ustach przekleństwo.
- Czy miałabyś ochotę na Dwa Łosie w rosole?
- Co? - spytała, zaskoczona nagłą zmianą tematu.
- Nic takiego. Wyrzuć te dzwonki. Jutro kupię ci najpiękniejsze
róże w miasteczku.
- W żadnym wypadku! Róże może mi kupić pierwszy lepszy...
Wolę dzwonki.
Spojrzała w kierunku stolika, na którym postawiła szklankę.
- Niedługo odżyją. Świetnie zrobiłeś, że wyrwałeś je z
korzeniami. Dzięki temu będę je mogła zasadzić przed domem. Nigdy
nie podejrzewałabym, że jesteś tak romantyczny.
- Sądziłem, że nigdy tego nie zauważysz - powiedział uchylając
koca. - Chodź tutaj, bo zmarzniesz.
Jamie wślizgnęła się pod koc i przytuliła się do Slatera.
- Dobrana z nas para - szepnęła.
- Mogło być gorzej - mruknął, obejmując ją prawym ramieniem.
Nagle poczuli, że znowu siebie pragną. Slater pieścił jej
ramiona, piersi, uda...
- Ależ Slate - zaprotestowała nieśmiało. Chwycił jej dłoń i
poprowadził ją w dół.
RS
137
- Och! - westchnęła.
Ich ciała płonęły. Nie tracili czasu. Przylgnęli do siebie.
- Chcę, żebyś zawsze czuła się ze mną cudownie. Chcę, żeby ci
było dobrze - słyszała zdyszany głos Slatera.
RS
138
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Jamie zniknęła właśnie za drzwiami łazienki. Slater nalał sobie
kawy i usiadł w fotelu. Nagle usłyszał przeciągły, wysoki dźwięk.
Kawa z kubka wylała mu się wprost na kolana.
Zaklął pod nosem i szybko skierował się w stronę przemoczonej
kurtki. Sygnalizator znajdował się w kieszeni na piersi. Wyłączył go i
rzucił na stolik, tuż obok szklanki. Jeszcze raz spojrzał na dzwonki i
uśmiechnął się szeroko. To zadziwiające, że zwykłe kwiatki mogą
zrobić na kobiecie takie wrażenie.
Po paru minutach Jamie wynurzyła się z łazienki. Wciąż
wycierała włosy grubym, puszystym ręcznikiem. Miała na sobie
jedynie dżinsową koszulę i koronkowe majteczki. Natychmiast rzuciła
się na jedzenie. Jej skóra lśniła świeżością i zdrowiem.
Slater podał jej kubek z kawą.
- Zaczekaj - powiedział, całując ją na dzień dobry. - Zaraz będzie
jajecznica.
- Co byś powiedziała, gdybyśmy wzięli ślub w drewnianym
kościółku w Pine Lake? - spytał, kiedy usiedli do stołu. - Nie jest, co
prawda, zbyt okazały, ale za to bardzo ładny. Gdybyśmy mieli ładną
pogodę, cała uroczystość...
Przerwał w pół słowa, widząc wyraz jej twarzy.
- Slate, czy chcesz mi się oświadczyć?
- Myślałem, że to już ustalone.
Jamie ze śmiechem ucałowała go w policzek.
RS
139
- Wiesz, kobiety lubią, kiedy się je prosi o rękę. Slater wyglądał
na trochę zbitego z tropu.
- No dobrze, mogłem to zrobić nieco lepiej - przyznał. - Ale -
spojrzał na nią badawczo - czy chcesz, żebym padł na kolana, prosił
cię o przychylność i obiecywał złote góry?
Dziewczynie aż łzy popłynęły po policzkach ze śmiechu.
- Dobrze - powiedziała, rozmazując je rękawem koszuli. - Niech
ci będzie. Uznajemy, że już poprosiłeś mnie o rękę.
Slater pochylił się nad stołem i ucałował koniuszek jej nosa.
Chwycił jej dłoń i włożył na serdeczny palec znalezioną w kieszeni
gumową uszczelkę.
- Nie, nie - powiedział. - Zrobię to porządnie. Miniaturowy
stolik aż zatrzeszczał pod naporem jego ciała. Slater McCall padł na
kolana i ucałował dłoń swojej bogdanki.
- Jamie, czy zechcesz wyjść za mnie za mąż? Zagryzła wargi i
skinęła poważnie głową.
- Będzie to dla mnie zaszczyt - zadeklarowała. Wyciągnęła przed
siebie dłoń.
- Będę twoja na dobre i złe, na słońce i słotę. Nawet, gdyby nam
kran przeciekał - dodała po chwili.
- Pocałuj mnie.
- Ja? Chyba powinno być odwrotnie - powiedziała i pocałowała
go namiętnie.
Slater z trudem mógł odzyskać oddech.
- Mam nadzieję, że nie będziesz chciała, żeby zaręczyny trwały
długo - wydyszał w końcu.
RS
140
- Nie, raczej nie - przyznała.
- Świetnie, dwa dni powinny wystarczyć na załatwienie
formalności.
Jej brwi powędrowały wysoko w górę.
- Oczywiście wiesz, że nie będziemy mogli wyjechać w podróż
poślubną. - Spojrzał na nią. - No, najwyżej parę dni w jakimś
ustronnym miejscu z telefonem...
Jamie pokręciła głową.
- Nie, wolę spędzić miesiąc miodowy w Skookum. W łóżku -
dodała po chwili.
Ponownie ucałował jej dłoń.
- Świetnie. Podoba mi się twój sposób myślenia. Dotknął jej
policzków i brody.
- Później postaram ci się to wynagrodzić - dodał poważniejszym
tonem. - Popłyniemy na wyspy na Morzu Południowochińskim...
- Czy są tam niedźwiedzie?
- Chyba pandy...
Jamie nagle spoważniała i zerknęła na niego ciekawie.
- Czy proponujesz mi wycieczkę do Chin? Slater uśmiechnął się
tajemniczo.
- Co byś powiedziała na czteroletnie badania w Chinach?
- Chybabym umarła ze szczęścia! Pandy są prawie zupełnie nie
znane. Wiadomo tylko, że zaczynają wymierać. Ale jeśli sądzisz, że
rząd Chińskiej Republiki Ludowej pozwoli mi...
- Nam - przerwał. - Pozwoli nam. Zamilkł na chwilę.
RS
141
- Niedawno - ciągnął - rząd chiński zwrócił się do mnie z
propozycją. Miałbym nadzorować budowę jednej z największych tam
na świecie. Myślę, że nie odmówiono by mojej żonie pozwolenia na
prowadzenie badań.
- Slate - szepnęła - czy wiesz, co to znaczy? Moi koledzy starali
się latami o takie pozwolenie. Nikt już nie wierzy, że to się może
udać!
Uderzyła otwartą dłonią w stół.
- Nie masz więc nic przeciwko tej wyprawie?
- Jeśli trzeba, będę gotowa w ciągu godziny!
- A potem mam podobno pracować w północnej Manitobie, tuż
nad Zatoką Hudsona.
- Niedźwiedzie polarne - mruknęła rozmarzona dziewczyna.
Slater roześmiał się.
- Łatwo cię zadowolić.
Pochylił się w jej stronę i pocałował ją w szyję. A potem niżej.
A potem jeszcze niżej. Zaczął powoli i metodycznie rozpinać guziki
koszuli.
- Slate, przecież nie mamy czasu - upomniała go. Dotknął
wargami jej piersi. Jamie zadrżała i mimowolnie podała mu drugą
pierś.
- Mamy mnóstwo czasu - szepnął. - Muszę być na budowie
dopiero za godzinę.
Odepchnęła go ze śmiechem.
- Umówiłam się z Terrym na ósmą. Poza tym muszę wyciągnąć
mojego dżipa z dziury.
RS
142
- Aha, byłbym zapomniał. Odezwał się twój sygnalizator. Mam
nadzieję, że to nic ważnego...
- Sygnalizator?!
Dziewczyna rzuciła się do kurtki.
- Jest na stoliku w pokoju - powiedział.
- Może to próba? Czy odezwał się tylko raz? Slater pokręcił
przecząco głową.
- Czy to znaczy, że ktoś jest w pułapce?
- Raczej coś...
- W każdym razie nie ja. - Spojrzał do lustra, jakby wątpił w
prawdziwość tych słów.
- Może niedźwiedź.
Dziewczyna pospiesznie wciągała na siebie spodnie.
- Czy mogę pożyczyć ciężarówkę z budowy?
- Odwiozę cię. Nie chcę, żebyś chodziła tam sama. Jamie
spojrzała na niego niechętnie.
- Nie wczuwaj się za bardzo w rolę troskliwego męża -
mruknęła.
Slater udawał, że jej nie słyszy.
- Zaraz będę gotowy.
- Dobrze. Musimy jeszcze podjechać do chaty, żeby sprawdzić,
która to pułapka.
Otworzył szafę i sięgnął do jej wnętrza. Po chwili miał już w
dłoni wielką, myśliwską strzelbę. Pudełko z nabojami znajdowało się
w jednej z szafek w kuchni.
RS
143
- Wezmę to lepiej - powiedział. - Stary diabeł napędził mi
niedawno stracha.
- Jeśli chodzi ci o naszego wspólnego znajomego, to jest w
Khutzeymateen.
- Gdzie?
- To taka dolina niedaleko Prince Rupert. W okolicy aż roi się od
niedźwiedzi grizli.
- A co do tego ma stary diabeł?
- Przenieśliśmy go tam niedawno - odrzekła poirytowana Jamie.
- Jest zbyt stary, żeby żyć na śmietnisku i walczyć z młodszymi
niedźwiedziami.
- Niemożliwe! Kilka dni temu widziałem go przy tamie!
Jamie spojrzała na niego uważnie.
- Chyba ci się przywidziało.
- Niemożliwe. Pewnie przeniesiono innego niedźwiedzia.
- Nie. Sama nadzorowałam całą operację. Slater wzruszył
ramionami.
- Cóż, wobec tego przy tamie pojawił się jego kolega.
Widziałem go. Co prawda w nocy, ale akurat świecił księżyc.
Dziewczyna pokręciła z powątpiewaniem głową.
- Niedźwiedzie rzadko wychodzą w nocy, chociaż w zasadzie
jest to możliwe. Opowiedz dokładnie, co widziałeś.
Slater potarł czoło.
- Jakiś olbrzymi kształt za ogrodzeniem - powiedział mniej
pewnym głosem. - To zwierzę stało na tylnych łapach...
- Stało?!
RS
144
- Dokładnie tak, jak stary diabeł.
- Może to był człowiek?
- Tak. Dwumetrowy, w futrze po zmarłym dziadku!
- To co, niedźwiedź?
Slater spojrzał na nią uważnie.
- Tylko nie próbuj mnie przekonać, że widziałem Sasquatcha.
- Powiedziałam tylko, że nie mógł to być stary diabeł...
Zamyślił się na chwilę. Jamie stała przy oknie i nerwowo
uderzała palcami o szybę. Nie było sensu się spierać. Tracili tylko
cenny czas.
Dotarcie do pułapki zajęło im ponad dwie godziny. Znajdowała
się ona najwyżej w górach i otaczały ją trudne do przebycia,
kamieniste piargi. Ostatni odcinek przeszli piechotą. Jamie parła do
przodu, nie oglądając się na Slatera, który, chociaż mniej wprawiony
w górskich wędrówkach, dzielnie dotrzymywał jej kroku. Kiedy
znaleźli się w pobliżu pułapki, Jamie poczuła, że coś jest nie w
porządku. Przyspieszyła kroku. Po chwili nie miała już żadnych
wątpliwości. W tej okolicy wydarzyło się coś bardzo dziwnego.
Świadczył o tym zryty grunt i powyrywane krzaki.
Podbiegli do pułapki. Wyglądała tak, jakby ktoś ją wysadził od
wewnątrz. Rozwalone wieko leżało parę metrów od dołu.
Jamie rozejrzała się wokół z niepokojem. Złoty krążek słońca
dopiero pokazał się nad drzewami.
- Zostań tu - powiedział zimno i spokojnie. Znała ten ton. Slater
używał go, żeby poskromić Timbera.
- Slate - szepnęła.
RS
145
Podszedł wolno do krawędzi dołu ze strzelbą przygotowaną do
strzału i zajrzał do środka.
- W porządku - mruknął.
Po chwili znalazła się tuż przy nim. Przełknęła ślinę, widząc
powyrywane pręty klatki i rozgrzebaną ziemię.
- Jak to możliwe? - jęknęła.
- Drewno? - mruknął Slater, przyglądając się rozwalonemu
wieku. - Myślałem, że wszystko zrobiono ze stali.
- Były problemy z transportem. Musieliśmy zbudować całą
klatkę na miejscu - wyjaśniła. - Ale przecież użyliśmy sosnowych
bali, najlepszych materiałów...
- Widocznie nie były one wystarczająco dobre. Zdaje się, że to
robota jakiegoś wielkiego niedźwiedzia. Rozejrzyj się dookoła...
Jamie z powątpiewaniem pokręciła głową.
- Nie, to niemożliwe. Żaden niedźwiedź by tego nie zrobił.
Nawet grizli. Popatrz na pręty w środku. Zapewniam cię, że są ze
stali.
- Znowu Sasquatch - mruknął. Dziewczyna rozłożyła ręce.
- Nie wiem - powiedziała.
Jeszcze raz rozejrzała się dokoła, próbując oszacować rozmiary
zniszczeń. Jej wzrok powędrował wyżej, ku niedostępnym szczytom.
Jakie tajemnice mogły kryć? Na ziemi było jeszcze wiele miejsc nie
tkniętych ludzką stopą.
Indianie przysięgali, że Sasquatch naprawdę istnieje. To samo
mówił jej ojciec i wielu, wielu innych. Nawet człowiek tak trzeźwy i
zrównoważony jak Slater przyznał, że c o ś widział.
RS
146
Jamie jeszcze raz spojrzała na najwyższe szczyty. Czapy ze
śniegu złociły się w słońcu, jak skarby ze skandynawskich legend.
Dzikie, niedostępne i bardzo tajemnicze.
- Nie wiem, co to za zwierzę - powtórzyła. - Ale chyba nie
wątpisz, że jest duże i silne.
- Tak. I potrafi być wściekłe jak sto diabłów - wskazał na
powyrywane krzaki i zryty grunt.
- Powinniśmy się stąd jak najszybciej zbierać. Dziewczyna nagle
zauważyła coś na skraju pułapki.
Uklękła i wygrzebała odrobinę kłaków, które utknęły między
belkami.
- Niedźwiedź? - spytał Slater, rozglądając się uważnie dokoła.
- Nie. Włosy są dłuższe i mają inny kolor. Popatrz - mruknęła,
podsuwając mu pod nos futrzany kłak - są niemal srebrne. Jakie futro
miał twój niedźwiedź?
- Srebrne - powiedział niepewnie. - Srebrne... w świetle
księżyca.
Pokręciła przecząco głową.
- To nie był grizli.
- Wydawało mi się, że Sasquatch jest czarny.
- Tak twierdzą miejscowi. Ale zdarzyło mi się słyszeć o srebrnej
odmianie.
Slater machnął ręką.
- Następnym razem pewnie będzie różowy...
RS
147
- Och, Slate! Czasami wydajesz mi się najbardziej tępym
technokratą, jakiego znam. Niedaleko, nad jeziorem Okanagan,
prowadzono badania, które wykazały, że...
- Dobra. Jedziemy. Powstrzymała go ruchem ręki.
- Zaraz, chcę obejrzeć wnętrze pułapki. Poza tym... Jamie
uderzyła się w czoło.
- O Boże, aparat!
Zerwała się na równe nogi i podbiegła do drzewa, gdzie
zamontowała ukryty aparat fotograficzny.
- Kolega podarował mi to cudo. Uruchamia się samoczynnie
wraz z uruchomieniem zapadni. Film ma sto klatek.
Slater nie potrafił ukryć podniecenia.
- To ponad piętnaście minut! Czy chcesz powiedzieć, że
wszystko jest na zdjęciach?
- Mam nadzieję.
Ręce jej się trzęsły, kiedy sięgała do dziupli.
Pobieżne oględziny zajęły im około kwadransa. Nic więcej nie
znaleźli. Zwierzę nie zostawiło śladów na twardym podłożu.
Slater wydawał się dziwnie zamyślony w drodze powrotnej. Bez
przerwy marszczył czoło i robił marsowe miny, ale Jamie nie
zwracała na niego żadnej uwagi. Dopiero kiedy dotarli do chaty,
stwierdziła, że jest ponury jak nigdy dotąd.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - spytała, kiedy znaleźli się w
jadalni.
Slater usiadł na ławie i spojrzał na nią poważnie.
RS
148
- Gnębi mnie jedna kwestia - powiedział. - Co będzie, jeśli
Sasquatch znajduje się na zdjęciach?
- Cóż, zdjęcia muszą przejść przez laboratorium w Seattle, a
następnie Curtis zdecyduje, czy...
- Curtis? - przerwał jej.
- Coś nie w porządku?
- Nic - wzruszył ramionami. - Myślałem tylko, że pułapki należą
do ciebie.
- Nic podobnego. Co prawda znajdują się na moim terenie, ale
zapłacił za nie wydział Curtisa. Poza tym, to był jego pomysł.
- Czy Curtis przekaże zdjęcia prasie i zorganizuje ekspedycję w
celu złapania tego zwierzęcia?
- Myślę, że tak.
- A co z Sasquatchem?
Nagły skurcz przebiegł przez jej rozpromienioną twarz. To samo
pytanie zadała przed rokiem Curtisowi.
- Cóż, zacznie się badania, tak samo jak w wypadku innych
zwierząt.
- Jakie badania? Czy trzeba będzie zabić parę sztuk? Czy może
ulitujecie się nad nimi i wyślecie je do zoo?
Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę.
- Slate, myślę że nie powinieneś...
Nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.
- Ciekawe, czy odkrycie Sasquatcha spowoduje koniec
wszystkich wojen albo pomoże znaleźć lekarstwo na raka...
RS
149
- Nigdy nic nie wiadomo - rzuciła. Spojrzał na nią z
powątpiewaniem.
- W zasadzie możemy być tylko pewni bezpośredniego wpływu
Sasquatcha na karierę doktora Winthropa. Nie sądzisz?
Jamie zesztywniała.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Nie udawaj idiotki. Wiesz doskonale, co mam na myśli.
Z trudem zdołała się opanować. Do diabła, dlaczego broniła
Curtisa?
- Jesteś zazdrosny - mruknęła.
- A jeśli Curtis nie złapie Sasquatcha?
- Będzie musiał zrobić nowe pułapki. Oczy Slatera aż zapłonęły
z gniewu.
- Tak? Jak to sobie wyobrażasz? Czy sądzisz, że tym razem
zwierzę podda się w obliczu stalowej zapadni? A może zostawisz
kartkę z napisem: "Dalsza walka jest bezcelowa"?
Nagle stracił cały zapał. Spuścił głowę i chwycił pogrzebacz z
paleniska.
- Czy wyobrażasz sobie te tłumy, które przyjadą do Skookum
tylko po to, żeby złapać Sasquatcha? Naukowcy, dziennikarze,
poszukiwacze przygód, turyści - wszyscy będą chcieli schwytać to
legendarne zwierzę. W mgnieniu oka zniszczą całą dolinę. Będą
wpadać we własne pułapki. Zaczną się kłótnie, prywatne wojny. Czy
nie boisz się tego, Jamie?
- Myślę, że przesadzasz.
RS
150
- Nieprawda. Wiesz, że mam rację. Nie rozumiem tylko,
dlaczego chcesz na to pozwolić.
Spojrzała na niego z wyrzutem w oczach.
- Czy nie mówiłeś, że musisz być na budowie?
Slater machnął ręką.
- Mogą zacząć beze mnie - mruknął i odetchnął głęboko. -
Posłuchaj, mam wrażenie, że wciąż należysz do dwóch obozów. Jesteś
rozdarta między ojcem a matką i Curtisem. I ciągle wydaje ci się, że
możesz zadowolić obie strony. Wiesz, jak to jest: Panu Bogu świeczkę
i diabłu ogarek.
Brązowa, oprawiona w skórę książka wylądowała na stole.
- Jak śmiesz!
Wybiegła do kuchni. Slater szedł za nią krok w krok.
- Zostawmy lepiej ten temat - powiedziała. -I tak nie dojdziemy
do porozumienia. Nie chciałabym znów się z tobą kłócić.
Stanął w kącie i oparł się o lodówkę.
- Ja też nie chcę się kłócić, ale musisz zdawać sobie sprawę z
konsekwencji swoich czynów.
- Wiem, co robię!
- Jamie...
Przez chwilę milczał.
- Tuż po studiach nająłem się do pracy w dużym
przedsiębiorstwie naftowym w Teksasie - zaczął. - Pewnego dnia
poznałem córkę właściciela i... zakochałem się. Pobraliśmy się pół
roku później. Teść zafundował nam miesiąc miodowy na Tahiti. Po
powrocie zaproponował mi pracę w swoim biurze. Zawsze wydawało
RS
151
mi się, że powinienem się ustabilizować, założyć rodzinę, znaleźć
porządną pracę i tak dalej. Spełniły się więc moje marzenia...
Przerwał i wyjrzał za okno. Słońce oświetlało już niemal całą
dolinę.
- Wytrzymałem osiem miesięcy. Miałem dość bycia pupilkiem
szefa i mężem swojej żony. – Uśmiechnął się. - Poza tym Alison
wyszła za mnie, ponieważ chciała czymś zaskoczyć przyjaciół.
Obwoziła mnie po różnych przyjęciach jak jarmarczną małpę.
Potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić od siebie te
wspomnienia.
- Zacząłem pracę na mojej pierwszej budowie. Po tygodniu
zjawiła się Alison i oznajmiła, że nie może być żoną człowieka, który
pracuje w brudzie. Zostałem sam.
Podniósł głowę i ponownie wyjrzał przez okno.
- Chodzi mi o to - ciągnął - że jestem stworzony do takiego
życia. W innym wypadku czułbym się przy Alison jak ryba w
wodzie... To samo dotyczy ciebie. Masz te góry we krwi...
Spojrzała na niego.
- Zawsze przecież twierdziłam, że kocham to miejsce.
- To nie tylko miłość, ale styl życia, czy ja wiem - osobowość.
Nie masz już wyboru. Musisz odrzucić to, co wpoiła ci matka.
- Nie!
- Naprawdę. W innym wypadku zawsze będą tobą targać
sprzeczne uczucia. I zawsze będziesz żałować tego, co wcześniej
zrobiłaś.
Jamie zakryła uszy i potrząsnęła głową.
RS
152
- Nie! Nie! Nie!
Ale Slater nie dawał się zbyć tak łatwo.
- Nie staraj się udowodnić, że należysz do tamtego świata.
Możesz wyjechać ze Skookum, zacząć karierę uniwersytecką i
przesiadywanie w bibliotekach, ale... tak naprawdę należysz do tych
gór i do mnie.
Spojrzała na niego z gniewem.
- A jeśli zechcę wrócić do Curtisa?
- To mnie właśnie przeraża. Nie chodzi mi o samego Curtisa.
Nie boje się go ani trochę. Obawiam się, że jeśli nie opowiesz się
wyraźnie po jednej ze stron, to zawsze będziesz chciała gdzieś
wracać: do matki, na uniwerek, do Curtisa... Musisz wybierać, Jamie.
- Między tobą a Sasquatchem? Slater potarł w zamyśleniu czoło.
- To nie takie proste. Gdyby tylko o to chodziło, nie byłoby
żadnego problemu.
Sięgnął po rolkę filmu, którą wcześniej wyjął z aparatu.
- Przez cały czas w drodze powrotnej zastanawiałem się, jak to
zniszczyć. Mogłem to zrobić cichaczem. Nic byś nie zauważyła.
Dopiero później zrozumiałem, że nie chcę podejmować za ciebie
decyzji.
Jamie pobladła. Z trudem powstrzymał się, żeby jej nie objąć.
Wiedział, co powinien zrobić. Inaczej Jamie albo zgorzkniałaby na
kolejnych budowach, jak jej matka, albo odeszłaby od niego od razu,
jak Alison.
Wcisnął jej w dłoń rolkę z filmem.
- Musisz zdecydować - szepnął.
RS
153
Wyszedł z chaty. Na werandzie przystanął i oparł się na chwilę o
jeden z filarów. Kto wie, może był tu po raz ostatni...
RS
154
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Nie mogła uwierzyć, że odszedł.
Spojrzała na zegarek. Minęły już cztery godziny, a Slatera
jeszcze nie było. Przed siedmioma godzinami poprosił ją o rękę, a
teraz... Jamie z trudem powstrzymywała łzy. Niemożliwe, że to
wszystko wydarzyło się w ciągu tak krótkiego czasu.
Najgorsze jednak było to, że nic nie rozumiała z całej sytuacji.
Spojrzała na rolkę z filmem. Łzy zakręciły się jej w oczach. Co,
do licha, ma zrobić z tymi zdjęciami?
Od samego początku bała się tych pułapek. Sama nie potrafiła
powiedzieć dlaczego. Kiedy zobaczyła wielkie, stalowe klatki z
potężnymi przykrywami, coś w niej drgnęło. Współczuła zwierzętom,
które miały się dostać do czegoś takiego.
Te uczucia pojawiały się jednak gdzieś w jej podświadomości.
Curtis wytłumaczył jej wszystkie pożytki, płynące z instalacji
pułapek. Zresztą sama była naukowcem. Tylko...
Nocami wyobrażała sobie, jak to będzie, kiedy już złapie
Sasquatcha. Czy będzie miała dosyć odwagi, żeby go uśpić? W ten
sposób zmieniłaby radykalnie losy zwierzęcia. Ba, całego gatunku.
Nie potrafiła sobie wmówić, że byłaby to zmiana na lepsze.
Jednak w głębi duszy miała nadzieję, że nie będzie musiała
rozstrzygać podobnych dylematów.
- Po co żeśmy się w to pakowali, Timber? - westchnęła i
pogłaskała psa po karku.
RS
155
Timber potrząsnął łbem, czując, że coś jest nie w porządku.
Spojrzał jej w oczy. Dostrzegł w nich smutek, ale nie potrafił
zrozumieć jego przyczyny. Jamie podrapała zwierzę za uchem i
uśmiechnęła się lekko.
Nagle sierść na karku psa zjeżyła się. Timber szczeknął i
podbiegł do drzwi. Jej serce skoczyło z radości.
Nie był to jednak Slater. Na podwórko wtoczył się zielony,
ubłocony pickup Sama. Timber drapał drzwi i merdał radośnie
ogonem.
Jamie otworzyła drzwi i uśmiechnęła się. W życiu psa, podobnie
jak w jej własnym, liczyli się tylko dwaj mężczyźni: Slater McCall i
Sam Dwa Łosie. Kiedy w chacie pojawiał się Curtis, Timber
zachowywał się co najmniej dziwnie. Starał się być uprzejmy, tak to
sobie przynajmniej tłumaczyła, ale jednocześnie zdarzało mu się
warczeć lub obserwować podejrzliwie kolejne ruchy jej byłego
narzeczonego.
Sam zdołał tylko otworzyć drzwi pickupa i pomachać do niej.
Timber skoczył mu na pierś i zaczął radośnie lizać czerstwą twarz
Indianina.
Jamie chciała zawołać psa, kiedy nagle otworzyły się drugie
drzwi i z samochodu wysiadła jej matka. Dziewczyna zastygła na
werandzie z otwartymi ustami.
- Co ty tutaj robisz?! - zawołała, kiedy matka zbliżyła się do
chaty.
Po chwili jednak zmieszała się.
RS
156
- To znaczy... ee... wspaniale, że przyjechałaś. Nie
spodziewałam się ciebie.
- Wiem. Powinnam była zadzwonić - powiedziała matka,
rozglądając się krytycznie po podwórku.
Skoczyła przez kałużę, żeby nie pobrudzić eleganckich
skórzanych butów.
- Ale naprawdę nie wiem, jak korzystać z radiotelefonu - podjęła
temat po krótkiej przerwie. - Zadzwoniłam tylko do Sama, że
przylatuję.
- Przylatujesz?
Jeżeli matka wynajęła samolot, sprawa była naprawdę poważna.
- Czy stało się coś złego?
- Nie, nie. Wszystko w porządku. Chciałam cię po prostu
odwiedzić.
Jamie zmarszczyła czoło. Coś jej się tu nie zgadzało.
- Jak długo zostaniesz? - spytała. Matka uśmiechnęła się
sztucznie.
- Jeden dzień. Nie bój się, nie przeszkodzę ci w pracy.
- Nie o to mi chodziło. Wiesz o tym doskonale - powiedziała z
wyrzutem i ucałowała upudrowane policzki matki. - Zaraz zrobię
kawy.
Weszły do chaty. Przez okno zauważyła, że Sam zabiera psa na
spacer. Coś wisiało w powietrzu. Matka weszła do jadalni i zaczęła
przyglądać się starym, wiszącym nad kominkiem fotografiom.
- Myślałam, że Henry już dawno wyrzucił te zdjęcia.
- W głębi duszy był prawdziwym romantykiem.
RS
157
- Tak jak ty.
Spojrzała niechętnie na córkę.
- Daj spokój z tą kawą. Chcę z tobą porozmawiać. Jamie z
trudem przełknęła ślinę. Skinęła głową i zamknęła drzwi do kuchni.
Nagle przypomniała sobie, że ma brudne dżinsy i zmierzwione włosy.
Tego ranka nie znalazła nawet chwili, żeby pomyśleć o swoim
wyglądzie. Za to matka wyglądała świeżo i dystyngowanie. Elegancki
kostium lśnił czystością. Skórzanych butów nie zmogło nawet błoto z
podwórka.
Matka przysiadła na brzegu krzesła. Jamie usiadła prosto na
ławie. Znowu czuła się tak, jakby miała dziesięć lat.
- Słucham - powiedziała.
Matka uniosła nieco w górę brwi, ale od razu przeszła do rzeczy.
- Widziałam się z Curtisem.
- I co?
- Martwi się o ciebie...
- Raczej o wyniki swoich badań!
Matka poruszyła się niespokojnie na krześle.
- Rzeczywiście napomknął coś o badaniach i... o sprzedaży
Skookum.
- Aha, przysłał cię, żebyś nauczyła mnie rozumu.
- Jamie! Curtis naprawdę martwi się o ciebie. Wspominał o
jakimś... - skrzywiła się - mężczyźnie.
Jamie wstała i podeszła do kominka.
- Ciekawe, co ci powiedział o tym - zrobiła efektowną przerwę -
mężczyźnie.
RS
158
- Podobno jest trochę nieokrzesany. Zdaje się, że pracuje przy
budowie tamy...
- Nazywa się Slater McCall, mamo.
- Czy... czy coś cię z nim łączy?
Jamie odwróciła się, chcąc ukryć uśmiech.
- Wiele - szepnęła. - Ale to nie jest sprawa Curtisa.
- Ani moja? - Matka uśmiechnęła się. - Zrozum, kochanie,
chodzi mi tylko o twoje dobro.
- Niepotrzebnie tak się mną przejmujesz. Przypomniały jej się
słowa Slatera: musisz sama podejmować decyzje. Matka wstała i
podeszła do niej.
- Chcesz zrobić jakieś głupstwo, prawda?
- Głupstwo?
- Cóż, tak twierdzi Curtis. Uważa, że ten człowiek chce cię
zmusić, żebyś nie sprzedawała Skookum.
Jamie nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Co za bzdury!
- Więc jednak sprzedasz górę! Och, jak się cieszę.
- Nie - ucięła krótko. - To Curtis chce mnie nakłonić do
sprzedaży.
- Myślałam, że go kochasz, że się pobierzecie - westchnęła.
- Nigdy nie kochałam Curtisa. Kiedyś próbowałam to ukrywać,
ale teraz... - Wzruszyła ramionami.
- Jamie, to taki porządny człowiek!
- I bezpieczny - powtórzyła, znając na pamięć wszystkie
argumenty matki. - Mamo, czy nie widzisz, że to potworny nudziarz?
RS
159
- Hm... cóż...
- Nudziarz - powtórzyła. Nagle ich oczy spotkały się. Matka
przygryzła górną wargę.
- Cóż, można powiedzieć, że jest spokojny... Obie wybuchnęły
głośnym śmiechem.
- I bezpieczny - dorzuciła Jamie, trzymając się za brzuch.
- Bardzo bezpieczny.
- Dlaczego wyszłaś za tatę?
Matka nagle umilkła i westchnęła głęboko.
- Uwielbiałam go. Wystarczyło, że na mnie spojrzał i miękłam
jak wosk.
Zamyśliła się na chwilę.
- Oczywiście nie musiałam za niego wychodzić. Zrobiłam to z
przekory. Miałam wtedy osiemnaście lat, a twój ojciec wydawał się
taki inny, pełen życia, pomysłów... A potem zaczęła się gehenna
ciągłych podróży. Te straszne obozy, brak podstawowych wygód...
Byłam na to za słaba i... uciekłam.
- A dlaczego... - Jamie zagryzła wargi.
Nigdy wcześniej nie rozmawiała o tym z matką tak otwarcie, ale
teraz czuła, że ciekawość pcha ją zbyt daleko.
- Dlaczego nie wzięliśmy rozwodu? Skinęła głową. Matka
spuściła głowę.
- Kochałam go... Mogło to wyglądać trochę dziwnie, ale nigdy
nie przestaliśmy się kochać.
Uśmiechnęła się blado.
RS
160
- To była moja wina. Przecież wiedziałam, jaki jest, zanim za
niego wyszłam. Potem... Cóż, potem wszystko działo się jakoś tak
naturalnie. Nawet rozmawialiśmy ze dwa razy o rozwodzie, ale nie
podjęliśmy w tym kierunku żadnych kroków. Myślę, że tak było nam
wygodniej.
Jamie podeszła do okna. Znowu odezwały się w niej stare żale.
Dlaczego, dlaczego nie mogła mieć normalnego domu?
Matka spojrzała na nią.
- Przepraszam - szepnęła. - Wiem, że nie to chciałaś usłyszeć,
ale taka jest prawda. Nie potrafiliśmy żyć ani bez siebie, ani ze sobą.
Jamie wykonała nieokreślony gest ręką. Słowa matki zmąciły jej
myśli. Nie wiedziała, czego chce i o co jej chodzi.
- Czasami myślę, że powinnam dać ci spokój. Tak bardzo
przypominasz ojca, masz te same upodobania, tę samą siłę, ale - głos
jej się załamał, a na policzku pojawiła się samotna łza - tak się boję,
że ciebie też stracę - szepnęła.
- Stracisz? - Jamie nie potrafiła ukryć żalu. - Przecież to ty
odeszłaś. Kiedy miałam wyjechać do Skookum, z dnia na dzień
robiłaś się coraz bardziej nieprzystępna i zimna. Myślałam, że w
końcu zadzwonisz do ojca i powiesz mu, że mnie nie chcesz.
- Nie chcę?! Przecież byłaś moim życiem. Każdej wiosny przed
twoim wyjazdem umierałam ze strachu, że tym razem nie zechcesz
wrócić! Czekałam na samolot przywożący ciebie, jak na zbawienie...
Kolejne łzy spłynęły jej po policzkach. Jamie spojrzała na nią z
niedowierzaniem. Z trudem poznawała własną matkę.
RS
161
- Miałam nadzieję, że to się zmieni na studiach. Że poznasz
jakiegoś miłego chłopca, wyjdziesz za mąż... Kiedy oznajmiłaś, że
wybrałaś zoologię, płakałam całą noc. Myślałam, że już cię straciłam.
Matka wyjęła chusteczkę z torebki i wytarła oczy.
- Potem, kiedy przyprowadziłaś Curtisa, pocieszałam się, że
jednak wszystko jakoś się ułoży. Nie miałam już nawet pretensji o te
wyjazdy do Skookum.
Jamie uśmiechnęła się.
- Potem dostałam pieniądze na badania.
- Myślałam, że zatłukę Curtisa. Zaczęłaś przyjeżdżać tutaj na
dłużej. Widziałam, że jesteś opalona i szczęśliwa. Tłumaczyłam
Curtisowi, że w ten sposób może cię stracić, ale ciągle załatwiał
gdzieś coraz to nowe pieniądze.
Biedny Curtis. Wcale mu na niej nie zależało. Chciał tylko
złapać Sasquatcha.
- A teraz, odkąd opowiedział mi o tym mężczyźnie, jestem
pewna, że już cię więcej nie zobaczę.
- Mamo, przecież cię kocham! Jak w ogóle możesz myśleć w ten
sposób.
Położyła dłoń na jej ramieniu. Matka spróbowała się
uśmiechnąć.
- Czy wiesz, że mówisz mi o tym po raz pierwszy?
- Myślałam, że to oczywiste.
- Tak. Ja też nigdy tego nie mówiłam. Objęła córkę.
- Kocham cię, Jamie. Kocham, chociaż nie zawsze rozumiem.
RS
162
Głośne szlochanie wypełniło całą jadalnię. Obie panie padły
sobie w ramiona.
- Nie sprzedam góry, mamo.
- Wszystko jedno. Ostatecznie Skookum należy do ciebie.
Myślałam, że cię stracę, ale...
Matka znowu wybuchnęła głośnym płaczem. Po chwili
uśmiechnęła się jednak.
- Kochasz go? - spytała.
- Kogo? Curtisa?
- Nie wygłupiaj się.
- Jak szalona. Świata za nim nie widzę. Matka pokiwała smutno
głową.
- Pewnie będzie cię włóczył po całym świecie.
- Zapewne. Mimo to, wyjdę za niego - powiedziała ze
stanowczością, która zaskoczyła ją samą. - Jest taki, jak mówiłaś:
krnąbrny, uparty i pewny siebie. Garnitur wkłada pewnie raz do roku
na święta. Ale jednak wyjdę za niego i mam nadzieję, że mnie
zrozumiesz.
Matka westchnęła ciężko.
- Przynajmniej napisz do mnie co jakiś czas. Jamie ucałowała ją
w oba policzki.
- Przecież jeszcze nigdzie nie wyjeżdżam. Poza tym żyjemy w
dwudziestym wieku. Mamy przecież samoloty i telefony! - oznajmiła
radośnie.
- A wnuki?
- Daje słowo, że przywiozę je do ciebie.
RS
163
- No cóż, będę przynajmniej miała zięcia, który wymieni mi olej
w silniku i nie wymaże się od stóp do głów - mruknęła.
Jeszcze raz uścisnęła mocno córkę.
- Bądź szczęśliwa, kochanie. To jest najważniejsze.
Slater podszedł do przyczepy, w której mieszkał i kopnął jedną z
opon. W takie dni nie wiedział, co ze sobą zrobić. Od ostatniego
spotkania z Jamie stracił zupełnie ochotę do życia.
Minęły już dwa dni, a dziewczyna jeszcze się nie pokazała.
Powoli zaczynał nabierać przekonania, że stracił ją na zawsze. A
wszystko przez jedną głupią sprzeczkę! Doprawdy, nie powinien
wsadzać nosa w nie swoje sprawy.
Otworzył drzwi i wdrapał się po schodkach na górę. Zdjął kask.
Włosy miał matowe od kurzu i potu. Tylko ciężka praca trzymała go
przy życiu. Potem prysznic, piwo, kolacja i oglądane w półśnie
wiadomości.
Wczoraj, kiedy miał wolną chwilę, wsiadł do jednej z
ciężarówek i zaczął jechać w stronę góry Skookum. Zawrócił w
połowie drogi. Czy dzisiaj duma znowu zwycięży, czy jednak...?
Wewnątrz panował dziwny chłód. Cisnął kask na stół kuchenny i
sięgnął do lodówki. Piwo, na szczęście, znajdowało się na swoim
miejscu. Sięgnął po szklankę. Na szafce stał wazon, a w nim
kilkanaście leśnych dzwonków.
Zaklął pod nosem i wyjrzał przez okno. Znowu dowcipy
Brubakera. Pewnie śmieją się z niego w całym obozie.
Zdecydował, że poradzi sobie bez szklanki. Otworzył butelkę i
zaczął pić chłodny, jasny napój. Zdjął buty i wszedł do pokoju.
RS
164
- Powinieneś zamykać drzwi. Inaczej możesz częściej miewać
niespodziewanych gości.
Stanął jak wryty. Butelka z resztką piwa wypadła mu z ręki.
- Ty? - wydusił tylko z siebie. Skinęła głową.
- Myślę, że miałeś rację.
Zrobił głupią minę. Cały czas stał w progu. Bał się, że nawet
najmniejszy ruch może spowodować zniknięcie Jamie.
- Tak, jeśli idzie o moją matkę, o mnie, Curtisa, Sasquatcha...
Wyjęła z kieszeni rolkę z filmem.
- Zwykle nie lubię takich przedstawień, ale chcę, żebyś wiedział
wszystko.
Slater patrzył na nią zupełnie oniemiały.
- Kiedy odszedłeś, byłam na ciebie wściekła. Myślałam, że
wtrącasz się w nie swoje sprawy. Dopiero później zrozumiałam, że
chcesz mnie ocalić przed demonami przeszłości.
Uśmiechnął się.
- Zrozumiałaś więcej, niż ja sam. Przejechał dłonią po
zmatowiałych włosach.
- Co zrobisz z filmem?
- Nic - powiedziała i jednym zręcznym ruchem rozwinęła rolkę.
Chciał się rzucić, żeby jej przeszkodzić. Za późno.
- Ale - zaprotestował - teraz nawet nie wiesz, co było na
zdjęciach.
- Nie muszę. Wystarczy mi to, że cię kocham. Położyła
prześwietlony film na stoliku.
RS
165
- Jeszcze wczoraj cały dzień biłam się z myślami. Coś we mnie
mówiło, że mam pewne zobowiązania wobec nauki, Curtisa... Ale
potem wyszłam na spacer. Dolina była tak piękna. Ojciec bardzo ją
kochał. Opowiadał mi o smokach, jednorożcach i trollach,
zamieszkujących wyższe partie gór. Niech Sasquatch pozostanie jedną
z takich bajek. Moją ulubioną - dodała po chwili.
Slater podszedł do niej i ucałował delikatnie zaróżowione
policzki dziewczyny.
- Brakowało mi ciebie - szepnął. - Nie mogę już żyć bez ciebie.
Jamie pogładziła go po włosach.
- Wyglądasz na zmęczonego.
- Mało ostatnio spałem - powiedział, całując jej dłonie. - Czy
zostaniesz już na zawsze?
- A chcesz, żebym została?
Ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Jamie znała już
odpowiedź. Nagle Slater cofnął się.
- Chyba powinienem się ogolić - powiedział niepewnie.
- Później - szepnęła. - Ostatecznie wiedziałam, na co się
decyduję.
- Poza tym, muszę wziąć prysznic... - Przytuliła się do niego.
- Nie przesadzaj już z tą czystością. Pachniesz jak prawdziwy
mężczyzna.
- Nie uciekniesz, kiedy pójdę do łazienki? Zmarszczyła nosek.
- Mogę pójść z tobą.
Slater poczuł gwałtowny ucisk w żołądku. Nic nie powiedział,
ale jego oczy zapłonęły radośnie.
RS
166
- Opowiedziałam o wszystkim matce.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- O wszystkim?
- No, może niezupełnie... Wie, że chcemy się pobrać. Uważa cię
za bardzo niebezpiecznego mężczyznę.
- Zgadzasz się z nią?
- O tak - skinęła z przekonaniem głową.
- Spróbuj mnie wiec poskromić - powiedział, dotykając wargami
jej ust.
Jęknęła cicho i poddała mu się bez oporu. Slater roześmiał się i
bez zbędnych wyjaśnień przerzucił ją sobie przez ramię. Próbowała
się wyrwać, ale na próżno.
- Slate, co robisz?! - krzyknęła.
- Zabieram cię do łazienki, żebyś mnie mogła poskromić.
- Czy jest tam dość miejsca dla dwóch osób? -jęknęła.
- Zaufaj mi - szepnął. Zaufała i nie zawiodła się.
RS